Czêæ pierwsza Pora niegów 8 S¹ trzy Prawa: wiête jest to, co jest skuteczne. Ci, którzy ¿yj¹ kieruj¹c siê zdrowym rozs¹dkiem, prawi s¹ w oczach Bog...
5 downloads
20 Views
1MB Size
Czêæ
Pora
pierwsza
niegów
S¹ trzy Prawa: wiête jest to, co jest skuteczne. Ci, którzy ¿yj¹ kieruj¹c siê zdrowym rozs¹dkiem, prawi s¹ w oczach Boga. Jedyne S³owo brzmi: Przetrwaæ! I jest Jedyne S³owo: Przetrwaæ!
8
1
T
ym, co w pierwszym rzêdzie nak³oni³o mnie do abdykacji by³o nag³e zrozumienie, ¿e w³anie nadszed³ najwy¿szy czas, by rzuciæ wszystko i wiaæ. Atak przez robienie uniku by³ zawsze jedn¹ z moich ulubionych taktyk i odnosi³em dziêki niej wiele sukcesów. Mo¿ecie to nazwaæ pasywn¹ agresj¹. Tak wiêc w porze niegów zostawi³em za sob¹ Galgalê, mój tron, mój królewski pa³ac i w ogóle wszystko, i wyruszy³em ku wiatowi zwanemu Mulano, co oznacza wiat Duchów. Na Mulano szuka³em wy³¹cznie cichego i spokojnego miejsca ja, który zawsze rozkwita³em poród ha³asu, rozgardiaszu i emocji
niemniej tam poród tej nie¿nej bieli znalaz³em to, czego szuka³em. Mia³em wtedy zaledwie sto siedemdziesi¹t dwa lata i jeli o mnie chodzi, to w³anie przesta³em byæ cygañskim królem, i naprawdê siê wcieka³em, gdy kto mi mówi³, ¿e móg³bym byæ nim ponownie. Nie têskni³em za tronem. Nie brakowa³o mi te¿ by³ej potêgi. Nie brakowa³o mi wreszcie Galgali
no mo¿e z wyj¹tkiem z³ota. Tak, brakowa³o mi z³ota Galgali. Brakowa³o mi jego blasku i jego piêkna, bo przecie¿ nie chodzi³o o jego wartoæ
jak¹¿ wreszcie wartoæ? Na Galgali wszystko by³o z³ote. Koty i psy, a raczej to, co nazwalibycie kotami i psami za dawnych czasów na Ziemi, mia³y w ¿y³ach p³ynne z³oto zamiast krwi. Z³ote by³y te¿ licie na drzewach i piasek pustyni, z³otem brukowane by³y ulice
Tam z³oto dos³ownie le¿a³o na ulicach. 9
Mo¿ecie sobie wyobraziæ, jaki wp³yw mia³oby odkrycie takiej planety jak Galgala na gospodarkê ca³ej Galaktyki, gdybymy w momencie jej odkrycia wci¹¿ jeszcze opierali system finansowy na parytecie z³ota. Ale na szczêcie ten dziwaczny antyczny, choæ swego czasu mo¿e i sensowny pomys³, dawno ju¿ przepad³ w mrokach dziejów, gdy pierwsi zdobywcy wyl¹dowali na planecie. A potem, dziêki temu odkryciu, z³oto sta³o siê ju¿ zupe³nie bezwartociowe. Ale to, ¿e straci³o wartoæ handlow¹ nie oznacza³o, ¿e przesta³o fascynowaæ nas, g³upich miertelników, a fascynuje zw³aszcza pewien gatunek g³upich miertelników, który inni ludzie okrelaj¹ nazw¹ Cyganów. Mój lud. Prawdopodobnie tak¿e wasz, albowiem mam nadziejê, ¿e wiêkszoæ z tych, którzy czytaj¹ to, co piszê, jest mojej rasy. Rasy tych, którzy sami siebie nazywaj¹ Romami i zwali siê tak jeszcze w staro¿ytnych ziemskich czasach. My, Romowie, zawsze kochalimy z³oto. W dawnych dniach nasze kobiety przyozdabia³y siê wielk¹ iloci¹ naszyjników ze z³otych monet, nawleka³y je na z³ote ³añcuchy i pozwala³y im dyndaæ na swych piêknych cia³ach jak warkoczom czosnku. Trzeba by³o nie lada wysi³ków, ¿eby dobraæ siê do ich cycuszków ko³ysz¹cych siê pod t¹ mas¹ ¿ó³tego metalu. A mê¿czyni! Jakie¿ to sztuczki wyprawialimy z naszym z³otem niegdy na Wêgrzech, w Rumunii, i wszystkich tych zapomnianych ju¿ miejscach starej utraconej Ziemi! Kilkanacie z³otych monet owiniêtych w materia³ i zaszytych w eleganckiego wê¿a, w³o¿one do spodni, dawa³o wybrzuszenie, które sugerowa³o, ¿e ma siê tam organ godny s³onia! Wyobracie sobie, jak zdumiona by³a cygañska laseczka, kiedy zdjê³a te spodnie. (Inna sprawa, ¿e ciê¿ko czym zaskoczyæ cygañsk¹ laseczkê, bo ona widzia³a ju¿ wszystko, a poza tym to nie rozmiar imponuje rozs¹dnym kobietom, raczej technika, wyczucie i wigor.) Tak wiêc opuci³em Galgalê i ca³y ten blask z³ota na zawsze. Moja potêga i chwa³a pozosta³y za mn¹, a Mulano sta³o siê moim nowym domem. Mulano by³o mi³ym i spokojnym wiatem. By³o mrone, ale nieca³kowicie nieprzyjazne dla ludzi. Poza tym panowa³a tam cisza, któr¹ tak uwielbia³em. Jako towarzystwo mia³em nie¿ne wê¿e, duchy, a nawet jednego czy dwa doppelgangery*. I jeszcze by³ tam ptak zwany Mulesko Chiriklo ptak umar³ych. * Der Doppelgänger (niem.) sobotwór (przyp. red.).
10
Mylê ¿e nigdy w ¿yciu nie by³em szczêliwszy. Powiedzia³em wreszcie wszystkim, ¿eby poszli sobie w diab³y; wszystkim tym, którzy nigdy nie mogli poj¹æ, dok¹d zmierzam i co mn¹ kieruje. Chcecie króla? Proszê znajdcie sobie króla, a ja chcê wreszcie byæ sam. Tak im w³anie powiedzia³em. No i teraz, mimo ¿e by³em sam, wci¹¿ mia³em radosny i figlarny nastrój. Radoci zawsze by³o we mnie pe³no. Figli te¿. Na Mulano czu³em siê tak s³odko jak jagni¹tko pi¹ce miêdzy wie¿o zebran¹ dzik¹ cebul¹ i czosnkiem. Czapite! Co w naszym starym romskim jêzyku oznacza taka jest prawda. Dzieñ na Mulano trwa czternacie godzin i noc tak¿e czternacie, poza tym jest jeszcze czas miêdzy dniem a noc¹, trwaj¹cy siedem godzin, gdy na niebie s¹ oba s³oñca naraz: ¿ó³te i czerwonopomarañczowe. Ja nazwa³em ten okres Podwójnym Dniem. Mog³em staæ przed moim lodowym igloo i przygl¹daæ siê ca³ymi godzinami temu niezwyk³emu zjawisku, kiedy walkê ze sob¹ toczy³y odcienie wiat³a: zderza³y siê, nak³ada³y, a¿ wreszcie jeden z nich ustêpowa³ i przekszta³ca³ siê w drugi. Zawsze te¿ pod koniec Podwójnego Dnia nastêpowa³ moment, w którym oba s³oñca w jednej krótkiej chwili chowa³y siê za horyzontem, wiêc kolor nieba zmienia³ barwê na zielon¹, potem szar¹, a¿ wreszcie czarn¹, w czasie krótszym ni¿ potrzeba, aby nabraæ powietrza. W chwilê potem pojawia³y siê gwiazdy i by³ to te¿ czas, gdy pojawia³a siê Gwiazda Romów. Rozb³yska³a nagle na niebosk³onie ta pochodnia bogów, wielka, wiec¹ca czerwieni¹ kula, której ciep³o i wiat³o zrodzi³o przed wiekami mój lud. I gdy nadchodzi³ ten moment, pada³em na kolana. I bra³em garæ niegu, i przyciska³em go do policzków, aby powstrzymaæ siê od p³aczu. (Nie mam nic przeciwko ³zom radoci, ale nie znoszê p³akaæ ze smutku i têsknoty.) Potem wymawia³em s³owa modlitwy do Gwiazdy Romów. A jeli by³ ze mn¹ który z duchów Thivt powiedzmy, albo Polarka, albo Walerian nak³ania³em go, by modli³ siê wraz ze mn¹. Kiedy za przebrzmia³y s³owa modlitwy, pyta³em: Widzisz j¹ tam w górze, Polarko, widzisz j¹? Tak, Jakubie widzê j¹. Jak mylisz, jak daleko jest do niej? On wtedy wzrusza³ ramionami i odpowiada³: 11
Szeæset lig, a potem jeszcze z mila lub dwie
A na to ja: Podró¿ trwa³a dziesiêæ tysiêcy lat, a teraz potrzebny jest jeszcze tylko ten jeden krok. Polarko, mam racjê? A na to on: Tak, Jakubie, masz racjê. I zazwyczaj stalimy jeszcze d³ugo, wpatruj¹c siê w p³on¹c¹ czerwonym ogniem, odleg³¹ Gwiazdê Romów, a¿ wreszcie zaczyna³em odczuwaæ nieg topi¹cy siê pod moimi stopami
Tak gor¹ce przepe³nia³y mnie uczucia. Wtedy szlimy obaj do igloo i piewalimy stare ballady; czasem a¿ do witu. I tak bieg³ mi czas na Mulano, wród duchów i nie¿nych wê¿y, w tej zimowej porze, w czasie, gdy zapomnia³em na krótko, ¿e kiedy by³em Królem Cyganów, i gdy s¹dzi³em, ¿e ¿adna si³a nie zmusi mnie, by zostaæ nim ponownie.
2
B
yæ królem
tak
to by³o moje przeznaczenie. Zosta³em nim naznaczony. Zosta³em przez nie pochwycony jeszcze we wczesnym dzieciñstwie, tak jak p³ywak mo¿e byæ pochwycony przez wielk¹ falê, a potem jest przez ni¹ niesiony i niesiony w dal, i nie mo¿e wyrwaæ siê z jej objêæ. P³ywak szybko siê uczy, ¿e nigdy nie wyrwie siê z wodnego wiru dopóki nie rozluni siê i nie zaprzestanie walki, i pozwoli swobodnie nieæ siê falom, czekaj¹c na moment, w którym odzyska kontrolê. Tak samo jest z przeznaczeniem. Jeli masz zostaæ królem, nie ma sensu z tym walczyæ. Rozlunij siê i czekaj, a niezmienna fala przeznaczenia poniesie ciê tam, gdzie by³o ci dane dotrzeæ. Na tym w³anie polega przeznaczenie. Wiedzia³em, ¿e mam zostaæ królem, bo powiedzia³ mi o tym duch starej kobiety, który przyby³ do mnie, gdy by³em ma³ym cygañskim ch³opcem. Nie rozumia³em wtedy jeszcze, ¿e to jest duch; nie wiedzia³em nawet, co to jest duch; nie poj¹³em te¿ tego, co chcia³a mi powiedzieæ. Ale wiedzia³em, ¿e tam by³a. S¹dzi³em, ¿e jest sennym widzia12
d³em, które w jaki sposób wyrwa³o siê z mojego upionego umys³u i kr¹¿y teraz po wiecie tak¿e w blasku dnia. Dzia³o siê to w miecie Vietorion na planecie Vietoris, moim ojczystym wiecie, jednym ze wiatów wielkiego gwiezdnego Imperium. A ja mia³em wtedy
trzy, mo¿e cztery lata. To zdarzy³o siê tak dawno temu
By³a nieprawdopodobnie stara i pomarszczona, najstarsza kobieta, jak¹ kiedykolwiek widzia³em. Widz¹c oznaki tak wielkiej staroci na jej twarzy, od razu poczu³em w jej obecnoci jakie dotkniêcie magii. Bo przecie¿ nawet w tamtych czasach odnowienie cia³a nie by³o ¿adnym problemem, i nikt w³aciwie nie wygl¹da³ staro. Ja teraz na przyk³ad mam za sob¹ prawie dwa wieki ¿ycia, a moje w³osy s¹ czarne jak zawsze, zêby silne, a skóra m³oda. Musielibycie zajrzeæ mi w oczy, i jeszcze dalej, w moj¹ duszê, aby dowiedzieæ siê, jak d³ug¹ ju¿ przeby³em drogê, i jak daleko zaszed³em. Ale ten mój duch z dzieciñstwa wygl¹da³ staro. Jej twarz by³a ca³a w zmarszczkach, mia³a zakrzywiony nos, i chyba nawet ubytki w zêbach. Ale w tej zniszczonej twarzy oczy p³onê³y niezwyk³ym blaskiem, jak dwie ciemne gwiazdy, jak dwie tajemnicze iskry. By³a jak postaæ ze starych bani wiedma, czarownica, stara cygañska wró¿ka
Pojawia³a siê w moim pokoju, dotyka³a d³ugim szponem moj¹ drobn¹ pier, i szepta³a magiczne s³owa. Ty jeste Chavula szepta³a. Ty jeste Ilika. Ty jeste Terkari. Imiona królów. Wielkie imiona. Imiona, których s³awa i chwa³a rozbrzmiewa³y w zamierzch³ych wiekach. Nigdy siê jej nie ba³em. By³a star¹ m¹dr¹ kobiet¹, matk¹ matek, T¹, Która Widzi. W naszym romskim jêzyku phuri dai. Jak móg³bym baæ siê phuri dai? Poza tym by³em jeszcze zbyt ma³y, ¿eby baæ siê czegokolwiek. Ty jeste wybrany piewa³a mi. Ty bêdziesz wielki. Co mog³em jej powiedzieæ? Co mog³em z tego zrozumieæ? Urodzi³e siê w samo po³udnie mówi³a. A to jest godzina królów. Ty jeste Terkari. Ty jeste Ilika. Ty jeste Chavula. A oni s¹ tob¹. Jakub Nirano Rom, Jakub król! Jest w tobie moc. Jest w tobie magia. G³osi³a mi proroctwo, a ja myla³em, ¿e to zabawa. Oddawa³a mnie w rêce losu, oplata³a niewidzialn¹ sieci¹ nieuniknionej przysz³oci, a ja mia³em siê w zadziwieniu i radoci, nie rozumiej¹c, jaki ciê¿ar w³anie nak³adano na moje barki. Opromienia³a j¹ b³yszcz¹ca aura, jarz¹ce siê pole elektryczne. Jej stopy nigdy nie dotyka³y pod³ogi. To zreszt¹ by³o dla mnie najpysz13
niejsz¹ zabaw¹ ten sposób, w jaki p³ynê³a w powietrzu. Oczywicie by³em wtedy bardzo ma³y. Nigdy dot¹d nie widzia³em jeszcze ducha i nic o nich nie wiedzia³em. Ka¿da magia ma swoje wyt³umaczenie i jeli tylko po¿yje siê wystarczaj¹co d³ugo, odpowied zawsze siê znajdzie. Póniej ja tak¿e poj¹³em wszystko. Dopiero du¿o póniej dowiedzia³em siê, ¿e nie przepowiada³a mi przysz³oci. Opowiada³a mi jedynie o rzeczach, które dla niej by³y ju¿ przesz³oci¹. Na tym w³anie polega nawiedzanie przenoszenie przysz³oci, absolutnie niezmiennej przysz³oci, z powrotem pod pr¹d czasu. Wiele lat póniej mia³em spotkaæ tê star¹ kobietê ponownie. Kiedy w przysz³oci bêdê królem, ona stanie siê moim doradc¹, moj¹ prawdziw¹ phuri dai. Ale na razie by³em dzieckiem, które jeszcze nie radzi³o sobie z no¿em i widelcem, a ona jawi³a mi siê jako magiczna, unosz¹ca siê w powietrzu istota, która przychodzi³a do mnie w nocy i za dnia, zawsze nieodmiennie otoczona migocz¹c¹ aur¹. Dotyka³a mnie d³oni¹ i szepta³a: Ty bêdziesz tym, który powiedzie nas do domu.
3
W
yje¿d¿aj¹c na Mulano, wcale nie stara³em siê uciec przed swoim przeznaczeniem, chocia¿ wam siê mog³oby tak wydawaæ. Mo¿ecie w to wierzyæ lub nie wasz wybór. Ale ja wiedzia³em, co robiê. Zreszt¹, jak mo¿na uciec przed przeznaczeniem? To tak, jakby staraæ siê uciec przed w³asn¹ skór¹, przed w³asnym oddechem, czy przed w³asnymi mylami. Tote¿ bêd¹c na Mulano, przed niczym nie ucieka³em. Wprost przeciwnie, stara³em siê wype³niæ moje przeznaczenie, osi¹gn¹æ ten wielki cel, który zna³em przez ca³e swoje ¿ycie. Czasem trzeba biec w kierunku, który wydaje siê niew³aciwy i odwrotny do zamierzonego, gdy jest to jedyna nadzieja, ¿e kiedy bêdzie mo¿na zawróciæ. Oczywicie ca³y Wszechwiat wysy³a³ emisariuszy, którzy mnie niepokoili, kiedy by³em na Mulano. Nikt nie mo¿e siê ukryæ na d³ugo w Galaktyce tak ma³ej jak nasza. Pierwszym, który do mnie przyby³, by³ naturalnie Rom. By³bym wielce zaskoczony i chyba te¿ bolenie dotkniêty, gdyby by³ 14
to gajo*. Romowie zawsze najszybciej odczytuj¹ wszelkie tropy na szlaku. Wiesz to przecie¿ doskonale, jeli sam jeste Romem; a przynajmniej powiniene wiedzieæ i modlê siê do tego boga, który jest teraz najbli¿ej, aby wiedzia³. A jeli nie jeste Romem, jeli jeste innej rasy, jeli jeste gajo czytaj i ucz siê. Czytaj i ucz siê! Cztery czy piêæ lat temu, kiedy zdecydowa³em siê porzuciæ cywilizowane wiaty Imperium i zaszyæ siê na nie¿nym pustkowiu Mulano, zadba³em o to, by zostawiæ za sob¹ trop. Tak nakazywa³ zdrowy rozs¹dek. Nawet jeli uciekasz od wiata, by co przemyleæ, by wyleczyæ jakie rany, czy te¿ po prostu ukryæ siê na chwilê, zawsze zostawiasz przecie¿ za sob¹ jaki lad. Jeli by nie zostawi³, jak mog³aby ciê odnaleæ rodzina? A jeli rodzina nie mo¿e ciê odnaleæ, kim jeste? W dawnych czasach, na Ziemi, takie znaki mówi³y o prostych rzeczach i same te¿ by³y bardzo proste. My zreszt¹ te¿ bylimy wtedy znacznie prostszymi ludmi. Znaki by³y rysowane patykiem na ziemi albo kawa³kiem wêgla na cianie i to wystarcza³o. Kiedy zdarzy³o ci siê przebywaæ z dala od taboru twojej kompanii, pozostawia³e za sob¹ takie lady, aby pokazaæ, ¿e têdy szed³e lub aby udzielaæ istotnych wskazówek tym, którzy przyszli po tobie. Na przyk³ad znak © mówi³: tutaj s¹ hojni ludzie, przyjanie nastawieni do Cyganów, znak + oznacza³: tutaj nie dadz¹ ci nic, a znak /// ju¿ okradalimy to miejsce. By³y te¿ znaki informuj¹ce, ¿e tu jest woda dla koni, ¿e s¹ tu winie i kurczaki do ukradniêcia, albo ¿e w tym miecie mieszka wielu g³upców, którzy wierz¹ w przepowiadanie przysz³oci. Mo¿na te¿ by³o zostawiaæ informacje po¿yteczne dla wró¿biarzy, którzy przybyli tu po tobie: ta kobieta chce mieæ syna, albo: tutejsi s¹ bardzo chciwi z³ota, albo: ten starzec wkrótce umrze. Wiem to wszystko nie z przekazów, lecz z moich w³asnych wêdrówek po Ziemi. Ziemi, która istnia³a z tysi¹c czy dwa tysi¹ce lat temu, a któr¹ czêsto nawiedza³em, by zobaczyæ, jak wygl¹da³a. W¹tpicie w moje s³owa? Dlaczego? Wierzcie mi. Wiem, co mówiê. Jak mog³oby byæ inaczej? Kiedy co wam mówiê, mówiê wam to dlatego, ¿e wiem, i¿ to prawda. Jestem ju¿ zbyt stary, by k³amaæ, a przynajmniej, by k³amaæ samemu sobie; a to, co tutaj mówiê, mówiê przede wszystkim do siebie, a dopiero potem do was. Ok³ama³bym was bez wahania, gdyby mog³o mi to przynieæ jak¹ korzyæ. Ale teraz? Teraz mogê osi¹gn¹æ mój cel tylko mówi¹c absolutn¹ prawdê. * Gajo, gaje (tak¿e gadzie) nazwa, jak¹ Cyganie okrelaj¹ ludzi nie bêd¹cych Cyganami (przyp. t³um.).
15
(Mo¿e jednak czasem troszeczkê sk³amiê
jestem w koñcu tylko cz³owiekiem. Ale nie w ¿adnej powa¿nej sprawie. Wierzcie mi.) Kiedy wiêc zdecydowa³em siê wyjechaæ na Mulano, zostawi³em za sob¹ lady w co najmniej piêædziesiêciu miejscach. Oczywicie nie by³y to znaki wydrapywane kawa³kiem drewna na cianie. Przecie¿ ¿yjemy w czasach Imperium, i wszyscy mamy magiê zakodowan¹ w koniuszkach palców. Wiêc wplot³em swoje znaki w blask zachodów s³oñca na Galgali, w b³êkitnoz³ote pancerze wêdrownych chrz¹szczy na Iriarte, w brudne sny mierdz¹cego ma³ego z³odziejaszka na Xamur. I zostawi³em je jeszcze w wielu innych wiatach Imperium. Nie mia³em w¹tpliwoci, ¿e w koñcu zostanê odnaleziony. Modli³em siê tylko o to, by nie sta³o siê to zbyt wczenie. Pierwszym, który mnie znalaz³, by³, jako rzek³em, Rom. Wspaniale, ¿e by³ to w³anie Rom. W koñcu ka¿dy lubi, gdy jego uprzedzenia wobec innych ras znajduj¹ potwierdzenie. By³ m³ody i bardzo wysoki, mia³ skórê w ciemnym odcieniu, b³yszcz¹ce jasno oczy i zêby oraz imponuj¹c¹ grzywê czarnych lni¹cych w³osów, opadaj¹c¹ mu swobodnie na ramiona. Z powodu jego smuk³oci by³o w nim jakie piêkno i giêtkoæ, charakterystyczne raczej dla kobiety, ale widzia³em te¿ od razu, ¿e jest wystarczaj¹co silny, by kruszyæ rêkami ska³y. Pojawi³ siê u mnie, gdy ³owi³em przyprawowe ryby na zachodnim jêzyku lodowca Gombo. Od dawna ju¿ nie widzia³em ¿ywego cz³owieka; cz³owieka, który nie by³by duchem ani doppelgangerem, tote¿ w pierwszej chwili niemal zerwa³em siê do ucieczki. Naprawdê na jego widok dozna³em wstrz¹su. Czu³em potê¿n¹ emanacjê ¿ycia, bi³a w moj¹ duszê silnymi falami i odzywa³a siê w niej jak tysi¹cem dzwonów. Ale opanowa³em siê i zebra³em w sobie. Nie wiedzia³em, po co tu przyszed³, ale i tak nic nie dostanie. Zamierza³em przekonaæ siê, czy bêdzie pcha³, czy ci¹gn¹³, i reagowaæ dok³adnie odwrotnie. Królowie ju¿ maj¹ takie wredne charaktery. Nie mówiê, ¿e musisz byæ kompletnym sukinsynem, aby byæ królem, ale te¿ nigdy nim nie zostaniesz, jeli oka¿esz siê zbyt uk³adny i ustêpliwy. Pozdrowi³ mnie na stary romski sposób, gestem i s³owem: Sariszan Jakubie. A potem, wci¹¿ mówi¹c nasz¹ mow¹, ¿yczy³ mi d³ugiego ¿ycia i wielu synów, i nieustaj¹cej ³aski bogów i anio³ów. Przez d³ug¹ chwilê wyg³asza³ podobne bzdury w redniowiecznym sosie. Ch³opcze, znam imperialny powiedzia³em do niego, kiedy wreszcie skoñczy³ z powitaniami. Taka drobna szpila bywa po¿y16
teczna, bo wytr¹ca z równowagi, a wtedy mo¿na siê zastanowiæ, czego naprawdê chce rozmówca. Ten wszak¿e wygl¹da³ zbyt niewinnie, aby chcia³ siêgn¹æ po zbyt wiele. Przygryz³ wargi. Oczywicie s¹dzi³, ¿e odpowiem mu takim samym tradycyjnym be³kotem. Oczekiwa³ Wielkiej Mowy i wszystkich tych ozdobników, tote¿ patrz¹c na mnie ze zdumieniem, zapyta³: Ale ty jeste Jakubem, prawda? A jak ci siê wydaje? Niemal s³ysza³em, jak pracuj¹ wszystkie tryby w jego g³owie. Tak, tak, mówi³ sam do siebie, to Mulano, a Mulano jest miejscem, gdzie uda³ siê Jakub; ten cz³owiek wygl¹da jak Jakub, i nikt inny nie mieszka na tej planecie; wiêc to po prostu musi byæ Jakub. Ale mo¿e wcale nie myla³ w taki sposób? By³ taki m³ody i przystojny
ale mo¿e jednak go nie docenia³em? Odezwa³ siê wreszcie: Po Imperium kr¹¿y³y dwie plotki. Jedna, ¿e umar³e, a druga, ¿e przebywasz na jakim wiecie poza Imperium. Aha. I w któr¹ chcesz wierzyæ? Nad tym nigdy siê nie zastanawia³em! Przecie¿ Jakub bêdzie ¿y³ wiecznie. O, Bo¿e! Brakowa³o mi tu tylko fanatycznego czciciela! Z trudem powstrzymywa³ dr¿enie. Szybko uczyni³ trzy gesty oznaczaj¹ce szacunek, jeden za drugim. Tego najbardziej uni¿onego nie ogl¹da³em od jakich czterdziestu lat. A ju¿ zaczyna³em siê zastanawiaæ, czy naprawdê jest taki m³ody, czy tylko dobrze odm³odzony
Teraz zrozumia³em, ¿e to naprawdê m³ody cz³owiek. W oczach m³odych ch³opców, gdy stan¹ w obliczu prawdziwej mêskiej mocy i autorytetu, maluje siê jakie uniesienie i respekt. Tego po prostu nie mo¿na przeoczyæ, a nikt po trzydziestce, nawet je¿eli uzdolniony artysta odm³odzi³ mu twarz w operacji plastycznej, nie potrafi tego udawaæ. A ten ch³opak mia³ w³anie takie spojrzenie. Wiedzia³, ¿e stoi przed królem, i ta wiedza odbiera³a mu pewnoæ siebie. Powiedzia³ mi, ¿e na imiê mu Chorian, i ¿e pochodzi z planety Feniks w uk³adzie Haj Qaldun, i ¿e jest Romem ze szczepu Kalderasz. To zreszt¹ by³ tak¿e mój szczep. Powiedzia³ mi te¿, ¿e szuka mnie ju¿ od trzech lat. ¯adna z tych wiadomoci nie zainteresowa³a mnie specjalnie. Pierwsze wra¿enie z jego obecnoci zdo³a³o ju¿ siê rozmyæ. By³em 2 Czas trzeciego wiatru
17
znowu ca³kowicie spokojny. Tote¿ po prostu odwróci³em siê od niego i powróci³em do ³owienia ryb. W tej czêci lodowca lód by³ tak czysty, ¿e mo¿na by³o wyranie obserwowaæ d³ugie cylindryczne kszta³ty ryb przyprawowych, zarówno czerwonych, jak i turkusowych, które stanowi³y cenniejszy gatunek, p³ywaj¹cy na g³êbokoci ponad piêædziesiêciu metrów, bo tak g³êboko pod lodem znajdowa³a siê podziemna rzeka. Mia³em tam zarzucon¹ sieæ wibracyjn¹ przenikaj¹c¹ przez moleku³y. Lord Sunteil poleci³ mi ciê odnaleæ powiedzia³. To ju¿ by³a interesuj¹ca wiadomoæ. Ujrza³em w mylach twarz Sunteila, prawej rêki Imperatora, prawdopodobnego nastêpcy: g³adki, olizg³y i niebezpieczny
Zerkn¹³em przez ramiê na Choriana i obdarzy³em go ch³odnym, taksuj¹cym spojrzeniem. A wiêc s³u¿ysz Imperium? Nie odpar³. Jestem na ¿o³dzie Sunteila. W jego g³osie wyczu³em leciutk¹ drwinê. A to nie jest dok³adnie to samo. Tak. Zdecydowanie go nie doceni³em. Bardzo ³adnie wy³o¿y³ tê ró¿nicê. Pozwoli³ sobie zap³aciæ, ale niczego im nie sprzeda³. Za to nale¿a³ mu siê ucisk. Krew Romów by³a ju¿ mocno rozrzedzona, ale nie zmieni³a siê jeszcze w wodê. Ten ch³opak stanowi³ ¿ywy dowód. Inna sprawa, ¿e Feniksjanie w ogóle s¹ znani ze sprytu i giêtkoci. Chorian nie by³ a¿ tak naiwny, jak mog³o siê wydawaæ na pierwszy rzut oka. Jednak nie okaza³em aprobaty. Lepiej, ¿eby ch³opak nie uwa¿a³ siê za zbyt sprytnego. To jest pu³apka, w któr¹ wpada wielu Romów. Zaczynasz kiwaæ tych biednych gaje zanim jeszcze wyrosn¹ ci pierwsze zêby, widzisz jakie to ³atwe, wpadasz w samozachwyt, a st¹d ju¿ tylko krok do braku ostro¿noci. A my nigdy nie moglimy pozwoliæ sobie na ten luksus. Tak wiêc, mimo i¿ zas³ugiwa³ na pochwa³ê, po prostu wzruszy³em tylko ramionami. Poza tym, musia³em skupiæ uwagê na moim po³owie. Sieæ osiad³a ju¿ niemal we w³aciwej pozycji. Nadchodzi³ krytyczny moment i wymaga³ pe³nej koncentracji. Opuszczanie sieci wibracyjnej przez sta³y lód to delikatna sprawa. Przebiega³em palcami po wszystkich przyciskach tak ostro¿nie, jakbym muska³ struny cytry, a sieæ opuszcza³a siê, unosi³a, przesuwa³a. Tam, w dole, pod lodem, turkusowa ryba przyprawowa us³ysza³a pieñ sieci i zaczê³a j¹ op³ywaæ, zbli¿aj¹c siê coraz bardziej do migocz¹cego otworu wlotowego. 18
No dalej, moja piêkna, wp³yñ do rodka! Ale ryba nie zamierza³a tego zrobiæ. Spojrza³a w górê, przez lód, wprost na mnie i zobaczy³em wyranie jej z³otozielone oczy, m¹dre i dowiadczone, b³yszcz¹ce jak dwie bliniacze gwiazdy. Ta jest za cwana, pomyla³em. W tej rybie p³ynê³a krew Romów. Niemal s³ysza³em jej chichot, dochodz¹cy spod piêædziesiêciometrowej pokrywy lodu. Masz racjê, kuzynie, pomyla³em. £owi³e kiedy sieci¹ wibracyjn¹? spyta³em Choriana. Na Feniksie nie mamy zim. Nigdy przedtem nie widzia³em lodu. Aha. Powinienem by³ pamiêtaæ. Kiedy ciê szuka³em, odwiedzi³em wiele miejsc. By³em na Marajo, i na Duud Szabell, by³em te¿ na Xamur. Ale tam te¿ nigdzie nie widzia³em lodu. Wcisn¹³em kilka przycisków i odsun¹³em sieæ od ryby. Po tym, jak na mnie patrzy³a, nie mia³em ju¿ ochoty jej ³apaæ. W³anie na Xamur zdo³a³em ustaliæ, gdzie naprawdê siê uda³e kontynuowa³ Chorian. Bóg da³ ci nos. Dobrze, ¿e potrafisz go w³aciwie u¿ywaæ. Czego chce Sunteil? Lord Sunteil obawia siê, ¿e zechcesz wróciæ do Imperium odpar³ ch³opiec. S¹dzi, ¿e ta twoja abdykacja jest tylko sztuczk¹, ¿e jedynie czekasz tylko na w³aciwy moment, aby powróciæ. A kiedy wrócisz, bêdziesz potê¿niejszy ni¿ kiedykolwiek. Poczu³em ch³ód w ¿o³¹dku. Zdumiony zda³em sobie nagle sprawê, ¿e Sunteil mnie przejrza³. Mimo ¿e ¿aden z moich ludzi nie zdo³a³ zorientowaæ siê, o co chodzi w tej grze, Sunteil najwyraniej zrozumia³, co zamierzam. Znaczy³o to nie tylko, ¿e Sunteil jest bystry, bo o tym wiedzia³em od dawna, ale by³ o wiele sprytniejszy, i stanowi³ dla mnie niebezpieczeñstwo. W przysz³oci, gdy umrze stary Imperator, a Sunteil, jak s¹dzi wiêkszoæ ludzi, zostanie jego nastêpc¹, mog¹ pojawiæ siê k³opoty. Nie mia³em w¹tpliwoci, ¿e w niedalekiej przysz³oci bêdê musia³ spotkaæ siê twarz¹ w twarz z Sunteilem. Ja, albo mój bezporedni nastêpca. A stawk¹ rozmów bêd¹ przysz³e losy ludu Romów. Ale jeli domyli³ siê, co zamierza³em, po co przysy³a³by tu Choriana i ostrzega³ mnie? Gdzie tu kry³ siê jaki podstêp. Nie rozumiem czego powiedzia³em. Lord Sunteil przysy³a m³odego Roma, aby zorientowa³ siê, czy stary król Romów ma 19
zamiar sprawiaæ k³opoty? Jaki¿ to ma sens? Czy on naprawdê wierzy, ¿e bêdziesz mnie dla niego szpiegowa³? To zbyt proste. Lord Sunteil jest subtelnym graczem. I przebieg³ym. Zgadza siê. Tak s³ysza³em. Mo¿e wiêc s¹dzi, ¿e powiesz mi rzeczy, jakich nie powiedzia³by ¿adnemu gajo? I mo¿e naprawdê wierzy, ¿e w takim wypadku bym mu je przekaza³? A przekaza³by? Chorian spojrza³ na mnie z przera¿eniem w oczach. Jestem lojalny wobec Sunteila, i on o tym wie. Ale nigdy nie przekaza³bym mu sekretów króla Romów! Nigdy! Przenigdy! Nawet gdyby takie by³o moje ¿yczenie? Nie rozumiem! S³uchaj powiedzia³em. Sunteil myli siê co do moich zamiarów. I lepiej by by³o, gdyby nie tkwi³ w swoich b³êdnych przekonaniach. Chcê, ¿eby powiedzia³ mu prawdê o mojej abdykacji. Nie uwa¿aj tego za zdradzanie moich sekretów. Bierzesz za tê robotê pieni¹dze od Imperium, prawda? Daj wiêc Imperium to, za co ci p³aci. Jed i powiadom lorda Sunteila, ¿e nie musi siê martwiæ moim ewentualnym powrotem i zwi¹zanymi z tym k³opotami. Ja straci³em zainteresowanie w³adz¹. Mam jej od dawna doæ. Bo¿e, ¿e te¿ mog³em wymówiæ takie s³owa! Ale wtedy naprawdê wierzy³em w ka¿de z nich. To jest podstawowa zasada umiejêtnego k³amania: musisz sam wiêcie wierzyæ w ten kit, który wstawiasz innym. Wtedy, w tamtej chwili, by³em tak samo pewien, ¿e mam dosyæ roli króla, jak by³em pewien, ¿e mam miêdzy nogami dwa jaja. Pewnie takie przekonanie (co do królowania, a nie jaj) pozosta³o we mnie jeszcze przez kolejne piêæ minut tylko, ale wtedy, gdy to mówi³em, wierzy³em w to z ca³ego serca. Chorian sta³ tam i s³ucha³ z szeroko rozdziawion¹ buzi¹, jakby naprawdê kupowa³ ka¿d¹ sylabê tego nonsensu, który w³anie wyg³asza³em. A ja zapala³em siê dalej. Ch³opcze, mam ju¿ po dziurki w nosie tego wszystkiego. I jestem tym wykoñczony. W³adza po prostu mnie wypali³a. Nadszed³ czas, bym odszed³ na dobre. Chcê do¿yæ tu swoich dni. Gdyby lord Sunteil wiedzia³, jakie tu s¹ ryby, sam by to zrozumia³. Niez³e zakoñczenie, pomyla³em z zadowoleniem. Tyle ¿e Chorian by³ bardziej skomplikowanym przypadkiem ni¿ mi siê wydawa³o. 20
Oczywicie, przeka¿ê to lordowi Sunteilowi powiedzia³ s³odkim g³osem, kiedy skoñczy³em. Czy twojemu kuzynowi Damianowi mam przekazaæ to samo? Mówi³ to niewinnym tonem dobrze wychowanego m³odego cz³owieka, który chce jak najlepiej wywi¹zaæ siê z powierzonej mu misji. ¯e nie masz zamiaru powróciæ do Imperium? Chocia¿ miêdzy Romami panuje wielkie zamieszanie, którego powodem jest brak w³adcy? Mimo ¿e ty w³anie mo¿esz zakoñczyæ ca³y ten kryzys?
4
T
o by³o zupe³nie nieoczekiwane. Zaskoczony, uderzy³em w przyciski tak silnie, ¿e sieæ obróci³a siê otworem do do³u w momencie, gdy piêkna czerwona ryba przyprawowa w³anie zaczê³a siê do niej zbli¿aæ. No tak, powinienem by³ wiedzieæ, ¿e nic nie jest tak proste, jak wygl¹da z pocz¹tku. Dla kogo w³aciwie ten dzieciak pracowa³? Damiano? wykrztusi³em wreszcie. A co on ma z tym wspólnego? Gdzie rozmawia³e z moim kuzynem Damianem? Na Marajo, w Miecie Siedmiu Piramid. Powiedzia³em mu, ¿e lord Sunteil wys³a³ mnie do ciebie, a on rzek³ mi: tak id, i znajd króla, i powiedz mu, ¿e tron czeka na niego. Moje serce zaczê³o biæ w paskudnym, przyspieszonym rytmie. Spokojnie, spokojnie
Smutno mi by³o, gdy takie sygna³y alarmowe przeszywa³y moje stare cia³o. Ale trwa³y one zaledwie mgnienie oka. Natychmiast zapanowa³em nad przep³ywem adrenaliny. B¹d co b¹d m¹droæ polega g³ównie na tym, ¿e siê panuje nad prac¹ gruczo³ów dokrewnych. Tron nigdy nie by³ mój odpar³em. A ja nigdy nie by³em ¿adnym królem. Chorian jednak mia³ na ten temat swoje zdanie. By³e Rom baro stwierdzi³ krótko. Wielkim Cyganem. Tym, Który W³ada. Nigdy nim nie by³em. Przecie¿ wszyscy to wiedz¹. Moje rêce lekko dr¿a³y. Nie chcia³em, by Chorian to dostrzeg³, aby wiêc odwróciæ jego uwagê, wskaza³em rêk¹ przed siebie. 21
Spójrz tam! Widzisz tê rybê wêsz¹c¹ ko³o sieci? Ta by³a turkusowa i najwyraniej nie tak m¹dra, jak poprzednia. Skierowa³em na ni¹ ca³¹ sw¹ uwagê. To niez³y sposób, by obejæ niewygodny temat i zdobyæ czas na przemylenie sprawy. Wyobra¿a³em ju¿ sobie wspania³y smak ryby przyprawowej, tê mieszankê rozmarynu, kurkumy, kminku, z³otego pieprzu. Zmusi³em sieæ, by zatañczy³a. Kilka ruchów w stronê ryby i kilka z powrotem; sieæ kusi³a, a ja b³aga³em rybê, by da³a siê pochwyciæ. D³ugi pysk ofiary to zbli¿a³ siê, to oddala³, gdy ryba zygzakowa³a wokó³ pu³apki. Z nieprawdopodobn¹ zwinnoci¹ jej cia³o przecina³o krystaliczn¹ g³êbiê i rozrywa³o cienk¹ warstwê lodu. Chod, moja piêkna! Wp³yñ do sieci! O jakim to kryzysie wspomina³e? zapyta³em ostro¿nie. O braku króla. Statki odkrywców lec¹ naprzód, my nie mamy ¿adnego planu. Powstaj¹ spory, i nie ma komu ich rozstrzygn¹æ. Spojrza³em znów na moj¹ rybê, jakbym chcia³ j¹ zwabiæ sam¹ potêg¹ woli. Z takimi k³opotami mo¿na chyba poradziæ sobie bez króla? I radzili sobie
przez piêæ lat. Ale teraz sprawy siê komplikuj¹. Damiano kaza³ ci powiedzieæ, ¿e wielcy sporód Romów chc¹ wybraæ nowego króla. Nie bêd¹ ju¿ czekaæ d³u¿ej, nawet ci sporód nich, którzy nigdy nie wierzyli w twoj¹ abdykacjê. Jeli naprawdê nie chcesz wróciæ, wiedz, ¿e s¹ gotowi wybraæ kogo na twoje miejsce. A wiêc to tak! To w³anie mia³ byæ ten haczyk, na który chcia³ mnie z³apaæ
tych kilka cichych zdañ. Wygl¹da³o na to, ¿e nie tylko Sunteil przejrza³ moj¹ grê. Kuzyni z Królestwa Romów wyszli naprzeciw mojemu blefowi ze swoim w³asnym. To w³anie by³a ta prawdziwa wiadomoæ, któr¹ mia³ przekazaæ Chorian. Sunteil byæ mo¿e mu p³aci³, ale tak naprawdê by³ on na s³u¿bie Damiana. A wiêc s³u¿y³ Romowi, czyli tak, jak byæ powinno. Sunteil chcia³ informacji. Damiano chcia³ mojego powrotu. I tak¹ w³anie obra³ drogê, by osi¹gn¹æ swój cel. Mimo to nie mia³em najmniejszego zamiaru pochwyciæ przynêty. Nie mog³em. Jeszcze nie. Wiêc potrzebuj¹ króla? No có¿, niech go zatem wybieraj¹. Ale ty jeste królem! Chyba dot¹d mia³e zatkane uszy. Jak mog¹ wybraæ kogokolwiek na moje miejsce, jeli to nigdy nie by³o moje miejsce. Ale to nie tak! Nie mo¿esz twierdziæ, ¿e nigdy nie by³e królem, skoro nim by³e. Ty nim wci¹¿ jeste! 22
Wyprowadzi³em go z równowagi. Tak byæ powinno. O to wszak mi chodzi³o. Rozemia³em siê. Niech sam spróbuje rozwi¹zaæ ten problem, a ja wrócê do ³owienia. Ostro¿ne, p³ynne ruchy
Podci¹gn¹³em sieæ pod sam¹ powierzchniê lodowej tafli. Turkusowa ryba przyprawowa skoczy³a ku niej, szarpnê³a siê i skrêci³a cia³o. Mia³em j¹! Unios³em sieæ nad lodowiec i wci¹¿ unosi³em j¹ w górê, a¿ zawis³a na wysokoci dwudziestu metrów. Pomarañczowe s³oñce sta³o wysoko nad wschodnim horyzontem, a szkar³atny strumieñ jego wiat³a p³yn¹³ przez zamarzniêty l¹d jak rzeka p³ynnego z³ota. W promieniach tych wij¹ca siê ryba zalni³a tysi¹cem odcieni, atakuj¹c moje oczy niemal ca³¹ szerokoci¹ wietlnego spektrum. Potem wys³a³em przez piercienie sieci gwa³towne uderzenie energii i ofiara znieruchomia³a. Tak powiedzia³em. Przepe³nia³a mnie duma. Nawet idiota mo¿e byæ królem i móg³bym podaæ tu wiele przyk³adów, ale umiejêtnoæ pos³ugiwania siê sieci¹ wibracyjn¹ to ju¿ ca³kiem inna historia. Takie ³owienie wymaga bystrego oka i silnego ramienia. Wiele lat æwiczy³em tê sztukê i nie s¹dzê, by kto mnie w niej przewy¿sza³. Widzia³e? entuzjazmowa³em siê. Co za wyczucie czasu i koordynacja! To jest prawdziwa sztuka! Dzieciak gapi³ siê na mnie z otwartymi ustami, ale jego umys³ wci¹¿ b³¹ka³ siê po labiryntach polityki miêdzygwiezdnej. Jeste zaproszony na dzisiejsz¹ wieczerzê powiedzia³. Przynajmniej raz w ¿yciu skosztujesz ryby przyprawowej. Ale twój kuzyn Damiano
Wyszczerzy³em zêby w szerokim umiechu Pieprzyæ kuzyna Damiana, choæby królewskim ber³em. Sam mo¿e byæ królem, jeli bardzo chce. Ale¿, Jakubie, wedle prawa tron nale¿y do ciebie. Sk¹d ty bierzesz te idiotyczne zdania. Westchn¹³em. Nigdy nie chcia³em byæ królem. I powtarzam ci po raz chyba tysiêczny: nigdy naprawdê nim nie by³em. Mo¿e by³em królem w ich g³owach
ale to ju¿ przesz³oæ. Jeli chc¹ króla, niech znajd¹ sobie kogo innego. Ja mam zamiar pozostaæ tutaj i tutaj te¿ umrzeæ! Powiedzia³em to z ca³ym przekonaniem. I gotów by³bym przysi¹c, ¿e mówi³em szczer¹ prawdê. Pamiêtam, gdy kiedy z tak¹ sam¹ moc¹ przysiêga³em wieczn¹ wiernoæ Esmeraldzie. I wtedy te¿ wierzy³em w swoje s³owa. Tak bêdzie powiedzia³em raz jeszcze. Ju¿ po¿egna³em siê z Imperium. Tu w³anie umrê! 23
Jakubie, nie! Widzia³em szok w jego oczach. To by³o co wiêcej ni¿ tylko mi³oæ i szacunek dla mnie. Zupe³nie chyba namiesza³em mu w g³owie tym niejasnym owiadczeniem i gadk¹ o do¿yciu moich dni na Mulano. By³ m³ody, nie mia³ szans, by przejrzeæ moje zwody i przenonie. A teraz, kiedy wspomnia³em o mierci, zachowa³ siê tak, jakby oznacza³o to zarazem gro¿¹c¹ jemu samemu nieuniknion¹ zag³adê. Gdybym ja okaza³ siê miertelny, tak¿e on podlega³by prawu mierci. Tote¿ chwyci³ moje ramiê i wrzasn¹³ z tym g³upim, romantycznym zapa³em w³aciwym jedynie m³odoci: Nie wolno ci mówiæ w ten sposób! Ty nie umrzesz, nie mo¿esz! Nigdy!!! Wzruszy³em ramionami. Wszystko mo¿e siê zdarzyæ. A jeli nawet kiedy by³em królem, to ju¿ nie jestem, jasne? Ale sukcesja
Pieprzyæ sukcesjê. Sukcesja mnie nie obchodzi. Nie dbam o ni¹ bardziej ni¿ o kawa³ olej skóry. Dlatego w³anie siedzê tutaj, a nie gdziekolwiek indziej. I dlatego mam zamiar
Chorian jêkn¹³, a jego oczy rozszerzy³y siê gwa³townie. Wyda³ z siebie dziwny be³kocz¹cy odg³os. Nie s¹dzi³em, by ta sieæ k³amstw, w któr¹ go chwyci³em, spowodowa³a a¿ taki wstrz¹s. I mia³em racjê. Chorian wci¹¿ co be³kota³, a¿ wreszcie zdo³a³ unieæ trzês¹c¹ siê rêkê i wskaza³ jaki punkt za moimi plecami. Odwróci³em siê i zrozumia³em, co go tak przerazi³o. Zobaczy³em trzy wê¿e nie¿ne. Przepiêkne s³u¿ki mierci, wspania³e wstêgi szmaragdowej zieleni ozdobionej rubinowymi, szafirowymi i z³otymi wzorami. Dla niego to musia³ byæ przera¿aj¹cy widok, mimo ¿e te nie by³y wielkie. Mierzy³y zaledwie z osiem, dziesiêæ metrów. Ka¿dy z nich zostawia³ na niegu wyrany krêty szlak, gdy wij¹c siê pod¹¿a³y ku miejscu, w którym stalimy. Ich oczy by³y utkwione w mojej rybie przyprawowej. I tam mia³y siê spotkaæ, choæ zbli¿a³y siê ku niej z trzech ró¿nych kierunków. O nie, nie, bracia mrukn¹³em. Nagle w rêkach Choriana znalaz³ siê miotacz. Zacz¹³ gor¹czkowo ustawiaæ rozrzut. ¯y³a na jego czole, wyranie teraz widoczna, mia³a niemal szerokoæ kciuka. 24
Znów wielki gest. Westchn¹³em. Wielk¹ trzeba mieæ cierpliwoæ do m³odych ludzi. Nie powiedzia³em, nakazuj¹c gestem, by schowa³ broñ. To tylko padlino¿ercy. Nie zrobi¹ nam krzywdy, a zatem wyrz¹dzenie krzywdy im by³oby zbrodni¹ przeciwko boskiemu prawu. Jednak nie mam te¿ zamiaru podarowaæ im mojej ryby. Wyszed³em im naprzeciw. Przez moment wi³y siê nieco gwa³towniej, a potem zastyg³y na lodzie nieruchomo, jak wybato¿one psy. Ciep³o i pulsowanie energii ¿yciowej zawsze je przera¿a. Mog³em zabiæ jej dotkniêciem
tak wiele jest we mnie ¿aru. Przykro mi, bracia powiedzia³em ³agodnie. Ryba jest moja, nie wasza, i powinnicie to zrozumieæ. Ciê¿ko pracowa³em, ¿eby j¹ zdobyæ. Poruszy³y siê nieznacznie. Wygl¹da³y na zasmucone i rozczarowane. Ich smutek rani³ moje serce. Co wam powiem. Pozwólcie dzisiaj królowi nacieszyæ siê królewsk¹ uczt¹. To, co z niej zostanie, bêdzie wasze. Dobrze? Najwyraniej nie by³o dobrze. Ale niewiele mog³y zrobiæ. Spogl¹da³y na rybê, na mnie, i znów na rybê. Wydawa³y ¿a³osne dwiêki. Moja dusza p³aka³a wraz z nimi. To by³a ciê¿ka pora roku. Ale by³em nieub³agany, wiêc po chwili odwróci³y siê do mnie ogonami i odpe³z³y. Chorian znów patrzy³ na mnie z tym podziwem w oczach. One nie s¹ grone wyjani³em. Du¿e, ale s³odkie jak ma³e kotki i nawet w po³owie nie tak agresywne. Jedz¹ wy³¹cznie padlinê. Wiesz, ¿e padlino¿ercy s¹ wiêci, prawda? To oni zamykaj¹ kr¹g ¿ycia. Ale on ju¿ zapomnia³ o nie¿nych wê¿ach. Inne z moich s³ów przyci¹gnê³y jego uwagê. Wci¹¿ mi t³umaczy³e, ¿e nigdy nie by³e królem. Ale przed chwil¹ mówi³e o sobie jak o królu. Król bêdzie cieszyæ siê dzisiaj królewska uczt¹ tak powiedzia³e. Nie rozumiem tego. Jeste wiêc królem, czy nie? Nie jestem królem odpar³em. Ale jest we mnie królewska godnoæ. Patrzy³ na mnie zagubiony. Ale mówi³e o sobie jak o królu, sam s³ysza³em. Figura retoryczna. Co? Naprawdê by³ zagubiony. 25
Mam w sobie królewsk¹ godnoæ, wiêc mogê nazywaæ siê królem, jeli mam tak¹ ochotê. Mogê te¿ mówiæ, ¿e by³em królem, albo mówiæ, ¿e nim nie by³em, jeli mam tak¹ ochotê. Bo królewska godnoæ pozostaje w cz³owieku na zawsze. Jeli raz wzi¹³e na siebie ten ciê¿ar i nauczy³e siê staæ w tym jarzmie, moc nigdy ciê nie opuszcza, nawet jeli ciê¿ar zosta³ zdjêty z twoich ramion. Przewiesi³em sobie przez plecy rybê przyprawow¹. Wa¿y³a chyba z piêædziesi¹t kilo, ale nie ugi¹³em siê. Wiêc dzisiaj bêdziesz wieczerza³ z królem, ch³opcze, a to, czym ciê podejmê, bêdzie godne królewskiego sto³u. Za dzieñ lub dwa za odjedziesz tam, sk¹d tu przyby³e. I powiesz im wszystkim, ¿e Jakub naprawdê jest zmêczony w³adz¹, ¿e Jakub naprawdê abdykowa³. Ostatecznie. Nieodwo³alnie. Powiedz to Sunteilowi. Powiedz to Damianowi. Powiedz to nawet samemu Imperatorowi. B³êdem by³oby w¹tpiæ w moje s³owa. Us³ysza³em w oddali miech. Wiedzia³em, nawet nie patrz¹c w tamtym kierunku, ¿e mia³ siê ze mnie duch. Mulano jest miejscem pobytu wielu duchów. Wystêpuj¹ tu miejscowe duchy i duchy nawiedzaj¹ce tylko to miejsce. I s¹ to dwa zupe³nie ró¿ne rodzaje duchów. Miejscowe duchy to formy ¿ycia, które nigdy nie by³y materialne. Ich liczba idzie w miliardy, wydaj¹ siê wszechobecne. wiec¹ w powietrzu jak ma³e latarnie. S¹ przyjazne, ale nie komunikuj¹ siê z tob¹. To ich obecnoci Mulano zawdziêcza sw¹ nazwê. Mulo duch ³adne romskie s³owo. Mulano miejsce duchów. To w³anie Romowie nadali nazwê tej planecie, a wybrali j¹ ze wzglêdu na obecnoæ tych wszystkich duchów. Ale odk¹d ja przyby³em na Mulano, odwiedza ten wiat tak¿e spora liczba innych duchów: moich kuzynów dryfuj¹cych na tê lodow¹ planetê przez pustki czasu i przestrzeni, aby dotrzymaæ mi towarzystwa; Polarka, Walerian, czasem Thivt, który tak¿e jest moim kuzynem, chocia¿ nie jest Romem, i wielu wielu innych. Nie musicie jeszcze wiedzieæ, kim oni s¹. Starzy przyjaciele wpadaj¹cy w odwiedziny na razie tyle wystarczy. Dziesi¹tki razy, ka¿dego dnia, s³yszê trzaski zjonizowanego powietrza, dostrzegam b³yski ich aury, i czasem ³apiê odleg³e echo ich chichotu
i wiem od razu, ¿e kto bardzo mi bliski i drogi przebywa w pobli¿u. Teraz te¿ czujê ich obecnoæ. miej¹ siê. To musz¹ byæ oni. Miejscowe duchy nie potrafi¹ siê miaæ. 26
Wiem dok³adnie, dlaczego siê miej¹. I niech ¿aden z was te¿ nie w¹tpi w moje s³owa rzuci³em do nich.
5
Z
awiesi³em rybê w sferze grawitacyjnej, gdzie sos kr¹¿y wokó³, i równo, z ka¿dej strony, nawil¿a miêso. Niektóre duchy Mulano przyci¹gniête zak³óceniami pola elektromagnetycznego powodowanymi przez proces gotowania, tak¿e zaczê³y kr¹¿yæ w pobli¿u, by zobaczyæ, czy i dla nich nie znajdzie siê jakie po¿ywienie. Och, nie chodzi³o im o rybê, raczej o jej zapach i ciep³o, które rozchodzi³y siê w powietrzu. Mo¿na je przecie¿ zamieniæ w energiê o bardzo szerokim spektrum. Wystarcza³o im wiêc samo gotowanie. Wy mo¿e nie bylibycie w stanie tego odczuæ, ale spytajcie jakiego ducha z Mulano
W czasie, gdy ryba spokojnie siê gotowa³a, na zachodni horyzont wype³z³o ¿ó³te s³oñce. Zaczyna³ siê Podwójny Dzieñ. Zwyk³e aury Podwójnego Poranka rozmigota³y siê ponad szczytami gór i duchy natychmiast straci³y zainteresowanie moj¹ ryb¹. Na zewn¹trz mia³y znacznie wiêcej energii, któr¹ mog³y ch³on¹æ. Chorian zastyg³, zdumiony niezwyk³ymi efektami wietlnymi. Co siê dzieje? spyta³ niepewnie. To samo, co ka¿dego dnia o tej mniej wiêcej porze. Wyjd i podziwiaj. Nie potrzebujesz pomocy? Wyjd i podziwiaj powtórzy³em. Nie zobaczysz czego takiego na ¿adnym z pozosta³ych wiatów Imperium. Wyszed³. I dobrze. Kocham gotowaæ równie mocno jak nienawidzê mieæ przy tym publicznoci. Przy innych czynnociach i owszem, ale nie kiedy próbujê przyrz¹dziæ posi³ek. Gotowanie, podobnie jak seks, wymaga prywatnoci. Krêci³em siê popiesznie po lodowym igloo, wyjmuj¹c rzeczy potrzebne do przygotowania wieczerzy: flaszka sch³odzonego wina z Marajo, kicie piêknych ciemnych winogron z Iriarte, ostrygi z Galgali. Siêga³em po nie do ró¿nych podprzestrzennych kieszeni, gdzie zwyk³em przechowywaæ takie rzeczy. 27
Kiedy wreszcie wszystko by³o gotowe, wychyli³em g³owê z igloo, by zawo³aæ ch³opca. Jaskrawe wstêgi mg³y unosi³y siê jak rozwiewane wiatrem olbrzymie sztandary nad szerokimi polami lodowymi i migota³y milionami subtelnych odcieni: akwamaryna, szmaragd, jadeit, rubin, szkar³at, ametyst, kobalt, purpura, z³oto
wietlne promienie uderzy³y gwa³townie w moje cia³o i poczu³em siê tak, jakby porwa³ mnie bystry pr¹d pêdz¹cy z przesz³oci. Opad³ na mnie jak lawina i poci¹gn¹³ za sob¹. Odk¹d przyby³em na Mulano, nie nawiedza³em nikogo. Nie dlatego wcale, ¿e czu³em siê za stary albo straci³em zainteresowanie wiatem, po prostu teraz wydawa³o mi siê istotniejsze, by mocno zakotwiczyæ siê w teraniejszoci, a nie ¿eglowaæ przez zamierzch³e epoki. Ale nie znaczy³o to, ¿e zamierzch³e epoki nie zechc¹ ¿eglowaæ poprzez mnie. Od przesz³oci nie mo¿na uciec. Albo ty j¹ nawiedzasz, albo ona nawiedza ciebie. I w tym w³anie momencie, w jaskrawej kaskadzie wiat³a, ciany czasu rozst¹pi³y siê przede mn¹ i miliony wczorajszych dni wci¹gnê³y mnie w swój karmazynowy wir. Jakubie, co ci jest? s³ysza³em odleg³y g³os ch³opca. Jakubie? Jakubie? W ca³kowitej ciszy b³êkitna per³a starej Ziemi pojawi³a siê nagle w pustej przestrzeni nieba, miêdzy dwoma s³oñcami, i zawis³a w bezruchu. By³a jedynym koj¹cym wzrok punktem na rozszala³ym blaskiem horyzoncie, a gdy moje spojrzenie raz ju¿ na ni¹ pad³o, nie mog³em oderwaæ od niej wzroku. W swej rzeczywistej postaci Ziemia z pewnoci¹ nie by³¹ najpiêkniejsz¹ planet¹ Wszechwiata, ale teraz, gdy pojawi³a siê tak niespodziewanie z nicoci, w swych staro¿ytnych ch³odnych b³êkitnych szatach, zdawa³a siê piêkniejsza ponad wszystko, i jej widok zachwyci³ mnie w niemo¿liwy do opisania sposób. Jakubie, co tam widzisz? Jakubie? Oczywicie to nie by³a realna Ziemia, lecz po prostu jej duch. Mylicie, ¿e tylko duchy ludzi wêdruj¹ przez continuum? Planety te¿ maj¹ swoje duchy. Jest miêdzy nimi taka ró¿nica, ¿e duchy ludzkie mog¹ odbywaæ sw¹ drogê tylko w jednym kierunku z teraniejszoci w przesz³oæ, za duchy planet mog¹ wêdrowaæ w obie strony. Ziemia by³a realna tysi¹ce lat temu, le¿a³a o tysi¹ce lat wietlnych st¹d, ale teraz przyby³a do mnie przez wieki i po³owê Galaktyki. Przyby³a do mnie i tylko do mnie. To by³ niezwyk³y dar. Hej! zawo³a³em. Hej, Ziemio! Spójrz tutaj! To ja, Jakub! Tutaj stojê! To mnie przyby³a tu odwiedziæ! 28
To by³o w³anie dotkniêcie magii. Zupe³nie zapomnia³em o Chorianie. mia³em siê w g³os i macha³em rêk¹ ku b³êkitnej planecie. I tak skaka³em, i tañczy³em na lodowym polu, z uniesion¹ w pozdrowieniu d³oni¹, i piewa³em stare romskie pieni o mi³oci do Ziemi, wydzieraj¹c siê ca³¹ moc¹ p³uc, z odchylon¹ do ty³u g³ow¹. Mo¿e was dziwiæ, dlaczego niby mia³bym w ogóle przejmowaæ siê Ziemi¹. Nie urodzi³em siê tam, nie prze¿y³em tam ani jednej chwili i tak naprawdê w realnej rzeczywistoci nigdy nawet nie widzia³em tego miejsca. Jak zreszt¹ mog³em? Ziemia przeminê³a d³ugo, d³ugo przed dniem moich narodzin. Owszem nawiedza³em j¹ wiele razy, ale nigdy nie mog³em byæ na niej cielenie. Mimo to kocha³em j¹ w pewien szczególny sposób. Jednak Ziemia by³a nasz¹ drug¹ matk¹ i nigdy nie nale¿y o tym zapominaæ. By³a srog¹ matk¹, ale to on nas ukszta³towa³a. Gwiazda Romów da³a nam ¿ycie, ale Ziemia nas ukszta³towa³a, to ona by³a kuni¹, w której wyku³y siê nasze charaktery. Dla nas Ziemia okaza³a siê nêdznym miejscem wygnania, i mo¿e powinnimy j¹ za to znienawidziæ, ale jak moglimy znienawidziæ miejsce, które uczyni³o nas silnymi? To na Ziemi nauczylimy siê ¿yæ tak jak ¿yjemy teraz, gdy wêdrujemy miêdzy gwiazdami. Wiêc tañczy³em i piewa³em dla niej, i krzycza³em jej o swojej mi³oci, o mi³oci do tego widmowego, b³êkitnego wiata, od którego dzieli³y mnie wieki, a który teraz wisia³ nad moj¹ g³ow¹, miêdzy dwoma obcymi s³oñcami. Tutaj jestem! wrzeszcza³em. Ja, Jakub! Pamiêtasz mnie? Widzisz Ziemiê? wyszepta³ Chorian. Prawie go nie dostrzega³em, tak zdawa³ siê odleg³y, ale widzia³em jego oczy. wieci³y niezwyk³ym blaskiem. Gdzie ona jest? Jakubie, poka¿ mi j¹! Zaprawdê widzia³em Ziemiê i widzia³em te¿ o wiele wiêcej. Wspomnienia przep³ywa³y przez moje cia³o i umys³. Znów by³em m³odym niewolnikiem, walcz¹cym o ¿ycie w gor¹cym, ¿ywym morzu Megalo Kastro, i przez pulsowanie bólu w moich nagich nogach i brzuchu czu³em puls ca³ej planety. A potem sta³em za sterami w³asnego statku i czu³em, jak energia kosmicznej pustki p³ynie przeze mnie, jak j¹ absorbujê, skupiam w sobie, a potem wypycham, i jak prowadzê ten wielki statek przez lata wietlne. A potem by³em na królewskiej radzie w Wielkim Krisie Galgali, wielkim holu sprawiedliwoci, gdzie decydowano o przeznaczeniu, i patrzy³em na dziewiêciu uroczystych Krisatorów Romów sêdziów, którzy dzier¿yli losy wiata w swych rêkach. I oni to ofiarowali mi tron, jako ¿e Cesaro o Nano, który by³ królem, zmar³
a ja im odmawia³em. A po29
tem znów jeden za drugim czynili nade mn¹ znak królewskiej w³adzy, dopóki nie ugi¹³em siê pod naciskiem ich po dziewiêciokroæ potê¿nej mocy, która by³a wyrazem woli ca³ego mego ludu od pocz¹tku jego istnienia, dopóki nie pochyli³em g³owy i nie ukl¹k³em przed nimi
a potem oni uklêkli przede mn¹ i by³em królem. Tak jak przepowiedzia³a to stara kobieta, ta pomarszczona i posiwia³a phuri dai, która nawiedzi³a mnie ze swymi magicznymi s³owy w czasach, gdy ledwo wype³z³em z ko³yski. A potem dosz³y do mnie kolejne wizje. Sta³em na brzegu najspokojniejszego z oceanów Xamur, która moim zdaniem jest najpiêkniejsz¹ z dziewiêciu królewskich planet. Ale to musia³o byæ wczeniej, zanim zosta³em królem, bo mój syn Szandor, pierworodny i najbardziej kochany, sta³ u mego boku, a w chwili, któr¹ teraz widzia³em, by³ jeszcze ma³ym ch³opcem. W oczach Szandora lni³ bunt. Zrobi³ co zakazanego, rozmawia³em z nim o tym, ale znów przywiedli go do mnie i powiedzieli, ¿e zrobi³ to samo po raz drugi. Uderzy³em go i wierzch mojej d³oni zostawi³ lad na jego policzku, a on wci¹¿ patrzy³ na mnie hardym spojrzeniem, wiêc uderzy³em go ponownie. Móg³ mieæ wtedy osiem, dziewiêæ, mo¿e dziesiêæ lat
Kocha³em go strasznie, Bóg tylko wie jak strasznie
I unios³em rêkê, by uderzyæ go po raz trzeci
Starczy powiedzia³ kto. Nie, jeszcze nie odpar³em. To tylko dziecko, Jakubie mówili. A ja odpar³em im, bij¹c go po raz trzeci: Muszê nauczyæ go dwóch rzeczy: aby przestrzega³ praw i aby nie czu³ strachu. Tote¿ bijê go, by nie rz¹dzi³o nim bezprawie i bijê go, by nie by³ tchórzem. I widzia³em gniew, i mi³oæ w oczach Szandora. By³y to te same uczucia, które ja wtedy ¿ywi³em dla niego. Wiêc uderzy³em go raz jeszcze i krew pop³ynê³a z jego wargi. Krew mia³a taki sam kolor jak ciep³e morze okalaj¹ce wybrze¿a Nabomba Zom. Tam sta³ pa³ac Loiza la Vakako, który by³ dla mnie czym wiêcej ni¿ ojciec, choæ nigdy nie podniós³ na mnie rêki. Teraz w³anie ko³o niego sta³em, na czerwonym wybrze¿u, pod pal¹cymi p³omieniami potê¿nego, b³êkitnego s³oñca Nabomba Zom, i Loiz la Vakako powiedzia³ mi: Wiesz Jakubie, ka¿demu z Romów dane s¹ dwa ¿ycia. Pierwsze, które mo¿esz prze¿yæ jak sobie ¿yczysz i zrobiæ w nim tyle b³ê30
dów, ile tylko ci siê spodoba, i drugie, w którym musisz odpokutowaæ za b³êdy pierwszego ¿ycia. A ja rozemia³em siê wtedy i odrzek³em: Postaram siê o tym pamiêtaæ, ojcze, gdy wkroczê w swoje drugie ¿ycie. A twarz Loiza la Vakako pociemnia³a i sta³a siê naraz uroczysta i powa¿na. Jakubie, to jest twoje drugie ¿ycie. Dzia³o siê to na krótko przed tym, jak zosta³em porwany z Nabomba Zom i sprzedany w niewolê po raz drugi, aby dr¹¿yæ, jak nêdzny p³az, przera¿aj¹ce podziemne tunele Alta Hannalanna. To w³anie na Alta Hannalanna poczu³em po raz pierwszy uderzenie sensorycznego bicza, uderzenie, które choæ trwa³o ledwie mgnienie oka, szarpnê³o ca³ym moim mózgiem i wszystkimi orodkami bólu. Ledwie prze¿y³em ten wstrz¹s. I przez lataj¹ce mi przed oczami krwawe i ¿ó³te plamy dojrza³em, jak nadzorca ponownie unosi rêkê z biczem. Rzuci³em siê na niego i wyrwa³em mu bicz, a potem powiedzia³em: Teraz krew wyp³ynie z twojej duszy. Bo wiele jest rodzajów krwi, a ja widzia³em je wszystkie. Nie by³o koñca tym wizjom. Przesz³y przed moimi oczami wszystkie ¿ony, jakie kiedykolwiek mia³em, te które kocha³em i te, do których nic nie czu³em: Esmeralda i Mimi, Isabella i Micaela i inne, o których dawno ju¿ zd¹¿y³em zapomnieæ; a tak¿e te, które nigdy nie by³y moimi ¿onami, ale których zawsze pragn¹³em. I znowu trzyma³em w ramionach Malilini moj¹ pierwsz¹ prawdziw¹ mi³oæ, któr¹ utraci³em. I Monê Elenê moj¹ zakazan¹ kobietê gaje, i z³otow³os¹, wyuzdan¹ Syluisê
Przyszli do mnie te¿ przyjaciele i ciska³em ich d³onie: Polarka, Walerian, Biznaga
Setki jeszcze odleg³y widoków tañczy³y w mojej g³owie planety otoczone piercieniami, planety o wielu s³oñcach, i wiaty pozbawione choæby jednego. Mój Bo¿e, có¿ to by³a za wizja! Opad³y mnie wspomnienia ze stu siedemdziesiêciu dwóch lat ¿ycia, i wszystkie naraz przeszywa³y mi g³owê. Jako dobry Rom by³em wszêdzie i widzia³em wszystko, i wszystko to we mnie ¿yje, i wci¹¿ siê we mnie dzieje, bo takie s³owa jak przesz³oæ, teraniejszoæ czy przysz³oæ to zwyk³e bzdury gaje. Wszystko co jest, jest teraz. Teraz patrzê na blask s³oñc nad Mulano i teraz wêdrujê kwiecistymi ³¹kami Gwiazdy Romów; teraz stojê na placu Tysi¹ca Kolumn 31
na Atlantydzie i teraz zbli¿am siê do tronu Piêtnastego Imperatora; teraz ostrzê miecze francuskich rycerzy, którzy o poranku odbij¹ Jerozolimê z r¹k Saracenów, i teraz przewodniczê królewskiej radzie Romów na z³otej Galgali, a u mego boku stoi Bibi Savina phuri dai; teraz te¿ stojê o boku ojca w miecie Vietorion, a on pokazuje mi czerwon¹ gwiazdê na niebie. Czasem ko³o mnie moja Syluisa, czasem kto inny, a czasem jestem sam. Widzê kryszta³owe wi¹tynie i mosty, które wype³niaj¹ przestrzeñ przede mn¹
Wizje siê nie koñcz¹. T³ocz¹ siê wokó³ mnie tysi¹ce dusz dusz Romów i dusz gaje, a tak¿e dusz istot, które nie s¹ ludmi
ale to wszystko s¹ cienie mojej duszy. Nieskoñczona jest liczba wiatów i ja jestem na ka¿dym z nich. Czo³gam siê w b³ocie i lecê miêdzy gwiazdami. I rozlega siê g³ony miech, który wype³nia sob¹ wszystkie wiaty i zag³usza jakiekolwiek inne doznania. To mój miech. Stojê mo¿e o sto kroków od igloo, a wokó³ mnie, jak rój wciek³ych owadów, kr¹¿¹ hordy duchów Mulano. Musia³em wydzieliæ wystarczaj¹co wiele energii, by starczy³a im na miesi¹c. Chorian ostro¿nie wynurzy³ siê spomiêdzy nich i zbli¿y³ sw¹ twarz do mojej. Jakubie? S³yszysz mnie? A jak mylisz? Oczywicie, ¿e ciê s³yszê, ch³opcze. Nie wiedzia³em, co siê z tob¹ dzieje. Myla³em, ¿e mo¿e nawiedzasz kogo. Potrz¹sn¹³em g³ow¹. Nie, ch³opcze. To mnie nawiedzono. A to nie to samo. Nie rozu
Nie musisz. Wieczerza jest gotowa. Chodmy do rodka i spo¿yjmy j¹.
6
C
h³opak zosta³ jeszcze ze mn¹ jakie cztery dni, i ca³y czas musia³em znosiæ ten jego podziw i szacunek. To spojrzenie pe³ne adoracji, ten ciszony ton g³osu, to narzucanie siê z pomoc¹ przy 32
ka¿dej najprostszej czynnoci, jak¹ chcia³em wykonaæ. Czasem mia³em ochotê kopn¹æ go w ty³ek, ¿eby przywróciæ mu nieco zdrowego rozs¹dku. Ale mimo to muszê przyznaæ, ¿e ³askota³o to moj¹ pró¿noæ. Tak nie odnosi³ siê do mnie nikt, nawet w czasach, gdy naprawdê by³em królem. Ch³opak czci³ mnie tak, jakbym by³ jakim wymuskanym, napuszonym lordem Imperium, jakim bladym dekadenckim ksiêciem gajo, a nie prawdziwym Romem. No, ostatecznie by³ bardzo m³ody. I chocia¿ nale¿a³ do Romów, przekona³em siê, ¿e wiêksz¹ czêæ swego ¿ycia spêdzi³ w dworskich krêgach Imperium, a nie wród w³asnego ludu. Wiêc mo¿e uwa¿a³, ¿e tak w³anie powinien siê zachowywaæ w obecnoci Króla Cyganów. A mo¿e nie daj to Bóg. Imperium ostatnimi czasy jest tak prze¿arte korupcj¹, nepotyzmem i karierowiczostwem, ¿e ka¿dy teraz p³aszczy siê i li¿e stopy tym, którzy stoj¹ wy¿ej od niego w hierarchii w³adzy. Król Cyganów! Na pocz¹tku ca³y ten pomys³ nie by³ niczym wiêcej jak tylko kolejnym nonsensem gaje. W dawnych latach na Ziemi nigdy nie istnia³ kto taki jak Król Wszystkich Cyganów. To by³ tylko mit. Wymys³ Romów, aby mydliæ oczy gaje, albo mo¿e wymys³ samych gaje, którzy chcieli sobie mydliæ oczy, bo czêsto tak w³anie robi¹. Mielimy królów zgoda ca³e ich mnóstwo; w ka¿dym szczepie, ka¿dej Kompanii, ka¿dej wêdruj¹cej grupie. Musia³ byæ przecie¿ kto w rodzaju przywódcy, kto inteligentny, silny, z wyczuciem sprawiedliwoci, kto, kto mia³ autorytet w grupie, i potrafi³ skupiæ j¹ wokó³ siebie, by mog³a stawiaæ czo³o przeciwnociom losu, zw³aszcza ¿e wêdrowalimy przez wrogie kraje z ich dziwnymi prawami. Ale Król? Jeden potê¿ny Król Cyganów, który sprawowa³by w³adzê nad milionami wêdruj¹cych Romów, rozproszonych po wszystkich zak¹tkach Ziemi? Taki kto nigdy nie istnia³. Bylimy wtedy biednymi ludmi. mieciami Ziemi, brudnymi, niechlujnymi w³óczêgami, którym nikt nie ufa³, a poniewa¿ gaje nie ufali nam i obawiali siê nas, zawsze nas zaczepiali, przygl¹dali siê nam uwa¿nie i zadawali mnóstwo g³upich pytañ. To by³ ich sposób, aby dopasowaæ nas jako do schematów swego w³asnego nudnego ¿ycia. Kiedy przybywalimy w nowe miejsce, musielimy staraæ siê o pozwolenia na osiedlenie, jakie dokumenty potwierdzaj¹ce obywatelstwo, paszporty i inne bzdurne papiery. Nie mielimy ¿adnego szacunku dla tych wszystkich ¿¹dañ, bo 3 Czas trzeciego wiatru
33
niby dlaczego mia³oby nas obowi¹zywaæ prawo gaje, skoro mielimy swoje, du¿o lepsze? Ale jednak Ziemia stanowi³a ich terytorium, ich by³o wielu, a my nieliczni, oni byli bogaci, a my biedni, oni mieli w³adzê, a my nie mielimy nic; wiêc musielimy graæ w te ich g³upie gry i odpowiadaæ na ich równie g³upie pytania. Mówilimy im po prostu to, co chcieli us³yszeæ, bo by³ to najprostszy i najbardziej skuteczny sposób radzenia sobie z tymi ich wszystkimi idiotyzmami. A gdy jeden z naszych taborów przybywa³ do ich miasta, chcieli przede wszystkim wiedzieæ, czy jest wród nas jaki przywódca, kto z odpowiednim autorytetem, który móg³by nas kontrolowaæ i powstrzymaæ przed szerzeniem chaosu w miecie. Jeliby kto taki istnia³, mieliby kogo, z kim mogliby rozmawiaæ i tym samym kontrolowaæ nas
tak to sobie przynajmniej wyobra¿ali. Kto tu rz¹dzi? pytali. No, nasz król oczywicie odpowiadalimy (albo ksi¹¿ê, hrabia, markiz, jaki tam tytu³ najbardziej im pasowa³). To ten mê¿czyzna tam. I król (ksi¹¿ê, hrabia, markiz) wystêpowa³ o krok i mówi³ im, w ich w³asnym jêzyku wszystko, co chcieli us³yszeæ. Zazwyczaj nie by³ on wcale prawdziwym wodzem szczepu. Prawdziwy wódz trzyma³ siê raczej z ty³u, aby gaje nie mogli go wzi¹æ jako zak³adnika albo zaszkodziæ mu w inny sposób, cokolwiek tam mieli zamiar z nami zrobiæ. Zamiast tego wysy³alimy kogo, kto wygl¹da³ na króla: wysokiego, barczystego Roma z b³yszcz¹cymi oczami i d³ugimi w¹sami, który móg³ byæ nikim w szczepie, ale za to dobrze wypada³ rozkazuj¹c nam dononym g³osem i graj¹c rolê bardzo wa¿nego cz³owieka. On w³anie mówi³ gaje wszystko, co chcieli us³yszeæ. Tak mówi³ jestemy dobrymi, praworz¹dnymi chrzecijanami i nie bêdziemy wam sprawiaæ ¿adnych k³opotów. Zostaniemy tu tylko na chwilê, naprawimy wasze garnki, naostrzymy wasze no¿e, i odjedziemy w dalsz¹ drogê. I tak rozchodzi³y siê wieci, ¿e kiedy Cyganie przyje¿d¿aj¹ do twojego miasta, najlepszym sposobem radzenia sobie z nimi jest porozmawiaæ z królem szczepu; bo ka¿dy szczep ma swojego króla. Inaczej mo¿na równie dobrze rozmawiaæ z wiatrem, falami, i piaskiem na pla¿y. Oczywicie wczeniej czy póniej musia³o paæ pytanie, czy istnieje król królów, w³adca wszystkich szczepów. 34
Tak, tak, mamy wielkiego króla mówilimy im. Dlaczego nie? Skoro sprawia³o im to przyjemnoæ, a oni chcieli wierzyæ w takie bzdury: ¿e jestemy jednym narodem rozproszonym wiecie, ¿e mamy swojego króla tak jak oni maj¹ swojego, i ¿e jego s³owo jest prawem dla wszystkich naszych szczepów. Bardzo ich podnieca³y i trwo¿y³y ró¿ne nasze tajemnice. Bo te¿ bylimy obcy, dziwni i tajemniczy. Mielimy swoje w³asne zwyczaje, swój jêzyk; przychodzilimy i odchodzilimy noc¹, przepowiadalimy przysz³oæ, bylimy kieszonkowcami, kradlimy kurczaki i, jeli tylko mielimy okazjê, porywalimy te¿ ma³e dzieci i wychowywalimy je na Cyganów. No i mielimy króla, który kierowa³ nami w tej sekretnej wojnie, jak¹ wiedlimy przeciwko ca³ej cywilizowanej ludzkoci. Wierzyli we wszystkie te brednie. Mieli siln¹ potrzebê, aby w to wierzyæ. Powiedz gajo jak¹ g³upotê, a on bêdzie j¹ przerabia³, upiêksza³, powtarza³, a¿ stanie siê ona dla niego najprawdziwsz¹ z prawd. Kiedy gdzie w jakim miejscu piêæ czy szeæ szczepów schodzi³o siê razem na festiwal, gaje wyobra¿ali sobie zaraz, ¿e to jest konwokacja, ¿e wybieramy nowego króla. Czy to w³anie robicie? Czy wybieracie nowego króla? A my robilimy bardzo powa¿ne miny tak, tak, nasz stary król umar³, a my wybieramy najsilniejszego, najm¹drzejszego i najlepszego z nas na jego nastêpcê. Czasami nawet faktycznie przeprowadzalimy parodiê elekcji, jeli co mo¿na by³o na tym zyskaæ. A potem mówilimy gaje: oto nasz nowy król. Król Karbaro, król Mijloli, król Porado, jakiekolwiek tam mia³ imiê. Oczywicie w jêzyku Romów wszystkie te s³owa by³y wulgarne, ale sk¹d gaje mieli to wiedzieæ? Im bardziej sprone s³owo wymylilimy, tym lepsza by³a zabawa. I znajdowalimy jakiego przystojnego Roma, zazwyczaj z pró¿ni¹ zamiast mózgu, nosilimy go na rêkach jako króla Cyganów, a on umiecha³ siê ³askawie i pozdrawia³ nas d³oni¹, za gaje byli pod wielkim wra¿eniem. P³acili spore pieni¹dze, by byæ wiadkami koronacji, p³acili za robienie zdjêæ, za przygl¹danie siê naszym tañcom i piewom w tradycyjnych strojach, a my kr¹¿ylimy miêdzy nimi i opró¿nialimy ich kieszenie. Nie dlatego, ¿e bylimy kryminalistami, ale po prostu chcielimy ukaraæ ich za g³upotê. I gaje odchodzili potem wielce zadowoleni, bo widzieli koronacjê cygañskiego króla, a my tak¿e wyruszalimy w dalsz¹ drogê, zapominaj¹c szybko o królu Karabaro. Inna sprawa, ¿e gaje nie zapominali i wierzyli wci¹¿, ¿e wszyscy jestemy poddanymi tego potê¿nego w³adcy, którego s³owo jest absolutnym prawem, i którego 35
rozkazy kr¹¿¹ po ca³ym wiecie przewo¿one przez tajemniczych kurierów. W koñcu jednak przestali w to wierzyæ. To siê sta³o w dwudziestym albo dwudziestym pierwszym wieku, kiedy wszelkie informacje sta³y siê dostêpne za naciniêciem guzika i byle dupa wo³owa wyobra¿a³a sobie, ¿e wie ju¿ wszystko o wiecie. To jest nowoczesny wiat zapewnia³y siê nawzajem z pe³n¹ powag¹ te wszystkie dupy wo³owe, i byli bardzo dumni, ¿e ¿yj¹ w tym nowoczesnym wiecie. Nikt ju¿ nie by³ ignorantem, nikt nie mia³ uprzedzeñ, i nikt te¿ nie dawa³ siê zwieæ tanim ³garstwom. I jedn¹ z rzeczy, któr¹ wszyscy oni teraz wiedzieli, by³o to, ¿e nigdy nie istnia³ ¿aden Król Cyganów, ¿e ca³a ta rzecz by³a tylko oszustwem, jednym z niezliczonych k³amstw tych ³ajdaków Cyganów, wymylonym po to, aby wprowadzaæ w b³¹d i wyci¹gaæ pieni¹dze od prostych, ³atwowiernych ludzi. Ci wielce nowoczeni ludzie w wielce nowoczesnym wiecie przestali wierzyæ nie tylko w króla Cyganów, oni jak s¹dzê przestali wierzyæ w istnienie Cyganów w ogóle. W tym ich nowoczesnym wiecie nie by³o dla nas miejsca. Cyganie byli obdarci i brudni, Cyganie nie poddawali siê kontroli, Cyganie tu nie pasowali. Zaczêli wiêc s¹dziæ, ¿e wyginêlimy, ¿e jestemy ju¿ tylko folklorem, ot tacy ludzie w kolorowych chustach. O tak! Kiedy istnieli Cyganie, podobnie jak d¿uma i publiczne egzekucje, i wojny religijne, ale to wszystko dawno ju¿ przeminê³o. W koñcu to jest nowoczesny wiat. Cyganie osiedli w normalnych domach prawili po¿enili siê z normalnymi ludmi i prowadz¹ normalne ¿ycie. G³osuj¹ i p³ac¹ podatki, chodz¹ do kocio³a i mówi¹ wy³¹cznie jêzykiem kraju, w którym mieszkaj¹. Dawni wêdruj¹cy Cyganie zostali po³kniêci przez nowoczesn¹ cywilizacjê mówili. Szkoda, ¿e zagin¹³ ten stary folklor. I w³anie w tych czasach, kiedy stalimy siê niewidzialni dla spo³eczeñstwa gaje, kiedy zdawa³o siê, ¿e zupe³nie siê w nich wtopilimy, ¿e zniknêlimy kompletnie z widoku, w³anie wtedy zrozumielimy, ¿e nadszed³ czas, by zorganizowaæ siê w co w rodzaju narodu. Postanowilimy wiêc sformowaæ cygañski rz¹d nie fantazjê tym razem, lecz jak najbardziej realny rz¹d no i wybraæ prawdziwego króla Cyganów. Musielimy. Bycie niewidocznym ma swoje plusy, ale te¿ i wiele minusów. 36
wiat zmienia³ siê szybko. W tych latach gaje zaczêli po raz pierwszy opuszczaæ sw¹ ma³¹ Ziemiê i osiedlaæ siê na najbli¿szych planetach. Wiedzielimy, ¿e nie minie wiele czasu i zaczn¹ podró¿owaæ miêdzy gwiazdami. Jeli nadal bêdziemy siê ukrywaæ, zostaniemy z ty³u. Musielimy wiêc porzuciæ nasz kamufla¿. W tym upatrywalimy jedyn¹ nadziejê na powrót do domu. Bo Ziemia nie by³a naszym prawdziwym domem, chocia¿ nigdy nie odwa¿ylimy siê powiedzieæ tego gaje. Nasz prawdziwy dom by³ daleko st¹d, i marzylimy tylko o tej jednej rzeczy, by móc tam powróciæ i zakoñczyæ nareszcie nasz¹ d³ug¹ wêdrówkê. Nadszed³ wiêc czas, kiedy faktycznie zaczêlimy mieæ królów. Zaczê³o siê to tysi¹c lat temu na Ziemi, w najwczeniejszych dniach miêdzygwiezdnych podró¿y, zanim ktokolwiek jeszcze wiedzia³, ¿e to my bêdziemy tymi, którzy poprowadz¹ ludzkoæ w Galaktykê. Chavula by³ pierwszy królem, po nim Ilika, a potem Terkari
no, ka¿dy zna w koñcu imiona królów. To oni w³anie powiedli nas ku gwiazdom i uczynili z nas w³adców wielu wiatów, w³adców kosmicznych szlaków. I nadszed³ w koñcu taki czas, kiedy przyszli do mnie i powiedzieli: Król umar³, Jakubie. Czy bêdziesz nastêpnym królem? Co mog³em odpowiedzieæ? Co mog³em zrobiæ? Nikt przy zdrowych zmys³ach nigdy nie chcia³ byæ królem. A o mnie mo¿na powiedzieæ wiele rzeczy, ale zawsze zachowywa³em zdrowe zmys³y. Wierzcie mi na s³owo. Ale mam obowi¹zki wobec mojego ludu, który jakkolwiek teraz potê¿ny, wci¹¿ jednak jest ludem wygnañców, a to oznacza wielk¹ odpowiedzialnoæ. By³em wygnañcem, podobnie jak mój ojciec, i jego ojciec, i wszyscy przodkowie, a¿ po piêædziesi¹t pokoleñ wstecz. Jeli to ja mia³em byæ tym, który zakoñczy tê wieczn¹ odysejê, czy mog³em odmówiæ? Ca³y czas ¿y³em przecie¿ z t¹ wiadomoci¹ ci¹¿¹cego na mnie przeznaczenia, którym by³o zostaæ królem. Kiedy by³em ma³ym ch³opcem ojciec zabra³ mnie raz na zbocze góry Salvat na Vietoris, gdzie siê urodzi³em. Gdzie jest twój dom? zapyta³. Odpowiedzia³em mu, ¿e mój dom znajduje siê na takiej i takiej ulicy w miecie Vietorion, na planecie Vietoris. A wtedy on wskaza³ mi czerwone oko Gwiazdy Romów patrz¹ce na nas z czarnego nieba, i powiedzia³: S¹dzisz, ¿e ten wiat jest twoim domem? Nie, synku. Twój dom jest tam i którego dnia nasz król powiedzie nas tam znów. 37
Spojrza³ wtedy na mnie, a wyraz jego oczu powiedzia³ mi janiej ni¿ jakiekolwiek s³owa, ¿e marzy, abym to ja by³ tym królem. Nigdy nie mówi³em mu o wizjach, jakie nawiedza³y mnie, gdy by³em bardzo ma³y. O tym duchu starej kobiety, który zasadzi³ ziarno przeznaczenia w mojej duszy. Podczas tej rozmowy te¿ nie potrafi³em mu tego powiedzieæ. Tote¿ nie odpowiedzia³em mu: tak tato, ja bêdê tym królem, ja bêdê tym, który powiedzie nas do domu, nie ma co do tego w¹tpliwoci, bo powiedzia³ mi to duch starej kobiety, przynosz¹c mi wieci o przysz³oci. Teraz ¿a³ujê, ¿e mu tego nie powiedzia³em. Ale jednak nie powiedzia³em
ani jemu, ani komukolwiek innemu. S¹dzê, ¿e ka¿dy romski ojciec ma nadziejê, i¿ to jego syn bêdzie tym jedynym. Ojciec by³ wtedy niewolnikiem, podobnie jak ja. Nied³ugo po tej nocy zosta³em sprzedany na targu i nigdy ju¿ go nie zobaczy³em Ale ka¿dej nocy, i na ka¿dym wiecie, na jaki trafi³em, widzia³em Gwiazdê Romów. I zawsze czu³em jej ciep³o na policzkach, niezale¿nie od tego, jak zimna by³a noc, albowiem jej wiat³o jest wiat³em domu. Wiêc kiedy przyszli do mnie i powiedzieli: Jakubie, czy bêdziesz naszym królem? jak mog³em im odmówiæ? Przecie¿ to ja mia³em byæ w³anie tym królem, który powiedzie nas do domu. Pozwoli³em wiêc, aby to brzemiê spoczê³o na moich barkach, i chocia¿ teraz je odrzuci³em, wiem, ¿e bêdê musia³ przyj¹æ je ponownie, bo wielka rzecz musi siê dokonaæ, a ja jestem ko³em zamachowym tego, co staæ siê musi.
7
C
horian wci¹¿ jeszcze przebywa³ ze mn¹ na planecie, gdy wpad³ z wizyt¹ duch Polarki. Wtedy akurat ch³opiec wzi¹³ moj¹ sieæ i trójz¹b i poszed³ na lodowiec zapolowaæ na mgliste wêgorze. By³ m³ody, zwinny i rozpiera³a go energia, uzna³em wiêc, ¿e wys³anie go na ³owy bêdzie najlepszym sposobem pozbycia siê go na trochê, bo czasem ju¿ naprawdê mia³em dosyæ jego gadatliwoci. Rozleg³o siê ciche brzêczenie, trzaski i iskrzenie powietrza, i chwilê póniej ukaza³ siê Polarka, otoczony zielonkaw¹ fosforyzuj¹ca sfer¹, która zawsze pojawia siê wokó³ ducha. Przeszkadza ci? Mogê go st¹d wyp³oszyæ. 38
Wkrótce i tak wyje¿d¿a. Mi³y ch³opak. Po co tu przylecia³? Aby nak³oniæ mnie do powrotu na Galgalê i ponownego objêcia tronu, jak s¹dzê. Polarka zamyli³ siê. Znamy siê ju¿ od ponad stu lat, od czasu, gdy jako niewolnicy harowalimy razem w boksach synaptycznych Nikosa Hasgarda na Mentiroso. Polarka jest Romem ze szczepu Lowara i twierdzi, ¿e wywodzi siê w prostej linii od cesarzy, papie¿y i handlarzy koni z Ziemi. Wierzê tylko w tych handlarzy, ale oczywicie nigdy nie powiem tego na g³os. Polarka nawiedza te¿ czêciej ni¿ jakikolwiek znany mi cz³owiek. On nie wie, co to znu¿enie. A ty nie masz zamiaru wróciæ
powiedzia³ po chwili. To twierdzenie czy pytanie? I to, i to. Nie mam zamiaru wróciæ potwierdzi³em. Nawet jeli, jak mówi Damiano, wybior¹ nowego króla? Oczywicie pods³uchiwa³e! Polarka umiechn¹³ siê. Umiech ducha wygl¹da jak krótki intensywny b³ysk wiat³a. Sta³em tu¿ ko³o ciebie. Nie widzia³e mnie? Jeli potrzebuj¹ nowego króla, niech go sobie wybior¹ powiedzia³em. Ja tu zostajê. Tak, Jakubie. Bez w¹tpienia jest to najm¹drzejsza decyzja. K³opot z duchem Polarki polega na tym, ¿e nie u¿ywa intonacji, wiêc nie mo¿na w ¿aden sposób odró¿niæ twierdzenia od pytania, ani te¿ szczerej wypowiedzi od sarkazmu. Nie jest to charakterystyczne dla wszystkich duchów, ale dla Polarki tak. Polarka to cwany drañ, wiêc taki te¿ jest jego duch. Naprawdê s¹dzisz, ¿e tak jest rozs¹dnie? Oczywicie. Podobnie jak rozs¹dnie zrobi³ Achilles, kiedy obrazi³ siê na wszystkich i siedzia³ w namiocie. Wci¹¿ nie mog³em wyczuæ czy wtyka mi szpilê, czy te¿ popiera mój zamiar. Niewielu jest ludzi, którzy potrafi¹ wyprowadziæ mnie z równowagi tak, jak Polarka. Do cholery, nie wyje¿d¿aj mi tu z Achillesem powiedzia³em. Moje po³o¿enie jest inne, i dobrze wiesz, dlaczego. Po chwili za doda³em: Zreszt¹ widzia³em go. Nie by³ zbyt interesuj¹cy. Widzia³e Achillesa? 39
Rzezimieszek. Ma³e wiñskie oczka, wargi w¹skie jak dwa paski miêsa. Wci¹¿ nad¹sany. Owszem wielki i silny, ale nie by³o w nim za grosz dostojeñstwa Mo¿e widzia³e kogo innego w¹tpi³ Polarka. Mówili na niego Achilles. Jeli nawiedza siê tak daleko w przesz³oæ, nie mo¿na byæ pewnym. Wszystko pokrywa mg³a. Widzia³em jego tarczê. Niez³a. Prawdziwe arcydzie³o. Ale on by³ tylko zwyk³ym rzezimieszkiem. Nie mo¿esz porównywaæ mojego postêpowania do g³upiego zachowania Achillesa, który siê obrazi³ i siedzia³ w namiocie. Zamilk³em na moment, zastanawiaj¹c siê, czy aby nie mylê siê w tej kwestii. W koñcu spyta³em: Sunteil tak¿e jest w to zamieszany. Wiedzia³e o tym? Tak. Ch³opiec jest na s³u¿bie Sunteila. Nie zaprzeczy³em. Ch³opiec jest op³acany przez Sunteila. A to jest ró¿nica. Nie s³ysza³e, co mówi³? Przecie¿ zapewne czaisz siê tu ca³y tydzieñ. Od czasu do czasu ciê opuszczam. Gdy to mówi³, by³em w Babilonie. S³ucha³em, jak Hammurabi og³asza kodeks. Tak, za³o¿ê siê
Sunteil przys³a³ go tutaj, bo s¹dzi, ¿e moja abdykacja jest fikcj¹ i ¿e przygotowujê na Mulano jak¹ niespodziankê. A nie jest tak? Wiêc wys³a³ tu tego ch³opca na przeszpiegi. Tak przynajmniej twierdzi ch³opak. Aura Polarki zaiskrzy³a, zabrzêcza³a i zmieni³a nieco odcieñ. Wys³a³ Roma, by szpiegowa³ króla Romów? Jakubie, Sunteil nie jest a¿ tak g³upi. Wiem. Wiêc co on knuje? Têskni za tob¹. To jest jego sposób proszenia ciê, aby powróci³. Sunteil za mn¹ têskni? Chodzi o równowagê w Imperium. Imperator gaje potrzebuje króla Romów jako przeciwwagi, by Wszechwiat by³ stabilny, a teraz nie ma króla. Wiesz to na pewno, czy tylko tak sobie glêdzisz? A jak s¹dzisz? Nie baw siê ze mn¹ z zgadywanki, draniu! To moja sztuczka. I tak masz nade mn¹ nieuczciw¹ przewagê, bo jeste duchem. Z jak odleg³ego punktu w przysz³oci tu przybywasz? 40
Mylisz, ¿e ci to powiem? Polarka, ty winio! A czy ty odpowiadasz na takie pytania, kiedy nawiedzasz? To co innego. Ja jestem królem. Nie muszê nikomu niczego mówiæ. Ale jeli ja wymagam informacji od jednego z moich poddanych
Jednego z twoich poddanych? Ja nie jestem niczyim poddanym. Ja jestem duchem, Jakubie. Jeste wiêc duchem mojego poddanego. Niewa¿ne powiedzia³. To, czego próbujesz siê dowiedzieæ, jest zastrze¿on¹ informacj¹. Ale moje ¿¹danie jest uprzywilejowane. Jestem królem. Gówno prawda. Abdykowa³e piêæ lat temu. Polarka
zaczerwieni³em siê. Zaczyna³ mnie wkurzaæ. Poza tym ¿aden porz¹dny duch nigdy nie ujawnia, z jakiego punktu w czasie przybywa. Nawet królowi. A kiedy chodzi o pomylnoæ ca³ego narodu Romów? Czemu tak mylisz? Próbujesz doprowadziæ mnie do wciek³oci? Rozemia³ siê. Próbujê ciê rozruszaæ. S³uchaj, po prostu b¹d cierpliwy, a wszystko nabierze sensu. Wierz mi. Widzê przed tob¹ wspania³¹ przysz³oæ. Proszê, poka¿ê ci j¹. Prawda jest jasno wypisana na twojej d³oni, musisz tylko patrzeæ uwa¿nie. Za ma³¹ op³at¹, za kilka drobnych monet, stary m¹dry Cygan pozbawi przysz³oæ tajemniczego welonu i ujawni ci
Id do diab³a! przerwa³em mu. I tak zrobi³
w mgnieniu oka. Wci¹¿ jeszcze widzia³em iskrzenie w miejscu, gdzie przed u³amkiem sekundy by³. Kilka miejscowych duchów Mulano, przyci¹gniêtych sfer¹ energii pozostawion¹ przez Polarkê, pojawi³o siê tam natychmiast, aby siê po¿ywiæ. Zawis³y przede mn¹ w ch³odnym powietrzu jak chmurki wiec¹cych owadów. A potem Polarka nagle wróci³, rozpraszaj¹c duchy Mulano na wszystkie strony silnym polem swojej energii. Gdzie siê podziewa³? spyta³em. To nie twoja sprawa. Czy tak siê przemawia do króla? Abdykowa³e przypomnia³ mi znowu. Zdaje siê, ¿e sprawia ci to radoæ? 41
By³em na Atlantydzie powiedzia³. Przez szeæ tygodni. W³anie powiêcono wi¹tynie Delfinów. Ca³e ulice by³y wycie³ane kwiatami o z³otych p³atkach a¿ do Holu Niebios. Zdaje mi siê, ¿e widzia³em twoj¹ Syluisê na rydwanie jednego z wielkich panów. Przekaza³bym jej twoje pozdrowienia, ale wiesz, jakie wszystko jest zamglone, gdy nawiedza siê tak daleko w przesz³oæ. Widzia³e Syluisê na Atlantydzie? Mówisz powa¿nie? Powa¿nie, jeli masz takie ¿yczenie. Kocham Polarkê, ale nie cierpiê rozmawiaæ z jego duchem. Od przyjaciela mo¿na siê spodziewaæ dobrych wiadomoci, zw³aszcza jeli ten przyjaciel zna ciê ju¿ od ponad stu lat i doskonale wie, co sprawi³oby ci przyjemnoæ. Ale Polarka zawsze trzyma wszystkie karty zakryte. A przecie¿ duch zna nie tylko ca³¹ przesz³oæ i teraniejszoæ, ale tak¿e spory kawa³ek przysz³oci. Mówi³em mu ju¿ wiele razy, ¿e nieuczciwie wykorzystuje swoj¹ przewagê. Akurat go to obesz³o. Wci¹¿ dokucza mi bez litoci. W dodatku czasem sprawia, ¿e czujê siê jak prostak, a do tego naprawdê nie jestem przyzwyczajony. Przy nim czujê siê jak gajo, który próbuje robiæ interesy z Romem. A mimo to wiem, ¿e mnie kocha. Nawet jeli tak mi dokucza, robi to z mi³oci do mnie.
8
P
olarka znikn¹³ ponownie. By³em zaniepokojony i zirytowany. Mówi³, ¿e widzia³ Syluisê. Na Atlantydzie, no tak
Od d³ugiego ju¿ czasu udawa³o mi siê nie myleæ o Syluisie i naprawdê wola³em, ¿eby Polarka nie przywo³ywa³ ponownie tych wspomnieñ. Teraz widzia³em j¹ znów w wyobrani, jad¹c¹ rydwanem przez staro¿ytne miasto. Doprowadza³a z pewnoci¹ do szaleñstwa tych antycznych panów, podobnie zreszt¹ jak ich ¿ony. Ale¿ tam musieli siê dziwiæ na widok jej z³otych w³osów. Przecie¿ nigdy dot¹d ci smagli, czarnow³osi Atlantydzi nie widzieli nikogo ze z³otymi w³osami. Zapewne lni³a miêdzy nimi jak bogini. Jak Wenus. Jasna, zachwycaj¹ca Wenus. 42
Wiecie, ¿e Atlantyda by³a miastem Romów? Oczywicie s³yszelicie na ten temat ró¿ne bajki, ale prawda jest taka, ¿e to my, Romowie, je zbudowalimy. My stworzylimy jego zadziwiaj¹ce cuda, i my te¿ cierpielimy, gdy zosta³o poch³oniête przez morze. To by³o nasze pierwsze osiedle na Ziemi, dawno temu, gdy dopiero na ni¹ przybylimy po zag³adzie Gwiazdy Romów. Potem Grecy zg³aszali swoje pretensje do tego miasta, ale znacie przecie¿ Greków: na wpó³ ignoranci, na wpó³ ³garze. Atlantyda nale¿a³a do nas. I przez nastêpne piêæ tysiêcy lat po jej zniszczeniu, gaje z Ziemi nie zbudowali niczego, co choæby odrobinê zbli¿y³o siê wspania³oci¹ do tego cudu architektury. To by³o pierwsze miasto na Ziemi. Nie mam tu na myli tylko wspania³ych budowli i marmurowych kolumn. My mielimy kanalizacjê i kible ze sp³uczkami w czasach, gdy reszta ziemskiej populacji biega³a jeszcze w skórach i rzuca³a oszczepami! Wspania³e miasto, o tak! Zbyt wspania³e, by mog³o przetrwaæ. Inna sprawa, ¿e nigdy nie by³o nam pisane bycie osiad³ym narodem. Mo¿e zbudowanie czego tak wspania³ego jak Atlantyda stanowi³o z naszej strony arogancjê wobec losu, i dlatego zosta³a nam ona odebrana. Zarycza³ wulkan, Ziemia zadr¿a³a w posadach i ocean po¿ar³ Atlantydê. My za umknêlimy na statkach, biedni sponiewierani rozbitkowie, i od tej pory szukalimy szczêcia na wszystkich szlakach wiata. (St¹d w³anie ta ca³kowita awersja Cyganów do morskich podró¿y zbyt wiele straszliwych chwili prze¿ylimy podczas ucieczki z Atlantydy.) Ale w czasach kiedy istnia³a, by³a cudowna, i ci z nas, którzy posiedli umiejêtnoæ nawiedzania, czêsto siê do niej udaj¹, by przygl¹daæ jej siê z podziwem. Dostanie siê tam wymaga pewnego wysi³ku. Przekonalimy siê, ¿e czasy istnienia Atlantydy le¿¹ mniej wiêcej na samej granicy naszych mo¿liwoci nawiedzania. Gdy ju¿ siê tam znajdziemy, ciê¿ko jest dostrzec szczegó³y, bo jak ju¿ wam mówi³em, im dalsz¹ przesz³oæ siê nawiedza, tym bardziej wszystko jest okryte p³aszczem gêstej mg³y. Ale mimo to odwiedzamy j¹. Syluisa jej z³ote w³osy rozwiewa wiatr, gdy jedzie przez miasto rydwanem, dumnie wyprostowana
Nigdy nie spotka³em kobiety, która mia³aby nade mn¹ tak¹ w³adzê jak ona. Na dobre i na z³e, nigdy nie potrafi³em wyrwaæ siê spod jej czaru. Ta jej w³adza doprowadza³a mnie do furii, ale przecie¿ gdybym móg³ zmieniæ przesz³oæ i wymazaæ z mojego ¿ycia lad jej 43
istnienia, Bóg wie, ¿e nie uczyni³bym tego. Spotka³em j¹ na Estrilidis. Piêædziesi¹t lat temu? Co ko³o tego. Królem by³ wtedy jeszcze Cesaro o Nano, a ja by³em jego pos³em. Estrilidis
gor¹cy, wilgotny wiat, poroniêty tropikalnymi lasami pe³nymi najdziwniejszych istot. Pamiêtam, ¿e koty maj¹ tam po dwa ogony. I owady
tak owady, jakie¿ one s¹ tam zdumiewaj¹ce! Iskrz¹ siê jak najprawdziwsze diamenty, szmaragdy, rubiny. Pewnej nocy przygl¹da³em siê zadziwiaj¹cej procesji tych ¿ywych klejnotów maszeruj¹cych po cianie mojego pokoju, gdy nagle ujrza³em co jeszcze bardziej zadziwiaj¹cego kobietê o z³otej skórze, zupe³nie nag¹, wp³ywaj¹c¹ do mojego pokoju przez otwarte okno. Wspania³e jêdrne i pe³ne piersi o ró¿owych sutkach, kusz¹ce biodra, d³ugie smuk³e nogi. wieci³a jak ognisty p³omieñ, migota³a jak duch. Ale jak mog³a byæ duchem? Nie by³a z pewnoci¹ Romk¹, nie z tymi jasnymi, z³otymi w³osami, nie z tymi piêknymi b³êkitnymi oczami. A tylko Romowie mog¹ nawiedzaæ. Oczywicie ona by³a Romk¹, chocia¿ z pró¿noci przystrojon¹ w cielesn¹ formê gajo. Ale tego dowiedzia³em siê dopiero póniej. A przede wszystkim nie by³a wtedy duchem. Widzia³em materialn¹ Syluisê unosz¹c¹ siê w powietrzu za pomoc¹ magii. Skinê³a zachêcaj¹co d³oni¹, a ja pod¹¿y³em za ni¹ w ciemnoæ nocy. wieci³a jak b³êdny ognik poród mroku, a ja bieg³em za ni¹. Umiecha³a siê, a ja patrzy³em z otwartymi ustami. Daleko w g³êbi lasu przystanê³a i odwróci³a siê do mnie, a kiedy pochwyci³em j¹ w ramiona, wydawa³o siê, ¿e pochwyci³em ogieñ. Razem padlimy na gor¹c¹, wilgotn¹ ziemiê. Rozemia³a siê, przeci¹gnê³a paznokciami po moich nagich plecach i wyprê¿y³a cia³o jak kotka. Chcesz, ¿ebym uczyni³a ciê królem? spyta³a. Pada³ lekki deszcz, ale ¿ar naszych cia³ by³ tak wielki, ¿e kropelki nad nami zamienia³y siê w parê, zanim jeszcze zd¹¿y³y dotkn¹æ naszej skóry. Opanowa³a nas gor¹czka. Rozemia³a siê znowu. Siêgn¹³em do jej piersi. Poczu³em sutki, twardniej¹ce i dr¿¹ce pod dotykiem moich palców. Przesun¹³em d³oñmi po jej jedwabistych udach, a one rozchyli³y siê gocinnie. W chwilê potem jej nogi otoczy³y moje cia³o. Jak s³odki by³ to ucisk! Zamkn¹³em oczy. Mimo to widzia³em b³yski tysiêcy gwiazd w tysi¹cach ró¿nych barw. I czu³em pal¹cy ¿ar tych tysiêcy s³oñc. Moglibycie pomyleæ, ¿e by³a moj¹ pierwsz¹ kobiet¹, tak wstrz¹saj¹ce by³o to prze¿ycie. A przecie¿ mia³em wtedy oko³o stu dwudzie44
stu lat. Ale w tym krótkim momencie, te inne, które by³y jej poprzedniczkami w przeci¹gu ca³ego mojego d³ugiego ¿ycia, nagle ulotni³y mi siê z pamiêci. Istnia³a tylko ta jedna! Kim by³a? Czy to mia³o jaki znaczenie? Zaton¹³em w niej ca³kowicie. Kiedy nasze cia³a porusza³y siê zgodnym rytmem, zaczê³a do mnie mówiæ. Miêkkim, piewnym tonem, i nagle zda³em sobie sprawê, ¿e mówi w romskim, ¿e z tych cudownych ust p³ynie potok najbardziej wyuzdanych s³ów, jakie istniej¹ w naszym jêzyku. Sk¹d kobieta gaje mog³a znaæ takie s³owa? Ale¿ oczywicie, wewn¹trz tego cudownego opakowania musia³a byæ Romk¹! A kiedy wci¹¿ jeszcze mrucza³a z rozkoszy i szepta³a mi plugawe s³owa, patrzy³em na ni¹ z coraz wiêkszym zdumieniem. A¿ wreszcie zacz¹³em siê miaæ, a ona zawtórowa³a mi po chwili. I by³o to na chwilê przed tym, jak porwa³a nas oboje fala rozkoszy. Mam na imiê Syluisa powiedzia³a, gdy by³o ju¿ po wszystkim. Taki by³ pocz¹tek. Gdy wróci³em na Galgalê, pojecha³a ze mn¹. Krótko potem zosta³em królem. Chcia³em uczyniæ j¹ swoj¹ ¿on¹, ledwie jednak zacz¹³em mówiæ jej o tych powa¿nych planach, zniknê³a, i musia³ min¹æ prawie rok, nim ujrza³em j¹ ponownie. Wtedy dopiero zacz¹³em rozumieæ, jaka jest Syluisa. Ale by³o ju¿ o wiele za póno
9
P
oniewa¿ Mulano nie jest wiatem imperialnym, nie docieraj¹ tam statki kosmiczne. Jedynym sposobem dostania siê na planetê lub wydostania siê z niej, jest skorzystanie z transmitera, co przypomina nieco rzucanie siê do morza z hakiem przyczepionym do ko³nierza i nadziej¹, ¿e jaki wielki ptak dostrze¿e ciê i pochwyci, a potem w dodatku jeszcze poniesie w miejsce, do którego chcia³e siê udaæ. Chorian po dostarczeniu wiadomoci od Damiana i po us³yszeniu mojej odpowiedzi, by³ ju¿ w³aciwie gotów do wyjazdu, ale musia³ poczekaæ na odpowiedni dzieñ, by ustawiæ w³aciwie antenê swojego transmitera. By³ wiêc wci¹¿ moim gociem. 45
Nie przeszkadza³o mi. To prawda, ¿e znajdowa³em wielk¹ przyjemnoæ w swojej samotnoci, i z rozkosz¹ znowu zosta³bym sam, ale goæ to jednak goæ. Mo¿e gaje zamknêliby drzwi przed krewniakiem, ale Romowie nigdy. Zreszt¹ jego obecnoæ nie by³a wcale przykra. Oprócz tej jego nabo¿nej czci wobec mojej osoby
ale na to chyba nic ju¿ nie mog³em poradziæ. By³em piêæ razy starszy od niego, by³em jego królem, a przynajmniej by³ym królem, i legend¹ na jakich piêædziesiêciu, szeædziesiêciu wiatach. Ale poza t¹ jedn¹ wad¹ okaza³ siê ca³kiem sympatycznym kompanem. Nie by³ zreszt¹ a¿ tak naiwny, jak wyda³o mi siê przy pierwszym spotkaniu. To, co bra³em za naiwnoæ, czêciowo stanowi³o chyba przyjêty przez niego styl bycia, czêciowo za pochodn¹ jego m³odego wieku. Nie mog³em przecie¿ mieæ do niego pretensji, ¿e jest m³ody. To w koñcu nie jego wina, a w dodatku by³ to stan tymczasowy. Natomiast wyczuwa³o siê w nim szczêcie i si³ê, a tak¿e prawdziwe dobre serce Roma. No i zna³ wszystkie pa³acowe plotki. Sam by³em zaskoczony swoim pragnieniem odwie¿enia mojej wiedzy o stanie tych prymitywnych intryg w wewnêtrznych krêgach Stolicy. A on wiedzia³ wszystko: o obecnej faworycie starego w³adcy, o natê¿eniu ³aski Imperatora, jak¹ w tej chwili cieszyli siê Sunteil, Naria i Periandros, o bynajmniej nie duchowych eskapadach arcykap³ana Germanosa, i o ca³ej reszcie. Przede wszystkim zainteresowa³o mnie, w jaki sposób trafi³ na s³u¿bê Imperium. Zosta³em sprzedany powiedzia³. Nasza Kompania rozsypa³a siê w latach wielkiej suszy na Feniksie, a ja zosta³em wystawiony na sprzeda¿. Mia³em wtedy siedem lat. Jeden z ludzi Sunteila, Dilvimon, zobaczy³ mnie na targu i kupi³ za piêædziesi¹t sestercji. By³em niewolnikiem Sunteila do ukoñczenia siedemnastu lat. Potem zwróci³ mi wolnoæ i zaproponowa³ pracê w s³u¿bie cywilnej. Zgodzi³em siê. Ufa mi i dobrze mnie traktuje. I mylê, ¿e dla naszego ludu to korzystne, ¿e praw¹ rêk¹ Sunteila jest Rom. Nie zdawa³ siê specjalnie przejêty opowiadaj¹c o swym sprzedaniu w niewolê. Ostatecznie nie ma o co, bycie niewolnikiem nie jest a¿ tak¹ hañb¹. Jak powiedzia³ kiedy mój nauczyciel Loiza la Vakako, gdy mia³em byæ sprzedany w niewolê po raz drugi, to mo¿e byæ nawet niez³a szko³a ¿ycia dla m³odego Roma. Tylko w wodzie mo¿na na46
uczyæ siê p³ywaæ. Ale z drugiej strony wiem, ¿e nie wszyscy myl¹ z podobnym spokojem o instytucji niewolnictwa. Wiêc zapyta³em z zewn¹trz jeste urzêdnikiem Imperium, a wewn¹trz wci¹¿ Romem? Chorian umiechn¹³ siê szeroko. A jak inaczej? Prawdziwym Romem z krwi i koci. Sunteil mo¿e kupiæ jedynie mój czas. Moja dusza nie jest na sprzeda¿. Mówi³ w imperialnym, ale przy ostatnich s³owach przeszed³ na romski. To jasne. Jeli mówi siê absolutn¹ prawdê, nale¿y przemawiaæ w ojczystym jêzyku. By³ prawdziwym Romem, pos³ugiwa³ siê Wielk¹ Mow¹, ale mimo to dorasta³ miêdzy gaje i w jego wykszta³ceniu by³y zasmucaj¹ce luki. Nigdy nie nauczono go starych pieni i tañców, nie zna³ czarów przyzywaj¹cych moc, nie mia³ pojêcia, jak siê nawiedza. Gorzej, nigdy nie mia³ mo¿liwoci zapoznaæ siê ze Swatur¹, z kronikami naszej rasy, wiêc niewiele wiedzia³ o naszych dziejach. Oczywicie zna³ dobrze historiê ostatniego tysi¹clecia, powstanie Królestwa, ukszta³towanie siê jego dziwnych relacji z Imperium. Jeli nawet nie ciekawoæ, to chocia¿by obowi¹zki, jakie pe³ni³ w pa³acu, zmusza³y go do zapoznania siê z tymi wydarzeniami. Ale jeli chodzi o wczeniejsze sprawy, mia³ tylko chaotyczne strzêpki wiedzy; trochê tu, trochê tam, co o pocz¹tkach na Gwiedzie Romów, co o drodze przez Wielk¹ Ciemnoæ, trochê o przybyciu na Ziemiê
Wiedzia³ te¿ co nieco o wielkoci Atlantydy i o jej upadku, ale za to bardzo niewiele o tych okrutnych latach, gdy bylimy wyrzutkami miêdzy gaje na Ziemi. Zreszt¹ nawet to, co wiedzia³, nie by³o dok³adnie ugruntowane. Dla niego to by³o mgliste, odleg³e, abstrakcyjne
ot historia, zamierzch³e dzieje, jakie stare migracje i przeladowania. Jakby historia zupe³nie innej rasy. Nie mia³ tego wyczucia, ¿e to przytrafi³o siê w³anie jemu. A przecie¿ tak by³o. Wszystko cokolwiek przydarzy³o siê jednemu Romowi, przydarzy³o siê wszystkim. Jeli nie czujesz jednoci z histori¹, nie masz historii, a jeli nie masz historii, jeste nikim. W czasie tych kilku dni, kiedy ze mn¹ przebywa³, stara³em siê mu pomóc. Tu¿ przed koñcem Podwójnego Dnia zabra³em go na lni¹cy lodowiec i pokaza³em, gdzie szukaæ Gwiazdy Romów Tam! mówi³em. Ta wielka, czerwona. O Tchalai, Gwiazda Cudów, Netchaporo, Korona Blasku, Nios¹ca wiat³o, Znak Boga. Widzisz j¹ tam w górze? Chorianie, widzisz j¹? 47
Jak móg³bym jej nie widzieæ. I opad³ na kolana tam, na lodowym polu. Promieniuje z niej szesnacie strumieni wiat³a kontynuowa³em. I tyle te¿ jest pierwotnych szczepów. Na fladze Królestwa mo¿esz zobaczyæ gwiazdê z szesnastu punktów. Gwiazda ma tylko jedn¹ planetê. I jest to, Chorianie, najpiêkniejszy wiat wród miliardów galaktyk. By³e tam kiedy? W marzeniach czêsto. Ale nigdy nie widzia³e jej na w³asne oczy. Jak móg³bym? To wiêta ziemia. Absolutnie zakazana dla nas. Udanie siê tam, to pogwa³cenie najwiêtszego tabu. ¯aden Rom nie postawi³ stopy na tym wiecie od dziesiêciu tysiêcy lat. Nie móg³ tego zrozumieæ. Dlaczego po prostu nie polecieæ tam naszymi statkami i nie odzyskaæ naszego staro¿ytnego domu? Kto móg³by nas powstrzymaæ? Przecie¿ mo¿emy polecieæ, gdzie tylko zechcemy. M³odzi s¹ tacy niecierpliwi. I naprawdê nie maj¹ pojêcia o naturze niewidzialnego wiata, o niewidocznych wiêzach, które nas otaczaj¹ i krêpuj¹. Wyjani³em mu, ¿e chodzi tu o przeznaczenie, o wype³nienie staro¿ytnej przepowiedni i staro¿ytnego planu, którego ¿aden z nas nie potrafi ogarn¹æ w ca³oci. Powiedzia³em mu, ¿e nie mo¿emy powróciæ na Gwiazdê Romów dopóki nie dostaniemy znaku, ¿e czas ju¿ nadszed³. Ale potem powiedzia³em jeszcze: Ja jednak zamierzam postawiæ tam stopê nim umrê, ch³opcze. Jak mylisz, dlaczego ¿yjê tak d³ugo? Bo zosta³o mi to przyrzeczone. Nie przyjdzie do mnie mieræ, póki nie poczujê pod butami ziemi Gwiazdy Romów. Spojrza³ na mnie w szczególny sposób. Nawet jeli bêdzie to wiêtokradztwo? O czym ty mówisz? rozz³oci³em siê. Nie pojadê tam, dopóki nie otrzymam znaku, rozumiesz? Ale znak nadejdzie nied³ugo. Wiem to, Chorianie. Wiem to z absolutn¹ pewnoci¹, a kiedy nadejdzie zew
Bêdziesz tam pierwszy. Pierwszy. Tak. Wskazuj¹c drogê pozosta³ym. Teraz zrozumia³e? Skin¹³ g³ow¹. Wpatrywa³ siê w ciemn¹ przestrzeñ nad naszymi g³owami. Powietrze Mulano jest mrone i czyste, nie ma tu ¿adnych 48
wiate³ miast, które przeszkadzaj¹ w podziwianiu nocnego nieba. Nie znam innego wiata, z którego widaæ tak wyranie Gwiazdê Romów. Jakubie, jest taka piêkna. Dlaczego j¹ opucilimy? Musielimy odpar³em. M¹dra matka pozwala swym dzieciom odejæ i szukaæ w³asnej drogi przez ¿ycie, a Gwiazda Romów by³a m¹dr¹ matk¹. Czy¿by? Przez moment mnie samego ogarnê³o zw¹tpienie. Wygna³a nas z domu p³on¹cym mieczem i zmusi³a do trwaj¹cej tysi¹ce lat wêdrówki po bezdro¿ach. Czy tak objawia siê m¹droæ? Czy tak objawiaj¹ siê matczyne uczucia? S³ucha³em swoich w³asnych s³ów, tego k³amliwego zdania o m¹drej matce, która wys³a³a nas w wiat, i w tym momencie moja wiara w nieuchronnoæ przeznaczenia zadr¿a³a, zachwia³a siê
Czasami takie mamrotanie ludowych m¹droci jest tylko prób¹ poradzenia sobie z gniewem, bólem, czy nawet ¿alem. Ale zduszony gniew i ból czêsto wype³za z zakamarków duszy i znowu ciê k¹saj¹. I to ju¿ nie jest ludowe przys³owie. To wniosek z obserwacji. A mo¿e jednak zostalimy wys³ani w wiat przez m¹dr¹ matkê? Albo przez ojca? Nasz¹ matk¹ by³a Gwiazda Romów, a naszym ojcem Bóg. Mo¿e to Bóg dostrzeg³ nas p³awi¹cych siê w szczêciu na Gwiedzie Romów i powiedzia³ do Siebie: ci t³uci, leniwi Romowie degeneruj¹ siê, staj¹ siê aroganccy, zaczynaj¹ zapominaæ, ¿e Wszechwiat jest pado³em ³ez, niebezpiecznym miejscem, gdzie mo¿na mówiæ o wielkim szczêciu, je¿eli dowiadczy siê codziennie jakiej olbrzymiej katastrofy. Ci Romowie ju¿ zbyt d³ugo ¿yj¹ wygodnie. Wiêc skopiê im trochê ty³ek. Niech siê naucz¹, co to jest ¿ycie. I tak zrobi³, a my dot¹d jeszcze odkupujemy cierpieniem nasze zamierzch³e szczêcie. Na Ziemi byli gaje, których kiedy nazywano ¯ydami. Oni te¿ wierzyli, ¿e s¹ wybranym przez Boga narodem. Ale on im tak¿e niele skopa³ ty³ki; nauczy³ ich, ¿e On nie ma faworytów, albo ¿e jeli nawet ich ma, to potrafi byæ dla nich sro¿szy ni¿ dla Swych wrogów. Zreszt¹ podobna spotka³a ich kara: cierpienie, przeladowania, ubóstwo, wygnanie
A jednak nie by³ dla nich a¿ tak srogi jak dla nas. Ich uczyni³ prawnikami, lekarzami, profesorami. My musielimy ostrzyæ no¿e i wró¿yæ przysz³oæ z rêki. Czego próbowa³ nas nauczyæ? Na szczêcie potem trochê nam odpuci³. Moglimy zaj¹æ siê czym bardziej szanowanym. Wci¹¿ ¿yj¹ potomkowie ¯ydów, ale nie s¹dzê, by któ4 Czas trzeciego wiatru
49
ry z nich pilotowa³ statki kosmiczne. Jestem te¿ pewien, ¿e ¿aden z nich nie jest królem. A mo¿e jednak warto by³o. To wygnanie, nie koñcz¹ce siê wêdrówki, cierpienie
Tak odpowiedzia³em wreszcie sam sobie. Tak, by³o warto. Kim¿e ja w koñcu jestem, ¿eby siê skar¿yæ Jemu? Chorian sta³ obok i patrzy³ na mnie z zachwytem. Na mnie mêdrca, starego króla, ucielenienie wielkoci naszej rasy. Opowiedz mi, opowiedz krzycza³y jego oczy. Opowiedz mi nasz¹ wielk¹ wspania³¹ historiê. Jak to siê sta³o? Jak to siê zaczê³o? Poczu³em wstyd, ¿e zawaha³em siê choæby przez tak krótki moment, ¿e zacz¹³em pytaæ, zacz¹³em w¹tpiæ. I kiedy stalimy tam w ciemnoci, na mrozie, opowiedzia³em mu star¹ historiê, najstarsz¹ z naszych opowieci, tê o S³onecznym Wietrze; tak jak mój ojciec opowiedzia³ j¹ mnie, kiedy stalimy razem na stromym zboczu góry Salvat tej odleg³ej nocy na Vietoris; i tak jak opowiedzia³em j¹ wielu moim synom w ci¹gu tych wielu lat, na wielu ró¿nych wiatach.
10
O
powiada³em Chorianowi o naszej staro¿ytnej chwale, o cudownych miastach Gwiazdy Romów, o lni¹cych pa³acach, po³yskuj¹cych kolumnach i strzelistych wie¿ach, olbrzymich placach i szerokich drogach. Opowiada³em o kolorze nieba nad Gwiazd¹ Romów i o jej jedenastu ksiê¿ycach, rozsianych na horyzoncie jak cenne klejnoty. Opowiada³em mu o hucz¹cych bystrych rzekach, o górach siêgaj¹cych niebios, o z³otych ³¹kach i migocz¹cych jeziorach. O piêknych, szczêliwych ludziach. Potem za opowiedzia³em mu, jak powoli zdobywalimy wiedzê o tym, ¿e to wszystko zostanie nam odebrane. O pierwszym znaku, jakim by³ Mulesko Chiriklo, ptak umar³ych, który uwi³ sobie gniazdo na najwy¿szej wie¿y Wielkiej wi¹tyni. Potem o g³osie kobiety piewaj¹cym co noc ponure pieni, które s³yszano w ka¿dym z miast. Potem o wietrze, który wia³ z po³udnia, gdzie odchodz¹ dusze zmar³ych, wietrze, który nie przestawa³ wiaæ przez czternacie miesiêcy. I o innych 50
jeszcze przestrogach: o latach, w których nie by³o ciep³ej pory, i o dniach, kiedy nie wschodzi³o s³oñce, o nocach, podczas których z ¿adnego miejsca na planecie nie widziano ani jednej gwiazdy
Nie potrafilimy zrozumieæ tych znaków, bo nie znalimy rozpaczy, ¿yj¹c na szczêliwej Gwiedzie Romów. Nigdy nie zaznalimy wszak suszy, trzêsienia ziemi, powodzi, zarazy. Pory roku przychodzi³y regularnie, a gleba by³a ¿yzna. Nie znalimy te¿ chorób, a gdy w bardzo pónym wieku przychodzi³a mieræ, by³a zawsze szybka i bezbolesna. Kiedy wiêc pojawi³y siê znaki, wezwano mêdrców, by je zinterpretowali. Przybyli najm¹drzejsi ze wszystkich krañców planety i zebrali siê na g³ównym placu stolicy. Przez dziewiêædziesi¹t dziewiêæ miesiêcy obradowali, czytali ksiêgi i prosili bogów o odpowied, a¿ wreszcie w setnym miesi¹cu król zamkn¹³ ich wszystkich w D³ugiej Izbie Wielkiej wi¹tyni i zapowiedzia³, ¿e nie dostan¹ jedzenia ani picia, dopóki nie powiedz¹ nam, co siê wydarzy i jak mamy sobie z tym poradziæ. Dziewiêædziesi¹t dziewiêæ godzin siedzieli w D³ugiej Izbie, ale o setnej godzinie oznajmili, ¿e objawienie by³o im dane, i wtedy pozwolono im wyjæ. Nasza s³odka Gwiazda Romów og³osili postanowi³a wyprawiæ nas w drogê w poszukiwaniu w³asnego ¿ycia. Nie ma czasu na p³acz, narzekania i mod³y, bo niewiele w ogóle zosta³o nam czasu, i nale¿y podj¹æ szybkie dzia³ania. Na s³oñcu, które jest nasz¹ matk¹, zajdzie nied³ugo zmiana prawili dalej. Napêcznieje i stanie siê olbrzymie, a zamiast jego ¿yciodajnych ciep³ych, czerwonych promieni, spadnie na nas wciek³y ¿ar b³êkitnego wiat³a o temperaturze, jakiej nie prze¿yje ¿adne ¿ywe stworzenie. Tego jednego potwornego dnia mówili mêdrcy p³omieñ nawiedzi pola i ³¹ki, góry i doliny, miasta i lasy. wiat zostanie spopielony, morza wyparuj¹, i zakoñczy siê ¿ycie na Gwiedzie Romów. Potem ¿ar wycofa siê równie szybko jak siê pojawi³, i powróci delikatny czerwony blask naszej gwiazdy, ale wtedy bêdzie ju¿ tylko owietla³ ruiny i zgliszcza martwego wiata. Z pocz¹tku rozleg³ siê powszechny p³acz, ludzie potracili g³owy z rozpaczy, modlili siê do bogów i b³agali króla, by ich ocali³. Król jednak odpar³ im: Taki los jest nam przeznaczony i nie mo¿emy zrobiæ nic, by temu zapobiec. Ale jest jeden sposób, bymy ocaleli. Zaproponowa³, abymy zbudowali tak wiele statków przestrzennych, ile tylko zdo³amy, wype³nili je ludmi, rolinami i zwierzêtami 51
oraz innymi skarbami naszego wiata, i wyruszyli w Wielk¹ Ciemnoæ, i przeczekali tam, a¿ kataklizm przestanie siê sro¿yæ. Potem moglibymy wróciæ na Gwiazdê Romów i postaraæ siê zbudowaæ nasze ¿ycie od nowa. Tak wiêc ucich³y szlochy, b³agania i mod³y, i podjêlimy budowê statków. Ale wkrótce ju¿ sta³o siê jasne, ¿e nie zdo³amy wykonaæ ich w wystarczaj¹cej liczbie. Czas kataklizmu by³ bowiem bliski, a my zd¹¿ymy wyprodukowaæ tylko tyle statków, by zabraæ w pustkê zaledwie jedn¹ tysiêczn¹ czêæ ludnoci. Potem nadesz³y jeszcze gorsze wieci: ¿e wiatr s³oneczny nie zdarzy siê raz, lecz trzykrotnie w ci¹gu nastêpnych dziesiêciu tysiêcy lat. Nie by³o wiêc sensu wracaæ na Gwiazdê Romów, albowiem wszystko, co zdo³alibymy odbudowaæ, zosta³oby poch³oniête przez nastêpny podmuch. Pojêlimy wiêc, ¿e wiêkszoæ z nas umrze, a nieliczni bêd¹ musieli opuciæ nasz wiat i ¿yæ na wygnaniu przez niezliczone wieki. Nie moglimy zrozumieæ, dlaczego Bóg tak nas karze, ale wiedzielimy te¿, ¿e nie jestemy godni poj¹æ zamys³ów Boga. Ale polecieæ móg³ tylko jeden na tysi¹c? zapyta³ Chorian. Na jego twarzy malowa³o siê przera¿enie. Nawet nie a¿ tak wielu odpar³em. Mo¿e jeden na piêæ tysiêcy, albo na dziesiêæ. Mielimy tylko szesnacie statków. Ci¹gnêlimy losy. Wybrano wygnañców i szesnacie statków zanurzy³o siê w Wielk¹ Ciemnoæ. I pewnego dnia ci, którzy lecieli, spojrzeli poza siebie i ujrzeli now¹ gwiazdê, która b³yszcza³a olepiaj¹cym b³êkitnobia³ym wiat³em, podczas gdy czerwonej Gwiazdy Romów nigdzie nie mogli dostrzec. I tego dnia zap³akali raz jeszcze, i modlili siê za tych, którzy tam zostali. Od tej pory zwracali swe twarze wy³¹cznie przed siebie, bo wiedzieli, ¿e za nimi nie zosta³o ju¿ nic, co chcieliby ogl¹daæ. I to byli ci Romowie, którzy zamieszkali na Ziemi? Tak potwierdzi³em. Chocia¿ wczeniej odwiedzilimy kilka innych planet, Ziemia najbardziej przypomina³a Gwiazdê Romów, na niej wiêc siê osiedlilimy. Mimo ¿e gaje ju¿ tam byli? Dlatego, ¿e gaje ju¿ tam byli. Gaje byli ukszta³towani prawie tak jak Romowie, do tego stopnia, ¿e obie rasy mog³y siê nawet krzy¿owaæ, a to by³o dowodem, ¿e Romowie mog¹ ¿yæ na Ziemi i przetrwaæ. 52
Tam wiêc osiedlimy. Na wielkiej bezludnej wyspie, gdzie gaje nie byli w stanie nas niepokoiæ. Wiedzielimy bowiem, ¿e s¹ okrutnymi, g³upimi i zacofanymi ludmi, i z pewnoci¹ zaczepialiby nas i atakowali, gdybymy chcieli ¿yæ miêdzy nimi. Zajêlimy tê wyspê. Nie mogli nas w ¿aden sposób powstrzymaæ. Zbudowalimy tam wielkie miasto i ¿ylimy niemal równie wspaniale, jak na Gwiedzie Romów. A nocami, kiedy patrzylimy w niebo, widzielimy znów czerwone wiat³o naszego wiata i wracalimy marzeniami do tego wszystkiego, co utracilimy, i przysiêgalimy sobie, ¿e kiedy powrócimy do niego i uczynimy go równie wspania³ym, jakim kiedy by³. To Gwiazda Romów znów by³a czerwona? spyta³ Chorian. Tak. Dok³adnie tak, jak przewidzieli mêdrcy. Sta³a siê jasna bardzo szybko, sk¹pa³a nasz wiat w mierciononych promieniach, i równie szybko ugasi³a swój morderczy ¿ar. Ale mimo to nie powrócilimy? To by³ dopiero pierwszy wiatr s³oneczny. Wiedzielimy, ¿e musz¹ nast¹piæ jeszcze dwa. I nast¹pi³y? Jeden odpar³em. Prawie szeæ tysiêcy lat póniej. Dostrzeglimy na niebie ten jasny blask. To by³o w czasie, gdy narodzi³ siê Jesu Creczuno, Chrystus, o którym niektórzy mówi¹, ¿e by³ synem Boga. Pewnie s³ysza³e opowieæ o trzech królach, którzy przyszli pozdrowiæ dzieci¹tko w ko³ysce. Jeden z nich by³ Romem i wiedzia³, ¿e gwiazda, która zapowiedzia³a urodzenie dziecka, jest t¹ sam¹ gwiazd¹, która da³a ¿ycie nam. ¯e wtedy wybuch³a po raz drugi, tak jak przepowiedzieli nasi mêdrcy. Chorian przez d³ug¹ chwilê spogl¹da³ w milczeniu w niebo. A trzeci wybuch? zapyta³ wreszcie. Wkrótce powiedzia³. W tym tysi¹cleciu. Mo¿e nawet w najbli¿szych piêciuset latach
a mo¿e jutro. To jest w³anie znak, na który czekamy: trzeci wiatr s³oneczny. I dopiero wtedy Romowie bêd¹ mogli wróciæ bezpiecznie do swego prawdziwego domu. Jeli oczywicie nasz kochany Imperator pozwoli nam nim w³adaæ. To jest zreszt¹ nasze g³ówne zadanie w Galaktyce: odzyskaæ nasz¹ gwiazdê. I mówiê ci, ch³opcze, ja do¿yjê tego dnia. Nagle jaki cieñ, przelatuj¹cy na tle wiec¹cych gwiazd, uczyni³ ciemnoæ jeszcze ciemniejsz¹. Na u³amek sekundy znik³a z nieba Gwiazda Romów, a ja us³ysza³em znajome g³êbokie pohukiwanie ptaka umar³ych, który w³anie zmierza³ nad naszymi g³owami do 53
najbli¿szego z drzew. Jego gigantyczne czarne skrzyd³a by³y jak potê¿ny p³aszcz, a szafirowe oczy lni³y w mroku nocy. Mulesko Chiriklo powiedzia³em. Na dobry omen. Pod¹¿a za Romami ze wiata na wiat. Pomacha³em mu rêk¹ w pozdrowieniu Romów, a Mulesko Chiriklo zahucza³ w odpowiedzi. Wiedzia³em, co mówi. Zawsze mówi³ mi to samo. Ofiarowywa³ królowi Cyganów b³ogos³awieñstwo nocy i nadziejê na szybki powrót do naszego wiata. Spojrza³em na Choriana. Wygl¹da³ na przera¿onego. Jego zêby szczêka³y g³ono. By³ to strach przed czym niematerialnym i niewys³owionym. Dziwne jak na tak m³odego i silnego mê¿czyznê. Klepn¹³em go w ramiê. Chodmy, ch³opcze! Wejdmy do rodka. Mo¿e zosta³o jeszcze trochê wina? Kiedy weszlimy do mojego igloo, us³ysza³em jeszcze dochodz¹cy z mroku miech ducha.
11
W
ci¹gu czterech nastêpnych dni Chorian zdo³a³ ustawiæ parametry swojego transmitera na w³aciwe wektory i nadszed³ czas jego odlotu. Zapakowa³ tych kilka rzeczy, które ze sob¹ przywióz³ tak, aby zajmowa³y mo¿liwie najmniej miejsca, w³o¿y³ he³m podró¿ny oraz cieñsz¹ od pajêczej sieci o³owian¹ siateczkê, która mia³a go chroniæ podczas samotnego lotu przez przestrzeñ miêdzygwiezdn¹. Tu¿ przed za³o¿eniem he³mu, jeszcze siê do mnie odwróci³. Widzia³em, ¿e walczy ze sob¹, by co mi powiedzieæ, ale s³owa uwiêz³y mu w gardle. To mnie zmartwi³o. Rom nigdy nie powinien siê obawiaæ powiedzieæ co prosto z serca drugiemu Romowi. Podszed³em bli¿ej i po³o¿y³em rêkê na jego ramieniu. Musia³em przy tym siêgn¹æ w górê, chocia¿ sam te¿ wcale nie nale¿ê do u³omków. O co chodzi, kuzynie? Co chcesz mi powiedzieæ? ¯e
¿e
muszê ju¿ ciê opuciæ. Wiem, kuzynie rzek³em bardzo ³agodnie. 54
I jeszcze chcia³em
po prostu chcia³em
powiedzieæ
Waha³ siê. Wci¹¿ trzyma³em d³oñ na jego ramieniu i czeka³em cierpliwie. Sprawi³em ci k³opot, prawda Jakubie? K³opot? Przyjecha³em tu, gdzie ¿y³e sobie samotnie, i niepokoi³em ciê, chocia¿ nie chcia³e byæ przez nikogo niepokojony. Znosi³e moj¹ obecnoæ, bo tego wymaga prawo gocinnoci Romów, ale w duszy z³oci³e siê na mnie. Gówno dinozaura! powiedzia³em, i powiedzia³em to z wigorem, i powiedzia³em to po romsku. Co zreszt¹ nie by³o wcale takie ³atwe, bo chocia¿ mamy w naszym jêzyku wiele s³ów na gówno, to nie ma takiego, które znaczy³oby dok³adnie dinozaur. Jednak to powiedzia³em, a on mnie zrozumia³. Jeste bardzo uprzejmy, Jakubie Wystarczy tych wstêpów. Obaj jestemy Romami. Gadaj, co ci le¿y na sercu! Patrzy³ w dó³ i czubkiem buta rysowa³ co na niegu. By³ jednak bardzo m³ody i w dodatku sprawia³ wra¿enie, ¿e z ka¿dym dniem staje siê coraz m³odszy. Obserwuj¹c go, stara³em siê poj¹æ, jak to jest byæ takim m³odym, stara³em siê przypomnieæ to sobie. Mój Bo¿e, to by³o tak dawno temu! ¯yæ tylko chwil¹; nie chowaæ siê za k³amstwami, które tylko ok³amuj¹c siebie nazywa siê dowiadczeniem; byæ tak przezroczystym, ¿e ka¿da myl i ka¿de uczucie jest widoczne jak na d³oni
Nie by³em ju¿ taki od ponad stu piêædziesiêciu lat
a mo¿e nigdy. Te kilka dni zacz¹³ i zawaha³ siê znowu. Tak? Nigdy nie zna³em swego ojca. Moja Kompania sprzeda³a mnie, gdy mia³em siedem lat. Wiem, ch³opcze. I wiem te¿, jak to jest. Mnie te¿ po raz pierwszy sprzedano, gdy mia³em siedem lat. Lord Sunteil by³ dla mnie jak ojciec
na swój sposób. On nie jest z³ym cz³owiekiem, wiesz? Jest gajo i jest praw¹ rêk¹ Imperatora, ale nie jest z³y. I jeli ktokolwiek by³ mi tak bliski jak powinien byæ ojciec, to tylko lord Sunteil. Ale to nie to samo. On nie jest naszej krwi. Rozumiem, co masz na myli. A te kilka ostatnich dni
ostatnie dni, Jakubie
Odwróci³ siê i spojrza³ w lewo, na nie¿ne pole, jakby myla³, ¿e powinien ukryæ przede mn¹ ³zy, które stanê³y mu w oczach. Udawa³, 55
¿e poprawia co w polu transmitera, ale wiedzia³em, co robi naprawdê, i zrobi³o mi siê smutno. Myla³, ¿e musi ukrywaæ przede mn¹ swe prawdziwe uczucia. Tak siê koñczy dorastanie miêdzy gaje. Kiedy opowiada³e mi te historie ze Swatury, kiedy s³ysza³em o Gwiedzie Romów, i tê opowieæ o wietrze s³onecznym
Wzi¹³ g³êboki oddech i jeszcze raz uciek³ z oczami gdzie w bok. By³y wilgotne
i mo¿ecie mnie znów sprzedaæ w niewolê, jeli moje te¿ nie by³y mokre. Dokoñczy³ w popiechu: Jakubie, przez ten krótki czas zrozumia³em, co to znaczy mieæ prawdziwego ojca. No nareszcie zdo³a³ to z siebie wydobyæ. Nie musia³em mu odpowiadaæ. Umiechn¹³em siê tylko, ucisn¹³em go, a potem starym zwyczajem Romów poca³owa³em go wprost w usta i cisn¹³em jego ramiona. Jeszcze przez chwilê stalimy naprzeciw siebie w milczeniu. Podwójny Dzieñ w³anie siê zaczyna³. Pomarañczowe s³oñce wychyla³o siê zza linii horyzontu, a po przeciwnej stronie zaraz poka¿e siê jego ¿ó³ty towarzysz, i lodowiec znów rozb³ynie ogniem kolorowych promieni. Bojê siê tylko, ¿e nigdy wiêcej ciê nie zobaczê powiedzia³ jeszcze. Dlatego, ¿e nasz cie¿ki siê nie skrzy¿uj¹, czy dlatego, ¿e niewiele mi ju¿ zosta³o ¿ycia? Jakubie
Pierwszego dnia powiedzia³e mi, ¿e bêdê ¿y³ wiecznie. Nie s¹dzê, ¿eby to by³a prawda i nie s¹dzê, bym chcia³, ¿eby to by³a prawda. Ale mam zamiar jeszcze postawiæ stopê na Gwiedzie Romów, wiesz o tym. I wiesz, ¿e tego dokonam. Tak, Jakubie. Dokonasz. A my siê spotkamy na d³ugo przed tym dniem. Nie wiem jak, gdzie, ani dlaczego, ale na pewno tak siê stanie. Gdzie. Kiedy, a teraz masz swoje zadania, które powiniene wykonaæ. Jed wiêc. I uwa¿aj na siebie. Jed z Bogiem. I ty, Jakubie, zostañ z Bogiem. Umiechn¹³ siê. Mylê, ¿e odetchn¹³ z ulga, maj¹c ju¿ za sob¹ to p³aczliwe po¿egnanie, a ja muszê przyznaæ, ¿e te¿ odetchn¹³em. Pojawi³a siê aura transmitera. Ca³a fontanna b³yskotliwych zielonych iskierek sp³ynê³a z anteny, któr¹ wbi³ w nieg o kilkaset metrów od igloo. Lepiej ju¿ tam id ponagli³em go. 56
W³o¿y³ szybkim ruchem podró¿ny he³m. Wspomniana wczeniej o³owiana siateczka pokrywa³a go ca³ego, a¿ do stóp. Jeszcze zanim dotkn¹³ przycisku na swoim ramieniu, co uniemo¿liwi³oby nam rozmowê, spojrza³ mi prosto w oczy i powiedzia³: Wci¹¿ jeste królem, Jakubie. Zawsze bêdziesz królem. Potem dotkn¹³ guzika, siateczka rozjani³a siê wiat³em i jej aura rozros³a siê wokó³ niego nagle jak balon. By³a to ochronna sfera, której ¿adna si³a nie mo¿e przebiæ. Tak d³ugo, jak d³ugo pole jest aktywowane, nic nie bêdzie w stanie mu zagroziæ. Nawet okropny mrok i przera¿aj¹ce zimno kosmicznej pró¿ni. Stoj¹c w drzwiach mojego igloo, przez d³ugi czas patrzy³em na jego samotn¹ postaæ na bia³ym niegu, sk¹pan¹ w zielonym blasku w³asnego pola oraz z³otych i pomarañczowych promieniach obu s³oñc. Czeka³ na skanuj¹cy promieñ transmitera, który we w³aciwym momencie mia³ go pochwyciæ i zanieæ z powrotem ku wiatom Imperium. Wspó³czu³em mu. Podró¿ transmiterem nie jest ani przyjemna, ani wygodna. Raczej wielce niemi³a, wierzcie mi, wiem co o tym, bo odbywa³em j¹ wiele razy. Stoisz i czekasz, nic, tylko stoisz i czekasz. W tysi¹cach ró¿nych punktów w wewnêtrznym krêgu Galaktyki znajduj¹ siê stacje transmitera, siedz¹ce jak olbrzymie paj¹ki, które zapuszczaj¹ swoje nici w jej odleg³e krañce. Prêdzej czy póniej jedna z takich nici, czy raczej promieni, znajdzie ciê, o ile oczywicie masz dobrze ustawion¹ antenê i dobrze obliczy³e wspó³rzêdne. A potem ten promieñ pochwyci ciê i uniesie w podprzestrzeñ i bêdzie ciê ciska³ po innych wymiarach w chaotyczny zupe³nie sposób, nie pod¹¿aj¹c wcale jak¹ obran¹ przez ciebie drog¹, ale po prostu tak¹, na której koñcu znajduj¹ siê wspó³rzêdne celu, a która akurat w tym momencie zosta³a otwarta. I prêdzej czy póniej, choæ raczej póniej, wyrzuci ciê, dos³ownie jak worek z ziemniakami, w realnej przestrzeni na jednym ze wiatów imperialnych najbli¿szych celu twojej podró¿y. Jest to powolny, nu¿¹cy i w³aciwie strasznie upokarzaj¹cy proces, w trakcie którego oddajesz kontrolê nad sob¹ jakiej martwej sile, która nie tylko absolutnie ignoruje jakiekolwiek twoje ¿yczenia, ale tak¿e jest dla nas ca³kowicie niezrozumia³a. Przez godziny, dnie, miesi¹ce, a czasem nawet lata, dryfujesz jak zabawka rzucona na morskie fale, zamkniêty we wnêtrzu swej ochronnej sfery, bez ¿adnej mo¿liwoci zajêcia siê czym, bez ¿adnego towarzystwa, i popadasz w coraz wiêksze przygnêbienie i klaustrofobiê. 57
Chocia¿ wszystkie twoje procesy metaboliczne wewn¹trz tego niezwyk³ego continuum czasoprzestrzennego w zasadzie zanikaj¹, twój umys³ niestety pracuje. Mêcz¹cy sposób podró¿owania. Chocia¿ ja nie narzekam. Ostatecznie wiatów jest zbyt du¿o, a statków kosmicznych zbyt ma³o, by Imperium mog³o zapewniæ regularn¹ komunikacjê z tak odleg³ymi wiatami jak Mulano. Sam przylecia³em tutaj korzystaj¹c z transmitera, a kiedy nadejdzie w³aciwa pora, w ten sam sposób opuszczê to miejsce. Chorian wci¹¿ sta³ wyprostowany jak dobry ¿o³nierz. I zdawa³o mi siê, ¿e stoi tak bez ruchu w blasku dwóch s³oñc przez ca³¹ wiecznoæ
i jeszcze trochê d³u¿ej. Potem pomyla³em, ¿e mo¿e przypatruj¹c siê tak badawczo jako odstrêczam promieñ transmitera. Kto wie, mo¿e co w tym jest? Schowa³em siê wiêc w igloo i wezwa³em dla Choriana energiê bahtalo drom czaru bezpiecznej podró¿y. Nie by³em pewien, czy odniesie to jaki skutek. Chorian tkwi³ teraz wewn¹trz sfery. Byæ mo¿e nawet czar nie zdo³a siê przez ni¹ przedostaæ. Ale przecie¿ zawsze warto spróbowaæ. Czar bezpiecznej podró¿y jest jednym z prawdziwych czarów, z tych, które naprawdê wykonuj¹ swoj¹ robotê. To nie jest taki nonsens jak te w redniowieczu: jakie tam wody po k¹pieli, sierpy czy baranie wnêtrznoci. On bazuje na wielkich pasmach si³, które biegn¹ przez osie Wszechwiata. Tak czy siak przyzwa³em moc, a potem musia³em chyba zapaæ w lekk¹ drzemkê. Kiedy znów wyszed³em przed igloo, Choriana ju¿ nie by³o. S³oñca za w³anie zachodzi³y. Zmówi³em krótk¹ modlitwê i czeka³em na wzejcie Gwiazdy Romów.
Czêæ
Jedyne
druga
S³owo
By³em z Loizem la Vakako, kiedy przyby³ do niego pos³aniec z wieci¹, ¿e pewien Rom z jego rodziny po pijanemu wyzwa³ piêciu gaje na osobliwy pojedynek, który mia³ polegaæ na przejciu górskim grzbietem, w¹skim jak ostrze miecza. Ca³a szóstka spad³a i zabi³a siê, ale Rom spad³ ostatni, i wszyscy, którzy byli wiadkami tego zdarzenia, g³ono wychwalali jego odwagê. Loiz la Vakako rozemia³ siê. Czasami odwaga w obliczu mierci jest po prostu tchórzostwem w obliczu ¿ycia powiedzia³. I ju¿ nigdy wiêcej nie wspomnia³ o tamtym cz³owieku.
60
1
D
zieñ albo dwa po odjedzie Choriana postanowi³em zebraæ klamoty i przenieæ siê w inny rejon. Nawet nie chodzi³o mi o to, by ukryæ siê przed kolejnymi goæmi teraz ju¿ wiedzia³em, ¿e mo¿na mnie znaleæ. Zreszt¹ ci, którzy umieli patrzeæ, nigdy nie zgubili mojego ladu. Ale ju¿ zbyt d³ugo tu siedzia³em, a jest co takiego w duszy Roma, co nie pozwala mu osi¹æ na zbyt d³ugi czas w jednym i tym samym miejscu. W dawnych latach na Ziemi wiêkszoæ z nas by³a nomadami. Tu³aczami. Mieszkalimy w taborach i zd¹¿alimy tam, gdzie pcha³a nas nasza wola. Noc¹ spalimy pod dachem gwiazd, jeli tylko pozwala³a na to pogoda. Czasami zim¹ ³¹czylimy wozy i zostawalimy na d³u¿ej w takim pó³osiad³ym stanie, ale gdy tylko pojawi³y siê pierwsze oznaki wiosny, wyruszalimy na dalsz¹ wêdrówkê. W wielu ziemskich jêzykach s³owo cygan sta³o siê synonimem s³owa w³óczêga. A potem poeta pisa³: Znów wzywa mnie morze i moja cygañska dusza wêdrowca. Gówno prawda. Muszê to powiedzieæ, mimo ca³ego mojego szacunku dla literatury. Prawdziwy Cygan równie chêtnie wyruszy³by na morze, co przerobi³ swego konia na kie³baski. Morze
ten smród ryb
¿aden Cygan nigdy nie pragn¹³ siê na nim znaleæ. Wybrze¿e, proszê bardzo, tam jest mi³o. £agodne wiatry, dobre jedzenie. Ale ko³ysaæ siê na falach? Za nic. Milsza ju¿ nam jest kosmiczna pust61
ka cicha i
no niewa¿ne, wiecie sami, co chcieli powiedzieæ ci poczciwi, choæ niewiele rozumiej¹cy poeci. Przynajmniej dobrze o nas myleli. Bo na ogó³, z jakich powodów, nasz wêdrowny tryb ¿ycia straszliwie przeszkadza³ gaje. Co, czego nie mo¿na kontrolowaæ, zawsze powodowa³o u nich jakie dokuczliwe swêdzenie pod czaszk¹. Czêsto te¿ próbowali ustanawiaæ prawa, które mia³yby nas zmusiæ do osiad³ego ¿ycia. Ha! i niby có¿ dobrego mia³o to przynieæ? Dla nas, Cyganów, ¿ycie w jednym miejscu by³o jak próba zaprzêgania lwa do p³ugu. Byæ przywi¹zanym ca³e ¿ycie do tych samych czterech cian i dachu? Tego samego kawa³ka ziemi, tej samej zab³oconej ulicy? To¿ to by³yby tortury, prawdziwa niewola. My zostalimy stworzeni, by wêdrowaæ. Tak. Rzeczy zmieniaj¹ siê, a im bardziej siê zmieniaj¹, tym bardziej pozostaj¹ takie same. (Za to zdanie nie nale¿y mi siê honorarium autorskie. To jest m¹droæ gaje. Powiedzia³ to jeden ich mêdrzec z tysi¹c lat temu. Niby czemu tak siê dziwicie? Gaje tak¿e mieli przeb³yski m¹droci.) Nie ma ju¿ lwów ani p³ugów, a i Cyganie nie ¿yj¹ w wozach, ale wci¹¿ tak samo nie lubimy osiedlaæ siê na sta³e. Owszem, przez krótki czas mo¿emy ¿yæ w domach, ale prêdzej czy póniej wyruszamy w drogê. A teraz, gdy wyruszamy, nie jest to ju¿ wêdrówka z miasta do miasta, z kontynentu na kontynent, czy z jednej ma³ej planetki na drug¹, teraz przebywamy tysi¹ce lat wietlnych. (Bez nas nie by³oby Imperium. Gaje nie mog¹ temu zaprzeczyæ. Mo¿e to oni zbudowali statki kosmiczne, ale to my pilotowalimy je a¿ po najdalsze krañce Galaktyki. Bo to my nie zaznamy nigdy spoczynku, to my jestemy ludem, który ¿adnego miejsca nie mo¿e nazwaæ domem
z wyj¹tkiem naszego prawdziwego domu, odebranego nam okrutnie dziesiêæ tysiêcy lat temu. Inne miejsca to tylko schronienia. Miejsca, gdzie mo¿na czekaæ.) A wiêc dzieñ przeprowadzki. Po cytrynowym niebie p³yn¹ zielonob³êkitne chmury, a powietrze jest tak rzekie i mrone, ¿e nawet duchy nie pojawiaj¹ siê w pobli¿u. Dobry dzieñ, by ruszaæ w drogê, Jakubie Romie. Zbieraj siê, zanim stary Diabe³ usi¹dzie ci na karku ciê¿arem lat i przygnie do ziemi. Stary, przebieg³y Diabe³. Mo¿e tak¿e jest moim kuzynem, ale nie mam zamiaru zapraszaæ go na wieczerzê. Opró¿ni³em igloo, w którym spêdzi³em ostatni rok, i zebra³em wszystkie moje rzeczy w eleganck¹ kieszeñ podprzestrzenn¹ o objêtoci stu metrów szeciennych. Kiedy j¹ zamkn¹³em, pos³a³em dzie62
wiêædziesi¹t dziewiêæ i dziewiêædziesi¹t dziesi¹tych jej zawartoci do pobliskiego podprzestrzennego continuum. To, co pozosta³o, nie wa¿y³o niemal nic, przeto przywi¹za³em tê resztkê rzeczy sznurem do swej szaty i pozwala³em im swobodnie obijaæ mi siê o bok. Sam za ruszy³em do nowego domu. By³ po drugiej stronie lodowca Gombo, jakie sto kilometrów na pó³noc. Wspania³y ma³y spacerek. Ca³¹ drogê piewa³em pieni w romskim jêzyku, choæ nie zawsze dba³em, by s³owa mia³y jaki sens. Kto w koñcu móg³ mnie tu us³yszeæ? A kiedy palce u nóg zaczê³y mi drêtwieæ od mrozu, stan¹³em, unios³em twarz ku górze i wywrzeszcza³em swe imiê ku niebiosom, a potem chwyci³em siê za krocze, rozci¹gn¹³em ramiona i wyskakuj¹c w górê, dotkn¹³em kolanami a¿ do policzków, i opad³em znów, i zadudni³em stopami jak szaleniec w jednym ze staro¿ytnych tañców. Hoj! Huczka, puczka, hoja, zim! I gdy miej¹c siê w g³os, ruszy³em w dalsz¹ drogê, czu³em wyranie, jak gor¹cy pot sp³ywa przez spl¹tany g¹szcz w³osów na moim torsie i brzuchu. Hoj! Jakub Rom znów wyruszy³ na szlak!!! Mo¿e w godzinê po moim wymarszu zacz¹³ padaæ nieg. Wszystko sta³o siê bia³e, a horyzont znikn¹³ w tej nie¿nej zamieci wraz ze wszystkimi punktami odniesienia, które wyznacza³y drogê. Pozosta³ tylko nieg. Pada³ mi na twarz, a ja spija³em chciwie jego wilgoæ. Ale nawet w tej nie¿nej, olepiaj¹cej zamieci utrzymywa³em niezmiennie w³aciwy kierunek. Dawno, dawno temu, na planecie Trinigalee Chase, której to nazwy wola³bym nie wspominaæ, nauczy³em siê odnajdywaæ w³aciwy kierunek bez ¿adnych instrumentów, poza tym, który mia³em miêdzy uszami, i teraz ta umiejêtnoæ siê przydawa³a. To by³a zreszt¹ jedyna rzecz, któr¹ chcia³bym pamiêtaæ z Trinigalee Chase. Gdziekolwiek jeste na Mulano, krajobraz jest taki sam: lód i nieg, nieg i lód. O planety nie jest nachylona do p³aszczyzny ekliptyki, nie ma wiêc tutaj pór roku; a chocia¿ podaj¹ tu promienie dwóch piêknych s³oñc, które tworz¹ tak wspania³e efekty wietlne, jest zbyt od nich odleg³a, by cieszyæ siê ich prawdziwym ciep³em. Dlatego te¿ obie pó³kule Mulano s¹ zawsze skute lodem, a odk¹d tu przyby³em, nie widzia³em jeszcze ani jednego dnia bez opadów niegu. Ale odpowiada³o mi to. Doæ ju¿ spêdzi³em czasu na tropikalnych wiatach. 63
Mówi¹c ogólnie, planety, które wybieraj¹ ludzie na miejsce osiedlenia, maj¹ ³agodny klimat. Mo¿e jest tam trochê niegu wokó³ biegunów, ale wiêkszoæ ich obszaru cieszy siê letni¹ por¹ przez ca³y rok. Ciep³e, krystaliczne morza, piaszczyste pla¿e, zielone palmy szeleszcz¹ce w podmuchach delikatnej bryzy to s¹ typowe wiaty gaje. Jeli nawet skolonizowali które z mniej przyjemnych, powiedzmy Megalo Kastro albo Alta Hannalanna, to tylko ze wzglêdu na z³o¿a rzadkich minera³ów, zbyt cennych, by je zlekcewa¿yæ. Poza tymi wyj¹tkami, zw³aszcza wzi¹wszy pod uwagê miliony planet naszej Galaktyki, gaje nie lubi¹ osiedlaæ siê na mniej gocinnych wiatach, i wcale nie uwa¿am, ¿e postêpuj¹ nierozs¹dnie. Jedynym wyj¹tkiem by³ ich pierwszy wiat, Ziemia. Oczywicie nie mieli wyboru, to nie by³ wiat, który skolonizowali; tam ewoluowali
i wynieli siê te¿ stamt¹d tak szybko, jak tylko mogli. To samo zreszt¹ zrobi³aby ka¿da obdarzona rozumem istota. Ech, ziemski klimat! Godny wszystkich piekie³. Wiem to dobrze z ksi¹g i z krótkich nawiedzeñ. Z wyj¹tkiem kilku naprawdê mi³ych regionów, niezbyt zreszt¹ mog¹cych pomieciæ du¿e skupiska ludnoci, by³o tam albo za gor¹co, albo za zimno, za wilgotno, lub za sucho, zbyt wiele rolinnoci albo pustynne piaski. A tam, gdzie klimat by³ znony, na ogó³ wystêpowa³y trzêsienia ziemi, erupcje wulkanów, albo co najmniej huragany. (Gaje lubi¹ powiadaæ, ¿e takie naturalne przeszkody zahartowa³y ich rasê i uczyni³y j¹ wielk¹. Mo¿e i tak. Muszê przy tym zaznaczyæ, ¿e jeli wierzyæ zapiskom Swatury, klimat Gwiazdy Romów by³ absolutnie cudowny, a mimo to zdo³alimy tam stworzyæ ca³kiem imponuj¹c¹ cywilizacjê. Z drugiej strony Gwiazda Romów w ci¹gu zaledwie szeciu tysiêcy lat zosta³a dwukrotnie miertelnie ugodzona przez podmuchy s³onecznego wiatru. S¹dzê po prostu, ¿e los nie mo¿e siê do kogo umiechaæ ca³y czas.) Tak czy inaczej, mnie ch³odna pogoda nigdy nie martwi³a, a Mulano, planeta, któr¹ Imperium nie rz¹dzi³o, a mimo to mo¿na by³o na niej prze¿yæ nawet podczas najsro¿szych mrozów, sta³a siê doskona³ym miejscem spokojnego wypoczynku od trudów panowania. Raczej nie grozi³y mi tu wizyty turystów, handlarzy niewolników, akwizytorów lub hodowców ludzkich narz¹dów, zabójców, agentów i maklerów, sprzedawców encyklopedii, poszukiwaczy z³ota, poborców podatków, czy innych nieprzyjemnych indywiduów trzydziestego drugiego wieku. Pokrywa nie¿na by³a tak gruba, ¿e nawet archeolodzy nie mieli tu czego szukaæ. Czasem co najwy¿ej zab³¹dzi³ 64
tu jaki duch, ale to by³ duch mojego ludu, wiêc nie sprawia³o mi to ¿adnych k³opotów. Wiedzia³em te¿, ¿e swobodnie mogê sobie ¿yæ w igloo, bo zdarzy³o mi siê ju¿ spêdziæ kilka lat na Zimbalou, jednym z naszych romskich wêdrownych wiatów, a tam takie lodowe domy s¹ standardowym schronieniem dla wszystkich ¿yj¹cych na powierzchni. Zimbalou, mkn¹ca Galaktyka, nigdy nie zbli¿a siê do ¿adnego ze s³oñc na tyle, by odczuæ jego ¿ar, i dobrze, bo jej g³ówne miasta po³o¿one s¹ w g³êbokich podziemnych tunelach rytych w lodzie, a wiêc ciep³o oznacza³oby dla nich totaln¹ zag³adê. Mroczny i samotny jest ten wiat, ale jego mieszkañcy kochaj¹ go. Sam niemal siê w nim zakocha³em. Tam w ka¿dym razie nauczy³em siê budowaæ lodowe igloo. Wspina³em siê wiêc na zbocze lodowca, przekroczy³em jego krawêd, a potem schodzi³em po nastêpnym zboczu, d¹¿¹c niezmiennie na pó³noc, a¿ dotar³em we w³aciwe miejsce. By³o to takie miejsce na planecie, która niewiele ma szczególnych miejsc. Znalaz³em je i zaznaczy³em na kilka dni przed przybyciem Choriana. Mulano jest w³aciwie jednym olbrzymim, po³yskliwym i bia³ym lodowym polem; jednak to miejsce by³o inne. Mia³o pewn¹ zdumiewaj¹ca cechê, prawdziwie dziwn¹. Bo¿e, jak ja kocham takie dziwne zjawiska. A to by³ tak dziwny dziw, ¿e nawet z odleg³oci dziesiêciu kilometrów czu³em jego zew, tak donony jak ryk potê¿nej tr¹by rozdzieraj¹cy niebiosa. Sami oceñcie: wychylacie siê zza onie¿onego pagórka i nagle widzicie przed sob¹ zieleñ, roztaczaj¹c¹ siê jak okiem siêgn¹æ zielon¹ dolinê miêdzy nie¿nymi polami, ci¹gn¹c¹ siê a¿ ku odleg³emu zboczu kolejnego lodowca. A tê zieleñ tworz¹ miliony k³¹czy o wie¿ej, szmaragdowej barwie morza. K³¹cza maj¹ gruboæ ramienia w górnej czêci i szersz¹ ni¿ udo w dolnej. Wystrzeliwuj¹ w niebo co kilka kroków i siêgaj¹ wysokoci piêciu, dziesiêciu, czasem dwudziestu metrów. Ko³ysz¹ siê delikatnymi miarowymi ruchami. Ten ruch wype³nia przestrzeñ niezwyk³¹, koj¹c¹ muzyk¹
Wydawa³o mi siê, ¿e te wij¹ce siê macki przemawiaj¹ wewn¹trz mojej jani: chod tu, Rom baro, chod tu, chod, pozwól nam dotkn¹æ twej piêknej czarnej brody, pozwól nam sprawiæ ci radoæ, Rom baro
Kiedy dostrzeg³em je po raz pierwszy, zda³o mi siê, ¿e mog¹ to byæ jakie ods³oniête odnó¿a olbrzymich zwierz¹t uwiêzionych i pochowanych ¿ywcem pod niegiem przez bezlitosny huragan. By³ ze mn¹ wtedy duch Waleriana, i kiedy zdradzi³em mu swoj¹ myl, po5 Czas trzeciego wiatru
65
wiedzia³ tylko: niez³y pomys³, Jakubie, co w jego ustach znaczy³o, ¿e jestem kretynem. (Walerian nigdy nie by³ zbyt taktowny. Jest nasz¹ czarn¹ owc¹, starym kosmicznym piratem. Kiedy by³ komandorem we flocie Imperium, ale potem odkry³, ¿e piractwo sprawia mu wiêcej przyjemnoci. Wyznaczono zreszt¹ nagrodê za jego g³owê, chocia¿ zdziwiê siê, jeli ktokolwiek kiedy j¹ odbierze. Jako naród, my Romowie, potêpiamy piractwo, przynajmniej publicznie, wiêc odcinamy siê te¿ od naszego kuzyna Waleriana, ale on czyni to z takim wdziêkiem, ¿e nie sposób go za to nie podziwiaæ. Widzia³e kiedy co takiego? spyta³em go. Ale on ju¿ odszed³. Zacisn¹³em piêæ i potrz¹sn¹³em ni¹ w miejscu, gdzie dot¹d znajdowa³a siê jego powiata. Hej Walerian! To jest miejsce dla mnie! Zobaczysz jeszcze!) To zdarzy³o siê tydzieñ, mo¿e dwa temu, a teraz wróci³em, i zamierza³em tu pozostaæ. Dziwne macki wci¹¿ siê ko³ysa³y, wi³y siê jak wielkie, zielone robaki. Najbli¿sze z nich znajdowa³y siê tu¿ ko³o mnie, mog³em ich dosiêgn¹æ i dotkn¹æ
albo to one mnie dosiêgn¹. By³y pokryte bruzdami i gruczo³ami, a na ca³ej powierzchni mia³y regularne rzêdy ma³ych wyrostków o ciemniejszym odcieniu. Przygotowa³em mój projektor Riemmana, niezwykle przydatny przy zamianie niepotrzebnej materii w niematerialn¹ przestrzeñ, i zacz¹³em przygotowania do budowy nowego igloo. Ale najpierw musia³em upewniæ siê, ¿e nie stawiam mojego domu na zboczu pokrytej niegiem góry, albo na jakim innym niezbyt obiecuj¹cym tworze tutejszej geologii. No i musia³em dowiedzieæ siê trochê wiêcej na temat tych k³¹czy. Ustawi³em wiêc projektor na skanowanie, aby poznaæ molekularny sk³ad materii w promieniu piêciuset metrów wokó³ mnie i pode mn¹. Wtedy te¿ przekona³em siê, ¿e te wij¹ce siê, giêtkie k³¹cza s¹ niczym innym, jak stercz¹cymi spod niegu koronami drzew. A ciemnozielone wyrostki to ich licie. Sta³em zatem nad olbrzymim lasem zakopanym w niegu a¿ po szczyty koron. Tak, drzewa, o nieziemskich, smuk³ych i dziwnie przyzywaj¹cych kszta³tach, tañcz¹ce wród delikatnych podmuchów wiatru
Mo¿e nawet by³y inteligentne. Mylê ¿e nie mia³y nic przeciwko temu, ¿e przysypa³ je nieg, który stanowi³ wspania³¹ warstwê izoluj¹c¹, jako ¿e temperatura o tej porze by³a niesamowicie niska. Mo¿e wy³ania³y siê ze swego nie¿nego grobowca raz na piêædziesi¹t czy sto lat, jeli na Mulano zdarza³a siê jaka pora letnia. Nie, raczej po prostu ¿y³y pod tym niegiem, przystosowane do tego tak, jak ryba 66
przyprawowa przystosowana by³a do ¿ycia pod lodem. Podró¿ujesz po wiatach, zdaje ci siê, ¿e widzia³e ju¿ wszystko, a potem i tak co ciê zadziwia
Raczej wiêc nie musia³em obawiaæ siê niczego z ich strony, a by³y przynajmniej mi³¹ odmian¹ w krajobrazie. Przestawi³em swój projektor na aktywny poziom, i wkrótce w lodzie znalaz³a siê jama o odpowiedniej szerokoci i g³êbokoci, tu¿ na skraju podziemnego lasu. Postawi³em nad ni¹ swój lodowy dom, tym razem nieco wiêkszy ni¿ poprzedni, o równie wiec¹cych cianach i pod³odze, i wielkim oknie w jednej z lodowych cian. Potem spêdzi³em pó³ dnia rzebi¹c eleganckie lodowe drzwi, które ostatecznie osadzi³em na grubych zawiasach wykonanych z tej samej u¿ytecznej substancji. Wewn¹trz za zawiesi³em ma³¹ wiec¹c¹ kulê Vogon, by mój dom mia³ wiat³o, energiê i izolacjê z ciep³ego powietrza, które mia³o oddzielaæ mnie od mronego wiata na zewn¹trz. Wreszcie zamkn¹³em drzwi od wewn¹trz, i wypowiedzia³em s³owo aktywuj¹ce kulê Vogon, a wtedy wszystko sta³o siê jasne i radosne. Hoj! Jakub znów ma dach nad g³ow¹! Teraz za mog³em usi¹æ i zaj¹æ siê wydobywaniem moich rzeczy z tych wszystkich kieszeni podprzestrzennych, do których je poupycha³em. Moje skarby. Rzeczy, dziêki którym wiedzia³em, kim jestem, i które przypomina³y mi o moim przeznaczeniu. Dywan z gêstym w³osiem, d³ugi na dwóch Jakubów, a szeroki na trzech, tkany czerwieni¹, zieleni¹, b³êkitem i czerni¹ na samej Ziemi przez wykastrowanych niewolników su³tana. Trzy br¹zowe, pêkate lampy z imionami moich przodków wyrytymi po bokach. Naszyjnik ze staro¿ytnych monet bizantyjskich, który niegdy nale¿a³ do tej piêknej dziwki Mony Eleny, i który mia³em zamiar jej zwróciæ, gdybym jeszcze kiedykolwiek j¹ spotka³. Jedwabny zwój powiadczaj¹cy moj¹ elekcjê, tkany dla mnie przez dziewiêciu lepców z Duud Szabell. Powinienem go zostawiæ w momencie abdykacji, ale nie mog³em rozstaæ siê z rzecz¹ tak misternej roboty. Gwiezdny kamieñ wydarty z krwawej gardzieli piaskowego smoka z Nabomba Zom. W jego j¹drze czerwone wiat³o Gwiazdy Romów wieci z zadziwiaj¹c¹ moc¹. Ko³o Losu. Ró¿d¿ka. Ber³o Romów bareszti rovli rupui srebrny symbol w³adzy z omiocienn¹, ozdobion¹ czerwonymi frêdzlami g³ówk¹, na której wygrawerowano piêæ wielkich symboli: nijako, chjam, shion, netczaforo, truszul: topór, s³oñce, ksiê¿yc, gwiazda i krzy¿. Statuet67
ka Czarnej Dziewicy Sary naszej wiêtej patronki. Welon, który nale¿a³ do La Chungi gitañskiej* tancerki. Zestaw ma³ych narzêdzi lusarskich, zu¿ytych i pogiêtych. Poszarpana i wytarta niedwiedzia skóra, ostatnia, jaka istnieje jeszcze we Wszechwiecie. Z³ote lichtarze. Karty Tarota. Sierp, który zanurzono w wodzie podczas mojego pierwszego obmycia po urodzeniu, dla odegnania demonów. Amulet z podmorskich skamienia³oci. Ma³y wypchany je¿, którego przywielimy a¿ z Ziemi, i który przemierzy³ ju¿ po³owê wiatów Galaktyki, zatopiony w ¿ó³tym nefrycie z Alta Hannalanna. I jeszcze wiele innych przedmiotów; skarby ca³ego d³ugiego ¿ycia, zgromadzone podczas mojej wielkiej odysei. U³o¿y³em te wszystkie przedmioty w sposób, który najbardziej mi odpowiada³, a potem wyszed³em na dwór i pozdrowi³em rêk¹ te zielone, wij¹ce siê k³¹cza, wyrastaj¹ce spod niegu, i zakrzykn¹³em trzykrotnie moje imiê, i uczyni³em znak mocy, i wyci¹gn¹³em m¹ mêskoæ i odda³em mocz przed drzwiami, rysuj¹c na niegu t¹ ¿ó³t¹ lini¹ symbol chroni¹cy dom. Potem rozemia³em siê i odtañczy³em szybki taniec z roz³o¿onymi szeroko ramionami. Huczka, puczka hoja zim! Jakub! Jakub! Jakub! I czu³em siê tak, jakbym by³ w moim w³asnym wykwintnym królewskim pa³acu na Galgali, gdzie mieszka³em jako w³adca Romów, a tak¿e jako ten, który kszta³towa³ losy wiatów. Zapali³em lampy i wzi¹³em ber³o, a kiedy stan¹³em na dywanie, raz jeszcze przybyli do mnie dawni królowie, przybyli jeden za drugim, mówi¹c: Jestem Frinkelo. Jestem Fero. Jestem Yakali. Jestem Miya
i przynosili mi w podarunku swoje troski i marzenia. Bo gdziekolwiek jestem, miejsce to staje siê moim pa³acem, moim domem mocy. To jest jeden z wielkich sekretów Romów, w³anie dlatego mo¿emy byæ wêdrowcami, i nie chodzi o to, ¿e nie mamy korzeni. Po prostu ka¿de miejsce jest dla nas jednym miejscem, i zapuszczamy nasze korzenie gdziekolwiek jestemy, bo te¿ wszystko to jest jednym i tym samym. Niestety ka¿de miejsce, w którym przebywamy, jest dla nas Nie-Gwiazd¹-Romów. I dlatego ka¿dy wiat mo¿e byæ naszym domem, bo ¿aden nie jest naszym prawdziwym domem. Tak wiêc w ciszy i osamotnieniu tego nowego miejsca, na skraju dziwacznego lasu, mieszka³em sobie szczêliwie w swoim w³asnym towarzystwie. Przyby³ do mnie duch Polarki, potem Waleriana, a potem wiele innych. * Gitano (hiszp.) Cygan (przyp. red.).
68
Mgliste postacie wêdruj¹ce przez przestrzeñ i czas, aby pokazaæ mi, ¿e wci¹¿ jeszcze mnie kochaj¹
Stara, pomarszczona Bibi Savina równie¿ przyby³a raz, czy dwa. M¹dra i przebieg³a kobieta, która tyle razy udziela³a mi tak wielu cennych rad. Nie tylko wtedy, gdy by³em królem, ale tak¿e wczeniej. To przecie¿ ona nawiedza³a mnie w dzieciñstwie, by mi powiedzieæ, ¿e bêdê królem i ¿e muszê nim byæ. To jest dobre miejsce powiedzia³a, pozdrowiwszy mnie. Zostañ tu, a¿ przestanie byæ dobre. Wspaniale by³o znów widzieæ kobietê, nawet tak star¹ jak Bibi Savina. Widzia³em, ¿e jest przygarbiona i posiwia³a. Wygl¹da³a tak, jakby by³a dwukrotnie starsza ode mnie, chocia¿ to ja móg³bym byæ jej ojcem. Ale ona nigdy nie podda³a siê odm³adzaj¹cym kuracjom. Trudno nawet by³o mi wyobraziæ sobie m³od¹ Bibi Savinê, Bibi Savinê jako piêkn¹ dziewczynê. Czy po¿¹da³bym jej? Oczywicie nigdy nie czu³em poci¹gu do Bibi Saviny, ale czy wtedy by³oby inaczej? Pomijaj¹c ju¿ wszystko inne, gdybym kiedykolwiek tkn¹³ j¹ palcem, by³by to fantastyczny skandal, zwa¿ywszy na jej pozycjê w rz¹dzie. Oczywicie by³em zadowolony z wizyty Bibi Saviny, nawet bardziej ni¿ zadowolony, ale te¿ bardzo bym siê ucieszy³, gdyby nawiedzi³ mnie na Mulano tak¿e kto, kto wyzwala³ we mnie prawdziw¹ namiêtnoæ. Jeli mieszkasz w igloo porodku nie¿nego pustkowia, ³adne piersi i smuk³e uda budz¹ w tobie wyj¹tkowo ciep³e uczucia. (Mylicie mo¿e, ¿e to obrzydliwe, kiedy cz³owiek w moim wieku mówi jeszcze o takich rzeczach? Poczekajcie tylko, a sami zobaczycie. No, chyba ¿e bêdziecie mieli mniej szczêcia ni¿ ja, i w waszych ¿y³ach bêdzie ju¿ wtedy p³ynê³a woda.) Oczywicie nie mo¿na tak naprawdê kochaæ siê z duchem, ale mimo wszystko mi³o mieæ w pobli¿u piêkn¹ kobietê, nawet jeli nie mo¿na jej dotkn¹æ. Jak¿e ucieszy³aby mnie wizyta mojej eleganckiej, piêknej i lubie¿nej Syluisy! Przecie¿ o tej kobiecie marzy³em od wielu ju¿ lat. Ale Syluisa nie sk³ada³a mi wizyt. By³bym naprawdê zdumiony, gdyby siê pojawi³a. To wymaga³oby ciep³ych uczuæ, a ona nie jest do nich zdolna. Jednak wci¹¿ mia³em nadziejê. Rzadko opuszcza³a moje myli. Wci¹¿ przypomina³em j¹ sobie w tysi¹cach wspomnieñ. Jak zanurza³a siê nago w wodzie z tymi b³êkitnymi migocz¹cymi pierwotniakami gdzie to by³o? Iriarte? Estrildis? i wynurza³a siê stamt¹d jak boska Wenus, przyprawiaj¹ca 69
o zawrót g³owy, a ja zlizywa³em z niej tê substancjê z ka¿dego miejsca na jej ciele. Wci¹¿ pamiêtam ten smak. Có¿ to by³a za dziwka! Jak ja j¹ kocha³em! Wci¹¿ j¹ kocham. Ka¿dy mê¿czyzna musi spotkaæ swoj¹ Syluisê
tak s¹dzê. Nawet król. Duchy przybywa³y i odchodzi³y. A czasami, kiedy by³em sam, zamyka³em oczy i by³em znów na Galgali, w moim pa³acu, otoczonym z³otymi ob³okami, albo p³ywa³em w cudownym morzu na Xamur, albo by³em w Stolicy i, s³ysz¹c fanfary niezliczonych tr¹bek, wspina³em siê po kryszta³owych schodach ku tronowi Piêtnastego Imperatora, który wstawa³ mi na powitanie, i wrêcza³ mi puchar ze s³odkim winem. By³em tam ja, Jakub, urodzony w niewoli, i trzykrotnie jeszcze w ni¹ sprzedany, i by³ tam Imperator, a dopiero dalej stali lordowie Imperium: Sunteil, Naria i Periandros, i k³aniali siê na moje powitanie. S³odkie marzenia
nie, prawdziwe wspomnienia z przesz³ego ¿ycia. Niczego nie ¿a³ujê. I mylê sobie, ¿e móg³bym prze¿yæ tu, na Mulano, nastêpne sto, albo nawet tysi¹c lat, karmi¹c siê wy³¹cznie tymi wspomnieniami o wielkich i szczêliwych chwilach, i ciesz¹c siê obecnym spokojem.
2
A
jednak Syluisa przyby³a do mnie, a raczej jej duch. Nie mogê nawet powiedzieæ, ¿e by³a to odpowied na moje marzenia, bo tak naprawdê nigdy nie mia³em nadziei, ¿e j¹ jeszcze zobaczê. Raczej by³y to z³udne sny, które, jak s¹dzi³em, nigdy nie mog¹ siê ziciæ
Pojawi³a siê nagle. Syluisa z³otow³osa, Syluisa tryumfuj¹ca. Jej obraz migota³ teraz wprost przede mn¹. Wcale za mn¹ nie têskni³e, prawda? spyta³a. Ca³a Syluisa. Zawsze prowokuj¹ca. Przez ca³y ten czas nikt oprócz ciebie nie zajmowa³ moich myli odpar³em. Czy mój ton by³ romantyczny czy te¿ sarkastyczny? Sam nie wiem. Sam te¿ nie rozumia³em w pe³ni swoich uczuæ. Wibruj¹ce fale elektromagnetyczne otacza³y j¹ jak cudowna aura krelona szkar³atem, fioletem i z³otem. Wygl¹da³a piêknie. Nigdy 70
zreszt¹ nie wygl¹da³a inaczej, niezale¿nie od pory roku, dnia, pogody, czy stanu ducha. To by³o w niej takie niezwyk³e: piêkno tak dojmuj¹ce, ¿e a¿ nierealne. Wygl¹da³a jak swój w³asny pos¹g. Syluiso, minê³o ju¿ trochê czasu od naszego ostatniego spotkania. Podró¿owa³am. Polarka powiedzia³ mi, ¿e widzia³ ciê na Atlantydzie. Ach tak? Doprawdy ma bystry wzrok. Ciebie za to nie mog³am tam znaleæ, choæ szuka³am. Ostatnio nie nawiedzam odpar³em. Nie. Zagrzebujesz siê pod niegiem i siedzisz tam, dopóki starczy ci tchu. Jakubie, czy to w³anie robisz? Ledwie mog³em na ni¹ patrzyæ, bez mru¿enia oczu. By³a taka piêkna. Obca by³a dla mnie jej uroda, zupe³nie nie romska: Kaskady jasnych w³osów, intensywny b³êkit oczu, d³ugie smuk³e nogi. By³a Romk¹, wiedzia³am to, ale ju¿ dawno temu przybra³a urodê gajo, niezmienn¹ zreszt¹. Znam j¹ ju¿ od osiemdziesiêciu lat i nigdy nie postarza³a siê nawet o dzieñ. Jakby by³a pos¹giem, niezniszczaln¹ statu¹. Ale ma w sobie co wiêcej ni¿ tylko zadziwiaj¹ce piêkno. Jest wcieleniem mêskich marzeñ o cielesnoci kobiety, jest wielk¹ kurtyzan¹. I Bóg jeden wie, jak dobrze gra swoj¹ rolê. Bo dla niej te kusicielskie pozy to tylko gra. W jej wnêtrzu p³onie jaki inny p³omieñ, nieznany, niemo¿liwy do uchwycenia, co znacznie g³êbszego ni¿ chêæ ogl¹dania mê¿czyzn padaj¹cych na kolana przed jej urod¹, syntetyczn¹ zreszt¹. Kiedy mog³a byæ gruba, pomarszczona i potworna, mog³a mieæ kaprawe oczy, wa³ki t³uszczu i têp¹ twarz, a potem przemieni³a siê w boginiê. Z tego, co siê dowiedzia³e, nie wykluczam nawet, ¿e kiedy mog³a byæ mê¿czyzn¹. Przed zamian¹. Zrezygnowa³em z tronu przerwa³em milczenie. Wiem. Abdykowa³e. Ale dlaczego uda³e siê w³anie tutaj? Bo musia³em przemyleæ pewne rzeczy, a to jest dobre miejsce na przemylenia. Czy¿by? Mój umys³ pracuje lepiej w ch³odnych temperaturach, a puste przestrzenie, takie jak ta, pomagaj¹ mi skupiæ myli na tym, co najwa¿niejsze. Najwa¿niejsze. Chcia³em siêgn¹æ ku niej i przyci¹gn¹æ j¹ do siebie. Te piersi! Te usta! To by³o najwa¿niejsze i ten jej zapach wype³niaj¹cy ca³e powietrze. Duchy Mulano t³oczy³y siê wokó³ wabione 71
przez tryskaj¹c¹ z niej energiê, a ja czu³em suchoæ w gardle
i ból w j¹drach. Mo¿e lepiej by by³o, gdyby nigdy siê nie zjawi³a. Z duchem nie mo¿na siê kochaæ, ale mo¿na go po¿¹daæ. Jakubie, jakie s¹ te najwa¿niejsze sprawy? Prze¿y³em wszystkie moje ¿ony, a Syluisa nie bêdzie jedn¹ z nich. Ani nikt inny. Co dziwnego i niezwyk³ego hipnotyzuje mnie w niej, ale jak na jedno ¿ycie mia³em ju¿ zbyt wiele ¿on. Chyba nie poj¹³bym Syluisy za ¿onê, nawet gdyby mnie zechcia³a, ale mimo to od czasu do czasu zadajê jej to pytanie, a ona zawsze odmawia. Tylko przysz³oæ Królestwa jest wa¿na, Syluiso odpar³em. Dlaczego to ciê jeszcze obchodzi? Wci¹¿ jestem królem. Jeste? Zdecyduj siê wreszcie. Przecie¿ podobno abdykowa³e. Nie mo¿esz byæ królem i nie byæ królem w tym samym czasie. Powiedzmy, ¿e jestem na wakacjach. Ach tak? A wiêc to s¹ wakacje? Czas przewartociowania pewnych rzeczy, czas przemyleñ. Wybieg taktyczny. Mogê wróciæ na tron w ci¹gu minuty jeli siê zdecydujê. Umiechnê³a siê. B³ysk ust bez skazy, lnienie nieporównanych oczu
W¹tpisz? spyta³em. Nie w¹tpiê, ¿e w to wierzysz. Ale ty nie wierzysz. Ty naprawdê s¹dzisz, ¿e mo¿esz byæ i nie byæ królem w tym samym momencie. Powinnam od razu to zrozumieæ. Jeli ktokolwiek zna twoj¹ duszê, to tylko ja. Co próbujesz powiedzieæ? Och, Jakubie! Zna³am ciê w czasach Cesaro o Nano, nim zosta³e królem. Pamiêtam jak siê upiera³e, ¿e nigdy nie przyjmiesz tronu, ¿e jeli tylko kto ci spróbuje ofiarowaæ w³adzê, odrzucisz mu j¹ prosto w twarz. Powtarza³e to setki razy, a kiedy wreszcie jednak ofiarowali ci w³adzê, chwyci³e j¹ i dzier¿y³e przez piêædziesi¹t lat. Mylisz, ¿e wierzê w jakiekolwiek twoje deklaracje? Jeste jedynym znanym mi cz³owiekiem, który mo¿e w tym samym momencie popieraæ szeæ rozbie¿nych idei i w ogóle nie widzieæ w tym sprzecznoci. Naprawdê nie chcia³em byæ królem i odmówi³em. Raz i drugi, a¿ wreszcie poj¹³em, ¿e naprawdê muszê byæ królem i nie mam wyboru. Wtedy dopiero pozwoli³em im na to, by mnie ukoronowali. A abdykacja? Dlaczego to zrobi³e? 72
Jej g³os zabrzmia³ zadziwiaj¹co miêkko, jakby przez moment przesta³a ze mn¹ walczyæ. Chyba naprawdê j¹ to obchodzi³o. Poczu³em, ¿e moje serce topnieje od ciep³ych uczuæ. Jakbym znów by³ m³odym g³upcem, takim jak Chorian. Rzeczywicie chcesz wiedzieæ? spyta³em. Przysunê³a siê bli¿ej. Jej aura zniknê³a, a ona opad³a ni¿ej, stanê³a na ziemi, i prawie znalaz³a siê w moich ramionach. Jeden poca³unek, pomyla³em, i te ró¿owe sutki twardniej¹ce pod dotykiem moich r¹k. Tak, chcê wiedzieæ odpar³a, wci¹¿ pieszcz¹c mnie s³odkim g³osem. To by³ wybieg taktyczny wyjani³em. Wci¹¿ pali³y mnie wspomnienia tych ostatnich dni, nim wybieg³em przed Wielki Kris i zrezygnowa³em. Czas rozpaczy i niepewnoci. Gdziekolwiek wtedy patrzy³em, widzia³em tylko chaos i rozk³ad. Aroganccy m³odzi mê¿czyni, kobiety staraj¹ce siê za wszelk¹ cenê upodobniæ do gaje, mieszane ma³¿eñstwa, gwiezdni piloci lataj¹cy gdzie chy³kiem ze swym drobnym przemytem, i to wszystko, co moim zdaniem oznacza³o ostateczny upadek i dekadencjê naszej niegdy wspania³ej antycznej rasy. Sam stara³em siê sobie wmawiaæ, ¿e przesadzam, ¿e z wiekiem stajê siê zrzêdliwy i konserwatywny, ale w koñcu to wszystko eksplodowa³o we mnie, nagle i w nie kontrolowany sposób; czu³em, ¿e wszystko siê rozpada i ¿e tylko jaki desperacki ruch mo¿e nas ocaliæ. I wtedy zwo³a³em krisatorów i obwieci³em im, ¿e abdykujê. I choæbym ¿y³ jeszcze dziesiêæ tysiêcy lat, nigdy nie zapomnê tego wyrazu absolutnego zdumienia na ich twarzach, gdy us³yszeli moje s³owa. Syluisa zmarszczy³a brwi. Jakby jej s³oneczn¹ twarz nagle przes³oni³a chmura. Wybieg taktyczny? powtórzy³a. Nie rozumiem. Wzi¹³em g³êboki wdech. Nigdy dot¹d nie mówi³em o tym z nikim otwarcie. Ani z Polark¹, ani z nikim innym. Ale przed Syluis¹ nie zdo³a³bym niczego ukryæ. Zdawa³o mi siê, ¿e sprawy w Królestwie id¹ le, ¿e stracilimy z oczu nasz cel, ¿e zagubilimy siê, po to, by Królestwo znów odnalaz³o w³aciw¹ drogê, musia³em potrz¹sn¹æ ludem, wstrz¹sn¹æ nim do g³êbi. W³aciw¹ drogê? Mówiê o Gwiedzie Romów. Och, Jakubie. Us³ysza³em w jej g³osie i smutek, i mi³oæ, ale te¿ jakby ton wy¿szoci, tak, wy¿szoci. 73
Gdzie s¹ Romowie z Gwiazdy Romów? zawo³a³em. Chcemy wróciæ do naszego prawdziwego wiata, czy te¿ ju¿ na zawsze mamy byæ wygnañcami? Czy w ogóle nas to jeszcze obchodzi? Jedyne Prawdziwe Miejsce, Syluiso! Czy te s³owa znacz¹ cokolwiek dla ciebie? Jej aura rozjarzy³a siê znowu i nie mog³em dostrzec jej twarzy. T³uci i zadowoleni z siebie, bogaci i osiadli: tym w³anie siê stajemy. Pilotujemy nasze statki, s³u¿ymy gaje, ³asimy siê do Imperium. Nie mo¿e tak byæ dalej. Jeli raz stracimy z oczu to, co naprawdê wa¿ne, stracimy swoj¹ to¿samoæ. Nie bêdziemy lepsi ni¿ gaje. Czy tego w³anie chcesz? Ty mo¿e tak. Masz piêkne w³osy gajo i tak¹ sam¹ w¹sk¹ kibiæ mój gniew na ni¹ wybuch³ gwa³townie i wci¹¿ siê wzmaga³. Nie rozumiesz? Widzia³em, jak mój lud zbacza z drogi, a ja, ich król, wiod³em ich ku katastrofie. Nag³y podmuch wiatru smagn¹³ nie¿ne pustkowie i pchn¹³ na nas bia³y py³. P³atki przelecia³y przez ni¹, ale nie zwróci³a na to uwagi. A abdykacja, Jakubie? spyta³a cicho. W czym to mo¿e pomóc? Potrzebuj¹ mnie odpowiedzia³em. Ju¿ wys³ali pos³añca, aby nak³oni³ mnie do powrotu. Uczyni¹ wiêcej. Bêd¹ mnie b³agaæ. Spytaj¹ o moje warunki, a ja im je podam i nie bêd¹ mieli wyboru. I bêdê znów królem, Syluiso. Ale wtedy bêd¹ musieli pójæ za mn¹, gdziekolwiek ich powiodê. A ja powiodê, ich ku Gwiedzie Romów. Och, Jakubie powtórzy³a znowu. Aura wokó³ niej rozjarzy³a siê jak j¹dro gwiazdy i w ogóle ju¿ nie mog³em dostrzec jej postaci, s³ysza³em tylko g³os. Czy¿by p³aka³a wewn¹trz tej energetycznej sfery? Nie. To by³ miech. Dziwka bez uczuæ! Nienawiæ, któr¹ poczu³em, mia³a moc wystarczaj¹c¹, by pchn¹æ ca³¹ flotê statków z jednego krañca Galaktyki na drugi.
3
C
zasami, kiedy by³em sam, czu³em obecnoæ cygañskich królów z zamierzch³ych stuleci. Wszyscy oni znajdowali drogê do mojej duszy. By³ tam Chavula ten ma³y mê¿czyzna o ostrych rysach, 74
który zmusi³ gaje, aby pozwolili nam za³adowaæ siê na ich statki. By³ Ilika o ognistej rudej brodzie, który pokaza³ im, jak dokonuje siê skoku tej szybkiej przemiany energii umys³u Roma w si³ê, która jest w stanie przerzuciæ statki poprzez ca³e lata wietlne. Claude Varna wielki odkrywca, ten który odnajdywa³ wiaty. Tavelara, Markko, Mateo, Pavlo Gitano
wszyscy oni przybywali do mnie i dzielili ze mn¹ swe umys³y, pchali mnie naprzód. Byli te¿ inni, ciemne postacie bezimiennych, tych, którzy zaginêli w pomroce dziejów, ci ze starego wiata proci wodzowie poród ziemskich szlaków, i starsi jeszcze w³adcy Atlantydy, a nawet królowie Gwiazdy Romów. W dniu, w którym sta³em siê Rom baro, wszyscy oni do mnie przyszli i nigdy mnie nie opucili, a ja czu³em ich obecnoæ i by³em im wdziêczny. A kim byli ci, którzy czaili siê we mgle? Nie mog³em ich dostrzec, ale czu³em tak¿e ich obecnoæ, tajemnicz¹ i niepojêt¹. Chyba nawet wiedzia³em, kim mog¹ byæ. S¹ tymi, którzy bêd¹ królami, nastêpcy, w³adcy nie narodzonej jeszcze przysz³oci, kryj¹cy siê w zakamarkach mojej duszy. Rozumia³em, ¿e bêdê musia³ umrzeæ, aby oni mogli siê uwolniæ i spe³niæ swoje przeznaczenie, i wiedza ta rodzi³a we mnie pewien ból, ale taka ju¿ jest kolej rzeczy. To by³o s³uszne. Dajcie mi szansê wype³niæ moje przeznaczenie, przyszli w³adcy, a wtedy ja da wam szansê wype³niæ wasze. Syluisa mia³a siê ze mnie. Niech siê mieje. Ja wiedzia³em, po co zrzek³em siê tronu i mia³em zamiar wykonaæ to, do czego zosta³em zrodzony. Wybrano mnie, bo wizja w mojej duszy by³a silniejsza ni¿ w innych, i nawet jeli oni wszyscy stracili swoj¹ wizjê, we mnie ona wci¹¿ ¿y³a. B³aga³em tylko o jedno abym ¿y³ wystarczaj¹co d³ugo. Tylko o to. I tylko jednej rzeczy siê obawia³em ¿e umrê, nim zdo³am zwróciæ Gwiazdê Romów memu ludowi. I co z tego, moglibycie spytaæ. Jeli umrê, bêdê martwy, jakie wiêc to bêdzie mia³o dla mnie znaczenie? Jeli zadajecie takie pytanie, to znaczy, ¿e nic nie rozumiecie. Mia³em moc, by dokonaæ to, co musi byæ dokonane, a jeli maj¹c moc nie potrafiê zrobiæ z niej u¿ytku, bêdzie to marnotrawstwem i mój lud przeklnie mnie na wieki. Jeli po tym ¿yciu jest kolejne, pogoni za mn¹ ich kl¹twa, a jeli nie, to
niewa¿ne. Muszê ¿yæ tak, jakby wszyscy Romowie, którzy siê dopiero urodz¹, obserwowali moje poczynania. Ka¿dy mój postêpek bêdzie kiedy oceniany. 75
4
M
ylicie mo¿e, ¿e zdo³a³em potem odpocz¹æ po tych wszystkich odwiedzinach? Wcale nie odpocz¹³em. Samotnoci¹ cieszy³em siê niezbyt d³ugo. Nastêpny goæ spowodowa³ niejak¹ konfuzjê. By³ to bowiem diuk de Gramont
albo jego doppelganger. Z pocz¹tku nie mia³em pewnoci i to w³anie spowodowa³o ow¹ konfuzjê. I zaniepokojenie. Julien de Gramont jest starym przyjacielem, któremu zreszt¹ udawa³o siê ca³e ¿ycie st¹paæ po bardzo cienkiej linie miêdzy dwiema nachodz¹cymi na siebie strefami wp³ywów: Królestwa Romów i Imperium, co zreszt¹ wiadczy³o o jego nieprzeciêtnym sprycie. Julien utrzymywa³ tak¿e, ¿e jest prawowitym pretendentem do tronu antycznego królestwa Francji. Francja by³a jednym z wa¿niejszych krajów na Ziemi, gdzie oko³o roku tysi¹c siedemsetnego albo co ko³o tego. Pozby³a siê te¿ doæ dawno temu swoich królów, ale to by³o akurat w porz¹dku nie ma nic gronego i szkodliwego w zg³aszaniu pretensji do tronu, który ju¿ nie istnieje. Nie mog³em tylko nigdy poj¹æ, choæ Julien wyjania³ mi to z siedem albo osiem razy, jaki sens ma ubieganie siê o tron królestwa na planecie, która ju¿ od dawna nie istnieje. Mówi³, ¿e to ma co wspólnego z grandeur i gloire czy glwahr tak to jako wymawia³. Francuski to bardzo dziwny jêzyk. Tak przy okazji, bo nie s¹dzê, ¿ebycie kiedykolwiek zetknêli siê z tym problemem, ukochana Francja diuka de Gramont by³a miejscem nie wiêkszym ni¿ redniej wielkoci plantacja na nie najwiêkszych w koñcu wiatach jak Galagala czy Xamur. Mimo to Francja mia³a swoich królów, w³asny jêzyk, prawa, literaturê, historiê i ca³¹ resztê. I swego czasu by³a nawet waszym krajem. Wiem o tym, bo raz tam wpad³em i to dla cis³oci w³anie gdzie ko³o tych czasów, gdy pozbywa³a siê króla. Dziwna sprawa z tymi gaje podzielili swoj¹ jedyn¹ i do tego malutk¹ planetê na setki jeszcze mniejszych krajów. Co zreszt¹ dla nas, ¿yj¹cych miêdzy nimi, by³o wy³¹cznie ród³em k³opotów. No, ale to siê skoñczy³o ju¿ dawno temu. Przez pierwszych kilka lat na Mulano mia³em przy sobie doppelgangera diuka de Gramont, który dzieli³ ze mn¹ moje dobrowolne wygnanie. By³ to jego po¿egnalny prezent, który ofiarowa³ mi po mojej abdykacji. Wiedzia³, ¿e jestem mi³onikiem francuskiej kuchni, a on na tym polu by³ nie lada ekspertem. Pomyla³ wiêc, ¿e w miejscu wy76
gnania przyda mi siê w³asny francuski kucharz. Ale doppelgangery trwaj¹ najwy¿ej ni¿ rok albo dwa, mo¿e troszkê d³u¿ej w tak zimnym klimacie, jaki panuje na Mulano. Potem wiêdn¹. Nie mo¿na te¿ ich wskrzesiæ ponownie. Mój doppelganger Juliena tak¿e znikn¹³ w zwyk³y sposób o przewidzianym czasie, kilka lat temu. Kiedy wiêc zobaczy³em to, co wzi¹³em za doppelgangera diuka de Gramont, stoj¹ce miêdzy mn¹ a ko³ysz¹cymi siê k³¹czami lasu, siêgaj¹ce do listków i pakuj¹ce je do ust jakby ocenia³o ich zalety jako przystawki do obiadu, w pierwszej chwili nie wiedzia³em, jak siê zachowaæ. Alors, mon vieux! wrzasn¹³. Mes hommages! Comment ça va? Sacré bleu*, jak tu zimno! Obrzuci³em go uwa¿nym spojrzeniem i cofn¹³em siê o krok. Duchy rozumiem, doppelgangery te¿ rozumiem, ale duchy doppelgangerów? Szorstkim g³osem zapyta³em wiêc: Sk¹d siê tutaj wzi¹³e? Ach, czy to jest najmilsze powitanie, na jakie mo¿esz siê zdobyæ, mon ami? przemówi³ do mnie zraniony do g³êbi, swoim ultrafrancuskim, ura¿onym tonem. Ca³¹ ponur¹ wiecznoæ tkwiê w opakowaniu kapsu³y, ¿eby dotrzeæ w to wstrêtne, zapomniane przez Boga miejsce na krañcach wszelkiego cywilizowanego wiata, a ty nie okazujesz najmniejszej radoci na mój widok, ¿adnej przyjemnoci, ¿adnego ukontentowania. Tak po prostu zapytujesz mnie bez cienia chocia¿by ¿yczliwoci i uprzejmoci, sk¹d ja siê tu wzi¹³em? Quel type! Co za cz³owiek! A gdzie ucisk? Gdzie poca³unek w oba policzki? Uniós³ z desperacj¹ rêce w górê i wymachuj¹c nimi, zasypa³ mnie potokiem francuskich s³ów jak oszala³y robot translacyjny: Joyeux Noël! Bonne Année! A quelle heure part le prochain bateau? Jai le mal de mer! Faites venir le garçon! Par ici! Le voici! Il faut payer! ** Podskakiwa³ przy tym jak szaleniec. Po chwili jednak ucich³, jakby nagle usz³o z niego powietrze i tylko ze smutkiem wpatrywa³ siê jak wydychana przez niego para zamienia siê w sopelki lodu. Wiêc nie jeste ani trochê ucieszony, ¿e mnie widzisz? zapyta³ wreszcie cicho. * Alors
(franc.). Czeæ, staruszku! Wyrazy szacunku! Co s³ychaæ? Do diab³a (przyp. red.). ** Joyeux
(franc.). Weso³ych wi¹t! Szczêliwego Nowego Roku! O której odp³ywa nastêpny statek? Cierpiê na chorobê morsk¹! Proszê zawo³aæ kelnera! Têdy! Oto on! Trzeba zap³aciæ (przyp. red.).
77
Przygl¹da³em mu siê uwa¿nie. Doppelgangery czasami s¹ przy samych krawêdziach lekko przezroczyste. Ten nie by³. Ten w ogóle nie wygl¹da³ na doppelgangera. Mia³ przeszywaj¹ce, bystre spojrzenie Juliena i jego eleganckie ruchy. Jego ma³e czarne w¹siki i malutka bródka by³y równo przystrzy¿one, tak ¿e nawet jeden w³osek nie mia³ wystawaæ z szeregu, co tak¿e by³o typowe dla Juliena. Doppelgangery bardzo szybko zatracaj¹ takie drobne szczegó³y entropia jest nieub³agana i ich struktura zaczyna siê rozmywaæ. A wiêc to ty naprawdê ty? Oui odpar³. To ja, naprawdê ja. Prawdziwy Julien? Sacre bleu! Nom dun chien! Do cholery! Prawdziwy, prawdziwy, prawdziwy! Co siê z tob¹ dzieje, mon ami? Gdzie jest twój mózg? Czy to przez ten mróz
To przez tego doppelgangera, którego mi podarowa³e przerwa³em mu. Zastanawia³em siê, w jaki sposób móg³ siê znów pojawiæ. Ach, doppelganger! Doppelganger, mon vieux
Uwi¹d³ ju¿ doæ dawno temu, wiêc gdy go znowu zobaczy³em, kiedy, jak s¹dzi³em znowu go zobaczy³em
Oui. Bien sur. Sk¹d mog³em wiedzieæ? Doppelganger wraca ju¿ po swoim uwi¹dzie? To przecie¿ niemo¿liwe. Myla³em, ¿e to jaka sztuczka. Mo¿e jaki sprytny zabójca! Na w³ochat¹ dupê diab³a, cz³owieku! A co ty by pomyla³? A co mylisz teraz? Jeszcze raz uwa¿nie mu siê przyjrza³em. Gdy milcza³em przez d³u¿sz¹ chwilê, znowu wyranie posmutnia³. Potem zacz¹³ ponownie wymachiwaæ rêkami i potrz¹saæ g³ow¹ na swój zwyk³y chaotyczny sposób. Do licha, drogi przyjacielu! Mój ma³y Cyganku, ukochany Romie. Mój drogi Mirlifiche, szanowny Cascarrot. To ja! Prawdziwy Julien! Nie jestem doppelgangerem, ani zabójc¹. Jestem jak najbardziej twoim Julienem de Gramont. Uwierzy³e wreszcie? No, powiedz co, cygañski królu! Tak, oczywicie. Jak mog³em w¹tpiæ? On by³ nie do podrobienia. ¯aden doppelganger nie móg³ okazywaæ tak silnych uczuæ i pasji. Poczu³em zak³opotanie. Poczu³em skruchê. I przede wszystkim poczu³em siê jak ostatni g³upiec. Wziêcie kogo za jego doppelgangera nie jest mo¿e mierteln¹ uraz¹, ale z pewnoci¹ nie jest te¿ mi³e, a wyrz¹dzenie tego biednemu 78
Julienowi de Gramont, z jego królewskimi roszczeniami i gor¹cym galijskim temperamentem
Có¿ by³o robiæ, przeprosi³em go jak najgorêcej, chocia¿ twierdzi³, ¿e to tylko drobne nieporozumienie, i zaprosi³em go do igloo, gdzie postawi³em przed nim wielk¹ czarê pe³n¹ gor¹cej kawy. By³a to prawdziwa antyczna romska kawa czarna jak diabe³, gor¹ca jak piek³o, s³odka jak mi³oæ. Po chwili te¿ nasze drobne nieporozumienie zosta³o ca³kowicie zapomniane. Julien przyniós³ mi sporo podarków. Ca³e dwie kieszenie podprzestrzenne. A teraz w³anie wydobywa³ je z innego wymiaru i dumnie uk³ada³ na pod³odze igloo. Stary, kochany Julien, wci¹¿ dba³ o mój ¿o³¹dek. Homard en civet, homar w szczypiorkowym sosie zaanonsowa³, wydobywaj¹c jedn¹ z tych zmylnych puszek, która sama potrafi³a podgrzaæ posi³ek prawie natychmiast po wciniêciu znajduj¹cego siê na niej guzika. Carré dagneau rôti au poivre vert. Fricassée de poulet au vinaigre de vin. Pommes purées. Filets mignons de veau au citron. Wszystko podpisane, mon ami. Wszystko oryginalne, francuskie. To nie s¹ te groteskowe dania pastuchów z Galgali, nie ta ohydna owsianka z Kalimaka, ani te trzês¹ce siê galaretowate potwornoci z Megalo Kastro. O tutaj! I tutaj! Lubisz nerki? Lubisz s³odkie pieczywo? Fricassée de rognons et de ris de veau aux feuilles depinards. Eh, mon frére? Coquilles Saint-Jacques? Pâté de fruits de mer en croute? Bouillabaisse marseillaise? Przywioz³em ci wszystko. Julien, rozpieszczasz mnie. Przywioz³em doæ, ¿eby siê od¿ywia³ jak istota ludzka przez dwa, albo nawet trzy lata. Przynajmniej tyle mogê dla ciebie zrobiæ na tym dzikim odludziu. Dwa lata dobrego francuskiego jedzenia spojrza³ na mnie bystro. A jak d³ugo jeszcze zamierzasz tu byæ, mon cher? Dwa lata? Trzy, cztery? Czy w³anie po to tu przyjecha³e, by zadaæ to pytanie? Na policzki Juliena wype³z³ rumieniec. Martwiê siê o ciebie. Ju¿ tak dawno temu opuci³e cywilizowane wiaty. Smutek mnie ogarnia. Smutek te¿ panuje poród twoich ludzi. Jeste osobistoci¹ wielkiej wagi Jakubie. Czasami mia³ k³opoty z idiomami. My Romowie odpowiedzia³em mu mówi¹c, ¿e kto jest osob¹ wielkiej wagi, mamy na myli jego okr¹g³e kszta³ty. Czyli jestem cz³owiekiem z wielkim brzuchem? 79
Spojrza³em na puszki zawalaj¹ce igloo. Julien ju¿ wy³adowa³ co najmniej sto, a drugie tyle tkwi³o jeszcze zapewne w jego podprzestrzennych kieszeniach. Poklepa³em siê po brzuchu, który w rzeczy samej ostatnimi laty zdo³a³ nabraæ prawdziwie królewskich rozmiarów. Julien, wiêc dlatego przywioz³e tu to wszystko? ¯ebym sta³ siê cz³owiekiem jeszcze wiêkszej wagi? Jakubie, wzywaj¹ ciê wiaty. Jego mieszny francuski akcent nagle gdzie siê zapodzia³. Mówi³ teraz najczystszym imperialnym. Panuje tam chaos, bo brak jest króla. Statki b³¹kaj¹ siê po bezdro¿ach, nasili³o siê piractwo, spory miêdzy znacz¹cymi ludmi pozostaj¹ nie rozstrzygniête. Twój lud ciê potrzebuje. Nawet Imperium ciê potrzebuje. Czy zdajesz sobie z tego sprawê? Julien, nie obra siê, ale chcia³bym wiedzieæ, kto ciê tu przys³a³. Zmiesza³ siê wyranie. Nerwowo skuba³ bródkê. Przek³ada³ puszki, przygl¹da³ siê nalepkom
Moje pytanie wci¹¿ wisia³o w pró¿ni miêdzy nami Co masz na myli mówi¹c, ¿e kto mnie tu przys³a³? spyta³ wreszcie. To chyba nie jest takie skomplikowane pytanie? Przyjecha³em tutaj, bo jeste potrzebny. Brakuje ciebie. Nie chowaj siê za form¹ bezosobow¹. Komu jestem potrzebny? Kto twierdzi, ¿e mnie brakuje? Kto ci zap³aci³, ¿eby gniót³ siê w kapsule i przylecia³ tutaj pogadaæ ze mn¹? Odpowiedzia³ po d³u¿szej chwili i doæ ponuro: To by³ Periandros. Aha. Co za niespodzianka. Jeli wiedzia³e, to po co pytasz? ¯eby sprawdziæ, co mi odpowiesz. Jakubie! Ju¿ dobrze. Wiêc wys³a³ ciê Periandros. Czy to znaczy, ¿e nastêpny przybêdzie tu cz³owiek Narii? Zmarszczy³ brwi. Co masz na myli? Mam na myli trzech lordów Imperium. Cz³owiek Sunteila by³ tu zaledwie parê dni temu. Teraz ty przemawiasz w imieniu Periandrosa. Mogê wiêc chyba przypuszczaæ, ¿e numer trzeci tak¿e zechce siê ze mn¹ skontaktowaæ? A mo¿e te¿ arcykap³an albo nawet, niech Bóg wybaczy, sam Imperator? Jeli Imperator wci¹¿ jeszcze ¿yje? Imperator wci¹¿ ¿yje potwierdzi³ Julien. A o co chodzi z tym pos³em Sunteila? 80
Przys³a³ tu m³odego Roma o imieniu Chorian. Znam Choriana. Bardzo m³ody, ale bardzo zdolny, i bardzo podstêpny, jak wszyscy Romowie. Naprawdê mylisz, ¿e jestemy podstêpni? I czym to martwi siê Sunteil? spyta³ Julien, nie zwracaj¹c uwagi na mój sarkazm. Tym, ¿e abdykowa³em tylko po to, by siê przyczaiæ, ¿e wrócê do Imperium, gdy bêdê najmniej oczekiwany, i narobiê jeszcze wiêcej k³opotów. Twarz Juliena rozjani³a siê umiechem. Bo te¿ po to w³anie abdykowa³e. A pytanie, jakie zadaje sobie Sunteil, dotyczy raczej tego, co tak naprawdê planujesz, i jak mo¿na ciê przekonaæ, by zaniecha³ swojej gry. Nie skomentowa³em jego s³ów, ale chyba na to nie liczy³. Przypatrywa³ mi siê tylko przez chwilê, a jego brwi drgnê³y niemal niezauwa¿alnie. Potem zacz¹³ bez s³owa wêdrowaæ po igloo, podnosz¹c to ten, to inny przedmiot, dotykaj¹c najdro¿szych mi rzeczy dowiadczonymi ruchami handlarza antyków, co zreszt¹ by³o jednym z zawodów, którym niegdy siê trudni³. Nie protestowa³em. To nie mog³o niczemu zaszkodziæ. Pog³adzi³ jasno¿ó³te, jedwabne diklo romski szal, który kto kiedy nosi³ na zaginionych, i zapomnianych ziemiach Bu³garii piêtnacie wieków temu. Dotkn¹³ welonu La Chungi. Potrz¹sn¹³ rytmicznie kilka razy staro¿ytnym tamburinem, a potem opar³ d³onie delikatnym ruchem na lavucie cygañskich skrzypcach przekazywanych z pokolenia na pokolenie, jak zreszt¹ wszystkie te rzeczy, i pamiêtaj¹cej jeszcze czasy, gdy istnia³a Ziemia. Mogê? spyta³. Proszê. Wpasowa³ skrzypce pod brodê, przez moment stroi³ pud³o, po czym siêgn¹³ po smyczek, i spowodowa³, ¿e stary instrument rozemia³ siê, potem za³ka³, a wreszcie wyda³ z siebie pieñ. I to wszystko w omiu, dziewiêciu taktach. Spojrza³ na mnie z tryumfem, a oczy gorza³y mu niezwyk³ym blaskiem. Grasz jak Rom powiedzia³em. Wzruszy³ ramionami, lekcewa¿¹c swoje umiejêtnoci. Prawisz pochlebstwa jak Rom. Gdzie siê tego nauczy³e? Zagra³ jeszcze dwa takty. Wiele lat temu, na Sidri Akrak. By³ tam stary Rom. Nazywa³ siê Bicazului, Cygan. Grywa³ na targowisku przed pa³acem hierarchy i Pe6 Czas trzeciego wiatru
81
riandros wys³a³ nawet jednego ze swych falangistów, aby zaprosi³ go do rodka. Przez nastêpne pó³tora roku ten Bicazului by³ muzykiem nadwornym. Gra³ na lavucie, na pandero, na cytrze, na wszystkim. Poprosi³em go, ¿eby nauczy³ mnie kilku starych melodii. Och, Julien, czasami muszê sam siebie przekonywaæ, ¿e nie jeste Romem. Czasami ja muszê robiæ to samo rozemia³ siê. I co siê sta³o z tym twoim Bicazului? Jak mylisz, gdzie jest teraz? To dzia³o siê tak dawno temu. Julien znów powróci³ do swoich gwa³townych gestów. A on by³ bardzo stary. Od³o¿y³ instrument, podszed³ do okna i zapatrzy³ siê w widok na zewn¹trz. ¯ó³te s³oñce wisia³o ju¿ nisko nad horyzontem, chmury gêstnia³y
nadci¹ga³a burza nie¿na. Macki drzew porusza³y siê wolniej ni¿ zazwyczaj. Po chwili milczenia odwróci³ siê do mnie. Jakubie, podoba ciê siê tutaj? Dla mnie tu jest piêknie. I tak spokojnie. Vraiment? Naprawdê? Tak. Vraiment. Tutaj naprawdê jest spokój. Dziwne miejsce, by w nim spêdzaæ jesieñ ¿ycia. Te pola lodowe, zaspy nie¿ne
I spokój. Nie zapominaj o spokoju. Co znaczy trochê niegu, skoro mam tu tak¹ ciszê i spokój? A te ruchome zielone odrosty? Co to jest? W jego g³osie brzmia³o obrzydzenie. Les tentacules terribles. Les poulpes terrestres, macki, omiornice podziemne? Wzdrygn¹³ siê starannie wypracowanym, eleganckim ruchem. To s¹ drzewa powiedzia³em. Drzewa? Owszem, drzewa. Aha. Czy one te¿ wydaj¹ ci siê piêkne? To jest mój dom. Ach. Oui, oui. Wybacz, przyjacielu. Stan¹³em przy oknie obok niego. Wci¹¿ mia³em w uszach dwiêki, jakie wydoby³ ze skrzypiec, wci¹¿ te¿ s³ysza³em swoje ostatnie s³owa, powracaj¹ce do mnie echem. To jest mój dom, to jest mój dom. Przez moment chcia³em mu zaproponowaæ wyjcie na zewn¹trz, by pokazaæ mu wiec¹c¹ tak wyranie na tutejszym niebie czerwon¹ Gwiazdê Romów. 82
Julien, powiedzia³bym. Sk³ama³em ci. Mój dom jest tam. Tak bym mu powiedzia³. Chocia¿, nie. Ten cz³owiek jest mi drogi, ale nawet on by tego nie zrozumia³. On jest gajo. Jest gajo. Znów powróci³a do mnie melodia, któr¹ gra³, i jeszcze raz powtórzy³em sobie w mylach: Och, Julien, czasami muszê sam siebie przekonywaæ, ¿e nie jeste Romem.
5
C
zu³ siê najwyraniej zak³opotany, ¿e tak niechêtnie dot¹d wyra¿a³ siê o Mulano, dlatego te¿ póniej zaproponowa³ krótki spacer, w czasie którego móg³bym pokazaæ mu piêkno tutejszej natury. Wiedzia³em, ¿e mia³ doæ czasu, by rozejrzeæ siê po okolicy, kiedy szed³ przez las z miejsca, gdzie wyrzuci³a go kapsu³a po prostu teraz stara³ siê jako wybrn¹æ z niezrêcznej sytuacji. Wyszlimy wiêc na spacer, i pokaza³em mu z bliska drzewa, sp³ywaj¹ce z gór lodowe jêzory, posêpne k³y odleg³ych gór, którym ju¿ zd¹¿y³em nadaæ nazwy. Masz racjê powiedzia³ wreszcie. To miejsce jest na swój sposób bardzo piêkne. Na swój sposób
taa. Mówiê szczerze. Wiem, Julien. Mój drogi przyjacielu. Chodmy. Mylê, ¿e nadszed³ ju¿ czas na obiad. Weszlimy do rodka. Julien d³ugo przegl¹da³ swoje puszki, a¿ wreszcie wybra³ jedn¹ i wcisn¹³ kciukiem znajduj¹cy siê na niej przycisk. Wnêtrze puszki rozgrza³o siê b³yskawicznie, Julien za siêgn¹³ do kieszeni podprzestrzennej i doby³ z niej butelkê czerwonego wina, któr¹ te¿ natychmiast odkorkowa³. Le déjeuner, obiad obwieci³. Cassoulet á la maniére de Languedoc, zapiekanka po langwedocku. To by³o d³ugie, mrone przedpo³udnie, ale potrawka postawi mnie na nogi. Podaæ chleb? Znów pochyli³ siê nad kieszeni¹ i wydoby³ z niej bagietkê, która wygl¹da³a tak, jakby by³a upieczona najwy¿ej trzy godziny temu w Pa83
ry¿u. Przez moment przygotowywanie posi³ku ca³kowicie poch³onê³o jego uwagê. Ale tylko przez moment. Po chwili powróci³ do naszej rozmowy tak, jakby w ogóle nie by³o tej d³u¿szej przerwy. Nie wierzê, aby Sunteil obawia³ siê twojego powrotu. Mylê, ¿e to raczej twoja nieobecnoæ go trwo¿y. Polarka te¿ tak uwa¿a. Polarka? On te¿ tu zawita³? Jego duch. I wci¹¿ tu jest. Mo¿e nawet teraz, gdy sobie tak spokojnie jesz, stoi ci za plecami. Na chwilê zamilk³em, prze³ykaj¹c smakowity kês i popijaj¹c go kilkoma ³ykami wina. Prze³yka³em doæ g³ono, by w pe³ni pokazaæ, jak bardzo je doceniam. Julien, to jest naprawdê wspania³e. Gdybym mia³ byæ gajo w nastêpnym ¿yciu, chcia³bym byæ Francuzem, ¿yæ we Francji i jeæ takie rzeczy trzy razy dziennie. Cygañski król czyni mi wielki zaszczyt swymi pochwa³ami. By³y cygañski król. Zachowujesz tytu³ a¿ do mierci
albo dopóki s¹d Wielkiego Krisu nie pozbawi ciê go formalnie. Twoja abdykacja wedle romskiego prawa nic nie znaczy. O czym zreszt¹ doskonale wiesz. Czy jeste tak samo dobrym prawnikiem jak kucharzem? spyta³em. Jak wiesz, Jakubie, sprawa twojej sukcesji jest dla mnie niezwykle wa¿na. Mo¿na rzec, ¿e jest moj¹ pasj¹, moj¹ wielk¹ obsesj¹. Myla³em, ¿e twoj¹ pasj¹ jest jedzenie odpar³em, mo¿e zbyt ostro. A twoje obsesje dot¹d zawsze mia³y co wspólnego z kobietami. Nie drwij ze mnie. Tym razem go dotkn¹³em. By³o mi przykro i powiedzia³em mu to. Mia³ mo¿e trochê wad, ale b¹d co b¹d by³ moim starym przyjacielem i drog¹ mi osob¹. Nikt nie rozumie tej abdykacji kontynuowa³ po d³u¿szej chwili. Widz¹ to jako zdradê wszystkiego, co przywieca³o ci podczas twego d³ugiego i honorowego ¿ycia. Móg³bym ³atwo siê wyt³umaczyæ. Czy on naprawdê myla³, czy ktokolwiek naprawdê myla³, ¿e odszed³em bez ¿adnej istotnej przyczyny? ¯e po prostu odrzuci³em koronê dla zabawy? Przyznam siê wam, ¿e na Mulano bywa³y noce, kiedy budzi³em siê mokry od potu i przera¿ony moim w³asnym idiotycznym wyborem. Ale jednak przez 84
wiêkszoæ czasu by³em pewny, ¿e nie by³ to b³¹d, i nie chcia³em te¿ aby oni wszyscy, wielcy Lordowie Imperium i najwa¿niejsi sporód nas, tak myleli. Czy naprawdê mogli wierzyæ, ¿e by³em a¿ tak lekkomylny, taki kapryny, taki nieodpowiedzialny? Ja? Mów wiêc, Jakubie! Wyt³umacz swoje postêpowanie! Broñ siê! Teraz jest w³aciwy moment. Ale wci¹¿ jeszcze brzmia³ mi w uszach miech Syluisy. Przypomnia³em te¿ sobie po raz kolejny, ¿e Julien, mój stary i oddany przyjaciel, jest gajo, jest uchem cesarza, i jest op³acany bezporednio przez lorda Periandrosa. Dlatego te¿ powiedzia³em tylko: Zbyt d³ugo dzier¿ona w³adza traci moc. Sam wiesz, co siê dzieje, gdy zbyt d³ugo trzymasz otwart¹ butelkê szampana. Ale nie wierzê, by to w³anie sta³o siê z tob¹, mon ami. Jak d³ugo by³em królem? Czterdzieci lat? Piêædziesi¹t? Wystarczy. Wiêc co zamierzasz? Siedzieæ tutaj, na tej kupie lodu i niegu, wybacz, ale nie mogê jednak polubiæ tego miejsca, i patrzeæ na te niesympatyczne zielone powyginane ³odygi? I tak do koñca ¿ycia? I nic poza tym? Do koñca ¿ycia? No, tego jeszcze nie wiem. Ale ostatnio to w³anie robi³em, i jestem szczêliwy nadal mog¹c to robiæ. I zostanê tu, póki nie przestanie mi to sprawiaæ przyjemnoci, a jeli przestanie
Tego w³anie nie mogê poj¹æ. Moment znudzenia, ura¿ona duma i rzucasz wszystko? Pozwól, Julien. Wiem, co robiê. Wiesz? Wiem, ¿e skoñczy³em z królowaniem. Czy to ci nie wystarcza? Do cholery, Julien, pozwól, bym sam decydowa³ o w³asnych sprawach! Odepchn¹³em ze z³oci¹ talerz i wyszed³em na dwór. Patrzy³em na ko³ysz¹ce siê delikatnymi ruchami zielone k³¹cza i ws³uchiwa³em siê w swój w³asny ciê¿ki oddech. Pos³a³em w mylach pozdrowienia w¹trobie, trzustce, jelitom: halo, jestecie tam, moi starzy przyjaciele? A moje organy wewnêtrzne przyjanie odpowiedzia³y: halo, a ty czy tam jeste? Znalimy siê i rozumielimy tak dobrze. Podziwia³em je, a one te¿ mnie szanowa³y. £¹czy³a nas dobra wspólna przesz³oæ, i jeli ¿adne z nas nie pope³ni b³êdu, czeka nas jeszcze co najmniej dwiecie wspólnych lat. Mo¿e nawet wiêcej. Pomyla³em o tym, i zaraz poczu³em siê lepiej. Pomyla³em te¿ o dzisiejszym posi³ku, o winie, o niegu, który nagle zacz¹³ zasypywaæ mnie swymi wiruj¹cymi na 85
wietrze p³atkami. Nie chcia³em tylko myleæ o jednej rzeczy o ponownym byciu królem. Nie chcia³em tego. W³anie to wyj¹tkowe uczucie, ¿e nie posiadam w³adzy, dawa³o mi ostatnio energiê i szczêcie. W moim umyle pojawi³y siê nagle przepiêknie wyuzdane myli, które nie mia³y nic wspólnego z tym, co mówi³ Julien. Patrz¹c na zielone, wij¹ce siê wokó³ k³¹cza, odczu³em dziwne mrowienie wewn¹trz cia³a. Móg³bym tam pójæ, pomyla³em, i po³o¿yæ siê nagi miêdzy nimi, a one pieci³yby mnie jak kochanka. Wyobrazi³em sobie setki tych k³¹czy, jak dotykaj¹c mojego cia³a, przesuwaj¹ siê po wszystkich jego czu³ych miejscach, wiedz¹c doskonale, co sprawia mi najwiêksz¹ przyjemnoæ. Ss¹cych, tr¹caj¹cych, ³askocz¹cych, oplataj¹cych. O, tak! Tak, tak dobrze. Bardzo dobrze! Zacz¹³em dryfowaæ w tê erotyczno-botaniczn¹ fantazjê, w to dziwaczne po¿¹danie. Cudowne potrawy w ¿o³¹dku i wyborne wino, które uderzy³o do g³owy, ju¿ sprawi³y, ¿e czu³em siê wspaniale, a teraz tak¿e lêdwie zaczê³y dostarczaæ mi rozkosznych bodców. Mimo wieku wci¹¿ by³em w stanie reagowaæ na nowe doznania. Zwróæcie na to uwagê, wy wszyscy! Uczcie siê! S¹dzicie, ¿e na staroæ ogieñ przygasa? Nie. Nawet na tym ch³odnym wiecie. W najmniejszym stopniu. Nigdy. Julien stan¹³ za moimi plecami i jego g³os brutalnie wdar³ siê w moje marzenia. Jakubie, a twój lud? Pozostawisz ich ju¿ na zawsze bez króla? Pozwolisz na unicestwienie gildii pilotów? Wizja orgazmu z udzia³em rolin prys³a jak przek³uty balonik i by³em wciek³y na Juliena, ¿e to zrobi³. Powinien wiedzieæ. To by³ moment zamylenia, uwiêcona chwila, podró¿ do wnêtrza w³asnej jani, a on bezmylnie to zniszczy³ i on mieni³ siê Francuzem? Ale powstrzyma³em wybuch gniewu. Powstrzyma³em go przez wzgl¹d na nasz¹ star¹ przyjañ. Zamiast mu nawymylaæ, odezwa³em siê tylko ponuro: Krisatorzy wiedz¹, co nale¿y czyniæ. Jeli chc¹ nowego króla, mog¹ obwieciæ, ¿e tron jest pusty i wybraæ kogo. Romowie mog¹ te¿ doskonale poradziæ sobie bez króla, nie tylko przez piêæ lat, lecz i przez piêædziesi¹t, czy piêæset. Francuzi jako sobie radzili, prawda? Dobre trzynacie wieków. I ju¿ ich nie ma wtr¹ci³ cicho Julien. Co masz na myli? Nie ma nas. Nie istniejemy. Zosta³a po nas pamiêæ, przepisy kulinarne i piekielnie trudny jêzyk, który ma³o kto rozumie. Czy tego te¿ chcesz dla swego ludu, Jakubie? 86
My jestemy Romami. Istnielimy zanim pojawili siê Francuzi, Anglicy, Niemcy czy jakiekolwiek z milionów plemion Ziemi i pozostaniemy Romami, z królem czy bez niego. Siêgn¹³em po wino i poci¹gn¹³em têgi ³yk. Na moment zapad³a cisza. By³o wspania³e i kiedy mój gniew nieco os³ab³, nie omieszka³em powiedzieæ o tym Julienowi. Mo¿e i Francuzi s¹ wymar³¹ ras¹, ale kto jednak wci¹¿ wie, jak zrobiæ prawdziwe Bordeaux. Dlaczego wiêc lord Periandros wys³a³ ciê do mnie? spyta³em w koñcu. Imperator jest stary i s³aby. To nie jest zaskakuj¹ca wiadomoæ. Ale teraz koniec jest naprawdê blisko. Rok, góra dwa, ale nie d³u¿ej. I co z tego? Po prostu Romowie nie bêd¹ jedynymi, przed którymi stoi problem elekcji. Jakubie, sprawa jest powa¿na. Jest trzech Wysokich Lordów, a Imperator nie wskaza³ ¿adnego z nich. Wiem. Niech wiêc ci¹gn¹ s³omki. Maj¹ wielkie wp³ywy i s¹ bardzo zdeterminowani. Jeli Imperator umrze, nie wskazuj¹c nastêpcy, mo¿e wybuchn¹æ wojna o tron. Nie zaprzeczy³em gwa³townie potrz¹saj¹c g³ow¹. To jest absolutnie niewyobra¿alne. Mylisz, ¿e to redniowiecze? Mylê, ¿e to rok trzy tysi¹ce sto dziewiêædziesi¹ty pi¹ty. Jakubie, chodzi o Imperium sk³adaj¹ce siê z setek planet, a od czasów Rzymu i Bizancjum w ludzkich duszach, o ile wiem, nie zasz³a ¿adna powa¿na zmiana. Periandros nie bêdzie siedzia³ bezczynnie i patrzy³, jak Sunteil przejmuje tron, ani te¿ Naria nie ust¹pi dobrowolnie miejsca Periandrosowi, ani te¿
Julien, nie bêdzie ju¿ wiêcej wojen. Ludzkoæ siê zmieni³a. Sprawi³y to podró¿e miêdzygwiezdne. Tak s¹dzisz? Wojna jest staromodna i niepotrzebna powiedzia³em z optymizmem. Jak wyrostek robaczkowy, albo ma³y palec u nogi. Jeszcze piêæset lat, i nikt nie bêdzie siê rodzi³ z wyrostkiem robaczkowym. A jeszcze z tysi¹c lat, i prawdopodobnie nie bêdzie tak¿e ma³ych palców u nóg. Wojny to ju¿ przesz³oæ. Wiesz o tym równie dobrze jak ja. W czasach Imperium Galaktycznego stanowi¹ ju¿ tylko anachronizm. Sam siê rozgrza³em t¹ ognist¹ retoryk¹. W moim wieku to niebezpieczne, ale gna³em dalej. 87
Nie by³o ¿adnej powa¿nej wojny od
sam nie wiem, odk¹d. Od setek lat, tysi¹ca mo¿e. Od czasu zniszczenia Ziemi wraz z ca³ym mietnikiem irracjonalnych zwyczajów, jakie tam panowa³y. Ogarn¹³ mnie niezwyk³y zapa³. Wojny s¹ nie do pomylenia w dzisiejszym galaktycznym spo³eczeñstwie! Nie tylko nie do pomylenia, one s¹ niemo¿liwe ze wzglêdu na logistykê! Nie b¹d tego taki pewien. Och, Julien, dlaczego jeste takim pesymist¹? Tylko realist¹, mon ami. W jego oczach dostrzeg³em nagle dziwny smutek, powiedzia³bym nawet, ¿e niezwykle dziwny jak na niego. Najwyraniej bardzo siê tym wszystkim przejmowa³. Oczywicie ja te¿ siê przejmowa³em, ale nie a¿ tak. W koñcu od piêciu lat by³em jako outsider. Czy¿bym utraci³ kontakt z rzeczywistymi wydarzeniami? Nie. Na pewno nie. £atwo jest wyci¹gn¹æ z lamusa pomys³, ¿e wojna rozwi¹zuje wiele spraw powiedzia³. Najwy¿ej go trochê zmodyfikuj¹. Bêdzie to wojna miêdzygwiezdna, ale równie krwawa i niszczycielska, jak niegdy. To nonsens, pomyla³em. Rozemia³em mu siê prosto w nos. Julien, porzuæ te mroczne ponure, apokaliptyczne fantazje. Zasrane strachy. Wojna? Miêdzy gwiazdami? Jeli tak wp³ywa na niego wino, mo¿e powinien przejæ na wodê. Zaczyna³ mnie trochê z³ociæ. Daj spokój mrukn¹³em. Jestem ju¿ za stary, ¿eby mnie w ten sposób straszyæ. Zazdroszczê ci, bo ja jestem okropnie przera¿ony. Czym? wrzasn¹³em. Zachowa³ spokój. miertelny spokój. Powstaje zbyt wielka pró¿nia, brakuje jasno wskazanego nastêpcy, a pró¿nia mo¿e zrodziæ roz³am, przyjacielu. Im wiêksza pró¿nia, tym wiêkszy bêdzie potem roz³am. Z tym ciê¿ko by³o dyskutowaæ. Poci¹gn¹³ prost¹ liniê od polityki do fizyki. A z fizyk¹ nigdy nie dyskutujê
Roz³aduj¹ to jako zapewni³em go, ciszej jednak, i bez poprzedniego przekonania. Zdaje mi siê, ¿e teraz sam zarazi³em siê poczuciem niepewnoci jutra. Dogadaj¹ siê. Opracuj¹ jaki racjonalny podzia³ w³adzy. Mo¿e nawet podzia³ Imperium, kto wie? Czy to taki z³y pomys³? A mamy do czynienia nie z jedn¹ pró¿ni¹, lecz z dwiema Julien mówi³ tak, jakby w ogóle nie s³ysza³ moich s³ów. Nie ma te¿ Króla Romów. 88
Julien, nie zaczynaj znowu. S³uchaj, Jakubie. Co by powiedzia³, gdybym ci zaproponowa³ odk³adaj¹c na razie na bok kwestiê twojego powrotu na tron aby wróci³ do Imperium i za¿¹da³ audiencji u Imperatora? On ciê przyjmie, czy jeste królem czy nie, a wtedy móg³by mu wyjaniæ naturê kryzysu. Teraz zrozumia³em jego prawdziw¹ grê i nie podoba³a mi siê. I wspomnia³ imiê Periandrosa jako potencjalnego nastêpcy? Julien wzruszy³ ramionami. S¹dzisz, ¿e jestem a¿ tak niezrêcznym dyplomat¹, by ci to proponowaæ? Ale jeste zwolennikiem Periandrosa, prawda? Jestem zwolennikiem stabilnoci. Nale¿ê do krêgu Periandrosa, ale mimo to wola³bym widzieæ na tronie Sunteila albo Nariê ni¿ ogl¹daæ Imperium rozdarte przez wojnê domow¹. Chodzi mi o to, ¿eby w ogóle by³ jaki nastêpca. I ty mo¿esz tu pomóc. Nikt inny nie omieli siê rozmawiaæ z Imperatorem o takich sprawach. Julien, przecie¿ abdykowa³em. Bez ciebie brakuje tam równowagi. Polarka powiedzia³ to samo, i mniej wiêcej tymi samymi s³owami, a w³aciwie nawet nie Polarka, lecz jego duch. Niech sobie brakuje równowagi. Mam w dupie równowagê. Jakubie
W dupie, powtarzam! Ale mo¿liwoæ wojny
Zamacha³em niecierpliwie rêk¹, jakby jego s³owa by³y natrêtnymi owadami. Jakubie, zechciej to rozwa¿yæ. Ryzyko, jakie wi¹¿e siê z niestabilnoci¹
Nie uci¹³em krótko. Starczy. Milczelimy d³ug¹ chwilê. Jak nazywa siê ta rzecz, któr¹ jedlimy ostatnio? zapyta³em po jakim czasie. Cassoulet, mon ami odpowiedzia³ z westchnieniem. A jak to siê robi? Zawsze mo¿na zagadaæ Francuza, pytaj¹c go o przepis kulinarny. To jest kie³baska z czosnkiem, pier jagniêcia, i kotlet wieprzowy. Do tego dodaje siê bia³¹ fasolê i
Jest wspania³y powiedzia³em. Absolutnie wspania³y. Wezmê chyba jeszcze trochê. 89
6
Z
apad³a noc. Siedzielimy w milczeniu. To przywilej starych przyjació³ móc siedzieæ razem w milczeniu, i nie czuæ skrêpowania. nieg wci¹¿ wciekle bi³ w okno. Potem burza powoli zaczê³a siê oddalaæ, a niebo rozpogadzaæ. Gwiazdy przebi³y siê przez rzedniej¹c¹ zaporê chmur i zab³ys³y jasno na tle g³êbokiej czerni nocy, jak¹ mo¿na podziwiaæ tylko na nie zamieszkanych wiatach. Czu³em sytoæ w brzuchu, a na ramionach ciê¿ar ca³ego Wszechwiata. Co za olbrzymi, niewyobra¿alny mechanizm: miliardy gwiazd pod¹¿aj¹cych swymi wietlistymi szlakami i kr¹¿¹ce wokó³ nich tryliony wiatów, a to wszystko obraca siê wokó³ nie znanej nam osi. Wszystko po³¹czone ze sob¹, splecione niewidzialnymi niæmi, niezrozumia³ymi si³ami, chocia¿ nam siê wydaje, ¿e je rozumiemy. A potem pomyla³em o tym naszym malutkim zak¹tku Wszechwiata, naszej kropce na jego mapie, tych kilku setkach wiatów w jednej tylko Galaktyce
Galaktyce, która wydaje siê nam tak olbrzymia, gdy przez ni¹ podró¿ujemy, ale która jest tylko maleñkim ciegiem w gigantycznej tkaninie. wiaty ludzkoci, gaje i Romów, Królestwo i Imperium. Wszystkie nasze zawi³e walki i intrygi
jak maleñkie by³y wobec ogromu przestrzeni. By³y maleñkie, to prawda, ale nie nieistotne. Bo czym by³by Wszechwiat, gdyby nie istnia³ atom, i jeszcze nastêpny i nastêpny, i ka¿dy z nich równie wa¿ny w olbrzymiej strukturze wszechrzeczy. Nie, nie by³y nieistotne. Nic nie jest nieistotne. Zabierz jeden atom z tej budowli, a wszystko mo¿e ulec zag³adzie. A wiêc w tym ma³ym zak¹tku Wszechwiata, który dla nas jest wszystkim, nied³ugo bêdzie potrzebny nowy Imperator. Dobrze wiedzia³em, co oznacza taka sytuacja. Widzia³em mieræ Czternastego Imperatora, a jestem te¿ na tyle wiekowy, by pamiêtaæ ostatnie dni Trzynastego. Przebywanie blisko umieraj¹cego Imperatora jest równie niebezpieczne, jak przebywanie ko³o umieraj¹cej gwiazdy. Gwiazda taka wieci sobie spokojnie przez dziesiêæ miliardów lat, a potem nagle jej czas dobiega koñca. W jednej chwili dziki taniec gor¹cych j¹der atomowych zamiera i w miejscu, gdzie kiedy by³o ród³o wiat³a, zostaje tylko ch³odna nicoæ. Pojawia siê pró¿nia i wci¹ga w swe wnêtrze wszystko, siêgaj¹c a¿ po najdalsze krañce Wszechwiata. £atwo mo¿na zostaæ zdmuchniêtym przez ten podmuch wiatru, kiedy stanie mu siê na drodze. 90
(Oczywicie wiem, ¿e w przestrzeni miêdzy gwiazdami nie ma powietrza. Nie b¹dcie g³upcami, którzy bior¹ wszystko dos³ownie. Starajcie siê poj¹æ sens tego, o czym mówiê.) A teraz umiera piêtnasty, i gigantyczne tornada wkrótce ju¿ uderz¹, a potem, kiedy ucichnie ich ryk i zapadnie znów martwa cisza, kto zostanie Szesnastym i chwyci Wszechwiat w swoje rêce. Sunteil, Periandros, Naria
taki mielimy wybór. Trzej lordowie Imperium. ¯adnych niespodzianek, wszystkich ich dobrze zna³em. By³em wiadkiem tego, jak pojawili siê z nicoci, i jak ros³a ich potêga. Rok po roku, poprzez subtelne manewry i intrygi, ka¿dy z nich tworzy³ swoje prywatne imperium, a teraz pozosta³ im jeszcze tylko jeden krok. Ka¿dy z nich czai siê do tego niego, wyczekuje, a¿ nadejdzie ten moment. O ile ³atwiejszy dla wszystkich by³by ten czas, gdybymy zawczasu ustanowili w Imperium monarchiê dziedziczn¹. Nastêpca by³by wówczas wszystkim dobrze znany. Nie musielibymy cierpieæ strachu i chaosu interregnum. Ale te¿ z drugiej strony, jest to czas dla biurokratów, na których barkach tak naprawdê spoczywa ca³y system, czas, by wy³oniæ nowego w³adcê i opracowaæ nowe sposoby utrzymywania go pod kontrol¹; aby po zmianie w³adzy wszystko posz³o znów w³aciw¹ drog¹. Na pierwszy rzut oka monarchia dziedziczna wydaje siê wygodniejsza dla wszystkich. Jednak w d³u¿szej perspektywie jest katastrofalna. Historia monarchii dziedzicznych pokazuje nam jasno, ¿e niczym siê one nie ró¿ni¹ od gry w koci. Czasami zdarzy siê nawet piêæ czy osiem dobrych rzutów pod rz¹d, ale to nie mo¿e trwaæ w nieskoñczonoæ, i prêdzej czy póniej wszystko siê spieprzy. Historia jest us³ana rdzewiej¹cymi wrakami monarchii dynastycznych. To znaczy historia gaje, bo my, Romowie, zawsze mielimy doæ rozs¹dku, by polegaæ tylko na wybieranych przywódcach. Sporód tych, którzy nied³ugo mieli sobie skoczyæ do gard³a, mnie osobicie najbardziej odpowiada³ Sunteil. W tym cz³owieku siedzia³ stary diabe³. Paskudny by³ sam b³ysk jego oczu. Sunteil pochodzi³ z Feniksa w systemie Haj Qaldun, ojczystego wiata Choriana, wiata piaszczystych pustyñ i bezlitosnego s³onecznego ¿aru. Jeli ten ¿ar Feniksa nie doprowadzi ciê do szaleñstwa, to z pewnoci¹ musi uczyniæ ciê twardym i przebieg³ym. Romowie z Królestwa maj¹ takie powiedzenie: Trzykrotnie policz swoje zêby, jeli ca³owa³ ciê Feniksjanin. Sunteil by³ w³anie taki. Mroczny i przebieg³y. Kto w moim rodzaju. Niemal móg³by byæ Romem. 91
Julien natomiast opowiada³ siê za Periandrosem. Tego nie mog³em zrozumieæ. Za tym nudnym, ma³ym ksiêgowym. To zupe³nie nie by³ cz³owiek w typie Juliena. Czym Periandros móg³ go kupiæ? Obieca³ mu, ¿e zbuduje dla niego jak¹ now¹ Francjê? ¯e posadzi go na jej tronie? Ojczyst¹ planet¹ Periandrosa jest Sidri Akrak, wiat, na którym kud³ate potwory o pyskach rodem z koszmarnych snów biegaj¹ z wrzaskiem po ulicach miast. Potwory z czarnymi k³ami i czerwonymi mackami, z wy³upiastymi wiec¹cymi oczami wielkoci sosjerek, i z rozga³êzionymi wielkimi rogami, które koñcz¹ siê jakimi obrzydliwymi witkami. Ci, którzy odwiedzaj¹ Sidri Akrak, a nie byli wczeniej o tym uprzedzeni, czêsto doznaj¹ szoku po pierwszym kwadransie pobytu. Ale miejscowi traktuj¹ te stwory jak co normalnego, tak jak na innych wiatach traktuje siê psy i koty. Bo tacy oni w³anie s¹. Maj¹ dusze ksiêgowych. Nic ich nie wzrusza. W ich ¿y³ach nie p³ynie gor¹ca krew, nie maj¹ jaj, a w g³owie nie maj¹ nic poza jakimi komputerowymi ³¹czami. Cholera, jak ja nimi pogardza³em! A Periandros by³ najbardziej typowym z typowych Akrakijczyków. Spotyka³em roboty, w których by³o wiêcej ¿ycia w pojedynczych przewodach, ni¿ on mia³ w ca³ym ciele. Jednak cieszy³ siê ³ask¹ Piêtnastego Imperatora i zosta³ podniesiony z mot³ochu w pe³niê blasku tronu. Teraz naprawdê mia³ du¿e szanse, by na nim zasi¹æ. Sam nie wiem, mo¿e taka kreatura jak Periandros najlepiej nadaje siê do rz¹dzenia Imperium gaje? Zdarzali siê ju¿ wczeniej Imperatorzy z Akrak, i wcale nie byli najgorsi. Gaje dostaj¹ takich w³adców, na jakich zas³uguj¹. No i Naria. Najm³odszy z nich. Jego zna³em najs³abiej. Rodowity Vietorczyk, o skórze w barwie najg³êbszej purpury i ognistych w³osach, spadaj¹cych kaskadami na ramiona. Jak na mój gust by³ zimny i zbyt wyrachowany. Nie zrozumcie mnie le. Trochê wyrachowania nikomu nie zaszkodzi, ale ten jego wewnêtrzny ch³ód to ju¿ zupe³nie inna sprawa. Mo¿e by³em do niego uprzedzony ze wzglêdu na to, ¿e pochodzi³ z Vietoris. Vietoris mój ojczysty wiat, który nigdy niestety nie by³ dla mnie ojczyzn¹, raczej miejscem, gdzie zdarzy³o mi siê urodziæ jako niewolnik; miejscem, w którym zosta³em odebrany rodzicom i sprzedany, zanim w ogóle zdo³a³em zrozumieæ cokolwiek o wiecie. Dlatego ciê¿ko myleæ mi o Vietoris i o tamtejszych gaje bez goryczy, chocia¿ mówi siê, ¿e to spokojny i ³agodny wiat. Lord Naria z Vietoris mo¿e i mia³ na dnie duszy jak¹ uprzejmoæ i ³agod92
noæ, ukryt¹ g³êbiej ni¿ zakopywano staro¿ytne skarby, ale w jego zachowaniu nigdy nie zauwa¿y³em nawet ladu której z tych cech. ¯yczy³em mu z³amania karku w czekaj¹cym go wspó³zawodnictwie. Sunteil, Periandros, Naria
Czy wracaj¹c do Imperium, wp³yn¹³bym jako na wybór? Czy mam obowi¹zek wróciæ? I co wa¿niejsze, czy chcê wróciæ? Julien de Gramont mia³ racjê, ¿e powinienem interesowaæ siê nadchodz¹cym starciem. Osoba Imperatora jest równie istotna dla Romów, jak dla gaje. W koñcu mieszkamy w tej samej Galaktyce, a tylko g³upiec s¹dzi, ¿e interesy Romów mo¿na oddzieliæ od interesów gaje. Obie te rasy s¹ wspó³zale¿ne, i wiemy to a¿ za dobrze. Dlatego te¿ my, Romowie, za³o¿ylimy Imperium. (Powiedzcie to jakiemu gaje! Tylko dlaczego w³aciwie mia³oby nas obchodziæ, czy w to wierz¹?) Ale w koñcu przecie¿ wrócisz? spyta³ Julien. Jedlimy i jedlimy, a potem jedlimy jeszcze trochê. Teraz wyci¹gn¹³ z kieszeni podprzestrzennej flaszkê starego z³otawego koniaku z Galgali. Mi³o by³o czuæ, jak ciep³o dobrego trunku rozchodzi siê po ca³ym ciele. Jednak ju¿ jako m³ody ch³opiec, gdy jeszcze mieszka³em w eleganckim pa³acu Loiza la Vakako, nauczy³em siê, ¿e nawet gdy alkohol p³ynie w ¿y³ach, zbêdne s³owa nie powinny wyp³ywaæ z ust. Votre santé, na zdrowie powiedzia³em tylko, unosz¹c kieliszek. Za konie i bogactwo powiedzia³ Julien w romskim, unosz¹c swoj¹. Wypilimy. Wskaza³em, by nape³ni³ naczynia ponownie. Za chwa³ê i zaszczyty! wzniós³ drugi toast. Za radoæ i figle! odpowiedzia³em Przyjemnoci i przysmaki! ¯¹dze i lubie¿noæ! W twoim wieku? zadrwi³. Jakubie, jeste starym zberenikiem. Och, nie, mój drogi. Jestem bardzo prozaiczny. Tak nudny, jak twój lord Periandros. Wypijmy jeszcze raz i uznajmy imprezê za zamkniêt¹. Dlaczego nie chcesz wróciæ do Imperium? zapyta³ jeszcze raz. Mieszkasz tu ju¿ piêæ lat. Czy to nie dosyæ? Nie wydaje mi siê. Po mierci Imperatora nast¹pi chaos. Chcesz do tego dopuciæ? A jak mogê temu zapobiec? Zreszt¹ czasem chaos jest po¿¹dany. Ale ja go nie chcê. 93
Julien, jeste wspania³ym cz³owiekiem, ale jeste równie¿ gajo. Istnieje mnóstwo rzeczy, których nie rozumiesz. Zostanê tutaj. Jak d³ugo jeszcze? A¿ nadejdzie pora. Pora ju¿ nadesz³a, Jakubie. Wzruszy³em ramionami. A wiêc, niech nadejdzie chaos. To nie moja sprawa. Jak mo¿esz tak mówiæ? Jeste cz³owiekiem honoru, odpowiedzialnym, jeste królem
By³ym królem. Wsta³em, przeci¹gn¹³em siê i ziewn¹³em szeroko. Jemy ju¿ i pijemy przez pó³ nocy. Niektóre gwiazdy zd¹¿y³y znikn¹æ z widnokrêgu. Mo¿e skoñczymy ucztê i trochê siê przepimy? Nie w moim stylu jest mówiæ, ¿e czas koñczyæ zabawê, ale mo¿e trochê siê zmienia³em? Mo¿e siê starza³em? Czy to mo¿liwe? Nie. Nie s¹dzê. Raczej mia³em ju¿ dosyæ bronienia siê przed natrêtnoci¹ Juliena. Patrzy³ na mnie w milczeniu przez d³u¿sz¹ chwilê. Potem za powiedzia³ cichym g³osem w jêzyku Romów, bez ladu obcego akcentu: Wybaczam ci, i niech Bóg ci wybaczy. By³em zdumiony. Wród naszego ludu tych s³ów u¿ywa siê w ostatnich dniach ¿ycia. Mówi siê je do umieraj¹cego, albo mówi je umieraj¹cy dla uzyskania przebaczenia i spokoju sumienia. Czy Julien o tym wiedzia³? Musia³. Przebywa³ z Romami przez wiêkszoæ swojego ¿ycia. Wiedzia³ wiêc na pewno, co mamy na myli u¿ywaj¹c takich s³ów. Te aves jertime mandar! Wybaczam ci! Zaskoczy³ mnie i przestraszy³ tym zdaniem, a mnie naprawdê trudno zaskoczyæ lub przestraszyæ. Jeszcze ostatni¹ kolejkê? zapyta³ po chwili. Mylê, ¿e na ten wieczór ju¿ wystarczy odpar³em.
7
J
ulien zosta³ jeszcze ze mn¹ trzy dni
piêæ, mo¿e dziesiêæ
jako tak. Móg³by tu mieszkaæ miesi¹c, i przez ca³¹ wiecznoæ, gdyby tylko chcia³. Bardzo uwa¿alimy, o czym toczylimy teraz roz94
mowy. G³ównie o jedzeniu, bo to by³ bezpieczny temat. Codziennie wychodzilimy na polowanie, lub ³owiæ, i zawsze wracalimy ob³adowaniu ró¿nymi zwierzakami z Mulano, a wieczorami Julien przyrz¹dza³ to wszystko we francuskim stylu, opisuj¹c po kolei ka¿d¹ czynnoæ. Umia³ dokonywaæ prawdziwych cudów. Kiedy z³apa³em rybê przyprawow¹, wiedzia³ jako instynktownie, ¿e jej wystarczy polewanie w³asnym sosem, ale z inn¹ zdobycz¹ dokonywa³ niezwyk³ych rzeczy, maj¹c przecie¿ do dyspozycji tylko niewiele przypraw i zió³, które zabra³em ze sob¹ z Imperium. Efekty jego pracy by³y zadziwiaj¹ce. Na takim nie¿nym wiecie jak Mulano flora nie jest zbyt bogata, a zatem i gatunków zwierz¹t nie ma tu tak wiele. Tylko duchy wystêpuj¹ tu w obfitoci, ale one ¿ywi¹ siê energi¹ elektromagnetyczn¹, wiêc nie dbaj¹ o strawê. W dodatku wiêkszoæ tutejszych zwierz¹t nigdy mi specjalnie nie smakowa³a. Owszem, ryby przyprawowe s¹ cudowne, ale pozosta³e gatunki by³y w najlepszym razie do wytrzymania. Ale Julien potrafi³ zrobiæ co pysznego nawet z kilku schwytanych lodowych skoczków, tych ma³ych p³askich stworków, o pó³ tuzinie niebieskich oczu na wierzchu ich okr¹g³ych cia³ i niezliczonych drobnych nó¿kach po spodniej stronie. Przerobi³ je na ragoût potrawkê i naprawdê wzbudzi³o to we mnie respekt dla jego umiejêtnoci kucharskich. Podobnie jak to, co zrobi³ z kilku lamparcich wê¿y, czy mglistych wêgorzy. To by³y potrawy godne bogów. Chyba mia³ nawet zamiar wypróbowaæ swoje umiejêtnoci na nie¿nych wê¿ach, ale powiedzia³em mu, ¿e w ¿adnym wypadku nie bêdê jad³ padlino¿erców. Julien prawdopodobnie da³by radê przyrz¹dziæ znakomite danie nawet z duchów, gdyby tylko znalaz³ sposób na ich pochwycenie. Kiedy, gdy by³em zajêty czym innym, wyszed³ do tego podziemnego lasu obok mojego igloo i ci¹³ kilka m³odych pêdów, aby u¿yæ ich w sa³atce. To mnie zmartwi³o. Wyobrazi³em sobie drzewa p³acz¹ce z bólu pod niegiem
ale sa³atka by³a boska. Rozmawialimy tak¿e o starych dobrych czasach, i o naszych przygodach na Xamur, Galgali i na Iriarte. Rozmawialimy o kobietach, o Syluisie, Esmeraldzie, Monie Elenie. I o jego kobietach. To by³ mi³y temat. Julien opowiada³ o wszystkich kobietach, jakie mia³, jak o boginiach. Mylê, ¿e one przy nim naprawdê czu³y siê boginiami. Istniej¹ mê¿czyni, którzy potrafi¹ wzbudziæ w kobietach takie uczucia, chocia¿ niestety nie ma ich wielu. 95
Julien opowiada³ te¿ o zabawach, w których bra³ udzia³, o przyjacio³ach, którzy odeszli, o zmianach, jakie przynosi up³yw czasu
ale nie wspomnia³ ju¿ ani razu o polityce Imperium, o sukcesji, o mojej abdykacji. I za to go w³anie kocha³em. Za to wyczucie chwili i takt. Chocia¿ tym razem przysz³o to za póno. Nie mog³em zapomnieæ tej pierwszej nocy, kiedy cisn¹³ mi w twarz romsk¹ modlitwê. Wci¹¿ pali³a moj¹ duszê. S¹dzi³em, ¿e ostatniego dnia pobytu spróbuje jeszcze raz wyci¹gn¹æ mnie z wygnania. Mia³ gotow¹ przemowê, niemal widzia³em s³owa czaj¹ce siê w jego ustach, ale siê powstrzyma³. Przez d³ugi czas tylko patrzylimy na siebie w milczeniu i nagle zrobi³o mi siê go strasznie ¿al. Dostrzeg³em w jego p³on¹cych oczach tak¹ straszn¹ samotnoæ. Samotnoæ cz³owieka wymar³ej rasy, cz³owieka, którego naród jest ju¿ tylko legend¹. Dla Juliena zosta³a la cuisine, la belle langue francaise, la gloire, ale Francja ju¿ nigdy nie wy³oni siê z p³yn¹cego wartko nurtu dziejów, i ta wiadomoæ musia³a sprawiaæ mu ból, który cierpia³ w milczeniu. Wiêc zajmowa³ siê sprawami tego wiata, a mo¿e wyobra¿a³ sobie, ¿e dziêki swoim dyplomatycznym umiejêtnociom sk³ada ho³d pamiêci wiata, którego ju¿ nie ma. Biedny Julien! Ucisnêlimy siê bez s³owa i bez s³owa te¿ odszed³ na wschód, krocz¹c dziarsko miêdzy wij¹cymi siê k³¹czami ku miejscu, sk¹d mia³ go zabraæ transmiter. Kiedy patrzy³em za nim, zatrzyma³ siê przy koronie jednego z podziemnych drzew i poklepa³ jego chropowate ga³¹zki, jakby dziêkuj¹c im za radoæ, jakiej dostarczy³y naszemu zmys³owi smaku.
8
P
o odjedzie Juliena przez d³u¿szy czas by³em sam. Spêdza³em w ciszy dnie i wieczory, myl¹c bardziej o przesz³oci ni¿ o przysz³oci. Myla³em te¿ du¿o o mierci. To by³o dziwne. Nigdy dot¹d nie myla³em o mierci. Bo te¿ jaki sens maj¹ takie rozwa¿ania? mieræ jest czym, czemu trzeba siê przeciwstawiaæ, a nie czym, 96
o czym siê rozmyla. By³em blisko mierci wiele razy, ale nigdy nie wierzy³em, ¿e teraz w³anie mnie zabierze, nawet wtedy, gdy ¿ywe morze Megalo Kastro, które tak bardzo lubi po¿eraæ ¿ywe istoty, dosta³o mnie w swoje objêcia. Mo¿e dlatego tak siê dzia³o, ¿e zawsze by³y ko³o mnie duchy, przepowiadaj¹ce mi przysz³oæ, chocia¿ robi³y to na swój niejasny, pokrêtny sposób. Nie mówiê tu o sposobach, jakich u¿ywalimy, by robiæ g³upców z gaje, ¿adnych tam kart Tarota, czy szklanych kul. Kiedy duch mówi ci o twojej przysz³oci, mo¿esz byæ przynajmniej pewien, ¿e jak¹ bêdziesz mia³. Przez wiêksz¹ czêæ mojego ¿ycia jednym z tych duchów opiekuñczych, który mnie nawiedza³, by³ mój w³asny duch. Nigdy tego nie powiedzia³, ale ja rozpoznawa³em w nim siebie, zw³aszcza po tym dononym, grzmi¹cym miechu, który móg³by rozsadziæ ca³y wiat. Taki zawsze by³em, nawet w m³odoci, ci¹gle pe³en niepohamowanej radoci i wigoru. Jego odwiedziny nieodmiennie sprawia³y mi przyjemnoæ. Objawia³ siê jako mê¿czyzna o szerokiej klatce piersiowej i potê¿nych barkach, z gêstymi czarnymi w¹sami i p³on¹cymi ogniem oczami, dryfuj¹cy ku mnie przez mg³y czasu. Tak d³ugo, jak mnie nawiedza³, nie musia³em siê niczego obawiaæ. Ale teraz, choæ odwiedza³y mnie duchy, nie by³o wród nich Jakuba. Nie przychodzi³ do mnie od dawna. Zacz¹³em zastanawiaæ siê, dlaczego mnie unika. Czy mój czas by³ ju¿ bliski? Co za diabelskie myli! A jednak wci¹¿ siê w nie zag³êbia³em. Wyobra¿anie sobie w³asnej mierci sprawia³o mi nawet jak¹ mroczn¹ przyjemnoæ. Widzia³em siebie, jak wracam lodowcem po ca³odziennym polowaniu, pocê siê i stêkam pod ciê¿arem jakiego upolowanego zwierzêcia
a potem padam nagle na nieg i czujê, jak co wewn¹trz mojego cia³a desperacko szuka drogi wyjcia
Kiedy bylimy m³odzi nauczono nas Jedynego S³owa, a Jedyne S³owo brzmi: Przetrwaæ!. Ale dla ka¿dego cz³owieka i dla ka¿dej istoty nadchodzi taki czas, gdy to s³owo traci swe zastosowanie, i nie nale¿y ju¿ d³u¿ej walczyæ, a kiedy nadejdzie ten czas, b³êdem jest opieranie siê temu. Nawet dla mnie ten czas musi nadejæ. Nie mogê temu zaprzeczyæ. Zawsze doprowadza³a mnie to do szaleñstwa, a jednak, gdy o tym rozmyla³em, czu³em wewnêtrzny spokój, a wiêc tutaj ma nadejæ moja mieræ? Na tym samotnym, nie¿nym wiecie? No tak, a wiêc ju¿ czas. Nie bêdzie wiêcej walki. Jakim¿e to filozofem mo¿e staæ siê cz³owiek, jeli wreszcie zrozumie, ¿e nie ma ju¿ wyboru. 7 Czas trzeciego wiatru
97
Wychodzi³em wiêc w mylach na dwór, kopa³em sobie grób w niegu, i k³ad³em siê w nim i patrzy³em na Gwiazdê Romów. Grzeba³em siê, mówi³em ostatnie s³owo nad w³asnym grobem, p³aka³em za sob¹, a potem tañczy³em i pi³em wino na swojej stypie, rozlewaj¹c je w ofierze zmar³emu na bia³¹ szatê niegu, a¿ wreszcie piewa³em lament za zmar³ym, mulengi djili, opowieæ o moim d³ugim ¿yciu i wspania³ych czynach. I kiedy wyobra¿a³em sobie to wszystko, s³ysza³em w g³owie g³os Jakuba Roma: Jakubie, co to za bzdury? Dlaczego bawisz siê w ten sposób? Ale nie potrafi³em daæ mu ¿adnej odpowiedzi, i znowu nawiedza³y mnie takie myli i przyznajê, ¿e czerpa³em z nich przyjemnoæ, perwersyjn¹ przyjemnoæ, bo udawa³em, ¿e ju¿ mi na tym nie zale¿y, ¿e przestajê kurczowo trzymaæ siê ¿ycia, ¿e jestem gotów odejæ, ¿e wreszcie mam tego wszystkiego dosyæ. Potem za odwiedzi³ mnie trzeci goæ. Ten przyby³ w po³udnie, które dla Romów jest dziwn¹ por¹, mroczn¹ por¹, najbardziej tajemniczym momentem dnia. A to by³o po³udnie Podwójnego Dnia, rozumiecie? Podwójnie dziwny czas, kiedy oba s³oñca Mulano znajduj¹ siê najwy¿ej, a blask jednego usuwa cienie rzucane przez drugie. Chwila, gdy nie ma ¿adnych cieni
martwy moment. Kiedy nadchodzi³a ta chwila, zawsze stawa³em bez ruchu i wstrzymywa³em oddech. Kto wie, jakie duchy uwalniaj¹ siê w takich momentach? W dniu, kiedy przyby³ trzeci goæ, powietrze by³o zadziwiaj¹co ciep³e
ciep³e jak na Mulano. Mo¿e wiosna by³a ju¿ w drodze? Na powierzchni niegu wytworzy³a siê cienka warstwa topi¹cego siê lodu, migocz¹cego w wietle. W górze za s³ysza³em trzaski naelektryzowanego powietrza i charakterystyczne ciche brzêczenie duchów. Tym razem sprawia³y wra¿enie wyj¹tkowo podekscytowanych. Tego dnia przed po³udniem wybra³em siê na d³ugi spacer, a¿ do krawêdzi lodowca. Potem za wspi¹³em siê kawa³ek na jego jêzor, pomagaj¹c sobie czekanem jak staro¿ytny cz³owiek z Ziemi. Tam, na zboczu, znajdowa³a siê pieczara, któr¹ wyj¹tkowo lubi³em By³a g³êboka, o niskim sklepieniu i oblodzonych cianach, które wieci³y niezwyk³ym blaskiem, gdy wpada³y do niej promienie obu s³oñc. Na tylnej cianie groty powsta³a lodowa formacja, przypominaj¹ca spiralê, wspinaj¹ca siê ku górze jak w¹¿ pe³zn¹cy do sufitu. Grota kojarzy³a mi siê nie wiem czemu z antyczn¹ wi¹tyni¹, ale raczej stanowi³a naturalny twór geologiczny. 98
Czêsto odwiedza³em to miejsce, k³ad³em rêce na lni¹cych lodowych ³ukach i zamyka³em oczy. Czu³em wtedy wewn¹trz mojej jani obecnoæ wszystkich gwiazd wêdruj¹cych przez przestrzeñ. Wraca³em w³anie z groty, kiedy zaskoczy³o mnie po³udnie. Stan¹³em wiêc bez ruchu i wstrzyma³em oddech. I w³anie w tej chwili przemówi³ do mnie g³êboki g³os: Sariszan, kuzynie. By³o to tak niespodziewane, ¿e odebra³em to dos³ownie jak niezwykle silny kopniak. Niemal zacz¹³em instynktownie uciekaæ. We krwi poczu³em nag³y skok pierwotnych hormonów walki. Ale równie szybko odzyska³em kontrolê nad sob¹, zapanowa³em nad przep³ywem adrenaliny, rozkaza³em komórkom swojego cia³a poch³on¹æ substancjê, która ju¿ dosta³a siê do krwi, zanim dotrze do mózgu. Damiano! wrzasn¹³em. Kuzynie! Jakby zmaterializowa³ siê wprost z tego niegu. Wysoka, smuk³a postaæ o srogim znamionuj¹cym si³ê spojrzeniu. Wszyscy Romowie s¹ moimi kuzynami, ale Damiano jest prawdziwym kuzynem, wnukiem najm³odszego brata mojego ojca. Ma oczy Roma i w¹sy Roma, ale poniewa¿ ca³e niemal ¿ycie spêdza pod potê¿nym ¿arem bia³ego s³oñca, Marajo, planecie o migocz¹cych piaskach, jego cia³o pokryte jest grub¹ zewnêtrzn¹ skórzan¹ warstw¹, co powoduje, ¿e nie jest podobny ani do Roma, ani do gaje, ani nawet w ogóle do cz³owieka. Trzymaj¹c siê wci¹¿ na dystans, rozejrza³ siê wokó³ i potrz¹sn¹³ g³ow¹ w zdumieniu. Kuzynie, có¿ za miejsce! Ch³opak wspomina³ co o pustkowiu, ale nie wyobra¿a³em sobie czego takiego! Ale to miejsce jest piêkne, kuzynie, i zadziwiaj¹ce. Zostañ tu tydzieñ lub dwa, a sam zaczniesz to odczuwaæ. Wierzê ci na s³owo powiedzia³ Damiano. Nie przeszkadzam, kuzynie? Przeszkadzasz? Zdaje siê, ¿e nie bardzo siê ucieszy³e na mój widok? Devlesa avilan powiedzia³em u¿ywaj¹c staro¿ytnej formu³y powitalnej. Bóg ciê tu przywiód³. Devlesa araklam tume odpowiedzia³. Bóg sprawi³, ¿e ciê znalaz³em. Ch³opak mówi³, ¿e wszystko tu jest pod niegiem, ale mu nie wierzy³em. Teraz widzê, ¿e nie powiedzia³ mi nawet po³owy. Czy jest tu co ¿ywego oprócz ciebie? 99
W zamarzniêtych rzekach p³ywaj¹ ¿ywe ryby. Wszêdzie krêc¹ siê podobne do duchów istoty z czystej energii. S¹ tu ma³e zwierz¹tka, skacz¹ce po lodzie i ¿ywi¹ce siê niewidzialnymi rolinami lub sob¹ nawzajem, a po drugiej stronie tego wzgórza jest wielki las, kuzynie, chocia¿ nie s¹dzê, ¿eby rozpozna³ drzewa na pierwszy rzut oka. I jeste tu szczêliwy? Nigdy nie by³em szczêliwszy. To ja Damiano, twój kuzyn. Nie musisz ze mn¹ tañczyæ wokó³ prawdy. Moje oczy b³ysnê³y. Przeby³e piêæ tysiêcy lat wietlnych, by nazywaæ mnie k³amc¹? Jakubie, Jakubie
Czy ch³opak nie powiedzia³ ci, ¿e jestem szczêliwy? Owszem. Powiedzia³. Ja to teraz potwierdzam. Zapytamy tak¿e duchów? Jakubie! Damiano
kuzynie
Potem wreszcie rozemialimy siê g³ono, ucisnêlimy i poklepalimy po plecach, i pucilimy siê w dziki taniec radoci na lni¹cej pokrywie niegu i lodu. Chod! powiedzia³em i powiod³em go, na wpó³ biegn¹c, na drug¹ stronê wzgórza, w dolinê, gdzie znajdowa³o siê moje igloo. Rozdziawi³ usta na widok lasu. O tym Chorian nic mi nie wspomina³! Nie widzia³ tego. Gdy tu by³, mieszka³em w innym miejscu. To s¹ te twoje drzewa? Móg³bym ci pokazaæ, jak rosn¹ tam pod lodem. Wzdrygn¹³ siê. Mo¿e innym razem. Otworzy³em kilka pojemników pozostawionych przez Juliena i podj¹³em Damiana posi³kiem, jakiego siê nie spodziewa³ dostaæ na Mulano. Wino p³ynê³o strumieniami, a on ³yka³ je jak dawni wêdrowni Romowie ca³y kielich jednym potê¿nym haustem. Mylê, ¿e Julien dosta³by apopleksji na ten widok, zw³aszcza ¿e by³ to niezwykle rzadki i cenny gatunek wina. Ale Julien by³ daleko st¹d i nie musielimy przejmowaæ siê dobrymi obyczajami, ani okazywaæ umiarkowania. Tote¿ pilimy równo kielich za kielichem, a¿ do momentu, gdy rozlunilimy siê zupe³nie, a dziwna skóra Damiana wieci³a jak roz¿arzone wêgielki. 100
Wiedzia³em oczywicie, ¿e nie przyby³ tu, by podziwiaæ krajobraz. Damiano jest wa¿n¹ osobistoci¹ na Marajo, prowadzi szeroko zakrojon¹ dzia³alnoæ gospodarcz¹. Ma fermy ognistych jaj, z³o¿a magnetytów, g³êboko siedzi w handlu niewolnikami i w wielu jeszcze innych dziedzinach biznesu. I jak sam mówi, gdyby nawet wystêpowa³ w dziewiêciu egzemplarzach, nie mia³by czasu dogl¹daæ wszystkiego osobicie, a mimo to przyjecha³ na moje odleg³e miejsce odosobnienia, przyjecha³ tu zupe³nie sam i we w³asnej realnej osobie, nie jako duch, nie jako doppelganger. To by³o niezwykle pochlebiaj¹ce. Ale znaczy³o to tylko tyle, ¿e chcia³ dodaæ tak¿e swój g³os do tego chóru, który ponagla³ mnie do powrotu z wygnania. Popilimy sobie i pojedlimy, a potem pojedlimy i popilimy, i czeka³em cierpliwie, a¿ wyg³osi swój apel. On jednak opowiada³ mi tylko o sprawach rodzinnych, o kuzynach z Kalimaka, którzy wydobywali pierwiastki transuraniczne wprost ze s³oñca i sprzedawali z zyskiem, i o innych kuzynach z Iriarte, którzy przegrali w koci piêæ uk³adów planetarnych, a potem odegrali je z powrotem tej samej szalonej nocy, i jeszcze o tych z Szurarara, którzy nie k³opocz¹c siê nawet o uzyskanie zgody Imperium, wyrwali swój wiat z orbity, zmieniaj¹c go w olbrzymi¹ kometê i zapowiedzieli, ¿e w ogóle opuszczaj¹ Galaktykê. To ostatnie nieco mnie zdumia³o. Damiano, naprawdê maj¹ taki zamiar? Czego bêd¹ u¿ywaæ zamiast s³oñca podczas podró¿y przez setki tysiêcy lat wietlnych pustki? O, maj¹ s³oñce, kuzynie, a raczej co na jego kszta³t. Wystarczy w ka¿dym razie, by zachowaæ ciep³o. To akurat nie jest problem. Ale nikt i tak nie wierzy, ¿e naprawdê chc¹ opuciæ Galaktykê. Po prostu rozpowiadaj¹ to wszêdzie, by nikt nie dziwi³ siê ich znikniêciu. Sami za zmierzaj¹ do Zewnêtrznych Kolonii, gdzie bêd¹ siê trudniæ piractwem. Jakie osiem, dziesiêæ tysiêcy lat wietlnych od Centrum. Bêd¹ atakowaæ i znikaæ. Atakowaæ i znikaæ. To nie jest godne Romów powiedzia³em ponuro. A Walerian? Jeden pirat, no tak. Ale ca³y wiat? Có¿, Jakubie, mamy dziwne czasy. Kiedy Imperium i Królestwo zosta³y bez w³adcy
Aha. Przechodzimy do rzeczy. Wyci¹gn¹³ pust¹ szklanicê, abym dola³ mu wina. Uczyni³em to, a on podobnie jak poprzednio wypi³ je jednym haustem. 101
Czy Imperator wci¹¿ ¿yje? spyta³em. Daj¹ mu szeæ miesiêcy, góra rok. A potem? Sunteil
tak s¹dzê. Mog³o byæ gorzej. Mog³o. Jako z nim wytrzymamy. Pytanie tylko, czy nowy król siê z nim dogada. Nowy król! jak dziwnie zabrzmia³y te s³owa w moich uszach. Wiêcej ni¿ dziwnie. S³ysza³em ich echo wci¹¿ odbijaj¹ce siê dwiêkiem w g³êbi mojej duszy, w ciele za poczu³em niemal fizyczny ból. Tak, tak nowy król powtórzy³. Ponownie wyci¹gn¹³ ku mnie szklankê. Co za diabe³! Zarzuci³ przynêtê, a ja z³apa³em siê na haczyk. To jest ju¿ nowy król? Damiano wzruszy³ ramionami, potem przytakn¹³, i znowu wzruszy³ ramionami. Wsta³ nagle i przeszed³ siê kilka kroków po igloo. Siêgn¹³ od niechcenia po jeden cygañski wyrób, potem po drugi, delikatnie pieci³ rêkami te pami¹tki staro¿ytnoci. Ja tymczasem a¿ gotowa³em siê ze zniecierpliwienia. Diabe³! Diabe³! Naprawdê mnie z³owi³! Chorian mówi³, ¿e krisatorzy myl¹ o przeprowadzeniu nowej elekcji powiedzia³em, staraj¹c siê zachowaæ ca³kowicie obojêtny ton g³osu poniewa¿ zdaje siê, ¿e wreszcie uwierzyli w moj¹ abdykacjê. Ale Julien de Gramont, znasz go, pretendent do tronu Francji, by³ tutaj niewiele póniej. Namawia³ mnie do powrotu na Galgalê i ponownego objêcia tronu. I powiedzia³e mu, ¿e nie jeste zainteresowany, kuzynie. Ju¿ to wiesz? Julien zatem by³ w kontakcie tak¿e i z tob¹? Julien by³ w kontakcie ze wszystkimi, a zw³aszcza z krisatorami. Przekaza³ im twoje s³owa. O
A wtedy odby³a siê nowa elekcja. Najwy¿szy czas rzek³em swobodnie. Utrzymywa³em spokój, chocia¿ wewn¹trz p³on¹³em. Nala³em sobie jeszcze trochê wina i zmusi³em siê do powolnego s¹czenia i smakowania ca³ego bukietu. Julien by³by zadowolony. Wiêc mo¿emy uznaæ, ¿e Imperium nie wpadnie w wiêkszy chaos, i ¿e nie bêdzie wiêcej pirackich planet. Romowie znów maj¹ króla, a Sunteil wkrótce zostanie Imperatorem. Narasta³a we mnie potworna ciekawoæ
ale nie, nie zadam tego pytania. 102
Damiano umiechn¹³ siê, a raczej skrzywi³ w charakterystycznym dla niego grymasie twarzy. Wiesz, z tym Sunteilem to jeszcze nie jest takie pewne. Nie wiemy te¿, czy na pewno wszystko potoczy siê dobrze dla Romów. Ze wzglêdu na osobê nowego króla? To masz na myli? Tak. Ze wzglêdu na nowego króla. Siedzia³em w absolutnym milczeniu i tylko patrzy³em na niego, a Damiano, mimo i¿ w jego ¿y³ach p³ynê³y teraz ca³e litry wina, siedzia³ równie milcz¹cy i patrzy³ na mnie ze spokojem równym mojemu. Czu³em jego wielk¹ si³ê. Zaprawdê mia³ w ¿y³ach krew naszych przodków. Czy to on by³ nowym królem? Nie. Na pewno nie. Gdyby tak by³o, nie móg³by odjechaæ tak daleko od Galgali zaraz po elekcji. No dobrze powiedzia³em. Damiano, kto to jest? Interesuje ciê to? Dobrze wiesz, ¿e tak. Zostawi³e to wszystko. Opuci³e Imperium. ¯yjesz sobie tutaj poród lodów, duchów i migocz¹cych rybek
Kto to jest? Jakubie, dlaczego nam to zrobi³e? Nadszed³ taki czas, ¿e zmiany by³y konieczne. Dla Romów czy dla Jakuba? Musia³em pomyleæ o Jakubie odpar³em. Musia³em wyjechaæ, bo dusi³em siê tam. Wiêc wyjecha³e i pojawi³y siê nowe szanse
dla ciebie i dla nas. Damiano, kto to jest? Spojrza³ na mnie okropnym wzrokiem. Szandor. Mój syn, Szandor, jest Królem Cyganów? Tak. Szandor. Poczu³em siê nagle tak, jakby gigantyczne ostrze miecza przeciê³o mnie wpó³ i strumienie krwi tryska³y z mojego cia³a na ziemiê. To by³ najwiêkszy wysi³ek, jakiego dokona³em w ca³ym swym ¿yciu, ale powstrzyma³em siê od rzucenia siê przez stó³ i zaciniêcia r¹k na szyi Damiana. Chcia³em wepchn¹æ mu te s³owa z powrotem do gard³a! Chcia³em, aby nigdy ich nie wypowiedzia³! Ale nie poruszy³em siê, i nie odezwa³em ani s³owem. To by³a tragedia ponad miarê, a ja by³em jej bezmylnym sprawc¹. W moje pe³ne zdumienia i przera¿enia milczenie wdar³ siê g³os Damiana. 103
No i co, Jakubie? Tego nie wyobra¿a³em sobie w najkoszmarniejszych snach powiedzia³em cicho. Jak dawno temu to siê sta³o? Bardzo niedawno. Damiano, jeli k³amiesz
Szandor jest królem. Niech moi synowie umr¹ w tej chwili, jeli sk³ama³em. Mój Bo¿e. Mój Bo¿e! Dziki Szandor. Jedyny cz³owiek w ca³ym Wszechwiecie, nad którym nigdy nie uda³o mi siê zapanowaæ. Krwawy Szandor, morderca, królem? Powinienem by³ wyj¹æ go z ko³yski i wrzuciæ w niezmierzon¹ czarn¹ g³êbiê krateru Idradin. Wtedy by³y jeszcze szanse, by go powstrzymaæ. Jak mog³em nie przewidzieæ, ¿e mo¿e staæ siê co takiego? I wiaty go zaakceptowa³y? Ca³ymi stadami i na wycigi. Tak bardzo pragn¹ znowu mieæ króla. Nawet takiego, jak Szandor. Mój Bo¿e jêkn¹³em znowu. Szandor! Czy tego w³anie chcia³e, gdy nas opuszcza³e? Nie mogli przecie¿ daæ w³adzy synowi króla powiedzia³em powoli. To przeciw zwyczajom. Nie mamy dziedzicznej monarchii. Poprosi³
zmusi³ ich. Zmusi³ krisatorów? Wiesz, jaki jest Szandor. Tak odpar³em g³ucho. Wiem, jaki jest Szandor. W g³êbi mojej duszy zaczê³o siê trzêsienie ziemi. Od mojej jani odrywa³y siê wielkie g³azy i spada³y, mia¿d¿¹c mnie. Teraz dopiero dostrzeg³em ca³y ogrom b³êdu, jakim by³o opuszczenie Galgali. Zostawi³em miejsce dla niego. Nie doceni³em jego ambicji, nie doceni³em jego d¹¿enia, by je zaspokoiæ, a on wype³ni³ pró¿niê. Jakim¿e by³em g³upcem, chocia¿ do dzi wyobra¿a³em sobie, ¿e jestem nad wyraz sprytny. Gra³em niepokonanie i zwyciêsko przez siedemdziesi¹t dwa lata, a potem rzuci³em ostatni¹ kartê s¹dz¹c, ¿e to najlepsze zagranie ze wszystkich. Ale tylko zniszczy³em w tym w³anie momencie wszystko, co z takim trudem budowa³em. Nigdy nie czu³em tak dojmuj¹cego wstydu, jak w tamtej w³anie chwili. Damiano musia³ dostrzec na mojej twarzy ca³y ten ból i strach, bo i na jego twarzy pojawi³ siê podobny wyraz. Spojrza³ mi w oczy 104
i wstrz¹snê³o nim to, co w nich zobaczy³. Ja w jego oczy nie mog³em spojrzeæ. Odwróci³em siê gwa³townie, dopad³em do drzwi i wybieg³em w mron¹ ciemnoæ. Podwójny Dzieñ dobieg³ bowiem koñca w czasie naszej rozmowy, i teraz mia³em za owietlenie tylko ³agodny blask milionów gwiazd. W³anie zaczyna³ padaæ nieg. Pierwsze bia³e p³atki opad³y na moje w³osy
Sta³em samotnie porodku lodowego pola, wiadomy obecnoci wokó³ mnie niezliczonej iloci duchów. Duchy Mulano, a mo¿e tak¿e duchy Polarki i Waleriana. Ich zimny chichot rozbrzmiewa³ ka¿dej nocy. Ale wiedzia³em ju¿, ¿e nie us³yszê wiêcej tego miechu. Gra siê skoñczy³a, wczeniej ni¿ oczekiwa³em. Ale nie przynios³a mi zwyciêstwa, którego by³em pewien. Teraz chodzi³o ju¿ nie o zwyciêstwo, lecz o ocalenie. Poczu³em milcz¹c¹ obecnoæ Damiana za plecami. Daj mi pó³tora dnia powiedzia³em doñ. Muszê spakowaæ rzeczy.
105
Czêæ trzecia
Przybywam jako czas
Kriszna: Przybywam jako czas, niszczyciel ludzi, w tej godzinie, w której dojrzeli do zniszczenia. Bo wszyscy oni umrzeæ musz¹; czy walczyæ bêd¹, czy czekaæ w pokorze. Dlatego walcz. Zdob¹d królestwo, bogactwo i chwa³ê. Bhagawagita
108
1
N
igdy nie planowa³em w jaki szczególny sposób, ¿e bêdê królem. I taka w³anie jest prawda, niezale¿nie od tego, co o tym myli Syluisa. Oczywicie ci¹¿y³a na mnie przepowiednia odk¹d tylko na tyle doros³em, by samodzielnie obetrzeæ sobie nos, ale minê³o wiele lat, ca³e ¿ycie przeciêtnego cz³owieka, zanim poj¹³em wreszcie, co stara³ siê mi powiedzieæ duch Bibi Saviny, mnie, maleñkiemu dziecku tam, na Vietoris. Dopiero po fakcie zdo³a³em zrozumieæ tajemnicê jej piewu i magicznych zaklêæ. Móg³bym wam wprawdzie powiedzieæ, ¿e ju¿ od samego pocz¹tku ogarn¹³ mnie zapa³, by dostaæ siê na szczyt, rozkazywaæ ka¿demu, i cieszyæ siê tym, ¿e li¿¹ mi buty. Ale wtedy bym sk³ama³. W czasach mojego dzieciñstwa wcale tak nie by³o. Mo¿e potem, gdy ju¿ nieco dalej zaszed³em t¹ drog¹
ale pamiêtajcie, ¿e w³adza czyni dziwne rzeczy nawet z najskromniejszymi ludmi. Na pocz¹tku planowa³em jedynie do¿yæ do kolejnego dnia, a potem do jeszcze nastêpnego. I po prostu kroczyæ swoj¹ w¹sk¹ dró¿k¹ miêdzy bólem, jaki sprawia³o ¿ycie z jednej strony a kresem wszelkiego bólu z drugiej. Stara³em siê prze¿yæ kolejny dzieñ jako tako radonie. Mimo ¿e by³em niewolnikiem, mimo ¿e by³em cz³onkiem rasy wiecznych wygnañców, to jednak potrafi³em pragn¹æ tej jednej prostej rzeczy nie królestwa wcale, lecz po prostu odrobiny radoci i zabawy. 109
Mój ojciec, Romano Nirano, by³ wybitnym Romem, cz³owiekiem pe³nym dostojeñstwa. Jak ju¿ wiecie, zosta³em sprzedany, gdy mia³em siedem lat, ale wci¹¿ jeszcze widzê go tak dok³adnie, jakby sta³ tu¿ przy mnie: jego szerok¹ twarz z wydatnymi koæmi policzkowymi, g³êboko osadzone oczy, potê¿ne, stercz¹ce w¹sy, i gêst¹ czarn¹ czuprynê opadaj¹c¹ na czo³o. Tak samo zreszt¹ wygl¹da moja twarz. Podobnie wygl¹da³y twarze ka¿dego z nas przez wszystkie te tysi¹clecia, odk¹d opucilimy Gwiazdê Romów i mylê, ¿e tak samo bêd¹ wygl¹da³y a¿ do koñca czasu. W czasie gdy siê urodzi³em, ojciec by³ ju¿ niewolnikiem. Po swoim ojcu odziedziczy³ tyle d³ugów, ¿e nie mo¿na by ich sp³aciæ nawet w ci¹gu piêciu pokoleñ. Dziadek oddawa³ siê b³yskotliwym, choæ zapewne nierozwa¿nym spekulacjom. Straci³ wszystko podczas paniki w dwa tysi¹ce czternastym roku, kiedy to wszystkie ciê¿kie metale sta³y siê kompletnie bezwartociowe, i od tego momentu nasza rodzina zosta³a skazana na nêdzê. Ojciec móg³ po prostu og³osiæ bankructwo, ale uwa¿a³, ¿e to by³oby zwyk³ym tchórzostwem. Wiêc sprzeda³ w niewolê siebie, moj¹ matkê, piêcioro mojego rodzeñstwa i mnie, w zamian za rezygnacjê z roszczeñ. D³ugi rodziny zosta³y wykrelone z ksi¹g, a my stalimy siê niewolnikami Volstead Factors, wielkiej miêdzygwiezdnej korporacji, która zreszt¹ by³a lennikiem Imperium. Nie ma nic upokarzaj¹cego w byciu niewolnikiem wyjani³ mi ojciec. Mia³em wtedy piêæ lat i w³anie odkry³em, ¿e ró¿niê siê od wiêkszoci dzieci. ¯e nale¿ê do kogo. To po prostu interes, jak wszystkie. Czasem przysparza niewygód, ale nie upokarza. To tylko warunki ¿ycia, które mo¿esz przecie¿ zmieniæ tak szybko, jak zdo³asz. Jednak jeli masz szansê, by je zmieniæ, ale z niej nie skorzystasz a to ju¿ jest upokorzenie. Ale nigdy nie powiniene odczuwaæ wstydu jedynie dlatego, ¿e jeste niewolnikiem. Oczywicie musicie zdaæ sobie z tego sprawê, ¿e mówi³ o nowoczesnym niewolnictwie. Bo ta instytucja znacznie zmieni³a siê od staro¿ytnych czasów, tak jak zreszt¹ wszystko
Byæ mo¿e wci¹¿ u¿ywamy tych samych nazw: niewolnik, król, imperator, duch, ale ich znaczenie jest ju¿ zupe³nie inne. Odleg³a przesz³oæ nie jest ju¿ nawet obcym krajem, jak kto to kiedy okreli³, lecz zupe³nie innym wszechwiatem. Nauczy³em siê, ¿e jestem niewolnikiem, zanim jeszcze nauczy³em siê, ¿e jestem Romem. Albo, ¿eby byæ bardziej dok³adnym za110
wsze wiedzia³em, ¿e jestem Romem, ale dopiero, gdy mia³em szeæ lat, poj¹³em, ¿e wiêkszoæ innych ludzi Romami nie jest. W domu mówilimy w jêzyku romskim, a na zewn¹trz w imperialnym, i z ³atwoci¹ przechodzilimy z jednego jêzyka na drugi. Do tej pory s¹dzi³em wiêc, ¿e wszyscy postêpuj¹ tak samo. Moja matka opowiada³a mi stare romskie banie, historie o bogach i demonach, o czarnoksiê¿nikach i ich sztuce, o heroicznych wêdrówkach taborów przez odleg³e dziwne kraje. S¹dzi³em, ¿e ka¿dy zna te banie. Trzymalimy te¿ w domu prawdziwe skarby: z³ote monety, instrumenty muzyczne, wiête obrazy, jaskrawe chusty, a poniewa¿ nigdy nie odwiedzi³em domu ¿adnego z moich szkolnych kolegów, nie wiedzia³em, ¿e oni nie maj¹ takich rzeczy. Kiedy mia³em szeæ lat wyszed³em pewnego dnia z domu, aby narwaæ trochê owoców z drzewa na brzegu rzeki. Kiedy tam zaszed³em, zobaczy³em, ¿e jakie dzieci bij¹ moj¹ siostrê Tereinê. Tereina mia³a wtedy dwanacie lat, a napastnicy, ch³opcy i dziewczêta, mieli mo¿e z osiem czy dziewiêæ. Górowa³a wiêc nad nimi wzrostem, ale ich by³o z dziesiêcioro i szarpali j¹ ze wszystkich stron. Romski mieæ. Romski mieæ. Romski mieæ wyzywali j¹, biegaj¹c wokó³. Rom! Rom! Rom! Starali siê z³apaæ j¹ i zerwaæ jej naszyjnik, a by³ on zrobiony z b³yszcz¹cych skorup ¿uczków wietrznych. Stryj przywióz³ go jej z Iriarte. By³a to zreszt¹ najcenniejsza rzecz, jak¹ mia³a przepiêkny naszyjnik pulsuj¹cy setkami zmieniaj¹cych siê odcieni wiat³a. Tereina wyrywa³a siê z ca³ych si³ siêgaj¹cym ku jej szyi rêkom. By³a dla nich zbyt wysoka, ale zdo³ali rozerwaæ jej bluzkê, przez któr¹ widaæ by³o jej piersi, i widzia³em te¿ d³ugie czerwone rysy zadrapañ na skórze. Romski mieæ. Romski mieæ. Romski mieæ
Zobaczy³a mnie i w naszym jêzyku zawo³a³a, ¿ebym jej pomóg³, a potem jeszcze krzyknê³a w imperialnym: Jakub, rzuæ na nich urok! Rzuæ na nich czar! Mia³em tylko szeæ lat, ale by³em du¿y i silny, i nie widzia³em powodów, by baæ siê tej bandy. Matka opowiada³a mi kiedy legendy o z³ym oku, o mrocznym zaklêciu jakiego drabarne, cygañskie wiedmy, u¿ywa³y, aby sprowadziæ cierpienie na swoich wrogów. Niektóre z tych opowieci by³y tylko czystym wymys³em, niektóre nie; ale tym wieku nie potrafi³bym nawet tego odró¿niæ. Dla mnie wtedy wszystko by³o prawd¹ i by³em przekonany, ¿e potrafi³bym rzuciæ drêczycieli mojej siostry wprost na s³oñce, jeli tylko zna³bym prawdziwe zaklêcia i w³aciwe gesty. 111
I chyba oni te¿ tak myleli, bo kiedy zmru¿y³em tylko oczy i wypcha³em powietrzem policzki, a potem unios³em rêce nad g³owê i zacz¹³em maszerowaæ ku nim piewaj¹c iachalipe, iachalipe, iachalipe zaklêcie, zaklêcie, zaklêcie, natychmiast odwrócili siê na piêcie i umknêli, kwicz¹c ze strachu jak przera¿one winie. Rykn¹³em miechem i pos³a³em za nimi wi¹zankê przekleñstw, a potem odda³em mocz w ich kierunku, aby jeszcze bardziej ich upokorzyæ. Tereina dr¿a³a i p³aka³a, a ja uspokoi³em j¹ tak, jak mê¿czyzna powinien uspokoiæ kobietê: podszed³em i otoczy³em j¹ opiekuñczo ramionami. Dlaczego oni to robili? spyta³em. Dlatego, ¿e jestemy niewolnikami? A co ich to obchodzi? Po³owa z nich tak¿e jest. A wiêc dlaczego? Bo jestemy Romami, ma³y braciszku. Bo jestemy Romami. Tego wieczoru ojciec musia³ wyt³umaczyæ mi wiele rzeczy, których dot¹d jeszcze nie wiedzia³em. I od tego momentu moje ¿ycie nigdy nie by³o ju¿ takie, jak przedtem. Nazywamy ich gaje mówi³ co na jêzyk imperialny mo¿na prze³o¿yæ jako g³upcy, cymba³y, gamonie. Ich umys³y s¹ wolniejsze ni¿ nasze, i myl¹ w taki niezgrabny powolny sposób. My skaczemy z jeden na piêæ, a potem na trzy czy na dziesiêæ, a oni potrafi¹ tylko jeden, dwa trzy, cztery
Oczywicie niektórzy gaje s¹ bystrzejsi ni¿ inni. Imperator te¿ jest gajo i jego Wysocy Lordowie, i oni maj¹ naprawdê bardzo bystre umys³y. Ale wiêkszoæ gaje to prostaki. Musielimy znosiæ ich g³upotê, odk¹d tylko zaczêlimy ¿yæ miêdzy nimi. Oni wiedz¹, ¿e jestemy od nich o wiele bystrzejsi, dlatego te¿ od zawsze nas przeladuj¹ i drêcz¹. Nawet teraz obawiaj¹ siê nas i nie ufaj¹ nam, chocia¿ wiêkszoæ z nich zaprzeczy³aby temu. I wielu jest tych gaje? spyta³em. Dziesiêæ tysiêcy na ka¿dego z nas odpar³ ojciec. A mo¿e nawet wiêcej? Kto by policzy³ gaje? S¹ liczni jak gwiazdy na niebie, a nas jest bardzo niewielu, Jakubie. Bardzo niewielu. G³owa mi pêka³a od nadmiaru niespodzianek. Gdy mój ojciec kroczy³ ulic¹, nosi³ siê jak król. Zawsze wiêc s¹dzi³em, ¿e jestemy ludmi o niezwyk³ym znaczeniu, nawet jeli chwilowo ¿yjemy w niewolnictwie, a teraz nagle dowiadujê siê, ¿e nale¿ê do maleñkiej, ma³o znacz¹cej rasy. ¯e my, Romowie, jestemy jak bia³e grzywy fal, rozrzucone gdzieniegdzie po olbrzymim oceanie gaje. 112
Wszystko to stanowi³o dla mnie szok. Widzia³em w mylach twarz mojego ojca i twarze jego braci w t³umie gaje, i po raz pierwszy zrozumia³em, jak bardzo siê od nich ró¿nimy. Ró¿ni³ siê kszta³t naszych podbródków, inny by³ ogieñ w naszych oczach, dziwne by³o lnienie naszych czarnych w³osów. Inna rasa, obcy
nawet jeszcze bardziej obcy ni¿ wtedy podejrzewa³em. Jakubie, wiesz, ¿e kiedy istnia³o miejsce zwane Ziemi¹, prawda? Ziemia. Tak. Zniszczona dawno temu. Zrujnowana i unicestwiona przez g³upotê gaje. Kiedy na niej mieszkalimy, my i gaje, zanim wyruszylimy do gwiazd. Wtedy nazywali nas Cyganami. Nadawali nam zreszt¹ wiele innych imion: Zigeuner, Romanichel, Gitanes, Gypsy, Zingari, Mirlifiches, Karaghi, dziesi¹tki imion. W³adali bowiem dziesi¹tkami jêzyków; byli nawet zbyt g³upi i zbyt k³ótliwi, aby rozmawiaæ jedn¹ mow¹, wiêc mêczyli siê z wieloma narzeczami. My za wêdrowalimy miêdzy nimi zawsze obcy. Nigdy nie zatrzymywalimy siê na d³ugo w jednym miejscu, bo jaki by³by tego cel? Nikt nas zreszt¹ nie chcia³. Oni nienawidzili nas i zawsze robili, co mogli, by nas skrzywdziæ, a wiêc zatrzymywalimy siê na krótki czas, zarabialimy parê monet ¿ebrz¹c, przepowiadaj¹c przysz³oæ, ostrz¹c no¿e, albo tylko kradlimy trochê jedzenia, i wyruszalimy w dalsz¹ drogê. Kradlimy? zapyta³em zszokowany. Rozemia³ siê i po³o¿y³ sw¹ wielk¹ d³oñ na moim ramieniu, ciskaj¹c je delikatnie w sposób, który uwielbia³em. Potem pohuta³ mnie w powietrzu. Oni nazywali to kradzie¿¹, my ¿niwami. Owoce ziemi nale¿¹ przecie¿ do wszystkich ludzi, prawda ch³opcze? Bóg da³ nam apetyt i wiat, który zaspokaja ten apetyt. Kiedy wiêc bierzemy to, czego nam trzeba, s³uchamy woli Boga. Ale kiedy bierzemy rzeczy, które nie nale¿¹ do nas
powiedzia³em, widz¹c w mylach rêce gaje wyci¹gniête po cenny naszyjnik mojej siostry. To dzia³o siê dawno temu, kiedy ¿ycie by³o ciê¿kie. Oni chcieli, bymy umarli z g³odu, wiêc musielimy braæ to, czego potrzebowalimy trawê dla naszych koni, drewno do naszych ognisk, owoce z drzew
mo¿e czasem jakiego zb³¹kanego kurczaka czy dwa. Jak mogli nas winiæ za to, ¿e korzystamy z bogactw wiata, kiedy bylimy g³odni i spragnieni? 8 Czas trzeciego wiatru
113
I mój ojciec opowiedzia³ mi o ¿yciu Romów na tej Ziemi gaje, a kiedy skoñczy³, dr¿a³em z przera¿enia. Rasa wynêdznia³ych, odepchniêtych istot. W³óczêdzy, krêtacze, ¿ebracy, z³odzieje, wró¿biarze, zaklinacze wê¿y, tancerze, kowale, rzemielnicy i akrobaci, podró¿uj¹cy taborami z kraju do kraju, rozbijaj¹cy obozowiska na skraju miast w nêdzy i brudzie, utrzymuj¹cych siê przy ¿yciu wy³¹cznie dziêki oszustwom, k³amstwom, kradzie¿om i innym desperackim postêpkom. Wytykani palcami i znienawidzeni, budz¹cy przera¿enie, cigani przez niechêtne szepty, a nawet skazywanych na mieræ na mieræ! tylko za tak¹ zbrodniê, ¿e ró¿nili siê od osiad³ych ludzi, miêdzy którym wêdrowali. I zacz¹³em od tej pory myleæ o tej utraconej Ziemi jak o piekle, w którym moi przodkowie prze¿ywali tysi¹ce lat tortur. Wci¹¿ jeszcze mówi³, gdy zacz¹³em p³akaæ. Nie, Jakubie powiedzia³ i silnie mn¹ potrz¹sn¹³. Nie ma nad czym p³akaæ. Cierpielimy, ale nigdy nie z³amali naszego ducha. My mielimy swoje ¿ycie, a gaje swoje. Mo¿e ich by³o wygodniejsze, ale nasze by³o prawdziwe, i zgodne z natur¹. To my bylimy królami szlaków. My szybowalimy na skrzyd³ach wiatru. My doznawalimy radoci, które dla nich pozostawa³y niedostêpne. I wci¹¿ tak jest. Jakubie, spójrz czym siê stalimy: byli z³odzieje, byli ¿ebracy, ci pogardzani Cyganie, teraz s¹ prawdziwymi królami dróg, tyle ¿e s¹ to miêdzygwiezdne szlaki. Zawsze trzymalimy siê naszego sposobu ¿ycia. Mo¿e niektórzy z nas od czasu do czasu porzucaj¹ wêdrówkê, ale zawsze w koñcu do niej wracaj¹. Zawsze wracaj¹ do naszej drogi. Bo ona przynosi nam szczêcie, przynosi nam dobro, i wiele innych wa¿nych rzeczy. Mówimy Wielk¹ Mow¹. ¯yjemy Wielkim ¯yciem. Przemierzamy Wielk¹ Drogê. I zawsze wiedzie nas Jedyne S³owo. Jedyne S³owo? spyta³em. Jakie? Jedyne S³owo: Przetrwaæ.
2
O
czywicie wci¹¿ jeszcze niewiele rozumia³em z ca³ej tej opowieci. Zreszt¹ ojciec nie opowiedzia³ mi nic o tym, jak Romowie powiedli ludzkoæ ku gwiazdom, jak powsta³o Imperium, jak 114
stworzylimy królestwo Romów i wpletlimy jego w tkaninê Imperium tak, ¿e mog³o staæ siê si³¹, która rz¹dzi³a ludzkoci¹. Wyjanianie takich rzeczy szecioletniemu dziecku, nawet jeli by³o Romem, nie mia³o wiêkszego sensu. Nie opowiedzia³ mi te¿ o Gwiedzie Romów ani te¿ o tym, jak bardzo siê ró¿nimy od gaje. Chyba wtedy zbyt trudno by³oby mi zrozumieæ, ¿e nie nale¿ymy nawet do tej samej rasy, ¿e p³ynie w nas ca³kowicie obca krew. Bo nie chodzi³o o ró¿nice w zwyczajach czy mowie po prostu bylimy innym gatunkiem! Na tê okrutn¹ wiedzê mia³ jeszcze przyjæ czas. Wszystko to zdarzy³o siê w miecie Vietorion na planecie Vietoris. Odk¹d zabrali mnie stamt¹d nastêpni w³aciciele, nigdy wiêcej nie dane mi by³o ujrzeæ tej planety. Minê³o ju¿ ponad sto szeædziesi¹t lat, ale na zawsze pozostanie ona w moich wspomnieniach. By³ to mój pierwszy dom, miejsce, w którym wszystko siê dla mnie zaczê³o. Migocz¹ce niebo w barwie z³ota i zieleni, wielkie miasto, które by³o jak czarny szal otulaj¹cy górski grzbiet wznosz¹cy siê nad rozleg³¹ równin¹, imponuj¹cy czerwony szczyt góry Salvat, wznosz¹cej siê nad miastem i godz¹cej prosto w niebo. Byæ mo¿e ¿adna z tych rzeczy nie by³a tak wielka i tak imponuj¹ca, jak zapamiêta³em, ale wolê pamiêtaæ je w³anie takie. Nawet nasz dom wydawa³ mi siê ogromny jak pa³ac, z bia³ymi dachówkami odbijaj¹cymi wiat³o s³oñca, nieskoñczonymi labiryntami pokoi, cich¹ muzyk¹ w oddali, i pachn¹cymi tak intensywnie ¿ó³tymi kwiatami, rosn¹cymi w klombach na dziedziñcu. Czy tak w³anie by³o? Przecie¿ na Vietoris bylimy niewolnikami
Jednak jest niewolnictwo i niewolnictwo. Ojciec sprzeda³ nas zak³adom Volstead Factors, ale to nie znaczy, ¿e bylimy zakuci w ³añcuchy czy æwiczeni biczem, nie jadalimy te¿ odpadków. Nasze niewolnictwo by³o, jak mawia³ ojciec, interesem handlowym. ¯ylimy tak, jak ¿yli normalni wolni ludzie. Ka¿dego dnia ojciec szed³ do stoczni, gdzie sta³y olbrzymie, okute br¹zem statki kompanii i pracowa³ jak ka¿dy zwyk³y mechanik, a na wieczór wraca³ do domu. Matka by³a nauczycielk¹ w nale¿¹cej do kompanii szkole, a bracia, siostry, i ja chodzilimy do szko³y, chocia¿ nie do tej, w której uczy³a mama. Potem, ju¿ jako ludzie doroli, mielimy pracowaæ dla kompanii na takim stanowisku, jakie dla nas wybior¹. Jedlimy i ubieralimy siê dobrze, i tylko, jako niewolnicy, mielimy byæ zawsze zwi¹zani z kompani¹, nie moglimy nigdy praco115
waæ dla kogo innego, ani te¿ opuciæ Vietoris w poszukiwaniu innego ¿ycia. W ten sposób mielimy sp³aciæ inwestycjê, jak¹ dla kompanii by³o kszta³cenie nas. Ale traktowano nas dobrze. Oczywicie kompania mog³a nas sprzedaæ, gdybymy nie byli potrzebni, i nadszed³ czas, gdy to zrobi³a. Na razie za przygl¹da³em siê wielkim statkom przecinaj¹cym nocne niebo i wiec¹cym jak spadaj¹ce komety, gdy rozpêdza³y siê w atmosferze przed skokami o ca³e lata wietlne, i mówi³em sam do siebie: Ten statek leci, bo mój ojciec pracowa³ przy nim. Mój ojciec zna magiê statków kosmicznych. Mój ojciec móg³by sam prowadziæ ten statek, gdyby mu pozwolono. Czy to by³a prawda? Przypuszczam, ¿e nie. Chocia¿ ju¿ wtedy wiedzia³em, ¿e wszyscy piloci statków kosmicznych to Romowie. Czêsto widzia³em ich w miecie, wielkich, czarnow³osych mê¿czyzn o romskich oczach, w b³êkitnych jedwabnych uniformach z bufiastymi rêkawami, jakie w tamtych czasach nosili piloci Imperium. Ale przecie¿ nie wszyscy Romowie byli pilotami i s¹dzê, ¿e w tamtych czasach nie do koñca potrafi³em zrozumieæ ró¿nicê miêdzy pilotem a mechanikiem. Piloci byli Romami, mój ojciec by³ Romem i pracowa³ przy statkach kosmicznych, a wiêc mój ojciec potrafi³ prowadziæ statek równie dobrze jak ka¿dy z tych ludzi w niebieskich uniformach
Ojciec mia³ niezwyk³y talent do prac manualnych stary talent Romów, który mielimy we krwi od dni, gdy bylimy wêdrownymi majsterkowiczami, kowalami i lusarzami. Ojciec umia³ zrobiæ i naprawiæ wszystko, dokonywa³ prawdziwych cudów za pomoc¹ kawa³ka drutu czy drewna, ale nawet dla niego ujêcie sterów statku kosmicznego by³oby prawdziwym wyzwaniem. Jednak pewnie szybko poj¹³by, co nale¿y czyniæ intuicyjnie, bezwiednie. On mia³ talent. By³ wielkim cz³owiekiem. Nauczy³ mnie te¿ nazw romskich szczepów. My nazywalimy siê Kalderaszami, a byli te¿ Lowara, Sinti, Luri, Czurari, Manusz, Gitanos, i wiele innych. Niektóre nazwy ju¿ zapomnia³em, stare nazwy, siêgaj¹ce naszych wêdrówek po Ziemi. Potem, kiedy dowiedzia³em siê o Gwiedzie Romów i o szesnastu pierwotnych szczepach, uzna³em, ¿e nazwy, które us³ysza³em od ojca, pochodz¹ stamt¹d. Teraz wiem, ¿e siê myli³em. Te nazwy pojawi³y siê w czasach, gdy bylimy rozproszeni na Ziemi miêdzy gaje, raptem kilka tysiêcy lat temu, gdy wêdrowalimy w wozach, gdy bylimy wygnañcami. Teraz te nazwy straci³y znaczenie, jestemy rozproszeni po tak olbrzymiej liczbie wia116
tów, ¿e znaczenie ma tylko przynale¿noæ do jednego szczepu szczepu wszystkich Romów do Wielkiej Kompanii. Wci¹¿ jednak staro¿ytne nazwy s¹ czêci¹ naszej tradycji, któr¹ zachowujemy i zawsze bêdziemy zachowywaæ. Rodzice wiêc mówi¹ swym dzieciom, ¿e s¹ Kalderaszami, albo Lowara, albo Sinti, nawet jeli teraz s¹ to tylko puste s³owa. Ojciec nauczy³ mnie tak¿e Drogi, tej, któr¹ pod¹¿ali Romowie przez niezliczone pokolenia i wieki. Nie chodzi tu o specjalne zwyczaje mojego ludu, o folklor, ceremonie, rytua³y. To s¹, owszem, wa¿ne rzeczy, ale stanowi¹ tylko narzêdzia s³u¿¹ce przetrwaniu. Maj¹ nas odró¿niaæ, maj¹ nas zachowaæ, daæ nam wiedzê, o tym, co jest czyste, a co brudne, nauczyæ, jak obchodziæ narodziny, ma³¿eñstwo i mieræ, jak wybieraæ przywódców, jak odnosiæ siê do niewidzialnych mocy to nazywamy prawdziw¹ wiar¹. Musimy pod¹¿aæ za jej przykazaniami albo zginiemy, i ja, jak ka¿de dziecko Romów, musia³em j¹ poznaæ. Ale te rytua³y nie s¹ esencj¹ Drogi, to tylko narzêdzia, które umo¿liwiaj¹ podró¿ po niej. Ojciec zadba³ o to, bym rozumia³, co jest pod t¹ wierzchni¹ warstw¹, co to znaczy byæ Romem: ¿e jest nas niewielu; ¿e jest siê jednym z tych, którym okrutny los odebra³ dom, którzy musieli ca³e tysi¹clecia trzymaæ siê razem poród hord wrogów, poród obcych l¹dów. Pamiêtaæ, ¿e wszyscy Romowie s¹ spokrewnieni, i tylko jednoæ gwarantuje nam bezpieczeñstwo; pamiêtaæ ca³y czas, ¿e godnoæ i odwaga s¹ wa¿ne, ale najwa¿niejsze jest, bymy przetrwali, zakoñczyli wreszcie nasz¹ d³ug¹ wêdrówkê i wrócili do domu. T³umaczy³, ¿e ca³y Wszechwiat jest nam wrogi i musimy czyniæ wszystko, co w naszej mocy, by ocaleæ. Z pocz¹tku niewiele czu³em wspólnego z tymi Romami, którzy na wozach i koñskich grzbietach przemierzali drogi i bezdro¿a redniowiecznej Ziemi. Nie czu³em siê bliski tym przodkom ja, cz³owiek z Imperium, który móg³ przemierzaæ gwiezdne szlaki. Byli jak okazy rzadkiej fauny, postacie z ludowych opowieci, byli quaint. A¿ nadesz³a noc, gdy ojciec zabra³ mnie na szczyt góry Salvat, piêæ tysiêcy metrów nad miastem, gdzie powietrze by³o tak rozrzedzone, ¿e czu³em ból w p³ucach. Pokaza³ mi b³yszcz¹c¹ na niebie Gwiazdê Romów i opowiedzia³ ostatni fragment jej historii i wtedy poj¹³em, ¿e jestem jednym z tych odleg³ych Kalderaszów, Sinti, Gitanos, czy Lowara, którzy zniknêli wraz z Ziemi¹, ¿e jestemy jednej krwi i jedn¹ mamy duszê, ¿e oni s¹ czêci¹ mnie, a ja ich czêci¹. Wtedy zrozumia³em te¿ przyczynê kradzie¿y kurcz¹t czy jab³ek w tamtych zamierzch³ych czasach. G³ód zabija, a my musielimy 117
prze¿yæ, by osi¹gn¹æ swój cel. Jeli wiêc gaje nie pozwalali nam jeæ, musielimy radziæ sobie w inny sposób. Zrozumia³em te¿ nasz¹ niechêæ do prawa gaje, bo czym¿e ono dla nas by³o, jeli nie no¿em przystawionym do naszych garde³? Poj¹³em k³amstwa i podstêpy, wykrêtne odpowiedzi na ka¿de ich pytanie, tê walkê, by nie po³kn¹³ nas ich wiat. Gajo jest wrogiem, odwiecznym wrogiem i ca³y nasz wysi³ek musia³ byæ nakierowany na to, by pozostawiæ go z ty³u, a nie, by siê z nim jednoczyæ. Bo tak jak s³odka woda rzeki roztapia siê w s³onych wodach oceanu, tak my zniknêlibymy, gdybymy pozwolili gaje na wch³oniêcie nas, i tego w³anie nauczy³ mnie ojciec, gdy by³em jeszcze bardzo ma³y.
3
P
ewnego popo³udnia, gdy mia³em siedem lat, do naszej klasy, w której w³anie uczylimy siê o Imperatorze i o tym, jak ciê¿ko pracuje ca³ymi dniami i nocami nad poprawieniem losu ka¿dego ch³opca i dziewczynki w Imperium, wesz³a piêkna kobieta w ¿ó³tej szacie. Szybko rozejrza³a siê po pomieszczeniu i wskaza³a mo¿e pó³ tuzina z nas, mówi¹c: Ty, ty, ty i ty, chodcie ze mn¹! A ja by³em jednym z wybranych. Wyszlimy na dwór. Ranek by³ mglisty i deszczowy, a licie drzew po³yskiwa³y wilgoci¹, jakby dopiero co kto je polerowa³. Na ulicy za sta³ samochód d³ugi, smuk³y i niski, o srebrnym, metalicznym kolorze ze znakiem czerwonej komety Volstead Factory na kabinie. Pamiêtam dok³adnie ka¿dy szczegó³, jakby zdarzy³o siê to wczoraj. Nie mia³em nic przeciwko opuszczeniu szko³y. Prawdê mówi¹c wcale nie lubi³em siê uczyæ ja, syn nauczycielki! A tego dnia lekcja wydawa³a mi siê wyj¹tkowo g³upia. Jak¿e g³upi musia³ byæ ten Imperator, skoro pracowa³ dniami i nocami. Jeli by³ taki potê¿ny, dlaczego nie rozkaza³, by inni pracowali za niego? I pokazali nam jeszcze na ekranie jego wizerunek: ma³y, pomarszczony cz³owieczek, tak wychudzony i stary, ¿e chyba w ka¿dej chwili móg³ umrzeæ. To by³ Trzynasty Imperator, który jednak ¿y³ jeszcze zaskakuj¹co d³u118
go, ale wtedy zdawa³o mi siê, ¿e kto tak stary i s³aby nie móg³by nawet zadbaæ o samego siebie, a co dopiero o ka¿dego ch³opca i dziewczynkê w Imperium. Lekcja zdawa³a mi siê nonsensem gaje, a ja ju¿ nauczy³em siê nie znosiæ wszystkiego, co zakrawa³o na ich bzdury. W tamtej sprawie mia³em chyba racjê, chocia¿ w ci¹gu nastêpnych lat nauczy³em siê te¿, ¿e nie ka¿dy pomys³ gaje jest pozbawiony sensu. Po wielu nastêpnych latach nauczy³em siê za, ¿e nie wszystko, co jest pozbawione sensu, to pomys³ gaje. By³em jedynym romskim ch³opcem w samochodzie. Jecha³a te¿ z nami romska dziewczynka, jedna z kole¿anek mojej siostry. Pozosta³a czwórka to byli gaje. Ta romska dziewczynka by³a niewolnic¹ tak jak ja, a tak¿e co najmniej jeden z pozosta³ych ch³opców. Co do reszty, wtedy nie mia³em pewnoci. Nie by³o wcale ³atwo z wygl¹du oceniæ, kto jest niewolnikiem, a kto nie. Tak naprawdê za ca³¹ nasz¹ szóstkê wyprowadzono z klasy w³anie dlatego, ¿e bylimy niewolnikami. Kompania mia³a k³opoty ekonomiczne i musia³a pozbyæ siê pewnej czêci niewolników, a lepiej by³o zacz¹æ od m³odych, którzy jeszcze byli w szko³ach, bo w nich nie zainwestowano jeszcze zbyt wiele. I w³anie jechalimy na targ, gdzie nas sprzedadz¹. Nigdy ju¿ nie mia³em zobaczyæ domu, ojca, matki, braci i sióstr. Utraciæ mia³em moj¹ ma³¹ kolekcjê kostek muzycznych, ksi¹¿ek i rysunków. Nigdy te¿ nie mia³em otrzymaæ mojej czêci rodzinnych skarbów, pochodz¹cych jeszcze z Ziemi. Oczywicie, gdy jechalimy na targ, nikt mi tego nie wyjani³. Pod pewnymi wzglêdami nawet nowoczesne niewolnictwo nie ró¿ni³o siê od antycznego. Przed wejciem na targowisko obejrzano mnie dok³adnie, klepniêto tu i ówdzie, i zaprowadzono przed co w rodzaju skanera. Nikt nie interesowa³ siê ani moim imieniem, ani wiekiem, czy jakimkolwiek szczegó³em ¿ycia. Robot postawi³ mi na ramieniu jaki okr¹g³y, purpurowy stempel
Numer dziewiêædziesi¹t siedem us³ysza³em jego beznamiêtny, twardy g³os. Ch³opiec. Ruszaj, dziewiêædziesi¹t siedem powiedzia³ kto. Do tamtej kolejki. Krótko trwa³ ten ca³y targ, kiedy to zosta³em sprzedany na rynku Vietorionu. I wci¹¿ pamiêtam to jako co w rodzaju sennego majaku, czu³em dziwny ³oskot w uszach, który czasem pojawia³ siê, gdy ni³em, i wszyscy wokó³ zdawali siê poruszaæ w jakim zwolnionym tempie, i jeszcze te chaotyczne cienie wokó³
119
Stalimy na okr¹g³ym postumencie, owietleni wyranie jasnym wiat³em, porodku olbrzymiej pustej sali, która wygl¹da³a jak co w rodzaju sk³adu. By³y nas setki, wystawionych naraz na sprzeda¿, wiêkszoæ dzieci, choæ nie wszyscy. Widzia³em te¿ kilku starców, i by³o mi ich ¿al. Kazano nam siê rozebraæ do naga. Mnie to nie przeszkadza³o, ale niektórzy rozpaczliwie starali siê zakryæ rêkami podbrzusze, lub krzy¿owali rêce na piersiach. Potem, kiedy pozna³em nieco lepiej naturê handlu niewolnikami, wiedzia³em ju¿, ¿e ci, którzy tak siê chowali, zawsze byli kupowani ostatni, za najni¿sz¹ cenê, i przez najokrutniejszych w³acicieli. Teoria g³osi³a bowiem, ¿e niewolnicy, którzy przejmuj¹ siê takimi rzeczami jak prywatnoæ i wstyd, bêd¹ tak¿e sprawiali wiele innych k³opotów. W suficie ponad nami pojawi³ siê metalowy prêt, przypominaj¹cy wylot dzia³ka neutronowego, obni¿y³ siê ku nam i zacz¹³ obracaæ. Po naszych cia³ach pop³ynê³y skanuj¹ce promienie tego aparatu medycznego. Gdyby znalaz³y jak¹kolwiek wadê, jaki wewnêtrzny guz, le zroniêt¹ koæ, s³aboæ p³uc czy serca, informacja natychmiast znalaz³aby siê na wielkim ekranie, tak aby potencjalni nabywcy wiedzieli o tym. Ca³y czas dobijano interesów. Kupuj¹cy mieli terminale komputerów przymocowane do policzków, wiêc transakcje przebiega³y z szybkoci¹ myli. Ruch odpowiednich miêni policzka wskazywa³ na wybranego niewolnika, inne drgnienie rejestrowa³o ofertê. Krótki impuls elektryczny by³ dla kupca odpowiedzi¹ przecz¹c¹ lub twierdz¹c¹ i przechodzono do nastêpnego zakupu. Ca³a licytacja nie trwa³a d³u¿ej ni¿ trzy, cztery minuty. Oczywicie w najmniejszym nawet stopniu nie rozumia³em wtedy, co siê wokó³ mnie dzieje. Wszystko odbiera³em z najwiêkszym spokojem. Jak sen. Tak, czasami najokropniejszymi snami s¹ te spokojne i ciche. Dziewiêædziesi¹t siedem powiedzia³ robot. Odwróci³em siê, a on przystawi³ mi na czole kod mojego nowego w³aciciela, i sprawa siê zakoñczy³a. Jeszcze nim nadesz³a noc, by³em na pok³adzie statku kosmicznego zmierzaj¹cego na Megalo Kastro. Za jak¹ cenê poszed³e? spyta³ mnie wysoki ch³opak o p³askiej twarzy. W kabinie siedzia³o nas dziesiêciu, a ja by³em najm³odszy. Mrugn¹³em zaskoczony. Jest zbyt ma³y powiedzia³ inny, o dziwnych pomarañczowych w³osach. Nie umie czytaæ. 120
Oczywicie, ¿e umiem! wrzasn¹³em oburzony. Mylicie, ¿e jestem dzieckiem? Za mnie zap³acono szeædziesi¹t piêæ sestercji pochwali³ siê ten z p³ask¹ twarz¹. Za mnie osiemdziesi¹t powiedzia³ inny, który mia³ jasny, zielony klejnot umocowany porodku lewego policzka. Ten z p³ask¹ twarz¹ spojrza³ na niego ze z³oci¹. Myla³em ju¿, ¿e zaczn¹ siê biæ. Jak mo¿na sprawdziæ swoj¹ cenê? zapyta³em innego ch³opca, ma³ego i stoj¹cego cicho na uboczu. Jest zapisana na twoim czole. Musisz spojrzeæ w lustro. Zbli¿y³ siê do mnie. Sprzedali ciê za sto. Mnie sprzedali za sto poinformowa³em tego z p³ask¹ twarz¹. I co na to powiesz? Wszyscy podeszli do mnie, by zobaczyæ to na w³asne oczy. Najpierw byli sceptyczni, potem rozz³oszczeni, potem wciekli. A ja ci¹gn¹³em ramiona, klasn¹³em w d³onie i rozemia³em siê g³ono. Sto! zawo³a³em. Sto! Do dzisiejszego dnia jestem z tego dumny. Ju¿ wtedy kto siê na mnie pozna³.
4
K
upi³a mnie Gildia ¯ebraków, Lo¿a 63 z Megalo Kastro. Mistrz lo¿y mia³ na imiê Lanista. Dzieli³em mieszkanie z czterema innymi ch³opcami o imionach Kalasiris, Anxur, Sphinx i Focale. Podajê tutaj ich imiona, bo wszyscy nie ¿yj¹ ju¿ od wielu lat, a uprzejmoæ wobec zapomnianych zmar³ych nakazuje wspominaæ czasem ich imiona, nawet gdy nie s¹ cz³onkami twojego klanu. Lanista by³ Romem. Tamci czterej nie. Mylê, ¿e za mnie zap³acono tak wysok¹ cenê, gdy¿ na pierwszy rzut oka widaæ, ¿e jestem Romem. Gildia ¯ebraków by³a interesem gajo, ale starali siê zdobyæ tylu Romów, ilu tylko mogli, bo uwa¿ano nas powszechnie za doskona³ych ¿ebraków. Wierzyli, ¿e ¿ebractwo jest w naszych genach
mo¿e nie by³o to takie dalekie od prawdy. 121
Chocia¿ pamiêtam doskonale wszystkie twarze, imiona, miejsca i inne niewa¿ne drobiazgi, nie potrafiê wam powiedzieæ, jak d³ugo trwa³o, nim zrozumia³em nareszcie, ¿e nigdy ju¿ nie zobaczê domu. Czasami naprawdê wielkie rzeczy umykaj¹ uwagi dziecka, a przyci¹gaj¹ j¹ drobne, acz interesuj¹ce szczegó³y. Nie pamiêtam, co wtedy czu³em. Opuszczenie szko³y tak, sprzeda¿ w porz¹dku, statek kosmiczny, podró¿ do gwiazd jak najbardziej; ale na zawsze? Nigdy nie wracaæ? Nigdy nie zobaczyæ ojca, matki, braci i sióstr? Mimo to nie pamiêtam, abym jako bardzo rozpacza³ po tej stracie. Czu³em natomiast to pamiêtam dziwne, wspania³e uczucie wolnego lotu. Jak nasienie na wietrze. Opadnie tam, gdzie poniesie je wiatr. Ale ja jestem Romem, a my, jeli zbyt d³ugo pozostajemy w jednym miejscu, zaczynamy rdzewieæ. W³aciciele niewolników uczynili mi przys³ugê, wyrywaj¹c mnie stamt¹d. Uwolnili mnie, choæ oznacza³o to tylko popchniêcie w nastêpn¹ niewolê. To oni pos³ali mnie na szlak, i odt¹d ju¿ przeznaczone by³o mi podró¿owaæ. W znanej, to jest zasiedlonej przez cz³owieka, czêci Galaktyki nie ma drugiego wiata takiego jak Megalo Kastro. Nazwa ta oznacza Wielk¹ Fortecê w jêzyku greckim, jednym ze staro¿ytnych jêzyków Ziemi, i istotnie sta³a tam wielka kamienna forteca. Górowa³a jak kolosalna bestia nad szczytem poszarpanego klifu wrzynaj¹cego siê w morze. Ale to nie Grecy j¹ zbudowali. Nie zbudowa³ jej te¿ nikt z obu ludzkich ras. I wystarczy³o przejæ kilka zaledwie kroków wewn¹trz Holu Równonocy fortecy Megalo Kastro, by poj¹æ to jasno. Hol nosi³ tê nazwê, gdy¿ dwa razy do roku, dok³adnie podczas jesiennego i wiosennego zrównania dnia z noc¹, pulsuj¹ce, z³ote promienie s³oñca wdziera³y siê do niego przez ³uk bramy i owietla³y tajemnicz¹ kulê na o³tarzu w zachodnim krañcu pomieszczenia. W tym nie by³o nic niezwyk³ego. Ju¿ w paleolicie na Ziemi, dwadziecia tysiêcy lat temu, cz³owiek potrafi³ wznosiæ takie o³tarze. Ale Hol Równonocy zapiera dech w piersiach
dos³ownie. Po przejciu zaledwie kilku kroków miêdzy ostro ciosanymi zielonymi kamieniami, zaczyna ci brakowaæ powietrza. To jest jak wêdrówka po pok³adzie ko³ysz¹cego siê statku, wszystko niesta³e, wszystko siê zmienia. Masz wra¿enie, ¿e ciany zaciskaj¹ siê wokó³ ciebie. Jeszcze kilka kroków, i pokrywa ciê pot. Okr¹g³y sufit nad tob¹ zdaje siê unosiæ, oczy zaczynaj¹ ³zawiæ, bo nie mog¹ dostrzec krawêdzi tej dziwnej konstrukcji, nie mog¹ zogniskowaæ siê na niczym materialnym. Taka jest ta struktura obca, przyt³aczaj¹ca, fascynuj¹ca. I nikt nie wie, kto j¹ wzniós³. 122
I stoi tak gigantyczna, przera¿aj¹ca, tajemnicza, na wpó³ zrujnowana
i nie mówi nam ani s³owa o swym pochodzeniu. Archeolodzy uwa¿aj¹, ¿e mo¿e mieæ nawet dziesiêæ milionów lat. Nie wiêcej twierdz¹ bo Megalo Kastro jest jeszcze m³od¹ planet¹ i wci¹¿ trwaj¹ tam powa¿ne ruchy tektoniczne, kontynenty zapadaj¹ siê i wznosz¹, wiêc nie mo¿e to byæ niewyobra¿alnie stara forteca, jak chcieliby niektórzy. Ale wygl¹da, jakby mia³a miliard lat. W jednym z pomieszczeñ na cianie znajduje siê symbol d³oni o siedmiu palcach i dwóch przeciwstawnych kciukach, po jednym z ka¿dej strony, obrysowany czym, co wygl¹da na kredê, choæ ni¹ nie jest. Mo¿e jeden z budowniczych odrysowa³ sobie dla zabawy d³oñ podczas przerwy obiadowej. Mo¿e za namalowa³ to dla ¿artu jeden z cz³onków ludzkiej ekspedycji badawczej, która pierwsza odkry³a to miejsce? Kto wie? Gdybymy odkryli w fortecy jakie artefakty Obcych, wiedzielibymy wiêcej, ale jedynym znaleziskiem by³a sama forteca, stoj¹ca nad brzegiem morza. A to morze
by³o jak z nocnego koszmaru. Na Megalo Kastro jest wiele form ¿ycia, wiêkszoæ z nich paskudna, du¿a i drapie¿na. To m³ody wiat. W³anie przechodzi swój okres mezozoiczny i wszystko tu ma pazury i ³uski. Ale najwiêksza z tutejszych form ¿ycia jest dziêki Bogu jedyna w swoim rodzaju i wystêpuje tylko na Megalo Kastro. W³anie morze. Nie jest to prawdziwe morze, ale jaki przera¿aj¹cy budyñ jasnoró¿owego b³ota, ciep³y, drgaj¹cy, obrzydliwy i o niezmierzonej g³êbi, który rozci¹ga siê na przestrzeni dziesiêciu tysiêcy kilometrów. To morze ¿yje. Nie mam tu na myli tego, ¿e pe³no w nim ¿ywych istot, chodzi o to, ¿e ono samo jest ¿yw¹ istot¹ i to o jakim stopniu inteligencji, choæ chyba doæ niskim, a mo¿e przeciwnie, mo¿e ma inteligencjê geniusza? Myli. Patrzy. Mo¿na dos³ownie obserwowaæ jego procesy mylowe: delikatne zmarszczki na powierzchni s¹ jak pytania, krótkotrwa³e wzburzenie i wêdruj¹ce b¹ble b³otne jak wykrzykniki. Bóg tylko jeden wie, jak dosz³o do ewolucji tej istoty. Jeli wemie siê próbkê do badañ, to jest to tylko wodniste b³oto, które bardzo szybko traci sw¹ temperaturê. Ale to, z czego ta próbka jest pobrana, siêga korzeniami do ciep³ej magmy we wnêtrzu Megalo Kastro, a ramionami do odleg³ych kontynentów, i drwi sobie z niewydarzonych badaczy, a jeli tylko da mu siê szansê, z rozkosz¹ ich po¿re. Wierzcie mi, dobrze wiem, co mówiê. Megalo Kastro jest bogata w z³o¿a wszelkiego rodzaju cennych minera³ów, które na innych, starszych wiatach, zosta³y ju¿ dawno 123
wyczerpane, tote¿ prowadzi tam dzia³alnoæ wiele kompanii wydobywczych. Wiêkszoæ z nich pozyskuje rudy uranu, które osi¹gaj¹ wysok¹ cenê niemal w ka¿dym Uk³adzie S³onecznym, ale niektórzy Romowie na przyk³ad trudni¹ siê wydobyciem jeszcze rzadszych rud: talu, europu, holmu, lutetu. (Ci, którzy rzadko opuszczaj¹ swój ojczysty wiat, zawsze s¹ zdumieni, gdy siê dowiedz¹, ¿e wszystkie planety Galaktyki sk³adaj¹ siê z tej samej w zasadzie grupy pierwiastków. Pewnie wyobra¿aj¹ sobie, ¿e obce wiaty powinny byæ zbudowane z obcych pierwiastków, i ¿e jest co niew³aciwego, czy nawet nudnego, w znajdowaniu na nich ci¹gle tego samego tlenu, wêgla, azotu. Tak, jakby atom z liczb¹ i mas¹ atomow¹ wodoru móg³by byæ czym innym ni¿ wodorem jedynie dlatego, ¿e wystêpuje na innym wiecie. Tylko idiota uwa¿a, ¿e ka¿da planeta ma swój odrêbny uk³ad okresowy, bo przecie¿ istnieje jeden jedyny zestaw podstawowych cegie³ek, z których zbudowany jest Wszechwiat. Chyba nie s¹dzilicie inaczej?). Praca w kopalniach na Megalo Kastro to ciê¿ki kawa³ek chleba, wzi¹wszy pod uwagê gor¹co, wilgoæ, zêbate potwory czaj¹ce siê za kolczastymi krzewami, czêste wybuchy wulkanów, i sporo innych podobnych przyjemnoci, które cechuj¹ tê planetê. Niemniej jest to op³acalny interes, i ca³a planeta dynamicznie siê rozwija, a pieni¹dze swobodnie kr¹¿¹ z kieszeni do kieszeni. Co zreszt¹ czyni ten wiat niezwykle urodzajnym z punktu widzenia ¿ebraka. ¯ebraæ nauczy³ mnie Lanista, mistrz naszej lo¿y. By³ Romem Sinti, w wieku dwudziestu, mo¿e trzydziestu lat, o dziwnie bladej cerze i ch³odnych oczach, wed³ug mnie nienaturalnie szeroko rozstawionych. Umiechasz siê do nich mówi³ mi. Umiech to podstawowa sprawa. Twoje oczy musz¹ b³yszczeæ. Musisz wygl¹daæ zarazem ¿a³onie i prosz¹co. Wyci¹gaj¹c rêkê, musisz ³amaæ ich serca. Zaczyna³em rozumieæ, dlaczego gildia zap³aci³a za mnie tak wysok¹ cenê. Mia³em lni¹ce oczy, umia³em siê umiechaæ, mia³em naturalny urok, by³em sprytny. A jeli nic mi nie dadz¹? spyta³em. Jeli powiedz¹ nie albo potrz¹sn¹ g³ow¹, spojrzysz im prosto w oczy. Umiechniesz siê najpiêkniej jak potrafisz i powiesz anielskim g³osem: Twoja matka sypia z wielb³¹dami, potem za odejdziesz tak spokojnie, jakby pozdrowi³ ich w³anie w najuprzejmiejszy sposób. 124
Podoba³ mi siê pomys³ zostania. Wcale nie obra¿a³ mojego poczucia godnoci. To by³o wyzwanie, techniczne sztuczki. Chcia³em byæ w tym dobry. Na Benga Diab³a, chcia³em byæ najlepszy! Póniej, kiedy zacz¹³em nawiedzaæ Ziemiê, przygl¹da³em siê Romom ze starych czasów i ich ¿ebraniu okiem profesjonalisty. Byli w tym dobrzy. Naprawdê dobrzy. Widywa³em Cyganki na ulicach, jak szepta³y do swoich ma³ych cztero-, piêcioletnich dzieci: Mong, chavo, mong ¿ebrz ch³opcze ¿ebrz. I posy³a³y je miêdzy gaje, aby æwiczy³y swe umiejêtnoci ju¿ od najm³odszych lat. ¯ebractwo uczy ciê nie znaæ strachu. A w ¿yciu Roma strach jest zbêdnym luksusem. To prawda, ¿e odrobina tego uczucia mo¿e daæ ci m¹droæ, ale wiêksza jego iloæ czyni ciê bezradnym. ¯ebractwo jest po¿yteczne tak¿e na inny sposób. Czyni ciê niewidzialnym. Wiêkszoæ ludzi nie chce widzieæ ¿ebraka, bo ten widok powoduje u nich poczucie winy, wstyd za sk¹pstwo, niepokój, i szereg innych negatywnych odczuæ. Wiêc ¿ebrak mo¿e wêdrowaæ w t³umie praktycznie niezauwa¿ony, chyba ¿e sam zdecyduje siê pokazaæ. (Powinienem wam wyjaniæ, ¿e podstawowym zajêciem Gildii ¯ebraków nie by³o bynajmniej ¿ebranie. ¯ebranie pokrywa mniej wiêcej podstawowe wydatki kompanii, ale w³aciwym zajêciem gildii jest szpiegostwo. Wprawdzie gdy przyby³em na Megalo Kastro, nikt mi tego nie wyjani³, ale w miarê up³ywu czasu sta³o siê to dla mnie jasne.) Wreszcie skoñczy³em edukacjê i Lanista wyposa¿y³ mnie w ekwipunek i rekwizyty niezbêdne do wykonywania zawodu. Dosta³em wiêc ¿ebracz¹ miseczkê, do której mo¿na by³o wrzucaæ monety, ale nie mo¿na ich by³o wyj¹æ bez w³¹czania alarmu (tak zreszt¹ g³onego, ¿e str¹ci³by z orbity przelatuj¹c¹ nad planet¹ kometê), dosta³em te¿ oficjalny dokument powiadczaj¹cy, ¿e jestem licencjonowanym ¿ebrakiem, i ¿e wszystkie podarowane mi pieni¹dze zostan¹ wydane na zbo¿ne cele. I jeszcze czerwony szal, który nosz¹ wszyscy ¿ebracy gildii. Widaæ go ju¿ z daleka, dziêki czemu utrzymuj¹ odpowiedni¹ odleg³oæ miêdzy swymi miejscami pracy. Dano mi tak¿e wiêty amulet ma³¹ p³ask¹ tarczê ze srebrzystego metalu, pokryt¹ iskrz¹cymi siê wzorami z jakiej tajemniczej, zmieniaj¹cej odcienie substancji. Mia³em go nosiæ na szyi pod szalem, aby chroni³ przed z³em moj¹ duszê. Nie powiedziano mi natomiast, ¿e rejestruje on wszelkie dwiêki w promieniu oko³o piêciu metrów ode mnie. 125
Teraz ju¿ jeste gotowy, Jakubie owiadczy³ Lanista. Na dworze czeka³ ju¿ samochód, który wczenie rano rozwozi³ wszystkich ¿ebraków po miecie. Lanista delikatnie pchn¹³ mnie w jego kierunku. Odwróci³em siê do niego, a on zrobi³ sekretny znak Romów i mrugn¹³ do mnie. Id powiedzia³. Mong chavo, mong!
5
T
o by³o paskudne miasto. Cha³upy z pogiêtej cyny przemieszanej z purpurow¹ glin¹ wygrzebywan¹ wprost z nie wybrukowanych ulic. Deszcz si¹pi³ przez dwie trzecie dnia, a powietrze by³o tak przes¹czone stêchlizn¹ i grzybem, ¿e mia³o nawet lekko zielonkaw¹ barwê. Za ka¿dym razem, gdy bra³o siê g³êbszy oddech, do gard³a wpada³y jakie bia³e k³aczki czy py³ki. Ale ¿ebra³o siê dobrze. Górnicy wracaj¹c z szychty, prawie zawsze wyci¹gali gotówkê ze swoich kont, i wydawali pieni¹dze na hazard, alkohol, narkotyki i dziwki, jak zawsze od pocz¹tku czasów czynili mê¿czyni w podobnych miastach jak to. Chyba myleli, ¿e zbyt d³ugie trzymanie grosza w kieszeni przynosi pecha. Ale te¿ prawie ka¿dy z nich wrzuci³ parê oboli do pojemnika ma³ego ¿ebrz¹cego ch³opca, a jeli któremu zdarzy³ siê przyp³yw dobrego humoru, potrafi³ wrzuciæ i piêædziesi¹t minim, tetradrachmê, a nawet sestercjê, albo i dwie, jeli akurat trafi³ na nie w sakiewce. I tak to siê sumowa³o. Chocia¿ by³em najm³odszy, najbardziej milutki, a pewnie i najsprytniejszy, by³em te¿ nowy i najmniej dowiadczony, i na pocz¹tku trochê mnie to kosztowa³o. Ka¿dy mia³ swoje terytorium. Oczywicie starsi ch³opcy z gildii obsadzili ju¿ najbardziej obiecuj¹ce strefy. Z tych, co przybyli ze mn¹, wszyscy byli ode mnie starsi od dwóch do piêciu lat i szybko przechwycili dla siebie to, co jeszcze zosta³o. Ja mog³em tylko pa³êtaæ siê gdzie po obrze¿ach miasta, tote¿ na pocz¹tku dobrze by³o, gdy przynosi³em piêæ oboli dziennie. Bardzo siê tym martwi³em, bo czêæ naszych zarobków zbierano na wykupienie nas z niewoli, co nastêpowa³o po zebraniu sumy, jak¹ zap³aci³a za nas gildia. Zarabiaj¹c tak ma³o, by³bym wci¹¿ nie126
wolnikiem jeszcze i za sto lat. Wcale tego nie chcia³em, zreszt¹ gildia równie¿ nie. ¯ebrak, który skoñczy³ dwanacie lat, by³ dla nich bezwartociowy, tote¿ chcieli, abymy siê wykupili póki jeszcze bylimy wydajnymi pracownikami. Zreszt¹ potem czêsto proponowali najlepszym by³ym ¿ebrakom, ju¿ jako wolnym ludziom, zatrudnienie na wy¿szych stopniach hierarchii. Kiedy ju¿ zorientowa³em siê, jak sprawy stoj¹, znalaz³em sobie niszê, w której nie mia³em konkurencji ze strony innych ch³opców. Zamiast nagabywaæ górników, zainteresowa³em siê dziwkami. Ich gildie rz¹dzi³a siê dok³adnie takim samym prawem wykupu jak nasza, ale one mia³y na wykupienie siê co najmniej dziesiêæ lat, tote¿ nie odczuwa³y takiej presji zarabiania i oszczêdzania, jak my. Szybko te¿ zorientowa³em siê, jak ³atwo wyprosiæ u nich jak¹ monetê. Wystarczy³o tylko odwo³aæ siê do ich instynktu macierzyñskiego, pozwoliæ im matkowaæ, a bêd¹ p³aciæ, p³aciæ i p³aciæ. Mój Bo¿e, jaka szkoda, ¿e nie by³em trochê starszy! Spêdza³em wszak ca³e dnie w tych wyperfumowanych ³ó¿kach, pozwala³em tuliæ siê do tych piêknych ko³ysz¹cych siê piersi, ³asi³em siê do ich pulchnych, ozdobionych klejnotami brzuchów. Nawet po tylu latach wci¹¿ wyranie widzê je w swoich wspomnieniach, pamiêtam nawet ich imiona: Mermela, Andriole, Salathastra, Shivelle. Pamiêtam zapach ich cia³, delikatniejsz¹ od jedwabiu skórê na ich udach, te stercz¹ce sutki, pr꿹ce siê i zapraszaj¹ce cia³a. Wszystkie by³y takie piêkne. (Zreszt¹ mo¿e nie a¿ takie piêkne, ale tak je zapamiêta³em, wiêc niech ju¿ bêdzie by³y piêkne.) Pozwala³y mi dotykaæ siê wszêdzie. Chichota³y wtedy, mia³y siê, uwielbia³y to i uwielbia³y mnie. Kiedy pojawiali siê klienci, wymyka³em siê szybko tylnymi drzwiami, chocia¿ niektóre pozwala³y mi zostawaæ w ukryciu za jak¹ kotar¹, sk¹d mog³em wys³uchiwaæ tych wszystkich pieszczot i jêków. Czêsto te¿ udawa³o mi siê patrzeæ, wiêc wiele siê nauczy³em w bardzo m³odym wieku, a do mojej ¿ebraczej miseczki wci¹¿ spada³y obole i tetradrachmy, a czasem nawet i piêæ sestercji wiec¹cych wszystkimi kolorami têczy. W dzielnicy domów publicznych sta³em siê prawdziw¹ maskotk¹, zabawk¹. Niektóre z m³odszych dziewczyn, tych trzynasto-, czternastoletnich, bardzo chêtnie udzieli³yby mi bezporednich korepetycji w sztuce kochania, ale mia³em wtedy zaledwie siedem lat; by³oby to wiêc nie tylko niemoralne, ale te¿ po prostu obie strony traci³yby czas. Zadowala³y mnie wiêc obserwacje i p³yn¹ce z nich nauki
przynajmniej przez nastêpnych kilka lat. 127
Ale zarabia³em mnóstwo! Bywa³y takie dnie, ¿e ledwie mog³em dotargaæ mój pojemnik do lo¿y, tak by³ nabity monetami. (Mój amulet by³ tak¿e nabity jêkami tych wszystkich dziwek. Wtedy jeszcze nie wiedzia³em, ¿e starsi cz³onkowie lo¿y te¿ s¹ czym w rodzaju górników, ¿e ca³ymi nocami dr¹¿¹ nasze tamy, przes³uchuj¹c ka¿dy dwiêk i s³owo w poszukiwaniu informacji, za które im p³acono, jak chocia¿by to, czy górnicy nie oszukuj¹ aby swych pracodawców nie ujawniaj¹c im najbogatszych z³ó¿ kruszców.) W krótkim czasie sta³em siê najjaniejsz¹ gwiazd¹ gildii, ¿ebrakiem numer jeden. Mog³em siê o tym przekonaæ po pe³nym szacunku i ciep³a traktowaniu ze strony Lanisty i innych starszych, oraz niechêci i ch³odzie ze strony braci ¿ebraków. Nie wzrusza³o mnie to. Kiedy jednak Sphinx, mój kompan z pokoju, chcia³ wkrêciæ siê na moje burdelowe terytorium, wzi¹³em go na bok i st³uk³em do krwi. Mia³em wtedy osiem lat, a on jedenacie, ale zale¿a³o mi bardzo na mojej dobrze zapowiadaj¹cej siê karierze. Mniej wiêcej w tym czasie zaczê³y mnie regularnie nawiedzaæ duchy. To by³o jeszcze bardziej podniecaj¹ce ni¿ te ³ó¿kowe gierki z moimi przyjació³kami dziwkami. Nawet bardziej podniecaj¹ce ni¿ zdarzaj¹cy siê od czasu do czasu atak jakiego gigantycznego gada, który zdo³a³ sforsowaæ pole si³owe wokó³ miasta. Niewiele wiedzia³em wtedy o nawiedzaniu. Owszem, by³ ten duch staruchy w moim wczesnym dzieciñstwie, ale nigdy nikomu o nim nie wspomnia³em. Potem, kiedy by³em trochê starszy, us³ysza³em co nieco o nawiedzaniu od ojca, który zawsze bardzo siê stara³ przygotowaæ mnie do wszelkich niespodzianek i zakrêtów przysz³ego ¿ycia. Wtedy te¿ dopiero domyli³em siê, ¿e ta stara kobieta pojawiaj¹ca mi siê w dzieciñstwie, by³a duchem. Ale chocia¿ odwiedzi³a mnie piêæ, szeæ razy kiedy jeszcze by³em bardzo ma³y, od czasu gdy opuci³em Vietoris, nigdy siê to ju¿ nie zdarzy³o. Tak wiêc by³em zdumiony, gdy na Megalo Kastro duchy znów zaczê³y do mnie przychodziæ. To jest co, co tylko Romowie potrafi¹ robiæ tak powiedzia³ mi niegdy ojciec. Zreszt¹ nie ka¿dy Rom to potrafi, bo wymaga to praktyki i silnej woli, a przede wszystkim od urodzenia musisz mieæ w sobie moc. Moc, by opuciæ swe cia³o, by oddzieliæ siê od niego i wêdrowaæ przez czas i przestrzeñ. Kiedy duch odwiedzi³ mnie po raz pierwszy, by³em pewien, ¿e to mój ojciec. Pojawi³ siê tu¿ ko³o mnie: wielki, potê¿nie zbudowany, o wiec¹cych oczach, czarnych w¹sach. Mimo ¿e by³ niemate128
rialny, wydawa³ siê taki solidny. Otacza³a go aura, i jego miech donony, brzmi¹cy jak grzmot wodospadów z mglistych gór Darma Barma, której niebosk³on przecinaj¹ ca³ymi dniami wietliste b³yskawice. Byli wtedy ze mn¹ Anxur i Focale, ale im duch siê nie pokaza³. Nie s³yszeli te¿ jego zadziwiaj¹cego miechu. Wygl¹da³ jak mój ojciec, ale co mi w nim nie pasowa³o. Jego twarz by³a troszkê inna. Oczywicie, ¿e tak. Bo ten duch nie by³ moim ojcem, to by³em ja sam. Ale tego mi nie powiedzia³. Tylko siê umiecha³, dotkn¹³ mojego ramienia i mówi³ co w rodzaju: A tu jeste, Jakubie. Ale¿ ty roniesz i jak dobrze siê rozwijasz. Trzymaj siê ch³opcze. Wszystko idzie w dobrym kierunku! Ten duch pojawia³ siê trzy cztery razy w roku, i za ka¿dym razem mówi³ mniej wiêcej to samo. Czasem widywa³em te¿ dwa inne duchy, m³odego mê¿czyzny i przepiêknej kobiety. Tych dwoje nigdy siê do mnie nie odzywa³o. Po prostu wpatrywali siê we mnie i wpatrywali, jakbym by³ jak¹ ciekawostk¹ przyrodnicz¹. Nie mia³em najmniejszego pojêcia, kim s¹ i mia³o min¹æ wiele czasu, nim siê dowiedzia³em. Ale lubi³em te ich nieregularne wizyty. Odbiera³em w ich obecnoci jakie uczucie ciep³a i bezpieczeñstwa. Mo¿e myla³em o nich jak o moich anio³ach stró¿ach. No i mo¿e nimi byli. Te pierwszych kilka lat na Megalo Kastro to by³y dobre lata. Ros³em szybko i stawa³em siê coraz sprytniejszy. Odk³ada³em pieni¹dze, ¿eby na wykupiæ siê. Mia³em mia³e plany odzyskania wolnoci nim skoñczê dziesiêæ lat. Potem zamierza³em udaæ siê na Vietoris, ju¿ jako wolny cz³owiek, by pracowaæ w stoczni u boku ojca. Ale potem nagle wszystko zaczê³o siê zmieniaæ. Bardzo szybko, i zdecydowanie na gorsze. Po pierwsze zasz³y pewne zmiany na najwy¿szych szczeblach w³adz gildii. Najwyraniej takie panowa³y tu zwyczaje. Nie pozwalano nikomu osi¹gn¹æ zbyt potê¿nej pozycji. Generalny zarz¹dca zosta³ przeniesiony na inn¹ planetê, a do nas przyby³ nowy cz³owiek z jednego ze wiatów Haj Qaldun, potem zmieniono tak¿e dyscyplinatora, a wkrótce po nim kap³ana. Z oryginalnego sk³adu oficerów gildii pozosta³ jeszcze tylko mistrz lo¿y Lanista, jedyny Rom we w³adzach i mój szczególny sojusznik. Kiedy tak¿e i on wyjecha³ nagle, poczu³em siê bardzo samotny. Zw³aszcza ¿e nowi oficerowie nieoczekiwanie poddali nas zadziwiaj¹co okrutnemu regulaminowi. Nigdy siê nie dowiedzia³em czy zarz¹dzili te reformy, bo przysz³y rozkazy od Wysokiej Rady, aby zmniejszyæ koszty funkcjono9 Czas trzeciego wiatru
129
wania ló¿, czy te¿ po prostu wynika³o to z ich z³ej woli. Mo¿e z obu tych powodów naraz? Doæ, ¿e mniej wiêcej w tydzieñ po wyjedzie Lanisty zakomunikowano nam, ¿e od tej pory nasz osobisty udzia³ w codziennych zarobkach bêdzie zmniejszony do jednej pi¹tej poprzedniej wielkoci. W dodatku mia³o to obowi¹zywaæ wstecz, o osiemnacie miesiêcy! Ponadto wyd³u¿ono nam godziny ¿ebrania oraz zawiadomiono nas, ¿e musimy wnosiæ dziesiêæ oboli dziennie jako zap³atê za posi³ki, które dot¹d by³y wydawane przez lo¿ê za darmo. Przy okazji nast¹pi³ zdecydowany spadek zarówno ich jakoci, jak i iloci
mimo ¿e nigdy nie by³y to przecie¿ frykasy. ¯adne z tych zarz¹dzeñ nie mia³o moim zdaniem wiêkszego sensu. No bo, w jaki sposób do zwiêkszenia dochodów mo¿e przyczyniæ siê g³odzenie pracowników. Natomiast praktyczne uniemo¿liwienie wykupienia siê z niewoli nie tylko by³o sprzeczne z celem gildii, która chcia³a siê nas pozbyæ zanim skoñczymy dwanacie lat, ale te¿ ca³kowicie pozbawi³o nas bodców do nape³niania monetami naszych ¿ebraczych miseczek. (Oczywicie g³ównym ród³em dochodów gildii nie by³y monety, które wy¿ebralimy, lecz informacje, które przy tym nagrywalimy. Niemniej nasze zarobki wyranie spad³y.) Najlepsze wyt³umaczenie dla takiego postêpowania, jakie mogê znaleæ teraz, to próba pokazania nam, jak niewiele znaczymy i jak niewiele potrafimy zrobiæ dla uzyskania wolnoci, co stanowi³o pretekst do odsprzedania nas w kolejn¹ niewolê. Paskudna to polityka, ale historia ludzkoci pe³na jest takich rzeczy. Pytacie, czy protestowalimy? A w jakim celu? I w jaki sposób? Bylimy w koñcu niewolnikami. Wci¹¿ tak wiele radoci sprawia³a mi praca miêdzy moimi lubie¿nymi przyjació³kami (a mia³em ju¿ wtedy dziesiêæ lat, wiêc ka¿dego dnia poznawa³em nowe s³odkie tajemnice ¿ycia), ¿e pocz¹tkowo nie bardzo przej¹³em siê tymi zmianami. Ale ros³em szybko i przy tych nowych racjach ¿ywnociowych czu³em siê wci¹¿ g³odny, a to powoli doprowadza³o mnie do furii. Potem, pod koniec miesi¹ca, dokona³em pewnych obliczeñ i odkry³em, ¿e jestem beznadziejnie daleko od wolnoci, powrotu na Vietoris, do rodziny i ojca. Kiedy wiêc moi kompani zaczêli agitowaæ i konspirowaæ, poczu³em, ¿e mam wielk¹ ochotê przy³¹czyæ siê do nich. Przywódc¹ by³ Focale. To by³ ten wysoki ch³opak o p³askiej twarzy, który pierwszego dnia naszej podró¿y na Megalo Kastro pyta³ mnie, za jak¹ cenê zosta³em kupiony. Wtedy go nie lubi³em. Potem jako siê zaprzyjanilimy. By³ teraz o wiele wy¿szy ni¿ wtedy, i tak¿e o wiele brzydszy, mia³ dziwne rysy twarzy i ma³e, rozmyte oczka. 130
Musimy uciec powiedzia³ pewnego dnia, gdy bylimy w ³ani. Poniewa¿ w ³ani nie nosilimy amuletów, jego s³owa nie mog³y byæ nagrane. Nie zdo³aj¹ nas zatrzymaæ. Dostaniemy siê do portu i przekradniemy na jeden z odlatuj¹cych statków. To by³ oczywicie bardzo g³upi plan, ale pamiêtajcie, ¿e bylimy wtedy tylko dzieæmi. Jednak spróbowalimy, i to nie raz, lecz cztery razy. Wymykalimy siê z lo¿y i szlimy przez miasto do portu, by dostaæ siê na statek. £apano nas za ka¿dym razem. Stra¿nicy nagle wyrastali ze wszystkich stron, ich ciê¿kie rêce opada³y na nasze ramiona, potem nastêpowa³y kopniaki i bicie, a wreszcie kilka dni o chlebie i wodzie. Tak by³o za ka¿dym razem. Nie mielimy najmniejszych szans. W naszych amuletach znajdowa³y siê czipy transmisyjne, które ca³y czas podawa³y nasz¹ aktualn¹ pozycjê, ale tego oczywicie nie wiedzielimy. Najdalej pozwolono nam dotrzeæ do miejsca, sk¹d ju¿ widzielimy port. Patrzylimy na wielki, startuj¹cy statek, i staralimy siê odgadn¹æ, na jaki wiat mo¿e zmierzaæ. Na Galgalê! krzykn¹³ Focale. Tam wszystko jest ze z³ota! Nie. Na Marajo szepn¹³ Anxur. Tam na pustyni piasek b³yszczy jak diamenty. Sphinx mówi³ o migocz¹cych gêstych lasach na Estrilidis, gdzie ¿yj¹ koty o dwóch ogonach. I wtedy w³anie pojawili siê stra¿nicy, pochwycili nas i tak st³ukli, ¿e b³agalimy o litoæ. To by³a nasza trzecia próba. Nigdy wiêcej nie zobaczy³em ju¿ Focalea. S¹dzilimy, ¿e zosta³ sprzedany na inn¹ planetê, bo te¿ faktycznie to on sprawia³ najwiêcej k³opotów ca³ej lo¿y. Ale mimo ¿e go zabrak³o, postanowilimy próbowaæ dalej. Ja nawet bardziej ni¿ pozostali. Zaj¹³em jego miejsce przywódcy, chocia¿ by³em jednym z najm³odszych. Po prostu niewola, która przez pierwszych parê lat wydawa³a mi siê komfortowym wypoczynkiem, teraz sta³a siê nieznonym ciê¿arem. Ca³y czas chodzi³em pe³en furii. Wrêcz kipia³em z gniewu i zniecierpliwienia. Dlaczego mia³em spêdzaæ dzieciñstwo na tym ¿a³osnym, wilgotnym wiecie, ¿ywi¹c siê czerstwym chlebem i ¿ebrz¹c w nêdznych burdelach o parê drobnych monet? Ca³e dnie i noce spêdza³em teraz na snuciu planów ucieczki. Wêdruj¹c po miecie, uwa¿nie przypatrywa³em siê labiryntom uliczek i przejæ, wybieraj¹c drogê, któr¹ zdo³am wymkn¹æ siê stra¿nikom. 131
Liczy³em na pomoc moich przyjació³ek dziwek. Mia³em zamiar chowaæ siê w ich ³ó¿kach, pod ich spódnicami, kluczyæ po miecie, a¿ wreszcie dotrê do miejsca, z którego móg³bym siê wyrwaæ na wolnoæ. Potem musia³bym stawiæ czo³o pazurom i dziobom potworów czyhaj¹cych w d¿ungli, ale mia³em ju¿ gotowy plan. Chcia³em udaæ siê na zachód, w kierunku przeciwnym do portu, i schroniæ siê na jaki czas w nadmorskiej fortecy. Tego nie mogli siê spodziewaæ. Powinni uwa¿aæ, ¿e bêdê siê ba³ tam wejæ. Ka¿dy siê ba³. Ale ja by³em Romem. Dlaczego mia³bym siê obawiaæ kupy starych g³azów? Postanowi³em ukrywaæ siê tam na tyle d³ugo, by uznano, ¿e zosta³em po¿arty przez jakiego dzikiego stwora, i dopiero potem przekraæ siê do portu, omijaj¹c w ogóle miasto. Po dotarciu za do portu, zwróci³bym siê o pomoc do pierwszego napotkanego Roma, i to by³by koniec mojej niewoli. Tak przynajmniej to sobie planowa³em. Schwytali mnie zanim jeszcze wydosta³em siê z miasta, i tym razem bili mnie bez litoci. Myla³em, ¿e po³ami¹ mi wszystkie koci i pewnie tak by siê sta³o, gdyby nie fakt, ¿e by³em m³ody i giêtki. Potem zawleczono mnie przed oblicze dyscyplinatora. Ten ponury, zimny jak lód mê¿czyzna przyjrza³ mi siê uwa¿nie, a potem zwróci³ siê do mistrza lo¿y: Który to ju¿ raz? Czwarty? Sk¹d wziêlimy takiego miecia? Zróbcie z nim to samo, co z tamtym. Z tym brzydkim. A wiêc wyl¹ mnie w to samo miejsce, gdzie wys³ali Focalea. Nie obchodzi³o mnie to. Nigdzie nie mog³o byæ gorzej ni¿ w lo¿y. Jeden z cenzorów gildii, barczysty olbrzym o nalanej czerwonej twarzy, kaza³ mi wsi¹æ do pojazdu l¹dowego i pojechalimy na pó³noc, a potem na wschód. Podró¿ trwa³a mo¿e z pó³torej godziny. By³ upalny dzieñ, i s³oñce pra¿y³o nas bez litoci swymi zielonkawymi promieniami. Po pewnym czasie zobaczy³em czarne kszta³ty antycznej fortecy, wy³aniaj¹ce siê na horyzoncie. Mimo wczeniejszych odwa¿nych planów, z trudem wci¹gn¹³em powietrze i cofn¹³em siê odruchowo w fotelu. Dlaczego jechalimy TAM? Ale to nie forteca by³a naszym celem. Cenzor skrêci³ w boczn¹ dró¿kê i pojecha³ w stronê morza. Wkrótce potem zatrzymalimy siê, a on kaza³ mi wysi¹æ. Droga bieg³a wzd³u¿ krawêdzi wysokiego klifu, uformowanego z jakiego miêkkiego zielonego minera³u, moc132
no zreszt¹ popêkanego przy brzegach. Morze rozpociera³o siê jakie dwadziecia, trzydzieci metrów ni¿ej. Spojrza³em w dó³. Nigdy dot¹d nie patrzy³em z tak bliska na morze Megalo Kastro. Zupe³nie nie kojarzy³o mi siê z wod¹. By³o ró¿owe i galaretowate, jak jaki obrzydliwy budyñ i silnie parowa³o. Jego powierzchnia wydawa³a siê chropowata, jakby kto posypa³ j¹ ¿wirem. Nie by³o te¿ ani ladu pr¹dów czy falowania. By³o niemal nieruchome, choæ zarazem odnosi³o siê wra¿enie, ¿e bezustannie napiera na l¹d. Drga³o delikatnie, jak galareta, któr¹ kto potrz¹sn¹³. Cenzor chwyci³ mój amulet i zerwa³ mi go z szyi. Nie bêdziesz ju¿ go wiêcej potrzebowa³, ma³y Romie. Zrozumia³em, co siê zaraz stanie i próbowa³em uciec. Ale on by³ szybki. Chwyci³ mnie wpó³ i uniós³ nad g³owê jednym p³ynnym ruchem, a potem cisn¹³ daleko przed siebie, prosto w to z³owrogie morze.
6
J
u¿ po mnie. By³em tego pewny. Jeli nawet nie skrêcê karku uderzaj¹c o powierzchniê morza, w jednej chwili zostanê przez nie po¿arty. Lecia³em pionowo w dó³, wrzeszcza³em i umiera³em ze strachu. Wiedzia³em, ¿e nadszed³ mój koniec. Ca³e lata wys³uchiwa³em przera¿aj¹cych opowieci o tym morzu, o tym, ¿e jest to jeden wielki, ¿ywy organizm, rozci¹gaj¹cy siê na przestrzeni tysiêcy kilometrów, a jego g³êbokoci nikt jeszcze nie zmierzy³. Po¿era³ l¹dowe istoty, które wpad³y w jego toñ, czasami nawet sam uderza³ w l¹d gronymi falami, próbuj¹c chwytaæ nieostro¿ne ofiary. Lecia³em d³ugo, co najmniej godzinê, tak mi siê przynajmniej zdawa³o, tak d³ugo, ¿e nawet moje przera¿enie zaczê³o stopniowo przeradzaæ siê w oczekiwanie na to, co nast¹pi potem. Poczu³em zbli¿aj¹ce siê ciep³o cieczy oraz jej dziwny zapach ciê¿ki, s³odki. Wcale nie by³ niemi³y. Uderzy³ we mnie lekki podmuch ciep³ego wiatru. Pomyla³em jeszcze o ojcu, o mojej siostrze Tereinie
i o tej okr¹glutkiej ma³ej dziwce Salathastrze. Potem wpad³em do morza. Mimo olbrzymiej wysokoci, z jakiej spada³em, l¹dowanie by³o miêkkie i przyjemne. Wydawa³o mi siê, ¿e morze unosi siê, chwyta 133
mnie w locie i wci¹ga w g³¹b. Teraz spoczywa³em w ciszy pod jego powierzchni¹, otoczony gêst¹, dziwn¹ ciecz¹. Nie mia³em nawet drgn¹æ, ani walczyæ o oddech. A wiêc tak to jest umrzeæ? Co za spokój. P³yn¹³em, a raczej dryfowa³em. Morze mnie nios³o. Czu³em, jak moje ubranie siê rozpuszcza. Prawdopodobnie to samo mia³o staæ siê z moj¹ skór¹ i cia³em, wkrótce ju¿ bêdê tylko nagim szkieletem po³yskuj¹cym w ciep³ym ró¿owym bagnie. Mia³em zamkniête oczy. Czu³em dotkniêcia cieczy wszêdzie, na barkach, brzuchu, udach, niewidzialne wij¹ce siê wê¿e lizga³y siê po ca³ym moim ciele. W³aciwie by³o mi przyjemnie. S³ysza³em te¿ ciche odg³osy ssania i mlaskania, bulgotanie, szelesty i syczenie. Roz³o¿y³em ramiona i poczu³em, ¿e jedn¹ rêk¹ mogê dotkn¹æ znajomego brzegu, a drug¹ wybrze¿a kontynentu odleg³ego o dziesiêæ tysiêcy kilometrów. Moje nogi, wyci¹gniête do do³u, dotyka³y samego rdzenia planety, miejsc, gdzie pod skorup¹ ska³ aktywne wci¹¿ wulkany tryska³y ognist¹ law¹. Jestem trawiony, przebieg³o mi przez g³owê. Stajê siê czêci¹ tej cieczy. Nic mnie to ju¿ nie obchodzi³o. By³em martwy. Uwielbia³em to morze. Pragn¹³em, by mnie po¿ar³o, wch³onê³o. Chcia³em staæ siê jego cz¹stk¹. I wtedy us³ysza³em niski g³os: Jakubie, p³yñ! P³yn¹æ? Dok¹d? Do brzegu. To co nie mo¿e ciê zatrzymaæ. To mnie po¿era. Po¿re, jeli mu na to pozwolisz. Ale czemu mia³by tak zrobiæ? Kim jeste? Jakubie, otwórz oczy. Nie uczyni³em tego. Dryfowa³em dalej. By³o mi ciep³o, bezpiecznie, zapada³em w sen. Jakubie! To znowu ten sam g³os. Nalegaj¹cy. Obud siê! Obud siê, ty tchórzu! To podzia³a³o. Tchórzu? Ja? S³ysza³e. Dlaczego? Bo zaprzedajesz tej rzeczy ca³e swoje ¿ycie, i to za kiepsk¹ cenê. Boisz siê ¿yæ? Boisz siê dokonaæ tych wszystkich wielkich rzeczy, które przeznaczy³ ci los? 134
Otworzy³em oczy. Naoko³o widzia³em tylko ró¿owy chaos, a jednak zobaczy³em, ¿e nade mn¹ unosi siê duch, otoczony wietlist¹, migocz¹c¹ z³otem aur¹. B³yszcz¹ce oczy, czarne w¹sy
niemal jak twarz mojego ojca
niemal. To nie by³ mój ojciec, lecz kto bardzo bliski, kto, kogo zna³em, kto by³ mi bli¿szy ni¿ ojciec. By³ rozgniewany, ale teraz zaczyna³ siê umiechaæ. Jakubie szepn¹³. P³yñ. Musisz. mieræ nie jest ci przeznaczona ju¿ teraz. A kiedy, ojcze. Nie jestem twoim ojcem. Czego ode mnie chcesz? P³yñ. Jak? Podnie lew¹ rêkê. Dobrze. Teraz drug¹. Kopnij. Nog¹. Jeszcze raz. Dobrze. Jakubie, noga. Noga. Wiruj¹ce smugi morza tañczy³y wokó³ mnie jak wê¿e wij¹ce siê na swych ogonach. Co wdziera³o mi siê do ust, oczu, uszu. Opasywa³o mi gard³o. Otacza³o moje genitalia
poczu³em erekcjê
delikatnie g³adzi³o moje uda i biodra
wszechobecny wilgotny, ciep³y dotyk. A jednak oczy trzyma³em wci¹¿ otwarte. Kolory migota³y jasnymi barwami i widzia³em odleg³y brzeg ciemn¹ liniê na horyzoncie. Duch wci¹¿ by³ przy mnie, jego jasne spojrzenie dodawa³o mi odwagi. Ale nie powiedzia³ ju¿ ani s³owa. Od czasu do czasu jednak, gdy uderza³em rêk¹ lub nog¹ szczególnie silnie, s³ysza³em jego odleg³y miech. Teraz dostrzeg³em te¿ inne duchy, piêæ, szeæ, tuzin
i znów ta przepiêkna kobieta. Kiwa³a na mnie, zachêca³a do wysi³ku. Wokó³ unosi³y siê odbicia ludzi, ca³e ich t³umy, w bogatych szatach, b³yszcz¹cych sukniach, nieznane planety, przera¿aj¹ce rytua³y. Czy to morze zsy³a³o te wizje, czy te¿ mój duch opiekuñczy? P³yñ, Jakubie! P³yñ! To by³a prawdziwa walka. Tak bardzo pragn¹³em odpocz¹æ, poddaæ siê morzu, zag³êbiæ siê w jego wielkie, gor¹ce cia³o. Wielka Matka. Ale duch nie pozwala³. P³yñ! nalega³. P³yñ! P³yñ! P³yñ! Wiêc p³yn¹³em. Odkry³em, jak czerpaæ energiê z morza. Wyci¹gaæ j¹ z niego, zamiast pozwalaæ, by ono absorbowa³o j¹ ze mnie, i p³yn¹³em teraz ku brzegowi, uderzaj¹c rêkami i nogami coraz silniej. Nie spocz¹³em ani na chwilê. Nie s³ab³em. Z ka¿dym uderzeniem stawa³em siê mocniejszy. Jak mog³em nawet dopuszczaæ do siebie myl o mier135
ci? Tak wiele jeszcze mia³em do zrobienia. Wzywa³o mnie ¿ycie. P³yñ, Jakubie! ¯yj, Jakubie! Na brzegu morza zobaczy³em gigantyczne drzewo. Jego korzenie zanurza³y siê g³êboko w toni, a pieñ, bia³a kolumna ozdobiona pasami jasnej purpury, wystrzeliwa³ dumnie w górê na ponad setkê metrów. Drzewo nie mia³o na pniu ¿adnych konarów, dopiero olbrzymi¹ koronê na samym szczycie. Mylê, ¿e by³o tworem morza. Jego wielka korona, rozpocieraj¹ca siê jak parasol nad toni¹ i okrywaj¹ca j¹ b³êkitnawym cieniem, podlega³a ci¹g³ym metamorfozom. Pojawia³y siê tam oczy, twarze, wij¹ce siê wê¿e, d³ugie b³yszcz¹ce licie, bij¹ce powietrze skrzyd³a, ch³odne jêzyki p³omieni, a wszystko to zmienia³o siê, wirowa³o, drga³o, znika³o i odchodzi³o w niebyt. Przez moment zda³o mi siê, ¿e rozpozna³em jedn¹ z twarzy, Focalea, ale i ona rozp³ynê³a siê tak szybko, ¿e nie mog³em mieæ ¿adnej pewnoci. To drzewo oznacza³o dla mnie ¿ycie. Drga³o i kipia³o energi¹ ci¹g³ej zmiany, jak¹ jest ¿ycie. I pop³yn¹³em ku niemu. Wiedzia³em, ¿e jest moim schronieniem. S³ysza³em jego zew, i kiedy dop³yn¹³em do niego, ja równie¿ rozpocz¹³em swoj¹ pieñ. Jego spl¹tane korzenie wychyla³y siê z toni. Chwyci³em jeden z nich i przywar³em do niego, gramoli³em siê po jego liskiej powierzchni, a¿ wreszcie wychyn¹³em ca³kowicie z ró¿owej cieczy. Potem le¿a³em chwilê bez ruchu, oddychaj¹c ciê¿ko. Wreszcie wsta³em i przeszed³em po w¹skim korzeniu. Dotar³em do pnia i obj¹³em go, rozpocieraj¹c ramiona tak szeroko, jak tylko mog³em, co zreszt¹ wystarczy³o mo¿e na otoczenie drobnej czêci obwodu pnia. Dotar³em na brzeg. By³em jednak nagi, a moja skóra wci¹¿ parowa³a ciep³em morza. Ale nie ba³em siê niczego. Czu³em siê jak nowo narodzony. ¯ycie, które w³anie wychynê³o z morza. I ruszy³em w drogê nagi pod p³aszczem gwiedzistego nieba, nie dbaj¹c o to, czy bêdê musia³ przemierzyæ tak pó³ wiata. Wêdrowa³em wiele dni i ¿adna ¿ywa istota mnie nie niepokoi³a. Tylko raz podobne do ptaka stworzenie, o rozpiêtoci skrzyde³ wiêkszej ni¿ spory dom, przemknê³o wysoko nade mn¹, a ja znalaz³em siê w zasiêgu jego purpurowego cienia. Czasem te¿ widywa³em znajome duchy. A¿ wreszcie doszed³em do miejsca, gdzie rozdarto pokrywê planety, a olbrzymie ramiona ciemnych maszyn unosi³y siê i opada³y, siêgaj¹c w jej wnêtrznoci i wysy³aj¹c w powietrze bia³¹ parê i ciemne gejzery b³ota. Obok maszyn sta³o kilku mê¿czyzn, i jeden z nich wskazywa³ na mnie. 136
Podszed³em do nich i zobaczy³em rozemian¹ twarz Roma. Sariszan, kuzynie pozdrowi³em go w naszej mowie. Jestem zbieg³ym niewolnikiem i szukam schronienia, gdy¿ moi panowie traktowali mnie le. Czu³em wewnêtrzny spokój i si³ê, bo w morzu sta³em siê mê¿czyzn¹.
7
M
iejsce, do którego dotar³em, by³o odkrywk¹, z której Romowie wydobywali rzadkie minera³y. Nakarmili mnie i odziali. Spêdzi³em z nimi jaki czas, a potem wsadzili mnie na statek, który zmierza³ do ramienia Galaktyki zwanego Jerusalem Spill, gdzie gêsto by³o od zamieszkanych wiatów, znajduj¹cych siê blisko siebie. Gdybym tylko móg³, uda³bym siê do domu na Vietoris, ale nikt z tutejszych górników nigdy nie s³ysza³ o tej planecie, a kiedy pewnej nocy stara³em siê im pokazaæ, w której czêci nieba le¿y, wcale zreszt¹ nie mam pewnoci czy nie pomyli³em wtedy zupe³nie kierunków, powiedzieli mi, ¿e statki z Megalo Kastro nigdy tam nie lataj¹. Pewnie tak by³o. Zreszt¹ i tak dobrze siê sta³o, ¿e polecia³em w³anie tam, gdzie polecia³em, bo tak w³anie by³o mi przeznaczone. Bogowie zadecydowali, ¿e rozdzia³ mojego ¿ycia zwany Vietoris zakoñczy³ siê nieodwo³alnie. Statek, na którym siê znalaz³em, by³ frachtowcem trzeciej klasy z kapitanem gajo, ale pilot i ca³a reszta za³ogi to byli Romowie. Szybko odkryli, ¿e ja te¿ jestem Romem, i od tej pory spêdza³em wiêkszoæ czasu w kabinie skoków, przypatruj¹c siê, jak przygotowuj¹ statek do podprzestrzennej podró¿y. Raz nawet pozwolili mi tam zostaæ w momencie samego skoku, gdy pilot bra³ w rêce podprzestrzenne stery i ³¹czy³ w³asn¹ duszê z dusz¹ statku, posy³aj¹c go w skok odleg³y o ca³e lata wietlne. Obserwowa³em jego twarz, gdy dokonywa³ tej niezwyk³ej rzeczy, której potrafili dokonaæ tylko Romowie. Widzia³em maluj¹c¹ siê na niej ekstazê i nag³e piêkno, które pojawi³o siê na tej raczej brzydkiej twarzy. I wtedy poczu³em, jak rodzi siê we mnie rozpalaj¹ce dusze pragnienie, by samemu kiedy 137
chwyciæ za stery, po³¹czyæ siê w jednoæ ze statkiem, i byæ jednym z tych pilotów mkn¹cych poród niezmierzonej pustki. Mój ojciec pracuje przy statkach kosmicznych powiedzia³em. Pewnie go znacie. Nazywa siê Romano Nirano. Naprawia statki, które przybywaj¹ na Vietoris. Ale oni nigdy nie s³yszeli o Romano Nirano, tak jak nigdy nie s³yszeli o Vietoris. Jednak, poniewa¿ mnie lubili, w³¹czyli ciemne kule gwiezdnych ekranów; na ich wiruj¹cych powierzchniach jarzy³y siê wszystkie gwiazdy Galaktyki. Starali siê znaleæ Vietoris, a okaza³o siê to niemo¿liwe, bo nie potrafi³em im powiedzieæ, jak nazywa siê s³oñce uk³adu. Dla mnie to by³o zawsze po prostu s³oñce, ale im to nie dawa³o ¿adnej wskazówki. A¿ wreszcie w wielkich atlasach planetarnych zlokalizowali Vietoris, i pokazali mi j¹ na gwiezdnym ekranie. By³a w odleg³ym, nic nieznacz¹cym zak¹tku Galaktyki, a my oddalalimy siê od niej z ka¿dym skokiem. Nie mia³em ju¿ wróciæ do domu. Zasmuci³o mnie te¿, ¿e ¿aden z tych Romów nie s³ysza³ o moim ojcu, a zdawa³o mi siê, ¿e jego imiê jest s³awne w ca³ym Wszechwiecie. Ch³opcze, tutaj wysi¹dziesz powiedzia³ pilot. Siêgn¹³ po wskanik i dotkn¹³ jednego z uk³adów w Jeruslaem Spill, gdzie piêæ zamieszkanych planet obiega³o wielkie b³êkitne s³oñce. Jest tam wielu Romów, ale poza tymi wiatami nie znajdziesz nikogo ze swojej rasy. Tak w³anie dotar³em na królewsk¹ planetê Nabomba Zom, gdzie mia³em mieszkaæ w pa³acu Loiza la Vakako, który sta³ siê dla mnie drugim ojcem, a nawet kim znacznie wiêcej ni¿ ojcem. Gdy tam przyby³em mia³em dwanacie, mo¿e trzynacie lat. To na Nabomba Zom dojrza³em i rozkwit³em. To na Nabomba Zom zosta³em tym, kim mia³em zostaæ.
8
L
oiz la Vakako by³ Romem Lowara. S³yn¹³ z wielkiego bogactwa i legendarnego wprost sprytu. Lowara zawsze byli dobrzy w gromadzeniu pieniêdzy, a ich spryt jest powszechnie znany. Nale¿a³a do niego ca³a planeta Nabomba Zom, jak równie¿ czternacie z jej dwu138
dziestu ksiê¿yców. Rz¹dzi³ tym wielkim dominium, a tak¿e Kompani¹ kilku tysiêcy Romów jak dawny cygañski król, bez taniej pompy i g³upiej pretensjonalnoci, ale w³adzê dzier¿y³ pewnie i z wielk¹ si³¹. O wiele póniej, kiedy by³em królem, w znacznym stopniu wzorowa³em swój styl rz¹dów na tym, czego nauczy³em siê od Loiza la Vakako. Przynajmniej jeli chodzi o zewnêtrzne symptomy w³adzy. Oczywicie znacznie siê od siebie ró¿nilimy. On by³ prawdziwym arystokrat¹, ch³odnym, opanowanym, a ja
no, ja jestem inny. W³adczy tak, ale ch³odny w najmniejszym stopniu. Pamiêtam, ¿e w dniu, kiedy zetknêlimy siê po raz pierwszy, by³em ca³y od stóp do g³ów pokryty karmazynowymi odchodami limaków salizonga. Mój przyjaciel pilot wysadzi³ mnie wtedy w porcie Nabomba Zom jako czêæ ³adunku z narzêdziami rolniczymi. Na licie ³adunku by³y traktory, obrotowe spryskiwacze, ¿niwiarki naziemne i jeden robot rolniczy klasy Jakub, model humanoidalny, 1/2 standardowego rozmiaru, wersja rozwojowa, o w³asnym napêdzie. Sta³em miêdzy tymi wszystkimi skrzyniami, a przy uchu dynda³ mi odpowiedni dokument przewozowy. Celnik przygl¹da³ mi siê przez d³ug¹ chwilê i w koñcu powiedzia³: Czym ty u diab³a jeste? Robot rolniczy klasy Jakub, model humanoidalny. Umiechn¹³em siê do niego szeroko. Sariszan, kuzynie. By³ Romem, ale nie odpowiedzia³ na moje pozdrowienie, nie zdradza³ te¿ ¿adnych objawów weso³oci. Nachmurzony przejrza³ listê towarów, a jego humor bynajmniej siê nie poprawi³, gdy znalaz³ w³aciw¹ pozycjê. Jeste robotem? Model humanoidalny. Bardzo zabawne. Wersja rozwojowa
taa
To znaczy, ¿e urosnê. To znaczy co wiêcej. Ile masz lat? Prawie dwanacie. Straszny staroæ jak na robota. Co oni u diab³a myl¹ zasypuj¹c nas takim z³omem? Ale naprawdê ja
Stañ tam i b¹d cicho! powiedzia³, stawiaj¹c znaczek na licie. Pozycja dwudziesta dziewi¹ta, system napêdowy traktorów. Pojawi³em siê wiêc na Nabomba Zom jako czêæ sprzêtu rolniczego i tak te¿ z pocz¹tku by³em traktowany. Tak jak sta³em z moim 139
dokumentem przewozowym i ciskaj¹c niewielk¹ kieszeñ podprzestrzenn¹ z kilkoma podarunkami od pilotów, które stanowi³y ca³y mój dobytek, zosta³em bezceremonialnie zapakowany na ciê¿arówkê i, wraz z paroma skrzyniami wie¿o zakupionego sprzêtu, wywieziony na odleg³¹ plantacjê le¿¹c¹ w upalnej dolinie, gdzie w g³êbi kontynentu. Spêdzi³em tam nastêpne szeæ miesiêcy zbieraj¹c cenny nawóz limaków salizonga. Wszystkim dr¿a³y nogi, gdy po raz pierwszy widzieli zmierzaj¹cego ku sobie limaka salizonga, zmierzaj¹cego prosto i nieub³aganie, z g³onymi odg³osami mlaskania, zostawiaj¹c po sobie lad z ton oliz³ej jasnej wydzieliny. limak salizonga jest najwiêkszym miêczakiem znanym we Wszechwiecie. Ten gigant ma oko³o omiu metrów d³ugoci i trzy do czterech metrów wysokoci, a na grzbiecie dwiga skorupê z jasno¿ó³tych p³yt, grubszych od staro¿ytnych zbroi. Wygl¹da przera¿aj¹co ze swoimi olbrzymimi oczami na s³upkach, koszmarnie wielk¹ purpurow¹ stop¹, jednak cz³owiekowi mo¿e zagroziæ jedynie rozdeptaniem, co zreszt¹ zrobi z pewnoci¹, jeli ten nie usunie mu siê z drogi. Nie jest jednak drapie¿nikiem. ¯ywi siê wy³¹cznie czerwonawymi mchami, które spotyka siê tylko w pewnych regionach Nabomba Zom, tak wiêc nie przypadkiem ta planeta jest jedynym miejscem we Wszechwiecie, gdzie mo¿na spotkaæ limaki salizonga. Nikt nie da³by z³amanego grosza za tego zwierzaka, gdyby nie jego odchody, które w takich obfitych ilociach i z takim zapa³em zostawia na swym szlaku. Ta jaskrawa galareta zawiera bowiem pewien alkaloid, z którego destyluje siê rodzaj perfum, kupowanych za ka¿d¹ cenê przez kobiety na piêciu tysi¹cach wiatów. Jednak tylko samiec salizonga wydala ten cenny alkaloid i w dodatku, jeli jego odchody nie zostan¹ zebrane i zamro¿one w ci¹gu kilku zaledwie minut od ich wydzielenia, cenna substancja ulega rozk³adowi i staje siê bezu¿yteczna. Dlatego te¿ ludzie musz¹ ca³y czas pod¹¿aæ tropem limaka. Roboty nie nadaj¹ siê do tego, bo nie potrafi¹ rozró¿niæ p³ci miêczaka, gdy¿ ró¿nica jest w³aciwie ca³kiem niewyrana. B³yskawicznie zbieraj¹ wie¿o wydalone odchody do przenonych zamra¿alników, zanim strac¹ swoj¹ wartoæ handlow¹. Tak¹ w³anie robotê zacz¹³em wykonywaæ od drugiego dnia pobytu na Nabomba Zom i wcale nie wydawa³o mi siê to jak¹ cudown¹ odmian¹ losu w porównaniu z wydobywaniem rud z wnêtrznoci Megalo Kastro. No có¿, z woli Boga mê¿czyzna zrodzony z kobiety musi pracowaæ na swój codzienny chleb
podobnie zreszt¹ jak kobieta zro140
dzona z kobiety, ale Bóg nigdy nie powiedzia³, ¿e ka¿dy musi otrzymaæ przyjemn¹ pracê. W tym momencie ¿ycia widaæ przeznaczone mi by³o grzebaæ siê w gównie, i prawdê rzek³szy nie bardzo widzia³em jak¹kolwiek alternatywê. Nie twierdzê, ¿e ta praca sprawia³a mi radoæ, ale prawdê powiedziawszy by³a mniej uci¹¿liwa ni¿ sobie to wyobra¿acie, i bez problemu móg³bym wymieniæ tu ponad dziesiêæ znacznie gorszych zajêæ, chocia¿ nie czas teraz na to. Szybko przesta³em zwracaæ uwagê na naturê substancji, w której grzeba³em i zacz¹³em siê zastanawiaæ, jak zapewniæ sobie prze¿ycie. (Z prac¹ t¹ wi¹za³o siê bowiem spore ryzyko. Pomlaskiwanie i szelest potê¿nego limaka, za którym siê pod¹¿a³o, zag³usza³y niestety podobne odg³osy wydawane przez inne sztuki. W zwi¹zku z tym bez trudu mo¿na by³o zostaæ zmia¿d¿onym przez jedn¹ z tych pe³zaj¹cych gór, jeli tylko za bardzo koncentrowa³o siê uwagê na tym jednym, którego mia³o siê przed nosem.) Nabomba Zom jest jednym z tych wiatów, na którym nie wystêpuj¹ pory roku. Noce i dnie trwaj¹ tyle samo godzin, a klimat przez ca³y rok jest umiarkowanie ciep³y. Wiêc tylko w przybli¿eniu mogê obliczyæ, ¿e na plantacji spêdzi³em pó³ roku. W czasie tym jednak mój g³os pogrubia³, a na twarzy zacz¹³ pojawiaæ siê zarost. Pewnego dnia na jednym z krañców plantacji powsta³o spore zamieszanie samochody, krzyki, ludzie biegaj¹cy bez sensu w tê i z powrotem. S¹dzi³em zrazu, ¿e jaka ofiara losu zosta³a rozdeptana przez limaka, ale w chwilê potem nadzorca wezwa³ mnie przez znajduj¹cy siê w mojej ma³¿owinie usznej g³onik i kaza³ mi natychmiast stawiæ siê w budynkach plantacji. W momencie kiedy to zasz³o, w³anie mia³em drobny wypadek. limak, za którym pod¹¿a³em, poszed³ w górê zbocza, a ja id¹c za nim w trop, polizn¹³em siê na mokrym mchu i zsun¹³em na brzuchu wprost w kupê odchodów o wielkoci niewielkiego asteroidu. Musze wpierw siê umyæ odpowiedzia³em nadzorcy. Jestem ca³y w
Teraz przerwa³ mi. Ale jestem
Teraz! Zaprowadzono mnie przed oblicze mê¿czyzny, od którego bi³o niezwykle dostojeñstwo i potêga. Móg³ mieæ równie dobrze piêædziesi¹t lat, jak osiemdziesi¹t czy sto piêædziesi¹t. Nigdy siê tego nie dowiedzia³em, a on w ci¹gu tych lat, które z nim spêdzi³em, nie postarza³ siê ani o rok. By³ szczup³y jak na Roma, niemal chudy, mia³ 141
te¿ kociste ramiona i zapad³¹ klatkê piersiow¹
no i nie mia³ w¹sów. W lewym uchu nosi³ dwa srebrne kolczyki staro¿ytna moda, która w³anie wraca³a do ³ask. Na jego twarzy jednak malowa³a siê niezwyk³a przebieg³oæ, jaki umiech, ledwie zauwa¿alne drganie miêni policzka, które nakazywa³y ka¿demu mieæ siê na bacznoci. Nie by³ kim, kogo odwa¿y³by siê oszukaæ w interesach. Wygl¹da³ na spryciarza. Jego wzrok przeszywa³ mnie na wylot. Czu³em siê przezroczysty, zdawa³ siê widzieæ dok³adnie wszystkie moje koci i organy wewnêtrzne. I sta³em przed tym pe³nym dostojeñstwa cz³owiekiem, a moje ubranie ocieka³o odchodami limaka. Wyci¹gn¹³ rêkê i skin¹³ na mnie. Bli¿ej. Panie, ja
Bli¿ej, ch³opcze. Jak ciê zw¹? Jakub. Mój ojciec to Romano Nirano z Vietoris. Romano Nirano, aha. By³ pod wra¿eniem, tak mi siê przynajmniej wtedy zda³o. Ile masz lat? Wkrótce skoñczê trzynacie
tak s¹dzê. S¹dzisz. Zbieg³y niewolnik, zgadza siê? Podró¿nik, panie. Aha. Podró¿nik. No jasne. Wielki objazd po Galaktyce, a na pocz¹tek zabawa wród wydzielaj¹cych miód limaków Nabomba Zom. Jeste Kalderaszem? Tak, panie. Masz wiêc talent do maszyn, jak podobno wy wszyscy? Mój ojciec jest najlepszym mechanikiem w stoczni na Vietoris. Twój ojciec, tak zapewne. Skin¹³ g³ow¹ i zamyli³ siê przez moment. Potem za odwróci³ siê i zawo³a³ do s¹siedniego pokoju: Malilini! Czy to ten? Wtedy wesz³a kobieta
czy mo¿e dziewczyna? Nigdy nie by³em pewien. Mog³a mieæ równie dobrze szesnacie lat, co dwadziecia szeæ i trzydzieci szeæ. Jej wiek na zawsze pozosta³ jej sekretem. By³a niezwykle piêkna, uderzaj¹ca piêkna. W³osy mia³a jak lazurowa chmura, oczy ciep³e i ciemne, mocno od siebie oddalone, wargi pe³ne i zapraszaj¹ce. Widzia³em ju¿ tê twarz, ale gdzie? Jedna z dziwek w osadzie górników? Nie, ¿adna z nich nie by³a tak piêkna. Jaka pasa¿erka na statku kosmicznym? Te¿ nie. Nagle sobie przypomnia³em to by³a twarz przepiêknego ducha, który nawiedza³ mnie wiele razy na Megalo Kastro w mieszkaniu ¿ebraków, i kiedy dryfo142
wa³em w ¿ywym morzu. Wtedy nigdy siê do mnie nie odezwa³a, tylko patrzy³a i umiecha³a siê. Teraz za patrzylimy na siebie tak, jak bymy znali siê od dawna. Jakub powiedzia³a. Nareszcie. By³em potwornie zawstydzony stoj¹c przed t¹ piêknoci¹ w pokrytych nawozem ³achach. Moja córka Malilini przedstawi³ j¹ w³adczy mê¿czyzna. A ja jestem Loiz la Vakako. Skin¹³ na swoje roboty. Wymyjcie go i odziejcie. W mgnieniu oka rozebra³y mnie do naga. Czu³em znacznie mniej wstydu stoj¹c przed nimi nago, ni¿ w tych ohydnych ciuchach. Roboty za sp³uka³y mnie, wysuszy³y, u³o¿y³y mi w³osy, a tak¿e, ku mojemu zdumieniu, przelecia³y promieniem golarki po moich wychud³ych policzkach. Potem za odzia³y mnie w per³owoszar¹ szatê z wysokim ko³nierzem o g³êbokiej ciemnoniebieskiej barwie, przepasan¹ czerwon¹ szarf¹. Jeden z robotów uformowa³ przede mn¹ lustro z moleku³ powietrza, abym móg³ oceniæ swój wygl¹d. By³em przepiêkny. Przez moment zatraci³em siê w tym samopodziwie. Wszystko to trwa³o zaledwie kilka minut. Malilini równie¿ wyranie jania³a zadowoleniem widz¹c moj¹ transformacjê. Loiz la Vakako podszed³ bli¿ej, by mi siê uwa¿niej przyjrzeæ, niewiele wy¿szy ode mnie. Popatrzy³ na mnie, skin¹³ g³ow¹. By³ najwyraniej zadowolony. Potem chwyci³ mój elegancki ko³nierz w obie rêce i jednym szybkim szarpniêciem oderwa³ do po³owy. A¿ otworzy³em usta ze zdumienia. Loiz la Vakako za rozemia³ siê dononym, g³êbokim miechem Roma. Niech wszystkie twoje ubrania dr¹ siê i zu¿ywaj¹, ale ty sam ¿yj w zdrowiu a¿ do pónej staroci! Zda³em sobie nagle sprawê, ¿e mówi do mnie w romskim, a to co zrobi³, by³o starym zwyczajem Lowara ceremonialne darcie nowej odzie¿y. Klepn¹³ mnie w plecy i poprowadzi³ na zewn¹trz. Wkrótce te¿ dowiedzia³em siê, ¿e ten cz³owiek jest tutaj baro, w³adc¹ tej planety, a ja mam od tej pory mieszkaæ z nim. Nie dano mi nawet czasu, bym poszed³ do swej kwatery i zabra³ rzeczy, ale kiedy przybylimy do jego pa³acu, po trzygodzinnej podró¿y przez wszystkie cuda tego wspania³ego kontynentu, znalaz³em ten mój nêdzny dobytek w przeznaczonych dla mnie pokojach. Wraz zreszt¹ z wie143
loma innymi piêknymi, a nawet zbytkownymi rzeczami, których zastosowania w kilku przypadkach nawet nie zna³em. Dopiero teraz mia³em poj¹æ, co naprawdê znaczy splendor. Pa³ac Loiza la Vakako sta³ na brzegu morza prawie tak dziwnego co by³o dok³adnie widaæ dopiero, gdy siê podesz³o bli¿ej jak to, które niemal odebra³o mi ¿ycie na Megalo Kastro. Jego woda by³a czerwona jak krew i pulsowa³a ciep³em; mia³a temperaturê blisk¹ wrz¹tku. Piasek na pla¿y by³ koloru bladolawendowego, a ponad pla¿¹ znajdowa³a siê szeroka terasa na stromym zboczu, gdzie poród gêstego lasu pochodz¹cych z wielu wiatów drzew i krzewów wznosi³y siê strzeliste wie¿e pa³acu. Nigdy nie dowiedzia³em siê dok³adnie, ile by³o w nim komnat. Zreszt¹ prawdopodobnie ich liczba zmienia³a siê z dnia na dzieñ, bo pa³ac zosta³ zbudowany z nieznanego mi przezroczystego materia³u, lekkiego jak mg³a albo pajêcza sieæ, który wci¹¿ przybiera³ nowe piêkne kszta³ty, jakby reagowa³ na zmieniaj¹ce siê w ci¹gu dnia natê¿enie promieni gor¹cego b³êkitnego s³oñca. Mieszka³em tu jak m³ody ksi¹¿ê Romów. Ubiera³em siê codziennie w najwspanialsze szaty, nowe ka¿dego dnia, i jad³em tak wykwintne potrawy, ¿e nie tylko nigdy dot¹d ich nie próbowa³em, ale nawet nie s¹dzi³em, ¿e istniej¹. Tutaj te¿ pozna³em potêgê, jak¹ daj¹ bogactwo i w³adza, a tak¿e odpowiedzialnoæ, z jak¹ wi¹¿e siê ich posiadanie. Tutaj pozna³em pierwsze tajniki nawiedzania i dowiedzia³em siê o naturze mi³oci. Ale najwa¿niejsz¹ lekcj¹, jak¹ wynios³em z Nabomba Zom, by³o to, ¿e potêga, przyjemnoæ i bogactwo s¹ bardzo nietrwa³e. Pozna³em jak to jest, gdy ¿ycie w najwiêkszym luksusie i dostojeñstwie, które ju¿ zaczyna traktowaæ siê jako dane na zawsze i nale¿ne, nagle zostaje ci wyrwane w jednej chwili. Zosta³o te¿ wyrwane Loizowi la Vakako
Ale to sta³o siê wiele, wiele lat póniej.
9
M
ia³ osiem córek i ani jednego syna. Córki to prawdziwa przyjemnoæ sam mam ich wiele i chêtnie mia³bym jeszcze wiêcej ale jest jednak co takiego w stosunku mê¿czyzny do swych 144
synów, co znacznie ró¿ni siê od uczuæ, które ma dla córek. Wi¹¿e siê to chyba z faktem, ¿e wszyscy musimy umrzeæ pewnego dnia. Kiedy wiêc mê¿czyzna patrzy na swych synów, widzi w nich odbicie samego siebie zrodzonego ponownie, zregenerowanego, swojego nastêpcê, siebie trwaj¹cego w przysz³oci. Poprzez synów wchodzi w wieki, które maj¹ nadejæ. Bo oni maj¹ jego twarz, jego oczy i brodê, jego miênie, jego serce. Dlatego, choæ kocham moje córki ca³ym sercem, nigdy nie bêd¹ dla mnie tym, czym s¹ synowie. I nie ró¿niê siê tu od innych mê¿czyzn. Ka¿dy kto mówi, ¿e w jego przypadku tak nie jest, ok³amuje was albo siebie. Tak przynajmniej jest wród nas, Romów, i by³o tak od pocz¹tku czasu. Mo¿e z gaje jest inaczej? Nie wiem i prawdê mówi¹c nie zale¿y mi na tym, aby siê dowiedzieæ. Normalnie nie zwraca³bym uwagi na jego stosunki rodzinne, ale kiedy mê¿czyzna tak potê¿ny jak Loiz la Vakako, nie maj¹cy synów, przygarnia do swego domu nieznanego, wymazanego nawozem ma³ego ch³opca, byæ mo¿e ta sprawa jest jednak istotna. Szeæ sporód jego córek wysz³o ju¿ za m¹¿ i mieszka³y albo w odleg³ych zak¹tkach Nabomba Zom, albo na jej g³ównych ksiê¿ycach. Traktowa³ ich mê¿ów jak ksi¹¿êta, ale jednak nie jak synów. Tak mi siê przynajmniej zdawa³o. Siódma córka, Malilini, mieszka³a z nim w pa³acu. Nigdy nikt nie wspomina³ o ósmej, chocia¿ jej portret wisia³ obok pozosta³ych siedmiu w wielkim holu. Podobno pok³óci³a siê z ojcem wiele lat temu i wyjecha³a w odleg³y kraniec Galaktyki. Nigdy siê nie dowiedzia³em, co by³o przyczyn¹ sporu. Loiz la Vakako mia³ tak¿e brata, który rz¹dzi³ na dwóch zewnêtrznych i mniej przyjaznych dla ludzi planetach tego Uk³adu S³onecznego. Mia³ na imiê Pulika Boszengro. Loiz la Vakako rzadko o nim wspomina³. Jego portret równie¿ wisia³ w rodzinnej galerii ciemny mê¿czyzna o w¹skim czole i wyd³u¿onej, surowej twarzy. Na portrecie by³ tak ma³o podobny do swego brata, ¿e naprawdê trudno by³o mi uwierzyæ, ¿e pochodzili z tego samego ³ona. Ale kiedy wreszcie wiele lat póniej spotka³em go osobicie, od razu dostrzeg³em podobieñstwo
ich dusz nie cia³. Choæ mieszka³ w tak wspania³ym pa³acu, Loiz la Vakako korzysta³ ze zwi¹zanych z tym rozkoszy w zadziwiaj¹co ma³ym stopniu. Nawet w nim, tym osiad³ym wszak i kontemplacyjnym cz³owieku, ujawnia³ siê niestrudzony duch wêdruj¹cego Roma. Wci¹¿ by³ w ruchu, wci¹¿ w podró¿y, wci¹¿ dogl¹da³ swych rozleg³ych w³oci. Musia³ osobicie wiedzieæ, co dzieje siê w ka¿dym 10 Czas trzeciego wiatru
145
miejscu. Chocia¿ wszyscy nadzorcy jego plantacji byli lojalni i kompetentni, Loiz la Vakako nie potrafi³ po prostu byæ tylko nieobecnym w³acicielem. Ponadto by³ przecie¿ baro, g³ow¹ cygañskiej Kompanii na Nabomba Zom, co oznacza³o, ¿e do niego nale¿a³y wszelkie obowi¹zki zwi¹zane z s¹downictwem i rytua³ami. Czêsto mu towarzyszy³em podczas takich wypraw. I w ci¹gu jednego popo³udnia dowiadywa³em siê wtedy wiêcej o sztuce rz¹dzenia ludmi, ni¿ nauczy³bym siê podczas szeciu lat spêdzonych na jakimkolwiek uniwersytecie. Nabomba Zom jest jedn¹ z dziewiêciu królewskich planet w Galaktyce. To znaczy, ¿e jest to planeta specjalnie wybrana przez Romów podczas pierwszego etapu osadnictwa, jakie dziewiêæset, tysi¹c lat temu. W³adcy królewskich wiatów a pozosta³e to Galgala, Zimbalou, Xamur, Marajo, Iriarte, Darma Barma, Clard Msat i Estrilidis pe³nili sw¹ w³adzê, z bezporedniego nadania Króla Romów i ka¿dy z nich mia³ przywilej nominowania jednego z dziewiêciu krisatorów, sêdziów najwy¿szego s¹du Romów. Oczywicie wtedy, gdy zacz¹³em mieszkaæ z Loizem la Vakako, wiedzia³em o tym bardzo niewiele, ale stopniowo wprowadzi³ mnie we wszystkie zawi³oci systemu, dziêki któremu utrzymywalimy porz¹dek na odleg³ych wiatach. Dopiero podczas naszych wspólnych podró¿y zacz¹³em rozumieæ co, czego nigdy bym nie podejrzewa³ w czasach, gdy by³em uczniem na Vietoris czy niewolnikiem na Megalo Kastro. Okaza³o siê, ¿e rz¹dzenie jest ciê¿arem, a nie przywilejem. S¹ oczywicie korzyci. Ale jedynie g³upiec zgodzi³by siê na ponoszenie takich ciê¿arów, maj¹c na uwadze tylko te korzyci. Ci, którzy sprawuj¹ w³adzê, czyni¹ to, bo nie maj¹ wyboru. Bo¿ym rozkazem ten ciê¿ar zosta³ po³o¿ony na ich ramiona, a oni musz¹ byæ pos³uszni. Nawet jeli Syluisa myli, ¿e jest inaczej. I obserwowa³em Loiza la Vakako podejmuj¹cego decyzje o zasiewie ziarna, o budowie tam, o cenie zbo¿a i o handlu z innymi planetami, o podatkach i c³ach importowych. Obserwowa³em go s¹dz¹cego ludzi i rozstrzygaj¹cego zawi³e spory nawet miêdzy ma³ymi ludmi z odleg³ych prowincji i rozmyla³em o lekcji z ostatniego dnia mojej szko³y, o tym Trzynastym Imperatorze, który pracuje tak ciê¿ko. Wtedy zastanawia³em siê, czemu Imperator maj¹c olbrzymi¹ w³adzê, godzi siê na tak ciê¿k¹ pracê. Dlaczego zamiast pracowaæ nie spêdza dni i nocy na zabawach, piewach i piciu najlepszych win? Teraz dopiero zrozumia³em, ¿e w tej kwestii nie ma wyboru. Ciê¿ka 146
praca jest cen¹ wielkiej w³adzy. Bo tym w³anie jest wielka w³adza przywilejem harówki ponad zrozumienie zwyk³ych ludzi. Nigdy nie by³o w³adcy, nawet miêdzy s³ynnymi przeklêtymi tyranami, miêdzy zbrodniczymi potworami, który nie zosta³by zaprzê¿ony do tego p³uga od pierwszego dnia, w którym obj¹³ swój tron lub stanowisko. Chocia¿ oczywicie w³adza ma te¿ przyjemne strony. Tak dla czêciowego zadoæuczynienia. Loiz la Vakako podró¿owa³ poduszkowcem, który wygl¹da³ jak ma³y pa³ac. By³ to smuk³y wehiku³ o kszta³cie ³zy, w jaskrawym kolorze, który porusza³ siê z niewiarygodnymi prêdkociami. Kiedy by³o siê w górze, w ogóle nie czu³o siê ¿adnego ruchu, zupe³nie jakby lecia³o siê na baniowym lataj¹cym dywanie. By³y tam miêkkie cudowne maty splatane z czarnoszkar³atnych porostów Morza Poetów, poduszki powleczone w b³yszcz¹c¹ skórê piaskowego smoka, dryfuj¹ce kule delikatnego wiat³a. A kiedy opuszczalimy pojazd, witali nas k³aniaj¹cy siê nisko urzêdnicy, którzy rozk³adali przed nami dywany plecione z kwiatów; s³u¿¹cy czekaj¹cy na nas ze wie¿ymi szatami, dzbanami z aromatycznymi sokami, owocami i licznymi gatunkami wêdzonych miêsiw nieznanego mi pochodzenia. Ale mimo tego ca³ego przepychu, prywatne sypialnie Loiza la Vakako, zarówno na pok³adzie poduszkowca, jak i w domach, w których czasem zatrzymywalimy siê na noc, by³y zadziwiaj¹co skromne. Cienki materac na pod³odze, bia³e, nie ozdobione niczym ciany, dzban z wod¹. To by³o tak, jakby akceptowa³ zbytek jako co koniecznego do pe³nienia urzêdu, ale natychmiast z ulg¹ go porzuca³, gdy tylko by³ sam. Jeli chcecie dowiedzieæ siê czego o cz³owieku, przyjrzyjcie siê zawsze jego sypialni. Nabomba Zom jest przepiêknym wiatem. Nigdy nie widzia³em równie piêknego, oprócz oczywicie Xamur, która przewy¿sza wszystko, co kiedykolwiek stworzy³ Bóg. Ale Nabomba Zom zbli¿a siê do tego idea³u. Jest tam to szkar³atne morze, które rozbrzmiewa dwiêkami o wschodzie s³oñca, gdy tylko pierwsze b³êkitne promienie dotkn¹ jego toni. S¹ przepiêkne seledynowe góry, które zdaj¹ siê byæ zbudowane z mg³y, biegn¹ce wzd³u¿ g³ównego kontynentu jak jego krêgos³up. Na wschód od gór le¿y ca³y ³añcuch jezior, znany jako Sto Oczu, jezior czarnych jak onyks i jak on b³yszcz¹cych. Jest W¹wóz ¯mii d³uga na piêæ tysiêcy kilometrów, wij¹ca siê rozpadlina, której ciany lni¹ jak z³oto, a ¿³obi¹ca j¹ rzeka p³ynie na niemo¿liwej wprost do wyobra¿enia g³êbokoci. Fontanna Wina 147
naturalny fenomen, który w wyniku zachodz¹cych tam dziwnych procesów fermentacji tryska gejzerami tego wspania³ego napoju, i jeszcze Ognista ciana, Tañcz¹ce Wzgórza, Sieæ Klejnotów, Wielki Sierp
A przecie¿ s¹ tam równie¿ ¿yzne pola, z których zbiera siê obfite plony niemal ka¿dego po¿ytecznego gatunku rolin. Nie ma bardziej urodzajnego wiata. Nawet ten nawóz limaków, z którym mog³em siê zapoznaæ bli¿ej, ma niema³¹ wartoæ. Oczywicie nie spêdza³em ca³ych dni na podró¿ach poduszkowcem Loiza la Vakako. Wiele czasu trzeba by³o jeszcze powiêciæ mojej edukacji. Jak dot¹d ogranicza³a siê ona do jako takiego czytania i pisania. Loiz la Vakako mia³ swoje powody, powa¿ne jak siê potem okaza³o, by zabieraæ mnie na swoje wyprawy i uczyæ sztuki rz¹dzenia, ale na ten czas, gdy przebywa³em w pa³acu, odda³ mnie w rêce nauczycieli i wymaga³ ode mnie powa¿nego podejcia do nauki. Tak te¿ robi³em. Pragn¹³em bowiem w ¿yciu wielu rzeczy, a jedn¹ z nich by³a wiedza. ¯ycie to co wiêcej ni¿ zbijanie b¹ków. Zabra³em siê do nauki z zapa³em i samozaparciem. No i by³a jeszcze Malilini
Nie wiedzia³em, co o niej s¹dziæ. Przemyka³a siê po pa³acu jak zjawa, jak bogini, jak duch, jak wszystko tylko nie cz³owiek z krwi i koci. Przez pierwsze trzy lata mojego pobytu zamienilimy ze sob¹ najwy¿ej dziesiêæ s³ów. Ale czêsto widzia³em, ¿e mnie obserwuje mia³a takie same przebieg³e oczy, jak jej ojciec ukradkowo z daleka, albo otwarcie i przyjanie, gdy by³a blisko. Przera¿a³a mnie. Jej uroda. Jej wdziêk. Jej odmiennoæ. Wiedzia³em, ¿e nawiedza³a mnie na Megalo Kastro. Wtedy te¿ patrzy³a na mnie nie mówi¹c ani s³owa. Patrzy³a te¿ na mnie, gdy dryfowa³em na powierzchni tego ciep³ego galaretowatego morza, do którego wrzucili mnie ludzie gildii. Dlaczego? Dlaczego wtedy, podczas naszego pierwszego spotkania, gdy wezwano mnie umazanego gównem, powiedzia³a do mnie: Jakub, nareszcie? Nie mia³em zapytaæ. Niemia³oæ nigdy nie by³a cech¹ mojego charakteru, ale wtedy wola³em nie szukaæ wyjanieñ, boj¹c siê, ¿e mo¿e to zniszczyæ jak¹ ³¹cz¹c¹ nas delikatn¹ wiê. Powiedzia³em sobie, ¿e dowiem siê tego we w³aciwym czasie, a do tego czasu nale¿y cierpliwie czekaæ. Wiêc czeka³em. Uros³em wysoki i rozros³em siê w barkach. Zapuci³em te¿ w¹sy i teraz, gdy przegl¹da³em siê w lustrze, zaczyna³em widzieæ twarz mojego ojca. Nauczy³em siê wielu jêzyków, astronomii i historii oraz mnóstwa innych rzeczy. 148
Wieczorami za galopowa³em po równinie po³o¿onej powy¿ej pa³acu na grzbiecie szecionogiego konia z Iriarte, którego podarowa³ mi na urodziny Loiz la Vakako. Czasem widywa³em j¹ wtedy z daleka, b³yszcz¹c¹ w b³êkitnej powiacie s³onecznych promieni, galopuj¹c¹ na grzbiecie innego konia i chocia¿ ja z ch³opca zd¹¿y³em ju¿ staæ siê mê¿czyzn¹, Malilini nie zmienia³a siê wcale. Dla niej czas sta³ w miejscu wci¹¿ by³a m³od¹ dziewczyn¹ dopiero staj¹c¹ siê kobiet¹. Czasami za widzia³em nie Malilini lecz jej ducha, aurê. A jej niematerialny umiech pojawiaj¹cy siê tylko na u³amek sekundy, zawsze tu¿ przed znikniêciem, budzi³ we mnie dziwne i k³opotliwe emocje. W owych dniach bardzo niewiele wiedzia³em o nawiedzaniu. Nie mia³em te¿ nikogo, do kogo móg³bym siê zwróciæ w tej sprawie. To nigdy nie by³ temat, o którym siê dyskutowa³o, nie by³o te¿ na ten temat ksi¹¿ek. Wiedzia³em ju¿ od czasów Megalo Kastro, ¿e jest to w jaki sposób mo¿liwe, ¿e niektórzy ludzie potrafi¹ oddzieliæ swego ducha od cia³a i odwiedzaæ odleg³e miejsca. Byli wtedy niewidzialni dla wiêkszoci ludzi, ale mogli te¿ siê ujawniæ kiedykolwiek i komukolwiek chcieli. Takie duchy by³y wtedy otoczone widoczn¹ aur¹ i powodowa³y jonizowanie siê powietrza. Wiedzia³em ju¿, ¿e jednym z duchów, który odwiedza³ mnie na Megalo Kastro, by³a Malilini. A teraz, kiedy moja twarz sta³a siê twarz¹ doros³ego cz³owieka, zda³em sobie te¿ sprawê, ¿e jednym z duchów, tym z wielkimi w¹sami i rycz¹cym miechem, by³em ja sam. Nawet teraz widywa³em go od czasu do czasu. Pojawia³ siê na mgnienie oka z nicoci tu¿ przede mn¹. Mruga³ do mnie, umiecha³ siê, przyjacielsko klepa³ mnie po policzku w radosnym pozdrowieniu. Ale jeli to jestem ja rozumowa³em muszê umieæ nawiedzaæ. Jak to siê robi? Jak? Zacz¹³em spêdzaæ ca³e godziny na brzegu szkar³atnego morza, siedz¹c na wielkiej zielonej skale o kszta³cie podobnym nieco do tronu, i próbowa³em tego dokonaæ. Wyobra¿a³em sobie klin, który wbija siê w mój mózg w podobny sposób jak d³uto wbija w przeznaczony do skruszenia marmurowy blok, i rozdziela moje cia³o i moj¹ duszê, a ona wêdruje do odleg³ych miejsc i czasów. Nie dzia³a³o. Czu³em tylko potê¿ne bóle g³owy, jakby jaki kamieniarz naprawdê zdzieli³ mnie d³utem, ale poza tym nie by³o ¿adnych efektów. Pewnego dnia, zupe³nie nieoczekiwanie, zobaczy³em nagle Malilini, siedz¹c¹ obok mnie na moim kamiennym tronie. W ogóle nie widzia³em, gdy siê zbli¿a³a. 149
Chcia³by siê dowiedzieæ jak to siê robi, prawda? Co? Jak siê nawiedza. Przecie¿ to w³anie próbujesz zrobiæ. Moje policzki pokry³y siê purpur¹. Uciek³em z oczami. Dlaczego tak mylisz? Jakubie, Jakubie
Ja po prostu rozwi¹zujê w pamiêci równania kwadratowe. Dotknê³a mnie delikatnie rêk¹. Jej zapach mnie oszo³omi³. Chod, poka¿ê ci, jak to siê robi powiedzia³a.
10
P
ierwsze nawiedzanie jest najbardziej przera¿aj¹cym dowiadczeniem w ¿yciu. Mylê, ¿e nawet mieræ jest drobnostk¹ w porównaniu z tym, co siê wtedy czuje. Twoja dusza pêka na pó³. Czêæ ciebie opada na ziemiê jak o³owiany pancerz, a czeæ wyrywa siê w górê z przera¿aj¹c¹ szybkoci¹, jak statek kosmiczny, który bez ¿adnej kontroli dokonuje przypadkowych skoków miêdzy gwiazdami. Ale to nie przez kosmos podró¿ujesz, lecz przez rzekê czasu. Rzeka ta p³ynie od przesz³oci do przysz³oci, a ty musisz podró¿owaæ pod jej pr¹d. Widzisz wszystko, co wydarzy³o siê w ka¿dym punkcie czasu i przestrzeni, i to wszystko nagle nie ma dla ciebie ¿adnego sensu. Cokolwiek widzisz, widzisz to po raz pierwszy. Po raz pierwszy poznajesz, co to jest krzes³o, czy kwiat, czy ryba, i nie jeste w stanie tego poj¹æ. Jedziesz autostrad¹ i nie wiesz, czy pod¹¿asz na wschód, czy na zachód, a¿ wreszcie dociera do ciebie, ¿e w obu tych kierunkach jednoczenie. Jeste kompletnie zagubiony i nie ma dla ciebie ¿adnej nadziei. D³awi ciê w³asne zdezorientowanie. Chcia³by zap³akaæ, ale nie wiesz czym jest p³acz
ani nie wiesz, co znaczy chcieæ. Chwyta ciê pierwotny strach. Strach, który trzêsie tob¹ jak sto jednoczesnych trzêsieñ ziemi. Ludzie, których nigdy wczeniej nie spotka³e, miej¹ siê do ciebie i pozdrawiaj¹ ciê
a mo¿e machaj¹ na po¿egnanie? Robisz kilka kroków w stronê szczytu wzgórza i orientujesz siê nagle, ¿e schodzisz. Nie ma ¿adnych znaków. wiat jest jak woda. Przestrzeñ siê zakrzywia. Gwiazdy spadaj¹ wokó³ ciebie jak gor¹cy z³oty deszcz. S³yszysz p³acz 150
i miech, i nic ju¿ nie s³yszysz, a cisza dzwoni ci w uszach jak potê¿ny dzwon. Ca³y wiat wiruje, a ty zaczynasz opadaæ. Co ronie ci w gardle. Oczy wychodz¹ na wierzch. Uczucie pierwotnego strachu narasta i nagle zaczynasz rozumieæ, czym on jest. Pochodzi z serca Wszechwiata. Strach, który czujesz, jest si³¹, która spaja wszystkie atomy Wszechwiata. Jest jego fundamentaln¹ substancj¹. Tym, co spaja te wszystkie cz¹steczki, co przyci¹ga je do siebie, jest strach. Strach przed chaosem. Przed samotnoci¹. Przed zagubieniem i gdy przychodzi to zrozumienie, strach zaczyna odp³ywaæ. Wszelkie wiêzy rozluniaj¹ siê, i nie ma to ¿adnego znaczenia. Uczysz siê mi³oci do chaosu. Wszystko oddala siê od centrum i wszystko jest takie, jakie byæ powinno. Kiedy strach odp³ywa, a atomy przestaj¹ siê przyci¹gaæ, wtedy nareszcie odnajdujesz siê w tym chaosie. Unosisz siê swobodnie w ca³kowitej pustce. Nie mo¿esz spaæ, bo nic oprócz ciebie nie istnieje. I w tej pró¿ni mo¿esz dokonaæ ka¿dego wyboru, jakiego tylko zapragniesz. Tutaj. Wiêc bêdê tutaj. Tak po prostu. Nikt nie mo¿e ciê dostrzec, dopóki sam siê nie poka¿esz. Nie zderzysz siê z ¿adn¹ rzecz¹, która tam istnieje, bo jeste otoczony czym, co nazywa siê sfer¹ interpolacyjn¹, a ona odpycha wszystko z twej drogi. Wiêc chcesz polecieæ na Megalo Kastro? Proszê. Ju¿ jeste. Megalo Kastro, i zawisasz w powietrzu nad paruj¹c¹, ciep³¹ ró¿ow¹ toni¹, która pokrywa pó³ wiata. Na tej drgaj¹cej galarecie le¿y na brzuchu nagi ch³opiec. Chyba pi. ni co. Umiechasz siê do niego. Jakub? mówisz. Twoja aura trzeszczy w zjonizowanym powietrzu. Ch³opiec otwiera oczy. Lni w nich si³a i nieulêk³oæ. Twój grzmi¹cy miech otacza go. P³yñ, Jakubie. P³yñ. P³yñ. Jakie to ³atwe teraz, gdy wiesz, jak to robiæ.
11
J
ej rêka wci¹¿ dotyka³a mojego cia³a. Kiedy wykona³a drobny ruch jakby chcia³a j¹ zabraæ, przytrzyma³em j¹. Nie opiera³a siê. Dlaczego chcia³a nawiedzaæ najpierw Megalo Kastro? spyta³em 151
Aby spojrzeæ na ciebie. Ale nie mog³a mieæ najmniejszego pojêcia, ¿e istniejê! Oczywicie, ¿e mia³am odpowiedzia³a. Wiedzia³am, ¿e istniejesz. Sk¹d mog³a wiedzieæ? Bo mia³e tu przybyæ. Ale jakim sposobem mog³a to wiedzieæ? nie rozumia³em. Bo jeste tu teraz odpar³a. A potem rozemia³a siê. Nie rozumiesz? Nie ma nigdy ¿adnego najpierw.
Czêæ
czwarta
Ludzie, miejsca, wiaty
Pomylcie na przyk³ad o czasach Wespazjana. I ujrzycie tam wszystkie te rzeczy: ludzie ³¹cz¹ siê w rodziny, wychowuj¹ dzieci, boj¹ siê, choruj¹, umieraj¹, ucztuj¹, handluj¹, uprawiaj¹ rolê, prawi¹ pochlebstwa, zachowuj¹ siê arogancko, s¹ pe³ni podejrzeñ, spiskuj¹, ¿ycz¹ innym mierci, narzekaj¹ na obecne czasy, kochaj¹, gromadz¹ bogactwo, po¿¹daj¹ w³adzy konsula i króla. I có¿, ¿ycie tych ludzi dawno siê skoñczy³o. A teraz powróæcie ponownie do czasów Trajana. I znów wszystko jest takie samo, i ich ¿ycie równie¿ siê skoñczy³o. W podobny sposób przyjrzyjcie siê wszystkim epokom i wszystkim narodom, i zobaczcie, jak siê trudzili, i jak ma³o po nich zosta³o. Ale nade wszystko powinnicie pomyleæ o tych, o których wiecie, ¿e trwonili swój czas na rzeczy nieistotne, zaniedbuj¹c to, co le¿a³o w ich prawdziwej naturze, nie trzymaj¹c siê tego cile, i nie potrafi¹c siê z tego cieszyæ. Na có¿ wiêc powinnimy kierowaæ nasze najwiêksze wysi³ki? Na to jedno: by myli by³y prawe, czyny nie krzywdzi³y ludzi, s³owa nie nios³y fa³szu, i abymy radonie akceptowali wszystko cokolwiek siê dzieje jako konieczne, i jako zwyczajne. Marek Aureliusz
154
1
T
eraz, gdy stojê na wielkim, wiec¹cym polu lodowym Mulano i czekam a¿ transmiter uniesie mnie w przestrzeñ, moje myli biegn¹ ku Malilini. To ona by³a t¹, która wnios³a do mojego ¿ycia magiê i tajemniczoæ. Jak ja j¹ kocha³em. Jak okrutnie rozdzieli³a nas rzeka czasu. Gdyby teraz ¿y³a? Gdyby teraz by³a moj¹ ¿on¹? Bezsensowna myl. Bezu¿yteczna. Bez znaczenia. Tak, jakbym siê zastanawia³, co by by³o, gdyby deszcz pada³ do góry albo gdyby z³oto ros³o na drzewach. Albo raczej, co by by³o, gdybym urodzi³ siê gajo, a nie Romem. Bo na Galgali z³oto ronie na drzewach. Ale ja jestem Romem, deszcz pada zawsze z góry na dó³, a Malilini jest martwa od wielu lat i na zawsze taka pozostanie. By³em sam. Damiano ju¿ siê wyniós³, by przyst¹piæ do snucia w³asnych planów i przygotowañ. Spotkamy siê póniej, a teraz w³anie koñczy³ siê Podwójny Dzieñ. Oba s³oñca Mulano chyli³y siê ju¿ nad lini¹ horyzontu, niemal znikaj¹c za jego krêgiem. Ciemnozielony kolor nieba szybko przechodzi³ w szaroæ. Zmierzchy s¹ tu krótkie. Zmru¿y³em oczy i wypatrywa³em na niebie Gwiazdy Romów, jak zawsze o tej porze dnia. I w³anie w tym momencie otoczy³a mnie migocz¹ca aura transmitera i zatañczy³a wokó³ mojej postaci. Jej b³yszcz¹ce promienie odnalaz³y mnie, pochwyci³y i ponios³y w Wielk¹ Ciemnoæ. ¯egnaj! ¯egnaj na wiele lat spokojne ¿ycie na Mulano! Jakub znów jest w drodze. 155
Tylko szaleniec czuje radoæ podró¿uj¹c za pomoc¹ transmitera, a jeli nie jeste szaleñcem, to jasno zdajesz sobie sprawê, ¿e mo¿esz zagin¹æ na zawsze, jeli promieñ ciê zgubi. Dla niektórych ludzi sam proces zakrzywienia przestrzeni jest przera¿aj¹cy, zw³aszcza ¿e ciê¿ko w ogóle poj¹æ, na jakiej zasadzie to dzia³a. B¹d co b¹d leci siê na odleg³oæ setek, a nawet tysiêcy lat wietlnych bez statku, a jedynie w niewidzialnej kuli energii to raz. Poza tym jest siê porwanym przez energiê i ciniêtym gdzie, nie wiadomo gdzie, i jedynym kokonem bezpieczeñstwa w czasie lotu jest ta w³anie sfera mocy wytwarzana przez he³m, a wokó³ ma siê pust¹ przestrzeñ Wszechwiata. Samo wyobra¿enie sobie tego wszystkiego, tego lotu przez Galaktykê, mo¿e powodowaæ olbrzymi zawrót g³owy. Akurat to nie wzrusza³o mnie zupe³nie. Jeli kto sta³ za sterami statku podczas skoku tak czêsto jak ja, kiedy energi¹ swej woli musia³ pchn¹æ statek przez podprzestrzeñ, to taka podró¿ odbywana dziêki transmiterowi nie jest niczym intryguj¹cym. Cyganie s¹ zrodzeni, by podró¿owaæ i jeli o nas chodzi, dobry jest ka¿dy rodek transportu, który niesie z miejsca na miejsce. Podczas tej podró¿y nie mo¿esz podziwiaæ gwiazd i planet. W rzeczy samej nie ma ciê w realnej przestrzeni. Podró¿ujesz przez tunele i dziury podprzestrzenne, przez przerwy w continuum. Dlatego te¿ nie trwa to tysi¹ce lat, i nie mo¿esz po drodze usma¿yæ siê na jakiej gwiedzie albo zderzyæ z planet¹, która wejdzie ci w drogê. Nie ma a¿ tak wielkiego ryzyka. No, mniej wiêcej jeden podró¿nik na sto tysiêcy mo¿e trafiæ na jakie dziwne zakrzywienie i spêdziæ ca³¹ wiecznoæ w kuli transmitera, zawieszony w nicoci. To na pewno by³oby niezwykle przykre, ale jednak szanse s¹ po stronie podró¿nika. W³aciwie ka¿dy podró¿nik dociera do miejsca przeznaczenia
kiedy tam. To nie ryzyko mnie martwi³o, lecz nuda. To zawieszenie. Ta niesamowita, przyt³aczaj¹ca, niezmienna samotnoæ. Bo w czasie podró¿y w ciele niemal ustaj¹ wszystkie procesy metaboliczne, ale umys³ wci¹¿ pracuje. Cierpisz na nat³ok myli, a mówiæ mo¿na tylko do siebie, gdy tymczasem trwa chaotyczne wybieranie wspó³rzêdnych w czasie i przestrzeni, a¿ wreszcie doczekasz siê na zakrzywienie, które wypchnie ciê na jaki wiat, byæ mo¿e nie zamieszkany, znajduj¹cy siê stosunkowo blisko twojego celu. Skok statku jest b³yskawiczny. Podró¿ transmiterem nie. Wchodzisz tam i po prostu czekasz. 156
Ja dobrze siê czujê w swoim w³asnym towarzystwie. Potrafiê rozbawiæ sam siebie do ³ez. Ale mimo wszystko czasem mam siebie doæ. Co tam, u diab³a. Ostatecznie nikt mnie nie zmusza³, ¿eby w³óczyæ siê po jakich odleg³ych wiatach, które nawet nie maj¹ regularnych po³¹czeñ statkami kosmicznymi. Z w³asnej woli wybra³em Mulano. I z w³asnej woli, mniej lub bardziej, postanowi³em teraz wróciæ transmiterem. Muszê wiêc byæ cierpliwy, a gdy wyczerpi¹ mi siê pok³ady cierpliwoci, bêdê musia³ odkryæ nastêpne. Tym razem jednak mia³em szczêcie. Podczas pierwszego d³ugiego skoku zd¹¿y³em wyszeptaæ ca³¹ bahtalo drom i akurat wychyli³em siê z podprzestrzeni. Wzi¹³em g³êboki oddech, zobaczy³em wokó³ siebie migocz¹ce gwiazdy, i znów wpad³em w podprzestrzeñ. I w tej szarej nicoci piewa³em sobie i ¿artowa³em, i mia³em siê tak g³ono, ¿e zdawa³o mi siê, i¿ pêkn¹ ciany otaczaj¹cej mnie kuli. Potem za wyrecytowa³em ca³¹ Swaturê i stare kroniki od opuszczenia Gwiazdy Romów, a¿ po dzisiejszy dzieñ. Nastêpnie zmyli³em ich kontynuacjê na nastêpne dziesiêæ tysiêcy lat, które mia³y nadejæ, a potem stworzy³em poemat sk³adaj¹cy siê z imion wszystkich królów Romów czytanych wspak. I wyliczy³em wszystkich królów i w³adców, których pamiêta³em z historii Ziemi, a potem imiona wszystkich kobiet, których piersi kiedykolwiek dotyka³em. O tak. Pokona³em czas. I tak pojawia³em siê i znika³em w przestrzeni. Nie wiem, jak d³ugo trwa³a ta podró¿ i nie obchodzi³o mnie to. Zreszt¹ tego nie mo¿na nawet okreliæ z góry. Kiedy u¿y³em transmitera, by przebyæ raptem piêædziesi¹t lat wietlnych, i zajê³o mi to rok realnego czasu. Innym razem pokona³em odleg³oæ miêdzy Trinigalee Chase a Duud Szabeel, a wiêc niemal w poprzek ca³ej Galaktyki, w nieca³¹ godzinê. Nigdy nie mo¿na przewidzieæ, jak to siê potoczy. Ale tym razem czas mija³ mi szybko. Dla cia³a zatrzyma³ siê, ale umys³ wci¹¿ pulsowa³ wielkimi planami. Zbyt d³ugo siedzia³em w lodach Mulano i teraz rozpiera³a mnie niecierpliwoæ. Czeka³o Imperium i wielkie zadania. Czasami niecierpliwoæ mo¿e powodowaæ, ¿e podró¿ wydaje siê tysi¹ce razy d³u¿sza ni¿ w rzeczywistoci, ale obecnie skutek zdawa³ siê odwrotny. Czu³em przyp³yw energii. Czu³em przyp³yw mocy, i ja mam niby sto siedemdziesi¹t dwa lata? Bzdura. Czu³em siê znów jak ch³opiec. Jakbym mia³ znów piêædziesi¹tkê, i ani dnia wiêcej. Wraca³em. Przygotowywa³em siê do szar¿y. Mia³em wyprostowaæ wszystko, co uleg³o wypaczeniu w czasie mojej nieobecnoci, 157
zmieniæ Imperium, zmieniæ Królestwo, wmieszaæ siê w walkê lordów, i powstrzymaæ mojego strasznego syna Szandora tak wiele musia³em zrobiæ, i to by³o cudowne. Zanurza³em siê w tych rozkosznych mylach przez ca³y czas podró¿y, i by³a to najkrótsza podró¿ transmiterem, jak¹ w ¿yciu odby³em. Wszystkie wiaty Imperium! Pamiêtacie mnie jeszcze? Hoj! Jakub! Jakub! Jakub! Nareszcie wracasz tam, gdzie jest twoje miejsce!
2
G
dyby ¿ycie potoczy³o siê inaczej, zosta³bym ziêciem Loiza la Vakako i w swoim czasie odziedziczy³bym prawdopodobnie tê piêkn¹ i bogat¹ dziedzinê, jak¹ by³o Nabomba Zom. Wtedy prawdopodobnie te¿ kto inny zosta³by Królem Cyganów, bo nie da³bym siê namówiæ do porzucenia tego rajskiego wiata i wygodnego pa³acu dla problemów i bol¹czek Królestwa. Ale ¿ycie potoczy³o siê inaczej. Mo¿e w jakim innym wszechwiecie Jakub sta³ siê bogaty i t³usty, stary i ociê¿a³y, i w koñcu po wielu latach zmar³ szczêliwy w ramionach swej piêknej Malilini na brzegu szkar³atnego morza? A korona Romów spoczê³a na czole jakiego b³yskotliwego przywódcy, którego umiejêtnoci znacznie przewy¿sza³y moje, i który odzyska³ Gwiazdê Romów dla swojego ludu, a tak¿e dokona³ wielu innych wspania³ych czynów. Ale w tym Wszechwiecie wszystko potoczy³o siê zupe³nie inn¹ drog¹. Czasami ¿a³ujê nawet tego szczêcia i bogactwa, których mog³em zaznaæ, i które utraci³em. Chyba powinienem te¿ lamentowaæ nad nieszczêciami, które dotknê³y mnie po upadku Nabomba Zom. A jednak czy naprawdê mam powody do skarg? Jad³em dobrze, ¿y³em dobrze i kocha³em dobrze. Dosta³em wielkie zadania do wykonania i, o ile siê nie mylê, wykona³em je prawid³owo. Naprawdê nie mam powodu siê uskar¿aæ, nawet mimo kilku szram i blizn. Nieszczêcia s¹ nam potrzebne, podobnie jak cierpienie, abymy w pe³ni mogli doceniæ chwile prawdziwego szczêcia. I wreszcie takie w³a158
nie, a nie inne ¿ycie zosta³o mi przeznaczone. Reszta by³a tylko sennym marzeniem To dziwne, ale zupe³nie nie mogê sobie przypomnieæ, kiedy Malilini i ja zostalimy po raz pierwszy kochankami, a przecie¿ pamiêtam tak wiele i w tak drobnych szczegó³ach. Ale to by³ stopniowy proces, i mo¿e po prostu ciê¿ko wskazaæ ten pierwszy raz. Mylê, ¿e od zawsze bylimy kochankami
a mo¿e nigdy nimi nie bylimy? Pamiêtam, ¿e razem spacerowalimy i razem p³ywalimy w ciep³ych rzeczkach uchodz¹cych do szkar³atnego morza. Czasem te¿ nawiedzalimy razem, kiedy wreszcie nauczy³em siê tej sztuki. W naszych seansach nawiedzania wymykalimy siê na wiêkszoæ królewskich wiatów: na Marajo, Galgalê, Darma Barma, Iriarte, Xamur
Nigdy sobie nawet nie wyobra¿a³em, ¿e mo¿e istnieæ takie bogactwo, jakie widzia³em na tych planetach. Ca³y Wszechwiat wydawa³ mi siê wówczas jedn¹ wielk¹ symfoni¹ radoci, hymnem piêkna, piewanym przez tysi¹ce g³osów. Siêgalimy podówczas daleko w przestrzeñ, ale niedaleko w czas. Rok, dwa, piêæ, góra dziesiêæ lat w przesz³oæ nie wiêcej. Mylê, ¿e ona po prostu obawia³a siê zanurzaæ g³êbiej w otch³añ czasu. w tamtych dniach za ja nie wiedzia³em, ¿e jest to mo¿liwe. Inaczej pragn¹³bym tego z ca³ych si³. Zobaczyæ star¹ utracon¹ Ziemiê, odwiedziæ egipskie piramidy i wi¹tynie Babilonu, dotrzeæ a¿ do samej Atlantydy, a nawet odwiedziæ Gwiazdê Romów! Ale nie zrobi³em nic z tych rzeczy, nie wiedzia³em bowiem, i¿ jest to mo¿liwe. By³em ju¿ wtedy mê¿czyzn¹, a Malilini, no có¿, ona by³a taka jak zawsze piêkna, niezmienna, zawsze m³oda. Przypuszczam, ¿e w koñcu siê poca³owalimy. Przypuszczam, ¿e po³¹czylimy nasze d³onie i trzymalimy je tak godzinami. Przypuszczam, ¿e miej¹c siê wskoczylimy nadzy do strumienia, a potem suszylimy siê na jego brzegu, w promieniach gor¹cego, b³êkitnego s³oñca. ¯e zwrócilimy siê wtedy ku sobie i piecilimy siê nawzajem, i przypuszczam te¿, ¿e nadszed³ taki moment, kiedy pieszczoty nam nie wystarcza³y, kiedy znik³y ca³kowicie wszelkie granice miêdzy nami i wreszcie po³¹czylimy siê w jedno. Bylimy jednoci¹ jej smuk³e drobne cia³o o alabastrowej skórze, i moje potê¿nie umiênione, o ciemnej karnacji. Jej szczup³e silne uda objê³y mnie i nast¹pi³ dziki moment rozkoszy
Ale utraci³em ten fragment moich wspomnieñ. Mylê, ¿e wypchn¹³em je ze wiadomoci, bo by³y zbyt bolesne. Zna³em j¹ i nie zna³em zarazem. Nigdy nie mówi³a wiele. By³a pe³na ¿aru i energii, ale jednoczenie nieuchwytna, odleg³a, zawsze 159
tajemnicza. Dlaczego nigdy dot¹d nie kocha³a? Dlaczego kocha³a teraz? Nie próbowa³em siê tego dowiedzieæ. Wiedzia³em, ¿e i tak nie dosta³bym odpowiedzi. Równie dobrze móg³bym zwróciæ siê do gwiazd na niebie i zapytaæ je, dlaczego ta p³onie niebieskim wiat³em, a tamta czerwonym, ta ¿ó³tym, a tamta bia³ym. Oczywicie zrozumia³e jest, ¿e po pewnym czasie zostalimy zarêczeni. Zacz¹³em nazywaæ Loiza la Vakako ojcem, i zdawa³o mi siê to ca³kiem naturalne. Vietoris i moja prawdziwa rodzina byli dla mnie jak sen dawno minionej nocy. Kiedy podró¿owa³em po Nabomba Zom poduszkowcem Loiza la Vakako, ludzie postrzegali mnie ju¿ jako go przysz³ego monarchê tego s³onecznego wiata. Do tej pory zd¹¿y³em ju¿ poznaæ mê¿ów jego pozosta³ych córek i wiedzia³em te¿, ¿e ka¿dy z nich w czym tam nie odpowiada³ wyobra¿eniom, jakie mia³ Loiz la Vakako o swoim nastêpcy. Zreszt¹ bardzo go to rani³o i smuci³o, ale stara³ siê nigdy tego po sobie nie okazywaæ. To byli dobrzy ludzie, bardzo dobrze i troskliwie te¿ zarz¹dzali przyznanymi im prowincjami, ale brakowa³o im jakiej g³êbi umys³u i szerokoci horyzontów. Doæ, ¿e ¿aden z nich nie mia³ odziedziczyæ g³ównej dziedziny, tylko tê czêæ, która i teraz stanowi³a jego lenno. A ja? Co ja mia³em w sobie takiego, czego brakowa³o im? Wtedy sam tego nie wiedzia³em, ale Loiz la Vakako dostrzeg³ to co. On w jaki sposób wyczuwa³ we mnie królewsk¹ godnoæ, której ja wtedy nie odczuwa³em jeszcze w najmniejszym stopniu. Jako ma³y ch³opiec by³em niewolnikiem, potem sprytnym ulicznym w³óczêg¹ ¿ebrakiem, a teraz, dziêki tak zadziwiaj¹cemu umiechowi losu, pêdzi³em ¿ycie m³odego ksiêcia, a m³odzi ksi¹¿êta na ogó³ nie s³yn¹ z g³êbokiej refleksyjnej osobowoci i ja wówczas te¿ nie zdradza³em takich talentów. Najbardziej kocha³em wyprawy na wrzosowiska, k¹piele w szkar³atnym oceanie, nurkowanie w b³yszcz¹cych g³êbinach Stu Oczu i oczywicie podró¿e w ka¿dy zak¹tek piêknego cia³a Malilini, a jednak jakim sposobem Loiz la Vakako dostrzega³ we mnie przysz³ego króla. Król by³ ukryty wewn¹trz mnie, to prawda. Ale jednak trzeba by³o kogo takiego jak Loiz la Vakako, by to dostrzec. Aby uczciæ zarêczyny, wydalimy wielki romski patsziv uroczyst¹ ucztê, i by³ to w³anie ten jedyny b³¹d, jaki Loiz la Vakako pope³ni³ w ca³ym swoim spokojnym i dostatnim ¿yciu. Zrobi³ go przy ca³ej swej m¹droci i przenikliwoci. I ten b³¹d by³ przyczyn¹ jego i mojego upadku. 160
Patsziv planowano od miesiêcy. W ka¿dy zak¹tek Nabomba Zom dotar³y zarz¹dzenia, by najlepsz¹ czêæ zbiorów przeznaczyæ na ten cel; agenci Loiza la Vakako na wszystkich królewskich planetach i po³owie wiatów Imperium dostali polecenie zakupienia wykwintnych potraw i napitków. Na uczcie mia³o siê zjawiæ szeæ córek Loiza la Vakako wraz z ich ksi¹¿êcymi mê¿ami; i nawet jego brat, ponury smag³y Pulika Boszengro zosta³ na ni¹ zaproszony ze swej siedziby na jednym z s¹siaduj¹cych wiatów. Na dziedziñcu pa³acowym wzniesiono wielki pawilon, i tam w³anie mielimy zasi¹æ, romskim zwyczajem przy d³ugich sto³ach, pod ³ukami przyozdobionymi pn¹czami rolin wydzielaj¹cymi delikatn¹, tañcz¹c¹ na sto³ach powiatê. Teraz nadesz³a kolej kucharzy, a by³y ich ca³e plutony, ca³e legiony. Podawali na stó³ wymylne miêsiwa, przyozdobione jarzynami, ptactwo przyprawione sza³wi¹, tymiankiem i majerankiem; i solili, i pieprzyli, i doprawiali
Pojawi³y siê olbrzymie misy z fasol¹ i soczewic¹ w mietanie, tartym grochem w occie, ogórkami z koprem, oliwkami i innymi przystawkami. By³y te¿ kulki miêsne z ga³k¹ muszkato³ow¹, przyprawiane na ostro, i wszystkie mo¿liwe dania, jakie Romowie ukochali w ci¹gu tysiêcy lat. I ca³e beczki wina, tysi¹ce butelek koniaku, bary³ki piwa. Wreszcie wszystko by³o gotowe. Zjecha³ siê ca³y klan. Wtedy to wyszed³ z pa³acu Loiz la Vakako w szatach tak przyæmiewaj¹cych wszystko bogactwem i blaskiem, ¿e naprawdê nie mog³em rozpoznaæ tego cz³owieka, którego surow¹ skromnoæ, wrêcz ascetyzm, dobrze zna³em. Ja, który kroczy³em u jego boku, mia³em szaty podobnie dostojne, a Malilini, olniewaj¹ca sw¹ naturaln¹ urod¹, by³a odziana w sukniê tak delikatn¹, jakby by³a utkana z mg³y, ona sama za promieniowa³a piêknem jak najcudowniejszy z cudów Wszechwiata. W zamierzeniach Loiza la Vakako, ta uczta mia³a byæ czym, czego Nabomba Zom jeszcze nie ogl¹da³o. Chcia³, by przesz³a do legend Romów jako niebywa³a w naszej historii i niemo¿liwa do powtórzenia w przysz³oci. No
z ca³¹ pewnoci¹ by³a to uczta, jakiej Nabomba Zom nigdy nie ogl¹da³o, choæ nie w sposób, w jaki Loiz la Vakako sobie to wyobra¿a³, a co do niemo¿liwej do powtórzenia
niestety i przedtem, i potem takie rzeczy siê zdarza³y. Zasiedlimy przy g³ównym stole. Loiz la Vakako porodku, po jego lewej rêce brat Pulika Boszengro, po prawej Malilini, a ja obok niej. Dalej wszyscy najdostojniejsi z goci: szeæ córek Loiza 11 Czas trzeciego wiatru
161
i ich mê¿owie, lokalny arcykap³an i jego trzej akolici, konsul Imperium i kilku jego podw³adnych, najwa¿niejsi wasale z okolicznych plantacji, i wielu innych, w³¹czywszy w to dostojników, którzy stanowili witê Puliki Boszengra. Stroje wszystkich migota³y i lni³y. Loiz la Vakako uniós³ d³onie w pozdrowieniu i zachêci³ wszystkich do zajêcia miejsc. S³u¿¹cy nalali pierwsz¹ kolejkê wina, na³o¿yli na talerze wêdzone miêso i sa³atki. Wszyscy czekali. Pierwszy toast mia³ wznieæ goæ, który przyby³ z najdalszej krainy. I by³ to Pulika Boszengro. Wsta³ niski, krêpy mê¿czyzna, podobny do brata, o podobnie te¿ b³yszcz¹cych energi¹ i namiêtnoci¹ oczach. Tyle ¿e w jego spojrzeniu tli³a siê jeszcze jaka, przejmuj¹ca ch³odnym dreszczem, napiêta wola i zimna inteligencja. Na stole przed nim le¿a³a lavuta jego skrzypce, stary cygañski instrument. Pulika Boszengro s³yn¹³ jako utalentowany muzyk i mia³ otworzyæ przyjêcie jedn¹ ze staro¿ytnych melodii. Szybka i pe³na ¿aru muzyka by³a dobrym sposobem rozpoczynania festynu. Zapad³a kompletna cisza. Pulika Boszengro przebieg³ lekko palcami po gryfie skrzypiec i siêgn¹³ po smyczek. Ludzie zebrani w pawilonie umiechali siê, niektórzy zamknêli oczy, jakby ju¿ s³yszeli muzykê. I Pulika Boszengro uderzy³ smyczkiem w struny. Ale nie pop³ynê³a s³odka cygañska melodia. Rozleg³y siê tylko trzy twarde, przejmuj¹ce dreszczem dwiêki. By³ to sygna³. Sygna³ do ataku. Przyboczni Puliki Boszengra poruszali siê z szybkoci¹ b³yskawic. Zanim ucich³o echo trzeciego uderzenia, zosta³em brutalnie podniesiony do pozycji stoj¹cej; gard³o mia³em zaciniête silnym ramieniem napastnika, a na plecach czu³em ostrze no¿a. To samo przytrafi³o siê Loizowi la Vakako, Malilini, jej szeciu siostrom i ich mê¿om. Rozleg³y siê krzyki zaskoczonych goci, ale nikt siê nie poruszy³. W jednej sekundzie wszyscy bylimy zak³adnikami. Odwróci³em siê w lewo i spojrza³em na Loiza la Vakako. Jego twarz wydawa³a siê spokojna, spogl¹da³ na wszystko tak, jakby nic, co siê tu sta³o, nie by³o dla niego niespodziank¹. Si³a jego woli by³a tak wielka, ¿e nawet zdrada przy jego w³asnym stole nie zdo³a³a wytr¹ciæ go z równowagi. Umiechn¹³ siê do mnie. Jeden z ludzi Puliki Boszengra krzykn¹³ ostrzegawczo i wskaza³ Malilini. Nawet jeli bêdê ¿y³ tysi¹c lat, wspomnienie tej w³anie chwili zawsze bêdzie rozniecaæ p³omieñ w mojej duszy. Ja te¿ tam spojrza³em, i zobaczy³em, ¿e wygl¹da dziwnie. Jej oczy zasz³y mg³¹, nozdrza sta³y siê czerwone, k¹ciki ust wykrzywi³y 162
siê w grymasie, który nie by³ umiechem. Wiedzia³em, co to oznacza. Przyzywa³a moc, by wys³aæ swego ducha. Pulika Boszengro tak¿e to poj¹³, i zrozumia³ te¿ od razu to, czego ja nie zd¹¿y³em jeszcze w tym u³amku sekundy zrozumieæ: ¿e ona cofnie siê w przesz³oæ, mo¿e o tydzieñ, mo¿e nawet mniej, i ostrze¿e ojca, by nie zaprasza³ swego brata na ucztê. I teraz zagra³a ta jego ch³odna inteligencja i gor¹ca energia. Miotacz, który b³yskawicznie pojawi³ siê w jego rêku, b³ysn¹³ ogniem tylko raz. Us³ysza³em miêkki odg³os mlaniêcia, Malilini przez moment jakby unosi³a siê i odp³ywa³a gdzie w ty³, potem za upad³a na zastawiony suto stó³. Le¿a³a tam miêdzy talerzami i butelkami z winem
i ju¿ wiêcej siê nie poruszy³a. Loiz la Vakako drgn¹³. Jego twarz zblad³a, wstrz¹sn¹³ ramionami jakby uderzy³a go jaka niewidzialna pa³ka. Potem jego wielka si³a woli przemog³a ból i znów sta³ nieruchomo wyprostowany, i pe³en dumy. Tylko w jego oczach zgas³ zwyk³y ¿ar. Potem nie widzia³em ju¿ nic. £zy przes³oni³y mi oczy, gniew olepi³ mnie. Wyda³em przeraliwy krzyk i obróci³em siê gwa³townie, nie zwracaj¹c uwagi na gro¿¹cy mi nó¿ i ramiê zaciniête na gardle. Rêce mia³em wci¹¿ wolne; rzuci³em siê z rozcapierzonymi palcami do oczu, nozdrzy, ust, czegokolwiek
Jakub powiedzia³ niezwykle cicho Loiz la Vakako. Nie
W jaki dziwny sposób us³ysza³em jego g³os mimo szaleñstwa, które mnie ogarnê³o, albo mo¿e powstrzyma³a mnie potê¿na si³a, d³awi¹ca mi tchawicê? Podda³em siê, oklap³em, pochyli³em g³owê, widzia³em ju¿ tylko swoje stopy
jak przez mg³ê. I to by³o wszystko. Stalimy siê wiêniami, a Pulika Boszengro zdoby³ Nabomba Zom trzema dwiêkami swoich skrzypiec. Zdoby³ ca³y wiat, a mieræ ponios³a jedna tylko osoba. Planowa³ to w sekrecie od wielu lat, odk¹d w swoim mniemaniu dozna³ wielkiej niesprawiedliwoci, gdy rodzinny testament uczyni³ spadkobierc¹ Nabomba Zom jego brata, jemu samemu pozostawiaj¹c tylko dwie ma³e ja³owe i burzliwe planety. Przez ca³y ten czas Pulika Boszengro udawa³ mi³oæ i lojalnoæ, czekaj¹c na swój czas. Nikt oprócz brata nie móg³by obaliæ Loiza la Vakako. wiat by³ dobrze broniony i nawet armie Imperium musia³yby w³o¿yæ sporo wysi³ku, aby go zdobyæ. Ale kto spodziewa³by siê zdrady podczas patsziv? Kto ustawia armiê miêdzy sob¹ a bratem? Na pewno nie Rom. Wiêzy rodzinne s¹ dla nas najwa¿niejsze. Ale jednak nie wszy163
scy jestemy wiêci. W sercu Puliki Boszengra p³onê³o uczucie silniejsze od mi³oci do rodziny. Sta³o siê, i nie mo¿na by³o tego zmieniæ. Nie mia³o znaczenia, ¿e wiadkowie zamachu liczyli siê na setki, ¿e wydarzy³ siê w obecnoci wysokich urzêdników Imperium, sêdziów senatorów. Imperium traktowa³o to wy³¹cznie jako wewnêtrzn¹ sprawê Romów, przepychanki miêdzy lordami Nabomba Zom, nie mia³o wiêc ¿adnego powodu do interwencji. Sêdziowie i senatorowie Nabomba Zom byli za tylko wasalami. Nie zajmowali swoich stanowisk na podstawie jakiegokolwiek kodeksu praw, lecz z woli w³adcy, a nie by³ ju¿ nim Loiz la Vakako. Prawem zdobywcy w³adc¹ zosta³ Pulika Boszengro. Prymitywne i barbarzyñskie? Tak. Ale pamiêtajmy, ¿e takie rzeczy wci¹¿ mog¹ siê zdarzaæ, nawet w naszym wieku cudów. Mo¿emy wprawdzie ¿yæ po dwiecie lat zamiast szeædziesiêciu, mo¿emy lataæ miêdzy gwiazdami jak anio³y, mo¿emy przemieszczaæ z orbit ca³e planety i posy³aæ je w podró¿ przez przestrzeñ, ale wci¹¿ siedzi w nas ta sama prymitywna ma³pa
ta sama prymitywna ¿mija. ¯yjemy poród traktatów i gwarancji, poród uprzejmoci cywilizowanych ludzi, ale traktaty to tylko s³owa. Namiêtnoæ i chciwoæ nie zosta³y przecie¿ wyplenione z naszych genów, a wiêc nasze ¿ycie zale¿y od ³aski najgorszych z nas. I musimy siê strzec. Tylko w wiosce, w której nie ma ¿adnego psa jak mówi stare romskie przys³owie cz³owiek mo¿e obejæ siê bez kija. S¹dzê, ¿e wci¹¿ jeszcze istnia³a wtedy mo¿liwoæ, by obaliæ uzurpatora i przywróciæ do w³adzy Loiza la Vakako, jeli tylko znalaz³by siê kto, kto odwa¿y³by siê temu przewodziæ. Pulika Boszengro przyby³ na Nabomba Zom z kilkoma zaledwie ludmi ze swego wiata. Ponadto Loiz la Vakako by³ dobrym, mi³owanym i szanowanym w³adc¹, podczas gdy Pulika Boszengro ju¿ pokaza³, ¿e nale¿y siê go baæ i nie mo¿na mu ufaæ. Ale mimo to nie wybuch³ bunt lojalnych wasali. Po pierwszym szoku i zaskoczeniu wydarzeniami na bankiecie i przewrotem pa³acowym, ¿ycie dla wszystkich ma³ych i du¿ych ludzi na Nabomba Zom powróci³o ca³kowicie do normy. Rodzina Loiza la Vakako by³a uwiêziona, ale dla wszystkich tam na zewn¹trz bylimy martwi, a w pa³acu rz¹dzi³ nowy pan. Po prostu zmiana rz¹du. Po kilku dniach przybyli tysi¹cami wasale Puliki Boszengra i dokonano nowego podzia³u ³upów. Loiz la Vakako upad³. Jego bogactwo i splendor przesz³y na brata. ¯ycie toczy³o siê dalej, i tylko ja 164
w tej jednej strasznej sekundzie straci³em moj¹ ukochan¹ i wszelkie nadzieje na jasn¹ przysz³oæ. Trzymano nas w celach za pa³acowymi stajniami, zapakowanych w paskudnie ciasne kule energetyczne, jak zwierzêta przeznaczone na rze. Loiz la Vakako siedzia³ ze mn¹ w jednej celi. Poniewa¿ by³em pewien, ¿e prêdzej czy póniej zostanie na nas wykonana egzekucja, przeto robi³em rachunek sumienia za ka¿dym razem, gdy zobaczy³em cieñ na zewn¹trz naszych kul. Ale Loiz la Vakako nie podziela³ moich obaw. Gdyby zamierzali nas zabiæ uspokaja³ mnie setki razy zrobiliby to od razu na uczcie. Pozbêd¹ siê nas w jaki inny sposób. By³ ca³kowicie spokojny i opanowany. Strata królestwa, pa³acu, ca³ego wiata, zdawa³a siê nie robiæ na nim najmniejszego wra¿enia. Wiem, ¿e zabójstwo córki, które dokona³o siê na jego oczach, przynios³o rozpacz jego duszy, ale nie chcia³ nigdy nawet wspominaæ o jej mierci, nie okazywa³ te¿ rozpaczy na zewn¹trz. Gdyby tylko twój brat by³ o moment wolniejszy wyrzuci³em z siebie wreszcie. Gdyby tylko zdo³a³a siê wydostaæ i ostrzec nas
Nie odpar³. I le, ¿e w ogóle spróbowa³a. le? Dlaczego? Bo ¿adne ostrze¿enie nie zosta³o przekazane. Gdyby mia³o byæ przekazane, otrzymalibymy je i to wszystko by siê nie wydarzy³o. Ale o to w³anie chodzi! Gdyby jej siê uda³o, zmieni³aby nasz los. Nic nigdy nie mo¿e byæ zmienione powiedzia³ Loiz la Vakako. Znów to samo. Ten romski fatalizm. Ch³odna akceptacja tego, co siê musi staæ. Mimo ca³ej naszej mocy nawiedzania, nie powa¿ymy siê próbowaæ zmieniæ tego, co jest zapisane w ksiêdze czasu. Ten fatalizm p³ynie w naszych duszach jak czarna plama ropy w nurcie rzeki. Tysi¹ce razy ka¿dego z tych dni myla³em o udaniu siê w przesz³oæ, tu¿ przed bankiet, by przekazaæ ostrze¿enie, które ocali³oby ¿ycie Malilini. Ale za ka¿dym razem spogl¹da³em na Loiza la Vakako i stawa³em naprzeciw jego ch³odnej akceptacji tego, co siê sta³o, i
nie mog³em siê odwa¿yæ. Nie mo¿na by³o przekazaæ ostrze¿enia, bo ¿adne nie zosta³o przekazane. Jak kiedy powiedzia³a Malilini w szczêliwszym okresie naszego ¿ycia: Nie istnieje nigdy ¿adne najpierw. Wszystko jest krêgiem i wszystko jest ustalone. Nie ma czego takiego jak przepowiednia. Jest tylko przekazywanie wiadomoci o znanych faktach z przysz³oci, która jest tak samo ustalona i niezmienna jak przesz³oæ. Kiedy zacz¹³em wiêcej nawiedzaæ samodzielnie, zrozumia³em to janiej. Istnieje takie prawo nazwijcie je prawem moralnym, bo te¿ ¿aden w³adca nie umieci go nigdy w kodeksie g³osz¹ce, ¿e nie mo¿emy u¿ywaæ 165
naszej mocy, by zmieniaæ przesz³oæ, inaczej wszystko ogarnie kompletny chaos. Loiz la Vakako przestrzega³ tego prawa, mimo ¿e mia³o go to kosztowaæ ¿ycie córki i stratê królestwa. Próbuj¹c z³amaæ prawo, którego ³amaæ nie mo¿na, Malilini skaza³a sam¹ siebie i nikt teraz nie móg³ jej pomóc. Musia³em siê z tym pogodziæ, a jednak moja dusza krzycza³a, ¿e to szaleñstwo, krzycza³a wci¹¿, ¿e gdyby tylko Loiz la Vakako mi na to zezwoli³, móg³bym jeszcze ocaliæ Malilini od mierci, a jego samego od straty królestwa. Ale tego nigdy by nie uczyni³. On zdawa³ siê nawet winiæ j¹ za jej mieræ! Ja za czeka³em wtedy na swoj¹. Ale mija³y kolejne dni, a nas zostawiano w spokoju i, jeli nie liczyæ rzucanej nam niewielkiej iloci ¿ywnoci, zupe³nie ignorowano. Czekalimy wiêc w poni¿eniu i w ¿a³obie na to, co mia³o przyjæ. Nie mog³em wci¹¿ uwierzyæ jak nisko nagle upadlimy, a jednak spodziewa³em siê, ¿e prawdziwy upadek na samo dno dopiero nas czeka. Jednak spokój Loiza la Vakako nie prys³ ani na chwilê. Zapyta³em go, jak mo¿na byæ tak opanowanym w obliczu takiego bólu, ale on tylko wzruszy³ ramionami i powiedzia³ mi, ¿e wszystko jest czêci¹ bo¿ego planu, a on nie jest godzien by dyskutowaæ z Tym, Który W³ada wiatem. To Bóg decyduje o zdarzeniach, a my mo¿emy tylko byæ pos³uszni, niewa¿ne jak dziwne, b³êdne lub nawet z³e nam siê one wydaj¹. Próbowa³em zaakceptowaæ tê m¹droæ, ale moja rozpacz by³a zbyt wielka. Mog³em pogodziæ siê ze strat¹ komfortu, w jakim ¿y³em na Nabomba Zom. To przysz³o do mnie jak nag³y umiech losu, mog³o wiêc odejæ z równ¹ ³atwoci¹. Ale có¿ to za Bóg, który pozwala, by brat niszczy³ brata? Jaki bêdzie ten wiat, gdy tyran taki jak Pulika Boszengro obejmie w³adzê w miejsce m¹drego Loiza la Vakako? Jednak najwiêksz¹ gorycz¹ przepe³nia³a mnie mieræ Malilini. Czym mo¿na j¹ usprawiedliwiæ? Dlaczego pozbawiono wiat takiej piêknoci? Czasami, gdy tak le¿a³em szlochaj¹c bezg³onie, nawiedza³y mnie duchy. Nigdy nie mówi³y ani s³owa, ale wyci¹ga³y rêce, czyni¹c gesty wspó³czucia, umiecha³y siê, czasem nawet mruga³y porozumiewawczo. Jednym z nich by³ duch, którego rozpozna³em jako przysz³ego siebie. By³ silny, zdrowy i mia³ siê z ca³ego serca, i to w³anie on do mnie mruga³. Zrozumia³em wiêc, ¿e nie umrê w tym miejscu. Zrozumia³em tak¿e, patrz¹c na jego radoæ, ¿e pewnego dnia opuci mnie rozpacz, ¿e znów bêdê siê mia³ i cieszy³ ¿yciem, a jednak wtedy w mej rozpaczy nie mog³em sobie tego nawet wyobraziæ. W czasie tych dni i tygodni, kiedy siedzielimy w celi, Pulika Boszengro negocjowa³ warunki naszej sprzeda¿y w niewolê. Mia³ 166
zamiar rozproszyæ rodzinê Loiza la Vakako po najdalszych krañcach Galaktyki. No wy³aziæ stamt¹d, wy dwaj! us³yszelimy pewnego dnia g³os stra¿nika i wyszlimy na wiat³o s³onecznego dnia. Ja zosta³em sprzedany na planetê Alta Hannalanna, o której nawet nigdy nie s³ysza³em. Kiedy powiedzia³em o tym Loizowi la Vakako, dostrzeg³em, ¿e jego usta lekko drgnê³y. Teraz wiem, ¿e toczy³ wtedy ze sob¹ wewnêtrzn¹ walkê, by nie powiedzieæ mi, jak okropne jest to miejsce. On sam za mia³ polecieæ na wiat o nazwie Gran Chingada, równie¿ mi nieznany. Zapyta³em czy co o nim wie. Potrz¹sn¹³ ledwo dostrzegalnie g³ow¹. S¹ tam wielkie lasy, wyj¹tkowe drzewa powiedzia³ lakonicznie. Drewno z Gran Chingada osi¹ga wysok¹ cenê na wszystkich rynkach. Dopiero wiele lat póniej dowiedzia³em siê, jakie warunki panuj¹ w przera¿aj¹cych lasach tego prehistorycznego wiata, o tym ¿e rednia d³ugoæ ludzkiego ¿ycia wynosi tam osiemnacie miesiêcy, o trawie, która po¿era ¿ywcem, i o jaszczurkach, wampirach wielkoci d³oni, które wyskakuj¹ z kielichów szkar³atnych kwiatów wprost do gard³a. Loiz la Vakako zosta³ wysy³any na mieræ. I ja te¿ oczekiwa³em tego samego, mimo i¿ wczeniej przecie¿ odwiedza³y mnie duchy. W tamtych czasach statki Imperium nie lata³y miêdzy Nabomba Zom a Alta Hannalanna, czy Gran Chingada. Po raz pierwszy w ¿yciu mia³em wiêc zaznaæ podró¿y transmiterem. Zostalimy zawleczeni na miejsce, za³o¿ono nam na g³owy podró¿ne he³my, ustawiono wspó³rzêdne tak, aby przechwyci³y nas i ci¹gnê³y w sw¹ przestrzeñ wiaty, które mia³y byæ naszym przeznaczeniem. Loiz la Vakako by³ spokojny a¿ do koñca. Traktuj to jako czêæ swojej edukacji, Jakubie poradzi³ mi. Wszystko, co ci siê jeszcze przydarzy, traktuj jako czêæ swojej edukacji. W chwili, gdy zamkniêto go w sferze, umiechn¹³ siê i przes³a³ mi poca³unek. Ju¿ nigdy nie mia³em zobaczyæ tego wielkiego cz³owieka, z wyj¹tkiem jednej okazji w bardzo odleg³ej przysz³oci. Potem nadesz³a moja kolej. Sta³em samotny w blasku po³udniowego s³oñca, na wpó³ olepiony jego promieniami, i nie wiedzia³em, co mnie teraz czeka. Stara³em siê przekonaæ sam siebie, ¿e wszystko zmieni siê na lepsze, ¿e to wszystko jest, jak powiedzia³ Loiz la Vaka167
ko, tylko czêci¹ mojej edukacji. Ale ba³em siê. K³ama³bym w ¿ywe oczy, gdybym wam powiedzia³, ¿e siê wtedy nie ba³em. ¯ycie wci¹¿ by³o przede mn¹, ale by³em pewny, ¿e jeli nawet prze¿yjê ten okropny lot przez podprzestrzeñ, to i tak umrê m³odo na Alta Hannalanna. Czu³em w sobie gniew, ale tak¿e przera¿enie. To nie sama mieræ mnie przera¿a³a, lecz ostatni moment ¿ycia, kiedy ju¿ bêdê wiedzia³, ¿e w³anie jest mi ono odbierane, zanim tak naprawdê siê zaczê³o. Przynajmniej jednak zdo³a³em utrzymaæ pod kontrol¹ zwieracze, a nie ka¿demu by siê to uda³o, gdyby wtedy by³ na moim miejscu. Czeka³em wiêc przez d³ug¹ chwilê w tym miertelnym przera¿eniu, a potem nagle zosta³em uniesiony w powietrze i wiat wokó³ mnie znik³. Wyszepta³em cicho zaklêcie ochronne, chocia¿ nigdy tak naprawdê nie wierzy³em w jego moc, i pogna³em wiruj¹c, Bóg wie gdzie, drog¹, która wiod³a ku niewoli na Alta Hannalanna. Teraz, jakie sto piêædziesi¹t lat póniej, wci¹¿ wracam mylami do tej mojej pierwszej podró¿y transmiterem. Jak¿e ¿a³osny wtedy siê czu³em, jak bardzo przera¿ony. Ale by³em wtedy jeszcze bardzo m³ody i nie patrzy³em na wiat w taki sposób, w jaki patrzy na niego mêdrzec taki jak Loiz la Vakako. I tak w³anie jest, ¿e wszystko cokolwiek siê dzieje, jest czêci¹ naszej edukacji. Nigdy niczego siê nie nauczymy chowaj¹c siê w ciemnociach i ss¹c w³asny kciuk. W wodzie, i tylko w wodzie, mo¿na nauczyæ siê p³ywaæ. I oto znów, tak jak wtedy, p³ynê przez pustkê ku nieznanym przygodom i nieznanemu przeznaczeniu. Tyle, ¿e teraz jestem dowiadczony i przygotowany na wszystko, co mo¿e siê wydarzyæ. Tak wiêc przez ca³¹ podró¿ piewa³em wiêc i mia³em siê, by przyspieszyæ bieg czasu, i gna³em ku Imperium z mojego mronego Mulano. A¿ wreszcie us³ysza³em ostry gwizd, który donosi³ mi, ¿e cel zosta³ osi¹gniêty i zaraz wynurzê siê w realnej przestrzeni.
3
W
iedzia³em od razu, ¿e wyl¹dowa³em na Xamur. Jest taki mo ment powa¿nej dezorientacji tu¿ po wynurzeniu siê z transmitera, kiedy cz³owiek czuje siê dos³ownie jak wywrócony na drug¹ stronê i nie bardzo nawet potrafi wskazaæ, gdzie jest jego g³owa, 168
a gdzie stopy, nie mówi¹c ju¿ o palcach, którymi mia³by to wskazywaæ. Taki stan od piêtnastu sekund do piêtnastu minut, w zale¿noci od odpornoci uk³adu nerwowego, i wra¿enie to nie tak wiele znowu ró¿ni siê od pocz¹tkowej fazy nawiedzania, i przez to w³anie przechodzi³em. Ale ju¿ po nieca³ej minucie mog³em stwierdziæ, ¿e jestem na Xamur. Z ca³¹ pewnoci¹. Wystarczy³o wci¹gn¹æ powietrze, poczuæ ten jej s³odki zapach. Xamur jest jedn¹ z dziewiêciu planet królewskich, ale zas³uguje na znacznie wspanialsze okrelenie, chocia¿ ciê¿ko mi tak na poczekaniu znaleæ w³aciwe. Boska to mo¿e trochê za du¿o powiedziane
ale rozumiecie, o co mi chodzi. To po prostu raj. Kraina p³yn¹ca mlekiem i miodem, a nawet znacznie lepszymi rzeczami. Powietrze tutaj to prawdziwe perfumy, zwa¿cie, ¿e nie mówiê jak perfumy, ale w³anie dok³adnie perfumy, a morze jest tu prawdziwym winem. Jeden ³yk jego wody i na twych ustach pojawia siê umiech, piêæ ³yków i zaczynasz wchodziæ w stan euforii, a jeszcze trochê i pok³adasz siê ze miechu. Niebo ma barwê g³êbokiej zieleni i b³êkitu, a gdzieniegdzie przybiera kolory czerwieni i ¿ó³ci. Te fantastyczne odcienie, a tak¿e jakie elektryzuj¹ce w³aciwoci atmosfery powoduj¹, ¿e wszystko migocze, jest jakby otoczone aur¹ z sennych marzeñ, i pod tym migocz¹cym niebem ka¿dy element krajobrazu, ka¿de drzewo, wzgórze, czy dolinka znajduj¹ siê w najw³aciwszym miejscu, wiêc ca³a sceneria wygl¹da tak piêknie, tak w nierzeczywicie uporz¹dkowany sposób, tak zachwycaj¹co. Piêkno jest dojmuj¹ce. W oczach zbieraj¹ siê ³zy, i czuje siê dreszcze w sercu, w brzuchu
w j¹drach. Nie wiem, kto stworzy³ niezliczone wiaty Wszechwiata, ale jedno jest pewne Xamur stworzy³ jako ostatni ze wiatów, inne bowiem by³y tylko surowymi szkicami, gdy Xamur by³a Jego najdojrzalszym dzie³em. To, ¿e tam siê znalaz³em, by³o prawdziwym umiechem losu. Zawsze mo¿na oczekiwaæ jakiego odchylenia przy podró¿y transmiterem, a ponadto podaj¹c na Mulano wspó³rzêdne celu, poinformowa³em, ¿e zadowala mnie ka¿da z dziewiêciu królewskich planet
oczywicie oprócz Galgali. Galgalê kontroluje Szandor, mój syn. Tak przynajmniej przypuszcza³em, i nie wydawa³o mi siê m¹dre w³a¿enie do jego g³ównej kwatery w pojedynkê i bez broni, póki nie zorientowa³em siê dok³adnie w charakterze zasz³ych zmian. Póniej naturalnie to zrobiê, ale nie teraz. Teraz za ka¿da z pozosta³ych planet królewskich nadawa³a siê na bazê dla mnie. Czy to Iriarte, czy Marajo mojego kuzyna Damiana, czy nawet wêdruj¹ca Zimbalou. 169
Ale jednak z Xamur cieszy³bym siê najbardziej, i oto znalaz³em siê w³anie na niej. A ona mn¹ zaw³adnê³a. Sta³em tam bez ruchu, wdycha³em jej s³odki zapach, przygl¹da³em siê migocz¹cym odcieniom wiat³a, podziwia³em roziskrzone niebo i dostojne zielone wie¿e miasta Aszen Devlesa, która to nazwa w romskim jêzyku oznacza: Niechaj Bóg bêdzie z tob¹. I wtedy porwa³a mnie niewidzialna si³a. Unios³a mnie w górê i pchnê³a przez przestrzeñ w dzikim pêdzie, który zakoñczy³ siê l¹dowaniem na otwartym dziedziñcu. L¹dowaniem godnym rzuconego niedbale worka kartofli. Wsta³em na nogi rozgl¹daj¹c siê wokó³ i otrzepuj¹c ubranie. Ze wszystkich stron otacza³y mnie wysokie, niebieskie ciany. Gdzie ja u diab³a jestem? skierowa³em pytanie ku niebiosom, a one odpowiedzia³y mi. Widaæ dwiêk mojego g³osu uruchomi³ jaki g³onik. G³os maszyny odezwa³ siê najpierw w imperialnym, a potem w romskim: Jeste w przechowalni Imperialnego Departamentu Imigracji w Aszen Devlesa. Czy to znaczy, ¿e jestem wiêniem? D³uga, przejmuj¹ca cisza. Co jest, czy ten automat szuka znaczenia s³owa wiêzieñ w s³owniku? Wdycha³em g³êboko wonne powietrze. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. I dokonywa³em pewnych zmian w moich hormonach, by uspokoiæ nerwy. Rozleg³o siê buczenie i syczenie, i automat odezwa³ siê ponownie: Nie jeste wiêniem. Oczekujesz. To regularna procedura imigracyjna. Aha. To by³o wprawdzie trochê denerwuj¹ce, ale nie takie znów zaskakuj¹ce
ani te¿ niebezpieczne. Normalne biurokratyczne gówno. Wiedzia³em, na czym stojê. Rozluni³em siê. Kiedy l¹dujesz na wiecie nie nale¿¹cym do Imperium, takim jak Mulano, mo¿esz robiæ co chcesz od momentu, gdy opucisz pole transmitera. Ale kiedy pojawiasz siê na wiecie imperialnym, twój przylot podlega rejestracji przez skaner imigracyjny, który wychwytuje sygna³ transmitera, a wiêc zazwyczaj na szeæ do dwunastu godzin zanim siê fizycznie pojawisz. Urz¹d Imigracyjny Xamur mia³ wiêc wystarczaj¹co du¿o czasu, by namierzyæ punkt mojej materializacji i pochwyciæ mnie promieniem naprowadzaj¹cym, gdy tylko ona nast¹pi³a. Ot, rutynowe sprawdzenie to¿samoci przybysza, Bóg wie z jakiego zak¹tka Galaktyki. 170
No, szybciej popêdzi³em ich. Nie przyby³em na Xamur, by podziwiaæ architekturê waszej przechowalni. Niemal natychmiast kto wygl¹daj¹cy na urzêdnika wychyli³ nos z jednej ze cian. Spojrza³ na mnie, wyda³ co w rodzaju westchnienia i cofn¹³ siê, ale zaraz wróci³ z drugim, w podobnym mundurze. Teraz obaj co tam do siebie pomamrotali, i cofnêli siê po dalsze uzupe³nienia. Wkrótce ponad pó³ tuzina ludzi w mundurach imperialnych oficerów imigracyjnych Xamur przygl¹da³o mi siê z absolutnym zdumieniem i niedowierzaniem, zupe³nie jakby przyby³ do nich cesarz Napoleon, albo Mahomet, czy królowa Konfederacji Betelguzy. Oczywicie wiedzieli, kim jestem. Rozpoznali mnie nie tylko po twarzy, oczach czy w¹sach. Zanim wyruszy³em z Mulano, zada³em sobie trud za³o¿enia pieczêci mojego urzêdu, czego nie robi³em od dziesiêciu, a mo¿e i piêtnastu lat. I teraz na brwiach pulsowa³o mi wciekle kolorowe wiat³o i otacza³o moj¹ postaæ przyt³aczaj¹c¹, a zarazem absurdaln¹ powiat¹. To by³o dok³adnie tak, jakbym nadawa³ na wszystkich d³ugociach fal: Król, Król, Król! Równie dobrze mog³em wynurzyæ siê z przestrzeni w z³otej koronie ozdobionej szmaragdami i rubinami o pó³metrowej rednicy. Dwóch czy trzech z tych urzêdników by³o Romami. Teraz przyklêkli na oba kolana, pochylili z szacunkiem g³owy i cicho wypowiadali moje imiê. Gaje oczywicie nie robili nic takiego, ale i oni byli pod wra¿eniem. Wpatrywali siê we mnie badawczo i krêcili siê nerwowo. Wiem, co sobie myleli. Myleli tak: ten cwany stary ³ajdak pojawi³ siê tu bez ostrze¿enia, nie u¿y³ nawet kana³u dyplomatycznego. Nie mo¿emy go odes³aæ, nie powoduj¹c wrzenia wród jego ludzi, ale te¿ nie mo¿emy przyj¹æ go oficjalnie, jeli nie chcemy wpl¹taæ Xamur w jakie walki o w³adzê wród Romów, bo jego powrót na pewno do tego doprowadzi. Niewa¿ne, co teraz zrobimy, i tak najprawdopodobniej stracimy robotê. Wy³¹czy³em powiatê, i tak olepia³a tylko zebranych. Do Romów za, którzy klêczeli u moich stóp, powiedzia³em krótko w naszym jêzyku: Wstañcie, idioci! Jestem tylko królem, a nie Bogiem Wszechmog¹cym. Dla pozosta³ych, tych urzêdników gaje, by³em uprzejmiejszy. To nie jest ¿adna wizyta oficjalna, ani nic w tym rodzaju. Przyby³em tutaj wy³¹cznie jako prywatny obywatel, który ma na tej planecie nieruchomoæ. Ale jeste królem Jakubem? wymamrota³ jeden z nich. 171
Tak. Nie mamy ¿adnego specjalnego protoko³u dla by³ych królów powiedzia³ nerwowo inny i naniós³ co na ekran znajduj¹cy siê poza zasiêgiem mojego wzroku. Lista osób towarzysz¹cych, przystrojenie miasta, flagi, owietlenie, przekazanie klejnotów koronnych, pokazy pirotechniczne
nie, nie ma tu nic takiego, co by odnosi³o siê do
Ja nie jestem by³ym królem powiedzia³em cicho. Gaje spojrzeli po sobie w pop³ochu, za Romowie popatrzyli na mnie z niek³amanym przera¿eniem. Ale panie, akt abdykacji
odwa¿y³ siê wyj¹kaæ jeden z nich. Nie przejmuj siê tym, synu. Jakiekolwiek wieci dotar³y do ciebie z Galgali, na pewno s¹ bardzo niedok³adne. Jeden z gaje zdaje siê najwy¿szy rang¹ wykona³ rozpaczliwy gest i jakie nowe dane zaczê³y pojawiaæ siê na ekranie. Tym razem podszed³em bli¿ej i zajrza³em mu przez ramiê. To by³y ustêpy protoko³u dyplomatycznego dotycz¹cego wizyty królewskiej. A wiêc jeste panuj¹cym królem? A czy kiedykolwiek tak powiedzia³em? Teraz spojrzeli po sobie zupe³nie ju¿ zdezorientowani. Ale ja nie chcia³em teraz podnosiæ kwestii, czy wci¹¿ jestem, czy nie jestem królem. Jeszcze nie by³em na to gotowy, a ju¿ zw³aszcza imigracyjna poczekalnia nie by³a w³aciwym miejscem i audytorium te¿ niezbyt mi odpowiada³o. Niech siê trochê pog³owi¹. Twierdzi, ¿e nie jest by³ym królem ale nie potwierdza te¿, ¿e obecnie panuj¹cym ale z drugiej strony co wiêcej mimo to a jednak
tak, niech siê pog³owi¹. Kwestia panowania nie ma tu nic do rzeczy owiadczy³em dobitnie. Powiedzia³em wam, ¿e to prywatna wizyta. Chcê dokonaæ inspekcji mojej rezydencji w Kamaviben, i to wszystko. I nie ¿yczê sobie ¿adnego zamieszania wokó³ mojej osoby. Rzuci³em im moje najbardziej w³adcze spojrzenie. Czy to jasne?
4
O
czywicie powinienem by³ przewidzieæ, ¿e to nie bêdzie jasne. Powsta³o wielkie zamieszanie, naprawdê wielkie. Wszystko przez tych cholernych biurokratów. Przeklête gryzipiórki! Ograni172
czone têpaki rodem z epoki kamienia ³upanego! Ju¿ lepiej by³o mi przebywaæ w towarzystwie stada limaków salizonga. Nie jestem osob¹, któr¹ kto móg³by okreliæ jako naiwn¹. Nie w moim wieku. Ale teraz musia³em przyznaæ, ¿e by³em naiwny, wiêcej, by³em niepoprawnym fantast¹, jeli wyobra¿a³em sobie, ¿e pozwol¹ mi tak po prostu wyjæ z tej poczekalni bez ¿adnych komplikacji. Cygañski Król, obojêtnie czy mi³ociwie panuj¹cy, czy na emeryturze, nie móg³by tak sobie przebywaæ incognito na Xamur, czy na jakimkolwiek z królewskich wiatów i cieszyæ siê prywatnoci¹. Móg³ sobie do woli przeklinaæ i ciskaæ gromy, i prawdê mówi¹c zdawa³em sobie z tego sprawê, ale te¿ liczy³em, ¿e opêdz¹ to jak najmniejsz¹ pomp¹ i ceremoni¹. No có¿, myli³em siê. Królowie, czy nawet byli królowie, mog¹ mieæ ca³kiem spor¹ w³adzê nad tym czy owym, ale w sprawach protokolarnych biurokraci zawsze maj¹ ostatnie s³owo, i prawdê rzek³szy bardziej mog³em w tej sprawie winiæ Romów ni¿ gaje. Romowie zobaczyli, ¿e ich król, czy tam by³y król, przybywa niespodziewanie do miasta i uznali za swój obowi¹zek wrzeszczeæ g³ono alleluja i oddaæ królowi nale¿ne honory i czeæ. Wiêc oczywicie przekazali wieæ o moim przybyciu na najwy¿szy szczebel administracji Xamur, i od tego momentu nikt ju¿ nie by³ w stanie powstrzymaæ armii biurokratów, którzy natychmiast ochoczo ruszyli do akcji. Nie mo¿na oczywicie liczyæ, ¿e rz¹dowa administracja kiedykolwiek wykona jak¹ po¿yteczn¹ pracê (ju¿ w samym zestawieniu administracja rz¹dowa i po¿yteczna praca tkwi wewnêtrzna sprzecznoæ), ale poleæ im pracowaæ nad czym pozbawionym znaczenia, jak na przyk³ad przygotowanie oficjalnego powitania, a bêd¹ niezwykle szczêliwi. Mog³em ostatecznie zgodziæ siê na poprowadzenie uroczystej parady wokó³ zewnêtrznych wa³ów Aszen Devlesa. Ale tego by³o ma³o. Jeszcze ceremonia przyjêcia w stolicy, udzia³ w wielkim pokazie sztucznych ogni, który równoczenie rozwietli³ niebo nad czterema kontynentami; ha³aliwy i przera¿aj¹co nudny koncert orkiestry symfonicznej Xamur; i wreszcie bankiet tak niewiarygodnie prze³adowany pomp¹ i celebr¹, ¿e chyba Julien de Gramont pop³aka³by siê na nim z ¿alu za utracon¹ przesz³oci¹ i pobieg³by zaraz zapaliæ wieczkê za duszê Ludwika XIV. 173
By³o to dokuczliwe fakt, ale z drugiej strony mia³o te¿ jeden pozytywny efekt: na Galgali i w ca³ym w ogóle Imperium dowiedziano siê, ¿e wróci³em, a poniewa¿ nie og³osi³em oficjalnie moich pretensji do tronu, nie przyj¹³em nale¿nych koronowanej g³owie odznaczeñ, to, ¿e nagle pojawi³em siê w Aszen Devlesa, musia³o wprowadziæ sporo niepewnoci co do moich dalszych intencji. I tak byæ powinno. Niech nikt nie ma pewnoci to jest zawsze najlepsza strategia. Tote¿ nie powiedzia³em na ten temat ani s³owa. Umiecha³em siê dobrotliwie i pozdrawia³em t³umy, promieniowa³em wrêcz ¿yczliwoci¹, gdy musia³em wys³uchiwaæ tych napuszonym przemówieñ, a kiedy wreszcie wszystko siê skoñczy³o, podziêkowa³em jak najuprzejmiej i pojecha³em do Kamaviben, do mojej wielkiej posiad³oci wiejskiej na brzegu Morza Rozkoszy. (Muszê wam jednak powiedzieæ szczerze, ¿e Kamaviben nie jest tak¹ znowu najwiêksz¹ z wielkich posiad³oci. Owszem, grunta s¹ spore, a lokalizacja niez³a, ale sam dom, choæ niew¹tpliwie interesuj¹cy z architektonicznego punktu widzenia, nie spowodowa³by u nikogo ataku zazdroci. W ¿adnym okresie mojego ¿ycia nie by³em naprawdê nieprzyzwoicie bogatym cz³owiekiem. I chyba te¿ jest to wina mojej cygañskiej duszy w³óczêgi, ale nie czu³bym siê dobrze mieszkaj¹c w jakim oszo³amiaj¹cym pa³acu. Bywa³y momenty, ¿e wystarcza³o mi igloo, wóz albo drewniana chata. Kamaviben jest naprawdê przepiêkne, i wcale nie chcia³bym mieszkaæ w jeszcze wiêkszym domu. Ani te¿ w ogóle w ¿adnym innym miejscu
no chyba ¿e by³aby to Gwiazda Romów.) Przez te wszystkie lata mojej nieobecnoci o dom dbano tak, jakby oczekiwano, ¿e mogê siê tam zjawiæ w ka¿dej chwili i bez zapowiedzi. Stajnie by³y czyste, trawniki wypielêgnowane, a podwójny szereg czarnolistnych palemek wzd³u¿ g³ównej drogi przyciêty najwy¿ej tydzieñ temu. O posiad³oæ troszczy³o siê dziesiêæ robotów, i by³y to najbardziej wierne i oddane maszyny we wszystkich wiatach Galaktyki. Nawet mówi³y romskim (z akcentem Xamur, tym lekkim, zabawnym seplenieniem). Oczywicie wykona³ je dla mnie romski rzemielnik, prawdziwy czarodziej, Kalderasz Matti Costorari. I naprawdê uwierzcie mi, znam Romów, którzy s¹ Romami w mniejszym stopniu ni¿ te roboty. Z Kamaviben przes³a³em wieci do tych, którzy znacz¹ dla mnie najwiêcej, i zawiadomi³em ich o moim powrocie. Teraz pozostawa³o mi ju¿ tylko czekaæ. 174
5
P
olarka pojawi³ siê pierwszy. Tym razem nie jego duch, lecz on sam we w³asnej, autentycznej osobie. Mój wielki wezyr, moja prawa rêka, mój kompan, najbli¿szy kuzyn, mój brat krwi. Polarka jest dla mnie cenniejszy ni¿ moje nerki. Jeli potrzeba, mo¿esz dostaæ now¹ nerkê sam o tym wiem ale gdzie dostaniesz drugiego takiego Polarkê? Kiedy uratowa³em mu ¿ycie, a on bezustannie mi o tym przypomina. Chyba wydaje mu siê, ¿e wci¹¿ jest moim d³u¿nikiem. To by³o dawno temu, na Mentiroso, kiedy wpad³ w ³apy Nikosa Hasgarda. Tê historiê te¿ wam kiedy opowiem. Od tego czasu jestemy jak bracia. Polarka to drobny, ruchliwy i pe³en energii mê¿czyzna, ma te¿ w sobie co z je¿a na zewn¹trz wydaje siê kolczasty, ale jeli pozna go siê bli¿ej, okazuje siê cudownym cz³owiekiem. Przyby³ wprost z Darma Barma, kraju b³yskawic, gdzie ma swoj¹ wielk¹, wspania³¹, unosz¹c¹ siê w powietrzu willê. Nazywa j¹ vardo cygañskim wozem co brzmi trochê jakby m³ot kowalski nazywa³ narzêdziem dentystycznym. Ale Polarka zawsze lubi³ przesadzaæ. Od czasu naszego ostatniego spotkanie dokona³ kilku poprawek swojej twarzy. Jego oczy mia³y teraz intensywny b³êkitny kolor, a ich renice b³yszcza³y czerwieni¹, uszy by³y wiêksze i grubsze ni¿ kiedy, i opada³y na nie czarne gêste w³osy. Wygl¹da³ inaczej, ale by³ te¿ najwyraniej w najlepszym zdrowiu i pe³en energii. Jakub! us³ysza³em jego wrzask. Ha, jeste wreszcie! Polarka! To naprawdê ty? Nie, ty szczaj¹ca w spodnie kreaturo, to mój duch. Wykrzywi³em siê w radosnym umiechu. Uwa¿aj jak mnie nazywasz, ty nêdzny ³achudro! Promieniowa³ mi³oci¹ i ciep³em. Bêdê ciê nazywa³ jak tylko zechcê, ty worze ³oju! Truciciel wiñ! Wazelina dla gaje! Z³odziej! Koniokrad! Ha, Jakub! To naprawdê ty! Polarka, przyjacielu! Rozemielimy siê obaj gromko, i zaraz padlimy sobie w ramiona, ca³uj¹c siê z dubeltówki. Potem chwycilimy siê z ca³ych si³ 175
i pier w pier odtañczylimy wciek³y taniec, wiruj¹c po wszystkich pomieszczeniach i wrzeszcz¹c co si³. Bylimy dwoma starymi piernikami, ale wci¹¿ mielimy w sobie wiêcej ¿ycia ni¿ piêædziesiêciu razem wziêtych go³ow¹sów. Narobilimy tyle ha³asu, ¿e a¿ zjawi³y siê mocno zaniepokojony roboty. Chyba myla³y, ¿e do domu dostali siê bandyci. Ale to s¹ romskie roboty, wiec uspokoi³y siê natychmiast, gdy zobaczy³y mojego druha, mojego brata, mojego Polarkê, i przekona³y siê, ¿e tylko okazujemy nasz¹ radoæ. Kaza³em im przynieæ butelkê mojego najlepszego koniaku, bochen chleba z palmowca i kiæ winogron z Iriarte. Potem za zasiedlimy za sto³em, a on siêgn¹³ do swojej kieszeni podprzestrzennej i wydoby³ przeznaczone dla mnie podarunki. Polarka zawsze przynosi mnóstwo prezentów i zawsze s¹ to rzeczy, których mo¿e potrzebowa³e rok temu, albo mo¿e bêdziesz potrzebowa³ za rok, ale prawie nigdy nie zdarza siê, by by³o to co, co przyda³oby siê teraz. Tym razem pojawi³ siê z bogato zdobion¹ par¹ powietrznych butów, powiêkszaj¹cym piórem, pó³tuzinem ceramicznych ozdób na uszy i pe³nym tekstem Medytacji Marka Aureliusza, zapisanym na kle sanguinozaura. Podziêkowa³em mu oczywicie najgorêcej, jak zawsze zreszt¹, gdy obsypywa³ mnie tego rodzaju zbytecznymi przedmiotami. Przywióz³ jednak tak¿e jedn¹ wspania³¹ rzecz: po³eæ wêdzonej wo³owiny z Clard Msat, za którym to przysmakiem nie raz têskni³em podczas mojego pobytu w prze³adowanej ultrafioletem atmosferze Mulano. Nadzwyczajny jest ten Polarka! Sk¹d móg³ wiedzieæ, ¿e a¿ tak mi tego brakowa³o? Przez chwilê po¿ywialimy siê i popijalimy w milczeniu. Koniak pochodzi³ z Ragnarok, mia³ ponad sto lat i kosztowa³ osiemdziesi¹t sestercji za butelkê. Za tak¹ cenê mo¿na by³o kupiæ dobrego niewolnika. Potem zaczêlimy rozmawiaæ o ostatnich podró¿ach Polarki. ¯¹dza podró¿y gna³a go z miejsca na miejsce przez ca³e ¿ycie. Ostatnio bywa³ na Estrilidis, i na Tranganuthuka, i na Sidri Akrak. W ci¹gu ostatnich szeciu miesiêcy piêciokrotnie te¿ nawiedza³ Ziemiê, no i Mulano mo¿e z tuzin razy, by zobaczyæ, co siê dzieje u mnie. I wiele te¿ innych miejsc, a taka czêstotliwoæ nawiedzania powali³aby nawet wo³u. To prawda, ¿e cygañska dusza nie zna znu¿enia, ale Polarka eksploatuje swoje si³y ponad miarê. Kiedy wreszcie zakoñczy³ opowieci o swych ostatnich podró¿ach, znów zapad³a cisza. Zjedlimy wiêc i popilimy jeszcze raz. A zatem wróci³e powiedzia³ wreszcie. 176
Na to wygl¹da. Którego dnia? Dnia? Którego dnia miesi¹ca? wyjani³ cierpliwie, jak dziecku. Chyba pi¹tego phosphorusa odpar³em. Pi¹tego! Ha, dobrze! Oczy zawieci³y z radoci¹. Wygra³em tysi¹c sestercji od Waleriana! Jak to? Zak³ad powiedzia³ lakonicznie. ¯e wrócisz do Imperium w ci¹gu piêciu lat. By³o blisko. Wiesz, ¿e zwia³e dziewi¹tego phosphorusa? Naprawdê? Wzruszy³em ramionami. I za³o¿ylicie siê o to? Czy on s¹dzi³, ¿e ja nie wrócê? Twierdzi³, ¿e dziesiêæ lat, a ja, ¿e piêæ. Jednak nie by³o nikogo, kto by myla³, ¿e w ogóle nie wrócisz. Ty mówi³e, ¿e nie wrócê. Wtedy na Mulano, gdy wstawia³e mi ten kit o Achillesie i jego namiocie. Mówi³e, ¿e zostanê na Mulano, i ¿e to jest najm¹drzejsza rzecz, jak¹ mogê zrobiæ. No wiêc k³ama³em przyzna³ siê. Czasami trzeba ciê nieco powodziæ za nos, Jakubie. Dla twego w³asnego dobra. Siêgn¹³ za tunikê i wyci¹gn¹³ taliê kart. Ich koszulki migota³y jaskrawymi kolorami. Ma³y klabjaszcz? zaproponowa³. Na pieni¹dze? A na co? Dla treningu? Piêæ tetradrachm za punkt. Niech bêdzie sestercja odpar³em. Uwolniê ciê od nadmiaru forsy wygranej u Waleriana. Umiechn¹³ siê smutno. Jakub, biedaku. Nigdy siê nie nauczysz, prawda? W³¹czy³ samotasowanie kart, a one zaczê³y skakaæ po stole jak kolorowe ¿abki. Potem za klasn¹³ w rêce, i przede mn¹ u³o¿y³ siê równy stos. Rozdajesz powiedzia³. Pochyli³ siê nad sto³em. Jego oczy b³yszcza³y gor¹czkowo. Polarka gra w karty niszcz¹c przeciwników jak Hun Attyla. Prze³¹czy³em karty na prowadzenie rêczne i rozda³em je w zwyk³y sposób, a on chciwie chwyta³ ka¿d¹, jakby by³a przepustk¹ do raju. Wynik gry by³ do przewidzenia. Polarka jest mo¿e drobny, ale ³apy ma naprawdê wielkie, a karty fruwaj¹ w nich jak wciek³e komary. Rzuca³ je jedn¹ za drug¹ na stó³, wrzeszcz¹c z tryumfem: Sztocz, jaszcz, menel, klabjaszcz! 12 Czas trzeciego wiatru
177
By³em za³atwiony zanim zd¹¿y³em na dobre po³apaæ siê w rozgrywce. Mia³ dobry humor. Wygrywanie ze mn¹ zawsze sprawia³o mu przyjemnoæ, a mnie sprawia³o przyjemnoæ sprawianie przyjemnoci Polarce. Kiedy opad³y emocje zwi¹zane z rozgrywk¹, odezwa³em siê znów spokojnym tonem: A teraz powiedz mi, jak siê maj¹ rzeczy w Imperium. Ba, Imperium. Zwyk³e wariactwa gaje. Imperator umiera. Jest ju¿ tylko cieniem. Wysocy Lordowie zachowuj¹ siê jak g³upie dzikusy. Kr¹¿¹ wokó³ siebie, czaj¹ siê, oplataj¹ sieciami, i czekaj¹ na odpowiedni moment, a tymczasem zarz¹dzanie diabli bior¹. Imperium leci na autopilocie. Wp³ywy z podatków spadaj¹. Korupcja kwitnie. Ca³e uk³ady gwiezdne wy³¹czaj¹ siê z sieci komunikacyjnych i transportowych, i nikt zdaje siê tego nie dostrzegaæ. Kiepskie nadesz³y czasy, Jakubie. A Szandor? zapyta³em, wstrzymuj¹c mimowolnie oddech. Polarka spojrza³ mi w oczy. Jego p³on¹ce czerwone renice przewierca³y mnie na wylot. Potem rozemia³ siê cicho, pokrêci³ g³ow¹ i machn¹³ z lekcewa¿eniem rêk¹, jakby chcia³ odpêdziæ wszystkie moje obawy tak, jak odpêdza siê natrêtnego komara. Szandor! powiedzia³ i zachichota³ g³ono, jakby mieszy³ go sam dwiêk tego imienia, jakby sugerowa³, ¿e dyskusja o Szandorze jest po prostu absurdaln¹ strat¹ czasu. Jakubie, on jest nikim. Po prostu nikim! Siêgn¹³ po koniak. Butelka by³a pusta. Poklepa³ j¹ pieszczotliwie. Wiesz, to by³o naprawdê ca³kiem niez³e.
6
W
ci¹gu kilku nastêpnych dni przyjecha³a reszta. Wszyscy mi najbli¿si. Ci, którzy byli prawdziw¹ podpor¹ tronu, lask¹ w rêku lepca podczas mojego królowania. Przybywali jeden za drugim na pok³adach statków zd¹¿aj¹cych na Xamur ze wszystkich rejonów Galaktyki. Mój dawny gabinet, wewnêtrzny kr¹g doradców
a tak¿e dwaj niespodziewani gocie. Jacinto i Ammagante. Przylecieli razem, 178
z Galgali. Zawsze podró¿owali, razem, chocia¿ trudno by³oby znaleæ dwoje ludzi ró¿ni¹cych siê od siebie bardziej ni¿ oni. Jacinto jest ma³y i pomarszczony, wygl¹da jak stary zeschniêty orzech, którego nikt by ju¿ nie pokruszy³, a Ammagante to kobieta wysoka, silnej budowy, o wiecznie rozjanionej radoci¹ twarzy dziecka. Za czasów mojego panowania Jacinto odpowiada³ za skarb, za studiowanie trendów ekonomicznych, a czasem i wp³ywanie na nie, za inwestycje i za cierpliwe oplatanie naszymi powi¹zaniami finansowymi kolejnych wiatów. Ammagante by³a mózgiem jego wywiadu, t¹, której d³ugie rêce siêga³y odleg³ych krañców Galaktyki, przez któr¹ p³ynê³y wszelkie niezbêdne Jacinto informacje. Ta kobieta mia³a dziwn¹ moc. Mówi³a te¿ wieloma jêzykami. W swojej wielkiej m¹droci mój syn Szandor pozby³ siê ich z dworu i, jak opowiada³ mi Polarka, Jacinto i Ammagante robili teraz prywatne interesy. Zarabiali co nieco to tu to tam, i mieli, jak mówili, z tej dzia³alnoci jakie tam grosze. Poniewa¿ zna³em ich dobrze, wyobra¿a³em sobie, jakie grosze maj¹ na myli. Ten sam statek, który ich przywióz³ z Galgali, przywióz³ tak¿e star¹ i przebieg³¹ Bibi Savinê, nasz¹ phuri dai, matkê szczepu. Tê, która mog³aby byæ naszym królem, gdyby nie by³a kobiet¹. (Kobieta nie mo¿e u nas mieæ królewskiej w³adzy tak ju¿ jest i nigdy nie by³o inaczej ale phuri dai na swój sposób jest równie wa¿na jak król, a czasem nawet wa¿niejsza, i zaprawdê biada w³adcy, który ignoruje jej rady lub próbuje umniejszaæ jej pozycjê. Niektórzy próbowali, i bardzo tego potem ¿a³owali.) Bibi Savina zawsze zdawa³a mi siê niewiarygodnie stara, wrêcz antyczna ponad ludzkie rozumienie. To dlatego, ¿e nawiedza³a mnie jako duch, pó³tora wieku temu, kiedy chodzi³em jeszcze w pieluchach. Ale tak naprawdê jest ode mnie m³odsza o jakie trzydzieci lat, chocia¿ sam zadecydowa³a, by wygl¹daæ jak staruszka. Pozdrowi³em j¹ z ca³ym szacunkiem, a nawet z odrobin¹ obawy
ja i obawa! Ale ona na to zas³ugiwa³a. Wielka jest bowiem jej moc i m¹droæ. Oczywicie zmiana w³adzy na Galgali nie mia³a ¿adnego wp³ywu na jej pozycjê. Phuri dai nie jest wybierana przez króla, lecz wol¹ ca³ego szczepu, i jeli raz zosta³a wybrana, ¿aden król nie mo¿e jej usun¹æ. I nawet ten k¹pany w gor¹cej wodzie Szandor mia³ doæ rozumu, aby nie próbowaæ zadzieraæ z Bibi Savin¹, a jednak jej przybycie na Xamur, na moje wezwanie, w pe³ni pokazywa³o, z kim sympatyzuje. Kolejnym przybyszem by³ Biznaga mój pose³ na dworze Imperatora. Jak zawsze elegancki i dostojny, dyplomata w ka¿dym calu, 179
w ka¿dym gecie i ka¿dym detalu ubrania. Nigdy zreszt¹ nie zna³em nikogo, kto ubiera³by siê bardziej elegancko ni¿ Biznaga. Przyby³ tu wprost ze stolicy, gdzie spêdza³ wolny czas na emeryturze. Jego Szandor te¿ zwolni³. Najwyraniej nie ufa³ ¿adnemu z moich ludzi
ciekawe czemu? Pojawi³ siê te¿ mój kuzyn Damiano. Wprost z Marajo, dok¹d uda³ siê po odwiedzinach na moim nie¿nym wygnaniu, by przypilnowaæ jakich swoich interesów, a towarzyszy³ mu, ku mojemu zdziwieniu, m³ody Chorian. I to by³ pierwszy z nieoczekiwanych goci. Polarce wcale siê to nie podoba³o. Odci¹gn¹³ mnie i Damiana na bok, i powiedzia³: Na brodê Mahometa, co tu robi ten ch³opak? S¹dzi³em, ¿e mo¿e byæ u¿yteczny wyjani³ Damiano. Ma w sobie prawdziwy ogieñ Roma, a zarazem trzewe spojrzenie na wiele rzeczy i nie raz dobrze mi siê przys³u¿y³. Ta przemowa pochwalna nie zrobi³a na Polarce wielkiego wra¿enia. Jeli siê nie mylê, jest cz³owiekiem Sunteila? Czy na pewno chcemy, ¿eby wszystko, o czym tu mówimy, trafia³o od razu do uszu Sunteila? Prêdzej ujrzysz podwójny wschód s³oñca tego samego dnia, ni¿ on zacznie donosiæ odpar³ Damiano, obrzucaj¹c Polarkê mro¿¹cym krew w ¿y³ach spojrzeniem. Ten ch³opak bierze pieni¹dze od Sunteila, ale jego dusza nale¿y do nas. I niech wszyscy moi synowie umr¹ nag³¹ mierci¹, jeli tak nie jest. Damiano potrafi ka¿dego oszo³omiæ swoj¹ retoryk¹ i starymi zaklêciami, jeli zale¿a³o mu na przegadaniu dyskutanta. Polarka móg³ tylko unieæ rêce w gecie desperacji. Ale ja tym razem by³em po stronie Damiana, tote¿ dotkn¹³em dyskretnie ramienia Polarki. Z daleka widzia³em, jak Chorian siê we mnie wpatruje pe³en szczeniackiego uwielbienia i obawy, które dobrze rozumia³em. Mylê, ¿e Polarka by³ po prostu zazdrosny. W koñcu, jak ka¿dy z nas, by³ tylko cz³owiekiem i pragn¹³ obecnoci kogo, kto czci mnie g³êbiej ni¿ on sam
tyle, ¿e Polarka okazuje swój szacunek w szczególny sposób. Niczym nie ryzykujemy, pozwalaj¹c mu zostaæ powiedzia³em cicho. Ten ch³opiec jest jednym z nas. Pozna³em go doæ dobrze, gdy przebywalimy razem na Mulano. Jest Romem Sunteila do specjalnych poruczeñ. Ale nie jest jego w³asnoci¹. Tylko Sunteil tak s¹dzi. A mo¿e to ty i Damiano tylko s¹dzicie, ¿e nie jest. 180
Polarka umiechn¹³em siê, ciskaj¹c delikatnie jego ramiê. Oj, Polarka. Wiesz, ¿e to tylko twoja paranoja. Jakub, mówiê ci
Polarka! przerwa³em mu wreszcie nieco ostrzejszym tonem. Mimo to musielimy jeszcze wymieniæ ze dwa zdania, zanim wreszcie siê podda³. Nie mia³ zreszt¹ innego wyjcia. Chorian za to wrêcz promieniowa³ ulg¹ i wdziêcznoci¹, bo rozumia³ doskonale, o co siê spieralimy. Wyranie te¿ cieszy³ siê, ¿e znowu mnie widzi. Ale chocia¿ jego uczucia by³y tak widoczne, wyda³ mi siê jaki mniej naiwny i trochê dorolejszy ni¿ wtedy, na Mulano. Nabiera³ te¿ dostojeñstwa, a mo¿e czêæ tej jego wczeniejszej ch³opiêcej naiwnoci by³a tylko kamufla¿em? Tak czy siak ch³opak zdoby³ ju¿ pewnoæ siebie, nieodwo³alnie przestawa³ byæ ch³opcem, a stawa³ siê mê¿czyzn¹. Móg³ siê nam przydaæ. Damiano dobrze zrobi³, przywo¿¹c go tutaj, a jednak i w tej chwili, i póniej, w czasie naszej wielodniowej konferencji, Polarka wci¹¿ wyranie siê boczy³ i zachowywa³ siê tak, jakby by³ absolutnie pewien, ¿e zaprosilimy szpiega Imperium. Mia³o min¹æ jeszcze trochê czasu, nim wreszcie i on przesta³ martwiæ siê obecnoci¹ Choriana. We w³aciwym czasie pojawi³ siê tak¿e Walerian, a raczej jego duch. Walerian we w³asnej osobie nie odwa¿y³by siê postawiæ stopy na ¿adnym ze wiatów Imperium. Za jego g³owê wyznaczono nagrodê dziesiêciu tysiêcy sestercji. Na takie pieni¹dze móg³by siê skusiæ nawet Rom. Poza tym Walerian mia³ wród nas wielu wrogów nie tylko gaje byli ofiarami jego piractwa. Ale czy Walerian, czy jego duch, nie mia³o to wielkiego znaczenia. Duch Waleriana zawsze mia³ w sobie tyle energii, ¿e mo¿na by³o wzi¹æ go za ¿ywego cz³owieka
no mo¿e, gdyby tylko nie unosi³ siê nad pod³og¹ i nie powodowa³ jonizacji powietrza. Walerian jest niezwykle teatralny. Zawsze robi wokó³ siebie wiele szumu i otacza go atmosfera dramatyzmu. Gestykuluje, wrzeszczy, jêczy, rusza powiekami i przyjmuje niezwyk³e pozy. Ma niebanalny styl bycia i prezencjê, ale jest to wyranie wzorowane na sposobie bycia ludzi sprzed jakich piêtnastu stuleci. Walerian zawsze uwa¿a³ siê za bezporedniego ideologicznego potomka takich ludzi jak Czarnobrody, sir Francis Drake, kapitan Kidd, albo Robin Hood, czy te¿ jakikolwiek inny bandyta rabuj¹cy ludzi, który jednak potrafi³ znaleæ jakiego ³adnego usprawiedliwienia dla swego procederu. Co nie zmienia³o faktu, ¿e by³ po prostu kryminalist¹. Wystarczy zag³êbiæ siê troszkê w jego duszê, a pod t¹ cieniutk¹ warstw¹ idealizmu 181
odkryjesz jego prawdziw¹ naturê: upodobanie do ryzyka i do ¿ycia poza prawem. Zejd jeszcze g³êbiej, a wtedy odkryjesz, ¿e tak naprawdê uwa¿a siê za zwyk³ego cz³owieka interesu, który przejmuje siê tylko rachunkiem zysków i strat. Poskrob jeszcze g³êbiej
i znajdziesz ju¿ chyba tylko kompletny chaos w jego duszy. Ale mimo ¿e pozbawiony jest wszelkich skrupu³ów, nigdy nie w¹tpi³em w jego lojalnoæ wobec mnie. Kiedy uratowa³em jego ty³ek
czy mo¿e raczej g³owê, kiedy o bardzo powa¿ne zbrodnie oskar¿y³ go Wielki Krys Galgali. Do tej pory jest mi za to niezwykle wdziêczny. Po nim przyby³ Thivt najbardziej niezwyk³a osoba, jak¹ spotka³em, i chyba tak¿e najbardziej niezwyk³a osoba w Galaktyce. Thivta uwa¿am za swojego kuzyna, podobnie jak Polarkê, za brata krwi. Jest wybitnym znawc¹ antycznych legend i prawa Romów, i bez wahania uwa¿am go za Roma. Ale on nie jest prawdziwym Romem. Nie mam tu na myli, ¿e jest gajo
o nie. Nie wiem, czy w ogóle jest cz³owiekiem
Jest znajd¹, dzieckiem, które Romowie wziêli na wychowanie, gdy by³ bardzo ma³y. Zupe³nie jak w tych opowieciach, które w redniowieczu opowiadali o nas gaje. Pionierska wyprawa znalaz³a go wa³êsaj¹cego siê samotnie na jednej z planet w uk³adzie Thanda Banadareen. Wygl¹da³ na piêæ, mo¿e szeæ lat, i potrafi³ wypowiedzieæ tylko jedno s³owo to które uznano za jego imiê. Nie znaleziono tam natomiast ladu jego rodziców, ani nawet rozbitego statku kosmicznego czy transmitera, nic zupe³nie. Kto uzna³, ¿e byæ mo¿e jest jedynym, który prze¿y³ jak¹ nie zarejestrowan¹ wyprawê odkrywcz¹. Kiedy za badacze opucili Thanda Banadareen, zabrali go ze sob¹ na Iriarte, gdzie zetkn¹³em siê z nim jakie sto lat póniej. W tym czasie by³ ju¿ wysoko postawion¹ osob¹ w Radzie Romów i mówi³ naszym jêzykiem tak, jakby mia³ go we krwi. Nauczy³ siê nawet nawiedzaæ; to jedyny nie-Rom, który posiad³ tê umiejêtnoæ. Thivt dokona³ wiêc rzeczy niemo¿liwej, niespotykanej dot¹d w historii: sta³ siê Romem przez adopcjê. Byli poród nas tacy, którzy s¹dzili, ¿e musia³ byæ Romem z urodzenia, skoro potrafi nawiedzaæ. Ale ja tak nie uwa¿am. Thivt wygl¹da jak Rom, mówi jak Rom i ¿yje jak Rom, Romowie uwa¿aj¹ go te¿ za jednego ze swoich; ja jednak wyczuwam wokó³ niego pewn¹ aurê, pewne wibracje, co, co jest ca³kowite obce i bardzo, bardzo dziwne, i nie jestem jedynym, który to wyczuwa. Czy to mo¿liwe, aby na niezbadanych pustkowiach Thanda Banadareen ¿yli Obcy? Obcy, którzy pos³ali do nas Thivta w ludzkiej 182
postaci, jako obserwatora, czy mo¿e emisariusza? O ile wiem, nikt nigdy nie wróci³ na Thanda Banadareen. Oceniono bowiem ten system jako niezbyt przyjazny dla ludzi i nie maj¹cy ¿adnej wartoci ekonomicznej. Galaktyka jest olbrzymia, a nas, ludzi nie ma znowu tak wielu. G³ówne kierunki osadnictwa posz³y w inne rejony, na bardziej przyjazne wiaty. Czasami zastanawiam siê nad tamt¹ planet¹. Czasami zastanawiam siê nad Thivtem
Gdy przyby³ Thivt, grupa, któr¹ wezwa³em, by³a w komplecie. I wtedy, w ostatnim momencie, wtargnê³a Syluisa, drugi z niespodziewanych goci. Siedzia³em w wannie, kiedy zjawi³ siê Polarka, by powiadomiæ mnie o jej przybyciu. W momencie, gdy do mnie wszed³, ju¿ wiedzia³em, ¿e zdarzy³o siê co niezwyk³ego. Jego b³êkitnoczerwone oczy b³yszcza³y bowiem gniewem i zaskoczeniem, a nawet uszy zdawa³y siê drgaæ jak u rozdra¿nionej bestii. Zna³em Polarkê. Takie zachowanie oznacza³o, ¿e szykuje siê do walki. Polarka zawsze uwa¿a³ Syluisê za ¿mijê wyj¹tkowo miercionon¹ w dodatku, o truj¹cym jadzie, który w ka¿dej chwili móg³ wys³aæ w podró¿ do piekie³. Zgadnij, kto przyby³ powiedzia³ jednak spokojnie. Szandor? spyta³em. Sunteil? Gorzej. Musimy bawiæ siê w zgadywanki? Ona tu jest! Twoja wielka mi³oæ. Najgorêtszym ¿yczeniem Polarki by³o zawsze, abym nigdy nie spotka³ Syluisy. I nawet bior¹c poprawkê na jego przesadn¹ nadopiekuñczoæ wobec mnie, czêciowo go rozumia³em. Z drugiej strony Polarka zawsze z trudem dawa³ sobie radê z kobietami o silnej osobowoci, i to na pewno potêgowa³o jego niechêæ do Syluisy. Mówisz powa¿nie? Syluisa? Przestêpowa³ nerwowo z nogi na nogê. Próbujê uwierzyæ, ¿e jeste przy zdrowych zmys³ach powiedzia³ ale zapraszaæ tê egocentryczn¹ i zdradliw¹ dziwkê na spotkanie, na którym rozwa¿a siê najwa¿niejsze decyzje strategiczne? Jakubie
Czemu s¹dzisz, ¿e j¹ zaprosi³em? A co by tu robi³a, gdyby tak nie by³o? Musisz j¹ o to spytaæ. Chryste wymamrota³. Mylisz, ¿e raczy³aby ze mn¹ rozmawiaæ? Przesz³a obok mnie jakbym by³ powietrzem. Zjawia siê tu z orszakiem godnym królowej Saby, z tuzinem robotów, i wprowadza do najwiêkszego z apartamentów; rozpakowuje tam bez s³owa 183
ze szeæ kieszeni podprzestrzennych ró¿nych szat, sukni, tog, i Bóg wie czego jeszcze, i z miejsca zaczyna wydawaæ rozkazy ka¿demu, kogo tylko zobaczy, jakby by³a now¹ w³acicielk¹ planety, a
Dobrze, dobrze przerwa³em. Podaj mi tamten rêcznik. Polarka trochê przesadzi³, ale tylko trochê. Syluisa faktycznie zjawi³a siê w asycie robotów i faktycznie zajê³a dla siebie apartamenty w najlepszym skrzydle domu, a kiedy z³o¿y³em jej wizytê, przyjê³a mnie, jakby to ona by³a tu pani¹, a ja jednym z goci. Jej robot wskaza³ mi drogê. Jest tu mnóstwo robotów powiedzia³em. Niepotrzebnie przywozi³a swoje. Nie chcia³am byæ ciê¿arem. Dla robotów? Po prostu lubiê swoje maszyny, Jakubie. Umiej¹ dbaæ o mnie tak, jak lubiê. Ty naprawdê jeste wyj¹tkow¹ dziwk¹
Tak s¹dzisz? zapyta³a z umiechem, jakbym powiedzia³ jej w³anie bardzo wyszukany komplement. Wygl¹da³a jak zwykle wspaniale, z tymi w³osami przywodz¹cymi na myl z³ote g¹szcze lene na Galgali, z piêknymi b³êkitnymi oczami, smuk³ym kszta³tnym cia³em owiniêtym w jak¹ magiczn¹, zwiewn¹ tkaninê, która pobrzmiewa³a cichymi dwiêkami muzyki przy ka¿dym jej ruchu. Jakubie, mi³o mi znowu ciê widzieæ. Widzia³a mnie nie tak znów dawno temu na Mulano. Wtedy by³am duchem, a teraz jestem materialna. Wiesz, ¿e nie bylimy tak blisko siebie w swych realnych cia³ach od jakich szeciu, siedmiu lat? Zdajesz sobie z tego sprawê? Na jej wargach pojawi³ siê umiech, który spowodowa³, ¿e przeszy³y mnie tryliony woltów. Stêskni³e siê trochê? Po co przyjecha³a? Nie móg³by byæ romantyczny chocia¿ przez chwilê? Póniej. Najpierw odpowiedz na moje pytanie. Martwi³am siê o ciebie. Kiedy odwiedzi³am ciê na tej twojej lodowej planecie, zdawa³e siê taki zagubiony
Zagubiony? Wtedy, gdy opowiada³e mi, ¿e abdykowa³e, aby twój lud b³aga³ ciê o powrót, i ¿e zrobi³e to wszystko dla ich dobra, i ¿e poprowadzisz ich na Gwiazdê Romów. Naprawdê s¹dzisz, ¿e to, co robisz ma sens? 184
Tak. A teraz, gdy Szandor jest królem, co zamierzasz zrobiæ? Po to w³anie zwo³a³em to spotkanie odpowiedzia³em ale nie przypominam sobie, bym ciebie na nie zaprasza³. Myla³am, ¿e bêdziesz potrzebowa³ pomocy. S³odka Syluisa. Nie w¹tpiê. Ale wci¹¿ jeszcze nie odpowiedzia³a na moje pytanie. Jak to siê sta³o, ¿e tu jeste? Dowiedzia³am siê, ¿e wróci³e z tamtego miejsca
z Mulano. Ta wieæ ju¿ obieg³a ca³e Imperium. I ¿e teraz jeste w swojej posiad³oci. Zdecydowa³am wiêc przybyæ tu i pomóc ci jak tylko bêdê mog³a. Nie wiedzia³am, ¿e zaprosi³e ich wszystkich: Polarkê, Waleriana, puri dai, no i ca³¹ resztê, ani o tym, ¿e odbêdzie siê patsziv. Poczu³em siê dziwnie s³ysz¹c jak u¿ywa tych romskich s³ów patsziv, puri dai. Brzmia³y niew³aciwie, wydobywane za pomoc¹ imitacji warg gaje, jakie mia³a. Przez te wszystkie lata zdo³a³em ju¿ zapomnieæ, ¿e wewn¹trz tego eleganckiego opakowania gaje, w które ustroi³a siê Syluisa, kryje siê dusza Romki
gdzie tam. Aha, to, ¿e przyjecha³a akurat na spotkanie, to po prostu zbieg okolicznoci? zapyta³em. Przytaknê³a i wyci¹gnê³a do mnie rêce. I co mia³em niby zrobiæ? Przes³uchaæ j¹? Kto przes³a³ jej wiadomoæ? Damiano? Biznaga? A mo¿e, z Bóg wie jakich powodów, Bibi Savina? Mo¿e
a mo¿e to rzeczywicie by³ tylko przypadek? Ech, do diab³a! Ostatecznie tu by³a i w³aciwie powinienem siê z tego cieszyæ. Nasze ostatnie rozstanie by³o d³ugie, naprawdê d³ugie. Nigdy zreszt¹ nie potrafi³bym jej odepchn¹æ. Nie potrafi³em tego dokonaæ od czasu naszego pierwszego spotkania, ponad piêædziesi¹t lat temu. Wtedy jeszcze nie by³em królem. Cesaro o Nano pos³a³ mnie z oficjaln¹ wizyt¹ do Romów z Estrilidis, a ona pojawi³a siê w moim ¿yciu jak nocna zjawa, sp³ynê³a z mroków nocy piêkna i z³ota, jak wizja perfekcyjnej kobiety; prze³ama³a siê przez wszystkie moje psychiczne bariery i wprowadzi³a mnie w stan zawstydzenia, oszo³omienia i obsesji. Chod tu powiedzia³a tamtej nocy a uczyniê ciê królem. I mówi³a to w romskim jêzyku, mimo tych ust gaje. By³em zgubiony. Zawsze mia³a w³adzê nade mn¹. Jedno jej spojrzenie, jej odrzucona w ty³ g³owa, rozchylone usta, faluj¹cy biust, potrafi³y zmieniæ króla w niewolnika. Nawet teraz wci¹¿ by³em jej niewolnikiem. Szaleñstwo starca? Nie. Wtedy, piêædziesi¹t lat temu, 185
nie by³em starcem, i teraz te¿ nie jestem. To samo sta³oby siê ze mn¹ w ka¿dym wieku. Czy wszystko, co robiê musi, mieæ sens? Ka¿dy choæ raz w ¿yciu ma prawo poddaæ siê irracjonalnej namiêtnoci i po¿¹daniu, ulec nag³ej i niepowstrzymanej mi³oci, jeli tak wolicie to nazwaæ. Nazywajcie to zreszt¹ jak chcecie. Mo¿ecie nazwaæ to szaleñstwem. Syluisa by³a moim szaleñstwem. Chod tu powiedzia³a. Tak. Jak jasno b³yszcza³y jej w³osy! Jak¿e uwodzi³o jej spojrzenie! Tak! Tak! Tak!!!
7
P
rzez trzy dni biesiadowalimy tylko i weselilimy siê, a potem przyst¹pilimy do omawiania powa¿niejszych spraw. Nie chcia³em tego przyspieszaæ. Spêdzi³em du¿o czasu sam wród lodów i nie¿nych zasp i naprawdê cudownie by³o znów mieæ wokó³ siebie tych wszystkich najdro¿szych mi przyjació³. Waleriana i Polarkê, Thivta i Biznagê, Jacinta i Ammagante, Damiana i Syluisê. I to nie w postaci duchów tym razem, z wyj¹tkiem Waleriana, lecz materialnych i promieniuj¹cych ciep³em. Wyprawilimy wielki patsziv w tradycyjnym stylu, z tyloma potrawami i napitkami ilu, tylko mo¿na by³o zapragn¹æ; z tañcami, piewem i klaskaniem w rêce. Nawet roboty przy³¹czy³y siê do zabawy. Najpierw stara³y siê wystukiwaæ rytm stopami, a kiedy wreszcie z³apa³y go, wybieg³y wraz z nami na rodek pokoju, by skakaæ i przytupywaæ radonie. To by³o cudowne. Na patsziv ka¿dy musi czuæ siê szczêliwy, ka¿dy musi czuæ siê honorowym gociem, nawet robot. Bo¿e, jaki ja wtedy by³em szczêliwy! Wielkie p³aty pieczonej wo³owiny, prosiêta, ca³e beczki pieni¹cego siê piwa i drogie czerwone wina, a ka¿dej nocy zasiadalimy przy ogniu, w którym p³onê³o wydzielaj¹ce aromatyczny zapach drewno, i opowiadalimy sobie stare historie o podró¿ach, wielkich przygodach; o szlakach, które przemierzylimy; o radociach i nieszczêciach, które nas spotka³y. W owym czasie bylimy jak Romowie z dawnych dni, wêdrowcy podró¿uj¹cy taborami, rzemielnicy i wró¿biarze, najpowa¿niejsi 186
ludzie na Ziemi, a jednoczenie najradoniej potrafi¹cy siê bawiæ, bawiæ siê tak, jak tylko my umielimy. A jeszcze póniejsz¹ por¹, w mrokach nocy rozjanianej tylko nieco przez wietliste ptaki Xamur, mia³em u swego boku miêkkie i g³adkie cia³o Syluisy. Wtedy przestawa³em myleæ o strategiach i planach na przysz³oæ, wtedy istnia³a tylko ona, i te jasne ptaki za oknem, i cisza nocy
Kiedy wreszcie by³em gotów przyst¹piæ do powa¿nych spraw, zabra³em ich wszystkich w d³ug¹ podró¿ na sam kraniec mojej posiad³oci, do miejsca, gdzie dr¿y, pulsuje i ¿arzy siê krater Idradin, pe³en ognistej mocy. Idradin jest jedyn¹ skaz¹ na przepiêknym obliczu Xamur. Jest obrzydliwym wrzodem i zaropia³¹ ran¹. S¹ tacy, którzy narzekaj¹, ¿e tak paskudna rzecz jak Idradin w ogóle istnieje na cudownej Xamur, ale ja mam na ten temat inne zdanie. Bez krateru Idriadin, Xamur by³aby nieznonie perfekcyjnym wiatem, nierzeczywistym, zbyt przerastaj¹cym nasze marzenia, niemal z³udnym. Xamur jest trochê jak Syluisa piêkna tak, ¿e a¿ nie pasuje do reszty Wszechwiata i potrzebuje jakiej ma³ej rysy, aby zwyk³y miertelnik móg³ na ni¹ patrzeæ
podobnie jak ona. Dlatego jestem zadowolony, ¿e Idriadin tu istnieje, tym bardziej zadowolony, ¿e znajduje siê na mojej ziemi. Zawsze mogê sobie przypomnieæ dziêki jego istnieniu, ¿e sen o absolutnej perfekcji jest marzeniem g³upca, ¿e w zbo¿u zawsze musi znaleæ siê sporysz. Krater jest wielk¹ okr¹g³¹ dziur¹, która siêga a¿ do wrz¹cej magmy w sercu Xamur. Wokó³ jego skalnej paszczy le¿¹ koncentryczne krêgi skalnych tworów zrodzonych z zastyg³ej czarnej lawy, która wystrzeli³a niegdy na powierzchniê w czasie wielkich erupcji, kiedy wiat ten by³ jeszcze m³ody. S¹ ich tuziny. Tworz¹ upiorny amfiteatr, ponury, martwy i z³owrogi. Jeli ma siê doæ odwagi, mo¿na podejæ a¿ do najbardziej wewnêtrznego ich krêgu i zajrzeæ w tê czeluæ, przez chmurê szarego dymu zobaczyæ czerwon¹ toñ p³ynnego ognia, us³yszeæ pomruki tej potwornej mocy kryj¹cej siê w trzewiach planety. Wci¹¿ unosz¹ siê stamt¹d truj¹ce miazmaty siarki, spowijaj¹c okolicê ¿ó³t¹ chmur¹ gazu, powoduj¹c¹ nudnoci. Obrzydliwe miejsce. Ale mieszka³em w jego pobli¿y tak d³ugo, ¿e nie czu³em ju¿ do niego nienawici. Nie dostrzega³em ju¿ nawet jego brzydoty. Mo¿ecie to uwa¿aæ za perwersjê, ale dla mnie widok Idriadin by³ w jaki sposób inspiruj¹cy, uskrzydlaj¹cy. Wyczuwa³em jego pierwotn¹ si³ê, 187
moc, któr¹ dusi³ w swym wnêtrzu. Prawdziw¹ moc, równ¹ mocy tworzenia. My ¿yjemy na powierzchni naszych planet, a przecie¿ wewn¹trz nich p³on¹ s³oñca. Zebralimy siê przy dziewi¹tym krêgu wokó³ krateru. Wystarczaj¹co daleko, by nie d³awi³y nas jego truj¹ce gazy, ale zarazem wystarczaj¹co blisko, by czuæ bij¹cy od niego ¿ar i s³yszeæ jego podziemne pomruki. Niektórych Biznagê, Jacinta, Damiana to miejsce odpycha³o, budzi³o ich obrzydzenie. Chorian by³ przera¿ony. Polarka siedzia³ czujny i napiêty, i co chwilê zerka³ nerwowo przez ramiê, jakby w ka¿dej chwili obawia³ siê erupcji. Nawet Walerian by³ odrobinê zdenerwowany, a przecie¿ fizycznie go tu nie by³o. Ale twarze Bibi Saviny i Thivta nie zdradza³y najmniejszych oznak zaniepokojenia, równie¿ Ammagante nie wygl¹da³a na przejêt¹; za to Syluisa
ona ku mojemu zaskoczeniu wpad³a w ekstazê. Patrzy³a w stronê krateru z roz³o¿onymi szeroko ramionami i odchylon¹ do ty³u g³ow¹, i b³yszcza³a jak prawdziwe s³oñce na tle tych czarnych wulkanicznych g³azów i ciemnego dymu wydobywaj¹cego siê z gardzieli krateru. Wtedy poczu³em, jak szaleñczo j¹ kocham. Jak m³ody ch³opiec, w moim wieku
Wiem, ¿e to by³o wariactwo. Ale ten krater czasem dziwnie na mnie wp³ywa³
tak jak Syluisa. Przyjrza³em siê uwa¿nie twarzom wszystkich zebranych. A wiêc powiedzia³em przyst¹pmy do sprawy. Mój syn Szandor chyba osiad³ na dobre na Galgali jako król. Jest to absolutne bezprawie i co, do cholery, trzeba z tym zrobiæ, dla dobra nas wszystkich. Mo¿e kto z was mi wyt³umaczy, jak to mo¿liwe, ¿e taka ¿a³osna kreatura znalaz³a siê na tronie? Odpowiedzia³a mi cisza. Tylko niektórzy wiercili siê nerwowo. Damiano, wedle tego co mi mówi³e, zwo³a³ Wielki Kris i zmusi³ krisatorów, by go wybrali. Czy tak w³anie by³o? Skinienia g³owami. Wzruszenia ramion. Puste spojrzenie Bibi Saviny. Jesu Chreczuno, Adamie i Ewo, zapomnielicie jêzyka w gêbie? Wyjanijcie mi, jak mo¿na zmusiæ krisatorów do czego takiego? Kris podczas sesji ma w³adzê nad ka¿dym Romem, nawet nad królem. Inaczej byæ nie mo¿e. Kim byli ci krisatorzy? Dziewiêæ szczeni¹t? Dziewiêæ robotów? Grozi³ im? Czym? W jaki sposób elekcjê dokonan¹ pod przymusem mo¿na by³o uznaæ za legaln¹? Odpowiedzia³ mi Biznaga. Jakubie, to co sta³o siê wtedy w Krisie, nie zosta³o w ¿aden sposób zarejestrowane. Wiadomo tylko, ¿e Szandor zwo³a³ sesjê 188
Krisu, a kiedy wszyscy wyszli ponownie z sali posiedzeñ, on ju¿ by³ królem. Spojrza³em na Damiana. Mówi³e mi, ¿e ich zmusi³. Tak przypuszcza³em. Kto by³ w tym Krisie? spyta³em Znasz ich wszystkich odpar³ Damiano. Ci sami, którzy byli krisatorami za twojego panowania. Bidszika, Djordji, Stevo le Yankosko, Milosz
Przerwa³em mu w po³owie tej wyliczanki. A wiêc powinni doskonale wiedzieæ, ¿e syn króla nie mo¿e byæ królem. Nigdy te¿ nie wybrano króla, gdy poprzedni ¿y³ jeszcze. To ten ³otr! Ten krwawy ³otr! Po prostu tam poszed³ i powiedzia³ im, co maj¹ robiæ, a oni to zrobili, i nikt nie mia³ zaprotestowaæ! Nawet wy. Wszyscy siê tylko umiechali i potakiwali. I sta³o siê! Ty te¿ ponosisz za to odpowiedzialnoæ powiedzia³ Walerian. Ja? Ty, Jakubie. Gdyby nie ty, nic takiego by siê nie wydarzy³o. To przede wszystkim twoje dzie³o. Po pierwsze, kto kaza³ ci abdykowaæ? Mia³em swoje powody. Czy¿by? Wydaje wam siê, ¿e moja abdykacja by³a tak¹ sobie fanaberi¹? ¯e, ot tak sobie, nasz³a mnie taka myl i poszed³em za jej g³osem? Tak mylicie? Tak? A nie przyjdzie wam do g³owy, ¿e opuszczaj¹c Galgalê, mia³em plan i dzia³a³em zgodnie z pewn¹ strategi¹? Spogl¹dali po sobie. Nagle zda³em sobie sprawê, co im chodzi po g³owach. Starzec straci³ kontakt z rzeczywistoci¹ tak sobie myleli. Zrozumia³em te¿ nagle, ¿e takie myli mog³y im chodziæ po g³owach od d³u¿szego ju¿ czasu. Przypatrzy³em im siê badawczo. Wy dranie, nabijacie siê ze mnie? Nabijamy siê, jak to? spyta³ Polarka. Mylicie, ¿e zwariowa³em, tak? Czy ja kiedykolwiek powiedzia³em co takiego? Nie, nie powiedzia³e zgodzi³em siê. Ty tylko tak mylisz. Mam racjê, Polarka? Absolutnie nie. Walerian? Zwariowa³e? Ty? 189
Damiano? Biznaga? No dalej wieprze, rêce w górê! Jeli kto tu uwa¿a, ¿e Jakub ma nierówno pod sufitem, niech podniesie, cholera, rêkê w górê! ¯adna rêka siê nie podnios³a. Ich twarze te¿ nie drgnê³y. Bali siê? Czy te¿ postanowili ukrywaæ dalej, co o mnie s¹dz¹? Krater zarycza³ i zatrzês³a siê pod nami ziemia. Musia³y siê w nim przesun¹æ jakie kolosalne masy skalne. Z wnêtrza wydoby³a siê nagle chmura ¿ó³tego gazu i dotar³ do nas smród zgni³ych jaj, jakby jaki olbrzym zepsu³ powietrze. Nikt nie zareagowa³. Nikt siê nie poruszy³. Patrzyli na mnie jak stadko robotów i nic nie mog³em odczytaæ z ich szklanych oczu. Po chwili powiedzia³em cichszym g³osem, z trudem opanowawszy wzburzenie: Zapewniam was, ¿e wci¹¿ jestem przy zdrowych zmys³ach. To tak na wypadek, gdyby kto jednak mia³ w¹tpliwoci. Moja abdykacja mog³a byæ b³êdem taktycznym, chocia¿ wci¹¿ jeszcze nie jestem o tym przekonany, ale nie kaprysem starego cz³owieka. I udzieli³em im pe³nych wyjanieñ. O tym jak czu³em, ¿e schodzimy z naszej prawdziwej drogi; ¿e zanurzamy siê coraz g³êbiej w sprawy Imperium gaje, podczas gdy powinnimy przygotowywaæ siê do powrotu na Gwiazdê Romów, co by³o naszym celem od wielu tysiêcy lat, a nied³ugo mog³o siê ziciæ. Powiedzia³em im, ¿e musia³o zajæ jakie dramatyczne wydarzenie, które wstrz¹snê³oby ludmi. ¯e zdecydowa³em siê wyjechaæ na kilka lat i pozostawiæ ich bez przywództwa, aby dostrzegli, ¿e pod¹¿aj¹ b³êdn¹ drog¹, i ¿e planowa³em powróciæ na tron silniejszy ni¿ kiedykolwiek, kiedy wszyscy sobie uwiadomi¹, jak bardzo mnie potrzebuj¹. S³uchali z ponurymi minami. Ammagante zdawa³a siê byæ poch³oniêta jakimi wewnêtrznymi kalkulacjami. Damiano patrzy³ na mnie spode ³ba, Chorian by³ wyranie zdumiony, a Biznaga mia³ ³zy w oczach. Inni te¿ byli zmieszani, zaskoczeni lub gniewni; tylko Syluisa, która wys³ucha³a ju¿ tego wczeniej, wygl¹da³a na znudzon¹, a Bibi Savina zachowa³a ca³kowit¹ obojêtnoæ. Wyda³o mi siê nawet prawdopodobne, ¿e phuri dai w ogóle mnie nie s³ucha, ¿e jest tu nieobecna, nawiedzaj¹c jakie odleg³e miejsca i czasy. Kiedy skoñczy³em, us³ysza³em cichy, ch³odny g³os Jacinta: Czy myla³e, ¿e zdo³amy w nieskoñczonoæ utrzymywaæ w³adzê czekaj¹c na twój powrót? ¯e pustka mo¿e trwaæ przez piêæ, dziesiêæ lat, i nie bêdzie nacisków na wybór nowego króla? 190
S¹dzi³em, ¿e najpierw zostan¹ podjête próby odnalezienia mnie i nak³onienia do powrotu. I by³y odpar³ Damiano. Czy wiesz, ilu pos³a³em ludzi na poszukiwania, ju¿ rok po twoim znikniêciu? Zostawi³em za sob¹ trop. Tak. W koñcu odczytalimy twoje sygna³y. Ale mimo to Chorianowi odnalezienie ciê zajê³o trzy lata, a staralimy siê wszyscy, przez wszystkie te lata. Lordowie Imperium te¿ siê starali doda³em. Julien de Gramont przyby³ do mnie w imieniu Periandrosa, a Chorian nie pracowa³ tylko dla ciebie, lecz tak¿e dla Sunteila. Jednak spodziewa³em siê, ¿e zostanê znaleziony odrobinê wczeniej. Ale te¿ nigdy nie przypuszcza³em, ¿e akurat Szandor, ze wszystkich ludzi on, mo¿e przej¹æ tron. Ale tak siê sta³o powiedzia³ Damiano. I przyda ci siê taka nauczka w³¹czy³ siê Walerian z wrodzon¹ sobie delikatnoci¹. To ty stworzy³e pró¿niê, a ten sukinsyn tylko j¹ wype³ni³. Mylisz, ¿e Szandor jako król poprowadzi nas do Gwiazdy Romów? Szandor nie jest królem! odezwa³a siê nagle Bibi Savina. Jej g³os zdawa³ siê dochodziæ z wielkiej odleg³oci. Wszyscy zwrócilimy siê ku phuri dai. Ta elekcja nie by³a elekcj¹. Abdykacja nie by³a abdykacj¹. Królem jest wci¹¿ Jakub. Oczywicie, ¿e jest! krzykn¹³ Chorian i natychmiast na jego twarzy pojawi³ siê rumieniec wstydu, ¿e mia³ odezwaæ siê nie pytany. A ten drugi król na tronie na Galgali? spyta³ Biznaga. Czym on jest? Iluzj¹? No w³anie! zagrzmia³ Walerian. Wykorzysta³ sytuacjê i przechwyci³ tron. I teraz musimy siê z nim liczyæ. Chyba ¿e chcemy wojny domowej miêdzy Romami, a gaje bêd¹ siê temu przygl¹daæ i miaæ siê z nas. Do tego nie mo¿na dopuciæ powiedzia³ cicho Thivt. Czy mamy wiêc zaakceptowaæ Szandora jako króla? spyta³ Damiano. Teraz wszyscy zaczêli mówiæ naraz, a¿ wreszcie ostry g³os Polarki zdo³a³ przebiæ siê przez ten gwar: Bibi Savina ma racjê. Mo¿emy po prostu zignorowaæ Szandora. Abdykacja Jakuba nie mia³a ¿adnego znaczenia. Po pierwsze, nigdy nie by³o takiego precedensu. Król jest królem dopóki nie umrze, 191
albo dopóki Kris nie pozbawi go w³adzy. Nie s³ysza³em nic o tym, by Kris og³osi³ akt odwo³ania, a nawet gdyby to zrobi³, my mo¿emy podaæ do wiadomoci publicznej, ¿e akt ten zosta³ wydany pod grob¹ u¿ycia si³y, a wiêc jest niewa¿ny. Jakub jest królem! Biznaga potrz¹sn¹³ gwa³townie g³ow¹. Ale to Szandor zasiada w pa³acu. To jego Imperium uzna³o za w³adcê ludu Romów. Czy dysponujemy rodkami prawnymi, którymi moglibymy go zmusiæ do ust¹pienia? Znów zaczêli siê k³óciæ, w koñcu przerwa³em tê ja³ow¹ wymianê zdañ, podnosz¹c d³oñ. Mam plan powiedzia³em. To ja spowodowa³em ten ca³y ba³agan opuszczaj¹c tron, wiêc teraz sam go posprz¹tam. Jak? zapyta³ Walerian. Pojadê na Galgalê w pojedynkê, bez ¿adnej eskorty. Osobicie, nie jako doppelganger. Wejdê do królewskiego pa³acu i powiem mojemu synowi Szandorowi, by natychmiast zabiera³ swój ty³ek z pa³acu, bo inaczej po¿a³uje. I to jest twój plan? Walerian wygl¹da³ na absolutnie zdumionego. Tak. To jest mój plan. Pojedziesz na Galgalê? upewnia³ siê Jacinto. Pójdziesz do Szandora i postawisz mu ultimatum? Tak odpowiedzia³em. Znów popatrzyli po sobie. Nie wierzyli w³asnym uszom. Byli ju¿ zupe³nie pewni, ¿e straci³em rozum. I co wed³ug ciebie stanie siê potem? chcia³ siê dowiedzieæ Walerian. On zapewne umiechnie siê uprzejmie, powie: oczywicie tato, natychmiast, i pójdzie sobie precz? Czy tego oczekujesz, Jakubie? No, tak prosto nie bêdzie. A ja mylê, ¿e bêdzie bardzo prosto odpar³ Walerian. Wyg³osisz swoj¹ kwestiê, a kiedy on ju¿ odzyska mowê, ka¿e ciê wrzuciæ do lochu, co najmniej z dziewiêæ mil pod ziemiê. Albo nawet zrobi co znacznie gorszego. Swojemu w³asnemu ojcu? spyta³a Ammagante. Rozmawiamy o Szandorze, a to jest zwierzê, dzika bestia. Pamiêtacie, co zrobi³ na D¿ebel Abdullah, kiedy rozbi³ siê statek i skoñczy³a siê ¿ywnoæ? I to ma byæ cywilizowany cz³owiek? Kto, komu mo¿na ufaæ? Przecie¿ jad³ cia³a w³asnej za³ogi. Walerian
192
Nie rzuci³ gniewnie. Zamierzasz mi mówiæ, ¿e to siê nigdy nie wydarzy³o? A teraz ten sam Szandor jest naszym królem. Chcesz apelowaæ do jego poszanowania tradycji, litoci i uczuæ? Jak mylisz, co on zrobi z tob¹, gdy ju¿ dostanie ciê w swoje rêce? Nie zrobi mi krzywdy odpar³em. Szaleñstwo. Absolutne szaleñstwo. Mo¿e próbowaæ mnie uwiêziæ, to prawda. Ale nie wierzê, by powa¿y³ siê na co wiêcej. Nawet Szandor. Ale jeli mnie uwiêzi, starci natychmiast ca³e poparcie, jakie jeszcze ma wród naszego ludu, a ja mogê poczekaæ w lochu. Jestem w takim wieku, ¿e ju¿ nauczy³em siê cierpliwoci. Jakubie, to jest szaleñstwo! upiera³ siê Walerian. Je¿eli ju¿ musisz zobaczyæ siê z Szandorem, dlaczego przynajmniej nie polesz doppelgangera? Mylisz, ¿e da³by siê oszukaæ? Pierwsza rzecz, jak¹ zrobi, to sprawdzi, czy jestem prawdziwy. A gdy ju¿ przekona siê, ¿e tak
Zaryzykujê. A jeli ciê zabije? Jak sobie bez ciebie poradzimy? Nie zabije. Gdyby zabi³, sta³bym siê mêczennikiem. Symbolem. Narzêdziem, za pomoc¹ którego pozbawilibycie go tronu. Tylko, kto by wtedy na nim zasiad³? Czy wy mylicie, ¿e jestem jedynym cz³owiekiem, który mo¿e byæ Królem Romów? wrzasn¹³em. Jesu Chreczuno, czy ja jestem niemiertelny? Którego dnia i tak pojawi siê nowy król, a jeli ten dzieñ nadejdzie nieco wczeniej, to co z tego? Szandor musi zostaæ obalony. Koszt nie gra roli. To ja umo¿liwi³em objêcie tronu Diab³u, ja te¿ stworzy³em go dla wiata, wiêc ja te¿ wyrzucê go z mojego pa³acu, do którego bezprawnie wtargn¹³, i pojadê w tym celu na Galgalê. Sam. To zbyt pochopne wymamrota³ Jacinto. Ale jeli pozwoli unikn¹æ wojny domowej
powiedzia³ równie cicho Thivt. Nie. Popieram Waleriana to g³os Polarki. Nie staæ nas na stracenie ciebie. Musi istnieæ jaki mniej ryzykowny sposób pozbycia siê Szandora. Og³o, ¿e abdykacja by³a niewa¿na, i elekcja Szandora równie¿. Ustanów legalny rz¹d tu, na Xamur. Przypomnij wszystkim Romom o obowi¹zku lojalnoci wobec ciebie. Nie odpar³em. Nie mam zamiaru uznawaæ uzurpacji Szandora nawet w tym stopniu, by powo³ywaæ konkurencyjny rz¹d. Nasza stolica jest na Galgali. Pojadê na Galgalê. 13 Czas trzeciego wiatru
193
Niech Bóg nam pomo¿e szepn¹³ Walerian. I teraz zaczêli ju¿ krzyczeæ jeden przez drugiego, a narada zmienia³a siê w histeryczn¹ k³ótniê. Próbowa³em nad tym zapanowaæ, ale nie da³em rady. Kiedy król nie mo¿e zwróciæ na siebie uwagi swoich doradców, le naprawdê musi dziaæ siê w królestwie. Przypatrywa³em siê w milczeniu ich wrzaskom i gestom, a potem sam przez chwilê wrzeszcza³em i gestykulowa³em, ale nic nie wskóra³em. Wiêc po prostu zostawi³em ich i odszed³em. Okr¹¿y³em krater i z przeciwnej strony wspi¹³em siê a¿ ku wewnêtrznemu krêgowi. Tam usiad³em ty³em do nich i tylko nas³uchiwa³em tych krzyków i swarów, najlepszych i najm¹drzejszych z moich ludzi. Po d³u¿szej chwili us³ysza³em za plecami kroki wspinaj¹cego siê cz³owieka. Nie spojrza³em w tamt¹ stronê. Wiedzia³em, kto tu idzie, bo wyczuwa³em jego dziwn¹ aurê. Thivt. Czeka³em nie mówi¹c ani s³owa. Czu³em tylko, jak ten obcy duch zbli¿a siê ku mnie z ka¿dym krokiem
Nigdy nie rozstrzygnêlimy w sposób satysfakcjonuj¹cy kwestii, czy w Galaktyce istniej¹ jakie inne inteligentne rasy. Kiedy musia³y istnieæ, to pewne. Wystarczy chocia¿by spojrzeæ na staro¿ytn¹ fortecê na Megalo Kastro. Ale nigdy nie natrafilimy na ¿yw¹ kulturê obcych. Jedyne inteligentne gatunki, o których nam wiadomo, to my i gaje, dwie prawie identyczne rasy ludzkie, które ewoluowa³y na dwóch odrêbnych wiatach, odleg³ych od siebie o tysi¹ce lat wietlnych. Od kiedy ruszylimy na podbój Galaktyki, zetknêlimy siê z wieloma gatunkami interesuj¹cych i czasem skomplikowanych istot, ale ¿adna z nich nie wykazywa³a ladów tego, co uwa¿amy za inteligencjê. Mo¿na by ewentualnie wzi¹æ pod uwagê ¿ywe morze na Megalo Kastro, ale nie jest to inteligencja w takim znaczeniu, jakie nadajemy temu s³owu. (Istnienie dwóch odrêbnych, lecz identycznych ras ludzkich te¿ jest zagadk¹. Wielu najwybitniejszych uczonych Romów twierdzi, ¿e jest statystycznie nieprawdopodobne i w³aciwie biologicznie niemo¿liwe, aby ewolucja na dwóch ró¿nych wiatach stworzy³a prawie takie same formy ¿ycia. Podejrzewaj¹ raczej, ¿e my i gaje mielimy wspólnego przodka, pochodz¹cego byæ mo¿e z jakiego innego jeszcze odleg³ego wiata. ¯e jestemy potomkami kolonistów, którzy zostali zapomniani w prehistorycznych czasach. Jeli chodzi o ró¿nice, które naprawdê istniej¹ miêdzy naszymi rasami a chodzi 194
o romsk¹ umiejêtnoæ nawiedzania czy te¿ zwi¹zan¹ z tym umiejêtnoæ dokonywania skoków podprzestrzennych t³umaczy siê je mutacjami, które nast¹pi³y w naszej ga³êzi w ci¹gu tysiêcy lat oddzielnego istnienia na Gwiedzie Romów. Pamiêtajcie, ¿e to s¹ tylko spekulacje Romów. Nie istniej¹ ¿adne spekulacje gaje na ten temat, poniewa¿ gaje po prostu nie wiedz¹ nic o naszym obcym pochodzeniu. Gdyby wiedzieli, prawdopodobnie wybiliby nas do nogi dawno temu na Ziemi, w czasach przeladowañ. Wystarczaj¹cy trudny by³ dla nich do zaakceptowania nasz wêdrowny tryb ¿ycia i brak poszanowania dla ich praw. Gdyby dowiedzieli siê, ¿e jestemy upiorami z ca³kowicie innego wiata, skoñczy³oby siê to na pewno jakim gigantycznym pogromem, wiêt¹ krucjat¹ przeciwko z³ym duchom z gwiazd. Mo¿e nawet wci¹¿ jeszcze mo¿e siê to tak skoñczyæ.) Ale Thivt
tak, Thivt, jestem o tym absolutnie przekonany, to kto inny. Nie by³ ani Romem, ani gaje. W¹tpiê jednak, bym kiedykolwiek pozna³ prawdê. Thivt jest moim przyjacielem i kuzynem, a wiêc uprzejmoæ zabrania zapytania go wprost, czy jest tak¿e cz³owiekiem. Sta³ za moimi plecami wci¹¿ emituj¹c te dziwne fale. Jego d³oñ spoczê³a delikatnie na moim ramieniu. Poczu³em ciep³o, troskê, wspó³czucie. To te¿ jest w nim obce sposób, w jaki dotyka twej jani, to, ¿e potrafi w pewien sposób komunikowaæ siê t¹ drog¹. Jakub powiedzia³. Pos³uchaj ich tylko. Gdacz¹ jak stado kur na podwórku. Wkrótce siê ucisz¹. Wszyscy s¹ przeciwko mojemu planowi, prawda? Czy to dla ciebie wa¿ne? Je¿eli s¹dz¹, ¿e oszala³em, to tak. Bêdê potrzebowa³ ich wsparcia, gdyby rzeczy nie posz³y dobrze na Galgali, a nie s¹dzê, ¿eby posz³y dobrze. Jak bêdê móg³ od nich wymagaæ, by tam przybyli i nara¿ali ¿ycie, jeli bêd¹ przekonani, ¿e wiadomie i wbrew ich radom pod³o¿y³em g³owê pod topór? Jakubie, zrobi¹ wszystko, o co ich poprosisz. Nie jestem pewien. Waha³em siê. W obliczu tak zdecydowanej opozycji zacz¹³em nawet rozwa¿aæ myl porzucenia swego pomys³u. Mo¿e to naprawdê jest szaleñstwo, niepotrzebne ryzyko nie tylko dla mnie, lecz dla nas wszystkich? To nie s¹ g³upcy powiedzia³em. Jeli wszyscy myl¹, ¿e nie powinienem jechaæ, mo¿e
195
Palce Thivta zacisnê³y siê mocniej na moim ramieniu. Teraz czu³em p³yn¹ce od niego mi³oæ i poparcie. Id za swoim w³asnym s¹dem, Jakubie. On ciê nigdy nie zawiód³. Skoro uwa¿asz, ¿e musisz siê spotkaæ z Szandorem, to jed do niego. Jeste królem. Decyzja nale¿y do ciebie. Odwróci³em siê do niego. Tak s¹dzisz? Jego ciemne, nieodgadnione oczy patrzy³y prosto w moje. W tym momencie wyda³ mi siê jeszcze bardziej tajemniczy ni¿ zwykle. Zastanawia³em siê, jaki mózg, jakie obce pofa³dowania i bruzdy kryj¹ siê za t¹ powa¿n¹ twarz¹. Przesy³a³ mi spokój i si³ê. Nie wiem, kim by³, mo¿e naprawdê pochodzi³ z jakiej nieznanej rasy, a przybra³ tylko ludzk¹ postaæ, ale jedno wiem na pewno: by³ moim przyjacielem, moim kuzynem. Tak w³anie s¹dzê odpar³, i powiedzia³ to w romskim. Dobrze. Tak wiêc bêdzie. Obszed³em ponownie krater i wróci³em do moich doradców. Zd¹¿yli ju¿ zamilkn¹æ, i teraz wszyscy patrzyli na mnie. Nie zrobisz tego, prawda? zapyta³ Polarka. Podj¹³em ju¿ decyzjê. Spytaj przynajmniej phuri dai! wrzasn¹³ Walerian. Na mi³oæ bosk¹, Jakubie. Niech ona zadecyduje! Phuri dai! popar³ go Polarka. Phuri dai! Wszyscy odwrócili siê ku Bibi Savinie. Wci¹¿ byli przeciwko mnie. Wszyscy oprócz Thivta. Oni naprawdê s¹dzili, ¿e straci³em rozum. Dobrze powiedzia³em, czuj¹c narastaj¹cy gniew. Pos³uchajmy phuri dai. Powiedz nam, Bibi Savino. Co powinienem uczyniæ? W oczach Bibi Saviny b³yszcza³y coraz janiejsze iskry, a jej pomarszczone i wyschniête cia³o zdawa³o siê zajmowaæ od wewnêtrznego ognia. Nagle na moment, w aurze p³omienia, ujrzelimy j¹ m³od¹, a emanowa³a z niej taka piêknoæ, ¿e przyt³umi³a nawet urodê Syluisy. Musisz udaæ siê na Galgalê, Jakubie powiedzia³a przejmuj¹cym g³osem osoby znajduj¹cej siê w transie, g³osem wieszczki. Stañ przed Szandorem i powiedz mu, ¿e nie jest królem.
Czêæ pi¹ta
W paszczy lwa
I có¿ uczyni³ ten prorok? Có¿ nade wszystko poleci³ nam czyniæ? Kaza³ nam odrzuciæ wszelkie drogowskazy bogów, ojczyznê, moralnoæ, prawdê i bez ich pomocy, samotnie, tylko o w³asnych si³ach, rozpocz¹æ kszta³towanie wiata, który nie przyniesie wstydu naszym sercom. Która jest najbardziej niebezpieczn¹ z dróg? T¹ w³anie chcê pod¹¿aæ! Gdzie jest najg³êbsza otch³añ piekie³? Tam w³anie zd¹¿am! Co wymaga najbardziej szaleñczej odwagi? Przyjêcie pe³nej odpowiedzialnoci! Kazantzakis
198
1
M
imo ¿e Bibi Savina tak kategorycznie wyrazi³a swoj¹ opiniê, wci¹¿ jeszcze trwa³y dyskusje. Przychodzili do mnie dwójkami i trójkami, i starali siê wp³yn¹æ na moj¹ decyzjê. Pomyl o ryzyku, mówili mi, pomyl o niebezpieczeñstwie. Pomyl, jak¹ stratê poniesie nasz lud, jeli Szandor u¿yje si³y. Pomyl o tym, pomyl o tamtym
Ciebie nikt nie mo¿e zast¹piæ, mówili. Dlaczego tak po prostu chcesz siê oddaæ w rêce Szandora? On jest moim synem odpowiada³em im wtedy. Nie u¿yje si³y. Polarka powiedzia³ mi prosto w oczy, ¿e jestem wariatem. Nigdy nie widzia³em go tak zdesperowanego. Tupa³, krzycza³, grozi³, ¿e zrezygnuje ze stanowiska. Zwróci³em mu uwagê, ¿e w tej chwili nie ma ¿adnego stanowiska, z którego móg³by zrezygnowaæ. Ta uwaga nie rozbawi³a go. Zacz¹³ za to na lepo, niemal histerycznie, nawiedzaæ odleg³e czasy i miejsca. By³ naprawdê oszala³y. Niemal oczekiwa³em, a¿ zacznie toczyæ pianê z ust. Osoba królewska jest wiêta przekonywa³em ich. Nawet Szandor bêdzie musia³ mieæ to na wzglêdzie, kiedy stanê przed nim na Galgali. Walerian proponowa³, ¿e sam uda siê na Galgalê i zakoñczy uzurpatorskie panowanie Szandora si³¹. Mia³ zamiar zebraæ wszystkich swych piratów, wkroczyæ z nimi do pa³acu, i osobicie ci¹gn¹æ Szandora z tronu. Biznaga och³odzi³ nieco jego zapa³ podkrelaj¹c, ¿e 199
Szandor nie pozwoli, by statki Waleriana podesz³y do Galgali bli¿ej ni¿ na rok wietlny. Wystarczy mu w tym celu zawiadomiæ tylko Imperium, ¿e notoryczny pirat Walerian pojawi³ siê w jego przestrzeni i armada imperialna zaraz tam bêdzie. Jednak Biznaga tak¿e twierdzi³, ¿e nie powinienem jechaæ. Chocia¿ w odró¿nieniu od tamtych dwóch, stara³ siê wp³yn¹æ na moj¹ decyzjê cichym, spokojnym i cierpliwym t³umaczeniem, godnym najlepszego dyplomaty. Podobnie czynili Jacinto i Ammagante. Za to Damiano by³ bardziej gwa³towny ciska³ siê i kl¹³ niemal równie szaleñczo jak Polarka. Mia³ nawet zamiar odnaleæ jakiego mojego innego syna albo dwóch (choæ nie wiem jak by tego dokona³, moje dzieci s¹ rozproszone po ca³ym Wszechwiecie i Bóg jeden wie, albo i nie, gdzie ich szukaæ), aby wyb³agali u mnie zmianê decyzji lub pojechali do swego brata Szandora jako moi wys³annicy. Jakby mogli oczekiwaæ od niego jakiej ³aski
Kto inny, nie pomnê ju¿ nawet kto (i bardzo dobrze), proponowa³, by udaæ siê przed oblicze tego starca Imperatora, i prosiæ o pomoc w obaleniu Szandora. Najbardziej miechu warta rzecz, jak¹ s³ysza³em. I tak to siê kot³owa³o przez kilka nastêpnych dni. Moj¹ decyzjê popierali jedynie Thivt i Bibi Savina. Mo¿e te¿ Syluisa, ale ona trzyma³a siê raczej na uboczu i nikt nie móg³ przenikn¹æ jej myli, a jednak, gdy spogl¹da³em w b³êkitn¹, ch³odn¹ otch³añ jej oczu, zdawa³o mi siê, ¿e dostrzegam tam poparcie dla mojej decyzji. W ten tylko niejasny sposób dawa³a mi do zrozumienia, ¿e powinienem wykonaæ mój zamiar, przyj¹æ ryzyko
i osi¹gn¹æ swój cel. Ok³ama³em ich. Uspokójcie siê powiedzia³em z moc¹. Wiem doskonale, co czyniê. Wszystko to jest ju¿ zapisane w ksiêgach losu i zakoñczy siê dobrze. I to jakby ich uspokoi³o. Pomyleli zapewne, ¿e otrzyma³em jakie, przeznaczone tylko dla króla, informacje o przysz³oci. ¯e zjawi³ siê jaki przyjazny duch, mo¿e mój w³asny, i wyjawi³ mi, jak to czyni¹ przyjazne duchy, ¿e ten hazard op³aci³ siê, ¿e Szandor ukorzy³ siê, gdy ujrza³ przed sob¹ ¿ywego i prawowitego króla Romów, ¿e odzyska³em tron, i ¿e znów zacz¹³em podró¿ ku Gwiedzie Romów. Naprawdê tak s¹dzili. Ale duchy trzyma³y siê wtedy z daleka. Czasem zdawa³o mi siê, ¿e dostrzegam k¹tem oka jakie drganie powietrza, ¿e gdzie w pobli¿u kto siê czai, jednak ¿aden siê nie objawi³. Móg³ to byæ powód 200
do trosk, ale nie dopuci³em takich myli. Wyt³umaczy³em sobie, ¿e duchy nie przybêd¹, bo w³anie trwa moja próba: próba mojej rozwagi i odwagi. Ci, którzy mogli mnie nawiedziæ, a nawet ja sam, postanowili, ¿e sam muszê przez ni¹ przejæ. By³em zdany na siebie. W porz¹dku. Zrobiê zatem to, co muszê, bez ¿adnych podpowiedzi, jak ka¿dy zwyk³y cz³owiek. Szandor by³ dziki i nieobliczalny, ale jednak mój plan mia³ swoj¹ logikê. Czu³em, ¿e nic z³ego ostatecznie mi siê nie stanie, a mimo wszystko by³oby mi³o dowiadczyæ nawiedzenia przez jakiego przysz³ego siebie, ot tak, dla potwierdzenia, ¿e jeszcze tam istniejê. By³oby mi³o
w tamte dni, gdy szykowa³em siê do wkroczenia prosto w paszczê lwa.
2
A
wiêc w koñcu rzecz zosta³a ustalona. Zreszt¹ jak d³ugo mo¿na spieraæ siê z królem, który ju¿ i tak podj¹³ decyzjê? Pojadê na Galgalê. Stanê przed Szandorem, a potem
no có¿, potem zobaczymy, co nast¹pi dalej. Uczyni³em jednak jedno ustêpstwo wobec obaw moich przyjació³. Pocz¹tkowo zamierza³em udaæ siê na Galgalê samotnie, ale Damiano przekona³ mnie, bym wzi¹³ Choriana. Chorian by³ b¹d co b¹d na s³u¿bie Imperium i Szandor musia³by pomyleæ dwa razy, nim zada³by mu jaki gwa³t, niezale¿nie od tego, co planowa³ wobec mnie. Rozumia³em ich sposób mylenia. Ale da³em im natychmiast do zrozumienia, ¿e owszem, Chorian mo¿e pojechaæ ze mn¹ na Galgalê, ale nic wiêcej. Przed Szandorem zamierza³em stan¹æ sam, nie chowaj¹c siê za tarcz¹ Imperium i plecami ch³opca, który mia³ jeszcze mleko pod w¹sem, i uci¹³em wszelkie dalsze dyskusje na ten temat. Normalnie jestem naprawdê bardzo ostro¿nym cz³owiekiem. Nie po¿y³bym zreszt¹ tak d³ugo, gdyby by³o inaczej. Mój ojciec wyry³ w mej wiadomoci Trzy Prawa i Jedyne S³owo, gdy by³em jeszcze ma³ym dzieckiem i fakt, ¿e prze¿y³em tak wiele bez uszczerbku, dowodzi, jak dobrze zapamiêta³em jego nauki. Ci, którzy ¿yj¹ kieruj¹c siê zdrowym rozs¹dkiem mawia³ mój ojciec s³usznie czyni¹ w oczach Boga. I tak zaprawdê jest, wiêc zawsze te¿ tak ¿y³em. Ale 201
jednak jest zdrowy rozs¹dek i zdrowy rozs¹dek, i niektóre jego rodzaje s¹ zdrowsze ni¿ inne. Minê³o trochê czasu zanim zrozumia³em, ¿e czasem konwencjonalne, bezpieczne sposoby rozwi¹zywania problemów nios¹ ze sob¹ du¿e ryzyko. I ¿e czasem to, co przeciêtnym ludziom wydaje siê szaleñstwem, jest jedyn¹ rozs¹dn¹ drog¹ postêpowania. Dla przyk³adu wróæmy do czasów, gdy ¿y³em w niewoli na Alta Hannalanna. Mylicie, ¿e zdrowy rozs¹dek jest cokolwiek wart w takim miejscu jak Alta Hanalanna? Gdybym wtedy szed³ za jego wskazaniami, ju¿ by³bym martwy. Có¿ to by³ za okrutny wiat! Jak¿e go nienawidzi³em, jak tam cierpia³em, jak ciê¿ko tam harowa³em i jak nisko upad³em! Tysi¹ce razy ka¿dego dnia przeklina³em duszê Puliki Boszengra, tego, który sprzeda³ mnie tam w niewolê po obaleniu swego brata, a mojego ukochanego nauczyciela i drugiego ojca, Loiza la Vakako. Ta planeta mog³a byæ ostatni¹, jak¹ widzia³bym w ¿yciu, gdybym nie wykorzysta³ nieprawdopodobnej wrêcz i szaleñczej szansy. Przeniesiono mnie tam, jak ju¿ wiecie, transmiterem. Pierwszy raz podró¿owa³em w ten okropny sposób, i by³o to jak najgorszy koszmar senny. Godziny, potem tygodnie i miesi¹ce kto to mo¿e dok³adnie okreliæ by³em wiêniem w malutkiej sferze mocy, która ciska³a mnie po ca³ej Galaktyce. Szamota³em siê i wrzeszcza³em, a¿ gard³o mia³em zupe³nie zdarte, a podró¿ wci¹¿ trwa³a i trwa³a. I wci¹¿ trwa³em ja, w zawieszeniu miêdzy mierci¹ a ¿yciem. Po raz drugi na moim czole widnia³ znak niewolnika, a ja nie mog³em go zetrzeæ ¿adnym sposobem, choæ niemal zdar³em sobie skórê próbuj¹c. I znik¹d pomocy
Mia³em wtedy dwadziecia, mo¿e dwadziecia piêæ lat. Kiedy siêgam w przesz³oæ tak daleko, trudno dok³adnie siê doliczyæ. W ka¿dym razie by³em jeszcze bardzo m³ody. Moje ¿ycie dopiero co siê zaczê³o, a wtedy zdawa³o mi siê, ¿e dobiegam jego kresu, a przecie¿ kiedy by³em niemowlêciem w ko³ysce, stara m¹dra kobieta szepta³a mi przepowiednie o koronie i chwale. Dlaczego siê nie spe³ni³y? Ma³y cygañski ch³opiec na Vietoris, niewolnik i ¿ebrak na Megalo Kastro, zbieracz nawozu na Nabomba Zom to by³a moja chwa³a, moje królowanie. Zdarzy³a mi siê tylko jedna chwila, w której naprawdê wiod³em szczêliwe ¿ycie: gdy zosta³em przybranym synem Loiza la Vakako, przysz³ym mê¿em jego cudownej córki. Piêkny wiat Nabomba Zom pewnego dnia mia³ byæ moj¹ dziedzin¹. 202
I w³anie wtedy odebrano mi to wszystko tak nagle, a ja znowu by³em tylko niewolnikiem, wepchniêtym do sfery transmitera i wys³anym w nicoæ, a zmierza³em do wiata tak okropnego, ¿e Loiz la Vakako nie potrafi³ zmusiæ siê, by mi go opisaæ. Nie pamiêtam momentu l¹dowania na Alta Hannalanna. Chocia¿ na pewno musia³o byæ paskudne. Przebywa³em w sferze transmitera tak d³ugo, ¿e sta³a siê ona dla mnie niemal jak macica, kiedy wiêc zosta³em z niej wyrwany i uderzy³em o powierzchniê tej straszliwej planety, szok odebra³ mi na moment zmys³y. Pierwsz¹ rzecz¹, jak¹ sobie przypominam, jest, ¿e klêczê z pochylon¹ g³ow¹, oblany potem i trzês¹cy siê ze strachu, a wysoki mê¿czyzna w szarym mundurze bije mnie raz po raz w nerki pa³k¹, a ja nie wiedzia³em gdzie jestem
nie wiedzia³em nawet, kim jestem. Wstawaj! wo³a³. Wstawaj, niewolniku! Powietrze by³o gor¹ce i zatêch³e, a powierzchnia, na której sta³em, wyranie dr¿a³a. I nie by³a to tylko moja wyobrania. Nie by³o tam sta³ego pod³o¿a. Jak okiem siêgn¹æ, a¿ po horyzont rozci¹ga³a siê tylko dzika pl¹tanina olizg³ych ¿ó³tych k³¹czy, grubych jak udo mê¿czyzny. W dotyku by³y twarde i lepkie, z mnóstwem naroli i gruczo³ów. I wszystko to drga³o jak potr¹cone struny skrzypiec. Zdawa³o mi siê, ¿e czujê oddech planety, któr¹ mia³em pod stopami; ciê¿ki chrapliwy wydech, który wprawia w drganie spl¹tan¹ rolinnoæ, a zaraz potem wiszcz¹cy, suchy wdech. Pada³ gêsty, b³otnisty deszcz. Grawitacja by³a s³aba, ale w niczym nie u³atwia³o to poruszania siê. Po prostu wszystko zdawa³o siê jeszcze bardziej niestabilne. Mia³em torsje i zawroty g³owy. Wstawaj! rykn¹³ stra¿nik, i znów uderzy³ mnie bez litoci. Kaza³ mi wyjæ na jaki dziwaczny pojazd, który nie mia³ kó³, lecz podobne do pajêczych odnó¿a, koñcz¹ce siê olbrzymimi sp³aszczeniami w kszta³cie d³oni. Pojazd porusza³ siê po powierzchni Alta Hannalanna na podobieñstwo gigantycznego robaka, zagarniaj¹c pod siebie grube k³¹cza w miarê, jak szed³ do przodu. Wreszcie dotar³ do miejsca, gdzie spl¹tana rolinnoæ otacza³a wielk¹ czarn¹ jamê w ziemi; zanurkowa³ tam i schodzi³ ni¿ej, i ni¿ej, a¿ znalaz³em siê gdzie g³êboko we wnêtrzu planety. Przez wiele kolejnych miesiêcy nie mia³em ogl¹daæ powierzchni Alta Hannalanna. Nie ma tam, prawdê rzek³szy, wiele do ogl¹dania, ca³a jest bowiem jednym nieprzeniknionym labiryntem tych prze203
klêtych, lepi¹cych siê k³¹czy, a szare, gêste chmury zawsze zakrywaj¹ jej s³oñce; nigdy te¿ nie przestaje padaæ deszcz. Ale na dole by³o jeszcze gorzej. Tam wszystko jest jedn¹ wielk¹ g¹bczast¹ mas¹, której warstwa siêga setki kilometrów w g³¹b. Wydr¹¿ono w niej prawdziwe labirynty szerokich i niskich tuneli. Ich ciany s¹ wilgotne i ró¿owe jak cianki jelit, z tym ¿e fosforyzuj¹ delikatnym wiat³em w upiornym odcieniu, które wprawdzie rozprasza ciemnoci, ale jednoczenie bardzo mêczy oczy. Tak wygl¹da spodnia pod ca³¹ powierzchni¹ planety, od bieguna do bieguna. Potem dowiedzia³em siê, ¿e ta g¹bka Alta Hannalanna jest systemem korzeniowym rolinnej maty rozci¹gaj¹cej siê na powierzchni, jej zarodni¹. I ta gigantyczna masa o¿ywionej materii oplata ca³y glob. Warstwa wierzchnia jest jej uk³adem pokarmowym. Zbiera wilgoæ z atmosfery, a wystawiaj¹c siê na md³e wiat³o s³oneczne, przeprowadza te¿ co w rodzaju fotosyntezy. Najwyraniej ca³a ta rzecz jest jednym wielkim organizmem o rozmiarze planety, rolinnym odpowiednikiem morza z Megalo Kastro. Prawdziwa skorupa Alta Hannalanna le¿y o wiele ni¿ej. Mo¿na j¹ zobaczyæ podczas pomiarów sonarowych, ale nikt nigdy nie widzia³ powodów, by próbowaæ dotrzeæ a¿ tak g³êboko. Na Boga, có¿ to by³o za okropne miejsce! I pomyleæ, ¿e to Rom je odkry³ wielki cygañski podró¿nik, Claude Varna, piêæset lat temu. Trzeba zapisaæ Varnie na plus, ¿e uzna³ to za okropnoæ niewart¹ dalszych badañ, ale sto lat póniej jaki fragment jego raportu zainteresowa³ biologa zatrudnionego w wielkiej kompanii handlowej gaje, i wys³ano tam drug¹ ekspedycjê. I co siê okaza³o? Tunele mia³y swoich mieszkañców, a w³aciwie zosta³y przez nich stworzone. By³y one bowiem po prostu olbrzymimi kana³ami czerwi, wygryzionymi przez te powolne, sp³aszczone u góry istoty, których cia³a maj¹ rednicê trzech obwodów cz³owieka w pasie, a d³ugoæ wprost niewiarygodn¹. Powoli, cierpliwie, te istoty przegryza³y sobie drogê przez podziemny wiat Alta Hannalanna, zapewne od pocz¹tku jej istnienia. Bo te¿ s¹ one bezmózgimi, niepowstrzymanymi, wy¿eraj¹cymi materiê maszynami. Jedz¹, trawi¹ i wreszcie wydalaj¹ gêsty luz, który znaczy ich lad jak rzeka, i w koñcu jest wch³aniany przez cianki korytarzy. S¹ tam, w tych tunelach, jeszcze inne formy ¿ycie, stosunkowo niewielkich rozmiarów, które paso¿ytuj¹ na wielkich czerwiach albo na otaczaj¹cej wszystko materii rolinnej. Jedn¹ z nich jest rodzaj insekta istota rozmiarów psa o olbrzymim dziobie i wielkich b³ysz204
cz¹cych z³otem oczach, zreszt¹ niezwykle odra¿aj¹ca z wygl¹du. I w³anie z powodu tych istot spêdzi³em na Alta Hannalanna dwa lata, które by³y tak straszliw¹ tortur¹. Insekty te ¿yj¹ wewn¹trz czerwi. U¿ywaj¹ swych dziobów do wprowadzenia w tkankê czerwia swoich soków trawiennych, i w ten sposób dr¹¿¹ korytarz wewn¹trz ich cia³. Karmi¹ siê nimi, a tak¿e sk³adaj¹ tam jaja. Mimo swych olbrzymich rozmiarów czerw zosta³by prawdopodobnie skonsumowany w ca³oci przez te ma³e potwory przebywaj¹ce w jego wnêtrzu, gdyby nie wytworzy³ systemów obronnych. Kiedy czerw zdaje sobie sprawê, ¿e nast¹pi³a inwazja do jego cia³a a przekazanie takiej informacji do jego ma³ego mó¿d¿ka mo¿e zaj¹æ ca³e lata wydziela substancje chemiczne, które p³yn¹ w kierunku zaatakowanej tkanki i powoduj¹ jej stwardnienie w kamienn¹ masê. Tak wokó³ paso¿yta formowana jest torbiel, w której zostaje on uwiêziony i ostatecznie umiera z g³odu. Minera³, który s³u¿y za budulec torbieli, jest po³yskliwy i ¿ó³tej barwy, g³adki w dotyku, i mo¿e byæ piêknie wypolerowany. W handlu miêdzygwiezdnym jest sprzedawany jako nefryt z Alta Hannalanna, choæ tak naprawdê s³uszniej by³oby nazwaæ go bursztynem. W ka¿dym razie osi¹ga naprawdê wysokie ceny. Paskudny sposób zdobywania tego nefrytu zosta³ mi objaniony przez jednego z moich kompanów niewolników, wychudzonego, siwow³osego mê¿czyznê o imieniu Vabrikant. Pochodzi³ z jednego ze wiatów Sempiternu i, jak twierdzi³, przebywa³ ju¿ na Alta Hannalanna od piêciu lat. Kiedy przyprowadzono mnie do niego po nauki, spojrza³ na mnie z tak widocznym wspó³czuciem, ¿e zadr¿a³em z trwogi. Wrêczy³ mi narzêdzia: rodzaj krótkiego, zakrzywionego bu³atu, d³uto i jakie dwuzêbne narzêdzie z przymocowan¹ sprê¿yn¹. Dobra powiedzia³. Chod za mn¹. Opucilimy kwakrê niewolników owaln¹ jamê w jednym z ni¿ej po³o¿onych tuneli. Wkrótce korytarz zwêzi³ siê, a jego sufit znacznie obni¿y³, tak ¿e musielimy iæ dalej na zgiêtych kolanach. Chocia¿ wiat³a by³o zaledwie tyle, by nieco odró¿niaæ kszta³ty, Vabrikant szed³ od skrzy¿owania do skrzy¿owania z ca³kowit¹ pewnoci¹, znamionuj¹c¹ doskona³¹ znajomoæ tuneli. Powietrze by³o ciê¿kie, jego zapach przyprawia³ o md³oci, a w¹skie tunele wzmaga³y uczucie klaustrofobii. Szlimy tak wiele godzin. Nie mia³em pojêcia, jak znajdziemy drogê powrotn¹. Od czasu do czasu Vabrikant przystawa³ i wycina³ 205
ze ciany fragment tej ró¿owej substancji, i zjada³ go. Za pierwszym razem, kiedy zaoferowa³ mi co takiego, odmówi³em z obrzydzeniem. Wzruszy³ tylko ramionami. Jak chcesz. Ale nie dostaniesz tu nic innego do jedzenia. Spróbowa³em wiêc z wahaniem. To by³o tak, jakbym jad³ g¹bkê. Pozostawa³ po niej lekki posmak pleni, ale jednak ssanie g³odu, które zaczyna³em ju¿ odczuwaæ, minê³o przynajmniej na jaki czas. Vabrikant umiechn¹³ siê. Lepiej ni¿ umrzeæ z g³odu, he? Niewiele lepiej. Przywykniesz. Cygan, tak? Rom. Zna³em raz Cygankê. By³a s³odka. Najpiêkniejsza istotka, jak¹ kiedykolwiek spotka³em. Czarne oczy, czarne w³osy
Chcia³em j¹ polubiæ, mia³em naprawdê powa¿ne zamiary. Pod¹¿a³em za ni¹ przez szeæ kolejnych wiatów. Bardzo mnie lubi³a, ale polubi³a jednak Cygana. My rzadko wi¹¿emy siê z innymi powiedzia³em. Tak te¿ siê przekona³em. Ale teraz to chyba nie ma znaczenia. Pozostanê w tym pierdolonym miejscu do koñca ¿ycia. Wyprostowa³ siê, poci¹gn¹³ nosem. Chod. Jestemy ju¿ prawie na miejscu. Potrz¹sn¹³ g³ow¹. Ty biedny draniu. Trafiæ tu w tak m³odym wieku. Musia³e wdepn¹æ naprawdê w wielkie gówno, ¿eby skazali ciê na Alta Hannalanna. Ja
Nie. Nawet nie mów, co zrobi³e. Ja te¿ nie mówiê nikomu, za co tu jestem. Wskaza³ przed siebie. Spójrz tam, cygañski ch³opcze. To s¹ odchody czerwia. Mamy naszego robala. I rzeczywicie zobaczy³em strumyk bladej cieczy ciekn¹cy leniwie ku nam po pod³o¿u korytarza. Wydaliny czerwia. Wkrótce mia³em znaæ tê substancjê a¿ za dobrze. Po chwili weszlimy w strugê a¿ po biodra, lizgaj¹c siê i ³api¹c równowagê wraz z ka¿dym krokiem. Vabrikant zapali³ lampkê na swoim he³mie. Czerw by³ przed nami. Staralimy siê iæ równolegle do niego, co nie by³o wcale takie ³atwe, bo wype³nia³ sob¹ prawie ca³y tunel, od ciany do ciany. Musielimy dos³ownie przeciskaæ siê miêdzy jego cielskiem a cian¹. Potem sufit obni¿y³ siê jeszcze bardziej i szlimy tak skuleni, ¿e myla³em, i¿ moje plecy tego nie wytrzymaj¹. Od smrodu odchodów niemal dosta³em torsji, ale po jakim czasie do niego przywyk³em. 206
Cia³o czerwia by³o miêkkie jak mas³o. Zdawa³o mi siê, ¿e z ³atwoci¹ móg³bym zanurzyæ z nim rêkê. Przez pó³ godziny Vabrikant nie odezwa³ siê ani s³owem. Potem przystan¹³ na moment i po³o¿y³ d³oñ na moim ramieniu. Widzisz? Nefryt. Gdzie? Tam. Ten ¿ó³ty poblask. Rzeczywicie, z przodu dostrzega³em blask bij¹cy od fragmentu skóry czerwia, który by³ wiêkszy ni¿ ja. Kiedy podeszlimy bli¿ej, zobaczy³em co dziwnego na ciele istoty: wewn¹trz tkwi³o co czarnego i twardego, a ca³y ten obszar wieci³ jak jasny p³omieñ. To w³anie Vabrikant nazywa³ blaskiem nefrytu. Bez wahania przyst¹pi³ do pracy. Rozci¹³ cia³o czerwia pilnikiem, poszerzy³ otwór, tn¹c bu³atem, a potem wsadzi³ tam ten trzeci przyrz¹d jako klamrê utrzymuj¹c¹ rozwarcie. Toruj¹c sobie drogê sprawnymi uderzeniami, wsun¹³ siê do rodka czerwia, który zupe³nie nie reagowa³ na jego dzia³ania. Tu w rodku jest paso¿yt powiedzia³. Wokó³ niego ronie nefryt. W³a. Sam go dotknij. Do rodka? W³a, mówiê! Wczo³ga³em siê do galaretowatej masy, a¿ dotkn¹³em twardej substancji, g³adkiej jak szk³o. To by³a ciana torbieli otaczaj¹cej uwiêzionego paso¿yta. Czujê powiedzia³em. Co teraz robimy? Odcinamy. Niebezpieczne jest to, ¿e paso¿yt mo¿e wci¹¿ ¿yæ. Jeli tak, bêdzie cholernie g³odny i naprawdê w kiepskim humorze. Kiedy oderwiemy torbiel, skoczy na nas. Ma bardzo niebezpieczny dziób. Po czym mo¿na poznaæ, czy jest martwy? Nie mo¿na powiedzia³ Vabrikant. Jeli na nas nie skoczy, gdy oderwiemy torbiel, to jest martwy. Jeli ¿yje, to mamy k³opoty. Co roku tracimy w ten sposób cholernie wielu górników. Spojrza³em na niego z niedowierzaniem, ale on tylko wzruszy³ ramionami i przyst¹pi³ do pracy. Pó³ godziny ry³ ma³ymi d³utkami, nim uda³o siê oderwaæ nefrytow¹ torbiel od cia³a czerwia. Kiedy zauwa¿y³em, ¿e laserowy nó¿ za³atwi³by to w kilka sekund, Vabrikant spojrza³ na mnie z politowaniem, jakbym by³ niedorozwiniêty. Tak, tak, ju¿ daj¹ nam lasery. Nadzorcom z pewnoci¹ spodoba³by siê ten pomys³. Poczu³em siê jak skoñczony g³upek. Bylimy wszak niewolnikami i wiêniami. 207
Tym razem mielimy szczêcie. Czerw zakoñczy³ swoj¹ robotê. Kiedy oderwalimy nefryt, zobaczylimy wyschniête i puste zw³oki paso¿yta. S¹ takie dni, kiedy naprawdê mam nadziejê, ¿e jeden z nich wyskoczy i zabije mnie powiedzia³ cicho Vabrikant. Ale chyba tak naprawdê tego jednak nie chcê
w ka¿dym razie nie szukam mierci. £ap. Pomó¿ mi. Chwyci³ za czo³ow¹ p³ytê nefrytu i uwolni³ j¹, wrzucaj¹c korpus zdech³ego paso¿yta z powrotem do wnêtrza cia³a czerwia. Gdy wychodzilimy, dostrzeg³em, ¿e zewnêtrzna rana mimo pozostawionej w niej klamry, zaczyna siê ju¿ zrastaæ. Wynielimy siê stamt¹d w sam¹ porê. Czerw odszed³ swoj¹ drog¹. W ten w³anie sposób wydobywa siê nefryt na Alta Hannalanna. Przez nie koñcz¹ce siê godziny pe³zniesz wilgotnymi tunelami poszukuj¹c czerwia, potem pod¹¿asz wzd³u¿ jego olbrzymiego cia³a wypatruj¹c blasku nefrytu, który zdradza uwiêzionego paso¿yta, i zaczynasz go odcinaæ licz¹c na szczêcie. Godziny przera¿aj¹cej monotonii, kilka minut straszliwego strachu i znów godziny monotonii. I ca³y czas masz w nozdrzach ten dusz¹cy, s³odkawy smród. Potem jeszcze trzeba trafiæ z powrotem do jamy mieszkalnej. Vabrikant trafia³ zawsze, ale ja nie zawsze by³em w parze z nim. Czasem wychodzi³em z jakim m³odszym mê¿czyzn¹, który zna³ te korytarze niewiele lepiej ni¿ ja. Wtedy b³¹dzilimy. Z czasem to ja by³em ju¿ tym bardziej dowiadczonym cz³onkiem dru¿yny, bo nowi niewolnicy przybywali bez przerwy, i wtedy do mnie nale¿a³o odnalezienie drogi. Zdarza³o siê wiêc, ¿e b³¹kalimy siê ca³ymi dniami, nie mog¹c znaleæ swojej kwatery, a do jedzenia mielimy tylko otaczaj¹c¹ nas g¹bkê w cianach tuneli. Mniej wiêcej jeden czerw na trzy zawiera³ w sobie nefrytow¹ torbiel. Mniej wiêcej jeden paso¿yt na trzy by³ wci¹¿ ¿ywy, kiedy siê j¹ odcina³o. Musia³e byæ w ka¿dej chwili gotowy na odparcie jego ataku. Dlatego te¿ pracowa³o siê w parach: jeden ci¹³, drugi sta³ w pogotowiu z bu³atem w rêku, a mimo to niewolnicy wci¹¿ ginêli. Czasami spotyka³o siê paso¿yta wêdruj¹cego korytarzem w poszukiwaniu czerwia. To by³ zawsze pech. Atakowa³y wtedy zaciekle jak demony. A nawet jeli uda³o siê wróciæ do naszej jamy po wykonaniu normy, niewiele mo¿na by³o zaznaæ odpoczynku. Ot, trochê snu, i prawie zaraz kolejny wymarsz. To by³a egzystencja pozbawiona wszelkiej nadziei na odmianê losu. Nasza jama by³a tak ponura, tak gro208
bowy panowa³ tam nastrój, ¿e czasem nawet z chêci¹ wyruszalimy w korytarze. Oczywicie rozmawialimy o ucieczce, o opanowaniu jakim cudem jednej z kapsu³ transmitera, którymi wysy³ano towar. Ale ¿eby to uczyniæ, musielibymy zaatakowaæ i rozbroiæ nadzorców, którzy pilnowali nas podczas pobytu w bazie. Nadzorcy te¿ byli niewolnikami. Nikt nie pracowa³by dobrowolnie w takim miejscu, niezale¿nie od p³acy. Ale byli zarazem naszymi najwiêkszymi wrogami. Tylko dziêki temu utrzymywali sw¹ uprzywilejowan¹ pozycjê. Nie widzielimy ¿adnej szansy, by w³¹czyæ ich do konspiracji. Mieli pa³ki i bicze neuronowe, i mogli traktowaæ nas jak zwierzêta, i zabiæ nas jak zwierzêta. Zazwyczaj pa³ka wystarcza³a do utrzymania nas w ryzach, ale czasem kiedy jaki górnik naprawdê oszala³, w u¿yciu by³ bicz neuronowy, a kto, kto odczu³ choæ raz jego uderzenie, nigdy nie zaryzykowa³by czego takiego ponownie. No, ja kiedy zaryzykowa³em.
3
A
by nie straciæ zmys³ów, nawiedza³em wtedy obsesyjnie i bez przerwy odleg³e miejsca i czasy. Odbywa³em tak¿e skoki i po piêædziesi¹t razy na dobê. Czasem nawet wtedy, kiedy czo³ga³em siê tunelem w kierunku czerwia. Nie powinno siê wprawdzie nawiedzaæ, gdy grozi niebezpieczeñstwo, gdy¿ twoja uwaga rozprasza siê wówczas na ró¿ne czasy i miejsca, i mo¿e siê to skoñczyæ mierci¹. Ale mia³em to gdzie. Mo¿e wpada³em wtedy w samobójczy nastrój, mo¿e po prostu by³o mi wszystko jedno
a mo¿e spodziewa³em siê, ¿e jeli bêdê wykonywa³ te skoki dostatecznie czêsto, pewnego razu po prostu nie wrócê na Alta Hannalanna. Ale to, niestety, nie by³o mo¿liwe. Zawsze siê wraca. Moja teraniejszoæ by³a wtedy tragiczna, a przysz³oæ wcale nie zapowiada³a siê lepiej. Wiêc zazwyczaj odwiedza³em swoj¹ w³asn¹ przesz³oæ bardzo wyrafinowane zadawa³em sobie tortury
ale by³y takie cudowne zarazem. Nawiedza³em Nabomba Zom i widzia³em siebie kochaj¹cego siê z Malilini, co ³ama³o mi serce. Ale pozostawa³em niewidzialny, uno14 Czas trzeciego wiatru
209
sz¹c siê nad t¹ szczêliw¹ par¹, i nie odwa¿y³em siê ani razu objawiæ ich oczom. Pamiêta³em ostrze¿enia Loiza la Vakako przed próbami wp³ywania na przesz³e zdarzenia, i obawia³em siê zrobiæ to równie mocno, jak tego pragn¹³em. Mówi³em sobie, ¿e jedno moje s³owo w przeddzieñ tego fatalnego przyjêcia u Loiza la Vakako mog³o uratowaæ ¿ycie Malilini, a mnie oszczêdziæ piek³a Alta Hannalanna, a mimo to powstrzymywa³em swój jêzyk. Czy to szaleñstwo? Mo¿e. Ale mój strach by³ wiêkszy nawet ni¿ moje cierpienie. Nawiedza³em te¿ Megalo Kastro i przygl¹da³em siê samemu sobie, ¿ebrz¹cemu poród tych wszystkich uprzejmych i umiechniêtych kurew. Widzia³em te¿ siebie walcz¹cego o ¿ycie w tym dziwnym oceanie. Wraca³em jeszcze dalej, do dni na Vietoris. Nigdy dot¹d nie nawiedza³em tak dalekiej przesz³oci. Patrzy³em tam na dó³, na siebie stoj¹cego u boku ojca na zboczu Góry Salvat, a Gwiazda Romów wieci³a jasno na czarnym niebie. Potem chcia³em jeszcze raz zobaczyæ ojca, dowiedzieæ siê, jak mu siê wiod³o po tym, jak mnie sprzeda³a kompania. Ale nie umia³em go odnaleæ, choæ przemierza³em ca³e Vietoris. Znik³a ca³a moja rodzina. Myla³em wtedy, ¿e to wina moich niedostatecznych umiejêtnoci nawiedzania, ¿e nie wszystko jeszcze wiem o sposobach lokalizowania konkretnych ludzi w czasie i przestrzeni. To by³o zreszt¹ naj³atwiejsze wyt³umaczenie ¿e wina le¿y we mnie. Potem odwiedza³em obce mi dot¹d wiaty: Duud Szabel, Kalimaka, Feniks, Clard Msat. To one by³y dla mnie realne, a Alta Hannalanna stawa³o siê tylko sennym koszmarem. By³em we wnêtrzu czerwia i grzeba³em w jego cielsku, a w nastêpnej chwili ju¿ pojawia³em siê na ca³e godziny na Estrilidis, Iriarte, Xamur. Ale kiedy wraca³em, nic siê nie zmienia³o by³em wci¹¿ w trakcie tego samego uderzenia, bu³at wci¹¿ opada³. Czasem skaka³em znów niemal w tym samym momencie. Tak samo ³atwo by³o cofn¹æ siê o sto lat jak i o miesi¹c, tote¿ wykonywa³em coraz dalsze i dalsze skoki, siêgaj¹c bardziej i bardziej wstecz i nie dbaj¹c zupe³nie o konsekwencje. Pewnego dnia przyzwa³em moc i wys³a³em siê w przesz³oæ, nie formu³uj¹c wczeniej, gdzie chcê siê udaæ. Co za ró¿nica? Ka¿de miejsce by³o lepsze ni¿ Alta Hannalanna. Pojawi³o siê znajome uczucie dezorientacji i zawroty g³owy, a potem zobaczy³em nad g³ow¹ b³êkitne niebo, bia³e sk³êbione chmury, i ¿ó³te s³oñce. Gdzie by³em? Ma³e, roz³o¿yste drzewa o br¹zowych 210
pniach i zielonych liciach; ³¹ka z wysok¹ traw¹, a na niej namioty. Kobiety i mê¿czyni zebrani wokó³ wielkiego kot³a. Mê¿czyni byli odziani w kamizelki z aksamitu, welwetowe spodnie, d³ugie czarne p³aszcze, i po³yskuj¹ce buty siêgaj¹ce po³owy ³ydki. Kobiety mia³y lune at³asowe suknie o du¿ych dekoltach ukazuj¹cych piersi, kolorowe szale, ozdobione piórami turbany. Trzech lub czterech z m³odych piewa³o i uderza³o rytmicznie w tamburyna. Mê¿czyni przytupywali i klaskali do taktu. Wielkie, kud³ate, br¹zowe zwierzê, uwi¹zane do pala, tak¿e tañczy³o, skacz¹c komicznie we wszystkie strony na swych potê¿nych nogach
Od razu zrozumia³em, gdzie jestem i oszo³omi³a mnie ta wiedza. Gdzie, jeli nie na utraconej Ziemi? A kim s¹ ci ludzie, jeli nie wêdrown¹ grup¹ Cyganów? Jacy oni s¹ piêkni, pe³ni ¿ycia, silni! P³yn¹³em przez ich obozowisko, ws³uchiwa³em siê, jak do siebie krzycz¹ w jêzyku, który rozumia³em tylko w ogólnym zarysie, ale który z ca³¹ pewnoci¹ by³ antyczn¹ wersj¹ romskiego, i czu³em tak¹ radoæ i zdziwienie, ¿e zapomnia³em zupe³nie o moim tragicznym po³o¿eniu, i by³em absolutnie szczêliwy. Gdy ju¿ przekona³em siê, ¿e mogê siêgaæ w przesz³oæ tak daleko, nieraz jeszcze odwiedza³em Ziemiê, staraj¹c siê znaleæ moich rodaków. I wiele razy znajdowa³em ich, ale wiele czasu up³ynê³o, nim znalaz³em ich w takim jak tamto szczêciu. Spotyka³em ich raczej kul¹cych siê w przeciekaj¹cych namiotach, w strugach zimnego deszczu, odzianych w ¿a³osne strzêpki ubrañ. Widywa³em, jak wrzucano ich do wiêzieñ, jak wiedli ¿a³osny ¿ywot w zamkniêtych drewnianych barakach, a miêdzy nimi przechadzali siê z batami stró¿e prawa i porz¹dku. Widywa³em ich w lesie, ¿ywi¹cych siê korzonkami i liæmi. Widywa³em ich, jak maszerowali zakurzonymi drogami i ogl¹dali siê z obaw¹ przez ramiê. Patrzy³em w ich ciemne oczy, gdy spogl¹dali zza kolczastych drutów. Tak, po wielekroæ odwiedza³em Ziemiê i szuka³em mych rodaków, i prawie zawsze znajdowa³em ich cierpi¹cych i g³odnych. To z tych podró¿y dowiedzia³em siê, ¿e dla Romów stara Ziemia by³a jak Alta Hannalanna, ¿e byli tam bezdomni, obcy, pogardzani i g³odni, otoczeni wrogimi im gaje. Wtedy te¿ powzi¹³em postanowienie, ¿e powiêcê resztê mojego ¿ycia, by po³o¿yæ kres tej odwiecznej poniewierce. ¯e powiodê mój lud z powrotem do domu, na Gwiazdê Romów. Ale najpierw musia³em uwolniæ siê z tego okropnego miejsca, w którym by³o uwiêzione moje cia³o. 211
4
P
ewnego dnia przyniesiono z tuneli paskudnie poranionego Vabrikanta. Oddali³ siê st¹d zaledwie kilka dni wczeniej z nowicjuszem, d³ugonogim ch³opcem z Darma Barma. Do tego zreszt¹ najczêciej u¿ywano Vabrikanta do uczenia nowicjuszy. Tym razem jednak by³ nieostro¿ny lub zbyt wolny, albo po prostu zaniedba³ czego. Kiedy otworzy³ torbiel, paso¿yt by³ ¿ywy i czeka³. Wystrzeli³ w górê i roz³upa³ go niemal wzd³u¿ ca³ego cia³a jednym uderzeniem dzioba. Temu ch³opcu z Darma Barma nale¿a³o siê uznanie. Walczy³ i zabi³ przeciwnika, a potem przyczo³ga³ siê do nas z powrotem z Vabrikantem na plecach, mimo ¿e sam oberwa³ w czasie walki i krwawi³. Dwóch nadzorców zesz³o do nas, by zobaczyæ, co siê sta³o. Vabrikant wygl¹da³ okropnie i znajdowa³ siê u progu mierci. By³ nieprzytomny. Oddycha³ powoli i chrapliwie przez otwarte usta. Oczy te¿ mia³ otwarte, ale by³y ca³kowicie szkliste. Nadzorcy przyjrzeli mu siê przez chwilê, a potem wzruszyli ramionami i zaczêli zabieraæ siê do odejcia. Powinnimy siê nad nim ulitowaæ i pomóc mu umrzeæ, ale wtedy by³em zbyt m³ody, by to zrozumieæ. Pobieg³em za nadzorcami, krzycz¹c: Hej! Macie zamiar go tu zostawiæ? Jeden nawet siê nie odwróci³. Drugi spojrza³ na mnie z niedowierzaniem. Nikt nie mo¿e odezwaæ siê do nadzorcy, jeli nie zosta³ zapytany. Mówi³e co? On wci¹¿ ¿yje. Cierpi. Na mi³oæ bosk¹, nic dla niego nie zrobicie? Co ciê to obchodzi? To jest Vabrikant. Najlepszy cz³owiek w tym zapomnianym przez Boga miejscu. Nadzorca patrzy³ na mnie jak na szaleñca, a potem wykona³ szybki ruch rêk¹, nakazuj¹c mi wracaæ, sk¹d przyszed³em. Nie pos³ucha³em go. Podszed³em tak blisko, ¿e niemal stykalimy siê nosami i wskaza³em gniewnie na cia³o Vabrikanta. On nie musi umrzeæ! Zabierzcie go do szpitala. Albo przynajmniej dajcie rodek umierzaj¹cy ból. 212
W odpowiedzi otrzyma³em tylko zimne spojrzenie. Do diab³a! Nie macie ¿adnych ludzkich uczuæ? Tam le¿y cz³owiek z flakami na wierzchu, a wy nic dla niego nie zrobicie? Nadzorca mia³ ju¿ w jednym rêku pa³kê, a w drugim bicz neuronowy. Dostrzeg³em b³ysk irytacji i furii w jego oczach i zrozumia³em, ¿e jeli zaraz siê nie cofnê, uderzy mnie. Ale nie dba³em o to. Wci¹¿ wskazywa³em to samo miejsce i krzycza³em, a kiedy to nie przynios³o efektu, chwyci³em go za ramiê i szarpn¹³em solidnie. Nie u¿y³ pa³ki. U¿y³ bicza neuronowego. Na to nie by³em przygotowany. Nigdy zreszt¹ nie mo¿na byæ przygotowanym na co takiego. Bicz neuronowy by³ broni¹ u¿ywan¹ w ekstremalnych sytuacjach. Móg³ zabiæ, i myla³em naprawdê, ¿e mnie zabi³. Nigdy w ¿yciu nie zazna³em takiego bólu. Czu³em siê tak, jakby w czaszkê wbijano mi górnicze wiert³o. G³owa zatrzês³a mi siê tak, jakby mia³a zaraz spaæ z karku, serce przesta³o biæ, a nogi odmówi³y pos³uszeñstwa. Upad³em, wstrz¹sany wci¹¿ drgawkami i charcz¹cy, i uderza³em konwulsyjnie w g¹bczaste pod³o¿e. Kiedy wróci³em do zmys³ów, wszystkie ciany wirowa³y mi w oczach, a sklepienie naszej sypialni gdzie znik³o. Podobnie jak setki kilometrów g¹bczastej pokrywy, która nas przykrywa³a. Znów widzia³em otwarte niebo i na nim tañczy³y ¿ó³te wiat³a b³yskawic. Dopiero po chwili wszystko sta³o siê na tyle wyrane, ¿e dostrzeg³em nad sob¹ twarz nadzorcy na tle ¿ó³tego wiat³a lampki. Czeka³ na moj¹ dalsz¹ reakcjê. Powinienem teraz oddaliæ siê od niego najszybciej jak mog³em. Zapomnieæ o Vabrikancie i odczo³gaæ siê, odpe³zn¹æ w najciemniejszy k¹t kwatery. Jeli oczywicie zosta³oby mi jeszcze tyle si³y, by to uczyniæ. Powinienem lizaæ swoje rany, jeli jeszcze pamiêta³em, gdzie mam jêzyk
Bo gdybym chcia³ sprawiaæ dalsze k³opoty, nadzorca u¿y³by bicza po raz drugi, a ten drugi raz zabi³by mnie na pewno. By³em m³ody i bardzo silny, ale mój uk³ad nerwowy ju¿ zaabsorbowa³ potê¿ne wy³adowanie. Jeszcze jedno uderzenie o takiej mocy, i by³oby po mnie. Ka¿dy rozs¹dny cz³owiek by to poj¹³, a ja by³em rozs¹dny. Zazwyczaj
Ale rozumia³em te¿, ¿e Vabrikant wkrótce umrze, jeli czego nie zrobiê, i ¿e ja te¿ prawdopodobnie nie po¿yjê ju¿ d³ugo. Odwa¿y³em siê z³apaæ nadzorcê za ramiê, a to znaczy³o, ¿e jestem niebezpieczny. Niewolnicy nie mogli nawet odzywaæ siê do nadzorców, 213
a ju¿ z pewnoci¹ nie mieli prawa ich dotykaæ. Przy nastêpnej, najmniejszej nawet niesubordynacji, policz¹ siê ze mn¹. Powoli stan¹³em na zdrêtwia³ych, pozbawionych czucia nogach. Dr¿a³em jak pora¿ony parali¿em. Rêce mia³em tak miêkkie, jakby nie by³o w nich ani jednej koci. By³em tysi¹cletnim starcem. Nadzorca przypatrywa³ mi siê uwa¿nie. Jego bicz by³ gotowy do nastêpnego u¿ycia, ale by³ te¿ pewien, ¿e teraz wycofam siê pokonany. Nikt, kto zosta³ raz potraktowany biczem neuronowym, nie zaryzykuje drugiego uderzenia. Tak podpowiada zdrowy rozs¹dek. Tote¿ kiedy uczyni³em kilka chwiejnych kroków w jego kierunku, uzna³, ¿e jestem zdezorientowany i poszed³em w przeciwnym kierunku ni¿ zamierza³em. Minê³a chwila nim poj¹³, ¿e w swoim szaleñstwie jestem gotów na wszystko, ale wtedy by³o ju¿ za póno. Uniós³ bicz i nacisn¹³ go, by zadaæ mi miertelny cios, ja jednak przemkn¹³em zrêcznie pod jego ramieniem, poruszaj¹c siê znacznie szybciej ni¿ w moim stanie wydawa³o siê mo¿liwe, z szybkoci¹, która zaskoczy³a nas obu. Wyrwa³em mu bicz z rêki, wykrzykuj¹c, co zaraz mu zrobiê, a potem chlasn¹³em go, prze³¹czaj¹c wpierw si³ê ra¿enia na najni¿szy poziom. Nie chcia³em go zabiæ. Nie chcia³em nawet pozbawiæ go przytomnoci. Chcia³em tylko sprawiaæ mu ból, raz za razem, a¿ zacznie b³agaæ, krzyczeæ, skowyczeæ. Pragn¹³em zadaæ mu tortury, które sta³yby siê s³uszn¹ zap³at¹ za dwa lata mojego cierpienia. Wiêc ch³osta³em go najni¿sz¹ moc¹. I jeszcze raz, i jeszcze
Ju¿ przy trzecim uderzeniu straci³ kontrolê nad zwieraczami. Tarza³ siê po pod³o¿u, jêcz¹c, wyj¹c, rycz¹c i wal¹c w nie rêkoma i nogami w przera¿aj¹cym bólu. B³aga³, ¿ebym przesta³, a mnie sprawia³o przyjemnoæ, ¿e nie przestajê. Oczywicie przybiegli pozostali nadzorcy. Jedn¹ nog¹ przycisn¹³em tego, który le¿a³ u mych stóp i zwróci³em siê w ich kierunku. Cofn¹æ siê, albo oberwie znowu! Nie zabijê go od razu, bêdzie cierpia³ jeszcze d³ugo! Spogl¹dali po sobie rozwcieczeni. Byæ mo¿e ma³o ich obchodzi³o, co siê stanie z ich koleg¹, ale ¿aden nie chcia³ wzi¹æ na siebie odpowiedzialnoci za decyzjê. Wezwijcie medbot rozkaza³em. Niech pozszywa rany Vabrikanta. On jest ju¿ martwy odpar³ jeden z nadzorców. Wszystko jedno. Spróbujcie reanimacji. Zróbcie wszystko, co mo¿ecie. 214
Machn¹³em biczem mierz¹c w ich kierunku. No dalej! Zróbcie to! Nikt siê nie poruszy³. Chlasn¹³em jeszcze raz tego, który le¿a³. Dalej!!! wrzasn¹³em. Do roboty!!! Vabrikant nie ¿yje. Zróbcie to mimo wszystko! Wezwali medbot. Podniós³ cia³o Vabrikanta jak zabawkê, z której wysypa³y siê trociny i oddali³ siê pobrzêkuj¹c. Co dalej? Trzymanie nadzorcy jako zak³adnika nie mog³o mi wiele pomóc. Po pierwsze móg³ umrzeæ w ka¿dej chwili po tym biczowaniu, a w starciu z ca³¹ reszt¹ nie mia³bym najmniejszych szans. Po drugie, mogli go powiêciæ i po prostu ruszyæ na mnie ze wszystkich stron. Ju¿ teraz musz¹ siê domylaæ, ¿e jeli zaraz nie odzyskaj¹ kontroli nad sytuacj¹, mog¹ mieæ do czynienie z rebeli¹ wszystkich niewolników. Mieli bicze neuronowe, ale by³o ich tylko kilku, a nas wielu, bardzo wielu
Musia³em st¹d wiaæ. Wstawaj! powiedzia³em do mojej ofiary. Nie mogê
Wstawaj, bo ciê zabijê! Jako zdo³a³ siê podnieæ. Trz¹s³ siê i be³kota³, a ja czu³em bardzo realny smród jego strachu. By³ wiêniem szalonego Roma i móg³ oczekiwaæ wszystkiego z jego r¹k. I mia³ racjê myl¹c w ten sposób. Wycofujemy siê st¹d. Dok¹d mnie zabierasz? Po prostu ruszaj. Krok za krokiem, powoli. Bicz jest wycelowany w twój kark. Zrób co nie tak, a pora¿ê ciê z tak¹ moc¹, ¿e ju¿ nigdy nie przypomnisz sobie, co trzeba wyj¹æ z gaci, gdy chcesz siê odlaæ. Wchodzimy w tunele. Proszê
Ruszaj! Bojê siê. Nienawidzê tamtego miejsca. Co chcesz ze mn¹ zrobiæ? Poci¹gn¹³em go do jednego ze wschodnich tuneli, wci¹¿ trzymaj¹c go miêdzy sob¹ a pozosta³ymi nadzorcami. Szli kawa³ek za nami, ale nie mieli rozkazów, jak postêpowaæ w takiej sytuacji, wiêc po chwili siê wycofali. Dziesiêæ minut póniej dotarlimy do miejsca, gdzie krzy¿owa³o siê siedem czy osiem korytarzy. Spêdzi³em na ryciu tutaj dwa lata i mia³em ca³kiem niez³e pojecie, jak siê dalej poruszaæ. Nadzorcy tego nie wiedzieli. Chwyci³em mojego trzês¹cego siê, mierdz¹cego gównem zak³adnika, i pchn¹³em go z ca³ej si³y 215
w kierunku, z którego przyszlimy. Potoczy³ siê jak g³az po zboczu góry. Ja za odwróci³em siê na piêcie i znikn¹³em w ciemnym labiryncie. Polowali na mnie jeszcze przez wiele dni. Ale tylko raz byli naprawdê blisko. W³anie przelizgiwa³em siê wzd³u¿ boku doæ t³ustego czerwia, kiedy us³ysza³em odg³osy pocigu z obu krañców tunelu. Fosforyzuj¹cy otwór by³ akurat tu¿ przede mn¹, tote¿ dopad³em go b³yskawicznie. Go³ymi rêkami utorowa³em sobie drogê do wnêtrza czerwia i dotar³em do b³yszcz¹cej torbieli. By³a wie¿a. Widzia³em przez jej przezroczyst¹ ciankê rozwcieczonego paso¿yta, patrz¹cego prosto na mnie. Przelizn¹³em siê pod nefrytem, a miercionony dziób by³ zaledwie na odleg³oæ palca od mojego brzucha. Na szczêcie przedziela³a nas nefrytowa cianka. Skuli³em siê i targany md³ociami, niemal dusz¹c siê, siedzia³em tam przez ca³¹ wiecznoæ. Ta ucieczka do wnêtrza czerwia by³a prawdziwym szaleñstwem. Mnie samemu grozi³o wszak otoczenie nefrytow¹ b³on¹ i strawienie. Dlatego te¿ nie odwa¿y³em siê pozostaæ tam zbyt d³ugo. Gdy ju¿ nie mog³em wytrzymaæ, wynurzy³em siê znów w tunelu. Nie dostrzeg³em ani ladu nadzorców. Jeszcze przez wiele dni b³¹ka³em siê po tym przeklêtym labiryncie korytarzy, a¿ wreszcie cudem jakim natrafi³em na odnogê wiod¹c¹ ku powierzchni, a kiedy wreszcie wychyli³em siê poród znajomego rolinnego dywanu, nale¿a³o ju¿ tylko odnaleæ punkt transmisji, z którego odprawiano ³adunek nefrytu. Perswazja przy u¿yciu bicza neuronowego zapewni³a mi wysy³kê zamiast kolejnej partii towaru. To by³¹ szaleñcza ucieczka od pocz¹tku do koñca, ale gdybym zachowywa³ siê rozwa¿nie i trzewo, prawdopodobnie dot¹d przebywa³bym w tunelach Alta Hannalanna. Albo od dawna by³bym ju¿ trupem.
5
G
dy wyl¹dowalimy z Chorianem na Galgali, nie oczekiwa³y na nas wiwatuj¹ce t³umy. Oby³o siê te¿ bez pokazów sztucznych ogni. Ale z ca³¹ pewnoci¹ moje przybycie znalaz³o siê w centrum uwagi. Oto zasz³a sytuacja, która nie mia³a precedensu przez ca³e 216
tysi¹clecia naszej historii: by³y król Romów przybywa³ z odwiedzinami do swej stolicy. Czy ktokolwiek s³ysza³ kiedy o czym takim jak by³y król Romów? I w dodatku królewski syn, niebezpieczny i z³owrogi, zasiada³ teraz na tronie. To te¿ by³a nowoæ dziedzicznoæ tronu. St¹palimy po nieznanym gruncie i wszyscy zastanawiali siê, co z tego wyniknie. Co zrobiê ja, i co zrobi Szandor. Z Xamur na Galgalê przybylimy statkiem Klejnot Imperium. By³ jedn¹ z nowoczeniejszych jednostek klasy Supernowa. Moim zdaniem Klejnot Imperium to g³upia nazwa dla statku kosmicznego, jest jaka taka p³aska, jednoznaczna. To samo zreszt¹ mylê o nazwie Supernowa. W moich czasach statki kosmiczne nosi³y imiona ludzi Mara Kalugra, Claude Varna, Cristoforo Colombo i nie nadawalimy dodatkowo nazw poszczególnym modelom, ¿adne tam komety, supernowe czy czarne dziury. Ale jedno muszê przyznaæ tym nowoczesnym statkom s¹ eleganckie. Minê³a co najmniej dekada, odk¹d postawi³em nogê na pok³adzie statku kosmicznego, i chocia¿ w tym czasie wiele podró¿owa³em po ca³ej Galaktyce, korzysta³em jednak z transmitera. Mo¿e ten luksus na nowych typach statków to po prostu znak dekadencji naszych czasów. Klejnot Imperium by³ jak najwy¿szej klasy lataj¹cy hotel: ogromny, wykwintny, wypolerowane ró¿owe marmury, wielkie i fantastycznie drogie statuetki z nefrytu Alta Hannalanna spogl¹daj¹ce na ciebie z milionów nisz w cianach, owietlenie plazmowe, które zmienia³o barwê w zale¿noci od twojego nastroju, szeæ pok³adów pasa¿erskich z wielkimi salami biesiadnymi o sta³ej grawitacji, i tak dalej, i tak dalej. Kapitanem by³ bardzo mi³y, m³ody gajo o imieniu Therione, z pochodzenia Feniksjanin, a wiêc prawdopodobnie jaki protegowany Sunteila. Oczywicie na posi³ki zosta³em zaproszony do kapitañskiego sto³u. Siada³ te¿ z nami pilot, stary i t³usty Rom Czurari z Zimbalou, o imieniu Petsza le Stevo, chocia¿ widzia³em wyranie, ¿e kapitan nie jest z tego zadowolony. Jednak w obecnoci by³ego króla Romów nie móg³ zbytnio strofowaæ swojego pilota, a Petsza le Stevo mia³ maniery wyniesione ze starej szko³y mlaska³, czka³ i siorba³, a kiedy czasem zdarza³o mu siê bekn¹æ g³ono albo puciæ b¹ka, widzia³em jak Therione ca³y siê wzdryga. On sam za to by³ absolutnie nieskazitelny. Zaró¿owiona skóra wieci³a czystoci¹, dok³adnie i równo przyciête paznokcie, i ma³e równie starannie utrzymane w¹siki. Naprzeciwko za siedzia³ Petsza le Stevo i z ka¿dym dononym bekniêciem umiecha³ siê do mnie 217
i mruga³, jakby mówi³: dobrze mi tym razem wysz³o, prawda Jakubie? W porównaniu z nim ja sam mia³em nienaganne maniery. Trochê mnie to nawet dziwi³o, ¿e taki prostak jest pilotem eleganckiego statku klasy Supernowa, ale w sztuce pilota¿u nie mia³ sobie równych. Mog³em siê o tym przekonaæ osobicie podczas ceremonialnych odwiedzin w sali skoków. I kompletnie siê w nim zagubi³em. Wszystko lni¹ce, metal i kafelki, jak nie przymierzaj¹c w kiblu. Poza tym pusto, jakie ma³e dysze tutaj, jakie wiec¹ce metalowe p³ytki tam
Musicie zrozumieæ, ¿e dla mnie pomieszczenie skoków nie jest czym nieznanym. Spêdzi³em za dr¹¿kami piêædziesi¹t, a mo¿e i szeædziesi¹t lat. Ale tutaj, w tym pomieszczeniu, nie widzia³em ¿adnego ³adu ani sensu. Gdzie by³y gwiezdne ekrany? Gdzie matryce? Gdzie, na dwug³ow¹ Melalo, same stery podprzestrzenne? Petsza le Stevo promienia³ jak dumny ojciec, podczas gdy ja rozgl¹da³em siê wokó³ w kompletnym zdumieniu. I to jest sala skoków? zapyta³em wreszcie. Nowego typu. Ca³kowicie nowego. Podoba ci siê? Okropne. Nic z tego nie rozumiem. Jego twarz wykrzywi³ grymas umiechu. To bardzo proste. Nawet gajo móg³by tu dokonaæ skoku. Oczywicie my robimy to lepiej. Oni zawsze strasznie siê wysilaj¹ i poc¹, a dla nas to równie ³atwe, jak wysranie siê. Chcesz zobaczyæ? Jak srasz??? Jak dokonujê skoku, królu. Przecie¿ ju¿ skakalimy. Nie ma sprawy. Skoczymy jeszcze raz. Rozemia³ siê g³ono i skoczy³ na rodek sali. Uniós³ swe wielkie ³apska jak Moj¿esz przekazuj¹cy Dziesiêcioro Przykazañ, i na czubkach jego palców zaczê³y tañczyæ b³êkitne ogniki. Wykona³ nieokrelony gest d³oni¹, a ja zobaczy³em gwiazdy pojawiaj¹ce siê w po³owie wysokoci pokoju, jakby w³anie zmaterializowa³ siê przed nim ekran gwiezdny. Ale tam nie by³o ekranu, ani w ogóle nic materialnego, tylko b³yskaj¹ce wiate³ka na tle b³êkitnej powiaty. Wyprostowa³ wskazuj¹cy palec lewej rêki. Teraz powiedzia³. Czujesz? Czu³em. By³o to jak ci¹gniêcie niewidzialnej nici, jak wlizgiwanie siê w sekretny kana³ czasu i przestrzeni. W³anie splata³ matrycê. Tego uczucia nie mo¿na pomyliæ z ¿adnym innym. Jest jedyne w swoim rodzaju. 218
Ju¿ nie lecimy na Galgalê oznajmi³ weso³o Pestcha le Stevo lecz na Iriarte. Widzisz, jakie to proste. Jeszcze raz podniós³ obie rêce i przywo³a³ b³êkitn¹ powiatê. Poruszy³ prawym kciukiem. Teraz Sidri Arak! ¯aden problem. Tak po prostu. Spróbuj sam. Stañ tutaj, na tych metalowych tarczach
Us³yszelimy dzwonek. Na ekranie komunikacyjnym pojawi³a siê twarz Theriona. Malowa³a siê na niej wciek³oæ. Tak¿e g³os by³ zduszony, gdy pyta³, co siê do cholery dzieje? Petsza le Stevo zapewni³ go, ¿e nie ma powodu do obaw. Korekta kursu, to wszystko. Jednoczenie gwa³townymi ruchami rêki dawa³ mi do zrozumienia, ¿ebym nie wchodzi³ w pole widzenia komunikatora. To rutynowe dzia³anie, szefie. Poruszamy siê po trójk¹cie. Myla³em, ¿e twarz Theriona zaraz eksploduje. Trójk¹cie? Jakim trójk¹cie? Co ty, kurwa, be³koczesz? Piêæ sekund, szefie. Wszystko jest w najlepszym porz¹dku. Petsza le Stevo ponownie skrzywi³ siê w umiechu i jeszcze raz uniós³ rêce. B³êkitna powiata, splecenie w¹tków matrycy
i znów pod¹¿alimy na Galgalê. Therione chcia³ jeszcze co powiedzieæ, ale Petsza le Stevo wcisn¹³ jaki przycisk, którego nawet nie dostrzeg³em dot¹d. G³os kapitana ucich³, a ekran komunikatora znów by³ czarny. Pilot odwróci³ siê znów do mnie. Widzia³e? I co? Mo¿esz skakaæ jak chcesz i mówisz, ¿e ci siê to nie podoba? Nawet gajo móg³by to zrobiæ
prawdopodobnie. £atwiej ni¿ dot¹d w ka¿dym razie. Chocia¿ dla gajo to nigdy nie bêdzie zbyt ³atwe. Oczywicie gaje potrafili pilotowaæ statki. To oni je w koñcu wynaleli. Nie zbudowaliby przecie¿ czego, czego nie potrafiliby u¿ywaæ. Ale wprowadzenie statku w podprzestrzeñ sprawia³o im ogromn¹ trudnoæ. Potrzebowali piêædziesiêciu ró¿nych komputerów, a nawet wtedy co najmniej w piêædziesiêciu procentach wypadków nie udawa³o siê stworzyæ matrycy, i musieli zaczynaæ ca³¹ pracê od nowa. Na dodatek ci, co potrafili kontrolowaæ stery podprzestrzenne, stanowili wród nich niezwyk³¹ rzadkoæ, mo¿e jeden na milion to umia³. I szybko te¿ siê wypalali. Trzy skoki, piêæ, dziesiêæ i byli skoñczeni na zawsze, a po prze¿yciu szoku wypalenia energii, za ¿adne skarby nie zbli¿ali siê nawet do sali skoków. My nie mielimy takich trudnoci. Ci z nas, którzy mieli ten dar, a by³ to mniej wiêcej jeden na dziesiêciu, po prostu stawali za ste219
rami i chwytali je mocno, a potem ju¿ czuli bardzo wyranie przep³ywaj¹c¹ przez nich moc, ³¹czyli siê w jednoæ ze statkiem, i pchali go we w³aciwy kana³ podprzestrzenny. Mówi³em wam przecie¿, ¿e robi³em to przez piêædziesi¹t, a mo¿e nawet szeædziesi¹t lat, i nigdy nie ogarnê³o mnie z tego powodu znu¿enie. Ta moc jest w naszej krwi, to znaczy mam tu na myli nas uk³ad nerwowy i nasz mózg. Jestemy inni, ale oczywicie inne te¿ jest nasze pochodzenie. I dlatego po pierwszych latach lotów podprzestrzennych gaje zaprzestali prób prowadzenia statków kosmicznych i zostawili to nam. Zrozumieli, ¿e my mamy dar, co, co jest w naszych genach, jak chocia¿by naturalne wyczucie rytmu. I mieli racjê. Choæ oczywicie nie znali prawdziwej przyczyny tego, i¿ mamy zdolnoci, których oni nie maj¹. O, gdyby tylko wiedzieli! Gdyby tylko znali miejsce naszego prawdziwego pochodzenia! Gdyby wiedzieli o Gwiedzie Romów! Tak wielu rzeczy o nas nie wiedz¹. Nawet nasze zdolnoci nawiedzania zdo³alimy przed nimi ukryæ. Niemniej zastanowi³y mnie te zmiany w technologii pilota¿u statków. Jeli gaje zaprojektuj¹ nowe systemy, które umo¿liwi¹ im samodzielne pilotowanie, z pewnoci¹ bêdzie to mia³o konsekwencje dla sytuacji Romów. Jeli nie od razu, to na pewno za dziesiêæ, dwadziecia, piêædziesi¹t lat
To by³o co, czemu król Romów powinien powiêciæ uwagê. Ale teraz królem Romów by³ Szandor, a jedyne, czemu Szandor powiêca³ uwagê by³ on sam. I kiedy tak sta³em bez s³owa, rozgl¹daj¹c siê po tej nowej sali skoków, ciszê przerwa³ Petsza le Stevo: Mo¿e nie powinienem wracaæ na w³aciwy kurs, he, królu? Mo¿e poleæmy lepiej na Iriarte? Albo na Sidri Akrak? Co masz na myli? Jedziesz na Galgalê, a tam mog¹ ciê spotkaæ wielkie k³opoty powiedzia³ ponuro. Nie znoszê siê wtr¹caæ w takie sprawy, to nie mój interes, ale nie podoba mi siê to, co dzieje siê ostatnimi czasy, a ty jedziesz na Galgalê
prosto w ³apy Szandora. A wiêc nawet on wiedzia³. I nawet on zastanawia³ siê, co bêdzie dalej. I martwi³ siê o mój los. Ja wiedzia³em, co siê wydarzy i wcale mnie to nie martwi³o. To raczej to, co siê wydarzy po tym, co musi siê wydarzyæ, by³o niewiadome. Ale mog³em tylko cierpliwie poczekaæ i sam siê przekonaæ, tak jak ka¿dy na moim miejscu. 220
6
D
obrze by³o znów zobaczyæ Galgalê, ca³y ten cudowny blask z³ota, tê pulsuj¹c¹ ¿ó³t¹ barwê. Bior¹c pod uwagê nasz¹ odwieczn¹ mi³oæ do ¿ó³tego kruszcu, nie mo¿e chyba nikogo dziwiæ, ¿e gdy ruszylimy na podbój przestrzeni kosmicznej, na nasz¹ stolicê wybralimy w³anie Galgalê. Z³oto nie ma teraz ¿adnej wartoci, ale b³yszczy tak samo piêknie jak kiedy, gdy ca³e narody toczy³y o nie wojny. Tak wiêc g³ówna siedziba króla Romów le¿a³a na Galgali, porodku wy¿yny Aureusa a do jej wzniesienia u¿yto takiej iloci z³ota, ¿e ud³awi³aby siê nim ca³a armia papie¿y renesansu. Z³ote ciany, z³ote sztandary, z³oty py³ w chmurach i powietrze mieni¹ce siê z³otym blaskiem, który nadawa³ ca³emu temu wiatu wra¿enie bogactwa i ciep³a. S¹dzi³em, ¿e ju¿ pierwsza reakcja Szandora na moje wyl¹dowanie na Galgali da mi mniej wiêcej pojêcie, jak sprawy stoj¹, ale Szandor nie zrobi³ nic. Podró¿owa³em z paszportem dyplomatycznym i nawet spodziewa³em siê, ¿e wydane zosta³y ju¿ dyspozycje, by zakwestionowaæ jego wa¿noæ. Wiedzia³ przecie¿ doskonale, ¿e do niego jadê, wiedzia³a o tym prawdopodobnie ca³a Galaktyka. Ale nie, zosta³em potraktowany po przybyciu zgodnie z wymogami protoko³u. Na Xamur urzêdnicy imigracyjni trochê siê w tym pogubili, jako ¿e protokó³ nic nie wspomina³ o by³ym cygañskim królu, ale teraz, gdy posz³o ju¿ po Galaktyce, ¿e znowu jestem w obiegu, wszystko by³o zapiête na ostatni guzik. Przeprowadzono mnie natychmiast przez posterunki celne, trzy limuzyny czeka³y, by zabraæ mnie wraz z ewentualn¹ wit¹, zarezerwowano mi apartament w hotelu Galgala. Nie królewski apartament wprawdzie, bo w hotelu Galgala nie ma takowego. Ostatecznie, kiedy król Romów jest na tej planecie, mieszka w swoim w³asnym pa³acu. Niemniej apartament by³ zadowalaj¹cy. Nie potrzebowa³em oczywicie trzech limuzyn, bo moj¹ witê stanowi³ wy³¹cznie Chorian, ale jednak przyj¹³em je. Spêdzi³em te¿ tydzieñ w hotelu, umilaj¹c sobie czas ciep³ymi k¹pielami, masa¿ami, wykwintnymi ucztami. Ca³a s³u¿ba pochlebia³a mi na ka¿dym kroku i k³ania³a siê w pas, i w ogóle patrzyli na mnie jak na jakiego wiêtego. Ma³o kto w ogóle odwa¿y³ siê do mnie odezwaæ, a jeli ju¿, to tonem najwy¿szego szacunku. Nawet anonsowano moje wejcia i wyjcia z poszczególnych pomieszczeñ, co ju¿ by³o jednym 221
wielkim gównem. Taka uni¿onoæ wobec króla Romów? Co oni sobie wszyscy wyobra¿ali? ¯e jestem jakim lordem gajo, który potrzebuje takiej pompy? Czeka³em w dalszym ci¹gu na jak¹ wiadomoæ od Szandora, chocia¿by, ¿e dostrzeg³ moje przybycie, ale on milcza³. Gnojek. ¯aden arystokrata nie z³o¿y³ mi oficjalnej wizyty, chocia¿ tego oczekiwa³em. W koñcu wiêkszoæ z nich to ja obsypa³em zaszczytami, a jednak ¿aden siê nie zjawi³. Najwyraniej Szandor mocno trzyma³ ich w garci. Mimo wszystko nie zazdroci³em im sytuacji, w jakiej siê znaleli: wybieraæ miêdzy lojalnoci¹ dla obecnego króla i dla by³ego króla. Zw³aszcza jeli obecny król nie mia³ dobrej reputacji. Sam na ich miejscu nie wiedzia³bym, jak siê zachowaæ. Ale nie by³em na ich miejscu. By³em na w³asnym miejscu i nadszed³ czas, aby przyspieszyæ nieco bieg wydarzeñ. Gdy min¹³ pierwszy tydzieñ, wezwa³em Choriana i rozkaza³em mu, aby tu zosta³ i czeka³ na mój powrót. Zakaza³em mu stanowczo opuszczania hotelu, który to rozkaz przyj¹³ ze zrozumia³¹ niechêci¹. Zapakowa³em siê do jednej z tych limuzyn i kaza³em wieæ na Wy¿ynê Aureusa, do królewskiego pa³acu. Ostatni odcinek drogi, po z³otych schodach, przeby³em ju¿ na piechotê. Mia³em zamiar odwiedziæ Szandora w jego w³asnych pieleszach i kazaæ mu natychmiast zabraæ ty³ek z mojego tronu. Oczywicie nie spodziewa³em siê pozytywnej reakcji z jego strony. S¹dzi³em raczej, ¿e po krótkim wahaniu ka¿e mnie pochwyciæ i wtr¹ciæ do jednego ze swych lochów. Stary, dobry Szandor tak ³atwo przewidzieæ jego ruchy.
7
S
ta³em na stopniach pa³acu królewskiego na Galgali, w pe³nym blasku jej s³oñca. Jego promienie odbija³y siê od z³otych lici, z³otych ³añcuchów i z³otych p³yt, i bi³y we mnie jak wielki rozgrzany m³ot. Mia³em ju¿ zas³oniæ oczy rêkami, by nie olepn¹æ od tego pora¿aj¹cego blasku, ale jednak nie uczyni³em tego. Stan¹³em dumnie wyprostowany i przeciwstawi³em temu wiat³u w³asn¹ aurê. Nie mog³em przecie¿ stan¹æ u wrót królewskiego pa³acu i cofaæ siê przed 222
jego blaskiem, kiedy celem mojej wizyty by³o zwalenie króla z jego tronu. Na schodach oprócz mnie stali te¿ uzbrojeni stra¿nicy w ekstrawaganckich mundurach przeplatanych z³otymi niæmi. O ma³o nie rozemia³em siê na ten widok. Stra¿nicy! Przed siedzib¹ króla Romów! Od kiedy to król Romów musi ukrywaæ siê za stra¿nikami? Bóg wie, ¿e nie tak to by³o za mojego panowania. Ale teraz królem by³ Szandor, a Szandor rz¹dzi³ w odmienny sposób. Stra¿nicy ruszyli w moj¹ stronê. Starali siê wygl¹daæ gronie i arogancko, ale widzia³em, jak siê poc¹ ze strachu. Dobrze wiedzieli, kim jestem, i to budzi³o ich przera¿enie. Tak, przera¿a³em ich. Podaj kim jeste? spyta³ pierwszy z nich. Mia³ p³ask¹ twarz i lekko ukone oczy. Wiesz bardzo dobrze, kim jestem odpar³em. Nikt nie mo¿e wejæ, jeli siê nie wylegitymuje. Moja twarz wystarczy za legitymacjê. Za to jego twarz wyranie pozielenia³a. Wygl¹da³ tak, jakby nagle poczu³ siê bardzo niedobrze. Zbli¿y³em siê, niemal dotykaj¹c swoim nosem jego nosa. No, przyjrzyj siê tym oczom, a teraz tym w¹som. Obaj stra¿nicy wymienili zak³opotane spojrzenia. Drugi, wy¿szy i o smag³ej cerze klasyczna twarz Roma, móg³by byæ jednym z moich wnuków, albo raczej prawnuków post¹pi³ krok naprzód i powiedzia³ uni¿enie: Panie, regu³y wymagaj¹
Pieprzê regu³y. Chcê siê widzieæ z Szandorem. Ale s¹ pewne formalnoci
Dla mnie? Powiniene ju¿ klêczeæ i ca³owaæ moje buty, a ty mi tu be³koczesz o formalnociach? Stra¿nik westchn¹³. Zapisz. Jego By³y Majestat Jakub
Jego Ekscelencja i wi¹tobliwoæ doda³em. Jego Ekscelencja i wi¹tobliwoæ, Jego By³y Majestat Jakub
eee
domaga siê audiencji u króla Szandora, czy tak w³anie? Domaga siê audiencji u Szandora, tak w³anie. Zapisz. Domaga siê audiencji u króla Szandora w pa³acu królewskim na Galgarze, czternastego dnia beryllium trzy tysi¹ce sto szeædziesi¹tego drugiego roku
I tak czyni³ zadoæ swoim cennym formalnociom. Prawie nie zwraca³em na to uwagi. Duchem by³em o ca³e miliony parseków st¹d. 223
Skaka³em wspomnieniami ze wiata na wiat, wspomina³em minion¹ chwa³ê, uk³ada³em nowe plany. Takie ju¿ mam z³e przyzwyczajenie. I za stary ju¿ chyba jestem, ¿eby zmieniaæ przyzwyczajenia, chyba nawet tego nie chcê. Ale ju¿ po chwili znów zebra³em myli
i w sam¹ porê. Kiedy zacz¹³em siê ws³uchiwaæ w s³owa stra¿ników, odkry³em, ¿e w³anie rozmawiaj¹ przez interkom z jakim urzêdasem w budynku, i ustalaj¹ z nim termin mojej audiencji, odleg³y, bagatela, o jakie trzy tygodnie. Ale ja nie prosi³em o audiencje. Siêgn¹³em rêk¹ i zerwa³em po³¹czenie. Powiedzcie Szandorowi, ¿e Jakub spotka siê z nim teraz! Ale
Ja ju¿ ruszy³em przed siebie. ¯eby mnie zatrzymaæ, musieliby u¿yæ si³y. Przez moment chyba to rozwa¿ali, ale jednak siê nie odwa¿yli. Po prostu ci dwaj, którzy rozmawiali ze mn¹ na pocz¹tku, zaczêli iæ u mego boku. Wygl¹da³o to tak, jakby naraz wyros³y mi barwne skrzyd³a. Kilku innych polecia³o naprzód, ¿eby zanieæ wieci, i¿ dzieje siê co niezwyk³ego. Wszed³em wiêc po schodach. Min¹³em królewski sztandar, magnetyczne kontenery zawieraj¹ce z³oty py³, z którego formowano ob³oki nad zamkiem, emblematy wszystkich wiatów odkrytych przez Romów, resztki dawnych insygniów w³adzy królewskiej i pami¹tek, które tak dobrze pamiêta³em z tych piêædziesiêciu lat, które sam spêdzi³em w tej rezydencji jako Król Wszystkich Cyganów
i by³em w rodku. A w rodku ten budynek nie wygl¹da wcale jak królewski pa³ac. I zreszt¹ tak to by³o zamierzone. Z zewn¹trz, owszem, jest dostojny dziêki z³otemu pokryciu, ale w rodku jest raczej skromny. Celowo. Chcielimy uhonorowaæ nasze skromne pocz¹tki po opuszczeniu Gwiazdy Romów, kiedy to przemierzalimy Ziemiê taborami, w konnych wozach, i trudnilimy siê ostrzeniem no¿y, przepowiadaniem przysz³oci i drobnymi kradzie¿ami. Dlatego te¿ wnêtrze pa³acu sprawia³o wra¿enie nie wykoñczonego. Król musi mieæ w sobie chocia¿ trochê dostojeñstwa, ale pa³ac naprawdê niewiele ró¿ni³ siê od starych taborów. Pozostawilimy przepych koledze po fachu naszego króla, Imperatorowi w jego dostojnym pa³acu w Stolicy, jak gaje nazywaj¹ wiat bêd¹cy sercem Imperium. Oni potrzebuj¹ takich rzeczy. To wzmacnia ich poczucie wa¿noci. Siedziba naszego króla nie musi k³uæ w oczy luksusami. Jest dostojna dziêki samej funkcji, jak¹ sprawuje. ciany naszej sali tronowej, nazwijmy j¹ tak choæ na to nie zas³uguje, ozdobione s¹ wy³¹cznie czarnymi gobelinami, a owietlaj¹ j¹ staro¿ytne lampy naftowe. 224
Szandor siedzia³ w tej w³anie mrocznej komnacie. Kiedy stan¹³em w drzwiach, skierowa³ na mnie zdumione spojrzenie. Mylê ¿e by³a tam te¿ gdzie jedna z jego kobiet gajo, ale znik³a natychmiast. Czu³em jednak jej zapach. Niemal nie pozna³em mojego syna. Dopiero co musia³ przejæ operacjê odm³adzaj¹c¹, bo wygl¹da³ na nie wiêcej ni¿ trzydzieci, góra czterdzieci lat. G³adka, oliwkowa skóra, czarne w³osy, nawet nos by³ przerabiany. Ale pod tymi wszystkimi poprawkami, które wymyli³a jego pró¿noæ, wci¹¿ dostrzega³em jasno b³yszcz¹ce oczy, szerokie koci policzkowe, pe³ne wargi. Rysy Roma. Takie jak moje w³asne. Jak mojego ojca. Niemo¿liwe do zatarcia. Tyrania genów. Co ty tu, do wszystkich diab³ów, robisz? warkn¹³. Potem potrz¹sn¹³ g³ow¹ z niedowierzaniem. Ale ciebie tutaj nie ma, prawda? Jeste tylko jego doppelgangerem? Szandor to dziki, grony cz³owiek, bardzo niebezpieczny. Mia³ na rêkach wiele niewinnej krwi. Jego w³ani ludzie nazywali Rzenikiem z D¿ebel Abdullah. Zas³u¿y³ na to miano podczas okropieñstw tamtejszej rewolucji. Ale teraz by³ te¿ zdenerwowany. Widzia³em to, zdradza³y go nerwowe ruchy. W tej kwestii bardzo siê ró¿ni³ tak ode mnie, jak i od moich pozosta³ych synów. My umielimy zachowaæ spokój, przynajmniej na zewn¹trz. Z Szandorem ju¿ od samego pocz¹tku by³o co nie tak pod tym wzglêdem. Nie doppelgangerem odpar³em. Jestem realny. Oryginalny. Pomyla³em sobie, ¿e z³o¿ê ci wizytkê. Nie próbuj ze mn¹ swoich gierek. Znamy siê zbyt d³ugo. Co daje ci prawo tak siê tu bezczelnie pakowaæ? Prawo? Czy¿bym mia³ b³agaæ o pozwolenie, by spotkaæ siê z w³asnym synem? Z królem powiedzia³. Spojrza³em na niego z pogard¹. Ty ³otrze! Smarkaczu! Ty siê uwa¿asz za króla? Chyba wiesz, kto tu jest królem! Myla³em, ¿e oczy wyjd¹ mu z orbit. Zapewne nikt tak do niego nie przemawia³ od jakich dziewiêædziesiêciu lat. Twarz mu siê wykrzywi³a. Splót³ nerwowo palce. Próbowa³ poruszaæ wargami, ale wydoby³ z siebie tylko jakie ¿a³osne chrypienie. Wola³bym, ¿eby to strach zatamowa³ mu g³os; pewnie w jakim stopniu by³ to strach, ale przede wszystkim chyba wciek³oæ. Chwilê zajê³o mu odzyskanie kontroli nad sob¹, ale nawet wtedy zdo³a³ wydusiæ z siebie tylko krótkie warkniêcie. 15 Czas trzeciego wiatru
225
Abdykowa³e! I uwierzy³e w to? Rzuca³e siê jak wciek³y, opowiadaj¹c wszystkim na piêædziesiêciu wiatach, ¿e masz ju¿ dosyæ bycia królem. Potem znikn¹³e, i nikt nie ogl¹da³ ciê przez ca³e lata. Ukry³e siê na jakiej zapomnianej przez Boga planecie poza Imperium. Mia³e gdzie swoje obowi¹zki. Pozwoli³e swojemu ukochanemu ludowi, by sam siê rz¹dzi³, ignoruj¹c
Szandor! Nie przerywaj! Co? Za kogo ty siê uwa¿asz? Niemal wybuchn¹³em nie kontrolowan¹ wciek³oci¹. Mówisz mi, ¿ebym siê zamkn¹³? Mnie? Ty ¿mijo! Ty ¿a³osny gówniarzu! Jego twarz by³a bia³a jak kreda. Nie zniosê d³u¿ej tych obelg. Jestem twoim legalnie namaszczonym królem
Moim królem? Moim królem! powtórzy³em z patosem. Teraz rzeczywicie by³em wciek³y. Mia³em ochotê go udusiæ. Zobaczy³ to najwyraniej w moich oczach, i chyba naprawdê siê wystraszy³, a jeli tak, to ba³ siê pierwszy raz w ¿yciu. Spojrza³em w przesz³oæ, w czasy, które zdawa³y mi siê odleg³e o ca³e eony, i zobaczy³em go przy piersi matki. To by³a moja s³odka i mi³a Esmeralda, pierwsza z moich ¿on. Trzyma³a maleñkiego, czerwonego i lini¹cego siê Szandora, pierwszego ze wszystkich moich synów, a on ugryz³ j¹ w pier
naprawdê zatopi³ w niej zêby. Król? On? W³aciwie nale¿a³o spraæ mu ty³ek. Abdykacja by³a warunkowa oznajmi³em. I w³anie j¹ uniewa¿niam. Warunkowa? Co by³o niby tym warunkiem? Moja wola. Dobrowolnie odda³em w³adzê, i moja wola zadecyduje o ponownym jej przyjêciu. Tron nigdy siê nie zwolni³. Ta rzekoma elekcja, która posadzi³a ciê na tronie, by³a nielegalna. Oszala³e. Kto musi zmyæ ci g³owê powiedzia³em stanowczo. Powinnicie zdawaæ sobie sprawê, ¿e ten Szandor, na którego teraz pokrzykiwa³em, nie by³ bynajmniej dzieckiem. S¹dzê, ¿e móg³ mieæ wtedy oko³o stu lat, co kiedy by³o uwa¿ane za niewiarygodnie starczy wiek. Nawet teraz nie jest to ju¿ m³odoæ, chocia¿ obecnie ³atwoæ, z jak¹ przeprowadza siê operacje plastyczne, zmieni³a znaczenie s³owa m³odoæ. Ale dla mnie Szandor zawsze pozostanie 226
gówniarzem, smarkaczem i bezwartociowym, zdradzieckim dzikusem, chocia¿ przykro tak myleæ o swoim pierworodnym synu. Wyg³osi³em mu krótki wyk³ad na temat praw i zwyczajów, w³adzy królewskiej i synowskich obowi¹zków. S³ucha³ tego nag³ego potoku s³ów z otwartymi ustami i na moment przesta³ mi przerywaæ. Na pocz¹tku by³ przera¿ony i wciek³y, potem zak³opotany i wciek³y, potem rozdra¿niony i wciek³y, a¿ wreszcie jego wciek³oæ ulotni³a siê, na jego twarzy zagoci³ przebieg³y umiech. Mog³em odczytaæ ka¿de z miotaj¹cych nim uczuæ wieci³y jasno jak latarnia morska. Szandor by³ niebezpieczny, ale brakowa³o mu polotu. On tylko s¹dzi³, ¿e jest cwany. Teraz, kiedy wszyscy ¿yj¹ tak d³ugo, ³atwo siê przekonaæ, ¿e niektóre opinie by³y fa³szywe. Fakt, ¿e kto ¿yje d³ugo, nie czyni go bynajmniej mêdrcem. Cz³owiek gromadzi dowiadczenie i wiedzê tylko do pewnego stopnia, potem osi¹ga swoj¹ naturaln¹ granicê, a w koñcu czêsto nawet siê cofa. (Do mnie nie odnosi siê ta regu³a, ale ja zawsze jestem wyj¹tkiem. Czy to zabrzmia³o, jakbym sobie ¿artowa³? To dobrze, bo w³anie ¿artowa³em. Ale nie próbujcie mnie oszukiwaæ myl¹c, ¿e jestem ju¿ zgrzybia³ym starcem. Bo jeszcze siê zdziwicie.) Kiedy wreszcie na chwilê przerwa³em, by zaczerpn¹æ tchu, zapyta³: Skoñczy³e? Mniej wiêcej. Zwo³am sesjê krisatorów. Ciebie odwo³aj¹, a mnie przywróc¹ na tron. Chcia³em po prostu byæ uprzejmy i zawiadomiæ ciê z wyprzedzeniem. Nie zareagowa³. Nawet nie wydawa³ siê zirytowany, a wiêc jednak potrafi³ czasem okazaæ przebieg³oæ. Nie masz ju¿ nic do powiedzenia? zapyta³em. Mam i to mnóstwo. Proszê, mów zezwoli³em. Siedzia³ tam i patrzy³ na mnie, a ja widzia³em swoj¹ w³asn¹ twarz, patrz¹c¹ prosto na mnie, tylko bardziej okrutn¹ i pozbawion¹ wszelkiej radoci, ale poza tym odbijaj¹c¹ wnêtrze równie¿ mojej duszy. Po d³u¿szym milczeniu wreszcie przemówi³. Bardzo cicho, ale paskudnym, zawieraj¹cym ledwie skrywan¹ grobê tonem: Jeste starym, oszala³ym g³upcem, i s³uchanie dalszych twoich kretyñskich wynurzeñ naprawdê ju¿ mnie mêczy, a ostrzegam, ¿e jeli naprawdê mnie zmêczysz, mo¿e staæ siê co takiego, czego bêdziesz bardzo ¿a³owa³. Mo¿e nawet ja bêdê tego ¿a³owa³, a teraz zabieraj st¹d swój ty³ek, albo ka¿ê ciê wyrzuciæ. 227
Czy ty to mówisz do mnie? Mówiê to do ciebie. Gdybym nie s¹dzi³, ¿e oszala³e, kaza³bym ciê zamkn¹æ. Mo¿e nawet zrobi³bym ci prawdziwe pranie mózgu, ¿eby ciê unieszkodliwiæ. Ale ty jeste ju¿ nieszkodliwy. Szandorze, wiesz kim jestem? Tak. Wiem, kim jeste, a raczej kim by³e bardzo dawno temu. I bardzo mi ciê ¿al, a teraz wyno siê. Won, starcze. Won! Wzi¹³em g³êboki oddech, bo nadszed³ czas w³aciwego dzia³ania. Rzeczy bowiem zaczê³y siê posuwaæ w niew³aciwym kierunku. Wcale nie zale¿a³o mi na tym, ¿eby opuciæ pa³ac Szandora, wyczo³guj¹c siê jak zbity pies, a gdyby wyrzucono mnie si³¹ jak jakiego namolnego handlarza, mój presti¿ bardzo by ucierpia³. Nie o to mi chodzi³o. Kipi¹c gniewem post¹pi³em wiêc kilka zdecydowanych kroków do przodu. Ty winio! Ty mierdzielu! Ty kreaturo obra¿aj¹ca Boga samym swym istnieniem! By³ zak³opotany. Zupe³nie nie wiedzia³ jak daleko mogê siê posun¹æ. Precz! krzykn¹³. Potrzebujesz lekcji. Ostrzegam
Potrzebujesz dyscypliny. Tak, tego w³anie ci brakuje. Unios³em rêkê b³yskawicznym ruchem i z ca³ej si³y chlasn¹³em go w twarz. Na jego policzku pozosta³ wyrany lad. Patrzy³ na mnie absolutnie zdumiony. Wrêcz oszo³omiony. Nie wierzê. Podnieæ rêkê na boskiego pomazañca
Uwierz! Waln¹³em go po raz drugi. Tym razem jego dolna warga zaczê³a obficie krwawiæ. Stra¿!!! wrzasn¹³. W komnacie zawy³a syrena. Tylko Szandor móg³ tu umieciæ systemy alarmowe. Tylko on we w³asnym pa³acu móg³ siê czuæ na tyle niepewnie, by kryæ siê za tymi elektronicznymi bzdurami. Stra¿e! Stra¿e!!! Wpadli biegiem, ale w drzwiach zatrzymali siê ciê¿ko dysz¹c. Patrzyli na nas z zak³opotaniem. Szandor macha³ dziko rêkoma. Zachowywa³ siê, jakby wpad³ w ob³êd. Nagle okaza³o siê, ¿e znów ma szeæ lat, a ojciec skarci³ go stosownie do jego wieku. Tego nie móg³ znieæ. Braæ go! Zamkn¹æ! Zakuæ w ³añcuchy! Wrzuciæ go do najg³êbszych lochów! Do wê¿y i wampirzych ropuch! Jestem namaszczonym królem powiedzia³em do nich cicho. 228
Stali jak sparali¿owani. Nie wiedzieli, co robiæ. Obawiali siê mnie tkn¹æ, obawiali siê nie wykonaæ rozkazu Szandora. Patrzyli wiêc tylko jak g³upcy. I ten moment absolutnego bezruchu trwa³ d³ug¹, paskudn¹ chwilê. Poczu³em nawet przyp³yw sympatii do tych stra¿ników. W koñcu jednak Szandor wezwa³ roboty, a te nie mia³y ¿adnych obiekcji przed wywleczeniem mnie z komnaty, a potem wrzuci³y mnie na dno lochów. Tak. Do najbardziej mierdz¹cej i paskudnej dziury na ca³ej planecie. Mia³em tam cierpieæ, w moim wieku. Po tym wszystkim, czego dokona³em. I co? Oczywicie wytrzymam to. Nie by³em w koñcu pierwszym mêdrcem i starcem w historii, którego zamkniêto, a mo¿e i bêdzie siê torturowaæ dla jakiej wy¿szej sprawy. W rzeczy samej, dok³adnie po to tu przyby³em. Mia³em tylko nadziejê, ¿e nie oszacowa³em zbyt nisko gniewu Szandora, ani zbyt wysoko jego politycznego instynktu. Bo teraz, kiedy naprawdê go rozwcieczy³em, gotów by³ mnie faktycznie torturowaæ bez wzglêdu na polityczne koszty. Móg³ nawet kazaæ mnie zamordowaæ. No có¿. Nawet to by siê op³aci³o w d³u¿szej perspektywie. Ostatnie s³owa Szandora, jakie us³ysza³em, nim wyci¹gniêto mnie z pokoju, choæ ich ton wiadczy³, ¿e zdo³a³ ju¿ pohamowaæ wciek³oæ, nie nastraja³y jednak optymistycznie: Odwdziêczê ci siê, starcze. Zobaczysz, co to pranie mózgu. Kiedy znów siê spotkamy, ze swej gêby bêdziesz móg³ wydobyæ co najwy¿ej pianê. Zakujcie go w ³añcuchy. Krótkie ³añcuchy. No tak, w ³añcuchy, a wydawa³oby siê, ¿e w³asny, pierworodny syn powinien okazywaæ ojcu nieco wiêcej szacunku. Ale to by³ w koñcu Szandor. On zawsze by³ ³ajdakiem, ten mój Szandor.
8
G
dy urodzi³ siê Szandor, mia³em ju¿ siedemdziesi¹t, osiemdziesi¹t, a mo¿e i wiêcej lat. Kiedy to by³by ca³y okres ludzkiego ¿ycia, a pamiêtajcie, ¿e Szandor by³ moim pierwszym synem. Ale teraz oczywicie ludzie ¿yj¹ o wiele d³u¿ej ni¿ kiedy, i g³upot¹ jest zak³adanie rodziny zbyt wczenie, nawet jeli kto lubi dzieci. Ja z ca³¹ pewnoci¹ je lubiê. 229
Ale jeli chodzi o mój lub, to nawet jak na nowoczesne czasy, by³ bardzo póny. Jednak to nie by³a moja wina. Z wielk¹ ochot¹ osiad³bym na Nabomba Zom i polubi³ Malilini w wieku dwudziestu paru lat ale, jak ju¿ wiecie, polubienie Malilini nie by³o mi pisane. Potem nast¹pi³ krótki pobyt na Alta Hannalanna, a kiedy uciek³em wreszcie z tego osobliwego miejsca wypoczynku, potrzebowa³em kilku lat, by odetchn¹æ i nacieszyæ siê ¿yciem. I tak te¿ zrobi³em, chocia¿ niech mnie diabli porw¹, jeli powiem wam, gdzie spêdzi³em te kilka lat i z kim. Ka¿dy, kto dowiadczy³ czego takiego jak pobyt na Alta Hannalanna, ma prawo straciæ jaki czas na niewyszukane rozrywki. Potem jednak zda³em sobie w koñcu sprawê, ¿e muszê zarabiaæ na ¿ycie, a poniewa¿ ostrzenie no¿y i handel koñmi nie by³y ju¿ obiecuj¹c¹ karier¹ dla cygañskiego ch³opca, zacz¹³em uczyæ siê pilota¿u statków kosmicznych. Wiedzia³em bowiem bardzo dobrze, ¿e mam potrzebny talent. Ale pilot, który jest w ci¹g³ej podró¿y, który przenosi siê z miejsca na miejsce, nawet czêciej ni¿ staro¿ytni Cyganie, nie ma raczej warunków dla zbudowania trwa³ego zwi¹zku ma³¿eñskiego. On czy te¿ ona, bo to te¿ siê czasem zdarza po prostu zbyt wiele kr¹¿y po ca³ej Galaktyce. Wracaj¹c do opowieci
Sprzeda³em swoje us³ugi jednej z kompanii eksploracyjnych, a to oznacza³o spêdzanie wiêkszoci czasu na najbardziej odleg³ych krañcach Galaktyki, na planetach, na których czêsto dot¹d nie stanê³a ludzka stopa. Taka praca, owszem, daje ci spore pojêcie o zró¿nicowaniu geograficznym naszego Wszechwiata, ale nie stwarza zbyt wielu okazji, aby poznaæ jak¹ mi³¹ dziewczynê. Potem moja kariera pilota podprzestrzennego zosta³a przerwana na krótki czas przez trzeci okres niewolnictwa w moim ¿yciu niezbyt szczêliwy epizod na Mentiroso, gdzie jednak narodzi³a siê wierna przyjañ z Polark¹, wiêc ze wszechmiar warto by³o. Krótko mówi¹c, minê³o sporo czasu, zanim wreszcie o¿eni³em siê i postanowi³em przyst¹piæ do zbo¿nego dzie³a przekazania mojego cennego dziedzictwa genetycznego. Mia³a na imiê Esmeralda, piêkne staro¿ytne cygañskie imiê. Prawdê mówi¹c nie poderwa³em jej, a raczej ona mnie, a w³aciwie, ¿eby byæ precyzyjniejszym, postara³a siê o to jej rodzina, bracia i kuzyni. Zrobili tak dlatego, ¿e po prostu wiedzieli, ¿e polubiê Esmeraldê, wiêc musieli mnie tylko odnaleæ i dope³niæ przeznaczenia. To by³ jeden z tych zapêtlonych w czasie przypadków, które pojawiaj¹ siê jako wynik nawiedzania, kiedy przysz³oæ, przesz³oæ i te230
raniejszoæ splataj¹ siê w taki wêze³, ¿e i diabe³ nie dojdzie, gdzie jest przyczyna, a gdzie skutek. Po prostu idziesz sobie naprzód i idziesz, i nagle widzisz, ¿e znalaz³e siê w samym rodku takiej czasowej pêtli, o której nawet nie wiedzia³e, ¿e istnieje. Esmeralda by³a w porz¹dku. Na pocz¹tku jej nie kocha³em jak zreszt¹ mog³em? Przecie¿ nawet jej wczeniej nie zna³em. Ale to przysz³o z czasem, a przynajmniej przysz³o przywi¹zanie. To by³o tak dawno, ¿e nawet trudno mi sobie dok³adnie przypomnieæ. Niektóre rzeczy pamiêtam w najdrobniejszych szczegó³ach, a inne zacieraj¹ siê w pamiêci. Na przyk³ad to, jak wygl¹da³a. Podoba³a mi siê to pamiêtam. D³ugie mocne nogi, szerokie biodra, zdatne do rodzenia dzieci
Pamiêtam te¿ jej czarne b³yszcz¹ce oczy, lni¹ce w³osy. Ale rysy twarzy, nos, usta, koci policzkowe
to siê zatar³o. Mylê, ¿e by³a piêkna. Z czasem zyska³a na wadze, zw³aszcza w talii tam by³a wyj¹tkowo szeroka. Nie musia³a do tego dopuszczaæ, w naszych czasach tak ³atwo o korekty, ale chyba nie zale¿a³o jej na tym. Wydaje mi siê, ¿e lubi³a mieæ pewn¹ masê. To chyba zreszt¹ by³a tradycja w jej rodzinie: kobiety mia³y tam swoj¹ wagê
w dos³ownym tego s³owa znaczeniu. Pochodzi³a z Iriarte. To by³ dobry wiat. Zawsze lubi³em spêdzaæ tam czas. Jego s³oñce jest niewielkie i ¿ó³tej barwy, zupe³nie jak to, wokó³ którego krêci³a siê Ziemia, no i te wielkie obszary b³êkitnego morza. Wiêkszoæ l¹dów na Iriarte jest górzysta, ch³odna i sucha, ale s¹ tam te¿ wspania³e winnice, s³yn¹ce z kilku najlepszych gatunków win w ca³ej Galaktyce. Ludnoæ zamieszkuj¹ca tamtejsze miasta jest bogata i potrafi cieszyæ siê ¿yciem. Wiêkszoæ populacji Iriarte stanowi¹ Romowie, i to raczej pokroju twardych awanturników przedsiêbiorcy, handlarze, piloci. Romowie z Iriarte s¹ te¿ najbardziej zapalonymi hazardzistami, jakich kiedykolwiek pozna³em. Postawi¹ ka¿d¹ sumê na ka¿dy najg³upszy nawet zak³ad
ale na ogó³ tego nie ¿a³uj¹. Esmeralda pochodzi³a z bogatej rodziny. Nie w tym sensie, w jakim bogata by³a rodzina Loiza la Vakako, która w³ada³a ca³ymi planetami, ale by³a wystarczaj¹co bogata. I w pewnym sensie w³adali te¿ ca³ymi wiatami, tyle ¿e nie zasiedlonymi. Handlowali podrasowanymi planetami. To by³o zreszt¹ dobre zajêcie dla Romów. Kiedy, za dawnych dni na Ziemi, robilimy to samo z koñmi. Teraz tylko skala by³a nieco wiêksza. Wtedy bra³o siê starego konia ze zu¿ytymi ju¿ zêbami, i wype³nia³o siê ich korony smo³¹, aby mia³ 231
czarne rodki zêbów, jak m³ody koñ. Poci¹ga³o siê jego posiwia³¹ sieræ atramentem albo nadmanganianem potasu. Nacina³o siê skórê nad oczami i wdmuchiwa³o przez s³omkê trochê powietrza, ¿eby koñ wygl¹da³ zdrowiej. Potem wystarczy³o lekko go pok³uæ przed samym rynkiem, aby biega³ ¿wawiej, albo w³o¿yæ mu z¹bek czosnku w ty³ek wtedy zachowywa³ siê jak ogier kawaleryjski. Tak, tak, stare dobre sztuczki, i stara jak wiat tradycja. Gaje zawsze siê na to nabierali, a mielimy jaki wybór? Musielimy jeæ, a gaje nie u³atwiali nam tego. Rodzina Esmeraldy robi³a co bardzo podobnego. Wysy³ali odkrywców by³em zreszt¹ jednym z nich na poszukiwania planet z mniej wiêcej odpowiednimi warunkami dla zasiedlenia: tlen w atmosferze, znona grawitacja. W miarê sensowne ród³o wody by³o mile widziane, chocia¿ niekonieczne, podobnie jak umiarkowany klimat. Takich wiatów jest mnóstwo, i tylko czekaj¹ na odkrycie. Oczywicie wiêkszoæ z nich wymaga pewnej kosmetyki, zanim bêd¹ nadawa³y siê do sprzedania porednikom handlu planetami albo bezporednio kolonistom. Nieprzyjazne miejscowe formy ¿ycia? Mo¿na na jaki czas usun¹æ je z widoku. Niedostosowanie chemiczne? Bez trudu dokonuje siê czasowych przystosowañ przed pokazaniem wiata potencjalnym nabywcom. Zadziwiaj¹ce, co mo¿e zdzia³aæ kilka ton azotu lub jego siarczanu. Niemi³a sceneria? No to szybkie kszta³towanie terenu. Na ka¿dej planecie mo¿na wyhodowaæ now¹ wierzchni¹ szatê z kar³owatych rolinek. Brak surowców? Posad trochê lasów, rozsiej tu i tam w gruncie trochê minera³ów, sugeruj¹cych bogate z³o¿a, i do³ó¿ jeszcze zarybienie w rzekach i jeziorach. Mo¿e wydaje siê to wam skomplikowane, ale oni naprawdê byli fachowcami. W zadziwiaj¹co krótkim czasie potrafili zmieniæ ja³ow¹ planetê w niezwykle ¿yzn¹
na zadziwiaj¹co krótki czas wszak¿e. Tyle ¿e nie zajmowali siê wielkimi inwestycjami i d³ug¹ wspó³prac¹ handlow¹. Woleli szybki obrót: przygotowanie towaru, oferta rynkowa, sprzeda¿, i nastêpna planeta. Kiedy odwiedzi³em Iriarte, zaproponowali mi pracê. Propozycja by³a niez³a, wiêc na ca³e lata zosta³em jednym z ich zwiadowców. Moim sta³ym miejscem zamieszkania by³a Xamur. Zacz¹³em ju¿ wtedy skupowaæ ziemiê, na której póniej mia³a stan¹æ moja posiad³oæ Kamaviben. Ale czêsto te¿ odwiedza³em Iriarte po nowe zlecenia. Poprowadzi³em wiele ekspedycji na zewnêtrzne krañce Galaktyki. Poród moich w³asnych odkryæ mogê wymieniæ takie wiaty jak Cambaluc, Sanduga, Mengave, La Chunga i Fulero. 232
Wszystkie zreszt¹ przynios³y potem rodzinie Esmeraldy znaczne zyski. Prawdopodobnie wiêkszoæ tych nazw jest wam zupe³nie nieznana. Ale jako tak siê dziwnie z³o¿y³o, ¿e wszystkie te wiaty okaza³y siê znacznie mniej przydatne dla ludzkiej kolonizacji ni¿ to opisywa³y pierwsze raporty odkrywców i analizy poredników. Zadziwiaj¹ce. Wielkim wyj¹tkiem by³o oczywicie Fulero, o którym na pewno s³yszelicie i pewnie wielu z was spêdzi³o tam wspania³e wakacje. Szczerze mówi¹c s¹dzilimy, ¿e Fulero jest bezwartociowa i bylimy naprawdê szczêliwi, ¿e opchnêlimy j¹ szybko, choæ za bardzo nisk¹ cenê. Ale w tym przypadku to jednak nabywcy miali siê ostatni. Okaza³o siê, ¿e wystarczy dokonaæ naprawdê niewielkich ingerencji, by zamieniæ ten wiat w rajski ogród i jeden z najlepszych kurortów w Galaktyce, którym zreszt¹ jest do dzisiaj. No có¿, nawet Cygana mo¿na czasem ocyganiæ. Ale za to od tego czasu rodzina Esmeraldy mog³a mówiæ przy zawieraniu transakcji: to najbardziej obiecuj¹cy wiat, jaki odkrylimy od czasów Fulero, a wiecie przecie¿, jakim wspania³ym interesem dla klienta by³ zakup Fulero. Nawet nie wiem, jak d³ugo rodzina poszukiwa³a mnie, w czasie, gdy ja poszukiwa³em dla nich. Trochê czasu obserwowali mnie nawet po zidentyfikowaniu, bo byli ludmi metodycznymi w swym postêpowaniu i nie zamierzali wydaæ swojej córki za pierwszego lepszego w³óczêgê. Z drugiej strony nie wiem, czy rzeczywicie mogliby mnie nie zaaprobowaæ, skoro w ksiêdze przysz³oci by³o ju¿ zapisane, ¿e o¿eniê siê z Esmerald¹. Mimo to obserwowali mnie uwa¿nie. Zreszt¹ bardzo póno siê zorientowa³em. Esmeralda mia³a bardzo wielu braci i kuzynów, a jeden z nich, Jacko Bakht, wyda³ mi siê tak znajomy przy pierwszym spotkaniu, ¿e a¿ go spyta³em, czy nie pracowa³ kiedy w tunelach Alta Hannalanna, albo nie nale¿a³ do Gildii ¯ebraków na Megalo Kastro. Spojrza³ na mnie w szczególny sposób i zaprzeczy³ zdecydowanie. I faktycznie by³o to niemo¿liwe by³ du¿o m³odszy ode mnie, i nie mam tu na myli wygl¹du zewnêtrznego. Nie mog³em go spotkaæ nigdy wczeniej. Dopiero wiele lat póniej uwiadomi³em sobie, kim by³. By³ jednym z tych dwóch duchów, które tak czêsto czai³y siê wokó³ mnie i obserwowa³y uwa¿nie na Megalo Kastro, kiedy by³em jeszcze ch³opcem. Drugim by³a Malilini. I mylê, ¿e te duchy mi siê przygl¹da³y, ¿eby sprawdziæ, czy nadajê siê na mê¿a. Potem zacz¹³em sobie kojarzyæ, ¿e byæ mo¿e w ró¿nych momentach nawiedzali mnie tak¿e inni cz³onkowie rodziny, ale stuprocentowo pewny 233
by³em tylko co do Jacko Bakhta. Sam nawiedzi³em siebie na Megalo Kastro pewnego dnia i zobaczy³em, ¿e obserwuje mnie jako dziecko. A¿ nadszed³ dzieñ a by³em wtedy na Iriarte rozgl¹daj¹c siê za nowym zaci¹giem kiedy podszed³ do mnie kurier kompanii, bystry m³ody gajo o jasnych oczach, i zapyta³ bez ogródek: Jakubie, czy myla³e kiedy o o¿enku? Ten kurier by³, jako rzek³em, bardzo m³ody, niemal ch³opiec. Ale zachowywa³ siê niezwykle pewnie, a przy tym na wskro arystokratycznie. Zreszt¹ by³ arystokrat¹, a nazywa³ siê Julien de Gramont. Kiedy kto pyta³, go sk¹d pochodzi³, nie odpowiada³ nigdy: z Copperfield, czy z Olimpuse, czy ze Stolicy, albo jakiej innej planety; odpowiada³ z Francji. Wtedy nie mia³em bladego pojêcia, gdzie mog³a byæ ta Francja, ale, po dziewiêædziesiêciu latach znajomoci z Julienem de Gramont, o którym ju¿ trochê Wam opowiedzia³em, wiedzia³em ju¿ o niej prawie wszystko. I to w³anie Julien powiadomi³ mnie, ¿e piêkna i zmys³owa Esmeralda jest na wydaniu, ¿e jej rodzina szuka odpowiedniego Roma na mê¿a dla niej, i ¿e bêdê przychylnie potraktowany, jeli udam siê w konkury. Mnie samemu nigdy nic podobnego nie przysz³oby do g³owy. To by³y stanowczo za wysokie progi dla mnie, miêdzygwiezdnego w³óczêgi. Dlaczego niby chcieliby oddaæ j¹ gwiezdnemu pilotowi bez znanych przodków, komu, kto urodzi³ siê jako niewolnik, i kto w ci¹gu pierwszych siedemdziesiêciu lat ¿ycia trafia³ w niewolê trzykrotnie? Nie rozumia³em tego i mylê, ¿e oni te¿ nie rozumieli. Ale sprawa z ich punktu widzenia by³a ju¿ w³aciwie dokonana, moje przeznaczenie gdzie tam w spl¹tanych labiryntach czasu zosta³o wyznaczone. Mia³em polubiæ Esmeraldê, bo gdzie tam w przysz³oci by³em ju¿ jej mê¿em. I tyle. Poszed³em do Polarki zapytaæ go, co powinienem zrobiæ. On tylko siê rozemia³. Jest dobra w ³ó¿ku? spyta³, gdy ju¿ przesta³ siê miaæ. Sk¹d mam wiedzieæ? I nie bêdziesz mia³ szansy przekonaæ siê wczeniej, hê? Po lubnym patsziv. Wtedy siê przekonam. Wczeniej nie. No dobrze, powiedzmy, ¿e nie jest. Ale jest bogata. A jeli i bogata, i dodatkowo dobra w ³ó¿ku, to masz ekstra premiê. Jeli nie, to w koñcu du¿o podró¿ujesz, a ona wci¹¿ pozostaje bogata
Oj, Polarka pokrêci³em g³ow¹. Ty draniu. Przecie¿ pyta³e o radê. 234
Nie by³o tak le. Esmeralda okaza³a siê s³odka i mi³a. I chocia¿ nie mogê przypomnieæ sobie kszta³tu jej nosa, dok³adnie pamiêtam, jak to by³o w nasz¹ noc polubn¹, gdy ten nie koñcz¹cy siê patsziv wreszcie siê skoñczy³, a ja dotar³em do naszego ma³¿eñskiego ³o¿a. To wiadczy zdecydowanie na jej korzyæ, ¿e po stu latach wci¹¿ pamiêtam tê noc. Ale oczywicie ma³¿eñstwo to nie tylko wspania³a noc polubna, a jednak Polarka mia³ racjê, i jego rada by³a s³uszna. Cieszê siê, ¿e polubi³em Esmeraldê. Lubi³em z ni¹ przebywaæ. Nie mówiê, ¿e szala³em za ni¹, ale by³a dobr¹ i ciep³¹ kobiet¹, bardzo solidn¹ i sta³¹ w uczuciach; moglibycie j¹ nawet nazwaæ kobiet¹ staromodn¹. Po lubie nadal pracowa³em dla jej rodziny. Zazwyczaj wiêc i tak trzy czwarte czasu spêdza³em w podró¿y. W pewnym sensie moje ma³¿eñstwo z Esmerald¹ niewiele zmieni³o poza tym, ¿e by³em teraz bogaty. Kiedy jednak zjawia³em siê w domu, zawsze cieszy³a siê na mój widok, i mówi¹c szczerze, ja te¿ siê cieszy³em. Z rozkosz¹ zanurza³em siê w tym jej wielkim, silnym ciele, a ona wch³ania³a mnie jak morze. Kupi³em wiêcej ziemi na Xamur. W przerwach miêdzy wyprawami spêdzalimy tam oboje sporo czasu. Rozwa¿alimy nawet osiedlenie siê na sta³e, kiedy ju¿ przestanê pracowaæ w kosmosie. Tak, jakbym móg³ mieszkaæ w jednym miejscu przez ca³e ¿ycie
no có¿, wtedy wydawa³o mi siê, ¿e móg³bym. Raz spêdzilimy tam nawet prawie ca³y rok bez przerwy. To by³o wtedy, gdy urodzi³ siê Szandor. Nie mogê wiêc nawet w ¿aden sposób twierdziæ, ¿e Szandor nie jest moim prawdziwym synem, bo by³em wtedy przy Esmeraldzie wystarczaj¹co d³ugo, by nie mieæ w¹tpliwoci. Oczywicie nie podejrzewa³em, ¿e zdradza³a mnie podczas moich podró¿y. Jednak potem czêsto myla³em, ¿e wola³bym wiedzieæ, ¿e przyprawi³a mi rogi, ni¿ winiæ siê o sp³odzenie Szandora. A jednak, jednak
ten ma³y gnojek by³ krwi¹ z mojej krwi, i nie by³o od tego ucieczki. Kocha³em go nad ¿ycie. To te¿ jest prawda. Sami widzicie, jak mi odp³aci³, ale kocha³em go. By³ dziki od samego pocz¹tku. Zupe³nie nieokie³znany, ju¿ jako ma³e dziecko wrzeszcza³, kopa³ i bi³. Nie wiem, sk¹d u niego to znerwicowanie. Ja jestem opanowany i Bóg wie, ¿e trudno o bardziej opanowan¹ osobê ni¿ Esmeralda, a Szandor by³ jednym k³êbkiem nerwów. Na pocz¹tku nie dostrzega³em tego. Myla³em, ¿e jest taki jak ja. ¯e jest moj¹ kopi¹. To dlatego, ¿e mia³ moje oczy, moje usta, 235
moj¹ twarz, klasyczn¹ twarz Roma, która drwi sobie z tysi¹cleci wszelkich ewolucyjnych przemian. Wiedzia³em, ¿e bêdzie te¿ mia³ moje wielkie w¹sy
ale na razie mia³ szeæ miesiêcy. Byæ mo¿e za to niezwyk³e podobieñstwo tak bardzo go kocha³em. Tak samo wygl¹da³ mój ojciec, i jego ojciec. Patrz¹c na pierworodnego syna, zacz¹³em patrzeæ tak¿e na siebie w zupe³nie inny sposób jak na ogniwo w wielkim ³añcuchu pokoleñ Romów, który siêga³ o eony wstecz, a¿ do czasów Gwiazdy Romów. Jak mia³em zwlekaæ tak d³ugo z wykuciem nowego ogniwa w tym ³añcuchu? Co by by³o, gdybym zmar³, nie wype³niwszy mego zadania, nie sp³odzi³ ³¹cznika przesz³oci i przysz³oci? Ale teraz tego dokona³em. By³em dumny. I czu³em wdziêcznoæ dla Szandora, ¿e pozwoli³ mi wype³niæ obowi¹zek wobec mojej rasy. To by³o przed tym, nim odkry³em, jak¹ jest gnid¹. Jak to siê sta³o, ¿e poszed³ tak¹ drog¹? Czy dlatego, ¿e spêdza³em zbyt wiele czasu poza domem, a Esmeralda, niech Bóg j¹ b³ogos³awi, by³a zbyt ³agodna, zbyt pob³a¿liwa, by wprowadziæ tak¹ dyscyplinê, jaka potrzebna jest ch³opcom? Nie wiem. Mylê jednak, ¿e nie mia³o to nic wspólnego ze sposobem, w jaki by³ wychowywany. Raczej by³a to kwestia przekleñstwa rzuconego na nasienie, którym go sp³odzi³em. Takie rzeczy siê zdarzaj¹. Bo zawsze, gdy tylko by³em w domu a mieszkalimy teraz na Xamur powiêca³em mu pe³n¹ uwagê. Nauczy³em go wszystkiego, czego mnie nauczy³ ojciec, a kiedy czu³em, ¿e jest to konieczne, przyprowadza³em go do porz¹dku w sposób, jakiego czasem ojciec musi u¿yæ. Kiedy by³em poza domem, inni mê¿czyni z rodziny wujowie, kuzyni potrafili wskazaæ mu w³aciw¹ drogê. Od Esmeraldy za zawsze dostawa³ mi³oæ i zrozumienie. Nie wyobra¿am sobie lepszej matki. A jednak od pewnego czasu, gdy wraca³em z gwiazd, musia³em wys³uchiwaæ opowieci o tym, co zrobi³ Szandor. Teraz podejrzewam nawet, ¿e najgorsze rzeczy ukrywano przed mn¹, ale i to, co s³ysza³em, by³o wystarczaj¹co niedobre. O zwierzêtach, które le traktowa³, lub wrêcz mêczy³. O tym, jak wy¿ywa³ siê na s³u¿bie. O niszczeniu naszych domowych robotów, które b¹d co b¹d nie s¹ istotami ca³kowicie pozbawionymi uczuæ. Wreszcie o biciu kolegów, a potem tak¿e m³odszego rodzeñstwa. Szandor stwarza wiele problemów mówiono mi, ale nikt nie mia³ odwagi powiedzieæ: Szandor jest potworem. Zreszt¹ chyba bym w to nie uwierzy³. Wci¹¿ jeszcze by³em zalepiony mi³oci¹ do niego. Widzia³em, ¿e jest z³y, ale t³umaczy³em 236
sobie, ¿e to tylko b³êdy wieku ch³opiêcego. Wmawia³em sobie, ¿e potem siê zmieni. Czasem go bi³em, bo musia³em, a on siê wtedy mia³. I w duchu podziwia³em go za to. ¯e jest taki silny, taki odwa¿ny, nie boi siê nawet w³asnego ojca. Ale kiedy doronie, i bêdzie dobrym cz³owiekiem. Nie widzia³em, i nie chcia³em wiedzieæ, ¿e jest ca³kowicie prze¿arty z³em, a kiedy to poj¹³em, by³o ju¿ o wiele za póno. Wtedy straci³em ju¿ wszelk¹ mo¿liwoæ oddzia³ywania na Szandora, bo mój los znów mnie docign¹³, jak zwyk³ czyniæ zawsze, gdy zdawa³o mi siê, ¿e odnalaz³em wreszcie chwilê wytchnienia. Bankructwo, rozbicie rodziny, wygnanie, utrata kobiety, któr¹ kocha³em, utrata kontaktu z dzieæmi znów musia³em to prze¿yæ, choæ przecie¿ dosta³em ju¿ tak¹ lekcjê od losu, a przecie¿ w ¿adnym z tych wypadków nie sta³o siê to z mojej winy. I co z tego? Kiedy los przychodzi upomnieæ siê o swoj¹ daninê, nie pyta, czy cokolwiek zawini³e. A prawda jest taka, ¿e rodzina Esmeraldy sprzeda³a o jedn¹ oszukan¹ planetê za du¿o. Nazywa³a siê Varuna, a znajdowa³a siê w uk³adzie znanym jako Corposonto, gdzie na granicy spirali Jeruzalem Spill. Kompania zrobi³a tam kawa³ dobrej roboty. Planeta by³a tak pod³a, ¿e nawet rzeki mia³y s³on¹ wodê, a motylki miercionony jad. Ale oni popracowali nad ni¹ z zewn¹trz i od wewn¹trz, i niemal magicznie zamienili j¹ na najpiêkniejszy wiat po tej stronie Xamur. Sprzedali j¹ za bajoñsk¹ sumê grupie energicznych poredników gaje, którzy ze swej strony mieli zamiar podzieliæ planetê na niezwykle drogie dzia³ki i sprzedawaæ je pod posiad³oci dla lordów Imperium. Muszê przyznaæ, ¿e zadziwiaj¹ca by³a ich ³atwowiernoæ. Nie tylko zap³acili nam ciê¿kie pieni¹dze za Varunê, ale jeszcze natychmiast z góry zawarli kontrakty z kupcami dzia³ek. W tych kontraktach ustalono, ¿e sp³aty bêd¹ dokonywane w niskich ratach, i to roz³o¿onych na wiele lat, zgodnie ze star¹ tradycj¹, ¿e arystokratom nale¿y zawsze dawaæ lepsze warunki transakcji ni¿ zwyk³ym ludziom. To zreszt¹ dzia³a, bo s¹ tak omamieni twoim szacunkiem i uprzejmoci¹, ¿e nawet nie zauwa¿aj¹, kiedy zdziera siê z nich skórê, tyle ¿e nie ca³¹ od razu, a w ci¹gu wielu lat. Potem za wspania³e poprawki, owoc naszych prac na Varunie, zaczê³y siê sypaæ jedna za drug¹, nieco wczeniej nawet ni¿ zak³adalimy, i w rezultacie planeta powróci³a do swego oryginalnego paskudnego stanu. Te¿ wczeniej ni¿ przypuszczalimy. Porednicy nie zdo³ali jeszcze uzyskaæ ¿adnego zysku ze swojej inwestycji, a tu lordowie ju¿ uniewa¿niali umowy kupna dzia³ek. 237
Przybyli wiêc na Iriarte, aby domagaæ siê zwrotu pieniêdzy, ale wtedy rodzina Esmeraldy pomacha³a im przed oczami aktem sprzeda¿y. O proszê. Popatrzcie na klauzulê 22A. Sprzedawca nie ponosi odpowiedzialnoci za zmiany w rodowisku naturalnym, które nast¹pi¹ po przekazaniu planety. Oczywicie porednicy protestowali, ¿e w takim wypadku grozi im bankructwo. Có¿, przekazalimy im wyrazy naszego szczerego wspó³czucia, jak to zawsze czynilimy w podobnej sytuacji, a potem wzruszylimy ramionami i powrócilimy do naszych interesów. Rodzina s¹dzi³a, ¿e gaje pozw¹ ich do s¹du, co sk¹din¹d nie by³oby pierwszym takim przypadkiem, a tam z pewnoci¹ przegraj¹ sprawê. Gaje, nic nie uzyskacie. Ca³ujcie nas w dupê. Tyle, ¿e ci gaje nie poszli do s¹du, lecz wynajêli armiê najemników, i najechali na Iriarte. Widaæ uznali to za znacznie skuteczniejszy sposób dochodzenia swych racji ni¿ proces. Gdy to siê wydarzy³o, by³em akurat na rocznej ekspedycji. Kiedy wróci³em, okaza³o siê, ¿e kompania nale¿¹ca do rodziny Esmeraldy ju¿ nie istnieje, jej aktywa i nieruchomoci zajêto si³¹, wiêkszoæ cz³onków rodziny zosta³a zabita, a ci, którzy ocaleli, rozpierzchli siê we wszystkich kierunkach. Esmeralda i wszystkie nasze dzieci by³y na Iriarte, gdy wyl¹dowali tam najemnicy. Gdzie s¹ teraz? Wzruszenie ramion. S¹dzimy, ¿e nie ¿yj¹ tak mi powiedziano. Tak, tak, wszyscy zginêli. Popad³em w desperacjê i d³ugo trwa³o, nim powróci³em do normalnego ¿ycia. Pozosta³a mi tylko posiad³oæ na Xamur. Ukrywa³em siê tam przed wiatem przez jaki czas, a potem podró¿owa³em. Szuka³em Esmeraldy i dzieci, ale bezskutecznie. Potem znów siê o¿eni³em, potem jeszcze raz
Nie by³y to szczêliwe ma³¿eñstwa, ale zawsze ma³¿eñstwa. Nie by³em nigdy typem samotnika. Mia³em kolejne dzieci, wiele dzieci. I tak wspomnienie mojej pierwszej rodziny zaczê³o stopniowo odchodziæ w niebyt. Czas goi³ rany. W koñcu odnalaz³em Jacka Bakhta, który mieszka³ w Stolicy pod przybranym nazwiskiem i wiód³ doæ nêdzne ¿ycie, utrzymuj¹c siê z drobnych oszustw i krêtactw. Potwierdzi³ mi, ¿e Esmeralda faktycznie zginê³a, gdy na Iriarte zaczê³y spadaæ pierwsze bomby. Dzieci? Tak¿e zginê³y. Sam Jacko Bakht wydawa³ siê na wpó³ martwy. Po rozstaniu wiêcej ju¿ go nie spotka³em. Wydaje mi siê, ¿e mówi³ prawdê, poniewa¿ nigdy ju¿ wiêcej nie natrafi³em na ¿aden lad Esmeraldy i dzieci. Nikt nie znika tak zupe³nie w Galaktyce, jeli nie jest martwy. Wiêc naprawdê nie ¿yj¹. 238
Z wyj¹tkiem jednego wszak¿e
Zrz¹dzeniem jakiego niewyobra¿alnego zak³ócenia karmicznej sprawiedliwoci, Szandor prze¿y³ kataklizm, jaki spotka³ moj¹ rodzinê. Mia³ wtedy dwanacie lat i by³ przebieg³y jak lis. Minê³o jeszcze wiele lat, zanim dosz³y do moich uszu opowieci o gotowym wzi¹æ nawet diab³a za rogi gwiezdnym pilocie o imieniu Szandor. By³ oczywicie Romem, ale mia³ otaczaæ go zawsze rój wystrojonych i wyzywaj¹cych kobiet gaje. To by³ z³y znak Rom, który zadaje siê z kobietami gaje
Historie, jakie o nim kr¹¿y³y, by³y przera¿aj¹ce, ale nie zwraca³em na to szczególnej uwagi. Zacz¹³em ju¿ wtedy zapominaæ o moim pierworodnym synu. Nawet nie przysz³o mi do g³owy, ¿e ten Szandor mo¿e byæ moim Szandorem. Opowieci jednak wci¹¿ do mnie dociera³y. Szandor to, Szandor tamto. Ten szalony pilot, który robi³ rzeczy, za które inni z pewnoci¹ zap³aciliby ¿yciem. On nigdy za nic nie zap³aci³. Ludzie podziwiali jego czyny. Tak jak ja kiedy w duchu podziwia³em, ¿e siê mieje, gdy ojciec go karze. Ze swoj¹ brawur¹ i brutalnoci¹ Szandor szybko popad³ w prawdziwy na³óg podejmowania nieprawdopodobnego ryzyka, co w pewnym przypadku nies³awnej aferze D¿ebel Abdullah zakoñczy³o siê strat¹ ca³ego statku, który rozbi³ siê na jednej z najobrzydliwszych znanych planet. Szandor odrzuci³ zarzut zaniedbania na s³u¿bie. Co wiêcej, pojawi³y siê przy tej okazji tak¿e takie monstrualne oskar¿enia jak kanibalizm miêdzy rozbitkami, któremu on, jako starszy oficer, nie zapobieg³, lecz wprost przeciwnie, sam go uprawia³. Temu zarzutowi tak¿e zaprzeczy³. Podczas g³onego procesu w tej sprawie, zwróci³ moj¹ uwagê fakt, ¿e ten cz³owiek, nosz¹cy imiê Szandor, jest synem Jakuba i urodzi³ siê na Xamur. By³em zszokowany. Stara³em siê wypchn¹æ ze swej g³owy rodz¹ce siê straszne podejrzenie. Ale to nie móg³ byæ przypadek. Szandor, syn Jakuba
Przypomnia³em sobie to wrzeszcz¹ce dziecko, gryz¹ce pier Esmeraldy. Zajmowa³em ju¿ wtedy wysokie stanowisko w naszym rz¹dzie. Cesaro o Nano by³ bardzo stary i chory, a niektórzy zaczynali mówiæ o mnie jako o nowym królu, chocia¿ wtedy jeszcze energicznie przeciw temu protestowa³em. Czyny tego Szandora by³y jednak trudne do ukrycia, i po jakim czasie by³em ju¿ pewien, ¿e to mój syn. Czu³em siê zhañbiony. Jednak wszyscy moi przyjaciele stali przy mnie, 239
kiedy przywiedziono go przed Kris i oskar¿ono o zbrodnie na D¿ebel Abdullah. Zosta³ uznany winnym i wykluczony z naszego narodu. Ale nawet po tym zdo³a³ w koñcu w jaki sposób oczyciæ siê z zarzutów. Nie wiem jak. By³ niegodziwy
ale potrafi³ tak¿e byæ czaruj¹cy. W ka¿dym razie stara³em siê mieæ z nim do czynienia tak niewiele, jak tylko to by³o mo¿liwe. I on te¿ siê o to stara³. To jedyna rzecz, któr¹ muszê mu zapisaæ na plus. W ka¿dym razie w czasach kiedy by³em królem, trzyma³ siê ode mnie z daleka.
9
L
och, do którego wtr¹ci³ mnie Szandor, by³ dok³adnie taki, jakiego siê po nim spodziewa³em. Pamiêta³em bardzo dobrze, ¿e taki tu istnieje i nie by³em w najmniejszym stopniu zaskoczony, ¿e tam w³anie postanowi³ mnie zamkn¹æ. To jest ten rodzaj lochu, który specjalici okrelaj¹ nazw¹ oubliette. Nazwa pochodzi z ukochanej przez Juliena de Gramont i zaginionej przed wiekami Francji, a wywodzi siê od s³owa oublier, które znaczy zapomnieæ. Tak, tak oubliette to taka dziura, gdzie wrzuca siê wiênia, o którego istnieniu chce siê po prostu zapomnieæ. Ten konkretny loch znajdowa³ siê jakie szeæ, siedem poziomów pod ziemi¹, w ciemnociach kazamatów pod królewskim pa³acem. Nie jest on miejscem, które pokazuje siê zwiedzaj¹cym. Ja sam by³em królem mo¿e dziesiêæ, albo i dwadziecia lat, nim odkry³em go pewnego dnia, gdy wêdrowa³em po podziemiach, próbuj¹c znaleæ jedno z pomieszczeñ archiwum. Ale oubliette z samej swojej natury nie jest miejscem, które rzuca siê w oczy. Poniewa¿ sam pomys³ kazamatów i odosobnionych cel mo¿e w waszych uszach tr¹ciæ redniowieczem, na pewno dziwicie siê jak to jest, ¿e tacy nowoczeni ludzie, cz³onkowie b¹d co b¹d cywilizacji technicznej, podró¿uj¹cy miêdzy gwiazdami, buduj¹ podobne pomieszczenia w siedzibie swojego króla. Odpowied brzmi nie wiem. Chocia¿ mo¿e prawid³ow¹ odpowiedzi¹ by³oby, ¿e nie stalimy siê a¿ tak nowoczeni i tacy high-tech, za jakich chcielibymy siê uwa¿aæ. Có¿, jeli pogrzebaæ g³êbiej, to jestemy po prostu redniowieczni. Od tysiêcy lat przestrzegamy tych sa240
mych tradycyjnych nakazów, stanowimy spo³eczeñstwo klanowe, wybieramy królów, u¿ywamy magii, staro¿ytnych modlitw, i staro¿ytnego jêzyka. Jeli co nas rozweseli, piewamy na g³os i nie wzdragamy siê przed tañcem na stole, jak kiedy podczas uroczystoci szczepowych. Wierzymy w takie rzeczy jak obowi¹zek i rodzina, i wiêtoæ przysiêgi. Targaj¹ nami silne uczucia, ale tak¿e trzyma nas na uwiêzi poczucie obowi¹zku, a wiêc jestemy chyba redniowieczni, prawdziwie redniowieczni. Nawet ja sam. Nawet wy, z waszymi pretensjami do nowatorstwa. Dlaczego by wiêc nie wybudowaæ lochu? Nigdy nie wiadomo, na co mo¿e siê przydaæ, nawet w tych nowoczesnych czasach
a mo¿e zw³aszcza w tych nowoczesnych czasach. Na razie rozsiad³em siê wygodnie, jakbym znajdowa³ siê w najbardziej luksusowym z moich królewskich apartamentów. Poczu³em siê niemal tak, jakbym powróci³ do dobrze mi znanego, rodzinnego gniazda. Kiedy by³em tu pierwszy raz, to miejsce wygl¹da³o dok³adnie tak samo, choæ przecie¿ minê³y ju¿ ca³e dziesiêciolecia. Wiedzia³em dok³adnie, ju¿ wtedy w przesz³oci, ¿e to pomieszczenie bêdzie kiedy moim domem. Przeczucie, ma³y skok przez granicê czasu, nie tak znów niezwyk³y wród nas. Kiedy wiêc w koñcu obj¹³em ten loch w posiadanie, odnios³em wra¿enie, ¿e w³anie zosta³a zamkniêta pewna transakcja, która dot¹d pozostawa³a w zawieszeniu. Nie mówiê, ¿e cela by³a jakim niezwykle przyjemnym miejscem. Cele rzadko s¹ przyjemne. Ta znajdowa³a siê o jakie dwa i pó³ cala powy¿ej poziomu wody, tote¿ by³o tam wilgotno i zimno. Pod pa³acem królewskim na Galgali p³ynie podziemny strumieñ, a moja cela mieci³a siê w³anie nad nim. W ni¿szej czêci pomieszczenia ma³e stru¿ki wody p³ynê³y po kamiennej pod³odze, i nawet w tych ciemnociach widzia³em ich delikatn¹ i mi³¹ dla oka powiatê. Jak wszystko na Galgali, tak¿e woda by³a tu rozpuszczonym z³otem. Ze z³ota by³y te¿ mury mojego wiêzienia. S¹dzê, ¿e gdybym naprawdê by³ w redniowiecznej Europie, a nie na jakiej futurystycznej Galgali, móg³bym siê st¹d wydostaæ, przekupuj¹c stra¿ników uzyskanym ze ciany kruszcem. Korzystaj¹c ze wieczki, któr¹ mi dano, na wyd³ubanie z³ota ze cian potrzebowa³bym raptem jakie trzydzieci lat. Ale to w³anie by³a ta futurystyczna, fantastyczna Galgala, gdzie z³oto le¿a³o wszêdzie i moi stra¿nicy byli w podobnym stopniu podatni na przekupstwo tym piêknym ¿ó³tym metalem jak byliby, gdybym ofiarowa³ im parê garci powietrza. 16 Czas trzeciego wiatru
241
Szandor obiecywa³ mi towarzystwo wê¿y i ropuch wampirzych w miejscu mojego odosobnienia. Co do ropuch na szczêcie nie dotrzyma³ s³owa. Te stwory maj¹ bardzo ostre zêby i by³yby bardzo niemi³¹ kompani¹. Za to rodzinkê wê¿y, owszem, mia³em. By³y ma³e, zielonkawe z wielkimi z³otymi lepiami dotkniêcie Galgali i zamieszkiwa³y niewielk¹ niszê w cianie, któr¹ czasem opuszcza³y i pe³za³y po ca³ej celi. Nie wygl¹da³y gronie czy nawet nieprzyjanie, chocia¿ podejrzewam, ¿e szczury ¿yj¹ce w podziemiach mia³yby na ten temat inn¹ opiniê. Co jaki czas widywa³em bowiem jednego z moich wê¿y z brzuchem wypchanym czym o wyranym kszta³cie szczura. I to w³anie szczury, którymi Szandor wcale mi nie wygra¿a³, stanowi³y najbardziej uci¹¿liwe towarzystwo. Tutejsze mia³y po szeæ par po³¹czonych nóg, jak jaki krab, ma³e czarne oczka, i paskudnie wiec¹ce w ciemnociach niebiesko-fioletowe, ostre jak ig³y, z¹bki. Od czasu do czasu który z nich przebiega³ po mnie, gdy próbowa³em zasn¹æ, a kiedy otwiera³em oczy, widzia³em ten paskudy b³ysk w mroku. Uzna³em, ¿e jeli zachowam siê przyjacielsko wzglêdem wê¿y, bêd¹ odstraszaæ ode mnie szczury, i w zasadzie na ogó³ tak siê dzia³o. Tote¿ g³aska³em je i ³askota³em, karmi³em resztkami mojego jedzenia, opowiada³em im historie ze Swatury, i nawet piewa³em im smutne ballady najpiêkniejszym z moich g³osów. Mimo to nie mog³em ca³kowicie pozbyæ siê towarzystwa szczurów i zdarzy³o siê kilka przykrych incydentów. Mia³em tak¿e do woli insektów wszelkich kszta³tów i rozmiarów oraz jaki siny grzyb czy te¿ gigantyczny porost, który rozrasta³ siê na powierzchni wilgotnych cian, a czasem tak¿e na mnie. Nawiedza³y mnie te¿ zadziwiaj¹ce wizje, chocia¿ czasem rozmyte i niewyrane. Chwilami wydawa³o mi siê, ¿e to tylko moja wyobrania. Ale nie zawsze. To by³o co przezroczystego, siêga³o po mnie swymi odnó¿ami
i powodowa³o, ¿e kicha³em gwa³townie, a przecie¿ nie wyobra¿a³em sobie kichania. Karmiono mnie chyba dwa razy dziennie. Ciê¿ko by³o okreliæ up³yw czasu. Cela nie mia³a okien. Jedzenie przynosi³y roboty, które nigdy nie odzywa³y siê ani s³owem, po prostu pojawia³y siê w ma³ym otworze w drzwiach i znika³y równie szybko, jak siê pojawia³y. Nie by³y to wykwintne potrawy, ale jednak nie umar³em z g³odu. I to by³o najwa¿niejsze nie umar³em z g³odu. Potem jakoæ ¿ywnoci znacznie siê poprawi³a, ale o tym opowiem we w³aciwym czasie. Nie torturowano mnie. ¯adnego rozci¹gania, ¿adnego zdzierania paznokci, nawet ¿adnych tortur psychicznych. W ogóle nikt tu 242
nie przychodzi³. Mo¿e na tym w³anie mia³y polegaæ tortury. Nie jestem typem samotnika. Oczywicie mia³em swoje wê¿e i mog³em z nimi rozmawiaæ, mia³em w ostatecznoci owady i te sine porosty. No i mog³em nawiedzaæ, przed tym Szandor nie zdo³a³by mnie w ¿aden sposób powstrzymaæ. I robi³em to. Czêsto. Przez wiêkszoæ mojego pobytu w celi nawiedza³em. To pomaga³o. Przypuszcza³em wtedy, ¿e Chorian opuci³ Galgalê, gdy tylko zorientowa³ siê, ¿e nie wróci³em po spotkaniu z Szandorem. Wiedzia³, ¿e najprawdopodobniej utracê wolnoæ, a ja przyj¹³em od niego straszn¹ przysiêgê, ¿e nie bêdzie porywa³ siê na ¿adne szalone plany uwolnienia mnie. Przyby³em tu po to, aby daæ siê uwiêziæ powiedzia³em mu. Nie ¿eby daæ siê zabiæ, albo ¿eby ty da³ siê zabiæ. Ty masz ujæ st¹d ¿ywy i roznieæ po wszystkich wiatach, ¿e okrutny uzurpator Szandor zniewa¿y³ swego ojca Jakuba, ukochanego króla Romów. Chcê, aby ka¿dy w Imperium dowiedzia³ siê, co zrobi³ ten ³otr. Rozumiesz mnie, Chorianie? Chorian zrozumia³ dobrze. Niestety, nie uda³o mu siê opuciæ Galgali i rozg³osiæ wieci, Szandor go pochwyci³. Mia³ tu do dyspozycji wiêcej ni¿ jedn¹ celê. O tym jednak dowiedzia³em siê o wiele póniej, i to wyjani³o mi, dlaczego tak d³ugo musia³em czekaæ na reakcjê na moje uwiêzienie. Oczywicie w koñcu Damiano i Polarka zrozumieli, co siê nam wydarzy³o i ponieli wieæ po wiatach, ale stracilimy wiele czasu. Có¿, mia³em du¿o czasu
ale nawet ja mog³em siê w koñcu zniecierpliwiæ.
10
K
iedy, dawno temu, mieszka³em przez jaki czas na Duud Szabell, bardzo zacofanym wiecie zasiedlonym przez dziwn¹ koloniê religijnych fanatyków. Mylê, ¿e antropolodzy uwa¿aliby niektóre ich zwyczaje, jak choæby samobiczowanie czy samookaleczanie, za fascynuj¹ce, ale dla mnie by³y to raczej chore zwyczaje. Z drugiej strony mieszkañcy planety s¹ wspania³ymi rêkodzielnikami, i ich 243
tkaniny s¹ wielce poszukiwane w ca³ej Galaktyce. Z tego powodu zreszt¹ tam by³em. Goni¹c za grubym zyskiem, spêdzi³em miêdzy nimi jakie dwa, trzy lata, kupuj¹c hurtem, by potem sprzedawaæ ich wyroby na Marajo, Galgali i Xamur. Nadszed³ jednak taki moment, ¿e d³u¿ej ju¿ nie mog³em tam wytrzymaæ. Nie mog³em znieæ tego miasta i ogl¹dania rytua³ów, których g³ównym sk³adnikiem by³y okrutne tortury. Zostawi³em swojego partnera, by dogl¹da³ interesu, a sam wyruszy³em na kilka miesiêcy na wielk¹ pustyniê, która rozci¹ga³a siê na zachód od zamieszkanego rejonu Duud Szabell. I na tej pustyni prze¿y³em co wa¿nego. Wystêpuje tam ma³y pustynny p³az, którego naukowej nazwy nie pomnê, ale którego ludzie na Duud Szabell nazywaj¹ b³otnistym pieskiem. Ta istota ma niebiesko-zielon¹ barwê z fluoryzuj¹cymi czerwonymi plamkami. Jest wielkoci mniej wiêcej rêki cz³owieka i porusza siê w postawie wyprostowanej, na dwóch ma³ych nó¿kach i d³ugim, mocnym ogonie. Ma wielk¹ paszczê i cztery wy³upiaste lepia na samym czubku g³owy. Poniewa¿ b³oto jest czym niezwykle rzadkim na pustyni, szczególnie za na tamtej, znacznie bardziej wysuszonej ni¿ wiêkszoæ pustyñ, dziwicie siê pewnie, dlaczego to zwierzê nazywaj¹ b³otnistym pieskiem. Piaskowy piesek by³oby bardziej zrozumia³e, a jednak istnieje powód. B³otnisty piesek spêdza niemal ca³e swoje ¿ycie zagrzebany g³êboko pod pustynnym piaskiem, tam, gdzie nie siêga morderczy ¿ar s³oñca Duud Szabell. pi w podziemnych tunelach, niemal nie oddychaj¹c. Ale raz na piêæ, czasem dziesiêæ, a czasem dwadziecia lat, na pustyni pada deszcz. Czasem s¹ to tylko drobne opady, ale znacznie czêciej jeli ju¿ pada, jest to prawdziwy potop. Strugi wody wsi¹kaj¹ w piach i budz¹ b³otnistego pieska. I wtedy on b³yskawicznie zaczyna przemieszczaæ siê w stronê powierzchni. Jeli ma szczêcie, wynurzy siê, gdy wci¹¿ jeszcze pada. A tam s¹ ju¿, w nisko po³o¿onych miejscach, wie¿o powsta³e okresowe jeziorka. W jedn¹ jedyn¹ noc swych godów b³otniste pieski tañcz¹ dziko wokó³ nich, wybieraj¹ sobie partnerów i kopuluj¹ zaciekle a¿ do witu. Gdy za nadejdzie wit, samce umieraj¹. Samice za umieraj¹ po z³o¿eniu do jeziorka zap³odnionych jaj. Czterdzieci osiem godzin póniej wykluwaj¹ siê z nich kijanki. Dzieciêca faza ¿ycia tych istot trwa oko³o dwóch tygodni. Tyle tylko mo¿e trwaæ, bo mniej wiêcej po tym czasie pustynia znów wysycha w upalnym s³oñcu. Ma³e jeziorka znikaj¹, a kijanki, jeli zdo³a³y osi¹gn¹æ dojrza³oæ zanim to siê sta³o, b³yskawicznie zakopuj¹ 244
siê w piasku, g³êboko pod powierzchni¹ pustyni. I tam spoczywaj¹ bez ruchu upione, a¿ nadejdzie nastêpny deszcz, wiele lat póniej. Wtedy nadchodzi ich czas, by wynurzyæ siê, zatañczyæ, odbyæ gody i umrzeæ. Kiedy by³em na pustyni Duud Szabell, spad³ deszcz. Patrzy³em na pojawiaj¹ce siê b³otniste pieski, patrzy³em na ich taniec. I zastanowi³em siê, jak¹ wartoæ ma takie ¿ycie? Jaki jest sens w spoczywaniu latami pod piachem, aby prze¿yæ tylko tê jedn¹ noc radoci? Jaki jest tego cel? Te biedne istoty s¹ ofiarami lepego d¹¿enia natury do zachowania gatunku. Bo jedynym celem, do którego d¹¿¹, jest wydanie nastêpnego pokolenia, którego jedynym celem bêdzie wydanie kolejnego. A czy z nami nie jest tak samo? zaduma³em siê. Czy nie jestemy tylko nieco bardziej skomplikowanym b³otnistym pieskiem, który pojawia siê, odbywa swój godowy taniec i umiera, aby zwolniæ miejsce dla tych, którzy przyjd¹ po nim? Przyznajê, ¿e te myli wepchnê³y mnie w najg³êbsz¹ rozpacz, jakiej kiedykolwiek dowiadczy³em. G³êbsz¹ ni¿eli ta, której dowiadcza³em bêd¹c uwiêzionym wraz z pokonanym Loizem la Vakako, g³êbsz¹ ni¿ ta, któr¹ odczuwa³em w tunelach Alta Hannalanna. Nagle ujrza³em swoje ¿ycie jako zupe³nie pozbawione celu, i ta myl przerazi³a mnie. Ujrza³em nas jako niewolników przez ca³y czas trwania naszego ¿ycia, jak te b³otniste pieski spoczywaj¹cych w naszych podziemnych tunelach. Oszukanych, z których natura zadrwi³a, wype³niaj¹c nasze umys³y ró¿nymi filozoficznymi mieciami, które i tak maj¹ tylko zmusiæ nas do spe³nienia naszego jedynego zadania: zastêpowania starego ¿ycie nowym. Wtedy, gdy wpad³em w ten melancholijny nastrój, i czuj¹c siê tak samotny na pustyni, prawdopodobnie pope³ni³bym samobójstwo, gdybym nie by³ tak twardym cz³owiekiem i tak odpornego ducha. A potem przysz³a myl: jakie to ma znaczenie, czy jestemy czym wiêcej ni¿ b³otniste pieski? Czy taka wiedza zmienia³aby cokolwiek? Wci¹¿ i tak musimy wstawaæ ka¿dego ranka i iæ przez ¿ycie, i robiæ to, czego ono od nas wymaga. I nawet jeli to nie ma najmniejszego sensu, to co? Musimy iæ przed siebie i postêpowaæ najlepiej jak umiemy. Te pieski rozumiej¹ to. Nie trac¹ si³ na p³acze i narzekania, na walkê ze swym przeznaczeniem. Nie, one czekaj¹ upione, a potem budz¹ siê i tañcz¹. Niech z nami bêdzie tak samo. Musimy ¿yæ tak, jakby nasze ¿ycie mia³o cel i iæ przez ka¿dy jego dzieñ z zapa³em i radoci¹, i robiæ to, co jest do zrobienia. Nie ma 245
innej alternatywy. A skoro jest tylko jedna droga, musi byæ w³aciwa. I nawet jeli wszystko wydaje siê pozbawione sensu, pod tym bezsensem musi kryæ siê sens, a je¿eli nie potrafimy go dostrzec, tak jak nie potrafi¹ tego b³otniste pieski z Duud Szabell, i tak lepiej jest iæ naprzód ni¿ staæ w miejscu. Wiêc ¿yjmy. Szukajmy. Uczmy siê. Ronijmy. I gdy to zrozumia³em, sp³yn¹³ na mnie wielki spokój. Moja rozpacz rozp³ynê³a siê, a ja powróci³em z pustyni, by dalej prowadziæ interesy w Duud Szabell. Postanowi³em te¿, ¿e odt¹d bêdê ¿y³ pe³ni¹ ¿ycia, bez ¿adnych dalszych wahañ. Od tego dnia nigdy ju¿ nie wpad³em w rozpacz. Doznawa³em gniewu, rozczarowania, czasem zniechêcenia, ale nigdy rozpaczy. Bo rozpacz oznacza utratê wszelkiej nadziei, a mnie nie mo¿e siê to przydarzyæ, odk¹d zobaczy³em i zrozumia³em lekcjê dan¹ mi przez b³otniste pieski. Wspomnienia ich radosnego tañca w pustynnym deszczu zawsze przynosi³y mi ulgê w najgorszych godzinach mojego ¿ycia. I teraz, tkwi¹c w lochach Szandora, myla³em w³anie o tym. Siedzia³em g³êboko pod powierzchni¹ ziemi, ale wiedzia³em, ¿e znów nadejdzie czas, by wyjæ st¹d i zacz¹æ taniec.
11
N
awiedzanie. Moja jedyna rozrywka, mój narkotyk. Jedyne pocieszenie, jakie mo¿e mieæ wiêzieñ w ciasnej celi. Znowu sta³o siê moj¹ radoci¹ i ucieczk¹, tak jak przed laty na Alta Hannalanna. I wiele razy póniej. Sporo czasu up³ynê³o, odk¹d wybiera³em siê na jakie powa¿niejsze nawiedzanie. Jeli robi siê to za czêsto, pojawiaj¹ siê niemi³e zawroty g³owy, zw³aszcza we wstêpnej fazie. Ale przecie¿ jest dla ciebie otwarta ca³a niezmierzona przesz³oæ, i naprawdê mo¿e to siê staæ na³ogiem. Czeka ka¿de miejsce Mars, Wenus, Atlantyda i New Jersey
To tak, jakby by³ Bogiem. Wolnoæ, wszechmoc
ale jednak w koñcu masz tego dosyæ. Ka¿dy w koñcu, wczeniej czy póniej, ma dosyæ nawiedzania, mo¿e oprócz Polarki. Jego nie mo¿na zaspo246
koiæ. Mnie tak. Nie, nie czu³em siê znudzony. Czy mo¿na siê znudziæ nieskoñczonoci¹? Ale kiedy by³o siê wszêdzie i jeszcze w kilku miejscach, ma siê uczucie, ¿e nie ma ju¿ po co podró¿owaæ. Mo¿e bogowie odczuwali to samo? Mo¿e po prostu w koñcu mêczy³o ich bycie bogami? Czy zazdrocili wtedy ludziom ich zwyk³ego, codziennego trudu? Mo¿na zrezygnowaæ z nawiedzania na wiele lat, a jednak nie zapomina siê nigdy tej umiejêtnoci. Ona tkwi wewn¹trz, zawsze dostêpna. A kiedy wreszcie trafia siê do czyjej ciemnicy, mo¿na tylko dziêkowaæ wiêtemu Duchowi, ¿e siê j¹ posiada. I uciec. Na zewn¹trz. W przestrzeñ i czas.
12
N
ajbardziej lubi³em nawiedzaæ Ziemiê. Wraca³em wtedy do swoich korzeni, do mojej terra firma, miejsca, gdzie spoczywa³y koci ojców. Krew staro¿ytnych Romów przyci¹ga³a mnie jak magnes. Znów, znów, i znów
Ziemia
ka¿da z jej epok, ka¿dy z jej mnogich narodów.
13
G
dzie jestem teraz? Miasto otoczone murami. Z dwóch stron potê¿ne wa³y, z dwóch morze. Niebo jest pogodne, a s³oñce mocno grzeje. Kim s¹ ci srodzy, brodaci rycerze w zbrojach? Aha. Nosz¹ krzy¿e na szatach. Musz¹ byæ krzy¿owcami
zatem ci na murach to saraceñscy obroñcy, a tam, ci smaglejsi mê¿czyni i kobiety w znoszonych bia³ych szatach na skraju obozu? S³yszê ich piew w romskim jêzyku. Albo raczej w jêzyku, który móg³ byæ romskim wiele wieków temu. Id¹ wraz z wojownikami. wiadcz¹ im przeró¿ne us³ugi. Tamten mê¿czyzna jest kowalem, dwiga na grzbiecie swoj¹ ku247
niê: trzy kamienie s³u¿¹ce za kowad³o, miechy, które nadyma ruchami nóg, wêgiel drzewny, pilnik, imad³o, m³ot
Naostrzyæ twój miecz, dostojny rycerzu? Naprawiæ zbrojê? A ten znów jest kotlarzem; tamta stara kobieta, która wygl¹da jak nasza phuri dai, wró¿y, przepowiada przysz³oæ. Bêdziesz wielkim w³adc¹, twoje bêd¹ wielkie lenna, twoi synowie bêd¹ ksi¹¿êtami, a wnuki królami
Pomagamy tym dobrym chrzecijanom w ich wiêtej wojnie. Budujemy dla nich czteropoziomow¹ wie¿ê oblê¿nicz¹ z drewna, o³owiu, ¿elaza i br¹zu, a mimo to p³onie ona w ogniu, i obroñcy odpieraj¹ szturm. Wiêc budujemy dla nich wielkie katapulty, które, ca³ymi dniami i nocami, ciskaj¹ olbrzymie g³azy w atakowane miasto, budujemy te¿ drabiny zakoñczone hakami, po których wspinaj¹ siê na mury. P³ynê nad murami miasta i widzê, ¿e Romowie s¹ tak¿e poród obroñców. W tej wojnie pracujemy dla gaje chrzecijan i gaje Saracenów. Wa¿na jest bowiem praca, a nie to, o co walcz¹, bo dla nas to czysty absurd. Dla Saracenów mieszamy sk³adniki greckiego ognia naftê i inne substancje. Potworna broñ, która przykleja siê do skóry i spala ¿ywcem cia³o. Rzucamy j¹ w atakuj¹cych krzy¿owców. Allah jest wielki! krzycz¹ obroñcy. Patrz¹ na nas wyczekuj¹co. Allah jest wielki! krzyczymy tak¿e. Czemu nie? Allah jest wielki. Bóg jest wielki pod ka¿dym ze Swych imion, a ci g³upi gaje zabijaj¹ siê, by wykazaæ wy¿szoæ tego imienia, którego oni zwykli u¿ywaæ. I zabij¹ tak¿e nas, jeli nie wypowiemy s³ów, które s¹ dla nich wiête. Bardzo proszê. Allah jest wielki! A Chrystus jest twoim Zbawicielem! Cokolwiek sobie ¿ycz¹. Bo Jedyne S³owo brzmi: Przetrwaæ!
14
J
eszcze jeden skok. Kto mo¿e tu przetrwaæ? P³aski, szkaradny krajobraz. Zaspy brudnego niegu, pozbawione lici drzewa, drut kolczasty
Wiêzienie. Widzê Cyganów w pasiakach, z br¹zowymi trójk¹tami na lewej piersi. Niektórzy maj¹ jednak skrzypce. Wa³êsaj¹ siê 248
od budynku do budynku, graj¹. To wiêniowie ciesz¹cy siê specjalnymi przywilejami, dostarczyciele rozrywki
S¹ tu te¿ inni wiêniowie. Patrz¹ bezradnie ze swych ponurych baraków. Wychudzone twarze, mroczne, zrozpaczone spojrzenia. Patrz¹, p³acz¹, s³uchaj¹ cygañskich skrzypiec
Podp³ywam bli¿ej ku jednemu z graj¹cych i stajê siê widzialny. Spogl¹da na mnie zaskoczony, ale nie przestaje graæ. Przeraliwie smutna melodia. Gdyby chcia³ do niej zapiewaæ, skoñczy³by szlochaj¹c. Sariszan mówiê. Jestem Romem. Tak? ch³odny, odleg³y g³os, jakby nie dba³ zupe³nie o to, co dzieje siê wokó³. Jakub, syn Romano Nirano. Kalderasz. A ty? Wzruszy³ ramionami Daweli Szukarnak. Jeste tu nowy? Wpad³em na chwilê. Na chwilê powtarza machinalnie, w dalszym ci¹gu nie zwracaj¹c uwagi na s³owa. No to ciesz siê otoczeniem. Odwraca siê, uderzaj¹c gwa³townie smyczkiem po strunach. Wydaj¹ przeci¹g³y, jêkliwy dwiêk. Przypomina mi to nieco odg³os, jaki wyda³y skrzypce Puliki Boszengra, gdy wzywa³ swych siepaczy do ataku na rodzinê. I na moment skuli³em siê ze strachu. Omal nie krzykn¹³em g³ono. Czekaj! powiedzia³em. Czy to jest wiêzienie? A jak ci siê wydaje? A ci pó³martwi gaje, tam? ¯ydzi. To jest wiêzienie dla ¯ydów. Ale s¹ tu te¿ Romowie. Tak. Kilku jest. Traktuj¹ nas nieco lepiej ni¿ ¯ydów. Karmi¹ nas, a my gramy w niedzielê dla innych wiêniów
i dla Hitlari. Hitlari? spyta³em. Tych, co zbudowali wiêzienie. Nazistów. Znów zacz¹³ graæ. Melodiê, która rozdziera³a mi serce. Nienawidz¹ nas, i nienawidz¹ ¯ydów. Ale ¯ydów trochê bardziej. Kiedy skoñcz¹ zabijaæ ¯ydów, zabij¹ nas. Chc¹ zabiæ wszystkich, ci Hitlari, ka¿dego kto nie jest taki jak oni, i zabij¹ prêdzej czy póniej. Myl¹, ¿e s¹ dla nas ³askawi zabijaj¹c nas póniej, ale co za ¿ycie mo¿e wieæ Rom w obozie za drutami? Oni ju¿ nas zabili, zamykaj¹c nas w tym miejscu. Nagle spojrza³ na mnie badawczo, jakby dopiero teraz mnie zobaczy³. 249
Naprawdê jeste Romem? Masz w¹tpliwoci? Mówisz dziwnie naszym jêzykiem. Przybywam z bardzo daleka. Wiêc wracaj tam, jeli rzeczywicie mo¿esz. Gdziekolwiek to jest. Odleæ st¹d i zapomnij o tym miejscu. Tu jest piek³o. To miejsce jest domem Szatana. Powiedz mi, jak siê nazywa poprosi³em. Auschwitz odpowiedzia³.
15
O
tacza mnie mg³a. Muszê byæ daleko, daleko w przesz³oci. Ale przez gêst¹, bia³¹ mg³ê widzê nad g³ow¹ wielkie, gor¹ce s³oñce. Powietrze jest wilgotne i ciep³e. Stojê na targowisku. Porodku ronie olbrzymie drzewo o tysi¹cu roz³o¿ystych konarów, o milionach spl¹tanych ga³¹zek. Wokó³ niego têtni¹cy ¿yciem targ. Kupcy, kap³ani, z³odzieje, poganiacze mu³ów, dzieci, skrybowie, magicy
Ludzie tutejsi s¹ szczupli, maj¹ ciemn¹ karnacjê skóry i wydatne koci policzkowe. Ich oczy s¹ niezwykle b³yszcz¹ce. Mówi¹ mow¹, której nie rozumiem, chocia¿ s³yszê pojedyncze s³owa, które brzmi¹ niemal jak romskie. Na pierwszy rzut oka wszyscy ci ludzie wydaj¹ mi siê Romami. Ale potem widzê, ¿e wiêkszoæ z nich jednak nimi nie jest. Chocia¿ widzê poród nich tak¿e prawdziwych Romów. Wygl¹daj¹ prawie identycznie, jak pozostali, ale jednak ró¿nica, choæ niemal niedostrzegalna, jest zasadnicza: otacza ich aura. Patrzê na Romów, krêc¹cych siê po targowisku. Tutaj ¿ongler, tam kilku akrobatów. Piêciu innych wznios³o niewielk¹ scenê, daj¹ jakie przedstawienie. Jeden gra na piszcza³ce. Inny potrz¹sa pude³kiem z koæmi i gestem zaprasza przechodniów, by z nim zagrali. I jeszcze jeden, który nauczy³ s³onia tañczyæ: wielka bestia ko³ysze siê z boku na bok, jak klaun. Przez targowisko przechodzi energicznie jaki ksi¹¿ê w turbanie na g³owie. Przed nim id¹ jego s³udzy, toruj¹c mu pikami drogê 250
w t³umie. Jeden z Romów podbiega do orszaku, ma niezwykle ciemn¹ skórê, jego jedynym ubiorem jest bia³a przepaska na biodrach, ale za to porusza siê w t³umie zgrabnie jak ma³pa. Macha rêkami, krzyczy g³ono, pokazuje, ¿e przepowiada przysz³oæ. Nadstawia d³oñ. Jeden ze s³ug wk³ada w ni¹ jak¹ monetê, ale zaraz potem energicznie odpycha Cygana drzewcem piki. Zbyt blisko podszed³ do ksiêcia. Jestemy tu wyrzutkami. Inni czuliby siê poni¿eni robi¹c to, co my robimy, a my ¿onglujemy, wró¿ymy, ¿ebrzemy. Trudnimy siê zajêciami, których inni nie wykonuj¹, i jestemy w tym dobrzy. Gdzie wiêc jestem? Zbyt mglisty jest ten obraz. Niezwykle odleg³a przesz³oæ. W powietrzu unosi siê ciê¿ka i ostra woñ przypraw. To musi byæ przedwit historii. Dopiero co przybylimy z naszej utraconej i zniszczonej Atlantydy. Jestemy wygnañcami. Mo¿e to Babilon? Mo¿e jedna z wysepek na Morzu ródziemnym? Nie, to jest jednak chyba kraj, który kiedy zwano Indiami. ¯ylimy w nim przez d³ugi czas po opuszczeniu Atlantydy. Ten s³oñ, ten ¿ar, to drzewo
Indie s¹ dla nas takim samym miejscem, jak ka¿de inne. Jestemy ¿onglerami, akrobatami, drobnymi rzemielnikami, wró¿biarzami, a nade wszystko wygnañcami i wyrzutkami. Stajê siê widzialny. Jestem zdecydowanie najwy¿szym cz³owiekiem na targowisku, mam na sobie dziwaczne ubranie i o wiele za jasn¹ skórê, a mimo to tylko jedna osoba zdaje siê mnie dostrzegaæ. Ten zwinny romski ch³opiec, który próbowa³ zbli¿yæ siê do ksiêcia. Nasze spojrzenia spotykaj¹ siê, mimo i¿ dzieli nas niemal ca³a szerokoæ rynku, i umiecha siê do mnie. Jego ciep³y umiech wydaje mi siê s³onecznym promieniem przebijaj¹cym siê przez opary mg³y. Czy bierze mnie za jakiego ksiêcia gaje, który przyby³ tu z odleg³ych krain? Na tyle nowego tu i g³upiego, ¿e zap³aci mu fortunê za taniec i przepowiedniê przysz³oci? Nie. Znów siê umiecha i mruga do mnie, a to mrugniêcie oznacza rozpoznanie pokrewieñstwa. Poznaje we mnie Roma. Ja tak¿e mrugam do niego, umiecham siê szeroko i wymawiam jedno s³owo: sariszan. Przez mg³ê dobiega mnie jego pozdrowienie: sariszan, kuzynie. Czy naprawdê tak powiedzia³? Kuzynie? mieje siê i kiwa g³ow¹, a potem znika w t³umie ten mój nieznany, antyczny kuzyn. I znów jestem sam, i znów dzieli nas piêæ tysiêcy lat
i bia³a mg³a. 251
16
T
eraz od razu wiem, gdzie jestem. To utracona i ukochana przez Juliena de Gramont Francja. Jestem w wi¹tyni Sary Czarnej Dziewicy. Trwa festiwal Romów. Przybywalimy tu w te dni z ca³ej Europy. Bywa³em tu czêsto. Byæ mo¿e nawet teraz przebywa tu jaki mój inny duch. Mo¿e nawet wiêcej ni¿ jeden. Co za ró¿nica. Rozgl¹dam siê wokó³. Znajomy widok. Cygañskie kobiety w d³ugich, wiruj¹cych spódnicach o tysi¹cach barw. Jak wiele z³ota po³yskuje na ich szyjach i piersiach. Mê¿czyni w czarnych garniturach, z przepiêknymi apaszkami. Ka¿dy niesie zapalon¹ wieczkê w dó³, na brzeg morza, a wokó³ nich s³ychaæ, jak zawsze, podniecone rozmowy przygl¹daj¹cych siê gaje. Otaczaj¹ nas ciasnym krêgiem, stoj¹ ³okieæ przy ³okciu. Napieraj¹, staraj¹ siê zobaczyæ jak najwiêcej szczegó³ów tej cygañskiej ceremonii. Tak, jestemy wspaniali w naszej obcoci. Mê¿czyni na bia³ych koniach, kap³ani w czarnych sutannach. Kopyta koni stukaj¹ce o bruk. Skrzypce i gitary, i ich cudowny piew. D³ugie szeregi Romów ci¹gn¹cych w¹skimi uliczkami do koció³ka, w którym znajduje siê ciemny pos¹g wiêtej. S³odki zapach powietrza i zapalonych wiec. miech, piew, kobiety, dzieci, kieszonkowcy i policjanci. Romowie i gaje. Wiesz jak kradniemy kury? zwraca siê m³ody Rom do równie m³odego gajo, który s³ucha jego s³ów z szeroko otwartymi oczami. Najlepiej u¿ywaæ do tego bicza. Jedno wprawne uderzenie, i wywlekasz j¹ z podwórka. Nie zd¹¿y nawet gdakn¹æ. Albo mo¿na przykleiæ trochê ziaren kukurydzy do sznurka i ci¹gn¹æ go, gdy kura chce j¹ jeæ. Potem szybki skok, i jest twoja. Wci¹¿ robicie takie rzeczy? O, i o wiele lepsze. Hojok, powiedz mu, jak siê robi bawlo. Niepewny umiech. Co to znaczy? On ma na myli trucie wiñ. Wystarczy j¹ nakarmiæ kawa³kami g¹bki wysmarowanymi smalcem. Potem smalec siê topi, g¹bka pêcznieje i winia zdycha, bo ma zablokowane jelita, a potem idzie siê do ch³opa. Dasz nam tê zdech³¹ winiê? pytamy. Nakarmimy ni¹ nasze psy. Ch³op nie wie, dlaczego winia pad³a, wiêc nie odwa¿y siê jej jeæ. Zazwyczaj nam daje, i mamy pieczon¹ wieprzowinê na kolacjê. 252
I to te¿ robicie?! Kradniemy te¿ ma³e dzieci, i wychowujemy je na Cyganów. Ee, nabijacie siê ze mnie
Ale¿ nie, nie proszê pana. To s¹ autentyczne opowieci z cygañskiego folkloru. Zap³aci pan sto franków? Mo¿e choæ piêædziesi¹t
Sara-la-Kali. Czarny Wizerunek. S³u¿¹ca sióstr Marii Dziewicy Marii, matki Jakuba, i Salome po tym, jak uciek³y z Ziemi wiêtej. Cygañska dziewczyna, pe³na dobroci i powiêcenia, córka wielkiego Roma. Morze wyrzuci³o kobiety na przybrze¿nych ska³ach tej Francji Juliena, a Sara, wiedziona wizj¹, wysz³a im naprzeciw i uratowa³a je dokonuj¹c cudu, i zamieniaj¹c swoj¹ sukniê w tratwê. Potem siostry ochrzci³y j¹, a ona wraz z nimi g³osi³a S³owo Bo¿e wród gaje i Romów. S³ysza³e o Czarnej Dziewicy? spyta³em kiedy Juliena. Naszej cygañskiej wiêtej? Jej pos¹g by³ w starym koció³ku we Francji. Ale nic o niej nie s³ysza³. To nie jest katolicka wiêta wyjania³em mu to nasza wiêta. Jednak pos¹g stoi w katolickim kociele. I regularnie, co roku, przychodz¹ tam wielkie pielgrzymki. Nic o tym nie wiedzia³, a ja nie mia³em serca mówiæ mu, ¿e by³em tam, w tej jego Francji, aby zobaczyæ pielgrzymkê do Sara-la-Kali. I to wiele razy. Biedny Julien. Ma niemal duszê Roma, ale nawiedzanie zawsze pozostanie dla niego niemo¿liwoci¹, a ja mog³em zobaczyæ tê Francjê, która tak jasnym p³omieniem p³onie w jego sercu, Francjê, której on nigdy nie ujrzy na w³asne oczy D³ugie nocne czuwanie przy krypcie. Po lewej stronie stary pogañski o³tarz, po prawej pos¹g Sary, w centrum chrzecijañski o³tarz, który liczy³ sobie ju¿ ponad dwa tysi¹ce lat
Wszystko to przeminê³o, zniknê³o wraz z Ziemi¹. Nie pozosta³ ¿aden lad. Ale ja wci¹¿ mogê zobaczyæ to miejsce jako duch. Mogê zobaczyæ mych przodków i ich wiarê. Przynieæ sztuki odzie¿y jako wotum dla Sary, dotkn¹æ wiêtych obrazków i medalików, by uzdrowiæ siê z choroby, potem zejæ ku morzu i z³o¿yæ wiêty obrazek na grzbiecie fali. Mogê zanurzyæ siê w wodzie i polewaæ ni¹ g³owê, a nawet zanurzyæ w niej moje karty Tarota, by dodaæ im mocy. Dwiêki gitar i skrzypiec. Dym wiec. T³umy ludzi. My, Romowie, id¹cy tam razem, i gaje patrz¹cy na nas z fascynacj¹ i strachem. Tak dawno temu
Idê tam i maszerujê wraz z nimi. Nikt nie kwestionuje mojego prawa, by tam byæ. 253
Mandi Angitrako Rom? pyta mnie kto. Czy jeste angielskim Cyganem? Nie odpowiadam. Nie angielskim. Mieszkam znacznie dalej. Aha. W Ameryce! w Nowym Jorku. W Romville w Ameryce! Sariszan, kuzynie! Sariszan! Dla mnie to tylko puste dwiêki. Ameryka. Nowy Jork. Tak odleg³e. Ale to mój lud. A ja, ich przysz³y król, przybysz z gwiazd, idê miêdzy nimi, i miejê siê wraz z nimi, i p³aczê, i piewam.
17
T
en zamek to Wielka Ida. Kamienne mury, wysokie wie¿e, g³êboka fosa pokryta wiekowym zielonym nalotem. Widzê swego w³asnego ducha, z której z poprzednich wizyt. Lni ko³o przeciwleg³ych wa³ów na tle grzmi¹cych armat. Na murach zewsz¹d migocz¹ jak p³omyki wiec inne duchy Romów. Widzê je wszêdzie. Musi byæ tu co najmniej tyle¿ duchów, co materialnych obroñców. Ni¿ej w transzejach u stóp zamkowego wzgórza, oblegaj¹cy nas Austriacy miotaj¹ g³one obelgi. Z góry z wa³ów rycz¹ im w odpowiedzi cygañscy obroñcy. I jedni, i drudzy rycz¹ w swoich jêzykach, ale dla mnie to tylko jeden ha³as. Huczka! Puczka! Hoja! Zim! Obok mnie pojawia siê Polarka. Trochê rozrywki, co Jakub? Ale zawsze koñczy siê tak samo. A mimo to jestemy odwa¿ni. Tak. Odwa¿ni. Ten tysi¹c Cyganów w s³u¿bie Ferenca Perenyi, wêgierskiego magnata i w³adcy tego zamku. Kiedy nadci¹gnê³a austriacka armia, jego ludzie uciekli, zostali mu tylko Cyganie. Ale spójrzcie na nich tylko! Dwadziecia dni ci¹g³ych szturmów, i jak walcz¹! My zawsze jestemy lojalni do koñca, jeli ju¿ zgodzimy siê dla kogo walczyæ. Nigdy nie uciekamy
no, chyba ¿e pozostanie by³oby kompletnym szaleñstwem. Perenyi ju¿ dawno zwia³, uciek³ boczn¹ bram¹, zostawiaj¹c zamek w³asnemu losowi. Wiêc teraz jest to cygañski zamek. Jeli go obronimy, zostanie w naszych rêkach. Ale oczywicie nie mo¿emy go obroniæ. Austriacy nie ustêpuj¹. 254
Walczcie, walczcie! wrzeszczy Polarka. Zwyciê¿ycie! Spoceni mê¿czyni w poszarpanych ³achach nabijaj¹ ciê¿kie dzia³a i przyk³adaj¹ do nich pochodnie. W dole widaæ gwa³towny wybuch ognia i rozpraszaj¹ce siê szyki Austriaków. Cyganie ³aduj¹ ponownie. Sam przy³o¿y³bym do tego rêkê, gdybym tylko móg³. £aduj, cel, pal! £aduj, cel, pal! Polarka p³ynie od wa³u do wa³u. Inni Jakubowie biegaj¹ wokó³ jak wciekli. miej¹ siê, krzycz¹, zagrzewaj¹ walcz¹cych. Obronimy zamek Ferenca Perenyi przed austriackimi najedcami, a jeli on sam siê ju¿ tu nie pojawi, zamek bêdzie nasz. Ognia! Ognia! Austriacy uciekaj¹. Ale nagle zamkowe dzia³a milkn¹. Strzelajcie! Dlaczego nie strzelacie? wrzeszczy Polarka. Nikt nie rozumie jego s³ów. Odg³osy bitwy, zawodzenie wiatru i jêki rannych, zag³uszaj¹ go, i kto wreszcie móg³by zrozumieæ jêzyk Królestwa Romów tutaj, na Ziemi, w szesnastym wieku? Ale on wci¹¿ próbuje ponaglaæ wojowników. Strzelajcie! Strzelajcie! Skoñczy³ im siê proch szepczê. I tak w³anie jest. Przywódca Cyganów staje na blankach i piêci¹ wygra¿a napastnikom. Bêkarty! wrzeszczy do nich. Tak w³anie musi wrzeszczeæ. Bêkarty! Gdybymy tylko mieli wiêcej prochu, wykoñczylibymy was! Teraz napastnicy zaczynaj¹ zdawaæ sobie sprawê, ¿e ogieñ z zamku ucich³. Naprzód! krzyczy Polarka. Z go³ymi rêkami choæby! Na pieci i no¿e! Austriacy biegiem wspinaj¹ siê na wzgórze. I nic nie mo¿emy im zrobiæ. Czasem jeszcze odzywa siê pojedynczy muszkiet, ale proch siê skoñczy³, a oni pn¹ siê po zamkowych murach. Bitwa jest przegrana. Zamek jest stracony. I jeszcze ten piêkny moment na koniec. Austriacy dopadaj¹ odwa¿nych Cyganów, którzy walcz¹ do ostatka pa³kami, no¿ami, piêciami, wszystkim, co jest pod rêk¹. I napastnicy widz¹, ¿e nie ma wród nas ani jednego Wêgra, ¿e tylko Cyganie pozostali, by broniæ zamku. Pojawia siê austriacki genera³, jego g³os przebija siê przez zgie³k walki. Macha obiema rêkami, by zwróciæ na siebie uwagê. Uchodcie! Uchodcie, Cyganie! Uciekajcie! Nie bêd¹ brali jeñców. Pokonani Cyganie szybko opuszczaj¹ zamek, a Austriacy nie zatrzymuj¹ ich. Wielka Ida jest stracona. W mu255
rach twierdzy pozostaje tylko kilka duchów Romów. Obok mnie stoi Polarka, dalej inny Jakub, i jeszcze jeden wysoko na murach
A tam? Walerian? Wszêdzie wokó³ znajome twarze. To by³a klêska pe³na chwa³y i wszyscy przybylimy j¹ zobaczyæ. Wielu z nas po wielekroæ. Taka jest ca³a nasza historia. Jedna chwalebna klêska za drug¹. A jednak zawsze klêska
i zawsze te¿ pe³na chwa³y.
Czêæ
szósta
wieczka p³onie ca³a, od koñca do koñca
17
Usi¹d na brzegu rzeki i czekaj. Prêdzej czy póniej cia³o twojego wroga przyp³ynie, niesione jej nurtem.
258
1
O
czywicie rozumiecie, ¿e mój pobyt w celi to nie by³o po prostu tylko radosne nawiedzanie ró¿nych czasów i miejsc. Nawiedzaæ mo¿na przez pewien czas. Potem ma siê tego serdecznie dosyæ. Miotanie siê po czasie i przestrzeni naprawdê mêczy. Ektoplazmatyczna egzystencja ma swoje plusy, ale w koñcu nu¿y. Jednak bezczynne siedzenie w celi tak¿e nu¿y, i to nawet szybciej. Tyle ¿e jest mniej mêcz¹ce. Nawiedzenie mimo wszystko kosztuje sporo energii, i to niezale¿nie od wieku. Zdaje mi siê nawet, ¿e bardziej mnie mêczy³o, gdy mia³em dwadziecia lat ni¿ teraz, gdy mam o sto piêædziesi¹t wiêcej. Wszystko wiêc polega na tym, by utrzymywaæ rozs¹dn¹ równowagê miêdzy nud¹, gdy siê nie nawiedza a wyczerpaniem, gdy siê to robi. To jest zreszt¹ sztuka dotycz¹ca ka¿dego aspektu ¿ycia. Przesadza siê czasem w jedn¹ stronê, potem w drug¹, ale jeli wszystko dobrze pójdzie, wahade³ko w koñcu wraca do równowagi. Jeli tylko ¿y³e wystarczaj¹co d³ugo, prawie zawsze mo¿esz powiedzieæ, ¿e mia³e mi³e, umiarkowane ¿ycie. Teoria równowagi. Na d³u¿sz¹ metê wszystkie si³y wracaj¹ do punktu równowagi, a ekstrema siê nawzajem znosz¹. Prawo wielkich liczb, równanie do redniej. W d³u¿szym okresie ¿ycie jest szczêliwe. Oczywicie w krótkim okresie mo¿na czasem dostaæ fiksacji. Ale nic a¿ tak drastycznego nie przytrafi³o mi siê w tej oubliette Szandora. Nawiedza³em nieco tu i tam, a w przerwach miêdzy nawiedzaniem liczy³em kamienne p³yty w pod³odze, kamienie sk³ada259
j¹ce siê na ciany, iloæ z³ota, która mog³aby siê znaleæ w tych cianach i pod³odze. Bawi³em siê te¿ z moimi wê¿ami, rozmawia³em z moim grzybem, próbowa³em chwytaæ wiruj¹ce pajêczynki, a kiedy szczury zaczyna³y tañczyæ po pod³odze, wyg³asza³em do nich przemówienia w wielu jêzykach i dialektach. W sumie czu³em siê mniej wiêcej tak, jakbym odbywa³ d³ug¹ podró¿ transmiterem, ale i tak by³o tu ciekawiej, bo w transmiterze nie masz ani wê¿y, ani pierwotniaków i grzybów, ani szczurów, które zabawiaj¹ ciê jak mog¹. Nie masz w ogóle niczego. Z drugiej jednak strony jeste w podró¿y, która wreszcie zakoñczy siê u jakiego celu. A mnie przychodzi³o czasem do g³owy, gdy godziny zamienia³y siê w dni, a dni ³¹czy³y siê w nieskoñczone ³añcuchy up³ywaj¹cego czasu, ¿e mogê nigdy ju¿ nie dolecieæ do ¿adnego celu. Siedzia³em przecie¿ w oubliette. A jakie¿ by³o tradycyjne zastosowanie oubliette? S³u¿y³a do tego, by usun¹æ z pamiêci niewygodnego wiênia. Na zawsze, jeli okaza³oby siê to konieczne. Moja intuicja podpowiada³a mi, ¿e oddanie siê w rêce Szandora by³o w³aciwym posuniêciem politycznym. Zwykli ludzie tak nie s¹dzili. Uwa¿ali raczej, ¿e oddanie siê z w³asnej woli w rêce tak dzikiego i krwawego potwora, jak Szandor, to zwyk³e szaleñstwo. Oczywicie mieli racjê. Ka¿dy prostak to powie. Ale ja nie jestem prostakiem, i nie jestem zwyk³ym czlowiekiem. Dla mnie ¿ycie jest jak gra w szachy. Dobry gracz musi przewidywaæ piêæ, szeæ ruchów naprzód. Tak w³anie zrobi³em, i dlatego wyl¹dowa³em w tej samotnej celi dok³adnie tak, jak sobie zaplanowa³em. Czasem jednak zaczyna³o mi chodziæ po g³owie, ¿e mo¿e przechytrzy³em. Na szczêcie nie jestem podatny na d³ugie okresy pesymizmu i desperacji. Wola³em zajmowaæ siê raczej liczeniem kamieni i przemawianiem do szczurów, a tak¿e nawiedzaniem zamierzch³ych epok i czasów i dociera³em wszêdzie, gdzie tylko mog³em siêgn¹æ. Czas jako p³yn¹³. I wreszcie pewnego dnia Szandor z³o¿y³ mi wizytê. Rozleg³o siê znajome trzeszczenie i skrzypienie na zewn¹trz, co by³o niezawodnym znakiem, ¿e zaraz wjedzie robot z moj¹ wieczorn¹ porcj¹ jakiej brei i s³abej herbaty. Potem jednak us³ysza³em nieznajome trzeszczenie i skrzypienie, i jedna ze cian zaczê³a siê obracaæ. W otwartej przestrzeni sta³ Szandor, i przygl¹da³ mi siê. Mia³ na sobie niedorzeczn¹ czerwon¹ szatê i ¿ó³t¹ chustê pod szyj¹. Na piersiach ko³ysa³a mu siê pieczêæ królewska, która jarzy³a siê teraz pe³nym blaskiem, przechodz¹c po kolei przez wszystkie kolory têczy. 260
Jeszcze za wczenie na kolacjê powiedzia³em ale nie szkodzi. Siadaj i czuj siê jak u siebie w domu. Chcesz mo¿e szampana? Nie umiechn¹³ siê. Wydawa³ siê skupiony i zmêczony
bardziej ni¿ zwykle. Wyprostowa³ siê dumnie, w królewski jak zapewne s¹dzi³ sposób, i wkroczy³ do celi jak prawdziwy zdobywca. Jego pieczêæ w ciemnociach tego pomieszczenia niemal mnie olepia³a. Móg³by to wy³¹czyæ? zapyta³em. Straszysz wê¿e. I nie masz w dodatku prawa nosiæ tej b³yskotki. Wiesz to zreszt¹ doskonale. Jakubie nie zaczynaj ze mn¹ znowu. Kto z kim zacz¹³? Siedzia³em sobie tu spokojnie i zajmowa³em siê swoimi sprawami, a ty wpadasz bez uprzedzenia i wiecisz mi po oczach tym cholernym wiat³em. Mam chyba prawo do ciszy i spokoju w swojej w³asnej celi. Ty jednak oszala³e powiedzia³ cierpko. O, nie s¹dzê. Dlaczego sprawiasz mi tyle k³opotów? Ja? K³opotów? Sprawiasz k³opoty nie tylko mnie, lecz i ca³emu narodowi Romów. Nastawi³em uszu. A to co? Dziwne s³owa doby³y siê z ust Szandorka. To ty martwisz siê losem ca³ego narodu Romów, mój synu? Koniecznie chcesz mnie rozz³ociæ, tak? Ja? Tym razem ci siê to nie uda. Przyszed³em zaproponowaæ ci uk³ad, ojcze. Ojcze. Kiedy to ostatni raz s³ysza³em z twoich ust to s³owo? Nie pozwolê ci siê sprowokowaæ. Usiad³ na kamiennej ³awie naprzeciwko mnie, tak blisko, ¿e mog³em go bez trudu znów spoliczkowaæ, gdyby przysz³a mi taka ochota. Wtedy mocno go to rozwcieczy³o. Teraz za to on zdawa³ siê mnie prowokowaæ. Przygl¹da³ mi siê badawczo przez d³u¿sz¹ chwilê, jakby stara³ siê odczytaæ moje myli. Opuci³e Królestwo powiedzia³ wreszcie. Ka¿dy to przyzna. Og³osi³e, ¿e abdykujesz i znikn¹³e, zostawiaj¹c nas wszystkich, skazuj¹c nas na chaos. Przez piêæ lat nie by³o króla. Ca³y naród wzywa³ do wyboru nowego w³adcy. Nawet Imperium tego pragnê³o. Powiniene us³yszeæ utyskiwania i przekleñstwa Sunteila. Imperator jest jak zombi mówi³ a tu jeszcze Romowie te¿ nie maj¹ króla. 261
Ca³a struktura w³adzy grozi³a znikniêciem w tej nowo powsta³ej pró¿ni. Co siê z wami dzieje, ludzie? pyta³ Sunteil. Dlaczego nie wybierzecie nowego króla? Wiêc w koñcu wybralimy. Elekcja by³a niewa¿na powiedzia³em s³odkim g³osem. W jego oczach b³ysn¹³ gniew, ale tym razem kontrolowa³ swoje zachowanie. Dlaczego? Bo krisatorzy nigdy nie ratyfikowali mojej abdykacji. Król Romów nie mo¿e abdykowaæ. Nie istnieje taka mo¿liwoæ. Zapewniam ciê, ¿e ratyfikowali. By³em przy tym obecny. W tym dniu, kiedy ciê wybrali? Tak odpar³. Jeste synem króla. Syn króla nie mo¿e byæ królem. Fakt, ¿e to siê nigdy nie zdarzy³o, nie oznacza, ¿e nie mo¿e siê zdarzyæ. Tak¿e nigdy siê nie zdarzy³o, by królem zosta³ kryminalista skazany przez s¹d. Miênie na jego policzku zadrga³y wyranie. Ale jednak wcia¿ by³ opanowany. Niele mu to wychodzi³o. Kryminalista, ojcze? D¿ebel Abdullah. Pierwszy proces by³ fars¹. By³ stronniczy od pocz¹tku do koñca. Potem jednak potrafi³em udowodniæ, ¿e zrobi³em wszystko, co w mojej mocy, by uratowaæ za³ogê. Drugi proces oczyci³ mnie ca³kowicie z zarzutów. Nikt z twojej za³ogi nie zeznawa³ w ¿adnym z nich. To nieprawda. Nikt z tych, którzy zostali zjedzeni na obiad, ch³opczyku. Nie nazywaj mnie ch³opczykiem! Jestem twoim królem! Nie moim, Szandorze. Drugi proces
By³ tak samo uczciwy jak sesja Wielkiego Krisu, podczas której wybrano ciê na Króla Romów. Jestem królem, ojcze. Czy ci siê to podoba, czy nie. Krisatorzy mnie wybrali, a Wielka Kompania Romów na wszystkich wiatach zaakceptowa³a wybór. Potem by³em w Stolicy, i sam Imperator da³ mi bu³awê zatwierdzaj¹c w ten sposób decyzjê krisatorów. Zrobi³ to? W³asnorêcznie. Sunteil, Naria i Periandros byli tego wiadkami. Wiêc mam prawo mieszkaæ tutaj w pa³acu, a moje zarz¹dzenia 262
s¹ wykonywane na wszystkich wiatach. Pogód siê wreszcie z rzeczywistoci¹, starcze. Twoja abdykacja naprawdê jest wi¹¿¹ca. I nie mo¿esz jej ju¿ odwo³aæ. Powiedzia³e, ¿e chcesz mi zaproponowaæ jaki uk³ad przypomnia³em mu. Tak. No to wal. Podaj cenê i nazwê towaru. Chcê twojego oficjalnego b³ogos³awieñstwa. Chcê, ¿eby publicznie uzna³ mnie za Króla Romów, i publicznie te¿ wycofa³ wszelkie w³asne roszczenia do tronu. Ponadto powiedziano mi, ¿e odje¿d¿aj¹c st¹d zabra³e ze sob¹ królewskie ber³o. To ber³o nale¿y do mnie. Aha, wiêc to jest towar moje b³ogos³awieñstwo i ber³o. W zamian mówi³ dalej wypuszczê ciê st¹d. Pozwolê ci odlecieæ na Xamur, do twojej posiad³oci. I spêdzisz w Kamaviben resztê ¿ycia w bogactwie i luksusie. Wolnoæ jest moj¹ w³asnoci¹, dan¹ mi przez Boga, i nikt nie mo¿e mi jej podarowaæ. Oferujesz mi co, co nie nale¿y do ciebie, w zamian za poparcie twoich roszczeñ do czego, co te¿ nie nale¿y do ciebie. I to ma byæ ten uk³ad? Ten uk³ad zapewni ci wyjcie z tych podziemi, ojcze. Kiedy mnie siê one podobaj¹. Mogê je zaekranowaæ, by uniemo¿liwiæ ci nawiedzanie. Czy wtedy te¿ bêd¹ ci siê podobaæ? To ma byæ zapewne groba? Chcesz, bym ci da³ b³ogos³awieñstwo pod przymusem? Proszê ciê o b³ogos³awieñstwo. Nie ¿¹dam. Wiêzienie ciê tutaj jest dla mnie k³opotliwe. Tak. Wiem. W³anie dlatego tu jestem. Dopóki bêdziesz siê upiera³ przy swych roszczeniach do tronu, bêdziesz szkodzi³ ca³emu naszemu narodowi. To samo móg³bym powiedzieæ te¿ o tobie. Tron by³ wolny. Teraz tak nie jest. Przez swój starczy upór podwa¿asz legalnoæ rz¹du Romów, podwa¿asz stabilnoæ ca³ego
Pewnie, ¿e tak. Nie musisz mi tego wyjaniaæ. Jeste chory, starcze. Nie. To ty jeste chory. Rozemia³em siê. Szandor, id ju¿. Daj mi spokój. Jeli teraz wyjdê, bêdziesz tu gni³ do koñca swych dni! Zrobi³by to w³asnemu ojcu? A czy ty jeste moim ojcem? 263
Widzê, ¿e nie masz te¿ skrupu³ów i obra¿asz pamiêæ swojej matki. Naprawdê jeste kawa³em mierdz¹cego gówna. Przeklinam tê chwilow¹ przyjemnoæ, dziêki której pojawi³e siê na wiecie. Przeklinam tê radoæ, której zazna³em wtedy miêdzy udami Esmeraldy. Mówi³em to spokojnie, nawet pieszczotliwym tonem. Szandor, nie pomogê ci zostaæ królem. Choæby nie wiem czym mi grozi³ i jak mnie przeklina³. Nie przera¿a mnie d³ugi pobyt w tym hotelu. I, tak ju¿ zupe³nie przy okazji, nie ma sposobu by zaekranowa³ to miejsce przed nawiedzaniem. Nie poj¹³e tego jeszcze? Dopóki oddycham, mogê nawiedzaæ. Kiedykolwiek i gdziekolwiek jestem. Zamkn¹³em oczy i zacz¹³em nawiedzanie, ignoruj¹c jego obecnoæ. Wróci³em na Xamur, o jakie sto lat wstecz, aby zobaczyæ moj¹ piêkn¹ m³od¹ ¿onê i nasze pierworodne malutkie dziecko. Postaæ Szandora zaciera³a mi siê nieco w oczach, gdy wróci³em gwa³townie o u³amek sekundy póniej. Twoja matka by³a wspania³¹ kobiet¹, Szandor. W³anie z³o¿y³em jej wizytê. By jej powiedzieæ jak bardzo j¹ kocha³em. I powiedzieæ jej, jak wspania³ym cz³owiekiem okaza³ siê jej najstarszy syn. Dlaczego ty jej nie odwiedzisz? Wiem, ¿e z przyjemnoci¹ by ciê zobaczy³a. Zgnijesz w tej celi, starcze powiedzia³ Szandor g³osem ociekaj¹cym jadem.
2
S
zandor nigdy nie dotrzymywa³ s³owa. Nie min¹³ nawet tydzieñ, gdy zjawi³y siê jego roboty i przenios³y mnie do nowej celi. Znacznie sympatyczniejszej, po³o¿onej na wy¿szych piêtrach budynku. Nowa cela te¿ nie mia³a okien, ale nie by³o tu szczurów, pierwotniaków, sinego grzyba. No i nie by³o wê¿y. Za wê¿ami nawet trochê têskni³em. By³y ³adne i zupe³nie nieszkodliwe. Nowa cela by³a te¿ cieplejsza, suchsza, i mia³em w niej wygodniejsz¹ pryczê. Pod³ogê stanowi³a jedna wielka p³yta ze z³ota. Zdarza³y siê oczywicie takie 264
okresy w historii, gdy ka¿dy odczuwa³by dumê, siedz¹c w celi o z³otej pod³odze. Ale jednak pamiêta³em, ¿e jestem na Galgali, gdzie z³oto nie jest warte wiêcej ni¿ papier. Poza tym mog³em mieæ z³ot¹ pod³ogê w celi, ale i tak nie zmienia³o to faktu, ¿e by³em wiêniem. Lubi³em jednak spacerowaæ boso po tej pod³odze. By³a miêkka i niemal ugina³a siê pod moimi stopami. Jak to z³oto. Zacz¹³em rysowaæ na niej kreski, by zaznaczaæ up³ywaj¹cy czas. Normalnie, jak ju¿ wiecie, nie zwracam za bardzo uwagi na up³yw czasu i nawet w trakcie tego opowiadania przeskakujê sobie beztrosko przez ca³e dziesiêciolecia, nie trzymaj¹c siê chronologii wydarzeñ, ale tutaj, w zamkniêciu, zaczê³o mnie interesowaæ, jak d³ugo mo¿e to wszystko trwaæ. Trwa³o sporo czasu. Wystarczy³oby go, ¿ebym naprawdê zgni³, zgodnie z grob¹ Szandora, gdyby pozostawi³ mnie w tamtej wilgotnej oublette. Nie by³em tak g³upi, by myleæ, ¿e spasowa³. W s³owniku Szandora nie istnieje takie s³owo. Nie. Raczej po prostu zmieni³ zdanie co do przydatnoci mojej mierci. Mo¿e uzna³, ¿e jestem ju¿ tak stary i zgrzybia³y, ¿e uodporni³em siê ca³kowicie na procesy gnilne, jak to rzadkie ¿ó³te drzewo z Gran Chingada, które mo¿e spêdziæ nawet i piêæset lat zanurzone w wodzie albo bagnie, i nie zmienia wcale wygl¹du? A mo¿e raczej uzna³, ¿e le wp³ynê³oby to na jego pozycjê polityczn¹, gdyby rozesz³a siê wieæ, ¿e trzyma swojego starego ojca w wilgotnych lochach ze szczurami i wê¿ami? Nie wiem. Mog³o byæ te¿ tak, ¿e wymyli³ zupe³nie now¹ strategiê postêpowania i po prostu uzna³, ¿e korzystniejsze bêdzie teraz przeniesienie mnie do wygodniejszej celi. Nie bardzo wiedzia³em wprawdzie, jaka to mog³aby byæ strategia, ale chyba te¿ nie bardzo o to dba³em. Duch Polarki pojawi³ siê nagle i nieoczekiwanie. No. Ta chyba bardziej ci siê podoba. Nie widzia³e tej poprzedniej odpowiedzia³em. Jasne, ¿e widzia³em. By³em tam trzy razy. I za ka¿dym razem spa³e. Jak dziecko. I chrapa³e. Nawet ci nie przeszkadza³o, ¿e biega³y po tobie szczury. Mog³e co powiedzieæ. Wygl¹da³e tak spokojnie. Ty draniu! Co siê dzieje na zewn¹trz? Kiedy? Teraz. 265
Sk¹d mam wiedzieæ? Nie przychodzê tu z teraz. Wiêc z jakiego czasu przychodzisz? Wiesz, ¿e tego ci nie powiem. Mia³em ochotê go udusiæ. Królestwo siê wali, ca³y wiat siê trzêsie, twój najstarszy i najlepszy przyjaciel siedzi bezsilny w wiêzieniu, a ty masz zamiar lepo przestrzegaæ regu³? To s¹ wa¿ne regu³y, Jakubie. Wiesz o tym. Czy naprawdê muszê mówiæ ci takie rzeczy? Jeli zacznie siê u¿ywaæ nawiedzania, by przekazywaæ wiadomoci w przesz³oæ, rozpadnie siê ca³y Wszechwiat. I tak siê rozpada. A ty mo¿esz mi pomóc. Nie. Nie s¹dzê, ¿ebym móg³ ci pomóc. Wiêc po co tu przychodzisz? ¯eby siê nade mn¹ znêcaæ? Uwielbiam te iskry w twoich oczach. Wygl¹dasz bardzo seksownie, kiedy siê z³ocisz. Ja ci dam seksownie, ty wkurzaj¹ca hieno! Oj, oj, hamuj siê, Jakubie! Masz wysokie cinienie. Doprowadzasz mnie do szaleñstwa. Czym u diab³a sobie zas³u¿y³em na syna takiego jak Szandor, i na przyjaciela takiego jak ty? Ale¿ ja jestem twoim przyjacielem. Nawet nie wiesz, jak dobrym. I nie myl, ¿e nie staram ci siê pomagaæ. Jego aura b³ysnê³a i zaiskrzy³a siê od elektromagnetycznych drgañ. Odpowiednik d³ugiego smutnego westchniêcia u ducha. Dobra. S³uchaj, Jakubie. Twoje proby poruszy³y moje serce. To jest wbrew wszelkim regu³om, ale dobrze, zdradzê ci przysz³oæ! Podp³yn¹³ do mnie, nachyli³ siê do mojego ucha, i zni¿y³ swój g³os do konfidencjonalnego, cichego szeptu. Wszystko zakoñczy siê dobrze powiedzia³. Co wszystko? To. To, co jest najwa¿niejszym przeznaczeniem naszej rasy. Królestwo, Imperium, Gwiazda Romów. Masz. I nie mów nigdy, ¿e twój stary przyjaciel Polarka nie jest pomocny. A teraz mi podziêkuj! I to nazywasz pomoc¹? I to nazywasz wdziêcznoci¹? Wdziêcznoci¹ za co? O co ci chodzi? Powiedzia³em ci to, co chcia³e wiedzieæ, tak? Nie czujesz siê teraz spokojniejszy? Nie czujesz ulgi? Ale¿ ty jeste niewdziêcznym sukinkotem! Skrzywi³em siê jeszcze bardziej. 266
Co jest niby takiego wielkiego w twoim objawieniu? Nie martwi mnie ostateczne zakoñczenie, a raczej to, co dzieje siê teraz. Czy bêdê ¿y³? Czy umrê? Czy wydostanê siê z tej cholernej dziury? Chcê szczegó³ów, rozumiesz? Chcê wiedzieæ, co dzieje siê teraz, co bêdzie chwilê póniej, a nie, co siê stanie za tysi¹c lat. Namawiasz mnie do grzechu? Tym grzechem pomo¿esz królowi. Powiniene siê wstydziæ. Manipulujesz mn¹. I jeszcze powiniene siê wstydziæ swego obecnego lenistwa. Zawsze sam rozwi¹zywa³e swoje problemy. A teraz chcesz, ¿ebym ciê prowadzi³ za r¹czkê? Chcê tylko trochê konkretnych danych. To jest po prostu szokuj¹ce! Ty uparty wieprzu! Ja uparty? Ja? Chcê chocia¿ podpowied b³aga³em. Wskazówkê. Albo zabieraj siê st¹d, i przestañ mnie wkurzaæ. Wolê ciê ju¿ nie ogl¹daæ, jeli masz zamiar siê ze mn¹ dra¿niæ. Serio? Serio. Dobrze powiedzia³. Zlitujê siê. Z³amiê ca³¹ etykê nawiedzania. Powiem ci rzeczy, których ty sam by sobie nie powiedzia³. Gdzie jest twój duch, Jakubie? Dlaczego sam nie dajesze sobie wskazówek? Mogê zepchn¹æ ciê z drogi prowadz¹cej do tego, co siê wydarzy. Dalej. Wskazówka bêdzie na talerzu przed tob¹. Na talerzu? Nie mów ju¿ wiêcej, ¿e nie dajê ci wskazówek. Jakich wskazówek? Co to ma znaczyæ: na talerzu? Potrz¹sn¹³ g³ow¹ ze smutkiem. A uwa¿aj¹ ciê za bystrego. Uwa¿aj¹, ¿e wyró¿niasz siê du¿¹ inteligencj¹, ¿e daleko siêgasz wzrokiem w przysz³oæ. Dajê ci wskazówkê, o któr¹ prosisz, a ty nawet nie próbujesz siê skupiæ i rozwi¹zaæ zagadki? Siedzisz bezczynnie i tylko siê dopytujesz? O nie! Da³em ci wskazówkê, Jakubie. Nie pro mnie o wiêcej. Polarka, jeste draniem. Wskazówka bêdzie na twoim talerzu. Niech ciê szlag
Znik³. Kiedy przynieli mi pierwszy posi³ek w nowej celi, wpatrywa³em siê w talerz chyba przez dziesiêæ minut i próbowa³em roz267
wi¹zaæ zagadkê. Ta sama wstrêtna breja i ta sama ohydna herbata. Jedyn¹ odmian¹ by³o kilka listków jakiej zielonej sa³atki z Galgali. Przyjrza³em siê tym listkom tak, jakby zawiera³y sekret ¿ycia. Mo¿e i zawiera³y, ale nie potrafi³em go odkryæ. Po chwili wiêc je zjad³em. I nie by³em wcale m¹drzejszy. Jak ju¿ wspomina³em, czasem Polarka sprawia, ¿e czujê siê jak têpy gajo. A jego to bawi. Bóg da³ mi potwora za syna i sadystê za przyjaciela. Có¿, Bóg jest nieskoñczenie m¹dry i nieskoñczenie mi³osierny. Kim jestem, ¿eby kwestionowaæ Jego dary?
3
B
óg da³ mi jednak Polarkê, gdy naprawdê by³em w wielkiej potrzebie. No i da³ mnie Polarce, bo jego potrzeba te¿ by³a wtedy wielka, mo¿e nawet wiêksza ni¿ moja. On tylko byæ mo¿e ocali³ mi ¿ycie, a ja ocali³em jemu na pewno. To by³o doæ dawno temu, na Mentiroso. A poniewa¿ bylimy razem na Mentiroso, od tej pory naprawdê mo¿e sobie pozwalaæ ze mn¹ na wszystko. Inna sprawa, ¿e wiem o jego dobrych intencjach. On s¹dzi po prostu, ¿e mnie bawi, gdy siê ze mn¹ dra¿ni tymi swoimi gierkami. Zazwyczaj ma racjê. Mentiroso jest jednym z tych okropnych miejsc, które Bóg stworzy³ chyba tylko po to, ¿ebymy w pe³ni mogli doceniæ piêkno reszty stworzonego przez Niego Wszechwiata. Tak¹ funkcjê w mniejszej skali pe³ni krater Idradin na Xamur. Ten krater jest jedyn¹ rys¹ w doskona³oci planety, która jednak tylko podkrela wspania³oæ tego cudu stworzenia, jakim jest Xamur. Ale Idradin jest tylko pojedynczym tworem geologicznym i mo¿esz spêdziæ na przepiêknej Xamur ca³e ¿ycie nie zagl¹daj¹c ani razu w jego mroczn¹ gardziel. Mentiroso natomiast jest ca³ym wiatem. To, ¿e istnieje ca³y wiat tak wstrêtny jak Mentiroso, mo¿e powodowaæ u niektórych pow¹tpiewanie w zdrowie psychiczne Stwórcy Wszechwiata. Zw³aszcza je¿eli kto jest prostym cz³owiekiem, lub ma sk³onnoci do blunierstwa. Aby stworzyæ co takiego jak Mentiroso, móg³by kto powiedzieæ, bóstwo musia³o mieæ jednak w swej duszy tak samo plugawy obszar, jak plugawy jest ten wiat. Prostak 268
móg³by rzec, ¿e jeli Bóg ma co takiego jak Mentiroso w swojej duszy, to niewielka naprawdê jest ró¿nica miêdzy Nim a Diab³em. Blunierca powiedzia³by, ¿e tylko ca³kowicie prze¿arty z³em sukinsyn móg³by stworzyæ co tak chorego jak Mentiroso. I obaj mieliby trochê racji. Ale oni dostrzegaj¹ tylko cieñ prawdy. Prostak nie pojmie oczywicie, ¿e faktycznie nie ma ró¿nicy miêdzy Bogiem a Diab³em, bo Diabe³ jest tylko jednym z aspektów Boga, tak jak Idradin jest jednym z aspektów Xamur. Blunierca za nie pojmie, ¿e to, co jest chore dla nas, niekoniecznie musi byæ chore w oczach Boga. Bóg jest nieskoñczonoci¹. On zawiera w sobie wszystko, ³¹cznie z tym, co uwa¿amy za z³e, brzydkie lub chore. On nie musi zgadzaæ siê z nasz¹ opini¹. To jest korzyæ z bycia Bogiem. My za musimy próbowaæ widzieæ rzeczy na Jego sposób. W przeciwnym razie marniejemy. Podejmowanie prób postrzegania wiata na Jego sposób nazywamy filozofi¹. Osi¹gniêcie takiego stanu nazywamy m¹droci¹. ¯adnemu cz³owiekowi, od pocz¹tku istnienia ludzkoci, nie uda³o siê nigdy osi¹gn¹æ m¹droci, ale niektórzy byli jednak znacznie bli¿ej celu ni¿ inni. Patrz¹c na zdjêcia w jakim magazynie turystycznym, nigdy bycie nie podejrzewali, ¿e Mentiroso jest jedn¹ z najpotworniejszych planet we Wszechwiecie. (Mo¿e nawet najpotworniejsz¹, no mo¿na by jeszcze braæ pod uwagê Trinigalee Chase. A poniewa¿ nie mam ochoty nawet myleæ o Trinigalee Chase, nie bêdê tutaj robi³ porównañ. Jeli chcecie mojej rady, to trzymajcie siê z dala od obu tych wiatów. ¯aden z nich nie jest wakacyjnym kurortem.) Trafi³em na Mentiroso jako niewolnik. Ale tym razem, w odró¿nieniu od moich dwóch poprzednich okresów niewolnictwa, mog³em winiæ tylko siebie. Nikt mnie nie sprzeda³. Sam siê sprzeda³em. To by³o w czasach, gdy pracowa³em jako odkrywca przestrzenny do wynajêcia, kilka lat przed tym, nim zacz¹³em pracowaæ dla Kompanii i Esmeraldy. Tak jak kiedy mój dziadek, wpad³em w k³opoty finansowe i w koñcu zbankrutowa³em. I tak jak kiedy mój ojciec, uzna³em dobrowolne niewolnictwo za najlepsze wyjcie z sytuacji. Mia³em wtedy jakie dziesiêæ tysiêcy sestercji d³ugu niewiarygodne, prawda i grozi³o mi zajêcie mojej posiad³oci na Xamur. Dowiedzia³em siê jednak, ¿e istnieje mo¿liwoæ odpracowania ca³ej kwoty d³ugu przez piêæ lat, na planecie zwanej Mentiroso. Oczywicie poszed³em na to. Byæ mo¿e wpierw powinienem zasiêgn¹æ jakich informacji. Mentiroso zosta³o odkryte dopiero niedawno i istnia³o niewiele wia269
rygodnych informacji. Nawet kto, kto podró¿owa³ tak wiele jak ja, nic do tej pory nie s³ysza³ o tym wiecie. Nie zadba³em te¿, by siê dowiedzieæ czego wiêcej poza sk³adem atmosfery i klimatem. I po zebraniu tych wiadomoci, nie mog³em siê nadziwiæ, dlaczego kto p³aci mi tak¹ masê pieniêdzy za piêcioletni¹ pracê. W pe³ni zas³u¿y³em na swoje cierpienia. Lecia³em transmiterem z Clard Msat. Kiedy wrêczy³em bilet technikowi, który mia³ ustawiæ wspó³rzêdne celu, ten wpatrywa³ siê w niego przez d³u¿sz¹ chwilê i wreszcie powiedzia³: Mentiroso? ¯artujesz, prawda? Nie. Dlaczego? Naprawdê chcesz polecieæ Tam? To tam wyranie wypowiedzia³ du¿¹ liter¹. Lecê do pracy. Wiêc mówisz serio. Ty biedny idioto. Potrz¹sn¹³ ze smutkiem g³ow¹. On chce lecieæ na Mentiroso. On ma pracowaæ na Mentiroso. Ty biedny idioto. Nikt nigdy dat¹d tak mnie nie nazwa³. I o ile pamiêtam, tak¿e potem. Chcia³em go zapytaæ, co takiego okropnego jest na Mentiroso. Za pono. Ustawi³ wspó³rzêdne szybciej, ni¿ ja zamieni³bym siê w ducha i pole transmitera pochwyci³o mnie natychmiast. Ostatni¹ rzecz¹, jak¹ zobaczy³em, by³ wyraz smutku w jego oczach. Nastêpn¹, któr¹ dojrza³em, niemal natychmiast, by³o Mentiroso. Inne obrzydliwe wiaty, jakie dane mi by³o widzieæ Alta Hannalanna czy Megalo Kastro ju¿ na pierwszy rzut oka uzmys³awiaj¹ ci, w jaki horror w³anie siê wpakowa³e. Nienawidzisz ich od pierwszej chwili. A jednak Mentiroso z góry wygl¹da³o sympatycznie. Standardowy ludzki wiat: niebieskie oceany, zielona rolinnoæ, brunatna gleba. Mo¿e tylko trochê monotonny. ¯adnych lasów czy ³añcuchów górskich, wiêkszoæ l¹dów pokrywa³y trawiaste sawanny. No i ¿adnych ladów wy¿szych form ¿ycia. W ogóle ¿ycia jest tam nie za wiele. Trochê owadów i jaszczurek, i kilka gatunków bardzo prymitywnych ssaków. Zreszt¹ nie dzieje siê tak bez powodu. Ma³e czapy lodów na biegunach, wszêdzie umiarkowany klimat, nadaj¹ce siê do oddychania powietrze, mo¿e odrobinê za du¿o azotu, ale naprawdê minimalnie. Raczej sucho. Wszystko wydaje siê w najlepszym porz¹dku. Potem za l¹dujesz, i jeste w samym rodku piek³a. Zaczynasz czuæ siê nieswojo z pierwszym oddechem. Z drugim to jest ju¿ strach. Jeszcze jeden oddech, i strach zamienia siê w lep¹ 270
panikê. I to uczucie ju¿ ciê nie opuszcza. Nie wiesz, czego siê boisz i nigdy siê nie dowiesz. To po prostu p¹czkuje w ca³ym twoim ciele, w ka¿dym fragmencie twojej skóry, od stóp do g³ów. Wszystko, czego kiedykolwiek obawia³e siê w ¿yciu, nagle staje siê rzeczywistoci¹. Najgorsze z twoich koszmarów. Istota z rogami na g³owie, majacz¹ca w cieniu nad twoim ³ó¿kiem. Ma³e owady, które maszeruj¹ po twoim ciele, kiedy jeste chory. Bagno pod nogami, które wch³ania ciê powoli, i jedwabny materia³ wewn¹trz trumny, która spoczywa na twojej twarzy, gdy zosta³e pochowany ¿ywcem. Ka¿dy podmuch wiatru niesie ze sob¹ niewidzialne ig³y, a z niebios ledzi ciê wielkie czerwone oko. S³yszysz te¿ za sob¹ szepty niewidzialnych istot, a miêdzy nogami pojawia siê z nicoci kastruj¹ca szczêka rekina. Na Mentiroso d³awi ciê wci¹¿ obecny strach. Otacza ciê cile, jak lodowata zwiewna tkanina. B³yszczy w powietrzu bia³aw¹ upiorn¹ powiat¹. Twoje cia³o dr¿y. Twoje j¹dra kurcz¹ siê, jakby chcia³y siê schowaæ wewn¹trz brzucha. Twoje zêby szczêkaj¹ g³ono i dygocz¹ tak silnie, jakby w ka¿dej chwili mia³y zamiar wyskoczyæ ci z ust. I nie ma ucieczki, bo taka jest ca³a planeta. Nikt nie wie, dlaczego. Ale to miejsce jest nawiedzone. Obra³ je sobie za siedzibê bóg. Nie Bóg lecz bóg, i to nieprzyjazny. Byæ mo¿e Pan ten stary grecki kozio³, którego specjalnoci¹ by³o wywo³ywanie paniki. Jak sami widzicie nawet to s³owo pochodzi od jego imienia. I w³anie panikê czujecie na Mentiroso, nieustann¹, przyt³aczaj¹c¹ w ka¿dej godzinie. W rzeczywistoci nie dzieje siê wam nic z³ego. ¯adne z waszych przewidzeñ nie materializuje siê. Ale mimo to nie potraficie siê uspokoiæ. Nie istnieje tam co takiego jak adaptacja, stopniowe zobojêtnienie. Nie mo¿ecie sobie racjonalnie wyt³umaczyæ, ¿e to tutejsze zjawisko przyrodnicze, ¿e po prostu co takiego jest w powietrzu. To wci¹¿ trwa, a wy wci¹¿ umieracie z przera¿enia, w ka¿dej minucie umieracie na nowo. Niektóre chwile s¹ gorsze od innych, ale nie ma ani jednej, która nios³aby ukojenie. Nic dziwnego zatem, ¿e na Mentiroso nie wystêpuj¹ wy¿sze formy ¿ycia. Niewiarygodnie wszechstronna Matka Natura nie potrafi³a jednak stworzyæ organizmu o z³o¿onym uk³adzie nerwowym, który by³by w stanie spêdzaæ ca³e ¿ycie w przera¿eniu i stresie. Owadom i jeszczurkom to najwyraniej nie przeszkadza. Najgorsze jednak z tego wszystkiego jest to, ¿e nawet strach z Mentiroso mo¿na po prostu zapakowaæ i sprzedaæ, i to po dobrej 271
cenie. I w dodatku rynek jest wielki. Sam nie wiem, co jest okropniejsze czy istnienie takiego miejsca jak Mentiroso, czy fakt, ¿e ludzie znaleli sposób, by zarobiæ na horrorze emitowanym przez tê mroczn¹ planetê. Moje obrzydzenie budz¹ oba te fakty. Mo¿ecie spytaæ, dlaczego takie rzeczy siê zdarzaj¹? A czy ja wiem? Spytajcie Boga. Mê¿czyzna, który odkry³ sposób zamiany przera¿aj¹cych koszmarów Mentiroso na tward¹ gotówkê, nazywa³ siê Nikos Hasgard. Smucê siê na sam¹ myl, ¿e w jego ¿y³ach p³ynê³a te¿ romska krew. By³ poszrat pó³krwi. Jego ojcem by³ gajo z Sidri Akrak, a matk¹ prawdziwa Romka z Estrilidis. Po niej odziedziczy³ wystarczaj¹co wiele bystroci umys³u, by wymyliæ sposób eksploatacji Mentiroso, po ojcu za wystarczaj¹cy brak wszelkich wy¿szych uczuæ, by zrealizowaæ ten pomys³. Hasgard by³ ma³ym, chudym cz³owieczkiem o z³oliwym wyrazie twarzy. Jego oczy patrzy³y tak, jakby ch³osta³y biczem, a usta mia³y tak w¹skie i ciniête wargi, ¿e wygl¹da³y dos³ownie jak kreska pod nosem. Budzi³ niechêæ samym wygl¹dem. Ten cz³owiek nie tylko ci¹gn¹³ zyski z Mentiroso, ale w dodatku nie przeszkadza³o mu przebywanie tam ca³ymi miesi¹cami. To pokazuje, jaki by³ z niego twardy sukinkot, albo te¿ jak bardzo mia³ zwichrowany umys³. Kto wie, mo¿e jego duszy podoba³ siê wp³yw, jaki wywiera³o na ni¹ Mentiroso. Proces wymylony przez Hasgarda polega³ na rejestrowaniu reakcji neuronowych ludzkiego mózgu, wystawionego na d³ugie oddzia³ywanie strachu wzbudzanego przez Mentiroso. Po prostu siedzisz tam, dr¿ysz i kulisz siê z przera¿enia, a maszyna nagrywa ca³e to wy³adowywane napiêcie, trwogê, obawê i niepokój. Jest to przenoszone do psychoaktywnej baterii, z której uczucia te mo¿na w ka¿dej chwili odtworzyæ. S¹ trzy poziomy intensywnoci odtwarzania. Poziom pierwszy daje, tak mi przynajmniej mówiono, rodzaj interesuj¹cego, ch³odnego dreszczyku, co tak, jakby czytaæ pón¹ noc¹ przera¿aj¹ce historyjki o upiorach. Stosuje siê to dla czystej przyjemnoci. Rozrywka tego rodzaju jest wprawdzie z tych, które uwa¿a³em zawsze za doæ g³upawe, ale ostatecznie to nie mój interes, co robi¹ inni ludzie, ¿eby siê zabawiæ. Oczywicie poziom pierwszy jest absolutnie nieszkodliwy. Poziom drugi nie tylko nie szkodzi, ale nawet przynosi spore korzyci. Przy tym poziomie intensywnoci klient otrzymuje wy³a272
dowanie motywuj¹cej energii, która dzia³a na niego w podobny sposób jak danie ostrogi koniowi. Dawka Hasgard Dwa przeniesie ciê z ³atwoci¹ nad najbardziej wyzywaj¹cymi i najtrudniejszymi przeszkodami na wielkiej fali entuzjazmu i pewnoci siebie. To po prostu zwyk³y hormon walki i ucieczki, staro¿ytne i prymitywne podniesienie poziomu adrenaliny, ale pod wzglêdem mocy ¿aden proch nie mo¿e siê z nim równaæ. Sprzeda¿ tych aktywatorów Hasgarda idzie w miliardy sestercji rocznie, a mo¿e nawet wiêcej. Mówi siê, ¿e nie mo¿na siê od nich uzale¿niæ, ale ja wiem, ¿e bardzo trudno sobie bez tego poradziæ, jeli zacznie siê ich u¿ywaæ regularnie. Ja osobicie próbowa³em tej przyjemnoci jeden, mo¿e dwa razy. Jeli chodzi o Hasgard Trzy
wedle oficjalnego stanowiska Korporacji Hasgarda takie co nie istnieje. To jest tylko czyja paranoiczna fantazja, któr¹ powtarza siê po k¹tach tak d³ugo, a¿ zaczyna ¿yæ w³asnym ¿yciem i ludzie zaczynaj¹ w ni¹ wierzyæ. A jednak Hasgard Trzy istnieje. Gdy ju¿ by³em królem, mia³em mo¿noæ przyjrzeæ siê raportom na ten temat. Hasgard Trzy po prostu doprowadza ludzi do szaleñstwa. Pojedyncza jego dawka odpowiada piêcio-, a nawet dzisiêcioletniemu pobytowi na Mentiroso, z tym ¿e uczucia te s¹ skondensowane i wt³aczane do umys³u cz³owieka jedn¹ niszcz¹c¹ fal¹. Silni ludzie po tym tylko wariuj¹, s³absi po prostu umieraj¹. Mimo gwa³townych zaprzeczeñ ze strony ludzi Hasgarda i surowych kontroli imperialnych s³u¿b celnych, to wiñstwo jest produkowane i rozprowadzane po ca³ej Galaktyce. I wielce przydatne jest ró¿nej maci kryminalistom do tortur, wymuszeñ zeznañ czy umiercania. Pod pojêciem kryminalici ró¿nej maci rozumiem równie¿ niektóre agencje rz¹dowe. Wszystkie trzy rodzaje aktywatorów Hasgarda s¹ produkowane na Mentiroso w ten sam sposób. Zajmujesz miejsce w czym, co nazywaj¹ boksem synaptycznym. Pod³¹czaj¹ do ciebie parê elektrod i urz¹dzenia rejestruj¹ce. Potem przez kolejne szeæ godzin, kiedy te fale osobliwego i przyt³aczaj¹cego przera¿enia, które wzbudza Mentiroso, przep³ywaj¹ przez twój umys³, to, co odczuwasz, jest z ciebie wyci¹gane i ³adowane do jednostek magazynowych. I to wszystko. Praca ta jednak jest znacznie trudniejsza ni¿ siê wydaje w koñcu jest to psychiczny odpowiednik oddawania krwi, a przypominam, ¿e robisz to szeæ godzin dziennie. Inna sprawa, ¿e za tê niewolnicz¹ robotê bardzo dobrze ci p³ac¹. Kwatery s¹ wygodne, a jedzenie nie najgorsze. W czasie wolnym masz dostêp do wszelkich rozrywek. Jednak czujesz siê tak wypluty, ¿e naprawdê nie masz najmniejszej 18 Czas trzeciego wiatru
273
ochoty na zabawê. Masz tylko jedno marzenie dotrwaæ do koñca tego piêcioletniego okresu, zgarn¹æ swoj¹ forsê i wynieæ siê stamt¹d do wszystkich diab³ów. Jeli wyjedziesz przed terminem, nie dostaniesz nic. Na tym w³anie polega twój status niewolnika. A mimo to wielu pracowników Hasgarda wyje¿d¿a wczeniej. O ile pamiêtam, mniej wiêcej jeden na piêciu wariuje w tak powa¿nym stopniu, ¿e nie jest ju¿ przydatny w boksie synaptycznym. Jeden na piêciu, te¿ mniej wiêcej, za³amuje siê i umiera na skutek samego stresu zwi¹zanego z przebywaniem na Mentiroso, albo niemo¿noci przyzwyczajenia siê do pracy w boksie. I wreszcie jeden na dziesiêciu pope³nia samobójstwo. Podsumowuj¹c, masz mniej wiêcej piêædziesi¹t procent szans, ¿eby prze¿yæ te piêæ lat bez trwa³ego uszczerbku na zdrowiu. Nie s¹ to mo¿e fakty rozg³aszane na prawo i na lewo, ale te¿ nikt nie czyni z tego wielkiego sekretu. Przypuszczam, ¿e w bardziej humanistycznym spo³eczeñstwie produkcja aktywatorów Hasgarda tymi metodami by³aby zakazana. Ale musicie wzi¹æ te¿ pod uwagê, ¿e aktywatory pierwszego poziomu s¹ niezwykle popularn¹ rozrywk¹, a aktywatory drugiego poziomu s¹ szeroko dopuszczane przez wiêkszoæ rz¹dów planetarnych jako rodki podnosz¹ce wydajnoæ pracy. A trzeci poziom? No có¿, na rodki trzeciego poziomu te¿, jak siê zdaje, istnieje sta³y popyt. Kiedy zaj¹³em swoje miejsce w boksie synaptycznym podczas pierwszego dnia pobytu, w s¹siedniej uprzê¿y przewodów dostrzeg³em Roma. By³ drobnej budowy, ale za to bardzo ruchliwy. Niezwykle ruchliwe by³y te¿ jego bystre oczy. Móg³ mieæ kilka lat mniej ni¿ ja. Sariszan, kuzynie pozdrowi³em go. Spodoba ci siê tutaj powiedzia³. Bêdziesz b³ogos³awi³ dzieñ, w którym przyby³e do tego cudownego wiata. Mam na imiê Polarka. Jakub odpar³em. Wymieni³bym pewnie tak¿e nazwisko, szczep i planetê, na której siê urodzi³em, ale w tym w³anie momencie wstrz¹sn¹³ mn¹ nag³y atak nie kontrolowanego strachu, tak silny, ¿e skuli³em siê, chowaj¹c g³owê miêdzy kolana i z trudem powstrzymuj¹c siê od wymiotów. To by³o tak nag³e, jakby jaka nieznana bestia, pi¹ca gdzie w g³êbinach planety, odwróci³a siê na drugi bok i tym niewiadomym ruchem pos³a³a ku mnie falê przera¿enia, rozdzieraj¹cego moj¹ duszê na strzêpy. By³o to odczucie znacznie potê¿niejsze ni¿ wszystko, czego do tej pory dowiadczy³em. Okrop274
nie siê zawstydzi³em, bo dr¿a³em ze strachu jak dziecko w obecnoci innego Roma, w dodatku m³odszego ode mnie. Delikatnie po³o¿y³ rêkê na moim ramieniu. To siê zdarza ka¿demu powiedzia³. Po prostu poczekaj, samo przejdzie. Takie ostre ataki na szczêcie przychodz¹ tylko kilka razy dziennie. Co to jest? zapyta³em, gdy odzyska³em zdolnoæ mowy. Dlaczego tak siê poczu³em? Jestem tu od pó³tora dnia, i ani przez chwilê nie czu³em siê dobrze. Wiem odpar³ Polarka i nie poczujesz siê dobrze, dopóki nie opucisz tego wiata. Piêcioletni kontrakt? Tak. Tak jak ja. Wiêc spróbuj tu zapuciæ korzenie i siê przyzwyczaiæ. Chocia¿ to siê nikomu nie uda³o. Skrzywi³ siê. Potem zgi¹³ wpó³. Teraz i jego dopad³ atak. Uff wykrztusi³ w koñcu. Ten wiat jest przeklêty. Ten wiat jest popierdolony. Nie wiedzia³e nic o tym, prawda? Tak. Ja wiedzia³em. Ale nie mia³em wyboru. Rozemia³ siê. Tak, jakby ktokolwiek mia³ wybór
Ale przynajmniej wiedzia³em, w co siê pakujê. Pokaza³ mi, jak pod³¹czyæ siê do sprzêtu rejestruj¹cego. Rêce dr¿a³y mi tak silnie, ¿e musia³ w³o¿yæ sporo wysi³ku, by przypi¹æ je do porêczy fotela. Przypi¹³ je pasami. Mocno. Teraz jest dobrze. Musisz odrobiæ swój czas, wiesz o tym. Przypinaj siê natychmiast, jak tu przyjdziesz. Nie ma sensu traciæ czasu na darmo. Co powoduje to uczucie? Wzruszy³ ramionami. Tego nikt nie wie. Niektórzy mówi¹, ¿e to jaki efekt jonizacji. Inni, ¿e jaki sk³adnik w atmosferze. S¹ nawet tacy, którzy mówi¹ o jakich niewidzialnych i niematerialnych obcych inteligentnych istotach, które p³ywaj¹ w powietrzu i uprzyjemniaj¹ sobie czas rozdaj¹c nam psychiczne kopniaki. Ale dla mnie to sranie w baniê. Ja mylê, ¿e jest to po prostu wakacyjna planeta Diab³a. Przyje¿d¿a tu na urlop i wietnie siê bawi. Wychodzi na to, ¿e odczucia przyjemne dla Diab³a powoduj¹ u ludzi gówniany nastrój. Zamilk³ na chwilê ou! aa! Bo¿e! Jesu Chreczuno! Melalo Ana Lilyi! znów zgi¹³ siê wpó³. Us³ysza³em jego cichy szloch i jêki. Kiedy po d³u¿szej chwili wyprostowa³ siê, mia³ twarz blad¹ jak kreda, a czo³o mokre od potu. 275
W oczach czai³o mu siê co dzikiego. Ale mimo to zdo³a³ siê blado umiechn¹æ. Jak d³ugo musisz tu jeszcze byæ? spyta³em Jestem tu od trzech tygodni odpar³. Z piêciu lat. Bylimy jedynymi Romami w boksie synaptycznym i od razu bardzo siê polubilimy. Wkrótce te¿ stalimy siê nieroz³¹czni. Przypuszczam, ¿e by³o to przyci¹ganie siê przeciwnoci. Ja by³em wielki i zrównowa¿ony, on by³ malutki i kipia³ energi¹. Ja by³em Kalderaszem, on by³ Lowara. Ja zawsze ciê¿ko pracowa³em, ba nawet harowa³em, by co osi¹gn¹æ, a on wola³ w miarê mo¿liwoci dochodziæ do celu na skróty. Ale obaj wiedzielimy jak siê miaæ, mimo ¿e naprawdê nale¿a³o tam p³akaæ. Jego miech by³ cudowny. Gdyby tak mo¿na zapakowaæ miech Polarki, z pewnoci¹ sprzedawa³by siê lepiej ni¿ specyfik Hasgarda. Ju¿ tylko za ten miech go pokocha³em. I za to, ¿e by³ Romem w tym paskudnym miejscu, gdzie oprócz niego nie spotka³em nikogo mojej rasy. I to nie byle jakim Romem. Bylimy obaj Romami najczystszej krwi, i nie chodzi mi tu o genetykê. Bycie prawdziwym Romem wymaga wiary w pewne wy¿sze wartoci, ni¿ tylko ochrona w³asnej skóry. Wemy takiego Szandora. Szandor jeli chodzi o dziedzictwo genetyczne, jest Romem, ale mimo to nigdy nie uzna³bym go za Roma czystej krwi, chocia¿ jest moim w³asnym synem. Polarka, o tak! Polarka jest prawdziwym Romem. Zajê³o mi trochê czasu, nim zrozumia³em, ¿e on tam, w synaptycznym boksie, powoli umiera. Usi³owa³ ukryæ to przede mn¹. Kiedy dopada³y go fale przera¿enia, kiedy trz¹s³ siê i szlocha³, stara³ siê jak najszybciej zwalczyæ to uczucie, wykrzywia³ siê zaraz w umiechu, mruga³ do mnie porozumiewawczo, opowiada³ dowcipy. Nawet nie domyla³em siê, jak wielk¹ p³aci cenê za te umiechy i mrugania. Mentiroso wyczerpywa³o jego si³y bardzo szybko. Chcia³ to zachowaæ w sekrecie. To prawda, ¿e ca³y czas wydawa³ siê bardzo zmêczony i z trudem chodzi³ dumnie wyprostowany, ale z drugiej strony nikt z nas nie promieniowa³ energi¹ pod tym ci¹g³ym bezlitosnym psychicznym bombardowaniem planety. A ja nie mia³em wtedy pojêcia, jak pe³en wigoru i zapa³u jest Polarka w normalnych warunkach. Nie wiedzia³em wiêc, ¿e ten mê¿czyzna, którego spotka³em w boksie synaptycznym, ju¿ wtedy by³ znikaj¹cym cieniem samego siebie. W ci¹gu kilku nastêpnych tygodni stawa³ siê coraz s³abszy. Trz¹s³ siê, zdarza³y mu siê upadki podczas silniejszych ataków, mia³ k³opo276
ty ze skoncentrowaniem wzroku, a nawet z pamiêtaniem pocz¹tku zdania, zanim doszed³ do koñca. Wyranie zacz¹³em widzieæ, ¿e nie wytrzyma d³ugo. A zdarzy³o mi siê ju¿ byæ wiadkiem mierci kilku ludzi w tym boksie. Kiedy wiêc zorientowa³em siê w sytuacji, zacz¹³em rozpytywaæ, jak mo¿na by mu pomóc. On sam by³ zbyt dumny, bym zdo³a³ wyci¹gn¹æ z niego cokolwiek po¿ytecznego, ale byli przecie¿ te¿ inni ludzie. Nie chcia³em go straciæ. Bez Polarki, jego z³oliwych uwag i jego sarkazmu, oszala³bym tam. Ale wpad³em na pomys³, co by mo¿na zrobiæ. Pewnego dnia wszed³em do boksu synaptycznego na krótk¹ chwilê przed nim i dokona³em niewielkich zmian w po³¹czeniach przewodów jego sprzêtu. Nie by³o to takie trudne. Pod³¹czy³em moje elektrody do jego he³mu, a jego do mojego. Potem uszkodzi³em po³¹czenie miêdzy moj¹ cewk¹ transformatora a jednostk¹ magazynow¹. Dokona³em jeszcze kilku pomniejszych zmian. Efektem koñcowym tych wszystkich modyfikacji by³o to, ¿e wy³¹cza³em go ca³kowicie z obiegu, a wypromieniowana przeze mnie energia neuronowa wype³nia³a jego szeciogodzinn¹ normê. Wci¹¿ podlega³ oczywicie zwyk³emu oddzia³ywaniu Mentiroso, ale przynajmniej nie os³abia³o go dodatkowo psychiczne ssanie maszyny Hasgarda. Oczywicie oznacza³o to, ¿e moja norma nie zostanie wykonana, a prêdzej czy póniej wy³apa³yby to rejestratory Kompanii. Zacz¹³em wiêc odwiedzaæ boks synaptyczny w czasie wolnym, aby uzupe³niaæ braki. Trzy dodatkowe godziny rano i trzy póno w nocy. Dawa³em radê. Podstawowym problemem by³o wymylanie na u¿ytek Polarki jakich wiarygodnych usprawiedliwieñ dla mojego codziennego znikania. Czasem by³em zbyt wyczerpany, by odpracowaæ podwójn¹ normê, ale stara³em siê nadrobiæ to potem, gdy czu³em siê lepiej. Kilku innych pracowników zorientowa³o siê, co robiê i niektórzy z nich popracowali za mnie godzinê tu, godzinê tam, by u³atwiæ mi zadanie. Mimo to z czasem ja tak¿e s³ab³em. Ale to nic. Polarka za to wyranie odzyskiwa³ si³y. Co ty w³aciwie robisz? zapyta³ mnie wreszcie kilka miesiêcy póniej. Robiê? Tam w boksie. Dlaczego nie czujê siê ju¿ taki wyczerpany? Dlaczego ty zaczynasz wygl¹daæ jakby mia³ piêæ tysiêcy lat? Czy ty ci¹gniesz mój wózek, Jakubie? Co masz na myli? zapyta³em niewinnie. 277
Mam na myli to, ¿e kto wykonuje za mnie moj¹ pracê. I to musisz byæ ty. Nie próbuj nawet zaprzeczaæ. Ja, no
to jest
zawaha³em siê. Cholera, Polarka, przecie¿ nie mog³em tak siedzieæ bezczynnie i patrzeæ jak siê wypalasz! Musia³em co zrobiæ! A kto ciê prosi³? Kto da³ ci prawo pope³niaæ tak niewybaczalny wszawy grzech przeciwko mojej mêskoci? Tylko pos³uchajcie. Grzech przeciwko jego mêskoci. Uwa¿asz mnie za s³abeusza? Ja jestem s³abeuszem, Polarka. To go zaskoczy³o. Co? Za bardzo mi jeste potrzebny, abym móg³ pozwoliæ ci umrzeæ. Tylko ty trzymasz mnie przy zdrowych zmys³ach w tym przeklêtym miejscu. A ty z pewnoci¹ by umar³, gdybym nie zrobi³ czego, by ci pomóc. Ale nie mia³e prawa
Prawa? Nie zapyta³e mnie nawet o moje pieprzone zdanie. Tak po prostu wzi¹³e na siebie odpowiedzialnoæ za moje ¿ycie! krzycza³. ¯y³a na jego czole nabrzmia³a. Mylisz, ¿e jestem dzieckiem? ¯e potrzebujê jakiego obroñcy? ¯e nie potrafiê sam o siebie zadbaæ? Dlaczego u diab³a robisz mi takie rzeczy? I tak dalej, i dalej, g³oniej i g³oniej. Ca³a jego ura¿ona duma uchodzi³a w³anie na zewn¹trz w tych gniewnych krzykach. Ale ja te¿ potrafiê krzyczeæ. Nawet g³oniej ni¿ on. A wtedy by³em ju¿ rozgniewany bardziej ni¿ on. Tote¿ zakrzycza³em go. Niech ciê szlag, Polarka! Nie pieprz mi tu wiêcej o swojej mêskoci, dobrze? Proszê bardzo, siadaj sobie tutaj z rêkami na tej twojej przeklêtej mêskoci i pozwól, ¿eby ta pierdolona maszyna wyssa³a z ciebie ¿ycie! A jak wreszcie zdechniesz z t¹ swoj¹ mêskoci¹ do spó³ki, to ja tu dostanê wira, bo jeste jedyn¹ osob¹, z któr¹ mogê pogadaæ! Ale dobrze. Chcesz sobie umrzeæ jak mê¿czyzna, to umieraj! Przykro mi, ¿e stan¹³em ci na drodze! Przykro mi. Proszê! £ap! I b¹d bohaterem! Pokaza³em mu, co zrobi³em z jego sprzêtem, a potem pod³¹czy³em wszystko na powrót tak jak by³o. Nastêpnie w³o¿y³em elektrody i odwróci³em siê do niego plecami. By³em tak wkurzony, ¿e niemal nie odczuwa³em oddzia³ywañ Mentiroso, chocia¿ przep³ywa³y niezmiennie przez mój umys³, jak w ka¿dej minucie pobytu tutaj. 278
Minê³o mo¿e pó³ godziny, kiedy poczu³em na ramieniu rêkê Polarki. Jakub? Nie przeszkadzaj! Pracujê. Chcia³em ci tylko podziêkowaæ
powiedzia³ bardzo cicho. Nigdy dot¹d nie widzia³em go zawstydzonego
i nigdy ju¿ potem. Nie by³o ju¿ oczywicie mowy o dalszym przejmowaniu przeze mnie jego pracy. Zreszt¹, gdybym porobi³ to d³u¿ej, sam bym siê wykoñczy³. Ale pomog³em mu przetrwaæ bardzo trudny okres, nawet jeli jego mêskoæ na tym srodze ucierpia³a. A on by³ Romem w wystarczaj¹cym stopniu, ¿eby to doceniæ i poj¹æ, ¿e czasem trzeba zapomnieæ o swoich cennych jajach i obrazie godnoci, i zaakceptowaæ pomocn¹ d³oñ, jeli naprawdê jej potrzebujesz. Polarka jest twardy i wytrzyma³y, ale praca na Mentiroso mo¿e zniszczyæ ka¿dego. I jego niszczy³a, a on to wiedzia³. Ja za go uratowa³em. Dwa czy trzy jeszcze razy, podczas naszego wspólnego pobytu na Mentiroso, musia³em mu w ten sposób pomóc. By³ wciek³y za ka¿dym razem, czasem nawet mylê, ¿e dot¹d mi tego nie przebaczy³, ale jednak w koñcu siê z tym godzi³. Kiedy jego kontrakt wreszcie wygas³, mnie pozosta³y jeszcze trzy miesi¹ce, ze wzglêdu na te wszystkie zaleg³oci, które nagromadzi³em. Zosta³ wtedy ze mn¹ z w³asnej woli i pracowa³ na mój rachunek po trzy godziny dziennie, abym móg³ wyjechaæ wczeniej. A ja siê na to zgodzi³em. Musia³em, aby prze¿yæ. I od tej pory tak ju¿ zawsze by³o miêdzy nami.
4
N
awet podczas tych nie koñcz¹cych siê godzin, kiedy to siedzia³em tylko w celi i bezczynnie przytupywa³em bosymi stopami na z³otym pod³o¿u, mia³em wra¿enie, ¿e trwa wielka bitwa. Prowadzi³em wojnê. wiadom¹, bezlitosn¹ walkê przeciwko temu bezwstydnemu nasieniu z moich lêdwi, które uzurpowa³o sobie prawo do zasiadania na moim tronie. Niszczy³em go przez sam mój pobyt w tym wiêzieniu. Wiedzia³em o tym ponad wszelk¹ w¹tpliwoæ. Raz za razem bêdê wysy³a³ sw¹ duszê w górê, poprzez 279
wszystkie te piêtra, i bêdê torturowa³ duszê Szandora, która wije siê i skwierczy gdzie tam wy¿ej. Nie wiedzia³, co ze mn¹ zrobiæ, a ja go zabija³em. Nie móg³ mnie uwolniæ. Nie mia³ mnie zamordowaæ. I nie móg³ mnie te¿ tutaj trzymaæ w nieskoñczonoæ bez wzbudzenia przeciwko sobie gniewu wszystkich wiatów. Wysy³a³em sw¹ duszê tak¿e dalej, g³êbiej w noc. Ciemnoæ p³onê³a blaskiem. Widzia³em wszystkie gwiazdy ludzkoci; wszystkie, które objêlimy we w³adanie. A tam
tam, na niebosk³onie
Ujrza³em tam Gwiazdê Romów, wysoko, pulsuj¹c¹ i p³on¹c¹. Jak¿e ona mnie przyci¹ga³a! Odczuwa³em to jak tytaniczn¹ si³ê, koncentruj¹c¹ siê na mnie i przeszywaj¹c¹ mnie na wskro. Unosz¹c¹ mnie w górê
Wszystkie te gwiazdy, wszystkie te wiaty! A jednak dla nas istnieje tylko jeden wiat. Jedna droga.
5
P
otem odwiedzi³a mnie Syluisa. Nie jej duch. Ona w swej w³asnej osobie, pierwsza ludzka istota z krwi i koci, któr¹ zobaczy³em od czasu uwiêzienia. Chyba, ¿e uwa¿acie Szandora za istotê ludzk¹. Mo¿e jednak powinnicie
Nie by³o wokó³ niej aury ducha, ale mimo wszystko wyda³a mi siê ca³kowicie nierealna. Syluisa rzadko wygl¹da realnie, ale tym razem wra¿enie to by³o jeszcze spotêgowane. S¹dzi³em wpierw, ¿e sk³ada mi wizytê jaki jej doppelganger. Albo co jeszcze gorszego, jaka sztuczka Szandora, jaka podstêpna projekcja, jakie sprytne drañstwo. Realna czy nie, potêga jej urody jednak na mnie dzia³a³a. Jak zawsze. Ta sama ¿¹dza. Jej zapach, jej oczy, jej skóra, usta, wszystko
Zawsze na jej widok miêk³y mi nogi i czu³em suchoæ w ustach. Ten jej wygl¹d gaje, i ten z³oty poblask. ( Nigdy nie mog³em zrozumieæ natury tego oddzia³ywania, jakie wywiera³a na mnie Syluisa. Oczywicie by³a piêkna, ale na sposób gaje, a mnie nigdy specjalnie nie poci¹ga³y ich kobiety. To by³a specjalnoæ Szandora. Ja lubi³em kobiety o ciemnej karnacji, prawdzi280
we Romki. No tak, by³a Mona Elena dawno temu, mój jedyny wyskok w tamtym kierunku, ta królowa nocnych tancerek, niewiarygodna profesjonalistka. Ale wtedy w³aciwie przeprowadza³em eksperyment. Jak móg³bym w pe³ni doceniæ walory romskich kobiet, gdybym nie zazna³ tak¿e choæ jednej kobiety innej rasy. Zreszt¹ Mona Elena by³a trochê w romskim typie. Bardziej nawet ni¿ Syluisa. Ciemna, zmys³owa, o wiec¹cych oczach, i nawet ten antyczny naszyjnik ze z³otych monet na jej piersiach naszyjnik, który wci¹¿ jest w moim posiadaniu, poniewa¿ podczas naszej ostatniej nocy bardzo raptownie musia³a mnie opuciæ, gdy wtargn¹³ do nas poszukuj¹cy jej s³uga jego lubie¿nej wysokoci Czternastego Imperatora. Patrzy³em wiêc na Syluisê, siêga³em pamiêci¹ do wszystkich naszych spotkañ i przypomina³em sobie reakcje mojego cia³a; ciskanie w gardle, pulsowanie krwi w kroczu, stru¿ki potu, po¿¹danie. Jeden jej ruch i znów siê to zacznie. Po chwili jednak dostrzeg³em, ¿e co tu jest nie tak, a dok³adnie mówi¹c dziwne by³o to, ¿e wci¹¿ potrafi³em zachowaæ pe³n¹ kontrolê nad sob¹. Tym razem by³em pewien, ¿e nie obróci mnie w trzês¹cego siê z ¿¹dzy szczeniaka jednym uwodzicielskim spojrzeniem. Nie. Tym razem jej hipnotyczna si³a nie dzia³a³a na mnie. Mimo po¿¹dania odczuwa³em te¿ delikatne tchnienie czego zdradzieckiego, czego, co odpycha³o mnie od niej. Co zreszt¹ potwierdza³o tylko moje pierwsze wra¿enie, ¿e nie jest prawdziwa, ¿e przygl¹dam siê jakiemu wirtualnemu stworowi. No? mrukn¹³em. Zimno. Opryskliwie. Patrzy³em teraz na ni¹, jakby by³a ryb¹ w akwarium, czym piêknym i zaskakuj¹cym, ale miotaj¹cym siê tylko za szk³em, w górê i dó³, w przód i w ty³
Czym jeste, i czego tu chcesz? Zmarszczy³a brwi. To by³o tak, jakby chmura na moment przys³oni³a s³oñce. Musia³a tak¿e wyczuæ, ¿e co z³ego wisi w powietrzu. Nie jeste zadowolony, ¿e mnie widzisz? spyta³a oskar¿aj¹cym tonem. A widzê ciê? Có¿ to za pytanie? To sam nie wiesz? I dlaczego pytasz, czym jestem? Co to niby mia³o znaczyæ? Dobrze. Kim wiêc jeste? Jakubie! To ja, Syluisa! Naprawdê? Nie poznajesz mnie? Dobrze siê czujesz? Jakubie, co on ci zrobi³? 281
Aha, wiêc jeste prawdziw¹ Syluis¹? Przylecia³a mnie odwiedziæ? Tak. Co za problem, przylecieæ tutaj z Xamur? I on pozwoli³ ci tu wejæ? Oczywicie, ¿e pozwoli³. Co ty w³aciwie próbujesz powiedzieæ? Po prostu nie wierzê, ¿e to ty. Nie wierzê, ¿e naprawdê stoisz tu przede mn¹, w tej celi i w tym momencie. By³a ca³a w z³ocie. Jej ubranie wieci³o z³otym blaskiem, ale by³o tak cienkie, ¿e przebija³y spod niego wyranie pewne maleñkie i doprowadzaj¹ce do szaleñstwa ró¿owe detale
Z³ote by³y nawet têczówki jej oczu. Z³ote by³y jej wargi. Wygl¹da³a przepiêknie. Jak nagrobna statuetka antycznej egipskiej królowej. A wiêc, jak s¹dzisz, czym jestem? zapyta³a. Jej g³os by³ niezwykle delikatny. Zazwyczaj w g³osie Syluisy jest pewien ton, ledwie wyczuwalny ale jest: ton, który przywodzi na myl sztylet z najczystszego z³ota. Mylisz, ¿e jestem duchem? Doppelgangerem? Proszê. Proszê, dotknij mnie. Wziê³a moj¹ d³oñ i po³o¿yla j¹ na swoim nagim ramieniu. Ducha nie mo¿na dotkn¹æ. Rêka po prostu przez niego przenika. Moja nie przeniknê³a. Jak¿e przyjemna by³a jej skóra, g³adka i wspania³a. Jedwab i at³as s¹ znacznie bardziej szorstkie.. Czu³em, jak zaczyna paliæ moje palce. Aha, jednak. Zaczyna na mnie oddzia³ywaæ. Jeszcze chwila, i bêdê zgubiony. Czy mogê to przezwyciê¿yæ? Psiakrew, nie chcia³em, ¿eby znów mn¹ manipulowa³a! A ona naprawdê bardzo siê stara³a. Przesunê³a moj¹ d³oñ w kierunku poladków. Jej piersi ko³ysa³y siê pod cieniutk¹ szat¹ jak dwa dzwony. Kiedy dotkn¹³em brodawek, wyranie stwardnia³y. Zacz¹³em dr¿eæ jak m³ody ch³opiec. Pomyla³em o tych kilku, nie tak dawnych w koñcu, wspólnych nocach na Xamur, nocach wype³nionych miechem i rozkosz¹
Ale jednak co by³o inaczej. Sk³ama³bym, gdybym twierdzi³, ¿e jej cia³o mnie nie podnieca³o, ale jako mog³em powstrzymaæ tê falê po¿¹dania. Przynajmniej tym razem. I co, czy taki jest w dotyku doppelganger? spyta³a. Najlepsze z nich s¹. Nigdy nie spotka³am a¿ takiego. Przesunê³a z samouwielbieniem d³oni¹ wzd³u¿ swych nagich ramion i siê rozemia³a. Z³ocisty miech. Kocha³a swoje cia³o nie mniej ni¿ ja. 282
Och, Jakubie, jak d³ugo jeszcze zamierzasz siedzieæ w tym ponurym miejscu? To pytanie skieruj do Szandora. Zrobi³am to. Powiedzia³, ¿e mo¿esz odejæ w ka¿dej chwili. Tak ci powiedzia³? Musisz tylko siê zobowi¹zaæ, ¿e nie bêdziesz mu wiêcej stawa³ na drodze. To móg³by osi¹gn¹æ tylko wstrzeliwuj¹c mnie natychmiast na najbli¿sze s³oñce. Nie, Jakubie! Stanê³a bardzo blisko
zbyt blisko. Ty nic nie rozumiesz. S¹dzisz, ¿e Szandor jest jak¹ besti¹. Jak mo¿esz tak myleæ o w³asnym synu? Czy nie czujesz do niego mi³oci? A co ma z tym wspólnego mi³oæ? Jest z mojej krwi i z mojego cia³a. Ale to bestia. Bardzo niebezpieczna w dodatku. Jej zapach zaczyna³ doprowadzaæ mnie do szaleñstwa, chocia¿ nigdy nie u¿ywa³a perfum. To by³ jej naturalny zapach. Teraz ju¿ wiedzia³em, po co tu przysz³a, i mia³em nadziejê, ¿e zdo³am jej siê oprzeæ. Czy Szandor przys³a³ ciê tutaj, ¿eby na mnie wp³ynê³a? spyta³em. Przysz³am tu w³asnej woli, Jakubie. Aby pomoæ ci odzyskaæ wolnoæ. W zamian za to, czego po¿¹da Szandor? Za moje oficjalne b³ogos³awieñstwo? Czy to tak wiele? Syluiso wydostanie siê w ten sposób nie jest odzyskaniem wolnoci, lecz popadniêciem w niewolê. Wiesz, by³em ju¿ czterokrotnie niewolnikiem. Urodzi³em siê jako niewolnik, dwa razy zosta³em sprzedany w niewolê, a trzeci raz sprzeda³em siê w ni¹ sam. Nie zamierzam zostaæ nim po raz pi¹ty. A ju¿ zw³aszcza nie u mojego w³asnego syna. Jakubie, on jest królem. Gówno prawda. Ja jestem królem. Tylko ty tak twierdzisz. Przecie¿ siedzisz w wiêzieniu. A co siê dzieje na zewn¹trz? Czy ludzie wiedz¹, gdzie jestem? Zaczynaj¹ siê dowiadywaæ. I? Wynika z tego wiele k³opotów. Dobrze ucieszy³em siê. Tego w³anie chcia³em. Jak mog³e chcieæ czego takiego? Twój lud cierpi. Handel siê za³amuje. Statki gubi¹ drogê w przestrzeni
jeli w ogóle wyrusza283
j¹. Nikt nie ma pewnoci, kto naprawdê jest królem. Imperatora te¿ w³aciwie nie ma. Ca³y system trzeszczy w szwach. Jak dla mnie, mo¿e upaæ. Nie mogê uwierzyæ, ¿e to mówisz! Syluiso, dlaczego siê w to wtr¹casz? Ignoruj¹c moje pytanie, przysunê³a siê jeszcze bli¿ej. To by³o preludium. Siêgnê³a po pe³ny arsena³: ko³ysanie biustem, rozchylone nozdrza, lubie¿ne spojrzenia spod na wpó³ przymkniêtych powiek. Ociera³a siê o mnie, zaciska³a uda, czu³em na policzku jej gor¹cy oddech, a jej s³odkie usta by³y o cal od moich. Stara³a siê. U¿ywala swojej zawsze dot¹d zwyciêskiej broni, swojej ciê¿kiej artylerii. To by³o niemal komiczne. Czy kiedykolwiek wczeniej wyda³a mi siê komiczna? Czy kiedykolwiek potrafi³em tak jej siê opieraæ? Co najwyraniej musia³o siê we mnie zmieniæ. Mo¿e jej praca na rzecz Szandora prze³ama³a urok. Zdradzi³a mnie. Nigdy nie potrafi³em obroniæ siê przed jej oddzia³ywaniem, ale teraz, przechodz¹c na stronê Szandora, przekroczy³a niewidzialn¹ granicê. Zmówi³em w mylach romsk¹ modlitwê za zmar³ych. Mój zwi¹zek z t¹ z³ot¹ ¿mij¹ umar³. Naprawdê umar³! Jakubie, wiesz, jak bardzo za tob¹ têskni³am? Powiedz mi. Niech sobie Szandor bêdzie królem. Ty nim by³e przez sto lat. No, nie a¿ tak d³ugo. Niewa¿ne, wystarczaj¹co d³ugo. Pozwól teraz jemu zdobyæ to, czego tak pragnie. Czy chcesz królowaæ ca³¹ wiecznoæ? Po co? Nie ca³¹ wiecznoæ. Ale muszê skoñczyæ pracê, któr¹ teraz zacz¹³em. Niech Szandor j¹ skoñczy. A my mo¿emy wyjechaæ gdzie razem. W jakie piêkne miejsce. Na Fulero, Estrildis, albo Tranganuthukê. Nie chcia³by spêdziæ roku czy dwóch na Fulero, tylko ze mn¹? Ile on ci zap³aci³? Jakub! Mam lepszy pomys³. Zamiast jechaæ na Fulero, zostañ tu ze mn¹. Tutaj, w tej celi. Nie spodoba ci siê pewnie jedzenie, ale poza tym jest w porz¹dku. Przeczekamy Szandora. Prêdzej czy póniej za³amie siê, albo kto go obali, a my wrócimy w tryumfie. I znowu po³¹czê wiaty. Bêdziemy mieszkaæ na Galgali i na Xamur. Jeli zechcesz, bêdziesz mog³a nazwaæ siê królow¹. Co? 284
Wiesz, ¿e nie mamy królowych. Ale ten jeden raz mo¿emy zrobiæ wyj¹tek. Spodoba ci siê, uwierz mi. Nie mówisz powa¿nie. Zrobi³by mnie królow¹? A dlaczego nie? Gra³em z ni¹ tak, jak ona gra³¹ ze mn¹. Nie powiedzia³a. Powsta³by o to wielki ha³as. Nie mo¿esz wmusiæ Romom królowej po tylu tysi¹cleciach. Zreszt¹ nie chcê byæ królow¹. Nie chcê te¿, ¿eby ty by³ znów królem. Po co ci to? To paskudne zajêcie. G³upie i nonsensowne. Pojed ze mn¹, i po prostu zabawmy siê, a ca³y ten kram zostawmy komu innemu. Szandorowi? Co za ró¿nica? Przez moj¹ duszê przep³ynê³o wspania³e uczucie wolnoci. Ja widzê róznicê powiedzia³em. Daj sobie spokój z tym wszystkim. Przesun¹³em rêkami po jej ramionach. Skórê mia³a gor¹c¹, a mimo to wydawa³o mi siê, ¿e dotykam pos¹gu. Nic, ¿adnego po¿¹dania. W swoim zwyk³ym kokieteryjnym stylu wysunê³a siê z moich objêæ. Nie odsuwaj siê prosi³em. Pojed ze mn¹ na Fulero. Innym razem. Znów siêgn¹³em ku niej. Nie. Nie? Nie tutaj. Nie w tej okropnej, ma³ej celi. Powiedzia³a, ¿e za mn¹ têsknisz. Nie za bardzo, jak widzê. Na Fulero poka¿ê ci, jak bardzo. Znów zaczê³a zmys³owo poruszaæ biodrami, wi³a siê, umiecha³a, wyprê¿a³a
Chyba odpuszczê sobie Fulero powiedzia³em miêkko. Ale ty jed. Z Szandorem. Myla³em, ¿e eksploduje. Jej oczy rozb³ys³y wciek³oci¹. Przez tê perfekcyjn¹ piêknoæ nagle przemknê³o co wielce paskudnego. Nie by³a przezwyczajona do tego, bym siê jej opiera³. To siê jeszcze nigdy nie zdarzy³o, a znalimy siê ju¿ piêædziesi¹t lat. I nie mia³o znaczenia, ¿e by³em królem. W ³ó¿ku nie ma ¿adnych królów. Wszyscy jestemy tam niewolnikami, i to nie innych ludzi, lecz w³asnych ¿¹dz, wobec których jestemy bezradni. Ka¿dy mê¿czyzna spotyka swoj¹ kobietê fataln¹. Byæ mo¿e tak samo jest z kobietami
tak s¹dzê. Ale nawet takie 285
fatalne zauroczenie mo¿e os³abn¹æ, zwiêdn¹æ i w koñcu umrzeæ. Tym razem potrafi³em j¹ odrzuciæ. Mo¿e nawet uwolni³em siê od niej na zawsze.
6
S
yluisa wynios³a siê prawie natychmiast. A¿ siê trzês³a z wciek³oci i nagromadzonej ¿ó³ci. I prawie w tym samym momencie pojawi³ siê Walerian. To znaczy, jego duch. Zacz¹³ biegaæ po ca³ym pomieszczeniu jak oszala³y nosoro¿ec. Nosoro¿ec to takie zwierzê, które kiedy ¿y³o na Ziemi. Napastliwe jak diabli, wielkie, i niezbyt nadaj¹ce siê do spo¿ycia. Na nosie mia³ róg. Nosoro¿ec, nie Walerian. Jeli za taki nosoro¿ec zmierza³ w twoim kierunku, najrozs¹dniej by³o zejæ mu z drogi. Tak samo by³o z Walerianem. No i tylko spójrz! zarycza³. Z³ota pod³oga! Z³ote ciany! Co za zwariowana planeta! Nigdy nie przyzwyczajê siê do Galgali. Wszystko w tym pieprzonym z³ocie! Chcesz trochê? Czêstuj siê. Po cholerê? Kto go potrzebuje? Jakubie, by³e kiedy na Ziemi? Przebieg³ obok mnie ca³y czas porykuj¹c. Oczywicie, ¿e by³e. Tysi¹ce razy, za³o¿ê siê. Wiesz, jak tam kochali z³oto? Wszystkie kobiety nosi³y je na szyjach kilogramami. I ten dwiêk ciê¿kich monet w kieszeniach. Owszem, na Ziemi z³oto co znaczy³o. Mia³e trochê z³ota i czu³e siê olbrzymem. Jak jaki pieprzony król. Ale teraz mi³oæ do z³ota znik³a ze Wszechwiata. Ca³a ta cudowna chciwoæ. Ca³y ten grzech poszed³ sobie do piek³a. Widzisz, co ci ludzie z Galgali zrobili ze z³otem? Zamienili je w gówno. Jest mimo wszytko ³adniejsze ni¿ gówno zuwa¿y³em. Ale tyle samo warte. To wstyd tak potraktowaæ z³oto. Wola³bym, ¿eby nigdy nie odkryto tej planety. Z³oto by³o takie dobre, a teraz jest niczym. Sam widzisz, co siê sta³o. Poda¿ i popyt. Poda¿ i popyt. Jedyne niepodwa¿alne prawo kosmosu. Walerian zamilk³ na chwilê, ubarwiaj¹c swoj¹ aurê kaskad¹ ¿ó³tych i niebieskich b³ysków i wy³adowañ elektrycznych. Strasznie mêcz¹cy sukinsyn! Zdaje siê, ¿e poczu³ siê dumny ze swej g³êbokiej myli. 286
£adnie to brzmi, co? Niepodwa¿alne prawo kosmosu. Ja zawsze znajdê najw³aciwsze okrelenie, prawda? I znowu zacz¹³ siê rzucaæ od ciany do ciany. Fajna cela. Szandor ma jednak wyczucie stylu. Powiniene zobaczyæ tê, do której wsadzi³ mnie na pocz¹tku. No, w tej ci wygodnie, prawda? I to ca³e z³oto. Mo¿e i jest bezwartociowe, ale jest jednak piêkne. Potrzebujesz klejnotów. Trochê innych kolorów dla kontrastu. Za du¿o tu ¿ó³tego. Wyci¹gn¹³ zza pazuchy czerwony, skórzany trzos. Niematerialny niestety. Klejnotami móg³bym siê bawiæ codziennie. Szmaragdy, rubiny, szafiry. Tylko nie diamenty. Diamenty fajnie b³yszcz¹, ale brakuje mi koloru. Lubiê klejnoty o ³adnych barwach. Wci¹¿ rozprawiaj¹c, wysypa³ zawartoæ trzosa na swoj¹ wielk¹ d³oñ. Ca³e góry klejnotów. Podsun¹³ mi je pod nos. Mo¿esz nimi udekorowaæ ciany. Owietli³yby ci te¿ celê. One s¹ niematerialne, Walerian. Pomyl chwilê. Nie mogê ich nawet dotkn¹æ. Dla mnie s¹ tylko kolorowym powietrzem. O kurwa, faktycznie powiedzia³ zasmucony No, to racja. Wolê chyba mieæ prawdziwe z³oto, ni¿ niematerialne klejnoty. Ale mimo wszystko dziêki za pamiêæ. Szlag powiedzia³ tylko. Oklap³ wyranie. Zupe³nie o tym zapomnia³em. A dla mnie wygl¹daj¹ tak, kurwa, realnie. Walerianie, jeste duchem. Racja. Racja. To, w mordê, niedobrze. Bo potrzebujesz tu trochê wiat³a. Ale wiesz co, Jakubie? Jak ju¿ znowu bêdziesz królem, przyniosê ci prawdziwe. Prawdziwe rubiny i szmaragdy. Kiedy znów bêdê królem? Wiesz, kiedy to siê mo¿e staæ? Nie zwróci³ uwagi na moje pytanie. Mam ich ca³e góry. Beaucoup zdaje siê takiego s³owa u¿y³by Julien? Zdoby³em pioruñsko dobry ³up. Za Jerusalem Spill. To by³o gdzie miêdzy Kalibanem a Puerto Peligroso. Du¿y transporter nale¿¹cy do
zreszt¹ mniejsza, do kogo nale¿a³. Mia³ wystarczaj¹co klejnotów na pok³adzie, by zbudowaæ z nich tamê na rzece. Ca³kiem du¿ej rzece. Walerian rozemia³ siê. Móg³bym zatrz¹æ rynkiem, wiesz? Gdybym rzuci³ te wszystkie rubiny naraz, to by³yby tak samo nic nie warte jak z³oto. Tak jak zrobi³em z tymi prochami, wtedy gdy oskar¿yli mnie przed Krisem. Pamiêtasz? Wtedy, gdy zmieni³e werdykt na moj¹ korzyæ. Ale nie widzê ¿adnego sensu w za³amaniu na rynku klejnotów. Jednak prêdzej czy póniej kto, jaki 287
cholerny g³upiec, zrobi to. Wspomnisz moje s³owa. Jest to niestety nieuniknione. Istnieje gdzie planeta, na której klejnoty s¹ tak samo powszechne, jak z³oto na Galgali. To by³a wiadomoæ. Jeste pewien? Powiniene zobaczyæ, co by³o na tym statku, który zdoby³em. Dziesiêæ niewiarygodnych rozmiarów kieszeni podprzestrzennych wy³adowanych kamieniami. Ca³e tony wype³niaj¹ce tak wielkie komory ³adunkowe, o jakich nikt nigdy nie s³ysza³. Wiesz, co musia³em zrobiæ, aby zmusiæ ich do otworzenia tych kieszeni? Lepiej, ¿eby nie wiedzia³. Nawet ja sam nie chcê o tym myleæ. Ja zwykle jestem bardzo uprzejmym cz³owiekiem. Wiesz o tym, prawda Jakubie? Ale czasami, czasami
Powiedz mi, kiedy bêdê znów królem. Chcesz, ¿ebym ci to powiedzia³? Przecie¿ s³ysza³e. Ale to jest przysz³oæ! Wiêc? Chcesz, ¿ebym wyjawi³ ci przysz³oæ? Dlaczego nie? Mo¿esz mi powiedzieæ. Nikt oprócz nas dwóch siê o tym nie dowie. Tak, mogê ci powiedzieæ. W³aciwie, dlaczego nie? No w³anie. Mogê ci powiedzieæ, jeli tylko zechcê. Mogê ci powiedzieæ cokolwiek zechcê. Absolutnie. Nic nie powstrzymuje mnie przed powiedzeniem ci. Tak potwierdzi³em. Wiêc mi powiedz. Ale on nic nie powiedzia³. Wci¹¿ tylko mówi³, ¿e mi powie. I lata³ po pokoju jak oszala³a rakieta. Co za zwariowany sukinsyn! Mia³em ochotê nim potrz¹sn¹æ. Potrz¹sn¹æ duchem, cha, cha. To jest przysz³oæ mamrota³. Nie powinnimy mówiæ ludziom o ich przysz³oci. Od kiedy to przejmujesz siê tym, co powiniene? Mo¿e ta akurat regu³a ma sens. Och, Walerianie daj spokój. Ale mo¿e ma sens. Powiedz mi wiêc przynajmniej, co siê teraz dzieje na zewn¹trz. Na ten temat regu³y siê nie wypowiadaj¹. Chodzi ci o Imperium? O Królestwo? 288
Tak... Co siê dzia³o od chwili, gdy Szandor mnie aresztowa³? Wiele siê dzia³o odpar³. Przep³yn¹³ po pokoju i zatrzyma³ siê tu¿ przede mn¹, przybieraj¹c w powietrzu pozycjê poziom¹. Nogami denerwuj¹co odbija³ siê od z³otej ciany. ciszy³ g³os. Nigdy nie s¹dzi³em, ¿e wydostaniesz siê st¹d po tym szaleñstwe, jakim by³o oddanie siê w jego rêce. Myla³em, ¿e to najbardziej pomylona rzecz, jak¹ w ¿yciu zrobi³e. Jakubie, jestem ci winien wielkie przeprosiny. Wiêc uda³o siê, tak? Zadzia³a³o? To nie wiesz? Zwariujê. Wci¹¿ ta gra w pytania i odpowiedzi. On jest nawet gorszy ni¿ Polarka. Polarka z góry zawsze owiadcza, ¿e nie powie nic o przysz³oci, kiedy nawiedza. Walerian nie ma takich skrupu³ów. Regu³y nic dla niego nie znacz¹. Jedyna regu³a, jakiej zawsze cile przestrzega, brzmi: Rób, co chcesz, ale nie daj siê na tym z³apaæ. Mimo wiêc wszystkich zakazów, Walerian móg³by ujawniæ mi przysz³oæ, gdyby tylko chcia³. Gdyby tylko zdo³a³ poj¹æ, jak wa¿ne jest to dla mnie w tej chwili. Ale utrzymywanie go d³u¿ej przy jednym temacie rozmowy by³o trudniejsze ni¿ zbieranie nawozu limaków salizonga. Zdesperowany odpowiedzia³em mu: Sk¹d mogê wiedzieæ? To wci¹¿ jest dla mnie przysz³oæ. Ja wci¹¿ tu jestem, rozumiesz? Wci¹¿ jestem wiêniem! I nikt niczego mi nie mówi³. Walerian sp³yn¹³ na dó³ i stan¹³ w pozycji wyprostowanej, przygl¹daj¹c mi siê uwa¿nie. Potem znów odp³yn¹³ ode mnie, i zawis³ poziomo w powietrzu. Zapomnia³em powiedzia³ po d³u¿szej chwili. To by³o g³upie. Ale ja jestem duchem przez niemal ca³y czas, i wszystko mi siê pomiesza³o. Straci³em rachubê, co nastêpuje po czym. Oczywicie ty tu wci¹¿ jeste i prawdopodobnie nie wiesz niczego. No dalej, Walerianie. Chcesz wiedzieæ? No dobrze. Powiem ci. Wci¹¿ mi to powtarzasz. Staram siê powiedzieæ. Wzi¹³ g³êboki oddech, co rozjani³o spektrum jego aury co najmniej szesnastoma ró¿nymi barwami. A wiêc nareszcie moment objawienia. Wszystko bêdzie dobrze owiadczy³. Stanie siê dok³adnie tak, jak przewidzia³e. 19 Czas trzeciego wiatru
289
wietnie. Tyle samo powiedzia³ mi Polarka. Ale nie poda³ ¿adnych szczegó³ów. Kompletnie nic, tak jak Walerian. Oni obaj chyba siê zmówili, ¿eby doprowadziæ mnie do szaleñstwa. Przytrzyma³em jednak nerwy na wodzy. Nie ma sensu krzyczeæ na ducha. Po prostu sobie odejdzie. Ale jak? Co to znaczy, ¿e wszystko bêdzie dobrze? Jakubie, tego nie powinienem ci mówiæ. Ale znasz mnie
No, dalej. Tak tylko miêdzy nami. Zyskujesz przewagê nad Szandorem. Opowiadaj. Naprawdê nic nie wiesz? Niewiele. By³a tu Syluisa i mówi³a, ¿e rzeczy maj¹ siê le. Za³amanie handlu miêdzygwiezdnego. Statki zagubione w kosmosie. I takie tam. Ale nie wierzê, by Syluisa poda³a mi prawdziwe wiadomoci. Opowiadaj wiêc. To s¹ prawdziwe wiadomoci. By³ tam niez³y ba³agan. By³? Bêdzie. Jest. Trudno mi siê po³apaæ, co jest przesz³oci¹, a co przysz³oci¹. Dla mnie to ju¿ wszystko przesz³oæ. Twoja przysz³oæ te¿ jest moj¹ przesz³oci¹. Sta³o siê wiele rzeczy, które jeszcze siê nie sta³y. Jeli mo¿esz, skoncentruj siê na tym. Czy prêdko siê st¹d wydostanê? D³ugie milczenie. Prêdko? Tak mylê. Mylisz Walerianie, ty nigdy w ¿yciu nie myla³e. Dobra. Co siê dzieje w Imperium? Rozpada siê odpar³, znów rozjarzaj¹c siê jasnym wiat³em. Teraz naprawdê siê stara³. Stary Imperator jeszcze ¿yje. Tak, jakby zamierza³ egzystowaæ ca³¹ wiecznoæ. Ale nikt ju¿ nie potrafi zrozumieæ, co mówi. Sunteil usi³uje prowadziæ sprawy Imperium, a Periandros i Naria ze wszystkich si³ staraj¹ mu siê przeszkadzaæ. I cholernie dobrze im to idzie. Wiêcej. Wiêcej czego? Wiêcej informacji. Mów dalej. Duch nie powinien
Pieprzyæ, czego duch nie powinien. Kiedy Wielki Kris uzna³ ciê za winnego, ja te¿ nie powinienem by³ ciê wypuciæ. Ale zrobi³em to. 290
Wiesz, ¿e zawsze bêdê ci wdziêczny. Dobrze. Wiêc mów dalej. Zastanowi³ siê przez chwilê. No, jeszcze Szandor. Szandor wpad³ w panikê. Poczu³em przyspieszone bicie serca. Zbli¿alimy siê do sedna. Moja nadzieja ros³a. Tak? Prawie sra ze strachu. W³anie zda³ sobie sprawê, przeciwko komu wyst¹pi³, i to go przerazi³o. Prowadzisz z nim straszn¹ wojnê, wiesz? I to nie mówi¹c ani s³owa, i nie poruszaj¹c nawet palcem. Wiêc zrozumia³e nareszcie? To zdumiewaj¹ce, jak wiele osi¹gn¹³e tak po prostu, oddaj¹c siê w rêce Szandora. Ten twój ch³opak Chorian uciek³ i powiedzia³ wszystkim, ¿e Szandor uwiêzi³ ciê tutaj. W³anie zastanawia³em siê, co z nim. Od tego momentu Szandorowi wszystko zaczê³o siê waliæ na g³owê. Romowie bardzo siê rozz³ocili us³yszawszy, co z tob¹ zrobi³. Zw³aszcza piloci. Zaczêli wyczyniaæ dzikie rzeczy na znak protestu. Latali na niew³aciwe planety, robili straszne zamieszanie. Niektóre wiaty s¹ praktycznie odciête. Clard Msat tam siê nie dostaniesz. I Iriarte, jak s¹dzê. Chcia³em krzyczeæ z radoci, s³ysz¹c te nowiny. Ale czy to by³a prawda? Przesz³oæ i przysz³oæ tworzy³y jeden chaos w g³owie Waleriana. Podobnie jak rzeczywistoæ, fantazje i plotki. Zamkn¹³em oczy. Jak¿e frustruj¹ce by³o to, ¿e moim jedynym ród³em informacji s¹ dwa narwane duchy i ta z³ota ¿mija. Jak¿e chcia³em zmierzyæ puls Wszechwiata w³asnymi palcami. Siedzia³em tu ju¿ tak d³ugo, odciêty od têtni¹cej ¿yciem Galaktyki. Mój plan, moja strategia
przebieg³e, ale te¿ straszliwie bolesne. Atak przez poddanie siê. Nikt tego nie móg³ zrozumieæ. Wszyscy myleli, ¿e oszala³em. Wszyscy, prócz Bibi Saviny i Thivta. Ale zdaje siê, ¿e moje szaleñstwo siê op³aci³o. Walerian by mi nie sk³ama³. Mog³o mu siê co nieco pomyliæ, ale na pewno by nie k³ama³. Gdzie tam s¹ tysi¹ce wiatów, miliony Romów, miliardy gaje. Wszystko to wrza³o i kot³owa³o siê. Czy stanêlimy na krawêdzi chaosu? Po¿ytecznego chaosu, który bêdzie fundamentem mojej budowli? Podoba mi siê to, co mówisz zachêci³em go. Kontynuuj. Wiesz o krisatorach? Powiedzia³em ci ju¿. Nic nie wiem. 291
Damiano ich zwo³a³, ¿eby odwo³ali Szandora. Maj¹ zamiar usun¹æ go z tronu. Wiesz to na pewno? Staram siê mówiæ w twojej teraniejszoci, nie w mojej. Dlatego mówiê maj¹ zamiar usun¹æ go z tronu. Usun¹æ? Tak powiedzia³em. Aha. Wiêc tutaj, na Galgali, pod samym nosem Szandora zebra³ siê kris, a on nie próbuje tego powstrzymaæ? Albo przej¹æ nad nim kontroli? Nie, na Boga. Kto powiedzia³, ¿e to siê dzieje na Galgali? Kris zbiera siê na Marajo. Zebra³ siê
zbierze siê? Zebra³! Na Marajo? Damiano mianowa³ w³asnych krisatorów. Powiedzia³, ¿e nie ufa tym z Galgali, bo to ludzie Szandora. Jêkn¹³em. A wiêc ten kris jest nielegalny? Tak legalny jak wszystko inne. Nie powiedzia³em. To jest lewy kris. Prywatny kris Damiana. Czego on chce? Wojny domowej? Szandor po prostu nie uzna orzeczenia. Wtedy, gdy ja stan¹³em przed s¹dem, to te¿ by³ prywatny kris Damiana. Wtedy, gdy skazali mnie za uprowadzenie statku z Kalimaka. Pamiêtasz? Za³ó¿my, ¿e te¿ nie uzna³bym orzeczenia? Za³ó¿my, ¿e powiedzia³bym to nie jest uczciwy proces, to jest lewy kris, kontroluje go Damiano? I co, poprawi³oby to moj¹ sytuacjê? Co by mi to da³o? Ale to by³ legalny kris. To by³ Wielki Kris Galgali, na rany Chrystusa! Jego orzeczenia s¹ dla nas prawem! Ten za kris Damiana, ten kris z Marajo
Szandor mo¿e powiedzieæ, ¿e to nie jest prawdziwy kris, wiêc nie podporz¹dkuje siê orzeczeniu. Nie martw siê. Ju¿ jest i tak po wszystkim. Nie, dla mnie nie jest. Po wszystkim! powtórzy³ Walerian rozmarzonym g³osem. Znowu odp³ywa³, uk³ada³ siê poziomo w powietrzu. Stawa³ siê coraz bardziej przezroczysty, a¿ wreszcie zosta³a tylko delikatna zielonkawa powiata zawieszona pod sufitem. Wtedy by³o naprawdê le powiedzia³. Wtedy, gdy przywiedli mnie pod s¹d. Zaczyna³ wêdrówkê dalej w przesz³oæ. Traci³ koncentracjê. Nie powinienem by³ mu pozwoliæ na zmianê tematu. Jeli raz zacznie 292
przesuwaæ siê w czasy tego procesu, mogê nie byæ w stanie przywo³aæ go tu z powrotem. Jakubie, to by³a najgorsza godzina mojego ¿ycia. Naprawdê cierpia³em. Pamiêtasz, jak fatalna by³a wtedy sytuacja. Bezmynie przesuwa³ po z³otej cianie swymi widmowymi rêkami, jakby chcia³ wyrwaæ jej fragment. Wydawa³o siê, ¿e jest bardzo daleko mylami. Walerian zawo³a³em. Pamiêtasz? Naprawdê cierpia³em. Oczywicie, ¿e pamiêtam. Ale zas³u¿y³e na to. To prawda. Cierpia³ wtedy. Niemal odchodzi³ od zmys³ów ze strachu. Sta³ w obliczu ca³kowitej ruiny, i doskonale zdawa³ sobie z tego sprawê. Wtedy jeden jedyny raz widzia³em go w tak ¿a³osnym stanie. Ca³a brawura i pewnoæ siebie usz³y z niego, jak powietrze z przek³utego balonu. Ale po co teraz do tego wracaæ? Musia³em dowiedzieæ siê wiêcej o Szandorze, o Imperium, o wszystkim, co dzia³o siê za z³otymi cianami mojej celi, a on mi tutaj opowiada o przera¿eniu i bólu, jakie odczuwa³ podczas tego odleg³ego procesu. Najwiêkszym k³opotem z takimi egocentrykami jak Walerian jest to, ¿e nie potrafi¹ skupiæ siê przed d³u¿szy czas na sprawach innego cz³owieka, choæby nie wiem jak wa¿nych. Wci¹¿ rozpamiêtywa³ swój proces. Sposób, w jaki na mnie wtedy patrzy³e
jakbym by³ wrogiem, zdrajc¹, gajo
Ale zosta³e u³askawiony przypomnia³em mu. Mo¿e by ju¿ stamt¹d wróci³, co? Nie mogê z tob¹ rozmawiaæ, dopóki dryfujesz gdzie w tamtych czasach. Zda³em sobie sprawê, ¿e mówisz powa¿nie, ¿e naprawdê chcesz postawiæ mnie przed s¹dem. I ukaraæ. Jakubie nie mog³em uwierzyæ, ¿e przytrafia siê to w³anie mnie. Zejdziesz tu wreszcie? I potem wszyscy ci zeznaj¹cy przeciwko mnie, moi przyjaciele, moi kuzyni
Hej, Walerianie! To ju¿ jest historia. Historia? Jego g³os by³ bardzo odleg³y. Czy to mo¿liwe, ¿eby nawiedza³ w trakcie nawiedzania? Czy¿by skoczy³ teraz znów do swojego procesu i jeszcze raz go prze¿ywa³? Zastanawia³em siê, jak czêsto tam powraca? Jego wielka trauma. Jego gehenna. Walerian pochwyci³ wtedy o jeden statek za du¿o. Niew³aciwy statek. Musia³ ponieæ za to karê. Ale mimo to zrobi³o mi siê go ¿al. 293
I w ostatniej chwili uratowa³em go przed najwy¿sz¹ kar¹, jaka mo¿e spotkaæ Roma. Jakub? mamrota³. Jakub. Ba³em siê. Wiesz, ¿e wtedy naprawdê siê ba³em. Wiem. Teraz nie mia³em ju¿ ¿adnych szans, by nak³oniæ go do rozmowy o aktualnych sprawach Królestwa. Ani w ogóle do ¿adnej powa¿nej rozmowy. Traci³em go. Czy wtedy w³anie zdecydowa³e siê mnie u³askawiæ? Gdy zobaczy³e mój strach? Uzna³em, ¿e wycierpia³e zbyt wiele odpar³em. Naprawdê cierpia³em powiedzia³ z bardzo, bardzo daleka. I naprawdê siê ba³em. Myla³em, ¿e mnie odepchniecie. ¯e ju¿ nigdy nie us³yszê ani s³owa w romskim. ¯e nie us³yszê ju¿ miechu Roma, takiego jakim potrafi siê miaæ tylko Rom. Jakubie wiesz, co by to oznacza³o. Rozumiesz, o czym mówiê? Oczywicie, ¿e rozumiem. Ucich³. Prawie ju¿ nie mog³em go dostrzec. By³ ju¿ tylko zaledwie cieniem wysoko w górze. By³em pewien, ¿e opuszcza³ mnie. Chcia³em go zabiæ. Zabiæ ducha? Sukinsyn! Przychodzi tutaj i wykonuje te wariackie pl¹sy miêdzy przesz³oci¹, teraniejszoci¹ i przysz³oci¹, a potem tylko mnie rozdra¿nia, nie przekazuj¹c ¿adnej wa¿nej wiadomoci. Wiedzia³em, ¿e za moment zniknie. A ja nie by³em wiele m¹drzejszy ni¿ przed jego przybyciem. Nie. Myli³em siê. Nagle znów rozb³ys³ pe³nym blaskiem. Sp³yn¹³ na dó³, ku mnie, a jego stopy prawie dotyka³y z³otej pod³ogi. Otoczy³a go kula zielonkawych iskierek. Znów rozpiera³a go zwyk³a energia i witalnoæ. Powietrze wokó³ niego jonizowa³o siê. Stalimy twarz¹ w twarz, nos w nos. Walerian napiera³ na mnie. Ta nag³a zmiana zdumia³a mnie. Jakubie! zawo³a³ oskar¿ycielsko. Teraz twoja kolej! Rozmawialimy o strachu, tak? O moim strachu, wtedy na procesie. Ale teraz to ty siê boisz! Wytr¹ci³ mnie z równowagi. By³em zaskoczony, zmieszany. W g³owie zaszumia³o mi gwa³townie. Walerian wydaje siê bardzo gruboskórny, ale czasem w najmniej spodziewanym momencie mo¿e zaskoczyæ zdolnociami empatycznymi. Bojê? Czego? Nie wiem. Mo¿e Szandora. 294
Potrz¹sn¹³em g³ow¹. Nie. Jego nigdy siê nie ba³em. Nie bojê siê go i teraz. Dobrze. Tak trzymaj. Niech odwaga ciê nie opuszcza. Poczu³em, ¿e moja z³oæ na niego znika. Tak. Wiem, ¿e tak trzeba, Walerianie. A jednak wci¹¿ jest w tobie strach. A ju¿ zaczyna³em znowu go lubiæ, a ten z tym strachem
Nie powiedzia³em, znowu roz³oszczony. Nie bojê siê. Mylê, ¿e jednak czego siê boisz. Widzê to w twoich oczach. S³uchaj, Walerian
Chcê ci pomóc. Powiedz mi, czego siê boisz. Nie pomagasz mi. Wkurzasz mnie. Ja te¿ raz siê ba³em. Mo¿esz i ty. To w porz¹dku baæ siê. Musisz tylko pamiêtaæ, co jest strachem, a co Jakubem. Strach mo¿e byæ w tobie, ale nie mo¿e staæ siê tob¹. Odwróci³em siê do niego ty³em i zacz¹³em w mylach liczyæ do dziesiêciu. Ek, dui, trin, cztar, pansz
Ale on znowu pojawi³ siê przede mn¹. Nie mia³ najmniejszego zamiaru odpuciæ. Jakubie, co mi odpowiesz? Nie wiem, o co ci chodzi. Nic nigdy nie wzbudzi³o we mnie przera¿enia i teraz te¿ niczego siê nie bojê. Niele brzmi. To prawda. Tak? Nie powiedzia³em po chwili zmienionym g³osem. Co we mnie drgnê³o. Co siê zmieni³o.To by³o dziwne uczucie, ale nios³o ulgê. Czemu mam je trzymaæ w tajemnicy przed Walerianem? Lepiej siê otworzyæ, pozwoliæ prawdzie wyp³yn¹æ
K³ama³em. K³ama³em. Oczywicie, ¿e k³ama³em. Ba³em siê wielu rzeczy wielkich i ma³ych, jak ka¿dy cz³owiek. Tyle, ¿e zawsze potrafi³em opanowaæ mój strach. Oczywicie tylko siê przechwala³em mówi¹c Walerianowi, ¿e nigdy niczego siê nie ba³em. I zaczê³o te¿ do mnie docieraæ, gdy ju¿ zapanowa³em nad gniewem i ura¿on¹ dum¹, ¿e Walerian mia³ racjê, i nie myli³ siê mówi¹c, ¿e czuje we mnie strach. Bo naprawdê by³a jedna rzecz, której ba³em siê ponad wszystko i ba³em siê jej strasznie. Nie by³a to mieræ. Ani Szandor. Ani samotnoæ tu, w celi. Nie wojna domowa miêdzy Romami nawet. To by³o co, czego ba³em siê tak bardzo, ¿e nigdy na295
wet nie odwa¿y³em siê z nikim o tym rozmawiaæ. Nigdy nie odwa¿y³em siê rozmawiaæ o tym ze sob¹! To by³o co, co trzyma³em zamkniête przez lata w najg³êbszej oubliette mojej duszy. Jakubie, powiesz mi, czego siê obawiasz? us³ysza³em g³os Waleriana. Waha³em siê. To by³o bardzo trudne. Nigdy nikomu tego nie powiedzia³em. Powiedz mnie. Czego siê obawiasz? Dlaczego mia³bym ci powiedzieæ? Bo byæ mo¿e uda mi siê wyleczyæ ciê z tego strachu. Tego nikt nie potrafi. Ja mo¿e potrafiê. Powiedz mi. By³ bardzo blisko mnie. S³ysza³em trzaski i szum w jego jonizuj¹cej powietrze aurze. Niepewnie zacz¹³em: Bojê siê
bojê siê
Dalej, Jakubie. Sp³ywa³em potem. Czu³em niewidzialn¹ rêkê zaciskaj¹c¹ siê na moim gardle, d³awi¹c¹ g³os. Ale w pewnej chwili s³owa zaczê³y wylatywaæ z moich ust. Brzmia³y twardo, chropowato. Walerian, bojê siê ¿e Gwiazda Romów jest k³amstwem! Co? ¯e ca³a ta opowieæ jest tylko mitem kontynuowa³em. By³em zdumiony, ¿e s³yszê siebie wypowiadaj¹cego takie straszne s³owa. A jednak poczu³em wtedy dziwny spokój. Mówi³em teraz sk³adniej, ³atwiej. ¯e ta czerwona gwiazda, do której siê modlimy, nie ma z nami nic wspólnego. ¯e nigdy nie przybylimy stamt¹d, ¿e nie by³o ¿adnego wiatru s³onecznego, ¿e jeli kiedykolwiek tam dotrzemy, zobaczymy, ¿e to poprostu tylko jeszcze jedna nie zamieszkana planeta. Walerian milcza³ przez chwilê. Zmarszczy³ brwi, zamyli³ siê g³êboko. I tego w³anie siê obawiasz? Przytakn¹³em. Poczu³em siê znacznie lepiej, wyrzuciwszy to z siebie. Dlaczego? zapyta³. Dlatego, ¿e Gwiazda Romów jest celem ca³ego mojego ¿ycia. Bo wszytkie te szalone czyny, jakich dokona³em, mia³y ten w³anie jeden cel, którym by³o poprowadzenie nas znów na Ojczysty wiat, 296
powrót do miejsca, do którego nale¿elimy, do tego jedynego miejsca, w którym nie jestemy wygnañcami, wyrzutkami i obcymi. ¯yjê tylko dla chwili, w której postawiê stopê na tej planecie, rozumiesz to Walerianie? A jeli to k³amstwo? Jeli pewnego dnia przekonam siê, ¿e to wszystko bzdura, ¿e tak naprawdê pochodzimy z Ziemi, tak samo jak gaje, ¿e jestemy tylko takimi mieszniej wygl¹daj¹cymi gaje, którzy mówi¹ równie miesznym, staro¿ytnym jêzykiem? ¯e Gwiazda Romów powsta³a tylko w wyobrani jakiego poety
Nie. To nieprawda przerwa³ mi Walerian. Jego g³os brzmia³ pewnie. Urwa³em, spocony, zaskoczony. Nie? Ca³a ta historia jest prawdziwa. Dok³adnie taka, jak opisano w Swaturze. Wierz mi. O naszym ¿yciu tam, o wielkich miastach, przepowiedniach, wietrze s³onecznym. O szesnastu okrêtach, które odlecia³y w Wielk¹ Ciemnoæ i przynios³y nas na Ziemiê. Walerian by³ teraz inny. ¯adnych dramatycznych póz, ¿adnych krzyków. Mówi³ cicho, powa¿nie, z naciskiem. Niemal go nie poznawa³em. Sk¹d mo¿esz to wiedzieæ? Bo tam by³em powiedzia³. Widzia³em wypalone wzgórza. Widzia³em ja³owe doliny. Jakubie, ja trzyma³em w rêkach spalon¹ ziemiê Gwiazdy Romów. Patrzy³em na niego, nie wierz¹c w ani jedno s³owo. On po prostu mówi³ mi to, co desperacko chcia³em u³yszeæ. Nie mog³e tam byæ! Dlaczego? To tylko miejsce w kosmosie, prawda? A ja mam statek
? Co mog³oby mnie powstrzymaæ przed poleceniem tam? Ale to jest zakazane! krzykn¹³em. To absolutne tabu. Nie wolno nam postawiæ stopy na Gwiedzie Romów, a¿ nast¹pi trzeci wiatr s³oneczny, póki nie dostaniemy wezwania, póki nie
Jakubie, nie b¹d naiwny. Niezbyt to do ciebie pasuje. Powiedzia³ to delikatnie, niemal czule. Umiecha³ siê. Widzia³em jakby lekkie zawstydzenie w jego umiechu, ale tak¿e jak¹ nieznon¹ wy¿szoæ. Zda³em sobie sprawê, ¿e dr¿ê. Mówisz powa¿nie? Ty naprawdê, dos³ownie i materialnie tam by³e? A czy ja nie mia³em zawsze gdzie wszelkie regu³y odrzek³ cicho. 297
7
O
dszed³, nim zd¹¿y³em siê zorientowaæ. Pocz¹tkowo myla³em, ¿e po prostu znikn¹³ z widzialnego widma, ale nie; odszed³ naprawdê. Zostawi³ mnie sam na sam z ogromnym zdumieniem. W mojej duszy szala³ prawdziwy tajfun. Huragan, wybuch wulkanu i trzêsienie ziemi razem wziête. Resztk¹ si³ utrzymywa³em siê przy zdrowych zmys³ach. Powiedzia³em mu tê jedyn¹ rzecz, o której dot¹d nie wa¿y³em siê wspomnieæ nikomu. Ba, sam stara³em siê j¹ wypchn¹æ z umys³u, od dnia, kiedy ta truj¹ca idea zaczê³a kie³kowaæ w moich mylach. Bo budzi³a ona przera¿enie nawet jako myl zaledwie, a dzisiaj wypowiedzia³em j¹ na g³os. Ale co s¹dziæ o tym jego ma³ym sekrecie, który zdradzi³ mi w zamian? By³em oszo³omiony. Polecia³ na Gwiazdê Romów? L¹dowa³ na najwiêtszym ze wiêtych wiatów, na zakazanej planecie, naruszy³ wiêtoæ Ziemi Przodków? Zrobi³ to, zanim otrzymalimy wezwanie do powrotu? Zdumiewaj¹ce! Niewiarygodne! Tylko Walerian móg³ powa¿yæ siê na co takiego. Jak¿e nim teraz pogardza³em! Ale te¿, jak¿e mu zazdroci³em
Takie wiadome blunierstwo! Takie lekkomylne naruszenie najwiêtszego tabu Romów! Takie ca³kowite wyst¹pienie przeciw prawu! To tylko miejsce w kosmosie, prawda? A ja mam statek
?. I powiedzia³ mi o tym. Mnie, królowi! Powinienem za to postawiæ go przed krisem. Nawet teraz, gdy jestem w wiêzieniu, wystarczy³oby rzuciæ s³owo, a na zawsze by³by wygnañcem. Ukrzy¿owano by go! Rozsiekano! Oczywicie nie postawi³bym go przed krisem. Wiedzia³ o tym, bo inaczej nic by mi nie powiedzia³. Niewa¿ne co robi³, zawsze go os³ania³em. By³ jakby czêci¹ mnie, t¹ bezwstydn¹, mroczn¹ i nie poddaj¹c¹ siê kontroli, ale jednak czêci¹ mnie. Nie utniesz przecie¿ w³asnej rêki, jeli korzystaj¹c z nieuwagi twojego umys³u, uszczypnie odruchowo cesarzow¹ w ty³eczek. A jednak
Gwiazda Romów? Gwiazda Romów! Widzia³em wypalone wzgórza tak powiedzia³. Widzia³em ja³owe doliny. Trzyma³em w rêkach spalon¹ ziemiê Gwiazdy Romów. 298
By³em chory z zazdroci i têsknoty, z wciek³oci
i z radoci. By³em wciek³y, ¿e nie poprosi³ mnie, bym polecia³ z nim, gdy siê wybra³ na tê bluniercz¹ wyprawê. Oczywicie odmówi³bym
Zagrozi³bym mu do¿ywotnim wiêzieniem, i na Boga i wszystkie demony, chyba spe³ni³bym swoj¹ grobê! Ale dlaczego mnie nie spyta³? Polecia³bym z nim. Zobaczy³bym na w³asne oczy, jak tam jest naprawdê, dotkn¹³bym w³asn¹ rêk¹ tego spalonego py³u. Poczu³bym to ciskanie w gardle, w powietrze naszego wiata ulecia³by mój krzyk rozpaczy. Czy wiêc mo¿na siê dziwiæ, ¿e os³ania³em Waleriana? By³ tak samo niegodziwy jak ja. Gorzej. Ja przysiêga³em staæ na stra¿y prawa. Natomiast on zawsze postêpowa³ jak chcia³, i nie dorabia³ do tego ideologii. Kto wiêc jest lepszym cz³owiekiem: pirat, czy hipokryta? Gwiazda Romów. Myla³em, ¿e serce wyskoczy mi z piersi ze zdumienia i podniecenia. Myla³em, ¿e rozsadzi mi g³owê. Chcia³em p³akaæ, tañczyæ i piewaæ. Widzia³em wypalone wzgórza. Widzia³em ja³owe doliny. Szaleñstwo w mojej duszy siêgnê³o zenitu, i niewiadomie zacz¹³em nawiedzaæ. Skoczy³em w ciemnoæ jak rozpêdzony meteor mkn¹cy przez pustkê kosmosu. Lecia³em tam i tu, tu i tam; wstecz i na powrót, i znowu wstecz. Xamur, Megalo Kastro, Nabomba Zom, Vietoris, nawet Stolica. ¯aden jednak obraz nie mia³ czasu siê sformowaæ. Po prostu dryfowa³em chaotycznie, przekraczaj¹c granice czasu i przestrzeni, miotany wichur¹ szalej¹c¹ w mojej duszy. Jeden obraz jednak powraca³ raz za razem. Na pocz¹tku pojawia³y siê tylko jego strzêpki, ale potem zacz¹³em utrzymywaæ wizjê, po chwili za wszed³em w ni¹, by zobaczyæ, co to jest, gdzie jestem, i kiedy. Pojawi³y siê twarze. Damiano. Walerian. Phuri dai. Szeregi surowych krisatorów, siedz¹cych w sali s¹dowej. Ach, wiêc znalaz³em siê na Galgali. Tylko kiedy? Wszyscy byli du¿o m³odsi. Damiano, Walerian, inni przyjaciele. Spójrzcie. Tam, na tronie, siedzê ja sam. Ws³uchujê siê w ich s³owa. I te¿ jestem du¿o m³odszy. Nie chodzi tu bynajmniej o twarz, ale oczy
Nigdy w ¿yciu wiadomie nie skrzywdzi³em ¿adnego Roma. To mówi³ Walerian Jest blady, spocony, boi siê. Nawet w¹sy zwisaj¹ mu ¿a³onie. Proszê s¹d, by wzi¹³ po uwagê, ¿e moja dusza zawsze pod¹¿a³a Drog¹. Niech Bóg wyrwie mi jêzyk, jeli sk³ama³em. 299
Wije siê jak robak nadziany na haczyk. Aha. Walerian i jego proces, przed laty, gdy postawiono go przed Wielkim Krisem. Wszystko zafalowa³o, i nagle straci³em salê s¹dow¹ z oczu. lizga³em siê jak kamyk po g³adkim lodzie, a¿ wjecha³em do innej epoki, i innego kwadrantu Galaktyki. Mylê, ¿e to miejsce mog³o byæ Ziemi¹, choæ równie dobrze mog³a to byæ Barma Darma czy Duud Szabell. Natychmiast siê stamt¹d wycofa³em. Chcia³em obserwowaæ proces Waleriana. Wtedy naprawdê go przyhaczylimy. Nie za piractwo bynajmniej, lecz za nieetyczne praktyki handlowe. Teraz mog³em znów obserwowaæ ca³e to zdarzenie, kryj¹c siê w eterycznej kuli. Chodzi³o o to, ¿e Walerian przechwyci³ transportowiec wy³adowany olejem belisugry, który jest wa¿nym sk³adnikiem wzbogacaj¹cym krew, niezbêdnym zw³aszcza przy operacji odm³adzania. W nag³ym odruchu wspania³omylnoci postanowi³ wylizgaæ z interesu kartel handluj¹cy belisugr¹ i rzuci³ na rynek ca³y swój ³up naraz, zamiast roz³o¿yæ to na wiele lat. Znalaz³ nawet jakiego brokera na Marajo. Jeli za³amie siê rynek kombinowa³ znacznie potaniej¹ operacje odm³adzaj¹ce, i bêdzie na nie staæ wszystkich biedaków, którzy normalnie nie mogli sobie na to pozwoliæ. Och, ta jego poza Robin Hooda. Czasami staje siê jego drug¹ osobowoci¹. Zobaczy³em, ¿e wstaje Damiano. Oczy b³yszcza³y mu gniewem i oburzeniem. Ten cz³owiek, który mieni siê naszym bratem, który twierdzi, ¿e s³u¿y interesom Wielkiego Ludu, stoi przed nami oskar¿ony o zbrodniê chciwoci, ale ja uwa¿am, ¿e powinnimy skazaæ go za g³upotê! Rozleg³ siê miech. Ja te¿ siê rozemia³em. Nie teraz, gdy by³em tylko duchem, patrz¹cym na przesz³e wydarzenia, lecz jako ten drugi Jakub, który siedzia³ tam, na królewskim tronie. Biedny Walerian. Chciwego Roma mo¿na zaakceptowaæ kontynuowa³ Damiano. Chciwoæ nie jest czym niezwyk³ym, i nie do koñca te¿ nale¿y j¹ potêpiaæ. Ale g³upi Rom, przyjaciele
g³upi Rom jest niebezpieczny dla nas wszystkich. Pytam was, czy nie powinnimy wych³ostaæ batem tej kreatury, by udzieliæ mu drobnej lekcji? Biedny Walerian. Pope³ni³ jeden wielki b³¹d. Przy ca³ej swojej wielkiej wspania³omylnoci, nieszczêliwie przeoczy³ fakt, ¿e Romowie kontroluj¹ handel belisugr¹. Jest to jeden z naszych najwiêk300
szych sukcesów handlowych. Dzier¿ymy ten rynek, a to daje nam decyduj¹cy wp³yw na ca³y przemys³ operacji odm³adzaj¹cych, chocia¿ gaje nie do koñca zdaj¹ sobie sprawê, jak wiele mamy do powiedzenia w tej zasadniczej dla ich zdrowia i m³odoci kwestii. W jaki niewiarygodny sposób nie zauwa¿yli, ¿e trzymamy ich za jaja, a my ze swej strony wcale nie staramy siê im tego uzmys³awiaæ. Najwyraniej szczegó³ ten umkn¹³ tak¿e uwagi Waleriana. W rezultacie, powoduj¹c za³amanie cen na rynku belisugry, narobi³ wiele k³opotów kilku tysi¹com swoich kuzynów, wielu te¿ puci³ niestety z torbami. Bo i niektórzy zbyt pewnie siedzieli na tej ga³êzi, nie spodziewaj¹c siê, ¿e odetnie j¹ rêka krewniaka. Zachwia³ równie¿ powa¿nie nasz¹ pozycj¹ w stosunkach politycznych z gaje. Minê³o wiele lat, nim tak wielka iloæ taniej belisugry zosta³a wch³oniêta przez rynek. Zawsze mia³em s³aboæ do Waleriana, ale wtedy naprawdê zachowa³ siê jak ostatni idiota. A jak to rozs¹dnie wywiód³ Damiano przed krisem, g³upota Roma powinna byæ ukarana. Wszechwiat zawsze karze g³upotê, wczeniej lub póniej. Ale nasza pozycja we Wszechwiecie od pocz¹tku by³a chwiejna, i nie moglimy sobie pozwalaæ na luksus pozostawiania wszystkiego naturalnym i nieuniknionym procesom, które w nim zachodzi³y. Wzywam teraz ofiary g³upiej chciwoci tego cz³owieka, aby stanê³y przed krisem, i objawi³y mu szkody, jakie ponios³y z powodu jego nieprzemylanego dzia³ania. Trzymalimy siê sformalizowanej, tradycyjnej procedury. Najpierw wniesiono przeciwko niemu bayura skargi. Potem musielimy poczekaæ, a¿ Walerian pojawi siê na Galgali. I pojawi³ siê: na uczcie wydanej na jego czeæ, niewiadomy zagro¿enia. Aresztowano go i postawiono przed s¹dem. Pierwszy raz w ¿yciu. W ci¹gu tych wszystkich lat jego pirackiej kariery gaje nigdy nie zdo³ali go przy³apaæ. My zrobilimy to bez trudu. Damiano by³ wtedy kristori o baro przewodnicz¹cym s¹du, i wyranie pragn¹³ krwi. Prawdopodobnie osobicie dosta³ po kieszeni, by³ wiêc wciek³y. Nie mo¿na mu jednak by³o zarzuciæ wyranej stronniczoci. W koñcu jestemy cywilizowanymi ludmi. Inna sprawa, ¿e Damiano bardzo nie lubi traciæ pieniêdzy. Chyba nie widzia³ te¿ nic nagannego w tym, ¿e by³ w pewnym sensie sêdzi¹ we w³asnej sprawie. Pop³yn¹³em przez salê s¹dow¹, wci¹¿ pozostaj¹c niewidzialny. Raz jednak dostrzeg³em siebie, patrz¹cego badawczo z tronu prosto w miejsce, gdzie czai³em siê jako duch. Czy wtedy siê zobaczy³em? Nie pamiêtam. 301
Pamiêtam za to, ¿e proces zacz¹³ siê wtedy le dla Waleriana, a potem by³o coraz gorzej. Przysiêga³ wielkimi s³owami, ¿e jego intencje by³y wy³¹cznie humanitarne, co zreszt¹ w tym wypadku faktycznie mog³o byæ prawd¹, ale wtedy zbyt wielu Romów straci³o zbyt wiele pieniêdzy. Zaofiarowa³ siê, ¿e wyrówna straty. No, to zabrzmia³o niele, ale Damiano by³ nieub³agany. A co z os³abieniem naszej pozycji wzglêdem gaje, przez z³amanie naszego monopolu na rynku belisugry, hê? Jak oskar¿ony zamierza za³atwiæ tê sprawê? Krisatorzy zgodnie skinêli g³owami. Rozleg³y siê ciche szepty. Wielu mi³owa³o Waleriana, ale mia³ te¿ mnóstwo wrogów. Niektórzy zarazem mi³owali go i nienawidzili. W trakcie swojej pirackiej dzia³alnoci narobi³ szkód bardzo wielu romskim kupcom. Wszystko jedno, czy w zamierzony czy przypadkowy sposób. Krisatorzy mieli wyran¹ ochotê tym razem go przygwodziæ. On wiedzia³ o tym podobnie jak wszyscy zebrani. Potem nadszed³ czas na solakh ostateczne przes³uchania i koñcowy wyrok. Walerian by³ wyciszony i przygnêbiony. Rozumia³, na co siê zanosi. A to, na co siê zanosi³o, by³o dla niego paskudne. Mielimy go wykluczyæ z naszego ludu. Og³osiæ go marhime nieczystym. Zagroziæ przekleñstwem wszystkich Romów, przesz³ych i teraniejszych, ¿ywych i umar³ych, a tak¿e ka¿demu, kto kiedykolwiek by siê z nim zadawa³. To nie tylko pozbawi³oby go rodziny, ca³ej Wielkiej Kompanii Romów, ale te¿ pozosta³by bez swej za³ogi i rodków do ¿ycia, wydany na zemstê gaje, którzy przecie¿ polowali na niego od dawna. Wtedy z pewnoci¹ Walerian nie odby³by wyprawy na Gwiazdê Romów. P³ywa³em jak upiór nad krisatorami, którzy uzgadniali werdykt. Zawis³em nad g³ow¹ Jakuba, króla. Król wydawa³ siê znudzony. I tak by³o naprawdê, bo takie procesy zawsze mnie mêczy³y. Stanowi³y tê czêæ moich obowi¹zków, któr¹ z rozkosz¹ przekaza³bym w inne rêce. Nie koñcz¹ce siê wys³uchiwanie redniowiecznych przysi¹g, wyg³aszanie uroczystych kl¹tw gro¿¹cych potencjalnym krzywoprzysiêzcom, nieub³agane dr¹¿enie najdrobniejszych szczegó³ów w poszukiwaniu dowodów, ca³y ten ogrom gniewu, cierpienia, skarg, a tak¿e te spocone cia³a
Oczywicie rozumia³em wagê wymiaru sprawiedliwoci. I nienawidzi³em tego. Jednak by³ to mój obowi¹zek, a ja wiem, czym jest poczucie obowi¹zku. Tyle, ¿e wcale nie muszê byæ zachwycony wszystkim, co muszê robiæ. 302
Pojawi³em siê tylko na mgnienie oka. I tylko wczeniejszy ja mia³o prawo to dostrzec. B¹d litociwy szepn¹³em. Mrugn¹³em te¿ porozumiewawczo i natychmiast odp³yn¹³em gwa³townym susem, Bóg wie, w jaki obszar czasu i Galaktyki. Kiedy ponownie zebra³em myli, siedzia³em znów w kucki w mojej celi, a w uszach brzmia³y mi, po raz tysiêczny mo¿e, s³owa Waleriana: Widzia³em wypalone wzgórza. Widzia³em ja³owe doliny. Werdykt po tym procesie, brzmia³: winny. A kar¹ by³o ca³kowite wykluczenie z ludu Romów. Odciêcie, wygnanie, ekskomunika. Nigdy ¿aden Rom nie móg³ przemówiæ do niego ani s³owem, nawet jego matka, nawet jego brat, pod kar¹ takiego samego losu. Czegokolwiek by dotkn¹³, mia³o byæ uznane za nieczyste i nale¿a³o to zniszczyæ, niezale¿nie od wartoci. Jednym s³owem, ca³kowita anatema najwy¿sza z kar naszego prawa z ca³¹ jego staro¿ytn¹ i apokaliptyczn¹ surowoci¹. Wedle procedury wyrok krisu trafi³ teraz do mnie do zatwierdzenia, a ja, zgodnie chyba z nadziejami wszystkich prócz Damiana, uzna³em go za zbyt surowy, i uchyli³em go. W zamian zarz¹dzi³em wielk¹ kontrybucjê i ceremonialn¹ pokutê. Ponadto nakaza³em Walerianowi trzymaæ rêce z dala od romskich statków, a¿ do jego naturalnego lub nienaturalnego zgonu. I odes³a³em go wci¹¿ jeszcze wstrz¹niêtego, i chyba pierwszy raz w ¿yciu powa¿nego, ale tak¿e oficjalnie zrehabilitowanego i przepe³nionego g³êbok¹ wdziêcznoci¹ wobec mnie, na jego dalekie galaktyczne szlaki, gdzie oczywicie kontynuowa³ swój piracki proceder. Damiano d³ugo nie móg³ mi darowaæ tego aktu ³aski. Ten plugawy drañ zas³u¿y³ na dobr¹ lekcjê mówi³. I zanudza³ mnie w podobny sposób jeszcze wiele miesiêcy. Otrzyma³ dobr¹ lekcjê zniecierpliwi³em siê za którym razem. To za ma³o. Teraz bêdzie s¹dzi³, ¿e mo¿e robiæ, co mu siê, psiakrew, ¿ywnie podoba. Tyle ¿e bardziej siê postara, ¿ebymy go nie z³apali. Chyba kazdy tak w³anie postêpuje. Kuzynie, zadziwiasz mnie. Doprawdy? Damiano musia³ skapitulowaæ. W koñcu to ja by³em królem, co musia³em mu razy przypomnieæ, nim wreszcie odszed³, narzekaj¹c jednak pod nosem. 303
Jaki czas póniej pogodzi³ siê z Walerianem, a nawet zainwestowa³ w które z jego ciemnych przedsiêwziêæ. To zreszt¹ doskonale pasowa³o do charakteru Damiana. Inna sprawa, ¿e Damiano mia³ racjê co do wniosków, jakie wyci¹gnie z tej sprawy Walerian. Uzna³, ¿e mo¿e robiæ absolutnie wszystko, jeli nie da siê znowu z³apaæ. I tak te¿ w³anie robi³. Jakubie, trzyma³em w rêkach spalon¹ ziemiê Gwiazdy Romów. Czy mog³em mu wierzyæ? Czy mia³bym mu nie wierzyæ?
8
N
astêpny w kolejnoci wtargn¹³ do mojej celi Szandor. By³a to jego pierwsza wizyta od d³ugiego b¹d co b¹d czasu, i nieco mnie zaskoczy³a. By³ tak naelektryzowany, ¿e prawie wzi¹³em go za ducha. Wprost iskrzy³. Tyle ¿e sta³ obiema nogami na pod³odze, a iskrzenie by³o metaforyczne. Po prostu kipia³ gniewem i ciê¿ko siê z nim dyskutowa³o. Chodzi³ nerwowo w tê i z powrotem, od ciany do ciany, parskaj¹c i prychaj¹c. Mimo niedawnej kuracji odm³adzaj¹cej, ten mój pierworodny wygl¹da³ jak starzec. Odczuwa³em mciw¹ satysfakcjê widz¹æ jak poszarza³a jest jego cera, jakie ³adne zmarszczki pojawi³y siê na jego twarzy, jak siê garbi pod ciê¿arem w³adzy. Dzieciak, którego raptem ze sto lat temu (mogê siê myliæ o jakie dziesiêæ czy dwadziecia, w tê czy w tê) bra³em na kolana. Spala³ siê. Trawi³ go wewêtrzny ogieñ. By³ wieczk¹, która stanê³a w p³omieniach od koñca do koñca. Tak lubi¹ to okrelaæ Romowie Lowara. wieczka p³onie ca³a, od koñca do koñca. Znaczy to, ¿e nale¿y jej pozwoliæ siê wypaliæ, bo przeznaczeniem wieczki jest sp³on¹æ w ca³oci. Dla Lowara to stwierdzenie oznacza, ¿e nie nale¿y siê oszczêdzaæ. Tak na przyk³ad ¿yje Polarka nie myli w ogóle o przysz³oci, ale p³onie w ka¿dej chwili. Jest rozrzutny i szafuje sob¹ a¿ do granic szaleñstwa, ale p³onie naprawdê jasnym blaskiem. 304
Miêdzy nami, Kalderszami, to samo okrelenie ma inny wydwiêk. Jeli pozwolisz wieczce spaliæ siê w ca³oci, da ci wiêcej ciep³a i wiat³a, ale potem zostaniesz w ciemnociach. Wiêc wypal tyle, ile naprawdê potrzebujesz, ale nie wiêcej. Zw³aszcza jeli to ty jeste t¹ wieczk¹. A Szandor najwyraniej zatraci³ siê we wciek³ym gniewie. To by³o niez³e przedstawienie. Patrzy³em na nie w zachwycie. Mylê, ¿e sam nie odegra³bym tego lepiej. W koñcu jednak zdo³a³ opanowaæ siê na tyle, ¿e wykrztusi³ jakie s³owa, które mia³y sens. Ale nawet i one z trudem wydobywa³y mu siê z gard³a. Twoja ostatnia szansa! Niech ciê szlag! zagrzmia³. Muszê okazaæ litoæ, wiêc j¹ oka¿ê! Bêdê, cholera, ³askawy dla ciebie, ty stary zniedo³ê¿nia³y draniu! Ale musisz wspó³pracowaæ, albo ciê wykoñczê! Wykoñczysz? A jak? Wykoñczê! Lepiej nie pytaj ja. Lepiej nie pytaj! Szandorku nie wygl¹dasz najlepiej. Chyba ostatnio nie pisz za dobrze
Przeprowadzê koronacjê. Doprawdy? W³anie teraz? Przestañ u¿ywaæ tego mentorskiego tonu! Staram siê po prostu podtrzymaæ konwersacjê, i tyle, no a poza tym martwiê siê o twoje zdrowie. S¹ pewne lekarstwa. Woda z dziewiêciu miejsc, pamiêtasz? Mo¿na te¿ spluwaæ w ¿ar. To mog³aby dla ciebie zrobiæ Bibi Savina. Jest jeszcze niedwiedzie sad³o. Polij na Marajo, zdaje siê, ¿e Polarka trzyma tam niedwiedzie. Oko langusty, sproszkowany skarabeusz
Zamilknij, bo utnê ci jezyk! Aha, mój litociwy Szandor. Koronacja siê odbêdzie! Wyrzuca³ z siebie s³owa z takim naciskiem, jakby ka¿de parzy³o mu wargi. Ceremonia z udzia³em dziewiêciu wiatów. Najpierw tu na Galgali, potem Xamur, Iriarte, Nabomba Zom, Clard Msat
Z niektórymi mo¿esz mieæ k³opot. Zdaje siê, ¿e z jakich powodów ostatnimi czasy statki nie l¹duj¹ na Iriarte i Clard Msat.
a po dokonaniu obrz¹dku na dziewiêciu królewskich planetach, udamy siê razem do Stolicy, i staniemy przed obliczem Imperatora, aby uzyskaæ zatwierdzenie. Zatwierdzenie czego? Moich praw do tronu. Legalnoci mojej sukcesji. 20 Czas trzeciego wiatru
305
Szandor, wci¹¿ chcesz byæ królem? Daj sobie spokój. To ciê¿ki kawa³ek chleba. Na ka¿dej z dziewiêciu królewskich planet bêdziesz sta³ u mego boku, gdy phuri dai bêdzie mi wklada³a pieczêæ na szyjê
Tak? Przeka¿esz mi obowi¹zki i w³adzê. Uczynisz to z wolnej woli i z radoci¹. Raczej z wolnej woli i z radoci¹ spêdzi³bym dziesiêæ lat w tunelach Alta Hannalanna. Bez najmniejszego problemu mogê ciê tam pos³aæ. Zrobi³by to, nie w¹tpiê. Móg³bym. A mo¿e wolisz Gran Chingada? Kopalnie Megalo Kastro? Trinigalee Chase? Tylko na to ciê staæ? Trinigalee Chase? Mogê wys³aæ ciê wszêdzie. Mo¿e znów na Mentiroso? Mogê naprawdê sprawiæ ci wiele cierpienia. Wtedy bêdziesz w³adc¹ jeszcze bardziej umi³owanym przez wszystkich Romów, ni¿ teraz. B¹d przeklêty! Mo¿e jeszcze mnie trochê postraszysz, synku? To najlepsza zabawa, jak¹ mia³em od kilku miesiêcy. Trwa wojna, wiesz o tym? Rom walczy z Romem. Ca³e kompanie rozpadaj¹ siê na wrogie obozy z powodu sporu o tron. I ty jeste za to odpowiedzialny! Ja? Przez tê próbê odzyskania tronu. Przez próbê obalenia legalnie wybranego i namaszczonego króla. Przygania³ kocio³ garnkowi. Przez moment myla³em, ¿e jednak wybuchnie. Przemknê³a mi nawet przez g³owê satysfakcjonuj¹ca myl, ¿e w koñcu go sprowokowa³em. Ale nie. Szandor nigdy nie by³ tak opanowany jak wtedy. Dalej opowiada³ mi o koronacji, któr¹ zamierza³ przeprowadziæ, i o tym, jak bêdê asystowa³ mu z ³agodnym umiechem w chwili, gdy w³o¿¹ mu na g³owê moj¹ koronê. Takiego wa³a! Co za niedorzeczny pomys³. Muszê pochwaliæ tak¿e siebie, bo równie¿ ani przez moment nie okaza³em wtedy gniewu. Oto stoi przede mn¹ mój pierworodny trawiony freudowskimi kompleksami, a ja s³ucham go uprzejmie, co najwy¿ej wtr¹caj¹c drobne ¿arty, kiedy on ³apie oddech. Nawet opowiedzia³em mu o Freudzie. Oczywicie nic o nim nie s³ysza³. Taki staro¿ytny filozof gaje wyjani³em. A potem siêgn¹³em 306
do pok³adów mojej wiedzy antropologicznej i wyci¹gn¹³em stamt¹d przyk³ady konfliktów miêdzy ojcami a synami: Uranosa i Kronosa, Kronosa i Zeusa, Dawida i Absaloma, i jeszcze ze dwie inne znane pary. Wyci¹gn¹³em te¿ króla Leara i jego córki, co mo¿e nie pasowa³o dok³adnie do sytuacji, ale by³o ostatecznie doæ blisko. Czy do tego w³anie d¹¿ysz? spyta³em. Chcesz sprowadziæ mnie do roli archetypu? Posiadanie niewdziêcznego dziecka sprawia wiêkszy ból ni¿ jad wê¿a. O czym ty gadasz? warkn¹³. Pomylony staruchu, ty naprawdê zwariowa³e! Umiechn¹³em siê s³odko. Po tej rozmowie nic siê nie zmieni³o. Ja pozosta³em jego wiêniem, on pozosta³ kwestionowanym w³acicielem trzês¹cego siê coraz bardziej tronu. Opuci³ mnie z twarz¹ czerwon¹ z gniewu, mamrocz¹c swoje groby. Mentiroso, Alta Hannalanna
machn¹³ mi te¿ przed nosem Trinigalee Chase. Kto wie, tym naprawdê móg³by mnie z³amaæ. Na szczêcie nikomu nie powiedzia³em, jak bardzo bojê siê tego miejsca, i dlaczego. I mia³em zamiar w dalszym ci¹gu trzymaæ to w tajemnicy a¿ do koñca mych dni. Mimo grób Szandora zachowa³em pe³ny spokój i ch³ód. On za kipia³ wciek³oci¹ do tego stopnia, ¿e nie próbowa³em ju¿ nawet d³u¿ej go prowokowaæ. Czasami twojego wroga ogarnia taki gniew, ¿e mo¿e zacz¹æ dzia³aæ wbrew w³asnemu interesowi, a w tym wypadku by³by to k³opot. Gdyby Szandor wykoñczy³ mnie w gniewie, jego pozycja wród Romów za³ama³aby siê ostatecznie, ale ja jednak by³bym martwy. Jak ju¿ powiedzia³em Walerianowi na Xamur, nawet jako mêczennik bym go pokona³, ale mimo to nie pragn¹³em zostaæ mêczennikiem. Odszed³ wreszcie, wci¹¿ gro¿¹c i ciskaj¹c przekleñstwa. By³em pewien, ¿e teraz musi siê co wydarzyæ. Trzymanie mnie w mokrej i zaszczurzonej izolatce efektów nie przynios³o, podobnie jak przeniesienie do tej wygodnej z³otej klatki. W¿yciu ju¿ nieraz cierpliwie czeka³em, i Szandor zaczyna³ rozumieæ, ¿e mogê i tym razem czekaæ bardzo, bardzo d³ugo. Spodziewa³ siê, ¿e po pewnym czasie zmiêknê i pob³ogos³awiê jego panowanie, ale tak siê nie sta³o. S¹dzê, ¿e zbli¿a³ siê ju¿ do granic swojej cierpliwoci. Móg³ teraz zabraæ siê za nieco bardziej aktywn¹ formê perswazji. Tortury? Pranie mózgu? Krótkie zmiêkczaj¹ce podró¿e do najpaskudniejszych okolic Galaktyki? Przygotuj siê na najgorsze powiedzia³em sobie. Co musi siê wydarzyæ. 307
I co siê wydarzy³o. Ju¿ nastêpnego dnia, kiedy roboty przynios³y mi obiad, znalaz³em na talerzu sma¿on¹ rybê, p³ywaj¹c¹ w delikatnym mietankowym sosie. Po miesi¹cach karmienia jak¹ obrzydliw¹ papk¹, sma¿ona ryba w mietanie? Czy to s¹ tortury wymylone przez Szandora? Wraz z ryb¹ pojawi³y siê ma³e kulki ziemniaczane, obsypane tart¹ bu³k¹, i jakie d³ugie str¹czki b³êkitnawej fasolki w ostrym sosie. Towarzyszy³a temu butelka odpowiednio sch³odzonego wina i ma³y bochenek chrupi¹cego chleba. W tym musia³ byæ jaki podstêp. Mo¿e to jest zatrute? Mo¿e on myli, ¿e rzucê siê na smaczne potrawy tak ³akomie, ¿e nie zauwa¿ê ma³ej iloci cyjanku? Przez nastêpne piêæ minut siedzia³em i patrzy³em ¿a³onie na to wspania³e jedzenie, obawiaj¹c siê go tkn¹æ. Potem zda³em sobie sprawê, jak bardzo jestem g³odny, i ¿e z g³odu mo¿na umrzeæ równie pewnie jak od trucizny. Jeli zrezygnujê z tego posi³ku, nie za¿yjê te¿ trucizny, o ile tam jest; ale jeli nie bêdê jad³, równie¿ umrê w nied³ugim czasie. Siêgn¹³em wiêc po pierwszy kês. To by³a ekstaza. Jeli nawet jad³em truciznê, by³a to boska trucizna. Odczeka³em chwilê i nic z³ego siê nie sta³o. Wiêc nastêpny kês. I nastêpny. Do diab³a, pomyla³em, to jedzenie jest zbyt dobra, by mog³o byæ zatrute. Zabra³em siê za nie ze smakiem. ¯y³em na paskudnej diecie Szandora tak d³ugo, ¿e teraz mój ¿o³¹dek niemal odmówi³ pos³uszeñstwa. Naprawdê musia³em siê zmusiæ, ¿eby nie zwróciæ pierwszych kilku ³yków. Ale po ciê¿kiej walce uda³o siê. Znacznie pomog³y w tym chleb i wino. Po chwili by³o ju¿ nieco ³atwiej. Kiedy po³o¿y³em siê spaæ tej nocy, wci¹¿ zreszt¹ zastanawiaj¹c siê, czy nie zosta³em otruty, d³ugo jeszcze rozmy³a³em przed zaniêciem nad znaczeniem tego dziwnego gestu Szandora. To nie mia³o sensu, o ile naprawdê w jakim przyp³ywie szaleñstwa nie próbowa³ mnie otruæ. Nie móg³ przecie¿ chyba liczyæ na to, ¿e przekupi mnie smacznym jedzeniem? Nie. Na pewno nie. Uzna³em wiêc, ¿e przyniesiono mi przez pomy³kê obiad, który powinien dostaæ kto inny. Robot móg³ siê pomyliæ. Zasn¹³em. Obudzi³em siê, bynajmniej nie struty, akurat w momencie, gdy roboty przynios³y niadanie. Dwie d³ugie chrupi¹ce bagietki o niezwykle delikatnym smaku, dzban kawy, która by³a jak ambrozja, ma³y talerzyk z bia³ym serem i miejscowymi owocami mieni¹cymi siê wszystkimi odcieniami z³ota. Teraz naprawdê by³em zagubiony. 308
Muszê przyznaæ ze wstydem, ¿e up³ynê³o nastêpne pó³tora dnia, nim wreszcie zacz¹³em dochodziæ do jakich sensownych wniosków. Pomoc jest w drodze mówi³ mi wczeniej Polarka. Kiedy nadejdzie, bêdziesz to wiedzia³. Wskazówka znajdzie siê na talerzu przed tob¹. A jakie¿ to jedzenie przynosi³y mi te roboty? Dania francuskiej kuchni. A kto to gotuje z tak wielk¹ pasj¹ tradycyjne dania francuskiej kuchni? Julien de Gramont, pretendent do tronu Francji i prawa rêka jego lordowskiej moci Periandrosa. Tak, to jasne. W jaki sposób Julien przenikn¹³ do pa³acu, i to on przygotowywa³ dla mnie te wspania³e potrawy, które zarazem by³y te¿ wiadomoci¹. Cassoulet, ragoût, sauté i inne frykasy mia³y mnie poinformowaæ, ¿e moi przyjaciele s¹ ze mn¹. I ¿e pomoc wkrótce nadejdzie.
309
Czêæ
Szesnasty
siódma
Imperator
Zaczynamy jako g³upcy. Wszystko, co mamy na pocz¹tku, to instynkt, dziêki któremu wiemy tylko, która czêæ naszego cia³a s³u¿y do jedzenia, a która do srania. Ale naszym celem na tym wiecie jest walka z entropi¹, entropia równa siê g³upocie. Musimy zatem siê uczyæ. Naszym zadaniem jest przetwarzanie informacji i wykorzystywanie ich, czyli krótko mówi¹c, z wiekiem mamy siê stawaæ m¹drzejsi. Jeli jestem tak samo g³upi w wieku lat dwudziestu jak g³upi by³em w wieku lat dwóch, a w wieku lat stu jak wtedy, gdy mia³em ich piêædziesi¹t, to jest to niezawodny znak, ¿e nie wykonujê mojego zadania. Zajmujê tylko bez ¿adnego po¿ytku przestrzeñ i tracê czas, i równie dobrze móg³bym byæ kawa³kiem ska³y. Oczywicie nadchodzi taki moment, gdy nawet najm¹drzejszy z ludzi przestaje stawaæ siê coraz m¹drzejszy, i na powrót zaczyna stawaæ siê coraz g³upszy. Mo¿e min¹æ nawet dwiecie lat, nim mu siê to przytrafi, ale niezawodnie przytrafiæ siê musi. Jestem pogodzony z nieuchronnoci¹ tego faktu. Oznacza on bowiem tylko, ¿e entropia w koñcu wygra walkê, o czym wszyscy wiemy. Jednak fakt, ¿e prowadzimy z góry przegran¹ walkê, nie stanowi usprawiedliwienia dla z³o¿enia broni. Wielkim osi¹gniêciem cz³owieka jest bowiem odwlekanie momentu klêski tak d³ugo, jak to mo¿liwe.
312
1
N
ie wiedzia³em, ¿e w Imperium zasz³y wielkie zmiany. Stary Imperator w koñcu umar³, nie wyznaczaj¹c nastêpcy, a trzej Wysocy Lordowie wykonywali nerwowe posuniêcia. Tak wiêc u gaje zapanowa³ chaos, podobnie jak u Romów. Odciêty od wiata w mojej przytulnej celi, nie mia³em o tym najmniejszego pojêcia. Jedynymi moimi goæmi by³y teraz milcz¹ce roboty, które w dalszym ci¹gu przynosi³y mi wyszukane posi³ki. Nie odwiedza³y mnie natomiast ¿adne duchy. Zamiast wiêc istotnych informacji dostawa³em tylko suprêmes de volaille, noisettes dagneau, grenadins de boeuf
i ty³em w biodrach. A w tym czasie, poza cianami mego wiêzienia, ca³a subtelnie wywa¿ona struktura, która spaja³a rasê ludzk¹ przez tysi¹c lat ekspansji galaktycznej, rozpada³a siê w gruzy, zajmowa³a siê wielkim p³omieniem chciwoci i g³upoty. Wyobracie sobie! Królowie i Imperatorzy teraz, w trzydziestym drugim wieku! Jakbymy znów ¿yli w redniowieczu. Pompa i blichtr, fanfary i heroldowie. Korony i ber³a. Wojny o sukcesjê. Brzmi dziecinnie, prawda? Ale jaki system, zapytujê was, dzia³a³by lepiej? Demokracja? Parlament wiatów? Nie rozmieszajcie mnie. To mo¿e dzia³a doæ dobrze w ma³ej skali. W jednym kraju, powiedzmy. Spójrzcie na Ziemiê, gdzie w swoim czasie nigdy nie zdo³ano obj¹æ systemem demokracji reprezentatywnej nawet jednego ca³ego kontynentu, ¿e nie wspomnê ju¿ o ca³ej planecie. Wiêc jak mo¿na by³o to wprowadziæ w skali galaktycznej? Doæ szybko 313
ju¿ potrafimy przemieszczaæ siê po Galaktyce w naszych szybszych od wiat³a, podprzestrzennych statkach kosmicznych, ale ³¹cznoæ miêdzy uk³adami s³onecznymi wci¹¿ pozostawia wiele do ¿yczenia. Parlament dowiadywa³by siê o wszystkim co najmniej z szeciotygodniowym opónieniem. Galaktyczny prezydent nie otrzymywa³by informacji na czas. A s¹ przecie¿ setki zamieszkanych wiatów. Tysi¹ce. Sam budynek parlamentu musia³by byæ wielki jak pó³ miasta, by pomieciæ wszystkich delegatów. I wyobracie sobie ich jazgot i swary. Wszechwiat potrzebuje symbolu, jakiej takiej ¿ywej flagi, która trzyma³aby wszystkie wiaty razem. Naprawdê wiedzielimy, co robimy, przywracaj¹c monarchiê. Oczywicie wiemy, ¿e to nie jest redniowiecze i monarchia, któr¹ ustanowilimy, nie przypomina³a wcale tej antycznej. Imperator przede wszystkim jest symbolem, przes³aniem nieustannie p³yn¹cym do wszystkich wiatów Galaktyki. Samo jego istnienie mówi: Jestemy ludmi. Jestemy cz³onkami jednej rodziny. Imperator jest jak poezja, jeli rozumiecie, co mam na myli. Nie przyjmujecie tego, co mówi dos³ownie, ale odbieracie wra¿enie na jakim innym poziomie zrozumienia. Po co nam to wszystko spytacie? Po co trudziæ siê utrzymywaniem wszystkich wiatów razem? Dlaczego po prostu nie zezwoliæ planetom na egzystencjê w cudownej izolacji, na spowicie siê w ochronn¹ szatê lat wietlnych? Wtedy mo¿na by by³o zrezygnowaæ z tej sztucznej i kosztownej struktury Imperium. To w³anie jest redniowieczny pomys³. Ale nawet na redniowiecznej Ziemi nie uda³o siê go wprowadziæ w ¿ycie, choæ oczywicie próbowalimy. Nie by³o jednak na d³u¿sz¹ metê sposobu, by ca³kowicie odizolowaæ jaki naród od innych. Jeli próbowali tego s³abi, to prêdzej czy póniej w nieunikniony sposób zostawali podbici i wch³oniêci. Silni mogli pozwoliæ sobie na pewien okres polityki izolacjonistycznej, ale po jakim czasie brak dop³ywu wie¿ej krwi koñczy³ siê zwyrodnieniem i dekadencj¹, a potem staczaniem siê po równi pochy³ej ku ostatecznemu upadkowi. Dopiero gdy ludnoæ Ziemi zaakceptowa³a pewien stopieñ wspó³zale¿noci miêdzy narodami, osi¹gniêto co, co od biedy mo¿na by nazwaæ cywilizacj¹. Jak powiedzia³ pewien staro¿ytny poeta gaje i : ¯aden cz³owiek nie jest samotn¹ wysp¹. Ka¿dy jest cz¹stk¹ kontynentu, cz¹stk¹ ca³oci. Jeli morze zabiera kamyk, Europa staje siê mniejsza. Dok³adnie tak. Europa by³a jednym z ich najs³ynniejszych kontynentów, ma³ym, ale bardzo wa¿nym. Ten sam poeta zreszt¹ mówi³: 314
mieræ ka¿dego cz³owieka pomniejsza mnie. I dlatego nigdy nie pytajcie, komu bije dzwon; bije on wam. I tak jest naprawdê. To samo odnosi siê do narodów. I tak¿e do ca³ych wiatów. A teraz rozeszlimy siê i rozproszylimy poród gwiazd. Zaludnilimy wiele wiatów, sprowadzilimy na nie zwierzêta zabrane z utraconej, martwej Ziemi: krowy i konie, wê¿e i ropuchy. Rozlalimy siê jak niepowstrzymana lawa po Wszechwiecie, który przecie¿ doskonale oby³by siê bez naszej obecnoci, i objêlimy w niepodzielne w³adanie wielkie jego sektory. A jednak, mimo tego naszego niewiarygodnego rozwoju, w dalszym ci¹gu jestemy tylko ciemnym py³kiem na Drodze Mlecznej. Gdyby ktokolwiek z nas zosta³ sam, by³by zgubiony. A wiêc siêgamy ku sobie, my, którzy jestemy jak garæ ziarenek rzuconych w mroczny ocean. (Mam nadziejê, ¿e nie przeszkadza wam, ¿e u¿ywam tylu metafor. Jeli król nie mo¿e sobie u¿yæ metafory, kiedy przyjdzie mu na to ochota, to kto mo¿e?) I próbujemy utrzymaæ ³¹cznoæ. Dlatego w³anie istnieje Imperium, dlatego w³anie istnieje Imperator, i dlatego w³anie w momencie jego mierci grozi nam chaos. Byæ mo¿e dostrzeglicie, ¿e przekazuj¹c wam te wielkie myli i uczucia, nie wspominam o ró¿nicach miêdzy gaje a Romami. W rzeczy samej. S¹ miêdzy nami ró¿nice, gaje nawet nie podejrzewaj¹ jak wielkie, ale s¹ te¿ wielkie podobieñstwa i zawsze staram siê o tym pamiêtaæ. Oni s¹ ludmi i my jestemy ludmi. Ocean, po którym dryfujemy, jest olbrzymi, a my jestemy bardzo mali, i ka¿dy z nas potrzebuje ka¿dego sojusznika, jakiego tylko mo¿e znaleæ. Gajo jest wrogiem tak, tego nas ucz¹ od dziecka. Ale gajo jest tak¿e jedynym przyjacielem, jakiego mo¿emy mieæ. To bardzo k³opotliwa i skomplikowana sprawa, jak zreszt¹ wiêkszoæ spraw w ¿yciu. My, Romowie, zawsze bylimy jak wyspa otoczona wielkim morzem gaje, i gdybymy nie zachowywali naszej odrêbnoci, rozmylibymy siê w nim i bylibymy zgubieni; ale tak¿e musielimy iæ z nimi rêka w rêkê, o tyle, o ile by³o to mo¿liwe, bo inaczej te¿ bylibymy zgubieni. Jestemy Królestwem poza Imperium, ale jednak stanowimy tak¿e czêæ Imperium. Nie³atwo to poj¹æ. Jeszcze trudniej by³o to osi¹gn¹æ. Ale powiem wam jedno mieræ Imperatora gaje pomniejsza wszystkich, nawet nas, Romów. Bo ¿aden cz³owiek nie jest samotn¹ wysp¹. 315
2
H
a³as i zgie³k dochodzi³y z wnêtrza budynku. Mo¿e tylko zmieniano wyposa¿enie, mo¿e prowadzono remont nie potrafi³em powiedzieæ. Trwa³o to ca³y dzieñ i po³owê nastêpnego, i zaczyna³o wygl¹daæ na co znacznie powa¿niejszego ni¿ przesuwanie ³ó¿ka. Ale dla mnie, w moim odosobnieniu, by³o to tylko nastêpne pó³tora dnia uczty. Czas up³ywa³ mi wród wspania³ych sosów, kremowych deserów i wybornych win. Prawdziwa orgia jedzenia. Jednak wieczorem drugiego dnia tego zamêtu nie dosta³em kolacji. Roboty w ogóle nie raczy³y siê pojawiæ, za to ³oskot siê zbli¿y³. Teraz by³em pewien, ¿e naprawdê dzia³o siê tam co powa¿nego. Moje niejasne domys³y rych³o znalaz³y potwierdzenie, gdy us³ysza³em kroki licznych par ciê¿kich butów na korytarzu, potem za krzyki i syrenê alarmow¹, wreszcie syk miotaczy i
g³uche dudnienie ciê¿kiej artylerii! Przy³o¿y³em ucho do drzwi. Z ca³¹ pewnoci¹ toczy³y siê tam walki. Ale kto walczy³ z kim? Nie mia³em pojêcia. W pierwszej chwili myla³em, ¿e mo¿e Polarka i Walerian przybyli tu na czele armii wiernych mi Romów, by obaliæ Szandora i uwolniæ mnie. O niech Bóg broni! Gdybym chcia³ obaliæ Szandora si³¹, zrobi³bym to ju¿ dawno temu, zamiast wymylaæ te skomplikowane gambity. Nie chcia³em, by Rom podnosi³ rêkê przeciwko Romowi. Ale jeli by³a to inwazja Romów, co tu robi³, najwyraniej wmieszany w to po uszy, Julien de Gramont? Oczywiste by³o dla mnie, ¿e Julienowi zawdziêczam te wspania³e posi³ki, które dostajê od kilku tygodni. Mo¿e wiêc tak¿e Julien otworzy³ bramê, by wpuciæ najedców? On i Polarka znali siê jak ³yse konie, jak dziwki z tego samego burdelu. Czy¿by przygotowali co razem? Dlaczego? Poza tym co mi tu nie pasowa³o. Julien sympatyzowa³ z Romami, ale przede wszystkim by³ cz³owiekiem Periandrosa, a Polarka raczej nie chcia³by uczestniczyæ w planach ¿adnego z Wysokich Lordów. Nigdy jeszcze nie pragn¹³em tak bardzo jak w tej chwili, aby mo¿liwe by³o nawiedzanie w przysz³oæ. Tylko piêæ minut, mo¿e dziesiêæ wystarczy³oby w zupe³noci, ¿eby zobaczyæ co u wszyst316
kich diab³ów dzieje siê w pa³acu króla Cyganów. Ale na razie mog³em jedynie staæ z uchem przy drzwiach i zgadywaæ, do jakich to szalonych aliansów i konspiracji mog³o tam dojæ. Nagle drzwi otworzy³y siê gwa³townie, i do mojej komnaty wtargnê³o piêciu uzbrojonych ¿o³nierzy w jasnozielonych mundurach Gwardii Imperialnej. Pochodzili z Sidri Akrak. Zorientowa³em siê w jednej chwili. Wystarczy³o spojrzeæ na ich puste, pozbawione jakichkolwiek emocji oczy, na ich zamkniête na k³ódkê usta, i ten rodem z Akrak-Pokrak sposób poruszania i wszystkie stawy sztywne i ciniête do bólu dupy. Ale gdyby tych wskazówek by³o za ma³o, nosili jeszcze na ramionach emblematy z jaskrawymi pionowymi pasami flagi Akrak i wielkim szkar³atnym monogramem P. P jak Periandros, oczywicie. Dowodz¹ca oficer mia³a na epolecie rangê falangariusa podesz³a wprost do mnie i zapyta³a charakterystycznym dla nich, osch³ym tonem: Twoje imiê? Jakub umiechn¹³em siê. Rom baro. Rex Romaniorum. Jakub co? Król ludu Romów. Pi¹tka Akrijczyków wymieni³a uroczyste spojrzenia. Zapewniasz nas wiêc, ¿e jeste królem Romów? Zapewniam? Jak najbardziej, psiakrew zapewniam. Mo¿esz to udowodniæ? Tak siê sk³ada, ¿e jestem tu wiêniem, i nie mam przy sobie ¿adnych dokumentów, ale jeli mi nie wierzycie, proponujê wezwaæ jakiegokolwiek Roma i zapytaæ go, kim jestem. Oficer gestem wskaza³a drzwi jednemu ze swych podw³adnych. Znajd Roma rozkaza³a i przyprowad tutaj. Zapytamy go o imiê tego cz³owieka. Z miasta wci¹¿ dochodzi³ mnie huk eksplozji. Skoro ju¿ czekamy zwróci³em siê do niej mo¿e powiesz mi, kim jeste, i co siê tu w³aciwie dzieje? Spojrza³a na mnie kwano (by³o to wszystko, na co mo¿e zdobyæ siê Arkijczyk, gdy chce komu okazaæ sympatiê). Oni nie potrafi¹ siê umiechaæ. Jak dla mnie, to ledwo przypomina³a cz³owieka, a jeszcze mniej kobietê. Te ciête przy skórze w³osy, te automatyczne sztywne ruchy
tylko niewielki zarys piersi pod mundurem su317
gerowa³ p³eæ. Natomiast to, ¿e by³a cz³owiekiem, musia³em ju¿ braæ tylko na wiarê. Ja tu stawiam pytania burknê³a. Powiedz przynajmniej, czy jestecie rzeczywicie z Gwardii Imperialnej? S³u¿ymy Szesnastemu Imperatorowi. By³a jednak na tyle uprzejma, by udzieliæ odpowiedzi. Szesnastemu? Wci¹gn¹³em gwa³townie powietrze. Na to nie by³em przygotowany. Ale kiedy
jak
kto
Zna³e go poprzednio jako Lorda Periandrosa. Z trudem z³apa³em oddech. A wiêc ju¿ po wszystkim? Ca³a ta walka o tron, która nabrzmiewa³a od tak dawna, rozegra³a siê w chwili, kiedy gni³em tu, w z³otej klatce. I to ten Periandros ze ciniêt¹ dup¹ zosta³ Imperatorem? Ale¿ to posz³o b³yskiem. Dramat polityczny w galaktycznej skali rozegra³ siê tak szybko, i co gorsza, za moimi plecami. Nawet nie siedzia³em na widowni i ani nie oklaskiwa³em bohaterów, nie gwizda³em na przegranych. A mo¿e nie oklaskiwa³em przegranych i nie gwizda³em na bohaterów? Przegapi³em ca³¹ zabawê. Czu³em siê wyranie pominiêty. Ale oczywicie zbytnio siê pospieszy³em z konkluzjami, i by³y one w dodatku niew³aciwe. Walka o tron wcale siê nie skoñczy³a. Ona siê dopiero zaczyna³a. Tyle ¿e ja jeszcze o tym nie wiedzia³em. Na razie nurtowa³o mnie wiele pytañ. W jaki sposób Periandros zdo³a³ usun¹æ ze swej drogi Sunteila? Co siê sta³o z Nari¹? Co robili Gwardzici Imperium w pa³acu króla Romów? Gdzie jest Szandor? Gdzie jest diuk de Gramont? Ale prêdzej dowiedzia³bym siê czego od ciany, ni¿ od tego akrijskiego robota. Sta³a tam i patrzy³a na mnie z zupe³n¹ obojêtnoci¹, jak na jaki pokryty kurzem muzealny eksponat, zapomniany od piêciuset lat. W tym czasie za jej podw³adni metodycznie i powoli sprawdzali mój nêdzny dobytek. Diabli zreszt¹ wiedz¹, po co. Czy szukali jakiej ukrytej broni, czy mo¿e rêkopisu z jakimi skandalizuj¹cymi wspomnieniami? Zdawa³o mi siê, ¿e nim wróci³ ten, którego wys³ano po jakiego Roma, minê³a ca³a wiecznoæ. A jednak kiedy wreszcie do nas wróci³, nie towarzyszy³ mu wcale Rom, lecz diuk de Gramont. Mon ami! wrzasn¹³. Sacré bleu! Ach, jak¿e siê cieszê! 318
Oczywicie wpad³ tu z wielk¹ werw¹, ca³owaniem w oba policzki, radosnym poklepywaniem po ramieniu, i ca³ym tym Wielkim Galijskim Przedstawieniem. Potem za odwróci³ siê do Akrijczyków i zacz¹³ gestykulowaæ gwa³townie obiema rêkami tu¿ przed ich nosem, wyganiaj¹c ich jak jakie natrêtne owady. Won st¹d! Precz! Sio! Vite! Prêdzej! Salaudus! £ajdaki! Bon Dieu de merde. Niech was szlag! Precz, precz, precz! Falangarius spojrza³a na niego z prawdziwym zdumieniem. (Tak!!!) Rozkazano pilnowaæ tego cz³owieka, a¿
Twoje rozkazy brzmi¹ precz! Vite! Prêdzej! Ty nêdzna emmerdeuse, mam gdzie twoje rozkazy! Won! i to w podskokach! Myla³em ju¿, ¿e si³¹ wyrzuci j¹ za drzwi. Ale to okaza³o siê zbêdne. Po prostu wypchn¹³ j¹ t¹ kaskad¹ obscenicznych przekleñstw, bêd¹cych dzik¹ mieszank¹ imperialnego, francuskiego i nawet romskiego. Va te faire chier! dar³ siê. Spierdalaj ty obrzyd³a lesbijska suko! Kurav tu ando mul! Akrijka uciek³a, poci¹gaj¹c za sob¹ swych zszokowanych podw³adnych. Ja za opad³em jak d³ugi na swoje wyrko. Myla³em, ¿e umrê ze miechu, po prostu umrê. Du¿o up³ynê³o czasu, nim mog³em co powiedzieæ. Czy wiesz, co znaczy wci¹¿ jeszcze chichota³em kurav tu ando mul? Oczywicie, ¿e wiem odpar³ Julien z wielk¹ wynios³oci¹: Pieprzê twoje usta oto, co znaczy. ¯a³ujê tylko, ¿e ona tego nie wie. Przymkn¹³ drzwi celi, uwa¿aj¹c jednak, aby nas nie zatrzasn¹æ, a potem usiad³ obok mnie na pryczy. Ah, mon vieux tak wiele siê wydarzy³o, tak bardzo wiele! Wiesz wszak¿e, ¿e bawi³em na Galgali przez tych ostatnich kilka tygodni? Sekretnie pracuj¹c w tym tu budynku? Te posi³ki, które mi przynoszono, mia³y doæ wyrany podpis. Liczy³em, ¿e to zrozumiesz. Pos³a³bym ci licik, ale s¹dzi³em, ¿e ryzyko jest zbyt du¿e. Gdyby Szandor jakim sposobem odkry³ moj¹ prawdziw¹ to¿samoæ
ach
ju¿ samo gotowanie dla ciebie by³o ryzykowne. Ale dla robota to i tak jedno stek ze szczura, czy jambon á la Bourgogne en croute, mog³em wiêc kontynuowaæ moj¹ ma³¹ grê. Ach, Jakubie, Jakubie! 319
Czy Periandros jest teraz Imperatorem? Zatem ju¿ wiesz? Falangarius mi powiedzia³a. Ale to wszystko, co wiem. Muszê za wiedzieæ o wiele wiêcej. Co tu siê dzieje? S³yszê odg³osy walki ju¿ od wielu godzin. To lord Periandros postanowi³ uwolniæ ciê powiedzia³ Julien. Decyzja ta zapad³a w ostatnim dniu ¿ycia Piêtnastego Imperatora. Gdy Imperator kona³, lord Periandros zda³ sobie sprawê, jakim zamieszaniem, w niepewnych czasach sukcesji w Imperium, grozi pozostawienie w³adzy w Królestwie Romów w rêkach osoby tak gwa³townej i nieprzewidywalnej jak twój syn Szandor. Zapewne pamiêtasz, mon ami, ¿e to przewidzia³em, gdy odwiedzi³em ciê na tym wiecie ze niegu i lodu. Ty by³e jednak nieprzejednany w swej woli pozostania tam, i ¿adne moje s³owa nie zdo³a³y ciê przekonaæ do powrotu. Okazuje siê jednak, ¿e potem zmieni³e zdanie, choæ nie znam przyczyny tej zmiany. Zaraz po tobie zjawi³ siê Damiano i powiedzia³ mi, ¿e Szandor zrobi³ siê królem. A nie by³o nigdy moim zamiarem otworzyæ drogê do tronu dla kogo takiego jak Szandor. No wiêc wróci³em. Us³ysza³em kolejn¹ seriê wystrza³ów, wcale nie tak znowu odleg³¹. Julien nie wydawa³ siê tym specjalnie przejêty. Gdzie jest teraz Szandor? zapyta³em. Uciek³ ze swoimi gwardzistami na Wy¿ynê Aureuse. Nasz atak zupe³nie go zaskoczy³. Stopniowo przesuwalimy bowiem nasze oddzia³y na pozycje wokó³ dworu i pozosta³y one nie zauwa¿one. Tylko oddzia³y z Akrak? Tak powiedzia³ cicho Julien. Nie chcielimy ryzykowaæ. Nikt nie pomyla³ zatem, by w³¹czyæ Romów do ekspedycji ratunkowej? To by³a misja imperialna, mon ami. I wiem tak¿e o twojej awersji do przelewania krwi Romów rêkami Romów. Si³y inwazyjne by³y wy³¹cznie z Akrak. Prywatne wojska lorda Periandrosa. Ale krew Romów zosta³a jednak przelana? Julien przygl¹da³ mi siê przez chwilê w milczeniu. Niestety, czêæ Romów jest wierna twojemu synowi, Jakubie. Bóg jeden wie, czemu, ale tak jest. Zazwyczaj te¿ nie da siê zaj¹æ pa³acu królewskiego bez pokonania oporu stra¿y. Zapewniam ciê jednak, ¿e robimy co w naszej mocy, aby straty by³y minimalne. Minimalne. Tak. To znaczy, mimo wszystko s¹. Z³e to wieci. Westchn¹³em. 320
Ci, którzy bronili twojego syna, zostali powiadomieni, ¿e nowy Imperator jego królewskiej godnoci nie uznaje. Zaproponowano im pokojowe rozwi¹zanie. Wielu z³o¿y³o broñ. Ale niektórzy nie. Niektórzy nie przyzna³ Julien. No, niech tam powiedzia³em po chwili milczenia. S³u¿yli niew³aciwemu cz³owiekowi. A kogo Periandros uznaje jako króla? Mnie? Tak. Zostaniesz zawieziony do Stolicy i tam odbêdzie siê ceremonia ponownego namaszczenia. S¹dzê tak¿e, ¿e bêdzie niezbêdny dekret Wielkiego Krisu. Ale to chyba nie stanowi problemu. Rozmawia³em ju¿ z Polark¹ i z Damianem. Jakubie, znów bêdziesz królem. B³agam ciê tylko, aby nie czyni³ jakich ¿artów z nastêpn¹ abdykacj¹. Abdykacja by³a dok³adnie przemylanym krokiem odpowiedzia³em. Nie bêdzie potrzeby robiæ tego po raz drugi. Przez chwilê milcza³em rozwa¿aj¹c informacje, które przekaza³ mi Julien. A jednak co tu nie gra³o, chocia¿ w popiechu, w jakim toczy³a siê nasza rozmowa, w pierwszej chwili to przegapi³em. Zaraz, moment odezwa³em siê. Powiedzia³e mi, ¿e misja ratunkowa by³a akcj¹ Imperium. Ale jednoczenie powiedzia³e mi te¿, ¿e Periandros podj¹³ decyzjê, gdy Imperator jeszcze ¿y³. I jeszcze, ¿e pos³a³ swoich prywatnych ¿o³nierzy, by mnie uwolnili. A to mi wygl¹da bardziej na prywatny interes Periandrosa ni¿ na oficjalne dzia³anie Imperium. O co tu chodzi? Kiedy ty siê tu zjawi³e, on nie by³ jeszcze Imperatorem, prawda? Nie by³ potwierdzi³ Julien. Dlaczego mnie zatem ratowa³? Abym z wdziêcznoci popar³ jego pretensje do tronu? Och, Jakubie
O to chodzi. A jeli ja wcale nie chcia³em byæ ratowany? Czy Polarka nie powiedzia³ ci, ¿e odda³em siê w rêce Szandora dobrowolnie? ¯e dziêki pobytowi w tym wiêzieniu chcia³em osi¹gn¹æ w³asne cele polityczne? Powiedzia³em ci te¿, wtedy na Mulano, ¿e nie zamierzam publicznie poprzeæ pretensji Periandrosa do tronu. Jakubie, lord Periandros ju¿ jest Imperatorem. A zatem Piêtnasty jednak mianowa³ nastêpcê? Julien potrz¹sn¹³ g³ow¹. Nie. A wiêc, w jaki sposób Periandros zdo³a³ zostaæ Imperatorem? Co siê sta³o z Sunteilem? I z Nari¹? 21 Czas trzeciego wiatru
321
Julien wygl¹da³ nieszczególnie. By³ zbyt dobrym dyplomat¹, by okazaæ, ¿e jest zmieszany, ale moim zdaniem by³ i to bardzo. W chwili mierci Piêtnastego powiedzia³ dziwnie zmienionym g³osem lord Sunteil przebywa³ w uk³adzie Haj Qaldun, aby osobicie za¿egnaæ niepokoje, które wybuch³y na Feniksie i, jak s¹dzê, na Szaitanie. Jeli chodzi o lorda Nariê, tak¿e by³ zajêty niezwykle wa¿nymi sprawami na swym ojczystym wiecie, którym jest, jak wiesz, Vietoris. Zrobi³o mi siê przykro. A wiêc mój drogi stary przyjaciel Julien, który sprzeda³ siê ju¿ dawno Periandrosowi, przyby³ tu teraz po to, by kupiæ mnie. Quid pro quo: Periandros mnie uwalnia, ja udzielam mu swego poparcia, a potem z kolei on uznaje mnie za prawowitego króla. Jedno quid i dwa quo, i ¿adne z nich nie jest dobre. A zatem to by³ zamach stanu? stwierdzi³em. Dwaj pozostali byli poza Stolic¹, i Periandros po prostu szybko capn¹³ tron. Parowie Imperium zatwierdzili elekcjê. Tak samo, jak Wielki Kris Galgali potwierdzi³ wybór Szandora na króla? Jakub, mon cher, mon ami, b³agam ciê
No, dalej ponagli³em go, gdy zawiesi³ g³os o co mnie b³agasz? Rozmawialimy ju¿ o tych sprawach na, jak nazywa³ siê ten wiat, ten z lodem
na Mulano. Jeli w polityce pojawia siê pró¿nia, uwolnione zostaj¹ si³y destrukcyjne. To, ¿e opuci³e tron Romów, niew¹tpliwa uzurpacja Szandora, twój nag³y powrót do aktywnej polityki, twoje uwiêzienie ju¿ to by³o fatalne. mieræ Piêtnastego Imperatora sprawi³a, ¿e sytuacja sta³a siê katastrofalna. W ocenie lorda Periandrosa stabilnoæ ca³ego Imperium znalaz³a siê w miertelnym zagro¿eniu, dlatego te¿ zadecydowa³ o podjêciu szybkich i ostatecznych kroków. A Sunteil? A Naria? Czy oni przystali na te szybkie i ostateczne kroki Periandrosa? Na moment, ale naprawdê tylko na u³amek sekundy, Julien uciek³ z oczami gdzie w bok. Ten krótki moment s³aboci powiedzia³ mi wiêcej prawdy ni¿ dalsze s³owa. Nie do koñca odpar³. Nie do koñca? No, w rzeczy samej, w ogóle nie. ¯aden? ¯aden. Obaj zg³aszaj¹ pretensje do tronu? 322
Julien skin¹³ g³ow¹. Wygl¹da³ tak, jakby mia³ wybuchn¹æ p³aczem. A wiêc mamy nie tylko Szesnastego Imperatora, ale tak¿e Siedemnastego i Osiemnastego? I to równoczenie? Nie, mon ami. Jest tylko Szesnasty. I tylko nie wiemy, który z tej trójki nim jest, tak? Jakubie, Imperatorem jest by³y lord Periandros. To ty tak twierdzisz. Bo jeste jego klientem od co najmniej szeciu lat. Ale czy jego roszczenia s¹ bardziej uzasadnione ni¿ roszczenia Sunteila albo Narii? Kontroluje Stolicê. To ju¿ dziewiêæ dziesi¹tych praw, co? Jeli o to chodzi, to Szandor te¿ kontrolowa³ nasz¹ stolicê
dopóki go z niej nie wyrzucilicie. A co, jeli Sunteil za³atwi to w ten sam sposób? Julien wierci³ siê jak na szpilkach. Na jego nobliwym galijskim policzku wyranie drga³ miêsieñ. Albo obaj? zasugerowa³em. Mog¹ ubiæ interes. Mog¹ sobie rzuciæ monet¹, kto bêdzie Imperatorem, ale najpierw wyrzuc¹ Periandrosa na zbity pysk. I co wtedy? Jakubie, nadesz³y okropne czasy. A owszem. Imperator chcia³ ci pomóc, bo wie, ¿e ty mo¿esz pomóc jemu. To prawda. Wchodzimy w okres chaosu i burzy. Ty i Imperator, stoj¹c ramiê w ramiê, mo¿ecie zapobiec najgorszemu. Zapewne moglibymy. Ale by³oby dok³adnie tak samo, gdybym sprzymierzy³ siê z Sunteilem albo Nari¹. Jednak to nie oni ciê uratowali. I nie oni s¹ teraz w Stolicy. Wierz mi, Jakubie, lord Periandros jest Imperatorem. Jakkolwiek zosta³o to osi¹gniête, taka jest rzeczywistoæ. Sunteil i Naria s¹ buntownikami. Maj¹ zamiar stan¹æ na czele powstania przeciwko panuj¹cemu Imperatorowi. Jeli zdecydujesz siê poprzeæ którego z nich, nie bêdziesz gasi³ tego p³omienia, lecz go podsyca³. A jeli ja wolê Sunteila? Albo Nariê? Ale dlaczego? Nie lubisz ich obu. Wiem to dobrze. Nie mogê powiedzieæ dobrego s³owa o Narii, to prawda. Ale Sunteil to ju¿ inna sprawa. A co mo¿esz powiedzieæ dobrego o tym Feniksjanie? Jest podstêpny i niebezpieczny, tak. Ale ma wiele uroku. Julien, Periandros nie ma go nawet za grosz. Sam chyba to dobrze wiesz. Urok osobisty nie jest chyba podstawowym atrybutem Imperatora? 323
Jako król bêdê musia³ mieæ do czynienia z Imperatorem. Dlaczego mam siê mêczyæ z tym têpym, sztywnym, pozbawionym krzty humoru indywiduum, jeli móg³bym walczyæ na s³owa z uroczym i dowcipnym Sunteilem? To nie pora na frywolne ¿arty. Bo jestem frywolnym cz³owiekiem. Ty jeste najmniej frywolnym cz³owiekiem w ca³ej Galaktyce! krzykn¹³ gniewnie i z wigorem, jakiego nie obserwowa³em ju¿ od d³u¿szej chwili. A to, co mówisz teraz, to g³upota. Periandros sam uczyni³ siê Imperatorem to fakt. Ale teraz jest Imperatorem, czy ci siê to podoba, czy nie. Pozostali dwaj s¹ rebeliantami. Imperator zwróci³ ci wolnoæ i oferuje ci swoje poparcie podczas tej schizmy miêdzy Romami. Mo¿esz je przyj¹æ lub odrzuciæ. Twoja wola. Ale jeli podasz rêkê któremu z rebeliantów, unicestwiasz tê kruch¹ stabilnoæ, jak¹ uda³o siê osi¹gn¹æ w tych trudnych dniach. Oby siê nie przekona³, ¿e Imperator, pragn¹c ratowaæ tê stabilnoæ, sam wyci¹gnie rêkê do kogo innego. Masz na myli Szandora? Julien, czy to jest groba? To s¹ tylko s³owa realisty, nic wiêcej. Ale brzmi¹ jak groba. Jakubie, jestem twoim przyjacielem. Wiesz o tym. Jak wiele ju¿ czasu up³ynê³o od tych dni na Iriarte, kiedy by³e odkrywc¹ planetarnym w Kompanii twojej ¿ony? By³em przy tym, jak poj¹³e za ¿onê Esmeraldê. Kto sta³ przy tobie, gdy podawali ci chleb i sól? A kiedy urodzi³ siê Szandor, kto mia³ byæ jego ojcem chrzestnym? Nie jestem nawet Romem, a ty tego chcia³e! I trzyma³bym go do chrztu, gdyby zgodzi³ siê ojciec Esmeraldy. Zapomnia³e o tym wszystkim? O niczym nie zapomnia³em odpar³em. Natomiast dziwi mnie twoja niezwyk³a lojalnoæ wobec Periandrosa. Nie taka niezwyk³a. To jest wzajemny szacunek. Ty nie doceniasz tego cz³owieka, bo nie odpowiada ci jego akrijski sposób bycia. Uzna³ ciê jako Króla Francji, czy o to chodzi? Na policzki Juliena wyp³yn¹³ ciemny rumieniec. By³ bliski ³ez ze z³oci. A co to ma wspólnego z t¹ spraw¹? Zdaje siê, ¿e Francja jest dla ciebie wa¿niejsza ni¿ jakiekolwiek wspó³czesne istniej¹ce miejsce we Wszechwiecie. Uspokoi³ siê. Chocia¿ z wysi³kiem. Jakubie, nigdy nie zrozumiesz, czym jest dla mnie Francja. To jest tak, jak z wasz¹ Gwiazd¹ Romów. Wielkie niegdy, i utracone miejsce, jedyna prawdziwa ojczyzna. Czy naprawdê tak trudno ci to poj¹æ? 324
A wiêc wiedzia³ o Gwiedzie Romów? To mnie zadziwi³o. Nigdy dot¹d nie s³ysza³em tej nazwy z ust gaje. Najwyraniej Julien zwraca pilniejsz¹ uwagê na s³owa, jakie padaj¹ podczas prywatnych rozmów z ust jego przyjació³ Romów, ni¿ nam siê wydawa³o. To, ¿e wiedzia³, zaniepokoi³o mnie. Ale na razie nie mia³em czasu siê tym zajmowaæ. Rozz³oszczony odparowa³em: Gwiazda Romów wci¹¿ istnieje. Pewnego dnia powrócimy tam. A twoja Francja
Aha, wiêc na tym polega ró¿nica? ¯e twoja fantazja jest realna, a moja nie? Fantazja? B³agam ciê, mon ami, nie zaciemniajmy naszej dyskusji nieistotnymi teraz sprawami. S¹dzisz, ¿e Gwiazda Romów jest mitem? Oszustwem? Uniós³ rêce w gecie rozpaczy. Nimporte, mon cher. To nie ma znaczenia. Od³ó¿my tê dyskusjê na inn¹ chwilê. Jakubie, mówisz, ¿e moja lojalnoæ wobec Periandrosa jest dziwna, ¿e jest powi¹zana z jego uznaniem moich roszczeñ do tego staro¿ytnego tronu, ale tak naprawdê, to moje roszczenia nic go nie obchodz¹. Obchodzi go tylko Imperium. Jestem wobec niego lojalny, jeli u¿yæ twojego s³owa, poniewa¿ s¹dzê, ¿e jest w³aciw¹ osob¹ na tym tronie. S¹dzê te¿, ¿e ty jeste w³aciw¹ osob¹ na twoim tronie. Bien, no dobrze. Na razie wystarczy, mon ami. Teraz opuæ wreszcie swoje wiêzienne komnaty. Pa³ac znowu jest twój. Odzyskalimy go dla ciebie. Szandor uciek³. Zajmij wiêc nale¿ne ci miejsce na swym tronie, a ja przygotujê dla ciebie uroczyst¹ wieczerzê, aby to uczciæ. A potem dopiero poproszê ciê, by przemyla³ to, co zosta³o tu powiedziane. Po czym, mam nadziejê, pojedziesz ze mn¹ do Stolicy, i pok³onisz siê naszemu nowemu Imperatorowi. Daccord? Zgoda? No, mon ami? Przemyl to sobie. Jakubie, proszê ciê, przemyl to sobie.
3
T
ym razem przeszed³ sam siebie. Nawet nie chce mi siê wymieniaæ tych przepysznych potraw, ani wiatów, z których pochodzi³y. Nie podj¹³bym siê te¿ opisu tych wszystkich rzadkich gatun325
ków win, ani te¿ nie jestem w stanie opisaæ ca³ej gamy odczuæ, jakie wzbudzi³a we mnie ta uczta. Gdziekolwiek podró¿uje Julien, zawsze zabiera ze sob¹ kilka kieszeni podprzestrzennych pe³nych delikatesów, które mog³yby pos³u¿yæ za surowiec na kilka tuzinów sporych uczt. Tej nocy za wszystkie opró¿ni³ dla mnie. Gdyby mo¿na mnie przekonaæ tylko jedzeniem, Periandros mia³by ju¿ w swym obozie najwierniejszego sojusznika. Ale ja najpierw musia³em to powa¿nie rozwa¿yæ. A naprawdê by³o o czym myleæ. Po pierwsze, mieræ starego Piêtnastego Imperatora. mieræ ka¿dego cz³owieka mnie pomniejsza, et cetera
ta jednak mieræ ugodzi³a mnie szczególnie. Mój kolega. Mój rówienik
mniej wiêcej. Wielki kawa³ przesz³oci odszed³ na zawsze. D³ugo i owocnie wspó³pracowa³em z Piêtnastym. Wygodny, bo znany partner, mój odpowiednik, moje drugie królewskie ja. A teraz go ju¿ nie ma. Tak naprawdê by³ ju¿ martwy od kilku lat, po prostu zapada³ siê w zobojêtnienie i niewydolnoæ. Przez ten czas prawdziwym Imperatorem by³ Sunteil. Zdzia³a³ wiele dobrego, równie¿ w tych niespokojnych dniach tu¿ przed sukcesj¹, a jednak w decyduj¹cym momencie zrobi³ fatalny b³¹d. Ale mieræ polityczna, a mieræ dos³owna to jednak dwie zupe³nie ró¿ne rzeczy. Teraz, kiedy zdarzy³o siê to drugie, zauwa¿y³em ró¿nicê niezwykle wyranie. Pochodzi³ z Ensalada Verde. Samo to powinno daæ wam pojêcie o jego wielkoci i urodzi³ siê na tak ma³o znacz¹cym wiecie, a zdo³a³ wspi¹æ siê na sam szczyt Imperium. Wszyscy poprzedni Imperatorzy pochodzili z wielkich planetarnych metropolii: z Olympusa, Copperfielda, Malebolge, Ragnaroku, z najstarszych wiatów, o wielkiej politycznej sile przebicia. Tak¿e jedyne dwie Imperatorki, Szósta i Dziewi¹ta, przyby³y z wielkich wiatów. A on, Piêtnasty, pochodzi³ z takiej maleñkiej pobocznej planetki, która mia³a co najwy¿ej z miliard mieszkañców. W dodatku urodzi³ siê w rodzinie pasterza. Ale te¿ nied³ugo pozostawa³ pasterzem
nie on. Dopadaj¹ mnie wspomnienia z odleg³ej przesz³oci. Przybywam w³anie do Stolicy, do centrum Galaktyki, do wiata, który nawet nie ma w³asnej nazwy
i nie potrzebuje jej. Jestem nowo wybranym królem. On za jest Imperatorem od szeciu, siedmiu, mo¿e dziesiêciu lat. Wystarczaj¹co wiele czasu, ¿eby przywykn¹æ do zwi¹zanej z tym w³asnej chwa³y i g³upoty otoczenia. 326
Widzê kryszta³owe schody, które ci¹gn¹ siê, i ci¹gn¹ w górê, ku tronowi Imperatora. I siedzi na nim Piêtnasty, a po bokach ma Wysokich Lordów. Fanfary. Ha³as rozdzieraj¹cy uszy. Jakby stare meble pa³acowe wypada³y nagle z ³oskotem z jakiej kieszeni podprzestrzennej. A ja wchodzê po schodach
powoli, dostojnie. Powstrzymujê chêæ przeskakiwania po dwa stopnie wszak muszê byæ teraz powa¿ny. Jestem ju¿ dojrza³ym mê¿czyzn¹ (a nawet niezwykle starym, jeli braæ pod uwagê standardy dawnych dni), no i jestem królem. A tam czeka na mnie Imperator, który potwierdzi mój tytu³ dotkniêciem swojego ber³a. Znów rozlegaj¹ siê tr¹bki. Werble tak¿e i
tak, jeszcze piszcza³ki. Jakub Nirano Rom, Rom baro, Rex Romaniorum! rozlega siê wrzask milionów chyba heroldów unosz¹cych siê na migocz¹cych ob³okach wokó³ tronu. W górê, w górê, w górê. Imperator siedzi i czeka. Jest bardzo opanowany. Ber³o spoczywa niedbale w jego d³oni. Stoj¹cy obok niego lordowie maj¹ nieprawdopodobnie wyszukane stroje i bardzo powa¿ne miny. (To s¹ poprzedni Wysocy Lordowie, pozostali jeszcze po rz¹dach Czternastego. Teraz wszyscy ju¿ od dawna nie ¿yj¹. Jak¿e musieli byæ wciekli, ¿e taki pasterz z Ensalada Verde przeskoczy³ nad ich g³owami wprost na tron!) Teraz Imperator wstaje, by mnie powitaæ. Nie jest wysoki, w ogóle nie imponuje warunkami fizycznymi. Nie musi. Jego umys³ jest wystarczaj¹cym fenomenem, ta zadziwiaj¹ca szerokoæ horyzontów, niezwyk³a g³êbokoæ myli. Zaskakuj¹ce po³¹czenie umiejêtnoci zarówno syntezy, jak i analizy. Niewielu ludzi mo¿e siê poszczyciæ mistrzostwem w obu tych dziedzinach naraz. Ja sam uwa¿am, ¿e siê do nich zaliczam. Wiecie zreszt¹ o tym. A Piêtnasty te¿ by³ jednym z takich ludzi. Nic nie umyka³o jego uwagi. Kiedy rozmawia³ z tob¹ o szlakach miêdzygwiezdnych, nie tylko wiedzia³, dlaczego g³ówne szlaki przebiegaj¹ tam, gdzie przebiegaj¹, ale te¿ zna³ nazwy wszystkich portów le¿¹cych wzd³u¿ szlaku, a pewnie móg³ te¿ podaæ ich dane demograficzne. Budzi³ szacunek. Wrêcza ber³o lordowi po lewej. Bierze z r¹k tego po prawicy puchar s³odkiego wina, który zgodnie z tradycj¹ Imperator ofiarowuje królowi, kiedy król przybywa z wizyt¹. Wypijam ³yk. A potem on znów trzyma ber³o i dotyka nim obu moich ramion. Proszê, oto jestemy z powrotem w redniowieczu. Jakub Nirano Rom mówi. Rom baro. Rex Romaniorum. 327
Wedle prawa Romów by³em ju¿ królem od momentu, gdy dziewiêciu cz³onków Wielkiego Krisu uczyni³o nade mn¹ królewski znak. Ale teraz zaakceptowali mnie tak¿e gaje. To tylko formalnoæ, ale w tych sprawach wszystko jest formalnoci¹. A Imperator, który w³anie formalnie potwierdzi³ mój królewski tytu³, patrzy na mnie, umiecha siê i mruga porozumiewawczo. Piêkny moment. Piêkny gest
to mrugniêcie. Mówi mi tysi¹ce rzeczy tym jednym ruchem powieki. Rozumiemy obaj, na czym to polega mówi mi to mrugniêcie. Wiemy, ¿e to ¿art. Wiemy tak¿e, jak bardzo powa¿ny. Ty jeste wielki i ciemny, a ja drobny i jasny. Ty jeste Rom, a ja gajo. A mimo to jestemy braæmi ty i ja. Braæmi w koronach. Tak. Jeste mi znacznie bli¿szy ni¿ te pawie lordowie u mego boku. A ja jestem tobie bli¿szy ni¿ ktokolwiek w twojej Kompanii. Tak. Tak. Tak. Od tej chwili ja i Piêtnasty jestemy razem uwiêzieni w tym wiêzieniu, które zwie siê rz¹dy nad Wszechwiatem. Obaj bêdziemy trzymaæ na swych barkach niebiosa. Wielki to ciê¿ar, i wielka radoæ. To wszystko wyczyta³em w tym jednym mrugniêciu. I tak by³o podczas naszych wielkich lat wspólnych rz¹dów. Wiele razy odwiedza³em go w Stolicy. Pi³em s³odkie wino z jego pucharu, i toczylimy ca³onocne dyskusje o niezliczonych gwiazdach i kr¹¿¹cych wokó³ nich wiatach, podejmowalimy wielkie decyzje i zmienialimy kszta³t przeznaczenia. A czasem, gdy wymaga³ tego zwyczaj, on przybywa³ na Galgalê. Raz nawet podejmowa³em go w mojej rezydencji na Xamur. Wydawa³em wtedy wielkie patsziv na jego czeæ, przyjêcia tak wykwintne, ¿e mog³yby rywalizowaæ z t¹ nieszczêsn¹ uczt¹ wydan¹ przez Loiza la Vakako na Nabomba Zom. Tyle ¿e teraz nie by³o Puliki Boszengra, który móg³by nam zepsuæ zabawê. W ci¹gu piêædziesiêciu lat wspó³pracowalimy zgodnie i skutecznie, Piêtnasty i ja. Potem on zacz¹³ poddawaæ siê coraz bardziej chorobie, a ja zacz¹³em powiêcaæ uwagê przede wszystkim kwestii powrotu na Gwiazdê Romów (za co nie mogê siê winiæ). Tote¿ wiele lat minê³o, odk¹d widzia³em go po raz ostatni, a po wyjedzie na Mulano nawet specjalnie o nim nie myla³em. A teraz umar³, a ja zda³em sobie sprawê, ¿e jeli mo¿liwe jest, by Rom kocha³ gaje, to ja kocha³em Piêtnastego Imperatora. Piszê to tutaj wyranie, aby wszyscy to wiedzieli. I jeszcze jedno. W dwudziestym roku moich rz¹dów, gdy pewnego dnia przegl¹da³em stare dokumenty mojego poprzednika, Cesaro o Nano, odkry³em zdumiewaj¹c¹ rzecz. A mianowicie, ¿e to 328
w³anie sam Imperator zasugerowa³ Cesaro, by wyznaczy³ mnie na swojego nastêpcê. Jakie to dziwne, ¿e Imperator gaje czyni takie sugestie. Jak dziwne jest to, ¿e król Romów bierze je pod uwagê. Piêtnasty zawsze mówi³, ¿e mia³ dla mnie wiele szacunku, zanim jeszcze zosta³em królem, i faktycznie otrzyma³em tego dowód. Wtedy zachowa³em dla siebie to odkrycie. Ale teraz chyba nie ma sensu ju¿ tego ukrywaæ. Nie ma te¿ sensu siê tego wstydziæ. Piêtnasty mia³ racjê by³em dobrym królem. Cesaro o Nano te¿ mia³ racjê, s³uchaj¹c jego rady. Co z tego, ¿e rada pochodzi³a od gajo, od najwy¿szego gajo z nich wszystkich? Czy Cesaro o Nano sta³ siê mniejszy przez to, ¿e go pos³ucha³? Czy ja sta³em siê mniejszy przez to, ¿e rekomendowa³ mnie Imperator? Od tysiêcy lat, odk¹d tylko siê zetkn¹³ nas los, obawialimy siê i nie ufalimy gaje, i mielimy ku temu powody. A oni obawiali siê i nie ufali nam z powodów, które dla mnie nie brzmi¹ przekonuj¹co. Ale mo¿e czêæ tego strachu i braku zaufania by³a niepotrzebna? Po obu stronach. Dlatego te¿ postanowi³em nie ukrywaæ ju¿ d³u¿ej roli Piêtnastego w powo³aniu mnie na tron. A nawet, bior¹c pod uwagê wielkie zmiany spowodowane ostatnimi wydarzeniami, uwa¿am, ¿e powinna byæ ujawniona. To dziwne, powiecie, ¿e Piêtnasty tak interesowa³ siê sukcesj¹ na tronie Romów, a zapomnia³ o w³asnym nastêpcy. Ale mnie zaproponowa³ na króla wiele lat temu, kiedy jeszcze by³ zdrowy i mia³ jasny umys³. Ta choroba musia³a powaliæ go szybciej ni¿ siê s¹dzi, a jej efekty by³y znacznie bardziej niszcz¹ce, ni¿ siê podejrzewa. Bo zna³em dobrze dawnego Piêtnastego i nie wierzê, by ten cz³owiek, którego zna³em, tak beztrosko zostawi³ po sobie pró¿niê na tronie Imperium. Musia³ utraciæ zdolnoæ do jasnego rozumowania, zanim jeszcze podj¹³ decyzjê co do nastêpcy tronu. Nie wierzê bowiem, by chcia³ odejæ pozostawiaj¹c Sunteila, Nariê i Periandrosa walcz¹cych o tron. A mo¿e, znaj¹c go tak dobrze, nie powinienem tego mówiæ? Mo¿e Piêtnasty wiedzia³, co robi nie wyznaczaj¹c nastêpcy? By³ wielkim cz³owiekiem. Widzia³ rzeczy niezwykle jasno. Siêga³ daleko wzrokiem w przysz³oæ. Mo¿e widzia³ jeszcze odleglejsze wydarzenia ni¿ chaos, który mia³ nast¹piæ po jego mierci? Mo¿e patrzy³ ju¿ w czasy, gdy wszystko bêdzie wygl¹daæ inaczej? Chcia³bym go spytaæ, co naprawdê planowa³. Oczywicie ju¿ go nie ma miêdzy nami. Ale pewnego dnia byæ mo¿e bêdê mia³ szansê spytaæ go mimo wszystko. 329
4
M
yla³em tak¿e sporo o Szandorze. Wa³êsa³em siê po salach mojego królewskiego pa³acu jak swój w³asny duch i myla³em o nim. Wszêdzie widzia³em lady stoczonych walk. Kto najwyraniej stara³ siê tu nieco posprz¹taæ, ale ja widzia³em dziury w grubych skórach pokrywaj¹cych ciany, widzia³em lady spalenizny na pod³ogach, widzia³em nawet gdzieniegdzie plamy krwi. A mimo to Szandor zdo³a³ uciec. Wszystko wskazywa³o na to, ¿e nawet zabra³ ze sob¹ niektóre ceremonialne przedmioty, staro¿ytne emblematy i regalia. Widzia³em bowiem puste miejsca po nich. Si³y inwazyjne celowo musia³y pozwoliæ mu uciec. Z uprzejmoci dla mnie. By³ b¹d co b¹d moim synem. Gdyby nie to, otoczony i zaatakowany z zaskoczenia, nigdy by siê st¹d nie wydosta³, zw³aszcza obci¹¿ony tymi wszystkimi przedmiotami. Najwyraniej celowo patrzyli wtedy w inn¹ stronê. Jak¿e siê myli³em. Muszê przyznaæ, ¿e teraz têskni³em za Szandorem. Teraz, kiedy go nie by³o, a ja by³em wolny. Wiem, ¿e to brzmi szczególnie. Zw³aszcza ¿e poznalicie ju¿ jego naturê. Ale mimo wszystko to by³ mój syn. Jego próba przejêcia w³adzy nie powiod³a siê teraz sta³ siê ju¿ tylko uciekinierem, biednym wygnañcem. Nie musia³em siê ju¿ go obawiaæ
chyba? Mog³em wiêc pozwoliæ mojej g³êboko ukrytej mi³oci znów wysun¹æ siê nieco na powierzchniê. I mojemu ¿alowi. Jeli nie ma to dla was sensu, nie próbujcie zrozumieæ. Pojmiecie to którego dnia. Odkry³em nawet, ¿e zastanawiam siê, jak móg³bym odzyskaæ uczucia Szandora. Chcia³bym usi¹æ z nim w tradycyjny sposób, wypiæ kawê, wino, przedyskutowaæ sprawy, które nas dzieli³y, znaleæ jakie wyjcie, pozbyæ siê nienawici, i wreszcie uciskaæ go na gor¹cy, romski sposób. Tak, jakby by³ wci¹¿ najwy¿ej dwudziestoletnim ch³opcem, który zb³¹dzi³, a nie potworem bez ¿adnych zasad, który przez ca³e ¿ycie kroczy³ drog¹ z³a. Ale mimo to chcia³em go odzyskaæ. Chcia³em, by znów sta³ siê moim prawdziwym synem. Nawet wzi¹³bym go do rz¹du. Tak wtedy myla³em. Tak¹ mia³em fantazjê. Przecie¿ wolno mi pomarzyæ. Nie mogê zawsze kierowaæ siê zdrowym rozs¹dkiem. W koñcu jednak Szandor to mój syn. Mimo wszystko. A potem mysla³em o Periandrosie. Jak post¹piæ w tej sprawie? Odmówiæ mu? Powiedzieæ Julienowi, ¿e nie mogê zaakceptowaæ go jako Imperatora, i skontaktowaæ 330
siê z Sunteilem, a mo¿e nawet z Nari¹, i udzieliæ poparcia któremu z nich? Dlaczego? Dlatego tylko, ¿e po prostu go nie lubi³em? A czy bardziej lubi³em Nariê? Sunteila mo¿e i nawet lubi³em, ale czy mu ufa³em? Jakie zamiary mieli ci k³ótliwi ksi¹¿êta gaje wobec mnie? Dlaczego mia³bym siê mieszaæ w ich wojnê domow¹? Znów by³em królem. Mog³em ostatecznie podziêkowaæ za to Periandrosowi, ale te¿ nie by³em mu winien nic oprócz podziêkowania. Najpierw muszê odzyskaæ pe³niê w³adzy w królestwie. Dopiero potem zobaczê, jak rozwija siê walka miedzy Wysokimi Lordami. Teraz jednak Periandros dzier¿y³ Stolicê, a zatem Periandros by³ Imperatorem. Jeli Sunteil lub Naria siê z tym nie godzili, niech spróbuj¹ to zmieniæ. To nie mój interes. Jako król potrzebowa³em Imperatora, z którym móg³bym rozmawiaæ. W tej chwili Imperatorem by³ Periandros. Na razie wiêc, i tylko na razie, bêdê go traktowa³ jak prawowitego w³adcê gaje. Pos³a³em po Juliena. Gdy by³em wiêniem Szandora rzek³em powiedzia³ mi, ¿e by³ w Stolicy, i ¿e zosta³ tam uznany przez samego Imperatora. Wiesz co na ten temat? Czy mówi³ prawdê? A mylisz, ¿e mówi³, mon vieux? Twierdzi³, ¿e byli przy tym obecni Sunteil, Periandros i Naria, ale ¿e aktu dokona³ sam Imperator. Stary Imperator majaczy³ przez ca³y ten okres, gdy panowa³ Szandor powiedzia³ cicho Julien. Tak te¿ myla³em. To Naria naznaczy³ go ber³em. Naria? Lordowie nie potrafili dojæ do porozumienia. Periandros trzyma³ twoj¹ stronê. Zawsze uwa¿a³ Szandora za samozwañca bez ¿adnych praw. Sunteil kluczy³. Raz popiera³ ciebie, raz Szandora, a czasem mówi³ ¿e to, kto bêdzie królem Romów, nie jest spraw¹ Imperium. Naria za nalega³ na natychmiastowe uznanie Szandora. On ci nigdy nie ufa³, wiesz o tym. Bo pochodzi³e z tego samego wiata co on, ale ty by³e niewolnikiem, a on arystokrat¹. I s¹dzi, ¿e nienawidzisz go za to, ¿e w jaki sposób winisz go za swe niewolnictwo. Nie lubiê Narii potwierdzi³em. Mo¿e ta jego teoria ma jakie podstawy. Powiedzia³ pozosta³ym, ¿e Szandor i tak zdobêdzie tron Romów, niezale¿nie od tego, co s¹dzi o tym Imperium. I dlatego uznanie go jest 331
krokiem korzystnym politycznie. Periandros i ostatecznie tak¿e Sunteil nie zgodzili siê. Tak wiêc pewnego dnia, kiedy przypada³a kolej Narii, aby pe³niæ obowi¹zki regenta, wezwa³ po prostu Szanora do Stolicy i po³o¿y³ na jego ramieniu ber³o. Fait accompli (rzecz dokonana, bez mo¿liwoci powrotu do poprzedniego stanu przyp. red.), jak widzisz. A czy dwaj pozostali zaakceptowali to? Julien machn¹³ rêk¹ w kierunku ciemnego ladu po ogniu miotacza na jednej ze cian. Odpowied Periandrosa masz tutaj. Nie by³ zachwycony czynem Narii. A Sunteil zachowa³ swoje pogl¹dy dla siebie. Jak to zwykle Sunteil. Teraz, kiedy Szandora obalono, na pewno powie, ¿e ca³y czas by³ po twojej stronie. Tak przytakn¹³em. Jak to Sunteil. A wiêc, mon ami? Co zamierzasz zrobiæ, skoro Szandor ju¿ zosta³ obalony? Pojadê do Stolicy odpar³em. Porozmawiam z Periandrosem. Z Szesnastym, teraz tak musimy go tytu³owaæ. Spojrza³em mu prosto w oczy. Tym razem wytrzyma³ moje spojrzenie. Jego wzrok by³ równie ch³odny i spokojny jak mój. Mój stary przyjaciel, mój kuzyn gajo. By³ czêci¹ mojego ¿ycia d³u¿ej ni¿ ktokolwiek z ¿yj¹cych ludzi, z wyj¹tkiem jedynie Polarki. Zna³em go sto lat. Do czego teraz zmierza³? Czy nie wystarcza mu ju¿, ¿e zgodzi³em siê spotkaæ z Periandrosem i rozmawiaæ z nim jak z Imperatorem? Ale pomyla³em, ¿e niewiele mnie kosztuje w³aciwe tytu³owanie Periandrosa, przynajmniej dopóki jest w stanie utrzymaæ ten tytu³. Natomiast dla Juliena wydawa³o siê to istotne. Dobrze wiêc. Tak powiedzia³em. Porozmawiam z Szesnastym.
5
K
iedy przygotowywalimy siê do opuszczenia wy¿yny Aureusa aby wyruszyæ do portu Galgali, us³ysza³em odleg³e odg³osy eksplozji i na wschodzie zobaczy³em bia³e k³êby dymu. Julien powiedzia³ mi, ¿e trwaj¹ tam walki. Szandor zaszy³ siê w jakiej dziurze na Wzgórzach Chrysoberyl i wci¹¿ stawia³ opór wojskom imperialnym. 332
Kiedy dawno temu na Mulano zdaje mi siê czasem, ¿e up³ynê³o ju¿ milion lat Julien ostrzega³ mnie, ¿e moje upieranie siê przy abdykacji mo¿e doprowadziæ do wojny miêdzy wiatami. Wojna to staromodny pomys³ mówi³em mu wtedy z ca³kowitym przekonaniem. To idiotyczny pomys³. A teraz mia³em wojnê pod samym nosem, na Galgali, w naszej stolicy. Wojska Imperatora w³anie mia³y wykoñczyæ syna Króla Romów, w³aciwie w zasiêgu wzroku z pa³acu królewskiego. A wiêc jednak wojna nie okaza³a siê a¿ tak przestarza³ym pomys³em, a ¿o³nierze Periandrosa nie pozwolili tak uprzejmie uciec Szandorowi, jak to mi siê naiwnie wydawa³o. Uda³o mu siê wymkn¹æ dziêki swemu w³asnemu sprytowi, sile albo zdradzie, a oni go cigali i mieli zamiar zabiæ. Mojego syna. Musia³em co z tym zrobiæ. Obali³ mnie, to prawda, ale wci¹¿ jednak by³ moim synem. Pierworodnym. Moj¹ dum¹, moj¹ radoci¹, mniejsz¹ kopi¹ mnie samego. By³ trudnym dzieckiem, nie kocha³ ojca, nie zgadza³em siê z nim przez wiêksz¹ czêæ ¿ycia. Ale jednak by³ moim synem. Krew zobowi¹zywa³a. Mia³em wielu innych synów i w ten czy inny sposób, w ci¹gu d³ugiego ¿ycia utraci³em ich przez wielkie odleg³oci, przez ich potrzebê samodzielnoci, przez ambicje, które pcha³y ich na najdalsze krañce Wszechwiata, przez k³ótnie, przez mieræ
My, Romowie, jestemy bardzo rodzinni. Dlatego te¿ smutne i bolesne jest, ¿e Rom baro, najwiêkszy z Romów, wchodzi w zimê swego ¿ycia bez ¿ony i bez synów. A tutaj mia³em swego syna Szandora niemal w zasiêgu rêki. Pojadê do niego. Mo¿e w koñcu sobie wybaczymy. A przynajmniej nie bêdzie wiêcej zabijania. A wiêc gdy wszystko by³o ju¿ gotowe i mielimy wyruszyæ do portu, pos³a³em nieoczekiwanie po Juliena i powiedzia³em mu: Przyjacielu, najpierw musimy odbyæ ma³¹ wycieczkê. To znaczy? Na Wzgórza Chrysoberyl odpar³em. Czas zakoñczyæ te walki. Nie sprzeciwi³ siê. Musimy jechaæ do Stolicy. Najpierw tamto. Nie. Nie? Pos³uchaj mnie ten jeden raz, Jakubie. Zapomnij o Szandorze. Jak móg³bym? spyta³em, i opowiedzia³em mu o wszystkim, co ostatnio drêczy³o moj¹ duszê. 333
Julien s³ucha³ w milczeniu, tylko patrzy³ na mnie z czu³oci¹ i nieskoñczonym smutkiem. Tego w³anie siê obawia³em powiedzia³ wreszcie, gdy skoñczy³em. Obawia³em siê, ¿e znajdziesz w swym sercu mi³oæ dla niego, ¿e bêdziesz chcia³ zawrzeæ z nim pokój. Chcia³em przyspieszyæ nasz wyjazd z Galgali, aby nie zd¹¿y³ poznaæ prawdy, mon ami. Ale teraz nie pozostawiasz mi wyboru i muszê ci j¹ oznajmiæ. Oznajmiæ co? Milcza³ przez chwilê. Szandor nie ¿yje. Nie ¿yje? powtórzy³em g³upio. Kiedy zgin¹³? Jak? Wczoraj albo przedwczoraj. U¿yli promienia snu. Wliznêli siê do ich obozu okryci iluzj¹. Szandora z³apano i postawiono przed obliczem genera³a Imperium. Mówi¹c to, wpatrywa³ siê w pod³ogê. Twierdz¹, ¿e zosta³ zabity podczas próby ucieczki. Bardzo mi przykro, ¿e zasmucam twe serce, mon vieux, mon cher. Nie ¿yje powtórzy³em raz jeszcze, nie przyjmuj¹c tego do wiadomoci. Decyzja strategiczna. Chyba mi wierzysz, ¿e nie mia³em z tym nic wspólnego. S¹dzono, ¿e mo¿e byæ niebezpieczny. Wielka si³a destabilizuj¹ca. By³ g³upcem. Nie by³ w stanie niczego destabilizowaæ. Nie tak wszak¿e wydawa³o siê Imperatorowi, Jakubie. A wiêc to Periandros osobicie wyda³ rozkaz, by go zg³adziæ? Nie powiedzia³ Julien. Mylê, ¿e by³ w tym momencie szczery. Nie Szesnasty osobicie o tym zadecydowa³, lecz jego genera³, który stara³ siê przypodobaæ Imperatorowi. Stara³ siê za bardzo. Tak s¹dzê. Wierz mi. Jakubie, b³agam ciê, uwierzy mi. Co to jest? spyta³em z gorycz¹. Trzynasty wiek? Nawet wtedy nie zabijano pojmanych ksi¹¿¹t. Wracamy do barbarzyñskich czasów? Odwróci³em siê od niego, d³awiony smutkiem i ¿alem. Szandor! Jak ja gardzi³em tym moim wyrodnym synem! Ile¿ on mi przyniós³ wstydu! Ile razy ¿yczy³em mu mierci, setki razy ka¿dego roku! A jednak teraz czu³em taki ¿al. By³em wstrz¹niêty równie mocno, jak owego strasznego dnia na Mulano, kiedy to Damiano przyniós³ mi wieæ, ¿e Szandor, wbrew prawu i tradycji, og³osi³ siê królem. Gdybym wtedy móg³ go zabiæ przez zaciniêcie piêci, zacisn¹³bym j¹ bez wahania. Ale teraz, kiedy zgin¹³ z obcej rêki, poczu³em straszn¹ pustkê w sercu. Odwróci³em siê i chwyci³em Juliena za ramiê. Tak mocno, ¿e odruchowo chcia³ siê wyrwaæ, ale nie da³ rady. 334
Czy by³ kto, kto uwa¿a³, ¿e mieræ Szandora sprawi mi radoæ? Czy to uznanie Periandrosa próbowano w ten sposób zdobyæ, czy moje? Jakubie, b³agam ciê
Odpowiedz! Julien potrz¹sn¹³ desperacko g³ow¹. W jego oczach by³o dzikie spojrzenie, w³osy opad³y mu w nie³adzie na twarz, jego elegancki wygl¹d ulotni³ siê bez ladu. Je ten prie, Jakub! B³agam, uwierz mi! Nie mia³em z tym nic wspólnego! Nic! Widzia³em, ¿e mówi prawdê. Puci³em go i wyszed³em w milczeniu na balkon. D³ugo patrzy³em w stronê Wzgórz Chrysoberyl. By³o tam teraz cicho. ¯adnego dymu, ¿adnych odg³osów walki. Skoñczy³o siê. Ilu jeszcze Romów zginê³o razem z Szandorem? Ale postanowi³em oszczêdziæ Juliena i nie zadawaæ mu tego pytania. Przelij wiadomoæ do Szesnastego powiedzia³em po d³ugiej chwili ¿e opóniê nieco moj¹ podró¿ do Stolicy. Najpierw odbêdzie siê pogrzeb. A to zajmie kilka dni. Ale Imperator
Pieprzê Imperatora! Julien, mój syn nie ¿yje! Król Romów nie ¿yje! Trzeba zrobiæ ca³un. Bia³y karawan
znasz zreszt¹ ceremoniê równie dobrze, jak ja. Muzyka, po¿egnanie, spalenie. Wino i posi³ek. Gdzie jest cia³o mojego syna? Akr
Odbierz je od nich. I przylij mi tu wszystkich gwardzistów pa³acowych. Wszystko siê odbêdzie zgodnie z tradycj¹. I dopiero wtedy, ty i ja pojedziemy do Stolicy, i staniemy przed Szesnastym. Id ju¿, id! ponagli³em go gniewnym, niecierpliwym gestem. Wyno siê, Julien! Zostaw mnie samego.
$
wiat, który jest znany wy³¹cznie pod nazw¹ Stolicy; wiat, który jest centralnym punktem Galaktyki, zawsze wydawa³ mi siê wyj¹tkowo drêtwy i bezbarwny. Nigdy nie mog³em zrozumieæ, dla335
czego w³anie ten wiat gaje zdecydowali siê uczyniæ swoj¹ Now¹ Ziemi¹, siedzib¹ rz¹du, ani te¿ niezbyt mnie to obchodzi³o. Musielibycie zapytaæ o to gaje. Bo ja naprawdê nie rozumiem, dlaczego umieszczono centrum Imperium na wiecie takim jak ten, jeli w Galaktyce istnia³y takie planety jak Galgala, Nabomba Zom, czy wreszcie Xamur. Oczywicie Galgala, Xamur i Nabomba Zom nigdy do nich nie nale¿a³y. Te wiaty, prawem odkrywców, s¹ nasze. Stolica nie jest bynajmniej jakim okropnym wiatem, choæ nieco przyma³ym. To jedna z szeciu planet, które kr¹¿¹ wokó³ bladego ¿ó³tozielonkawego s³oñca, ma umiarkowany klimat, rzeki i strumienie, kwiaty i drzewa, powietrze, którym mo¿na oddychaæ bez specjalnego ekwipunku. Jest w miarê wygodna i spokojna. Ale jej oceany s¹ p³ytkie, a góry niewysokie i p³askie, i nawet ptaki maj¹ tu wy³¹cznie szare i br¹zowe upierzenie. Ot, taki bezbarwny wiat ma³y, spokojny, zupe³nie przeciêtny. Mo¿e dlatego gaje tak go lubi¹. Ale nawet nie wysilili siê, by daæ mu jak¹ nazwê. Naturalnie wznieli tutaj absurdalnie fantastyczne miasto imperialne z marmuru i innych drogich materia³ów. Krzykliwe barwy, lni¹ce wie¿e, szerokie bulwary, olepiaj¹cy blask, wszêdzie kryszta³y, szmaragdy i alabaster. Ale czego mo¿na oczekiwaæ wiêcej od gaje? Oni lubi¹, by wszystko by³o na pokaz, teatralne, przeroniête, kiczowate. Tyle ¿e dla osi¹gniêcia lepszego efektu, powinni zbudowaæ swoje miasto na zupe³nie innej planecie ni¿ Stolica. Podobnie jak krater Idradin wygl¹da niestosownie w swej brzydocie na tle przepiêknej Xamur, tak i miasto imperialne wygl¹da absolutnie bez sensu na tle Stolicy. To tak, jakby umieciæ kolosalny iskrz¹cy siê diament w koronie zrobionej z tektury. A mo¿e jest inaczej. Mo¿e Stolica jest wielkim miejscem i tylko ja, obdarty Cygan, niewiele wiem o prawdziwym splendorze. Mo¿e pewnego dnia zrozumiem Stolicê lepiej ni¿ w tej chwili. Ale na razie wcale mi na tym nie zale¿y. Mimo ca³ej swej wspania³oci, centrum Imperium tym razem mia³o w sobie co niepokoj¹cego. Wygl¹da³o to tak, jakby miasto stawa³o na nogi po wojnie, albo dopiero siê do niej przygotowywa³o. Unosz¹ce siê na niebie flagi w czerwono-zielonych barwach Piêtnastego Imperatora ju¿ znik³y. Nowych, w barwach jego nastêpcy, by³o jeszcze bardzo niewiele, wiêc niebo wygl¹da³o jako pusto. W zewnêtrznym krêgu, gdzie kwaterowali odwiedzaj¹cy miasto arystokraci, zawsze pali³o 336
siê mnóstwo olepiaj¹cych wiate³ i panowa³ gwar. Teraz by³o tam cicho i ciemno. Nigdy nie widzia³em czego takiego. Ta ciemnoæ zaskoczy³a mnie. Czy Stolicy nie odwiedzali ju¿ ¿adni lordowie? A jeli odwiedzali, czy nie protestowali, ¿e brakowa³o ich wiec¹cych barw? Mo¿e wszyscy wasale Imperium na razie trzymali siê z dala od Stolicy, dopóki nie bêd¹ pewni, ¿e Periandros utrzyma siê na tronie? Ale nawet jeli, to ja te¿ by³em wasalem Imperatora. Gdzie wiêc by³y moje barwy? Nie widzia³em ich nigdzie. Mo¿e by³em jedynym gociem? Mo¿e Periandros kaza³ wszystkim pozosta³ym trzymaæ siê z daleka? Mo¿e Szesnasty czu³ siê na tronie tak niepewnie, ¿e nie chcia³ wykonywaæ tak prowokuj¹cych ruchów, jak przyjmowanie ho³du od lordów planetarnych? Ja zachowywa³bym siê inaczej. W³anie w takiej chwili zrobi³bym prawdziwy pokaz w³adzy i potêgi
jeli by³bym na miejscu Periandrosa. Ale dziêki Bogu Ojcu, Matce Naturze i wiêtej Sarze-la- Kali nie jestem na miejscu Periandrosa. Dlaczego nie ma moich barw? spyta³em Juliena, gdy rozgocilimy siê w wielkim pa³acu przy placu Trzech Mgie³, który Imperium przeznacza dla Króla Romów na czas jego wizyt w Stolicy. Jest pewien k³opot z tym wietlnymi banderami wyjani³ dyplomatycznie. Aha, pewien k³opot? Zu¿ywaj¹ zbyt wiele energii. Mamy teraz trudne i wymagaj¹ce wyrzeczeñ czasy, mon ami. Zapomnia³em. Sk¹py Periandros. Rozkaza³ ograniczyæ to nadmierne zaiste zu¿ycie energii. Chwilowo nie bêdzie wietlnych bander. Przecie¿ to tylko kiepski pokaz, mon vieux. Tak jak wiece w twoim pa³acu. Ale widzê, ¿e powietrzne flagi Imperatora s¹ w górze. Och kilka zaledwie odpar³ Julien z nieszczególn¹ min¹. Musi przecie¿ zaznaczyæ swoj¹ dostojn¹ obecnoæ. Ale spójrz, proszê, jak niewiele ich jest, w miejsce tych setek, które unosi³y siê w czasach naszego Piêtnastego. Symboliczne minimum. Ja te¿ chcia³bym zaznaczyæ swoj¹ obecnoæ powiedzia³em i z przyjemnoci¹ zobaczy³bym banderê. Cher ami
je t implore, b³agam ciê
Tak kontynuowa³em. Mój stary, dobry symbol: jasnopurpurowy, piêæset metrów wysokoci, mówi¹cy wszystkim w Stolicy, ¿e Rom baro oczekuje na audiencjê u Imperatora. Julien czu³ siê bardzo niezrêcznie i wcale tego nie ukrywa³. Ale zrozumia³, o co mi chodzi. Normalnie nie zwracam uwagi na takie 22 Czas trzeciego wiatru
337
flagi, symbole, bandery, medale i inne tym podobne bzdury, ale to by³ szczególny czas, czas wzajemnego siê poznawania. Ta uprzejmoæ nale¿a³a mi siê od Periandrosa. Subtelnie czy mniej subtelnie to ju¿ jego problem Julien bêdzie musia³ przekazaæ moje ¿yczenie swemu panu. Periandros bêdzie musia³ zwa¿yæ na szali swoj¹ potrzebê ciubienia ka¿dego obola, i têsknotê starego króla Romów do ma³ej pompy i blichtru. A ja przekonam siê przy okazji, do jakiego stopnia nowy Imperator mnie szanuje, a tym samym bêdê wiedzia³, na co liczyæ z jego strony w czekaj¹cych nas trudnych dniach. Nastêpnej nocy niebo pozosta³o jeszcze czarne. Ale ju¿ nastêpnej, gdy tylko zasz³o s³oñce, zobaczy³em tradycyjn¹ królewsk¹ flagê Romów b³yszcz¹c¹ nad miastem. Przynajmniej w trosce o samopoczucie gocia nowy Imperator w niczym mi nie uchybi³. Chyba ¿e to Julien zadba³ o wszystko? To mi siê nawet wyda³o bardziej prawdopodobne. Periandros chyba dosta³by zawa³u, gdyby zobaczy³, jak siê zabawialimy w oczekiwaniu na moich doradców, których postanowi³em tutaj sprowadziæ przed spotkaniem z Imperatorem. Olbrzymi i wspania³y pa³ac by³ utrzymywany w nieskazitelnym porz¹dku i mia³em na us³ugi ca³e plutony s³u¿¹cych robotów, androidów, ludzkich niewolników, doppelgangery s³u¿ba tak liczna, ¿e a¿ by³o to mieszne. O ka¿dej porze dnia i nocy mog³em zaspokajaæ apetyt najdoskonalszymi daniami i najcenniejszymi trunkami. Mia³em tancerki i minstreli
a tak¿e us³ugi innego rodzaju. Wszystko to mnie mêczy³o. Po co takie t³umy? Po co ten ha³as? Zw³aszcza w konfrontacji z przyjêciem, jakie zgotowa³ mi niedawno w³asny syn. Nie ¿ebym têskni³ do tych szczurów i nêdznej papki na obiad, ale to by³o zupe³ne przegiêcie w przeciwnym kierunku. Luksus wcale nie jest mi³y sercu Roma. To tylko gaje tak uwa¿aj¹. A mo¿e drêczy ich g³os sumienia za te tysi¹clecia przeladowañ, i staraj¹ siê go zag³uszyæ przyjmuj¹c w taki sposób króla Romów? Dzieñ po dniu zjawiali siê w Stolicy moi najbli¿si. Opowiadali o chaosie, który rozszerzy³ siê na wszystkie nasze wiaty w czasie, gdy by³em uwiêziony i chwa³a bogom i demonom o natychmiastowym powrocie ³adu i porz¹dku, gdy tylko gruchnê³a wieæ o upadku Szandora. Lordowie gaje wci¹¿ siê spierali, ale przynajmniej my, Romowie, znów otworzylimy gwiezdne szlaki. Polarka przyby³ pierwszy, po nim Biznaga, dalej Jacinto i Ammagante, potem phuri dai. Nieco póniej do³¹czyli Damiano i Thivt. Nie by³o Waleriana. Nie pos³a³em po niego, nie chcia³em tu nawet 338
widzieæ jego ducha. Nie by³oby ani m¹drze, ani w dobrym smaku zapraszaæ poszukiwanego listami goñczymi wroga porz¹dku publicznego do samej Stolicy. Drobne wypróbowywanie Periandrosa to jedna rzecz, dawanie mu prztyczków w nos, to ju¿ zupe³nie inna. Musia³em te¿ poradziæ sobie bez Choriana. Przywi¹za³em siê bardzo do tego m³odego Feniksjanina, no, nie wstydmy siê tego, pokocha³em go jak w³asnego syna, i mia³em zamiar powierzyæ mu pewne obowi¹zki w moim nowym rz¹dzie. My wszyscy bylimy ju¿ chodz¹cymi antykami. Dla zachowania wiêkszego kontaktu z rzeczywistoci¹ przyda³by siê nam kto urodzony w tym wieku. Ale Chorian nie zjawi³ siê, mimo ¿e go zaprosi³em. Spyta³em Juliena, co o tym s¹dzi. On nie przyjedzie powiedzia³ krótko. Ale o co chodzi? S¹dzi³em, ¿e statki kursuj¹ regularnie teraz, gdy Szandor
Tak, mon ami, statki kursuj¹ regularnie. Nagle poczu³em gwa³towny niepokój. Gdzie jest zatem Chorian? Czy co mu siê sta³o? Jest ca³y, zdrowy i bezpieczny na Haj Qaldun, przynajmniej o ile mi wiadomo odpar³ Julien. Po prostu nie otrzyma³ twojego zaproszenia. Co? Jakubie powiedzia³ Julien z wyrzutem. To by³o bardzo g³upie. Jak mog³e zapraszaæ go tutaj? Chorian jest cz³owiekiem Sunteila. Poczu³em narastaj¹cy gniew. Julien, on jest Romem! Jednym z najbardziej lojalnych i wiernych mi
Zapewne. Ale jest tak¿e cz³owiekiem Sunteila. Prosisz mnie o rzecz niemo¿liw¹, mon vieux. Flaga, proszê bardzo. Wszystko inne tylko popro. Ale kto, kto jest bezporednio zamieszany w rebeliê przeciwko Imperatorowi? Jakubie! pokrêci³ g³ow¹. B¹d rozs¹dny. By³em rozz³oszczony, ale zrozumia³em jego punkt widzenia. Król czy nie król, tu musia³em ust¹piæ. To faktycznie by³ g³upi pomys³, aby zaprosiæ tu Choriana. ¯a³owa³em tego, bo naprawdê chcia³bym, ¿eby tu przyjecha³. By³oby to dla niego wielce po¿yteczne, gdyby zapozna³ siê bli¿ej ze Stolic¹. Pouczaj¹ce by³oby dla niego te¿ przys³uchiwanie siê moim wielodniowym zapewne negocjacjom z Periandrosem. Ale rzeczywicie nie powinienem gozapraszaæ. Jakkolwiek oddany by³ mnie, pracowa³ tak¿e dla Sunteila. Wykaza³em siê 339
bezmylnoci¹. Chorian musi trzymaæ siê z daleka od Stolicy. Na razie. Ale mia³ jeszcze odegraæ swoj¹ rolê w kataklizmie, który siê szykowa³.
7
A
wiêc znów kryszta³owe schody i, wysoko w górze, platforma z tronem. Ile¿ to ju¿ razy sta³em na tej wielkiej onyksowej p³ycie u podstawy wynios³ego tronu, i patrzy³em w górê, na w³adcê wszystkich wiatów gaje? Nigdy nie widzia³em Trzynastego, nie osobicie. Za jego panowania szczyty w³adzy nawet mi siê nie marzy³y. By³ Imperatorem w czasach mego dzieciñstwa, ale tak¿e w czasach mojej m³odoci. Zdawa³o siê, ¿e bêdzie ¿y³ wiecznie. Widzia³em go na tysi¹cach ekranów na wielu wiatach: niski, zmêczony mê¿czyzna, o pooranej zmarszczkami twarzy, siedz¹cy u szczytu tej wielkiej kryszta³owo-onyksowej piramidy. Kto móg³by pomyleæ, ¿e bêdzie ¿y³ tak d³ugo? Czternasty to ju¿ zupe³nie inna historia. M³ody i pe³en wigoru. Zasiad³ na tronie z mocnym postanowieniem wymiecenia wszystkich pajêczyn, które zasnu³y k¹ty Imperium podczas nie koñcz¹cego siê panowania jego poprzednika. To za jego rz¹dów po raz pierwszy odwiedzi³em dwór. Szczup³y, smag³y mê¿czyzna, niemal o karnacji Roma, o mi³ych z³otych oczach i sympatycznym umiechu. Ale za tym umiechem czai³a siê prawdziwa si³a. Pochodzi³ z Copperfield, jak piêciu jego poprzedników. Sk³ama³bym mówi¹c, ¿e dobrze go zna³em, ale spotka³em go osobicie i rozmawia³em z nim dwa lub trzy razy. Zmar³ nagle. Kr¹¿y³y plotki, ¿e kto mu w tym pomóg³, bo w zbyt krótkim czasie chcia³ wprowadziæ zbyt wiele reform. I tak nasta³ Piêtnasty Imperator, pasterz z Ensalada Verde, w póniejszych latach mój przyjaciel i partner. M¹dry i dobry. I on te¿ ju¿ odszed³, a ja wci¹¿ tu by³em. I sta³em u podnó¿a kryszta³owych schodów, czekaj¹c na wezwanie tego, który zwa³ sam 340
siebie Szesnastym Imperatorem, tego sk¹pego Periandrosa, czwartego Imperatora w moim ¿yciu. O ile to by³ faktycznie Imperator, a nie tylko zbyt pewny siebie pretendent. Czeka³em na fanfary. Aha, oto by³y. Ale nie zagrzmia³y z dawn¹ moc¹ i chwa³¹. To by³o raczej doæ nêdzne powistywanie. Kolejna ma³a oszczêdnoæ Periandrosa? A mo¿e po prostu bezlitosny czas czyni³ wszystko tylko cieniem i odbiciem dawnych dni? I ten g³os heroldów Jakub Nirano Rom, Rom baro, Rex Romaniorum! Tytu³ i imiê by³y poprawne, ale w ich g³osach brakowa³o tego ognia, tej si³y. Kiedy nawiedzi³em czasy Imperium Rzymskiego na Ziemi. Trzeba wam wiedzieæ, ¿e Imperium gaje stara siê wywodziæ sw¹ tradycjê w³anie z Rzymu, i sporo zapo¿yczy³o jeli chodzi o terminologiê. Zjawi³em siê tam w jego ostatnich dniach, kiedy barbarzyñcy stali ju¿ u bram. Cz³owiek rzadko zdaje sobie sprawê, ¿e ¿yje w czasach schy³ku wielkiego imperium, czuje tylko, ¿e rzeczy nie maj¹ siê tak dobrze, jak ponoæ by³o w przesz³oci. wiadomoæ koñca przychodzi dopiero po fakcie. Historycy potrzebuj¹ trochê czasu, aby obj¹æ wszystko z wiêkszej perspektywy. Ale ci Rzymianie wiedzieli wtedy, ¿e to nie s¹ po prostu z³e czasy, ale ¿e jest to w ogóle koniec wszelkich czasów. Widzia³em to w ich oczach, w ich poszarza³ych twarzach, w ich przygarbionych plecach. Wszystko w nich krzycza³o, ¿e apokalipsa ju¿ czeka za rogiem. I tu atmosfera by³a podobna. Wyczuwa³o siê w niej zmierzch imperium. Stary porz¹dek koñczy³ siê, i Bóg jeden wiedzia³, co teraz mia³o nadejæ. I dlatego nawet fanfary i g³osy heroldów by³y s³abe i chwiejne, jakby trawione w¹tpliwociami. Szesnasty Imperator Wielkiego Imperium wzywa Króla Romów do swego tronu! zaanonsowa³ majordomus. I wtedy ruszy³em na te schody. Powoli. Który to ju¿ raz? W moich krokach nie by³o ju¿ dawnej sprê¿ystoci. Przygnêbienie i depresja, panuj¹ce tutaj, okaza³y siê zaraliwe. Postanowi³em, ¿e wyjadê st¹d jak najszybciej, gdy skoñczê rozmowy z Periandrosem. On sam, mimo dostojnych szat, wydawa³ siê jaki skurczony, wychud³y, przygnêbiony. Periandros, jakiego pamiêta³em, by³ pulchnym cz³owiekiem, o g³adkiej skórze, i wygl¹dzie kogo, kto lubi przyjemnoci ¿ycia, a nawet ich nadu¿ywa. By³o to zreszt¹ kompletnie myl¹ce wra¿enie. Bo w Periandrosie by³o tyle radoci ¿ycia, co w ka341
wa³ku ska³y. Mylê nawet, ¿e niektóre kawa³ki ska³ przewy¿sza³y go pod tym wzglêdem. Wewn¹trz tego miêkkiego cia³a siedzia³a twarda i sroga dusza, jak krab czaj¹cy siê wewn¹trz s³odkiego owocu. Bóg jeden wie, dlaczego oni wszyscy tacy s¹, ci z Sidri Akrak ca³a planeta obrzydliwie ponurych i osch³ych typów, cierpi¹cych na skamienienie serc. Teraz Periandros straci³ nawet tê swoj¹ sympatyczn¹ powierzchownoæ i pozosta³a mu tylko jego ponura akrijska dusza. Za jego plecami, w fotelach przeznaczonych dla Wysokich Lordów Imperium, siedzia³o trzech innych Akrijczyków. Mog³em podziwiaæ totalne przejêcie w³adzy, równie¿ totalne w swej g³upocie. Zazwyczaj Imperator ma tyle rozumu, aby powierzyæ te stanowiska obywatelom ró¿nych, co wa¿niejszych wiatów, rozszerzaj¹c w ten sposób sw¹ polityczn¹ bazê. Ale Periandros nie wpad³ na ten pomys³, chocia¿ potrzebowa³ poparcia innych wiatów bardziej ni¿ jakikolwiek Imperator przed nim. On otacza³ siê wy³¹cznie takimi, jak on sam. Trzej jego bracia. O ile wiedz¹ na Akrak, co to brat. Bo moim zdaniem ludzie tacy jak oni, raczej rodz¹ siê w probówkach, jak androidy. Paskudny by³ to widok te trzy smutne, pozbawione najmniejszych uczuæ twarze, patrz¹ce na mnie z platformy tronowej. Radosny wielce jest to dzieñ, Jakubie Romie powiedzia³ Periandros metalicznym g³osem, który wrêcz ocieka³ radoci¹ monotonny, beznamiêtny, zupe³nie nieludzki. Witamy ciê przed naszym obliczem. Naszym! no tak. Nie omieszka³ wskrzesiæ królewskiego my. Wino dla mnie by³o ju¿ gotowe. Wzi¹³em puchar z jego r¹k. Nawet wino straci³o swój smak. By³o cierpkie i wodniste; z³y rocznik. Ledwie siê powstrzyma³em, by mu nie powiedzieæ, ¿e wino powitalne powinno byæ s³odkie. Zamiast tego wykona³em formalny gest, jaki powinien wykonaæ Rom baro stoj¹c przed Imperatorem. Mo¿e Periandros myla³, ¿e to na jego czeæ, ale ja robi³em to raczej na swoj¹ czeæ. Tym gestem bardziej mój status króla potwierdza³em, ni¿ jego status Imperatora. Ale tego nie musia³ wiedzieæ. Na jego twarzy pojawi³ siê na moment blady umiech. W³anie okaza³ prawdziwe emocje! To by³, jak przypuszczam, jego odpowiednik serdecznego ucisku. Wiele ostatnio by³o zamieszania powiedzia³, a ja nie cierpiê zamieszania. (Czy¿by darowa³ sobie jednak to my?) Ale czasy 342
chaosu siê koñcz¹. Korona Imperium spoczê³a na naszych skroniach (jednak tylko nie do koñca siê przyzwyczai³) i uczynimy wszystko, co tylko bêdzie w naszej mocy, by przywróciæ porz¹dek w Imperium. Umiechn¹³ siê znów pó³gêbkiem, najwyraniej usatysfakcjonowany w³asn¹ przemow¹. Ju¿ wiele dokonalimy. Na przyk³ad pomoglimy naszym braciom Romom w ich k³opotach. Wtr¹caj¹c siê w nie si³¹ i zabijaj¹c mojego syna. Wspania³a pomoc zaiste. Periandros, czy naprawdê mylisz, ¿e zamieszanie siê skoñczy³o? spyta³em Rozleg³y siê syki. Zszokowani lordowie wymienili szybkie spojrzenia. Periandros popatrzy³ na mnie ostro. Za póno zrozumia³em sw¹ pomy³kê. Tak po prostu po imieniu? Zapomnia³em nawet o lordzie. A teraz nikt nie móg³ tytu³owaæ go inaczej ni¿ Wasza Wysokoæ, nikt, nawet ja. By³y lord Periandros przybra³ aurê królewskiej wielkoci Julien u¿y³by s³owa gloire Szesnastego Imperatora. To nie by³a zamierzona obraza z mojej strony. Tak mi siê tylko wymsknê³o. Pamiêta³em w koñcu czasy, gdy Periandros po raz pierwszy zasiad³ miêdzy lordami
wcale nie tak dawno temu. Wiem, ¿e to dziwaczna ma³a kreatura zdawa³o siê wtedy mówiæ spojrzenie Piêtnastego. Ale przyda mi siê. Wiêc teraz doæ ciê¿ko by³o mi braæ na powa¿nie tê dziwaczn¹ ma³¹ kreaturê, siedz¹c¹ na tronie mojego starego przyjaciela. Dla celów praktycznych szybko pospieszy³em z przeprosinami. Stare przyzwyczajenie, et cetera, et cetera
Periandros wydawa³ siê usatysfakcjonowany. Sami jeszcze nie w pe³ni przywyklimy do naszej wysokiej pozycji powiedzia³ ³agodz¹co. £adnie powiedziane. Chocia¿ ja osobicie nie zwraca³bym tak bardzo uwagi na to królewskie my, jak to najwyraniej czyni³ Periandros. To musi byæ wielki ciê¿ar, Wasza Wysokoæ rzek³em uni¿enie. Przygotowywalimy siê do tego ca³e ¿ycie. Na moim wiecie, na Sidri Akrak, mamy d³ug¹ tradycjê s³u¿by dla Imperium. (Wci¹¿ jednak siê myli z tym my.) Siódmy Imperator, Jedenasty
a teraz ponownie nasz wiat zosta³ zaszczycony t¹ ciê¿k¹ s³u¿b¹. Pochyli³ siê ku mnie i spojrza³ przenikliwie, jakby chcia³ odczytaæ moje myli. Bo¿e dopomó¿, gdyby to potrafi³, zobaczy³by obrzydzenie dla swej nêdznej ma³ej duszy, wype³niaj¹ce wszystkie pory 343
mojego cia³a. Inna sprawa, ¿e chwilê póniej ja móg³bym ¿a³owaæ, ¿e nie siedzê sobie nadal spokojnie w oubliette Szandora. Zwil¿y³ usta. A ta twoja abdykacja? Jak mam j¹ rozumieæ? To by³a czysto wewnêtrzna sprawa Romów, Wasza Wysokoæ. Posuniêcie polityczne, mo¿e nie do koñca dobrze przemylane. Aha. Zosta³a wycofana. Uniewa¿niona. Jeli chodzi o mnie i o mój lud, nie by³o przerwy w moim panowaniu. A roszczenia twojego syna Szandora? Pomy³ka, Wasza Wysokoæ. To by³a szalona uzurpacja, ale teraz wszystko znów jest pod kontrol¹. A wraz ze mierci¹ Szandora ca³a ta sprawa straci³a jakiekolwiek znaczenie. Nie ma ¿adnych innych roszczeñ do tronu Królestwa Romów. Periandros chyba naprawdê siê zdziwi³. Szandor nie ¿yje? Zosta³ zabity podczas inwazji oddzia³ów imperialnych odpowiedzia³em, mo¿e trochê za ostrym tonem. Musia³ skonsultowaæ siê z lordami. Nast¹pi³a szybka wymiana szeptów w twardym dialekcie akrijskim. Widaæ Julien mówi³ prawdê, ¿e Periandros nie odpowiada za mieræ Szandora. Najwyraniej by³o to samowolne dzia³anie jakiego nazbyt us³u¿nego genera³a. Teraz jednak mog³o mi to nieco u³atwiæ rozmowê z Periandrosem. Kiedy siê do mnie odwróci³ ponownie, widzia³em w jego oczach niemal wspó³czucie. A mo¿e cierpia³ na niestrawnoæ? Ale chyba jednak to by³o wspó³czucie. Potraktujmy go jak cz³owieka. Wprawdzie ludzkie emocje s¹ mu obce, ale mo¿e siê chocia¿ stara. W ka¿dym razie z³o¿y³ mi kondolencje, a ja mu podziêkowa³em. Powiedzia³em mu, ¿e Szandor sprawia³ mi ogromne k³opoty, ale jednak by³ cia³em z mego cia³a, et cetera, et cetera. Szesnasty przytakn¹³ powa¿nie. Mo¿e by³ zafascynowany naszym starym romskim zwyczajem oddawania wszystkiego za rodzinê. Po chwili jednak, ku jego wyranej uldze, i mojej w³aciwie te¿, porzucilimy temat Szandora i powrócilimy do tematu w³adzy, który dla nas obu by³ znacznie wygodniejszy. W swój zwyk³y, osch³y sposób wyjani³ mi, ¿e obaj znajdujemy siê w bardzo niepewnej sytuacji. Pomyla³em, ¿e moja sytuacja jest znacznie mniej niepewna ni¿ jego, ale zostawi³em tê myl dla siebie. Poza tym mimo wszystko zdawa³em sobie sprawê, ¿e nie potrzeba a¿ Szandora, ¿eby obaliæ króla. Nawet kto tak lojalny i oddany jak 344
Damiano móg³ to uczyniæ, gdyby doszed³ do wniosku, ¿e jestem ju¿ za stary i zaczynam robiæ nieprzewidywalne i niebezpieczne posuniêcia. Mo¿e nawet uzyska³by b³ogos³awieñstwo Polarki. W ludzkiej historii jest wiele przyk³adów królów usuniêtych z tronu przez swych najbardziej zaufanych krewnych i wspó³pracowników, rzekomo dla dobra kraju. Rzeczywicie, moja pozycja te¿ nie by³a a¿ taka niewzruszona. Tak. Potrzebujemy siê nawzajem zgodzi³em siê z Periandrosem. W polityce, jak powiedzia³ jaki stary filozof gaje Szekspir, Sokrates
jeden z nich
powstaj¹ czasem naprawdê dziwne zwi¹zki. Nigdy nie wyobra¿a³em sobie, ¿e mogê potrzebowaæ Periandrosa. Ale te¿ nigdy nie wyobra¿a³em sobie Periandrosa siedz¹cego na imperialnym tronie. Szybko doszlimy do porozumienia. Odbêdzie siê publiczna ceremonia z ca³¹ pomp¹, sztucznymi ogniami i tak dalej, potwierdzaj¹ca moj¹ w³adzê jako Króla Romów. £¹cznie z dotkniêciem ber³em i tym podobnymi. Zaprosi siê ze wszystkich wiatów ca³¹ arystokracjê, zarówno, gaje jak i romsk¹. Bêdzie to najwiêkszy spektakl w tym stuleciu. Zapalimy tak¿e wszystkie god³a i flagi? spyta³em niewinnie. Oczywicie odpar³ Periandros. Trochê siê jednak zirytowa³. Jak¿e mo¿na bez tego? Przecie¿ zaprosimy ca³¹ arystokracjê. Tak tylko pyta³em. A wiêc planowa³ pe³n¹ celebrê, i niech diabli porw¹ koszty. Teraz dopiero widzia³em, ¿e naprawdê traktuje to serio, wzi¹wszy pod uwagê wydatki, jakie mia³ ponieæ. Chocia¿ przemknê³o mi przez myl, ¿e mo¿e chcieæ, abymy i my siê do³o¿yli. To by³o w porz¹dku. Taka ceremonia powtórnego namaszczenia mog³a przynieæ nam obu wielkie korzyci. Dla mnie oznacza³aby wyjanienie wszystkich niejasnoci, jakie mog³y siê pojawiæ po tym czynie lorda Narii, kiedy to, dzia³aj¹c jako regent, dotkn¹³ ber³em ramienia Szandora. Dla Periandrosa za oznacza³oby uniewa¿nienie czynu Narii, a tym samym wykrelenie jego jednodniowej uzurpacji w³adzy Imperatora. Wszystkie wiaty dowiedzia³yby siê, ¿e Jakub Nirano jest znów nie kwestionowanym i do¿ywotnim Rom baro, a dla Periandrosa oznacza³o to zarazem uznanie jego w³adzy jako Imperatora i zwierzchnoci przez króla Romów. By³a jeszcze jedna drobna sprawa. Ale nawet ten nie znaj¹cy ludzkich uczuæ Periandros, okaza³ lekkie za¿enowanie, gdy siê z ni¹ 345
do mnie zwraca³. Chodzi³o o szpiegowanie na jego rzecz. Chcia³, aby moi romscy piloci sk³adali mi raporty o ruchach lorda Narii i lorda Sunteila, a ja ze swej strony mia³em dostarczaæ te informacje jemu. Oczywicie sformu³owa³ zdanie w taki sposób, ¿e imiona Narii i Sunteila nie pad³y wprost. Ba, mog³em nawet zinterpretowaæ jego probê w ten sposób, ¿e interesuj¹ go szczegó³owe dane statystyczne na temat obrotu handlowego miêdzy wiatami. Ale ja dobrze wiedzia³em, czego ode mnie chce. Oczywicie odpowiedzia³em. Nie widzê przeszkód. A wiêc rozumiemy siê? W pe³ni odpar³em. Wsta³ i wyci¹gn¹³ do mnie puchar z po¿egnalnym winem. Post¹pi³em ku niemu, by go przyj¹æ, i wtedy mog³em mu siê przyjrzeæ z bliska. W ci¹gu ostatnich kilku minut dostrzega³em bowiem co dziwnego, i teraz w³anie chcia³em zbadaæ tê sprawê z mniejszej odleg³oci. Zdawa³o mi siê, ¿e prawie niezauwa¿alnie migota³ po bokach cia³a, zupe³nie tak, jakby rozpada³a siê jego struktura. Nie by³em pewien, ale z tego, co widzia³em, Szesnasty mia³ lekki k³opot z zachowaniem cia³a w stanie materialnym. To jest charakterystyczne dla doppelgangerów: one s¹ tylko prawie dok³adnymi duplikatami istot ludzkich, z których s¹ generowane, ale od chwili, gdy opuszcz¹ matrycê, podlegaj¹ postêpuj¹cej degeneracji, i tylko bystre oko mo¿e czasem to dostrzec, choæ w pocz¹tkowym okresie ¿ycia zmiany s¹ bardzo subtelne. Czy¿bym ca³y czas rozmawia³ z doppelgangerem Imperatora? Dyskutowa³em z nim, popijalimy razem z nim wino, patrzy³em mu w oczy, uk³ada³em powa¿ne plany polityczne, i ca³y czas mia³em do czynienia z ¿a³osn¹ symulacj¹ autentycznego Szesnastego, który do tego stopnia straci³ rozum ze strachu przed zabójstwem, ¿e obawia³ siê go nawet z rêki króla Romów? Czy siedzia³ teraz gdzie ukryty i przygl¹da³ siê naszej rozmowie, a mo¿e nawet przekazywa³ bezporednio myli swojemu sobowtórowi? Jesu Chreczuno, Mojsczel i Abraham! Có¿ za absurd! Co za obelga! Ale mo¿e jednak nie mia³em racji. Przyjrza³em siê uwa¿nie, i wci¹¿ nie by³em pewien. Mo¿e to tylko z³udzenie? Mo¿e iskierki migota³y w moich oczach, a nie na ciele Imperatora? Nie mog³em go przecie¿ pomacaæ, ¿eby siê upewniæ. Wypi³em wiêc kilka ³yków wina, i zszed³em po kryszta³owych schodach. No? zapyta³ Polarka jak posz³o? 346
Mniej wiêcej zgodnie z oczekiwaniami. Ma³e pompatyczne gówno. On naprawdê uwa¿a siê za Imperatora. A najmieszniejsze jest to, ¿e ja te¿ mylê, ¿e nim jest. Ale jedna cholerna rzecz by³a bardzo dziwna. Co takiego? Powiedzia³em mu o swoich podejrzeniach, ¿e na audiencji przyj¹³ mnie doppelganger Imperatora. Polarka klasn¹³ w d³onie i rozemia³ siê. To¿ to ca³y Periandros! krzykn¹³. Mo¿e myla³, ¿e masz bombê w w¹sach? On naprawdê chce ¿yæ wiecznie. Na pewno chce do¿yæ do chwili, gdy Naria i Sunteil pogodz¹ siê z faktem, ¿e jest Imperatorem powiedzia³em. Nie s¹dzê, aby zdo³a³ ¿yæ tak d³ugo odpar³ Polarka. Potrz¹sn¹³ g³ow¹. Doppelganger! Uwierzy³by? Nie jestem zupe³nie pewien przypomnia³em mu. Ale to do niego podobne. Jak mylisz, czy na tê wielk¹ ceremoniê twojego powtórnego namaszczenia te¿ pole doppelgangera? Jeli kto naprawdê zamierza go zamordowaæ, to bêdzie to dobra okazja. Zw³aszcza ¿e zamachowiec za³atwi te¿ za jednym zamachem wszystkich w promieniu dziesiêciu metrów od niego zauwa¿y³em ponuro. Polarka zachmurzy³ siê. Wiesz co, Jakubie? Mo¿e ty te¿ powiniene wys³aæ doppelgangera na tê ceremoniê?
8
A
le wielka ceremonia ponownego namaszczenia nigdy siê nie odby³a. A Periandros przekona³ siê, ¿e niezale¿nie od tego, za iloma doppelgangerami siê ukryje, naprawdê zdeterminowany zabójca i tak znajdzie sposób, by go dopaæ. Sta³o siê to trzy dni po mojej audiencji. Zdalnie sterowany szerszeñ w jego ³ani, diaboliczny ma³y sztuczny owad, wtoczy³ mu tak silny jad, ¿e zmar³ wci¹¿ jeszcze trzymaj¹c w rêku myd³o. Mo¿esz u¿ywaæ doppelgangerów do wielu rzeczy, ale nie mog¹ siê za ciebie k¹paæ. 347
Kilka godzin póniej, zanim nawet dowiedzia³em siê o tym tragicznym wydarzeniu w imperialnej ³ani, wyl¹dowa³ w porcie statek kosmiczny Klejnot Imperium, wioz¹cy niezwykle dostojnego gocia. Oto wraca³ lord Sunteil, z zadziwiaj¹cym wyczuciem w³aciwego czasu, po spêdzeniu kilku miesiêcy na wygnaniu, czy te¿ jeli wolicie, w ukryciu. Tak, to by³ ten sam statek klasy Supernowa, który zawióz³ mnie z Xamur na Galgalê, kiedy lecia³em za³atwiæ drobne nieporozumienie z Szandorem, statek, którego pilotem by³ Petsza le Stevo z Zimbalou, a kapitanem, równie¿ niewiarygodnym zbiegiem okolicznoci, by³ szykowny Therione pochodz¹cy z Feniksa, wiata lorda Sunteila. Pierwsz¹ rzecz¹, jak¹ zrobi³ Sunteil po przybyciu do Stolicy, by³o obwo³anie siê Imperatorem. Zadziwiaj¹co szybko dotar³a do niego wieæ, ¿e Periandrosa nie ma ju¿ wród ¿ywych. W wywa¿onych s³owach Sunteil wyrazi³ smutek z powodu mierci lorda Periandrosa, którego bynajmniej nie tytu³owa³ Szesnastym Imperatorem. On sam natomiast przyj¹³ w³anie taki tytu³. Zgodnie z jego s³owami, zosta³ Szesnastym Imperatorem natychmiast po mierci Piêtnastego, ale niestety zatrzyma³y go wówczas nie cierpi¹ce zw³oki sprawy w sektorze Haj Qaldum, i nie móg³ osobicie zaj¹æ siê centralnym rz¹dem. Drug¹ rzecz¹, jak¹ zrobi³ lord Sunteil po przybyciu do Stolicy, by³a desperacka ucieczka. Musia³ siê ratowaæ, bo grozi³a mu mieræ. Zaledwie bowiem skoñczy³ obwieszczaæ, ¿e jest Imperatorem, przyby³ oddzia³ gwardzistów Imperium, by go aresztowaæ. Sunteil zdo³a³ jednak jako czmychn¹æ z portu, i znikn¹³ gdzie w po³udniowej czêci miasta. To zdumiewaj¹ce, ¿e mimo i¿ tak szybko dosz³a do niego wiadomoæ o miertelnym wypadku Periandrosa w jego prywatnych komnatach, Sunteil nie zdo³a³ w porê dowiedzieæ siê o innym wa¿nym wydarzeniu, a mianowicie o tym, ¿e jego rywal, lord Naria, tak¿e pojawi³ siê sekretnie na planecie, i ¿e Naria czy te¿ Szesnasty Imperator, bo wola³, by tak go w³anie nazywano zdo³a³ po cichu zdobyæ poparcie sporej czêci imperialnej armii. W czasie, gdy Sunteil wci¹¿ wyg³asza³ w porcie mowê na swoj¹ czeæ, Naria przej¹³ kontrolê nad pa³acem Imperatora i przyj¹³ ho³d parów Imperium, którzy okazali siê bardzo otwarci na jego argumenty, chocia¿, jak sobie wyobra¿am, byli te¿ nieco zdezorientowani. Trochê póniej tego interesuj¹cego dnia, który z ca³a pewnoci¹ bêdzie niezwyk³ym wyzwaniem dla historyków w nastêpnym stuleciu, zmar³y lord Periandros pojawi³ siê nieoczekiwanie na ekranach 348
telekomunikacyjnych. Pog³oski o jego mierci jak nas poinformowa³ by³y nieprawdziwe. W dalszym ci¹gu jest Szesnastym Imperatorem, i wzywa lojalnych poddanych, aby nie dawali pos³uchu k³amstwom tego przestêpcy lorda Sunteila, i stawili opór atakowi na pa³ac imperialny, dokonanemu przez tego przestêpcê, lorda Nariê. Jednym s³owem, w barszczu by³y ju¿ nawet nie dwa, lecz trzy grzyby. Prosty i zrozumia³y zamach stanu Periandrosa nagle zamieni³ siê w trójstronn¹ wojnê domow¹. Fragmenty tych wiadomoci zaczê³y docieraæ do mojego pa³acu dopiero ko³o po³udnia. Pierwsz¹ rzecz¹, jak¹ us³yszelimy, by³a przemowa Sunteila w porcie. Wtedy te¿ dowiedzielimy siê o mierci Periandrosa. Polarka, Damiano, Jacinto i ja zasiedlimy natychmiast przed ekranem, staraj¹c siê zrozumieæ, o co chodzi. Nagle przemowa Sunteila zosta³a przerwana, a kamera pokaza³a salê obrad pa³acu Imperatora. Otrzymalimy zbli¿enie zw³ok Periandrosa. Spoczywa³y na katafalku, owiniête b³yszcz¹cymi brokatowymi szatami. Tylko twarz by³a odkryta. Kamera skupia³a siê przede wszystkim na tej ods³oniêtej twarzy, i by³a to niew¹tpliwie twarz Periandrosa. Wydawa³ siê autentycznie martwy. Z dworu s³yszelimy coraz wyraniejsze i coraz bardziej niepokoj¹ce odg³osy walki. Wy³y syreny, rozleg³y siê pierwsze eksplozje. Nie podoba mi siê to wszystko mrukn¹³ Polarka. Jego postaæ migota³a. Wiedzia³em, ¿e w³anie zaczyna niewiadomie nawiedzaæ, jak zazwyczaj czyni³ w chwilach stresu. Skaka³ dziko przez epoki i lata wietlne, ale w realnym wiecie by³ nieobecny tylko u³amki sekund. Jakubie, powinnimy st¹d wiaæ powiedzia³ miêdzy dwoma skokami. Ci szaleni gaje zaraz zaczn¹ siê nawzajem wyrzynaæ, a my tkwimy w samym rodku zamieszania. Czekaj powstrzyma³em go Sunteil jest wystarczaj¹co sprytny, by kontrolowaæ sytuacjê. Bêdzie chcia³ spêdziæ w jedno miejsce wszystkich lojalnych Akrijczyków Periandrosa, a potem
Patrzcie przerwa³ mi Damiano zmienionym g³osem, wskazuj¹c ekran. Pokaza³a siê tam twarz lorda Narii, jego purpurowa skóra, szkar³atne w³osy i zimne, niebieskie oczy. Obwieszcza³a nam, ¿e jest jedynym prawowitym Szesnastym Imperatorem
i nagle zrobi³o siê weso³o
Jakub powiedzia³ Polarka, nawiedzaj¹c jak wciek³y. Do pokoju wjecha³ robot. 349
Przy bramie stoi mê¿czyzna szukaj¹cy schronienia oznajmi³. Mam go wpuciæ? Damiano rozemia³ siê chrapliwie. Pewnie Sunteil szuka kryjówki. Poda³ imiê Chorian z Feniksa powiedzia³ metalicznym g³osem robot. Chorian? Rzuci³em siê do tablicy kontrolnej i prze³¹czy³em kamery na bramê. Rzeczywicie sta³ tam Chorian, ciê¿ko dysz¹cy, spocony i przestraszony. By³ chyba sam. Prawie wcisn¹³ siê w bramê. Pos³a³em po niego robota. Sprawd, czy nie ma ukrytej broni zawo³a³ Polarka. Mylisz, ¿e posun¹³by siê a¿ do tego? spyta³ Damiano. To jest zwariowany dzieñ. Ka¿dy mo¿e zrobiæ wszystko. A co, jeli przys³ano go tutaj, aby zamordowa³ Jakuba? Damiano odwróci³ siê ku mnie zszokowany. Na mi³oæ Bosk¹, Jakubie! Gdyby ten ch³opak chcia³ ciê zamordowaæ, przecie¿ zrobi³by to na Mulano. Sprawdcie go mimo wszystko powiedzia³em. To przecie¿ nie zaszkodzi. Polarka ma racjê. To zwariowany dzieñ. Ale wtedy szaleñstwo dopiero siê zaczyna³o. Chorian, dok³adnie przeszukany i przeskanowany, pojawi³ siê przed nami kilka minut póniej. Wygl¹da³ kiepsko: rozszerzone strachem oczy, trzês¹ce siê nogi, wyczerpanie. Poda³em mu rodek uspokajaj¹cy. Dziêki Bogu, ¿e jeste bezpieczny powiedzia³ prawie p³acz¹c. Nie wyobra¿asz sobie, co siê tam dzieje. Co robisz tu w Stolicy? zapyta³em. Przylecia³em z Sunteilem na Klejnocie Imperium. W porcie zaatakowali nas ca³¹ hord¹ ¿o³nierze imperialni. Co za szaleñstwo! W miecie wszyscy siê nawzajem morduj¹, nie wiem jak uciek³em
Spokojnie, ch³opcze. Czy Sunteil zosta³ zabity? Nie s¹dzê. Chorian wzi¹³ g³êboki oddech. By³ ze swoim ochroniarzem i chyba zdo³ali siê wydostaæ. Ja przeskoczy³em przez luk baga¿owy i wyczo³ga³em siê do sk³adu, a potem na zewn¹trz. Bieg³em tu ca³¹ drogê. Walcz¹ wszêdzie. Nie wiem, kto. Wojska wierne Periandrosowi, wojska wierne Sunteilowi
I nie zapominaj o Narii podpowiedzia³ Damiano. Naria? zdziwi³ siê Chorian. 350
Naria jest w pa³acu wyjani³em mu. To on wys³a³ ¿o³nierzy, by aresztowali Sunteila. W³anie s³yszelimy, ¿e proklamowa³ siê Imperatorem. Zaraz po tym, jak pokazali zw³oki Periandrosa. Pokazali Periandrosa? Tak w szatach pogrzebowych. Wydawa³ siê bardzo spokojny. Zdaje siê, ¿e mia³ szczêcie, unikaj¹c tego chaosu. Polarka zwróci³ siê do Choriana: Czy to Sunteil stoi za mierci¹ Periandrosa? Oczywicie. Sztuczny szerszeñ w ³ani. A potem Sunteil wyl¹dowa³, i og³osi³ siê Imperatorem. Chcia³em powiadomiæ o wszystkim Jakuba, ale nie by³o jak. Ludzie Imperatora obserwowali was bardzo dok³adnie, monitorowali kana³y ³¹cznoci. Monitorowali kana³y komunikacyjne króla Romów? wrzasn¹³ rozz³oszczony Polarka. Zasraniec! ¯mija! Nie ma w nim ani krzty godnoci! Ten cz³owiek jest martwy przypomnia³ Jacinto. Nie b¹d tego taki pewien powiedzia³ Biznaga. Wskazywa³ ekran. Lolmiszo melalo bitoso poreskoro zamrucza³ Damiano, zdumiony i przera¿ony, czyni¹c znaki ochronne przeciw demonom. W chwilê póniej ja robi³em to samo. Z ekranu patrzy³ bowiem na nas Periandros, wprawdzie osch³y i ponury jak zawsze, ale niew¹tpliwie ¿ywy. Og³asza³, ¿e w dalszym ci¹gu stoi na czele rz¹du i wzywa wszystkich lojalnych obywateli, aby bez litoci rozprawili siê ze zdrajcami. Jak to mo¿liwe? wyszepta³ Chorian. Szerszeñ
Mo¿e zabi³ którego z doppelgangerów zasugerowa³em. Na pewno nie. By³ zaprogramowany na poszukiwanie ¿ycia. Reagowa³ na metabolizm. Nigdy nie zaatakowa³by doppelgangera. Nie rozumiem, dlaczego Periandros jeszcze ¿yje
Przerwa³ mu miech Polarki. On nie ¿yje. To jest doppelganger. Wyg³aszaj¹cy przemowê? zdumia³ siê Damiano. Doppelganger wyg³aszaj¹cy przemowê? Wystêpuj¹cy z roszczeniami do tronu? Dlaczego nie? Jakub s¹dzi, ¿e na audiencji przyj¹³ go tak¿e doppelganger. Ale nie jest pewien. Periandros u¿ywa jakich doppelgangerów nowego typu, i który z nich najwyraniej prze¿y³ zamachy i próbuje zasi¹æ na tronie. Ale dlaczego doppelganger chcia³by byæ Imperatorem? spyta³ Biznaga. Przecie¿ bêdzie ¿y³ najwy¿ej kilka lat. 351
Tego mo¿e nie wiedzieæ odpar³ Polarka. Mo¿e nawet nie wiedzieæ, ¿e jest doppelgangerem. Po prostu robi to, co robi³by Periandros. Jesu Chreczuno, Sunto Mario mrukn¹³em. Trzech Imperatorów naraz! I jeden z nich w dodatku nie¿ywy! Ulice miasta rozbrzmiewa³y coraz gwa³towniejszymi odg³osami walki. I coraz bli¿szymi
9
P
od wieczór zrobi³o siê ciszej. Nowy kana³ telekomunikacyjny Imperium zajmowa³ siê prawie wy³¹cznie Nari¹, który regularnie wzywa³ do zaprzestania walk, ale ka¿da transmisja by³a przerywana przez wchodz¹cych na fale stronników Periandrosa, g³osz¹cych, ¿e on ¿yje, i wci¹¿ sprawuje w³adzê. Ilekroæ na ekranie pojawia³ siê sam Periandros, przygl¹da³em mu siê uwa¿nie, staraj¹c siê stwierdziæ ponad wszelk¹ w¹tpliwoæ, czy jest, czy te¿ nie doppelgangerem. Ale obraz ukazuj¹cy siê na ekranie nie dawa³ pewnoci. Jeli zamach zosta³ przeprowadzony tak, jak mówi³ Chorian, wówczas Periandros prawie na pewno ju¿ nie ¿y³, a my mielimy do czynienia z doppelgangerem. Tak czy inaczej, na razie rz¹dzi³ Naria. To on siedzia³ w pa³acu imperialnym. Periandros, czy te¿ jego doppelganger, nie ujawniali miejsca swego pobytu. O Sunteilu od czasu jego wielkiej mowy w porcie, nie by³o s³ychaæ absolutnie nic. My za na razie zostalimy w pa³acu, i czekalimy na rozwój sytuacji. W rodku nocy powiedziano mi, ¿e Julien de Gramont chce pilnie ze mn¹ rozmawiaæ przez komunikator. By³o ju¿ tak póno, ¿e nie czu³em potrzeby pilnie rozmawiaæ z kimkolwiek, ale poniewa¿ wczorajszy dzieñ nie by³ jednak zupe³nie zwyczajny, wsta³em niechêtnie i przekrêci³em w³¹cznik. Julien wygl¹da³ fatalnie. Opuchniête oczy, bródka w nie³adzie, przekrzywiony ko³nierz. ¯adnych radosnych francuskich okrzyków, ¿adnych wymylnych ozdobników. Szesnasty Imperator powiedzia³ krótko domaga siê natychmiast konferencji z Królem Romów. 352
Który Szesnasty? zapyta³em wprost, nie przejmuj¹c siê dyplomacj¹. Oczywicie dawny lord Periandros odpar³ Julien zmêczonym g³osem. Jak bardzo, to trwanie do ostatka przy swym patronie by³o charakterystyczne dla Juliena. Przecie¿ dwóch innych pretendentów zg³osi³o ju¿ roszczenia do tytu³u, a sam Periandros nie ¿y³. Julien zawsze broni³ do koñca przegranych spraw. A wiêc nadal musia³ nazywaæ Periandrosa Szesnastym. Czego mo¿na oczekiwaæ od kogo, kto w g³êbi duszy wci¹¿ marzy o przechadzaniu siê lustrzanymi korytarzami Wersalu, jako prawdziwy nastêpca wielkiego Ludwika XIV? Julien, lord Periandros zosta³ zamordowany wczoraj rano. To nieprawda. Rozmawia³em z nim godzinê temu. Z nim, czy z jego doppelgangerem? Nie u³atwiasz mi zadania, mon vieux. Julien, nie mogê negocjowaæ z sobowtórem! Wed³ug mnie on jest prawdziwy i ¿ywy. A to cia³o, które Naria wystawi³ w pa³acowej sali konferencyjnej? Julien wzruszy³ ramionami. Atrapa, a mo¿e projekcja? Jaka iluzja? Sk¹d mam wiedzieæ? Nom dun nom, do kroæset! Jakub, mówiê ci, ¿e rozmawia³em z lordem Periandrosem godzinê temu! On ¿yje i sprawuje w³adzê. Ale Naria zaj¹³ pa³ac argumentowa³em. Tak siê wydaje. Jednak Imperatorem jest Periandros. Panuje wielkie zamieszanie, ale to lord Periandros jest Imperatorem. B³agam ciê, mon ami, nie mêcz mnie d³u¿ej. To jest okropny dzieñ dla nas wszystkich. Porozmawiasz z nim? Skin¹³em g³ow¹ i Julien po³¹czy³ mnie z Periandrosem. Albo tym czym, co twierdzi³o, ¿e jest Periandrosem. Zabawna sprawa. Przeciwnoci losu najwyraniej dobrze na niego wp³ywa³y. Wygl¹da³ na znacznie mniej przygnêbionego i ponurego ni¿ ten Periandros, którego widzia³em na tronie kilka dni temu. Znacznie bardziej o¿ywiona wersja starego Periandrosa. To oczywicie natychmiast wzbudzi³o moje podejrzenia. Jak na cz³owieka, który w³anie zosta³ wyrzucony ze swego pa³acu w wyniku zamachu stanu, by³ zbyt spokojny. Przy³o¿y³em nos niemal do samego ekranu, poszukuj¹c lekkiego migotania na krawêdziach, które zdradzi³oby doppelgangera. Gestem te¿ nakaza³em czyniæ to samo Polarce i Damianowi. 23 Czas trzeciego wiatru
353
¯a³ujemy bardzo, ¿e zachowa³e dzi milczenie powiedzia³ Periandros prosto z mostu. Jak zwykle bez najmniejszej uprzejmoci. Ale nie zapomnia³ o królewskim my. Mielimy nadziejê, ¿e wydasz owiadczenie potêpiaj¹ce anarchiê, która wybuch³a w Stolicy. Mówi³ niele. Przekonuj¹co. Ten jego ciê¿ki, ponury styl. Czy móg³ byæ to mimo wszystko prawdziwy Periandros? Ten, który czai³ siê gdzie z ty³u, gdy ja wspina³em siê po kryszta³owych schodach, by z³o¿yæ ho³d doppelgangerowi? Nie mia³em wiarygodnych wiadomoci o wydarzeniach wczorajszego dnia odpowiedzia³em mu. Zdawa³o mi siê wiêc, ¿e najrozs¹dniej bêdzie najpierw dowiedzieæ siê, co jest prawd¹, a co nie. Poza tym nie wiem, czy w³aciwe jest, aby Król Romów wyg³asza³ owiadczenia dotycz¹ce wewnêtrznych spraw Imperium. Nie³atwe pytanie. Zapad³a cisza, jakby nastêpowa³a u niego mentalna zmiana biegów. Doppelgangery tak siê zachowuj¹. Nie s¹ specjalnie wprawne w sztuce konwersacji
zupe³nie jak Akrijczycy. Nadal nie wiedzia³em, co o tym s¹dziæ. Po chwili Periandros podj¹³: Mog³e odegraæ rolê si³y stabilizuj¹cej. Wci¹¿ nie jest na to za póno. Czy teraz co mignê³o? Co zadrga³o na samej krawêdzi? Ma³a trudnoæ w utrzymywaniu struktury koci? I dlaczego, u diab³a, tak lni³? Zapyta³em go, czego w³aciwie ode mnie oczekuje. Czy moje owiadczenie przekona Nariê, aby opuci³ pa³ac? Albo Sunteila, by wyjecha³ z powrotem na Feniksa? Gdyby publicznie podtrzyma³ swoje poparcie dla nas, jako Imperatora, wezwa³ swoich w³asnych poddanych, by nie uczestniczyli w rebelii i zwróci³ siê do zbuntowanych lordów, aby dla dobra ca³ej ludzkoci wycofali swe pretensje do tronu, pomóg³by przywróciæ porz¹dek odpar³ Periandros. Mówi³ to ca³kiem powa¿nie, tak jakby wiele razy przeæwiczy³ tê kwestiê
jakby by³ zaprogramowany. Stara³em siê braæ poprawkê na zwyczajowy sposób mówienia Akrijczyków. Ich g³osy zawsze brzmia³y beznamiêtne, mechanicznie i wszyscy mieli na twarzach przyklejony taki sam niezmienny umiech. Nie by³o w ich mowie za grosz improwizacji, poezji, ludzkiego ognia. A mimo to w¹tpi³em coraz bardziej, ¿e rozmawiam z istot¹ z krwi i koci. 354
Teraz w³anie przekonywa³ mnie, jak wa¿ne jest dla nas obu, abymy ze sob¹ wspó³pracowali, bo obaj znalelimy siê w bardzo trudnej sytuacji. Mówi³, jak po¿yteczni moglibymy byæ dla siebie nawzajem jeli chodzi o zachowanie obu naszych tronów i w dalszej pracy nad przywróceniem ³adu w Imperium. Wszystko to ju¿ oczywicie od niego s³ysza³em. Zacz¹³ mówiæ o wielkiej ceremonii ponownego namaszczenia, któr¹ przeprowadzi, gdy tylko pomogê mu siê pozbyæ rebeliantów z pa³acu, mówi³ o dotkniêciu ber³em, o arystokratach ze wszystkich wiatów, o wielkim spektaklu. Mówi³ o wszystkim tak szczegó³owo, jakbymy ju¿ nie dyskutowali nad tym projektem podczas moje audiencji kilka dni wczeniej. Teraz by³em przekonany, ¿e mam do czynienia z doppelgangerem. Cokolwiek lub ktokolwiek wiód³ ze mn¹ rozmowê w sali tronowej, nie by³ to z pewnoci¹ ten sam twór, z którym rozmawia³em teraz. I przebieg naszej rozmowy nie zosta³ mu przekazany dok³adnie. Teraz zacz¹³em te¿ dostrzegaæ inne piêtna doppelgangera. Drobne zawirowania struktury, nieznaczne zaburzenia kszta³tu. By³o to ju¿ dla mnie oczywiste, nawet na ekranie. Nie przerywa³em mu jednak. Pozwala³em p³yn¹æ temu potokowi s³ów, a sam przemyliwa³em nad w³aciw¹ strategi¹ postêpowania. Nie by³o sensu zawieraæ sojuszu z doppelgangerem. Uznaj¹c prawdziwego Periandrosa, poszed³em ju¿ na wystarczaj¹co du¿y kompromis. Ale to ostatecznie mo¿na wyt³umaczyæ. By³ wówczas jedynym Imperatorem w Stolicy, wiêc co niby mia³em zrobiæ? Odmówiæ uznania go? Ale teraz Periandros prawie na pewno nie ¿yje, a jego pretensje do tronu podtrzymuje tylko jedna lub kilka jego replik, zreszt¹ krótko ¿yj¹cych i w zasadzie g³upich. Tymczasem w pa³acu siedzi ju¿ inny lord, w dodatku uznany przez parów
Tak, pomyla³em, muszê zwodziæ tego doppelgangera, a w tym czasie skontaktowaæ siê z Nari¹. Periandros na ekranie wci¹¿ gada³ o warunkach naszego sojuszu, który niew¹tpliwe zawrzemy, ale ja s³ucha³em go tylko jednym uchem. Nagle otworzy³y siê drzwi mojego pokoju i na progu stan¹³ Chorian. Gwa³townym gestem nakaza³em mu zatrzymaæ siê poza polem widzenia z ekranu komunikatora. Przeciskaj¹c siê tu¿ przy cianie, a potem czo³gaj¹c po pod³odze, dotar³ do mnie i nabazgra³ co na kartce, któr¹ pokaza³ mi w popiechu: Nie traæ na niego czasu. To tylko doppelganger. Periandros nie ¿yje. Lord Sunteil jest tutaj, i chce natychmiast z tob¹ rozmawiaæ. 355
10
S
unteil? W moim pa³acu? Musia³em wygl¹daæ na niesamowicie zdumionego, bo nawet peroruj¹cy na ekranie doppelganger Akrijczyka zauwa¿y³ moj¹ reakcjê. Dobrze siê czujesz? zapyta³. Lekka niestrawnoæ
i póna godzina. Muszê przemyleæ te propozycje. Skontaktujê siê póniej. Nie bêdziesz w stanie mnie zlokalizowaæ. Wiêc ty siê skontaktuj ze mn¹. W po³udnie. Wy³¹czy³em ekran i odwróci³em siê do Choriana. To prawda? Sunteil jest tutaj? Tak, w przebraniu. Zjawi³ siê piêæ minut temu. Powiedzia³, ¿e chce rozmawiaæ wy³¹cznie z tob¹. Wprowad go powiedzia³em. Szybko. Wszed³ jaki starzec
Kto odwali³ kawa³ dobrej charakteryzatorskiej roboty. Przybysz wygl¹da³ na jakie dwiecie dwadziecia piêæ lat: poruszaj¹ca siê chwiejnym krokiem pomarszczona, skurczona, zgarbiona i trzês¹ca siê postaæ, z paroma nêdznymi k³akami siwych w³osów stercz¹cych z wy³ysia³ej i pokrytej plamami czaszki. Cz³owiek kompletnie zniszczony przez czas, tak wiekowy, ¿e dalsze operacje odm³adzaj¹ce nic ju¿ nie mog³y pomóc. W dodatku wygl¹da³o to niezwykle przekonuj¹co
Ale jednak oczywicie musia³a to byæ charakteryzacja. Nie widzia³em wprawdzie Sunteila od jakich dziesiêciu lat, ale nie móg³ postarzeæ siê a¿ tak bardzo. Zw³aszcza ¿e by³ w sile wieku, mia³ szeædziesi¹t, góra siedemdziesi¹t lat. Jedyn¹ rzecz¹, która siê nie zmieni³a, by³y jego oczy. Wci¹¿ b³yszcza³y tym piekielnym sprytem i to b³yszcza³y bardzo ¿ywo na tle tej okropnej, pomarszczonej maski. To by³y prawdziwe oczy Sunteila. Jego b³yszcz¹ce, diabelskie, z³e oczy. No, Jakubie wychrypia³ dr¿¹cym, fa³szywie zniedo³ê¿nia³ym g³osem. Wiêc wreszcie jestem starszy od ciebie. Podszed³ bli¿ej i pomacha³ przede mn¹ starcz¹, wychud³¹ i pomarszczon¹ rêk¹. Sariszan, bracie! powiedzia³ z chichotem, który zakoñczy³ siê ochryp³ym kaszlem. Sariszan. Dziwne mamy czasy, prawda? 356
Nie podoba³o mi siê jego pozdrowienie w romskim. Nie podoba³o mi siê te¿, ¿e nazywa³ mnie bratem. Sunteil nie jest moim bratem. Sunteilu, wygl¹dasz licznie. Musia³e chyba mieæ ciê¿k¹ noc. Czy to nie wspania³e? B³yskawiczna operacja postarzaj¹ca, prosta odwrotnoæ odm³adzaj¹cej mówi³ teraz swym zwyk³ym g³osem, mocnym i g³êbokim. Wiesz, ¿e bior¹ za to wiêcej ni¿ za odm³adzanie? Mnie te¿ to zdziwi³o. Ale warto by³o. Nikt nie niepokoi starca. Nawet w takich szalonych czasach, jak te. Zapamiêtam to sobie odpar³em. Mo¿e mnie te¿ przestan¹ zawracaæ g³owê, gdy bêdê wygl¹da³ tak staro. Ty? Ty nigdy nie bêdziesz wygl¹da³ a¿ tak. Powiedz mi, mia³e kiedy operacjê odm³adzaj¹c¹? Bo mówi siê, ¿e to twoja prawdziwa twarz i cia³o, ¿e posiad³e sekret wiecznej m³odoci. To prawda? Romowie nigdy siê nie starzej¹. My ¿yjemy wiecznie. Musicie zatem nauczyæ mnie tej sztuki. Za póno powiedzia³em. Wybra³e sobie niew³aciwych przodków. Nie ma dla ciebie ratunku. Urodzi³e siê jako gajo i umrzesz jako gajo. Twardy z ciebie cz³owiek. Ja jestem mi³y i delikatny. To Wszechwiat jest twardy. Zaczyna³o mnie mêczyæ jego przekomarzanie siê, dlatego te¿ spojrza³em na niego ostro. Ta wizyta jest dla mnie zaskoczeniem. S³ysza³em, ¿e ukrywasz siê gdzie poza miastem. Dlaczego wiêc zaryzykowa³e te nocne odwiedziny? Sunteil, czego ty chcesz? Negocjowaæ. Ty jeste zbiegiem, a ja królem. Negocjacje lepiej toczyæ pomiêdzy równymi. Jakubie, jeli ty jeste królem, to ja jestem Imperatorem. Ja bezsprzecznie jestem królem powiedzia³em ch³odno. Mój jedyny konkurent do tronu nie ¿yje, a mój lud uznaje mnie za swego w³adcê. Ale Imperatorem jest teraz Naria
o ile ktokolwiek nim jest. Tak? Naria siedzi w pa³acu, fakt. Proklamowali go na Imperatora pijani ¿o³nierze, drugi fakt. Ale to, ¿e siê siedzi na tronie Imperatora i wydaje rozkazy w jego imieniu, nie czyni jeszcze Imperatorem Galaktyki. Czy pozosta³e wiaty Imperium bêd¹ zwracaæ uwagê na to, co krzycz¹ pijani ¿o³nierze na ulicach Stolicy? Tam na razie rozumiej¹ tyle, ¿e sprawa tronu jest sporna, a Naria dzier¿y w³adzê bezprawnie. 357
A jednak j¹ dzier¿y. Podczas gdy ty przemykasz siê noc¹ op³otkami, i to w przebraniu. Chwilowo powiedzia³ Sunteil Tylko chwilowo. Naria mo¿e byæ usuniêty równie ³atwo jak Periandros. Czy¿by planowa³ kolejne zabójstwo? O? Sunteil, mimo pomarszczonej i zniszczonej twarzy, umiechn¹³ siê tym swoim z³owrogim umiechem. To Periandros zosta³ zamordowany? Myla³em, ¿e uk¹si³ go szerszeñ. Metalowy szerszeñ, którego kto wys³a³ do jego ³ani. Ach tak? Niezwykle interesuj¹ce? Zerkn¹³ bystro w stronê Choriana, który skuli³ siê pod tym spojrzeniem, jakby chcia³ siê zapaæ pod ziemiê. No, to podejrzewam, ¿e Naria bêdzie siê mia³ na bacznoci, ¿eby i jemu nie zdarzy³o siê co podobnego. Wiêc jak zamierzasz siê go pozbyæ? Ty mi pomo¿esz owiadczy³ Sunteil. Zachowa³em spokój w obliczu tego bezczelnego, aroganckiego owiadczenia. Nie by³o to ³atwe. Ja mam ci pomóc? spyta³em staraj¹c siê, aby mój g³os odzwierciedla³ tylko niewinne zak³opotanie. Ale w jaki sposób? Twierdzisz, ¿e jeste królem. I podejrzewam, ¿e to prawda. A wiêc Romowie w ca³ej Galaktyce powinni s³uchaæ twoich rozkazów. A ¿aden statek nie poleci, jeli Rom baro wyda taki rozkaz. To za oznacza, ¿e wszystko zamrze. Naria wówczas upadnie. Mo¿e. Nie ma tu ¿adnego mo¿e. Nie muszê ci chyba mówiæ, ¿e Romowie trzymaj¹ Imperium za gard³o. Bez handlu miêdzygwiezdnego nie ma Imperium. Jeden twój rozkaz, Jakubie ¿adnych lotów miêdzygwiezdnych, dopóki prawowity Imperator nie odzyska tronu i w ci¹gu szeciu tygodni gospodarka siê zad³awi. Masz tak¹ w³adzê. Jego oczy gorza³y ogniem. Nigdy nie widzia³em Sunteila tak podnieconego. Mówi³ o tym, co by³o politycznym tabu, otwarcie nazywa³ po imieniu to, czego wszyscy woleli nie zauwa¿aæ. Nie trzeba by³o a¿ przebieg³oci Sunteila, aby dostrzec ten ostateczny chwyt, który Romowie mogli za³o¿yæ Imperium. Moglibymy to zrobiæ, ale nigdy nie zdecydowalibymy siê na to. Nie odwa¿ylibymy siê. To prawda, ¿e moglimy zamkn¹æ galaktyczne szlaki. Ale nas by³o niewielu, a gaje ca³e mrowie. Z czasem nauczyliby siê pilotowaæ statki w inny sposób. Gdyby Romowie siê zbuntowali, nast¹pi³by prawdopodobnie paskudny i chaotyczny okres w historii Imperium, ale po358
tem, wczeniej czy póniej, podnios³oby siê na nogi. Tyle ¿e wtedy dla nas nie by³oby ju¿ w nim miejsca. Zapad³a d³uga cisza. Powiedzmy, ¿e to, co mówisz, jest mo¿liwe powiedzia³em wreszcie. Powiedzmy, Sunteil, ¿e z moj¹ pomoc¹ móg³by zostaæ Imperatorem. Chocia¿ nie jestem tego pewien. Jeli Naria przetrwa za³amanie gospodarcze i utrzyma siê na tronie, co wtedy stanie siê ze mn¹? Co stanie siê z moim ludem? Naria upadnie w ci¹gu kilku tygodni, a raczej kilku dni. A jeli nie? Jakubie, wiesz sam, ¿e to s¹ bezsensowne pytania. Niezupe³nie. Ale powiedz mi jedno: co ja mogê zyskaæ, mieszaj¹c siê w wasz¹ wojnê domow¹? Jeli stanê po niew³aciwej stronie, unicestwiê siebie i prawdopodobnie tak¿e Królestwo Romów. Jeli nie kiwnê palcem, rozstrzygniêcie to z Nari¹ miêdzy sob¹, a zwyciêzca i tak bêdzie musia³ uznaæ mnie za króla. Mimo tej groteskowej maski, Sunteil przywo³a³ na twarz promienny umiech. Jakubie, jeli to ja wygram, dlaczego niby mia³bym ciê uznaæ za króla? Us³ysza³em st³umiony wydech zszokowanego Choriana. Chcia³em wszak, ¿eby by³ u mego boku i uczy³ siê trudnej sztuki polityki, ale to by³ kurs dla zaawansowanych. Lordzie Sunteilu, to chyba nie jest groba? powiedzia³em ostro¿nie. Sk¹d taka myl? Jestem prawowitym królem Romów, wybranym przez Wielki Kris i zatwierdzonym przez Piêtnastego Imperatora. Szesnasty, kimkolwiek bêdzie, nie ma mo¿liwoci uniewa¿nienia tego. Jakubie, zdawa³o mi siê, ¿e abdykowa³e. I ¿e twój syn Szandor zosta³ wybrany na twoje miejsce. Równie¿ przez Wielki Kris. I zdaje siê, ¿e nikt inny jak sam lord Naria, dzia³aj¹c w zastêpstwie Piêtnastego Imperatora, dotkn¹³ ber³em ramienia twego syna. Ja gdy zostanê Imperatorem, musia³bym to tylko potwierdziæ. Szandor nie ¿yje przypomnia³em mu. A zatem tron Romów jest pusty. Musia³bym wskazaæ nastêpcê. A nie by³oby to ra¿¹ce naruszenie naszej suwerennoci? Jakubie, nie próbuj udawaæ naiwnego. Ta rola nigdy ci dobrze nie wychodzi. A to, ¿e Periandros wyci¹gn¹³ ciê z wiêzienia i posadzi³ ponownie na tronie, nie by³o przypadkiem ra¿¹cym naruszeniem su359
werennoci Królestwa Romów? Przyznajê, ¿e do pewnego stopnia zale¿ymy od waszych us³ug. Ale nie znaczy to jeszcze, ¿e jestemy wobec was bezsilni. Wiesz przecie¿, ¿e król Romów mo¿e sprawowaæ sw¹ w³adzê tylko wtedy, kiedy jest tolerowany przez Imperatora. Najwyraniej Imperator te¿ sprawuje swoj¹ w³adzê tylko wtedy, kiedy jest tolerowany przez króla Romów. To prawda powiedzia³ Sunteil. Umiech powróci³ na jego twarz. Tym razem niezwykle dobroduszny. Dlatego nie ma mowy o ¿adnych grobach. Nie mam zamiaru wtr¹caæ siê w suwerenne sprawy Królestwa Romów, ani podwa¿aæ twoich praw do tronu. Po prostu chcê byæ Imperatorem. I chcê, aby mi pomóg³. Powiedzia³em ci ju¿. Wi¹¿e siê to dla mnie ze sporym ryzykiem. A nie widzê ¿adnego zysku, poza tym, ¿e bêdê mia³ prawo zatrzymaæ to, co i tak jest moim absolutnym prawem. Jednak co by na tym zyska³. S³ucham wiêc. Gwiazda Romów powiedzia³ Sunteil. Co ty na to? Udziel mi poparcia, a Gwiazda Romów bêdzie twoja.
11
M
usia³em odwróciæ wzrok, aby Sunteil nie dostrzeg³, o jaki wstrz¹s mnie przyprawi³. Gwiazda Romów? Sk¹d lord Imperium zna tê nazwê? Przez moment potê¿nie zawirowa³o mi w g³owie. Poczu³em, ¿e moja twarz rozgrzewa siê, a kolana s³abn¹. Serce zmrozi³ mi dziki strach. Obawia³em siê, ¿e upadnê. To by³ bardzo z³y moment. Czu³em siê tak, jakbym w³anie wdepn¹³ w mierteln¹ pu³apkê. Po chwili jednak zapanowa³em nad moimi gruczo³ami dokrewnymi i przemieni³em strach w gniew. To uczucie by³o bardziej teraz przydatne, a na pewno mniej og³upiaj¹ce. Kto, w imiê Boga? Kto powiedzia³ Sunteilowi o Gwiedzie Romów? Kto ujawni³ nasz¹ najbardziej strze¿on¹ tajemnicê temu olizg³emu gajo? Udusi³bym tego zdrajcê w³asnymi rêkoma. Kto to móg³ byæ? Spojrza³em poza siebie
360
Chorian! Oczywicie. Osobisty ma³y Rom Sunteila, jego cygañski wychowanek. To on, aby przypodobaæ siê swojemu panu, zdradzi³ mu najwiêksze tajemnice w³asnego narodu. Popatrzy³em na niego wzrokiem, który móg³by rozerwaæ mu duszê na strzêpy. Jego twarz sta³a siê szkar³atna. A w jego oczach dostrzeg³em ¿a³osny wyraz
czego? Cierpienia? Zaskoczenia? B³agania o wybaczenie, którego, jak doskonale wie, nigdy nie uzyska? Kiedy trochê siê uspokoi³em, odwróci³em siê ponownie do Sunteila i zapyta³em napiêtym g³osem: Co wiesz o Gwiedzie Romów? To nieistotne. Istotne jest to, ¿e gwarantujê, ¿e kiedy tylko zasi¹dê na tronie, bêdzie twoja. To ju¿ powiedzia³e. Ale ja bym chcia³ wiedzieæ, co masz na myli? Co konkretnie rozumiesz przez Gwiazdê Romów? Sunteil zdawa³ siê st¹paæ po niepewnym gruncie. To jest czerwona gwiazda. Z jedn¹ planet¹, która te¿ nosi nazwê Gwiazdy Romów. Mów dalej. Z jakich powodów jest wiêta dla Romów. Z jakich powodów, Sunteil? Jakich powodów? Nie wiem. Nie wiesz? Sk¹d mam wiedzieæ? To jest jaka prywatna sprawa Romów. Wiem tylko tyle, ¿e strasznie chcecie j¹ mieæ, ale nie omielacie tam siê udaæ i zaj¹æ j¹, bo albo nale¿y do kogo innego, albo boicie siê, ¿e my bêdziemy chcieli j¹ dla siebie, gdy zobaczymy jak bardzo wam na niej zale¿y. Nie wiem i nie dbam o to. Nie wiem nawet, gdzie ona jest. Mówiê ci tylko, Jakubie, ¿e ta Gwiazda Romów bêdzie twoja, jeli pomo¿esz mi zostaæ Imperatorem. Czy to nie wystarczy. Masz moje najwiêtsze s³owo. S³owo gajo, pomyla³em gorzko. S³owo Feniksjanina. Nie masz pojêcia, gdzie to jest, ani co to jest, ale mi j¹ oddasz? Zirytowa³ siê. S³uchaj. Ty mi powiesz: Sunteilu, to w³anie jest Gwiazda Romów, a ja ci powiem: W porz¹dku. Jest twoja. Gdziekolwiek to bêdzie. Niewa¿ne, kto tam teraz mieszka. Wiem tylko tyle, ¿e dla was posiadanie Gwiazdy Romów jest bardzo wa¿ne. Dla mnie za niezwykle wa¿ne jest, by zostaæ Imperatorem. A ty mo¿esz mi w tym pomóc. Ja za mogê daæ ci Gwiazdê Romów. I co ty na to, Jakubie? 361
Przygl¹da³em mu siê uwa¿nie. Wydawa³o mi siê, ¿e on naprawdê nie wie nic wiêcej o Gwiedzie Romów. Bra³em poprawkê na to, ¿e to by³ Sunteil, cz³owiek z Feniksa, s³awny nawet miêdzy nimi z krêtactwa i przebieg³oci
a jednak by³ mocno zmieszany i zirytowany, kiedy musia³ odpowiadaæ na pytania dotycz¹ce Gwiazdy Romów. Mój instynkt podpowiada³ mi, ¿e tym razem by³ szczery mówi¹c, ¿e to ju¿ jest wszystko, co wie. Ale i tak wiedzia³ o wiele wiêcej ni¿ powinien wiedzieæ jakikolwiek gajo, chocia¿ na szczêcie nie by³o tego du¿o. Potrzebujê trochê czasu, aby to przemyleæ powiedzia³em. Ile? Muszê skonsultowaæ siê z doradcami
rozwa¿yæ konsekwencje
Czy masz kontakt z Nari¹? Nie wiem, czemu mia³bym ci o tym powiedzieæ. Ale mówi¹c prawdê Naria nie próbowa³ kontaktowaæ siê ze mn¹, odk¹d to wszystko siê zaczê³o. Tylko Periandros. Który zreszt¹ wci¹¿ mnie b³aga, abym siê z nim sprzymierzy³. Periandros nie ¿yje. Kto, kto wygl¹da³ zupe³nie jak Periandros i mówi³ g³osem Periandrosa, kontaktowa³ siê ze mn¹ bardzo niedawno. Prawdopodobnie doppelganger. Na pewno doppelganger odpar³ Sunteil. Periandros nie ¿yje. Mogê ciê o tym zapewniæ bardzo solennie. Tak przypuszcza³em. Naria odezwie siê do ciebie prêdzej czy póniej. Prawdopodobnie prêdzej. Ale nie s¹dzê, by móg³ ci ofiarowaæ co, co przebi³oby moj¹ ofertê. Jak d³ugo zatem muszê czekaæ na twoj¹ odpowied? Nied³ugo odpar³em. Daj mi siê tylko zastanowiæ. Lordzie Sunteil, to by³ zaszczyt rozmawiaæ z tob¹. Te¿ by³em zaszczycony, Jakubie. Sunteil skin¹³ rêk¹ na Choriana, jakby chcia³, aby ch³opiec wyszed³ wraz z nim. Potrz¹sn¹³em g³ow¹ i pokaza³em palcem, ¿e ma zostaæ. Sunteil przytakn¹³ i starczym krokiem powoli wyszed³ z pokoju. Kiedy tylko znikn¹³ za drzwiami, spojrza³em wciek³y na Choriana. Jego ciemna skóra ze strachu przybra³a popielaty kolor. Jak to siê sta³o, ¿e twój pan wie o Gwiedzie Romów? zapyta³em bardzo cicho. Jakubie, on nie jest moim panem. 362
P³aci ci. Wie o Gwiedzie Romów. Niewiele, jak siê wydaje, ale wie. Ch³opcze, jak to siê sta³o, ¿e wie o niej? B³agam ciê, Jakubie, wierz mi
powiedzia³ ³ami¹cym siê g³osem. Uwierz mi, Jakubie
Mów. Jeli co wie
a wie niewiele
bardzo ma³o, jestem pewien
jeli co wie, Jakubie, to nie dowiedzia³ siê tego ode mnie. Nie? Przysiêgam. Przeszed³ na romski. Przysiêgasz? Na Martiya, anio³a mierci, na o pouro Dela, boga naszych ojców, na Damo i Yehwaha, na wszystkie upiory i demony
Chorianie, przestañ. Przysiêgnê na wszystko, czego za¿¹dasz. Na wszystko. Dobrze nauczy³e siê naszych romskich legend, co? powiedzia³em zimno. Przestudiowa³e Swaturê, jak dobry ch³opiec? I sprzeda³e to wszystko Sunteilowi? I wszystkie co ciekawsze fragmenty legend i mitów, tak? Dobrze ci przynajmniej zap³aci³? W jego oczach b³ysnê³y ³zy. Jakub! Przysiêga³em! Kto, kto sprzeda³ Gwiazdê Romów gaje, mo¿e nawet przysiêgaæ na mulo swej zmar³ej matki. Tylko, jak¹ wartoæ ma jego przysiêga? Jakubie, to nie ja! Kiedy Sunteil zacz¹³ mówiæ o Gwiedzie Romów chcia³em siê zapaæ pod ziemiê, chcia³em umrzeæ. Przecie¿ on nie ma prawa nic o niej wiedzieæ. Wiedzia³em, ¿e natychmiast pomylisz, ¿e to ja mu to powiedzia³em. Ale to nie ja! Co mogê zrobiæ, ¿eby mi uwierzy³? Podszed³ do mnie, wysoki, przewy¿szaj¹cy mnie o g³owê. Dr¿a³. Po policzkach p³ynê³y mu ³zy. Czy potrafi³by udawaæ, ¿e p³acze? By³ Feniksjaninem, a oni potrafi¹ oszukaæ ka¿dego. W dodatku by³ jeszcze Romem. Ale nie s¹dzi³em, by potrafi³ udawaæ tak silne emocje. Jest gra i s¹ prawdziwe uczucia, i jeli w moim wieku nie potrafi³bym odró¿niæ ich od siebie, nie mia³oby ju¿ sensu ¿yæ d³u¿ej. Wyszepta³ g³osem tak cichym, ¿e ledwie s³ysza³em jego s³owa: Jakubie, na Mulano opowiedzia³e mi o Gwiedzie Romów i o wielu innych rzeczach. A potem, kiedy czeka³em na promieñ transmitera, powiedzia³em ci, ¿e przy tobie wreszcie odkry³em, jak to jest mieæ prawdziwego ojca. Pamiêtasz to? Opowieæ o Gwiedzie Romów by³a twoim podarunkiem dla mnie. Ty by³e podarunkiem dla mnie. Mylisz, ¿e sprzeda³bym te podarunki Sunteilowi? Mylisz tak? Mylisz? 363
I musia³em odpowiedzieæ, niestety tylko sam sobie: Nie, Chorianie, nie s¹dzê, ¿e by³by do tego zdolny. G³ono jednak powiedzia³em: Wola³bym wierzyæ, ¿e jeste niewinny, ale nie mogê. Jestem niewinny, Jakubie. Nie p³aka³ ju¿, przesta³ dr¿eæ. Mo¿e jego w³asne owiadczenie wzmocni³o go wewnêtrznie. Uwierz mi. Nic wiêcej nie mogê powiedzieæ na swoj¹ obronê. Mylê, ¿e mówisz prawdê. Dziêkujê ci za to. Ale jak w takim razie twój pan dowiedzia³ siê o Gwiedzie Romów? Powtarzam ci: on nie jest moim panem. I nie mam pojêcia, sk¹d móg³ siê tego dowiedzieæ. Ale jeli chcesz, spróbujê to wyjaniæ. Tak powiedzia³em: To by³oby
W tym momencie ekran siê rozjani³ i pojawi³ siê na nim Julien. Spyta³ czy chcê teraz rozmawiaæ z Periandrosem. By³a dopiero wczesna godzina poranka, a ja obieca³em mu nastêpn¹ rozmowê w po³udnie. Periandros widaæ nie mia³ ochoty czekaæ. Spojrza³em przeci¹gle na Juliena
I mia³em ju¿ odpowied na drêcz¹ce mnie pytanie o to, sk¹d pochodzi wiedza Sunteila. Julien! Oczywicie! Wiedzia³ o Gwiedzie Romów. Przypomnia³em sobie pewn¹ rozmowê na Galgali, kiedy mówi³em o Francji jako o nierealnej mrzonce, a on odpowiedzia³ mi, ¿e Francja jest dla niego tym samym, czym dla nas Gwiazda Romów: wielkim, utraconym miejscem, jedyn¹ prawdziw¹ matk¹. Wtedy mnie to zdumia³o. Nie rozmawiamy bowiem o Gwiedzie Romów z gaje. Ale Julien jednak o niej wiedzia³. Bóg jeden wie sk¹d. Mo¿e nie by³o to jednak a¿ takie dziwne. W koñcu prawie ca³e ¿ycie spêdzi³ wród Romów. Kilka butelek jego czerwonego wina, d³ugi wieczór z jego wspania³ym francuskim jedzeniem, jaki dobry znajomy romski pilot, i mog³a potoczyæ siê opowieæ o wietrze s³onecznym, utracie ojczystej planety, wyruszeniu w Wielk¹ Ciemnoæ i ca³ej reszcie. Tak. A Julien dok³adnie sobie zapamiêta³ nasz¹ legendê, nasze wiête pisma, i wyczeka³ z tym na w³aciwy moment, i w³aciwego cz³owieka, któremu mo¿na by to dobrze sprzedaæ. Nie Periandrosowi, bo jego sestercje i tak p³ynê³y ju¿ do jego kieszeni, lecz Sunteilowi. Zreszt¹ Periandros ju¿ nie ¿y³ i Julien o tym wiedzia³, niewa¿ne jak wiele doppelgangerów by³ego lorda trzymano jeszcze w jakich ukrytych komnatach. 364
Periandros-doppelganger móg³ jeszcze wygraæ tê trójstronn¹ walkê, ale by³o to ma³o prawdopodobne, i Julien m¹drze czyni³ przenosz¹c swe sympatie na Sunteila. Korzystaj¹c ze sposobnej chwili, za³atwia³ swój w³asny prywatny interes. Za to musia³em go podziwiaæ. Ale mimo wszystko nie powinien sprzedawaæ Sunteilowi Gwiazdy Romów. A jaki czas temu o ma³o nie wpad³em w pu³apkê, jak¹ by³o mylenie o Julienie jak o Romie, prawie Romie
ale on nie by³ Romem w najmniejszym stopniu. I teraz to udowodni³. Imperator ¿yczy³by sobie wiedzieæ mówi³ Julien czy Rom baro mia³ ju¿ doæ czasu, by przemyleæ wczeniejsz¹ rozmowê. Chcia³bym siêgn¹æ tam w ekran i udusiæ go. Mój stary przyjaciel. Ten, który mnie uratowa³. Ale zamiast dusiæ Juliena, zdusi³em impuls, by nie daæ po sobie cokolwiek poznaæ. Julien nas zdradzi³, no trudno. Gajo zawsze pozostaje gajo, nawet Julien. Nale¿a³o siê tego po nim spodziewaæ. Szkoda ju¿ siê dokona³a. Teraz mia³em na g³owie inne k³opoty. Prawdê mówi¹c, wola³em w ogóle nie rozmawiaæ z Julienem. Ani z doppelgangerem jego pana. Odpowiedzia³em mu wiêc, ¿e prze¿y³em okropn¹ noc, i dlatego nie zdo³a³em jeszcze podj¹æ decyzji w interesuj¹cej go sprawie. Liczy³em, ¿e Julien za³apie, o co chodzi i wy³¹czy siê, zanim naprawdê wpadnê w furiê. Nie za³apa³. Tysiêczne przeprosiny, mon ami, ale Imperator nalega³, abym podkreli³ fakt, ¿e czas jest niezwykle istotnym czynnikiem. Rozumiem to, Julien. Jeli chcesz zatem negocjowaæ ju¿ poruszone punkty, to wydaje mi siê, ¿e obecny moment bêdzie
Julien! Oui, mon vieux? Jaki cel ma ta kretyñska gierka? Obaj doskonale wiemy, ¿e Periandros nie ¿yje, i ¿e przemawiasz tu w imieniu jego doppelgangera. Wiêc dlaczego do cholery zawracasz mi g³owê tym gównem? Po diab³a to wmawianie, ¿e doppelganger mo¿e byæ dobrym Imperatorem? Zw³aszcza ¿e w ka¿dej chwili sam jeste gotów przeskoczyæ na stronê Sunteila! Na stronê Sunteila? Nie rozumiem, Jakubie, naprawdê. Mo¿e zrozumia³by lepiej, gdybym powiedzia³ po francusku, ale nie potrafiê. Merde, gówno, to jedyne s³owo, jakie znam w twoim jêzyku. A to, co próbujesz mi wciskaæ, Julien, jest bardzo merde. To jest francuskie s³owo, prawda? Wiêc jeli i teraz nie rozumiesz, to mo¿e zacznê mówiæ w romskim. 365
Jeste bardzo rozgniewany, mój stary przyjacielu. Co ja takiego uczyni³em? Nie mia³em ochoty rozgrzebywaæ teraz tej sprawy. Ale on mnie irytowa³ w chwili, kiedy naprawdê potrzebowa³em spokoju. Nie wiesz? zapyta³em. Cisza. Minuta prawdy. Jakubie, cokolwiek uczyni³em powiedzia³ po chwili by³o to dla dobra zarówno Romów, jak i Imperium. Nest-ce pas? Taka jest prawda. Cokolwiek uczyni³e odpowiedzia³em mu, zachowuj¹c jednak cis³¹ kontrolê nad swym gniewem (Bóg jeden wie, czemu) by³o to dla dobra wy³¹cznie Juliena de Gramont, nest-ce pas? Chocia¿ mo¿e pomyla³e te¿ o zniszczeniach, jakie mog³y siê przy okazji dokonaæ. Ale to, jak s¹dzê, by³a bardzo drugoplanowa myl. Sam siê dziwi³em, ¿e udaje mi siê tak dobrze opanowaæ furiê. Po prostu powiedz mi, kto p³aci ci dzisiaj? Periandros czy Sunteil? Cisza. Konsternacja. Obaj? podpowiedzia³em. Tak. To mi bardziej do ciebie pasuje. Teraz namawiasz mnie, bym pomóg³ Periandrosowi, czy te¿ temu czemu, co udaje Periandrosa, a za godzinê bêdziesz uk³ada³ plany z Sunteilem. Proszê, mon ami. Zaklinam ciê, nie mów nic wiêcej. Nie wyrz¹dzi³em ci ¿adnej szkody. Jakubie, naprawdê ciê kocham. Rozumiesz, co mówiê? To jest prawda. La verite veritable, Jakubie. Najprawdziwsza prawda. Wyci¹gn¹³ do mnie obie rêce. Kontaktujê siê z tob¹ teraz w imieniu Periandrosa. Chce z tob¹ rozmawiaæ. Prosi³ mnie, abym to w³anie ci przekaza³. A wiêc ja ciê proszê, aby mu przekaza³, ¿e nie bêdê sobie teraz zawraca³ g³owy doppelgangerami. Powiedz mu, ¿e mo¿e sobie pójæ pierdzieæ w jakie inne miejsce. Powiedz mu
Widzia³em po twarzy Juliena, ¿e jest naprawdê dotkniêty.
Nie. W porz¹dku. Powiedz mu to, co powiedzia³em ci kilka minut temu. ¯e jestem po prostu zbyt zajêty, by podj¹æ jak¹kolwiek decyzjê. Mo¿esz go przecie¿ zwodziæ przez jaki czas. W ten swój sprytny, dyplomatyczny sposób. A¿ do? Na zawsze oznajmi³em zdecydowanie. On ju¿ odpad³ z gry, wiêc po co mam z nim negocjowaæ? Taki sojusz zreszt¹ nie trwa³by d³ugo, o czym on nawet mo¿e nie wiedzieæ. Doppelgangery wiêdn¹. 366
Nawet jeli on nie zdaje sobie z tego sprawy, ja o tym wiem. I nie mam dla niego czasu. Biedny nie¿ywy drañ. Rozumiesz? Rozumiesz, co do ciebie mówiê? Mo¿e jest martwy, ale ma jeszcze sporo si³y. Chwilowo. Wkrótce bêdzie niczym. Muszê oszczêdzaæ si³y na zapasy z imperatorami, którzy jeszcze ¿yj¹. Ja planujê d³ugoterminowo, Julien. A Periandros ju¿ siê rozk³ada. Czy o tym wie, czy nie. Ale dopóki ¿yje
On nie ¿yje. Jest zombi. Jest chodz¹cym mulo. A ja chcê tylko, ¿eby go trzyma³ ode mnie z daleka. Z uwagi na tê wielk¹ mi³oæ, któr¹, jak twierdzisz, ¿ywisz do mnie. Jakubie, twój g³os jest taki twardy. Tak wiele w nim wrogoci. Byæ mo¿e wiesz, dlaczego. Daccord zgodzi³ siê ponuro. Powiem Periandrosowi, ¿e potrzebujesz wiêcej czasu na podjêcie decyzji. Oko³o osiemdziesiêciu milionów lat zamia³em siê i przerwa³em po³¹czenie. Chwilê potem, lekcewa¿¹c wszelkie formy, do pokoju wpad³ galopem Polarka z aktualnymi informacjami. W dzielnicy Gunduloni trwaj¹ walki zawo³a³ ju¿ od progu. Grupa wiernych Periandrosowi wojskowych bije siê tam z oddzia³ami specjalnymi Narii. ¯o³nierze ze znakami Sunteila opanowali kilka ulic na po³udnie od pa³acu imperialnego. Zajmuj¹ teraz dom po domu, zmuszaj¹c wszystkich mieszkañców do sk³adania przysiêgi na wiernoæ Sunteilowi. A po drugiej stronie miasta te¿ toczy siê jaka bitwa, ale nikt nie potrafi³ mi powiedzieæ, kto z kim walczy. Co jeszcze? spyta³em. Tak, jeszcze jedno odpar³ Polarka. Naria wzywa ciê do pa³acu. Chce natychmiast z tob¹ negocjowaæ.
12
O
czywiste by³o, ¿e i trzecia kandydatka na królewnê spróbuje przymierzyæ pantofelek. Sunteil i Periandros pokazali ju¿ stópki, teraz za za zdobywanie mojej rêki zabra³ siê Naria. 367
Tak przynajmniej przypuszcza³em. Proszono mnie a adiutant Narii, który przekaza³ tê probê, wedle s³ów Damiana, sugerowa³ cholerny popiech przy jej spe³nianiu o pilne przybycie do pa³acu, i zabranie ze sob¹ nie tylko Polarki, ale tak¿e phuri dai. Spryciarz Naria stara³ siê tak¿e o poparcie Bibi Saviny. S³usznie. Mój powrót na tron móg³ jeszcze nie wszêdzie byæ uznany, ale wszyscy bez wyj¹tku Romowie czcili phuri dai. Odbylimy szybk¹ konferencjê na temat przyjêcia lub odrzucenia zaproszenia Narii. I otrzyma³em wielce zró¿nicowane rady. Jacinto i Ammagante, zawsze ostro¿ni, mówili o mo¿liwoci pu³apki, sztuczki, która mog³a umo¿liwiæ Narii pochwycenie ca³ej romskiej starszyzny. Damiano i Thivt zgadzali siê, ¿e teoretycznie taka mo¿liwoæ istnieje, ale nie s¹dzili, by Naria siê do tego posun¹³. Polarka, którego ju¿ dawno wszystko swêdzia³o, bo siedzia³ w jednym miejscu przez coraz bardziej ci¹gn¹ce siê kolejne dni, w ogóle nie przejmowa³ siê pu³apkami. By³ gotów zaryzykowaæ raczej, ni¿ zostaæ tu jeszcze przez jaki czas. Spojrza³em na Bibi Savinê. Co zatem powie phuri dai? Czy Rom baro powinien ignorowaæ wezwanie Imperatora? odpowiedzia³a pytaniem na pytanie. Tylko czy Naria jest Imperatorem? pow¹tpiewa³ Jacinto. Ma w rêku pa³ac odpar³a Bibi Savina. Jeden z pozosta³ych dwóch pretendentów nie ¿yje, a drugi siê ukrywa. Jeli Naria nie jest Imperatorem, to nikt nim nie jest. Id do niego, Jakubie. Musisz. A ja pójdê z tob¹. Przytakn¹³em. Przez wszystkie te lata prawie zawsze widzia³em sprawy dok³adnie tak samo jak ona. Przeka¿ mu, ¿e bêdziemy tam najdalej za godzinê zwróci³em siê do Damiana. Obieca³ wys³aæ swój imperialny samochód. Co to, to nie pokrêci³em g³ow¹. Ostatnia rzecz¹, jakiej pragnê, to jechaæ teraz przez miasto pojazdem ze znakami Imperatora. Wemiemy jeden z naszych. Nie, wemiemy trzy. Nikt nie powa¿y siê stan¹æ na drodze Rom baro, jeli bêdzie jecha³ w eskorcie ca³ej kawalkady wozów. £adnie powiedziane. Ale w rzeczywistoci podczas trzydziestominutowej podró¿y do pa³acu ostrzelano nas piêciokrotnie. Nic nam siê nie sta³o, bo mielimy dobre ekrany, ale mimo wszystko nie by³ 368
to dobry znak. Ca³a ta kanonada zalatywa³a dwudziestym wiekiem i mia³em uczucie, jakbym nagle cofn¹³ siê w czasie o tysi¹c lat. Nawet bym nie przypuszcza³, ¿e tak marna rzecz jak rywalizacja o tron imperialny, jest w stanie cofn¹æ gaje a¿ w tak zatrwa¿aj¹cy sposób w dó³ drabiny ewolucji. I to tak szybko. Wojna to przestarza³y pomys³ tak mówi³em niedawno Julienowi de Gramont, podczas naszej sprzeczki na lodowej Mulano. I w chwilê póniej znajdujê siê w samym rodku ma³ej wojny na Galgali, a teraz przygl¹dam siê ca³kiem sporej wojnie w samej Stolicy. Najpierw o sto³ek u nas, teraz u nich. Ostatecznie jednak przybylimy do pa³acu w takiej samej liczbie, w jakiej wyruszylimy. Nawet nie mielimy pojêcia, kto do nas strzela³. S¹dzê, ¿e wszystkie trzy strony mog³y braæ w tym udzia³. W takim zamieszaniu nikt nie wiedzia³ na pewno, ani do kogo strzela, ani kto strzela do niego. Prawdziwa anonimowa wojna, jak w dwudziestym wieku. Jeli ju¿ musia³em prze¿ywaæ wojnê, to wola³bym tak¹ redniowieczn¹, przynajmniej zna³bym imiê mojego przeciwnika. Miasto by³o ju¿ mocno zrujnowane. Nawet siê nie spodziewa³em, ¿e mo¿na dokonaæ takich zniszczeñ w tak krótkim czasie. Kilka najwy¿szych wie¿ mog³o siê teraz poszczyciæ co najwy¿ej po³ow¹ swej wysokoci. Kupy gruzu na szerokich bulwarach czasami siêga³y poziomu pierwszego piêtra. Nad miastem unosi³y siê dymy. Gdzieniegdzie spod gruzów stercza³a czyja rêka lub noga
mieræ! Prawdziwa mieræ! Niemo¿liwa do odwrócenia! Egzystencje przeciête w po³owie, tak jak te wie¿e. Mê¿czyni i kobiety obrabowani mo¿e ze stu lat ¿ycia. I po co? Dla takiej g³upiej sprawy jak to, czy korona gaje spocznie na skroniach Feniksjanina, Vietorczyka czy mo¿e o¿ywionego obrazu martwego cz³owieka z Sidri Akrak? Jednak mimo tych zniszczeñ, dumne znaki imperialnego splendoru trwa³y niezmienne i niewzruszone. Powietrzne flagi, symbolizuj¹ce obecnoæ Imperatora w Stolicy, wisia³y nad po³udniow¹, wschodni¹ i pó³nocn¹ czêci¹ miasta. Chocia¿ teraz by³y one doæ niezwyk³e, jako ¿e wieci³y trzema ró¿nymi zestawami kolorów. Niektóre mia³y barwy Periandrosa, inne Narii, a jeszcze inne Sunteila. Jeli gdzie na niebie te wietliste promienie nak³ada³y siê na siebie, powstawa³ tam taki chaos barw, ¿e trzeba by³o mru¿yæ oczy. 24 Czas trzeciego wiatru
369
A có¿ to za piêkne, purpurowe wiat³a tam, na pó³nocy, nad zewnêtrznym krêgiem miasta? Aha, barwy króla Romów; nareszcie na w³aciwym miejscu. Rozkaz Narii? Sunteila? Teraz to by³o zbêdne pochlebstwo. Czy oni s¹dzili, ¿e mo¿na kupiæ moje poparcie za parê kolorowych wiate³ek? Pa³ac by³ otoczony kilkoma solidnymi piercieniami obronnymi: po pierwsze, ekrany odbijaj¹ce, które zreszt¹ zalewa³y ca³y teren upiorn¹ czerwonaw¹ powiat¹. Dalej równy rz¹d pojazdów opancerzonych o wszelkich mo¿liwych kalibrach dzia³ i laserów. Falangi robotów. Oddzia³y uzbrojonych androidów. Sporo ludzkich ¿o³nierzy, czy te¿ raczej, jak przypuszcza³em, doppelgangerów, stworzonych na ³apu capu w tej niebezpiecznej chwili. Jeszcze skanery. Lataj¹ce pojazdy szpiegowskie. Dryfuj¹ce w powietrzu chmury truj¹cych gazów, utrzymywane w odpowiednich miejscach przez sieci si³ magnetycznych. I wiele jeszcze cudownych i niedorzecznych tworów najnowszej techniki. Te sklecone naprêdce urz¹dzenia defensywne Narii powiedzia³y mi wiele nie tylko o nim samym, lecz tak¿e o obecnym kiepskim stanie bojowej sprawnoci Imperium. Ponad godzinê trwa³o przejcie przez wszystkie punkty kontrolne. Wreszcie stanêlimy przed obliczem tego, który chwilowo nosi³ tytu³ Imperatora. Tym razem nie by³o tronu ani kryszta³owych schodów. By³ za to olbrzymi szecian z materia³u przypominaj¹cego szk³o, chocia¿ pewnie nim nie by³, ulokowany w jedynym nadaj¹cym siê do tego pomieszczeniu pa³acu, w gigantycznej sali konferencyjnej. Ze wszystkich czterech stron otacza³ go ostrzegawczy piercieñ niebieskich wiate³. Za umieszczone ponad szecianem skanery przez ca³y czas przeszukiwa³y komnatê. Wewn¹trz tej konstrukcji siedzia³ Naria, Imperator z w³asnego nadania, absolutnie niedostêpny dla nikogo, jak faraon z dawnych czasów, drwi¹cy ze wszystkiego, nieruchomy jak pos¹g, uroczysty jak bóg. Otacza³a go ciemnoæ, ale jego samego owietla³y migaj¹ce na zewn¹trz wiat³a, tañcz¹ce po jego siêgaj¹cych ramion szkar³atnych w³osach, ciemnopurpurowej skórze, srogich ¿ó³tych oczach. Mia³ na sobie zielon¹ szatê z bogatego brokatu, której sztywny wysoki ko³nierz stercza³ za jego g³ow¹ jak kaptur kobry. Nie zapomnia³ jednak o hologramie korony imperialnej. Ten symbol w³adzy unosi³ siê nad jego g³ow¹. Imponuj¹ce. I diabelnie mieszne. 370
Widzia³em, jak Polarka walczy z narastaj¹cym chichotem. Phuri dai te¿ umiecha³a siê sardonicznie, ale ona czêsto tak siê umiecha, niezale¿nie od okolicznoci. Jestemy wdziêczni, ¿e przyby³ do nas Rom baro zadeklarowa³ Naria, powoli wymawiaj¹c ka¿de s³owo absurdalnie dostojnym tonem. Jego g³os dochodz¹cy zza szklanej ciany rozlega³ siê z tysiêcy g³oników naraz i odbija³ denerwuj¹cym echem od cian olbrzymiej komnaty. Te teatralne gesty by³y naprawdê mieszne! Do kogo ta napuszona mowa? I znów to królewskie my. Przez kilka stuleci Imperium nie tylko prze¿y³o, ale nawet rozkwita³o bez tych wszystkich idiotycznych póz i zwrotów. Ale oto nagle te denerwuj¹ce lordziêta funduj¹ sobie co takiego, a na dodatek jeszcze wojny o tron. By³o mi ich ¿al. ¯e te¿ musz¹ przydawaæ sobie wa¿noci w tak dziecinny sposób. Mimo to wykona³em przed Nari¹ ten tradycyjny gest powitania, jakim wasal Rom baro powinien pozdrowiæ Imperatora, swojego lennego pana. Jednak on nie ofiarowa³ mi tradycyjnego pucharu z winem. Ostatecznie nic mnie to nie kosztowa³o, a mo¿e mog³em co na tym zyskaæ. Rzadko op³aca siê byæ nieuprzejmym megalomanem, jeli jeste przez kogo przyjmowany na jego w³asnym dworze. Potem wskaza³em szerokim gestem szklany szecian i jego otoczenie. Smutne to, Wasza Wysokoæ, ¿e niezbêdne s¹ takie zabezpieczenia. To tymczasowe, Jakubie. Oczekujemy, ¿e pokój zostanie przywrócony w przeci¹gu kilku dni, a mo¿e i godzin. Oczekujemy te¿, ¿e gdy tylko ugruntujemy nasz¹ w³adzê w Imperium, nigdy ju¿ nie dojdzie do podobnego chaosu. Miejmy tak¹ nadziejê, Wasza Wysokoæ powiedzia³em z uk³onem. Ta wojna jest klêsk¹ dla nas wszystkich. Có¿ za nadêty drañ! Widzi siebie jako zbawcê ludzkoci. Odpowiedzmy zatem hipokryzj¹ na hipokryzjê. Spojrza³ na mnie tym spojrzeniem zatroskanego w³adcy. Miasto zapewne bardzo ucierpia³o? Za bardzo, obawiam siê. Stolica jest wiêtym miejscem. Jak oni mieli j¹ niszczyæ! Postaramy siê, aby za to zap³acili. Zap³ac¹ za ka¿dy zniszczony dom. Przygl¹da³ mi siê przez moment w kompletnej ciszy. Odpowiedzia³em mu twardym spojrzeniem. Nie by³ sympatycznym cz³o371
wiekiem ten purpurowo-szkar³atny Naria, o nie. Wyj¹tkowa gadzina. I niebezpieczna. To on w koñcu odpowiada³ za ratyfikowanie bezprawnego wyboru Szandora, a jego postêpek by³ równie bezprawny, bo stary Imperator jeszcze ¿y³. W nieszczêliwych ¿yjemy czasach, jeli rodz¹ siê w nich takie Szandory i Narie. Przemówi³ ponownie, a w tonie jego g³osu zasz³a zauwa¿alna zmiana. Tym razem nie by³ to ju¿ g³os napuszonego Imperatora, lecz podejrzliwego oficera ledczego. Czy wiesz, gdzie ukrywa siê Sunteil? To by³ doæ niespodziewany strza³. Obawiam siê, ¿e da³em po sobie poznaæ zaskoczenie. Sunteil? powtórzy³em idiotycznie. Tak, by³y Wysoki Lord, który teraz przewodzi rebelii, co z pewnoci¹ jest ci wiadome, przeciwko legalnie ukonstytuowanemu rz¹dowi Imperium. Jest tutaj, w Stolicy. Zastanawiam siê, czy wiesz gdzie? Nie mam pojêcia, Wasza Wysokoæ. ¯adnych plotek, nawet nie potwierdzonych? S³ysza³em, ¿e jest gdzie w po³udniowej czêci miasta. Nic wiêcej, niestety, nie wiem. Wygl¹da³ teraz jak bomba, która zastanawia siê czy warto wybuchn¹æ.. A mo¿e raczej nie chcesz mi powiedzieæ? Jeli Imperator s¹dzi, ¿e ukrywam przed nim co
A wiêc nie prowadzi³e ¿adnych rozmów z Sunteilem? To przes³uchanie zaczyna³o wchodziæ na nowy i do tego bardzo niebezpieczny teren. Odpowiedzia³em ostro¿nie: Nie mam pojêcia, gdzie mo¿e byæ Sunteil. Co by³o prawd¹. Inna sprawa, ¿e nie by³a to odpowied na pytanie Narii. Pozostawi³ mój unik bez komentarza. Powracaj¹c teraz do swego poprzedniego g³osu Imperatora, powiedzia³: Jakubie, kiedy Sunteil zjawi siê u ciebie znowu, uwiêzisz go i przeka¿esz nam. To rozkaz. Zadziwiaj¹ce. Przetacza³ siê po mnie jak walec. Toczy siê wojna, i nie ma czasu na uprzejmoci. Bêdziesz mia³ drug¹ szansê, aby go uj¹æ, i tym razem wykorzystasz j¹. Kiedy zjawi siê u ciebie znowu? Naria wiedzia³ za du¿o. Us³ysza³em g³ony wdech zdumionego Polarki i nawet z twarzy Bibi Saviny znik³ zwyk³y umiech. Uwiê372
zisz go i przeka¿esz? Oczekiwa³em, ¿e Naria bêdzie mnie b³aga³ o sojusz, a on tymczasem wydaje mi rozkazy. Patrzy³em na niego z niedowierzaniem. Na moment zapomnia³em jêzyka w gêbie. Naprawdê. Naria za dalej ci¹gn¹³ srogim g³osem: Sunteil podniós³ rêkê przeciwko Imperatorowi, a to oznacza, ¿e podniós³ j¹ przeciw wszystkim mieszkañcom Imperium. Jest wrogiem ka¿dego z nas. Jest tak samo wrogiem was, Romów, jak wrogiem
jak to wy nas nazywacie? Gaje, Wasza Wysokoæ Gaje. Tak. A dlaczego Wasza Wysokoæ s¹dzi, ¿e Sunteil ponownie mnie odwiedzi. Bo to ty zaaran¿ujesz spotkanie. Proste. Ja zaaran¿ujê spotkanie. Szczêka opad³a mi na pod³ogê. (To oczywicie metafora.) Na zewn¹trz zachowa³em ca³kowity spokój. Przyj¹³em jego s³owa jako co zupe³nie normalnego. Nie mog³em mu okazaæ, jak bardzo jestem zaskoczony. A jednak Naria potrafi³ mnie zaskoczyæ. Aha. Bo to ja zaaran¿ujê spotkanie. Powiedzia³em to lekkim tonem. Po prostu powtórzy³em to, co powinno byæ zrozumia³e dla ka¿dego debila. Jakubie bêdziesz przynêt¹, na któr¹ zostanie z³apany mój rywal. A gdy ju¿ po³knie ciê wraz z haczykiem, dostarczysz go mnie. Oczywicie, Wasza Wysokoæ. Oczywicie. Spotkanie odbêdzie siê zapewne na jakim dobrze wybranym neutralnym gruncie mówi³ dalej. Zaprosisz go, najlepiej w jak¹ odleg³¹ od miasta okolicê, albo mo¿e nawet na inn¹ planetê. Bêdziecie omawiaæ przysz³y sojusz miêdzy Królestwem Romów a Imperium z Sunteilem jako Imperatorem. Oczarujesz go, co robisz bardzo dobrze, wywabisz go gdzie bez towarzystwa jego ludzi, a potem pochwycisz go i wydasz mnie. Mia³em ochotê go oklaskiwaæ. Brawo, Naria! Przemawia³ do mnie, do króla Romów, jakbym by³ jakim pomniejszym falangariusem w jego armii. To wymaga³o nie lada odwagi, wielkiej zuchwa³oci
i kolosalnej wrêcz g³upoty. A Periandros? w³¹czy³ siê nagle Polarka. W jego oku dostrzeg³em szelmowski ognik. Czy jego tak¿e mamy dla was pochwyciæ, Wasza Wysokoæ? 373
Naria pozosta³ tak samo nieruchomy, ale jego oczy skierowa³y siê na Polarkê, i nie by³o w nich ladu rozbawienia. Zda³o mi siê, ¿e przez komnatê przeszed³ podmuch ch³odnego wiatru. Periandros? powtórzy³. Nie ma ju¿ Periandrosa. Nie tak dawno cia³o Periandrosa spoczywa³o na katafalku w tej w³anie komnacie. Ale jego doppelganger
Naria nakaza³ mu milczenie w³adczym gestem rêki. S¹ trzy doppelgangery Periandrosa. Na razie sprawiaj¹ trochê k³opotów, ale to siê wkrótce skoñczy. Przecie¿ nied³ugo utrac¹ ¿ycie i znów stan¹ siê martw¹ glin¹. Wrogiem jest Sunteil. Musicie zaj¹æ siê Sunteilem. Rzuci³ Polarce z³owrogie spojrzenie. Polarka za mia³ na tyle rozumu, by nie próbowaæ ju¿ wiêcej wtr¹caæ ¿artobliwych uwag. Naria zerkn¹³ na Bibi Savinê, która zdawa³a siê zatopiona w nie, a mo¿e nawiedza³a. Ty, starucho! Stoisz tam nie mówi¹c ani s³owa, a twój umys³ jest nieobecny. Co robisz? Spogl¹dasz w przysz³oæ? Phuri dai rozemia³a siê zadziwiaj¹co dziewczêcym miechem. W przesz³oæ, Wasza Wysokoæ. Myla³am w³anie o czasach, kiedy by³am bardzo m³oda i bra³am udzia³ w wycigu p³ywackim z ch³opcami, z jednego brzegu rzeki na drugi. Ale potrafisz te¿ widzieæ przysz³oæ, prawda? Bibi Savina tylko siê umiechnê³a. Oczywicie ¿e potrafisz. Dzieñ jutrzejszy jest dla ciebie tak samo znany jak wczorajszy. Wiedma! I nastêpny dzieñ, i jeszcze nastêpny. No co, starucho, zaprzeczysz? Nie mo¿esz. Ka¿dy wie, jak¹ moc¹ rozporz¹dzaj¹ wró¿biarki Romów. Jestem tylko star¹ kobiet¹, Wasza Wysokoæ. Star¹ kobiet¹, dla której przysz³oæ jest jak otwarta ksiêga
czy¿ nie? Czasami mo¿e i trochê dostrzegam. Kiedy drogê owietla w³aciwe s³oñce. A teraz owietla? zapyta³ Naria. I znów Bibi Savina umiechnê³a siê. To by³ s³odki umiech, umiech dziecka. Objaw nam przynajmniej za¿¹da³ Naria czy w Imperium zapanuje pokój? O, co do tego nie ma w¹tpliwoci rzek³a lekko phuri dai. Kiedy skoñczy siê wojna, powróci pokój. 374
A nowy Imperator? Czy jego panowanie bêdzie szczêliwe? Nowy Imperator bêdzie panowa³ w dobrobycie i w chwale, i ponownie zjednoczy wszystkie wiaty. Ty stara cygañska wiedmo powiedzia³ Naria niemal z czu³oci¹ w g³osie. G³osisz przepowiednie tak pe³ne radoci. Ale my nie jestemy naiwni. To przecie¿ bardzo stara gra. Powiedz swojemu s³uchaczowi to, co chce us³yszeæ, we jego pieni¹dze, i niech odejdzie szczêliwy. Twoja rasa gra w tê grê ju¿ od paru tysiêcy lat. Mylisz siê, Wasza Wysokoæ. To, co przepowiedzia³am, niekoniecznie jest tym, co chcielibycie us³yszeæ. ¯e nastanie pokój? ¯e nasze panowanie bêdzie pe³ne chwa³y? A jakie¿ to lepsze przepowiednie mog³aby mi podarowaæ? Phuri dai umiechnê³a siê ponownie, ale nie powiedzia³a ani s³owa. Jej spojrzenie jeszcze raz powêdrowa³o ku odleg³ym galaktykom. Naria wci¹¿ siê w ni¹ wpatrywa³, jakby chcia³ pod¹¿aæ t¹ sam¹ drog¹. W miecie rozleg³y siê naraz gwa³towne eksplozje, niektóre d³ugie i przyt³umione, jak jakie odleg³e grzmoty, inne szybkie i ostre, i wcale nie tak odleg³e. Naria nie zwróci³ na nie najmniejszej uwagi. Przeniós³ jednak wzrok na mnie. A wiêc, Jakubie? Mylê, ¿e teraz siê rozumiemy. Periandros zada³ mi to samo pytanie przypomnia³em sobie tego dnia, kiedy szed³em po kryszta³owych schodach do jego tronu. Nie zastanawiaj¹c siê ani chwili, da³em Narii tak¹ sam¹ odpowied jak jego poprzednikowi. W pe³ni, Wasza Wysokoæ powiedzia³em. Chocia¿ bardzo w to w¹tpi³em. Ale przynajmniej ja na pewno rozumia³em go lepiej ni¿ kiedykolwiek dot¹d. Zatem nie ma potrzeby ci¹gn¹æ tej rozmowy. Mo¿esz odejæ. Kiedy z³apiesz Sunteila, powrócisz do nas. ¯eby tak mówiæ do króla! Niewiarygodne. Absolutnie niewiarygodne. Wtedy bêdziemy mieæ wiêcej spraw do omówienia doda³ jeszcze. Nowy porz¹dek rzeczy. Imperator i Rom baro. Jest nasz¹ intencj¹ dokonaæ wielu zmian, aby Imperium mog³o wejæ w ten okres dobrobytu i chwa³y, jaki przepowiedzia³a nam stara phuri dai. I bêdziemy potrzebowaæ twojej wspó³pracy, Jakubie. Imperator i Rom baro pracuj¹cy pospo³u dla dobra ludzkoci. 375
Jak zawsze, Wasza Wysokoæ powiedzia³em uprzejmie. Doskonale. Pierwszym twoim zadaniem jest pochwycenie Sunteila. Dopóki to siê nie stanie, nic innego nie ma znaczenia. Id wiêc. Id ju¿. W³adczo
tak icie po imperatorsku wyprosi³ nas z komnaty gestem rêki. Mo¿ecie sobie wyobraziæ co takiego? wybuchn¹³ Polarka, gdy ju¿ przemykalimy siê z powrotem przez zniszczone miasto. Wy³y syreny, od czasu do czasu s³ychaæ by³o eksplozje. Mówi ci, co masz zrobiæ, a potem pozwala ci, odejæ. Tak, jednym ruchem palca, wyprasza króla, jakby by³ stajennym. Wszêdzie widnia³y kratery po pociskach. Gdzieniegdzie spad³y bomby ekranuj¹ce, które pokrywa³y ca³e obszary miasta czarnymi chmurami uniemo¿liwiaj¹cymi wszelk¹ ³¹cznoæ. Spadaj¹ce pociski wyrzuca³y w powietrze kaskady przepiêknych z³otawych iskier, jakbymy mieli do czynienia nie z wojn¹, lecz ze wspania³ym wi¹tecznym pokazem sztucznych ogni. Król, stajenny
ech, Polarka dla mnie to ma³a ró¿nica uspokaja³em go. Gorzej ni¿ stajenny! Ty nie zwraca³by siê w ten sposób nawet do stajennego! Nie przyzna³em. Ale ja to nie Naria. W powietrzu pe³no by³o sensorycznych wi¹zek pochodz¹cych od najró¿niejszych urz¹dzeñ zwiadowczych. Szpiedzy Sunteila? Narii? A mo¿e jaki genera³ doppelgangera Periandrosa nakaza³ je zrzuciæ? Wci¹¿, jak barwne têcze, wieci³y nam nad g³owami, unosz¹ce siê w powietrzu flagi trzech Imperatorów. Daleko na niebie widzia³em te¿ purpurowe wiat³o mojego herbu. G³osi³ on wszem i wobec, ¿e król Romów wci¹¿ przebywa w swej rezydencji w Stolicy. I zaczyna³em bardzo silnie pragn¹æ, by to by³a prawda. Polarka nadal kipia³ furi¹. Nie móg³ zapomnieæ obrazy. Jakubie, nie z³oci ciê takie traktowanie? Z³oci? Dlaczego mia³bym siê z³ociæ? Czy przez to sta³by siê uprzejmiejszy? Naria postêpuje tak, jak musi. £ajdak! Bydlê! Gdybym pozwoli³ sobie na luksus gniewu powiedzia³em móg³bym straciæ z oczu najwa¿niejsze, móg³bym zapomnieæ, ¿e jest gronym przeciwnikiem. Mylisz, ¿e naprawdê jest grony? A w¹tpisz w to? 376
To po prostu arogancki ch³opta, rozdêty jak balon od wyobra¿enia o w³asnej wa¿noci. Ile on ma lat? Piêædziesi¹t? Szeædziesi¹t? Nawet nie tyle. Siedzi w tym swoim szklanym pudle i zachowuje siê tak, jakby by³ ósmym cudem Galaktyki. U¿ywa pluralis maiestatis, i wydaje rozkazy królom. A ty mu ustêpujesz, ¿eby nam pokazaæ, jakim to niby on jest wielkim przeciwnikiem. Jakubie, nie rozumiem, dlaczego on sobie z tob¹ bezczelnie pogrywa, po prostu wodzi ciê za nos. Jestem zaskoczony, ¿e tak to w³anie rozegra³e. On jest Imperatorem powiedzia³em. Ten mieæ? Ty go nazywasz Imperatorem? Dzier¿y pa³ac i kontroluje armiê przypomnia³em mu. I bardzo szybko umacnia sw¹ w³adzê. Periandros nie ¿yje. A ten Sunteil, co do którego wszyscy byli pewni, ¿e wemie sobie tron tak ³atwo jak dojrza³y owoc zaraz, gdy tylko Piêtnasty wyzionie ducha; ten Sunteil, musia³ ratowaæ siê ucieczk¹ i siedzi w ukryciu. A Naria wie, jak wielu jest doppelgangerów Periandrosa; wie, ¿e Sunteil z³o¿y³ nam sekretn¹ wizytê dzi rano
Polarka mylê, ¿e powinnimy go traktowaæ jak prawdziwego Imperatora. Co wiêc zamierzasz robiæ? Uznasz go. A co z Sunteilem? O co ci chodzi? spyta³em. On przynajmniej udaje, ¿e odnosi siê do nas jak do równych sobie. Naria traktuje nas jak psy. A ty wolisz pozory stwarzane przez Sunteila? To stan normalny odpar³ Polarka. On, podobnie jak wszyscy gaje, udaje, ¿e nas szanuje, podczas gdy naprawdê boi siê nas. Dlatego ¿e nas potrzebuje, dlatego ¿e jest od nas zale¿ny. Ale udawany szacunek jest lepszy od nie udawanej pogardy. I dlatego wolê Sunteila ni¿ Nariê. Ja te¿ przyzna³em. Tylko nie wiem, czy bêdziemy mieli wybór. Wydasz Sunteila Narii? Wzruszy³em ramionami. Och, Polarka, nie wiem. Ale nawet je¿eli go wydam, to nie sprawi mi to przyjemnoci. Nasza kawalkada samochodów zatrzyma³a siê. Bylimy u wrót pa³acu króla Romów na placu Trzech Mg³awic. Nagle nasz³a mnie straszna potrzeba samotnoci. Chcia³em znów byæ na Mulano, wspinaæ siê po lodowcu Gombo, zarzucaæ sieci wibracyjne na turkusow¹ rybê przyprawow¹. Pragn¹³em zna377
leæ siê daleko st¹d, z dala od wszystkich, od tych zdradliwych jêzyków, przeroniêtych ambicji, zbrodniczych planów, ha³asu, krwi i g³upoty. Z pa³acu wybieg³ Chorian. By³ podniecony. Pó³ godziny temu bomba implozyjna ca³kowicie zniszczy³a s¹siaduj¹cy z pa³acem budynek. Pokazywa³ te¿ sam pa³ac, paskudne rysy w jednej ze cian, biegn¹ce od fundamentów a¿ po dach. Ci szaleñcy nie przestan¹, pomyla³em, dopóki nie zrównaj¹ z ziemi¹ ca³ego tego idiotycznego miasta. Niech wiêc tak siê stanie. Miasta ludzi s¹ tworami tymczasowymi. Niech wiêc upadaj¹, pomyla³em, niech gaje niszcz¹ sobie wszystkie wiaty. Potem my siê st¹d wyniesiemy i wrócimy na nasz¹ Gwiazdê Romów, gdzie bêdziemy ¿yæ w pokoju. Tylko najpierw musimy otrzymaæ wezwanie. Chorian stara³ siê mnie przekonaæ, ¿e powinienem wyjechaæ ze Stolicy natychmiast, póki jeszcze kursuj¹ statki. ¯e powinienem lecieæ na Galgalê, i tam, wzglêdnie bezpieczny, czekaæ na wynik wojny domowej. Nigdzie teraz nie jest siê bezpiecznym powiedzia³em mu. Zostanê tutaj. Potem otoczyli mnie inni, zarzucaj¹c sprzecznymi radami. Odes³a³em ich precz i uda³em siê do moich prywatnych pokoi. Tylko tam mog³em siê ukryæ przed tym chaosem. Musia³em odpocz¹æ, pomyleæ, rozwa¿yæ alternatywy. Ale nawet tam nie mog³em cieszyæ siê samotnoci¹. Zaledwie usiad³em, gdy ze ciany wyp³ynê³a znajoma postaæ ducha Waleriana. Mia³ na sobie wspania³e czerwone futro z gronostajowym ko³nierzem, a jarzy³ siê i b³yszcza³ tak¹ iloci¹ energii, ¿e móg³by podpaliæ ca³¹ planetê. I jak to Walerian, zacz¹³ siê ciskaæ we wszystkie strony, lataj¹c w po³owie wysokoci pokoju. Wcale nie ucieszy³em siê na jego widok. Ty? Tutaj? To by³o najmilsze pozdrowienie, na jakie mog³em siê zdobyæ. Musia³em. Mimo ¿e niechêtnie mnie widzisz. Jakubie powiniene natychmiast st¹d wyjechaæ. Ta planeta nie jest bezpieczna. Co ty powiesz? Na mi³oæ bosk¹, tu zaraz wybuchnie wojna! Chcesz, ¿eby ciê zat³ukli? Ci szaleni gaje za chwilê zaczn¹ ok³adaæ siê po ³bach bombami. Walerianie, trochê ci siê pomyli³y czasy. Wojna ju¿ siê zaczê³a. Widzisz tê rysê na cianie? Pó³ godziny temu po s¹siedzku r¹bnê³a bomba implozyjna. 378
Bêdzie gorzej. Próbujê ciê ostrzec. Dobrze. Co siê stanie? Wszyscy umr¹. Wiejcie st¹d natychmiast. Wszyscy. S³uchaj, jestem tylko o dwa tygodnie przed tob¹ w czasie. Tylko tyle. Ale w ci¹gu tych dwóch tygodni Stolica zamieni siê w piek³o. Nie jestem pewien, co bêdzie dalej. Zjawiê siê tu natychmiast, gdy tylko dowiem siê czego wiêcej. A teraz musisz siê st¹d wynosiæ. Zaraz! Ju¿! Nie jeste pierwszy, który mi to dzi mówi. Ale mogê byæ ostatnim, jeli siê nie ruszysz. To ty siê rusz powiedzia³em wyczerpany. Nawied Megalo Kastro, dobrze? Iriarte. Atlantydê. Ja muszê zostaæ na chwilê sam. Muszê przemyleæ pewne sprawy. Jakub
Id, id w imiê Boga. Walerian, daj mi odetchn¹æ. Spojrza³ na mnie przeci¹gle i z wyrzutem, potrz¹sn¹³ ze smutkiem g³ow¹. A po chwili ju¿ go nie by³o. Pozosta³ jednak po nim szum i trzaski zjonizowanego powietrza. Nie w pokoju, lecz w mojej g³owie. Nagle zda³em sobie sprawê, ¿e dochodzê do kresu wytrzyma³oci. Ciep³a k¹piel, pomyla³em. Drzemka
kieliszek lub dwa koniaku
i trochê spokoju. Tak wiele czeka³o mnie decyzji. Opuciæ stolicê, jak radzili Chorian i Walerian, i pozwoliæ lordom swobodnie wodziæ siê za ³by? Czy zostaæ tutaj, i staraæ siê wp³ywaæ na bieg wydarzeñ? Zastawiæ pu³apkê na Sunteila i wydaæ go Narii? Czy te¿ rozkazaæ wszystkim gwiezdnym pilotom, by wstrzymali loty dopóki Naria siedzi na tronie? Ach, Mulano, Mulano! Spokój, cisza, samotnoæ! Za oknem przeraliwie huknê³o. Ca³y budynek zatrz¹s³ siê tak potê¿nie, ¿e s¹dzi³em, i¿ runie. Sta³ jednak dalej. Jakubie? Hej, Jakubie! Co znowu? Zamkn¹³em oczy i nagle poczu³em w g³owie obecnoæ wszystkich cygañskich królów. Ca³y ich t³um; przepychali siê, starali siê zwróciæ na siebie moj¹ uwagê. Rudobrody Ilika, ma³y Chavula, Cesaro o Nano, i ca³a reszta, królowie z przesz³oci, i ci jeszcze nie narodzeni, niektórzy szeptali, inni krzyczeli. Opowiadali mi historie przesz³e i przysz³e, wype³niali mój umys³ opowieciami o minionej chwale lub o chwale, która mia³a dopiero nadejæ. Ale mówili wszyscy naraz, i nie mog³em zrozumieæ ani jednego s³owa. Ich oczy by³y dzikie, czo³a lni³y potem. B³aga³em ich, by zostawili mnie w spokoju. Ale nie. Coraz bardziej siê podniecali, kr¹¿yli wo379
kó³, szarpali za rêkawy jak ¿ebracy, mówili o tym i o owym, i wci¹¿ niezrozumiale, a¿ wreszcie sam zacz¹³em wrzeszczeæ w szaleñstwie. Jakub? us³ysza³em znajomy g³os, przebijaj¹cy siê przez ten ha³as. Jakubie, pos³uchaj mnie! To by³ mój g³os. W pokoju pojawi³ siê mój w³asny duch. Spojrza³em w sw¹ twarz. Zdawa³a siê dziwnie zmieniona, ró¿na od twarzy, na któr¹ patrzy³em przez ca³e swoje ¿ycie. Zmieni³y siê oczy, policzki, nawet w¹sy. Stary Jakub, bardzo stary, ze wszystkimi prze¿ytymi latami wreszcie wypisanymi na obliczu. A jednak wci¹¿ silny, wci¹¿ pe³en ¿ycia, nie przypominaj¹cy w niczym tego ¿ywego truch³a, jakie zrobi³ z siebie Sunteil. Bezsprzecznie by³ to Jakub, który przyby³ do mnie z bardzo odleg³ej przysz³oci. To dawa³o nadziejê w tej godzinie szaleñstwa niæ mojego ¿ycia jeszcze d³ugo nie bêdzie przeciêta. Niematerialna rêka tego Jakuba-ducha dotknê³a mojej piersi, jakby chcia³ zatrzymaæ mnie w miejscu. Jego twarz by³a tu¿ przy mojej. Jego oczy patrzy³y prosto w moj¹ duszê. Czy Walerian ju¿ tu by³? Powiedzia³ ci, ¿e masz st¹d uciekaæ? Skin¹³em g³ow¹. Piêæ minut temu, mo¿e dziesiêæ. Dobrze. Obawia³em siê, ¿e mogê siê pojawiæ za wczenie. S³uchaj mnie uwa¿nie. Walerian siê myli. Przybywa zaledwie z kilkutygodniowej przysz³oci. Mówi³ ci to? Zbyt bliskiej przysz³oci, by znaæ wszystkie wydarzenia. Myli siê, ka¿¹c ci opuszczaæ Stolicê. Musisz zostaæ. Jakubie s³yszysz mnie? Zostañ tu, niezale¿nie od tego, co siê bêdzie dzia³o! Jest niezwykle wa¿ne, ¿eby zosta³ w Stolicy. Rozumiesz mnie? Moja g³owa pulsowa³a bólem. Czu³em siê tak, jakbym mia³ szeæ tysiêcy lat. Ciep³a k¹piel
kieliszek koniaku
spaæ
spaæ
Jakubie, s³yszysz mnie? Tak. Tak. Zostaæ
w
w
Stolicy
Tak jest. Powtórz. Zostaæ w Stolicy, cokolwiek siê stanie. Zostaæ w Stolicy, cokolwiek siê stanie. Dobrze. Znik³ tak nagle, jak siê pojawi³. Kolejna potê¿na eksplozja zatrzês³a fundamentami pa³acu. Jeszcze jedna. I jeszcze. Podbieg³em do okna. Niebo sta³o w p³omieniach. A na tle jêzyków ognia wci¹¿ ¿arzy³y siê kolorowe flagi trzech imperatorów. Mia³em wra¿enie, ¿e pochwyci³ mnie wir powietrza. Wci¹¿ s³ysza³em przera¿aj¹ce odg³osy bitwy na zewn¹trz. wiat rozpada³ siê
podobnie jak ja. Próbowa³em pozostaæ w ca³oci, ale by³o to nie380
mo¿liwe. Jaka si³a, której nie by³em w stanie siê oprzeæ, wyrywa³a mnie z mego cia³a. I porwa³a mnie jak garæ rozproszonych atomów, i cisnê³a w burzê czasu i przestrzeni. Wirowa³em
wirowa³em
To by³o jak pierwsze nawiedzanie. Poczu³em, ¿e moja dusza pêka na dwoje.
381
Czêæ
Wielka
ósma
Kompania
Co zwiemy pocz¹tkiem, czêsto kresem bywa. A siêgn¹æ kresu, znaczy zacz¹æ znowu. Kres i pocz¹tek jednym i tym samym. I nie zaprzestaniemy naszych poszukiwañ A¿ do kresu, który nast¹pi w ten czas, Gdy przybêdziemy tam, gdzie siê zaczê³o. I po raz pierwszy wówczas znajdziemy. Eliot, Lekki zawrót g³owy
384
1
T
en pa³ac sta³ na Nabomba Zom, a cz³owiekiem by³ Loiz la Vakako. Przynajmniej tak mi siê zdawa³o. Niewiele mia³em w¹tpliwoci co do Nabomba Zom ile w koñcu jest innych planet, na których morze ma kolor purpury, a piasek jasnej lawendy? Ale czy to by³ naprawdê Loiz la Vakako? Wydawa³ siê taki m³ody. Mê¿czyzna, którego niegdy zna³em, by³ w nieokrelonym wieku, ale na pewno nie by³ m³ody. A ten tam, wêdruj¹cy wzd³u¿ wybrze¿a tego gor¹cego morza, nie wydawa³ siê starszy ni¿ ja sam w tamtych odleg³ych czasach, kiedy ¿y³em ¿yciem m³odego ksiêcia w pa³acu Loiza la Vakako. Pojawi³em siê tu¿ przed nim duch p³yn¹cy w powietrzu nad wilgotnym piaskiem. Nie wydawa³ siê zaskoczony. Jakby oczekiwa³ mojego przybycia. Ujrza³em ten cwany umiech Loiza la Vakako. Przygl¹da³ mi siê uwa¿nie swym budz¹cym respekt spojrzeniem. By³ m³ody. Tak. Ch³opiec zaledwie. Ale to by³ ju¿ dojrza³y Loiz la Vakako. Ta królewska prezencja. Ten surowy charakter. Ten przeszywaj¹cy na wylot wzrok. Ten spokój, który nie oznacza³ ociê¿a³oci umys³owej, lecz absolutn¹ kontrol¹ nad cia³em i dusz¹. Pierwszy duch dzisiaj powiedzia³. Witaj, kimkolwiek jeste. Nie znasz mnie? Jeszcze nie odpar³ Loiz la Vakako. Chod. Przejdmy siê razem. Ta planeta to Nabomba Zom.
25 Czas trzeciego wiatru
385
Wiem. Bêdê tu mieszka³ kiedy, gdy ty bêdziesz starszy, a ja m³odszy. Bêdê kocha³ twoj¹ córkê. I bêdê dzieli³ z tob¹ tw¹ klêskê i upadek. Ach powiedzia³ cicho. Moja córka. Mój upadek. Nie wydawa³ siê jednak specjalnie poruszony. A wiêc jeste Wybranym. Jeste królem, prawda? Dostrzegasz to? Oczywicie. Król rozpozna króla. Wyjaw mi swe imiê, królu, a bêdê oczekiwa³ twojego przybycia z wielk¹ niecierpliwoci¹. Nigdy nie zna³em kogo takiego jak ty rzek³em. Jeste najm¹drzejszym cz³owiekiem, jaki kiedykolwiek ¿y³. Nie s¹dzê. Jestem mo¿e mniej g³upi ni¿ niektórzy. A twoje imiê, królu? Jakub Nirano. Rom baro. Ach Rom baro! I bêdziesz kocha³ moj¹ córkê? I utracê j¹ doda³em. Tak. Utracisz
Czy potem mo¿e odzyskasz j¹ znowu? Nie. Jego dostojna twarz posmutnia³a. A jak bêdzie mia³a na imiê, stary cz³owieku? Zawaha³em siê. To, co robi³em, by³o zakazane. Ale jednak mia³em wra¿enie, zda³o mi siê, ¿e ¿yjê w czasie po koñcu Wszechwiata, kiedy wszystkie stare regu³y przesta³y obowi¹zywaæ. Malilini powiedzia³em w koñcu. Piêkne imiê. Tak. Tak j¹ nazwê, na pewno. Znów siê umiechn¹³. Malilini. A ty bêdziesz j¹ kocha³ i utracisz j¹? To smutne, Jakubie Nirano. Bêdê te¿ kocha³ ciebie. Czu³em, ¿e stajê siê przezroczysty. Zaczyna³em odlatywaæ. I ciebie te¿ utracê
I odlecia³em wiruj¹c, wiruj¹c bez koñca.
2
Z
wierzêta, które tu widzê, s¹ dziwaczniejsze ni¿ mo¿na to sobie wyobraziæ. Podwójne garby, wielkie, zwisaj¹ce, jakby gumowe wargi
chyba nazywano je wielb³¹dami. A to oznacza, ¿e jestem na 386
Ziemi. Miejsce jest suche, piaszczyste. Daleko w tle wyrasta pasmo szarych wzgórz, zdaj¹ siê pochylone pod nienaturalnym k¹tem. Po niezmierzonej równinie powietrzne wiry unosz¹ tumany piasku. Widzê te¿ karawanê dziwacznie ubranych ludzi. Smagli, o kruczoczarnych w³osach, b³yszcz¹cych oczach, szerokich umiechach. Czarne namioty z filcu. Bia³e chusty na g³owach, opadaj¹ce tak¿e na kark. Nigdy nie widzia³em tego miejsca ani tych ludzi, ale znam ich. Tam znajduje siê przenona kunia. Miechy z wielb³¹dziej skóry, wielkie ciê¿kie m³oty, dwóch kowali kuje rozgrzany do czerwonoci metal. Dalej trzy dziewczyny krocz¹ ramiê w ramiê. Id¹ w ciszy, tajemnicze i powa¿ne, jak kap³anki jakiego nieznanego misterium. Kobieta o pomarszczonej twarzy, która mo¿e mieæ dziesiêæ tysiêcy lat, pochylona nad ziarnkami fasoli i wnêtrznociami owcy, przepowiada przesz³oæ jakiemu m³odemu gajo, który przygl¹da jej siê z szeroko rozwartymi oczami. S³yszê melodiê gran¹ na flecie. W powietrzu unosi siê zapach pieczonego miêsa i ostrych przypraw. Stajê siê widzialny. Podbiega do mnie ma³y ch³opiec. W ogóle nie jest przestraszony. Sariszan mówiê. San tu Rom? Ma wielkie b³yszcz¹ce oczy, przebieg³y umiech. Jest szybki i zwinny jak ¿ywe srebro. Milczy i przygl¹da mi siê uwa¿nie. Wskazujê na siebie. Jakub mówiê. Dotykam jego chusty diklo mojego nosa nak zêbów dand. W³osów bal
Chyba nie rozumie ani s³owa. Teraz patrzy w nasz¹ stronê tak¿e kilku innych Cyganów. Stara wró¿biarka umiecha siê do mnie i pozdrawia gestem. Wci¹¿ jednak jestem niewidzialny dla gajo. Podbiega do nas jeszcze mniejszy ch³opiec i chwyta za rêkê tego, który na mnie patrzy. Tu prala? pytam. Twój brat? Wci¹¿ brak odpowiedzi. To na pewno jaki rzadko uczêszczany zak¹tek Ziemi. Jêzyk tutejszych Romów musi byæ zupe³nie inny ni¿ ten, który znam. Wyjmujê spod tuniki dwie b³yszcz¹ce z³ote monety Imperium, z wizerunkiem Piêtnastego na awersie i gwiazdami na rewersie. Trzymam je w rêce wyci¹gniêtej do ch³opca. To s¹ niematerialne monety, bez substancji, bez masy. Kiedy odejdê, one te¿ znikn¹ jak nieg na wiosnê. Ale ch³opiec patrzy na nie z szacunkiem. A wiêc przynajmniej znaj¹ z³oto. 387
Z Galgali mówiê do nich. Z gwiazd. Z czasu, który dopiero nadejdzie. Monety wci¹¿ le¿¹ na mojej wyci¹gniêtej d³oni. Chc¹ ich dotkn¹æ, marszcz¹ brwi; monety s¹ dla nich tylko z³otym powietrzem. Naprawdê chcia³bym daæ wam trwalszy podarunek. Jestem waszym kuzynem. Mam na imiê Jakub. Jakub szepce mniejszy ch³opiec. Wir porywa mnie znowu. Zaczynam zanikaæ. Ch³opcy spogl¹daj¹ na mnie zasmuceni. Monety te¿ zanikaj¹
Jakub! krzyczy m³odszy z ch³opców Jakub! Aszen Davlesa mówi nieoczekiwanie starszy w czystym romskim, w momencie, gdy w³anie znikam. Niech Bóg bêdzie z tob¹.
3
I
znów na olep lecê dalej. Wirujê i wirujê, jakbym podró¿owa³ transmiterem. To samo uczucie zawieszenia ponad ca³ym Wszechwiatem, to samo uczucie lotu z miejsca na miejsce przez gêst¹ zupê nicoci, gdy nic nie oddziela mnie od czarnej pustki kosmosu oprócz niematerialnej sfery mocy, cieñszej nawet ni¿ mydlana bañka. I nie mogê decydowaæ o kierunku podró¿y, podobne jak nie mam wp³ywu na ruch s³oñca. Ale ta podró¿ teraz jest swobodnym lotem przez czas i przestrzeñ. Pod¹¿a³em wszêdzie. Pod¹¿a³em gdzie. Nie mia³em ¿adnego materialnego punktu oparcia, by³em jak py³ek na wietrze. Muszê odzyskaæ kontrolê. Ale jak? Jak?
4
M
entiroso. Bezsprzecznie Mentiroso. To uczucie niewyt³umaczalnego i niemo¿liwego do przezwyciê¿enia strachu. Ta panika narastaj¹ca w ka¿dym organie twojego cia³a. Ta bliskoæ nie388
przyjaznego boga, który zsy³a na ciebie lêk bez ¿adnej przyczyny. Ciep³a woñ przera¿enia unosz¹ca siê w ciê¿kiej gêstej atmosferze. Spójrzcie tam boks synaptyczny Nikosa Hasgarda. Wszyscy ci mê¿czyni siedz¹cy w uprzê¿ach ramiê przy ramieniu. Drobny, dr¿¹cy Polarka; wielki, silny Jakub. Obaj wygl¹daj¹ na wyczerpanych. Przygarbieni, bladzi, dr¿¹cy. Opadam ku nim, ale pozostajê niewidzialny. Stajê za ich plecami i k³adê praw¹ rêkê na ramieniu Jakuba, a lew¹ na ramieniu Polarki. Próbujê przekazaæ im swoj¹ si³ê. Czy to mo¿liwe? Duch przekazuj¹cy energiê ¿yciow¹ dwóm ¿ywym ludziom? Spóbujemy. Siêgam w g³¹b swojej jani i znajdujê pok³ady witalnoci. Wydobywam je z siebie i posy³am do moich r¹k, do palców, i próbujê pchn¹c j¹ dalej w nich. Dzia³a? Zdaje siê, ¿e usiedli nieco prociej. Ich twarze s¹ jakby mniej blade. Tak. Tak. Masz, Jakubie. Masz, Polarka. Bierz. Bierz. Bierz! Spogl¹daj¹ po sobie. Co siê dzieje, ale oni nie maj¹ pojêcia, co. Czujesz to? pyta Polarka. Tak. Jakby energia p³ynê³a z maszyny ku nam, zamiast byæ wysysana z nas. Nie. To nie z maszyny. Z jakiego na pewno innego miejsca. Gdzie z nieba. Z nieba? pyta Jakub. Polarka przytakuje. Albo z powietrza. Z mg³y. Kto wie? Co to zreszt¹ jest za ró¿nica? Zostanê z nimi tak d³ugo jak bêdê móg³. Dzieñ, tydzieñ, miesi¹c
dla mnie to jedno i to samo. Jestem teraz poza czasem i przestrzeni¹, a oni mnie potrzebuj¹. Tylko ten strach
ten strach
Odczuwa go nawet duch. Czujê, jak po mnie siêga, przechodz¹c tak¿e z ich cia³ ze zwiêkszon¹ si³¹. Strach, który powoduje, ¿e twoje zêby szczêkaj¹, twoje jaja siê kurcz¹, mocz zmienia siê w p³ynny lód. Ten strach jest spoiwem wi¹¿¹cym ca³y kosmos, jego podstawow¹ substancj¹, jego uniwersaln¹ matryc¹. Pokonanie go jest wielce ryzykowne. Jeli siê uda, wbijesz klin miêdzy atomy, i Wszechwiat zacznie trzeszczeæ w szwach. Mimo to opieram mu siê. Nie pozwolê, by nade mn¹ zapanowa³. Walczê, i to walczê dobrze, odpycham go, pokonujê, depczê, mia¿d¿ê i niszczê. Jestem na Mentiroso i nie bojê siê. I w tym 389
momencie, w którym po raz pierwszy nie czujê strachu, widzê pierwsz¹ czarn¹ rysê w fundamencie wiata. Dokona³em tego. Ja, Jakub Nirano. Wbi³em pierwszy klin. A teraz rysa siê poszerza. Zieje ju¿ wielka czarna szczelina, która siêga dalej i dalej, po¿eraj¹c wszystko, do czego siê zbli¿y
A mnie ponownie porywa podmuch chaosu.
5
M
egalo Kastro
Duud Szabell
Alta Hannalanna
Trinigalee Chase
Vietoris, Góra Salvat, stojê u boku mojego wielkiego ojca, Romano Nirano
Megalo Kastro
Alta Hannalanna
Xamur
Galgala
Ziemia
Ziemia
Ziemia
Mulano
Alta Hannalanna
Ziemia
Ziemia
Ziemia
Wirujê
wirujê
bezradny
bezwolny
6
Z
ima dobiega koñca. Wiej¹ ju¿ ciep³e wiatry z po³udnia. Wkrótce Romowie znów wyrusz¹ na szlak. Przed nimi zielone ³¹ki, pola owsa i jêczmienia, zimne górskie ród³a. Koñskie kopyta stukaj¹ na wci¹¿ rozmiêk³ych, pokrytych topi¹cym siê niegiem drogach, skrzypi¹ ko³a wozów. Wielk¹ radoæ sprawia nam ruch, wie¿e powietrze, odrodzenie do ¿ycia. Przyjechalimy do obozu naszych kuzynów, le¿¹cego dalej wzd³u¿ drogi. Nie znamy ich, ale to nasi kuzyni. P³onie szeædziesi¹t obozowych ognisk. Zapach pieczonego miêsa. Wielki patsziv, 390
radosna uczta, spotkanie dwóch Kompanii poród spl¹tanych dróg tego wiata. Nasi mê¿czyni piewaj¹ teraz przy ognisku, wznosz¹ toasty na czeæ naszych kuzynów, naszych gospodarzy. Stare pieni, pieni naszych dziadów, opowiadaj¹ce o podró¿ach z dawnych lat. Pojawia siê m³odziutka dziewczyna o bardzo ciemnej karnacji. Ma zamkniête oczy, mo¿e byæ w transie. piewa. Pochodzi do niej niewiele starszy ch³opak, staje przed ni¹, ³¹czy siê z ni¹ w transie. Kiedy ona otwiera wreszcie oczy, on zaczyna wokó³ niej tañczyæ. Stopy bij¹ o ziemie jakby w gniewie, ale nie ma w tym gniewu, tylko rozkosz i podziw. Podskakuje energicznie, ale jego tors i rêce pozostaj¹ niemal bez ruchu. piewa dla niej. Ona siê mieje. Jego pieñ wreszcie zamiera, stoi przed ni¹, patrzy, ale nie mówi ju¿ ani s³owa wiêcej. Wymieniaj¹ tylko niemia³e umiechy. A potem wycofuj¹ siê, ona do swej Kompanii, on do swojej
ale byæ mo¿e znajdzie j¹ jeszcze raz, nim ta noc dobiegnie koñca. Pieczona wo³owina, wieprzowina, kurczaki. Teraz zaczyna tañczyæ jaki starzec. Uderza d³oñmi o kolana, stuka obcasami swych wysokich butów. Szybciej. Szybciej. Rêce klaszcz¹. Ko³ysz¹ siê ramiona. Do³¹czaj¹ do niego ch³opcy, potem mê¿czy¿ni, wreszcie ju¿ ka¿dy, najpierw w krêgu, potem w wyd³u¿aj¹cej siê coraz bardziej elipsie, a¿ wreszcie zupe³nie chaotycznie. Jest ich zbyt wielu, zbyt wielu, aby zachowa³ siê jaki regularny wzór. Ach, to jest ¿ycie! ¯ycie w drodze! S³ychaæ szczekanie psów. Z ciemnoci na skraju obozu rozlegaj¹ siê ostrzegawcze okrzyki. Wrzaski, odg³os strza³u, jeszcze jeden. Szangle! krzyczy kto. Policja! Policja! Jad¹ konno. Jad¹, by nas st¹d usun¹æ. Co takiego zrobilimy? Tylko rozbilimy obóz. Tylko wyprawilimy ucztê dla naszych kuzynów, tylko tañczylimy i piewalimy. Mo¿e tutaj piew i taniec s¹ niezgodne z prawem? Szangle! Szangle! Konie. Psy policyjne. Strza³y w powietrze. Krzyki gniewnych mê¿czyzn. Przekleñstwa. Plucie. Co takiego zrobilimy? Co zrobilimy? To chyba ten piew. Mo¿e taniec? Przeje¿d¿aj¹ przez obóz, a my nie miemy podnieæ na nich rêki. Bo to jest policja gaje, a my
my jestemy tylko brudnymi, bezdomnymi Cyganami, którzy musz¹ ostro¿nie poruszaæ siê po ich wiecie. Rozpraszamy siê wiêc w ucieczce i tak koñczy siê uczta. 391
7
N
ie mam wyboru. Jeli bêdê tak gna³ chaotycznie przez czas, bêdê zgubiony
wszystko bêdzie zgubione. Taka jest ca³a nasza wêdrówka. Przypadkowa, pozbawiona znaczenia. Wêdrowalimy ju¿ wystarczaj¹co d³ugo. Czas odnaleæ sens tego wszystkiego. Muszê odzyskaæ kontrolê nad moj¹ podró¿¹. Muszê zrozumieæ jej znaczenie. Kim jestem? Jestem Jakub Nirano, Król Cyganów. Gdzie siê urodzi³em? Urodzi³em siê na Vietoris, dawno temu. Gdzie przebywam? Wszêdzie i nigdzie. Dok¹d zmierzam? Donik¹d i do ka¿dego z miejsc we Wszechwiecie. Czego szukam? Prawdziwego domu mojego wêdruj¹cego wci¹¿ ludu. Gdzie to jest? Wszêdzie i nigdzie, nigdzie i wszêdzie. Zagubiony w czasie. Zagubiony w przestrzeni. Ale przecie¿ mo¿na go odnaleæ. Poszukam. Mylê, ¿e wiem, gdzie szukaæ. W przesz³oæ
w przesz³oæ
8
Z
nów porwa³ mnie wir, ale tym razem wyczuwam ró¿nicê. Nie jestem ju¿ targany przypadkowymi podmuchami wiatru. Zaczynam wreszcie wp³ywaæ na kierunek mojej podró¿y.
9
Z
nam to miejsce. Nawet mimo gêstej mg³y, która otacza absolutnie wszystko, widzê b³êkitne niebo, widzê jasne promienie z³otego s³oñca, widzê biel tysiêcy marmurowych kolumn wokó³ placu. 392
Bardzo cofn¹³em siê w czasie. O tak. Ale znam to miejsce. By³em ju¿ tutaj. To jest Ziemia. Ziemia na pocz¹tku swej historii. Utracona Atlantyda. Wielki miasto Romów. Najpiêkniejsze miejsce, jakie kiedykolwiek istnia³o na Ziemi. Jakie ono jest spokojne. Nasze królestwo na wyspie; bia³e piaski i b³êkitne morze. Jakie¿ cudowne potrafilimy jeszcze wznosiæ tu budowle. Jakie piêkno i jaki porz¹dek. Samotnie i nie zwracaj¹c niczyjej uwagi, przemierzam d³ugie, proste ulice, mijam ciemnych smuk³ych ludzi w bia³ych szatach i sanda³ach. Przechodzê obok Holu Niebios i Gwiezdn¹ Ulic¹, pomiêdzy marmurowymi budowlami, idê w dó³, ku morzu. Miasto lni we mgle. Zazdroszczê tym, którzy tu mieszkaj¹, w tym w³anie czasie, bo oni mog¹ podziwiaæ miasto bez przeszkód. Dla nich nie istnieje ta gêsta mg³a, ona jest czym, co ja przynios³em ze sob¹ z tych tysiêcy lat, poprzez które tu przyby³em. Tego niestety nie mo¿na unikn¹æ, cofaj¹c siê tak daleko w przesz³oæ. Ale jeli Atlantyda, nawet czêciowo zakryta przed mym wzrokiem, jest tak piêkna, jaka¿ piêkna musi byæ w oczach tych, którzy mog¹ ogl¹daæ j¹ w pe³nym blasku dnia! Doszed³em do wody. Po lewej rêce mam wi¹tyniê Delfinów, czyst¹ i spokojn¹, arcydzie³o z bia³ego kamienia. Po prawej Fontanna Sfer, przede mn¹ na wprost Wielki Port. Na pierwszym planie szeæ ko³ysz¹cych siê na kotwicach statków, dalej jeszcze jeden p³yn¹cy do brzegu z ³adunkiem z³ota i srebra, a tak¿e z ma³pami i pawiami, z kamieniami szlachetnymi, per³ami, pachnid³ami i olejkami, winami i przyprawami, naczyniami z koci s³oniowej i cennego drewna. Ziemia, z wszystkimi jej bogactwami naturalnymi, nale¿y do nas, bo tylko my jestemy tu cywilizowani. Gaje, którzy zamieszkuj¹ ca³¹ resztê Ziemi, w ewolucji stoj¹ tylko nieco wy¿ej od zwierz¹t. Wyprawiamy siê wiêc tam przez wody, które nas przed nimi chroniê, i bierzemy z bogactw tej planety wszystko, czego nam trzeba, a nasze statki przywo¿¹ to tutaj, tn¹c mia³o fale b³êkitnozielonego morza. I nasze miasto staje siê coraz piêkniejsze i coraz bardziej olniewaj¹ce. Pozostanê tutaj na zawsze. Tak w³anie postanawiam w tej chwili. Niewa¿ne, ¿e jest mg³a. Niewa¿ne, ¿e jestem tylko duchem. Zostanê mieszkañcem Atlantydy i bêdê tu przebywa³ do koñca moich dni. Bêdê pi³ cudowne czerwone wino w tawernach i bêdê jad³ pieczone miêsiwa i oliwki. Niewa¿ne, ¿e jestem duchem i nie potrzebujê wina, miêsa ani oliwek. Jestem tutaj i tutaj pozostanê, dale393
ko w g³êbinach czasu, ukryty we mgle, w miejscu, gdzie Romowie s¹ panami i nie musz¹ obawiaæ siê niczego. Ale co siê dzieje? O brzeg morza uderzaj¹ fale. Dot¹d g³adka jak szk³o woda wali gwa³townie o marmurowe nabrze¿e, cofa siê, uderza znowu, o wiele gwa³towniej
Statki na kotwicach wznosz¹ siê i opadaj¹, t³uk¹ o morze, rozpryskuj¹c wodê. Ten, który widzia³em dalej, nagle znika za horyzontem, potem pojawia siê ponownie, znów siê zanurza, a potem podnosi. Ziemia dr¿y. Niebo wali siê na nas. Co siê dzieje? Co siê dzieje? S³yszê przeraliwy ryk. Mg³a siê przerzedza, odwracam siê w kierunku tego ryku i widzê, ¿e szczyt góruj¹cy nad miastem stoi w ogniu, spowity czarnym dymem. Wielkie marmurowe p³yty odpadaj¹ ze cian wi¹tyni Delfinów. Dalej w dole widzê ³ami¹ce siê jak patyczki kolumny z placu Tysi¹ca Kolumn. Ryk narasta. Na ulicach nie ma oznak paniki. Mê¿czyni i kobiety w bia³ych szatach i sanda³ach zmierzaj¹ tylko przyspieszonym krokiem ku swym domom. Na marmurowych jezdniach powstaj¹ szczeliny i wybrzuszenia. Widaæ pod nimi paruj¹c¹, gor¹c¹, czarn¹ ziemiê. Ze szczelin wydobywa siê para. Konie zrywaj¹ siê z uprzê¿y i r¿¹c ze strachem, pêdz¹ przez plac targowy. Pojawia siê przede mn¹ nagle rydwan bez jedca, przelatuje przeze mnie i znika w dali. Atlantydo! Atlantydo! A wiêc dzi zobaczê twój upadek! Gdzie podzia³a siê mg³a? Chcia³bym, ¿eby wróci³a. Ale nie. Wszystko widzê jasno, bezlitonie jasno. Ka¿d¹ rysê w marmurze, ka¿de pêkniêcie, ka¿dy wal¹cy siê budynek. Wci¹¿ nie ma paniki, ale teraz s³yszê ich krzyki. B³agaj¹ bogów o litoæ. Czy¿ nie wycierpielimy ju¿ doæ? Czy tak¿e tutaj musi nas przeladowaæ nieszczêcie, po tym, jak utracilimy nasz przepiêkny dom poród gwiazd? Atlantydo! Atlantydo! Jak¿e ¿al piêknego miasta! ¯al piêknego miasta, ¿al jego purpury i szkar³atu, jego z³ota i szlachetnych kosztownych kamieni! W ci¹gu zaledwie jednej godziny morze poch³onê³o niezliczone skarby. Ci, którzy byli na morzu, ci, którzy handlowali w odleg³ych krainach, nieliczni, którzy zdo³ali dostaæ siê na statki ocaleli. Ale có¿ potem znaleli? Có¿ zosta³o z ich wspania³ego miasta? Posypywali g³owy popio³em i p³akali, krzyczeli, wygra¿ali bogom
394
¯al, ¿al wspania³ego miasta! W ci¹gu jednej godziny sta³o siê wypalon¹ pustyni¹.
10
A
tlantyda nie jest jednak odpowiedzi¹ na moje pytanie o to, gdzie szukac dla nas domu. Mo¿e odpowied nie istnieje. Znów jestem niesiony przez wir. Ciskany dalej i dalej, g³êbiej i g³êbiej. Nie ma odpowiedzi. A jeli jest, nie mam odwagi jej szukaæ. Lecê jak ziarno na skrzyd³ach wichru, nie wiedz¹c gdzie. Ale nie dbam o to, oddajê siê we w³adanie bogów, którzy rz¹dz¹ moim przeznaczeniem. Co to za ró¿nica, gdzie teraz pod¹¿am? Czy cokolwiek ma jakie znaczenie? Wszystko jest stracone, prawda? Imperium upad³o. Mali, ¿a³oni lordowie k³óc¹ siê nad jego zw³okami i wydzieraj¹ sobie po¿ó³k³e koci. Nie ma centrum, nie ma te¿ granic. A jeli jest tylko chaos, jak mo¿emy przetrwaæ? Romowie jeszcze raz zostan¹ rozproszeni i poniesieni podmuchem wiatru. Tak jak ja w tej chwili. Naprzód. W dal. W g³¹b. Jeszcze raz, wiruj¹c chaotycznie? Nie, Jakubie, to b³¹d. Jeli zagadka twojego ¿ycia ma rozwi¹zanie, nie znajdziesz go dryfuj¹c bez celu. Mia³e ju¿ raz kontrolê nad sob¹, przejmij j¹ znów. I znów tam wróæ! Wróæ tak daleko, jak tylko siê odwa¿ysz, a potem jeszcze dalej. Jakubie, wróæ do ród³a! Wróæ do ród³a. Zaryzykuj wszystkim, bo inaczej utracisz wszystko na pewno. W przesz³oæ. W przesz³oæ. Do ród³a, Jakubie. Naprzód. W dal. W g³¹b.
11
W
prost do miejsca, gdzie mg³a czasu jest tak gêsta i ciê¿ka, i otacza wszystko tak dok³adnie, ¿e widaæ tylko najbli¿sze kszta³ty. Mg³a otoczona mg³¹, sk³êbione masy bieli. Ca³y wiat spo395
czywa³ w tym kokonie. Kokonie uplecionym przez czas. Tym razem trafi³em w bardzo odleg³¹ przesz³oæ, dalej ni¿ s¹dzi³em, ¿e to w ogóle mo¿liwe. Jeszcze nie by³o Rzymu, nie by³o Egiptu, nie by³o Atlantydy, dalekie zamierzch³e dzieje. I nie jest to Ziemia. Nie mam pojêcia, gdzie jestem, ale nie na Ziemi. Ziemia ma inny zapach, inne wibracje. Mo¿e wiêc jestem w czasach, gdy jeszcze nie by³o i Ziemi? Mo¿e dotar³em do ród³a? Czy to mo¿liwe? Przera¿a mnie ta myl. Szukam ciemniejszych miejsc w tej bieli. Miêkkie smugi mg³y krêpuj¹ mnie i otaczaj¹. Wdzieraj¹ mi siê do oczu, nosa i ust. Widzê mg³ê, oddycham mg³¹, po³ykam mg³ê. I nie ma tu niczego prócz mg³y. Czy przyby³em do miejsca, gdzie zacz¹³ siê czas? Gdy tak patrzê niewidz¹cymi oczami, w blasku niewidocznych promieni skrytego przez mg³ê s³oñca, zdaje mi siê, ¿e widzê poruszaj¹ce siê cienie, a mo¿e cienie cieni. Mo¿e jednak co tu istnieje, jaka substancja, materia? Miasto? Ten cieñ ³uku by³by to most? A tamto czy wie¿a? Tam bulwar? Czy drzewa te¿ widzê? I ludzkie postacie? Tak. Mylê, ¿e moje oczy zaczynaj¹ siê dostosowywaæ. Trzeba na to trochê czasu, albo mo¿e po prostu wielkiego wysi³ku woli, aby co dostrzec w tym miejscu? Niewidzenie jest proste, zrobi¹ to za ciebie twoje oczy. Otwórz je, a poka¿¹ ci mg³ê. Bo tylko tyle zobacz¹ tutaj twoje oczy mg³ê. Ale dostrze¿enie czego wymaga ciê¿szej pracy. Musisz pragn¹æ tego ca³¹ dusz¹. To tak, jak w grze, w której prawdopodobieñstwo jest tak bardzo przeciwko tobie, ¿e nie ma sensu obstawiaæ ma³ych stawek, trzeba postawiæ wszystko na jeden rzut koæmi, albo odejæ. A wiêc Jakubie, chcesz zobaczyæ, co tu jest? No to postaw wszystko, co masz. Albo i przebij. Zdaje siê, ¿e mg³a siê rozrzedza? Tak. Ponad wszelk¹ w¹tpliwoæ mg³a siê rozrzedza. W tym kokonie jest larwa. Wszystko nagle zostaje mi pokazane. I widzê miasto. I widzê mosty, bulwary i wie¿e. Widzê te¿ drzewa. I osoby. I s³oñce na niebie. Nigdy tu nie by³em. A jednak wydaje mi siê, ¿e znam to miejsce jak w³asn¹ kieszeñ. Mg³a znik³a ju¿ zupe³nie i widzê teraz wszystko z niezwyk³¹ wyrazistoci¹, ale i z dziwn¹, w³aciw¹ snom intensywnoci¹
jakbym patrzy³ przez powiêkszaj¹ce szk³o. Dziwne zaprawdê jest to miejsce. Widzia³em ju¿ tyle wiatów, ¿e nawet nie potrafi³bym ich zliczyæ, wiatów niekiedy tak dziwacznych, ¿e ludzka wyobrania zawstydza swoim ubóstwem, a jednak tu czujê co takiego, czego nie czu³em nigdzie. 396
Powoli i ostro¿nie zapuszczam siê w te dziwne ulice. Bojaliwy duch, badaj¹cy obce miejsce. Miasto jest ogromne. Rozci¹ga siê a¿ po odleg³e wzgórza, do s¹siednich dolin, dalej ni¿ siêgam wzrokiem. Gêsto zaludnione, a jednak wiele ma te¿ wolnej przestrzeni: place, parki, promenady, obszary wody. Ludzie tutejsi maj¹ ciemne, powa¿ne oczy, które b³yszcz¹ nieznan¹ mi wiedz¹. Czarne w³osy splataj¹ w wymylne warkocze. Ich odzieniem s¹ sznury korali, opadaj¹ce swobodnie wzd³u¿ ca³ego cia³a. Nie zwracaj¹ na mnie uwagi. Mo¿e nie mog¹ mnie zobaczyæ, a mo¿e nie interesuje ich moja obecnoæ. Gdzie jestem? Co to za wiat? Znam to miejsce, chocia¿ nigdy dot¹d go nie widzia³em. Te budynki, te ulice. Ulice zdaj¹ siê biec prosto, a jednak przecinaj¹ siê pod k¹tami, które myl¹ oczy. Budynki s¹ piêkne, lecz nienaturalne i obce
a mimo to znajome. To nie jest moja pierwsza wizyta w tym miejscu, w którym nigdy dot¹d nie by³em. Co to ma znaczyæ? Co próbujê powiedzieæ? S³owa, które nigdy nie przychodzi³y mi na myl, ulice, które nigdy nie pojawi³y siê w moim umyle jako cel nawiedzania
S³oñce jest czerwone. Zajmuje jedn¹ czwart¹ nieba. Ale mimo, ¿e nade mn¹ wieci to gigantyczne s³oñce, widzê tak¿e gwiazdy, tysi¹ce, miliony, ca³e morze wiat³a w niebiosach. Nie ma wyranych konstelacji, tylko wiat³o. I ksiê¿yce! Jesu Chreczuno, Sunto Mario, ksiê¿yce! S¹ jak wysadzany klejnotami pas obejmuj¹cy niebo. Od horyzontu do horyzontu wisz¹ w osobliwym szeregu, migoc¹, p³on¹ ogniem. Siedem, osiem, dziesiêæ tych olniewaj¹cych ksiê¿yców
nie, jedenacie, jedenacie ksiê¿yców, jasnych jak ma³e s³oñca. Jeli tak wygl¹daj¹ w dzieñ, jaka musi byæ tutaj noc? Jedenacie ksiê¿yców. Czerwone s³oñce. Gwiazdy wiec¹ce w dzieñ. Jedenacie ksiê¿yców. Czerwone s³oñce. Gwiazdy wiec¹ce w dzieñ. Wiem ju¿, gdzie jestem, i ta oszo³amiaj¹ca prawda przeszywa mnie jak wy³adowanie elektryczne o mocy milionów woltów. Przeby³em dalek¹ drogê, i znalaz³em siê wreszcie w miejscu, do którego zmierza³em przez ca³e ¿ycie. Mimo obaw i wahañ, które wstrzymywa³y moje kroki, dokona³em tego. Do oczu nap³ynê³y mi ³zy. W zachwycie pad³em na kolana. To jest to miejsce! To nasz pierwszy wiat. Zakazane miejsce, wiête 397
miejsce. Stojê oto na nieruchomej osi obracaj¹cego siê Wszechwiata, tu, gdzie przysz³oæ i przesz³oæ staj¹ siê jednoci¹. Mo¿emy nawiedzaæ ka¿dy punkt w czasie i przestrzeni, z wyj¹tkiem tego jednego. Zakazuje tego prawo, ale te¿ le¿y to poza granicami naszych mo¿liwoci. Tak mi siê przynajmniej zdawa³o. Tak nam siê zdawa³o. A jednak dokona³em tego. Jestem tutaj. Wróci³em do domu. To jest Gwiazda Romów. Jak móg³bym w to w¹tpiæ? Oto leci ku mnie bezg³onie Mulesko Chiriklo ptak zmar³ych, jego oczy lni¹ jasnym blaskiem. Przeszed³em przez nieznan¹, zapomnian¹ bramê, i dotar³em w to jedyne miejsce, które jest naszym wiatem. Wiatry czasu ponios³y mnie zaprawdê a¿ do pocz¹tków czasu. Mg³y, które odepchn¹³em, by³y mg³ami witu. Teraz za widzê z przera¿aj¹c¹ jasnoci¹ to zakazane dla nas miejsce, miejsce, które mia³o byæ poza zasiêgiem naszego nawiedzania. A jednak tu jestem. Dokona³em samotnie tej niemo¿liwej podró¿y. Przesz³oæ i przysz³oæ stykaj¹ siê w punkcie, którym jest teraniejszoæ. Dla mnie nie ma teraz ani przesz³oci ani przysz³oci. Moje przeznaczenie zatoczy³o kr¹g. Koniec sta³ siê pocz¹tkiem. Niebo nad Gwiazd¹ Romów wygl¹da dok³adnie tak, jak g³osz¹ legendy. Czerwone s³oñce, jedenacie ksiê¿yców, gwiazdy wiec¹ce w dzieñ. A wiêc bajarze okazali siê wiarygodni w tej kwestii, mimo tych tysiêcy lat, w czasie których przekazywana jest legenda. Ale poza tym nic nie jest takie, jak w opowieciach. B³yszcz¹ce marmurowe pa³ace powiada Swatura. Wspania³e wie¿e, obszerne place, szerokie drogi, jasne wi¹tynie o wielu kolumnach. Nie. Tak wygl¹da³a Atlantyda, a nie Gwiazda Romów. Nasz drugi dom zbudowalimy inaczej i zapomnielimy o tym. Tutaj te¿ jest piêknie, ale styl jest inny, nie tak przyt³aczaj¹cy, nie tak monumentalny. Nic nie wydaje siê zbyt trwa³e. Nie u¿ywaj¹ tu kamienia. Miasto utkano z delikatnych rolin, wszystko jest giêtkie, poddaje siê falowaniu powietrza. Owszem, s¹ tu wie¿e, i mosty, i bulwary, ale ko³ysz¹ siê na delikatnym wietrze i zmieniaj¹ kszta³ty pod dotykiem. Nic tu nie pozostanie, gdy uderzy wiatr s³oneczny. Podmuch wichru i niszcz¹cy p³omieñ
i wszystko obróci siê w popió³. Nie zostanie nic dla przysz³ych archeologów, ¿adnych zdruzgotanych pomników, kikutów po obeliskach, fundamentów, murów i pod³óg. Nic. Popió³. W jednej chwili. Teraz jest tu piêknie
i piêknie te¿ zniknie to wszystko, w mgnieniu oka, nie zostawiaj¹c ¿a³osnych ruin. 398
Setki ludzi przechodz¹ przeze mnie, zmierzaj¹c do budynku wiêkszego ni¿ inne, który znajduje siê po przeciwnej stronie ulicy. Do³¹czam do tej ¿ywej rzeki i wchodzê wraz z nimi, niewidzialny, nie odkryty. P³onie tam delikatne zielonkawe wiat³o, ale nie widzê jego ród³a. Przechodzê korytarzami splecionymi z rolin i komnatami wiod¹cymi do innych komnat, a¿ wreszcie wchodzê do pomieszczenia olbrzymich rozmiarów, najwyraniej sali spotkañ, w której zebra³y siê tysi¹ce mieszkañców Gwiazdy Romów. Po drugiej stronie sali, wysoko nad pod³og¹, wisi co w rodzaju hamaka, który pe³ni najwyraniej rolê tronu. Zajmuje go mê¿czyzna, który móg³by byæ moim bratem. Jest w nim królewskie dostojeñstwo widzê je od razu, dostrzeg³bym je tak¿e, gdybym spotka³ go na ulicy, a nie na tronie w tej wielkiej sali. Jego w³osy by³y zaplecione w warkocz, zgodnie z t¹ staro¿ytn¹ mod¹, szaty mia³ z korali. Ale mimo tego dziwnego stroju ma moj¹ twarz, moje oczy. Jest moim bratem. Nie, jestemy jeszcze bli¿si jest mn¹. Przemawia do swego ludu. Nie mogê zrozumieæ ani s³owa, ale czujê emanuj¹cy od niego spokój. Czujê te¿ jego si³ê i opanowanie. Mówi co z wielk¹ powag¹ i powa¿ni te¿ s¹ s³uchacze. Przemowa trwa d³ugo, a oni stoj¹ ca³y czas bez ruchu. A potem w ciszy podchodz¹ jeden za drugim, i dotykaj¹ rêk¹ jego d³oni. Ta niema ceremonia trwa ca³ymi godzinami, nie koñcz¹ca siê procesja ludzi podchodz¹cych do swego monarchy. Porusza mnie to widowisko, wci¹ga, nie jestem w stanie oderwaæ siê od niego. Szereg, w którym stojê, przesuwa siê do przodu, a ja przesuwam siê wraz z nim, a¿ wreszcie widzê, ¿e jestem ju¿ prawie na czele, jeszcze chwila i to ja bêdê pierwszy. Nie mogê teraz siê wycofaæ. Widz¹ mnie wszyscy. Wielk¹ obraz¹ by³oby wzgardziæ b³ogos³awieñstwem w³adcy, cokolwiek ono ma oznaczaæ. Idê wiêc naprzód i wyci¹gam do niego rêce, a on ich dotyka. Dotyka ich, mimo ¿e jestem duchem, tak jak dotyka³ poprzednio d³oni swych poddanych. Dla nich wszystkich to dotkniêcie by³o jedn¹ chwil¹ zaledwie, ale mnie zatrzymuje, mnie wci¹¿ dotyka. Czujê niewiarygodn¹ si³ê witaln¹, która p³ynie od niego i wnika w moje cia³o. I widzê wielki smutek i wielk¹ m¹droæ lni¹c¹ w jego oczach. Tak. Oto jest prawdziwy król. W ka¿dej epoce rodzi siê kilku zaledwie prawdziwych królów, i oni wiedz¹ od urodzenia, kim s¹. Ja jestem jednym z nich, nawet jeli nie zawsze zachowywa³em siê godnie. Ten cz³owiek te¿ 399
nim jest. Mamy teraz jedn¹ duszê, on i ja. I kocham go za jego si³ê, kocham go za jego smutek, kocham go za jego m¹droæ. Kocham go tak, jak siê kocha króla. Kocham go tak, jak siê kocha ojca. Kocham go tak, jak kocha siê samego siebie. Trzyma moje rêce przez d³u¿sz¹ chwilê. Zdaje mi siê, ¿e to ca³e godziny. Nie mówi ani s³owa, ale ja czujê, ¿e prowadzimy bezg³on¹ rozmowê. Wiele przep³ywa od niego do mnie, i wiele te¿ ode mnie do niego. Za moimi plecami nikt siê nie porusza. Równie dobrze moglibymy byæ sami w tej wielkiej sali. W tej iskrze, która podró¿uje miêdzy nami, s¹ wszyscy Romowie, którzy kiedykolwiek ¿yli. £¹czymy teraz pocz¹tek i koniec naszej rasy ten król i ja. W nim jest sens ca³ego naszego losu, który ma dopiero nadejæ; we mnie jest sens wszystkiego, co siê nam przytrafi³o; przesy³amy to teraz miêdzy sob¹. Przesz³oæ i przysz³oæ, jednocz¹ce siê w jednym punkcie. Którym zawsze jest teraniejszoæ. On daje mi odwagê. Zwyk³a mieræ niczego nie koñczy mówi. Jest tylko krótk¹ przerw¹. Mê¿czyni umieraj¹, kobiety umieraj¹, planeta umiera
ale niektóre rzeczy bêd¹ trwaæ. Tylko to siê liczy. I wiele jest sposobów kontynuacji. My wys³alimy naszych szesnacie statków w Wielk¹ Ciemnoæ. To jest nasz sposób kontynuacji. Ja w zamian dajê mu nadziejê. Osi¹gn¹³e to, co chcia³e osi¹gn¹æ mówiê mu. Da³e nam szansê kontynuacji, i tak siê sta³o. Spójrz: oto stojê tu przed tob¹ ¿ywy dowód tego, ¿e wci¹¿ trwamy na odleg³ych krañcach czasu. Wszyscy jestemy czêci¹ Wielkiej Kompanii, wszyscy jestemy Romami, twój lud i mój. Jedna krew, jeden lud. Jedna Wielka Kompania. Jestemy kontynuacj¹. Wêdrowalimy po odleg³ych szlakach, bo taki los przewidzia³ dla nas Bóg, ale nie zapomnielimy, kim jestemy, nie zapomnielimy o sensie naszego trwania. I ja jestem tu po to, by ci obiecaæ, ¿e wkrótce wêdrowcy powróc¹ do domu, do tego miejsca, które zawsze by³o naszym miejscem. Ja jestem tob¹ mówiê mu a ty jeste mn¹. Ja jestem tob¹ mówi mi a ty jeste mn¹. Puszcza moje rêce. A kiedy odchodzê, unoszê w sobie pe³niê tej wielkiej cywilizacji z Gwiazdy Romów jej chwa³ê, jej tragediê, jej m¹droæ, jej poezjê. Jej tragedia jest jej chwa³¹; jej m¹droæ jest jej poezj¹. To s¹ ludzie, którzy czekaj¹ na mieræ. Wiem ju¿, kiedy tu przyby³em. Znaki ju¿ siê objawi³y, loteria ju¿ siê od400
by³a, zbudowano ju¿ szesnacie statków i one ju¿ pomknê³y w Wielk¹ Ciemnoæ. To s¹ ci, którzy pozostali, ludzie skazani na mieræ. Ka¿dy musi umrzeæ i dla ka¿dego jest to koniec jego wiata; ale dla tych milionów tutaj mieræ jednego bêdzie zarazem mierci¹ wszystkich. Oni ju¿ pogodzili siê ze mierci¹. Pogodzili siê ju¿ z zag³ad¹ swego wiata. Ale w koñcu ich trwania jest te¿ pocz¹tek. Ja jestem bowiem emisariuszem wiata, który ma nadejæ, dowodem na kontynuacjê ich istnienia w odleg³ych korytarzach czasu. Przyby³em, by im powiedzieæ, ¿e kr¹g zostanie zamkniêty, ¿e wygnanie wkrótce siê skoñczy, ¿e ja jestem tym, który powiedzie nasz lud do domu. I znów jestem na zewn¹trz tego wielkiego budynku splecionego z rolin, tego pa³acu ostatniego w³adcy Gwiazdy Romów. Patrzê na wielkie czerwone s³oñce, które niemal wype³nia ca³e niebo, a¿ wreszcie moje oczy zaczynaj¹ piec i ³zawiæ. O s³oñce, ty jeste Gwiazd¹ Romów, a ja patrzê na ciebie! Dr¿ê. O Tchalai, Gwiazdo Cudów, o Netchaphoro, Lni¹ca Korono, Nios¹ca wiat³o, Znaku Boga! Ty w³anie wiecisz na niebie nade mn¹! Gwiazdo cudów, gwiazdo nocy i gwiazdo dnia. Gwiazdo cygañska, do której d¹¿ymy, odk¹d istniejemy. Oto jeste ty. Dr¿ê, a czerwona gwiazda dr¿y wraz ze mn¹. Zdaje mi siê, ¿e jej kolor pog³êbi³ siê, a na jej powierzchni pojawiaj¹ siê zaburzenia i wiry. To jest ostatni dzieñ. Powietrze rozgrzewa siê. Czerwona gwiazda staje siê cieplejsza. Puchnie, nadyma siê. O Tchalai! O Netchaphoro! To jest ten moment. Teraz rodzi siê s³oneczny wiatr! Romowie wylegli z domów. Tysi¹ce, miliony. I stoj¹ wokó³ mnie na ulicach, splataj¹ rêce, patrz¹
czekaj¹
Kto zaczyna piewaæ. Kto podejmuje pieñ. Potem nastêpny i nastêpny. Jêzyk, w którym piewaj¹, jest mi nieznany, choæ musi byæ to daleki przodek jêzyka, którym ja mówiê. Nie znam ani tej melodii, ani jej s³ów. piewaj¹ teraz wszyscy. Przy³¹czam siê do nich. Odchylam g³owê, otwieram usta
i serce podpowiada mi pieñ. piewam g³ono i czysto. Przez moment s³yszê mój g³os ponad innymi, ale po chwili dostosowujê siê do nich, ³¹czê w jednoæ, w cudown¹ harmoniê. A tymczasem czerwone s³oñce zajmuje coraz wiêkszy obszar nieba. 26 Czas trzeciego wiatru
401
12
A
potem szarpniêcie, bolesne uczucie rozrywania, wykrêcania ca³ego cia³a
Pêd poprzez czas, przez przestrzeñ. Kiedy otworzy³em oczy, wyranie poczu³em zapach spalenizny. Jakbym wdycha³ popió³, jakby samo powietrze siê tli³o. Czu³em siê zagubiony. Nie widzê ju¿ czerwonego blasku Gwiazdy Romów. piew tego ostatniego dnia wci¹¿ brzmia³ w moich uszach, ale gdzie podziali siê piewacy? Gdzie by³em ja sam? Dlaczego nie mog³em zostaæ z nimi w ostatnim momencie ich ¿ycia? Mo¿e zosta³em. Mo¿e umar³em z nimi i teraz w³anie trafi³em do piek³a? Czy to w piekle w³anie by³em? Podró¿owa³em do tak wielu ró¿nych miejsc i czasów, dlaczego by nie do piek³a? Le¿a³em na wznak
chyba na ³ó¿ku. Wokó³ mnie znajdowali siê jacy ludzie. Ich twarze by³y odleg³e, nie rozpoznawa³em ich. Ich g³osy brzmia³y jak szepty. Zawodzi³y mnie w³asne oczy i w³asne uszy. Wszystko by³o rozmazane. Gwiazda Romów znik³a. Tylko jedno wiedzia³em na pewno. Gwiazda Romów znik³a. I ten zapach spalenizny
ohydny posmak popio³u, który dostawa³ mi siê do gard³a z ka¿dym oddechem. Jakub? Cichy bardzo odleg³y g³os. Zna³em ten g³os. Polarka, mój ma³y handlarz koñmi ze szczepu Lowara. Jakubie, przebudzi³e siê? A wiêc nie jestem w piekle. Chyba ¿e Polarka jest tam razem ze mn¹. Zdo³a³em jêkn¹æ i rozemiaæ siê cicho. Oczywicie, ¿e siê przebudzi³em, ty idioto. Nie widzisz, ¿e mam otwarte oczy? Pochyli³ siê nade mn¹, niemal dotknêlimy siê nosami. Skupi³em wzrok na jego twarzy. Powoli zacz¹³em dostrzegaæ te¿ innych, rozpoznawaæ te anonimowe cienie za jego plecami. Kuzyn Damiano. Thivt. Chorian. I jeszcze inni bardziej z ty³u. Bibi Savina? Tak. Czy¿by Syluisa? Tak. Biznaga, Jacinto, Ammagante
402
Czy by³ tam kto jeszcze? Wydaje mi siê, ¿e to Julien. Nawet ten zdrajca jest przy moim boku. No dobrze, wybaczê mu. W koñcu by³ moim przyjacielem. Niech zostanie. I jeszcze kto? Walerian? Nie duch Waleriana, lecz prawdziwy Walerian? Jak to mo¿liwe? Od czasu procesu nikt nie widzia³ materialnego Waleriana. Czy wci¹¿ jeszcze niê? By³em u witu dziejów. Widzia³em Gwiazdê Romów. A teraz powróci³em. O co chodzi? warkn¹³em. Dlaczego wszyscy siê tu t³oczycie? Co siê dzieje? Spa³e przez wiele tygodni powiedzia³ Damiano. Tygodni? Usiad³em, a raczej spróbowa³em i przekona³em siê, ¿e jestem irytuj¹co os³abiony. Moje rêce i ³okcie odmówi³y wspó³pracy. By³y jak spaghetti. Niech to szlag! Jednak pokona³em s³aboæ i usiad³em. Co to za wiat? Stolica odpar³ Polarka. Potrz¹sn¹³em g³ow¹, próbuj¹c zebraæ myli. Spa³em tygodniami, a to jest Stolica? Aha. Aha. Jak mog³em spaæ tygodniami? Nawiedza³em
minutê mo¿e dwie
nawiedzanie nigdy nie trwa d³u¿ej. Rozejrza³em siê. Wszêdzie le¿a³y instrumenty medyczne. By³em chory? Upiony powiedzia³ Polarka. W g³êbokiej pi¹czce. Wiedzielimy, ¿e gdzie tam jeste. Widzielimy ruchy twoich ga³ek ocznych. Czasami krzycza³e co w dziwnych jezykach. Raz piewa³e, ale nikt nie móg³ zrozumieæ ani s³owa. Nawiedza³em. Bardzo wiele miejsc. Syluisa podesz³a bli¿ej i wziê³a mnie za rêkê. Wygl¹da³a piêknie jak zwykle, ale teraz by³a jaka starsza, smutniejsza; powierzchowny blask gdzie zanik³, jej piêknoæ by³a g³êbsza, dostojniejsza. Jakubie, Jakubie. Tak siê martwilimy! Gdzie by³e? Wzruszy³em ramionami. Atlantyda, Mentiroso, Xamur. Wiele innych miejsc. To nie ma znaczenia. Widzia³em Gwiazdê Romów. Doda³em bez s³ów. Czemu tu tak mierdzi? Czy tylko mi siê wydaje? Czujê spaleniznê. Bo wszystko jest spalone powiedzia³ Chorian. Wszystko? By³o naprawdê wiele zniszczeñ wyjani³ Polarka. Ci szaleni gaje zamienili w³asn¹ Stolicê w kupê gruzu w tej swojej g³upiej 403
wojnie. Ale ju¿ siê skoñczy³a. Teraz panuje tu wielka cisza. Jakubie powiniene sam zobaczyæ, jak to wygl¹da. Dobrze, zobaczê. Mówi¹c to, zacz¹³em siê podnosiæ z ³ó¿ka. Poczekaj. Jeszcze nie jeste na tyle silny, ¿eby wstaæ. Jestem na tyle silny, aby wstaæ. Jakubie
Teraz uci¹³em krótko. Wymienili zak³opotane spojrzenia. Próbowali wymyliæ jaki sposób, by mi przeszkodziæ. Nie doæ silny! Do diab³a z nimi wszystkimi. Prze³o¿y³em nogi przez krawêd ³ó¿ka i przerzuci³em na nie ciê¿ar cia³a. Myla³em, ¿e umrê z bólu. Stopy ogarn¹³ mi p³omieñ, w kostkach co siê rwa³o, ale nie da³em nic po sobie poznaæ. Napiera³em i napiera³em, dwigaj¹c siê powoli do góry. Wreszcie chwiejnie stan¹³em. Teraz kolana wrzasnê³y z protestem. Potem uda i miednica. Nie sta³em na nogach od tygodni. Le¿a³em w g³êbokiej pi¹czce, ni³em o Atlantydzie, ni³em o Gwiedzie Romów. Nie, nie ni³em. Nawiedza³em. By³em tam naprawdê. Widzia³em Gwiazdê Romów. Podszed³em do okna i ogarn¹³em szybkim spojrzeniem widok na zewn¹trz. Mój Bo¿e jêkn¹³em ze zgroz¹. Mój Bo¿e! Za oknem, jak okiem siêgn¹æ, widzia³em zwa³y gruzów: zniszczone budynki, wyrwane chodniki, obalone pomniki, spalone ciany. Ten ogrom zniszczenia by³ niewiarygodny. Absurdalny. Niewyt³umaczalny. Tu i tam poród tego rumowiska stercza³y pojedyncze ocala³e budynki. Odcina³y siê wyranie na tle tego koszmaru, nie pasowa³y do tej architektury ruin. Nigdy nie widzia³em czego równie przygnêbiaj¹cego. Wstrz¹niêty odwróci³em siê od okna. Co siê tu dzia³o? spyta³em dr¿¹cym g³osem. To by³a wojna totalna. Ka¿dy przeciwko ka¿demu odpowiedzia³ Polarka. Na pocz¹tku trzy ró¿ne armie Periandrosa, Narii i Sunteila. A potem drugi doppelganger Periandrosa zbuntowa³ siê przeciwko pierwszemu i zacz¹³ z nim walczyæ. Wkrótce potem nast¹pi³ te¿ roz³am w si³ach Narii, wreszcie pojawi³a siê jeszcze jedna armia, nie wiadomo czyja. A¿ wreszcie nikt ju¿ nie wiedzia³, kto i z kim walczy. Walki trwa³y wszêdzie, i wszystko te¿ zosta³o zniszczone. My ocalelimy, bo nie mieli zaatakowaæ pa³acu Rom baro, a wywiesilimy na murach twój sztandar i insygnia. Mimo to i tak oberwalimy paroma rykoszetami. Jedno skrzyd³o pa³acu zo404
sta³o unicestwione ca³kowicie. Mylelimy, ¿e i na nas przysz³a pora. Ale nie moglimy wyjechaæ. Port jest zamkniêty. Nie lataj¹ ¿adne statki. Gaje szepn¹³. Po nich mo¿na siê spodziewaæ wszystkiego. A ty ca³y czas spa³e. Ju¿ mylelimy, ¿e nigdy siê nie obudzisz. Walki siê ju¿ skoñczy³y? Wszystko siê skoñczy³o mrukn¹³ Polarka. Nie ma ju¿ komu walczyæ. Kto zosta³ Imperatorem, kiedy to siê wreszcie skoñczy³o? W pokoju zapad³a cisza. Patrzyli po sobie zaskoczeni i zdezorientowani. Polarka, Damiano, Chorian, Walerian, i ca³a reszta. Odebra³o im mowê. No? ponagli³em. Czy to takie trudne pytanie? Kto jest teraz Imperatorem? Mówcie. Naria, tak? Nikt powiedzia³ Damiano. Nikt? Nie ma Imperatora. To nie mia³o sensu. Jak to: nie ma Imperatora? Powiedzia³em to na g³os: Jak mo¿e nie byæ Imperatora? Przecie¿ by³o ich trzech! Doppelgangery Periandrosa zosta³y zniszczone przez jego w³asne wojska wyjani³ Damiano. Konfrontacja nast¹pi³a w g³ównej kwaterze Periandrosa, dwa doppelgangery twarz¹ w twarz. Ka¿dy móg³ wtedy zobaczyæ, ¿e prawdziwy Periandros ju¿ nie ¿yje, i zosta³y tylko doppelgangery. Wiêc zniszczyli je oba, a potem zapolowali na trzeciego i jego tak¿e zniszczyli. Skin¹³em g³ow¹ ze zrozumieniem. A Naria? Co siê z nim sta³o? Te jego piercienie obronne, ekrany zabezpieczaj¹ce, czo³gi, roboty? Szklany szecian? Zabity powiedzia³ krótko Polarka. Bomba plazmatyczna. Bezporednie trafienie w pa³ac imperialny. Jakie trzydzieci sekund w temperaturze tysi¹ca stopni. Pa³ac nawet niewiele ucierpia³, ale wszyscy w rodku zginêli. Naria ugotowa³ siê w swoim szklanym szecianie. No to zosta³ Sunteil. Owszem. Przej¹³ pa³ac po mierci Narii powiedzia³ Chorian. Tyle ¿e Naria zostawi³ po sobie pu³apkê w sali tronowej. Trzy lasery pociê³y Sunteila na plasterki w chwili, gdy zasiad³ na tronie. Ukryty skaner by³ nastawiony na Sunteila i tylko Sunteila, wedle jego 405
wzorów somatycznych. Uciek³ w bok ze spojrzeniem. By³em tego wiadkiem dokoñczy³ bardzo cicho. Nie ¿yj¹? powtórzy³em nie wierz¹c w³asnym uszom. Wysocy lordowie? Wszyscy trzej? I nie ma Imperatora? Ano, nie ma potwierdzi³ Polarka. To co teraz zrobi¹? Przecie¿ musi byæ Imperator! Jakubie wracaj do ³ó¿ka. Nie ma Imperatora
To nie jest nasz problem. Wracaj do ³ó¿ka. Le¿ i odpoczywaj. Polarka by³ stanowczy. Co ty sobie wyobra¿asz z tymi rozkazami? spojrza³em na niego srogo. Syluisa wziê³a mnie za rêkê. Proszê ciê, Jakubie. By³e powa¿nie chory. Dopiero co odzyska³e przytomnoæ. Nie wolno ci siê teraz przemêczaæ. Proszê. Odpocznij trochê. Nawiedza³em. Wcale nie by³em chory burkn¹³em. Jakubie, proszê. Czy ty wiesz, gdzie by³em? Wiesz, co widzia³em? Zrób to dla mnie szepnê³a Po³ó¿ siê proszê. ¯ebym nie musia³a siê martwiæ. Nie mo¿emy teraz straciæ i ciebie. Jeli nie bêdzie ani Imperatora, ani króla
Spojrza³em na nich. Chcia³em siê wciec, skl¹æ ich, wyzwaæ od ostatnich
Czy by³em a¿ tak s³aby? Tak wyczerpany? Gapili siê na mnie wszyscy, stawali siê bladzi, rozmazani, odlegli, nierealni. Ca³e to miejsce rozmywa³o siê w moich oczach. Tylko Gwiazda Romów wci¹¿ wieci³a jasno i wyranie w moich wspomnieniach. Ten splatany z rolin pa³ac, d³ugi szereg milcz¹cych ludzi, król tak pe³en dostojeñstwa
wielkie czerwone s³oñce, puchn¹ce, nabrzmiewaj¹ce, coraz wiêksze i wiêksze
Mon ami, b³agam ciê. To g³os Juliena. Jutro bêdzie wszystko dobrze. Ale nie mo¿esz obci¹¿aæ siê nadmiernie, nie mo¿esz braæ na swe barki ciê¿arów, których teraz nie dasz rady podwign¹æ. Zaklinam. Ty? spyta³em Jego twarz pokry³a siê purpur¹. Jakubie, komukolwiek s³u¿y³em w przesz³oci, teraz to nie ma znaczenia. Teraz s³u¿ê tylko tobie. I b³agam ciê, Jakubie. Odpocznij. ¯a³osny pretendent b³aga prawdziwego króla. Jutro bêdziesz potrzebowa³ si³. 406
Jutro? Jakie jutro? Spojrza³ pytaj¹co na pozosta³ych. Dostrzeg³em nieme przytakniêcie Damiana i Polarki. Jutro jest audiencja mówi³ Julien. Przyjd¹ parowie Imperium, nowi, ci, którzy przetrwali masakrê. Ju¿ od kilku dni dobijaj¹ siê do pa³acu, b³agaj¹c o rozmowê z tob¹, gdy tylko odzyskasz wiadomoæ. Mówi¹, ¿e to sprawa niezwyk³ej wagi. Ty jeste królem, a oni nie maj¹ Imperatora. Nalegaj¹ na spotkanie. Potrzebuj¹ twojej pomocy. S¹ kompletnie zdezorientowani i zagubieni. Parowie Imperium? Sprawa niezwyk³ej wagi? Zupe³nie zagubieni? powtarza³em za nim ze zdumieniem. Mo¿e jutro to za wczenie ostrzeg³ Damiano. Ostro¿ny jak zwykle. Nie chcemy ciê przemêczaæ. Czekali ju¿ tak d³ugo, ¿e mog¹ poczekaæ jeszcze kilka
Nie przerwa³em mu. Jutro mo¿e byæ za póno. Potrzebuj¹ mojej pomocy. Nie mogê tego ignorowaæ. Wprowad ich tu natychmiast! Mon vieux, mon ami! krzykn¹³ Julien. Nie dzisiaj! Nie tak od razu! Dopiero siê ockn¹³e. Niech to poczeka. Polij po nich! Polarka uniós³ rêce w desperacji. Damiano, z furi¹ maluj¹c¹ siê na twarzy, zacisn¹³ piêci. Syluisa nachyli³a siê b³agalnie nade mn¹. Zobaczy³em te¿ zatroskan¹ twarz Choriana, a nawet jaki ch³opiec stoj¹cy za Chorianem, którego w ogóle nie zna³em i nawet nie zauwa¿y³em do tej pory, potrz¹sa³ g³ow¹ jakby mówi³ nie, Jakubie, nie tak szybko, poczekaj a¿ siê wzmocnisz. Ale upar³em siê. Doæ by³o ju¿ anarchii. Jeli by³em królem, a by³em nim, musia³em braæ siê do roboty. Natychmiast. Bez zw³oki. Polijcie po nich! zagrzmia³em. I to by³ ju¿ ostatni krzyk, jaki wyda³em tego dnia. Ten zryw odebra³ mi resztê si³. Nagle zachwia³em siê i zakrêci³o mi siê w g³owie. Opad³em na ³ó¿ko. Zdaje mi siê, ¿e przez moment moja dusza chcia³a wyrwaæ siê z cia³a. Powstrzyma³em j¹, wysilaj¹c ca³¹ wolê. Zastanawia³em siê, czy w³anie nadesz³a ostatnia chwila Jakuba, tak g³upio, przedwczenie, gdy jeszcze tak wiele zosta³o do zrobienia. Nie! Na wszystkie zastêpy wiêtych i demonów! Jeszcze nie teraz! Nie teraz! To z³y moment. G³upi moment! Spokojnie, spokojnie szepta³ Walerian, k³ad¹c mnie na ³ó¿ku. Bêdzie dobrze. Spokojnie, Jakubie. Dajcie mu piæ, szybko! Nie, 407
nie wodê, idioto! Proszê, pij, Jakubie! Jeszcze trochê. To najlepszy koniak Juliena. Poczu³em, ¿e wraz z pal¹c¹ brandy wlewaj¹c¹ siê do moich trzewi wraca mi ¿ycie. Ale i tak zawstydzaj¹co du¿o czasu zabra³o mi zapanowanie nad w³asnym cia³em, trzydzieci sekund, mo¿e minutê. Potem umiechn¹³em siê. Mrugn¹³em do nich. Odbi³o mi siê. Jeszcze ¿yjê, kuzyni, jeszcze nie teraz. Pokaza³em im znakiem Romów. Ale ju¿ wiedzia³em, ¿e parowie Imperium, kimkolwiek byli, i czegokolwiek chcieli, bêd¹ musieli zaczekaæ. Musia³em zapanowaæ nad swoim piekielnym zniecierpliwieniem. Dzisiaj by³em trochê os³abiony i potrzebowa³em nieco wiêcej odpoczynku. Ostatnio prze¿y³em ciê¿ki okres, a nie jestem ju¿ taki m³ody. Taka jest prawda.
13
N
ie przyj¹³em ich ani nastêpnego dnia, ani jeszcze nastêpnego. Wprawdzie zajê³o mi to blisko dwiecie lat, ale nauczy³em siê w koñcu cierpliwoci. Czeka³em wiêc cierpliwie, a¿ poczu³em, ¿e odzyska³em nieco si³y. Dopiero wtedy po nich pos³a³em. A oni stawili siê na wezwanie. Audiencja odby³a siê w g³ównej sali pa³acu, który gaje swego czasu, jakie parê setek lat temu, podarowali królowi Romów na jego rezydencjê w Stolicy. Ale mylê, ¿e nigdy nie przysz³o im do g³owy, ¿e ta sala audiencyjna bêdzie u¿yta w taki sposób, w jaki zosta³a u¿yta owego dnia. Mia³a to byæ formalna audiencja. Ubra³em siê przeto w najbogatszy strój i zasiad³em na tronie, nad którym znajdowa³y siê insygnia mojej w³adzy: jedwabny zwój powiadczaj¹cy mój wybór na króla, srebrne ber³o z wyrytymi piêcioma wiêtymi symbolami, toporem, s³oñcem, ksiê¿ycem, gwiazd¹ i krzy¿em; statuetka Czarnej Dziewicy Sary, moja ró¿d¿ka i ko³o losu. Wielka i prymitywna wystawa. Oto siedzi na tronie Król Cyganów w ca³ym swym majestacie! Niech wejd¹ powiedzia³em. W drzwiach pojawia siê jaka demoniczna figura w dziwacznej masce. Czerwona d³uga broda, zielone wy³upiaste oczy, bia³e rogi. 408
P³aszcz w b³yszcz¹ce pasy, w tuzinie ró¿nych kolorów. Przystaje, czyni gest pozdrowienia, k³ania siê sztywno w pas, i zajmuje pozycjê po mojej lewej rêce, przy oknie. Nastêpny. Kobieta, gibka i szczup³a. W z³otej masce ze szparami na oczy. Poni¿ej widoczna dolna czêæ twarzy, pokryta niebieskimi malunkami. Jest w szacie, która b³yszczy jak ch³odny ogieñ. Te same gesty. Staje obok pierwszej postaci. Co to za maskarada? Kim s¹ te demony i wiedmy? Trzeci. Z ko³nierza stercz¹ jakie czu³ki, jak czarne rogi wyrastaj¹ce z g³owy w kszta³cie kopu³y. Uk³on. I zajmuje swoje miejsce. W pokoju panuje martwa cisza. Oczy Polarki b³yszcz¹ jak dwie latarnie morskie. Damiano przygl¹da siê ze zdumieniem, przygryzaj¹c wargi. Duch Waleriana porusza siê nerwowo, widzê tañcz¹ce wokó³ niego kolorowe iskierki. Wchodzi czwarty z parów Imperium. G³owa krokodyla, grube, pokryte gêstym futrem nogi, w rêku wid³y. Pi¹ty. Skrzyd³a nietoperza, k³y, pochodnia w czarnej, ozdobionej d³ugimi pazurami rêce. Potwory i demony. To s¹ parowie Imperium? Kobieta-ryba z ³uskami i nagim biustem. Mê¿czyzna-kozio³, parskaj¹cy i skubi¹cy futro. Jeszcze jeden z wielk¹ ptasi¹ g³ow¹ i barwnym upierzeniem, wiec¹cym ³agodnie w³asnym blaskiem. Postaæ z g³ow¹ ¿aby, postaæ z g³ow¹ lwa. Dziewiêæ potworów rodem z sennych koszmarów stoi przede mn¹ w pó³okrêgu. Stoj¹ sztywno. Co teraz? Czy rzuc¹ siê na mnie wszyscy i po¿r¹ mnie tak jak siedzê na swym tronie? Sygna³. Ten z czarnymi rogami podchodzi bli¿ej. Klêka. Dotyka mojej stopy. Wasza Wysokoæ mówi. S³yszê go s³abo. G³os, t³umiony przez ciê¿k¹ maskê, jest g³êboki, twardy, charcz¹cy. Wasza Wysokoæ to ten z g³ow¹ lwa klêkn¹³ teraz przede mn¹. Wasza Wysokoæ mówi kobieta-ryba. Jeden za drugim. To musi byæ sen. Nadszed³ jaki dziwny moment w naszym czasie i przestrzeni. Wszechwiat przesta³ istnieæ. Duchy podró¿uj¹ na wolnoci w materialnym wiecie. Wasza Wysokoæ
Wasza Wysokoæ
Wasza Wysokoæ
Wyjmuj¹ spod kostiumów ma³e przedmioty k³ad¹ je przede mn¹: kulê, ró¿d¿kê, sznur z³otych paciorków. A wiêc nie maskarada, lecz 409
gra? Co mam zrobiæ, z³o¿yæ z tego jak¹ uk³adankê? Mo¿e sam powinienem w³o¿yæ maskê? Dlaczego nazywaj¹ mnie Wasz¹ Wysokoci¹? To nie jest mój tytu³. Rom baro nie wymaga takiej pompy. Moi ludzie zwracaj¹ siê do mnie Jakubie. Ci lordowie mogliby robiæ to samo. Ten z g³ow¹ krokodyla wyci¹ga zza pazuchy co, co wygl¹da jak krótki miecz w pochwie. Polarka tê¿eje, widzê, ¿e szykuje siê do skoku. Powstrzymujê go nieznacznym gestem d³oni. Lord umieszcza przedmiot przede mn¹. Pochwa jest z purpurowego aksamitu, b³yszczy drogimi kamieniami. Lord z g³ow¹ krokodyla k³adzie d³oñ na rêkojeci schowanej w pochwie broni i wydobywa j¹ powoli. To nie broñ. Wiem, co to jest. Widzia³em ten przedmiot wiele razy podczas wizyt w Stolicy. To ber³o, które dzier¿y Imperator, gdy zasiada na swym tronie u szczytu kryszta³owych schodów. Co to ma znaczyæ? Co siê tu dzieje? Wasza Wysokoæ, czy przyjmiesz je? pyta ten z g³ow¹ krokodyla. Nie nale¿y do mnie Bêdzie nale¿eæ od momentu, kiedy spocznie na nim wasza rêka mówi. Odk¹d ujrza³em Gwiazdê Romów, myla³em, ¿e nic ju¿ nie bêdzie w stanie mnie zadziwiæ. Teraz jednak jestem kompletnie zaskoczony. Co tu robi¹ ci szaleni gaje, w tych koszmarnych kostiumach, czo³gaj¹c siê u moich stóp? Co to za dziwaczna ceremonia, o której nigdy nie s³ysza³ ¿aden Rom, o co chodzi w tej procesji demonów, we wrêczaniu ber³a? Czy chc¹ mnie zrobiæ Imperatorem? Mnie? Wszyscy poszalelicie krzyczê. Wasza Wysokoæ odzywa siê ten z g³ow¹ krokodyla. Wasza Wysokoæ to ten z rogami. B³agamy Wasz¹ Wysokoæ u moich stóp czo³ga siê ten z g³ow¹ ¿aby. Wstaæ, wszyscy! Patrzy³em na nich w zdumieniu. Na nogi! Zdj¹æ te obrzydliwe maski! Wasza Wysokoæ
Precz z tymi maskami! Natychmiast! Z³apa³em ber³o i wciekle nim zamacha³em. Nie bêdziecie mi tu robiæ sabatu! Zdj¹æ maski! Ju¿! Spojrzeli po sobie, czyni¹c nieskoordynowane gesty pazurami, ³apami i skrzyd³ami. Konsternacja. Niepewnoæ. Wreszcie ten z g³o410
w¹ lwa uniós³ maskê i wyjrza³a spod niej twarz cz³owieka z Vietoris, nieznana mi co prawda. Po mask¹ ¿aby kry³a siê ani chybi twarz mieszkañca Copperfield rumiana, spalona wiatrem. Ten z rogami mia³ jasn¹ skórê i blond w³osy cz³owieka z Ragnarok. Wys³annicy dziewiêciu wiatów Imperium. Bez masek wygl¹dali absurdalnie w tych swoich kostiumach, dziecinnie, g³upio. Stanêli, nie wiedz¹c, co robiæ dalej. Co to ma znaczyæ? zapyta³em wymachuj¹c ber³em. Dlaczego przyszlicie tutaj w tych dziwacznych strojach? Co usi³ujecie zrobiæ? Tradycja wyszepta³ jeden. To tylko tradycyjna gala, aby lepiej wczuæ siê w znaczenie staro¿ytnego, sekretnego rytu. Jakiego rytu? Obioru Imperatora, Wasza Wysokoæ. Tak. Mia³em racjê. Oszaleli. Czy wycie wszyscy stracili rozum? Ja jestem Romem! Co wy wyprawiacie? Przychodzicie z tak¹ spraw¹ do Roma? Tron jest pusty. Wszyscy Wysocy Lordowie nie ¿yj¹. Statki nie kursuj¹. wiaty s¹ bezradne mówi³ ten z Ragnarok. Nadesz³a pora, by znów zjednoczyæ ludzi doda³ ten z Copperfield. Tylko wy, panie, mo¿ecie tego dokonaæ. Nie ma nikogo innego. Taka by³a ostatnia wola Piêtnastego Imperatora. Spisa³ j¹, zapieczêtowa³ przed mierci¹, a ujawniono j¹ nam dopiero teraz, po zniszczeniu Stolicy. On wybra³ was, panie. Ta okropna wojna to skutek zignorowania jego woli. Oszczêd nam, panie, dalszych nieszczêæ. Nie odmawiaj wykonania testamentu Piêtnastego Imperatora. Wola Piêtnastego Imperatora
Wasza Wysokoæ! b³agali na wyprzódki. Rozejrza³em siê po pokoju. Trudno by³o mi stwierdziæ, czy Polarka mia³ siê czy p³aka³. Damiano klêcza³ dr¿¹c i modli³ siê. Chorian wygl¹da³ tak, jakby w³anie stuknê³a go w ciemiê spadaj¹ca gwiazda. Tylko Julien de Gramont by³ ca³kowicie spokojny, chocia¿ w jego oczach widzia³em tak¹ ekstazê jakby w³anie patrzy³ na odradzaj¹c¹ siê Francjê. Wasza Wysokoæ
Popatrzy³em na ber³o w mojej d³oni. Wola Piêtnastego? Jesu Chreczuno, Sunto Mario! Imperator Jakub? Ten sam cz³owiek królem i Imperatorem? Czy oni myl¹, ¿e jestem gajo i Romem jednoczenie? A dlaczego by nie, cholera? 411
Pierwszy Imperator Rom. I ostatni. Obj¹æ tron, proklamowaæ jednoæ miêdzy ludmi, odbudowaæ sieæ po³¹czeñ miêdzy wiatami. Wys³aæ znów statki w przestrzeñ. A potem, potem odrodzenie Gwiazdy Romów, jeszcze pod moj¹ w³adz¹. Powrót. Ponowne zasiedlenie. To jest znak, na który czekalimy. Gaje, którzy b³agaj¹ Roma, by ich poprowadzi³. A wiêc nareszcie bêdziemy jednoci¹. A potem wrócimy do domu. Panie, przyjmiesz tytu³? pytaj¹ lordowie gaje sami zdumieni tym, co siê dzieje. Czy przychylisz siê do woli Piêtnastego Imperatora? Tron Imperium czeka na ciebie, panie. Powiedz tylko s³owo, a og³osimy, ¿e Szesnasty Imperator zosta³ wreszcie wybrany. Nie powiedzia³em, i zapad³a przera¿aj¹co g³ucha cisza. Nie? szepnêli. Nie? Umiechn¹³em siê szeroko. Nie Szesnasty. To nie by³ szczêliwy numer, jak mi siê zdaje. Niech ju¿ oni bêd¹ Szesnastym, wszyscy trzej. Szesnastym, Siedemnastym i Osiemnastym. Zdecydowalimy siê przyj¹æ wasz ho³d, i og³aszamy, ¿e bêdziemy panowaæ od tej chwili jako Dziewiêtnasty Imperator. I tak niech siê stanie! Niech ¿yje Dziewiêtnasty Imperator! krzyknêli parowie Imperium. Niech ¿yje! zawtórowa³ im radonie Chorian. Niech ¿yje! do³¹czyli Julien, Polarka i Walerian. A potem do wiwatów przy³¹czyli siê pozostali zebrani. Jestemy wielce usatysfakcjonowani powiedzia³em, machaj¹c ³askawie ber³em ku wszystkim zebranym To królewskie my. Jak cudownie g³upio brzmi. Podoba mi siê.
14
Z
anim zosta³em w³aciwie odziany, ceremonialnie namaszczony i wreszcie przewieziony przez tê mierdz¹c¹ kupê gruzów Stolicy do imperialnego pa³acu, który zreszt¹ sta³ nienaruszony mimo zniszczeñ wokó³ niego, zapad³a noc. Gdzie tylko spojrzeæ, na niebie rozb³ys³y znaki nowego Imperatora. 412
I jeszcze raz w swoim ¿yciu wspi¹³em siê po kryszta³owych schodach, muszê przyznaæ, ¿e ciê¿ko dysz¹c i sapi¹c. Tyle, ¿e tym razem na szczycie nie czeka³ na mnie ¿aden Imperator, a herold nie zapowiedzia³ mojego imienia. Parowie Imperium zebrali siê w dole i Dziewiêtnasty Imperator móg³ rozpocz¹æ panowanie. Mianowa³em pierwszych dwóch Wysokich Lordów Polarkê i Juliena de Gramont. Polarkê ze wzglêdów oczywistych. A Juliena dlatego, ¿e jednak wiêkszoæ lordów musi byæ gaje, a on by³ moim gajo. Na trzeciego mianujê jednego z tej grupy zamaskowanych potworów, gdy tylko bêdê mia³ trochê czasu, aby poznaæ ich nieco bli¿ej. Kiedy to ju¿ mia³em za sob¹, wyda³em kilka dekretów dotycz¹cych odbudowy Stolicy. Zrobimy to w mniej pompatycznym i napuszonym stylu, ale na razie nie ma potrzeby opowiadaæ wszystkim o szczegó³ach. Zleci³em te¿ oraz reorganizacjê imperialnej gwardii. Potem, ju¿ jako król Romów, poprosi³em Polarkê, by rozkaza³ wszystkim pilotom, w ka¿dym zak¹tku Galaktyki, natychmiast wyruszyæ na regularne szlaki. Jak¿e inaczej ci przepe³nieni radoci¹ ludzie Imperium mogliby przys³aæ swoich delegatów na uroczyst¹ koronacjê nowego, Dziewiêtnastego Imperatora? No dobrze powiedzia³em wreszcie. Wystarczy na dzi. A teraz wy dwaj pomó¿cie mi zejæ po tych cholernych schodach. Polarka wykrzywi³ siê w umiechu. Czy mi siê zdawa³o, czy prosisz nas o pomoc? Kryszta³owe schody s¹, psiakrew, liskie, Polarka. Chcesz, ¿eby Dziewiêtnasty Imperator polizn¹³ siê i st³uk³ sobie dupsko na oczach tych wszystkich pozdrawiaj¹cych go parów? We mnie pod ramiê. A ty, Julien, id przede mn¹. Jeli Dziewiêtnasty siê jednak polinie, to przynajmniej wyl¹duje na Królu Francji. Oczywicie wcale nie obawia³em siê, ¿e mogê siê przewróciæ. Ale s¹dzi³em, ¿e sprawiê im przyjemnoæ, jeli siê przekonaj¹, ¿e nareszcie zaczynam dbaæ o swoje zdrowie. Trzeba czasem dogadzaæ ludziom. Kto by pomyla³? mrukn¹³ Polarka chyba po raz tysiêczny ju¿ dzisiaj. Dziewiêtnasty Imperator schodzi po schodach
i patrzcie tylko, kto nim jest.
Jakubie, wierzysz w to, ¿e jeste Imperatorem? Czy pomyla³by wczeniej, ¿e gaje mog¹ przyjæ do króla Romów, upaæ przed nim na twarz w dziwnych strojach i maskach, wrêczyæ mu ber³o i powiedzieæ
Wiem, jak to dalej sz³o przerwa³em mu. Poza tym czyta³em to ju¿ na swojej d³oni. 413
A ja jestem Wysokim Lordem Imperium! nie móg³ siê nadziwiæ Polarka. Przecie¿ ty te¿ czyta³e to na swojej d³oni. Nie mam racji, Polarka? Na dole czeka³ Chorian. Sta³ przy nim ten sam ch³opak, który by³ w mojej sypialni, gdy odzyska³em przytomnoæ. Ciekawe, kto to. Mo¿e m³odszy brat? Nie, nie by³o ¿adnego podobieñstwa. Nawet z figury nie przypomina³ d³ugonogiego i smuk³ego Choriana. By³ niski, barczysty, o jasnej karnacji. W ogóle nie za bardzo wygl¹da³ na Roma. Wasza Wysokoæ pok³oni³ siê Chorian. Dla ciebie jestem Jakub poprawi³em go. Ale... ale
Jakub. Przytakn¹³. Jest tu kto, kogo chcia³em ci przedstawiæ. Spojrza³em na ch³opca. Twój przyjaciel? Krewny? Te¿ ma na imiê Jakub. To nie jest takie rzadkie imiê. Jest synem twojego syna Szandora powiedzia³ Chorian. Co? Wasza Wysokoæ! powiedzia³ ch³opiec i mia³em wra¿enie, ¿e zaraz siê rozp³acze. Sam by³em bliski ³ez. Upad³ przede mn¹ na kolana i zacz¹³ ca³owaæ brzeg mojej szaty
w obrzydliwy sposób. Musia³em chwyciæ go za czuprynê, by zmusiæ do wstania na nogi. Przestañ krzykn¹³em. Chcê ci siê przyjrzeæ. Nie by³o w nim wiele z Roma. Z wyj¹tkiem oczu. Oczy Szandora, jasne przeszywaj¹ce. Moje oczy. Poczu³em lekki dreszcz biegn¹cy wzd³u¿ krêgos³upa. Przyci¹gn¹³em go bli¿ej, obj¹³em i poca³owa³em na sposób Romów. Znaleziono go na Galgali, w obozie Szandora wyjani³ Chorian. Przywieziono go tutaj na moment przed tym, jak przesta³y lataæ statki, ale wczeniej nie by³o czasu ci go przedstawiæ. Jakub powtórzy³em jego imiê. Nie by³o ono znowu a¿ tak powszechne, choæ mia³o staro¿ytny rodowód. mia³ siê i p³aka³ jednoczenie. Nazwany na moj¹ czeæ. Przez Szandora? zastanowi³em siê. Przystojny ch³opak w ka¿dy razie. Pewnie ma z piêtnacie lat. Mo¿e nawet m³odszy. Syn Szandora z jedn¹ z tych kobiet gaje. Po414
szrat pó³krwi. Nie szkodzi. Odk¹d zosta³em Imperatorem, sam czujê siê w po³owie gajo. Czas zawiesiæ na ko³ku czêæ starych uprzedzeñ. Ch³opiec ma w sobie krew obu ras. Dobrze. Nosi moje imiê. Dobrze. Ciekawe tylko, ile jest w nim Szandora? Jego energia, wyrachowanie, ale oby nie jego pod³oæ. Miejmy nadziejê. Umiechn¹³em siê. Jakubie, chod ze mn¹. I ty, Polarka. Julien, Chorian. Potrzeba mi trochê wie¿ego powietrza. Wyszlimy pod dach z gwiazd. Smród spalenizny by³ ju¿ coraz s³abszy. Minê³o kilka ³adnych dni, odk¹d skoñczy³y siê walki. Po¿ary dogas³y. Na niebie b³yszcza³y niezliczone gwiazdy. Rozejrza³em siê w poszukiwaniu Gwiazdy Romów. Widzicie j¹? zapyta³em. Powinna byæ tam, gdzie na pó³nocy. Wypatruj¹c uwa¿nie, zmru¿y³em oczy, zmarszczy³em brwi. Patrz¹c wci¹¿ tam, w górê, powiedzia³em po cichu: By³em tam, wiecie? Podczas nawiedzania. By³em tak daleko w przesz³oci i poda³em rêkê królowi, ostatniemu w³adcy Gwiazdy Romów. By³ naprawdê wielkim cz³owiekiem. Wszyscy patrzyli na mnie ze zdumieniem. Nie wierzycie mi? Niewa¿ne. Niewa¿ne. By³em tam. Powiedzia³em sobie, ¿e nie umrê, dopóki nie zobaczê Gwiazdy Romów, i dotrzyma³em s³owa. To dziwne, ¿e nie mog³em jej znaleæ po tym, jak przygl¹da³em jej siê co noc prawie ca³e ¿ycie. Jasna czerwona gwiazda
gdzie ona jest?Mo¿e oczy p³ataj¹ mi figle. Polarka, Chorian, widzicie j¹? zapyta³em. Te¿ nie mogli znaleæ. Stalimy tak w ciemnociach, z zadartymi w górê g³owami, przeszukuj¹c niebo. S³ysza³em pieñ Mulesko Chirilko, dziwn¹ o tej porze nocy. By³em tam ostatniego dnia mówi³em kiedy s³oñce zaczyna³o puchn¹æ. I powiedzia³em królowi, ¿e wrócimy, ¿e poprowadzê powracaj¹cych. Przysiêg³em mu to. I sobie te¿ to niegdy przysiêg³em. A teraz przysiêgam wam. Mo¿e patrzymy w z³¹ stronê szepn¹³ niepewnie Polarka. Zazwyczaj jest
o tam
wskaza³em Na wszystkich wiêtych i demony! Co tam zobaczy³e? spyta³ Chorian. Tam pokaza³em. Teraz j¹ widzê. Nie jest ju¿ czerwona. Jest to ta jasna gwiazda! Ta niebieska, widzicie? To Gwiazda Ro415
mów. Zmieniona. Zacz¹³ siê trzeci okres wiatru s³onecznego, rozumiecie? Nie widzê jej powiedzia³ Chorian. Tam. Tam. Wskazywa³em wyci¹gniêt¹ rêk¹. Patrzy³. Polarka te¿. I mój wnuk. I wci¹¿ nie widzieli. Próbowa³em ich naprowadziæ opisuj¹c konstelacje w pobli¿u. Nie mog³em siê myliæ. W miejscu, gdzie powinna byæ czerwona gwiazda, jania³a przenikliwym wiat³em niebieska. Nareszcie nast¹pi³ trzeci wiatr s³oneczny. Od tej pory planeta znów stanie siê bezpieczna, bêdziemy mogli na ni¹ powróciæ! Wkrótce polê ludzi i statki
setki statków, tysi¹ce. Jak d³ugo trzeba czekaæ, a¿ wiatr siê uspokoi? Dziesiêæ lat? Sto? Dowiem siê. Zapytam jutro imperialnych astronomów. A jeli powiedz¹, ¿e piêæset lat? Niewa¿ne. Wtedy kto inny poprowadzi ludzi. Chorian? Chcia³bym, ¿eby to by³ Chorian. Albo m³ody Jakub. A mo¿e dopiero jego wnuk? Te¿ dobrze. O tak, dotrzyma³em s³owa. Widzia³em Gwiazdê Romów na w³asne oczy. I ustawi³em nas na pocz¹tku cie¿ki, która niezawodnie do niej wiedzie. A teraz? Wiele jeszcze pracy czeka króla i Imperatora. Czekaj¹ wielki zadania, a ja je wykonam, bo jestem w³aciwym cz³owiekiem do trudnych zadañ. Zawsze o tym wiedzia³em. Teraz wy te¿ to wiecie, bo opowiedzia³em wam moj¹ historiê, która w³anie siê koñczy. Choæ nie koñczy siê jeszcze moja praca. Zobaczê nied³ugo, co jeszcze przyniesie mi ¿ycie. To jest moja historia, i opowiedzia³em j¹ ca³¹. Kapite! S³owo, którego u¿ywaj¹ romscy bajarze, kiedy dochodz¹ do koñca swej bani. Kapite! Opowiedzia³em wam prawdê! Ca³¹ prawdê!
416