SUSAN CROSLAND
NIEBEZPIECZNE GRY
1
Dobra, więc każdy kto się liczy, otwiera “News” i od razu chce się
dowiedzieć, co Hugo Carroll ma do powiedzenia na...
4 downloads
9 Views
SUSAN CROSLAND
NIEBEZPIECZNE GRY
1
Dobra, więc każdy kto się liczy, otwiera “News” i od razu chce się
dowiedzieć, co Hugo Carroll ma do powiedzenia na temat ostatniego skandalu
na Kapitolu. Nieustraszony Hugo. Hugo bicz boży. Hugo mędrzec. Hugo
czołowy komentator polityczny. Módlcie się, żeby był po waszej stronie, bo
inaczej macie przechlapane. Ale ten Hugo nie może wybaczyć, że ja mu teraz
dorównuję sławą. Naprawdę nie możesz tego znieść, co Hugonie?
Stojąc metr od niego w wyzywającej pozie, ujrzała w jasnych oczach Hugona,
co zamierzał uczynić. Zaciskał pięści. Chciał ją uderzyć i wyczuła, że chce ją
uderzyć w splot słoneczny, a jednak się nie poruszyła. Stała, szczupła w wąskiej
sukience z białego jedwabiu, z brylantowymi kolczykami od Tiffany'ego;
milcząc prowokowała go do ciosu.
Stali naprzeciw siebie w dużym, centralnym hallu domu w Georgetown, tuż
koło zamkniętych drzwi frontowych. Mógł ją uderzyć i nikt by się o tym nie
dowiedział, pod warunkiem że Hugo nie zostawiłby śladów. Przez osiem lat
małżeństwa nigdy nie uderzył Georgie. Nigdy nie uderzył żadnej kobiety. To nie
było w jego stylu.
Czasami Georgie lubiła prowokować tkwiącego w nim rasowego dżentelmena
z Wirginii, chcąc sprawdzić, jak daleko trzeba się posunąć, by pewnego dnia
wylazł z niego brutal i rzucił się na nią. Dzisiejszej nocy po raz drugi dostrzegła
w jego oczach, że ta myśl nie była mu obca. Po raz pierwszy zdarzyło się to
kilka miesięcy wcześniej, podczas wściekłej kłótni, jaka wybuchła na tylnym
siedzeniu Lincolna Continental.
Tym razem kłótnia była jeszcze dziksza. Zaczęła się, gdy tylko wsiedli do
samochodu po kolacji wydanej na cześć sekretarza stanu przez Imogene
Randall. Hugo nachylił się, żeby zamknąć oddzielającą ich od szofera szybę, a
jeśli nawet ich głosy się przez nią przedostawały, to tył czapki szoferskiej
Whitmore'a i jego uniform z szerokimi ramionami pozostawały niewzruszone.
Whitmore był szoferem Hugona od dziesięciu lat, nie licząc okresów, kiedy
Hugo pracował za granicą. Szofer wiedział o swoim pracodawcy prawie tyle co
Georgie.
- Kiedy sekretarz stanu przerywa konwersację przy kolacji, by spytać mnie o
opinię na temat konfliktów w Białym Domu, to bądź pewna, że chce usłyszeć
moją opinię, nie twoją - powiedział Hugo tonem pełnym napięcia. - Ty
naprawdę wierzysz, że powinnaś się wypowiadać na każdy temat pod słońcem,
co? - Było to stwierdzenie, nie pytanie.
- Boże, ależ ty potrafisz ukłuć - odparła Georgie. - To jak życie z
jeżozwierzem.
- Nie powiedziałbym - zauważył ze złością. - Trudno to określić jako “życie
ze mną”, chyba że masz na myśli weekendy i rzadkie noce z soboty na niedzielę,
kiedy raczysz przyjechać do Waszyngtonu na kolację tak wspaniałą, że nawet
wielka Georgie nie może jej opuścić. Mógłbym ci też przypomnieć - dodał,
przyjmując inną linię ataku, jak zwykli to czynić ludzie w gniewie - że to ja
załatwiałem ci na początku zaproszenia. Gdyby nie ja, do dziś pracowałabyś w
dziale wiadomości.
Ludzie twierdzili, że nawet ich imiona brzmią dobrze razem: “Hugo i
Georgie”, albo “Georgie i Hugo”, w zależności od tego, które z tej znakomitej
pary miało przewagę nad partnerem.
Nie zawsze łatwo zdefiniować przynależność do grupy czołowych
dziennikarzy. Tak czy inaczej, Hugo Carroll i Georgie Chase (zarówno w życiu
prywatnym jak zawodowym używała panieńskiego nazwiska) utrzymywali, że
są ponad tego rodzaju marnymi podziałami. Każde z nich z osobna było
najlepsze i oboje razem byli najlepsi. Każde z nich było cennym łupem każdej
waszyngtońskiej gospodyni czy nowojorskiego gospodarza, którzy zabiegali o
wpływy. Jeśli komuś udało się sprowadzić do siebie na przyjęcie obie połowy
tej straszliwej pary, jego akcje na giełdzie władzy wzrastały o osiem punktów.
Na tych ekskluzywnych spędach ludzi ze środków przekazu, polityków,
lobbystów, bogatych i doborowych bywalców salonów, ani Georgie, ani Hugo
nigdy nie ustawiali się w cieniu partnera. Od początku występowali jako zespół,
który podejmuje ryzyko i osiąga sukces, on w swojej karierze, ona w swojej.
Fakt, że uchodzili przy tym za zgodne małżeństwo, wbijał sztylet zazdrości w
serca wszystkich, poza najbardziej świętymi z przyjaciół i znajomych, nie
wspominając wrogów
Pewnego dnia, kochanie, wytrącisz mnie z równowagi - oświadczył tym
samym, ostrym głosem. Zobaczyła, że rozluźnia pięści. Wściekłość, która o
mały włos nie zapanowała nad dobrym wychowaniem, została poskromiona i
przeszła w lodowatą nienawiść. Nie znaczy to, że często jej nienawidził. Tylko
czasami.
- Nie nienawidzę twojej cholernej sławy, “najbardziej błyskotliwej”,
“najgroźniejszej”, “najpotężniejszej” dziennikarki na świecie. - Nadawał
cytatom ostre brzmienie. - Chodzi mi o twoje ważniactwo.
- Hugo, dokonujesz psychologicznej projekcji. Przemówiła takim tonem,
jakby zwracała się do lekko niedorozwiniętego dziecka. Wiedziała, że nic go
bardziej nie wścieka.
- To twoje ważniactwo, Hugonie, nie może znieść faktu, że jestem tak samo
popularna jak ty.
- Jezu! Sześć wizyt u tego nowojorskiego psychiatry, któremu liże stopy
każdy z twoich przyjaciół, niezdolny do choćby jednej własnej myśli - bądźmy
szczerzy, dotyczy to właściwie wszystkich - i już nie potrafisz otworzyć gęby
nie papugując jego bzdur. Projekcja!
Prawie wypluł to słowo z charakterystycznym charknięciem farmerów, jakie
zapamiętał ze schodów wiejskich sklepów z dzieciństwa. Spluwali prosto do
spluwaczki przeżuwanym sokiem tytoniowym. Szorstkość farmerów napełniała
go odrazą i podziwem. Reprezentowali wszystko to, czego trudno było się
doszukać w jego własnej, uładzonej rodzinie.
- Projekcja - powtórzył ironicznie. - Ostatnio wszelka krytyka pod twoim
adresem musi być “psychologicznie interpretowana” jako czyjś defekt, który
próbuje się tobie przypisać. Ty, wielka Georgie, wcielenie marzeń wszystkich
ludzi o Wenus, Mamonie i, nie bądźmy fałszywie skromni, o Bogu - ty jesteś
ponad krytyką. Każdy, kto ośmiela się sugerować, że stałaś się upierdliwa,
dokonuje po prostu “projekcji”.
- Jestem jak najbardziej zdolna przyjmować krytykę, jeśli pochodzi od kogoś,
kto nie kieruje się zwykłą zawiścią - odparowała. - Zapytaj Ralpha Kernona.
- Mam w dupie Ralpha Kernona. Lepiej by było, żeby nigdy nie
wykombinował sobie w tym ptasim móżdżku, by mianować cię redaktorem
swojego kochanego tygodnika. Król Kernon i Królowa Georgie. Co za para
komediantów!
- Boże ty mój, Boże - powiedziała, wracając do pobłażliwego tonu, który
gwarantował doprowadzanie go do białej gorączki. - Dziś wieczorem Hugo
wyszedł z siebie.
Ujrzała, jak znowu zaciska pięści.
Tym razem wiedział, że ją uderzy, jeśli nie zejdzie mu z oczu.
- Nie sądzę, żebyś zechciała pójść do łóżka, kiedy ja będę sobie spokojnie pił
drinka - wycedził, po czym, nie dając jej szansy na odpowiedź, odwrócił się i
zniknął w otwartych drzwiach salonu.
Mimo wentylacji włączanej na upalne, letnie miesiące, drzwi większości
domów na Południu zostawiano otwarte - zwyczaj odziedziczony po
pokoleniach przodków, których życie od czerwca do września było
zdominowane tęsknotą za łykiem chłodnego powietrza. Nie unikano
przeciągów, przeciwnie - powodowano je. Jednak tym razem Hugo zatrzasnął za
sobą drzwi.
Z żelazną nonszalancją Georgie zignorowała fakt, że zatrzaśnięto jej drzwi
przed nosem. - Nie pozwól, żeby jakiś prostak miał wpływ na twoje emocje. -
Dzięki tej zasadzie nie zbaczała z obranego kursu. W wieku trzydziestu dwóch
lat znalazła się na szczycie. Zawdzięczała to faktowi, że nie pozwalała, by inni
ją ranili: kiedy pozwalasz, by inni wpływali na twoje uczucia, grzęźniesz.
Wiedziała, że ten rodzaj opanowania pozbawia ją mocnego wewnętrznego
przeżycia. Nic jej to nie obchodziło. Wolała być pozbawiona bólu, jaki zadaliby
jej ludzie, gdyby nie posyłała ich do diabła.
- Do diabła z nim - mruknęła do pustego hallu. Niedbale, z ociąganiem,
weszła na szerokie schody prowadzące łukiem do sypialni na piętrze.
2
Przeszedł przez pokój w stronę sekretarzyka Hepplewhite stojącego pod
francuskim oknem, które wychodziło na ogród. W wieku trzydziestu ośmiu lat
Hugo nadal zachowywał chłopięcy wygląd - szczupły, metr osiemdziesiąt pięć
wzrostu, ze zmarszczkami jedynie w kącikach bardzo niebieskich oczu, z
prostymi, brązowymi włosami zaczesanymi do tyłu, choć na czoło zawsze
opadały mu niesforne kosmyki, kontrastując z surowym wyrazem twarzy.
Przekornie ignorował pierwotne przeznaczenie sekretarzyka, trzymając butelki
z alkoholem na eleganckiej półeczce na książki. Nawet w gniewie zwrócił
uwagę na misterne drzwiczki sekretarzyka, wykładane drzewem różanym, gdy
go otwierał, by wyjąć butelkę szkockiej, angielski syfon na wodę sodową z
ulubionego sklepu Georgie i szklankę z grubego kryształu. Nie poszedł do
kuchni po lód. Musiał się uspokoić.
Pozostałe meble stanowiły mieszaninę antyków z drogimi, nowoczesnymi
egzemplarzami: wczesno wiktoriańskie konsole pod dwoma bogato
ornamentowanymi lustrami Sheraton, włoski stolik do kawy z grubego szkła,
głębokie sofy obite twardą skórą barwy mokki, krzesła obite jedwabiem w
jasnobłękitną i kawową kratę. Szykownie i wygodnie. Jasnobłękitne zasłony do
ziemi były odsłonięte, by docierało nocne powietrze, wciąż jeszcze świeże w
Waszyngtonie w pierwszym tygodniu czerwca.
Podobnie jak w wielu osiemnastowiecznych domach w Georgetown, ogród na
tyłach zamykał mur z tego samego materiału, z którego zbudowano dom -
różowawej cegły, przywożonej jako balast przez angielskie szkunery, które, po
bezpiecznym wpłynięciu do zatoki Chesapeake, zdążały do Baltimore i
Annapolis. Po wyładowaniu cegieł ładownie wypełniano liśćmi tytoniowymi z
Marylandu i szkunery wyruszały w drogę powrotną do Anglii. Statki płynęły
niekiedy dalej na południe, do Norfolk w Wirginii, gdzie na tyłach Komory
Celnej czekał tytoń w belach. Od tamtych czasów aż do roku 1865, kiedy
najtragiczniejsza z wojen zakończyła się kapitulacją Generała Lee w
Appomattox Court House, rodzina Carrollów wiodła luksusowe życie
mieszkańców Południa, dzięki uprawie tytoniu, sadzonego i zbieranego przez
niewolników. Ze wspaniałych niegdyś mebli Hugonowi przypadł w udziale
tylko sekretarzyk Hepplewhite i dwa lustra Sheraton z konsolami.
Całą resztę, pozostałą po tej beztroskiej przeszłości, dawno sprzedano,
zgubiono lub oddano temu czy innemu członkowi rozległej rodziny.
Pradziadkowie Hugona nie stracili całego majątku w Wojnie Domowej, jednak
po utracie niewolników zarzucono uprawę tytoniu. Większość Carrollów
przeniosła się ze wsi do Richmond.
Jeszcze przed narodzinami Hugona rodzina szczyciła się wieloma lekarzami i
prawnikami, a także kilkoma bankierami. Jego dwaj wujowie byli
kongresmanami w Waszyngtonie i obaj stosunkowo mało się wyróżnili. Na
Uniwersytecie, jak w skrócie nazywano piękny, biało-czerwony Uniwersytet
Thomasa Jeffersona w Wirginii, wielu kolegów Hugona pochodziło z
podobnych rodzin. Jednak po ukończeniu studiów, w przeciwieństwie do
większości, Hugo postanowił opuścić Wirginię. Chciał zabłysnąć w wielkim
świecie.
Mimo to bardzo sobie cenił glebę, z której wyrósł. Podobał mu się swobodny
styl życia krewnych z Richmond, ich upodobanie nie tylko do luksusu, ale także
tego, co matka Hugona nazywała “sprawami umysłu”. Niekiedy Hugonowi
przychodziła na myśl przemoc i okrucieństwo, które spoczywały pod
nienagannymi manierami rodem z Wirginii. Jeden z jego wujów się zastrzelił.
Inny zastrzelił żonę, kiedy pakowała drugie śniadanie na niedzielną przejażdżkę
z dziećmi łodzią na Wschodnie Wybrzeże, a następnie strzelił do siebie. Wojna
wciąż zbiera żniwo - skomentowała to matka Hugona. “Wojna” oznaczała w
Wirginii wojnę domową. Klęska pozostawiła po sobie wiele napięć - mawiała
często matka.
Jego maniery i miękki akcent mogły sprawiać wrażenie, że Hugo jest na luzie,
ale w rzeczywistości był niezwykle ambitny. Był zdolny do długiej, ciężkiej
pracy. Ryzykował i czasami szedł na skróty w sposób, który byłby
zaaprobowany przez jego przodków z Wirginii lub nie. Ale był facetem z jajami.
Zaczął pracę jako reporter dla “Washington Post”. Kiedy środowisko
dziennikarskie skupione wokół Białego Domu wyraziło opinię, że prezydent
stawił czoło burzy politycznej, Hugo wywęszył prawdę. Kiedy jego artykuł
ukazał się na pierwszej stronie “Post”, Biały Dom zdementował zawarte w nim
fakty, ale nie minął tydzień, a okazało się, że Hugo miał rację. Nigdy nie oglądał
się za siebie.
W dziennikarstwie, podobnie jak w większości zawodów, dwulicowość mogła
zaprowadzić człowieka na sam szczyt. Ale Hugo obrał inną drogę. Rola
dwulicowego dziennikarza mu nie odpowiadała. Hugo ponosił
odpowiedzialność za swoje słowa. Politycy wiedzieli, że się im nie uda go
oszukać, a ci, którzy okazali się na tyle nierozważni, by tego próbować, zawsze
żałowali.
Ponieważ “News” zaczął mu kraść pomysły, Hugo przeniósł się do głównego
biura gazety w Nowym Jorku. Kiedy ekspert od spraw międzynarodowych
doznał wylewu, Hugo został mianowany na jego miejsce. Później poznał córkę
właściciela i zakochał się w niej z wzajemnością. Zamierzali się pobrać.
Niestety, Hugo nie w pełni zdawał sobie sprawę z oczekiwań narzeczonej,
która uważała, że przywilejem bogatej kobiety jest sprawowanie władzy nad
innymi. Nawet w łóżku przejawiała dyktatorskie zapędy. Hugo był zdolnym i
troskliwym kochankiem, lubił dawać jej przyjemność. Jednak sposób, w jaki
wyrażała swe energiczne żądania, zaczynał mu działać na nerwy: - Nie, wolę,
żeby to robić właśnie tak - mówiąc to, kierowała jego dłonią apodyktycznymi
gestami wytrawnego konsultanta medycznego.
Zanim węzeł małżeński został zawiązany, zaręczyny zerwano. Ojcu
narzeczonej było przykro; lubił Hugona. - Ale to się zdarza - stwierdził, nie
pozwalając jednak, by zawód z powodu utraty Hugona jako zięcia wywarł
wpływ na jego zamiary utrzymania Hugona na pozycji gwiazdora w “News”. W
tym samym roku Hugo otrzymał intratną posadę szefa biura w Londynie.
W odróżnieniu od wielu amerykańskich korespondentów, Hugo rozumiał
sposób funkcjonowania brytyjskich polityków. Wybuchał śmiechem, kiedy
Anglicy drwili z szacunku, z jakim Amerykanie odnoszą się do dolara. Pod
względem czystego, pozbawionego sentymentów materializmu - pisał - żaden
Amerykanin nie może się równać z angielskim dżentelmenem.
W ciepły angielski letni wieczór statek motorowy “Aureole” opuścił o siódmej
nabrzeże Charing Cross. “Aureole” wynajęto dla sześćdziesięciu gości
najbardziej znanego w Anglii wydawcy prasowego, Bena Franwella. Szorstki w
obyciu, o poglądach prawicowych, serdeczny, kiedy miał na to ochotę, niezbyt
zaprzątający sobie głowę skrupułami, był człowiekiem, z którym nikt nie
zadzierał bez wyraźnej potrzeby. Na pokładzie dziobowym “Aureole” Franwell
podszedł do Hugona i powiedział: - Ludzie mówią, że władza korumpuje, że
pieniądze korumpują. Powiem ci, co korumpuje: przyjaźń.
Oprócz przewodniczącego Komisji Zbrojeniowej Senatu Stanów
Zjednoczonych, który podczas podróży do Londynu umiejętnie łączył
przyjemne z pożytecznym, znanego producenta filmowego z panienką, a także
nowojorskiego maklera, którego reputacja od sześciu tygodni wisiała na włosku
z powodu dochodzenia prowadzonego przez komisję Kongresu w sprawie
nielegalnych transakcji, Hugo był jedynym Amerykaninem zaproszonym na
przyjęcie Bena Franwella.
Pozostali goście byli Anglikami, i jeśli Hugo nie znał ich jeszcze osobiście,
większość znał z widzenia - ministrowie, właściciele gazet, wydawcy, ulubiony
przez premiera spec od reklamy, rekiny finansjery, najsłynniejsi prezenterzy
telewizyjni, komentatorzy polityczni i autorzy kolumn towarzyskich, których
twarze codziennie spoglądały ze stoisk z gazetami; do tego kilka żon, partnerek
oraz kobiet nazywanych albo dziewczynami do dobrej zabawy, albo obiektami
seksualnymi, w zależności od tego, jak im się obecnie wiodło w pogoni za
łatwym życiem.
Hugo był wtedy szefem londyńskiego biura “News” od blisko dwóch lat. Tym
spośród gości Franwella, którzy nie znali jeszcze Hugo Carrolla, dano do
zrozumienia, że powinni się zapoznać z jego reputacją. Większość wpływowych
ludzi w Anglii prenumerowała “News”. Mogli ocenić swoją pozycję na arenie
międzynarodowej, sprawdzając, czy Hugo Carroll o nich napisał, czy też nie
zawracał sobie nimi głowy. Był amerykańskim dziennikarzem, z którym każdy
brytyjski polityk chętnie się spotykał - a to z kolei otwierało przed Hugonem
drzwi do tych domów, gdzie spotykały się pieniądze, polityka i środki przekazu.
Fakt, że był wolny, oczywiście nikomu nie przeszkadzał. Życie towarzyskie w
Londynie rozpościera szeroki wachlarz możliwości przed wolnymi
mężczyznami i kobietami sukcesu, pod warunkiem że są czarujący i potrafią
ciągnąć zyski z towaru, który mają do zaoferowania.
Gdy “Aureole” płynęła w dół rzeki pod centralnym łukiem mostu Southwark,
kilku gości Franwella sącząc szampana wpatrywało się w potężny przybój.
Zaledwie kilka lat wcześniej przy moście Southwark wynajęty statek pasażerski
wpadł pod dziób ogromnej pogłębiarki, a pięćdziesięciu jeden beztroskich
uczestników przyjęcia zostało wciągniętych w zimną głębię i wyrzuconych
przez przypływ o wiele mil dalej. Jednak goście Franwella nie przestawali
zawierać znajomości, robić dobrego wrażenia i wymieniać się plotkami ze
świata władzy. Tylko nieliczni zwracali uwagę na uciekające do tyłu brzegi
rzeki, gdzie wiktoriańskie magazyny wciąż opierały się naporowi lśniących
kondominiów rekinów z City, a iglice Hawksmoora błyszczały w zachodzącym
słońcu.
Godzinę później, tuż za Greenwich, “Aureole” przybiła do nabrzeża modnej
restauracji. W ogrodzie, pod baldachimem w pasy, rozpoczął się bankiet. Każdy
z okrągłych stołów, przykrytych wykrochmalonym obrusem, nakryto szkłem i
migoczącą srebrną zastawą na dziesięć osób. Hugonowi przypadło miejsce obok
żony sekretarza obrony. Po jego drugiej stronie siedziała wyjątkowo atrakcyjna
młoda kobieta w sukience jego ulubionego, żółtocytrynowego koloru. Ale Hugo
zapomniał o ubraniu kobiety, kiedy spojrzał na jej czarne włosy przycięte jak u
japońskiej lalki i ujrzał, że piwne oczy mienią się złotawo. Rzuciwszy szybkie
spojrzenie na wizytówkę na stole przeczytał: “Georgie Chase”.
Hugo najpierw odezwał się do kobiety, którą już znał. Później się odwrócił, by
się przedstawić Georgie Chase.
- Ja już wiem, kim pan jest - powiedziała. - Spytałam, kiedy zobaczyłam pana
na pokładzie “Aureole”. Ja też jestem dziennikarką, chociaż nie tak wspaniałą
jak pan. Pewnego dnia też taka będę. - Miała wtedy dwadzieścia trzy lata. Hugo
miał dwadzieścia dziewięć.
Oboje wybuchnęli śmiechem.
3
Od dziewiątego roku życia w poczuciu tożsamości Georgie Chase istniała
luka, puste miejsce. Przedtem wiedziała dokładnie, kim jest: zdolnym i
szczęśliwym najmłodszym dzieckiem wygodnie urządzonej amerykańskiej
rodziny. Była też pieszczoszką tatusia.
W dzieciństwie nie zaklasyfikowałaby swej rodziny do amerykańskiej klasy
średniej, ale do niej właśnie należeli. Farma zbożowo-nabiałowa o powierzchni
pięciuset osiemdziesięciu akrów, za miastem Lincoln w Nebrasce, należała do
Chase'ów od początku wieku. Była położona na łagodnie pofałdowanych
pastwiskach, stopniowo zajmowanych przez bankierów i przemysłowców,
którzy lubili się pysznić domem na wsi, a przy tym móc łatwo dojeżdżać do
pracy.
Georgie otrzymała imię po swoim ojcu. Jego zaś ojciec zawsze mieszkał w
walącej się drewnianej chałupie i życie farmerskie sprawiało mu dużą
satysfakcję. Niedługo po śmierci starego pana Chase'a, George porzucił posadę
zastępcy dyrektora Wytwórni Konserw Spożywczych w Lincoln; zrozumiał, że
pragnie wrócić z rodziną na farmę. Życie biznesmena nigdy nie przypadło
George'owi do gustu.
- Co byś na to powiedziała, Jane kochanie? - zapytał żonę, którą uwielbiał. -
Farma jest na tyle duża, że zapewni nam dostatnie życie, a ja nie będę musiał
wypruwać sobie flaków. Miałbym więcej czasu dla ciebie i dziewczynek, a na
ganku będziesz miała co najmniej tyle samo życia towarzyskiego co w mieście.
- Nie mam nic przeciwko temu - odparła Jane Chase. - Proszę tylko o jedno:
niech nikt nie oczekuje ode mnie, że będę doiła krowy.
A jednak wyglądała jak prześliczna pasterka, z blond włosami, różowobiałą
skórą i oczami jak z błękitnej porcelany. Podobnie jak mąż, miała...