Jennifer Lewis Stawka większa niż seks Tłumaczenie Anna Sawisz ROZDZIAŁ PIERWSZY – Spław ją jak najszybciej. Jest niebezpieczna. John Fairw...
11 downloads
13 Views
844KB Size
Jennifer Lewis
Stawka większa niż seks Tłumaczenie Anna Sawisz
ROZDZIAŁ PIERWSZY – Spław ją jak najszybciej. Jest niebezpieczna. John Fairweather spojrzał na wuja spode łba. – Zwariowałeś. Wydaje ci się, że wszyscy na ciebie dybią. John nie chciał się do tego przyznać, ale jego też niepokoił fakt, że Biuro do spraw Indian przysłało osobę, która ma skontrolować księgowość New Dawn, kompleksu rozrywkowego złożonego z kasyna i luksusowego hotelu. Rozejrzał się po obszernym holu. Uśmiechnięta obsługa, błyszczące marmurowe posadzki, goście relaksujący się na wielkich skórzanych kanapach. Kochał to miejsce, wszystko mu się tu podobało. Zdawał sobie sprawę, że może nieco przesadzili z tą elegancją, ale co tam… – John, dobrze wiesz, że rząd USA nie jest specjalnie przyjazny Indianom. – Ale ja jestem. Tutejsze plemiona przyjęły nas jak swoich i dzięki temu mogliśmy to wszystko zbudować, prawda? Uspokój się, Don. To rutynowy audyt. – Wydaje ci się, że jesteś Bóg wie kim, bo masz dyplom Harvarda i znalazłeś się na liście najbogatszych magazynu Fortune. A dla rządu jesteś tylko kolejnym Indiańcem, który usiłuje naciągnąć wuja Sama. – Nikogo nie naciągam! – John zirytował się nie na żarty. – A ty gadasz, jak te przeklęte media. Zbudowaliśmy ten biznes ciężką pracą i mamy prawo na nim zarobić, tak samo jak zarobiłem na swoich firmach komputerowych. A tak w ogóle, to gdzie ona się podziewa? Zaraz mam spotkanie z facetem, który mi remontuje dom. W drzwiach frontowych pojawiła się młoda dziewczyna. John spojrzał na zegarek. – Zakład, że to ona. – Wuj gapił się na dziewczynę w okularach, która w ręce trzymała teczkę. – Chyba żartujesz. Ona nie wygląda na pełnoletnią. Dziewczyna stała, rozglądając się niepewnie. – Podrywaj ją – szepnął wuj, nachylając się. – Niech pozna, co to znaczy męski urok Fairweatherów. – Czy ty do końca straciłeś rozum? – John patrzył, jak przybyła podchodzi do recepcji. Recepcjonistka słucha jej uważnie, po czym wskazuje go ręką. – No, może to rzeczywiście jest ona. – Mówię poważnie. Spójrz na nią tylko – syknął Don. – Wygląda, jakby jeszcze z nikim się nie całowała. Poflirtuj z nią, niech się poczuje skołowana. To ją odstraszy. – Wolałbym raczej odstraszyć ciebie. Spadaj. Ona tu idzie. John przykleił do ust profesjonalny uśmiech i podszedł do kobiety z wyciągniętą ręką. – Jestem John Fairweather. Czy Constance Allen? Dłoń miała drobną i delikatną, o niezbyt silnym uścisku. Wyglądała na zdenerwowaną.
– Dzień dobry, panie Fairweather. – Proszę mówić mi John. Miała na sobie luźną niebieską garsonkę i bluzkę w kolorze kości słoniowej. Włosy upięła w rodzaj koka. Z bliska nadal wyglądała młodo. I niebrzydko. – Przepraszam za spóźnienie. Pomyliłam się, zjeżdżając z autostrady. – Nie szkodzi. Była już pani w Massachusetts? – Nie, to mój pierwszy raz. – W takim razie witamy w naszym stanie i na terytorium plemienia Nissequotów. – Niektórzy uważali, że ta często powtarzana przez Johna formułka brzmi tandetnie, ale on czuł się z nią dobrze. – Napije się pani czegoś? – Nie, skądże! Dziękuję. – Spojrzała w stronę baru przerażona, jakby ktoś chciał na siłę wcisnąć jej szklankę czystej whisky. – Miałem na myśli kawę albo herbatę. – Niełatwo będzie wprawić ją w dobry nastrój. – Niektórzy z naszych gości lubią popijać w ciągu dnia. W końcu przyjechali tu po wypoczynek i zabawę. Ale my, pracownicy, jesteśmy o wiele bardziej nudni i przewidywalni. – Z niechęcią spostrzegł, że Don wciąż stoi za jego plecami. – Och, a to jest mój wuj, Don Fairweather. – Miło mi poznać. – Wyciągnęła rękę, poprawiając okulary. Nie mów hop, pomyślał John. Chętnie by się z nią poprzekomarzał, ale cóż, spotkanie ma charakter biznesowy. – Pozwoli pani, że zaprowadzę panią do biura, panno Allen. Don, proszę cię, skocz i sprawdź, jak idą przygotowania do wieczornego kongresu bractwa Shrinersów w sali balowej. Wuj popatrzył na niego z niesmakiem, ale oddalił się we wskazanym kierunku. John poczuł ulgę. Nie zawsze łatwo jest pracować z rodziną, ale w ostatecznym rozrachunku to się opłaca. – Wezmę teczkę, wygląda na ciężką. – Ależ nie, nie trzeba, dam radę. – Cofnęła gwałtownie rękę, wyraźnie zdenerwowana. – Proszę się nie obawiać, my nie gryziemy. Przynajmniej nie tak bardzo. Może rzeczywiście powinien spróbował flirtu? Najwidoczniej trzeba rozluźnić ten jej sztywny pancerz. Teraz, gdy bliżej jej się przyjrzał, stwierdził, że nie wygląda tak młodo jak na pierwszy rzut oka. Jest drobna, ale wyraz jej twarzy dowodzi, że poważnie traktuje zarówno swoje zajęcie, jak i siebie samą. A to prowokuje, by jej trochę zagrać na nosie. W drodze do wind spojrzał na nią. – Mogę się zwracać do pani po imieniu? – Okej – odrzekła tonem niepozbawionym wątpliwości. – Mam nadzieję, że miło spędzisz czas w New Dawn, mimo że przyjechałaś tu do pracy. O siódmej w sali Quinnikomuk mamy koncert. Zapraszam. – Niestety, chyba nie będę miała czasu przyjść. Z zaciśniętymi ustami wpatrywała się w drzwi windy. – Posiłki oczywiście zapewniamy na miejscu. Nasz szef kuchni pracował kiedyś w słynnym nowojorskim Rainbow Room, więc karmimy tu równie dobrze jak na
Manhattanie. – John lubił się przechwalać. – No i radziłbym przemyśleć sprawę dzisiejszego wieczoru. Śpiewać będzie Mariah Carey. Bilety rozeszły się już kilka miesięcy temu. Otworzyły się drzwi windy i dziewczyna wsiadła. – Jest pan bardzo miły, panie Fairweather… – Mów mi John, proszę. – …ale ja tu przyjechałam pracować i byłoby niestosowne, gdybym zechciała korzystać z… nieprzewidzianych bonusów. Znów poprawiła okulary. Sposób, w jaki ściągnęła usta, przywiódł mu na myśl, jak zabawnie byłoby je całować. Miała ładne wargi, pełne i kształtne. – Bonusów? Ależ ja nie mam najmniejszego zamiaru cię korumpować, Constance. Jestem po prostu dumny z tego, co udało nam się stworzyć w New Dawn i chcę się tą dumą dzielić z maksymalną liczbą osób. Co w tym złego? – Proszę wybaczyć, nie mam w tej sprawie zdania. Gdy dotarli na piętro, gdzie znajdowały się biura, Constance w pośpiechu opuściła windę. Ten John Fairweather ma w sobie coś takiego, że w jego towarzystwie trudno się odprężyć. Wysoki, barczysty. Jakiś taki… okazały i narzucający się. Nawet dość duża winda sprawia wrażenie maleńkiej klatki, jeśli przebywa się w niej razem z nim. Rozglądała się zdezorientowana. Fakt, że prawie pół godziny się spóźniła, osłabił jej pewność siebie. – Tędy, Constance. – Uśmiechnął się i wyciągnął rękę, którą zresztą po sekundzie musiał cofnąć, bo zignorowała jego gest. Niech wie, że jego wystudiowany wdzięk na nią nie działa. Ani jego wyrzeźbiona sylwetka, ani błyszczące czarne oczy… – Jak ci się podoba w naszym stanie? Znów to wdzięczenie się. Chyba sobie wyobraża, że jest nie wiadomo jakim ciachem. – Trudno powiedzieć, z autostrady niewiele widać. – W takim razie musimy to nadrobić. Wpuścił ją do pomieszczenia biurowego typu open space. Zauważyła cztery czy pięć pustych boksów oraz pootwierane drzwi do sąsiadującym gabinetów. – Tu jest nasze centrum dowodzenia. – A gdzie ludzie? – Na dole. Mamy taką zasadę, że wszyscy obsługują klientów. To kluczowe w naszym biznesie. W biurze siedzi tylko Katy. – Podeszli do ładnej brunetki w różowej bluzce. – Odbiera telefony i wypełnia dokumenty. Poznałaś już Dona, który odpowiada za reklamę i promocję. Stew zajmuje się techniczną stroną przedsięwzięcia, więc pewnie spotkasz go zajętego jakimiś naprawami. Nasza informatyczka Rita jest akurat w Bostonie, kupuje nowy serwer. A ja ogarniam księgowość, zatem mogę ci wszystko pokazać – dokończył z uśmiechem. Super. Spojrzał na nią, aż coś ścisnęło ją w żołądku. Takiemu to pewnie kobiety jedzą z ręki. Na szczęście ona jest odporna na te głupstwa. – Dlaczego nie zatrudnisz kogoś do rachunkowości? Przecież jako szef musisz być bardzo zajęty.
– Jestem zarówno dyrektorem zarządzającym, jak i finansowym. Samodzielne zarządzanie środkami pieniężnymi daje mi satysfakcję. A może po prostu nikomu nie ufam? – Błysnął w uśmiechu białymi zębami. – Cały szmal trzymam tu. – Poklepał się dłonią po klapach swojej eleganckiej marynarki. Ciekawe. Zachowuje się, jakby chciał jej rzucić rękawicę, jakby prowokował do znalezienia nieprawidłowości w dokumentacji. Chociaż to, że czuł się za wszystko odpowiedzialny osobiście, przypadło jej do gustu. – To rodzinna firma. Większość personelu wywodzi się z naszego plemienia. Niektóre zadania, na przykład druk, prowadzenie strony internetowej, sprzątanie, zlecamy lokalnym firmom zewnętrznym. Chcemy wspierać całą naszą wspólnotę. – A gdzie jest najbliższa miejscowość? Zarezerwowałam pokój w motelu Cozy Suites, ale jeszcze tam nie byłam. Spieszyłam się. – Najbliższe miasteczko to Barnley, ale nie martw się, znajdziemy ci tu jakiś pokój. Jest wprawdzie mnóstwo rezerwacji, ale recepcjonistka na pewno coś wymyśli. – Wolałabym zamieszkać gdzie indziej. Jak już wspomniałam, zależy mi na bezstronności. – Nie rozumiem, jaki to ma związek z miejscem zamieszkania. – Świdrował ją spojrzeniem ciemnych oczu. – Nie wyglądasz na taką, którą da się kupić pochlebstwami. Jesteś z pewnością bardzo zasadnicza. – Zgadza się – odparła, może nawet zbyt gorliwie. – Jestem dość odporna na presję. – A liczby mają to do siebie, że nie potrafią kłamać. To miłe z ich strony. – Wytrzymał jej spojrzenie. Ona też nie uciekała wzrokiem, chociaż serce waliło jej jak oszalałe, a oddech stał się dziwnie płytki. Co on sobie myśli? I dlaczego, do cholery, tak się na nią gapi? W końcu pierwsza odwróciła wzrok. Porażka. Nie szkodzi, ostatecznie zwycięstwo będzie i tak należało do niej. Liczby wprawdzie nie kłamią, ale ludzie, którzy je wpisują, owszem. Odkąd zajmuje się audytem, widziała już wiele sztuczek i manipulacji. Biuro do spraw Indian wynajęło jej firmę Creighton Waterman do sprawdzenia, czy zyski z kasyna New Dawn są prawidłowo odprowadzane i opodatkowane. Czy nikt nie spija na lewo większości śmietanki. Zmusiła się i ponownie spojrzała mu w oczy. – Nauczyłam się patrzeć nie tylko na równe rządki liczb w rocznych sprawozdaniach tworzonych przez firmy. Zdziwiłbyś się, co się czasem okazuje, gdy poszperać głębiej. A może nawet się zdziwi? Ona w każdym razie zamierza przyjrzeć się wpływom z ubiegłego roku i porównać je z tym, co napisano w oficjalnych raportach. Oczywiście nie ma czasu analizować każdej pojedynczej cyferki, ale dość szybko będzie w stanie zorientować się, czy nie mamy tu do czynienia z jakąś ściemą. – Plemię Nissequotów z radością przyjmuje twoją rzetelność. – Jego szeroki uśmiech znów spowodował w niej jakieś zaburzenia. – Ufam, że wyniki kontroli będą dla ciebie satysfakcjonujące. Ruchem ręki skierował ją do jednego z gabinetów. Pospieszyła naprzód, jakby w obawie, że popchnie ją jedną z tych swoich wielkich dłoni. Gabinet był obszerny, ale urządzony praktycznie. Za biurkiem stał wielki skórzany fotel, dwa inne znajdo-
wały się naprzeciwko niego. Jedyną ozdobą był firmowy ścienny kalendarz New Dawn. Na blacie piętrzyły się raporty finansowe z ostatnich trzech lat. Pozostałe dokumenty księgowe wypełniały szafki równo ustawione pod ścianami. W kącie stał okrągły stolik otoczony czterema krzesłami. Zrozumiała, że to jego biuro. John otworzył jedną z szuflad. – Tu masz wszystkie rachunki i raporty dzienne uporządkowane według dat. Sam osobiście robię co dzień podsumowanie poprzedniego dnia. To moja pierwsza poranna czynność. Położył rękę na ostatnim rocznym raporcie, przyciskając palce do cienkiej okładki. Olbrzymia dłoń wyglądała w tej sytuacji niemal niestosownie. Żaden z kontrolowanych przez nią dyrektorów finansowych takiej nie miał. Trzeba się mieć na baczności. – Rozgość się – powiedział. Usiadła i poczuła się dziwnie, wiedząc, że siedzi w tym miejscu, które co dzień zajmuje jego masywne ciało. Co gorsza, przysunął sobie inny fotel i usiadł tuż obok niej. Otworzył najnowszy wykaz z wizerunkiem rozłożystego dębu na okładce. Palcem wskazał liczbę podsumowującą dochody. – Przekonasz się. My tu działamy na serio. Czterdzieści jeden milionów czystego zysku. Tak, to z pewnością nie jest żart. – Widziałam już niejeden raport roczny. Najbardziej interesują mnie jednak surowe dane. Z szuflady wyciągnął laptop. – Co tydzień zmieniamy hasła, więc będę ci musiał pomóc. Ale tu właśnie znajdziesz wszystkie informacje o naszych operacjach finansowych z każdego dnia. Powinnaś mieć możliwość analizy wszystkich potrzebnych danych. Ze zdumieniem zorientowała się, że właśnie dał jej wgląd w codzienne przychody i rozchody. Liczby mogą być, rzecz jasna, podrasowane. Ale robiło wrażenie, jak szybko i sprawnie przechodził od jednej tabelki do następnej. Z takimi dużymi paluchami? Każdym z nich łatwo było uderzyć w dwa klawisze jednocześnie. Pachniał wodą kolońską. A może to dezodorant? Zapach wdzierał się jej do nozdrzy. Ciemnoszary garnitur nie był w stanie ukryć, jak bardzo zwaliste jest to ciało. Teraz, gdy siedział dosłownie centymetry od niej, było to już całkiem oczywiste. – W tym folderze mamy raporty miesięczne, w których zapisuję wszystkie nasze operacje. Jeśli któraś nie należy do rutynowych, sporządzam dodatkową notatkę. – Co rozumiesz przez nierutynowe? – Z ulgą oderwała się od obserwacji ciemnych włosków pokrywających jego ręce. – Na przykład podejrzanie wysoką wygraną. Albo jak trzeba komuś zakazać dalszej gry. Także wszelkie skargi czy reklamacje. Wolę przywiązywać wagę także do drobnych wydarzeń. Wtedy te większe mnie nie zaskoczą. – To brzmi rozsądnie. – Uśmiechnęła się. Dlaczego to zrobiła? Bóg raczy wiedzieć. Uśmiech nie szkodzi profesjonalizmowi, przynajmniej taką miała nadzieję. On przecież uśmiechnął się do niej, szczerząc te swoje białe kły, więc ona mu tylko odpowiedziała. Zresztą dość bezwiednie.
Nagle zesztywniała, zdając sobie sprawę, że ten facet wywiera na niej wrażenie. – Po co wydajecie raporty roczne? Nie należycie przecież do sektora publicznego. – Nie odpowiadam przed inwestorami jak firma publiczna, ale ciąży na mnie jeszcze większa odpowiedzialność. Rozlicza mnie lud Nissequotów. Z tego, co znalazła w internecie, wynikało, że John urodził się w indiańskiej rodzinie tego plemienia, a jego znajdujące się na terenie rezerwatu przedsięwzięcie korzysta z zasobów lokalnej kultury i historii. – Ilu was jest? – Teraz mieszka tu dwieście osób. Kilka lat temu było nas zaledwie czworo. A za pięć lat, mam nadzieję, nasze szeregi będziemy liczyć w tysiącach. I znów ten uśmiech. Zerknęła na monitor. – Pewnie nietrudno przyciągać ludzi, kiedy im się oferuje udziały w biznesie wartym czterdzieści jeden milionów dolarów? Milczał, więc spojrzała na niego. Wpatrywał się w nią tym swoim świdrujących spojrzeniem. – Nie rozdajemy ludziom pieniędzy. Zachęcamy tylko naszych współplemieńców, żeby się tu osiedlali i pracowali. Wszelkie zyski kierowane są do funduszu powierniczego, który działa na rzecz całego plemienia i finansuje lokalne inicjatywy. – Przepraszam, nie chciałam cię urazić. – Z wysiłkiem przełknęła ślinę. Poczuła się nieswojo. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebuje, jest zepchnięcie go do defensywy. – Nie czuję się urażony. – Nie uśmiechał się, ale patrzył na nią z miłym wyrazem twarzy. – Może szybciej odbudowalibyśmy liczebność plemienia metodą rozdawania czeków, ale ja wolę przyciągać ludzi wolniej, w sposób bardziej naturalny. Żeby sami poczuli, że chcą tu być. – To poniekąd zrozumiałe. – Znów usiłowała się uśmiechnąć, niepewna, czy było to przekonujące. Ten John Fairweather ciągle zbija ją z tropu. Jest za bardzo… atrakcyjny. Nie była przyzwyczajona do towarzystwa takich facetów. Chłopaki w jej firmie całe dnie przesiadywali przed komputerami, byli mało komunikatywni. No i ich ciała nie były przez to takie kształtne… Sądząc po tym, co właśnie zobaczyła, John Fairweather też musiał spędzać mnóstwo czasu za biurkiem, ale jego opalenizna i krzepa, przywodząca na myśl dąb z logo jego firmy, świadczyły raczej o częstej bytności na świeżym powietrzu. – Wszystko w porządku? – zapytał, przerywając te jej mało stosowne rozmyślania. – Może rzeczywiście skuszę się na herbatę? Leżała w łóżku w motelu Cozy Suites i wpatrywała się w umieszczony pod sufitem, teraz zresztą wyłączony, wiatrak. Nie chciało jej się jeszcze spać, ale wiedziała, że musi odpocząć, by jutro móc z uwagą śledzić liczby w księgach rachunkowych kasyna. Tą kontrolą chciała zrobić wrażenie na swoim szefie. Potem poprosi o podwyżkę i wniesie przedpłatę na kupno domu. Czas wyfrunąć spod opiekuńczych rodzicielskich skrzydeł. Po studiach wróciła do domu, by zaoszczędzić trochę pieniędzy. Ale minęło już sześć lat, a ona wciąż tkwi u rodziców. A przecież nieźle zarabia i stać ją, by iść na swoje. Musi też w końcu kogoś poznać. Gdyby była w normalnym związku z kimś
niebrzydkim i czułym, taki czaruś jak Fairweather nie robiłby na niej żadnego wrażenia. Niezależnie od szerokości barów. Jej rodzice niemal każdego człowieka uważali za grzesznika, którego należy się wystrzegać. Gdy im powiedziała, że jedzie do Massachusetts na audyt kasyna, zareagowali, jakby co najmniej oznajmiła im, że zamierza przepuścić tam wszystkie swoje oszczędności. Usiłowała im wytłumaczyć, jakim zaszczytem jest dla jej małej firmy rewidentów księgowych takie zlecenie rządowe. Ale oni tylko powtarzali w kółko swoje ostrzeżenia przed wchodzeniem w konszachty ze złoczyńcami. Przypomnieli też po raz kolejny, że najlepiej by było dla niej, gdyby pracowała w ich sklepie z materiałami budowlanymi. Constance jednak nie zamierzała spędzić reszty życia na mieszaniu farb. Chciała być dobrą córką, ale była wykształcona i pragnęła zrobić użytek ze swoich zdolności. A jeśli to wymaga wejścia w kontakt z kilkoma grzesznikami, trudno. A zresztą przyjechała tu, by właśnie odkryć grzechy. Właściwa osoba na właściwym miejscu, można by rzec. Przewróciła się na bok i wyłączyła zielone światełko budzika. Gdyby jeszcze potrafiła w ten sam sposób wyłączyć myślenie… Albo przynajmniej się uspokoić. Poderwał ją ostry sygnał alarmu. Usiadła. Coś na suficie zaczęło oślepiająco błyskać. Szukała dłonią wyłącznika światła, ale go nie znalazła. Piskliwy dźwięk szarpał jej nerwy. Co się dzieje? Spadł na nią strumień wody. Zaczęła się krztusić i prychać. Aha, włączyła się instalacja gaśnicza. Pożar? Podbiegła do drzwi, ale nagle zdała sobie sprawę, że musi ocalić teczkę z laptopem, dokumentami i kartami. Zaledwie zdołała ją wydobyć z szafki, poczuła dym. W nagłym przypływie adrenaliny złapała teczkę i dobiegła do drzwi. Były zamknięte na łańcuch i kolejne niekończące się sekundy spędziła, mocując się z nim. Na podeście pierwszego piętra motelu dostrzegła innych gości opuszczających w pośpiechu sypialnie. Dym buchał z otwartych drzwi dwa numery od jej pokoju. Zapomniała o butach. I o ubraniach. W tej sytuacji piżama jest strojem oczywistym, ale co będzie później? Czy powinna wrócić i wyjąć coś z szafy? Ktoś zakasłał za jej plecami. Nocna bryza ułatwiała rozprzestrzenianie się dymu. W pokoju obok płakało dziecko. Zaczęła krzyczeć: „Pożar!” i, przyciskając do piersi teczkę, biegła korytarzem, waląc w każde napotkane drzwi. Czy ktoś już wezwał strażaków? Coraz więcej osób opuszczało pokoje. Constance pomogła rodzinie z trójką dzieci sprowadzić malców na dół. Czy wszyscy są już bezpieczni? Usłyszała, że ktoś rozmawia z numerem 911. Wróciła na górę pomóc parze starszych ludzi, którzy w gęstniejącym dymie nie mogli znaleźć drogi ewakuacyjnej. Jeszcze raz przebiegła korytarzem, bębniąc w każde zamknięte drzwi. Może tam są ludzie? Wprawdzie dźwięk syreny i błyski alarmu obudziłyby umarłego, ale kto wie… Poczuła ulgę, gdy na hotelowy parking wjechał wóz strażacki. Strażacy dokończyli akcję ewakuacyjną i zgromadzili wszystkich gości w bezpiecznym miejscu na parkingu. Z pomocą gumowych węży zaczęli gasić płomienie, ale ogień, stłumiony w jednym miejscu, z tym większą siłą wybuchał w następnym.
– To beczka prochu – wymamrotał stojący za nią mężczyzna. – Wszystkie te dywany, zasłony, pościel. I ten trujący dym. Wkrótce cały motel stanął w ogniu i ludzi trzeba było przenieść jeszcze dalej, bo dym i żar były nie do wytrzymania. Constance oraz inni mieszkańcy, wszyscy w piżamach, milcząco i z niedowierzaniem przyglądali się akcji gaśniczej. W pewnym momencie dotarło do niej, że pomagając ludziom, odstawiła gdzieś teczkę i teraz nie miała zielonego pojęcia, gdzie może się znajdować. A był w niej nowiutki laptop, jej telefon, dokumenty i wszystkie notatki, jakie robiła, przygotowując się do zlecenia. Większość materiałów powinno dać się odtworzyć, ale to istna droga przez mękę. A portfel? Było w nim prawo jazdy i karty kredytowe! Zaczęła krążyć po terenie, wypatrując w ciemności, czy coś nie leży na ziemi. – Tam nie wolno, panienko. To zbyt niebezpieczne. – Ale moja torba! Były tam ważne dokumenty, potrzebne mi do pracy! – krzyknęła płaczliwie, uparcie przeszukując asfalt parkingu. Cały dach motelu płonął jasnym płomieniem, w nozdrza uderzał drażniący dym. Co będzie, jak nie znajdzie teczki? Albo jeśli cała jej zawartość przemoknie? – Constance… Uniosła wzrok i uświadomiła sobie, że stoi przed nią John Fairweather. – Co ty tu robisz? – Należę do ochotniczej straży pożarnej. Nie jest ci zimno? Mamy w wozie jakieś koce. – Nic mi nie jest. – Nie mogła się powstrzymać i omiotła wzrokiem swoją piżamę. John musi być nieźle zakłopotany, widząc ją w tym stroju. A jej co strzeliło do głowy? Jak można być takim samolubem, by w podobnej sytuacji myśleć o wyglądzie? – Może mogę pomóc? – Spróbuj uspokoić ludzi. Powiedz im, że dla każdego znajdzie się miejsce w hotelu New Dawn. Wuj Don już tu jedzie naszą półciężarówką i wszystkich zabierze. – Och, to świetnie. A tak się certoliła, nie chciała zamieszkać w jego hotelu! Teraz i tak tam trafi. – Jesteś pewna, że wszystko jest okej? Wyglądasz na nieco oszołomioną. Może zatrułaś się dymem? Chodź, usiądź sobie tu – mówił, przyglądając jej się z troską. – Czuję się świetnie! Naprawdę. Zeszłam jako jedna z pierwszych. Pójdę, pogadam z ludźmi. Nagle zdała sobie sprawę, że wymachuje rękami. John wahał się przez moment, a potem poszedł pomóc rozwijać gumowego węża. Przez chwilę stała i przyglądała mu się. W migającym świetle kogutów z dachów wozów jego biały T-shirt lśnił, podkreślając szerokość ramion. Constance Allen, z tobą musi się dziać coś bardzo niedobrego. W takim momencie zwracasz uwagę na fizyczną budowę Johna? Boso przeszła mokrym asfaltem do miejsca, gdzie zakłopotani goście motelu tworzyli luźne zbiegowisko. Jakaś dziewczynka płakała, a starsza pani trzęsła się z zimna, mimo że okryto ją kocem. Constance oznajmiła, że pobliski hotel zaoferował wszystkim lokum i że zaraz przyjedzie samochód po tych, którzy nie mogą tam dojechać własnymi pojazdami. Ludzie w tym momencie zorientowali się, że w większości zostawili kluczyki sa-
mochodowe w pokojach. Zaczęli głośno lamentować i przypominać sobie, co jeszcze bezpowrotnie utracili. Constance znów zaczęła się martwić o swoją teczkę i o ubrania, zwłaszcza o śliczną, dopiero co kupioną garsonkę, lecz mimo to starała się wszystkich pocieszać frazesami, że przecież nikomu nic się nie stało i za to powinniśmy dziękować losowi. Ona też nie wzięła kluczyków. Gdyby tu przyleciała samolotem i wypożyczyła auto na lotnisku, wystarczyłoby teraz zadzwonić do agencji wynajmu. Ale postawiła na przygodę i samodzielność, no i ma za swoje. Sama sobie wydała się w tym momencie żałosna i już miała ochotę się rozpłakać, gdy poczuła na ramieniu czyjąś rękę. – Znalazłem. Zostawiłaś ją przy schodach. – John stał przed nią, trzymając w ręce ociekającą wodą teczkę. Westchnęła i wzięła ją od niego, z zadowoleniem stwierdzając, że zamek nie został uszkodzony. – Nie powinieneś był teraz tam po nią iść. Ogień wprawdzie już przygasał, ale balkony i schody były niemal zrujnowane. W każdej chwili wszystko może się zawalić. T-shirt Johna był kompletnie przemoczony. – A ty nie powinnaś była brać jej z sobą. My strażacy strasznie się wkurzamy, jak ludzie ratują dobytek zamiast siebie. – Ale… mój laptop. Wszystko w nim mam – wyjąkała, ściskając kurczowo uchwyt teczki. Teraz, gdy ją odzyskała, naprawdę była bliska płaczu. – Nie martw się, ja tylko sobie tak żartuję. Też nie chciałbym się rozstawać z laptopem, mimo że wałkowaliśmy ten temat na licznych szkoleniach pożarniczych. – Jego ciepły uśmiech koił jej strach i zakłopotanie. Czuła na plecach jego dłoń. – Chodź, odwieziemy cię do hotelu. Skóra ją paliła pod tym nieproszonym dotykiem, ale nie mogła okazać niecierpliwości, skoro odzyskał dla niej teczkę i zaofiarował nocleg. Błyski strażackich kogutów biły po oczach. – Przepadły moje kluczyki do samochodu. – Jutro się tym zajmiemy. Tymczasem odwiozę cię do hotelu moim autem. Ciągle trzymając rękę na jej plecach, skierował ją przez tłum w stronę swojego samochodu. Boże. Nawet w takim zawirowaniu jej skóra płonęła, jakby ani trochę nie oddalili się od pożaru. Super. Teraz już ostatecznie złapała się w pułapkę jego szpanerskiego hotelu. I to w samej piżamie.
ROZDZIAŁ DRUGI – Co za szczęście, że motel miał dobry system przeciwpożarowy – mówił John, siedząc za kierownicą swojego wielkiego czarnego dostawczaka. Krętą drogą jechał do New Dawn. – Ewakuacja była błyskawiczna, wszyscy się wydostali. – Zgadza się. Dobrze, że strażacy przyjechali tak szybko i jeszcze zdążyli sprawdzić każdy pokój. Od jak dawna się w to bawisz? – Odkąd tylko pozwolili mi wstąpić. – Odwrócił się do niej i wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Od piętnastu lat. Jako dzieciak zawsze chciałem być strażakiem. Może powinien był zostać strażakiem zawodowym? Bardziej by to do niego pasowało niż funkcja patrona hazardu. Z drugiej jednak strony choć surowe wychowanie, jakie otrzymała, w sposób naturalny nastawiało ją negatywnie do gier losowych i ryzyka, to jednak tu, w New Dawn, nabierała wrażenia, że poker i ruletka to biznes jak każdy inny. Podobało się jej, jak John zaangażował się w akcję ratowniczą, jak starał się pomóc ludziom. Z wielką troską przekonywał poszkodowanych, że jutro z rana jego pracownicy zajmą się ich zgubami, łącznie z kluczykami do samochodów i ubraniami. A przecież nie musiał tego robić, nie musiał też oferować miejsc w hotelu. To było bardzo szlachetne z jego strony. – A dlaczego nim nie zostałeś? – Odkryłem w sobie smykałkę do interesów – odparł, wzruszając ramionami. – I uwiodły mnie światła wielkiego miasta. Z radością opuszczałem zatęchłą prowincję. – Nowy Jork? – Boston. Nigdy nie ruszyłem się poza granice naszego wspaniałego Massachusetts. Jednak po pewnym czasie zatęskniłem za rodzinnym domem. I wtedy właśnie wysmażyłem ten projekt z kasynem. Ale oczywiście zaraz po powrocie zgłosiłem się ponownie do mojej strażackiej drużyny. – Uśmiechnął się tak rozbrajająco, że poczuła się kompletnie obezwładniona. – Brakowało im mnie. Nikt nie potrafi rozwinąć węża tak szybko jak ja. – Na pewno doceniają twoją pomoc. Ale tu chyba nie mieszka zbyt wielu ludzi – zauważyła, gdy jechali przez las. Wokół nie było żywej duszy. Kasyno zbudowano w iście sielskim otoczeniu. – Fakt. Niemniej pożary wybuchają. Na przykład w zeszłym tygodniu ogień strawił opuszczoną stodołę na kompletnym pustkowiu. Wodę musieliśmy czerpać ze starej sadzawki. Teraz jest bardzo sucho, mogą zapłonąć także lasy. Zaczynało się lato. No cóż, z jej pomalowanego na szaro biurowego boksu trudno było śledzić pory roku. Teraz dostrzegła perłowobiały księżyc połyskujący ponad czarnymi konarami drzew. Las jest taki piękny nocą. – To miłe, że znajdujesz czas na bycie ochotnikiem. Musisz przecież być bardzo zajęty w kasynie. – Uff, wydusiła to z siebie. Po południu była dla niego raczej opry-
skliwa i teraz było jej głupio z tego powodu. – Sprawia mi to radość. Zwariowałbym, siedząc cały czas za biurkiem. Lubię trzymać wiele srok za ogon. Teraz trzymał w ręce kierownicę, a ona w ułamku sekundy wyobraziła sobie tę rękę na swoim udzie. Założyła nogę na nogę i znów spojrzała w stronę księżyca, by się przekonać, czy aby nie zniknął za drzewami. Co się z nią dzieje? Jego ręce są przecież umazane sadzą, a i ona prędzej by umarła, niż dała się dotknąć klientowi. Zresztą wcale by tego nie chciała. Widziała te zdjęcia na plotkarskich stronach. On i wianuszek olśniewających kobiet. Chyba co tydzień inna. Takiego faceta nie zainteresuje nijaka księgowa z Cleveland. Westchnęła, po czym zorientowała się, że to było słychać. – Pożary to duży stres, ale bez przesady. Każdą utraconą rzecz da się zastąpić. Taki płynie z nich morał. Spojrzała na niego zdziwiona. Nawet przez chwilę nie pomyślała o rzeczach, które jej się spaliły. Ma chyba nie po kolei w głowie. – Masz rację – przyznała. – To tylko rzeczy. Dobrą minutę jechali w milczeniu. – Szkoda, że nie słyszałaś dziś Mariah Carey. Była niesamowita – rzekł radośnie. – Nie wątpię. Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. To już zaczyna być irytujące. – Jaką muzykę lubisz? – Niewiele słucham. Wyprostowała się. Czy naprawdę muszą mówić o niej? – Żadnej? Niemożliwe, musi być coś, co ci się podoba. – Spojrzał na nią zaciekawiony. – Tata nie pozwalał słuchać w domu muzyki. – Wzruszyła ramionami. – To karygodne. Nawet gospel? – Nawet. On uważa śpiew za stratę czasu. Znieruchomiała. Dojrzewając, zrozumiała, że ojciec nie zawsze ma rację i że życie w jego domu nie należy do łatwych. Co może zaszkodzić odrobina muzyki? A jego zdaniem nawet muzyka klasyczna to prosta droga do grzechu i zepsucia. Czasem, gdy przyjaciółka Lynn woziła ją swoim samochodem na lunch, słuchały radia. Constance była zaskoczona, jak przy niektórych rytmach i dźwiękach nogi same jej podskakują. Z ulgą dostrzegła, że właśnie wjeżdżają na parking przed kasynem. – To z jakich rozrywek korzystało się u ciebie w domu? Rozrywek? U niej w domu nic takiego nie istniało. – Nie mieliśmy raczej czasu wolnego. Rodzice prowadzą sklep z artykułami budowlanymi, więc zawsze znajdzie się coś do roboty. – Domyślam się, że w porównaniu z handlem nitami księgowość wydaje się fascynującą przygodą. Zatrzęsła się ze złości, ale zrozumiała, że on ma rację. – Pewnie tak – przyznała. Zatrzymał samochód i zanim jeszcze odpięła pasy, wyskoczył i otworzył drzwi od
jej strony. Nie mogła nie przyjąć jego pomocnej dłoni. To byłoby nieuprzejme, a nie chciała okazywać mu niechęci. Przecież tak wiele dla niej zrobił. Kiedy jednak podała mu rękę, jego dłoń zacisnęła się na niej i zrobiło się jej gorąco. Miotały nią różne dziwne odczucia. Weź się w garść! Na szczęście okazał na tyle zrozumienia, by wprowadzić ją do hotelu od tyłu. Była mu wdzięczna, że nie będzie musiała paradować przez wypasione lobby w piżamie. A potem objął ją ramieniem. Przeszły ją ciarki. Co on sobie wyobraża? Coś do niej mówił, ale nie rozumiała ani słowa. Może myśli, że dla kogoś, kto przed chwilą przeżył traumę, jest to ciepły i dodający otuchy gest. Nie może przecież wiedzieć, że jej od lat nie obejmowało żadne męskie ramię. I że to całkowicie zbija ją z tropu. A ramię miał wielkie i ciężkie. Był tak dużo od niej wyższy, że po prostu oparł je na jej barkach. A potem poczuła delikatny uścisk. – W porządku? – Z czym? – Nie miała pojęcia, o co mu chodzi. – Ciągle wyglądasz na oszołomioną, Constance. Może jednak doznałaś lekkiego wstrząsu czy czegoś w tym rodzaju? – Urwał i zdjął jej rękę z ramienia, by spojrzeć jej w oczy. – Wyglądasz normalnie, ale może coś cię gnębi? Zawołam pielęgniarkę. Mamy tu stały dyżur, żeby mogła doglądać gości, w razie gdyby komuś coś się stało. Stali obok windy i John nacisnął guzik. – Ale naprawdę nic mi nie jest! Czuję się po prostu zmęczona – powiedziała, może odrobinę zbyt głośno. – W porządku. – Wyjął z kieszeni telefon. – Cześć, Ramon. Czy numer 675 jest przygotowany? Pokiwał głową i mrugnął do niej. Naprawdę puścił oko? Nie, to chyba było tylko takie przyjacielskie danie do zrozumienia, że pokój na nią czeka. Nie była zbyt biegła w odczytywaniu sygnałów towarzyskich, kontaktowała się wszak głównie z księgowymi. Jej serce zaczęło bić, jakby szykowało się do maratonu. Nie znała przyczyny tego stanu rzeczy. Owszem, facet jest przystojny. Wysoki brunet, te rzeczy. Ale ona jest teraz przecież śmiertelnie zmęczona i zestresowana. A jeśli w dodatku jest tak umazana sadzą jak on, to z pewnością nie stanowi atrakcyjnego obiektu zalotów. Drzwi windy rozsunęły się i Constance weszła do środka, a John podążył za nią. Winda ruszyła, ona zaś wpatrywała się w przesuwające się na wyświetlaczu cyferki. John nie odzywał się, ale jego obecność i tak była uciążliwa. On jest jakiś taki… przytłaczający. Nijak nie daje się go zignorować. Gdy winda się zatrzymała, Constance wysiadła i zaczęła się rozglądać. W którą stronę iść? Prawie podskoczyła, poczuwszy, że John dotyka jej krzyża. – Tędy. – Prowadził ją korytarzem. Szła tak szybko, jak się dało i z ulgą stwierdziła, że on już zrezygnował ze wskazówek dotykowych. Na pewno nie było w tym żadnych podtekstów, pewnie nawet się nie zorientował, że jej dotyka. Był jednym z tych przesadnie przyjacielskich typów, co to ściskają się z każdym. Zauważyła to, gdy po pożarze krążył wśród tłumu poszkodowanych. A ona myślała tylko o tym, by dostać się do pokoju, wziąć prysznic i się przespać. I już będzie gotowa na wyzwania jutrzejszego poranka.
Wyjął z kieszeni kartę magnetyczną i otworzył drzwi. Obszerny hotelowy pokój wabił niczym oaza. Biała wykrochmalona pościel, zasunięte zasłony w kolorze kości słoniowej, stonowany wystrój z sielskimi w klimacie obrazkami na ścianach. – Wygląda cudownie. – Daj mi swoje ubrania, zaniosę je do pralni. Spojrzała na swoją okopconą piżamę. – Na jutro będę potrzebowała jakiegoś ubrania z prawdziwego zdarzenia. – Jaki nosisz rozmiar? Poproszę którąś z dziewczyn, żeby coś dla ciebie znalazła. Zatkało ją. Ma wyjawić Johnowi parametry swojego ciała? To przecież intymna sprawa! – Chyba szóstkę. Jeśli można, prosiłabym o coś spokojnego, w tradycyjnym stylu. Oczywiście zapłacę. Uśmiechnął się szeroko. – Podejrzewałaś, że każę kupić coś zbyt pikantnego? – Nie, jasne, że nie. – Płonęły jej policzki. – Po prostu nie znasz mnie za dobrze. To wszystko. – Zaczynam cię poznawać. I doceniać. Zachowałaś spokój w czasie pożaru i okazałaś się pomocna. Nie masz pojęcia, jak ludzie potrafią w takiej sytuacji stracić głowę. Poczuła dumę. – Fakt, jestem z natury spokojna. Nic ciekawego. Wbił w nią to swoje ciemne spojrzenie. – Za nisko się oceniasz. Jestem pewien, że wcale nie jesteś nieciekawa. Ułożyła wargi w bezgłośne och. W powietrzu zawisło milczenie i coś jeszcze cięższego. Poczuła lęk. – Położę się już. Trochę boli mnie głowa. Nieładnie kłamać, ale nie miała wyjścia. Sytuacja stawała się podbramkowa, a od Johna nie mogła oczekiwać już pomocy. – Jasne. Pranie włóż do torby, jest taka w szafie, i wystaw na korytarz. – Super. – Usiłowała się uśmiechnąć, ale chyba wyszedł z tego jakiś dziwny grymas. Poczuła ulgę, gdy to wielkie zwaliste ciało zniknęło za drzwiami. I zatrzasnęło je za sobą. Weszła pod prysznic i umyła włosy szamponem pachnącym różami. Wyłożona marmurem łazienka była świetnie wyposażona. Nie brakowało nawet grzebienia, ani oczywiście suszarki. Był też szlafrok z wyhaftowanym na kieszeni turkusowym napisem New Dawn. Constance wystawiła za drzwi brudną piżamę i wzięła do ręki ocaloną teczkę. Bogu dzięki szczelne zamknięcie uchroniło i laptop, i wszystkie ważne papiery. Wyjęła je, a samą walizeczkę umieściła na stojaku na bagaże, by trochę przeschła. Nie mając już nic do roboty, postanowiła trochę się przespać i odpocząć. Zaledwie jednak przyłożyła głowę do poduszki, rozległo się pukanie do drzwi. Usiadła na łóżku. – Chwileczkę! Kto puka o tak późnej porze? Pewnie ktoś z personelu ma jakiś problem z zawar-
tością torby z brudnymi rzeczami. A może już przyniesiono jej ubranie na jutro? Odsunęła zasuwkę i uchyliła drzwi… tylko po to, by ujrzeć masywną sylwetkę Johna, całkowicie blokującą dostęp światła z korytarza. – Przyniosłem ci aspirynę. Uniósł w górę szklankę i pokazał, co ma w drugiej dłoni. Była to mała saszetka z jakimś środkiem przeciwbólowym, który jako żywo nie był aspiryną. – Aha. – Na śmierć zapomniała o swoim rzekomym bólu głowy! – To bardzo miłe z twojej strony – powiedziała, nie bez wahania otwierając szerzej drzwi. Wzięła to, co jej przyniósł, starając się go nie dotykać. – Przyniosłem też jakieś ubrania ze sklepu na dole. Na szczęście jest otwarty całą dobę. – Faktycznie, pod pachą trzymał jakiś błyszczący pakunek. – Dzięki. Wyciągnęła rękę, ale on już zdążył przekroczyć próg. Pokręciła głową, starając się powstrzymać uśmiech. Co jak co, ale nieśmiałość nie należy do jego głównych wad. A poza wszystkim to przecież jego hotel. – Nie zabrakło ci tu niczego? – Położył paczkę na ławie i odwrócił się do niej, trzymając się pod boki. – Możesz wzywać obsługę, jeśli chcesz, nie jest za późno. W kuchni też jeszcze ktoś się kręci. – Dzięki, nie jestem głodna. On też zdążył już wziąć prysznic i się przebrać. Miał na sobie ciemne spodnie od dresu i czyściutki biały T-shirt. Najwyraźniej dopiero co odpakowany, bo nosił jeszcze ślady załamań po złożeniu. Z tym, że ślady te błyskawicznie rozprostowywały się, rozsadzane jego imponującą muskulaturą. Ciemne mokre włosy zaczesał do tyłu, przez co jego zuchwałe spojrzenie stawało się jeszcze bardziej przenikliwe. Zamrugała oczami zaskoczona i sięgnęła po przyniesioną torbę, on jednak ją uprzedził. Wyciągnął niebieską, dość obcisłą sukienkę z długimi rękawami, o raczej koktajlowym charakterze. – To sklepik z pamiątkami i podarunkami, nie mamy tu ubrań o bardziej oficjalnym charakterze – tłumaczył się. – Jest śliczna. To bardzo miłe z twojej strony, że mi ją przyniosłeś. – A teraz już sobie idź. – Znaleźliśmy też pasujące do niej sandałki. – Wyciągnął parę błyszczącego letniego obuwia i spojrzał na nią z zakłopotanym uśmiechem. – Może nie za bardzo biurowe, ale lepsze to niż bose nogi, prawda? Nie mogła się nie roześmiać. – Moje szefostwo dostałoby na ich widok zawału. – Nic mu nie powiemy. – To kobieta. – W więc nie powiemy jej. – Przyglądał się jej przez moment z błyskiem w oczach, a potem zmarszczył brwi. – Z rozpuszczonymi włosami wyglądasz zupełnie inaczej. Podniosła ręce i dotknęła swojej fryzury. Ona przynajmniej wysuszyła włosy. – Wiem. Nigdy ich nie rozpuszczam. – Dlaczego? Ładnie ci tak. W ogóle jesteś ładna. Zamrugała zdziwiona. To już jest totalnie nieprofesjonalne. W ogóle cała ta sytuacja jest nieprofesjonalna. Stoi tu przed nim w szlafroku, który jest de facto jego
szlafrokiem. W hotelu, który też należy do niego. A przecież wyraźnie powiedziała, że nie zatrzyma się tu. I w dodatku wysłuchuje jego „bezinteresownych” komplementów. – Dziękuję. Znów poczuła, jak na usta wypełza jej znajomy głupkowaty uśmiech. Dlaczego ten mężczyzna wywiera na niej takie wrażenie? Dziewczyno, pomyśl raczej o komputerowej rachunkowości, o łatwości podmieniania danych w arkuszach Excela. Wyobraź go sobie jako oszusta podatkowego. Wyobraź sobie, jak on… Niestety wyobraźnia odmówiła jej posłuszeństwa, gdy tylko zbliżył usta to jej warg. Zrobiło jej się gorąco. Pod palcami poczuła nagle miękkość bawełnianego podkoszulka. Poczuła jego dłonie na plecach. Delikatne i czułe dotknięcie. Jego język napotkał jej język. O Boże, co się dzieje? Mózg przestał jej pracować, za to usta świetnie dawały sobie radę z reakcjami na jego poczynania. Pocałunek stawał się coraz gorętszy. Zarost na policzkach Johna delikatnie drażnił jej skórę. Zamknął ją w uścisku. Przyciśnięte do jego torsu piersi zaczęły się prężyć, szorstki materiał drażnił jej sutki, co stało się źródłem kolejnych zaskakujących doznań. Uciskała palcami wspaniale wyrzeźbione muskuły jego pleców, szarpała jego T-shirt w rytm ruchów ust ich obojga. Zaskoczyło ich jakieś buczenie. – Mój telefon – mruknął John, nie sięgnął jednak po niego. Marszcząc lekko czoło, pogładził kosmyk włosów Constance na jej policzku. Mrugała bezradnie, nie rozumiejąc, co się właściwie stało. I dlaczego. – Ja naprawdę muszę… – zaczęła, nie bardzo wiedząc, co tak naprawdę musi. Położyć się? Wziąć zimny prysznic? Wyskoczyć przez okno? Jej ciało płonęło i nie bardzo umiała przewidzieć, jak długo jeszcze będzie się w stanie utrzymać na nogach. – Weź aspirynę. Widzimy się z rana – odezwał się nie bez wahania, bo telefon wciąż wibrował w jego kieszeni. Był zakłopotany, co usiłował ukryć, przesuwając ręką po włosach. – Zadzwonię do miejscowego serwisu, żeby zmienili ci zamek w samochodzie i dali nowe kluczyki. – Dzięki – odrzekła ledwie słyszalnym głosem, choć i tak dobrze, że cokolwiek przeszło jej przez usta. John cofnął się dwa kroki, ze spojrzeniem wciąż utkwionym w jej oczach, po czym skinął głową na pożegnanie i zniknął za drzwiami, które cicho się za nim zatrzasnęły. Stała nieruchomo z otwartymi ustami, na drżących nogach. Czy ją naprawdę pocałował? To chyba niemożliwe. Może sobie to wszystko ubzdurała? A może po prostu jej się przyśnił cały ten scenariusz i tak naprawdę nawet na chwilę nie opuściła niewygodnego łóżka w Cozy Suites? Pożar i pocałunek? Nie, to się nie mogło wydarzyć jednej i tej samej nocy. Uszczypnęła się. Zabolało. To niedobrze. Może jednak powinna rozważyć opcję skoku przez okno? Przydałby się jej teraz haust chłodnego nocnego powietrza. Zbliżyła się do okna, które na szczęście okazało się być jednym z tych nowoczesnych, co to się ich nie otwiera samemu. Może i dobrze. Spojrzała w dół, ale nie widziała nic poza ciemnymi drzewami, słabo oświetlonymi przez zerkający spoza chmur księżyc.
Boże, objęła go, złapała za koszulkę, wbiła paznokcie w jego plecy. Czy zupełnie zwariowała? Dyszała, krew dudniła jej w żyłach. Od bardzo dawna nikogo nie całowała. Ani nikt jej. Nawet nikt nie wyrażał takiej chęci. Jej jedyny chłopak Phil zerwał z nią, zanim oboje skończyli naukę w college’u. Czteroletni związek wypełniony obietnicami małżeństwa, założenia rodziny i życia razem, długo i szczęśliwie. Ale on któregoś dnia po prostu jej powiedział, że jeszcze nie jest gotowy i że wyjeżdża do Seattle. Bez niej. Rodzice umarliby albo raczej ją zabili, gdyby poznali prawdę. A była ona taka, że Constance straciła z Philem dziewictwo, nie zważając na brak świętego sakramentu małżeństwa. Potępiliby ją za to, że mu się oddała i w dodatku usprawiedliwialiby go, że ją rzuca. Nikt normalny nie poślubi przecież „takiej” kobiety. Teraz, po sześciu latach, wspomnienie tego wszystkiego było nadal bolesne i wstydliwe. Wolała więc nie myśleć. I nagle coś takiego? Ciągle czuła smak ust Johna, jego język błądzący w poszukiwaniu jej języka. Na samą myśl o nim serce biło jej coraz mocniej. Nie mogła mieć mu niczego za złe. Nie była nawet pewna, czy to rzeczywiście on zainicjował pocałunek. Cóż, stało się. I stawało się ciągle, raz po raz, od nowa – całe jej ciało wibrowało i kipiało od zaskakujących i niepokojących emocji. Utraciła ubrania, kluczyki, a teraz jeszcze rozum. Czy w takich okolicznościach można myśleć o zaśnięciu?
ROZDZIAŁ TRZECI – Dzięki, że ich tu wszystkich w nocy przywiozłeś, Don. – John rozsiadł się na krześle w hotelowej restauracji i strzepywał z palców okruszki rogalika. – Wiem, że przerwałem ci gorącą randkę. – Dla ciebie wszystko, John, dobrze o tym wiesz – odparł wuj, sącząc kawę. – Chociaż zupełnie nie mogę pojąć tej twojej potrzeby niesienia pomocy bandzie kompletnie obcych ludzi. – A gdzie się mieli podziać? – John wzruszył ramionami. – No i była tam Constance Allen. – Na wspomnienie ich niezamierzonego pocałunku mruknął coś pod nosem. Cóż, chemia zwyciężyła. Don gwałtownie postawił kubek na stoliku. – Naprawdę? Nie widziałem jej. – Przyjechała ze mną. – Starał się nadać twarzy jak najbardziej obojętny wyraz. – To znaczy, że jest teraz tu, w hotelu? I nic mi nie mówisz? – Wuj wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami. – Właśnie ci mówię – odparł John, przełykając kawę. Długie i wąskie wargi Dona ułożyły się w coś w rodzaju półuśmiechu. – Przystawiałeś się do niej? – Ja? – John zrobił wymijający grymas. Nie, nie da Donowi tej satysfakcji. A zresztą całował Constance dla własnej, a nie czyjejś przyjemności. Don roześmiał się i klepnął dłońmi o blat. – A niech cię! Założę się, że ona dziś przypomina spłoszonego królika. Zresztą wczoraj też tak wyglądała. John zmarszczył brwi. – Nie powinieneś tak łatwo osądzać ludzi, Don. Jestem pewien, że ta dziewczyna ma mnóstwo cech, o których ci się nawet nie śniło. Na przykład w nocy zachowała w czasie pożaru zimną krew i pomogła wielu osobom. Zupełnie nie jak wystraszony królik. Don podniósł głowę. – Gdybym był choć w połowie tak czarujący jak ty, nigdy już nie byłbym samotny. – O ile mi wiadomo, wcale nie jesteś. – No cóż, jak się ma pieniądze… – roześmiał się wuj. – Ale dawniej nie było mi tak łatwo. Nie miałem smykałki do interesów. A ty ją masz od urodzenia. – To nie smykałka, a ciężka praca – sprostował John. Co chwila patrzył w stronę drzwi, wyglądając Constance. – Możesz nawet nie wiem jak ciężko tyrać, ale jak nie masz szczęścia, guzik ci to przyniesie. – Don spróbował jajecznicy. – Szczęście to podstawa. – Na szczęście też trzeba zapracować – odparł John rozglądając się po jadalni. Czyżby coś przeoczył? Bardzo chciał ją zobaczyć. – Do mnie przemawia statystyka. Każdy, kto jest na tyle głupi, żeby wierzyć szczęściu, traci u nas wszystko, prędzej
czy później. – Chyba że rozgryzie system. – Nie ma takiej możliwości. – John dopijał swoją kawę. – Osobiście nad tym czuwam. Pójdę teraz do biura, a ty roześlij do mediów komunikat o kolejnych występach artystycznych. Niech to nagłośnią. – Wiem, wiem. Kto w końcu sprowadza tu te wszystkie gwiazdy? – Ty. A Mariah Carey była wczoraj zachwycająca. – Kocham swoją pracę. – Don wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Ja też. – John klepnął wuja w plecy i skierował się do wyjścia. Don bywał czasem upierdliwy, ale mimo wybuchowego charakteru miał złote serce i robił wiele, by kulturalna rozrywka przyciągała gości do hotelu z równą siłą co hazard. Ale gdzie się podziała Constance? W gabinecie jej nie zastał. Próbował się połączyć z jej pokojem, ale nikt nie odbierał, a nie chciał znów pukać do jej drzwi. Ostatnim razem skończyło się to w sposób nie całkiem zgodny z planem… Przeszedł się korytarzem. – Czy ktoś widział Constance Allen? Pytani o to ludzie kręcili głowami. A jednak będzie musiał pofatygować się do jej pokoju. Jechał windą na szóstą kondygnację, z trudem opanowując podniecenie. Dlaczego, u licha, pozwoliła mu się pocałować? Dopiero teraz go to zastanowiło. Sprawiała wrażenie takiej zapiętej na wszystkie guziki pedantki, a tu nagle otworzyła się niczym pąk i z pasją oddawała mu pocałunki. Nie mógł się doczekać dzisiejszego poranka. Oczywiście nie powinien sobie pozwalać na zbyt frywolne myśli. Chodzi przecież o biegłą rewidentkę, która ma skontrolować jego księgowość na zlecenie Biura do spraw Indian. Z drugiej strony mógł być przecież pewien, że nie dopatrzy się żadnych nieprawidłowości. W czym więc rzecz? To ma pozostać słodką tajemnicą ich dwojga. Zapukał do drzwi. – To ja, John. Usłyszał szelest i czekał niecierpliwie. W końcu drzwi uchyliły się, a w szparze pojawiła się para wpatrujących się w niego orzechowych oczu. – Dzień dobry – powiedział z uśmiechem. W powietrzu znów przyjemnie zaiskrzyło. Poczuł się dziwnie, bo prawdę mówiąc, uważał, że oni do siebie nie pasują. No chyba że jako te przyciągające się przeciwności… A poza tym ona jest piękna. – Hmm, cześć. – Szpara w drzwiach nie poszerzyła się ani o milimetr. – Mogę wejść? – To chyba nie jest dobry pomysł – odpowiedziała, ściągając ładne różowe wargi. – Obiecuję, nie będę już niczego próbował – wyszeptał. – Tak naprawdę to nie bardzo wiem, co się wydarzyło w nocy i czy przeprosiny byłyby tu na miejscu. Tym bardziej że wcale nie czuł wyrzutów sumienia. Drzwi ani drgnęły, a ona bardzo zmysłowo zagryzła wargi, co nie pozostało bez wpływu na jego libido. – Dzwoniłem do serwisu samochodowego. Przeprogramują ci zamek i do dwunastej dostarczą nowe kluczyki.
– Świetnie, dziękuję. – Nie wpadniesz do biura przyjrzeć się finansom? – Tak, tak, oczywiście, przyjdę – odparła, mrugając intensywnie oczami. – W takim razie czekam tu na ciebie. Drzwi zamknęły się na moment, słychać było za nimi jakąś krzątaninę, po czym otworzyły się i stanęła w nich Constance z teczką w ręce. – Musiałam wziąć laptop – wyjaśniła. Wyglądała na zdecydowaną. W dodatku w niebieskiej sukience, którą dla niej znalazł, prezentowała się przepięknie. Postanowił jednak więcej nie prawić jej komplementów. Nie chciał, by czuła się zakłopotana. Wysoko upięte włosy podkreślały zgrabną linię szyi. Nie była umalowana, świeżą cerę zdobił jedynie leciutki rumieniec. – Mam nadzieję, że udało ci się trochę pospać. Ostatnia noc była pełna wrażeń. Przyspieszyła kroku. Znowu skucha. On miał na myśli pożar, a ona mogła pomyśleć, że pocałunek. – Spałam dobrze, dziękuję – odparła szorstko. – Dziś rano chciałabym przejrzeć rachunki z dwóch pierwszych lat waszej działalności. – Jasne. Jadłaś śniadanie? – Faktycznie, może wpadnę po jakąś bułkę do jadalni. – Nie ma potrzeby, zamówię coś dla ciebie. Kawa czy herbata? – Dzięki, wystarczy szklanka wody. Spojrzał na nią. Spięta do granic ostateczności, jakby zaraz miała wybuchnąć. Pewnie dlatego nie chce pić niczego, co podnosi ciśnienie. Pomyślał, że mógłby jej doradzić, jak się zrelaksować, ale żaden ze znanych mu sposobów nie był odpowiedni na tę chwilę. Może kiedy indziej… Jadąc windą, polecił przez telefon jednemu z praktykantów, by przyniósł do gabinetu jajka, grzanki, owoce. I może bułki. I jakiś sok, wodę. Ale nawet zajęty zamawianiem jedzenia czuł, że atmosfera czymś buzuje. A i winda wydawała się o wiele ciaśniejsza niż wczoraj. Szedł za nią korytarzem. Jak ona zachwycająco się porusza, jak trzyma głowę! Gestem dłoni wskazał drzwi. – Proszę, wejdź i rozgość się. – Nie ma tu innego pomieszczenia, w którym mogłabym popracować? Nie chcę sprawiać ci kłopotu. – Kłopotem byłoby dla mnie przeniesienie wszystkich dokumentów z gabinetu gdzie indziej. Pracując tu, wyświadczasz mi przysługę. Ja zresztą mam mnóstwo rzeczy do załatwienia, nie będę ci siedział na głowie. Postawiła swoją torbę na stoliku w kącie. – Mówiłeś, że kiedy zrobią mi nowe kluczyki do samochodu? – Około południa. Zawiozę cię po odbiór. – Powtarzam: nie chcę ci sprawiać kłopotu. Może ktoś mniej… ważny mógłby mnie zawieźć? – Tu wszyscy są ważni, to nasza zasada. Każdy z Nissequotów ma do odegrania główną rolę i jego nieobecność byłaby dla firmy równie dotkliwa jak moja, o ile nie
bardziej. Kasjerzy mają dziś pełne ręce roboty. Oczekujemy licznej wycieczki emerytów z Cape Cod. Zmarszczyła lekko brwi i sięgnęła po wyjęty wczoraj segregator. Zawadziła łokciem o puszkę z pisakami, które rozsypały się po blacie. John chwycił jeden z nich, który już miał spaść na podłogę. Podał go jej i wtedy ich palce się zetknęły. Błyskawicznie cofnął rękę, ale to tylko zwiększyło napięcie. Nie powinien był jej całować. Ona tu jest służbowo, pełna rezerwy porządnisia. Nie w głowie jej obłapywanki. Wręcz przeciwnie. Czy aby nie to właśnie go w niej tak pociąga? Nieosiągalne jest bardziej atrakcyjne. Ale jest coś więcej. Jakaś energia, która go pcha ku niej, coś głębokiego i pierwotnego. A gdy ją tak trzymał w ramionach i ona pod wpływem jego pocałunków… Stop! Trzeba teraz pomyśleć o segregatorach i dokumentach, które ona chce przejrzeć. Coś się między nimi wydarzyło i on nie wie, co i dlaczego. Wie tylko, że ma apetyt na więcej. Spław ją jak najszybciej, zadźwięczały mu w uszach słowa wuja. Rozsądna rada. Patrząc na jej niespokojne i jednocześnie precyzyjne zachowanie – palce uderzające błyskawicznie w klawisze i wzrok przebiegający uważnie kolumny cyfr – można by pomyśleć, że i ona chce się stąd jak najszybciej wydostać. A więc wszystko w porządku, tak? John zmarszczył brwi. Miejscowe media uważają go za gracza dużego formatu, a czy naprawdę nim jest? – Daj mi znać, jak będziesz czegoś potrzebowała. Podtekst był oczywisty, choć nie całkiem zamierzony. Constance jednak zesztywniała i w zakłopotaniu zaczęła grzebać w torbie. – Jedzenie zaraz tu będzie, ale może tymczasem przyniosę ci trochę wody – dolewał oliwy do ognia. – Dzięki, wystarczy, jak będę miała ciszę i spokój – mruknęła, nie podnosząc wzroku. Poprawiła tylko na nosie okulary. Zauważył, że nie lakieruje paznokci. Uśmiechnął się. Podobało mu się, że nie cofa się przed nieco aroganckimi odzywkami, że nie robią na niej wrażenia jego miliony. – Okej, już mnie nie ma. – Świetnie – odrzekła, wciąż na niego nie patrząc. Wynosił się z własnego gabinetu, chichocząc cicho. Ciągle czuł na wargach jej pocałunek. Constance okazała się gejzerem namiętności. Może jeszcze kiedyś zapuka do jej drzwi, niezależnie od tego, czy to dobry, czy zły pomysł. Nie mogła się doczekać chwili, aż odzyska samochód. W luksusowym lobby hotelu Johna czuła się jak więzień w jaskini występku. W jedwabnej szacie, której by sobie sama nigdy nie kupiła, pośród tych hałaśliwych, ciągle wybuchających śmiechem ludzi, którzy sączyli alkohol na długo przed porą lunchu… To nie jej świat. Może rodzice mieli rację i nie powinna była brać tego zlecenia? Z drugiej strony rozwój zawodowy wymaga podjęcia się czasem czegoś mało komfortowego. Na szczęście księgi rachunkowe New Dawn wyglądały na świetnie uporządkowane i z pewnością upora się z ich kontrolą w ciągu tygodnia.
Wyjęła z torebki dzwoniący telefon. To była Nicola Moore z Biura do spraw Indian. – Cześć, Nicola. Siedzę właśnie w holu kasyna – odezwała w nadziei, że uprzedzona w ten sposób rozmówczyni nie będzie jej zadawać kłopotliwych pytań. – Znakomicie. Udostępnili ci księgi? – O tak! Pan Fairweather – wymawiając jego nazwisko, zaczerwieniła się – dał mi całkowicie wolną rękę. Mogę przeglądać, co zechcę. On trzyma oryginały wszystkich rachunków, od pierwszego dnia działalności kasyna, wyobraź sobie. – Wyglądają na prawdziwe? – Rachunki? – Rozejrzała się, czy nikt nie podsłuchuje. – Jak najbardziej. Na razie wszystko idzie jak po maśle. W słuchawce zapadło krótkie milczenie. – Im się wydaje, że to rutynowy audyt, ale my wysłaliśmy cię tam, bo mamy poważne podejrzenia. Mogą ci podsunąć fałszywe dokumenty. – Mam wystarczające doświadczenie w badaniu sprzedaży detalicznej. – Constance najeżyła się. – Wyłapuję wszelkie sygnały ostrzegawcze i każdej podejrzanej operacji przyglądam się szczególnie uważnie. – John Fairweather ma opinię czarującego. Nie daj się mu zwieść. To ostry gracz, bardzo przebiegły. Constance telefon omal nie wypadł z ręki. Czyżby Nicola Moore dostała cynk o zachowaniu Johna ostatniej nocy? To niemożliwe! – Wiem, jaką ma opinię – szepnęła, jakby John czaił się za jej plecami. – Jestem całkowicie odporna na męskie wdzięki, interesują mnie jedynie liczby. Postanowiła od tego momentu wzmóc czujność. Nocny pocałunek kompletnie ją zaskoczył, bo była emocjonalnie osłabiona niedawnymi przeżyciami. – Świetnie. Czekam na sprawozdanie wstępne. Działalność New Dawn obrosła wieloma negatywnymi ocenami. Dużo się o nich plotkuje, pewnie wiesz. Mieliśmy też donosy. Jak to możliwe, że nie mają długów? Przecież rozpoczęcie takiej działalności wymaga środków! I skąd te imponujące zyski? Żadna firma takich nie ma. Tam musi się coś dziać… Constance skrzywiła się. Nie podobało się jej, że Nicola Moore z góry zakłada istnienie nieprawidłowości. Ją samą dziwił negatywny ton wielu artykułów na temat Nissequotów i New Dawn. John wykreował siebie i swoje plemię na celebrytów, a o takich – wiadomo – chętnie się plotkuje. Ona jak dotychczas nie dostrzegła najmniejszych śladów przekrętu. Wprawdzie jest tu zaledwie drugi dzień, ale zawsze. John wygląda na skrupulatnego i zaangażowanego w swój biznes menedżera. Te złośliwe i zazdrosne komentarze na jego temat już zaczynają ją denerwować. Nie ma zamiaru go bronić, oczywiście, to byłoby nieprofesjonalne. Ale ludzie doprawdy nie powinni nikogo tak pochopnie osądzać. Zesztywniała, gdy ujrzała zbliżającego się do niej Johna. Elegancki garnitur ani na jotę nie łagodził wywieranego przez niego wrażenia dzikości i pierwotności. Puls jej przyspieszył, w głowie zaczęło się kręcić. To śmieszne! Zawsze myślała, że jej nie dotyczą takie głupie reakcje. Szybko zakończyła rozmowę. – Możemy jechać? – spytała sztucznym tonem. – Mam już kluczyki. Za chwilę będziesz wolnym człowiekiem.
Ostrożnie wzięła od niego kluczyki, starając się go przy tym nie dotknąć. – Dzięki Bogu – odrzekła z uśmiechem. – Będzie miło, jeśli zechcesz się jednak zatrzymać w naszym hotelu. Jest tu też wprawdzie Holiday Inn, ale to dwadzieścia minut jazdy, o ile nie ma korków. – Jak dla mnie w porządku. Uff, co za szczęście, że jest inny hotel. Nocowanie na miejscu okazało się gorszą opcją, niż sobie wyobrażała. – No to jedziemy! – Uśmiechnęła się i wstała. Chciał nieść jej torbę, ale mu nie pozwoliła. Cofnął rękę, patrząc na nią z wyrzutem. Czy on naprawdę uważa ją za taką głupią? Jaki atrakcyjny mężczyzna mógłby się nią zainteresować! Po prostu bawi go, że ta mała księgowa poci się z emocji na jego widok. Raczej umrze, niż da mu odczuć, że on naprawdę na nią działa. Usiadła z przodu, zacisnęła kolana i patrzyła wyłącznie przed siebie. Nic dobrego nie może wyniknąć z gapienia się na to potężnie umięśnione ciało obok. – Jaki piękny dzień! – Jego niski głos wypełniał dudnieniem wnętrze auta. – Pomyśleć, że tyle lat mieszkałem w mieście i nie wiedziałem, co tracę. Constance też starała się podziwiać piękno przyrody. Droga wiła się między drzewami, przez ich gałęzie przesączały się słoneczne promienie. – Dlaczego tu są tylko lasy? Nie ma farm, gospodarstw, w ogóle niczego? – zapytała. – Dawniej to były tereny rolnicze, ale ziemia nie jest tu zbyt żyzna, no i daleko do większych miast, więc produkcja przestała się opłacać. Ludzie wyjechali. Gdyby nie wjazd na autostradę, bylibyśmy prawie odcięci od świata. – Tu się wychowałeś? – Tak – odrzekł z uśmiechem. Bezwiednie mocniej zacisnęła kolana. Boże, przecież to tylko uśmiech! Nie ma się czym podniecać. – Uważałem, że to najnudniejsze miejsce na świecie, chciałem się wyrwać. Mieliśmy pięćdziesiąt mlecznych krów, musiałem pomagać je doić rano i wieczorem. Uwierz mi, zestawienia tabelaryczne są w porównaniu z tym naprawdę ciekawą sprawą. – Chyba żartujesz. – Nie mogła sobie wyobrazić Johna dojącego krowę. – Przecież teraz robią to maszyny. – Tak, ale ktoś musi doprowadzić krowę do maszyny. – A one stawiają opór? Mam na myśli krowy. – Zazwyczaj są chętne. Miło jest zrzucić z siebie trochę ładunku. – A teraz doisz ludzi? Oczywiście tych, którzy są na tyle głupi, żeby ryzykować swoimi ciężko zarobionymi pieniędzmi – mówiła, patrząc przed siebie. – Niesiesz ulgę ich portfelom. Odwrócił się i spojrzał na nią. – Uważasz, że robimy coś złego? – Nie, po prostu nigdy się z tym nie zetknęłam. – To rozrywka. Ludzie mają wolną wolę. Mogą tu przyjechać i pograć albo robić w tym czasie co innego.
Jego spokój zachęcił ją do dalszych prowokacji. – A ty? Grasz? Zamilkł na długo. Odezwał się dopiero, gdy na niego spojrzała: – Nie. Ja nie gram. – No widzisz. – Co widzę? – Że to jest zły pomysł. – Mam na tyle rozumu, żeby wiedzieć, że to nie dla mnie. Uwierz, otworzenie kasyna i hotelu w leśnej głuszy to już wystarczający hazard. Zwłaszcza że wszyscy tylko czekają, aż powinie mi się noga. – Fakt, zauważyłam, że nie macie dobrej prasy. Ale chyba jak się tyle zarabia, nie trzeba się tym przejmować? – Masz rację. – Obdarzył ją kolejnym uśmiechem, tak ciepłym, że zaczęła go w duchu przeklinać. – Dowiedliśmy, że opluwacze nie mieli racji i zamierzamy dalej tak trzymać. – A dlaczego Biuro do spraw Indian kontroluje wasze finanse? – Może nie ma prawa o to pytać, ale ciekawiło ją, co on o tym myśli. Wzruszył ramionami. – Sądzę, że z tych samych powodów. Nie dziwiłoby ich, gdybyśmy byli po uszy zadłużeni w Dubaju czy u mafii albo gdybyśmy wystąpili o dotacje rządowe. Nie mieści im się w głowie, że odnosimy sukcesy o własnych siłach. To podejrzane, prawda? – A jak to się stało, że nie musiałeś brać kredytów? – Wolę być panem własnego losu. Sprzedałem firmę komputerową za osiemdziesiąt milionów dolarów. O tym też pewnie czytałaś? – Tak, ale dlaczego zaryzykowałeś całym swoim majątkiem? – To była inwestycja. I na razie okazała się opłacalna. – Starała się nie patrzeć w jego stronę, ale wyczuwała jego pełen satysfakcji uśmieszek. Jego nie da się nie lubić. Wszystko mu się udaje, nie w głowie mu gry hazardowe. A jeśli w dodatku nie oszukuje na rachunkach, jej sytuacja jest nie do pozazdroszczenia. Bo osoba z Biura do spraw Indian najwyraźniej oczekuje, że Constance coś na niego znajdzie. Myślała, że teraz pojadą do spalonego motelu, ale jej czyściutka toyota camry stała na parkingu jakiejś restauracji. – Kazałem ją umyć. Lepiej żebyś nie oglądała resztek tamtego motelu. – Dobrze to wymyśliłeś – przyznała. – Ale dlaczego odstawili ją tu, a nie do New Dawn? Nieprzyzwyczajona do chodzenia na obcasach, niepewnie postawiła nogę na ziemi. Co za szczęście, że już ma samochód. Będzie mogła kupić sobie takie ciuchy, jakie chce, i wynająć jakieś lokum. Na pewno zwróci baczną uwagę na zabezpieczenia przeciwpożarowe… – Bo tu zarezerwowałem dla nas stolik na lunch. – Co? – wykrzyknęła, patrząc na restaurację, która, sądząc po wiszących wszędzie koszach z kwiatami i eleganckich markizach, musiała należeć do najdroższych. – Nie! Ja chcę teraz kupić sobie gdzieś kosmetyki, ubrania i w ogóle. No i czeka mnie masa pracy!
Ależ on ma tupet! Co za zachowanie! Będzie musiała to opisać w swoim raporcie dla Biura. No, może pominie fragment dotyczący pocałunku… Wsiadła do toyoty i przekręciła kluczyk. Koła lekko zgrzytnęły, gdy zbyt gwałtownie skręcała w stronę wyjazdu z parkingu. W tylnym lusterku ujrzała Johna i zrozumiała, że zachowała się nieuprzejmie. A on tylko uśmiechał się lekko, jakby uznał sytuację za zabawną. Z wściekłością nacisnęła pedał gazu. Wygodnie usadowiona za biurkiem w pokoju w Holiday Inn, gdzie się przeniosła, Constance zadzwoniła do swojej szefowej, by wytłumaczyć się ze zmiany zakwaterowania. Porozmawiała przy okazji z recepcjonistką Lynn. – Niech ten motel zrekompensuje ci straty! – radziła jej przyjaciółka. – A jak nie, podaj ich do sądu. – Nigdy bym tego nie zrobiła. – Jesteś jak twoi rodzice. Urodziłaś się sto lat za późno. Ale, ale, jak ci idzie z tym Johnem Fairweatherem? Naprawdę wygląda tak olśniewająco jak w internecie? Constance znieruchomiała. – Nie wiem, o czym mówisz. – Lubisz udawać mniszkę, ale chyba potrafisz powiedzieć, czy facet jest przystojny czy nie. – Wygląda nieźle. – Ten głupi uśmieszek znów wypełzł jej na wargi. Na szczęście nikt tego nie widzi. – Stary jest? – Bo ja wiem? Tak lekko po trzydziestce. – No to w sam raz dla ciebie. – Lynn! Przecież ja nie mam z nim nic wspólnego! Rzeczywiście. Nic ich nie łączy. Myślała o tym dużo, jadąc tutaj. – Oboje jesteście istotami ludzkimi, singlami. A ty jesteś bardzo ładna, Constance, chociaż robisz wszystko, żeby to ukryć. – Przestań! – Ależ to cudowne, że jesteś z dala od czujnych spojrzeń rodziców. Musisz z tego skorzystać. – Nie mam czasu. Przeżyłam pożar, a dziś od rana ślęczę nad papierami New Dawn. – Pracoholicy są… – Nie kończ. Jestem nudna i dobrze mi z tym. Przynajmniej było dobrze, do ostatniej nocy… Wtedy zaczęła się dla niej nowa era. Z Johnem to się już nie powtórzy, ale może trafi się ktoś inny do całowania? – Chociaż jak wrócę, zapiszę się chyba do jakiegoś portalu randkowego. – Coś takiego! – Lynn nie mogła uwierzyć. – Nareszcie zaczynasz mówić rozsądnie. To jego sprawka, tak? Rozumiem, takie czarne błyszczące oczy, szeroka klata. Jesteś za przyzwoita, żeby polecieć na jego forsę, więc poleciałaś na gorące spojrzenia.
– Nonsens. On jest bardzo inteligentny. I miły. – Zmartwiała, bo oto właśnie chlapnęła, że się jej podoba. – Doprawdy? – wycedziła Lynn po chwili. – Daj mi spokój, sama nie wiem. Znam go od wczoraj. Pewnie chciał być grzeczny, żebym za bardzo nie węszyła. – On ma opinię zbereźnika, z takimi nie ma żartów. Rozprostuj trochę skrzydła, ale miej się na baczności. – Raz mnie zachęcasz, a po minucie zniechęcasz. Na szczęście mnie interesują tu tylko dokumenty księgowe. – Sama nie wierzę! Faktycznie, wyszło na to, że ostrzegam cię, abyś nie władowała się w romans z Johnem Fairweatherem. – Mnie też trudno w to uwierzyć. – A co więcej, ja bardzo potrzebuję takiego ostrzeżenia, pomyślała. – Zapomniałaś, że to ja jestem ta Constance Allen, co to miała w życiu tylko jednego chłopaka? – Dobra, jak wrócisz, z kimś cię umówię. A tak w ogóle to kiedy wracasz? – Myślę, że wyrobię się w tydzień. Chociaż Biuro do spraw Indian mówi, że dadzą mi więcej czasu, jeśli zajdzie potrzeba. Wszystko zależy od tego, czego się tu dokopię. – Mam nadzieję, że coś znajdziesz. To będzie z korzyścią dla naszej firmy. – Masz nadzieję, że tu dokonują przestępstw? – Na samą myśl o tym Constance poczuła ucisk w żołądku. – Ja mam nadzieję, że się okaże, że wszystko jest okej. I że będę mogła wrócić jak najszybciej. I zachować resztkę nadszarpniętej godności.
ROZDZIAŁ CZWARTY Zgarnęła kilka bluzek i dwie garsonki z wieszaków odzieżowej sieciówki. Kupiła też parę butów. Była już prawie czwarta, gdy wróciła do New Dawn i usiadła nad dokumentami. Wypatrywała z niepokojem Johna Fairweathera, ale nigdzie go nie było. Usiadła przy stoliku w kącie jego gabinetu i w dość niewygodnej pozycji przeglądała księgi rachunkowe. Gdzie on się podziewa? Może się obraził o ten lunch? Ale przecież wie, że przyjechała tu pracować. W zasadzie w ogóle nie powinni utrzymywać prywatnych kontaktów. Z drugiej strony jej zleceniodawczyni powiedziała, że często najbardziej wartościowe informacje zdobywa się przypadkiem, gdy coś się komuś wypsnie w rozmowie, i że wskazane jest spędzanie jak najwięcej czasu z miejscowymi. Pokręciła głową. Ta sytuacja jest dla niej aż nadto krępująca. To wszystko nie ma sensu. Stanowczo wolała towarzystwo szeregów i kolumn milczących liczb. Tak jak w tej chwili. Pracowała do wpół do ósmej wieczorem. Nic nie wzbudziło jej podejrzeń. John stosował pracochłonne metody tradycyjnej księgowości. Powinien w większym stopniu wykorzystywać specjalistyczne programy komputerowe… Zeszła do holu, nie natknąwszy się na niego. Z jednej strony ulga, z drugiej rozczarowanie. Pewnie o niej zapomniał i szaleje teraz z jakąś smukłą modelką. To miłe z jego strony, że zeszłej nocy przywiózł ją do hotelu i dziś odebrał z naprawy jej samochód. Ale przecież nie musiał go odstawiać pod jakąś wypasioną restaurację, gdzie pewnie zamierzał kontynuować swoje umizgi. Szła przez parking i kręciło się jej w głowie. Czyżby była niezadowolona, że John przestał się do niej przystawiać? Przecież powinna unikać go jak ognia. Takie podchody ze strony klienta są w najwyższym stopniu podejrzane. Gdyby w Creighton Waterman dowiedzieli się o pocałunku, byłaby skończona. Straciłaby wiarygodność, odebrano by jej uprawnienia biegłego rewidenta. Cholera, po co zdradziła się przed Lynn, że uważa Johna za atrakcyjnego? Johna? A więc myśli już o nim po imieniu? Następnego ranka przyjechała wcześniej. Chciała być pierwsza w biurze. Z namysłu nad analizą danych wyrwało ją głębokie i melodyjne „Dzień dobry!” Johna. Aż podskoczyła, chociaż to żadna niespodzianka. To w końcu jego gabinet. – Witam, panie Fairweather – odrzekła tak sztywno, jak tylko potrafiła. Oby się nie domyślił, co wyprawiał z nią dziś w nocy w snach. – Panie? Ten etap mamy już chyba za sobą. Ja zamierzam mówić do ciebie Connie. – Nikt tak do mnie nie mówi.
– Tym bardziej mam na to ochotę. – Usiadł po przeciwnej stronie okrągłego stolika. – A jakie masz zdrobnienie czy przezwisko? – Nie mam żadnego. – Nie wierzę. – Pochylił się do przodu. – Jak cię nazywają znajomi, twoja paczka, rodzina? – Constance. A ciebie? – John. – Jego oczy rozbłysły. – Punkt dla ciebie. Świetnie dziś wyglądasz. Wyspałaś się w końcu? Poczuła, że się rumieni. – Tak, dziękuję. Holiday Inn jest w porządku. – Nie wątpię. Szkoda tylko, że to dość daleko. – Mnie to nie przeszkadza. – No dobra, nie będę tego brał do siebie. Znów się na nią gapi i znów robi jakieś aluzje! Gdy wyszedł, mniej stabilna cząstka jej duszy rwała się, by pobiec za nim i krzyknąć: Zaczekaj! Cicho zamknęła jednak drzwi, choć nie na klucz. Ledwie usiadła, zadzwonił jej telefon. Nicola Moore z Biura do spraw Indian. – Cześć, Constance. Jak tam sprawy? – Dobrze. Wszystko w porządku. – Słyszałam o pożarze. Mam nadzieję, że już się otrząsnęłaś. – Tak, to był szok, ale na szczęście obyło się bez ofiar. Nie wspomniała o udziale Johna w akcji ratowniczej. Nicola nie musi wiedzieć, ile czasu spędzili razem. – Udało ci się może dojść, kto tam pociąga za sznurki? Zawahała się. Chciała odpowiedzieć, że jest księgową i interesują ją liczby, a nie ludzie, ale uznała, że byłoby to niefortunne. – Jestem na dobrej drodze, rozmawiałam z kilkoma osobami. – Nie miej oporów przed kontaktami osobistymi. W ten sposób często zdobywa się kluczowe informacje. – Jasne. – Może to nie była zbyt profesjonalna odpowiedź, ale i polecenie brzmiało nieco dziwnie. W końcu jednak Biuro zbadało już setki indiańskich firm i chyba wie, co robi. – Postaram się. Skrzywiła się niezadowolona i rozłączyła. John zaoferował jej luksusowe warunki pracy: odosobnione pomieszczenie, gdzie nikt nie przeszkadza. Ale może właśnie należałoby ruszyć się stąd, wejść między ludzi? Zobaczyć na przykład, co dzieje się w kasynie? Poobserwować kasjerów i krupierów, przyjrzeć się, jak nakłaniają ludzi do gry. W końcu trzeba pamiętać, na czym polega ten biznes. Ją od najmłodszych lat uczono, że hazard to zło. Przejrzała do końca segregator i odłożyła go na miejsce. Nie było się do czego przyczepić, rachunki się zgadzały. Może więc pora zajrzeć, co się kryje pod tą nienagannie gładką powierzchnią? Poczuła w sobie żyłkę dziennikarza śledczego. Wzięła torbę i wyszła na korytarz. Na szczęście nigdzie nie było Johna, tylko dwaj pracownicy pilnie wpatrywali się w ekrany komputerów. Z pewną rezerwą zbliżała się do stanowisk kasjerów. Siedzieli za kontuarem, tro-
chę jak w kasach biletowych na dworcu, ale całe miejsce oczywiście bardziej przypominało elegancki bar. Nie była pewna, czy ją przepuszczą, ale nie napotkała żadnych przeszkód. Otworzyła drzwi z napisem „Tylko dla personelu”, dziwiąc się, że nie są zamknięte na klucz. Stała za nimi ładna dziewczyna z długimi kręconymi włosami. – W czym mogę pomóc? – Nazywam się Constance Allen. Jestem… – Wiem, kim pani jest. John uprzedzał, że może pani zechcieć się tu rozejrzeć. Ja jestem Cecily Dawson, zapraszam. – Uśmiechnęła się sympatycznie, choć Constance wydawało się, że przygląda się jej lekko podejrzliwie. Trudno się w końcu dziwić… – Mogę przez chwilę poobserwować kasjerów? – Oczywiście, proszę za mną. Zaprowadziła Constance do dużego pomieszczenia, gdzie wszyscy kasjerzy siedzieli rządkiem. Skinęła na stojącego za nimi mężczyznę o ciemnej karnacji. – Darius, pozwól, to jest Constance Allen. – Miło mi panią poznać, Constance. John wszystko nam o pani opowiedział. Uścisk miał mocny i zdecydowany, ufnie patrzył jej w oczy. Był prawie tak samo przystojny jak John. – Mogę sobie gdzieś tu usiąść na boczku? – Ależ nie musi pani siadać z boku! – Dotknął jej ramienia, aż się prawie wzdrygnęła. – Proszę usiąść koło mnie i obserwować, co się dzieje. – Darius zarządza kasjerami – wyjaśniła Cecily. – Jest zawsze na miejscu na wypadek jakiegoś kłopotu. – Jakąkolwiek miałby on przyjąć postać – dodał menedżer, obrzucając ją figlarnym spojrzeniem. – Nie chciałabym wchodzić panu w paradę – zapewniła Constance. – Żaden problem. – Uśmiechnął się półgębkiem. Czy on też ją podrywa? Może w tym kasynie panuje taki sznyt? Zaczęła żałować, że zeszła na dół. – Każda kasa przesyła dane na temat sprzedaży automatycznie do centralnego systemu. Wpływy są sprawdzane i aktualizowane cztery razy na dobę – tłumaczył Darius. – Ja obserwuję klientów pod kątem podejrzanych zachowań. Jestem też odpowiedzialny za zabezpieczenia systemu przed hakerami, gdyby więc miała pani jakieś uwagi na temat ewentualnych usprawnień, proszę się nimi ze mną podzielić. Będę wdzięczny. – Często zdarzają się podejrzane zachowania? – Niezbyt często. Starannie kontrolujemy też personel, który jest narażony na pokusy lewych zarobków. W większości kasyn to jest problem większy, niż pilnowanie klientów. – A tu? Wszyscy jesteście Nissequotami? – Ja, Cecily i Brianna – wskazał palcem blondynkę przeliczającą pieniądze – tak. A Frank, Tessa i Marie mają nadzieję, że się kiedyś do plemienia wżenią. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu, bo Marie, kobieta w średnim wieku, ubrana w garsonkę, posłała mu buziaka. – Ale i tak tworzymy jedną wielką szczęśliwą rodzinę. Telefon zabrzęczał mu w kieszeni i Darius zerknął na wyświetlacz.
– Nasz nieustraszony szef się zbliża – ostrzegł kasjerów. – Sprawdzić, jak pani idzie. – Mrugnął do niej. Udała, że tego nie widzi. John nadchodzi? Skupiła się na obserwacji. Kasjerzy obsługiwali klientów niezwykle sprawnie i z dużą dozą serdeczności. Żartowali i okazywali dobry humor. Zupełnie inaczej niż w Creighton Waterman. Tam nie było miejsca dla ludzi jowialnych. Jednego z młodszych księgowych, Daniela Bono, zwolniono z pracy, bo się jakoby za bardzo uśmiechał na zebraniach. Taka przynajmniej krążyła pogłoska. Klienci napływali szerokim strumieniem, co w środę rano wydało się Constance nieco dziwne. – Skąd tylu ludzi o tej porze? – zapytała. – Wysyłamy autokary po klientów do Bostonu, Worcester i Springfield. Ciągle dodajemy nowe trasy. Wielu naszych gości to emeryci. Prowadzimy ożywione kontakty z domami opieki. – Czy to w porządku zachęcać starszych ludzi do hazardu? – spytała, czując, że bezwiednie unosi brwi. – Przecież mogą stracić oszczędności całego życia. – Może ich spadkobiercy nie są z tego zadowoleni – Darius znów uśmiechnął się łobuzersko – ale każdy ma prawo robić ze swoimi pieniędzmi, co chce, prawda? Pokręciła głową. – Ja nie rozumiem, co ludzie w tym widzą. – To jest zabawa! Jak kupowanie losów na loterii. – A pan gra? – John nas do tego zniechęca. – Pokręcił głową. – Mówi, że lepiej trzymać pieniądze w banku. O ile mi wiadomo, Don Fairweather jest jedynym grającym w rodzinie. Poznała go pani? – Owszem. Wydał mi się… specyficzny. – Trudno się z tym nie zgodzić. W tym momencie do pomieszczenia wtargnął John. Utkwił w niej wzrok. – Szukałem cię. – No to znalazłeś. – Uniosła głowę, dumna, że potrafi zachować spokój. – Właśnie podglądam pracę kasjerów. – Widzę, że poznałaś mojego kuzyna Dariusa. Jest dopiero dwa lata po studiach, a już wyrasta na moją prawą rękę. – Uczę się od najlepszych – uśmiechnął się Darius. John objął go ramieniem. – Opuścił Los Angeles, żeby dołączyć do plemienia. Pracujemy nad resztą jego rodziny, żeby poszli jego śladem. – Nie bardzo chcą zamieszkać w leśnej głuszy. – Darius wzruszył ramionami. – Ale jak tak dalej pójdzie, wkrótce to miejsce przestanie być zapadłą dziurą. John popatrzył na Constance. – Mogę cię oprowadzić, pokazać coś więcej. – Chyba już wszystko widziałam, automaty do gry, sale. – Nie chodzi mi o hotel i kasyno, a o cały rezerwat. Skrzywiła się. Czyżby miał powody, by się jej stąd pozbyć? Przecież ledwie miała okazję cokolwiek zobaczyć. Zaczęła snuć podejrzenia.
Z drugiej zaś strony Nicola Moore poleciła jej obejrzeć jak najwięcej… – Okej. – Świetnie. Zaczniemy od muzeum. Darius świadkiem, to moja wielka pasja. Darius przytaknął. – Zgadza się. Tysiące godzin bezinteresownej harówki, badań, poszukiwań. – Niełatwo odkrywać historię, którą umyślnie chciano wymazać z ludzkiej pamięci. Chodźmy. – John uśmiechnął się i wskazał drzwi. Szła, pozdrawiając uśmiechem całą załogę, szczęśliwa, że John nie usiłuje jej obejmować ani brać za rękę. – Nie wiedziałam, że macie muzeum – powiedziała, przyglądając się emerytom tłoczącym się przy automatach i ludziom w ogromnej liczbie skupionym wokół stolików. – Wielu jeszcze rzeczy się nie domyślasz. – Uśmiechnął się do niej tajemniczo. – A wszystkie są warte poznania. – Jeśli coś ukrywasz, świetnie ci to wychodzi. – Mogę być dumny ze wszystkiego, co robię. I wtedy położył jej dłoń na plecach – puls natychmiast jej przyśpieszył – po czym skierował ku drzwiom, których wcześniej nie dostrzegła. Napis nad nimi głosił: „Sala dziedzictwa”. Weszli do wielkiego, wysokiego, przypominającego galerię pomieszczenia o starannie wypolerowanej drewnianej podłodze. Szklane gabloty wypełnione były eksponatami, a ściany obwieszone obrazami, zdjęciami i elegancko drukowanymi objaśnieniami. – To naprawdę wygląda jak muzeum – szepnęła i wysunęła się do przodu, zaciekawiona. W pierwszej gablotce dostrzegła stertę pożółkłych ze starości kartek i gęsie pióro. – To oryginał umowy między Nissequotami a gubernatorem Massachusetts z 1648 roku. Przyznano nam wtedy osiemset hektarów ziemi. – Osiemset? Wyobrażałam sobie, że rezerwat ma najwyżej osiemdziesiąt hektarów powierzchni. – Zabierali ją nam przez te lata, kawałek po kawałku. – Państwo? – Niekoniecznie. – Wzruszył ramionami. – Głównie osoby prywatne, farmerzy, biznesmeni, rozmaici niegodziwcy. – Twoi przodkowie sprzedawali ziemię? – Łatwo ich było podejść, jakoś musieli przeżyć. – No i udało się! – Uśmiechnęła się do niego. Muzeum nie było może szczególnie bogate w eksponaty, ale były one znakomicie wystawione, uporządkowane i starannie opisane. Uwagę Constance przykuła długa zielona peleryna pozbawiona indiańskich piór i paciorków, za to obszyta brokatową lamówką. – Nie tego się spodziewałaś? – spytał, przyglądając się jej z zaciekawieniem. – Nie wiem, czego się spodziewałam. – Ludzie chcieliby tu obejrzeć kosze, mokasyny i gliniane garnki, rzeczy sprzed
kontaktu z białymi. A przecież historia Nissequotów trwała nadal, nawet po przybyciu osadników. Tę pelerynę nosił Sachem John Fairweather. Dano mi imię na jego cześć. Stworzył pierwszą prywatną szkołę w tej części Massachusetts. Działała aż do 1933 roku, kiedy to ostatniego ucznia wygnał stąd Wielki Kryzys. – Czy jej budynek nadal istnieje? – Tak. Właśnie go remontuję, podobnie jak farmę moich dziadków. – To coś wspaniałego! Ja nie mam pojęcia o historii mojej rodziny. – Dlaczego? – Chyba nikt z nas nie pomyślał, że to może być ciekawe. – Wzruszyła ramionami. – A skąd pochodzicie? – Nie wiem. Pewnie z różnych stron świata. I w tym problem. Łatwiej ekscytować się przodkami, którzy tkwią gdzieś z dziada pradziada. I w dodatku mają odmienną kulturę. A jak się ma w rodzinie ludzi z Polski, Szkocji, Włoch i w dodatku z Norwegii, trudno dbać o historię. – Dlaczego? Nissequotowie też mają zróżnicowane korzenie. Ja na przykład nawet nie znałem ojca. Fairewather to nazwisko mojej matki. Czasem trzeba po prosu chwycić jakiś wątek i podążać za nim. To właśnie tu robimy. Naszym największym osiągnięciem jest odnalezienie osiemnastowiecznego egzemplarza Nowego Testamentu z wypisanym ręcznie fonetycznym tłumaczeniem na język Nissequotów. Pracuje teraz nad nim pewien uczony z Harvardu. – To robi wrażenie. Po pokazaniu całej galerii John wyprowadził Constance wyjściem awaryjnym na tyły budynku. – Wsiadaj, proszę – powiedział, wskazując wielki czarny furgon. – To mój niereprezentacyjny samochód. – Dokąd jedziemy? – Poznasz moich dziadków. Ciekawość kazała jej zająć miejsce w tym niezbyt zadbanym aucie. John musiał najpierw uprzątnąć jakieś papierzyska zalegające miejsce dla pasażera. Gdy tylko zapalił silnik, rozległa się muzyka Doorsów. – Na pewno cię polubią. – Niby dlaczego? Trudno chyba polubić przybłędę, która przyjechała węszyć w poszukiwaniu nieprawidłowości. – Bo jesteś miła. – Miła? A skądże! – Faktycznie, wczoraj wystawiłaś mnie do wiatru. – Roześmiał się głośno. – Ale im się spodobasz. Nikt dotąd nie powiedział jej, że jest miła. Dobrze zorganizowana, wydajna, pożyteczna, schludna, pedantyczna… Słyszała na swój temat mnóstwo określeń, ale „miłej” nie było na tej liście. – W moim zawodzie nie należy być miłą. – To może musisz zmienić zawód? – spytał, patrząc na nią wyzywająco. – I kto to mówi! – Ja jestem miły. Każdy ci to powie.
– Wątpię. Uparty, bezwzględny, zdecydowany. Raczej takich określeń używają media do opisu twojej osoby. – Im nie trzeba wierzyć. – Ale nie ma dymu bez ognia. – Owszem, piszą, że jestem aroganckim sukinsynem. A ty pewnie się z tym zgadzasz – prowokował, uśmiechając się lekko. – Oczywiście. – Poczuła, że jej wargi też wykrzywiają się w uśmiechu. – Mówi się, że wynalazłeś całe to plemię Nissequotów, żeby na tym zarobić. – To po części prawda – przyznał, patrząc jej w oczy. – Od tego zacząłem, ale to poszło jak kula śniegowa i urosło do rozmiarów, które widziałaś. – Nie uważasz, że nie powinno się czerpać zysków ze swojego dziedzictwa? – Nie. Moi przodkowie przeżyli wojny, epidemie, napady i przez cztery wieki byli traktowani jak obywatele drugiej kategorii. Co ja mówię, do 1924 roku w ogóle nie byli amerykańskimi obywatelami! Władza robiła wszystko, żebyśmy nie istnieli. I prawie jej się to udało. Nie widzę nic złego w wykorzystywaniu możliwości, jakie daje ten sam system, który chciał mnie zniszczyć. Jeśli mogę zrobić cokolwiek, żeby ci, którzy przeżyli, podnieśli się z kolan, jest mi z tym cholernie dobrze. Nie wiedziała, co powiedzieć. Zatrzymali się przed pomalowanym na żółto domem w stylu neokolonialnym. Zanim zdołała zebrać myśli, John wyskoczył z samochodu i otworzył jej drzwi. – Na co czekasz? – Sama nie wiem. – Przy nikim nie zdarzało się jej do tego stopnia zapominać języka w gębie. – Czy to stary budynek? – Nie, ten zbudowaliśmy trzy lata temu. Stary to ruina, bez wygód. Dziadkowie z radością przenieśli się do czegoś, co lśni nowością. W otwartych drzwiach ukazał się siwy mężczyzna. – Witaj, Duży Johnie! – krzyknął szef New Dawn. – On też ma tak na imię? – zaciekawiła się. – Czy to znaczy, że ty jesteś Małym Johnem? – Pewnie tak. Ale spróbuj tylko tak mnie nazwać, a nie odpowiadam za siebie. Zachciało się jej śmiać, gdy spostrzegła, że młodszy John jest jakieś dwadzieścia centymetrów wyższy i o dwadzieścia parę kilo cięższy od dziadka. – To jest Constance – przedstawił ją. – Przyjechała tu z Ohio, żeby mi uprzykrzać życie. – Miło cię poznać – powiedział starszy pan. – Temu gagatkowi niełatwo zaleźć za skórę, taką ma grubą. Wejdź, proszę. W przedpokoju powitała ich ładna kobieta około siedemdziesiątki. – To moja mama, Phyllis. Właściwie jest moją babcią, ale mnie wychowała, więc uważam ją za mamę – wyjaśnił John. – John rzadko przyprowadza do nas młode damy – powiedziała Phyllis, lustrując Constance wzrokiem. – Ja właściwie nie jestem… – wyjąkała speszona. Kim nie jest? Młodą damą? – Jestem tu służbowo – wyjaśniła. – Z ramienia Biura do spraw Indian. – Ach tak – mruknął Duży John, a Constance odniosła wrażenie, że Biuro nie jest jego ukochaną instytucją.
– Pokazałem jej muzeum, skoro tak się interesuje Indianami. – Po wargach Johna błąkał się kpiący uśmieszek. – A potem pomyślałem, że powinna poznać rzeczywistość. Dziadkowie wychowywali mnie po śmierci mamy tak, żebym był świadomy swoich korzeni – zwrócił się do Constance. – Ale muszę przyznać, że w zabawie w kowbojów i Indian zawsze chciałem być kowbojem. I nie bardzo wierzyłem, że świat został zbudowany na skorupie żółwia. – Mrugnął łobuzersko. – A pan skąd znał plemienne legendy? – z zaciekawieniem spytała dziadka. – Są gdzieś spisane? – Niektóre tak. A inne przekazuje się ustnie, w opowieściach lub pieśniach – odparła Phyllis. – Jeśli choć jedna osoba w każdym pokoleniu przekaże je potomnym, nigdy nie umrą. John jest dla nas prawdziwym błogosławieństwem. To nasz lider, dzięki niemu odnajdujemy się i rozwijamy. – I pomyśleć, że na początku chciałem tylko zarobić na tym parę dolców – mrugnął John do Constance. – Człowiek nigdy do końca nie wie, co robi – odezwał się dziadek. – Może to ocenić dopiero po skutkach. Nam się wydawało, że prowadzimy farmę mleczną, a tak naprawdę trzymaliśmy ziemię, żeby ją przekazać Johnowi. – Ostatnio kupił nam na Gwiazdkę osiem krów – oznajmiła z uśmiechem Phyllis. – To rasa mięsna, nie mleczna – uciął John i wzruszył ramionami. – Tutejszy krajobraz wyglądałby dziwnie bez bydła. – No i bez ryków i muczenia. On jest bardzo sentymentalny, nigdy byś nie uwierzyła, że aż tak – powiedziała babcia do Constance. – Nonsens – zaprotestował John. – To tylko inwestycja. Musimy już jechać. Przywiozłem ją tu, żeby się przekonała, że nie jesteśmy tylko cyferkami w bilansie rocznym ani pozycjami w spisie ludności. – Miło było poznać. – Constance pomachała starszym państwu na do widzenia. – Mili są – powiedziała do Johna, gramoląc się do auta. – Zupełnie jak ja. – Mrugnął do niej. – Tak, muszę przyznać, że zyskujesz przy bliższym poznaniu. – A mówiłem, żeby nie wierzyć gazetom? Ale nie pomyśl z kolei, że ze mnie jakiś mięczak. Jestem po prostu tak bezwzględny, jak potrzeba. – Bezwzględny, hę? Raczej bezlitosny. Tak, musi pamiętać, że John Fairweather zawsze wie, co robi. Także wtedy, gdy ją całuje.
ROZDZIAŁ PIĄTY Po powrocie do biura przejrzała wydatki New Dawn. Jak można było się spodziewać, były one spore. Niektórych pewnie dałoby się uniknąć, ale ogólny obraz nie odbiegał od standardów każdej dobrze prosperującej korporacji. Całą kontrolę będzie można skończyć w dwa dni, pomyślała, udając się do hotelu. I ona, i pewnie John powitają ten fakt z ulgą. – Dobranoc – mruknęła, szerokim łukiem omijając na korytarzu Johna pogrążonego w rozmowie z młodą księgową odpowiedzialną za listę płac. – Constance! – zagrzmiał. – Chodź ze mną na dół. Nie widziałaś jeszcze naszej działalności w porze największego rozkwitu. – Nie, dzięki, muszę wracać do hotelu. – Wolisz odpoczywać? Przecież teraz mogłabyś bardziej szczegółowo zaobserwować, co tu się dzieje. Jestem doprawdy rozczarowany. – Mnie interesują głównie papiery – odrzekła, jakby chcąc się usprawiedliwić. Stali przy windzie, a John nacisnął guzik. – Zaniedbujesz swoje obowiązki – ciągnął. – Nie zdziw się, jeśli Biuro do spraw Indian zażąda od ciebie dokładnego raportu o każdym tutejszym pracowniku. – To niech sobie wynajmą prywatnego detektywa. Ja jestem księgową – oświadczyła, wsiadając do windy. Oczywiście wsiadł za nią. Jego bliskość wpłynęła znacząco na temperaturę jej ciała. Zaczęła się pocić. Sztywność tradycyjnej garsonki na pewno tu nie pomagała. A może i nowa bluzka ma w sobie jakieś sztuczne włókna? Poczuła, że bezwiednie zmarszczyła czoło. Błąd. On nie powinien widzieć, jak bardzo na nią działa. – Kasyno rozkręca się wieczorem – nalegał. – Dopiero teraz możesz zobaczyć, na czym naprawdę polega nasz biznes. Ciężko to przyznać, ale on ma rację. Czy naprawdę powinna pozwolić, by fakt, że on ją pociąga, wpłynął na staranność wykonania jej zadania? – Słusznie. Ale nie musisz mi towarzyszyć. Nie chcę ci przeszkadzać. – Ależ wręcz przeciwnie! – Zauważyła w jego oczach znajome łobuzerskie iskierki. – To będzie dla mnie prawdziwa przyjemność. Winda się zatrzymała. On po prostu wskazał wyjście, choć spodziewała się prób objęcia czy wzięcia za rękę. Szła przed nim, łapiąc się na tym, że kołysze biodrami. Skarciła się, przecież on na pewno nie przygląda się jej tyłkowi. Faktycznie, obejrzała się i zobaczyła, jak John wystukuje w telefonie esemesa. Ty go nie pociągasz, Constance, pomyślała. Pocałował cię, bo miał okazję. Taki już z niego facet. – Chodź, napijemy się czegoś. – Nie! – zaprotestowała tak gwałtownie, że aż musiała się rozejrzeć, czy nikt tego nie słyszał.
– Podajemy w barze świeżo wyciskane soki – rzekł z uśmiechem. – Specjalnością Leona jest koktajl z soku z ananasa, mleczka kokosowego i jemu tylko wiadomej mieszanki ziół. Całkowicie bezalkoholowy. – To brzmi nieźle. Nigdy nie piła mleka kokosowego, a podobno jest zdrowe. John zamówił dwa napoje i uniósł w górę swoją wielką szklankę. Wygłosił toast: – Za to, żebyś dowiedziała się o nas wszystkiego, co chcesz wiedzieć i żeby ci się to spodobało. Z rezerwą skinęła głową. Na pewno nie założy z góry, że spodoba się jej wszystko, co tu zobaczy. To by ją odciągnęło od szukania i wykrywania problemów. Sączyła napój, który wydał się jej przepysznie kremowy. – To jest rzeczywiście świetne – przyznała. – Zawsze zachęcam ich do eksperymentowania z nowymi smakami. Nam, bezalkoholowym, też się coś od życia należy. – Nie pijesz alkoholu? – zdziwiła się. – Ani kropli. Zabił mi mamę. – Naprawdę? Myślałam, że po prostu umarła młodo. – Miała dwadzieścia lat. Zginęła w wypadku, który by się nie wydarzył, gdyby była trzeźwa. W ogóle jej nie pamiętam, miałem pół roku. Dziadkowie kazali mi przysiąc, że nie ruszę tego świństwa i nie widzę powodu, żeby sprawiać im zawód. – To bardzo rozsądne – odparła i natychmiast zawstydziła się tej afektowanej reakcji. – Czułeś czasem do niej o to złość? Zamilkł i przypatrywał się jej ciekawie. – Tak. Kiedy byłem młodszy, wściekałem się, że nie była dość ostrożna. I może też dlatego staram się pilnować młodych, którzy opuszczają rodziny i przyjeżdżają tu, żeby do nas dołączyć. Jestem prawdziwym mistrzem prawienia morałów. – Jak moi rodzice – zauważyła z rozbawieniem. – Karmili mnie głównie morałami. – No i zobacz, wyszło ci to na dobre. – Bo ja wiem? Może dla własnego dobra powinnam być mniej konserwatywna. – Też tak uważam. – Puścił do niej oko. – Chociaż to może nie najgorsza opcja. Chodź, obejrzymy ruletkę. – Ale nie każesz mi grać? – Nie zamierzam nakłaniać cię do niczego, na co nie miałabyś ochoty. – Roześmiał się. Co ta Constance ma w sobie takiego? – myślał John. Koło rulety obracało się, kulka przeskakiwała między czarnymi i czerwonymi przedziałami. Ona jest taka inna niż te wszystkie otaczające go wytwornisie, na kilometr wyczuwające zapach pieniądza. Stała ze skrzyżowanymi ramionami, uważnie obserwując stolik do gry. Ani śladu wyzywających zachowań, kompletny brak zachęty do flirtu. John jednak wiedział, że podoba się jej tak samo jak ona jemu. Gdy na niego patrzyła, oczy jej błyszczały, policzki różowiały, bezwiednie nachylała się ku niemu. Atmosfera aż iskrzyła od rodzącego się między nimi pożądania. Broniła się przed nim, ale to tylko wzmagało napięcie, gdy tak stali, udając, że
przyglądają się białej kulce. Kulka wpadła do otworu, koło zwolniło, a jakaś kobieta aż zapiszczała z zachwytu, gdy krupier przesuwał w jej stronę stosik żetonów. – Dla takich chwil tu się wraca – szepnął jej do ucha, widząc, że lekko się uśmiechnęła. – Rozumiem, to może być miłe. Ale ja raczej pozostanę przy staroświeckich sposobach zarabiania pieniędzy. – Ja też. Wolę zasuwać siedem dni w tygodniu, niż liczyć na szczęśliwy traf. – Nachylił się. Z bliska czuł ciepło jej skóry. – Ale cóż, ludzie są różni. Czy ona podoba mu się właśnie dlatego, że jest tej różnorodności uosobieniem? Flirtowanie i uwodzenie jej nie ma najmniejszego sensu. Ona jest tu służbowo i każda nacechowana zmysłowością myśl o niej jest w tej sytuacji nie na miejscu. A jednak takie myśli go nie opuszczały. Wprawdzie obiecał nie nakłaniać jej do czegoś, na co nie będzie miała chęci, ale może przecież sprawić, by tę chęć poczuła. To zupełnie inna para kaloszy. Gdy była na studiach, na jakiejś prywatce bez uprzedzenia dolano jej do soku pomarańczowego wódkę. Do dziś pamiętała tamten zawrót głowy, zamazane widzenie i głośny śmiech z zupełnie nieśmiesznych rzeczy. Teraz czuła się podobnie, choć na pewno nikt jej nic do soku nie dolewał. Śmiała się w głos, gdy opowiadał, jak wstąpił w college’u do drużyny futbolowej, by dostać stypendium, a potem niespodziewanie został gwiazdą rozgrywek. Jasne, nie mógł nie zostać. Wygląda na to, że należy do ludzi, którzy we wszystkim, czego się tkną, odnoszą sukces. – To musi być irytujące, być stale najlepszym. – Myślisz, że się przechwalam? – Jestem tego prawie pewna. – Przyglądała mu się zmrużonymi oczami, bo tak łatwiej jej było ukryć rozbawienie. A chciała dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Na początku traktowała to jako obowiązek, a teraz już z czystej ciekawości. – Co twoi koledzy z drużyny o tobie myśleli? – Najpierw się wyśmiewali, że niby jestem z jakiejś dziury w Massachusetts, ale kiedy się przekonali, jak szybko potrafię biegać, odechciało im się żartów. – Nadal biegasz tak szybko? Przenieśli się na kanapę koło stolików do blackjacka, skąd widać było całą salę. Zagłębili się w nią, dotykając udami. Zajęty grą tłum nie zwracał na nich uwagi. – Nie wiem, dawno nie próbowałem. Nieźle mi idzie w squasha. A ty? Uprawiasz jakiś sport? – Nie. Rodzice uważali sport za stratę czasu. Może powinna zacząć, znalazłaby ujście dla rozsadzającej ją energii. Teraz na przykład z radością pobiegałaby i poskakała sobie po tej sali. – A ty nigdy się im nie sprzeciwiałaś. – Prawie nigdy. Przeczytałam zaledwie kilka książek, których nie aprobowali. No i nie powiedziałam im, że mam chłopaka. – Ukrywałaś przed nimi kochanka? – Nie, był razem ze mną na studiach w innym mieście, więc nie mieli okazji go po-
znać. – A co? Nie zaakceptowaliby go? – zapytał, unosząc brwi. – To jest właśnie najśmieszniejsze. – Zachichotała. – Był takim nudziarzem, że z pewnością by go polubili. Dlaczego mówi o Philu? Przecież starała się go wymazać z pamięci, co było dość trudne, zważywszy, że po nim nie miała już nikogo. A minęło sześć lat. No cóż, nie był to mężczyzna jej marzeń. – Dlaczego z nim chodziłaś, skoro był nudny? – Ja lubię nudę. John patrzył jej w oczy, co skutkowało emocjami, które w żadnej mierze nudnymi nie były. – Dlaczego? – Jest przewidywalna, daje pewność. Nie lubię niespodzianek. – Albo tak ci się wydaje. – Uniósł lekko jedną brew. – Chodź. Podał jej rękę i pomógł wstać z gąbczastej sofy. – Dokąd? – To niespodzianka. Nie wierzę, że ich nie lubisz. Zaprowadził ją do szeregu błyszczących wind. Ściskał jej drżącą dłoń. Szli jak para, co z jednej strony ją przerażało, z drugiej powodowało dreszczyk emocji. Mogłaby przecież oswobodzić rękę, a jednak tego nie robiła. W windzie rzucił jej tajemnicze spojrzenie i nacisnął guzik ostatniego piętra. – Nie będę już pytać – zapewniła go, wpatrując się w drzwi windy. Mimo że czuła, że ją podrywa, ufała mu. Kilka odbytych rozmów pozwoliło jej ocenić go jako człowieka honoru. Starał się dawać przykład młodszym współplemieńcom i nieraz zapewniał, że nie zrobiłby nic, o czym oni nie mogliby się dowiedzieć. A może tylko stara się ją w ten sposób rozbroić? Głupio przyznać, ale było to z jego strony działanie skuteczne. Winda stanęła, a drzwi rozsunęły się i ukazały nocne niebo. – Jezu! Macie taras na dachu! Dlaczego nikt tu nie przychodzi? W świetle gwiazd widać było olbrzymią marmurową powierzchnię otoczoną roślinami w donicach. – Zasadniczo nie jest dostępny dla gości, chyba że ktoś go zarezerwuje na jakąś imprezę. Ale tej nocy należy tylko do nas. Nas. Co on przez to rozumie? Pewnie nic. – Całe mnóstwo gwiazd – zauważyła. Bez końca mogłaby się przyglądać tym migoczącym galaktykom. Drodze do nieskończoności. – Właśnie, stąd je świetnie widać, nie przeszkadzają żadne inne światła. Przychodzę tu, kiedy chcę odzyskać właściwą perspektywę. Wszystkie nasze małe ludzkie kłopoty są niczym wobec tego bezmiaru. Ciągle trzymał ją za rękę, która stawała się coraz bardziej gorąca. Poprowadził ją przez taras do obszernej kanapy, na której usiadł tuż obok. Co ja robię? – pomyślała. Tu pretekst, że jest się w pracy, nie działa. Tu się po prostu zapada pomiędzy miękkie poduszki, prawe udo ma się przyciśnięte do lewego uda Johna, a chłodne nocne powietrze podkreśla jedynie, że on ma bardzo ciepłe
ciało. – Czym ty się tak zamartwiasz, Constance? – Ścisnął jej dłoń bardzo delikatnie. – Czasem się boję, że nigdy nie uda mi się wyprowadzić od rodziców. – Zaśmiała się, starając się rozluźnić atmosferę. – Dlaczego? Przecież zarabiasz, możesz sobie coś wynająć, nawet kupić. – Też czasem tak myślę, ale mija miesiąc, potem rok, a ja ciągle u nich tkwię. – Może czekasz, aż kogoś poznasz. – Pewnie tak. – Ją samą zaskoczyła szczerość tego wyznania. – Całe życie wmawiano mi, że przyzwoita dziewczyna aż do ślubu mieszka z rodzicami. – A dlaczego jeszcze nie spotkałaś tego jedynego? – Firma księgowa to nie jest wylęgarnia romansów. – A co, księgowym niepotrzebna jest miłość? – Na to wychodzi – skwitowała z lekka zdziwiona. Czyżby sugerował jej, że jednak powinna poszukać partnera wśród kolegów? Dziwne jak na człowieka, który właśnie trzyma ją za rękę. – A ty? Dlaczego się nie ożeniłeś? – spytała, choć chyba znała odpowiedź. Po co facet, który może mieć co tydzień nową dziewczynę, miałby sobie wiązać ręce? – Ożeniłem się. – Jesteś rozwodnikiem? – Z wrażenia aż podskoczyła i wyrwała dłoń z jego uścisku. – Stare dzieje. – Przytaknął ruchem głowy. – Widzę, że jesteś zszokowana. – Szukałam o tobie informacji, ale takiej nigdzie nie znalazłam. – Mało kto o tym wie. Ożeniłem się pod koniec liceum. Myślałem, że ślub pomoże nam przetrwać rozłąkę, jak wyjadę na studia. – Przecież odległość wynosiła pewnie tylko coś około stu mil! – Niecałe pięćdziesiąt. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Byliśmy młodzi i głupi. Studiując, nie miałem dla niej czasu i znalazła sobie kogoś innego. Co mnie nauczyło, że małżeństwo to nie dar losu. Trzeba się nad nim nieźle napracować. – I dlatego boisz się spróbować po raz drugi? – Coś w tym stylu. – Oczy rozbłysły mu w ciemności. – Mam mnóstwo pracy w firmie, do tego przewodzę mojemu plemieniu, nie chciałbym znów kogoś zawieść. To oświadczenie niespodziewanie ją rozczarowało, a to rozczarowanie zezłościło. Czy naprawdę wyobrażała sobie, że John mógłby coś do niej czuć? Przecież tylko ją zwodził! – A więc pewnie się już nie ożenisz? – Wręcz przeciwnie! – odparł stanowczo. – Nie spisuj mnie na straty. Uśmiechnęli się do siebie. Dlaczego on jej to robi? Każda rozsądna kobieta na jej miejscu zerwałaby się teraz na równe nogi i poszła podziwiać widoki. Byle jak najdalej od faceta, który właśnie przyznał, że nie ma czasu na związki. – W końcu niezależnie od osobistych zapatrywań – ciągnął – ciążą na mnie pewne obowiązki. Plemieniu Nissequotów potrzebne jest młode pokolenie – dokończył, puszczając do niej oko. Nie potrafiła powstrzymać śmiechu. – To rzeczywiście ciężki obowiązek – przyznała żartobliwie. – Rozumiem, że musisz poślubić jakąś Nissequotkę?
– Niekoniecznie. Nie narzucamy członkom plemienia, ile indiańskiej krwi musi płynąć w ich żyłach. To byłoby ohydne. – Ale ustalenie ściślejszych zasad pozwoliłoby zapewnić rządowe dotacje i inne benefity względnie ograniczonej liczbie ludzi. Z korzyścią dla nich. – I co by komu z tego przyszło? Z wyjątkiem tych, którzy chcą, żeby było nas jak najmniej, bo wtedy w końcu wymrzemy? Wolę przyjmować ludzi, niż ich wykluczać. Na tym polega rozwój. A rozwój i zmiana to najważniejsze zjawiska w życiu. Gdy coś się nie zmienia, umiera. Wziął ją ponownie za rękę, podniósł do ust i ucałował. Dlaczego mu na to pozwoliła? Przecież on nie traktuje jej poważnie. A może jednak? Zmrużył oczy i wpatrywał się w nią tak uporczywie, że z trudem oddychała. Przeszył ją żar i zaczęła bezwiednie się do niego przysuwać. Powinna raczej odsunąć się, a nawet wstać i iść do windy, ale nie znajdowała na to siły. Musnął wargami jej usta. To nawet nie był pocałunek. Przymknęła oczy i wdychała jego męski zapach. Oboje rozchylili wargi, zachęcając się nawzajem do pocałunku z prawdziwego zdarzenia. Wsunęła palce pod jego marynarkę, a on chwycił ją w pasie i przyciągnął do siebie. Czuła szorstkość jego policzka. Przywarła do niego, ciągnąc brzeg jego koszuli, aż jej palce mogły dotknąć gorącej nagiej skóry na jego plecach. Żar rozprzestrzenił się po jej ciele niczym pożar. John posadził ją sobie na kolanach, nie przerywając pocałunku, a jej coraz bardziej podobała się ta bliskość. Jej piersi uwrażliwiły się na dotyk do tego stopnia, że nawet przez stanik i bluzkę czuła splot materiału jego marynarki. Przylgnęła do niego, nie mogąc oprzeć się zmysłom. Przestała liczyć czas. Wiedziała tylko, że chce, by to wszystko trwało w nieskończoność. Jego uściski, dotyk, pocałunek były dla niej źródłem takiej rozkoszy, że nie pamiętała, czy kiedykolwiek przeżyła podobną. Gdy ich wargi w końcu oderwały się od siebie, była tak oszołomiona, że z trudnością otworzyła oczy. – Między nami jest coś bardzo silnego. – Szept Johna zabrzmiał w jej uszach jak grom. – Tak – szepnęła, chociaż żadne słowo nie było w stanie oddać tego, co czuła. Ciało poradziłoby sobie z tym zdecydowanie lepiej. Gdy przesunął dłoń wyżej, nakierowała ją na piersi, ciesząc się ze słodkiego ciężaru uciskającego naprężone pożądaniem sutki. Gdy przestał ją pieścić, wydała z siebie jęk zawodu i protestu. – Chodź – powiedział, pomagając jej wstać. Nieprzytomna z podniecenia niepewnie stawiała kroki, opierając się na jego ramieniu. – Dokąd idziemy? – wykrztusiła nie bez trudności. – W bardziej kameralne miejsce. – Ale tu też nikogo nie ma – zaprotestowała. Faktycznie nie przyglądał się im nikt poza setkami tysięcy gwiazd. Nie chciała opuszczać tego cudownego miejsca, rezygnować z łączącej ich magii. – Tam będzie nam wygodniej. Nie bój się, to niedaleko. Podążyli w stronę windy. John obejmował ją, a konieczność równego stawiania stóp nieco ją otrzeźwiła. Co ona wyprawia? Znów całowała się z Johnem! Pierwszy raz można było od biedy uznać za incydent. Ale drugi? To musiało być zamierzone, nie ma innej opcji.
Co więcej, nadal chciała go całować. Co ją napadło? To szaleństwo. Nie udawała nawet, że chce wyswobodzić się z jego objęć. Przeciwnie, ta bliskość bardzo jej odpowiadała. – Jedziemy na dół? – zapytała, gdy w windzie nacisnął guzik. – Nie całkiem. Z tej windy wchodzi się wprost do mojego apartamentu. – Boże. Ocknęła się. Czy naprawdę ma się cieszyć z tego, że ją ciągnie do swojego prywatnego mieszkania? Tak, ma się cieszyć. I się cieszy. Co jest bez sensu. Powinna zażądać, by ją odprowadził do samochodu, wrócić do swojego hotelu i wziąć zimny prysznic. Jego apartament zajmował ostatnie piętro, tuż pod tarasem na dachu, drzwi windy otworzyły się więc dosłownie po kilku sekundach. – Czy gościom hotelowym zdarza się pomylić guziki i wtargnąć ci do mieszkania? – Nie, trzeba znać specjalny kod, podobnie jak na taras. Nikt nam nie przeszkodzi, nie bój się. – Z uśmiechem pokręcił głową. Szeroki hol wiódł do obszernego salonu, którego jedna ze ścian była praktycznie cała przeszklona. Musiał się z niej w dzień rozciągać imponujący widok. Szybko przeszli do urządzonej w minimalistycznym męskim stylu sypialni. Oprócz niskiego szerokiego łóżka była tam tylko szafa na ubrania i trzy drewniane wiszące na ścianie maski. – Nie jest ci głupio, jak tak się na ciebie patrzą? – zapytała. – Mają setki lat, pewnie już widziały niejedno – roześmiał się w odpowiedzi. W sypialni Johna można wiele zobaczyć, co do tego nie miała wątpliwości. Czy ma być jedną z licznych, przewijających się przez nią dam? Nie powinno jej tu być. Ale też nie chciała teraz być nigdzie indziej. Jego pocałunek przeniósł ją w rejony, gdzie podobne problemy przestawały się liczyć.
ROZDZIAŁ SZÓSTY John wiedział, że mieszanka uczuć, które w tej chwili przepełniają Constance, składa się ze zdumienia, zwątpienia i niedowierzania. Nie miała wielkiego doświadczenia w tych sprawach, ale przez to była bardziej atrakcyjna. Spokojna skromna dziewczyna, której serce nie zaznało jeszcze namiętnych zawirowań. Przypominała zatrzaśnięty sejf z bardzo skomplikowanym szyfrem. Trzeba będzie wielu kombinacji, wielu prób i błędów, by go rozgryźć. I żeby ona się otworzyła. To bardzo podniecające wyzwanie. Pomógł jej wyswobodzić się z żakietu, a potem zaczął powoli odpinać guziki jedwabnej bluzki. Jeden guzik – jeden pocałunek. Przy trzecim dostrzegł w jej oczach podniecenie. Jej ręce błądziły pod jego koszulą, gładziły plecy. Gdy włożyła palce pod pasek od spodni, zaczął dyszeć. Wiedział jednak, że pośpiech wszystko by zepsuł. Posadził ją delikatnie na brzegu łóżka, uklęknął przed nią i zdjął jej bluzkę. Pochylił się i językiem dotknął jej stanika. Jej sutki wyprężyły się jeszcze bardziej. Constance wydała z siebie jęk rozkoszy. Wsunęła palce w jego włosy i przyciągnęła głowę, zachęcając do całowania swoich piersi i brzucha. – Połóż się – mruknął, dotykając jej policzka. Usłuchała go. Uda miała zaciśnięte, a on powoli odpiął i zaczął jej ściągać spódnicę. Chciał ją poprosić, by się odprężyła, ale dobrze wiedział, że słowa mogą odnieść skutek odwrotny od zamierzonego. Dotyk jest bardziej skuteczny. Nieco zdumiał go widok fikuśnych koronkowych majteczek. Spodziewał się raczej tradycyjnej bawełny. Czyżby miała jakieś przeczucia, kompletując na nowo swoją garderobę po pożarze? Uśmiechnął się na tę myśl. Ciągle zaciskała nogi, a on się nie spieszył. Dotknął ustami jej majteczek tuż obok skrywanej przez nie istoty kobiecości. Wzdrygnęła się lekko, a potem cicho jęknęła. Całkowicie już zrelaksowana, zaczęła z uśmiechem rozpinać mu koszulę. Robiła to energicznie, jakby była głodna. Chciała jak najszybciej zobaczyć go nagiego. Z paskiem od spodni, koszulą i samymi spodniami poszło łatwo. Zawahała się jedynie przez chwilę na widok slipów. Cóż, był podniecony do granic możliwości. Po kilku sekundach wsunęła dłoń pod jego bieliznę i zdecydowanym ruchem objęła jego męskość. Nie pamiętała, by kiedykolwiek w życiu była tak podniecona. Nie dowierzała, że jej palce ściskają jego członek, a z drugiej strony bardzo już chciała go mieć w sobie. Dreszcz emocji przeszedł ją, gdy zorientowała się, że on jest równie mocno podniecony. – Poczekaj – wychrypiał. – Bo nas poniesie i o czymś zapomnimy.
Zabezpieczenie, oczywiście. Dobrze, że chociaż on zachował rozsądek… Wszedł w nią powoli i delikatnie. Uniosła biodra na powitanie. Kompletnie straciła głowę. Na szczęście on przejął kontrolę i metodycznie, z rozmysłem prowadził ją do świata rozkoszy i pasji. – Szaleję za tobą – wyszeptał, a jego gorący oddech sprawiał jej dodatkową przyjemność. – Ja też. Czy to ma sens? Nie, teraz nic nie ma sensu poza pocałunkami i odczuciem, że się ma go w sobie. Czuła narastającą falę, przypływ, wręcz potop, który pochłaniał ją od czubków palców, przez łydki, uda aż po brzuch. Poczuła, że tonie. Usłyszała rozpaczliwe westchnienia, ale nie wiedziała, z czyich ust się wydobywają. Chciała coś powiedzieć, ale nie umiała znaleźć słów. – Jesteś fantastyczny – szepnęła w końcu. – Ty też. Całował ją z taką czułością, że zachciało się jej płakać. Płacz? Wzruszenie? Właściwie to nie wiedziała, co się z nią dzieje. Czy to orgazm? Czytała, że coś takiego istnieje, ale dotychczas go nie doświadczyła. Całe jej ciało pulsowało i drżało. Ściskała Johna z całych sił, czuła, że jest jej niesamowicie bliski. Cóż, leżą w końcu nadzy obok siebie. W łóżku. W jego łóżku. I nie zgasili światła. Nie mieli nawet czasu wejść pod kołdrę. – Jesteś cudownie namiętna, Constance. W ustach Johna jej nudne i sztywniackie imię zabrzmiało zupełnie inaczej. Jest zmysłowe, działa na wyobraźnię. Jego imię jest jeszcze bardziej banalne, a jaki intrygujący z niego mężczyzna! Imiona o niczym nie świadczą. – Przykryjmy się – zaproponował. – Dobrze – zgodziła się, po czym zdobyła na szczere wyznanie. – Właściwie to nie wiem, jak się tu znalazłam. – Ależ to całkiem naturalne. Ludzie, którzy się sobie podobają, zawsze chcą być razem. – Może, ale ja nie rozumiem, co ty we mnie widzisz. – Skąd ci to przyszło do głowy? Jesteś piękną kobietą. – Pogładził ją po policzku. – Nie jestem! Mam bardzo pospolity wygląd. – Kto ci to powiedział? Nigdy nie widziałem równie pięknych orzechowych oczu. Kiedy na mnie patrzysz, czuję w środku coś takiego… Nie umiem tego nazwać. – Ale ja przecież noszę okulary! Tak à propos, to gdzie one teraz są? – zaniepokoiła się. – Tam, na skrzyni. Odłożyłem je w bezpieczne miejsce. – Nawet nie pamiętam, kiedy je zdjęłam. – Odruchowo dotknęła nosa. – Ty nie, ale ja tak. Okazuje się, że i bez nich masz całkiem niezły wzrok – uśmiechnął się. – Potrzebuję ich do czytania, to są słabe szkła. – To po co nosisz je cały czas? Wzruszyła ramionami. – Tak jest wygodniej. Nie muszę ich ciągle zdejmować i zakładać. – Nie, ty się za nimi chowasz. Czujesz się zakłopotana swoją urodą.
Roześmiała się. – Większością rzeczy czuję się zakłopotana, z wyjątkiem rzetelnego wykonywania pracy. Ale teraz i ją zawalam. – Bo co? Bo śpisz z człowiekiem, którego masz kontrolować? Masz wyrzuty sumienia? – Mam. A ty nie? – Ani trochę – zachichotał. – Uwiodłem cię, bo mi się podobasz, to naturalne. Pewnie, dla niego to jest naturalne. Dlatego ma całe tabuny dziewczyn. – Mnie szefowa zabiłaby, gdyby wiedziała, że jestem teraz z tobą w łóżku. – Ona się nie dowie – szepnął, całując ją leciutko. Jasne. Ta… przygoda, bo tak to trzeba nazwać, nie może wyjść na jaw. Jak każdy występek. Gdyby miała choć odrobinę zdrowego rozsądku, odepchnęłaby teraz Johna i z głośnym krzykiem pognała do swojego hotelu. Ale tego nie zrobi. Zbyt wiele nocy spędziła samotnie, marząc o chwili takiej jak ta. Wszyscy ludzie, łącznie z jej rodzicami, uważali ją za pozbawioną uczuć pracoholiczkę. A ona jest przecież takim samym człowiekiem jak wszyscy inni. Potrzebuje towarzystwa, romantyzmu, miłości. Miłość? No tak, jej w ramionach Johna Fairweathera raczej nie znajdzie, choć mogłaby się w nim zakochać. Nawet krótka znajomość przekonała ją, że John nie ma nic wspólnego z zachłannym playboyem opisywanym przez media. To człowiek wierny swoim zasadom i wyznawanym wartościom. – Serce bije ci szybciej – zadudnił jego głęboki bas. – Właśnie myślałam, jak bardzo ludzie mylą się co do ciebie. – Doprawdy? – Zaśmiał się. – Ja nie zamierzam przejmować się tym, co o mnie myślą. Może za to nienawidzą mnie najbardziej. – Podziwiam twoją niezależność. – Tak? A ja byłem przekonany, że myślisz o mnie jak najgorzej. – Bo myślałam, że cenisz blichtr, chlanie i wyciąganie od ludzi ich ciężko zarobionych pieniędzy. A teraz widzę, że to są tylko środki do celu, jaki chcesz osiągnąć. Pragniesz odbudować swoje plemię. Inaczej nie parałbyś się hazardem, prawda? – Muszę przyznać, że branża komputerowa jest o wiele mniej skomplikowana – przytaknął. – Zamierzam zresztą do niej wrócić. Opracowałem program ułatwiający prowadzenie firmy. Może za jakieś trzy miesiące wypuszczę na rynek jego wersję testową. – Może ci to przynieść większe dochody niż kasyno. – Wątpię, ale zobaczymy. – Podziwiam cię, jesteś niestrudzony. Ja taka nie jestem. Chcę tylko zarobić pieniądze na własny dom, wyprowadzić się i mieć spokój. – Nie wszyscy muszą być tacy jak ja – uspokajał ją, całując w policzek. – Gdyby tak było, życie stałoby się koszmarem. Poza tym przeciwieństwa się przyciągają. – Pewnie masz rację – odparła, gładząc jego plecy. Wciąż nie mogła uwierzyć – leży naga w jego ramionach i wydaje jej się to zupełnie naturalne. Czy uda się zbudować z Johnem prawdziwy związek? W pewnym sensie już go tworzą. Z tym, że ona jest tu, aby odkryć uchybienia w jego działalności i gdy ktoś
się dowie, co ich łączy, zostanie z hukiem wylana z pracy. Rzuciła mu się w ramiona z pełną świadomością, że to szaleństwo, ale nic nie mogła na to poradzić. Ale nie wolno jej mieć oczekiwań. On niczego nie obiecuje. – Nie stanowimy tak do końca swoich przeciwieństw – powiedział, całując ją delikatnie w policzek. – Tak? A w czym jesteśmy podobni? – Oboje jesteśmy uparci. – Oj, bo się obrażę! Wychowywano mnie na grzeczną i posłuszną dziewczynkę. – A więc to porażka – puścił do niej oko – bo ty na każdy temat masz własne zdanie. Robisz, co chcesz. – Dlaczego tak myślisz? – Bo leżysz tu w moich ramionach i nie zauważyłem, żebyś chciała umknąć. – Wierz mi, właśnie o tym myślę – powiedziała i rzuciła okiem na pokój, jakby sprawdzała, czy droga jest wolna. – W takim razie muszę cię mocniej przytrzymać. Bo ja nie chcę, żebyś sobie poszła. – Nie będziesz miał trudności ze znalezieniem zastępczyni – stwierdziła i natychmiast pożałowała tych pobrzmiewających zazdrością słów. – Nie jestem zainteresowany. Zdziwiłabyś się, jak dawno nie byłem w łóżku z kobietą. Niełatwo komuś zaufać, gdy się zostało zranionym. Ty też pewnie coś o tym wiesz. – Tak, od tamtej pory nikt nawet nie zaprosił mnie na randkę. Niełatwo było to wyznać, ale postanowiła być z nim całkiem szczera. – Przez pięć czy sześć lat? Nie wierzę! Chociaż wiesz, ty onieśmielasz facetów. Potrzebny był dopiero taki impertynent jak ja, bezczelny na tyle, żeby spróbować. – Onieśmielam? Ale ja jestem taka szara myszka, skromna i bezpretensjonalna. – Możesz tak o sobie myśleć, jeśli chcesz. Ale prawda jest taka, że jesteś wymagająca i raczej krytyczna. Facetów to przeraża. – Oj, to niedobrze. – A mnie się podoba! Wymagasz wiele od siebie, masz prawo tyle samo wymagać od innych. – To już brzmi lepiej. Pewnie masz rację. – Oparła głowę na jego ramieniu. – Ludzie mogą uważać mnie za nieprzystępną. A ja chodzę do biura, żeby pracować, a nie w celach towarzyskich. – Sama widzisz. A co z kościołem? Pochodzisz z religijnej rodziny, może tam mogłaś kogoś poznać? – Nie poznałam nikogo, kto by mnie zainteresował. – A więc jesteś wybredna. – A nie powinnam? Nie lubię udawać. – Aha, rozumiem. Więc ja podobam ci się naprawdę. – Tego bym nie powiedziała – droczyła się z nim. – Ale owszem, jesteś dość pociągający. – A mnie pociągasz ty. To się nazywa chemia. – Tak, ale chemia nie trwa wiecznie. Po co to powiedziała? Chciała go uspokoić, że niczego od niego nie oczekuje?
A może chciała go odtrącić, zanim on odtrąci ją? – Ale trzeba dać sobie szansę – mówił, nie przestając jej całować. – Może okaże się, że do siebie pasujemy? – My? To śmieszne. Chociaż akurat wiedziała, jak wiele ich łączy. Oboje są dobrzy w rachunkach, pracowici, zdeterminowani i – jak wykazała ta noc – nie stroniący od romansów. Romansów? Czy to, co się wydarzyło, w ogóle można uznać za romantyczne? Przecież nie było kolacji przy świecach ani beznadziejnych gadek. Od razu przystąpili do rzeczy. Nie powinna nazywać tego romansem, bo może się to skończyć złamanym sercem. – Co w tym śmiesznego? Moi dziadkowie bardzo się od siebie różnią, a są razem już od pięćdziesięciu lat. On dzikus, artysta, bitnik. Chciał uciec do Nowego Jorku i grać jazz. Ale poznał ją, jak odstawiali razem mleko do mleczarni. Chciała zostać nauczycielką, wieczory spędzała na czytaniu i szydełkowaniu, nie randkowała. I co? No tak. Niebezpieczny czaruś i grzeczna dziewczynka. Skąd my to znamy? – A byli razem szczęśliwi? – zapytała. – Bardzo. Mieli oczywiście swoje wzloty i upadki. Śmierć mojej mamy, która była jeszcze bardziej dzika i szalona niż dziadek, trochę ich od siebie oddaliła. Babcia miała za złe dziadkowi, że nie był dla córki bardziej surowy. – Ale może wtedy ciebie nie byłoby na świecie? – Dotknęła palcem pionowej zmarszczki, która pojawiła mu się na czole. – W życiu dużo zależy od przypadku. Nigdy dotychczas tak nie myślała. Lubiła mieć wszystko zaplanowane, była w tym niedościgniona. Już jako jedenastolatka wiedziała, że na studiach pozna miłego chłopaka, wyjdzie za mąż, popracuje kilka lat, odłożą pieniądze, zbudują dom i będą mieli dzieci. Gdy plany małżeńskie spaliły na panewce, poświęciła się pracy zawodowej. Dokształcała się bez przerwy, robiła karierę w nadziei, że kiedyś wszystkie jej zamiary się ziszczą. Ani przez chwilę nie wzięła pod uwagę czegoś takiego jak przypadek. – Masz rację. Możesz pracować nie wiem jak ciężko, ale bez odrobiny szczęścia niczego nie osiągniesz. Mój los zależy od wielu ludzi. Niektórzy nam kibicują, ale inni trzymają kciuki, żeby cały projekt kasyna i odbudowy wspólnoty plemiennej diabli wzięli. Poczuła ucisk w żołądku. Odkrycie przez nią jakichkolwiek nieprawidłowości w dokumentach księgowych może zrujnować Johnowi życie. – Dlaczego masz tak wielu wrogów? – No cóż, niektórzy są przeciwni z tych powodów, co ty: hazard, rozrywka, strata czasu. Ale większość kieruje się po prostu zazdrością. Uważają, że jesteśmy bezpodstawnie uprzywilejowani tylko z racji naszego pochodzenia. Zwłaszcza ci, co przegrali coś w kasynie, myślą, że ich przegrana to rodzaj odszkodowania dla nas, jakaś jałmużna. A nam się przecież po prostu należy respektowanie dawnych umów. Chcemy odzyskać to, co nam bezprawnie zabrano. A że przy okazji wykazujemy się przedsiębiorczością i zarabiamy? Amerykanie powinni być z tego dumni. W końcu zbudowali swoją potęgę na fundamentach kapitalizmu. John był w tym, co mówił, uroczo przekonujący. Nie sposób było się z nim nie zgodzić. Pocałował ją, a ona oddała mu pocałunek. Skończyło się to koniecznością się-
gnięcia do szuflady po następną prezerwatywę. Później, zasypiając, poczuła, że mogłaby dzielić z nim życie. Być przy nim w dzień i w nocy. Czy to marzenie o raju ma szansę się ziścić?
ROZDZIAŁ SIÓDMY Słoneczne światło przesączało się przez nieszczelne zasłony. Constance spojrzała na zegarek. Piętnaście po dziesiątej. Boże, jak mogła aż tak zaspać? Dlaczego John nie obudził jej, wychodząc? Zauważyła, że starannie poskładał jej ubrania, które przedtem walały się po podłodze, i zrobiło jej się wstyd. Ubrała się pośpiesznie, złapała telefon. Na poczcie głosowej miała kilka nagrań z firmy. Nie, nie będzie ich odsłuchiwać pośrodku sypialni Johna Fairweathera! Musi teraz wyjść niezauważona, pojechać do hotelu, odświeżyć się i wrócić tu do pracy. Nigdy w życiu znikąd nie wymykała się chyłkiem. Oto na co jej przyszło! Czuła się jak postać z kreskówek. Na dole, w nieoczekiwanie wypełnionym ludźmi głównym holu, John udzielał wywiadu telewizyjnego. Agresywny reporter mówił coś do mikrofonu. Dotarły do niej strzępy słów: – …podejrzany o defraudacje… śledztwo prowadzone przez Biuro do spraw Indian… Gdyby facet wiedział, że wysłanniczka tegoż biura przekrada się właśnie za jego plecami w pogniecionej garsonce… Musi koniecznie zniknąć, zanim ktokolwiek zauważy ją i o coś zapyta. W hotelu, gdy już prysznic zmył z niej ostatnie ślady zmysłowego dotyku Johna, zadzwoniła do firmy. – Nicola Moore z Biura do spraw Indian dzwoniła tu już sześć razy – powiadomiła ją Lynn przestraszonym szeptem. – Była bliska histerii. Podobno ukazał się jakiś ważny artykuł o kasynie w New Dawn i chciała się od ciebie dowiedzieć, czy to prawda, co piszą. To by tłumaczyło obecność telewizyjnej ekipy. – A co piszą? – To co zwykle, że rozwinęli się zbyt szybko, że to nie może być legalne. – Trudno to uznać za newsa. – Było tam też coś o jego wuju. Barwna postać. Podobno kiedyś prał brudne pieniądze czy coś w tym rodzaju. Constance skrzywiła się. Don? Faktycznie od początku jej się nie podobał. Jakiś taki… śliski. – Na razie nie znalazłam niczego podejrzanego. Wszystko się zgadza. – A może oślepił cię promienny uśmiech Johna Fairweathera? Przepraszam, nie chciałam być uszczypliwa. – Wiesz co? Mam już dosyć tych uprzedzeń. Nie znalazłam dla nich żadnych podstaw. Myślę, że ludzie po prostu zazdroszczą, że rdzenni mieszkańcy tego kraju odnoszą sukces. A może należy im się jakaś odmiana losu za wieki poniewierki? Dlaczego ma się im za złe, że robią pieniądze?
– Bo może nie płacą podatków? – Owszem, płacą, zgodnie z umową z rządem. Poza tym dają zatrudnienie, a region przeżywa kryzys. Każdy może przyjechać i przekonać się na własne oczy! – Strasznie się tym podniecasz. Podniecasz? Znamienne określenie… – Nic podobnego. Jestem realistką. Dlaczego wielkie korporacje mogą zarabiać krocie, a takie plemię nie może? Tu jest Ameryka! Kochamy pieniądze i zyski. Bez nich ani ja, ani ty nie miałybyśmy co robić. – Masz rację – roześmiała się Lynn – ale zadzwoń jednak do tej Moore, bo mnie ona zaczyna już działać na nerwy. – Okej. Za dzień czy dwa będę u was z powrotem. Zamilkła. Zrobiło się jej smutno. Pewnie już nigdy więcej nie zobaczy Johna. – Hej, jesteś tam? – zapytała Lynn. – Tak, tak, przeglądam tylko notatki. Skłamała. Do czego jeszcze okaże się zdolna? – Muszą być bardzo interesujące. U nas też zrobiło się ciekawie. Przyłapano Lacey, tę nową stażystkę, w słodkim sam na sam z Aaronem Whitlowem. – Coś takiego! Przecież on jest dwa razy od niej starszy. Może nawet trzy! – Wiem. A co gorsza przyłapała ich Leah, kierowniczka kadr. – Wylała Lacey? – Jasne, bez namysłu. To mnie wkurza. Dlaczego ją, a nie jego? – Bo on ma wysokie stanowisko. – To nie w porządku. Lacey powinna wytoczyć proces o molestowanie seksualne, ale nie chce. Chyba jej na nim zależy. Jak odchodziła, miała oczy czerwone od płaczu. Constance z trudem przełknęła ślinę. – To kuriozalne, że w pracy nie wolno się z nikim wiązać. Przecież spędzamy w niej większość życia. – Bo traktuje się nas jak automaty, a nie ludzi, którzy mają uczucia. A już Whitlow to istny robot! I taki wdał się w romans z młodą dziewczyną! Podobno siedziała na jego biurku ze spódnicą podkasaną powyżej pasa… – Jezu! – Constance się wzdrygnęła. Ciekawe, co Lynn powiedziałaby, widząc ją wczorajszej nocy wijącą się z rozkoszy w łóżku Johna? – Wiele straciłaś. – Wiesz, że nie lubię plotek. A poza tym Whitlow to wdowiec. Może czuł się samotny? Pięknie. Zaczyna bronić faceta, który stracił głowę dla o wiele młodszej podwładnej. Nic dziwnego, sama też ma co nieco za uszami. Może dzięki ostatnim przeżyciom stała się bardziej rozumiejącym i współczującym człowiekiem? – Muszę kończyć, mam drugi telefon. – Dobra, zadzwoń do Moore, bo inaczej ona tam do ciebie przyjedzie. Rozłączyła się i odebrała oczekujące połączenie. Wyświetlacz oznajmił, że to John, i Constance poczuła, jak skacze jej adrenalina. – Witaj, moja piękna. – Dzień dobry. Dlaczego pozwoliłeś mi tak długo spać?
– Wyglądałaś słodko, nie chciałem ci przeszkadzać. A sam musiałem wstać, bo miałem wywiad dla mediów. – Widziałam. O co cię męczyli? Zamilkł na chwilę. – Nic takiego, to co zwykle. Aha, więc zamierza to przed nią ukryć. – Jasne, zawsze szukają sensacji. A skoro już o nich mowa, w moim biurze wybuchł skandal erotyczny. Ciekawe, co by powiedzieli, gdyby się dowiedzieli o mnie… – Ja im nie powiem. To nie ich interes. – Też tak myślę. Przecież nie sypiasz ze mną, żeby mi zmącić umysł, prawda? – zażartowała, ale natychmiast zorientowała się, że może nie do końca jest to żart. – A dałbym radę? – Nie. Ja jestem jak skała. – Brzmi to nieźle, ale niczego innego bym się po tobie nie spodziewał. Poważnie mówiąc, chciałbym, żebyś wiedziała, że media czepiają się mojego wuja Dona. Wkrótce to pewnie ujawnią, ale wolę, żebyś się dowiedziała ode mnie niż od Biura do spraw Indian. – A co on zrobił? – Nie wiem, im wystarczy byle co. Zjemy razem lunch? Dochodzi już południe. – Cooo? O nie, nie mogę. Jeszcze jestem w hotelu, przebieram się. Resztę dnia muszę poświęcić pracy. – A wieczorem? – Wiesz, muszę się bardziej przyłożyć. Wczorajsza noc… – …była cudowna. – Tak, ale ja tu przyjechałam pracować. Poza tym oboje wiemy, że to prowadzi donikąd. – Wiem, ale ja nie mogę pozwolić, żebyś pracowała tak szybko. Nie chcę cię stracić wcześniej, niż to konieczne. Serce ścisnęło się jej ze smutku. – Ale ja pracuję także nad innymi projektami. – Szkoda, że twoja firma jest tak daleko. Dlaczego zatrudnili kogoś z Ohio, żeby pracował w Massachusetts? – Chodzi o bezstronność. Nie jestem stąd, więc nie mam interesu w dobrych kontaktach z kasynem New Dawn. – A z właścicielem? – spytał jedwabistym tonem. – To był incydent. – Ale jakże szczęśliwy. – Owszem, dopóki nikt się o nim nie dowie. A tak naprawdę trudno tu mówić o szczęściu, skoro za parę dni ona będzie w domu, samotna jak zawsze. – Nienawidzę ukrywania czegokolwiek – oznajmił. – Ale chyba rozumiesz, że od tego zależy moja opinia i zatrudnienie? – spytała z przestrachem w głosie. – Tak, rozumiem. – Zamilkł na chwilę. – Mogę po ciebie przyjechać? – Nie. Naprawdę muszę się wziąć do roboty.
– Koszmarna sprawa. – Kończę już. Muszę jeszcze oddzwonić do kilku osób. Do zobaczenia w biurze. Poczuła lekkie ukłucie. Zaczynała tęsknić za Johnem. To śmieszne, znają się przecież dopiero od kilku dni. W dodatku na początku uznała go za najbardziej wkurzającego faceta na świecie. Wybrała numer Nicoli Moore i od razu musiała wysłuchać wściekłej tyrady. – Don Fairweather był kiedyś podejrzany o pranie brudnych pieniędzy. – Został skazany? – zapytała Constance, rozglądając się po pokoju, co jeszcze powinna z sobą zabrać. Zapasowa zmiana bielizny byłaby nie od rzeczy… – Nie. Sędziowie uznali dowody zebrane przez prokuratora za nieprzekonujące. – Aha, więc uznali go za niewinnego. – Albo nie chciało im się solidnie przyjrzeć sprawie. Musisz zajrzeć w każdy zakamarek. Ostatnio w jednym z kasyn odkryto, że… Nicola zaczęła opowiadać dość skomplikowaną historię jakiegoś oszustwa, w które zamieszani byli kasjerzy. – Zdajecie sobie sprawę, że jestem biegłą rewidentką, a nie prywatnym detektywem? – przerwała jej Constance. Jej delegacja opiewała na zwykły audyt księgowy. – Tak, panno Allen, jesteśmy tego świadomi. Po prostu oczekujemy, że dogłębnie sprawdzisz zgodność dokumentów z rzeczywistością. – Rozumiem. Zajrzę, gdzie się tylko da. Na razie zajrzała do szuflady. Może jednak weźmie kilka par majtek i jakieś czyste ubrania, żeby nie musieć tu w ogóle wracać? Boże, co by powiedzieli na to rodzice? Przygoda miłosna z facetem, z którym się nawet nie jest w związku, nie mówiąc o małżeństwie! Nie, nie weźmie tych ubrań. To by świadczyło, że z premedytacją planuje coś niestosownego. Gdy się to wydarzy spontanicznie… A, to już zupełnie inna sprawa. Na dźwięk dzwonka podskoczyła, jakby dzwoniący mógł czytać w jej myślach. – Cześć, mamo. – Witaj, kochanie. Bardzo jesteś zajęta? – Obawiam się, że tak. – Wolała nie wdawać się w rozmowę, która z pewnością będzie wymagała z jej strony kilku drobnych kłamstewek. – Jak długo zamierzają cię trzymać w tym Massachusetts? W weekend mamy piknik w kościele. Obiecałam, że będziesz obsługiwać kasę. Zbieramy pieniądze na misję w Kenii. Dziś jest czwartek. – Nie wiem, czy dam radę wrócić. Tu sprawy się trochę pokomplikowały. Ty też świetnie radzisz sobie w kasie. Poczuła wyrzuty sumienia. Zazwyczaj lubiła pomagać przy tych uroczystościach. – Ale już obiecałam obsłużyć stoisko z lemoniadą. Trudno, córka Sally mnie zastąpi. Ale i tak chciałabym cię tu mieć z powrotem. Jesteś sama, tak daleko, wśród ludzi najgorszego sortu. – Nie masz się czego obawiać, mamo. To są normalni ludzie. Spojrzała w lustro, czy nos jej się aby nie wydłuża. John Fairweather na pewno nie jest „normalny”. Przerasta wszystkich o kilka poziomów.
– Czerpanie zysków z hazardu to grzech. – Nie z punktu widzenia księgowego. Jak się miewa tata? – zmieniła temat. – Jak jego cholesterol? Odkąd wróciła po studiach do domu, rodzice stawali się coraz bardziej od niej zależni. Jak dadzą sobie radę, gdy się wyprowadzi? A już zwłaszcza do odległego stanu? – Bierze lekarstwa, ale ciągle wszystko smaruje majonezem. Musisz z nim porozmawiać, jak wrócisz. Dom jest bez ciebie taki pusty. No i nie ma komu pozmywać po kolacji. Constance westchnęła. Przesunęły się jej przed oczami te wszystkie wieczory, gdy wkłada naczynia do zmywarki i ogląda z rodzicami niepokojące wiadomości w telewizji. Schowała telefon do kieszeni i podążyła do wyjścia. Bez dodatkowej zmiany bielizny w torbie. Popołudnie spędziła na śledzeniu pracy kasjerów. Była ona tak zorganizowana, że oszustwo, o którym opowiedziała jej Nicola Moore, nie miało w New Dawn najmniejszej szansy na realizację. Także przy stolikach nie działo się nic podejrzanego. Jedni goście wygrywali, inni przegrywali, jeszcze inni najpierw wygrywali, a potem przegrywali wygraną… Zero kantów. – Witaj, moja piękna – zabrzmiał jej w uszach niski głos. – Dzień dobry, panie Fairweather. – Uśmiechnęła się, starając się, żeby nie wypadło to zbyt głupkowato. – Widzę, że swoim sokolim wzrokiem znów obserwujesz nasze operacje. Zadowala cię to, co widzisz? – To nie jest właściwe słowo. Nadal nie jestem fanką hazardu, a co do wyników obserwacji, nie zamierzam się nimi dzielić. Nie mówię, że znalazłam nieprawidłowości – wyjaśniła, widząc, że jest niemile zaskoczony. – Ale też nie mówisz, że nie znalazłaś. – Skrzywił się. – Jak znajdziesz, to mi powiesz, prawda? Wolałbym zostać uprzedzony. – Odpowiadam w pierwszej kolejności przed moim klientem. – Rozumiem, przed Biurem do spraw Indian. Ale chyba mogę prosić o osobistą przysługę? – Mówił to poważnie. – Ja tu nie jestem od osobistych przysług. Wykonuję swoją pracę. Rozejrzała się. Przy jednym z odległych stanowisk ruletki spostrzegła wuja Dona, rzucającego na stolik kilka żetonów. – Nie zamierzam ci w niej przeszkadzać. Ale byłbym wdzięczny, gdybyś dała mi znać, jeśli coś jest nie tak. – Na razie wszystko jest okej – szepnęła z uśmiechem. – Choć nie powinnam ci tego mówić. W oddali Don zgarnął ze stołu pokaźny stos żetonów i wsunął je do kieszeni. Darius, przełożony kasjerów, mówił jej przecież, że Don jest graczem. To chyba legalne? A może nie całkiem? W każdym razie zamiast wypytywać Johna, powinna się uważniej przyjrzeć jego wujowi. – Zadajesz się z wrogiem, John? – Don zbliżał się właśnie ku nim z uśmiechem na pobrużdżonej twarzy. Mrugnął do niej. – Wiesz, że żartuję, prawda? Z radością wi-
tamy każdą kontrolę z Biura do spraw Indian, podobnie jak przyjaciół dziennikarzy. Bez nich życie byłoby nudne. – Dowiedziałam się, że miał pan sprawę o pranie brudnych pieniędzy. – Postanowiła nie owijać w bawełnę. Chciała go docisnąć. Ciekawe, czy jego odpowiedź będzie równie nonszalancka jak całe dotychczasowe zachowanie. – Bzdura. Byłem właścicielem sieci pralni chemicznych. Praliśmy koszule, nie pieniądze. – Don został uniewinniony – wtrącił się John. – Muszę cię uprzedzić: to najbardziej arogancki ze wszystkich Fairweatherów. – Rzucił Constance kpiące spojrzenie i objął wuja. – Uwielbiam pracować z rodziną, choć to czasem nie lada wyzwanie. – Muszę wracać do biura – powiedziała Constance, bo Don zaczął się jej jakoś dziwnie przyglądać. – Pójdę z tobą. Dlaczego każda, z pozoru najzwyklejsza propozycja, nabiera w ustach Johna kuszącej sugestywności? – Ja jeszcze muszę wziąć coś z samochodu. – Nie chciała, by Don widział, jak razem opuszczają kasyno. Przecież chyba John nie zdradził mu, że coś ich łączy? A może jednak? To w końcu jego wuj, bliski krewny, a oni dwoje prawie się nie znają. – Nie pozwolę ci się wymknąć – usłyszała głos Johna, gdy zatrzaskiwała drzwi samochodu. – Wzięłam tylko ładowarkę do telefonu. – Bałem się, że mi uciekniesz. – Wuj Don nie wie o nas, mam nadzieję? – Nie mówiłem mu. A nawet jeśli, potrafi być dyskretny. Ma dosyć szkieletów ukrytych we własnej szafie. Jakoś to do niej nie trafiało. – Lepiej nie idźmy razem. – Dlaczego? Jestem tu szefem, chyba wolno mi odprowadzić do hotelu księgową, która robi u mnie audyt? Nawet jeśli widziałem ją na golasa – dokończył szeptem, nachylając się nad jej uchem. – Jesteś niereformowalny. – Wiem, to moje schorzenie. Uleczysz mnie? – Nawet nie zamierzam. Mam kupę roboty. Szła przez hol z wysoko podniesioną głową. Wiedziała, że personel ją zna i przygląda się obojgu. Czy ci ludzie mogą się czegoś domyślać? Od wczoraj tyle się zmieniło, to musi być po niej widać. – Wariuję przez ciebie, Constance – szepnął John, zamykając za nimi drzwi gabinetu. – Pewnie już wcześniej byłeś wariatem, bo ja tu tylko pracuję. – A ja cię rozpraszam? – Nawet bardzo. Jeszcze trochę, a zacznę podejrzewać, że celowo chcesz odwrócić moją uwagę od swoich grzeszków. – Może rzeczywiście mam coś do ukrycia… – podsunął jej myśl i przytulił, a ona
wyczuła jego podniecenie. – Co my wyprawiamy? – szepnęła. – Wydaje mi się, że właśnie całuję cię w szyję. – Poczuła tuż przy uchu jego gorący oddech. – Przestań, to szaleństwo. – Ani trochę. Całowali się przez dobre dziesięć minut, po czym przeprosił i wyszedł, zostawiając ją w towarzystwie ksiąg. Nawet nie powiedział, dokąd idzie i kiedy wróci. Spojrzała na zegarek. Dochodziła siódma. Straciła na dole prawie całe popołudnie, a nie zobaczyła niczego ciekawego poza Donem Fairweatherem kładącym żetony na stół. Fakt, jego jowialny stosunek do personelu świadczył o dużej zażyłości, ale to nie przestępstwo. Przejrzała w komputerze przychody z ostatniego roku. I tu wszystko się zgadzało. Celem audytu nie jest jednak szukanie oczywistych dowodów na przekręty. Ludzie wykształceni i bystrzy na ogół wiedzą, jak ukryć swoje uchybienia. Dlatego ważna jest każda rysa na idealnie gładkiej powierzchni. W dokumentach New Dawn nie stwierdziła istnienia nawet najdrobniejszej rysy. Instynkt podpowiadał jej, że powinna jeszcze przyjrzeć się rejestrom indywidualnych graczy należących do plemienia. Nie było to trudne, bo każdy z nich został – zapewne z inicjatywy Johna – starannie oznaczony w bazie danych. Don Fairweather nie był jedynym hazardzistą wśród Nissequotów, ale z pewnością najpoważniejszym. Niejaka Mona Lester trochę przegrała, Anna Martin wygrała kilka razy drobne sumy, ale Donowi gra się zdecydowanie opłaciła. Jego bilans był w ubiegłym roku dodatni i wynosił pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Aż takie miał szczęście? Drzwi skrzypnęły i ukazał się w nich John. Kliknęła myszką, przeglądany arkusz znikł z ekranu. Dlaczego to zrobiła? Ma przecież pełne prawo grzebać we wszystkich dokumentach, po to tu jest. Z poczuciem winy pomyślała, że to jeszcze jeden dowód na to, że cała ta sprawa nie ma za grosz sensu. – Zapraszam cię na kolację do mojego domu. – Masz na myśli swoje mieszkanie? – spytała, żeby zyskać na czasie. – Nie, mój dom. Mieszkam w hotelu tylko na czas remontu starej farmy. Ale kuchnię już skończyłem, więc mogę przygotować dla ciebie kolację. – Umiesz gotować? – Oczywiście że tak. Czy istnieje coś, czego on nie umie? – A mogę odmówić? – Oczywiście że nie. Jechali dość długą drogą wijącą się wśród pastwisk, obrośniętą z obu stron sękatymi starymi jabłoniami. Te same drzewa otaczały prosty i surowy w formie biały dom. Nowy dach z cedrowego gontu złocił się w zachodzącym słońcu, ale naklejki na oknach i porozstawiane wszędzie pojemniki na odpady budowlane świadczyły, że remont wciąż trwa.
– Za miesiąc będę się mógł tu wprowadzić – z dumą oświadczył John. – Wygląda prześlicznie. Zdziwiło ją, że zatwardziały singiel cieszy się z wielkiego domu na odludziu, choć ma wygodne gniazdko i pełen serwis w hotelu. – Już nie mogę się doczekać. Będę też miał psa. – Jakiego? – Jeszcze nie wiem. Na pewno dużego i pięknego. Wezmę go ze schroniska. – Świetny pomysł. Ja też zawsze chciałam mieć psa. – To dlaczego nie masz? – Mama nie lubi zwierząt. Pokiwał głową. Pewnie myśli, że to żałosne – w wieku dwudziestu siedmiu lat wciąż mieszkać u rodziców. Postanowiła, że wyprowadzka na swoje stanie się jej tegorocznym priorytetem. – Dom zbudowali moi przodkowie w 1837 roku – objaśniał John, wprowadzając ją do środka, gdzie zachwycały liczne stare drewniane detale. – Boże, ileż to wymagało zamiłowania! – powiedziała, gładząc poręcz z wiśniowego drzewa. Przecież wtedy nie było narzędzi mechanicznych. – I właśnie dlatego chcę odtworzyć dom w dawnej postaci. Weszli do przestronnej kuchni z kredensem i szafkami w kolorze kości słoniowej i dużą wyspą pośrodku. – Lubisz krewetki? – Uwielbiam. – To dobrze, bo marynują się tu od rana. – Powinieneś był wcześniej zapytać! Bo mogłoby się okazać, że ich nie lubię albo jestem uczulona. – Przygotowałem też na wszelki wypadek kurczaka. Staram się. Boże, tego człowieka nie sposób na niczym zagiąć. Zjedli zgrillowane na dworze krewetki wraz z przygotowaną wspólnie sałatką z gruszek i sera feta, którą posypali świeżą zieleniną. Z kamiennego patio mieli widok na okoliczne pastwiska i leśne pagórki. Constance nie mogła sobie przypomnieć, aby kiedykolwiek była w tak pięknym miejscu. No cóż, niedługo wróci w swoje strony – szare, bure, nieciekawe okolice Cleveland – i patrząc na zachwaszczony ogródek rodziców, będzie wspominać dzisiejszą kolację i czarującego gospodarza. Słońce skryło się za drzewami, niebo zasnuły ciemne chmury, z których spadły pierwsze krople deszczu. John i Constance szybko uprzątnęli stół i schowali się w domu. Po chwili ulewa bębniła już o szyby na całego. John zaparzył kawę. – Nie wychodź, aż się rozpogodzi – ostrzegł ją. Sięgnęła do torby. – Sprawdzę tylko w telefonie prognozę satelitarną. – Nie musisz, już sprawdziłem. Będzie lać całą noc.
ROZDZIAŁ ÓSMY Czy John zaplanował tę ulewę, podobnie jak inne szczegóły organizacyjne tego wieczoru? – Mogę jechać – powiedziała. – Nie pozwolę na to. – Jakie masz prawo pozwalać albo nie pozwalać mi na cokolwiek? Nie jesteś moim szefem. – Ale zależy mi na twoim bezpieczeństwie. Jako strażak wiele razy widziałem, czym się kończy jazda polnymi drogami w nocy, i to jeszcze w ulewnym deszczu. – Punkt dla ciebie – mruknęła. – Ale ja i tak nie mogę z tobą spać. – Myślałem, że ten Rubikon już przekroczyłaś. – To był impuls, jednorazowa sprawa. Jeśli tu zostanę… Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. – Ty jesteś taki… arogancki. – To chyba odświeżające doświadczenie. Dotychczas obracałaś się wśród samych sztywniaków. – To nieprawda. – To może po prostu mnie da się lubić. Dwoma susami przemierzył kuchnię i położył ręce na jej biodrach. Zrobiło się gorąco. Zaniemówiła, gdy znów delikatnie ją pocałował. Dlaczego on jej to robi? Nie chciała przyznać, że go lubi. Mógłby wyciągnąć z tego fałszywy wniosek, że dąży do związku na serio, co przecież jest niemożliwe. Nie może tu zostać i pozwolić się całować facetowi, który nie ma co do niej uczciwych zamiarów. Mimo to po chwili odpowiedziała mu namiętnym pocałunkiem. Rozpalało ją pożądanie. To właśnie przed takimi sytuacjami ostrzegano ją w szkółce niedzielnej. To o tym szeptali po kątach rodzice, gdy dziewczyny z sąsiedztwa wdawały się w przelotne miłostki, niejednokrotnie zakończone ciążą. Uważali, że chłopaka nie powinno się nawet pocałować, jeśli nie ma się na palcu pierścionka ani stosownego zobowiązania na piśmie. Ona nie miała ani jednego, ani drugiego. – Chodźmy na górę. Nie czekając na odpowiedź, objął ją w pasie, po czym puścił przodem. Na każdym stopniu schodów całował ją w szyję i pieścił dłonią kark. Złapała się na tym, że idąc, kręci lekko tyłeczkiem, co przedtem jej się nie zdarzało. – To mój pokój. – Wprowadził ją do imponującego pomieszczenia z wysokim belkowanym sklepieniem. Na ścianach wisiały oprawione stare mapy terytorium zamieszkałego przez Nissequotów. Widać było, jak obszar ten stopniowo się kurczył, aż z ostatniej mapy zniknęła nawet nazwa plemienia. – A co tu jest zaznaczone na niebiesko? – zapytała. – Teren, który chcemy wykupić w pierwszej kolejności. Nawet jeśli nie odtworzy-
my w pełni naszych dawnych terenów łowieckich, będziemy mieli więcej przestrzeni, żeby się rozwijać. Poczuła dumę z jego dokonań, lekko na wyrost, bo przecież nie ma i nie będzie miała z tym nic wspólnego. Na zewnątrz biły pioruny, a wielkie krople deszczu głośno uderzały w szyby. Znów połączył ich głęboki i długi pocałunek. Nagle pogasły wszystkie światła. – Zabrakło prądu? – Na to wygląda – szepnął, całując ją w czoło. – Ale chyba go nie potrzebujemy. Ty jesteś wystarczająco elektryzująca. Roześmiała się. – Ale może chociaż zadzwonimy do firmy energetycznej? – Nie trzeba, nic nowego się nie dowiemy. Kasyno i hotel mają na szczęście własne generatory. Cóż było robić? Rozebrali się, trochę poturlali po łóżku. Ciemność ośmieliła ją, chciała teraz poznać całe jego ciało. Pocałunek po pocałunku zsuwała się coraz niżej, aż chwyciła wargami nabrzmiały członek, pieszcząc językiem jego koniuszek. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie robiła. Ba, nawet sobie nie wyobrażała, że tak można. – Constance, muszę poszukać prezerwatywy. – Kocham twoje poczucie odpowiedzialności – odparła ze śmiechem. Ona ze swojego dawno już zrezygnowała. – To wynika z mojego przywództwa. Chcę, żeby plemię się rozrastało, ale wyłącznie planowo. Fakt, że trzymał tu środki antykoncepcyjne, uświadomił jej, że nie jest pierwszą kobietą, którą zaciągnął do tej sypialni. I pewnie nie ostatnią… Ale nie zamierzała się tym przejmować. Była tak napalona, że prawie siłą wciągnęła go do swojego wnętrza. Leżała na nim, potem on na niej. Całował ją i nagle zmienił rytm, w jakim się poruszał, co spowodowało, że zaczęła głośno jęczeć i w końcu wykrzyczała jego imię. To też przydarzyło jej się po raz pierwszy w życiu. Potem straciła mowę, aż w końcu ciemność ustąpiła, choć prąd był nadal wyłączony, przed serią świetlnych eksplozji. – Boże, czy to były sztuczne ognie? – szepnęła zdumiona. Ukrył twarz w jej włosach. Leżeli wtuleni w siebie. Zaskoczył go trochę ten nagły przypływ namiętności, ale teraz już za nic nie wypuściłby Constance z ramion. – Odłożyłaś okulary w bezpieczne miejsce? – spytał. – Tak, są na stoliku nocnym. To słodkie, że tak się o mnie troszczysz. To prawda. Lubił się nią opiekować, chciał, by się przy nim relaksowała, pozbywała tego sztywnego pancerza, którym na co dzień była obudowana. To była magia – czuć, jak się na niego otwiera. – Zmieniłaś cię, Constance Allen – stwierdził, całując ją w policzek. – To prawda, w Massachusetts wiele rzeczy mnie zaskoczyło. – Na przykład to, że nie jestem chciwym oszustem, jak twierdzą media? I że mam tyle uroku?
– Fakt, teraz też nie wiem, co ja, do cholery, tu robię. – Jak to co? Odpoczywasz. – Świadomość, że mogę stracić uprawnienia zawodowe, jeśli moja szefowa o wszystkim się dowie, nie jest zbyt relaksująca. – I dlatego po prostu o tym nie myśl. Nie chciał, by wracała do Ohio. Nagle z całą jasnością zdał sobie sprawę, że chce, by tu została. Że zakochał się w Constance Allen. – Jakie masz plany zawodowe? – zapytał. – Chciałabym zostać wspólniczką w firmie. To będzie pewnie szczyt mojej kariery. O ile teraz nie legnie ona w gruzach. – A nie myślałaś o zmianie pracy? Przecież mogłaby poprowadzić księgowość kasyna. Oczywiście, gdy minie okres obowiązywania zakazu konkurencji. A w tym czasie ugruntowałaby się ich miłosna relacja. No proszę, jak kreatywny może okazać się stan, gdy się traci głowę. – Jak byłam mała, chciałam zostać nauczycielką, ale potem stwierdziłam, że lepiej mi idzie z liczbami niż z ludźmi. – Dlaczego? Ja uważam, że z ludźmi też świetnie sobie radzisz. – No nie wiem. Co zrobię, jak dzieci mnie nie będą słuchać? Liczby przynajmniej nie pyskują. Chociaż czasem mam nadzieję, że mi coś powiedzą. Zwłaszcza w trakcie audytu. – Tak jak teraz? – spytał, głaszcząc ją po włosach. – Właśnie. Nie mogę uwierzyć, że leżę w twoich ramionach, a jutro będę się przekopywać przez twoje księgi w poszukiwaniu dowodów oszustwa. – Skoro dotychczas ich nie znalazłaś, to już nie znajdziesz, zapewniam cię. Powinnaś odpuścić, już dużo zrobiłaś. – Biuro do spraw Indian ma inne zdanie – szepnęła, sztywniejąc lekko. – Jeszcze im mało? – Wymagają maksymalnej staranności. Powinieneś to zrozumieć, sam jesteś perfekcjonistą. – Tak i uwierz mi, że oszustwo nie leży w moim interesie. Zdaję sobie sprawę, że jestem na cenzurowanym i najmniejsza nieprawidłowość oznacza dla mnie koniec biznesu. – W takim razie nie masz się czego obawiać. W końcu im się znudzi. Przecież płacą mi od godziny. – Mam nadzieję, że nie odwołają cię zbyt szybko. – Przytulił ją mocniej. – Albo wiesz co, mam lepszy pomysł. Rzuć to wszystko i przeprowadź się tu. Raz kozie śmierć, nareszcie to z siebie wydusił. – Bardzo śmieszne – skwitowała. – Myślisz, że żartuję? – Ja nie myślę. Ja wiem. – Nie bądź taka pewna. Podobasz mi się, ja tobie też. Roześmiała się. – Zgadza się. Ale nie na tyle, żeby dla przygody rzucić pracę i wszystko, co mam. – Ta, jak mówisz, przygoda nie musi się skończyć – odparł, wyczuwając smutek w jej głosie.
– Jasne. Ty się przecież możesz przenieść do Ohio. – To by nie było dobre rozwiązanie. – Sam widzisz. Każde z nas ma swoje życie, swoje plany. Popełniliśmy po prostu błąd. – Powiedziała to tak grobowym głosem, że nie mógł powstrzymać śmiechu. – Mów za siebie. Ja tak nie uważam. Dzisiejszy wieczór i wczorajsza noc to najpiękniejsze, co dotychczas przeżyłem. – To tylko świadczy, że masz krótką pamięć. Po miesiącu o mnie zapomnisz. A za pół roku nie będziesz nawet pamiętał, jak miałam na imię. – Takiego imienia jak Constance nie da się zapomnieć – uśmiechnął się, gładząc jej policzek. – Ja jestem dość uczuciowy, mam miękkie serce. To była prawda, choć nie lubił jej wyjawiać. Z Constance było inaczej. Nie leciała na jego pieniądze, na towarzyszący mu rozgłos. Nawet jego wygląd nie był dla niej najważniejszy. Ją mógł zjednać jedynie szczerością. Chciał być przy niej taki, jaki jest naprawdę. Czy rzeczywiście chciał, by została? Żelazna logika wskazywała, że nie byłoby to najwłaściwsze. Z drugiej strony w głębi duszy czuł, że jeśli pozwoli jej odejść, będzie tego żałował do śmierci. Nietrudno mu było wyobrazić sobie dzielenie z nią reszty życia. Ale musi być ostrożny, rozegrać to bardzo delikatnie. Już zaczął żałować, że pozwolił Donowi żartować na jej temat. Wuj ma długi jęzor. Nie powinien o niczym wiedzieć, zanim ich związek nie okrzepnie. A więc pewnie przez najbliższe kilka miesięcy. Constance Fairweather. To brzmi nieco staroświecko, ale jakże rozkosznie. Jej rodzice na pewno nie będą zachwyceni, że zabiera ją tak daleko od nich. Ale przecież i oni mogą się przenieść. Zbuduje im w pobliżu mały domek, podobny do domu jego dziadków. Każdą przeciwność można pokonać. Potrzeba do tego tylko trochę rozumu i cierpliwości. Dlaczego miałoby się nie udać? Obudził ją delikatny pocałunek. – Witaj, moja piękna. Zrobiłem śniadanie. Zdążysz zjeść i pojechać do hotelu. – Okej. To musi być sen. Po co więc się budzić? Zjedli jajecznicę, grzanki, furę świeżych owoców, wypili kawę i sok, poopowiadali sobie o dzieciństwie. Kiedy na zegarze wybiła ósma, Constance poczuła, że powinna jechać. Szkoda, bo siedząc tu z nim i rozmawiając, czuła się fantastycznie. Swobodnie, naturalnie. Trudno jej było wyobrazić sobie lepszego towarzysza i gospodarza niż John. Choć i on nie jest bez wad. Przede wszystkim jest nieprzyzwoicie przystojny, a tacy zazwyczaj bywają aroganccy. Jest znanym playboyem, co czyni z niej kolejną zdobycz. Gdy wyjedzie do Ohio, szybko znajdzie się jakaś zastępczyni. I dlatego właśnie nie wolno dopuścić, by ten… związek przerodził się w coś poważniejszego. Ona jest dla niego jedną z wielu, on dla niej – tym jednym, jedynym. Fantastycznym. Jego telefon zabrzęczał. Esemesy sypały się jak z rękawa.
– Wygląda na to, że media znów robią szum wokół Dona – mruknął, spojrzawszy na wyświetlacz. – Czy on ma coś na sumieniu? – Nie. Może w przeszłości trochę… pobłądził, ale teraz na pewno nie zrobiłby nic, co zagrażałoby naszej wspólnocie. Po prostu lubi uchodzić za niegrzecznego chłopca, uważa, że tak jest cool. – Ma charakterek. – O tak! Czasem doprowadza mnie do szału, ale przy każdym nowym projekcie na niego mogę liczyć w pierwszej kolejności. Nawet dziadkowie tak mnie nie wspierali. Uważali, że porywam się z motyką na słońce. A Don zawsze we mnie wierzył. – Widzę, że jesteś do niego bardzo przywiązany. – To w końcu mój wujek. Chodź, odwiozę cię. W hotelowym holu John natknął się na Dona, który rozpromienił się na jego widok. – Śniadanko? – zaproponował. – Dzięki, jadłem w domu. – To chociaż napij się ze mną kawy. Będziemy straszyć reporterów groźnymi spojrzeniami. – Do nich to akurat lepiej się uśmiechać. I odpowiadać na pytania. A co? Widziałeś dziś już jakiegoś? – Nie, ale dzwonili do mnie. Pytali o twoją przyjaciółkę. John zamarł. – O Constance? O pannę Allen z Biura do spraw Indian? – poprawił się błyskawicznie. Don przytaknął ruchem głowy. – Skądś się dowiedzieli, że mamy audyt. Pewnie myślą, że nie ma dymu bez ognia. – Ale to nieprawda. – Ja to wiem i ty to wiesz, ale cóż… Czy media mogą się domyślać, że jest coś między nim a Constance? Bo wuj chyba nic nie wie. – Dobra jest w łóżku? John znieruchomiał. – Kto? – Nie udawaj. Znam cię od małego. Widziałem, jak na nią patrzysz. – Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Starał się zachować spokój, ale cały aż się spocił. Czy jego uczucie do Constance jest aż tak widoczne? Nie wolno dopuścić do jego ujawnienia, dopóki audyt się nie skończy, a jego wyniki nie zostaną ogłoszone. Dla jej dobra. I dla jego też. – O pannie Constance Allen, biegłej rewidentce. Pod tą sztywną garsonką musi się kryć nie lada rakieta. – Jesteś obrzydliwy. Kto wystąpi na wrześniowym koncercie? – Na pewno Jimmy Cliff. Pracuję też nad Celine Dion. – To pracuj dalej. Ja idę do biura. Po raz pierwszy zapragnął, by Constance wyjechała. Chciał ją widywać, ale niech
się już skończą te wszystkie podchody i sekrety. Niech ona wróci do Ohio, dokończy sprawozdanie, a wtedy będą mogli zacząć od nowa. Tyle że to nie nastąpi szybko. Constance wróciła do hotelu. Odświeżyła się, odpowiedziała na kilka telefonów. Dziś jest piątek, dzień nadający się w sam raz do tego, by się spakować i wyjechać. Ale jakoś przestało jej się spieszyć. Nie czuła się gotowa pożegnać Johna. Po cichu liczyła na co najmniej jeszcze jedną upojną noc. Może takie nadzieje są objawem moralnej degrengolady, ale jej jeszcze nigdy z nikim nie było tak dobrze i nie była gotowa na powrót do swojej monotonnej egzystencji. W celu oddalenia tej pespektywy zadzwoniła do Biura do spraw Indian, dzieląc się jedynym odkryciem, które od biedy mogłoby uchodzić za rokujące dalsze sukcesy w walce z korupcją. – Don Fairweather gra w kasynie. W zeszłym roku wygrał ponad pięćdziesiąt tysięcy. – Odprowadził od tego podatek? – Nie wiem, jeszcze nie sprawdzałam PIT-ów. – Niech ci je pokażą. Chodzi o wszystkich członków plemienia, którzy obstawiają cokolwiek w kasynie – powiedziała jej Nicola. – I sprawdź wszystkich najważniejszych, łącznie z Johnem Fairweatherem. Wszystko: dochody, wydatki, odpisy podatkowe. Poszperaj trochę. Opisz co najmniej pięć przypadków. – Niektóre z tych danych są poufne. Co, jeśli mi ich nie pokażą? – Wystawię nakaz. Wjeżdżając na parking przed kasynem, poczuła niepokój. Podatki? Wiele osób nie rozmawia o nich nawet ze współmałżonkiem. Wsiadła do windy. Miała nadzieję, że nie natknie się na Johna. Czułaby się niezręcznie, zważywszy na to, co zaszło w nocy. Oczywiście był tam. Rozmawiał z człowiekiem, którego chyba widziała przy kasach. Odprawił go ruchem głowy i przywitał się z nią. – Dzień dobry – odrzekła, prostując ramiona i przyjmując obojętny wyraz twarzy. Razem szli w stronę jego gabinetu. – Dobrze spałaś? Po co pyta? Przecież wie. Trudno ją było dobudzić. – Możemy porozmawiać na osobności? – Jasne. Weszli do jego biura. Wzięła głęboki oddech. – Moja zleceniodawczyni z Biura do spraw Indian życzy sobie, żebym przejrzała PIT-y kilku osób. – Czyje konkretnie? – spytał, a twarz mu spochmurniała. – Twoje na przykład – wyrzuciła z siebie. – Ale też wuja Dona, Paula McGee, Mony Lester, Susan Cummings, Anny Martin i Dariusa Cartera. Celowo wybrała osoby w różnym wieku i o różnym statusie, w tym wszystkich Nissequotów oddających się hazardowi. – Darius to przecież dzieciak. Dopiero zaczyna płacić podatki. Dlaczego akurat te
osoby? – Wybór jest mniej więcej losowy. – Nie zamierzała wtajemniczać go w szczegóły. – Myślisz, że będą mieli coś przeciwko temu? – Porozmawiam z nimi. Na pewno nikt nie ma nic do ukrycia. Zgłoszą się do ciebie jeszcze dziś. – Dzięki za pomoc. – A teraz chcę cię pocałować. – Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Jesteś nieznośny. – I wcale tego nie żałuję! Całowali się, dopóki starczyło im tlenu. – I pomyśleć, że kiedyś byłam niezłomną profesjonalistką – westchnęła, gdy odkleili się od siebie. – Ja też byłem rozsądnym człowiekiem. Ale cóż, pojawiłaś się ty i… przeminęło z wiatrem. Przynajmniej mam nadzieję, że analiza naszych odpisów podatkowych trochę potrwa. – Ja mam nadzieję, że nie. Nie powinnam tak mówić, ale wolałabym nie znaleźć żadnych nieprawidłowości. Wprost nie mogła uwierzyć, że jest z nim aż tak szczera. To nieprofesjonalne. – Ale oczywiście jak coś znajdę, nie omieszkam opisać tego w raporcie. Choć moja szefowa mogłaby być zszokowana faktem, że parę godzin temu trzymałeś mnie za tyłek. – Ale to nie wpływa na twoją zawodową uczciwość, więc nie powinno jej przeszkadzać. – Dobra, to teraz chociaż poudawajmy, że pracujemy. Najlepiej w oddzielnych pomieszczeniach, bo jak jesteśmy razem, profesjonalizm wychodzi nam tak sobie. – Okej, już wychodzę. Każę im wszystkim iść do domu w przerwie lunchowej i przynieść PIT-y. – Świetnie. A jak je już sobie przejrzę, będę chciała z każdym porozmawiać w cztery oczy. Niech przyniosą też wyciągi z kont osobistych. – Uprzedzę ich. I sam siebie też. – Puścił do niej oko. Poszło łatwiej, niż się spodziewała. Ale przed nią jest jeszcze najgorsza część rozmowy – zadawanie podchwytliwych pytań, na które już znała odpowiedzi. Na pytanie, czy jego współplemieńcy obstawiają w kasynie, John przyznał, że Don trochę gra, ale inni raczej na pewno nie. Wygrane wuja określił jako „zapewne nieznaczne”. Nie przyznała się, że wie, jak wygląda prawda. Jeszcze tylko krótki pocałunek, potem gorący uścisk i zniknął za drzwiami. A jej serce od razu zaczęło krwawić. Jak przeżyje prawdziwe rozstanie?
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Tym razem John nie zaprosił jej na wieczór. Cóż, jest piątek, ma pewnie coś lepszego do roboty. Jechała więc do hotelu z zeznaniami podatkowymi pracowników kasyna piętrzącymi się na siedzeniu pasażera. Mogłaby wybrać się do Ohio na weekend. Wolała jednak zostać. Oszczędzi na benzynie, no i popracuje parę godzin. W końcu za to jej płacą. Oglądając wiadomości w telewizji, jadła na kolację chińską sałatkę, popijając dietetyczną colą. Z niepokojem zerkała na stos PIT-ów, które położyła na łóżku. Co będzie, jeśli znajdzie coś podejrzanego w zeznaniach Johna? Nadmierne odliczenia, niedopłatę? Będzie zmuszona umieścić to w raporcie. A może powiedzieć mu najpierw, by miał szansę się wytłumaczyć? Obiecała mu, że tak postąpi w razie czego, ale to jest przecież wbrew regułom audytu. Nie wolno dawać podejrzanemu możliwości zatarcia śladów. Jakoś za gładko to wszystko poszło. Czy naprawdę pracownicy przekazali Johnowi swoje osobiste dokumenty bez słowa sprzeciwu? Nie zapytała go o to. I coraz bardziej się teraz denerwowała. Na pierwszy ogień poszła deklaracja podatkowa Johna. Constance przewracała kartki drżącymi palcami. Przychody miał bardzo wysokie, ale ich źródłem były głównie jego rozmaite inwestycje nie mające związku z New Dawn. Tu wypłacał sobie pensję w wysokości zaledwie stu tysięcy rocznie. To zrobiło na niej wrażenie. Oczywiście miał też dużo odliczeń – na przykład koszty podróży, ale to normalne u człowieka na takim stanowisku. Wyglądało też, że rząd powinien być zadowolony z niego jako podatnika – płacił dużo i regularnie. Po kilku godzinach Constance z westchnieniem ulgi przeszła do dokumentów innych osób. Dochody Dariusa i Anny były skromne, jak to u ludzi dopiero zaczynających pracę. Dostawali też diety z tytułu delegacji służbowych. Anna ujawniła swoje niewielkie wygrane, wszystko więc w porządku. Mona w połowie roku się rozwiodła, więc jej zeznanie było trochę bardziej skomplikowane, ale też nie wzbudzało podejrzeń. Dona zostawiła na koniec. Był prawie tak samo grubą rybą jak John, a pensję w New Dawn miał nawet wyższą. Pewnie John chciał usatysfakcjonować starszego krewnego, ale ta pensja i tak nie powalała w porównaniu z zarobkami menedżerów innych, podobnie zyskownych firm. Don również płacił wysokie podatki i nie szafował odliczeniami. Gdy jednak Constance dokładniej zagłębiła się w załączniki, stwierdziła, że nie ma w nich mowy o wygranych w kasynie. Zapaliła się w jej głowie ostrzegawcza lampka. Normalnie cieszyłaby się z takiego odkrycia, bo uwiarygodniało ją jako profesjonalistkę w zakresie kontroli finansowej. Teraz jednak złowróżbne przeczucia powodowały dyskomfort. Jeszcze raz przejrzała wykazy – ani śladu informacji o przychodach z hazardu. A przecież pracownicy nie ukrywali przed nią, że Don jest graczem. Zresztą widziała to na własne oczy.
Brak informacji o tym w dokumentach to poważne uchybienie. A przecież potrafił wygrać nawet pięćdziesiąt tysięcy rocznie! Dzwonek telefonu spowodował, że podskoczyła. – Cześć! – usłyszała w słuchawce głos Lynn. – Mam nadzieję, że jesteś w Cleveland, bo nie mam z kim pójść na nowy film Disneya. – Chętnie bym go obejrzała – roześmiała się Constance – ale ciągle jestem w Massachusetts. – Mogłaś przyjechać na weekend! Aha, rozumiem, nie chciałaś opuszczać tego seksownego szefa kasyna. – Chyba zwariowałaś. Przecież ja go tu prawie nie widuję. – Zorientowała się, że mówi ciut za głośno. – E tam, byłam pewna, że ci się trafi coś interesującego. – Nonsens! Mam gdzieś tego Johna Fairweathera. Interesują mnie dokumenty finansowe. – Wstała i zaczęła nerwowo przemierzać pokój. – A te są na razie w porządku. – A to wpadka. Miałam nadzieję, że wykryjesz jakiś wielki skandal i dostaniesz gigantyczną premię. – Po prostu wykonuję swoją robotę. Nie mam szczególnych oczekiwań. – Wiem, wiem. Ale to zawsze fajnie odkryć coś, co inna osoba chciała ukryć. Mogłaby teraz wspomnieć koleżance o braku śladu wygranych Dona Fairweathera, jednak obiecała Johnowi, że jemu powie w pierwszej kolejności. Zmroziła ją myśl, że jest bardziej lojalna w stosunku do niego niż swojej macierzystej firmy. Ale przecież nie zamierza nic ukryć. Zresztą sprawa ma charakter bardziej osobisty, nie dotyczy New Dawn jako całości, skończy się więc chyba na burzy w szklance wody. – Co tak milczysz? Wszystko w porządku? – Lynn przypomniała jej, że nadal bierze udział w rozmowie. – Tak, jestem tylko trochę zajęta. Wiesz, tyle tych liczb i rachunków… Księgi kasyna trudniej kontrolować niż rachunkowość zwykłej korporacji. Już marzę o powrocie do mojej codziennej nudy. – Ależ u nas nie jest nudno! Whitlow złożył rezygnację. Okazało się, że Lacey nie była jedyna. Będzie pozew zbiorowy. Wszyscy tylko o tym mówią. No, no. To oznacza, że zwolni się stanowisko wspólnika. Jej pewnie go nie zaproponują, jest za młoda. Ale kto wie… – Stary cap – trajkotała Lynn. – Popatrz tylko, na jakie ryzyko jest w stanie narazić się facet dla małego bzykanka. Dobrze jednak być kobietą. – Nie powiedziałabym – roześmiała się Constance. – W bzykanku bierze udział także najczęściej kobieta. Na przykład ona. I też ryzykuje całą swoją karierą. Dla kilku błogich chwil. – Racja, ludzie to dziwne stworzenia – podsumowała Lynn. – Może chcesz, żeby ci jakoś pomóc? Naprawdę nic nie znalazłaś? – Powiem, jak wrócę – odparła, zaskoczona pytaniem. – A więc jednak? – Nie łap mnie za słówka. Ciągle szukam. Miłego weekendu, muszę kończyć. Rozłączyła się pospiesznie i odetchnęła. Niepotrzebnie dała Lynn do myślenia.
Uff, cała ta sprawa zaczyna się komplikować, trochę za bardzo. Musi powiedzieć Johnowi. Może powinna wysłać mu mejla albo esemesa? Nie, lepiej nie zostawiać dowodów w postaci pisemnej. Telefony też mogą być na podsłuchu. A przecież, wtajemniczając w sprawę wcześniej jego niż zleceniodawców, działa wbrew prawu. Trudno, musi się z nim spotkać osobiście. Następnego dnia rano udała się do kasyna. W holu natknęła się na Johna pogrążonego w rozmowie z wujem. Obaj z racji weekendu ubrani byli mniej oficjalnie: John miał koszulę i spłowiałe dżinsy opinające uda, a Don nosił się całkiem na czarno, przez co przypominał gangstera. Wyminęła ich, nie chcąc wdawać się w gadkiszmatki z facetem, na którego wkrótce będzie musiała donieść. Ciekawe, od ilu lat para się on tym procederem? Na pewno wystarczająco długo, by zasłużyć na potężną grzywnę, a może nawet na więzienie. Na szczęście nie zauważyli jej, pochłonięci śledzeniem tablicy z listą dzisiejszych imprez. – Fajnie, że ona się w tobie durzy – dobiegł ją głos Dona. – Nie podoba mi się to jej obwąchiwanie podatków. Postaw jej dziś ekstra kolację. Niech wino leje się strumieniami. Może dzięki temu nie będzie taka gorliwa. Zmroziło ją. To Don wie o ich romansie? – Moje PIT-y są w porządku, myślę, że twoje tak samo – odparł John lekceważącym tonem. Boże, dlaczego nie dodał, że jej się nie da przekupić? Dlaczego nie broni jej honoru? Don roześmiał się bezceremonialnie. – O mnie się nie martw. A mówiłem ci, że powinieneś ją poderwać? Musisz mnie częściej słuchać. Constance osłupiała z wrażenia. A więc ukartowali to razem? Stała się ofiarą spisku? Nie mogła uwierzyć. – Nie bądź takim cwaniakiem, Don. Wyjdzie ci to tylko na dobre – usłyszała głos Johna. Może teraz wszystkiemu zaprzeczy? Ale nie, John przeszedł do tematu, jaki zespół ma grać na wieczornej potańcówce. Poczuła się zdradzona, mróz przeszedł jej po kręgosłupie. Nagle ucieszyła się, że znalazła luki w zeznaniu Dona. John zasłużył sobie na zainteresowanie wścibskich mediów. Okazał się w końcu facetem, który dla własnych nikczemnych celów zaciągnął ją do łóżka. Szybkim krokiem, z podniesioną głową podeszła do wind. Miała nadzieję zdążyć, zanim ktoś ją zobaczy. – Hej, Constance! A ty dokąd? Przecież dziś sobota! Diabli nadali. John. – Do biura – odparła, odwracając się do niego. – Mam nadzieję, że mogę popracować? Jak on śmie zwracać się do niej tak bezpośrednim tonem przy ludziach! Czy chce, by wszyscy wiedzieli, że coś ich łączy? Pewnie tak, dla niego to może nawet być zabawne.
– Dlaczego się nie przywitałaś? – Nie chciałam przerywać wam narady. – Jakiej narady? Don właśnie opowiadał mi, że zamówił sobie nowego maserati i… A nie dziękował przypadkiem za uwiedzenie jej? – Przyjdź do biura, musimy porozmawiać – ucięła stanowczo. Ręce jej drżały, była bliska płaczu. – Ależ oczywiście. Z przyjemnością zamknę drzwi. – Tym razem to poważne – powiedziała, spoglądając w górę. Po raz pierwszy zauważyła rozmieszczone wszędzie kamery. Na szczęście pewnie nikt nigdy nie odtwarza tych nagrań. John zatrzasnął za sobą drzwi i po raz pierwszy nie doprowadziło to do namiętnego pocałunku. I dobrze, bo miała wielką ochotę dać mu w pysk. – Coś nie tak z tymi PIT-ami? – zapytał. – Chodzi o Dona. Nie ujawnił wygranych z kasyna. – Powinien był to zrobić. – John zmarszczył czoło. – W dokumentach firmowych widnieją spore wygrane przez niego sumy. Możesz sprawdzić. – Na pewno da się to jakoś wytłumaczyć. – Mówię ci to jako pierwszemu, bo obiecałam. – Nie dodała, że teraz tego żałuje. Nie zawahał się uwieść jej, i zrobił to z rozmysłem, chcąc sobie w razie czego zapewnić miękkie lądowanie. – Ale muszę też donieść o tym mojej szefowej z Creighton Waterman. I poinformować Biuro do spraw Indian. – Daj mi trochę czasu. Zorientuję się. Porozmawiam z Donem. – Nie mogę. Płacą mi za wykonanie zadania. Muszę to umieścić w raporcie. Już i tak źle robię, uprzedzając cię. A poza wszystkim źle zrobiłam, idąc z tobą do łóżka. – Musiał zapomnieć – starał się tłumaczyć wuja John. – Don nie panuje nad forsą. Mówiłem ci już o maserati. – Może miał jakieś powody, ale moim zadaniem było znalezienie nieprawidłowości. I tak się stało. Sam przyznałeś, że on gra. Inni to potwierdzali. – On tego nie ukrywa. – Przed skarbówką owszem, ukrywa. John westchnął, po czym się skrzywił. – Don jest jedną z kluczowych postaci w firmie. Taka afera zniszczy naszą opinię. Nie mogę sobie pozwolić na kolejne ataki mediów. – To może powinieneś był być bardziej ostrożny? Także co do swojego zachowania? Uwiedzenie rewidentki przysłanej na audyt to nie najszczęśliwsze posunięcie. – To było dla mnie kompletne zaskoczenie. Podobnie jak dla ciebie. – Doprawdy? Przechodząc przez hol, słyszałam coś zgoła innego. – Podsłuchałaś Dona? On tylko żartował! – Ale ty nie zaprzeczyłeś. – Bo takie insynuacje najlepiej ignorować. On naprawdę nie ma pojęcie, że coś jest między nami. – No to chcę ci oświadczyć, że liczę na dalszą dyskrecję z twojej strony.
– To oczywiste, możesz być pewna. – Wyciągnął do niej rękę, ale stała nieporuszona. – Oboje popełniliśmy błąd i ja go żałuję. A teraz muszę donieść o wykrytych nieprawidłowościach moim pracodawcom – odrzekła sztywno. – Biuro do spraw Indian rzuci się na nas jak stado sępów. – Trudno, ja muszę robić, co do mnie należy. – Wiem. Przez chwilę pomyślał, czyby jeszcze nie poflirtować albo w jakiś inny sposób opóźnić sporządzenie przez nią raportu. Ale nie, nie zrobi tego. Wpatrywał się w nią przez chwilę, która jej wydała się wiecznością. Zdała sobie sprawę z własnego położenia. Jej kariera, przyszłość, wszystko spoczywa w rękach tego oto człowieka. Jeden jego telefon może ją pogrążyć. – Rozumiem – wycedził. Mimo chłodnego spojrzenia jego twarz wyrażała emocje, które przywodziły jej na myśl czułość, którą sobie wzajemnie okazywali. Przynajmniej wtedy wydawało jej się, że to czułość… – Muszę teraz zadzwonić do mojej zleceniodawczyni – oznajmiła, biorąc do ręki teczkę. Najchętniej uciekłaby, gdzie pieprz rośnie. I nigdy nie wracała. Otworzył jej drzwi, a gdy już przez nie przeszła, serce jej omal nie pękło. Zdała sobie sprawę, że widzi Johna po raz ostatni. Oparł się plecami o zamknięte drzwi, po części żeby nie pobiec za Constance. To nie miałoby sensu. Ona już podjęła decyzję. Czy Don naprawdę jest aż tak głupi, by nie uwzględnić w deklaracji podatkowej dochodów z hazardu? Chyba domyśla się odpowiedzi. I wie też, jak entuzjastycznie zareagują tabloidy na tę aferę. Nie może nawet zadzwonić do Dona ani do swojego prawnika. W ten sposób ujawniłby, że Constance go – wbrew regułom i wbrew sobie samej – o wszystkim uprzedziła. Nie może jej teraz tego zrobić. Tak bardzo chciałby móc ją przekonać, że uwiedzenie jej nie było perfidią, że zrobił to z potrzeby serca. Ale ona i tak mu nie uwierzy. Klął i walił pięściami w drzwi. Dlaczego życie musi być takie skomplikowane? Dopóki ona się nie pojawiła, wszystko szło tak dobrze! Wuj ustatkował się i odnalazł się w roli zarządzającego, współplemieńcy byli zadowoleni, interes kwitł. A teraz? Jeśli ktoś będzie chciał rozprawić się z Nissequotami, ma gotowy pretekst. Musi zrobić wszystko, by do tego nie dopuścić. To po pierwsze. Po drugie musi zapomnieć o Constance Allen. Jeśli dodatkowo wyjdzie na jaw, że wszedł z nią w relacje intymne w czasie, gdy prowadziła kontrolę, jego wiarygodność będzie podważona. Don już coś podejrzewa. Wprawdzie John nie potwierdził jego domysłów, ale milczenie mogło zostać tak zrozumiane. Trzeba teraz trzymać wuja z dala od mediów, bo jeszcze coś chlapnie i pociągnie ich wszystkich na dno. A dzień zapowiadał się tak obiecująco! Nie spędził wprawdzie nocy z Constance, już wcześniej umówił się ze starym kumplem, ale miał nadzieję, że będzie mógł z nią spędzić resztę życia.
Teraz ta nadzieja znikła. Naprawdę nie sądził, że Constance coś odkryje. Przecież starał się prowadzić finanse firmy z niebywałą wręcz starannością. Cóż, nie dopilnował otoczenia. Zgubił go nadmiar wiary w ludzi. Zlekceważył też sygnały ostrzegawcze – przecież media nie bez powodu interesowały się jego wujem. Szła przez parking do samochodu. Oczy miała pełne łez. W pośpiechu wyjechała na szosę, jakby przed czymś uciekała. Fakt, czuła się jak zdrajca, choć nie powinna. Przecież nic nie łączy jej z kasynem. Podobnie jak nic nie powinno było jej łączyć z jego właścicielem. Problem w tym, że łączyło. Chciała móc mu uwierzyć, że nie uwiódł jej z premedytacją, ale to było bardzo trudne. A zapomnienie wszystkich tych wspaniałych, wspólnie spędzonych chwil będzie jeszcze trudniejsze… Musi jak najszybciej zadzwonić do Biura do spraw Indian na wypadek, gdyby John jednak ostrzegł wuja. Nicola Moore upoważniła ją do dzwonienia o każdej porze dnia i nocy. Constance zatrzymała się więc koło przydrożnej restauracji i wyjęła telefon. W pierwszych słowach oznajmiła Nicoli, że trafiła na nieprawidłowości. – To może nic ważnego – zastrzegła – ale wolę dmuchać na zimne. Opowiedziała, w czym rzecz. Resztą niech się tym zajmie urząd skarbowy. Ona swoje zrobiła i powinna być z siebie dumna. Co nie zmienia faktu, że czuła się podle. – Dobra robota – usłyszała. – To daje nam podstawy do dalszego śledztwa. – Muszę dodać, że same finanse kasyna są w porządku. Uchybienia dopuścił się tylko ten jeden pracownik – wyjaśniła, jakby chciała choć w części ratować opinię New Dawn. Choć to przecież nie jej broszka. – Od jakiegoś czasu mamy Dona Fairweathera na oku. Trudno nam zrozumieć, dlaczego John Fairweather pozwala odgrywać tak ważną rolę w firmie człowiekowi o niejasnej przeszłości. – Don nie zajmuje się operacjami finansowymi. Jego działką jest rozrywka i PR – odparła Constance, po czym natychmiast zgromiła siebie za tę próbę obrony zachowania Johna. Ale w końcu nie można go winić za błędy krewniaka. – Czyli moje zadanie skończone? – spytała, by się upewnić. – Głupio by mi było kręcić się po firmie po tym, jak postawiłam takie zarzuty. Zorientowała się, że to nie zabrzmiało zbyt profesjonalnie. Ale naprawdę trudno by jej było widywać Johna po tym wszystkim, co się stało. – Oczywiście. Teraz wyślemy tam prawników. Prześlij mi papiery. Będziemy w kontakcie, gdybym miała jeszcze jakieś pytania. Dobra robota – powtórzyła Nicola. Z ciężkim sercem Constance zaczęła pakować swoje drobiazgi i udała się w długą drogę powrotną do Ohio. Do dawnego życia, szarości, nudnego biura i spokojnych wieczorów w domu rodziców. Bez pocałunków, bez silnych ramion, bez ożywczej pasji. Najgorsze jest to, że ani jej ciało, ani umysł nie zaakceptowały jeszcze tej oczywistości. Podświadomie czekała, że John zadzwoni, zapewni o swoim pełnym zrozumieniu. I powie, że nic się nie zmieniło…
Połowa jej duszy wciąż wierzyła, że to się wydarzyło naprawdę. Że wspaniale się im rozmawiało, że doświadczyli tak wielkiej bliskości. I że nawet jeśli on zaczął całą sprawę po to, by ją zmiękczyć, to i tak przerodziła się ona w coś wielkiego i znaczącego. A może jej się tylko tak wydaje? Nawet się nie pożegnali. On na koniec powiedział do niej: rozumiem. Ale czy to prawda? Pewnie wolałby, by skłamała szefowej, skłamała Biuru do spraw Indian. Wtedy by dowiodła prawdziwej miłości, a on osiągnąłby swój cel. Ale ona nie z tych. Utraciła wiele, ale została jej duma, że postąpiła jak zawsze nieskazitelnie, uczciwie. W poniedziałek szefowa, Lucinda Waldron, powitała ją w biurze promiennym uśmiechem. – Brawo, Constance. To było trudne zadanie, ale dowiodłaś, że z ciebie wschodząca gwiazda naszej firmy. Twoją dodatkową zaletą jest, że nie masz rodziny i można cię wysyłać nawet w dość długie delegacje. Wkrótce będę miała ciekawe zlecenie w stanie Omaha, w sam raz coś dla ciebie. Jutro lub pojutrze będę znała szczegóły. – Świetnie – ucieszyła się Constance. Omaha? A czemu nie? Szefowa ma rację: ona nie ma swojego życia, żadnych zobowiązań. Nawet żadnego zwierzątka, którym trzeba się opiekować. Co najwyżej rodzice będą sobie musieli sami zmywać po kolacji. Włączyła komputer. Przykra niespodzianka. Przydzielono jej zadanie sprawdzenia wydatków wszystkich pracowników firmy za ostatnie trzy miesiące. Jasne, ona jest w tym najlepsza. Najbardziej godna zaufania, najbardziej dociekliwa i najmniej pobłażliwa. Ot, prymuska. – Znalazłam ci superfaceta. – Lynn zajrzała przez uchylone drzwi. – Ciii… jeszcze cię ktoś usłyszy! Nie chciała rozmawiać o facetach, randkach. Jeśli teraz, natychmiast po Johnie, rzuci się w ramiona innego mężczyzny, dokąd ją to zaprowadzi? – Randka to nie zbrodnia. Kojarzysz Lance’a z działu korporacyjnego? – Nie umawiam się z kolegami z pracy. Owszem, kojarzyła Lance’a, głównie z powodu cofniętego podbródka. Zawsze był dla niej bardzo miły. – Nie musisz. On już złożył wymówienie. Przechodzi do wielkiej firmy konsultingowej. – A to oznacza, że musi wyjechać. Związki na odległość rzadko się sprawdzają. – Ale lepsze to niż nic. Zresztą możesz też się przeprowadzić. – A co z moimi rodzicami? – Nie martw się, jakoś to przeżyją. – On mi się nie podoba. – Prawie go nie znasz! Daj mu szansę. Może poczujecie chemię? Spojrzała Lynn w oczy. – A tobie on się podoba? – Mnie? Nie. – Lynn przygryzła wargę. – Ale pomyślałam, że tobie potrzebny jest ktoś spokojny, stateczny i…
– Nudny? A może ja wolę niebezpiecznego, dzikiego i ekscytującego? Może potrzebuję, żeby mnie ktoś wyrwał z tej beznadziei, potrząsnął mną i kazał spojrzeć na życie w zupełnie inny sposób? Lynn gapiła się na nią w osłupieniu. – A potrzebujesz? Constance poprawiła okulary. – Nie chcę się z nikim umawiać – mruknęła. – Mam masę innych spraw na głowie. – Na przykład? Poukładać książki na półkach? – Ma być zbiórka w kościele. – Zawsze będzie jakaś zbiórka. Nie zamierzam dłużej patrzeć, jak marnujesz sobie życie. Pora wyjść ze skorupy. – Lynn puściła do niej oko i oddaliła się. Gdyby tylko wiedziała, że Constance już opuściła swą skorupę. I że powrót do niej uczyni ją na zawsze nieszczęśliwą.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY – Zobacz, co narobiłeś! John rzucił Donowi na biurko dzisiejsze gazety. – To wszystko bzdury. – A więc nie wygrałeś tych pieniędzy? – Nie pamiętam. – Nie rób jaj. Lepiej wynajmij dobrego adwokata. Nie dopuszczę, żebyś pociągnął New Dawn na dno. Dobrze wiedziałeś, że jesteśmy obserwowani uważniej niż inne firmy i że ja nie toleruję łamania reguł. – Czasem warto zmienić reguły. – Ale akurat nie teraz. Zwalniam cię. Don wstał i z wściekłością wpatrywał się w bratanka. – Mam nadzieję, że mówisz o urlopie. Płatnym. Z plemienia też mnie wyrzucisz? – Nie wygłupiaj się. Rodziną będziemy zawsze, ale nie możesz u mnie pracować z takimi zarzutami. – Dopóki nic mi nie udowodnią, jestem niewinny. Poza tym mogę ci oddać tę kasę. Pamiętasz? Przestrzegałem cię przed tą dziewuchą. – Tak, ale zapomniałeś dodać, że sfałszowałeś PIT-y. Prawo jest prawem. Masz rację, można je zmieniać, ale nie wolno lekceważyć. – Łatwo ci mówić – mruknął Don, zgarniając z szuflady biurka do eleganckiej teczki rozmaite kosztowne drobiazgi i gadżety. – Ty zawsze miałeś farta. Złoty chłopak. – Na wszystko, co mam, ciężko pracowałem. I nie pozwolę ci tego teraz zniszczyć. – Szkoda, że nie użyłeś swojego wdzięku, żeby się wcześniej pozbyć tej… Constance Allen. Tego bezdusznego kalkulatora w sztywnej garsonce. – Zostaw swoje uwagi o pannie Allen dla siebie. – Ohoho! Widzę, że trafiłem w czuły punkt. Pewnie udało ci się zajrzeć i pod tę garsonkę, co? Ciekawe, co na to media… – Zamknij się i spadaj, zanim cię zrzucę ze schodów. – Widzę, że jednak nie jest ci obojętna. – Jest. Jedyne, czego żałuję, to że sam cię nie sprawdziłem wcześniej. Kazałbym ci zwrócić wszystkie należności z odsetkami i byłby spokój. Pukanie do drzwi przerwało im wymianę zdań. Recepcjonistka powiadomiła Johna o przybyciu policji. – Cieszę się, że wróciłaś, kochanie. Mogłabyś przemówić ojcu do rozsądku, żeby się lepiej odżywiał. – Matka kroiła kurczaka, Constance obierała marchewkę. Po trzech dniach całkowicie powróciła w monotonne koleiny. – Upiera się, żeby na śniadanie codziennie były jajka i kiełbaski, a cholesterol ciągle ma wysoki. – Jutro upiekę mu warzywne muffinki. Lepiej skusić go czymś smacznym, niż wmu-
szać coś, czego nie znosi. – Masz rację, nie pomyślałam, ciągle gotowałam mu owsiankę. Wiedziałam, że twój powrót to dla nas błogosławieństwo. Mam nadzieję, że szybko nie wyjedziesz. – Prawdę mówiąc, szefowa wspomniała coś o stanie Omaha. Cóż, jestem singielką bez zobowiązań… – A my to co? Powiedz jej, że masz rodziców! – Mamo, musicie być przygotowani na to, że kiedyś się wyprowadzę. Na przykład wyjdę za mąż. – Ty? – Matka zanosiła się od śmiechu. – Nawet nie umiem sobie wyobrazić ciebie z mężczyzną. A poza tym, uwierz mi, oni są przereklamowani. Constance zacisnęła palce na obieraczce. Własna matka nie wierzy, że ona może chcieć kogoś poznać i założyć rodzinę. Fakt, do czasu poznania Johna z nikim się nie umawiała. Mężczyźni jej nie interesowali. Czy doprawdy musiała zakochać się tak nieodpowiednio? W playboyu, który uwiódł ją dla celów z miłością nie mających nic wspólnego? – Ręce ci się trzęsą – zauważyła matka, obserwując, jak Constance z coraz większą zaciekłością znęca się nad marchewkami. – A mówiłam ci, żebyś nie jechała do tej jaskini występku. Odkąd wróciłaś, jesteś jakaś blada. Sally przeczytała w internecie, że wykryłaś tam jakieś przestępstwa podatkowe. Nie dziwi mnie to. Ci, co mają najwięcej, najmniej chętnie dzielą się swoim bogactwem. – Jestem po prostu zmęczona. To było trudne zadanie. Tyle dokumentów do przejrzenia, pracowałam całymi dniami. A całymi nocami się zabawiałam. Na samo wspomnienie dotyku Johna jej ciało przeszywał dreszcz rozkoszy. Całkiem niesłusznie, bo on jej teraz musi nienawidzić. Przeczytała w internecie, że Dona aresztowano, a John wpłacił za niego z własnej kieszeni kaucję w wysokości pięciu tysięcy dolarów. Na pewno nie tęskni więc po nocach za dziewczyną, której zawdzięcza przetrzepanie firmy przez skarbówkę. Spekulowano nawet, że na czas śledztwa będzie musiał zamknąć kasyno, a to oznacza milionowe straty. Ale cóż, ona zrobiła, co do niej należało. Dobrze, że już go nie zobaczy. Tyle że strasznie trudno zmusić się do niemyślenia o Johnie. W uchylonych drzwiach ukazała się głowa ojca. – Constance, nie zgadniesz, co właśnie mówią w telewizji. – Co takiego, tato? – Ten rdzenny Amerykanin, którego aresztowano za fałszerstwa podatkowe, zeznał, że przywódca jego plemienia wdał się w romans z księgową, która przyjechała robić im audyt. Czy to chodzi o ciebie? Torba ze śmieciami, które Constance właśnie zamierzała wynieść, wypadła jej z rąk i odpadki rozsypały się po całej kuchni. Krew huczała jej w skroniach. Czy to jest dźwięk walącego się w gruzy świata? – Kochanie, to chyba nieprawda, co? – szepnął ojciec. Constance na kolanach zbierała obierki, plastikowe opakowania po serkach i zużyte kawałki papierowego ręcznika. Ma okłamać własnych rodziców? – Constance Allen! – Matka podniosła głos. – Słyszysz, co mówi ojciec? Masz nam
natychmiast oświadczyć, że te oskarżenia to kompletny fałsz. Constance stanęła. Nogi się pod nią trzęsły, gdy pod kranem spłukiwała z dłoni resztki śmieci. – To nie jest fałsz – odparła, nie patrząc na nich. Klęknęła znów na podłodze, czyszcząc ją za pomocą gąbki. Matka podeszła do niej. – Miałaś romans z człowiekiem, do którego cię wysłano, żebyś wykryła jego występki? – Wysłano mnie do skontrolowania ksiąg rachunkowych i to zrobiłam. Nie zamierzałam nic więcej, ale… – Patrzyła na rodziców w tej małej kuchni, w której od lat przygotowywała z matką posiłki. – On był bardzo przystojny i miły dla mnie. Straciłam głowę. – Nie wątpię, że uwodził cię specjalnie – powiedziała matka, po czym zacisnęła wargi. – Być może – odparła Constance, drżącymi rękami odkładając wyżętą gąbkę. – Ale to, jak słyszeliście, nie wpłynęło na moją pracę. – Spałaś z tym człowiekiem? – syknęła matka. – Sarah! Jak możesz nawet pytać o coś takiego? – krzyknął ojciec, przez co Constance poczuła się jeszcze bardziej zrozpaczona i upokorzona. – Tak, mamo. Wybacz, tato. Nie wiem, co mi się stało. Ale w końcu jestem tylko człowiekiem – westchnęła w nadziei, że to przyniesie jej ulgę. – A mówiłam, że to miejsce nieodpowiednie dla młodej i ładnej dziewczyny. – To nie wina miejsca, mamo, to moja sprawa. Za długo żyłam pod kloszem. Czułam się samotna. Nie mogłam przypuszczać, że odrobina emocji tak na mnie podziała. – To człowiek pozbawiony honoru – stwierdził ojciec, po czym odchrząknął. – Prędzej czy później ludzie przestaną o tym gadać. – A ciebie wyrzucą z pracy, kochanie? – Matka przyłożyła sobie dłoń do ust. – Pewnie tak. Sama powinnam złożyć rezygnację. – Zawsze możesz liczyć na miejsce za ladą naszego sklepu – usiłował ją pocieszyć ojciec. – Co ty, Brian? – naskoczyła na niego matka. – Po takim skandalu nie powinna się pokazywać ludziom na oczy. Może co najwyżej posprzątać w magazynie. Boże, co na to pastor? – jęknęła. Tego już było dla Constance za wiele. Cisnęła gąbkę do zlewu i wybiegła z kuchni. Źle zrobiła, ale głupota to jeszcze nie przestępstwo. Łzy cisnęły się jej pod powieki. Rzuciła się na łóżko. Pomyślała, jak sobie z tym radzi John. Zawsze taki spokojny, wszystko przyjmuje z humorem… Ona też musi się tego nauczyć. O tak, w ciągu najbliższych dni i tygodni będzie potrzebowała kolosalnych zasobów poczucia humoru. John biegł ścieżką w stronę lasu, mijając pasące się krowy. To nie był jego zwykły sposób radzenia sobie z problemami, ale tym razem naprawdę musiał odreagować. Usłyszał, że ktoś go goni. Pewnie kolejny wścibski reporter. Gorzej, to był Don. – Spadaj.
– Chcę cię przeprosić. – Za późno – uciął John i przyspieszył tempo. – Zapominasz, że w liceum byłem sprinterem – sapał Don, dotrzymując mu kroku. – Wtedy też kłamałeś i oszukiwałeś? – Obiecuję, nie będę więcej kłamać ani oszukiwać – sapał wuj. – Przestanę grać. – To przestań też gadać. – Tego nie mogę obiecać. John zatrzymał się i z całej siły walnął Dona. – Gdybym mógł, udusiłbym cię teraz. – Przepraszam – powtarzał wuj. – Za co? Masz tyle powodów, że straciłem rachubę. Ja postawiłem wszystko na ten biznes, a ty nie dość, że oszukiwałeś, to jeszcze na mnie doniosłeś. – Byłem na ciebie zły. I nie sądziłem, że mi uwierzą. Sam w to nie wierzyłem. Trzeba mi było powiedzieć, a nie puściłbym pary z gęby. To prawda? – Tobie nie powierzyłbym teraz listy zakupów, a co dopiero takiej informacji. – John nadal brnął w lekceważenie podejrzeń wuja. Problem w tym, że one są prawdziwe. Minęło kilka dni, a wszędzie widział jej twarz. – Wiem, że masz mnie za głupka, często nie bez racji. Ale to akurat zrozumiałem: między tobą a Constance Allen coś było. Coś więcej niż seks. I teraz mogę ci powiedzieć, że bez niej kompletnie się rozsypiesz. – Ja się rozsypię? Ja? – John aż podskoczył. – Nigdy nie byłem bardziej spokojny. Zależy mi tylko na tym, żeby uratować przedsięwzięcie, które budowaliśmy przez wiele lat. Nawet nie myślę o… o niej. – Kogo chcesz oszukać, chłopcze? – Don otarł pot z czoła. – Za długo cię znam. Musisz ją odzyskać. – Jasne! Media tylko o tym marzą! – Nie chciał się przyznać wujowi, że sam rozważa taką możliwość. – Ja mówię serio. Miłość to nie zbrodnia, chociaż ta kobieta mnie zakablowała. – Bo ma swoje zasady. Nie to co niektóre skunksy spośród moich krewnych. – Zastanów się. – Don skrzyżował ręce na piersi. – Nie chcę, żebyś przeze mnie stracił miłość życia. – Dzięki za pouczenia. Sam sobie poradzę. – To na co czekasz? Jedź! John wstrzymał oddech. – Choć nienawidzę cię w tej chwili bardziej niż kogokolwiek na świecie, to… chyba muszę przyznać ci rację. U Tiffany’ego na Manhattanie John zamówił pierścionek, z adnotacją, że chciałby go odebrać na lotnisku w Cleveland. Może zaręczyny to przesada? Wiedział jednak, że przekonanie Constance do przeprowadzki z Ohio do Massachusetts będzie wymagać solidnych argumentów. Propozycja małżeństwa z pewnością do takich należy. Małżeństwo. To słowo pobrzmiewało w jego głowie echem czegoś nieodwracalnego, czegoś na całe życie. Normalnie miałby ochotę przed czymś takim uciec, ale te-
raz czuł się dziwnie pewnie. Babcia nieraz powtarzała, że jak się spotka odpowiednią osobę, to się od razu wie, że to właśnie ta. Jej małżeństwo z dziadkiem stanowiło żywy dowód tej prostej teorii. John wierzył w przeczucia. Instynkt nigdy go nie zawiódł. A teraz podpowiada mu, że Constance jest kobietą, na którą czekał całe życie. Musi jeszcze tylko o tym ją przekonać. Powiedzieć, że od początku ich znajomości miał wobec niej uczciwe zamiary. Wylądował w Cleveland, odebrał od kuriera bezpretensjonalny diamentowy pierścionek i wsunął sobie do kieszeni. W GPS-ie wynajętego samochodu zaprogramował znaleziony w internecie adres. Krew buzowała mu w żyłach, gdy skierował się na podjazd skromnego domu na przedmieściach. Stał tam jej samochód, a więc jest w domu. Podobnie jak jej rodzice, do których musi należeć parkująca obok biała furgonetka z materiałami budowlanymi. Nawet negocjując wielomilionowe kontrakty, nie denerwował się bardziej niż teraz, wchodząc po wysłużonych schodkach na ganek i naciskając dzwonek. – O Boże, kto to może być? – usłyszał po drugiej stronie drzwi dobitny damski głos. – Witam, pani jest zapewne panią Allen – powiedział z uśmiechem, wyciągając rękę do drobnej kobiety z brązową grzywką. – Proszę nas zostawić w spokoju! – Gospodyni zatrzasnęła mu drzwi przed nosem, biorąc go zapewne za dziennikarza. – Nie jestem reporterem! – zawołał. – Ani akwizytorem. Jestem przyjacielem Constance. Para podejrzliwych oczu przyglądała mu się przez szparę w drzwiach. – Constance jest chora – usłyszał. – Co? – spytał, kładąc rękę na framudze. – Co jej dolega? – Kim pan jest? – Nazywam się John Fairweather. – Ponownie wyciągnął do niej rękę. – Precz z mojego domu, ty… ty… łajdaku! Usiłowała zatrzasnąć drzwi, które uderzyły go w rękę i kolano. – Zaszło chyba jakieś nieporozumienie. To mój wuj oszukiwał, nie ja. – Ale ty – syknęła mała kobietka z wściekłą miną – ty uwiodłeś niewinną młodą dziewczynę. Wstydu nie masz! Nie zamierzał polemizować, ujawniając, że niewinna to ona już nie była. No i tak bardzo młoda też nie jest. – Pani córka to wyjątkowa osoba. I to z pewnością pani zasługa, pani Allen. Podziwiam jej uczciwość i jestem dumny, że ją znam. – Ale ona na pewno nie chce znać ciebie. Teraz straci pracę. Masz w tej sprawie coś do powiedzenia? – Constance nie ma się czego obawiać. Wykonała swoje obowiązki bardzo starannie, była wręcz bezwzględna. Mogę się z nią zobaczyć? Naprawdę jest chora? Możliwe, ostatnio żyła w wielkim stresie. – Kochanie, co tam się dzieje? – W końcu korytarza ukazał się wyglądający na nieśmiałego mężczyzna z zakolami nad czołem.
– To John Fairweather, Brian – wyjaśniła jego żona, nie odrywając wzroku od intruza. – Obawiam się, że nie jest pan tu mile widziany – odezwał się mężczyzna, popatrując nerwowo na żonę. – Niech pan wraca, skąd pan przybył. – Kocham pana córkę. Proszę pozwolić mi się z nią zobaczyć. Nie odejdę, dopóki jej nie spotkam – dodał zdecydowanym tonem. – Dobrze, to już lepiej wejdź – zdecydowała pani Allen po starannym zlustrowaniu najbliższej okolicy. Uspokoiło ją, że jedynymi świadkami zajścia jest dwójka dzieci na rowerach. – Constance, kochanie, możesz tu do nas zejść? – zawołał ojciec w stronę schodów. Wobec braku reakcji John zaproponował: – Ona chyba słucha radia. Może wejdę na górę i zapukam? Normalnie poszedłby bez pytania, ale ci ludzie to jego przyszli teściowie, musi więc postępować bardziej rozważnie. Allenowie spojrzeli po sobie. Sarah zamknęła drzwi, by ciekawskie spojrzenia sąsiadów nie dosięgły Johna. – Idź – mruknęła. – Najgorsze już się stało. John szedł po schodach, upewniając się, że pierścionek nadal znajduje się w jego kieszeni. Zapukał. – Muszę trochę pobyć sama, mamo. – To ja, John. Przyjechałem cię zobaczyć. Constance wyłączyła muzykę. Drzwi otworzyły się błyskawicznie. Miała na sobie pasiaste spodnie od piżamy i biały podkoszulek. Na twarzy ślady łez. Wyglądała tak krucho i ślicznie, że od razu chciałoby się ją wziąć w ramiona. – Jesteś dość bezczelny – powiedziała cicho, omiatając go wzrokiem. W końcu spojrzała mu w oczy. – Też mi nowina – uśmiechnął się. – Tęskniłem za tobą. – Powiedziałeś Donowi o nas? – spytała twardo, choć z bólem w oczach. – Nigdy. Sam się domyślił. Był na mnie zły, bo go wyrzuciłem z pracy. – Ale nie zaprzeczałeś, jak cię podpuszczał. – Nie mogłem zaprzeczyć, bo to była prawda. – Z trudem powstrzymywał uśmiech. – Było ci głupio, bo nie osiągnąłeś tego, co chciałeś, tak? – spytała, krzywiąc się. – O czym ty mówisz? – Spisek się nie udał. Uwiodłeś mnie, a ja mimo to nie zaprzestałam poszukiwań. Nie pozbyliście się mnie tak łatwo. Słyszałam waszą rozmowę w holu. – Nie było żadnego spisku. Don sugerował coś takiego, ale ja nie zamierzałem go posłuchać. – Aha, rozumiem. Pierwszego wieczoru pocałowałeś mnie, bo ze mnie taka laska, co? – Pokręciła głową z udawanym niedowierzaniem. – Zgadza się. – John, taka głupia to ja nie jestem. – W ogóle nie jesteś głupia. Masz umysł jak brzytwa i to właśnie między innymi
w tobie kocham. – Po co tu przyjechałeś? – spytała trochę zdezorientowana. – Chcesz, żebym publicznie odwołała, że coś było między nami. O nie, nie zamierzam aż tak kłamać. – Ja też nie. Wyjął z kieszeni pierścionek. Nie musiał wiele tłumaczyć. – Wiem, że znamy się dość krótko, ale… – Z trudem dobierał słowa, a ona przysłuchiwała się im ze zmarszczonymi brwiami. – Kocham cię, Constance. Nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty. Chcę spędzić z tobą resztę życia. Wyjdziesz za mnie? Patrzyła na niego, jakby nie do końca rozumiejąc. – Myślałam, że jesteś na mnie zły. – Za co? Że jesteś uczciwa i godna zaufania? Za to kocham cię jeszcze bardziej! Powieki jej drgnęły. A więc stoi tu przed nią tak przystojny, że to aż śmieszne i na wyciągniętej dłoni trzyma otwarte niebieskie pudełeczko. Ten pierścionek jest naprawdę bardzo ładny. – Mówisz serio? To znaczy… o tym małżeństwie? – Znasz mnie trochę i wiesz, że nie żartowałbym z takich rzeczy. – W jego oczach migotały wesołe ogniki, jak prawie zawsze. Boże, jaki on jest pewny siebie. Wie już, że się zgodzi? – Nie, nie możesz mówić poważnie. – Wszystko w porządku, Constance? – dobiegł ją głos ojca. – Tak, tato, jest okej! – Albo tak mi się przynajmniej wydaje. Boże, ja chyba śnię. – Constance, ty mnie wykończysz – groził John. Przyklęknął przed nią. – Powiedz, że się zgadzasz. Łzy napłynęły jej do oczu. On chyba mówi szczerze? Boże, to nie dzieje się naprawdę! – Tak – odparła w końcu. To była jedyna możliwa odpowiedź. – A mogę cię pocałować? – spytał, wstając z kolan. Spojrzała na drzwi, za którymi prawdopodobnie czaili się jej rodzice. Ale zakochane spojrzenie Johna przeważyło szalę. – Okej. Zatraciła się w tym pocałunku. Po kilku samotnych dniach poczuła słodką ulgę. – Boże, jak ja tęskniłem – szeptał, tuląc ją do siebie. – Nie umiem bez ciebie żyć. Pojedziesz ze mną od razu? – A co z moją pracą? Zachowali się bardzo lojalnie. Nie uwierzyli w żadne oskarżenia, nie kazali mi nic wyjaśniać. A teraz dowiedzą się, że to była prawda. – Kocham twoje poczucie odpowiedzialności – szepnął, wodząc kciukiem wokół jej ust. – Jest takie seksy. Ale i tak się dowiedzą, że coś między nami było. Przecież powiesz im, że za mnie wychodzisz, prawda? – Ale muszę ich przekonać, że to nie miało wpływu na wykonywanie przeze mnie obowiązków. Inaczej pomyślą, że… – Ja się nie martwię, co inni o mnie myślą. Jestem pewien swoich wyborów i mogę iść przez życie z podniesioną głową. Nawet wobec twoich rodziców. – Mrugnął do niej, wskazując ruchem głowy drzwi. – Nie sądzisz, że powinniśmy im powiedzieć?
– Wszystko słyszeliśmy – odezwała się matka, gdy Constance otworzyła drzwi. Stali za nimi oboje. – Mamo! – I doceniamy, że ten młodzieniec okazał się człowiekiem honoru i że ma zamiar uczynić z ciebie uczciwą kobietę. – Wobec powyższego uznaję, że pan naprawdę kocha naszą córkę – dodał ojciec, odchrząknąwszy uroczyście. – Nie popieramy branży, w której pan działa, ale życzymy wam obojgu wszystkiego najlepszego. – Naprawdę? – Constance nie wierzyła własnemu szczęściu. – Ale wiecie, że ja się przeprowadzę do Massachusetts? – Możecie się też przenieść – zaproponował John. – My tu mamy własny biznes. Ale chętnie was kiedyś odwiedzimy. Constance przenosiła wzrok z matki na ojca, z ojca na Johna. Czy ich zaczarował? W końcu media też pisały, że jego dokonań nie da się racjonalnie wytłumaczyć. – W takim razie zapraszam wszystkich na kolację. Musimy to uczcić – mówił John, ściskając im ręce. Po sympatycznym posiłku w ulubionej włoskiej knajpce starszych państwa Allenów, John i Constance pojechali do najbliższego hotelu. – Czy ja śnię? – zapytała, gdy w pokoju zamknęli za sobą drzwi i stanęli twarzą w twarz. – Bo ostatnio miałam dziwne i bardzo sugestywne sny. – Skoro to sen, znaczy że śnisz o mnie. Nie mam nic przeciwko temu. Byleby żadne z nas się nie obudziło. – Żadne z nas nie jest lunatykiem, więc to jawa. – Uszczypnij mnie, to się przekonamy. Wzięła głęboki oddech i dotknęła ręką jego pleców. Niełatwo było uszczypnąć tak umięśnione ciało, ale jakoś się udało. – Hop! Ja się już obudziłem. Kolej na ciebie. Objął dłońmi jej pośladki i uniósł ją lekko. Drgnęła, adrenalina skoczyła jej do granic normy. – Oj, widzę, że ty też! – powiedział. – I o ile się nie mylę, nie tylko obudzona, ale i podniecona. Co najmniej tak samo jak ja. Faktycznie, nie potrafił ukryć erekcji. Rozpinał jej bluzkę z tak skupioną miną, że aż zachichotała. Szybko poradziła sobie z jego koszulą i zamkiem błyskawicznym u spodni. To, że ten wspaniały mężczyzna podnieca się na jej widok, doprowadzało ją do szaleństwa. Ona jest przecież zwykłą dziewczyną, otoczoną segregatorami i kalkulatorami. – Może włączymy radio – zaproponowała. Ściany hoteliku były tak cienkie, że słychać było rozmowy telefoniczne z sąsiednich pokoi. – Masz taki zmysł praktyczny. To też w tobie kocham. Słusznie. Nikt nie powinien słyszeć naszych okrzyków rozkoszy. Ale i ja jestem praktyczny. Na tyle, żeby nie zapomnieć o prezerwatywie. – Chcę cię poczuć w sobie – szepnęła. – Bez gry wstępnej? – Nie potrzebuję jej. Ty zresztą, jak widzę, też.
– To prawda – wyjąkał. Kochali się, wyznawali sobie miłość. Constance przestała się przejmować, jak ludzie zareagują na jej miłosną przygodę z człowiekiem, którego miała skontrolować. Nie obchodziło jej, że straci pracę, że już może nigdy nie będzie mogła wrócić do zawodu. Ważny teraz był tylko John. I to, że są razem. I będą do końca życia. – Nie pozwolę ci już się wymknąć – zapewniał szeptem, gdy po wszystkim leżeli objęci obok siebie. Przypomniała sobie, że ma na palcu pierścionek i zaczęła uważniej oglądać dzieło jubilerskiego kunsztu. – Chciałem, żeby był klasyczny i doskonały. Bez zbędnych upiększeń. Jak ty. – Jest piękny. Musiał kosztować majątek. – Majątek ma się po to, żeby go wydawać na ważne rzeczy. A dla mnie ty jesteś najważniejsza. – Chyba też powinnam ci dać jakiś prezent. – Zawahała się, bo cóż można dać komuś, kto ma wszystko, a nawet jeśli nie ma, może sobie w każdej chwili kupić. – Już go dostałem. To ty jesteś tym prezentem – szeptał, całując jej palce. – Co się dzieje? – spytał, bo zauważył, że posmutniała. – Myślę o zmianach, jakie zajdą w moim życiu. Wyjadę. A gdzie będę pracować? – Nas w New Dawn oskarża się o kumoterstwo. I słusznie, bo bardzo chętnie zatrudniamy członków rodzin. Możesz się zająć księgowością albo czymkolwiek, co cię zainteresuje. Ja na przykład przejmę obowiązki Dona. Na pewno będę robił lepszy PR niż on. – John zamyślił się. – Wynajmę mu dobrego adwokata, ale póki co niech zostanie za kratami. Inaczej mógłbym zapragnąć dać mu naprawdę odczuć, co myślę o jego postępowaniu. – Nawet nie wiesz, ilu ludzi, i to jak bogatych, uchyla się od płacenia podatków – powiedziała pojednawczo. – Nie dzielą się swoimi dochodami, a nie przeszkadza im, że korzystają z dróg publicznych i posyłają dzieci do szkół, na które przecież wszyscy płacimy. – To jak? Zajmiesz się u nas podatkami? – Robię to od lat i… trochę czuję się znudzona. Ja… – zawahała się i przygryzła wargi – zawsze chciałam być nauczycielką. Rodzice zniechęcali mnie, mówiąc, że w szkołach uczą się same dzikusy i chuligani, więc wybrałam pracę z liczbami. Ale teraz nie wiem, czy to nie był błąd. – Ciekawy pomysł. Mogłabyś zacząć od szkolenia nowo przybyłych Nissequotów, a potem zdobyć uprawnienia pedagogiczne i pójść uczyć do szkoły. – Fajnie, chętnie popracuję z ludźmi, a nie z cyferkami. Jutro składam wymówienie. Ciekawe, czy każą mi pracować do końca, czy też od razu wyrzucą mnie za drzwi z kartonem drobiazgów z biurka. – Jak się dowiedzą, że za mnie wychodzisz, pewnie to drugie. – Może to nie najgorsza opcja?
EPILOG Święto Dziękczynienia – Niektórzy twierdzą, że rdzenni Amerykanie nie powinni obchodzić Święta Dziękczynienia. John stał u szczytu stołu w swoim odrestaurowanym domu. Okazały stół z wiśniowego drewna zastawiony był pieczonymi indykami, kolbami gotowanej kukurydzy, jadalnymi kasztanami, dyniami z syropem klonowym i orzechami. Pośrodku królował oczywiście pieczony, wyhodowany w sąsiedztwie indyk. – Uważają za błąd – ciągnął – że pokazaliśmy przybyszom, jak przetrwać w naszych warunkach. Lepiej było ich zagłodzić na śmierć. Ja się z tym nie zgadzam. – Powiódł wzrokiem po zebranych. – Jestem dumny, że moi przodkowie udzielili komuś pomocy i zaoferowali przyjaźń. Nie zawsze wychodziło im to na dobre, ale przetrwaliśmy i z nadzieją patrzymy w przyszłość. Uniósł kieliszek z szampanem. Constance wciąż nie mogła uwierzyć, że ten wysoki przystojny mężczyzna jest jej mężem. – A ta przyszłość rysuje się nam ostatnio w coraz jaśniejszych barwach – powiedział. Poczuła, jak w brzuchu motyle trzepoczą skrzydełkami wokół maleńkiego dziecka, które w sobie nosi. – Oczekujemy bowiem, że w czerwcu powitamy na świecie nowego Nissequota – dokończyła Constance. – Dziecko! – Babcia Johna zwróciła się do swojego męża. – Słyszałeś? Wszyscy zaczęli składać Constance gratulacje. Wstała więc i przemówiła: – Nie dalej jak w maju tego roku mieszkałam sobie spokojnie w swoim dziecinnym pokoiku w Ohio, w czerwcu przyjechałam tu służbowo, a w listopadzie jestem już mieszkanką Massachusetts, mam cudowny dom, wspaniałego męża, zdobywam szlify jako nauczycielka i oczekuję dziecka. Dziękuję wszystkim za ciepłe przyjęcie, bez was trudno byłoby mi przetrwać tę życiową zawieruchę. Nawet jej rodzice się uśmiechnęli. To już ich druga wizyta u córki. Pierwszy raz przyjechali na ślub i wesele. Czarujący dziadek Johna urabiał ich po swojemu, stąd ich uprzedzenia słabły z każdym dniem. – Czym byłoby nasze życie bez ciebie? – odpowiedział jej John. – Nawet Don jest wdzięczny. Dzięki twojej kontroli nie wpakował się w jeszcze większe kłopoty i udało mu się wyjść na wolność po niezbyt długiej odsiadce. – Faktycznie, kasyno szybko otrząsnęło się po przejściach i firma New Dawn rosła w siłę. – Za rok dokupimy kawał ziemi i zaczniemy budowę aquaparku. To był pomysł Constance. Chciała wzbogacić profil firmy o działalność na rzecz rodzin i dzieci. W przyszłości będą tu urządzać obozy dla młodzieży z całego regio-
nu. – Każdy dzień jest dla mnie przygodą, którą przeżywam wspólnie z moją żoną – dokończył John. – Kocham cię – powiedziała cicho Constance. – Ja ciebie też – szepnął jej do ucha. – Jestem wdzięczny za tak wiele rzeczy – dodał na głos – że gdybym chciał je wszystkie wymienić, ostygłby nam obiad. Proponuję zacząć. – Podoba mi się twój sposób myślenia – dopowiedział jego dziadek. – Dziękujmy Stwórcy za ten wspaniały posiłek i za przyjemność spożycia go w dobrym towarzystwie. Do dzieła!
Tytuł oryginału: A High Stakes Seduction Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2014 Redaktor serii: Ewa Godycka Korekta: Urszula Gołębiewska © 2014 by Jennif er Lewis © for the Polish edition by HarperC ollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2016 Wydanie niniejsze zostało opublikowane na lic enc ji Harlequin Boo ks S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukc ji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie. Wszystkie postac ie w tej książc e są fikc yjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzec zywistych – żywych i umarłych – jest całkowic ie przypadkowe. Harlequin i Harlequin Gorąc y Rom ans są zastrzeżonym i znakam i należąc ym i do Harlequin Enterprises Lim ited i zostały użyte na jego lic enc ji. HarperC ollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należąc ym do HarperC ollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właścic iela. Ilustrac ja na okładc e wykorzystana za zgodą Harlequin Boo ks S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone. HarperC ollins Polska sp. z o.o. 02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25 www.harlequin.pl ISBN: 978-83-276-2208-2 Konwersja do form atu MOBI: Legim i Sp. z o.o.
Spis treści Strona tytułowa Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Rozdział siódmy Rozdział ósmy Rozdział dziewiąty Rozdział dziesiąty Epilog Strona redakcyjna