Danielle Steel Pegaz Tytuł oryginału Pegasus Przekład Radosław Januszewski i Małgorzata Stefaniuk Moim ukochanym dzieciom, Beatie, Trevorowi, Toddowi,...
7 downloads
26 Views
911KB Size
Danielle Steel Pegaz Tytuł oryginału Pegasus Przekład Radosław Januszewski i Małgorzata Stefaniuk
Moim ukochanym dzieciom, Beatie, Trevorowi, Toddowi, Nickowi, Sam, Victorii, Vanessie, Maxxowi i Zarze. Historii, magii, przetrwaniu i nowemu życiu. Pegazowi w życiu każdego z nas, żeby niósł nas naprzód. I odwadze, żeby dzielnie go ścigać i dosiąść. Tak bardzo was kocham, Mama D.S.
Rozdział 1
Zapadł już zmrok, kiedy stajenni usłyszeli zbliżające się konie. Tętent kopyt grzmiał jak odległe werble, na długo zanim ktoś niewtajemniczony mógłby się zorientować, co to takiego. Jeźdźcy wracali z polowania i parę minut później stajenni usłyszeli nawoływania, śmiech i rżenie koni. Kiedy wjechali na dziedziniec zamku Altenberg i dotarli do stajni, od razu było widać, że są w świetnych nastrojach, a polowanie się udało. Jeden z tych, którzy przyjechali pierwsi, powiedział, że psy dopadły lisa, czego wszyscy się spodziewali. Konie tańczyły, wciąż podniecone porywającym dniem. Zarówno jeźdźców, jak i wierzchowce cieszyła chłodna październikowa pogoda, a mężczyźni w szkarłatnych kurtkach, białych bryczesach i wysokich czarnych butach do konnej jazdy wyglądali jak
z portretu, kiedy zsiadali z siodeł i oddawali wodze stajennym. Chłopcy ze stajni pomogli też zsiąść kilku kobietom. Niektóre siedziały w damskich siodłach i chociaż wyglądało to bardzo elegancko, nie ułatwiało polowania. Towarzystwo, które dzisiaj wybrało się na łowy, od lat jeździło wspólnie konno. Tak było, odkąd się poznali, odkąd wyrośli z dziecinnych lat i mogli brać udział w polowaniach. Konie były ich pasją, a jeździectwo ulubionym sportem. Alex von Hemmerle szczycił się sławą jednego z najlepszych jeźdźców w powiecie i trzymał wspaniałe konie od chwili, gdy osiągnął wiek męski. Całe jego życie, podobnie jak życie jego towarzyszy, podporządkowane było tradycji. Nie było tu nowych twarzy, nie było niespodzianek. Te same rodziny zamieszkiwały okolicę od stuleci, składały sobie wizyty, żyły według odwiecznych rytuałów i tradycji, zawierały między sobą małżeństwa, gospodarowały w swoich majątkach i kochały swój kraj. Alex dorastał w zamku Altenberg, tak jak pokolenia jego przodków od XIV wieku. W Boże Narodzenie wyprawiał bal, tak jak jego dziadowie. Było to najbardziej olśniewające wydarzenie, którego każdego roku wszyscy wyczekiwali. Rok wcześniej Marianne, córka Aleksa, skończyła szesnaście lat i wystąpiła na balu w roli gospodyni. Teraz miała lat siedemnaście. Wyrosła na taką samą jak niegdyś jej matka uderzająco piękną, eteryczną kobietę o doskonałych rysach. Wysoka jak Alex, miała niemal przezroczystą porcelanową cerę, niezwykle jasne włosy matki i elektryzujące niebieskie oczy ojca. Była jedną z najpiękniejszych młodych kobiet w okolicy i równie wyśmienitą amazonką. Ojciec sadzał ją na końskim grzbiecie, zanim nauczyła się chodzić, jeździła na wszystkie polowania, tego więc dnia była wściekła, że nie mogła z nim pojechać, ale paskudne przeziębienie i gorączka sprawiły, że ojciec kazał jej zostać w domu. Mimo subtelnej urody była odporniejsza, niż wyglądała. Inaczej niż jej matka, znacznie bardziej delikatna. Umarła dzień po urodzeniu Marianne z powodu krwotoku i ostrej infekcji. Niejedna kobieta umierała przy porodzie, ale ta strata ciężko dotknęła Aleksa. Od tamtego czasu nie znalazł żadnej, która by tyle dla niego znaczyła. I chociaż miewał dyskretne flirty, córka stała się jedyną kobietą, którą naprawdę kochał. Nie pragnął ponownie się ożenić po śmierci Annaliese. Wiedział, że nigdy tego nie zrobi. Były jakieś dalekie kuzynki, dziewczęta z dzieciństwa, chociaż był parę lat od nich starszy. Nigdy nie myślał, że owdowieje w trzydziestym roku życia, ale przez siedemnaście lat, odkąd stracił żonę, życie z córką i przyjaciółmi było wszystkim, czego pragnął, i zawsze ostrzegał kobiety, z którymi spotykał się w tajemnicy, żeby nie oczekiwały od niego stałego związku. Czas poświęcał gospodarowaniu w ogromnym majątku ziemskim, a jego duma – hodowla koni lipicańskich – wypełniała mu życie prawie tak jak córka, która podzielała pasję ojca do tych zwierząt. Uwielbiała oglądać nowe źrebaki i patrzeć, jak ojciec je trenuje. Mówiono, że jego śnieżnobiałe lipicany są najwspanialsze, najłatwiej się je układa i mają najczystszą krew. Starannie dobierał ogiery rozpłodowe i klacze reprodukcyjne. Uczył też Marianne wszystkiego na ten temat, kiedy była jeszcze małą dziewczynką.
Często wybierała się z ojcem do Wiednia, do hiszpańskiej szkoły jazdy konnej. W jej oczach rygorystycznie dokładne ćwiczenia wyglądały jak balet. Patrzyła, jak piękne białe konie tańczą, wykonując niewiarygodnie skomplikowane kroki. Wstrzymywała oddech, przyglądając się, jak stają dęba, robią kapriolę albo kurbetę, albo krupady z wyrzutem tylnych nóg do góry. Za każdym razem, kiedy to widziała, przeszywał ją dreszcz emocji. Podobnie przeżywał to Alex. I on wyćwiczył w ten sposób niektóre ze swoich koni. Marianne chciała uczyć się w takiej szkole, miała ku temu wszelkie predyspozycje, ale hiszpańska szkoła jazdy konnej nie przyjmowała kobiet i ojciec powiedział, że nic z tego nie będzie. Musiało jej wystarczyć, gdy widziała, jak konie ojca spisują się w domu albo w Wiedniu. Pomagała mu je trenować, zanim je odesłano. Raz na jakiś czas, bardzo rzadko, pozwalał, żeby ich dosiadała. Nie zabraniał jej jednak jeździć na arabach, które także hodował w swoich stajniach. Jej umiejętności jeździeckie były instynktowne, dorastała w jednej z najlepszych niemieckich stadnin i uczyła się wszystkiego, w co wdrażał ją ojciec. Tak jak i on konie miała we krwi. – Udane polowanie – podsumował Alex. Wyglądał na szczęśliwego i odprężonego. Szedł ze swoim przyjacielem Nicolasem von Bingen wśród jeźdźców rozmawiających z ożywieniem na dziedzińcu. Nie śpieszyli się, nawet po długiej jeździe. Po zapadnięciu nocy zapanował przeszywający chłód, ziemia była twarda, ale to im nie przeszkadzało, bo wszyscy mieli dobre wierzchowce, chociaż może nie tak wspaniałe jak koń ich gospodarza. Nicolas dosiadał nowego arabskiego ogiera, którego pożyczył mu Alex, przekonał się, że to doskonały rumak. – Chyba go od ciebie odkupię – powiedział. Alex się roześmiał. – Nie jest na sprzedaż. Zresztą obiecałem go Marianne, jak tylko go ułożę. Nadal jest trochę dziki. – Taki mi się podoba. – Nicolas uśmiechnął się do przyjaciela z dzieciństwa. – Zresztą ten koń jest dla niej zbyt narowisty. – Uwielbiał swoje konie i wyzwania, które trzeba było okiełznać. – Nie mów jej tego! – odparł Alex z uśmiechem. Marianne nie zniosłaby za nic takiej obelgi, a jej ojciec nie był pewien, czy tak jest w istocie. Była lepszym jeźdźcem niż Nick, chociaż Alex nie śmiałby mu tego powiedzieć. Nick bywał trochę zbyt ostry wobec koni, a Marianne miała łagodniejszą rękę. Alex sam ją uczył, z niespodziewanie dobrym skutkiem. – Przy okazji, gdzie się dzisiaj podziewała? Chyba nigdy dotąd nie darowała sobie polowania – zauważył Nick, zaskoczony jej nieobecnością. Na polowaniach nigdy jej nie zabrakło, a przyjaciele jej ojca zawsze chętnie ją tam widzieli. – Jest chora. Musiałem prawie przywiązać ją do łóżka, żeby zatrzymać ją w domu. Masz rację, ona nie daruje sobie polowania – powiedział Alex, robiąc zatroskaną minę.
– Mam nadzieję, że to nic poważnego. – Nick spoważniał. – Jest przeziębiona i ma gorączkę. Wczoraj wieczorem przyszedł lekarz. Bałem się, że choroba przerzuci się na płuca. Kazał jej zostać w domu. Wiedziałem, że moje słowo nie wystarczy, że się nim nie przejmie, ale myślę, że czuła się gorzej, niż się przyznawała. Kiedy rano wychodziłem, jeszcze spała, a to się jej nie zdarza. – Nie powinieneś wezwać lekarza dziś wieczór? – Nick miał złe doświadczenia z grypą. Przed pięciu laty, po epidemii, która ogarnęła kraj, i wyjątkowo mroźnej zimie, umarły jego żona i pięcioletnia córeczka. Utrata ich obu zdruzgotała go. Podobnie jak Alex był teraz wdowcem, tyle że z dwoma synami, Tobiasem i Lucasem. Tobias miał dziesięć lat, kiedy umarły jego matka i siostra, nadal obie pamiętał. Lucas miał teraz tylko sześć lat i w chwili ich śmierci ledwie wyrósł z niemowlęctwa. Tobias był cichym, spokojnym chłopcem, uwielbiał Marianne, dwa lata od niego starszą. Lucas był żywym, psotnym, przepełnionym radością dzieckiem, zawsze szczęśliwym, szczególnie kiedy siedział na końskim grzbiecie. Tobias znacznie bardziej przypominał swoją łagodną matkę, w Lucasie zamieszkały cała energia i zapał ojca. Nick, kiedy był młodszy, wplątywał się we wszelkiego rodzaju kłopoty, w okolicy do tej pory bywał obgadywany, gdy zaczynał romans z jakąś kobietą, czasem nawet z mężatką, albo zakładał się i pędził w siodle na złamanie karku. Był świetnym jeźdźcem, chociaż brakowało mu doskonałości Aleksa i cierpliwości, żeby wyćwiczyć konia tak, jak robił to Alex, chociaż fascynowały go lipicany przyjaciela i to, co potrafił z nich uczynić. Zanim jeszcze obaj wybrali się do hiszpańskiej szkoły jazdy konnej, Alex zaczął już wyuczać swoje wierzchowce skomplikowanych figur, z których słynęły te piękne białe konie. – Masz chwilę? – zapytał go Alex, kiedy przechodzili obok stajni. Pozostali zaczęli powoli się rozchodzić i życzyć sobie dobrej nocy, wsiadając do samochodów. – Nie spieszy mi się za bardzo do domu – stwierdził Nicolas, uśmiechając się zdawkowo. Poszli w stronę stodoły. Przyjaźnili się od dzieciństwa i chociaż Alex był starszy o cztery lata, w młodości
razem wyjechali do szkoły z internatem w Anglii. Alex był lepszym uczniem, ale Nick znacznie lepiej się bawił. Tak było do tej pory. Nicolas von Bingen cieszył się życiem. Był dobrym przyjacielem, dobrym ojcem i człowiekiem życzliwym, chociaż Alex wiedział, że trochę za bardzo lubił szaleć i czasami bywał nieodpowiedzialny. Gdy owdowiał, trochę przygasł, ale jeszcze nie wziął sobie na barki zarządzania majątkiem. Jego ojciec nadal żył i bardzo dobrze sobie radził. Dzięki temu Nick miał sporo czasu na zabawę, inaczej niż Alex, który zajmował się posiadłością i majątkiem, bo jego ojciec umarł niedługo po tym, jak Alex ukończył dwadzieścia lat. Nick często postępował i zachowywał się jak chłopiec, Alex od ponad dwudziestu lat prowadził bardzo ustabilizowane życie. Ale pasowali do siebie, raczej jak bracia niż przyjaciele. Nick poszedł za Aleksem do zabudowań, Alex wprowadził go do nieskazitelnie utrzymanej stajni, gdzie jedna z jego lipicańskich klaczy karmiła źrebię, które urodziła zaledwie kilka dni wcześniej. Czarny jak węgiel źrebak stał chwiejnie na nogach, klacz spojrzała na nich obu wielkimi ciemnymi oczami. Nick wiedział, że źrebięta lipicanów rodzą się ciemnobrązowe albo czarne, tak więc maść źrebaka, jaskrawo różna od śnieżnej bieli klaczy, nie zaskoczyła go. Wiedział, że musi minąć pięć, sześć lat, żeby sierść zbielała, wiedział też, że dopiero za dziesięć lat koń będzie w pełni wyćwiczony. Źrebię spędzi cztery lata u Aleksa, a sześć w szkole, w Wiedniu. Tresura lipicanów trwa długo, jest staranna, wymaga lat pedantycznej pracy. – Piękna, co? – zapytał z dumą Alex. – Jedna z najlepszych, jakie widziałem. Rozpłodnikiem był Pluto Petra – Nick wiedział, że to najlepszy ogier Aleksa, używany do hodowli – a ta mała kobyłka świetnie sobie poradziła. Będę miał dużo radości, kiedy go będę trenował. – Był tak dumny z nowo narodzonego konia, jakby był jego ojcem. Nick się uśmiechnął. – Jesteś wspaniały – powiedział serdecznie, kiedy razem wychodzili ze stajni. Alex zaprosiłby Nicka na kolację, ale chciał ją zjeść razem z Marianne w jej pokoju. – Pojechałbyś jutro ze mną do północnego skraju? – zapytał Alex. – Zastanawiam się nad
wycinkami w lesie. Chciałbym rzucić na to okiem. Ruszam wcześnie, żeby wrócić w południe. Po przejażdżce zjedlibyśmy lunch. – Chętnie bym to zrobił – powiedział z żalem Nick. Zatrzymał się przy duesenbergu, którego postawił pod drzewem. Znacznie bardziej wolał swoje bugatti, ale chciał wzbudzić większy szacunek, jadąc na polowanie do Aleksa. – Ale nie mogę. Muszę się spotkać z ojcem. Chce ze mną o czymś porozmawiać. Nie mogę ciągle się domyślać, o co mu chodzi. Od tygodni nie zrobiłem niczego, co mogłoby go zdenerwować. – Obaj się roześmieli. Nick pozostawał w bliskich stosunkach ze swoim ojcem, chociaż ten często go beształ, gdy docierały do niego plotki, że Nick ugania się za spódniczkami, rozbija konno albo jeździ samochodem jak wariat. Przede wszystkim jednak Paul von Bingen ciągle próbował przyuczyć Nicka do zarządzania majątkiem. Nick domyślał się, że jutro ojciec będzie chciał z nim mówić właśnie o tym. Był to powracający temat. – Chyba chce, żebym przejął zarząd nad gospodarstwami, a to dla mnie okropna robota. – Przyjdzie dzień, że będziesz musiał to zrobić. Przecież możesz zacząć już teraz – powiedział rozsądnie Alex. Na swoich ziemiach nadal mieli chłopów, którzy niegdyś byli kontraktowymi pracownikami, a teraz dzierżawili gospodarstwa za grosze. Stanowili niezbędną część systemu i tradycji rządzącej nimi od lat. Nie pasowali do nowoczesnego świata, ale wieś pozwalała im na prowadzenie spokojnego życia z dala od miast. Niemcy od lat borykały się z trudnościami, najpierw chaos i kiepska sytuacja gospodarcza po wielkiej wojnie, potem wielki kryzys. Gospodarka pod rządami Hitlera poprawiła się, ale problemy kraju jeszcze się nie skończyły. Hitler próbował przywrócić Niemcom poczucie dumy, choć jego gorączkowe mowy i rozhisteryzowane wiece nie przemawiały ani do Aleksa, ani do Nicka. Alex uważał Hitlera za wichrzyciela, mierziła go większość jego idei politycznych. Przy tym anektowanie Austrii w marcu było niepokojącym sygnałem ambicji wodza. Ale to, co robił Hitler, wydawało się bardzo odległe od ich spokojnej bawarskiej wsi. Nic nie mogło
ich tutaj dosięgnąć, nic się nie zmieniało. Ich rody zamieszkiwały tę okolicę od stuleci i nadal będą ją zamieszkiwać i żyć tak samo przez kolejne dwieście, trzysta lat. Byli odizolowani od świata. I obu pocieszała myśl, że ich dzieci i wnuki kiedyś nadal tutaj będą. Aleksa i Nicka wychowano na panów, i to wystarczało. Przypadły im w udziale ogromne fortuny, o których nigdy nie mówili, a i myśleli z rzadka. Mieli chłopów dzierżawców i służbę, rozległe latyfundia, które przejdą na ich dzieci w całkowicie bezpiecznym życiu i świecie. – Nie rozumiem, dlaczego miałbym teraz zajmować się farmami – powiedział Nick. Popatrzył na przyjaciela i wcisnął długie nogi do samochodu. – Ojciec będzie żyć jeszcze trzydzieści lat, a robi to znacznie lepiej niż ja – dodał z kwaśnym uśmiechem. – Dlaczego miałbym to teraz popsuć? Wolałbym robić coś innego. Na przykład wybrać się z tobą jutro na konną przejażdżkę, ale ojciec byłby zły, gdybym chociaż nie udawał, że go słucham. – Nick znał na pamięć, co do słowa, tyrady ojca. – Wstydu nie masz – skarcił go Alex, chociaż wiedział, że Nick jest sumienniejszy, niż wynikałoby to z jego zachowania. Doskonale sobie radził ze swoimi synami i bardzo poprawił los dzierżawców, wykorzystując własne fundusze na naprawy ich domów. Dbał o nich jako o ludzi, tyle że nie chciał brać na siebie odpowiedzialności za ich ziemię i gospodarstwa. Uważał to za coś niewiarygodnie nudnego, ale myślał, że ojciec to lubi. Nicka bardziej obchodziły dobrobyt ludzi, którym mniej się poszczęściło niż jemu, i wychowywanie chłopców, z którymi spędzał mnóstwo czasu, tak jak Alex z Marianne. Mieli tę wspólną cechę, że byli oddanymi ojcami, ludźmi, dla których rodzina stała na pierwszym miejscu w tradycyjnym swojskim świecie. – Wybacz, nie mogę jutro wybrać się z tobą na przejażdżkę – powtórzył z żalem Nick, włączając silnik. – Zajrzę po śniadaniu i popatrzę, jak trenujesz tego swojego ogiera. – Nick od miesięcy przyglądał się, jak Alex pracuje nad swoim lipicanem, i nie opuszczał go podziw dla zdolności przyjaciela.
– Nadal mam z nim dużo pracy. Obiecałem oddać go w styczniu do szkoły jazdy. Jest już we właściwym wieku, ale chyba nie jest jeszcze gotowy. – Ogier czterolatek miał mnóstwo animuszu i Nick nigdy się nie nudził, obserwując, jak Alex uczy go kroków. Lipican zachwyciłby każdego nawet teraz, ale nie Aleksa, który był perfekcjonistą i rzadko bywał zadowolony ze swoich osiągnięć. – Wpadaj, kiedy chcesz – powiedział Alex. Parę minut później Nick odjechał, beztrosko machając ręką, i skierował się do swoich dóbr odległych o kilka kilometrów. Alex wrócił do zamku, żeby spotkać się z córką i zobaczyć, co u niej. Marianne leżała w łóżku z książką, wyglądała na znudzoną. Nadal miała gorączkę, ale było lepiej niż poprzedniego wieczoru. Lekko dotknął dłonią jej czoła, ulżyło mu, bo było już chłodniejsze, chociaż oczy miała nadal zamglone, a nos zaczerwieniony. – Jak się czujesz? – zapytał i usiadł obok niej przy łóżku. – Głupio mi, że tu leżę. Dobrze się bawiliście na polowaniu? Dopadli lisa? – Oczy jej zaświeciły, kiedy to mówiła. Cały dzień myślała o każdym z myśliwych. – Oczywiście. Bez ciebie nie było takiej zabawy, ale cieszę się, że zostałaś w łóżku. Mroźno było. Idzie ostra zima, skoro tak wcześnie jest już mróz. – To dobrze. Lubię, kiedy pada śnieg. – Cieszyła się, że ojciec do niej przyszedł. – Dzisiaj odwiedził mnie Toby. – Rozpromieniła się lekko, mówiąc o synu Nicka. Stale ją odwiedzał. Od lat miał do niej słabość, a ona traktowała go jak małego braciszka. Toby ledwie mógł się doczekać dnia, kiedy będzie już mógł się do niej zalecać, a ona potraktuje go poważnie. Marianne wiedziała jednak, że taki dzień nigdy nie nadejdzie. – Nie mów jego ojcu, że tutaj był. Wiesz, jaki jest Nick, kiedy ktoś zachoruje. – Choroba wytrącała go z równowagi, odkąd jego żona i córka umarły na grypę, a o swoich synów troszczył się szczególnie. – Graliśmy w szachy. Pobiłam go – powiedziała radośnie. Ojciec uśmiechnął się do niej. – Bądź dla niego lepsza. On myśli, że słońce wschodzi i zachodzi dla ciebie.
– Tylko dlatego, że nie zna innych dziewczyn. W ogóle nie zdawała sobie sprawy ze swej urody i wpływu, jaki wywiera na mężczyzn. Kilku młodych ludzi, a nawet ich ojców, zerkało na nią tęsknie od kilku ostatnich lat. Alex cieszył się, że nie zawróciło jej to w głowie. Znacznie bardziej niż mężczyznami interesowała się końmi i wolała spędzać czas z ojcem. Chwytała go za serce ta jej dziecięca niewinność. Nie mógł znieść myśli, że przyjdzie dzień, kiedy Marianne wyjdzie za mąż i się wyprowadzi. Ale wiedział, że nawet wtedy daleko nie odejdzie. Marianne chodziła do miejscowej szkoły razem z dziećmi innych arystokratycznych rodzin i nie była zainteresowana wyjazdem na uniwersytet, szczególnie teraz, kiedy w miastach i miasteczkach tyle było niepokojów i zamętu. Ojciec Aleksa nalegał, by syn wstąpił na uniwersytet w Heidelbergu, ale on był szczęśliwy, kiedy znów wrócił do domu, który uważał za najpiękniejsze miejsce na świecie. Ulżyło mu, że Marianne zgadza się z nim w tej sprawie. Czasem czuł się winny, że pozbawia ją okazji towarzyskich, ale przy tym zamieszaniu w kraju lepiej jej było w domu. Lubił ją mieć blisko siebie, wiedział, że z nim jest bezpieczna. – Tato, mogę zjeść kolację z tobą, na dole? – zapytała, gotowa wstać z łóżka, chociaż nadal była blada. Alex pokręcił głową z surowym wyrazem twarzy. – Nie, jeszcze nie wydobrzałaś. A na dole są przeciągi. Powiedziałem, żeby tutaj przynieśli tace. Marta przyjdzie z nimi za chwilę. Chcę, żebyś wyzdrowiała i przyszła zobaczyć nowe źrebię. Jest piękne, wygląda nawet lepiej od swojego ojca. Po polowaniu zabrałem z sobą Nicka, żeby je obejrzał. Jeśli chcesz, jutro możesz przyjść popatrzeć, jak pracuję z Plutem. Dobrze sobie radzi. – Ojciec opowiedział jej, co się wydarzyło, i Marianne z westchnieniem znów opadła na poduszki. Alex stwierdził, że nie jest z nią tak dobrze, jak mu powiedziała. Był bardzo zadowolony, że nie wychodziła dziś z domu. To szaleństwo, ale była taka uparta, że mogła spróbować. Kilka minut później przyszli Marta i jeden ze służących. Na tacach nieśli kolację. Ojciec pozwolił
owiniętej w koc Marianne wstać i usiąść przy kominku. Opowiadał jej o polowaniu. Kiedy wróciła do łóżka wyglądała na zmęczoną, ale nie wyczuł gorączki, kiedy dotknął jej policzka i pocałował ją. – Dobranoc, mój aniele – powiedział z uśmiechem, a ona spojrzała na niego łagodnym wzrokiem. – Jestem najszczęśliwszą dziewczyną na świecie, że mam takiego ojca jak ty – powiedziała. Rozczulił się na te słowa. On też tak myślał o niej. A potem przypomniała sobie coś, o czym zapomniała powiedzieć mu przy kolacji. – Słuchałam dzisiaj radia, w Berlinie był jakiś wiec. Słychać było, jak równym krokiem maszerują żołnierze i śpiewają piosenki, jakby toczyła się wojna. Führer wygłosił mowę i żądał, żeby wszyscy przysięgli mu lojalność. To mnie przeraziło… Tato, myślisz, że będzie wojna? Wyglądała tak młodo i niewinnie. Hitler przekonał wszystkich, że zajęcie Austrii pozwoli uniknąć wojny i że po Anschlussie będzie dość Lebensraumu. – Nie, nie sądzę – odparł pocieszająco, chociaż przed dwoma miesiącami Hitler ogłosił mobilizację. – Nie sądzę, żeby to było tak niebezpieczne, jak się wydaje. A nam nic się tutaj nie stanie. Śpij dobrze, kochanie… słodkich snów. Mam nadzieję, że rano będziesz się lepiej czuła. Ale i tak chcę, żebyś przez parę dni została w domu i nie chodziła do szkoły. Możesz mi dotrzymać towarzystwa w stajni. Uśmiechnęła się, kiedy wychodził z pokoju, poczuła się lepiej po tym, co powiedział. Kiedy po południu słuchała mowy Führera, zrobiło się jej zimno ze strachu, jakby cały świat miał się zmienić. Hitler powiedział przez radio, że świat się zmieni. Ale była pewna, że ojciec ma rację. Wódz mówił tylko do mas, żeby je podekscytować i omamić. Nie miało to nic wspólnego z nimi. Zasnęła, myśląc o balu bożonarodzeniowym. Jakże będzie wesoło! Zaczęła już przygotowania, zostały tylko dwa miesiące. A Nick powiedział, że w tym roku po raz pierwszy na bal przyjdzie Toby, dostanie swój pierwszy frak i cylinder, a ona śmiała się z tego. Toby to przystojny chłopiec, ale dla niej nadal był dzieckiem. Sama się czuła dziecinnie, gdy zasypiała. Nie mogła się doczekać, kiedy zobaczy
czarnego jak atrament lipicana. Przypomniała sobie, jak to było, kiedy zobaczyła pierwszego. Była wstrząśnięta tym, że nie jest biały. A potem źrebak wyrósł i stał się pięknym śnieżnobiałym koniem, takim jak inne, które zdawały się tańczyć w powietrzu. Zasypiając, marzyła o lipicanach ojca, jakby to były magiczne istoty z doskonałego świata. Ze świata, w którym nie mogło się jej stać nic złego. Wiedziała o tym, bo było tak, jak powiedział ojciec, że zawsze będzie bezpieczna. Rozdział 2 Rankiem Nick zajechał niebieskim bugatti pod wielki dwór, w którym mieszkał jego ojciec. Starszy pan przeprowadził się tutaj, kiedy Nick się ożenił, i zostawił synowi z żoną zamek, który jego zdaniem lepiej do nich pasował. Zachęcał wtedy Nicka, żeby zajął się zarządzaniem włościami. Do tej pory próbował go do tego nakłonić, ale bez powodzenia. Nicka całkowicie zadowalały odwiedziny u dzierżawców, spędzanie czasu z przyjaciółmi, opiekowanie się synami, co według niego było ciężką pracą, bo przecież nie mieli matki, która mogłaby o nich zadbać. Paul von Bingen był zadowolony, że syn tak troszczy się o dzieci, ale chciałby, żeby także bardziej interesował się ziemią i pewnego dnia nauczył się samemu nią zarządzać. W wieku czterdziestu trzech lat Nick był przekonany, że ten czas jest jeszcze odległy i że ma jeszcze wiele lat, żeby nauczyć się, czego trzeba. Nadal uważał się za młodego. Jego ojciec miał lat sześćdziesiąt pięć i też prezentował się młodo na swój wiek, był przystojnym, żywotnym mężczyzną, ale tego dnia Nick zauważył, że ojciec nie wygląda najlepiej. Wydawał się zmęczony, blady, zmarszczył brwi, kiedy Nick wszedł do biblioteki i usiadł na krześle przy biurku ojca. – Dobrze się czujesz, ojcze? – zapytał zatroskany. – Dobrze – odparł Paul, siadając za biurkiem. Przyglądał się synowi z posępnym wyrazem twarzy, potem wstał i zamknął drzwi. Nick domyślił się, że czeka go poważna rozmowa, może nawet pouczanie. Żałował, że nie pojechał na spacer z Aleksem. To nie będzie wesołe, ale od czasu do czasu musiał wysłuchiwać tyrad ojca na temat odpowiedzialności, zobowiązań i powinności, jakie
mają wobec swojej spuścizny. Nick znał główne tematy kazań na pamięć, przygotował się na to, co miało nadejść. Ojciec znowu usiadł za biurkiem, miało się wrażenie, że waży słowa. Było to jak na niego niezwykłe. Zazwyczaj przechodził wprost do dobrze wyćwiczonej listy rzeczy, które syn powinien robić, a nie robi. Nick wysłuchiwał tego od dwudziestu lat i czekał cierpliwie, aż się zacznie. – Chcę ci powiedzieć o paru sprawach, o których wcześniej nigdy z tobą nie rozmawiałem – zaczął Paul wyważonym tonem, a Nick spojrzał na niego zaskoczony. To była nowość, nie miał pojęcia, o co chodzi. – Kiedy byłem młody, bardzo przypominałem ciebie. Właściwie byłem znacznie bardziej szalony, niż jesteś, czy kiedykolwiek byłeś ty. Zdaje się, że masz słabość do pięknych kobiet i szybkich samochodów, ale uważam, że to nic złego. W dodatku jesteś wspaniałym ojcem i oddanym synem. – Tak jak ty jesteś cudowny, tato – przerwał mu Nick, patrząc na niego z miłością. – I z cierpliwością podchodzisz do tego, że nie chcę zarządzać posiadłością. Po prostu myślę, że robisz to lepiej, niż ja bym kiedykolwiek zrobił, i byłoby szkoda, gdybym coś zepsuł po przejęciu majątku od ciebie. – Ojciec uśmiechnął się ozięble. Nick nigdy jeszcze się z tym nie spotkał. Tego dnia było w nim coś dziwnego, ale nie miał pojęcia co. Ojciec był w smutnym nastroju, przerażało to Nicka. Miał nadzieję, że Paul nie jest chory. Niepokoił się coraz bardziej, widząc, że ojciec szuka słów jak po omacku. – Czy stało się coś złego? Przeszedł od razu do sedna sprawy. Ojciec nie odpowiedział. To też nie było do niego podobne. – Kiedy miałem dwadzieścia jeden lat – mówił Paul, unikając wzroku Nicka – spotkałem twoją matkę. Miałem dwadzieścia dwa lata, kiedy się urodziłeś. Była przepiękną i bardzo młodą dziewczyną. Miała ciemne włosy i ciemne oczy jak ty, chociaż inne. W ogóle nie jesteś do niej podobny. – Nick wiedział, że jest wykapaną podobizną swojego dziadka ze strony ojca, nie licząc ciemnych włosów. – To była egzotyczna piękność i myślałem, że jesteśmy w tym samym wieku.
Pewnego lata, kiedy nie miałem nic do roboty, połączył nas krótki i pełen uniesień romans. Niemal natychmiast zaszła w ciążę. Później odkryłem, że ma zaledwie piętnaście lat. Kiedy ciebie urodziła, miała szesnaście. Nie trzeba dodawać, że moi rodzice nie byli zadowoleni. A nawet gorzej, gdy się dowiedzieli, kim są jej rodzice. Jej ojcem był jeden z naszych dzierżawców, a właściwie jego kuzyn. Przybył z miasta z żoną i dziećmi, żeby razem z kuzynem pracować w gospodarstwie. Właśnie dlatego wcześniej nie spotkałem twojej matki. Zadurzyłem się w niej natychmiast. Ich kuzyni, a nasi dzierżawcy kiedyś byli naszymi pańszczyźnianymi chłopami, co mojemu ojcu szczególnie nie przypadało do gustu. Twierdziłem, że ją kocham, i być może kochałem. W tym wieku chyba nikt nie wie, czym jest miłość i czym się może skończyć. Nie zna się następstw i spraw, które mogą się źle potoczyć. Kiedy powiedziała mi, że jest w ciąży, zrobiłem, co uważałem za słuszne, i poślubiłem ją w kaplicy w naszych dobrach. Ceremonia była skromna. Obudziłem tym gniew rodziców. Ojciec ubił interes z jej ojcem. Nikt nie może się dowiedzieć, że ją poślubiłem. Ustaliliśmy, że kiedy cię urodzi, natychmiast potem się rozwiedziemy. Mój ojciec załatwił to z adwokatem w Monachium. Ona zgodziła się oddać dziecko po urodzeniu, co stanowiło część kontraktu zawartego przez mojego ojca. Na rok wyjechałem za granicę, do Hiszpanii i Włoch. Świetnie się bawiłem, chociaż czułem się fatalnie ze względu na nią. Rozwiedliśmy się zaraz po twoim urodzeniu, tak jak z nią uzgodniono. Potem wyjechali z gospodarstwa. Razem z rodzicami, braćmi i siostrami wróciła do miasta, a mój ojciec kupił od ich kuzynów gospodarstwo za ładną sumkę. Po dwustu latach na naszej ziemi poczuli się zhańbieni tym, co się stało, i chcieli się stąd wynieść. Wreszcie wróciłem z wojaży. Udawałem, że poślubiłem we Włoszech młodą hrabinę, która cię urodziła i umarła na gorączkę połogową, co w tamtych czasach było powszechne. Nikt nigdy nie kwestionował tej historyjki, kiedy po moim powrocie pojawiłeś się przy mnie. Wszyscy mnie żałowali. Tak młodo owdowieć i zostać z dzieckiem na ręku. Twoja babka pomagała mi opiekować się tobą i nikt nie znał prawdy poza moimi rodzicami, twoją matką i jej rodziną, których już tu nie było, księdzem, który udzielił nam ślubu, i
akuszerką, która cię przyjęła. Nikt nie puścił pary z ust. Nigdy już nie zobaczyłem twojej matki, co było tchórzliwym łajdactwem. Ale przecież ledwie ją znałem, a ty jesteś skutkiem młodzieńczej żądzy, przelotnego letniego szaleństwa. Zresztą jedyną prawdziwą miłością była moja miłość do ciebie. Zakochałem się w tobie w chwili, gdy cię zobaczyłem, i nawet przez chwilę nie żałowałem, że ciebie mam. Właśnie to w młodym wieku zrobiło ze mnie człowieka odpowiedzialnego i dobrze się stało, bo rodzice zmarli, kiedy nadal byłem jeszcze młody. Musiałem się nauczyć wszystkiego, czego ty przez całe swoje życie nie chcesz się uczyć. Nie miałem wyboru. Miałem dziecko, wielką posiadłość, którą musiałem zarządzać. Robiłem to dla ciebie, żeby pewnego dnia przekazać ci wszystko w dobrym stanie. Mówił to ze smutkiem. Nick zrozumiał, że wyznanie, które uczynił ojciec, leżało mu na sercu kamieniem. Nie rozumiał jednak, dlaczego postanowił opowiedzieć mu o tym właśnie teraz. Próbował uporządkować sobie w głowie jego słowa, zrozumieć, jakie mają dla niego znaczenie. Najbardziej wstrząsnęło nim to, że matka, o której myślał, że zmarła przy porodzie, żyła. I nie była włoską arystokratką, tylko młodą dziewczyną z jednego z ich gospodarstw, córką chłopa albo jego kuzyna z miasta, ale ta sprawa jeszcze całkiem do niego nie dotarła. Nie, najbardziej bulwersujące było to, że jego matka prawdopodobnie nadal żyła, tym bardziej że tak młodo go urodziła. – Chcesz powiedzieć, że moja matka nadal żyje, że żyła przez cały ten czas? Ojcze, dlaczego mówisz mi o tym właśnie teraz? – Bo musisz wiedzieć. Nie mam żadnego wyboru, muszę ci powiedzieć. I nie wiem, czy jeszcze żyje. Zakładam, że tak. Powiedziano jej, żeby już nigdy się z nami nie kontaktowała. Posłuchała. Była porządną dziewczyną, dotrzymała słowa. Nie mam pojęcia, dokąd się przeprowadziła, ale jestem pewien, że jej nie znajdziemy. Sądzę, że nadal żyje. Miałaby teraz pięćdziesiąt dziewięć lat, nie byłaby jeszcze stara. Przykro mi, że ci o tym wszystkim mówię. W ogóle nie miałem zamiaru ci o tym opowiadać.
Zacierał dokładnie ślady, mówiąc, że rodzina żony winiła go za jej śmierć i nie chciała więcej widzieć ani jego, ani dziecka. To wyjaśniało nieobecność dziadków ze strony matki w życiu Nicka, który nigdy o to nie pytał, a dzieciństwo miał szczęśliwe, chociaż brakowało mu matki. Czuł się świetnie pod opieką dziadków ze strony ojca, kiedy jeszcze żyli, a przede wszystkim ojca, który uważał, że wszystko musi być dla jego syna. Paul nigdy ponownie się nie ożenił i Nick nie mógł zrozumieć dlaczego, skoro nie musiał opłakiwać nieletniej panny młodej, którą kochał. Nick myślał, że może okoliczności całej sprawy były tak niesmaczne, że wyleczyły go na zawsze z chęci zawierania trwałych związków, chociaż wiedział, że ojciec miał kilka długich romansów, które nie zakończyły się małżeństwem. Zawsze mówił, że jedyną rodziną, której chciał i pragnął, był jego syn. – Teraz, kiedy o tym myślę – mówił dalej Paul – niejasno przypominam sobie pogłoski, że wkrótce potem wyszła za mąż. Wiedział o tym chyba adwokat mojego ojca, ten, który załatwiał rozwód. Uwolniono mnie od niej. Pamiętam, jak mój ojciec coś o tym mówił, ale nie zwracałem na to uwagi. Miałem ciebie i tylko ty miałeś dla mnie znaczenie. A jeśli ponownie wyszła za mąż, to na pewno ma inne dzieci. Była śliczną, zdrową dziewczyną. Ale ja chciałem i miałem tylko ciebie. – Wymienił z Nickiem poważne spojrzenia. Przez jakiś czas się nie odzywali. Nick był oszołomiony świadomością, że ojciec, którego zawsze uważał za prawdomównego, przez cały czas kłamał co do okoliczności jego narodzin. Wstrząsnęła nim wiadomość, że gdzieś żyje jego matka, która zdaje się sprzedała go za pokaźną sumkę. Ojciec nie wspomniał o pieniądzach, ale było oczywiste, że stanowiły część kontraktu, miały nakłonić ją i jej ojca do warunków rozwodu i oddania dziecka. – Jak się nazywa? – zapytał cicho Nick i nagle zaczął się zastanawiać, jak wygląda jego matka. Nigdzie nie było jej zdjęć ani portretów, ojciec mówił, że byłoby to dla niego zbyt bolesne. Nick nawet przez chwilę tego nie kwestionował, szanował uczucia ojca wywołane „tragiczną stratą”. – Hedwig Schmidt. – Nick skinął głową, nazwisko wyryło mu się w pamięci. Ojciec głęboko
zaczerpnął tchu i mówił dalej. – Mówię ci o tym teraz, bo dwa dni temu odwiedził mnie człowiek, którego nie widziałem od lat. Jako młodzi ludzie byliśmy przyjaciółmi. Przeniósł się do Indonezji i odtąd go nie widziałem. Teraz jest generałem. Była to wizyta grzecznościowa. Nie wiem skąd ani jak to do niego trafiło, ale miał świadectwo mojego małżeństwa, papiery rozwodowe i wiedział o tobie. Ludzie mówią teraz rzeczy, o których nigdy się nie mówiło. Na całe Niemcy wieje śmierdzący wiatr z Berlina. – Paul spojrzał twardo na syna. – Ten mój przyjaciel, Heinrich von Messing, powiedział mi, że twoja matka była w połowie Żydówką. Wtedy o tym nie wiedziałem, ale i tak nie miałoby to dla mnie znaczenia. Jej pochodzenie społeczne wystarczało, by nasze małżeństwo było nie do przyjęcia. Jej rodzice byli kuzynami naszych dzierżawców i, według mojego przyjaciela, rodzina jej matki to byli Żydzi, co znaczy, że ona była pół-Żydówką, ty jesteś Żydem w jednej czwartej, a twoi synowie w jednej ósmej. Według słów Heinricha nawet kropla żydowskiej krwi jest w naszych czasach bardzo niebezpieczna. Wszyscy o tym wiedzieli od kilku lat, odkąd wprowadzono ustawy norymberskie. Żydów uznano za odrębną rasę i odarto ich z praw obywatelskich. Od tamtego czasu sto dwadzieścia innych ustaw odebrało im kolejne prawa, a niearyjska krew w rodowodzie stała się czymś bardzo złym. Paul nawet sobie nie wyobrażał, że ciężki los Żydów w Niemczech może ich dotyczyć. A teraz dotyczył, szczególnie jego syna. Dla Paula ta wiadomość była gromem z jasnego nieba. Łzy wypełniały jego oczy, gdy mówił dalej, ale nie ruszył się z fotela. Widział, że Nick był jak ogłuszony tym, czego się do tej pory dowiedział. – Przyszedł, żeby mnie ostrzec, żebym cię zaalarmował. Powiedział, że ktoś założył ci teczkę i twoje pochodzenie ze strony matki wyszło na jaw. To może być fatalne dla ciebie i twoich chłopców. Teraz niewiele trzeba, żeby zniszczyć nam spokój. Ty i twoje dzieci możecie być zatrzymani i wygnani, nie pozwolą wam zostać tutaj, na naszej ziemi. Heinrich uważa, że ze względów bezpieczeństwa musicie natychmiast wyjechać z Niemiec. Jeśli tego nie zrobicie, z takimi papierami
o twoim pochodzeniu, to tylko kwestia czasu, i to nieodległego czasu, kiedy wszyscy trzej zostaniecie osadzeni w jakimś obozie dla „niepożądanych”. Teraz być w Niemczech Żydem to prawie zbrodnia, i nawet bycie Żydem w jednej czwartej naraża ciebie i chłopców na wielkie niebezpieczeństwo. Dla „niepożądanych” wszelkiego rodzaju mają Dachau pod Monachium. A teraz to ty i twoje dzieci należycie do tej kategorii. – Łzy spływały Paulowi po policzkach, gdy to mówił. – Heinrich powiedział, że będzie jeszcze gorzej. Zapytałem, czy mógłbym się za tobą wstawić albo czy moglibyśmy dostać jakiś specjalny immunitet, gdyby rzucili się na Żydów ćwierć krwi, ale powiedział mi, że w Niemczech każdy, kto ma żydowską krew albo pochodzenie, jest w niebezpieczeństwie i nie ma co do tego dwóch zdań. – Paul po tych słowach zakaszlał, żeby ukryć szloch, który utkwił mu w krtani jak ość. Wyglądało, jakby za chwilę miało mu pęknąć serce. – Kochany synu, ty i twoje dzieci musicie wyjechać. Natychmiast. Jak najszybciej. Zanim coś się wam stanie. Według Heinricha nie wolno marnować czasu. W pokoju zapadła cisza. Paulowi łzy spływały z policzków. Nie ruszali się, Nick patrzył na ojca, jego słowa zaczynały do niego docierać. – Mówisz to poważnie? Muszę wyjechać? To śmieszne. Nie jestem Żydem. Może moja matka była, ale ty nie jesteś. Ja nie jestem. Nawet nie wiedziałem. A chłopcy tym bardziej nie są. Ich matka była katoliczką, krewną biskupa. – Nie dla Hitlera i jego rządu. Jeśli masz w sobie żydowską krew, bez względu na wyznanie jesteś Żydem – oznajmił z goryczą Paul. – Tu nie chodzi o religię, tu chodzi o rasę, a teraz, w tym kraju, już nie jesteś czystej krwi Niemcem Aryjczykiem. – To absurd. – Nick wstał i zaczął chodzić po pokoju, nie był w stanie uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. – Nie mam nic przeciwko Żydom, ale nie jestem jednym z nich. – Zamilkł. – Dla nich jesteś – powtórzył Paul. – Nie chcę, żeby zabrali cię z domu i wysłali do obozu pracy. Mój przyjaciel powiedział, że mogą przyjść po ciebie, że zrobią to na pewno, dla przykładu. Im
wszystko jedno, kim jesteś, jak żyjesz – ludzie żydowskiego pochodzenia muszą odejść albo ryzykować, jeśli zostaną. I kto wie, co zrobią potem. Teraz wysyłają ich do obozów pracy i nazywają elementem przestępczym, żeby ludziom łatwiej było przyjąć, że są zamykani razem z homoseksualistami, Cyganami i każdym, kogo się nie chce w Niemczech Hitlera. Nauczyciele Żydzi nie mogą pracować, Żydów pozbawia się ich firm i wyrzuca z pracy, nie wolno im chodzić do parków ani na baseny. Jak sądzisz, do czego to doprowadzi? Za specjalnym pozwoleniem nadal można dostać paszport, żeby wyjechać z Niemiec. Póki możesz, zabieraj chłopców i jedź. Zanim nie będzie gorzej. – Teraz Paul sam zaczął wierzyć, że może być gorzej. Mówił do Nicka naglącym tonem. – O ile gorzej? – zapytał sceptycznie Nick. – Tato, jesteśmy szanowanymi ludźmi. Masz jeden z największych majątków ziemskich w Niemczech. Pochodzimy z jednej z najstarszych rodzin. – Nick mówił to z rozpaczą, walczył o prawo do pozostania w jedynym miejscu, które uważał za dom. – W ich oczach matka Żydówka przekreśla wszystko inne – powiedział ze smutkiem Paul. – Nie obchodzi ich, jak stary i szanowany jest nasz ród, z pochodzenia jesteś Żydem, nawet jeśli się z tym nie zgadzasz. A Żydów tutaj nie chcą, właśnie tak powiedział mi generał. Sam bardzo ryzykował, przyjeżdżając żeby nas ostrzec. Powiedział, że twoja teczka trafiła już na czyjeś biurko w Berlinie. Sprawdzają wszystkie stare rodziny, wszystkie metryki, małżeństwa, akty urodzin. Systematycznie wyszukują Żydów. Powiedział, że musimy działać szybko. To kwestia tygodni, kiedy po was przyjdą. – Co mam zrobić? – Nick prawie krzyknął na ojca, ale nie było na kogo krzyczeć, na kogo narzekać, chyba tylko na los. Ze względu na matkę, której nie znał, a nawet nie wiedział o jej istnieniu, razem z synami musiał opuścić dom i uciekać. – Co mam zrobić? Uciekać? Paul popatrzył mu w oczy z głębokim smutkiem i pokiwał głową. – Tak. Heinrich powiedział, że ludzie wyjeżdżają do Ameryki, jeśli uda im się znaleźć poręczyciela albo pracę, co nie jest łatwe. Zrobiłem listę ludzi, których tam znam, ale nie wiem, czy
zechcą pomóc. Chcę napisać do dyrektora twojej szkoły w Anglii; może on za ciebie poręczy. Musimy dotrzeć do każdego, kogo znamy, żeby cię stąd wydostać. Ale żeby to zrobić, musisz mieć zawód. – A co będę robił, tato? Zostanę szoferem? Nie znam się na żadnej pracy. – Mówiąc to, poczuł się jak głupiec, ale obaj wiedzieli, że to prawda. Świat, w którym żyli, nie wymagał od niego pracy czy umiejętności robienia czegoś produktywnego. Nie nauczył się nawet zarządzania własnym majątkiem ziemskim. – Może pracowałbyś w banku – rzucił z nadzieją Paul. – Nie wolno ci wywieźć więcej niż określoną sumę. Oni nie chcą, żeby jakakolwiek wielka fortuna wypłynęła z Niemiec. Dam ci wszystko, co będę mógł. – Paul wyglądał na przygnębionego. Przemyślał już wszystko. – Musisz przecież zająć się chłopcami. – Życie nie przygotowało mnie do tego – wyznał Nick z rozpaczą. – Wychowano nas tylko do jazdy konnej i prowadzenia samochodów, uprzejmości na proszonych kolacjach i tańców na balach. Czy jestem zdolny do podjęcia pracy? – Musimy coś szybko wymyślić. Nie można marnować czasu. Jak tam będziesz, możesz uczyć niemieckiego. Dobrze mówisz po angielsku – to dlatego chcę napisać do dyrektora twojej szkoły. Może załatwi ci posadę nauczyciela w Anglii albo w Stanach. To szanowany zawód, wyżywisz i siebie, i chłopców. – A co mam powiedzieć dzieciom? – Nie miał pojęcia, co im powie, takie to było zagmatwane, takie dziwaczne i obrzydliwe. Toby, piętnastolatek, nic nie zrozumie, tym bardziej sześcioletni Lucas. Sam tego nie rozumiał. – Że wyjeżdżamy z Niemiec, bo uznano nas za kryminalistów? Moi synowie nawet nie wiedzą, kto to taki Żyd. I ja mam im powiedzieć, że ze względu na wariata, który rządzi Niemcami, jesteśmy teraz zmuszani do porzucenia domu, do wyjazdu tam, gdzie niczego nie mamy, nikogo nie znamy. Tato, to jest obłęd.
– Tak, to jest obłęd – zgodził się Paul. – Kiedy sprawy się uciszą, a jestem pewien, że w końcu tak się stanie, będziesz mógł wrócić, ale teraz musisz wyjechać. Heinrich bardzo jasno mi to przedstawił, a ja mu wierzę. Nie masz wyboru. Napiszę listy, a ty pomyśl, czy znasz kogoś, kto mógłby pomóc albo za ciebie poręczyć, albo dać ci pracę. – Nick siedział przez chwilę w milczeniu, oszołomiony tym, co usłyszał. A Paul też był zaskoczony własnymi słowami. – Ludzie, z którymi chodziłem w Anglii do szkoły, robią to samo co my. Polują, jeżdżą konno i zarządzają swoimi dobrami. Nie mają zawodów. A ja chciałbym, chociaż raz, spotkać się ze swoją matką, chciałbym zobaczyć, kim jest. – Nagle zaczęło to być dla niego ważne, chociaż nie wiedział dlaczego. Zaczęła go interesować kobieta, która go urodziła. A skoro prawdopodobnie jeszcze żyła, chciał zobaczyć jej twarz. – Rozumiem. Pomogę ci w tym. – Wyglądało na to, że Paul mówi to poważnie, chociaż nie jest zadowolony. Odeszła czterdzieści trzy lata temu, a on nie miał ochoty wygrzebywać jej z przeszłości. Ale najpierw trzeba było się zająć sprawami ważniejszymi niż zaspokajanie ciekawości Nicka, jak wygląda jego matka. – Teraz nie możemy tracić czasu. Musimy jak najszybciej wydostać ciebie i chłopców z Niemiec. Żaden nie wiedział jeszcze, jak to zrobić, wiedzieli, że muszą obmyślić plan. Zależało od tego życie Nicka i chłopców, a na pewno ich bezpieczeństwo. Nicka przerażała myśl, że ześlą go z chłopcami do obozu pracy, a Paul nie był w stanie wyobrazić sobie tego, co może być gorsze, chociaż generał dawał do zrozumienia, że to zaledwie pierwszy etap i może nadejść coś gorszego, a on nie chciał, żeby ich to spotkało. To, że generał złożył Paulowi wizytę i ostrzegł go, było nieocenionym darem. Drżał na myśl, co mogłoby się stać, gdyby nie przyszedł. Wzięto by ich z zaskoczenia i byłoby po Nicku i chłopcach. – Porozmawiamy o tym później – powiedział Nick ze smutną miną. – Potrzebuję świeżego powietrza.
– Dokąd idziesz? – zapytał ojciec, obawiając się tego, co zamierza zrobić Nick. – Do Altenbergu, spotkać się z Aleksem. – Zawsze, gdy zdarzało mu się coś złego albo dobrego, chciał spotkać się z przyjacielem. – Chcesz mu powiedzieć? – zmartwił się Paul. – Nie wiem. Chcę tam po prostu pobyć przez jakiś czas. Oczywiście, powiem mu, kiedy będę wyjeżdżał. I muszę pomyśleć, do kogo napisać i od czego zacząć. Nie znam nikogo w Stanach. – Nie widział siebie w roli nauczyciela w angielskiej szkole. W ogóle nie mógł sobie wyobrazić, że opuszcza Niemcy. Po co? Żeby co robić? – Znam kilku ludzi w Stanach – stwierdził cicho Paul. – Napiszę do nich listy z prośbą, żeby poręczyli za ciebie i chłopców i dali ci pracę. – Mogę pracować jako stajenny albo instruktor tańca – powiedział smutno Nick i właściwie nie był to żart. To jedne z nielicznych rzeczy, na których się znał. Nie oporządzał własnych koni, odkąd był chłopcem, ale wiedział, że potrafiłby to robić. – Postaram się znaleźć ci coś lepszego – rzekł ze smutkiem ojciec, przerażony sytuacją, w jakiej się znaleźli. Zrobiłby wszystko, żeby ratować syna i wnuków. Kilka minut później Nick jechał już bugatti. I on, i ojciec byli zatopieni w myślach. Prowadząc piękny sportowy samochód, Nick zrozumiał, że życie, które znał, kończy się na lata, jeśli nie na zawsze. A Paul próbował przyzwyczaić się do myśli, że wkrótce straci całą rodzinę i będzie oddzielony od wszystkich, którzy byli mu bliscy. Mógłby wyjechać z nimi, ale nie chciał porzucić majątku. Jego obowiązkiem było pozostać tutaj ze względu na ziemię i dzierżawców, żeby utrzymać w mocy dziedzictwo i wszystko, czego nauczono go szanować. Czuł się też za stary na wyjazd. Ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebuje Nick, to starzec, którym trzeba się zajmować. Będzie miał dość roboty z chłopcami. Paul wiedział, że powinien zostać. Ale Nick i chłopcy muszą wyjechać. I to szybko.
Nick dojechał do Altenbergu, zaparkował samochód i poszedł do stajni, gdzie znalazł Aleksa, pracującego nad Plutem. Wytrwale powtarzał z koniem kroki, kazał mu skręcać w ułamkach sekund, uczył go stać bez ruchu na tylnych nogach, co się nazywało lewada, a lipicany były jakby do niej stworzone. Nick zauważył, że Pluto zrobił duże postępy przez ostatnie tygodnie, odkąd go po raz ostatni widział. Wynik wielu godzin treningu z Aleksem był nadzwyczajny. Pluto z natury nadawał się do pokazów i za kilka miesięcy, w Wiedniu, świetnie da sobie radę. Alex nie był jednak usatysfakcjonowany. Zamachał ręką, kiedy zobaczył, jak Nick sadowi się na płocie, żeby oglądać przyjaciela i lipicana przy pracy. – Bardzo ci ojciec nagadał?! – zawołał przez ramię. Nick wzruszył ramionami. Nie chciał go okłamywać, ale nie mógł mu także powiedzieć prawdy. Nadal trawił to, co usłyszał. To było zbyt obrzydliwe, żeby mogło być prawdą. Razem z chłopcami musi opuścić Niemcy w ciągu kilku tygodni, a nie ma dokąd się udać i nie ma za co utrzymać synów, jeśli gdzieś dotrze. To, co rano wyznał mu ojciec, było koszmarem i Nick chciał tylko obudzić się i dowiedzieć, że to żart. Ale to nie był żart. Myślał także o swojej matce, patrząc na Aleksa pracującego z Plutem. Teraz Alex do wyprostowanej pozycji dodawał podskoki. Nick wiedział, że to kurbeta. Przez całe lata widział, jak Alex uczy konie tej sztuki. Tak samo jak najważniejszego, kaprioli i krupady, przy których wspaniałe białe konie jakby szybowały w powietrzu w perfekcyjnie ułożonym balecie. Alex nazywał te manewry lataniem nad ziemią. Genialnie potrafił wyćwiczyć także swoje araby w haute ecole i na lonży. Nick trochę się uspokoił, patrząc, jak Alex pracuje z Plutem tego popołudnia. Kiedy skończył, na dworze było już ciemno, stajenny odprowadził konia. Alex przemawiał do Pluta, uspokajał go przez kilka minut, zanim wyszedł, jakby dziękował mu za ciężką pracę i bajeczny występ. Pluto sprawił się tego popołudnia lepiej niż kiedykolwiek. Alex wyglądał na zadowolonego, gdy Nick zeskoczył z płotu i podszedł do niego. – Nie mam pojęcia, jak je do tego nakłaniasz – powiedział z podziwem Nick. – Tysiąc razy
patrzyłem, jak to robisz, i nadal widzę w tym magię, jakby z twojej woli koń unosił się w powietrze. Słowo daję, magik z ciebie. – Mają to we krwi. One tego chcą – zapewnił go skromnie Alex. – Ja im tylko dodaję odwagi, żeby spróbowały. Jak już wiedzą, że mogą, idzie łatwo i razem się bawimy. – Wyglądało na to, że Nick jest czymś zaniepokojony, że coś go rozprasza. Alex spojrzał mu w oczy. – Z twoim ojcem w porządku? – zapytał niespokojnie. Nagle pomyślał, że ojciec Nicka może być chory. Miał nadzieję, że nie, ale Nick wyglądał na człowieka głęboko nieszczęśliwego. – Tak, dobrze się czuje – odparł obojętnie, kiedy wychodzili ze stajni. Alex dokładnie mu się przyjrzał. Nick był spięty, a jego oczy wyglądały jak dwie sadzawki bólu. Zbyt długo byli przyjaciółmi, żeby tego nie zauważył. – Nie musisz mi mówić – odezwał się ostrożnie Alex. – Nie masz wobec mnie żadnych zobowiązań. Ale wiem, że kłamiesz. Gdybym mógł ci pomóc, tylko powiedz. Nick pokręcił głową. Wbrew jego woli z oczu trysnęły mu łzy. Odwrócił się, żeby popatrzeć na przyjaciela, który był dla niego jak brat: to Alex pocieszał go, kiedy umarły mu żona i córka, był z nim przy każdym ważnym życiowym wydarzeniu, dobrym czy złym. Razem świętowali, razem płakali, dzielili smutki i radości, jak bracia, za których się uważali. – Moja matka żyje… Ojciec okłamywał mnie przez wszystkie te lata. Właśnie odkrył, że jest w połowie Żydówką. Nie wiedział o tym. Ma przyjaciela w Wehrmachcie, który przyjechał, żeby mu to powiedzieć. I że chłopcy i ja zostaniemy gdzieś zesłani, pewnie do obozu pracy, jeśli nie wyjedziemy. Muszę opuścić Niemcy w ciągu kilku tygodni, bo teraz zostałem uznany za Żyda. Potrzebuję pracy i poręczyciela w Ameryce albo w Anglii, czy gdzieś, dokąd pojadę. Alex, nie mam pojęcia, co robić, jak utrzymać chłopców, kiedy już tam się dostanę. Mógłbym być tylko stajennym, koniuszym albo szoferem. – Mówił to ze łzami w oczach. Wyglądał, jakby ogarnęła go panika. Alex zatrzymał się, słuchał i patrzył na niego.
– Mówisz poważnie? To nie jest jakiś dowcip? – Alex nie był w stanie uwierzyć. Wszystko to brzmiało niewiarygodnie. Mniejsza, że matka Nicka żyła, a on miał żydowską krew w żyłach. Znacznie gorszą wiadomością było to, że i on, i chłopcy mogą zostać zabrani do obozu pracy i muszą natychmiast wyjeżdżać. To nie mieściło się w głowie. – Czy wyglądam, jakbym sobie dowcipkował? Co mam, do diabła, robić? – Znajdź poręczyciela i pracę, i to cholernie szybko – stwierdził poważnie Alex. Obaj wiedzieli, co się dzieje w Niemczech od wprowadzenia z inicjatywy Hitlera ustaw norymberskich. Tylko nie wiedzieli, że stosują się one do Nicka i jego chłopców. To była bardzo, ale to bardzo zła wiadomość, i całkowicie wyjaśniała ponury wygląd Nicka. – I co miałbym robić w tej pracy – mówił dalej Nick. – Ty przynajmniej umiesz trenować konie. Ja nawet tego nie umiem. Po prostu na nich jeżdżę, kiedy ktoś inny je wyćwiczy. – Jesteś pewien, że nie ma sposobu, żeby się z tego wydostać albo namówić ludzi, żeby dali ci spokój? – Alex ciągle nie był w stanie uwierzyć, Nick też, ale to była przerażająca prawda. – Według mojego ojca nie. Jego przyjaciel, generał Wehrmachtu, powiedział, że musimy natychmiast wyjeżdżać, w ciągu paru tygodni, a może szybciej. Nie mam pojęcia, co mamy robić. I dlaczego ktokolwiek miałby poręczać za mnie i chłopców albo gdzieś mnie zatrudnić? – Coś wymyślimy – pocieszył go Alex. Chciał pomóc, ale znalezienie dla Nicka poręczyciela i pracy to problem, poza tym zmagał się z myślą, że przyjaciel z dzieciństwa, kumpel od serca, brat i współtowarzysz we wszystkim ma wkrótce opuścić Niemcy, prawdopodobnie na zawsze, a na pewno na długi czas, póki kraj nie powróci do normalności, a kto wie, jak długo to potrwa?. – Czy chłopcy już wiedzą? – zapytał, denerwując się za Nicka. – Dowiedziałem się o tym dzisiaj rano i nie mam zamiaru im mówić, póki nie będę wiedział, co robić. A jeśli niczego nie znajdę i ześlą nas do obozu? – Przeżyjesz, ale musimy zrobić wszystko, żeby do tego nie doszło.
Nie był w stanie znieść myśli, że Nick z synami zostaną zamknięci. To byłoby zbyt okrutne, a gdyby jeden z nich albo wszyscy trzej nie przeżyli? Alex chciał zrobić cokolwiek, żeby pomóc. Próbował sobie wyobrazić, jak by to było, gdyby on i Marianne musieli wyjechać z Niemiec, tak jak Nick i jego dzieci. Przekraczało to granice jego wyobraźni. Nick był zrozpaczony, kiedy odprowadził go do samochodu, a Alex jeszcze nigdy tak się o nikogo nie bał, jak teraz o niego i chłopców. Przeżywał taki sam niepokój jak wtedy, kiedy żona i córka Nicka zachorowały. – Coś wymyślimy – powtórzył, gdy Nick wsiadał do samochodu, a przyjaciel podniósł wzrok, w oczach miał smutek. Żaden z nich nawet sobie nie wyobrażał, że coś takiego może się stać w ich ukochanym kraju. Ich życie wydawało się tak bezpieczne i pewne. I tak miało być zawsze, dla wszystkich przyszłych pokoleń, a teraz Nick musi wyjechać. Nie można było tego przyjąć, zgłębić, nie mówiąc o tym, żeby rozwiązać taki problem. – A jeśli nie ma na to rady? – zapytał szczerze Nick. – Coś się znajdzie – powiedział spokojnie Alex. – Musi coś się znaleźć. Ale to nie powinno się zdarzyć w cywilizowanym kraju, takim jak Niemcy. Cóż to kogo obchodzi, że twoja matka była Żydówką? – Chcę ją zobaczyć – przyznał Nick. – Gdyby nie ta cała reszta, byłbym zły na ojca, że przez tyle lat nie mówił mi prawdy. Teraz nie mogę się na niego wściekać. Biedak boi się o nas, jest załamany tym, że musimy uciekać. Mimo to chciałbym zobaczyć, kim ona jest. Jeśli nawet nie mamy ze sobą nic wspólnego, i tak jest moją matką, a ja zawsze o niej myślałem. – Alex pokiwał głową. Rozumiał Nicka, chociaż ta sprawa była znacznie mniej ważna od innych problemów. – Czy to naprawdę takie istotne? – zapytał. – Dla mnie tak – odparł Nick. – Chociaż najpierw muszę znaleźć poręczyciela i pracę w Anglii. Potrzebny mi ktoś, kto mnie zatrudni, żebym mógł utrzymać chłopców. – Pomyślę o tym wieczorem – obiecał Alex.
Nick dotknął jego ramienia przez otwarte okno wozu. – Dziękuję – zaczął – za wszystko… za to, że byłeś moim przyjacielem przez te lata. Alex skinął głową, przez chwilę nie był w stanie nic powiedzieć, zbierało mu się na płacz. Nie znalazł słów, żeby wyrazić uczucia, by powiedzieć, jak wiele Nick i jego dzieci dla niego znaczą. Nienawidził nazistów za to, co robili. Kraj zwariował, skoro szedł za tym małym potworem, który chce wygnać godnych szacunku ludzi z ich domów i wyrzucić ich razem z dziećmi. Nick von Bingen i jego rodzina to kręgosłup Niemiec, ich tradycja, istota. Traktowanie ich jak przestępców musi zostawić ziejącą ranę na duszy kraju, który Alex nazywał ojczyzną. Mógł myśleć tylko o tym, jak będzie tęsknił za Nickiem i chłopcami. Nie był w stanie znieść tej myśli. Nadal słyszał słowa Nicka, idąc w stronę zamku, ocierał oczy. Płakał za przyjacielem, za jego synami i ojcem, który będzie załamany rozłąką, za krajem, który kochał, a teraz zaczynał nienawidzić za wygnanie przyjaciela. To, co nadchodziło, było niepowetowaną stratą dla nich wszystkich i przerażającym znakiem czasu. Bezpieczne, spokojne życie legło w gruzach. Alex był pewien, że nic w jego życiu nie będzie już takie samo. Rozdział 3 Dla Paula po tym, co powiedział Nickowi, że musi uciekać, dni zlewały się w czas pełen napięcia, podszyty nieustającym strachem. Nick nadal nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje, Paul trawił dni na pisaniu listów do ludzi, których ledwie znał w Ameryce, z nadzieją, że znajdzie poręczyciela i pracę dla syna. Każdemu, kto chciał słuchać, objaśniał, w jak trudnym położeniu się znaleźli. Lucas nie był świadomy napięcia, w jakim żyli, ale do Tobiasa szybko to dotarło. Zapytał ojca, co się dzieje. Była to jedna z najbardziej bolesnych chwil w życiu Nicka, objaśnianie synowi, dlaczego muszą opuścić dom. Żaden z nich nie widział w tym sensu. Tobias najpierw rozpłakał się i powiedział, że nie wyjedzie, potem wybrał się na rowerze do Marianne, żeby jej o tym opowiedzieć. Właśnie wychodziła ze stajni, kiedy się na nią natknął.
Patrzyła, jak ojciec trenuje Pluta. Zdążyła już dojść do siebie po przeziębieniu, chociaż nadal trzymał się jej paskudny kaszel, a szyję miała owiniętą czerwonym szalem. Ledwie zobaczyła Toby’ego, domyśliła się, że płakał. Przestraszyła się, że stało się coś strasznego. Ojciec nie powiedział jej o tym, co grozi Bingenom. Nie chciał mówić, dopóki nie okaże się, dokąd jadą, żeby był w tym jakiś konkret, zamiast zgrozy pożerającej teraz Nicka i jego ojca. Obaj bali się, że nikt im nie pomoże i że wylądują w końcu w obozie pracy. Ich dni na wolności były policzone, a czas pędził. Jeśli mieli się wydostać z Niemiec, musieli szybko coś znaleźć. – Wyjeżdżamy! – krzyknął Tobias. Rzucił rower, wyplątał z niego długie nogi podrostka i podbiegł do Marianne. – Dokąd wyjeżdżacie? – Wyglądała na zaskoczoną i zaniepokojoną. Zgroza malująca się na jego twarzy przeraziła ją. Oczy miał pełne łez. – Jeszcze nie wiemy. Ale to już niedługo. Może do Ameryki albo do Anglii. Tato i dziadek pracują nad tym. Matka taty była w połowie Żydówką i wcale nie umarła. Dokądś wyjechała, rozwiedli się – szepnął konspiracyjnym tonem. – A teraz musimy wyjechać, bo oni myślą, że my też jesteśmy Żydami. – To śmieszne. – Marianne, patrząc na niego, próbowała zbagatelizować jego słowa. Był równie wysoki jak ona, widziała, że wstrząśnięty tym, co mu powiedziano, drży ze strachu, a może od zimnego wiatru, który zwiewał jej jasne włosy na twarz. – Nie jesteś Żydem. Kto powiedział, że masz wyjeżdżać i dokąd? – Rzesza mówi, że jesteśmy Żydami, nawet jeśli tylko troszeczkę. Ze względu na matkę taty, a on jej w ogóle nie widział. Odeszła po jego urodzeniu i oddała go dziadkowi. Tata właśnie mi powiedział. Nigdzie nie pojadę – stwierdził nagle Tobias. – Chcę zostać. Tu jest nasz dom. – Wybuchnął płaczem, objęła go, przyciągnęła do siebie i też się rozpłakała. – Tato twierdzi, że jeśli nie wyjedziemy, dokądś nas zabiorą. Chyba do obozu pracy. Tego też nie chcę. – Czy Lucas wie? – spytała zaniepokojona.
Byli dla niej jak bracia. Wiedziała, że Tobias jest w niej zadurzony, ale nie zwracała na to uwagi. Uważała go za dziecko, chociaż był tylko dwa lata młodszy. Ale kiedy ma się siedemnaście i piętnaście lat różnica istnieje. Ogromna. – Jest za mały. Nie możemy mu powiedzieć. – Powtórzył to, co mówił ojciec. – Tato musi znaleźć poręczyciela i pracę. – Jaką pracę? – Wstrząsnął nią ten pomysł, jak wszystko, co Tobias jej powiedział. – Nie wiem. – Był zmieszany. Marianne zaprowadziła Tobiasa do domu, żeby uchronić jego i siebie od mroźnego wiatru. – Co umie? – Nie wiem – odparł Toby, kiedy szli przez pełen przeciągów główny hol z portretami przodków wiszącymi na ścianach. Poszedł za nią do kuchni. Poprosiła o gorącą czekoladę dla nich obojga, a potem weszli na górę, do gabinetu jej ojca, który jeszcze tam nie dotarł. Był to przytulny pokój o ścianach pełnych książek. Na kominku płonął ogień, rozpalony przed powrotem ojca ze stajni. To było jej ulubione miejsce w ogromnym, pełnym przeciągów domu. Większe pokoje trudno ogrzać zimą, ale w tym zawsze było ciepło i przyjemnie, szczególnie gdy był ojciec. Uwielbiała tu siadywać i rozmawiać z nim. Tobias też to lubił. – To jakieś wariactwo – zauważyła rozsądnie. Nie mogła uwierzyć ani w tę historię, ani w złowieszcze następstwa, które z niej wynikały. – Na pewno musicie wyjechać? Dlaczego mieliby was wyrzucać? Twój ojciec nie jest pospolitym złodziejem. – Oczywiście, ale oni uważają, że jest Żydem – powiedział zrozpaczony Tobias. – Wysyłają Żydów do obozów pracy? – Marianne była przerażona, jakby mu nie wierzyła. – Generał, przyjaciel dziadka, przyjechał, żeby go ostrzec. To on powiedział, że musimy wyjechać, bo nas zabiorą.
Marianne zbladła, ręce się jej trzęsły, kiedy Marta przyniosła tacę z dwiema filiżankami gorącej czekolady. Marta zobaczyła, że są zdenerwowani, i po cichu wyszła, myśląc, że o coś się pokłócili i jakoś się pogodzą. Zawsze się godzili. Sprzeczali się od dzieciństwa. Marianne zwykle wygrywała, bo była starsza, a Tobias pod wieloma względami nadal był dzieckiem. Marianne stawała się dorosła, szczególnie przez ostatni rok, Marta uważała, że jest równie piękna jak jej matka, może nawet piękniejsza, a po ojcu odziedziczyła mocny charakter. – To wszystko brzmi dla mnie jak opowieść wariata – oznajmiła zdecydowanym tonem, kiedy popijali gorącą czekoladę. Nie chciała uwierzyć w to, czego się dowiedziała, ale przerażenie w oczach Toby’ego mówiło jej, że to prawda, chyba że źle zrozumiał powagę sytuacji i myślał, że jest gorzej, niż było w istocie. Miała taką nadzieję. – Czy mój ojciec o tym wie? – zapytała. – Nie wiem. Tato mi nie powiedział – odparł Toby i wtedy, jak na dany znak, Alex wszedł do pokoju. Marta wyjaśniła mu, że są w jego gabinecie, i zaraz potem przyszła z herbatą dla niego. Popatrzyła na dzieci z poważnym wyrazem twarzy. – Hej, o co wam poszło? – Nie wiedział, czy to kłótnia, czy Toby przekazał jej wieści, jeśli sam już o nich wiedział. Nick uznał, że nie powie dzieciom nic, dopóki nie będzie pewien, dokąd pojadą, a tego jeszcze nie mógł wiedzieć. Sam o tym mówił Aleksowi. – Wyjeżdżamy – stwierdził smutno Toby i opowiedział mu to samo, o czym parę minut wcześniej mówił Marianne. Alex pokiwał głową. – Twój ojciec powiedział mi o tym parę dni temu – rzekł cicho. – To bardzo zła wiadomość dla nas wszystkich. – Marianne zrozumiała, że to prawda. Oczy wypełniły się jej łzami. – Jak to możliwe, tato? – zapytała zdławionym głosem. – Dlaczego zsyłają Żydów do obozów pracy? A von Bingenowie nie są Żydami. – Okazuje się, że Nick i chłopcy są. I najwyraźniej Rzeszy to przeszkadza. W ostatnich pięciu
latach stopniowo wykluczają ich ze społeczeństwa. Zdaje się, że chcą odizolować wszystkich Żydów od reszty społeczeństwa albo wyrzucić ich z Niemiec, a jeśli to możliwe, zamknąć w obozach. Toby ma rację, muszą wyjechać. I to bardzo szybko. Jego ojciec i dziadek bardzo się o to starają. – Sam wysłał kilka listów, ale jeszcze nie dostał odpowiedzi. – Przykro mi, Toby. Twój ojciec na pewno znajdzie jakieś rozwiązanie. Trudno znieść tylko to, że nie wiadomo, gdzie będziecie. – Możemy ich odwiedzać? – zapytała cicho Marianne. To była najgorsza wiadomość, odkąd przed pięciu laty ojciec powiedział jej, że matka i siostra Toby’ego umarły. Pamiętała to doskonale. Bardzo lubiła matkę Toby’ego i było jej smutno, kiedy umarła. To samo dotyczyło jego siostry. – Zależy, gdzie będą – zaczął szczerze Alex – ale na pewno spróbujemy. Marianne i Toby wymienili spojrzenia. Mówiły wszystko o tym, co myślą na temat rozstania. Toby nie mógł znieść myśli o kolejnej stracie w swoim życiu. Tracił nie tylko najdroższego przyjaciela, ale i dom. Nie chciał też zostawiać dziadka, ale i od niego, i od ojca dowiedział się, że dziadek musi zostać. Nie chcieli zostawiać siedziby rodu bez opieki przy tym wrzeniu, które ogarnęło kraj, chociaż zamek stał z dala od miasta. Nie wiadomo, co się może zdarzyć. Rozmawiali długo, Marta przyniosła im jeszcze gorącej czekolady, herbaty i świeżo upieczone biszkopty. Marianne pomyślała, że jej przyjaciele być może już nie będą żyli w takim dostatku, i ucieszyła się, że sama nie musi wyjeżdżać z ojcem. W końcu Alex zaproponował, że odwiezie Toby’ego do domu, ale chłopak wolał wrócić na rowerze, pocałował Marianne w policzek i wyszedł. Kiedy ją całował, bardziej niż kiedykolwiek widziała w nim brata, a nie mężczyznę, za którego chciał uchodzić. – To straszna historia, tato – powiedziała ze smutkiem. Nadal nie mogła uwierzyć, że to prawda. Poruszyło ją wszystko, co usłyszała tego popołudnia. To było naprawdę nie do pojęcia. – Tak, straszna. Nie wiem, co poczną. Nie wyciąga się pracy z kapelusza i całego nowego życia w
ciągu paru tygodni. Trzeba mieć czas, żeby wszystko zorganizować, a właśnie czasu im brakuje. – A jeśli zostaną zesłani do obozu? – zapytała, wstrzymując oddech. – Będą musieli być bardzo dzielni, żeby to przeżyć – powiedział jasno, próbując przekonać ją, że z nimi wszystko będzie dobrze, chociaż sam nie wierzył, że uda im się przetrwać obóz. Uważał, że Nick z chłopcami powinien jak najszybciej wyjechać z Niemiec, ale nie mieli dokąd. Przy kolacji rozmawiał o tym z Marianne. Dziewczynie wydawało się, że dostrzega pogardliwy uśmieszek na twarzy Marty, która usłyszała, że Nick i chłopcy mają żydowskie korzenie. Służąca wyszła z pokoju, żeby zająć się swoimi obowiązkami w kuchni. Marianne myślała o nich przez całą noc, wreszcie zapadła w niespokojny sen. Alex, w swoim pokoju, nie spał, kiedy rano, gdy było jeszcze ciemno, zaczęły śpiewać ptaki. Siedział wyprostowany w łóżku. Wpadł na pewien pomysł. Wstał, szybko się ubrał i zbiegł po schodach, chwycił płaszcz i kluczyki i ruszył do garażu, żeby pojechać hispano-suizą do von Bingenów. Wielką kołatką z brązu załomotał do drzwi, chwilę potem pojawiła się ochmistrzyni i niechętnie zgodziła się zaanonsować gościa. Nick zszedł kilka minut później. Ubrany był w jedwabny szlafrok, narzucony na piżamę, na nogach miał bambosze. Był zaskoczony widokiem Aleksa, krążącego po holu, jakby chciał coś oświadczyć. Istotnie, tak było. – Mam pomysł, myślę, że dobry – rzucił podekscytowany Alex. Nie chciał, żeby Nick wyjeżdżał, tylko tu mógł przetrwać. Ale ze względu na ryzyko zesłania do obozu pracy wiedział, że nie mogą zostać. – Skąd ta wczesna wizyta? – zapytał Nick ze zbolałą miną i zawiązał pas szlafroka. Nie spał do drugiej w nocy, ale żaden dobry pomysł nie przyszedł mu do głowy. – Dam ci dwa z moich lipicanów i parę arabów. Musimy tylko zawrzeć kontrakt z cyrkiem i poprosić, żeby dali ci pracę i poręczenie. Przy ośmiu koniach, w tym dwóch lipicanach, na pewno się zgodzą.
Nick popatrzył na niego z niedowierzaniem i wybuchnął śmiechem. Śmiał się tak głośno, że mało się nie rozpłakał, potem musiał usiąść. Zadzwonił po dwie kawy i popatrzył na przyjaciela. – Wariat z ciebie, ale kocham cię, Alex. Nie mogę zatrudnić się w cyrku, na litość boską, choćby konie były nie wiem jak bajecznej rasy. Nie znam się na cyrkowych sztuczkach. To ty trenujesz konie, nie ja. I nie mogę zabrać ci koni. A na pewno już nie lipicanów. Żaden cyrk mnie nie zatrudni. Nie miałbym pojęcia, co robić. – Mogę cię nauczyć. A lipicany same wiedzą, co robić. Ty musisz je tylko poprowadzić, wydając komendy. Najtrudniejsze zostaw im. Możesz jeździć na arabach, galopować wokół areny. Nick, jesteś jednym z najlepszych jeźdźców, jakich znam. I dasz radę, jeśli to uchroni ciebie i chłopców. – Alex widział w tym jedyną drogę wyjścia z matni. – Nie mogę wstąpić do cyrku – powiedział Nick. – Co ja bym tam robił? – Wyglądał na przerażonego, lecz Alex był zdecydowany. – Będziesz ratować swoich synów i siebie od nieszczęścia. Sytuacja Żydów pogarsza się, nie polepsza, a przyjaciel ojca powiedział, że mają twoją teczkę. Czy masz wybór? Nick, zamyślony, nie odpowiadał przez dłuższą chwilę. Potem skinął głową i spojrzał na Aleksa. Wszystko, co powiedział jego przyjaciel, było prawdą. – Nie mogę wziąć twoich koni. Ośmiu, w tym dwóch lipicanów. Jeśli to zrobię, zapłacę przed wyjazdem. – Nie wezmę od ciebie pieniędzy. Jesteś dla mnie jak brat. Jeśli cyrk cię przyjmie, to będzie prezent ode mnie. – Nie mogę tego zrobić – oświadczył stanowczo Nick i znów się zamyślił. – Ale gdzie znajdę cyrk? – Jest taki, to cyrk Braci Ringling. Czytałem o nim. Zdaje się, że połączyli się z innym cyrkiem, mają bazę na Florydzie. Możemy zadzwonić do ambasady w Berlinie i zapytać.
– Pomyślą, że zwariowaliśmy – odparł z uśmiechem Nick. Powoli budziła się w nim nadzieja, choć nadal sądził, że to szalony pomysł i pewnie się nie uda. Cyrki nie zatrudniają przecież ludzi z końmi, żeby występowali, skoro nie umieją tego robić. To zbyt wymyślne. Ale jeszcze tego samego dnia rano zadzwonili do ambasady i dostali adres Cyrku Braci Ringling Barnum & Bailey w Sarasocie na Florydzie. Cyrk zimował tam przed udaniem się w tournée. Urzędniczka ambasady wiedziała o tym, a Nick nie powiedział jej, dlaczego chce się z nimi skontaktować. Obawiał się, że weźmie go za szaleńca. Razem z Aleksem naszkicowali list z prośbą o zatrudnienie i poręczenie, opisem koni, które dostarczą, i wyjaśnieniem, jaka dokumentacja będzie potrzebna. Pojechali na pocztę, żeby nadać list, a potem poszli do dworu, żeby powiedzieć Paulowi, co zrobili. Uznał, że to ciekawy pomysł, ale też nalegał, że zapłaci Aleksowi, jeśli plan się uda. Nick zabierze najlepsze z jego koni. Alex miał stary furgon, który można wykorzystać, żeby przewieźć konie. Nick był coraz bardziej pełen wiary. Chciał potem pojeździć konno, lecz Alex mu nie pozwolił. Powiedział, że czeka ich praca. – Jaka praca? Znowu chcesz oglądać swój las? – Ten pomysł podobał się Nickowi. Pozwoliłby mu odetchnąć i przestać myśleć o kłopotach. – Przyjacielu, musisz nauczyć się występów w cyrku – odezwał się surowym tonem Alex. – Kiedy nauczymy cię tego, co powinieneś umieć, popracujemy z chłopcami. – Nick widział, że Alex jest śmiertelnie poważny, i tym razem się nie roześmiał. Wrócili samochodem do zamku Altenberg i Alex przez całe popołudnie trenował przyjaciela. Pokazywał, jak pracować z lipicanami i jak nimi powodować, wydając komendy. A potem kazał mu jeździć na Plucie wokół dziedzińca, raz za razem, ćwiczyć kroki z wielkim białym ogierem i robić wszystko, co sam umiał. Jeszcze później kazał mu pracować z Niną, lipicańską kobyłką, i z arabskim ogierem. – Twoje konie są znacznie mądrzejsze ode mnie – rzekł w końcu Nick. – Ciągle zapominam, co mam robić. One pamiętają. – Były bezbłędnie wyćwiczone.
– Przypomną ci. Czasem są mądrzejsze także ode mnie. Przez całe popołudnie Alex z nieskończoną cierpliwością uczył go stylu i komend wolnej tresury. Kazał w kółko powtarzać to, czego się nauczyli. Był jak wymagający i cierpliwy tyran. Zrobiło to na Nicku wrażenie. To był żmudny tydzień pod okiem Aleksa. Trenował Nicka, pokazywał, jak pracować z końmi, najpierw tylko jemu, potem również chłopcom. Zaczęły napływać odpowiedzi na listy Paula, wszystkie odmowne. Nikt nie miał pracy dla Nicka ani zamiaru poręczać za niego i chłopców. Ich jedyną nadzieją był teraz cyrk. Czekali na odpowiedź, a Alex nadal ćwiczył Nicka i jego synów. Paul kilka razy przychodził, żeby przyjrzeć im się w stajni, a Marianne zjawiała się codziennie po szkole, żeby na nich popatrzeć. W jej oczach wyglądali bardzo profesjonalnie. Toby nadal był nieśmiały, ale Lucas zachowywał się naturalnie. Jeździł na lipicanach na oklep, Alex zaś uczył go, jak przeskakiwać z jednego konia na drugiego. Zarówno ogier, jak i klacz pozwalały mu to robić. Jeśli cyrk ich zatrudni, Alex da im Pluta i klacz o imieniu Nina. Miała dziesięć lat, ale była świetnie wyćwiczonym i ułożonym wierzchowcem. Alex dobrał także starannie sześć arabów, wszystkie z najlepszym rodowodem. Twierdził, że może się ich pozbyć i że nawet tego nie zauważy, tyle ma koni. Ale Nick wiedział, że Pluta obiecano hiszpańskiej szkole jazdy konnej i Aleksa czeka ciężka praca, żeby go zastąpić innym koniem. Uparł się w dodatku, że nie weźmie pieniędzy. Tydzień po tym, jak Nick wysłał list do cyrku, wreszcie nadeszła odpowiedź. Nickowi drżały ręce, kiedy w obecności Aleksa i swojego ojca otwierał kopertę. Od wizyty generała minęły prawie trzy tygodnie i zagrożenie obozem pracy albo czymś gorszym z dnia na dzień robiło się coraz większe. Bracia Ringling byli ich ostatnią nadzieją. Nick, odkładając list, spojrzał Aleksowi w oczy. Alex płakał, lekko dotykając ramienia Nicka, żeby go pocieszyć. – Mój Boże, chcą nas zatrudnić – wyszeptał Nick – tu wszystko jest napisane. Jest wszystko, czego nam trzeba. Mają nawet zamiar wysłać pisemne zobowiązanie. Możemy wyjechać.
Łzy płynęły mu po policzkach, Alex uściskał go i wydał okrzyk wojenny. Paul płakał. Wiadomość była zarazem radosna i gorzka. Przy odrobinie szczęścia uda im się uniknąć ciężkich robót, ale to znaczyło, że będą musieli opuścić Niemcy na zawsze i to już wkrótce. Czas uciekał. Paul szybko się opanował, pogratulował synowi i powiedział, że jak najszybciej zarezerwuje bilet na statek do Ameryki. Wyszedł szybko, żeby wykonać kilka telefonów, i wrócił w ciągu pół godziny. Zarezerwował dla Nicka i chłopców dwie kabiny pierwszej klasy na luksusowym statku „Bremen”, który za cztery dni wypływał do Nowego Jorku. Nick i chłopcy mieli się opiekować furgonem z końmi, podróżującymi jako ładunek. Byłaby to ich ostatnia luksusowa podróż, być może na zawsze albo na bardzo długi czas. Kto wie, czy kiedykolwiek wrócą do Niemiec? Byli jednocześnie w nastroju radosnym i smutnym, pełnym rozpaczy i nadziei. A kiedy Nick powiedział chłopcom, że wyjeżdżają, wszyscy się rozpłakali. Cała szóstka następne dni spędziła wspólnie. Alex nieustannie ćwiczył z nimi próby występu. W dniu wyjazdu Nick i chłopcy wyglądali na doświadczoną trupę cyrkową. Marianne, Alex i ojciec Nicka postanowili towarzyszyć im w drodze do portu. Mieli pojechać pociągiem do Bremerhaven przez Norymbergę i Hanower i zaokrętować się na statek. Ostatniego wieczoru Alex i Marianne zaprosili ich na kolację do zamku Altenberg. Jedzenie było doskonałe, wznoszono wiele toastów, było mnóstwo cichych chwil pełnych uczucia i nieustannie płynęły łzy. Trudno było im to znosić. Lucas był najmniej podekscytowany, ale nie wiedział, że chyba już nigdy nie zobaczą domu. Dokumenty były w porządku, Paul zapłacił podatek emigracyjny, a dzięki generałowi Rzesza dała stempel zatwierdzający ich plan. Zadowoliło ją, że wyjeżdżają. Trzech Żydów mniej w Niemczech. O to chodziło – albo zmusić ich do emigracji, albo obedrzeć ze wszystkich praw, jakimi się kiedykolwiek cieszyli, albo też znaleźć jakąś wymówkę, żeby uznać ich za przestępców. Hitler „wydzierał Niemcy z żydowskich rąk” i niespodziewanie Nick stał się jednym z nich, a wraz z nim jego chłopcy.
Wsiedli do pociągu z Bawarii do Bremerhaven i przypilnowali ładowania furgonu z końmi. W milczeniu cała szóstka zajęła miejsca, przygotowując się do długiej podróży. Wszystko już zostało powiedziane. Rozmawiali poprzedniego wieczoru: o swoich nadziejach, marzeniach, żalach, o tym, jak się o siebie nawzajem boją, o smutku rozstania. Patrzyli na mijane krajobrazy. Toby i Marianne trzymali się za ręce i połykali łzy. Nick miał ściśnięte gardło, kiedy pociąg wtoczył się na stację w Bremerhaven, Alex wstał, żeby pomóc przyjacielowi w nadzorowaniu przenoszenia dźwigiem furgonu na statek. Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę, przyglądali się operacji ze ściśniętymi sercami, niespokojni, czy furgon nie spadnie. I właśnie wtedy do Nicka w pełni dotarło, co Alex zrobił dla niego, układając swój plan i hojnie obdarowując. Dał mu nowe życie, bezpieczeństwo i wolność, a jego synom szanse na przyszłość. Kiedy patrzyli, jak furgon łagodnie osiada na pokładzie statku, Nick wyszeptał bezgłośne podziękowania, a Alex objął go za ramię. Obaj zastanawiali się, czy jeszcze kiedykolwiek się spotkają. Rozdział 4 Kiedy konie razem z furgonem znalazły się bezpiecznie na pokładzie, cała szóstka stanęła na nabrzeżu. Patrzyli na siebie. Pasażerowie i ich goście wchodzili na statek, żeby pospacerować po pokładzie i odwiedzić kabiny, ale Nick nie chciał zejść z nabrzeża. To był ostatni raz, kiedy stał na niemieckiej ziemi, gdy wejdzie na statek, straci wszystko, co kochał i znał. Nie mógł znieść myśli, że zostawia ojca, odwrócił się i cicho szepnął do niego, tak żeby inni nie słyszeli. – Pojedziesz tato? Proszę. Nie chcę, żebyś tu zostawał. Możesz zatrudnić się w cyrku razem z nami. Za ciebie na pewno też poręczą. Mógł wypłynąć następnym statkiem, nie groziło mu takie niebezpieczeństwo, jak Nickowi i chłopcom, nie musiał się spieszyć. Ale Paul powoli pokręcił głową. – Nie mogę. Nie mogę porzucić wszystkiego, co tutaj mamy. Muszę się tym zaopiekować dla ciebie i chłopców. Nie wierzę ludziom w Rzeszy. Zniszczą kraj, gdy tylko będą mogli. Chcę
przynajmniej ochronić i zachować naszą małą cząstkę dla ciebie. Poczucie odpowiedzialności i obowiązku zatrzymywało Paula w Niemczech, ale sercem był z Nickiem, Tobiasem i Lucasem. Kiedy wyjadą, w Niemczech dla niego nie zostanie nic poza ich ziemią. Był teraz strażnikiem włości, nikim więcej. Czuł niemal fizyczny ból, widząc, jak odjeżdżają, ale też ulgę, że w poprzednim roku poszedł z Nickiem, dokąd trzeba, żeby uchronić Toby’ego od Hitlerjugend. Ich lekarz dał im list z rozpoznaniem, że chłopak ma astmę i nie będzie mógł uczestniczyć w wiecach. Paul nie chciał niczego oddawać Rzeszy Hitlera, a już na pewno nie swoich wnuków. Teraz jeszcze bardziej nienawidził nazistów. Nigdy im nie wybaczy, że zmusili Nicka i chłopców do wyjazdu. – Będę za tobą tęsknił, tato – powiedział łagodnie Nick. Paul pokiwał głową i opuścił wzrok, nie był w stanie nic powiedzieć. On też będzie za nimi tęsknił. Stali tak w milczeniu przez parę minut. Podszedł Alex, żeby porozmawiać z Nickiem. – Chcę sprawdzić konie. – Wyglądał na zatroskanego. W furgonie było osiem wierzchowców – Pluto, Nina i sześć arabów, w tym dwa ogiery i cztery klacze – chciał się upewnić, czy dobrze się czują po przejeździe koleją i przenoszeniu furgonu na statek i zobaczyć na własne oczy, że nie ucierpiały, a także sprawdzić, czy są spokojne, mimo że wyczuwają, że coś się dzieje. Alex zaopatrzył Nicka i chłopców we wszelkie niezbędne instrukcje i dał im nawet kilka eleganckich uzd, przydatnych do cyrku. Do końca odmawiał przyjęcia od Nicka zapłaty. Podarunek był szczodry, Nick wiedział, że nie zdoła się odwzajemnić równie szlachetnym gestem, chyba że miłością i lojalnością do końca swoich dni. Ale Alex dostawał to przecież od niego od lat i tak miało zostać na zawsze. Obaj byli przygnębieni myślą o rozstaniu. Tylko Lucas był w dobrym nastroju, kiedy weszli na pokład. Korciło go, żeby pomyszkować, ale Nick powiedział, że musi jeszcze poczekać, aż odbiją od brzegu. Nick i Alex poszli obejrzeć konie.
Były spłoszone, ale miały się dobrze. Alex powiedział, że się uspokoją. Miał nadzieję, że rejs przejdzie pomyślnie. Kiedy Nick i Alex zajęci byli przy koniach, Lucas rozmawiał z dziadkiem, a Toby po cichu gawędził z Marianne. Odkąd wyjechali z domu, ocierała oczy chusteczką. Patrzyła teraz ze smutkiem na Toby’ego. – Tak bardzo będę za tobą tęsknić – powiedziała z rozpaczą. Był dla niej bratem, odkąd przyszedł na świat. – Pisz do mnie codziennie, opowiadaj o cyrku. Chcę wiedzieć wszystko. Chciała skierować ich myśli na coś innego. Skinął głową i obiecał, że będzie pisać, mimo że nie lubi pisać listów i rzadko je pisywał, ale dla niej będzie to robił. – Będziesz odwiedzać dziadka? – zapytał Toby. Skinęła głową, oboje spojrzeli na Paula. Lucas gawędził z nim z ożywieniem i nawet udało mu się sprawić, że dziadek się roześmiał, co teraz niełatwo mu przychodziło. Odwiedzili luksusową kabinę Nicka i sąsiednią kabinę chłopców. Obie były bardzo eleganckie. Nick wiedział, że to ostatni przejaw luksusu na bardzo długi czas, póki nie wrócą do Niemiec. Pozwolono mu zabrać ze sobą dziesięć reichsmarek, a Paul ukradkiem dał mu plik banknotów, które Nick schował pod ubraniem, kiedy tylko znalazł się w kabinie. To wszystko, co teraz mieli, nie licząc zobowiązania ze strony cyrku i zaliczki, którą dostał po zatrudnieniu. Nie wyobrażał sobie, jak będą żyli za taką pensję, ale jakoś żyć musieli. Bugatti zostawił Aleksowi i powiedział, żeby nim jeździł. Wzięli ze sobą kilka kufrów, w tym dwa z wieczorowymi strojami na występy z końmi. Nick miał tam kilka fraków, dwa cylindry i taki sam zestaw dla Toby’ego. Stali i rozmawiali w kabinie Nicka, gdy syrena na statku dała znać gościom, że czas schodzić z pokładu. Dźwięk przepełnił ich trwogą, Toby przywarł do Marianne, jakby tonął, oboje się rozpłakali. Nick uściskał ojca, a potem Aleksa. Obaj zamknęli oczy, ściskając się po raz ostatni, jak bracia, którzy mają się właśnie rozstać na całe życie. Potem Nick objął Marianne, a ona nachyliła
się, żeby pocałować Lucasa w policzek. – Dobry z ciebie chłopiec, nie żeń się z jakąś grubą cyrkówką, zanim do mnie wrócisz – powiedziała, Lucas parsknął śmiechem i obiecał, że się nie ożeni. Potem Paul znowu objął wnuków i tęsknie popatrzył na syna, jakby chciał wyryć w pamięci każdy szczegół. Nick z chłopcami odprowadził ich do trapu, uścisnęli się po raz ostatni i Paul, Alex i Marianne zeszli na brzeg. Nick nie miał pojęcia, dlaczego inni pasażerowie odpływają z Niemiec, dla przyjemności czy jako emigranci, ale ich odjazd był tak bolesny, że troje gości ledwie mogło się od nich oderwać, choć w końcu musiało. Wszyscy płakali, poza Lucasem, który był zbyt podekscytowany statkiem, żeby smucić się jak inni. A praca w cyrku nadal wydawała mu się czymś zabawnym. Udręka wywołana wyjazdem z Niemiec do niego nie docierała, miał tylko sześć lat. Nick odsunął się od trapu i stanął przy relingu, żeby na nich popatrzeć. Toby zajął miejsce przy nim, a Lucas kręcił się, rozmawiał z marynarzami, z innymi pasażerami i wracał do ojca, jak szczeniak. Nick i Alex wymienili długie spojrzenie między nabrzeżem a statkiem. Marianne nie mogła się już powstrzymać od płaczu, machała do Toby’ego, który walczył, żeby się nie rozpłakać. Pierś Paula unosiła się i opadała ciężko od wstrzymywanego szlochu. Wreszcie usunięto trapy i holowniki powoli wyprowadziły ogromny statek z basenu portowego. Syrena wyła bez końca, a Nick machał do stojącej na nabrzeżu trójki ludzi, których kochał. Słyszał, jak stojący obok niego Toby dławi szloch. Objął go ramieniem i mocno przycisnął do siebie. Potem przybiegł Lucas, stanął przy nim i pomachał do zebranych na nabrzeżu. Nick, Toby i Lucas machali, póki mogli ich widzieć. Trójka z nabrzeża nie ruszała się z miejsca, aż statek był tak daleko, że nikogo już nie można było rozpoznać. Powoli odwrócili się, żeby pojechać do domu. „Bremen” odpłynął z wszystkimi, których kochali. W drodze powrotnej byli zamyśleni, nie odzywali się ani słowem. Słychać było tylko, jak co jakiś czas Marianne dyskretnie wyciera nos. Potem oparła głowę o ramię ojca i wyczerpana emocjami całego dnia zasnęła, nadal
ściskając chusteczkę w dłoni. Wszyscy wylali tego dnia morze łez. Nick chciał ponownie zajrzeć do koni, namawiał Lucasa, żeby z nim poszedł, ale chłopczyk chciał poznać statek i ojciec pozwolił mu na to. Toby siedział w kabinie, wyglądał na załamanego i zbyt smutnego, żeby wziąć się do czegokolwiek. Oczy miał czerwone od płaczu. – Wrócimy – powiedział łagodnie Nick, a Toby pokiwał głową z grzeczności, ale mu nie uwierzył. Teraz byli w Niemczech wyjętymi spod prawa wyrzutkami, banitami bez prawa zamieszkania we własnym domu. Wygnano ich jak pospolitych morderców i złodziei. Stempel na paszportach głosił „deportowany”, chociaż wyjechali z własnej woli. Mieli też w paszportach czerwony stempel, literę J, jak „Jude”, Żyd. Byli uchodźcami politycznymi, a ponieważ zostali uznani za Żydów, odebrano im niemieckie obywatelstwo. Kiedy Nick wrócił od koni, Toby’ego nie było, a Lucas zwiedzał elegancki basen pływacki i budy dla psów. Na statku były także palarnia, salon i wspaniała sala balowa. Lucas powiedział, że chce zobaczyć psy, tymczasem Nick przeszedł się po pokładzie i stanął przy relingu, patrząc w morze. Kiedy wchodzili na statek, zauważył kilka pięknych kobiet, ale nie miał ochoty z nimi flirtować. Był w stanie myśleć tylko o świecie, który właśnie utracili. Elegancki statek był jego ostatnią pozostałością, Lucas tego nie rozumiał, a Toby pojmował tylko do pewnego stopnia, ale Nick w pełni zdawał sobie sprawę, co się dzieje i jak trudne dni mają przed sobą. Fakt, że zatrudnili się w cyrku, w obcym kraju, był jeszcze dziwniejszy. Trudno było przewidzieć, wyobrazić sobie, jak to będzie. Teraz nie chciał o tym nawet myśleć, patrzył w morze, a w sercu miał Aleksa i swojego ojca. Nie czuł się tak osamotniony i nieszczęśliwy, odkąd umarły żona i córka. Stał przy relingu, aż zrobiło się za zimno. Wtedy wrócił do kabiny i położył się na łóżku z nadzieją, że zaśnie. Nie udało mu się, zszedł pod pokład, żeby znowu odwiedzić konie. Wziął jedną ze szczotek, które dał im Alex, i zaczął czyścić Pluta. Ogier odwrócił łeb i popatrzył na niego z zadowoleniem. – Grzeczny chłopiec – powiedział Nick, poklepał go po śnieżnobiałej szyi i szczotkował dalej.
Wszystkie konie były uwiązane na krótkich linach, żeby nie paść ofiarą jakiejś kontuzji. Przez kilka dni musiały się obejść bez ćwiczeń. Nick miał nadzieję, że morze nie będzie wzburzone i koniom nic się nie stanie. Nie chciał stracić ani jednego przed dotarciem do celu. Miał z sobą naładowany pistolet, na wypadek gdyby musiał któregoś zastrzelić. To była rada Aleksa, ale Nick ufał, że nie będzie musiał tego robić. Szczególnie jeśli chodzi o lipicany – stanowiły cenny ładunek i były biletem Nicka do nowego życia. Został dłużej z końmi, a kiedy wrócił na pokład, wpadł na swoich chłopców. Grali w krążki i rozmawiali z dwiema dziewczynkami. Nick uśmiechnął się na ich widok. Toby nie był już taki nieszczęśliwy, jak po odbiciu od brzegu, a Lucas nie posiadał się z radości, machał większą od niego łopatką do krążków i próbował zrobić wrażenie na dziewczynkach, które śmiały się z tego, co mówił. Były raczej jego rówieśnicami niż Toby’ego i w końcu gdzieś pobiegły, a Lucas stracił zainteresowanie grą. Podszedł do ojca, który siedział na leżaku okryty kocem, żeby mu opowiedzieć, co robił. Sądząc z jego słów, był już na statku wszędzie w części z kabinami pierwszej klasy, bo na niższe pokłady nie było wstępu. – Tato, możemy później pójść popływać? – zapytał podekscytowany, a Nick się zgodził. Przebywanie z dziećmi odciągało go od myśli o ich troskach. Chciał, żeby rejs był dla nich szczęśliwym czasem, zanim staną wobec nieznanego i dołączą do cyrku. Późniejszym popołudniem obaj chłopcy poszli na film do kina, a Nick nadal spacerował po pokładzie i od czasu do czasu zaglądał do koni. Jeden z pasażerów zapytał go o to, kiedy poszedł na herbatkę. Do dyspozycji pasażerów pierwszej klasy przygotowano wspaniały bufet, gdzie podawano niemiecki odpowiednik herbatki o piątej. Jedzenie na statku słynęło ze swojej jakości, ale Nick nie mógł nic przełknąć. Chciał tylko napić się herbaty, a potem skosztować dobrej whisky. – Widzę, że podróżuje pan z furgonem pełnym arabów – rzekł z zainteresowaniem mężczyzna, który pytał o konie.
Był Amerykaninem, powiedział, że jest z Kentucky i że sam hoduje konie. Przyjechał do Niemiec kupić konie do polowań i dwa wyścigowe, ale wysłano je do Stanów innym statkiem z opiekunami, których z sobą przywiózł. Nazywał się Beauregard Thompson. – Dokąd je pan zabiera? – zapytał z ciężkim południowym akcentem, ledwie zrozumiałym dla Nicka, który był przyzwyczajony do brytyjskiej, a nie amerykańskiej wymowy z Południa. – Na Florydę – powiedział po prostu Nick, a rozmówca pokiwał głową, olśniony tym, co usłyszał o koniach Nicka. Przewożenie ośmiu arabów było oznaką wielkiego bogactwa. – Mądrze pan postąpił, że wiezie je pan z sobą – pochwalił. – Sam pan może mieć na nie oko. Byłbym wdzięczny, gdybym kiedyś mógł je zobaczyć – zaproponował uprzejmie, a Nick skinął głową i upił długi łyk whisky. Była mu potrzebna, miał za sobą trudny dzień. – Oczywiście – odparł z zadowoleniem Nick. – Właściwie tylko sześć to araby. Pozostałe dwa to lipicany – rzekł od niechcenia, nie będąc pewien, czy rozmówca wie, co to takiego. – O mój Boże! – W głosie Amerykanina brzmiał respekt. – Bardzo chciałbym je zobaczyć. Wiezie je pan na pokaz? – Nick kiwnął głową, ironicznie się uśmiechając. Wiózł je na „pokaz” w cyrku. Nie miał wątpliwości, że gdyby Thompson o tym wiedział, byłby wstrząśnięty. W cyrku nie było niczego eleganckiego. – Z miłą chęcią pokażę je panu – zaproponował. Thompson odszedł, żeby znaleźć żonę, która, jak stwierdził, robiła zakupy w sklepach na statku. Toby i Lucas po filmie znaleźli ojca w jego kabinie. Poszli popływać, a potem Nick i Toby zajęli się czyszczeniem stajni, przebrali się i udali na kolację. Nick od lat nie zajmował się pracą stajennego, ale poszło mu łatwiej, niż się spodziewał, i nie było to takie nieprzyjemne. Przy okazji lepiej zapoznał się z końmi, przechodząc między nimi, poklepywał je od czasu do czasu. Pluto najlepiej na niego reagował, trącał go chrapami za każdym razem, kiedy znalazł się obok niego, jakby chciał mu powiedzieć cześć. Nina, lipicańska klacz, była najbardziej niespokojna. Araby nadal się
denerwowały, ale były zdrowe. Wszystkie osiem koni jadło i piło. Nickowi bardzo na tym zależało. Kiedy razem z Tobym oczyścili stajnie i pozbyli się nawozu tak, jak im powiedziano, wrócili do kabin, żeby wziąć kąpiel i się przebrać. Tym razem pojawili się na kolacji w strojach wieczorowych, a Lucas zjadł w kabinie w towarzystwie stewarda. Był za mały na uroczysty posiłek w jadalni, zresztą nudziłby się. Młody steward obiecał, że znowu zaprowadzi go do psich bud. Według Lucasa na statku było pełno psów. Tylko oni mieli konie. Nick i Toby przedstawili się, siadając przy stole kapitana. Była tam olśniewająca para z Berlina – on ze znanej rodziny bankierów – która zamierzała odwiedzić krewnych w Nowym Jorku. Dość popularna niemiecka aktorka zerkała na Nicka z zainteresowaniem, chociaż nie odpłacał się jej tym samym. Miała dwadzieścia lat więcej od niego i wypiła za dużo jak na kolację. Było tam też włoskie małżeństwo i brytyjski pisarz, o którym Nick słyszał, ale go nie czytał, i bardzo piękna Francuzka o imieniu Monique. Napomknęła, że jest wdową. Jej mąż był Niemcem, mieli zamek w Tyrolu. Siedziały tam też dwa inne niemieckie małżeństwa, niezbyt interesujące, których jedyną zaletę stanowiło to, że mieli mnóstwo pieniędzy, ale nie byli ani dowcipni, ani atrakcyjni. Po kolacji wszyscy poszli do jednego z barów na górnym pokładzie na kawę, cygara i likiery. Orkiestra zaczęła grać, rozpoczęto tańce. Kiedy tylko rozbrzmiała muzyka, Toby zapytał ojca, czy może się dyskretnie wynieść. Nick się zgodził. Po jego wyjściu tańczył z Monique. Tańczył z nią nadal, kiedy kapitan i niektórzy goście już poszli do siebie. Bar wypełniali pasażerowie, wszyscy w świetnych humorach, ożywieni, i chociaż Nick przeżywał ciężki okres w życiu, poweselał, gawędząc z atrakcyjną francuską wdową, która świetnie tańczyła i była taka ładna. Odczuwał jakiś surrealizm sytuacji, zawieszony pomiędzy dwoma światami. Przez chwilę, otoczony luksusem statku, mógł udawać, że nic złego się nie stało, ale wiedział, że jest inaczej, i mocno mu to ciążyło pomiędzy drinkami. Starał się uciec przed tą prawdą. Młoda Francuzka wyczuła, że coś mu się nie powiodło, ale była na tyle uprzejma, żeby nie pytać.
– Odwiedza pan przyjaciół w Ameryce? – zapytała dyskretnie. Kiwnął głową. Nie miał zamiaru mówić jej, że razem z synami jedzie pracować w cyrku i że uciekli z Niemiec, żeby ratować życie. – Ja też – powiedziała z lekkim westchnieniem. – Niemcy są ostatnio takie przygnębiające, z tymi wszystkimi wiecami, marszami i mowami. Mój mąż umarł pół roku temu, a ja potrzebuję zmiany. Jadę do Bostonu, żeby odwiedzić siostrę. Mieszka tam z mężem. Chyba się jej to podoba. Pobrali się w zeszłym roku, spodziewają się pierwszego dziecka, pomyślałam więc, że pojadę, żeby się z nią spotkać. – Powiedziała, że mieszka pod Monachium i nie ma dzieci. Biżuteria, którą nosiła, świadczyła o tym, że mąż zostawił jej ogromną fortunę. Raz, kiedy tańczyli, wspomniała, że mąż był czterdzieści lat od niej starszy. Dla Nicka wyglądała na trzydziestkę. Była cudowną kobietą, przetańczyli kilka walców i fokstrotów. Szczególnie urzekająca była w tangu. Świetnie prezentowali się na parkiecie i kilka par przestało tańczyć, żeby na nich popatrzyć. I ona, i Nick się roześmieli. Sprawiło im to przyjemność. Było oczywiste, że w oczach Monique Nick jest atrakcyjny. On też tak ją widział, ale nie był w nastroju ani w stanie rozpocząć romans z jakąkolwiek kobietą na pokładzie. Jego życie legło w gruzach. Ale był dżentelmenem i nie chciał nikomu się z tym narzucać, chociaż wyglądało, że Monique jest nim zainteresowana. Potem usiedli i przez dłuższy czas rozmawiali. O drugiej w nocy odprowadził ją do jej kabiny. Powiedziała, że bardzo miło spędziła wieczór. – Ja też – odparł z uśmiechem. Nie spodziewał się, że tak przyjemnie spędzi pierwszą noc, a ona dodała mu otuchy. Poza tym zawsze lubił tańczyć i robił to dobrze. – Dzisiaj spotkałam pańskiego chłopczyka – powiedziała, kiedy zatrzymali się przed jej drzwiami. – Jest uroczy. – Owszem, taki jest, dziękuję – odparł ciepło Nick. – Dzisiaj zaprzyjaźnił się chyba ze wszystkimi na statku, włącznie z marynarzami. Dobrze się bawi. – Tak jak ja. – Spojrzała tęsknie na Nicka. – Wspaniale się dziś wieczór tańczyło. Nie tańczyłam
od miesięcy. – Jest pani doskonałą tancerką – powiedział poważnie. Żałowała, że nie chce od niej niczego więcej, ale nie dawał takich oznak. W jego oczach był jakiś głęboki smutek, wyczuwała, że to nie jest dla niego szczęśliwa podróż. Robił dobrą minę i w każdym calu był dżentelmenem, ale wyczuwała w nim coś smutnego i nieuchwytnego, jakby stracił kogoś, kogo bardzo kochał. Istotnie, tego dnia stracił swój kraj i pożegnał się z ojcem i najlepszym przyjacielem. Ona zakładała, że stracił kobietę, ale to było znacznie więcej. Porzucił całe życie. – Dziękuję za komplement – powiedziała kokieteryjnie. – Może jutro też potańczymy. Zdaje się, że wieczorem otwierają kasyno, a pojutrze jest bal maskowy. Na każdy wieczór zaplanowano specjalne rozrywki, a ona wiozła ze sobą suknie na wszelkie okazje. Nick stwierdził zresztą, że jej strój i figura były doskonałe. Dla właściwego mężczyzny stanowiłaby chwalebną zdobycz, ale nie dla niego. Już nie. Starczało mu dobrych manier i zdrowego rozsądku, żeby się nie angażować. Sądził, że i ta część jego życia już się skończyła. Nie miał nic do zaproponowania, a już na pewno nie było to stabilne, czy choćby beztroskie życie. To wszystko minęło. Opierał się melancholii, ale nadal wracało do niego wszystko to, co przeżył. I do pewnego stopnia nadal był oszołomiony, a ona to widziała. – Byłbym szczęśliwy, gdybym mógł towarzyszyć pani do kasyna – powiedział uprzejmie Nick, chociaż nie miał zamiaru grać tą niewielką sumką, jaką dysponował. Ojciec opłacił im przejazd pierwszą klasą, a pieniądze, które Nick zabrał ze sobą, potrzebne były dla nich wszystkich. Z dnia na dzień stał się odpowiedzialny, mimo że w przeszłości żył beztrosko i sobie dogadzał. Tamte dni minęły. Dorósł w jednej chwili. Przypadkowa noc hazardu na statku, przegranie, czy nawet wygranie, kilkuset reichsmarek, to już nie dla niego. Domyślał się, że dla niej takie sumy były jak drobniaki. Różnica w ich sytuacji życiowej sprawiała, że nawet przelotny flirt byłby niemoralny. Już nie należał do jej świata. Wyrzucono go z kraju, wypadł też ze swego dotychczasowego życia. Ona tego nie
dostrzegała. Ale on wiedział, na czym polega różnica między tym, kim kiedyś był, zaledwie parę dni wcześniej, a tym, kim jest teraz. A za tydzień będzie tylko cyrkowym artystą. Przerażała go ta myśl, nadal trudno mu było ją zaakceptować. – Dobranoc, spotkamy się jutro – powiedziała z uwodzicielskim spojrzeniem i zniknęła w kabinie. Nick powoli, w zamyśleniu, wrócił do swojej. Właściwie nie pragnął tej kobiety, ale nawet gdyby było inaczej, teraz była dla niego nieosiągalna. Ich losy szły innymi torami. Zanim wrócił do kabiny, zajrzał do chłopców. Obaj spali. Ostrożnie przykrył Lucasa kocem. Chłopczyk trzymał kurczowo misia, z którym sypiał przez całe życie. Teraz też zabrał go ze sobą. Miał na sobie jasnoniebieską piżamę. Toby też spał ze spokojnym wyrazem twarzy chłopca, którym przecież był. Potem Nick wrócił do swojej kabiny, usiadł w milczeniu w wygodnym fotelu i zapalił cygaro. Miał dużo do przemyślenia. Nalał sobie koniaku z karafki i siedział w ciemności, w świetle księżyca, przyglądając się dymkowi unoszącemu się nad rozżarzonym koniuszkiem cygara. Zastanawiał się, co przyszłość mu przyniesie. Rozdział 5 Wieczór w kasynie spędzony z Monique był równie przyjemny jak poprzedni. Po grze poszli potańczyć. Zawsze lubił hazard, w granicach rozsądku, ale tego wieczoru tylko dwa razy zagrał w ruletkę, za skromne sumy, i przegrał. Monique wygrała pięćset reichsmarek, on już dalej nie obstawiał. Stał się ostrożny. Obu chłopcom statek się podobał, pogoda była doskonała, a konie miały się dobrze. Ale w wieczór balu maskowego, w połowie drogi, z dala od lądu, trafili na listopadowy sztorm. Statek zaczął się przechylać. Nick przeprosił Monique – która jak się okazało, nie cierpiała na chorobę morską – i poszedł do koni, ale przedtem odwiedził synów, którzy świetnie sobie radzili w kajucie. Konie szalały w sztormie, miały dzikie oczy. Nick został przy nich kilka godzin, starając się je uspokoić. Niewiele mógł zrobić, tyle że z nimi był i próbował je pocieszyć, jak tylko mógł,
poklepywał je, głaskał i przemawiał do nich łagodnym tonem. Niewiele to dawało, ale nie chciał ich zostawić. Dla niego i dla chłopców były teraz bardzo ważne. Późno w nocy, kiedy sztorm przybrał na sile, stało się najgorsze. Pluto popatrzył na niego i się położył. U koni był to zwiastun czegoś strasznego. Nick wiedział, co się stanie, kiedy piękny ogier przestał trzymać się na nogach. Nick nie mógł nic zrobić, żeby go powstrzymać. Wiedział, że jeśli w ciągu kilku najbliższych godzin, najwyżej w ciągu dnia, Pluto nie wstanie sam, zdechnie, zanim dotrą do Nowego Jorku. A nie mógł pojawić się na Florydzie z jednym tylko lipicanem, szczególnie bez obiecanego ogiera. Pluto był najbardziej imponującym koniem, chociaż Nina też była piękna. Ale ogier przewyższał ją rodowodem, wyglądem i rozmiarami. Został przy nim całą noc. Do rana się nie polepszyło. Sztorm coraz bardziej przybierał na sile. Nick, ogarnięty paniką, wrócił do swojej kabiny, żeby się przebrać, i poszedł do jadalni na śniadanie. Chłopcy źle się czuli, postanowili zostać w kabinie. Nie powiedział im o Plucie. Przyjdzie jeszcze czas na złą wiadomość, jeśli koń nie stanie na własnych nogach. Nick nadal miał nadzieję, że będzie inaczej, kiedy sztorm ustanie. Podczas śniadania, w jadalni, wpadł na Beauregarda Thompsona. Byli jednymi z nielicznych pasażerów, którzy tego ranka zjawili się w bufecie. Większość została w swoich kajutach, cierpiąc na chorobę morską. Była wśród nich żona Thompsona, która według słów męża bardzo zachorowała. Ale sam Thompson był twardzielem, a Nick zawsze dobrze się czuł na wodzie. Napomknął, że ma problem z jednym ze swoich koni, i zapytał Thompsona o radę. – Niewiele pan może zrobić, można tylko mieć nadzieję, że znów wstanie – powiedział, podzielając zaniepokojenie Nicka. – Jeśli pański ogier nadal będzie leżał, to jest to dla niego wyrok śmierci. Ile godzin to już trwa? – Nick powiedział mu, a Tomphson skinął głową. – W ubiegłym roku to samo stało się z jedną z moich klaczy. Myślałem, że wstanie i przeżyje, ale nie wstała. Dwa dni potem zdechła. Uśpiliśmy ją, ale i tak była już prawie martwa. Jeszcze dwie godziny i sama by
odeszła. Jeśli ten cholerny sztorm złagodnieje, ma pan szansę, ale wątpię, żeby postawił go pan na nogi. Prawdopodobnie ma chorobę morską – właśnie to jest przyczyną problemu. Jeśli pan chce, obejrzę go po śniadaniu – obiecał. Kiedy wyszli z jadalni, Nick zaprowadził go na dół, do furgonu. Araby nadal były wystraszone, ale trzymały się na nogach, Nina wyglądała na nieszczęśliwą, lecz ciągle stała. Pluto leżał w tym samym miejscu, w którym Nick go zostawił. Nie przesunął się ani o cal, spojrzał na Nicka z wyrazem porażki i rozpaczy, a potem położył wspaniałą głowę na podłodze. Beauregard patrzył na niego z podziwem. – Mój Boże, cóż za piękne stworzenie – powiedział zachwycony. – Ile mierzy w kłębie? – Troszkę ponad szesnaście dłoni. – Co było dużo nawet jak na lipicana. – Nigdy nie widziałem czegoś tak pięknego – powiedział Thompson ze szczerym podziwem. – Jest niesamowity. – Pluto, leżąc na podłodze stajni, wyglądał na nieszczęśliwego, ale nadal był uderzająco kształtny. – Musi go pan uratować. – Ale jak? – zapytał Nick. Miał wrażenie, że Pluto prześlizguje mu się między palcami. A za nic nie chciałby informować Aleksa, że piękny, młody ogier zdechł, zanim zawinęli do portu. – Nic się nie da zrobić. Może pan tylko mieć nadzieję i modlić się, żeby zdecydował się przeżyć. Jest na tyle młody, że da sobie radę, jeśli tylko będzie chciał. – A więc Nick mógł tylko żywić nadzieję, że koń nie zdechnie. Beauregard Thompson pobył z Nickiem dłuższy czas, potem wrócił do kabiny, żeby zająć się żoną, a Nick został sam w furgonie z końmi na resztę dnia. Stewardzi pokojowcy obiecali zatroszczyć się o chłopców. Nick wiedział, że Toby znajdzie zajęcie dla Lucasa. Sztorm wreszcie trochę ucichł, ale Pluto nie ruszał się i ledwie wydawał dźwięki, kiedy Nick go głaskał i przemawiał do niego. Słabł coraz bardziej.
Pod koniec dnia Nick wpadł w rozpacz. Było oczywiste, że ogier nie przeżyje, że to tylko kwestia czasu, bo może zdechnąć w ciągu kilku godzin. Nie było sposobu, żeby go nakarmić, a nawet napoić, kiedy leżał na podłodze. Nick wiedział wystarczająco dużo o koniach, żeby zdawać sobie sprawę, że jest świadkiem ostatnich godzin pięknego młodego ogiera. W pewnej chwili pomyślał nawet, że powinien okazać litość i zastrzelić konia, ale nie miał serca, żeby to zrobić. Usiadł obok ogiera, nadal głaskał go po szyi i nucił mu piosenkę. W oczach miał łzy. Widok powoli zdychającego lipicana rozdzierał serce. W końcu oparł głowę na potężnym barku Pluta i wiedząc, że nikt go nie usłyszy, zaczął błagać konia, żeby przeżył. – Wiem, że to zabrzmi dla ciebie głupio – mówił ściszonym głosem – i zasługujesz na coś więcej niż życie w cyrku, ale potrzebuję cię dla chłopców. Bez ciebie pewnie nie przyjmą nas na Florydzie, a wtedy nie będę miał za co nakarmić Toby’ego i Lucasa. Jeśli nie przybędziesz z nami do cyrku, znajdziemy się w naprawdę fatalnym położeniu. Pluto, jeśli dla mnie przeżyjesz, przysięgam, że zawsze będę o ciebie dbał, poświęcę ci życie. Moi chłopcy zależą od ciebie, ja też. Proszę, nie umieraj… proszę… tak bardzo cię potrzebujemy… potrzebuję cię… zrobię dla ciebie wszystko, co w mojej mocy. Obiecuję… – Kiedy Nick mówił, łzy spływały mu po policzkach. Nagle spostrzegł, że sztorm ucichł. Kołysanie ustało. A Pluto, jakby też to zauważył, odwrócił głowę, żeby popatrzeć na leżącego obok Nicka, i potrząsnął grzywą, jakby potakiwał. A potem przebiegł go potężny wstrząs, Nick przeraził się, że ostatni, ale ogier z ogromnym wysiłkiem i głośnym parskaniem stanął z trudem na drżących nogach. Nick nie był w stanie uwierzyć własnym oczom. Pluto stał! Udało mu się i przy odrobinie szczęścia i paszy nie umrze! To było tak, jakby ogier sam podjął decyzję i wysilił się dla nowego właściciela. Nick objął rękami szyję konia i zaszlochał. Nigdy w życiu nie czuł takiej wdzięczności. Śmierć konia w drodze na Florydę byłaby jednym ciosem za dużo w serii brutalnych wstrząsów, które
wywróciły ich świat do góry nogami. A teraz świat znów wrócił do właściwej pozycji. Dał koniowi trochę wody. Pluto pił ją ostrożnie, spoglądając na niego z wdzięcznością. Potem odwrócił się, żeby popatrzeć na inne konie, a Nina zarżała do niego ze swojego stanowiska, jakby chciała powiedzieć: witamy po podróży. Nick został jeszcze godzinę, żeby upewnić się, że ogier znów się nie położy, ale Pluto jadł i wyglądał już lepiej. Nick natychmiast poszedł poszukać Beauregarda Thompsona. Zastukał do drzwi jego kabiny, bo nie znalazł go na pokładzie. Thompson otworzył drzwi, zaskoczony. Oznajmił, że pomaga żonie. – Jak on się czuje? – zapytał poważnym tonem, myśląc o ogierze. Był pewien, że Nick chce mu powiedzieć, że ogier zdechł. Nie spodziewał się, że koń przeżyje, leżał już chyba za długo. – Wstał. – Nick uśmiechnął się szeroko. Thompson popatrzył na niego z osłupieniem. – Nie wierzę. Kiedy go widziałem, prawie nie żył. – Nick kiwnął głową, że tak właśnie było. – Co pan zrobił? – Rozmawiałem z nim. Błagałem, żeby wstał. I zrobił to. – Nick nie posiadał się z radości, bardzo mu ulżyło. – Lepszy z pana człowiek niż ze mnie. W ubiegłym roku nie postawiłem mojej klaczy na nogi, chociaż starałem się, jak mogłem. Trzy razy wzywałem do niej weterynarza, a jednak ją straciliśmy. Ale muszę przyznać – powiedział ze śmiechem – nie prosiłem jej, żeby wstała. Cóż, plus dla pana. – Poklepał Nicka po ramieniu. – Po kolacji będziemy musieli się napić, żeby to uczcić. – Dziękuję. Chciałem tylko, żeby się pan dowiedział. Nick miał nadzieję, że wieczorem po kolacji spotka się z Monique. Był za bardzo zajęty Plutem, za bardzo się o niego martwił, żeby się z nią widzieć, odkąd koń się położył. Monique nadal była nim zainteresowana, wysłała do jego kabiny butelkę szampana i liścik, że się za nim stęskniła. Próbowała wszystkiego. W innych okolicznościach uwiodłaby go bez trudu. Ale właśnie teraz zbyt wiele rzeczy się działo, żeby się nią poważnie zajmować.
Kiedy Nick wrócił do swojej kajuty, uśmiechał się radośnie. Pluto przeżył, na razie ich przyszłość była zabezpieczona. Koń uratował mu życie, a właśnie o to Nick go prosił. Rozdział 6 Ostatniego dnia rejsu Nick uważnie obserwował Pluta i pozostałe konie, ale wszystkie były w świetnym stanie, a ogier, odkąd stanął na nogach i znów zaczął jeść i pić, wydawał się nawet żywotniejszy niż przedtem. Po chorobie połączyła go z Nickiem silniejsza więź. Rżał z zadowoleniem za każdym razem, kiedy Nick wchodził do furgonu, jakby wiedział, ile teraz dla niego znaczy i na co liczy z jego strony. Nick pomyślał, że zostali przyjaciółmi. Spędzał cały dzień z synami, grał w krążki, pływał, strzelał do rzutek z Tobym, spacerował po pokładzie. Odkąd Pluto znów stanął na nogach, wieczory poświęcał Monique. Tańczyli aż do rana, podziwiani przez wszystkich, którzy na nich patrzyli. Była z nich wspaniała para i widać było, że świetnie się bawią. Ich tanga stały się legendą, kiedy tylko byli razem, wyglądali fantastycznie. Monique umiała przyciągać uwagę otoczenia i cieszyła się z zainteresowania, jakie wzbudza, oraz z tego, że jest z tak przystojnym mężczyzną jak Nick. I wreszcie ostatniego wieczoru, kiedy odprowadził ją do kabiny, pocałował ją. Wypił trochę za dużo szampana, świętując powrót Pluta do zdrowia, i nie mógł się oprzeć urokowi Monique, kiedy tak stali w świetle jasnego listopadowego księżyca, wiszącego na niebie. Następnego dnia mieli dopłynąć do Nowego Jorku. – Kiedy wracasz do Niemiec? – zapytała szeptem, gdy ponownie ją pocałował. Nie mogła się doczekać, kiedy znów go zobaczy i będzie mogła kontynuować przyjemności rejsu. – Nie wracam – odparł cicho. Spojrzała na niego zaskoczona. – Myślałam, że jedziesz z wizytą, żeby pokazać konie. – Zostaję – powiedział, nie chciał dodawać dlaczego i że konie będzie pokazywał w cyrku. Krępowało go życie, które go czekało wśród cyrkowców. Wyobrażał ich sobie jako dziwolągów, a teraz był jednym z nich. Jeszcze do tego nie przywykł, zastanawiał się, czy kiedykolwiek przywyknie.
– Jest jakiś powód, że nie wracasz? – zapytała. Wyglądała na zaskoczoną, jakby coś podejrzewała. Znała ludzi, którzy wyjechali z kraju w ciągu ostatnich kilku lat, bo bali się tego, co działo się w Niemczech, i chcieli chronić życie. Ale nie rozumiała, dlaczego Nick miałby być jednym z nich. – Tak – powiedział, opierając się o reling w świetle księżyca. Nie chciał jej okłamywać, ale wolałby nic nie wyjaśniać. Widział jednak, że ona czeka na odpowiedź. – Jesteś Żydem? – zapytała go z zaciekawionym wyrazem twarzy. Nie wydawało się to jej prawdopodobne. Było oczywiste, że jest szlachcicem wysokiego rodu, co sugerowało jego nazwisko, wygląd i tytuł. – Tak i nie – odparł uczciwie. – W prawdziwym świecie, który znaliśmy do niedawna, nie byłem. W Niemczech Hitlera wychodzi na to, że jestem. Nie znałem swojej matki. Rodzice rozwiedli się po moim urodzeniu. Ostatnio odkryliśmy razem z ojcem, że była w połowie Żydówką, co sprawia, że w oczach nazistów moi synowie i ja jesteśmy Żydami. Musieliśmy wyjechać, gdybyśmy zostali, moglibyśmy trafić do obozu pracy, a więc wybraliśmy się do Ameryki. Wydawała się poruszona jego słowami, a on przez chwilę nie był pewny, która część historii ją zaszokowała: to, że ledwie uniknęli zesłania do obozu pracy, czy to, że jego matka była Żydówką. – To potworność – powiedziała w nagłym przypływie współczucia. – I jakiż to absurd. Co będziesz robił? – wyglądało na to, że jest jej smutno i niepokoi się o niego i chłopców. Potwierdzało to jego przekonanie, że jest dobrym człowiekiem. Roześmiał się, słysząc to pytanie. – Nie miałem wielkiego wyboru. Nie mam zawodu, nic nie umiem. Myślę, że mógłbym zostać instruktorem tańca – uśmiechnął się do niej – albo szoferem, albo stajennym. Nie mogę powiedzieć, żeby któraś z tych rzeczy mnie pociągała, a miałem tylko kilka tygodni, żeby się nad tym zastanowić. Przyjaciel dał mi konie, które płyną z nami. Dwa z nich to lipicany, wyćwiczone na pokazy. Zaczynam pracę w cyrku jako treser koni – powiedział z kwaśną miną. – Mój sześcioletni syn jest
zachwycony. Nie mogę powiedzieć tego samego o sobie, ale cieszę się, że mogłem wyrwać ich z Niemiec i znaleźć sobie jakąś pracę. A zatem, moja miła, przetańczyłaś wszystkie wieczory z cyrkowcem. Śmiem twierdzić, że twoi przyjaciele byliby wstrząśnięci, moi też. – Kiedy powiedział to głośno, poczuli się i gorzej, i lepiej. Gorzej, bo taka była rzeczywistość, lepiej, bo to było takie komiczne, nawet dla niego, że mógł się z tego śmiać, zamiast ronić łzy. Monique, nie wiedząc, co począć, roześmiała się. – Mówisz poważnie? Pomyślała, że może się z nią droczy. Ale z jego oczu wyczytała, że nie. Była to najdziwniejsza historia, jaką w życiu słyszała. Wiedziała o lekarzach i adwokatach, którzy wyjechali z Niemiec, ale wszyscy byli Żydami, a nie arystokratami, jak Nick. – Mówię całkowicie poważnie. Kiedy dopłyniemy do Nowego Jorku, zabieram synów i konie na Florydę, gdzie zostaliśmy wynajęci przez Największe Widowisko na Ziemi. Poręczyli za mnie, żeby wydostać nas z Niemiec, i zaproponowali mi pracę. Jestem im za to bardzo wdzięczny. Obawiam się zatem, że pojawiłaś się trochę za późno. Miesiąc temu zalecałbym się do ciebie, jak należy, i odwiedziłbym cię po powrocie. Teraz będę zimował na Florydzie z dziwolągami, klaunami, artystami cyrkowymi i jeździł z nimi w tournée po dziewięć, dziesięć miesięcy w roku. Mogę ci przysyłać pocztówki z całych Stanów. Teraz wyglądała naprawdę na wstrząśniętą, szczególne wrażenie wywarł na niej wyraz jego oczu. Najwyraźniej nadal zmagał się z ciężarem tego, co mu się wydarzyło. – Nie jestem w stanie nawet sobie tego wyobrazić – przyznała szczerze. – Ja też, ale to lepsze niż obóz pracy na czeskiej granicy. Albo żeby moje dzieci poumierały od złego żywienia czy na jakąś chorobę. Naprawdę nie mieliśmy wyboru. – Nick, jesteś dzielnym człowiekiem – powiedziała cicho, pod wrażeniem jego słów. – Nie, jestem człowiekiem wygnanym z ojczyzny przez wariata, który chce oczyścić rasę panów i
podbić świat. A dla Żydów nie ma miejsca w tym świecie ani w jego planach. I nagle, przez kaprys losu, stałem się jednym z nich. To więcej niż niewielkie upokorzenia, żeby sprawa była jasna. Ześlizgnąłem się ze szczytu na dół drabiny, dosłownie z dnia na dzień. – Myślisz, że Hitler naprawdę jest taki zły? – zapytała w zamyśleniu. Z perspektywy Nicka z pewnością taki był, ale nadal trudno jej było uwierzyć, że był tak niebezpieczny, jak Nick mówił. Jak dotąd nic z tego, co zrobił Hitler, jej nie dotknęło, chyba tylko to, że jej ulubiona krawcowa wyjechała, a lekarz w Monachium musiał zamknąć praktykę. Ale poza tym jej nic złego się nie stało. A lekarz i tak miał przejść na emeryturę. – Właściwie myślę, że jest znacznie gorszy, niż nam się wydaje – stwierdził Nick gorzko. – Teraz, odkąd na sobie odczułem, do czego jest zdolny, sądzę, że dokona zmian, które wszyscy odczujemy z przerażeniem. Chłopcy i ja to z pewnością dobry tego przykład. A gdyby mój ojciec nadal był żonaty z moją matką, stałby się przestępcą za to, że ożenił się z Żydówką. Teraz to wbrew prawu, żeby chrześcijanin poślubiał Żydówkę. Na szczęście rozwiódł się z nią. Nie przeżyłby, gdyby wyrwano go z korzeniami, kazano zostawić wszystko, co znał, i uciekać jak złodziejowi. – Czy on też przyjedzie do Stanów? – zapytała. Ciekawiło ją to coraz bardziej. Po tych wyznaniach stał się dla niej człowiekiem z krwi i kości, a nie tylko świeżo poznanym przystojniakiem. Nick pokręcił głową. – Zostaje, żeby bronić naszej ziemi. Poza mną i moimi dziećmi tylko ją naprawdę kochał. To człowiek oddany obowiązkom, honorowi i tradycji. Został, żeby zarządzać majątkiem ziemskim, póki ja nie wrócę. A Bóg jeden wie, kiedy to będzie. Zapewne nie wcześniej, niż Hitler odejdzie albo go ktoś wygna, albo zastrzeli, a to według mnie doskonały pomysł. – Teraz mógł to powiedzieć otwarcie. – A nawet gdybym mógł bezpiecznie wrócić do Niemiec, nie odziedziczyłbym majątku ziemskiego, dopóki nie zostaną zmienione prawa dotyczące Żydów. Moje dzieci i ja nie możemy już być właścicielami.
– Myślisz, że będzie wojna? – zapytała nerwowo. – Nie wiem. Mówią, że nie, ale moim zdaniem wszystko wskazuje na to, że będzie. Jego wiece wyglądają jak wezwania do walki. Nie sądzę, żeby się powstrzymał, dopóki nie zdobędzie całej Europy. Niemcy mu nie wystarczą. Zajęcie Austrii to tylko początek. – Teraz nie miał co do tego wątpliwości. – Jest ambitny – przyznała Monique – a teraz wszędzie widzi się żołnierzy. Kiedy ostatni raz pojechałam do Monachium, było ich tam mnóstwo. Większość to esesmani, oddziały elitarne. – Też to zauważyłem – zgodził się Nick. – Udało mi się uchronić Tobiasa przed wstąpieniem do Hitlerjugend, bo jako dziecko chorował na astmę, a my mieliśmy znajomego lekarza. Nie chciałem, żeby paradował w mundurku i jak papuga powtarzał partyjne hasła. Teraz będzie w cyrku dokazywał z klaunami. Różnica jak cholera. – Na pewno pozwolą ci w końcu wrócić, i to pewnie niedługo – powiedziała, żeby go pocieszyć, ale Nick wcale nie był tego pewien. – Nie wydaje mi się. Poza tym obawiam się, że człowiek, którym się stanę, kiedy przyjadę na Florydę, nie będzie nawet odpowiednią znajomością dla ciebie. – Nie bądź śmieszny – zbeształa go i konspiracyjnie ściszyła głos. – Kiedy spotkałam męża, byłam manikiurzystką. Ożenił się ze mną i zmienił moje życie. To nie był, co prawda, cyrk, ale nie urodziłam się tak jak ty w wyższych sferach. Weszłam w nie dzięki Klausowi. A on bardzo się denerwował, kiedy ktoś powiedział coś na ten temat. Najął nauczyciela, żeby nauczył mnie, jak mówią i zachowują się damy. To było zdumiewające wyznanie. Nick dostrzegł w takiej szczerości coś fascynującego i ujmującego. Pomyślał, że tylko sposób, w jaki tańczyła, coś zdradzał. Jej taniec był trochę zbyt intymny, trochę zbyt zalotny i przesadny jak na damę z towarzystwa, a tanga takiego, jak w jej wydaniu, nie ośmieliłaby się zatańczyć żadna szanowana kobieta. Ale jemu to nie przeszkadzało.
Była miła, lubił z nią rozmawiać. I jakie to miało teraz znaczenie? – Gdyby mieli cię wyrzucić z Niemiec, moglibyśmy stworzyć zespół taneczny albo dołączyłabyś do mnie w cyrku. Ale nie sądzę, żeby się ciebie pozbyli, chyba że jesteś Żydówką – oznajmił ironicznie, próbując lekko podejść do faktu, że jego wyrzucono, chociaż nadal raniło go to do żywego. Był znacznie bardziej arystokratyczny niż którykolwiek ze znanych mu durniów z III Rzeszy. – Nie jestem – stwierdziła – ale ty też nie jesteś Żydem, tak naprawdę. – Oni uważają inaczej, a ze mną to niezupełnie prawda. Należę do rasy, którą chcą wyplenić. Według nich to rasa przestępców i mieszańców. – Zobaczę cię jeszcze? – zapytała smutno. Patrzył na nią przez dłuższy czas, zanim odpowiedział. – Prawdopodobnie nie – odparł cicho. – Nie widzę sposobu. Ty odbędziesz miłą wizytę u siostry i jej dziecka, kiedy już się urodzi, i wrócisz do Niemiec, do życia, które znasz, które dał ci twój mąż. A ja zostanę tutaj z cyrkiem. Nie w cyrku, z cyrkiem, jak klauni. – Nie mów tak – skarciła go łamiącym się głosem. Było jej go żal. – Dlaczego nie? To prawda. I lepiej, żebym szybko się do tego przyzwyczaił. To nie jest życie, którego byś chciała, Monique. – Nie zaprzeczyła, bo miał rację. – Możemy do siebie pisywać. Ale to wszystko, co mogę zrobić. Wtedy zrozumiała, że wstrzymywał się do tej pory, nawet całował ją delikatnie, ze względu na to, co jej właśnie powiedział, a nie ze względu na nią. Od początku zachowywał wobec niej dystans, nie licząc tańca na parkiecie, teraz wiedziała już dlaczego. Był wobec niej dżentelmenem z szacunku i życzliwości. Nie chciał jej wciągać w swoje pogmatwane sprawy ani w życie, które zaczynał. Nie chciał nawet, żeby zobaczyła, jak to będzie, i wiedział, że nie zobaczy. Za miesiąc ona wróci do Niemiec, do życia, które prowadziła, odkąd wyszła za mąż. Do życia, które już nigdy nie będzie udziałem Nicka. On urodził się w tych sferach, ona nie. Ale jej pozwolono pozostać, a on był teraz uchodźcą. Ironia i niesprawiedliwość tego faktu nie umknęły uwadze obojga.
Nickowi podobała się i Monique, i jej szczerość. A ona także polubiła go za prawdomówność. Nie próbował ukrywać tego, co się z nim działo, i podchodził do tego z goryczą. Był uroczy, taki, jakim go widziała od samego początku. Teraz było nawet lepiej. Nie był tylko przystojnym, pewnym siebie arystokratą, ale istotą ludzką z krwi i kości. Zrobiło się jej przykro, kiedy usłyszała, co mu się przydarzyło. Pomyślała, że zyskała nowego przyjaciela. Znowu ją pocałował, choć nie było w tym żaru. Była wprawdzie piękną kobietą, nagle jednak okazało się, że ich losy są bardzo różne. Został cyrkowcem i to nie dodawało mu pewności siebie. Czuł coś wręcz przeciwnego, kiedy całował ją w policzek, tym razem niewinnie. Potem wrócił do swojej kabiny. Trudno mu było wyobrazić sobie, jakie będzie teraz jego życie, ale na pewno nie będzie to coś, czego już doświadczał. Niecierpliwił się, żeby się dowiedzieć. Do późna w nocy leżał w łóżku, nie spał, wreszcie narzucił płaszcz na piżamę, wyszedł na zewnątrz i stanął przy relingu. Prawie świtało, słońce wstawało powoli, kiedy wpływali do nowojorskiego portu. Inni pasażerowie spali, a on patrzył, jak przepływają obok Statui Wolności. Podeszły holowniki, żeby ich wprowadzić, i o siódmej rano, przy jaskrawym porannym słońcu, dobili do nabrzeża. Dopłynęli. I czy był na to gotowy, czy nie, zaczęło się dla nich nowe życie. Rozdział 7 Nick upewnił się, że konie są bezpiecznie uwiązane, a Toby pomógł mu uprzątnąć stajnię, zanim przystąpiono do wyładunku. Lucas napoił zwierzęta i nasypał obrok do worków, tak jak pokazał mu ojciec. Nick powiedział, że podczas długiego rejsu wszyscy trzej wyrośli na sprawnych stajennych. Ubrał się i z uwagą patrzył, jak żuraw ostrożnie stawia furgon na nabrzeżu. Z nabrzeża nad Hudsonem furgon miał być przewieziony na stację, skąd zaczynała się ich podróż do Sarasoty. Nick ledwie miał czas, żeby odszukać Monique i pożegnać się, zanim dołączy do chłopców w samochodzie wynajętym, żeby zawiózł ich na dworzec. Znalazł ją przy niekończącym się potoku kufrów wynoszonych z ładowni i kabiny przez stewardów i bagażowych. Miała na sobie
puszyste futro, wymyślny kapelusz z woalką i skórzane, białe rękawiczki. – Przepięknie wyglądasz – pochwalił, uśmiechając się do niej. – Dziękuję ci za nasze cudowne wieczory. Od lat tyle nie tańczyłem. – Zdał sobie sprawę, że głównie dzięki niej oderwał się na statku od rzeczywistości i dobrze mu to zrobiło. Po raz ostatni żegnał się z życiem, które zmuszony był porzucić. Był szczęśliwy, mogąc spędzać ten czas w jej towarzystwie. – Uważaj na siebie – powiedziała, tęsknie na niego spoglądając. Żałowała, że sprawy nie potoczyły się inaczej, ale było, jak było. – Pisz do mnie czasem. – Będę pisał – obiecał, choć oboje nie mieli co do tego przekonania. Myślał, że będzie to raczej nieprawdopodobne. Co miałby jej do powiedzenia, czym zainteresowałaby się w swoim bezpiecznym świecie, w tyrolskim zamku męża, kiedy wróci z Bostonu? To dziwne, ona odziedziczyła świat, w którym się urodził, on go stracił. Byli jak statki mijające się w nocy. Delikatnie pocałował ją przez woalkę w policzek, uśmiechnął się i odszedł. Stała przy relingu i patrzyła, jak wsiada z chłopcami do wozu. Lucas wychylony przez okno przyglądał się statkowi, z którego właśnie zeszli. Na platformie samochodu stał furgon z końmi. Nick znalazł minutę, żeby podziękować Beauregardowi Thompsonowi za jego uprzejmość i wsparcie, kiedy Pluto był umierający. Podali sobie ręce, koniarz z Kentucky życzył Nickowi szczęścia. Kiedy jechali na Penn Station, Lucas gapił się przez okno, zafascynowany wszystkim, co widział, gawędził z podnieceniem, podczas gdy Toby zapadł w milczącą zadumę. Nick wyglądał przez okno, żeby się upewnić, czy furgon się nie zsuwa. Za nimi jechała bagażówka z kuframi. Jeszcze nigdy nie musiał troszczyć się osobiście o tyle szczegółów i spraw organizacyjnych. Do niedawna służący i dzierżawcy zajmowali się tym, o co teraz sam musiał zadbać. Wzbudziło to w nim szacunek dla ich umiejętności i oddania. Zrozumiał, jak trudne jest zarządzanie wszystkimi sprawami, szczególnie jeśli chodzi o konie. Zanim wsiedli do pociągu, wstąpili na stacji do placówki Western Union, żeby wysłać telegramy do ojca i Aleksa, że szczęśliwie dotarli do Nowego Jorku. Lucas nalegał na
zwiedzanie miasta, drapaczy chmur Chryslera, Empire State Building, najwyższych gmachów w Nowym Jorku, ale Nick powiedział, że nie mają na to czasu. Załadowanie furgonu do pociągu Seaboard Air Line Railway było wyczynem godnym Herkulesa. Pół godziny później siedzieli w swoim przedziale obstawieni kuframi. Z ulgą wyjechali wreszcie ze stacji, nie zwiedzili Nowego Jorku. Nick nie mógł się powstrzymać przed myśleniem o Monique, o tym, jak jedzie do Bostonu, jak proste jest jej życie. Ona może wrócić do Niemiec, kiedy tylko zechce, on musi uciekać z synami. Nie umknęło mu okrucieństwo losu, ale taki był współczesny świat. Pociąg zdążał na południe, a on myślał też o swojej matce. Żałował, że nie odnalazł jej przed wyjazdem z Niemiec, ale nie miał czasu. Dziwne, po raz pierwszy rozgniewał się na nią, że go porzuciła, chociaż była młodą dziewczyną i zapewne nie miała w tej sprawie nic do powiedzenia. Postanowił, że pewnego dnia ją odnajdzie, spotka się z nią, ale wiedział, że do tego długa droga, o ile w ogóle wróci do Niemiec. Jeśli Hitler pozostanie u władzy, Nick do końca życia pozostanie człowiekiem bez ojczyzny. – Nie wrócimy, prawda? – zapytał cicho Toby, kiedy parę godzin po wyjeździe z Nowego Jorku Lucasa uśpił rytmiczny ruch pociągu. – Nie wiem – odparł szczerze Nick. Nie chciał go okłamywać i dawać fałszywej nadziei. – Zależy od tego, co się stanie w Niemczech. Teraz tutaj musimy znaleźć sobie dom. – Nie mieli wyboru. – W cyrku? Na zawsze? – Toby był przerażony. – Na dłuższy czas. – Tęsknię za dziadkiem – powiedział smutno Toby, a Nick skinął głową. On też tęsknił za ojcem. Strasznie. I za Aleksem. I za ich wygodnym domem i życiem. – Ja też tęsknię. I on na pewno tęskni za nami – zauważył ze smutkiem Nick. Pociąg na Florydę toczył się po torach. Było już dobrze po kolacji, kiedy telegram Nicka dotarł do dworu przy zamku. Paul postanowił się
nie przenosić – w głównym budynku byłby zbyt samotny, teraz kiedy nie było tam Nicka i chłopców. Pozostając w dworze, dawał też sobie nadzieję, że wrócą. Zamek był ich domem. Z ulgą przeczytał w telegramie, że bezpiecznie dotarli do Nowego Jorku i są w drodze na Florydę z końmi w dobrym stanie. Nick podpisał telegram w swoim i chłopców imieniu. Paul miał łzy w oczach, kiedy to czytał. Jego życie bez nich, przez ostatnie pięć dni, stało się puste. Nie był nawet w stanie wyobrazić sobie, że do końca zostanie sam, przez noc postarzał się o dziesięć lat. Alex i Marianne siedzieli w bibliotece zamku Altenberg, kiedy nadszedł telegram Nicka. Czuli się prawie tak samo opuszczeni jak ojciec Nicka. Nieobecność jego i chłopców boleśnie odbijała się na życiu wszystkich. Alex z ulgą przeczytał, że konie bezpiecznie przetrwały podróż. Nick nie napisał, że Pluto o mało nie zdechł. Zmartwiłby Aleksa bez powodu, skoro wszystko było już w porządku, a Pluto wyglądał na zdrowszego niż kiedykolwiek. Ich los, przynajmniej na razie, był pomyślny. Pociąg zmierzał na południe, od czasu do czasu się zatrzymując. Nick wysiadał, doglądał koni i dawał im świeżą wodę. Chłopcy byli podnieceni, że jedzą obiad w wagonie restauracyjnym. Później konduktor rozłożył ich miejsca do spania. Do Sarasoty mieli przybyć dopiero następnego dnia rano. Jazda trwała przez całą noc. Lucasowi spodobała się niebieska lampka nad jego łóżkiem. Wszystko w tej podróży go fascynowało. A Toby poweselał trochę po kolacji. Razem patrzyli na krajobrazy przewijające się za oknem. Nicka wyczerpało napięcie związane z podróżą i ciągła troska o synów albo o konie. Tyle było teraz rzeczy, którymi należało się zająć. Nie miał pojęcia, jak trudne jest chodzenie wokół własnych spraw, wcale nie był tym zachwycony. No nic, teraz jest źle, ale kiedy dotrą na Florydę, będzie już dobrze. Wreszcie przestaną podróżować bez końca. Miał wrażenie, że jadą na drugi kraniec ziemi. A jeszcze przecież nie dotarli na miejsce. Cieszył się, że przez kolejne trzy miesiące nie będą musieli się przemieszczać, bo cyrk osiadł w swoich zimowych kwaterach i nie ruszy się aż do marca. Potem na dziewięć miesięcy ruszą w trasę, od miasta do miasta. Ale teraz będzie czas, żeby przystosować się do nowego życia przy nietrudnym programie z rzadka
wystawianym w Sarasocie. I on, i chłopcy będą mieli okazję, żeby tam osiąść i udoskonalić swój występ. Żałował, że nie ma z nim Aleksa, który pomógłby mu się wyszkolić. Próbował przypomnieć sobie wszystko, czego Alex nauczył go o tresurze lipicanów. Nick nie spał poprzedniej nocy na statku. Teraz, w pociągu, zapadł w głęboki sen, wspomagany hipnotycznym rytmem i stukotem kół o szyny. Rankiem, w promieniach ostrego słońca, dotarli na miejsce. Nick obudził chłopców na godzinę przed stacją, żeby się ubrali i zjedli śniadanie, tak jak poprzednio w wagonie restauracyjnym. Lucas wybrał prawie wszystko z karty i próbował złożyć zamówienie po niemiecku. Nick nie tłumaczył, zmuszał go, żeby powiedział to w swoim łamanym angielskim. Toby znał angielski dość dobrze, żeby coś powiedzieć, chociaż nie szło mu najlepiej. Musiał przypominać sobie słówka, ale ludzie, z którymi rozmawiał, wykazywali się wobec niego cierpliwością. Nick pozwolił, żeby Lucas złożył zamówienie dla wszystkich. Chłopiec zrobił to jak należy, przyniesiono im wszystko poza naleśnikami, które nazywał crepes i kelner nie zrozumiał, o co chodzi. Obaj chłopcy powierzchownie znali francuski, którego nauczyli się od niani, kiedy byli mali, i nadal pamiętali ten język. Znali też angielski tak, żeby dawać sobie jakoś radę. Kiedy pociąg zatrzymał się na stacji w Sarasocie, mieli wrażenie, że w podróży spędzili całe tygodnie, miesiące, a nie zaledwie sześć dni na statku i dwadzieścia godzin w pociągu. Nick wysiadł z wagonu z chłopcami, robotnicy cyrkowi zdejmowali z platformy furgon, a dwóch bagażowych dźwigało ich kufry. Nie miał pojęcia, co robić dalej, kiedy podszedł do niego mężczyzna w lśniącym niebieskim garniturze, lawendowej koszuli i czerwonym krawacie. Na głowie miał kapelusz fedorę, zsunięty z czoła, machał paskudnie śmierdzącym cygarem jak magiczną pałeczką. – Pan von Bingen? – zapytał. Obaj chłopcy wpatrywali się w niego, powtarzając bez słów niewypowiedziane myśli ojca. Nigdy nie widzieli kogoś takiego. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, gdy Nick potwierdził, że to on. Było oczywiste, że człowiek w lśniącym niebieskim garniturze jest z cyrku i wyszedł im na spotkanie. – Witamy na Florydzie, w Największym Widowisku na Ziemi –
oznajmił uroczyście, machając cygarem przed twarzą Lucasa. Chłopiec zmarszczył nos, tak paskudnie śmierdziało, i się odwrócił. Ojciec podał mężczyźnie rękę. – Dziękuję, że pan po nas wyszedł – powiedział poważnie, zadowolony z tej pomocy. – Nie ma sprawy. Joe Herlihy – rzekł mężczyzna, potrząsając ręką Nicka tak, że o mało mu jej nie wyrwał. Kazał robotnikom załadować furgon na platformę wozu, który przyjechał za nim. Drzwi ciężarówki Joego zdobił znak firmowy cyrku. Dziwnie się poczuli. Nagle wszystko zrobiło się strasznie rzeczywiste. – Jak konie zniosły podróż? – Nadspodziewanie dobrze – powiedział Nick swoim arystokratycznym brytyjskim akcentem, którego nabył w angielskiej szkole z internatem. Mężczyzna z cygarem mówił gwarą południowca. Nick z trudem go rozumiał. – Czy chłopcy mówią po angielsku? – zapytał z zainteresowaniem Joe, zerkając po przyjacielsku za siebie, na Toby’ego i Lucasa siedzących z tyłu ciężarówki. Za nią, na platformie jechał furgon. – Trochę. Uczą się. Przypłynęliśmy niemieckim statkiem, jak dotąd nie musieli mówić po angielsku – wyjaśnił Nick. – Mogą tu mieszkać latami i tu się nie nauczą – powiedział z uśmiechem Joe. – W cyrku mamy trzydzieści dwie narodowości i ponad trzystu artystów i robotników. To mała wioska, a właściwie nie taka mała. Raczej małe miasteczko. – Mówił to z oczywistą dumą. – Pracuję tutaj od dwunastu lat. Zazwyczaj jako wyszukiwacz talentów, w każdym razie w Stanach. Pan North wyszukuje talenty i osobiście je zatrudnia w Europie. A czasem korzystają z moich usług, żebym przyjmował i witał ludzi takich jak pan. Jest u nas mnóstwo Niemców, a także Czechów, Polaków i Węgrów – oni wszyscy też mówią po niemiecku. Będzie się pan czuł jak w domu. – Nick wiedział, że trzeba mu czegoś więcej niż wspólny język, żeby dostosować się do nowych kolegów i środowiska, ale jeśli wielu mówiło po niemiecku, chłopcy będą zadowoleni, a Lucas przyjmie to z ulgą. Chciał, jak to on, szybko zdobyć przyjaciół. Toby z kolei wolał wyszlifować swój angielski, Nick też. Wielu
amerykańskich zwrotów po prostu nie rozumiał. – Jest też wielu Francuzów, Włochów i Hiszpanów. Mamy trupę japońskich akrobatów i rodzinę chińskich gimnastyków i żonglerów. Mówią po angielsku, chociaż w ogóle ich nie rozumiem. A prawie wszystkie sztuki cyrkowe z wielkimi kotami są w rękach Niemców. To musi być bardzo popularne w pańskim kraju. Nick się uśmiechnął. Jeśli tak było, nie słyszał o tym. Nie znał osobiście żadnego poskramiacza lwów ani akrobaty, ani żonglera. Nie miał nawet zielonego pojęcia, jacy się okażą. Wkrótce miał się przekonać. Obaj chłopcy jechali przez Sarasotę z wytrzeszczonymi oczami. Było to śliczne miasteczko, a Joe pokazywał im miejscowe ciekawostki, jak się okazało, jazda do kwatery zimowej na terenie cyrku trwała krótko. Kiedy tam dotarli, Nick zobaczył rozległe, rozciągające się na wiele hektarów pole, gdzie mnóstwo rzeczy działo się naraz. Był tam gigantyczny namiot cyrkowy, przeznaczony do przedstawień. Były menażerie, namioty, poletka do ćwiczeń, warsztaty, stacje bocznic kolejowych i coś, co wyglądało jak morze barakowozów na kilku ogromnych parkingach. Stały ich tam setki. Przejechali obok bram wielkiej budowli, która wyglądała jak ogromny dom. Joe powiedział, że to Ca’ d’Zan. Okazało się, że to wenecki pałac nad zatoką. – Tutaj mieszkają Ringlingowie – wyjaśnił. Nick już wiedział, że to właściciele cyrku i że John Ringling North w zeszłym roku, po śmierci swojego wuja, Johna Ringlinga, został prezesem spółki. Był to w całości interes rodzinny, w którym prezesowała szóstka braci Ringling. Przed wielu laty, w 1907 roku, kupili oni cyrk Barnum & Bailey i teraz sprawowali nad nim pełną kontrolę. Połączyli dwa potężne, osiągające sukcesy cyrki i stworzyli z nich oszałamiającą całość z ponad tysiącem trzystu pracownikami, ponad ośmiuset zwierzętami, stu pięćdziesięcioma dwoma wozami i pięćdziesięcioma dziewięcioma wagonami kolejowymi. Nick wszędzie widział ludzi w dziwnych strojach, kobiety i młode dziewczyny w kostiumach baletnic i gimnastycznych. Tego dnia odbywała się próba klaunów, Lucas gapił się na
nich, kiedy przechodzili obok. Rozmawiali z ożywieniem, za nimi szły psy różnej wielkości, w śmiesznych przebraniach. Stanowiły część ich numerów. – Wśród zwierząt najwięcej mamy koni. Ale pańskie konie to jedyne lipicany w kraju – powiedział Joe. Nick rozejrzał się, kiedy wysiedli z samochodu – wyglądało tutaj tak, jakby dziesięć, dwanaście cyrków połączyło się w jednym miejscu. Więcej tu było cyrku i wszystkiego, co z nim związane, niż mogli sobie wyobrazić. – Ojej! Taki duży! – Toby z cicha gwizdnął. Jego ojciec pomyślał to samo. Wyglądało na to, że łatwo tu można zabłądzić. Lucas podskakiwał, chciał się spotkać z klaunami. – W końcu spotkacie się z wszystkimi – pocieszył chłopców Joe. – I znajdziecie tu mnóstwo dzieci, żeby się z nimi pobawić. Wszyscy będziecie się razem uczyć, kiedy ruszymy w drogę. Kiedy jesteśmy w Sarasocie, dzieci artystów chodzą do miejscowych szkół. Jest ich za dużo na jedną. I wy dwaj, chłopcy, też pójdziecie do szkoły. – I nagle okazało się, że to prawdziwa wspólnota społeczna, z rodzinami, a nie tylko cyrkowi dziwacy. – W tym roku zjechaliśmy tutaj dość szybko na zimę. Był strajk artystów, który spowodował zawieszenie działalności prawie do lipca. Przyjechaliśmy więc na zimowe kwatery wcześniej niż zwykle, chociaż daliśmy parę dodatkowych przedstawień na Środkowym Zachodzie. – Okazało się, że dla Nicka było to błogosławieństwem, bo kiedy przybyli, cyrk był już na miejscu, a nie w trasie. – I myślę, że tej wiosny wyjedziemy później. Będziesz miał mnóstwo czasu na próby i zadomowienie się, zanim ruszymy w tournée. Zazwyczaj zaczynamy w lutym, marcu. Teraz planujemy wyjechać w początkach kwietnia. Na pierwszy ogień idzie Nowy Jork. Joe zerknął na kartkę, którą wyjął z kieszeni, i sprawdził numer ich wozu, potem poszukał na planie, gdzie to jest. Wóz stał na trzecim ogromnym parkingu i kiedy ciężarówka tam podjechała, Nick zauważył, że przyczepa jest bardzo długa, chociaż niezbyt szeroka. Kiedy weszli do środka,
stwierdził, że wygląda jak tani pokój hotelowy, ale było w nim wszystko, czego potrzebowali. Wstrzymał oddech, kiedy znaleźli się w środku. To ich nowy dom, a on nigdy nie widział podobnego, z dwoma maleńkimi sypialniami i miniaturową kuchnią. Miejsce parkingowe na jego duesenberga było większe. Starał się nie pokazać po sobie, co o tym wszystkim myśli. Chłopcy zaglądali do sypialń, myszkowali. Lucas wyglądał na zadowolonego, niecierpliwie czekał, aż wyjdą i będzie się mógł spotkać z innymi dziećmi, które zauważył już w pobliżu. Właśnie wróciły ze szkoły kilkoma szkolnymi autobusami. Toby zwalił się na tapczan w wozie, miał zmęczony, oszołomiony wyraz twarzy. Wszystko było proste i czyste, ale żaden z nich nie miał pojęcia, że ludzie mogą tak mieszkać. Nick uświadomił sobie, że gdyby wysłano ich do obozu pracy, byłoby znacznie gorzej. Albo gdyby jako Żydów zmuszono ich do opuszczenia majątku. Dokąd by poszli? – Postawiliśmy namiot dla pańskich koni. Jest blisko waszej przyczepy. Ocieplany, będzie im w nim dobrze. W drodze damy im przyczepę. Pański furgon możemy przechować tutaj albo postawić na wagonie kolejowym – powiedział. Nick skinął głową. Przygniatały go te wszystkie informacje i maleńka przyczepa, w której mieli zamieszkać, pokaźna jak na cyrkowe warunki. Dwie sypialnie miały rozmiary łóżek. Wszystko było tak niesamowicie różne od tego, co znał do tej pory. Toby wyglądał, jakby za chwilę miał wybuchnąć płaczem. Nick miał nadzieję, że tego nie zrobi. Lucas by się zasmucił, gdyby zobaczył rozpaczającego brata. A Nick musiał się teraz martwić o nich obu. Ze względu na nich próbował robić zadowoloną minę. Potem poprosił Joego, żeby zaprowadził go do namiotu z końmi. Chciał je sam oporządzić. Zaproponował, żeby Toby i Lucas poszli z nimi, powinni coś robić. – Pan North chce się z panem widzieć dziś o czwartej po południu – powiedział Joe. – Zabiorę pana na spotkanie z nim. Jutro o dziesiątej ma pan próbę. On też przy tym będzie. Jest pan dla nas ważnym artystą – dodał uprzejmie. – Pan North chce zobaczyć wszystkie występy. Szczególnie lubi konie, na pewno będzie zadowolony z pańskich. Sam jest doskonałym jeźdźcem. I chce zobaczyć
pańskie lipicany. – Mam nadzieję, że spodoba mu się nasze przedstawienie – powiedział ogólnikowo Nick. Nie wyobrażał sobie, jak znajdzie drogę w labiryncie przyczep, namiotów, wśród robotników, artystów i tułających się po terenie zespołów, rojących się w okolicy jak mrówki. Nigdy w życiu nie widział tylu ludzi w jednym miejscu. Chłopcy byli tym zafascynowani. Nick zobaczył, jak Toby przygląda się grupie dziewcząt w strojach baletowych, obsypanych iskrzącymi się cekinami. To były śliczne, zgrabne dziewczyny. Miał nadzieję, że podniesie to trochę syna na duchu. I nagle poczuł, że tęskni za Monique, która nie miała nic wspólnego z jego światem. Miał wrażenie, jakby rzucono go na inną planetę, gdzie nic nie przypomina tego, co w życiu widział. Nawet krajobraz był dziwny i inny. I było gorąco. Joe wskazał na kuchnię w innym namiocie. Tam mogli dostać jedzenie albo, jeśli woleli, sami je sobie przyrządzić w przyczepie. Ale żaden z nich nie umiał gotować. Nick nie kucharzył nigdy w życiu. Tego też musiał się nauczyć, skoro miał wyżywić chłopców. Chodzenie na każdy posiłek do namiotu z jadalnią, razem z setkami ludzi, wydawało mu się męczące. I szybko zdał sobie sprawę, że jedyna rzecz, której im tutaj zabraknie, to prywatność. Tylu ludzi, żyjących tak blisko siebie, prawie jeden na drugim. Z okna swojej przyczepy mógł dotknąć ręką sąsiedniej. Trudno tu znaleźć dla siebie spokojną chwilę albo prowadzić życie rodzinne, do którego nie będą się wtrącać inni. Kiedy Joe ich zostawił, przeszli do namiotu, w którym urządzono boksy dla ich koni i uwiązano je bezpiecznie. Na ich widok odwróciły głowy, a Pluto dziko potrząsnął łbem, kiedy tylko zobaczył Nicka, jakby chciał specjalnie go powitać. Nick się uśmiechnął. Wreszcie coś znajomego. Podszedł do wielkiego ogiera i go pogłaskał. Miał z tego więcej przyjemności, niż jej dawał. Potrzebował teraz widoku Pluta, Niny i pozostałych koni. Były ostatnim podarunkiem łączącym go z utraconym życiem, ostatnim wspomnieniem Aleksa, maleńką pozostałością znajomego świata, który zniknął tak szybko i tak całkowicie po drugiej stronie oceanu, w kraju, w którym już ich nie chciano. Zostało
tylko to. Osiem koni i dwoje dzieci. Postanowili, że zanim wrócą do przyczepy, wyczeszą konie. Nick założył Plutowi uzdę, którą ktoś wyjął z furgonu i powiesił na haku obok boksu. W namiocie urządzono prowizoryczne pomieszczenie na akcesoria jeździeckie. Chwilę później Nick wskoczył na grzbiet ogiera i nagle, kiedy tam siedział, jego życie wróciło do realności. Cokolwiek się zdarzy, dokądkolwiek pojadą, przynajmniej to im zostanie: oni sami i konie, które dał im Alex. Miał Pluta, który dla niego ozdrowiał, nachylił się nad głową ogiera i wyszeptał podziękowanie. Wiedział, że teraz, w strasznym, nieznanym świecie, lipican jest jego jedynym przyjacielem. Przeniesie ich nad wszystkim. Już to zrobił, kiedy postanowił stanąć na nogach. Za to i za szansę, którą im dał, Nick był mu nieskończenie wdzięczny, choć dziwnie to wyglądało. Rozdział 8 Chociaż Nick starał się nie pokazywać tego po sobie, był bardzo zdenerwowany przed spotkaniem z Johnem Ringlingiem Northem, panem Johnem, jak nazywał go Joe. Nie miał pojęcia, czego ma się spodziewać, tak samo jak nie wiedział, jak będzie wyglądało jego życie cyrkowca. Czuł się, jakby rzucono go na inną planetę, kiedy patrzył na setki cyrkowych artystów i robotników kręcących się wokół, rozmawiających w grupach albo idących na próby w kostiumach lub strojach do ćwiczeń. Tego popołudnia słyszał ryczące tygrysy, a kiedy wracał z chłopcami do przyczepy, przeszedł obok nich szereg słoni. Wszystko, co zobaczyli, było niezwykłe, nowe, inne. Późniejszym popołudniem pod namiot dla koni przyszedł Joe Herlihy, żeby spotkać się z Nickiem i zabrać go na spotkanie. Patrzył z zachwytem na pięknego białego ogiera. – Te dwa lipicany są niesamowite – powiedział, obserwując, jak Toby szczotkuje Pluta. Ogier podrzucił głowę i głośno zarżał, jakby mu dziękował. – Występują z wolnej ręki, prawda? – zapytał. Znaczyło to, że reagują na komendy wydawane głosem i sygnały. – Tak, ale też jeżdżę na nich – odparł Nick.
Nina była łatwiejsza dla jeźdźca i miała za sobą dłuższy trening. Ale Pluto dawał więcej emocji. – To musi być widok. Pański starszy chłopak też? Nick skinął głową. Zanim wyjechali, Alex popracował z Tobym. Chłopiec nie był artystą cyrkowym, ale jeździł konno bardzo dobrze i miał przed sobą całe życie. Nauczył też Lucasa paru prostych sztuczek, młodszy syn mógł więc dołączyć do ich występów, jeśli cyrk by tego zażądał. – Araby też są trenowane z wolnej ręki. Nick uśmiechnął się do Joego, który nosił jeszcze bardziej krzykliwy garnitur, jeśli to możliwe, niż ten, który miał na sobie rano, szary ze srebrnym połyskiem. Joe był korpulentny, i to bardzo, miał też jasnoniebieski krawat i różową koszulę. Ale na tle cyrku i dziwacznie poubieranych ludzi w jaskrawych kolorowych kostiumach wyglądał prawie normalnie. Nick na spotkanie z Johnem Ringlingiem włożył nieskazitelny garnitur od swojego berlińskiego krawca. Nie miał pojęcia, czego się spodziewać i dlaczego prezes i właściciel cyrku chciał się z nim spotkać. Zanim poszli, Nick powiedział Toby’emu, że potem spotkają się przy ich przyczepie i że ma uważać na Lucasa. Chłopczyka przez cały dzień rozpierała energia, powiedział, że chce się spotkać z wszystkimi klaunami. Dla Nicka było to wciąż nierealne, że mieszka wśród cyrkowców i że wkrótce staną się częścią jego zwyczajnego życia. Lucas, rzecz jasna, był pełen entuzjazmu, a Toby nie wiedział, co myśleć. Prawie się nie odzywał, odkąd przyjechali. Jakby nadal przygniatały go psychicznie podróż i obce miejsce, do którego trafili. Nick pojechał ciężarówką Joego z emblematem cyrku na drzwiach. Kilka minut później wysiedli i weszli do budynku na terenie wesołego miasteczka, Joe zaprowadził go do gabinetu Northa. Dwie sekretarki wyglądały tak statecznie i dostojnie, jak w jakiejś kancelarii adwokackiej albo w banku. Chwilę później wyszedł John Ringling North. Nosił ciemny garnitur w prążki, podobny do garnituru Nicka, chociaż nie tak dobrze skrojony, białą koszulę, granatowy krawat. Buty miał doskonale wypolerowane. Dobrze uczesany, z falą czarnych włosów i szerokim uśmiechem, przywitał
uprzejmie Nicka, podał mu rękę i zaprosił do środka. Wreszcie Nick odnalazł się w znajomym świecie. John Ringling North był poważny i kulturalny, wyglądał na inteligentnego człowieka. Poprosił Nicka, żeby usiadł po drugiej stronie biurka. Joe zniknął, kiedy znaleźli się w gabinecie. – Witam na Florydzie, u braci Ringling – powiedział uprzejmie prezes cyrku. – Mam nadzieję, że miał pan pomyślną podróż, a konie dobrze ją zniosły. – Dobrze ją zniosły – zapewnił go Nick, próbując nie myśleć o tym, że Pluto omal nie zdechł podczas sztormu. Ale teraz czuł się świetnie, był okazem zdrowia. – Chciałem panu podziękować – dodał szybko. – Jestem panu bardzo wdzięczny, że poręczył pan za mnie i moich synów. Uratował pan nam życie, dosłownie. Współczesne Niemcy to nie jest bezpieczne miejsce. Przynajmniej dla nas. To spadło tak niespodziewanie na mnie i moją rodzinę, ostrzeżono nas, że musimy jak najszybciej wyjechać. Pan nam w tym pomógł. – Wywnioskowałem to z pańskiego listu – odparł ostrożnie John North. – Muszę przyznać, że byłem trochę zaskoczony. Ludzie z pańskim nazwiskiem zazwyczaj nie padają ofiarą prześladowań religijnych. Co się teraz dzieje w Niemczech? Czy są jakieś sprawy polityczne, o których nie wiem? Czy wygłaszał pan opinie przeciwne obecnemu rządowi? – Wiedział, że takie rzeczy się zdarzały i miały fatalne konsekwencje. – Zaledwie przed paroma tygodniami dowiedziałem się, że moja matka, której w życiu nie widziałem, była w połowie Żydówką. Z dnia na dzień wszystko się dla nas zmieniło. Znaleźliśmy się w niebezpieczeństwie. Przyjaciel mojego ojca, wysoki oficer Wehrmachtu, ostrzegł nas prywatnie, że musimy wyjeżdżać. Jest generałem i wyświadczył nam ogromną przysługę, mówiąc o wiszącym nad nami zagrożeniu. Powiedział, że będzie jeszcze gorzej. Żydom już teraz jest bardzo źle. – Odczuł to na własnej skórze. – Z moim pochodzeniem, o którym wcześniej nie wiedziałem, znaleźliśmy się nagle, ja i moi chłopcy, w groźnej sytuacji. Nie da się przewidzieć, jak daleko rozwiną się tego rodzaju nienawiść i przesądy. Mogli chcieć na przykładzie moim i moich chłopców pokazać, że
nawet arystokraci, którzy okazali się Żydami, nie będą tolerowani i nie są mile widziani w Niemczech Hitlera. John Ringling North wyglądał na przybitego tymi słowami, ale nie zaskoczonego. Ostatnio słyszał podobne historie, zatrudniali też innych żydowskich artystów, którzy wyjeżdżali z Niemiec przez ostatnie lata. Po 1935 roku, mimo że wszystko tam zostawili, uważali, że bezpieczniej i mądrzej będzie odejść. – Pan i pańskie konie wniosą wiele do pokazów cyrkowych. Nigdy jeszcze nie mieliśmy lipicanów, w tym kraju w ogóle ich nie ma, chociaż ja je znam. Zobaczyć je to uczta dla naszych widzów. Piękne bestie. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę pańskie. Wejdzie pan z nimi przed antraktem, po którym wystąpią zwierzęta. Potem będą występy na linie i inni artyści. Zazwyczaj zaczynamy od wielkich kotów na centralnej arenie. Chciałbym, żeby pan wystąpił zaraz potem, także na centralnej arenie. – To był wielki zaszczyt, ale Nick jeszcze o tym nie wiedział. – Przy okazji pojawia się kwestia nazwiska dla pana. Podróżujemy po całym kraju, trafiamy do wielkich metropolii i małych mieścin. Amerykanie nie radzą sobie z zagranicznymi nazwiskami i chcielibyśmy nadać panu takie, które potrafią zapamiętać. Zastanawiałem się, czy miałby pan coś przeciwko skróceniu pańskiego nazwiska do Nick Bing. To oczywiście tylko pseudonim artystyczny. Myślałem także o tym, czy ma pan tytuł. „Von” sugerowało, że miał albo mógł mieć. Nick wyglądał na zażenowanego tym pytaniem, zaskoczyła go też zmiana nazwiska. Ale Nick Bing istotnie brzmiało po amerykańsku i było łatwiejsze do zapamiętania niż von Bingen. – Właściwie to mój ojciec ma tytuł, ale go nie używa. Jest człowiekiem nowoczesnym i uważa, że to niepotrzebne. Jest hrabią. – Możemy to wykorzystać – powiedział w zamyśleniu North. – Hrabia Nick Bing. Hrabia – powtórzył, jakby wypróbowując to słowo. – Może wolałby pan księcia?
– Raczej nie – powiedział skromnie Nick, który nie chciał udawać, że jest księciem, brzmiało to dla niego zawstydzająco pretensjonalnie. – Czy naprawdę muszę używać tytułu? – Odrzucały go oszustwo i arogancja, które się w tym mieściły. Dzięki ojcu był wicehrabią, ale prawie nie używał tytułu. – To jest teatralne, a my Amerykanie uwielbiamy dworską tytulaturę. Hrabia Nick Bing. Myślę, że to będzie dobre. A jak się nazywają pańskie konie, te dwa lipicany? North odpowiadał za sukcesy finansowe cyrku, ale doskonale znał też wszystkich ważnych artystów, wiedział, kim są, co robią. Zresztą o cyrku wiedział wszystko, często przychodził na występy. Podróżował z nimi, kiedy byli w trasie, w swoim ozdobnym, prywatnym wagonie pulmanowskim ze srebrną kopułą. Przed rokiem został prezesem i świetnie sobie radził ze skomplikowanymi interesami. Następnego dnia rano miał zamiar obejrzeć próbę Nicka w głównym namiocie. Miało to być przedstawienie dla jednej znakomitości. – Ogier to Pluto Petra, a klacz to Nina. Według tradycji ogier dziedziczy imiona po ojcu i matce, klacze mają tylko jedno imię, ale nazwy zawsze wskazują na ich pochodzenie. Łatwiej dzięki temu prześledzić ich rodowód. Według tradycji purystów rasowe ogiery noszą sześć imion, wskazujących na pochodzenie od osiemnastego wieku. Hodowcy lipicanów są bardzo dumni ze swoich koni i poważnie traktują te imiona. – Na pewno tak jest – przyznał z szacunkiem North – ale nie chcemy, żeby pański ogier nosił imię postaci z kreskówki. I obawiam się, że Pluto skojarzy się ludziom z psem z filmów rysunkowych Disneya. Potrzebujemy czegoś wznioślejszego. Może wymyśliłby pan dla nich lepsze imiona. Chcemy rozpocząć kampanię reklamową i jak najszybciej opublikować nasze artykuły o pańskim ogierze. Może jakieś wywiady dla prasy i pańskie zdjęcia, zanim pojedziemy na tournée. To będzie najwcześniej za pięć miesięcy, ale lubię planować z wyprzedzeniem. Zobaczymy, co pan zaproponuje dla tych dwóch koni. A jak z arabami?
– Wszystkie mają arabskie imiona, które też odnoszą się do ich pochodzenia. – To dobrze – powiedział North. Potem omówili gażę. Nickowi zaproponowano przyzwoitą, choć nie oszałamiającą kwotę. Ale nie spodziewał się wielkich pieniędzy. Wystarczało na życie dla niego i chłopców, a cyrk dawał im
wiele świadczeń, przyczepę mieszkalną, darmowe jedzenie i namiot z kuchnią, a w razie potrzeby opiekę zdrowotną. Nie będą mieli luksusów, ale dostaną ochronę i bezpieczne życie. A Nick miał pracę, zakrawało to dla niego na cud. – Bardzo dziękuję – powiedział z uczuciem Nick. Czuł się zobowiązany, szczególnie za to, że i on, i chłopcy są bezpieczni, bez względu na ich niezwykłe położenie. Nigdy się nie spodziewał, że wstąpi do cyrku, ale ostatnio jego życie pełne było niespodzianek. Bracia Ringling byli najmniejszą z nich. Porzucił kraj i tryb życia, zostawił ojca i dom, stał się przestępcą, bo tak go określono, i odkrył, że matka, którą opłakiwał przez całe życie, wcale nie umarła, lecz oddała go po urodzeniu. Miał wiele do przemyślenia i przetrawienia. – Nie mogę się doczekać pańskiej jutrzejszej próby – powiedział ciepło John Ringling North, odprowadzając Nicka do drzwi. – Każę przygotować dla pana kontrakt. Damy go panu po próbie. – Nick doskonale wiedział, że nadal go wypróbowują i że kontraktu nie będzie, jeśli prezesowi próba się nie spodoba. Chciał jeździć z Tobym i kazać Plutowi pokazać wszystkie sztuki, których tak cierpliwie nauczył go Alex. Miał tylko nadzieję, że ogier zechce dać z siebie wszystko w obcym otoczeniu. Nick musi z nim porozmawiać po południu. Denerwował się tym, że prezes cyrku będzie oglądał występ. A jeśli go w końcu nie zatrudni? Co wtedy zrobią? Nie był w stanie o tym myśleć. Teraz nie mógł już wrócić do Niemiec. Jego występ z Plutem musi być doskonały, bo inaczej nie dostaną kontraktu. Na parkingu zastał Joego, który opierał się o ciężarówkę i palił cygaro. Miał jasnoszary kapelusz fedorę pasujący do garnituru. Kapelusz, jak zawsze, zsunięty był z czoła. Wyglądał, jak na swoje możliwości, doskonale. Uśmiechnął się do Nicka. – Jak poszło? – Hm, nie wiem. Przyjdzie na naszą próbę. I zmienił mi nazwisko. – Nick uśmiechnął się krzywo, nie spodziewał się ani jednego, ani drugiego. W ogóle nie wiedział, czego mógł oczekiwać. – Teraz
nazywam się Nick Bing. – Pasuje do pana. Brzmi trochę z brytyjska, jak pański akcent. – Obaj się roześmieli. – Mam nadzieję, że spodoba mu się nasz występ – nerwowo rzucił Nick, wsiadając z Joem do ciężarówki. Joe był mniej więcej w jego wieku i chyba rozumiał, co przeżywa Nick. Starał się bardzo, żeby wszyscy trzej czuli się jak u siebie w domu. – Nie martw się, na pewno mu się spodoba. – Chce też, żebym zmienił imiona lipicanów. Człowiek, który je hodował, zabiłby mnie za to, ale nie mam wielkiego wyboru, prawda? – Nick spojrzał pytająco na Joego, a Joe na niego ze współczuciem. To był zupełnie nowy świat dla Nicka, wychodziło to każdą szparą. Większość zatrudnianych przez nich artystów, nie licząc kilku bardzo młodych, już wcześniej pracowała w cyrkach. – W cyrku chodzi o dramatyzm, mówimy na to: szum. Wszystko jest większe, lepsze, bardziej dramatyczne albo mniejsze i bardziej egzotyczne. Tak przypuszczałem, że każe ci zmienić imię Pluta – powiedział Joe, zapalając silnik. – Spróbuję coś wymyślić. Nawet nie miał zamiaru informować o tym Aleksa. Dla niego byłoby to świętokradztwo. Alex nie zdawał sobie sprawy, nawet nie miał sposobu, żeby się tego dowiedzieć, że to zupełnie inny świat, który nie ma nic wspólnego z ich światem. Joe zawiózł Nicka do przyczepy. Po drodze zobaczyli kobiety w znajomych już kostiumach. Joe rozpoznał kilka z nich jako akrobatki latające na trapezie, ale dla Nicka były to po prostu piękne młode kobiety w krótkich spódniczkach. Zauważył je już, ale do tej pory wcale go nie obchodziły. Żadna z nich nie była kobietą, na którą w ogóle by spojrzał. Zawsze go pociągały damy z jego sfery. Te dziewczyny były młode, obce i chichotały jak uczennice. Ale Joe gapił się na nie, tak jak zawsze
to robił, i omal nie najechał na chłopaka, ćwiczącego przy drodze na szczudłach. Wokół ciągle przemieszczali się ludzie, od karłów po olbrzymów. Nick nie mógł oderwać wzroku od bardzo tłustej kobiety, o której Joe powiedział, że jest sławna, i od mężczyzny pokrytego tatuażami. Przechodzili obok nich zatopieni w poważnej rozmowie. Był to całkowicie obcy, szalony świat. A kiedy dotarli do przyczepy, Nick zobaczył Lucasa. Chłopiec śmiał się i rozmawiał z karłem i z mężczyzną w makijażu klauna, ubranym jak mim, w berecie, krótkich spodenkach, baletkach i białych trykotach. Nick wysiadł z ciężarówki i podszedł do nich. Lucas szeroko otworzył oczy, uśmiechnął się i przedstawił swoich nowych przyjaciół. – Tato, to jest Pierre. Jest klaunem. A to Thomas. On też jest klaunem, ale dzisiaj nie ma próby. – Lucas powiedział to tak, jakby mieszkał tu od zawsze, znał doskonale ich skecze i wiedział, o co w nich chodzi. A Nick nie był pewien, czy Lucas w ogóle wie, co to jest próba. Podał rękę młodemu Francuzowi, który uśmiechnął się do niego. Doskonale bawił się z Lucasem. A karzeł śmiał się już przedtem. Cała trójka wesoło spędzała czas i pomyśleć tylko, że tacy ludzie będą teraz ich przyjaciółmi, że Lucas i Toby będą dorastać między dziwolągami, akrobatami i klaunami. Odkąd tu przyjechali, Lucas domagał się spotkania z kobietą w tatuażach. Joe z naciskiem mówił, że w cyrku nie ma dziwolągów, są tylko aktorzy, artyści i wykonawcy. – Mówią, że mógłbym zostać klaunem – powiedział Lucas – i jeździć z nimi małym samochodem podczas antraktów, a Thomas zaprowadzi mnie do słoni. – Tego dnia rano widzieli kilka na parkingu, w tym dwa małe słoniki idące za matkami. Treser biegł obok nich. – To może być dobra zabawa – przyznał Nick ze zmęczonym uśmiechem. Od rana musiał się dostosować do wielu rzeczy i jeszcze nie miał podpisanego kontraktu. Wszystko zależało od jego występu podczas próby, która miała się odbyć następnego dnia rano, i od tego, czy prezesowi, Johnowi Ringlingowi Northowi, spodoba się to, co zobaczy. – Jutro rano mam próbę razem z Tobym, przed prezesem cyrku. Przyjdzie, żeby nas zobaczyć. Przy okazji, gdzie jest Toby? – Nick rozejrzał
się dokoła. Nigdzie nie było widać starszego syna. – Jest w środku – powiedział Lucas, wskazując na przyczepę. Właśnie wtedy podeszła do nich mała dziewczynka. Miała złote loczki, które podskakiwały jej na głowie, i wielkie niebieskie oczy. W różowej sukience wyglądała jak lalka, miała mniej więcej tyle lat co Lucas. Przyplątała się ze swojej przyczepy, która stała obok. Patrzyła na Lucasa z zainteresowaniem, uśmiechnęła się, kiedy Nick na nią spojrzał. – Mówisz po angielsku? – zapytała śmiało Lucasa. Chłopiec skinął głową, chociaż nie mówił jeszcze płynnie. Ale rozmowa z karłem i klaunem poszła mu dobrze. Francuski klaun znał kilka słów po niemiecku, to im pomogło. – Skąd jesteś? – zapytała, patrząc ciekawie, kiedy klaun i karzeł odeszli, obiecując Lucasowi, że odwiedzą go następnego dnia. Chłopak już miał przyjaciół. – Z Niemiec – odparł Lucas. Kiwnęła głową. W cyrku było mnóstwo Niemców, wielu z nich znała. – Jestem Czeszką, ale mieszkam tutaj, odkąd skończyłam dwa lata. Mówię po czesku, po niemiecku też – powiedziała po prostu i zaczęła z nim rozmawiać po niemiecku. Lucas wyglądał, jakby mu ulżyło, bardzo się cieszył, że znalazł koleżankę, z którą może swobodnie pogadać, bez konieczności przypominania sobie słówek. – Jestem Rosie, moja mama tańczy na linie, czasem bez siatki. To ona uszyła mi sukienkę – terkotała po niemiecku. Pomyślał, że dziewczynka ma śmieszny akcent, ale mówiła dobrze. – Mój tato też jest Czechem. Występuje na trapezie i potrafi zrobić potrójne salto. Czasem chodzi po linie razem z mamą. Nie lubi, kiedy ona nie używa siatki, ale wszyscy bardziej klaszczą, kiedy jej nie ma. A co robi twój tata? – Spojrzała nieśmiało na Nicka. Była ślicznym dzieckiem z typowo cyrkowej rodziny. Dla niej wszystko wyglądało normalnie. Znała tylko takie życie. Dla Lucasa wszystko było nowe i ekscytujące, znacznie bardziej niż sześć lat życia w Bawarii,
we własnym kraju. – Mój tato jeździ konno, a mój brat będzie mu pomagał. Przyjechaliśmy dzisiaj. – Wiem. Mama powiedziała, żeby was zostawić w spokoju, dopóki się nie zadomowicie. Moja siostra uważa, że twój brat jest przystojny. Widziała go, jak przyjechaliście. Lucas pomyślał, że to interesująca wiadomość, a Nick zdał sobie sprawę, że jego synowie wtopią się teraz w wielką grupę cyrkowych dzieci, które staną się ich kolegami. – Mój brat ma piętnaście lat, a ja sześć – powiedział Lucas. – Ja też – odparła Rosie, a kiedy się uśmiechnęła, Lucas zobaczył, że ostatnio straciła przedni ząb. Pomyślał, że dzięki temu wygląda słodko, to samo pomyślał Nick. Do sukienki miała różowe baletki. Nosiła je na co dzień. Tutaj nie potrzebowała innych bucików, chyba że szła do szkoły. Rozmawiali dalej, a Nick wszedł do środka, żeby znaleźć Toby’ego, przypomnieć mu o jutrzejszej próbie i powiedzieć, że przyjdzie sam prezes cyrku, żeby obejrzeć ich występ. Zastał syna przy radiu, chłopak patrzył na ojca szklistymi oczami. – Co się stało? – zapytał Nick. Z miejsca się zaniepokoił. Toby wyglądał, jakby zobaczył ducha. – Dwa dni temu były napaści w całych Niemczech. Palili synagogi, przedsiębiorstwa i domy. Zabierali ludzi. Powiedzieli, że oczyszczają Niemcy z elementu przestępczego, ale wygląda na to, że to byli tylko Żydzi. W radiu powiedzieli, że wtrącono do więzień trzydzieści tysięcy Żydów i kilka tysięcy Żydówek, w Niemczech i w Austrii. Nazywają to Noc Kryształowa. To było na dzień przed tym, jak zeszliśmy ze statku. Czy to stałoby się też z nami, tato, gdybyśmy zostali? Toby wyglądał na przerażonego i żal mu było ludzi, których bito i zamykano w więzieniach. Podczas podróży byli odizolowani od wiadomości. Nick słyszał coś o tym na statku, ale myślał, że to tylko kolejny wybuch przemocy po którymś z wieców Hitlera. Nie miał pojęcia, że prześladowanie Żydów przyjęło masowe rozmiary i wymknęło się spod kontroli. Zdał sobie sprawę, że zapewne dlatego generał von Messing mówił, żeby wyjeżdżali natychmiast. Wiedział, co ma nadejść, i chciał
ich ostrzec. Noc Kryształowa to nie była przypadkowa łapanka. Wszystko zostało zaplanowane. – Cieszę się, że nie musimy tego sprawdzać na własnej skórze. Miejmy nadzieję, że nas by to nie dotyczyło, gdybyśmy tam byli, ale kto wie. Kraj jest w smutnym położeniu, a Hitler to bardzo niebezpieczny człowiek. Nick poczuł ulgę ze względu na chłopców i ojca, którego tam zostawili. Gdyby nie wyjechał, mogliby ukarać Paula za to, że daje im schronienie. Nicka zabraliby do więzienia, nawet Toby mógłby tam trafić. Teraz, po ich wyjeździe, Paul był bezpieczny. Oni też. Wyglądało na to, że wszyscy w Niemczech są zagrożeni, nie tylko Żydzi, ale też ci, którzy mają z nimi jakieś związki, choćby przez małżeństwo, w jakikolwiek sposób się z nimi stykają albo robią z nimi interesy. Każdy Żyd czy ktoś chroniący Żyda był w niebezpieczeństwie. Noc Kryształowa stała się nocą niewiarygodnej przemocy, która wstrząsnęła światem. Nagle ucieszył się, że jest tutaj, wiedział, że postąpił właściwie. Jego ojciec miał rację. Nick postanowił dać z siebie wszystko podczas próby, żeby uzyskać kontrakt i zostać w cyrku. Nic nie jest pewne, dopóki następnego dnia rano North nie zaaprobuje ich przedstawienia. Próbował skłonić Toby’ego, żeby skoncentrował się na tym, bo chciał oderwać myśli syna od wiadomości usłyszanej w radiu. Powiedział mu ze szczegółami, jakie sztuki chce pokazać. Miał zamiar wymóc na Plucie wykonanie najlepszych figur, chciał też, żeby Toby jeździł wokół areny na arabach zarówno na początku, jak i na końcu przedstawienia. Nie musiałby robić nic więcej. Przez większą część próby Nick wydawałby komendy z wolnej ręki, stojąc pośrodku areny w cylindrze i fraku. Toby też włoży frak. Mimo bezsennej nocy w obcym miejscu następnego dnia rano obaj wyglądali bardzo elegancko, kiedy ruszyli do namiotu, w którym trzymali konie. Lucas poszedł z nimi, żeby pomóc zaprowadzić wierzchowce do głównego namiotu. Nick dostał też dwóch pomocników. Trzej mężczyźni i Toby wzięli po dwa konie. Nick poprowadził oba lipicany, a Toby i dwóch pomocników po dwa araby.
Lucas szedł obok. Opowiadał o dziewczynie, której Toby się spodobał. – O, naprawdę? – zapytał sceptycznie Toby. W porównaniu z Lucasem prawie nikogo nie poznał, w odróżnieniu od nader towarzyskiego braciszka był bardzo powściągliwy. Jedyną dziewczyną, której się nie obawiał, była Marianne, tam, w domu. Poprzedniego wieczoru napisał do niej list o statku, o przybyciu do cyrku, i rano go nadał. Napisał, jak bardzo za nią tęskni, jak tutaj jest obco i jak bardzo tęskni za dziadkiem, za jej ojcem i ich domem. – Jak ma na imię? – zapytał o dziewczynę, o której wspomniał Lucas. We fraku i cylindrze wyglądał poważniej niż na swój wiek i był bardzo przystojny. A Nick, prowadząc dwa lipicany do głównego namiotu, był wręcz uosobieniem elegancji. Kilka kobiet odwróciło głowy, kiedy obok nich przechodził, ale nie zwrócił na to uwagi. Denerwował się występem przed tak ważnym człowiekiem, od którego zależały jego życie i praca. – Nie wiem, jak ma na imię – powiedział Lucas o wielbicielce brata. – Mówiła mi jej siostra. Ona ma na imię Rosie i ma sześć lat. Jest z Czechosłowacji, ale mówi po niemiecku tak jak my, bardzo dobrze. Jej siostra też na pewno tak mówi. Dla Lucasa była to niewątpliwa zaleta, pomyślał, że i Toby tak uważa. Chciał rozweselić starszego brata, bo widział, jaki jest poważny. Ale Toby też denerwował się przed występem. Udzieliło mu się napięcie ojca. Kiedy weszli do wielkiego namiotu, robotnicy pomogli im uwiązać konie. Akrobaci na trapezie właśnie kończyli próbę i Lucas zastanawiał się, czy jest wśród nich ojciec Rosie, ale usłyszał, jak wychodząc, rozmawiają po hiszpańsku, domyślił się więc, że nie. Patrzył na nich z zachwytem. Za nimi weszła kolejna grupa, Nick usłyszał, że rozmawiają po polsku. Z grupy oddzieliła się młoda kobieta i zaczęła tańczyć na nisko rozpiętej linie. Robiła to w skupieniu, jak baletnica, a mężczyzna na wózku inwalidzkim przyglądał się jej, poprawiał ją i mówił, co ma robić. Nick stwierdził, że dziewczyna ma twarz anioła i postać dobrej wróżki. Skakała wysoko i zaraz potem
trafiała stopami na linę. Był nią zahipnotyzowany, ale ona nawet nie podniosła wzroku. Koncentrowała się tylko na tym, co robi, i słuchała poleceń mężczyzny na wózku inwalidzkim. Nick pomyślał, że jeszcze nigdy nie widział kogoś tak powabnego. Była tak mała, że wyglądała jak dziecko, tyle że przepełniał ją kobiecy wdzięk. Pomyślał, że może mieć niespełna dwadzieścia lat. Potem skupił się na koniach i przemówił cicho do Pluta: – Wiesz, że to ważne, prawda? Nie dostaniemy kontraktu, jeśli nie uda ci się kapriola albo krupada. Liczę na ciebie. To tak samo ważne, jak tamtej nocy, na statku, kiedy znów wstałeś. Wielki koń pokiwał łbem, jakby zrozumiał. Potem Nick zwrócił się do Niny, która wyglądała na zaspaną, i powiedział jej mniej więcej to samo. Lipicany miały założone najlepsze rzędy i siodła bez strzemion. Wyglądały równie elegancko jak ich jeźdźcy. Araby już brykały, potrzebowały ruchu i nie płoszyły się, kiedy Toby po kolei objeżdżał na nich arenę. On też wyglądał na zadowolonego z przejażdżek. Podobnie jak ojciec przyglądał się akrobatce, której polecenia wydawał mężczyzna na wózku inwalidzkim, ale kiedy zaczął rozgrzewkę koni, zapomniał o niej. Potem Nick przejechał na Plucie kilka razy wokół areny. Koń był zachwycony, że znów go ktoś dosiada, a Nick miał wrażenie, że podczas choroby między nim a Plutem zadzierzgnęła się szczególna więź. Od tamtego czasu wierzchowiec wykonywał wszystkie jego komendy i robił, co mógł, żeby go zadowolić. Potem Nick przejechał się na Ninie, żeby ją rozgrzać, a kiedy zsiadł, dosiadł ją Toby. Poświęcili godzinę na rozluźnienie mięśni wierzchowców. O dziesiątej Nick stwierdził, że konie są gotowe. I tak, jak się spodziewał, pojawił się John Ringling North, podszedł przez arenę do Nicka i podał mu rękę. Nick nie wiedział, że North nigdy wcześniej tego nie robił. Był to znak szacunku. Potem prezes zajął skromnie miejsce na trybunach, w dogodnym miejscu, żeby przyjrzeć się występom Nicka i jego koni. Lucas położył płytę z Mozartem na gramofonie podłączonym do słupa z oświetleniem obok areny. Przedstawienie zaczęło się od tego, że Nick pogalopował elegancko na Plucie. Jechał coraz szybciej
i zakończył lewadą wspaniałego lipicana. Koń stanął na tylnych nogach i utrzymywał tę pozycję, zdawało się, w nieskończoność. Piękny wierzchowiec zrobił to gładko i tak dobrze, jak nigdy dotąd. Potem z łatwością przeszedł do kurbety, lekkich skoków do przodu. Nick znów pogalopował na nim wokół areny, a Toby dołączył na Ninie. Dwa lipicany wyglądały jak baletnice, precyzyjnie naśladowały swoje ruchy. Nick i Toby zsiedli z koni i zeszli z areny. Oba konie stanęły jeden przy drugim. Nick zaczął wydawać komendy z wolnej ręki. Konie wykonywały wszystkie ruchy i ćwiczenia z bezbłędną precyzją, robiły dokładnie to, czego Nick się po nich spodziewał. Nie zawiodły go. Po półgodzinie ćwiczeń Nick znów dosiadł Pluta i zaczął wykonywać niezwykłe kapriole, w których wspaniały koń wyrzucał tylne nogi w powietrze, i natychmiast przechodził do krupady. Dosłownie latał w powietrzu, z czterema nogami podgiętymi pod brzuchem, jakby mimo całej swojej masy nic nie ważył. Stawał na ziemi z równym wdziękiem, jak się od niej odbijał. Ludziom, którzy to widzieli, robotnikom i grupce akrobatów zaparło z wrażenia dech w piersiach. Pluto był doskonały, Nick, który go dosiadał, wyglądał jak najbardziej elegancki jeździec na świecie. Występ zakończył się perfekcyjnie. Pluto skłonił się, Nick siedział wyprostowany, uchylił tylko cylindra przed Johnem Ringlingiem Northem. Potem zjechali z areny i Nick zsiadł z konia. I dla jeźdźca, i dla wierzchowca było to wyczerpujące przedstawienie, ale Nick czuł, że dali z siebie wszystko. Pluto jeszcze nigdy nie był tak dobry, a Nina też świetnie się pokazała. Nick stał bez tchu, podekscytowany po występie i głaskał Pluta. John Ringling North zszedł z trybuny i podszedł do nich. Nosił bryczesy i buty do jazdy konnej, w ręku trzymał szpicrutę ze srebrną rączką. Był rozpromieniony. – To najpiękniejsze, co w życiu widziałem. Są doskonale wytresowane. Równie dobre jak lipicany, które oglądałem w hiszpańskiej szkole jazdy konnej w Wiedniu. Witamy w Ringling Brothers, panie Bing. – Uśmiechnął się szeroko, wyciągnął rękę i uścisnął dłoń Nicka. Potem odwrócił się, żeby popatrzeć na Pluta. Koń tylko trochę się zmęczył po występie. Był silny i młody. –
On naprawdę lata, prawda? – I znów zwrócił się do Nicka: – To jest to. To imię dla niego. Pegaz, latający koń z greckiej legendy. I Atena – powiedział, patrząc na Ninę. – Nick, masz swój występ. Konie są doskonałe. Witamy w Największym Widowisku na Ziemi. Wart jesteś tej firmy. – Mówiąc to, wyjął z kieszeni kopertę i wręczył ją Nickowi. – Już podpisałem. Zrób to samo i podrzuć mi papier do biura. Chcę, żebyś wystąpił na centralnej arenie w drugim akcie po tygrysach, w pierwszym przedstawieniu po zimowej przerwie. Będziesz otwierał sezon na Madison Square Garden. – Z ciepłym uśmiechem zwrócił się do Toby’ego. – Dobra robota, synu. Świetnie wyglądałeś. Toby się rozpromienił. Kiedy John North odszedł, Nick miał łzy w oczach. Byli bezpieczni, byli w domu, mieli pracę. I narodziły się Pegaz i Atena. Uśmiechnął się i zwrócił do Pluta, używając nowego imienia. Koń odpowiedział rżeniem, jakby się śmiał, ale chyba nie miał nic przeciwko temu. – Dziękuję – wyszeptał Nick, głaszcząc go po łbie. – Dziękuję, Pegazie, że się nami zaopiekowałeś. Nie opuszczę cię. Przepraszam za nowe imię. – Ale nowo narodzony Pegaz tylko podrzucił łeb i znów zarżał, jakby zgadzał się na to imię. A kiedy Nick odwrócił się, żeby sprowadzić go z areny, zobaczył dziewczynę-elfa, która wcześniej ćwiczyła na linie, jak stoi schowana za słupem, skąd oglądała jego występ. Miała ogromne, promienne niebieskie oczy, takie jak on, i aureolę jasnoblond włosów. Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę, ale ona nie uśmiechała się, tylko przyglądała się jemu i jego zachwycającemu koniowi. A potem odfrunęła, rozpłynęła się i już jej nie było. Była jak zjawa, jakby ją sobie wyobraził, a nie zobaczył naprawdę. Dobry duszek, który go obserwował. – Śliczna dziewczyna – powiedział od niechcenia Nick do jednego z robotników, którzy pomagali mu odprowadzić konie do namiotu. Chciał w ten sposób zatuszować fakt, że wpatrywał się w nią równie intensywnie jak ona w niego. – To Markovich – powiedział robotnik, wzruszając ramionami, jakby to miało wyjaśnić Nickowi wszystko. Ale niczego nie wyjaśniało. Nie znał cyrkowego obyczaju ani nazwisk artystów, nie licząc
tych, z którymi zapoznał się Lucas. – To Polacy. Sami wariaci. Lina na wysokości. Bez siatki. Jej ojciec jeździ na wózku inwalidzkim. W ten sposób zabił jej matkę – to dopiero była piękna dziewczyna. Ją też zabije. Dzisiaj ćwiczyła na niskim sznurze. Ale pracuje tam – pokazał szczyt namiotu. – Tłumy uwielbiają to. Ja myślę, że to straszna rzecz dla młodej dziewczyny. A jemu jest wszystko jedno – dodał. – Robi to, żeby podniecić tłum. Nawet jeśli mała skończy na wózku inwalidzkim jak on albo zginie jak matka, jemu będzie się wydawało, że to w porządku. Dziewczyna ma czterech braci, którzy występują razem z nią. Jej ciotka też jeździ na wózku. Nie mogę na nich patrzeć. Niedobrze mi się robi – podsumował, kiedy wychodzili z namiotu. – Jak ma na imię? – zapytał Nick, zaintrygowany słowami robotnika. – Christianna. Christianna Markovich. Wykonuje wielki finał, ostatni występ przed paradą. To trzyma ludzi na miejscach do ostatniej chwili, czekają, żeby zobaczyć, czy spadnie i się zabije. – Słowa robotnika zabrzmiały dla Nicka ponuro. – Wygląda jak dziecko. – Kiedy zobaczył ją z bliska, wydawało mu się, że ma piętnaście lat. – Jest starsza, niż na to wygląda. Ma dwadzieścia jeden lat. Jest w cyrku od urodzenia. To jedna z najstarszych rodzin cyrkowych. Są jeszcze inni akrobaci chodzący po linie, występują od czterech lat. Czesi. Bardzo ze sobą współzawodniczą. Tamci prawie zawsze pracują z siatką, więc Markovichowie traktują ich jak śmieci – powiedział z uśmiechem. Nick zaczął się dowiadywać więcej o cyrku, o ludziach, z którymi teraz mieszkał, o intrygach między nimi, o zawiści i niebezpieczeństwach, ale poraziła go eteryczna dziewczyna, którą widział w czasie ćwiczeń prowadzonych przez kogoś, kto musiał być jej ojcem. Jej oczy zelektryzowały go, a potem zniknęła. Zastanawiał się, czy jeszcze ją zobaczy i czy będzie miał odwagę obejrzeć jej występ. Przerażała go myśl, że pracowała bez sieci zabezpieczającej i mogła spaść. A jeszcze bardziej to, że jej własny ojciec godził się na takie ryzyko. Kiedy robotnicy odeszli, razem z Tobym nakarmił i napoił konie, pomagał im Lucas. Był
podekscytowany, że widział, jak brat i ojciec występują, a jeszcze bardziej, kiedy potem któryś z nadzorców zwierząt zabrał go, żeby obejrzał słonie i dosiadł jednego z nich. Nowe życie pełne było emocji i cudów. Kiedy wracali do przyczepy, nadal we frakach i cylindrach, Nick nagle poczuł się swobodnie wśród dziwnych ludzi, którzy ich mijali. Niektórzy uśmiechali się do niego i do chłopców, Lucas pomachał do znajomego karła, który stał z kolegami trochę dalej. Miejsce, gdzie przyszło im żyć, nie było złe, tylko bardzo niezwykłe. Gdy wrócili do siebie, Rosie siedziała na schodkach, czekała na Lucasa. – Gdzie byłeś? – zapytała go, tym razem po angielsku. – Ojciec i brat pracowali – wyjaśnił po niemiecku. Skinęła głową, a Nick zauważył, ze przyprowadziła ze sobą starszą dziewczynę, najwyraźniej siostrę. Patrzyła z uwielbieniem na Toby’ego, który zaczerwienił się jak burak. Wyglądał rzeczywiście przystojnie. – To moja siostra Katia – powiedziała Rosie, przechodząc na niemiecki. Toby próbował zachować nonszalancką minę, ale mu nie wychodziło. Był jak zahipnotyzowany piękną dziewczyną, którą przyprowadziła Rosie. Nosiła prostą niebieską sukienkę, miała ciemne włosy, długie zgrabne nogi i wyglądała jak młoda baletnica. Kiedy Toby zaczął mówić do niej po niemiecku, twarz się jej ożywiła. Była to międzynarodowa wspólnota wielu narodowości mieszkających razem, mikrokosmos świata. Niedługo potem Nick zaprosił siostry, żeby im towarzyszyły podczas lunchu w namiocie z kantyną. Dziewczyny poszły zapytać rodziców o zgodę, wróciły i powiedziały, że mogą iść. Były bardzo dobrze wychowane i uprzejme wobec Nicka, kiedy gawędząc po niemiecku, szli coś zjeść. Katia miała piętnaście lat, tak jak Toby. Powiedziała, że są u braci Ringling dopiero od czterech lat, odkąd skończyła jedenaście, jej angielski nie jest tak dobry jak angielski siostry, która mówiła w tym języku od drugiego roku życia. Wcześniej były w cyrku w Czechosłowacji i w Niemczech, potem znaleźli ich łowcy talentów i przywieźli do Stanów. Katia powiedziała, że bardzo jej się tutaj podoba,
bardziej niż w ich starym cyrku w Europie, a Rosie nie znała innego życia. – Są wobec nas bardzo mili – oświadczyła Toby’emu, który patrzył na nią jak zaczarowany. Była istotnie piękną dziewczyną. Powiedziała, że ojciec uczy ją akrobacji na trapezie. Słuchając tego, Toby uznał, że jej rodzina rywalizuje z Markovichami, a jej matka jest jedną z artystek tańczących na wysokiej linie, ale zazwyczaj, podczas występu, korzysta z siatki, w przeciwieństwie do Markovichów, którzy nigdy tego nie robią. Nick pojął z kolei, że musi się jeszcze wiele nauczyć, by zrozumieć cyrkowe zawiłości, co ci ludzie robią, jakie ryzyko podejmują i w ogóle jak żyją. Wymknął się na parę minut z jadalni, żeby podrzucić podpisany przez siebie kontrakt. Zostawił go sekretarce w biurze Johna Ringlinga Northa. Teraz był jednym z nich. Urodził się na nowo. Nawet nazwisko miał nowe. Nick Bing. Pluto też nosił nowe imię. Był Pegazem, latającym koniem, i wart był tego imienia. Tego dnia zaczęło się ich nowe życie. Rozdział 9 Dzisiaj dostałam list od Toby’ego – powiedziała żałośnie Marianne do ojca. Trzy tygodnie temu żegnali przyjaciół na statku. Ojciec wyglądał na zaskoczonego. Niemcy i cała Europa huczały jeszcze po wydarzeniach Nocy Kryształowej, podczas której zginęli ludzie, sami Żydzi. Dla Aleksa i Paula był to dowód, że postąpili mądrze, skłaniając Nicka do szybkiego wyjazdu. Obaj odetchnęli z ulgą, kiedy się dowiedzieli, że Nick i chłopcy bezpiecznie osiedli na Florydzie. Tam niczego nie musieli się obawiać. – Tak szybko? – zapytał Alex. – Musiał do ciebie napisać zaraz po przyjeździe. Dostałem telegram od jego ojca, wysłany w dniu, kiedy przybili do portu w Nowym Jorku. Napisał, że konie są w porządku, ale od tamtego czasu nic od niego nie przychodziło. Co z nimi? – Jest mu smutno. Pisał w dniu przyjazdu na Florydę. Mówi, że wszystko tam jest obce. – Cóż, żaden z nich z pewnością nie zna życia cyrkowego, ale przynajmniej są bezpieczni. Gdyby byli w cyrku w Niemczech, też czuliby się obco.
– Pewnie tak. Napisał, że mieszkają w przyczepie mniejszej niż nasz furgon dla koni. Musi im być bardzo ciężko. Marianne było żal Toby’ego, Alex pokiwał głową. Wiedział, że to musi być trudne, ale lepiej być tam niż w obozie pracy. Cieszył się, że są bezpieczni, szczególnie teraz, po Nocy Kryształowej, która wstrząsnęła światem. Następnego dnia Alex pojechał z wizytą do ojca Nicka. Przez ostatnie dwa tygodnie, odkąd syn wyjechał z dziećmi, Paul niedomagał, wyglądał, jakby postarzał się o dwadzieścia lat. Trudno mu było teraz znosić samotność, gdy stracił nadzieję, że w bliskiej przyszłości zobaczy syna i wnuków, że w ogóle ich jeszcze kiedyś zobaczy. Wrzenie w Niemczech przybierało na sile ani trochę nie opadało. Paul paskudnie kaszlał, Alex pomyślał, że ma gorączkę, i radził, żeby wezwać lekarza. Ale Paul upierał się, że nic mu nie jest. Alex nie chciał sprzeczki i nie wezwał lekarza wbrew woli starego pana. – Marianne dostała list od Toby’ego – powiedział przed wyjściem, myśląc, że informacja o chłopcu go ucieszy, ale Paul tylko posmutniał, bo kiedy usłyszał imię wnuka, zaczął jeszcze bardziej tęsknić. – Dobrze się mają? – zapytał, Alex kiwnął głową. Nie chciał mu mówić, że jest im smutno, a przynajmniej że Toby’emu było smutno, kiedy pisał ten list. – Świetnie. Toby napisał w dniu, kiedy dotarli na Florydę. Jeszcze się nie zadomowili. Wszystko jest dla nich nowe. Dopasują się. Paul skinął głową i zanim Alex wyszedł, podziękował mu za wizytę. Za każdym razem, kiedy szedł do zamku, ogarniało go uczucie pustki. Pod nieobecność syna i wnuków we wnętrzach domu rozbrzmiewało upiorne echo. Wiódł teraz samotne życie. Alex czuł się równie samotny bez przyjaciela. Marianne pisywała do Toby’ego codziennie, o wszystkich, choćby najdrobniejszych sprawach domowych. Nie napisała, że Noc Kryształowa
wszystkich przeraziła. Zamieszki były brutalne, wielu ludzi poturbowano, zamknięto w więzieniu albo po prostu usunięto bez śladu. Cieszyła się, że mieszka na wsi, a miejski chaos i zamęt do nich nie docierają. Wspomniała jednak, że jej ojciec postanowił nie wydawać w tym roku balu bożonarodzeniowego. Został zaledwie miesiąc, ale przy takim zamęcie w kraju, kiedy ludzie są porywani, tracą swoje domy, wydawanie balu nie byłoby w porządku. A bez Nicka, jego przyjaciela, z którym mógłby dzielić radość święta, i tak nie byłoby zabawy. Marianne zgadzała się z tą opinią. Ona też nie była w dobrym nastroju. Nick i chłopcy wyjechali tak nagle. To była ogromna strata dla wszystkich. Zima zrobiła się mroźna i mroczna. Nadszedł czas żałoby, a nie zabawy. Napisała Toby’emu, że była z ojcem na polowaniu, ale nawet to jej nie cieszyło, a lis uciekł, jak zły omen. Napisała też, że lipicańskie źrebię rośnie, że uwielbia brykać i nadal jest czarne jak węgiel, co potrwa kilka lat. Wkrótce spodziewają się następnego. Miała nadzieję, że Pluto, Nina i inne konie mają się dobrze. Pisała o wszystkim, co robiła w ciągu dnia, i o tym, że teraz nie daje jej to radości. Nie napisała, że ojciec jest smutny tak jak ona, że życie bez Toby’ego i jego braciszka wydaje się jej puste. Widywali się niemal codziennie od urodzenia. A dni bez niego są teraz takie samotne. Marianne dostała list od Toby’ego w przeddzień amerykańskiego Święta Dziękczynienia. Nick z chłopcami byli już prawie od dwóch tygodni na Florydzie. Wyznaczono rozkład prób, żeby Nick doskonalił swoje przedstawienie. Codziennie ćwiczył na jednej z aren pod wielkim namiotem i prawie zawsze towarzyszył mu Toby. Czasem po prostu szedł tam z Plutem i Niną – teraz Pegazem i Ateną – przyzwyczajał się do ich nowych imion. Ćwiczył z wolnej ręki, trenował precyzję i uczył się z dnia na dzień coraz więcej. Toby też doskonalił umiejętności. Z arabami łatwiej się pracowało, chociaż nie było to takie widowiskowe. Nick nie spotkał więcej Christianny Markovich. Najwyraźniej ćwiczyła w innych godzinach. Nie myślał o niej od występu przed panem Northem. Dzięki Lucasowi poznawał wielu nowych ludzi,
Europejczyków ze Wschodu, Niemców, paru Francuzów. Za pośrednictwem Pierre’a Lucas poznał mnóstwo klaunów, niektórych sprowadzał do przyczepy, żeby poznali się z jego ojcem i bratem. Zawsze świetnie się z nimi bawił. Wreszcie spotkał się z wytatuowaną damą i był zachwycony. On i jego przyjaciółeczka Rosie stali się nierozłączni, razem psocili, kiedy tylko mogli. Grali w kulki i w klasy, bawili się w chowanego między przyczepami i we wszystko, w co grają dzieci na całym świecie. Odwiedzali też słonie i jeździli na nich, kiedy im pozwolono. Szli oglądać nowego człowieka gumę, a Lucas chciał się nauczyć chodzić na szczudłach, klaun Pierre pokazywał mu, jak się to robi. Przyniósł mu małe szczudła i Lucas ćwiczył na nich co wieczór. Bardzo chciał na nich wystąpić z klaunami podczas antraktu. Nick starał się w to nie ingerować, bo taki był świat, w którym teraz żyli, ale perspektywa, że jego syn zostanie pewnego dnia klaunem, nie wydawała mu się pociągająca. Ale czy mu się to podobało, czy nie, byli teraz cyrkowcami, jak wszyscy wokół nich. Nick próbował to zaakceptować jako ich drogę na jakiś czas, bo trudno mu było wyobrazić sobie, że będzie tak już zawsze. Pewnego popołudnia Nick spotkał wreszcie Rosie i matkę Katii, kiedy przyszła odebrać dziewczynki spod jego przyczepy. Ubrana była w trykoty i spódniczkę baletnicy. Właśnie wróciła ze swojej próby. – Dziękuję, że jest pan tak miły dla moich dziewczynek – uśmiechnęła się ciepło. Na imię miała Galina. Była uderzająco piękną kobietą, równie czarującą jak jej córki, poruszała się zręcznie i z gracją, miała gibkie ciało sportsmenki. – To doskonale wychowane, urocze dziewczęta – powiedział uprzejmie. Naprawdę tak myślał. Lubił je obie, podobnie jak jego chłopcy. Pogawędziła parę minut z Nickiem. Zauważył, że mimo czeskiego akcentu dobrze mówi po niemiecku, jakby w młodości odebrała solidne wykształcenie. Zapytał o to. Powiedziała, że pochodzi z Pragi, a ojciec wysłał ją jako dziecko do szkoły z internatem w Niemczech, kiedy jej rodzice
podróżowali z cyrkiem. Wróciła do rodziców, gdy miała czternaście lat i mimo ich protestów uparła się, że będzie ćwiczyć na wysoko zawieszonej linie. Jej rodzice byli linoskoczkami i akrobatami występującymi na trapezie, nie chodzili po linie jak Markovichowie. Później wyszła za mąż za ojca dziewczynek, Sergieja, którego rodzina słynęła z akrobacji na trapezie. Nick zaczynał rozumieć, że w cyrku istniała prawdziwa hierarchia, swego rodzaju arystokracja, oparta na tym, jaką sztukę się wykonywało, skąd się pochodziło i od jak dawna było się artystą. Rodzina jej męża to też byli Czesi. Mąż miał pięciu braci, którzy przybyli do Ringling Brothers razem z nim. Jego rodzice przeszli już na emeryturę. Zostali w Czechosłowacji, tak jak jej rodzice, a brat i siostra nadal pracowali jako gimnastycy w niemieckim cyrku. Uśmiechała się, patrząc na Nicka. Spędziła wystarczająco dużo czasu w Niemczech, żeby doskonale wiedzieć, jak arystokratycznego jest rodu i jak niewiele go łączy z tym miejscem. Była wzruszona jego kurtuazją. Widziała, jak pracuje z końmi i że jest w tym dobry. Wielu artystów rozmawiało o nim i jego wspaniałych lipicanach, odkąd tutaj przybył. – Nie muszę pana pytać, z jakiego cyrku pan przyjechał – uśmiechnęła się do niego nieśmiało. Z poczty pantoflowej wiedziała, że jest hrabią, i to jej nie dziwiło. – Dlaczego pan do nas dołączył? – Problemy polityczne w domu – powiedział po prostu, a ona dalej nie pytała. Lucas już jej powiedział, że żona Nicka zmarła, że zmarła także młodsza siostra Toby’ego, która teraz miałaby dziewięć lat. Galinie zrobiło się go żal. Wylądowali w dziwnym, jak na nich, miejscu. Zastanawiała się, jak długo tu zostaną, czy stracił pieniądze i czy umie tylko trenować konie i jeździć konno. To ostatnie było boleśnie bliskie prawdy. Ale wiedziała z całą pewnością, że stał znacznie, znacznie wyżej od nich na drabinie społecznej, a przecież nie dawał jej tego odczuć. Był uprzejmy, dżentelmeński i zawsze miły dla jej dziewczynek. – Przyszłam zapytać, czy przyjąłby pan nasze zaproszenie na Święto Dziękczynienia – powiedziała ciepło. – Tutaj to ważne święto rodzinne. Przyrządzamy indyka i oczywiście knedle, tradycyjne danie
czeskie. To nasza wersja tego święta. – Roześmiała się. – Mamy nadzieję, że przyjdzie pan z chłopcami. – Bardzo chętnie – odpowiedział uprzejmie. – Mogę coś przynieść? Marny ze mnie kucharz, ale wezmę ze sobą deser. Wiedział, że w piekarni w miasteczku może kupić ciasto. Mówiono mu, że ciasto z dynią i jabłkiem to tradycyjne danie na Święto Dziękczynienia. – Nie, moje bratowe same zajmą się kuchnią. Ze mnie też marna kucharka. Ale to wasze pierwsze Święto Dziękczynienia i nie chcemy, żebyście byli samotni. Poza tym moja Katia szaleje za pańskim Tobym. – Zauważył to, trudno było nie zauważyć. A Toby gwałtownie zadurzył się w Katii. Byli sobą oczarowani. – To dobry chłopak – dodała. Nick był wzruszony. – A Lucas to mały łobuziak, uwielbiamy go. – Oboje roześmieli się na te słowa. Lucas miał teraz przyjaciół w całym cyrku, a Nick nie zdziwiłby się, gdyby się okazało, że co najmniej raz spotkał się z każdym z tysiąca trzystu artystów. Gdziekolwiek poszli, wszędzie miał przyjaciół, wiedział o nich wszystko, co robią i skąd są. A jego angielski poprawiał się z dnia na dzień. – Chce, żeby moi szwagrowie nauczyli go żonglerki. – To powinno być interesujące. – Nicka rozbawił ten pomysł. – Najlepiej na szczudłach, jak sądzę. Pracuje nad tym z zapałem, odkąd przyjechaliśmy. – Kiedy to mówił, nadszedł Lucas na swoich małych szczudłach. Towarzyszył mu Pierre, który pokazywał, jak zachować równowagę. Rosie, śliczna jak zwykle, szła obok i trzymała go za jedną rękę, Pierre trzymał go za drugą. Za nimi na pożyczonym od kogoś tandemie jechali Toby i Katia. – O wilku mowa – powiedział Nick, gdy barwna grupka zbliżyła się do przyczepy i zobaczyła rozmawiających rodziców. – Mamy kłopoty? – zapytał Lucas, patrząc bez obaw na ojca. Nie byłoby to dla niego czymś dziwnym. Nick parę razy zbeształ go za to, że gdzieś znikał. Przez cały czas chciał wiedzieć, gdzie chłopiec się podziewa, tak samo jak Galina chciała wiedzieć
wszystko o swoich dziewczynkach. Oboje wobec swoich dzieci stosowali surowe europejskie metody i zasady. Inni byli bardziej elastyczni i mniej czujni wobec swoich pociech. – Nie, wyjątkowo nie macie kłopotów – zapewnił Nick syna. – Mama Rosie i Katii była tak miła, że zaprosiła nas na Święto Dziękczynienia. – Kiedy to powiedział, cała czwórka wydała radosny okrzyk. – Jak sądzę, przeszło przez aklamację – powiedział Nick, uśmiechając się do Galiny. – Cóż, zatem spotykamy się jutro – potwierdziła i zabrała dziewczynki do domu na kolację. – Przyjdźcie o czwartej. O szóstej jest obiad. Nick ponownie jej podziękował, a kiedy odeszła, wybrał się do pobliskiego sklepu z alkoholem i kupił dwie butelki dobrego wina. Nie chciał się pokazywać u nich z pustymi rękami. Był wdzięczny za zaproszenie, a wieczorem, kiedy jedli kolację przy maleńkim stoliku w przyczepie, który ledwie starczał dla dwóch mężczyzn i chłopca, opowiedział synom o nowych przyjaciołach. Ciągle wpadali na siebie w małej, ograniczonej przestrzeni. – Galina i jej mąż bardzo się kłócą – poinformował go Toby, jedząc kurczaka, którego Nick upiekł w maleńkim piecyku. Nick uczył się gotować, tak jak wszystkiego innego. Po raz pierwszy w życiu prał, ścielił sobie łóżko. Pożyczył odkurzacz od jednego z sąsiadów, żeby posprzątać w przyczepie. – Sergiej nie chce, żeby chodziła po wysoko zawieszonej linie. Chce, żeby występowała na trapezie z nim i wujami Rosie, ale ona się nie zgadza. Uważa, że to za nudne, nawet kiedy robią potrójny numer, a to nie jest łatwe. Ale oni używają siatki. Patrzyłem, jak ćwiczą – powiedział Toby, jakby wszędzie można było spotkać ludzi, którzy robią takie rzeczy. Miesiąc wcześniej nawet nie wiedziałby, co to jest potrójny numer na trapezie. Teraz objaśniał to ojcu. – To jest potrójne salto z trapezu. – Powiedział jej, żeby zamieszkała z Markovichami, skoro taka z niej wariatka. Oni nie używają siatki. – Tak mi mówiono – powiedział cicho Nick. Zdążył już poznać niektóre plotki i znał nazwiska gwiazd występujących w sławnych numerach. Niedawno rozmawiał z trenerem wielkich kotów, interesującym człowiekiem, który wiele lat spędził w Afryce i też był Niemcem. Mieszkała tu bardzo
zróżnicowana grupa ludzi z wszystkich klas społecznych i z bardzo różnym wykształceniem. Rozmawiał też z człowiekiem, który występował z końmi, i bardzo go zaciekawiło, że uczęszczał na studia prawnicze, ale wolał występy cyrkowe. Inni wyglądali, jakby wyszli z jakichś ciemnych zaułków, żeby dołączyć do cyrku. Był tu cały zestaw, wszelkie odmiany ludzkich typów. Z początku wydawali mu się dziwni, ale poczucie nowości zaczynało się zacierać. Wzruszyło go zaproszenie na kolację z Galiną i jej rodziną w Święto Dziękczynienia. Z zaciekawieniem oczekiwał spotkania z jej mężem i jego braćmi. Brakowało mu męskiego towarzystwa, Aleksa i ojca. Galina, Sergiej, jego bracia i ich żony okazali się przyjaznymi, miłymi ludźmi. Mieli siedmioro czy ośmioro dzieci, głównie chłopców, którzy, jak sądzono, w końcu dołączą do zespołu występującego na trapezie. Niektórzy jako nastolatki już to zrobili. Sergiej bardzo spodobał się Nickowi. Miał poczucie humoru, natychmiast schował jedną z butelek, które przyniósł Nick, i powiedział, że zmarnowałaby się na jego braci. Do kolacji wypili drugą butelkę i jeszcze parę innych. Ale była to zgrana paczka, kochali swoje rodziny, uwielbiali żony, a Nick i jego dzieci wspaniale spędzali czas podczas ich pierwszej kolacji w Święto Dziękczynienia. Toby i Katia zaraz po posiłku wyszli na zewnątrz, usiedli i w ciepły wieczór rozmawiali o sprawach, które miały dla nich znaczenie. Katia wyznała Toby’emu, że pewnego dnia chciałaby opuścić cyrk, wieść normalne życie i nie mieszkać w przyczepie. Wydało mu się to całkiem zrozumiałe. Powiedziała, że rodzice byliby bardzo smutni, gdyby się o tym dowiedzieli. Oni myślą, że to najlepsze na świecie, a Katia wcale tak nie sądzi. Chciała czegoś więcej. – A ty? – zapytała, patrząc na chłopca wielkimi niebieskimi oczami. Myślał jakiś czas, zanim odpowiedział. – Nie wiem. Nie wiem, co chciałbym robić, tylko tyle że pewnego dnia chciałbym wrócić do Niemiec. – Te słowa wystarczyły, żeby znów zaczął tęsknić za dziadkiem, Marianne i wszystkimi przyjaciółmi.
– Ja chcę zostać tutaj – stwierdziła Katia. – W Ameryce, nie na Florydzie. Podobał mi się Nowy Jork, kiedy tam zajechaliśmy. Na Madison Square Garden zawsze jest wspaniale, gdy zaczynamy sezon. – Oczy się jej zaświeciły, kiedy to powiedziała. – Nie chcę wracać do Pragi, była nudna. Myślę, że moja matka za nią tęskni, ale ja nie. Tutaj jest lepiej. Toby jeszcze nie był pewien. Był tu za krótko, żeby się zdecydować. Wiedział tylko, że Katia bardzo mu się podoba i po dłuższej chwili rozmowy pocałował ją. Nie mówił jej tego, ale była pierwszą dziewczyną w życiu, którą całował. W głowie mu się zakręciło. Czuła to samo. Potem znów ją pocałował, tym razem poszło im lepiej. Okazało się, że i tego trzeba się nauczyć. Oboje byli bardziej niż chętni, żeby się do tego przyłożyć. Nadal nad tym pracowali, kiedy zza przyczepy wyszedł Lucas, zobaczył, że się całują, stanął jak wryty, zachichotał i zniknął. Pobiegł do Rosie, żeby powiedzieć jej, co widział. – Ale głupio – rzekła Rosie z oburzoną miną. – Mój ojciec wścieknie się, jak się dowie. Katii nie wolno całować się z chłopcami. On nie chce, żeby zachowywała się jak jakaś mała cyrkowa dziwka, chociaż nie wiem, co to znaczy. Ciągle jej to powtarza. – Myślę, że oni się bardzo lubią – stwierdził Lucas, a Rosie przytaknęła. – Chyba nie powinniśmy o tym mówić. Kazała mu więc przysiąc, że jak powie, to straci mały palec u ręki. Powiedziała, że nauczyła się tego w szkole. Zimą chodzili do szkoły na Florydzie, a przez resztę roku, na trasie, mieli wynajętych nauczycieli, co bardziej się jej podobało. Nauczyciele w cyrku nie zadawali tyle pracy domowej, ale czasem robiła to za nich jej matka. Chciała dać jej porządne wykształcenie, chociaż Rosie uważała, że to nuda. Tego wieczoru Nick z chłopcami wyglądali na spokojnych i szczęśliwych. Nick wypił kilka szklanek wina i odprężył się po raz pierwszy od dłuższego czasu. Zagrał z Sergiejem w szachy i wygrał, z przyjemnością porozmawiał z jego braćmi. Wszyscy zwracali się do niego i chłopców po
niemiecku, między sobą rozmawiali po czesku, a dzieci mówiły po angielsku. To był wspaniały rodzinny wieczór i Nick był wzruszony, że ci ludzie go przyjęli. Odniósł wrażenie, że zyskał przyjaciół, a Sergiej chciał zobaczyć, jak Nick pracuje z końmi, a także krupady w wykonaniu Pegaza, bo parę osób mówiło mu, że to zdumiewające, że trudno w to uwierzyć, bo Pegaz wygląda, jakby latał. Ludzie zaczęli rozpoznawać nazwisko Nicka, nowe nazwisko, nie to stare. – To porządni ludzie – powiedział Nick do Toby’ego i Lucasa, kiedy szli w stronę przyczepy. Nie wyglądała już tak ponuro, odkąd wiedzieli, że obok mają przyjaciół. Oczy Toby’ego rozbłysły jak gwiazdy, skinął tylko głową, a Lucas chichotał, kiedy przygotowywali się do snu. Nie wspomniał bratu, że widział, jak całuje się z Katią. Toby był kompletnie zamroczony, kiedy mył zęby, wkładał piżamę i szedł do łóżka. Zakochał się. A Lucas poszedł do pokoju ojca, żeby pocałować go na dobranoc. Nick siedział na łóżku i pisał list do swojego ojca, żeby opowiedzieć mu o pierwszym Święcie Dziękczynienia. Było to tak różne od tego, co znał Paul. Wieczór z sześcioma mężczyznami, którzy występowali na trapezie, i ich żonami, gimnastyczkami, i Galiną, tańczącą na wysoko zawieszonej linie. Trudno było znaleźć słowa, żeby wszystko opisać, ale był to wspaniały wieczór w nowym życiu Nicka. – Dobranoc, tato – powiedział Lucas, całując go w policzek. – Może kiedyś będę występował na trapezie, zamiast zostać klaunem – wymamrotał, ziewając, i podreptał do łóżka, jakby miał przed sobą tylko taki wybór. Jego ojciec myślał o życiu, jakie jest dziwne, jak szybko się zmienia, i zastanawiał się, co będzie dalej z nimi wszystkimi. Ale na dzisiaj to wystarczało. Znaleźli bezpieczną przystań przed burzą wzbierającą w Europie. Rozdział 10 Co roku w Boże Narodzenie cyrk urządzał w Sarasocie pokaz dla mieszkańców, żeby przy okazji sprawdzić nowe numery. Chcieli, żeby Nick wystąpił, i mocno go reklamowali: hrabia z latającymi końmi, Pegazem i Ateną. Kazali fotografowi zrobić kilka pięknych ujęć Pegaza nad ziemią podczas
krupady. Nick we fraku i w cylindrze śmiało go dosiadał. Kiedy wykonał ten numer, publiczność oszalała, zakochała się w nim. Podczas końcowej parady dosiadał Pegaza, Toby jechał na Atenie. Machali przed tłumem cylindrami. Nick był nową twarzą, widzowie szaleli za nim. Kobietom podobała się jego elegancka sylwetka, był wyjątkowo przystojny, mężczyźni podziwiali to, co robił z końmi. Jego pierwszy publiczny występ odniósł ogromny sukces ku wielkiej radości Johna Ringlinga Northa, który przyszedł, żeby go obejrzeć z pierwszego rzędu. Nawet on uznał, że Nick doprowadził numer do perfekcji. Przybyło też kilka innych osób, żeby pogratulować Nickowi, kiedy po występie udał się za kulisy. Nick czekał na rozpoczęcie parady. Usłyszał, jak konferansjer zapowiada rodzinę Markovichów na głównej arenie, w ostatnim przedstawieniu po antrakcie. Nick wyszedł zza kulis i stanął na skraju areny, żeby przyjrzeć się Christiannie. Kilka razy widział, jak ćwiczy z ojcem na nisko zawieszonej linie, ale jeszcze nie widział jej wysoko pod kopułą. Stał w milczeniu, kiedy wspięła się wdzięcznie po linie do maleńkiej platformy u szczytu namiotu. Tłum patrzył jak skamieniały. Orkiestra grała muzykę z Jeziora łabędziego. Nick natychmiast ją rozpoznał, ale nie zwracał na to uwagi, patrząc, jak dziewczyna z niewysłowionym wdziękiem schodzi z platformy na linę. Instynktownie opuścił wzrok, żeby zobaczyć, co jest pod nią. Stali tam robotnicy, na wózku siedział jej ojciec, a bracia ustawili się pod liną, na wypadek gdyby musieli złapać akrobatkę. Ale siatki nie było. Nick wstrzymał oddech i wlepił wzrok w Christiannę. Maleńka samotna figurka jakby ślizgała się w powietrzu, na niczym nie stojąc. Była tak wysoko, że trudno było dostrzec linę pod jej stopami. Wyglądała, jakby wisiała w powietrzu i tańczyła z uśmiechem jak elf. Można by pomyśleć, że to uwielbia. Lina odbiła się, tłum wstrzymał oddech w odruchu przerażenia, ale dziewczyna bez trudu odzyskała równowagę. Potem odwróciła się i jeszcze raz odwróciła. Nick przyglądał się i powoli zaczęło mu się robić niedobrze. Nie mógł znieść niepewności i napięcia, kiedy widział, jak
Christianna podejmuje przerażające ryzyko. Nietrudno zrozumieć, czemu jest gwiazdą występu. Zasługiwała na to. Jej popis wydawał się nie mieć końca, napięcie rosło, a Nick, patrząc na nią, czuł dreszcze. Wreszcie, ostatnim, pełnym gracji susem wylądowała na ledwie mieszczącej jej stopy platformie po drugiej stronie. Widownia buchnęła gromkimi brawami. Akrobatka schwyciła pętlę na linie, swobodnie ześlizgnęła się na arenę i wykonała elegancki ukłon. Ludzie zaczęli ją oklaskiwać na stojąco. Ryzykowała dla nich życie, a oni widzieli w tym rozrywkę. Nick stwierdził, że drży. W życiu nie widział czegoś równie przerażającego. Przemknęła obok niego, schodząc z areny, ale nie zauważyła go. Bracia poszli za nią jak gwardia pałacowa, a za nimi na wózku potoczył się ich ojciec. Kiedyś był równie dobry jak córka, słynął z brawury, matka była równie ujmująca jak ona, wszyscy byli zgodni co do tego, póki nie spadła i się nie zabiła. Nick nie wyobrażał sobie, żeby warto było tak ryzykować dla czegokolwiek. Wcześniej oglądał występy Galiny, zachowywała się znacznie ostrożniej. Jej numer był ekscytujący, ale nie aż tak. Występ Christianny był połączeniem doskonałej gracji i gibkości, niesłychanego wyczucia równowagi i czystego szaleństwa. Była zbyt piękna i młoda, żeby umierać. Jej matka miała niewiele więcej lat od niej, kiedy zginęła. Christianna była wtedy malutka. Nick słyszał, że wychowywali ją ojciec i ciotka. Nadal był wstrząśnięty, gdy kilka minut później dosiadał Pegaza, żeby wziąć udział w paradzie. Wielki finał należał do Christianny. Zasłużenie. W paradzie wzięli udział wszyscy wykonawcy, wszystkie zwierzęta. Gwiazdy przedstawienia jechały na słoniach, wśród nich Christianna, a klauni brykali wokół nich. Na zakończenie orkiestra zagrała tusz. Nie zdarzył się żaden nieszczęśliwy wypadek, ale Nick, kiedy widział Christiannę, miał wrażenie, że staje mu serce. Pegaz przetańczył przed nią podczas parady, kiedy jechała na największym słoniu, stojąc mu na grzbiecie. Spojrzała na Nicka. Ich oczy spotkały się, uchylił przed nią cylindra, ona się uśmiechnęła. Wyglądała lekko jak
mgiełka, kiedy przetańczyła obok niego, a on ruszył Pegazem powolnym galopem i odjechał. I nagle zdał sobie sprawę, że za każdym razem, kiedy ją widzi, coś go do niej ciągnie. Nie wiedział, czy to fakt, że dziewczyna ryzykuje życie, czy może jej delikatne piękno. Tak czy inaczej, myśl o niej nawiedzała go po każdym spotkaniu. Nie był w stanie zrozumieć, dlaczego ojciec pozwala jej to robić, szczególnie po tym, co przytrafiło się jemu i co stało się z jej matką. Najwyraźniej, jak mówiła Galina, byli szaleni. Po przedstawieniu razem z Tobym zaprowadził konie do namiotu, wyszczotkował je, nakarmił i powoli wrócił z synem do przyczepy. Tego dnia był prawie pijany od odgłosów i zapachów cyrku. W jego głowie nadal rozbrzmiewała muzyka. – Dziś wieczór widziałem Christiannę Markovich – powiedział od niechcenia do Toby’ego, kiedy szli do domu. Występ napełnił ich radością. Pegaz stał się gwiazdą, a Nick wraz z nim. – To szaleństwo, co ona robi – żachnął się Nick, nadal czując mdłości na myśl o tym, co wyczyniała Christianna. W każdej chwili mogła spaść i zabić się, wystarczyło najmniejsze potknięcie. Pokaz Galiny na wysoko zawieszonej linie był interesujący. To, co robiła Christianna, było magią przeczącą śmierci. Różnica była ogromna, i natychmiast to pojął. – Wszyscy mówią, że oni zwariowali – odparł nonszalancko Toby. – Jej ojciec na pewno, skoro pozwala jej to robić. Zabiłbym cię, gdybyś kiedy chciał zająć się czymś równie niebezpiecznym. – Nick nadal niczego nie rozumiał. Nic nie usprawiedliwiało takiego ryzyka. – Oni właśnie coś takiego robią – rzucił z uśmieszkiem Toby. Minęło sześć tygodni i cyrk oraz wszystko, co z nim związane, zaczęło dla niego wyglądać normalnie. A teraz, kiedy był zadurzony w Katii, spodobało mu się tutaj. Ich romans rozkwitał. Obie rodziny wiedziały o nim i uważały za bardzo miły, póki nie wyrwą się z cugli. Galina bystro obserwowała Katię, miała niezłomne zasady. Nick ostrzegł syna, żeby się za daleko nie posuwał, bo
Katia to porządna dziewczyna. Toby obiecał, że będzie rozsądny. Było to niewinne i słodkie, a ich rodzice chcieli, żeby takie pozostało. Tej nocy, leżąc w łóżku w przyczepie, Nick znowu myślał o Christiannie i jej niezwykłym występie. Nie mógł się pozbyć obrazu dziewczyny. Nadal widział ją tańczącą na linie, odwracającą się do tyłu i znów do przodu, wysoko nad widownią. Tej nocy śniły mu się koszmary, że widzi ją, jak spada. We śnie sięgał, żeby ją złapać, ale nie mógł zdążyć i w ciszy wpadała w głęboką dziurę. Jej oczy wpatrywały się w niego, dopóki nie przepadła. Nick obudził się zlany zimnym potem i nadal o niej myślał, kiedy znów zasypiał. Rano poczuł się lepiej, ale z niechęcią przypomniał sobie to, co mu się przyśniło. Nie mógł ścierpieć tak wielkiego niebezpieczeństwa. Po południu powiedział o tym Galinie, wzniosła oczy do góry. – Ta rodzina jest opętana pragnieniem śmierci – zauważyła z dezaprobatą. – Chyba ojciec ją do tego popycha. Jest obłąkanym starcem, dla którego liczy się tylko wysoko zawieszona lina. Dziewczyna powinna chociaż korzystać z siatki, ale wtedy widzom tak bardzo by się to nie podobało. Ja bym tak nie ryzykowała. Mam dzieci – powiedziała po prostu. Nick wiedział, że czasem też pracowała bez siatki, ale ostatnio zdarzało się to coraz rzadziej. A kiedy tak robiła, Sergiej był na nią zły przez całe tygodnie. Cyrk nie oczekiwał od niej takiego ryzyka – od tego była Christianna, a po niej jej młodsza siostra, którą też ćwiczył ojciec. Miała dopiero trzynaście lat i była za młoda na taniec na wysoko powieszonej linie. Ale wkrótce i ona tam trafi. Dwa dni po występach bożonarodzeniowych Nick i chłopcy świętowali cichą Wigilię. Kupili małą choinkę i przystroili ją w przyczepie. Nick kupił lampki, a Toby pomógł mu je rozwiesić na zewnątrz. Przyczepa wyglądała świątecznie, ale nadal dość ponuro. Tego Nick najbardziej nie lubił w cyrkowym życiu. Nie znosił domu, w którym prowadził życie gorsze niż jego konie. Ale wszyscy w cyrku tak mieszkali. W Wigilię Nick zapalił świeczki na choince. To przypomniało im Niemcy. Poczuł ściskanie w
gardle, kiedy siedząc z synami, próbował nie myśleć o ludziach, których porzucił, i o wszystkich swoich Bożych Narodzeniach w zamku. Na Florydzie byli prawie od dwóch miesięcy, ale pod pewnymi względami wydawało mu się, że to wieczność. Synowie dostosowali się dobrze, zdarzało się mu jednak zastanawiać, czy będzie miał jeszcze normalne życie wśród ludzi, z którymi się wychowywał, w domu, gdzie jego ród mieszkał od stuleci. Tutaj wszystko było nowe i zupełnie obce, poza jego dziećmi i końmi. Wszystko inne wydawało się dziwne. Miał wątpliwości, czy w pełni przystosuje się do tego życia, czy będzie mu wolno wrócić do domu, czy może zostanie rozbitkiem na zawsze. Wszyscy trzej milczeli, patrząc na świeczki na choince. Myśleli o tym, za czym najbardziej tęsknili. Kiedy chłopcy poszli do łóżek, Nick zdmuchnął świeczki. Obawiał się, że przyczepa się zapali, ale przyjemnie było spędzić czas w ich świetle. Tej nocy, leżąc w łóżku, myślał o Aleksie i swoim ojcu, o tym, jak im się powodzi, jak obchodzili Boże Narodzenie. Martwił się o ojca, który został sam, często do niego pisał, ale nie mógł nic zrobić, żeby mu pomóc. Wiedział, że Alex odwiedza go, kiedy tylko może. Alex zapewniał Nicka w listach, że z ojcem jest wszystko w porządku. Nick miał nadzieję, że to prawda. Na tydzień przez Bożym Narodzeniem i Nowym Rokiem na terenie cyrku zapanował świąteczny nastrój. Ludzie zapraszali się nawzajem do swoich przyczep na posiłki i wspólne picie. Inni wychodzili na kolację do miasta. Tuż przed Nowym Rokiem cyrk wydał wielkie przyjęcie w głównym namiocie. Przyszli prawie wszyscy, Nick i chłopcy też się tam wybrali. Dawało im to szansę poznania nowych ludzi i spotkania tych nielicznych, których już znali. Nick słyszał wokół siebie wiele języków i był zaskoczony, jak wielu tam było Niemców. Nie brakowało też Włochów i Francuzów. Mieli za sobą świąteczne wzruszenia, czekał ich Nowy Rok. Potem chłopcy wrócą do szkoły. Lubili szkołę, do której chodziły inne dzieci z cyrku, a ich angielski stawał się coraz lepszy. W
kwietniu mieli wyruszyć w trasę. Nick czekał na to jak na miłą odmianę, która da mu zajęcie. I byłoby ciekawie zobaczyć nowe miejsca, odkryć Amerykę miasteczko po miasteczku, od wybrzeża do wybrzeża. Chłopcy też byli tym podekscytowani. Sylwestra spędzili z Galiną, Sergiejem i ich rodziną. Nick wrócił z chłopcami do domu krótko po północy. Pozwolił synom spróbować po łyczku szampana. Toby wypił go więcej niż Lucas, który dostał tylko kropelkę. Grał z Rosie w warcaby i oboje zasnęli na długo przed północą. Nick zaniósł go do domu. Miło zakończyli rok z nowymi przyjaciółmi. Przyjemnie było rozmawiać z nimi po niemiecku i uczestniczyć w podobnej tradycji. Następnego dnia Nick czyścił konie, kiedy zobaczył, że Lucas idzie z Rosie w stronę wielkiego namiotu. Powiedział mu, żeby wrócił na lunch, a Lucas obiecał, że to zrobi. Nick skończył czyścić Pegaza i zabrał się do Ateny, kiedy do namiotu wbiegła Rosie, cała zapłakana. – Lucas zrobił sobie krzywdę! – krzyknęła po niemiecku. Nick zostawił wszystko, co robił, przerażony tym, co mogło się stać. Może Lucasa podeptał słoń, może chłopiec włożył rękę do klatki tygrysa albo przejechała go ciężarówka. W świecie, w którym żyli, wszystko mogło się zdarzyć i w dodatku się zdarzało. W cyrku na dziecko czyhało wiele niebezpieczeństw, szczególnie na tak śmiałe jak Lucas. – Co się stało? Gdzie on jest? – zapytał Nick ze zrozpaczoną miną. Rzucił szczotkę. – W wielkim namiocie… chciał poćwiczyć na nisko rozpiętej linie i spadł. Chyba uderzył się w głowę. Nie otworzył oczu i nie wstał. Nick już o nic jej nie pytał, pobiegł najszybciej, jak mógł, do wielkiego namiotu, centrum aktywności cyrku. Nie rozumiał, co wstąpiło w Lucasa, że zachciało mu się bawić na nisko rozpiętej linie, służącej do ćwiczeń przed występami pod kopułą namiotu. Wbiegł do namiotu, rozejrzał się i zobaczył grupkę ludzi przy jednym z urządzeń do ćwiczeń, przepchnął się między nimi, bojąc się najgorszego. Stracił już żonę i jedno dziecko, nie zniósłby straty drugiego, wyrzucony na brzeg w
obcym kraju, co jeszcze pogorszyłoby sprawę. Chłopiec leżał na ziemi w krótkich spodenkach i kraciastej koszulce, ale oczy miał otwarte i rozmawiał, kiedy ojciec do niego podbiegł. Wtedy Nick zobaczył, z kim Lucas rozmawia. To była Christianna, w białych trykotach i baletkach. Klęczała na ziemi i głaskała chłopca po głowie. Lucas uśmiechał się do niej, a ona przykładała mu do głowy wilgotną szmatkę. Powiedziała, żeby wstał. Nick odwrócił się do niej, zastanawiał się, skąd się tutaj wzięła i czy widziała, jak Lucas bawi się na linie. Może dla niej to było normalne. – Co się stało? – zapytał ostro. – Nie wiem – odpowiedziała cicho po angielsku z mocnym polskim akcentem. Nick jeszcze z nią nie rozmawiał. – Przyszłam chwilę po tym, jak spadł. Wszystko w porządku, oczy mu błyszczą. Ma guza na głowie, ale dobrze widzi. Możemy wezwać lekarza, ale myślę, że wkrótce dojdzie do siebie. Szyję też ma całą. – Wiedziała, czego szukać i co sprawdzać. Rozmawiała z Nickiem spokojnym tonem, była pewna siebie i nie brakowało jej śmiałości. Z dzieckiem obchodziła się bardzo łagodnie. Nick skinął głową i zwrócił się do Lucasa. – Kto ci pozwolił to robić? To głupie i niebezpieczne. Mogłeś złamać sobie kark. Jego przerażenie sprawiało, że mówił ostrym tonem, ale bardziej był przestraszony niż zły. Lina rozciągnięta była tylko półtora metra nad ziemią, ale to wystarczyło, żeby chłopiec zrobił sobie poważną krzywdę. Nickowi ulżyło, że nic takiego się nie stało. Popatrzył z wdzięcznością na Christiannę, biorąc syna na ręce. Lucas powiedział, że jest mu niedobrze i boli go brzuszek. – Myślę, że to wstrząs mózgu – powiedziała cicho Christianna. – Ale jak poleży w łóżku, jutro poczuje się lepiej. – Uśmiechnęła się. – Ciągle mi się to zdarzało na początku. – I dlatego jesteś taka odważna i głupia, żeby pracować bez siatki? Słowa Nicka nie były żartem. Za każdym razem, kiedy widział, jak Christianna to robi, czuł niepokój. Teraz, kiedy na nią patrzył, zrozumiał, że w życiu nie spotkał tak promiennych błękitnych
oczu. Wwiercały się w niego, jakby oświetlały go jaskrawym światłem. Odebrało mu oddech, kiedy je zobaczył, i o mało nie zamknął oczu. Ale teraz nie był w stanie oderwać od niej wzroku. Zahipnotyzowała go. – To robi moja rodzina – odpowiedziała po prostu, niewzruszona jego słowami. Ale przecież w ten sposób zginęła jej matka, a ojciec został kaleką. Dla niego była to zła tradycja rodzinna. – Chcesz, żebym poszła z tobą i zajęła się nim przez jakiś czas? – zaproponowała, a Nick, chociaż nie wiedział dlaczego, skinął głową i dziewczyna w trykotach wyszła za nim z namiotu. – Wezwę lekarza, jeśli chcesz – dodała, ale Lucas gadał z ożywieniem podczas drogi powrotnej i zdawało się, że wraca do sił mimo paskudnego guza na głowie. – Myślę, że z nim wszystko w porządku – powtórzyła i weszła ostrożnie do ich przyczepy za Nickiem z synem w ramionach. – Wystraszyłeś mnie na śmierć – zbeształ Lucasa, który patrzył potulnie na ojca. Nick położył go do łóżka i zaczął szukać kolejnej mokrej szmatki. Christianna wyręczyła go, kiedy zaczął się rozglądać. Położył chustkę na czole Lucasa i kazał mu jakiś czas poleżeć. Wrócił do saloniku, żeby podziękować Christiannie za pomoc. – Nie powinien tego robić – stwierdził zmartwiony. – Nie powinni zostawiać liny. Ja zawsze zwijam ją po pracy. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że na tej wysokości też można zrobić sobie krzywdę. Pokiwał głową. Nie mógł się powstrzymać, żeby nie zadać jej pytania. Jej roziskrzone oczy wpatrywały się w niego z powagą. Stojąc tuż obok, zdał sobie sprawę, jak jest maleńka. Niewiele większa od dziecka, była przecież kobietą, kobietą o łagodnym spojrzeniu. Było w niej coś nieustraszonego. Intrygowało go to, podobnie jak mądrość stuleci w jej twarzy. – Dlaczego to robisz? To takie niebezpieczne. Obserwowałem cię podczas występu na Boże Narodzenie i robiło mi się niedobrze. Bałem się za ciebie – powiedział łagodnie. – Przepraszam, jeśli zabrzmiało to szorstko, ale przeraża mnie to, co robisz. – Mnie też kiedyś robiło się niedobrze – przyznała – ale już tak nie jest. Nie boję się. Dlatego
mogę to robić. Spada się przez strach. Jeśli się nie boisz, nie spadniesz. Wydawało mu się to nazbyt uproszczone, nazbyt pewne siebie i nazbyt optymistyczne. – A jak się potkniesz? – Nigdy mi się to nie zdarza – rzuciła cicho. Rozmawiając z nią, zrozumiał, że dziewczyna nie wie, co to strach, przynajmniej strach na wysoko rozpiętej linie. Ale coś się stało, że jej rodzice spadli, coś innego niż strach. Oni też mieli doświadczenie. – Pewnego dnia możesz się potknąć. Nie ma innego sposobu, żeby wstrząsnąć ludźmi? – zapytał. – Nie ma. Oni tego chcą. Dlatego przychodzą. – Wiedział, że w tym, co powiedziała, jest sporo prawdy. Widzowie uwielbiali niebezpieczeństwo i ryzyko. Wyczuł to, kiedy zobaczył reakcję tłumu na jej występ. – Twoje konie są bardzo piękne – zauważyła, zmieniając temat, żeby już nie mówić o sobie. – Podobają mi się te białe. Wyglądają jak tancerze, a to, co z nimi robisz, jest jak balet. – Prawie, a kiedy pracuję z parą, tak się to nazywa. – Nick, mówiąc to, się uśmiechnął. – Jeździsz konno? – Jeździłam. Boję się koni – powiedziała z uśmieszkiem. – Trudno mi w to uwierzyć. Kobieta, która tańczy na wysoko rozpiętej linie bez siatki, nie może się bać jazdy konnej metr nad ziemią. – Są nieprzewidywalne. Nie wiadomo, co zrobią. Na linie polegam tylko na sobie. – Miała rację. – Jak koń jest dobry, też można na nim polegać. Pokażę ci to kiedyś. Skinęła głową, pomysł chyba się jej spodobał, a potem znowu poszli sprawdzić, jak się czuje Lucas. Leżał na łóżku, bawił się zabawką i chyba nic mu nie dolegało. Podniósł wzrok i uśmiechnął się do Christianny. – Dziękuję, że mi pomogłaś – powiedział zawstydzony. – Nie baw się więcej na mojej linie – odparła z miną, która mówiła, że nie żartuje. Miała żelazną wolę, widać to było po jej oczach. Maleńka dziewczyna o duchu olbrzyma. Musiała
być bardzo uporządkowana, żeby wykonywać swój zawód. A potem do przyczepy weszła Rosie, która szukała Lucasa i Nicka. Nick zawołał ją. Stanęła w drzwiach, wyglądała na przerażoną, ale uśmiechnęła się szeroko, kiedy zobaczyła, że chłopcu nic nie jest. – Myślałam, że nie żyjesz. – Żyję – odparł Lucas z dumą. – Tylko chwilę odpoczywałem. – Długo odpoczywałeś – stwierdziła rzeczowo Rosie. – Wołałam cię po imieniu, a ty się nie budziłeś. – Uderzyłem się w głowę, ale już jest lepiej. Ona mi pomogła – wyjaśnił, znów spoglądając na Christiannę. – Kiedy tam przyszłam, byłeś już przytomny, tylko trochę oszołomiony. – Wybrała się na trening i znalazła Lucasa na ziemi. Dochodził do siebie. Rosie już pobiegła, żeby znaleźć Nicka. – Od tej chwili nie życzę sobie, żebyście znikali mi z oczu – zbeształ ich Nick. – To moja wina, że pozwoliłem wam wybrać się gdzieś samym. Nie wiedziałem, że będziecie tacy głupi, żeby bawić się na linie. – Mama też mi nie pozwala tak się bawić – wyznała Rosie, kiedy Christianna wyszła z pokoju. Nie miała tu już nic do roboty i nie chciała się narzucać. Nick poszedł za nią do drzwi wejściowych. – Może zechciałabyś przyjść, obejrzeć moje konie? Pojeździłabyś na Pegazie. Ja będę trzymał wodze. – Nie, bo jeszcze stanie dęba. – Wie, że mu nie wolno, jeśli nie jadę na nim i nie każę mu tego zrobić – powiedział Nick, patrząc na nią z uczuciem. – Nie pozwolę mu ciebie straszyć. Jest bardzo łagodny. Atena jest jeszcze łagodniejsza, gdybyś wolała przejechać się na niej. – Może kiedyś – odparła ostrożnie. – Zawsze będziesz mile widziana. – Wyszli z przyczepy na zimowe słońce. Dzień był ciepły. – I
jeszcze raz dziękuję, że pomogłaś Lucasowi. Ma szczęście, że tam byłaś. Wiedziałaś, co robić. Nie pozwoliła mu za szybko wstać, bo to byłoby niebezpieczne. Mógłby zemdleć i znów uderzyć się w głowę. – Cieszę się, że nic mu nie jest. – Mógł złamać kark, a tego się obawiała. Tak zginęła jej matka. Znów uśmiechnęła się do Nicka. Odeszła, drobna istotka w trykotach oddalała się w stronę wielkiego namiotu. Nick stał i patrzył przez chwilę, potem wrócił do środka. – Jest śliczna – powiedział Lucas, kiedy ojciec wszedł do pokoju. – Podoba mi się. – Mnie też się podoba – odparł Nick, uśmiechając się do syna. – Dlaczego wszyscy mówią, że jest szalona? Jest taka miła. – Bo pracuje bez siatki – wyjaśniła Rosie. – Głupio robi. Moja mama mówi, że ojciec jej każe, a on też jest szalony. Musi być naprawdę podły, żeby ją zmuszać do takich rzeczy. Nick zostawił dzieci zatopione w rozmowie i zaczął się zastanawiać, czy ojciec naprawdę zmusza Christiannę, czy też ona naprawdę lubi to, co robi. Nie skarżyła się. Dla niej to była po prostu praca, jak każda inna. Większość cyrkowców nie widziała w tym nic niezwykłego. A wielu, w przeciwieństwie do Nicka, robiło to od pokoleń. Znów wyszedł na zimowe słońce i usiadł na krześle, które ktoś zostawił przed przyczepą stojącą obok. W drugiej przyczepie mieszkało czworo gimnastyków, często hałasowali po nocy. Byli Chińczykami z Hongkongu. Siedząc tak, zapalił papierosa i znów myślał o Christiannie, jaka jest piękna, delikatna i odważna. Miał nadzieję, że od czasu do czasu przyjdzie odwiedzić jego konie, ale potem zbeształ sam siebie. Ona miała dwadzieścia jeden lat, a on wkrótce skończy czterdzieści trzy. Nie powinien nawet myśleć o uwodzeniu tej kobiety, a jednak niezwykle na niego działała. Urzekły go jej oczy. Wszedł do przyczepy i wyrzucił ją z myśli. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebował, to romans z młodą dziewczyną w cyrku. Wytłumaczył sobie, że pewnie i tak uważa go za starego. Ale wbrew swoim postanowieniom miał ją w głowie przez cały dzień. Ciągle myślał o wyrazie jej
twarzy, kiedy mówiła, że nie boi się wysoko zawieszonej liny, albo o tym, jak znalazł ją w wielkim namiocie pochyloną nad Lucasem. Było w niej coś niezwykle łagodnego, a jednocześnie silnego. Próbował o niej zapomnieć, ale stwierdził, że nie może. Pod koniec dnia uznał, że jest zauroczony. Mógł myśleć tylko o błękitnych oczach bez dna. I nadal o niej myślał, gdy wieczorem poszedł nakarmić konie. Robił to właśnie, gdy nagle odwrócił się i zobaczył, że stoi przed nim. W milczeniu przyglądała mu się wzrokiem, który go zniewolił. – Myślałem o tobie przez cały dzień – rzekł, nie wiedząc, co jeszcze powiedzieć. – Chyba rzuciłaś na mnie urok. – Uśmiechnął się. Kiedy na nią patrzył, czuł się jak chłopiec, nie jak dorosły mężczyzna. Różnica wieku między nimi topniała, gdy tak długo patrzyli sobie w oczy. – Ja też o tobie myślałam – odparła powoli. – Przyszłam obejrzeć konie. Skinął głową i gestem ręki przywołał ją do siebie. Stanęła obok niego, a on ostrożnie posadził ją na grzbiecie Ateny. Była lekka jak piórko. Wyprowadził klacz ze stajni, trzymając ją za uzdę. – Pewnie nawet cię nie czuje, taka jesteś lekka. – Uśmiechnął się do Christianny, która popatrzyła na niego poważnie. – Ale jestem bardzo silna – powiedziała z dumą, prostując zgrabną nogę tancerki. Oboje się roześmieli. – Na pewno, Christianno. Tak silna, że przez cały dzień wodziłaś mnie za sobą. – Nie wyglądała na wystraszoną mimo tego, co wcześniej powiedziała, że boi się koni. Teraz spojrzał na nią poważnie. Wyglądała jak duszek siedzący na oklep na koniu, patrzyła na niego w dół nieustraszenie. Żadne z nich nie powiedziało nawet słowa. Nie musieli. Przyszła do niego, nie do koni, a on o tym wiedział. – Co teraz zrobimy? – zapytał, jakby oboje wiedzieli, co się z nimi dzieje. On niczego nie był pewien poza tym, że w życiu nie poznał nikogo takiego jak ona. Cokolwiek miałoby się teraz zdarzyć, zależało całkowicie od niej.
Trzymał konia, a ona nachyliła się i objęła go ramionami. Pocałował ją delikatnie, zrozumiał, że przez cały dzień chciał to zrobić, teraz poczuł się zmuszony. Odwzajemniła pocałunek, a kiedy przestali się całować, uśmiechnęła się do niego, jakby to było to, po co przyszła. Znowu ją pocałował, jednocześnie zdejmując ostrożnie z konia. Stała przed nim, przyglądała mu się. A on wiedział, że gdziekolwiek by teraz był, nieważne jak długą drogę przebył, znalazł się w domu. Przybył z innej epoki, z innego świata, zza oceanu, ale ją znalazł i oboje nie mieli wątpliwości, robiąc to, co robili. – Czekałam na ciebie. Długo się nie zjawiałeś – powiedziała cicho. – Miałem pewne sprawy do załatwienia – rzekł, nadal trzymając ją w ramionach. – Christianno, będziemy mieli problem z wysoko zawieszoną liną – ostrzegł, bo tak było uczciwie. – Zobaczymy – odparła, niczego mu nie obiecując. – Nie przybyłem tutaj, żeby patrzeć, jak giniesz. – Raz już owdowiał i nie chciał zakochać się w kobiecie co wieczór ryzykującej życie. Nie dałby rady przechodzić tego powtórnie. – Potrzebuję ciebie tutaj, ze mną. – Ja ciebie też potrzebuję… może za jakiś czas nie będę już musiała chodzić po wysoko zawieszonej linie. – To dlatego to robisz? Dla rozrywki? – Był zdumiony. Nie wyglądała na kogoś takiego. Była poważna, silna i rozsądna nad wiek. – Nie. Robię to, bo tego się ode mnie oczekuje. Cała rodzina to robi i mnie potrzebuje. Jestem jedyną, która teraz może pracować na linie. Moja siostra jest za mała i się boi. Moi bracia są za wysocy. – Nick zauważył, że jej ojciec jest znacznie mniejszy od swoich synów. – Niektórzy z twoich bliskich zostali ciężko okaleczeni albo zginęli. Nie chcę, żebyś była następna – powiedział, popieścił jej szyję i znów ją pocałował. Nagle zaczęło to być całkowicie oczywiste, jakby ich ścieżki musiały się przeciąć i zapisano to dawno temu, w innym życiu. Nie był w stanie się
od niej oderwać, same pocałunki wywoływały w nim zawroty głowy, podobnie jak jej skóra, kiedy dotykał jej twarzy albo ona dotykała go delikatnymi dłońmi. Była jak aksamit. – Porozmawiamy o tym później – powiedział. Nie był już w stanie myśleć. Po prostu chciał być z nią i czuć ją w swoich ramionach. Była taka mała i delikatna, aż bał się ją skruszyć. – Nigdy nie będę twoja – powiedziała smutnym, łagodnym tonem, a jej słowa go zaskoczyły. – Dlaczego to mówisz? – Wyglądał na zranionego i zmartwionego, kiedy opuściła wzrok, ale się nie wyrwała. W jego ramionach była szczęśliwa, nie chciała ich opuszczać. – Bo jesteś kimś. Ja jestem tylko cyrkówką, a ty w poprzednim życiu byłeś kimś ważnym. Domyślam się tego. I pewnego dnia wrócisz. Nie wiem, dlaczego przybyłeś, ale wiem, że wyjedziesz. Ty nie pasujesz tutaj. Ja tak. – Nie wiem, czy kiedykolwiek wyjadę, czy w ogóle będę mógł wrócić – wyszeptał. Mówił prawdę. – Ale jeśli wrócę, zabiorę cię z sobą. Nie jesteś tylko cyrkówką, Christianno. Jesteś kimś szczególnym. Już to wiedział. Były w niej spokojna godność, szlachetność i wdzięk, które sprawiały, że to, gdzie się spotkali i skąd ona pochodzi, było dla niego bez znaczenia. Byłby dumny, mogąc z nią być gdziekolwiek. Tak jej powiedział. – Zawsze będę gorsza od ciebie, bo jestem stąd – stwierdziła smutno. Rozumiała to doskonale, ale on myślał o niej co innego. Była najbardziej ekscytującą kobietą, jaką w życiu spotkał. Nie obchodził go świat, który utracił, ani ludzie stamtąd. W mgnieniu oka wrosła w jego życie, a on poczuł się jej częścią. – Kiedyś będziesz się mnie wstydził – dorzuciła, jakby była pewna, że tak będzie, ale on już był inny i wiedział o tym. – Nigdy – przysiągł, kiedy stali naprzeciwko siebie. – Nie masz się czego wstydzić. Ani ja. Będę najszczęśliwszym z ludzi, kiedy zostaniesz ze mną. – Jesteś arystokratą, Nick. Ja tylko cyrkówką tańczącą na wysoko rozpiętej linie.
– Uspokój się – powiedział stanowczo. – Ćśśś… – Uciszył ją pocałunkiem, Pegaz odwrócił się, żeby na nich spojrzeć, i pokiwał łbem. Nick wiedział, że teraz musi jej udowodnić, jak poważne są jego słowa. Bez względu na to, kim ona jest i gdzie się spotkali. Od pierwszego spojrzenia połączyła ich więź nie do zerwania. Została przypieczętowana tego wieczoru, kiedy wyszli z namiotu dla koni. Rozdział 11 W życiu Nicka, odkąd weszła w nie Christianna, wszystko zmieniło się na lepsze. Z początku nie mówili o swoim romansie, uznali, że tak trzeba. Wieczorami chodzili na długie spacery, z dala od cyrkowych terenów, gdzie ludzie ich nie znali. On chciał tylko z nią być, rozmawiać, więcej się o niej dowiedzieć. Mieli podobne poglądy na życie i ludzi, a nawet to samo sądzili o cyrku, mimo różnicy pochodzenia i wieku. Była mądra jak na dwudziestojednoletnią dziewczynę, a on dzięki niej czuł się młodszy. W następne urodziny miał być dokładnie dwa razy od niej starszy, ale oboje nic sobie z tego nie robili. – Co twój ojciec o nas pomyśli? – zapytał ją Nick pewnego wieczoru, kiedy usiedli na ławce, żeby porozmawiać. Spacerowali od godziny, miło było oderwać się od cyrku. Uzgodnili, że jeszcze nie powiedzą niczego jej rodzinie ani jego synom. Chcieli najpierw dać sobie czas, lepiej się poznać i ochronić to, co ich łączyło. – Będzie się martwił, że mnie zabierzesz. Poza mną nie ma nikogo, kto tańczyłby na wysoko rozpiętej linie. Moja siostra Mina jest za mała, ma dopiero trzynaście lat. A od czterdziestu lat nie zdarzyło się, żeby Markovichowie nie występowali na linie. Póki Mina nie podrośnie, spada to na mnie. A ona się boi. – Christianna nigdy się nie bała, co dodawało magii jej występom. – Ale jeśli spadniesz, też nikt z Markovichów nie wystąpi. Twój ojciec został kaleką, matka zginęła. Jak może wymagać tego od ciebie? – To nasze dziedzictwo. Tradycja. Mój dziadek był właścicielem najlepszego cyrku w Warszawie, potem przepuścił pieniądze na hazard i musiał go sprzedać. Moi rodzice przybyli tutaj dwadzieścia
lat temu, kiedy byłam niemowlakiem. Cyrk od zawsze był całym naszym życiem. Ale to nie jest twoje życie, Nick. Pewnego dnia wyjedziesz. Mój ojciec będzie się tego obawiał, kiedy się o nas dowie. – Twój wiek będzie miał dla niego znaczenie? – Nick bardziej niepokoił się o to, co ludzie powiedzą, na przykład że jest bawidamkiem albo że ją uwiódł, co nie było prawdą. Do tej pory ich stosunki były niewinne, chociaż zakochali się w sobie ze wzajemnością. Ale on nie chciał wykorzystywać jej w żaden sposób, za bardzo ją kochał, żeby tak postąpić. Czuł się tak po raz pierwszy w życiu, nawet jeśli wziąć pod uwagę jego zmarłą żonę. W Christiannie wszystko było inne. Miał wrażenie, że powrócił do życia. – Nic go to nie będzie obchodzić – zapewniła. – Był dwadzieścia osiem lat starszy od mojej matki. Była jego drugą żoną. – Ojciec miał siedemdziesiąt lat, a najstarszy brat, z pierwszego małżeństwa ojca, prawie czterdzieści i był trzy lata młodszy od Nicka. – Dla niego ważne jest tylko to, żebym nie rzuciła cyrku. – A jeśli pewnego dnia to zrobisz? – Nie znam innego życia – powiedziała po prostu. Nick żałował, że nie może z nią dzielić lepszego życia, ale teraz nie miał jej nic do zaoferowania, a nawet gdyby miał, ona była szczęśliwa. Nigdy nie chciała stąd odejść. To była jej spuścizna, tak jak życie w Niemczech – jego. Tylko to znała i to jej wystarczało. Wrócili do cyrku, nie spieszyli się, cieszyli się swoim towarzystwem i oderwaniem się na chwilę od chaosu, który ich otaczał, od żonglerów, klaunów, słoni, ludzi, którzy nieustannie kłębili się wokół nich. Wszyscy byli teraz zajęci, pracowali nad nowymi przedstawieniami i kostiumami, przygotowywali się do wiosennego tournée. Mimo to Nick nigdy jeszcze nie czuł się tak spokojny. Christianna niosła ze sobą ukojenie, które przywracało mu równowagę i dawało siłę. Teraz wszystko odbierał inaczej i zamiast rozpamiętywać swoje straty, widział w nowym życiu z nią ogromne błogosławieństwo. Oboje byli szczęśliwi i swobodni.
Zanim wyjechali z Sarasoty na tournée, dali kilka występów i mieli parę rozgrzewek. Teraz, kiedy patrzył, jak tańczy na wysoko rozpiętej linie, czuł fizyczny ból, większy nawet niż zanim się poznali. Strach wstrzymywał mu oddech, dopóki nie zeszła. Wiedział, że na dłuższą metę tego nie wytrzyma – za bardzo się o nią bał, a ona dwa razy o mało nie straciła równowagi. Wieczorami, kiedy byli razem, złościł się na nią za to. – Christianno, czy zdajesz sobie sprawę z tego, co robisz? Za każdym razem ryzykujesz życie. Twoje szczęście nie będzie trwało wiecznie. – Mówiąc to, wyglądał żałośnie. Był bliski łez. To jedyna sprawa, co do której się nie zgadzali. – Właśnie, że tak, będę miała szczęście. Moja babcia nie spadła. Umarła ze starości. – Pewnie jako jedyna. Wiem, że nie mam prawa zmieniać tego, co robisz, ale chcę, żebyś żyła, żyła dla mnie. – Będę żyć – obiecywała uroczyście, ale to go nie uspokajało. Szalał z niepokoju o nią za każdym razem, kiedy wspinała się po linie na platformę. W końcu stycznia Nick przeczytał w gazetach, że Hitler otwarcie groził Żydom podczas przemówienia w Reichstagu. Nie zdziwiło go to, ale reszta świata była wstrząśnięta. Hitler mówił, że Europa nie zazna pokoju, „dopóki kwestia żydowska nie zostanie rozwiązana”. Wszystko było jasne. Tym bardziej cieszył się, że wyjechał po ostrzeżeniu generała. Najwyraźniej stary żołnierz wiedział, co nadchodzi. Kilka tygodni później John Ringling North zaprosił Nicka i Christiannę do swojego gabinetu. Byli pewni, że dowiedział się o ich rozkwitającym romansie, chce ich zbesztać i wyrazić swoją dezaprobatę. Kontrakty nie zabraniały im być z sobą. Oboje wiedzieli, że między cyrkowcami przez cały czas zawiązywały się romanse, niektóre kończyły się małżeństwem. Ale Nick bał się, że prezes i tak da im reprymendę, i był zdenerwowany, kiedy szli do biura Northa. Oboje czuli się, jakby wezwano ich do gabinetu dyrektora szkoły. Ale North uśmiechnął się, ledwie ich zobaczył. Nie
wiedzieli, co szykuje, i starali się nie patrzeć na siebie, szukając pociechy. – Sprowadziłem was oboje, żeby omówić pewien mój pomysł. Christianno, odkąd skończyłaś osiemnaście lat, jesteś naszą największą gwiazdą – powiedział, uśmiechając się do niej. – A ty, Nick, chyba do niej dołączysz. Już teraz wychodzisz na pierwsze miejsce, a jeszcze nie ruszyliśmy w trasę. – Lipicany były gwoździem każdego przedstawienia, odkąd Nick pojawił się w cyrku, a on sam stał się znaną z elegancji postacią. Kobiety na widowni szalały za nim. Przystojny arystokrata z Europy na białym koniu stał się treścią ich marzeń. Nawet inni artyści przyznawali, że wielki z niego przystojniak. – Chciałbym, żebyście pomyśleli o wspólnych występach. Nie będziemy cię stawiali na wysoko rozwieszonej linie, Nick – uśmiechnął się pod nosem – ale podoba mi się pomysł, żeby Christianna jeździła na którymś z twoich lipicanów. Gdybyście opracowali wspólny numer w twoim przedstawieniu – popatrzył na Nicka – widownia chyba oszaleje. Przystojny książę i księżniczka z bajki. Umiesz jeździć konno? – zapytał Christiannę. – Trochę – odparła. Była zdziwiona tą propozycją, ale kamień spadł jej z serca. – Mogę ją nauczyć – szybko wtrącił Nick. Spodobał mu się ten pomysł. – Możemy razem zatańczyć walca na końskich grzbietach. Przez jakiś czas będę musiał popracować z końmi. Tymczasem możemy robić coś prostego. Myślę, że to fantastyczna myśl. Nick nie posiadał się z radości, przez jakiś czas rozmawiali o nowym planie, wreszcie wyszli oszołomieni z gabinetu Northa. Widzieli w tym palec opatrzności. Świetna okazja, żeby być razem podczas występów i prób. Mieli sześć tygodni na opracowanie przedstawienia, które zaproponował North. Potem wyruszali w trasę. – Ojej – Christianna zachichotała. Wyglądała przy tym na młodszą, niż była. – Dostanie się nam, jeśli nie przygotujemy dla niego czegoś porządnego. Zostaw mi to. Jeszcze dziś zacznę nad tym pracować. Ułożenie choreografii występu, który jego konie byłyby w stanie pojąć, a Christianna wykonać,
zajęło Nickowi sześć dni. Przećwiczył to z nią tydzień po wizycie u Northa. Mieli czas, żeby udoskonalić występ przed otwarciem sezonu na Madison Square Garden. Numer nadal był surowy, ale dopracowany, przy muzyce, powinien wyglądać elegancko i romantycznie. Nick nie mógł się doczekać, kiedy przedstawi nowy numer w Nowym Jorku. Wiedział, że widowni się spodoba. Codziennie pilnie pracowali i na początku kwietnia, kiedy mieli wyruszyć do Nowego Jorku, Christianna na grzbiecie Ateny wyglądała jak anioł. Z początku denerwowała się, ale z oczywistych powodów miała doskonałe wyczucie równowagi i potrafiła ustać na grzbiecie lipicana przez część występu, opracowanego przez Nicka, a potem świetnie czuła się w siodle, jadąc obok Nicka dosiadającego Pegaza. Oba konie biegły wokół areny z precyzją sięgającą ułamka sekundy. Nick był wniebowzięty, że tak dobrze udaje im się występ, a Christianna szybko się uczy. Z dnia na dzień była coraz lepsza. Nadal popełniali błędy, ale było ich bardzo niewiele, a widownia i tak ich nie zauważy. Uwielbiał występować z Christianną. John North miał rację – to dodawało nowego wymiaru występowi Nicka. Nie mógł się doczekać, aż wypróbuje to przed publicznością. Oboje byli tym podekscytowani, kiedy wracali do jej przyczepy w ostatni wieczór przed wyjazdem z Sarasoty. Po zakończeniu próby wpadli na jej ojca, braci i młodszą siostrę. Nick przywitał się z nimi uprzejmie, porozmawiał chwilę z braćmi i wrócił do swoich chłopców. Jak wszyscy miał nadal wiele do zrobienia przed odjazdem. W dniu, kiedy wyjechali z Sarasoty, w tym roku później niż zazwyczaj, wszyscy byli podnieceni. Dla Lucasa był to najbardziej ekscytujący dzień w jego życiu. Do pociągu załadowano wielkie koty, słonie i inne zwierzęta. Nick wczesnym rankiem nakarmił, napoił i wprowadził do wagonu wszystkie konie. Robotnicy cyrkowi i opiekunowie zwierząt mieli w pociągu karmić zwierzęta i opiekować się nimi. Wielu artystów jechało w wagonach, ale niektórzy sami prowadzili swoje przyczepy i jechali za pociągiem, wśród nich rodzina Christianny i Nick z chłopcami. Wyglądało to tak, jakby wyjeżdżało całe miasto, co właściwie było prawdą. Planowali, że powrócą za osiem, dziewięć
miesięcy, kiedy objadą kraj, zatrzymując się po drodze w miasteczkach, a czasem w wielkich aglomeracjach, z reguły na jedną noc, rzadziej na więcej niż dwa dni, nie licząc Nowego Jorku, w którym zawsze spędzali cztery tygodnie na początku tournée. Wszyscy uwielbiali występy w Madison Square Garden ze względu na doskonałe warunki, które mieli tam zapewnione. Nickowi powiedziano, że podróż będzie męcząca, ale jego chłopcom to nie przeszkadzało. Wyczekiwali przyjazdu do Nowego Jorku prawie przez miesiąc. Toby zapytał, czy może jechać z rodziną Katii, a Rosie pierwszego dnia miała towarzyszyć Lucasowi i Nickowi. Wyglądało to na uczciwą transakcję. Nick zatrzymał się na krótko, żeby odwiedzić Christiannę, zanim wyjadą. Kolejny raz mieli się spotkać za wiele godzin, jeśli nie następnego dnia. Ubrana była w białą bawełnianą sukienkę na ramiączkach i buciki do tańca, zbyt zniszczone, żeby nadawały się do chodzenia po linie. Szybko ją pocałował. Bracia i siostra już czekali na nią w przyczepie, ojciec i ciotka jechali pociągiem. – Moi bracia robią się podejrzliwi – wyszeptała, kiedy znowu ją pocałował. Ostatnio rozmawiali, że należałoby im coś powiedzieć, ale oboje byli pewni, że wywołają burzę. Jego obecność w jej życiu i troska o nią stanowiły dla nich wielkie zagrożenie. I nie byli zadowoleni, że John Ringling North zaplanował jej występ z Nickiem. Uważali, że to osłabia wrażenie, jakie wywiera jej numer w dalszej części przedstawienia. Według nich artystka tańcząca na wysoko rozpiętej linie nie powinna występować na końskim grzbiecie jak akrobaci. Ale North był prezesem cyrku i Christianna przypomniała braciom, że jego słowo jest prawem. Musieli się zgodzić. A Nick i Christianna byli zachwyceni wymówką, że razem pracują. Nikt nie mógł się temu sprzeciwić. Zresztą przygotowany dla nich przez Nicka występ był piękny i artystyczny. – Na razie – rzucił po ostatnim pocałunku i spiesznie odszedł. Ona uśmiechała się, wsiadając do przyczepy. Ruszyli w długą podróż do Nowego Jorku. Jechali już wiele godzin, kiedy jej najstarszy brat, Peter, rozpoczął rozmowę o Nicku.
– Co jest między wami dwojgiem? – zapytał, odgryzając kawałek jabłka. Ich mała siostrzyczka Mina spała obok niego na kanapie. A trzej pozostali bracia na przemian prowadzili wóz. Ich żony jechały pociągiem, żeby opiekować się ciotką i teściem. – Nic. A co? – Jeszcze nigdy go nie okłamała, ale nie chciała mówić, jak to jest z Nickiem. Nie była na to gotowa. To, co działo się między nimi, stanowiło ich własność, a ona była lojalna wobec Nicka. Chciała chronić jego i siebie. – Pracowaliśmy nad przedstawieniem tak, jak tego chciał pan North. – I co jeszcze? – Brat uśmiechał się do niej. – Możesz mi powiedzieć. – Popatrzył na nią znacząco. Zawsze traktował ją jak dziecko, tak samo jak jej trzynastoletnią siostrę. – Nie ma o czym mówić. To miły człowiek. Jesteśmy przyjaciółmi. Lubię jego chłopców. – Są bardziej w twoim wieku niż on. Christianno, mógłby być twoim ojcem. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę. – Nic się nie dzieje – powtórzyła, patrząc na niego chłodno. Nie lubiła, kiedy się ją naciska, a z najstarszym bratem miała gorsze stosunki niż z resztą rodzeństwa. Za bardzo przypominał jej ojca i miał staroświeckie poglądy o ich występach. I był zazdrosny, od zawsze, że siostra jest gwiazdą tańca na wysoko rozpiętej linie. To on chciał zająć miejsce jej ojca, ale był zbyt mocnej budowy i widownia wolała oglądać Christiannę, bardzo ładną, na którą miło było patrzeć i która lepiej zachowywała równowagę. Peter wiele razy spadał z nisko rozwieszonej liny, a żadna z bratowych z nimi nie występowała. Stanowiły po prostu część świty i też jej zazdrościły, szczególnie żona Petera. Christianna uważała na oboje. – No, no, nie myśl tam sobie czego o nim, tylko dlatego że dobrze się prezentuje na koniu. Rzuci cię w pięć minut i długo tu nie zabawi. Znam ten typ. Jakiś utytułowany arystokrata elegancik, któremu się nie poszczęściło, więc wstąpił do cyrku ze swoimi końmi, żeby się ratować. Jak tylko mu się uda, już go nie będzie. I nie ufaj mu przypadkiem.
Christianna też uważała, że Nick długo tu nie pobędzie, ale z innych powodów. Zasługiwał na lepsze życie, do tego nie był stworzony, nawet jeśli dobrze mu szło. Już dawno powiedział jej, dlaczego wyjechał z Niemiec, ale ona nie była w stanie wyobrazić sobie, że Nick zostanie w cyrku, kiedy tylko Niemcy wrócą do normalności. Wszyscy uważali, że pewnego dnia tak się stanie. Szaleństwo, które pod rządami Hitlera ogarnęło ten kraj, nie może trwać wiecznie. Nick mówił, że jeśli nie wróci do Niemiec, to pewnego dnia otworzy hodowlę lipicanów, może na jakimś ranczu. Na razie nie miał na to pieniędzy, ale może z czasem coś zbierze, póki Pegaz jest nadal na tyle młody, żeby zostać ogierem rozpłodowym. Na to było mnóstwo czasu, ogier będzie żył jeszcze ćwierć wieku. Ale to tylko marzenie. A za dwadzieścia pięć lat Nick będzie staruszkiem. Ona będzie musiała zrezygnować z występów na wysoko rozpiętej linie znacznie wcześniej, choćby nie wiem jak dobra była teraz. Może występować jeszcze dziesięć, dwanaście lat, jeśli będzie miała szczęście. Potem Mina przejmie jej obowiązki albo ktoś inny. Ale przynajmniej mogli z Nickiem pomarzyć. W tej chwili było to wszystko, co miała. – Powiedział ci coś? – zapytał znowu Peter, kiedy skończył jeść jabłko i wyrzucił ogryzek przez okno przyczepy. Przyglądał się jej bacznie. – Ale co? Tylko pracujemy razem, a ja muszę się wiele nauczyć. Peter kiwnął głową, na razie mu to wystarczyło. Nie wiedział, czy ma jej wierzyć. Widział, jak Nick na nią patrzy, zwłaszcza gdy dziewczyna stoi na linie. Wszystko, co do niej czuł, widać było w jego oczach. Peter był zadowolony, że Christianna tego nie dostrzega. Byłoby źle, gdyby coś zauważyła, ale to uczciwa dziewczyna i nie zerka na mężczyzn. Jej bracia i ojciec nie byliby zadowoleni, gdyby było inaczej. W cyrku kręciło się mnóstwo rozwiązłych kobiet, nie dopuściłby, żeby jego siostra stała się jedną z nich, chociaż sam dawał się im kusić, o czym nie wiedziała jego żona. Christianna domyślała się, że wszyscy jej bracia zabawiają się z cyrkówkami, ale ona była kobietą i wobec niej stosowano inne zasady. Nigdy nie zdradziła się przed braćmi, że coś widziała
albo że coś wie, albo że słyszała, jak ludzie obgadują ich romanse. To jeden z powodów, że nie interesowali jej cyrkowcy. Wielu z nich zdradzało żony. – Myślę, że on musi się znacznie więcej nauczyć niż ty – rzucił z lekceważeniem Peter. – Nie ma pojęcia, co to jest cyrk. – To przyzwoity człowiek – odparła chłodno. – I dobry ojciec. I jestem pewna, że był dobry dla żony. Nie mogła tego powiedzieć o bracie, który bił swoją żonę po twarzy, ilekroć się upił. To powszechne w cyrku: picie i złe traktowanie własnych kobiet, nie lepszych od mężczyzn, bo sypiały z innymi. Christiannie nie podobały się ich moralność ani gierki, w które grali niektórzy. Po prostu występowała na wysoko rozpiętej linie, opiekowała się ojcem, ciotką i siostrą. To jej wystarczało, przynajmniej dopóki nie pojawił się Nick. Teraz chciała więcej, razem z nim. Nieskończenie lepszy niż jej bracia, był dżentelmenem i był dobry dla niej. Nie łudziła się, że spotka ją takie szczęście i że spędzi z nim życie. Uważała, że co do tego jej brat ma rację, sama tak myślała. Była pewna, że mimo obietnic, gdy tylko stanie na nogi i odłoży pieniądze albo kiedy Niemcy wrócą do normy, Nick rzuci cyrk i nie weźmie jej z sobą. Nie pasowałaby do jego życia. Była tylko cyrkówką, ale i tak cieszyła się, że na razie jest z nim. Przeżywała tę miłość tu i teraz. – Tylko uważaj, żeby ci się w głowie nie przewróciło – ostrzegł ją brat i poszedł na przód przyczepy, żeby dołączyć do pozostałych. Christianna leżała na kanapie z siostrą i myślała o Nicku. Po chwili zasnęła, marząc o nim. Nick bawił się z Rosie i Lucasem, podczas jazdy grali w zgadywanki. Zmierzający na północ konwój przyczep i cyrkowych ciężarówek zdawał się nie mieć końca. Większość jechała do późna w nocy, kierowcy zastępowali się za kierownicą, ale Toby był za młody, żeby prowadzić, i Nick musiał radzić sobie sam. Podczas postoju poszedł sprawdzić konie. Były w doskonałej kondycji. Upewnił się, że mają dość wody i jedzenia, oczyścił przyczepę i wrócił do ciężarówki. Myślał o Christiannie,
żałował, że nie mogą jechać razem. Chciał pójść do niej z wizytą, gdy tylko zatrzymają się na noc. Zanim wyjechali z Sarasoty, prosiła go, żeby tego nie robił. Zgodził się. Myślał o niej, kiedy późno w nocy nagle zjawiła się przy jego przyczepie. – Co tu robisz? – Był szczęśliwy i zaskoczony, że ją widzi. Chłopcy już spali, on stał na zewnątrz i palił ostatniego papierosa przed pójściem do łóżka. W powietrzu był chłód, odpoczywał, myśląc o niej. – Uciekłaś? – zapytał. Pokiwała głową z szelmowskim uśmieszkiem. Wyglądała jak psotne dziecko. Roześmiał się radośnie, wziął ją w ramiona, pocałował i trzymał tak przez kilka minut. – Wszyscy zasnęli. Moi bracia za dużo wypili na postoju. – To był ich nałóg. A dzień był długi i męczący dla wszystkich. – Żałuję, że nie możemy po prostu uciec – powiedział tęsknie. Siedzieli obok siebie na schodkach przyczepy, na niebie świeciły miliony gwiazd, w oddali słyszeli głosy i cichy śmiech, ale w większości przyczep panowały cisza i ciemność. Było późno. – Dokąd chciałbyś uciec? – zapytała, patrząc na niego z czułością. Nad ich głowami świecił sierp księżyca. – Z powrotem do Niemiec? Wahał się dłuższą chwilę. – Nie wiem. To już nie jest dobre miejsce. Kiedyś tak, kiedyś było. Teraz nie wiem, dokąd pójść. – Już nie miał kraju ani domu. Miał tylko kobietę, którą kochał. Nagle okazało się, że to bardzo dużo, znacznie więcej, niż miał kiedyś. Przyciągnął ją do siebie, uśmiechnął się, patrząc jej w oczy. W nocy miały kolor głębokiego oceanicznego błękitu. Była najpiękniejszą z kobiet, jakie znał. – Dokąd ty chciałabyś uciec? – zapytał, a ona spojrzała na niego tak niewinnie, że poczuł, jak serce mu pęka. – Do ciebie – powiedziała po prostu. Ta odpowiedź łatwo jej przyszła. Trzymał ją mocno, zamknął oczy, żałował, że świat nie jest inny, że nie może jej dać tego, co kiedyś miał. Teraz nie miał nic, mógł jej ofiarować tylko miłość.
Siedzieli długo w milczeniu. – Lepiej wrócę, na wypadek gdyby któryś się obudził. Przez chwilę żałował, że nie może z nim zostać, ale to nie było możliwe, no i byli jego chłopcy. Znowu ją pocałował, zniknęła tak cicho, jak przyszła. Była jak zjawa, którą wyczarowywał za każdym razem, kiedy o niej pomyślał albo jej potrzebował. Nagle tutaj była, potem się oddalała, jak nocna ułuda. Kiedy wróciła do przyczepy, usłyszała chrapanie braci rozciągniętych w salonie na podłodze. Po cichu wślizgnęła się do sypialni i położyła w łóżku obok siostry, myśląc o Nicku. Następnego ranka wyruszyli o świcie, żeby przejechać resztę drogi do Nowego Jorku. Dotarli prawie o północy. Wtedy do ciężkiej pracy zabrali się robotnicy cyrkowi, rozładowali sprzęt i rozstawili namioty. Było to ogromne przedsięwzięcie, wymagające prawie całej siły roboczej, jaką dysponowali. Artyści nie mieli tu nic do gadania, ale robotników i opiekunów zwierząt czekała ciężka praca. Klatki i tunele do nich musiały być umieszczone na miejscach przed pierwszym występem. Wysoko rozpięte liny, trapezy, słupy, wszystko musiało trafić na swoje miejsce. Pracowali całą noc i długo w dzień. Niektórzy klauni pomagali. A musieli jeszcze przeprowadzić próby po dwudniowej podróży. Akrobaci i gimnastycy jak zawsze narzekali, że zesztywnieli. Garderobiane przygotowywały kostiumy. Było tysiąc rzeczy do zrobienia. A Nick i Toby objeżdżali konie przed próbą. Pegaz zaczął tańczyć w chwili, gdy dosiadł go Nick, młody ogier miał dość zamknięcia, pobudził go widok jeźdźca. Kiedy Nick rozgrzał Pegaza, ruszył w poszukiwaniu Christianny. Znalazł ją, jak balansuje na linie, która już została rozpięta. Żeby ją znaleźć, dosiadł jednego z arabów, wyglądała na szczęśliwą, że go widzi. Oboje uśmiechnęli się jednocześnie. Była sama. – Masz czas poćwiczyć ze mną? – zapytał, kiedy bez trudu zeskoczyła z liny na ziemię.
– Jasne. Właśnie skończyłam. – Razem ustawili maneż, a Nick zarezerwował czas na próby między dwoma innymi występami. – Chodź – powiedział, patrząc na nią ciepło, i wyciągnął rękę. Chwyciła ją, bez trudu posadził ją na koniu przed sobą i odjechał, obejmując ją w pasie i luźno trzymając cugle. Coraz lepiej czuła się z końmi. Wrócili po Pegaza i Atenę i zaprowadzili je do maneżu. Przez parę minut Nick ćwiczył je z wolnej ręki, żeby się rozgrzały, a Christianna się przyglądała. Przez ostatnie pięć miesięcy szło mu z końmi coraz lepiej, chociaż wiedział, że nadal nie jest tak dobry jak Alex. Parę minut później pomógł Christiannie usiąść w siodle Ateny i przećwiczyli kroki, jadąc obok siebie na lipicanach. Christianna w siodle wyglądała na pewniejszą siebie, niż w istocie była, a Nick łagodnie ją korygował i dawał wskazówki. Na koniec dziewczyna stanęła na mocnym grzbiecie Ateny i przejechała wokół areny. Nick odciągnął Pegaza na bok i dołączył do niej podczas finału. Wyszło doskonale, jej błękitne oczy lśniły, gdy się zatrzymali. – Jak poszło? – zapytała. W jej uśmiechu odbijała się czysta przyjemność. Przez chwilę wydawało się jej, że tańczy na linie. Miała wrażenie, że frunie. – To było cudowne! – Jesteś bajeczna! – odpowiedział jej komplementem. Wiedział, że nikt nie patrzy, nachylił się więc i pocałował ją. Uśmiechnęli się do siebie. Na wspaniałych koniach wyglądali jak królewska para. Po próbie odprowadził ją do jej przyczepy. – Na razie – pożegnał ją i wrócił do chłopców, podnieconych tym, że są w Nowym Jorku. Następnego dnia chcieli zwiedzić miasto. Lucas nalegał, żeby pójść do Empire State Building, bo nie udało mu się to po zejściu ze statku. Miesiąc zapowiadał się ekscytująco: wielkie miasto i występy w Madison Square Garden. Christianna, podobnie jak dzieci Nicka, cieszyła się, że tutaj przyjechali, chociaż „Ogród” nie był dla niej nowością. Ale tym razem miała występować z Nickiem, księciem z bajki, a sama, jeżdżąc na pięknych lipicanach, czuła się jak królowa wróżek. Oboje mieli nadzieję, że swoim przedstawieniem oszołomią nowojorską publiczność.
Rozdział 12 Ich występ otwierający wieczór w Nowym Jorku był niemal bez zarzutu. Nick był zachwycony Christianną. Dodała nowy blask do jego występu, widownia zareagowała grzmiącymi oklaskami. Przez cały miesiąc ich pobytu było coraz lepiej. Zakochali się w Nowym Jorku. Christianna z Nickiem i chłopcami wybrali się kilka razy na zwiedzanie miasta. Robili to za każdym razem, kiedy mieli wolny dzień. Lucas trzy razy zmusił ich, żeby wjechali na szczyt Empire State Building. Nick zapraszał Christiannę za każdym razem, kiedy wybierał się na miasto z chłopcami. Udało im się nawet parę razy pójść we dwoje na kolację. Wśród artystów z Europy Wschodniej panowało napięcie. W marcu Hitler zajął Czechosłowację, a wielu z nich miało tam krewnych. Szczególnie zdenerwowana i smutna była Galina z rodziną. Rozmawiano o tym, zamartwiano się. Te złe nastroje nie zniknęły, kiedy na początku maja cyrk wyjechał z Nowego Jorku do Bostonu. Lucas i Toby z żalem opuszczali Nowy Jork. Po Bostonie wyruszyli na południe, do Connecticut, potem do Baltimore, Waszyngtonu i Filadelfii. W każdym z tych miast spędzili po dwa dni. Był to wyczerpujący rozkład po całych tygodniach spędzonych w jednym miejscu, w Nowym Jorku, który wszyscy pokochali. Robotnicy cyrkowi musieli stawiać i zwijać cyrk co parę dni. Byli do tego przyzwyczajeni, ale roboty mieli huk. Z Filadelfii pojechali do wiejskiej Pensylwanii, a potem do New Jersey, Ohio, Kentucky, Michigan, Wisconsin. Zjechali dosłownie cały kraj. W sierpniu udali się na zachód i na północ, na tydzień do Kanady, a potem, pod koniec miesiąca, do stanu Waszyngton i Oregonu. Pierwszego września, kiedy Niemcy najechały na Polskę, byli w Eugene, w Oregonie. W całym cyrku zapanowała panika. Ledwie dojechali do Redding w Kalifornii, kiedy Anglia, Francja, Australia i Nowa Zelandia wypowiedziały 3 września wojnę Niemcom. Cały świat był oszołomiony. Europa stanęła w
płomieniach. Mimo strasznych informacji i obaw o los ojca Nick cieszył się, że trafił do Kalifornii. Wyczekiwał tego przez całą podróż. Odkąd przyjechał do Stanów, ciągnęło go do Kalifornii. Na dwa dni pojechali do San Francisco. Nick i chłopcy byli zachwyceni. Przechadzali się po Embarcadero, oglądali wielkie statki, podziwiali most Golden Gate, niedawno ukończony, i inny most, który spinał wschodnią część zatoki. Miasto pięknie prezentowało swoje widoki z wszystkich stron. Potem pojechali do Los Angeles i San Diego, a w powrotnej drodze do Santa Barbara, gdzie otrzymali dwudniowy urlop. Była to okazja dla Christianny i Nicka, żeby pobyć razem. Czekali na to z niecierpliwością od miesięcy. Nick nie miał pojęcia, jak to się jej udało, bo Christianna powiedziała ojcu, braciom i ciotce, że wraca na noc do Los Angeles z trzema ukraińskimi gimnastyczkami. Miały przyjaciół w San Fernando Valley i naprawdę zaprosiły ją, żeby się z nimi zabrała. Poprosiła, żeby zamiast tego dały jej alibi. Pomogły bardzo chętnie. Dwie z nich podejrzewały, jaki jest powód, ale nie wiedziały, o kogo chodzi. Nick poprosił Galinę, żeby uważała na Toby’ego i Lucasa, i pożyczył samochód. Pierre, francuski klaun, zaproponował, że może mu go dać. Nick wybuchnął śmiechem, kiedy go zobaczył. Była to żółta „taksówka”, której klauni używali w czasie antraktu do swojego występu, ze znajomym logo: „Największe Widowisko na Ziemi”. Czekał w samochodzie, kiedy nadbiegła Christianna, ubrana w białą sukienkę i pasujące do niej buty. W ręku trzymała małą torebkę. Też się roześmiała, kiedy zobaczyła samochód, który Nick wypożyczył na ich dwudniowy wypad. Planowali to od wieków. Śmiała się, kiedy przy nim usiadła. W aucie nie było tylnych siedzeń, żeby klauni mogli zmieścić więcej ludzi, jednych na drugich. Potem wysypywali się na środku areny i widownia się śmiała. Marny to był wóz w porównaniu z niebieskim bugatti Nicka czy duesenbergiem jego ojca. Odjeżdżając, mógł się tylko śmiać i całować Christiannę. Udało im się uciec. Zabrał ją do Santa
Ynez Valley. Mówiono mu, że to kraina pięknych koni. Chciał je obejrzeć razem z nią. Z Santa Barbara jechało się dwie godziny. Śmiesznym samochodem przemierzali piękne okolice. – Hm, nikt nie będzie miał wątpliwości, skąd jesteśmy – powiedział, parkując przed restauracją. Wszedł za nią do środka. Zamówili hamburgery, potem jechali już bez postojów. Kiedy byli w dolinie, zobaczyli mały hotelik, który wyglądał jak szwajcarska chata. Nick wynajął pokój, potem poszli na górę. Dzień był piękny, słońce świeciło, było ciepło, a pokój robił przytulne wrażenie. Stało w nim łoże z czterema słupkami. Ledwie zamknął za sobą drzwi, wziął ją w ramiona. Poczuł niczym niezmąconą radość zwykłego przytulania jej i samotności we dwoje. Od tak dawna pragnął dzielić z nią tę chwilę, ona też tego pragnęła. – Nie mogę uwierzyć, że nam się udało i że wreszcie jesteśmy razem – szepnął, wdychając czysty zapach jej włosów. Potem pocałował ją w szyję. Od miesięcy nie mieli wolnej chwili, a ona ciągle była ze swoją rodziną i ledwie udawało się jej wyrwać. Czas wspólnie spędzany był zawsze za krótki i nieskończenie cenny, a teraz mieli wreszcie przed sobą dwie noce i mogli robić, co chcieli. Był to luksusowy podarunek ponad wszelkie wyobrażenie i chcieli dobrze go wykorzystać, odkrywając nawzajem siebie i uniesienia czasu spędzanego razem. Christianna była przez chwilę tak onieśmielona, kiedy weszli do pokoju, że nie wiedziała, co powiedzieć, kiedy powoli ją rozbierał i kładł do wielkiego, wygodnego łoża. Chwilę później wślizgnął się obok niej i najpierw odwrócił się do niej plecami, żeby zdjąć z siebie resztę ubrania. Nie chciał jej przestraszyć, wiedział, że jest dziewicą, ale ona wyciągnęła do niego ramiona, jakby to była ich noc poślubna, bo też dla nich była. Czekali na to pół roku. Wziął ją tak łagodnie, jak tylko potrafił, i kochał się z nią z całą namiętnością, jaką do niej czuł od dnia, w którym się spotkali. Nigdy jeszcze nikogo nie kochał tak jak jej. Leżała potem spokojna w jego ramionach i uśmiechała się do niego ogromnymi niebieskimi oczami.
– Nick, teraz należę do ciebie – wyszeptała. – A ja do ciebie… Tak cię kocham. – Chciał, żeby obiecała, że już nigdy nie będzie występować na linie. Bał się, że ją straci albo że stanie się jej coś złego. Ale wiedział, że nie ma prawa prosić, żeby z tego zrezygnowała, przynajmniej jeszcze nie teraz, miał jednak nadzieję, że kiedyś się na to zdobędzie. Pragnął odsunąć od niej wszelkie zagrożenia, by żyła bezpiecznie. Popatrzył na nią, a w oczach miał wszystko, co do niej czuł. Pocałował ją i znów się kochali, tym razem było jej jeszcze lepiej. Nauczył ją wszystkich cudów ich ciał, pławił się w jej pięknie i radości. Leżeli w łóżku prawie do zachodu słońca, potem razem wzięli prysznic i się ubrali. Zupełnie się nie krępowała, stojąc przed nim nago, a on nie mógł uwierzyć w to, jak jest doskonała. Każdy centymetr jej ciała był proporcjonalny, delikatnie wyrzeźbiony. Była jak posąg pięknej młodej kobiety, a on chciał tylko patrzeć na nią w zachwycie. Trudno mu było zmusić się do włożenia ubrania, ale chciał wyjść z nią na spacer i rozejrzeć się po mieście. Potem wyjechali poza miasto krętą drogą między górami Santa Ynez. Zatrzymał się, gdy dojechali do urwiska. Wysiedli i stali, patrząc na słońce zachodzące za górami. Wiedział, że pewnego dnia wróci z nią tutaj. Spokojnie włożyła dłoń w jego rękę i oparła mu głowę o ramię. Stali i patrzyli na dolinę, a on odezwał się, jakby we śnie. – Pewnego dnia założę tu ranczo z końmi, gdzie mógłbym hodować lipicany. – Odwrócił się do niej z poważnym wyrazem twarzy. – Jeszcze nie wiem, jak to zrobimy, ale chcę to zrobić z tobą. – Jak do tej pory te słowa były najbliższe prośby o jej rękę. Popatrzyła na niego z tęsknotą. – Nie mogę opuścić cyrku, Nick. Przecież wiesz. – Zawsze była z nim szczera. – Pewnego dnia to zrobimy. Chcę lepszego życia dla moich chłopców, dla ciebie i twoich dzieci, które tutaj mogę ci dać. Nie chcę, żebyś tańczyła na linie do końca życia. – W ogóle tego nie chcę, miał ochotę dodać. – Christianno, będziemy wiedzieli, kiedy ten czas nadejdzie. Na razie w żaden
sposób nie mogę sobie na to pozwolić. Ale wierzę, że pewnego dnia to się zmieni, i chcę, żebyś poszła ze mną. Wiem, że to jest moje miejsce. Wiedziałem od chwili, kiedy o nim usłyszałem. Po raz pierwszy w Ameryce zobaczył okolicę, która mogła mu zastąpić utracony kraj. Bez trudu mógł sobie wyobrazić życie tutaj. Z nią. Nie opuści cyrku, póki ona nie będzie gotowa pójść za nim. Kiedy patrzył na dolinę z miejsca, gdzie stali, czuł się, jakby wrócił do domu, objął ją ramieniem, w chwili gdy słońce schowało się za wzgórzami, potem ją pocałował, wsiedli do samochodu i wrócili do hotelu. Tego wieczoru zabrał ją na kolację do włoskiej restauracji. Śmieli się, rozmawiali, opowiadała mu o tym, jak dorastała w cyrku i chciała zostać klaunem, aż się roześmiał. – Byłby z ciebie piękny klaun. Obawiam się, że teraz Lucas o tym myśli. Toby mówi, że chce być weterynarzem, zajmować się końmi, a to niezły pomysł. Możemy potrzebować weterynarza, kiedy pewnego dnia będziemy mieli ranczo. – Mówił o tym jak o czymś realnym. Popatrzyła na niego z niepokojem. – Mówisz o tym poważnie, prawda? – Tak, poważnie. – Widziała to. – A jeśli nie mogłabym z tobą wyjechać? – zapytała smutnym szeptem, aż serce mu drgnęło. – Wtedy będę musiał cię porwać. Wiem, że tu będzie nam najlepiej – powiedział cicho, ale ona nie wyobrażała sobie, że mogłaby porzucić wszystko, co znała. – Całe życie spędziłam w cyrku. Nie znam innego. – Mówiąc to, szeroko otworzyła oczy, zrozumiał, że jest wystraszona. Sięgnął przez stół i ścisnął jej delikatną dłoń. – Christianno, chcę dzielić… z tobą życie. Nie mogę ci dać tego, co zostawiłem w Niemczech, ale myślę, że pewnego dnia zapewnię ci dobre życie tutaj, kiedy oboje będziemy gotowi. Szczęśliwe życie dla nas i naszych dzieci. – Uśmiechnęła się, gdy po raz drugi wspomniał o ich dzieciach. – Też tego chcę – powiedziała łagodnie. – Po prostu nie wiem, jak do tego podejść. – Wielką
przeszkodą, którą trzeba będzie pokonać, była jej rodzina. Będą o nią zażarcie walczyli, jeśli spróbuje od nich odejść. On też o tym wiedział. – Znajdziemy sposób. Jestem z tobą. – Skinęła głową, a on uniósł jej palce do ust i pocałował je. – Nie martw się. Będzie dobrze. – Mam nadzieję, że to prawda. – Tak jak i on pragnęła prowadzić z nim wspólne życie, ale nie potrafiła sobie wyobrazić egzystencji poza cyrkiem. – Bo to prawda – odparł cicho. Potem zapłacił za kolację, wyszli z restauracji, wrócili do hotelu i znów się kochali. To była najcudowniejsza noc w jej życiu. Kiedy następnego dnia obudziła się u jego boku, uśmiechał się do niej. Przyglądał się jej godzinami, gdy spała. Dzień spędzili na oglądaniu okolicy i rozmowie o jego wyśnionym ranczu i miejscu, w którym miałoby powstać. Brodzili w strumieniu, leżeli długo pod drzewem, aż zasnęli. Kupili kanapki i urządzili sobie piknik, potem wrócili nad urwisko i znowu oglądali zachód słońca. Kolację przynieśli tego wieczoru do pokoju. Chciał delektować się każdą wspólnie spędzoną chwilą. Rozmawiali o tym, co zrobią po powrocie. Powiedziała, że bracia ją zabiją, jeśli się dowiedzą, że spędziła z nim dwie noce. A Nick bardzo uważał, żeby nie zaszła w ciążę. Nie chciał, żeby coś poszło źle. – Musisz poznać moją rodzinę – powiedziała łagodnie. – Może przyjdziesz z chłopcami na kolację? – Zrobię, co zechcesz, Christianno. – Pocałował ją i popatrzył na nią poważnie. – Zostanę, jeśli mnie potrzebujesz. – Potrzebuję cię – wyszeptała. Uwierzyła mu. Gdy tak leżała nago na łóżku, wyglądała jak wróżka, która wleciała w jego życie jak sen. – Chcę znowu z tobą wyjechać – powiedział cicho.
Oboje cudownie spędzili czas i wiedzieli, że po powrocie do cyrku będą musieli zachować dyskrecję. Tyle było plotek, kto z kim sypia, Nick nie chciał, żeby i o nim plotkowano, i postanowił za wszelką cenę chronić Christiannę. Zanim poszli spać, jeszcze raz się kochali, a rano powoli przygotowali się do opuszczenia pokoju, który stał się ich apartamentem na miesiąc miodowy. I chociaż nie mieli dokumentów ani obrączek, uczucie, które ich łączyło, było równie silne. Opuszczając małą gospodę, wiedzieli, że więź, jaka między nimi powstała, przeniesie ich nad wszelkimi przeszkodami, które się pojawią. Nikt ani nic nie będzie teraz w stanie stanąć między nimi. Czuła, że cała jest jego. W drodze powrotnej do Santa Barbara znów mówili o tym, że powinien poznać jej rodzinę. Chciała, żeby jej bracia, ojciec, ciotka polubili go. To ułatwiłoby jej życie. – Co sądzą o tym, że ze mną występujesz? – Wiedział, że na początku nie byli z tego zadowoleni, ale była bardzo dobra, miał więc nadzieję, że do tej pory już im przeszło. – Nadal uważają, że powinnam występować wyłącznie na linie. Sądzą, że konie są niebezpieczne, i boją się, że coś złego mi się stanie. – Uśmiechała się, mówiąc to, świadoma ironii sytuacji. Nick się roześmiał. – Ale wysoko rozpięta lina bez siatki jest w porządku. O Boże! – powiedział, gdy uśmiechnęła się i nachyliła, żeby go pocałować. – Będę za tobą tęskniła dziś w nocy – powiedziała ze smutkiem. To takie cudowne, budzić się u jego boku przez dwa dni. – Może coś na to poradzimy, nie co noc, ale kiedy tylko będzie to możliwe. Coś wymyślę dla chłopców. I możemy znowu wyjechać. Jeśli będziemy mieli wolny wieczór, możemy gdzieś zniknąć. – To nie będzie łatwe, ale oboje bardzo tego pragnęli. Spochmurnieli, wjeżdżając na tereny cyrkowe w Santa Barbara. To były cudowne dwa dni. Uśmiechnęła się, spoglądając na niego. Teraz czuła się już jak kobieta, nie dziewczyna, a on był jej mężczyzną.
Poprosiła, żeby wysadził ją jak najdalej od jej przyczepy, dalej pójdzie sama. Nie chciała wpaść na braci w drodze powrotnej albo gorzej, spotkać się z nimi, kiedy będzie z Nickiem. A on musiał oddać samochód klaunowi. – Nasza kareta wkrótce znów zamieni się w dynię – parsknął śmiechem Nick, kiedy zatrzymali się z dala od grupy przyczep, których nie rozpoznawali. Chciała tam podejść i spotkać się z ukraińskimi dziewczętami, żeby uzgodnić wspólną wersję. – Nasza kareta zamieniła się w dynię chyba jeszcze przed wyjazdem. – Christianna też się roześmiała. Śmieszny samochód jak na romantyczne wakacje, ale dowiózł ich tam, dokąd chcieli. – Miałem kiedyś luksusowy wóz – wyznał z pewną nostalgią. – Nigdy nie myślałem, że na najbardziej romantyczne wakacje w życiu z najpiękniejszą kobietą na świecie wybiorę się samochodem klauna. Oboje zachichotali, pocałowała go i niechętnie wysiadła z samochodu, zabierając torebkę. – Zobaczymy się niebawem – obiecała. Tego wieczoru występowali razem. – Dziękuję ci za wszystko. To były dla mnie piękne chwile. – Dla mnie też. Pierwsze z wielu. Do zobaczenia wieczorem. – A potem dodał: – Pozdrów Ukrainki i podziękuj im ode mnie. – Tego nie zrobię na pewno – stwierdziła pogodnie. Nie chciała, żeby ktokolwiek dowiedział się, z kim była, i nie miała zamiaru im o tym mówić, chociaż były zaciekawione, kiedy prosiła je o pomoc. Różnica wieku między nią a Nickiem myliła wszystkich, przynajmniej na razie. A że zachowali całkowitą dyskrecję, jej rodzina niczego się nie dowie. Poszła pieszo przez cyrk w stronę przyczepy ukraińskich dziewcząt, żeby sprawdzić, czy już są. Okazało się, że właśnie wróciły z Los Angeles i przygotowują się do próby. – Dobrze się bawiłaś? – zapytała jedna z nich, chytrze puszczając oko, ale Christianna to
zignorowała. – Tak, dziękuję – odparła beztrosko, jeszcze raz im podziękowała i wyszła. Wszystko ułożyło się doskonale, kiedy wychodziła z ich przyczepy z walizką, wpadła na najstarszego brata. Nawet nie był podejrzliwy, kiedy zapytał, jak minęła wycieczka. Nie przyszło mu do głowy, że wybrała się na romantyczny weekend. – Dobrze się bawiłyśmy – uśmiechnęła się niewinnie. – Nie rozumiem, jak znosisz te dziewczyny. – Peter zniżył głos, żeby nie usłyszały go przez otwarte okna. – Są takie głośne. Spiłyście się wszystkie? – Drażnił się z nią. Wiedział, że dużo piją, kiedy nie pracują. Większość Rosjan piła tanią wódkę, ale jej bracia też często to robili, nie miał więc prawa tak mówić. – Oczywiście, że nie – odparła poważnie. A on najwyraźniej nie zauważył w niej zmiany, bo nie oskarżył jej, że była z mężczyzną. Ona jednak czuła, że wróciła jako inna kobieta, miała wrażenie, że każdy widzi, jaka jest szczęśliwa i zakochana. Peter tego nie zauważył. – Byliście z chłopakami w Las Vegas? – zapytała. Mówili o tym, zanim wyjechała. – Nie, nie byłem w nastroju, zostaliśmy tutaj. – To niedobrze. – I tak jedziemy tam za trzy dni. Możemy grać, kiedy będziemy chcieli. Kasyna w Vegas były otwarte całą dobę. Co roku wyjeżdżali na tournée i większość ekipy uwielbiała hazard. Po raz pierwszy jako dorosłą wpuszczą ją do kasyna. Ale niewiele ją to obchodziło, chciała tylko zobaczyć kasyno. Picie i hazard to ulubione rozrywki jej braci, nie jej. I jeszcze uganianie się za kobietami. Poszła do swojej przyczepy. Ciotka i siostra siedziały w salonie. Ciotka mówiła o wiadomościach, które tego dnia do niej dotarły, o tym, jak źle się dzieje w Europie, ale Mina nie reagowała. Była przyzwyczajona do tego, że ciotka terkocze bezustannie i zawsze ma jakieś złe
wieści. Nikt już na to nie zwracał uwagi. Zawsze trzymała w zanadrzu jakieś katastrofy. Christianna przywitała się z nimi i poszła pod prysznic. Tego dnia nie mieli próby i nie musiała być gotowa aż do występu z Nickiem i jego lipicanami. Nie mogła się doczekać, kiedy znów go zobaczy. – Nie rozumiem, dlaczego zawracasz sobie głowę tymi końmi! – krzyknęła za nią ciotka. – Konie nikogo nie obchodzą! – To było zdanie całej rodziny, ale John North kazał jej to robić i nie mogli się mu sprzeciwiać. – Niektórych obchodzą! – odkrzyknęła Christianna, rozbierając się w maleńkim pokoiku, który dzieliła z siostrą. Stojąc w bieliźnie, myślała o tym, że zaledwie kilka godzin wcześniej kochała się z Nickiem, żałowała, że już tego nie robi. Miała tylko nadzieję, że nie zaszła w ciążę. Nick zapewniał ją, że uważał. Nie bardzo wiedziała, jak to robił. Znała dziewczyny, które musiały przeprowadzić aborcję, i wiedziała, że to niebezpieczny i bolesny zabieg. Przed dwoma laty, gdy byli w objeździe, jakaś dziewczyna poszła do marnego ginekologa w New Jersey i trzy dni później umarła na zakażenie. Ciotka mówiła Christiannie, co się dzieje, gdy uprawia się seks przed zamążpójściem. Przeraziło ją to. Ale Nick był inny. Te dwa dni były cudowne. Zjadła w przyczepie lekką kolację, zanim poszła do wielkiego namiotu, żeby spotkać się z Nickiem. Pamiętała, żeby włożyć nowe białe trykoty i spódniczkę baletnicy z srebrnymi iskierkami. Srebrem z pudełka, w którym trzymała przybory do makijażu, przyprószyła sobie także włosy, by lśniły w świetle reflektorów. Związała je w ścisły kok, włożyła białe satynowe baletki. Dziś wieczorem chciała dla niego wyglądać doskonale. Był to pierwszy wspólny występ po przygodzie w Santa Ynez. Nick włożył najlepszy frak, białą koszulę w prążki, uszytą dla niego w Paryżu, i ulubiony cylinder. W białej kamizelce, którą przywiózł z Niemiec i jeszcze jej nie wkładał na występ, miał diamentowe spinki. Nie wkładał tego na siebie, odkąd zszedł z pokładu. Zanim się ubrał, dokładnie się ogolił, skropił wodą kolońską i wyczyścił buty. Wyglądał nieskazitelnie, kiedy wyszedł, żeby osiodłać
Pegaza i Atenę. Toby był już na miejscu, tego popołudnia przećwiczył wszystkie konie. Razem z nim w namiocie dla zwierząt była Katia. Chodziła za nim wszędzie, a jemu się to podobało. Szalał na jej punkcie, od czasu gdy po raz pierwszy się spotkali. Lucas często się z nich śmiał. On też przebywał z Rosie, ale w ich wieku byli po prostu przyjaciółmi. Toby i Katia byli teraz chłopakiem i dziewczyną, oboje mieli już piętnaście lat. Dziś także ona była ubrana do pracy. Miała wystąpić na trapezie z ojcem i jego braćmi, kiedy jej matka będzie chodzić po wysoko rozpiętej linie. Nick pogawędził z dwojgiem młodych ludzi, sprawdził konie i stwierdził, że wszystko gra, a Pegaz jest w doskonałej formie. Nie mógł się doczekać występu. – Dokąd pojechałeś? – zapytał z zainteresowaniem Toby. Wcześniej ojciec nigdy nie zostawiał ich samych. Toby’emu to nie przeszkadzało, bo mógł więcej czasu spędzić z Katią i jej rodzicami, i bardzo mu to odpowiadało. – Do Santa Ynez – odparł Nick. Wyglądał na wypoczętego. – To piękna okolica, w sam raz dla koni. Chciałbym kiedyś mieć tam ranczo. – Toby skinął głową. – Może, kiedyś – powtórzył Nick i wsiadł na Pegaza, próbując go uspokoić. Tego wieczoru był w świetnym humorze, jakby wiedział, że coś się zmieniło. Podobnie jak Christianna Nick poczuł się nowym człowiekiem. Ożył w ramionach tej dziewczyny. Chwilę później Toby i Nick ruszyli w stronę wielkiego namiotu. Jechali na lipicanach i prowadzili za sobą araby. Katia szła za nimi w pewnym oddaleniu, żeby żaden z koni jej nie kopnął, gdyby wierzgnął. Słyszała, że arabom często to się zdarza. Lipicany były lepiej wychowane. Kiedy dotarli do namiotu, zajęli się przygotowaniem koni do występu. Christianna już tam na nich czekała i tuż przed wejściem na arenę Nick podsadził ją na siodło. Bez trudu się na nim usadowiła i włożyła stopy w strzemiona, które Nick specjalnie dla niej skrócił, parę minut później stanęli w świetle reflektorów. Wyglądali wspaniale, wszyscy uznali, że był to ich najlepszy jak do tej pory występ. Widownia wiwatowała na ich cześć. Poruszali się ze stuprocentową precyzją, bez jednego
potknięcia. Jakby stanowili jedno ciało, a Pegaz i Atena dołączyły do ich nowego związku. Christianna i Nick galopowali w finale, trzymając się za ręce. Tego wieczoru naprawdę wyglądali jak królewska para. Garderobiana dała Christiannie mały diadem z kryształów górskich, który błyszczał jak diamentowe spinki w kamizelce Nicka. Byli najbardziej elegancką parą widowiska. Nick wyszedł, żeby uwiązać konie poza namiotem, pomagał mu Toby. Nick miał dużo czasu na papierosa i odpoczynek po występie. Usłyszał muzykę towarzyszącą występowi Christianny i wrócił do namiotu w chwili, gdy wspinała się po linie pod kopułę. Ze zwykłą dla siebie gracją stanęła na platformie i zaczęła występ. Nick patrzył w górę, jak zwykle z sercem w gardle. Uważał, żeby nie wejść w światło reflektorów i nie drażnić jej braci. W oddali widział jej ojca, który przyglądał się, jak dziewczyna wykonuje swój numer z większym niż zazwyczaj wdziękiem. Była rozpromieniona, kiedy zrobiła pierwszy zwrot, zmieniając kierunek na linie, ale kiedy znów się odwróciła, Nick spostrzegł, że prawie się potknęła. Ludzie wstrzymali oddech w odruchu przerażenia. Nick nie spuszczał jej z oka nawet na sekundę, już ruszał, żeby ją złapać, ale odzyskała równowagę, a chwilę później była po drugiej stronie, zrobiła mały skok i stanęła na platformie. O mało nie zemdlał z ulgi. Nie wyobrażał sobie, że przez całe życie będzie co wieczór bał się o jej życie. To się musi zmienić pewnego dnia, ale jeszcze nie teraz. Wiedział, że jest za wcześnie, ale nie mógł się doczekać, kiedy zdejmie ją z liny na dobre, jakąkolwiek zapłaci za to cenę. Chwilę później zeszła na dół przy oklaskach i uśmiechnęła się, przemykając obok niego. Tuż za nią szli jej bracia. Nick poszedł za kulisy, ale jej nie zastał. Nie znosił myśli, że tłum czeka z zapartym tchem, bo dziewczyna może spaść. Ludzi podniecało ryzyko, którego się podejmowała, prawie wariowali. Za każdym razem raniło go to do żywego. Wkrótce znów ją zobaczył, jechała na słoniu, jak zwykle podczas finału. Wyglądała jak wspaniały biały elf, pokryty srebrnym czarodziejskim pyłem. Kiedy Nick przejeżdżał na ogierze, wstała i przytrzymała się siodła. Nick zatrzymał się na chwilę, wyciągnął do niej rękę, nachyliła się, dotknęła
jej, a potem przesłała widzom całusa. Uwielbiali ją, przyjmowali z radością, a Nick jechał obok niej dłużej niż zazwyczaj. Potem odgalopował, a za nim Toby na Atenie. Dwa lipicany stanowiły niezwykły widok. Ich pokaz był za kilka minut i Nickowi udało się znaleźć chwilę, żeby porozmawiać z Christianną w cztery oczy. Na zewnątrz czekali jej bracia. – O mało dzisiaj nie spadłaś – zauważył surowo, z męką w oczach. – Widziałem, że się potknęłaś. – Byłam rozproszona – powiedziała przepraszającym tonem. – Szybko się opanowałam. – A gdybyś się nie opanowała? – zapytał, nie spuszczając z niej wzroku. – Zginęłabym – przyznała, świadoma bólu, z jakim na nią patrzył. – Nie, to ja bym umarł – odparł łagodnie. – Nie zapominaj o tym. Skinęła głową, a on, szybko, żeby nikt tego nie zobaczył, dotknął jej dłoni, a potem ją pocałował. – Kocham cię – wyszeptał. – Ja też cię kocham – odpowiedziała szeptem i już jej nie było. Rozdział 13 Po Santa Barbara pojechali do Solvang, śmiesznego miasteczka wzorowanego na holenderskiej wiosce, a stamtąd na wschód, do Las Vegas, uwielbianego przez cyrkowców. Spędzali tam tylko jeden wieczór, na hazard było mało czasu, ale jakoś sobie poradzili i chodzili do kasyn przed występami i po nich. Mieli też poranek do dyspozycji. A potem czekał ich ostatni odcinek tournée. Byli w drodze od siedmiu miesięcy, trochę krócej niż w poprzednim roku. Teraz jechali na południe i na wschód, do domu. W każdym mieście zatrzymywali się tylko na jeden wieczór. Była to harówka dla robotników cyrkowych. Musieli wszystko rozstawić i złożyć w jeden dzień. Najczęściej pracowali przez całą noc, żeby złożyć całość, rano ruszyć i pojechać dalej. Przejechali całe Południe, zatrzymywali się prawie w każdym stanie, w końcu dojechali do Tampy na Florydzie na ostatni występ.
Przez cały wrzesień świat śledził informacje o wojnie w Europie. Wielka Brytania, Francja, Nowa Zelandia i Australia wypowiedziały wojnę Niemcom. Wszyscy niepokoili się o swoich krewnych w Europie, Nicka też to dotyczyło. Dotknęło to szczególnie cyrkowców, bo wielu z nich pochodziło z Europy, przede wszystkim z Niemiec i różnych krajów wschodnioeuropejskich. Mimo wstrząsających informacji kontynuowali objazd, który zakończyli w Tampie trzydziestego października. Byli w kiepskich nastrojach. Nick nie dostawał wiadomości od Aleksa i swojego ojca już od paru tygodni, a listy, które do niego przychodziły po wybuchu wojny, były mocno ocenzurowane, z oficjalnymi stemplami i pieczęciami. Mimo wszystko docierały, bo Stany Zjednoczone nie były w stanie wojny z Niemcami. Nick martwił się o ojca, odkąd wyjechał, i chociaż nie wspominał o tym w listach, bał się o stan jego zdrowia. Kiedy Paul do niego pisał, wydawał się stary i zniechęcony. A teraz mogło być tylko gorzej, gdy Niemcy wypowiedziały wojnę Europie. Miał nadzieję, że Alex wkrótce do niego napisze – zazwyczaj zamieszczał więcej informacji niż Paul. Ojciec Nicka pocieszał syna, że jak tylko się uspokoi, będzie mógł wrócić z chłopcami do domu. Ale teraz Nick widział jasno, jeszcze jaśniej niż wcześniej, że nie nastąpi to szybko. Może nigdy, jeśli Hitler pozostanie przy władzy. Nick nie mógł nie myśleć, co się stało z jego matką w poprzednim roku, kiedy na chybił trafił zsyłano Żydów do obozów koncentracyjnych. Mógł tylko mieć nadzieję, że uciekła, chociaż nawet jej nie znał. Nickowi i Christiannie udało się spędzić kolejną romantyczną noc w pensjonacie w Savannah, w Georgii. Ukraińskie dziewczyny znów zapewniły jej alibi. Nick wyznał dziewczynie, że bardzo się niepokoi o ojca. Współczuła mu, jak zwykle delikatna. Jej rodzina też się obawiała o krewnych w Polsce, chociaż większość z nich była w Stanach, w cyrku, ale i tak mieli w Warszawie bliskich, którym podczas wojny groziło wielkie niebezpieczeństwo. Christianna nadal była zauroczona miłosnymi schadzkami we wspólnie wykradanych chwilach. Ostatniego wieczoru w Tampie znów potknęła się na linie. W momencie, kiedy się poślizgnęła,
Nickowi stanęło serce. Było blisko, widownia jęknęła ze zgrozy, a Nick omal nie krzyknął. Potem pokłócili się o to, kolejny raz, a on znowu ją błagał, żeby przestała pracować bez siatki. – Nie proś mnie o to, Nick – powiedziała w końcu przygnębiona. – Nie mogę przestać. Nie mam wyboru. Jeśli przestanę, stracimy numer i będziemy musieli odejść. Ojciec na to nie pozwoli, bracia też. Ja ich utrzymuję. Właśnie o to chodzi. To jak z tobą i twoimi końmi. – Jej oczy, gdy na niego patrzyła, były jak dwie głębokie studnie smutku. Nie lubiła robić mu przykrości, ale nie miała wyboru. W jej rodzinie nikt jeszcze nie pracował z siatką. Markovichowie byli znani ze swoich śmiałych wyczynów. – A zatem twój ojciec i bracia, co do jednego, pogodzili się z tym, że ryzykujesz życie. – Ogarniał go gniew za każdym razem, kiedy o tym mówili, a ona zawsze przysięgała sobie, że więcej nie będzie z nim o tym rozmawiać. – Nie zrezygnujesz z tego? – zapytał. – Nie, nie zrezygnuję. Może przestańmy o tym mówić. – Nie przestaniemy, jeśli nie będziesz rozsądna. Bo wiem, że twoja rodzina rozsądna nie będzie. Był naprawdę zaniepokojony, bo to, że pracowała bez siatki, przepełniało go strachem o nią i o siebie. Niczego nie ustalili, następnego dnia, kiedy wrócili do Sarasoty, patrzyli na siebie chłodno. Żadne z nich nie ustępowało, nawet nie próbowało coś w tym celu zrobić. Ale napięcie między nimi zelżało, gdy osiedli w Sarasocie na zimową przerwę i nie musieli już codziennie występować i podróżować. Odłożyli sprawę, skupili się, jak wszyscy, na wiadomościach o wojnie. Nie były dobre. Nick ciągle słuchał radia, żeby dowiedzieć się wszystkiego o tym, co się dzieje w Europie. Zrozumiał, że Hitler chce rządzić światem, ale wszyscy doszli już do tego samego wniosku. Teraz, kiedy był z Christianną, często milczał, myślał o swoim ojcu i Aleksie, zastanawiał się, jak się trzymają podczas wojny. Czuł się winny, że go tam nie ma, że nie może im pomóc. – Na pewno to rozumieją – powiedziała Christanna, kiedy pewnego razu rozmawiali do późna w
nocy. – Nie mogłeś zostać. – Nie wiem, czy rozumieją – przyznał szczerze. – Ja sam nie potrafię tego pojąć. W ogóle nie widzę w tym sensu. To nigdy nie miało sensu. Powinienem z nimi być. – Ale żył teraz tutaj, a oni zostali w Europie i nie byli już bezpieczni. Nie mógł nic zrobić ani dla nich, ani dla innych. Był za daleko. Christianna dostrzegała w jego oczach samotność i bezradność, serce ją od tego bolało. Gdyby tylko mogła, wynagrodziłaby go za wszystko, co stracił. Ich związek umocnił się, byli sobie coraz bliżsi. Toby i Lucas też ucieszyli się, że znowu są w Sarasocie. Podróżując po całych Stanach, odbyli siedmiomiesięczną lekcję geografii. Lucas codziennie po szkole bawił się z klaunami, tak jak to robił przedtem, zanim ruszyli w tournée. Przez rok stał się dzieckiem cyrku – ledwie przypominał sobie poprzednie życie. Teraz miał siedem lat i przyjaciół w całym cyrku, zarówno dorosłych, jak i dzieci. Nie spotkał jeszcze nikogo, kto by go nie lubił i kogo on by nie lubił. Toby był bardziej zamknięty w sobie, nadal kochał się w Katii z wzajemnością łagodnie i z szacunkiem. Spędzali długie godziny na rozmowach, razem odrabiali prace domowe i całowali się, kiedy tylko mogli. Mieli po szesnaście lat. Chodzili do tej samej szkoły. W listopadowe popołudnie w Sarasocie padał deszcz. W ich przyczepie pojawiła się przemoczona do suchej nitki Christianna i zapytała, czy Nick nie przyszedłby na kolację z jej rodziną. Bracia nie mieli nic do roboty, przez cały tydzień psioczyli na Nicka, robili kąśliwe uwagi, jaki to z niego elegancik i snob. Chciała, żeby na własne oczy zobaczyli, że jest porządnym człowiekiem, zaskakująco skromnym i zawsze uprzejmym dla niej. Miała dość złośliwych uwag. Powiedziała, że na ten wieczór kolację przygotowuje jej bratowa. Będzie to prosty posiłek, polskie kiełbasy, pierogi, gotowane warzywa i to, co lubią jeść i potrafią przygotować. Miała nadzieję, że Nick przyjdzie. – Miałem właśnie zabrać chłopców do jadalni. – uśmiechnął się. Kiedy tylko mógł, próbował zabierać dorastających chłopców na solidne posiłki, ale czasem jadali to, co było pod ręką. Nickowi
znudził się już namiot kuchenny, choć bez skrępowania przyznawał, że nadal marny z niego kucharz. Na szczęście Galina i Sergiej wielkodusznie zapraszali go do siebie, często na smakowite czeskie dania, które chłopcy uwielbiali. – Z miłą chęcią przyjmujemy zaproszenie – podziękował Christiannie. Powiedziała, żeby przyszedł koło siódmej. W obozowisku wrzało ostatnio od rozmów o upadku Warszawy, która poddała się hitlerowcom przed miesiącem. Nick był pewien, że rodzina Christianny też bardzo to przeżywa i że wieczorem o tym właśnie będzie się rozmawiało. W związku z tym ostatnio w cyrku zdarzały się bójki. Panowało napięcie, obawa o rodziny w domu, w krajach, z których cyrkowcy pochodzili, dotyczyła wszystkich. Kilku polskich akrobatów zaatakowało grupę Niemców w kantynie i John Ringling North rozesłał do wszystkich apel o przyzwoite zachowanie, bez względu na narodowość czy stosunek do walczących stron. Inna brytyjska trupa, zajmująca się końmi, też starła się z Niemcami. Wieść o tym, że Nick z synami został zmuszony do wyjazdu z Niemiec w związku z ich żydowskim pochodzeniem, była powszechnie znana, dlatego antyniemiecko nastrojona grupa zostawiła go w spokoju. Gdyby nie krążyła o nim ta plotka, także stałby się celem ataków, ale jak dotąd nic takiego się nie wydarzyło. Pilnował się, by z nikim nie rozmawiać o polityce, chyba że z Christianną, Galiną albo Sergiejem, najlepszymi przyjaciółmi. Wiadomo było, że nienawidzi Hitlera, miał ku temu powód, ale nie obnosił się z tym. To wydawało się mądrzejsze. Jedno z przedstawień z tygrysami prowadzone było przez dwóch Niemców, zwolenników Hitlera. Nick trzymał się od nich z dala i nie rozmawiał z nimi. Nie chciał kłopotów. Dość ich było w domu. Zamartwiał się o ojca, Aleksa i Marianne. Teraz listy szły dłużej i więcej czasu mijało, zanim dotarła do niego jakaś informacja, chyba że dowiedział się czegoś z kroniki filmowej w miejscowym kinie, do którego chodził, kiedy tylko mógł, żeby na bieżąco wiedzieć, co się dzieje w Niemczech. Czytał też gazety, ale w większości małych miasteczek, które odwiedzali, prasa ledwie wspominała o wojnie. Ameryka nie brała w niej udziału i na obszarach rolniczych nikogo nie obchodziła.
Rodzina Markovichów zajmowała cztery przyczepy. Nick z chłopcami poszli wprost do przyczepy ojca Christianny, tak jak im dziewczyna powiedziała. Nickowi udało się wyjść do miasta i kupić kwiaty dla ciotki Christianny, mały bukiecik dla niej samej i butelkę wódki dla mężczyzn. Nie chciał przyjść z pustymi rękami. Ciotka Christianny, na wózku inwalidzkim, rozpływała się w uśmiechach, kiedy wręczył jej bukiet. – Dziękuję pani za zaproszenie nas na kolację. – Wiedział, że ciotka nigdy nie wyszła za mąż. Wypadek zdarzył się, kiedy jeszcze była młoda, miała zaledwie osiemnaście lat. Teraz była już po pięćdziesiątce. Była siostrą Sandora Markovicha, a on zawsze się nią opiekował, na długo zanim sam przeniósł się na wózek. Szyła dla nich kostiumy, zajmowała się finansami, opiekowała ich dziećmi, a Christiannie zastępowała zmarłą matkę. Teraz stała się marudną starą kobietą, nieszczęśliwą, jak mówiła Christianna, która jednak była do niej bardzo przywiązana, bardziej niż do braci i ich żon, które nie zawsze były dla niej miłe. Nick podejrzewał, że były zazdrosne o to, że została gwiazdą. Żony braci nie brały wprawdzie udziału w występach, ale i tak były wobec niej pełne zawiści, o jej urodę i wdzięk, młodość i talent. Jeszcze bardziej pochłonęłaby je zawiść, gdyby wiedziały o jej związku z Nickiem. Uważały, że jest dla niej za dobry. A fakt, że teraz zostali razem gwiazdami przedstawienia, wystawiał ich na zawiść innych ludzi. Uwielbienie, jakie widownia okazywała Christiannie, też im nie służyło. Podsycało tylko płomień zazdrości, który tlił się w bratowych. Rozchodził się silny zapach kiełbas i europejskich dań, Nickowi natychmiast skojarzył się z zapachami w domach ich dzierżawców. Zawsze to lubił, a kiedy był chłopcem, marzył, żeby go zaprosili do swoich domów na kolację, którą wolał od eleganckich dań podawanych w domu, gęsi, dziczyzny, kaczek, bażantów. Ojciec uwielbiał polowania i często jedli dziką zwierzynę. Jako dziecko wolał kiełbasy, a teraz twarz Lucasa rozpromieniła się, kiedy zobaczył, co podają do stołu. Jedzenie było swojskie, przypominało niemiecką wiejską kuchnię. Nick był zadowolony, że zje prosty posiłek i lepiej pozna rodzinę Christianny. Niewiele o niej wiedział poza tym, że była
uważana za królów cyrkowego światka. Christianna zachowywała się jak księżniczka, kiedy Nick wszedł z synami do przyczepy i wręczył kobietom kwiaty. Król spotykał się z królewską rodziną. Bracia byli zadowoleni z wódki, którą im dał – kupił najlepszą, jaką mógł znaleźć na małym targu nieopodal terenów cyrkowych. Mężczyźni przez jakiś czas rozmawiali o wojnie i jeden z braci Christianny zapytał Nicka, dlaczego wyjechał z Niemiec. Nie słyszał plotek o Nicku, a Christianna nic na ten temat nie mówiła. Była z kobietami przygotowującymi kolację, zostawiła mężczyzn we własnym gronie. Ciotka z ożywieniem rozmawiała z Lucasem o tym, że chłopak chce zostać klaunem, gdy dorośnie. Powiedziała mu, że powinien raczej zostać akrobatą, występującym na trapezie, ale nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Toby siedział i uprzejmie słuchał, odpowiadał na pytania, kiedy go zapytano. Powiedział ciotce Christianny, że chce zostać weterynarzem od koni, co wydało jej się nudnym zajęciem. – Dlaczego w ubiegłym roku opuściliście Niemcy i przyjechaliście tutaj? – zapytał Nicka najmłodszy brat dziewczyny. – Dowiedziałem się, że moja matka jest w połowie Żydówką. Nawet jej nie znałem – odpowiedział po prostu, patrząc mu prosto w oczy. Wiedział, że Markovichowie nie są Żydami, i nie miał pojęcia, jaki mają do Żydów stosunek, ale ukrywanie tego nie miało sensu, to był fakt. – Prześladowali Żydów i chcieli ich wygnać. To było tuż przed Nocą Kryształową. Musieliśmy wyjechać, bo mogli nas wysłać do obozu pracy albo wsadzić do więzienia – i tak było naprawdę. – Nie wyglądasz na Żyda – powiedział jeden ze starszych braci Christianny, rozlewając wszystkim wódkę, którą przyniósł Nick. Wychylili ją jednym haustem, a Nick starał się nie skrzywić, kiedy to robił. Nie chciał być niegrzeczny, ale pił rzadko i wódka paliła go w gardło. – Jestem nim tylko w jednej czwartej. Mój ojciec jest katolikiem, a matka była Żydówką tylko w połowie – wyjaśnił.
– I jesteś hrabią, z tego, co słyszałem – dorzucił brat Christianny z urazą w głosie i nalał sobie kolejny kieliszek. Ich ojciec podjechał wózkiem i poczęstował się wódką. Z zadowoleniem popatrzył na Nicka. – To musiała być dla ciebie niezła zmiana. – W jego głosie słychać było sarkazm. – Przybycie do cyrku uratowało mi życie. Cieszę się z tego. Przyjaciel dał mi konie, które przywiozłem ze sobą. Tylko to umiem, jeździć konno i trenować konie. W ubiegłym roku dużo się nauczyłem. – Prostota i uczciwość jego słów uciszyły wszystkich na chwilę. Nick nie puszył się, był skromny i mówił prawdę. – Nie martw się – powiedział jeden z braci i nagle się roześmiał, rozgrzany drugim kieliszkiem. Popatrzył na Nicka łaskawszym okiem. – My też niczego nie umiemy, poza występami na trapezie i pilnowaniem siostry, kiedy chodzi po wysoko rozwieszonej linie. I to wystarcza. Tak samo jest z tobą. – Potem wspaniałomyślnie dodał: – Jesteś dobry. Podoba mi się, co robisz z tymi białymi. Jak ich nauczyłeś tak stawać dęba? – Mają to w krwi – uśmiechnął się Nick. – Urodziły się do tego i tak są zbudowane. W Wiedniu jest szkoła, w której uczą ich tych wszystkich kroków. Mój przyjaciel ćwiczył je, zanim mi je dał. Pewnego dnia chcę założyć hodowlę lipicanów. – To musi mnóstwo kosztować – powiedział brat Christianny, Nick przytaknął. A potem jeden z nich zapytał go o to, o czym wszyscy myśleli, przepowiadając mroczną przyszłość Christiannie. – Zamierzasz tu zostać? – Mam taką nadzieję. Potrzebuję pracy. Muszę się opiekować chłopcami. Ale zanim Hitler zostanie wykończony, Niemcy legną w gruzach. Teraz tu jest wszystko, co mamy. – Nie wliczył w to zamku i ziemi, które zostawił w Niemczech. Wszystko to odziedziczy pewnego dnia, jeśli mu pozwolą, Hitler nie będzie już u władzy albo przegra wojnę. Teraz Nick nie miał do tego wszystkiego dostępu, żył z pensji tak jak oni i przeczuwał, że może to potrwać całe lata. Oszczędzał pieniądze, wiedział, że to wszystko, co teraz ma. – A co u was? Nadal macie krewnych w Polsce?
– Tylko paru kuzynów. Większość naszej rodziny jest tutaj. I nie jesteśmy Żydami – stwierdził rzeczowo Peter. – Niektórzy z żonglerów to Żydzi, mają tam krewnych. Starają się sprowadzić ich tutaj, ale im nie wychodzi. Masz szczęście, że się wywinąłeś. – Tak, mam szczęście – zgodził się Nick. Były pogromy w Polsce, Rosji i Czechosłowacji, Żydów zamykano w obozach pracy, prześladowano ich albo zabijano. Nick słyszał o tym. – Źle się tam dzieje. Mamy szczęście, że jesteśmy tutaj. – Teraz jesteśmy Amerykanami – powiedział z dumą Peter, najstarszy z braci – nasze żony też. Mój ojciec też już jest. Mieszkamy tu od dwudziestu lat. Christianna jest obywatelką Stanów Zjednoczonych. Ciotka jako ostatnia zrezygnowała z polskiego obywatelstwa. Tu jest nam lepiej. Ameryka była dla nas dobra – przyznał z wdzięcznością. Jak do tej pory była dobra także dla Nicka, ale on nadal czuł się Niemcem, nie Amerykaninem, i myślał, że pewnego dnia wróci, kiedy tam się zmieni, chociaż po ostatnich wydarzeniach nie był już tego pewien. Nie czuł się związany z żadnym krajem, ani starym, ani nowym. Nie zaadaptował się jeszcze do nowego w takim stopniu, żeby zrezygnować ze swojego dziedzictwa i ojczyzny, chociaż była dla niego taka okrutna. Ale przecież zdradził go Hitler, a nie jego ojczyzna. I nie czuł się Amerykaninem, nie sądził, żeby kiedykolwiek się nim poczuł. Podziwiał jednak rodzinę Christianny, że tak pokochała kraj, który był dla nich dobry i tak długo w nim już mieszkali. – Dlaczego pozwalacie jej pracować bez sieci? – zapytał cicho Nick podczas przerwy w rozmowie o wojnie. Paliło go to pytanie, chciał im je zadać, odkąd po raz pierwszy zobaczył ją na wysoko rozpiętej linie. Nagle zapadła cisza. Przez chwilę żaden z nich nie reagował, potem z wózka odpowiedział ich ojciec. Przyglądał się Nickowi, odkąd pojawił się z chłopcami w przyczepie. Nick bardzo mu się spodobał, bardziej niż tego oczekiwał. Wyglądał na dobrego człowieka, miał dobrze wychowanych synów, co staremu też się spodobało. – Tego chce widownia, a my to robimy. Nie chcą widzieć małej dziewczynki z tyczką do
utrzymywania równowagi i kanarkiem na głowie, jak potyka się na linie półtora metra nad ziemią. Ludzie szanują odwagę. To dzielna dziewczyna. Taka była moja żona. Niczego w życiu się nie zyska, jeśli się nie zaryzykuje. Oni tego nie rozumieją, ale doceniają umiejętności. Nie tak łatwo być tam, w górze, a Christianna robi to bardzo dobrze. Ma dar, większy niż ja, jej ciotka czy matka. Nie wiemy, co będzie z jej siostrą, czy w ogóle spróbuje, bo może nie zechcieć. Christianna ma to we krwi. Nie z każdym tak jest. Potrzeba talentu, żeby być tam, w górze, to nie jest rzecz, której można się wyuczyć albo postanowić, że się zrobi. To tak, jak z twoimi końmi. Powiedziałeś, że urodziły się do sztuk, które wykonują. Christianna też się do tego urodziła. Musi wykorzystać ten dar. – A jeśli spadnie? – zapytał Nick. Próbował zrozumieć głębsze znaczenie słów starego, jego motywacje. Na swój sposób byli gladiatorami, przygotowanymi na udział w bitwie i codzienne stawanie oko w oko ze śmiercią. Ale oni nie patrzyli śmierci w twarz, a Christianna tak. Nie chciał, żeby to dalej robiła. Za bardzo ją kochał, żeby stracić ją dla poklasku publiczności. – Nie spadnie – powiedział z przekonaniem jej ojciec. – Jest na to za dobra. Znacznie lepsza niż jej matka. Nie spadnie. I każdego dnia uczy się, że może zrobić coś trudnego, coś, co ją przeraża, a ona to pokonuje, raz za razem. To daje jej siłę. – To może też dać jej śmierć. Nick wiedział o tym, ale nie potrafił im nic wytłumaczyć. Byli wojownikami, którzy drobniutkiej, wdzięcznej dziewczynie pozwalali toczyć za nich bitwy jej kosztem. Nie cierpiał tego, ale nie chciał powiedzieć za dużo podczas pierwszego spotkania. Było jednak oczywiste, co o tym myślał. – Ty też możesz skręcić kark, spadając z konia. Ale to cię nie powstrzymuje. Wiesz, co robisz. Ona też. – Coś w tym było. Nick zrozumiał, że nie wygra tego sporu. W każdym razie nie teraz. – Ludziom tak trudno to zrozumieć. – Może wszyscy jesteśmy bardzo odważni i głupi – stwierdził filozoficznie Nick, ale to on i Christianna ponosili ryzyko, nie oni. Jej ojciec, ciotka, matka tak, ale bracia byli tylko obserwatorami, którzy szli obok księżniczki, kiedy wracała z wysokości. To księżniczka codziennie
nieustraszenie walczyła ze smokami. Robiła to, bo tego od niej oczekiwali, a ona nie odmawiała. W przypadku Christianny i jej rodziny była to jej spuścizna, jej obowiązek. Najmłodszy z braci nalał trzecią kolejkę – tym razem Nick odmówił – bratowe postawiły kolację
na stole i wszyscy zasiedli do jedzenia. Tłoczyli się w przyczepie, trzymając kopiasto wypełnione talerze. Christianna usiadła obok Nicka na jedynym wolnym miejscu. Nie wiedziała, że bracia zostawili je specjalnie dla niej. W ten sposób dawali do zrozumienia, że zaakceptowali Nicka. Nie był jednym z nich, ale szanowali jego uczciwość i prosty, zrozumiały sposób, w jaki wyrażał swoje myśli i mówił o sobie. Ojciec rozmawiał z nim podczas kolacji i potem, kiedy opróżnili talerze i zaprosili Nicka na partię pokera. Z chęcią przyjął zaproszenie, bo uwielbiał tę grę i umiał dobrze grać. Pokonali go, ale nie bez walki, a kiedy wyszedł, wszyscy mężczyźni walili się po plecach i obejmowali. Bracia Christianny byli mocno pijani, ale Nick i jej ojciec nie. Spojrzeli na siebie. Kobiety już dawno poszły spać, a Christianna grała z chłopcami w jakąś niewinną grę karcianą. Lucas wygrywał i piszczał z radości. – Dziękuję, że przyszedłeś – powiedział dyplomatycznie Sandor. W ten sposób dawał do zrozumienia, że go akceptuje, nie mówiąc o tym wprost. – Dziękuję za zaproszenie. Kolacja była wyśmienita. – Nick uśmiechnął się do mężczyzny na wózku, który patrzył na niego z zaciekawieniem i świeżo nabytym szacunkiem. – Jesteś uczciwym człowiekiem. Podoba mi się to. I nie martw się o Christiannę. Nie spadnie. Teraz zrozumiał, że Nickowi na niej zależy, chociaż nie wiedział, jak bardzo i na jak długo. Nie chciał, żeby córka cierpiała przez niego, żeby złamał jej serce, kiedy pójdzie za nim w inny świat. Ojciec Christianny aż za dobrze rozumiał, kim jest Nick. A jeśli wróci do Niemiec, jej na pewno z sobą nie zabierze do starego życia. Nigdy tam nie zostanie przyjęta, nie będzie pasowała. – Mam nadzieję, że nie spadnie – powiedział cicho Nick. Gdyby tak się stało, byłaby to dla niego niewyobrażalna strata, ale tego nie powiedział jej ojcu. Nie musiał. Widać to było w jego oczach. – Mam nadzieję, że się nie mylisz. – Tylko nie pozwól, żeby spadła z któregoś z twoich koni – ostrzegł go ojciec Christianny. Ale mówił to tylko półżartem.
– Gdyby spadła, osobiście zastrzelę konia – obiecał Nick z uczuciem. Był w niej bardzo zakochany, chciał ją ustrzec przed wszelką krzywdą. – Przyjdźcie do nas jeszcze. – Sandor Markovich powiedział to poważnie, uśmiechnął się, kiedy podawali sobie rękę. Christianna przyglądała się im ze swojego miejsca za stołem. – Dziękuję. Przyjdziemy. Zaprosiłbym was do mojej przyczepy, ale musiałbym kupić hot dogi w namiocie z kantyną. Marny ze mnie kucharz – przyznał z pokorą Nick, a człowiek na wózku inwalidzkim się roześmiał. – Zabierzemy cię do polskiej restauracji – zaproponował. – Mają bardzo dobre jedzenie, lepsze niż to, co moje synowe przygotowały dziś wieczór. Zimą często tam chadzamy. Nickowi to się spodobało. Zawołał synów i powiedział im, że czas już iść. Wzięli marynarki, a Christianna wyprowadziła ich na świeże, chłodne powietrze wieczoru w Sarasocie. Na niebie zobaczyli gwiazdy. – Spodobałeś im się – powiedziała cicho, żeby nikt nie usłyszał. Chłopcy byli o kilka kroków dalej, rozmawiali, nie zwracali na nich uwagi. – Po prostu lubią mnie ogrywać w pokera. Stracił dziesięć dolarów, a to dla niego dużo, ale był gotów je poświęcić w interesie lepszych stosunków rodzinnych obu stron. Też uważał, że wieczór przebiegł pomyślnie. Polubił ich, chociaż nie rozumiał postawy wobec Christianny i nonszalancji, z jaką podchodzili do grożących jej niebezpieczeństw, jakby woleli zostawić swój dostatek w rękach losu, zamiast ją chronić. – Nie, naprawdę im się spodobałeś. Mojemu ojcu też. Byłeś dla nich bardzo miły. – Podziękowała mu spojrzeniem. – Oni też byli dla mnie mili. – Byli wprawdzie nieokrzesani, ale poznał ich zalety, zresztą pochodzili z innej kultury niż on. Żyli wartościami i tradycją cyrku, a on to szanował. Po prostu nie chciał, żeby jej stała się krzywda. – Do widzenia, do jutra.
Żałował, że nie może jej pocałować, ale nie śmiał tego zrobić na oczach jej rodziny i swoich chłopców. Nadal pragnął chronić to, co ich łączyło, chociaż byli ze sobą już od wielu miesięcy. Tego wieczoru dokonali wielkiego kroku naprzód i nie chciał teraz tego psuć. Udowodnił im, a przynajmniej próbował, że jest uczciwym człowiekiem, wartym ich córki i siostry. Miał nadzieję, że z czasem uszanują to, co do siebie czuli. Nie był snobem, jak im się wydawało. Nie ukrywał przed nimi, skąd przybył ani jak długo ma zamiar zostać. Prawdę mówiąc, sam nie znał swoich planów. Wszyscy żyli w niepewnym świecie. Ale udowodnił im, że jest przyzwoitym człowiekiem i że może stać się jednym z nich. Dzielnie stoczył tę bitwę. Na razie to wystarczało. – Kocham cię – wyszeptała, zanim odszedł, tak żeby chłopcy nie usłyszeli. – Ja też cię kocham – powiedział bezgłośnie i poszedł z chłopcami do swojej przyczepy. – Byli bardzo sympatyczni – rzekł Toby, zaskoczony, że wieczór był taki miły, a jedzenie dobre. – Wygrałem z Christianną w karty – pochwalił się Lucas, a jego ojciec się roześmiał. – Cóż, to dobrze. Mam nadzieję, że trochę na tym zarobiłeś, bo jej bracia ograli mnie w pokera. To zajadła paczka. – Ona mi się podoba, tato – powiedział cicho Lucas i ziewnął, kiedy dotarli do domu. – Mnie też – wyznał równie cicho Nick, a Toby uśmiechnął się do niego. Już wiele miesięcy temu sam się tego domyślił. – Teraz do łóżka – polecił Nick, który nie chciał rozmawiać z synami na ten temat. Pięć minut później umyli zęby, włożyli piżamy i poszli spać. Pocałował ich na dobranoc, ledwie zmieścił się w sypialni, była taka mała. Potem przeszedł do saloniku, myślał o wieczorze i rodzinie, w której wychowała się Christianna. Powiedział prawdę, to była zajadła paczka, ale w cyrku było wielu takich ludzi. Grali według własnych zasad, a on szanował hierarchię, ustanowioną przez to, co robili. W cyrkowym światku byli arystokratami, tak jak on we własnym świecie. Księżniczka i hrabia, pomyślał, oparł głowę i zamknął
oczy, myśląc o niej. Oczami duszy zawsze widział ją, jak stoi na grzbiecie Ateny, kiedy razem występują, z nim i Pegazem. W myślach widział, jak jechali wokół areny na dwóch olśniewających białych koniach i trzymali się za ręce. Tylko takiego jej obrazu pragnął. Była kobietą z jego marzeń. Rozdział 14 Pod koniec listopada w Europie sytuacja nadal się pogarszała. Polskich Żydów zmuszono do noszenia na piersi lub na opasce żółtej gwiazdy Dawida, by można ich było odróżnić. Wkrótce na terenie Polski powstało pierwsze getto żydowskie. W Niemczech wraz z ogłoszeniem wojny wprowadzono racjonowanie produktów, ale na niewielką skalę. Hitler nie chciał drastycznie obniżyć poziomu życia Niemców, żeby nie wpłynęło to negatywnie na morale, mimo kartek zmiany nie były radykalne. Nie brakowało żywności i odzieży, ale z paliwem było gorzej. Żydom przydzielono niższe racje żywnościowe, zgodnie z planami, jakie miał wobec nich Hitler. Po wypowiedzeniu wojny młodych mężczyzn powołano do wojska. Żołnierzy w mundurach widywało się wszędzie, nawet na terenach cichej wsi bawarskiej, gdzie żyli Alex i jego córka. I choć jedzenia im starczało, to było prawie niemożliwe ogrzać zamek z racji paliwa, jakie im przysługiwały. Nieustannie palili drewnem we wszystkich kominkach, ale zamek był duży, z przeciągami, i Marianne ciągle marzła. Przestała chodzić do szkoły i całe dnie spędzała w domu; prowadziła gospodarstwo i zwijała bandaże dla rannych do szpitali. Wszyscy parobkowie i stajenni Aleksa odeszli do wojska, on i Marianne sami doglądali koni z pomocą młodych chłopców z okolicznych gospodarstw, za młodych, żeby ich powołano. Opieka nad końmi zajmowała im teraz cały dzień, a Aleksa ostrzeżono, że Wehrmacht może je zarekwirować, bo są takie wspaniałe. Cywile już nie potrzebują takich koni, oznajmili mu dwaj oficerowie kawalerii, którzy przybyli go odwiedzić i obejrzeć stajnie. Kraj znajdował się w stanie wojny. Posiłki podawane przez Martę nadal były treściwe. Służąca wykorzystywała ich „omarkowane”
kartki, żeby nabyć potrzebną żywność, choć kupowała jej nieco mniej. Mimo to udawało jej się szykować równie smaczne dania jak dawniej. Jedyną zauważalną różnicą był brak kawy, pomarańczy, bananów i czekolady. Ale mieli wystarczające ilości mięsa, jaj i produktów rolnych. Z kart żywnościowych korzystało się też w restauracjach. Alex był wdzięczny losowi przynajmniej za to, że nie miał synów, których musiałby posłać na wojnę, i że mógł zatrzymać Marianne przy sobie. Teraz się cieszył, że Nick uciekł z chłopcami jeszcze przed wybuchem wojny. Alex gorąco nienawidził Hitlera i wszystkiego, co uosabiał. Wiedział, że ojciec Nicka czuje to samo po tym, co spotkało jego bliskich. Rewelacje o matce Nicka doprowadziły do tego, że Paul został sam, osamotniony w dworku w swoim majątku, z utęsknieniem wyczekując każdego listu od syna. Alex odwiedzał go prawie codziennie i obserwował, jak starzał się przez ten rok od wyjazdu Nicka. Był inną osobą: zagniewaną, zgorzkniałą, zdegustowaną wszystkim, co się działo. Całymi dniami z nikim nie rozmawiał, chyba że odwiedził go przyjaciel. Nie chciało mu się nigdzie wychodzić i tracił zainteresowanie prowadzeniem majątku. Nie było młodych mężczyzn do pomocy, a skoro Nick i jego synowie nie mogli odziedziczyć posiadłości, straciła ona dla Paula znaczenie. Aleksowi również nie podobało się to, co się działo, ale był młodszy i wciąż potrafił sobie wyobrazić życie po wojnie, już, jak miał nadzieję, bez Hitlera. Paul widział tylko całkowite zniszczenie kraju; stracił wiarę, że kiedykolwiek jeszcze zobaczy syna i wnuków. Dnie były długie, noce jeszcze dłuższe, Hitler pochłaniał mniejsze państwa Europy, które były wobec niego bezbronne. A tuż przed Bożym Narodzeniem Alex zauważył, że ojcu Nicka przyplątał się paskudny kaszel. W ciągu ostatniego roku kilka razy chorował, co go osłabiło, i chociaż nie był stary, to nie wyglądał dobrze. Alex zaprosił go na Wigilię, lecz Paul miał gorączkę i nie mógł przyjechać. Zanim więc usiadł do kolacji z Marianne, Alex udał się do niego. Kiedy dotarł do zamku Bingen, zastał Paula majaczącego w gorączce; poprosił gospodynię, żeby wezwała lekarza, a ona obiecała, że to uczyni.
– Bardzo jest chory, tato? – spytała Marianne z niepokojem w oczach, a ojciec skinął głową. Tego wieczoru jedli przyrządzonego przez Martę kurczaka we wspaniałym sosie, z ziemniakami. Posiłek był bardzo smaczny, nie czuło się, że w kraju obowiązuje reglamentacja, chociaż Marta kupiła wszystko na „omarkowane” kartki. Do pewnego stopnia Alex uchodził w okolicy za nietykalnego z powodu tego, kim był. A równocześnie oczekiwano od niego, że będzie robił, co w jego mocy, by wspierać Trzecią Rzeszę – materialnie i postawą – dając wzór miejscowej społeczności. Marianne wyglądała na zmęczoną, była blada. Ciężko pracowała w stajniach, wraz z ojcem opiekując się końmi. Wykonywała męskie prace i marzła w domu nocami. Alex martwił się o nią i o to, że zatrzymuje ją w kraju ogarniętym wojną. Żałował nawet, że nie jest w Ameryce z Nickiem i chłopcami. Oni przynajmniej byli tam bezpieczni, a Ameryka nie miała zamiaru przystępować do wojny. Franklin Delano Roosevelt wyraźnie o tym wszystkich zapewnił, tak więc alianci musieli sami się bronić w Europie, bez nadziei na pomoc i ratunek z zagranicy. Sytuacja budziła strach, Alex rozumiał jej powagę, choć nie rozmawiał o tym z Marianne. Opowieści Toby’ego o życiu w cyrku wydawały się jej teraz jeszcze bardziej nierealne w porównaniu z tym, czym żyli w Niemczech. To, czym Toby się zajmował, brzmiało tak interesująco: występy z ojcem na lipicanach i podróże po całym kraju, zabawy Lucasa z klaunami i jazda na słoniu w finale. Nic w jej doświadczeniach, ani obecnych, ani wcześniejszych, w najmniejszym stopniu nie przypominało życia przyjaciela, zwłaszcza że Niemcy prowadziły wojnę i ona z ojcem żyli w domu w ciągłym napięciu i strachu. Na dodatek zima była bardzo ostra, a Toby pisał, że na Florydzie jest ciepło. Wrócili do zimowych kwater do Sarasoty, gdzie chodził do szkoły i cieszył się spotkaniami z kolegami. Czuła się jak stuletnia staruszka, gdy czytała jego listy, i nie mogła mu napisać, jak źle jest w Niemczech, bo cenzor wymazałby to z listów lub je zniszczył. Pisała więc, że jest dobrze, że czują się świetnie, co w ogóle nie było prawdą.
– Tak, sądzę, że jest bardzo chory – szczerze odpowiedział Alex, mówiąc o stanie zdrowia ojca Nicka. Gorzej, miał silne przeczucie, że Paul utracił wolę życia. Nie mógł znieść myśli o tym, co się stało z jego ojczystą ziemią, pozbawiono go rodziny, i zapowiadało się, że wojna będzie trwała bardzo długo, zbyt długo dla Paula. W ostatnich miesiącach schudł, był niedożywiony, i nie chciał jeść w samotności. Alex obawiał się, że jest już zbyt stary i słaby, i zbyt przygnębiony, żeby przetrwać długie lata wojny. – Mam nadzieję, że mu się wkrótce poprawi – powiedziała ze smutkiem Marianne, gdy kończyli posiłek, a gdy później zobaczyła, że ojciec wychodzi, by znowu odwiedzić Paula, spytała, czy może z nim jechać. Wahał się, nie chcąc wyciągać jej na zimno, żeby sama się nie rozchorowała, ale ponieważ go błagała, w końcu uległ. Jechali obok siebie konno, żeby nie marnować benzyny, którą teraz trudniej było zdobyć. Przywiązali konie przed dworkiem, minąwszy pogrążony w ciemności zamek. Nocą nigdy się w nim nie paliło, bo nikt tam nie mieszkał. Gospodyni pochodziła z jednego z folwarków, w którym mieszkała; większość czasu Paul był sam. Tamtej nocy Ursula była jeszcze w dworku. Wydawała się przejęta. Lekarz dopiero co wyszedł, zapowiadając, że wróci nazajutrz. Miał niewiele lekarstw, które mógł podać Paulowi, bo zapasy medykamentów szły do wojska, dla żołnierzy, i było ich coraz mniej. Ale Paul tak czy owak powiedział, że nie chce żadnych leków, i upierał się, że nic mu nie jest. Alex wszedł do jego sypialni sam, Marianne zostawił z Ursulą w kuchni, gdzie piły gorącą wodę, żeby się rozgrzać. W dworku było prawie tak zimno jak w zamku Hemmerle. Paul otworzył oczy, gdy usłyszał, że ktoś wszedł. Aleksowi nie spodobało się to, co zobaczył. Oczy Paula były szkliste, policzki miał zaczerwienione i rozpalone. Wyglądał na zmęczonego. – Jak się czujesz? – spytał Alex, przysunąwszy krzesło do łóżka. Usiadł na nim i delikatnie pogładził dłoń starszego mężczyzny. Była szczupła, żylasta i pokryta plamami, których Alex wcześniej na niej nie widział. Przed wyjazdem Nicka nigdy nie myślał o Paulu jak o starcu. Wtedy
nie wyglądał staro, ale teraz to się zmieniło. – Jestem zmęczony – odparł Paul szeptem, potem złapał go atak kaszlu. Alex zaczekał, aż ustanie, podał Paulowi łyk wody i dopiero wtedy znowu się odezwał. – Musisz wydobrzeć. Nick nie będzie szczęśliwy. Liczy, że do jego powrotu wszystkim się tu zajmiesz. – Do tego czasu będę już martwy – rzekł po prostu Paul, jakby się już pogodził z tą myślą. – Nie, nieprawda. Nick miałby do mnie pretensję, gdyby się tak stało. – Alex uśmiechnął się do człowieka, który był dla niego jak ojciec, odkąd stracił własnego w dzieciństwie. Paul często udzielał mu rad, jak ma prowadzić majątek, i uczył wszystkiego, co wiedział, chociaż nie był w stanie tej wiedzy przekazać własnemu synowi. Ale Alex całą swoją ziemię odziedziczył, gdy był młody. Nick miał ojca, na którym mógł polegać. – To będzie długa wojna – zauważył cicho Paul, gdy znowu był w stanie złapać oddech. – Brytyjczycy stawią ostry opór, miejmy nadzieję, że Francuzi również. I inni. Nie pozwolą temu małemu potworowi przejąć Europy. Kto wie? Amerykanie może też się włączą pewnego dnia. Ale szybko to się nie skończy. On się nie podda, dopóki go nie zniszczą, a na Boga, mam nadzieję, że zniszczą, nim on zniszczy nas i wszystko, co ten kraj sobą reprezentuje. Jestem za stary, żeby ujrzeć koniec tej wojny. Jestem zmęczony. – Odwrócił na przyjaciela wzrok tak smutny, że Aleksowi prawie pękło serce. Czuł, że Paul ginie na jego na oczach, i nie miał pojęcia, jak temu zapobiec. Ojciec Nicka tracił chęć do życia. – Tęsknię za synem. Kiedy umrę, powiedz mu, że go bardzo kochałem. To wszystko będzie na niego czekało, gdy wojna się skończy. Chcę, żeby wtedy on i chłopcy wrócili. Wszystko należy do niego. Nie będą mogli wiecznie zabraniać mu przejąć spuścizny, zwłaszcza gdy ten potwór zniknie. – Więc żyj i opiekuj się majątkiem dla niego do jego powrotu – rzucił Alex twardszym głosem, próbując zmusić Paula do wytrwałości, ale on tylko pokręcił głową i się odwrócił. Chwilę później
zasnął, Alex wyszedł z sypialni. – Jak on się czuje? – spytała Ursula, gdy wrócił do kuchni. Był pewien, że gdyby Nick i chłopcy byli na miejscu, Paul walczyłby o życie, ale bez nich i bez nadziei, że w niedługim czasie ich zobaczy, już mu nie zależało. – Niedobrze – odpowiedział uczciwie, a słuchającej Marianne do oczu napłynęły łzy. Paul von Bingen był dla niej jak dziadek, jedyny, jakiego znała. – O której jutro przyjeżdża lekarz? – Mówił, że postara się być o ósmej rano. – To ja też przyjadę – oznajmił Alex. Ursula zapewniła, że spędzi noc w dworku, mimo że to była Wigilia. Kilka minut później Alex i Marianne wracali do zamku, po drodze zajeżdżając do wsi na Pasterkę w tamtejszym kościółku. Akurat śpiewano Cichą noc, ale ludzi było niewiele. Same kobiety, dzieci i starcy. Uważano to za hańbę, gdy młodzi mężczyźni pozostawali w domach, i Marianne wiele razy pytała ojca, kiedy go powołają. Ale miał czterdzieści osiem lat i zapewniał ją, że jest na to za stary. Po mszy w małym kościele oboje wrócili do zamku i siedzieli skuleni w bibliotece, paląc w kominku i próbując się przy nim ogrzać. Były to chyba ich najsmutniejsze święta. Mieli tylko siebie, tylko to im zostało. A rano, po krótkiej nocy spędzonej na niespokojnym śnie, Alex znowu pojechał do Paula i z przerażeniem stwierdził, że jest gorzej. Lekarz jeszcze u niego był i po osłuchaniu go orzekł, że to zapalenie płuc. Szczerze poinformował Aleksa, że nie widzi szans na wyzdrowienie Paula. Uważał, że to zależy od tego, jak bardzo będzie walczył, Alex widział jednak, że Paul nie chciał dalej żyć. Resztę dnia przedrzemał, a następnego zapadł w stan odrętwienia bliski śpiączce. Alex został z nim w dworku, a Marianne codziennie dojeżdżała dotrzymać ojcu towarzystwa, ale musiała wracać do domu zająć się końmi. Przyjeżdżała znowu pod wieczór, siedzieli wtedy w salonie i jedli w kuchni. Na kilka krótkich chwil w wigilię Nowego Roku Paul w końcu otworzył oczy i spojrzał na Aleksa.
Wydawało się, że jednak się wyliże. – Ty wciąż tutaj? – Zdawał się zaskoczony, gdy Alex nachylił się do niego z uśmiechem w mrocznym pokoju. – Nie masz lepszych zajęć? – Nie, nie mam – odrzekł Alex stanowczo. – Zależy mi tylko na tym, żebyś wyzdrowiał. Marianne też jest. Na dole. Jak się czujesz? – spytał z nadzieją w oczach, ale widział, że Paula nadal trawi gorączka, chociaż był przytomniejszy niż w poprzednich dniach. – Dobrze – odparł Paul silnym, czystym głosem. Usiadł w łóżku i wypił trochę rosołu, który Ursula zostawiła dla niego na nocnym stoliku. – O wiele lepiej. Miałeś wieści od Nicka? – Jedynie to go interesowało. To samo pytanie zadawał Aleksowi przez cały rok, ilekroć się spotkali, mimo że Nick pisywał regularnie również do ojca. – Wciąż są na Florydzie, w zimowej kwaterze. On i chłopcy czują się dobrze. – Nick nie powiadomił Aleksa, że zakochał się w Christiannie. Wiedział, że to, czego doświadczał, było tak obce przyjacielowi, że w żaden sposób nie potrafiłby mu tego wytłumaczyć i nawet nie próbował. Był przekonany, że Alex by go potępił, powiedział, że oszalał, choć przecież nie miał pojęcia, jak teraz wyglądało ich życie ani jacy ludzie w nim byli. A ojciec miał jeszcze mniejsze. – Zawieszą świece na choince, tak jak my to robimy. – Nick nie napisał, że choinka miała metr wysokości i stała na stole w przyczepie, i że musieli szybko zdmuchnąć świece, żeby nic się od nich nie zajęło. – Dobrze, że chłopcy nie zapomną naszych tradycji – powiedział Paul z satysfakcją, potem położył się i przymknął oczy. Sprawiał wrażenie wyczerpanego, Alex postanowił więc przesiedzieć przy nim noc, choć Paul wyglądał lepiej i silniej, kiedy w końcu na dobre zasnął. W nocy przebudził się tylko raz, w pierwszych minutach Nowego Roku. Uśmiechnął się do Aleksa, który natychmiast się zorientował, że Paul myśli, że to Nick. – Wracaj szybko. Potrzebują cię tu – rzekł szeptem. – Wrócę – obiecał Alex, mówiąc w imieniu przyjaciela. – Ja ciebie też potrzebuję, tato – dodał już w imieniu ich obu. Nie mógł znieść myśli, że straci staruszka, którego kochał, i wiedział, że ta strata
załamie Nicka. Paul tylko się uśmiechnął, kiwnął głową i odpłynął w sen. Spał przez kilka godzin, Alex drzemał obok, a kiedy wstało słońce, spojrzał na Paula i od razu wiedział, co się stało. Paul von Bingen zmarł spokojnie we śnie. Odszedł. Alex siedział i patrzył na niego przez długi czas, delikatnie gładząc jego dłoń, która była już zimna. Serce miał ściśnięte bólem, łzy płynęły mu po policzkach, ale wiedział, że najgorsze jeszcze przed nim. Teraz musi powiadomić Nicka. Rozdział 15 Nick spędził święta Bożego Narodzenia w przyczepie z Tobym i Lucasem. Każdemu podarował grę i sweter, które dla nich kupił w Sarasocie. Christiannie dał złoty wisiorek w kształcie serca, a ona od razu go założyła. Ze strony w programie cyrku wycięła jego małe zdjęcie i umieściła je w medalionie. Była zachwycona. Ona miała dla niego szal, który sama zrobiła na drutach z miękkiej czarnej wełenki, żeby owijał nim szyję w zimne noce, gdy będą w trasie. Tego dnia spędzili ze sobą tyle czasu, ile tylko mogli bez wzbudzania podejrzeń. Christianna dołączyła do nich również w pierwszy dzień Bożego Narodzenia, który świętowali z Galiną, Sergiejem i ich dziećmi. I wbrew rzekomej rywalizacji między nimi obie panie śmiały się wraz z innymi i dobrze bawiły. Nick i jego synowie spędzili z nimi także Święto Dziękczynienia. Galina i Sergiej byli jego najbliższymi przyjaciółmi. – To słodka dziewczyna – powiedziała potem Galina do Nicka, patrząc na niego tym samym matczynym wzrokiem, jakim patrzyła na Toby’ego. – Kiedy zamierzacie się przyznać, że się kochacie? Ile to już trwa? Nie uważasz, że macie prawo być szczęśliwi? Nie możecie wiecznie trzymać tego w tajemnicy, zresztą każdy, kto was widzi, od razu się domyśli. – Od kiedy wiesz? – zapytał ją wstydliwie, zastanawiając się, czy byli mniej dyskretni, niż im się wydawało. Ale Galina była mądrą kobietą i do tej pory zdążyła go dobrze poznać. Poza tym trudno mu było ukryć głębokie uczucie, jakie żywił do Christianny. Nawet jego synowie się domyślili i byli
zadowoleni. Kochali Christiannę. Lucas powiedział, że ma nadzieję, iż ojciec pewnego dnia się z nią ożeni, żeby mogli ją zatrzymać, a Toby się z nim zgodził. – Od kilku miesięcy – odpowiedziała Galina, a on się roześmiał. – Cóż, tak właśnie da się tu utrzymać tajemnicę. Po prostu nie byłem pewien, jak zareaguje rodzina Christiany, a nie chciałem komplikować jej życia. Oni są wobec niej bardzo opiekuńczy. – Poza chwilami, gdy każą jej wchodzić na linę – rzuciła Galina z dezaprobatą. Miesiąc wcześniej naciskana przez Sergieja przestała pracować bez siatki zabezpieczającej. Ale Christianna co wieczór pojawiała się na arenie, ryzykując życie ku zachwytowi tłumów. Nick nienawidził każdej minuty występu, zawsze jednak tam był i oglądał. Nie potrafił odejść. I gdy tylko mogli, spędzali ze sobą noc, choć bardzo uważali, żeby ich nie nakryto. Nie chciał w żaden sposób nadszarpnąć jej reputacji; traktował ją z ogromnym szacunkiem. Szczęśliwie w seksie też im się noga nie powinęła; Christianna nie zaszła w ciążę. Nick zawsze starał się ją ochraniać. Słowa Galiny zapadły mu w pamięć. On i Christianna spędzili z nią i Sergiejem Nowy Rok. Zaś następnego dnia Nick porozmawiał z Christianną przed wyjściem na kolację z jej ojcem w jego ulubionej polskiej restauracji w Sarasocie. Ojciec Christianny zaprosił tam jego i chłopców na uczczenie Nowego Roku. – Co sądzisz o tym, żebyśmy któregoś dnia powiedzieli twojej rodzinie? – spytał ostrożnie, gdy karmił i poił konie, a ona przyszła, żeby mu dotrzymać towarzystwa. Lubiła karmić Atenę, przyzwyczaiła się do niej podczas występów. – Też o tym myślałam – przyznała. – Będą źli? – spytał ze strachem. On by to zniósł, ale nie chciał, żeby się wyżywali na niej. Nie potrzebowała takich kłopotów przy czwórce braci i ojcu, który śledził każdy jej krok. – Oni cię lubią – odparła z uśmiechem zawstydzenia, głaszcząc lipicańską klacz, która trącała ją łbem. – Poza tym i tak coś podejrzewają.
– Może im nie odpowiadać mój wiek. – Boją się, że odejdziesz – odparła po prostu. Jego też o to wypytywali. – Lub będziesz się wtrącał – dodała. Jego uwagi o występach na linie nie przeszły im koło uszu, wspominali jej, że Nick się o nią martwi. – Nie mam zamiaru odejść w najbliższej przyszłości – zapewnił spokojnie. – W Europie jest wojna. Musiałem uciekać z Niemiec i nie mam dokąd pójść. Zresztą nie wiem, czy kiedykolwiek tam wrócę, nawet po wojnie. Nie mogę wrócić, dopóki sytuacja się nie zmieni. O odejściu nie ma mowy. Ale owszem, mogę się wtrącić, jeśli w najbliższym czasie nie zdejmą cię z liny. Nie przestanę się temu przeciwstawiać. Znasz moje zdanie na ten temat. Chcę tylko, żeby pozwolili ci pracować z siatką. Nie sądzę, żebym prosił o zbyt wiele. Jeśli dadzą ci siatkę, możesz występować nawet do dziewięćdziesiątki. Bez siatki będę oponował przy każdej okazji. – Zawsze był z nią szczery. I z jej rodziną również. Ale był na tyle rozsądny, że nie wykłócał się o tę sprawę ciągle. Raz powiedział, co myśli, i odpuścił. Szanował ich, był dla nich uprzejmy, jeśli nie coś więcej, i Christianna kochała go za to. – Co im powiesz, jeśli postanowimy z nimi porozmawiać? – spytał z ciekawością. – Że się kochamy. Myślę, że to wystarczy. – A jeśli będą chcieli wiedzieć więcej? – dociekał. – A co jeszcze mogą chcieć wiedzieć? – Na przykład, czy zamierzam się z tobą ożenić? – odparł łagodnie. Ojcowie lubią wiedzieć takie rzeczy. – Nie musisz o tym mówić – odrzekła, się czerwieniąc. Odwróciła się, udając, że jest zajęta oporządzaniem Ateny. Przyglądał się jej z uśmiechem, potem podszedł tam, gdzie się ukrywała za białym koniem. – Nie uciekaj – rzucił, delikatnie odciągając ją od konia i odwracając do siebie. – Nie musisz się przede mną chować. Kocham cię. Chcę się z tobą ożenić, ale dopiero gdy będę mógł ci zapewnić
dobre życie. – Nigdy wcześniej jej tego nie mówił; ukryła twarz na jego piersi. Od dawna była ciekawa, ale nie śmiała zapytać. – To, co jest teraz, wystarczy – powiedziała, podnosząc na niego wzrok. – Nie wystarczy. Chcę ci dać więcej, przyczepę i siatkę do występów, jeśli zdołam przekonać do tego twojego ojca. Zasługujesz na znacznie więcej, Christianno. I któregoś dnia pragnę ci to podarować. Chciałbym ci kupić ranczo w dolinie Santa Ynez. – Myślał o tym od czasu, gdy byli tam razem. – Lub w jakimś innym miejscu. Gdzieś, gdzie będziemy mogli hodować konie i spokojnie żyć. – I czym bym się tam zajmowała? – spytała, uśmiechając się do niego przekornie. To była ważna rozmowa, jakiej wcześniej nigdy nie prowadzili, o ich przyszłości i jego marzeniach. Niektóre z nich znała, ale nie wszystkie. – Mną – odrzekł z uśmiechem. – I dziećmi, gdybyś chciała je mieć. Ale to zależy tylko od ciebie. Mnie by się to podobało, choć mam chłopców. Ale z tobą też chciałbym mieć dzieci, gdy się pobierzemy. Zresztą, póki będę miał ciebie, będę szczęśliwy. Wszystko inne to już twoja decyzja. – I nie wrócisz do Niemiec? – rzuciła, ciekawa jego odpowiedzi. Jak jej bracia przeczuwała, że pewnego dnia będzie chciał powrócić do swojego świata, nawet pomimo rozgoryczenia, że został zmuszony do wyjazdu. – Nie wiem. To zależy od tego, co tam się będzie działo po wojnie. Nie jestem pewien, jak bym się tam czuł po tym, gdy zmusili nas do wyjazdu. – To był okrutny cios. – W Niemczach został mój ojciec, a to dla mnie ważne. Jeśli się zestarzał i mnie potrzebuje, wrócę. Jeśli nie, szczerze powiem: nie wiem. Może bylibyśmy szczęśliwsi tutaj. Zobaczymy, jak będzie po wojnie. Nie wiem, czy uda mi się odzyskać naszą posiadłość. I kto wie, jak bardzo kraj będzie zniszczony. Nie ufam Hitlerowi, a Niemcy są teraz na jego łasce. Możliwe, że już nie będą takie same, gdy wojna się skończy. – To też było szczere, starał się być wobec niej uczciwy. – Nie mogę prosić, żebyś wyszła za mnie teraz, Christianno. Nie mam ci nic do zaoferowania. Ale kiedy będę miał, oświadczę się, i mam nadzieję,
że powiesz „tak”. – Mówiąc to, ujął jej twarz w dłonie i pocałował ją. Powiedział jej wszystko, co miała wiedzieć i co chciałby usłyszeć jej ojciec. – Kocham cię – dodał na koniec. – Ja też cię kocham. I kiedy się oświadczysz, zgodzę się, nieważne, co będziesz posiadał. Nie zależy mi na niczym innym. – To też o niej wiedział i kochał ją za to. – No to wszystko ustalone – rzekł wesoło, gdy opuszali namiot koni. Oboje wyglądali na wyjątkowo szczęśliwych, gdy zabrawszy Lucasa i Toby’ego, dołączyli do jej rodziny w restauracji na świętowanie Nowego Roku. Jej ojciec też zauważał ich rozradowanie i po kolacji podjechał wózkiem do Nicka. Patrzył na niego podejrzliwie. – Czy wy dwoje macie nam coś do powiedzenia? – spytał. On i Nick mówili sobie teraz po imieniu, co było znakiem, że Sandor aprobuje Nicka. Nick popatrzył na niego niewinnie, trochę się z nim drocząc. – A co na przykład? – Mówiąc to, uśmiechał się, a Christianna chichotała. – My się kochamy, tato – wyznała cicho. – O tym wiem już od kilku miesięcy. Nie jestem ślepy, na Boga. Coś poza tym? Jakieś plany? – Nagle przybrał zatroskaną minę. Powrócił spojrzeniem do Nicka. – Gdy tylko będę miał pewność, że mogę zapewnić twojej córce dobre życie, zwrócę się do ciebie, obiecuję. Daję ci na to moje słowo. – I zostaniesz w cyrku? – naciskał Sandor. Wiele chciał za to, co oferował. – Tak długo, jak Christianna będzie chciała – odparł Nick dyplomatycznie. – Zrobię wszystko, co ją uszczęśliwi. – Ale już jej wyjawił, czego pragnął i na co liczył. A miał nadzieję, że zdoła ją przekonać, żeby spróbowała życia wraz z nim w prawdziwym świecie. – I oczekuję od ciebie prezentu w dniu naszego ślubu – dokończył gładko. – Oczywiście – rzucił Sandor, rozkładając ramiona w geście wielkoduszności. – Co to ma być? – Siatka dla mojej żony – odparł Nick, patrząc mu prosto w oczy. Dłuższą chwilę stary Markovich
nie odpowiadał, potem wolno skinął głową i uścisnął Nickowi dłoń. – Dostaniesz siatkę. Ja też ci daję na to moje słowo. – Obaj wyglądali na usatysfakcjonowanych, a gdy Nick się nad tym zastanowił, doszedł do wniosku, że to była wystarczająca zachęta, aby szybciej ożenił się z Christianną – w ten sposób mógł jej uratować życie. Tak czy owak, obaj byli zadowoleni z ubitego targu i zapewnień, jakie sobie nawzajem złożyli. Teraz, gdy ich miłość nie była już tajemnicą, Nick i Christianna mogli się jawnie spotykać, z aprobatą ojca. Sandor zamówił wódkę dla całego stolika i wszyscy oprócz Toby’ego i Lucasa ją pili. Tego wieczoru panował nastrój świętowania i już prawie wybijała północ, gdy wrócili do obozowiska. Nick musiał odprowadzić chłopców do domu i Christianna do niego dołączyła. Jej bracia zostali w restauracji, żeby kontynuować libację z ojcem, ale ich żony i ciotka również wróciły do obozu. To był radosny wieczór; nie musieli dłużej ukrywać tego, co do siebie czują. Nick był zadowolony, że Galina naciskała na niego, aby poruszył ten temat. Jak dotąd zawsze miała rację. A Sandor zdawał się usatysfakcjonowany jego obietnicą, że oświadczy się Christiannie w późniejszym terminie, jak również zapewnieniem, że pozostanie z cyrkiem. Sandor nie wyobrażał sobie, by Christianna kiedykolwiek chciała od nich odejść, a więc Nick również nie odejdzie. Poza tym pewnego dnia mógł się stać bardzo znamienitym zięciem. W restauracji, po kilku następnych kieliszkach wódki, Sandor zaczął się przechwalać, że jego córka zostanie hrabiną. W czasie gdy to mówił, Christianna siedziała przed przyczepą Nicka. Chłopcy byli już w łóżkach, a oni rozmawiali. Nowy Rok rozpoczynał się zdecydowanie dobrze. Gdy tak ze sobą gawędzili ściszonymi głosami, Nick zauważył chłopaka w uniformie Western Union, podjeżdżającego do przyczepy na rowerze. Mrużył oczy w mroku, obserwując, jak chłopak odstawia rower i podchodzi. Z przewieszonej przez ramię torby wyciągnął kopertę. – Mam telegram do Nicolasa von Bingena. To pan? – spytał oficjalnym tonem, co trochę wystraszyło Nicka. Już dawno nie słyszał swojego nazwiska. W cyrku wszyscy nazywali go Nick
Bing. Swoje pełne nazwisko widywał tylko na listach od Aleksa i od ojca. – Tak, ja. – Odbierając telegram, był zaskoczony. Obserwowany przez Christiannę, złożył podpis w rejestrze listonosza, który szybko odjechał. Otworzył kopertę. Nie miał pojęcia, co zawiera. W świetle księżyca ledwie widział litery, mimo to jego oczy od razu powędrowały do nazwiska nadawcy u dołu telegramu. Przysłał go Alex. „Z głębokim żalem informuję, że twój ojciec zmarł we wczesnych godzinach porannych nowego roku. Zmarł w spokoju na skutek zapalenia płuc. Nic nie mogliśmy zrobić. Jest mi bardzo przykro. Najserdeczniejsze wyrazy współczucia. Alex”. Nick czytał i nic nie mówił, nie potrafił zrozumieć treści telegramu. Potem, gdy zaczęła do niego docierać, przeczytał powtórnie. Czuł się jak uderzony gromem. Spojrzał na Christiannę i ze łzami w oczach podał jej telegram. Nie spodziewał się tego ciosu. Nie potrafił sobie wyobrazić świata, gdy nie było w nim jego ojca. Poza chłopcami przez całe życie miał tylko jego i matkę, której nie znał i nigdy nie pozna, przez Hitlera. Christianna wzięła telegram, przeczytała i westchnęła, po czym natychmiast zerwała się ze swojego miejsca, żeby go objąć i pocieszyć. Tulili się do siebie, a on płakał bezgłośnie. Siedzieli tak długi czas, aż znaczenie wiadomości w pełni do niego dotarło. Stracił ojca. Christianna została z nim tej nocy aż do rana. Słońce dopiero się pokazało na niebie, gdy go zostawiła na kanapie i wróciła do własnej przyczepy. Nikt nie słyszał, jak się do niej skradała na palcach. Reszta zbyt dużo wypiła poprzedniego wieczoru i po przebudzeniu czekał ich kac. Chłopcy się obudzili i podeszli do Nicka. On też się obudził, a wtedy ujrzeli wyraz jego oczu. Nie wyglądał tak od czasów, gdy im powiedział, że muszą opuścić Niemcy. Wiedzieli, że wydarzyło się coś strasznego. – Co się stało? – spytał Toby. Może będą musieli opuścić cyrk i znowu stracą dom. Lucas też był wystraszony. Telegram był złożony i schowany w kieszeni Nicka, żeby chłopcy go nie zobaczyli.
Chciał im sam przekazać ponure wieści. – Chodzi o dziadka – zaczął smutnym głosem. – Był bardzo chory, miał zapalenie płuc. – Zaczerpnął oddech przed spuszczeniem bomby. Chłopcy czekali. – Zmarł wczoraj. Wieczorem po naszym powrocie przyszedł telegram od Aleksa. Obaj chłopcy się rozpłakali, a Nick przyciągnął ich i objął. Wszyscy trzej płakali cały poranek, a potem poszli razem na długi spacer, po czym wrócili do przyczepy. Gdy tam dotarli, Joe Herlihy czekał na nich, żeby im złożyć wyrazy współczucia i przekazać list z kondolencjami od Johna Ringlinga Northa. Nick był bardzo wzruszony. Joe chwilę został, potem poszedł, nie chcąc im zakłócać przeżywania smutku. Nick i chłopcy byli załamani, cały dzień rozmawiali o dziadku, a ojcu Nicka. Christianna nie chciała im przeszkadzać, opowiedziała o tym, co się stało, swoim bliskim. Wieści już się rozeszły między kilkoma rodzinami w cyrku i Galina z Sergiejem też złożyli Nickowi tego popołudnia wizytę kondolencyjną. Bratowa Christianny upiekła dla nich zapiekankę, którą Christianna przyniosła im wieczorem, zamierzając szybko wyjść. Ale Nick poprosił, żeby została i zjadła z nimi. Widziała, jak bardzo cała trójka jest przygnębiona. Nick nawet bardziej niż synowie z powodu świadomości, że nie będzie go na pogrzebie ojca. Ale był pewien, że Alex pochowa go jak należy na cmentarzu w posiadłości, po mszy ku jego pamięci odprawionej w kaplicy. To straszne nie móc uczestniczyć w tak ważnej uroczystości. Poza tym Nick doskonale wiedział, dlaczego tak się stało. Jego i chłopców wygnano z Niemiec, i to zabiło jego ojca. I w tym dokładnie momencie Nick zrozumiał, że nigdy nie wróci. Nikomu tego nie powiedział, ale teraz już był pewien, że przybył do Ameryki po to, żeby tu zostać. Drzwi do przeszłości właśnie zamknęły się za nim na zawsze. Rozdział 16 Tak jak na to liczył Nick, Alex pochował Paula na rodzinnym cmentarzu, zamówił za niego mszę,
która się odbyła w kaplicy majątku, i postawił płytę nagrobną na jego mogile. On i Marianne pogrążyli się w żalu. Dwa tygodnie później we wsi zapanowało wielkie poruszenie. Alex pracował w stajniach – czyścił boksy – gdy jeden z chłopców, którzy mu pomagali, wbiegł do środka, zaczerwieniony i podekscytowany. Alex odwrócił się, żeby sprawdzić, co się dzieje. Po śmierci Paula był ponury i przybity; mógł sobie tylko wyobrażać, jak się czuł Nick, gdy otrzymał telegram. Alex napisał go natychmiast wyraził w nim wszystko, co czuł, i przesłał przyjacielowi wyrazy głębokiego ubolewania. Zapewnił go, że wszyscy boleśnie odczuwają brak Paula i że on i Marianne też są załamani. – Przejmują zamek von Bingenów! – wrzasnął chłopak na całą stajnię, a Alex popatrzył na niego jak na szaleńca. – Kto? Co to znaczy „przejmują”? – To, co chłopak mówił, nie miało żadnego sensu. – Żołnierze. Pułkownik, chyba, albo generał. Przyjechali dużym samochodem i się wprowadzają. – Wieść zmroziła Aleksa do szpiku kości; poczuł, że wzbiera w nim wściekłość. – Co ty opowiadasz? – Jego oczy rzucały pioruny. – Pełno tam żołnierzy ze skrzyniami. Są też wielkie samochody i oficerowie. Zamek jest otwarty i ktoś mi powiedział, że go przejmują. To będzie teraz ich kwatera główna na tym terenie, oficerowie tam zamieszkają. Alex miał ochotę kogoś zabić, bez słowa komentarza wyszedł ze stajni i przez dziedziniec udał się do własnego domu. Marianne nie było. Poszła z wizytą do kobiety, która właśnie urodziła na jednym z folwarków, zanieść jedzenie dla reszty jej dzieci i dowiedzieć się, jak się czuje. Myśl, że wojsko przejmuje dom Nicka w dwa tygodnie po śmierci Paula, to było dla Aleksa zbyt wiele. Nie mógł tego znieść. Założył najelegantszy garnitur, uczesał się, wsiadł do mercedesa i pojechał do zamku Nicka. Dokładnie tak, jak opowiadał chłopak w stajni, na zewnątrz stały samochody, na dziedzińcu
ciężarówki, wszędzie skrzynie, dwa tuziny żołnierzy i dowodzący pułkownik, wykrzykujący komendy. Alex wziął głęboki oddech i udając spokój, podszedł do oficera. Spojrzał na niego, przywołując uprzejmy uśmiech. – Witam w sąsiedztwie – rzekł, wyciągając dłoń. Z uciskiem w brzuchu zauważył dwie flagi ze swastykami przy samochodzie i dwóch poruczników stojących po jego bokach. – A pan to kto? – Pułkownik, pozornie obojętny, zmierzył go chłodnym spojrzeniem. – Alex von Hemmerle z zamku Altenberg. Pięć kilometrów stąd. – Wskazał nieprecyzyjnie właściwy kierunek. – Widzę, że wpadliście z odwiedzinami do hrabiego von Bingena – dodał, starając się ukryć sarkazm w głosie, ale raczej bez sukcesu. – Hrabia von Bingen zmarł – oznajmił pułkownik. – Przed dwoma tygodniami. Przejmujemy zamek na potrzeby wojska. – Miałem na myśli jego syna, hrabiego Nicolasa von Bingena – wyjaśnił niewinnym głosem Alex. – Jak sądzę, odziedziczy tytuł i posiadłość po ojcu. – Przykro mi pana poinformować – zaczął pułkownik, patrząc na Aleksa lodowato – ale zmarły hrabia miał żonę Żydówkę, a „hrabia Nicolas”, jego syn, uciekł jako Żyd rok temu, o czym, jak się domyślam, pan wie. Żydzi nie mogą już dziedziczyć ani posiadać ziemi na terenie Niemiec. Ten zamek jest teraz własnością Trzeciej Rzeszy. Przejąłem go w imieniu Führera. – Swoim salutem mógł rozciąć górę lodową; dłoń zatrzymała się milimetr od czapki, a potem prawe ramię wystrzeliło w powietrze w znajomym geście, na którego widok Aleksowi zrobiło się niedobrze. Nie odpowiedział salutem, bo jako cywil nie był do tego zobligowany, choć wielu nadgorliwców tak czyniło. – Rozumiem – odparł. – Nie wiedziałem. Jakoś nie jest o tym głośno. – Udał ignorancję, a pułkownik kiwnął głową. – To zrozumiałe. Mówiono mi, że posiada pan piękne stajnie – dodał, spoglądając na Aleksa
wymownie. – I wspaniałe konie. – A więc dobrze wiedział, kim był Alex, i pewnie było tylko kwestią czasu, kiedy go odwiedzi i prawdopodobnie zabierze, co zechce. Łącznie z zamkiem, jeśli taką będzie miał ochotę. Armia otrzymała przepustkę do robienia tego, co chciała. – Dziękuję za komplement. Mam nadzieję, że mnie pan odwiedzi, skoro będzie pan teraz tak blisko mieszkał. Alex wykonał ukłon i stuknął obcasami w stylu niemieckich arystokratów, a nie wojskowych. Był to równie pełen szacunku gest, jak salut pułkownika, jednak o wiele bardziej elegancki; przypominał pułkownikowi, że Alex jest arystokratą, a taka była jego intencja. – Dziękuję, hrabio. Na pewno wkrótce pana odwiedzę – obiecał pułkownik, potem zniknął w drzwiach frontowych domu Nicka, w asyście świty oficerów i żołnierzy. Alex odprowadzał go wzrokiem, czując, że zaraz albo się rozpłacze, albo zacznie krzyczeć. Był to najstraszniejszy widok, na jaki kiedykolwiek patrzył. I następna porcja złych wiadomości, którymi się będzie musiał podzielić z Nickiem. Musi napisać, że jego elegancki dom, zamieszkiwany przez sześć pokoleń jego przodków, zawłaszczyła Trzecia Rzesza, i że teraz wprowadzą się do niego oficerowie i żołnierze. Jak dobrze pójdzie, kiedy Rzesza upadnie – jeśli upadnie – dom trafi z powrotem do Nicka. Ale Bóg jeden wie, kiedy to będzie i co tymczasem zrobią z majątkiem. Alex drżał jak liść, wracając do siebie. Zaparkował samochód, wkroczył do zamku i trzasnął drzwiami. Marianne mogła go słyszeć z biblioteki, dokąd poszła po powrocie, żeby się rozgrzać przy kominku. Odgłos zamykanych z hukiem drzwi powiedział jej, że stało się coś złego. Wybiegła z biblioteki i ujrzała ojca przemierzającego podest. Miał mord w oczach. – Co się stało, tato? – spytała, przestraszona. Odpowiedział ściszonym głosem. Teraz już nikomu nie ufał. Wszędzie kręcili się ludzie pragnący zostać marionetkami Rzeszy, szpiegujący tych, których znali lub dla których pracowali przez całe życie. – Armia właśnie przejęła dom Nicka. Wprowadzają się. Masz odtąd nigdzie nie wychodzić. Nie
wolno ci opuścić domu beze mnie. Zrozumiałaś? – zwrócił się do niej ostro. – Wszędzie są żołnierze, i będzie jeszcze gorzej. Mogą przyjść tutaj i nawet się do nas wprowadzić. Nie chcę, żeby się do ciebie zbliżali. Masz nie opuszczać domu! – powtórzył. Marianne widziała, że ojciec trzęsie się ze strachu i furii. Bał się o nią, a wściekał na rząd, który pogwałcił wszystko, co było mu drogie, łącznie z osobą najlepszego przyjaciela i jego domem. – Jak oni mogą się tak po prostu wprowadzić? – spytała ze zdumieniem, gdy z powrotem weszli do biblioteki, a ojciec zamknął za sobą drzwi. – Nie chcę, żebyś z kimkolwiek rozmawiała. Niczego nie komentuj. Nikomu nic nie mów. Teraz już nie wiadomo, komu można ufać, kto nas może zdradzić, nawet w naszym domu. – To były rządy strachu i rozboju. Kraj opanowała tłuszcza, gotowa kraść, co popadnie. – Sądzę, że pułkownik ma chrapkę na nasz dom. – A co gorsza Alex obawiał się, że któryś z oficerów lub kilku z nich zainteresuje się Marianne. Była piękną osiemnastolatką, wkrótce już dziewiętnastolatką. Bał się o nią. Miał przeczucie, że ci ludzie nie powstrzymają się przed niczym. Zdał sobie teraz sprawę, że musi wykonać kilka rzeczy. Jedną z nich było napisanie do Nicka. Musi go powiadomić, co się stało. Drugą – list do wieloletniego przyjaciela, lorda Beaulieu, w Anglii. Przed trzydziestu laty chodzili do jednej szkoły i od tamtej pory pozostawali w bliskiej przyjaźni. Nick świetnie znał lorda. Jak Anglicy wymawiał jego imię „Bjeu-lii”, inaczej niż Francuzi. Teraz potrzebował jego pomocy. Nie mógł dłużej zatrzymać Marianne w Niemczech. List, który napisał do Nicka tego popołudnia, był najtrudniejszy ze wszystkich, jakie kiedykolwiek pisał, oprócz telegramu o śmierci Paula. I musiał go ostrożnie sformułować, żeby nie wzbudzić podejrzeń cenzorów. Na szczęście list wysyłany do Ameryki mógł nikogo nie zainteresować, jednak mimo wszystko zamiast jak zwykle użyć pełnego nazwiska Nicka, zaadresował list na Nicka Binga z nadzieją, że niewykształceni cenzorzy nie połączą faktów. I starał się, aby brzmiał jak opis losowego zdarzenia, a nie tragedii, jaką dla niego i Nicka było przejęcie domu.
Ze względu na delikatność sprawy napisanie listu zajęło mu sporo czasu. Pisał w nim, że jest przekonany, iż Nick z radością usłyszy, że stary zamek w okolicy został dobrze wykorzystany. Z powodu wyjazdu jednego z legalnych właścicieli i niedawnej śmierci drugiego zamek przejęła Trzecia Rzesza. Zamieszka w nim wojsko. Oficerowie i żołnierze już się wprowadzili. Wspominał, że ich obecność ożywi wreszcie okolicę i podniesie mieszkańców na duchu i że jest pewien, iż Nick będzie zadowolony z tak pomyślnych wieści. Mógł sobie tylko wyobrażać przerażenie na jego twarzy, gdy będzie to czytał, ale nic nie mógł zrobić. Uważał, że powinien wiedzieć. Dodał tylko jedną zagadkową linijkę, aby go pocieszyć: „Wszystko to pewnego dnia może się zmienić, i na pewno się zmieni, jeśli rodziny powrócą, ale na razie jest to bardzo radosna nowina”. Nie było w tym nic radosnego. Po dopisaniu kilku mniej istotnych informacji zabrał się do listu do Charlesa Beaulieu, który był równie trudny do napisania. Też trzeba go było okrężnie sformułować. Wiadomość przesłał w liście do ich wspólnego przyjaciela z lat szkolnych w Nowym Jorku, z prośbą, żeby przesłał ją Charlesowi. Alex był prawie pewien, że teraz, gdy oba kraje znajdowały się w stanie wojny, nie udałoby mu się przesłać listu bezpośrednio z Niemiec do Anglii. Łatwiej go było wysłać ze Stanów, choć i tak Alex mógł się tylko modlić, żeby dotarł do adresata. Przepraszał starego przyjaciela, że prosi go o aż tak wielką przysługę, ale nie miał nikogo innego, do kogo mógłby się zwrócić. Jeszcze tego samego dnia zaniósł oba listy na pocztę z nadzieją, że dotrą do celu, zwłaszcza list do Charlesa. A potem wrócił do domu i siedział z Marianne przy kominku, starając się podnieść ją na duchu. To był ciężki dzień dla nich obojga, a na dodatek Alex był pewien jednego – że będzie coraz gorzej. Nie powiedział tego córce, chciał jednak wywieźć ją z Niemiec, zanim tak się stanie. Teraz wszystko zależało od Charlesa Beaulieu. Rozdział 17 Nick otrzymał list Aleksa i dobrze go odczytał, choć Alex treść przedstawił w formie „dobrych
wieści”, które, jak obaj wiedzieli, wcale dobre nie były. Zrozumiał, że Trzecia Rzesza przejęła jego posiadłość i że ojciec zmarł, ale to już wiedział z telegramu. A ponieważ zdaniem Rzeszy Nick już nie istniał jako obywatel, tylko jako Żyd bez prawa do posiadania własności w Niemczech, jego majątek i zamek przejęło państwo. W Niemczech nie miał już ani własnej ziemi, ani niczego innego. Nie tylko go wysiedlono, ale też został bez grosza przy duszy, pozbawiono go spadku. Pozostały mu tylko tytuł i nazwisko. Był mniej przybity, niż gdy się dowiedział o śmierci ojca, niemniej wieści nim wstrząsnęły. Zrozumiał również zawoalowane zdanie, że jeśli Rzesza upadnie, jeśli Niemcy przegrają wojnę, odzyska majątek. Ale kto mógł wiedzieć, czy tak się stanie i kiedy? Nie mógł już więcej liczyć na cokolwiek poza sobą. Tak jak dla Christianny i jej rodziny cyrk był teraz jego życiem. Adolf Hitler go wydziedziczył. Jego rodzina przez sześć stuleci zamieszkiwała w tym samym miejscu, a teraz nie miał ani domu, ani kraju. W niecały rok stracił wszystko, łącznie z ojcem. Trudno mu to było ogarnąć umysłem. Z przeszłości zostali mu tylko synowie. Później tego dnia opowiedział o tym Christiannie. Była zdumiona. – Mogą coś takiego zrobić? Zabrać ci dom i się do niego wprowadzić? – Najwyraźniej tak – odparł gorzko, z gniewem. – Teraz naprawdę niczego nie mam, nawet w Niemczech. Nie mam do czego wracać i nigdy nie będę miał. Nigdy więcej nie chcę wracać do Niemiec. – Miał minę, jakby naprawdę tak uważał, i Christiannie zrobiło się go żal. – Może przegrają wojnę. Na to się jednak nie zapowiadało. Hitler zaatakował wszystkie sąsiednie kraje oraz te położone dalej. Wydawało się, że planuje zawojować całą Europę. Następnego dnia Christianna opowiedziała ojcu i braciom, że naziści przejęli dom rodzinny Nicka. Bardzo mu współczuli. Niektóre osoby w cyrku zaczęły się poważnie niepokoić o bliskich, zwłaszcza tych, którzy byli Żydami i przebywali w krajach okupowanych przez Hitlera. Oni też nie mogli wracać do swoich ojczyzn i bali się o rodziny.
Na początku lutego Hitler rozpoczął nieograniczoną wojnę podwodną, a Anglia zablokowała Niemcy. Niemieckie U-Booty zatapiały statki aliantów. Nick już więcej nie otrzymał wieści od Aleksa. List Aleksa do przyjaciela w Nowym Jorku dotarł do Charlesa Beaulieu w Hertfordshire w ciągu trzech tygodni, w początkach lutego, a odpowiedź Charlesa, przesłana tą samą drogą, trafiła do Aleksa po kolejnym miesiącu, ale była natychmiastowa i szczera. Charles przede wszystkim pisał, że jest mu przykro z powodu śmierci ojca Nicka. Podzielał też niepokój Aleksa co do wydarzeń w Niemczech i sugerował, żeby Alex jak najszybciej wysłał Marianne do Anglii, jeśli tylko zdoła ją tam przetransportować. Obaj zdawali sobie sprawę, że nie będzie to łatwe. Wiele niemieckich dzieci odesłano do Anglii tuż przed wojną, podobnie było z dziećmi z Węgier i Polski, głównie pochodzenia żydowskiego, które Anglicy ratowali z pociągów Kindertransportu. Ale od wybuchu wojny przed pół rokiem nie było łatwo o azyl w Anglii ani nie było łatwo się do niej dostać. A Marianne nie była już dzieckiem, tylko dziewiętnastoletnią kobietą. Musiałaby więc opuścić Niemcy jako osoba dorosła, przy wszystkich konsekwencjach i ryzyku, jakie groziły każdej kobiecie. I zarówno brytyjska blokada, jak i Niemcy zatapiający statki powodowały, że przeprawa przez kanał stanowiła ogromnie ryzykowne przedsięwzięcie. Ale Alex uważał, że trzymanie córki w Niemczech, gdy dokoła kręciło się pełno żołnierzy, jest gorszym rozwiązaniem, dlatego chciał podjąć ryzyko, choć ściskało mu się serce, gdy o tym myślał. Musiał przewieźć Marianne do Francji, żeby tam przekroczyła kanał, lub wymyślić bezpieczniejszą drogę, jeśli taka istniała. Charles i jego żona, Isabel, twierdzili, że chętnie przyjmą do siebie Marianne – Charles pisał nawet, że będą zachwyceni – na okres całej wojny, jeśli to będzie konieczne. Mieli dwóch synów, obu w RAF-ie, i żadnej córki. Charles w jego ogromnie życzliwym liście do Aleksa przekonywał, że Isabel byłaby zachwycona, mając kogoś do towarzystwa. W Hertfordshire było teraz bardzo nudno, a oni rzadko widywali synów. Charles zapewniał też, że Marianne będzie u nich bezpieczna, o ile w
tych czasach można być bezpiecznym w Anglii, ale na pewno bezpieczniejsza niż w Niemczech. Pisał, że jeśli to tylko możliwe, wiele rodzin w kraju wysyła swoje dzieci i bliskich na wieś, nawet do obcych, którzy się zaoferowali, że przyjmą kogoś na kwaterę. On i Isabel również o tym myśleli, żeby przyjąć dzieci do ich dużego domu. Charles był siódmym markizem Haversham i członkiem Izby Lordów; on i Alex w szkole chodzili do tej samej klasy. Po otrzymaniu listu od przyjaciela Alex odetchnął z ulgą. Teraz chciał tylko znaleźć bezpieczny sposób na przewiezienie córki do Anglii bez alarmowania przy tym kogokolwiek w Trzeciej Rzeszy. A ponieważ Niemcy i Anglia toczyły wojnę, nie mógł po prostu kupić biletu i wysłać Marianne na Wyspy. Musiał dyskretnie wywieźć ją z kraju. Po dogłębnym zbadaniu sprawy, uznał, że najlepiej uczynić to przez Belgię, która była neutralna. Nie miał jednak pojęcia, z kim się powinien skontaktować, żeby urzeczywistnić swój plan. Nie znał nikogo w rządzie ani w wojsku, i choć w Wehrmachcie i w SS było kilku arystokratów, większość z nich uważał za bandę źle wychowanych gburów. Nie chciał się do nich zwracać, nie chciał ryzykować, a już z pewnością nie w sytuacji, gdy chodziło o jego córkę. W podziemiu też nie miał znajomości ani nie chciał ich wykorzystywać w sprawie Marianne. Chciał ją wywieźć z Niemiec legalnie, wyposażoną w prawdziwe dokumenty. Gdy się nad tym zastanawiał, do zamku zawitał pułkownik, który go odwiedził, żeby obejrzeć konie. Alex zabrał go do stajni, gdzie pułkownik zatrzymał się z podziwem, ujrzawszy czwórkę lipicanów – dwie klacze i dwa ogiery – które gospodarz trzymał do rozrodu. Były tak wspaniałe jak niegdyś Pluto i Nina, choć nieco starsze. – Są przeszkolone? – spytał pułkownik, patrząc na konie z czcią i szacunkiem. – W pełni, do każdej komendy – zapewnił Alex, który niechętnie pokazywał lipicany, ale nie mógł odmówić pułkownikowi. Oficer mógł zrobić wszystko, co chciał. – Mogę zobaczyć? – spytał pułkownik sceptycznym tonem. Jeden z chłopców stajennych pomógł Aleksowi wyprowadzić czwórkę koni do głównej ujeżdżalni, w której trenował lipicany. Pragnąc
zrobić na pułkowniku wrażenie i pokazać mu, jaki jest nieważny, puścił konie wolno i kazał im wykonywać figury z kanonu hiszpańskiej szkoły jazdy, do której je szykował. Konie wspaniale wykonywały polecenia, jeden po drugim w doskonałej symetrii kończyły pokaz lewadą, po której następowała krupada. Pułkownik z trudem się powstrzymywał, żeby nie rozdziawiać ust. – Sam pan je wyszkolił? – spytał z niedowierzaniem, a Alex kiwnął z rozbawieniem głową. Chciał powiedzieć, że arystokraci są o wiele lepsi w trenowaniu koni od żołnierzy, ale przemilczał tę uwagę. – Zwykle wysyłam je do hiszpańskiej szkoły jazdy w Wiedniu, ale te zatrzymałem do rozrodu. – Nie wspomniał o dwóch, które opuściły stadninę przed rokiem, z Nickiem. – Sprzedaje je pan czasem? – dopytywał się pułkownik, któremu oczy błyszczały. Pewnie wyobrażał sobie siebie na grzbiecie jednego z ogierów. Ale Alex nie miał zamiaru żadnego mu podarować. Będzie je musiał zarekwirować, co prawdopodobnie i tak uczyni. – Nie, nie sprzedaję. Umieszczam je w szkole w Wiedniu i hoduję do rozrodu. Dwa oddałem. Nie są na sprzedaż. Wtedy pułkownik odwrócił się do niego. Był zły i mrużył oczy. – Zdaje pan sobie sprawę, że mógłbym zabrać wszystkie, prawda? W imieniu Rzeszy. – Alex długo nie odpowiadał, mierząc pułkownika wzrokiem. Nie bał się go, tylko nim gardził. – Tak – odparł wolno – ale nie wierzę, żeby oficer niemieckiej armii chciał postąpić aż tak nikczemnie, zwłaszcza że jesteśmy w gronie dżentelmenów, chyba że się mylę, sądząc, że oficerowie Führera są dżentelmenami. – Mówiąc to, cały czas patrzył pułkownikowi w oczy, a ten natychmiast się wycofał. Było jasne, że desperacko pragnął przejąć lipicany, ale nie potrafił wymyślić rozsądnej wymówki. Nie miał powodu konfiskować koni. Wojsko ich nie potrzebowało, a on sam nie był oficerem kawalerii, honorowej gwardii, do której nie należał, a Alex o tym wiedział. Był pułkownikiem regularnej armii, Wehrmachtu, nawet nie SS, elitarnego korpusu. Ale lipican dodałby mu statusu i godności. Alex widział, jak bardzo pułkownik pożądał tych koni, i to mu podsunęło
pewien pomysł. Był śmiały i niebezpieczny, wart jednak ryzyka, gdyby się sprawdził. – Podarowuję je tylko osobom wyjątkowo dla mnie ważnym, w dowód szacunku i podziwu dla nich. Takim jak na przykład Führer – dokończył z powagą, a pułkownik skinął głową. – A tak przy okazji, nie ma pan ochoty się przejechać? Konie są dość łatwe w prowadzeniu, zwłaszcza ten duży. – W rzeczywistości mniejszy miał lepszy rodowód i był lepiej wyszkolony, ale większy był efektowniejszy. Alex widział, że spodobał się pułkownikowi, i uznał, że lepiej będzie pasował do tego przekonanego o swojej ważności pyszałka. W odpowiedzi na propozycję pułkownik skinął głową. Alex pomógł mu się wspiąć na wysokiego konia. Okrążając ujeżdżalnię na pięknym wierzchowcu, pułkownik wyglądał, jakby zaraz miał eksplodować z zachwytu. Alex nakazał reszcie koni pozostać na miejscu. – Miło się go dosiada, prawda? – spytał od niechcenia, gdy pułkownik po kilku okrążeniach zatrzymał się przy Aleksie i spojrzał na niego z góry. – Oddałby pan takiego konia Führerowi? Pułkownik wyglądał na poruszonego, choć koń i tak nie trafiłby do niego, a przecież nie wykradłby go Hitlerowi, gdyby Alex postanowił sprawić mu tak wyjątkowy prezent. Musiałby go zabrać lub skonfiskować, ale zdawał sobie sprawę, że wtedy wyszedłby w oczach Aleksa na złodzieja, a to mu również nie odpowiadało. Całe życie czuł się skrępowany w obecności arystokratów, takich jak Alex, czego ten się domyślał. – Oddałbym – potwierdził Alex – Führerowi lub komuś, kogo darzyłbym równie wielkim szacunkiem. – Spojrzał na pułkownika siedzącego na ogierze. Ich oczy się spotkały i tak pozostały, a pułkownik od razu pojął, że jest coś, czego Alex od niego chce. Wystarczyło się tylko dowiedzieć, co to i czy będzie to łatwe do załatwienia. Odnosił też wrażenie, że Alex zaraz mu to powie. Może wtedy uda się im dobić targu. Pułkownik był niewykształcony, ale nie głupi. Obaj rozumieli się bez słów. – Dokumenty podróżne i bezpieczny przejazd do Ostendy w Belgii – rzekł krótko Alex, a pułkownik bacznie mu się przyjrzał. To było portowe miasto, można się było domyślić, że stanowiło
tylko punkt przesiadkowy w podróży gdzieś dalej. – Dla Żyda? Tego nie mógłby zrobić nawet za lipicana. Nie był zdrajcą, poza tym otrzymali ścisłe rozkazy z naczelnego dowództwa. – Ależ skąd. Dla wysoko postawionej damy. Dokumenty ma bez zarzutu. Pułkownik natychmiast zrozumiał. – Pańska córka? – spytał ściszonym głosem. Alex nie chciał ryzykować potwierdzenia, ale nie miał wyboru. Musiał to powiedzieć, jeśli chciał wywieźć Marianne z Niemiec, a to mógł być jedyny dostępny mu sposób. Kiwnął głową. Pułkownik długo nie odpowiadał, siedząc na koniu, którego tak bardzo pożądał i którego mógłby skonfiskować. Naraziłby się wtedy co prawda na miano gbura w oczach szlachcica, który wydawał się nieustraszony i pewny siebie, ale potrafił sobie wyobrazić, jak bardzo zależało mu na córce. Aż tak, by oddać bezcennego ogiera w zamian za przepustkę na przejazd do Belgii, żeby wywieźć dziewczynę z Niemiec i prawdopodobnie stamtąd do Anglii. Jeśli chciał ją dowieźć do Belgii, pewnie wysyła ją do Anglii przez kanał. – To się da załatwić – rzucił cicho. – Kiedy? – Kiedy panu odpowiada, najlepiej jak najszybciej. Alex odkrył wszystkie karty, modląc się, żeby nie przegrał. Stawką było życie Marianne i jego własne. Rozegrał z pułkownikiem ostrą partię pokera i miał nadzieję, że nie popełnił błędu. – Zastanowię się – rzucił pułkownik i zgrabnie zeskoczył z konia. – Odezwę się za dzień lub dwa. Potem, nie oglądając się za siebie, opuścił ujeżdżalnię i stajnie. Alex został na miejscu. Serce mocno mu waliło. Wiedział, że rozmowa z pułkownikiem była szaleństwem – ryzykował życie córki. Rozgrywka była bardzo niebezpieczna i jeszcze się nie skończyła. Pułkownik odjechał ze swoim kierowcą kilka minut później, a Alex zastanawiał się, co powinien zrobić. Miał tylko jeden wybór. Musi doprowadzić grę do końca, bez względu na to, co się wydarzy. Kości zostały rzucone – albo
przegra, albo wygra. Doczepił wodze prowadzące jednemu z hunterów i zaciągnął popręg większemu lipicanowi. Chłopcu, który mu pomagał, kazał odprowadzić do boksów trójkę pozostałych koni. Dosiadł dużego ogiera i wyprowadził go z ujeżdżalni, ciągnąc za sobą huntera. Chłopiec stajenny patrzył na niego ze zdumieniem. – Dokąd pan jedzie? – Dostarczyć prezent – odparł, po czym odjechał znajomą drogą do zamku Nicka z hunterem z tyłu. Gdy dotarł na miejsce, przywiązał go do słupka, z którego on i Nick korzystali od dzieciństwa, i zeskoczył na ziemię. Na dziedzińcu kręcili się żołnierze, stał tam też samochód pułkownika z flagami. Alex podszedł do młodego sierżanta. Kurtuazyjnie się ukłonił i podał mu wodze ogiera. – Z pozdrowieniami dla pułkownika – rzekł oficjalnie. – Proszę mu przekazać, że zapomniał zabrać z moich stajni swojego konia Favory. Chciałem mu go zwrócić. – Sierżant zareagował uśmieszkiem. Wiedział, że pułkownik nie ma konia takiego jak ten. Nigdy podobnego nie widział. Było to widowiskowe zwierzę, które stało na dziedzińcu spokojnie, czując się tam chyba zupełnie swobodnie. – Nazywa się Favory, to czystej krwi lipican. Do zobaczenia, sierżancie. Alex znowu się ukłonił, przemierzył dziedziniec, odwiązał huntera i odjechał. Nie miał pojęcia, czy to się uda, ale warto było spróbować. W tym ostatnim rozdaniu postawił wszystko, co miał. Tego dnia i następnego pułkownik się nie odezwał, Alex nic nie powiedział Marianne. Zaryzykował życie własnego dziecka i prawdopodobnie własne, żeby ratować córkę i zapewnić jej bezpieczeństwo. Ale kiedy usiadł z nią do obiadu, przyjechał kapral w jeepie. Powiedział, że ma list do hrabiego von Hemmerle, i jedna z pokojówek przyprowadziła go do jadalni. Alex odebrał list i gdy kapral wyszedł, otworzył kopertę drżącymi dłońmi. W środku nie było liściku. Były tylko dokumenty podróżne do Ostendy w Belgii podpisane przez pułkownika i wystawione na Marianne. Opiewały na następny dzień. Pokerowe zagranie wypaliło. Favory kupił Marianne wolność. Oczy
Aleksa, gdy przeglądał dokumenty, wypełniły się łzami. – O co chodzi, tato? Coś się stało? – Marianne była wystraszona. – Nie, nic – zapewnił cicho. Wsunął dokumenty z powrotem do koperty, schował ją do kieszeni marynarki i spokojnie zjadł z córką obiad. Gdy skończyli, zabrał ją ze sobą do biblioteki, zamknął drzwi i wszystko jej wyjaśnił. – Może ci się to nie spodobać, kochanie, ale musisz zrobić, co powiem. Tutaj jest dla ciebie niebezpiecznie, zbyt niebezpiecznie. Ci ludzie są zdolni do wszystkiego, a ja nie chcę, by ktoś cię skrzywdził. Musisz wyjechać z Niemiec. Są tu teraz żołnierze, zbyt blisko nas. Oni mają własne reguły gry, a ty jesteś młoda i piękna. Wysyłam cię do moich dobrych przyjaciół, państwa Beaulieu, w Anglii. Zgodzili się cię przyjąć, a pułkownik załatwił ci papiery podróżne. Mam je w kieszeni. Musisz wyjechać już jutro. Powiedział to wszystko jednym tchem, a ona wybuchnęła płaczem. Próbowała się z nim spierać, ale na to nie pozwolił. Chciał, żeby jak najszybciej opuściła Niemcy. – O mój Boże! – zawołała nagle, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. – Dałeś mu Favory, prawda? Rano słyszałam, jak mówili, że zniknął. Ale teraz został ci tylko jeden ogier do rozrodu. – Wolę, żebyś była bezpieczna w Anglii. Rano wsadzę cię do pociągu do Belgii. Dokumenty od pułkownika pozwolą ci dotrzeć do Ostendy. Tam wsiądziesz na prom do Ramsgate, z Ramsgate pojedziesz pociągiem do Hertfordshire. Będziesz bezpieczna, kiedy dotrzesz do Ramsgate. A już nawet wcześniej, w Belgii, dzięki pułkownikowi. Dam ci tyle pieniędzy, ile mam. Resztą zajmie się Charles, a ja się z nim później rozliczę. Musisz wyjechać, kochanie. Nie ma innego wyjścia. Pomyśl o Nicku, Tobym i Lucasie, jacy byli dzielni. A wyjechali o wiele dalej, do ludzi, których nie znali. Będziesz bezpieczna i będzie ci dobrze u Beaulieu. – Ale przecież nie mogę cię tu zostawić. – Była przerażona na samą myśl o tym. – Musisz. Nic mi nie będzie. Nikt mnie nie ściga. Nie jesteśmy Żydami. Nie zrobiliśmy nic złego.
Będziemy czekać, aż ta straszna wojna się skończy, wtedy wrócisz i będziemy żyli jak dawniej. Ale chcę, żebyś opuściła Niemcy, zanim zrobi się gorzej. Nie wiadomo, co Hitler wymyśli. – A jeśli to potrwa lata? – spytała, ocierając łzy. Próbowała być dzielna. – Miejmy nadzieję, że tak nie będzie. Mimo wszystko musimy tak zrobić. – Kto się tobą zajmie? – dopytywała się. Znowu zaczęła płakać. Alex uśmiechnął się do niej. – Sam się sobą zajmę. Dam radę. Nie martw się o mnie. Nie jestem starcem jak Paul. Nie jestem chory. Po prostu tu będę i będę na ciebie czekał. – Marianne dopiero skończyła dziewiętnaście lat. Nie miał pojęcia, kiedy znowu ją zobaczy, a jednak bardziej niż chętnie pozbawiał się jej towarzystwa, dla jej dobra. – Musisz się dzisiaj spakować. Nie zabieraj za dużo, bo będziesz musiała sama dźwigać bagaż. Spakuj tylko potrzebne rzeczy. A jeśli ktoś cię będzie pytał, dlaczego się pakujesz, powiedz, że jedziesz do przyjaciół w Berlinie, na przyjęcie. W Berlinie w tym czasie było bardzo rozrywkowo, oficerowie i piękne damy chadzali na różne uroczystości i wspaniałe przyjęcia. Alex jeszcze chwilę porozmawiał z córką, potem odesłał ją do pokoju, żeby zaczęła się pakować. Gdy został sam, usiadł w fotelu i przez długi czas wpatrywał się w ogień na kominku. Podjął niebezpieczną grę, ale wszystko dobrze się ułożyło. I choć wiedział, że będzie straszliwie tęsknił za córką, uważał, że uczynił dla niej to, co należało. Rozdział 18 Kiedy Alex zawiózł Marianne na stację o siódmej rano następnego dnia, do pociągu wsiadali głównie żołnierze i kilku starszych gospodarzy. Marianne była jedyną kobietą i gdy wnosiła do przedziału walizki, niosąc po jednej w każdej ręce, wyglądała na przerażoną. Alex wykupił dla niej bilet pierwszej klasy; prezentowała się bardzo dorośle w ciemnoniebieskim płaszczu i ciemnym kapeluszu z krótką woalką, a także dystyngowanie w ciemnych bucikach na wysokich obcasach. Była ubrana poważnie, jak osoba dobrze urodzona, ale skromnie. Poinstruował ją, żeby pieniądze ukryła pod ubraniem, a w torebce trzymała tylko małą kwotę.
– Będzie dobrze – pocieszył ją. Już jej przekazał dokumenty podróżne, paszport i tyle pieniędzy, ile uznał za sensowne. Teraz, ściskając torebkę w dłoniach, stała i patrzyła na niego ze łzami wzbierającymi w oczach. Ledwie mogła mówić. Nie miała pojęcia, kiedy znowu zobaczy ojca, i starała się zapisać sobie w pamięci jego wygląd w każdym szczególe. – Tak bardzo będę tęskniła, tato – powiedziała, tuląc się do niego. – Ja też – odparł. Ze względu na nią starał się mówić silnym głosem i nie pokazywać po sobie, jak bardzo jest poruszony. – Charles w liście przesłanym przez znajomego w Nowym Jorku da mi znać, że dotarłaś. Bądź ostrożna, Marianne. Nie wdawaj się z nikim w rozmowy. – Po przesiadce do innego pociągu na granicy w ciągu dziewięciu, dziesięciu godzin miała dotrzeć do Ostendy i tej samej nocy przepłynąć kanał do Ramsgate. Tam złapie kolejny pociąg i w Hertfordshire będzie rano. Na stacji będzie musiała wziąć taksówkę, żeby dotrzeć do Beaulieu. Małżeństwo nie znało terminu jej przyjazdu, a on nie miał jak ich o tym powiadomić. Ale wiedział, że Marianne jest odpowiedzialna i wystarczająco przedsiębiorcza, że zdoła sama dojechać na miejsce. Miał tylko nadzieję, że w drodze żaden żołnierz nie będzie się jej naprzykrzał. Jechała z ważnymi dokumentami. Sam je sprawdził. A że podpisał je pułkownik z naczelnego dowództwa, nikt nie będzie śmiał robić jej problemów. – Bądź grzeczna, Marianne – rzekł ochrypłym głosem, gdy usłyszał gwizd lokomotywy. Po raz ostatni mocno ją uścisnął, opuścił przedział i wyskoczył z pociągu. Marianne otworzyła okno i wychyliła się do niego, przekrzywiając kapelusz. Wyglądała pięknie; wiedział, że zawsze ją będzie taką widział w pamięci. Musi mu to wystarczyć do czasu, aż Niemcy staną się bezpiecznym miejscem, do którego znowu będzie mogła wrócić. – Kocham cię, tato! – zawołała, gdy pociąg ruszył. Alex odsunął się od skraju peronu i zaczął do niej machać. Miał nadzieję, że nie widziała, jak
płacze. – Ja też cię kocham! – odkrzyknął. Zaczął jej znikać z oczu wraz ze stacją. Po jej policzkach lały się łzy; była sama w przedziale. Ojciec wyglądał już teraz jak rozmazana plamka, a gdy pociąg skręcił, zniknął. Zamknęła okno i cicho popłakując, usiadła na kanapce. Wciąż nie mogła uwierzyć, że zmusił ją do wyjazdu do ludzi, których ledwie znała. Nawet nie pamiętała, jak wyglądają ani jacy są, a teraz miała u nich zamieszkać, może na wiele lat. Jedyne, czego pragnęła, to wrócić do domu i zakopać się pod pierzyną lub pójść do ojca do stajni. Zostawiała wszystko, co było jej drogie i znajome, jechała do obcych ludzi w obcym kraju. I wtedy pomyślała o Nicku i Tobym. Przypomniała sobie, jak ojciec mówił, że wykazali się odwagą, wyjeżdżając przed szesnastoma miesiącami. Jej się wydawało, że minęło o wiele więcej czasu. Postanowiła, że gdy dotrze do Anglii, napisze do Toby’ego i opowie mu, co ją spotkało. Alex opuścił stację ze zwieszoną głową, twarz miał mokrą od łez. Wsiadł do samochodu i jadąc wolno do domu, czuł się jak stuletni starzec. Teraz już nie było na co czekać, nie było nikogo, dla kogo chciałby wracać wieczorem do domu. Musiał wytrwać do końca wojny. Przejeżdżając obok zamku Nicka, zobaczył stojących na zewnątrz żołnierzy – wchodzili do zamku i wychodzili. Potem dostrzegł opuszczającego dziedziniec na Favorym pułkownika. Zwolnił, żeby mu się przyjrzeć. Pułkownik odwrócił się i napotkał jego spojrzenie. Alex zasalutował elegancko. Pułkownik odpowiedział salutem i Alex pojechał dalej, rozmyślając o córce jadącej do Belgii. To była dobra wymiana. Najlepsza w jego życiu. Po dotarciu do belgijskiej granicy Marianne miała przesiadkę. Musiała przenieść walizki do innego pociągu. Były ciężkie, ale dawała radę. Przez chwilę czuła się zagubiona; nie wiedziała, gdzie jest peron, z którego miała odjechać. Ale zapytała o drogę i już bez problemów trafiła i ulokowała się w przedziale. Odprawę celną odbyła bez przeszkód, potem pociąg ruszył bezpośrednio do
Ostendy. W drodze drzemała, cały dzień nic nie jadła. Robiło jej się niedobrze, ilekroć pomyślała, że opuszcza ojca. Wciąż miała w pamięci wyraz jego twarzy na stacji. Kilka razy budziła się z płaczem i gdy dotarli do Ostendy, była wyczerpana. Musiała wziąć taksówkę, żeby dojechać do przeprawy promowej. Kilku innych pasażerów też się tam udawało. Padało, ale morze nie było wzburzone, gdy dotarła do portu. Słyszała przerażające opowieści o przeprawie przez kanał La Manche, ale noc była spokojna, księżycowa, gdy stojąc na pokładzie, patrzyła, jak Belgia znika za jej plecami. Co do Niemiec, wydawało jej się, że są odległe o całe lata świetlne. Pasażerowie zostali ostrzeżeni, że mogą być storpedowani, choć wydawało się to mało prawdopodobne na belgijskim promie, mimo to miała na sobie kamizelkę ratunkową. Małemu promowi pokonanie drogi do Ramsgate zajęło godzinę. Była prawie północ, gdy dobili do brzegu. Przyjezdnych obsługiwał jeden celnik, który, mimo że Marianne była Niemką, podbił jej paszport i ją przepuścił. Była ładna i młoda, potraktował ją więc pobłażliwie. A mógł ją zatrzymać, kierując na dalsze przesłuchanie, nie uczynił tego jednak. Przy porcie stały dwie taksówki. Jedną z nich pojechała na stację, gdzie godzinę czekała na pociąg i gdzie wreszcie coś zjadła. Była wygłodniała; nie miała nic w ustach od szóstej rano. Zamówiła kanapkę z kiełbasą i herbatę, po czym poszła z bagażami na peron, pociąg już podjeżdżał. Wsiadła do niego i weszła do pogrążonego w mroku przedziału, w którym paliło się tylko małe niebieskie światełko. W przedziale była już jakaś kobieta, pogrążona we śnie. Marianne przy pomocy bagażowego wrzuciła walizki na górną półkę, po czym usiadła i wpatrywała się w ciemny krajobraz prześlizgujących się za oknem angielskich wsi. Tego dnia przemierzyła trzy państwa; wreszcie mogła zasnąć. Konduktor obudził ją, gdy zbliżali się do Hertfordshire. Włożyła kapelusz, nie czesząc się. Była zbyt zmęczona i przygnębiona, żeby się przejmować wyglądem. Już teraz strasznie tęskniła za ojcem. W walizce miała całe pudło jego zdjęć i kilka fotografii matki. Na stacji z łatwością znalazła postój taksówek. Była ósma rano, od początku podróży minęło dwadzieścia pięć godzin. Opuściła Niemcy
bez przeszkód z dokumentami, które pułkownik dostarczył jej ojcu w zamian za ogiera lipicana. Jej życie przehandlowano za konia. Taksówkarzowi na stacji kazała się zawieźć do Haversham Castle. Mężczyzna przyjrzał się jej w lusterku wstecznym. Był starszy i jeździł taksówką od wielu lat. Nie spytał, skąd przybyła – sprawiała wrażenie, jakby nie chciała rozmawiać, oglądała widoki za oknem. Były tam krowy na pastwiskach i owce, pola i kilka domów, rozsianych tu i tam, aż w końcu pojawił się zamek. Był dziesięć razy większy od ich zamku i wyglądał przerażająco, jakby zamieszkiwały go duchy i starzy, budzący grozę ludzie. Marianne miała ochotę się rozpłakać, kiedy dotarli do otwartej bramy wjazdowej i stara rozklekotana taksówka wtoczyła się na dziedziniec, a potem zatrzymała. Marianne wysiadła, zapłaciła kierowcy, a gdy odjechał, wielką mosiężną kołatką zapukała we frontowe drzwi. Nie wiedziała, czego się może spodziewać, i gdy tak tam stała z walizkami po obu stronach, w wymiętym ubraniu, wyczerpana, w przekrzywionym kapeluszu, który ledwie się trzymał na jej jasnych włosach, drzwi otworzył kamerdyner w porannym uniformie. Spojrzała na niego wielkimi, wystraszonymi oczyma i prawie się dusiła, gdy mamrotała szeptem: – Marianne von Hemmerle. Sądzę, że markiza się mnie spodziewa. – Jej angielski i maniery były nienaganne, ale wyglądała jak sierota, i kamerdynerowi zrobiło się jej żal. Zabrał bagaże i wprowadził ją do głównego holu, który był długi i mroczny, obwieszony portretami przodków. Było tam ponuro i zimno jak w lodowni. Kamerdyner zaprowadził ją do małego saloniku blisko drzwi wejściowych. Potem poszedł po markizę, która już urzędowała w ogrodzie, jego uprawianiem zajmowała się przez większość czasu. Miała młodzieńczy wygląd, dziewczęcą twarz i przedwcześnie posiwiałe włosy barwy śniegu, splecione w długi opadający na plecy warkocz. Ubrana była w kraciastą kurtkę, żółte kalosze i gruby sweter. Kamerdyner oficjalnie się jej skłonił. Zdawał się o wiele wytworniejszy od swojej pani. – Madame, czeka na panią młoda dama. Panna von Hemmerle. Zdaje się, że ma za sobą długą
podróż – dodał współczująco. – Przyjechała taksówką, ze stacji, jak sądzę, z dwiema walizkami. Mam ją zaprowadzić na górę do pokoju? – Był przyzwyczajony, że ludzie przyjeżdżali i wyjeżdżali z Haversham. Państwo Beaulieu byli gościnni i często przyjmowali u siebie przyjaciół, dzieci przyjaciół, a także ludzi, których ledwie znali. – O mój Boże! – zawołała markiza i porzucając narzędzia ogrodnicze, pobiegła do drzwi porannego saloniku. – Marianne… biedne dziecko… gdzie ona jest, Williamie? – Odwróciła się do kamerdynera z troską w oczach. – We frontowym salonie, madame, z bagażami – odpowiedział, a markiza przemknęła obok niego i wpadła do pokoju, w którym siedziała Marianne z miną wyrażającą przerażenie. Kiedy kobieta o włosach splecionych w warkocz jak burza pojawiła się w pokoju, Marianne szybko wstała. Pamiętała ją niejasno z dzieciństwa. Była wtedy bardzo szczupła, bardzo wysportowana, bardzo brytyjska i bardzo ładna, w tym lekko roztrzepanym arystokratycznym stylu. I nim zdążyła się odezwać, kobieta schwyciła ją w objęcia, przytuliła, a potem się odsunęła, żeby się jej przyjrzeć, i czule ją pogładziła po potarganych jasnych włosach. – Moje drogie biedactwo. Bardzo męczącą miałaś podróż? – spytała życzliwie, współczującym tonem. Do pokoju weszły dwa psy myśliwskie i pomachały ogonami; minutę później zjawił się jack russell, który zaczął ujadać na właścicielkę i gościa. – Och, Rupert! Dajże spokój! – skrzyczała małego psiaka markiza i natychmiast powróciła do użalania się nad Marianne, nalegając, żeby przeszła do pokoju śniadaniowego, coś zjadła i napiła się herbaty. – Williamie, poproś kucharkę, żeby przygotowała porządne śniadanie i zaparzyła dzbanek herbaty – poleciła. – Przykro mi, kochanie, od dwóch miesięcy mamy reglamentację, ale kucharka na pewno coś wymyśli. Kamerdyner natychmiast zniknął, a Isabel zaprowadziła Marianne do porannego salonu. Tam dziewczyna usiadła obok gospodyni na miękkiej welurowej błękitnej kanapie i rozejrzała się dokoła. Wszędzie były jaskrawe perkale i ciepłe barwy, olbrzymi kominek, cała ściana książek, a przez okno
i otwarte drzwi widać było ogrody, drzewa, jezioro i urocze tereny otaczające zamek. Marianne czuła się, jakby trafiła do krainy marzeń – czyichś, bo z pewnością nie jej. Pani domu tymczasem siedziała obok, trzymała ją za rękę i starała się robić wszystko, by poczuła się jak u siebie. Marianne jeszcze nie spotkała kogoś o tak dobrotliwym spojrzeniu. Markiza była ucieleśnieniem życzliwości i ciepła, a wszystko, co mówiła, okraszała radosnym chichotem, wybuchami śmiechu i wesołymi żartami, a potem krzyczała na psy. Kiedy do pokoju wniesiono śniadanie na olbrzymiej srebrnej tacy, Marianne wybałuszyła oczy. Kucharka wyczarowała skądś owsiankę, świeże bułeczki i dobrze ukryty dżem. – Dziękuję, że zechcieliście mnie państwo do siebie przyjąć. I przepraszam, że zjawiam się tak niespodziewanie. – Ależ my się ciebie spodziewaliśmy – zapewniła Isabel Beaulieu z ciepłym uśmiechem. – A teraz jedz, potem zaprowadzę cię do twojej sypialni, żebyś się mogła rozpakować. – Gdy to mówiła, jeden z ogarów wykradł bułeczkę i Isabel go skrzyczała, a potem obie wybuchnęły śmiechem. Pomimo olbrzymiego, ponurego zamczyska, w którym mieszkali Beaulieu, Marianne nie poznała jeszcze tak życzliwej i przyjaznej osoby jak markiza. Isabel była jak matka, której nigdy nie miała, a o której zawsze marzyła. I zamek też już jej nie przerażał. – Ale opowiedz, co tam u taty? Charles trochę się o was oboje niepokoił. – Tata czuje się dobrze – opowiadała Marianne między kęsami. Psy wpatrywały się w nią żałośnie z nadzieją, że dostaną kawałek bułeczki, ale ona zjadła całą. Umierała z głodu. – Żeby mnie wywieźć z Niemiec, poświęcił konia, lipicana – wyjaśniła, a Isabel popatrzyła na nią z wielkim zdumieniem. – Cóż, najwyraźniej wymiana przebiegła pomyślnie, i oto jesteś. Charles bardzo się ucieszy. Martwiliśmy się, jak do nas dotrzesz. Ale Niemcy opuściłaś w samą porę, bo ten straszny mały człowieczek napada na wszystkich. Ale my mu szybko pokażemy, gdzie jego miejsce. Chyba wiesz, że moi chłopcy służą w RAF-ie – opowiadała z dumą. Marianne w tym czasie dokończyła śniadanie,
co widząc, psy odeszły z niesmakiem. Wstydziła się, że była taka wygłodniała. Zjadła wszystko do ostatniego okruszka. – A teraz chodźmy do twojego pokoju. Musisz trochę odpocząć po podróży – oznajmiła Isabel, jakby Marianne przyjechała do zamku z Londynu na weekend. Ale ponieważ wiedziała, że może zostać dłużej – i prawdopodobnie zostanie – do jej dyspozycji oddała najlepszy pokój gościnny. Marianne poszła za gospodynią marmurową klatką schodową do sypialni piętro wyżej i gdy Isabel otworzyła drzwi, ujrzała olbrzymie łoże z baldachimem, okryte kwiecistą różową narzutą i śliczne krzesełka wyściełane różowym atłasem. To był pokój pasujący do księżniczki lub królewny. Marianne bez zastanowienia objęła Isabel, ucałowała ją w oba policzki i podziękowała. – Zawsze pragnęłam mieć córkę – wyznała Isabel, a potem pokazała Marianne elegancką wyłożoną marmurem łazienkę z wielką wanną. Kilka minut później przyszła pokojówka w czarnym mundurku, białym fartuszku i białym czepeczku, żeby przygotować kąpiel. Isabel uściskała Marianne, kazała jej wypoczywać tyle, ile potrzebuje, zapowiedziała, że zobaczą się później i zostawiła ją samą. Marianne obeszła cały pokój, podziwiając jego wystrój, potem stanęła przed oknem wychodzącym na podzamcze. To było najbardziej imponujące miejsce, jakie w życiu widziała, a jednak stojąc tam, wpatrzona w łabędzie na jeziorze, zatęskniła za ojcem i ich starym zamkiem z przeciągami. Zamek Beaulieu był wspaniały, ale to nie był dom. Isabel okazała się przemiła, wszystko było idealne, pomimo wojny. Niemniej, przypatrując się ogrodom, z których Isabel była taka dumna i którym poświęcała tak wiele wysiłku, Marianne, płacząc, czuła, że wszystko, czego pragnie, to wrócić do domu. Rozdział 19 Po obiedzie, który znów zjadły z Isabel w porannym saloniku, i po popołudniowym spotkaniu z Charlesem, którego również mgliście sobie przypominała, Marianne spożyła z małżeństwem kolację w olbrzymiej jadalni, gdzie siedzieli przy długim stole. Jak twierdziła Isabel, można tu było usadzić
aż czterdzieści dwie osoby. Kiedy tego wieczoru wróciła do swojej sypialni, napisała list do ojca, także przez jego kolegę w Nowym Jorku. W liście pisała, że jest jej dobrze, że zamek jest piękny, a jego gospodarze bardzo mili, i że bardzo ojcu dziękuje, że to do nich ją wysłał. Pisała w zawoalowany sposób, tak żeby cenzorzy nie nabrali podejrzeń i żeby nie narobić ojcu kłopotów. Potem napisała do Toby’ego i jemu już opowiedziała całą prawdę: że ojciec wolał, żeby opuściła Niemcy i zamieszkała u jego przyjaciół w Anglii, teraz więc też jest na wygnaniu. Pisała, że mieszka w pięknym miejscu i że gospodarze są dla niej bardzo dobrzy, ale że strasznie tęskni za ojcem i domem, nawet pomimo tego że jest tam niebezpiecznie. Nie wspomniała o żołnierzach zajmujących zamek Toby’ego, żeby go nie przygnębiać. Ale napisała, że teraz rozumie, jaki musiał się czuć samotny na początku i jak musiało mu być trudno dołączyć do cyrku. Pisała, że życie u Beaulieu to nie to samo, co życie cyrkowe, ale że i tak czuje się jak Alicja w Krainie Czarów. Już nic nie wydawało jej się realne oprócz wojny. Opowiedziała mu o podróży przez Belgię i jakie to było przerażające. Poprosiła, żeby do niej napisał, i wyznała, że bardzo tęskni za domem, czego nie wyjawiła ojcu, żeby go nie martwić i nie wyjść na niewdzięcznicę. Ale pisała, że nigdy w życiu nie czuła się tak samotna. Wspomniała też, że jej gospodarze, Beaulieu, mają dwóch synów w RAF-ie i że ich jeszcze nie poznała. Napisała nawet o psach i że ojciec oddał ogiera Favory za dokumenty podróżne dla niej. Później poprosiła kamerdynera Williama, by następnego dnia wysłał oba listy, a on obiecał, że to zrobi. List dotarł do Toby’ego po miesiącu, w Nowym Jorku, gdzie mieli pierwszy przystanek w trasie. Pocztę dosyłano im z Sarasoty do miejsc, w których się zatrzymywali. Toby był wstrząśnięty wieścią, że Marianne również opuściła Niemcy. Opowiedział o tym ojcu, kiedy tego samego popołudnia, w dniu gdy otrzymał list, szczotkowali konie przed wieczornym występem w Madison Square Garden. – Wysłał ją do Anglii! – Nick był zdumiony tym, co usłyszał. Najwyraźniej sytuacja wyglądała gorzej, niż sądził, skoro Alex wyprawił Marianne z kraju. Wiedział, że inaczej nigdy by tego nie
zrobił. – Napisała, u kogo się zatrzymała? U znajomych ojca, czy u obcych ludzi gdzieś na wsi? – Nick był ciekaw; mógł sobie tylko wyobrażać, jak samotny musiał się czuć Alex bez córki. Bardzo mu z tego powodu współczuł. – Jest w zamku – tłumaczył niejasno Toby – u jakichś Beaulieu, czy jakoś tam. Mają dwóch synów i mnóstwo psów. – Wybrał te informacje, które jego zdaniem były najważniejsze. Nick się roześmiał. – O mój Boże, Charles – ucieszył się, natychmiast rozpoznając nazwisko. – Chodziłem z nim do szkoły, chociaż był kilka lat ode mnie starszy. To wspaniali ludzie i Marianne ma rację: posiadają olbrzymi zamek. Cóż, nie ulega wątpliwości, że końca wojny będzie oczekiwała w komfortowych warunkach. Alex nie mógł wybrać lepszych ludzi, żeby ją do nich posłać. Isabel nieba jej przychyli. To słodka kobieta – opowiadał z nostalgicznym uśmiechem, rozmyślając zarazem nad tym, jak dziwnie układają się ich losy. On z chłopcami był w cyrku, Marianne w Anglii z jego starym przyjacielem z czasów szkolnych, Alex sam. Teraz Nick martwił się o niego jeszcze bardziej; wiedział, że będzie mu bardzo brakowało córki. On przynajmniej miał synów przy sobie, nieważne, jak dziwnie wyglądało ich życie i że występowali w cyrku. I był szczęśliwy z Christianną. Jeszcze nigdy nie był tak szczęśliwy. A teraz gdy jej rodzina się o nich dowiedziała, jej bliscy zaakceptowali go i byli mili dla niego i chłopców. Często z nimi jadali kolację. Tydzień później do Nicka również nadszedł list, od Aleksa. Był napisany pokrętnie, ale zasadniczo przekazywał tę samą treść. Alex nie wspomniał, że przehandlował Favory za bezpieczny wyjazd Marianne z kraju, jednak Nick się domyślił, że w grę wchodziła jakaś dziwaczna transakcja. Ale przynajmniej Marianne wydostała się z Niemiec. Alex pisał, że wciąż czeka na potwierdzenie od Charlesa, via Nowy Jork, niemniej ma nadzieję, że u Marianne wszystko jest w porządku. Z tego wynikało, że Nick jeszcze przed Aleksem wiedział, że jego córka bezpiecznie dotarła na miejsce. To musiał być trudny czas dla przyjaciela.
Zaraz po otrzymaniu listu, w kwietniu, dowiedzieli się, że Hitler dokonał inwazji na Norwegię i Danię. A RAF przypuścił ataki bombowe na niemiecką flotę wojenną u wybrzeży Norwegii oraz na niemieckie lotniska wojskowe. Rozpoczęła się wojna światowa. Hitler najechał Francję, Belgię, Holandię i Luksemburg. A pięć dni później Holandia poddała się nazistom. Hitler pochłaniał Europę. W Anglii premierem został Winston Churchill. Nick czasem rozmawiał na te tematy z Christianną. Wyglądało na to, że nic nie jest w stanie zatrzymać nazistów albo jeszcze nie jest w stanie. Coraz trudniej było uwierzyć, że Europa kiedyś się podniesie. I bardziej niż dotąd Nick niepokoił się o Aleksa, zwłaszcza teraz, gdy został sam. Zastanawiał się, czym się zajmuje poza doglądaniem koni. On sam prowadził bardzo intensywne życie. Wypełniali je chłopcy, Christianna, próby, występy i podróżowanie. Alex wciąż nic nie wiedział o Christiannie i Nick miał z tego powodu wyrzuty sumienia. Teraz, gdy Marianne była w Anglii, ona i Toby częściej ze sobą korespondowali. Między Anglią a Stanami wymiana pocztowa była łatwiejsza. Alex swoje listy do nich i do córki musiał przesyłać okrężną drogą, nadal przez Nowy Jork, gdyż Stany nie dołączyły do wojny. Simona, młodszego syna Beaulieu, Marianne poznała w maju, dwa miesiące po przyjeździe. Miał dwadzieścia dwa lata, latał na myśliwcach w RAF-ie i był zakochany w sanitariuszce z Kanady, którą poznał na przyjęciu wydanym przez jego eskadrę; Isabel twierdziła, że ma na jej punkcie bzika. Był bardzo miły dla Marianne, gdy się spotkali, choć przyjechał do rodziców tylko na jedną noc i bardzo mu się spieszyło z powrotem. Stacjonował na lotnisku wojskowym w Biggin Hill pod Londynem. Edmunda, starszego – choć tylko o rok – syna, poznała w czerwcu, gdy przyjechał na przepustkę spędzić z nimi długi weekend. Też był pilotem RAF-u, latał na wellingtonach na specjalne misje zwiadowcze. Odbył ich już siedem nad ściśle tajnymi celami w Niemczech. Isabel nieustannie zamartwiała się tymi misjami. Traktowała wszystkich jak dzieci, a Edmund i Marianne śmieli się z
tego pewnego popołudnia, gdy Edmund zaprosił ją na spacer po terenach przyzamkowych. Z wyglądu był podobny do ojca, ale po matce odziedziczył życzliwe usposobienie i skłonność do żartów. Pytał Marianne, czy jest w Anglii bardzo samotna, a ona, choć nie mówiła tego nigdy jego matce, odpowiedziała, że wciąż czuje się osamotniona i bardzo tęskni za ojcem. – W końcu to nie jest twój dom. I pewnie wydajemy ci się bardzo dziwni. Nie jesteś u siebie, język jest inny, inny kraj. To zrozumiałe, że tęsknisz – komentował to ze współczuciem. – Poza tym musisz mieszkać w tym wielkim starym rumowisku z przeciągami – dodawał, mając na myśli wspaniały zamek, w którym dorastał. – Mam wyrzuty sumienia, kiedy się smucę – przyznała. Łatwo się z nim rozmawiało, był uderzająco przystojny. Miał ciemne włosy, zielone oczy i w mundurze wyglądał oszałamiająco. Traktował ją jak przyjaciółkę, a ona polubiła jego towarzystwo. Zabrał ją nad pobliskie jezioro na ryby, potem na spacer po wrzosowiskach i nauczył doić krowy na jednej z ich farm, czego nigdy nie robiła u siebie. Ich życie, gdy dorastali, wyglądało podobnie, tyle że zamek, w którym mieszkał, był o wiele większy. Ale Edmund był prostolinijny, bezpretensjonalny i praktyczny. Marianne się to podobało. Trochę jej przypominał Toby’ego, chociaż Edmund był od niej cztery lata starszy, a nie dwa lata młodszy, i przez większość czasu traktował ją jak dziecko. – Mam dziewiętnaście lat! – skarżyła się. – Nie dwanaście! – Nawet się z nią ścigał główną aleją w ogrodzie, wyzywając na pojedynek, kto pobiegnie szybciej. – Oszukiwałeś! – oskarżyła go ze śmiechem, z trudem łapiąc oddech. – Nieprawda! A potem zgubił ją w labiryncie, a ona, po godzinie łażenia w słońcu, zagroziła mu śmiercią, jeśli jej nie wyprowadzi. W końcu się nad nią ulitował i pokazał jej drogę do wyjścia. Cieszyli się swoim towarzystwem jak dzieci, a Isabel chwaliła Marianne przed mężem, jaka z niej dobra dziewczyna i jak bardzo Edmund ją lubi. Uważała, że Marianne jest dla jej syna źródłem odprężenia po ciężkich
misjach. Była szczęśliwa, widząc syna tak radosnego, a Marianne wreszcie weselszą. Bo smutek nie opuszczał jej od przyjazdu. – To nie dziewczyna, Izzie – poprawiał ją mąż – tylko kobieta, i to bardzo ładna. Nasz syn nie jest ślepy. Jestem przekonany, że też to zauważył. – Nie sądzę – zaprzeczała naiwnie Isabel. – Od dwóch dni bawią się ze sobą jak dzieci. Obojgu wychodziło to na dobre. Pod koniec weekendu Marianne już tak nie tęskniła za domem, a Edmund złapał oddech po lotniczych misjach nad Niemcami. Marianne była smutna, gdy się szykował do wyjazdu w niedzielne popołudnie. – Z kim będę spędzała czas, kiedy wyjedziesz? – spytała żałośnie, gdy przyszedł się pożegnać. Znów był w mundurze i wyglądał o wiele doroślej, niż gdy uganiał się z nią po polach. Wolała go w roli towarzysza zabaw niż w uniformie wojskowym. – Obawiam się, że będziesz musiała sama sobie zapewnić rozrywkę – odparł z chłopięcym uśmiechem. – Albo ścigaj się z psami wokół jeziora. Możesz też doić krowy, jeśli lubisz. Żadne z tych zajęć nie było zabawne bez niego. Spędzili ze sobą wiele miłych chwil i przeprowadzili kilka poważnych rozmów o wojnie. Edmund był poruszony, że wychowywała się bez matki i że mimo to wydawała się zupełnie normalną dziewczyną. Byli też razem na przejażdżce konnej, podczas której mógł się przekonać, jak utalentowaną amazonką była Marianne. Nie powiedział jej tego, ale uważał, że jeździła lepiej od niego. Obiecał, że gdy znowu dostanie przepustkę, przyjedzie, i wyjechał. W zamku zrobiło się wtedy bardzo cicho. Wręcz ponuro. Marianne zwierzyła się z tego Isabel, a ona uraczyła ją opowieściami o wszystkich wybrykach, jakich jej synowie się dopuszczali, gdy byli dziećmi. Zgadzała się, że bez ich błazeństw i psot w domu zapanowała straszliwie poważna i stateczna atmosfera. W nadchodzących dniach po wyjeździe Edmunda Włochy dołączyły do wojny przeciwko Wielkiej Brytanii i Francji. Potem Francja skapitulowała. Marianne cieszyła się, że w porę opuściła Niemcy.
Teraz już nie mogłaby wyjechać przez Belgię, bo ta była okupowana. Zresztą wątpiła, że pułkownik w takiej sytuacji zapewniłby jej bezpieczną przeprawę, nawet w zamian za lipicana. Ojciec pisał, że pułkownik często jeździ po okolicy na Favorym, co zawsze wywołuje u niego uśmiech i każe mu pomyśleć o niej. A Isabel często powtarzała, jak nienawidzi myśli, że Paryż dostał się w ręce Niemców, bo to takie piękne miasto. Pod koniec czerwca w prasie pojawiły się zdjęcia Hitlera zwiedzającego stolicę Francji, i to jeszcze bardziej ją rozsierdziło. Generał de Gaulle został uznany przywódcą Wolnej Francji, w przeciwieństwie do marszałka Pétaina, który przewodził rządowi Vichy. Rząd ten Isabel uważała za zdrajców, bo tak łatwo oddali Francję Niemcom. Przynajmniej de Gaulle chciał się im postawić i organizował z Londynu ruch oporu. Isabel, Charles i Marianne mieli nadzieję, że chłopcy zawitają w domu ponownie w lipcu, ale rozpoczęła się bitwa o Wielką Brytanię i obaj byli zbyt zajęci wylotami na misje odwetowe. Nie dostawali przepustek. A miesiąc później, w sierpniu, Niemcy zaczęły bombardować lotniska wojskowe, rozpoczęły się naloty dzienne i ataki bombowe nad Anglią. Pod koniec sierpnia po raz pierwszy Luftwaffe zbombardowało centrum Londynu. Simon zadzwonił wtedy do domu i bardzo poruszonym głosem przekazał matce, że młoda sanitariuszka, z którą się spotykał, zginęła. Był załamany i Isabel bardzo mu współczuła. Dwa dni po bombardowaniu w Londynie RAF zbombardował Berlin, co nie było potwierdzone, ale Isabel miała przeczucie, że Edmund brał udział w tej akcji. I wreszcie przyjechał do domu na kilka dni. Od jego ostatniego pobytu minęły dwa miesiące, wszyscy bardzo się ucieszyli. Simon nie odwiedzał ich od czasu, kiedy zginęła jego dziewczyna, ale to dlatego, że nie dostawał przepustek. Wszyscy byli wdzięczni, widząc Edmunda żywego i w jednym kawałku. Wyglądał na zmęczonego i przyznał, że ostatnio niewiele sypiał, ale był w dobrym nastroju. On i Marianne poszli popływać w jeziorze, tym razem jednak prowadzili poważniejsze rozmowy
niż poprzednio: o wojnie, umieraniu, o życiu w ciągłej niepewności. Edmund mówił, że to dobrze, że Marianne nie mieszka w Londynie, bo zniszczenia są straszne. Opowiadał, że ich widok oraz widok rannych ułatwiały mu branie udziału w nalotach na Niemcy, choć cierpiał na myśl, że poza niszczeniem baz wojskowych i celów militarnych mógł skrzywdzić kobiety i dzieci. Marianne wydawał się poważniejszy niż w czerwcu. To była trudna forma dorastania. – A ty? – pytał ją ciepło. – Wciąż tęsknisz za domem? – Wtedy była już w Anglii od pół roku i trochę się przyzwyczaiła, poza tym uwielbiała jego matkę. – Jest taka dobra – mówiła o Isabel z podziwem. – Mam wyrzuty sumienia, że muszą mnie znosić. Mogą minąć lata, nim wrócę do domu. – Czasami czuła się skrępowana, że jest dla nich takim ciężarem. Charles musiał jej dawać kieszonkowe. Ojciec wprawdzie miał wszystko uregulować po wojnie, ale i tak czuła się niezręcznie, że tak długo siedzi im na głowie. – Koniecznie musicie wygrać tę wojnę, żebym mogła wrócić do siebie – droczyła się z Edmundem podczas przechadzki po parku. – Ja to się raczej cieszę, że tu jesteś – rzekł, patrząc na nią. – W zasadzie bardzo się z tego cieszę, może więc tak szybko nie będę wygrywał wojny. Wziął ją za rękę i trzymał tak w trakcie dalszej części spaceru. Zaskoczył tym Marianne, choć tym razem już nie żartował. Wojna nadszarpywała nerwy wszystkim, nawet Izzy, która teraz nieustannie bała się o synów. Wszyscy chcieli, żeby się skończyła, zwłaszcza Marianne niepokojąca się o ojca. Przed wyjazdem Edmund jeszcze raz zabrał ją na spacer. Patrząc na nią poważnie, powiedział: – Jeśli coś mi się stanie, zaopiekuj się mamą, dobrze, Marianne? Ona cię kocha i będzie jej bardzo ciężko, gdy coś złego spotka któregoś z nas, mnie albo Simona. – Obarczał ją olbrzymią odpowiedzialnością, a później zaskoczył jeszcze bardziej. – W gruncie rzeczy uznałem, że powinienem ci to powiedzieć, zanim wyjadę. Nie tylko mama się w tobie zakochała. Wydaje mi się, że ja też cię pokochałem. Od czerwca wciąż o tobie myślę. Przez chwilę nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Do tego momentu traktowała go jak przyjaciela,
kogoś takiego jak Toby. Pomyślała, że może to codzienne obcowanie ze śmiercią tak na niego wpłynęło. Ale gdy na niego spojrzała, też coś poczuła, i nim się obejrzała, była już w jego ramionach i się całowali. Brakowało jej tchu, kiedy przerwali, aby złapać powietrze, i wtedy ona też z powagą popatrzyła mu w oczy. – Proszę, Edmundzie, nie daj się zabić… bo ja chyba też cię kocham. – Wszystko stało się tak szybko. Edmund niezaprzeczalnie był przystojny, ale Marianne przede wszystkim zakochała się w jego chłopięcości, w tym, że był wesoły, że miał wspaniałe poczucie humoru i wielką wrażliwość. Był w tym bardzo podobny do matki. – Zrobię, co w mojej mocy. A ponieważ rozmawiamy szczerze, powinienem ci wyjaśnić, że ja nie myślę, że cię kocham, tylko wiem, że tak jest. Po prostu nie chciałem cię wystraszyć swoim wyznaniem. – Dziękuję – odparła z uśmiechem zawstydzenia. Jasne włosy miała lekko potargane, pięknie obramowywały jej anielską twarz. – Ja też cię kocham. I mówiłam serio: nie daj się zabić, bo cię potrzebuję. – Straciła zbyt wiele osób, na których jej zależało, a jego dopiero znalazła… i nie chciała utracić. – Nie zginę – zapewnił cicho. – Nie zrobiłbym ci tego. – Obiecujesz? – Akurat zbliżali się do domu. – Uroczyście – potwierdził, patrząc jej w oczy. – Będę cię trzymała za słowo. – Dobrze. – Pocałował ją i chwilę do siebie tulił, chcąc ją poczuć przy sobie. – Wrócę, kiedy tylko będę mógł. Nie dadzą mi teraz dużo wolnego, ale przyjadę, jak tylko mi pozwolą. Skinęła głową i pocałowali się ostatni raz, potem wrócili do domu z niewinnymi minami, które jednak nie zwiodły ojca Edmunda, za to rozczarowały jego matkę. – To taka śliczna dziewczyna – skarżyła się mężowi po wyjeździe syna. – Nie rozumiem, dlaczego
nie jest nią zainteresowany. Traktuje ją jak młodszą siostrę. Jej mąż parsknął śmiechem. – Najmilsza, kocham cię, ale naprawdę jesteś ślepa. Myślę, że jest w niej zakochany po uszy, po prostu nie chce, żebyśmy o tym wiedzieli. – Znał syna lepiej niż żona. – Naprawdę tak myślisz? – Isabel była zaskoczona. – A ona o tym wie? – Nie posiadała się ze zdumienia. – Na pewno. Nie widziałem, żeby Edmund kiedykolwiek interesował się twoim ogrodem. A ciągle zabiera tam Marianne. Śmiem twierdzić, że robią tam coś innego niż podziwianie twoich róż. – Mówisz poważnie? – Wpatrywała się w niego z osłupieniem. – Cóż, mam nadzieję, że się nie mylisz. Byłabym zawiedziona, gdyby tak było. Tworzą razem piękną parę, nie uważasz? Mieliby piękne dzieci. – Myślę, że trochę wybiegasz w przyszłość – upomniał ją. – Powiedziałem, że się w niej zakochał, a nie że w przyszłym tygodniu się pobiorą. – Jeśli uważasz, że jest w niej zakochany, to mi to na razie wystarczy. Ale byłabym bardzo zadowolona, gdyby się pobrali. Marianne nie musiałaby wracać do Niemiec. Zostałaby u nas i dotrzymywałaby mi towarzystwa. A po wojnie mogliby tu zamieszkać. – Widzę, że już wszystko obmyśliłaś, co? – droczył się. – Ale może na początek pozwoliłabyś im decydować, co chcą robić. – No tak, oczywiście – przytaknęła z zadumą. – Po prostu nie chcę, żeby okazja przeszła mu koło nosa. To wspaniała dziewczyna. – Sądzę, że on też tak uważa. Nie jest głupcem. Też ma oczy i też z nią rozmawia, nie tylko ty. Ale w tym się z tobą zgodzę – to śliczna dziewczyna. Żal mi Aleksa. W Niemczech jest pewnie okropnie. – Przynajmniej jest na wsi, jak my. Teraz, przy tych bombardowaniach, nie chciałabym mieszkać w mieście, w żadnym kraju.
Dwa tygodnie później Niemcy zbombardowały Londyn, Southampton, Bristol, Cardiff, Liverpool i Manchester. Wielka Brytania otrzymała potężny cios. Trzy tygodnie po tych wydarzeniach Niemcy napadły na Rumunię i to wywołało przygnębienie wielu osób w cyrku. W zespole było sporo rumuńskich gimnastyków i żonglerów, którzy nagle zaczęli się bać jak wszyscy inni. Z całej Europy napływały przerażające wieści. Dla Amerykanów to wciąż była nie ich wojna, Stany nie zamierzały się w nią angażować, ale większość członków trupy pochodziła z krajów ciężko dotkniętych działaniami wojennymi. To studziło nastroje zespołu. W ostatnim tygodniu tournée wszystkich spowijał całun niepokoju i smutku. Gdy w listopadzie wrócili do Sarasoty, Nick obliczył, że on i chłopcy są w Stanach i z cyrkiem już dwa lata. Trudno było w to uwierzyć, tym bardziej że prawie tak samo długo kochał się w Christiannie. Toby, który skończył siedemnaście lat, wyglądał jak Amerykanin, jego angielski był bez zarzutu. Lucas, teraz ośmioletni, czuł się i zachowywał, jakby był dzieckiem cyrku od zawsze. Ledwie pamiętał wcześniejsze życie, i Nick również czasami tak się czuł. Wpasował się w dającą poczucie stabilności rutynę cyrkowych zajęć. On i Christianna nadal byli gwiazdami widowiska. Tournée przebiegło pomyślnie, zespół dobrze się spisał, ale wszyscy cieszyli się z powrotu na zimę na Florydę. Chłopcy znowu poszli do szkoły, a Nick nie mógł się doczekać wolnego, by móc trochę czasu spędzić z Christianną. Zaprosił ją na wycieczkę do Nowego Jorku podczas długiego weekendu, a ona była zachwycona tym pomysłem. Tak jak dotąd poprosili Ukrainki, żeby ich kryły. – Dlaczego się nie pobierzecie, zamiast się tak cały czas ukrywać? – spytała jedna z nich, a Christianna wzruszyła ramionami. – Nie jesteśmy gotowi – wyjaśniła beztrosko, ale jej też ten pomysł przemknął przez głowę. Podejrzewała jednak, że Nick sądzi, iż jeszcze nie jest wystarczająco zamożny lub jeszcze nie może jej zapewnić odpowiedniego zabezpieczenia. Był od niej dużo starszy i bardzo odpowiedzialny w tych sprawach. Chciał zagwarantować żonie przyzwoite życie, a przynajmniej lepsze niż mógłby
teraz. Poza tym uważał, że nie muszą się spieszyć, bo Christianna miała tylko dwadzieścia trzy lata. W jego oczach była dzieckiem; zawsze go szokowało, gdy sobie uzmysławiał, że jest tylko sześć lat starsza od Toby’ego. A to w jego mniemaniu dawało mu więcej czasu na zarobienie pieniędzy i ich oszczędzanie. Tego roku on i synowie święta Bożego Narodzenia spędzili z rodziną Markovichów. Zjedli razem śniadanie świąteczne, na które Nick przyniósł aż dwie butelki wódki, bo wiedział, ile bracia Christianny potrafią wypić. Wszyscy razem występowali w widowisku świątecznym i bracia Christianny nabijali się z niego, ilekroć go mijali, ale już się nie dziwili, że zawsze z zapartym tchem oglądał występ ich siostry na linie. Zdawał sobie sprawę, że nigdy się do tego nie przyzwyczai, ale teraz przynajmniej, gdy na nią patrzył, nie czuł, że zwymiotuje. I wreszcie, gdy zbliżał się koniec roku i cały zespół cieszył się z zimowej przerwy, Nick wprowadził w czyn swoją obietnicę, że zabierze Christiannę do Nowego Jorku. Nie mieli zaplanowanych żadnych występów, mogli więc sobie pozwolić na tę wycieczkę. Zatrzymali się w małym hoteliku w pobliżu Madison Square Garden i stamtąd chodzili na spacery po Times Square. Poza tym Nick zabrał Christiannę na występ Rockettes w Radio City Music Hall, którym Christianna była zachwycona. Podczas ich pobytu padał śnieg, co Nickowi przypominało Niemcy. Na koniec zorganizował romantyczną przejażdżkę powozem po Central Parku, który wyglądał jak z pocztówki, dlatego kiedy musieli wracać na Florydę, oboje bardzo tego żałowali. To była ich kolejna idealna wycieczka. Edmundowi w okresie świąt też się udało uzyskać trzydniowy urlop. Simon nie dostał przepustki i nadal wylatywał z eskadrą bombardować Niemcy. Ale Charles i Isabel mieli przynajmniej jednego syna w domu i byli za to wdzięczni. Edmund przyjechał do Hertfordshire, gdy tylko otrzymał pozwolenie. Marianne cieszyła się z jego przyjazdu na równi z jego rodzicami. Gdy ją zobaczył,
chwycił ją w ramiona, poderwał w górę i okręcił dokoła. – Tak straszliwie za tobą tęskniłem! – wykrzyknął, a ona się roześmiała. Nie widziała go od ponad miesiąca, a ta wizyta była równie romantyczna, jak poprzednia. Większość czasu spędzili na całowaniu się i snuciu planów. Ale tym razem, w dniu przyjazdu, po obiedzie, Edmund spędził trochę czasu sam na sam z matką, i choć Marianne nie wiedziała, o czym rozmawiali, zauważyła, że Edmund po rozmowie był bardzo zadowolony. On i jego rodzice wyjątkowo dobrze się dogadywali, lepiej niż z młodszym synem, który był bardziej niezależny i powściągliwy, i nie przyjeżdżał do domu tak często. Edmund miał ciepłą, wrażliwą naturę matki. Simon był bardziej zamknięty w sobie, jak Charles. W dniu przyjazdu Edmunda padał śnieg. Mężczyzna zabrał Marianne na spacer po parku. Lepiła śnieżki i rzucała nimi w niego. Nie pozostając jej dłużny, Edmund zbombardował ją śnieżynkami zza krzaka. – Przestań! To niesprawiedliwe! – krzyczała. – Jestem dziewczyną! – Oboje mieli czerwone twarze i śnieg we włosach i śmiali się do rozpuku, gdy wyszedł zza krzaka, chwycił ją i pocałował. – Dzięki, że mi przypomniałaś – powiedział, znów ją całując. – Bo prawie zapomniałem. – I pośród spływających z nieba płatków śniegu pocałował ją tak pięknie, że wszystko inne przestało się dla niej liczyć. Zapomniała o swojej tęsknocie za Niemcami, za ojcem i za świętami w domu. W objęciach Edmunda mogła myśleć tylko o tym, że tak bardzo go kocha. I że dotrzymał obietnicy i żyje. Bała się o niego każdego dnia; codziennie modliła się o jego bezpieczne powroty z misji. I jak dotąd, nic złego go nie spotkało. – Kocham cię, Marianne – wyszeptał, a potem, uśmiechając się do niej, opadł na jedno kolano, podniósł na nią wypełnione czułością oczy i ujął jej dłoń. – Marianne von Hemmerle – zaczął z powagą – czy uczynisz mi ten honor i wyjdziesz za mnie? Będę bardzo szczęśliwy, jeśli się zgodzisz. Patrzyła na niego zdumionym wzrokiem, ale kiwnęła głową na zgodę, a potem do jej oczu
napłynęły łzy, bo nagle bardzo zatęskniła za ojcem. Chciałaby móc podzielić się z nim tą chwilą, ale nie za pośrednictwem listu, który nie wiadomo kiedy do niego dotrze, jeśli w ogóle dotrze. Wiedziała, że ojciec zaakceptowałby ten związek, bo bardzo lubił Beaulieu. Byłby szczęśliwy, wiedząc, że córka wyjdzie za ich syna. Marianne była o tym przekonana, nawet pomimo tego że miała tylko dziewiętnaście lat. W tych czasach wszyscy szybko dorastali. – Tak – wyszeptała cichym głosem, miała płatki śniegu we włosach i na rzęsach. – Tak, wyjdę za ciebie. – Wtedy Edmund podniósł się z kolan i pocałował ją tak namiętnie, jak jeszcze nigdy dotąd. – Kiedy? – spytała go, gdy wracali do domu. – Wkrótce – zapewnił i od razu, gdy weszli do salonu, wyciągnął z kieszeni małe czarne welurowe pudełeczko. Dała mu je matka tego popołudnia, gdy jej wyjawił swoje zamiary. Ojcu też o nich opowiedział w to samo popołudnie, a Charles dał mu swoje błogosławieństwo. Oboje, Charles i Isabel, byli szczęśliwi z wyboru narzeczonej i żadne się nie przejmowało, że była taka młoda. Uważali, że jest bardzo dojrzała i że doskonale nadaje się na żonę dla ich syna. Marianne ostrożnie otworzyła pudełko i westchnęła, gdy ujrzała jego zawartość. Jeszcze nie widziała czegoś równie pięknego. Pierścionek należał do praprababki Edmunda, był piękny, z brylantowym oczkiem, o wiele większym niż Marianne spodziewała się kiedykolwiek nosić na palcu. Pierścionek zaręczynowy jej matki był dużo mniejszy, ojciec od zawsze miał zamiar przekazać go jej, gdy skończy dwadzieścia jeden lat. Teraz będzie miała własny pierścionek. Pocałowała Edmunda, a on wsunął jej pierścień na palec. Pasował doskonale. Marianne z oszołomieniem przyglądała mu się na swojej dłoni. To była najniezwyklejsza chwila w jej życiu, choć miała słodko-gorzki posmak. – Kochanie, co się stało? – spytał Edmund z niepokojem, a w jej oczach, gdy na niego spojrzała, zaszkliły się łzy. – Żal mi, że nie mogę powiedzieć ojcu i że nie będzie go na ślubie.
Żadne z nich nie chciało czekać do końca wojny, która mogła potrwać jeszcze wiele lat. Edmund wziął ją w objęcia i przez chwilę tulił do siebie, potem poszedł do spiżarni po szampana. Gdy go nalewał do kieliszków, Marianne podziwiała swój nowy pierścionek. – Za moją piękną narzeczoną. Za nas. Wzniósł toast, po czym oboje upili szampana. Potem siedzieli w bibliotece i rozmawiali o ślubie. Edmund chciał, żeby był skromny, tylko z najbliższą rodziną, i żeby odbył się w kaplicy majątku. Nie różniło się to bardzo od ślubu, jaki zaplanowałaby Marianne w Niemczech, w kaplicy zamkowej. – Kiedy chcesz, żeby się odbył? – spytała. Przez chwilę miał niepewną minę; nie chciał jej popędzać, w razie gdyby nie była jeszcze gotowa. Wydarzenia tak szybko się potoczyły. Byli w sobie zakochani dopiero od sześciu miesięcy, ale podczas wojny wszystko działo się w przyspieszonym tempie. – Muszę znowu wyjechać na początku lutego. Czy to nie za wcześnie? – upewniał się z niepokojem, ale ona pokręciła głową, uśmiechając się do niego. Też nie chciała zwlekać. – Uważam, że to świetny termin. Zresztą wszystko, czego potrzebuję, to suknia ślubna. – A potem znowu spoważniała. – Czy twój ojciec zgodzi się poprowadzić mnie do ołtarza? – Edmund był przekonany, że ojciec będzie zaszczycony, że zastąpi starego przyjaciela. – Oczywiście. A ja na drużbę chciałbym Simona, jeśli będzie mógł przyjechać. Może pan Hitler zechce nam dać kilka dni oddechu. Siedzieli i rozmawiali, aż ogień w kominku wygasł. Wtedy Edmund odprowadził Marianne na górę do jej pokoju. Wszedł do środka, lecz nie został długo. Nie chciał, żeby go poniosło przed ślubem. Mieli się pobrać za sześć tygodni. Już się nie mógł doczekać, a Marianne była tak samo podekscytowana jak on. Potem jednak, pisząc list do ojca, uroniła kilka łez z żalu, że ojciec nie może dzielić z nią tych chwil szczęścia i że minie wiele tygodni, nim okrężną drogą przez Nowy Jork otrzyma list.
Następnego dnia przy śniadaniu wylewnie podziękowała za pierścionek przyszłej teściowej, która była teraz dla niej jak matka. – Ślicznie ci w nim – pochwaliła z uśmiechem Isabel, oglądając pierścionek na palcu Marianne. – Życzę ci wszystkiego najlepszego, moja kochana. – A potem klasnęła w dłonie z zachwytem. – Wreszcie będę miała córkę! Marianne zarzuciła jej ręce na szyję i mocno uścisnęła. A gdy Edmund zszedł na śniadanie, wydawał się jeszcze bardziej szczęśliwy niż jego narzeczona. To były doskonałe święta Bożego Narodzenia w zamku Haversham. Edmund i Marianne się zaręczyli. Potem była świąteczna kolacja w jadalni, podczas której z ożywieniem rozprawiali o ślubie. Isabel obiecała, że pomoże Marianne z suknią ślubną. W pobliskiej wiosce mieszkała jej krawcowa, która, jak zarzekała się Isabel, jest bardzo zręczna. A gdy kończyli kolację, zadzwonił Simon, pogratulował bratu i obiecał, że zrobi wszystko, żeby być na ślubie. Isabel nigdy nie była szczęśliwsza. Obaj jej synowie żyli i mieli się dobrze, a rodzina miała się powiększyć o osobę Marianne. Wszyscy doszli do wniosku, że pomimo wojny i niepokojów, jakie ze sobą niosła, to były ich najlepsze święta. W chwilach samotności Marianne myślała jednak o ojcu i ich wspólnych świętach. Dla niej to był słodko-gorzki wieczór, pełen radości z obecnych wydarzeń i tego, co zyskiwała, oraz smutku z powodu przeszłości i tego, co utraciła. W Niemczech, pod nieobecność Marianne, Aleksowi nie chciało się ubierać choinki. Wiedział, że to go tylko przygnębi. Miał za sobą trudne dziewięć miesięcy. Zdechł mu jeden koń, duży hunter, którego bardzo lubił. Zima była okropna; cały czas marzł. A bez Marianne, która wnosiła radość do jego życia, wyglądało ono tak ponuro jak nigdy. Nie było von Bingenów ani córki i były to jego najgorsze święta, oprócz tych, gdy zmarła matka Marianne. A może nawet pod pewnymi względami te były gorsze. Był sam. Gdy stracił żonę, wciąż miał córkę, która rozświetlała mu dni. W domu nie miał za bardzo z czego przygotować kolacji. Nienawidził jadać sam. Właśnie gotował
marchew i ziemniaki z ogrodu, gdy usłyszał pukanie do tylnych drzwi. Nikogo się nie spodziewał, był więc zaskoczony. Gdy otworzył, ujrzał na progu jednego ze swoich dzierżawców, podtrzymującego kulejącego mężczyznę. Przez dłuższą chwilę nikt nic nie mówił. – Proszę wybaczyć, że przeszkadzamy, sir – odezwał się wreszcie półgłosem dzierżawca. Alex zauważył, że obaj mężczyźni trzęsą się z zimna. – Wejdźcie, proszę – rzekł i odsunął się w bok, wciąż nie bardzo wiedząc, czego mogą od niego chcieć. Widział tylko, że ranny mężczyzna, ten, którego nie znał, sprawiał wrażenie wystraszonego, ciągle się za siebie oglądał. – W czym wam mogę pomóc? – zwrócił się do dzierżawcy. – Muszę pożyczyć konia – odparł ten po prostu. – Nie chciałem zabierać bez pytania, więc zapukałem. – Cóż, bardzo chwalebne – mruknął Alex, gasząc ogień pod garnkiem z warzywami. – Ale dzisiaj nie powinno się jeździć konno. Ziemia jest oblodzona. Koń by się pośliznął i w pięć minut złamał nogę. Po co wam on? Dzierżawca zerknął na towarzysza, a potem znów na swojego dziedzica, któremu ufał i którego znał całe życie. – Mój przyjaciel musi się dostać do szwajcarskiej granicy. – To daleko stąd. Mogę spytać, po co się tam wybiera? – Dzierżawca pokręcił głową, a kulejący mężczyzna osunął się z jękiem na krzesło. Noga sprawiała mu duży ból. – Nie sądzę, żeby pański towarzysz był w stanie podróżować – ocenił sytuację Alex. Potem zauważył krew na podłodze i uświadomił sobie, że najprawdopodobniej mężczyzna został postrzelony. – Czy ktoś będzie pana szukał? – zwrócił się bezpośrednio do niego. – Dzisiaj nie. Może jutro. Mogą pomyśleć, że nie żyję. Nie sprawdzą tego do rana – odparł szczerze nieznajomy. – To pocieszające – rzucił Alex, posyłając obu kwaśne spojrzenie. Zastanawiał się, w co się
pakuje. A potem nagle coś mu zaświtało. – Jest pan Żydem? Mężczyzna zawahał się, potem kiwnął głową. Jego przyjaciel, który przyprowadził go do Aleksa, zapewniał, że dziedzicowi można zaufać. – Dwa miesiące temu wywieźli całą moją rodzinę. Byłem na aukcji, w innym hrabstwie, sprzedawałem konia, żeby móc ich wyżywić. A kiedy wróciłem, nie było ich. Wszystkich: żony, dwójki dzieci, mojej matki, ciotki. Zabrali kobiety i dzieci. – Wie pan, gdzie są? – Wysłali ich do obozu. Nie wiem dokąd. Od tamtej pory się ukrywam. Dwa dni temu nakrył mnie patrol. Nie wiedzą, kim jestem. Ukrywałem się w lesie. I dzisiaj znowu mnie widzieli. Staram się unikać każdego, kto mnie zna – wyjaśniał mężczyzna, spoglądając na nich obu. – Jeden z nich mnie postrzelił. Nie wiem, czy będzie im się nawet chciało wracać. Postanowiłem spróbować i opuścić dzisiaj kraj, jeśli da mi pan konia. – Mówił z desperacją i na pewno cierpiał. – Czy w ranie jest kula? – spytał przezornie Alex. Gdyby tak było, musieliby ją wyjąć. Nigdy wcześniej tego nie robił. – To tylko draśnięcie – odparł ranny, a Alex pokiwał głową. Zastanawiał się, co zrobić z mężczyzną. Jego zamek nigdy nie był przeszukiwany, ale skoro w okolicy znajdował się uciekinier, mogło się to zmienić, nawet jeśli o nic nie był podejrzewany, bo przecież nie było powodów. Dotychczas. – Musimy ją zdezynfekować. Whisky powinna wystarczyć – oznajmił, szukając butelki w szafce. – Będzie lepiej, jak się pan na kilka dni gdzieś ukryje i wyruszy w drogę, gdy będzie pan mógł chodzić. Mam na dole piwniczkę winną. A potem pomyślimy, jak pana dostarczyć na granicę, ale nie na koniu. Nie dam zabić konia za pana – rzekł twardo. Nie był zachwycony, że go wciągnięto w tę historię. Ale mężczyźni już u niego byli, i były święta. Nie miał nic innego do roboty. Kazał zbiegowi opuścić spodnie i polał ranę whisky. Wyglądała czysto. A potem sprowadził go na dół. W piwniczce było
sucho, choć zimno. Wrócił na górę po koc, poszedł do kuchni, nałożył na talerz trochę gotowanej marchwi i ziemniaków i ponownie zszedł do piwniczki. Podał mężczyźnie koc, jedzenie, a także butelkę whisky. – Może się przydać. – Później wrócił z dzierżawcą na górę. W piwnicy nie było światła, ale ranny i tak musiał się przespać. – Wychodząc, niech się pan rozejrzy za śladami krwi na śniegu – polecił, zwracając się do dzierżawcy. – I niech pan wróci za dwa dni. Do tego czasu powinno z nim być znacznie lepiej. – Nie sądziłem, że go pan przyjmie – rzekł przepraszająco dzierżawca. – Przykro mi, panie hrabio. Chcieliśmy tylko pożyczyć konia. – Nie ma sprawy – rzucił Alex. Wyglądał na znużonego. – Wolę, żeby mnie rozstrzelali za człowieka niż za konia. Zastanowimy się, co z tym zrobić. I przy okazji: wesołych świąt. – Wesołych świąt, panie hrabio – odpowiedział dzierżawca i chwilę później wyszedł. Był wyraźnie zdumiony. Alex poszedł sprawdzić, co z jego niespodziewanym gościem. Uciekinier zjadł gotowane warzywa, zalatywał whisky i już spał. Alex nie wiedział nawet, czy mężczyzna powiedział mu prawdę, ale ufał dzierżawcy, poza tym to do niego przyszli, postanowił więc pomóc. Od historii, którą usłyszał od rannego, kroiło się serce. I nie był to pojedynczy przypadek. Podobne rzeczy działy się teraz na terenie całych Niemiec. Spotykały ludzi, którzy nie mieli tyle szczęścia, by przed wojną dołączyć do cyrku z ośmioma końmi i furgonem, ani nie mieli jak się wydostać z kraju. Gasząc światła i udając się na górę, żeby się położyć, myślał o tym, że tak nie powinno być, że dzieją się naprawdę złe rzeczy. Starał się za to nie myśleć o pustym pokoju Marianne, co czynił co wieczór, gdy koło niego przechodził. Przez wiele godzin, zamiast spać, leżał i rozważał, co zrobić z mężczyzną w piwniczce. Z rana znowu do niego zajrzał. Rana wciąż wyglądała czysto, a sam ranny czuł się lepiej… i nikt nie przyszedł przeszukać zamku. Nigdzie nie było widać żołnierzy, gospodyni wyjechała na dwa dni.
Znowu zniósł mężczyźnie jedzenie, a potem pozwolił mu wejść na górę, żeby skorzystał z łazienki. Nie rozmawiali ze sobą poza podziękowaniami, jakie mężczyzna wygłosił wzruszonym głosem, gdy Alex ponownie zamykał go w piwniczce. W domu panowała kompletna cisza, a następnego dnia, po południu, powrócił dzierżawca. – Jak on się czuje? – spytał, gdy Alex go wpuścił. – Zdaje się, że dobrze. Do tej pory już wymyślił, co zrobią. Napełnił bak całą benzyną, jaką miał w zapasach, i obliczył, dokąd na niej dojadą. Prawie do szwajcarskiej granicy, choć niestety nie do samej. Niemniej to powinno wystarczyć, pod warunkiem że uciekinier będzie sprytny, ostrożny i szybki. – Mam znajomego, który mu pomoże – oznajmił ostrożnym tonem dzierżawca. – Jeśli zdoła go pan dowieźć do bazyliki St. Lorenz w Kempton. Znajomy ma dom w pobliżu i przeprowadzi go przez resztę drogi. Wtedy Alex zrozumiał. To, co się wydarzyło, nie było przypadkowe. Dzierżawca najwyraźniej pomagał Żydom. Alex słyszał o kilku dzielnych ludziach, którzy robili, co w ich mocy, i dzierżawca był jednym z nich. – Mój samochód stoi w garażu. Pański podopieczny może przejść do niego z piwniczki. Nikt go nie zobaczy. Chcę, żeby jechał w bagażniku… przynajmniej na początku, gdy będziemy jechali za dnia. – Wyglądało to mniej podejrzanie niż podróż nocą. – Zawiozę go do pańskiego znajomego. A potem o wszystkim zapomnimy. – Dzierżawca popatrzył na niego z wdzięcznością i skinął głową. – Niech go pan sprowadzi do garażu. Będę tam za dziesięć minut. – Potem poszedł na górę przebrać się w garnitur. Założył też kapelusz i ciężki płaszcz. Opuszczając dom, wyglądał elegancko, jakby wybierał się z wizytą do przyjaciół. Dzierżawca czekał na niego w garażu. – Jest już w środku? – Dzierżawca kiwnął głową, po czym bez słowa wręczył Aleksowi pistolet. – Może się przydać. – Alex zawahał się, potem jednak wziął pistolet i wsunął go do kieszeni.
– Dziękuję. – I z tymi słowami wsiadł do hispano-suizy, zapalił silnik i gdy dzierżawca otworzył bramę, wyjechał z garażu. Dzierżawca spokojnie poszedł w swoją stronę, wyglądając jak zwykły gospodarz wracający do domu. Alex pojechał główną szosą i minął majątek von Bingenów z normalną prędkością. Zatrzymał go tam żołnierz, który go natychmiast rozpoznał. – Dzień dobry, hrabio – przywitał się z szacunkiem. – Czy wszystko w porządku? – Jak najbardziej, dziękuję. Jadę z wizytą do przyjaciół. Żołnierz machnął dłonią na znak, że może jechać dalej. Nie sprawdził jego dokumentów ani nie zajrzał do samochodu. Wiedział, że nie musi tego robić. Alex ruszył i jechał bez przystanków aż do zmierzchu. Po drodze minął punkt kontrolny, gdzie jeden żołnierz zapytał drugiego, czy ma sprawdzić bagażnik, i usłyszał, że nie. Bez problemów pojechał dalej. Pamiętał, dokąd kazał mu dotrzeć dzierżawca. Nie było to aż tak blisko granicy, jakby mógł na to liczyć pasażer w bagażniku, ale znajomi dzierżawcy zadbają o przerzucenie go przez granicę, do czego na pewno byli lepiej przygotowani niż on w ciężkim płaszczu, kapeluszu i miejskich butach. Nie chciał się nawet zastanawiać, co by było, gdyby żołnierz przy drugim punkcie kontrolnym otworzył bagażnik i znalazł uciekiniera. Wciąż czuł ciężar pistoletu w kieszeni, wolałby go jednak nie używać. Podjechał pod adres, który mu podano, wysiadł z samochodu i zapukał do drzwi. Mężczyzna, który mu otworzył, wydawał się zaskoczony widokiem hispano-suizy przed wejściem i kogoś, kto wyglądał jak Alex. Kiwnął głową i wymienili hasło, które Aleksowi przekazał dzierżawca. Znajdowali się na wiejskiej bocznej drodze, wokół nie było żywej duszy. Mężczyzna podszedł do bagażnika i pomógł wysiąść rannemu, który ochrypłym głosem pożegnał się z Aleksem, dziękując mu za pomoc. Ledwie się poruszał po podróży w ciasnym bagażniku, mimo to szybko zniknął wewnątrz domu. Drzwi się zamknęły i Alex odjechał bez dalszych komentarzy lub rozmów tą samą drogą, którą przyjechał. Cała wyprawa okazała się dziwnie łatwym przedsięwzięciem; Alex rozmyślał o tym w
czasie jazdy. Wczesnym rankiem, gdy mijał zamek von Bingenów, spotkał pułkownika, który wybrał się na przejażdżkę konną. Favory był rozbrykany, z nozdrzy buchała mu para. Pułkownik zasalutował i Alex zwolnił. – Zadowolony pan z lipicana, pułkowniku? – spytał z uprzejmym uśmiechem. – Ogromnie, hrabio. – Wygląda bardzo dobrze. Pułkownik poklepał konia po szyi i Alex odjechał. Kilka minut później był już u siebie, jak gdyby nigdy nic. Niedługo potem przyszła gospodyni i zrobiła mu herbatę. Alex poszedł odwiesić kapelusz i płaszcz, wrócił do kuchni po herbatę i udał się z nią do gabinetu. Pistolet wciąż tkwił w jego kieszeni. Wyciągnął go i zamknął na klucz w szufladzie biurka. Tej nocy wykonał dobrą robotę, myślał, popijając gorący napój. I choć to był jego pierwszy raz, podejrzewał, że nie będzie ostatni. Tej nocy otworzyły się przed nim drzwi, a on postanowił przekroczyć ich próg. Drogi odwrotu już nie miał. Rozdział 20 Ślub Edmunda i Marianne w Haversham odbył się dokładnie tak, jak zaplanowali. Simon dostał jednodniową przepustkę, by mógł wystąpić w roli pierwszego drużby, Charles poprowadził Marianne do ołtarza. Miała na sobie suknię ślubną uszytą przez krawcową Isabel. W pięknie opływającym figurę białym atłasie wyglądała jak młoda boginka. Miała też welon, w którym Isabel wychodziła za mąż przed dwudziestu pięciu laty. Na uroczystość przybyło dwudziestu przyjaciół Beaulieu z okolicy, a także garstka najlepszych kolegów Edmunda z RAF-u. Wszyscy młodzi mężczyźni byli w mundurach i Isabel błagała ich, żeby do końca dnia nie poruszali tematu wojny. Pobrali się w kaplicy majątku, którą Isabel ustroiła kwiatami z oranżerii, sama też przygotowała wiązankę dla panny młodej z białych orchidei ze szklarni. Pogoda również im dopisała. Było
niezwykle słonecznie. Panna młoda wyglądała uroczo i była promieniejąca, a pan młody w ekstazie. Uroczysty obiad jedli przy nieskończenie długim stole w jadalni i prawie im się udało w całości go obsadzić. Był ozdobiony srebrnymi ptaszkami i bukietami ze świeżych kwiatów. Pod koniec dnia młoda para wyruszyła do Brighton w trzydniową podróż poślubną w Grand Hotelu. Hotel był trochę dziwaczny i staroświecki, ale obojgu bardzo się podobał, choć wiele się w nim zmieniło. Edmund znał go z dzieciństwa, miał związane z nim wspomnienia, dlatego bardzo pragnął pokazać go Marianne. I choć budynek był obłożny workami z piasku i innymi zabezpieczeniami wojennymi, młodym to nie przeszkadzało. Widzieli tylko siebie i wspólną przyszłość. Byliby szczęśliwi nawet w namiocie pod gołym niebem, byleby mieli siebie, to było wszystko, na czym im zależało. Promenada nadmorska była zamknięta, ale oni ścigali się po plaży jak dzieci i w regularnych odstępach wracali do pokoju, żeby się kochać. A kiedy Edmund przywiózł z powrotem młodą żonę do Haversham, Marianne wyglądała na spokojną i szczęśliwą. Ostatnią noc swojego pobytu spędził z nią w dużej różowej sypialni gościnnej. Marianne płakała, gdy następnego dnia rano wyjeżdżał, i znowu kazała mu obiecywać, że do niej wróci. – Przecież wiesz, że wrócę, Marianne. Zawsze będę do ciebie wracał – zapewnił, całując ją po raz dziesiąty w ciągu tylu samo minut. A potem wyjechał. Wszystko ułożyło się idealnie i Marianne jeszcze przez wiele dni chodziła w uniesieniu. Napisała do ojca, żeby mu opowiedzieć o ślubie, potem do Toby’ego. Ten nie mógł uwierzyć, że wyszła za mąż, gdy o tym przeczytał. Między nimi były tylko dwa lata różnicy; Toby nadal kochał się w Katii, ale nie wyobrażał sobie, że mógłby się z nią ożenić wcześniej niż za jakieś dziesięć lat. Marianne stała się osobą dorosłą, jednak on, siedemnastolatek, wciąż czuł się jak dzieciak. Opowiedział o ślubie ojcu, a ten uśmiechnął się i pokręcił głową. – To naprawdę czyni ze mnie starca. Pamiętam, jak się rodziła, co wcale nie było tak dawno.
Tylko żeby ci to nie podsunęło głupich pomysłów – przestrzegł Toby’ego, który się skrzywił i pokręcił głową. – Nie ma mowy. Jestem za młody. Ona zresztą też. – Nie był przekonany, czy pochwala to, że Marianne tak wcześnie wyszła za mąż, ale z dziewczynami było inaczej. Ledwie mógł uwierzyć, że nie widział jej od dwóch i pół roku. Czas tak szybko leciał. I tyle się zmieniło w ich życiu. Teraz Marianne już na zawsze zostanie w Anglii, była wicehrabiną w zamku większym od jego zamku. A on, ojciec i brat mieszkali w przyczepie cyrkowej i znowu byli w trasie. To było teraz ich życie, do którego Toby już się przyzwyczaił. Wszyscy się przyzwyczaili. Zapewniało im stabilizację, lubili znajomą rutynę, chociaż zmiana miasta co noc bywała czasami uciążliwa. Ale do tego też przywykli. Kiedy w lipcu dotarli do Kalifornii, Nick znowu zabrał Christiannę do Santa Ynez. Tym razem mieli porządne auto i zatrzymali się w tym samym hotelu. Christiannę kryły Rumunki z cyrku, jednak Nick odnosił wrażenie, że jej ojciec znał prawdę i przymykał na nią oko. Z czasem bardzo polubił Nicka i chłopców, poza tym wiedział, że Nick ma poważne zamiary wobec córki. Nick się nią nie bawił. Kochał ją całym sercem. A ona kochała jego. Podczas wycieczki udali się na to samo urwisko, co poprzednio. Nick przyglądał się terenowi, który miał nadzieję pewnego dnia kupić. Nazywał go „swoim ranczem”, a Christianna śmiała się z niego. Wciąż o nim opowiadał, a potem odwrócił się do niej i spojrzał na nią z czułością. – Tak sobie myślałem… – zaczął ostrożnie. Chciał mieć pewność, że dla niej to też jest odpowiedni moment. – Co sądzisz o tym, żebyśmy się pobrali, gdy wrócimy na Florydę po zakończeniu tournée? – Oświadczasz mi się? – spytała ze śmiechem. Myślała, że żartuje albo myśli na głos. Czasami o tym rozmawiali, ale on zawsze twierdził, że ożeni się z nią dopiero, gdy uzna, że odłożył wystarczająco dużo pieniędzy. Żadne z nich nie było jednak w stanie wiele zaoszczędzić, pracując w cyrku, chociaż Nick gospodarował pieniędzmi z
rozwagą i odkładał je od trzech lat. Nie miał aż tyle, żeby przeznaczyć część na ranczo – możliwe, że nigdy tyle nie zarobi – ale posiadał już dostateczne fundusze, żeby się ożenić. – Jeszcze nie – odparł w odpowiedzi na jej pytanie, a potem opadł na jedno kolano w miejscu, gdzie stali, na szczycie urwiska. – Teraz się oświadczam – rzekł, uśmiechając się do niej. – Wyjdziesz za mnie, Christianno? – Zrobiła wielkie oczy. – Pytasz poważnie? Teraz? – Pod koniec tournée. – Chciał ją zabrać na prawdziwy miesiąc miodowy, a nie mógł tego zrobić przed powrotem na Florydę. – Mam na myśli, czy pytasz teraz? – Tak. Kocham cię i do końca życia chcę się każdego poranka budzić obok ciebie. – Ukrywali się od dwóch lat. Wystarczająco długo. Zbyt długo. – Tak – rzuciła bez tchu. – Tak… tak! – Miała ochotę to wykrzyczeć. Nick podniósł się i pocałował ją, a potem wyciągnął z kieszeni pudełeczko, w którym leżał mały pierścionek zaręczynowy. Diamentowe oczko było maleńkie, ale pierścionek był taki jak należy. Planował to od dawna i chciał to zrobić tutaj, na ich przyszłym ranczu. Christianna nie wierzyła, że kiedykolwiek będzie go na nie stać, ale było to miejsce równie dobre jak inne i bardzo romantyczne. Wsunął jej pierścień na palec i znowu ją pocałował, a potem wziął na ręce, zaniósł do samochodu i zawiózł z powrotem do hotelu. Tam się kochali, aby uczcić ten ważny moment w ich życiu, w dwa lata po tym, jak kochali się tu po raz pierwszy. – To będzie huczny ślub, jeśli wyprawimy go w cyrku – orzekła Christianna. – Nie sądzę, by mogło być inaczej – odparł Nick. – Cyrk zrobi z tego wielkie wydarzenie. – Gwiazdy w cyrku musiały się pogodzić z brakiem intymności, ale Nick był na to przygotowany. Rodzinę Christianny o zaręczynach powiadomili następnego dnia, gdy wrócili do Santa Barbara. Nowina błyskawicznie się rozniosła. Otrzymali nawet telegram z gratulacjami od Johna Ringlinga
Northa, który proponował, żeby ślub wyprawili w Ca’ d’Zan, właściwym domu Johna i Mabel Ringlingów, okazałej posiadłości w Sarasocie. Wyglądało na to, że będzie to o wiele huczniejsze wydarzenie, niż Nick się spodziewał. Ringlingom zależało na rozgłosie. Do czasu powrotu do Sarasoty na początku listopada termin był już ustalony, Christianna kupiła suknię, a John Ringling North zamierzał zamówić pamiątkowe plakaty z młodą parą, które miały być sprzedawane w cyrku. Nick i Christianna byli gwiazdami i traktowano ich jak parę królewską. I ich ślub też miał być królewski. Mieli się pobrać, jak zaproponował North, w Ca’ d’Zan w niedzielę po Święcie Dziękczynienia. Zaproszeni zostali wszyscy artyści. Na ślubie spodziewano się ośmiuset gości, miał być specjalny namiot do jedzenia i tańców. Nick poprosił Toby’ego, żeby został jego drużbą, a Lucas miał trzymać obrączki, choć jako dziewięciolatek był już na to trochę za duży. Niemiej bardzo poważnie potraktował swoje zadanie i podczas ślubu dumnie ściskał obrączki w dłoni. A Joe Herlihy wzniósł specjalny toast. Panna młoda promieniała, Nick był przystojny jak zawsze w białym krawacie i smokingu. To było fantastyczne wydarzenie, ekstrawaganckie, jak na cyrk przystało, a plakaty z młodą parą sprzedały się już pierwszego wieczoru i trzeba je było dodrukować. Młodzi zgodzili się dać specjalny występ w dzień po zaślubinach. Christianna oprócz trykotu i krótkiej spódniczki była wystrojona w swój ślubny welon. Następnego dnia Nick zabrał ją do hotelu Breakers w Palm Beach na ich miesiąc miodowy. Hotel był elegancki i w trakcie pobytu w nim traktowano ich jak gwiazdy kina. – Cóż, pani von Bingen – zwrócił się Nick z uśmiechem do Christianny pewnej nocy. – Czy jeszcze się mną pani nie znudziła? – Nigdy mi się nie znudzisz, Nick, dopóki żyję – odparła poważnie. – To znaczy, że długo po tym, jak umrę. – Christianna była od niego dwadzieścia dwa lata młodsza, ale to im nie przeszkadzało. Wszystko w ich związku wydawało się idealne. Gdy wrócili do Sarasoty, wszyscy znowu im gratulowali, byli bohaterami dnia. Po każdym
występie dostawali owacje na stojąco. Nikomu się jeszcze nie znudziło ich baśniowe małżeństwo i gdy się pojawiali razem na lipicanach, tłum wiwatował. A Nick w dzień po powrocie z Palm Beach udał się do Sandora. – Przyszedłem odebrać mój prezent ślubny – przypomniał teściowi. – O jaki prezent chodzi? – droczył się Sandor. – Dostałeś moją córkę, to za mało? – Nie, mówiłem ci, że jedyny prezent, jakiego od ciebie oczekuję, to siatka. Powiedziałem to dwa lata temu, a ty się zgodziłeś. Od teraz Christianna występuje z siatką – dokończył stanowczo, a Sandor widział, że mówi serio, i się zaniepokoił. – Publiczności się to nie spodoba – ostrzegł. – Przyzwyczają się. Obiecałem ci, że się z nią ożenię, i dotrzymałem słowa. Ty też mi coś obiecałeś, Sandorze. Przyklepaliśmy umowę uściskiem dłoni. Siatka albo już dzisiaj Christianna rezygnuje z występów na linie. – Sandor popatrzył na niego przeciągle i twardo i skinął głową. Nick wiele żądał, ale Sandor szanował swoje słowo. – Dzisiaj – przypomniał mu Nick i Sandor ledwie powstrzymał jęk zawodu. I tego wieczoru, gdy Christianna wychodziła na arenę, Nick odprowadził ją aż do lin. Zobaczył tam siatkę. Trzymało ją ośmiu pomocników. Christianna też ją zobaczyła i zaskoczona, odwróciła się do niego. – Ojciec o tym wie? – To jego ślubny prezent dla nas. – Nick uśmiechnął się szeroko i pocałował żonę. – A teraz idź występować. – Po raz pierwszy od trzech lat miał oglądać występ z przyjemnością. Gdy widzowie dostrzegli siatkę, zaczęli klaskać. Pochwalali zmianę. Nick pokazał Sandorowi kciuki uniesione w górę, a Sandor pomachał do niego. Christianna już nie trafi na wózek inwalidzki ani się nie zabije. Wreszcie miała siatkę, dzięki Nickowi. Dwa tygodnie po ślubie wszyscy nadal o nim rozprawiali. Tego dnia Christianna w spokoju szyła
kostium na występ, słuchając przy tym radia. Gdy Nick wrócił od koni, które poszedł nakarmić, nachylił się do żony i ją pocałował. Był szczęśliwy, że ją widzi, cieszył się z ich niedawno rozpoczętego życia małżeńskiego. Nagle program, którego słuchała Christianna, został przerwany i spiker obwieścił, że Japończycy zbombardowali Pearl Harbor na Hawajach. Oboje zamilkli i słuchali jak zahipnotyzowani. – Co to oznacza? – Christianna spojrzała na Nicka, sądząc, że nie zrozumiała komunikatu. – Przecież słyszałaś. Statki marynarki amerykańskiej zostały zbombardowane i zatopione przez Japończyków w Pearl Harbor. Było to coś, czego nikt w Ameryce się nie spodziewał. Zaatakowano ich we własnym kraju. Amerykę w końcu siłą zmuszono do przystąpienia do wojny. W ciągu minut ludzie powychodzili ze swoich przyczep, żeby przekazać wieści dalej. Zapanował zgiełk. Niektórzy wpadali w panikę, bojąc się, że Florydę też zbombardują. Cały cyrk w godzinę stanął w ogniu na skutek nowin. Ludzie przykleili się do odbiorników. A John Ringling North ogłosił, że ich specjalny pokaz świąteczny będzie tego wieczoru odwołany. Wszyscy pozostali w domach, żeby śledzić wiadomości. Toby i Lucas też ich słuchali w przyczepie wraz z Nickiem i Christianną. Następnego dnia Stany Zjednoczone i Wielka Brytania wypowiedziały wojnę Japonii. A trzy dni później Hitler wypowiedział wojnę Stanom Zjednoczonym Ameryki. W Pearl Harbor zginęło dwa tysiące czterysta troje mężczyzn i kobiet, było tysiąc sto siedemdziesiąt osiem rannych. Cyrk wciąż nie działał, a Nick zastanawiał się, czy kiedyś znów będzie normalnie. Akurat rozprawiał o tym ze szwagrami, gdy Toby wrócił do domu z bojaźliwym wyrazem w oczach. Nick był ciekaw, co syn przeskrobał. Dowiedział się tego pół godziny później, gdy zostali sami. – Zaciągnąłem się, tato – powiedział Toby, po części dumny, po części wystraszony przewidywaną reakcją ojca. – Co zrobiłeś? – Nick z przerażeniem spojrzał na syna. – Nie mogłeś się zaciągnąć!
– Owszem, mogłem. Mam osiemnaście lat. Zresztą i tak by mnie powołali. – Nie jesteś nawet Amerykaninem – przypomniał mu Nick. Nie chciał, żeby syn szedł na wojnę, za nikogo. – Przyjęli mnie – odparł Toby cicho, ale z determinacją. – Niemcy i tak nam odebrali obywatelstwo. Za dwa tygodnie mam się zgłosić w koszarach. – To jakiś obłęd! – krzyknął Nick i bliski łez wypadł z przyczepy. Nie chciał, żeby syn ryzykował życie dla jakiegokolwiek kraju, ani dla starego, ani dla nowego. Ale Toby miał rację. I tak by go powołali. Kiedy powiedział to Christiannie, zobaczyła, że jest bardzo przygnębiony. – Może Toby ma rację i faktycznie armia by go powołała – stwierdziła cicho. – Jest Niemcem – przypomniał jej. Ale to również wkrótce stało się problematyczne. Dwa dni później w obozie pojawili się urzędnicy biura imigracyjnego, żeby przesłuchać wszystkich obywateli Niemiec zatrudnionych w cyrku. Wielu było zwykłymi robotnikami, ale kilku występowało w ważnych numerach. Wszyscy, którzy występowali z końmi, dwóch z pokazu z lwami, Nick, wielu klaunów, kilku gimnastyków i ich czołowy akrobata. Tych, którzy mieli pochodzenie żydowskie, natychmiast wykluczono; dostali zgodę na złożenie prośby o azyl. Reszcie dano możliwość powrotu do ojczyzny, jeśli tego chcieli, a kilka osób miało bardziej skomplikowany status, między innymi Nick. Przez Niemców był uznawany za Żyda, więc on i jego dzieci kwalifikowali się do wystąpienia o azyl, ale był również żonaty z Amerykanką – Christianna miała obywatelstwo amerykańskie. Nick mógł wybierać, czy wystąpi o azyl, czy o obywatelstwo. – Co pan wybiera, panie Bing? – spytał urzędnik imigracyjny, trzymający notes. Zwrócił Nickowi paszporty jego i synów. Nick wahał się tylko przez sekundę. – Chcę zostać Amerykaninem – oświadczył spokojnie. Był to jego ostatni akt wyrzeczenia się Niemiec na zawsze. Urzędnik zapisał to w dokumentach.
– Odezwiemy się do pana w ciągu kilku tygodni – zapewnił. – A co z nazwiskiem? Widzę, że w paszporcie widnieje inne niż to, którego używa pan w cyrku. Jakie chciałby pan zachować w dokumentach? – Nicholas Bing – odparł bez zawahania. Utracił „von” i tytuł, ale miał nazwisko, z którym dawało się żyć i które nie będzie go więcej wiązało z Niemcami. – Rozumiem – przytaknął urzędnik i zajął się następną osobą, a Nick spojrzał na Christiannę. – Nie masz nic przeciwko temu? – spytał. – Wolno ci robić, co zechcesz – odrzekła, ale uważała, że podjął słuszną decyzję. W następnych dniach dowiedzieli się, że kilkoro z artystów, głównie Niemców nieżydowskiego pochodzenia, postanowiło wrócić do Europy. Zdecydowali się nie zostawać. Nie chcieli żyć w atmosferze podejrzeń, że są szpiegami. Nick w ciągu kolejnych dni mógł myśleć tylko o wyjeździe Toby’ego do obozu rekrutacyjnego. Najlepsza rzecz w jego życiu wydarzyła się zaledwie kilka dni wcześniej, gdy się ożenił z Christianną. A teraz miała się wydarzyć najgorsza: jego syn szedł na wojnę. Rozdział 21 Toby wyjechał do obozu dla rekrutów w Fort Mason w San Francisco tuż przed świętami Bożego Narodzenia po łzawym pożegnaniu z Katią, ojcem, macochą i bratem. Christianna była tak samo smutna jak Nick i Lucas. Dziesiątki ludzi na wiele dni wcześniej podchodziło do Toby’ego i życzyło mu szczęścia. On i Katia byli nierozłączni przed wyjazdem. Spędzali ze sobą tyle czasu, ile tylko mogli; całowali się i trzymali za ręce, ale wszyscy inni też chcieli pobyć z Tobym. Do wojska odchodziło wielu innych młodych mężczyzn, ale Nick i jego rodzina byli kochani, a Toby był słodkim chłopakiem. Pierre pożegnał go pantomimą i nawet udało mu się rozśmieszyć Nicka, a było to teraz dość trudne. Od czasu gdy Toby zaciągnął się do wojska po Pearl Harbor, Nick chodził ciągle przygnębiony z zaczerwienionymi oczami. Nie wstydził się pokazywać, jak bardzo będzie tęsknił za
synem. A w dniu jego wyjazdu płakał już otwarcie. Katia była równie niepocieszona. Lucas i Christianna, pożegnawszy się z Tobym, tulili się do siebie i do Nicka. Zapłakana Galina próbowała jakoś pocieszać córkę. Toby miał wpaść z wizytą w lutym, przed ich wyjazdem w trasę pod koniec marca lub na początku kwietnia. Potem armia miała go dokądś przenieść, ale jeszcze nikt nie wiedział dokąd. Z tego powodu święta dla Nicka i jego rodziny były ponurym wydarzeniem. Nick nie miał serca kupować i dekorować choinki, Christianna zrobiła to za niego. Razem z Lucasem rozwiesiła też światełka na zewnątrz przyczepy. Nie poprawiło to jednak nastroju Nickowi, który był teraz stale poważny. Dręczył go lęk, że straci syna. Ci, którzy postanowili opuścić cyrk, zdążyli już do tego czasu wyjechać lub się pakowali. Ich decyzja była podejmowana w pośpiechu, a ponieważ inni treserzy wyjeżdżali, numer Nicka z końmi zyskał jeszcze większą wagę. Nick uśmiechał się teraz tylko podczas występu i choć Christianna próbowała, żadne jej wysiłki nie były w stanie go rozweselić. Bardzo się o niego martwiła i szukała porady u Galiny. – Nick poniósł w życiu wiele strat – tłumaczyła Galina łagodnie. – On się po prostu boi. Bądź cierpliwa. Kiedyś na pewno się rozchmurzy. Christianna starała się poprawić wszystkim nastrój, jak tylko mogła, ale święta przebiegły w okropnej atmosferze, Sylwester w nie lepszej. Nick postanowił zostać w domu i nie pójść na tradycyjną noworoczną kolację do polskiej restauracji. Ojciec i bracia Christianny zapewniali, że to rozumieją. Ona i Lucas poszli jednak do restauracji, dołączyli do reszty. Nick najzwyczajniej nie był w nastroju, wciąż chodził przygnębiony z powodu Toby’ego. A w styczniu otrzymał list od Aleksa, tym razem jeszcze bardziej okrężną drogą, przez znajomego z Genewy, ponieważ Ameryka dołączyła do wojny. Alex nic nie mówił o warunkach w Niemczech ani o swoim życiu ze względu na cenzurę, ale napisał, że Marianne i jej mąż spodziewają się dziecka
późną wiosną. To miał być jego pierwszy wnuk i Alex był tym podekscytowany. Pisał, że okropnie tęskni za córką i nie może się doczekać, kiedy zobaczy ją i dziecko i pozna jej męża. Nick po przeczytaniu listu odłożył go na stół, spojrzał na Christiannę ze smutnym uśmiechem i jęknął. – Teraz już naprawdę czuję się jak starzec – zwierzył się. – Mój przyjaciel, Alex, będzie miał wnuka. Jest cztery lata starszy ode mnie, ale ja też mógłbym już mieć wnuki. Miał lat czterdzieści sześć, a Alex właśnie skończył pięćdziesiątkę, co też wydawało się zdumiewające. Nick miał wrażenie, że zaledwie wczoraj byli chłopcami i żyli z przekonaniem, że nic złego ich nigdy nie spotka ani nic się w ich życiu nigdy nie zmieni. A jednak zmieniło się wszystko. Nick pracował w cyrku, Alex był sam i nie widział swojej córki od ponad roku, a Toby wybierał się na wojnę. Nick i Christianna nie rozmawiali o dziecku. Po wydarzeniach z Pearl Harbor, które miały miejsce zaledwie kilka dni po ich ślubie, Nick mógł myśleć tylko o tym, że Toby się zaciągnął – o dzieciach, które już posiadał, a nie o tych, których jeszcze nie mieli. A kiedy Toby przyjechał do domu po obozie rekrutacyjnym w San Francisco, emocje, jakie temu towarzyszyły, były bolesne. Każda sekunda liczyła się na wagę złota, Nick nie spuszczał syna z oczu nawet na minutę; chciał z nim być bez przerwy. Na prośbę aranżera programu Toby dał ostatni występ z ojcem, w mundurze kaprala. Gdy on i ojciec prowadzili lipicany przez ostatnie figury pokazu, tłum wstał z miejsc i zaczął wiwatować. Widzowie oklaskiwali Toby’ego, a Nickowi łzy lały się po policzkach. Mistrz ceremonii obwieścił przez mikrofon, że Toby wyrusza na wojnę. Takich jak on było bez liku w cyrku i gdzie indziej. Każdy młody chłopak w Ameryce wkładał mundur i przez noc stawał się mężczyzną. Nawet Lucas nagle wydawał się starszy i bardziej dojrzały. A Toby wrócił z obozu silniejszy. Pozostał w domu pięć dni, które minęły zbyt szybko, i w dzień przed wyjazdem ogłosił, że on i Katia się zaręczyli. Jej rodzina i ona sama rozpaczali z powodu jego wyjazdu na równi z Nickiem. W poprzedzającą go noc, gdy już odprowadził Katię do jej przyczepy,
Toby i jego brat leżeli w łóżkach w sypialni, Lucas uściskał brata, mówiąc, że bardzo mu go będzie brakowało. Toby miał łzy w oczach, gdy tulił do siebie chłopca, a Lucas otwarcie płakał. Cała rodzina Christianny przyszła go rano odprowadzić. Sandor nazywał go swoim wnukiem i
mówił, że jest z niego dumny, że jest z niego wspaniały Amerykanin. Katia i jej rodzina również odprowadzili go na pociąg do Kalifornii. Wszyscy płakali. W następnych dniach po wyjeździe Toby’ego do Fort Mason Nick starał się zająć sobie czas końmi; ćwiczył nowe układy bez Toby’ego. Niemniej on i Christianna nadal pozostawali w centrum uwagi, teraz nawet bardziej. Nick napisał list do Aleksa z wiadomością, że Toby wstąpił do wojska, wiedział jednak, że minie wiele czasu, zanim Alex otrzyma list, a jeszcze więcej, nim nadejdzie odpowiedź przez Szwajcarię. Tak czy owak było to szokujące uświadomić sobie, że mały synek Nicka jest już w wojsku, a mała córeczka Aleksa spodziewa się własnego dziecka. Czas płynął nieubłaganie. W kwietniu Toby’emu udało się przesłać wiadomość do Nicka z Fort Mason o tym, że go przemieszczają. Nie wolno mu było ujawnić dokąd, ale napisał, że gdzieś na obszar Pacyfiku. W jego kompanii było jeszcze dwóch Niemców, jednak żadnego z nich nie wysłano do Europy. Toby przynajmniej mógł walczyć za adoptowany kraj. Nick wolałby, żeby nie walczył. W tym samym czasie Amerykanów japońskiego pochodzenie wysyłano do obozów internowania na Zachodzie. Rząd chciał mieć pewność, że nie dojdzie do przypadków podzielonej lojalności. Nick jednak nie miał zielonego pojęcia, dokąd wysłano jego syna. Pocieszał się tylko tym, że Toby obiecał, iż będzie pisał tak często, jak tylko będzie mógł. Jego listy składał do małego pudełka; chciał je wszystkie zachować. Następny przyszedł w maju, z Hawajów, gdy byli w tournée. Był radosny, pełen ekscytacji, choć niewiele mówił o tym, czym się Toby zajmował. Przez restrykcje cenzury, która czytała korespondencję Aleksa, Nick niewiele wiedział o nich obu, ale przynajmniej od czasu do czasu dostawał od nich listy. Ciekawiło go, czy Marianne już urodziła, tego jednak też nie wiedział. Nie miał od niej żadnych wieści od czasu, gdy Toby opuścił obóz rekrutacyjny. Zwykle pisała do niego, a nie do jego ojca, a Toby przekazywał mu nowiny.
Marianne miała urodzić w pierwszych dniach czerwca. Ciążę znosiła dobrze, choć dni dłużyły jej się bez Edmunda. Żeby ją czymś zająć i żeby miała więcej ruchu, Isabel wciągała ją do pomocy w ogrodzie. Była zachwycona, że ma synową przy sobie i że może obserwować, jak Marianne rozkwita niczym piękny kwiat. No i oczywiście Isabel nie posiadała się ze szczęścia z powodu wnuka. Podobnie rzecz się miała z Edmundem. Przyjeżdżał do domu tak często, jak tylko mógł – czyli niezbyt często – i za każdym razem czule gładził żonę po brzuchu, zaskoczony i zachwycony tym, że tak urósł. Uwielbiał, gdy dziecko kopało, i zawsze się ekscytował, gdy to robiło, jakby to się działo po raz pierwszy. Choć było to mało prawdopodobne, obiecał, że będzie próbował uzyskać przepustkę w terminie planowanego porodu. Matka ostrzegła go jednak, że pierwsze dzieci prawie zawsze rodzą się z opóźnieniem. Powiedziała, że on sam urodził się trzy tygodnie po czasie i że już była bliska go nie lubić za to, że był taki nieuprzejmy i opieszały, ale wszystko mu przebaczyła, w chwili gdy go zobaczyła. Edmund obiecywał również, że jeśli Marianne zaczęłaby rodzić, gdy on będzie w bazie, spróbuje, jeśli mu pozwolą, zamienić się z kimś służbą, a może nawet zaplanowanym wylotem, i przyjedzie do domu najszybciej, jak się da. Niestety stacjonował w Anglii Wschodniej, o kilka godzin drogi od Haversham. Ale zapewniał, że zrobi, co w jego mocy, i Marianne wiedziała, że tak będzie. Postanowiła rodzić w domu, bo szpitale były zapełnione rannymi; miałaby wyrzuty sumienia, gdyby zajęła wolne miejsce i uwagę personelu czymś tak zwyczajnym. Przy porodzie mieli jej pomagać miejscowy lekarz i teściowa, a gdyby szczęście jej dopisało, to i Edmund byłby w domu, jeśli tylko dostałby przepustkę. Jeśli nie, to może przynajmniej udałoby mu się przyjechać zaraz po rozwiązaniu. Chciała mu urodzić syna – tego się po nich spodziewano – ale Edmund już na samym początku wyjawił jej w sekrecie, że wolałby córkę, taką, która byłaby podobna do mamy. Pragnęli mieć dużo dzieci, co najmniej piątkę lub szóstkę, i oboje byli zachwyceni, że pierwsza ciąża, jak się wydawało, przebiega tak pomyślnie.
Za sprawą prawdziwego cudu Edmundowi udało się dostać urlop na koniec maja i początek czerwca, czyli dokładnie w terminie, gdy Marianne spodziewała się porodu. Miała nadzieję, że dziecko przyjdzie na świat o czasie, jeszcze przed wyjazdem męża. Isabel obiecała, że wymęczy ją w ogrodzie, a jeśli praca przy grządkach i długie spacery nie pomogą, znała jeszcze sztuczkę z gorącą wodą, która na pewno przyspieszy rozwiązanie. Ale Marianne wolała się oszczędzać, żeby nie urodzić zbyt wcześnie. Była olbrzymia i Isabel powtarzała, że to muszą być bliźniaki, chociaż lekarz nie dosłuchał się bicia drugiego serduszka. Matka Edmunda uważała, że to niemożliwe, żeby jedno dziecko było tak duże. Twarz, ręce i nogi Marianne pozostały szczupłe, ale brzuch miała ogromny. Edmund, ilekroć ją widział, żartował, że wygląda, jakby jakiemuś biednemu dziecku ukradła piłkę plażową i ukryła ją pod sukienką. Oprócz tego Marianne źle znosiła upały i ledwie się ruszała. Trudno jej było wkładać pończochy i w końcu z powodu gorąca przestała je nosić. W Haversham nikt jej nie oglądał, a teściowa mówiła, żeby się nie przejmowała. Im to nie przeszkadzało, a poza tym wiele dziewcząt nie nosiło pończoch, bo tak trudno je było dostać. W wieczór poprzedzający dzień, gdy miał przyjechać, Edmund zadzwonił do Marianne z bazy. Właśnie przydzielono go do ważnej akcji i przełożeni nie zgodzili się, żeby się z kimś zamienił. Urlop przesunięto mu o dwa dni. Ale zapewniał Marianne, że akcja szybko się skończy i żeby do jego przyjazdu trzymała nogi mocno zaciśnięte. Obiecała, że tak zrobi, a Edmund powiedział, że musi kończyć, bo dziesiątki lotników, jeśli nie setki, chcą skorzystać z telefonu, żeby powiadomić bliskich o odwołanym urlopie. Zdążyła mu tylko powiedzieć, że go kocha i żeby szybko przyjeżdżał, a on zapewnił, że też ją kocha, i się rozłączył. Poszła poinformować o niemiłej nowinie Isabel, ale ta była zaskakująco spokojna, twierdziła, że jest pewna, iż dziecko urodzi się nie wcześniej niż za kilka dni. Następnej nocy je usłyszeli. Setki samolotów przelatywało nad Brytanią w kierunku Niemiec. Marianne, Isabel i Charles patrzyli na nie, nie potrafiąc określić ich liczby, ale nocne niebo było nimi wypełnione po brzegi. Leciały niestrudzenie ku celowi, a Marianne domyśliła się, że Edmund leci w
jednym z nich. Spoglądając z uśmiechem w niebo, szeptała, że go kocha. Dopiero później się dowiedzieli, że nad ich głowami przeleciało tysiąc bombowców kierujących się do Kolonii. – Nic dziwnego, że nie mógł przyjechać – stwierdziła Isabel, gdy wrócili do domu. Wyszli na dwór, kiedy usłyszeli huk nadlatujących samolotów. – Musiało ich być setki, jeśli nie tysiące. Charles uważał, że to przesada, ale później się okazało, że wcale nie. Bombowce wypełniały niebo aż po horyzont i słychać je było na długo po tym, jak zniknęły z widoku. Wydawały ten sam buczący dźwięk, który napełniał ich lękiem nocą, gdy nadlatywali Niemcy bombardować ich miasta. Teraz już wszyscy dobrze go znali. A Marianne wiedziała, że niemieccy cywile będą tak samo przerażeni jak oni. Ich miasta były zrujnowane, Anglia poniosła ogromne straty. Cały Londyn tonął w gruzach, choć Marianne tego nie widziała, bo od przyjazdu nie była w stolicy. Isabela by jej tam nie puściła, ani Edmund. Ale jej odpowiadało życie na wsi; byli tu bezpieczniejsi niż w Londynie. Tego wieczoru zjedli w jadalni spokojną kolację, podczas której Marianne rozprawiała o oznakach, jakie dawało dziecko, i o tym, czy maleństwo już się będzie rodziło, czy jeszcze nie. Odciągało to ich od nadmiernego rozmyślenia o Edmundzie. Marianne powiedziała sobie, że to kolejna zwyczajna akcja, nieróżniąca się od innych, i że Edmund wkrótce będzie w domu. Albo nazajutrz, albo następnego dnia, nie był pewien, ale obiecał, że zadzwoni tak szybko, jak tylko będzie mógł. A późną nocą usłyszeli, że samoloty wracają. Było ich zbyt wiele, żeby to byli Niemcy, poza tym wydawały ten sam dźwięk, co batalion, który wcześniej odleciał do Kolonii. Marianne leżała w łóżku z uczuciem ulgi, odczuwając te same skurcze, jakie ją nachodziły od tygodni. Edmund już prawie był w domu. I miała wrażenie, że ich dziecko też się wkrótce w nim pojawi. Skurcze były tej nocy silniejsze niż zwykle, ale do rana nic się nie wydarzyło, więc na śniadanie zeszła wciąż jako ciężarna kobieta, choć była zmęczona. – Dobrze spałaś, kochanie? – spytała ją teściowa, dając jej całusa, gdy nakładała sobie grzankę i jajka od własnych kur. Bekonu nie widzieli od roku. Mogli o nim zapomnieć na okres wojny. Za to
nie brakowało im ani jaj, ani kurcząt, jedynego mięsa, jakie mieli. Isabel widziała, że Marianne jest zmęczona, lecz jej to nie dziwiło. Była pewna, że dziecko urodzi się na dniach. – Słyszałam wczoraj, że chłopcy wracali. – Ja też słyszałam. – Marianne bardzo to podniosło na duchu, że samoloty wróciły. Chciała, żeby Edmund był już w domu. Jeszcze nie dzwonił, ale zakładała, że albo śpi po akcji, albo stara się załatwić pozwolenie na urlop, zanim do niej zadzwoni powiedzieć, kiedy będzie. A po śniadaniu Isabel znowu zabrała ją do ogrodu, tłumacząc, że mają tam mnóstwo rzeczy do zrobienia. – Moje róże są w opłakanym stanie! – narzekała, gdy Marianne wyszła za nią na zewnątrz w kaloszach, które założyła na gołe stopy. Wciąż pracowały w ogrodzie, a Charles czytał gazetę w swoim gabinecie, gdy William, kamerdyner, przyszedł do niego powiedzieć, że ma gościa. Generała wojsk, który mieszkał w okolicy i z którym Charles od lat się przyjaźnił. Charles natychmiast poweselał. – Wprowadź go. – Cieszył się, że będzie miał męskie towarzystwo. Nieustająca gadanina Isabel o dziecku zaczynała działać mu na nerwy. Tylko o tym mogła myśleć. Wstał, gdy generał wszedł, i na powitanie wyciągnął do niego dłoń. – Bernard, mój drogi. Jakże miło cię widzieć! Spodziewamy się narodzin wnuka i kobiety mówią tylko o tym. A ja chyba przez to niedługo oszaleję. Strasznie się cieszę, że wpadłeś! Generał uśmiechnął się na te słowa, ale wyglądał poważnie, gdy zasiadał w fotelu naprzeciwko biurka Charlesa. I od razu przeszedł do sedna. Nie chciał zwodzić przyjaciela ani tracić czasu na próżne pogaduszki. Wbił spojrzenie w Charlesa, a temu zadrżało serce. – Mam dla ciebie złe wieści, Charlesie – zaczął po prostu. Chciał jemu pierwszemu powiedzieć i najlepiej na osobności z uwagi na ich długą przyjaźń. – Jeden z chłopców? – spytał Charles ledwie słyszalnym szeptem. Tylko tyle mógł wydusić. Generał skinął głową.
– Edmund. Wczoraj w nocy. Zestrzelili go nad Kolonią. Wysłaliśmy ponad tysiąc bombowców. Wróciło tylko czterdzieści trzy. Edmundowi się nie udało. Przykro mi. – Straszliwie współczuł przyjacielowi. Charles usiłował nad sobą zapanować, wstał i obszedł pokój. Był ogłupiały, gdy generał do niego podszedł i poklepał go po ramieniu. Sam stracił dwóch synów od początku wojny, więc nie była to dla niego zupełnie obca sytuacja, i dlatego to właśnie on przyszedł. Dowódca eskadry Edmunda zadzwonił do niego, wiedząc, że jest w okolicy i że się przyjaźni z ojcem młodego pilota. – O mój Boże, co ja powiem jego matce? – Charles popatrzył na przyjaciela z paniką i rozpaczą w oczach. Tego właśnie się obawiali i mieli nadzieję, że nigdy się nie wydarzy, jak wszyscy rodzice w Anglii i wszędzie indziej. – I to jego dziecko ma się w każdej chwili urodzić, możliwe, że nawet dzisiaj. Generał wiedział, jakie to trudne. To straszliwy, niewyobrażalnie bolesny moment w życiu każdego rodzica, nieważne jak doszło do śmierci. W tym wpadku Beaulieu mogli sobie przynajmniej powiedzieć, że ich syn zginął w szlachetnej sprawie, a nie na skutek bezsensownego wypadku spowodowanego przez pijanego kierowcę. Edmund bronił Anglii przed wrogami. Ale w tej chwili nie było to żadnym pocieszeniem. – Bardzo bym chciał jakoś pomóc – zapewnił uprzejmie generał, ale wiedział, że nic nie jest w stanie zrobić. Mógł tylko przekazać wiadomość z wyczuciem i delikatnością. Innych Ministerstwo Wojny powiadamiało przez telefon lub przez kuriera, który na rowerze zjawiał się pod bramą z telegramem. Generał im tego oszczędził. Charles był mu za to wdzięczny i myślał o biednej Marianne. Ogromnie mu jej było żal, jak samego siebie. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak oni to przeżyją, ale wiedział, że przeżyją. Musieli. Nie mieli wyboru. Potem generał się pożegnał i wyszedł. William miał złe przeczucia, gdy zamykał drzwi za nim. Charles nadal w szoku wyszedł do ogrodu poszukać kobiet. Słońce świeciło zbyt jaskrawo, ptaki
śpiewały zbyt głośno, nogi się pod nim uginały. Czuł się tak, jakby to był koniec świata. Ale nie mógł tego po sobie pokazać, dopóki nie przekaże wiadomości. – Miałeś gościa? – spytała go Isabela radosnym głosem. – Kto przyszedł? – Uśmiechnęła się do niego, lecz w chwili, gdy zobaczyła jego twarz, od razu się domyśliła i zesztywniała. Popatrzyli sobie w oczy, Charles kiwnął głową, a ona upuściła narzędzia ogrodnicze i jej dłoń instynktownie powędrowała do serca, jakby chciała powstrzymać jego krwawienie, a przecież było to niemożliwe. Czuła się tak, jakby ktoś ją postrzelił. – Edmund? – wyszeptała natychmiast. Charles znowu skinął głową i zrobił ku niej dwa kroki, żeby ją objąć, drugim ramieniem zarazem przyciągnął do siebie Marianne. Ona jeszcze się nie zorientowała, nie rozumiała ich skrótowego języka, jakiego się dorobili po dwudziestu pięciu latach małżeństwa. Charles i Isabel nie potrzebowali wiele słów, żeby się porozumieć. Marianne była zakłopotana. – Co z Edmundem? – spytała z paniką, nagle z jej olbrzymim brzuchem ściśnięta między teściami. Prawie nie mogła oddychać. – Wszystko z nim w porządku? – Jej teść popatrzył na nią tak samo szczerze, jak wcześniej generał na niego. – Nie – odparł po prostu. – Wczoraj w nocy jego samolot został zestrzelony nad Kolonią. Podczas akcji, na którą leciały bombowce. Wczoraj je widzieliśmy. Tysiąc bombowców. Edmund z niej nie wrócił. – Jest ranny? Dostał się do niewoli? – pytała gorączkowo Marianne, nie chcąc zaakceptować tego, co się wydarzyło. – Zestrzelili go. Samolot się rozbił – wyjaśniał Charles, jak najdelikatniej potrafił, żeby się pogodziła z prawdą, ale ona nie mogła. – Czasami ludzie przeżywają takie wypadki. Skąd oni mogą wiedzieć, co się wydarzyło? Nie chciał jej mówić tego, co mu powiedział generał przed wyjściem: że samolot eksplodował. Stało się to szybko i nikt nie przeżył.
– Oni wiedzą takie rzeczy – rzucił cicho, przyciągając Marianne jeszcze bliżej, żeby dać jej choć tę odrobinę wsparcia. Isabel, której wzrok był zeszklony, też do niego przywarła i milczała. Ona również niepokoiła się o Marianne. Dziewczyna za jednym zamachem straciła męża i ojca jej nienarodzonego dziecka. – Obiecywał, że nie zginie! – wybuchła Marianne, krzycząc na nich. – Mówił, że zawsze będzie wracał! – Zadławiła się własnym szlochem, potem osunęła w objęcia teściów, zanosząc się histerycznym płaczem. Isabel zmusiła ją łagodnie do powrotu do domu. Chciała, żeby się położyła. – On mówił… przyrzekał… to nie prawda… oni kłamią… on dzisiaj przyjedzie… – Próbowała wszystkiego, ale nic nie mogło zmienić tego, co się stało. Nie pomagały ani zaprzeczanie faktom, ani błaganie, ani furia, ani ból. Isabel uspokajała ją ciepłymi słowami, ale jej samej łzy lały się po policzkach. Zmusiła ją, żeby się położyła, i podała jej szklankę wody. Charles wchodził do pokoju i z niego wychodził, też nie wiedząc, jak jej pomóc. On również płakał. Później zadzwonił Simon i też płakał. Właśnie mu powiedzieli. Miał zapalenie ucha i nie mógł wziąć udziału w akcji, ale był na nią zapisany. Isabel dziękowała Bogu, że na nią nie poleciał. Gdyby straciła ich obu, zabiłoby ją to, i Charlesa, który był tak zrozpaczony jak żona i brakowało mu słów na wyrażenie tego, co czuł. Cierpieli wszyscy, a Marianne szlochała cały dzień, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. W końcu zapadła w płytki sen, więc Isabel wyszła z jej pokoju poszukać męża. Siedział zdruzgotany w swoim gabinecie; gdy żona weszła, podniósł na nią wzrok. – Przepraszam – wyszeptał do matki swego pierworodnego syna i znowu się rozpłakał. Isabel podeszła do niego, objęła go i płakali razem. – To był taki dobry chłopak – powiedziała żałośnie, a Charles się z nią zgodził, kiwając głową. – Ale Simon też jest dobry – dodała lojalnie. – Mamy szczęście, że nam został – przypomniała mężowi, choć w ostatnim okresie była bardziej związana z Edmundem. Edmund był bardziej otwarty. – Jak my
pomożemy tej biednej dziewczynie? – spytała, gdy się już rozłączyli, a ona wydmuchiwała nos w chusteczkę, którą podał jej mąż. Zawsze miał jakąś w kieszeni. – Nie możemy jej pomóc – szczerze odparł Charles. – Zaopiekujemy się nią i dzieckiem. I oczywiście zostanie z nami – kontynuował, powtarzając myśli żony. – Zresztą i tak nie może teraz wrócić do Niemiec. Boże, nienawidzę tych sukinsynów – rzucił z wściekłością, zapominając, że synowa jest Niemką, podobnie jak jej ojciec, którego kochał całym sercem. Ale oni należeli do wyjątków. Żywił czystą nienawiść do Niemiec i Niemców, i do człowieka, który rozpoczął wojnę i w jej trakcie zabił tak wielu ludzi z innych państw i z własnego również. – Mam nadzieję, że po wojnie nie będzie chciała wracać do domu – powiedziała ze smutkiem Isabel. – Przynajmniej będziemy mieli jego dziecko. Może to będzie chłopiec i będzie do niego podobny. – Chwytała się wszystkiego, co mogło jej przynieść pocieszenie. Musieli zaplanować pogrzeb; Simon powiedział, że na nim będzie. Ale Isabel nie mogła o tym teraz myśleć, tuż przed porodem. Organizowanie pogrzebu wydawało się zbyt okrutne w obliczu tego, że Marianne spodziewała się dziecka. Pogrzeb i narodziny to byłoby dla niej zbyt wiele. Isabel nie była w stanie myśleć, więc wróciła do Marianny. Ale ta nadal spała, więc poszła do siebie, położyła się i zasnęła. Nie jadła nic od śniadania, żadne z nich nie jadło, i chwilę później usłyszała, że Charles wchodzi na górę i kładzie się obok niej. Ujął jej dłoń i leżeli tam, trzymając się za ręce i nic nie mówiąc. Nie było już nic do powiedzenia ani zrobienia. Mogli tylko być razem i się wspierać. Następnego dnia Marianne nie zeszła na śniadanie. Zwykle wstawała wcześnie, więc Isabel, niepokojąc się o nią, o dziesiątej poszła na górę, żeby sprawdzić, co się dzieje. Zapukała do drzwi sypialni, ale nie usłyszała zaproszenia. Mimo to weszła i znalazła Marianne w łazience, klęczącą na kolanach przed sedesem i wymiotującą. Jej oczy, kiedy podniosła je na teściową, były martwe. Marianne czuła się tak, jakby poprzedniego dnia ona też umarła. Isabel nagle przyszło na myśl, że dobrze się stało, iż synowa nie urodziła w dniu otrzymania tragicznej wiadomości. To byłoby zbyt
trudne, wręcz okrutne, co roku obchodzić rocznicę śmierci Edmunda w dzień urodzin jego dziecka. Ale przynajmniej je mieli. Isabel była ubrana na czarno i poleciła Williamowi, żeby zawiesił czarny wieniec na drzwiach, a Charles kazał mu ściągnąć flagę do połowy masztu. Do wieczora wszyscy sąsiedzi już wiedzieli i zaczęły napływać odręcznie napisane liściki z kondolencjami. Cała okolica im współczuła, zresztą takich rodzin, jak ich, było teraz wszędzie wiele. Przynajmniej jej syn zginął śmiercią bohaterską. Isabel próbowała się przekonywać, że to coś znaczy, ale tak nie było. Jej dziecko nie żyło. Ale żyła Marianne, dlatego postanowiła się skupić i do czoła wymiotującej dziewczyny przyłożyła wilgotną ściereczkę. Marianne była bladoszara, prawie zielona. Poprzedni dzień zupełnie ją spustoszył. – Co z dzieckiem? – spytała Isabel łagodnie. Marianne nigdy nie wyglądała gorzej. – Nie porusza się – odpowiedziała i popatrzyła na Isabel takim wzrokiem, jakby jej nie zależało. – Masz skurcze? – Marianne wzruszyła ramionami. – W zasadzie nie. Bolą mnie plecy i mdli mnie. – I gdy to mówiła, znowu zebrało jej się na wymioty. Isabel spuściła wodę, odsunęła jej włosy do tyłu i przemyła twarz zimną wodą, a Marianne położyła się na podłodze łazienki, zbyt wyczerpana, żeby wstać i przejść do łóżka. Jedyne czego pragnęła, to umrzeć. Edmund ją oszukał i tym razem nie wrócił, chociaż obiecał. Złożył obietnicę, której nie mógł dotrzymać – nienawidziła go za to. – Chodź, zaprowadzimy cię do łóżka – powiedziała Isabel i pomogła jej się podnieść z podłogi, ale gdy tylko wstała, Marianne zgięła się w pół i spomiędzy jej nóg na posadzkę polała się woda. Isabel wiedziała, co się dzieje, ale Marianne była przerażona. – Nie mogę teraz rodzić… mdli mnie. – Isabel pomogła jej ściągnąć koszulę i przyniosła z szafy świeżą. Marianna, łkając, znowu zgięła się wpół. Była w strasznym stanie. Isabel chwyciła stosik ręczników, rozłożyła je na łóżku i pomogła synowej się na nim położyć. – Zaraz wracam – obiecała i starając się zachować spokój, szybko opuściła pokój. Na korytarzu
wpadła na Charlesa, który z grobową miną udawał się na dół. – Wezwij doktora! – poleciła gorączkowo, a on z miejsca się zaniepokoił. – Coś nie tak z Marianne? – Nie. Tak. Jest zrozpaczona, ale zaczęła rodzić. Właśnie odeszły jej wody i ma straszne mdłości. Każ mu przyjść natychmiast. Pospiesznie wróciła do pokoju, a Charles poszedł zrobić to, co kazała. W pokoju zobaczyła, że Marianne ma silne skurcze. Spojrzała na teściową smutnym wzorkiem. – Nie chcę tego dziecka – szepnęła żałośnie i z jej oczu polał się strumień łez. – On już nigdy nie wróci. – Wiem, kochanie, wiem… – powtarzała Isabel, gładząc ją czule po ręce. Nagle Marianne wczepiła się palcami w jej dłoń. Po odejściu wód skurcze znacznie przybrały na sile. Dziecko było gotowe przyjść na świat pomimo braku gotowości matki. W ciągu następnej półgodziny skurcze były coraz boleśniejsze i trwały coraz dłużej. Modląc się, żeby lekarz już przyszedł, Isabel przyniosła więcej ręczników. Nie chciała sama przyjmować porodu. Nigdy tego nie robiła, nie była akuszerką. Marianne właśnie jęknęła, a potem głośno krzyknęła, gdy drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł lekarz, niosąc swoją torbę z wyposażeniem. Był poważny i przepełniony współczuciem, bo widział wieniec na drzwiach i już słyszał złe wieści. – Przykro mi – zwrócił się do Isabel, a następnie szybko skupił uwagę na wdowie po Edmundzie. Już poprzedniego wieczoru Isabel myślała o tym, że jej synowa została wdową zaledwie w wieku dwudziestu jeden lat. Wydawało się to okrutnym początkiem życia, tak jak okrutna była utrata dziecka, co stało się jej udziałem. Lekarz, badając Marianne, zorientował się, że akcja porodowa rozwija się w szybkim tempie. Marianne wyglądała na zrozpaczoną, gdy na niego spojrzała, zaciskając dłoń na ręce Isabel, a potem na jej ramieniu. – Nie mogę rodzić – sapnęła. – Nie jestem gotowa.
– Możliwe. – Uśmiechnął się do niej życzliwie. – Ale dziecko zdaje się jest. – Nie tłumaczył jej, że w tych sprawach nie ma wyboru – czy chodzi o narodziny, czy o śmierć – i jej dziecko miało się tego dnia urodzić, czy była na to gotowa, czy nie. Zbadał ją tak delikatnie, jak mógł, a ona krzyczała. Charles, który to słyszał z korytarza, przerażony wrzaskami, uciekł na dół. Isabel poszła po stare prześcieradła, które wcześniej przygotowała, prosząc jedną z pokojówek, żeby przyniosła więcej ręczników. Potem wróciła do Marianne, która znowu wymiotowała i umierała z bólu podczas skurczów. – To jest straszne! – krzyczała. – Nie przetrwam tego bez Edmunda. – On tu z tobą jest, Marianne – zapewniła łagodnie Isabel. – Zawsze będzie. Nie opuści cię. Wsłuchaj się tylko, jak do ciebie mówi. Nie pozwoli, żeby coś ci się stało. – Marianne patrzyła na nią, gdy to mówiła, a potem nagle zrobiła się bardzo spokojna i przestała krzyczeć. Dokładnie to potrzebowała usłyszeć. Lekarz z aprobatą kiwnął głową i ją zbadał. Dziecko ładnie się przesuwało. Potem Marianne oczy wyszły z orbit, gdy zaczęła na nią napierać siła większa od wszystkiego, co znała. Lekarz kazał jej przeć, więc parła, obejmując kolana. Wszystko działo się zbyt szybko, Marianne była przerażona. Krzyczała przy każdym skurczu, aż w końcu opadła na poduszkę i się poddała. – Nie mogę, nie mogę – powtarzała, płacząc, ale wtedy znowu chwycił ją skurcz. Wydała z siebie długi, przeraźliwy wrzask, który trwał całą wieczność i zakończył się cichym, lecz silnym zawodzeniem. Marianne ze zdumieniem popatrzyła na lekarza i Isabel, a potem między swoimi udami ujrzała małą główkę. – O mój Boże – jęknęła, wciąż zapłakana. Potem spojrzała na nich z uśmiechem zmieszanym ze łzami. Dziecko miało ciemne włoski, tak jak Edmund. Isabel uważała, że wygląda zupełnie jak on. Lekarz kazał Marianne przeć dalej i dziecko wyśliznęło się na zewnątrz przy wtórze kolejnego przeciągłego kwilenia. Potem rozpłakało się na całe gardło. To była dziewczynka, tak jak chciał Edmund. Marianne ze zwycięskim uśmiechem
opadła na poduszkę. Po jej policzkach spływały łzy. – Wygląda zupełnie jak Edmund – szepnęła do niej Isabel. Ona również płakała, ze szczęścia i ze smutku. I Marianne też to widziała. Dziecko było odbiciem Edmunda. A ona sama nagle zaczęła wyglądać bardzo dorośle i dojrzale, gdy tak tam leżała i czekała, aż lekarz przetnie pępowinę, owinie dziecko w kocyk, który mu podała Isabel, i przystawi maleństwo do piersi matki. Córeczka miała lawendowe oczy matki, ale cała reszta bez wątpienia należała do ojca. Cała trójka rozpływała się nad jej urodą, potem położyli małą do kołyski, a Isabel pomogła obmyć matkę, następnie umyła dziecko i już owinięte zwróciła Marianne. Doktor był zadowolony, że wszystko przebiegło pomyślnie – w rzeczywistości poród był łatwy, od początku do końca zajął tylko cztery godziny. Isabel o tym nie wiedziała; sądziła, że akcja porodowa rozpoczęła się poprzedniego dnia wieczorem. Już spokojna o synową, zostawiła ją na chwilę z lekarzem i poszła poszukać męża, żeby mu przekazać szczęśliwe wieści. Siedział w swoim gabinecie i pił czystą szkocką. Uśmiechnęła się, gdy to zobaczyła, ale nic nie powiedziała; mąż potrzebował tej odskoczni. – Ma pan śliczną wnuczkę, Jego Lordowska Mość – obwieściła, obchodząc biurko, żeby go pocałować i upić od niego szkockiej. Uśmiechnął się. Jego żona była dobrą kobietą i bardzo dzielną. Ostatnie dwa dni przetrwała z godnym podziwu hartem ducha – zawsze tak było. W trakcie ich dwudziestopięcioletniego małżeństwa nigdy go nie zawiodła i wiedział, że nigdy nie zawiedzie. – Obie czują się dobrze? – Miał wystraszoną minę. Nie chciał kolejnej tragedii. – Bardzo dobrze. Dziecko urodziło się duże, ale Marianne dała sobie radę. I mała jest bardzo podobna do Edmunda. – Wydawał się zadowolony, choć chyba lekko zawiedziony, że urodziła się dziewczynka. – Przez chwilę brzmiało to strasznie. – Zawsze tak jest. Po prostu zapomniałeś. Kiedy ja rodziłam, darłam się tak, że dom ruszał się w posadach. Pewnie byłeś zbyt pijany, żeby to zarejestrować.
– Poszedłem chyba wtedy polować. – Uśmiechnął się do niej po raz pierwszy od dwóch dni, ale to było szczęśliwe wydarzenie pomimo ich wielkiej straty. Poza tym mieli teraz przy sobie część Edmunda. – Chcesz ją zobaczyć? – spytała Isabel, ale sprawiał wrażenie zaniepokojonego propozycją. Dla niego było to jeszcze trochę za wcześnie. – Dajmy dziewczynie kilka godzin odpocząć. Isabel kiwnęła głową i wróciła do Marianne i dziecka. Lekarz wyszedł krótko potem, obiecując, że wróci nazajutrz. Musiał trochę pozaszywać Marianne, czego się można było spodziewać przy tak dużym dziecku. Obawiał się, że będzie obolała, co już miało miejsce. Ale nie zwracała na to uwagi, zapatrzona z zachwytem w córeczkę. A gdy teściowa weszła do pokoju, spojrzała na nią z uśmiechem. – Jest taka piękna – powiedziała, z czułością głaszcząc małe paluszki. Potem rozwinęła becik, żeby teściowa mogła zobaczyć stópki. Mała miała wszystko, co powinna mieć. Marianne nigdy nie widziała czegoś tak wspaniałego, jak jej dziecko. – Jakie imię jej dasz? Marianne, zapatrzona w fiołkowe oczy córeczki, dłuższą chwilę się zastanawiała. – Violet – powiedziała. Wyglądała na bardzo spokojną. To, co usłyszała od Isabel, pomogło jej się wyciszyć. Uzmysłowiło jej, że w jakimś sensie Edmund zawsze będzie częścią jej życia, także dzięki córce. – Violet Edwina Alexandra Isabel Beaulieu – wyrecytowała, a Isabel się roześmiała. Marianna za jednym zamachem oddawała cześć ojcu dziecka i jego dziadkom, wiedząc, że będzie to jego jedyny potomek. Isabel była wzruszona. – Dobry Boże – śmiała się. – Z tyloma imionami będzie musiała wyjść co najmniej za księcia, jeśli nie za króla. I zasiadać na tronie. – Ale podobał jej się wybór Marianne. Ta zaś leżała z córeczką w objęciach i rozmyślając o Edmundzie, czując jego bliskość, spokojnie
zamknęła oczy i razem z małą odpłynęła w sen. Isabel delikatnie wygładziła kołdrę i po cichu opuściła pokój. Miała jeszcze sporo do zrobienia i żadne z czekających ją zajęć nie było tak radosne, jak narodziny wnuka. Musiała zorganizować pogrzeb syna, dlatego wychodziła z ciężkim sercem. Podróż przez życie Marianne i jej dziecka dopiero się zaczęła. A jej i jej syna właśnie dobiegła końca. Spotkanie dwóch biegunów życia, narodzin i śmierci, nastąpiło zbyt szybko. Rozdział 22 Był czerwiec i Nick przebywał z cyrkiem na tournée w Kalifornii, gdy dotarła do niego wiadomość od Aleksa, że Marianne urodziła córkę i straciła męża. Jedno i drugie w ciągu dwóch dni. O sobie nie pisał, ale Nick się domyślał, że na wsi niewiele się działo i przyjaciel żył dość spokojnie. Za to na frontach wojennych wrzało, zarówno na rosyjskim, jak i w Afryce Północnej, jednak szala jeszcze się nie przechyliła na korzyść aliantów. Nick przede wszystkim śledził doniesienia z obszaru Pacyfiku. Wiadomości od Toby’ego przychodziły rzadko, chociaż napisał do Katii, że będzie się chciał z nią żenić, gdy przyjedzie do domu w święta Bożego Narodzenia lub podczas kolejnego urlopu. I Katia tylko o tym mówiła, ilekroć Nick z nią rozmawiał. Takie plany dawały obojgu młodym nadzieję i stanowiły pewnego rodzaju afirmację życia. Nick chciwie się wczytywał w doniesienia o pierwszym amerykańskim ataku powietrznym w Europie na terenie okupowanej Francji w połowie sierpnia. Stany Zjednoczone dołączyły do Wielkiej Brytanii w trwającej akcji nalotów bombowych na siły niemieckie. Gdy cyrk dotarł do San Francisco, na dwa dni rozbił się w Oakland. Nick polerował buty – robił to zawsze przed każdym wieczornym występem. Christianna chciała go w tym wyręczać, ale on z uśmiechem odpowiadał, że jest to jedna z tych rzeczy, które mężczyzna musi robić sam. Zawsze wyglądał nienagannie, czy w ubraniu roboczym, czy pod krawatem w smokingu. Słuchał wiadomości w radiu i nie słyszał nadjeżdżającego na rowerze kuriera. Kiedy podniósł wzrok, młody chłopak w uniformie Western Union wyciągał do niego drżącą dłoń z kopertą. Przez sekundę Nick nie chciał jej
zabrać, w końcu jednak to zrobił. Nienawidził telegramów. Posłaniec odjechał, nim Nick zdążył otworzyć kopertę. Stał tam, czytał, jego błyszczące oficerki stały u jego stóp w kurzu, obok szczotka, a on czytał i czytał, i nic do niego nie docierało. Nie pozwalał, żeby dotarło… „Departament Wojny z głębokim żalem zawiadamia, że kapral Tobias Bing… zginął na polu walki… podczas wykonywania najwyższej służby dla ojczyzny… z żalem zawiadamia… z żalem zawiadamia… z żalem zawiadamia…” Słowa pływały mu przed oczami i nagle dziko zawył. Christianna, która nadchodziła drogą, usłyszała to i zerwała się do biegu, sądząc, że to któreś ze zwierząt się zraniło. Dobiegła do Nicka. Był zamroczony, w dłoni ściskał telegram. Odebrała go od niego i przeczytała, a Nick szlochał niekontrolowanie. Na szczęście Lucasa nie było – brał lekcje żonglerki u klaunów. Christianna wprowadziła Nicka do przyczepy, a on tam po prostu stał i płakał. – On nie żyje… nie żyje… o mój Boże, zabili go… – powtarzał w kółko. Toby był dzieckiem. Miał zaledwie dziewiętnaście lat. Lamentom Nicka nie było końca. Christianna wiele godzin go obejmowała, a on się kołysał w przód i w tył i rozpaczał po stracie syna. Wieść szybko się rozeszła po cyrku. Nick nie był pierwszy, który stracił syna. Do tego czasu zginęło wielu młodych chłopców, którzy albo sami się zaciągnęli, albo zostali powołani – pomocników, artystów, synów, braci – lista była długa, a teraz Toby też się na niej znalazł. Cyrk miał stronę w programie na cześć tych, którzy oddali życie za ojczyznę. Bracia i ojciec Christianny przyszli tego popołudnia do Nicka, ale ten ledwie mógł mówić i szlochał w ramionach teścia jak dziecko; Sandor też płakał. – Był takim dobrym chłopcem – użalał się Nick. – Nigdy nie miałem z nim żadnych problemów. – Sandor długo przy nim siedział i w końcu Christianna zapytała, czy chce odwołać swój wieczorny występ. Nie był w formie, żeby występować, ale wiedział, że się tego od niego oczekuje, i czuł, że powinien. On i Christianna byli gwiazdami i publiczność byłaby oburzona, gdyby nie wystąpili, nieważne z jakiej przyczyny. Jego osobista tragedia to nie był ich problem, więc w odpowiedzi na
pytanie pokręcił głową. – Jesteś pewien? – Martwiła się o niego. I nie tylko ona. John Ringling North, Joe Herlihy i mistrz ceremonii też do niego zajrzeli. Pan North nakazał ściągnąć flagę do połowy masztu. Wszyscy czuli się okropnie; Christianna słyszała krzyk Katii, gdy Galina jej powiedziała. Ci, którzy znali i kochali Toby’ego, byli zdruzgotani. A najgorsze było powiedzenie Lucasowi. Leżał na łóżku i szlochał, opłakując brata, który przez całe życie był jego bohaterem i najlepszym przyjacielem. Nick wyglądał, jakby szedł na pogrzeb, gdy tego wieczoru udawał się na występ. Nie miał sił, żeby wcześniej odbyć próbę, ale jej nie potrzebowali. Mogli wykonać swój pokaz nawet we śnie. I jeśli tym razem nie był tak żywiołowy jak zwykle, publiczność raczej nie zwróciła na to uwagi. Konie wyglądały tak widowiskowo, Christianna była taka piękna, że zadaniem Nicka było tylko tam być. Niczego więcej, zresztą, by z siebie nie wykrzesał. Christianna pomogła mu się przebrać, potem podążył za nią ślepo do namiotu koni. Tam treserzy pomogli mu wyprowadzić konie na arenę, przekazując przy okazji wyrazy współczucia z powodu śmierci Toby’ego. Konferansjer na początku występu poprosił publiczność o minutę ciszy dla uczczenia jednego z dzielnych chłopców, którzy zginęli na polach bitwy. I wymienił nazwisko. Na szczęście Nick tego nie słyszał, inaczej na pewno by się rozkleił. Był załamany. Synowie byli dla niego wszystkim; stracił już drugie dziecko; córka umarła przed dziewięciu laty. Z całej trójki został mu tylko Lucas. Orkiestra zagrała znajome takty, sygnał, że mogą zaczynać. Nick i Christianna wjechali w światła reflektorów na Pegazie i Atenie. Nick się uśmiechał, choć wyglądało to bardziej jak grymas. Christianna starała się dawać z siebie więcej niż zwykle, aby zatuszować jego ewentualne pomyłki, ale on robił wszystko bezbłędnie. Znała go dobrze i wiedziała, że przechodzi przez kolejne części pokazu na ślepo, na nic nie zwracając uwagi, jednak nikt inny tego nie widział. Uśmiechała się do
niego, żeby go podnieść na duchu, lecz on był oszołomiony i wyglądał jak lunatyk – poruszał się, nie uświadamiając sobie tego. Pegaz sam wykonywał pokaz, prawie bez udziału jeźdźca. A kiedy wyjeżdżali z areny, Nick, który trzymał wodze luźno, nie zauważył leżącej na ziemi rury. Koń też jej nie widział i się o nią potknął, prawie się przewracając. To wyrwało Nicka z odrętwienia, ale było już za późno. Ogier coś sobie naciągnął i ostro kulał, gdy opuszczali arenę. Nick natychmiast z niego zeskoczył, chcąc obejrzeć kontuzję. Christianna uczyniła to samo. – Co się stało? – spytała wystraszonym głosem. Wiedziała, ile Pegaz znaczy dla Nicka, poza tym dosyć już było tego dnia złych wydarzeń. Ale szok po stracie Toby’ego i stan, w jakim Nick się znajdował, przyczyniły się do fatalnego wypadku. Po raz pierwszy w całej swojej historii Nick nie uważał. – Naciągnął ścięgno – rzucił krótko. – Z mojej winy. Nie patrzyłem, dokąd jadę. Nie widziałem, co leży na ziemi. – Zawsze zwracał uwagę na takie rzeczy, ale nie dzisiaj. Dzisiaj myślał tylko o Tobym i o tym, że już nigdy nie wróci do domu. Bezpieczeństwo Pegaza było ostatnią rzeczą, na jakiej się skupiał. Kazał podstawić przyczepkę, żeby przewieźć ogiera do namiotu. Nie chciał, żeby chodząc, jeszcze bardziej okulał. I poprosił jednego z treserów, żeby jak najszybciej podesłał mu weterynarza. Zawiózł Pegaza do namiotu, natarł go maścią i owinął naciągniętą nogę, ale Pegaz prawie nie mógł chodzić, kiedy zszedł z przyczepki. Dla każdego innego konia byłaby to katastrofalna sytuacja, dlatego Christianna modliła się, żeby przypadek Pegaza okazał się wyjątkowy. Wiedziała, że gdyby musieli go dobić, zabiłoby to jej męża, a przecież i tak był już na wpół martwy. Po raz pierwszy od czterech lat Nick nie poszedł oglądać jej występu i nie pokazał się w finale. Został w namiocie, czekając na weterynarza, który przybył po północy. Zdawał się znać na swoim fachu i nie owijał w bawełnę, gdy przekazywał Nickowi diagnozę. – Jest źle. Nie mogę powiedzieć, że nie jest. Nie ma złamania, ale sądzę, że ścięgno jest
naderwane, nie tylko naciągnięte. Możliwe, że będziesz go musiał dobić. Pegaz był dużym zwierzęciem o potężnym ciele i szczupłych zgrabnych nogach. Śmiertelna mieszanka, gdy taki koń ulegnie kontuzji. Wiele koni wyścigowych zostało zastrzelonych, bo nie było szans na wyleczenie. Nick nie chciał przyjąć do wiadomości przepowiedni weterynarza. – Nie dobiję go – sprzeciwił się ponuro. – Moglibyśmy zawiesić go na uprzęży, żeby zdjąć ciężar z nóg – zasugerował weterynarz. – Ale nie będziesz go tak trzymał wiecznie. Wcześniej czy później noga albo się zagoi, albo będziesz się musiał pogodzić z faktem, że tak się nie stało. Nickowi spodobał się pomysł z uprzężą. Spytał weterynarza, czy zna jakiegoś kompetentnego ranczera w okolicy. Wymienił kogoś w Santa Rosa, więc Nick całą noc przesiedział przy Pegazie i z samego rana tam zadzwonił. Peggy Taylor, kobieta z rancza, która odebrała telefon, obiecała, że przyjedzie i obejrzy Pegaza jeszcze tego samego dnia po południu. Mówiła inteligentnie; Nick miał nadzieję, że zna się na rzeczy. Twierdziła, że rok wcześniej dzięki uprzęży, o której mówił weterynarz, uratowali konia i wciąż go mają. Na szczęście cyrk stał w San Francisco przez pięć dni, więc Nick miał czas na podjęcie decyzji. Poinformował aranżera programu, że Pegaz nie wystąpi tego wieczoru. On może pojechać na jednym z arabów, a Christianna pojedzie na Atenie. Miał ciemnego araba, który do niej pasował. Aranżer się zgodził. Nie mógł oczekiwać, że Nick wystąpi na kulawym koniu. Kobieta z rancza w Santa Rosa przyjechała o drugiej i po godzinnej rozmowie z Nickiem obejrzała Pegaza. Nickowi ranczerka przypadła do gustu. Twierdziła, że mają doskonałego weterynarza. Nick ustalił z nią, że dowiezie Pegaza na ranczo przed wieczornym występem. Wyjechali o trzeciej, o piątej weterynarz obejrzał konia i zawiesili go w uprzęży, żeby odciążyć kończyny. Na razie mogli zrobić tylko tyle. Christianna też z nimi pojechała. Bardzo się martwiła o Nicka, nawet bardziej niż o konia. Był przygnębiony i wyczerpany; wiedziała, że w ogóle nie spał.
O siódmej wieczorem dotarli z powrotem do San Francisco, zdążając akurat na występ. Nie przeprowadzili próby, ale Nick był przytomniejszy niż poprzedniego dnia, choć Christianna miała świadomość, że jest bardzo zmęczony. I tym razem uważał na leżące na ziemi przeszkody i porzucone przypadkowe obiekty. Kary arab, na którym jechał, dobrze się spisał. Publiczność pewnie nie zauważyła różnicy, a Atena błyszczała, gdy Nick przeprowadzał ją przez kolejne części programu, z Christianną na grzbiecie, wyglądającą jak księżniczka. Widzowie byli zachwyceni. Przez następne trzy dni jeździł do Santa Rosa codziennie wraz z Lucasem i Christianną. Był ponury i prawie się do nich nie odzywał. Christianna wiedziała, że myśli o Tobym, nie o koniu, ale gdy przyjeżdżali na ranczo, skupiał się na Pegazie. Jak na razie nie było żadnych zmian. Weterynarz, z którym znowu się zobaczyli, mówił, że zdrowienie potrwa kilka tygodni, jeśli nie miesięcy, a i tak może się okazać, że jednak będą musieli konia dobić. Z twarzy Nicka nie schodziła posępna mina. I podjął decyzję, że na razie zostawi Pegaza na ranczu i pojedzie z cyrkiem w trasę. Później, po Oregonie i Seattle, zamierzał podjechać do Santa Rosa, a następnie wrócić do cyrku. Nick nie spał całą noc. Lucas przyszedł do niego do łóżka i obaj, obejmując się, płakali. A gdy następnego dnia opuszczali San Francisco, Nick wyglądał strasznie. Potem w drodze na północ ledwie się odzywał do Lucasa i Christianny. Na ranczo w Santa Rosa dzwonił dwa razy dziennie przez następne dwa tygodnie. Nic się nie zmieniło, więc postanowił pozostawić tam Pegaza na kolejny miesiąc. Wtedy będą już z powrotem na Środkowym Zachodzie. Nadal występował na karym arabie, ale planował wrócić po Pegaza, gdy tylko weterynarz i Peggy Taylor uznają, że można. – I co u Pegaza? W jakim jest stanie? – spytała Christianna po ostatniej rozmowie telefonicznej. – W takim samym – odparł ze zniechęceniem. To był weekend przed dniem Święta Pracy; byli w Nevadzie. Następnego dnia mieli występować w Las Vegas i Nick na całą noc poszedł grać i się upił, mimo że wcześniej nigdy czegoś takiego nie robił. Teraz cały czas chodził ponury i powarkiwał na Lucasa, co też było do niego niepodobne.
Prawie nie rozmawiał z Christianną i od śmierci Toby’ego nie chciał z nią sypiać. Przechodził żałobę po odejściu syna, a fakt, że Pegaz okulał, przelał czarę goryczy. Christianna zastanawiała się, czy kiedykolwiek będzie taki, jak kiedyś. Nick stał się kimś innym, kimś, kto jej się nie podobał i kogo nawet nie znała. Nikomu o tym nie mówiła, oprócz Galiny. Wypłakiwała się przed nią, że Nick jest strasznie nieszczęśliwy i że ona, choć próbuje, w żaden sposób nie może mu pomóc. – Daj mu czas. Stracił żonę, dziecko, a teraz kolejne. To ogromny cios. Módl się, żeby Pegaz wyzdrowiał. Bo to nie pomaga. – Christianna wiedziała, że przyjaciółka ma rację, a miesiąc później, pierwszego października, w Illinois zadzwoniła Peggy. – Powinieneś chyba przyjechać – powiedziała ze smutkiem. – On nie je, Nick. Myślę, że po prostu ma dosyć tego wiszenia. Może traci nadzieję. – Nick też ją tracił, ale nie chciał, żeby Pegaz zdechł. Wziął dwa tygodnie urlopu w cyrku, czego nigdy dotąd nie robił, a jego szwagrowie zgodzili się ciągnąć jego przyczepy z końmi i doglądać ich wraz z Lucasem. Nick obiecał, że jeśli będzie mógł wrócić wcześniej, to wróci. Pożyczył furgon i on, i Christianna wyruszyli w drogę. Dotarcie z Illinois do Santa Rosa zajęło im dwa dni i dwie noce. Jechali bez przystanków i gdy już byli tak zmęczeni, że nie mogli jechać dalej, nocowali w ciężarówce na poboczu. A kiedy dojechali na ranczo i zobaczyli Pegaza, Christianna wiedziała, że jest po wszystkim. Nick też to wiedział. Koń wisiał w powietrzu i wyglądał jak na wpół martwy. Utracił całego ducha i energię. Weterynarz codziennie go opuszczał. Nogi miał coraz silniejsze, ale nie chciał na nich stać. Weterynarz mówił, że nie potrafi ocenić, czy nogi były słabe od braku ruchu i nadal bolały, czy Pegaz po prostu chciał się położyć i umrzeć. Weterynarz nie dał mu na to szansy i trzymał go w uprzęży, choć minęło już sześć tygodni od wypadku i śmierci Toby’ego. Wystarczająco długo, żeby lipican ozdrowiał, ale niewystarczająco długo dla Nicka, żeby przyjść do siebie po stracie syna. Wciąż był w głębokiej depresji, która się tylko pogłębiła, gdy zobaczył, w jakim stanie jest Pegaz.
Nick pogłaskał konia po głowie, ciepło do niego przemówił i ogier nieco się ożywił, gdy go zobaczył. Potrząsnął łbem i zarżał; Christiannę chyba też rozpoznał. Jego widok łamał jej i Nickowi serce. Wyglądał jak bardzo zmęczony stary koń, choć miał dopiero osiem lat, jak na lipicana niewiele, i zostało mu jeszcze piętnaście lub szesnaście, gdyby postanowił żyć. Ale wydawało się, że tego nie chce. Peggy zaproponowała, żeby zostali na noc w małym pokoju gościnnym. Nick i Chistianna zgodzili się i podziękowali za propozycję. Peggy tego nie mówiła, ale oczekiwała, że Nick podejmie decyzję w sprawie Pegaza. Unikał tego, jednak byłoby okrucieństwem dalej go tak męczyć, jeśli miał nie wydobrzeć. Rozważając to, poszedł tej nocy do stajni. Siedział tam długo, więc po dwóch godzinach Christianna poszła tam za nim, niepokojąc się o niego. Wiedziała, że strata Pegaza nie pomoże mu się podnieść po śmierci Toby’ego ani nawet przystosować do sytuacji. Śmierć konia tylko pogorszyłaby jego stan. Znalazła go w boksie Pegaza, gdzie oparty o ścianę przemawiał do konia niskim spokojnym głosem. Przypominał mu o podróży statkiem sprzed czterech lat, kiedy to też zległ i był bliski zejścia. – Musisz teraz podjąć tę samą decyzję – namawiał, a Pegaz kiwał łbem, jakby go rozumiał. Christianna obserwowała ich z oddali; Nick nie miał pojęcia, że tam jest. – Wtedy na statku postanowiłeś się podnieść. Potrzebowałem cię wtedy i teraz też potrzebuję. Nie możesz się po prostu poddać, tak jak i ja nie mogę. Toby by tego nie chciał. Był dobrym dzieckiem i byłby z nami nadal, gdyby mógł. Myślę, że bardzo by się zawiódł, gdybyśmy się poddali. – Gdy to powiedział, Christiannie do oczu napłynęły łzy. – Obiecuję ci, że jeśli spróbujesz, dasz sobie jeszcze jedną szansę, zapewnię ci dobre życie. Będę się tobą opiekował aż do śmierci. Jesteśmy w tym razem. – Pegaz znowu pokiwał łbem, a Nick wyprostował się i go pogłaskał, potem spostrzegł żonę, która ich obserwowała. – Nie wiedziałem, że tu jesteś – rzucił cicho, skrępowany tym, co mogła usłyszeć. Nie chciał się przed nią przyznawać, jak bardzo jest zrozpaczony, ale ona go kochała i wiedziała, widział
to w jej oczach. – Co zrobiłeś tamtej nocy na statku, że się podniósł? – spytała, spoglądając ciekawie na męża i na konia. Myślała o tym od kilku dni, ale nie chciała zawracać Nickowi głowy, więc nie pytała. – Siedziałem z nim całą noc i błagałem, żeby wstał. – Nick uśmiechnął się do niej, wzruszony tym, że przyszła do niego do stajni. Wiedział, jak bardzo jej zależy na nich obu. I nie był w stanie niczego jej dać w sensie emocjonalnym przez ostatnie sześć tygodni. Po prostu nie miał czym się podzielić, a ona to rozumiała. – Powiedziałem mu, że będę skończony, jeśli się nie podniesie, że nasze życie jest w jego rękach. – Teraz nie było to aż tak prawdziwe, ale prawie. Nick nie był w stanie znieść kolejnego ciosu, kolejnej straty. – Więc może zostańmy z nim dzisiaj – zaproponowała Christianna, wchodząc do boksu. – Posiedzimy z nim i będziemy mu mówili, jak bardzo go kochamy i potrzebujemy – dodała z wyrazem niewinności w oczach, a Nick wziął ją w objęcia. – Jesteś naprawdę niesamowita, i choć dawno ci tego nie mówiłem, to bardzo cię kocham. – Ja też cię kocham, Nick – odparła ciepło. – I ciebie też, Pegazie. Więc zdrowiej, bo to już wystarczająco długo trwa. Wszyscy w cyrku za tobą tęsknią, a ten kary arab wygląda głupio w porównaniu z tobą, więc musisz wracać. – Mówiła tak, jak się przemawia do dziecka. Pegaz odrzucił łeb w tył i zarżał, jakby się śmiał. A Christianna z Nickiem usiedli w boksie i Nick otoczył żonę ramieniem, myśląc, że jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Takie uczucie naszło go po raz pierwszy od sześciu tygodni. I nagle zmienił się na twarzy, jakby zrobiło mu się lepiej. Znów przypominał dawnego siebie. Siedzieli w boksie i jakiś czas rozmawiali, potem Christianna oparła mu głowę na ramieniu i zasnęła. I obudzili się rano w świetle wpadających do stajni promieni słońca. Pegaz patrzył na nich tak, jakby się zastanawiał, co robią u niego w boksie; w oczach miał stary znajomy błysk. Nickowi wydawało się, że widzi w nich coś, czego jeszcze wczoraj nie było. Christianna też miała takie wrażenie. Koń wyglądał jak tuż przed występem, gdy usłyszał muzykę i
wiedział, że to sygnał do wyjścia na arenę. – No to mu się przyjrzyjmy – rzekł weterynarz, gdy przyszedł. Opuścili uprząż i Pegaz ostrożnie z niej zszedł, rozejrzał się, a potem odwrócił, jakby się śmiał z Nicka, i stępa opuścił boks. Chwilę truchtał wolno, po czym Nick wydał mu znajome komendy i koń natychmiast zawrócił, trzymając się silnie i pewnie na nogach. Weterynarz promieniał, a Nick miał łzy w oczach. – Może po prostu za panem tęsknił przez te sześć tygodni – stwierdził weterynarz, który był wyraźnie zaskoczony. – Z końmi trudno coś przewidzieć, zwłaszcza tak czystej rasy. Mają własny rozum. – Nick spojrzał na Christiannę, która uśmiechała się do niego przez łzy. – To co pan sądzi, doktorze? – spytał weterynarza. Nie chciał narażać Pegaza lub znów doprowadzić do tego, żeby okulał. Weterynarz, zanim odpowiedział, obejrzał kontuzjowaną nogę. – Wygląda, że się wzmocniła, koń nie ma problemów, stąpając na niej. Myślę, że może go pan zabrać i kilka tygodni traktować ulgowo. Wtedy pan zobaczy. A ponieważ zranił przednią nogę, nie sądzę, żeby musiał się pan o nią martwić, gdy wróci do występów. Cały ciężar przenosi na tylne nogi w tym rodzaju pracy, jaką pan z nim wykonuje. – Poklepał olbrzymiego ogiera po głowie i zajrzał mu w oczy. – I w przyszłości się zachowuj, Pegazie. Koniec z użalaniem się nad sobą. Przez ciebie wszyscy umieraliśmy ze strachu. Wracaj do pracy! – Pegaz znowu zarżał, a Peggy pożyczyła im jedną ze swoich przyczep do transportu koni, i po południu byli gotowi do drogi. – Nigdy ci się nie odwdzięczę za to, co dla nas zrobiłaś – stwierdził Nick z powagą na odjezdnym. Peggy za opiekę nad Pegazem policzyła mu najniższą stawkę i włożyła całe serce, żeby mu pomóc. – Przywróciłaś go do życia. – Nie, to nie ja – zaprzeczyła stanowczo. – To ty to zrobiłeś, siedząc z nim w nocy. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. – A potem poklepała Pegaza, nim go zapakowali do przyczepy przed powrotem do domu. – Bądź grzeczny i nie sprawiaj im kłopotów. To mili ludzie i cię kochają. – Pocałowała go w miejsce między oczami, po czym Nick wprowadził Pegaza do przyczepy. Mogli
ruszać. Dotarcie do cyrku w Kentucky zajęło im cztery dni; wrócili dokładnie po tygodniu, a nie po dwóch, jak planowali. Wszyscy byli zachwyceni, że przywieźli Pegaza. Tak jak Nick obawiali się, że będzie go trzeba dobić. Ale Pegaz, gdy zobaczył Atenę i resztę koni, bardzo się ożywił. A gdy Nick zabrał go na trening, brykał po arenie niczym źrebię. Trochę potrwało, zanim odzyskał pełnię sił, jednak Nick pracował z nim codziennie i w końcu w trzecim tygodniu października, w Relaigh w Północnej Kalifornii, nastąpił jego triumfalny powrót. Pegaz wrócił na arenę. To były długie i pracowite dwa miesiące i najtrudniejszy okres w życiu Nicka, nawet trudniejszy niż gdy opuszczał Niemcy lub gdy dołączył do cyrku. Przez cały czas od śmierci Toby’ego miał wrażenie, że tonie. Ale znowu wypłynął na powierzchnię, podobnie Pegaz. Przetrwali najgorsze, z pomocą Christianny, która nigdy nie wyglądała piękniej niż tego wieczoru, kiedy znowu razem wystąpili w centrum areny. Christianna promieniała. Pegaz płynął w powietrzu. Lucas dał krótki występ na jednym z arabów. A Nick, choć wciąż straszliwie tęsknił za Tobym i choć wiedział, że nigdy nie przestanie tęsknić, czuł, że jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Udało im się przetrwać wielki sztorm. Rozdział 23 Do momentu powrotu na Florydę, gdzie spędzali zimową przerwę, Pegaz do końca odzyskał formę, a Nick dawnego siebie. Wciąż był trochę przygaszony i od czasu do czasu ogarniała go silna tęsknota za Tobym, ale dobre chwile też mu się zdarzały. I znowu cieszył się obecnością Lucasa. Nawet spędzili wieczór z Galiną i Sergiejem. Jednak biedna Katia wciąż była załamana. Toby był jej pierwszą miłością i nadal nie mogła uwierzyć, że już nigdy nie wróci. Nick również nie mógł w to uwierzyć, ale taka była prawda. Przez to czasami myślał o Marianne, która tak wcześnie straciła męża. Została wdową w wieku dwudziestu jeden lat, z nowo narodzonym dzieckiem, którego jej mąż nigdy nie widział. Nick miał nadzieję, że u niej wszystko w porządku. I martwiło go, że Alex ostatnio rzadko pisał, niemniej przeczuwał, że pewnie jakoś sobie radzi pomimo nazistów pod nosem. Nick
był zadowolony, że jest w Sarasocie i że nie został w Europie. Gdyby tak się stało, on i jego rodzina pewnie byliby już martwi. A gdy się na nowo urządzali w zimowej kwaterze, zauważył, że Christianna dużo śpi i ciągle jest zmęczona, choć się do tego nie przyznawała. Te trzy miesiące od śmierci Toby’ego na niej również odbiły swoje piętno. – Dobrze się czujesz? – spytał z niepokojem w dniu, gdy ponownie obudziła się niezwykle jak na nią późno. – Dobrze – odpowiedziała, uśmiechając się do niego. – Jestem tylko zmęczona. – Nie masz jeszcze tylu lat, żeby być zmęczona – droczył się z nią. – Zmęczeni to mogą być tacy starcy jak ja. – Nie jesteś stary – sprzeciwiła się z uśmiechem. Miał czterdzieści siedem lat, ale sporo przeszedł w ciągu minionych czterech. Nadal był tak samo przystojny, jak gdy go pierwszy raz widziała, choć od śmierci Toby’ego w jego oczach wciąż tlił się smutek, i możliwe, że miał tam pozostać na zawsze. Tylko czas mógł to pokazać. Ale Christianna wiedziała, że w pewnym sensie strata dziecka pozostawia głęboką ranę, która się nigdy nie goi. Tej nocy też położyła się spać wyjątkowo wcześnie i Nick zaczął się już poważnie niepokoić. – Jesteś pewna, że nic ci nie jest? – spytał ją ponownie następnego dnia rano. – To do ciebie niepodobne, że tyle śpisz. – Odpowiedziała wymijająco, zapewniając jednak, że jest zdrowa, a jego nagle ogarnęło dziwne przeczucie, że coś przed nim ukrywa. Był tak zajęty sobą, swoją stratą i kontuzją Pegaza, że przez ostatnie trzy miesiące poświęcał jej niewiele uwagi. Źle się z tym czuł, ale Christianna zawsze była cierpliwa i wyrozumiała, może bardziej, niż na to zasługiwał. – Czego ty mi nie mówisz? – Zaczął podejrzewać, że może jest na coś chora, ale ukrywa to przed nim, żeby go tym nie obciążać. Wahała się chwilę przed odpowiedzią, co tylko potwierdziło jego najgorsze obawy, więc przyciągnął ją do siebie z wyrazem przerażenia w oczach. Błagam, Panie Boże, modlił się w
duchu, nie pozwól, żebym stracił kolejną osobę, którą kocham. – O co chodzi? – O nic. – Uśmiechnęła się do niego. – Nic mi nie jest. – I w tym momencie uzmysłowiła sobie, że chyba nie powinna dłużej tego przed nim kryć. Poza tym może już był gotowy to usłyszeć… w ostatnich dwóch miesiącach nie był; obawiała się, że tylko go to przygnębi. – Będziemy mieli dziecko – wyszeptała w jego pierś, a potem spojrzała na niego z miłością w oczach. Chwilę milczał, myśląc o Tobym i o córce, którą stracił, i zastanawiał się, czy jest w stanie to powtórzyć. Miał teraz obsesję na punkcie Lucasa. Z dzieci tylko on mu pozostał. Ale wiedział również, że nie ma prawa pozbawiać Christianny posiadania własnego dziecka, ich wspólnego dziecka. Zamknął oczy, a potem spojrzał na nią z taką czułością, jakiej jeszcze nigdy do niej nie czuł. – Dlaczego mi nie powiedziałaś? – spytał, choć znał odpowiedź. – Bo pora była niewłaściwa. – Oboje zdawali sobie sprawę, że to prawda. Był gotowy na to teraz, ale nie w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. – Od kiedy wiesz? – Miał wyrzuty sumienia, że nie mogła się z nim podzielić tak ważną nowiną. – Już jakiś czas. Od dwóch miesięcy, niedługo po tym, jak zginął Toby i Pegaz doznał kontuzji. Nie mogłam ci wtedy powiedzieć. Nie byłbyś szczęśliwy. Ale teraz jesteś? – spytała niepewnie, a on ją pocałował. – Bardzo. Jestem bardzo szczęśliwy i chcę mieć córeczkę, która będzie wyglądała tak jak ty. Kiedy ma się urodzić? – W czerwcu. Ale i tak mogę jechać w trasę. Wszystkie kobiety w cyrku tak robią. Popatrzył na nią ze zdumieniem i zaczął się śmiać. Dorastał z kobietami, które miesiącami się wylegiwały, odpoczywały, robiły sobie drzemki, cackały się ze sobą i utyskiwały, a ona chciała jechać w trasę z cyrkiem i urodzić gdzieś po drodze. – Jesteś szalona – rzekł, śmiejąc się, a potem przypomniał sobie, co do tej pory robiła, i natychmiast przygasł. Występowała na linie – to co że z siatką – razem z nim dawała pokaz na
koniach, jeździła na słoniu i przez dwa miesiące podróżowała w przyczepie po kraju. Może również z tego powodu nie powiedziała mu o ciąży – chciała dalej robić to, co robiła, a wiedziała, że się temu przeciwstawi. – Chwila, chwila. Skoro jesteś w ciąży, to nie chcę, żebyś występowała na linie ani jeździła ze mną konno. Christianno, bądź rozsądna. Nie chcę, żebyś poroniła – przekonywał ją gorliwie z nagłą paniką w oczach. Nie był przyzwyczajony do takich kobiet jak ona; była silniejsza, niż wyglądała, i przyzwyczajona do ciężkiej pracy i wysiłku. – Nie poronię – uspokoiła go. – A na linie będę występowała tak długo, jak się da. Nie mają mnie kim zastąpić. I ty mnie też potrzebujesz. Nasz wspólny występ mogę wykonywać dłużej niż akrobacje na linie. – Co? I może jeszcze urodzisz na środku areny w trakcie tournée? Christianno, ja się na to wszystko nie zgadzam! – A właśnie, że się zgadzasz – odparła z uporem. – Nie możesz mi niczego zabraniać! – Oczywiście, że mogę! I zabronię. Czy twój ojciec wie? Pokręciła głową. – Nie chciałam mu mówić przed powiedzeniem tobie. To by nie było w porządku. – Nick był poruszony jej szacunkiem. – Ale on się nie będzie sprzeciwiał. Moja matka występowała na linie, gdy była ze mną w ciąży, bez siatki. – Wspaniale! Więc mogła spaść, zanim cię urodziła, i gdzie ja bym wtedy był? Christianno, proszę cię… błagam… nie ryzykuj życia naszego dziecka lub swojego. Za bardzo cię kocham, żeby i ciebie stracić. Mogłabyś wziąć roczny urlop i nie jechać w trasę. Co ty na to? – W cyrku tak się nie robi, bo traci się miejsce. Znała się na tych rzeczach lepiej od niego, ale myśl, że będzie jeździła konno i wyczyniała akrobacje na grzbiecie Ateny, że będzie wykonywała numer wysoko w powietrzu na linie, doprowadzała go do szaleństwa. Ale nawet Galina go tym razem nie wsparła, gdy się jej poskarżył.
Ona też znała się na życiu w cyrku i wiedziała, że to twardy i morderczy światek. – Christianna ma rację – tłumaczyła mu. – Powinna pracować tak długo, jak będzie mogła, tylko bez podejmowania nadmiernego ryzyka. I nie ma powodu, dla którego miałaby nie urodzić w trasie. Wszędzie, dokąd pojedziemy, będą szpitale. Nick nie chciał takiego życia dla żony, ale Christiannie ono nie przeszkadzało, więc ich konflikt się pogłębiał. Jednak Nick nie miał szans zwyciężyć w tym sporze, jakby się nie starał. Christianna go kochała, była wobec niego lojalna, ale była też uparta, a rodzina trzymała jej stronę, nie jego. Mieli wystarczająco wiele przykładów na to, że jest w błędzie. Ostatecznie zgodziła się zrezygnować z numeru na linie w marcu, podczas prób do występów w trasie, gdy zaczęła tracić figurę. Poza tym Nick zmusił ją, żeby w ich numerze z końmi jeździła w siodle, a nie stała na grzbiecie Ateny. I wkładała mniej obcisłe kostiumy, żeby nie było widać rosnącego brzucha. Była młoda i wysportowana, więc mogła go długo ukrywać. Ale pod koniec kwietnia nawet ona nie mogła dłużej kryć ciąży i musiała zrezygnować z występów przynajmniej przez następne dwa miesiące. Publiczność była wzruszona, kiedy dyrektor cyrku to obwieścił i wyjaśnił powód. Każdego wieczoru na początku numeru Nicka wychodziła na scenę i kłaniała się widzom. Wyglądała pięknie w jasnosrebrzystej sukni; Nick, gdy numer się zaczynał, uchylał przed nią kapelusza. Ale i tak była zła, że nie może pracować do końca. – W takim razie zostań klaunem albo żonglerem – droczył się z nią. Uwielbiał patrzeć na jej rosnący brzuch i ją do siebie tulić. Lucas był zachwycony, że będzie miał rodzeństwo. Liczył, że urodzi mu się braciszek. I Nick też był podekscytowany. Narodziny ich dziecka napawały go nadzieją i poczuciem, że zaczynają nowy rozdział. Trapił się tylko tym, że pragnął zapewnić Christiannie, nowemu dziecku i nawet Lucasowi lepsze życie od tego, które wiedli dotąd. Pracował w cyrku już od pięciu lat i czuł się staro, był zmęczony. W wieku czterdziestu ośmiu lat chciał im dać coś więcej. I wciąż marzył, że pewnego dnia kupi ranczo.
I gdy snuł marzenia o lepszym życiu dla bliskich, i wszyscy oczekiwali narodzin nowego dziecka, gdy jeździli z cyrkiem od miasta do miasta, wojna wciąż trwała. W maju Niemcy skapitulowali w Afryce Północnej, alianci nabierali sił. A w ostatnich dniach ciąży Christianny uwaga świata skupiła się na brutalnej likwidacji warszawskiego getta i przerażających morderstwach popełnianych na jego mieszkańcach. Ponieważ działo się to w Polsce, Christianna była szczególnie przygnębiona. Niemcy zachowywali się jak potwory i systematycznie usuwali Żydów z Europy. Nick każdego dnia sobie uświadamiał, że gdyby został, on i dzieci już dawno by nie żyli i że jego matka prawdopodobnie też już zginęła. Kiedy w czerwcu przyjechali do Santa Barbara, jak zawsze zabrał Christiannę do Santa Ynez, na pielgrzymkę honorującą jego marzenia. Ale tym razem nie zatrzymali się w hotelu; Christianna miała wielki brzuch, źle się czuła i było już dwa dni po terminie planowanego porodu, więc Nick się denerwował. Denerwował się o wiele bardziej niż przy narodzinach poprzednich dzieci. Może dlatego, że był starszy, a może, bo Christianna wydawała się taka delikatna i drobna, lub przez straty, jakich doznał w ostatnich latach, które bardzo w niego uderzyły. Był przerażony, że Christiannie coś się stanie, ale ona była całkowicie spokojna i opanowana, kiedy go zapewniała, że wszystko się dobrze skończy. I zawsze mu przypominała, że Galina, a także jej matka urodziły w barakowozie. Nicka to jednak nie przekonywało i błagał, żeby nie rodziła w przyczepie. Chciał, żeby urodziła w szpitalu, gdzie może skorzystać z każdej możliwej pomocy. – Nic mi nie będzie – zapewniała. – Tak, nie będzie, ale w szpitalu, w obecności lekarzy i pielęgniarek. Proszę cię, nie róbmy tego w cyrku. Jego pochodzenie miało na niego duży wpływ. Nie traktował porodu lekko i chciał, żeby żona miała najlepszą z możliwych opiekę medyczną. Dlatego z ulgą przyjął fakt, że przez następne trzy tygodnie cyrk będzie występował w większych miastach. W Santa Barbara, San Francisco, w
Portland, Seattle, Spokane. W jego mniemaniu każde z nich nadawało się na poród i tylko dlatego wyraził zgodę na udział Christianny w tournée. A ona, radosna, z dużym brzuchem, pełna energii każdego wieczoru oglądała jego występ, machała do publiczności i opiekowała się Lucasem. Nick zastanawiał się, czy była taka, bo taką miała naturę, czy chodziło o młodość. Miała dwadzieścia sześć lat, a wciąż wyglądała jak czternastolatka. W drodze powrotnej z Santa Ynez, po wizycie na urwisku, które lubił odwiedzać co roku, zjedli kolację we włoskiej restauracji i pojechali do domu. Lucas został na noc u Galiny. Wciąż lubił spędzać czas z Rosie, choć jako jedenastolatka nie była już taką chłopczycą i częściej zachowywała się jak dziewczyna, co go bardzo irytowało. Ale zwykle jej to wybaczał i ich przyjaźń trwała. Nick uśmiechał się do Christianny, gdy wracali do przyczepy po oddaniu pożyczonej ciężarówki. Żartował sobie, że jest wielka jak cyrkowa piłka, tylko że z rękami, nogami i głową. Reszta była okrągła. Uwielbiał tulić ją do siebie nocą i czuć kopanie dziecka. I właśnie jakiś czas później to robił, gdy nagle poczuł, że brzuch żony stwardniał na kamień. Christianna skrzywiła się z bólu. – Co to było? – Był wystraszony, podobnie jak Christianna. – To pewnie przez coś, co zjadłam na kolację. Może dziecku nie przypadło do gustu. – Zjadła niewiele, twierdziła, że nie ma miejsca w brzuchu. Nick jeszcze kilka razy poczuł, jak dziecko kopie – dźgało go nóżką lub rączką – a potem brzuch znowu stwardniał i tym razem naprawdę się zaniepokoił. – Jesteś pewna, że to normalne? Może powinniśmy jechać do szpitala? – Christianna roześmiała się i pomasowała brzuch, który ponownie zmiękł. – Oczywiście, że nie. Nie biegnie się do szpitala z niestrawnością. – Uśmiechnęła się do niego, ale nie był przekonany. – Skąd wiesz, że to niestrawność? – Był nieufny, jednak Christianna zachowywała spokój.
Przekręciła się na bok i go pocałowała. – Po prostu wiem – mruknęła, znowu go całując. – Ostrzegam cię tylko – upomniał ją – że jeśli zebrało ci się na czułości, to nie zamierzam ci ulec. W każdej chwili możesz urodzić. Nie będę odpowiadał za to, że coś ci się stanie lub że zrobię krzywdę tobie albo dziecku. – Znowu się z niego zaśmiała. – Wiem, wiem – wymamrotała i wtuliwszy się w niego, bezpieczna w objęciach męża, zasnęła. Nick uwielbiał ją obejmować i spać obok niej. Christianna wniosła do jego życia błogość, jakiej wcześniej nie doświadczał. Dlatego, przytulony do niej, też spokojnie zasnął. Obudził się, gdy poczuł, że cała sztywnieje, i gdy usłyszał jej ciche stęknięcie. – Christianno? Dobrze się czujesz? – Nie był pewien, czy się obudziła, czy spała, ale odpowiedziała mu zaspanym głosem. – Dobrze, tylko plecy mnie bolą. – Pomasował ją więc, a ona znowu przysnęła, a potem nagle gwałtownie się rozbudziła z powodu ostrego, kłującego bólu. Nick popatrzył na nią i usiadł w łóżku. Widział, że Christianna cierpi. – Myślę, że zaczynasz rodzić – stwierdził stanowczo. – To nie jest niestrawność. – Nagle uzmysłowił sobie, że Christianna po prostu nie chciała przyjąć tego do wiadomości i że już wcześniej miała skurcze. – Wstawaj, kochanie, musimy jechać. – Nie chcę nigdzie jechać. Chcę zostać tutaj – odpowiedziała słabym głosem. – Nie możemy cię tu zostawić – upierał się. – Nie będziesz tu rodziła. – Był co do tego zdecydowany. – Ale oni nie pozwolą ci być ze mną – jęknęła żałośnie, a potem jeszcze ciszej dodała: – Boję się… – I gdy tylko skończyła, chwycił ją bardzo silny skurcz, aż się wczepiła palcami w jego ramiona. W jej oczach widać było, jak bardzo jest źle. – Zostanę z tobą, jeśli mi pozwolą – obiecał. Wstał z łóżka, włożył spodnie i koszulę, skarpety i
buty, potem szybko się uczesał. – Chodź – powiedział, obejmując ją i okrywając kocem. Próbował pomóc jej wstać, ale nie miała sił chodzić; przeraził się, że zbyt długo zwlekali. Przeniósł ją na kanapę w saloniku. – Przyprowadzę samochód. Wcześniej umówili się z kolegą akrobatą, że wezmą jego auto; kluczyki miał zostawić na siedzeniu. I faktycznie tam leżały, gdy poszedł do samochodu, którym podjechał pod przyczepę i wszedł do środka, żeby wyprowadzić Christiannę. Akurat dostała straszliwych skurczów i ledwie mogła mówić. Powstrzymała go, gdy próbował ją podnieść. – Nie mogę… nie mogę… – szepnęła. – To za bardzo boli… nie ruszaj mnie – błagała, a potem krzyknęła. – Christianno, nie rób mi tego… kochanie, proszę… chodźmy. – Ale ona okropnie cierpiała i Nick nie miał serca jej podnosić. Skręcały ją straszliwy bóle i nie chciała wypuścić jego ręki. Więc pomógł jej się położyć na kanapie i pobiegł obok do Galiny. – Wezwij lekarza… karetkę… kogokolwiek… ona rodzi! – Myślałam, że mieliście jechać do szpitala. – Galina, wciąż zaspana, patrzyła na niego ze zdumieniem. – Chyba już za późno… nie pozwala się ruszyć. Galina szybko otrzeźwiała i obiecała, że kogoś sprowadzi, nawet straż pożarną, jeśli będzie musiała. Nick wrócił biegiem do przyczepy, modląc się, żeby ktoś szybko przyjechał. A gdy wpadł do środka, przekonał się, że Christianna wróciła do łóżka i zwijała się w bólach. – Nie mogę… – powtarzała – nie mogę… – I chwytał ją kolejny skurcz, a on nie wiedział, co ma zrobić, aż w końcu zacisnął jej dłonie w swoich, spojrzał jej w oczy i nagle już wiedział. Było tak samo jak z Pegazem, gdy chciał się poddać. – Możesz – zapewnił stanowczo. – Możesz, kochanie. Właśnie to robisz… będzie dobrze… jestem przy tobie.
– Nie! – krzyknęła, bo ból, który ją przewiercał, był tak potężny, że czuła się, jakby tonęła. Już nic nie widziała, wszystko było pod wodą poza bólem, który podążał za nią wszędzie. I choć słyszała Nicka, to go nie widziała. A on, wpatrując się w jej twarz, ujrzał na niej przerażenie. Nie chciał stracić ani jej, ani dziecka, gdyby coś poszło nie tak. Położył ją delikatnie na poduszce, a kiedy spojrzał w dół, zobaczył główkę dziecka. Przesuwała się ku niemu, a Christianna krzyczała, wręcz wyła z bólu do chwili, gdy dziecko znalazło się w jego rękach. Wtedy umilkła i w pokoju zapadła cisza. To była dziewczynka, owinięta pępowiną. Nie wydawała żadnego dźwięku, ale patrzyła na niego szeroko otwartymi oczkami, a on płakał, a potem delikatnie ją przekręcił i poklepał po pleckach. Mała zaczerpnęła powietrza i głośno zapłakała. Christianna też się wtedy rozpłakała. – Jest śliczna – zachwyciła się. – I tak bardzo cię kocham. – Dotknęła jego twarzy, a potem patrzyli na siebie i na przemian śmiali się i płakali – Ja też cię kocham. To, czego właśnie doświadczył, wyrównało mu prawie wszystkie dotychczasowe straty. Życie sprezentowało mu najwspanialszy dar, nie licząc Christianny i ich nowo narodzonego dziecka. Nie miał pojęcia, jak się odcina pępowinę, ale nie musiał tego robić. Pięć minut później przyjechali strażacy i wszystkim się zajęli. Znali się na rzeczy. Potem zaproponowali, że zawiozą Christiannę do szpitala, ale ona nie chciała, a noworodek czuł się dobrze. Mała już ssała pierś i rozglądała się dokoła z zaciekawieniem. A Nick wiedział, że nigdy nie zapomni tej chwili, gdy się urodziła i czego wtedy razem doświadczyli. I może Christianna miała rację… Nie chciała go zostawiać, a gdyby rodziła w szpitalu, przegapiłby to wszystko. Ten największy cud, jaki można sobie wyobrazić. Strażacy zbadali tętno Christianny i dziecka, potem z pomocą Galiny, która też przyszła, pomogli uprzątnąć pozostałości po porodzie. I godzinę później odjechali, życząc im szczęścia. Do tego czasu na drodze zebrali się inni artyści i Galina opowiedziała im, co się wydarzyło, i wszyscy byli
szczęśliwi z ich powodu. Lucas też przyszedł, żeby obejrzeć swoją nową siostrę, ale po kilku minutach wrócił do sąsiedniej przyczepy bawić się z Rosie. W ich małym pokoiku Christianna leżała z dzieckiem na rękach, a Nick przyglądał się im obu z zachwytem. – Byłaś fantastyczna – pochwalił żonę. – I bardzo dzielna. – Nie, to ty byłeś dzielny. Tak się cieszę, że mogliśmy być przy tym razem – odparła ciepło, a Nick pogłaskał śpiącą córeczkę po policzku. – No tak, ja też byłem dzielny. Masz rację. Miała rację w tak wielu sprawach. Wydawało się, że zawsze wie, co jest dla nich najlepsze. Już wcześniej ustalili, że jeśli urodzi się dziewczynka, nazwą ją Chloe, i Nick wyszeptał teraz jej imię, i pocałował Christiannę. I gdy tak się im przyglądał, obiecywał sobie, że pewnego dnia podaruje im lepsze życie od tego teraz, w małym pokoiku w barakowozie, w ciągłej podróży, bez stałego miejsca, które mogliby nazywać swoim domem. Był pewien, że tego dopnie… jeszcze nie wiedział jak, ale wiedział, że tak się stanie. Christianna na to zasługiwała, tak samo ich nowe dziecko i Lucas… ale na razie to, czego doświadczyli, samo w sobie było cudem i obojgu zupełnie wystarczało. Zwinął się na łóżku obok żony i nowo narodzonej córeczki i całą trójką zasnęli. Mieli za sobą bardzo długi dzień. Rozdział 24 Rok później, wiosną 1944 roku, gdy Chloe miała prawie rok, sytuacja na frontach zaczęła się zmieniać. Alianci bezlitośnie bombardowali Niemcy i szykowali desant w Europie, Rosja zmuszała Niemców do cofania się, siły Adolfa Hitlera wreszcie traciły grunt. Od dawna na to czekano, choć to jeszcze nie był koniec. Ale przynajmniej istniała nadzieja, że Hitler jednak nie zdoła zawojować świata. Sprawy podążały we właściwym kierunku. Nick martwił się o starego przyjaciela, Aleksa… od roku nie miał od niego żadnych wieści. Listy zwyczajnie przestały przychodzić. Marianne pisała, że do niej też się nie odzywał. Nick modlił się,
żeby się okazało, że żyje. Dziecko Marianne miało już wtedy dwa latka. Wciąż mieszkała u teściów w Haversham i twierdziła, że żyje jej się tam spokojnie, ale w jej listach pobrzmiewał ton niezaprzeczalnego smutku. Miała zaledwie dwadzieścia trzy lata, a już straciła ojczyznę, dom, męża i możliwe, że i ojca. Pisała, że jej wielką radością jest jej mała córeczka. Była o rok starsza od Chloe, córki Nicka i Christianny, która dla nich również była wielką pociechą. Po tym jak pomógł przyjacielowi dzierżawcy dotrzeć w okolice szwajcarskiej granicy, a wcześniej ukrył go w swojej piwniczce, Alex pomagał następnym uciekinierom: Żydom, którzy się ukrywali lub których przeoczono, a którzy próbowali uciec, zanim ich wyślą do obozów. Głównie byli to mężczyźni, którzy mieli dość sił i sprytu, żeby znieść niewygody i trudy życia ukrywającego się zbiega. Kilka razy zdarzyły się kobiety i raz dwie małe dziewczynki, którym wywieziono całą rodzinę; próbowały się dostać do ciotki we Francji, która deklarowała, że je u siebie przechowa. Alex w żadnych z tych przypadków nie planował świadomie, że pomoże, niemniej za każdym razem starał się sprostać wyzwaniu i robił, co mógł. Oficjalne podziemie nie istniało, była tylko garstka ludzi na tyle odważnych, że chcieli nieść pomoc. Te akcje były teraz jedyną rzeczą, która nadawała znaczenie jego życiu. Marianne z dzieckiem mieszkała bezpiecznie w Anglii u Beaulieu, swoich rodaków nienawidził i był gotów uczynić bez mała wszystko, żeby osłabić nazistów, a będąc arystokratą, którego nikt nie podejrzewał, dysponował doskonałym kamuflażem. I z czasem owa działalność zawojowała jego życie. Dzięki niej miał cel, więc nadal pomagał i ukrywał ludzi, ułatwiając im ucieczkę. Widział w tym swoją misję. I wraz z nabieranym doświadczeniem poczynał sobie coraz odważniej. Mimo to miejscowi oficjele wojskowi wciąż darzyli go szacunkiem. Dla nich był tylko arystokratą z okolicy, którego codziennie widywali na przejażdżce konnej. Pozostawał w przyjaznych stosunkach ze wszystkimi oficerami, których kilka razy zaprosił na kolację. Mieli go za uroczego człowieka. W czerwcu 1944 roku alianci rozpoczęli desant na wybrzeżu północnej Francji. Mając nadzieję, że
wkrótce dotrą do Niemiec, i pragnąc przetrzeć dla nich szlaki, Alex pomógł grupie mężczyzn wysadzić pociąg przewożący pociski artyleryjskie i amunicję. Wszystko, by tylko osłabić nazistów. Akcja się udała. Alex współpracował tamtej nocy z zespołem składającym się z sześciu mężczyzn i jednej kobiety. Po raz pierwszy coś takiego robił, ale zgodził się do nich dołączyć, kiedy mu powiedzieli, że potrzebują jego pomocy. Rozłożenie kabla pod materiał wybuchowy poszło im zadziwiająco łatwo; dynamit donieśli później, wioząc go na taczce, samochodem, niosąc w rękach. Alex zamierzał dotrzeć do nich przez las. Nie bał się ani nie przejmował, że może zginąć. Marianne była bezpieczna u Beaulieu, a świat, który znał i kochał w minionych pięciu latach, zmieciono z powierzchni Ziemi. Nic, co niegdyś było mu drogie, już nie istniało. Dlatego każde działanie prowadzące do zemszczenia się na nazistach i ich zniszczenia uważał za sprawiedliwe. Tamtej nocy nosił worki z materiałami wybuchowymi; roznosił je do poszczególnych osób, które układały dynamit na torach. A potem wszyscy czekali w lesie na poranny pociąg i gdy nadjechał o świcie, podpalili lont. Wybuch nastąpił natychmiast. Cały pociąg i wszystko w środku posłali do nieba. Osiągnęli swój cel. Potem rozwiali się jak mgła, a Alex wrócił lasem do domu. Właśnie docierał do szosy prowadzącej do zamku, gdy nagle znikąd pojawił się pułkownik na Favorym. Ogier nie zapomniał swojego szkoleniowca i na widok Aleksa zaczął radośnie przebierać nogami. Alex uśmiechnął się do jeźdźca i zwierzęcia. Udawał dżentelmena na spacerze. – Wybiera się pan dokądś, hrabio? – spytał pułkownik ze złym błyskiem w oku. – Tylko na poranny spacer, pułkowniku. Jak tam nasz przyjaciel? Wygląda bardzo dobrze? Ale co tam się dzisiaj wydarzyło? Mieliście jakieś kłopoty? – Cała okolica słyszała wybuch. Nie mógł udawać, że o niczym nie ma pojęcia. – A pan gdzie był godzinę temu, hrabio?
– Zażywałem świeżego powietrza – odparł niewinnie, lustrowany przez baczne spojrzenie pułkownika. Widział, że oficer ma wątpliwości, ale się nie bał. – Przy torach kolejowych? Tu śmierdzi dynamitem – parsknął gniewnie pułkownik. Czekały go kłopoty za to, że wybuch miał miejsce na jego terenie i na jego warcie. A naczelne dowództwo ostatnio było bardzo uwrażliwione na zdrajców i porażki. Pułkownik nie chciał ich na swoim koncie i Alex o tym wiedział. – Czyżby? – rzucił uprzejmie. W odpowiedzi pułkownik wyciągnął pistolet i wycelował nim w jego głowę. – Myślisz, że nie wiem, co knujesz? Że ukrywasz Żydów i bawisz się w dywersję? Zawsze taki świętoszkowaty arystokrata, co to patrzy na wszystkich z góry. I teraz też pewnie liczysz, że wysadzenie pociągu z amunicją ujdzie ci na sucho! A co myślałeś? Obserwujemy cię od miesięcy. – Cały się trząsł ze złości. Alex tylko się uśmiechał. – Naprawdę? To się musieliście zawieść. Wiodę spokojne życie. Pułkownik próbował go zastraszyć, ale mu się nie udało. Mimo to, na wszelki wypadek, Alex trzymał rękę w gotowości na pistolecie w kieszeni. Był to ten sam pistolet, który dostał od dzierżawcy, gdy ten przyszedł do niego z mężczyzną, którego ukrył w swojej piwniczce. – Nie tak bardzo, jakbyś chciał. I pewnie, gdy przyjdą alianci, przywitasz ich z otwartymi ramionami? – A co? Nadciągają? – spytał, udając zaskoczenie. – Cóż za interesująca nowina. Nie słyszałem o tym w radiu. – A co słyszałeś? – warknął pułkownik, podjeżdżając bliżej. – O naszych zwycięstwach na wschodnim froncie i że Brytyjczycy uciekają przed naszymi bombami. Czyżby to nie była prawda, pułkowniku? To tylko propaganda? – Ty zdrajco! – wycedził pułkownik, podjeżdżając jeszcze bliżej. – Nienawidzę takich jak ty!
Zawsze wyniosły! Uważasz, że jesteś lepszy od innych, bo się urodziłeś z tytułem i zamkiem i możesz robić, co chcesz. – A panu się wydaje, że może nam to wykraść i być taki jak my. Nie może pan i Führer też nie. Tego się nie da ukraść, trzeba się z tym urodzić, pułkowniku. Tak to właśnie działa. – Sukinsynu! – wydarł się pułkownik i odbezpieczył pistolet, który przystawiał do głowy Aleksa. – Możecie nas pozabijać albo wygnać z Niemiec. – Alex mówił teraz i w imieniu Nicka. – Ale takich jak my jest tysiące i w końcu zwyciężymy. Prawda jest silniejsza od mieczy, honor też. Nie pozbawicie go nas. Możecie nas wybijać, ale nas zawsze będzie więcej niż was. – Kiedy to mówił, z nienawiścią i wściekłością, pułkownik pociągnął za spust. Chciał go uciszyć na zawsze. Ale Alex też wyciągnął pistolet i wystrzelił w tym samym momencie… lecz nie celował w pułkownika, tylko w konia; wiedział, że w ten sposób zada pułkownikowi ostateczny cios, o wiele subtelniejszy. Alex padł martwy na ziemię, Favory wraz z nim. To on śmiał się ostatni i wybrał najelegantszy sposób na opuszczenie tego świata. Był arystokratą do samego końca. Rozdział 25 Lato roku 1944 dla cyrku okazało się niepomyślne, było to lato katastrof. Tego roku postanowili zmienić trasę i na początku pojechać na północ, dopiero później na wschód, zamiast więc w czerwcu być w Kalifornii, znaleźli się w Hartford w Connecticut. Szóstego lipca, gdy na arenie w pierwszym numerze odbywał się nowy pokaz tresury dzikich kotów, po dwudziestu minutach występu wybuchł pożar. Rozpoczął się niewinnie, ale płomienie szybko objęły boczną ścianę namiotu. Orkiestra natychmiast zagrała hymn, który był umówionym sygnałem dla personelu cyrku, że dzieje się coś złego, bez alarmowania publiczności. Mistrz ceremonii próbował przekazać widzom, żeby opuścili namiot i nie wpadali w panikę, ale awaria zasilania sprawiła, że mikrofon przestał działać i nikt nie usłyszał jego apelu. Zresztą ludzie i tak już zauważyli płomienie. Rzucili się do wyjść, z których dwa blokowały klatki z lwami i tunele, którymi wychodziły na arenę. Prawdziwe piekło rozpętało się, gdy
rodzice rozdzielili się z dziećmi, a namiot nasączony parafiną, żeby nie przemakał, stanął w ogniu i w ciągu ośmiu minut zwalił się na ziemię, ku przerażeniu publiczności, personelu cyrku i wszystkich, którzy to widzieli. Od tego momentu była to już tylko walka o ratowanie tych, którzy zostali w środku, o dzieci, o odszukanie rodziców, odciągnięcie zwierząt jak najdalej od pożaru i jego ugaszenie. Zginęło sześćdziesiąt osiem osób, a ponad siedemset było rannych. Wszyscy powiązani z cyrkiem byli załamani i w szoku z powodu tylu ofiar i ogromu zniszczeń. Niektóre ofiary spaliły się do tego stopnia, że nie można ich było rozpoznać, wielu zginęło na skutek podeptania przez uciekający tłum. To była tragedia, jakiej jeszcze nigdy nie doświadczyli. Pięciu pracowników cyrku zostało potem oskarżonych o nieumyślne spowodowanie śmierci, a cyrk przyjął na siebie pełną odpowiedzialność za wypłatę odszkodowań, jeśli ktoś się ich domagał. Tragedia odbiła się piętnem na nich wszystkich. John Ringling North już wtedy nie zarządzał cyrkiem, bo rok wcześniej odszedł, ale wszyscy inni rozpaczali z powodu tego, co się stało. Nick i Christianna, i ich wszyscy znajomi byli głęboko wstrząśnięci. W pożarze zginął również Joe Herlihy, co było tragedią dla tych, którzy go znali i kochali. Właśnie wrócił z pionierskiej wyprawy i chciał obejrzeć nowy dodatek do programu. Nick i Christianna mieli złamane serca z powodu utraty dobrego przyjaciela. Cyrk na czas śledztwa został zamknięty, a działalność wznowił w Akron w stanie Ohio miesiąc później. Przygnieceni tym, co się wydarzyło, występując bez namiotu, na słońcu i deszczu, dotarli do Teksasu i tam postanowili wcześniej zakończyć sezon i wrócić do Sarasoty. A gdy już tam byli, na Florydzie, Nick poczuł, że to pora. Chciał opuścić cyrk. To niebezpieczna, koczownicza egzystencja, a on pragnął normalnego życia dla swoich dzieci, i właśnie to powiedział Christiannie. – Przecież to jest normalność – upierała się. Nie znała innego życia, ale on znał. I choć nie mógł zapewnić bliskim takich warunków, w jakich sam dorastał, chciał im dać stabilizację. Ze względu na Chloe i Lucasa pragnął czegoś więcej niż
wytatuowane dziwolągi i kobiety z brodami, występy na linie i lwy, żonglerzy i akrobaci. Zdawał sobie sprawę, że Lucas będzie tęsknił za klaunami i kolegami, z którymi się zaprzyjaźnił przez te sześć lat, ale chciał, żeby Chloe dorastała w zdrowej, normalnej atmosferze, jak inne dzieci. Nie potrafił jednak przekonać Christianny. Chciała zostać w cyrku za wszelką cenę. I to, co przepowiadał jej ojciec, okazało się prawdą. Nick wiedział, że pewnego dnia odejdzie. W listopadzie dostał list od Marianne, który prawie złamał mu serce. Od miesięcy obawiał się tej wiadomości. Brytyjski wywiad na prośbę Charlesa Beaulieu zdołał się dowiedzieć, że Alex był zaangażowany w działalność wywrotową na swoim terenie, na małą skalę wycelowaną w rządzące władze, i że uratował wiele istnień ludzkich. Robił, co mógł, żeby podkopać siły nazistów i pomagać Żydom, i podczas swojej ostatniej misji zdołał nawet wysadzić w powietrze pociąg z amunicją. Tego samego poranka został zastrzelony, a zwłoki porzucono na stopniach jego domu. Miejscowy gospodarz pochował go na rodzinnym cmentarzu. Tak więc Nick w końcu się dowiedział, co się działo z jego starym przyjacielem. Alex nie żył już od kilku miesięcy, a Marianne, jak wynikało z listu, była załamana. Napisał do niej w odpowiedzi długi i współczujący list, była to jednak kolejna bolesna strata w jego życiu i Christianna bardzo się o niego martwiła. Był niespokojny, nieszczęśliwy, zgaszony i czasami nawet Chloe nie potrafiła go rozchmurzyć swoimi figlami. Wojna trwała zbyt długo dla wszystkich i zbierała zbyt wielkie żniwo. W Anglii Isabel to samo mówiła do męża. Martwiła się o Marianne, która będąc młodą dziewczyną, wiodła życie starej kobiety i wpadła w głęboką melancholię, gdy w październiku dowiedziała się o śmierci ojca. Po wstrząsie, jakim była dla niej strata Edmunda dwa lata wcześniej, znowu pogrążyła się w depresji. Pozostawała wdową już od dwóch i pół roku. I choć uwielbiała Violet, smutek wywołany śmiercią ojca przewyższał przyjemność, jaką czerpała z posiadania córki. – Nic na to nie poradzimy – odpowiadał Charles ze znużeniem. Jego żona zawsze próbowała
rozwiązywać problemy wszystkich, ale nic nie mogło przynieść im ulgi od ciężaru wojny, jak tylko jej zakończenie. Simon, który rok wcześniej został ranny, znów wrócił do służby. Już samo to było dla nich wystarczająco ciężkie po stracie Edmunda. To był straszny czas dla wszystkich. Charles uważał, że po prostu muszą być twardzi i jakoś przetrwać. – Myślę, że powinniśmy ją wysłać do Londynu – oświadczyła Isabel po głębokich przemyśleniach. – Żeby zabiła ją bomba albo gruzy spadające ze spalonych domów? Oszalałaś? – Nie wszyscy w Londynie giną. Mnie się ten pomysł też specjalnie nie podoba, ale ona ma dwadzieścia trzy lata, a tutaj brakuje jej przyjaciół, perspektyw, nie ma się czym zająć. To prawda, że Londyn jest bombardowany, ale odbywają się tam też przyjęcia, są ludzie i młodzi oficerowie, z którymi można flirtować. – Na litość boską, Izzie. Poczekajmy z tym do końca wojny. – Ale ona niepokoiła się o Marianne i o to, że była taka przybita, od czasu gdy się dowiedziała o śmierci ojca. Nawet nie cieszyła jej Violet, która przecież była takim czarującym dzieckiem. – Małą moglibyśmy zatrzymać. Przynajmniej wyślijmy ją na wycieczkę. Jest załamana śmiercią ojca. Powinna się na jakiś czas stąd wyrwać. Wykłócała się z nim o to przez miesiąc, aż w końcu po Gwiazdce wysłała Marianne do ich kuzynostwa, którzy mieli piękny dom na Belgravia Square, blisko schronu przeciwbombowego. Z początku Marianne nie chciała jechać, ale gdy nadeszła pora wyjazdu, wydawała się weselsza i podekscytowana odwiedzinami w Londynie. Isabel wybrała akurat tych kuzynów, bo mieli córkę w tym samym wieku, która mogła zapoznać Marianne z młodymi ludźmi. Tak dla odmiany, bo od lat przebywała tylko w towarzystwie teściów. Sama też sobie nie uświadamiała, jak bardzo po śmierci Edmunda brakowało jej znajomych w zbliżonym wieku, dopóki nie przyjechała do Londynu i kuzynka teściów, Julia, nie zabrała jej na kilka przyjęć, gdzie przedstawiła ją wszystkim swoim znajomym. Potem przekonała Marianne, żeby przedłużyła pobyt, i załatwiła jej na dwa dni w tygodniu pracę
wolontariuszki w szpitalu. W resztę dni codziennie wieczorem wychodziły na miasto. Marianne tęskniła za Violet, jednak czas spędzony w Londynie działał na nią terapeutycznie, odzyskiwała ducha, Isabel nawet namawiała ją, żeby została. Wyprawa do Londynu podziałała tak, jak Isabel liczyła, że podziała. Marianna znów była młoda i szczęśliwsza niż kiedykolwiek w ostatnich latach. Dzwoniła do państwa Beaulieu regularnie i z głosu wydawała się inną osobą. Nie powiedziała o tym teściowej, ale w sylwestra poznała młodego oficera z Wirginii, Amerykanina, Arthura Garrisona, z którym od tamtej pory widywała się prawie codziennie. Nigdy się tak dobrze nie bawiła. A kiedy w lutym wróciła do Haversham odwiedzić córkę, była zupełnie odmieniona. Nawet Charles musiał to przyznać oraz to, że szalony pomysł Isabel był słuszny, jak zwykle. Jej „szalone pomysły” zawsze okazywały się najlepsze. Charles przeprowadził z Marianne poważną rozmowę, gdy wróciła. Wojna się jeszcze nie kończyła, ale kiedy to się stanie, będzie musiała zdecydować, co zrobi z zamkiem Altenberg, czy chce go zatrzymać, czy sprzedać. Marianne nie wyobrażała sobie, że mogłaby znowu mieszkać w Niemczech. Widziała siebie w Anglii, przy teściach, zresztą byłoby jej zbyt smutno w Altenbergu bez ojca. Uważała, że prawdopodobnie powinna sprzedać zamek, choć wiedziała, że będzie to bolesne. Przez cały czas miała nadzieję, że wróci do domu, ale bez ojca posiadłość straciła dla niej znaczenie. – Tak przypuszczałem, że właśnie taką decyzję podejmiesz – rzekł rozsądnie Charles. – Ale musiałem się upewnić. Wiedz, że możesz liczyć na moją pomoc, kiedy nadejdzie pora. I oczywiście, kochanie, chcemy, żebyś z nami została. Zawsze będziesz miała u nas dom. – A co więcej Edmund zostawił jej znaczną sumę w testamencie, czego się nie spodziewała. Charles wiedział, że jej ojciec posiadał pokaźną fortunę i rozległy majątek ziemski. Zapowiadało się, że Niemcy po wojnie będą w opłakanym stanie, niemniej Marianne była jedyną dziedziczką ojca. Wyposażona w spadek po nim i Edmundzie, miałaby rzeczywiście pokaźną sumę pieniędzy. Była ustawiona na całe życie. Marianne po tygodniu wróciła do Londynu i spotkała się z Arthurem Garrisonem. Łączyła ich
pasja do koni. Arthur miał w Wirginii ranczo, na którym jego rodzina hodowała wierzchowce. Odziedziczył je tuż przed wojną po śmierci rodziców. Marianne opowiadała mu o lipicanach ojca. Był nimi zafascynowany, tak jak i Marianne, choć zauważył, że niechętnie pozwala, by między nimi rozwinęły się bliższe uczucia. Żartowała z nim i uwielbiała z nim rozmawiać, ale traktowała go bardziej jak przyjaciela, i w końcu pewnego wieczoru po kolacji poruszył z nią ten temat. – Dwa i pół roku temu straciłam męża – powiedziała smutno. – Zginął w nalocie bombowym nad Niemcami. A w tym roku ojca. Nie widziałam go cztery lata, od przyjazdu do Anglii. Moja matka zmarła, gdy się urodziłam. – Nabrała powietrza i zaczęła mu wyjaśniać, jak się czuje. – Nie chcę więcej tracić bliskich mi ludzi. Zostali mi tylko córka i teściowie. Boję się, że jeśli się do kogoś przywiążę, też go stracę. – Była szczera i bezpośrednia, jak tylko mogła. W oczach stanęły jej łzy, gdy to mówiła. – Masz dwadzieścia trzy lata, Marianne. Nie możesz do końca życia powstrzymywać się przed miłością ze strachu, że stracisz tych, których pokochasz. To bardzo niesprawiedliwe. Kiedy wojna się skończy, wszystko wróci do normalności. Nie będzie nalotów bombowych ani nikt nie będzie ginął pod bombami. Będziemy żyli z ryzykiem zwyczajnego życia. – Jedyną rodziną, jaką miałam, był mój ojciec – tłumaczyła ze smutkiem. – Teraz już go nie ma. Moi najbliżsi przyjaciele nie żyją lub opuścili Niemcy. Nie zamierzam tam wracać. Teściowe chcą, żebym została tutaj. A mężczyzna – jedyny którego kochałam – zginął dzień przed narodzinami naszej córki. Nie wiem, czy odważę się znowu spróbować. – Arthur był od niej pięć lat starszy i jak na swój wiek myślał bardzo dojrzale. – Ta wojna wiele cię kosztowała. Teraz będziesz się musiała nauczyć żyć w czasach pokoju. – Wojna się jeszcze nie skończyła – przypomniała. Wciąż Arthur mógł zginąć, jak wielu innych. – Ale wkrótce się skończy. Nie możesz też wiecznie się ukrywać na wsi. Jesteś na to za młoda. – Może przeniosę się do Londynu – odparła niepewnie. Jeszcze nie wiedziała, co tak naprawdę
chce zrobić. Arthur był miły i uprzejmy, mieli podobne zainteresowania. Był też atrakcyjny i bardzo troskliwy. A ona go naprawdę lubiła. – Dasz mi szansę, Marianne? – spytał ciepło. – Proszę? – Dotąd nie znał kogoś takiego jak ona. – Nie wiem, czy zdołam – odrzekła szczerze. – Pomogę ci – zapewnił. To było coś, co w nim lubiła najbardziej – jego łagodność – i że tak dobrze ją traktował. Tacy sami byli dla niej Edmund i ojciec. Arthur z tego powodu przypominał jej Edmunda, chociaż był bardzo amerykański, oszczędny w słowach i mówił z akcentem południowca, a nie brytyjskim. I z wyglądu zupełnie nie był podobny do zmarłego męża. Miał jasne, nie ciemne włosy. Ale jej to odpowiadało. Byłoby dziwnie, gdyby wyglądał jak Edmund. Za to obaj mieli tę samą kochającą naturę. – Nie będę cię popędzał – obiecał. Miał wystarczająco wiele rozumu, by wiedzieć, że to nie byłby dobry pomysł. Marianne nie odpowiedziała, ale się do niego uśmiechnęła i wyglądało, że jest spokojniejsza. Przez następne kilka tygodni wychodzili razem na kolacje i spotykali się ze znajomymi. Arthur był adiutantem generała, nie brał więc udziału w nalotach i Marianne nie musiała się bać, że zginie podczas niebezpiecznej akcji. Któregoś weekendu odwiedził ją w Haversham i jej teściowie też go polubili. Był dobrze wychowany, uprzejmy i arystokratyczny, jak oni, w amerykańskim stylu. I wspaniale odnosił się do Violet, która dobrze na niego reagowała. Przede wszystkim jednak był cudowny dla Marianne. Isabel niepokoiła się jednak jego pochodzeniem i zwierzyła się ze swoich obaw mężowi, gdy Arthur wyjechał. – A co, jeśli się pobiorą i ona pojedzie z nim do Ameryki? – spytała posępnie. – Wtedy my będziemy odwiedzali ją, a ona nas. Sama mówiłaś, że nie możemy jej tu trzymać wiecznie. Jest młoda. – Myślałam o Londynie, nie o Wirginii – broniła się żałosnym głosem. Gdyby Marianne wyjechała, okropnie tęskniłaby za Violet, ale wiedziała, że mąż ma rację, zresztą sama chciała dla
synowej tego, co dla niej najlepsze. A Arthur Garrison wydawał się kimś takim. Tyle że Marianne wciąż nie była przekonana. Nadal trzymała go na dystans. Pod koniec kwietnia Arthur zaczął tracić nadzieję. Przeczucie mówiło mu, że Marianne nigdy nie pozwoli sobie na ponowną miłość, a jeśli nawet nie nigdy, to w każdym razie przez długi czas. Przez kilka dni nie dzwonił, chcąc jej dać odpocząć od siebie, co ją zaskoczyło. W ciągu minionych miesięcy przyzwyczaiła się, że spędza z nim dużo czasu i że są w stałym kontakcie. Wspomniała o tym Julii, a ta zasugerowała, że być może w końcu go wypłoszyła. W następnych dniach Marianne dużo o tym myślała, bojąc się, że faktycznie tak się stało. Wtedy też uzmysłowiła sobie, że wcale by nie chciała, żeby tak było. Lubiła Arthura bardziej, niż to przyznawała. W jej głosie pobrzmiewała ulga, gdy w końcu znowu zadzwonił. – Brakowało mi ciebie – wyznała, a on się rozpromienił, gdy to usłyszał. – Cóż, miło to wiedzieć. Bo myślałem, że się cieszysz, że nie dzwonię. – Był bliski porzucenia nadziei na ten związek. – Nie cieszyłam się, Arthurze – odparła szczerze. – Po prostu się boję. – Wiem, że się boisz. Ja też się boję. Ale dobre rzeczy czasami budzą lęk. Trzeba mieć odwagę, żeby po nie sięgnąć. – Nie wiem, czy mi jej wystarczy. – Ani czy chciała być odważna, ale teraz już wiedziała, że nie chce go stracić. Była cieplejsza, gdy się z nim spotkała na kolacji tego wieczoru, i ożywiona w rozmowie, a gdy ją odprowadził do domu, pocałowali się. Na początku Marianne się wahała, ale potem oddała mu pocałunek z namiętnością, jakiej już dawno nie odczuwała. Niczego wtedy od niej nie wymagał. Jeszcze raz się pocałowali, powiedział, że zadzwoni do niej rano, a ona miała rozmarzone oczy, gdy wróciła do domu i Julia ją zobaczyła. – Co ci się stało? – spytała, a Marianne uśmiechnęła się tajemniczo i nie odpowiedziała. – Tylko
nie mów, że Śpiąca Królewna się obudziła. Dobry Boże! Alleluja! – Julia też się o nią martwiła. Kiedy przyjechała do Londynu, była tak zmrożona, jakby w środku była martwa. – Możliwe. – Tylko tyle powiedziała i poszła na górę do łóżka. Ale gdy nazajutrz spotkała się z Arthurem, sytuacja nabrała rumieńców. Dwa tygodnie później, po wieczorze spędzonym na tańcach w prywatnym klubie, rozmawiali o zbliżającym się upadku Berlina i Marianne nagle sobie uzmysłowiła, że gdy wojna się skończy, Arthur wyjedzie do domu do Wirginii. A gdy o tym myślała, niespodziewanie wpadła w panikę. Wspomniała mu o tym, a on się ucieszył. – Czy mogę to uznać za dobry znak? – spytał. Uśmiechnęła się i on ją pocałował. W ostatnich tygodniach dużo się całowali i Marianne mogła się przekonać, że mimo obaw wcale nie jest oziębła. Arthur wyczuwał w niej namiętną kobietę. Po prostu była poraniona. Ale on był cierpliwy i gotów spędzić całe życie na pomaganiu jej w zdrowieniu. Próbował jej to uświadomić i odnosił wrażenie, że wreszcie zaczynała go słyszeć. W ciągu następnych tygodni, gdy wojna dobiegała końca w Niemczech, dokładał wszelkich starań, by ją utwierdzić w przekonaniu, że jest jej oddany. Byli razem, gdy ogłoszono kapitulację Niemiec. Był to dzień radości w Anglii i w całej Europie. Dla Marianne miał smak słodko-gorzki, bez Edmunda i ojca. Artur powiedział, że prawdopodobnie wyjedzie w czerwcu na swoje ranczo w Wirginii. – Muszę pojechać do Niemiec i postanowić, co zrobię z zamkiem – poinformowała go ze smutkiem w oczach. – Jestem raczej pewna, że go sprzedam. Nie mogłabym tam mieszkać bez ojca, zwłaszcza że pod koniec życia chyba znienawidził Niemcy. Charles Beaulieu obiecał, że pomoże mi go szybko sprzedać. – A co z końmi? – spytał współczująco. – Nie ma ich. Niemcy wszystkie zabrali. Stajnie są puste. Dom też. Ale przynajmniej naziści go nie
zajęli. Pewnie nie dawali rady go ogrzać przez te przeciągi. – Arthur się roześmiał. Wyglądało, że większość zamków w Europie była taka. Marianne zastanawiała się, czy Nick też będzie chciał sprzedać swój zamek i czy w ogóle wróci. Po siedmiu latach spędzonych w Ameryce sądziła, że raczej nie. Oni wszyscy zakończyli przygodę z Niemcami. Rozmawiali do późna w nocy. A po dwóch tygodniach Arthur oświadczył, że pod koniec czerwca wyjeżdża. Marianne smutno pokiwała głową, gdy jej to powiedział. – Chciałbym cię o coś zapytać, Marianne – rzekł cicho. – Zrozumiem cię, cokolwiek postanowisz. Ale czy uczynisz mi honor i wyjdziesz za mnie? Wiem, że to nie jest proste i że nie znasz Ameryki. To byłoby dla ciebie zupełnie nowe życie. Ale kocham cię i kocham małą Violet, i bardzo bym chciał, żebyś została moją żoną. Zastanawiała się nad odpowiedzią przez całą wieczność; był przekonany, że odmówi. Ale ona kiwnęła głową, a on niemal spadł z krzesła. Miał ochotę podskoczyć z radości. Nie uczynił tego jednak, żeby jej nie wystraszyć. Zamiast tego pocałował ją i obiecał, że będzie o nią dbał do końca życia, a ona mu uwierzyła. I nie prosiła, żeby nigdy nie umierał. Już wiedziała, że to bez sensu. Czasami ludzie umierają, nawet jeśli nie chcą. Nie mogą temu zapobiec. Ale to nie znaczy, że nie kochają. – Ja też cię kocham – powiedziała ciepło. – I będę się starała być dobrą żoną. – O nic się nie musisz starać – zapewnił ją i znowu pocałował. – Muszę się zająć zamkiem ojca w Niemczech i wystawić go na sprzedaż. Może będę w stanie dojechać do ciebie we wrześniu. – Kiedy tylko będziesz gotowa – zgodził się. – Będę na ciebie czekał. – I wiedziała, że będzie, choćby to długo trwało. Rozdział 26 Arthur wyjechał do Stanów pod koniec czerwca, żeby uzyskać wypis z wojska i wrócić do
Wirginii. W lipcu Marianne udała się do Niemiec. Wracała tam pierwszy raz po pięciu latach i zastała kraj w ruinie. Raniło jej to serce. A już prawie ją zabiło, gdy zobaczyła zamek, ogołocony, smutny i opuszczony. Zabrała ze sobą prawnika ojca i poprosiła o pomoc dwóch dzierżawców i ich żony. Pakowanie domu zajęło jej tydzień. Musiała rozdysponować rzeczy należące do ojca i do niej samej. Podjęcie decyzji, co z tego ma oddać, co zatrzymać, a co sprzedać, było trudnym i żmudnym zadaniem. Kilka pamiątek rodzinnych chciała przesłać do Ameryki, jak srebra i porcelanę babci, kilka mebli, które uwielbiała, i portret ojca. Całe popołudnie spędziła na przeglądaniu skarbów z dzieciństwa. Budziły tyle wspomnień i wszystkie teraz napawały ją smutkiem. Na koniec zostawiła bardzo niewiele, postanawiając wraz z zamkiem sprzedać większość mebli i nawet portrety przodków. Nigdy ich specjalnie nie lubiła i nie miała ich gdzie powiesić. A w stajniach nie zostało nic, co mogłaby zatrzymać. Wszystkie lipicany i araby zostały wywiezione. Wraz z prawnikiem ustaliła cenę za posiadłość. Auta ojca zniknęły z garażu, nawet jego ulubiona hispano-suiza, również wykradzione przez Trzecią Rzeszę. Ale materialne rzeczy nie miały dla niej znaczenia. Tęskniła za ojcem. Przyjechała, żeby się z nim pożegnać. Poszła na jego nieoznaczony grób przy kaplicy majątku. Nikt nie zamówił nagrobka, bo zginął z rąk Trzeciej Rzeszy, poprosiła więc prawnika, żeby się tym zajął. Przed wyjazdem odwiedziła też dzierżawców, żeby im podziękować za wieloletnią służbę ojcu. Zachowała się jak prawdziwa dama, honorowa i odpowiedzialna, czego ojciec nauczył ją na własnym przykładzie. A potem ona i prawnik przejechali obok zamku von Bingenów. Też wyglądał na opustoszały i opuszczony. Zadrżała na myśl, kto tam mieszkał i że nikt z rodziny do niego nie wróci. Było to przygniatająco smutne. Gdy opuściła Niemcy i wracała do Haversham, czuła, jakby się przeczołgała przez setki lat historii. Miała nadzieję, że nigdy już do Niemiec nie wróci. Jej życie tam było skończone. Na zawsze. Odczuwała ulgę, wracając do Beaulieu. Teraz to oni byli jej rodziną oprócz Violet. We
wrześniu wyjeżdżała do Ameryki, żeby wyjść za Arthura, i Isabel i Charles cieszyli się jej szczęściem. Obiecała, że spędzi z nimi lato i że będzie ich odwiedzała tak często, jak tylko można. A oni też mieli ją odwiedzić w Wirginii. W dniu przyjazdu, gdy wróciła z Altenbergu, ona i Isabel poszły się przejść po ogrodzie, tak jak miała w zwyczaju z Edmundem. Tak wiele przeżyła w minionych pięciu latach, a Isabel była dla niej taka dobra. Marianne wydoroślała. Violet rosła jak na drożdżach, a Beaulieu stracili syna. Świat się zmienił. Teraz wyjeżdżała do Ameryki, żeby rozpocząć nowe życie. Gdy wracały do domu, spojrzała na Isabel i się uśmiechnęła. Przypomniało jej się, jaka była przerażona, gdy tu przyjechała, a teraz pod wieloma względami to był jej dom, a Isabel i Charles byli również jej rodzicami, nie tylko Edmunda. Prawie czuła jego obecność przy sobie, gdy weszła do porannego saloniku, gdzie Violet bawiła się z dziadkiem. Była taka podobna do ojca. To miały być dla Marianne nowy rozdział, nowy kraj, nowe życie, i wreszcie była na to gotowa. Wiedziała, że Edmund poparłby jej decyzję. Nick musiał podjąć tak samo trudną decyzję, jak Marianne, gdy wojna w Niemczech dobiegła końca. Miał tam zamek, rozległe ziemie i dzierżawione gospodarstwa rolne. Dom i ziemie znowu były jego po upadku Trzeciej Rzeszy, mógł więc wrócić i je przejąć. Ale w przeciwieństwie do Marianne nie chciał wracać, nawet na krótko. Był o tym przekonany. Jego kraj go zdradził. Poza tym wiedział, że miałby złamane serce, gdyby to wszystko znowu zobaczył, łącznie z dworkiem, w którym jego ojciec zmarł z rozpaczy, do końca wypełniając służbę Bogu i ojczyźnie. A widok opuszczonego zamku Aleksa, teraz, gdy nie żył, nie polepszyłby sprawy. Nick postanowił wszystko sprzedać i na dobre urządzić się w Stanach, w kraju, gdzie go chciano. Poinformował Christiannę o swojej decyzji, a ona nie była zaskoczona. Zawsze myślała, że nie wróci do Niemiec, tak jak zapowiadał. Zbyt wiele bolesnych dla niego rzeczy tam się wydarzyło. Nick próbował też odszukać matkę. Po zakończeniu wojny skontaktował się z Czerwonym Krzyżem
i organizacją uchodźców żydowskich i otrzymał od nich informacje, jakich się spodziewał. Matka, jej mąż i czwórka dzieci oraz kilkoro jej krewnych, łącznie z rodzicami, nie żyli. Cała rodzina została zgładzona jak wiele innych. Nie był zaskoczony, ale było mu smutno. Kiedy mu powiedzieli, poczuł się, jakby znowu ją stracił. Za to był zaskoczony, gdy stary prawnik ojca skontaktował się z nim po wymianie korespondenci w lecie, prosząc go o udzielenie pozwolenia na sprzedaż posiadłości. Jakiś austriacki hrabia zaproponował sporą sumę za wszystko i Nick po nocy rozmyślań przyjął ofertę. Nie była to fortuna, jaką dysponowali przed wojną, ale jednak pieniądze były wystarczające, by mógł kupić za nie, co zechciał. A wiedział, co to ma być. Chciał nabyć w Santa Ynez ranczo, o którym marzył od lat. Kupił to już istniejące albo wybuduje nowe, gdy zacznie się rozglądać. Tak czy owak pora była najwyższa. Pracował w cyrku od siedmiu lat. Właśnie skończył pięćdziesiątkę i pragnął domu dla siebie, Christianny i dzieci. Powiedział o tym Christiannie, gdy wrócili na Florydę. Że chce opuścić cyrk i kupić ranczo w Kalifornii. Była przerażona, gdy to usłyszała. Zawsze miała nadzieję, że ten dzień nigdy nie nastąpi. Ale teraz miał pieniądze, żeby to zrobić i zapewnić im wszystkim wspaniałe życie. Okres biedy i znoju mieli za sobą – a dla niego również czas spędzony w cyrku. – Nie mogę odejść – oświadczyła Christianna zdławionym głosem. – Co ty opowiadasz? Możemy teraz robić, co nam się tylko zamarzy. Nie musimy dłużej żyć jak Cyganie w barakowozie. – Ale ja znam tylko to, Nick – odrzekła z lękiem. Miała dwadzieścia osiem lat i tylko takie życie znała. Ale Chloe miała dwa lata i chciał dla niej czegoś więcej niż cyrk, zanim również stanie się jej jedynym światem, co zresztą już nastąpiło. Wiedział, że Sandorowi i braciom Christianny jego pomysł się nie spodoba, ale uważał, że to dla nich ważny krok. I był to winien Lucasowi. Syn miał trzynaście lat i powinien pójść do szkoły. Musi mieć jakąś przyszłość i za przyjaciół nie tylko
klaunów i kobietę z brodą. Christianna była tak przygnębiona, że nawet nie chciała z nim o tym rozmawiać. I nic nie powiedziała ojcu, ale ilekroć Nick próbował poruszyć temat, odpowiadała, że nie porzuci cyrku. Nick chciał się zwolnić od razu, ale zgodził się zaczekać do stycznia lub lutego, a nawet do marca lub kwietnia, kiedy cyrk miał wyruszać w tournée. Zapewniał Christiannę, że odchodzą. A ona oznajmiła, że więcej o tym nie będzie z nim dyskutowała. Jednak Nick był zdecydowany i miał pieniądze na zakup lub wybudowanie pięknego rancza i zapełnienie go końmi czystej rasy do rozrodu, nawet lipicanami, jeśli będzie chciał. Znowu był wolny, choć przez te lata w cyrku wiele się nauczył. W święta Bożego Narodzenia dostał słodki list od Marianne i zdumiał się, gdy się okazało, że przeprowadziła się do Wirginii, wyszła za hodowcę koni i spodziewa się z nim dziecka. Pisała, że zamek się jeszcze nie sprzedał, ale jest przekonana, że wkrótce to nastąpi. A co najważniejsze, twierdziła, że jest szczęśliwa i żyje spokojnie. I wyglądało, że jest bardzo zakochana w mężu. Zapraszała Nicka i jego rodzinę, żeby ją odwiedzili. Bardzo chciała go zobaczyć i proponowała styczeń. Nick przekazał tę wiadomość Christiannie, tłumacząc, że Marianne jest dla niego bardzo ważną osobą, niemal jak córka, Christianna więc zgodziła się z nim jechać. Była tylko cztery lata starsza od Marianne, a Violet tylko rok od Chloe. Nick miał zobaczyć Marianne po raz pierwszy od siedmiu lat. I choć Lucas już słabo ją pamiętał, to w pamięci Nicka obraz córki Aleksa pozostał wyraźny jak kryształ. I tak, zgodnie z planami, tydzień po Nowym Roku pojechali do Wirginii. Nick i Christianna uznali, że Arthur jest wspaniałym człowiekiem, gdy go poznali, idealnym dla Marianne. Violet była urocza, a stadnina Arthura po prostu imponująca. Pochodził ze starej rodziny południowców i dużo wiedział o koniach. Choć na początku trochę skrępowana, Marianne była tak ciepła i gościnna – Arthur zresztą też – że Christianna dobrze się u nich bawiła. A Lucas przypomniał sobie Marianne, gdy tylko ją zobaczył. Była smutna, że nie ma Toby’ego, i to spotkanie dotkliwie dało odczuć Nickowi brak jego i
Aleksa. Ale mimo to spędzili wspaniały czas z Marianne i jej rodziną. Wizyta była bardzo udana. On i Christianna rozmawiali o tym przez całą drogę powrotną na Florydę. A kiedy dotarli na miejsce, Nick przypomniał Christiannie, że chce się zwolnić. Nie zamierzał znowu wyruszać w trasę. Jego dni w cyrku dobiegły końca. I chciał mieć takie samo ranczo jak Arthur. Nieuchronnie doprowadziło to do kłótni trwającej tygodnie, w której nie mógł zwyciężyć. Christianna wciągnęła do niej ojca i braci, i oni też się z nim spierali. Nick po prostu stwierdził, że jest za stary na dalszą pracę w cyrku. Chciał mieć ranczo i hodować konie, i to wszystko. Ale dla Christianny cyrk był wszystkim. Nie chciała innego życia i nie zgadzała się z nim odejść. W marcu podjęli decyzję, której miał nadzieje uniknąć. Rozdzielali się. On jechał do Kalifornii z Lucasem zakładać ranczo, ona zostawała z rodziną i z cyrkiem, i zatrzymywała przy sobie Chloe. Serce mu się kroiło, że je obie traci, ale wiedział, że musi to zrobić. Będzie odwiedzał Chloe, kiedy się da, a gdy Chloe podrośnie, ona będzie odwiedzała jego na ranczu. Christianna była tak samo załamana jak on, ale się zgodziła. Ich drogi rozchodziły się w odmiennych kierunkach i żadne nie byłoby szczęśliwe, gdyby musiało wieść życie, jakiego chciało drugie. Nie rozwodzili się, ale się rozstawali. Galina była zdruzgotana, gdy o tym usłyszała. I Lucas też był nieszczęśliwy. Wiedział, że będzie mu brakowało przyjaciół z cyrku, poza tym kochał Christiannę i swoją małą siostrzyczkę. Nick jednak był przekonany, że robią dobrze, odchodząc z cyrku, i się nie wahał. Złożył wypowiedzenie, nim cyrk wyruszył w trasę, i John Ringling North osobiście do niego przyszedł namawiać go, żeby zmienił zdanie. Ale pod koniec rozmowy powiedział, że rozumie, i podziękował Nickowi, że był z cyrkiem tyle, ile był. Miał świadomość, że dla Nicka był to czas na zmiany. – Uratowałeś mi życie – stwierdził Nick z wdzięcznością. – Nigdy ci tego nie zapomnę. – Panowie wymienili uścisk dłoni. Nick postanowił wyruszyć do Kalifornii w tym samym dniu, gdy cyrk ruszał w trasę. Między nim a
Christianną nie było wrogości, po prostu ich drogi się rozeszły i musieli podjąć smutną decyzję. Tego tygodnia Nick pożegnał się ze wszystkimi przyjaciółmi i dzień przed wyjazdem spakował do przyczepki do transportu koni cały swój dobytek. On i Christianna ostatnią wspólną noc spędzili w przyczepie. Nick chciał się kochać z żoną, ale tego nie zrobił. Całą noc przyglądał się jej we śnie, lecz jej nie dotknął. Wiedział, że zawsze będzie ją kochał. A ona powiedziała to samo następnego dnia rano, gdy wstali. I wiedział, że odtąd codziennie będzie za nią tęsknił, musiał jednak podążyć za swoimi marzeniami. Razem poszli do namiotu koni, Christianna płakała, kiedy po raz ostatni klepała Pegaza. Wiedziała, że będzie za nim tęskniła i za Ateną również. Potem Nick i Lucas zajęli się załadunkiem koni, a Christianna przyglądała się temu ze łzami spływającymi po policzkach. Uśmiechnęła się smutno do Nicka, a on musnął ją ustami po włosach na czubku głowy i szybko się odwrócił, żeby nie widziała łez w jego oczach. Byli już do końca spakowani. Nick poszedł ucałować Chloe i długo i intensywnie wpatrywał się w żonę. – Dbaj o siebie i nie rezygnuj z siatki tylko dlatego, że nie będę tego widział. – Pokręciła głową, a on wiedział, że tego nie zrobi. Starała się nie myśleć o tym wszystkim, co dla niej uczynił, żeby jej życie stało się lepsze. Jeden z jej braci wsiadł do przyczepy, żeby ją przewieźć na inne miejsce, i pomachał do Nicka. Było im przykro, że wyjeżdżał. A potem konwój cyrkowych barakowozów i pojazdów wyruszył. Nick i Lucas ustawili się w kolejce, żeby opuścić obozowisko w nowo zakupionym przez Nicka wozie kempingowym. Zdążyli jednak dotrzeć tylko do bramy i Nick zatrzymał się z wyrazem przerażenia na twarzy. Spojrzał na Lucasa, a potem zawrócił przyczepą z powrotem do obozowiska. – Co robisz, tato? – spytał Lucas, nie rozumiejąc, co się dzieje. – Nic takiego. Zaczekaj tu – rzucił Nick, zjeżdżając przyczepą z drogi. Zatrzymał się na poboczu i wyskoczył z szoferki. Pobiegł do miejsca, gdzie inne przyczepy stały w kolejce. Biegł, aż ją
zobaczył, przy drodze, z walizkami, trzymającą Chloe, Peter niósł resztę ich bagażu. Wyglądała jak uchodźca wojenny, miała wielkie, przerażone oczy. – Okej, poddaję się. Zostajemy. Zostaniemy w cyrku na zawsze. Kocham cię – oświadczył Nick, trzęsąc się w środku. Spełnienie jego marzeń nie było nic warte bez niej. I kochał ją ponad wszystkie rancza. – Jedziemy do Kalifornii – odpowiedziała drżącym głosem. – Odchodzimy. Każde z nich było gotowe natychmiast porzucić wszystko dla drugiego. Jej brat uśmiechnął się do nich lekko i postawił na ziemi jej bagaże. – Jesteście nienormalni, wiecie? Jedno warte drugiego. – Ale był szczęśliwy. – To dokąd w końcu jedziecie? – Do Kalifornii – powiedziała stanowczo Christianna i uśmiechnęła się do męża. – Jesteś pewna? – spytał Nick. – Zostanę, jeśli chcesz. Pragnę tylko ciebie. Reszta się nie liczy. – Liczy się. To ważne dla nas wszystkich. I tak będzie lepiej dla Lucasa i Chloe. Nie chcę, żeby całe dzieciństwo spędziła na akrobacjach na linie i była przerażona jak moja siostra. Poszli razem do przyczepy, a jej brat za nimi z bagażami. Tam ucałował ich oboje, Nick zaś otworzył drzwiczki szoferki, żeby porozmawiać z Lucasem. – Czegoś zapomnieliśmy – poinformował go zwięźle. – Czego? – spytał Lucas, zdezorientowany zwłoką. – Christianny i twojej siostry. Jadą z nami. Twarz Lucasa pojaśniała od uśmiechu. Christianna usadziła Chloe na tylnym siedzeniu z torbą zabawek i wśliznęła się na miejsce obok pasierba. Ruszając, pomachali jej bratu. Jechali do Kalifornii. Ta długa podróż ze względu na konie zajęła im dziesięć dni, ale żadne nawet raz nie obejrzało się za siebie. Rozdział 27 Minęło sześć miesięcy, nim Nick i Christianna znaleźli swoje ranczo w dolinie Santa Ynez.
Szukali go codziennie i w końcu właściwa działka sama wpadła im w ręce, na ulubionym urwisku Nicka, które zawsze odwiedzał podczas ich corocznej pielgrzymki do doliny. Znalezienie rancza właśnie w tym miejscu było spełnieniem jego marzeń. Dom, który stał na farmie, przerobili, mieszkając w tym czasie w innym, wynajętym. I pod koniec roku Ranczo Pegaz było gotowe i rozpoczęło działalność. Nick kupił sześć lipicanów i kilka arabów. Chciał mieć najlepszą hodowlę lipicanów w kraju, wykorzystując Pegaza jako ogiera rozpłodowego, tak jak planował od zawsze. Lucas tęsknił za cyrkiem i klaunami, ale polubił nową szkołę i zawarł wiele przyjaźni, a Chloe rosła w oczach. I nawet Christianna przyznawała, że zwykłe domowe życie jest dla nich korzystniejsze. W święta Nick napisał do Marianne, a ona do niego. W czerwcu urodziła chłopca i znów była w ciąży. Straciwszy ojca, dziękowała losowi za kontakt z Nickiem. Z dawnego życia w Niemczech przed wojną został jej tylko on. Podczas świątecznej przerwy na kilka dni zawitała u nich cała rodzina Christianny. Potem w lecie, gdy cyrk objeżdżał Kalifornię, przyjechali ponownie, i odtąd stało się tradycją, że co roku odwiedzali ich dwukrotnie. Dom pękał wtedy w szwach, było mnóstwo gotowania, śmiechów, rozmów i przejażdżek konnych dokoła rancza. Ojciec Christianny wciąż był nieszczęśliwy, że córka opuściła cyrk, cieszyło go jednak, że ma u swojego boku dobrego męża i ustabilizowane życie. I mimo wcześniejszej niechęci Mina zajęła jej miejsce w numerze na linie. Nie miała wyboru po wyjeździe Christianny, ale przejęła tę rolę bez narzekania i czuła się w niej teraz całkiem pewnie. Umawiała się z akrobatą z Rumunii i jej brat przewidywał, że się pobiorą. Cieszyli się, że chłopak pracuje w cyrku. Tylko Nickowi uszło na sucho, że się z niego wyrwał, porywając żonę ze sobą. A jemu – ale Christiannie również – cyrk zaczął się kojarzyć z coraz mniej wyraźnym snem z przeszłości. Uwielbiali mieszkać na ranczu. W cyrku było wspaniale, ale teraz Christianna wiodła
życie, o jakim wcześniej nawet nie śniła. Mieli piękny dom, przyjaciół, a Lucas uwielbiał szkołę i kolegów. Christianna zakochała się też w koniach; Nick bardzo szybko stał się właścicielem najlepszych lipicanów w stanie i planował mieć najlepsze w kraju. Zaczęli się rodzić potomkowie Pegaza; źrebięta były doskonałe i nawet Nick był zaskoczony ich wysoką klasą. Po opuszczeniu cyrku Marianne co roku przysyłała im kartki na święta, w których powiadamiała ich o narodzinach kolejnych dzieci. Miała ich teraz czwórkę, trzech chłopców i dziewczynkę, i oczywiście Violet. W listach pisała, że Beaulieu raz do roku przyjeżdżają do Garrison Farm, a ona z Arthurem i dziećmi każde lato spędza w Anglii w Haversham. Chwaliła teściów, że są wspaniałymi dziadkami, również dla jej pozostałych dzieci. I co najważniejsze, była szczęśliwa z Arthurem. Opowiadała, że to najlepszy człowiek na świecie i że jest im razem wspaniale. Tak samo było z Nickiem i Christianną na ich ranczu. Oboje po burzliwym okresie wojny odnaleźli świat swoich marzeń. Przez dziewiętnaście lat, od momentu gdy Nick i Christianna rozstali się z cyrkiem, Marianne była zajęta dziećmi, mężem i farmą. Ona i Arthur ciągle coś nowego do niej dodawali, oprócz tego nieustannie woziła dzieciaki na konne zawody, ponieważ wszystkie były zapalonymi jeźdźcami. W rezultacie przez te wszystkie lata nie udało jej się pojechać do Kalifornii w odwiedziny. Prowadziła bardzo aktywne życie tu, gdzie mieszkała, mając na głowie piątkę absorbujących dzieci i męża. Z Nickiem było podobnie. Nigdy nie miał czasu na podróże, zresztą nie chciało mu się nigdzie jeździć. Poza tym Lucas i Chloe też ich bardzo absorbowali. No i musiał trzymać pieczę nad procesem rozrodczym Pegaza i pozostałych koni, stale więc był zajęty na ranczu. Mimo to czuł się zawstydzony i miał wyrzuty sumienia, że tak długo nie znalazł chwili na spotkanie z Marianne, ona też się z tym źle czuła, a czas leciał tak szybko. Dopiero w 1965 roku ona i Violet miały się wybrać do Santa Barbara na zawody konne, w których Violet brała udział. Córka przygotowywała się do olimpiady i Marianne postanowiła zabrać ją do Santa Ynez Valley, żeby
wreszcie odwiedziły Nicka i Christiannę, choć wizyta miała być tylko jednodniowa. Resztę dzieci planowała zostawić z Arthurem w domu. Nick odpisał, że oczywiście zaprasza je na weekend, ale czuł się prawie tak, jakby zawiódł starego przyjaciela przez to, że tak długo nie widział się z jego córką. Była już teraz dojrzałą kobietą z piątką dużych dzieci. Co do niego samego, to skończył siedemdziesiątkę, a Christianna czterdzieści siedem lat. Chloe w tym roku obchodziła dwudzieste drugie urodziny, kończyła studia wymienne na Uniwersytecie Stanforda we Florencji i biegle władała włoskim, lub przynajmniej tak twierdziła. Lucas miał trzydzieści trzy lata, ożenił się ze wspaniałą dziewczyną z doliny i pracował na ranczu z ojcem. Byli małżeństwem dopiero od roku i jeszcze nie mieli dzieci, ale Nick zakładał, że kiedyś się tym zajmą. Lucasowi i Sally się nie spieszyło. A Nick bardzo lubił Sally. Pochodziła z rodziny z pobliskiego rancza i była tak samo zwariowana na punkcie koni jak Bingowie, znała się na nich i była pomocna w hodowli. Nick na ślub Lucasa zaprosił Marianne z rodziną, ale Marianne była zajęta i nie mogła przyjechać. Dlatego chciała przynajmniej teraz poznać Sally, a Lucasa widziała ostatni raz, kiedy był czternastolatkiem, i z tego powodu też jej było przykro. W sercu uważała ich za swoją rodzinę, i to się nie zmieniło i wiedziała, że nigdy nie zmieni. Kiedy wysiadła z samochodu na ranczu po zawodach w Santa Barbara, Nick uznał, że w wieku czterdziestu czterech lat wyglądała tak samo lub niemal tak samo, jak gdy ją widział jako dwudziestopięciolatkę, czyli przed dziewiętnastu laty. Była tą samą piękną, wysoką, szczupłą blondynką o arystokratycznych rysach, jaką była w młodości w Niemczech i gdy wychodziła za Arthura. I jak Nick, i Lucas od lat miała obywatelstwo amerykańskie, od momentu gdy wzięła ślub z Arthurem. Violet, dwudziestotrzylatka, też była piękną młodą kobietą. Marianne, gdy zobaczyła lipicany Nicka, nie posiadała się z zachwytu – przypominały jej hodowlę ojca sprzed wielu lat. Była szczęśliwa, gdy się przekonała, że Pegaz nadal żyje. Miał trzydzieści jeden lat. Uważała go za swojego starego przyjaciela, dlatego poszła do stajni się z nim przywitać.
Był to teraz ospały i stary, ale wciąż doskonale wyglądający koń, tak samo wspaniały jak wtedy, gdy ona była jeszcze młodą dziewczyną i ojciec podarował go Nickowi. I dobrze mu się przysłużył w rozwoju hodowli rasowych lipicanów. Ranczo swój sukces zawdzięczało jemu. Violet też była zachwycona, że może go zobaczyć, podobnie jak pozostałe konie. Była koniarą do szpiku kości, jak jej dziadek, którego nie znała. Charakteryzowała się wylewnością i szczyptą brytyjskiej ekscentryczności odziedziczonej po babce ze strony ojca, Isabel Beaulieu, u której co roku spędzała lato. Opowiadała, że jej dziadkowie i ojczym bardzo się lubią. I choć Arthur nigdy jej nie zaadoptował – z szacunku dla jej zmarłego ojca i Beaulieu – to Violet była z nim blisko, a on zawsze dobrze ją traktował, nie czyniąc różnicy między nią a swoimi dziećmi. Wizyta Marianne bardzo się udała. Ona i Bingowie spędzili ze sobą cudowny weekend, podczas którego Nick obwoził Marianne po ranczu i rozmawiał z nią o jej ojcu i o niektórych wydarzeniach z przeszłości, których od lat nie pozwalał sobie wspominać. Nadal bardzo mu brakowało Aleksa i oczywiście Toby’ego. Ale tamto życie w Niemczech pamiętał już jak przez mgłę, nie licząc wspomnień z Aleksem, Tobym i ojcem, Paulem. Niemniej tamte czasy należały do poprzedniego życia i obojgu wydawały się bardzo odległe. Co do Violet, choć była dziesięć lat młodsza od Lucasa i Sally, to i tak świetnie się z nimi dogadywała; wszyscy byli zagorzałymi koniarzami. Cały weekend przegadali o koniach i o przygotowaniach Violet do występu z jej drużyną hippiczną w igrzyskach olimpijskich. Widzieli, jak jeździła na ranczu, więc nie byli zaskoczeni, gdy trzy lata później zobaczyli w telewizji, że zdobyła złoty medal. Promieniała podczas ceremonii i Nick był dumny, gdy ją oglądał, wiedząc, że Alex czułby to samo. Lucasowi i jego żonie, Sally, praca na ranczu zajmowała tyle czasu, że dopiero po sześciu latach małżeństwa urodziło im się pierwsze dziecko, pierwszy wnuk Nicka, mały chłopiec o imieniu Alex, po dawnym przyjacielu ojca. Lucas powiadomił o tym w liście Marianne, a ona był wzruszona i
posłała im malutkie oficerki do jazdy konnej w prezencie dla dziecka, żeby uczcić pamięć jej ojca i ukochanego przyjaciela z dzieciństwa, Toby’ego, starszego brata Lucasa. Ich rodziny były nierozwiązalnie ze sobą połączone, nawet tyle lat później. Chloe studiowała już wtedy weterynarię na Uniwersytecie Davisa – chciała się zajmować końmi ojca na ranczu – i jej rodzice byli zadowoleni, że wybrała taki właśnie kierunek. Cztery lata później otrzymali smutną wiadomość od Violet, która napisała, że Marianne zginęła w wypadku samochodowym w drodze na zawody hippiczne. Miała tylko pięćdziesiąt cztery lata. Nick przyjął wiadomość z wielkim przygnębieniem, oznaczała ona dla niego koniec pewnej epoki. Marianne była ostatnią osobą z utraconego świata, poza Lucasem, który był wtedy zbyt młody, żeby pamiętać cokolwiek poza życiem w cyrku po przyjeździe do Stanów. Marianne była częścią jego poszerzonej rodziny, poprzez pokrewieństwo z Aleksem, i ostatnim ogniwem, które go z nim łączyło, a teraz jej także zabrakło. Jej przedwczesna śmierć była dla niego wielkim ciosem, Violet utrzymywała z nimi przyjaźń w kolejnych latach, i to ona zajęła się prowadzeniem rancza ojczyma, ponieważ żadne z jego dzieci nie było tym zainteresowane. Arthur po śmierci jej matki przekazał jej farmę, twierdząc, że pragnie podróżować i bez żony nie chce mu się dłużej znosić ciężaru zarządzania ranczem. Violet wyszła za mąż w rok po śmierci matki za hodowcę koni z sąsiedniej farmy i po roku urodziła córkę, którą nazwała Nicola, po Nicku. Nick miał wtedy osiemdziesiąt dwa lata i był bardzo poruszony tym gestem. Nadal cieszył się dobrym zdrowiem i był bardzo aktywny, choć tego roku prowadzenie rancza przekazał w ręce Lucasa. Ale nadal jeździł z nim na wszystkie aukcje, gdy kupowali nowe konie, i wciąż miał niezawodne oko. Konie, które wybierał, były pierwszorzędne; Lucas uważnie go słuchał i z powodzeniem przyswajał sobie wszystkie jego nauki, które Nick czterdzieści lat wcześniej pobierał od Aleksa. Mały Alex, syn Lucasa, miał sześć lat, gdy urodziła się córka Violet, Nicola. Był oczkiem w
głowie dziadka, który uczył go wszystkiego, co wiedział o lipicanach. Nick opowiadał mu też historie z cyrku i o klaunach, przyjaciołach jego ojca, gdy był w tym samym wieku co Alex obecnie. Chłopiec uwielbiał słuchać opowieści dziadka. Wiedział, kim był Pegaz, chociaż ogier zdechł, zanim Alex się urodził; został pochowany na farmie. Nick i jego wnuk każdego popołudnia, zwykle tuż przed zachodem słońca, wybierali się na przejażdżkę konną, i to wtedy Nick snuł opowieści o cyrku, o wuju Aleksa, Tobym, który zginął na wojnie, o jego ojcu w dzieciństwie i o ich przyjacielu w Niemczech, po którym dostał imię, i o pięknych koniach, jakie Alex posiadał, o tym, jak je wspaniale szkolił i jaki był odważny podczas wojny. Alex był zafascynowany opowiadaniami, a pewnego dnia na jednej z przejażdżek Nick nagle przestał mówić i wyglądał, jakby odpoczywał w siodle. Piękny lipican, którego dosiadał, potomek wspaniałego Pegaza, zawrócił wtedy po prostu wolno w stronę domu i stajni, a koń Aleksa podążył za nim. – Dziadek zasnął – poinformował Alex Lucasa, swojego ojca, gdy dotarli do stajni. Mały chłopiec nie wyglądał na przestraszonego. Lucas spojrzał na ojca i od razu wiedział, co się stało. Nick był aktywny i pełen energii do końca; kochał swoje życie, był szczęśliwy na ranczu i pasjonował się swoimi końmi. Zmarł tak, jak by pragnął, jadąc na lipicanie, galopując przez pola z wnukiem, czerpiąc przyjemność ze swojego życia i świata, w chwili gdy słońce zachodziło za górami, które uwielbiał. Lucas odesłał syna do matki, potem delikatnie ostatni raz zdjął ojca z siodła. Pochowali go w spokojnym zakątku rancza, w pobliżu miejsca, gdzie leżał Pegaz, na urwisku, które przez tyle lat Nick odwiedzał z Christianną. Zawieźli go tam na wozie ciągnionym przez dwa lipicany, a jego ulubiony, osiodłany i bez jeźdźca, szedł za nimi wraz z Christianną. Christianna odwiedzała go potem codziennie i z nim rozmawiała. A czasami jechała na jego grób na jednym z lipicanów. Nick zapewnił jej wspaniałe życie i nigdy nie żałowała, że przeprowadziła
się z nim na ranczo. Miał rację, gdy twierdził, że to będzie dobre dla nich obojga. I nawet w wieku sześćdziesięciu lat wciąż była piękną kobietą. I kochała Nicka aż do końca. Rozdział 28 Licytacja na aukcji prowadzonej w okolicy zamku Haversham w Hertfordshire w Anglii rozpoczęła się od szybkiego uderzenia młotka. Odbywała się co roku i przyciągała amatorów koni z całego świata. Przybywali na nią najwięksi ich znawcy i najpoważniejsi kupcy, żeby nabyć araby, bajeczne konie wystawowe, huntery, konie skokowe i kiedy tylko możliwe, lipicany. Najwyżej licytowany był koń drugi na liście, lipican, ogier, i jedna z miejscowych osób, przypuszczalnie krewna rodziny Beaulieu, która zatrzymała się w zamku, nie odpuszczała. Podnosiła tabliczkę niemal niezauważalnie i nie spuszczała oczu z licytatora. Nie miała zamiaru utracić wspaniałego ogiera na rzecz kogoś innego. Miała jednak ostrego rywala w osobie wysokiego mężczyzny w kowbojskim kapeluszu, stojącego w niedbałej pozie z boku. Ale spojrzenie miał uważne i bystre, i jeden z pomocników licytatora stale miał go w polu widzenia, gdy licytacja się rozwijała w coraz szybszym tempie. – Pani w różowej bluzce – powtórzył licytator, a sekundę później jego pomocnik poinformował o następnej ofercie z boku. W końcu wszyscy inni się poddali, potem również mężczyzna w kapeluszu. Kobieta w różowej bluzce uśmiechnęła się zwycięsko, a siedzące po obu jej stronach atrakcyjnie wyglądające panie poklepały ją po plecach. Kobieta, która kupiła lipicana, była wysoką blondynką i wyglądała na trzydzieści kilka lat. Przekazała swoje dane jednemu z pomocników i nie zważając na rozpoczynającą się aukcję następnego konia, opuściła swoje miejsce i poszła do kasy zapłacić za lipicana. Mężczyzna w kapeluszu odszukał ją tam i wyciągnął do niej rękę. Na nogach miał kowbojskie buty pasujące do kapelusza. – Chciałem tylko pani pogratulować. To wspaniały koń – oznajmił z szerokim uśmiechem. Na aukcji zaoferował niższą cenę, chociaż nie chciał przegrać. Wyczuł jednak, że kobieta, która
kupiła lipicana, nie odpuści bez względu na to, jak wysoko powędruje stawka. A on i tak znacznie przekroczył limit przy ostatniej ofercie. Tego dnia kupił już dwa konie, bajeczne araby, z których był zadowolony, choć na aukcję przyjechał właśnie po lipicany. Araby były dodatkiem, przed którego zakupem nie umiał się powstrzymać. – Dziękuję – odparła uprzejmie blondynka. Była trochę speszona. – Przykro mi, ale mam bzika na punkcie lipicanów. – To zupełnie jak ja – rzucił mężczyzna swobodnie. – Kupiła go pani, żeby go wystawiać? – Nie, do rozrodu. – Też po to chciałem go nabyć. Może byśmy kiedyś o tym porozmawiali? Przyjechałem z Rancza Pegaz w Kalifornii. – Był przekonany, że jeśli znała się na koniach, to na pewno słyszała o jego stadninie. Z jej akcentu zorientował się, że jest Amerykanką, choć towarzyszące jej kobiety były Brytyjkami. – A ja z Garrsion Farm w Wirginii – odparła. Wiedział, że dobrze się domyślał. – Zatrzymałam się u kuzynostwa w okolicy. – Nie chciała wyjawić, że mieszka w zamku, który należał do jej kuzynki. Wyszłaby na snobkę. Tym bardziej że nieznajomy sprawiał wrażenie skromnego i bezpretensjonalnego, a ona podczas licytacji poczynała sobie dość ostro. Była ładną kobietą, miała na nogach buty do konnej jazdy i była w bryczesach. – Żeby do końca być szczerą, to kupiłam go z powodów sentymentalnych. Lipicany są częścią historii mojej rodziny. – Miała uczucie, że powinna się wytłumaczyć, dlaczego tak żarliwie licytowała, ale jemu wydawało się to nie przeszkadzać. Przegrał z nią w dobrym stylu i wyglądał na zaintrygowanego tym, co powiedziała. – To tak jak i mojej – rzekł niejasno. W oczach kobiety dostrzegał coś znajomego, ale nie wiedział, co to jest, jakby się gdzieś wcześniej spotkali. – Mój pradziadek podarował swojemu przyjacielowi dwa lipicany, ratując mu tym życie. To było w Niemczech tuż przed wojną. Od tamtej pory są dla nas czymś jak talizman na szczęście. –
Uśmiechnęła się, a on zauważył, że ma bardzo niebieskie oczy, tej samej barwy, co jego, choć on był ciemnym brunetem, a ona jasną blondynką. I miał kalifornijską opaleniznę oraz zmarszczki wokół oczu, od mrużenia ich przed słońcem. Dobiegał czterdziestki i był niezaprzeczalnie przystojny. – Mój dziadek dostał dwa lipicany od najlepszego przyjaciela w Niemczech. I dołączył z nimi do cyrku, co mu uratowało życie – powiedział ostrożnie, zdziwiony, że ich historie tak do siebie pasują, niczym połówki całości. – O mój Boże! – zawołała kobieta, wpatrując się w niego jak w ducha. – Nie wspomniałam o cyrku, bo ludzie zawsze reagują z niedowierzaniem, poza tym nigdy nie byłam pewna, czy to prawda. Matka mi o tym opowiadała, ale w kwestii cyrku nie miała pełnej jasności, a mój dziadek zmarł, zanim się urodziłam, nie mogłam więc go o to zapytać. – Jeśli mówimy o tych samych dwóch mężczyznach, to część z cyrkiem jest prawdziwa. Mój dziadek opuścił Niemcy z dwoma lipicanami i sześcioma arabami pociągiem towarowym w 1938 roku i dołączył do cyrku. Jak się pani nazywa? – spytał, wyglądając na zakłopotanego i zdziwionego. Jak to możliwe, że dwie osoby powiązane z tą historią przybyły do Anglii kupić tego samego konia? Dla niego to wyglądało na zrządzenie losu. – Nicky Steele. Nazwisko panieńskie mojej babki brzmiało von Hemmerle. Marianne von Hemmerle. Jej ojciec miał na imię Alex. W tysiąc dziewięćset czterdziestym wysłał ją do Anglii do przyjaciół, żeby wywieźć ją z Niemiec. Wyszła za pilota z RAF-u, mojego dziadka, tutaj w czasie wojny. Dziadek zginął i babcia wyjechała do Stanów i znowu wyszła za mąż. Moja matka, Violet Beaulieu Steele, jest córką Anglika, w połowie jest więc Angielką, i mam tu kuzynów. – Mnie dali imię po pani pradziadku. Nazywam się Alex Bing. Dziadek miał na nazwisko von Bingen. Nicolas von Bingen. Zmienił je na Nick Bing, gdy dołączył do cyrku, i tak już zostało. Po odejściu z cyrku nie wrócił do prawdziwego. Pewnie tak było prościej. Wydawała się tak samo zdumiona tym, co mówił, jak on.
– A ja chyba mam imię po pańskim dziadku. Nicola, ale znajomi mówią mi Nicky. To wszystko jest straszne dziwne. Chciałabym, żeby babcia żyła, to bym jej o tym opowiedziała. Ale niech no tylko opowiem mamie. Zarządzam ich ranczem w Wirginii. – Mój ojciec nadal żyje. Nazywa się Lucas Bing. Miał sześć lat, kiedy przyjechali z Niemiec i dołączyli do cyrku z jego bratem i moim dziadkiem. Ojciec miał starszego brata, Toby’ego. Zginął na Pacyfiku w czterdziestym drugim. Ojciec ma osiemdziesiąt dwa lata, ale dobrze się trzyma. Mój dziadek, Nick, zmarł, gdy miałem sześć lat, trzydzieści siedem lat temu. Jeździliśmy na koniach po ranczu, kiedy to się stało. Po prostu zasnął w trakcie rozmowy. Wszystkie nasze rodowodowe lipicany pochodzą od Pegaza, tego ogiera, którego sprowadzili z Niemiec przed wojną. – Słyszałam o pańskim ranczu. Wszystkie imiona przez pana wymienione brzmią znajomo. Tylko ta część z cyrkiem zawsze wydawała mi się podejrzana. Jest taka dziwaczna, że nigdy nie miałam pewności, czy to prawda – wyjaśniła z wyrazem lekkiego zawstydzenia, a on się roześmiał. – Mnie też się zawsze wydawała dziwna. Ale też nieco zabawna. Dziadek opowiadał niesamowite rzeczy. Ożenił się z akrobatką z cyrku. Zmarła w zeszłym roku, miała dziewięćdziesiąt sześć lat. Była wspaniałą osobą, Polką, piękną kobietą. A może pogadamy o tym przy drinku? – Wpatrywał się w jej oczy, jakby szukał w nich czegoś więcej, jakby widział w niej ducha z przeszłości. – Bardzo chętnie. – Uśmiechnęła się do niego. – Wpadnie pan do nas po aukcji? Tylko proszę się przygotować, mieszkam w zamku, a on jest wielkości Pałacu Buckingham, chociaż się rozpada. Ale to niesamowite miejsce. To w nim mieszkała moja babka w czasie wojny i tutaj urodziła się moja matka. Ojciec zmarł dzień wcześniej w nalocie bombowym. – Ich krzyżujące się drogi życiowe ociekały historią, która brzmiała jak scenariusz filmowy. Oboje czuli się, jakby się cofnęli w czasie. Alex zjawił się w Haversham dwie godziny później i wypił herbatę, a na koniec whisky z kuzynkami Nicky. Powiedziały jej później, że jest niesamowicie przystojny, na co sama zwróciła uwagę. Trudno było nie zwrócić. Był oszałamiający, ale i skromny.
Wspomniała kuzynkom, że łączy ich wspólna przeszłość i dwa lipicany, i przed jego przyjazdem pokrótce zrelacjonowała im całą historię. Uznały, że jest fascynująca, a on tym bardziej. I mówiły, że wygląda jak prawdziwy kowboj. – Przeznaczenie, moja droga – orzekła jej kuzynka Fernanda. I jej uniesione brwi nieomal nie uleciały w powietrze. Rzucała jej wymowne spojrzenia, gdy Alex powiedział, że jest rozwiedziony i nie ma dzieci. Nicky miała trzydzieści siedem lat i nigdy nie wyszła za mąż, bo była zbyt zajęta hodowlą koni. Z tego co mówił, wynikało, że jest od niej jakieś sześć lat starszy, ale to nie miało znaczenia. Była zachwycona ich wspólną historią. Trzem paniom i ich gościowi miło się gawędziło, ale w końcu Alex oznajmił, że jest umówiony w hotelu na spotkanie ze znajomymi z aukcji i musi się pożegnać. – Życzę radości z lipicana – rzekł na odchodne z ciepłym uśmiechem. – Wygrała go pani w uczciwej walce. I proszę się do mnie odezwać. – Nie mógł się doczekać, aż opowie o spotkaniu ojcu. Następnego dnia rano odleciał do Kalifornii z dwoma końmi, które kupił. A Nicky wyleciała dwa dni później do Wirginii z lipicanem. Przed wyjściem przypomniał jej, jak się nazywa jego ranczo. A ona powtórzyła nazwę swojego w Wirginii. Oba były łatwe do odszukania w Internecie. – Wygooglujmy go – zaproponowała jej kuzynka, chichocząc, gdy wyszedł. Czuły się jak nastolatki i zaimponowało im, że jego ranczo jest takie duże. Na stronie było jego zdjęcie i jedno ojca, starszego pana, ale bardzo atrakcyjnego. Pochodził z rodziny przystojnych ludzi. Było też zdjęcie Nicka Binga, nieżyjącego założyciela rancza. Oraz Pegaza, ogiera, od którego ranczo otrzymało nazwę. – Myślę, że powinnaś do niego zadzwonić albo go odwiedzić – zasugerowała druga kuzynka po następnej kolejce szkockiej. – I co powiem? – obruszyła się Nicky. Czułaby się skrępowana i byłoby jej głupio do niego dzwonić mimo łączących ich wydarzeń z przeszłości.
– Poproś o radę w sprawie konia, którego właśnie kupiłaś. Moim zdaniem wasze spotkanie to zrządzenie losu. Ręka przeznaczenia. Zastanów się, jego dziadek i twój pradziadek byli najlepszymi przyjaciółmi. Twój uratował życie jego dziadkowi, a wy się spotykacie siedemdziesiąt sześć lat później. – To tylko zbieg okoliczności – odparła. – Chociaż przyznaję, że dość zaskakujący. – Wieczorem zadzwoniła do matki i opowiedziała jej o spotkaniu. Violet była poruszona. Przypomniała sobie, że poznała ojca Aleksa i jego dziadka podczas odwiedzin na ranczu po zawodach jeździeckich w Santa Barbara w 1965 roku, kiedy trenowała do olimpiady, na trzy lata przed zdobyciem złotego medalu. – To wszystko się działo, zanim wyszłam za mąż i zanim miałam ciebie. Mężczyzny, z którym dzisiaj rozmawiałaś, jeszcze wtedy nie było na świecie. Jaki on jest? – Była go ciekawa. Obie rodziny nadal co roku wymieniały się kartkami z życzeniami na Boże Narodzenie, ale szczegółów nie śledziła. A mężczyzna, którego jej córka spotkała na aukcji, był jak echo jej własnych losów, ich rodziny jakoś zawsze były ze sobą powiązane. – Miły. Taki… przystojny kowboj – odpowiedziała Nicky po chwili zastanowienia. – Było mu przykro, że go przelicytowałaś? – Nie, zachował się bardzo dżentelmeńsko. Ale i tak nie zrezygnowałabym z tego konia – dodała i jej matka się roześmiała. – O tym jestem przekonana. – Nicky nigdy nie odpuszczała, kiedy się już na coś uparła. Była stanowcza i niezależna, i właśnie dlatego nie wyszła za mąż. Nigdy nie spotkała kogoś, kto by jej dorównywał, zresztą nawet nie była pewna, czy chce spotkać. Nazbyt lubiła swoją wolność. – Cóż, nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę tego konia. Musi być wspaniały – rzekła ciepło Violet. Oni wszyscy byli zwariowani na punkcie koni. Mieli to we krwi. – Jest bajeczny – zapewniła Nicky, mówiąc o lipicanie. Słychać było, że jest w siódmym niebie, gdy opowiadała o nim matce. A dwa dni później Violet zobaczyła go na własne oczy, gdy córka
przywiozła go do domu. Był jeszcze piękniejszy, niż sobie wyobrażała, wspaniały okaz do rozrodu. Nicky z miejsca zajęła się jego szkoleniem i próbowała go okiełznać, ale okazał się najbardziej narowistym i upartym koniem, z jakim dotąd miała do czynienia. Przez cały miesiąc opierał się jej wysiłkom, choć przed nim wyszkoliła kilka lipicanów i dobrze znała tę rasę. Nazwała go Snow, a on próbował ją ugryźć, ilekroć wymawiała jego imię, jakby go nie lubił. Zrzucał ją z siebie przy każdej okazji. Nigdy jeszcze nie lądowała tyle razy na ziemi podczas trenowania konia. Siniaki miała na całym ciele, ale się nie poddawała. Raz nawet chciała zadzwonić do Aleksa Binga, naprawdę prosić o poradę, nie w ramach wybiegu, ale nie potrafiła się przyznać, że ma problemy z okiełznaniem Snowa. Bo to było poniżające. Dotąd nie miała konia, którego nie potrafiłaby złamać, oprócz tego. Był dziki i po dwóch miesiącach zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna go odsprzedać. Znowu przyszedł jej na myśl Alex Bing. Chciała mu oddać ogiera na wychowanie, ale nie uśmiechało jej się sprzedawać mu felernego konia. Tak czy owak uważała, że Snow prawdopodobnie będzie się nadawał wyłącznie do rozrodu. Miał nieskazitelny rodowód i paskudne usposobienie. Postanowiła zabrać go ze sobą na wystawę koni przy okazji wyjazdu do Santa Barbara na konkurs skoków. Planowała, że może sprzeda go tam jakiemuś hodowcy. Po konkursie ulokowała konie sportowe w stajniach w Santa Barbara i pod wpływem impulsu postanowiła pojechać do Santa Ynez, zobaczyć, jak wygląda ranczo Aleksa Binga. Zabrała ze sobą jedną przyczepkę ze Snowem w środku, chcąc zapytać Aleksa o radę. Nie uprzedziła go telefonicznie o swoim przyjeździe. Nie zamierzała zostać długo, gdyby więc się okazało, że nie znajdzie dla niej czasu, po prostu wróci do domu. Była pod wrażeniem zaraz po wjeździe na teren posiadłości i gdy ujrzała pięknie utrzymane ranczo i olbrzymie stajnie. Wyglądało, że stadnina jest naprawdę liczna. Dostrzegła Aleksa wychodzącego z jednej ze stajni i podjechała tam. Zatrzymała przyczepkę, a on się odwrócił i na nią spojrzał.
Uśmiechnął się tak, jakby się spodziewał jej przyjazdu, a ona się głośno roześmiała, wyskoczywszy z szoferki w dżinsach i świeżej białej koszuli. On był w tych samych kowbojkach, co w Anglii lub takich jak tamte. – No, no, a cóż to panią do mnie sprowadza? – Wydawało się, że się cieszy, że ją widzi, i że od razu ją rozpoznał. – Przywiozłam przyjaciela z wizytą – odparła, wskazując na przyczepę. – Kogoś, kogo znam? – Możliwe – przytaknęła, otwierając drzwi przyczepki, żeby wyprowadzić Snowa. Był wspaniałym koniem i oboje chwilę go podziwiali. Alex uradował się, że znowu go widzi, a także ją. – No i jak się sprawuje? – spytał z ciekawością. W tym momencie z jednej ze stajni wyszedł o wiele od niego starszy mężczyzna i popatrzył na nich z uśmiechem. Miał przeczucie, że wie, kim jest przybyła. Alex opowiedział mu całą historię po powrocie z Anglii i Lucas był zdumiony ich przypadkowym spotkaniem na aukcji. Intuicja mu podpowiadała, że ma przed sobą tę samą dziewczynę i tego samego konia, o których opowiadał syn. Nicky w odpowiedzi parsknęła śmiechem i wszystko szczerze zreferowała: – Straszna z niego zaraza. Zrzuca mnie za każdym razem. I gryzie, gdy wypowiadam jego imię. Nie sądzę, żeby kiedykolwiek nadawał się do czegokolwiek poza rozrodem. Nie da się go wytrenować. – Wyszkoliła wiele koni, ale nie tego. – Chce mi go pani sprzedać? – spytał Alex. Wydawało się, że jest poważnie zainteresowany. Ekspercką ręką obmacał nogi konia i stawy, a Snow stał spokojnie, chociaż Nicky sądziła, że zacznie szaleć. Ale nie. Patrzył na Aleksa jak na starego przyjaciela, a ona przyglądając się im, pojęła, po co tu przyjechała. Nagle było to dla niej kryształowo jasne. – Nie – odrzekła spokojnie. – Przyjechałam go panu podarować. To szaleństwo, ale coś mi mówi, że on chce być tutaj. Poza tym to rodzinna tradycja. Moja rodzina podarowuje konie pańskiej, lipicany, co każde siedemdziesiąt sześć lat. – Alex wybuchnął śmiechem i pokręcił głową. Wiedział, ile za niego zapłaciła. Fortunę. – Nie mogę przyjąć takiego prezentu. – Uśmiechał się, gdy to mówił.
– Jestem przekonana, że pański dziadek to samo powiedział mojemu pradziadkowi w trzydziestym ósmym. – Całkiem możliwe – zgodził się, przyglądając się jej spokojnie, a potem znów popatrzył na ogiera. – Jak go pani nazwała? – Snow – powiedziała, a koń odwrócił się i posłał jej wrogie spojrzenie, choć nie próbował jej ugryźć. – A co pani myśli o imieniu Pegaz? – spytał Alex i koń znowu się odwrócił tym razem jakby z uśmiechem. – Sam pan widzi, o czym mówię. Nawet nie lubi imienia, jakie mu nadałam. Dam sobie rękę odciąć, że mnie nienawidzi. Myślę, że od początku chciał, żeby to pan go miał. – Z pewnością tak to wyglądało w tym momencie, gdy patrzyła, jak koń ociera się łbem o Aleksa. Nie miał wędzidła ani ogłowia, ale Alex z łatwością wskoczył na jego nagi grzbiet i wykonał na nim jedno okrążenie. Olbrzymi lipican był potulny jak owieczka. A Alex spojrzał na Nicky i się uśmiechnął. – Ma pani ochotę na przejażdżkę? Przyprowadzę konia ze stajni. – Była w jeździeckich butach, skinęła więc głową, wciąż nie mogąc uwierzyć, że bez trudu jechał na ogierze, i to na oklep. Musiał mieć magiczną rękę do koni, a lipican wyglądał, jakby wiedział, że jest w domu i że ma tu przyjaciela. Ją od dnia zakupu traktował jak wroga. Lucas, który cały czas ich obserwował, minutę później przyprowadził drugiego konia. Przedstawił się, a Nicky wyjaśniła, kim jest. Ale Lucas wiedział to w chwili, gdy ją zobaczył. – Piękny ogier – pochwalił lipicana, którego ze sobą przywiozła. – I jego miejsce jest tutaj – rzekła po prostu. Chwilę potem ruszyli galopem i Alex nie miał żadnych problemów z zapanowaniem nad ogierem. Jechali długo, a mimo to wciąż pozostawali na terenie rancza. – Nie wiem dlaczego, ale miałem przeczucie, że pani przyjedzie. I że jeszcze go zobaczę – rzekł ciepło, mówiąc o ogierze. – Może jest pan medium – odparła. – Nie, po prostu nasze spotkanie było tak dziwne, że wyglądało jak zrządzenie losu albo że miało mieć jakiś cel. – I w tym momencie uświadomił sobie, dokąd ją przywiózł, choć wcale tego nie planował. Przejeżdżali obok cichego zakątka przy skraju urwiska, gdzie był pochowany jego dziadek, obok niego Christianna, a trochę dalej Pegaz. Wtedy jeszcze raz uważnie popatrzył na Nicky, i znów odniósł wrażenie, że jej oczy wyglądają znajomo, jakby ją od dawna znał z jakiegoś innego miejsca. Ona miała podobne odczucie. Jakby bardzo dawno temu coś ich ze sobą połączyło i jakby ich drogi
miały się znowu zejść tamtego dnia na aukcji. Jakby podlegali działaniu sił potężniejszych od nich. – Bardzo się cieszę, że pani przyjechała – wyznał cicho. – Często o pani myślałem po naszym spotkaniu. Kilka razy o mało nie zadzwoniłem, ale nie wiedziałam, co miałbym powiedzieć. – Ja też chciałam do pana dzwonić – przyznała. – Brałam udział w konkursie w Santa Barbara i wiedziałam, że muszę go tu do pana sprowadzić. Był panu przeznaczony. Nie należy do mnie. Nigdy nie należał. – Pegazie! – zawołał cicho Alex, a koń na dźwięk swojego imienia odwrócił w jego stronę piękną białą głowę. – Witaj w domu – rzekł, klepiąc konia po szyi, a potem spojrzał na Nicky. A później pogalopowali razem przez pola. Przemierzyli kilka pokoleń, żeby siebie odnaleźć, a biały ogier, który połączył ich przodków i uratował troje z nich, przemierzył tę drogę wraz z nimi. Pegaz do nich wrócił. Gdy pojawiły się stajnie, zwolnili do stępa. Alex wyciągnął rękę i delikatnie dotknął policzka Nicky. Podziałało to na nią kojąco, jak na Pegaza, a to nie było do niej podobne. Alex miał czarodziejski dotyk. – Witaj w domu – powtórzył. Tym razem mówił do niej. Ich oczy się spotkały i było to najbardziej błogie uczucie na świecie. A Lucas, który się im przyglądał z oddali, też się uśmiechnął i wrócił do stajni z przeświadczeniem, że jest dobrze. Pegaz wrócił do domu.