5 września 1990, 22.49 Jokohama
Rząd czternastopiętrowych wieżowców rozciągał się wzdłuż północnego krańca nowego osiedla, w
pobliżu ogrodów San-keien...
5 downloads
9 Views
5 września 1990, 22.49 Jokohama
Rząd czternastopiętrowych wieżowców rozciągał się wzdłuż północnego krańca nowego osiedla, w
pobliżu ogrodów San-keien. Chociaż wieżowce wybudowano stosunkowo niedawno, niemal wszystkie
mieszkania były już w nich zajęte. W każdy wieżowiec wciśnięto prawie setkę mieszkań, ale ich
lokatorzy nigdy nie widzieli twarzy swoich sąsiadów. Jedyny dowód na to, że ktoś tu mieszka, można było
znaleźć o zmroku, kiedy w oknach zapalały się światła.
Na południe od bloków oleista powierzchnia oceanu odbijała migoczące światła fabryki. Labirynt rur
i przewodów rozprzestrzeniał się po jej murach jak naczynia krwionośne w tkankach ciała. Niezliczone
światełka igrały na frontonie fabryki jak robaczki świętojańskie i nawet ten groteskowy obraz miał w
sobie coś pięknego. Fabryka rzucała bezgłośny cień na czarne morze.
Kilkaset metrów bliżej, pośród pustych działek budowlanych rozmieszczonych jedna obok drugiej
w równiutkich
odstępach stal jeden jedyny nowy, piętrowy dom. Jego frontowe drzwi wychodziły bezpośrednio na
ulicę, która biegła z północy na południe, a tuż przy nich znajdował się mały garaż. Był to zwyczajny
dom, jakich wiele można zobaczyć na japońskich osiedlach, tyle tylko że w jego sąsiedztwie nie było
żadnych innych domów. Być może z powodu złego dostępu do środków komunikacji miejskiej działki w
tej okolicy nie sprzedawały się dobrze i wzdłuż całej ulicy można było zobaczyć tablice z napisem „Na
sprzedaż". W porównaniu z wieżowcami, których budowę ukończono mniej więcej w tym samym
czasie i na które natychmiast rzucili się chętni, działki budowlane sprawiały wrażenie opuszczonych.
Strumień ostrego światła padał z otwartego okna na piętrze domu wprost na ciemny asfalt ulicy. To
jedyne w całym domu światło paliło się w pokoju Tomoko Oishi. Ubrana w szorty i biały
podkoszulek Tomoko rozwaliła się w fotelu i czytała szkolny podręcznik. Przyjęła przy tym dziwaczną,
powykręcaną pozę, a nogi wyciągnęła w stronę elektrycznego wiatraka stojącego na podłodze.
Wachlowała się rąbkiem podkoszulka, wystawiając ciało bezpośrednio na podmuchy wiatru.
Mamrocząc coś pod nosem, narzekała na upał. Była uczennicą ostatniej klasy prywatnego żeńskiego
liceum. Podczas wakacji trochę się rozleniwiła. Za dużo czasu straciła na rozrywkę, odkładając naukę na
później. Teraz zrobiły jej się zaległości, ale Tomoko za wszystko winiła upał. A przecież lato nie było
wcale takie gorące. Bezchmurnych dni było niewiele i Tomoko nie mogła chodzić na plażę tak często jak
we wszystkie poprzednie wakacje. Jakby tego jeszcze było mało, kiedy tylko wakacje się skończyły,
zrobiła się idealna pogoda
- pięć dni z rzędu! To bezchmurne niebo działało Tomoko na nerwy.
Jak miała się uczyć w ten głupi upał?
Przeczesała ręką włosy, a potem sięgnęła do radia, żeby podkręcić głos. Ćma usiadła obok niej na
moskitierze w oknie, ale zaraz odleciała, wypchnięta strumieniem powietrza z wiatraka. Moskitiera drżała
jeszcze przez chwilę po tym, jak owad zniknął w ciemności.
Miała jutro klasówkę, ale nauka jej nie szła. Tomoko Oishi czuła, że nawet jeśli przesiedzi całą noc, nie
będzie przygotowana.
Spojrzała na zegar. Prawie jedenasta. Przyszło jej do głowy, żeby obejrzeć wiadomości sportowe.
Może zobaczy rodziców na widowni meczu bejsbolowego? Ale Tomoko martwiła się klasówką. Przecież
tak bardzo chciała dostać się na studia. Wszystko jedno, na jakie, byleby to były studia! Ale nawet jeśli
się dostanie, to i tak nic nie zmieni faktu, że miała zupełnie zepsute wakacje. Przez brzydką pogodę nie
mogła się dobrze bawić, a z drugiej strony nieznośna duchota przeszkadzała jej w nauce.
„Rany, przecież to moje ostatnie lato! Chciałam się bawić jak nigdy, a teraz już za późno. Skończyło
się".
Potrzebowała wyładować na czymś złość. Może na czymś bardziej konkretnym od pogody. Pomyślała
o rodzicach.
„Gdzie oni się podziali? Zostawiają mnie samą z nauką w tej duchocie i idą się włóczyć po
meczach. Chociaż raz mogliby o mnie pomyśleć!"
Niespodziewanie ojciec dostał od kogoś z pracy dwa bilety na mecz Gigantów, więc rodzice pojechali
do Tokio, na sta-
dion. Powinni już wracać, o ile nie poszli gdzieś po meczu. Tomoko była zupełnie sama w nowiutkim
domu.
W powietrzu panowała wilgoć, co było dość dziwne, bo już od dawna nie padało. Wilgoć ogarniała
pokój, mieszając się z potem, który sączył się chyba ze wszystkich porów ciała Tomoko. Dziewczyna
bezwiednie klasnęła ręką w udo, ale kiedy podniosła dłoń, nie zauważyła ani śladu komara. Poczuła
swędzenie nad kolanem. Może to tylko siła sugestii? Usłyszała bzyczenie. Gwałtownie zamachała
rękami nad głową. Mucha jak strzała wzleciała do góry, żeby uciec przed wiatrakiem i zniknęła z pola
widzenia. Skąd się wzięła w pokoju mucha? Przecież drzwi były zamknięte. Tomoko przyjrzała się
moskitierze, ale nigdzie nie zauważyła dziury na tyle dużej, żeby mogła przez nią wpaść mucha.
Poczuła nagle, że chce jej się pić. A potem, że chce jej się sikać.
Ogarnęły ją duszności; nie tyle brakowało jej powietrza, ile czuła, że jakiś ciężar uciskają w piersi.
Przed chwilą w myślach narzekała na niesprawiedliwość losu, ale teraz przestała. Nagle stała się jakby
całkiem inną osobą. Kiedy zrobiła na schodach pierwszy krok w dół, nie wiadomo dlaczego serce zaczęło
jej walić jak oszalałe. Światła przejeżdżających samochodów ocierały się o ścianę u podnóża schodów i
znikały. W miarę jak odgłosy samochodów cichły w oddali, mrok ogarniający dom stawał się coraz
bardziej intensywny. Tomoko specjalnie narobiła hałasu, schodząc po schodach. Zapaliła światło w
korytarzu na dole.
Kiedy się załatwiła, jeszcze długo siedziała w zamyśleniu na toalecie. Szalone bicie serca nie
ustawało. Nigdy przedtem nie doświadczyła czegoś takiego. Co się dzieje? Odetchnę-
ła głęboko kilka razy, żeby się uspokoić. Potem wstała i podciągnęła majtki i szorty.
„Mamo, tato, wracajcie szybko - powiedziała do siebie. Nagle jej głos zabrzmiał bardzo dziecinnie. -
Lee, okropne. Do kogo ja mówię?"
Zdawało jej się, że nie mówi do rodziców, to nie ich prosi, żeby szybko wracali. Raczej zwraca się do
kogoś innego...
„Hej. Przestań mnie straszyć. Proszę..."
Zanim się spostrzegła, przybrała bardzo uprzejmy ton głosu.
Umyła ręce w kuchennym zlewie. Mokrymi dłońmi wyjęła kilka kostek lodu z zamrażarki, wrzuciła je do
szklanki i nalała coli. Wypiła wszystko jednym haustem i postawiła szklankę na stole. Kostki zakręciły się
przez chwilę na dnie. Potem znieruchomiały. Tomoko przeszedł dreszcz. Nagle zrobiło się jej zimno. W
gardle nadal czuła suchość. Wyjęła z lodówki wielką butelkę coli i ponownie napełniła szklankę. Ręce jej
drżały. Miała wrażenie, że coś stoi za jej plecami. Coś - bo na pewno nie osoba. Kwaśny smród zgnilizny
zlał się z ciepłym powietrzem, ogarnął ją ze wszystkich stron. To nie mogło być nic cielesnego.
- Przestań! Proszę! - błagała teraz już na cały głos.
Piętnastowatowa jarzeniówka nad kuchennym zlewem zapalała się i gasła jak szarpany oddech.
Żarówka musiała być nowa, ale nie można było teraz polegać na jej mocy. Tomoko żałowała, że nie
zapaliła wszystkich świateł w kuchni. Jednak nie mogła zdobyć się na to, żeby podejść do kontaktu. Nawet
nie była w stanie się odwrócić. Wiedziała, co znajduje się za jej plecami: pokój w stylu japońskim z
ośmioma mata-
mi tatami i przylegającą alkową, w której mieści się buddyjski ołtarz poświęcony pamięci dziadka. Jeśli
się odwróci, przez szparę między zasłonami zobaczy jeszcze trawę na pustych działkach i wąski pas
światła z wieżowców. To wszystko. Nie powinno tam być niczego innego.
Tomoko, kiedy skończyła pić drugą szklankę coli, bała się uczynić jakikolwiek ruch. Poczucie czyjejś
obecności za plecami było zbyt silne. Niemożliwe, aby wywołała je jedynie wyobraźnia. Tomoko była
pewna, że dokładnie w tej chwili coś wyciąga się w jej stronę, żeby złapać ją za szyję.
„A co, jeśli...?" Nie chciała o tym myśleć. Gdyby tylko raz wróciła myślami do tamtego wieczoru,
wszystko by sobie przypomniała, a wtedy nie byłaby w stanie opanować przerażenia. To zdarzyło się
tydzień temu, tak dawno. Zdążyła już o tym zapomnieć. Wszystko przez Shuichiego - nie powinien był
mówić, że... A potem żadne z nich nie mogło się powstrzymać. Ale kiedy wrócili do miasta, te sceny, te
zapadające głęboko w pamięć obrazy już nie wydawały im się wiarygodne. To był po prostu czyjś
głupi żart. Tomoko próbowała pomyśleć o czymś weselszym. O czymkolwiek, tylko nie o tym. A jeśli
to była... Jeśli to była prawda... przecież telefon zadzwonił.
... mamo, tato, co robicie?"
- Wracajcie do domu! - wykrzyknęła głośno Tomoko. Ale nawet po tym okrzyku straszliwy cień nie
znikał. Stał za jej plecami, nieruchomo; obserwował i czekał. Czekał na odpowiedni moment.
Tomoko miała zaledwie siedemnaście lat i nie wiedziała jeszcze, co znaczy prawdziwy strach.
Wiedziała za to, że ist-
nieje rodzaj lęku, który rozwija się tylko wtedy, kiedy podsyca go wyobraźnia. „Tak, to na pewno to. Tylko
to. To wszystko. Kiedy się odwrócę, nic tam nie będzie. Nic a nic".
Tomoko nagle ze wszystkich sił zapragnęła się odwrócić. Chciała się upewnić, że nic tam nie ma, i
uwolnić się od strachu. Ale czy naprawdę tylko o to chodziło? Dreszcz wstrząsnął jej ramionami,
przesunął się na plecy i pełzał w dół po kręgosłupie, coraz niżej i niżej. Podkoszulek przesiąkł zimnym
potem. Reakcja jej ciała była zbyt silna - to nie mogła być tylko wyobraźnia.
„Ktoś kiedyś powiedział, że ciało prędzej mówi prawdę niż dusza".
Odezwał się jeszcze jakiś inny głos: Odwróć się, tam na pewno nic nie ma. Jeśli nie odstawisz tej coli i
nie wrócisz do nauki, to jutro nie poradzisz sobie na klasówce.
W szklance trzasnął lód. Jakby w odpowiedzi na ten dźwięk, odruchowo, Tomoko odwróciła się.
5 września, 22.54
Tokio, skrzyżowanie przed dworcem Shinagawa
Światła zmieniły się na żółte. Kimura mógł dodać gazu i przejechać przez skrzyżowanie, ale zamiast tego
nacisnął hamulec. Miał nadzieję, że trafi mu się kurs do Roppongi; wielu pasażerów, których stąd
zabierał, jechało w stronę Akasaki lub Roppongi. Bardzo często ludzie wsiadali do jego taksówki właśnie
wtedy, kiedy stał na światłach. Motocykl wcisnął się pomiędzy samochód Kimury a krawężnik i
zatrzymał się
przed samym przejściem dla pieszych. Kierowcą motocykla był młody mężczyzna w dżinsach.
Motocykliści irytowali Ki-murę. Lawirowali pomiędzy samochodami i przedzierali się przez miasto
właśnie tak jak ten chłopak. A już najbardziej Kimura nie cierpiał sytuacji, kiedy czekał spokojnie na
światłach i nagle nie wiadomo skąd wyrastał obok jakiś motocyklista i zatrzymywał się, tarasując mu
drzwi. Akurat dzisiaj Kimura miał kilka nieprzyjemnych starć z klientami i był w podłym nastroju.
Rzucił motocykliście zgorzkniałe spojrzenie. Twarz chłopaka zakrywał kask. Jedną nogę oparł na kra-
wężniku, szeroko rozchylił kolana i kołysał się niedbale w przód i w tył.
Młoda kobieta o zgrabnych nogach przeszła obok po chodniku. Motocyklista odwrócił głowę, żeby się
jej przyjrzeć. Ale nie odprowadził jej wzrokiem do samego końca. Niespodziewanie przechylił głowę
prawie o 90 stopni i utkwił wzrok w szybie wystawy, którą mijała. Kobieta zniknęła z pola widzenia,
ale motocyklista nie ruszał się, uporczywie w coś wpatrzony. Zielone światło dla pieszych zaczęło
mrugać, a potem zgasło. Ludzie, których czerwone światło zastało w połowie jezdni, zaczęli się spieszyć,
przechodzili na drugą stronę tuż przed maską samochodu Kimury. Nikt nie wezwał taksówki gestem ręki
ani nie zbliżył się do jej drzwi. Kimura przygazował i czekał na zielone światło.
Właśnie wtedy motocyklista wzdrygnął się, uniósł obie ręce i zwalił się na ziemię, uderzając głośno o
drzwi samochodu.
„Dupek".
Chłopak pewnie stracił równowagę i przewrócił się, myślał Kimura, włączając światła awaryjne i
wysiadając z sa-
mochodu. Jeśli uszkodził drzwi, to będzie musiał za to zapłacić. Zapaliło się zielone światło i samochody
stojące za Kimura zaczęły przejeżdżać przez skrzyżowanie. Motocyklista leżał na wznak na jezdni.
Machał zawzięcie nogami, a obiema rękami próbował ściągnąć kask. Zanim Kimura pochylił się nad
chłopakiem, sprawdził najpierw stan swojej „żywicielki". Dokładnie tak, jak się spodziewał, na
drzwiach taksówki rozciągała się długa, zakrzywiona rysa.
- Cholera! - Kimura pokręcił głową z obrzydzeniem i pod
szedł do leżącego. Pomimo że miał pasek zapięty pod brodą,
chłopak rozpaczliwie próbował ściągnąć kask. Wydawał się
tak zdesperowany, że gotów był urwać sobie głowę.
„Aż tak go boli?" .
Dopiero teraz Kimura zorientował się, że coś jest nie w porządku. Przykucnął przy motocykliście i
zapytał: „Co panu jest?". Przez zaciemnioną szybkę kasku trudno było dojrzeć twarz. Motocyklista
chwycił Kimurę za ramię, jakby go o coś błagał. Nie mógł się od niego odczepić, ale nic nie mówił. Nawet
nie próbował unieść szybki. Kimura ruszył do akcji.
- Poczekaj, wezwę karetkę.
Biegnąc do telefonu, Kimura zastanawiał się, jak zwykły upadek z pozycji stojącej mógł doprowadzić
do czegoś takiego. Chłopak musiał uderzyć się w głowę w najbardziej wrażliwe miejsce.
„Ale nie bądź głupi. Przecież ten idiota miał na głowie kask, no nie? I nie złamał ręki ani nogi. Mam
nadzieję, że nie będzie z tego jakichś cholernych kłopotów. Nie wyszłoby mi na dobre, gdyby chłopak coś
sobie zrobił, uderzając o mój samochód".
Kimura miał złe przeczucie.
„A jeśli naprawdę coś sobie zrobił, to czy odnotują to w mojej polisie ubezpieczeniowej? Trzeba
będzie złożyć zeznanie o wypadku, a to oznacza policję..."
Kiedy skończył rozmawiać i wrócił na miejsce wypadku, chłopak leżał bez ruchu, trzymając się
dłońmi za gardło. Kilkoro przechodniów zatrzymało się przy leżącym. Przyglądali mu się
zaniepokojeni. Kimura przedarł się przez ludzi, dając wszystkim do zrozumienia, że to właśnie on
zadzwonił po karetkę.
- Hej! Hej! Wytrzymaj jeszcze. Karetka już jedzie. - Kimura odpiął pasek pod brodą chłopca. Kask
zszedł bez problemu. Kimura dziwił się, dlaczego chłopak tak się z nim wcześniej mocował. Na twarzy
motocyklisty malowało się jakieś niesamowite uczucie. Można je opisać chyba tylko jednym słowem:
zdumienie. Oczy miał wytrzeszczone, jasnoczerwo-ny język zatykał mu gardło, a z kącików ust sączyła
się ślina. Już za późno na karetkę. Kiedy, zdejmując kask, Kimura dotknął ręką szyi chłopaka, nie
wyczuł tętna. Zadrżał. Przez chwilę nie wiedział, czy to wszystko dzieje się naprawdę.
Jedno koło przewróconego motocykla ciągle jeszcze obracało się powoli; z silnika kapał olej, zbierał
się w kałużę na jezdni i płynął do kanału. Noc była bezchmurna, nie wiał wiatr; tuż nad ich głowami
światła znów zmieniły się na czerwone. Kimura wstał, nogi mu drżały. Uchwycił się barierki ustawionej
na chodniku. Stamtąd jeszcze raz spojrzał na chłopaka. Głowę, opartą o kask, miał wygiętą prawie pod
kątem prostym. Jakkolwiek by się na niego spojrzało, wyglądał nienaturalnie.
„Ja go tak ułożyłem? To ja podłożyłem mu ten kask pod głowę? Zupełnie jak poduszkę? Ale
dlaczego?"
Kimura nie mógł sobie przypomnieć, co zdarzyło się w ciągu ostatnich kilku sekund. Wytrzeszczone
oczy chłopaka patrzyły na niego. Przebiegł go złowieszczy dreszcz. Chłodne powietrze owiało mu
ramiona. To była tropikalna noc, ale Kimura zaczął nagle trząść się z zimna.
Wczesnoporanne światło jesieni odbijało się w zielonej powierzchni fosy wokół Pałacu Cesarskiego.
Duszny wrześniowy upał wreszcie ustawał. Kazuyuki Asakawa był już w połowie schodów prowadzących
do metra, kiedy nagle zmienił zdanie: chciał bliżej przyjrzeć się wodzie, którą obserwował wcześniej z
dziewiątego piętra. Miał wrażenie, że stęchłe powietrze redakcyjnego biura przeniknęło aż tutaj, do
podziemi, jak fusy, które osiadają na dnie szklanki. Chciał odetchnąć świeżym powietrzem. Schodami w
górę wyszedł na ulicę. Zieleń ogrodów pałacowych sprawiała, że zapach spalin dochodzący z pobliskiej
autostrady numer 5 i z obwodnicy był mniej dokuczliwy. Niebo jaśniało powoli w przyjemnym chłodzie
poranka.
Po nieprzespanej nocy Asakawa był fizycznie zmęczony, ale niezbyt śpiący. Cieszył się, że udało mu się
dokończyć artykuł. To zadowolenie pobudzało go i stymulowało szare komórki. Od dwóch tygodni nie
miał ani dnia wolnego i obiecywał sobie, że dwa następne dni poświęci w całości na odpoczynek -w
domu. Nie będzie się spieszył ze zleceniami od naczelnego.
Zobaczył, że od strony Kudanshity nadjeżdża wolna taksówka, i odruchowo podniósł rękę. Dwa dni
temu skończył
mu się bilet miesięczny z Takebashi do Shinbaby i nie kupił jeszcze nowego. Przejazd metrem stąd do
Kity Shinagawy, gdzie mieszkał, kosztował czterysta jenów. Natomiast taksówka kosztowała prawie
dwa tysiące. Szkoda mu było tracić ponad tysiąc pięćset jenów, ale kiedy pomyślał o trzech
przesiadkach, jakie czekały go w metrze, i o tym, że właśnie dostał wypłatę, pozbył się skrupułów.
Stwierdził, iż ten jeden jedyny raz może sobie pozwolić na luksus.
Decyzja, żeby wziąć taksówkę dokładnie w tym miejscu i czasie, była jedynie zachcianką Asakawy,
wynikiem łańcuszka innych nieszkodliwych bodźców. Nie wyszedł z metra z zamiarem zatrzymania
taksówki. Skusiło go świeże powietrze na zewnątrz i akurat wtedy nadjechała taksówka z
zapalonym czerwonym znakiem „Wolna". I właśnie w tej chwili zadanie kupienia biletu i przesiadki
na trzech różnych stacjach wydało mu się wysiłkiem ponad jego siły. Gdyby Asakawa pojechał do
domu metrem, pewnie nikt nigdy nie powiązałby ze sobą pewnych dwóch wydarzeń. Każda ciekawa
historia zaczyna się od takiego zbiegu okoliczności.
Taksówka zatrzymała się przed jednym z pałacowych budynków. Kierowcą był drobny mężczyzna
około czterdziestki. Z jego zaczerwienionych oczu można było wyczytać, że też miał za sobą
nieprzespaną noc. Na tablicy rozdzielczej tkwiło przyklejone kolorowe zdjęcie kierowcy podpisane
imieniem i nazwiskiem: Mikio Kimura.
- Kita Shinagawa, proszę.
Kiedy Kimura to usłyszał, miał ochotę zatańczyć. Kita Shinagawa znajdowała się tuż za garażami jego
firmy w Higa-
shi Gotanda. Ponieważ kończyła mu się zmiana, i tak jechał w tym kierunku. W takich chwilach, kiedy
wszystko szło po jego myśli, Kimura zdawał sobie sprawę, że jednak lubi być taksówkarzem. Nagle
nabrał ochoty na pogawędkę:
- Pisze pan artykuł?
Zmęczonymi oczami Asakawa obserwował zmieniające się widoki za oknem i pozwalał myślom błąkać
się, gdzie tylko chcą. Na pytanie kierowcy nagle oprzytomniał:
- Słucham? - odpowiedział, dziwiąc się, skąd taksówkarz
wie, czym się zajmuje.
-Jest pan dziennikarzem, prawda? Pracuje pan w gazecie.
- Tak, w tygodniku. Skąd pan wie?
Kimura jeździł taksówką już prawie dwadzieścia lat i przeważnie potrafił odgadnąć profesję klienta,
w zależności od tego, gdzie wsiadł, w co był ubrany i jak się wyrażał. Jeśli ktoś miał dobrą pracę, z
której był dumny, zawsze chętnie o niej opowiadał.
Pewnie panu ciężko iść do pracy tak wcześnie rano?
Nie, wręcz przeciwnie. Jadę właśnie do domu, spać.
- A, to tak jak ja. Też niedługo kończę pracę.
Asakawa raczej nie szczycił się tym, co robił. Jednak tego
ranka odczuwał satysfakcję podobną do tej, jaką czuł, kiedy po raz pierwszy zobaczył swój artykuł
wydrukowany w gazecie. Dziś właśnie zakończył cykl artykułów, które wzbudziły dość duże
zainteresowanie.
- Ma pan ciekawą pracę?
- Taak, chyba tak - odpowiedział Asakawa wymijająco.
Czasem była ciekawa, a czasem nie, ale w tej chwili nie miał
ochoty zagłębiać się w szczegóły. Nie zapomniał jeszcze o fa-
talnej porażce, jaka go spotkała przed dwoma laty. Nadal miał przed oczami tytuł artykułu, nad którym
wtedy pracował: * „Bogowie nowoczesności".
Pamiętał dobrze, w jak strasznym był stanie, kiedy zjawił się w pokoju naczelnego, żeby mu
oznajmić, że musi zrezygnować z pracy dziennikarza.
Przez jakiś czas w taksówce panowała cisza. Na lewo od Wieży Tokijskiej weszli w zakręt z dość
dużą prędkością.
- Przepraszam - powiedział Kimura - mam jechać przez
kanał czy jedynką na Keihin?
W zależności od tego, gdzie mieli dotrzeć w Kicie Shina-gawie, jedna z tych dróg mogła być
dogodniejsza.
- Niech pan leci autostradą. Wysiądę zaraz przed Shinbabą.
Kiedy taksówkarz wie, gdzie dokładnie jedzie jego klient,
może się rozluźnić. Kimura skręcił w pra...