Ty tuł ory gi na łu:
THE GRE EN MILE
Co py ri ght © Ste phen
King 1996
All ri ghts re se rved
Po lish edi tion co py ri -
ght © Wy d...
4 downloads
8 Views
Ty tuł ory gi na łu:
THE GRE EN MILE
Co py ri ght © Ste phen
King 1996
All ri ghts re se rved
Po lish edi tion co py ri -
ght © Wy daw nic two Al -
ba tros A. Ku ry ło wicz
1999
Po lish trans la tion co -
py ri ght © An drzej Szulc
1999
Re dak cja: Bar ba ra No -
wak
Ilu stra cja na okład ce:
Ja cek Ko pal ski
Pro jekt gra ficz ny okład -
ki i se rii: An drzej Ku ry -
ło wicz
ISBN 978-83-7885-007-6
Wy daw ca
WY DAW NIC TWO AL -
BA TROS A. KU RY ŁO -
WICZ
Hlon da 2a/25, 02-972
War sza wa
www.wy daw nic two al -
ba tros.com
2012. Wy da nie elek tro -
nicz ne
Ni niej szy pro dukt jest
ob ję ty ochro ną pra wa
au tor skie go. Uzy ska ny
do stęp upo waż nia wy -
łącz nie do pry wat ne go
użyt ku oso bę, któ ra wy -
ku pi ła pra wo do stę pu.
Wy daw ca in for mu je,
że pu blicz ne udo stęp -
nia nie oso bom trze cim,
nie okre ślo nym ad re -
sa tom lub w ja ki kol wiek
inny spo sób upo wszech -
nia nie, ko pio wa nie oraz
prze twa rza nie w tech -
ni kach cy fro wych lub
po dob nych – jest nie le -
gal ne i pod le ga wła ści -
wym sank cjom.
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Spis treści
Wstęp
Przed mo wa – list do
Czy tel ni ka
Część pierw sza DWIE
MAR TWE DZIEW CZYN -
KI
1
2
3
4
5
6
7
8
Część dru ga MYSZ FRAN -
CU ZA
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
Część trze cia DŁO NIE
COF FEYA
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
Część czwar ta ZŁA
ŚMIERĆ EDU AR DA DE -
LA CRO IX
1
2
3
4
5
6
7
8
9
Część pią ta NOC NA
WY PRA WA
1
2
3
4
5
6
7
8
9
Część szó sta COF FEY NA
MILI
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
Po sło wie au to ra
Przypisy
Wszystkie rozdziały
dostępne w pełnej wersji
książki.
Wstęp
Czę sto cier pię na bez -
sen ność – fakt ten nie po -
wi nien dzi wić lu dzi, któ -
rzy czy ta li po wieść opi -
su ją cą przy go dy Ral -
pha Ro bert sa – i dla te go,
gdy w nocy nie nad cho dzi
sen, sta ram się mieć za -
wsze pod ręką ja kąś hi -
sto rię. Opo wia dam ją
so bie, le żąc w ciem no -
ści: pi szę w my śli, tak
jak bym to ro bił na ma -
szy nie albo na kom pu te -
rze, czę sto co fa jąc się
i zmie nia jąc sło wa, do -
da jąc re flek sje, skre -
śla jąc fra zy, szli fu jąc
dia log. Co noc za czy nam
od po cząt ku i za każ dym
ra zem do cie ram tro chę
da lej. Pią tej albo szó stej
nocy mam na ogół w pa -
mię ci całe go to we frag -
men ty pro zy. Może to się
wy dać tro chę nie nor -
mal ne, ale jest ko ją ce…
i jako spo sób na za bi cie
cza su sta now czo prze -
wyż sza li cze nie ba ra -
nów.
Te hi sto rie w koń cu się
zu ży wa ją, tak jak zu -
ży wa się książ ka, któ rą
czy ta się po raz któ ryś
z rzę du („Wy rzuć ją i kup
so bie nową, Ste phen”,
mó wi ła cza sa mi moja
mat ka, zer ka jąc po iry -
to wa nym okiem na ja kiś
mój uko cha ny ko miks
albo wy da nie w mięk kich
okład kach. „Ta jest za -
czy ta na na strzę py”).
Wte dy nad cho dzi czas, by
ro zej rzeć się za nową,
i w trak cie mo ich cy klów
bez sen no ści mam na -
dzie ję, że po ja wi się
szyb ko, po nie waż bez -
sen ne go dzi ny są bar dzo
dłu gie.
W roku 1992 albo 1993
pra co wa łem no ca mi
nad opo wie ścią za ty tu -
ło wa ną „Cze go nie wi -
dzi oko”. Opo wia da ła
o czło wie ku za mknię tym
w celi śmier ci – wiel kim
czar nym męż czyź nie,
któ ry w mia rę, jak zbli ża
się data jego eg ze ku cji,
co raz bar dziej in te re -
su je się ku glar ski mi
sztucz ka mi. Hi sto rię
opo wia dał w pierw szej
oso bie sta ry ka le fak -
tor, któ ry po py chał
z blo ku na blok wó zek
z książ ka mi, a poza tym
sprze da wał pa pie ro sy,
ga lan te rię oraz dro bia -
zgi ta kie jak to nik do
wło sów i sa mo lo ci ki
z wo sko wa ne go pa -
pie ru. Chcia łem, żeby na
sa mym koń cu, tuż przed
eg ze ku cją, wiel kie mu
więź nio wi, Luke’owi Cof -
fey owi, uda ło się znik nąć.
Po mysł był do bry, ale nic
z nie go nie wy cho dzi ło.
Pró bo wa łem na próż no
chy ba stu róż nych spo -
so bów. Za fun do wa łem
nar ra to ro wi oswo jo -
ną mysz kę, jeż dżą cą na
jego wóz ku, my śląc, że to
coś po mo że, nie ste ty,
nie po mo gło. Naj lep sze
było pierw sze zda nie:
„Zda rzy ło się to w roku
ty siąc dzie więć set trzy -
dzie stym dru gim, kie dy
sta no we wię zie nie
wciąż mie ści ło się w Evans
Notch… i kie dy było tam
oczy wi ście krze sło elek -
trycz ne, któ re więź nio -
wie na zy wa li Sta rą
Iskró wą”. To jed no zda -
nie, jak się zda je, wy szło
cał kiem nie źle – ale nic
poza nim. W koń cu po rzu -
ci łem Luke’a Cof feya i jego
zni ka ją ce mo ne ty na
rzecz baj ki o pla ne cie,
gdzie lu dzie z ja kie goś
po wo du zmie nia ją się
w ka ni ba li, kie dy pada
deszcz… i nadal po do ba mi
się ten po mysł, więc za -
bie raj cie te łap ska, sły -
szy cie?
Mniej wię cej pół to ra
roku póź niej po mysł blo -
ku śmier ci wró cił do mnie,
tyle że w nie co in nym
uję ciu – przy pu ść my,
po my śla łem, że wiel ki
fa cet nie bę dzie po cząt -
ku ją cym ma gi kiem, lecz
kimś w ro dza ju uzdra -
wia cza, pro stacz kiem
ska za nym za mor der -
stwa, któ rych nie tyl ko nie
po peł nił, ale któ rych
skut ki pró bo wał od -
wró cić.
To zbyt do bra hi sto ria,
by ba wić się nią noc ną
porą, uzna łem, choć za -
czą łem nad nią pra co wać
w ciem no ści, wskrze sza -
jąc pra wie sło wo w sło wo
pierw szy aka pit i ukła -
da jąc w my śli cały pierw -
szy roz dział, nim za czą -
łem pi sać. Nar ra to rem
za miast więź nia zo stał
straż nik pra cu ją cy na
blo ku śmier ci. Luke Cof -
fey stał się Joh nem Cof -
fey em (tu ukłon w stro nę
Wil lia ma Faulk ne ra,
któ re go wzo ro wa na na
Chry stu sie po stać na -
zy wa się Joe Chri st mas),
a mysz… Pa nem Dzwo -
necz kiem.
To była do bra hi sto ria,
wie dzia łem to od po -
cząt ku, jed nak nie -
zmier nie trud no było ją
na pi sać. W moim ży ciu
dzia ły się inne rze czy,
któ re wy da wa ły się ła -
twiej sze – jed ną z nich był
sce na riusz do te le wi -
zyj ne go se ria lu we dług
Lśnie nia – ale ja ucze pi -
łem się Zie lo nej Mili.
Czu łem, jak bym two rzył
świat pra wie z ni cze go,
nie mia łem bo wiem naj -
mniej sze go po ję cia, jak
wy glą da ło ży cie w wię -
zien nym blo ku śmier ci na
ame ry kań skim Po łu -
dniu w la tach Wiel kie go
Kry zy su. Moż na było
temu oczy wi ście za ra -
dzić, się ga jąc do źró deł,
wy da wa ło mi się jed nak,
że ze bra na fak to gra fia
może uśmier cić to kru che
po czu cie cudu, któ re od -
naj dy wa łem w mej hi -
sto rii – ja kaś cząst ka
mnie sa me go zda wa ła
so bie od po cząt ku spra -
wę, że tym, cze go pra gnę,
jest nie re alizm, lecz mit.
Nie da wa łem więc za wy -
gra ną, gro ma dząc sło wa
i cze ka jąc na bożą iskrę,
ob ja wie nie, ja ki kol -
wiek cud dnia po wsze -
dnie go.
Cud przy brał po stać
fak su od Ral pha Vi ci -
nan zy, mo je go agen ta
od za gra nicz nych praw
au tor skich, któ ry roz -
ma wiał nie co wcze śniej
z bry tyj skim wy daw cą
na te mat for my po wie -
ści w od cin kach, któ rą
pa rał się przed stu laty Ka -
rol Dic kens. Ralph za py -
ty wał – w oględ ny spo sób,
cha rak te ry stycz ny dla
ko goś, kto nie spo dzie wa
się, by jego po mysł do cze -
go kol wiek do pro wa dził
– czy nie chciał bym być
może spraw dzić się w tej
for mie. Chło pie, o ni czym
in nym nie ma rzy łem.
Zro zu mia łem na tych -
miast, że je śli zgo dzę się
na ten pro jekt, będę mu siał
skoń czyć Zie lo ną Milę.
Czu jąc się, jak rzym ski
żoł nierz pa lą cy za sobą
most po prze kro cze niu
Ru bi ko nu, za dzwo ni -
łem do Ral pha i po wie -
dzia łem, żeby za warł
umo wę. Zro bił to i resz tę
zna cie. John Cof fey, Paul
Ed ge com be, Bru tal Ho -
well, Per cy We tmo re…
prze ję li pa łecz kę
i spra wi li, że ta hi sto ria
uj rza ła świa tło dzien ne.
Była jak naj bar dziej
w po rząd ku.
Zie lo na Mila spo tka ła
się z praw dzi wie ma -
gicz nym od bio rem, któ -
re go wca le się nie spo -
dzie wa łem; w grun cie
rze czy ba łem się, że
książ ka może się oka zać
fi nan so wą ka ta stro fą.
Od zew czy tel ni ków był
wspa nia ły i tym ra zem
wtó ro wa ła im na wet
więk szość kry ty ków.
Wy da je mi się, że po zy -
tyw ne przy ję cie książ ki
za wdzię czam w du żej
mie rze traf nym su ge -
stiom mo jej żony, a ko -
mer cyj ny suk ces cięż -
kiej pra cy, jaką wy ko na -
li lu dzie z wy daw nic twa
Dut ton Si gnet.
Tyl ko ja wiem jed nak, co
przy tym prze sze dłem. Pi -
sa łem jak sza lo ny, sta -
ra jąc się do trzy mać wa -
riac kich ter mi nów i pró -
bu jąc jed no cze śnie do -
pra co wać książ kę, tak by
każ da część po sia da ła
swą kul mi na cję, ma jąc
na dzie ję, że wszyst ko
bę dzie do sie bie pa so -
wa ło, i wie dząc, że po -
wie szą mnie, je śli to się
nie uda. Za sta na wia łem
się kil ka krot nie, czy Ka -
rol Dic kens czuł to samo:
czy miał na dzie ję, że pod -
nie sio ne w fa bu le py -
ta nia znaj dą swo je od -
po wie dzi. Na szczę ście
dla sta re go Ka ro la, Pan
Bóg ob da ro wał go nie co
więk szym ta len tem.
Pa mię tam, że kil ka razy
zdej mo wał mnie lęk, że
tekst usia ny jest wo ła ją -
cy mi o po mstę do nie ba
ana chro ni zma mi. Oka -
za ło się jed nak, że jest ich
za ska ku ją co nie wie -
le. Na wet mały „spro śny
ko miks”, w któ rym wy -
stę pu ją Po peye oraz Oli -
ve Oyl, miał, jak się oka za -
ło, swój od po wied nik
w rze czy wi sto ści: po
pu bli ka cji czę ści szó -
stej ktoś przy słał mi eg -
zem plarz ta kie go ko -
mik su wy da ne go oko ło
roku 1927. Na jed nym z su -
ge styw nych ob raz ków
Wim py po su wa Oli ve,
je dząc jed no cze śnie
ham bur ge ra. Cze go to
lu dzie nie wy my ślą?
Po suk ce sie to mi ków
Zie lo nej Mili od by ło się
wie le dys ku sji o tym, jak
– i czy w ogó le – po win na
ona zo stać wy da na
w jed nym to mie. Pu bli -
ka cja w od cin kach była
kło po tli wa dla mnie i dla
czę ści czy tel ni ków, po -
nie waż jak na wy da nie
w mięk kich okład kach cena
oka za ła się bar dzo wy -
so ka; oko ło dzie więt -
na stu do la rów za sześć
ze szy tów (znacz nie
mniej, je śli ku po wa ło
się na prze ce nie). Z tego
po wo du zbio ro we wy -
da nie wszyst kich sze ściu
to mi ków nig dy nie wy -
da wa ło się ide al nym
roz wią za niem. Wy da -
wa ło się nim na to miast
ta kie jak to wy da nie,
do stęp ne za bar dziej
roz sąd ną cenę. Oto więc
jest, w za sa dzie w iden -
tycz nym kształ cie, w ja -
kim zo sta ło opu bli ko -
wa ne. (Zmie ni łem frag -
ment, gdzie tkwią cy w ka -
fta nie bez pie czeń stwa
Per cy We tmo re pod no -
si rękę, aby otrzeć pot z twa -
rzy).
Chciał bym kie dyś cał -
ko wi cie prze ro bić tę
książ kę, zmie nić ją na po -
wieść, któ rą nie mo gła do
koń ca stać się w tej for mie,
i po now nie wy dać. Póki
ten mo ment nie na dej -
dzie, musi wy star czyć to,
co jest. Cie szę się, że
spodo ba ła się tak wie lu
czy tel ni kom. I mu szę
przy znać, że oka za ła się
mimo wszyst ko do brą
opo wie ścią do po dusz ki.
Ste phen King
Ban gor, Ma ine
6 lu te go 1997
Przed mo wa – list
do Czy tel ni ka
27 paź dzier ni ka 1995
Dro gi Sta ły Czy tel ni -
ku
Ży cie ob fi tu je
w przy pad ki. Hi sto ria
opo wie dzia na w tej
książ ce przy bra ła tę for -
mę z po wo du rzu co nej
luź no uwa gi agen ta nie -
ru cho mo ści, któ re go
nie mia łem na wet oka zji
po znać. Sta ło się to rok
temu na Long Is land. Mój
sta ry przy ja ciel i wspól -
nik (zaj mu ją cy się głów -
nie sprze da żą za gra ni cę
praw au tor skich), Ralph
Vi ci nan za, wy na jął
tam wła śnie dom. Agent,
któ ry go po nim opro wa -
dzał, za uwa żył, że bu dy -
nek wy glą da, jak by „wy -
ję to go żyw cem z po wie -
ści Ka ro la Dic ken sa”.
Stwier dze nie to za pa -
dło w pa mięć Ral pho wi
i kie dy zło żył mu wi zy tę
pierw szy gość, bry tyj ski
wy daw ca Mal colm
Edwards, przy to czył zda -
nie agen ta i za czę li roz -
ma wiać o Dic ken sie.
Edwards wspo mniał, że
Dic kens pi sał wie le swo -
ich po wie ści w od cin -
kach i pu bli ko wał je
w cza so pi smach bądź też
w od dziel nych ze szy -
tach. Nie któ re z nich, do -
dał Edwards, pi sa ne były
i re da go wa ne nie mal
w przed dzień pu bli ka cji;
Ka rol Dic kens nie na le -
żał jak wi dać do po wie -
ścio pi sa rzy, któ rzy boją
się jak ognia wi szą ce go
nad gło wą ter mi nu.
Pu bli ko wa ne w od -
cin kach po wie ści Dic -
ken sa były bar dzo po pu -
lar ne; tak bar dzo, że jed -
na z nich sta ła się na wet
przy czy ną tra ge dii, do
któ rej do szło w Bal ti -
mo re. Po kaź na gru pa
mi ło śni ków pi sa rza
zgro ma dzi ła się w por -
cie, cze ka jąc na przy bi -
cie do brze gu an giel -
skie go stat ku, na któ re -
go po kła dzie znaj do -
wa ły się eg zem pla rze
ostat nie go od cin ka
Ma ga zy nu oso bli wo -
ści. Kil ku nie do szłych
czy tel ni ków wpa dło
po dob no do wody i uto -
nę ło.
Nie są dzę, by Mal colm
albo Ralph chcie li oglą dać
lu dzi to ną cych w od -
mę tach, cie ka wi ło ich
jed nak, z ja kim przy ję -
ciem spo tka ła by się
obec nie ta for ma pu bli -
ka cji. Ża den nie zda wał
so bie w pierw szej chwi li
spra wy, że przy najm niej
w dwu przy pad kach mie -
li śmy z nią ostat nio do
czy nie nia (tak na praw dę
nie ma nic no we go pod
słoń cem). Tom Wol fe
opu bli ko wał w cza so -
pi śmie „Rol ling Sto ne”
pierw szą wer sję po wie -
ści Tar go wi sko próż -
no ści (pol. wyd. PIW, 1996),
a Mi cha el McDo well
(au tor The Amu let, Gil ded
Ne edles, The Ele men tals
oraz sce na riu sza do fil -
mu Be etle ju ice) wy dał
w kil ku ze szy tach po -
wieść pod ty tu łem Bac -
kwa ter. Książ ka ta – hor -
ror o pew nej ro dzi nie
z Po łu dnia, ob da rzo nej
nie przy jem ną skłon no -
ścią do za mie nia nia się
w ali ga to ry – nie na le -
ża ła do naj lep szych po -
wie ści tego au to ra, lecz
mimo to przy nio sła duży
suk ces wy daw nic twu
Avon Bo oks.
Dwaj pa no wie spe ku -
lo wa li w dal szym cią gu,
co mo gło by się zda rzyć,
gdy by au tor li te ra tu ry
po pu lar nej spró bo wał
dzi siaj wy dać po wieść
w od cin kach – cien kich
ksią żecz kach, któ re
moż na sprze dać za jed -
ne go albo dwa fun ty
w Wiel kiej Bry ta nii i być
może za trzy do la ry
w Ame ry ce (gdzie za
więk szość ksią żek
w mięk kich okład kach
trze ba za pła cić sześć
do la rów dzie więć dzie -
siąt dzie więć cen tów albo
sie dem do la rów dzie -
więć dzie siąt dzie więć
cen tów). Ktoś taki jak Ste -
phen King mógł by za ini -
cjo wać tego ro dza ju
eks pe ry ment, stwier dził
Mal colm i po chwi li zmie -
ni li te mat.
Ralph przy po mniał so -
bie o tej roz mo wie do -
pie ro je sie nią ty siąc
dzie więć set dzie więć -
dzie sią te go pią te go
roku, wkrót ce po po wro -
cie z tar gów książ ki we
Frank fur cie, mię dzy na -
ro do we go spę du, gdzie
dzień w dzień po ka zu ją
się tacy jak on za gra nicz -
ni agen ci. Pod su nął mi
po mysł po wie ści w od -
cin kach wraz z licz ny mi
in ny mi kon cep cja mi,
któ rych więk szość z miej -
sca kwa li fi ko wa ła się
do od rzu ce nia.
Pro jekt po wie ści pi -
sa nej w od cin kach nie
wy da wał mi się taki zły;
w prze ci wień stwie do
wy wia du dla ja poń skiej
edy cji „Play boya” lub
dar mo wej wy ciecz ki po
re pu bli kach bał tyc kich,
po ru szał żywą stru nę
w mo jej wy obraź ni. Nie
uwa żam się za współ cze -
sne go Dic ken sa – je śli
taka oso ba w ogó le ist -
nie je, to jest nią praw do -
po dob nie John Irving albo
Sal man Ru sh die – za -
wsze jed nak uwiel bia łem
hi sto rie, któ re opo wia -
da się we frag men tach. Po
raz pierw szy ze tkną łem
się z tą for mą w „Sa tur -
day Eve ning Post” i od razu
przy pa dła mi do gu stu,
za koń cze nie każ de go
epi zo du czy ni ło bo -
wiem z czy tel ni ka pra -
wie rów no rzęd ne go
part ne ra au to ra – mia -
ło się cały ty dzień na wy -
obra że nie so bie, jaki
bę dzie na stęp ny ruch.
Poza tym te hi sto rie czy -
ta ło się i prze ży wa ło
bar dziej in ten syw nie –
wła śnie dla te go, że były
ra cjo no wa ne. Nie dało
się ich po łknąć w ca ło ści,
je śli na wet mia ło się na
to ocho tę (a je śli były in -
te re su ją ce, na ogół się
mia ło).
Co naj waż niej sze,
w moim domu czy ta li śmy
je czę sto na głos – pierw -
sze go wie czo ru ro bił to
mój brat Da vid, dru gie go
ja, trze cie go przy cho -
dzi ła ko lej na mat kę. Była
to rzad ka oka zja, by od -
bie rać sło wo pi sa ne
w taki spo sób, w jaki od -
bie ra li śmy fil my, na
któ re cho dzi li śmy do
kina, a tak że oglą da ne
wspól nie se ria le te le -
wi zyj ne (Ra whi de, Bo -
nan za, Ro ute 66); sta no -
wi ło to swe go ro dza ju
ro dzin ne wy da rze nie.
Do pie ro po wie lu la tach
od kry łem, że po wie ści
Dic ken sa od bie ra ne
były przez ów cze sne ro -
dzi ny bar dzo po dob nie,
z tą róż ni cą, że lo sa mi
Pipa, Oli ve ra i Da vi da
Cop per fiel da przej mo -
wa no się nie mie sią ca -
mi, lecz ca ły mi la ta mi
(na wet naj dłuż sze dru -
ko wa ne w „Post” se ria le
rzad ko prze kra cza ły
licz bę ośmiu od cin ków).
Była jesz cze jed na
spra wa, po cią ga ją ca
mnie w tej kon cep cji,
spra wa, któ rą może w peł -
ni do ce nić tyl ko au tor
kry mi na łów i po wie ści
gro zy: pu bli ku jąc
książ kę w od cin kach pi -
sarz zy sku je nad czy tel -
ni kiem prze wa gę, ja kiej
w in nych oko licz no -
ściach nig dy nie był by
w sta nie osią gnąć; mó -
wiąc bez ogró dek, Sta ły
Czy tel ni ku, nie mo żesz
zer k nąć na ostat nią
stro nę i zo ba czyć, jak
po to czy ła się ak cja.
Wciąż pa mię tam, jak
w wie ku mniej wię cej
dwu na stu lat wsze dłem do
na sze go sa lo nu i uj -
rza łem mat kę sie dzą cą
w jej ulu bio nym bu ja ku
i za glą da ją cą na ostat -
nią stro nę książ ki Aga thy
Chri stie, pod czas gdy jej
pa lec tkwił do pie ro
w oko li cy stro ny pięć -
dzie sią tej. By łem szcze -
rze obu rzo ny i wca le tego
przed nią nie kry łem (mia -
łem, pa mię taj cie, dwa -
na ście lat, a to wiek, kie dy
chłop cy za czy na ją so -
bie mgli ście uświa da miać,
że wie dzą już wszyst ko).
Czy ta nie za koń cze nia
kry mi na łu, nim się do
nie go do trze, oznaj mi -
łem, moż na po rów nać do
wy ja da nia na dzie nia
z cze ko la dek i wy rzu -
ca nia resz ty do śmie ci.
W od po wie dzi ro ze -
śmia ła się swo im wspa -
nia łym, nie skrę po wa -
nym śmie chem i od par ła,
że być może mam ra cję, ale
cza sa mi nie po tra fi po
pr...