Sarah J. Maas Szklany tron 1 Przez rok niewolniczej pracy w kopalniach soli w Endovier Celaena Sardothien przyzwyczaiła się do tego, że nigdy nie poru...
9 downloads
17 Views
1MB Size
Sarah J. Maas
Szklany tron
1 Przez rok niewolniczej pracy w kopalniach soli w Endovier Celaena Sardothien przy zwy czaiła się do tego, że nigdy nie porusza się bez kajdan i eskorty z obnażony mi mieczami. W ten sam sposób traktowano ty siące więźniów harujący ch w Endovier, choć w przy padku Celaeny do standardowej eskorty w drodze do kopalni i z powrotem dołączano pół tuzina dodatkowy ch strażników. Nie by ło w ty m nic dziwnego – w końcu cieszy ła się ponurą sławą najlepszej zabójczy ni w Adarlanie. Nigdy się nie spodziewała jednak, że do jej obstawy dołączy mężczy zna w czarnej szacie z kapturem. A tak właśnie się stało. Nieznajomy złapał ją za ramię i poprowadził ku lśniący m budy nkom zamieszkany m przez znaczną część urzędników i nadzorców pracujący ch w Endovier. Szli kory tarzami, pięli się po schodach, skręcali i kluczy li, tak by Celaena nie zdołała zapamiętać drogi powrotnej. Jej tajemniczemu przewodnikowi bardzo na ty m zależało, ale mimo to uwadze dziewczy ny nie umknęło, że w ciągu kilku minut weszli dwukrotnie po ty ch samy ch schodach. Zauważy ła też, że piętra i schody układają się w rozpoznawalny schemat. Trzeba by ło czegoś więcej, aby zaburzy ć jej zdolność orientacji w terenie. Czułaby się nawet nieco urażona nieudolny mi próbami mężczy zny, gdy by nie fakt, że dokładał on wszelkich starań, aby dopiąć swego. Szli teraz wy jątkowo długim kory tarzem, w który m panowała cisza, przery wana jedy nie odgłosem ich kroków. O eskortujący m ją człowieku Celaena wiedziała ty lko ty le, że jest wy soki i silny. Ry sy jego twarzy by ły szczelnie skry te pod kapturem. To kolejna takty ka, która miała zmniejszy ć jej pewność siebie. Zapewne z tego samego względu mężczy zna założy ł czarne szaty. W pewny m momencie nieznajomy spojrzał na dziewczy nę, a ona uśmiechnęła się do niego szeroko. Odwrócił głowę i jeszcze mocniej zacisnął dłoń na jej ramieniu. Jego obecność powinna jej chy ba pochlebiać, mimo że nie wiedziała, co szy kuje i dlaczego dołączy ł do sześciu strażników czekający ch na nią przed wejściem do szy bu. Po cały m dniu odłupy wania grud soli w górskich tunelach jego widok nie poprawił jej jednak nastroju. Podsłuchała, że nieznajomy przedstawił się jej nadzorcy jako Chaol Westfall, kapitan Gwardii Królewskiej. Niespodziewanie świat wokół pociemniał, a pod Celaeną ugięły się kolana. Od dawna nie zaznała strachu. Ba, nie pozwalała sobie na strach i nie dopuszczała go do siebie. Każdego ranka po przebudzeniu powtarzała sobie te same słowa: „Nie będę się bać". To one przez cały rok niewoli broniły ją przed załamaniem w mrokach kopalni. To dzięki nim wiedziała, że się nie poddała, a jedy nie ugięła kark. Strach by ł przemożny, ale nie mogła pozwolić, aby mężczy zna go wy czuł. Przy jrzała się trzy mającej ją dłoni w rękawicy. Ciemna skóra, z jakiej wy konano ten element ubioru, niewiele różniła się barwą od jej brudny ch rąk. Celaena poprawiła wolną dłonią swoją brudną, podartą tunikę i powstrzy mała westchnienie. Rozpoczy nała pracę w kopalni przed wschodem słońca, a kończy ła już po zmierzchu i rzadko kiedy widy wała światło dnia. Jej brudna skóra by ła rozpaczliwie blada. Kiedy ś by ła atrakcy jną, a nawet piękną dziewczy ną, ale teraz... Cóż, teraz to nie miało już większego znaczenia, prawda? Skręcili w kolejny kory tarz. Celaena przy jrzała się pięknie wy kończonemu mieczowi nieznajomego. Poły skującą głowicę wieńczy ła rzeźba orła w locie. Mężczy zna zauważy ł jej spojrzenie i opuścił dłoń przy odzianą w rękawicę na złocistą głowę ptaka. Kąciki ust
dziewczy ny znów uniosły się w uśmiechu. – Ma pan za sobą daleką drogę z Rifthold, kapitanie – powiedziała, odkaszlnąwszy. – Czy przy by ł pan z armią, której przemarsz sły chać by ło wcześniej? Wpatry wała się w mrok czający się we wnętrzu kaptura nieznajomego. Niczego nie dostrzegła, ale czuła na sobie jego badawczy, przenikliwy wzrok. Odpowiedziała hardy m spojrzeniem. Kapitan Gwardii Królewskiej to interesujący przeciwnik, by ć może nawet zasługujący na zaangażowanie z jej strony. W końcu mężczy zna uniósł dłoń spoczy wającą na głowicy miecza, a fałdy jego płaszcza opadły i zasłoniły ostrze. Dziewczy na dostrzegła złotą wy wernę, wy haftowaną na jego tunice. Królewska pieczęć. – Czemu miały by cię obchodzić armie Adarlanu? – zapy tał. Jakże miło by ło usły szeć czy iś głos – chłodny i wy raźny – nawet jeśli jej rozmówca by ł odrażający m gburem! – Wcale mnie nie obchodzą – odparła, wzruszając ramionami. Kapitan burknął coś pod nosem z rozdrażnieniem. Och, wiele by dała, aby ujrzeć jego krew na marmurowej posadzce. Raz już straciła panowanie nad sobą, owego dnia, gdy jej pierwszy nadzorca nieco zby t brutalnie zapędzał ją do pracy. Wciąż pamiętała uczucie towarzy szące wbijaniu kilofa w trzewia mężczy zny i lepkość krwi na swojej twarzy i dłoniach. Mogłaby w okamgnieniu rozbroić dwóch strażników. Ciekawe, czy kapitan poradziłby sobie lepiej od nadzorcy ? Dziewczy na uśmiechnęła się szeroko, szacując swoje szanse. – Nie patrz tak na mnie – ostrzegł ją nieznajomy. Jego dłoń znów opadła na rękojeść miecza i Celaena ukry ła uśmiech. Minęli rząd drewniany ch drzwi, które widziała kilka minut temu. Gdy by chciała uciec, musiałaby po prostu skręcić w lewo w następny m kory tarzu i zbiec trzy poziomy w dół. Próba zmy lenia jej orientacji w terenie skończy ła się ty m, że doskonale go poznała. Co za idioci... – Czy mogłaby m się dowiedzieć, dokąd zmierzamy ? – spy tała niewinny m głosikiem, odgarniając kosmy k matowy ch włosów z twarzy. Kapitan nie raczy ł odpowiedzieć i dziewczy na zacisnęła ty lko zęby. W kory tarzu niosło się tak głośne echo, że chwilowo nie mogła go zaatakować. Odgłosy walki postawiły by na nogi cały budy nek. Nie widziała też, gdzie mężczy zna ukry ł klucz do jej kajdan, a szóstka strażników mogła sprawić jej sporo kłopotów. Podobnie jak zamknięte okowy. Szli kolejny m kory tarzem. Z sufitu zwisały żelazne kandelabry, a wzdłuż jednej ściany ciągnęły się okna, za który mi widać by ło zapadającą noc. Latarnie płonęły tak jasno, że prawie nie by ło widać cieni. Celaena sły szała inny ch niewolników – powłócząc nogami, szli przez dziedziniec w kierunku drewniany ch szop, w który ch spali. Jęki bólu i szczęk łańcuchów już dawno stały się dla niej codziennością, podobnie jak te okropne piosenki, które niewolnicy śpiewali przy pracy. Czasami do brutalnej sy mfonii, którą Adarlan skomponował dla swoich największy ch przestępców, najuboższy ch oby wateli i podbity ch ostatnio narodów, dołączały też solowe trzaski z bicza. Niektórzy więźniowie by li oskarżeni o próby uprawiania magii, co by najmniej nie oznaczało, że naprawdę znali się na czarach, magia znikła bowiem z królestwa całe wieki temu. Ostatnio do kopalni przy wożono jednak coraz więcej buntowników, w większości pochodzący ch z Ey llwe, jednego z ostatnich krajów, które wciąż sprzeciwiały się okupacji Adarlanu. Celaena wy py ty wała nowo przy by ły ch o wieści ze świata zewnętrznego, ale wielu z nich ty lko wpatry wało się w nią pusty mi oczami. By li pokonani. Na samą my śl o krzy wdzie, jaką Adarlan
wy rządził ty m ludziom, ciałem dziewczy ny wstrząsały dreszcze. Czasami zastanawiała się, czy nie by łoby dla nich lepiej, gdy by po prostu złoży li głowy na katowskich pniach. I czy dla niej również nie by łoby lepiej, gdy by zginęła owej nocy, gdy ją zdradzono i pojmano. Ty mczasem ich wędrówka kory tarzami trwała i Celaena miała inne zmartwienia. Czy żby wreszcie mieli ją powiesić? Jej żołądek skręcał się pod naporem mdłości. By ła przecież więźniem na ty le ważny m, aby sprawą egzekucji zajął się kapitan Gwardii Królewskiej we własnej osobie. Ale po co miałby ją najpierw prowadzić do tego budy nku? W końcu zatrzy mali się przed czerwonozłoty mi drzwiami z grubego, matowego szkła. Kapitan Westfall skinął głową dwóm strażnikom stojący m po obu stronach wrót, a ci pozdrowili go, uderzając tępy mi końcami włóczni o posadzkę. Mężczy zna zaciskał dłoń na ramieniu Celaeny tak mocno, że zaczęło ją to boleć. Chciał ją przy sunąć do siebie szarpnięciem, ale dziewczy na ani drgnęła. Jej nogi wy dawały się ciężkie jak z ołowiu. – Wolałaby ś zostać w kopalni? – spy tał i uśmiechnął się drwiąco. – By ć może gdy by m wiedziała, co mnie czeka, nie czułaby m aż takiej potrzeby, aby stawiać ci opór. – Zaraz się dowiesz. Celaena poczuła, że zaczy nają jej się pocić dłonie. Tak, miała umrzeć. Wreszcie nadeszła ta chwila. Zaskrzy piały drzwi i oczom dziewczy ny ukazała się sala tronowa. Większość sufitu zakry wał szklany kandelabr uformowany na kształt winorośli, który rzucał na ściany plamki diamentowego światła. W porównaniu z ponury mi widokami za oknem ten przepy ch wy dawał się równie szokujący jak policzek w twarz. Celaena znów sobie uświadomiła, jak bardzo bogacono się w Endovier na jej ciężkiej pracy. Kapitan Gwardii puścił ją wreszcie. – Do środka – warknął i wskazał jej drogę wolną ręką. Poślizgnęła się – jej stwardniałe stopy na moment straciły równowagę na śliskiej posadzce. Spojrzała przez ramię i ujrzała sześciu kolejny ch strażników. A więc razem czternastu, a do tego kapitan. Wszy scy mieli na sobie czarne mundury ze złoty m godłem królewskim wy szy ty m na piersi. By li to członkowie osobistej ochrony rodziny królewskiej – bezlitośni, szy bcy jak bły skawica wojownicy, który ch od dziecka szkolono ty lko po to, aby chronili i zabijali. Dziewczy na przełknęła z trudem ślinę. Kręciło jej się w głowie i czuła się powolna i ociężała. Niespiesznie odwróciła się ku sali tronowej. Na bogato zdobiony m tronie z sekwoi siedział przy stojny młody człowiek. Wszy scy obecni złoży li mu ukłon, a serce Celaeny zamarło na moment. Stała przed obliczem następcy tronu Adarlanu.
2 Wasza Wy sokość – powitał następcę tronu kapitan Gwardii, po czy m złoży ł głęboki ukłon i zdjął kaptur, odsłaniając krótko przy cięte, kasztanowe włosy. Nakry cie głowy mężczy zny z pewnością miało wzbudzić w Celaenie uczucie niepewności w drodze do sali tronowej. Czy oni naprawdę my śleli, że ta sztuczka zrobi na niej wrażenie? Dziewczy na stłumiła iry tację i aż zamrugała, spoglądając na oblicze następcy tronu. By ł taki młody ! Kapitan Westfall nie by ł człowiekiem szczególnie przy stojny m, ale Celaenie spodobały się szorstkie ry sy jego twarzy i skrzące, złocistobrązowe oczy. Przechy liła lekko głowę i niespodziewanie uświadomiła sobie swój niechlujny wy gląd. – To ona? – spy tał następca tronu. Dziewczy na zerknęła na kapitana, który przy taknął. Obaj mężczy źni wpatry wali się w nią, czekając, aż się ukłoni, ale ona ani drgnęła. Chaol przestępował z nogi na nogę, a książę zadarł wy żej podbródek i wbił w niego py tające spojrzenie. Miała mu się kłaniać? Nawet gdy by chcieli posłać ją za to na szafot, nie zamierzała spędzić ostatnich chwil ży cia, płaszcząc się przed następcą tronu Adarlanu! Za plecami Celaeny rozbrzmiały dudniące kroki i ktoś złapał ją za szy ję. Odwróciła głowę i zdąży ła dojrzeć czerwone policzki oraz jasny wąs, a potem potężne pchnięcie posłało ją na lodowatą, marmurową posadzkę. Zabolał ją bok twarzy, który m uderzy ła o kamień, oraz związane ramiona, wy gięte pod ostry m kątem. Ból by ł tak wielki, że nie zdołała powstrzy mać łez, które zabły sły w jej oczach. – Oto właściwy sposób, aby powitać przy szłego króla – warknął mężczy zna o zaczerwienionej twarzy. Zabójczy m zasy czała i odsłoniła zęby. Odwróciła głowę, aby spojrzeć na klęczącego obok niej brutala. Nieznajomy wzrostem niemalże dorówny wał Westfallowi. Miał na sobie czerwonopomarańczowe ubranie przy pominające kolorem jego rzedniejące włosy. Oczy czarne jak obsy dian zalśniły groźnie, gdy mężczy zna jeszcze mocniej zacisnął dłoń na szy i Celaeny. Gdy by by ła w stanie przesunąć prawe ramię choć o kilka centy metrów, mogłaby go przewrócić i chwy cić za jego miecz. Kajdany wbijały jej się w brzuch, a narastająca, tłumiona z trudem furia sprawiła, że twarz dziewczy ny spurpurowiała z wy siłku. Po chwili, która trwała w nieskończoność, odezwał się następca tronu, a w jego głosie pobrzmiewało nonszalanckie znudzenie: – Nie do końca rozumiem, dlaczego zmuszasz kogoś do ukłonu, skoro w ten sposób okazuje się szacunek i posłuszeństwo. Celaena próbowała się obrócić, aby spojrzeć na księcia, ale zdołała ujrzeć jedy nie parę czarny ch, skórzany ch butów stojący ch na białej posadzce. – Nie ulega wątpliwości, że darzy sz mnie szacunkiem, Perrington, ale zmuszanie Celaeny Sardothien, aby podzielała twoje zdanie, chy ba nie ma sensu. Obaj dobrze wiemy, że nie darzy ona ciepły m uczuciem ani mnie, ani mojej rodziny. Czy żby ś chciał ją w ten sposób upokorzy ć? – Urwał, a Celaena mogłaby przy siąc, że przy gląda się teraz jej twarzy. – My ślę, że ma już tego dosy ć – ciągnął książę po chwili. – A czy ty przy padkiem nie masz teraz spotkania ze skarbnikiem z Endovier? Nie chciałby m, żeby ś się spóźnił, ty m bardziej, że przeby łeś taki szmat drogi ty lko po to, aby się z nim spotkać. Książę Perrington zrozumiał pełne znaczenie słów następcy tronu. Burknął coś pod nosem i puścił Celaenę, a ona uniosła głowę, choć pozostała na posadzce, dopóki mężczy zna nie
wy szedł. Obiecała sobie w duchu, że jeśli uda jej się uciec, odnajdzie owego Perringtona i podziękuje mu za tak serdeczny uścisk. Wstała i skrzy wiła się, widząc ślady brudu, które pozostawiło jej ubranie i skóra na nieskazitelnie czy stej podłodze. Brzęk kajdan poniósł się echem po cichej sali. Celaena szkoliła się na zabójczy nię od chwili, gdy Król Zabójców znalazł ją półmartwą na brzegu zamarzniętej rzeki i przy niósł do swej twierdzy. Miała wówczas zaledwie osiem lat. Nie by ło rzeczy, która mogłaby ją zawsty dzić czy upokorzy ć, a już w szczególności nie by ł to brud czy niechlujny wy gląd. Odrzuciła warkocz i uniosła głowę, odzy skując dumę. Spojrzała w oczy następcy tronu. Dorian Havilliard uśmiechnął się do niej. By ł to gładki, wy ćwiczony na dworze uśmiech. Książę rozparł się wy godnie na tronie i oparł podbródek na dłoni. Złota korona poły skiwała delikatnie na jego skroni. Na czarny m dublecie lśniła złota podobizna królewskiej wy werny. Czerwony płaszcz spły wał majestaty cznie z ramion młodzieńca i zwisał z poręczy tronu. By ło coś szczególnego w uderzająco błękitny ch oczach księcia, które przy pominały kolorem wody południowy ch krain i osobliwie kontrastowały z jego kruczoczarny mi włosami. Celaena przy jrzała mu się uważnie. Młodzieniec by ł nieprawdopodobnie przy stojny i z pewnością nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat. „Przecież książęta nie mają prawa by ć przy stojni! To rozczulający się nad sobą, obrzy dliwi durnie! A ten tu... A ten... Przecież to niesprawiedliwe, żeby ktoś by ł jednocześnie przy stojny i szlachetnie urodzony !". Przestąpiła z nogi na nogę, a książę zmarszczy ł brwi, przy glądając się jej uważnie. – Wy dawało mi się, że prosiłem, aby doprowadzono ją do porządku – powiedział do kapitana Westfalia, który zrobił krok do przodu. Celaena zdąży ła już zapomnieć, że w pomieszczeniu by li obecni inni ludzie. Znów zerknęła na swoje łachmany oraz brudną skórę i ty m razem nie mogła powstrzy mać ukłucia wsty du. Nisko upadła, jak na tę piękną dziewczy nę, którą kiedy ś by ła! Na pierwszy rzut oka oczy Celaeny mogły wy dawać się niebieskie lub szare, a nawet zielone, w zależności od koloru jej ubrań, ale z bliska okazy wało się, że złociste pierścienie otaczające źrenice górowały nad pozostały mi barwami. Uwagę większości ludzi przy ciągały jednak nie oczy, lecz włosy dziewczy ny, które wciąż zachowały cień dawnego piękna. Jako dziecko Celaena Sardothien mogła się pochwalić kilkoma wy jątkowy mi atutami urody, które całkowicie rekompensowały przeciętność pozostały ch szczegółów wy glądu, a w wieku dojrzewania odkry ła, że dzięki kosmety kom może bez trudu zamaskować wszelkie niedoskonałości. Teraz, gdy stała przed Dorianem Havilliardem, czuła się jednak brzy dka niczy m zamieszkały w ry nsztoku szczur. Zarumieniła się, gdy kapitan Westfall odrzekł: – Nie chciałem, żeby ście czekali, Wasza Wy sokość. Chaol wy ciągnął rękę, aby złapać Celaenę za ramię, ale następca tronu pokręcił głową. – Odłóżmy kąpiel na później. Widzę jej potencjał. – Wy prostował się, nie spuszczając oczu z dziewczy ny. – Chy ba nie miałem przy jemności się przedstawić. Jak zapewne wiesz, jestem książę Dorian Havilliard, następca tronu Adarlanu, a by ć może całej Erilei. – Dziewczy na zignorowała falę gorzkich uczuć, które przy wołał ten ty tuł. – A ty jesteś Celaena Sardothien, najsły nniejsza zabójczy ni w Adarlanie, a by ć może nawet w całej Erilei. – Przy glądał się przez moment napiętemu, szty wnemu ciału dziewczy ny, a potem uniósł ciemne, wy pielęgnowane brwi. – Wy glądasz dość młodo – rzekł i oparł łokcie na udach. – Sły szałem o tobie fascy nujące opowieści. Jak ci się podoba Endovier po zby tkach miasta Rifthold? „Arogancki dupek". – Jestem tu bardzo szczęśliwa – powiedziała Celaena, wbijając połamane
paznokcie w skórę dłoni. – Minął rok, a ty wciąż jesteś przy ży ciu. Ciekawe, jak to możliwe, skoro przeciętna długość ży cia w ty ch kopalniach wy nosi około miesiąca. – To w istocie zagadka, nieprawdaż? – odparła dziewczy na, po czy m zatrzepotała rzęsami i poprawiła kajdany, jakby by ły koronkowy mi mitenkami. Następca tronu odwrócił się w stronę kapitana. – Ma dość niewy parzoną gębę, prawda? A przecież nie wy gląda mi na taką, która wy chowy wałaby się wśród motłochu. – Pewnie, że nie! – parsknęła gniewnie Celaena. – Wasza Wy sokość! – warknął Chaol Westfall. – Co takiego? – spy tała dziewczy na. – Zapomniałaś dodać „Wasza Wy sokość"! Celaena uśmiechnęła się z drwiną, a potem ponownie skupiła uwagę na księciu. Ku jej zaskoczeniu Dorian Havilliard wy buchnął śmiechem. – Ale chy ba zdajesz sobie sprawę, że zostałaś skazana na niewolę? Czy żby ta sroga kara niczego cię nie nauczy ła? Celaena pomy ślała, że gdy by nie miała kajdan, chętnie skrzy żowałaby ramiona na piersi. – Nie wiem, jak ta praca może kogokolwiek czegoś nauczy ć, no może za wy jątkiem sztuki władania kilofem. – Nigdy nie próbowałaś stąd uciec? Na twarzy dziewczy ny powoli wy kwitł gorzki uśmiech. – Raz – mruknęła. Książę uniósł brwi i spojrzał na kapitana Westfalia. – Dlaczego mi o ty m nie doniesiono? Celaena zerknęła na Chaola, który patrzy ł na księcia przepraszająco. – Główny Nadzorca poinformował mnie dziś po południu, że miał tu miejsce pewien incy dent. Trzy miesiące temu... – Cztery – przerwała mu dziewczy na. – Cztery miesiące temu po swoim przy by ciu tutaj – ciągnął Chaol – Sardothien próbowała zbiec. Celaena czekała na ciąg dalszy historii, ale kapitan najwy raźniej skończy ł już wy powiedź. – I to, twoim zdaniem, jest najlepsza część tej historii? – spy tała. – Najlepsza część? – spy tał książę, nie wiedząc, czy ma się skrzy wić czy uśmiechnąć. Chaol zmierzy ł dziewczy nę wrogim spojrzeniem i wy jaśnił: – Nie ma możliwości ucieczki z Endovier. Wasz ojciec, panie, dołoży ł wszelkich starań, aby każdy z zatrudniony ch tu strażników mógł trafić z łuku wiewiórkę z odległości dwustu kroków. Próba ucieczki to samobójstwo. – A jednak ży jesz – rzekł książę do dziewczy ny. Uśmiech Celaeny przy gasł, gdy przy pomniała sobie okoliczności owego zdarzenia. – Co się stało? – spy tał Dorian. Oczy dziewczy ny bły snęły chłodno i z zacięciem. – Coś we mnie pękło i ty le – wy jaśniła. – Ty lko ty le masz do powiedzenia? – spy tał kapitan Westfall i spojrzał na młodego księcia. – Zabiła nadzorcę i dwudziestu trzech strażników, zanim ją w końcu złapano. Od muru
dzielił ją dosłownie żabi skok. Strażnikom udało się ją ogłuszy ć w ostatniej chwili. – No i? – dopy ty wał Dorian. – No i? – zasy czała Celaena. – Wiecie, panie, jak daleko znajduje się mur od kopalni? Spojrzenie księcia zdradziło jej, że nie miał o ty m pojęcia. Dziewczy na zamknęła oczy i westchnęła dla większego efektu. – Z mojego szy bu to sto dziesięć metrów. Poważnie. Poprosiłam, aby to zmierzono. – No i? – powtórzy ł Dorian. – Kapitanie Westfall, jaki dy stans udaje się przebiec niewolnikom, gdy próbują uciec z kopalni? – Około metra – mruknął mężczy zna. – Strażnicy zazwy czaj zabijają uciekiniera, gdy ten przebiegnie zaledwie metr. Następca tronu milczał. Z pewnością nie na takiej reakcji zależało dziewczy nie. – Wiedziałaś, że to samobójstwo – powiedział w końcu poważny m głosem. Celaena nagle pożałowała, że w ogóle wspomniała o murze. – Tak – wy znała. – Ale cię nie zabili. – Wasz ojciec zarządził, że mają możliwie jak najdłużej utrzy mać mnie przy ży ciu. Mam się nacieszy ć niedolą i nieszczęściem, który ch w Endovier nie brakuje – oznajmiła dziewczy na. Niespodziewanie przeszedł ją dreszcz, który nie miał nic wspólnego z temperaturą panującą w pomieszczeniu. – Ja nie planowałam ucieczki. W oczach księcia zabły sło współczucie. Miała ochotę go uderzy ć. – Masz wiele blizn? – spy tał. Celaena wzruszy ła ramionami i uśmiechnęła się, odpy chając złe wspomnienia, jak najdalej mogła. Książę zszedł po stopniach podwy ższenia, na który m ustawiono tron. – Odwróć się. Chcę obejrzeć twoje plecy. Dziewczy na zmruży ła brwi, ale wy konała polecenie. Dorian podszedł bliżej. Towarzy szy ł mu Chaol. – Jest tak brudna, że prawie nic nie widać – rzekł książę, przy glądając się skórze dziewczy ny, widocznej tu i ówdzie przez rozdarcia w koszuli. Celaena skrzy wiła się, ty m bardziej, że dodał: – Ależ ona cuchnie! Fuj! – Ktoś, kto nie ma dostępu do kąpieli i perfum, nie może pachnieć tak wspaniale jak wy, Wasza Wy sokość. Następca tronu mlasnął i obszedł ją powoli. Chaol wraz z pozostały mi strażnikami patrzy li na nią z napięciem, nie zdejmując dłoni z rękojeści mieczy. Wiedzieli, co robią. Zdawali sobie sprawę, że Celaenie wy starczy łaby niecała sekunda, aby zarzucić ciężki łańcuch na szy ję księcia i zmiażdży ć mu tchawicę. Warto by łoby spróbować choćby po to, aby ujrzeć minę Chaola. Następca tronu najwy raźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że nie powinien by ł podchodzić tak blisko. Może chciał ją w ten sposób znieważy ć? – Z tego, co widzę, ma trzy duże blizny i by ć może kilka mniejszy ch. Nie są tak paskudne, jak się spodziewałem, ale... Cóż, sądzę, że suknia wszy stko zakry je. – Suknia? – spy tała Celaena. Książę stał teraz tak blisko, że widziała precy zy jny haft na jego kurtce. Czuć go by ło końmi i żelazem, a nie perfumami. Wy szczerzy ł zęby. – Ależ ty masz piękne oczy ! A ile złości się w nich kry je! Następca tronu Adarlanu, sy n człowieka, który skazał ją na powolną, żałosną śmierć, stał tak blisko, że w każdej chwili mogła go udusić. Jej opanowanie zostało wy stawione na ciężką próbę. Pokusa stawała się
coraz silniejsza. – Chcę wiedzieć... – zaczęła, ale kapitan Gwardii odciągnął ją od księcia z ogromną siłą, niemalże łamiąc jej kark. – Przecież nie chciałam go zabić, ty pajacu! – Uważaj na to, co mówisz, albo wrzucę cię z powrotem do kopalni! – warknął Chaol. – Och, coś mi się nie wy daje. – A to niby dlaczego? – spy tał kapitan. Dorian podszedł do tronu i usiadł na nim. Jego szafirowe oczy sy pały iskrami. Celaena patrzy ła to na jednego, to na drugiego, aż wreszcie powiedziała: – Bo najwy raźniej czegoś ode mnie chcecie. To coś ważnego, a nawet bardzo ważnego, skoro następca tronu pofaty gował się osobiście. Może i dałam się raz złapać jak idiotka, ale na ogół nie należę do głupich dziewczy n. To jasne jak słońce, że za ty m wszy stkim stoi jakaś tajemnica. Czy w przeciwny m razie opuściliby ście stolicę, Wasza Wy sokość? Przez cały ten czas upewniacie się, czy mi nie odbiło i czy się nadaję. Cóż, udało mi się zachować poczy talność i nadal potrafię walczy ć, choć ów epizod przy murze mógłby nasunąć inne wnioski. Chcę się więc dowiedzieć, co tu robicie, Wasza Wy sokość, i jakie zadanie mam dla was wy pełnić, skoro nie wy sy łacie mnie na szafot. Mężczy źni spojrzeli po sobie. Dorian splótł palce. – Chciałem ci przedstawić pewną propozy cję. Celaena zeszty wniała. Nigdy jej się nawet nie śniło, że będzie kiedy ś rozmawiać z Dorianem Havilliardem. Mogłaby go zabić bez wy siłku i zetrzeć uśmiech z jego ust. Mogłaby zniszczy ć króla równie łatwo, jak on zniszczy ł ją. By ć może oferta następcy tronu oznaczała jednak szansę na ucieczkę. Gdy by udało jej się wy dostać poza mur, miałaby spore szanse, aby zniknąć. Biegłaby i biegła, aż rozpły nęłaby się w górach, gdzie ży łaby samotnie wśród zieleni puszczy i sy piała na posłaniu z igieł sosnowy ch, przy kry ta kocem z gwiazd migoczący ch nad głową. Tak, to by ło możliwe. Na drodze stał ty lko ten mur. Musiała go jakoś pokonać. – A więc słucham – powiedziała.
3 Książę by ł najwy raźniej rozbawiony zuchwałością Celaeny ale zanim odpowiedział, raz jeszcze przy jrzał się uważnie jej ciału. W inny ch okolicznościach dziewczy na za takie spojrzenie zaorałaby mu twarz paznokciami, ale sam fakt, że patrzy ł na nią, gdy by ła w tak beznadziejny m stanie... Na jej twarzy powoli pojawił się uśmiech. Następca tronu założy ł jedną nogę na drugą. – Wy jdźcie – rozkazał strażnikom. – A ty, Chaol, zostań na swoim miejscu. Gwardziści wy szli pospiesznie, zamy kając za sobą drzwi. Celaena podeszła bliżej. Cóż, to ci dopiero głupie posunięcie... Z twarzy Chaola nie można by ło nic wy czy tać, ale chy ba nie wierzy ł w to, że udałoby mu się ją powstrzy mać, gdy by próbowała uciec! Wy prostowała się. Co oni właściwie planowali? Dlaczego kapitan zachowy wał się tak nieodpowiedzialnie? Książę zachichotał. – Nie sądzisz, że bezczelne zachowanie wobec człowieka, który może zwrócić ci wolność, może okazać się błędem? Ze wszy stkich słów ty ch spodziewała się najmniej. – Wolność? Brzmienie tego słowa przy wołało wspomnienia krainy świerków i śniegu, prażony ch słońcem klifów i fal zwieńczony ch pianą, krainy, w której światło by ło pochłaniane przez aksamitną zieleń pagórków i dolin, krainy, o której... O której już zapomniała. – Tak, wolność. Sugeruję więc, panno Sardothien, aby powstrzy mała się pani od aroganckich zachowań albo rzeczy wiście wy ląduje pani z powrotem w kopalni – powiedział książę i zdjął nogę z kolana. – Choć by ć może twe maniery okażą się uży teczne. Nie mam zamiaru ci wmawiać, że imperium mojego ojca zostało zbudowane na zaufaniu i zrozumieniu, choć o ty m akurat zapewne dobrze już wiesz. Celaena zacisnęła pięści, czekając na kolejne słowa. Książę patrzy ł jej w oczy, obserwował i badał. – Mój ojciec ubzdurał sobie, że potrzebuje Obrońcy. Minęła dłuższa chwila, zanim dziewczy na w pełni zrozumiała słowa następcy tronu. – Wasz ojciec chce, aby m to ja została Królewską Obrończy nią? Co takiego? Czy żby król stracił szlachciców i ary stokratów z całego imperium?! Na pewno został mu choć jeden waleczny ry cerz, choć jeden wierny lord z odważny m serem! – Licz się ze słowami! – ostrzegł ją Chaol. – A co z tobą, co? – Celaena zwróciła się do kapitana, unosząc brew. Nie mogła w to uwierzy ć. Ona miałaby zostać Obrończy nią króla?! – Nasz ukochany władca uznał, że masz zby t wiele wad? – zapy tała drwiąco. Kapitan położy ł dłoń na rękojeści miecza. – Jeśli się zamkniesz, usły szy sz resztę tego, co Jego Wy sokość chce ci zaproponować. Celaena odwróciła się w stronę księcia. – A więc? Siedzący na tronie Dorian pochy lił się ku niej i powiedział: – Mój ojciec potrzebuje wsparcia w rządach. Kogoś, kto pomoże mu się zająć osobnikami sprawiający mi problemy. – Inny mi słowy potrzebuje człowieka do brudnej roboty. – Jeśli chcesz ująć to w tak niewy bredny sposób, to tak – rzekł książę. – Dzięki
Obrońcy jego przeciwnicy siedzieliby cicho. – Śmiertelnie cicho – rzekła Celaena beztrosko. Przez usta Doriana przemknął uśmiech, ale jego twarz nadal by ła poważna. – Tak. A więc miałaby zostać lojalną służką króla Adarlanu... Uniosła wy żej podbródek. Miałaby zabijać dla niego. Miałaby stać się jedny m z kłów w paszczy, która pochłonęła już połowę Erilei. – A co mi to da, jeśli się zgodzę? – Po sześciu latach wiernej służby odzy skasz wolność. – Po sześciu latach! – wy krzy knęła, ale słowo „wolność" rozbrzmiewało echem w jej głowie. – Jeśli zaś odmówisz – powiedział Dorian, przewidując kolejne py tanie – pozostaniesz w Endovier. Jego szafirowe oczy stały się lodowato zimne. Dziewczy na przełknęła ślinę. Nie musiał nawet dodawać, że czekał ją tu marny koniec. Sześć lat jako krzy wy szty let króla... Albo doży wocie w Endovier. – W naszej umowie jest jednak pewien haczy k – ciągnął książę, bawiąc się pierścieniem na palcu. Celaena wpatry wała się w niego, nie zdradzając żadny ch emocji. – To nie jest tak, że my ci tę posadę po prostu oferujemy. Tak nie jest, przy najmniej na razie. Mój ojciec uznał bowiem, że najpierw chce się trochę zabawić i ogłosił turniej. Nakazał dwudziestu trzem członkom swej rady wy brać własny ch kandy datów na Obrońców i ufundować im szkolenie w szklany m zamku. O wy borze oficjalnego Obrońcy zadecy duje seria pojedy nków. Jeśli wy grasz – dodał z krzy wy m uśmiechem – zostaniesz oficjalnie uznana za Zabójczy nię Adarlanu. Dziewczy na nie odpowiedziała mu uśmiechem. – Z kim przy jdzie mi się zmierzy ć? – spy tała. Jej wy raz twarzy sprawił, że również i uśmiech księcia przy gasł. – Ze złodziejami, zabójcami i wojownikami z całej Erilei – odparł. Celaena otworzy ła szeroko usta, ale Dorian jej przerwał: – Jeśli zwy cięży sz, zachwy cisz nas swy mi umiejętnościami i okażesz się przy ty m godna zaufania, ojciec zwróci ci wolność. Złoży ł już przy sięgę. Co więcej, jako jego Obrończy ni, będziesz co miesiąc inkasować niezłą sumkę. Ledwo usły szała jego ostatnie słowa. Turniej! Miała walczy ć z jakimiś przy błędami nie wiadomo skąd! I z inny mi zabójcami! – Jakich inny ch zabójców macie, panie, na my śli? – spy tała. – O żadny m z nich nigdy nie sły szałem. Żaden nie zdoby ł aż takiej sławy jak ty. Ach, właśnie przy pomniałem sobie coś ważnego. Oczy wiście nie przy stąpisz do ry walizacji jako Celaena Sardothien. – Jak to?! – Nadamy ci jakieś nowe miano. Czy dotarły tu wieści o ty m, co się działo po twoim procesie? – Niewolnicy w kopalniach rzadko sły szą wieści z szerokiego świata. Dorian zachichotał i pokręcił głową. – Nikt nie wie o ty m, że Celaena Sardothien to taka młoda kobieta. Wszy scy uznali, że by łaś znacznie starsza. – Co takiego? – spy tała dziewczy na, czując, jak na jej policzki wy pły wa gorący rumieniec. Powinna by ć dumna z tego, że tak długo ukry wała swą tożsamość przed światem, ale... – Przez wiele lat uwijałaś się tu i tam, mordując ludzi, a nikt nie miał bladego pojęcia, kim jesteś. Po procesie ojciec uznał, że zdradzenie twej tożsamości przed całą Erileą
by łoby... cóż, niezby t mądre. Pragnie, aby nadal tak by ło. Cóż by powiedzieli nasi wrogowie, gdy by się dowiedzieli, że przez ty le lat drżeliśmy ze strachu przed tak młodą dziewczy ną? – A więc haruję w tej nieszczęsnej kopalni ty lko po to, aby otrzy mać nowe, zmy ślone imię? Czy ludzie rzeczy wiście wiedzą, kim jest Zabójca Adarlanu? – Nie wiem i raczej mnie to nie obchodzi. Wiem natomiast, że by łaś najlepsza i ludzie nadal szepczą po kątach, gdy ktoś głośno wspomni twe imię – rzekł książę i wbił w nią twarde spojrzenie. – Jeśli chcesz walczy ć dla mnie i by ć moją Obrończy nią na czas trwania szkolenia i zawodów, dopilnuję, aby ojciec uwolnił cię już po pięciu latach – dodał. Celaena dostrzegła, że następca tronu nieświadomie napiął mięśnie przy ostatnim zdaniu. A więc chciał, żeby się zgodziła. Chciał tego tak bardzo, że by ł gotów negocjować warunki. Oczy dziewczy ny zalśniły. – Co znaczy : „by łaś najlepsza"? – Spędziłaś ponad rok w Endovier. Skąd mam wiedzieć, że nie utraciłaś swoich umiejętności? – Dziękuję, wciąż na wiele mnie stać – odparła Celaena, skubiąc połamane paznokcie. Usiłowała powstrzy mać gry mas obrzy dzenia na widok brudu pod nimi. Kiedy po raz ostatni miała czy ste dłonie? – To się jeszcze okaże – rzekł Dorian. – Poznasz wszy stkie szczegóły umowy po dotarciu do Rifthold. – Odnoszę wrażenie, że te zawody są organizowane ty lko po to, aby garstka ary stokratów miała niezły ubaw. Poza ty m poży tek z tego żaden. Dlaczego mnie po prostu nie zatrudnicie? – Jak już mówiłem, mój ojciec musi mieć pewność, że jesteś tego godna. Celaena oparła dłoń na biodrze. Po sali poniósł się brzęk kajdan. – Cóż, samo to, że by łam Zabójczy nią Adarlanu jest chy ba wy starczający m dowodem. – Tak – rzekł Chaol, a jego brązowe oczy zabły sły. – To dowód na to, że by łaś przestępczy nią i nie powinniśmy od razu wtajemniczać cię w pry watne sprawy króla. – Przy sięgam na wszy... – Wątpię, czy król uwierzy łby w przy sięgę adarlańskiej Zabójczy m. – Może i racja, ale nadal nie widzę powodu, dla którego mam przechodzić całe to szkolenie, a potem brać udział w walkach – rzuciła Celaena. – Cóż, z pewnością... Jak to ująć? Z całą pewnością wy szłam nieco z wprawy, ale czego by ście się spodziewali po osobie, która od roku miała do czy nienia jedy nie ze skałami i kilofem? – Spojrzała z gory czą na Chaola. – A więc odrzucasz moją propozy cję? – Dorian zmarszczy ł brwi. – Ależ oczy wiście, że ją przy jmuję! – parsknęła. Jej nadgarstki otarły się o okowy tak boleśnie, że oczy zaszły jej łzami. – Będę tą waszą wy dumaną Obrończy nią, panie, jeśli uwolnicie mnie po trzech latach, a nie pięciu. – Po czterech. – Stoi – odparła. – By ć może zamieniam właśnie jedną formę niewolnictwa na drugą, ale nie jestem idiotką. A więc mogła odzy skać wolność. Wolność! Nagle poczuła chłód powietrza poza murami więzienia. Miała wrażenie, że unosi ją zimny powiew wiatru od gór. Oto otrzy mała szansę, aby kiedy ś zamieszkać daleko od Rifthold, stolicy, która niegdy ś by ła jej tery torium łowieckim! – Miejmy nadzieję, że się nie my lisz – rzekł Dorian. – I miejmy nadzieję, że zasługujesz na sławę, która cię otacza. Spodziewam się zwy cięstwa i nie będę zadowolony, jeśli
wy jdę na głupca. – A co się stanie, jeśli przegram? Oczy księcia zmatowiały. – Zostaniesz odesłana do Endovier, aby odsłuży ć resztę wy roku. Piękny obraz przy szłości stworzony w umy śle Celaeny rozwiał się niczy m kurz nad zatrzaskiwaną książką. – Równie dobrze mogłaby m wy skoczy ć przez okno. Rok w ty m piekle o mało mnie nie zniszczy ł. Nie umiem sobie wy obrazić, co by się stało, gdy by m musiała tu wrócić. Kolejnego roku tu nie przeży ję – oznajmiła i pokręciła głową. – Nie, wasza propozy cja jest uczciwa – dodała. – Oczy wiście, że tak – powiedział Dorian i skinął na Chaola. – Zabierz ją stąd i każ wy my ć – rzucił, a sam zmierzy ł dziewczy nę surowy m spojrzeniem. – Wy jeżdżamy do Riftholdu wczesny m rankiem. Nie rozczaruj mnie, Sardothien. Celaena miała wrażenie, że owe oczekujące ją zawody to kompletna bzdura. Czy przechy trzenie i starcie na py ł kilku przeciwników mogło w istocie okazać się aż tak trudne? Nie uśmiechała się, gdy ż wiedziała, że w ten sposób uwierzy łaby w nadzieję, którą dławiła w sobie od tak dawna. Mimo to miała ochotę porwać księcia w ramiona i puścić się z nim w tany. Próbowała sobie przy pomnieć jakąś melodię, która pasowałaby do tej wspaniałej chwili, ale do głowy przy szedł jej jedy nie pojedy nczy wers z ponurej pieśni, śpiewanej przez strudzony ch robotników: „I wrócić wreszcie do domu". Nie zauważy ła nawet, kiedy kapitan Westfall wy prowadził ją z sali. Nie widziała mijany ch kory tarzy. Tak, wy jedzie stąd. Uda się do Rifthold, pojedzie dokądkolwiek, przejdzie nawet przez Wrota Wy rda do samego Piekła. Dla wolności zrobiłaby wszy stko. „Przecież to nic wielkiego dla Zabójczy m Adarlanu".
4 Po spotkaniu w sali tronowej Celaena padła na swoje nowe łóżko wy czerpana, ale mimo to nie mogła zasnąć. Służący, którzy przy szli ją wy kąpać, nie grzeszy li delikatnością. Rany na jej plecach pulsowały bólem, a twarz paliła, jakby ją zdarto do kości. Obrażenia zostały przewiązane świeży m bandażem, ale nie zmniejszy ło to bólu, więc dziewczy na musiała ułoży ć się na boku. Przesunęła teraz dłonią wzdłuż brzegu materaca i aż zamrugała, gdy uświadomiła sobie, że jest wolna. Chaol zdjął jej kajdany przed kąpielą. Wiedziała, że nigdy nie zapomni metalicznego zgrzy tu obracanego w zamku klucza i grzmotu, z jakim okowy uderzy ły o posadzkę. Miała wrażenie, że niewidzialne łańcuchy nadal zwisają z jej rąk. Uniosła wzrok, przy jrzała się obolały m, odarty m ze skóry nadgarstkom i odetchnęła z ulgą. Dziwnie by ło leżeć na materacu. Dziwnie by ło czuć gładkość jedwabiu i miękką poduszkę pod głową. Celaena, przy zwy czajona do smaku zeschłego chleba i rozmokłego owsa, zapomniała już, jak smakują inne potrawy. Nie pamiętała,czy m jest czy ste ciało i świeża odzież. By ły to dla niej zupełnie nowe doświadczenia. Właściwie to obiad nie okazał się aż tak wspaniały m przeży ciem. Nie dość, że pieczony kurczak nie by ł zby t smaczny, to jeszcze po paru kęsach Celaena zerwała się i pobiegła do łazienki, aby zwrócić zawartość żołądka. A przecież tak bardzo chciała się najeść! Marzy ła o ty m, aby móc poklepać się dłonią po pełny m brzuchu; pragnęła ubolewać nad ty m, że zjadła za wiele i obiecy wać sobie, że już nigdy więcej nie ulegnie łakomstwu. „Powetuję to sobie po przy jeździe do Riftholdu" – obiecała sobie w duchu. Do tego czasu jej żołądek na pewno się uspokoi. Zmizerniała i wy chudła. Jej żebra by ły widoczne nawet przez koszulę nocną. Tam, gdzie kiedy ś by ło piękne ciało, teraz sterczały kości powleczone skórą. A jej piersi? Niegdy ś apety cznie okrągłe, teraz by ły niewiele większe niż w trakcie dojrzewania. Dziewczy na na moment poczuła dławiącą ją rozpacz, ale szy bko odepchnęła od siebie złe emocje. Skupiła się na miękkości materaca i przewróciła się z powrotem na plecy, ignorując ból. Podczas kąpieli zobaczy ła odbicie własnej twarzy w lustrze. Widok ostro sterczący ch kości policzkowy ch, mocno zary sowanej szczęki i nieco zapadnięty ch oczu przy gnębił ją. Oddy chała ry tmicznie, chcąc się uspokoić. Powinna się cieszy ć świeżo odzy skaną nadzieją. Będzie jeść. Naje się do sy ta. Będzie regularnie ćwiczy ć. I szy bko powróci do pełni sił. Zasnęła, wy obrażając sobie wy stawne uczty i odzy skaną chwałę. *** Gdy Chaol przy szedł po Celaenę następnego dnia rano, zastał ją śpiącą na podłodze, zawiniętą w koc. – Sardothien – powiedział. Dziewczy na mruknęła coś pod nosem i wtuliła twarz jeszcze mocniej w poduszkę. – Sardothien, dlaczego śpisz na podłodze? Celaena otworzy ła jedno oko. Oczy wiście kapitanowi nawet nie przy szło do głowy, aby wspomnieć, że po umy ciu prezentuje się o wiele lepiej. Gdy wstawała, zsunął się z niej koc. Nie przeszkadzało jej to, bo jej ciało by ło przecież zasłonięte przez nieforemny ciuch zwany tu koszulą nocną. – Na łóżku by ło mi niewy godnie – wy jaśniła, ale szy bko zapomniała o kapitanie, gdy padły na nią promienie słońca.
By ły to jasne i ciepłe promienie. Promienie, w który ch mogłaby się wy grzewać codziennie, gdy by ty lko odzy skała wolność. Promienie, które mogły by przegnać z jej wspomnień bezkresny mrok kopalni. Blask słońca przenikał przez szczeliny między ciężkimi zasłonami i ry sował na ścianach cienkie prążki. Celaena wy ciągnęła ostrożnie dłoń przed siebie. Jej ręka by ła niezwy kle chuda – przy pominała wręcz szkielet – ale mimo liczny ch siniaków, ran i blizn wy dawała się piękna w poranny m świetle słoneczny m. Dziewczy na podbiegła do okna i rozsunęła zasłony tak gwałtownie, że je prawie zerwała. Ujrzała szare góry i świt wstający nad Endovier. Strażnicy rozstawieni pod jej oknem nawet nie unieśli głów. Celaena wpatry wała się przez chwilę w błękitnawoszare niebo i korowody chmur, sunące w stronę hory zontu. „Nie będę się bać" – obiecała sobie w duchu. Po raz pierwszy od dawna uwierzy ła w te słowa. Uśmiechnęła się. Kapitan uniósł brew, ale nie odezwał się ani słowem. Celaena czuła zadowolenie – niemal radość! – a jej nastrój jeszcze się poprawił, gdy służące zaplotły jej warkocz i ubrały w zadziwiająco wspaniały strój do jazdy konnej, który maskował jej chudość. Uwielbiała ubrania. Lubiła doty kać jedwabiu, aksamitu, saty ny, zamszu i szy fonu i zachwy cała się ich doskonały m wy kończeniem. Fascy nowało ją piękno szwów i skomplikowana szlachetność obszy tej tkaniny. Gdy wy gra tę idioty czną ry walizację i odzy ska wolność, kupi sobie wszy stko, czego ty lko zapragnie. Stała przed lustrem przez dobre pięć minut, podziwiając swe odbicie. Zaśmiała się, gdy Chaol stracił w końcu cierpliwość i niemalże siłą wy ciągnął ją z komnaty. Na widok nieba dziewczy na poczuła chęć, aby tańczy ć i śpiewać, ale zawahała się i spochmurniała, gdy ujrzała w oddali skały koloru kości i wy ry te w zboczach jamy wy glądające jak paszcze. Bezustannie wchodziły i wy chodziły z nich miniaturowe z tej odległości ludziki. Praca w kopalni już się rozpoczęła i będzie trwać bez niej. Celaena opuściła swoich współwięźniów, porzuciła ich na pastwę losu. Ze ściśnięty m żołądkiem odwróciła wzrok i udała się wraz z kapitanem w kierunku karawany, która czekała na nich w cieniu wy sokiego muru. Powietrze rozdarło głośne szczekanie i trzy czarne psy wy padły spomiędzy wozów, aby ich powitać. By ły smukłe niczy m strzały i bez wątpienia wy wodziły się z hodowli następcy tronu. Dziewczy na uklękła na jedno kolano i zaczęła drapać zwierzęta za uszami i gładzić po łbach, ignorując ból opatrzony ch niedawno ran. Psy lizały ją po dłoniach i po twarzy, a ich ogony tłukły przez cały czas o ziemię niczy m bicze. Kątem oka Celaena ujrzała parę czarny ch butów. Psy naty chmiast uspokoiły się i usiadły na zadach. Dziewczy na uniosła głowę i spojrzała prosto w szafirowe oczy księcia Adarlanu. Młodzieniec uśmiechnął się lekko, nie przestając się jej przy glądać. – Dziwne, że tak cię obsiadły – powiedział, drapiąc jednego z psów za uchem. – Dałaś im może coś do jedzenia? Pokręciła głową. Kapitan Westfall stanął tak blisko za nią, że jego kolana ocierały się o jej zieloną pelery nę z aksamitu. Aby go rozbroić, wy starczy ły by jej dwa ruchy. – Lubisz psy ? – spy tał książę. Przy taknęła. Dlaczego zrobiło się jej tak gorąco? – Czy spotka mnie wielki zaszczy t, aby usły szeć twój głos w odpowiedzi, czy może postanowiłaś milczeć przez całą podróż? – Obawiam się, panie, że na wasze py tania nie ma odpowiedzi. Dorian ukłonił się nisko. – A więc przy jmij me przeprosiny, o pani! Zniżenie się do reakcji na moje py tania w istocie mogłoby się okazać upokarzający m doświadczeniem. Następny m razem spróbuję
wy my ślić bardziej interesujący temat do dy sputy. Z ty mi słowami odwrócił się na pięcie i odszedł, a psy pobiegły za nim. Celaena skrzy wiła się. Zmarszczka na jej czole pogłębiła się jeszcze, gdy spostrzegła szy derczy uśmiech na twarzy kapitana. Mężczy zna ruszy ł za księciem w kierunku jeźdźców, którzy szy kowali się do drogi. Nagle dziewczy na za pragnęła rozwalić komuś czaszkę o mur, ale żądza krwi pry sła, gdy przy prowadzono jej srokatą klacz. Wspięła się na siodło. Niebo nagle przy bliży ło się do niej i rozciągnęło daleko we wszy stkie strony, ku krainom, o który ch nigdy nie sły szała. Złapała łęk siodła. A więc naprawdę opuszczała Endovier! Wszy stkie te beznadziejne miesiące i lodowato zimne noce skończy ły się na dobre. Celaena oddy chała głęboko. Wiedziała – ba, by ła wręcz pewna! – że gdy by ty lko się postarała, pofrunęłaby ku niebu. Tak by ło przy najmniej do chwili, gdy poczuła, jak wokół jej zabandażowany ch nadgarstków ponownie zaciskają się okowy. To by ł sprawka Chaola. Długi łańcuch przy twierdzony do kajdan dziewczy ny niknął w jukach czarnego rumaka, którego dosiadał kapitan. Celaena przez moment zastanawiała się, czy nie zarzucić łańcucha na gałąź mijanego drzewa i nie zeskoczy ć z konia, tak by mężczy zna zady ndał w powietrzu. Towarzy szący im orszak by ł dość spory i liczy ł dwudziestu jeźdźców. Na przedzie ustawiło się dwóch gwardzistów z proporcami królewskimi, za nimi miał jechać następca tronu oraz książę Perrington, a dalej sześciu gwardzistów. Wy glądali na nieszkodliwy ch niczy m talerz owsianki, ale z pewnością wy szkolono ich, aby chronili przed nią Doriana. Dziewczy na zabrzęczała łańcuchami i zerknęła na Chaola. Nie zareagował. Słońce pięło się coraz wy żej po niebie. Ludzie księcia sprawdzili zapasy, a potem orszak wy jechał. Ogromny dziedziniec by ł niemal wy ludniony, gdy ż większość niewolników pracowała w kopalniach, i ty lko nieliczni zajęci by li pracą przy oczy szczaniu minerału w rozsy pujący ch się warsztatach. Mur stawał się coraz wy ższy i krew huczała dziewczy nie w ży łach. Ostatnim razem, gdy zbliży ła się tak bardzo... Rozległ się trzask bicza, a po nim wrzask bólu. Celaena odwróciła się i spojrzała ponad jeźdźcami i wozami z zaopatrzeniem na prawie pusty dziedziniec. Pracujący tu niewolnicy nigdy nie opuszczą tego miejsca, nawet po śmierci. Co ty dzień kopano nowe zbiorowe groby za warsztatami. Pod koniec każdego kolejnego ty godnia by ły już pełne. Nagle dziewczy na przy pomniała sobie o trzech długich bliznach biegnący ch wzdłuż jej pleców. Nawet jeśli odzy ska wolność i wreszcie zamieszka na wsi, te blizny będą jej zawsze przy pominać o ty m, przez co przeszła. I o ty m, że odzy skała wolność, a pozostały m się to nie udało. Celaena spojrzała na wprost i odepchnęła od siebie wszelkie my śli. Właśnie wjeżdżali w tunel wy drążony w murze. W powietrzu czuć by ło wilgoć, a tętent kopy t stał się ogłuszający niczy m grzmoty. Dziewczy na zwróciła uwagę na nazwę kopalni, która by ła wy pisana w poprzek żelazny ch wrót niczy m złowrogie ostrzeżenie. Potężne drzwi zaczęły się rozchy lać i nazwa podzieliła się na pół, a kilka uderzeń serca później Celaena znalazła się na zewnątrz więzienia. Wrota zamy kały się za jej plecami. Poruszy ła skuty mi ramionami, obserwując zachowanie łańcucha, który łączy ł ją z koniem kapitana. Łańcuch by ł niewątpliwie przy mocowany do siodła mężczy zny, zapiętego pod końskim brzuchem. Podczas postoju na popas Celaena mogłaby poluźnić nieco popręg. Gdy by szarpnęła później łańcuchem z odpowiednią siłą, mogłaby zerwać siodło z konia Westfalia. Ten spadłby na ziemię, a ona sama... Wy czuła, że kapitan przy gląda się jej z uwagą. Miał nastroszone brwi i mocno
zaciśnięte usta. Wzruszy ła ramionami i puściła łańcuch luzem. Powoli wstawał dzień. Niebo robiło się coraz jaśniejsze i niebawem znikła większość chmur. Karawana podąży ła leśny m duktem i szy bko przeby ła górskie pustkowia Endovier. Późny m rankiem wjechali między drzewa Dębowej Puszczy, ogromnego lasu, który otaczał Endovier i stanowił naturalną granicę między „cy wilizowany mi" krajami Wschodu, a dzikim Zachodem, który wciąż nie został opisany na mapach. Legendy głosiły, że wciąż zamieszkują go osobliwe i śmiertelnie niebezpieczne plemiona – okrutni i krwiożerczy uchodźcy z upadłego Wiedźmiego Królestwa. Celaena spotkała raz pewną młodą kobietę ży jącą na ty ch przeklęty ch ziemiach. Istotnie by ła okrutna i krwiożercza, ale właściwie niczy m nie różniła się od zwy kłego człowieka. Krwawiła również tak samo. Przez godzinę jechali w ciszy, aż w końcu dziewczy na zwróciła się w stronę kapitana. – Plotki głoszą, że kiedy król upora się z Wendly n, rozpocznie kolonizację Zachodu – rzuciła swobodny m tonem, mając nadzieję, że mężczy zna potwierdzi lub zaprzeczy. Im więcej wiedziała o obecnej sy tuacji króla, ty m lepiej. Kapitan zmierzy ł ją wzrokiem z góry do dołu, zmarszczy ł brwi, a potem odwrócił wzrok. – Zgadzam się – powiedziała i westchnęła głośno. – Los ty ch pusty ch, rozległy ch równin i ty ch żałosny ch gór mnie również w ogóle nie obchodzi. Mężczy zna zacisnął mocno szczęki. – Masz zamiar ignorować mnie przez resztę ży cia? Chaol Westfall uniósł brwi. – Czy żby m naprawdę cię ignorował? Celaena zacisnęła usta, opanowując rozdrażnienie. „Przecież nie wy buchnę przy nim gniewem – pomy ślała. – Miałaby m mu dać tę saty sfakcję?". – Ile masz lat? – zapy tała. – Dwadzieścia dwa. – Jesteś bardzo młody ! – Celaena zatrzepotała oczami i przy jrzała się baczniej mężczy źnie, czekając na jakąś reakcję. – Tak szy bko dochrapałeś się rangi kapitańskiej? Westfall pokiwał głową. – A ile ty masz lat? – spy tał. – Osiemnaście. Nie skomentował. – Wiem – ciągnęła Celaena. – To doprawdy niezwy kłe, że udało mi się osiągnąć tak wiele w tak młody m wieku. – Przestępstwo to żadne osiągnięcie, Sardothien. – Może i tak, ale zdoby cie pozy cji najlepszej zabójczy ni świata z pewnością można tak nazwać. Nie odpowiedział. – Jeśli chcesz, mogłaby m ci opowiedzieć, jak tego dokonałam. – Czego dokonałaś? – spy tał obojętnie. – No w jaki sposób tak szy bko rozwinęłam swój talent i zdoby łam taką sławę. – Nie chcę o ty m słuchać. Nie takiej odpowiedzi spodziewała się Celaena. – Nie jesteś szczególnie miły – rzuciła przez zaciśnięte zęby. Jeśli rzeczy wiście chciała zaleźć mu za skórę, będzie musiała mocniej się do tego przy łoży ć. – Jesteś przestępczy nią, a ja kapitanem Gwardii Królewskiej. Prowadzenie uprzejmy ch pogawędek z tobą nie należy do moich obowiązków. Ciesz się, że nie zamknęliśmy
cię w wozie. – Cóż, założę się, że jesteś dość wredny m partnerem w rozmowie nawet, gdy silisz się na uprzejmą pogawędkę. Mężczy zna nie zareagował, a Celaena – wbrew sobie – poczuła się nieco głupio. Upły nęło kilka minut. – Czy jesteście z księciem bliskimi przy jaciółmi? – Moje ży cie osobiste to nie twoja sprawa. – Jesteś szlachetnie urodzony ? – Dość – odparł kapitan i prawie niezauważalnie uniósł podbródek. – Jesteś księciem? – Nie. – Zwy kły m lordem? Nie odpowiedział i zabójczy ni uśmiechnęła się z rozmy słem. – Lord Chaol Westfall – powiedziała i zaczęła się wachlować, jakby miała w dłoni wachlarz. – Ależ damy dworu muszą ci nadskakiwać! – Nie nazy waj mnie tak. Nie otrzy małem ty tułu lorda – burknął kapitan. – Masz starszego brata? – Nie. – A więc dlaczego nie dziedziczy sz ty tułu? Znów brak odpowiedzi. Celaena wiedziała, że powinna przestać naciskać, ale nie mogła się powstrzy mać. – Czy żby miał miejsce jakiś skandal? Pozbawiono cię praw? Wciągnięto w jakąś skomplikowaną intry gę? Mężczy zna zacisnął usta tak mocno, że aż pobielały mu wargi. Celaena pochy liła się ku niemu. – Czy twoim zdaniem to wszy stko... – Mam cię zakneblować czy może sama znajdziesz sposób na zachowanie milczenia? – spy tał ponuro Westfall i z obojętny m wy razem twarzy popatrzy ł na następcę tronu. Dziewczy na nie wy trzy mała długo w ciszy. O mały włos a wy buchnęłaby śmiechem na widok skrzy wionej miny kapitana, gdy ponownie usły szał jej głos. – Jesteś żonaty ? – Nie. Celaena zaczęła skubać paznokcie. – Ja też nie jestem mężatką. Westfall rozchy lił nozdrza. – Ile miałeś lat, gdy zostałeś kapitanem Gwardii? Jej rozmówca ostro ściągnął wodze. – Dwadzieścia. Orszak zatrzy mał się na polanie, a żołnierze jeden po drugim zeskoczy li z koni. Celaena spojrzała na Chaola, który właśnie przerzucał nogę nad końskim kłębem. – Dlaczego się zatrzy maliśmy ? – zapy tała. Kapitan odczepił łańcuch od siodła i mocno szarpnął, dając ty m samy m do zrozumienia, że również powinna zeskoczy ć na ziemię. – Czas na popas – rzekł.
5 Celaena odsunęła niesforny kosmy k włosów z twarzy i pozwoliła, aby kapitan zaprowadził ją na skraj polany. Chcąc uciec, musiałaby w pierwszej kolejności pokonać właśnie Chaola. Gdy by by li sami, pewnie spróbowałaby szczęścia, mimo że łańcuchy ograniczały jej swobodę ruchów. Niestety, otaczał ich oddział królewskich gwardzistów, który ch wy szkolono, aby zabijali bez wahania. Kapitan nie opuszczał jej ani na chwilę. W między czasie ludzie księcia rozpalali ogień i przy gotowy wali jedzenie, wy jąwszy uprzednio produkty ze skrzy ń i worków. Część z nich układała wokół ognia kłody i zajmowała miejsca przy palenisku, podczas gdy ich kompani podsmażali już strawę. Psy następcy tronu, które dotąd posłusznie stąpały obok swego pana, podbiegły do zabójczy m, merdając ogonami, i ułoży ły się u jej stóp. A więc ktoś cieszy ł się jednak z jej towarzy stwa. Gdy przy niesiono jej talerz, by ła już porządnie głodna. Ty mczasem kapitan nadal nie zdjął jej kajdan, co wprawiło ją w złość. Dopiero gdy obrzuciła Chaola długim, ostrzegawczy m spojrzeniem, odpiął łańcuch z jej nadgarstków i zapiął na kostkach. Przewróciła oczami i uniosła niewielką porcję mięsa do ust. Żuła powoli. Nie miała zamiaru zwy miotować na oczach wszy stkich zgromadzony ch. Żołnierze nadal by li pochłonięci rozmową i dziewczy na rozejrzała się uważnie dokoła. W pobliżu siedziało pięciu zbrojny ch. Następca tronu wraz z księciem Perringtonem zajęli miejsca na kłodach z dala od nich. Na twarzy Doriana nie widać by ło śladu po arogancji i rozbawieniu, które cechowały go zeszłej nocy. Dy skutując z Perringtonem, młodzieniec zachowy wał śmiertelną powagę, by ł wręcz spięty. Celaena zauważy ła, że słuchając rozmówcy, Dorian zaciska mocno zęby. Nie ulegało wątpliwości, że między ty mi mężczy znami nie ma miejsca na serdeczności. Nadal przeżuwając posiłek, dziewczy na zaczęła przy glądać się drzewom. W lesie panowała cisza. Psy nie wy dawały się ty m szczególnie poruszone, ale ich uszy sterczały pionowo. Nawet żołnierze rozmawiali przy ciszony mi głosami. Celaena nigdy nie widziała takiego lasu. Liście – barwne niczy m rubiny, perły, topazy, amety sty, szmaragdy i granaty – koły sały się na gałęziach lub przy kry wały runo leśne, tworząc wzorzy sty kobierzec wokół karawany. Szaleństwo wojny nie dotarło tak daleko i ta część Dębowej Puszczy by ła wciąż nietknięta przez człowieka. Znać tu by ło obecność dawnej mocy, która obdarzy ła drzewa tak niezwy kłą urodą. Celaena miała zaledwie osiem lat, gdy Aroby nn Hamel, jej mentor oraz Król Zabójców, znalazł ją na wpół utopioną na brzegu zamarzniętej rzeki i zaniósł do swej warowni, wznoszącej się na granicy między Adarlanem i Terrasenem. Tam wy szkolił ją na swą najzdolniejszą i najbardziej lojalną zabójczy nię, ale nigdy nie pozwolił na powrót do domu. Mimo to dziewczy na wciąż pamiętała piękno tego świata, którego olbrzy mie tereny spłonęły później na rozkaz króla Adarlanu. Teraz wiedziała, że nie ma już po co wracać w rodzinne strony. Aroby nn nigdy nie powiedział tego na głos, ale gdy by nie zgodziła się na szkolenie, oddałby ją w ręce ludzi, którzy mieli ją zgładzić albo zrobić coś jeszcze gorszego. By ła wówczas jedy nie ośmioletnią sierotą, ale wiedziała, że propozy cja opiekuna to szansa na nowe ży cie, a nadane jej, nikomu nieznane imię kiedy ś będzie budziło grozę. Wiedziała, że dzięki Królowi Zabójców umknie przeznaczeniu, które zawiodło ją na brzeg zamarzniętej rzeki owej nocy dziesięć lat temu. – Przeklęty las – mruknął żołnierz o oliwkowej skórze, siedzący w kręgu. Ktoś obok niego zachichotał.
– Im szy bciej go spalimy, ty m lepiej, mówię wam. Pozostali pokiwali głowami, a Celaena zeszty wniała. – Pełno w nim nienawiści – odezwał się ktoś inny. – A spodziewałeś się czegoś innego? – wtrąciła dziewczy na do rozmowy. Chaol bły skawicznie położy ł dłoń na mieczu, a żołnierze spojrzeli w stronę Celaeny, niektórzy z szy derczy mi minami. – To nie jest by le las – wy jaśniła i wskazała drzewa widelcem. – To las Brannona. – Ojciec opowiadał mi bajki o mieszkający ch w nim istotach. O faeriach – rzekł jakiś żołnierz. – Ponoć kiedy ś by ło ich tu zatrzęsienie, ale odeszły. Inny odgry zł kęs jabłka i dodał: – Razem z ty mi cholerny mi, przeklęty mi Fae. – Wy tępiliśmy je i ty le – stwierdził kolejny. – Na waszy m miejscu trzy małaby m języ k za zębami – warknęła Celaena. – Król Brannon by ł Fae, a Dębowa Puszcza wciąż należy do niego. Nie by łaby m zdziwiona, gdy by któreś z ty ch drzew nadal go pamiętało. Wojskowi wy buchnęli śmiechem. – W takim razie te drzewa musiały by mieć z dwa ty siące lat! – zawołał jeden z nich. – Fae są nieśmiertelni – oznajmiła dziewczy na. – Ale drzewa nie. Ziry towana Celaena pokręciła głową i wsunęła kolejny niewielki kęs pokarmu do ust. – Co ty możesz wiedzieć o ty m lesie? – spy tał ją cicho Chaol. Czy żby się z niej naigry wał? Żołnierze spoglądali na nią rozbawieni, gotowi znów ry knąć śmiechem, ale w złotobrązowy ch oczach kapitana widać by ło ty lko ciekawość. Dziewczy na przełknęła następny kęs. – Zanim Adarlan rozpoczął swe podboje, ten las by ł pełen magii – powiedziała cichy m, ale mocny m głosem. – No i? – dopy ty wał kapitan, czekając na ciąg dalszy. – I... to wszy stko, co wiem – zakończy ła, patrząc mu w oczy. Rozczarowani żołnierze powrócili do jedzenia. Celaena kłamała, a Chaol od razu to odgadł. Wiele wiedziała o ty m lesie; choćby to, że niegdy ś rzeczy wiście zamieszkiwały go magiczne istoty, takie jak gnomy, duszki leśne, nimfy, gobliny i inne stworzenia, który ch nazw nie pamiętała. Wszy stkimi stworzeniami rządzili nieśmiertelni Fae, ich więksi, podobni do ludzi kuzy ni, którzy by li pierwszy mi mieszkańcami ty ch ziem i najstarszy mi istotami w Erilei. W miarę, jak postępował rozkład moralny Adarlanu, tępione bez litości magiczne istoty z Fae na czele, które uciekały i szukały schronienia w najodleglejszy ch zakątkach świata. Król Adarlanu wy jął spod prawa zarówno magię, jak i Fae oraz ich podwładny ch. Wszelkie ślady po ty ch stworzeniach zatarto tak sumiennie, że nawet ci, w który ch ży łach wciąż pły nęła magia, nie wierzy li już w jej istnienie. Celaena by ła jedną z ty ch osób. Król ogłosił, że magia stanowi obrazę dla Bogini i podległy ch jej bóstw, a uży wanie czarów to bezczelne naśladownictwo boskich mocy. Magia została zakazana edy ktem królewskim, ale większość ludzi wiedziała, że to nie król zdecy dował o jej wy gaśnięciu. W ciągu miesiąca po ogłoszeniu woli władcy magia znikła sama z siebie, całkowicie i nieodwołalnie. Jeśli dy sponowała jakąś świadomością, by ć może wiedziała, że zbliżają się okrutne czasy. Celaena wciąż pamiętała smród ognisk, które rozpalono w cały m kraju, gdy miała
osiem, a później dziewięć lat. Pamiętała dy m unoszący się znad ty sięcy płonący ch ksiąg, pełny ch bezcennej wiedzy z dawny ch lat. Pamiętała jęk wróżbitów i uzdrawiaczy pożerany ch przez płomienie. Pamiętała sklepy i święte miejsca, zdewastowane i wy mazane z historii. Wielu spośród znający ch magię, którzy uniknęli stosów, trafiało później do kopalń w Endovier. Większość z nich nie przetrwała tam długo. Celaena od dawna nie wracała już my ślą do swy ch utracony ch umiejętności, choć te wspomnienia często nawiedzały ją w koszmarach. By ć może zniknięcie magii – nie licząc okrucieństwa, które miało wówczas miejsce – nie by ło tak naprawdę niczy m zły m. Posiadanie magiczny ch talentów by ło w gruncie rzeczy dość niebezpieczne. Jej własne zdolności mogły ją w pewny m momencie zgubić. Wzięła do ust kolejny kęs. Dy m gry zł ją w oczy. Nigdy nie zapomniała opowieści o Dębowej Puszczy – mroczny ch, przerażający ch polanach, nieruchomy ch, bezdenny ch stawach i jaskiniach pełny ch światła i niebiańskiego śpiewu. Wiedziała jednak, że teraz by ły to ty lko historie i nic ponad to, a ich opowiadanie mogło się źle skończy ć. Spojrzała na promienie słoneczne, przenikające przez luki w koronach drzew. Spojrzała na drzewa, które koły sały się powoli pod naporem wiatru, obejmując się długimi gałęziami przy pominający mi kościste ramiona. Zadrżała lekko. Na szczęście posiłek szy bko dobiegł końca. Znów założono jej na nadgarstki łańcuchy, a żołnierze na powrót osiodłali napojone konie. Celaena zeszty wniała tak bardzo, że Chaol musiał pomóc jej wspiąć się na siodło. Długa jazda okazała się bolesny m doświadczeniem. Ucierpiało również jej powonienie, nieprzy zwy czajone do smrodu końskiego potu i ekskrementów. Jechali przez resztę dnia. Zabójczy m milczała, przy glądając się otaczającej ich puszczy. Ucisk, który czuła w klatce piersiowej, zelżał dopiero, gdy wy jechali spomiędzy drzew. Kiedy zatrzy mali się na kolejny popas, bolało ją całe ciało. Podczas kolacji nie odezwała się ani słowem i bez protestów wpełzła do rozstawionego dla niej, strzeżonego namiotu o niewielkich rozmiarach. Nie przeszkadzało jej nawet to, że śpi w kajdanach przy mocowany ch łańcuchem do pasa jednego z żołnierzy. Nie miała tej nocy żadny ch snów, ale gdy się obudziła, nie mogła uwierzy ć własny m oczom. U stóp jej pry czy leżały drobne białe kwiatki, a na podłodze namiotu widać by ło mnóstwo śladów pozostawiony ch przez niewielkie stopki, zupełnie jakby po namiocie kręciły się w nocy niezauważone przez nikogo dzieci. Bojąc się, że który ś ze strażników wejdzie do środka, Celaena wy sunęła nogę z pry czy i pospiesznie zatarła ślady stopek, a kwiaty wcisnęła do sakwy. Nikt więcej nie wspomniał ani słowem o faeriach, ale Celaena raz po raz zerkała na twarze żołnierzy w poszukiwaniu dowodu na to, że oni również dostrzegali coś dziwnego w otoczeniu. Przez większość dnia czuła, że jej dłonie są spocone z niepokoju, a serce wali jej jak młotem. Nie spuszczała oka z otaczający ch ich kniei.
6 Podróżowali przez dwa ty godnie. W ty m czasie noce stawały się coraz chłodniejsze, a dni dłuższe. Przez cztery dni dotrzy my wał im towarzy stwa lodowaty deszcz. Celaenie by ło tak zimno, że zaczęła się zastanawiać, czy nie rzucić się w przepaść i nie pociągnąć Chaola za sobą. Wszy stko by ło wilgotne lub na wpół zamarznięte, a dziewczy na, choć mogła się przy zwy czaić do mokry ch włosów, nie by ła w stanie ścierpieć przemokniętego obuwia. Jej palce u stóp całkiem zdrętwiały. Co noc owijała je skrawkami suchego płótna. Odnosiła wrażenie, że jest w stanie częściowego rozkładu i zastanawiała się, kiedy podmuchy lodowatego, kąsającego wiatru zaczną odry wać jej skórę od ciała. Ty mczasem pewnego dnia – jak to by wa jesienią – deszcz niespodziewanie przestał padać, a nad ich głowami raz jeszcze rozkwitło bezchmurne, piękne niebo. Celaena drzemała w siodle, gdy następca tronu wy rwał się z szy ku i podjechał do nich truchtem. Jego długie, ciemne włosy podskakiwały z każdy m ruchem, a czerwona pelery na unosiła się i opadała niczy m karmazy nowa fala. Na zwy kłą białą koszulę młodzieniec nałoży ł szlachetny, kobaltowy kaftan obszy ty złotą nicią. W innej sy tuacji dziewczy na parsknęłaby zapewne z pogardą na taki widok, ale Dorian w brązowy ch butach po kolana prezentował się naprawdę dobrze. Skórzany pas również do niego pasował, nawet jeśli my śliwski nóż by ł ozdobiony zby t wielką ilością kamieni szlachetny ch. Następca tronu zatrzy mał konia przy Chaolu. – Jedźmy tam! – Wskazał ruchem głowy czubek stromego, porośniętego trawą wzgórza, po który m właśnie się przemieszczali. – Dokąd? – spy tał kapitan i demonstracy jnie zadzwonił łańcuchem, przy pominając Dorianowi, że nie może się rozstać z Celaeną. – Chcę się rozejrzeć ze szczy tu – ciągnął następca tronu. – Weź tę tutaj ze sobą, co nam szkodzi! „Tę tutaj!" – Celaena powtórzy ła ten niewy bredny przy domek w my ślach i aż się zjeży ła. Coś takiego! Traktuje ją, jakby by ła zwy kły m pakunkiem! Chaol opuścił swoje miejsce w szy ku i mocno szarpnął za łańcuch. Dziewczy na złapała za wodze i wkrótce gnali już galopem. Nozdrza Celaeny znów zostały zaatakowane przez cierpki zapach końskiego włosia. Szy bko znaleźli się na szczy cie wzgórza, choć jej wierzchowiec przez cały czas wierzgał i przy spieszał, jakby chciał się jej pozby ć. Dziewczy na przesuwała się coraz bardziej do ty łu na siodle, z trudem opanowując gry mas złości. Gdy by spadła na ich oczach, umarłaby ze wsty du. Wkrótce ich plecy opromienił blask zachodzącego słońca, które wy łoniło się zza drzew i oniemiała Celaena ujrzała jedną wy soką wieżę, potem trzy, a w końcu sześć. Po chwili stała już na wierzchołku wzgórza i wpatry wała się w najwspanialsze osiągnięcie architektury Adarlanu – szklany zamek Rifthold. By ł to rozległy labiry nt migotliwy ch, kry ształowy ch iglic i mostów, budowli i wieży c, sal zwieńczony ch kopułami i niekończący ch się kory tarzy. Zamek został wzniesiony w miejscu poprzedniego, zbudowanego z kamienia, a koszty jego budowy przekroczy ły wszelkie wy obrażenia. Celaena przy pomniała sobie ową chwilę osiem lat temu, gdy ujrzała Rifthold po raz pierwszy. Miała wówczas problemy z poruszaniem się. By ła zmarznięta niczy m ziemia pod kopy tami jej tłustego kuca. Nie miała nastroju do głębszy ch przemy śleń, a mimo to od razu
uznała, że Rifthold to pozbawione smaku marnotrawstwo środków i wy siłku. Wieże zamku w jej oczach wy glądały niczy m szpony sięgające ku niebu. Dziewczy na pamiętała dobrze tamtą chwilę, gdy ujrzała budowlę po raz pierwszy. Pamiętała swój niebieski płaszcz, którego bez przerwy doty kała, pamiętała wagę dopiero co ułożony ch loków, materiał pończoch, ocierający ch się o siodło i plamki błota na czerwony ch trzewikach z aksamitu. Pamiętała również, że ciągle my ślała o mężczy źnie, którego zabiła trzy dni wcześniej. – Jeszcze jedna wieża i wszy stko się zawali – rzekł następca tronu. Za ich plecami sły chać by ło tętent kopy t nadjeżdżającej eskorty. – Zostało nam jeszcze kilkanaście kilometrów, a te wzgórza lepiej przemierzać za dnia. Rozbijemy obóz tutaj. – Zastanawiam się, co twój ojciec powie na temat Sardolliien – rzekł Chaol. – Och, nie będzie miał nic przeciwko, przy najmniej póki dziewczy na nie otworzy ust. Jeśli zacznie się drzeć, miotać i ciskać gromy, pożałuję, że zmarnowałem dwa miesiące na jej znalezienie. Cóż, mam nadzieję, że ojciec ma teraz ważniejsze zmartwienia na głowie. Z ty mi słowami książę oddalił się. Celaena nie mogła oderwać wzroku od zamku. By ł tak daleko, a mimo to czuła się przy nim bardzo mała. Już zapomniała o przy tłaczający ch rozmiarach budowli. Żołnierze zeskoczy li z koni i sprawnie przy stąpili do rozpalania ognisk i rozstawiania namiotów. – Wy glądasz, jakby ś spoglądała na szubienicę, na której zawiśniesz, a nie na obietnicę wolności – rzekł kapitan, gdy stanął konno obok niej. Dziewczy na bawiła się rzemienny m paskiem. – Mam mieszane uczucia, gdy na to patrzę – oznajmiła. – Na miasto? – Na miasto, zamek, slumsy, rzekę. – Zamek górował nad miastem niczy m potwór, zalewając go swy m cieniem. – Nadal nie do końca rozumiem, jak to się stało. – Masz na my śli to, że cię złapano? Celaena przy taknęła. – Zapewne wierzy sz w to, że imperium to świat doskonały – powiedziała – ale wiedz, że wasi władcy i polity cy wy korzy stują każdą sposobność, aby zniszczy ć swojego przeciwnika. My ślę, że zabójcy postępują podobnie. – A więc sądzisz, że zdradził cię który ś z towarzy szy po fachu? – Wszy scy wiedzieli, że otrzy my wałam najlepsze zlecenia i mogłam zażądać dowolnej ceny – mówiła dziewczy na, spoglądając na wijące się ulice miasta i krętą, bły szczącą rzekę. – Wielu mogło więc skorzy stać na moim zniknięciu. Mógł stać za ty m jeden człowiek, mogło by ć ich wielu. – Cóż, nie można chy ba się spodziewać, że takie towarzy stwo będzie się kierować kodeksem honorowy m. – Skądże. Nigdy nie ufałam większości z nich i wiedziałam, że jestem darzona nienawiścią. Celaena oczy wiście miała swoje podejrzenia, ale o najbardziej prawdopodobny m z nich nie miała nawet odwagi my śleć i czuła, że nigdy jej w sobie nie znajdzie. – Zesłanie do Endovier musiało cię wiele kosztować – rzekł Chaol. W jego słowach nie by ło złośliwości ani szy derstwa. Czy żby jej współczuł? – Tak – odparła powoli. – Wiele mnie to kosztowało. Kapitan spojrzał na nią zachęcająco, jakby chciał, aby powiedziała coś więcej. A właściwie czemu nie miałby poznać prawdy ? – Po przy wiezieniu na miejsce obcięto mi włosy, ubrano w jakieś szmaty i dano mi kilof, zupełnie jakby m wiedziała, co z nim należy zrobić. Przy kuto mnie do inny ch więźniów
i razem z nimi często zbierałam tęgie cięgi. Nadzorcy zostali poinstruowani, aby poświęcać mi więcej uwagi. Wy my ślili sobie, że będą wcierać mi sól w rany – mój urobek! – i bili mnie tak często, że niektóre rany nigdy się nie goiły. Gdy by nie kilku ży czliwy ch więźniów z Ey llwe, na pewno wdałaby się w nie infekcja. Co noc który ś z nich cały mi godzinami oczy szczał mi rany z soli. Chaol nie odezwał się ani słowem. Zerknął na dziewczy nę, a potem zeskoczy ł z siodła. Czy żby przez przy padek powiedziała coś, co go uraziło? Tego dnia już się do niej nie odezwał i sły szała ty lko, jak wy krzy kuje rozkazy do inny ch. *** Celaena obudziła się z okrzy kiem strachu na ustach i dłonią na gardle. Po jej plecach spły wał zimny pot, mocząc pościel. Znów przy śniło jej się, że leżała w jedny m ze zbiorowy ch grobów w Endovier, a gdy próbowała się wy dostać z plątaniny gnijący ch kończy n, zapadła się jeszcze głębiej. I nikt nie zauważy ł tego, że zakopują ją ży wcem. Nikt nie usły szał jej wrzasków. Zebrało jej się na mdłości. Usiadła i otoczy ła kolana ramionami. Oddy chała miarowo i raz po raz przechy lała głowę na boki, a chude kolana ugniatały jej kości policzkowe. Noc by ła tak ciepła, że zrezy gnowali ze spania w namiotach, dzięki czemu miała teraz wspaniały widok na stolicę. Oświetlony zamek górował nad uśpiony m miastem niczy m kopiec z lodu i pary. W mroku nocy wy dawał się zielonkawy, a dziewczy na odnosiła wrażenie, że pulsuje. Jutro o tej porze zostanie uwięziona za jego murami. Dziś mogła jednak rozkoszować się spokojem, dziwnie przy pominający m ciszę przed burzą. Celaenie wy dawało się, że cały otaczający ją świat zapadł w sen, zahipnoty zowany światłem bijący m od zamku, zielony m niczy m morze. Czas pły nął, góry rosły i zapadały się, a pnącza rozrastały po murach uśpionego miasta, pokry wając je kolcami i liśćmi. Ty lko ona jedna nie spała. Narzuciła płaszcz na barki. Wy gra. Wy gra i podejmie służbę u króla, a po odpracowaniu czterech lat zniknie bez śladu i zapomni o zamkach, władcach i zabójcach. Nie chciała już rządzić ty m miastem. Magia umarła, Fae zostali wy gnani bądź wy bici, a ona nie chciała już mieć żadnego związku z rozwojem czy upadkiem jakiegokolwiek królestwa. Nie dbała o swoje przeznaczenie. Już nie. Dorian Havilliard przy glądał się zabójczy m z drugiego końca obozowiska, nie spuszczając dłoni z rękojeści miecza. Patrzy ł, jak dziewczy na obejmuje kolana ramionami, a jej włosy srebrzą się w blasku księży ca. Widział, że jest w niej coś smutnego. W jej oczach, w który ch odbijał się blask miasta, nie by ło już śmiałości ani zuchwałości. Celaena wy dawała się następcy tronu nieco dziwna i zgorzkniała, ale z pewnością by ła atrakcy jna. By ło coś niesamowitego w jej oczach, które zapalały się na widok pięknego krajobrazu. Nie rozumiał tej reakcji. Dziewczy na niewzruszenie wpatry wała się w zamek, który wznosił się nad brzegiem rzeki Avery. Jej sy lwetka czerniła się w blasku budowli. Nad obozowiskiem zbierały się chmury i zabójczy m uniosła głowę. W luce między obłokami widać by ło garstkę gwiazd. Książę nie mógł się oprzeć wrażeniu, że gwiazdy spoglądały prosto na Celaenę. Nie, nie mógł zapomnieć, że to ty lko zabójczy m o pięknej buzi i ostry m języ ku, diablica o dłoniach zbroczony ch krwią, która równie łatwo mogła powitać go miły m słowem, jak i poderżnąć mu gardło. Co więcej, by ła jego Obrończy nią. Miała walczy ć dla niego oraz o swoją wolność. I ty le.
Dorian położy ł się, nie wy puszczając z rąk miecza. Wkrótce zasnął, lecz przez całą noc we śnie widział dziewczy nę, która patrzy na gwiazdy, oraz gwiazdy spoglądające na dziewczy nę.
7 Trębacze zadęli w trąby, gdy orszak przejechał przez bramę w wy niosły ch, alabastrowy ch murach miasta Rifthold. W górze witały ich łopoczące karmazy nowe proporce ze złoty mi wy wernami. Ulice by ły puste, gdy ż straż miejska zawczasu usunęła z drogi wszy stkich przechodniów, ale mimo to Celaena, ubrana, umalowana i wolna od kajdan, skrzy wiła się, gdy do jej nozdrzy doleciał smród miasta. Oprócz zapachu koni i lekkiej woni przy praw poczuła przy tłaczający odór nieczy stości, krwi i zepsutego mleka. Wy czuwała również słoną zapachową nutę pochodzącą z rzeki Avery, różniącą się od woni soli w kopalniach Endo vier. Rzeką przy pły wały okręty wojenne ze wszy stkich mórz Erilei, statki handlowe wy ładowane dobrami i niewolnikami oraz łodzie ry backie z oślizgły mi, na wpół zgniły mi, zapewne paskudnie smakujący mi ry bami. Wszy scy ludzie – od brodaty ch domokrążców po służące dźwigające stosy pudeł na kapelusze – zatrzy my wali się i patrzy li na dumnie stąpający ch giermków z proporcami. Dorian Havilliard machał do tłumu. Następca tronu, strojny podobnie jak Chaol w czerwoną pelery nę, spiętą na lewej piersi broszą w kształcie królewskiej pieczęci, jechał jako pierwszy. Na starannie uczesane włosy nałoży ł złotą koronę i dziewczy na musiała przy znać, że w istocie prezentował się po królewsku. Zewsząd zbiegały się młode kobiety i machały do księcia, a ten uśmiechał się i mrugał do nich. Celaena spostrzegła, że adoratorki Doriana obrzucają ją nieprzy jazny mi spojrzeniami. Dobrze wiedziała, że wy gląda jak dobrze urodzona zdoby cz, wieziona na koniu do zamku królewskiego. Uśmiechała się więc w odpowiedzi, odrzucała włosy i wpatry wała się w plecy księcia, trzepocząc rzęsami. Ktoś uszczy pnął ją w ramię. Odwróciła się i spojrzała na kapitana Gwardii. – Co znowu? – sy knęła. – Zachowujesz się jak idiotka – wy cedził Chaol przez zęby, uśmiechając się do tłumu. – To one się tak zachowują! – oznajmiła i uśmiechnęła się tak samo jak on. – Cicho bądź i zachowuj się normalnie – rozkazał jej. Czuła jego gorący oddech na plecach. – Mam zachowy wać się normalnie? – spy tała, machając do młodego mężczy zny, który wpatry wał się w nią z zachwy tem należny m damie dworu. – Czy li zeskoczy ć z konia i w okamgnieniu zniknąć wśród tłumu? – Jasne – mruknął Westfall. – Zniknęłaby ś z trzema strzałami w plecach. – Rozkoszna rozmowa. Jechali teraz przez dzielnicę handlową. Rzędy drzew ocieniały tu szerokie ulice, wy łożone biały m kamieniem. Wokół by ło ty le ludzi, że Celaena ledwo dostrzegała przeszklone witry ny sklepowe. Czuła, że powoli rośnie jej pragnienie posiadania. Za każdą szy bą py szniły się suknie oraz tuniki, umieszczone nad rzędami migotliwej biżuterii i kapeluszami o szerokich rondach, ułożony mi niczy m bukiety kwiatów. Nad sklepami górował zamek, tak wy soki, że Celaena musiała zadrzeć głowę, aby ujrzeć jego najwy ższe wieży czki. Dlaczego wy brali tak długą i niewy godną trasę? Czy ta parada by ła komuś do czegoś potrzebna? Dziewczy na przełknęła ślinę. Budy nki się skończy ły i powitała ich biel żagli, rozłożony ch niczy m skrzy dła ćmy. Zmierzali teraz traktem ciągnący m się wzdłuż brzegów rzeki Avery. Przy nabrzeżu cumowały statki, w powietrzu krzy żowały się liny i reje, a zapracowani mary narze pokrzy kiwali do siebie, nie zwracając uwagi na procesję księcia.
Nagle rozległ się trzask bata i Celaena odwróciła głowę. Z burty statku handlowego schodzili po trapie niewolnicy, powłócząc nogami. Dziewczy na rozpoznała przedstawicieli kilku podbity ch narodów. Wszy scy mieli tę samą posępną, zrezy gnowaną minę, którą widy wała już wcześniej u inny ch osób. Większość z nich stanowili jeńcy wojenni lub zwy kli buntownicy, który m udało się uniknąć katowskiego pnia lub stry czka z rąk adarlańskiej armii. Inny ch przy puszczalnie przy łapano na uprawianiu magii lub oskarżono o to. Pozostali by li zwy kły mi ludźmi, którzy pechowo znaleźli się w niewłaściwy m miejscu o niewłaściwej porze. Celaena zauważy ła, że w porcie również pracują ty siące niewolników, którzy zlani potem dźwigali ciężary, nalewali wodę i unosili parasole nad obliczami panów, zawsze z pokornie pochy loną głową. Dziewczy na chciała zeskoczy ć z konia i podbiec do nich albo chociaż wrzasnąć, że nie należy do dworu księcia i nie jest współodpowiedzialna za ich złapanie, skucie i bicie. Chciała oznajmić wszem i wobec, że sama pracowała i cierpiała podobnie jak oni, ich rodziny i przy jaciele i że nie by ła laka jak potwory, które niszczy ły wszy stko wokół. Pragnęła ogłosić, że prawie dwa lata temu zrobiła coś dla nich – uwolniła około dwustu niewolników z rąk pewnego bogatego pirata. Choć wiedziała, że by ło to doprawdy niewiele. Nagle odniosła wrażenie, że miasto zaczęło się od niej oddalać. Wciąż widziała ludzi, którzy kłaniali się i machali rękami, wiwatowali i śmiali się, rzucając kwiaty pod kopy ta ich koni, ale oddy chanie przy chodziło jej z trudem. Wy konana ze szkła i żelaza brama do zamku wy rosła przed nimi szy bciej, niż dziewczy na by sobie tego ży czy ła. Urona podjechała w górę, a pod ścianami sklepionego przejścia wy pręży li się piesi strażnicy. Każdy z nich trzy mał prostokątną tarczę oraz długą włócznię. Hełmy z brązu rzucały cienie na ich twarze. Mieli na sobie zbroje wy konane z miedzi i skóry oraz czerwone pelery ny. Za przejściem w murze oczom dziewczy ny ukazała się droga ocieniona złoty mi i srebrny mi drzewami. Z gęstego ży wopłotu zasadzonego wzdłuż jej boków wy rastały szklane lampy na wy sokich słupach. Gdy przejechali przez kolejne sklepione przejście – ty m razem w murze wy konany m z. lśniącego szkła – odgłosy miasta ucichły. Przed orszakiem wy rósł zamek. Na dziedzińcu Chaol zeskoczy ł z konia. Czy jeś ręce ściągnęły z siodła również Celaenę, która stanęła na kamieniu na lekko drżący ch nogach. Wokół nich migotało szkło. Chłopcy stajenni pospiesznie i po cichu odprowadzili wierzchowce. Kapitan Gwardii odciągnął dziewczy nę na bok, nie puszczając jej płaszcza. Podszedł do nich następca tronu. – Sześćset komnat, kwatery wojskowy ch i służby, trzy parki, gaj ze zwierzy ną łowną i stajnie po obu stronach – oznajmił, wpatrując się w swój dom. – Na co komu ty le przestrzeni? Celaena zmusiła się do słabego uśmiechu, nieco zmieszana jego słowami. – Nie mam pojęcia, jak możecie tu spać, Wasza Wy sokość, skoro ty lko ściana szkła dzieli was od śmierci. Uniosła głowę, ale szy bko ją opuściła i wbiła wzrok w ziemię. Nie miała lęku wy sokości, ale na samą my śl o ty m, że miałaby się wspiąć tak wy soko po schodach wy konany ch ty lko i wy łącznie ze szkła, jej żołądek aż ścisnął się z niepokoju. – A więc my ślimy podobnie. – Dorian zachichotał. – Podziękuj więc bogom, iż przy dzieliłem wam komnaty w kamienny m zamku. Nie chciałby m, aby ś czuła się niekomfortowo. Dziewczy na uznała, że obrzucenie księcia pochmurny m spojrzeniem nie będzie
najmądrzejszą decy zją i postanowiła zamiast tego przy jrzeć się ogromny m wrotom prowadzący m do zamku. Wy konano je z matowego czerwonego szkła, dzięki czemu przy pominały rozdziawione usta giganta, ale ich wnętrze wy konane by ło z kamienia. Celaena odniosła wrażenie, że szklana konstrukcja budowli została nałożona na istniejący już wcześniej kamienny zamek. Zresztą, któż by pomy ślał. .. Zamek ze szkła. Co za idioty czny pomy sł! – Cóż – rzekł Dorian. – Odzy skałaś trochę ciała, a twoja skóra nie jest już taka blada. Witaj w moim domu, Celaeno Sardothien. – Skinął w stronę przechodzący ch ary stokratów, którzy pozdrowili go ukłonem. – Turniej zaczy na się jutro. Kapitan Westfall zaprowadzi cię do twoich komnat. Dziewczy na rozejrzała się w poszukiwaniu inny ch uczestników testu, ale nie dostrzegła nikogo, kto pasowałby do właściwej kategorii. Następca tronu pozdrowił kolejną grupkę schlebiający ch mu dworzan i nie patrząc ani na zabójczy nię, ani na kapitana, rzucił: – Muszę się zobaczy ć z ojcem. – Jego spojrzenie prześlizgnęło się po ciele wy jątkowo pięknej damy. Mrugnął do niej, a ona ukry ła twarz za koronkowy m wachlarzem, nie zatrzy mując się. – Spotkamy się później – powiedział do Chaola i odszedł, nie żegnając się z zabójczy nią. Wbiegł na schody prowadzące do pałacu, a jego pelery na załopotała na wietrze. *** Książę dotrzy mał słowa. Przy dzielone Celaenie komnaty rzeczy wiście znajdowały się w skrzy dle kamiennego zamku. Co więcej, okazały się też znacznie większe, niż oczekiwała. W ich skład wchodziła sy pialnia z przy ległą łazienką i przebieralnią, niewielka jadalnia oraz salon. Meble znajdujące się w każdy m pomieszczeniu by ły inkrustowane złotem i czerwienią, a na ścianie sy pialni wisiała ogromna tkanina. Wszędzie stały wy godne sofy i krzesła z miękkimi obiciami. Z balkonu widać by ło urzekający pięknem ogród i stojącą w nim fontannę. Harmonię tego miejsca psuł jedy nie widok strażników stojący ch pod oknami. Chaol wy szedł, a Celaena zamknęła się w sy pialni. Gdy kapitan oprowadzał ją po kwaterze, zdąży ła zauważy ć, że znajduje się w niej dwanaście okien i jedno wy jście, a pod balkonem pełni straż dziewięciu strażników, każdy uzbrojony w miecz, nóż i kuszę. Podczas inspekcji Chaola żołnierze zdawali się by ć w stanie najwy ższej gotowości, ale dziewczy na wiedziała, że kusza to ciężka broń i nie można jej trzy mać godzinami. Po zamknięciu drzwi do sy pialni Celaena przy padła do marmurowej ściany i podkradła się do okna, aby wy jrzeć na zewnątrz. Zgodnie z jej oczekiwaniami strażnicy już zdąży li zarzucić kusze na plecy. Ściągnięcie broni i załadowanie jej potrwałoby kilka sekund. W ty m czasie mogłaby odebrać im miecze, poderżnąć gardła i zniknąć w ogrodzie. Uśmiechnęła się i stanęła przed oknem, aby przy jrzeć się okolicy. Ogród graniczy ł z gajem, w który m trzy mano zwierzy nę łowną. Celaena wiedziała, że znajdowała się w południowej części zamku i pokonawszy gaj, wy szłaby przy kamienny m murze, za który m pły nęła rzeka Avery. Przejrzała kredens i pozostałe szafy. Oczy wiście nigdzie nie znalazła pogrzebacza ani innego przedmiotu, który mogłaby wy korzy stać jako broń. Z ty łu szuflady w szafie garderobianej natrafiła jednak na kilka kościany ch szpil do włosów, a w koszy ku z przy borami do szy cia w ogromnej przebieralni znalazła sznurek. Igieł nigdzie nie by ło. Dziewczy na uklękła na dy wanie w przebieralni – w której tak naprawdę nie by ło żadny ch ubrań – i nie spuszczając oczu z drzwi, odłamała główki szpil i związała je mocno sznurkiem. Potem uniosła tak zaimprowizowaną broń i przy jrzała się jej kry ty cznie.
Cóż, nie by ł to może nóż, ale ostre końce związany ch mocno szpil również mogły wy rządzić komuś krzy wdę. Dotknęła każdego z nich i aż się skrzy wiła, gdy czubki przekłuły jej stwardniałą skórę. Tak, gdy by wbiła coś takiego w szy ję strażnika, z pewnością by go zabolało. Bez wątpienia zdoby łaby w ten sposób chwilę potrzebną, aby odebrać mu broń. Wróciła do sy pialni, ziewając, i stanęła na materacu, aby ukry ć broń w fałdach baldachimu nad łóżkiem. Potem raz jeszcze rozejrzała się po pomieszczeniu. Nie miała pewności, ale wy dawało jej się, że w wy miarach pokoju jest coś dziwnego. Zwłaszcza wy sokość ścian wy dawała jej się podejrzana. Tak czy owak baldachim by ł pełen potencjalny ch kry jówek. Co jeszcze mogłaby znaleźć w komnatach i niespostrzeżenie schować? Chaol zapewne kazał dokładnie sprawdzić pomieszczenia przed jej przy by ciem. Dziewczy na przy tknęła ucho do drzwi sy pialni i zaczęła nasłuchiwać, aż się upewniła, że w jej komnatach nie ma nikogo. Weszła do foy er i po chwili stała już w bawialni. Obejrzała kije do bilardu rozstawione wzdłuż przeciwległej ściany oraz kolorowe bile ułożone na stole kry ty m zielony m suknem i uśmiechnęła się. Chaol nie by ł aż taki spry tny, jak mu się wy dawało. Zniknięcie któregokolwiek z elementów wy posażenia obudziłoby czujność kapitana, więc Celaena postanowiła na razie niczego nie zabierać. Wy starczy ła jej świadomość, że w każdej chwili może złapać za kij albo cisnąć bilą, aby pozbawić strażnika przy tomności. Znużona wróciła do sy pialni i położy ła się na ogromny m łóżku. Materac by ł tak miękki, że aż się w nim zapadła. By ł też tak szeroki, że mogły na nim spać trzy osoby i zupełnie sobie nie przeszkadzać. Dziewczy na ułoży ła się na boku i zwinęła w kłębek. Jej powieki stawały się coraz cięższe. Spała przez godzinę. Obudził ją służący, anonsując przy by cie krawcowej, której zadaniem by ło przy gotowanie dla dziewczy ny stroju dworskiego. Przez następną godzinę kobieta mierzy ła Celaenę i prezentowała jej najrozmaitsze tkaniny w różny ch kolorach. Większość z nich dziewczy na uznała za okropne, ty lko nieliczne przy ciągnęły jej uwagę. (idy krawcowa usiłowała zaproponować jej jakiś sty l ubioru,dziewczy na machała jedy nie ręką i krzy wiła się. Miała ochotę przebić kobiecie gardło szpilą z perłową główką. Po wizy cie krawcowej Celaena czuła się prawie tak brudna jak w Endovier, więc postanowiła się wy kąpać. Ty m razem nie miała nic przeciwko służący m, którzy służy li jej dy skretną pomocą. Większość jej ran zdąży ła się już zasklepić lub nawet zabliźnić. Po prawie dwóch godzinach różny ch zabiegów – przy cinania włosów, polerowania paznokci i zmiękczania skóry na stopach i dłoniach – Celaena mogła wreszcie uśmiechnąć się do swego odbicia w lustrze. Ty lko w stolicy mogła liczy ć na tak fachową pomoc. Wy glądała teraz idealnie. Oszałamiająco idealnie. Miała na sobie białą suknię z długimi rękawami z wzorem w kształcie orchidei. Góra sukni została obwiedziona złotą nicią, a z ramion spły wała biała niczy m lód pelery na. Luźne kosmy ki włosów Celaeny, częściowo upięty ch w górze i przewiązany ch wstążką w kolorze fuksji, swobodnie opadały i okalały jej twarz. Uśmiech dziewczy ny przy gasł jednak, gdy przy pomniała sobie, dlaczego znalazła się w zamku. A więc miała zostać Królewską Obrończy nią... Teraz przy pominała bardziej Królewskiego Pieska Kanapowego. – Wy glądasz pięknie. Za plecami Celaeny rozległ się głos należący do dojrzałej kobiety. Dziewczy na odwróciła się na pięcie, a jej suknia zawirowała. Idioty czny, przeklęty gorset, który jej założono, okazał się tak ciasny, że nie mogła złapać tchu. Nic dziwnego, że zawsze lepiej czuła się w tunikach i spodniach. Ujrzała wy soką, atrakcy jną kobietę, ubraną w kobaltowo-brzoskwiniową szatę, co oznaczało, że należała do królewskiej służby. Na jej twarzy widać by ło pierwsze zmarszczki, ale
policzki by ły wciąż różowe. Nieznajoma ukłoniła się. – Jestem Philippa Spindlehead – powiedziała, podnosząc się. – Twoja osobista służąca. A ty zapewne jesteś... – Celaena Sardothien – rzuciła dziewczy na beznamiętnie. Kobieta otworzy ła szeroko oczy. – Lepiej zachowaj to dla siebie – szepnęła. – Ty lko ja znam twój sekret. Ja i strażnicy, jak sądzę. – A więc jak ludzie skomentują fakt, że jestem trzy mana pod strażą? Philippa podeszła bliżej i ignorując złowrogie spojrzenie zabójczy m, poprawiła jej suknię. – Pomy ślą, że jesteś jedny m z kandy datów do roli Obrońcy. Pozostali również są strzeżeni. Możliwe też, że uznają cię za kolejną przy jaciółkę księcia. – Kolejną? Kobieta uśmiechnęła się, ale nie spuszczała wzroku z sukni. – Jego Wy sokość ma wielkie serce. Celaena nie by ła zaskoczona. – Ma powodzenie wśród kobiet? – Rozmowy na temat Jego Wy sokości nie należą do moich obowiązków. Ty również powinnaś trzy mać języ k za zębami. – Robię to, na co mam ochotę – odparła dziewczy na i przy jrzała się swej służącej. Dlaczego przy dzielili jej kobietę w podeszły m wieku? Przecież obezwładniłaby ją w ciągu jednej sekundy. – No to szy bko wrócisz do kopalni. – Philippa oparła dłoń na biodrze. – Nie krzy w się, bo brzy dko wtedy wy glądasz. Służąca wy ciągnęła rękę, aby uszczy pnąć ją w policzek, ale Celaena cofnęła się. – Zwariowałaś? Jestem zabójczy nią, a nie jakąś dworską trzpiotką! Philippa zachichotała. – Ale nadal jesteś kobietą i Wy rd mi świadkiem, że dopóki jesteś pod moją pieczą, dopóty będziesz się zachowy wać jak kobieta. Celaena zamrugała, a potem rzekła powoli: – Jesteś niezwy kle śmiała. Mam nadzieję, że nie popisujesz się cięty m języ kiem wśród inny ch dam dworu. – Cóż, nie bez powodu przy dzielono mnie do ciebie. – A więc wiesz o ty m, czy m się zajmowałam, tak? – Wy bacz, ale wolę zajmować się twoimi strojami – odparła Philippa. – Nie chcę, aby moja ucięta głowa potoczy ła się po ziemi. Dziewczy na uniosła wargę, odsłaniając groźnie zęby, ale jej służąca odwróciła się i wy szła z komnaty. – Nie strój takich min! – zawołała przez ramię, odchodząc. – Nieładnie to wy gląda, gdy tak marszczy sz nosek! Celaena z otwarty mi ustami patrzy ła na zamy kające się drzwi. *** Następca tronu Adarlanu patrzy ł na swojego ojca. Nie odzy wał się ani słowem, nawet nie mrugał, po prostu czekał na jego odpowiedź. Król, rozparty na szklany m tronie, odwzajemniał się równie intensy wny m spojrzeniem. Dorian zazwy czaj nie pamiętał, że
z wy glądu tak mało przy pominał ojca. To jego młodszy brat Hollin odziedziczy ł po rodzicu masy wną budowę ciała, okrągłą twarz oraz by strość spojrzenia. Dorian by ł natomiast wy soki, dy sty ngowany i elegancki, a przy ty m miał zaskakująco szafirowe oczy. Nawet jego matka nie mogła się poszczy cić tak piękny mi oczy ma. Nikt nie wiedział, po kim chłopak je odziedziczy ł. – Przy wieźliście ją? – spy tał wreszcie ojciec. Jego głos by ł twardy i surowy, pobrzmiewał w nim szczęk oręża i świst strzał. Dorian wiedział, że nie ma co liczy ć na serdeczniejsze powitanie. – Nie powinna przy sparzać nam żadny ch zmartwień podczas poby tu w Rifthold – powiedział spokojny m głosem. Decy dując się na Sardothien, książę sporo ry zy kował. Wiedział, że wy stawia cierpliwość ojca na ciężką próbę. Niedługo miał się przekonać, czy warto by ło podjąć takie ry zy ko. – My ślisz tak jak każdy idiota, którego zamordowała – rzekł król. Dorian wy prostował się, ale władca ciągnął niewzruszenie: – Ta dziewczy na nie posłucha niczy ich rozkazów i nie zawaha się, jeśli dostrzeże szansę na wbicie ci szty letu prosto w serce. – I właśnie dlatego ma olbrzy mie szanse na wy granie turnieju – odparł młody książę. Król nie odpowiedział. – Właściwie to cały ten turniej może się okazać niepotrzebny – dodał Dorian, czując, jak wali mu serce. – Mówisz tak, bo się boisz, że stracisz sporo pieniędzy – stwierdził jego ojciec. „Gdy by ś ty lko znał prawdę – pomy ślał książę. – Gdy by ś wiedział, że przeby łem taki szmat drogi nie ty lko po to, żeby znaleźć dobrą wojowniczkę i się wzbogacić, ale również po to, aby się stąd wy rwać! Aby się uwolnić od ciebie na możliwie jak najdłużej!". Uspokoił się i przy pomniał sobie zdania, które układał przez całą drogę z Endovier. – Gwarantuję ci, że Celaena będzie należy cie wy pełniać swoje obowiązki. Tak naprawdę to ona w ogóle nie wy maga szkolenia. Już ci powtarzałem, ojcze, i zrobię to raz jeszcze. Ten turniej to głupi i zby teczny pomy sł. – Bacz na słowa albo rozkażę jej, aby poćwiczy ła na tobie. – I co dalej? Hollin obejmie tron? – Przestań podważać moje decy zje, Dorianie – powiedział ostro ojciec. – Zapewne my ślisz sobie, że ta... że ta dziewczy na może wy grać, ale zapominasz, że książę Perrington wy stawił Caina. To o wiele sensowniejszy wy bór. Cain jest zahartowany m wojownikiem, który zdoby wał doświadczenie na dziesiątkach pól bitewny ch. Tak właśnie powinien wy glądać prawdziwy Obrońca. Dorian wbił dłonie w kieszenie. – Nie sądzisz, że ten ty tuł jest dość zabawny, zważy wszy na fakt, iż ci Obrońcy to zwy kli kry minaliści? Ojciec podniósł się z tronu i wskazał dłonią mapę wy malowaną na przeciwległej ścianie komnaty narad. – Jestem zdoby wcą konty nentu, a wkrótce zawładnę całą Erileą. Nie kwestionuj moich decy zji. Dorian uświadomił sobie, że znalazł się niebezpiecznie blisko granicy między imperty nencją a buntem. Od lat dokładał wszelkich starań, aby jej nie przekroczy ć, więc wy mamrotał pod nosem przeprosiny. – Toczy my wojnę z Wendly n – ciągnął ojciec. – Zewsząd otaczają mnie wrogowie. Kto wy kona swe zadanie lepiej od człowieka bezgranicznie wdzięcznego za drugą szansę, a do tego sowicie wy nagradzanego? Uśmiechnął się, nie zważając na odpowiedź sy na. Przez chwilę przy glądał się uważnie młodzieńcowi. Dorian robił wszy stko, aby się nie wzdry gnąć.
– Perrington przekazał, że dobrze się zachowy wałeś podczas podróży. – Z takim psem pasterskim jak Perrington musiałem się dobrze zachowy wać. – Nie ży czę sobie, aby jakieś wieśniaczki łomotały później do wrót zamku i wy ły, że złamałeś im serce. Dorian zarumienił się, ale nie spuścił wzroku. – Haruję całe ży cie, aby zbudować i utrzy mać imperium – ciągnął król. – Nie wprowadzaj teraz zamieszania, płodząc nieślubny ch dziedziców. Ożeń się z porządną kobietą, daj mi przy najmniej jednego wnuka, a potem dokazuj, ile dusza zapragnie. Gdy sam zostaniesz królem, zrozumiesz konsekwencje nierozważnego postępowania. – Gdy zostanę królem, nie będę próbował zawładnąć Terrasenem przy pomocy czegoś tak niestabilnego jak linia sukcesji – odparł książę. Chaol ostrzegał go, aby zważał na słowa podczas rozmowy z królem, ale gdy ojciec zwracał się do niego jak do rozpieszczonego bachora, naty chmiast tracił cierpliwość. – Nawet gdy by ś zaproponował im autonomię, ci buntownicy nabiliby twą głowę na włócznię i zatknęliby ją na bramie Ory nthu. – By ć może powiesiliby tam również moich nieślubny ch dziedziców, gdy by mi się poszczęściło w tej sprawie. Król obdarzy ł Doriana jadowity m uśmiechem. – Ach, a oto i mój sy n o srebrny m języ ku. Przy glądali się sobie w milczeniu. Jako pierwszy odezwał się książę: – By ć może powinieneś dobrze się zastanowić nad trudnościami, jakie sprawia nam pokonanie wendly ńskiej floty. Może to sy gnał, że powinieneś przestać bawić się w boga. – Bawić się? – Król uśmiechnął się. Jego krzy we zęby bły snęły żółto w blasku ognia. – Ja się w nic nie bawię. To nie jest żadna gra. Dorian zeszty wniał, a jego ojciec konty nuował: – Ta twoja dziewka może i ładnie wy gląda, ale to wiedźma. Masz się trzy mać od niej z daleka, zrozumiałeś? – O kim mówisz? O zabójczy m? – Ona jest niebezpieczna, chłopcze. I co z tego, że wy ciągnąłeś ją z kopalni i wy stawiłeś do turnieju? Jej zależy ty lko i wy łącznie na jedny m i nie my śl, że cię nie wy korzy sta, aby osiągnąć swój cel. Jeśli ją uwiedziesz, konsekwencje będą poważne. Nie chodzi tu o mnie ani nawet o nią samą. – A jeśli postanowię się z nią związać, ojcze, to co zrobisz? Mnie również wtrącisz do kopalni? Król natarł na Doriana tak gwałtownie, że ten nie zdołał nawet zareagować. Mężczy zna uderzy ł sy na grzbietem dłoni w twarz. Chłopak zachwiał się, ale nie stracił równowagi. Policzek bolał go tak bardzo, że ze wszy stkich sił powstrzy my wał łzy. – Może i jesteś moim sy nem – warknął król – ale ja nadal jestem twoim władcą. Będziesz mnie słuchał, Dorianie Havilliard, albo za to zapłacisz. Więcej nie będziesz kwestionował moich słów. Następca tronu Adarlanu dobrze wiedział, że gdy by został w sali tronowej, popadłby w o wiele poważniejsze tarapaty. Ukłonił się ojcu i wy szedł. Jego oczy lśniły z trudem powstrzy my waną furią.
8 Celaena szła marmurowy m kory tarzem, a suknia unosiła się za nią niczy m białopurpurowa fala. Chaol szedł obok niej z dłonią umieszczoną na głowicy miecza, uformowanej na kształt orła. – Czy ten kory tarz prowadzi do jakiegoś interesującego miejsca? – A co jeszcze chciałaby ś zobaczy ć? Zwiedziliśmy już trzy ogrody, sale balowe oraz pokoje history czne. Podziwialiśmy też najwspanialsze widoki z okien kamiennego pałacu. Nie ma tu już nic więcej do oglądania, chy ba że chcesz wejść do szklanego zamku. Dziewczy na założy ła ramiona na piersi. Udając ogromnie znudzoną, zdołała namówić kapitana, aby oprowadził ją po budy nku, choć tak naprawdę ani na moment nie przestawała obmy ślać kolejny ch dróg ucieczki. Zamek by ł stary i większość kory tarzy i schodów kończy ła się ślepy mi zaułkami, a ucieczka wy magała od niej wcześniejszego, szczegółowego rozpoznania terenu. Turniej zaczy nał się dopiero następnego dnia i Celaena nie miała nic do roboty. Czy istniał lepszy sposób, aby przy gotować się na potencjalne zagrożenie? – Nie rozumiem, dlaczego nie chcesz wejść do szklanej części zamku – ciągnął kapitan. – Wnętrza wy glądają tak samo jak wszędzie indziej. Jeśli nie wy jrzy sz przez okno albo ktoś nie powie ci prawdy, nie będziesz nawet wiedziała, że się w nim znalazłaś. – Ty lko idiota zgodziłby się wejść do domu wy konanego ze szkła. – Jest on równie mocny i stabilny jak stal czy kamień. – Do chwili, gdy wejdzie tam ktoś odpowiednio ciężki i wszy stko się zawali. – To niemożliwe. Na samą my śl o ty m, że miałaby się przechadzać po piętrach zbudowany ch ze szkła, dziewczy nie zrobiło się słabo. – Nie ma tu jakiejś menażerii czy biblioteki, którą mogliby śmy zwiedzić? – spy tała, gdy mijali serię zamknięty ch drzwi. Dobiegały zza nich podniesione głosy oraz delikatna muzy ka harfy. – A co tam jest? – Tam mieszka dwór królowej – oznajmił Chaol, a potem złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. – Królowej Georginy ? – dopy ty wała Celaena. Czy kapitan rzeczy wiście nie zdawał sobie sprawy z tego, ile tajny ch informacji jej przekazał? Może naprawdę uważał, że dziewczy na jest niegroźna? Opanowała szy derczy gry mas ust. – Tak, królowej Georginy Havilliard. – Czy młody książę jest w domu? – Hollin? Jest w szkole. – Czy jest równie przy stojny jak jego starszy brat? – Celaena uśmiechnęła się. Chaol zeszty wniał. W cały m królestwie mówiono o ty m, że dziesięcioletni książę by ł zepsuty do szpiku kości, a serce miał czarne jak noc. Dziewczy na pamiętała skandal, który wy buchnął na kilka miesięcy przed jej pojmaniem. Hollin Havilliard zobaczy ł, że jego owsianka została przy palona i pobił jedną ze służący ch tak dotkliwie, iż nie udało się tego faktu zataić. Rodzina kobiety otrzy mała sowite wy nagrodzenie, a młodego księcia wy słano do szkoły w górach. Oczy wiście o zdarzeniu dowiedzieli się wszy scy. Królowa Georgina przez miesiąc nie opuszczała swoich komnat. – Hollin wrodził się w ojca – burknął Chaol. Przy spieszy ł kroku i komnaty dworskie wkrótce znikły za ich plecami. Milczeli przez kilka minut, aż nagle rozległ się głośny huk, a po nim drugi.
– A co to za okropny hałas? – spy tała dziewczy na. Mężczy zna przeprowadził ją przez parę szklany ch drzwi do ogrodu, a potem podniósł wy soko rękę. – To wieża zegarowa – oznajmił, a w jego brązowy ch oczach bły snęło rozbawienie. W powietrzu nadal rozbrzmiewały ogłuszające dźwięki. Dziewczy na nigdy nie sły szała takich dzwonów. Na środku ogrodu wznosiła się wieża wy konana z czarnego jak atrament kamienia, zwieńczona zegarem o czterech twarzach. Dwa gargulce ze skrzy dłami rozrzucony mi do lotu rozsiadły się na tarczach i bezgłośnie ry czały na przechodniów. – Cóż za paskudztwo – szepnęła Celaena. Godziny przy pominały wzory, wy malowane farbą wojenną na blady m obliczu zegara, a wskazówki wy glądały jak ostre miecze. – Gdy by łem dzieckiem, za żadne skarby nie podszedłby m do tej wieży – przy znał Chaol. – Czegoś takiego spodziewałaby m się przed Wrotami Wy rda, a nie w królewskim ogrodzie! Ile to ma lat? – Król nakazał wy budować tę wieżę krótko po narodzinach Doriana. – Król? Chaol przy taknął. – Po co miałby wznosić takie okropieństwo? – Chodźmy. – Kapitan zignorował py tanie dziewczy ny i odwrócił się. – Chodźmy dalej. Celaena obrzuciła zegar jeszcze jedny m spojrzeniem. Gruby, zakończony pazurem paluch gargulca mierzy ł prosto w nią. Mogłaby przy siąc, że szczęki potwora rozchy liły się, kiedy się w nią wpatry wał. Gdy ruszy ła w ślad za Chaolem, zauważy ła pły tkę na wy łożonej kamieniami ścieżce. – Co to? – O czy m mówisz? – spy tał kapitan. Dziewczy na wskazała na sy mbol wy grawerowany na pły tce. By ło to kółko przecięte kreską dłuższą od jego średnicy. Linia by ła z obu stron zakończona hakami – jeden skierowano ku górze, a drugi w dół. – O ty m znaku na ścieżce. Kapitan obszedł go i stanął przy niej. – Nie mam pojęcia. Celaena raz jeszcze przy jrzała się gargulcowi. – Ten potwór wskazuje to miejsce. Co oznacza ten sy mbol? – Oznacza, że marnujesz mój czas – rzucił Chaol. – To przy puszczalnie ty lko jakiś ozdobny zegar słoneczny. – Są tu inne sy mbole? – Rozejrzy j się, a na pewno jakieś znajdziesz. Dziewczy na pozwoliła się wy prowadzić z ogrodu, jak najdalej od cienia rzucanego przez zegarową wieżę. Znów znaleźli się w marmurowy ch kory tarzach. Celaena mimo starań nie mogła się pozby ć uczucia, że wielkie wy łupiaste ślepia gargulca nadal się w nią wpatrują. Przeszli obok kuchni, w której pokrzy kiwała służba, unosiły się kłęby mąki i buchały ognie, i znaleźli się w długim, pusty m kory tarzu rozbrzmiewający m echem ich kroków. Celaena zatrzy mała się nagle. – A to co? – spy tała zaskoczona, szeroko otwierając oczy. Wskazała na ogromne, wy sokie na sześć metrów dębowe wrota oraz kamienne smoki, wy rzeźbione po obu ich stronach. W przeciwieństwie do złowieszczy ch, dwunożny ch wy wern, które znała z królewskiej pieczęci, te smoki miały cztery łapy.
– To biblioteka – odpowiedział kapitan. Dziewczy nę olśniło. – Biblioteka... – powtórzy ła i spojrzała na żelazną klamkę przy pominającą szponiastą łapę. – Czy... Czy możemy wejść? Kapitan Gwardii niechętnie ujął klamkę i naparł ramieniem na ciężkie, stare drzwi. Celaena widziała, jak napinają się jego mięśnie. W porównaniu z zalany mi blaskiem słoneczny m kory tarzami wnętrze biblioteki by ło mroczne i ponure, ale gdy dziewczy na weszła do środka, ujrzała kandelabry, czarnobiałe podłogi z marmuru, ogromne stoły z mahoniu, krzesła obite czerwony m aksamitem, dogasający ogień w kominku, balkoniki, półpiętra, drabiny, balustrady, a nade wszy stko książki – ty siące, dziesiątki ty sięcy książek. Celaena uświadomiła sobie, że właśnie wkroczy ła do miasta zbudowanego z papieru i skóry. Położy ła dłoń na sercu. W jednej chwili zapomniała o planach ucieczki. – Nigdy dotąd nie widziałam... Ile tu jest tomów? Chaol wzruszy ł ramionami. – Kiedy ostatni raz komuś chciało się je liczy ć, wy szedł jakiś milion ksiąg, ale miało to miejsce ze dwieście lat temu. Teraz pewnie tomów jest o wiele więcej, ty m bardziej, że wedle legend istnieje jeszcze jedna biblioteka pod ziemią, w katakumbach i tunelach. – Ponad milion ksiąg?! Milion?! – wy krzy knęła dziewczy na. Serce biło jej jak szalone, a na ustach pojawił się uśmiech pełen niedowierzania. – Nie starczy łoby mi ży cia na przeczy tanie nawet połowy tego zbioru! – Lubisz czy tać? Celaena uniosła brew. – A ty nie? Nie czekając na odpowiedź, dziewczy na weszła między regały, ciągnąc za sobą suknię. Podeszła do najbliższej półki i przy jrzała się ty tułom. Nie znała żadnego z nich. Z uśmiechem przeszła wzdłuż regału, przesuwając palcem po zakurzony ch grzbietach. – Nie wiedziałem, że zabójcy lubią czy tać! – zawołał Chaol. Celaena miała wrażenie, że gdy by miała umrzeć w ty m momencie, nie zrobiłoby to na niej wielkiego wrażenia. – Powiedziałaś, że pochodzisz z Terrasenu. Czy odwiedziłaś kiedy ś Wielką Bibliotekę Ory nthu? Ludzie mówią, że jest dwa razy większa od tej i kiedy ś mieściła całą mądrość świata. Dziewczy na odwróciła się od półki, którą właśnie przeglądała. – Tak – przy znała. – By łam tam raz jako mała dziewczy nka. Nie pozwolili mi się niczemu przy jrzeć, bo Główny Bibliotekarz obawiał się, że zniszczę jakiś cenny rękopis. Nigdy nie powróciła już do Wielkiej Biblioteki. Często zadawała sobie py tanie, ile z bezcenny ch dzieł uległo zniszczeniu, gdy na skutek królewskiego dekretu magia została wy jęta spod prawa. Chaol uży ł słowa „kiedy ś", a w jego głosie zabrzmiała nuta smutku, co przy puszczalnie oznaczało, że znaczna część księgozbioru rzeczy wiście przepadła na zawsze. W głębi serca dziewczy ny tliła się jednak nadzieja, że wiele bezcenny ch dzieł zostało ocalony ch. Niewy kluczone, że po wy mordowaniu królewskiej rodziny i ostatecznej inwazji wojsk Adarlanu zarządzający biblioteką staruszkowie mieli na ty le oleju w głowie, aby ukry ć choć część wiedzy gromadzonej od dwóch ty sięcy lat. Celaena spochmurniała nagle. Czując, że musi zmienić temat, zapy tała: – Dlaczego nie ma tu żadnego z was? – Strażnicy nie mają nic do roboty w bibliotekach. Och, co za błąd! Przecież biblioteki kry ły mnóstwo pomy słów, a nowe pomy sły stanowiły najgroźniejszą, najbardziej niebezpieczną broń świata!
– Miałam na my śli twoich szlachetnie urodzony ch towarzy szy. Kapitan oparł się jedną ręką o stół, ale drugą nadal ściskał miecz. A więc pamiętał, że by li tu sami. – Obawiam się, że czy tanie wy szło z mody. – Cóż, więcej lektury dla mnie. – Co? Przecież te książki należą do króla. – Ale to biblioteka, czy ż nie? – To własność królewska, a ty nie jesteś szlachetnie urodzona. Będziesz potrzebowała zgody króla lub następcy tronu. – Coś mi się nie wy daje, żeby który kolwiek z nich mógł zauważy ć, iż brakuje paru książek. – Późno już. – Chaol westchnął. – Chce mi się jeść. – No i co z tego? – spy tała dziewczy na. Kapitan warknął, złapał ją za rękę i niemalże siłą wy ciągnął z pomieszczenia. Celaena zjadła kolację w samotności, przez cały czas obmy ślając nowe drogi ucieczki i sposoby na sporządzenie broni. Gdy posiłek dobiegł końca, wstała i zaczęła się przechadzać po komnatach. Gdzie trzy mano pozostały ch uczestników turnieju? Czy mieli oni dostęp do książek? Dziewczy na opadła na krzesło. Choć słońce zaszło zaledwie przed chwilą, by ła już zmęczona. Skoro nie mogła czy tać, pozostawała jej gra na fortepianie, ale nie muzy kowała już od dawna i bała się, że nie będzie w stanie ścierpieć własny ch niedociągnięć. Musnęła palcami jedwab sukni. Ty le książek i ani jednego człowieka, który by po nie sięgnął! Niespodziewanie Celaenie przy szedł do głowy pewien pomy sł. Zerwała się na równe nogi i po chwili już siedziała przy biurku i sięgała po pergamin. Skoro kapitan Westfall chce przestrzegać reguł, spełni jego ży czenie. Zanurzy ła szklane pióro w kałamarzu i uniosła je nad kartką papieru. Dziwnie by ło poczuć ciężar pióra w dłoni. Dziewczy na nakreśliła na próbę kilka liter w powietrzu. Przecież na pewno nie zapomniała, jak się pisze! Przy łoży ła pióro do kartki i poruszy ła nim kilkakrotnie. Z początku nie szło jej najlepiej, ale starannie napisała swoje imię, a potem trzy krotnie cały alfabet. Litery by ły nierówne, ale czy telne. Wy ciągnęła kolejny arkusz i zaczęła pisać: Wasza Wysokość! Powiedziano mi, że biblioteka zamkowa nie jest miejscem powszechnie dostępnym, a raczej prywatną kolekcją, pozostawioną do dyspozycji Waszej Wysokości oraz Waszego czcigodnego ojca. Odnoszę wrażenie, że wiele z licznie znajdujących się tam pozycji dawno nie było otwieranych, więc pragnę prosić o zezwolenie na wypożyczenie kilku z nich. Wierzę bowiem w to, że otoczę Wasze księgi taką opieką, na jaką zasługują. Pozbawiono mnie towarzystwa oraz wszelkich rozrywek, więc ów akt łaski, o który błagam, ta drobnostka dla kogoś o Waszej pozycji, mógłby wnieść nieco światła do mojej nieszczęsnej codzienności. Oddana Wam, Celaena Sardothien Dziewczy na przeczy tała list i uśmiechnęła się, a potem wręczy ła kopertę najładniejszej ze służący ch i poprosiła o jak najszy bsze przekazanie przesy łki następcy tronu. Kobieta wróciła pół godziny później ze stosem książek. Celaena wy buchnęła śmiechem i wzięła do ręki list, leżący na szczy cie tomów. Moja najcudowniejsza zabójczym! Przesyłam siedem pozycji z mojej osobistej biblioteczki, które mnie ostatnio
zainteresowały. Oczywiście wolno Ci przeczytać tyle książek z zamkowej biblioteki, ile zapragniesz, ale życzyłbym sobie, abyś w pierwszej kolejności zapoznała się z tymi, mam bowiem nadzieję, że uda nam się o nich porozmawiać. Obiecuję, że nie są to książki nudne, gdyż nie należę do osób, które potrafiłyby przebić się przez liczne strony bzdur czy nadętych gadek. Niewykluczone jednak, że tobie podobają się pisarze, którzy mają o sobie wyższe mniemanie. Szczerze oddany, Dorian Havilliard Celaena znów się zaśmiała i wzięła książki od służącej, dziękując kobiecie za wy świadczoną grzeczność. Zaniosła zdoby cz do sy pialni, zamknęła kopniakiem drzwi i padła na łóżko, rozrzucając książki po karmazy nowej pościeli. Nie kojarzy ła ty tułu żadnego z ty ch tomów, choć jeden z autorów wy dał jej się znajomy. Wy brała książkę, którą uznała za najciekawszą, po czy m przewróciła się na plecy i pogrąży ła w lekturze. *** Następnego dnia rano Celaenę obudziło bicie przeklętego zegara w ogrodzie. Wciąż rozespana, policzy ła gongi. By ło już południe. Dziewczy na usiadła na łóżku. Gdzie podziewał się Chaol? I co z turniejem? Czy nie miał zacząć się dzisiaj? Zeskoczy ła z łóżka i przebiegła przez komnaty, mając nadzieję, że znów ujrzy kapitana siedzącego na krześle z dłonią na głowicy miecza. Przy dzielone jej apartamenty by ły jednak puste. Dziewczy na wy jrzała na kory tarz, ale ujrzała tam ty lko czterech strażników, którzy na jej widok sięgnęli po broń. Weszła na balkon, oparła dłonie na biodrach i rozejrzała się. Przy rodą rządziła już jesień. Drzewa w ogrodzie by ły brązowe i złociste, a połowa liści leżała już na trawie. Dzień by ł jednak tak ciepły, że równie dobrze mogłoby nadal trwać lato. Celaena usiadła na balustradzie i pomachała do celujący ch do niej kuszników. W oddali widać by ło żagle pły nący ch rzeką statków i tłumy ludzi na ulicach miasta. W blasku słońca zielone dachy kamienic lśniły niczy m szmaragdy. Dziewczy na raz jeszcze spojrzała na pięciu strażników stojący ch pod balkonem. Nadal nie spuszczali z niej oczu, ale powoli opuszczali broń. Uśmiechnęła się. Mogłaby ich ogłuszy ć kilkoma księgami. W ogrodzie rozległy się jakieś głosy. Strażnicy zerknęli w tamty m kierunku i zobaczy li, że zza ży wopłotu wy łoniły się trzy kobiety pogrążone w oży wionej dy skusji. Większość rozmów, które Celaena podsłuchała poprzedniego dnia, okazało się niezwy kle nudny ch, więc nie spodziewała się wiele po przechodzący ch kobietach. Wszy stkie by ły pięknie ubrane, choć najbardziej wy różniała się idąca w środku dama o kruczoczarny ch włosach. Jej czerwona suknia by ła tak obszerna, że można by z niej uszy ć namiot, a gorset został związany tak mocno, że zdaniem Celaeny talia kobiety mierzy ła najwy żej czterdzieści centy metrów w obwodzie. Jej towarzy szki by ły blondy nkami ubrany mi w podobne do siebie jasnoniebieskie suknie, co oznaczało, że prawdopodobnie by ły jedy nie damami dworu. Trzy nieznajome zatrzy mały się przy pobliskiej fontannie i Celaena odsunęła się od balustrady. Zauważy ła, że kobieta w czerwieni wy gładziła swoją suknię. – Powinnam by ła ubrać się na biało – powiedziała tak głośno, jakby chciała, aby usły szeli ją wszy scy ludzie w Rifthold. – Dorian lubi biel. – Ponownie wy gładziła fałdki. – Ale pewnie wszy stkie kobiety noszą dziś biel – dodała. – Czy ży czy sobie pani, aby śmy wróciły do garderoby ? – spy tała jedna z blondy nek. – Nie – warknęła czarnowłosa. – Czerwona suknia ujdzie, choć jest stara i brzy dka.
– Ale... – zaczęła druga blondy nka, lecz urwała, gdy jej pani gwałtownie odwróciła ku niej głowę. Celaena ponownie zbliży ła się do balustrady. Jej zdaniem suknia wcale nie wy glądała na starą. – Niedługo Dorian zaprosi mnie na pry watną audiencję – ciągnęła czarnowłosa. Celaena wy chy liła się z balkonu. Strażnicy przy glądali się dworkom, które całkowicie pochłonęły ich uwagę. – Martwię się ty lko ty m, że zaloty Perringtona mogą pokrzy żować mi plany, choć przy znaję, że jestem mu bardzo wdzięczna za zaproszenie do Rifthold. Moja matka zapewne przewraca się w grobie. – Czarnowłosa urwała, a potem dorzuciła: – Ciekawe, kim ona jest. – Wasza matka, pani? – Nie, nie, mam na my śli dziewczy nę, którą książę sprowadził do Rifthold. Sły szałam, że przemierzy ł całą Erileę, aby ją odnaleźć. Podobno wjechała do stolicy na koniu kapitana Gwardii. To wszy stko, co wiem na jej temat. Nie znam nawet jej imienia. Obie dworki, które szły teraz krok za swą panią, spojrzały po sobie z rozdrażnieniem, co sugerowało, że ten temat pojawił się już niejednokrotnie. – Nie muszę się niczy m przejmować – ciągnęła głośno czarnowłosa. – Książęca nałożnica nie zostanie tu dobrze przy jęta. „Co takiego?!" – pomy ślała wzburzona Celaena. Dworki zatrzy mały się tuż pod balkonem i trzepocząc rzęsami, wpatry wały się w strażników. – Gdzie jest moja fajeczka? – mruknęła dama, pocierając skronie. – Czuję, że zaraz zacznie mnie boleć głowa. Tak czy owak – dodała, oddalając się – muszę mieć oczy i uszy dokoła głowy. By ć może nawet trzeba będzie... Łup! Kobiety krzy knęły, strażnicy odwrócili się bły skawicznie z wy celowany mi kuszami, a Celaena cofnęła się przez drzwi balkonowe do pogrążonego w cieniach pokoju. Rzucona przez nią doniczka nie trafiła w cel. Ty m razem. Kobieta przeklinała z taką pasją, że dziewczy na zakry ła usta, aby nie wy buchnąć śmiechem. Dworki gadały jedna przez drugą, ścierając błoto z sukni i zamszowy ch trzewików swojej pani. – Cicho bądźcie – sy knęła czarnowłosa. Strażnicy, nawet jeśli by li rozbawieni cały m zajściem, nie dali tego po sobie poznać, co by ło rozsądne z ich strony. – Bądźcie już cicho i chodźmy stąd! Trzy kobiety oddaliły się pospiesznie, a domniemana książęca nałożnica weszła do swy ch komnat i wezwała służące, aby ubrały ją w najpiękniejszą suknię z garderoby.
9 Celaena stała przez lustrem i uśmiechała się. Przesunęła dłonią po tkaninie. Uszy ta z ciemnozielonego jedwabiu suknia przy pominała barwą ocean, a biała koronka, którą obwiedziono głęboki dekolt, wy glądała jak piana morska wieńcząca falę. Talię dziewczy ny opinała czerwona szarfa, oddzielająca smukłą górę od obszerniejszej spódnicy. Celaena przy glądała się przez moment zielony m koralikom poły skujący m wśród fałd sukni oraz wzorom wy szy ty m jasną nicią na wy sokości żeber. Zaimprowizowany szty let zrobiony ze szpil, ukry ty pod górną częścią stroju, kłuł ją bezlitośnie. Dziewczy na uniosła dłonie, aby dotknąć wy soko upięty ch włosów, ułożony ch w loki. Nie miała pojęcia, co ma teraz począć, ty m bardziej, że przed turniejem i tak będzie musiała się przebrać, ale... Na progu komnaty zaszeleściła czy jaś suknia. Celaena uniosła wzrok i ujrzała w lustrze odbicie Philippy. Chciała ukry ć zadowolenie ze swego wy glądu, ale nie udało jej się to. – Jakie to przy kre, że jesteś ty m, kim jesteś – rzekła kobieta i obróciła swą podopieczną, aby spojrzeć jej w twarz. – Nie by łaby m wcale zdziwiona, gdy by ś wkrótce zaciągnęła jakiegoś bogatego lorda przed ołtarz. By ć może gdy by ś roztoczy ła więcej uroku osobistego, powiodłoby ci się nawet z Jego Wy sokością. Służąca poprawiła kilka fałd sukni Celaeny, a potem uklękła i przetarła jej pantofelki w kolorze rubinu. – Cóż, już sły szałam plotki na ten temat. Podsłuchałam kilka kobiet, które utrzy my wały, że książę ściągnął mnie do Rifthold, żeby mnie uwieść. My ślałam, że dwór już wie o ty m idioty czny m turnieju. Philippa wstała. – Plotki ży ją przez ty dzień, a potem ulegają zapomnieniu. Sama się przekonasz. Poczekaj ty lko, aż książę upodoba sobie inną kobietę, a naty chmiast przestaniesz by ć tematem ludzkiej paplaniny. – Celaena wy prostowała się, a kobieta poprawiła jej niesforny lok i dodała: – Och, nie bierz tego do siebie. Ludzie zawsze uważają, że piękne dziewczęta na dworze są w jakiś sposób związane z księciem. Powinno ci pochlebiać, iż jesteś tak urodziwa, że uznano cię za jego potencjalną kochankę. – Nie chcę, aby mnie tak postrzegano. – Lepiej, żeby dwór uważał cię za nałożnicę księcia niż za zabójczy nię. Celaena spojrzała na Philippę i parsknęła śmiechem. Służąca pokręciła głową. – Twoja twarz wy gląda ładniej, kiedy się uśmiechasz. Ten ponury gry mas, z który m się bez przerwy obnosisz, nie dodaje ci urody. – Pewnie tak – przy znała dziewczy na. – Niewy kluczone, że masz rację. Chciała usiąść na otomanie w kolorze malwowy m, lecz Philippa sy knęła ostrzegawczo. Dziewczy na zamarła. – Pognieciesz suknię! – Ale te buty są za ciasne! – Celaena zrobiła żałosną minę. – Nie wy magasz chy ba ode mnie, aby m stała przez cały dzień, prawda? Nawet podczas posiłków? – Pozwolę ci usiąść dopiero wtedy, gdy ktoś powie mi komplement na temat twojego wy glądu. – Ale przecież nikt nie wie, że jesteś moją służącą. – Cóż, ludzie wiedzą, że przy dzielono mnie do nałożnicy, którą książę sprowadził sobie do Rifthold.
Celaena przy gry zła wargę. Czy to dobrze, że nikt nie wiedział, kim naprawdę by ła? Co pomy ślą sobie inni uczestnicy turnieju? Może by łoby lepiej, gdy by założy ła zwy kłą tunikę oraz spodnie? Chciała odsunąć lok, który łaskotał ją w policzek, ale Philippa uderzy ła ją w rękę. – Przestań! Zepsujesz sobie fry zurę. Drzwi do komnat dziewczy ny stanęły otworem. Celaena usły szała znajome pomrukiwanie i głośne kroki. W lustrze ujrzała zasapanego Chaola, który właśnie stanął na progu. Służąca dy gnęła. – Ty... – zaczął, ale urwał, gdy dziewczy na odwróciła się ku niemu. Zmarszczy ł brwi i obrzucił ją długim spojrzeniem. Otworzy ł usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale skończy ło się na ty m, że pokręcił ty lko głową i się skrzy wił. – Wy chodzimy. W tej chwili! Celaena dy gnęła i spojrzała na mężczy znę spod opuszczony ch rzęs. – Zechcesz mi zdradzić, kapitanie, dokąd się udajemy ? – Nie drażnij się ze mną! – Chaol złapał ją za ramię i pociągnął za sobą. – Kapitanie Westfalii – Philippa obrzuciła mężczy znę karcący m spojrzeniem. – Przecież ona zaraz się przewróci! Niech pan chociaż pozwoli jej przy trzy mać suknię. Celaena w istocie potknęła się kilka razy, a przy ciasne trzewiki piły ją bezlitośnie, ale Chaol nie chciał słuchać żadny ch sprzeciwów i bez litości wy wlókł ją na kory tarz. Dziewczy na uśmiechnęła się do strażników stojący ch na zewnątrz i rozpromieniła się, widząc ich spojrzenia pełne aprobaty. Kapitan wzmocnił uścisk. – Szy bciej – rozkazał. – Nie możemy się spóźnić. – Może gdy by ś mi o wszy stkim powiedział zawczasu, ubrałaby m się szy bciej i nie musiałby ś mnie teraz ciągnąć. Oddy chanie przy chodziło Celaenie z trudem, a gorset miażdży ł jej żebra. Gdy znaleźli się na długich schodach, uniosła dłoń, aby sprawdzić, czy jej fry zura się nie rozsy pała. – By łem zajęty inny mi sprawami. Masz szczęście, że w ogóle zdąży łaś się ubrać, choć lepiej by by ło, gdy by ś założy ła coś mniej... mniej plisowanego. Zaraz staniesz przed obliczem króla. – Przed obliczem króla! – Celaena ucieszy ła się w duchu, że jeszcze niczego nie jadła. – Tak właśnie. Sądziłaś, że cię to ominie? Przecież książę Dorian powiedział ci, że turniej ma zacząć się dzisiaj. Na audiencji u króla będzie miało miejsce oficjalne otwarcie, a prawdziwe zawody rozpoczną się jutro. Ramiona dziewczy ny opadły w przy pły wie słabości. W jednej chwili zapomniała o bolący ch stopach i zmiażdżony ch żebrach. Złowieszczy zegar w ogrodzie zaczął wy bijać kolejną godzinę. Wkrótce Chaol i Celaena znaleźli się na szczy cie schodów i popędzili długim kory tarzem. Dziewczy na ledwie mogła złapać oddech. Ogarnęły ją mdłości. Wy jrzała przez okno i przekonała się, że by li już bardzo wy soko. Znajdowali się teraz w szklany m zamku. A przecież za wszelką cenę chciała uniknąć tej części budowli. – Dlaczego mi nie powiedziałeś, że kierujemy się właśnie tutaj? – Bo król dopiero co zakomunikował, że chce się z wami tutaj spotkać. Pomy sł przy szedł mu do głowy wieczorem. Na szczęście pozostali kandy daci zjawią się tam później. Celaena czuła się tak, jakby zaraz miała zemdleć. – Po wejściu do sali tronowej – ciągnął idący za nią Chaol – zatrzy maj się i ukłoń się nisko. Potem stań prosto i przez cały czas trzy maj głowę wy soko. Nie patrz królowi w oczy, każde zdanie kończ słowami „Wasza Wy sokość" i absolutnie, pod żadny m pozorem nie wdawaj się w sprzeczki. Jeśli mu się nie spodobasz, każe cię powiesić.
Lewa skroń dziewczy ny zaczęła pulsować bólem. By ło jej słabo i odnosiła wrażenie, jakby zamek miał się zaraz rozpaść. By li tak wy soko, tak niebezpiecznie wy soko. Chaol zatrzy mał się przed kolejny m zakrętem. – Jesteś blada. Celaena oddy chała równomiernie, ale mimo to nie potrafiła skupić wzroku na twarzy mężczy zny. Nienawidziła gorsetów. Nienawidziła króla. Nienawidziła szklany ch zamków. Dni, które nastąpiły po jej aresztowaniu i wy roku skazujący m, by ły zaledwie mglisty mi wspomnieniami, niczy m senny koszmar, ale Celaena doskonale pamiętała sam proces. Pamiętała ciemną drewnianą boazerię na ścianach sali sądowej, gładkość krzesła, na który m siedziała, ból ran oraz swoje milczenie. Spojrzała wówczas na króla, ale uczy niła to ty lko raz. To wy starczy ło, aby naty chmiast zaczęła marzy ć o karze,dzięki której znalazłaby się daleko od niego, nawet jeśli mieliby ją skazać na ścięcie. – Celaena... – ciągnął Chaol. Dziewczy na zamrugała. Jej policzki płonęły. Oblicze kapitana złagodniało. – Król jest ty lko człowiekiem, ale należy traktować go z należy ty m szacunkiem. – Mężczy zna ruszy ł przed siebie, ale ty m razem wolniej, prowadząc ją. – To spotkanie ma na celu jedy nie przy pomnieć tobie i inny m kandy datom do roli Obrońcy, dlaczego się tu znaleźliście, jakie są wasze zadania oraz co możecie osiągnąć. To nie proces. Nie zostaniesz dziś poddana żadny m testom ani próbom. Weszli do kolejnego długiego kory tarza, zakończonego masy wny mi szklany mi wrotami. Pilnowało ich czterech żołnierzy. – Celaena... – odezwał się znów kapitan. Mężczy zna zatrzy mał się kilka kroków przez strażnikami. Jego oczy by ły teraz intensy wnie brązowe. – Tak? – spy tała. Jej serce powoli się uspokajało. – Wy glądasz dziś dość ładnie – powiedział Chaol, a potem wrota stanęły przed nimi otworem i weszli do zatłoczonej sali tronowej. Celaena uniosła wy żej głowę.
10 Najpierw Celaena ujrzała posadzkę z czerwonego marmuru przety kanego biały mi ży łkami, w który ch odbijał się blask słoneczny. Światełka zgasły gdy szklane wrota zamknęły się za nią z szelestem. Na ścianach by ły zatknięte pochodnie, a z sufitu zwisały kandelabry. Dziewczy na rozejrzała się dokoła. Wszy stkie ściany zbudowano ze szkła; przez nie widać by ło ty lko niebo. W pomieszczeniu nie by ło żadny ch okien i jedy ną drogę ucieczki stanowiły zamknięte drzwi. Po lewej stronie znajdował się ogromny kominek, który zajmował większość ściany. By ła to ogromna konstrukcja uformowana na podobieństwo potwornej paszczy pełnej kłów, w której buchał ogień. Celaena dostrzegła, że płomienie mają zielonkawy odcień i niespodziewanie poczuła dreszcze. Odwróciła wzrok i ruszy ła w ślad za Chaolem. Zatrzy mała się tuż za kapitanem. Zajęli miejsce przed tronem, tam, gdzie zostało jeszcze trochę wolnej przestrzeni. Mężczy zna najwy raźniej nie zwracał uwagi na przerażający wy strój sali lub po prostu dobrze maskował swoje uczucia. Dziewczy na zerknęła na zgromadzony w sali tłum. Wy konała szty wny, głęboki ukłon, świadoma, że przez cały czas jest obserwowana. Jej suknia zaszeleściła cicho. Już zaczy nały jej drżeć mięśnie nóg, gdy Chaol dotknął jej ramienia, sy gnalizując, że może się podnieść. Odeszli na bok, gdzie czekał na nich Dorian Havilliard. Książę zdąży ł już się doprowadzić do porządku po trzy ty godniowej podróży i jego gładka twarz aż promieniała urodą. Miał na sobie czerwonozłoty płaszcz, a jego czarne, starannie rozczesane włosy lśniły. W oczach następcy tronu bły snęło zdziwienie, gdy zauważy ł strój dziewczy ny, ale wy starczy ło ponowne spojrzenie na ojca i na jego twarzy znów pojawił się krzy wy gry mas. Celaena chciała obdarzy ć go uśmiechem, ale by ła zby t zdenerwowana – robiła wszy stko, aby opanować drżenie rąk. Król w końcu przemówił: – Dobrze. Skoro wszy stkim udało się dotrzeć, możemy zaczy nać. Dziewczy na sły szała już wcześniej ten niski, ochry pły głos. Naty chmiast przeszy ł ją ból, jakby potworna siła łamała jej kości, i ogarnęło ją lodowate zimno. Chciała się przy jrzeć królowi, ale nie zdoby ła się na odwagę. Jej wzrok zatrzy mał się na klatce piersiowej monarchy, szerokiej, potężnej i nieco oty łej, ledwie opiętej karmazy nowo-czarną tuniką. Z ramion mężczy zny spły wała pelery na uszy ta z białego futra, a przy pasie miał przy troczony miecz, którego rękojeść zwieńczała rzeźba wrzeszczącej wy werny. Żaden człowiek nie uszedł z ży ciem spod tego szerokiego ostrza. Celaena dobrze znała ten miecz. Zwał się Nothung. – Zostaliście sprowadzeni ze wszy stkich krain Erilei, w służbie waszej ziemi. Odróżnienie dobrze urodzony ch gości od uczestników turnieju przy szło dziewczy nie bez problemu. Ary stokraci – w większości starzy i pomarszczeni – by li ubrani w wy kwintne szaty i nosili broń, która służy ła ty lko dekoracji. Obok każdego z nich stał kandy dat do roli Obrońcy. Niektórzy by li wy socy i szczupli, inni potężnej budowy, a pozostali nie wy różniali się wy glądem. Każdą parę otaczało przy najmniej trzech czujny ch strażników. Między Celaeną a wolnością stało więc dwudziestu trzech nieznany ch mężczy zn. Prawie wszy scy wy dawali się na ty le silni, aby musiała traktować ich z szacunkiem, ale gdy przy jrzała się ich twarzom – często pobliźniony m, dziobaty m lub wręcz obrzy dliwy m – nie dostrzegła w nich śladów intelektu. Uczestnicy gapili się przed siebie beznamiętnie. Wy brano ich ze względu na mięśnie, a nie na spry t. Trzech wciąż by ło zakuty ch w kajdany. Czy żby by li aż tak niebezpieczni?
Kilku mężczy zn nawiązało z zabójczy nią kontakt wzrokowy. Celaena patrzy ła im prosto w oczy i zastanawiała się, czy biorą ją za ry walkę, czy może ty lko za damę dworu. Reszta nie zwróciła na nią jednak szczególnej uwagi. Dziewczy na zacisnęła mocno zęby. Ta suknia by ła pomy łką. Dlaczego Chaol nie powiedział jej o ty m spotkaniu wczoraj? Celaena zauważy ła, że wpatruje się w nią dość przy stojny, czarnowłosy młodzieniec. Ukry ła wszelkie emocje i odwzajemniła spojrzenie. Nieznajomy miał szare oczy. By ł wy soki i szczupły, choć nie kościsty, i przechy lał głowę lekko w bok. Dziewczy na przy glądała mu się przez chwilę, aż stracił zainteresowanie i przeniósł spojrzenie na inny ch uczestników turnieju. Jeden z nich – olbrzy m stojący za księciem Perringtonem – wy glądał, jakby by ł zbudowany z mięśni i ze stali, co podkreślał pancerzem bez naramienników. Celaena zerknęła na jego potężne, muskularne ramiona i doszła do wniosku, że ten człowiek bez trudu mógłby skruszy ć końską czaszkę. Nie by ł brzy dki, wręcz przeciwnie – jego opalona twarz wy dawała się wręcz przy stojna, ale w jego postawie oraz w czarny ch, obsy dianowy ch oczach czaił się nieprzy jemny bły sk. Wielkie, białe zęby wojownika lśniły, gdy się uśmiechał. – Każdy z was będzie walczy ł o ty tuł mojego Obrońcy – ciągnął król. – Zwy cięzca turnieju zostanie moją prawą ręką. Będzie dzierży ł miecz, aby mnie bronić w świecie pełny m wrogów. Celaena poczuła nagły przy pły w wsty du. Czy żby ty tuł Obrońcy by ł ty lko przy kry wką dla prawdziwego zajęcia: monarszego mordercy ? Czy naprawdę będzie w stanie pracować dla króla? Przełknęła ślinę. Musiała. Nie miała wy boru. – Przez trzy naście ty godni będziecie mieszkać i współzawodniczy ć pod moim dachem. Codziennie będziecie ćwiczy ć, a raz w ty godniu zostaniecie poddani próbie. Po każdej z nich jeden z was zostanie wy eliminowany. Celaena dokonała pospieszny ch obliczeń. Dwudziestu czterech uczestników i ty lko czternaście ty godni. – Próby nie będą łatwe – konty nuował król, jakby przewidział py tanie z tłumu. – Trening również nie będzie należał do prosty ch. Kilku z was by ć może zginie przed końcem turnieju. Jeśli uznamy to za stosowne, wprowadzimy dodatkowe próby eliminacy jne. Jeśli zaś nie wy trzy macie tempa szkolenia, nie przejdziecie prób lub rozczarujecie mnie w inny sposób, naty chmiast powrócicie do ciemny ch nor, z który ch was wy ciągnięto. Ty dzień po Yulemas czterech pozostały ch w grze kandy datów zmierzy się ze sobą w ostatecznej walce o ty tuł. Dworzanie będą świadomi ty lko i wy łącznie tego, że moi najbliżsi przy jaciele i doradcy – zatoczy ł krąg swą ogromną, pokry tą bliznami dłonią – uczestniczą w jakimś konkursie. Spodziewam się, że dochowacie tajemnicy. Jeśli narazicie mi się czy mkolwiek, rozkażę was powiesić przy głównej bramie. Celaena przy padkowo zerknęła na królewskie oblicze i odkry ła, że mężczy zna patrzy prosto na nią. Jego usta wy krzy wił ironiczny uśmieszek. Serce nieomal stanęło jej w piersi. „Morderca" – pomy ślała. Ten człowiek sam powinien zawisnąć! Zabił o wiele więcej ludzi od niej, zgładził ty ch, którzy nie potrafili się obronić, a do tego nie zasłuży li na śmierć. Ten człowiek zmiażdży ł całe kultury, zniszczy ł bezcenną wiedzę, unicestwił ty siące budowli, które kiedy ś olśniewały pięknem. Jego podwładni powinni wszcząć bunt. Cała Erilea powinna pójść za przy kładem garstki buntowników, zebrać się na odwagę i chwy cić za broń. Celaena wy tęży ła siłę woli, aby wy trzy mać spojrzenie monarchy. Nie mogła się teraz wy cofać. – Czy to jasne? – spy tał król, nadal wpatrując się w zabójczy nię. Przy taknęła, choć jej głowa by ła ciężka. Miała więc czas aż do Yulemas, aby ich
pokonać. Jedna, może dwie próby na ty dzień. – Odpowiadajcie, jak wam każę! – ry knął władca. Dziewczy na z trudem powstrzy mała wzdry gnięcie. – Nie jesteście mi wdzięczni za szansę, którą wam daję? Nie chcecie mi podziękować? Nie chcecie przy siąc, że będziecie mi posłuszni? Zabójczy m pochy liła głowę i wbiła wzrok w czubki butów. – Dziękuję wam, Wasza Wy sokość. Jestem ogromne wdzięczna – wy mamrotała. Pozostali kandy daci do ty tułu Obrońcy odezwali się w ty m samy m momencie i jej słowa utonęły w gwarze. Król położy ł dłoń na rękojeści Nothunga. – Przed nami interesujące trzy naście ty godni – oznajmił. Dziewczy na czuła, że władca nie spuszcza z niej wzroku,więc zacisnęła mocno zęby. – Okażcie się godni pokładanego w was zaufania! Zawalczcie o ty tuł Obrońcy, a do końca ży cia będziecie się cieszy ć sławą i bogactwem. Celaena miała trzy naście ty godni, aby odzy skać wolność. – W przy szły m ty godniu wy jeżdżam w ważny ch sprawach. Nie wrócę przed Yulemas, ale jeśli dojdą mnie słuchy o jakichkolwiek problemach bądź wy padkach – położy ł nacisk na ostatnim słowie – naty chmiast wy dam rozkaz stracenia winowajcy. Kandy daci skinęli głową raz jeszcze. – Rozumiem, że to koniec, tak? – odezwał Dorian. – A zatem obawiam się, że muszę was opuścić. Dziewczy na uniosła głowę, sły sząc słowa następcy tronu. By ła zaskoczona bezczelnością, jaką chłopak okazy wał w obecności ojca. Dorian ukłonił się i pożegnał milczący ch członków rady skinieniem głowy. Król odprawił go machnięciem dłoni, nie obdarzając choćby pobieżny m spojrzeniem. Młodzieniec mrugnął do Chaola i wy szedł. – Skoro nie ma py tań – konty nuował monarcha tonem głosu, który sugerował, że wy starczy łoby jedno słowo, aby py tający trafił na szafot – możecie odejść. Nie zapomnijcie, że trafiliście tu po to, aby przy nieść chwałę zarówno mnie, jak i całemu imperium. A teraz wy nocha, wszy scy ! Celaena i Chaol w milczeniu przeby li kory tarz, mijając członków rady oraz ich kandy datów, którzy zatrzy mali się,aby zamienić parę słów z przeciwnikami i wy badać ich potencjał. Z każdy m przeby ty m krokiem dziewczy na czuła się raźniej. Kapitan dopiero za zakrętem odważy ł się odetchnąć z ulgą i zdjąć dłoń z ramienia zabójczy m. – Cóż, a więc udało ci się choć raz utrzy mać języ k za zębami – rzekł. – Te ukłony i skinienia głową by ły doprawdy przekonujące! – dodał ktoś wesoło. By ł to Dorian, który stał nieopodal oparty o mur. – Co tu robicie, Wasza Wy sokość? – spy tał Chaol. – Jak to co? Czekam na was. – Przecież widzimy się dziś na kolacji. – Miałem na my śli nie ty lko ciebie, ale i moją Obrończy nię – rzekł Dorian i mrugnął po łobuzersku. Celaena przy pomniała sobie uśmiechy, który mi obdarzał damy dworu w dniu ich przy by cia i nawet na niego nie spojrzała. Następca tronu stanął przy kapitanie Gwardii i całą trójką ruszy li naprzód. – Przepraszam cię za ojca – rzucił Dorian. – Ma doprawdy szorstkie oby cie. Dziewczy na zerkała na przechodzący ch obok służący ch, którzy kłaniali się następcy tronu. Ten nie zwracał na nich uwagi. – Na Wy rda! – Roześmiał się. – Widzę, że Chaol już zaczął szkolenie! – Szturchnął przy ty ch słowach kapitana w bok. – Ignorujecie mnie oboje tak ostentacy jnie, że mogliby ście
uchodzić za brata i siostrę. Choć tak naprawdę to nie jesteście do siebie podobni. Trudno by łoby tak pięknej dziewczy nie udawać, że jest twoją siostrą, Chaol. Celaenie nie udało się opanować uśmiechu. Zarówno ona, jak i książę dorastali wy chowy wani przez surowy ch, mało pobłażliwy ch ojców. Cóż, w jej przy padku rolę tę odegrał Aroby nn, który nigdy nie zastąpił jej prawdziwego, utraconego ojca, a zresztą nawet nie próbował. Król Zabójców miał jednak powody, aby jednocześnie rozpieszczać Celaenę oraz by ć dla niej ty ranem. Dlaczego król Adarlanu pozwolił, aby jego sy n wy rósł na człowieka tak odmiennego od niego samego? – Ejże! – zawołał Dorian. – Doczekałem się jakiejś reakcji! Bogom niech będą dzięki! Udało mi się ją rozbawić! – Młodzieniec rozejrzał się dokoła, chcąc mieć pewność, że w pobliżu nie ma nikogo, a potem ściszy ł głos i dodał: – Chaol nie wtajemniczy ł cię w nasz plan przed audiencją, prawda? Wy my śliliśmy sobie ry zy kowną zabawę. – Jaki znowu plan? – spy tała Celaena. Musnęła palcem korale wszy te w suknię, patrząc, jak się mienią w blasku popołudniowego słońca. – Chodzi o twoją tożsamość. Utrzy muj ją w tajemnicy. Twoi przeciwnicy mogą wiedzieć co nieco o Zabójcach Adarlanu i wy korzy stać tę wiedzę przeciwko tobie. Dziewczy na nie mogła się nie zgodzić. – A więc kim mam by ć, jeśli nie bezlitosną morderczy nią? – Dla wszy stkich ludzi w zamku jesteś Lillian Gordaina. Twoja matka nie ży je, a ojciec to zamożny kupiec z Bellhaven. Jesteś jedy ną spadkobierczy nią jego majątku. Masz jednak mroczny sekret – pod osłoną nocy przeistaczasz się w złodziejkę kosztowności. Poznaliśmy się tego lata po ty m, jak próbowałaś mnie obrabować podczas mojego poby tu w Bellhaven. Odkry łem wówczas twój potencjał, ale ojciec dowiedział się o twoich zamiłowaniach i umieścił cię w małej mieścinie w Endovier, z dala od pokus wielkiego miasta. Gdy król ogłosił swój plan, wy prawiłem się do Endovier, aby cię odnaleźć i wy stawić w turnieju. Resztę szczegółów możesz wy my ślić sama. – Naprawdę mam by ć złodziejką klejnotów? – Celaena uniosła brew. Chaol parsknął, ale Dorian pospieszy ł z odpowiedzią: – To dość zabawne, nie sądzisz? Dziewczy na nie zareagowała, więc książę spy tał: – Nie podoba ci się mój dom? – Jest piękny, w rzeczy samej – rzekła bez emocji. – Piękny w rzeczy samej? Może powinienem umieścić moją kandy datkę do roli Obrońcy w bardziej okazałej kwaterze? – Jeśli takie jest twe ży czenie. Dorian zachichotał. – Cieszę się, że pierwsze spotkanie z pozostały mi uczestnikami turnieju nie pozbawiło cię tupetu. Co sądzisz o Cainie? Celaena wiedziała, co książę ma na my śli. – By ć może powinieneś zacząć podawać mi to samo jedzenie, który m karmi go Perrington. Następca tronu nie spuszczał z niej spojrzenia i dziewczy na wy wróciła oczami. – Mężczy źni ty ch rozmiarów najczęściej nie są ani specjalnie szy bcy, ani też zręczni. Rozłoży łby mnie pojedy nczy m uderzeniem, ale najpierw musiałby mnie trafić. Celaena zerknęła na Chaola, jakby spodziewając, że zaprzeczy jej słowom, ale odezwał się Dorian: – Dobrze. Tak właśnie my ślałem. A inni? Dostrzegasz wśród nich groźny ch przeciwników? Niektórzy z kandy datów mają przerażającą reputację. – Reszta prezentuje się żałośnie – skłamała dziewczy na. Książę uśmiechnął się
jeszcze szerzej. – Założę się, że nawet do głowy im nie przy jdzie, że mogą dostać cięgi od pięknej damy. Celaena odniosła wrażenie, że dla Doriana turniej o ty tuł Obrońcy by ł jedy nie zabawą. Chciała go jeszcze o coś spy tać, ale tuż przed nimi niespodziewanie wy rosła jakaś kobieta, która ukłoniła się przed księciem. – Wasza Wy sokość! – powitała następcę tronu. – Cóż za niespodzianka! Dziewczy na naty chmiast rozpoznała ten wy soki i melody jny, ale nieco chłodny głos. By ła to tamta kruczowłosa kobieta z ogrodu, która zdąży ła się już przebrać w biało-złotą suknię. Celaena wbrew sobie musiała przy znać, że nieznajoma prezentuje się wspaniale. Mogłaby się założy ć o wszy stkie pieniądze tego świata, że zaskoczenie damy by ło udawane. Z całą pewnością czekała na nich od dłuższej chwili. – Lady Kaltain – powitał ją Dorian sucho. Wy dawał się spięty. – Właśnie złoży łam wizy tę Jej Wy sokości – powiedziała Kaltain, odwracając się plecami do Celaeny, która zupełnie się ty m nie przejęła. Nie obchodziły ją intry gi dworskie. – Jej Wy sokość ży czy sobie was ujrzeć. Oczy wiście przekazałam Jej Wy sokości, że jesteście, panie, na ważny m spotkaniu i nie można... – Lady Kaltain – przerwał jej Dorian. – Obawiam się, że nie przedstawiłem ci jeszcze mojej przy jaciółki. Celaena mogłaby przy siąc, że kobieta aż się zjeży ła. – Chciałby m przedstawić lady Lillian Gordainę. Lady Lillian, oto lady Kaltain Rompier. Celaena dy gnęła, choć nie miała na to najmniejszej ochoty. Czasem wy dawało jej się, że nawet harówka w Endovier jest lepsza od ty ch wszy stkich dworskich absurdów. Kaltain ukłoniła się lekko. Złote akcenty na jej białej sukni zamigotały w blasku słońca. – Lady Lillian pochodzi z Bellhaven. Przy jechała tu wczoraj. Kobieta przy jrzała się Celaenie bacznie, marszcząc ciemne,wy profilowane brwi. – A jak długo zostanie tu z nami? – Ty lko kilka lat – westchnął Dorian. – Ty lko? Jak wspaniale! Wasza Wy sokość, przecież to mnóstwo czasu! Celaena przy glądała się wąskiej talii Kaltain. Czy to możliwe, aby w istocie by ła tak szczupła? A może miała gorset zasznurowany tak ciasno, że ledwo mogła oddy chać? Dziewczy na zerknęła na obu mężczy zn, którzy wy mienili spojrzenia pełne iry tacji. – Lady Lillian i kapitan Westfall są bliskimi znajomy mi – rzucił Dorian dramaty czny m szeptem. Ku zachwy towi Celaeny policzki Chaola zaczerwieniły się. – Dla nich ten czas szy bko dobiegnie końca, zapewniam panią. – A dla was, Wasza Wy sokość? – spy tała nieśmiało Kaltain. W jej głosie sły chać by ło ledwie skry waną urazę. Celaena miała ogromną ochotę dopiec lady Rompier, ale Dorian ją ubiegł: – Przy puszczam – rzekł, przeciągając samogłoski i zerkając na zabójczy nię – że dla mnie i dla lady Lillian będzie to czas równie trudny, a może nawet trudniejszy. Kaltain raptownie przeniosła uwagę na Celaenę. – Gdzie znalazłaś tę suknię? – pry chnęła. – Jest doprawdy niezwy kła. – Kazałem ją uszy ć dla lady Lillian – rzucił od niechcenia Dorian, skubiąc paznokcie. Książę i zabójczy ni wy mienili spojrzenia. Zrozumieli się bez słowa. Właśnie odkry li, że mają przy najmniej jednego wspólnego wroga. – Świetnie na niej leży, nieprawdaż? – dodał następca tronu.
Kaltain zacisnęła usta, a potem obdarzy ła młodzieńca piękny m uśmiechem. – Wy gląda wprost oszałamiająco, choć przy znam, że w kontraście z tak jasną zielenią skóra kobiety wy daje się bledsza. – Blada cera lady Lillian jest powodem do dumy dla jej ojca. Dzięki jasnej skórze wy gląda doprawdy uroczo – powiedział Dorian i spojrzał na Chaola, który nie zdołał ukry ć niedowierzania. – Zgodzi się pan ze mną, kapitanie Westfall? – Z czy m mam się zgodzić? – warknął zapy tany. – Że lady Lillian wy gląda uroczo! – Wasza Wy sokość powinna się wsty dzić! – strofowała księcia Celaena, a potem zachichotała w afektowany sposób, aby zatuszować rozbawienie sy tuacją. – Nie prezentuję się najlepiej, gdy ż moja uroda blednie wobec czaru roztaczanego przez lady Kaltain. Kruczowłosa dama pokręciła głową. – Jesteś niezmiernie uprzejma – powiedziała, ale patrzy ła przy ty m na księcia. Dorian przestępował z nogi na nogę. – Dobrze, zmarnowałem już dość czasu. Muszę zajrzeć do matki. Ukłonił się Kaltain, potem Chaolowi, a na końcu odwrócił się do Celaeny. Dziewczy na uniosła brwi, patrząc, jak książę ujmuje jej dłoń i unosi do ucałowania. Gdy jego miękkie usta musnęły jej skórę, Celaena miała wrażenie, że na jej dłoni zapłonął ogień, który pomknął w górę ramienia i rozgrzał jej policzki. Z całej siły opanowała odruch cofnięcia się. Lub spoliczkowania go. – Do zobaczenia, lady Lillian – rzuciła Kaltain z czarujący m uśmiechem. Celaena by ła ciekawa reakcji kobiety, ale nie zdąży ła nawet spojrzeć na jej twarz, gdy ż czarnowłosa dama zgięła się w głębokim ukłonie. – My też musimy ruszać w drogę – rzekł Chaol, gdy zostali sami. Wsunął dłonie w kieszenie i pogwizdy wał cicho. – Mogę was gdzieś odprowadzić, lady Kaltain? Propozy cja zabrzmiała nieszczerze. – Nie – odparła kobieta. Po odejściu księcia nie dbała już o zachowy wanie pozorów. – Mam spotkanie z jego książęcą mością Perringtonem. Ży wię nadzieję, że wkrótce znów się spotkamy, lady Lillian – dodała, przy glądając się Celaenie z uwagą, której mógłby jej pozazdrościć każdy zabójca. – Musimy zostać przy jaciółkami. – Oczy wiście – odparła dziewczy na. Kaltain przemknęła obok nich, ciągnąc za sobą suknię. Kapitan i zabójczy ni ruszy li przed siebie. – Podobało ci się to przedstawienie, prawda? – spy tał Chaol, gdy kroki czarnowłosej damy ucichły w oddali. – Bardzo. – Celaena poklepała mężczy znę po łopatce, a potem wsunęła dłoń pod jego ramię. – Teraz będziesz musiał udawać, że mnie lubisz. W przeciwny m razie nasz plan spali na panewce. – Ty i następca tronu macie podobne poczucie humoru. – A zatem może zostaniemy bliskimi przy jaciółmi, a ty umrzesz samotny. – Dorian woli otaczać się kobietami piękniejszy mi i lepiej urodzony mi od ciebie. Celaena odwróciła się, aby spojrzeć na kapitana. Mężczy zna się uśmiechał. – Ależ ty jesteś próżna – dodał. Dziewczy na obrzuciła go ponury m spojrzeniem. – Nienawidzę takich kobiet, jak Kaltain. Tak bardzo pragną zwrócić na siebie uwagę mężczy zn, że bez wahania zdradzą bądź zranią inne kobiety ty lko po to, aby osiągnąć swój cel. I pomy śleć, że zarzucamy mężczy znom, że nie potrafią my śleć za pomocą mózgu! Przy najmniej mężczy źni nie kry ją się z ty m, o co im chodzi.
– Mówią, że jej ojciec jest równie bogaty jak król – rzekł Chaol. – Przy puszczam, że to po części z tego względu Perrington jest tak w niej zadurzony. Przy by ła tu w lekty ce większej niż chłopskie domostwo. Niesiono ją przez ponad trzy sta kilometrów. – Co za rozpusta. – Współczuję jej służbie. – A ja współczuję jej ojcu! Zaśmiali się oboje, a Celaena uniosła nieco wy żej dłoń, którą trzy mała pod ramieniem kapitana. Gdy dotarli do jej apartamentów, powitała skinieniem głowy strażników i odwróciła się w stronę swojego towarzy sza. – Chciałby ś coś zjeść? Umieram z głodu. Chaol zerknął na strażników i jego uśmiech przy gasł. – Mam sporo pracy. Muszę przy szy kować eskortę na wy jazd króla. Celaena otworzy ła drzwi i spojrzała na mężczy znę. Zauważy ła, że pieg na jego policzku lekko się uniósł. Kapitan znów się uśmiechał. – Co znowu? – zapy tała. Z jej komnat dobiegały zapachy tak smakowite, że naty chmiast zaburczało jej w brzuchu. Chaol pokręcił głową. – Powinnaś odpocząć, Zabójczy m Adarlanu. – Zachichotał i odwrócił się. Ruszy ł przed siebie kory tarzem, ale na odchodny m zawołał: – Turniej zaczy na się jutro. Nawet jeśli w istocie jesteś tak świetna, jak utrzy mujesz, przy da ci się trochę snu. Dziewczy na przewróciła oczami, weszła do swoich komnat i z hukiem zatrzasnęła drzwi. Złapała się jednak na ty m, że przez cały posiłek nuciła wesoło pod nosem.
11 Celaenie wy dawało się, że dopiero co zamknęła oczy, gdy nagle poczuła gwałtowne szarpnięcie. Jęknęła i skrzy wiła się, kiedy ktoś odsunął zasłony i wpuścił do komnaty blask porannego słońca. – Wstawaj! Oczy wiście by ł to Chaol. Dziewczy na wślizgnęła się pod koc i schowała się razem z głową, ale kapitan złapał za drugi koniec okry cia i ściągnął je na podłogę. Koszula nocna Celaeny kończy ła się na wy sokości ud. Przeszy ł ją dreszcz. – Zimno mi – jęknęła i przy cisnęła kolana do ciała. Nie przejmowała się teraz ty m, że miała zaledwie kilka miesięcy na pokonanie inny ch kandy datów do ty tułu Obrońcy. W tej chwili zależało jej ty lko i wy łącznie na śnie. By łaby wdzięczna, gdy by następca tronu wpadł na pomy sł ściągnięcia jej z Endovier nieco szy bciej, aby miała choć trochę czasu na powrót do pełni sił. Doprawdy, mógł wcześniej zawiadomić ją o ty m turnieju! – Wstawaj! – Chaol wy ciągnął jej poduszkę spod głowy. – Marnujesz mój czas. Tu i ówdzie przez koszulę dziewczy ny prześwity wały skrawki jej ciała, ale kapitan nie zwracał na to uwagi. Burcząc pod nosem, Celaena przesunęła się bliżej krawędzi łóżka. Jej dłoń zsunęła się i musnęła podłogę. – Przy nieś mi pantofle – wy mamrotała. – Posadzka jest zimna jak lód. Kapitan warknął głucho, ale dziewczy na zignorowała go. Podniosła się, zachwiała i przy garbiona poczłapała do jadalni, gdzie czekało na nią sy te śniadanie. – Zjedz coś. Trening rozpoczy na się za godzinę – rozkazał jej Chaol. Jeśli Celaena by ła zdenerwowana, nie dała tego po sobie poznać. Zamaskowała emocje długim ziewnięciem i opadła na krzesło z wdziękiem niedźwiedzicy. Przy jrzała się kry ty cznie jedzeniu. Na stole nie by ło noża, wbiła więc widelec w kawałek kiełbasy. – A dlaczego jesteś taka zmęczona, jeśli wolno spy tać? – spy tał z progu Chaol. Dziewczy na wy piła szklankę soku z granatu i wy tarła usta serwetką. – Czy tałam do czwartej – oznajmiła. – Napisałam do twego książątka list z prośbą o wy poży czenie książek z biblioteki. Spełnił moją prośbę i przy słał mi siedem książek ze swojej własnej biblioteczki. Kazał mi przeczy tać wszy stkie. Kapitan pokręcił głową z niedowierzaniem. – Nie powinnaś pisać listów do następcy tronu! Celaena obrzuciła mężczy znę pobłażliwy m uśmiechem i ugry zła kawałek szy nki. – Mógł przecież go zignorować. A tak na marginesie, nie zapominaj, że jestem jego Obrończy nią. Wy gląda na to, że ty lko ty czujesz się upoważniony do tego, aby mnie źle traktować. – Jesteś zabójczy nią. – A jeśli ci powiem, że jestem złodziejką klejnotów, będziesz traktował mnie z większą uprzejmością? – spy tała dziewczy na i machnęła dłonią. – Dobra, nie odpowiadaj na to py tanie. Wsunęła ły żkę pełną owsianki do ust, posmakowała i stwierdziła, że potrawa nie ma żadnego smaku. Dosy pała do miski odrobinę brązowego cukru. Czy jej ry wale okażą się godny mi przeciwnikami? Chcąc odepchnąć od siebie niepokojące my śli, przy jrzała się strojowi kapitana.
– Czy ty zawsze musisz się ubierać na czarno? – Pospiesz się – rzucił Chaol. Celaena poczuła, że nie jest już głodna i odsunęła od siebie miskę. – Dobrze, idę się przebrać. – Odwróciła się, aby zawołać Philippę, ale nagle zamarła. – Czego mogę się dzisiaj spodziewać na turnieju? Chciałaby m się odpowiednio ubrać. – Nie wiem. Dowiemy się wszy stkiego na miejscu. Kapitan wstał i wezwał służącą, a Celaena weszła do swojej sy pialni. Sły szała, jak Chaol przy kazuje kobiecie: – Ubierz ją w spodnie i koszulę. Wy bierz jakieś luźne rzeczy, nic fry wolnego ani odsłaniającego zby t wiele ciała. Przy nieś też płaszcz. Służąca znikła w przebieralni, a Celaena weszła do pokoju w ślad za nią i bezceremonialnie rozebrała się aż do bielizny. Chaol nie zdąży ł się w porę odwrócić i dziewczy na zauważy ła, że na jego policzkach pojawił się rumieniec. Uśmiechnęła się do siebie z saty sfakcją. Kilka minut później spojrzała na swoje odbicie w lustrze i skrzy wiła się, a potem wy biegła do kapitana czekającego na nią w foy er. – Przecież ja wy glądam jak idiotka! Te spodnie to jakiś koszmar. Koszula też jest okropna! – Przestań marudzić. Przecież nikt nawet nie spojrzy na twój strój – odparł Chaol i otworzy ł szeroko drzwi na kory tarz. Oczekujący na zewnątrz strażnicy naty chmiast stanęli na baczność. – Poza ty m będziesz mogła się rozebrać w koszarach. Założę się, że wszy scy z zachwy tem obejrzą sobie twoją bieliznę! Dziewczy na zaklęła siarczy ście pod nosem, a potem zarzuciła na ramiona zielony płaszcz z aksamitu, obwiązała się w pasie i wy szła w ślad za Chaolem. W kory tarzach zamkowy ch nadal czuć by ło poranny chłód. Kapitan Gwardii szedł szy bko przed siebie i wkrótce dotarli do koszarów. Zewsząd salutowali im żołnierze. Przez szeroko otwarte drzwi Celaena zajrzała do wielkiej stołówki, gdzie wielu z nich właśnie zasiadło do śniadania. W końcu Chaol wprowadził dziewczy nę do ogromnego prostokątnego pomieszczenia o rozmiarach Wielkiej Sali Balowej. Wzdłuż ścian ciągnął się rząd kolumn podtrzy mujący ch długi balkonik, a podłoga by ła wy łożona czarny mi i biały mi pły tkami. W miejscu jednej ze ścian znajdowały się ogromne, otwarte szklane drzwi sięgające od podłogi aż po sufit. Wisiały w nich gazowe zasłony, trącane podmuchami chłodnego wiatru z ogrodu. Pozostali kandy daci ćwiczy li już pod okiem swy ch trenerów w asy ście czujny ch strażników. Nikt nawet nie spojrzał na Celaenę z wy jątkiem owego przy stojnego młodzieńca o szary ch oczach, który obdarzy ł ją lekkim uśmiechem, a potem znów zaczął strzelać do tarczy zawieszonej na ścianie. Pociski trafiały w cel z przerażającą precy zją. Dziewczy na uniosła podbródek i przy jrzała się stojakom z bronią. – Chcesz, żeby m wy wijała maczugą godzinę po wschodzie słońca? Za ich plecami pojawiło się kolejny ch sześciu strażników, wzmacniając i tak już silny oddział czuwający nad bezpieczeństwem uczestników turnieju. Każdy mężczy zna trzy mał w pogotowiu miecz. – Jeśli przy jdzie ci do głowy coś głupiego, ci ludzie naty chmiast zareagują – ostrzegł ją cicho Chaol. – Jestem ty lko złodziejką klejnotów, zapomniałeś? – rzuciła Celaena i podeszła do stojaka z bronią. „Co za głupota" – pomy ślała. Nie mogła uwierzy ć, że zostawiono tu ty le oręża na widoku. Miecze, łamacze mieczy, topory, łuki, piki, noże my śliwskie, maczugi, włócznie, noże do
rzucania, kije... Sama preferowała łatwe do ukry cia szty lety, ale potrafiła się posługiwać każdą z wy stawiony ch tu broni. Rozejrzała się po sali i skrzy wiła się. Wy glądało na to, że o pozostały ch uczestnikach można by ło powiedzieć dokładnie to samo. Niespodziewanie kątem oka dostrzegła jakieś poruszenie. Do sali wkroczy ł Cain w asy ście dwóch strażników i zwalistego, naznaczonego bliznami człowieka, który zapewne by ł jego trenerem. Dziewczy na napięła mięśnie, gdy ją mijał. Jego grube wargi rozchy liły się w uśmiechu. – Dzień dobry – rzucił niskim, ochry pły m głosem. Jego wzrok przesunął się wzdłuż jej ciała, a potem znów odnalazł jej twarz. – Sądziłem, że będziesz już w połowie drogi do domu. Celaena uśmiechnęła się kwaśno. – Teraz? Przecież zabawa jeszcze się nie rozpoczęła! Cain odpowiedział jej uśmiechem i odszedł. Dziewczy na pokręciła głową. Bez najmniejszy ch problemów mogłaby wy konać piruet, złapać go za szy ję i wbić jego twarz w posadzkę. Doprawdy, nic prostszego! Nie zdawała sobie sprawy z tego, że aż drży z tłumionej wściekłości, gdy stanął przed nią Chaol. – Zachowaj to na turniej – powiedział cichy m, ale mocny m głosem. – Zabiję go – szepnęła. – Nie, nie zabijesz. Jeśli chcesz, aby zniknął, pokonaj go. To ty lko zwy kły brutal z królewskiej armii. Nie marnuj sił na nienawiść. Dziewczy na przewróciła oczami. – Nie posiadam się z radości, że z taką ochotą stajesz po mojej stronie. – Masz swój rozum. Nie potrzebujesz opiekuna ani ratownika. – Tak czy owak by łoby miło, gdy by ś choć trochę się o mnie troszczy ł. – Sama dasz sobie radę – rzekł Chaol i wskazał mieczem stojak z bronią. – Wy bierz sobie coś. W jego oczach bły snęła ochota do walki, gdy dziewczy na odpięła płaszcz i odrzuciła go na podłogę. – Zobaczmy, czy naprawdę potrafisz walczy ć, czy jesteś ty lko silna w gębie – powiedział. Celaena obiecała sobie w duchu, że zabije Caina i pochowa go w nieoznaczony m grobie. By ło to jednak zadanie na przy szłość, a póki co miała inne sprawy na głowie. Musiała się postarać, aby kapitan pożałował swoich słów. Każda sztuka broni na stojaku by ła znakomicie wy konana i poły skiwała w blasku słońca. Dziewczy na oglądała wszy stkie po kolei i próbowała ocenić, jakie rany pozostawiłaby na twarzy kapitana. Jej serce biło szy bko, gdy muskała palcami ostrza i rękojeści. Nie mogła się zdecy dować, czy powinna wy brać my śliwski szty let czy przepiękny rapier ze zdobny m koszem. Przy pomocy takiej broni mogłaby przeszy ć serce przeciwnika z bezpiecznej odległości. Miecz zabrzęczał, gdy Celaena wy ciągnęła go ze stojaka. Miał szlachetne ostrze – mocne, gładkie i lekkie. Tak więc nie mogła korzy stać z noża do smarowania chleba, a pozwalają jej bawić się czy mś takim? „Pora dać łupnia panu kapitanowi" – pomy ślała. Chaol złoży ł pelery nę na jej płaszczu. Miał na sobie ciemną koszulę, która skry wała kształt jego mięśni, ale i tak widać by ło, że jest człowiekiem sprawny m i dobrze zbudowany m. Wy ciągnął swój miecz. – Na mój znak! – rzucił i przy jął postawę obronną. Celaena spojrzała na niego z niedowierzaniem. „Co on sobie wy obraża? – pomy ślała. – Kto rozpoczy na walkę od słów « Na mój znak» ?".
– My ślałam, że najpierw pokażesz mi podstawowe ruchy – powiedziała cicho, aby nie usły szeli jej inni. Trzy many przez nią rapier zwisał ostrzem ku ziemi. Zacisnęła mocniej palce na zimny m metalu. – Dobrze wiesz, że spędziłam cały rok w Endovier. Mogłam wiele zapomnieć. – Sądząc po ilości trupów w twojej części kopalni, raczej wątpię, że cokolwiek zapomniałaś. – Ale wtedy miałam w ręku kilof – rzuciła dziewczy na, a na jej twarzy pojawił się dziki uśmiech. – Wy starczy ło rozwalić komuś czaszkę lub wbić mu ostrze w brzuch. – Na szczęście żaden z uczestników turnieju nie zwracał na nich uwagi. – Czy naprawdę sądzisz, że ma to cokolwiek wspólnego z szermierką? Czy rzeczy wiście masz choćby blade pojęcie o walce, kapitanie Westfall? – Celaena ułoży ła wolną dłoń na piersi i zamknęła oczy, aby podkreślić dramaty zm swoich słów. Chaol warknął i rzucił się do ataku. Dziewczy na by ła przy gotowana i otworzy ła oczy naty chmiast, gdy ty lko buty mężczy zny zaskrzy piały na posadzce. Naty chmiast przy gotowała rapier do bloku i rozstawiła odpowiednio nogi, aby zneutralizować siłę uderzenia przeciwnika. Osobliwy brzęk zderzający ch się kling, który rozległ się w sali, nie spodobał jej się. Wolała odgłos, z jaką stal wbija się w ciało. Nie miała jednak czasu na przemy ślenia. Chaol natarł ponownie i zabójczy ni z łatwością sparowała jego cios. Mięśnie ramion bolały, wy rwane z głębokiego snu, ale mimo to dziewczy na swobodnie stosowała uniki i parowała. Walka na miecze przy pominała taniec – niektóre kroki należało stawiać zaraz po inny ch. Celaena bły skawicznie złapała odpowiedni ry tm, a jej ciało zaczęło automaty cznie reagować. Zapomniała o pozostały ch ry walach, który ch zalały cienie i blask słoneczny. – Dobrze – rzucił Chaol przez zaciśnięte zęby i sparował pchnięcie, który m usiłowała zmusić go do obrony. Uda dziewczy ny płonęły bólem. – Bardzo dobrze – sapnął. Celaena wiedziała, że mężczy zna również walczy ł dobrze, a nawet bardzo dobrze, ale nie miała najmniejszego zamiaru mu o ty m mówić. Ich miecze znów zderzy ły się z głośny m brzękiem. Oboje naparli na ostrza. Kapitan by ł silniejszy i dziewczy na aż sapnęła, nie mogąc wy trzy mać jego naporu. Na szczęście mężczy zna, choć potężniejszy, ustępował jej szy bkością. Celaena wy cofała się i odskoczy ła zręcznie niczy m ptak. Zaskoczony Chaol omal nie upadł. Całkiem stracił inicjaty wę i mógł ty lko parować. Zaatakowała bły skawicznie. Jej ramię opadało raz za razem, a miecz wirował i obracał się. Każde zderzenie ich kling wy woły wało kolejną falę bólu w ramieniu dziewczy ny, ale sprawiało jej to przy jemność. Poruszała się szy bko niczy m tancerka podczas świąty nnego ry tuału, niczy m wąż na Czerwonej Pusty ni, niczy m woda spły wająca po górskim zboczu. Kapitan zdołał utrzy mać pozy cję, a zabójczy ni pozwoliła mu przejść do natarcia. Próbował znienacka trafić ją w twarz, ale dziewczy na eksplodowała gniewem i z całej siły uderzy ła łokciem w jego pięść, kierując ją w dół. – Jest coś, o czy m musisz pamiętać, gdy ze mną walczy sz, Sardothien – wy sapał Chaol. Słońce odbijało się w jego złotobrązowy ch oczach. – Tak? – mruknęła i zrobiła unik przed kolejny m atakiem. – Ja nie przegry wam! – Kapitan wy szczerzy ł zęby i zanim dziewczy na zdołała zrozumieć znaczenie jego słów, coś trafiło ją w stopę. Ze zgrozą uświadomiła sobie, że upada. Krzy knęła, gdy jej plecy uderzy ły o marmurową podłogę, a rapier wy padł jej z ręki. Chaol wy celował mieczem w jej serce. – Wy grałem – sapnął. Celaena uniosła się na łokciach.
– Musiałeś uciec się do podstępu. Nigdy by ś nie wy grał, gdy by ś mnie nie przewrócił. – To bez znaczenia. Mierzę ostrzem w twoje serce. Salę wy pełniał szczęk oręża i pokrzy kiwanie walczący ch. Dziewczy na zerknęła na inny ch kandy datów, którzy co do jednego by li pochłonięci walką. Wszy scy z wy jątkiem Caina. Wojownik uśmiechał się do niej szeroko. Celaena obnaży ła zęby. – Jesteś dobrze wy szkolona – rzekł Chaol. – Ale niektóre ruchy wy magają większej precy zji. Dziewczy na odwróciła wzrok od Caina i spojrzała z gniewem na kapitana. – Jakoś do tej pory nie przeszkadzało mi to w zabijaniu – parsknęła. Chaol zachichotał, widząc jej rozdrażnienie, i wskazał mieczem stojak z bronią, pozwalając jej stanąć na równe nogi. – Wy bierz coś innego. Może nasz trening stanie się ciekawszy. Mam nadzieję, że się wreszcie zmęczę. – Obedrę cię ży wcem ze skóry i wy cisnę ci gałki oczne! – mruknęła Celaena, podnosząc rapier. – To cię na pewno zmęczy. – No, wreszcie wy kazujesz ducha walki. Dziewczy na odłoży ła rapier na odpowiednie miejsce i bez wahania wzięła do ręki noże my śliwskie. „Moi drodzy przy jaciele" – pomy ślała. Na jej twarzy pojawił się złowieszczy uśmieszek.
12 Celaena już unosiła noże, żeby zaatakować kapitana, gdy ktoś uderzy ł tępy m końcem włóczni o podłogę, przy ciągając uwagę wszy stkich obecny ch. Mocny głos nakazał przerwanie ćwiczeń. Dziewczy na odwróciła się w kierunku jego źródła i dostrzegła potężnego, ły siejącego mężczy znę stojącego pod balkonem. – Proszę o uwagę! – rzucił nieznajomy. Celaena spojrzała na Chaola, a ten skinął głową i wy jął jej noże z dłoni. Dołączy li do pozostały ch dwudziestu trzech uczestników turnieju, którzy otoczy li przy by sza okręgiem. – Nazy wam się Theodus Brullo. Jestem Królewskim Zbrojmistrzem i sędzią tego turnieju. Oczy wiście ostateczną decy zję odnośnie waszy ch nędzny ch ży wotów będzie podejmował sam król, ale to ja każdego dnia ustalę, czy w ogóle nadajecie się do roli jego Obrońcy. – Mężczy zna poklepał głowicę swego miecza. Celaena z zachwy tem przy jrzała się pięknie zdobionej, złotej rękojeści. – Piastuję ty tuł Królewskiego Zbrojmistrza od trzy dziestu lat, a mieszkam w ty m zamku od ponad dwudziestu pięciu. Wy szkoliłem wielu lordów i ry cerzy, a także wielu kandy datów do roli Obrońcy Adarlanu. Mało co jest w stanie zrobić na mnie wrażenie. Chaol stojący obok Celaeny wy prostował się dumnie. Dziewczy nie przy szło do głowy, że kapitan zapewne również by ł uczniem Brulla. Łatwość, z jaką mężczy zna stawił jej czoła w walce, sugerowała, że ów Brullo z pewnością zasługuje na swą sławę. Wiedziała doskonale, że nie wolno lekceważy ć przeciwników na podstawie wy glądu. – Król zapewne powiedział wam wszy stko, co powinniście wiedzieć na temat turnieju – rzekł Brullo. – Wy jednak pewnie chcieliby ście dowiedzieć się więcej o sobie. – Wskazał krótkim palcem Caina. – Ty. Podaj swoje imię, zajęcie i miejsce pochodzenia. I lepiej mów prawdę. Dobrze wiem, że nikt z was nie jest piekarzem ani nie wy rabia świeczników. Na obliczu zapy tanego pojawił się charaktery sty czny dla niego uśmiech. – Jestem Cain i służę w królewskiej armii. Pochodzę z Gór Białego Kła. Celaena nie by ła zdziwiona. Sły szała opowieści o brutalności górali z tego rejonu. Widziała nawet kilku z nich z bliska i znała dzikość, która czaiła się w ich oczach. Wielu z nich buntowało się przeciwko rządom Adarlanu i większość zapłaciła za to ży ciem. Co powiedzieliby rodacy Caina, gdy by ujrzeli go na królewskiej służbie? Zacisnęła zęby. A co powiedzieliby ludzie z Terrasenu, widząc ją tu i teraz? Brullo najwy raźniej zupełnie o to nie dbał. Nie zwracając uwagi na słowa Caina, wskazał uczestnika stojącego po jego prawicy. Dziewczy na naty chmiast poczuła przy pły w sy mpatii do niego. – A ty ? Wskazany przez mistrza smukły, wy soki mężczy zna z rzedniejący mi jasny mi włosami rozejrzał się i skrzy wił. – Jestem Xavier Forul, Mistrz Złodziei z Melisande. Ten człowiek by ł Mistrzem Złodziei? Zdumienie Celaeny nie miało granic, ale szy bko uświadomiła sobie, że taka budowa ciała zapewne pomaga mu wślizgiwać się do cudzy ch domów. By ć może wcale nie blefował. Pozostali uczestnicy turnieju przedstawiali się jeden po drugim. Wkrótce dziewczy na dowiedziała się, że w ich gronie by ło jeszcze sześciu zaprawiony ch w bojach weteranów, co do jednego wy dalony ch z armii za niewłaściwe zachowanie. Zaciekawiło ją, na czy m mogły polegać ich przewiny, biorąc pod uwagę fakt, że armia Adarlanu sły nęła
z okrucieństwa i bezwzględności. Kolejny ch trzech uczestników zajmowało się złodziejstwem. Należał do nich ów ciemnowłosy, szarooki Nox Owen, który obdarzał ją uśmiechami przez cały poranek. Dziewczy na sły szała już o jego wy czy nach. Następna trójka zarabiała na ży cie jako najemnicy. Wszy scy robili wrażenie, jakby mieli ochotę pożreć kogoś ży wcem. Dwaj mężczy źni zakuci w kajdany by li mordercami. Pierwszego z nich, Billa Chastaina, zwano Pożeraczem Oczu i – jak sugerował jego przy domek – miał on zwy czaj zjadać oczy swoich ofiar. By ł mężczy zną średniego wzrostu z opaloną cerą i my simi włosami. Wy glądał zaskakująco zwy czajnie, ale Celaena nie mogła oderwać oczu od jego pokry ty ch bliznami ust. Drugi morderca nazy wał się Ned Clement. Przez trzy lata działał w swoim fachu jako Kosa, gdy ż ty m właśnie narzędziem torturował i ćwiartował kapłanki. Dziewczy na nie miała pojęcia, dlaczego obaj mężczy źni nie zostali skazani na śmierć, choć ciemna skóra obu wskazy wała, że osadzono ich w Calaculli, bliźniaczy m do Endovier obozie pracy leżący m na południu Erilei. Następnie przedstawiło się dwóch milczący ch, naznaczony ch bliznami mężczy zn, którzy najprawdopodobniej by li towarzy szami broni jakiegoś dowódcy wojskowego, a potem przy szła pora na pięciu zabójców. Celaena naty chmiast zapomniała imiona czterech z nich: wy sokiego, chudego chłopaka o wy niosłej minie, zwalistego brutala, chudzielca z pogardliwy m uśmieszkiem oraz rozczulającego się nad sobą durnia z krzy wy m nosem, który utrzy my wał, że uwielbia noże. Nie należeli do Gildii Zabójców – Aroby nn Hamel nigdy nie pozwoliłby im do niej wstąpić. Członkiem Gildii mógł zostać jedy nie człowiek, który miał za sobą lata szkolenia oraz imponującą reputację. Ty ch czterech mężczy zn by ć może mogło się wy kazać ciekawy mi umiejętnościami, ale brakowało im klasy i finezji, a te Aroby nn cenił ponad wszy stko. Celaena wiedziała, że będzie musiała na nich uważać, ale cieszy ła się w duchu, że nie są Cichy mi Zabójcami z owiany ch wiatrem wy dm Czerwonej Pusty ni. To dopiero by liby godni przeciwnicy ! Kiedy ś w ciągu upalnego, letniego miesiąca trenowała pod okiem jednego z nich i jej mięśnie nadal zaczy nały boleć na wspomnienie ty ch wy niszczający ch ćwiczeń. Ostatni z zabójców, zwany Grobem, przy kuł uwagę Celaeny na dłużej. By ł to niski i szczupły człowiek o twarzy tak złej i pochmurnej, że ludzie naty chmiast odwracali od niej wzrok. Po wejściu do sali pilnujący go strażnicy zdjęli mu kajdany, a potem z groźny mi minami przy pomnieli mu, aby pamiętał o dobry m zachowaniu. Przez cały czas nie odstępowali go o krok i nawet w tej chwili nie spuszczali z niego oczu. Przedstawiając się, Grob odsłonił pożółkłe zęby i obdarzy ł zgromadzony ch fałszy wy m uśmiechem, od którego ciarki przebiegły im po plecach. Wzrok, jakim otaksował ciało Celaeny, jeszcze spotęgował jej obrzy dzenie. Miała przed sobą zabójcę, który nie poprzestawał na mordzie, zwłaszcza jeśli ofiara by ła kobietą. Wy tęży ła siłę woli i wy trzy mała jego głodne spojrzenie. – A ty ? – Głos Brulla odpędził jej my śli. – Jestem Lillian Gordaina – powiedziała, unosząc wy żej podbródek. – Złodziejka klejnotów z Bellhaven. Kilku z obecny ch zachichotało i dziewczy na zacisnęła mocno zęby. Gdy by znali jej prawdziwe imię, gdy by wiedzieli, że ta „złodziejka klejnotów" mogłaby ich ży wcem obłupić ze skóry samy m ty lko nożem, nie by łoby im do śmiechu. – W porządku – rzekł Brullo i machnął ręką. – Macie pięć minut na odpoczy nek. Potem trochę pobiegacie, żeby m mógł sprawdzić, w jakiej jesteście kondy cji. Każdy, kto nie pokona dy stansu, wróci do domu lub do więzienia, w który m gnił, zanim wy ciągnął go sponsor. Pierwsza Próba nastąpi za pięć dni. Cieszcie się, że nie szy bciej. Okazaliśmy wam sporo łaski. Uczestnicy turnieju, rozsy pani po sali, zaczęli rozmawiać półgłosem ze swoimi
trenerami odnośnie konkurentów, który ch uważali za największe zagrożenie. Zdaniem większości by ł to Cain bądź Grob, z pewnością nie złodziejka klejnotów z Bellhaven. Chaol stał przy Celaenie i przy glądał się pozostały m kandy datom. W głowie dziewczy ny kotłowały się my śli. Przecież nie po to budowała swoją reputację przez osiem lat, a potem przez kolejny rok harowała ciężko w Endovier, aby teraz tak ją lekceważono! – Jeśli jeszcze raz będę musiała przedstawić się jako złodziejka klejnotów... – To co? – Chaol uniósł brew. – Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, jakie to upokarzające? Mam udawać by le złodziejkę z jakiejś mieściny w Fenharrow? Kapitan zgromił ją spojrzeniem. Milczał przez chwilę, a potem wy cedził przez zęby : – Czy żby ś by ła aż tak arogancka? – Dziewczy na najeży ła się, ale mężczy zna ciągnął dalej: – Walka z tobą by ła błędem. Przy znam, że nie przy puszczałem, iż okażesz się taka dobra. Na szczęście nikt tego nie zauważy ł. A chcesz wiedzieć dlaczego, Lillian? – Podszedł bliżej i konty nuował, ty m razem ciszej: – Bo jesteś zwy kłą, ładną dziewczy ną. Bo jesteś by le złodziejką z jakiejś mieściny w Fenharrow. Rozejrzy j się. – Spojrzał dy skretnie na pozostały ch kandy datów. – Czy ktoś ci się przy gląda? Czy ktoś ocenia swe szanse w walce z tobą? Nie. Nikt cię nie bierze na poważnie. Nie jesteś niczy ją przeszkodą na drodze do bogactwa czy wolności! – Otóż to! To upokarzające! – To spry tny fortel i nic ponad to. I dobrze ci radzę, nie wy chy laj się i siedź cicho do końca turnieju. Zabraniam ci popisy wania się i nawet nie my śl o ty m, aby utrzeć nosa ty m złodziejom, żołnierzom i nieznany m zabójcom. Nie wolno ci się niczy m wy różniać. Ukry j się w tłumie uczestników, a nikt nie zwróci na ciebie uwagi. Inni nie wezmą cię za zagrożenie i pomy ślą sobie po prostu, że prędzej czy później i tak cię wy eliminują, a więc póki co lepiej skupić się na groźniejszy ch przeciwnikach. W ten sposób utrzy masz się dłużej niż większość z nich – ciągnął Chaol. – W dniu ostatecznej rozgry wki twoi ry wale nagle uświadomią sobie, że przetrwałaś do samego końca i pokonałaś wielu większy ch od siebie. Ich miny wy nagrodzą ci wszy stkie zniewagi. – Wy ciągnął rękę, aby wy prowadzić Celaenę na zewnątrz. – I co ty na to, Lillian Gordaino? – Jeszcze zobaczy my – rzuciła dziewczy na beztrosko i złapała Chaola za rękę. – Ale muszę przy znać, że jest pan wspaniały m człowiekiem, kapitanie. Tak wspaniały m, że chy ba podaruję panu jeden z klejnotów, który planuję dziś ukraść królowej. Kapitan zachichotał. Razem wy szli z sali. *** Płuca Celaeny płonęły, a nogi by ły ciężkie jak z ołowiu, ale nie przestawała biec. Znajdowała się mniej więcej w środku grupy uczestników. Brullo, Chaol i reszta trenerów oraz trzy tuziny uzbrojony ch strażników podążali za nimi konno. Niektóry m z kandy datów – by li wśród nich Grob, Ned oraz Bill – założono kajdany z długimi łańcuchami. Dziewczy na w duchu cieszy ła się, że ją to ominęło. Ku jej zdziwieniu na czoło stawki wy sunął się Cain, który biegł blisko dziesięć metrów przed wszy stkimi i ani my ślał zwolnić. Jak to możliwe, że by ł tak szy bki? W ciepły m, jesienny m powietrzu sły chać by ło posapy wanie biegnący ch i szelest rozdepty wany ch liści. Celaena wbiła wzrok w ciemne, wilgotne od potu włosy poprzedzającego ją złodzieja. Krok za krokiem, oddech za oddechem. „Oddy chaj!" – napomniała sama siebie. Nie mogła zgubić ry tmu. Cain znów skręcił i biegł już na północ, w kierunku zamku. Reszta podąży ła za nim
niczy m stado ptactwa. Krok za krokiem, krok za krokiem, dziewczy na nie zwalniała, ani nie przy spieszała. Niech patrzą na Caina, niech planują, jak się go pozby ć. Nie musiała wy gry wać tego wy ścigu, aby udowodnić komukolwiek, że jest od nich lepsza. I tak o ty m wiedziała. Nie potrzebowała królewskich prób, aby mieć tę pewność. Niespodziewanie zgubiła ry tm oddy chania, a jej kolana zadrżały, ale udało jej się utrzy mać równowagę. Przecież bieg wkrótce się skończy. Już wkrótce. Nie śmiała spojrzeć do ty łu i sprawdzić, czy ktoś odpadł. Czuła na sobie wzrok Chaola, który przy pominał jej, że musi utrzy mać się w środku stawki. Cieszy ła się, że kapitan nadal w nią wierzy. Drzewa przerzedziły się i oczom Celaeny ukazało się pole ciągnące się między lasem a stajniami. Koniec wy ścigu. Obróciła głowę i szew, który założono jej na boku, niespodziewanie eksplodował bólem. Zaklęłaby, gdy by miała siłę. Musiała utrzy mać się w środku. Musiała. Cain przebiegł między ostatnimi drzewami i uniósł ramiona nad głowę w geście zwy cięstwa. Przebiegł jeszcze parę kroków i zaczął zwalniać, aby ochłonąć. Jego trener wiwatował głośno. Celaena nie przestawała biec. Jeszcze ty lko kilka metrów. Blask słońca na otwartej przestrzeni by ł coraz jaśniejszy. Gwiazdy wirowały jej przed oczami. Musiała utrzy mać się w środku. Lata treningu pod okiem Aroby nna Hameła nauczy ły ją, że nie wolno zby t łatwo się poddawać. Minęła ostatnie drzewa i dokoła niej niespodziewanie eksplodowały zieleń trawy i błękit nieba. Mężczy źni biegnący przed nią zatrzy my wali się jeden po drugim. Nie mogła teraz paść na kolana. Zwalniała powoli, bardzo powoli, aż jej bieg przeszedł w marsz. Gwiazdy nadal migotały jej przed oczami. – Dobrze – rzekł siedzący na koniu Brullo i ściągnął wodze. Uważnie przy glądał się uczestnikom turnieju. – Możecie zaspokoić pragnienie. Zaraz czeka was kolejny trening. Celaenie migotały przed oczami ciemne plamy, ale mimo to zauważy ła, że Chaol również wstrzy muje konia. Niewiele my śląc, ruszy ła w jego kierunku, ale minęła go i weszła między drzewa. – Dokąd się wy bierasz? – Upuściłam pierścionek! – skłamała. Usiłowała sprawiać wrażenie nieco skonfundowanej. – Zaraz go znajdę! Nie czekając na aprobatę kapitana, zniknęła w lesie. Zignorowała śmiechy i szy dercze komentarze ry wali. Z oddali dobiegały coraz głośniejsze kroki jednego z ostatnich uczestników turnieju. Celaena weszła między krzaki i potknęła się. Niespodziewanie osaczy ły ją ciemności. Padła na kolana i zwy miotowała. Jej ciałem targały torsje do chwili, gdy pusty żołądek nie miał już czego zwrócić. Ostatni ry wal przebiegł obok niej. Kolana zabójczy m drżały, ale objęła pień najbliższego drzewa i z trudem stanęła na nogi. Ujrzała kapitana Westfalia, który stał na ścieżce i przy glądał się jej z zaciśnięty mi wargami. Otarła usta nadgarstkiem i bez słowa wy szła z lasu.
13 Brullo puścił ich dopiero w okolicy pory obiadowej, gdy głód Celaeny osiągnął już niespoty kane rozmiary. Dziewczy na jadła łapczy wie, wpy chając sobie kolejne kawałki chleba i mięsa do ust, gdy niespodziewanie drzwi do jej jadalni stanęły otworem. – Co ty tu robisz? – spy tała z pełny mi ustami. – Jak to? – zdziwił się kapitan Gwardii, siadając obok niej przy stole. Mężczy zna by ł wy kąpany i przebrany. Przy sunął do siebie półmisek z łososiem i nałoży ł sobie porcję na talerz. Celaena zmarszczy ła nos z obrzy dzeniem. – Nie lubisz ry b? – Nienawidzę. Prędzej umrę z głodu, niż tego spróbuję. – Zadziwiające – rzekł Westfall i włoży ł sobie pierwszy kęs do ust. – Dlaczego? – Bo sama śmierdzisz jak ry ba. Dziewczy na otworzy ła usta, pokazując na pół przeżuty kęs wołowiny zmieszany z chlebem. Chaol pokręcił głową. – Może i dobrze walczy sz, ale twoje maniery pozostawiają wiele do ży czenia. Celaena spodziewała się, że kapitan wspomni o jej zły m samopoczuciu po biegu, ale nie odezwał się ani słowem. – Mogę się zachowy wać i mówić jak dama, jeśli akurat mam na to ochotę – stwierdziła. – A więc sugeruję, aby ś zaczęła – rzekł Chaol, a po chwili spy tał: – Jak ci się podoba wolność? – Czy to szczere py tanie, czy może kąśliwa uwaga? Mężczy zna przełknął kolejny kęs ry by. – Jak wolisz. Przez okno widać by ło popołudniowe niebo, jaśniejsze niż zwy kle, ale nadal piękne. – Właściwie to mi się podoba. Zwłaszcza teraz, gdy mogę sobie poczy tać po ty m, jak mnie zamkniecie na noc. Nie spodziewam się, że to zrozumiesz. – Wręcz przeciwnie. Nie mam ty le czasu na czy tanie co ty i Dorian, ale to nie oznacza, że nie lubię książek. Celaena ugry zła jabłko. By ło cierpkie, ale miało słodki posmak przy wodzący na my śl miód. – Serio? A jakie książki lubisz? Chaol wy mienił kilka ty tułów, a dziewczy na aż zamrugała. – Masz w sumie nienajgorszy gust. Co jeszcze czy tasz? Rozmowa o książkach zabrała im całą godzinę. Żadne z nich nawet nie zwróciło uwagi na upły w czasu, aż niespodziewanie zegar wy bił pierwszą i Chaol wstał. – Masz wolne popołudnie. Możesz robić, co ci się ży wnie podoba. – A ty dokąd się wy bierasz? – Muszę odpocząć. – Cóż, mam nadzieję, że przed naszy m kolejny m spotkaniem przeczy tasz coś wartościowego. Chaol demonstracy jnie pociągnął nosem. – Ja zaś liczę na to, że ty się do tego czasu wy kąpiesz. Celaena westchnęła i wezwała służące. Kazała im napełnić wannę, ale w my ślach rozkoszowała się już perspekty wą
spędzenia popołudnia z książką na balkonie. *** O świcie następnego dnia drzwi do sy pialni Celaeny stanęły otworem, a po komnatach poniosły się echem znajome kroki. Chaol Westfall zatrzy mał się w pół kroku, gdy ujrzał zabójczy nię zwisającą z futry ny drzwi. Dziewczy na raz za razem podnosiła się i doty kała podbródkiem drewnianej ościeżnicy. Po jej bladej skórze spły wały krople potu, a podkoszulek by ł całkiem przemoczony. Ćwiczy ła od ponad godziny i jej ramiona drżały już z wy siłku. Choć Celaena mogła odnosić wrażenie, że zewsząd otaczają ją wilki i hieny, aż tak intensy wne ćwiczenia nie by ły potrzebne. Z każdy m kolejny m dźwignięciem jej ciało przeszy wał ostry ból. A przecież nie wy szła aż tak bardzo z wprawy – kilof, który m pracowała w kopalni, by ł stosunkowo ciężki. Tak wielki wy siłek nie miał też związku z ty m, że ukończy ła bieg jako jedna z ostatnich. Dziewczy na wiedziała, że już zdoby ła przewagę nad resztą. Teraz jedy nie musiała ją powiększy ć. Uśmiechnęła się do kapitana, nie przery wając ćwiczeń. Sapała przez zaciśnięte zęby. Ku jej zdumieniu Chaol odpowiedział uśmiechem. *** Tego popołudnia rozpętała się straszliwa ulewa i po zakończony m treningu Chaol zgodził się wy brać z Celaeną na kolejny spacer po zamku. Mówił niewiele, ale dziewczy na i tak się cieszy ła, że może opuścić kwaterę. By ła to też dogodna okazja na założenie nowej sukni w kolorze lilii z jasnoróżową koronką i perłami. Pech chciał, że wkrótce natknęli się na lady Kaltain Rompier. Zabójczy m już miała ochotę się skrzy wić, ale szy bko zapomniała o kobiecie, gdy spojrzała na jej towarzy szkę. By ła to dziewczy na z Ey llwe. Wy soka i szczupła dama miała przepiękną twarz. Biel luźnej sukni kontrastował z jej mleczno-brązową skórą, a szy ję i biust niemal całkowicie zasłaniał trzy warstwowy naszy jnik. Na nadgarstkach dziewczy ny poły skiwały bransoletki ze złota i kości słoniowej, na głowie migotał złoty diadem wy sadzany klejnotami. Stopy miała obute w sandały. Towarzy szy ło jej dwóch mężczy zn uzbrojony ch w cały arsenał zakrzy wiony ch mieczy i szty letów z Ey llwe. Obaj bacznie przy jrzeli się Chaolowi i Celaenie, jakby chcieli sprawdzić, czy stanowią zagrożenie. Dziewczy na z Ey llwe by ła bowiem księżniczką. – Kapitanie Westfall! – zawołała lady Kaltain i dy gnęła. Idący z ty łu niewy soki człowiek, ubrany w czerwono-czarne szaty doradcy, również się ukłonił. Księżniczka z Ey llwe ani drgnęła. Jej brązowe oczy z uwagą otaksowały Celaenę i jej towarzy sza. Zabójczy m uśmiechnęła się lekko, a księżniczka zbliży ła się z gracją. Obaj ochroniarze napięli mięśnie. – Oto Jej Wy sokość Księżniczka Nehemia Ytger z Ey llwe – oznajmiła Kaltain, krzy wiąc się z niesmakiem. Chaol ukłonił się nisko. Księżniczka odpowiedziała ledwie zauważalny m skinieniem głową. Celaena dobrze znała to imię – często sły szała, jak niewolnicy z Ey llwe wy chwalają urodę i męstwo Nehemii. Powtarzali, że księżniczka – zwana przez nich Światłem Ey llwe – uratuje ich z niedoli. Wierzy li, że gdy wreszcie wstąpi na tron swej okupowanej, ciemiężonej ojczy zny, zagrozi samemu królowi Adarlanu. Szeptali, że ponoć potajemnie przekazuje informacje i broń buntownikom w Ey llwe. Cóż ona tu robiła w takim razie?
– A to lady Lillian – dodała Kaltain krótko. Celaena ukłoniła się najniżej, jak umiała, i powiedziała w ojczy sty m języ ku księżniczki: – Witajcie w Rifthold, Wasza Wy sokość. Na twarzy Nehemii powoli pojawił się uśmiech. Pozostali otworzy li szeroko usta ze zdumienia. Doradca rozpromienił się i otarł pot z czoła. Dlaczego księżniczce nie towarzy szy ł następca tronu albo chociaż książę Perrington? Dlaczego asy stowała jej Kaltain Rompier? – Dziękuję – odparła księżniczka cicho. – Zapewne ma pani za sobą długą podróż – ciągnęła Celaena w języ ku Ey llwe. – Czy przy by ła pani dzisiaj, Wasza Wy sokość? Ochroniarze wy mienili spojrzenia, a Nehemia uniosła brew. Niewielu mieszkańców północy władało jej ojczy sty m języ kiem. – Tak, a królowa przy dzieliła mi tę oto kobietę – Nehemia wskazała skinieniem głowy Kaltain – oraz tę spoconą kreaturę, aby oprowadzili mnie po zamku. Księżniczka zmruży ła oczy i zerknęła na doradcę, który wy kręcił dłonie i otarł czoło chusteczką. By ć może zdawał sobie sprawę, jakie zagrożenie stanowiła Nehemia. Po co sprowadzono ją do Rifthold? Celaena zwilży ła języ kiem wargi, próbując powstrzy mać chichot. – Wy gląda na nieco zdenerwowanego – rzekła. Czuła, że jeśli nie zmieni tematu, wy buchnie śmiechem. – I jak się pani podoba zamek? – zapy tała. – W ży ciu nie widziałam bardziej idioty cznej konstrukcji – powiedziała Nehemia i spojrzała na sufit, jakby potrafiła przeniknąć wzrokiem kamień i dojrzeć szklaną narośl. – Już prędzej wzniosłaby m zamek z piasku. Chaol przy glądał im się z niedowierzaniem. – Obawiam się, że nie rozumiem ani słowa – przerwała im Kaltain. Celaena miała ochotę przewrócić oczami. Przez moment zapomniała o jej obecności. – Rozmawiamy w pogodzie – wy jaśniła księżniczka, szukając przez chwilę odpowiednich słów we wspólnej mowie. – O pogodzie – poprawiła ją ostro Kaltain. – Uważaj na to, co mówisz – warknęła Celaena. Lady Rompier obdarzy ła zabójczy nię pogardliwy m uśmiechem. – Skoro ta kobieta ma poznać nasze zwy czaje, muszę ją poprawiać, aby nie zrobiła z siebie idiotki. Czy naprawdę Nehemia miała poznać zwy czaje Adarlanu, czy może znalazła się tu z zupełnie innego powodu? Z twarzy księżniczki i jej ochroniarzy nie dało się niczego wy czy tać. – Wasza Wy sokość. – Chaol stanął między Nehemią a Celaeną. – Czy jest pani właśnie oprowadzana po zamku? Księżniczka spojrzała na Celaenę i uniosła brwi, jakby czekała na wy jaśnienie. W kąciku ust zabójczy m pojawił się lekki uśmiech. Nic dziwnego, że doradca by ł tak spocony. Nehemia by ła osobą, z którą należało się liczy ć. Bez trudu przetłumaczy ła py tanie kapitana. – O ile możemy uznać ten wy my sł szaleńca za zamek – odparła. – Mówi, że tak – odparła Celaena. – Pierwsze sły szę, aby tak długie zdanie dało się przetłumaczy ć jedny m słowem – stwierdziła Kaltain z udawany m uśmiechem. Zabójczy ni wbiła paznokcie w skórę dłoni. „Powy ry wam ci włosy " – poprzy sięgła w duchu. Chaol zbliży ł się do Nehemii jeszcze o krok. Całkowicie odgrodził ty m samy m
Celaenę od Kaltain i po raz kolejny udowodnił, że jest mądry m człowiekiem. Położy ł rękę na piersi. – Wasza Wy sokość, jestem kapitanem Gwardii Królewskiej. Będę zaszczy cony, mogąc wam towarzy szy ć. Celaena przełoży ła jego słowa, a księżniczka skinęła głową. – Pozbądź się jej – powiedziała bez wy razu i machnęła dłonią w stronę Kaltain. – Nie podoba mi się jej nastawienie. – Możesz odejść – rzekła Celaena do Kaltain i uśmiechnęła się szeroko. – Księżniczka jest znużona twoim towarzy stwem. – Ale królowa... – zaczęła kobieta. – Jeśli Jej Wy sokość sobie tego ży czy, należy jej wy słuchać – przerwał jej Chaol. Twarz kapitana by ła poważna i nieprzenikniona, jak nakazy wał protokół dworski, ale dziewczy na mogłaby przy siąc, że w jego oczach bły snęło rozbawienie. Miała ochotę go wy ściskać. Ruszy li w dalszą drogę w towarzy stwie księżniczki oraz doradcy, zostawiając rozdrażnioną damę za plecami. Celaena nawet nie skinęła jej na pożegnanie. – Czy wszy stkie damy dworu są takie jak ona? – spy tała księżniczka w języ ku Ey llwe. – Takie jak Kaltain? Obawiam się, że tak, Wasza Wy sokość. Nehemia przy jrzała się uważnie zabójczy ni. Celaena wiedziała, że ocenia teraz jej ubiór, sposób chodzenia, postawę i pozostałe cechy. Ona sama również zdąży ła już oszacować odruchowo te szczegóły wy glądu u księżniczki. – Ale ty... Ty jesteś inna. Jak to możliwe, że znasz języ k Ey llwe tak dobrze? – Ja... – Celaena próbowała wy my ślić jakieś dobre kłamstwo. – Ja uczy łam się tego języ ka przez kilka lat. – Masz intonację ty pową dla chłopstwa. Czy tego właśnie uczą w waszy ch podręcznikach? – Uczy ła mnie pewna kobieta z Ey llwe. – Twoja niewolnica? – spy tała księżniczka ostrzejszy m tonem. Chaol spojrzał na nią. – Nie! – pospiesznie odpowiedziała Celaena. – Nie jestem zwolenniczką trzy mania niewolników. Poczuła ucisk w żołądku na my śl o wszy stkich ludziach, którzy pozostali w Endovier, skazani na mękę aż do śmierci. Jej samej udało się wy dostać, ale Endovier przecież nie przestało w ty m momencie istnieć. – W niczy m nie przy pominasz inny ch dam dworu – rzekła Nehemia cicho. Celaena odpowiedziała skinieniem głowy. Obie kobiety spojrzały przed siebie. Gdy szły kory tarzem, pod ścianami przemy kali służący, przy glądając się księżniczce oraz jej obstawie szeroko otwarty mi oczami. Po chwili ciszy Celaena odetchnęła i zapy tała: – Czy mogę spy tać, co porabiasz w Rifthold, pani? Znaczy się, Wasza Wy sokość? – Nie musisz mnie tak nazy wać. – Księżniczka bawiła się jedną ze złoty ch bransolet na nadgarstku. – Przy by łam tu na prośbę mego ojca, króla Ey llwe. Mam nauczy ć się waszego języ ka i zwy czajów, aby lepiej służy ć ojczy źnie i mojemu ludowi. Zważy wszy na to, co Celaena sły szała o Nehemii, na pewno nie by ł to jedy ny powód jej wizy ty, ale mimo to zabójczy m uśmiechnęła się uprzejmie i zadała kolejne py tanie: – Jak długo zamierzacie pozostać w Rifthold? – Dopóki ojciec nie wezwie mnie do ojczy zny – rzekła księżniczka. Przestała się bawić bransoletkami i spojrzała z niechęcią na strugi deszczu, spły wające po szy bach. – Przy odrobinie szczęścia ty lko do wiosny. Chy ba że mój
ojciec uzna, że jakiś mężczy zna z Adarlanu nadaje się na mojego towarzy sza ży cia. Wówczas zostanę tu, dopóki ta sprawa nie zostanie załatwiona. Na widok gniewu w oczach księżniczki Celaena poczuła współczucie dla człowieka wy branego przez jej ojca. Niespodziewanie tknęła ją nowa my śl i aż przechy liła głowę w bok. – A kogo poślubisz, pani? Księcia Doriana? By ło to zuchwałe, a nawet bezczelne py tanie i dziewczy na naty chmiast pożałowała, że je zadała, ale Nehemia ty lko sy knęła cicho. – Tego pięknisia? Stanowczo zby t długo się do mnie uśmiecha. Szkoda, że nie widziałaś, jak mruga do inny ch kobiet na dworze. Mój mąż powinien ogrzewać moje łóżko. Ty lko i wy łącznie moje. – Księżniczka znów zerknęła na zabójczy nię i obejrzała ją od stóp do głów. Ty m razem zauważy ła kilka blizn na jej dłoniach. – A skąd ty jesteś, Lillian? Celaena ukry ła dłonie w fałdach sukni. – Z Bellhaven. To miasto w Fenharrow. Port ry backi. Paskudnie tam cuchnie. To akurat nie by ło kłamstwem. Podczas każdej misji w Bellhaven nie mogła aż złapać tchu, gdy znalazła się blisko doków. Księżniczka zachichotała. – Rifthold też pachnie obrzy dliwie. Zby t dużo ludzi w jedny m miejscu. W Banjali przy najmniej mamy słońce, które wszy stko wy pala. A rzeczny pałac mego ojca pachnie niczy m kwitnący lotos. Idący za nimi Chaol odkaszlnął, najwy raźniej dając do zrozumienia, że nie lubi by ć pomijany w rozmowie. Celaena uśmiechnęła się do niego. – Nie bądź taki ponury – rzuciła we wspólnej mowie. – Musimy się zajmować księżniczką. – Przestać się popisy wać – rzekł kapitan, marszcząc brwi. Położy ł dłoń na rękojeści miecza i ochroniarze Nehemii naty chmiast do niego podeszli. Zabójczy ni nie miała wątpliwości, że ranga kapitana Gwardii nie uchroniłaby go przed nagłą śmiercią, gdy by ochrona księżniczki uznała go za zagrożenie. – Powinniśmy oddać ją pod opiekę radzie królewskiej. Muszę zresztą zamienić z nimi parę słów. Komu przy szło do głowy, aby pozwolić Kaltain chodzić z nią po zamku? – Polujesz? – spy tała Nehemia w Ey llwe. – Ja? Och, nie. Raczej nie – Celaena przeszła naty chmiast na języ k ojczy sty księżniczki. – Wolę książki. Nehemia spojrzała na zalane strugami deszczu okno. – Większość naszy ch ksiąg została spalona pięć lat temu, gdy najechał nas Adarlan. Dla agresorów nie miało znaczenia, czy książki traktowały o magii – księżniczka wy powiedziała to słowo ciszej od inny ch, choć Chaol wraz z doradcą i tak go nie zrozumieli – czy o historii. Spalili całe biblioteki, a wraz z nimi muzea i uniwersy tety... W sercu Celaeny obudził się dobrze jej znany ból. Pokiwała głową. – Ey llwe to niejedy ny kraj, który to spotkało. W oczach Nehemii pojawił się zimny blask. – Większość książek, które teraz dostajemy, pochodzi z Adarlanu – powiedziała gorzko. – Napisano je w języ ku, który ledwie rozumiem. To właśnie z tego powodu muszę się go nauczy ć. Ty le tu rzeczy ! – Tupnęła nogą, aż zabrzęczała jej biżuteria. – Nienawidzę ty ch butów! I tej żałosnej sukni! Nie obchodzi mnie to, że jedwab pochodzi z Ey llwe i że mam tu reprezentować moją ojczy znę! Ten ciuch drażni mnie, odkąd go założy łam! – Spojrzała na bogatą szatę Celaeny. – Jak możesz nosić coś tak obszernego? Dziewczy na skubnęła materiał sukni. – Miażdży mi żebra, jeśli mam by ć szczera. – Cóż, przy najmniej nie ja jedna tu cierpię – rzekła Nehemia.
Chaol zatrzy mał się przed drzwiami i poinformował, że na zewnątrz rozstawiono sześciu strażników z zadaniem niespuszczania oka z kobiet i ochroniarzy księżniczki. – Co on robi? – spy tała Nehemia. – Oddaje cię pod opiekę rady, pani, i dokłada wszelkich starań, aby ś nigdy już nie musiała znosić towarzy stwa lady Kaltain. Nehemia przy garbiła się lekko. – Mój pierwszy dzień jeszcze nie minął, a ja już chcę wracać do domu. Westchnęła przeciągle przez nos i znów spojrzała na zalane deszczem okno, jakby widziała przez nie drogę powrotną do Ey llwe. Niespodziewanie złapała dłoń Celaeny i zacisnęła mocno. Jej palce okazały się zaskakująco twarde i zrogowaciałe. Tak wy glądały dłonie człowieka przy zwy czajonego do miecza bądź szty letu. Zabójczy ni spojrzała księżniczce prosto w oczy, a ta puściła jej rękę. „Może plotki o jej związkach z buntownikami z Ey llwe nie by ły przesadzone". – Czy będziesz dotrzy my wać mi towarzy stwa podczas mego poby tu tutaj, lady Lillian? Celaena aż zamrugała, zaskoczona propozy cją. Wbrew sobie poczuła się zaszczy cona. – Oczy wiście. Jeśli ty lko będę miała czas, z przy jemnością będę ci służy ć, pani. – Mam własny ch służący ch. Potrzebuję kogoś, z kim mogę porozmawiać. Celaena nie by ła w stanie powstrzy mać szerokiego uśmiechu. Chaol raz jeszcze wy szedł na kory tarz i ukłonił się księżniczce. – Rada chciałaby panią ujrzeć – przetłumaczy ła jego prośbę zabójczy ni. Nehemia jęknęła cicho, ale podziękowała kapitanowi i spojrzała raz jeszcze na Celaenę. – Cieszę się z naszego spotkania, lady Lillian – powiedziała z bły szczący mi oczami. – Niech pokój będzie z tobą. – I z tobą, pani – wy mamrotała zabójczy ni, patrząc, jak księżniczka oddala się. Nigdy nie miała wielu przy jaciół, a ci, który ch za nich uważała, często ją rozczarowy wali. Czasem źle się to dla niej kończy ło, jak choćby owego lata, gdy ćwiczy ła z Cichy mi Zabójcami z Czerwonej Pusty ni. Po ty ch wy darzeniach poprzy sięgła sobie, że już nigdy nie zaufa innej kobiecie, a zwłaszcza takiej, która ma własne cele i priory tety. Kobiecie, która zrobi wszy stko, aby dopiąć swego. Gdy za jasny m trenem sukni księżniczki z Ey llwe zamknęły się drzwi, Celaena zaczęła się jednak zastanawiać, czy nie by ła to zby t pochopna decy zja. *** Chaol Westfall przy glądał się, jak zabójczy m je obiad, zerkając to na jeden talerz, to na drugi. Po powrocie do swy ch apartamentów dziewczy na naty chmiast ściągnęła szy kowną suknię i założy ła szlafrok w kolorze róży i jadeitu. Dobrze się w nim prezentowała. – Jesteś dziś niezwy kle cichy – powiedziała z pełny mi ustami. Czy ta dziewczy na kiedy ś wreszcie nasy ci apety t? Kapitan nigdy nie widział, aby ktoś jadł aż ty le. Jadła nawet więcej od jego gwardzistów. Bez umiaru dokładała sobie kolejne porcje każdego zaserwowanego dania. – Czy żby zauroczy ła cię księżniczka Nehemia? – dopy ty wała Celaena, przeżuwając kolejne kęsy. Jej słowa by ły ledwie zrozumiałe. – Ta nadęta panna? – upewnił się kapitan.
Zabójczy m zmruży ła oczy i mężczy zna naty chmiast pożałował swoich słów. Czuł, że dziewczy na zaraz wy głosi kazanie, a on nie miał najmniejszej ochoty słuchać czy jegoś strofowania. Miał o wiele ważniejsze sprawy na głowie. Król wy jechał dziś rano i nie zabrał ze sobą żadnego z polecony ch przez niego gwardzistów. Nie wspomniał ani słowa o ty m, dokąd się wy biera, i nie ży czy ł sobie, aby Chaol mu towarzy szy ł. Martwiło go również to, że zniknęło kilka psów z królewskiej sfory, a potem odnaleziono ich niedojedzone szczątki w północny m skrzy dle pałacu. Kapitan nie miał pojęcia, jak należy postąpić w tak przerażającej sy tuacji. – A co jest nie tak z nadęty mi dziewczy nami? – naciskała Celaena. – Poza ty m, że nie są pustogłowy mi gęśmi, które otwierają usta ty lko po to, aby wy dawać polecenia lub plotkować? – Po prostu gustuję w inny ch kobietach. Na szczęście okazało się, że w tej sy tuacji by ła to możliwie najlepsza odpowiedź, gdy ż dziewczy na zatrzepotała rzęsami i spy tała: – A jaki ty p kobiety sobie upodobałeś? – Na pewno nie jest to arogancka zabójczy m. Celaena wy dęła usta. – Dobrze, załóżmy, że nie jestem zabójczy nią. Podobałaby m ci się wówczas? – Nie. – Wolałby ś lady Kaltain? – Nie wy głupiaj się – rzucił Chaol. Zwy kle by ł powściągliwy m, zgry źliwy m człowiekiem, ale okazy wanie Celaenie sy mpatii przy chodziło mu nadspodziewanie łatwo. Ugry zł kawałek chleba. Dziewczy na przy glądała mu się, przechy liwszy lekko głowę. Czasem miał wrażenie, że przy gląda mu się tak, jak kot patrzy na my sz, i zastanawiał się wówczas, kiedy na niego skoczy. Zabójczy m wzruszy ła ramionami i ugry zła jabłko. By ło w niej coś dziewczęcego. Och, nienawidził ty ch wszy stkich sprzeczności w niej! – Pan się na mnie gapi, kapitanie – oznajmiła. Już miał ochotę ją przeprosić, ale ugry zł się w języ k. By ła wy niosłą, wulgarną i całkowicie bezczelną dziewuchą. Miał nadzieję, że następne miesiące miną jak najszy bciej i Celaena zostanie Obrończy nią, a potem – gdy umówiony okres jej służby dobiegnie końca – zniknie bez śladu. Nie wy sy piał się od czasu, gdy zabrali ją z Endovier. – Masz resztki jedzenia między zębami – zauważy ł. Dziewczy na wy dłubała drobinki paznokciem i spojrzała w okno. Po szy bie nadal spły wały strugi deszczu. Czy patrzy ła ty lko na deszcz, czy gdzieś dalej? Mężczy zna upił ły k ze swojego kielicha. Mimo ogromnej arogancji Celaena by ła by strą i stosunkowo miłą dziewczy ną. Cechował ją również swoisty urok. Chaol przeczuwał jednak, że w sercu zabójczy m czai się mrok. Dlaczego nie dał jeszcze o sobie znać? Wy starczy łby jeden sy gnał, że w dziewczy nie obudziły się złe my śli, a naty chmiast wtrąciłby ją do lochu i odwołał ten idioty czny turniej. By ł przekonany, że Celaena kry je w sobie coś tajemniczego oraz śmiertelnie niebezpiecznego, i bardzo mu się to nie podobało. Obiecał sobie, że nie straci czujności. Gdy dziewczy na ujawni swój prawdziwy charakter, będzie gotów. Zastanawiał się ty lko nad ty m, które z nich przeży je tę konfrontację.
14 Przez następne cztery dni Celaena budziła się przed świtem i ćwiczy ła w swoim pokoju. Wy korzy sty wała w ty m celu wszy stkie dostępne sprzęty – krzesła, futry ny, a nawet stół bilardowy i kije do gry. Bile pomagały jej w ćwiczeniu równowagi. Po wschodzie słońca zazwy czaj pojawiał się Chaol, z który m jadła śniadanie. Później oboje biegali po parku. Nadeszła wreszcie pełna jesień i wiatr roznosił po okolicy zapach zwiędły ch liści i przy szłego śniegu. Kapitan nigdy nie wspomniał owej chwili, kiedy dziewczy na wy miotowała pod drzewem, nigdy też nie zwrócił uwagi na fakt, że każdego dnia by ła w stanie przebiec dłuższy dy stans. Po poranny m biegu ćwiczy li w przy dzielonej im sali, z dala od oczu inny ch uczestników. Trening trwał kilka godzin, aż Celaena padała na podłogę, jęcząc, że zaraz wy zionie ducha z głodu i zmęczenia. Jej ulubioną bronią nadal pozostawały noże, ale szy bko przy padł jej do gustu drewniany kij, gdy ż mogła za jego pomocą sprawić Chaolowi lanie, nie odcinając mu przy ty m kończy n. Niestety, nie spotkała się już z księżniczką Nehemią ani nawet nie sły szała żadny ch plotek na jej temat. Westfall zawsze towarzy szy ł jej podczas obiadu, a potem razem udawali się na kolejny, kilkugodzinny trening pod czujny m okiem Brulla. Dziewczy na miała wrażenie, że Królewski Zbrojmistrz przy gląda się uczestnikom turnieju głównie po to, aby mieć pewność, że wszy scy naprawdę potrafią władać bronią. Oczy wiście Celaena starała się nie wy różniać. Robiła wszy stko, aby uniknąć kry ty ki Brulla, ale nie popisy wała się. Nie chciała, aby zaczął wy chwalać ją pod niebiosa, tak jak Caina. Cain! Ależ ona gardziła ty m mężczy zną! Brullo wręcz ubóstwiał ogromnego wojownika i nawet inni kandy daci do ty tułu Obrońcy kiwali z szacunkiem głowami, gdy ich mijał. Nikt nie zwracał natomiast uwagi na doskonałą formę Celaeny. Czy jej bracia po fachu czuli się podobnie w Twierdzy Zabójców przez wszy stkie te lata, kiedy to ona by ła oczkiem w głowie Aroby nna Hamela? Trudno by ło jej się skupić w obecności Caina – olbrzy m nie przestawał szy dzić i wy głaszać złośliwy ch komentarzy, czekając na pierwszy błąd dziewczy ny. Miała nadzieję, że nie będzie jej przeszkadzał podczas Próby. Brullo nie wspomniał ani słowem, na czy m będzie polegać pierwszy test. Kapitan twierdził zaś, że nie ma bladego pojęcia, co to może by ć. W przededniu Próby Celaena przeczuła, że coś jest nie w porządku, jeszcze zanim znalazła się w sali ćwiczeń. Chaol nie pojawił się na śniadaniu, a zamiast tego wy słał strażników, aby odprowadzili ją na miejsce. Tego ranka ćwiczy ła samotnie. Kapitan nie pojawił się również na obiedzie. Gdy gwardziści prowadzili dziewczy nę na popołudniowe ćwiczenia, w jej głowie roiło się od py tań. Stała teraz samotnie pod kolumną i przy glądała się ry walom otoczony m przez strażników i trenerów. Nigdzie nie by ło śladu Brulla, co także by ło dla niej zaskoczeniem. Straż by ła o wiele liczniejsza niż doty chczas. – Jak my ślisz, co się dzieje? – zapy tał Nox Owen, młody złodziej z Perranthu, który stanął za nią. Podczas treningu niejednokrotnie udowodnił, że należy się z nim liczy ć. Wielu uczestników szukało jego towarzy stwa, ale wolał trzy mać się na uboczu. Celaena uznała, że niczego nie straci, jeśli powie mu, co ją gnębi. – Kapitan Westfall nie pojawił się na moim poranny m treningu – rzuciła. Złodziej wy ciągnął rękę. – Nox Owen – przedstawił się. – Sły szałam o tobie – odparła, ściskając jego mocną, pokry tą bliznami dłoń
o stwardniałej skórze. Najwy raźniej miał na swoim koncie niejedną akcję. – To świetnie, bo od paru dni mam wrażenie, że ginę w cieniu tego by dlaka – rzekł Nox i wskazał palcem Caina, który właśnie prezentował swoje potężne bicepsy. Na jego palcu poły skiwał sporej wielkości czarny, lśniący pierścień. Dlaczego założy ł go na trening? – Widziałaś Verina? – ciągnął Nox. – Wy gląda, jakby miał się zaraz porzy gać. Kiwnął w stronę py skatego złodzieja, który na ogół przeby wał w towarzy stwie Caina i szy dził z inny ch kandy datów. Dziś stał samotnie przy oknie z bladą twarzą i szeroko otwarty mi oczami. – Sły szałem jego rozmowę z Cainem – rozległ się cichy głos za ich plecami. Odwrócili się i ujrzeli Pelora, najmłodszego z zabójców. Celaena przy glądała się chłopakowi ukradkiem przez pół dnia i jego umiejętności nie zrobiły na niej dużego wrażenia. Sama udawała przeciętną zawodniczkę, ale Pelor naprawdę powinien się solidnie przy łoży ć do treningu. „To ci zabójca – pomy ślała. – Nawet głos mu jeszcze nie zmężniał. Jak on się tu znalazł?". – I o czy m gadali? – spy tał Nox i wsunął dłonie do kieszeni. Jego ubranie by ło lepszej jakości niż stroje większości uczestników turnieju. Sam fakt, że Celaena znała jego imię, sugerował, że młodzieniec by ł dobry w swoim fachu. Piegowata twarz Pelor a pobladła nieco. – Bill Chastain, Pożeracz Oczu, został znaleziony martwy dziś rano. Zabito jednego z kandy datów? I to jeszcze zatwardziałego mordercę? – Jak zginął? – spy tała dziewczy na. Pelor przełknął ślinę. – Verin znalazł jego zwłoki w kory tarzu. Twierdzi, że wy glądały paskudnie. Zupełnie jakby ktoś rozszarpał Billa na kawałki. – Nox zaklął pod nosem, a Celaena przy jrzała się pozostały m kandy datom, którzy zbili się w grupki i rozmawiali szeptem. Plotka o śmierci Chastaina rozchodziła się szy bko. – Powiedział, że coś pochlastało go na strzępy – dodał Pelor. Po plecach dziewczy ny przeszedł dreszcz. Potrząsnęła głową. W ty m momencie do sali wszedł strażnik i oznajmił, że Brullo ży czy sobie, aby trenowali tego dnia wedle własnego uznania. Dziewczy na pospiesznie podeszła do stojaka z bronią i wy ciągnęła pas z nożami do rzucania, chcąc jak najszy bciej zapomnieć o wizjach kłębiący ch się w jej głowie. Nie pożegnała się nawet z Noxem i Pelorem. Stanęła przy tarczach strzeleckich. Po chwili dołączy ł do niej Nox, również uzbrojony w noże. Zaczął rzucać, ale nie trafiał idealnie w sam środek. Nie radził sobie z nożami tak dobrze jak z łukiem. Dziewczy na wy ciągnęła szty let zza pasa. Kto mógłby chcieć zadać aż tak brutalną śmierć kandy datowi do ty tułu Obrońcy ? I w jaki sposób zabójca zdołał zbiec po ty m, jak porzucił ciało w kory tarzu? W zamku roiło się przecież od straży. Uczestnik turnieju został zamordowany na dzień przed pierwszą Próbą. Czy to miało jakieś znaczenie? Celaena skupiła wzrok na niewielkim czarny m punkcie w centrum tarczy. Uspokoiła oddech, uniosła dłoń z nożem i rozluźniła nadgarstek. Hałas robiony przez resztę uczestników przestał się liczy ć. Czerń środka tarczy wabiła ją i kusiła. Dziewczy na wy puściła powietrze z płuc i cisnęła szty letem. Wirująca stal zamigotała w powietrzu. Zabójczy m uśmiechnęła się, gdy ostrze utkwiło idealnie w środku celu. Stojący obok niej Nox zaklął kwieciście, gdy rzucony przez niego nóż trafił w trzeci pierścień otaczający centrum. Dziewczy na uśmiechnęła się szerzej. Nie pamiętała już o zwłokach leżący ch gdzieś w pałacu.
Wy ciągnęła drugi szty let, ale zamarła, gdy Verin ćwiczący w parze z Cainem zawołał do niej: – Cy rkowe sztuczki nie na wiele się przy dadzą Królewskiemu Obrońcy ! Celaena spojrzała na niego, nie przestając celować. – Powinnaś wracać do łóżka i uczy ć się tego, co powinna umieć każda kobieta! Zresztą, jak chcesz, to sam cię mogę nauczy ć tego i owego! Wy buchnął śmiechem, a Cain dołączy ł do niego. Dziewczy na zacisnęła rękojeść szty letu z taką siłą, że aż zabolała ją ręka. – Nie słuchaj ich – szepnął Nox. Rzucił kolejny m nożem, znów chy biając środka tarczy. – Nie wiedzieliby, jak postąpić z kobietą nawet wtedy, gdy by któraś weszła naga do ich sy pialni. Celaena cisnęła szty letem. Ostrze brzęknęło głośno, wbijając się o włos obok poprzedniego. Nox zmarszczy ł nos i zmruży ł szare oczy. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat. – Zaskakująca celność – stwierdził. – Jak na dziewczy nę? – spy tała wy zy wająco. – Nie – odparł i rzucił kolejny m ostrzem. – Jak na każdego. Znów chy bił. Podszedł do tarczy, wy rwał wszy stkie sześć noży, wsunął je do pochewek i wrócił na miejsce, z którego rzucał. Celaena odkaszlnęła. – Przy brałeś niewłaściwą postawę – powiedziała cicho, aby inni jej nie usły szeli. – Musisz też zmienić ułożenie nadgarstka. Nox opuścił ramię. Dziewczy na przy gotowała się do rzutu. – Rozstaw nogi w ten sposób – szepnęła. Złodziej przy jrzał jej się uważnie i zrobił to, co ona. – Ugnij nieco kolana – konty nuowała. – Odegnij ramiona do ty łu, rozluźnij nadgarstek. Wy puść powietrze z płuc, a dopiero potem rzucaj. Spróbowała na pokaz i trafiła idealnie w cel. – Pokaż raz jeszcze – poprosił Nox, zaintry gowany. Celaena zademonstrowała po raz kolejny swoją technikę i znów trafiła w środek. Potem cisnęła kolejny m szty letem lewą ręką i stłumiła okrzy k try umfu, gdy ostrze utkwiło tuż obok poprzedniego. Nox skupił się na celu, unosząc ramię. – Cóż, właśnie mnie zawsty dziłaś – powiedział i roześmiał się cicho. Jedy ną odpowiedzią dziewczy ny by ło kolejne polecenie: – Jeszcze bardziej rozluźnij nadgarstek. Wszy stko zależy od tego, jak go rozprostujesz. Mężczy zna postąpił zgodnie z instrukcją, wy puścił powietrze z płuc i rzucił. Nie trafił w samo centrum, ale ostrze wbiło się w środek najmniejszego pierścienia. Uniósł brew. – Tak! Chy ba ty m razem poszło mi lepiej! – Nieco lepiej – stwierdziła Celaena. Złodziej znów podszedł do tarcz i wy ciągnął wbite noże. Oddał dziewczy nie te, który mi rzucała, a ona wsunęła je do pochew. – Jesteś z Perranthu, tak? – spy tała. Perranth by ł drugim co do wielkości miastem Terrasenu. Nigdy tam nie by ła, ale samo wspomnienie ojczy stej krainy wy wołało ukłucie lęku i winy. Dziesięć lat temu wy mordowano rządzącą tam królewską rodzinę. Dziesięć lat temu panowanie w tej krainie objęła armia króla Adarlanu. Dziesięć lat temu mieszkańcy jej ojczy zny pogodzili się z losem
i w milczeniu pochy lili głowy przed zdoby wcami. Nie powinna by ła py tać Noxa o miejsce pochodzenia. Nie miała pojęcia, dlaczego to zrobiła. Udała uprzejme zainteresowanie, gdy złodziej skinął głową. – Tak naprawdę nigdy wcześniej stamtąd nie wy jeżdżałem – rzekł. – Ty pochodzisz z Bellhaven, czy ż nie? – Mój ojciec jest kupcem – skłamała. – I co sobie my śli o córce, która kradnie diamenty pod osłoną nocy ? Uśmiechnęła się nieszczerze i znów rzuciła szty letem. – Cóż, przez jakiś czas nie mam czego szukać w domu, to pewne. – Przy najmniej trafiłaś w dobre ręce. Masz najlepszego trenera ze wszy stkich. Widziałem, jak biegacie o świcie. Ja muszę błagać mojego, aby odstawił flachę i poćwiczy ł ze mną po południu. – Chłopak przechy lił głowę i spojrzał w kierunku swojego trenera, który siedział pod ścianą z kapturem nasunięty m na oczy. – Pewnie znów się zdrzemnął. – Kapitan Gwardii też by wa nie do wy trzy mania – oznajmiła Celaena, ciskając kolejny m nożem. – Ale masz rację. Jest najlepszy. Nox milczał przez moment, a potem powiedział: – Odszukaj mnie, gdy będziemy dobierać się w pary na ćwiczenia, dobrze? – Dlaczego? – spy tała. Sięgnęła po kolejny nóż, ale odkry ła, że wszy stkie tkwią już w tarczy. Nox cisnął bronią i ty m razem trafił idealnie w środek. – Bo postawię każdą forsę na twoją wy graną w tej przeklętej zabawie. Dziewczy na uśmiechnęła się lekko. – Miejmy więc nadzieję, że nie zostaniesz jutro wy eliminowany. – Rozejrzała się po sali w nadziei, że jakiś szczegół podpowie jej, czego powinna się spodziewać jutro rano, ale nic nie przy kuło jej uwagi. Pozostali ry wale, nie licząc Caina i Verina, nie odzy wali się ani słowem. Większość z nich by ła blada z przerażenia. – Miejmy też nadzieję, że żaden z nas nie skończy jak Pożeracz Oczu – dodała. To nie by ł żart. *** – Czy ty w ogóle robisz coś poza czy taniem? – spy tał Chaol. Celaena poderwała się ze stojącego na balkonie krzesła,gdy kapitan usiadł obok niej. Popołudniowe słońce opromieniło jego twarz, a ostatni kojący podmuch jesiennego wiatru potargał mu włosy. Pokazała mu języ k. – A czy ty przy padkiem nie powinieneś teraz szukać mordercy Pożeracza Oczu? – spy tała. Chaol nie odwiedził jej również po obiedzie. Oczy kapitana pociemniały na moment. – To nie twoja sprawa. I nie próbuj wy ciągnąć ode mnie żadny ch szczegółów – dodał, widząc, że dziewczy na otwiera już usta, aby coś powiedzieć. Wskazał na książkę leżącą na jej kolanie. – Zobaczy łem, że czy tasz Wiatr i deszcz i zapomniałem spy tać, co o niej sądzisz. Czy on naprawdę chciał rozmawiać o lekturach po ty m, jak znaleziono ciało martwego kandy data do ty tułu Obrońcy ? – Trochę zagmatwana – przy znała Celaena. – Po co tu przy szedłeś? – spy tała, gdy nie zareagował na jej słowa. – To by ł długi i trudny dzień. Dziewczy na pomasowała obolałe kolano. – Ze względu na zabójstwo Billa? – Ze względu na to, że książę zaciągnął mnie na posiedzenie rady, które trwało trzy
godziny – powiedział kapitan i zacisnął mocno zęby. – Sądziłam, że Jego Wy sokość jest twoim przy jacielem. – Bo jest. – Od jak dawna? Przez moment Chaol nie odpowiadał. Dziewczy na wiedziała, że mężczy zna zastanawia się, ile może jej zdradzić i w jaki sposób Celaena mogłaby wy korzy stać tę informację przeciwko niemu. Rozważał wszelkie konsekwencje wy znania jej prawdy. Już miała na niego warknąć, gdy powiedział: – Od czasów wczesnej młodości. By liśmy jedy ny mi chłopcami w ty m samy m wieku w cały m zamku, przy najmniej jeśli chodzi o dobrze urodzony ch. Uczy liśmy się razem, bawiliśmy i ćwiczy liśmy, ale gdy miałem trzy naście lat, mój ojciec wrócił wraz z całą rodziną do naszego domu w Anielle. – Do miasta nad Srebrny m Jeziorem? Celaeny wcale nie zdziwił fakt, że rodzina Chaola władała Anielle. Mieszkańcy tego miasta by li urodzony mi wojownikami i od wielu pokoleń odpierali ataki dzikich ludzi z Gór Białego Kła. Na szczęście dziesięć lat temu sy tuacja wojowników z Anielle poprawiła się nieco, gdy ż górale zostali podbici i ujarzmieni przez zwy cięskie armie Adarlanu. Ty ch niewielu, którzy ocaleli pogrom, zostało wzięty ch do niewoli. Dziewczy na sły szała opowieści o góralach, którzy woleli zabić członków własnej rodziny, a potem odebrać sobie ży cie, żeby ty lko nie wpaść w ręce zbrojny ch Adarlanu. Na samą my śl o ty m, że Chaol miałby stawić czoła setkom dzikusów takich jak Cain, zrobiło jej się niedobrze. – Tak, właśnie tam – rzekł kapitan po chwili. Bawił się długim nożem my śliwskim przy pięty m do pasa. – Miałem wstąpić do Rady Królewskiej jak mój ojciec. Chciał, aby m spędził trochę czasu wśród rodaków i nauczy ł się... Sam nie wiem czego. Tego, co przy dałoby się doradcy. Ojciec utrzy my wał, że po opanowaniu gór przez królewską armię, zamiast walczy ć z góralami, możemy wreszcie zająć się polity ką. – Jego złocistobrązowe oczy przesłoniła mgła. – Ale brakowało mi Rifthold. – I uciekłeś? – spy tała Celaena. By ła zaskoczona, że mężczy zna opowiedział jej aż ty le z własnej woli. Przecież w drodze z Endovier nie chciał jej niczego zdradzić. – Czy uciekłem? – Chaol zachichotał. – Nie. Dorian przekonał kapitana Gwardii, żeby przy jął mnie na naukę. Miał mnie szkolić do spółki z Brullem. Mój ojciec się na to nie zgodził, więc zrezy gnowałem z ty tułu księcia Anielle na rzecz mojego brata i wy jechałem następnego dnia. Zamilkł. Celaena wiedziała, co to oznacza. Tak więc ojciec Chaola sprzeciwił się jego decy zji. A matka? Kapitan westchnął. – A ty ? – spy tał. – Sądziłam, że nie chcesz wiedzieć nic na mój temat. – Dziewczy na skrzy żowała ramiona na piersi. Chaol patrzy ł, jak niebo przed nimi nabiera koloru pomarańczy. Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. – A co powiedzieli twoi rodzice na wieść o ty m, że zostałaś zabójczy nią? – Moi rodzice nie ży ją – odparła Celaena. – Umarli, gdy miałam osiem lat. – A więc ty... Jej serce waliło głośno. – Urodziłam się w Terrasenie, zostałam zabójczy nią, potem trafiłam do Endovier, a teraz jestem tutaj. I to wszy stko.
Zapadła cisza. Po chwili kapitan spy tał: – Skąd masz tę bliznę na prawej dłoni? Celaena nie musiała nawet spoglądać na nierówną, białą linię ciągnącą się tuż nad jej nadgarstkiem. Wy gięła palce. – Gdy miałam dwanaście lat, Aroby nn Hamel uznał, że szermierka lewą ręką w moim wy konaniu pozostawia wiele do ży czenia. Dał mi więc wy bór: albo złamie mi prawą rękę albo zrobię to sama. – Przy pomniał jej się oślepiający ból łamanej kończy ny. Wzdry gnęła się. – Tej nocy przy łoży łam rękę do framugi i uderzy łam w nią drzwiami. Złamałam dwie kości. Ręka goiła się kilka miesięcy i przez cały ten czas mogłam władać jedy nie lewy m ramieniem. – Obdarzy ła kapitana nieprzy jemny m uśmiechem. – Założę się, że Brullo nigdy nie wpadł na ten pomy sł – rzuciła. – Nie – odparł cicho Chaol. – Nie, nigdy. – Odkaszlnął i wstał. – Jutro pierwsza Próba. Jesteś gotowa? – Oczy wiście – skłamała. Kapitan stał przez chwilę i przy glądał się jej uważnie. – Tak więc do zobaczenia jutro rano – rzekł i opuścił jej komnaty. W ciszy, która zapadła po wy jściu mężczy zny, Celaena przemy ślała sobie jego historię. Ich losy ułoży ły się zupełnie inaczej, ale mimo to by li do siebie podobni. Powiał zimny wiatr, targając fałdami jej sukni. Otuliła się ramionami.
15 Celaena nigdy by się do tego nie przy znała, ale naprawdę nie wiedziała, czego się spodziewać podczas pierwszej Próby. Po pięciu dniach ćwiczeń i wy machiwania najrozmaitszą bronią czuła rwanie w cały m ciele. Do tego też by się nie przy znała, choć ukry wanie pulsującego, dokuczliwego bólu by ło prawie niemożliwe. Gdy razem z Chaolem weszli tego dnia do ogromnej sali treningowej, dziewczy na spojrzała na swoich ry wali i uświadomiła sobie, że pozostali też nie wiedzą, co ich czeka. W poprzek sali wisiała ogromna płachta czarnego płótna, która całkowicie zasłoniła drugą część pomieszczenia. Celaena zrozumiała, że o ich losie zadecy duje to, co skry wa kurty na. Na miejscu zwy kłej wrzawy sły chać by ło zaledwie ciche szepty. Uczestnicy turnieju, zamiast rozejść się po sali, stali przy swoich trenerach. Celaena jak zwy kle trzy mała się blisko Chaola. Największą nowością by ło to, że na balkoniku nad ich głowami pojawili się sponsorzy wy stawiający poszczególny ch uczestników turnieju. Z zainteresowaniem przy glądali się temu, co działo się na czarnobiałej posadzce. Dziewczy na poczuła ucisk w gardle, gdy jej spojrzenie napotkało wzrok księcia Doriana. Nie licząc listu dołączonego do książek, nie miała z nim kontaktu od dnia audiencji u króla. Młodzieniec uśmiechnął się do niej szeroko, a jego szafirowe oczy rozbły sły w poranny m świetle. W odpowiedzi Celaena obdarzy ła go nieśmiały m uśmiechem i szy bko odwróciła wzrok. Przy kurty nie stał Brullo, opierając naznaczoną bliznami dłoń na mieczu. Dziewczy na przy glądała mu się uważnie. Nagle ktoś stanął u jej boku. Wiedziała, kto to jest, jeszcze zanim się odezwał. – Znają się na stopniowaniu napięcia, nieprawdaż? Zerknęła na Noxa. Stojący obok niej Chaol zeszty wniał i by ła pewna, że przy gląda się uważnie złodziejowi. Z pewnością zastanawiał się, czy wraz z Noxem nie układali planu ucieczki połączonego z wy mordowaniem wszy stkich członków rodziny królewskiej. – Po pięciu dniach harówki cieszę się, że coś zaczęło się dziać – odparła cicho, świadoma ciszy panującej w sali. Nox zachichotał pod nosem. – Jak my ślisz, co tam jest? Zabójczy m wzruszy ła ramionami, nie spuszczając oczu z kurty ny. Z każdą chwilą przy by wali kolejni uczestnicy turnieju. Wkrótce zegar miał wy bić dziewiątą, co by ło sy gnałem do rozpoczęcia Próby. Nawet gdy by wiedziała, co się kry je za płachtą, nigdy by mu nie powiedziała. – Miejmy nadzieję, że to wataha wilków-ludożerców, które trzeba będzie pokonać goły mi rękami – odparła i spojrzała na mężczy znę, uśmiechając się lekko. – To dopiero by łaby zabawa, czy ż nie? – Chaol odkaszlnął znacząco. Nie by ł to najlepszy moment na rozmowę. Dziewczy na wbiła dłonie w kieszenie swoich czarny ch spodni. – Powodzenia – rzuciła do Noxa i ruszy ła w stronę kurty ny. Kapitan nie odstępował jej ani o krok. Gdy oddalili się od reszty, spy tała półgłosem: – Wiesz, co tam jest? Chaol pokręcił głową. Celaena poprawiła gruby skórzany pas na biodrach. Przepaski tego ty pu szy to po to, aby nosić w nich wiele sztuk rozmaitej broni. Lekkość pasa przy pominała jej o ty m, co utraciła i co mogła zy skać. Jedy ną korzy ścią, jaka pły nęła ze śmierci Pożeracza Oczu, by ło to, że miała o jednego ry wala mniej. Zerknęła na Doriana. Niewy kluczone, że z wy sokości galery jki książę widział to, co
znajdowało się za kurty ną. A może pomógłby jej zdoby ć przewagę? Zerknęła na pozostały ch sponsorów – ary stokratów we wspaniały ch szatach – i wy patrzy ła w ich gronie Perringtona. Aż zgrzy tnęła zębami na jego widok. Mężczy zna uśmiechał się lekko wpatrzony w Caina, który napinał muskularne ramiona. Czy żby już zdradził swemu zawodnikowi, co znajduje się za kurty ną? Brullo odkaszlnął. – Uwaga! – zawołał. Uczestnicy turnieju patrzy li z udawany m spokojem na Zbrojmistrza, który szedł ku kurty nie. – Oto wasza pierwsza Próba! – oznajmił mężczy zna i uśmiechnął się szeroko, jakby to, co znajdowało się za płachtą, miało się okazać niewy obrażalną torturą. – Zgodnie z rozkazem Jego Wy sokości jeden z was zostanie dziś uznany za niegodnego dalszej rozgry wki i co za ty m idzie, będzie wy eliminowany. „Przejdź do konkretów!" – pomy ślała Celaena i zacisnęła mocno zęby. Brullo chy ba czy tał jej w my ślach, bo strzelił palcami, a strażnik stojący przy ścianie szarpnął za sznur. Kurty na zaczęła się powoli rozsuwać, metr za metrem, aż... Dziewczy na przy gry zła wargę, aby nie parsknąć śmiechem. Łucznictwo? Czekał ich konkurs łuczniczy ? – Zasady są bardzo proste – rzekł Zbrojmistrz. Za jego plecami stało pięć tarcz rozstawiony ch w różnej odległości. – Otrzy macie pięć strzał, po jednej na tarczę. Ten z was, kto osiągnie najgorszy wy nik, zostanie odesłany do domu. Niektórzy uczestnicy zaczęli rozmawiać szeptem, ale Celaena stała nieruchomo, maskując promienny uśmiech. W przeciwieństwie do niej Cain szczerzy ł zęby z try umfem. Dlaczego to Pożeracz Oczu został zamordowany, a nie on? – Będziecie strzelać jedno po drugim – ciągnął Brullo, podczas gdy żołnierze układali na stole rząd identy czny ch łuków i kołczanów ze strzałami. – Ustawcie się w szeregu przy tamty m stole, aby ustalić kolejność. Próba zaraz się rozpocznie. Dziewczy na spodziewała się, że wszy scy rzucą się tłumnie do blatu, aby wziąć broń i pociski, ale najwy raźniej żaden z uczestników turnieju nie palił się, aby wrócić do domu. Celaena ruszy ła już w kierunku formującej się wolno kolejki, ale Chaol złapał ją za ramię. – Nie popisuj się – ostrzegł ją. Uśmiechnęła się słodko i strząsnęła jego dłoń. – Zrobię, co mogę – pry chnęła i stanęła w szeregu. *** Wręczenie im strzał – choćby nawet ze stępiony mi ostrzami – by ło dowodem ogromnego zaufania. Taki grot bez problemu przeszy łby gardło Perringtona lub Doriana. My śl by ła kusząca, ale dziewczy na wolała skupić uwagę na swoich ry walach. Każdy z dwudziestu dwóch pozostały ch uczestników miał do dy spozy cji pięć strzał, co oznaczało, że Próba potrwa bardzo długo. Chaol przy trzy mał ją przez chwilę, dzięki czemu znalazła się prawie na końcu kolejki. Za nią by ło już ty lko trzech mężczy zn. Mogła w ten sposób śledzić postępy wszy stkich uczestników, łącznie z Cainem. Jej ry wale sprawiali się nieźle. Ogromne okrągłe tarcze składały się z pięciu kolorowy ch pierścieni. W samy m centrum znajdował się żółty okrąg, a jego środek wy znaczał niewielki czarny punkcik. Każda tarcza stała dalej od poprzedniej, a ostatnią umieszczono w odległości sześćdziesięciu czterech metrów. Celaena musnęła palcami gładkie, wy gięte ramię cisowego łuku. Posługiwanie się łukiem by ło jedną z pierwszy ch umiejętności, które wpoił jej Aroby nn. Jej mentor uważał łucznictwo za absolutnie podstawową sztukę. Dwóch z trzech zabójców udowodniło, że my ślą
podobnie. Mimo że nie trafiali w sam środek i w miarę, jak zwiększała się odległość do tarcz, ich strzały stawały się coraz mniej celne, by ło widać, że mieli dobry ch nauczy cieli i znali się na swoim fachu. Chudy, młodziutki Pelor nie miał jeszcze ty le siły, aby napiąć długi łuk. Jego strzały okazały się niezby t celne i chłopak odłoży ł broń, kipiąc ze złości. Pozostali szy dzili z niego, a najgłośniej śmiał się Cain. Brullo miał ponurą minę. – Czy ktokolwiek w ogóle uczy ł cię, jak strzelać z łuku, chłopcze? Pelor uniósł głowę i spojrzał na Zbrojmistrza z nieoczekiwaną brawurą. – Mam większe doświadczenie w posługiwaniu się truciznami – oznajmił. – Truciznami! – Brullo załamał ręce. – Król potrzebuje Obrońcy, a ty nie umiałby ś ustrzelić krowy na pastwisku! Machnął dłonią na znak, żeby chłopak odszedł, a pozostali kandy daci znów ry knęli śmiechem. Celaena chciała dołączy ć do ogólnej wesołości, ale nie mogła spuścić wzroku z Pelora. Młody zabójca nabrał głęboko tchu, rozluźnił się i stanął przy ty ch, którzy mieli strzelanie za sobą. „Co się teraz z nim stanie? – pomy ślała dziewczy na. – Dokąd go odeślą? Do więzienia czy innej nory ?". Wbrew sobie poczuła litość dla chłopaka. Przecież nie strzelał aż tak źle! Najbardziej zaskoczy ł ją Nox, który najpierw trzy krotnie trafił w sam środek bliższy ch tarcz, a potem posłał dwie strzały do wewnętrznego pierścienia dwóch najdalszy ch. Może powinna go uznać za sojusznika. Spojrzenia, który mi odprowadzili go pozostali uczestnicy turnieju, sugerowały, że my ślą o ty m samy m. Grob – piąty i najbardziej odrażający z zabójców – zdaniem Celaeny poradził sobie całkiem nieźle. Trafił czterokrotnie w sam środek i raz w skraj wewnętrznego pierścienia najdalszej tarczy. Jako następny do białej linii podszedł Cain, nałoży ł strzałę na cięciwę i napiął łuk. Bły snął czarny pierścień na jego palcu, a w sali zapadła cisza. Wojownik słał strzałę za strzałą w odstępach zaledwie kilku sekund, a gdy ucichło echo wy wołane przez ostatnie trafienie, Celaena poczuła, że robi jej się niedobrze. Cain trafił pięciokrotnie w sam środek tarcz. Jedy ną pociechą by ło to, że ani jedna jego strzała nie trafiła idealnie w czarny punkt. Z jakiegoś powodu kolejka łuczników zaczęła się nagle szy bciej przesuwać. Celaena by ła w stanie my śleć ty lko o wielkim Cainie oklaskiwany m przez księcia Perringtona i wy chwalany m przez Brulla, Cainie, który otrzy my wał wszy stkie pochwały nie dlatego, że by ł górą mięśni, ale dlatego, że naprawdę na nie zasługiwał. Niespodziewanie nadeszła jej kolej. Uświadomiła sobie, że stoi przy białej linii i spogląda na tarcze. Kilku mężczy zn zachichotało cicho, ale dziewczy na uniosła wy soko głowę, sięgnęła po pierwszą strzałę do kołczanu, zawieszonego na plecach, i nałoży ła ją na cięciwę. Kilka dni temu ćwiczy li strzelanie i świetnie jej szło. Oczy wiście nie pokazała wtedy pełni swy ch możliwości, aby niepotrzebnie nie przy ciągać uwagi. W przeszłości zdarzało się jej jednak przeszy wać strzałą ludzi stojący ch dalej od najdalszej tarczy. Nie chy biała. Trafiała prosto w szy ję. Chciała przełknąć ślinę, ale jej gardło by ło suche. „Jestem Celaena Sardothien, Zabójczy m Adarlanu – powiedziała do siebie w my ślach. – Gdy by ci ludzie wiedzieli, kim jestem, naty chmiast przestaliby się śmiać. Jestem Celaena Sardothien. Wy gram ten turniej. Nie okażę strachu".
Odciągnęła cięciwę. W zmęczony ch mięśniach jej ramion znów odezwał się ból. Zapomniała o hałasie i ludziach wokół, odsunęła od siebie wszy stkie odgłosy poza własny m oddechem i skupiła się na pierwszy m celu. Nabrała tchu w płuca. Wy puściła powietrze, a wraz z nim strzałę. W sam środek. Ucisk w żołądku zaczął ustępować. Celaena odetchnęła przez nos. Nie trafiła idealnie w środek, ale nie o to przecież chodziło. Niektórzy z obecny ch przestali się śmiać, ale właściwie nie zwracała na to uwagi. Nałoży ła następną strzałę i wy puściła ją w kierunku kolejnej tarczy. Celowała w krawędź najmniejszego pierścienia i trafiła z idealną precy zją. Gdy by chciała i miała wy starczająco dużo strzał, mogłaby utworzy ć z nich kółko wokół pierścienia. Trzecia strzała trafiła wewnątrz czarnego punktu, choć nieco z boku. Czwarta utkwiła po przeciwnej stronie. Oba strzały nie by ły dziełem przy padku – pociski lądowały dokładnie tam, gdzie Celaena sobie ży czy ła. Gdy stanęła przed piątą tarczą i sięgnęła po ostatnią strzałę, jeden z jej ry wali – rudowłosy najemnik o imieniu Renault – zachichotał. Zacisnęła dłoń na ramieniu łuku z taką siłą, że drewno aż zatrzeszczało i sięgnęła po ostatnią strzałę. Z tej odległości tarcza by ła jedy nie plamą na hory zoncie. Przy rozmiarach sali żółty pierścień przy pominał ziarenko piasku. Celaena nie dostrzegała ze swojego miejsca czarnego punktu, w którego środek nikt jeszcze nie trafił, nawet Cain. Ramię dziewczy ny zadrżało, gdy napięła cięciwę. Chwilę później wy puściła strzałę. Trafiła idealnie w centrum. Śmiechy ucichły. Nikt nie odezwał się ani słowem, gdy odeszła od linii i cisnęła łuk na rosnącą stertę. Chaol spojrzał na nią z naganą – przecież miała się nie popisy wać – ale Dorian uśmiechał się. Celaena westchnęła i dołączy ła do reszty współzawodniczący ch, ale stanęła daleko od nich. Brullo osobiście porównał celność strzałów. Wy eliminowany został nie młody Pelor, lecz jeden z żołnierzy. Celaena wiedziała, że z pewnością nie przegrała, ale nie mogła, po prostu nie mogła znieść świadomości, że niczego również nie zdoby ła.
16 Zabójczy m próbowała zapanować nad oddechem, ale jej wy siłki spełzały na niczy m. Sapiąc głośno, usiłowała nadąży ć za biegnący m po parku Chaolem. Nie licząc czoła lśniącego od potu i mokrej koszuli, kapitan nie wy kazy wał oznak zmęczenia. Biegli w kierunku wzgórza, którego szczy t okry wały poranne mgły. Gdy Celaena ujrzała zbocze, nogi się pod nią ugięły, a żołądek podszedł jej do gardła. Krzy knęła cicho, chcąc przy ciągnąć uwagę mężczy zny, a potem zwolniła, zatrzy mała się i objęła ramionami pień drzewa. Trzy mała się mocno i wy miotowała. Iry towały ją ciepłe łzy, które wy pły wały spod jej zaciśnięty ch powiek, ale nie mogła ich obetrzeć, gdy ż nadeszła kolejna fala nudności i znów musiała się przy trzy mać pnia. Chaol stał kilka kroków dalej i patrzy ł. Wreszcie dziewczy na oparła czoło o przedramię i uspokoiła oddech. Chciała ponownie narzucić ciału posłuszeństwo. C )d pierwszej Próby minęły trzy dni, a w sumie Celaena spędziła ich w Rifthold zaledwie dziesięć. Nadal nie mogła wrócić do pełni formy. Do kolejnego testu zostały zaledwie cztery dni i choć powrócili do normalnego cy klu szkolenia, dziewczy na zaczęła budzić się jeszcze wcześniej niż zwy kle. Nie miała najmniejszego zamiaru przegrać z Cainem, Renaultem czy kimkolwiek inny m. – Już po wszy stkim? – spy tał Chaol. Zabójczy m uniosła głowę i wbiła w mężczy znę groźne spojrzenie, ale świat niespodziewanie zawirował i kolana znów się pod nią ugięły. Żołądkiem targnęły torsje. – Mówiłem ci, żeby ś nic nie jadła przed poranny m biegiem. – Mógłby ś przestać by ć tak zadowolony z siebie? – A ty mogłaby ś przestać wy rzy giwać żołądek razem z jelitami? – W porządku – parsknęła. – Następny m razem może nie będę już taka uprzejma i po prostu obrzy gam cię od stóp do głów. – Najpierw musiałaby ś mnie dogonić – rzucił kapitan, uśmiechając się z przekąsem. Celaena chciała go rąbnąć pięścią i zmazać ten uśmiech z jego twarzy, ale ledwo zrobiła krok, gdy kolana znów pod nią zadrżały. Oparła się o pień drzewa, czekając na kolejną falę torsji. Kątem oka widziała, że Chaol wpatruje się w jej plecy, doskonale widoczne po ty m, jak przy lgnęło do nich wilgotne płótno koszuli. – Podobają ci się moje blizny ? Kapitan przy gry zł dolną wargę. – Skąd je masz? Wiedziała, że mówi o trzech długich szramach biegnący ch wzdłuż jej pleców. – A jak sądzisz? – spy tała. Nie odpowiedział. Dziewczy na spojrzała na korony rosnący ch wokół drzew. Poranny wiatr poruszy ł prawie nagimi gałęziami i oderwał kilka ostatnich liści. – Te trzy, które masz na my śli, to pamiątka po pierwszy m dniu poby tu w Endovier – odparła. – A cóż ty zrobiłaś, żeby sobie zasłuży ć na takie traktowanie? – Żeby sobie zasłuży ć? – Dziewczy na wy buchnęła ostry m śmiechem. – Nikt nie zasługuje na to, aby chłostano go jak zwierzę. – Kapitan otworzy ł usta, aby coś powiedzieć, ale Celaena przerwała mu: – Przy wieziono mnie do Endovier, z miejsca zawleczono na sam środek obozu, a tam przy wiązano do pręgierza. Otrzy małam dwadzieścia jeden razów. – Patrzy ła na Chaola, ale nie widziała go. Szare niczy m popiół niebo przeistoczy ło się w mrok panujący w Endovier, a szelest wiatru stał się westchnieniami współwięźniów. – Nie miałam jeszcze wtedy
żadny ch przy jaciół. Przeleżałam całą noc, zastanawiając się, czy doży ję do rana. Bałam się, że w rany wda się infekcja, albo po prostu wy krwawię się i umrę. – Nikt ci nie pomógł? – Dopiero rano. Pewna młoda kobieta podała mi ukradkiem puszkę z maścią, gdy staliśmy w kolejce i czekaliśmy na śniadanie. Nie miałam okazji jej podziękować, bo jeszcze tego dnia czterech strażników zgwałciło ją, a potem zamordowało. – Celaena zacisnęła pięści. Zapiekły ją oczy. – W dniu, kiedy postanowiłam uciec, udałam się najpierw do tej części kopalni, w której pracowali. Chciałam zapłacić im za to, co zrobili. – Krew w jej ży łach zlodowaciała. – Umarli zby t szy bko. – Ale przecież ty też jesteś kobietą – odezwał się Chaol. Mówił cichy m i ochry pły m głosem. – Czy nikt nigdy... – Urwał, nie mogąc wy powiedzieć tego słowa. Celaena uśmiechnęła się gorzko. – Obawiali się mnie od samego początku. Po próbie ucieczki, kiedy niemalże pokonałam mur, nikt już nie ośmielił się do mnie zbliży ć. Gdy by jednak któremuś ze strażników przy szło do głowy się ze mną zaprzy jaźnić... Cóż, wspomnienie o nim przy pominałoby reszcie, że łatwo tracę panowanie nad sobą. – Wiatr powiał mocniej, wy ry wając kosmy ki włosów z warkocza dziewczy ny. Podejrzewała, że Aroby nn w jakiś sposób przekupił strażników w Endovier, żeby zostawili ją w spokoju, ale nie podzieliła się swoimi podejrzeniami z kapitanem. – Każdy z nas musi znaleźć własny sposób na to, by przeży ć. Chaol skinął głową. W jego spojrzeniu pojawiła się łagodność, której Celaena nie zrozumiała. Spoglądała na niego przez moment, a potem rzuciła się biegiem w kierunku szczy tu wzgórza oświetlonego pierwszy mi promieniami słońca. *** Po południu tego samego dnia wszy scy zawodnicy zgromadzili się wokół Brulla, który prowadził wy kład o różny ch rodzajach broni. Dla Celaeny by ła to strata czasu, gdy ż posiadła tę wiedzę wiele lat wcześniej. Zastanawiała się właśnie, czy by łaby w stanie zdrzemnąć się na stojąco, gdy kątem oka dostrzegła jakiś ruch przy drzwiach balkonowy ch. Odwróciła się w porę, aby ujrzeć, jak jeden z jej ry wali – potężnie zbudowany żołnierz wy rzucony z armii – odpy cha najbliższego strażnika. Ten padł na ziemię i głośno uderzy ł głową o podłogę. Dziewczy na nawet nie drgnęła. Podobnie jak pozostali zawodnicy stała nieruchomo i patrzy ła, jak ich ry wal rzuca się w kierunku drzwi prowadzący ch do ogrodu. Chaol i jego ludzie zareagowali bez wahania. Zanim uciekinier dotknął szklany ch drzwi, jego gardło przeszy ła strzała. Zapadła cisza. Połowa z obecny ch gwardzistów otoczy ła zawodników, trzy mając broń w pogotowiu, podczas gdy reszta z Chaolem na czele podbiegła do martwego uciekiniera i nieprzy tomnego strażnika. Łucznicy stojący na galery jce napięli łuki. Celaena zamarła, podobnie jak stojący przy niej Nox. Nawet Cain nie oddy chał zby t głośno. Jeden fałszy wy ruch i który ś ze zdenerwowany ch strażników mógłby posłać strzałę w ich kierunku. Choć otaczał ją mur inny ch uczestników turnieju oraz królewskich gwardzistów z uniesioną bronią, dziewczy na dostrzegła Chaola klęczącego przy nieprzy tomny m strażniku. Nikt nie doty kał zabitego żołnierza, który leżał twarzą w dół, wy ciągając ramiona w kierunku szklany ch drzwi. Celaena przy pomniała sobie, że uciekinier miał na imię Sven i nikt nie miał pojęcia, dlaczego wy rzucono go z wojska. – Na bogów – szepnął Nox tak cicho, że jego usta ledwie się poruszały. – Oni go... Oni go zabili!
Dziewczy na chciała kazać mu się zamknąć, ale nawet ciche warknięcie wy dawało jej się nadmierny m ry zy kiem. Inni również szeptali między sobą, ale nikt nie ośmielił się nawet drgnąć. – Wiedziałem, że nie żartują i nie będą chcieli nas wy puścić, ale... – Nox zaklął. Celaena czuła jego wzrok na sobie. – Mój sponsor obiecał mi niety kalność – dodał. – Wy tropił mnie i przy siągł, że nie wtrąci mnie do więzienia, jeśli przegram. Dziewczy na wiedziała, że Nox mówi bardziej do siebie niż do niej, i nie odpowiedziała. Mężczy zna zamilkł, nie sły sząc jej reakcji. Stał nieruchomo i nie odry wał wzroku od nieży jącego żołnierza. Dlaczego Sven podjął tak wielkie ry zy ko? Dlaczego akurat w ty m miejscu i w takiej chwili? Kolejna Próba by ła wy znaczona za trzy dni. Dlaczego postanowił uciec właśnie teraz? Owego dnia w Endovier, gdy Celaena straciła panowanie nad sobą,nie my ślała o wy rwaniu się na wolność. Oczy wiście wy brała odpowiedni czas i miejsce, ale nie chodziło jej o ucieczkę. Promienie słońca wpadały przez drzwi. Rozbry zgnięta na podłodze krew mężczy zny mieniła się w ich blasku niczy m witraż. Może Sven uświadomił sobie, że nie ma szans na zwy cięstwo, a nawet śmierć jest lepsza niż powrót do miejsca, z którego go wy ciągnięto. Niemniej jeśli zdecy dował się na ucieczkę, powinien by ł zaczekać do zmroku. Niespodziewanie Celaena uświadomiła sobie, że by ć może mężczy zna chciał coś udowodnić. Nigdy by tego nie pojęła, gdy by nie ów dzień, kiedy zatrzy mano ją tuż przy murze w Endovier. Adarlan mógł odebrać im wolność, mógł zniszczy ć im ży cie, mógł ich bić, łamać i chłostać, zmuszać do wzięcia udziału w idioty czny ch zawodach, ale nie mógł im odebrać człowieczeństwa. Nawet najbardziej zatwardziali przestępcy obecni wśród nich nadal by li ludźmi. Jeśli nie chcieli brać udziału w rozry wce zgotowanej przez króla, jedy ną alternaty wą pozostawała śmierć. Wpatrując się w wy ciągniętą rękę Svena, która wskazy wała nieosiągalny hory zont, Celaena odmówiła bezgłośnie modlitwę za spokój duszy zabitego.
17 Dorian Havilliard czuł, że jego powieki stają się coraz cięższe. Robił wszy stko co w jego mocy, aby nie zasnąć na tronie. Muzy ka i gwar rozmów w pomieszczeniu usy piały go. Dlaczego matka uparła się, że musi uczestniczy ć w ży ciu dworskim? Nawet coty godniowe wizy ty na dworze wy dawały mu się nie do zniesienia. Choć z drugiej strony nawet to by ło lepsze od badania zwłok Pożeracza Oczu. Chaol od kilku dni by ł zajęty dochodzeniem w sprawie śmierci mężczy zny. Książę obiecy wał sobie, że zajmie się ty m później, o ile w istocie będzie taka potrzeba, lecz skoro kapitan wziął zadanie na siebie, zapewne nie będzie musiał interweniować. Osobiście uważał, że morderca zginął w zwy kłej pijackiej burdzie. Pozostawała jeszcze sprawa uczestnika, który próbował uciec po południu. Dorian aż wzdry gnął się na samą my śl o jego śmierci. Chwila, w której zginął, na pewno by ła straszna dla wszy stkich obecny ch w sali! Chaol musiał opanować niezwy kle trudną sy tuację – zająć się trupem uciekiniera, ranny m strażnikiem, a do tego jeszcze członkiem rady, który stracił zawodnika. Po co w ogóle król zorganizował ten idioty czny turniej? Książę zerknął na swoją matkę, która siedziała na tronie obok. Oczy wiście nie miała o niczy m pojęcia. By łaby przerażona, gdy by wiedziała, że pod jej dachem mieszkają przestępcy. Wciąż by ła piękną kobietą, choć na jej pokry tej pudrem twarzy widać by ło już zmarszczki, a wśród kasztanowy ch włosów pojawiły się pierwsze siwe nitki. Królowa miała dziś na sobie długą, obszerną suknię uszy tą z seledy nowego aksamitu, a na ramiona zarzuciła złociste szale. Jej koronę wieńczy ł migotliwy tren i Dorian nie mógł się oprzeć wrażeniu, że matka założy ła na głowę namiot. Po sali kroczy li przedstawiciele zacny ch rodów, zajęci plotkowaniem, intry gami i uwodzeniem. Niewielka orkiestra w rogu pomieszczenia grała menuety, a między ary stokratami wili się służący, którzy przy nosili kolejne patery i tace z jedzeniem. Książę czuł się jak element wy stroju. Miał na sobie oczy wiście szaty wy brane przez matkę i przy słane mu wcześnie rano – niebieskawozieloną kamizelkę z aksamitu i koszulę z idioty cznie obszerny mi, biały mi rękawami. Kasztanowe buty z zamszu wy glądały według niego na zby t nowe, co raziło jego męską dumę. Na szczęście spodnie by ły zwy kłe, jasnoszare. – Mój kochany Dorianie. Jaką ty masz nieszczęśliwą minę! – odezwała się królowa Georgina. Książę uśmiechnął się przepraszająco. – Otrzy małam list od Hollina. Przekazuje wy razy miłości. – Pisze o czy mś ciekawy m? – Nienawidzi swojej szkoły i marzy o ty m, aby wrócić do domu. – Powtarza to w każdy m liście. – Jeśli twój ojciec się nie sprzeciwi, sprowadzę go do domu. – Królowa Adarlanu westchnęła. – W szkole jest mu lepiej – odparł Dorian. Im dalej by ł Hollin, ty m lepiej dla wszy stkich. Georgina uważnie przy jrzała się sy nowi. – By łeś grzeczniejszy m dzieckiem. Zawsze słuchałeś nauczy cieli. Och, mój biedny Hollin. Zajmiesz się nim, gdy umrę, prawda? – Gdy umrzesz? Matko, przecież ty masz ty lko... – Wiem, ile mam lat. – Królowa machnęła dłonią ciężką od pierścieni. – I to właśnie dlatego musisz się ożenić. I to szy bko. – Ożenić? – Książę aż zgrzy tnął zębami. – Z kim niby ?
– Dorianie, jesteś następcą tronu i masz już prawie dziewiętnaście lat. Czy chcesz zostać królem i umrzeć bez dziedzica, tak by Hollin mógł przejąć tron? Nie odpowiedział. – Tak my ślałam – rzekła królowa i dodała po chwili: – Jest wiele młody ch kobiet, które nadają się na żonę dla ciebie, choć najlepszy m wy borem by łaby jakaś księżniczka. – Nie ma już żadny ch księżniczek na ty m świecie – odparł Dorian, nieco za ostro. – Nie licząc księżniczki Nehemii! – Królowa zaśmiała się i nakry ła dłoń młodzieńca własną. – Och, nie martw się. Nie zmuszę cię przecież, aby ś ożenił się akurat z nią. Jestem zdziwiona, że twój ojciec nadal pozwala jej nosić ten ty tuł. To wy niosła i arogancka dziewczy na. Uwierzy sz, że nie chciała założy ć sukni, którą jej przy słałam? – Jestem pewien, iż miała ku temu swoje powody – powiedział Dorian, zniesmaczony uprzedzeniem matki. – Rozmawiałem z nią ty lko raz, ale wy dawała się... wy dawała się pełna ży cia. – A więc może powinieneś się jednak z nią ożenić! – Królowa znów wy buchnęła śmiechem, zanim sy n zdołał zareagować na jej propozy cję. Książę uśmiechnął się blado. Nie miał pojęcia, dlaczego ojciec przy stał na prośbę króla Ey llwe i zgodził się przy jąć jego córkę na swój dwór, aby poznała zwy czaje panujące w Adarlanie. Nehemia nie nadawała się na ambasadora, ty m bardziej, że według płotek popierała buntowników z Ey llwe. Próbowała również doprowadzić do zamknięcia obozu pracy w Calaculli, co Dorian po cichu popierał, pamiętając swoją wizy tę w Endovier. Młodzieniec wiedział jednak, że ojciec nigdy nie robił niczego bez powodu. Krótka rozmowa z Nehemią również dała mu do my ślenia – zaczął się zastanawiać, czy księżniczka nie miała jakichś własny ch powodów, aby przy jechać do Rifthold. – Szkoda, że lady Kaltain jest już po wstępny ch rozmowach z księciem Perringtonem – ciągnęła jego matka. – To taka piękna dziewczy na... A jaka uprzejma! Może ma siostrę... Dorian założy ł ramiona na piersi i przełknął obrzy dzenie. Kaltain stała na przeciwległy m końcu sali, ale mimo to przez cały czas czuł na sobie jej spojrzenie. Poruszy ł się niespokojnie. Zby t długo siedział w jedny m miejscu i zaczy nała mu dokuczać kość ogonowa. – To może Elise? – spy tała królowa i wskazała młodą damę o jasny ch włosach, ubraną w lawendową suknię. – Jest bardzo piękna i uwielbia zabawę. „To już wiem" – pomy ślał książę, a na głos rzucił: – Elise jest nudna. – Och, Dorianie! – Królowa położy ła sobie dłoń na sercu. – Nie chcesz mi chy ba powiedzieć, że chcesz się ożenić z miłości, co? Miłość nie gwarantuje udanego małżeństwa! Następca tronu nudził się. Nudziły go te kobiety, nudzili go wy strojeni kawalerowie, wszy stko go nudziło. Miał nadzieję, że podróż do Endovier przepędzi tę dokuczliwą nudę i sprawi, że zatęskni za domem, ale po powrocie okazało się, że nic się nie zmieniło. Te same damy wpatry wały się w niego z błagalny m spojrzeniem, te same służące mrugały do niego filuternie, ci sami doradcy wsuwali mu przez drzwi komnat projekty ustaw i prośby o wstawiennictwo. A jego ojciec... Cóż, ojciec by ł zajęty podbojami i chłopak wiedział, że nie zaprzestanie walki, dopóki nie zatknie flagi Adarlanu na każdy m konty nencie. Nawet turniej o godność tak zwanego Obrońcy okazał się bez sensu. Dorian nie miał wątpliwości, że w ostatecznej walce zmierzą się Cain i Celaena, a to oznaczało, że reszcie nie by ło warto poświęcać żadnej uwagi. – I znów masz ponurą minę. Martwisz się czy mś, kochanie? Dostałeś list od
Rosamund? Drogie dziecko, ależ ona złamała ci serce! – Królowa potrząsnęła głową. – Choć przecież minął cały rok... Książę nie odpowiedział. Nie chciał my śleć o Rosamund ani o jej gburowaty m mężu, dla którego go porzuciła. Kilka par zaczęło tańczy ć. Wiele z obecny ch osób by ło w jego wieku, ale Dorian nie mógł się oprzeć wrażeniu, że dzieliła ich przepaść. Nie czuł się starszy ani mądrzejszy, a raczej... Nie wiedział, na czy m polegała różnica. Z jakiegoś powodu nie umiał dzielić ich wesołości, nie potrafił też ży ć w błogiej nieświadomości tego, co się dzieje na świecie. Gdy by ł młodszy, towarzy stwo inny ch dworzan sprawiało mu przy jemność, ale wkrótce okazało się, że by ł inny niż oni. Najgorsze by ło to, że dworzanie nie zdawali sobie sprawy z tej odmienności. Gdy by nie Chaol, książę czułby się w Rifthold nieprawdopodobnie samotny. – Cóż – odezwała się królowa i strzeliła smukły mi, biały mi palcami. Jedna z dam dworu naty chmiast zbliży ła się do niej. – Ojciec z pewnością co rusz obarcza cię nowy mi zadaniami, ale jeśli znajdziesz chwilę, aby pomy śleć o mnie bądź o przy szłości królestwa, przeczy taj sobie to. Dama dworu uklękła i podała Georginie złożoną kartkę papieru z krwistoczerwoną pieczęcią królowej. Dorian zerwał pieczęć i rozwinął arkusz. Z niechęcią spojrzał na długą listę nazwisk kobiet szlachetnej krwi nadający ch się do zamążpójścia. – Cóż to takiego? – spy tał, walcząc z pokusą, aby podrzeć kartkę na kawałki. Królowa uśmiechnęła się z try umfem. – Wy kaz potencjalny ch narzeczony ch. Każda nadaje się, aby nosić koronę. Ty zaś, z tego, co sły szę, nie będziesz miał kłopotu ze spłodzeniem potomka. Dorian wepchnął listę nazwisk do kieszeni kamizelki. Odczuwany przez niego niepokój nie zelżał. – Zastanowię się – powiedział i zanim matka zdąży ła zareagować, wstał i zszedł z kry tego suknem podium. Naty chmiast otoczy ło go pięć kobiet i zasy pało py taniami, czy nie ma ochoty zatańczy ć, jak się miewa i czy wy biera się na bal urządzany z okazji Samhuinn. Gadały jedna przez drugą, a Dorian wpatry wał się w nie pusty m spojrzeniem. Nie znał nawet ich imion. Między ich fantazy jny mi fry zurami mignęły mu drzwi. Czuł, że się udusi, jeśli będzie musiał spędzić w ty m miejscu choć chwilę dłużej. Pożegnał się uprzejmie i ruszy ł na zewnątrz, zostawiając w ty le paplaninę dworską. Lista nazwisk potencjalny ch narzeczony ch wy palała mu dziurę w ubraniu i parzy ła ciało. Wepchnął dłonie w kieszenie. Szedł kory tarzami zamku, aż zawędrował w miejsce, gdzie trzy mano królewską sforę. Panowała tam cisza, bo wszy stkie psy by ły na polowaniu. Książę chciał obejrzeć jedną z ciężarny ch suk, choć wiedział, że nie sposób jest przewidzieć, co urodzi. Miał nadzieję, że szczeniaki okażą się czy stej krwi, ale suka lubiła uciekać z zagrody. By ła najszy bszy m z jego psów, ale nigdy nie ujarzmił do końca jej dzikiego charakteru. Tak naprawdę to nie wiedział, dokąd zmierza. Chciał po prostu się przejść. Obojętnie gdzie. Odpiął najwy ższy guzik kamizelki. Przez otwarte nieopodal drzwi dobiegł go szczęk oręża. A więc zupełnie przy padkowo trafił w okolice sali treningowej uczestników turnieju, choć same ćwiczenia już dawno powinny dobiec końca. Ty mczasem... I nagle ją zobaczy ł. Jej złociste włosy lśniły, gdy uwijała się po sali, walcząc z trzema gwardzistami jednocześnie. Jej miecz wy dawał się stalowy m przedłużeniem ręki. Nie bała się przeciwników. Sprawnie unikała kolejny ch ciosów i skakała dokoła nich. Ktoś zaczął bić brawo i cała czwórka przerwała wy mianę ciosów. Stali i ciężko
dy szeli. Zabójczy ni rozejrzała się i na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Jej skóra lśniła od potu, a oczy bły szczały. Tak, by ła doprawdy prześliczną dziewczy ną, ale... Księżniczka Nehemia podeszła bliżej, nie przestając klaskać. Zrezy gnowała z białej sukni na rzecz ciemnej tuniki i luźny ch spodni, a w ręku trzy mała drewniany kij pokry ty zdobny mi ry tami. Położy ła dłoń na ramieniu zabójczy ni i coś powiedziała. Celaena wy buchnęła śmiechem. Dorian rozejrzał się. Gdzie by li Chaol lub Brullo? Dlaczego Zabójczy ni Adarlanu przeby wała w towarzy stwie księżniczki z Ey llwe? Dlaczego miała w ręku miecz? Przecież to by ło nie do pomy ślenia, zważy wszy, że jeden z uczestników turnieju niedawno podjął próbę ucieczki! Książę podszedł bliżej i uśmiechnąwszy się do księżniczki, złoży ł jej ukłon. Ta ograniczy ła się do zdawkowego skinienia głową, co go nie zdziwiło. Ujął dłoń Celaeny. Pachniała potem i metalem, ale uniósł ją na wy sokość swej twarzy i ucałował bez wahania. – Lady Lillian – szepnął, odry wając usta od jej skóry. – Wasza Wy sokość – odparła dziewczy na, próbując wy rwać dłoń, ale Dorian nie chciał jej puścić. – Czy możemy zamienić słowo? – spy tał książę i odprowadził zabójczy nię na bok, zanim zdąży ła cokolwiek powiedzieć. Gdy oddalili się od księżniczki na ty le, by ta nie mogła ich usły szeć, odezwał się ostry m tonem: – Gdzie jest Chaol? Celaena założy ła ręce na piersi. – Czy to tak się rozmawia ze swoją ulubioną kandy datką na Obrońcę? – Gdzie on jest? – powtórzy ł Dorian i zmarszczy ł brwi. – Nie mam pojęcia. Przy puszczam, że nadal ogląda pokiereszowane zwłoki Pożeracza Oczu albo pozby wa się ciała Svena. Poza ty m Brullo pozwolił mi ćwiczy ć, jak długo mi się podoba. Jutro kolejna Próba, wiesz? Oczy wiście, że wiedział. – A co tu robi księżniczka Nehemia? – Odwiedziła moje komnaty i dowiedziała się od Philippy,że tu jestem. Uparła się, że chce się ze mną spotkać. Wy gląda na to, że bez miecza w dłoni kobieta daleko nie zajdzie. Przy gry zła wargę. – Nigdy wcześniej nie by łaś taka rozmowna. – Cóż, gdy by ś miał ochotę ze mną rozmawiać, może by ś to odkry ł wcześniej. Dorian parsknął, ale ku skry wanej saty sfakcji dziewczy ny złapał przy nętę. – A gdzie niby miałby m z tobą rozmawiać? – A pamiętasz może naszą małą przejażdżkę z Endovier? I to, że jestem w Rifthold od kilku ty godni? – Posłałem ci kilka książek – powiedział Dorian. – A spy tałeś w ogóle, czy je przeczy tałam? „Czy ona pamięta, z kim rozmawia?" – pomy ślał książę. – Rozmawialiśmy... raz – rzucił. Dziewczy na wzruszy ła ramionami i już chciała się odwrócić, gdy następca tronu – podiry towany, ale i nieco zaciekawiony – złapał ją za ramię. Jej niebieskie oczy bły snęły, gdy zerknęła na trzy mającą ją dłoń. Serce księcia zabiło szy bciej, gdy dziewczy na spojrzała na jego twarz. Tak, by ła spocona, ale nadal piękna. – Nie boisz się mnie? – spy tała i spojrzała wy mownie na jego miecz. – A może jesteś równie sprawny m szermierzem jak kapitan Westfall? Zbliży ł się o krok i jeszcze mocniej zacisnął dłoń. – Jestem lepszy – szepnął jej do ucha. „Och! – pomy ślał. – Rumieni się i mruga". – Cóż – zaczęła Celaena, ale książę wiedział już, że straciła przewagę. Patrzy ł, jak
zakłada ramiona na piersi. – Bardzo zabawne, Wasza Wy sokość. Ukłonił się z emfazą. – Robię, co mogę. Ale nie powinienem zostawiać księżniczki Nehemii w twoim towarzy stwie. – A niby dlaczego? Naprawdę uważasz, że by łaby m w stanie ją zabić? Niby dlaczego miałaby m wy rządzić krzy wdę jedy nej osobie w ty m zamku, która nie jest paplający m bez sensu idiotą? – Spojrzenie, który m obrzuciła księcia, sugerowało, że zalicza go do tej grupy. – Nie wspominając o ty m, że jej strażnicy zabiliby mnie, zanim zdołałaby m unieść rękę. – To nie powinno mieć miejsca. Nehemia jest tu, aby nauczy ć się naszy ch zwy czajów, a nie brać udział w walkach ćwiczebny ch. – To księżniczka. Może robić to, na co ma ochotę. – A ty masz ogromną ochotę uczy ć jej sztuki władania bronią, co? Celaena przechy liła głowę. – Chy ba się mnie trochę boisz. – Każę ją odprowadzić do komnat. Dziewczy na ukłoniła się, puszczając Doriana przodem. – Niech ci Wy rd pomoże. Następca tronu przeczesał dłonią czarne włosy i podszedł do Nehemii, która czekała na niego z dłonią opartą o biodro. – Wasza Wy sokość – rzucił i skinął ręką, aby przy wołać jej osobistą straż. – Obawiam się, że musimy wrócić do waszy ch apartamentów. Księżniczka uniosła brew i spojrzała przez ramię na Celaenę. Zabójczy m – ku zgrozie Doriana – odezwała się w języ ku Ey llwe. Nehemia wy słuchała jej słów, uderzy ła w ziemię kijem i powiedziała coś do niego. Książę znał co prawda kilka słów w Ey llwe, ale Nehemia mówiła o wiele za szy bko. Na szczęście Celaena by ła w pobliżu. – Mówi, żeby ś wracał do swoich poduszeczek i tańców, a nas zostawił w spokoju – przetłumaczy ła. Dorian usiłował zachować powagę. – Powiedz jej, że nie możemy się zgodzić, aby ćwiczy ła się tu w walce. Celaena powtórzy ła jego słowa w Ey llwe. W odpowiedzi Nehemia machnęła ty lko dłonią i przeszła obok nich. Po chwili stała już na placy ku przeznaczony m do ćwiczeń. – Co powiedziałaś? – spy tał Dorian. – Powiedziałam, że zgłaszasz się jako jej partner do walki – oznajmiła zabójczy ni. – Co ty na to? Nie chcesz chy ba zdenerwować księżniczki? – Nie będę z nią ćwiczy ł! – To może ze mną spróbujesz? – Dobrze, ale wolałby m w twoich komnatach – rzucił od niechcenia. – Dziś wieczorem. Księżniczka zakręciła kijem z taką siłą, że Dorian wy bałuszy ł oczy. Postanowił, że nie ma ochoty na lanie i podszedł do stojaka z bronią, z którego wy ciągnął dwa drewniane miecze. – Może zaczniemy od podstaw szermierki? – spy tał Nehemię. Ku jego uldze księżniczka kiwnęła głową, oddała kij jednemu z ochroniarzy, a potem wzięła podany jej miecz ćwiczebny. „Celaena nie zrobi ze mnie idioty !" – pomy ślał książę, a głośno powiedział: – Powinnaś ustawić się w ten sposób.
18 Celaena uśmiechała się, obserwując, jak następca tronu Adarlanu krok po kroku wtajemnicza księżniczkę Ey llwe w podstawy szermierki. Dorian by ł czarujący na swój własny, nieco arogancki sposób. Dziewczy na wiedziała, że ktoś o jego pozy cji mógł by ć o wiele podlejszy m człowiekiem. Iry towało ją to, z jaką łatwością wy wołał rumieniec na jej twarzy. W rzeczy samej by ł tak przy stojny, że ciężko jej by ło przestać o nim my śleć. Dziwiło ją, że nie by ł jeszcze żonaty. Niespodziewanie uświadomiła sobie, że ma ochotę się z nim całować. Przełknęła ślinę. Całowała się już niejednokrotnie z Samem i wiedziała, na czy m to polega. Dorastała z nim i minął już rok, odkąd go utraciła, a mimo to na my śl o całowaniu się z kimkolwiek inny m wciąż robiło jej się niedobrze. Ale Dorian... Nehemia rzuciła się do ataku i trafiła następcę tronu mieczem w nadgarstek. Celaena stłumiła śmiech. Książę skrzy wił się i potarł obolałe miejsce, ale uśmiechnął się, widząc try umfalną minę swojej przeciwniczki. „Jest taki przy stojny... Niech go szlag trafi!". Zabójczy m oparła się o ścianę. Miała nadzieję, że poogląda walkę jeszcze przez moment, ale w tej samej chwili ktoś złapał ją mocno za ramię. – Co tu się dzieje? Czy jeś mocne szarpnięcie oderwało ją od ściany i nagle uświadomiła sobie, że patrzy prosto na Chaola. – O co ci chodzi? – Co Dorian robi z tą... z tą kobietą? – Ćwiczy. – Celaena wzruszy ła ramionami. – Ale dlaczego? – Bo postanowił, że nauczy ją walki. Chaol odepchnął dziewczy nę na bok i podszedł do Nehemii i Doriana, którzy zaprzestali ćwiczeń. Książę odszedł z kapitanem na bok i przez moment szeptali coś ze złością. Po chwili Chaol zbliży ł się do Celaeny. – Zostaniesz odprowadzona do swoich komnat – rzekł. – Co? – spy tała dziewczy na z niedowierzaniem. Niespodziewanie przy pomniała sobie ich rozmowę na balkonie i zmarszczy ła brwi. Wy glądało na to, że już nie będą się sobie zwierzać. – Przecież jutro jest kolejna Próba! Muszę ćwiczy ć! – My ślę, że dość już masz na dziś ćwiczeń – stwierdził Chaol. – Niedługo będzie kolacja, a twoje zajęcia z Brullem skończy ły się dwie godziny temu. Jeśli nie odpoczniesz, będziesz do niczego. Ach, i nie mam pojęcia, na czy m ma polegać jutrzejsza Próba, tak więc nie zawracaj mi głowy py taniami. – To jakiś absurd! – krzy knęła, ale ucichła, gdy Chaol uszczy pnął ją bezceremonialnie. Nehemia spojrzała na zabójczy nię z niepokojem, ale ta machnęła jedy nie dłonią, dając do zrozumienia, że wszy stko jest pod kontrolą. Księżniczka wróciła do lekcji fechtunku z Dorianem. – Nie mam zamiaru cię słuchać, ty nieznośny durniu! – Czy ty rzeczy wiście jesteś aż tak ślepa? Przecież chy ba rozumiesz, że nie możemy ci na to pozwolić? – Nie możecie pozwolić? A co, boicie się mnie? – Przestań sobie pochlebiać! – Czy ty my ślisz, że ja chcę wrócić do Endovier? – sy knęła. – My ślisz, że nie zdaję
sobie sprawy z konsekwencji ucieczki? Że nie wiem, iż będziecie mnie ścigać przez resztę ży cia? Że nie wiem, dlaczego wy miotuję podczas naszego porannego biegania? Moje ciało jest w beznadziejny m stanie! Muszę ćwiczy ć po godzinach, a ty nie możesz mnie za to karać! – Nie będę udawał, że wiem, jak pracuje umy sł przestępcy. Celaena uniosła ręce do góry. – Wiesz co? Tak, czułam się winna. Odrobinę, ale zawsze to coś. Teraz dopiero mam świadomość, dlaczego to by ł błąd. Nienawidzę siedzenia w zamkniętej komnacie, nienawidzę nudy, nienawidzę ty ch strażników i inny ch bzdur, nienawidzę, gdy mi każesz siedzieć cicho i słuchać, jak Brullo wy chwala Caina. Nienawidzę, gdy ktoś mi mówi, że czegoś mi nie wolno! A ciebie nienawidzę najbardziej ze wszy stkich ty ch rzeczy ! Chaol tupnął nogą. – Skończy łaś? Jego twarz nie wy rażała żadny ch ciepły ch uczuć. Dziewczy na przy gry zła wargę i odeszła, walcząc z pokusą, aby wrócić i powy bijać mu zęby.
19 Lady Kaltain siedziała na krześle przy kominku w wielkiej sali i przy glądała się rozmowie księcia Perringtona z królową Georginą. Oboje zasiadali na podium. Żałowała, że Dorian niespodziewanie wy szedł godzinę wcześniej. Nie miała okazji zamienić z nich choćby paru słów. Sprawiło jej to wielki zawód, gdy ż przy gotowy wała się na tę chwilę przez większą część dnia. Jej kruczoczarne włosy zostały starannie ułożone w nową fry zurę, a skóra mieniła się na złoto od delikatnego pudru wtartego w twarz. Choć zapięcia nowej, różowożółtej sukni miażdży ły jej żebra, a naszy jnik z perłami i diamentami wżerał się w jej szy ję, siedziała nieruchomo z wy soko uniesioną głową. Dorian wy szedł, ale przy najmniej pokazał się Perrington, co nie zdarzało się często. Mężczy zna rzadko by wał na dworze, więc zapewne sprowadziła go tu ważna sprawa. Gdy Perrington ukłonił się królowej i ruszy ł w stronę drzwi, Kaltain podniosła się ze swego krzesła przy kominku. Szy bko znalazła się tuż przy nim, a mężczy zna stanął jak wry ty na jej widok. Jego oczy bły snęły pożądaniem, od którego zrobiło jej się niedobrze. Ukłonił się nisko. – Lady Kaltain. – Wasza Książęca Mość. – Kobieta uśmiechnęła się i odepchnęła obrzy dzenie jak najdalej od siebie. – Mam nadzieję, że dobrze się pani miewa – rzekł Perrington i podał jej ramię. Kaltain uśmiechnęła się ponownie i wsparła się na ręce mężczy zny. Ramię księcia Perringtona wy dawało się pulchne, ale wy czuła również twarde mięśnie. – Bardzo dobrze, dziękuję. A co u was sły chać, Wasza Książęca Mość? Nie widziałam was od wieków! Wasz widok sprawił mi wiele radości. Książę obdarzy ł ją służalczy m uśmiechem. – Ja również za tobą tęskniłem, pani. Jego grube, porośnięte włosami palce musnęły jej nieskazitelną skórę. Kaltain powstrzy mała wzdry gnięcie i zmusiła się do tego, aby delikatnie przechy lić ku niemu głowę. – Mam nadzieję, że Jej Wy sokość pozostaje w dobry m zdrowiu? Czy odby liście przy jemną rozmowę? Wściubiane nosa w cudze sekrety by ło ry zy kowny m zagraniem, ty m bardziej, że Kaltain musiała pozostać w łasce księcia Perringtona. Poznała go zeszłej wiosny zupełnie przez przy padek. Nakłonienie mężczy zny, aby zaprosił ją na dwór królewski, okazało się stosunkowo proste. Wy starczy ło, aby kilkakrotnie wspomniała o ty m, że chętnie obdaruje go swoją przy chy lnością, gdy ty lko opuści posiadłość ojca i odprawi przy zwoitkę. Kaltain nie przy by ła jednak do Rifthold ty lko i wy łącznie po to, aby cieszy ć się dworskim ży ciem. Nie, wręcz przeciwnie. Miała już dosy ć by cia jedną z wielu dam dworu i oczekiwania na ślub z ty m, który zaoferuje najwy ższą cenę. Miała dosy ć intry g dworskich i idiotów, który mi dawało się tak łatwo manipulować. – Jej Wy sokość ma się świetnie – rzekł Perrington, prowadząc Kaltain w kierunku jej komnat. Kobieta poczuła ucisk w żołądku. Mężczy zna nie robił tajemnicy z tego, że ma na nią ochotę, ale jak dotąd nie zaciągnął jej do łóżka. Należał jednak do ludzi, którzy zawsze dostawali to, czego chcieli, więc nie miała wiele czasu, aby znaleźć sposób na wy winięcie się z dy skretnej obietnicy, którą złoży ła mu wiosną. – Ale – ciągnął Perrington – ma ręce pełne roboty. Jej sy n w końcu jest już w wieku stosowny m do zaślubin. Kaltain zachowała spokój. „Żadny ch emocji" – napomniała się. – Czy należy się spodziewać ry chło wieści o zaręczy nach? – zadała kolejne
niebezpieczne py tanie. – Mam ogromną nadzieję – burknął książę, a jego twarz pociemniała. Nierówna blizna na jego policzku stała się wy raźniejsza. – Jej Wy sokość sporządziła już listę odpowiednich... Perrington urwał, przy pominając sobie, z kim rozmawia. Kaltain zatrzepotała rzęsami. – Och, najmocniej przepraszam. Nie miałam zamiaru dopy ty wać się o tajemnice rodziny królewskiej. Poklepała mężczy znę uspokajająco po ramieniu, ale jej serce waliło jak szalone. A więc Dorian dostał listę odpowiednich kandy datek na żonę? Kto się na niej znalazł? I w jaki sposób mogłaby... Nie, o ty m pomy śli później. Póki co musiała się dowiedzieć, kto stoi między nią a tronem. – Nie ma za co przepraszać – rzekł Perrington, a jego ciemne oczy zalśniły. – Proszę mi opowiedzieć, co porabiała pani przez ostatnich kilka dni. – Nic godnego uwagi. Choć spotkałam pewną interesującą młodą kobietę – rzuciła Kaltain od niechcenia, prowadząc mężczy znę po schodach wzdłuż rzędu okien. Kierowali się do szklanej części zamku. – To przy jaciółka Doriana. Nazwał ją lady Lillian. Książę Perrington zeszty wniał lekko. – Poznała ją pani? – Och tak. To bardzo miła osoba – stwierdziła Kaltain. Od kłamstwa zrobiło jej się niedobrze. – Gdy rozmawiałam z nią dzisiaj, zaczęła się rozwodzić nad ty m, jak bardzo następca tronu za nią przepada. Mam nadzieję, że znalazła się na liście królowej. Musiała dowiedzieć się czegoś na temat owej Lillian, ale nie chciała usły szeć czegoś, co potwierdziłoby jej najgorsze przy puszczenia. – Lady Lillian? Oczy wiście, że nie. – Biedne dziecko. Ta wiadomość złamie jej serce. Wiem, że nie powinnam się wtrącać – ciągnęła kobieta, widząc, że książę Perrington czerwienieje i z wolna traci panowanie nad sobą – ale nie dalej niż godzinę temu sły szałam od samego Doriana, że... – Że co? – spy tał mężczy zna. Lady Kaltain przeszy ł dreszcz, gdy ujrzała gniew na twarzy towarzy sza, choć wiedziała, że jest skierowany przeciwko Lillian. Jego złość miała stać się bronią w intry dze, którą właśnie zawiązała. – Że bardzo mu się podoba. A może nawet jest w niej zakochany. – Bzdura! – Ależ to prawda! – Kaltain pokręciła głową ze smutkiem. – To przy gnębiające. – To idioty czne, a nie przy gnębiające. – Mężczy zna zatrzy mał się przy końcu kory tarza, który prowadził do komnaty Kaltain. Gniew sprawił, że nie panował nad swoim języ kiem. – To idioty czne, głupie i niewy konalne! – dodał. – Niewy konalne? – Kiedy ś wy jaśnię pani przy czy ny. – W oddali rozbrzmiał zegar i Perrington odwrócił się w tamtą stronę. – Mam spotkanie rady – rzucił, a potem nachy lił się ku Kaltain i szepnął jej do ucha: – A może spotkamy się dzisiaj wieczorem? Kobieta poczuła gorący, wilgotny oddech mężczy zny na swej skórze. Książę Perrington przesunął dłonią wzdłuż jej talii i odszedł. Patrzy ła za nim, a gdy zniknął za rogiem, wy puściła oddech. Drżała na cały m ciele. Niemniej jeśli dzięki niemu mogłaby znaleźć się bliżej Doriana... Musiała się dowiedzieć, kto by ł jej największą ry walką, ale w pierwszej kolejności należało dać nauczkę owej Lillian, tak by wy puściła księcia ze swoich szponów. Ta dziewczy na
stanowiła realne zagrożenie. A jeśli książę Perrington nienawidził jej tak bardzo, jak to pokazy wał, by ć może właśnie zy skała potężnego sojusznika. *** Dorian i Chaol nie zamienili wielu słów w drodze na obiad do Wielkiej Sali Jadalnej. Nehemia została już odprowadzona do swoich komnat, gdzie otoczy ła ją ochrona z Ey llwe. Obaj mężczy źni doszli do wniosku, że choć Celaena postąpiła głupio, zapraszając do ćwiczeń księżniczkę, nieobecność Westfalia by ła niewy baczalna. Kapitana nie usprawiedliwiało nawet to, że miał na głowie dochodzenie w sprawie śmierci uczestnika turnieju. – Mam wrażenie, że łatwo się dogadujesz z Sardothien – rzucił nagle Chaol zimny m głosem. – No proszę! – zadrwił książę. – Czy żby zazdrość? – Raczej troska o twoje bezpieczeństwo. Ona jest bardzo atrakcy jna i na pewno imponuje spry tem, ale to nadal zabójczy m, Dorianie. – Zupełnie jakby m sły szał ojca. – To kwestia zdrowego rozsądku! Trzy maj się od niej jak najdalej. – Nie wy dawaj mi poleceń. – Mam na względzie jedy nie twoje bezpieczeństwo. – A po co miałaby mnie zabijać? My ślę, że ona po prostu lubi by ć w centrum uwagi. Skoro jeszcze nie próbowała uciec ani nikogo zamordować, dlaczego miałaby to zrobić teraz? – Poklepał przy jaciela po ramieniu. – Za bardzo się przejmujesz. – Takie moje zadanie. – A więc zapewne osiwiejesz, zanim ukończy ć dwadzieścia pięć lat, a wtedy Sardothien z pewnością się w tobie nie zakocha. – Cóż to za bzdury ? – Jeśli Celaena w istocie zdecy duje się na ucieczkę, w co nie wierzę, bez wątpienia złamie ci serce. Będziesz musiał przecież wtrącić ją do lochu, ścigać po cały m kraju albo nawet zabić! – Dorian, ja jej nawet nie lubię. Następca tronu wy czuł narastające rozdrażnienie przy jaciela i szy bko zmienił temat: – A co z ty m zabity m uczestnikiem turnieju? Z ty m Pożeraczem Oczu? Masz pojęcie, kto to mógł zrobić? Albo dlaczego? Oczy Chaola pociemniały. – Przez ostatnich parę dni o niczy m inny m nie my ślałem. Jego ciało zostało całkiem zmasakrowane. – Pobladł nagle. – Usunięto mu wszy stkie wnętrzności. Nawet... nawet mózg zniknął. Wy słałem twojemu ojcu stosowny raport, a w między czasie będę konty nuował dochodzenie. – Założę się, że to ty lko zwy kła pijacka burda – powiedział Dorian, choć sam uczestniczy ł w wielu bójkach i nigdy nie sły szał, aby komuś usunięto wnętrzności. W jego sercu zaczął rodzić się lęk. – Mój ojciec zapewne się ucieszy, że Pożeracz Oczu nie ży je – dodał. – Mam nadzieję. Dorian uśmiechnął się i otoczy ł barki przy jaciela ramieniem. – Z uwagi na fakt, że to ty prowadzisz dochodzenie, jestem pewien, że sprawa zostanie rozwiązana już jutro – oznajmił i wprowadził kapitana do sali jadalnej.
20 Celaena zamknęła książkę i westchnęła. Cóż za okropne zakończenie! Wstała z krzesła, nie wiedząc, dokąd się wy biera i wy szła z sy pialni. Z początku miała ochotę przeprosić Chaola za to, że ćwiczy ła walkę z Nehemią, ale jego zachowanie... Dziewczy na przemierzy ła swoje komnaty. Przecież kapitan z pewnością miał na głowie ważniejsze sprawy niż pilnowanie najsły nniejszej kry minalistki na świecie, prawda? Nie lubiła zachowy wać się tak egoisty cznie, ale Chaol nie zasłuży ł sobie na nic lepszego. Niepotrzebnie wspomniała o tamty ch poranny ch nudnościach. Zrobiła z siebie kompletną idiotkę. Ponadto obrzuciła go dziesiątkami inwekty w. Ufał jej czy ją nienawidził? Spojrzała na swoje dłonie i nagle uświadomiła sobie, iż wy kręciła je tak mocno, że jej palce całkiem poczerwieniały. Jak to się stało, że jeszcze kilka ty godni temu by ła owianą złą sławą więźniarką osadzoną w Endovier, a teraz zmagała się z takimi rozterkami? Miała przecież większe zmartwienia na głowie, jak choćby jutrzejszą Próbę. No i by ł jeszcze ów zabity Pożeracz Oczu. Celaena zdąży ła już pomajstrować przy zawiasach, które skrzy piały teraz głośno za każdy m razem, gdy otwierała drzwi. Gdy by ktoś wszedł, wiedziałaby o ty m od razu. Wbiła też garść skradziony ch igieł do szy cia w kostkę my dła, tworząc zaimprowizowaną pułapkę. Zawsze to coś, ty m bardziej, jeśli grasujący w pałacu morderca zapragnął krwi kolejnego uczestnika turnieju. Dziewczy na przy cisnęła dłonie do boków i skoncentrowała się, odpy chając od siebie niepokój, a potem weszła do bawialni. Nie mogła grać w bilard czy w karty sama ze sobą, ale... Niespodziewanie jej wzrok padł na fortepian. To, że kiedy ś sporo gry wała, by ło ogromny m niedopowiedzeniem. Uwielbiała grać, wprost przepadała za muzy ką i dźwiękami, które leczy ły rany i czy niły niemożliwe możliwy m. Podeszła do ogromnego instrumentu powoli, jakby by ł śpiącą osobą, której nie chciała zbudzić. Wy ciągnęła drewnianą ławeczkę i skrzy wiła się, gdy rozległ się głośny zgrzy t. Uniosła pokry wę znad klawiatury i ułoży ła stopy na pedałach, testując je. Przy jrzała się gładkim klawiszom wy konany m z kości słoniowej, a potem mniejszy m, czarny m, które przy pominały szczeliny między zębami. Swego czasu by ła dobrą pianistką, może nawet lepszą, niż sama sądziła. Aroby nn Hamel zawsze kazał jej grać dla siebie, gdy się spoty kali. Zastanawiała się, czy jej mentor wiedział, że wy dostała się z kopalni. Czy pomógłby jej się uwolnić, gdy by miał tę świadomość? Wciąż nie by ła gotowa zmierzy ć się z największą zagadką swego ży cia – nadal nie wiedziała, kto mógł ją zdradzić. Dni poprzedzające aresztowanie pamiętała jak przez mgłę. W ciągu chaoty czny ch, niejasny ch dwóch ty godni straciła Sama, wolność oraz ogromną cząstkę siebie. Sam. Co on by o ty m wszy stkim pomy ślał? Gdy by nadal ży ł w chwili jej aresztowania, z pewnością wy dostałby ją z królewskich lochów, zanim władca w ogóle dowiedziałby się o jej uwięzieniu. Sęk w ty m, że Sam również został zdradzony. By wały chwile, gdy tęsknota za nim bolała Celaenę tak bardzo, że nie mogła złapać tchu. Uderzy ła w niską nutę. Dźwięk by ł głęboki i pulsujący, pełen smutku i gniewu. Dziewczy na zagrała jedną ręką prostą, powolną melodię na wy ższy ch nutach. W jej umy śle pojawiały się kolejne strzępy wspomnień. W komnatach panowała tak głucha cisza, że kolejne takty wy dawały się wręcz natrętne. Kiedy ś grała tę melodię bez końca, aż Aroby nn tracił cierpliwość i krzy czał, aby wy brała coś innego. Zaczęła od początku. Zagrała jeden akord, potem kolejny, wy biła kilka
srebrzy sty ch nut prawą dłonią, nacisnęła na pedał i niespodziewanie muzy ka pochłonęła ją całkowicie. Każde uderzenie palca wy zwalało nowe nuty, z początku niepewne, ale coraz mocniejsze i wy raźniejsze w miarę, jak w muzy ce dochodziły do głosu emocje. Fragment, który grała, by ł smutny, ale oczy szczał jej duszę. Ze zdumieniem odkry wała, że jej palce wciąż pamiętają tę melodię i że po roku niewolnictwa i ciemności muzy ka wciąż ży ła w jej sercu. Czuła, że gdzieś w tej melodii kry je się Sam. Wkrótce zapomniała o upły wie czasu. Gdy jeden utwór dobiegał końca, zaczy nała grać kolejny, przekazując to, czego nie mogła wy powiedzieć słowami; otwierała stare rany, grała i grała bez końca, aż muzy ka wy baczy ła jej i ocaliła ją. *** Dorian stał oparty o futry nę, oczarowany muzy ką. Celaena, zwrócona do niego plecami, grała już od dłuższego czasu. Zastanawiał się, czy go w ogóle zauważy ła, i czy kiedy ś skończy. Nie miałby nic przeciwko, gdy by zechciała grać tak przez całą wieczność. Przy szedł tu, chcąc zawsty dzić i ponownie wprawić w zakłopotanie arogancką zabójczy nię, a ty mczasem zastał młodą kobietę, która wy rażała poprzez muzy kę swoje najgłębiej skry wane tajemnice. W końcu odepchnął się od ściany i podszedł bliżej. Dziewczy na – mimo doświadczenia skry tobójczy m! – zauważy ła go dopiero wtedy, gdy usiadł na ławce obok niej. – Pięknie grasz... Jej palce ześlizgnęły się z klawiszy, które brzęknęły metalicznie. Celaena by ła w połowie drogi do stojaka z kijami bilardowy mi, gdy uświadomiła sobie, kim by ł jej gość. By ła gotowa przy siąc, że Dorian miał wilgotne oczy. – Co tu robisz? – spy tała i zerknęła na drzwi. Czy naprawdę chciała przed momentem wziąć do ręki kij i zdzielić go nim z całej siły ? – Przy szedłem sam – odpowiedział książę z uśmiechem. – Chaola nie ma, jeśli o to ci chodzi. Przepraszam, że ci przeszkodziłem. – Ku jego zdziwieniu Celaena oblała się rumieńcem. Nie spodziewał się tak ludzkich emocji u Zabójczy ni Adarlanu. By ć może wciąż miał szansę wprawić ją w zakłopotanie, tak jak planował. – Grałaś jednak tak pięknie, że... – Dobrze już, dobrze – rzuciła dziewczy na i ruszy ła w stronę jednego z krzeseł. Książę stanął jej na drodze. Celaena by ła zaskakująco niska. Zerknął na jej ciało oraz krągłości, kuszące mimo niskiego wzrostu. – Co ty tu robisz? – powtórzy ła py tanie. Dorian obdarzy ł ją łobuzerskim uśmiechem. – Przecież umówiliśmy się na wieczór. Nie pamiętasz? – My ślałam, że to żart. – Jestem następcą tronu Adarlanu – rzekł Dorian i opadł na krzesło przy kominku. – Ja nigdy nie żartuję. – Czy w ogóle wolno ci tu przeby wać? – Czy wolno? Pozwól, że ci powtórzę. Jestem księciem. Mogę robić to, co mi się ży wnie podoba. – Tak, ale ja jestem Zabójczy nią Adarlanu. Wiedziała, że trudno będzie go nauczy ć należy tego respektu. Nie wy straszy łby się nawet, gdy by złapała za kij bilardowy i przebiła go na wy lot. – Kunszt, z jakim grasz, sugeruje, że jesteś nie ty lko zabójczy nią. – Co masz na my śli? – Cóż – powiedział, próbując nie utonąć w jej dziwny ch, piękny ch oczach. – Nie wy daje mi się, żeby ktoś, kto gra tak pięknie, mógł by ć ty lko i wy łącznie przestępcą. Wy gląda na
to, że masz duszę – zadrwił. – Oczy wiście, że mam duszę. Każdy ją ma. Nadal by ła zarumieniona. Czy żby wprawił ją w dy skomfort? Zwalczy ł uśmiech. Nie spodziewał się, że ta zabawa sprawi mu aż ty le przy jemności. – Czy podobały ci się książki? – Są bardzo ciekawe – powiedziała szy bko. – Wręcz wspaniałe. – Cieszę się – odparł. Ich spojrzenia spotkały się i Celaena prędko stanęła za oparciem krzesła. Gdy by nie znał prawdy, gotów by łby pomy śleć, że to on jest zabójcą, a nie ona. – Jak idzie trening? Czy który ś z ry wali ci dokucza? – Wszy stko idzie znakomicie – rzuciła, ale kąciki jej ust powędrowały w dół. – A odpowiedź na drugie py tanie brzmi: nie. Po ty m, co się dzisiaj wy darzy ło, wy daje mi się, że nikt nie będzie już nikomu dokuczał. – Minęła chwila, zanim książę zrozumiał, że mówiła o uczestniku turnieju zabity m podczas próby ucieczki. Przez moment przy gry zała dolną wargę; zamilkła na chwilę równie długą jak uderzenie serca, a potem zapy tała wprost: – Czy to Chaol kazał zabić Svena? – Nie – odparł Dorian. – Mój ojciec przy kazał strażnikom, aby bez litości strzelali do każdego, kto będzie próbował uciec. Nie sądzę, aby Chaol by ł w stanie w ogóle wy dać taki rozkaz – dodał, nie wiedząc, po co to mówi, ale chłód w jej spojrzeniu, który wy prowadzał go z równowagi, wreszcie zaczął ustępować. Przy najmniej ty le. – A skoro już o ty m mowa, jak się dogadujesz z Chaolem? – rzucił swobodny m tonem, widząc, że dziewczy na nie kwapi się, aby podjąć rozmowę. Oczy wiście by ło to całkiem niewinne py tanie. Celaena wzruszy ła ramionami. Książę złapał się na ty m, że usiłuje odnaleźć prawdziwe znaczenie tego gestu. Odpędził od siebie te my śli. – W porządku – powiedziała. – My ślę, że mnie nienawidzi, ale nie dziwię mu się. – Skąd ten wniosek? – spy tał Dorian. Z jakiegoś powodu nie miał ochoty zaprzeczać. – Ponieważ jestem zabójczy nią, a on kapitanem Gwardii, upokorzony m ty m, że musi niańczy ć kandy datkę na rzekomą Obrończy nię Króla. – A przeszkadza ci to, że Chaol cię nie znosi? – Książę uśmiechnął się leniwie. To py tanie już nie by ło tak niewinne. Obeszła krzesło i zbliży ła się do niego. Serce Doriana niespodziewanie zabiło ży wiej. – A kto chce, aby go nienawidzono? Tak naprawdę wolę, aby mnie nienawidzono, niż ignorowano, ale nie ma to większego znaczenia. Nie zabrzmiało to przekonująco. – Czujesz się samotna? – wy rwało mu się. – Samotna? – Celaena pokręciła głową i wreszcie usiadła. Książę walczy ł z pokusą, aby wy ciągnąć rękę i przekonać się, czy włosy dziewczy ny w istocie są tak jedwabiste, jak wy glądają. – Nie. Potrafię dać sobie radę sama, o ile mam co czy tać. Dorian spojrzał w ogień, usiłując nie my śleć o ty m, gdzie by ła zaledwie kilka ty godni wcześniej i jaką samotność tam znosiła. W Endovier z pewnością nie by ło książek. – Tak czy owak spędzanie czasu we własny m towarzy stwie nie zawsze należy do przy jemności. – A co ty by ś zrobił na moim miejscu, co? – Celaena roześmiała się. – Wolałaby m, żeby nie uważano mnie za jedną z twoich kochanek! – A co w ty m złego?
– Otacza mnie ponura sława zabójczy m. Nie mam ochoty, aby przy lgnęła do mnie opinia tej, która ogrzewa ci łóżko. – Książę aż zakaszlał, ale Celaena ciągnęła dalej: – Mam ci to szerzej objaśnić czy wy starczy, jak powiem, że nie przy jmuję klejnotów i bły skotek w zamian za uczucie? Dorian parsknął. – Nie mam zamiaru dy skutować o moralności z zabójczy nią. Ty przecież zabijasz za pieniądze. Już o ty m zapomniałaś? W jej oczach bły snęła stal. Wskazała mu drzwi. – Możesz odejść. – Ty każesz mi odejść? – Dorian by ł tak zdumiony, że nie wiedział, czy się roześmiać, czy ją zganić. – Czy mam wezwać Chaola, żeby sprawdzić, co on o ty m my śli? – Dziewczy na założy ła ramiona na piersi, świadoma, że wy grała to starcie. By ć może również doszła do wniosku, że wodzenie księcia za nos sprawia jej mnóstwo przy jemności. – A dlaczego miałby m zostać wy proszony z twojej komnaty ty lko i wy łącznie dlatego, że powiedziałem ci prawdę? Chwilę wcześniej o mały włos nazwałaby ś mnie dziwkarzem! – mówił Dorian. Nie bawił się tak dobrze od lat. – Opowiedz mi o swoim ży ciu. Chciałby m się dowiedzieć, jak się nauczy łaś tak dobrze grać na fortepianie. No i jak się nazy wał ten utwór. By ł tak przejmująco smutny. My ślałaś o swoim sekretny m kochanku? – Mrugnął do niej. – Ćwiczy łam – powiedziała Celaena, a potem wstała i podeszła do drzwi. – I tak – parsknęła po drodze – my ślałam o swoim ukochany m. – Jesteś dziś strasznie opry skliwa – rzekł Dorian i ruszy ł w ślad za nią. Zatrzy mał się w odległości zaledwie pół kroku od dziewczy ny i uświadomił sobie, że stoi blisko, może nawet zby t blisko niej. Wrażenie to nasiliło się po ty m, jak dodał szeptem: – No i nie masz chy ba takiej ochoty na pogawędkę jak dziś po południu. – Nie jestem żadny m osobliwy m przedmiotem, na który możesz gapić się do woli! – Celaena parsknęła i podeszła bliżej. – Nie jestem rekwizy tem karnawałowy m i nie mam najmniejszego zamiaru pomóc ci w zaspokajaniu potrzeby ekscy tujący ch przy gód. A nie wątpię, że to właśnie z tego powodu wy brałeś mnie do turnieju! Książę otworzy ł szeroko usta i cofnął się o krok. – Co takiego? – wy krztusił. Dziewczy na przeszła obok niego i opadła na fotel. Dorian ucieszy ł się w duchu, że przy najmniej nie chce wy jść. – Czy ty naprawdę sądzisz, że nie wiem, po co tu przy szedłeś? Do licha, przecież dałeś mi Koronę bohatera do przeczy tania, Dobrze wiem, co to oznacza. Masz głowę pełną marzeń i tęsknisz za przy godami! – Nie wy daje mi się, aby ś stanowiła przy godę – mruknął. – Tak? Czy li mam wierzy ć w to, że zamek królewski jest miejscem tak zabawny m i zajmujący m, że obecność adarlańskiej zabójczy m nie jest żadną atrakcją? Ze ktoś taki jak ja nie zainteresuje księcia, który jest skazany na atrakcje dworskie przez resztę ży cia? Sam turniej wskazuje na to, że desperacko szukacie rozry wek. Daj spokój, Dorian. Wy starczy mi, że jestem do dy spozy cji twego ojca. Nie mam zamiaru stać się błaznem jego sy na. Ty m razem to on powinien się zarumienić. Czy ktoś kiedy ś zrugał go tak bardzo? Może czasem robili to rodzice albo nauczy ciele, ale z pewnością nie młode dziewczy ny. – Czy ty wiesz, z kim rozmawiasz? – Mój drogi książę – odparła Celaena ironicznie, oglądając swe paznokcie. – Jesteś
sam w moich apartamentach. Drzwi na kory tarz są daleko stąd. Mogę mówić, co mi się ży wnie podoba. Dorian wy buchnął śmiechem. Dziewczy na rozparła się na fotelu, przechy liła głowę i przy glądała mu się uważnie. Na jej policzkach pojawiły się rumieńce, przez co jej niebieskie oczy wy dawały się iskrzy ć jeszcze bardziej. „Czy ona zdaje sobie sprawę z tego, co by m z nią zrobił, gdy by nie by ła zabójczy nią?" – pomy ślał książę. – Pójdę już – powiedział w końcu, kładąc kres rozważaniom, czy rzeczy wiście by się na to odważy ł. Ojciec i Chaol by liby wściekli, gdy by zlekceważy ł konsekwencje swoich czy nów. – Ale wrócę. I to niebawem. – Jasne – odparła suchy m głosem. – Dobranoc, Sardothien – rzekł książę i rozejrzał się dokoła z uśmiechem. – Choć najpierw chciałby m, aby ś mi coś wy jawiła. Ów tajemniczy ukochany... On nie mieszka w ty m zamku, prawda? Światło w oczach dziewczy ny zgasło i Dorian od razu uświadomił sobie, że powiedział coś niestosownego. – Dobranoc – odparła nieco chłodno. Książę pokręcił głową. – Słuchaj, nie chciałem... Celaena przerwała mu machnięciem dłoni. Nie odry wała wzroku od płomieni w kominku. Dorian zrozumiał jej gest i podszedł do drzwi. Jego kroki niosły się echem po komnacie, w której nagle zapadła cisza. Przekraczał już próg, gdy usły szał jej głos. – Miał na imię Sam – powiedziała zamy ślona, nadal patrząc w ogień. „Miał?". – Co się stało? Celaena spojrzała na niego i uśmiechnęła się ze smutkiem. – Nie ży je. – Kiedy to się stało? – spy tał. Żałował teraz swojego zachowania. Gdy by ty lko wiedział, nigdy nie rzekłby ani słowa, nigdy nie przy szłoby mu nawet do głowy, aby się z niej naigry wać! – Trzy naście miesięcy temu – powiedziała stłumiony m głosem. Na jej twarzy pojawił się ból, tak prawdziwy i niezmierzony, że książę poczuł ucisk w żołądku. – Przy kro mi – szepnął. Dziewczy na wzruszy ła ramionami, jakby chciała w ten sposób uśmierzy ć ból w swoich oczach, lśniący ch w blasku ognia. – Mnie też – powiedziała i odwróciła się w stronę kominka. Dorian wiedział, że ty m razem ich rozmowa naprawdę dobiegła końca. Odkaszlnął i rzucił: – Ży czę ci powodzenia na jutrzejszej Próbie. Nie odezwała się ani słowem, gdy wy chodził z jej komnat. Długo nie mógł zapomnieć przejmująco smutnej muzy ki, która rozbrzmiewała w jego umy śle nawet po ty m, jak spalił listę kandy datek na żonę i położy ł się z książką do łóżka. Melodia towarzy szy ła mu jeszcze w chwili, gdy wreszcie ogarnął go sen.
21 Celaena wisiała na kamiennej ścianie zamku. Jej mięśnie drżały, gdy wsuwała brudne od smoły palce nóg i rąk w szczeliny między ogromny mi kamieniami. Brullo krzy czał coś do pozostały ch dziewiętnastu uczestników pnący ch się w górę, ale na wy sokości około dwudziestu metrów wiatr zagłuszał jego słowa. Jeden z kandy datów nie pojawił się na Próbie i nawet jego ochrona nie miała pojęcia, co się z nim stało. Może udało mu się zbiec. Ucieczka z całą pewnością by ła lepszy m pomy słem od tej idioty cznej Próby. Dziewczy na zacisnęła zęby, przesunęła rękę w górę i wspięła się o kolejne centy metry. Celem tego szalonego wy ścigu by ła złota flaga powiewająca w ty m momencie sześć metrów nad nią i dziewięć na lewo od niej. Zadanie by ło proste – należało wspiąć się po murze i zerwać flagę zatkniętą na wy sokości dwudziestu siedmiu metrów. Na tego z nich, kto dokona tej sztuki i zejdzie na dół, oczekiwała nagroda w postaci klepnięcia w plecy. Ten, kto dotrze do wy znaczonego miejsca jako ostatni, miał zostać odesłany z powrotem do ry nsztoka, z którego go wy ciągnięto. Co ciekawe, nikt jak dotąd nie spadł. Przy czy ny przy puszczalnie należało dopatry wać się w ty m, że droga na górę by ła stosunkowo prosta. Uczestnicy zawodów mogli wy korzy sty wać liczne balkoniki, parapety i kraty. Celaena przesunęła się o kolejne centy metry, nie zważając na ból palców. Spoglądanie w dół nie by ło dobry m pomy słem, choć Aroby nn swego czasu kazał jej stać godzinami na skraju gzy msu Twierdzy Zabójców, aby przy zwy czaiła się do wy sokości. Ciężko dy sząc, wciągnęła się na kolejny parapet, który okazał się na ty le szeroki, że mogła przy cupnąć i przy jrzeć się pozostały m uczestnikom. Oczy wiście na czele by ł Cain, który wy brał najprostszą drogę ku fladze. Grob oraz Verin by li tuż za nim, a dalej Nox. Młody zabójca Pelor deptał złodziejowi po piętach. Do dy spozy cji pozostawiono im najrozmaitsze przy bory pomocne podczas wspinaczki – liny, haki i specjalne buty – ale na ścianie panował teraz taki tłok, że sprzęt konkurentów nierzadko splatał się ze sobą. Cain oczy wiście bez wahania wy brał linę. Celaena zadowoliła się niewielką puszką smoły, którą przy wiązała do pasa. Siedząc teraz na parapecie, wsmarowała nieco substancji w dłonie i stopy, a gdy podniosła się i sięgnęła w górę, jej lepkie, przy brudzone smołą palce bez trudu znalazły oparcie. Ktoś pod nią krzy knął i dziewczy na stłumiła ochotę, aby spojrzeć w dół. Wiedziała, że obrała nieco trudniejszą trasę, ale by ło to łatwiejsze niż przepy chanka z resztą ry wali, którzy pięli się najkrótszą drogą do celu. Nie miała najmniejszej ochoty na to, aby Verin czy Grob zepchnęli ją na ziemię. Jej dłonie wpiły się w kamień. Dźwignęła się w górę i w tej samej chwili usły szała czy jś wrzask, a potem głośny łoskot. Po chwili ciszy rozległy się krzy ki pozostały ch uczestników. Jeden z nich spadł na ziemię i zginął. Dziewczy na spojrzała w dół i ujrzała ciało Neda Clementa, mordercy zwanego Kosą, który spędził całe lata w obozie pracy w Calaculli, pokutując za swe zbrodnie. Celaenę przeszy ł dreszcz. Morderstwo Pożeracza Oczu dało wielu uczestnikom turnieju do my ślenia, ale sponsorzy najwy raźniej nie przejmowali się ty m, że Próba może zakończy ć się źle dla jeszcze kilku z nich. Dziewczy na złapała się ry nny i jej uda przy lgnęły do zimnego metalu. Cain zarzucił długą linę na szy ję gargulca, odepchnął się i przemknął wzdłuż pustej ściany, aż wy lądował na balkonie znajdujący m się około czterech metrów pod flagą. Dziewczy na stłumiła iry tację i skupiła się na wspinaczce po ry nnie. Pozostali uczestnicy podążali w ślad za Cainem. Znów rozległy się krzy ki. Ty m razem ich źródłem okazał się Grob, który nie potrafił zarzucić liny na gargulca równie sprawnie
jak Cain, przez co wstrzy my wał pozostały ch uczestników. Verin odepchnął zabójcę i minął go, a potem z łatwością zarzucił pętlę. Nox, który by ł następny w kolejce, chciał zrobić to samo, ale Grob obrzucił go przekleństwami. Młodzieniec zatrzy mał się i uniósł dłonie w uspokajający m geście. Celaena uśmiechnęła się i oparła poczernione stopy na obejmie, mocującej rurę do ściany. Wiedziała, że niedługo znajdzie się na wy sokości flagi, a wtedy od celu będzie ją dzieliło niecałe dziesięć metrów wędrówki w poprzek kamiennego muru. Wspinała się coraz wy żej; jej palce bez trudu przy legały do metalu. Cztery metry niżej jakiś najemnik trzy mał się rogów gargulca i mocował linę wokół jego głowy. Wy glądało na to, że zamierza chwy cić się sznura i przelecieć na oddalony o pięć metrów balkon, skąd mógłby się przedostać na kolejne gargulce, na który ch Grob kłócił się z Noxem. Dla Celaeny nie by ł zagrożeniem – wiedziała, że nie będzie próbował wspiąć się po ry nnie. Pięła się dalej w górę, a wiatr targał jej włosy. Niespodziewanie usły szała okrzy k Noxa. Spojrzała w porę, aby ujrzeć, jak Grob spy cha chłopaka z grzbietu gargulca. Lina Noxa napięła się jak struna, a on sam zakreślił łuk i z impetem uderzy ł w ścianę. Celaena zamarła i wy puściła powietrze z płuc dopiero wtedy, gdy jej towarzy sz wy ciągnął ręce i nogi, aby znaleźć jakieś oparcie na murze. Grob nie zamierzał jednak na ty m poprzestać. Pochy lił się, udając, że poprawia coś przy bucie, ale dziewczy na ujrzała bły sk niewielkiego noża. Ukry cie broni przed strażnikami by ło wy czy nem samy m w sobie. Celaena zaczęła krzy czeć, aby ostrzec Noxa, ale wiatr zagłuszy ł jej słowa. Grob zaczął ciąć linę podtrzy mującą złodzieja. Nikt ze znajdujący ch się w pobliżu ry wali nie kiwnął palcem, aby mu pomóc, ty lko Pelor zamarł na moment, ale potem szy bko ruszy ł w górę. Gdy by Nox zginął, pozby liby się jednego konkurenta, a gdy by się wmieszali w spór, mogliby zostać zdy skwalifikowani. Dziewczy na wiedziała, że musi piąć się w górę, ale nie mogła oderwać oczu od sceny, której by ła świadkiem. Nox nie mógł znaleźć oparcia na ścianie, a w pobliżu nie by ło żadnego gzy msu ani parapetu, którego mógłby się chwy cić. Przecięcie liny oznaczało upadek. Nóż zabójcy szarpał kolejne włókna, a chłopak, który wy czuł już drgania liny, spojrzał na prześladowcę z przerażeniem. Wiedział, że nie przeży je upadku. Jeszcze kilka cięć i spadnie. Lina zaskrzy piała. Celaena przebudziła się. Ześlizgnęła się po ry nnie, nie zważając na to, że metal rozdziera skórę jej rąk i nóg. Najemnik na gargulcu pod nią ledwie zdąży ł się oprzeć o ścianę, gdy zabójczy m spadła na rzeźbę i w ostatniej chwili złapała ją za rogi. Mężczy zna zdąży ł już opleść szy ję gargulca liną i zawiązać supeł. Dziewczy na wy rwała mu sznur z ręki i oplotła jego drugim końcem talię. Lina by ła wy starczająco długa i mocna, a cztery kamienne gargulce obok siebie powinny wy starczy ć, aby się należy cie rozpędzić i odbić. – Dotknij tej liny, a wy pruję ci flaki – ostrzegła najemnika i przy gotowała się. Nox krzy knął coś do zabójcy, a Celaena zebrała się na odwagę i spojrzała na chłopaka koły szącego się na linie. W tej samej chwili usły szała trzask pękającego sznura i wrzask Noxa, w który m strach mieszał się z wściekłością. Rozpędziła się i wy skoczy ła w przestrzeń.
22 Wiatr rozwiewał włosy Celaeny ale dziewczy na nie spuszczała oka z Noxa, który spadał szy bko, o wiele za szy bko, o wiele za daleko od jej wy ciągnięty ch rąk. Ludzie na dole krzy czeli. Oślepiało ją światło, które odbijało się od szklany ch ścian zamku. Nox by ł już niedaleko. Jego szare oczy by ły szeroko otwarte. Młócił wściekle rękami powietrze, jakby mogły dzięki temu zmienić się w skrzy dła. W ułamku sekundy Celaena oplotła ramionami pas chłopaka. Zderzenie wy biło jej powietrze z płuc. Złączeni lecieli w dół jak kamień, coraz szy bciej, coraz bliżej ziemi. Nox złapał za sznur, ale nawet to nie złagodziło obezwładniającego wstrząsu, gdy lina rozwinęła się do końca. Ciało dziewczy ny przeszy ł potworny ból. Kurczowo trzy mała się złodzieja, modląc się w my ślach, aby ramiona jej nie zawiodły i nie puściły go. Razem pomknęli w stronę ściany. Celaena by ła wy starczająco przy tomna, aby w ostatniej chwili odchy lić głowę. Uderzy ła w mur bokiem i ramieniem i znów oślepił ją ból, ale mimo to nie wy puściła chłopaka z objęć. My ślała ty lko o ramionach i o oddechu, nazby t pły tkim, coraz pły tszy m. Wisieli razem przy ścianie, ciężko dy sząc i wpatrując się w ziemię znajdującą się dziewięć metrów pod nimi. Lina wy trzy mała. – Lillian... – Nox z trudem łapał powietrze. Wtulił twarz w jej włosy. – Na bogów... Chciał powiedzieć więcej, ale jego słowa zagłuszy ły wiwaty z dołu. Ręce i nogi Celaeny drżały tak bardzo, że musiała się skupić na trzy maniu Noxa. W żołądku odezwały się torsje. Naraz uświadomiła sobie, że wciąż trwa Próba i trzeba ją ukończy ć. Spojrzała w górę. Wszy scy uczestnicy turnieju zamarli i wpatry wali się w nich. Wszy scy z wy jątkiem jednego, który siedział wy soko nad resztą. Dziewczy na otworzy ła szeroko usta, obserwując, jak Cain zry wa flagę i wy je z try umfem. Mężczy zna zamachał zdoby czą nad głową i znów rozległy się wiwaty. W Celaenie zawrzał gniew. Gdy by wy brała tę samą trasę co Cain, wy grałaby bez trudu. Dotarłaby do flagi dwa razy szy bciej niż ogromny wojownik, ale Chaol przy pomniał jej, aby nie zwracała na siebie uwagi. Wy brana przez nią droga i tak by ła o wiele bardziej imponująca i dawała lepsze świadectwo jej umiejętności. Cain musiał jedy nie skoczy ć i przelecieć na linie w inne miejsce. Amatorszczy zna. Dziewczy na nie żałowała swojej decy zji. Gdy by wspięła się najłatwiejszą drogą, wy grałaby, ale nie mogłaby uratować Noxa. Zacisnęła zęby. Czy uda jej się wrócić na górę? Może Nox dałby radę wspiąć się po linie, a ona wczepiłaby się w mur i po prostu wdrapała na szczy t? Nie by ło nic gorszego od zajęcia drugiej pozy cji. Nie zdąży ła się jeszcze dobrze zastanowić, gdy Verin, Grob, Pelor i Renault pokonali ostatnie metry dzielące ich od wy znaczonego punktu. – Lillian! Nox! – wrzasnął Brullo. – Szy bciej! Celaena skrzy wiła się i zaczęła przesuwać stopy wzdłuż ściany, szukając dobrego punktu zaczepienia. Jej rany piekły i krwawiły, ale w końcu znalazła szczelinę, w którą mogła wsunąć palce. Ostrożnie, bardzo ostrożnie zaczęła się piąć do góry. – Przepraszam! – szepnął Nox, zderzając się z nią. Również szukał oparcia dla nóg. – W porządku – odparła. Odrętwiała i drżąca, ruszy ła do góry, zostawiając Noxa za sobą. Nie interesowało jej, jak chłopak dostanie się na szczy t. To by ło głupie z jej strony. Po co w ogóle go ratowała? Co jej strzeliło do głowy ?
*** – Nie przejmuj się – rzekł Chaol i upił ły k wody ze szklanki. – Osiemnaste miejsce to nic złego. Przy najmniej wy przedziłaś Noxa. Celaena nie powiedziała ani słowa. W milczeniu przesuwała marchewki po talerzu. Dopiero po dwóch kąpielach pozby ła się smoły z rąk i nóg, a zuży ła na to całą kostkę my dła. Philippa spędziła trzy dzieści minut, oczy szczając i bandażując jej rany. Dziewczy na przestała się już trząść, ale w my ślach nadal sły szała wrzask Neda Clementa i łomot, z jakim uderzy ł o ziemię. Ciało mężczy zny zostało wy niesione przed końcem Próby. Ty lko jego śmierć uratowała Noxa przed eliminacją. Grob nie otrzy mał nawet repry mendy. Nie ustalono przecież zasad, które wy kluczały by nieczy ste zagrania. – Zrobiłaś wszy stko zgodnie z planem – ciągnął Chaol – choć nie wy daje mi się, aby twój odważny ratunek można by ło nazwać zachowaniem dy skretny m i nierzucający m się w oczy. Celaena zmierzy ła kapitana ponury m spojrzeniem. – Cóż, i tak przegrałam. Dorian pogratulował jej ocalenia Noxa, a sam złodziej wy ściskał ją mocno i podziękował serdecznie. Chaol jedy nie zmarszczy ł brwi, gdy dowiedział się o ty m, co zaszło. Odważne próby ratunku najwidoczniej nie powinny należeć do repertuaru złodziejki diamentów. Brązowe oczy kapitana lśniły złotem w blasku popołudniowego słońca. – Czy przegry wanie z wdziękiem nie stanowiło elementu twojego treningu? – By najmniej nie – odparła kwaśno. – Aroby nn powtarzał, że zdoby wca drugiego miejsca to ty lko trochę bardziej eleganckie miano dla pierwszego przegranego. – Aroby nn Hamel? – spy tał Chaol, odstawiając szklankę. – Król Zabójców? Dziewczy na spojrzała w okno, przez które ledwo by ło widać migoczące dachy Rifthold. Trudno jej by ło uwierzy ć, że Aroby nn znajdował się w ty m samy m mieście co ona. Nie mogła uwierzy ć w to, że by ł tak blisko. – Wiesz chy ba o ty m, że by ł moim mistrzem, nie? – Zapomniałem – rzekł Chaol. Aroby nn wy chłostałby ją za ocalenie Noxa, przegraną w turnieju i narażanie własnego bezpieczeństwa. – Osobiście nadzorował twoje szkolenie? – spy tał kapitan. – Ba, on mnie szkolił osobiście. Ściągnął mi nauczy cieli ze wszy stkich stron Erilei. Mistrzów walki z pól ry żowy ch z południowego konty nentu, znawców trucizn z Dżungli Bogdano... Raz nawet posłał mnie na naukę do Cichy ch Zabójców z Czerwonej Pusty ni. By ł gotów zapłacić każdą cenę. Ja też dawałam z siebie wszy stko – opowiadała Celaena, muskając palcem drogie płótno swego szlafroka. – Dopiero po ukończeniu czternastego roku ży cia dowiedziałam się, że będę musiała zwrócić mu poniesione koszty. – Najpierw cię wy szkolił, a potem zmusił, aby ś mu za to zapłaciła? Wzruszy ła ramionami, ale nie zdołała ukry ć bły sku wściekłości w oczach. – Kurty zany przechodzą przez to samo. Zabiera się je do burdeli w młody m wieku i trzy ma się je tam, dopóki nie zapłacą za szkolenie, utrzy manie i ubrania. – To prakty ki godne pogardy – Chaol splunął. Dziewczy na aż zamrugała, sły sząc gniew w jego głosie. Po raz pierwszy wściekłość kapitana nie by ła skierowana na nią. – I co? – spy tał. – Zapłaciłaś mu? Na twarzy dziewczy ny pojawił się lodowaty uśmiech.
– Och, tak. Co do ostatniego miedziaka. A on wy szedł i wy dał wszy stko. Ponad pięćset ty sięcy złoty ch monet. Przepuścił taką fortunę w trzy godziny. – Chaol zerwał się z krzesła. Celaena odpy chała od siebie to wspomnienie tak długo i skutecznie, że wreszcie przestało boleć. – Nadal mnie nie przeprosiłeś – powiedziała, pospiesznie zmieniając temat. Nie chciała, aby kapitan dalej ją wy py ty wał. – A niby za co? – Z a te wszy stkie okropne rzeczy, które powiedziałeś po moim treningu z Nehemią. Kapitan zmruży ł oczy, ale złapał przy nętę. – Nie będę cię przepraszał za to, że powiedziałem ci prawdę. – Prawdę? Potraktowałeś mnie jak szaloną kry minalistkę! – A ty odparłaś, że nienawidzisz mnie najbardziej ze wszy stkich ludzi na świecie. – I nie żartowałam – parsknęła, ale w kąciku jej ust pojawił się cień uśmiechu. Po sekundzie zauważy ła, że podobny uśmiech pojawił się na twarzy Chaola. Kapitan rzucił w nią kawałkiem chleba. Celaena złapała go jedną ręką i odrzuciła. Również złapał bez trudu. – Idiota – powiedziała, uśmiechając się szerzej. – Szalona kry minalistka! – odgry zł się z uśmiechem. – Ja naprawdę cię nienawidzę! – Przy najmniej nie skończy łem na osiemnasty m miejscu! – powiedział. Celaena rozchy liła nozdrza i złapała za jabłko. Chaol uniknął pocisku w ostatniej chwili. Później tego dnia pojawiła się Philippa z nowy mi wieściami. Ów uczestnik, który nie pojawił się na turnieju, został znaleziony martwy na schodach prowadzący ch do komnat służby. Brutalnie poraniony i poćwiartowany. * ** Nowe morderstwo położy ło się cieniem na kolejny ch dwóch ty godniach ćwiczeń i Prób. Pierwsza z nich sprawdzała umiejętność skradania się, a druga – tropienia. Celaena przeszła przez obie, nie zwracając na siebie większej uwagi i nie próbując nikogo ocalić. Na szczęście nie by ło nowy ch ofiar, ale dziewczy na złapała się na ty m, że bezustannie zerka przez ramię. Nie uspokoiło jej nawet to, że Chaol najwy raźniej uznał oba morderstwa za nieszczęśliwe wy padki. Codziennie robiła postępy w bieganiu – mknęła dalej i kończy ła dy stans w krótszy m czasie. Udawało jej się też trzy mać nerwy na wodzy, gdy Cain dokuczał jej podczas ćwiczeń. Następca tronu nie pojawił się już w jej komnatach i widziała go jedy nie podczas Prób. Zazwy czaj uśmiechał się do niej szeroko i mrugał, a ona odkry ła, że robi jej się wtedy ciepło na sercu. Nie przepadała za ty m uczuciem. Miała jednak ważniejsze powody do zmartwienia. Do ostatecznego pojedy nku pozostało ty lko dziewięć ty godni, a niektórzy uczestnicy – w ty m Nox – radzili sobie na ty le dobrze, że wy ty powanie czwórki najlepszy ch stawało się coraz trudniejsze. Cain miał zagwarantowane miejsce w finale, ale komu miały przy paść pozostałe? Jak do tej pory Celaena nie miała wątpliwości, że sama również znajdzie się wśród zwy cięzców. Teraz jednak musiała szczerze przy znać sama przed sobą, że nie by ła już tego taka pewna.
23 Celaena wpatry wała się w ziemię pod swoimi stopami. Znała dobrze te szare kamienie o ostry ch krawędziach. Wiedziała, jak kruszą się pod podeszwami butów, jak pachną w deszczu i jak łatwo wbijają się w skórę. Kamienie ciągnęły się jak okiem sięgnąć, a daleko na hory zoncie przeistaczały się w poszarpane, przy pominające kły szczy ty górskie, które wbijały się ostry mi końcami w nisko wiszące chmury. Wiał lodowaty wiatr, a skąpe ubranie dziewczy ny nie chroniło jej przed ty mi bezlitosny mi podmuchami. Zabójczy m dotknęła swoich brudny ch szmat i poczuła ucisk w żołądku. Co się stało? Obróciła się gwałtownie, aż zabrzęczały jej kajdany. Poznała otaczające ją pustkowie. By ła w Endovier. A więc poniosła porażkę. Przegrała turniej i znalazła się z powrotem w kopalniach. Nie by ło szans na ucieczkę. Zakosztowała wolności, która przez moment by ła na wy ciągnięcie ręki, a teraz... Niespodziewanie rozległ się ledwie sły szalny świst, a potem jej plecy przeszy ł przenikliwy ból. Wrzasnęła i padła na kolana. Ostre krawędzie kamieni wbiły się w jej skórę. – Wstawaj! – warknął czy iś głos. Dziewczy nę oślepiły łzy. Gdy podnosiła się, bicz znów opadł z trzaskiem. Wiedziała, że ty m razem tego nie przeży je. Czuła, że ból ją zniszczy. Bicz spadł ponownie, rozciął jej skórę i sięgnął aż do kości. Cierpienie przeszy ło całe jej ciało, świat pękał i rozpadał się, a ona staczała się w mogiłę, martwa... *** Celaena otworzy ła oczy. Dy szała ciężko. – Czy ty... – odezwał się ktoś obok niej. Zerwała się. Gdzie by ła? – To by ł ty lko zły sen – powiedział Chaol. Wpatry wała się w niego przez moment, a potem rozejrzała się po pokoju i przeczesała dłonią włosy. Rifthold. By ła w Rifthold. Przeby wała w szklany m zamku... Nie, mieszkała w części kamiennej, która znajdowała się poniżej. Jej ciało ociekało potem. Krople spły wające po plecach osobliwie przy pominały krew. Kręciło jej się w głowie i dokuczały mdłości. Okna by ły zamknięte, ale mimo to czuła na twarzy muśnięcia przeciągu. Każdy podmuch osobliwie pachniał różami. – Celaeno, to by ł ty lko sen – powtórzy ł kapitan Gwardii. – Strasznie wrzeszczałaś. – Uśmiechnął się niepewnie. – My ślałem, że cię mordują. Dziewczy na wy ciągnęła rękę, aby dotknąć swoich pleców zakry ty ch płótnem nocnej koszuli. Wy macała trzy spore szramy i kilka mniejszy ch, ale nic nowego, absolutnie nic... – Śniło mi się, że mnie chłostają – szepnęła i potrząsnęła głową, chcąc odpędzić od siebie tamto wspomnienie. – Co ty tu robisz? Przecież nie ma jeszcze świtu! – Założy ła ramiona na piersi, rumieniąc się lekko. – Nastał Samhuinn. Dzisiejszy trening jest odwołany. Przy szedłem, żeby spy tać, czy weźmiesz udział w ceremonii. – Dzisiaj. . . Co takiego? To dzisiaj wy pada Samhuinn? Dlaczego nikt mi o ty m nie powiedział? Czy będzie uczta? Czy żby aż tak się zaangażowała w turniej, że straciła rachubę czasu? – Oczy wiście, że będzie uczta, ale nie ma cię na liście zaproszony ch gości. – Chaol
zmarszczy ł brwi. – No jasne. A co ty będziesz robił podczas tej przeklętej nocy ? Będziesz wzy wał duchy czy może siedział z kompanami wokół ogniska? – Nie biorę udziału w ty ch bzdurny ch przesądach. – Uważaj ty lko, mój cy niczny przy jacielu – ostrzegła go, unosząc dłoń. – Bogowie i zmarli są tego dnia najbliżej naszego świata. Mogą usły szeć wszy stkie twoje paskudne komentarze! Chaol wy wrócił oczami. – To ty lko głupie święto zwiastujące nadejście zimy, a ogniska pali się po to, aby uzy skać popiół do posy py wania pól. – To ofiara składana bogom, aby raczy li się opiekować śmiertelnikami! – Nie, to nawóz. Celaena odrzuciła kołdrę. – Ty tak uważasz – powiedziała, wstając. Poprawiła wilgotną koszulę nocną. Jej ciało cuchnęło potem. Chaol parsknął i odprowadził ją wzrokiem. – Nie wiedziałem, że jesteś przesądna! Nie przeszkadzało ci to w karierze zabójczy m? Odwróciła się i zmierzy ła go złowrogim spojrzeniem, a potem weszła do łaźni. Chaol nie odstępował jej ani o krok. Zatrzy mała się na progu. – Chcesz się ze mną wy kąpać? – spy tała. Chaol zeszty wniał, uświadamiając sobie swój błąd. W odpowiedzi zatrzasnął drzwi. Gdy Celaena wy szła z łaźni, ociekając wodą, okazało się, że kapitan czeka na nią w jadalni. – Nie jesz śniadania u siebie? – zdziwiła się. – Nadal nie odpowiedziałaś mi na py tanie. – Na jakie py tanie? – Dziewczy na usiadła przy stole i nałoży ła sobie owsianki. „Ty lko ły żka cukru... Nie, trzy ły żki cukru! – pomy ślała. – I gorąca śmietanka. – Wy bierasz się do świąty ni? – Nie mogę iść na ucztę, ale wolno mi się udać do świąty ni? – spy tała i nabrała ły żkę owsianki. – Każdy powinien mieć prawo do uczestnictwa w ry tuałach religijny ch. – A uczta to... – Przejaw rozpusty. – Ach, rozumiem. – Celaena przełknęła kolejną ły żkę. Ależ to by ło py szne! Choć w sumie można by jeszcze dosy pać trochę cukru. – To jak? Wy bierasz się? Jeśli chcesz iść do świąty ni, będziemy musieli wkrótce wy chodzić. – Nie – odpowiedziała z pełny mi ustami. – Naprawdę chcesz rozgniewać bogów? Doprawdy dziwna decy zja jak na tak przesądną osobę. My ślałem, że zabójczy m wy każe większe zainteresowanie świętem zmarły ch. Celaena zrobiła głupią minę, nie przery wając jedzenia. – Czczę bogów na swój własny sposób. By ć może również złożę jakąś ofiarę po swojemu. Chaol wstał i poklepał swój miecz. – Uważaj na siebie podczas mojej nieobecności. Nie przesadzaj ze strojem. Brullo powiedział, że trening popołudniowy odbędzie się normalnie. Jutro masz Próbę. – Znowu? Przecież ostatnia miała miejsce trzy dni temu! – jęknęła dziewczy na.
Podczas ostatniej Próby sprawdzano umiejętność ciskania oszczepem z końskiego grzbietu i jej nadgarstek wciąż pobolewał. Chaol nie odezwał się już ani słowem i w komnacie zapadła cisza. Choć Celaena ze wszy stkich sił próbowała to zignorować, wciąż sły szała trzask bicza ze snu. *** Dorian z ulgą powitał koniec ceremonii i ruszy ł spacerem przez tereny przy ległe do zamku. Religia nigdy nie by ła mu szczególnie bliska, a po paru godzinach mamrotania niekończący ch się modlitw na twardej ławce, marzy ł ty lko o ty m, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. I by ć sam. Odetchnął przez zaciśnięte zęby i potarł skronie, a potem skierował się w stronę ogrodów. Minął kilka grupek dam dworu, które – bez wy jątku – dy gały przed nim, a potem chichotały za jego plecami. Pozdrawiał je zdawkowy m skinięciem głowy. Matka potraktowała święto jako okazję, aby wskazać mu najbardziej odpowiednie kandy datki na żonę. Przez całą ceremonię my ślał ty lko o ty m, aby nie zacząć wrzeszczeć ze wszy stkich sił. Skręcił za ży wopłot i o mało nie wpadł na kobietę w sukni z szmaragdowoniebieskiego aksamitu. By ł to bliżej nieokreślony kolor wód górskiego jeziora. Książę zauważy ł, że suknia wy szła z mody jakieś sto lat temu. Jego spojrzenie powędrowało w górę. Uśmiechnął się. – Dzień dobry, lady Lillian – powiedział i ukłonił się, a potem zwrócił ku jej towarzy szom. – Księżniczko Nehemio. Kapitanie Westfall – przy witał się, a potem raz jeszcze przy jrzał się sukni zabójczy m. Jej szeleszczące fałdy przy pominające wody pły nącej rzeki przy padły mu do gustu. – Wy gląda pani bardzo uroczy ście – stwierdził. Celaena zmarszczy ła brwi. – Lady Lillian nie mogła skorzy stać z pomocy służący ch podczas ubierania się, gdy ż wszy scy udali się na ceremonię – rzekł Chaol. – Znalazła ty lko tę suknię. „Rzeczy wiście – przy pomniał sobie książę. – Założenie i zdjęcie gorsetu wy magało pomocy, a suknie to istne labiry nty zapięć i wiązań". – Proszę o wy baczenie, Wasza Wy sokość – rzekła Celaena. W jej lśniący ch oczach poły skiwał gniew, a na policzkach pojawił się rumieniec. – Naprawdę mi przy kro, że mój strój wam nie odpowiada. – Nie, skądże – odpowiedział szy bko i zerknął na jej stopy. Założy ła trzewiki czerwone niczy m zimowe jagody, które dopiero co pojawiły się na krzakach. – Wy glądasz wspaniale! Ty lko... Ty lko niecodziennie. „Takie suknie noszono w ubiegły m stuleciu" – dopowiedział w my ślach. Dziewczy na zmierzy ła go spojrzeniem pełny m iry tacji. Książę zwrócił się do Nehemii. – Proszę o wy baczenie – rzekł najlepiej jak umiał w języ ku Ey llwe, choć ta umiejętność w jego wy konaniu pozostawiała wiele do ży czenia. – Jak się pani miewa? Jego beznadziejny akcent sprawił, że oczy Nehemii bły snęły z rozbawieniem, ale pokiwała jedy nie głową. – Miewam się doskonale, Wasza Wy sokość – odpowiedziała w jego ojczy stej mowie. Dorian spojrzał na dwóch ochroniarzy księżniczki, którzy czaili się nieopodal w cieniu, gotowi do naty chmiastowego działania. Krew huczała mu w ży łach. Od kilku ty godni książę Perrington naciskał na króla, aby wprowadził dodatkowe
oddziały do Ey llwe i zmiażdży ł buntowników, tak by ci nie ośmielili się już rzucić Adarlanowi wy zwania. Wczoraj mężczy zna przedstawił konkretny plan działania. Zaproponował wprowadzenie nowy ch zastępów wojska do podbitego kraju i wy korzy stanie Nehemii w charakterze zakładniczki, aby odwieść buntowników od my śli o odwecie. Dorian nie miał najmniejszej ochoty uczy ć się na własnej skórze, na czy m polega zajmowanie się zakładnikami, i przez kilka godzin próbował wy perswadować to Perringtonowi. Poparło go kilku inny ch członków rady, ale reszta wy dawała się rozumieć strategię mężczy zny. Dorian osiągnął ty lko ty le, że wstrzy mano się z podjęciem decy zji do chwili powrotu króla. Szy bko odwrócił wzrok od księżniczki. Gdy by nie by ł następcą tronu, z pewnością by ją ostrzegł. Jeśli Nehemia wy jechałaby jednak przedwcześnie z Rifthold, książę Perrington od razu zorientowałby się, kto zdradził jej plany inwazji i doniósłby o ty m władcy. Stosunki między Dorianem i jego ojcem układały się już wy starczająco źle, więc chłopak nie chciał, aby dodatkowo oskarżono go o sprzy janie buntownikom. Przemógł się i spojrzał na księżniczkę, usiłując zachować neutralny wy raz twarzy. – Czy wy bieracie się dziś na ucztę, Wasza Wy sokość? – spy tał. – A ty się wy bierasz? – Nehemia spy tała Celaenę. Zabójczy m obdarzy ła ją uśmiechem, który zwiastował same kłopoty. – Niestety, mam inne plany. Czy ż nie, Wasza Wy sokość? – zwróciła się do księcia, nawet nie próbując ukry ć rozdrażnienia. Chaol – niespodziewanie bardzo zainteresowany jagodami na gałązkach ży wopłotu – zakaszlał cicho. Dorian uświadomił sobie, że z tej sy tuacji musi wy brnąć sam. – Nie obwiniaj mnie – powiedział. – Czy ż nie obiecałaś, że udasz się na tamto przy jęcie w Rifthold? Oczy dziewczy ny bły snęły gniewem, ale Dorian nie miał zamiaru ustąpić. Nie mógł przecież po prostu zabrać jej na ucztę. To wy wołałoby zby t wiele py tań. Poza ty m na uczcie będzie zby t dużo osób. Trudno by łoby ją upilnować. Nehemia zmarszczy ła brwi. – A więc nie będzie cię tam? – Nie, ale jestem przekonana, że Wasza Wy sokość będzie się świetnie bawić – rzekła Celaena, a potem przeszła na Ey llwe i dodała coś jeszcze. Dorian znał ten języ k na ty le, aby domy ślić się sensu jej wy powiedzi. Dziewczy na powiedziała coś w sty lu: „Jego Wy sokość z pewnością wie, jak zabawiać kobiety ". Nehemia zaśmiała się, a następca tronu poczuł na policzkach gorący rumieniec. „Niech bogowie mają nas w swojej opiece – pomy ślał. – Dobrana z nich para!". – Cóż, jesteśmy bardzo ważny mi i niezmiernie zajęty mi osobami – powiedziała Celaena i musnęła łokciem rękę Nehemii. „By ć może nie powinienem by ł pozwolić na to, aby się zaprzy jaźniły – pomy ślał książę. – To chy ba bardzo niebezpieczny pomy sł". – Czas już na nas – ciągnęła zabójczy m. – Do widzenia, Wasza Wy sokość. – Dy gnęła, a czerwone i błękitne diamenty wszy te w jej pas zamigotały w słońcu. Oddalając się wraz z księżniczką w głąb ogrodu, spojrzała przez ramię i obdarzy ła Doriana szy derczy m uśmiechem. Następca tronu zmierzy ł Chaola ponury m spojrzeniem. – Dzięki za pomoc – powiedział. Kapitan poklepał go po ramieniu. – Co? Wy daje ci się, że dały ci popalić? Szkoda, że ich nie widziałeś, gdy mają naprawdę dobre pomy sły – rzekł i odszedł w ślad za damami. Dorian miał ochotę wrzeszczeć i wy ry wać sobie włosy z głowy. Wieczorna wizy ta
w komnacie Celaeny zapadła mu głęboko w pamięć i wspominał ją z przy jemnością. Niemniej jednak przez ostatnich kilka ty godni dzielił swój czas między posiedzenia rady i spotkania na dworze, przez co nie miał możliwości odwiedzić jej ponownie. Gdy by nie uczta, zrobiłby to jeszcze tej nocy. Nie miał zamiaru rozgniewać dziewczy ny wzmianką na temat sukni, choć trzeba przy znać, że miała na sobie naprawdę staroświecki strój. Nie wiedział też, że będzie aż tak zła na to, że nie zaproszono jej na ucztę, ale... Skrzy wił się i skierował się w stronę zagród dla psów. *** Celaena uśmiechnęła się do siebie i musnęła palcami starannie przy cięty ży wopłot. Podobała jej się suknia, którą miała na sobie. „Jak on to powiedział? – zapy tała się w my ślach. – Że wy glądam uroczy ście?". – Nie, nie, Wasza Wy sokość – rzucił ty mczasem Chaol do Nehemii. Mówił powoli, aby księżniczka mogła nadąży ć. – Nie jestem żołnierzem. Jestem strażnikiem. – Nie ma różnicy – odparła księżniczka z ciężkim akcentem, ale kapitan zrozumiał ją dobrze i aż się najeży ł. Celaena z trudem ukry ła rozbawienie. Przez ostatnie dwa ty godnie udało jej się kilkakrotnie spotkać z Nehemią. Zazwy czaj by ły to jedy nie krótkie przechadzki lub wspólnie spoży wane obiady, podczas który ch rozmawiały głównie o dorastaniu księżniczki w Ey llwe, jej wrażeniach na temat Rifthold i o ty m, kto ty m razem ją rozdrażnił na dworze. Ku zachwy towi Celaeny Nehemię iry towali niemal wszy scy. – Nie zostałem wy szkolony, żeby walczy ć w bitwach – wy cedził Chaol przez zęby. – Ale zabijasz na rozkaz twojego króla – odparła Nehemia. Twojego króla. Księżniczka z Ey llwe by ć może nie opanowała całkowicie obcego jej języ ka, ale w pełni zdawała sobie sprawę z wagi ty ch dwóch słów. Twojego króla. Twojego, a nie mojego. Gdy by ły same, Celaena mogła cały mi godzinami słuchać, jak Nehemia wy powiada się negaty wnie na temat króla Adarlanu, ale teraz przeby wały w ogrodzie, gdzie mogło je usły szeć wiele osób. Dziewczy nę przeszy ł dreszcz i przerwała księżniczce, zanim ta zdąży ła coś dodać. – My ślę, że sprzeczka z Jej Wy sokością nie ma sensu – powiedziała i trąciła kapitana łokciem. – By ć może nie powinieneś oddawać Terrinowi ty tułu. Czy możesz go jakoś odzy skać? Uniknęliby śmy w ten sposób wielu nieporozumień. – Pamiętasz imię mojego brata? Dziewczy na wzruszy ła ramionami, nie rozumiejąc bły sku, który pojawił się w oczach kapitana. – Sam mi je zdradziłeś. Dlaczego miałaby m go nie pamiętać? – Tego dnia Chaol wy dawał jej się bardzo przy stojny. Z upodobaniem patrzy ła na kosmy ki włosów opadające na czoło mężczy zny oraz na złocistą skórę pod nimi. – My ślę, że będziesz się dobrze bawił na uczcie – powiedziała ponuro. – W końcu nie będzie mnie tam. – Tak się przejmujesz ty m, że cię nie zaproszono? – parsknął Chaol. – Nie – odparła Celaena i odrzuciła włosy za ramię. – Ale... No wiesz, to przy jęcie. Wszy scy lubią przy jęcia. – Mam ci coś stamtąd przy nieść? – Ty lko o ile by łaby to porządna porcja pieczonej jagnięciny. Powietrze wokół nich aż iskrzy ło.
– Sama uczta to nic szczególnego – powiedział Chaol. – Taki sam obiad jak każdy inny. Mogę cię zapewnić, że jagnięcina będzie sucha i twarda. – Jako mój przy jaciel powinieneś albo mnie tam zabrać, albo dotrzy mać mi towarzy stwa. – Przy jaciel? – spy tał. Dziewczy na zarumieniła się. – Cóż, określenie „ponury strażnik" w istocie lepiej odpowiada rzeczy wistości. Albo „skwaśniały towarzy sz". Jak sobie ży czy sz. Ku jej zdumieniu uśmiechnął się. Księżniczka złapała Celaenę za rękę. – A może ty będziesz mnie uczy ć! – zawołała w ojczy sty m języ ku. – Nauczy sz mnie, jak lepiej władać waszą mową, a także jak czy tać i pisać. Nie będę musiała znosić ty ch potwornie nudny ch staruchów, który ch nazy wają tu nauczy cielami. – Ja... – Celaena zaczęła we wspólnej mowie, ale skrzy wiła się. By ło jej przy kro, że księżniczka nie mogła brać udziału we wszy stkich rozmowach i nauczenie jej wspólnej mowy by ło świetny m pomy słem. Przekonanie Chaola, aby pozwolił jej na spotkania z Nehemią, nie będzie jednak należało do łatwy ch zadań. Kapitan zawsze chciał im towarzy szy ć i dziewczy na przeczuwała, że nie będzie miał czasu, aby siedzieć z nimi podczas lekcji. „Nigdy się nie zgodzi" – pomy ślała. – Ale ja nie umiem uczy ć! – skłamała. – Nonsens – rzekła Nehemia. – Poradzisz sobie. Codziennie przez godzinę przed kolacją po ty m, jak już skończy sz te swoje... Te swoje zajęcia z ty m oficerem. Księżniczka uniosła wy soko podbródek, co oznaczało, że odmowa nie wchodzi w rachubę. Celaena przełknęła ślinę, a następnie uśmiechnęła się i odwróciła się w stronę Chaola, który przy glądał im się z uniesiony mi brwiami. – Księżniczka ży czy sobie, aby m ją uczy ła codziennie przed kolacją. – Obawiam się, że to niemożliwe – odparł. Celaena przełoży ła jego słowa, a Nehemia obrzuciła mężczy znę zimny m spojrzeniem, od którego ludzie zaczy nali się pocić. – Dlaczego nie? – spy tała w Ey llwe. – Przecież jest mądrzejsza od większości ludzi w ty m zamku! Chaol na szczęście zrozumiał sens zdania. – Nie sądzę, aby... – Czy ż nie jestem księżniczką Ey llwe? – Nehemia przerwała mu we wspólnej mowie. – Wasza Wy sokość – zaczął kapitan, ale zabójczy m uciszy ła go machnięciem dłoni. Zbliżali się do wieży zegarowej, czarnej i jak zwy kle groźnej. Klęczał przed nią Cain z pochy loną głową, jakby szukał czegoś na ziemi. Usły szawszy ich kroki, wojownik bły skawicznie uniósł wzrok, uśmiechnął się szeroko i wstał. Jego dłonie by ły powalane ziemią, ale Celaena nie zdołała mu się dobrze przy jrzeć, gdy ż ten skinął Chaolowi i schował się za wieżą. – Obrzy dliwy zwierzak – szepnęła zabójczy ni, patrząc za nim. – Kto to? – spy tała Nehemia w Ey llwe. – Żołnierz w armii królewskiej – rzekła dziewczy na. – Choć teraz służy księciu Perringtonowi. Księżniczka spojrzała za oddalający m się Cainem i zmruży ła oczy. – Jest w nim coś, co sprawia, że mam ochotę grzmotnąć go w gębę. – Cieszę się, że nie jestem w ty m osamotniona! – Celaena wy buchnęła śmiechem. Chaol bez słowa ruszy ł przed siebie. Obie kobiety dołączy ły do niego i razem przeszli przez niewielkie patio, na który m wznosiła się wieża. Zabójczy ni obejrzała po drodze
miejsce, w który m klęczał Cain. Mężczy zna wy dłubał ziemię z zagłębień w owy m dziwny m ry cie, który spostrzegła niedługo po przy by ciu do Rifthold. Sy mbol by ł teraz lepiej widoczny. – Co to jest? – spy tała, wskazując na znak wy ry ty w kamiennej pły cie. – Dlaczego Cain go czy ścił? – To Znak Wy rda – odpowiedziała księżniczka. Imię wy powiedziała w ojczy sty m języ ku Celaeny. Zabójczy ni uniosła wy soko brwi. Przecież to by ł jedy nie trójkąt we wnętrzu koła. – Czy potrafisz je odczy ty wać? – spy tała. Znak Wy rda... To ci dopiero! – Nie – odparła szy bko Nehemia. – To element staroży tnej religii, która została zapomniana wiele lat temu. – Jakiej religii? Spójrz, tam jest jeszcze jeden! – zawołała Celaena, wskazując kolejny sy mbol. Ty m razem by ła to pozioma linia, w środku której wy rastały dwie inne, układając się w kształt litery V. – Przestań się ty m interesować – rzuciła księżniczka tak ostro, że dziewczy na aż zamrugała. – Te rzeczy zostały zapomniane nie bez powodu. – O czy m rozmawiacie? – spy tał Chaol. Zabójczy m przy bliży ła mu temat dy skusji, a kapitan zacisnął ty lko usta i nie odezwał się ani słowem. Po chwili Celaena zauważy ła kolejny znak – mały romb, z którego wy stawały dwie strzałki. Górny i dolny róg figury rozciągały się w długą, prostą linię. Wy glądało na to, że kształt jest idealnie sy metry czny. Czy król kazał wy ry ć te znaki podczas wznoszenia wieży zegarowej? A może sy mbole by ły od niej o wiele starsze? Nehemia wpatry wała się w jej czoło. – Pobrudziłam się? – spy tała Celaena. – Nie – odparła księżniczka, nieco zamy ślona. Marszcząc brwi, nadal przy glądała się czołu dziewczy ny. Niespodziewanie spojrzała zabójczy m prosto w oczy. Jej wzrok by ł tak straszny, że Celaena aż się cofnęła. – Naprawdę nie wiesz nic o Znakach Wy rda? Z wieży rozległ się gong. – Nie – odparła dziewczy na. – Nic a nic. – Coś ukry wasz – szepnęła Nehemia w Ey llwe, choć w jej głosie nie by ło oskarży cielskiego tonu. – Nie powiedziałaś mi wszy stkiego. Nie jesteś zwy kłą osobą. – Cóż, liczę na to z całego serca. Nie chcę by ć uznawana ty lko i wy łącznie za pustogłową dworkę – odparła Celaena, ży cząc sobie w duchu, aby jej słowa zabrzmiały równie zaczepnie jak zawsze. Uśmiechnęła się szeroko w nadziei, że Nehemia przestanie wpatry wać się w jej czoło i zacznie wy glądać normalnie. – Czy możesz mnie nauczy ć mówić porządnie w Ey llwe? – Ty lko jeśli ty podszkolisz mnie w ty m waszy m zabawny m języ ku – rzekła księżniczka, nadal przy glądając się Celaenie z uwagą. Cóż takiego w niej ujrzała? Co sprawiło, że zaczęła się tak zachowy wać? – Umowa stoi – rzekła zabójczy m ze słaby m uśmiechem. – Ty lko nic nie mów kapitanowi Westfallowi. Zazwy czaj zostawia mnie samą po południu. Spotkanie na godzinę przed kolacją pasuje mi idealnie. – Dobrze. A więc zjawię się jutro o piątej – rzekła Nehemia, a potem uśmiechnęła się i znów ruszy ła przed siebie. W jej czarny ch oczach pojawiła się iskra. Zabójczy ni podąży ła jej śladem.
24 Celaena leżała na łóżku i wpatry wała się w plamy światła księży cowego na podłodze. Blask zalewał wy pełnione kurzem szpary między kamienny mi pły tami na posadzce i malował wszy stko w odcieniach srebra i błękitu. Dziewczy na miała wrażenie, że czas się zatrzy mał. Nie bała się nocy, choć podczas ty ch najciemniejszy ch godzin czuła się nieswojo. To właśnie wtedy spała, czaiła się lub zabijała. To właśnie wtedy na niebie pojawiały się migotliwe, przepiękne gwiazdy, przy który ch czuła się cudownie drobna i mało znacząca. Zmarszczy ła brwi. Właśnie minęła północ, a ona nie mogła zasnąć, choć jutro rano czekała ich Próba. Jej oczy by ły zanadto znużone, aby mogła czy tać, nie chciała też grać na pianinie w obawie przed kolejną wizy tą, która wy trąci ją z równowagi, a już na pewno nie miała zamiaru wy obrażać sobie przebiegu uczty. Nadal miała na sobie szmaragdowoniebieską szatę, której nie chciało jej się zdejmować. Światło księży ca padało nie ty lko na podłogę, lecz także na ścianę obwieszoną tkaninami. Celaena przy jrzała się najbliższej. Liczy ła sobie wiele lat i nie dbano o nią tak jak należy. Przedstawiała las z drzewami o obwisły ch gałęziach, między który mi kry ły się zwierzęta. Tuż nad podłogą na materiale znalazła się jedy na ludzka postać – sy lwetka kobiety. Kobieta by ła naturalnej wielkości, a tkacz oddał jej niezwy kłe piękno. Miała srebrzy ste włosy, ale jej twarz by ła młoda, a powłóczy sta biała szata zdawała się poruszać w blasku księży ca. Zabójczy ni usiadła na łóżku. Czy tkanina w istocie się poruszy ła? Spojrzała na okno, ale by ło zamknięte. Poza ty m materiał falował nie na boki, ale w stronę wnętrza pokoju. Czy to możliwe? Celaena poczuła mrowienie na skórze. Zapaliła świecę i podeszła do ściany, a wtedy tkanina znieruchomiała. Ujęła jej krawędź i uniosła ją. Za materią znajdowała się jedy nie kamienna ściana, ale... Dziewczy na zebrała ciężkie fałdy tkaniny i zatknęła je za wielki kufer. Zauważy ła, że w ścianie znajduje się pionowa szczelina różniąca się od luk między kamieniami. Po chwili odkry ła kolejną szparę w odległości zaledwie metra od pierwszej. Obie zaczy nały się na wy sokości posadzki, a łączy ły się nad głową Celaeny z trzecią, poziomą... To by ły drzwi! Naparła na nie ramieniem. Ustąpiły nieco i serce zabiło jej ży wiej. Naparła po raz drugi i płomień świecy w jej ręku zatańczy ł. Drzwi skrzy pnęły i przesunęły się jeszcze bardziej. Naparła po raz trzeci, stękając z wy siłku, i ściana ustąpiła całkowicie. Oczom dziewczy ny ukazał się ciemny kory tarz. Chłodny powiew poruszy ł kosmy kami jej włosów. Po jej plecach przebiegł dreszcz. Miała wrażenie, że wiatr wieje do środka. Jakim cudem? Przecież przed chwilą wy py chał tkaninę w kierunku środka pokoju! Celaena spojrzała na łóżko zasłane książkami, który ch i tak nie miała ochoty dziś czy tać. Zrobiła krok do wnętrza tunelu. W świetle świecy widziała ty lko ty le, że przejście by ło wy konane z kamienia, który pokry wała obecnie gruba warstwa kurzu. Wy cofała się do pokoju. Nie miała zamiaru podejmować wy prawy bez odpowiedniego przy gotowania. Żałowała, że nie ma miecza lub choćby szty letu. Odstawiła na chwilę świecę. Przy dałaby się jej pochodnia lub przy najmniej kilka dodatkowy ch świec. By ła co prawda przy zwy czajona do poruszania się w ciemnościach, ale nie chciała rezy gnować z niczego, co mogłoby ułatwić wy prawę.
Znów stanęła przy wejściu do tunelu. Panujące tam ciemności by ły niezgłębione, ale dziewczy na odnosiła wrażenie, że czarna czeluść ją wabi. Znów powiał wiatr. Celaena podparła drzwi krzesłem ustawiony m w progu – nie miała ochoty zostać w tunelu na wieki, gdy by się zatrzasnęły. Potem przy wiązała nić wełny do oparcia krzesła, oplotła je pięciokrotnie i ujęła kłębek w wolną dłoń. Gdy by się zgubiła, w ten sposób odnajdzie drogę powrotną. Następnie starannie rozwiesiła za sobą tkaninę na wy padek, gdy by ktoś wszedł do jej komnaty. Po kilku krokach przekonała się, że w kory tarzu panuje zimno, ale nie czuć wilgoci. Wszędzie wisiały pajęczy ny i nie by ło okien. Dziewczy na widziała jedy nie prowadzące w dół długie stopnie, które kończy ły się poza zasięgiem światła jej małej świeczki. Schodziła powoli, spięta i zdenerwowana, gotowa w każdej chwili rzucić się do ucieczki. Podświadomie czekała na pierwszy niepokojący odgłos. Póki co w kory tarzu panowała jednak grobowa cisza. Celaena uniosła wy żej świecę. Szła, ciągnąc za sobą pelery nę, która zostawiała ślad na zakurzonej posadzce. Mijały minuty. Dziewczy na przy glądała się ścianom w poszukiwaniu jakichkolwiek znaków czy ry tów, ale niczego nie spostrzegła. Czy znalazła się w jakimś zapomniany m kory tarzu służbowy m? To by ją rozczarowało. Schody skończy ły się nagle i zabójczy m zatrzy mała się przed trzema ciemny mi, budzący mi respekt portalami. Dokąd dotarła? Trudno jej by ło wy obrazić sobie, że istnienie kory tarza i portali mogło umknąć czy jejś uwadze w tak zatłoczony m zamku, ale... Ale wszędzie widziała kurz. Nie by ło ani jednego śladu stopy. Celaena znała stare opowieści i bez wahania uniosła świeczkę jeszcze wy żej ku łukom wieńczący m portale. Spodziewała się ujrzeć inskry pcje grożące pewną śmiercią każdemu, kto odważy się pod nimi przejść. Przy jrzała się włóczce, którą trzy mała w ręku. Niewiele jej zostało. Odstawiła świecę i przy wiązała koniec nitki do początku kolejnego kłębka. Żałowała, że nie wzięła więcej włóczki. Cóż, w ostateczności miała jeszcze kredę. Wy brała środkowy portal, który by ł najbliżej. Schody z drugiej strony dalej biegły w dół i sięgały tak daleko, że dziewczy na zaczęła się zastanawiać, czy nie znalazła się już pod zamkiem. W kory tarzu zrobiło się zimno i mokro, a promy k świecy trząsł się od wilgoci. Celaena mijała po drodze kolejne łuki, ale postanowiła, że będzie kierować się cały czas przed siebie. Podążała za coraz bardziej intensy wną wilgocią. Po ścianach spły wała woda, a kamienie by ły śliskie od porastający ch je grzy bów. Czerwone, aksamitne trzewiki dziewczy ny wy dawały jej się teraz cieniutkie i delikatne. Już miała ochotę zawrócić, gdy niespodziewanie usły szała pewien odgłos. By ł to plusk pły nącej z wolna wody. W kory tarzu z każdą chwilą robiło się jaśniej, ale nie dzięki świecy. Mrok rozjaśniało łagodne, niewy raźne jeszcze światło księży ca. Włóczka skończy ła się i dziewczy na zostawiła ją na ziemi. I tak nie by ło już zakrętów, wśród który ch mogłaby się pogubić. Wiedziała, dokąd dotarła. Nie, nie wiedziała! Nie miała nawet odwagi ży wić takiej nadziei! Popędziła przed siebie, poty kając się parokrotnie. Serce biło jej tak głośno, że wy dawało jej się, iż zaraz pękną jej uszy. Ujrzała jeszcze jeden łuk, a za nim... Stała, wpatrując się w ściek, który wy pły wał z zamku. Nie pachniał przy jemnie, łagodnie rzecz ujmując, ale z pewnością docierał do morza lub do rzeki Avery. Nie by ło tu strażników ani inny ch przeszkód, nie licząc żelaznej kraty wiszącej nad rzeczką, uniesionej zapewne po to, aby przepuścić spły wające śmieci. Do obu brzegów ścieku przy wiązano po dwie niewielkie łodzie, a wzdłuż ścian widać by ło rząd drewniany ch i żelazny ch drzwi. Przy puszczalnie tunel służy ł jako droga ucieczki
dla króla, ale niektóre łodzie by ły na pół przegniłe, co oznaczało, że mało kto zdawał sobie sprawę z ich istnienia. Celaena podeszła do kraty i przesunęła dłoń między prętami. Noc by ła chłodna, ale nie zimna. Nad strumieniem górowały wielkie drzewa, a więc znalazła się na ty łach zamku. Idąc przed siebie, dotarłaby do morza. Czy na zewnątrz czekali jacy ś strażnicy ? Zabójczy m znalazła na ziemi kamień – kawałek skruszonego sufitu – i rzuciła go w nurt po drugiej stronie kraty. Nie usły szała szczęku oręża, przekleństw ani stłumiony ch głosów. Przy jrzała się więc drugiemu brzegowi ścieku i dostrzegła dźwignię, która służy ła zapewne do unoszenia kraty. Odstawiła świecę, zdjęła płaszcz i opróżniła kieszenie. Trzy mając się mocno prętów, oparła na kracie jedną stopę, a potem drugą. Wiedziała, że podniesienie kraty okaże się błahostką. Czuła, że ogarnia ją pragnienie wolności. Co ona właściwie robiła w ty m pałacu? Czy to możliwe, że ona – adarlańska zabójczy ni – bierze udział w jakimś idioty czny m turnieju, który ma ustalić, kto jest najlepszy ? Przecież to ona by ła najlepsza! „Pewnie wszy scy są teraz pijani – pomy ślała. – Mogę wziąć najlepszą łódź i zniknąć". Zaczęła się przekradać z powrotem. Potrzebowała płaszcza. Co za idioci! Czy oni naprawdę my śleli, że ją ujarzmią? Jej stopa ześlizgnęła się ze śliskiego pręta i dziewczy na z trudem stłumiła okrzy k przestrachu. Kolano, który m uderzy ła o metal, aż zapłonęło bólem. Zaklęła wściekle, przy lgnęła do kraty i zamknęła oczy. Przecież pod nią znajdowała się ty lko woda. Uspokoiła bijące szy bko serce i znalazła na powrót oparcie dla stóp. Księży c, tak jasny, że ledwie by ło widać gwiazdy, niemalże ją oślepiał. Wiedziała, że może bez trudu uciec i ty lko głupiec nie skorzy stałby z okazji. Wiedziała jednak również, że król zawsze jakoś ją znajdzie, Chaol popadnie w niełaskę i zostanie zdegradowany, a Nehemia będzie skazana na towarzy stwo idiotów. Niespodziewanie zadarła podbródek. Nie będzie uciekać niczy m zwy kła kry minalistka. Stanie z nimi twarzą w twarz i wy walczy sobie wolność zgodnie z nakazami honoru. Przecież w Rifthold karmiono ją i ćwiczono za darmo. Równie dobrze mogła z tego korzy stać jeszcze przez jakiś czas. Poza ty m musiała zebrać zapasy ży wności, co mogło potrwać całe miesiące. Po co się spieszy ć? Wróciła do kory tarza i podniosła z ziemi płaszcz. I tak wy grała. Jeśli kiedy ś będzie miała zamiar wy powiedzieć królowi służbę, znała już drogę ucieczki. Tak czy owak ciężko jej by ło opuścić to miejsce. Ruszy ła jednak do góry, głęboko wdzięczna za ciszę panującą w kory tarzu. Nogi bolały ją po pokonaniu ty lu schodów. Tak, postąpiła jak należy. Wkrótce znalazła się przy pozostały ch dwóch portalach. Czy za nimi również czekałoby ją rozczarowanie? Już jej to nie interesowało. Znów powiał wiatr – dmuchnął tak mocno w kierunku prawego portalu, że Celaena zrobiła krok w jego kierunku. Włoski na jej ramieniu uniosły się, gdy zobaczy ła, że promy k świecy pochy la się ku przejściu. Mrok, który się za nim czaił, wy dawał się głębszy i intensy wniejszy niż gdziekolwiek indziej. W cichy m szumie wiatru rozległy się szepty w nieznany ch, zapomniany ch języ kach. Dziewczy na zadrżała i postanowiła, że uda się w przeciwny m kierunku i przejdzie przez lewy portal. Podążanie za szeptami w Samhuinn nie mogło się skończy ć dobrze. Pomimo wiatru w przejściu by ło ciepło. Zabójczy m wspinała się po spiralny ch schodach, a szepty cichły z sekundy na sekundę. Wkrótce jedy ny mi odgłosami stały się jej kroki oraz ciężki oddech. Gdy dotarła na górę, ujrzała kory tarz, który wy dawał się ciągnąć
w nieskończoność. Czuła, że ogarnia ją zmęczenie, ale mimo to zagłębiła się w ciemność. Po chwili ku swemu zdumieniu odkry ła, że sły szy muzy kę. To musiały by ć odgłosy wielkiej uczty. Dziewczy na dostrzegła złociste światło, które wpadało przez drzwi bądź okno. Skręciła za róg i weszła po kilku stopniach do o wiele węższego kory tarza. Sufit wisiał tu tak nisko, że musiała pochy lić głowę, idąc w stronę światła. Gdy dotarła do samego końca, okazało się, że blask nie wpada przez drzwi czy okno, ale przez kratę odlaną z brązu znajdującą się w podłodze. Celaena zamrugała. Daleko pod nią odby wała się uczta w Wielkiej Sali Jadalnej. Czy te tunele zbudowano po to, aby szpiegować? Dziewczy na zmarszczy ła brwi. Patrzy ła na ponad sto osób, którzy jedli, śpiewali, rozmawiali... Po chwili dostrzegła Chaola, który siedział obok jakiegoś mężczy zny w starszy m wieku, prowadził z nim rozmowę i... Śmiał się?! Wesołość kapitana wy wołała rumieniec na twarzy Celaeny. Odstawiła świecę i przy jrzała się przeciwnej stronie sali. Dostrzegła kilka inny ch otworów w suficie, ale za rzeźbiony mi fantazy jnie kratami nie ujrzała inny ch ciekawskich oczu. Zwróciła więc uwagę na tańczący ch. By ło wśród nich kilku uczestników turnieju – wszy scy założy li na tę okazję piękne szaty, które jednak nie maskowały ich kiepskich umiejętności taneczny ch. Wy patrzy ła Noxa, z który m od pewnego czasu ćwiczy ła walkę. Złodziej by ł ubrany nieco bardziej elegancko od reszty, ale zabójczy m współczuła damom, które musiały z nim tańczy ć. Zaraz, zaraz... Skoro inny m kandy datom pozwolono wziąć udział w uczcie, dlaczego jej zakazano? Przy warła do kraty, aby się lepiej przy jrzeć. Tak, przy stołach siedzieli inni uczestnicy ! Dostrzegła nawet pry szczatego Pelora na miejscu obok Chaola! Zaprosili tego chły stka, który uważa się za zabójcę! Celaena zacisnęła gniewnie zęby. Jak to możliwie, że jej nie zaproszono? Poczuła narastający ucisk w klatce piersiowej, który ustąpił dopiero po ty m, jak upewniła się, że wśród biesiadników nie ma Caina. Przy najmniej jego też trzy mano w klatce. Spojrzała na następcę tronu, który tańczy ł i śmiał się w towarzy stwie jakiejś jasnowłosej idiotki. Pragnęła go znienawidzić za to, że jej nie zaprosił – przecież miała by ć jego Obrończy nią! – ale... Ale ciężko by ło jej oderwać od niego wzrok. Nie chciała z nim rozmawiać. Wy starczy ło, że mogła na niego patrzeć i podziwiać jego niewy słowiony wdzięk oraz łagodne spojrzenie, które skłoniło ją do opowiedzenia mu o Samie. Cóż, może i by ł Havilliardem, ale nadal marzy ła o ty m, aby go pocałować. Skrzy wiła się, gdy taniec dobiegł końca i następca tronu musnął ustami dłoń owej blondy nki. Odwróciła na chwilę głowę. Gdy ponownie spojrzała w dół, odkry ła, że Chaol wstał i zmierzał w stronę wy jścia, mijając po drodze grupki biesiadników. Czy żby kierował się do jej pokoju? Przecież obiecał, że jej coś przy niesie! Celaena jęknęła na samą my śl o wszy stkich schodach, które miała teraz pokonać, ale szy bko zebrała włóczkę oraz świeczkę i popędziła w stronę wy ższego kory tarza, nawijając nić po drodze. Biegła, przeskakując po dwa stopnie. Przemknęła przez portal i popędziła w górę, w kierunku swojego pokoju. Niewielkie światełko stawało się coraz większe z każdy m susem. Jeśli Chaol zastanie ją w jakimś tajny m tunelu – zwłaszcza w takim, który prowadził poza zamek – bez wątpienia wtrąci ją do lochu! Całkiem spocona wpadła do swojej komnaty. Odsunęła kopnięciem krzesło, zatrzasnęła kamienne drzwi, zakry ła je draperią i rzuciła się na łóżko. ***
Po kilku godzinach spędzony ch na ucztowaniu Dorian wszedł do komnat Celaeny. Właściwie nie wiedział, czego szuka w kwaterze zabójczy m o drugiej nad ranem. W głowie kręciło mu się od wy pitego wina, a tańce zmęczy ły go do tego stopnia, że by ł przekonany, iż zaśnie, gdy ty lko usiądzie. W komnacie dziewczy ny panowała mroczna cisza. Książę uchy lił drzwi i zajrzał do środka. Śpiąca Celaena nadal miała na sobie ową dziwną suknię. Co ciekawe, teraz, gdy leżała na czerwony m kocu, z jakiegoś powodu jej strój wy dawał się pasować do niej o wiele bardziej. Złociste włosy zabójczy ni rozsy pały się na pościeli, a na policzkach różowił się rumieniec. Obok śpiącej dziewczy ny leżała otwarta książka. Książę stanął na progu, bojąc się, że obudzi Celaenę kolejny m krokiem. „To ci dopiero zabójczy ni – pomy ślał. – Śpi jak zabita. Ani drgnie". W spokojnej twarzy dziewczy ny nie by ło nic, co przy pominałoby o wy kony wany m przez nią fachu. Dorian nie dostrzegł na niej ani śladu agresji czy żądzy krwi. Miał wrażenie, że dobrze ją poznał i by ł pewien, że nigdy by go nie skrzy wdziła. Nie do końca to rozumiał. W rozmowach nie szczędzili sobie złośliwości, ale mimo to Dorian czuł wówczas wewnętrzny spokój. Wiedział, że może jej wy znać wszy stko. Celaena zapewne czuła to samo, skoro opowiedziała mu o owy m tajemniczy m Samie. Czy to z tego powodu zawędrował tu w środku nocy ? Czy dziewczy na naprawdę z nim flirtowała? Niespodziewanie za plecami Doriana rozległy się kroki. Książę odwrócił się i ujrzał Chaola. Kapitan złapał go za ramię i pociągnął za sobą, aż znaleźli się przed drzwiami prowadzący mi na kory tarz. Następca tronu wiedział, że lepiej się nie opierać. – Co ty tu robisz? – sy knął Chaol. – A co ty tu robisz? – zripostował Dorian, nie podnosząc głosu. Jego py tanie by ło sensowniejsze. Skoro Chaol ty le razy ostrzegał go przed niebezpieczeństwem, które groziło mu ze strony Celaeny, to co sam robił w jej komnatach w środku nocy ? – Na Wy rda, Dorianie! To zabójczy ni! Proszę, przy sięgnij, że nigdy wcześniej tu nie by łeś! – Książę nie by ł w stanie opanować uśmieszku. – Dobra, nie chcę słuchać żadny ch wy jaśnień. Zjeżdżaj stąd, ty nierozważny idioto! Już, idź stąd! Z ty mi słowami kapitan złapał następcę tronu za kołnierz. Dorian miał ochotę grzmotnąć przy jaciela w twarz, ale wiedział, że to nie miałoby sensu. Chaol by ł szy bki jak bły skawica. Zanim się zorientował, został wy rzucony na kory tarz. Drzwi do komnaty Celaeny zamknęły się. Z jakiegoś powodu książę nie spał dobrze tej nocy. *** Chaol Westfall odetchnął głęboko. Co go tu przy wiodło? Czy miał prawo traktować księcia Adarlanu w taki sposób, gdy sam działał wbrew zdrowemu rozsądkowi? Nie do końca rozumiał powody, dla który ch poczuł wściekłość na widok Doriana stojącego w progu. Zresztą nie chciał ich rozumieć. Nie by ła to zazdrość, ale coś o wiele potężniejszego, coś, co w jego oczach zmieniło księcia w inną osobę. W kogoś, kogo nie znał. By ł prawie pewien, że Celaena jest dziewicą, ale czy Dorian zdawał sobie z tego sprawę? Pewnie jeszcze bardziej by się nią zainteresował. Kapitan westchnął i otworzy ł szerzej drzwi, krzy wiąc się, gdy zaskrzy piały. Dziewczy na leżała na łóżku w ubraniu i wy glądała uroczo, ale mimo jej piękna mężczy zna nadal by ł świadom drzemiącego w niej potencjału morderczy ni. Zdradzały go
mocno zary sowana szczęka, nachy lenie brwi i absolutny bezruch ciała. Celaena by ła zabójczą klingą naostrzoną przez Króla Zabójców dla własny ch korzy ści. By ła śpiący m zwierzęciem – górskim kotem bądź smokiem – który aż pulsował mocą. Kapitan pokręcił głową i wszedł do sy pialni. Celaena otworzy ła jedno oko, sły sząc jego kroki. – Do rana jeszcze sporo czasu – mruknęła i przewróciła się na drugi bok. – Przy niosłem ci prezent – powiedział Chaol i naty chmiast poczuł się jak idiota. Przez chwilę rozważał nawet ucieczkę z jej komnat. – Prezent? – spy tała dziewczy na nieco przy tomniejszy m głosem i odwróciła się ku Westfallowi, mrugając. – To nic takiego. Rozdawano je na przy jęciu. Wy ciągnij dłoń. Nie by ła to do końca prawda. Chaol przy niósł dla Celaeny jeden z pierścionków, które w istocie rozdawano na przy jęciu, ale ty lko szlachetnie urodzony m damom, a one zapewne i tak by ich nie nosiły. Wy rzuciły by je lub oddały ulubiony m służący m. Kapitan ukradł jeden z koszy ka. – Pokaż – mruknęła dziewczy na i leniwie wy ciągnęła dłoń. Chaol grzebał przez moment w kieszeniach. – Proszę – rzekł i położy ł jej pierścionek w dłoni. Celaena obejrzała podarunek i uśmiechnęła się sennie. – To pierścionek – rzekła i włoży ła go na palec. – Bardzo ładny. – By ła to prosta ozdoba wy konana ze srebra z amety stem wielkości paznokcia. Powierzchnia kamienia by ła gładka i poły skiwała niczy m czerwone oko. – Dziękuję – szepnęła i zamknęła powieki. – Nie przebrałaś się do snu – powiedział kapitan, czując rumieniec na policzkach. – Zaraz się przebiorę. Wiedział, że tego nie zrobi, ty m bardziej, że po chwili mruknęła: – Muszę ty lko... Odpocząć... – I znów zasnęła z dłonią na piersi. Pierścień unosił się nad jej sercem. Kapitan westchnął ze zniecierpliwieniem, zdjął koc z sąsiedniej sofy i narzucił na śpiącą dziewczy nę. Jego policzki nadal płonęły. Przy szło mu do głowy, aby ściągnąć pierścień z jej palca, ale... Powstrzy mał go spokój bijący od śpiącej zabójczy m. Potarł szy ję i wy szedł z jej komnat, zastanawiając się, jak jutro wy jaśni całe zdarzenie Dorianowi.
25 Celaena miała sen. Śniła, że znów podąża długim, tajemniczy m kory tarzem. Ty m razem nie miała ze sobą ani świecy, ani włóczki, która pomogłaby jej wrócić. Wy brała portal po prawej stronie, ponieważ dwa pozostałe tchnęły mrokiem i wilgocią. Ty lko ten jeden wy dawał się ciepły i przy jazny. Co więcej, unosił się w nim zapach róż. Kory tarz wił się i kręcił. Po chwili zabójczy m odkry ła, że zmierza w dół po wąskich schodach. Z jakichś niejasny ch dla siebie powodów starała się nie doty kać ścian. Schody prowadziły coraz niżej, a za każdy m razem, gdy pojawiało się kolejne przejście lub drzwi, dziewczy na podążała za zapachem róż. Gdy miała już serdecznie dosy ć wędrówki, odkry ła, że dotarła już na sam dół. Zatrzy mała się. Stała przed stary mi, drewniany mi drzwiami. Zauważy ła kołatkę z brązu uformowaną na podobieństwo czaszki, która wy dawała się uśmiechać. Czekała na przeszy wający strachem powiew, na czy jś krzy k bądź chłód i wilgoć w kory tarzu, ale nadal by ło ciepło, a piękny zapach kwiatów nie znikał. Dziewczy na zebrała się na odwagę i nacisnęła klamkę. Drzwi otworzy ły się bezszelestnie. Spodziewała się ujrzeć ciemny, opuszczony pokój, ale jej oczom ukazało się coś zupełnie innego. Przez niewielki otwór w suficie wpadał słup księży cowego światła, które opromieniało twarz przepięknej marmurowej rzeźby ułożonej na kamiennej pły cie. Nie, to nie by ła rzeźba. To by ł sarkofag. Grobowiec. W kamienny ch ścianach komnaty by ły wy ry te drzewa, które wy dawały się wspierać sufit i ocieniać postać śpiącej kobiety. Tuż obok znajdował się drugi sarkofag zwieńczony sy lwetką mężczy zny. Dlaczego twarz kobiety by ła skąpana w blasku księży ca, podczas gdy ry sy mężczy zny spoczy wały w mroku? Wy rzeźbiony mężczy zna by ł przy stojny. Miał krótką, starannie przy ciętą brodę, szerokie czoło i prosty, wy datny nos. W dłoniach ułożony ch na piersi trzy mał rękojeść kamiennego miecza. Celaena wstrzy mała oddech. Na głowie posągu znajdowała się korona. Kobieta również miała koronę. Nie by ła to jednak nieporęczna, ciężka ozdoba, lecz cienki diadem z błękitny m klejnotem pośrodku. By ł to jedy ny kamień szlachetny, który zdobił rzeźbę. Włosy kobiety – długie i falujące – rozsy py wały się wokół jej głowy i spły wały po obu stronach sarkofagu. Wy glądały niezwy kle prawdziwie. Dłoń Celaeny zadrżała, gdy wy ciągnęła rękę, aby dotknąć gładkiego, młodego policzka. By ł zimny i twardy, tak jak policzek rzeźby. – Kim by łaś, królowo? – spy tała dziewczy na, a jej głos poniósł się echem po pogrążonej w ciszy komnacie. – Gdzie panowałaś? Zabójczy ni musnęła dłonią usta posągu, a potem czoło. Zmruży ła oczy. Dopiero teraz dostrzegła prakty cznie niezauważalny znak wy ry ty na powierzchni sarkofagu. Przesunęła po nim palcem raz i drugi, a potem osłoniła go dłonią przed blaskiem księży ca i przy jrzała mu się raz jeszcze. Romb, dwie przebijające go strzały i pionowa linia przechodząca przez jego środek. To by ł Znak Wy r da, który widziała wcześniej! Cofnęła się, przejęta lękiem. Znalazła się w zakazany m miejscu. Potknęła się, zatoczy ła, ale zdołała złapać równowagę. Spojrzała na podłogę i aż otworzy ła usta ze zdumienia. Wszędzie wokół by ły wy rzeźbione gwiazdy, ułożone dokładnie tak jak na nieboskłonie. Sufit zaś odzwierciedlał ziemię. Dlaczego wszy stko by ło do góry nogami? Celaena przy jrzała się ścianom i położy ła dłoń na piersi, tuż nad sercem. Na ścianach wy ry to bowiem setki Znaków Wy rda. Tworzy ły one kręgi i pętle, linie i kwadraty. Małe Znaki składały się na większe, a duże tworzy ły jeszcze większe figury, aż cały
pokój został naznaczony niezrozumiałą dla dziewczy ny mozaiką. Spojrzała raz jeszcze na kamienne trumny. U stóp królowej widniał jakiś napis. Podeszła ostrożnie i przeczy tała: „Ach! Pęknięcie Czasu!". Nie miała pojęcia, co oznacza ten zapis. Ci ludzie musieli by ć ważny mi władcami, którzy należeli do bardzo dawny ch czasów, ale... Celaena zbliży ła się do głowy królowej. Dostrzegała w niej coś znajomego i uspokajającego, co przy wodziło na my śl tamten zapach róż, ale czuła również, że wokół niej dzieje się coś dziwnego i niezrozumiałego. Niespodziewanie dziewczy na odkry ła powody swojego niepokoju – królowa miała długie, spiczaste uszy ! Takie same uszy posiadały nieśmiertelne Fae! Ale przecież żadna Fae nie wy szła za Havilliarda od ty sięcy lat! Ba, w całej historii Adarlanu zrobiła to ty lko jedna Fae, a do tego istota półkrwi. Jeśli to prawda... Jeśli spoglądała właśnie na sarkofag Fae bądź półkrwi Fae, to znaczy ło, że stała przed... przed.... Celaena cofnęła się gwałtownie i wpadła na ścianę. W powietrze wzniosły się tumany kurzu. Oto znalazła groby Gavina, pierwszego króla Adarlanu, oraz Eleny pierwszej księżniczki Terrasenu, córki Brannona i żony Gavina. Serce dziewczy ny biło tak mocno, że aż poczuła mdłości. Nie mogła się zmusić do ruchu. Nie powinna by ła tu wchodzić! Osobie skąpanej w krwi swoich ofiar nie wolno by ło zakradać się do święty ch miejsc. Zabójczy ni zlękła się, że jakaś siła podąży teraz za nią i będzie ją prześladować, mszcząc się za zakłócenie spokoju świętego miejsca. Ale dlaczego grobowiec by ł taki zaniedbany ? Dlaczego nikt nie czcił pamięci pochowany ch tu zmarły ch? Dlaczego sarkofagów nie obsy py wano kwiatami? Dlaczego zapomniano o Elenie Galathy nius Havilliard? Po przeciwnej stronie komnaty widać by ło stosy kosztowności i broni, wśród który ch największą uwagę przy ciągał miecz oraz złocista zbroja. Celaena znała ten miecz z opowieści. Zrobiła krok w stronę skarbca. By ł to legendarny miecz Gavina. Walczy ł nim podczas straszliwy ch wojen, które niemal rozszarpały konty nent na strzępy. Z jego pomocą zabił Mrocznego Lorda Erawana. Choć od tego czasu upły nęło już ty siąc lat, miecz nadal by ł wolny od rdzy. Jego magia zapewne wy parowała, ale dziewczy na miała wrażenie, że w ostrzu nadal drzemie dawna moc. – Damaris – wy szeptała imię miecza. – Znasz jego historię – odezwał się cichy, kobiecy głos. Celaena aż podskoczy ła, potknęła się o jakąś włócznię i wpadła na kufer pełen złota. Kobieta zaśmiała się. Dziewczy na po omacku szukała szty letu, świecznika, czegokolwiek, co mogłaby wy korzy stać w charakterze broni, ale potem ujrzała właścicielkę głosu i zamarła. Jej piękno przekraczało wszelkie pojęcie. Srebrne włosy spły wały wokół młodej twarzy niczy m księży cowe strumienie. Jej oczy by ły błękitne na podobieństwo migotliwy ch kry ształów, a skóra – biała niczy m alabaster. Uszy miała lekko spiczaste. – Kim jesteś? – szepnęła zabójczy ni. Znała odpowiedź, ale chciała ją usły szeć. – Wiesz, kim jestem – odparła Elena Havilliard. Rzeźba na sarkofagu idealnie oddawała jej piękno. Celaena nadal klęczała w miejscu, gdzie upadła, ignorując ból stłuczony ch kolan. – Jesteś duchem? – Nie całkiem – rzekła królowa i pomogła jej wstać. Jej dłoń by ła zimna, lecz materialna. – Nie można mnie nazwać ży wą, ale nie stoisz też przed moim duchem. – Zerknęła
na sufit i spoważniała. – Dużo ry zy kuję, przy chodząc tu tej nocy – oznajmiła. Celaena wbrew sobie zrobiła krok do ty łu. – Czy m ry zy kujesz? – spy tała. – Nie mogę tu zostać długo. Ty zresztą też nie – ciągnęła Elena. Dziewczy na uświadomiła sobie, że nigdy wcześniej nie miała równie niedorzecznego snu. – Póki co ich uwaga jest odwrócona, ale... – dodała królowa i spojrzała na sarkofag męża. Celaena poczuła, że boli ją głowa. Co takiego? Czy żby Gavin Havilliard odciągał uwagę jakichś istot z powierzchni ziemi? – Czy ja uwaga? Kogo masz na my śli? – Ośmiu Strażników. Wiesz, o kim mówię. Dziewczy na przez moment wpatry wała się w Elenę tępy m wzrokiem, aż nagle zrozumiała. – Chodzi ci o gargulce z wieży zegarowej? Królowa skinęła głową. – Strzegą przejścia między naszy mi światami. Udało nam się zy skać nieco czasu i prześlizgnęłam się tutaj. . . – Niespodziewanie złapała dziewczy nę za rękę. Ku zaskoczeniu Celaeny, to zabolało. – Musisz mnie wy słuchać. To nie jest zbieg okoliczności. Nie ma czegoś takiego jak zbieg okoliczności. Wszy stko ma jakiś powód. Pisane ci by ło przy by ć do tego zamku. Pisane ci by ło zostać zabójczy nią i opanować wszelkie umiejętności potrzebne do przetrwania. Nudności powróciły. Dziewczy na miała nadzieję, że Elena nie będzie mówić o rzeczach, który ch jej serce nie chciało pamiętać. Liczy ła, że królowa nie wspomni o ty m, o czy m od tak dawna usiłowała zapomnieć. – Coś złego czai się w ty m zamku, coś przesiąkniętego złem do tego stopnia, że może wprawić gwiazdy w drżenie. Owo zło niesie się echem po cały m świecie – ciągnęła królowa. – Musisz położy ć temu kres. Zapomnij o przy jaźniach, długach i przy sięgach. Zniszcz to, zanim będzie za późno i portal otworzy się tak szeroko, że nikt już nie będzie mógł go zamknąć. – Obróciła pospiesznie głowę, jakby coś usły szała. – Och, nasz czas się kończy – rzuciła, bły skając białkami oczu. – Musisz zwy cięży ć w ty m turnieju i zostać Obrończy nią Króla. Ty jedna wiesz, jak cierpią ludzie. Erilea potrzebuje ciebie jako Obrończy ni. – Ale o co... Królowa wsunęła dłoń do kieszeni. – N ie mogą cię tu zastać. Jeśli zostaniesz przy łapana, wszy stko przepadnie. Noś to. – Wcisnęła coś zimnego i metalowego do dłoni Celaeny. – Uchroni cię przed krzy wdą – dodała i pociągnęła dziewczy nę w stronę drzwi. – Dziś w nocy zostałaś tu przy prowadzona, ale nie przeze mnie. Ja też zostałam tu przy wiedziona. Ktoś chce, aby ś poznała prawdę, ktoś chce, żeby ś zobaczy ła... – Obróciła głowę w bok. Ciszę przecięło głuche warknięcie. – Nadchodzą – szepnęła. – A le ja niczego nie rozumiem! J a . . . Ja nie jestem ty m, za kogo mnie uważasz! Królowa Elena położy ła dłonie na ramionach dziewczy ny i ucałowała ją w czoło. – Rzadko się spoty ka taką odwagę, jaką ty nosisz w sercu – powiedziała z nieoczekiwany m spokojem. – Pozwól, aby to ona cię prowadziła. – Murami wstrząsnęło odległe wy cie. Krew w ży łach Celaeny zamieniła się w lód. – Idź – szepnęła królowa i popchnęła dziewczy nę w stronę kory tarza. – Uciekaj! Zabójczy m nie potrzebowała dalszej zachęty. Popędziła przed siebie tak szy bko, że po chwili nie widziała już, dokąd biegnie. Za sobą sły szała krzy ki i powarkiwanie. Serce podchodziło jej do gardła. Wkrótce ujrzała światło dobiegające z jej komnat, które coraz bardziej się przy bliżało, a potem daleko za sobą usły szała jakiś niewy raźny krzy k, zupełnie jakby ktoś z wściekłością coś sobie uzmy słowił. Wpadła do pokoju i spojrzała na swoje łóżko. Potem wszy stko spowił mrok.
*** Celaena otworzy ła oczy. Oddy chała ciężko i nadal miała na sobie tę samą suknię, ale by ła bezpieczna. Leżała na łóżku w swojej komnacie. Dlaczego tak często ostatnio miała takie dziwne i nieprzy jemne sny ? Dlaczego by ła tak zdy szana? „Odnajdź i zniszcz zło czające się w zamku". Dziewczy na przewróciła się na bok. Już miała znów zapaść w sen, gdy coś metalowego ukłuło ją w dłoń. „Mam nadzieję, że to ty lko pierścionek od Chaola". W głębi serca wiedziała jednak, że jest inaczej. Trzy mała w dłoni złoty amulet wielkości monety zaczepiony na delikatny m łańcuszku. Z trudem zwalczy ła ochotę, aby wy buchnąć dzikim wrzaskiem. Amulet wy konano z metalowy ch nici spleciony ch w skomplikowany sposób. Znajdowały się w nim dwa nachodzące na siebie kręgi, a w samy m ich środku osadzono niewielki, błękitny klejnot, przez co amulet przy pominał oko. Powierzchnię przecinała linia. By ł piękny, ale dziwny i. . . Celaena spojrzała na tkaninę zakry wającą ścianę. Drzwi do tajemnego przejścia by ły lekko uchy lone. Zeskoczy ła z łóżka, zatoczy ła się i wpadła na ścianę z taką siłą, że aż coś trzasnęło jej w ramieniu. Ignorując ból, przy padła do drzwi i zatrzasnęła je dokładnie. Nie miała najmniejszej ochoty pozwolić na to, aby ktoś przy by ł z dołu do jej komnaty. Eleny też nie miała już ochoty oglądać. Ciężko dy sząc, cofnęła się i przy jrzała tkaninie. Zwróciła uwagę na postać kobiety, do tej pory skry tej wśród fałd materiału wsunięty ch za kufer. Uświadomiła sobie, że tą kobietą by ła Elena. Królowa stała w miejscu, gdzie znajdowały się drzwi. Ciekawa podpowiedz. Celaena dorzuciła drewna do ognia, szy bko przebrała się w koszulę nocną i wślizgnęła do łóżka, ściskając w dłoni zaimprowizowaną broń. Amulet leżał tam, gdzie go zostawiła. „Uchroni cię przed krzy wdą". Zabójczy m zerknęła na drzwi. Nie sły szała już wrzasków ani wy cia. Nie sły szała niczego, co przy pominałoby o ty m, co przed chwilą przeży ła, ale... Przeklinając samą siebie, w pośpiechu zapięła łańcuszek wokół szy i. By ł lekki i ciepły. Naciągnęła kołdrę po podbródek i zamknęła oczy, czekając, aż zawładnie nią sen albo sięgnie po nią zakończona pazurami łapa z mrocznego kory tarza. Jeśli to nie by ł zwy kły koszmar, jeśli to nie by ły ty lko zwidy... Celaena zacisnęła dłoń wokół naszy jnika. A więc musiała zostać Królewską Obrończy nią? Cóż, tak czy owak zamierzała zwy cięży ć w turnieju, ale o co tak naprawdę chodziło Elenie? Co by ło jej moty wacją? Jej zdaniem dla dobra Erilei Królewskim Obrońcą powinien zostać ktoś, kto rozumiałby cierpienie ludu. To wy dawało się oczy wiste. Ale dlaczego w ogóle Elena chciała jej to przekazać? I jaki miało to związek z jej pierwszy m poleceniem doty czący m odnalezienia i zniszczenia zła czającego się w zamku? Dziewczy na odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić, i zagrzebała się głębiej między poduszkami. Otwieranie ty ch sekretny ch drzwi w dzień Samhuinn by ło czy stą głupotą! A może ona sama ściągnęła na siebie to wszy stko. Otworzy ła oczy i przy jrzała się tkaninie. „Coś złego czai się w ty m zamku... Zniszcz to...". Czy ż nie miała już wy starczająco dużo zmartwień na głowie? Chętnie spełniłaby drugie polecenie Eleny, ale pierwsze... Jej pierwszy rozkaz mógł ją wpakować w poważne tarapaty. Przecież nie mogła ot tak włóczy ć się po zamku i zaglądać we wszy stkie zakamarki!
Z drugiej strony, jeśli w istocie istniało jakieś zagrożenie, nie ona jedna znalazła się w niebezpieczeństwie. Wprawdzie nie posiadałaby się z radości, gdy by nieznana mroczna siła zniszczy ła Caina, Perringtona, króla oraz Kaltain Rompier, ale gdy by coś złego stało się Nehemii czy nawet Chaolowi lub Dorianowi... Celaena odetchnęła głęboko i zadrżała. Powinna raz jeszcze udać się do grobowca i poszukać wskazówek. Może dzięki temu dowiedziałaby się czegoś więcej o moty wacjach Eleny. A gdy by to nic nie dało... Cóż, przy najmniej miałaby świadomość, że próbowała. W pokoju powiał widmowy wiatr. Znów zapachniało różami. Minęło sporo czasu, zanim Celaena wreszcie zapadła w niespokojny sen.
26 Drzwi do sy pialni Celaeny otworzy ły się z hukiem i dziewczy na zerwała się na równe nogi. Chwy ciła za świecznik. Do środka wtargnął Chaol, który nawet na nią nie spojrzał. Zabójczy m jęknęła i opadła na łóżko. – Czy ty nigdy nie sy piasz? – burknęła, naciągając kołdrę na głowę. – Nie świętowałeś aby wczoraj do rana? Kapitan ułoży ł dłoń na mieczu, zerwał z niej koce i wy wlókł ją z łóżka za łokieć. – Gdzie by łaś zeszłej nocy ? Dziewczy na odepchnęła lęk, który ścisnął ją za gardło. Przecież mężczy zna na pewno nie miał pojęcia o istnieniu tajny ch tuneli! Uśmiechnęła się. – By łam tutaj, a gdzieżby indziej? O ile dobrze pamiętam, odwiedziłeś mnie i dałeś mi prezent! Wy szarpnęła łokieć z uścisku Chaola i zamachała mu palcami przed twarzą, prezentując pierścionek z amety stem. – Moja wizy ta trwała zaledwie kilka minut. A reszta nocy ? Uważnie przy patry wał się jej twarzy, ale Celaena nie cofnęła się ani o krok. Kapitan przy jrzał się jej dłoniom, a potem jego wzrok prześlizgnął się po cały m jej ciele. Dziewczy na nie pozostała mu dłużna. Od razu zauważy ła, że Chaol nie dopiął górnego guzika swojej czarnej tuniki, która zresztą by ła pognieciona, miał też zmierzwione włosy. Najwidoczniej bardzo się spieszy ł. – O co chodzi? Przecież dziś rano mamy Próbę! – zawołała i zaczęła skubać paznokcie w oczekiwaniu na reakcję. – Została odwołana. Zabito kolejnego uczestnika. To Xavier, złodziej z Melisande. Celaena zerknęła na kapitana, a potem z powrotem na swoje paznokcie. – A tobie od razu przy szło do głowy, że to moja sprawka? – Mam ogromną nadzieję, że to nie ty za ty m stoisz. Ciało bowiem zostało do połowy zjedzone. – Zjedzone? – Dziewczy na zmarszczy ła nos i usiadła po turecku na łóżku, podpierając się rękami. – Obrzy dliwość. Może to Cain? Wy daje mi się, że on by łby w stanie coś takiego zrobić. Mimo beztroskich słów jej żołądek ścisnęła trwoga. Zamordowano kolejnego pretendenta do ty tułu Obrońcy ! Czy miało to jakiś związek z owy m złem, o który m wspomniała Elena? Śmierć Pożeracza Oczu i dwóch inny ch ry wali z pewnością nie by ły zbiegiem okoliczności czy też skutkiem pijackiej burdy, co rzekomo ustaliło dochodzenie. Nie, na pewno istniał między nimi związek. Chaol wy puścił powietrze nosem. – Cieszę się, że czy jaś śmierć poprawiła ci humor. Celaena zmusiła się do uśmiechu. – Ależ Cain to najbardziej prawdopodobny podejrzany. Przecież pochodzisz z Anielle, nieprawdaż? Powinieneś wiedzieć więcej od inny ch o mieszkańcach Gór Białego Kła. Kapitan przeczesał dłonią krótkie włosy. – Ty zaś powinnaś pamiętać, na kogo rzucasz oskarżenia. Cain to w istocie brutal, ale też kandy dat księcia Perringtona. – A ja jestem kandy datką następcy tronu! – Celaena zarzuciła włosy za ramię. – My ślę, że to oznacza, że mogę oskarżać kogo mi się ży wnie podoba. – Powiedz mi wprost. Gdzie by łaś zeszłej nocy ? Dziewczy na wy prostowała się
i wbiła wzrok w złocisto brązowe oczy kapitana. – By łam tu przez całą noc, co z pewnością potwierdzą moi strażnicy – oznajmiła. – Choć gdy by król chciał mnie przesłuchać, zawsze mogę powiedzieć, że jesteś w stanie poręczy ć za moje słowa. Chaol zerknął na jej pierścionek. Zabójczy ni ukry ła uśmiech, widząc blady rumieniec na policzkach mężczy zny. – My ślę, że jeszcze bardziej uraduje cię wiadomość, że dziś nie będziemy mieli treningu. Celaena uśmiechnęła się szeroko, a potem westchnęła przesadnie i osunęła się na łóżko, aby znów wpełznąć między poduszki. – W istocie, jestem niezmiernie uradowana – wy znała. Naciągnęła kołdrę pod samą brodę i zatrzepotała rzęsami. – Dobrze, to idź już sobie. Uczczę tę nowinę pięcioma godzinami snu. By ło to kłamstwo, ale kapitan jej uwierzy ł. Zamknęła oczy, udając, że nie widzi wściekłego spojrzenia, jakim ją obdarzy ł, i uśmiechnęła się do siebie, sły sząc, że wy chodzi z jej komnat. Usiadła na łóżku dopiero, gdy trzasnął drzwiami. Kandy dat na Obrońcę został zjedzony ? Zeszłej nocy we śnie... Nie, to nie by ł sen. To wszy stko działo się na jawie. Sły szała wy jące potwory. Czy żby Xavier został zabity przez jednego z nich? Ale przecież to wszy stko działo się w grobowcu! Żaden potwór nie by łby w stanie przemy kać niepostrzeżenie po kory tarzach zamkowy ch! Ktoś na pewno by go zauważy ł. Niewątpliwie to szczury znalazły ciało zamordowanego. Głodne, bardzo głodne szczury. Celaenę przeszy ł dreszcz, ale mimo to wy skoczy ła spod koców. Musiała sporządzić jeszcze trochę broni i znaleźć sposób na zablokowanie okna i drzwi. Szy bko zabrała się do pracy, wmawiając sobie przez cały czas, że nie ma powodów do obaw. Przez te kilka godzin wolności, które miała do dy spozy cji, zabary kadowała drzwi najlepiej jak umiała i znów zapuściła się w tajne kory tarze. *** Celaena spacerowała po grobowcu i mruczała do siebie ze złością. W żaden sposób nie umiała wy jaśnić moty wacji Eleny. Nie rozumiała też, skąd mogłoby pochodzić owo tajemnicze zło. Nie miała pojęcia. Za dnia do grobowca wpadała strużka światła słonecznego i unoszące się w powietrzu py łki kurzu przy pominały płatki śniegu. Jak to możliwie, aby światło docierało tak głęboko w podziemia zamku? Celaena zatrzy mała się tuż pod kratą w suficie i zerknęła w górę. Ściany szy bu migotały, co oznaczało, ze wy łożono je wy polerowaną złotą blachą. Światło odbijało się od niej niczy m od lustra i w ten sposób docierało na sam dół, ale to oznaczało, że przy budowie wy korzy stano ogromne ilości złota! Dziewczy na weszła między dwa sarkofagi. Przy niosła ze sobą trzy sztuki zaimprowizowanej broni. Intensy wnie szukała śladów owy ch istot, które warczały i wy ły zeszłej nocy, ale niczego nie znalazła. Nie by ło również śladu Eleny. Zatrzy mała się przed sarkofagiem królowej. Błękitny klejnot w koronie pulsował w słaby m świetle słoneczny m. – Dlaczego powiedziałaś to wszy stko akurat mnie? – zastanawiała się na głos. Jej słowa odbijały się echem od ścian pokry ty ch skomplikowany mi ry tami. – Nie ży jesz od ty siąca lat. Dlaczego miałaby ś nadal przejmować się losem Erilei? – Dlaczego królowa nie zwróciła się
do Doriana, Chaola, Nehemii czy kogokolwiek innego? Dziewczy na przesunęła palcem po zadarty m nosie kobiety. – By łam pewna, że po śmierci będziesz mieć ciekawsze rzeczy do roboty – dodała. Próbowała się uśmiechnąć, ale wy powiedziała te słowa ciszej, niż zamierzała. Wiedziała, że powinna już wracać. Choć drzwi by ły zabary kadowane, ktoś prędzej czy później i tak mógł do niej zajrzeć, a raczej wątpiła, aby zdołała wy tłumaczy ć swoją nieobecność niezwy kle istotną misją zleconą przez pierwszą królową Adarlanu. „Miałaby m dużo szczęścia, jeśli z miejsca nie oskarżono by mnie o zdradę i korzy stanie z magii – pomy ślała Celaena, krzy wiąc się. – Bez wątpienia zesłano by mnie prosto do Endovier". Raz jeszcze rozejrzała się po grobowcu i wy szła. Nie znalazła żadny ch wskazówek, a poza ty m – skoro Elenie tak bardzo zależało na ty m, aby została Królewską Obrończy nią – nie mogła spędzić całego czasu na poszukiwaniach owego domniemanego zła. My szkowanie po labiry ncie mogło raczej zmniejszy ć jej szanse na wy graną, niż zwiększy ć. Popędziła po schodach. Jej pochodnia rzucała dziwne cienie na ściany. Jeśli owo zło by ło tak niebezpieczne, jak utrzy my wała królowa, jak niby mogła je pokonać? My śl o ty m, że w zamku zamieszkało jakieś zło, nie przerażała jej wcale. Skądże znowu! Nic a nic. Celaena sapnęła. Powinna się skupić na turnieju. Gdy wy gra, by ć może zajmie się ty m złem. *** Godzinę później dziewczy na w eskorcie strażników szła kory tarzami w kierunku biblioteki. Z wy soko uniesiony m podbródkiem uśmiechała się do młody ch kawalerów, którzy ją mijali, oraz do dam dworu przy glądający ch się jej różowobiałej szacie. Trudno by ło się im dziwić, gdy ż suknia olśniewała pięknem. Celaena również wy glądała zachwy cająco. Usły szała to nawet od Ressa, jednego z przy stojniejszy ch strażników czuwający ch przed jej komnatami. Oczy wiście w tej sy tuacji namówienie go, aby odprowadził ją do biblioteki, nie stanowiło szczególnie wielkiego wy zwania. Zabójczy m pozdrowiła skinieniem głowy mijającego ją szlachcica i uśmiechnęła się do siebie z zadowoleniem. Zauważy ła, że przechodzący mężczy zna by ł nieprawdopodobnie blady. Nieznajomy otworzy ł usta, aby coś powiedzieć, ale dziewczy na nawet nie zwolniła. Od kamienny ch ścian odbijały się echem dudniące głosy pogrążony ch w kłótni mężczy zn. Celaena przy spieszy ła kroku. Zignorowała ostrzegawcze sy knięcie Ressa i skręciła za róg. Znała ten zapach aż za dobrze – smród krwi i obrzy dliwą woń gnijącego ciała. Widok jednak zaskoczy ł ją całkowicie. „Ciało zjedzone do połowy " by ło dość łagodny m określeniem na to, co zostało z mizernego Xaviera. Jeden z jej strażników zaklął pod nosem, a Ress podszedł do dziewczy ny i położy ł dłoń na jej plecach, prosząc w ten sposób, aby się nie zatrzy my wała. Nikt z ludzi zebrany ch wokół trupa nawet na nich nie spojrzał. Celaena prześlizgnęła się bokiem i wy korzy stała sy tuację, aby dobrze przy jrzeć się ciału. Klatka piersiowa Xaviera by ła rozpruta, a wszy stkie ży wotne organy zostały z niej usunięte. Nie by ło po nich śladu, ale by ć może ktoś wy jął je już po odnalezieniu ciała. Podłużna twarz złodzieja, odarta ze skóry i mięśni, zasty gła w niemy m krzy ku. To nie by ło przy padkowe zabójstwo. W czaszce Xaviera widniała dziura i widać
by ło, że ktoś usunął również jego mózg. Na ścianie rozmazano krew, jakby ktoś próbował nią coś napisać, a potem zmazał słowa. Celaena rozpoznała jednak pojedy ncze kształty bądź litery i naty chmiast odwróciła wzrok. To by ły Znaki Wy rda. Trzy tajemnicze sy mbole tworzy ły krąg niedaleko ciała. – Na bogów – mruknął który ś ze strażników. Po chwili tłum ludzi otaczający ch zwłoki został za nimi. Nic dziwnego, że Chaol by ł rano taki rozczochrany ! Dziewczy na wy prostowała się. Czy jemu naprawdę przy szło do głowy, że to ona tego dokonała? Co za głupiec! Gdy by chciała wy eliminować swoich ry wali, zrobiłaby to szy bko i porządnie. Poderżnęłaby mężczy źnie gardło, wbiła nóż w serce lub dosy pała trucizny do wina. Rzeź, którą widziała w kory tarzu, by ła całkowicie pozbawiona smaku. Znaki Wy rda oznaczały zaś, że to nie by ło ty lko i wy łącznie brutalne zabójstwo. By ć może ten mord miał charakter ry tualny. Ktoś nadchodził z przeciwnego kierunku. Grob, ów przejmujący lękiem zabójca, szedł zapatrzony w zwłoki Xaviera. Jego oczy, ciemne i nieruchome niczy m leśne jeziora, uniosły się i mężczy zna spojrzał na Celaenę. Zignorowała jego gnijące zęby i wskazała zbiegowisko skinieniem głowy. – Szkoda – rzekła, udając, że jej nie zależy. Grob zachichotał i wepchnął sękate łapska w kieszenie znoszony ch, brudny ch spodni. Czy żby jego sponsorowi nie zależało na ty m, aby ten człowiek dobrze wy glądał? „Cóż, oczy wiście, że nie – odpowiedziała sobie w my ślach. – Jego sponsor przecież sam musi by ć obrzy dliwy m durniem, skoro wy brał takiego kandy data". – To ci strata – rzekł zabójca i wzruszy ł ramionami. Celaena zdawkowo skinęła głową i wbrew sobie nie odezwała się już ani słowem. Szła dalej kory tarzem, zatopiona w my ślach. Pozostało ich już ty lko szesnastu. Szesnastu kandy datów do roli Obrońcy, z który ch czwórka miała stoczy ć pojedy nek o ten zaszczy t. Współzawodnictwo stawało się coraz bardziej zacięte. Dziewczy na wiedziała, że powinna podziękować mroczny m bogom za to, że odebrali Xavierowi ży cie, ale z jakiegoś powodu nie potrafiła. *** Dorian machnął mieczem i chrząknął, gdy Chaol bez trudu odbił jego cios. Nie ćwiczy ł od wielu ty godni i jego mięśnie by ły obolałe. Zdy szany i znużony, zadawał pchnięcie za pchnięciem. – Oto rezultaty leniwego sty lu ży cia. – Kapitan zachichotał i zrobił krok w bok, gdy książę stracił równowagę i zatoczy ł się do przodu. Pamiętał czasy, gdy obaj by li równie dobry mi szermierzami, choć miało to miejsce dawno temu. Dorian nadal lubił szermierkę, ale ostatnimi czasy wolał książki. – Miałem spotkania, narady i ważne rzeczy do przeczy tania – wy sapał następca tronu i rzucił się do kolejnego ataku. Chaol zrobił unik, potem zwód i pchnął Doriana tak celnie, że ten aż się cofnął. Tracił panowanie nad sobą. – Spotkania, które wy korzy stujesz jako pretekst, aby wszczy nać awantury z księciem Perringtonem! – Książę machnął mieczem i kapitan cofnął się. – A może to wizy ty u Sardothien w środku nocy zajmują ci ty le czasu? – mruknął. Po jego czole spły wał pot. – Od jak dawna to trwa? Dorian warknął, a Chaol przeszedł do natarcia. Książę cofał się krok za krokiem.
– Jest inaczej niż ci się wy daje! – wy cedził przez zęby. – Nie spędzam z nią nocy ! Nie licząc tej wczorajszej, odwiedziłem ją ty lko raz! I potraktowała mnie nader chłodno, uwierz mi. – Przy najmniej jedno z was ma trochę zdrowego rozsądku – burknął kapitan. Jego ciosy by ły tak celne i precy zy jne, że Dorian nie mógł wy jść z podziwu. – Bo ty najwidoczniej straciłeś umiejętność logicznego my ślenia. – A ty ? – spy tał ostro następca tronu. – Mam może skomentować fakt, że ty również pojawiłeś się w jej komnatach zeszłej nocy ? Tej samej nocy, podczas której zginął kolejny kandy dat do roli Obrońcy ? – Wy konał zwód, ale Chaol nie dał się nabrać i natarł na Doriana z taką siłą, że ten zatoczy ł się i z trudem utrzy mał równowagę. Książę skrzy wił się, widząc furię bły szczącą w oczach kapitana. – Dobra, przesadziłem – przy znał i uniósł miecz, aby zablokować kolejny cios. – Ale chcę usły szeć odpowiedź na pierwsze py tanie. – A może nie ma odpowiedzi? Jak ty to ująłeś? „Jest inaczej, niż ci się wy daje!". – Oczy Chaola bły szczały, ale zanim Dorian zdąży ł zripostować, jego przy jaciel z premedy tacją zmienił temat: – Co sły chać na dworze? – spy tał, łapiąc z trudem oddech. Książę skrzy wił się. To z tego względu wstąpił do sali treningowej. Wiedział, że oszaleje, jeśli przy jdzie mu spędzić choć jedną chwilę dłużej wśród dworek i dworzan matki. – Zamknij się! – warknął. Ostrza ich mieczy znów się spotkały. – Jestem pewien, że to dla ciebie szczególnie ciężki dzień. Założę się, że wszy stkie damy błagają cię, aby ś ochronił je przed mordercą grasujący m po zamku! – Chaol wy szczerzy ł zęby, ale w jego oczach nie by ło widać wesołości. W budy nku wciąż znajdowało się ciało ofiary i kapitan by najmniej nie miał czasu, aby trenować walkę na miecze. Dorian zdziwił się, gdy jego przy jaciel zgodził się na trening. Chaol traktował swoje stanowisko z wielką powagą i taka decy zja by ła dla niego wielkim wy rzeczeniem. Książę zamarł nagle i wy prostował się. Tak, kapitan miał o wiele ważniejsze zadania na głowie. – Dość – rzekł i wsunął miecz do pochwy. Chaol poszedł w jego ślady i w milczeniu wy szli z sali treningowej. – Miałeś jakieś wieści od swego ojca? – spy tał kapitan tonem, który wy raźnie sugerował, że coś go gnębi. – Wciąż się zastanawiam, dokąd wy jechał. Następca tronu wy puścił powietrze z płuc, usiłując uspokoić oddech. – Nie, nic nie wiem. Nie mam bladego pojęcia, dokąd się udał. Gdy by liśmy dziećmi, często tak wy jeżdżał, ale to się nie powtórzy ło od wielu lat. Jestem pewien, że robi coś wy jątkowo paskudnego. – Uważaj na to, co mówisz, Dorianie. – Bo co? Wtrącisz mnie do lochu? – parsknął książę. Nie chciał naskakiwać na przy jaciela, ale zeszłej nocy ledwie zmruży ł oko, a odnalezienie kolejnego trupa jeszcze bardziej pogorszy ło jego nastrój. Chaol nie odpowiedział, Dorian odczekał więc chwilę i spy tał: – Sądzisz, że ktoś chce zabić wszy stkich uczestników turnieju? – Niewy kluczone. Właściwie mógłby m nawet to zrozumieć, ale brutalność ty ch mordów... Mam nadzieję, że to nie rozwinie się dalej zgodnie z ty m wzorcem. Dorian poczuł, jak krew w jego ży łach zamienia się w lód. – My ślisz, że oni spróbują zabić Celaenę? – Przy dzieliłem jej dodatkowy ch strażników. – Żeby ją bronili czy nie pozwalali jej wy jść? Zatrzy mali się w miejscu,
w który m każdy z nich powinien pójść w inną stronę. – A co to za różnica? – spy tał cicho Chaol. – Ty przecież i tak masz to gdzieś. Będziesz ją odwiedzał bez względu na to, co powiem, a strażnicy nie zatrzy mają cię, bo jesteś księciem. W słowach kapitana pobrzmiewała tak wielka gory cz i świadomość porażki, że Dorian przez ułamek sekundy poczuł się bardzo źle. Wiedział, że powinien trzy mać się z dala od Celaeny. Przecież Chaol i bez tego miał wy starczająco dużo problemów na głowie. Potem jednak przy pomniał sobie listę sporządzoną przez matkę i zrozumiał, że sam również ma już wszy stkiego dosy ć. – Muszę raz jeszcze przy jrzeć się ciału Xaviera. Zobaczy my się na kolacji – dodał kapitan i skierował się do swojej komnaty. Dorian patrzy ł przez chwilę, jak Chaol odchodzi, a potem sam ruszy ł w drogę. Powrót do wieży nigdy jeszcze nie za' brał mu ty le czasu. Otworzy ł drewniane drzwi prowadzące do jego apartamentów i skierował się do łaźni, ściągając z siebie jedną rzecz po drugiej. Miał całą wieżę do swojej dy spozy cji, ale zajmował ty lko górny poziom. Jego pokoje zawsze by ły dla niego ostoją, miejscem, w który m mógł się schronić przed cały m światem, ale tego dnia miał wrażenie, że komnaty zioną pustką.
27 Późny m popołudniem tego samego dnia Celaena stanęła przed wieżą zegarową. Budowla wy dawała się ciemnieć z każdą chwilą, jakby w jakiś sposób wchłaniała promienie gasnącego słońca. Gargulce na szczy cie trwały nieruchomo. Ani drgnęły. Elena nazwała ich Strażnikami. Strażnikami? A czego niby pilnowały ? Stwory przerażały królową do tego stopnia, że usiłowała trzy mać się od nich z daleka. Gdy by to one by ły ty m mieszkający m w zamku złem, z pewnością Elena wspomniałaby o ty m. Celaena nie miała ochoty szukać tajemniczego zła na własną rękę. Istniało zby t duże ry zy ko, że popadłaby przy ty m w tarapaty, a może nawet zginęła, zanim zdołałaby wy grać turniej i zostać Królewską Obrończy nią. Tak czy owak królowa nie musiała by ć aż tak lakoniczna i tajemnicza. – Te brzy dactwa pochłaniają całą twoją uwagę – oznajmiła stojąca za nią Nehemia. – Dlaczego? – Czy one mogą się przemieszczać? – spy tała Celaena. – Wy rzeźbiono je w kamieniu, Lillian – rzekła księżniczka we wspólnej mowie. Jej akcent by ł już nieco słabszy. – Och! – wy krzy knęła dziewczy na z uśmiechem. – Całkiem nieźle! Wy starczy ła jedna lekcja, aby ś mogła mi utrzeć nosa! Jej postępy w języ ku Ey llwe, niestety, nie by ły tak zadowalające. Nehemia rozpromieniła się, a potem powiedziała w ojczy stej mowie: – Te rzeźby w istocie robią paskudne wrażenie. – A Znaki Wy rda wokół nich ty lko pogarszają sprawę – rzekła Celaena. Jeden z nich znajdował się u jej stóp. Poszukała wzrokiem pozostały ch. By ło ich dwanaście i układały się w szerokie koło wokół wieży. Nie miała bladego pojęcia, co oznaczają. Żaden z nich nie przy pominał ty ch, które widziała przy trupie Xaviera, ale z pewnością istniało między nimi jakieś powiązanie. – A więc naprawdę nie potrafisz ich odczy tać? – zapy tała przy jaciółkę. – Nie – rzuciła obcesowo Nehemia i skierowała się ku ży wopłotom rosnący m dokoła placu. – A ty nie powinnaś nawet próbować rozgry źć ich znaczenia. Nic dobrego ci z tego nie przy jdzie – dodała przez ramię. Celaena opatuliła się szczelniej płaszczem i ruszy ła w ślad za księżniczką. Do pierwszy ch opadów śniegu brakowało jeszcze kilku dni, a to oznaczało, że wkrótce nadejdzie Yulemas. Do finałowego pojedy nku turnieju brakowało jeszcze dwóch miesięcy. Dziewczy na cieszy ła się ciepły m płaszczem, wciąż nie mogąc zapomnieć zimy, którą przeży ła w Endovier. W cieniu Gór Ruhnn mrozy nie znały litości. To prawdziwy cud, że udało jej się uniknąć odmrożenia. Gdy by wróciła do kopalni, nie przeży łaby kolejnej zimy. Wkrótce zrównała się z księżniczką. – Wy glądasz na zmartwioną – powiedziała Nehemia i położy ła dłoń na ramieniu zabójczy m. – Wszy stko w porządku – odparła Celaena w Ey llwe i uśmiechnęła się. – Nie lubię zimy. – Nigdy dotąd nie widziałam śniegu – rzekła księżniczka i spojrzała na niebo. – Ciekawa jestem, jak długo będzie mi się podobać. – Mam nadzieję, że długo, bo kory tarze pełne przeciągów, zimne poranki i dni bez słońca mogą porządnie dać w kość. Nehemia roześmiała się. – Powinnaś wrócić ze mną do Ey llwe i poczekać na nasze gorące lato. Wtedy na
pewno zaczęłaby ś doceniać zimne poranki i dni bez słońca. Celaena spędziła już jedno upalne lato na Czerwonej Pusty ni, ale ukry ła ten fakt przed Nehemią. Nie chciała odpowiadać na niewy godne py tania. – Chciałaby m kiedy ś zobaczy ć Ey llwe – powiedziała zamiast tego. Nehemia znów zerknęła na towarzy szkę i po chwili uśmiechnęła się. – A więc tak się stanie. Oczy Celaeny rozbły sły. Przechy liła głowę, aby spojrzeć na zamek górujący nad ich głowami. – Ciekawa jestem, czy Chaol uporał się już z bałaganem po ty m morderstwie. – Moi ochroniarze przekazali mi, że ów człowiek został... Cóż, został bestialsko zamordowany. – Łagodnie mówiąc – mruknęła Celaena, obserwując, jak promienie zachodzącego słońca malują zamek na złoto, czerwień i błękit. Nie przepadała za ostentacy jny m wy glądem budowli, ale musiała przy znać, że niekiedy prezentowała się bardzo pięknie. – Widziałaś ciało? Moich ludzi nie dopuszczono do niego. Dziewczy na pokiwała powoli głową. – Nie chcesz znać szczegółów. Wierz mi. – Wręcz przeciwnie – stwierdziła Nehemia, uśmiechając się lekko. – Opowiedz. Celaena uniosła brew. – Cóż... Zacznę od tego, że wszędzie rozsmarowano krew. Na ścianach, na podłodze... – Rozsmarowano? – przerwała jej szeptem księżniczka. – Jesteś pewna, że krew nie została po prostu rozlana? – Nie wy daje mi się. Miałam wrażenie, że ktoś ją celowo roztarł. Dostrzegłam parę owy ch Znaków Wy rda, ale większość została zamazana. – Pokręciła głową, przy pominając sobie scenę. – Trup by ł okaleczony. Usunięto mu wszy stkie organy. Wy glądał, jakby rozcięto go od szy i po pępek i... Przepraszam, ale wy glądasz, jakby by ło ci niedobrze. Nie powinnam ci tego opowiadać. – Nie. Mów dalej. Czego jeszcze brakowało? Celaena zawahała się, ale dokończy ła: – Mózgu. Ktoś zrobił mu dziurę w głowie i wy ciągnął mózg. No i jeszcze zdarł mu skórę z twarzy. Nehemia pokiwała głową, wpatrzona w pozbawiony liści krzak przed nimi. Przy gry zała dolną wargę, a Celaena spostrzegła, że co chwila rozwiera i zaciska dłonie przy fałdach długiej, białej sukni. Owionął je zimny wiatr, poruszając setki zgrabny ch, cieniutkich warkoczy ków Nehemii. Wplecione w nie złote ozdoby zadźwięczały cichutko. – Przepraszam – rzekła Celaena. – Nie powinnam by ła... Niespodziewanie za ich plecami rozległy się czy jeś kroki. Zanim dziewczy na zdąży ła się odwrócić, rozległ się męski głos: – To ci dopiero widok. Zabójczy ni napięła mięśnie. Tuż przy nich stał Cain, do połowy skry ty w cieniu wieży zegarowej wznoszącej się za nim. Towarzy stwa dotrzy my wał mu Verin, złośliwy złodziej z kręcony mi włosami. – Czego chcesz? – spy tała Celaena. Opalona twarz Caina skrzy wiła się w pogardliwy m gry masie. Wy dawał się większy i potężniejszy niż wcześniej, a może to ty lko wzrok płatał jej figla? – Udając damę, z pewnością się nią nie staniesz – rzekł. Celaena zerknęła na Nehemię, lecz ta nie spuszczała wzroku z Caina. Jej oczy by ły zmrużone, a usta rozchy lone.
Mężczy zna jeszcze nie skończy ł swojej przemowy. Skupił uwagę na Nehemii i wy szczerzy ł lśniące, białe zęby. – A ty z kolei nie staniesz się księżniczką od samego noszenia korony – wy cedził. – Twój czas minął. Zabójczy ni podeszła krok bliżej. – Stul mordę, bo wbiję ci zęby do gardła. Cain roześmiał się chrapliwie. Verin uczy nił to samo. Złodziej znalazł się nagle za ich plecami i dziewczy na zadała sobie w my ślach py tanie, czy oni czasem nie szukają zaczepki. – Kanapowy piesek księcia zaczy na szczekać! – oznajmił wojownik. – Ciekawe, czy ma jakieś kły. Celaena poczuła dłoń Nehemii na swoim ramieniu, ale strząsnęła ją i podeszła do mężczy zny. By ła tak blisko, że czuła oddech Caina. Wszędzie wokół stali strażnicy, ale wy dali się niezainteresowani sy tuacją. Rozmawiali między sobą. – Dowiesz się, kiedy zatopię te kły w twojej szy i – oznajmiła. – Spróbuj teraz – mruknął Cain. – No dalej, uderz mnie. Walnij mnie z całej siły. Uwolnij wściekłość, którą czujesz za każdy m razem, gdy celowo nie trafiasz w sam środek tarczy lub zwalniasz podczas wspinaczki. No, uderz mnie, Lillian! Mężczy zna mówił tak cicho, że ty lko Celaena sły szała jego słowa. Ty lko ona usły szała też szy derstwo, z jakim wy mówił jej imię. – No, przy wal mi. Zobaczy my, czego nauczy ł cię rok w Endovier. Serce dziewczy ny biło tak szy bko jak jeszcze nigdy. Cain znał prawdę. Wiedział, kim by ła i czy m się zajmowała. Nie ośmieliła się spojrzeć na Nehemię. Miała nadzieję, że słaba znajomość wspólnej mowy nie pozwoli księżniczce zrozumieć ty ch słów. Nadal czuła na sobie wzrok Verina stojącego za ich plecami. – My ślisz sobie, że twój sponsor to jedy ny, który zrobi wszy stko dla wy granej? My ślisz, że ty lko książę i kapitan znają prawdę o tobie? Celaena zacisnęła dłoń w pięść. Wy starczy ły by dwa ciosy, aby ten by dlak znalazł się na ziemi. Potem jeszcze jeden i Verin dołączy łby do niego. – Lillian – powiedziała Nehemia we wspólnej mowie, biorąc dziewczy nę za rękę. – Chodźmy już. Mamy kilka spraw do załatwienia. – O, kolejny przy kład – rzekł Cain. – Za nią też biegasz jak piesek. Ręka zabójczy ni zadrżała. Gdy by go uderzy ła, z pewnością wy wiązałaby się bójka i straż musiałaby interweniować. Chaol nie pozwoliłby jej już na spotkania z Nehemią. Zostałaby zapewne uwięziona w swoich komnatach i nie mogłaby ćwiczy ć popołudniami z Noxem. Uśmiechnęła się więc, podwinęła rękawy i rzekła: – Takie komentarze możesz sobie w dupę wsadzić, Cain. Jej ry wale ry knęli śmiechem, a dziewczy ny odwróciły się i odeszły. Księżniczka nadal trzy mała mocno dłoń Celaeny. Nie chciała okazać w ten sposób strachu ani gniewu, a jedy nie zademonstrować, że rozumie i popiera swoją towarzy szkę. Zabójczy m w odpowiedzi uścisnęła dłoń Nehemii. Minęło już sporo czasu, odkąd ktoś się nią opiekował, ale miała wrażenie, że mogłaby się znów do tego przy zwy czaić. *** Chaol i Dorian stali na galery jce górującej nad salą treningową i przy glądali się zabójczy ni, która okładała ciosami kukłę stojącą na środku. Celaena powiadomiła swojego
trenera, że ma zamiar ćwiczy ć przez kilka godzin po obiedzie, a ten zaprosił Doriana, aby przy jrzał się jej postępom. Kapitan miał nadzieję, że może dzięki temu książę zrozumie, dlaczego dziewczy na stanowi tak wielkie zagrożenie nie ty lko dla niego, lecz także dla wszy stkich. Celaena sapała, a jej pięści na przemian trafiały w cel, najpierw prawa, potem lewa, prawa, lewa i tak bez końca. Biła kukłę bez litości, jakby płonął w niej ogień, którego nie mogła ugasić. – Nabiera sił – rzekł książę cicho. – Odwaliłeś kawał dobrej roboty jako trener. – Celaena waliła i kopała w kukłę, unikając niewidzialny ch ciosów. Strażnicy przy drzwiach przy glądali się jej obojętnie. – My ślisz, że ma szanse w walce z Cainem? Zabójczy ni wy konała kopnięcie z półobrotu i trafiła prosto w głowę kukły, która aż się zakoły sała. Taki kopniak przewróciłby każdego mężczy znę. – My ślę, że jeśli zdoła utrzy mać emocje na wodzy, ma spore szanse na wy graną. Sęk w ty m, że ona jest dzika. Dzika i nieprzewidy walna. Musi się nauczy ć kontrolować temperament, a zwłaszcza swój nieposkromiony gniew. Chaol miał rację. Nie miał pojęcia, czy przy czy ną by ł poby t w Endovier, czy może szkolenie pod okiem Hamela, ale wiedział, że dziewczy na nie jest w stanie wy ładować drzemiącej w niej ogromnej frustracji. – A to kto? – spy tał ostry m tonem Dorian, gdy do sali wszedł Nox i zbliży ł się do Celaeny. Zabójczy ni przerwała trening, pomasowała owinięte płótnem kły kcie, otarła pot z czoła, a potem pomachała do swojego towarzy sza. – To Nox – rzucił Chaol. – Złodziej z Perranthu. Kandy dat ministra Jovala. Mężczy zna powiedział coś do Celaeny, która zachichotała. Zawtórował jej. – Czy żby znalazła sobie kolejnego przy jaciela? – Dorian uniósł brwi, patrząc na dziewczy nę, która zademonstrowała Noxowi ruch. – Co takiego? Ona mu pomaga? – Tak, codziennie. Zazwy czaj zaczy nają zajęcia po ty m, jak inni je kończą. – I ty pozwalasz na to? Chaol miał ochotę zmierzy ć księcia surowy m spojrzeniem, ale opanował się. – Jeśli chcesz, aby m im zakazał wspólny ch ćwiczeń, zrobię to. Dorian przy glądał się przez chwilę trenującej parze. – Nie. Niech z nim ćwiczy. Pozostali kandy daci to by dlaki. Przy da jej się sojusznik. – Niewątpliwie. Książę odwrócił się i wkroczy ł w ciemny kory tarz, który prowadził z balkonu na parter. Chaol przy glądał się, jak jego przy jaciel odchodzi, ciągnąc za sobą falującą czerwoną pelery nę, a potem westchnął. Umiał rozpoznać zazdrość, i książę – choć by ł mądry m człowiekiem – podobnie jak Celaena nie umiał ukry wać emocji. Niewy kluczone, że przy prowadzając tu następcę tronu, osiągnął efekt odwrotny do zamierzonego. Poczłapał za Dorianem, mając nadzieję, że nie wpakuje ich wszy stkich w poważne tarapaty. *** Kilka dni później Celaena zów odwiedziła bibliotekę. Kręcąc się na krześle, ostrożnie odwracała kruche, pożółkłe kartki starej księgi. Podobnie jak w wielu inny ch, po które sięgnęła wcześniej, tu również znalazła same bzdury, ale nadal cierpliwie szukała konkretny ch informacji na temat Znaków Wy rda. Nie dawał jej spokoju fakt, że znalazła sy mbole zarówno wokół wieży zegarowej, jak i przy ciele Xaviera. Im więcej będzie wiedziała na temat
moty wacji zabójcy i jego sposobów na zabijanie, ty m lepiej. To z ty m złem należało się uporać, a nie z jakimś tajemniczy m, niewy tłumaczalny m zagrożeniem, o który m wspomniała Elena. Celaenę zaczęły piec oczy. Uniosła głowę i westchnęła. W bibliotece by ło ciemno i gdy by nie szelest kartek przewracany ch przez Chaola, panowałaby tu całkowita cisza. – Skończy łaś? – spy tał kapitan, zamy kając czy taną powieść. Zabójczy m nie powiedziała mężczy źnie o ty m, że Cain odkry ł jej prawdziwą tożsamość ani o przy puszczalny m związku morderstw ze Znakami Wy rda. Jeszcze nie. W bibliotece nie my ślała o turnieju i ry walach. Tutaj cieszy ła się ciszą i spokojem. – Nie – burknęła, bębniąc palcami po stole. – Czy ty naprawdę spędzasz cały swój wolny czas w ten sposób? – spy tał kapitan i uśmiechnął się lekko. – Powinnaś mieć nadzieję, że nikt się o ty m nie dowie. Taka plotka zrujnowałaby twoją reputację, a Nox porzuciłby ciebie i przy stał do Caina. Chaol zachichotał sam do siebie, znów otworzy ł książkę i rozparł się na krześle. Dziewczy na wpatry wała się w niego przez moment, zastanawiając się, czy przestałby się śmiać, gdy by wiedział, że próbuje badać tło morderstw, a to, co znajdzie, mogłoby okazać się pomocne również dla niego. Usiadła prosto i zaczęła masować paskudny siniak na nodze, który nieprzy padkowo pozostawił jej drewniany kij Chaola. Wbiła w mężczy znę nieprzy jazne spojrzenie, ale ten nie uniósł nawet głowy. Podczas zajęć nie okazy wał jej cienia litości. Zmuszał ją do najrozmaitszy ch ćwiczeń – kazał jej nawet chodzić na rękach i żonglować ostrzami. Nie by ło to dla niej nic nowego, ale nie sprawiało jej przy jemności. Ostatnio jednak zaczął się uspokajać i Celaena widziała, że jest mu trochę przy kro za owe uderzenie kijem. Miała wrażenie, że zaczy na go lubić. W końcu zatrzasnęła z hukiem tom, aż kurz buchnął w powietrze. Czy tanie tej książki nie miało sensu. – Co takiego? – spy tał kapitan. – Nic – mruknęła. Czy m by ły Znaki Wy rda i skąd pochodziły ? A co najważniejsze, dlaczego nie widziała ich nigdy wcześniej? Mnóstwo tego ty pu sy mboli znajdowało się również w grobowcu Eleny. Niewy kluczone, że stosowano je w jakiejś zapomnianej religii w odległy ch czasach, ale w takim razie co robiły tutaj? No i dlaczego znalazły się na miejscu zbrodni? Musiał istnieć jakiś związek. Jak dotąd nie dowiedziała się wiele. Według jednej z ksiąg Znaki Wy rda by ły alfabetem, ale jeśli wierzy ć tej, którą właśnie zamknęła, nie rządziły nimi żadne zasady gramaty czne. By ły to jedy nie sy mbole, które należało ze sobą powiązać. Co więcej, sy mbole te zmieniały znaczenie w zależności od otaczający ch je inny ch znaków. Bardzo trudno by ło nary sować właściwy znak, bo nawet mała zmiana kąta nachy lenia czy długości kreski pociągała za sobą zmianę znaczenia. – Przestań się dąsać i patrzeć spode łba – skarcił ją Chaol. Spojrzał na ty tuł jej książki. Żadne z nich nie wspomniało ani słowem o morderstwie Xaviera, a dziewczy na nie zaczy nała tego tematu. – Co ty właściwie czy tasz? – Nic takiego – odpowiedziała i zasłoniła ty tuł. Kapitan zmruży ł jednak swoje brązowe oczy i wiedziała, że będzie indagował do skutku. Westchnęła ciężko. – To... To o Znakach Wy rda. Wiesz, ty ch sy mbolach wokół wieży zegarowej. Zaciekawiły mnie, więc postanowiłam poczy tać na ich temat. Półprawda zawsze by ła lepsza od kłamstwa. Czekała na jakąś sarkasty czną
odpowiedź, ale nie usły szała jej. – Tak? – spy tał jedy nie Chaol. – A skąd ta twoja frustracja? Dziewczy na spojrzała na sufit. – Bo niczego nie mogę znaleźć. Trafiam jedy nie na jakieś dziwaczne lub rady kalne teorie. Nigdy wcześniej nie widziałam żadnego z ty ch znaków. Dlaczego? Niektóre księgi utrzy mują, że Wy rd to siła, która scala Erileę i włada nią. Ba, włada cały m światem i ty siącami inny ch! – Też o ty m sły szałem – rzekł kapitan i uniósł swoją książkę. Dziewczy na nie spuszczała oczu z jego twarzy. – Zawsze uważałem, że Wy rd to jedy nie staroświeckie określenie Losu bądź Przeznaczenia. – Ja też. Ale Wy rd nie jest obiektem kultu, przy najmniej nie na północy konty nentu. Nie stoi u boku Bogini i nie zasiada wśród inny ch bogów. Chaol położy ł swoją książkę na kolanie. – Czy te twoje badania moją jakieś głębsze uzasadnienie, pominąwszy ową dziwną obsesję na punkcie sy mboli w ogrodzie? Czy aż tak się nudzisz? „Nie, raczej martwię się o swoje bezpieczeństwo!" – pomy ślała. – Nie. I tak. To ciekawe, wiesz? Niektóre teorie mówią, że Bogini Matka to duch z innego świata, który trafił do nas przez przejście zwane Bramą Wy rda i odkry ł, że Erilei trzeba nadać kształt i zaludnić ją ży ciem. – Trąci mi to herezją – ostrzegł Celaenę kapitan. By ł dorosły m mężczy zną i dobrze pamiętał egzekucje oraz płonące stosy sprzed dziesięciu lat. Wiedział, czy m by ło dorastanie w cieniu króla, który skazał świat na ty le zniszczeń. Wiedział, czy m by ło ży cie w świecie, w który m wy rzy nano królewskie rodziny, palono ży wcem jasnowidzów, czarodziei i wszędzie wokół panoszy ł się mrok i smutek. Celaena ciągnęła swój wy wód w nadziei, że wszy stkie strzępy wiedzy zaczną do siebie pasować, gdy opowie o nich na głos: – Istnieje pogląd, że przed przy by ciem Bogini istniało tu już jakieś ży cie. By ła to staroży tna cy wilizacja, która później jakoś znikła. By ć może stało się to za sprawą owej Bramy Wy rda. Tu i ówdzie można przecież natknąć się na ruiny, które są zby t stare, aby by ć dziełem Fae. Dziewczy na nie miała pojęcia, w jaki sposób mogło się to wiązać z morderstwami uczestników turnieju. Nie potrafiła połączy ć ty ch faktów. Chaol wstał i odłoży ł książkę na stół. – Czy mogę by ć z tobą szczery ? – spy tał, pochy lając się ku niej. Zabójczy m także się przy bliży ła, a wtedy kapitan szepnął: – Mówisz, jakby ś by ła obłąkana. Celaena parsknęła zdegustowana i opadła na krzesło, kipiąc ze złości. – Och, przepraszam cię najmocniej! Nie wiedziałam, że interesowanie się historią naszego świata jest aż tak wielkim błędem! – Jak sama powiedziałaś, to dość rady kalne i dziwne teorie – rzekł Chaol i znów otworzy ł swoją książkę. – Wciąż mi nie wy jaśniłaś, skąd się bierze ta twoja frustracja? – spy tał, nie unosząc głowy. Dziewczy na potarła zmęczone oczy. – Ponieważ – zaczęła drżący m głosem, jakby miała zaraz wy buchnąć płaczem – chcę znaleźć jasną odpowiedź na py tanie, czy m są Znaki Wy rda i dlaczego znalazły się w tutejszy m ogrodzie! Magia została wy tępiona na rozkaz króla, więc dlaczego pozwolono, aby przetrwało tu coś takiego jak Znaki Wy rda? To, że wy malowano je na miejscu zbrodni, z pewnością miało
jakieś znaczenie. – Powinnaś znaleźć sobie coś ważniejszego do roboty – rzekł Chaol, wracając do lektury. „Przecież zazwy czaj to strażnicy pilnują mnie w bibliotece – pomy ślała dziewczy na. – Siedzą przy mnie cały mi godzinami, dzień po dniu. Co on tu właściwie robi?". Uśmiechnęła się lekko, a potem spojrzała na książki rozłożone na stole. W my ślach przejrzała wszy stkie zebrane do tej pory informacje. Intry gowały ją Bramy Wy rda, które by ły wielokrotnie wspominane przy temacie Znaków Wy rda, ale o nich również nie sły szała nigdy wcześniej. Po raz pierwszy natrafiła na to pojęcie kilka dni temu. Wy dało jej się interesujące i zaczęła szukać dalej, przekopując się przez stosy stary ch pergaminów, aż natrafiła na jeszcze ciekawsze teorie. Bramy te by ły tworami zarówno realny mi, jak i niewidzialny mi. Ludzie nie mogli ich dostrzec, ale mogli je przy wołać i uży ć ich za pomocą Znaków Wy rda. Bramy otwierały się na inne światy, z który ch jedne by ły przy jazne, a inny ch należało unikać. Dzięki Bramom różne by ty i istoty mogły przenikać do Erilei i należało założy ć, że wiele z ty ch stworzeń ży ło w ich świecie właśnie dzięki ty m przejściom. Celaena przy ciągnęła do siebie kolejną książkę i wy szczerzy ła zęby w uśmiechu. Przez moment miała wrażenie, że ktoś czy ta w jej my ślach. Patrzy ła na ogromny czarny tom, którego ty tuł wy tłoczono srebrny mi literami. Chodząca Śmierć. Na szczęście kapitan nie dostrzegł tej książki, ale... Dziewczy nę zaniepokoiło coś innego. Nie przy pominała sobie, aby w ogóle brała tę księgę z półki. Bił od niej ostry, nieprzy jemny zapach przy wodzący na my śl wilgotną ziemię. Celaena zmarszczy ła nos i otworzy ła księgę. Przekartkowała ją w poszukiwaniu Znaków Wy rda bądź wzmianek o Bramach Wy rda, ale znalazła coś o wiele ciekawszego. Z jednej ze stron szczerzy ła się do niej wy krzy wiona, na pół zgniła twarz, z której odpadało ciało. Zrobiło się chłodniej i dziewczy na potarła dłońmi ramiona. Skąd tu się wzięło coś takiego? Jak to się stało, że tej księgi nie spalono? Jak to możliwe, że księgozbiór przetrwał czy stki dziesięć lat temu? Przeszy ł ją dreszcz i z trudem powstrzy mała wzdry gnięcie. W zapadły ch, szalony ch oczach bestii czaiło się niewy słowione zło. Celaena odnosiła wrażenie, że twarz patrzy prosto na nią. Zamknęła księgę i odsunęła ją od siebie. Gdy by król wiedział o istnieniu takich pozy cji w swoim księgozbiorze, bez wahania kazałby je zniszczy ć. Nie by ło tu bibliotekarzy jak w Wielkiej Bibliotece Ory nthu, którzy mogliby ocalić bezcenne tomy. Chaol nie odry wał wzroku od własnej książki. Skądś dobiegł jęk i Celaena rozejrzała się gwałtownie. By ł to gardłowy dźwięk. Czy żby zwierzęcy ? – Sły szałeś to? – spy tała. – Kiedy masz zamiar stąd wy jść? – zabrzmiała odpowiedź. – Jak mi się znudzi czy tanie. Ponownie zbliży ła do siebie czarną księgę, ostrożnie przewróciła kartkę z owy m przerażający m portretem martwej bestii i przy ciągnęła do siebie świecę. Następnie zagłębiła się w lekturze opisów najrozmaitszy ch potworów. Gdzieś pod nią rozległ się zgrzy tliwy dźwięk, jakby ktoś przejechał pazurem po suficie pomieszczenia znajdującego się piętro niżej. Celaena zatrzasnęła księgę i odsunęła się od stołu. Włosy na jej ramionach uniosły się. O mały włos wpadłaby na sąsiedni stolik. By ła przekonana, że zaraz coś ją dopadnie – dłoń, skrzy dło lub rozwarta paszcza pełna kłów. – A to sły szałeś? – spy tała Chaola. Kapitan uśmiechnął się powoli, wręcz złośliwie, a potem wy ciągnął szty let i przesunął ostrzem po marmurowej podłodze, uzy skując ten sam
dźwięk. – Cholerny idiota – warknęła. Złapała dwie inne ciężkie księgi i wy szła z biblioteki. Chodząca śmierć została na stole.
28 Celaena zmarszczy ła brwi i wy celowała kijem w białą bilę. Oparła dłoń na stole kry ty m zielony m suknem, na próbę przesunęła kij parokrotnie do przodu i do ty łu, a potem pchnęła niezdarnie. Chy biła. Zaklęła i podjęła kolejną próbę. Ty m razem trafiła w bilę, ale niezby t celnie. Kulka potoczy ła się powoli w bok i uderzy ła w inną z cichy m stuknięciem. Cóż, przy najmniej coś jej się udało. Próba rozszy frowania Znaków Wy rda zakończy ła się o wiele mniejszy m sukcesem. Minęła godzina dwudziesta druga. Celaena miała już dość ćwiczeń, lektury i rozmy ślań na temat Eleny oraz Caina i skierowała się do bawialni. Muzy ka również ją znuży ła, a w karty nie można by ło grać samemu, tak więc jedy ną sensowną rozry wką wy dawał się bilard. Ujęła kij w nadziei, że gra nie okaże się szczególnie trudna. Wy celowała raz jeszcze. Chy biła. Zacisnęła zęby, walcząc z pokusą złamania kija na kolanie, ale uświadomiła sobie, że próbuje się nauczy ć gry dopiero od godziny. „Przed północą osiągnę mistrzostwo! – obiecała sobie w my ślach. – Opanuję tę idioty czną grę albo porąbię stół, usy pię z niego stos i spalę na nim Caina. Ży wcem". Ty m razem kij trafił w bilę z taką siłą, że kulka pomknęła po stole, potrąciła trzy inne i trafiła idealnie w bilę numer trzy. Ta potoczy ła się w stronę łuzy ale zamiast wpaść do środka, znieruchomiała na krawędzi otworu. Celaena ry knęła z wściekłości i podbiegła do łuzy. Przez chwilę wrzeszczała na bilę, a potem złapała mocno kij i zatopiła w nim zęby, nie przestając krzy czeć. W końcu uciszy ła się i wrzuciła bilę numer trzy do łuzy. *** – To by ło żałosne – oznajmił stojący na progu Dorian. – Zważy wszy, że mam do czy nienia z największą zabójczy nią świata. Celaena krzy knęła i odwróciła się ku niemu. Miała na sobie zwy kłe spodnie i tunikę i nawet nie związała włosów. Książę oparł się o stół i uśmiechnął się, patrząc na jej intensy wny rumieniec. – Jeśli przy szedłeś tu naigry wać się ze mnie, weź ten kij i wepchnij go sobie... – Zamiast kończy ć zdanie, dziewczy na wy konała obsceniczny gest kijem. Książę podwinął rękawy i wy brał sobie własny sprzęt ze stojaka przy ścianie. – Masz ochotę pogry źć jeszcze który ś z nich? Daj mi znać, to wezwę nadwornego malarza, aby uwiecznił tę scenę. – Nie nabijaj się ze mnie! – A ty nie bądź taka poważna – odparł Dorian i z wdziękiem posłał białą bilę w kierunku zielonej, która wpadła prosto do łuzy. – Nie można się na ciebie napatrzeć, gdy ogarnia cię furia. Ku jego zaskoczeniu, a także zachwy towi, zabójczy m wy buchnęła śmiechem. – To zabawne dla ciebie – rzekła. – Ale mnie doprowadza do szału. Pchnęła kijem raz jeszcze. Znów chy biła. – Pokażę ci, jak to się robi – rzekł Dorian. Podszedł do dziewczy ny i ujął jej kij, odsuwając ją delikatnie na bok. Ignorując nieco ży wsze bicie serca, ustawił się tam, gdzie stała przed momentem. – Spójrz tutaj. Mój kciuk i palec wskazujący obejmują kij. Wy starczy, że... Celaena odepchnęła go biodrem i zajęła jego miejsce.
– Wiem, jak trzy mać kij, ty nadęty bufonie – oznajmiła. Znów spróbowała uderzy ć w bilę, ale chy biła. – Nie poruszasz się we właściwy sposób. Pozwól, że ci pokażę. Z ty mi słowami sięgnął po najstarszą i najbardziej bezwsty dną sztuczkę w repertuarze podry wacza – jego ręka znalazła się na dłoni Celaeny trzy mającej kij. Potem ujął jej drugą dłoń i ułoży ł we właściwy m miejscu na końcu kija. Ku swojej zgrozie uświadomił sobie, że na policzki wy pły nął mu gorący rumieniec. Zerknął na dziewczy nę i z ulgą zauważy ł, że jest równie czerwona jak on lub nawet bardziej. – Jeśli nie przestaniesz mnie obmacy wać i nie skupisz się na nauce, wy dłubię ci oczy, a w ich miejsce wepchnę te kulki. – Patrz, wy starczy, że... Pokazał jej kolejno wszy stkie kroki i dziewczy na bez trudu trafiła w bilę, która potoczy ła się prosto do łuzy. Książę wy prostował się i uśmiechnął. – Widzisz? Wy starczy odpowiednia technika. Spróbuj jeszcze raz. Dziewczy na parsknęła, ale zajęła odpowiednią pozy cję,wy celowała i uderzy ła. Biała bila trafiła w sam środek grupy kolorowy ch kul i rozrzuciła jej po cały m stole. Dorian ujął trójkąt i pokazał jej. – To co? Zagramy ? *** Przerwali grę dopiero po drugiej w nocy. Książę w między czasie zamówił najrozmaitsze desery i choć Celaena z początku protestowała, pochłonęła spory kawałek czekoladowego ciasta, a potem dokończy ła porcję Doriana. Następca tronu wy grał każdą grę, ale dziewczy na nawet tego nie zauważy ła. Każde celne trafienie kwitowała bezwsty dny mi przechwałkami, a gdy chy biła, wy buchała złością, która mogłaby przy ćmić nawet ognie piekielne. Dorian nie pamiętał, kiedy po raz ostatni śmiał się tak szczerze. W przerwach między kolejny mi seriami wściekły ch przekleństw rozmawiali o przeczy tany ch książkach. Celaena gadała jak najęta, jakby nie odzy wała się do nikogo od lat i bała się, że nagle straci głos. Książę przekonał się, że by ła przerażająco mądra. Rozumiała każdy podejmowany przez niego temat. Rozmawiali zarówno o historii, jak i o polity ce, choć dziewczy na utrzy my wała, że nie znosi tego tematu. Okazało się, że ma wiele do powiedzenia nawet na temat teatru. Urzeczony rozmową książę obiecał, że po turnieju zabierze Celaenę na jakąś sztukę. Po ty m wy znaniu przez moment panowała niezręczna cisza, która jednak szy bko minęła. Dorian usadowił się wy godnie na krześle i wsparł podbródek na dłoni. Dziewczy na siedziała naprzeciwko niego z nogami przewieszony mi przez poręcz. Wpatry wała się w ogień przy mrużony mi oczami. – O czy m my ślisz? – spy tał. – Nie wiem – powiedziała i oparła głowę na poręczy krzesła. – Sądzisz, że ktoś zaplanował morderstwo Xaviera i inny ch kandy datów? – Może. Czy to ma jakieś znaczenie? – Nie. – Dziewczy na machnęła leniwie dłonią. – Mniejsza z ty m. Książę chciał zadać kolejne py tanie, ale zauważy ł, że zabójczy m zasnęła. Żałował, że wie tak niewiele o jej przeszłości. Chaol zdradził mu ty lko to, że
dziewczy na pochodzi z Terrasenu i że jej rodzina nie ży je. Nie miał bladego pojęcia o ty m, czy m się zajmowała, jak została zabójczy nią ani gdzie nauczy ła się grać na fortepianie. Wszy stko to by ło dla niego tajemnicą. Chciał wiedzieć o niej więcej i marzy ł o ty m, aby mu kiedy ś po prostu opowiedziała o sobie. Wstał i przeciągnął się. Odstawił kije na stojak, ułoży ł bile i wrócił do śpiącej dziewczy ny. Potrząsnął nią lekko. – Wiem, że jesteś zmęczona, ale jeśli się nie przeniesiesz do łóżka, rano tego pożałujesz. Celaena jęknęła. Nie otwierając oczu, wstała i poczłapała do drzwi. Dorian zadecy dował, że lepiej będzie podać jej ramię, zanim się przewróci i coś sobie złamie. Próbując ze wszy stkich sił nie my śleć o cieple jej ciała, zaprowadził ją do sy pialni i patrzy ł, jak wpełza na łóżko i pada na koce. – Tam są twoje książki – wy mamrotała, pokazując stos przy łóżku. Książę powoli wszedł do sy pialni. Dziewczy na leżała nieruchomo, a jej oczy by ły zamknięte. W pomieszczeniu paliły się trzy świece umieszczone na różny ch przedmiotach. Dorian westchnął i podszedł, aby je zdmuchnąć. Czy żby zdąży ła już zasnąć? – Dobranoc, Celaeno – rzekł. Nigdy wcześniej nie zwrócił się do niej po imieniu. Spodobało mu się to. Dziewczy na wy mamrotała coś w odpowiedzi, ale nie poruszy ła się. Wtedy zauważy ł na jej szy i poły skujący naszy jnik, który wy dał mu się dziwnie znajomy. Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że gdzieś go już wcześniej widział. Przy jrzał mu się raz jeszcze, a potem podniósł książki i wy szedł. Gdy by Celaena została Obrończy nią jego ojca, a potem odzy skała wolność, czy pozostałaby taka sama? A może jej zachowanie by ło ty lko grą. Może robiła wszy stko, żeby zdoby ć to, czego chce. Nie, z pewnością nie udawała. To by ło niemożliwe. Nie, książę nie chciał w to wierzy ć. Gdy wracał do swoich komnat, w pogrążony m w mroku zamku panowała cisza.
29 Następnego dnia rano uczestnicy turnieju przy stąpili do kolejnej Próby. Celaena stała z założony mi rękami i przy glądała się Cainowi, który walczy ł z Grobem. Ogromny góral znał jej prawdziwą tożsamość. Choć włoży ła mnóstwo wy siłku w to, aby ją ukry ć i nie zwracać na siebie uwagi, wszy stko poszło na marne. Jej starania ty lko go rozbawiły. Zacisnęła zęby, obserwując wojowników, którzy przemieszczali się po arenie i wy mieniali ciosy. Próba by ła stosunkowo prosta. Uczestnicy turnieju zostali podzieleni na pary i musieli stoczy ć ze sobą pojedy nki. Zwy cięzcy by li od razu zakwalifikowani do następnej rundy i nie musieli się niczy m przejmować. Przegrani podlegali natomiast ocenie Brulla i najsłabszy z nich miał zostać wy eliminowany. Celaena musiała przy znać, że Grob dzielnie stawił czoła Cainowi, choć widać by ło, że kolana drżą pod nim z wy siłku. Nox, który stał obok niej, aż sy knął, gdy Cain znienacka naparł na przeciwnika, niemalże powalając go na ziemię. Wojownik nie przestawał się uśmiechać przez całą walkę i nawet się specjalnie nie zady szał. Dziewczy na wbiła paznokcie w skórę dłoni i kurczowo przy cisnęła pięści do żeber. Niespodziewanie bły snęła stal i ostrze Caina znalazło się przy gardle ospowatego zabójcy. Grob wy szczerzy ł przegniłe zęby. – Dobra robota, Cain! – zawołał Brullo, klaszcząc. Celaena z trudem panowała nad swoim oddechem. – Uważaj, Cain! – odezwał się stojący obok Verin. Kędzierzawy złodziej wpatry wał się w nią. Dziewczy na nie by ła zachwy cona na wieść o ty m, że ma walczy ć akurat z nim, ale ucieszy ła się, że nie wy padło na Noxa. – Ta damulka ma na ciebie ochotę! – Stul py sk, Verin – ostrzegł go Nox. W jego szary ch oczach zapłonął gniew. – Co takiego? – spy tał Verin, czy m przy ciągnął uwagę reszty uczestników turnieju oraz pozostały ch obecny ch w sali. Stojący obok Pelor zrobił przezornie kilka kroków do ty łu. – Stajesz w jej obronie? Tak się dogadaliście? Ona rozchy la przed tobą nogi, a ty czuwasz nad nią podczas treningów? – Zamknij mordę, przeklęta świnio! – parsknęła Celaena. Chaol i Dorian, którzy opierali się o ścianę, ruszy li w stronę areny. – Bo co? – Złodziej podszedł bliżej. Nox napiął mięśnie, a jego dłoń musnęła rękojeść miecza. Celaena nie cofnęła się ani o krok. – Bo ci wy rwę języ k! – Dość tego! – rzucił ostro Brullo. – Pogadacie sobie na arenie. Lillian, Verin, na środek. Złodziej uśmiechnął się przebiegle niczy m żmija, a Cain poklepał go po plecach. Mężczy zna wszedł na wy ry sowaną kredą arenę i wy ciągnął miecz. Nox położy ł dłoń na ramieniu Celaeny. Kątem oka dziewczy na zauważy ła Chaola i Doriana, którzy nie spuszczali z niej wzroku. Zignorowała ich. Dość. Już dość udawania słabej. Dość przy wództwa Caina. Verin uniósł miecz i potrząsnął głową, odrzucając jasne loki z czoła. – No zobaczmy, na co cię stać. Dziewczy na zbliżała się do niego powoli, nie wy ciągnąwszy nawet broni z pochwy. Verin uśmiechnął się jeszcze szerzej i uniósł ostrze. Przeciął powietrze, ale Celaena w tej samej chwili uderzy ła go pięścią w ramię.
Wy puszczony przez złodzieja miecz poleciał wy soko w powietrze. Zanim upadł, dziewczy na zdąży ła jeszcze uderzy ć mężczy znę w lewe ramię i odtrącić je w bok. Verin zatoczy ł się, a wtedy stopa zabójczy ni trafiła prosto w jego klatkę piersiową. Złodziej wy bałuszy ł oczy, poleciał do ty łu i padł plecami na podłogę daleko za linią. W sali panowała absolutna cisza. – Jeszcze jeden żarcik – Celaena splunęła na Verina – a zrobię to samo mieczem. – Odwróciła się i ujrzała Brulla, który wpatry wał się w nią z szeroko otwarty mi ustami. – A oto lekcja dla ciebie, Zbrojmistrzu. – rzuciła, mijając go. – Następny m razem przy dziel mi do walki prawdziwego mężczy znę. Może będzie mi się chciało wtedy wy ciągnąć broń. – Przeszła obok szeroko uśmiechniętego Noxa i zatrzy mała się przed Cainem. Uniosła głowę i przy jrzała się twarzy, która mogłaby by ć przy stojna, gdy by mężczy zna nie by ł takim draniem. Uśmiechnęła się z udawaną słody czą. – Proszę bardzo – powiedziała. – Oto, co potrafi mały kanapowy piesek. Ciemne oczy Caina zalśniły. – W istocie, sły szę ty lko ujadanie – odparł. Celaenę korciło, aby złapać za miecz, ale powstrzy mała się. – Ciekawe, co usły szy sz po moim zwy cięstwie. Nie czekając na jego odpowiedź, podeszła do stołu z wodą. Po walce ty lko Nox odważy ł się z nią porozmawiać. Co ciekawe, nie usły szała żadnej repry mendy z ust Chaola. *** Po powrocie do swoich komnat Celaena usiadła w oknie i przy glądała się płatkom śniegu niesiony m przez wiatr znad odległy ch wzgórz. Śnieży nki sunęły ku niej, zwiastując ry chłą burzę. Promienie popołudniowego słońca barwiły chmury na żółtawoszary kolor, dzięki czemu niebo wy dawało się osobliwie jasne. Dziewczy na odnosiła wrażenie, że hory zont zniknął za wzgórzami. By ła uwięziona w szklany m świecie. Odeszła od okna i zatrzy mała się przed tkaniną, na której widniała królowa Elena. W przeszłości marzy ła o przy godach, stary ch czarach i zaklęty ch królach, ale nigdy nie przy szło jej do głowy, że taka przy goda może by ć równoznaczna z walką o wolność. Zawsze też wy obrażała sobie, że trafi na kogoś, kto jej pomoże – lojalnego przy jaciela lub jednorękiego żołnierza. Nigdy nie sądziła, że będzie taka... Taka samotna. Tęskniła za Samem. On na pewno by wiedział, co należy zrobić. Zawsze ją wspierał, bez względu na to, czy jej się to podobało, czy nie. Oddałaby wszy stko, absolutnie wszy stko, żeby nadał by ł przy niej. Jej oczy zaszły łzami. Położy ła dłoń na amulecie, który okazał się ciepły i w jakiś tajemniczy sposób podniósł ją na duchu. Odsunęła się od tkaniny, aby lepiej przy jrzeć się całości. W samy m środku materiału znajdował się jeleń, potężny i emanujący siłą, zerkający w bok na Elenę. By ł to znak rodziny królewskiej Terrasenu, królestwa założonego ongiś przez Brannona, ojca Eleny. Przy pominał, że Elena, choć została królową Adarlanu, duszą nadal należała do Terrasenu, i bez względu na to, dokąd się uda, zawsze pozostanie jego częścią. Celaena my ślała tak samo o sobie. Wsłuchała się w wy cie wiatru, a potem westchnęła, potrząsnęła głową i odwróciła się. „Odnajdź zło czające się w zamku... Ale przecież jedy ny m prawdziwy m złem na ty m świecie jest człowiek, który ty m zamkiem rządzi". ***
W innej części zamku Kaltain Rompier oklaskiwała wy stęp trupy akrobatów. Cieszy ła się, że popisy wreszcie dobiegły końca. Nie miała ochoty cały mi godzinami oglądać podskakujący ch wieśniaków ubrany ch w pstrokate stroje, ale królowa Georgina przepadała za takimi rozry wkami i zaprosiła ją, aby usiadła przy tronie. By ł to zaszczy t, który zawdzięczała Perringtonowi. Nie miała wątpliwości, że mężczy zna jej pożąda. Gdy by się postarała, bez trudu nakłoniłaby go, aby poprosił ją o rękę. Nie miała jednak ochoty zadowolić się ty tułem księżnej. Przecież Dorian nadal nie miał żony. Przez cały ubiegły ty dzień cierpiała na migrenę, która nie zelżała aż do dziś. Miała wrażenie, że w jej głowie wciąż ry tmicznie rozbrzmiewają słowa: „Za mało. Za mało. Za mało". Ból dokuczał jej nawet po zaśnięciu i przeobrażał sny w koszmary tak realne, że po przebudzeniu nie wiedziała, gdzie jest. – To by ło zachwy cające, Wasza Wy sokość – oznajmiła, gdy akrobaci zaczęli zbierać swój sprzęt. – Tak, wspaniały wy stęp, czy ż nie? – rzekła królowa. Zielone oczy Georginy zalśniły, gdy uśmiechnęła się do Kaltain. W tej samej chwili w głowie damy eksplodował tak silny ból, że musiała zacisnąć pięści, kry jąc je w fałdach pomarańczowej sukni. – Żałuję, że książę Dorian go nie widział – powiedziała. – Jego Wy sokość wy znał mi wczoraj, że bardzo lubi tu przy chodzić. – Kłamstwo przy szło jej z łatwością i, co dziwne, złagodziło nieco ból głowy. – Dorian powiedział coś takiego? – Królowa uniosła kasztanową brew. – Czy to dziwi Waszą Wy sokość? Georgina położy ła dłoń na piersi. – Sądziłam, że mój sy n nie przepada za dworskimi uciechami. – Wasza Wy sokość. – Kaltain zniży ła głos do szeptu. – Czy mogę liczy ć na waszą dy skrecję? – A w jakiej sprawie? – spy tała królowa. – Cóż, książę Dorian zdradził mi pewien sekret. – Cóż ci takiego powiedział? – Kobieta dotknęła ramienia lady Rompier. – Wy znał mi, że nie pojawia się na dworze ze względu na swoją nieśmiałość. Georgina cofnęła się, a blask w jej oczach przy gasł. – Och, sły szałam to od niego setki razy. Sądziłam, że zdradzisz mi coś bardziej zajmującego, lady Kaltain. Na przy kład, że znalazł wy brankę serca. Na twarzy lady Rompier pojawił się gorący rumieniec, a pulsujący bezlitośnie ból powrócił z całą mocą. Z wielką ochotę sięgnęłaby po fajkę, ale spotkanie dworu miało potrwać jeszcze parę godzin, a jej przedwczesne wy jście nie zostałoby mile przy jęte. – Podobno Dorian upatrzy ł sobie pewną dziewczy nę – szepnęła królowa – ale nikt nie wie, kim ona jest. Nikt też nie zna jej imienia. Czy wiesz może, o kogo chodzi? – Nie, Wasza Wy sokość – odparła lady Rompier, ze wszy stkich sił maskując frustrację. – Wielka szkoda. Wy dawało mi się, że kto jak to, ale ty, Kaltain, będziesz znała prawdę. Przecież taka spry tna z ciebie dziewczy na. – Dziękuję, Wasza Wy sokość. To zby tek łaski. – Nonsens. Doskonale znam się na ludzkich charakterach. Wiedziałam, że jesteś kimś szczególny m w chwili, gdy pojawiłaś się na dworze po raz pierwszy. Idealnie pasujesz do człowieka pokroju księcia Perringtona. Wielka szkoda, że nie poznałaś Doriana jako pierwszego! „Za mało. Za mało. Za mało" – śpiewał ból w jej głowie. Nadeszła odpowiednia chwila.
– Nawet gdy by m rzeczy wiście najpierw poznała Doriana – Kaltain zachichotała – z pewnością nie przy padłaby m do gustu Waszej Wy sokości. Jestem zby t nisko urodzona, aby by ć godną waszego sy na. – Twoja uroda i majątek rekompensują niskie urodzenie. – Dziękuję, Wasza Wy sokość – odparła lady Rompier. Jej serce zabiło szy bko. Gdy by królowa naprawdę ją polubiła... Kaltain nie mogła zebrać my śli. Ty mczasem Georgina umościła się wy godniej na tronie i klasnęła dwukrotnie. Rozległa się muzy ka, ale dama w ogóle jej nie sły szała. Perrington wprowadził ją na dwór. Pora więc, aby rozpoczęła własny taniec.
30 Nie jesteś skupiona! – Jestem! – sy knęła Celaena przez zaciśnięte zęby i odciągnęła cięciwę jeszcze dalej. – No to strzelaj – rzekł Chaol i wskazał jej odległy cel zawieszony na ścianie opuszczonego kory tarza. Każdy inny zawodnik uznałby, że tak duży dy stans wy klucza celny strzał, ale dla dziewczy ny nie by ło rzeczy niemożliwy ch. – Zobaczy my, czy ci się uda. Zabójczy m wy wróciła oczami i wy prostowała się nieco. Cięciwa drżała w jej dłoni. Uniosła lekko grot strzały. – Trafisz w ścianę po lewej – ostrzegł ją kapitan i założy ł ramiona na piersi. – Zaraz walnę cię w łeb, jeśli się nie zamkniesz – warknęła Celaena i odwróciła głowę, aby spojrzeć mu w oczy. Chaol uniósł brwi, a dziewczy na uśmiechnęła się przebiegle i zwolniła cięciwę, nie patrząc na cel. Świst strzały poniósł się echem między kamienny mi ścianami, a potem rozległo się stłumione stuknięcie grotu wbijającego się w cel. Kapitan i zabójczy m nadal wpatry wali się w siebie. Oczy Chaola by ły nieco zaczerwienione – czy on w ogóle zmruży ł oko od śmierci Xaviera trzy ty godnie temu? Celaena sama nie sy piała dobrze – budził ją każdy hałas. Kapitan wciąż nie miał pojęcia, kto eliminuje jednego kandy data po drugim. Z drugiej strony tożsamość tajemniczego mordercy nie miała aż tak wielkiego znaczenia. O wiele istotniejsze by ło to, w jaki sposób zabija on swoje ofiary. Nikt nie wiedział też, dlaczego wy bierał akurat ty ch kandy datów. Pięciu zamordowany ch nie miało ze sobą żadnego związku. Ich jedy ną cechą wspólną by ł fakt, że uczestniczy li w królewskim turnieju. Celaena nie widziała pozostały ch miejsc zbrodni i nie miała pojęcia, czy i tam wy malowano krwią Znaki Wy rda. Westchnęła. – Cain wie, kim jestem – powiedziała cicho i opuściła łuk. – Skąd? – spy tał Chaol. Na jego twarzy nie by ło widać ani śladu emocji. – Perrington mu powiedział. A Cain przekazał to mnie. – Kiedy ? Dziewczy na nigdy nie widziała, aby kapitan by ł aż tak poważny. Z niezrozumiały ch powodów napięła mięśnie. – Kilka dni temu – skłamała. Od ich konfrontacji upły nęły już całe ty godnie. – Spacerowałam z Nehemią po ogrodzie... W towarzy stwie straży, nie martw się! Wtedy podszedł do nas Cain. Wie o mnie wszy stko. Wie też, dlaczego staram się nie wy różniać podczas Prób. – Czy powiedział coś, co sugerowałoby, że inni uczestnicy turnieju również o tobie wiedzą? – Nie – odparła szy bko. – Chy ba nie. Nox nie ma bladego pojęcia. Chaol położy ł dłoń na rękojeści miecza. – Nie przejmuj się, wszy stko będzie dobrze. Straciliśmy przewagę zaskoczenia i ty le. Nadal przecież możesz pokonać Caina. Celaena uśmiechnęła się blado. – Wiesz co? Mówisz, jakby ś powoli zaczy nał we mnie wierzy ć. Lepiej uważaj. Kapitan otworzy ł usta, aby coś powiedzieć, ale przerwał mu odgłos kroków biegnący ch łudzi. Zza zakrętu wy łoniło się dwóch strażników, którzy wy hamowali na jego widok i zasalutowali. Mężczy zna dał im chwilę na złapanie tchu i spy tał: – O co chodzi? Jeden z gwardzistów, starzejący się mężczy zna z rzedniejący mi włosami, zasalutował po raz drugi i rzekł:
– Kapitanie... Jesteś potrzebny. Twarz Chaola nawet nie drgnęła, ale uniósł lekko głowę i napiął mięśnie. – Co się stało? – spy tał szy bko, zdradzając niepokój. – Kolejny trup – odparł strażnik. – W kory tarzach służby. Jego towarzy sz, szczupły, delikatny młodzieniec, by ł śmiertelnie blady. – Widzieliście ciało? – spy tała Celaena. Chłopak kiwnął głową. – Kiedy dokonano zabójstwa? Chaol rzucił jej karcące spojrzenie, ale strażnik odpowiedział: – Mówią, że w nocy. Krew już częściowo zakrzepła. Oczy kapitana zamgliły się. Dziewczy na wiedziała, że układa w my ślach plan działania. Nagle wy prostował się. – Chcesz udowodnić, że naprawdę jesteś taka dobra? – spy tał. – A w ogóle muszę? – Zabójczy m oparła dłonie na biodrach. Chaol gestem polecił strażnikom, aby zaprowadzili ich na miejsce zdarzenia. – Chodź ze mną – rzucił do Celaeny przez ramię i ruszy ł za gwardzistami. Pomimo świadomości, że gdzieś w zamku leży ciało zamordowanego człowieka, dziewczy na uśmiechnęła się i udała się w ślad za mężczy zną. Zdąży ła jednak rzucić okiem na tarczę. Kapitan nie my lił się. Jej strzała tkwiła piętnaście centy metrów od środka. Po lewej stronie. *** Na szczęście przed ich przy by ciem ktoś częściowo zadbał już o porządek na miejscu zdarzenia. Mimo to Chaol musiał się przepy chać przez tłum strażników i służący ch. Celaena trzy mała się tuż za nim. Gdy ich oczom ukazał się zabity mężczy zna, kapitan zaklął z pasją, a dłonie dziewczy ny rozwarły się bezsilnie. Nie wiedziała, czy ma patrzeć na ciało z rozpłataną klatką piersiową, odartą ze skóry twarzą i wy rwany m mózgiem, na ślady pazurów na posadzce czy może na dwa Znaki Wy rda wy ry sowane kredą po obu stronach trupa. Jej krew zamieniła się w lód. Nie miała już żadny ch wątpliwości, że wszy stkie morderstwa są ze sobą powiązane. Ludzie wokół szeptali. Kapitan podszedł do ciała, a potem spojrzał na jednego z gwardzistów. – Kto to? – Verin Yssly ch – odparła Celaena zamiast strażnika. Wszędzie rozpoznałaby te kręcone włosy. Złodziej by ł na czele stawki od początku turnieju. Co go zabiło? – Czy istnieją jakieś zwierzęta, które zostawiają takie ślady pazurów? – zapy tała Chaola, choć wiedziała, że on również nie ma o ty m bladego pojęcia. Ry sy by ły głębokie na przy najmniej pół centy metra. Uklękła przy najbliższej i przesunęła palcem po krawędzi. Rana by ła ostra i poszarpana, ale równa. Dziewczy na zmarszczy ła brwi i przy jrzała się pozostały m ry som. – Nie ma na nich śladów krwi – stwierdziła, spoglądając na kapitana, który klęczał tuż przy niej. – Spójrz. Są czy ste. – Co to oznacza? Celaena stłumiła dreszcz, który przeszedł jej po plecach. – Istota, która zabiła Verina, najpierw naostrzy ła sobie pazury, a potem go wy patroszy ła. – A dlaczego to ma twoim zdaniem znaczenie? Dziewczy na wstała i rozejrzała się po kory tarzu, po czy m uklękła raz jeszcze. – Potwór miał czas, aby to zrobić, zanim go zaatakował. – Mógł naostrzy ć szpony, czekając na jego nadejście. Celaena potrząsnęła głową. – Pochodnie na ścianach są prawie wy palone. Nie ma żadny ch śladów, które by
wskazy wały, że zgasły przed atakiem. Nigdzie nie widać wody brudnej od sadzy. Inny mi słowy, jeśli Verin zginął zeszłej nocy, pochodnie nadal płonęły. – No i? – Rozejrzy j się. Najbliższe drzwi znajdują się w odległości piętnastu metrów. Najbliższy róg nieco dalej. Skoro pochodnie nadal płonęły... – ...Verin widział, co na niego czeka. – A więc dlaczego podchodził bliżej? – zapy tała Celaena, zamy ślona. – A jeśli nie by ło to zwierzę, lecz człowiek? A może ów człowiek najpierw rozbroił i unieruchomił Verina, a potem wezwał potwora? – Wskazała na nogi martwego złodzieja. – Spójrz na te rany wokół kostek. To czy ste cięcia zadane nożem. Ktoś pochlastał mu ścięgna, żeby nie uciekł. Podeszła do ciała, uważając, aby nie nadepnąć na Znaki Wy rda wy ry sowane na posadzce, a następnie podniosła szty wną, zimną rękę złodzieja. – Przy jrzy j się jego paznokciom – rzuciła i przełknęła ślinę. – Są połamane i popękane. – Wy dłubała nieco brudu spod pły tki i rozsmarowała ją na dłoni. – Widzisz? – spy tała, podsuwając dłoń Chaolowi. – Kurz, brud i skalne okruchy. – Odsunęła ramię Verina i pokazała kapitanowi cienkie zadrapania na posadzce. – Te ślady zrobił paznokciami. Do ostatniej chwili usiłował uciekać. Pełzał przed siebie, próbując znaleźć oparcie dla palców u rąk. Ży ł przez cały czas, gdy bestia ostrzy ła sobie szpony na oczach swego pana. – Co to oznacza? Zabójczy ni uśmiechnęła się ponuro. – Ty lko ty le, że wpadłeś w ogromne tarapaty. Kapitan pobladł, a Celaena uświadomiła sobie nagle, że morderca uczestników turnieju i tajemnicze zło Eleny by ć może by ły jedny m i ty m samy m. *** Celaena siedziała przy stole i wertowała księgę. „Nic, ciągle nic" – my ślała. Przewracała kartkę za kartką w poszukiwaniu dwóch Znaków Wy rda, które dostrzegła przy ciele Verina. Musiał istnieć między nimi jakiś związek. Po przewróceniu kolejnej strony oczom dziewczy ny ukazała się mapa Erilei. Mapy od zawsze ją interesowały. Urzekała ją możliwość dokładnego ustalenia miejsca swojego poby tu na ziemi. Powoli przeciągnęła palcem wzdłuż wschodniego wy brzeża. Zaczęła od południa, od stolicy Ey llwe – Banjali, a potem kręty m brzegiem dotarła do Rifthold. Następnie jej palec musnął Meah, skręcił w głąb lądu ku Ory nthowi, cofnął się ku morzu do Wy brzeża Sury jskiego, aż osiągnął skraj konty nentu. Dalej ciągnęło się Morze Północne. Celaena wpatry wała się w kropeczkę oznaczającą Ory nth – kolebkę wiedzy i nauki, perłę Erilei i stolicę Terrasenu. Miejsce swojego urodzenia. Zatrzasnęła księgę. Rozejrzała się po komnacie i westchnęła głęboko. Gdy ty lko udawało jej się zasnąć, naty chmiast osaczały ją koszmary. Widziała bitwy z dawny ch czasów, miecze z oczami, Znaki Wy rda wirujące wokół jej głowy i oślepiające ją jaskrawy mi kolorami. Widziała lśniące zbroje Fae oraz śmiertelny ch wojowników, sły szała szczęk oręża i ry ki dzikich bestii, czuła zapach krwi i smród gnijący ch ciał. Otaczała ją rzeź. Zadrżała. – O, świetnie – rozległ się głos następcy tronu. – Miałem nadzieję, że jeszcze będziesz na nogach. Celaena zerwała się z krzesła i ujrzała Doriana. Wy dawał się zmęczony i miał nieco potargane włosy. Chciała coś powiedzieć, ale ty lko potrząsnęła głową.
– Co ty tu robisz? Już prawie północ, a ja jutro mam Próbę! W głębi duszy musiała przy znać, że jego widok sprawił jej ulgę. Jak do tej pory tajemniczy morderca atakował uczestników turnieju ty lko wtedy, gdy by li sami. – Porzuciłaś literaturę na rzecz historii? – Dorian przy jrzał się książkom leżący m na stole. – Krótka historia nowożytnej Erilei – przeczy tał. – Symbole i potęga w kulturze i zwyczajach Eyllwe. – Spojrzał na nią, unosząc brew. – Czy tam to, na co mam ochotę. Opadł na krzesło obok Celaeny. Jego kolano musnęło nogę dziewczy ny. – Czy te książki mają coś wspólnego ze sobą? – Nie – odparła. Nie by ło to kłamstwo, choć przecież miała nadzieję, że znajdzie w nich cokolwiek na temat Znaków Wy rda i powodu, dla którego nary sowano je przy ciele ofiary. – Na pewno już sły szałeś o śmierci Verina. – Jasne – rzekł książę, a jego przy stojna twarz spochmurniała. Celaena by ła aż nader świadoma tego, jak blisko znajduje się noga Doriana, ale nie mogła się zmusić do przesunięcia swojej. – I w ogóle nie przeszkadza ci fakt, że kilku uczestników turnieju zostało brutalnie zamordowany ch przez potwora będącego na rozkazy jakiegoś drania? Następca tronu pochy lił się ku dziewczy nie, nie spuszczając z niej wzroku. – Wszy stkie te morderstwa miały miejsce w ciemny ch, odosobniony ch kory tarzach. Ty zaś nigdy nie poruszasz się sama. Zawsze towarzy szą ci zbrojni, a twoje komnaty są dobrze strzeżone. – Nie martwię się o siebie – odparła Celaena ostro i odsunęła się nieco. Nie by ła to do końca prawda. – Przy szło mi jedy nie do głowy, że urządzanie tego całego turnieju w tej chwili źle świadczy o twoim szacowny m ojcu. Powinien już dawno go zakończy ć. – A odkąd to przejmujesz się reputacją mojego „szacownego" ojca? – Od chwili, gdy zostałam Obrończy nią jego sy na. By ć może powinieneś bardziej się przy łoży ć do rozwiązania zagadki ty ch morderstw, bo w przeciwny m razie wy gram ów idioty czny turniej ty lko i wy łącznie dzięki temu, że zostanę przy ży ciu jako ostatnia. – Czy masz jeszcze jakież żądania? – zapy tał Dorian. „Jest blisko – pomy ślała Celaena. – Mogłaby m go pocałować, gdy by m ty lko się ośmieliła". – Dam ci znać, jak przy jdzie mi coś do głowy – powiedziała na głos. Ich spojrzenia spotkały się. Na twarzy dziewczy ny wolno rozkwitł uśmiech. Jakim człowiekiem tak naprawdę by ł następca tronu? Nie chciała przy znać tego nawet sama przed sobą, ale miło by ło mieć kogoś w pobliżu, nawet jeśli by ł to jeden z Havilliardów. Odepchnęła od siebie wspomnienie znaków nary sowany ch na podłodze i zwłok pozbawiony ch mózgów. – Czemu jesteś taki rozczochrany ? Czy żby Kaltain się znów do ciebie dobierała? – Kaltain? Nie, dzięki bogom ostatnio trzy ma się ode mnie z daleka. Ależ to by ł beznadziejny dzień. Szczeniaki okazały się kundlami i... – Książę ukry ł twarz w dłoniach. – Szczeniaki? – Jedna z moich suk urodziła kilka mały ch kundelków. Dopiero teraz się zorientowałem, bo wcześniej by ły za małe. Szkoda. Miałem nadzieję, że będą czy stej krwi. – Mówimy o psach czy o kobietach? – A co by ś wolała? – Dorian uśmiechnął się złośliwie. – Ach, przestań! – sy knęła, a książę zachichotał. Szy bko opanował jednak wesołość i spy tał poważny m głosem: – A dlaczego ty jesteś taka rozczochrana, jeśli wolno wiedzieć? Chaol mówił mi, że oglądaliście razem ciało. Mam nadzieję, że nie by ło to dla ciebie zby t straszne przeży cie.
– Skądże. I tak nie sy piam zby t dobrze ostatnio. – Ja też nie – przy znał książę i wy prostował się. – A może zagrałaby ś dla mnie na fortepianie? Celaena tupnęła nogą, nie mogąc się nadziwić łatwości, z jaką zmieniał temat. – Oczy wiście, że nie. – Ale przecież tak pięknie grasz! – Gdy by m wiedziała wtedy, że ktoś mnie szpieguje, nie zagrałaby m ani nuty. – Dlaczego muzy ka jest dla ciebie tak osobista? – spy tał książę i rozparł się na krześle. – Nie mogę grać ani słuchać muzy ki bez... Dobra, nieważne. – Dokończ, proszę. – To nic ciekawego – odparła Celaena i zaczęła układać księgi. – Czy te melodie przy wołują wspomnienia? Przy jrzała mu się uważnie, usiłując doszukać się szy derstwa w jego głosie. – Czasami. – Wspomnienia o twoich rodzicach? – spy tał książę i podał dziewczy nie pozostałe księgi. Zamarła. – Nie zadawaj głupich py tań. – Przepraszam, jeśli wty kam nos w nie swoje sprawy. Celaena nie odpowiedziała. Py tanie Doriana uchy liło drzwi w jej umy śle, który ch nigdy nie otwierała, i teraz desperacko próbowała je na powrót zatrzasnąć. Wy starczy ło, że spojrzała na twarz księcia i poczuła jego bliskość... Drzwi zostały zatrzaśnięte, a klucz przekręcony. – Chodzi mi o to, że... – ciągnął następca tronu, nieświadom walki, która odby wała się w głowie dziewczy ny. – Chodzi mi o to, że ja nic o tobie nie wiem. – Jestem zabójczy nią – odparła. Szy bko bijące serce powoli zwalniało. – To wszy stko, co powinieneś wiedzieć. – Niby tak. – Westchnął. – Ale co w ty m złego, że chcę się dowiedzieć więcej? Na przy kład chciałby m, aby ś mi opowiedziała o ty m, jak zostałaś zabójczy nią, i co się wcześniej działo w twoim ży ciu. – To mało zajmujące. – Mnie na pewno by zaciekawiło. – Znów nie odpowiedziała. – Proszę – nalegał książę. – Odpowiedz chociaż na jedno py tanie. Obiecuję, nic osobistego czy bolesnego. Dziewczy na skrzy wiła się i spojrzała na stół. Co jej szkodziło? Przecież zawsze mogła stwierdzić, że py tanie jest zby t osobiste i nie będzie na nie odpowiadać. – W porządku. – Teraz muszę się ty lko dobrze zastanowić, żeby wy brać właściwe py tanie. – Dorian uśmiechnął się. Celaena przewróciła oczami, ale usiadła. – Dlaczego tak bardzo lubisz muzy kę? – spy tał po chwili. – Miało nie by ć osobisty ch py tań! – Twarz dziewczy ny wy krzy wił gry mas. – Czy żby by ło aż tak osobiste? A czy m się niby różni od py tania o to, w jakich książkach gustujesz? – No już dobrze. Py tanie jest w porządku. – Celaena wy puściła powietrze nosem i wbiła wzrok w stół. – Lubię muzy kę – rzekła powoli – ponieważ gdy... gdy jej słucham, zatracam się w sobie, jeśli wiesz, o co mi chodzi. Jestem wówczas jednocześnie pełna i pusta, czuję, jak ziemia drży i wy piętrza się pod moimi stopami. Kiedy zaś sama zaczy nam grać... Cóż, wreszcie tworzę, a nie niszczę. – Przy gry zła wargę. – Kiedy ś chciałam zostać uzdrowicielką. By ło to
dawno temu, tak dawno, że ledwie to pamiętam, na długo, zanim zaczęłam szkolić się na zabójczy nię. Tak, chciałam zostać uzdrowicielką – oznajmiła i wzruszy ła ramionami. – Muzy ka przy pomina mi tamto marzenie. – Zaśmiała się cicho. – Nigdy o ty m nikomu nie mówiłam – przy znała, a potem zauważy ła uśmiech Doriana. – Nie śmiej się ze mnie. Następca tronu pokręcił głową, a jego twarz na powrót stała się poważna. – Nie śmieję się. Ja ty lko... – Nie nawy kłem sły szeć ludzi mówiący ch prosto z serca? – Cóż, chy ba tak. – Dobra, to teraz moja kolej. – Dziewczy na uśmiechnęła się lekko. – Czy wprowadzasz jakieś ograniczenia? – Nie – rzekł Dorian i splótł dłonie za głową. – Nie jestem aż tak skry ty jak ty. Celaena udała, że się zastanawia, a potem spy tała: – Dlaczego jeszcze nie masz żony ? – Zony ? Przecież ja mam dopiero dziewiętnaście lat! – Tak, ale jesteś następcą tronu. Książę skrzy żował ramiona na piersi. Dziewczy na udawała, że nie dostrzega mięśni, które wy brzuszy ły się pod płótnem jego koszuli. – Spy taj o coś innego. – Nie, chciałaby m usły szeć odpowiedź. Skoro tak się opierasz, na pewno masz coś ciekawego do powiedzenia. Dorian spojrzał na okno i wirujące za nim płatki śniegu. – Nie mam żony – powiedział cicho – ponieważ nie mogę znieść my śli o związku z kobietą, która nie podzielałaby moich pasji i nie miałaby takiej wy obraźni jak ja. Taki ślub oznaczałby śmierć dla mojej duszy. – Małżeństwo to umowa regulowana prawem, a nie święty związek. Jako następca tronu powinieneś porzucić takie marzenia. Co zrobisz, jeśli będziesz musiał wziąć za żonę jakąś kobietę ty lko po to, aby ugruntować sojusz? Wszcząłby ś wojnę ze względu na swoje romanty czne ideały ? – Przecież to nie o to chodzi. – Nie o to? Co zrobisz, gdy ojciec każe ci poślubić jakąś księżniczkę, aby wzmocnić imperium? – Ojciec ma armie od takich rzeczy. – Ale przecież po ślubie mógłby ś bez przeszkód spoty kać się z wy branką swojego serca. Ślub nie oznacza, że nie wolno ci kochać inny ch kobiet. Szafirowe oczy Doriana rozbły sły. – Mężczy zna powinien się ożenić ty lko i wy łącznie z kobietą, którą kocha! – oznajmił, a dziewczy na wy buchnęła śmiechem. – Śmiejesz się ze mnie! Bezczelnie się ze mnie wy śmiewasz! – Bo na to zasługujesz! – odparła Celaena. – Cóż za głupie pomy sły ! Moje słowa pły ną prosto z serca, a przez ciebie przemawia ty lko i wy łącznie egoizm. – Surowo mnie osądzasz! – Mam mózg po to, aby osądzać i budować opinie. – A serce masz po to, aby powstrzy my wać się od wy głaszania krzy wdzący ch, surowy ch osądów. – Och, dobrze powiedziane, Wasza Wy sokość – oznajmiła dziewczy na. Dorian wpatry wał się w nią ponuro. – Nie dąsaj się. Przecież nie zraniłam cię aż tak boleśnie. – Podjęłaś próbę zniszczenia moich marzeń i ideałów. Wy starczy, że bez przerwy
robi to moja matka. Ty zaś jesteś okrutna i ty le. – Nie jestem okrutna, ty lko rozsądna, a to wielka różnica. Jesteś następcą tronu Adarlanu. Jesteś człowiekiem, który może wprowadzić wiele zmian i zmienić Erileę w lepsze miejsce. Mógłby ś stworzy ć świat, w który m nie potrzeba prawdziwej miłości, aby doczekać szczęśliwego zakończenia. – Jaki świat musiałby m stworzy ć, aby stało się to możliwe? – Świat, w który m ludzie sami sobą rządzą. – Czy li świat zdrady i anarchii? – Nie mam na my śli anarchii. Jeśli zaś chcesz mnie nazy wać zdrajczy nią, nie krępuj się. Zostałam już osądzona jako zabójczy ni. Dorian zbliży ł się do Celaeny i musnął palcami jej twardą, ale ciepłą dłoń. – A ty musisz komentować wszy stko, co powiem, czy tak? – spy tał. – Nie możesz się oprzeć. Dziewczy na zaczęła się czuć nieswojo, choć w jej sercu panował wielki spokój. W spojrzeniu księcia pojawiła się nowa iskierka, lecz po chwili zbladła i zgasła. – Masz bardzo dziwne oczy – oznajmił. – Nigdy nie widziałem nikogo, kto miałby tak bły szczące złote obwódki wokół źrenic. – Jeśli chcesz mnie uwieść pochlebstwami, obawiam się, że ci się to nie uda. – To ty lko spostrzeżenie. Nie mam żadny ch niecny ch planów – rzekł następca tronu i spojrzał na swoją dłoń, nie puszczając jej dłoni. – Skąd masz ten pierścionek? Celaena zwarła palce i cofnęła rękę. Amety st zapłonął w blasku ognia. – To prezent. – Od kogo? – Nie twoja sprawa. Książę wzruszy ł ramionami. Dziewczy na wiedziała, że lepiej mu nie mówić, skąd ma bły skotkę. „Nie – poprawiła się w my ślach. – To nie tak. To raczej Chaol nie chciałby, aby Dorian się dowiedział". – Cóż, chciałby m wiedzieć, kto obdarowuje pierścionkami moją Obrończy nię. Celaena patrzy ła przez chwilę na kołnierz czarnej kurtki, który ocierał się o szy ję mężczy zny. Serce biło jej coraz szy bciej i z trudem panowała nad sobą. Chciała go dotknąć i musnąć palcem miejsce, gdzie złocisty materiał sty kał się z opaloną skórą. – Zagramy w bilard? – zapy tała, wstając. – Przy da mi się jeszcze jedna lekcja. Nie czekając na odpowiedź księcia, udała się do bawialni. Marzy ła ty lko o ty m, aby stać blisko niego i czuć jego oddech na skórze. Lubiła to. Co gorsza, złapała się na my śli, że lubi również i jego. *** Chaol wpatry wał się w księcia Perringtona siedzącego przy stole w sali jadalnej. Gdy zagadnął mężczy znę o morderstwa, ten wy dał się niemalże nieporuszony, jakby cała sprawa go w ogóle nie obchodziła. Kapitan rozejrzał się po ogromny m pomieszczeniu. Większość uczestników turnieju zachowy wała się normalnie. Idioci. Jeśli Celaena się nie my liła, to właśnie jeden z nich mógł by ć odpowiedzialny za morderstwa. Ale któremu z królewskich doradców na ty le zależało na zwy cięstwie, aby posunąć się do takich czy nów? Chaol wy ciągnął nogi pod stołem i przeniósł uwagę z powrotem na Perringtona. Już nieraz by ł świadkiem, jak mężczy zna wy korzy sty wał swoje wpły wy, aby
zdoby wać sojuszników w radzie królewskiej i zniechęcać przeciwników do stawiania oporu. Tego wieczoru uwagę kapitana Gwardii przy ciągnęło jednak coś innego. W chwilach, gdy książę Perrington nie śmiał się i nie szczerzy ł zębów, na jego twarzy pojawiał się cień. Nie by ł to wy raz gniewu, niechęci czy obrzy dzenia, lecz raczej mroczna zaduma. Odkry cie to zaskoczy ło Chaola do tego stopnia, że zasiedział się dłuższą chwilę po obiedzie, chcąc sprawdzić, czy się nie pomy lił. Po chwili już wiedział, że ma rację. Oczy Perringtona znów pociemniały, a z jego twarzy znikły wszelkie emocje, jakby właśnie ujrzał prawdziwą naturę świata i odkry ł, że jest on ponury i pozbawiony radości. Kapitan rozparł się na krześle i napił się wody. Nie znał dobrze Perringtona, ale nie ufał mu. Dorian podzielał jego zdanie, zwłaszcza po ty m, jak mężczy zna zaproponował, aby wy korzy stali Nehemię w charakterze zakładniczki, co mogłoby zmusić buntowników z Ey llwe do złożenia broni. Perrington by ł jednak najbardziej zaufany m królewskim doradcą i jego postawa nie budziła żadny ch zastrzeżeń. Interesowały go ty lko i wy łącznie kolejne podboje Adarlanu i głęboko wierzy ł w ich słuszność. Kilka krzeseł dalej zasiadała Kaltain Rompier. Chaol uniósł nieco brew. Dama również wpatry wała się w Perringtona, ale w jej wzroku – zamiast tęsknoty kochającej kobiety – kry ło się zimne wy rachowanie. Kapitan znów się przeciągnął i uniósł wy soko ramiona. Gdzie podziewał się Dorian? Książę nie przy szedł na obiad, nie by ło go też w psiarni przy suce i jej szczeniakach. Chaol ponownie przy jrzał się Perringtonowi. Tak, znowu to spojrzenie! Mężczy zna spoglądał na czarny pierścień tkwiący na palcu jego lewej dłoni. Jego oczy na moment pociemniały, jakby źrenice zawładnęły całą powierzchnią białek, ale to wrażenie po chwili minęło. Znów wy glądał normalnie. Chaol zerknął na Kaltain. Czy ona również zauważy ła tę dziwną przemianę? Nie. Na twarzy kobiety nie by ło śladu zdumienia ani inny ch emocji. Wy glądała, jakby właśnie zastanawiała się nad ty m, czy kurtka Perringtona będzie pasowała do jej sukni. Kapitan wstał i pogry zając jabłko, wy szedł z sali jadalnej. Dokonał dziwnego odkry cia, ale przecież miał już wy starczająco problemów na głowie. Książę Perrington należał do ambitny ch ludzi, ale z pewnością nie stanowił zagrożenia dla zamku i jego mieszkańców. W drodze do swoich komnat Chaol nie mógł jednak pozby ć się wrażenia, że mężczy zna również się jemu przy glądał.
31 Ktoś stał przy nogach jej łóżka. Celaena wiedziała o ty m na długo, zanim otworzy ła oczy. Przesunęła powoli dłoń pod poduszką i chwy ciła broń, którą wy konała z kawałka my dła, sznurka i drutów. – To niepotrzebne – rozległ się jakiś kobiecy głos i zabójczy m zerwała się na równe nogi. Głos należał do Eleny. – No i całkiem nieskuteczne. Krew w ży łach dziewczy ny zamieniła się w lód, gdy ujrzała migotliwą postać pierwszej królowej Adarlanu mieniącą się, jakby by ła uformowana z blasku gwiazd. Długie, srebrne włosy okalały piękną twarz. Elena uśmiechnęła się, gdy zabójczy m odłoży ła swoją zaimprowizowaną broń. – Witaj, dziecko – powiedziała. – Po co tu przy szłaś, pani? – zapy tała szeptem Celaena. Czy to by ł sen? Jeśli nie, to w każdej chwili mogli ją usły szeć strażnicy. Dziewczy na napięła mięśnie, gotowa zerwać się z łóżka i skoczy ć w stronę balkonu. Drogę do drzwi tarasowała jednak Elena. – Ty lko i wy łącznie po to, aby ci przy pomnieć, że musisz wy grać ten turniej. – I tak zamierzam go wy grać – rzuciła Celaena. Czy królowa naprawdę obudziła ją ty lko po to, aby jej o ty m przy pomnieć? – I tu nie chodzi nawet o ciebie – dodała chłodno. – Robię to, aby odzy skać wolność. Czy masz mi coś ważnego do powiedzenia, pani, czy zawracasz mi ty lko głowę? A może mogłaby ś powiedzieć mi coś więcej o tej złej istocie, która zabija uczestników turnieju jednego po drugim? Królowa westchnęła i spojrzała na sufit. – Wiem dokładnie ty le, co ty – oznajmiła. Zmarszczka na czole zabójczy m nie zniknęła, więc Elena dodała: – Nie ufasz mi. Rozumiem, ale pamiętaj, że jesteśmy po tej samej stronie, bez względu na to, czy mi wierzy sz, czy nie. – Przy jrzała się dziewczy nie. – Przy szłam też, aby ci doradzić, żeby ś patrzy ła w prawo. – Co takiego? – Celaena przechy liła głowę ze zdziwieniem. – Jak mam to rozumieć? – Patrz w prawo. Tam znajdziesz odpowiedź. Zabójczy m spojrzała w prawo, ale ujrzała jedy nie tkaninę wiszącą na ścianie, która maskowała wejście do grobowca. Otworzy ła usta, aby rzucić jakiś komentarz, ale królowa zniknęła. *** Następnego dnia miała miejsce kolejna Próba. Celaena przy glądała się właśnie pucharom ustawiony m na stoliku. Od Samhuinn minęły już dwa ty godnie. W między czasie przeszła przez jeden test, który polegał – ku jej uldze – na rzucaniu nożami. Zamordowano też kolejnego uczestnika turnieju. Stwierdzenie, że sy piała w ty m czasie niewiele, by łoby zwy kły m niedopowiedzeniem. Nocami szukała w księgach znaczenia sy mboli wy ry sowany ch przy ciałach ofiar lub leżała w łóżku, wy tężając słuch i wpatrując się w okna oraz drzwi. Bała się znów usły szeć zgrzy t szponów na kamieniu. Obecność strażników na zewnątrz wcale jej nie uspokajała. Skoro bestia by ła w stanie wy ry ć bruzdy w marmurze, bez trudu pokonałaby kilku zbrojny ch. Przed wejściem do sali ćwiczeń tkwił Brullo z dłońmi spleciony mi za plecami i przy glądał się trzy nastu uczestnikom, z który ch każdy stał przy osobny m stole. Mężczy zna zerknął na zegar. Celaena poszła w jego ślady. Zostało jeszcze pięć minut, w trakcie który ch powinna rozpoznać trucizny w siedmiu pucharach i ustawić je w kolejności od najlżejszej po
najgroźniejszą. Prawdziwa Próba miała się rozpocząć po upły wie owy ch pięciu minut, kiedy to uczestnicy będą musieli napić się z pucharu, który ich zdaniem zawierał najlżejszą substancję. W razie pomy łki mieli dostać antidotum, ale mimo to wrażenia po wy piciu trucizny nie będą należały do przy jemny ch. Celaena potarła kark, uniosła jeden z pucharów i powąchała pły n. Słodki. O wiele za słodki. Zakręciła pucharem, ale w brązowy m naczy niu trudno by ło rozpoznać kolor substancji. Zanurzy ła w niej palec i patrzy ła, jak fioletowa ciecz ścieka z jej paznokcia. Bez wątpienia belladonna. Spojrzała na pozostałe kielichy który ch zawartość zdąży ła już zidenty fikować. W jedny m by ła cy kuta, a w inny ch krwiowiec, tojad i oleander. Rozmieściła je w odpowiedniej kolejności, a naczy nie zawierające belladonnę ustawiła tuż przed ty m, w który m znajdowała się śmiertelna dawka oleandra. Zostały jej trzy minuty. Wzięła do ręki przedostatni kielich i powąchała jego zawartość. Potem powąchała raz jeszcze. Zapach niczego jej nie przy pominał. Odwróciła twarz i wciągnęła głęboko powietrze, chcąc oczy ścić nozdrza. Wiedziała, że podczas wy bierania odpowiednich perfum czasem traciło się węch, zwłaszcza po wy próbowaniu wielu różny ch zapachów. Z tego względu wy twórcy pachnideł zawsze mieli na podorędziu coś, co pomogłoby im pozby ć się wdy chanej przed momentem woni. Celaena powąchała kielich raz jeszcze i zanurzy ła w nim palec. Pachniał jak woda i wy glądał jak woda... A może to by ła woda? Dziewczy na odstawiła naczy nie i sięgnęła po ostatni puchar. Obwąchała nalane do niego wino, ale w jego aromacie nie wy kry ła niczego niezwy kłego. Wino pachniało ładnie. Przy gry zła wargę i zerknęła na zegar. Wciąż miała dwie minuty. Niektórzy z uczestników Próby przeklinali pod nosem. Kandy dat, któremu porządkowanie pły nów pójdzie najgorzej, wróci do domu. Celaena raz jeszcze wciągnęła w płuca zapach kielicha z wodą i przejrzała w my ślach listę bezwonny ch trucizn. Wszy stkie, które znała, zabarwiły by wodę. Uniosła naczy nie z winem i zakręciła nim. Wino maskowało wiele złożony ch trucizn, ale która z nich mogła by ć w środku? Nox stojący przy stole obok niej przeczesał dłonią czarne włosy. Ustawił już cztery kielichy w odpowiedniej kolejności i głowił się nad trzema pozostały mi. Zostało dziewięćdziesiąt sekund. Trucizny, trucizny, trucizny... Celaenie zaschło w ustach. Czy Elena nawiedzałaby ją z zemsty, gdy by przegrała? Zerknęła w prawo na Pelora, paty kowatego młodego zabójcę, i spostrzegła, że on również się jej przy glądał. W rękach zostały mu te same puchary co jej. Na oczach dziewczy ny ustawił naczy nie z wodą w miejscu właściwy m dla najniebezpieczniejszej trucizny, a kielich z winem przesunął na przeciwny koniec kolejki. Spojrzał na Celaenę i ledwie zauważalnie skinął głową, a potem wsunął dłonie do kieszeni. Już dokonał wy boru. Dziewczy na pospiesznie wróciła wzrokiem do swoich pucharów, nie chcąc, aby Brullo przy łapał ją na zerkaniu. Trucizny. Podczas pierwszej Próby Pelor powiedział, że to jego specjalność. Zerknęła na niego raz jeszcze. Stał po prawej stronie. „Patrz w prawo. Tam znajdziesz odpowiedź". Przeszy ł ją dreszcz. Elena mówiła prawdę. Pelor wpatry wał się w zegar. Najdłuższa wskazówka odliczała właśnie ostatnie sekundy Próby. Dlaczego jej pomógł? Przesunęła puchar z wodą na koniec kolejki, a ten z winem postawiła na początku.
I nagle zrozumiała. Pelor by ł oprócz niej ulubiony m obiektem drwin Caina. Podczas zesłania do Endovier Celaena również znajdowała przy jaciół głównie wśród ludzi najbardziej dręczony ch przez nadzorców. Ci, którzy nie należeli do żadny ch układów, dąży li ku sobie. Nikt z pozostały ch uczestników turnieju nie zwracał uwagi na Pelora, nawet Brullo najwy raźniej zapomniał o jego oświadczeniu podczas pierwszej Próby. Gdy by o ty m pamiętał, na pewno nie pozwoliłby im stanąć tak blisko siebie. – Czas minął. Ustawcie kielichy we właściwej kolejności – oznajmił Brullo. Celaena przez dłuższą chwilę wpatry wała się w swoje naczy nia. Stojący pod ścianą Dorian i Chaol przy glądali się jej z założony mi na piersiach rękami. Czy zauważy li dy skretną pomoc Pelora? Nox zaklął kwieciście i ustawił pozostałe naczy nia losowo. Paru inny ch uczestników zrobiło to samo. Brullo chodził między stołami i nakazy wał kandy datom pić zawartość kielichów, które uznali za najmniej groźne. Wielu z nim rozdał też antidotum. Większość uznała, że czy ste wino to podstęp i umieściła je gdzieś w samy m środku szeregu. Nawet Nox otrzy mał od Zbrojmistrza fiolkę – na pierwszy m miejscu postawił kielich z tojadem. Ku radości Celaeny Cain wy chy lił kielich z belladonną i naty chmiast poczerwieniał na twarzy. Miała nadzieję, że Zbrojmistrzowi skończy ły się fiolki z antidotum, ale mężczy zna miał ich odpowiednią ilość i wojownikowi nic się nie stało. Jak do tej pory nikt nie wy ty pował właściwej kolejności. Jeden z uczestników wy pił wodę i padł na ziemię, zanim Brullo podał mu odtrutkę. W wodzie by ł bowiem wy ciąg z krwawnika złośliwego – mocnej trucizny, która zadawała okrutną, bolesną śmierć. Nawet spoży cie niewielkiej ilości substancji wy woły wało realisty czne halucy nacje. Na szczęście Zbrojmistrz unieruchomił nieszczęśnika i wlał mu odtrutkę do ust. Potem odniesiono go do izby chory ch. W końcu Brullo zatrzy mał się przy stole dziewczy ny. Jego twarz nie zdradzała żadny ch emocji. – Pij – powiedział krótko. Celaena zerknęła na Pelora. Brązowe oczy zabójcy bły snęły, gdy uniosła kielich do ust i upiła ły k. Nic. Ani śladu dziwnego smaku, ani śladu negaty wny ch efektów. Niektóre trucizny zaczy nają działać dopiero po pewny m czasie, ale... Brullo wy ciągnął do niej zaciśniętą pięść i dziewczy na poczuła ucisk w żołądku. Czy żby podawał jej antidotum? Zbrojmistrz rozwarł jednak pięść i poklepał ją po plecach. – Dobry wy bór. To ty lko wino – rzucił, a pozostali uczestnicy zaczęli mamrotać do siebie. Brullo podszedł do Pelora, który by ł ostatni w kolejce. Młodzieniec również wy chy lił kielich z winem, a Zbrojmistrz uśmiechnął się i ścisnął go za ramię. – Oto drugi zwy cięzca – oznajmił. Salą wstrząsnęły owacje. Trenerzy i sponsorzy wiwatowali, a Celaena uśmiechnęła się z aprobatą do młodego zabójcy. Chłopak odpowiedział jej uśmiechem i poczerwieniał na twarzy. Cóż, ty m razem uciekła się do oszustwa, ale wy grała. Nie widziała nic złego w podzieleniu się try umfem z sojusznikiem. Miała po swojej stronie również Elenę, ale to niczego nie zmieniało. W istocie obu im zależało na ty m samy m, ale Celaena nie zamierzała walczy ć o ty tuł Królewskiej Obrończy ni ty lko po to, aby wy pełniać misje dla duchów! Ty m bardziej, że królowa już dwukrotnie nie potrafiła wy tłumaczy ć, na czy m owa misja miałaby polegać. I mniejsza z ty m, że zdradziła jej, jak przejść Próbę.
32 Celaena skróciła tego dnia trening i wkrótce spotkała się z Nehemią. W asy ście straży ruszy ły na spacer po liczny ch kory tarzach zamku. Jeśli nawet księżniczkę z Ey llwe intry gował fakt, że jej towarzy szka nigdy nie porusza się bez eskorty, zachowała to dla siebie. Choć do Yulemas został zaledwie miesiąc, a do finałowej walki niecałe pięć ty godni, dziewczy ny spoty kały się co wieczór na godzinę przed kolacją i dzieliły czas równo na naukę języ ka Ey llwe i mowy wspólnej. Celaena dawała Nehemii książki z biblioteki do czy tania na głos, a potem nakłaniała ją do przepisy wania treści słowo po słowie, aż litery prezentowały się idealnie. Księżniczka szy bko zaczęła robić duże postępy i coraz sprawniej wy rażała się we wspólnej mowie, ale Celaena wolała rozmawiać z nią w Ey llwe. By ć może kierowała nią wy goda. By ć może lubiła patrzeć na uniesione brwi i rozdziawione usta ludzi, którzy usiłowali je podsłuchiwać. Możliwe też, że po prostu wolała utrzy my wać w tajemnicy tematy ich rozmów. Ciężka praca w Endovier przy służy ła jej się przy najmniej w ten sposób. – Jesteś dziś bardzo milcząca – powiedziała Nehemia. – Czy coś jest na rzeczy ? Celaena uśmiechnęła się słabo. Tak, coś by ło na rzeczy. Zeszłej nocy spała tak źle, że nie mogła się wręcz doczekać świtu. Zginął kolejny uczestnik turnieju, a ją nadal prześladowały tajemnicze polecenia Eleny. – Czy tałam do późna, to wszy stko. Dotarły do części pałacu, której zabójczy ni nigdy wcześniej nie widziała. – Wy czuwam w tobie niepokój – stwierdziła księżniczka. – I sły szę wiele z tego, czego nie mówisz. Nigdy nie przy znajesz się do tego, że dręczą cię problemy, ale zdradzają to twoje oczy. – Czy żby tak łatwo można by ło ją przejrzeć? – Jesteśmy przy jaciółkami – dodała Nehemia. – Nie opuszczę cię w potrzebie. Celaena poczuła ucisk w gardle i położy ła dłoń na ramieniu księżniczki. – Od dawna nikt nie nazwał mnie swoją przy jaciółką – szepnęła. – Ja... – Wróciły mroczne wspomnienia. Dziewczy na odpy chała je ze wszy stkich sił. – Jest we mnie coś, czego... – Nagle usły szała odgłos, który pojawiał się w jej koszmarach. By ł to ogłuszający tętent kopy t. Potrząsnęła głową i dźwięk ucichł. – Dziękuję, Nehemio – rzekła szczerze. – Jesteś prawdziwą przy jaciółką. Jej serce drżało, nagie i odsłonięte, ale mrok odpły wał. – Królowa zaprosiła mnie na wy stęp trupy aktorskiej – jęknęła nagle Nehemia. – Mają wy stawiać jej ulubioną sztukę. Pójdziesz ze mną? Przy dałaby mi się tłumaczka. Celaena zmarszczy ła brwi. – Obawiam się, że... – Ze nie możesz. – W głosie księżniczki pobrzmiewało rozdrażnienie. Zabójczy m spojrzała na przy jaciółkę przepraszająco. – Wiesz, są pewne okoliczności... – zaczęła, ale Nehemia potrząsnęła głową. – Wszy scy mamy swoje sekrety, choć przy znam, że ciekawi mnie, dlaczego kapitan nie spuszcza cię z oczu i zamy ka na noc w komnatach. Gdy by m by ła głupia, uznałaby m, że się ciebie boją. Zabójczy m uśmiechnęła się. – Mężczy źni to niemądry gatunek. Zawsze przejmują się głupstwami. – Słowa księżniczki zasiały jednak ziarno niepokoju w jej sercu. – Czy żby łączy ły cię takie dobre układy z królową Adarlanu? Z początku... Cóż, z początku nic nie wskazy wało, że będzie ci na ty m zależało.
Nehemia pokiwała głową i uniosła podbródek. – Sama wiesz, że stosunki między naszy mi krajami nie należą do najlepszy ch. Na początku w istocie traktowałam Georginę z dy stansem, ale później uświadomiłam sobie, że dla dobra Ey llwe powinnam się postarać i nawiązać z nią bardziej pozy ty wne relacje. Rozmawiam z nią od paru ty godni w nadziei na poprawę. My ślę, że to zaproszenie może by ć pierwszą oznaką postępu. Celaena uświadomiła sobie, że dzięki królowej Nehemia będzie miała możliwość wpły nięcia na decy zje króla. Przy gry zła wargę, ale szy bko uśmiechnęła się. – Jestem przekonana, że twoi rodzice będą zadowoleni. Skręciły i zabójczy m usły szała szczekanie psów. – Gdzie my jesteśmy ? – Niedaleko psiarni. – Nehemia rozpromieniła się. – Książę pokazał mi wczoraj swoje szczeniaki, choć sądzę, że tak naprawdę zależało mu ty lko na ty m, żeby urwać się z dworu matki. Samo poruszanie się bez asy sty Chaola naruszało poważnie zasady, ale wejście do psiarni... – Czy wolno nam tam wchodzić? Nehemia wy prostowała się. – Jestem księżniczką Ey llwe – oznajmiła. – Wchodzę tam, gdzie mi się podoba. Zabójczy ni pomaszerowała w ślad za przy jaciółką przez wielkie drewniane drzwi. Zmarszczy ła nos, gdy w jej nozdrza uderzy ł mocny zapach i zbliży ła się do zagród i klatek z psami różny ch ras. Niektóre z nich sięgały jej do pasa, inne zaś miały króciutkie łapki, ale ciała długości jej ramienia. Wszy stkie rasy wy dawały się dziewczy nie piękne i interesujące, ale prawdziwy zachwy t wzbudziły dopiero gibkie ogary uży wane do polowań. Ich wklęsłe brzuchy i smukłe, długie łapy kojarzy ły jej się z szy bkością i wdziękiem. Co więcej, ogary nie ujadały jak pozostałe psy, ale siedziały nieruchomo i wpatry wały się w nią ciemny mi, mądry mi ślepiami. – Czy one wszy stkie są psami my śliwskimi? – spy tała Celaena, ale Nehemia już zniknęła. Po chwili usły szała głos księżniczki oraz jakiegoś mężczy zny, a potem ujrzała czy jąś rękę machającą ku niej z progu zagrody. Podbiegła i zajrzała do środka. Dorian Havilliard uśmiechnął się na jej widok. Nehemia siedziała obok niego na podłodze. – Witam, lady Lillian – mruknął następca tronu i przy klęknął przy złocistobrązowy m szczeniaku. – Nigdy by m się tu ciebie nie spodziewał, choć znając my śliwską smy kałkę Nehemii, powinienem by ł przewidzieć, że prędzej czy później cię tu przy ciągnie. Celaena wpatry wała się w cztery małe pieski. – To te kundelki? Dorian podniósł jednego z malców i pogłaskał jego główkę. – Szkoda, nie? Nadal nie mogę się im oprzeć. Na oczach zabójczy m dwa psy doskoczy ły do roześmianej Nehemii, która niemalże znikła wśród ich liżący ch języ ków i merdający ch ogonów. Dziewczy na ostrożnie otworzy ła drzwi i wślizgnęła się do środka. Księżniczka wskazała na piątego psa, który leżał w kącie. – Jest chory ? Zwierzę by ło nieco większe od pozostały ch i miało jedwabistą, srebrzy sto-złotą sierść, która poły skiwała w cieniu. Otworzy ło ciemne ślepia, jakby wiedziało, że stało się tematem rozmowy, i przy jrzało się otaczający m je ludziom. Szczeniak by ł piękny m zwierzęciem i gdy by Celaena nie znała prawdy o nim, wzięłaby go za zwierzę pełnej krwi.
– Nie, nie jest chory – rzekł książę. – Ma ty lko paskudne usposobienie. Nie chce się zbliżać ani do ludzi, ani do inny ch psów. – Ma rację – oznajmiła zabójczy m, po czy m zrobiła krok nad nogami Doriana i podeszła do piątego pieska. – Bo niby z jakiego powodu miałby zbliżać się do kogoś takiego jak ty ? – Jeśli nie nauczy się współpracować z ludźmi, trzeba będzie go zabić – rzucił książę. Celaenę przeszy ł dreszcz. – Zabić? Trzeba będzie go zabić? Z jakiego powodu? Co ci zrobił? – Pies z takim usposobieniem nie nadaje się do niczego, a te zwierzaki mają nam pomagać lub nas bawić. – I zabijesz go ze względu na jego temperament? Przecież on nic na to nie poradzi! – Dziewczy na rozejrzała się. – A gdzie jest jego matka? Może za nią tęskni. – Widzą się z matką jedy nie kilka godzin na dobę. Hoduję psy po to, aby pomagały w polowaniu i pościgach. Nie widzę powodu, aby je rozpieszczać. – Trzy manie ich z dala od matki to okrucieństwo! – Zabójczy m podniosła pieska. – Nie pozwolę ci go skrzy wdzić. – Jeśli w istocie ma trudny charakter, będzie ciężarem – przy znała Nehemia. – Ciężarem dla kogo? – Nie ma powodu, aby ś się tak iry towała! – rzekł Dorian. – Wiele psów jest bezboleśnie usy piany ch każdego dnia. Dlaczego robisz z tego problem? – Nie zabijaj go i ty le! – zawołała Celaena. – Pozwól mi go zatrzy mać! Choćby dlatego, żeby ś nie mógł go zabić! Książę przy jrzał się dziewczy nie. – Jeśli poruszy ło cię to aż tak bardzo, w porządku. Nie każę go zabić. Załatwię mu jakąś budę, a przed podjęciem ostatecznej decy zji poproszę cię o opinię. – Naprawdę? – To drobiazg. Stanie się tak, jak sobie ży czy sz. Celaena podniosła się z gorejący mi policzkami. – Obiecujesz? Naprawdę obiecujesz? Książę położy ł dłoń na sercu. – Przy sięgam na mą koronę, że szczeniakowi nic się nie stanie. Dziewczy na niespodziewanie uświadomiła sobie, że stoją bardzo blisko siebie. – Dziękuję. Nehemia, która nadal siedziała na podłodze, przy glądała im się z uniesiony mi brwiami. Niespodziewanie pojawił się jeden z jej osobisty ch ochroniarzy. – Pora na nas, pani – rzekł w Ey llwe. – Musisz się przebrać na wieczór u królowej. Księżniczka wstała i odepchnęła podskakujące szczeniaki. – Czy chcesz mi towarzy szy ć? – spy tała Celaenę we wspólnej mowie. Dziewczy na pokiwała głową i otworzy ła furtkę. Zamy kając drzwiczki, spojrzała na następcę tronu. – A ty ? Nie idziesz z nami? Dorian przy kucnął, a szczeniaki naty chmiast go obskoczy ły. – Może spotkamy się wieczorem. – Jeśli dopisze ci szczęście – pry chnęła zabójczy m i ruszy ła między klatkami u boku Nehemii, uśmiechając się do siebie. – Lubisz go? – spy tała księżniczka po dłuższej chwili. Zabójczy ni skrzy wiła się. – Oczy wiście, że nie. Dlaczego miałaby m go lubić?
– Rozmawiacie swobodnie. Mam wrażenie, jakby... Jakby coś was łączy ło. – Łączy ło? – ledwie wy krztusiła Celaena. – Skądże znowu! Ja ty lko lubię go drażnić. – Uznanie, że ktoś jest przy stojny, to nie przestępstwo. Przy znaję, że sama źle go oceniłam. My ślałam, że to nadęty, durny egoista, ale nie jest aż taki zły. – Ale to Havilliard. – Moja matka by ła córką wodza, który usiłował obalić mego dziadka. – Przestań wy gady wać głupstwa. Nic nas nie łączy. – Dorian wy daje się tobą bardzo zainteresowany. Celaena rozejrzała się dokoła, a w jej oczach bły snęła dawno zapomniana wściekłość, od której aż rozbolał ją brzuch. – Prędzej wy rwę własne serce z piersi, niż pokocham Havilliarda – warknęła. Resztę drogi pokonały w milczeniu. Przed rozstaniem zabójczy ni w kilku słowach ży czy ła Nehemii przy jemnego wieczoru i odeszła do swojej części zamku. Kilku idący ch za nią strażników z szacunkiem utrzy my wało odpowiedni dy stans, który powiększał się każdego dnia. Czy by ł to efekt rozkazów Chaola? Zapadł już zmierzch, ale niebo nadal by ło ciemnoniebieskie, przez co śnieg zalegający na parapetach zamku wy dawał się niemal czarny. Dziewczy na wiedziała, że mogłaby bez trudu opuścić budy nek, zaopatrzy ć się w Rifthold we wszy stko, czego potrzebowała, i rankiem znaleźć się na statku pły nący m na południe. Zatrzy mała się przy oknie i przy bliży ła twarz do szy by. Strażnicy również stanęli bez słowa. Jej policzki ogarnął chłód przenikający z dworu. Czy domy śliliby się, że uciekła na południe? Może powinna wy brać północ i zaskoczy ć potencjalny pościg. Przecież wy prawa na północ zimą oznaczała samobójstwo. Na szy bę padł nowy cień. Dziewczy na odwróciła się bły skawicznie, aby przy jrzeć się stojącemu za nią człowiekowi. Spodziewała się, że Cain uśmiechnie się drwiąco, ale ogromny wojownik sapał i dy szał. Jego usta otwierały się i zamy kały niczy m u ry by wy jętej z wody. Jego ciemne usta by ły szeroko otwarte. Zaciskał dłoń na szy i. „Mam nadzieję, że się udusi" – pomy ślała Celaena. – Coś się stało? – spy tała słodkim głosem, opierając się o ścianę. Głowa Caina odwracała się to w jedną, to w drugą stronę. Mężczy zna patrzy ł na strażników, na okno, aż wreszcie spojrzał na nią. Jeszcze mocniej zacisnął dłoń na gardle, jakby chciał zdusić słowa wy doby wające się z gardła wbrew jego woli. Pierścień z hebanu na jego palcu poły skiwał matowo. Choć by ło to wręcz nieprawdopodobne, wy glądało na to, że przez ostatnich kilka dni jego potężne muskuły rozrosły się jeszcze bardziej. Cain wy dawał się większy za każdy m razem, gdy go widziała. Zmarszczy ła brwi i rozłoży ła ramiona. – Cain... – zaczęła, ale wojownik rzucił się do biegu. Pędził kory tarzem najszy bciej jak potrafił. Spojrzał parokrotnie przez ramię – nie na nią czy na zdumiony ch strażników, ale na coś znajdującego się gdzieś dalej. Dziewczy na odczekała chwilę, aż pospieszne kroki mężczy zny ucichły, a potem popędziła do swoich komnat. Wy słała wiadomość do Noxa i Pelora, w której – bez zbędny ch szczegółów – nakazała im, żeby nie wy chodzili z komnat przez całą noc i nie otwierali drzwi przed nikim.
33 Kaltain wy szła z garderoby i uszczy pnęła się w policzki, aby nadać im kolory tu. Zdąży ła wy pić kilka ły ków słodkiej wody, a służące spry skały ją perfumami. Gdy zaanonsowano przy by cie księcia Perringtona, paliła właśnie fajkę. Szy bko pobiegła się przebrać. Miała nadzieję, że mężczy zna nie rozpozna zapachu opium. Gdy by zorientował się, że paliła narkoty k, wy jaśniłaby mu, że w ten sposób próbuje złagodzić potworne bóle głowy, które dokuczają jej od niedawna. Przeszła przez kory tarz do salonu. Perrington jak zwy kle wy glądał na gotowego do bitwy. – Wasza Książęca Mość – powitała go i dy gnęła. Czuła się ociężała, a świat wokół by ł nieco rozmazany. Mężczy zna ucałował jej dłoń. Jego wargi wy dawały się mokre i mięsiste. Gdy unosił głowę, spojrzał jej w oczy i świat znów się rozpły nął. Zadała sobie w my ślach py tanie, jak daleko będzie musiała się posunąć, aby zabezpieczy ć sobie pozy cję u boku Doriana. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – powiedział Perrington, puszczając jej dłoń. Kaltain zamrugała gwałtownie. Znów ujrzała ściany, podłogę i sufit. Niespodziewanie nawiedziła ją my śl, że została uwięziona w wielkim pudle, w cudownej klatce pełnej tkanin i poduszek. – Ucięłam sobie drzemkę, milordzie – rzekła i usiadła. Mężczy zna wciągnął powietrze nosem, co z pewnością całkiem wy prowadziłoby ją z równowagi, gdy by nie znieczulający efekt narkoty ków. – Czemu zawdzięczam twoją nieoczekiwaną wizy tę? – Chciałem sprawdzić, czy wszy stko u pani w porządku. Nie widziałem pani na obiedzie. – Książę Perrington skrzy żował na piersi ramiona, który mi zapewne mógłby zmiażdży ć ludzką czaszkę. – To ty lko drobna niedy spozy cja – odparła Kaltain i zwalczy ła ochotę, aby położy ć nazby t ciężką głowę na oparciu sofy. Mężczy zna coś do niej powiedział, ale uświadomiła sobie, że nie sły szy żadny ch dźwięków. Jego skóra twardniała i powoli zamieniała się w szkło, a oczy by ły zimny mi, bezlitosny mi kulkami z marmuru. Nawet rzedniejące włosy skamieniały. Kaltain wbiła wzrok w białe, wciąż poruszające się usta Perringtona, za który mi kry ło się gardło z rzeźbionego marmuru. – Przepraszam – rzuciła. – Nie czuję się dobrze. – Czy mam przy nieść nieco wody ? – Mężczy zna wstał. – A może mam panią zostawić? – Nie! – niemalże wy krzy knęła. Jej serce zadrżało. – Chodzi mi o to, że... Czuję się na ty le dobrze, aby cieszy ć się waszy m towarzy stwem, Wasza Książęca Mość, ale proszę o wy baczenie mojego roztargnienia. – Nie powiedziałby m, że jest pani roztargniona, lady Kaltain – rzekł książę Perrington, siadając ponownie. – Jesteś jedną z mądrzejszy ch znany ch mi kobiet. To samo usły szałem wczoraj z ust Jego Wy sokości. Lady Rompier wy prostowała się. Oczy ma wy obraźni ujrzała twarz Doriana i koronę na jego głowie. – Książę to powiedział? O mnie? Perrington oparł dłoń na kolanie. Muskał kciukiem materiał spodni. – Oczy wiście. Potem odezwała się lady Lillian i nie miał już możliwości rozwinąć my śli.
Kaltain poczuła zawroty głowy. – Dlaczego mu towarzy szy ła? – Nie wiem, ale żałuję. Kobieta wiedziała, że trzeba będzie położy ć temu kres. Musiała coś zrobić, aby temu przeciwdziałać, cokolwiek. Ta Lillian działała szy bko, o wiele za szy bko. Zarzuciła już sieci na następcę tronu i Kaltain musiała go teraz z nich wy plątać. Perrington mógł się okazać przy datny. Mógł przecież sprawić, aby Lillian zniknęła raz na zawsze. Choć nie... Lillian by ła przecież damą, a mężczy zna tak honorowy jak Perrington z pewnością nie skrzy wdziłby osoby szlachetnie urodzonej. A może by się nie zawahał? Wokół głowy Kaltain tańczy ły kręgi szkieletów. A gdy by pomy ślał, że Lillian nie jest damą? Ból głowy eksplodował z taką siłą, że kobieta nie mogła przez chwilę złapać tchu. – Mam podobne odczucia – powiedziała, pocierając skronie. – Trudno mi uwierzy ć, że osoba ciesząca się tak złą reputacją mogłaby rozkochać w sobie księcia. – Może bóle głowy się skończą, gdy zostanie wy branką Doriana? – Dobrze by by ło, gdy by ktoś porozmawiał z Jego Wy sokością – dodała. – Złą reputacją? – spy tał książę. – Sły szałam, że nie jest wcale tak dobrze urodzona, jak głoszą. – Co takiego sły szałaś, pani? – spy tał zaintry gowany Perrington. Kaltain bawiła się diamentem zwisający m z jej bransolety. – Nie znam szczegółów, ale kilku ary stokratów uważa, że nie jest ona godną towarzy szką dla nikogo na dworze. Chciałaby m dowiedzieć się więcej na jej temat. Jako wierni poddani korony powinniśmy chronić naszego księcia przed ludzką niegodziwością. – W rzeczy samej – rzekł cicho mężczy zna. Jakaś obca, dzika istota w duszy Kaltain zawy ła przeraźliwie, rozpędzając ból i otumanienie wy wołane przez opium. Kobieta wiedziała, że musi zrobić wszy stko co w jej mocy, aby uratować koronę – i swoją przy szłość. *** Zawiasy w drzwiach zaskrzy piały przeraźliwie głośno i Celaena uniosła głowę znad starej księgi zawierającej teorię na temat Znaków Wy rda. Jej serce zabiło szy bciej, ale usiłowała udawać nieporuszoną. Ty mczasem w progu nie stanął Dorian Havilliard ani obrzy dliwy potwór z koszmarów. By ła to Nehemia ubrana we wspaniały strój przety kany złotem. Nie patrzy ła na Celaenę. Stała nieruchomo i wpatry wała się w podłogę, a po jej policzkach pły nęły czarne strumienie barwiącego kohlu do rzęs. – Nehemio? – Zabójczy m wstała z łóżka. – Co się stało? Miałaś by ć na sztuce. Ramiona księżniczki uniosły się i opadły. Powoli podniosła głowę, a wtedy Celaena spostrzegła jej zaczerwienione oczy. – Ja... Ja nie wiedziałam, dokąd iść – powiedziała w Ey llwe. – Co się stało? – spy tała dziewczy na. Oddy chała coraz szy bciej. Dopiero wtedy zauważy ła kawałek papieru drżący w dłoniach Nehemii. – Zmasakrowali ich – szepnęła księżniczka z szeroko otwarty mi oczami. Pokręciła głową, jakby zaprzeczała własny m słowom. Celaena znieruchomiała. – Kto? Kogo? Nehemia wy dała z siebie zduszony szloch. W sercu Celaeny coś pękło, gdy
usły szała rozpacz księżniczki. – Oddział armii adarlańskiej przechwy cił grupę pięciuset buntowników z Ey llwe kry jący się na skraju Dębowej Puszczy i Kamienny ch Bagien – wy jaśniła księżniczka. Po jej policzkach wciąż spły wały łzy, które wsiąkały w materiał białej sukni. Zmięła kartkę papieru. – Mój ojciec pisze, że mieli zostać przewiezieni do Calaculli jako jeńcy wojenni, ale niektórzy próbowali uciec i... – Nehemia z trudem łapała oddech. Wy powiedzenie kolejny ch słów przy szło jej niełatwo. – Żołnierze zabili wszy stkich za karę. Nawet dzieci. Żołądek podszedł Celaenie do gardła. Zamordowano pięciuset ludzi! Dziewczy na widziała, że osobiści ochroniarze księżniczki stoją w progu z bły szczący mi oczami. Ilu ludzi znali spośród ofiar żołnierzy Adarlanu? Ilu z nich Nehemia osobiście pomagała? – Jaki sens ma mój ty tuł, skoro nie mogę nawet chronić własnego ludu? – spy tała. – Jak mogę zwać się księżniczką, gdy dzieją się takie rzeczy ? – Tak mi przy kro – szepnęła Celaena. Niespodziewanie, jakby te słowa złamały czar, który chronił Nehemię przed załamaniem, księżniczka padła w objęcia przy jaciółki. Jej diamenty wbiły się w skórę zabójczy m. Nehemia szlochała. Celaena nie mogła wy krztusić ani słowa i po prostu tuliła dziewczy nę mocno do siebie, dopóki jej ból nie zelżał.
34 Celaena siedziała przy oknie w sy pialni i przy glądała się płatkom śniegu tańczący m w nocny m powietrzu. Nehemia już dawno wróciła do swoich komnat. Jej łzy obeschły i znów trzy mała wy soko głowę. Zegar wy bił jedenastą i dziewczy na przeciągnęła się, gdy niespodziewanie w jej żołądku odezwał się bolesny skurcz. Zgięła się i skoncentrowała na ry tmiczny m oddy chaniu, czekając, aż minie ucisk. Minuta mijała za minutą, ale ból nie ustępował. Celaena naciągnęła na sobie koc, bo ciepło bijące z kominka nie sięgało aż tak daleko. Na szczęście w komnacie zjawiła się Philippa, niosąc filiżankę herbaty. – Proszę, dziecko – rzekła. – To ci pomoże. – Postawiła filiżankę na stole obok zabójczy m i położy ła dłonie na oparciu jej fotela. – Ubolewam nad losem ty ch nieszczęsny ch buntowników z Ey llwe – powiedziała cicho, aby nikt nie usły szał jej słów. – Nie mogę sobie wy obrazić bólu księżniczki. Zabójczy m poczuła, że w jej sercu budzi się gniew równie intensy wny jak ból brzucha. – Przy najmniej los obdarzy ł ją tak dobrą przy jaciółką jak ty. – Dziękuję. – Celaena dotknęła dłoni służącej, a potem wzięła do ręki filiżankę. By ła bardzo gorąca i dziewczy na sy knęła głośno, niemalże upuszczając naczy nie na kolana. – Ostrożnie. – Philippa zachichotała. – Nie wiedziałam, że zabójczy nie potrafią by ć takie nieporadne. Daj znać, jeśli będziesz czegoś potrzebowała. Wiem, co czujesz. Od wielu lat co miesiąc przechodzę przez to samo. Przez ostatnie trzy i pół miesiąca Celaena przy brała na wadze ty le, że powrócił jej miesięczny cy kl, który zanikł podczas głodówki w Endovier. Jęknęła. Jak teraz będzie trenować? Do finalnego pojedy nku zostały zaledwie cztery ty godnie. Płatki śniegu bły szczały i migotały za oknem. Wirując, opadały na ziemię w tańcu, którego nie powtórzy łby żaden człowiek. Jak Elena mogła oczekiwać, że zabójczy m pokona zło czające się w zamku, skoro na zewnątrz by ło go o wiele więcej? Jak owo zło miało się do okrucieństw mający ch miejsce w inny ch królestwach? Czy m by ło w porównaniu z niedolą niewolników z Calaculli i Endovier? Drzwi sy pialni stanęły otworem i ktoś wszedł do środka. By ł to Chaol. – Sły szałem, co się stało z rodakami Nehemii – powiedział. – Co ty... Nie jest za późno, aby ś tu przy chodził? – spy tała Celaena, naciągając wy żej koce. – Ja... Coś ci dolega? – Jestem niedy sponowana. – Tak bardzo zmartwiły cię wieści o losie ty ch buntowników? Czy on naprawdę niczego nie rozumiał? – Nie, ja naprawdę źle się czuję – dziewczy na skrzy wiła się. – Mnie też się zbiera na wy mioty – mruknął Chaol, wpatrzony w podłogę. – Mam na my śli nie ty lko ty ch buntowników. Po ty m, co zobaczy łem w Endovier... – Potarł twarz, jakby chciał zatrzeć wspomnienia. – Pięciuset ludzi – szepnął. Celaena, oszołomiona jego wy znaniem, nie mogła wy krztusić ani słowa. – Posłuchaj – rzekł kapitan i niespodziewanie zaczął przechadzać się po pokoju. – Wiem, że czasami traktuję cię szorstko. Wiem też, że skarży sz się na to Dorianowi, ale... – Odwrócił się ku niej. – Dobrze się stało, że zaprzy jaźniłaś się z księżniczką. Doceniam twoją szczerość i niezachwianą lojalność wobec niej. Wiem, że krążą plotki, jakoby Nehemia by ła
powiązana z buntownikami z Ey llwe, ale... My ślę, że gdy by moja ojczy zna została podbita, też ze wszy stkich sił walczy łby m o wolność dla mojego ludu. Dziewczy na chciała coś odpowiedzieć, ale jej brzuch znów przeszy ła fala paraliżującego bólu. – Może – ciągnął kapitan, patrząc przez okno. – Może się pomy liłem. Świat zaczął się chwiać i wirować. Celaena zamknęła oczy. Tego rodzaju skurcze zawsze w jej przy padku by ły niezwy kle bolesne i towarzy szy ły im silne mdłości. Zbierało jej się na wy mioty. Wszy stko, ty lko nie to. Nie teraz. – Chaol – odezwała się, zasłaniając usta. Mdłości stawały się coraz intensy wniejsze. – Chodzi o to, że jestem bardzo dumny ze swojej pracy – konty nuował. – Chaol – rzuciła ponownie. Czuła, że nie powstrzy ma wy miotów. – Ty zaś jesteś Zabójczy nią Adarlanu. Ale mimo to przy szło mi do głowy, że... Czy chciałaby ś... – Chaol! – stęknęła ostrzegawczo, a potem odwróciła się i zwy miotowała na podłogę. Kapitan jęknął z obrzy dzeniem i cofnął się o krok. Gorzki, intensy wny smak wy pełnił usta Celaeny, a jej oczy zaszły łzami. Osunęła się na kolana i przechy liła przez oparcie. Ślina zmieszana z żółcią ściekała z jej ust na podłogę. – Na Wy rda, ty naprawdę jesteś chora! – sy knął Chaol i zawołał służącą, a potem pomógł dziewczy nie usiąść na krześle. Świat stał się wy raźniejszy. „O co mu chodziło? – zastanawiała się dziewczy na. – O co chciał mnie spy tać?". – Chodź, zaprowadzę cię do łóżka. – To nie taka choroba – jęknęła. Chaol posadził ją na materacu i otulił kocem. Do komnaty weszła służąca. Na widok bałaganu zmarszczy ła brwi i wezwała pomoc. – A więc jaka? – Ja... No cóż... – Na twarz dziewczy ny wy stąpił rumieniec tak gorący, że miała wrażenie, iż zaraz się roztopi. „Och, ty idioto...". – Wróciła mi miesiączka. Kapitan niespodziewanie poczerwieniał i cofnął się o krok, przeczesując dłonią krótkie, kasztanowe włosy. – Ja... jeśli... chy ba już sobie pójdę – wy jąkał i ukłonił się. Celaena uniosła brew i uśmiechnęła się wbrew sobie, gdy mężczy zna pospiesznie wy szedł z pokoju, poty kając się o próg. Potem spojrzała na służące. – Przepraszam – zaczęła, ale kobiety machnęły dłońmi, dając jej znać, aby przestała się tłumaczy ć. Zawsty dzona i obolała zabójczy m położy ła się i nakry ła kocami w nadziei, że wkrótce zaśnie. Sen jednak nie nadchodził. Po chwili znów otworzy ły się drzwi i ktoś wy buchnął śmiechem. – Natknąłem się na Chaola, który powiedział mi o twoim „stanie". Sądziłem, że człowiek zajmujący jego stanowisko nie będzie aż taki wrażliwy, zwłaszcza po ty m, jak musiał badać ty le trupów. Celaena otworzy ła jedno oko i zmarszczy ła brwi, gdy Dorian usiadł na skraju jej łóżka.
– Umieram i nie chcę, aby mi przeszkadzano. – Przestań ty le gadać. Na pewno nie jest aż tak źle – odparł książę i wy łowił z kieszeni kurtki talię kart. – Zagramy ? – Już ci mówiłam, że nie czuję się dobrze. – Moim zdaniem nie wy glądasz źle – rzekł następca tronu i sprawnie przetasował karty. – Ty lko jedno rozdanie. – Nie masz przy padkiem ludzi, który m płacisz za dostarczanie ci rozry wki? Książę spochmurniał. – Powinnaś czuć się zaszczy cona. – Będę zaszczy cona, jeśli zechcesz sobie pójść. – Jesteś bardzo odważna jak na osobę, której przy szłość zależy od mojej łaski. – Odważna? Jeszcze nawet nie zaczęłam – powiedziała Celaena. Ułoży ła się na boku i przy ciągnęła kolana pod brodę. Dorian zaśmiał się i schował karty. – Twój piesek ma się dobrze, jeśli chcesz wiedzieć. Dziewczy na jęknęła, wtulając twarz w poduszkę. – Idź sobie stąd. Chcę umrzeć. – Piękne dziewice nie powinny umierać w samotności – rzekł i nakry ł jej dłoń własną. – Czy chcesz, aby m ci poczy tał w chwili twojej śmierci? Którą historię wy bierasz? Celaena cofnęła dłoń. – Może tę o księciu-idiocie, który nie chciał zostawić zabójczy m w spokoju? – Och! To moja ulubiona historia! Ma przecież szczęśliwe zakończenie, wiesz? Zabójczy ni udawała złe samopoczucie, aby przy ciągnąć uwagę księcia! Któżby się domy ślił? To doprawdy spry tna dziewczy na. A scena łóżkowa jest doprawdy urzekająca. Warto brnąć przez te niekończące się sprzeczki, aby do niej dotrzeć! – Wy jdź! Naty chmiast! Zmiataj stąd! Zostaw mnie w spokoju i idź czarować jakąś inną damę! – Celaena wzięła książkę i rzuciła nią w Doriana. Złapał ją w ostatniej chwili i dziewczy na niespodziewanie zrozumiała, że o mały włos nie złamała mu nosa. Otworzy ła szeroko oczy. – Ja nie chciałam... Nie chciałam ci zrobić krzy wdy ! To miał by ć ty lko żart! Ja nie chciałam, Wasza Wy sokość! – mówiła pospiesznie. – Sądziłem, że Zabójczy ni Adarlanu zaatakuje mnie w jakiś bardziej wy szukany sposób. Przy najmniej nożem albo mieczem, choć miałem nadzieję, że nie wbije mi nic w plecy. Celaena zacisnęła dłonie na brzuchu i znów się zgięła. By wały chwile, kiedy nienawidziła swojej płci. – A tak na marginesie, to jestem Dorian, a nie Wasza Wy sokość. – W porządku. – Powiedz to. – Co mam powiedzieć? – Moje imię. Powiedz: „W porządku, Dorianie". Zabójczy ni przewróciła oczami. – Jeśli uszczęśliwi to Jego Przenajświętszą Wy sokość, od tej pory będę się zwracać jedy nie po imieniu. – Jego Przenajświętszą Wy sokość? To ci dopiero! Podoba mi się! Na twarzy dziewczy ny pojawił się cień uśmiechu, a Dorian spojrzał na tom trzy many w ręku. – Skąd masz tę książkę? – spy tał. – Na pewno nie by ło jej wśród ty ch, które ci podesłałem. Ba, ja nawet nie mam takich książek! Celaena zaśmiała się słabo i wzięła filiżankę herbaty z ręki służącej.
– Oczy wiście, że nie masz, Dorianie – powiedziała, kładąc nacisk na imię. – Poprosiłam służbę, aby mi przy niosła jeden egzemplarz. – Pasje zachodu słońca – odczy tał i otworzy ł tom na przy padkowej stronie. – Jego dłonie delikatnie pieściły jej delikatne, jasne pier... – przeczy tał na głos i otworzy ł szeroko oczy. – Na Wy rda! Ty naprawdę czy tasz takie bzdury ? A co się stało z Symbolami i potęgą w kulturze i zwyczajach Eyllwe? Dziewczy na dopiła imbirową herbatę, która łagodziła ból żołądka. – Możesz poży czy ć, jak skończę. Dopiero po przeczy taniu takiej lektury możesz się nazy wać prawdziwy m erudy tą. Co więcej – dodała z przebiegły m uśmiechem – ta książka na pewno podsunie ci kilka pomy słów, które będziesz mógł wy korzy stać podczas spotkań ze swoimi przy jaciółkami na dworze. – Nie przeczy tam czegoś takiego! – sy knął następca tronu przez zaciśnięte zęby. Wy jęła tom z jego rąk i oparła się o poduszki. – Czy li wy gląda na to, że niewiele się różnisz od Chaola. – Od Chaola? – spy tał, wpadając w jej pułapkę. – Chciałaś go namówić, aby to przeczy tał? – Oczy wiście odmówił – skłamała. – Powiedział, że nie wy pada, aby czy tał takie rzeczy, jeśli ja mu je podsuwam. Dorian wy rwał jej książkę z rąk. – Oddawaj to, ty diablico! Chcesz nastawiać nas przeciwko sobie? Nie pozwolę ci na to! Spojrzał raz jeszcze na okładkę, a potem odwrócił ją, zakry wając ty tuł. Dziewczy na uśmiechnęła się i spojrzała w stronę okna, za który m wciąż padał śnieg. W komnacie panowało zimno i nawet ogień huczący w kominku nie stanowił ochrony przed podmuchami wiatru wdzierającego się przez szczeliny między drzwiami balkonowy mi i futry ną. Celaena czuła na sobie wzrok Doriana, inny od czujny ch spojrzeń, który mi obrzucał ją Chaol. Miała wrażenie, że książę spogląda na nią, ponieważ sprawia mu to przy jemność. Ona też lubiła na niego patrzeć. *** Dorian nie uświadamiał sobie, że uroda dziewczy ny aż tak go pochłonęła. Ocknął się dopiero, gdy Celaena spy tała ostro: – Na co się tak gapisz? – Jesteś piękna – palnął bez namy słu. – Nie bądź głupi. – Uraziłem cię? – zapy tał. Krew w jego ży łach pulsowała gwałtownie i w dziwny m ry tmie. – Nie – odparła i pospiesznie spojrzała w okno. Dorian spostrzegł, że jej rumieniec staje się coraz intensy wniejszy. Zazwy czaj starał się uwieść piękną kobietę krótko po ty m, jak ją poznał. Nigdy jeszcze – za wy jątkiem Kaltain – nie zdarzy ło się, aby powstrzy my wał się tak długo. W duszy przy znawał, że nie może się doczekać, aż pozna smak ust Celaeny, poczuje zapach jej nagiej skóry i przesunie dłońmi po jej ciele. Ty godnie poprzedzające Yulemas od zawsze uważano za czas rozry wki. Ludzie chętnie oddawali się cielesny m przy jemnościom, aby przepędzić chłód zimowy ch nocy. Kobiety chodziły z rozpuszczony mi włosami, niektóre nawet nie zakładały gorsetów. By ł to czas uczt
i rozkoszowania się wdziękami płci przeciwnej. Zazwy czaj nie mógł się go doczekać, ale teraz... Teraz czuł niesmak i pustkę. Jak mógł świętować, wiedząc o ty m, co żołnierze jego ojca zrobili z buntownikami Ey llwe? Nie oszczędzili nikogo. Zabili pięćset osób. Jak mógł spojrzeć Nehemii w oczy po ty m wszy stkim? Jak mógł kiedy kolwiek przejąć rządy nad krajem, którego żołnierze mieli ludzkie ży cie za nic? Zaschło mu w ustach. Celaena pochodziła z Terrasenu, królestwa, które jako pierwsze padło ofiarą podbojów jego ojca. Nie mógł się nadziwić, że dziewczy na w ogóle chciała z nim rozmawiać. A może spędziła w Adarlanie ty le czasu, że zdąży ła się już przy zwy czaić do tej my śli? Dorian nie wierzy ł w to wy jaśnienie. Pamiętał trzy ogromne blizny na jej plecach. Te ślady zawsze będą jej przy pominać o brutalności jego ojca. – Coś cię dręczy ? – spy tała Celaena ostrożnie, ale z zaciekawieniem. „Jasne – pomy ślał Dorian. – Przecież jej nie zależy ". Zaczerpnął powietrza i podszedł do okna, nie chcąc na nią spojrzeć. Oparł dłoń na zimnej szy bie i przy glądał się płatkom śniegu opadający m na ziemię. – Z pewnością mnie nienawidzisz – szepnął. – Nienawidzisz zarówno mnie, jak i całego dworu za fry wolność i beztroskę w chwili, gdy poza granicami miasta dzieje się ty le straszliwy ch rzeczy. Sły szałem o ty ch zamordowany ch buntownikach i... czuję wielki wsty d – dokończy ł, opierając czoło o szy bę. Sły szał, jak Celaena podnosi się i opada na krzesło. Jego kolejne słowa popły nęły niczy m rzeka, jedno po drugim, niemożliwe do zatrzy mania. – I rozumiem, dlaczego z taką łatwością zabijałaś moich pobraty mców. Nie winię cię za to. – Dorianie – szepnęła dziewczy na delikatnie. Świat na zewnątrz by ł ciemny. – Wiem, że nigdy mi o ty m nie opowiesz – ciągnął. Wreszcie wy rzucał z siebie to, co chciał powiedzieć od tak dawna. – Ale wiem, że przy trafiło ci się coś strasznego, gdy by łaś młoda. By ć może winę za to ponosi mój ojciec. Masz prawo nienawidzić Adarlanu za to, że zajął Terrasen, a po nim inne kraje i ojczy znę twojej przy jaciółki. – Przełknął ślinę. Łzy zaszkliły mu się w oczach. – Nie uwierzy sz mi, ale... Ale ja nie chcę w ty m uczestniczy ć. Co ze mnie za mężczy zna, skoro pozwalam ojcu na tak niewy baczalne okropności? Ale nawet gdy by m poprosił o łaskę dla podbity ch królestw, ojciec nigdy by mnie nie wy słuchał. Nigdy w ży ciu. Wy brałem ciebie na moją kandy datkę do ty tułu Obrończy ni ty lko dlatego, iż wiedziałem, że go ty m ziry tuję. – Pokręcił głową, ale nie przestawał mówić. – Gdy by m odmówił wzięcia udziału w turnieju, ojciec uznałby to za przejaw buntu, a ja nie jestem na razie gotów stawić mu czoła. Wy brałem więc zabójczy nię, ponieważ by ła to jedy na kwestia, co do której pozostawiono mi wolną rękę. – Tak, wszy stko zaczy nało się logicznie układać. – Zy cie nie powinno tak wy glądać. – Dorian spojrzał Celaenie w oczy. – Ten świat nie powinien tak wy glądać. Zabójczy m milczała przez chwilę, słuchając bicia swego serca. – Nie ma we mnie nienawiści do ciebie – powiedziała niewiele głośniej od szeptu. Książę opadł na fotel naprzeciwko niej i wsparł czoło na dłoniach. Wy dawał się niezwy kle samotny. – Co więcej, nie sądzę, aby ś przy pominał ojca – ciągnęła Celaena. – Przy kro mi, jeśli cię zraniłam. Wiesz, ja bez przerwy kpię i stroję sobie żarty. – Zraniłaś mnie? – spy tał. – Nie zraniłaś mnie! Dzięki tobie wszy stko to stało się trochę ciekawsze. Przechy liła głowę. – Trochę? Naprawdę ty lko ty le? – Dobrze, może bardziej niż trochę – rzekł książę i wy prostował nogi. – Szkoda, że nie możesz pójść ze mną na bal z okazji Yulemas. Ciesz się, że nie możesz tam iść. – Dlaczego nie mogę? I co to za bal?
– Nic szczególnego – jęknął następca tronu. – Zwy kły bal maskowy, który urządza się w Yulemas. I my ślę, że doskonale wiesz, dlaczego nie wolno ci tam przy jść. – Chy ba się zmówiliście z Chaolem, aby odebrać mi wszelkie sposobności do zabawy. Dorian, ja lubię przy jęcia. – Gdy zostaniesz Obrończy nią mojego ojca, będziesz mogła chodzić na ty le bali, ile zapragniesz. Skrzy wiła się. Dorian chciał jej powiedzieć, że gdy by mógł, z chęcią by ją zaprosił, bo marzy ł o ty m, aby spędzić z nią więcej czasu. Chciał jej wy znać, że często o niej my ślał, gdy przeby wał z dala od niej, ale czuł, że zostałby wy śmiany. Zegar wy bił północ. – Chy ba pora na mnie – powiedział książę i przeciągnął się. – Jutro czeka mnie kilka posiedzeń rady królewskiej. Perrington nie będzie zachwy cony, jeśli będę ziewał przez większość z nich. Celaena uśmiechnęła się lekko. – Pozdrów go ode mnie najserdeczniej, jak umiesz. Najwidoczniej wciąż pamiętała, jak mężczy zna potraktował ją podczas ich pierwszego spotkania w Endovier. Dorian również nie mógł o ty m zapomnieć. Na samą my śl o zachowaniu księcia Perringtona budziła się w nim wściekłość. Bez zastanowienia pochy lił się i pocałował Celaenę w policzek. Zeszty wniała, gdy jego usta musnęły jej skórę. Choć pocałunek by ł przelotny, mężczy zna zdąży ł poczuć zapach dziewczy ny. Wy prostowanie się by ło zaskakująco trudne. – Śpij dobrze, Celaeno – powiedział. – Dobranoc, Dorianie – odparła. Wy chodząc, następca tronu zadał sobie py tanie, dlaczego niespodziewanie zabójczy ni wy dała mu się taka smutna i dlaczego wy powiedziała jego imię z rezy gnacją, a nie z czułością. *** Celaena wpatry wała się w światło księży ca rozsiane na suficie. Bal maskowy na dzień Yulemas! To brzmiało nieprawdopodobnie romanty cznie, nawet jeśli przy jęcie miało się odby ć na najbardziej zdeprawowany m i zepsuty m dworze w całej Erilei. A ona oczy wiście nie miała prawa się tam pojawić. Westchnęła ciężko i wsunęła dłonie pod policzek. Czy po to właśnie przy szedł do niej Chaol? Czy chciał ją zaprosić na bal? Pokręciła głową. Nie, zaproszenie na bal u króla by ło ostatnią rzeczą, która przy szłaby kapitanowi do głowy. Poza ty m oboje mieli o wiele ważniejsze zmartwienia. Musieli rozgry źć zagadkę morderstw uczestników turnieju. Dziewczy na żałowała, że nie powiedziała Chaolowi o dziwny m zachowaniu Caina po południu. Zamknęła oczy i uśmiechnęła się. Trup Caina znaleziony rano by łby najwspanialszy m prezentem na Yulemas, jaki mogłaby sobie wy obrazić. Zegar cierpliwie odmierzał upły wający czas, a Celaena nadal czuwała. Rozmy ślała o złu czający m się w zamku i pięciuset zabity ch buntownikach z Ey llwe, pogrzebany ch gdzieś we wspólny m, nieoznaczony m grobie.
35 Następnego wieczoru Chaol Westfall stał na drugim piętrze zamku i wy glądał na dziedziniec. Obserwował dwie postacie idące powoli wzdłuż ży wopłotów. Celaenę łatwo by ło wy patrzeć dzięki białemu płaszczowi, który miała zarzucony na ramionach, a Doriana dzięki temu, że ludzie usuwali mu się z drogi. Kapitan powinien iść tuż za nimi i nie spuszczać oka z dziewczy ny, aby nie mogła pochwy cić Doriana i wy korzy stać go podczas próby ucieczki. Logika i lata doświadczenia nie dawały mu spokoju, nakazy wały zejść na dół i dołączy ć do sześciu strażników stanowiący ch ich eskortę. Przecież Celaena by ła przebiegłą, złośliwą i podstępną przeciwniczką. Ale nie mógł zrobić ani kroku. Bariery topniały z każdy m dniem. To on na to pozwalał. Znikały, gdy sły szał autenty czny, szczery śmiech dziewczy ny. Kurczy ły się, gdy widział ją śpiącą z twarzą na otwartej książce. Malały, bo wiedział, że zwy cięży w turnieju. By ła przestępczy nią, geniuszem morderstwa, królową świata zbrodni, ale z drugiej strony by ła też zwy kłą dziewczy ną, zesłaną do Endovier w wieku siedemnastu lat. Robiło mu się niedobrze za każdy m razem, gdy o ty m pomy ślał. On sam w wieku siedemnastu lat ćwiczy ł z mozołem walkę wręcz, ale mieszkał w zamku, miał dach nad głową, dobre jedzenie i przy jaciół. W ty m czasie Dorian romansował z Rosamund i wiódł beztroskie ży cie. Ona zaś – jako siedemnastolatka – trafiła do obozu śmierci. I przeży ła. Nie by ł pewien, czy sam dałby radę wy trwać choćby lato w Endovier, nie wspominając o zimie. Nigdy go nie chłostano. Nigdy nie widział niczy jej śmierci. Nigdy nie umierał z głodu. Dorian powiedział coś i Celaena wy buchnęła śmiechem. Przeży ła Endovier i nadal potrafiła się śmiać. Chaola przerażał fakt, że zabójczy ni spacerowała obok następcy tronu, mając jego nagi, odsłonięty kark w zasięgu zabójczego ciosu, ale jeszcze bardziej niepokoiło go, że zaczy nał jej ufać. Nie miał pojęcia, co w związku z ty m powinien my śleć o sobie. *** Celaena spacerowała między ży wopłotami, nie potrafiąc ukry ć uśmiechu na twarzy. Dorian szedł obok niej, ale nie na ty le blisko, aby móc jej dotknąć. Wpadł do niej tuż po kolacji i zaprosił ją na spacer. W rzeczy samej zjawił się tuż po ty m, jak służący posprzątali ze stołu, i dziewczy na nie mogła się oprzeć wrażeniu, że ty lko na to czekał. Oczy wiście chciała wsunąć mu rękę pod ramię ty lko i wy łącznie ze względu na zimno. Chciała poczuć jego ciepło, bo przy tak mroźny m powietrzu biały płaszcz podbity futrem nie grzał dobrze. Nie miała pojęcia, jak Nehemia znosiła te temperatury. Po wiadomości o tragiczny m losie buntowników księżniczka zamknęła się w swoich komnatach i rzadko je opuszczała. Odmawiała też za każdy m razem, gdy Celaena zapraszała ją na spacer. Minęły już trzy ty godnie od ostatniego spotkania z Eleną. Królowa zniknęła na dobre, choć w ty m czasie miały miejsce trzy Próby. Najbardziej ekscy tujący okazał się tor przeszkód, który zabójczy m ukończy ła z kilkoma drobny mi siniakami i skaleczeniami. Niestety, Pelor nie poradził sobie tak dobrze i został odesłany do domu. I tak miał szczęście, bo w ty m czasie ży cie straciło trzech inny ch uczestników turnieju. Wszy scy zginęli w zapomniany ch kory tarzach, okaleczeni tak, że trudno ich by ło rozpoznać. Każdy nieznany odgłos sprawiał, że
Celaena podskakiwała z nerwów. Pozostało ich ty lko sześcioro. Oprócz niej by li Cain, Grob, Nox, jeden z żołnierzy oraz Renault, który zajął miejsce Verina u boku Caina. Nic dziwnego, że jego ulubiony m zajęciem od razu stało się naśmiewanie z Celaeny. Dziewczy na odepchnęła od siebie my śli o popełniany ch w zamku morderstwach. Mijali właśnie fontannę, gdy zauważy ła, że Dorian obrzuca ją spojrzeniami pełny mi zachwy tu. Oczy wiście nawet nie pomy ślała o nim, gdy wy bierała piękną suknię w kolorze lawendy na wieczór, sprawdzała czy stość biały ch rękawiczek i uważała, aby służące idealnie ułoży ły jej włosy. – I co teraz? – spy tał następca tronu. – Obeszliśmy już ogród dwukrotnie. – A co z twoimi książęcy mi obowiązkami? – Celaena skrzy wiła się, gdy lodowaty wiatr zdmuchnął jej kaptur i zmroził uszy. – Nie masz nic do roboty ? – Gdy nakładała kaptur, zauważy ła, że Dorian wpatruje się w jej szy ję. – O co chodzi? – spy tała, ściągając go ciaśniej. – Nigdy nie zdejmujesz tego naszy jnika – zauważy ł. – Czy to kolejny podarunek? Celaena miała na dłoniach rękawiczki, ale mimo to książę spojrzał na palec, na który m zawsze nosiła pierścionek z amety stem. Blask w jego oczach przy gasł. – Nie. – Zabójczy m zasłoniła amulet dłonią. – Znalazłam go w szkatułce z biżuterią i po prostu bardzo mi się spodobał. Jesteś nieprawdopodobnie zaborczy. – Wy gląda na bardzo stary. A więc podwędziłaś coś z królewskiej szkatułki, tak? – Mrugnął do niej, ale w jego twarzy nie by ło wesołości. – Nie – odparła ostro. Choć naszy jnik zapewne nie stanowił ochrony przed mordercą, a zamy sły Eleny nie do końca przy padły dziewczy nie do gustu, i tak nie miała zamiaru go ściągać. Obecność naszy jnika dodawała jej otuchy w nocy, kiedy siedziała do późna i wpatry wała się w drzwi. Dorian nadal patrzy ł na jej dłoń, więc ją opuściła. Wtedy przy jrzał się amuletowi. – Jako dziecko czy tałem historie o początkach Adarlanu. Moim ulubiony m bohaterem by ł Gavin. Chy ba przeczy tałem każdą legendę o jego wojnach z Erawanem. „Czy żby by ł aż taki spry tny ? Tak szy bko się zorientował? To chy ba niemożliwe..." – pomy ślała Celaena. – No i? – spy tała, udając niewiniątko. – Elena, Pierwsza Królowa Adarlanu, miała magiczny amulet. Podczas bitwy z Mroczny m Lordem Gavin i Elena uświadomili sobie, że nie są w stanie mu zagrozić. Ty lko chwile dzieliły księżniczkę od śmierci, gdy niespodziewanie pojawił się przed nią duch, który wręczy ł jej naszy jnik. Gdy go założy ła, okazało się, że Erawan nie może jej skrzy wdzić. Ujrzała wówczas fakty czne oblicze Mrocznego Lorda i wy krzy knęła jego prawdziwe imię. Zaskoczy ło go to tak bardzo, że się zawahał, a wtedy Gavin odebrał mu ży cie. – Książę skierował wzrok na ziemię. – Ów naszy jnik nazwano Okiem Eleny. Zaginął wiele stuleci temu. Celaena czuła się nieswojo, słuchając, jak Dorian, sy n króla, który pozby ł się wszelkich przejawów magii na świecie, opowiada legendę o potężny m amulecie. Mimo to wy buchnęła śmiechem, starając się, aby zabrzmiał autenty cznie. – My ślisz, że ta bły skotka to zagubione Oko? Tamten amulet na pewno już dawno rozsy pał się w py ł. – Przy puszczalnie masz rację. – Książę zatarł energicznie zziębnięte dłonie. – Ale widziałem kilka ilustracji Oka. Twój naszy jnik wy gląda dokładnie tak jak on. Pewnie to replika. – Pewnie tak – stwierdziła Celaena i szy bko zmieniła temat. – Kiedy przy by wa twój brat? Dorian spojrzał na niebo.
– Mam sporo szczęścia. Otrzy maliśmy dziś rano list informujący, że opady śniegu w górach uniemożliwią Hollinowi dotarcie do domu. Utknął w szkole do wiosny i aż kipi ze złości. – Współczuję twojej matce – rzekła Celaena z półuśmieszkiem. – Pewnie wy śle orszak z prezentami bez względu na burzę. Dziewczy na nie słuchała Doriana uważnie. Spacerowali po ogrodzie jeszcze przez dobrą godzinę, rozmawiając na różne tematy, ale zabójczy ni nie mogła się uspokoić. Elena z pewnością wiedziała, że ktoś rozpozna amulet, a jeśli rzeczy wiście by ł to autenty czny artefakt... Cóż, król zabiłby ją bez wahania za noszenie czegoś takiego. O co tak naprawdę chodziło Elenie? *** Celaena uniosła wzrok znad książki i spojrzała na tkaninę zawieszoną na ścianie. Komoda nadal stała tam, gdzie ją przesunęła, blokując tajne przejście. Pokręciła głową i wróciła do lektury. Jej wzrok przemknął wzdłuż kolejny ch linijek, ale nie rozpoznawała żadny ch słów. Czego chciała od niej Elena? Martwe królowe nie wy dawały rozkazów ży wy m osobom. Zabójczy ni zacisnęła dłonie na książce. Elena kazała jej wy grać turniej, ale to polecenie nie miało dla niej większego znaczenia. Przecież i tak zrobiłaby wszy stko, aby zostać Królewską Obrończy nią. Jeśli zaś chodzi o zło, które miała odnaleźć i pokonać... Cóż, wy glądało na to, że jest nierozerwalnie związane z człowiekiem, który mordował jej ry wali, więc i tak musiała ustalić, skąd pochodzi. Nie by ło innej możliwości. Gdzieś w jej komnatach trzasnęły drzwi. Celaena aż podskoczy ła, a książka wy padła jej z ręki. Złapała mosiężny świecznik stojący przy łóżku, gotowa w każdej sekundzie zerwać się z materaca. Odstawiła jednak broń, gdy usły szała piosenkę nuconą przez Philippę. Jęknęła, wy pełzając spod ciepłej kołdry, aby podnieść lekturę. Książka wpadła pod łóżko i dziewczy na musiała uklęknąć na lodowato zimnej podłodze i wy ciągnąć rękę. Po kilku bezskuteczny ch próbach wy macania tomu sięgnęła po świecę. Wtedy zauważy ła, że książka zatrzy mała się tuż przy ścianie. Poszukała dłonią i udało jej się chwy cić twardą okładkę. Wtem w blasku świecy dostrzegła białą kreskę na podłodze pod łóżkiem. Wy ciągnęła książkę i cofnęła się, a potem drżący mi rękami pchnęła łóżko po na wpół zamarzniętej posadzce. Mebel przesuwał się powoli, opornie, ale w końcu udało jej się przemieścić go na ty le, aby móc przy jrzeć się kształtom wy ry sowany m na podłodze. Krew w ży łach Celaeny momentalnie zmieniła się w lód. Znaki Wy rda. Na posadzce pod jej łóżkiem wy ry sowano tuziny sy mboli układający ch się w ogromną spiralę z wielkim znakiem pośrodku. Dziewczy na cofnęła się gwałtownie i uderzy ła plecami o kredens. Co to miało oznaczać? Trzęsącą się dłonią poprawiła włosy, wpatrując się w centralnie ułożony znak. Widziała już coś takiego. Identy czne sy mbole wy ry to po obu stronach ciała Verina. Żołądek podszedł jej do gardła. Przy padła do nocnego stolika, pochwy ciła dzban z wodą i bez zastanowienia zalała znaki. Potem popędziła do łazienki po więcej wody i ręcznik, który m zaczęła gwałtownie szorować podłogę, aż zaczęły ją boleć plecy, a ręce i nogi zdrętwiały z zimna. Następnie wciągnęła spodnie oraz tunikę i wy biegła z komnat.
*** Na szczęście strażnicy nie odezwali się ani słowem, gdy poprosiła ich, aby odprowadzili ją do biblioteki. Rozsiedli się w główny m pomieszczeniu, a dziewczy na udała się szy bkim krokiem w kierunku zakurzonej, zapomnianej wnęki, w której znalazła większość opracowań na temat Znaków Wy rda. Spieszy ła się i bez przerwy zerkała przez ramię. Czy żby by ła kolejna na liście mordercy ? Co to wszy stko miało oznaczać? Wy kręcała palce. Od wnęki dzieliło ją jeszcze dziesięć regałów. Skręciła i zatrzy mała się jak wry ta. Siedząca przy niewielkim biurku Nehemia wpatry wała się w nią szeroko otwarty mi oczami. Celaena położy ła dłoń na bijący m szy bko sercu. – Do licha! – zawołała. – Aleś mnie wy straszy ła! Księżniczka uśmiechnęła się blado. Zabójczy ni przechy liła głowę i podeszła do biurka. – Co ty tu robisz? – rzuciła Nehemia w Ey llwe. – Nie mogłam zmruży ć oka – wy jaśniła zabójczy ni i przy jrzała się księdze czy tanej przez przy jaciółkę. Z pewnością nie by ła to lektura, z której korzy stały podczas nauki. By ło to opasłe tomisko ze stronami gęsto wy pełniony mi tekstem. – Co czy tasz? – spy tała. – Nic. – Księżniczka zatrzasnęła księgę i wstała. Celaena mocno zacisnęła usta, wpatrując się w jej twarz. Nehemia zadarła głowę. – Nie sądziłam, że opanowałaś naszą mowę na ty le, aby czy tać tak trudne książki. Księżniczka wsunęła tom pod pachę. – A więc niczy m się nie różnisz od reszty głupców w ty m zamku, Lillian – powiedziała bezbłędnie we wspólnej mowie. Nie dając dziewczy nie szansy na odpowiedź, wy szła z biblioteki. Celaena patrzy ła przez chwilę za nią. Przecież to nie miało sensu. Nehemia wciąż miała trudności z czy taniem i nie by łaby w stanie przebrnąć przez tak trudną pozy cję! Co więcej nigdy nie mówiła z tak bezbłędny m akcentem, no i... Wśród cieni za biurkiem zauważy ła zmiętą kartkę papieru. Podniosła ją i rozprostowała. Odwróciła gwałtownie głowę w kierunku, w który m znikła księżniczka. Ze ściśnięty m gardłem wsunęła kartkę do kieszeni i popędziła w stronę głównego pomieszczenia biblioteki. Znak Wy rda wy ry sowany na papierze wy palał dziurę w jej ubraniu. Zbiegła po schodach i pospiesznie ruszy ła kory tarzem, mijając rzędy regałów po obu stronach. Nie, to niemożliwe, aby Nehemia ją okłamy wała! To niemożliwe, aby od samego początku poby tu w zamku ukry wała swoją wiedzę. Przecież to ona powiedziała jej, że owe dziwne ry ty w ogrodzie to Znaki Wy rda. Wiedziała, czy m one są. Ba, wielokrotnie ją ostrzegała, aby trzy mała się od nich z daleka. Przecież księżniczka by ła jej przy jaciółką! Przecież płakała po masakrze swoich rodaków. Przecież szukała u niej pociechy. Ale z drugiej strony, Nehemia pochodziła z podbitego królestwa. Król Adarlanu zerwał koronę z głowy jej ojca i odebrał mu ty tuł. Mieszkańców Ey llwe co noc pory wano z domów i sprzedawano w niewolę. Taki sam los spoty kał buntowników, który ch księżniczka rzekomo tak żarliwie wspierała, a pięciuset jej rodaków zostało właśnie wy rżnięty ch w pień. Oczy Celaeny zapiekły od łez, gdy ujrzała strażników siedzący ch w fotelach w główny m pomieszczeniu.
Nehemia miała każdy możliwy powód, aby ich oszukiwać i spiskować przeciwko nim. Celaena nie dziwiła się, że księżniczka postanowiła zniszczy ć ów idioty czny turniej i wy wołać jak najwięcej zamieszania. Przestępcy mieszkający w zamku by li przecież idealny m celem! Nikt nie będzie za nimi tęsknił, a wraz z ich śmiercią w pałacu zagości strach. Ty lko dlaczego Nehemia pragnęła również jej śmierci?
36 Przez kilka następny ch dni Celaena nie widziała Nehemii. Nie powiedziała o swoim odkry ciu ani Chaolowi, ani Dorianowi, ani komukolwiek, kto odwiedził jej komnaty. Nie mogła oskarży ć księżniczki o nic, bo nie miała żadny ch konkretny ch dowodów, a bez nich mogła ty lko pogorszy ć sy tuację. Spędzała cały swój wolny czas na badaniu Znaków Wy rda, desperacko usiłując rozgry źć ich znaczenie oraz poznać ich związek z mordercą oraz jego bestią. Problem pochłonął ją do tego stopnia, że niemal zapomniała o kolejnej Próbie, która minęła bez żadny ch nieprzy jemny ch przy gód, choć odesłany do domu żołnierz mógł mieć inne zdanie na ten temat. Nie przery wała również intensy wny ch treningów z Chaolem i pozostały mi uczestnikami. Pozostało ich pięcioro. Do ostatniej Próby brakowało trzech dni, a dwa dni po niej miała się odby ć finałowa walka. W dzień Yulemas Celaena obudziła się rano i przez chwilę rozkoszowała się ciszą. Choć nie mogła się wy zby ć niepokoju, wy wołanego konfrontacją z Nehemią, w atmosferze tego dnia wy czuwała niecodzienny spokój. Miała wrażenie, że cały zamek ucichł, aby słuchać odgłosu padającego śniegu. Szy by skuł szron, w kominku już trzaskał ogień, a za oknem wirowały śnieży nki. Trudno by ło sobie wy obrazić piękniejszy i cichszy zimowy poranek. Dziewczy na nie miała ochoty psuć tej chwili rozmy ślaniami na temat Nehemii, walki finałowej czy balu, na który nie pozwolono jej pójść. Nie, nastał poranek Yulemas i Celaena miała ochotę się nim cieszy ć. Nie zawracała sobie głowy ty m, że Yulemas by ło świętem ku czci pierworodnego sy na Bogini czy ciemności, z której zrodziło się światło wiosny. Dla niej by ł to po prostu dzień, w który m ludzie by li uprzejmiejsi dla siebie, sięgali do kieszeni na widok żebraka i pamiętali, że miłość to ży wa istota. Dziewczy na uśmiechnęła się i przewróciła na drugi bok. Coś leżało na poduszce, coś twardego i szeleszczącego, co wy raźnie pachniało... – Cukierki! Wielka papierowa torba by ła pełna przeróżny ch słodkości. Celaena nie znalazła karteczki z imieniem darczy ńcy. To, od kogo dostała prezent, nie by ło jednak ważne. Dziewczy na wzruszy ła ramionami i z bły szczący mi oczami chwy ciła garść przy smaków. Ależ ona uwielbiała słodkości! Roześmiała się wesoło i zaczęła zajadać. Wy bierała najlepsze kąski, wsuwała je do ust i smakowała z zamknięty mi oczami. Jadła, aż rozbolała ją szczęka, a potem wy rzuciła resztę zawartości torebki na kołdrę, nie zwracając uwagi, że wraz ze słody czami wy sy puje masę cukru. Przy jrzała się swoim cudom i odkry ła, że są wśród nich jej ulubione przy smaki: żelki i migdały w czekoladzie, guma do żucia w kształcie wisienek, landry nki przy pominające diamenciki, chrupki – zarówno zwy kłe, jak i te w polewie czekoladowej, czerwona lukrecja,marcepan, a co najważniejsze – czekoladki. Wsunęła trufla w czekoladzie do ust. – Ktoś jest dla mnie bardzo miły – mruknęła, żując słodkości. Raz jeszcze przy jrzała się zawartości torby. Kto ją przy słał? Może Dorian? Na pewno nie Nehemia ani Chaol. Nie przy niosły jej też Mroźne Elfy, które podrzucały prezenty grzeczny m dzieciom. Przestały ją odwiedzać po ty m, jak po raz pierwszy utoczy ła krwi z człowieka. Może to Nox? Przecież ją lubił. – Panno Celaeno! – wy krzy knęła Philippa z progu. Wpatry wała się w swoją podopieczną szeroko otwarty mi oczami. – Wesołego Yulemas, Philippo! – zawołała dziewczy na. – Masz ochotę na coś słodkiego?
Służąca podeszła do niej energiczny m krokiem. – Och, rzeczy wiście zanosi się na wesołe święta! Spójrz ty lko na to łóżko! Spójrz na ten bałagan! – Celaena skrzy wiła się. – Masz czerwone zęby ! – wrzasnęła służąca. Sięgnęła po lusterko, które zabójczy m trzy mała przy łóżku i pokazała jej własne odbicie. Cóż, zęby w istocie by ły nieco przy brudzone karmazy nem. Dziewczy na przesunęła po nich języ kiem, a potem spróbowała zetrzeć większe plamy palcem. Nie udało się. – A niech to szlag trafi! – Słody cze! – parsknęła Philippa. – Wy smarowałaś się czekoladą na całej twarzy ! Nawet mój wnuk potrafi jeść porządniej! – Masz wnuka? – Celaena roześmiała się. – Tak! Wnuka, który potrafi jeść tak, aby jedzenie nie zostawało na łóżku, zębach i twarzy ! Dziewczy na otrzepała kołdrę. Chmury cukru wzbiły się w powietrze. – Poczęstuj się czy mś słodkim, Philippo! – Jest siódma rano. – Służąca zmiotła nieco okruchów na dłoń. – Zrobi ci się niedobrze. – Niedobrze? Od słody czy ? – Celaena wy krzy wiła się i odsłoniła zaczerwienione zęby. – Wy glądasz jak diablica! – oznajmiła kobieta. – Nie otwieraj ust, dobrze? Może nikt nie zauważy. – Obie wiemy, że to niemożliwe. Ku jej zdumieniu Philippa wy buchnęła śmiechem. – Wesołego Yulemas, Celaeno! – zawołała. Pierwszy raz zwróciła się do niej po imieniu i serce zabójczy m niespodziewanie zabiło ży wiej z radości. – Chodźmy. – Służąca zachichotała. – Trzeba cię ubrać. Nabożeństwo zaczy na się o dziewiątej. Philippa udała się do garderoby, a Celaena śledziła jej kroki. Serce w niej rosło. Ludzie mieli w sobie dobro. Trzeba by ło go ty lko poszukać, ale zawsze można by ło trochę znaleźć. Nie inaczej. *** Celaena wy szła z garderoby chwilę później ubrana w poważną zieloną suknię, jedy ną, którą Philippa uznała za odpowiednią do założenia na uroczy stość w świąty ni. Zabójczy m nadal miała czerwone zęby, a gdy spoglądała na torbę ze słody czami, naprawdę robiło jej się niedobrze. Na widok Doriana Havilliarda siedzącego przy stole w jej sy pialni szy bko zapomniała o swoich dolegliwościach. Książę miał na sobie piękną złotobiałą kurtkę. – Czy to ty jesteś prezentem dla mnie, czy może znajdę go w koszu u twoich stóp? – spy tała. – Do ceremonii pozostało jeszcze około godziny – powiedział następca tronu, stawiając wielki kosz z wikliny na stole. – Jeśli więc masz ochotę mnie odpakować, nie krępuj się. Celaena roześmiała się. – Wesołego Yulemas, Dorianie. – Tobie ży czę tego samego. Widzę, że... Czemu masz czerwone zęby ? Dziewczy na zasłoniła usta dłonią i pokręciła gwałtownie głową w proteście. Dorian złapał ją za nos i zacisnął. Zabójczy m walczy ła ze wszy stkich sił, ale
mężczy zna trzy mał mocno. W końcu musiała otworzy ć usta i książę parsknął śmiechem. – Słody cze, co? – rzucił. – To ty je przy słałeś? – spy tała Celaena, usiłując nie otwierać ust zby t szeroko. – Oczy wiście – odparł Dorian i postawił torbę ze smakoły kami na stole. – Gdzie ty... – Zaniemówił, ważąc torbę w dłoni. – Wy daje mi się, że w tej torbie by ło prawie półtora kilograma słodkości. – Zabójczy ni uśmiechnęła się po szelmowsku. – Zjadłaś połowę! – Miałam zachować na później? – Ale ja też miałem ochotę coś przekąsić! – Trzeba by ło dać mi znać. – Cóż, nawet nie przy szło mi do głowy, że wrąbiesz wszy stko przed śniadaniem! Odebrała mu torbę i postawiła ją na stole. – Cóż, wy gląda na to, że w ogóle mnie nie znasz. Dorian otworzy ł usta, chcąc się odciąć, ale torba ze słody czami przewróciła się i wy sy pało się z niej trochę smakoły ków. Celaena odwróciła się i spostrzegła, że z kosza wy staje smukły, złocisty py szczek, który węszy za słodkościami. – Co to takiego? – spy tała. – Prezent dla ciebie. – Dorian uśmiechnął się. Zabójczy m zdjęła wieko kosza. Nos naty chmiast się schował, a dziewczy na ujrzała drżącego w kącie szczeniaka o złocistej sierści z czerwoną kokardą na szy i. By ł to ten sam zwierzak, którego wzięła w obronę w psiarni. – Och, szczeniaczek! – pisnęła i pogłaskała go. Piesek zadrżał, a dziewczy na zmierzy ła Doriana wściekły m spojrzeniem. – I co ci znowu wpadło do głowy, ty bałwanie? – sy knęła. Książę uniósł ręce do góry. – Przecież to prezent! O mało nie straciłem ręki i paru inny ch części ciała, zakładając jej tę kokardę! Nie masz pojęcia, jak wy ła! Celaena spojrzała z żalem na suczkę, która zlizy wała cukier z jej palców. – I co ja teraz z nią pocznę? Nie mogłeś znaleźć dla niej nowego pana, to postanowiłeś oddać ją mnie? – Nie! – zaprotestował Dorian. – No dobra, tak. Ale... przy pomniałem sobie, że w twojej obecności nie by ła aż tak zestresowana. Pamiętam też, że moje psy nie mogły się od ciebie oderwać, gdy wracaliśmy z Endovier. By ć może ten psiak przekona się do ciebie na ty le, aby przestać bać się inny ch ludzi. Zdarzają się osoby z takim darem. – Zaczął chodzić po pokoju. – Wiem, że to kiepski prezent. Powinienem by ł ci przy nieść coś lepszego. Suczka zerknęła na Celaenę złocistobrązowy mi ślepiami przy pominający mi kolorem stopiony karmel. Drżała, jakby przez cały czas czekała na cios. By ła przepiękny m zwierzęciem, a jej spore łapy sugerowały, że któregoś dnia wy rośnie na wielkie, szy bkie zwierzę. Na ustach dziewczy ny pojawił się uśmiech. Piesek machnął ogonem raz, a potem drugi. – Jest twoja – rzekł Dorian. – Jeśli ją przy garniesz. – A co z nią zrobię, jeśli odeślą mnie z powrotem do Endovier? – Zajmę się ty m – oznajmił książę. Pogłaskał suczkę za miękkimi uszkami, a potem podrapał ją pod brodą. Szczeniak machał ogonem coraz mocniej. – Czy li nie chcesz jej? – mruknął. – Oczy wiście, że ją chcę! – odparła Celaena, lecz nagle przy pomniała sobie wszy stkie problemy związane z wy chowy waniem małego psa. – Ale chcę, aby ją wy szkolono. Nie ży czę sobie, aby sikała wszędzie i gry zła meble, książki oraz buty. Chciałaby m, aby siadała i kładła się na rozkaz. Niech ją nauczą wszy stkich sztuczek, które znają psy. No i ma biegać! Niech
ćwiczy bieganie z inny mi psami. Musi zacząć wy korzy sty wać te wspaniałe, długie łapy. Dorian skrzy żował ramiona na piersi, patrząc jak dziewczy na podnosi suczkę. – Masz długą listę ży czeń – stwierdził. – Może jednak powinienem by ł podarować ci biżuterię. Zabójczy m ucałowała łebek szczeniaka, a ten musnął mokry m nosem jej szy ję. – Chcę, aby by ła trenowana w psiarni podczas moich ćwiczeń. Można ją przy nosić do mnie po południu. Będzie spać u mnie – dodała, unosząc pieska na wy sokość oczu. Zwierzak wierzgał rozpaczliwie. – Jeśli pogry ziesz mi buty – powiedziała do niego – przerobię cię na parę pantofli. Zrozumiano? Suczka wpatry wała się w nią, marszcząc czółko. Celaena uśmiechnęła się i postawiła ją na ziemi. Piesek zaczął obwąchiwać podłogę, a potem obszedł Doriana szerokim łukiem i zniknął pod łóżkiem. Zabójczy m uniosła narzutę i zajrzała w ślad za suczką. Na szczęście Znaki Wy rda zostały dokładnie zmy te. Szczeniak konty nuował badania, skrupulatnie obwąchując posadzkę. – Wy my ślę ci jakieś imię – powiedziała do zwierzaka Celaena, a potem wstała. – Dziękuję – rzuciła do Doriana. – To naprawdę wspaniały prezent. By ł miły m człowiekiem, nadspodziewanie miły m jak na kogoś o tej pozy cji. „On ma serce – uświadomiła sobie. – Ma serce i sumienie. Jest tak różny od pozostały ch". Nieśmiało, niemalże niezdarnie zabójczy m podeszła do następcy tronu i pocałowała go w policzek. Jego skóra okazała się zaskakująco gorąca. Cofnęła się i ujrzała, że szeroko otwarte oczy mężczy zny bły szczą. Czy zrobiła to tak, jak należy ? A może pocałowała go nieumiejętnie? Może jej usta by ły zby t wilgotne? A może wciąż lepkie? Miała nadzieję, że książę nie wy trze policzka. – Przepraszam, że nie mam niczego dla ciebie – bąknęła. – Ja... eee... Nie spodziewałem się niczego. – Książę zarumienił się aż po uszy i spojrzał na zegar. – Muszę już lecieć. Do zobaczenia na ceremonii! A może spotkamy się dziś wieczorem po balu? Będę próbował się wy rwać najszy bciej jak się da, a skoro nie będzie tam ciebie, Nehemia zapewne zrobi to samo. Nic się więc nie stanie, jeśli i ja zmy ję się wcześniej. Celaena nigdy dotąd nie sły szała, aby następca tronu mówił tak nieskładnie. – Baw się dobrze – powiedziała i cofnęła się o krok, niemalże wpadając na stół. – Dobrze, to do zobaczenia wieczorem – rzekł Dorian. – Po balu. Chciała się uśmiechnąć, ale zasłoniła usta dłonią. Czy to jej pocałunek tak bardzo wy trącił go z równowagi? – Do zobaczenia, Celaeno – rzucił. Gdy stanął w drzwiach, spojrzał na nią raz jeszcze. Uśmiechnęła się, odsłaniając czerwone zęby, a wtedy Dorian parsknął śmiechem, ukłonił się i wy szedł. Gdy Celaena została sama, stwierdziła, że zobaczy, co porabia szczeniak, ale niespodziewanie uświadomiła sobie, co właśnie usły szała. Nehemia będzie na balu. W głowie dziewczy ny zaczęły krąży ć ponure scenariusze. Przeszła się po pokoju. Jeśli to księżniczka stała za morderstwami uczestników turnieju i – co gorsza – w istocie miała jakąś potworną bestię na swoje rozkazy, czy mogła mieć lepszą okazję, aby ostatecznie zemścić się na Adarlanie? Przecież na balu pojawi się wielu ary stokratów i członków rodziny królewskiej, a Nehemia wciąż przeży wała śmierć swoich rodaków... Celaena wiedziała, że to niepoparte dowodami refleksje, ale co się stanie, jeśli księżniczka w istocie wy puści swojego potwora na balu? Cóż, zabójczy m nie płakałaby po śmierci
Kaltain czy Perringtona, ale przecież tam będzie również Dorian. Oraz Chaol. Dziewczy na chodziła po komnatach i wy kręcała palce z niepokoju. Nie mogła ostrzec Chaola, bo nie miała żadnej pewności, że ma rację. Gdy by się pomy liła, mogłaby zaprzepaścić nie ty lko swoją przy jaźń z Nehemią, lecz także owoc jej dy plomaty czny ch wy siłków. Ale z drugiej strony nie mogła siedzieć z założony mi rękami. Och, z pewnością się my liła! Choć z drugiej strony widy wała już przy jaciół, którzy dokony wali straszliwy ch czy nów i wierzy ła, że najbezpieczniej jest przy jąć najgorszy scenariusz. Na własne oczy widziała, do czego może doprowadzić żądza zemsty. By ć może Nehemia niczego nie zaplanowała,by ć może to ona sama padła ofiarą własny ch paranoiczny ch wy obrażeń, ale jeśli tej nocy rzeczy wiście miało się coś wy darzy ć... Celaena otworzy ła drzwi do garderoby i przy jrzała się lśniący m szatom rozwieszony m wzdłuż ścian. Wiedziała, że jeśli zakradnie się na bal, Chaol wpadnie w furię, ale nie miała nic przeciwko temu. Nie obraziłaby się nawet, gdy by postanowił w rezultacie wtrącić ją na trochę do lochu. Wy starczy ła sama my śl o ty m, że mogłoby mu się coś stać, aby dziewczy na znalazła w sobie gotowość do podjęcia wszelkiego ry zy ka. *** – Nie uśmiechasz się nawet w dzień Yulemas? – spy tała Celaena Chaola, gdy wy szli z zamku i skierowali się ku szklanej świąty ni stojącej w sercu wschodniego ogrodu. – Gdy by m to ja miał czerwone zęby, nie otwierałby m w ogóle ust – odparł. – Wy starczy łby mi zwy kły gry mas od czasu do czasu. Dziewczy na bły snęła do niego zębami, ale posłusznie zamknęła usta na widok mijający ch ich dworzan w asy ście służący ch. – Dziwię się, że już nie narzekasz – dodał po chwili. – Na co miałaby m narzekać? Dlaczego Chaol nigdy nie żartował z nią tak jak Dorian? Chy ba rzeczy wiście mu się nie podobała. Sama my śl o ty m zabolała ją nadspodziewanie mocno. – Na to, że nie zaproszono cię na bal – rzekł kapitan i spojrzał na nią. Nie mógł znać jej zamiarów. Nie mógł domy ślać się, co zaplanowała. Philippa obiecała, że zachowa tajemnicę i nie będzie zadawała żadny ch py tań, gdy Celaena poprosiła ją o suknię i pasującą do niej maskę. – Cóż, najwy raźniej nadal mi nie ufasz – odpowiedziała. Chciała, aby jej słowa zabrzmiały swobodnie, ale nie by ła w stanie ukry ć iry tacji. Dlaczego tak bardzo martwiła się o kogoś, kto najprawdopodobniej przejmował się nią ty lko ze względu na ten idioty czny turniej? Chaol parsknął w odpowiedzi, choć na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Przy najmniej Dorian nigdy nie starał się, aby czuła się głupia lub do niczego. Za to kapitan wciąż ją prowokował. Ty m niemniej trzeba by ło przy znać, że miał też dobre cechy. Celaena nie miała pojęcia, dlaczego w pewny m momencie przestała darzy ć go taką niechęcią. Mimo to wiedziała, że mężczy zna nie będzie zadowolony, gdy pojawi się w masce na balu. Od razu ją rozpozna, co do tego nie miała wątpliwości. Mogła mieć ty lko nadzieję, że nie ukarze jej zby t surowo.
37 Celaena usiadła na jednej z ostatnich ławek w ogromnej świąty ni. Zaciskała usta tak mocno, że aż ją bolały. Jej zęby nadal by ły czerwone i nie chciała, aby ktoś to zauważy ł. Świąty nia by ła wspaniałą budowlą wy konaną w całości ze szkła. Ze stojącej tu wcześniej kamiennej świąty ni, którą król Adarlanu kazał zniszczy ć, aby móc wznieść szklaną, pozostała jedy nie podłoga z pły t wapienny ch. Szklana kopuła wpuszczała ty le światła, że podczas dnia palenie świec by ło zbędne. Stało w niej sto ławek z palisandru ustawiony ch w dwa rzędy. Na przeźroczy sty m dachu tu i ówdzie zalegał śnieg, zagradzając drogę promieniom słońca. Ściany również by ły wy konane ze szkła, przez co witraż nad ołtarzem wy dawał się wisieć w powietrzu. Celaena wstała, aby spojrzeć nad głowami ludzi siedzący ch przed nią. W pierwszej ławce zasiadali królowa oraz jej sy n, oddzieleni od reszty szeregiem żołnierzy. Po drugiej stronie znajdowali się książę Perrington oraz lady Kaltain, a za nimi Nehemia i kilkanaście inny ch wy soko urodzony ch osób, który ch dziewczy na nie znała. Nigdzie nie widziała Noxa, Caina i reszty ry wali. Niczego nie rozumiała. Tutaj pozwolili jej przy jść, a na bal nie? – Siadaj! – warknął Chaol i pociągnął ją za rąbek zielonej szaty. Dziewczy na skrzy wiła się i opadła na wy ściełaną poduszką ławę. Kilka osób spojrzało w jej kierunku. Wszy scy mieli na sobie tak wy kwintne stroje, iż można by pomy śleć, że bal przesunięto na popołudnie. Najwy ższa Kapłanka weszła na kamienny podest i wzniosła ręce nad głowę. Miała na sobie ciemnobłękitną szatę, a jej długie, siwe włosy by ły rozpuszczone. Ośmioramienna gwiazda wy tatuowana na czole kobiety by ła w ty m samy m kolorze co jej strój. – Witajcie – oznajmiła. – Niech spły nie na was błogosławieństwo Bogini i wszy stkich jej bogów. Jej głos poniósł się echem po świąty ni i dotarł nawet do osób stojący ch z ty łu. Celaena stłumiła ziewnięcie. Szanowała bogów – o ile oczy wiście istnieli – zwłaszcza w chwilach, gdy trzeba by ło prosić ich o pomoc, ale ceremonie religijne niezmiernie ją nudziły. Minęło wiele lat, odkąd brała w czy mś takim udział, i gdy Najwy ższa Kapłanka opuściła ramiona i wbiła wzrok w tłum, zabójczy ni poruszy ła się niecierpliwie. Wciąż pamiętała, czego należało się spodziewać. Najpierw recy towano zwy kłe modlitwy, potem te odmawiane na okoliczność Yulemas, potem by ło kazanie, pieśni i procesja bogów. – Już się wiercisz? – mruknął Chaol. – Która godzina? – szepnęła Celaena i kapitan uszczy pnął ją w ramię. – Dziś przy pada dzień – ciągnęła kapłanka – kiedy obchodzimy zarówno koniec, jak i początek wielkiego cy klu. Dziś to bowiem Wielka Bogini urodziła swego pierworodnego, Lumasa, Pana Bogów. Z chwilą jego narodzin na Erileę spły nęła miłość, która przegnała chaos wy pły wający z Wrót Wy rda. Powieki Celaeny stawały się coraz cięższe. Spała tak niewiele od tamtego spotkania z Nehemią. Nie mogąc się powstrzy mać, odpły nęła do Krainy Snów. *** – Wstawaj! – warknął Chaol do jej ucha. – I to już! Celaena poderwała się i otworzy ła oczy. Świat, choć zamglony, oślepił ją jasnością. Kilku mniej znaczący ch ary stokratów siedzący ch w tej samej ławce zachichotało
cicho. Dziewczy na spojrzała przepraszająco na kapitana i zwróciła się w stronę Najwy ższej Kapłanki. Pieśni dobiegły końca, co oznaczało, że ominęło ją również kazanie. Musiała wy trzy mać jeszcze ty lko procesję, a potem będzie wolna. – Jak długo spałam? – szepnęła, ale Westfall nie odpowiedział. – Jak długo spałam? – powtórzy ła py tanie, a potem dostrzegła ledwie zauważalny rumieniec na jego policzku. – Ty też drzemałeś? – Póki nie zaczęłaś ślinić się na moim ramieniu. – Cóż za świętobliwy młody człowiek! – zaszczebiotała. Chaol trącił ją nogą. – Cicho bądź. Z podwy ższenia zstąpił chór kapłanek. Celaena ziewnęła, ale pochy liła głowę wraz z resztą zebrany ch, gdy chór zaczął udzielać błogosławieństw. Zabrzmiała muzy ka organów i wszy scy spojrzeli w stronę przejścia między ławkami, gdzie rozpoczy nała się procesja dzieci. Po świąty ni poniósł się tupot wielu nóżek i uczestnicy ceremonii powstali. Przebrane za bogów dzieci wy glądały dość zabawnie, ale ich widok poruszał serca. Co roku w procesji brało udział dziewięcioro dzieci, a najstarsze z nich nie miało więcej niż dziesięć lat. Zawiązy wano im oczy i przy kazy wano, aby zatrzy my wały się przed losowo wy brany m uczestnikiem nabożeństwa. Osoba ta otrzy my wała błogosławieństwo boga reprezentowanego przez dziecko oraz niesiony przez nie drobny upominek na znak łaski. Farnor, Bóg Wojny, zatrzy mał się przy pierwszej ławce niedaleko Doriana, ale przesunął się nieco w prawo i wręczy ł niewielki srebrny mieczy k księciu Perringtonowi. „Nic dziwnego" – pomy ślała dziewczy na. Lumas, Bóg Miłości, wy różniający się lśniący mi skrzy dłami, przeszedł obok niej. Celaena założy ła ramiona na piersi. „Cóż za idioty czna trady cja". Nadchodziła Deanna, Bogini Łowów i Dziewic. Dziewczy na przestąpiła z nogi na nogę i nagle pozazdrościła Chaolowi miejsca na brzegu ławy. Ku jej skrajnemu przerażeniu dziewczy nka zatrzy mała się przed nią i zdjęła opaskę z oczu. By ła to śliczna dziewuszka z rozpuszczony mi, jasny mi lokami i brązowy mi oczami z plamkami zieleni. Uśmiechnęła się do Celaeny i wy ciągnęła dłoń, aby dotknąć jej czoła. Zabójczy ni czuła na sobie setki spojrzeń. Po jej plecach pły nął pot. – Niech Deanna, Łowczy ni i Opiekunka Młody ch, błogosławi ci i ochrania cię przez cały rok. Wręczam ci ten oto dar jako sy mbol jej mocy oraz łaski. – Z ty mi słowami dziewczy nka ukłoniła się i podała Celaenie strzałę. Chaol szturchnął ją i zabójczy ni przy jęła dar. – Niech spły nie na ciebie błogosławieństwo Yulemas – dodało dziecko i dziewczy na skinęła głową w podzięce. Obejrzała strzałę. Jako broń by ła oczy wiście bezuży teczna, ale za to wy konano ją z czy stego złota. „Dostanę za nią okrągłą sumkę". Wzruszy ła ramionami i oddała podarek Chaolowi. – Jak znam ży cie, pewnie nie pozwolisz mi jej zatrzy mać – powiedziała, siadając wraz z resztą wierny ch. Kapitan położy ł upominek na jej kolanie. – Nie chcę narażać się bogom – oznajmił. Celaena wpatry wała się w niego przez chwilę. Tak, nie by ło wątpliwości, że zaszła w nim jakaś zmiana. To ci dopiero niespodzianka. Dziewczy na szturchnęła mężczy znę łokciem i uśmiechnęła się.
38 Celaenę otaczały metry jedwabiu, chmury pudru, dziesiątki szczotek i grzebieni, perły oraz diamenty. Gdy uwijająca się w pocie czoła Philippa upięła ostatni kosmy k jej włosów, nałoży ła jej maskę i ozdobiła głowę niewielkim, kry ształowy m diademem, dziewczy na wbrew sobie poczuła się jak księżniczka. Służąca uklękła, aby doczy ścić kry ształki na srebrny ch trzewiczkach Celaeny. – Gdy by m nie znała prawdy o tobie, mogłaby m nazwać siebie Królową Faerie. To prawdziwie magi... – Philippa ugry zła się w języ k, nie chcąc wy powiadać na głos słowa zakazanego przez króla, a potem szy bko dodała: – Zmieniłaś się nie do poznania! – Znakomicie – oznajmiła zabójczy m. Wy glądało na to, że czeka ją pierwszy bal, na który m nie będzie musiała nikogo zabić. Prawda, przecież miała ty lko dopilnować, aby Nehemia nie wy rządziła krzy wdy sobie ani nikomu na dworze. Bal to jednak bal. Może poszczęści się jej i będzie miała okazję też potańczy ć. – Jesteś pewna, że to dobry pomy sł? – spy tała cicho Philippa, wstając. – Kapitan Westfall nie będzie zachwy cony. Celaena zmierzy ła służącą ostry m spojrzeniem. – Prosiłam cię, aby ś nie zadawała py tań. Kobieta żachnęła się. – Ty lko nie mów im, że to ja ci pomagałam, kiedy cię tu przy wleką. Zabójczy ni stłumiła iry tację i podeszła do lustra. Służąca nie odstępowała jej ani o krok i nadal poprawiała elementy jej stroju. Dziewczy na przy jrzała się swemu odbiciu i z trudem opanowała odruch przetarcia oczu. – W ży ciu nie widziałam piękniejszej sukni – przy znała, a jej oczy zalśniły. Suknia by ła bardziej szarawa niż biała, a szerokie fałdy i gorset upstrzono ty siącami drobniutkich kry ształków, dzięki czemu cały strój wy glądał jak poły skująca powierzchnia morza. Gorset ozdobiono różami z jedwabiu, które mogły by uchodzić za dzieło wy bitnego malarza. Szy ję otaczał kołnierz z gronostaja, który częściowo zakry wał również nagie ramiona Celaeny. Z uszu dziewczy ny zwisały drobne, diamentowe kolczy ki, a włosy zostały misternie upięte i ozdobione perłami. Philippa starannie przy mocowała jej do twarzy szarą maskę z jedwabiu. By ła to zwy kła maska, ale wszy te w nią zdobienia z kry ształów i pereł wy szły spod ręki zręcznego rzemieślnika. – Mogłaby ś teraz bez trudu zdoby ć rękę króla – rzekła służąca. – Albo przy najmniej królewicza. – Gdzieś ty znalazła tę suknię? – mruknęła Celaena. – Nie zadawaj py tań. – Kobieta cmoknęła z dezaprobatą. Zabójczy ni uśmiechnęła się pod nosem. – W porządku. Zastanawiała się, dlaczego serce bije jej tak szy bko i dlaczego czuje się tak niepewnie w nowy ch pantofelkach. Przy pomniała sobie, dlaczego wy biera się na bal. „Nie wolno mi stracić czujności!" – pomy ślała. Zegar wy bił dziewiątą i Philippa zerknęła ku drzwiom. Celaena wy korzy stała sy tuację i niepostrzeżenie wsunęła pod gorset wy konany własnoręcznie nóż. – Jak właściwie chcesz dostać się na bal? – spy tała kobieta. – Coś mi się nie wy daje, aby strażnicy tak po prostu cię puścili. Dziewczy na spojrzała na służącą przebiegle. – Będziemy udawać, że zaprosił nas książę, a ty zaczniesz mi wy pominać, że się spóźniłam. Zrobisz takie zamieszanie, że na pewno się nie sprzeciwią.
Philippa poczerwieniała i powachlowała się. Celaena złapała ją za rękę i dodała: – Obiecuję, że jeśli wpadnę w tarapaty, będę utrzy my wać, że wprowadziłam cię w błąd i o niczy m nie wiedziałaś. – A masz zamiar wpaść w tarapaty ? Celaena uśmiechnęła się z try umfem. – Nie. Mam już po prostu dosy ć siedzenia w pokoju, gdy w zamku odby wają się wspaniałe przy jęcia. I nie by ło to do końca kłamstwem. – Bogowie, miejcie nas w swojej opiece – mruknęła Philippa i odetchnęła głęboko. – Już czas! – zawołała nagle i popędziła Celaenę w stronę drzwi prowadzący ch na kory tarz. – Idź, bo się spóźnisz! Szy bko! Krzy czała nieco za głośno, ale jej zachowanie by ło całkowicie przekonujące. Z rozmachem otworzy ła drzwi na kory tarz. – Książę Dorian będzie niezadowolony, jeśli się spóźnisz! Celaena zatrzy mała się w progu, skinęła pięciu strażnikom, którzy pilnowali jej komnaty, a potem spojrzała na służącą. – Dziękuję – rzekła. – Dość już tej gadaniny – krzy knęła Philippa i popchnęła ją tak energicznie, że dziewczy na niemalże się przewróciła. Huknęły zatrzaskiwane drzwi. Celaena odwróciła się do strażników. – Ładnie pani wy gląda – powiedział nieśmiało jeden z nich, Ress. – Idzie pani na bal? – wy szczerzy ł zęby inny. – Będę mógł poprosić panią do tańca? – spy tał trzeci. Nikomu nie przy szło do głowy, aby ją zatrzy my wać. Zabójczy m uśmiechnęła się i oparła na ramieniu Ressa. Z trudem powstrzy mała śmiech, gdy ten dumnie wy piął pierś, a kiedy zbliży li się do Wielkiej Sali Jadalnej i usły szała pierwsze takty walca, w jej żołądku zatrzepotały skrzy dłami stada moty li. Nie mogła zapomnieć, po co tu przy szła. Zdarzało się już, że zjawiała się na balu, aby zamordować jakiegoś obcego jej człowieka. Nigdy dotąd nie musiała stawić czoła przy jaciółce. Dotarli do szczy tu schodów. Na dole widać by ło czerwonozłote drzwi prowadzące do Wielkiej Sali Jadalnej oraz jej wnętrza ozdobione wieńcami oraz świecami. Celaena czułaby się nieco swobodniej, gdy by mogła wkraść się do sali boczny m wejściem i nie przy ciągać niczy jej uwagi, ale jak dotąd nie miała czasu na ponowną eksplorację sekretny ch tuneli, a gdy by zrobiła to teraz, z pewnością wzbudziłaby podejrzenia. Ress zatrzy mał się i ukłonił. – Musimy się tu rozstać – rzekł najpoważniej jak umiał,choć przez cały czas zerkał na tańczący ch. – Ży czę udanej nocy, panno Sardothien. – Dziękuję, Ress – odpowiedziała. Zebrało jej się na mdłości i przez chwilę miała ochotę uciec do swoich komnat, ale zamiast tego skinęła głową z gracją. Przecież nie miała przed sobą trudnego zadania. Musiała jedy nie zejść na dół i znaleźć sposób na przekonanie Chaola, aby pozwolił jej zostać. Mogłaby wówczas przez cały czas mieć oko na Nehemię. Jej trzewiczki wy dawały się kruche i delikatne. Ignorując strażników przy drzwiach, Celaena zrobiła kilka kroków w przód i w ty ł, a potem uniosła wy soko nogę i tupnęła ze wszy stkich sił, aby wy próbować ich wy trzy małość. W końcu nabrała pewności, że nie połamałaby obcasów, nawet skacząc z dużej wy sokości, i podeszła do szczy tu schodów. Zrobiony przez nią nóż, schowany pod gorsetem, kłuł jej skórę. Dziewczy na pomodliła się do Bogini i wszy stkich znany ch sobie bogów, a potem do Wy rda i wszelkich mocy odpowiedzialny ch za przeznaczenie, aby nie musiała go uży wać. Potem wy prostowała się
i ruszy ła w dół. *** „A ona co tu robi?". Dorian mało nie upuścił kieliszka na widok Celaeny Sardothien schodzącej po schodach. Rozpoznał ją naty chmiast pomimo maski. Dziewczy na miała swoje wady, ale jeśli się za coś brała, wy kony wała to perfekcy jnie. Jej strój by ł doskonały m potwierdzeniem tej tezy – wy glądała w nim wprost wspaniale. Ale co ona tu w ogóle robiła? Przez moment przy szło mu do głowy, że uległ halucy nacjom, ale potem dostrzegł, że z każdą chwilą ku Celaenie odwraca się coraz więcej głów. Orkiestra nadal grała walca,ale wszy scy ludzie, którzy nie tańczy li, patrzy li na tajemniczą dziewczy nę, która unosi suknię i powoli schodzi po schodach. Wy dawało się, że nowo przy by ła jest ubrana w gwiazdy skradzione niebu. Wzory ułożone z kry ształków na jej szarej masce poły skiwały. – Któż to taki? – szepnął jakiś młody dworzanin obok niego. Dziewczy na nie patrzy ła na nikogo, schodząc do sali. Nawet królowa Adarlanu wstała, aby przy jrzeć się spóźnionemu gościowi. Siedząca obok niej Nehemia również się podniosła. Zdumienie na jej twarzy by ło bezbrzeżne. „Podejdź do niej. Weź ją za rękę!" – odezwał się głos w głowie Doriana, ale jego nogi by ły ciężkie jak z ołowiu. Mógł ty lko stać i wpatry wać się w Celaenę. Jego policzki, częściowo zakry te czarną maską, aż płonęły. Nie wiedział dlaczego, ale na widok dziewczy ny poczuł się jak prawdziwy mężczy zna. Wy glądała, jakby wy szła prosto ze snu, w który m sam by ł królem, a nie rozpieszczony m młody m księciem. W końcu Celaena dotarła na dół schodów i Dorian ruszy ł ku niej. Ktoś go jednak ubiegł. Następca tronu z całej siły zacisnął szczęki, gdy dziewczy na uśmiechnęła się do Chaola i dy gnęła przed nim z wdziękiem. Kapitan Gwardii, który nawet nie miał na sobie maski, wy ciągnął rękę. Zabójczy m wpatry wała się w niego oczami skrzący mi niczy m gwiazdy, a jej długie, białe palce sunęły w powietrzu, aby dotknąć jego dłoni. W tłumie poniosły się szepty. Chaol poprowadził ją w stronę sali i po chwili oboje zniknęli wśród gości. Dorian przy puszczał, że kapitan miał dziewczy nie kilka ostry ch słów do powiedzenia i uznał, że lepiej będzie trzy mać się od niego z daleka. – No proszę – rzucił który ś z dworzan. – Ty lko mi nie mówcie, że Chaol niespodziewanie dorobił się żony. – Kapitan Westfall? – zabrał głos ten, który odezwał się wcześniej. – A niby dlaczego taka ślicznotka miałaby wy jść za zwy kłego strażnika? Dworzanin niespodziewanie przy pomniał sobie o obecności księcia, który nadal wpatry wał się w schody szeroko otwarty mi oczami. – Kim ona jest, Wasza Wy sokość? Czy ją znacie? – Nie, nie znam jej – szepnął Dorian i odszedł. *** Muzy ka by ła tak głośna, że Celaena nie mogła pozbierać my śli. Chaol ciągnął ją w kierunku zacienionej alkowy. Nie zdziwiło ją to, że nie założy ł maski – przecież takie zabawy by ły poniżej jego godności. Dzięki temu od razu zauważy ła furię malującą się na jego twarzy. – Wy jaśnij mi, co ci strzeliło do głowy – sy knął, ściskając ją za nadgarstek. Dziewczy na usiłowała się uwolnić, ale kapitan nie puszczał jej ręki. Widziała
Nehemię siedzącą po drugiej stronie Wielkiej Sali Jadalnej i zerkającą na nią od czasu do czasu. Czy żby się denerwowała? A może by ła ty lko zaskoczona jej widokiem. – Uspokój się! – szepnęła do kapitana. – Chciałam się ty lko zabawić! – Zabawić? Wdzieranie się na bal królewski to dla ciebie zabawa? Dziewczy na zrozumiała, że kłótnia niczego nie da. Chaol by ł wściekły głównie przez to, że udało jej się wy dostać z pokojów. Zrobiła więc smutną minę. – Czułam się bardzo samotna. – I nie by łaś w stanie spędzić jednego wieczoru we własny m towarzy stwie? – wy krztusił kapitan. Wy rwała nadgarstek z jego dłoni. – Widziałam tu Noxa! Zaprosiliście złodzieja na bal, na który m aż się skrzy od diamentów, a ja miałam zostać u siebie? Poza ty m jak mam pełnić rolę Królewskiej Obrończy ni, skoro mi nie ufasz? Nawiasem mówiąc by ło to py tanie, na które od dawna chciała poznać odpowiedź. Chaol zakry ł twarz dłonią i westchnął bezsilnie. Dziewczy na usiłowała ukry ć uśmiech. Zrozumiała, że wy grała. – Jeśli zrobisz choć jedną głupią rzecz... Uśmiechnęła się do niego szczerze. – To będzie mój prezent na Yulemas dla ciebie. Kapitan obrzucił ją ciężkim spojrzeniem. – Proszę. Nie chcę tego żałować. Celaena poklepała mężczy znę po policzku i przeszła obok. – I wreszcie wiem, dlaczego cię lubię – rzuciła na odchodny m. Nie powiedział ani słowa, ale ruszy ł w ślad za nią. Dziewczy na by wała już na balach maskowy ch, ale zawsze iry towało ją, że nie widzi twarzy mijany ch ludzi. Większość dworzan – łącznie z Dorianem – założy ła bowiem maski najróżniejszy ch kształtów, rozmiarów i kolorów, od najzwy klejszy ch po prawdziwe arcy dzieła. Nehemia nadal siedziała u boku królowej. Jej maska by ła złoto-turkusowa z moty wem lotosu. Wy glądało na to, że obie kobiety by ły pogrążone w uprzejmej rozmowie, a ochroniarze Nehemii stojący po obu stronach podwy ższenia wy dawali się już znudzeni. Chaol trzy mał się blisko Celaeny. Szedł za nią, aż znalazła wolne miejsce i zatrzy mała się. „To będzie dobry punkt orientacy jny – uznała. – Widać stąd podwy ższenie, schody i parkiet taneczny ". Dorian tańczy ł z jakąś drobną brunetką z nieprawdopodobnie obfity m biustem, od którego nie mógł odwrócić wzroku. Czy żby nie zauważy ł jej przy by cia? Nawet Perrington patrzy ł, gdy Chaol wlókł ją do kąta, ale kapitan na szczęście obszedł mężczy znę szerokim łukiem. Celaena dostrzegła Noxa stojącego pod przeciwległą ścianą i flirtującego z młodą kobietą w masce w kształcie gołębia. Pozdrowił ją, unosząc kieliszek, i ponownie skupił uwagę na dziewczy nie. Sam założy ł błękitną maskę zakry wającą jedy nie oczy. – Cóż, postaraj się nie bawić zby t dobrze – powiedział Chaol i założy ł ręce na piersi. Zabójczy ni powstrzy mała nieprzy jemny gry mas twarzy. Również skrzy żowała ręce i rozpoczęła obserwację. *** Około godziny później Celaena zaczęła przeklinać własną głupotę. Nehemia nadal siedziała u boku królowej i nawet nie patrzy ła w kierunku przy jaciółki. Jak mogło jej w ogóle
przy jść do głowy, że księżniczka nosi się z zamiarem zabicia kogokolwiek? Ukry ta za maską twarz zabójczy ni płonęła ze wsty du. Nie zasługiwała na miano przy jaciółki. Ten idioty czny turniej wraz z morderstwami i opowieściami o zły ch mocach kompletnie namieszał jej w głowie. Przy gładziła futrzany kołnierz i zmarszczy ła lekko brwi. Milczący Chaol nadal stał tuż przy niej. Wiedziała, że choć zgodził się, aby została na balu, szy bko o ty m zapomni. By ła też przekonana, że straż przy jej drzwiach czeka najostrzejsza repry menda w ży ciu. Wy prostowała się na widok Nehemii, która podniosła się niespodziewanie z fotela stojącego przy tronie. Jej ochrona bły skawicznie stanęła na baczność. Księżniczka ukłoniła się królowej i zeszła z podwy ższenia. Blask ży randoli odbijał się w jej masce. Serce Celaeny biło gwałtownie, gdy patrzy ła, jak Nehemia w asy ście nieodłączny ch ochroniarzy przebija się przez tłum gości, zmierzając w ich stronę. – Pięknie wy glądasz, Lillian – powiedziała księżniczka we wspólnej mowie z ciężkim akcentem. Zabójczy ni poczuła się tak, jakby ktoś uderzy ł ją w twarz. Owej nocy w bibliotece Nehemia mówiła przecież bezbłędnie. Czy żby ostrzegała w ten sposób Celaenę, aby nikomu nie zdradziła jej sekretu? – Ty również – rzuciła bez emocji. – Dobrze się bawisz? Księżniczka szarpała palcami fałdkę sukni. Błękitna tkanina wy glądała na bardzo drogą, a więc strój by ł zapewne darem od królowej Adarlanu. – Tak, ale nie czuję się najlepiej – odparła Nehemia. – Wracam do moich komnat. Celaena ukłoniła się szty wno. – Mam nadzieję, że wkrótce poczujesz się lepiej. Nic innego nie przy szło jej do głowy. Księżniczka zmierzy ła ją przeciągły m spojrzeniem i wy szła, a zabójczy ni pomy ślała, że w oczach przy jaciółki dostrzegła ból. Patrzy ła, jak Nehemia wchodzi po schodach i odwróciła wzrok dopiero, gdy zniknęła. Chaol odkaszlnął. – Powiesz mi, o co chodzi? – Nie twój interes – rzuciła. Wciąż istniało ry zy ko, że coś się wy darzy. Nawet bez księżniczki nadal coś mogło się stać. Ale czy na pewno? Przecież Nehemia nie zapłaciłaby za krzy wdę jeszcze większą krzy wdą! Miała zby t dobre serce. Celaena przełknęła ślinę. Własnoręcznie wy konany nóż ciąży ł jej niczy m kotwica. Nawet jeśli księżniczka nie miała zamiaru nikogo dziś skrzy wdzić, nie dowodziło to jej niewinności. – Co się dzieje? – naciskał Chaol. Wielkim wy siłkiem woli Celaena odepchnęła od siebie wsty d i niepokój. Nadal musiała czuwać, ale nic nie stało na przeszkodzie, aby rzeczy wiście trochę się zabawiła. – Jeśli będziesz dalej tak patrzy ł spode łba, nikt nie poprosi mnie do tańca. Kapitan uniósł brew. – Nie patrzę spode łba! – obruszy ł się i wbił wzrok w przechodzącego obok dworzanina, który zby t długo przy glądał się dziewczy nie. – Przestań! – sy knęła. – Bo rzeczy wiście nikt nie poprosi mnie do tańca! Spojrzał na nią z iry tacją i odszedł. Celaena podąży ła za nim, aż zatrzy mali się na skraju parkietu, na który m wirowały dziesiątki piękny ch sukien. – Proszę bardzo – rzekł. – Stój tutaj, a będzie widać, że chcesz potańczy ć. Z tego miejsca zabójczy ni również mogła wy patry wać niebezpieczny ch
potworów, ale kapitan nie musiał o ty m wiedzieć. Spojrzała na niego. – A może ty masz ochotę ze mną zatańczy ć? – spy tała. – Z tobą? – Zaśmiał się. – Nie. Nabrała głęboko tchu i spojrzała na marmurową podłogę. – Nie musisz by ć taki okrutny. – Okrutny ? Celaena, tam stoi Perrington. Jestem przekonany że jemu również nie podoba się twoja obecność. Na twoim miejscu nie ściągałby m na siebie uwagi. – Tchórz. Wy raz twarz Chaola złagodniał. – Gdy by go tu nie by ło, zgodziłby m się. – Mogę go usunąć. Pokręcił głową i poprawił klapę na swojej czarnej kurtce. W tej samej chwili przemknął obok nich Dorian tańczący z drobną brunetką. Nawet nie spojrzał na Celaenę. – Zresztą wy daje mi się, że masz o wiele ciekawszy ch abszty fikantów pragnący ch, aby ś zwróciła na nich uwagę – rzekł kapitan i wskazał ruchem podbródka na Doriana. – Jestem mało ciekawy m towarzy szem zabaw. – Nie mam nic przeciwko twojemu towarzy stwu. – Jasne – rzucił sucho Chaol, choć spojrzał jej w oczy. – Nie żartuję. A dlaczego ty z nikim nie zatańczy sz? Nie ma tu kobiet, które by ci się podobały ? – Jestem kapitanem Gwardii. Marna ze mnie zdoby cz dla ty ch kobiet – odparł, a w jego oczach bły snął dobrze skry wany smutek. – Zwariowałeś? Ci ludzie do pięt ci nie dorastają! A poza ty m... Poza ty m jesteś bardzo przy stojny – powiedziała Celaena i złapała go za rękę. W twarzy Chaola widziała nie ty lko piękno, lecz także siłę, honor i lojalność. Nie sły szała już muzy ki ani rozmów wokół siebie. W ustach jej zaschło, gdy ujrzała wzrok mężczy zny. Jak to możliwe, że nie dostrzegła tego wcześniej? – Naprawdę tak my ślisz? – odezwał się kapitan po chwili, spoglądając na ich splecione dłonie. Dziewczy na zacisnęła palce jeszcze mocniej. – Cóż, a gdy by m... – Czemu nie tańczy cie? Chaol puścił dłoń Celaeny, a ona z niemały m trudem odwróciła od niego wzrok. – A z kim miałaby m tańczy ć, Wasza Wy sokość? Dorian by ł oszałamiająco przy stojny w swojej grafitowej tunice. Ktoś mógłby nawet stwierdzić, że pasowała do jej sukni. – Wspaniale wy glądasz – rzekł. – Ty również, Chaol – dodał i mrugnął do przy jaciela, a potem spojrzał znów na nią i serce Celaeny nagle zaczęło bić w przy spieszony m tempie. – Chcesz wy słuchać wy kładu o ty m, jaką głupotą jest zakradanie się na królewski bal czy mogę po prostu poprosić cię do tańca? – To chy ba nie jest najlepszy pomy sł – odezwał się Westfall. – Dlaczego? – spy tali oboje chórem, a książę podszedł nieco bliżej. Dziewczy nie wciąż by ło wsty d z powodu tego, że wy robiła sobie taką złą opinię na temat Nehemii, ale widok Chaola i Doriana, cały ch i zdrowy ch, podnosił ją na duchu. – Ponieważ przy ciągasz zby t wiele uwagi. Koniec i kropka – wy jaśnił kapitan, a Celaena przewróciła oczami. Chaol wbił w nią nieprzy jazne spojrzenie. – Mam ci przy pomnieć, kim jesteś?
– Nie – odparła. – Przy pominasz mi o ty m codziennie. Jego brązowe oczy pociemniały. „Dlaczego on jest najpierw ży czliwy wobec mnie, by w chwilę później mnie obrażać?" – pomy ślała dziewczy na. Dorian położy ł dłoń na ramieniu zabójczy m i uśmiechnął się do Chaola czarująco. – Nie martw się – oznajmił, a jego dłoń ześlizgnęła się i musnęła nagie plecy Celaeny. – Dzisiaj nie jesteś w pracy – dodał i odwrócił się od kapitana. – Wolny wieczór dobrze ci zrobi – rzucił przez ramię, choć w jego tonie próżno by ło szukać wesołości. – Muszę się napić – mruknął Chaol i odszedł. Dziewczy na odprowadziła go wzrokiem. Gdy by ten człowiek kiedy ś ją polubił, uznałaby to za prawdziwy cud. Spojrzała więc na Doriana, który nadal muskał dłonią jej plecy. Jej serce zabiło jeszcze szy bciej, a my śli o Chaolu wy parowały niczy m rosa w poranny m słońcu. Świadomość ta obudziła wy rzuty sumienia, ale... Ale... Och, pragnęła Doriana. Nie by ła w stanie temu zaprzeczy ć. Tak, pragnęła go. – Wy glądasz wspaniale – rzekł książę cicho i zmierzy ł ją wzrokiem, od którego aż się zarumieniła. – Nie mogę oderwać od ciebie oczu od chwili, gdy tu weszłaś. – Naprawdę? A ja my ślałam, że mnie nie zauważy łeś. – Chaol mnie wy przedził. A poza ty m potrzebowałem trochę czasu, aby się zebrać na odwagę. – Uśmiechnął się. – Odbierasz mi pewność siebie. Zwłaszcza w tej masce. – Fakt, że ustawiła się przed tobą kolejka amatorek tańca, zapewne ci nie pomógł. – Ale teraz jestem przy tobie, czy ż nie? Serce Celaeny ścisnęło się, gdy uświadomiła sobie, że nie tej odpowiedzi oczekiwała. Czego ona właściwie od niego chciała? Dorian wy ciągnął dłoń i przechy lił głowę. – Zatańczy sz? Czy muzy ka nadal grała? Zabójczy ni całkiem zapomniała o jej istnieniu. Świat wokół skurczy ł się i stracił na ważności; rozpuścił się w złocisty m blasku świec. Ale tu by ły jej stopy, jej ramiona, jej szy ja i usta. Celaena uśmiechnęła się i ujęła dłoń księcia, nie przestając rozglądać się dokoła.
39 Dorian zaginął w świecie, o który m zawsze marzy ł. Tulone w tańcu ciało ogrzewało go swoim ciepłem, a palce dziewczy ny oplatające jego dłoń by ły niezwy kle miękkie. Książę wirował i prowadził ją w tańcu najdelikatniej jak umiał. Celaena ani razu nie pomy liła kroku, najwy raźniej nie zwracała też uwagi na dziesiątki rozzłoszczony ch kobiecy ch twarzy. Po zakończony m tańcu nastąpił bowiem kolejny, a potem jeszcze jeden, a Dorian nadal nie zmieniał partnerki. Oczy wiście tańczenie z jedną damą nie przy stawało następcy tronu, ale on nie widział świata poza Celaeną i nie sły szał niczego poza muzy ką, która prowadziła go naprzód. – Masz sporo energii – odezwała się w końcu. Kiedy po raz ostatni rozmawiali? Dziesięć minut czy godzinę temu? Twarze w maskach wokół nich rozmy ły się. – Niektórzy rodzice karzą swoje dzieci laniem. Moi zapędzali mnie za karę na lekcje tańca. – A więc musiałeś by ć bardzo niegrzeczny. – Dziewczy na rozejrzała się dokoła, jakby szukała kogoś lub czegoś. – Nie szczędzisz mi dziś komplementów. – Dorian zakręcił partnerką, aż jej suknia zamigotała w blasku ży randoli. – Mamy Yulemas – odparła. – Trady cja nakazuje, aby śmy by li wobec siebie uprzejmi. W jej oczach bły snęło coś, co Dorian w pierwszej chwili wziął za cierpienie, ale wrażenie znikło, zanim nabrał pewności. Złapał ją w talii. Ich stopy nadal poruszały się w ry tmie walca. – Jak się miewa mój prezent? – Och, najpierw schowała się pod moim łóżkiem, a potem w jadalni. Tam też ją zostawiłam. – Zamknęłaś psa w jadalni? – A może miałam ją zostawić w sy pialni, żeby pogry zła dy wany ? Albo w bawialni, gdzie mogłaby udławić się figurami szachowy mi? – No to może trzeba by ło odesłać ją do psiarni. – W Yulemas? Nawet nie przy szłoby mi do głowy, aby posy łać ją do tego przeklętego miejsca. Niespodziewanie Dorian poczuł ogromną ochotę, aby przy ciągnąć Celaenę do siebie i mocno pocałować w usta, ale uświadomił sobie, że to wszy stko nie miałoby sensu. Gdy bal dobiegnie końca, ona powróci do roli zabójczy ni, a on znów stanie się księciem. Przełknął ślinę. Choć z drugiej strony może chociaż dzisiaj... Przy ciągnął ją do siebie. Ludzie wokół nich rozmy li się i stali się zaledwie cieniami na ścianach. *** Chaol ze zmarszczony mi brwiami przy glądał się przy jacielowi tańczącemu z zabójczy nią. Sam nie chciał pójść z nią na parkiet i cieszy ł się w duchu, że nie zdoby ł się na odwagę i nie poprosił jej do tańca. Wściekły rumieniec, który pojawił się na twarzy Perringtona po ty m, jak ujrzał roztańczoną parę, utwierdził go w przekonaniu, że by łby to marny pomy sł.
Przy kapitanie stanął dworzanin o imieniu Otho. – My ślałem, że ona jest z tobą – powiedział. – Kto? Lady Lillian? – A więc tak ma na imię! Nigdy dotąd jej nie widziałem! Jest nowa na dworze? – Tak – odparł Chaol. Postanowił, że jutro rozmówi się ze strażnikami i dowie się, dlaczego ją wy puścili. Miał nadzieję, że żądza mordu opuści go na ty le, że nie będzie miał ochoty zderzać ze sobą ich głów. – A tak w ogóle to co sły chać, kapitanie Westfall? – Dworzanin klepnął go w plecy odrobinę za mocno. Jego oddech cuchnął winem. – Nie jadasz już z nami. – Nie siedzimy przy ty m samy m stole od trzech lat, Otho. – Powinieneś wrócić do nas, wiesz? Brakuje mi rozmów z tobą. By ło to oczy wiste kłamstwo. Mężczy zna by ł zainteresowany ty lko i wy łącznie zdoby ciem informacji na temat nowej dla niego damy. Jego reputacja kobieciarza by ła znana tak szeroko, że musiał kokietować nowe dziewczy ny zaraz po ich przy by ciu na zamek albo wy prawiać się do Rifthold w poszukiwaniu zdoby czy innego ty pu. Chaol wpatry wał się w tańczący ch. Dorian przechy lił Celaenę i powiedział do niej coś. Usta dziewczy ny rozchy liły się w uśmiechu, a oczy aż zabły sły. Choć oboje mieli maski, na ich twarzach widać by ło szczęście. – Oni są razem? – spy tał Otho. – Lady Lillian należy ty lko i wy łącznie do siebie. – I nie są parą? – Nie. – Dziwne. – Dworzanin wzruszy ł ramionami. – Dlaczego? – Chaol nagle zapragnął udusić mężczy znę jak kurczaka. – Bo wy gląda mi na to, że on się w niej kocha – oznajmił zapy tany i odszedł. Kapitan zamy ślił się. Celaena się śmiała, a Dorian wpatry wał się w nią. Nie oderwał od niej oczu ani razu, a na jego twarzy widać by ło... Co to właściwie by ło? Radość? Zdumienie? Trzy mał się prosto i wy glądał jak prawdziwy mężczy zna. Jak król. Nie, to przecież niemożliwe. Książę na pewno nie zakochał się w Celaenie. Kiedy by to niby miało nastąpić? Poza ty m Otho by ł pijany. Cóż taki uwodziciel może wiedzieć o miłości? Dorian zręcznie zakręcił dziewczy ną, a ona wpadła w jego objęcia, z zachwy tem unosząc ramiona. Nie, Celaena nie by ła zakochana w księciu, o ty m Otho nie wspomniał. Z jej strony nie by ło żadnego zaangażowania. Przecież nie by ła aż taka głupia. To Dorian robił z siebie idiotę i fundował sobie kolejny zawód miłosny. Jeśli rzeczy wiście ją kochał, czekało go spore rozczarowanie. Chaol uświadomił sobie, że nie może już na to patrzeć. Odwrócił się i skierował w stronę wy jścia. *** Kaltain przy glądała się niekończący m się tańcom Lillian Gordainy i następcy tronu Adarlanu i z trudem panowała nad furią. Rozpoznałaby tę zarozumiałą parweniuszkę, nawet gdy by założy ła o wiele obszerniejszą maskę. Kto, u licha, zakładał szarą suknię na bal? Kobieta spojrzała na własny strój i uśmiechnęła się. Jej suknia w odcieniach błękitu, szmaragdu i jasnego brązu wraz z pasującą do niej maską ozdobioną pawimi piórami kosztowały ty le co niewielki dom. By ł to oczy wiście dar od Perringtona, od którego otrzy mała również biżuterię zdobiącą jej
szy ję i ramiona. Wy glądała o niebo lepiej niż ta dziewucha w szmatach z kry ształkami. Książę Perrington pogładził ją po ramieniu i Kaltain spojrzała na niego, trzepocząc rzęsami. – Wspaniale dziś wy glądasz, mój drogi – powiedziała i poprawiła złoty łańcuch na jego czerwonej tunice. Twarz mężczy zny naty chmiast poczerwieniała. Lady Rompier zastanawiała się, czy by łaby w stanie pokonać obrzy dzenie i pocałować go. Odmawiała mu już od miesiąca, ale widziała, że jest pijany, i nie by ła pewna, czy dziś też jej się to uda. Musiała szy bko wy my ślić jakieś rozwiązanie tej sy tuacji. Od jesieni nie zbliży ła się do Doriana ani o krok, a teraz, gdy pojawiła się owa Lillian, jej szanse jeszcze zmalały. Miała wrażenie, że tuż przed nią otworzy ła się przepaść. W jej głowie znów odezwał się pulsujący ból, na razie słaby. Nie by ło innej możliwości. Lillian musiała zostać wy eliminowana. *** Gdy zegar wy bił trzecią w nocy i większość gości, wliczając w to królową i Chaola, opuściła przy jęcie, Celaena uznała, że na nią również nadszedł czas. Wy mknęła się na zewnątrz w chwili, gdy Dorian poszedł po coś do picia, i ujrzała czekającego na nią Ressa. Zamek by ł pusty. Szli w milczeniu do jej komnat cichy mi kory tarzami dla służby, aby zmy lić ewentualny ch ciekawskich dworzan. Gdy by udała się na bal z inny ch powodów, zapewne dobrze by się na nim bawiła. Ba, bawiłaby się świetnie! Uśmiechnęła się do siebie, skubiąc paznokcie. Jej serce wciąż biło szy bko na wspomnienie Doriana, który patrzy ł ty lko na nią, rozmawiał ty lko z nią i traktował ją tak, jakby by ła mu równa. Może więc jej plan nie by ł aż taki zły ? Ress odchrząknął i Celaena uniosła wzrok. Przed drzwiami do jej komnat stał Dorian, gawędząc z resztą straży. A więc opuścił bal zaraz po niej! Serce dziewczy ny znów zabiło szy bciej, ale udało jej się obdarzy ć księcia nieśmiały m uśmiechem. Mężczy zna ukłonił się, otworzy ł przed nią drzwi i wszedł za nią do środka. Niech Ress i reszta my ślą sobie, co chcą. Celaena zdjęła maskę i rzuciła ją na stół. Odetchnęła, czując chłód na rozpalony ch policzkach. – No i? – spy tała, opierając się o ścianę przy drzwiach do sy pialni. Dorian podszedł do dziewczy ny powoli i zatrzy mał się o pół kroku przed nią. – Wy szłaś bez pożegnania! – rzucił i oparł dłoń na ścianie tuż obok jej głowy. Zabójczy m uniosła wzrok i skupiła go na jakimś szczególe męskiego rękawa zwisającego tuż nad nią. – Jestem zdumiona, że udało ci się tu dotrzeć tak szy bko i to bez stadka goniący ch za tobą dam dworu – powiedziała. – Może sam powinieneś spróbować zostać zabójcą? Dorian strząsnął kosmy k włosów z czoła. – Nie interesują mnie damy dworu – rzucił ochry pły m głosem i pocałował ją. Usta miał ciepłe i gładkie. Celaena odwzajemniła pocałunek, tracąc poczucie czasu i przestrzeni. Książę odsunął się od niej na chwilę, aby spojrzeć w jej otwarte oczy, a potem pocałował ją ponownie, ty m razem intensy wniej, bardziej żarliwie. Jej ramiona by ły jednocześnie lekkie i ciężkie, a pokój wirował jak szalony. Dziewczy na nie mogła się oderwać od księcia. Rozkoszowała się każdą sekundą jego pocałunku, zachwy cała się jego zapachem, smakiem i doty kiem. Dorian otoczy ł jej talię ręką i przy ciągnął bliżej do siebie. Dłoń Celaeny opadła na jego ramię, a palce wbiły się w mięśnie. Och, jak wiele się wy darzy ło od czasu ich pierwszego spotkania w Endovier! Otworzy ła oczy. Endovier. Czy ona właśnie całowała się z następcą tronu
Adarlanu? Jej uścisk osłabł, a dłoń opadła. Książę odsunął się od niej i zaraził ją swoim uśmiechem. Nachy lił się, aby znów ją pocałować, ale dziewczy na położy ła palce na jego ustach. – Powinnam się już położy ć – powiedziała. Dorian uniósł brwi. – Sama – dodała. Odsunął jej dłonie i spróbował pocałować ją raz jeszcze, ale Celaena z łatwością przemknęła pod jego ramieniem i chwy ciła za klamkę. Otworzy ła drzwi do sy pialni i wślizgnęła się do środka, zanim książę zdołał ją zatrzy mać. Zerknęła na niego. Nie przestawał się uśmiechać. – Dobranoc – powiedziała. Dorian oparł się o framugę i przy sunął do niej twarz. – Dobranoc – szepnął i ty m razem nie powstrzy mała go, gdy pocałował ją po raz kolejny. Odsunął się tak niespodziewanie, że o mało nie straciła równowagi. Zaśmiał się cicho. – Dobranoc – powtórzy ła dziewczy na, czując, jak płoną jej policzki. Następca tronu odwrócił się i wy szedł. Celaena podeszła do balkonu i otworzy ła drzwi na oścież, z ulgą witając chłodne, nocne powietrze. Dotknęła palcami swoich ust i zapatrzy ła się w gwiazdy. Czuła, jak rośnie jej serce. *** Dorian szedł powoli do swoich komnat, a jego krew nadal płonęła. Wciąż czuł smak jej ust i zapach jej włosów, wciąż widział jej oczy migoczące w blasku świec. Niech szlag trafi wszelkie konsekwencje. Musiał znaleźć jakiś sposób, aby ta noc zakończy ła się szczęśliwie, musiał zrobić coś, aby Celaena została wy branką jego serca. Po prostu musiał i już. Właśnie zeskoczy ł z klifu prosto do morza i teraz będzie szukać sposobów na ratunek. *** Kapitan Gwardii stał w ogrodzie i wpatry wał się w balkon zabójczy m. Patrzy ł, jak tańczy samotnie, pogrążona w marzeniach. Wiedział, że marzy o kimś inny m. Nie o nim. Nagle dziewczy na zatrzy mała się i uniosła wzrok. Nawet z tej odległości Chaol widział rumieniec na jej policzkach. Wy dawała się taka młoda. W jego sercu odezwał się ból. Patrzy ł na nią, aż westchnęła i weszła do środka. Ani razu nie spojrzała w dół.
40 Celaena jęknęła, gdy jej policzek musnęło coś zimnego i mokrego. Otworzy ła jedno oko i zobaczy ła szczeniaka, który patrzy ł na nią i machał ogonem. Przesunęła się w łóżku i skrzy wiła, oślepiona blaskiem słońca. Nie chciała wy legiwać się aż tak długo. Kolejna Próba wy padała za dwa dni i powinna ćwiczy ć. By ł to w końcu ostatni test, którego zadaniem by ło wy łonienie finałowej czwórki. Dziewczy na przetarła oczy i podrapała suczkę za uszami. – Chcesz się pochwalić, że obsikałaś coś nowego? – Skądże – rozległ się czy jś głos i drzwi do sy pialni stanęły otworem. Na progu pojawił się Dorian. – Zabrałem ją o świcie, aby przy witała się z inny mi psami. Zabójczy m uśmiechnęła się słabo. – Nie za wcześnie na wizy tę? – Za wcześnie? – Książę zaśmiał się i usiadł na jej łóżku. Celaena odsunęła się nieco. – Jest już prawie pierwsza po południu. Philippa powiedziała mi, że przespałaś cały poranek. Pierwsza? Czy naprawdę spała aż tak długo? A co z jej treningiem z Chaolem? Podrapała się po nosie i wciągnęła szczeniaka na kolana. Przy najmniej noc upły nęła spokojnie. Gdy by doszło do kolejnego zamachu, już by o ty m wiedziała. Niemalże westchnęła z ulgą, choć nadal prześladowało ją poczucie winy z powodu niesłusznego oskarżenia Nehemii. – Nadałaś jej imię? – spy tał Dorian beztrosko. Wy dawał się opanowany, wręcz powściągliwy. Zachowy wał się tak celowo czy może ów pocałunek zeszłej nocy nie miał dla niego znaczenia? – Nie – odparła. Zachowała spokojną twarz, choć sy tuacja by ła tak niezręczna, że miała ochotę wrzeszczeć. – Nic mi nie przy chodzi do głowy. – A może... Może... – Książę my ślał na głos, stukając palcem w podbródek. – Może Złocista? – W ży ciu nie sły szałam głupszego imienia. – To wy my śl coś lepszego. Dziewczy na złapała szczeniaka za nogę i przy jrzała się jego miękkiej łapie. Nacisnęła kciukiem na opuszkę. – Strzała – rzuciła. Imię wy dawało jej się idealne. Odnosiła wręcz wrażenie, że istniało od dawna, a ona potrzebowała ty lko przebły sku jasnowidzenia, aby na nie wpaść. – Tak, niech będzie Strzała. – Czy to imię ma jakieś znaczenie dla ciebie? – spy tał Dorian, a pies uniósł łeb, aby na niego spojrzeć. – Będzie miało, jak prześcignie wszy stkie psy rasowe – oznajmiła Celaena, po czy m wzięła pieska w ramiona i ucałowała w łebek. Strzała wpatry wała się w jej oczy, marszcząc czółko. By ła nieprawdopodobnie miękka i słodka. – No, zobaczy my – Dorian zachichotał. Dziewczy na postawiła suczkę na łóżku, a ta pospiesznie wpełzła pod koce i zniknęła. – Dobrze spałaś? – spy tał książę. – Ja tak, ale ty chy ba oka nie zmruży łeś, skoro wstałeś tak wcześnie. – Posłuchaj – zaczął, a zabójczy m nagle zamarzy ła o skoku z balkonu. – Co do zeszłej nocy... Posłuchaj, przepraszam, że posunąłem się tak daleko. – Urwał. – Celaena, ty się krzy wisz.
Naprawdę? – Eee... Przepraszam. – A więc wy prowadził cię z równowagi! – Co takiego? – Pocałunek! Gardło zacisnęło jej się w supeł. Odkaszlnęła raz i drugi. – Nie, nic się nie stało! – zapewniła go i zakaszlała jeszcze raz, a potem uderzy ła się parokrotnie w pierś. – Wszy stko w porządku. Nie, nie poczułam się urażona, jeśli o to ci chodzi. Naty chmiast pożałowała swoich słów. – A więc podobało ci się? – Dorian uśmiechnął się leniwie. – Nie! Idź już sobie! – zawołała, rzuciła się na poduszki i naciągnęła sobie koce na głowę. Czuła, że zaraz spali się ze wsty du. Strzała odnalazła ją w ciemności pod kocem i polizała jej twarz. – Wy łaź – oznajmił Dorian. – Sądząc po twojej reakcji, można by pomy śleć, że nigdy z nikim się nie całowałaś. Dziewczy na odrzuciła koce, a Strzała zagrzebała się głębiej. – Oczy wiście, że się całowałam! – parsknęła, usiłując nie my śleć o Samie ani o ty m, co ich łączy ło. – Ale na pewno nie z jakimś nadęty m, aroganckim książątkiem w nakrochmalonej koszulinie! – W nakrochmalonej koszulinie? – Dorian spojrzał na swoją klatkę piersiową. – Cicho bądź! – Celaena rzuciła w niego poduszką, a potem przesunęła się na drugą część łóżka, wstała i podeszła do balkonu. Czuła na sobie jego wzrok. Wiedziała, że wpatruje się w jej plecy oraz trzy blizny, który ch nie zakry wała głęboko wy cięta koszula nocna. – Masz zamiar tu zostać, gdy będę się przebierać? – spy tała i spojrzała na niego. Nie przy pominał wy glądem tego Doriana, z który m tańczy ła wczoraj na balu. W jego spojrzeniu znać by ło zmęczenie oraz głęboki smutek. Krew huczała jej w ży łach. – No więc? – Masz straszne blizny – rzekł cicho. Zabójczy m oparła dłoń na biodrze i podeszła do drzwi garderoby. – Wszy scy nosimy blizny, Dorian. Jedy na różnica polega na ty m, że moje są bardziej widoczne od inny ch. Siedź sobie tu, jeśli chcesz, ale ja muszę się przebrać. Z ty mi słowami wy szła z pokoju. *** Kaltain szła u boku księcia Perringtona wzdłuż niekończący ch się stołów pałacowej szklarni. W giganty cznej szklanej konstrukcji światło igrało z cieniem, a powietrze by ło gorące i parne. Kobieta ani na moment nie przestawała się wachlować. Ten człowiek wy bierał doprawdy idioty czne miejsca na spacery. Kwiaty i rośliny interesowały ją w ty m samy m stopniu co kałuże na drodze. Mężczy zna wy brał śnieżnobiałą lilię i wręczy ł ją jej z ukłonem. – To dla ciebie – oznajmił. Na widok jasnorudy ch wąsów i chropowatej skóry pełnej śladów po ospie Kaltain z trudem powstrzy mała wzdry gnięcie. Na samą my śl o ty m, że mogłaby utknąć z Perringtonem na resztę ży cia, miała ochotę powy ry wać wszy stkie rośliny z korzeniami i cisnąć je w śnieg. – Dziękuję – powiedziała ochry pły m głosem. Mężczy zna przy glądał się jej uważnie.
– Odnoszę wrażenie, że nie jest pani dziś w nastroju, lady Kaltain. – Czy żby ? – Dama przechy liła głowę i spojrzała na niego nieśmiało. – Och, by ć może po prostu to, co widzę dzisiaj, blednie w porównaniu z ty m, co przeży łam wczoraj na balu. A muszę przy znać, że bawiłam się znakomicie. Nie wy dawał się przekonany. Jego czarne oczy by ły utkwione w niej przez chwilę, aż wreszcie ujął ją za łokieć i poprowadził dalej. – Nie musisz niczego przede mną udawać – rzekł ze zmarszczony mi brwiami. – Widziałem, że przy glądałaś się następcy tronu. Kaltain nie dała niczego po sobie poznać. Uniosła starannie wy modelowaną brew i zerknęła na towarzy sza. – Doprawdy ? – spy tała. Perrington przesunął mięsisty m palcem po liściu paproci. Czarny pierścień na jego palcu zamigotał, na co głowa kobiety odpowiedziała ukłuciem bólu. – Ja też mu się przy glądałem. A właściwie nie ty le jemu, co tej dziewczy nie. Wy daje się sprawiać kłopoty, nieprawdaż? – Lady Lillian? – Ty m razem Kaltain mrugnęła, nie wiedząc, czy może już odetchnąć z ulgą. A więc Perrington nie zauważy ł jeszcze pożądania w jej oczach, gdy spoglądała na Doriana. Zwrócił jedy nie uwagę na to, że Dorian i Lillian przez całą noc nie odstępowali od siebie ani na moment. – A więc tak się teraz nazy wa – mruknął mężczy zna. – To nie jest jej prawdziwe imię? – spy tała lady Rompier bez namy słu. Perrington znów na nią spojrzał. Jego oczy by ły równie czarne jak pierścień. – Nie sądzisz chy ba, że ta dziewczy na to wy soko urodzona dama? Serce Kaltain zamarło. – A nie jest nią? Mężczy zna uśmiechnął się i zaczął opowiadać. Kobieta nie mogła uwierzy ć własny m uszom. Stała bez ruchu i wpatry wała się w księcia Perringtona. A więc to by ła zabójczy ni. Lillian Gordaina naprawdę nazy wała się Celaena Sardothien i by ła najsły nniejszą zabójczy nią świata! A teraz wpiła szpony w serce Doriana! Chcąc się jej pozby ć, Kaltain musiała by ć o wiele, wiele spry tniejsza. Mogło jej wy starczy ć odsłonienie prawdziwej tożsamości dziewczy ny, ale nie miała co do tego pewności, a na ty m etapie nie wolno jej by ło popełnić błędu. W szklarni panowała cisza, jakby wszy stkie rośliny wstrzy mały oddech. – Przecież nie możemy na to pozwolić! Nie możemy dopuścić, aby książę znalazł się w niebezpieczeństwie! Na twarzy Perringtona zagościł obcy gry mas – przez ułamek sekundy wy glądał naprawdę mrocznie i przerażająco – ale Kaltain ledwie to spostrzegła, ogłuszona ry tmiczny m bólem głowy. Musiała zapalić swoją fajkę. Musiała wy ciszy ć ból, zanim znów osiągnie maksy malną moc. – Nie, nie możemy – zgodził się mężczy zna. – Ale jak położy ć temu kres? Może powiemy o wszy stkim królowi? Perrington pokręcił głową i położy ł dłoń na rękojeści miecza, zatopiony w rozmy ślaniach. Lady Rompier przy jrzała się różanemu krzewowi i przesunęła długim paznokciem wzdłuż ostrego kolca. – Zabójczy ni ma stoczy ć walkę z pozostały mi kandy datami do roli Obrońcy – rzekł powoli książę. – Podczas pojedy nku wy chy li toast ku czci Bogini i bogów. – Kaltain oddy chała z coraz większy m trudem i przy czy ną z pewnością nie by ł zby t ciasny gorset. Jej dłoń pieszcząca
cierń opadła bezwładnie. – Miałem zamiar poprosić was, pani, aby ś podała kielichy jako przedstawicielka Bogini. Może udałoby się wam dosy pać coś do jej kielicha? – Miałaby m ją zabić? By łaby w stanie zatrudnić człowieka od mokrej roboty, ale nigdy nie przy szło jej do głowy, aby zabić kogoś własny mi rękami. Mężczy zna uniósł dłonie w geście obronny m. – Nie, nie, ale król zgodził się na podjęcie pewny ch kroków, aby Dorian uznał, że... Że doszło do wy padku. Gdy by śmy podali jej dawkę krwawnika złośliwego, nie śmiertelną, ale wy starczającą, aby straciła panowanie nad sobą, Cain uzy skałby potrzebną mu przewagę. – To Cain nie da rady zabić jej w walce? Przecież podczas pojedy nków bez przerwy dochodzi do wy padków. Jej głowa pulsowała teraz ostry m, przenikliwy m bólem, który przenosił się na całe ciało. By ć może podanie oszustce trucizny jest najłatwiejszy m rozwiązaniem... – Cain uważa, że jest w stanie ją zabić, ale ja nie lubię ry zy kować – rzekł Perrington i złapał Kaltain za ręce. Jego pierścień doty kający jej skóry by ł lodowato zimny i kobieta stłumiła pokusę, aby wy rwać dłonie z uścisku. – Nie chcesz pomóc Dorianowi? Gdy wy zwolimy go spod jej uroku... „Będzie mój. Będzie mój, tak jak miało by ć od początku". Ale czy będzie umiała zabić, aby zrealizować swoje pragnienie? „Będzie mój". – .. .będziemy mogli skierować go na właściwą drogę, nieprawdaż? – dokończy ł mężczy zna z szerokim uśmiechem. Widząc go, Kaltain zapragnęła rzucić się do panicznej ucieczki i nigdy, przenigdy nie odwracać się za siebie, ale oczy ma wy obraźni widziała ty lko koronę, tron i księcia u swego boku. – Powiedz mi, co mam zrobić – oznajmiła.
41 Zegar wy bił dziesiątą. Celaena siedziała przy niewielkim biurku w sy pialni, czy tając książkę. Uniosła głowę. Powinna już spać albo przy najmniej zasy piać. Strzała drzemiąca u jej stóp ziewnęła szeroko. Dziewczy na podrapała suczkę za uszkami i przesunęła dłonią po kolejnej stronie. Spoglądały na nią Znaki Wy rda. Ich skomplikowane krzy wizny i zaokrąglenia przemawiały w języ ku, którego jeszcze nie rozgry zła. Jak długo księżniczka się ich uczy ła? „No i jak to możliwe – zastanawiała się – że Znaki nadal działają, skoro magia znikła?". Zabójczy m nie spotkała się z Nehemią od balu. Nie miała odwagi złoży ć jej wizy ty ani opowiedzieć Chaolowi o ty m, czego się dowiedziała. Księżniczka z Ey llwe okłamała ją w kwestii znajomości wspólnej mowy, nie podzieliła się też wiedzą odnośnie Znaków Wy rda, ale mogła mieć wiele powodów, aby tak postąpić. Niepotrzebnie wy brała się na bal. Popełniła błąd, oskarżając w my ślach Nehemię o chęć dokonania tak okrutny ch czy nów. Księżniczka miała przecież dobre serce i nie skrzy wdziłaby Celaeny, z którą jeszcze nie tak dawno łączy ła ją przy jaźń. Dziewczy na z trudem przełknęła ślinę i przewróciła kolejną stronę. Jej serce zamarło. Zobaczy ła dokładnie te same sy mbole, które widziała przy ciałach ofiar. Na marginesie wiele wieków temu dopisano objaśnienie: „Chcąc złoży ć ofiarę ridderakowi, trzeba nakreślić te oto znaki krwią zabitego wokół jego ciała. Gdy istota zostanie przy wołana, znaki zdradzą, na czy m ma polegać wy miana – w zamian za ciało zabitego otrzy masz jego siłę". Celaena usiłowała opanować drżenie rąk. Kartkowała księgę pospiesznie, aby znaleźć jakąkolwiek wzmiankę na temat znaków wy ry sowany ch pod jej łóżkiem. Nie natrafiła jednak na żadną wskazówkę, więc wróciła do czaru wzy wającego. Ridderak... Cóż to takiego? Nazwa jakiejś bestii? Skąd ją przy woły wano? „Bramy Wy rda" – przy pomniała sobie nagle i przy cisnęła dłonie do zmęczony ch oczu. Ktoś w zamku wy korzy sty wał Znaki Wy rda, aby otworzy ć portal i wezwać potwora. Wy dawało się to niemożliwością, ponieważ magia już nie istniała, ale w księgach zapisano, że Znaki Wy rda istniały niezależnie od magii. By ć może więc ich moc nie wy gasła? Ale... Ale czy to możliwe, aby to właśnie księżniczka przy wołała bestię z innego wy miaru? Po co by jej by ła siła uczestników turnieju? I jak mogłaby to wszy stko ukry ć? Celaena nie mogła wy kluczy ć, że Nehemia jest ty lko spry tną aktorką. By ć może sama wprowadziła się w błąd. Tak bardzo potrzebowała bratniej duszy, że widziała ty lko to, co chciała zobaczy ć. Niewy kluczone, że po prostu nie zwróciła uwagi na mrok, który czaił się w duszy księżniczki z Ey llwe. Nabrała głęboko tchu, aby ukoić nerwy. Nehemia kochała swoją ojczy znę i bez wątpienia gotowa by ła zrobić wszy stko, aby ją ocalić. Chy ba że... Krew w ży łach dziewczy ny zasty gła nagle. Chy ba że Nehemia przy by ła do Rifthold nie po to, aby wy błagać u króla łaskę dla Ey llwe, ale by rozpocząć coś o wiele większego. Coś, o czy m niewielu ośmielało się w ogóle my śleć. Przy by ła tu, aby rozpocząć nowy bunt. Ty m razem za broń chwy cić miały nie drobne grupki powstańców kry jące się gdzieś w dziczy, ale całe królestwa. Po co miałaby jednak zabijać uczestników turnieju? Dlaczego nie zabijała w zamian członków rodziny królewskiej? Bal przecież stworzy ł jej idealną okazję ku temu. I czemu korzy stała ze Znaków Wy rda? Celaena odwiedziła komnaty Nehemii i nie spostrzegła śladu żadnej bestii. W zamku nie by ło też miejsca, w który m mogłaby...
Dziewczy na uniosła głowę. Tkanina na ścianie, zastawiona wielką komodą, nadal poruszała się lekko trącana widmowy m wiatrem. Niekończące się, zapomniane komnaty i tunele pod zamkiem by ły idealny m miejscem na wezwanie bestii z innego wy miaru. – Nie – szepnęła i podniosła się gwałtownie. Strzała w ostatniej chwili uciekła przed przewracający m się krzesłem. Nie, to nie może by ć prawdą. Nie, ponieważ Nehemia... Ponieważ... Bo... Celaena z wy siłkiem odsunęła komodę na bok i zdjęła tkaninę ze ściany. Tak jak dwa miesiące temu, znów owionął ją wilgotny chłód przenikający przez szczeliny, ale ty m razem powietrze nie pachniało różami. Wszy stkie morderstwa miały miejsce dzień przed Próbą lub dzień po niej. Inny mi słowy, należało się spodziewać kolejnego dziś lub jutro. Dziewczy na wiedziała, że ów ridderak zaatakuje ponownie. Po ty m, jak znalazła znaki wy ry sowane pod swoim łóżkiem, nie miała zamiaru czekać na niego bezczy nnie. Wy goniła piszczącą Strzałę z sy pialni i zamknęła za nią drzwi, a potem zawiesiła tkaninę w przejściu, zablokowała je książką i znów przeklęła w my ślach fakt, że jej jedy ną bronią jest świecznik i wy konany własnoręcznie nóż. Jeśli to Nehemia wy prowadziła wszy stkich w pole i by ła odpowiedzialna za zabójstwa uczestników turnieju, Celaena musiała się przekonać o ty m na własne oczy. Choćby po to, aby móc zabić księżniczkę własny mi rękami. *** Dziewczy na schodziła coraz niżej. Powietrze by ło lodowate i z każdy m oddechem wokół jej ust wy kwitały kłęby pary. Gdzieś w oddali kapała woda. Po dotarciu do skrzy żowania z tęsknotą spojrzała na środkowe przejście. Nie mogła się już wy cofać. By ła tak blisko celu, że nie miałoby to sensu, ale gdy by coś poszło nie po jej my śli, wciąż mogła niepostrzeżenie wrócić do komnaty. Przy jrzała się uważnie dwóm skrajny m przejściom. Wiedziała, że kory tarz po lewej stronie kończy się ślepy m zaułkiem, a ten po prawej wiedzie do grobowca Eleny. Odchodziły od niego dziesiątki inny ch kory tarzy prowadzący ch w nieznane. Podeszła bliżej do portalu i zamarła, gdy jej wzrok padł na schody prowadzące w ciemność. Na zalegającej tu od wieków warstwie kurzu by ły odciśnięte ślady wielu stóp. Tropy prowadziły zarówno w górę, jak i w dół. Nehemia i jej stwór zapewne przechodzili tędy nieraz, tuż pod komnatami inny ch mieszkańców zamku. Czy Verin nie zginął krótko po ty m, jak drwił z Celaeny w obecności księżniczki? Zabójczy m zacisnęła mocniej dłoń na świeczniku i wy ciągnęła nóż z kieszeni. Schodziła powoli po stopniach. Wkrótce ciemności skry ły górę schodów, ale dołu nadal nie by ło widać. Odezwały się jednak szepty, które zdawały się ześlizgiwać ze ścian. Dziewczy na starała się iść jak najciszej. Osłaniała dłonią świeczkę. Głosy przy brały na sile i Celaena wiedziała już, że nie sły szy czczej paplaniny służby. Ktoś mówił szy bko, niemalże śpiewając. To by ł jakiś mężczy zna, a nie Nehemia. Schody wy dawały się ciągnąć bez końca w mrok, ale zabójczy m zdołała dostrzec półpiętro oraz przejście do pomieszczenia po lewej stronie. Emanowało z niego zielonkawe światło, które pełzało po kamienny ch ścianach. Po plecach Celaeny przeszedł dreszcz przerażenia, gdy wsłuchała się w męski głos. Przemawiał w nieznany m jej, gardłowy m, zgrzy tliwy m języ ku, który zdawał się wy sy sać ciepło z jej kości. Dy szał ciężko, jakby słowa paliły go w gardło, aż w końcu wciągnął łapczy wie powietrze.
Zapadła cisza. Dziewczy na postawiła świeczkę, zeszła ostrożnie na półpiętro i zajrzała do pomieszczenia. Ogromne dębowe drzwi by ły otwarte, a w zardzewiały m zamku nadal tkwił olbrzy mi klucz. Wewnątrz kłębiła się ciemność tak intensy wna, że zdawała się czy hać na dogodną okazję, aby pożreć cały świat. Celaena rozpoznała jednak mężczy znę, który przed nią klęczał. To by ł Cain.
42 Cain. Wojownik, który z każdy m dniem turnieju stawał się coraz silniejszy i lepiej radził sobie w walce z przeciwnikami. Z początku Celaena przy pisy wała jego wzrost sprawności intensy wny m ćwiczeniom, ale teraz nie miała już żadny ch wątpliwości. Cain wy korzy sty wał Znaki Wy rda i przy zy waną bestię, aby okradać zabity ch ry wali z siły. Wojownik przesunął dłoń po podłodze przed skłębioną ciemnością. Z miejsc, które musnął, try snęło zielone światło, które naty chmiast zostało wessane przez mrok. Jedna z jego rąk krwawiła. Dziewczy na bała się nawet odetchnąć. Coś niespodziewanie poruszy ło się w czerni. Zgrzy tnął pazur na kamieniu, a potem rozległ się sy k podobny do tego, jaki wy daje gaszony płomień. Pojawiła się istota stąpająca na dwóch nogach z kolanami wy gięty mi w przeciwny m kierunku niż ludzkie. Ridderak. Stworzenie wy glądało niczy m koszmar ze snu staroży tnego boga. Jego ciało ledwie przy pominało ludzkie. Zniekształcony łeb by ł obleczony szarą, bezwłosą skórą, a w rozwartej paszczy kry ły się rzędy ostry ch, czarny ch kłów, które zapewne wy rwały i pożarły organy oraz mózgi Verina i Xaviera. Bestia przy siadła na zadzie i przesunęła pazurzasty mi łapami po posadzce. Szpony zazgrzy tały na kamieniu. Cain uniósł głowę i powoli się podniósł, a potwór uklęknął i opuścił ciemne oczy, uznając jego wy ższość. Celaena chciała się cofnąć, gdy uświadomiła sobie, że cała się trzęsie. Pragnęła uciec, gdzie pieprz rośnie. Elena nie my liła się – w ty m zamku kry ło się zło, czy ste, nieskażone zło. Amulet na szy i zabójczy m pulsował, jakby nakazy wał jej biec. W ustach jej zaschło, w ży łach huczała krew. W końcu zdoby ła się na odwagę i zrobiła krok do ty łu. Cain obrócił się bły skawicznie, a ridderak uniósł łeb. Jego podłużne nozdrza rozchy liły się dwukrotnie, gdy wciągnął powietrze. Dziewczy na zamarła, ale w tej samej chwili podniósł się potężny wiatr, który wepchnął ją do pomieszczenia. – To nie ty miałaś dziś zginąć – stwierdził wojownik, ale Celaena nie spuszczała wzroku z potwora, który zaczął ciężko dy szeć. – Ale szkoda by łoby zmarnować taką okazję. – Cain – zdołała wy krztusić. Ślepia ridderaka... Nigdy nie widziała czegoś podobnego. Dostrzegała w nich jedy nie głód – prastary, niemożliwy do zaspokojenia głód. To stworzenie rzeczy wiście pochodziło z innego świata. Znaki Wy rda zadziałały. Bramy istniały naprawdę. Dziewczy na wy ciągnęła z kieszeni broń, która wy dała jej się żałośnie mizerna. W jaki sposób związane szpile do włosów miały się przebić przez pancerz takiej bestii? Ledwie zdąży ła mrugnąć, a wojownik już znalazł się za jej plecami i odebrał jej broń. Przemieszczał się bły skawicznie niczy m wiatr lub cień. Żaden człowiek nie by łby w stanie poruszać się tak szy bko. – Szkoda – szepnął, blokując zabójczy ni wy jście. Schował odebraną jej broń do kieszeni. Dziewczy na spojrzała na niego, potem na potwora i znów na niego. – Nigdy się nie dowiem, jak się tu znalazłaś. – Dłoń mężczy zny spoczęła na klamce. – Choć w sumie mało mnie to obchodzi. Do zobaczenia, Celaeno. Z ty mi słowami zatrzasnął drzwi. Zabójczy ni dostrzegła teraz wy raźnie, że znaki na posadzce zostały wy malowane krwią wojownika. Nadal biło od nich zielone światło, które opromieniało potwora i jego nieubłagane, nienasy cone oczy.
– Cain? – szepnęła dziewczy na i cofnęła się ku drzwiom, starając się wy macać klamkę. Złapała ją i nacisnęła ze wszy stkich sił, ale drzwi zostały zalokowane. W pomieszczeniu nie by ło nic oprócz kurzu pokry wającego kamienną podłogę. Jak to możliwe, że mężczy zna rozbroił ją z taką łatwością? – Cain – powtórzy ła. Drzwi nawet nie drgnęły. – Cain! – krzy knęła i zaczęła tłuc we wrota pięściami. Ridderak koły sał się w przód i w ty ł na swoich długich, pajęczy ch odnóżach. Przez cały czas węszy ł. Celaena znieruchomiała. Dlaczego nie zaatakował jej od razu? Stwór znów powąchał powietrze i grzmotnął łapą w podłogę, odłupując od niej kamienne okruchy. Chciał pochwy cić ją ży wcem. Cain okaleczy ł Verina przed wezwaniem potwora, co oznaczało, że bestia lubi świeżą, jeszcze gorącą krew. Będzie więc chciał ją unieruchomić, a potem... Dziewczy na nie mogła złapać tchu. „Nie – pomy ślała. – Nie chcę tak zginąć. Nie w tej ciemnej komnacie, gdzie nikt mnie nie znajdzie. Nie chcę, aby Chaol nigdy się nie dowiedział, dlaczego zniknęłam i przeklinał mnie za to przez resztę ży cia. Nie chcę ginąć, zanim powiem Nehemii, jak bardzo się my liłam. A Elena... Elena powiedziała, że ktoś chciał, aby m trafiła do grobowca i zobaczy ła... Co takiego miała zobaczy ć?". I nagle uświadomiła sobie prawdę. Odpowiedzi należało szukać po prawej stronie – w prawy m kory tarzu, który prowadził kilka poziomów w dół do grobowca. Stworzenie opadło na ty lne kończy ny, gotowe do skoku. W tej samej chwili dziewczy na ułoży ła w głowie najbardziej szalony ze wszy stkich obmy ślony ch przez nią w ży ciu planów. Zrzuciła pelery nę na ziemię. Ridderak wy dał z siebie ry k, od którego zatrząsł się cały zamek, a potem ruszy ł do ataku. Celaena ani drgnęła. Stała przed drzwiami i wpatry wała się w rozpędzoną bestię, której pazury krzesały iskry na kamiennej posadzce. Gdy dzieliły ich zaledwie trzy metry, również ona zerwała się do biegu. Popędziła prosto w kierunku czarny ch, gnijący ch kłów. Parskający, warczący potwór rzucił się, aby pochwy cić jej nogi, ale przeskoczy ła nad nim. Po pomieszczeniu poniósł się ogłuszający huk, gdy rozpędzona bestia grzmotnęła w drewniane drzwi i przebiła się na zewnątrz. Celaena nie miała pojęcia, czy odnóża potwora wy trzy mały zderzenie, ale nie miała czasu do namy słu. Wy lądowała, obróciła się i popędziła w kierunku strzaskany ch drzwi oraz ridderaka usiłującego wy dostać się spod sterty desek. Wy mknęła się na zewnątrz i skręciła w lewo, aby popędzić w górę schodów. Wiedziała, że nie zdoła wrócić do swojej komnaty, ale liczy ła na to, że jeśli się pospieszy, by ć może uda jej się dotrzeć do grobowca. Potwór zary czał tak mocno, że aż zatrzęsły się schody. Celaena nie miała odwagi spojrzeć za siebie. Skupiła się na swoich ciężko pracujący ch stopach i przeskakiwany ch kolejno stopniach. Gnała teraz w kierunku kolejnego półpiętra naznaczonego światłem księży ca przeciekający m z grobowca. Dotarła na miejsce i złapała za klamkę, modląc się w my ślach do dawny ch bogów. Nie pamiętała już ich imion, ale miała jednak nadzieję, że oni nie zapomnieli o niej. „Ktoś chciał, aby m dotarła tu wtedy, w dzień Samhuinn. Ktoś wiedział, że do tego dojdzie. Elena ży czy ła sobie, żeby m to zobaczy ła i mogła dzięki temu przeży ć". Bestia by ła tuż za nią. Zabójczy ni czuła już jej cuchnący oddech. Drzwi do grobowca stały otworem, jakby ktoś tam na nią czekał. „Proszę... proszę...".
Złapała framugę jedną dłonią i skręciła ostro, zy skując dzięki temu bezcenne sekundy. Ridderak nie zorientował się w porę i dopiero po chwili zaczął hamować. Bły skawicznie odzy skał jednak równowagę i skoczy ł w ślad za Celaeną, wy ry wając po drodze kawałek drzwi. Pospieszne kroki dziewczy ny poniosły się echem po opustoszałej komnacie. Biegła ku sarkofagom, aby pochwy cić Damaris, miecz staroży tny ch królów. Ułożone na grobie ostrze nadal bły szczało w świetle księży ca, choć liczy ło sobie ty siąc lat. Potwór warknął i Celaena usły szała, jak nabiera tchu. Chwilę później na kamiennej posadzce zazgrzy tały pazury. Ridderak wy skoczy ł w powietrze i pomknął prosto na nią. Rzuciła się w kierunku miecza. Palce jej lewej dłoni oplotły się wokół zimnej rękojeści. Obróciła się i przecięła ostrzem na oślep. Zdąży ła jeszcze ujrzeć ślepia stwora i jego szarą skórę, zanim klinga Damaris rozrąbała mu py sk. Dłoń Celaeny przeszy ł ból, gdy oboje wpadli na ścianę, roztrącając na boki zgromadzone w grobowcu skarby. Dziewczy na padła na ziemię, a jej twarz obry zgała czarna, cuchnąca krew. Ani drgnęła na widok ciemny ch ślepiów tuż nad głową i swojej prawej ręki między kłami bestii. Jej krew już ściekała po podbródku potwora. Oddy chała ciężko i trzęsła się, ale nie wy puszczała miecza z lewej dłoni, choć głodne oczy ridderaka zaszły już mgłą, a jego cielsko stawało się coraz cięższe. Mrugnęła dopiero, gdy oży ł jej amulet. To, co miała teraz do zrobienia, przy pominało skomplikowany taniec. Wy starczy ła jedna pomy łka przy kolejnej figurze, aby pozostała w grobowcu na zawsze. W pierwszej kolejności oswobodziła dłoń, która płonęła bezlitosny m bólem. Jej kciuk otaczał krąg kłuty ch, broczący ch krwią ranek. Bezceremonialnie odepchnęła ciało bestii, które okazało się zaskakująco lekkie, zupełnie jakby jej kości by ły puste. Podniosła się z trudem. Świat wokół by ł nieco zamglony, ale mimo to nachy liła się i wy rwała Damaris z czaszki ridderaka. Otarła klingę miecza Gavina własną koszulą i odłoży ła ostrze na miejsce. To właśnie dlatego zwabiono ją tutaj w noc Samhuinn. Aby mogła ujrzeć Damaris i uniknąć dzięki niemu śmierci. Porzuciła wy krzy wionego trupa bestii na stosie diamentów. Nie miała ochoty sprzątać po walce. Zostawiła to zadanie ty m, którzy chcieli ją uratować. Sama miała już wszy stkiego dosy ć. Mimo to zatrzy mała się przed sarkofagiem Eleny i spojrzała na piękną twarz, wy rzeźbioną z marmuru. – Dziękuję – powiedziała ochry pły m głosem. Świat przed jej oczami znów zasnuła mgła. Celaena wy szła z grobowca i ruszy ła powoli po schodach w górę, przy ciskając ranną dłoń do piersi. Gdy dotarła bezpiecznie do swoich komnat, podeszła do drzwi sy pialni i oparła się o futry nę. Rana nie obsy chała i po nadgarstku dziewczy ny wciąż ściekała krew. Sły szała, jak krople uderzają o ziemię. Powinna pójść do łazienki i obmy ć rękę. Dłoń powoli zamieniała się w sopel lodu. Powinna... Nogi ugięły się pod nią i osunęła się na ziemię. Jej powieki stały się ciężkie, więc je zamknęła. Dlaczego jej serce biło tak powoli? Otworzy ła oczy, żeby spojrzeć na dłoń. Mgła by ła coraz gęstsza i widziała jedy nie plamy różu i czerwieni. Lodowate zimno rozprzestrzeniało się – objęło już całe jej ramię i sięgnęło nóg.
Nagle usły szała ogłuszający łomot, a potem znów i znów, jakby ktoś w coś uderzał. Gdzieś w oddali skamlał pies. W pomieszczeniu robiło się coraz ciemniej. Rozległ się kobiecy krzy k. Czy jeś ciepłe dłonie ujęły jej twarz. Skóra Celaeny by ła tak chłodna, że ten doty k niemal ją palił. Czy ktoś otworzy ł okno? – Lillian! To by ła Nehemia. – Lillian! – krzy czała, szarpiąc ją za ramiona. – Lillian! Co ci się stało? Dziewczy na niewiele pamiętała z tego, co wy darzy ło się później. Czy jeś silne ręce – czy żby Nehemii? – dźwignęły ją i zaniosły do komnaty łaziebnej. Potem dłonie księżniczki zdarły z niej ubranie. Ręka Celaeny zapłonęła w zetknięciu z wodą. Zabójczy ni zaczęła się wy ry wać, ale Nehemia trzy mała ją mocno i wy powiadała słowa w niezrozumiały m języ ku. Światło w pomieszczeniu pulsowało, a jej skóra mrowiła. Wzdłuż ramion dziewczy ny wy kwitły rzędy jaśniejący ch, turkusowy ch sy mboli. By ły to Znaki Wy rda. Księżniczka trzy mała ją w wodzie i koły sała w przód i w ty ł. Potem pochłonęła ją ciemność.
43 Celaena otworzy ła oczy. By ło jej ciepło, a pomieszczenie zalewał złocisty blask świec. Czuła zapach lotosu i gałki muszkatołowej. Westchnęła cicho i zamrugała, a potem spróbowała się podnieść z łóżka. Co się stało? Pamiętała jedy nie wspinaczkę po schodach, sekretne drzwi za tkaniną i... Poderwała się i złapała za tunikę. Ze zdumieniem zauważy ła, że jakimś cudem zmieniła się ona w koszulę nocną. Potem uniosła dłoń i obejrzała ją z niedowierzaniem. By ła uleczona. Całkowicie uleczona. Po ranie pozostała jedy nie blizna w kształcie półksięży ca ciągnąca się od kciuka po palec wskazujący oraz drobne ślady po dolny ch zębach ridderaka. Wszy stkie by ły kredowobiałe. Przesunęła po nich palcem, a potem parokrotnie zacisnęła pięść, aby mieć pewność, że nie uszkodziła żadny ch nerwów. Jak to możliwe? Czy to by ła magia? Ktoś ją uleczy ł! Celaena uniosła się i spostrzegła, że nie jest sama. Na krześle przy jej łóżku siedziała Nehemia i wpatry wała się w nią badawczo. Na jej ustach nie by ło uśmiechu. Dziewczy na poruszy ła się niespokojnie, widząc nieufność w oczach księżniczki. U jej stóp leżała Strzała. – Co się stało? – spy tała Celaena. – Dokładnie o to samo chciałam zapy tać ciebie – rzekła Nehemia w Ey llwe. – Gdy by m cię nie znalazła, umarłaby ś w ciągu kilku minut. Zniknęły nawet ślady po krwi na podłodze. – Dziękuję ci – powiedziała zabójczy ni i spojrzała na okno, za który m gęstniały ciemności. – Jaki mamy dzień? Jeśli przeleżała nieprzy tomna dwa dni i przegapiła ostatnią Próbę... – Minęły zaledwie trzy godziny. Celaena odetchnęła z ulgą. A więc nie przegapiła Próby. Miała jeszcze cały dzień na trening. – Nie rozumiem. Jak ci się udało... – To nieistotne – przerwała jej Nehemia. – Chcę się dowiedzieć, jak otrzy małaś tę ranę! Ślady krwi by ły jedy nie w twojej sy pialni! Nie znalazłam ich ani w kory tarzu, ani gdziekolwiek indziej. Zabójczy ni zaciskała i rozwierała prawą pięść, obserwując blizny, które rozciągały się i kurczy ły. Nigdy nie by ła tak bliska śmierci. Zerknęła na księżniczkę, a potem znów na swoją dłoń. Nadal nie miała pojęcia, jakie moty wy kierowały Nehemią, ale z pewnością nie miała ona nic wspólnego z Cainem. – Nie jestem ty m, kogo udaję – rzekła cicho Celaena, nie mogąc spojrzeć przy jaciółce w oczy. – Nie istnieje ktoś taki jak Lillian Gordaina. Nehemia nie odezwała się ani słowem. Dziewczy na zmusiła się, aby nawiązać z nią kontakt wzrokowy. Przecież księżniczka ocaliła jej ży cie. Jak mogła w ogóle zakładać, że to Nehemia kontrolowała bestię? Czuła, że przy jaciółka zasługiwała na prawdę. – Nazy wam się Celaena Sardothien. Nehemia rozchy liła usta i powoli pokręciła głową. – Ale przecież zesłano cię do Endovier! Miałaś się znaleźć w Endovier razem z... – Księżniczka otworzy ła szeroko oczy. – Posługujesz się tą samą odmianą Ey llwe co chłopi! Ludzie skazani na ciężkie roboty w kopalni! To oni nauczy li cię mojego języ ka! – Usta Nehemii drżały.
Celaena oddy chała z coraz większy m trudem. – Czy to prawda? Czy oni naprawdę zesłali cię do Endovier? Przecież to okrutne miejsce! To obóz śmierci! Ale... Ale dlaczego mi o niczy m nie powiedziałaś? Nie ufasz mi? – Ufam ci – odparła zabójczy m. – Oczy wiście, że tak. – Zwłaszcza teraz, gdy nie miała już najmniejszej wątpliwości, że księżniczka nie jest odpowiedzialna za morderstwa popełnione w zamku. – Król zakazał mi o ty m mówić – dodała. – Król? – spy tała Nehemia ostro i mrugnęła parokrotnie, aby pozby ć się łez. – To król wie, że tu jesteś? Służy sz mu? – Jestem tu dla jego rozry wki. – Celaena wy prostowała się na łóżku. – Trafiłam do Rifthold ty lko i wy łącznie dlatego, że ogłosił turniej dla chętny ch do objęcia funkcji Królewskiego Obrońcy. Po ty m, jak wy gram, o ile wy gram, będę mu służy ć przez cztery lata jako wierna służka i zabójczy m. Potem zostanę uwolniona, a moje imię będzie oczy szczone z win. – Nehemia patrzy ła na nią i potępiała ją pusty m spojrzeniem. – My ślisz, że jestem tu na własne ży czenie?! – wy krzy knęła Celaena, choć w jej głowie naty chmiast odezwał się wściekły ból. – Miałam do wy boru: turniej lub powrót do kopalni! Co by ś zrobiła na moim miejscu? – Ułoży ła dłonie na piersi. – Zanim zaczniesz pogadankę o moralności lub uciekniesz i schowasz się za swoimi ochroniarzami, wiedz, że nie ma dnia, nie ma godziny, żeby m się nie zastanawiała, czy będę w stanie zabijać na jego rozkaz. Nie mam pojęcia, jak się służy człowiekowi, który zniszczy ł dosłownie wszy stko, co kocham! Celaena traciła oddech, a zamknięte drzwi w jej umy śle uparcie otwierały się. Wy lewały się zza nich obrazy i wspomnienia, o który ch uparcie chciała zapomnieć. Zamknęła oczy, modląc się, aby zalała je ciemność. Nehemia nie odzy wała się ani słowem. Strzała piszczała. Przez jej my śli pły nął strumień obrazów ludzi, miejsc i rzeczy. Potem rozległy się kroki, które pomogły jej się otrząsnąć. Materac stęknął cicho pod ciężarem księżniczki. W chwilę później dołączy ła do niej druga postać, lżejsza. By ła to Strzała. Nehemia ujęła rękę zabójczy ni w swoje ciepłe, suche dłonie. Dziewczy na otworzy ła oczy i spojrzała na przeciwległą ścianę. Księżniczka uścisnęła jej dłoń. – Jesteś moją najdroższą przy jaciółką, Celaeno. Ochłodzenie naszej relacji zabolało mnie bardziej, niż sądziłam, że to możliwe. Nie mogłam znieść tego, że spoglądasz na mnie z taką nieufnością. Nie chcę, aby ś kiedy kolwiek tak na mnie patrzy ła. Dam ci więc to, czy m do tej pory obdarzy łam nieliczny ch. – Jej ciemne oczy bły szczały. – Imiona nie są ważne. Istotne jest ty lko i wy łącznie to, co nosisz w sercu. Wiem, przez co przeszłaś w Endovier. Wiem, jakich cierpień doznają tam każdego dnia moi rodacy. Ty jednak nie pozwoliłaś, aby kopalnie wy zuły się z ludzkich uczuć. Nie pozwoliłaś, aby poby t tam zamienił cię w istotę okrutną i bezlitosną. – Księżniczka dotknęła śladu na dłoni Celaeny. Jej palce wbijały się w skórę zabójczy ni. – Nosisz wiele imion, a więc ja nadam ci jeszcze jedno. – Uniosła dłoń i nakreśliła na czole dziewczy ny niewidzialny znak. – Będziesz się zwać Elentiy a – powiedziała i pocałowała zabójczy nię w czoło. – Nadaję ci to imię, aby ś nosiła je z dumą i korzy stała z niego, gdy inne zaczną ci ciąży ć. Nadaję ci imię Elentiy a, czy li Duch, Którego Nie Można Złamać. Celaena nie mogła się poruszy ć. Miała wrażenie, że nowe imię opada na nią niczy m migotliwy welon. Czuła bezwarunkową, czy stą miłość przy jaciółki. Przecież tacy przy jaciele istnieją ty lko w opowieściach. Czemu zawdzięczała tak niezwy kły uśmiech losu? – No dalej! – zachęciła ją Nehemia. – Opowiedz mi o ty m, jak zostałaś zabójczy nią i jak znalazłaś się w ty m zamku. Nie szczędź mi szczegółów. Chcę się dowiedzieć jak najwięcej o ty m idioty czny m turnieju.
Celaena uśmiechnęła się lekko, gdy Strzała pomachała ogonem i polizała Nehemię po ręce. Jakimś cudem ocaliła jej ży cie. Na py tanie, jak to się stało, miała poznać odpowiedź niebawem. Rozpoczęła więc swoją opowieść. *** Następnego dnia rano Celaena spacerowała u boku Chaola wpatrzona w marmurową posadzkę w kory tarzu. Promienie słońca odbijały się od śniegu w ogrodzie, niemalże ją oślepiając. Powiedziała Nehemii niemal wszy stko, ale by ły rzeczy, o który ch nie miała zamiaru opowiedzieć nikomu. Nie wspomniała ani słowem o Cainie i o bestii. Księżniczka nie py tała więcej, co ugry zło ją w rękę. Nie wróciła też do swoich komnat, a zamiast tego ułoży ła się na łóżku przy jaciółki i rozmawiały do późna w nocy. Celaena by ła jej za to głęboko wdzięczna, bo nie miała pojęcia, czy udałoby jej się zasnąć po odkry ciu sekretu Caina. Otuliła się szczelniej płaszczem. Poranek by ł niezwy kle chłodny. – Jesteś dziś bardzo cicha. – Chaol patrzy ł przed siebie. – Pokłóciliście się z Dorianem? Dorian. Chciał do niej zajrzeć wieczorem, ale Nehemia wy goniła go i nawet nie wszedł do sy pialni. – Nie. Nie widziałam go od wczorajszego ranka. Po ty m, co się wy darzy ło w nocy, dziewczy na miała wrażenie, że tamten poranek miał miejsce ty dzień wcześniej. – Podobał ci się taniec z nim na balu? Czy żby w słowach kapitana zabrzmiała nagana? Celaena spojrzała na niego. – Wy szedłeś wcześnie. A wy dawało mi się, że zamierzałeś mnie pilnować przez całą noc – powiedziała. Skręcili w kierunku jej osobistej sali treningowej. – Już nie potrzebujesz nadzoru z mojej strony. – Od samego początku go nie potrzebowałam. – Ale teraz przy najmniej wiem, że nigdzie się nie wy bierasz. – Chaol wzruszy ł ramionami. Wiatr na zewnątrz zawy ł i poderwał śnieżną kurzawę. Drobinki śniegu zaszeleściły o okno. – Mogłaby m wrócić do Endovier. – Nie miałaby ś na to ochoty. – Skąd wiesz? – Wiem i ty le. – To ci pocieszenie. Kapitan zachichotał. – Cud, że twoja psina nie pobiegła za tobą. Wszczęła dziś nieprawdopodobny raban. – Gdy by ś sam miał zwierzaka, nie stroiłby ś sobie z tego żartów – rzuciła ponuro Celaena. – Nigdy nie miałem psa. Nigdy nie chciałem mieć psa. – No to cieszmy się, że żaden z nich nie skończy na twojej smy czy. Kapitan szturchnął ją łokciem. Dziewczy na wy szczerzy ła zęby i oddała kuksańca. Chciała mu opowiedzieć o Cainie. Zapragnęła tego w chwili, gdy ujrzała go tego poranka. Bardzo chciała opowiedzieć mu o wszy stkim. Ale Chaol nie mógł się o niczy m dowiedzieć. Zeszłej nocy dziewczy na doszła do
wniosku, że gdy by opowiedziała mu prawdę o wojowniku i stworzeniu, które wezwał, kapitan chciałby ujrzeć jego zwłoki, a wtedy musiałaby go zabrać do sekretnego tunelu. Chaol nauczy ł się ufać jej na ty le, aby móc bez przeszkód zostawiać ją w towarzy stwie Doriana, ale na pewno nie pozwoliłby jej mieszkać w komnacie z tajny m, niestrzeżony m przejściem. „A poza ty m potwór nie ży je. Problem rozwiązany. Tajemnicze zło Eleny zostało unicestwione. Teraz wy starczy, żeby m pokonała Caina, i po sprawie. Nikt nie musi o niczy m wiedzieć". Mężczy zna zatrzy mał się przed nieoznakowany mi drzwiami do sali treningowej i odwrócił się do niej. – Zadam ci to py tanie ty lko raz i nigdy więcej go nie powtórzę – powiedział, wpatrując się w nią tak intensy wnie, że aż przestąpiła z nogi na nogę. – Czy ty zdajesz sobie sprawę, w co się pakujesz? Mam na my śli ciebie i Doriana. Celaena zaśmiała się chrapliwie. – Chcesz mi udzielić jakiejś miłosnej porady ? Dlaczego? Dla dobra mojego czy Doriana? – Dla dobra was obojga. – A to ci dopiero. Nie wiedziałam, że w ogóle ci na mnie zależy. Sądziłam wręcz, że ledwie mnie zauważasz. Nie złapał przy nęty. W milczeniu otworzy ł drzwi. – Staraj się my śleć o ty m, co robisz, dobrze? – rzucił przez ramię i wszedł do pomieszczenia. *** Godzinę później wy czerpujący trening szermierczy dobiegł końca. Zdy szana Celaena wracała z Chaolem do komnat, ocierając rękawem spocone czoło. – Widziałem, jak czy tasz Elrika i Emide – odezwał się kapitan. – My ślałem, że nie znosisz poezji. – To coś innego – odparła dziewczy na, wy machując ramionami. – Poezja epicka nie jest nudna ani pretensjonalna. – Czy żby ? – Na twarzy Chaola pojawił się krzy wy uśmiech. – Poemat o ogromny ch bitwach i miłości bez granic nie jest pretensjonalny ? Celaena dla żartu szturchnęła towarzy sza w ramię, a ten wy buchnął śmiechem. Ku jej zaskoczeniu wesołość kapitana sprawiła jej przy jemność i sama również się zaśmiała. W chwilę później skręcili w inny kory tarz i ich oczom ukazały się rzędy strażników. Wśród nich Celaena dojrzała znajomą postać. By ł to król Adarlanu.
44 Król. Po plecach dziewczy ny przeszedł dreszcz, a krew stężała jej w ży łach. Każda blizna zaczęła pulsować bólem. Władca szedł wolno w jej kierunku, a jego ogromne ciało zdawało się szczelnie wy pełniać wąski kory tarz. Ich spojrzenia spotkały się. Dziewczy na miała wrażenie, że jest jej jednocześnie zimno i gorąco. Chaol zatrzy mał się jak wry ty i ukłonił nisko. Celaena nie miała najmniejszej ochoty zawisnąć na szubienicy i również powoli złoży ła ukłon. Król wpatry wał się w nią oczami barwy żelaza. Poczuła na ciele gęsią skórkę. Wiedziała, że przenikliwy wzrok mężczy zny przeszukuje jej duszę i usiłuje coś w niej odnaleźć. Miała wrażenie, że coś jest nie w porządku. Coś się zmieniło w zamku i miało to związek z jej osobą. Oboje z Chaolem podnieśli się i usunęli na bok. Przechodząc, monarcha obrócił głowę ku zabójczy m i nie spuszczał z niej wzroku. Czy wiedział, co kry je jej dusza? Czy wiedział, że Cain potrafi otwierać portale między światami? Czy zdawał sobie sprawę z tego, że choć wy jął magię spod prawa, Znaki Wy rda nadal emanowały mocą? Mocą, dzięki której sam mógłby wzy wać demony podobne do ridderaków... Ciemność w jego oczach ziała chłodem niczy m nocne niebo między gwiazdami. Czy jeden człowiek jest w stanie zniszczy ć cały świat? Czy jego apety t na władzę jest aż tak nienasy cony ? Celaena niespodziewanie usły szała łoskot odległej bitwy i szczęk oręża. Król odwrócił głowę i spojrzał przed siebie. Widok mężczy zny napełnił dziewczy nę ogromny m niepokojem. Wy czuwała od niego tę samą aurę śmierci co zeszłej nocy, gdy patrzy ła na nieprzeniknioną ciemność wezwaną przez Caina. By ła to woń innego, martwego świata. Dlaczego Elena chciała, aby znalazła się jak najbliżej tego człowieka? Zmusiła się, aby ruszy ć naprzód. Robiła krok za krokiem, chcąc jak najszy bciej oddalić się od króla. Jej oczy przesłoniła mgła. Wpatry wała się w dal. Nie spoglądała na Chaola, ale wiedziała, że mężczy zna przy patruje się jej badawczo. Na szczęście nie powiedział ani słowa. Dobrze by ło mieć przy sobie kogoś, kto ją rozumiał. Kapitan nie odezwał się również wtedy, gdy Celaena odruchowo zbliży ła się do niego i do końca spaceru szła tuż przy nim. *** Po treningu z Celaeną Chaol zjadł drugie śniadanie, a potem wrócił do swojego pokoju, aby zapoznać się z raportem przedstawiający m szczegóły ostatniej podróży króla. Przez dziesięć minut przeczy tał go trzy krotnie, po czy m zgniótł go i zerwał się z krzesła. Miotał się po pokoju, pogrążony w my ślach. Dlaczego władca wrócił sam? W jakich okolicznościach zginęli wszy scy ludzie z jego orszaku? Kapitan nie wiedział nawet, dokąd król się udał. Wspomniał coś o Górach Białego Kła, ale... Dlaczego ocalał jako jedy ny ? Monarcha napomknął o problemach z buntownikami, którzy zatruwali ży wność w magazy nach, ale szczegóły by ły dość niejasne. Zdaniem Westfalia prawdy należało szukać gdzieś indziej. By ć może król nie omówił tej sprawy publicznie, aby nie wy wołać niepokojów wśród poddany ch, ale przecież Chaol by ł kapitanem jego Gwardii. Dlaczego władca mu nie ufał? Zegar wy bił pełną godzinę i mężczy zna aż się zgarbił z niepokoju. Nieszczęsna Celaena. Czy zdawała sobie sprawę z tego, że przy królu wy glądała jak przerażone zwierzątko? Miał ochotę poklepać ją po plecach. Wrażenie, jakie wy warł na niej monarcha, nie zniknęło od
razu – podczas posiłku dziewczy na by ła milcząca i pogrążona w my ślach. Celaena nie oszczędzała się od początku treningu i osiągnęła bardzo wy soki poziom. By ła teraz tak szy bka, że z trudem mógł jej dorównać. Osiągnęła mistrzostwo we wspinaczce po murach, co udowodniła pewnego razu, wchodząc na własny balkon bez żadny ch przy borów. Chaola wy prowadziło to z równowagi, bo nie mógł zapomnieć, że dziewczy na liczy ła sobie zaledwie osiemnaście lat. Ciekawiło go, jakimi możliwościami dy sponowała przed zesłaniem. Podczas walk w sali treningowej nigdy się nie wahała, ani przez ułamek sekundy. Mężczy zna miał wrażenie, że jej osobowość wy cofuje się wówczas gdzieś daleko, gdzie otacza ją spokój i cisza, ale jednocześnie podsy ca gniew. By ła w stanie zabić każdego człowieka łącznie z Cainem w ciągu kilku sekund. Czy będą mogli puścić ją wolno, gdy odsłuży swój czas jako Królewska Obrończy ni? Chaol lubił Celaenę, ale nie wiedział, czy będzie mógł spokojnie zasy piać ze świadomością, że ponownie przeszkolił i wy puścił najniebezpieczniejszą zabójczy nię świata. „Będę się ty m martwił później – pomy ślał. – Jej służba u boku króla ma póki co trwać cztery lata". Co pomy ślał sobie monarcha, widząc ich razem, roześmiany ch? Z pewnością to nie z tego powodu nie podzielił się z nim informacją o losie swojego orszaku. Nie, władca z pewnością nie przejął się obecnością Celaeny, ty m bardziej, że mogła wkrótce stać się jego Obrończy nią. Chaol potarł ramiona. Ależ ona się skuliła na widok króla... Monarcha często wy jeżdżał i po powrocie Westfall nie dostrzegał w jego zachowaniu żadny ch różnic. Król odnosił się do kapitana Gwardii równie szorstko jak wcześniej. Ty m razem jednak jego nagłe zniknięcie, a potem samotny powrót... Coś się działo. Zanosiło się na coś wielkiego i podróż władcy miała z ty m związek. Celaena też to odkry ła. Kapitan oparł się o ścianę i wbił wzrok w sufit. Nie powinien interesować się sprawami króla. Powinien się skupić na rozwiązaniu zagadki morderstw uczestników turnieju i dołoży ć wszelkich starań, aby Celaena wy grała. Nie chodziło tu już o honor Doriana. Chaol wiedział, że dziewczy na nie przeży łaby kolejnego roku w Endovier. Uśmiechnął się do siebie. Celaena wy wołała sporo zamieszania od chwili przy by cia do zamku. Mógł się ty lko domy ślać, jak bardzo narozrabiałaby przez cztery lata.
45 Przerwa na wodę! – zawołał Zbrojmistrz do piątki ry wali. Nox opuścił miecz, zdy szana Celaena uczy niła to samo. Wpatry wała się w Caina ciężko stąpającego w kierunku stołu. Uważnie śledziła każdy jego ruch, taksowała wzrokiem jego muskulaturę, wzrost oraz obwód w pasie, które skradł zamordowany m uczestnikom turnieju. Przy jrzała się też uważnie czarnemu pierścieniowi na jego palcu. Czy miał on jakiś związek z jego potworny mi umiejętnościami? Mężczy zna nie wy dawał się szczególnie zdziwiony, gdy bezceremonialnie weszła do sali treningowej tego ranka. Uśmiechnął się jedy nie drwiąco pod nosem i złapał za miecz ćwiczebny. – Coś nie tak? – spy tał zasapany Nox, gdy stanął przy niej. Cain, Grob i Renault rozmawiali między sobą. – Wy dajesz się nieco wy prowadzona z równowagi. W jaki sposób wojownik nauczy ł się przy woły wać tego stwora? Skąd pochodziła owa czerń, która mu towarzy szy ła? Czy chodziło mu ty lko i wy łącznie o to, aby wy grać turniej? – A może coś innego chodzi ci po głowie? – ciągnął Nox. Celaena odepchnęła na bok my śli o Cainie. – Co takiego? Nox wy szczerzy ł zęby. – Odniosłem wrażenie, że uwaga następcy tronu na balu dostarczy ła ci dużo przy jemności. – Nie wty kaj nosa w nie swoje sprawy – warknęła dziewczy na. Młodzieniec uniósł dłonie. – Gdzieżby m śmiał! Celaena podeszła do stołu, na który m stał dzbanek z wodą. Ignorując Noxa, nalała napoju do szklanki, ale gdy odstawiła dzbanek, złodziej nachy lił się ku niej. – Nie miałaś ty ch blizn – szepnął. Dziewczy na wsunęła dłoń do kieszeni i zmierzy ła rozmówcę gniewny m spojrzeniem. – Powtarzam. Nie wty kaj nosa w nie swoje sprawy ! – parsknęła i chciała już odejść, ale Nox złapał ją za ramię. – Kazałaś mi zamknąć się w pokoju na noc. Te blizny przy pominają ślady po ugry zieniu. Ludzie gadają, że Verin i Xavier zostali zabici przez jakieś zwierzę. – Zmruży ł szare oczy. – Ty wiesz o czy mś. Zabójczy ni zerknęła na Caina, który żartował sobie beztrosko z Grobem, zupełnie jakby nie by ł przy zy wający m demony psy chopatą. – Zostało nas jedy nie pięcioro. Jutro czeka nas ostatnia Próba, a potem czwórka wy brańców stanie do walk finałowy ch. Nie mam pojęcia, co przy darzy ło się Xavierowi i Verinowi, ale na pewno nie by ły to wy padki. Przecież obaj zginęli tuż przed Próbą lub niedługo po niej. Celaena strząsnęła z siebie ramię złodzieja. – Uważaj lepiej – sy knęła. – Opowiedz mi o wszy stkim, co wiesz. Zabójczy m wiedziała, że to niemożliwe. Gdy by Nox poznał prawdę, uznałby ją za wariatkę. – Na twoim miejscu dałaby m stąd nogę – powiedziała. – Dlaczego? – Nox zerknął na Caina. – Czego mi nie mówisz? Brullo dopił wodę i chwy cił miecz. Celaena wiedziała, że zaraz każe im wrócić do
ćwiczeń. – Posłuchaj, Nox. Mnie postawiono przed bardzo prosty m wy borem: turniej albo śmierć. Gdy by m miała jakikolwiek inny wy bór, by łaby m już gdzieś w połowie Erilei, i ani razu nie obejrzałaby m się za siebie. Złodziej potarł szy ję. – Nie rozumiem ani słowa. Co znaczy, że nie dano ci wy boru? Wiem, że sprawy między tobą i ojcem mocno się pokomplikowały ale przecież nie... Celaena uciszy ła go dobitny m spojrzeniem. – Nie jesteś złodziejką klejnotów, co? Dziewczy na pokręciła głową, a Nox spojrzał na stojącego nieopodal wojownika. – Ach, a Cain zna prawdę. To dlatego zawsze próbuje cię wy prowadzić z równowagi? Chce, aby ś pokazała, kim naprawdę jesteś. Celaena znów pokiwała głową. „Cóż to właściwie za różnica? – pomy ślała. – Niech wie. Mam teraz ważniejsze zmartwienia na głowie, jak choćby to, czy uda mi się doży ć walk finałowy ch. Albo zatrzy mać Caina". – No to kim ty właściwie jesteś? – spy tał Nox, a dziewczy na przy gry zła wargę. – Powiedziałaś, że ojciec wy słał cię do Endovier. Wiem, że to prawda, bo stamtąd wy ciągnął cię książę. Nie ma co do tego wątpliwości. – Jego wzrok mimowolnie skierował się ku jej plecom. Dziewczy na wręcz widziała, jak kolejne części łamigłówki układają się w jego głowie. – Ale... Ale ty nie trafiłaś do miasta Endovier. Ciebie posłano dalej. Do kopalni soli. To wy jaśnia, dlaczego by łaś tak żałośnie chuda, gdy tu przy by łaś. Brullo klasnął w dłonie i zawołał: – No, do roboty ! Wracamy do ćwiczeń! Nox i Celaena nadal stali przy stole. Złodziej miał szeroko otwarte oczy. – Zesłano cię do pracy w kopalni? Dziewczy na chciała przy taknąć, ale nie mogła wy krztusić ani słowa. Na szczęście Nox by ł spry tny i nie potrzebował dodatkowy ch wy jaśnień. – Ale przecież jesteś jeszcze taka młoda! Co zrobiłaś, aby... – Jego spojrzenie padło na Chaola oraz stojący ch przy nim strażników. – Czy ja znam twoje imię? Czy by ło o tobie głośno, zanim cię zesłano? – Tak – szepnęła. – Wszy scy o mnie sły szeli. Wpatry wała się w złodzieja, który gorączkowo szukał w my ślach nazwiska, które wiązałoby się z Endovier. W końcu ostatnie elementy układanki wskoczy ły we właściwe miejsce i Nox aż się cofnął. – Ale przecież ty jesteś za młoda! – To zaskakujące, wiem. Wszy scy sądzili, że jestem starsza. Złodziej przeczesał dłonią czarne włosy. – Czy li jeśli nie zwy cięży sz w turnieju, wrócisz do Endovier? – Tak. Z tego powodu nie mogę uciec. Brullo zwrócił im uwagę, że powinni zacząć ćwiczy ć. – Z tego też powodu radzę ci, aby ś uciekał stąd, póki jeszcze możesz. – Wy ciągnęła dłoń z kieszeni i pokazała mu rany. – To pamiątka po stworzeniu, którego nie chcę ci nawet opisy wać, bo i tak by ś mi nie uwierzy ł. Pozostało nas pięcioro, a Próba jest jutro, co oznacza, że będziemy w niebezpieczeństwie jeszcze jedną noc. – Nic z tego nie rozumiem – powiedział Nox, który nadal stał w odległości jednego kroku od niej. – Nie musisz. Ty nie wrócisz do więzienia, jeśli przegrasz. Nie zostaniesz też Obrońcą, nawet jeśli przejdziesz do rundy finałowej. Musisz uciekać.
– Czy ja chcę wiedzieć, kto nas zabija? Dziewczy na przy pomniała sobie kły oraz smród bestii i stłumiła dreszcz. – Nie – rzekła, nie mogąc opanować strachu. – Nie chcesz. Ale zaufaj mi. Uwierz mi, że nie zależy mi ty lko i wy łącznie na wy eliminowaniu konkurenta. Nie wiedziała, co złodziej wy czy tał w jej wy razie twarzy, ale jego ramiona niespodziewanie opadły. – Przez cały czas sądziłem, że jesteś po prostu ładną dziewuszką z Bellhaven, która kradła diamenty, aby zwrócić na siebie uwagę ojca. Nie miałem pojęcia, że owa jasnowłosa piękność to królowa świata przestępczego. – Uśmiechnął się ze smutkiem. – Dzięki za ostrzeżenie. Równie dobrze mogłaś nie odezwać się ani słowem. – Ty lko ty traktowałeś mnie tu poważnie – odpowiedziała i obdarzy ła go szczery m, ciepły m uśmiechem. – Jestem zdziwiona, że mi uwierzy łeś. Brullo krzy knął raz jeszcze i oboje skierowali się w stronę reszty zawodników. Chaol nie spuszczał z niej surowego spojrzenia. Dziewczy na wiedziała, że będzie chciał poznać szczegóły tej rozmowy. – Wy świadcz mi pewną przy sługę, Celaeno – odezwał się Nox. Zabójczy m wy straszy ła się, sły sząc własne imię. Złodziej przy sunął usta do jej ucha. – Oderżnij Cainowi łeb – szepnął z krzy wy m uśmiechem. Dziewczy na uśmiechnęła się w odpowiedzi i kiwnęła głową. Tej samej nocy Nox wy mknął się z zamku, nie żegnając się z nikim. *** Zegar wy bił godzinę piątą po południu i Kaltain zwalczy ła pokusę przetarcia oczu. Miała wrażenie, że opium sączy się ze wszy stkich porów w jej ciele. Kory tarze zamku, skąpane w blasku zachodzącego słońca, by ły czerwone, pomarańczowe i złociste. Perrington poprosił ją, aby usiadła przy jego stole w Wielkiej Sali Jadalnej. Zazwy czaj nie odważała się palić opium przed spotkaniem na dworze, ale ból głowy prześladujący ją przez całe popołudnie nie zelżał. Kory tarz wy dawał się nie mieć końca. Kaltain ignorowała mijający ch ją dworzan i służący ch, kontemplując oznaki mijającego dnia. Ktoś zbliżał się w jej kierunku. Wśród złocisty ch i pomarańczowy ch plam pojawiła się jedna ciemniejsza. Kobieta miała wrażenie, że plama ocieka cieniami, które wnikają w kamienie i okna niczy m rozlany atrament. Postać zbliżała się. Lady Rompier usiłowała przełknąć ślinę, ale jej języ k by ł szty wny i zaschło jej w gardle. Z każdy m krokiem nieznajomy stawał się coraz większy i wy ższy. Kobieta sły szała ogłuszający łomot własnego serca. Może opium zaczęło się psuć? Może wy paliła go zby t dużo? Krew w ży łach huczała, w głowie pulsował ból, a mimo to usły szała szelest skrzy deł. Gotowa by ła przy siąc, że między jedny m mrugnięciem oczu a drugim dostrzegała jakieś istoty, który unosiły się w powietrzu i okrążały zbliżającą się postać, czy hając, czekając. – Moja pani – odezwał się Cain i ukłonił się jej, przechodząc dalej. Kaltain nie odpowiedziała ani słowem. Zacisnęła spocone dłonie i nadal szła w kierunku Wielkiej Sali Jadalnej. Łopot skrzy deł przy cichł dopiero po chwili, ale gdy dotarła do stołu księcia Perringtona, nie pamiętała już o niczy m. ***
Wieczorem po obiedzie Celaena usiadła z Dorianem do party jki szachów. Ich pocałunek po balu dwa dni wcześniej nie by ł taki zły. By ł bardzo miły m przeży ciem, jeśli miała by ć szczera. Oczy wiście książę jak dotąd nie wspomniał ani o pocałunku, ani o ranach na jej dłoni. Ona zaś poprzy sięgła sobie w duchu, że nigdy w ży ciu nie opowie mu o ridderaku. Może i ży wiła wobec Doriana cieplejsze uczucia, ale na samą my śl o ty m, że mógłby opowiedzieć ojcu o mocy Znaków Wy rda i Bramach Wy rda, przeszy wał ją lodowaty dreszcz. Gdy jednak patrzy ła na jego twarz opromienioną blaskiem ognia z kominka, nie dostrzegała w nim żadnego podobieństwa do ojca. Widziała ty lko ży czliwość, czułość i inteligencję. „No, może jest nieco arogancki, ale co to za problem?" – pomy ślała i podrapała palcami u nóg Strzałę za uszami. Wcześniej sądziła, że książę szy bko się nią znudzi i zajmie się inną kobietą zaraz po ty m, jak w niej zasmakuje. „A czy w ogóle chciał w tobie zasmakować?". Dorian przesunął Najwy ższą Kapłankę na planszy i Celaena wy buchnęła śmiechem. – Naprawdę tego chcesz? – spy tała. Książę zmarszczy ł czoło wy prowadzony z równowagi jej słowami. Dziewczy na podniosła zaś pionek, przesunęła go w bok i bez trudu zbiła jego figurę. – Niech to szlag! – zawołał, a Celaena zachichotała. – Proszę – powiedziała, podając mu zbitą figurę. – Spróbuj raz jeszcze. – Nie. Zachowam się jak mężczy zna i pogodzę się ze stratą! Roześmiali się, ale wkrótce w komnacie zapadła cisza. Na ustach zabójczy ni wciąż błąkał się uśmiech, gdy książę ujął jej dłoń. W pierwszej chwili chciała ją wy rwać, ale nie mogła się do tego zmusić. Uniósł ją nad szachownicę i przy łoży ł do niej własną dłoń, a potem splótł ich palce. Jego dłoń by ła twarda i mocna. – Potrzeba dwóch rąk, aby grać w szachy – powiedziała Celaena, zastanawiając się, czy jej serce zaraz nie eksploduje. Strzała sapnęła i poczłapała w kąt, przy puszczalnie chcąc zniknąć pod łóżkiem. – Ja zaś my ślę, że jedna wy starczy – oznajmił Dorian i przesunął figurę. – Widzisz? Dziewczy na przy gry zła wargę, ale nie oswobodziła dłoni. – Masz może zamiar pocałować mnie jeszcze raz? – Bardzo by m chciał. Siedziała jak sparaliżowana, gdy książę nachy lał się ku niej. By ł coraz bliżej, a stolik aż skrzy piał pod jego ciężarem. Jego usta zatrzy mały się tuż przed jej twarzą. – Wpadłam dziś na twojego ojca – wy paliła. Dorian powoli usiadł. – No i? – No i nic – skłamała. Książę zmruży ł oczy, a potem podniósł palcem jej podbródek. – Powiedziałaś to ty lko dlatego, żeby odwlec to, co nieuniknione? – spy tał. Nie. Powiedziała to ty lko dlatego, żeby ich rozmowa trwała dalej. Żeby został z nią najdłużej jak mógł, aby nie musiała spędzić nocy sama, drżąc ze strachu, że lada moment pochy li się nad nią Cain. Czy gdzieś na świecie istniał ktoś, przy kim czułaby się bezpieczniej? Przecież nawet Cain nie ośmieliłby się skrzy wdzić królewskiego sy na. Doty chczasowe wy darzenia dowodziły, że wszy stko, co przeczy tała w księgach, by ło prawdą. A co jeśli wojownik jest w stanie wezwać inne istoty ? A może potrafi przy wołać
zmarły ch? Wielu ludzi potraciło majątki z chwilą zniknięcia magii. Nawet sam król mógłby by ć zainteresowany taką mocą. – Drży sz – szepnął Dorian. Miał rację. Celaena złapała się na ty m, że w istocie drżała jak ostatnia idiotka. – Wszy stko w porządku? – spy tał. Wstał i obszedł stół, aby usiąść obok niej. Nie mogła powiedzieć mu prawdy. Nigdy, pod żadny m pozorem. Nie mogła mu też zdradzić, że przed obiadem znalazła pod swoim łóżkiem świeże znaki wy ry sowane kredą. Cain wiedział, że zabójczy m poznała jego sekret. Celaena nie miała pojęcia, czy ją zaatakuje tej nocy, ale musiała się z ty m liczy ć. Wiedziała, że nie zmruży oka, dopóki nie ujrzy wojownika przeszy tego jej własny m mieczem. – Nic mi nie jest – odpowiedziała cichy m szeptem. Miała nadzieję, że nie będzie indagował, bo z każdą chwilą by ła coraz bardziej gotowa wy znać mu prawdę. – Jesteś pewna, że nic ci... – zaczął, ale wtedy dziewczy na zerwała się i pocałowała go. Prawie przewróciła go na ziemię. Dorian w ostatniej chwili złapał się za oparcie krzesła, a drugą ręką oplótł ją w talii. Celaena zacisnęła dłonie na jego włosach i otworzy ła umy sł, pozwalając, aby jego doty k i smak wy pełnił ją bez reszty. Całowała go żarliwie, usiłując wy kraść jego spokój, ciepło i majestat, a książę nie pozostał jej dłużny. Otaczający ich świat przestał się liczy ć. *** Zegar wy bił trzecią w nocy. Celaena siedziała na łóżku z kolanami podciągnięty mi do piersi. Dorian wy szedł przed chwilą. Przez długie godziny całowali się, rozmawiali, a potem znów się całowali. Chciała go poprosić, aby został – by łoby to zresztą naj sensowniejsze rozwiązanie – ale stłumiła pokusę. Gdy by Cain lub ridderak napadli ją tej nocy, książę znalazłby się w wielkim niebezpieczeństwie. Nie miała najmniejszej ochoty narażać go na takie ry zy ko. By ła zby t zmęczona, żeby czy tać, ale zanadto oży wiona, aby zasnąć. Siedziała więc nieruchomo i wpatry wała się w trzaskający ogień. Podskakiwała na każdy głośniejszy dźwięk. Udało jej się ukraść kilka igieł z należącego do Philippy koszy ka z przy borami do szy cia, ale wiedziała, że ostre druty, ciężka książka i świecznik nie obronią jej przed istotami przy zy wany mi przez Caina. „Trzeba by ła zabrać Damaris" – pomy ślała. Wy prawa do tunelu nie wchodziła w grę. Póki Cain ży ł, nie miała zamiaru ry zy kować. Otuliła ciaśniej kolana ramionami i aż zadrżała, przy pominając sobie mrok, z którego wy pełznął ridderak. Cain zapewne poznał Znaki Wy rda w przeklęty ch Górach Białego Kła, które wy znaczały granicę między Adarlanem i Zachodnimi Pustkowiami. Mówiono, że z ruin Wiedźmiego Królestwa nadal wy pełza zło, a po samotny ch szlakach biegnący ch przez góry wciąż wędrują staruszki z żelazny mi zębami. Po plecach dziewczy ny przeszły dreszcze. Złapała podbity futrem koc i owinęła się nim ciasno. Jeśli doży je do walk finałowy ch, pokona Caina i położy kres mrocznej intry dze. Wtedy na powrót będzie mogła spać spokojnie – chy ba, że Elena miała na my śli coś innego. Coś o wiele większego i groźniejszego. Celaena oparła policzek o kolano i do późna w nocy słuchała ty kania zegara. ***
Kopy ta uderzały z łomotem o zamarzniętą ziemię, coraz szy bciej z każdy m trzaśnięciem bicza. Śnieg i błoto bry zgały na wszy stkie strony, a na tle nocnego nieba pojawiły się pierwsze płatki śniegu. Celaena biegła najszy bciej jak mogła. Zmusiła swoje młode nogi do nadludzkiego wy siłku. Bolało ją całe ciało. Gałęzie darły jej suknię i szarpały za włosy, a kamienie raniły jej stopy. Brnęła przez las, oddy chając z takim trudem, że nie by ła nawet w stanie wołać o pomoc. Musiała dotrzeć do mostu. To coś nie mogło przejść przez most. Gdzieś za nią brzęknął miecz wy ciągany z pochwy. Padła w błoto i kamienie. Demon by ł coraz bliżej. Usiłowała się podnieść, ale gęste błoto nie puszczało, nie pozwalało jej biec. Jej drobne dłonie krwawiły. Chciała dotrzeć do krzaków, ale koń by ł tak blisko, że... Celaena przebudziła się gwałtownie. Przy łoży ła dłonie do serca, a potem uniosła je i obejrzała. To by ł ty lko sen. Ogień przy gasł i w kominku żarzy ły się resztki węgla. Przez zasłony wpadało szare, chłodne światło. A więc to by ł jedy nie koszmar. Sen dopadł ją w nocy. Ujęła w dłoń amulet i musnęła kciukiem osadzony w nim kamień. „Ochroniłeś mnie, gdy to coś zaatakowało mnie w środku nocy ". Marszcząc brwi, delikatnie nakry ła kocem Strzałę i przez moment głaskała psi łebek. Niedługo miał nastać świt. Udało jej się przetrwać kolejny dzień. Westchnęła, ułoży ła się na poduszkach i zamknęła oczy. Kilka godzin później, gdy rozeszły się wieści o ucieczce Noxa, dziewczy na została powiadomiona, że ostatnia Próba została odwołana. Następnego dnia miała stanąć do walki z Cainem, Renaultem i Grobem. Ten dzień miał zadecy dować o jej przy szłości.
46 W zamarznięty m lesie panował bezruch, ty lko od czasu do czasu z gałęzi zsuwały się wielkie płaty śniegu. Dorian jechał powoli i rozglądał się czujnie. Miał wielką ochotę na polowanie, choćby po to, aby móc napawać się zimny m powietrzem. Za każdy m razem, gdy zamy kał oczy, widział twarz Celaeny Pojawiała się w jego my ślach. Marzy ł o ty m, aby dokonać dla niej wielkich i wspaniały ch czy nów, dla niej pragnął zostać mężczy zną godny m korony. Ale dziewczy na... Nie by ł pewien jej uczuć. Całowała się z nim żarliwie, ale kobiety, z który mi coś go w przeszłości łączy ło, również by ły namiętne. Wpatry wały się w niego z miłością i oddaniem, a zabójczy ni patrzy ła na niego, jak kot spogląda na my sz. Nagle Dorian zamarł. Kątem oka zarejestrował jakiś ruch. Zaledwie dziewięć metrów dalej stał jeleń i obgry zał korę z drzewa. Książę zatrzy mał konia i wy ciągnął strzałę z kołczanu, ale nie napiął cięciwy. Celaena miała następnego dnia stanąć do walki finałowej. Jeśli coś jej się stanie... Nie, ta dziewczy na potrafiła się zatroszczy ć o siebie. By ła silna, spry tna i szy bka. Posunął się za daleko. Nie powinien by ł się z nią całować, ponieważ teraz po prostu nie by ł w stanie wy obrazić sobie przy szłości z nikim inny m. Nie mógłby pragnąć kogokolwiek innego niż ona. Znów zaczął padać śnieg. Dorian zerknął na szare niebo i zagłębił się między ciche drzewa parku łowieckiego. *** Celaena stała przed drzwiami balkonowy mi i spoglądała na Rifthold. Dachy by ły wciąż pokry te śniegiem, ale w każdy m oknie migotały światła. Gdy by nie wiedziała o wszędoby lskim brudzie, korupcji i rozkładzie, zapewne uznałaby ten widok za piękny. Niestety, miała również świadomość istnienia potwora, który rządził ty m wszy stkim. Miała wielką nadzieję, że Nox by ł już daleko stąd. Powiedziała strażnikom, że nie chce tego wieczoru przy jmować żadny ch gości. Jej drzwi miały pozostać zamknięte nawet dla Chaola i Doriana. Ktoś zapukał raz, ale nie otworzy ła i tajemniczy gość szy bko się zniechęcił. Dziewczy na oparła dłonie o szy bę i rozkoszowała się jej chłodem. Zegar wy bił dwunastą. Jutro – a może już dzisiaj? – zmierzy się z Cainem. Nigdy nie walczy ła z nim w sali treningowej, bo mężczy zna nie uskarżał się na brak partnerów. By ł silny m wojownikiem, ale z pewnością nie tak szy bkim jak ona. Jego atutem by ła również wy trzy małość. Celaena wiedziała, że będzie musiała przetrzy mać go przez chwilę. Miała nadzieję, że codzienne bieganie z Chaolem nie pójdzie na marne i nie opadnie z sił jako pierwsza. Gdy by przegrała... „Nawet o ty m nie my śl". Oparła czoło o szy bę. Które rozwiązanie by łoby bardziej honorowe – przegrana w walce czy powrót do Endovier? A może śmierć podczas pojedy nku by ła bardziej honorowa od wy walczenia ty tułu Królewskiej Obrończy ni? Skąd przecież mogła wiedzieć, kogo król każe jej zabić. Jako Zabójczy m Adarlanu zawsze miała prawo do sprzeciwu. Nawet gdy jej ży ciem rządził Aroby nn Hamel, mogła odrzucić zlecenie, które nie przy padło jej do gustu. Nigdy nie zabijała dzieci ani ludzi z Terassenu. Król mógł natomiast rozkazać jej zabić dosłownie każdego. Czy Elena oczekiwała, że Celaena będzie odmawiać władcy ? Serce podeszło jej do
gardła. To nie pora na takie przemy ślenia. Musiała skupić swoją uwagę na Cainie i znaleźć sposób, aby go zmęczy ć. Choć starała się ze wszy stkich sił, jej my śli uporczy wie powracały jednak do pewnej zagłodzonej i wy cieńczonej zabójczy m, która pewnego jesiennego dnia została wy ciągnięta z kopalni przez ponurego kapitana Gwardii. Jak zareagowałaby na propozy cję księcia, gdy by wiedziała, że kiedy ś przy jdzie jej tak bardzo ry zy kować? Gdy by wiedziała, że kiedy ś będzie mogła tak wiele stracić? Czy śmiałaby się, wiedząc, że inne wartości oraz inni ludzie staną się dla niej równie cenni jak wolność? Celaena przełknęła supeł, który zawiązał jej się w gardle. By ć może istniały również inne powody, aby stanąć jutro do walki. By ć może kilka miesięcy wy godnego ży cia w zamku to za mało. A by ć może... By ć może chciała tu zostać z inny ch względów niż szansa na odzy skanie wolności? W to owa zabiedzona, wy głodzona zabójczy m z Endovier nigdy by nie uwierzy ła. Ale tak właśnie brzmiała prawda. Celaena wreszcie zrozumiała, że chce zostać w zamku. I z tego względu nadchodzący dzień miał się okazać decy dujący.
47 Kaltain owinęła się szczelniej czerwoną pelery ną, rozkoszując się jej ciepłem. Dlaczego walki finałowe organizowano na świeży m powietrzu? Przecież zdąży zamarznąć przed przy by ciem zabójczy m! Wy macała fiolkę w kieszeni i spojrzała na dwa kielichy stojące tuż obok na drewniany m stole. Ten po prawej przeznaczony by ł dla Sardothien. Nie wolno ich pomy lić! Zerknęła na Perringtona stojącego przy królu. Mężczy zna nie miał bladego pojęcia, co Kaltain planowała zrobić po wy eliminowaniu zabójczy m i wy zwoleniu Doriana. Serce zabiło jej ży wiej na samą my śl. Perrington ruszy ł ku niej. Wbiła wzrok w wy łożoną kafelkami arenę, na której miała się odby ć walka. Mężczy zna stanął przed nią, odgradzając ją od pozostały ch członków rady królewskiej. – Trochę zimno jak na walkę na dworze – rzekł i nachy lił się, aby pocałować jej dłoń. Kaltain uśmiechnęła się i uniosła rękę, a wtedy obszerny rękaw pelery ny zasłonił na moment kielichy przed oczami ciekawskich. Kobieta zręczny m ruchem zerwała wieczko fiolki i wy lała jej zawartość do wina. Pusta fiolka zniknęła w jej kieszeni. Dolany środek wy starczy, aby oszołomić Sardothien i spowolnić jej ruchy. Z pomieszczeń zamkowy ch wy szło dwóch strażników eskortujący ch dziewczy nę. Ubrana by ła po męsku, choć lady Rompier musiała przy znać, że jej czarno złota kurtka by ła znakomicie uszy ta. Nigdy nie przy szłoby jej wcześniej do głowy, że kobieta może zostać zabójcą, ale w chwili, gdy ją ujrzała, tajemnicza otoczka wokół rzekomej lady Lillian i wszy stkie jej dziwne zachowania nagle zaczęły mieć sens. Kaltain musnęła palcem kielich i uśmiechnęła się. Zawodnik księcia Perringtona wy łonił się zza wieży zegarowej. Lady Rompier uniosła brwi. Czy oni naprawdę wierzy li w to, że Sardothien pokonałaby kogoś takiego, gdy by nie podano jej narkoty ków? Odsunęła się od stołu, a Perrington zasiadł obok króla. Pojawili się pozostali kandy daci. Wszy scy zebrani czekali na rozlew krwi. *** Celaena stała na szerokim podwy ższeniu otaczający m obsy dianową wieżę zegarową i próbowała opanować drżenie. Pomy sł toczenia walk na dworze by ł jej zdaniem idioty czny, a jedy ną korzy ścią by ło to, że niektórzy uczestnicy czuli się mniej swobodnie na zimnie. Z tęsknotą spojrzała na szklane okna w ścianach zamku, a potem jej spojrzenie ponownie padło na zamarznięty ogród. Jej dłonie zaczęły już drętwieć. Wsunęła je w podbite futrem kieszenie i podeszła do Chaola, który stał blisko wy ry sowanego kredą kręgu. – Ależ tu zimno – powiedziała. Kołnierz i rękawy jej czarnej kurtki również zostały obszy te futrem, ale to nie wy starczało. – Czemu mi nie powiedziałeś, że walki odbędą się na dworze? Kapitan pokręcił głową i spojrzał na Groba oraz Renaulta. Ku jej zadowoleniu najemnik znad Zatoki Czaszek wy dawał się zmarznięty i wy glądał nieszczególnie. – Nie miałem o ty m pojęcia – rzekł Westfall. – Król podjął decy zję przed chwilą. Przy najmniej wszy stko szy bko się skończy. Uśmiechnął się lekko, ale Celaena pozostała poważna. Spojrzała na jasnobłękitne niebo, a potem zacisnęła mocno zęby, gdy zerwał się silny wiatr. Członkowie rady zajęli już trzy naście krzeseł ustawiony ch wzdłuż długiego stołu. Między nimi zasiadali król oraz książę
Perrington. Kaltain, ubrana w piękną pelery nę z biały m, futrzany m kołnierzem, stała za Perringtonem. W pewny m momencie spojrzała prosto na Celaenę i ku zdumieniu dziewczy ny uśmiechnęła się, a potem skierowała spojrzenie ku wieży. Zabójczy ni uczy niła to samo i zamarła. O wieżę zegarową opierał się Cain. Tunika ledwie zasłaniała jego ogromne muskuły, w który ch drzemało mnóstwo skradzionej siły. Co by się stało, gdy by ridderak zabił i ją? Jak bardzo wzrosłaby jego moc? Jakby tego by ło mało, wojownik z gór założy ł złocistoczerwoną szatę członka Gwardii Królewskiej z sy mbolem wy werny na szerokiej piersi. Do boku przy pasał wspaniały miecz, bez wątpienia dar od Perringtona. Czy mężczy zna zdawał sobie sprawę z potęgi, którą władał jego wy braniec? Celaena odnosiła wrażenie, że nie. Nikt by jej nie uwierzy ł, gdy by spróbowała ujawnić sekret wojownika. Znów naszły ją mdłości, ale Chaol chwy cił ją za łokieć i odprowadził na sam koniec podwy ższenia. Idąc wraz z kapitanem, dziewczy na zauważy ła dwóch starszy ch mężczy zn, którzy siedzieli przy stole i obrzucali ją nerwowy mi spojrzeniami. Skinęła im głową. „Lordowie Urizen i Garnel. Wy gląda na to, że dostali to, czego chcieli, a teraz pragną mojej śmierci. Coś mi też mówi, że ktoś im zdradził, kim naprawdę jestem". Dwa lata temu została wy najęta przez każdego z nich z osobna do zabicia tego samego człowieka. Oczy wiście nie przy szło jej nawet do głowy, aby się tą wiedzą podzielić. Przy jęła zapłatę od obu ary stokratów. Mrugnęła do lorda Garnęła, a ten pobladł i potrącił niechcący puchar z gorącą czekoladą. Brązowy pły n wy lał się na leżące przed nim papiery. Och, Celaena nigdy nie zdradzała sekretów klientów, gdy ż to zrujnowałoby jej reputację, ale gdy by o jej wolności miało zadecy dować głosowanie... Uśmiechnęła się do lorda Urizena, który odwrócił wzrok. Przeniosła więc spojrzenie na następnego mężczy znę i odkry ła, że patrzy prosto na nią. By ł to król. Jej serce zadrżało, ale pochy liła z szacunkiem głowę. – Gotowa? – spy tał Chaol. Celaena zamrugała i przy pomniała sobie o obecności kapitana. – Tak – skłamała. Wiatr przeczesy wał jej włosy i splatał je mroźny mi palcami. Przy stole pojawił się Dorian, jak zwy kle przy stojny aż do bólu. Uśmiechnął się do niej ponuro, wbił ręce w kieszenie i spojrzał na ojca. Rada by ła już w komplecie. Zabójczy m przechy liła głowę i ujrzała Nehemię, która pojawiła się nieoczekiwanie i stanęła tuż przy kręgu. Przez moment patrzy ły sobie w oczy, a księżniczka uniosła podbródek, aby dodać jej otuchy. Miała na sobie niecodzienny strój – obcisłe spodnie, kilkuwarstwową tunikę z żelazny mi ozdobami i buty po kolana. Miała też swój kij, równie wy soki jak ona sama. „Chce mnie w ten sposób uhonorować" – pomy ślała Celaena z piekący mi oczami. Jedna wojowniczka oddaje cześć drugiej. Król wstał i wszy scy ucichli. Dziewczy na skamieniała. W jednej chwili poczuła się gruba i niezdarna, a jednocześnie lekka i słaba jak noworodek. Chaol trącił ją łokciem i wskazał wy mowny m spojrzeniem, aby stanęła przy stole. Idąc, dziewczy na skupiła uwagę na swoich stopach. Nawet nie uniosła głowy, aby zerknąć na oblicze króla. Na szczęście z jednej strony ustawił się Grob, a z drugiej Renault. Gdy by obok niej stanął Cain, mogłaby mu skręcić kark i zakończy ć turniej w sekundę. Nie mogła jednak tego uczy nić. Patrzy ło na nią zby t wielu ludzi. Stała trzy metry od króla. To przy ty m stole miała zapaść decy zja o jej wolności. Jej przy szłość i przeszłość zasiadały na szklany m tronie. Przeniosła wzrok na Nehemię. Spojrzenie piękny ch, choć groźny ch oczu
przy jaciółki ogrzewało jej ciało do głębi i pozwalało jej się odpręży ć. Król Adarlanu przemówił. Celaena wiedziała, że dalsze wpatry wanie się w niego ty lko odbierze jej siłę, którą odnalazła w oczach księżniczki i zamiast na niego spojrzała na szklany tron za jego plecami. Zastanawiała się, czy Kaltain pojawiła się tu dlatego, że Perrington zdradził jej prawdziwą tożsamość Celaeny. – Do niedawna każde z was wiodło godny pożałowania ży wot, lecz przy wieziono was tutaj, aby ście mogli się sprawdzić w walce o ty tuł Świętego Obrońcy Korony – oznajmił król. – Po wielu miesiącach ćwiczeń i Prób nadszedł wreszcie moment, w który m okaże się, kto z was jest godzien zostać moim Obrońcą. Za chwilę zmierzy cie się w pojedy nkach, które zadecy dują o wszy stkim. Zwy cięzcą zostanie ten, kto zmusi swego przeciwnika do poddania się. Nie ży czę sobie, aby ktoś tu zginął! – dodał, mierząc Celaenę ostry m spojrzeniem. – W pierwszej walce zmierzy się Cain oraz kandy dat doradcy Garnęła. W drugim pojedy nku zawodniczka mojego sy na stanie naprzeciw zawodnika wy branego przez królewskiego doradcę Mullisona. Celaeny nie zdziwiło, że monarcha zna imię Caina. Równie dobrze mógł od razu ogłosić, że to wojownik z gór zostanie jego Obrońcą. – Zwy cięzcy obu pojedy nków zmierzą się w walce finałowej. Ten, który pokona swego przeciwnika, zostanie mianowany Królewskim Obrońcą. Czy zasady są jasne? Uczestnicy turnieju pokiwali głowami, a dziewczy na przez ułamek sekundy ujrzała króla takim, jakim by ł naprawdę. Uświadomiła sobie, że jest on ty lko zwy kły m mężczy zną, który dzierży zby t wiele władzy, i zrozumiała, że się go nie boi. „Nie będę się bać" – poprzy sięgła sobie w duchu. – Rozpoczniecie walkę na mój rozkaz – zapowiedział władca. Dziewczy na odebrała jego słowa jako polecenie zejścia z areny. Podeszła więc do Chaola i odwróciła się, chcąc się przy jrzeć walczący m. Cain i Renault ukłonili się królowi, a potem sobie nawzajem i wy ciągnęli miecze. Celaena bacznie przy jrzała się najemnikowi. Parokrotnie oglądała jego walkę z wojownikiem z gór – nigdy nie wy grał, ale stawiał mu opór dłużej, niż można się by ło spodziewać. Może i miał szansę na zwy cięstwo. Wtedy Cain uniósł miecz i zabójczy ni zrozumiała, że miał lepszy oręż. Co więcej, by ł o piętnaście centy metrów wy ższy od Renaulta. – Zaczy najcie! – rozkazał król. Bły snęła stal. Ostrza odbiły się od siebie, a przeciwnicy odskoczy li i zaczęli zataczać kręgi. Renault, który nie chciał dać się zepchnąć do obrony, zaatakował i zadał kilka mocny ch ciosów, ale Cain sparował wszy stkie. Celaena z trudem rozluźniła napięte mięśnie i zmusiła się do ry tmiczny ch oddechów. – Czemu walczę jako druga? – szepnęła do Chaola. – Czy to ty lko mój pech? Kapitan nie odry wał oczu od walki. – Spokojnie, my ślę, że będziesz miała czas, aby odpocząć. Spójrz, Cain czasami odsłania prawy bok. – Ogromny wojownik zaatakował na oczach dziewczy ny. Obrócił się, wy prowadzając cios, i w istocie odsłonił na moment prawy bok. – Renault nawet tego nie zauważy ł! – Najemnik zablokował cios przeciwnika własną klingą. Cain odchrząknął i naparł z całej siły, zmuszając ry wala do cofnięcia się o krok. – Właśnie przegapił szansę. – Znów powiał wiatr. – Miej oczy i uszy szeroko otwarte – dodał Chaol, nadal przy glądając się walczący m. Renault ustępował. Z każdy m ciosem wojownika znajdował się coraz bliżej linii wy ry sowanej kredą. Jeszcze krok i będzie po walce. – Cain będzie próbował cię sprowokować – ciągnął kapitan. – Opanuj gniew. Skup się na jego ostrzu i niechroniony m boku. – Wiem – rzuciła i znów spojrzała na walczący ch. W tej samej chwili Renault
krzy knął i zatoczy ł się do ty łu. Z jego nosa try snęła krew i w chwilę później padł na ziemię. Cain uniósł pięść wy mazaną krwią ry wala, uśmiechnął się i wy celował mieczem w jego pierś. Zakrwawiona twarz najemnika zrobiła się kredowobiała. Obnaży wszy zęby, wpatry wał się w zwy cięzcę. Celaena zerknęła na wieżę zegarową. Renault nie wy trzy mał nawet trzech minut. Zewsząd dobiegły uprzejme brawa, a dziewczy na zauważy ła, że lord Garnel z trudem opanowuje wściekłość. Mogła się ty lko domy ślać, ile pieniędzy właśnie stracił. – Cóż za waleczność – pochwalił król. Cain ukłonił się i ignorując leżącego Renaulta, przeszedł na przeciwną stronę podwy ższenia. Pokonany najemnik podniósł się z większą godnością, niż Celaena się spodziewała, ukłonił się królowi i wy mamrotał słowa podziękowania, a potem odszedł, trzy mając się za złamany nos. Dziewczy na nie miała pojęcia, ile w ty m momencie stracił i gdzie miał wrócić. Grob stojący po drugiej stronie areny uśmiechnął się i zacisnął dłoń na rękojeści miecza. Celaena stłumiła gry mas obrzy dzenia na widok jego zębów. Że też akurat ona musiała walczy ć z ty m groteskowy m ty pem! Renault przy najmniej jako tako się prezentował. – Zaczy namy za chwilę – rzekł król. – Przy gotujcie broń. Następnie odwrócił się do Perringtona i zaczął coś szy bko mówić. Wiatr zagłuszał jego słowa. Celaena spodziewała się, że Chaol poda jej zwy kły miecz, który m z reguły walczy ła podczas treningów, ale mężczy zna wy ciągnął własną broń. Orzeł wieńczący rękojeść bły snął w promieniach popołudniowego słońca. – Proszę – powiedział. Dziewczy na zamrugała, wpatrując się w ostrze, a potem uniosła głowę, aby spojrzeć kapitanowi w oczy. Zobaczy ła w nich wspomnienie łagodny ch wzgórz Północy. Zobaczy ła w nich wierność i lojalność nie ty le wobec człowieka, który siedział za stołem, co wobec ojczy zny. W głębi duszy Celaena poczuła złoty łańcuch, który wiązał ich oboje. – Weź go – rzucił Chaol. Bicie serca by ło ogłuszające. Dziewczy na uniosła dłoń, aby ująć rękojeść miecza, ale wtedy ktoś dotknął jej łokcia. – Jeśli można – rzekła Nehemia w Ey llwe – chciałam ci zaoferować tę broń. Z ty mi słowami księżniczka wy ciągnęła swój pięknie rzeźbiony kij okuty żelazem na końcach. Celaena zawahała się, patrząc na obie bronie. Miecz oczy wiście stanowił sensowniejszy wy bór, a fakt, że Chaol z własnej woli zaoferował jej własne ostrze sprawił, że aż zakręciło jej się w głowie, ale kij przy ciągnął jej uwagę. Nehemia nachy liła się i szepnęła zabójczy m do ucha: – Załatw ich bronią pochodzącą z mojej ojczy zny. – Jej głos zadrżał. – Niech drewno z lasów Ey llwe pokona stal Adarlanu. Niech Obrończy nią Króla zostanie ktoś, kto rozumie cierpienia niewinny ch. Czy Elena nie wy powiedziała niemal ty ch samy ch słów kilka miesięcy wcześniej? Celaena przełknęła ślinę, a Chaol opuścił miecz i cofnął się o krok. Nehemia nadal wpatry wała się w przy jaciółkę. Dziewczy na dobrze wiedziała, o co prosi ją księżniczka. Jako Królewska Obrończy ni mogłaby znaleźć sposób na ratowanie ty sięcy ludzi i podważanie autory tetu króla. „I tego właśnie chciała od mnie Elena!" – uświadomiła sobie niespodziewanie zabójczy ni. Choć ta my śl wy zwoliła w niej falę strachu, a władca by ł jedy ną osobą na świecie, której Celaena nie miałaby odwagi stawić czoła, nie mogła zapomnieć o trzech okropny ch bliznach na swoich plecach, niewolnikach pozostawiony ch w Endovier czy pięciuset
zamordowany ch buntownikach z Ey llwe. Bez wahania wzięła do ręki kij od Nehemii. Księżniczka dodała jej otuchy groźny m, zacięty m uśmiechem. Chaol, o dziwo, nie protestował. Wsunął miecz do pochwy, ukłonił się Nehemii, klepnął dziewczy nę w plecy, a potem odszedł. Celaena kilkakrotnie machnęła kijem na próbę. By ł dobrze wy ważony i mocny, a okuty żelazem koniec mógł bez trudu wy łączy ć każdego wojownika z walki. Przesuwając po nim palcem, wy czuła olejek, który m przy jaciółka smarowała dłonie, wy czuła również zapach kwitnącego lotosu, jej ulubiony ch perfum. Tak, kij nada się idealnie. Przecież wy kończy ła Verina goły mi rękami. Na pozostały ch ry wali wy starczy kij. Spojrzała na króla, nadal pogrążonego w rozmowie z Perringtonem, i odkry ła, że Dorian nie spuszcza z niej oczu. Jego szafirowe oczy by ły równie piękne jak niebo nad ich głowami, choć pociemniały, gdy spojrzał na Nehemię. Książę nie by ł przecież głupi. Czy zrozumiał sy mboliczny aspekt gestu księżniczki? Dziewczy na szy bko odwróciła wzrok. Ty m będzie się martwić później. Grob chodził w kółko, czekając, aż król znów skupi swą uwagę na pojedy nku, i da sy gnał do rozpoczęcia walki. Dziewczy na wy puściła z drżeniem oddech. A więc dotarła do ostatniego etapu. Ujęła kij lewą ręką, napawając się mocą pły nącą z broni oraz siłą przy jaciółki. W ciągu najbliższy ch kilku minut wiele mogło się zmienić. Spojrzała na Chaola. Wiatr wy rwał kilka kosmy ków włosów z jej warkocza, więc niecierpliwie zatknęła je za uszy. – Bez względu na to, co się zaraz wy darzy – powiedziała cicho – chcę ci podziękować. Kapitan przechy lił głowę. – Za co? W jej oczach pojawiły się łzy, ale wy tłumaczy ła to sobie silny m wiatrem. Zamrugała kilkakrotnie, aby uwolnić się od wilgoci. – Za to, że dzięki tobie moja wolność nabrała sensu. Nie odpowiedział. Zamiast tego ujął palce jej prawej dłoni, zamknął je we własnej i musnął kciukiem pierścionek. – Pora rozpocząć drugą walkę! – zagrzmiał król i dał znak. Chaol uścisnął jej drugą dłoń. Jego skóra by ła bardzo ciepła w zimny m powietrzu. – Pokaż mu, na co cię stać – powiedział. Grob wszedł do kręgu. Celaena oswobodziła dłoń, wy prostowała się i przekroczy ła linię. Szy bko ukłoniła się królowi, a potem przeciwnikowi. Spojrzała zabójcy w oczy i uśmiechnęła się, a potem ugięła kolana i pochwy ciła laskę w obie dłonie. „Nie masz bladego pojęcia, w co się wpakowałeś, człowieczku".
48 Zgodnie z oczekiwaniami Celaeny Grob naty chmiast rzucił się do ataku. Zamierzał uderzy ć mieczem w sam środek kija i rozrąbać go na pół. Dziewczy na usunęła mu się jednak z drogi i ostrze zabójcy przecięło powietrze. Ona zaś znalazła się w idealnej pozy cji, aby grzmotnąć go okuty m końcem kija w plecy. Grob zachwiał się, ale nie stracił równowagi. Obrócił się na jednej stopie i przeszedł do kolejnego ataku. Ty m razem dziewczy na postanowiła sparować cios. Ostrze mężczy zny uderzy ło w dolną część kija i uwięzło na moment w drewnie, a Celaena wy korzy stała jego energię i uderzy ła przeciwnika górną częścią broni w twarz. Grob zachwiał się, ale zabójczy ni nie straciła rezonu i w ty m samy m momencie trafiła go pięścią w nos. Ból własnej dłoni i chrzęst pękający ch kości ry wala sprawiły jej sporą saty sfakcję. Odskoczy ła, zanim Grob zdąży ł ją popchnąć. Krew cieknąca mu z nosa bły snęła w promieniach słońca. – Suka! – sy knął i znów zaatakował. Celaena złapała kij w obie ręce i zablokowała uderzenie. Napierała bezlitośnie, ignorując skrzy pienie drewna, aż w końcu odepchnęła mężczy znę, zakręciła się i ugodziła go z całej siły kijem w ty ł głowy. Zabójca zachwiał się, ale znów nie stracił równowagi. Zdy szany, otarł zakrwawiony nos. Jego oczy bły szczały nienawiścią, a ospowatą twarz wy krzy wił złowrogi gry mas. Zaszarżował, chcąc pchnąć ją ostrzem prosto w serce. Dziewczy na od razu wiedziała, że napastnik biegnie zby t szy bko, aby mogła go zatrzy mać. Przy kucnęła w ostatniej chwili. Ostrze przemknęło tuż nad jej głową, a wtedy poderwała się i podcięła przeciwnika. Grob nie zdąży ł nawet wrzasnąć, nie mówiąc już o uniesieniu broni. Zabójczy ni przy gniotła go kolanami, mierząc okuty m żelazem końcem kija w jego gardło. Przy sunęła usta do jego ucha. – Nazy wam się Celaena Sardothien – szepnęła. – Choć moje imię właściwie nie ma znaczenia. Możesz mnie nazy wać Celaeną, Lillian albo suką, a ja i tak cię pokonam. Uśmiechnęła się i wstała. Zabójca nadal leżał nieruchomo i wpatry wał się w nią, a po jego policzku ściekała krew. Dziewczy na wy jęła chusteczkę z kieszeni i rzuciła mu ją na pierś. – Możesz ją zatrzy mać, jeśli chcesz – powiedziała, zeszła z areny i podeszła do Chaola. – Ile to trwało? – spy tała. Za plecami kapitana ujrzała rozpromienioną Nehemię. Pozdrowiła ją, unosząc kij. – Dwie minuty – odparł. Celaena uśmiechnęła się do Westfalia. Nie zdąży ła nawet się zady szeć. – Uwinęłam się szy bciej od Caina. – I zafundowałaś nam o wiele lepsze przedstawienie. Czy ta końcówka z chusteczką naprawdę by ła konieczna? Zabójczy m przy gry zła wargę. Już miała się odciąć, gdy król wstał i rozgadany tłum widzów ucichł. – Podać wino zwy cięzcom – oznajmił. Cain stanął przed stołem, przed który m zasiadał monarcha, ale Celaena nadal tkwiła u boku Chaola.
Król skinął na Kaltain, która posłusznie uniosła srebrną tacę z dwoma kielichami. Podała jeden z nich Cainowi, potem podeszła do Celaeny i wręczy ła jej drugi, a następnie zatrzy mała się przed stołem królewskim. – Niech te puchary z winem będą ofiarą, którą składacie przed Wielką Boginią! – odezwała się dramaty czny m głosem. Dziewczy na miała ochotę grzmotnąć ją w twarz. – Uczcijcie Matkę, która zrodziła nas wszy stkich! Wy pijcie to wino, a ona pobłogosławi wam i wzmocni wasze siły ! „Kto jej napisał ten stek bzdur?" – pomy ślała Celaena. Kaltain ukłoniła się dwójce ry wali, a dziewczy na uniosła puchar do ust. Król uśmiechnął się do niej. Z trudem powstrzy mała wzdry gnięcie, ale wy chy liła kielich do końca. Lady Rompier odebrała naczy nia od niej i od Caina, a potem znikła. „Wy graj. Wy graj. Wy graj. Załatw go jak najszy bciej". – Przy gotujcie się – rozkazał król. – Rozpoczniecie walkę na mój sy gnał. Celaena spojrzała na Chaola. A co z chwilą na odpoczy nek? Nawet Dorian uniósł brwi, wpatrując się w ojca, ale ten nie dostrzegał niemego py tania na twarzy sy na. Cain wy ciągnął miecz. Przy kucnął w postawie obronnej na środku kręgu, a na jego twarzy pojawił się krzy wy uśmiech. Zabójczy m miała ochotę obrzucić wojownika serią obelg, ale kapitan dotknął jej ramienia. W jego kasztanowy ch oczach pojawiło się uczucie, którego nie rozumiała. Dostrzegła w nich również siłę, a jego twarz nagle wy dała jej się oszałamiająco urodziwa. – Nie przegraj – szepnął. – Nie mam najmniejszej ochoty odwozić cię do Endovier. Cofnął się z wy soko uniesioną głową, ignorując wściekłe spojrzenie króla. Świat zaczął się zamazy wać. Cain podszedł bliżej. Jego miecz o szerokiej klindze poły skiwał. Celaena nabrała tchu i przekroczy ła linię. Zdoby wca Erilei uniósł dłonie. – Zaczy najcie! – ry knął. Dziewczy na potrząsnęła głową, usiłując odzy skać ostrość widzenia. Wy ciszy ła się, uspokoiła i ujęła kij niczy m miecz. Wraz z przeciwnikiem zataczali teraz kręgi wokół linii. Gdy napięła mięśnie, poczuła mdłości. Świat z jakiegoś powodu by ł nadal zamazany. Zacisnęła zęby i mrugnęła kilkakrotnie. Postanowiła, że wy korzy sta siłę Caina przeciwko niemu. Góral zaszarżował szy bciej, niż się spodziewała. Zatrzy mała klingę laską, aż drewno skrzy pnęło, i odskoczy ła. Mężczy zna znów natarł. Poprzednio udało jej się zablokować płaz jego miecza, ale ty m razem ostrze zagłębiło się w kij. Ramiona dziewczy ny przeszy ł ostry ból. Zanim zdąży ła odzy skać równowagę, Cain oswobodził miecz i ruszy ł do kolejnego ataku. Celaena mogła jedy nie odskoczy ć i odbić cios końcem kija okuty m w żelazo. Jej krew pły nęła powoli i zaczęło jej się kręcić w głowie. Czy żby by ła chora? Mdłości nie ustępowały. Dziewczy na sapnęła i umiejętnie uwolniła się od przeciwnika. Jeśli by ła naprawdę chora, musiała zakończy ć walkę najszy bciej jak to możliwe. To nie by ł właściwy moment na pokaz umiejętności, ty m bardziej, że księgi najprawdopodobniej mówiły prawdę i Cain rzeczy wiście posiadł siłę zabity ch konkurentów. Przeszła do ataku. Wojownik sparował jej cios ostrzem miecza, aż strzeliły drzazgi. Sły szała ogłuszający łomot własnego serca, a huk zderzenia drewna ze stalą by ł prawie nie do wy trzy mania. Dlaczego wszy stko działo się tak wolno? Atakowała coraz szy bciej, coraz mocniej. Mężczy zna śmiał się, a dziewczy na
powstrzy my wała się, aby nie krzy czeć z wściekłości. Za każdy m razem, gdy już miała go przewrócić lub wbić koniec kija w jego ciało, nie trafiała, uderzała zby t wolno albo Cain odsuwał się, jakby czy tał jej w my ślach. Iry tujące wrażenie, że ogromny wojownik igra z nią, potęgowało się z każdą chwilą. Czuła się tak, jakby uczestniczy ła w jakimś żarcie, który zupełnie nie wy dawał się jej śmieszny. Pchnęła kijem w nadziei, że trafi mężczy znę w niechronioną szy ję, ale zrobił unik. Dziewczy na zakręciła się i spróbowała trafić go w żołądek, ale znów zablokował jej cios. – Kiepsko się czujesz, co? – oznajmił i bły snął biały mi zębami. – Może nie trzeba by ło udawać niewinnego dziewczątka, a zamiast tego... Łup! Kij trafił go prosto w bok. Cain zgiął się wpół, a zabójczy m wy szczerzy ła zęby i wy mierzy ła mu porządnego kopniaka, który posłał go na ziemię. Uniosła broń, ale znów dopadły ją mdłości, ty m razem tak potężne, że jej mięśnie aż zwiotczały. Opuściły ją siły. Odtrącił jej cios bez najmniejszego wy siłku. Cofnęła się, pozwalając mu wstać, i w tej samej chwili usły szała śmiech – cichy, kobiecy, ale pełen nienawiści. To by ła Kaltain. Celaena potknęła się, ale nie straciła równowagi, i obrzuciła spojrzeniem zarówno damę, jak i stojące obok niej kielichy. Zrozumiała, że w winie podano jej truciznę – krwawnik, ten sam, którego nie wy kry ła na Próbie. Po jej spoży ciu człowiek w najlepszy m razie cierpiał na halucy nacje i miał problemy z utrzy maniem równowagi. W najgorszy m razie... Dziewczy na nie mogła utrzy mać kija w ręku. Cain zaatakował i zmuszona by ła parować jego ciosy, lecz za każdy m razem ledwie udawało jej się podnieść broń. Ile trucizny jej podano? Kij pękał, skrzy piał, strzelały z niego drzazgi. Gdy by wy piła śmiertelną dawkę, by łaby już martwa. A więc zapewne dawka by ła niewielka, wy starczająca, aby ją zdezorientować, ale zby t mała, aby udowodnić próbę zamachu. Zabójczy ni nie mogła się skupić, a przez jej ciało przechodziły na przemian fale ciepła i zimna. Cain by ł taki wielki. By ł górą, a jego ciosy... Chaol przy nim wy dawał się dzieckiem... – Już się zasapałaś? – spy tał wojownik. – Dobrze, że nie wziąłem twojego ujadania na poważnie. Wiedział o wszy stkim. Doskonale wiedział, że ją otruto. Dziewczy na warknęła i rzuciła się do ataku. Ry wal odsunął się, a ona otworzy ła szeroko oczy, gdy jej cios przeszy ł powietrze. Pięść górala uderzy ła ją w kręgosłup. Celaena ujrzała przed oczami jedy nie rozmazane pły tki areny, a potem uderzy ła w nie twarzą. – Żałosne – rzucił Cain. Jego cień zakry ł dziewczy nę, która przewróciła się na plecy i poderwała na nogi, zanim do niej podszedł. Jej usta wy pełniał smak krwi. To niemożliwe. Przecież nie mogli jej aż tak zdradzić! – Gdy by m to ja nazy wał się Grob, by łoby mi wsty d, że mnie pokonałaś. Celaena oddy chała pospiesznie i drżały jej kolana, ale mimo to rzuciła się do kolejnego ataku. Wojownik nie by ł w stanie zablokować jej uderzenia, więc po prostu złapał ją za kołnierz i odrzucił w bok. Udało jej się zachować równowagę. Zatrzy mała się kilka kroków od niego. Cain krąży ł wokół, wy machując beztrosko mieczem. Jego oczy by ły ciemne niczy m portal do innego świata. Wy dawał się drapieżnikiem, który bawi się swoją ofiarą przed pożarciem. Przedłużał to, co by ło nieuniknione. Chciał się rozkoszować każdą chwilą. Celaena musiała zakończy ć tę walkę jak najszy bciej, zanim rozpoczną się prawdziwe halucy nacje. Wiedziała, że okażą się silne, i nie będzie w stanie ich zwalczy ć. Prorocy i wizjonerzy w dawny ch czasach wy korzy sty wali przecież krwawnik, aby widzieć duchy
z inny ch światów. Wy skoczy ła i zamachnęła się kijem. Drewno i stal znów się spotkały. Kij pękł na dwie części. Zakończony żelazem koniec zatoczy ł łuk w powietrzu i wy lądował daleko za areną. Celaenie pozostał w ręku jedy nie kawałek bezuży tecznego drewna. Ciemne oczy Caina przechwy ciły jej spojrzenie, a potem pieść wojownika wy strzeliła i trafiła prosto w jej ramię. Usły szała trzask, zanim poczuła ból. Wrzasnęła i osunęła się na kolana, przekonana, że ma zwichnięty bark. Wojownik doskoczy ł do niej i z całej siły kopnął ją w to samo ramię. Uderzenie wy rzuciło dziewczy nę w powietrze, a gdy spadła na ziemię, bark wskoczy ł na swoje miejsce. Ból niemalże ją oślepił, świat się rozmy ł, czas pły nął tak powoli... Cain złapał ją za kołnierz i postawił na nogi. Próbowała się wy rwać, potem ziemia usunęła jej się spod stóp i znów upadła. Mocno. Zacisnęła palce lewej ręki na ocalały m kawałku pękniętego kija. Cain, zasapany, ale uśmiechnięty, zbliżał się do niej. *** Dorian zacisnął zęby. Coś by ło bardzo nie w porządku. Wiedział to od samego początku walki. Gdy Celaena przegapiła pierwszą okazję, aby zadać zwy cięski cios, jego czoło zrosił pot, ale teraz... Nie mógł patrzeć na to, jak Cain kopie ją w ramię. Zebrało mu się na wy mioty, gdy góral podniósł ją i upuścił na ziemię. Dziewczy na przez cały czas przecierała oczy, a na jej czole lśnił pot. Co się działo? Powinien to przerwać. Powinien naty chmiast przerwać tę walkę! Niech rozpoczną jutro na nowo! Dajcie jej dojść do siebie i wręczcie nową broń! Chaol posy kiwał, a Dorian niemalże krzy knął, gdy Celaena usiłowała się podnieść, lecz padła na ziemię. Cain z nią igrał, niszczy ł jej ciało i łamał wolę. Nie, tę walkę trzeba by ło przerwać! Cain zamachnął się mieczem na Celaenę, która odskoczy ła do ty łu. Nie poruszała się jednak wy starczająco szy bko i ostrze ogromnego wojownika rozcięło jej nogawkę i skórę na udzie. Spodnie zaczęły nasiąkać krwią. Dziewczy na załkała z bólu, ale mimo to poderwała się, a jej twarz wy krzy wiła wściekłość. Dorian wiedział, że musi coś zrobić, aby jej pomóc, ale wmieszanie się w walkę by ło równoznaczne z ogłoszeniem Caina zwy cięzcą. Mógł więc ty lko patrzeć z rosnący m przerażeniem i rozpaczą, jak wojownik unosi pięść i uderza dziewczy nę w szczękę. Gdy padła, pod następcą tronu ugięły się kolana. *** Gdy Celaena podniosła zakrwawioną twarz, aby spojrzeć na Caina, Chaol poczuł, że coś zaczy na w nim pękać. – Spodziewałem się ciekawszej walki – rzekł wojownik. Dziewczy na zdołała uklęknąć, nie wy puszczając z ręki bezuży tecznego kawałka drewna. Oddy chała ciężko, a z jej rozbitej wargi ściekała krew. Cain przy glądał się jej obliczu, jakby mógł odczy tać jej my śli. – A co by powiedział na to twój ojciec? W oczach Celaeny widać by ło strach i zmieszanie. – Stul py sk! – wy cedziła, choć jej głos drżał z bólu. Wojownik nie spuszczał z niej oczu, a jego uśmiech stawał się coraz szerszy. – Wszy stko jest wciąż na swoim miejscu – mówił. – Tuż pod murem, który
zbudowałaś. Widzę to wy raźnie. O czy m on gadał? Cain uniósł miecz i przesunął palcem po ostrzu zbroczony m krwią. Jej krwią. Chaol z trudem powstrzy my wał obrzy dzenie i wściekłość. Wojownik roześmiał się chrapliwie. – Jak się czułaś, zbudziwszy się między ciałami rodziców zalany ch krwią? – Stul py sk – powtórzy ła Celaena. Palce jej wolnej ręki drapały ziemię, a twarz wy krzy wiała furia i udręka. Chaol nadal nie wiedział, o czy m Cain mówi, ale nie miał wątpliwości, że rozdrapuje najboleśniejsze rany. – Twoja matka by ła ładną kobietą, no nie? – ciągnął. – Zamknij się! – Dziewczy na usiłowała się podnieść, ale przeszkadzała jej zraniona noga. W jaki sposób Cain poznał jej przeszłość? Serce Chaola tłukło jak szalone, ale nie by ł w stanie pomóc. Z ust zabójczy ni wy rwał się dziki okrzy k, który zagłuszy ł świst lodowatego wiatru. Wreszcie się podniosła. Furia bez reszty pochłonęła ból i dziewczy na uderzy ła kijem w miecz ry wala. – No wreszcie – sapnął mężczy zna i naparł ze wszy stkich sił. Ostrze jego broni wgry zło się w drewno. – Ale mogłaby ś się bardziej postarać. Pchnął ją mocno. Dziewczy na zatoczy ła się, a wtedy Cain kopnął ją w żebra z taką siłą, że straciła grunt pod nogami. Chaol nigdy nie widział, aby ktokolwiek uderzał z taką siłą. Celaena przetoczy ła się kilkakrotnie po ziemi, aż uderzy ła w wieżę zegarową. Jej głowa zderzy ła się z czarny m kamieniem. Kapitan zdusił gniewny okrzy k i przy pomniał sobie, że nie wolno mu przekroczy ć linii wy ty czającej arenę. Mógł ty lko patrzeć, jak Cain krok po kroku niszczy dziewczy nę. Jak to możliwe? Co się z nią stało? Skąd ta gwałtowna utrata zdolności? Celaena dźwignęła się na kolana. Drżała i zaciskała dłonie na boku. Nadal nie wy puszczała kikuta, który pozostał po lasce Nehemii, zupełnie jakby by ł ostatnią skałą pośród wzburzonego morza. *** Celaena czuła w ustach smak krwi, gdy Cain złapał ją po raz drugi i powlókł po arenie. Nie próbowała nawet stawić oporu. W każdej chwili mógł wbić w nią miecz. Walka dobiegła końca, a rozpoczęła się egzekucja. Nikt nawet nie kiwnął palcem, aby go zatrzy mać. Podali jej truciznę. To by ło nieuczciwe! Tak się nie robi! Światło słoneczne migotało, a dziewczy na rzucała się na boki, choć każdy jej ruch wy woły wał kolejną eksplozję bólu. Ludzie zebrani dokoła szeptali i śmiali się. Ich głosy wy dawały się pochodzić z innego świata. Wołali coś do niej, ale wy krzy kiwali inne imię, niebezpieczne imię... Spojrzała ku niebu i ujrzała podbródek Caina. W sekundę później olbrzy m postawił ją szarpnięciem i pchnął twarzą naprzód na gładkie, lodowate pły tki. Znów otoczy ła ją znajoma ciemność. Jej czaszka pulsowała bólem, ale okrzy k urwał się, gdy otworzy ła oczy i zobaczy ła jakąś postać. Stał przed nią... Stał przed nią ktoś, kto nie ży ł już od dawna. By ł to gnijący człowiek o białej skórze. Jego oczy płonęły czerwienią. Szty wny m ruchem uniósł ramię, aby wskazać na nią. Miał ostre zęby, tak długie, że ledwie mieściły się w ustach. Co się stało z cały m światem? Zapewne rozpoczy nały się halucy nacje. Wokół rozbły sły światła, gdy Celaena poczuła ostre szarpnięcie. W chwilę później oczy wy szły jej na wierzch, gdy Cain cisnął ją na ziemię w pobliżu linii.
Jakiś cień przesłonił słońce. A więc by ło już po wszy stkim. Umrze. Zginie w walce lub po prostu przegra i trafi do Endovier. To koniec. To koniec. Na skraju pola widzenia pojawiła się para czarny ch butów, a potem czy jeś kolana. Ktoś uklęknął na skraju areny. – Wstawaj – szepnął Chaol. Nie mogła się zmusić, aby spojrzeć mu w oczy. Przecież to by ł już koniec. Cain wy buchnął śmiechem. Czuła drżenie wy wołane każdy m jego krokiem. – Ty lko ty le masz mi do zaoferowania? – wołał z try umfem, chodząc po arenie. Celaena zadrżała. Świat przesłoniły mgła, mrok i obce głosy. – Wstawaj! – powtórzy ł kapitan głośniej. Dziewczy na wpatry wała się bezsilnie w linię wy ry sowaną kredą. Cain powiedział jej rzeczy, który ch nie miał prawa wiedzieć. Wy czy tał prawdę z jej oczu. A skoro poznał jej przeszłość... Zaszlochała z bólem. Wsty dziła się tego, że zdradziła mu prawdę, wsty dziła się również łez spły wający ch po policzkach i nosie. Koniec. Jej walka dobiegła końca. – Celaena – powiedział łagodnie Chaol. Wtedy usły szała chrobot i ujrzała jego dłoń przesuwającą się po pły tkach. Zatrzy mała się tuż przy linii. – Celaena – szepnął ponownie, a w jego głosie sły chać by ło ból. Ból oraz nadzieję. Cały świat zabójczy m sprowadził się do dwóch rzeczy – jego wy ciągniętej ręki oraz nadziei, że po drugiej stronie linii czeka na nią coś lepszego. Ledwie poruszy ła ramieniem, a przed jej oczami pojawiły się bły ski. Wy ciągała jednak dłoń coraz dalej, aż jej palce dotknęły linii i zamarły, dwa centy metry od ręki Chaola. Oddzielała je gruba kreska wy ry sowana kredą. Uniosła głowę, aby spojrzeć mu w twarz. Jego oczy lśniły srebrem. – Wstawaj – powiedział. W tej chwili nie liczy ło się dla niej nic poza ty m, co ujrzała w jego obliczu. Poruszy ła się i jej ciało naty chmiast eksplodowało bólem. Zaszlochała i znieruchomiała, ale nadal wpatry wała się w brązowe oczy mężczy zny i mocno zaciśnięte usta, które rozwarły się i wy szeptały : – Wstawaj. Cofnęła rękę i oparła dłoń o lodowatą ziemię. Nie spuszczając wzroku z twarzy kapitana, wsunęła drugą dłoń pod klatkę piersiową, zacisnęła zęby, aby powtrzy mać okrzy k bólu, i napięła mięśnie. Uniosła się, choć ramię prawie odmówiło jej posłuszeństwa. Podkurczy ła zdrową nogę i zaczęła się podnosić. Sły szała łomot kroków Caina. Niespodziewanie oczy Chaola otworzy ły się szeroko. Świat zawirował wokół, gdy wojownik złapał ją i raz jeszcze pchnął na wieżę zegarową. Twarz dziewczy ny zderzy ła się z kamieniem. Gdy otworzy ła oczy, wszy stko pochłonął mrok. Skądś wiedziała, że to nie kolejna halucy nacja. Ujrzała to, co istniało za znany m jej światem. Wy pita trucizna sprawiła, że jej umy sł otworzy ł się na nowe poznanie. Zobaczy ła dwa stworzenia. Jedno z nich miało skrzy dła i uśmiechało się do niej paskudnie. Nie miała nawet czasu krzy knąć, gdy potwór wzbił się w powietrze. Cisnął ją na ziemię i smagnął pazurami. Przetoczy ła się. Co się stało z jej światem? Gdzie się znalazła? Pojawiały się kolejne stwory. Umarlacy demony, potwory, a każdy z nich chciał ją schwy cić. Wy krzy kiwały jej imię. Większość z nich miała skrzy dła, a nieliczne nieloty by ły uzbrojone w przerażające pazury.
Cięły i szarpały jej ciało, usiłując wciągnąć ją do swojego królestwa. Wieża zegarowa przeistoczy ła się w ziejący czernią portal. Celaena wiedziała, że zostanie pożarta. Ogarnęło ją przerażenie, jakiego nigdy dotąd nie doznała. Zakry ła głowę, wierzgała, próbując się bronić. Co się stało z jej światem? Ile trucizny wy piła? Czekała ją śmierć. „Śmierć lub wolność". W jej umy śle furia połączy ła się z zaciekłością. Machnęła wolny m ramieniem i uderzy ła w widmowe oblicze z płonący mi oczami. Czerń zafalowała i znów wy łoniła się twarz Caina. Pojawiło się słońce. Wróciła do rzeczy wistości. Ile czasu jej zostało do kolejnej fali halucy nacji? Cain chciał pochwy cić ją za gardło, ale odsunęła się. Wojownik zdąży ł jedy nie złapać Oko Eleny i z głośny m trzaskiem zerwał jej amulet z szy i. Blask słoneczny znikł. Trucizna znów zapanowała nad jej umy słem, a Celaena ujrzała armię umarły ch. Widmowa postać, która jeszcze przed momentem by ła Cainem, uniosła ramię i upuściła amulet na ziemię. Nadchodzili. Jej chwile by ły policzone.
49 Dorian wpatry wał się szeroko otwarty mi oczami w Celaenę, która szamotała się na ziemi, usiłując opędzić się od koszmarów, które ty lko ona widziała. Co się z nią stało? Czy żby dodano jej coś do wina? W postawie Caina stojącego nad dziewczy ną i uśmiechającego się szeroko również by ło coś dziwnego. Czy... Czy tam naprawdę działo się coś, co ty lko oni dwoje mogli zobaczy ć? Zabójczy ni wrzasnęła. Książę nigdy nie sły szał równie potwornego okrzy ku. – Przerwij to – powiedział do podnoszącego się Chaola, ale jego przy jaciel wpatry wał się tępo w miotającą się dziewczy nę. By ł blady jak ściana. Celaena wierzgała i wy machiwała ramionami, a Cain przy kucnął przy niej i uderzy ł ją w twarz. Rany zabójczy ni broczy ły krwią. Dorian wiedział, że walka będzie trwała, dopóki ojciec jej nie przerwie albo dziewczy na nie straci przy tomności. Albo ży cia. Napomniał się, że jakakolwiek interwencja – nawet stwierdzenie, że dodano jej trucizny do wina – pociągnie za sobą jej dy skwalifikację. Celaena odczołgiwała się jak najdalej od Caina. Na pły tki areny ściekała krew zmieszana ze śliną. Ktoś zatrzy mał się tuż obok Doriana i gwałtownie wciągnął powietrze. Książę od razu poznał, że by ła to Nehemm. Powiedziała coś w Ey llwe i podeszła na skraj areny. Jej dłonie, niemal niewidoczne wśród fałd płaszcza, szy bko kreśliły jakieś znaki w powietrzu. Przy czajony Cain podszedł do przeciwniczki. Ciężko oddy chała, a jej twarz by ła blada i pomazana krwią, ale udało jej się uklęknąć. Jej oczy zaszły mgłą. Wpatry wała się w jakiś niewidoczny, odległy punkt. Czekała na niego. Czekała, aż ją... Aż ją zabije. *** Celaena klęczała i usiłowała nabrać tchu. Nie by ła już w stanie odepchnąć od siebie halucy nacji i wrócić do rzeczy wistości. Otaczający ją zmarli zasty gli w oczekiwaniu Widmo, które kiedy ś by ło Cainem, stało w pobliżu i przy glądało się jej Jedy ną rozpoznawalną cechą w jego wy glądzie by ły płonące oczy. Ciemność falowała wokół niego niczy m strzępy materiału na wietrze. Niebawem zginie. Światło i mrok. Ży cie i śmierć. Gdzie jest moje miejsce? . Ta my śl przeszy ła ciało Celaeny niczy m potężny impuls elektry czny. Jej dłonie zaczęły macać dokoła w poszukiwaniu jakiejś broni. Nie umrze w ten sposób. Znajdzie jakiś pomy sł,aby przeży ć. „Nie będę się bać". Szeptała te słowa co rano w Endovier, ale czy przy dadzą się jej teraz? Zaatakował ją jakiś skrzy dlaty demon. Z ust zabójczy m wy rwał się dziki wrzask, ale ty m razem nie by ł to okrzy k przerażenia, lecz wołanie o pomoc. Demon machnął skrzy dłami i odskoczy ł, jakby jej wrzask go wy straszy ł. Cain nakazał mu gestem, aby znów natarł na dziewczy nę. Wtedy wy darzy ło się coś dziwnego. Wszędzie wokół pojawiły się drzwi. Jedne by ły z drewna, inne z żelaza, jeszcze inne z powietrza i magii. Wszy stkie stanęły otworem. Z innego świata zstąpiła Elena, skąpana w złocisty m blasku. Włosy pradawnej królowej lśniły niczy m spadające gwiazdy mknące ku Erilei. Cain chichotał, podchodząc do ciężko dy szącej zabójczy m. Uniósł miecz, aby
pchnąć ją w pierś. Elena ruszy ła naprzód i roztrąciła szeregi umarły ch. Klinga mężczy zny opadła. Nagły powiew wiatru uderzy ł w pierś ogromnego wojownika tak gwałtownie, że padł na ziemię. Miecz wy leciał z jego dłoni i upadł gdzieś na podwy ższeniu, ale Celaena, uwięziona w ciemny m, przerażający m świecie, widziała ty lko królową, która wpadła na Caina i przewróciła go na ziemię. Martwi zwarli szeregi i zaatakowali, ale by ło już za późno. Wokół Eleny eksplodowało złociste światło, które zakry ło ją i Celaenę, a martwy ch zmusiło do cofnięcia się. Na arenie wciąż szalał ogłuszający wiatr, którego siła zaskoczy ła wszy stkich zgromadzony ch. Widzowie zasłonili twarze, a wiatr wy ł i ry czał. Demony zaskrzeczały i ruszy ły do ataku. Wtem brzęknęła stal i który ś z nich padł. Ze złocistego ostrza ściekała czarna krew. Królowa Elena wy krzy wiła usta i uniosła broń. Rzucała wy zwanie siłom ciemności. Dawała im do zrozumienia, że ci, którzy się zbliżą, poznają rozmiary jej gniewu. Celaena traciła przy tomność, ale wciąż widziała gwiezdną koronę poły skującą na głowie kobiety i jej srebrzy stą zbroję, lśniącą niczy m samotny płomień w ciemnościach. Demony wrzasnęły i Elena wy ciągnęła dłoń. Wy strzelił z niej strumień złotego światła, który utworzy ł mur między nią a martwy mi. Królowa wy korzy stała ten moment, aby podbiec do Celaeny. Ujęła jej twarz w dłonie. – Nie mogę cię chronić – szepnęła. Jej skóra emanowała blaskiem, twarz wy dawała się piękniejsza, a ry sy ostrzejsze. Dziedzictwo Fae objawiło się w pełni. – Nie mogę obdarzy ć cię mą siłą – dodała i przesunęła palec po czole rannej. – Ale mogę usunąć tę truciznę z twojego ciała. Gdzieś za nimi Cain usiłował się podnieść, ale wiatr nacierał nań ze wszy stkich stron i nie pozwalał mu się ruszy ć. Podmuch wiatru poruszy ł drugą część złamanego kija. Ułomek toczy ł się, postukując, aż zasty gł zaledwie metr od zabójczy m. Elena położy ła dłoń na czole Celaeny. – Weź go – poleciła. Dziewczy na wy ciągnęła dłoń. By ła zawieszona między światami – w jednej chwili widziała zalaną słońcem arenę, a potem bezbrzeżny mrok. Stłumiła wrzask bólu i powoli przesuwała ramię, aż wreszcie dotknęła gładkiego, rzeźbionego drewna. Ból by ł nie do zniesienia. – Gdy efekty działania trucizny znikną, przestaniesz mnie widzieć. Nie będziesz również widziała demonów – powiedziała królowa, kreśląc znaki na czole zabójczy ni. Cain podniósł miecz i spojrzał na króla. Ten skinął głową. Elena ponownie ujęła twarz dziewczy ny w swoje dłonie. – Nie bój się. Martwi, oddzieleni od nich złocistą ścianą, wrzeszczeli i zawodzili imię Celaeny, ale wojownik przeszedł przez mur bez trudu i roztrzaskał go na kawałki. Nadal by ło widać owe mroczne widmo, które w nim zamieszkało. – Niezłe sztuczki, Wasza Wy sokość – powiedział. – Ale, niestety, to ty lko sztuczki. Królowa zerwała się na równe nogi i zagrodziła mu własny m ciałem drogę do Celaeny. Wokół ogromnej postaci mężczy zny falowały cienie, a oczy przy pominające rozżarzone węgle zajaśniały. Nie spuszczając wzroku z zabójczy m, powiedział: – Zostaliście tu sprowadzeni. Wszy scy co do jednego. Staliście się uczestnikami niedokończonej gry. Moi przy jaciele – wskazał przy ty ch słowach zmarły ch – opowiedzieli mi
o ty m. – Odejdź! – warknęła Elena i nakreśliła znak palcami. Z jej dłoni wy strzeliło błękitne światło. Cain zawy ł, gdy strumień wgry zł się w jego ciało i zaczął ciąć ową mroczną istotę na strzępy. Widmo po chwili znikło i pozostał jedy nie kłębiący się tłum martwy ch i potępiony ch. Zaatakowali, ale Elena, oddy chając z trudem przez zaciśnięte zęby, odtworzy ła złocistą tarczę. Potem opadła na kolana i złapała Celaenę za ramiona. – Efekty działania trucizny niemalże znikły – powiedziała. Świat wokół nich zaczął jaśnieć. Tu i ówdzie przebijały już promienie światła słonecznego. Dziewczy na pokiwała głową. Uspokajała się, a w miejsce paniki zaczy nał pojawiać się ból. Czuła chłód zimy, ból nogi i ciepłą krew lepiącą się do ciała. Dlaczego Elena się tu zjawiła? Co robiła Nehemia na skraju areny i dlaczego poruszała tak dziwnie rękami? – Wstawaj! – poleciła jej królowa. Stawała się coraz bardziej przeźroczy sta. Jej dłonie zaczęły się oddalać od policzków dziewczy ny, a niebo zalało białe światło. Trucizna krążąca w ży łach zabójczy m znikła bez śladu. Cain, który na powrót stał się mężczy zną z krwi i kości, zbliżał się do leżącej na ziemi Celaeny. Ból, ból, wszechwładny ból. Ból emanujący z nogi, tętniący w głowie, przeszy wający ramiona, barki, żebra... – Wstawaj! – szepnęła Elena i zniknęła. Świat pojawił się na nowo. Wojownik by ł blisko, ale ty m razem nie otaczały go cienie. Dziewczy na złapała ułamany koniec kija. Widziała już wy raźnie. Dy gocząc na cały m ciele, zaczęła się podnosić.
50 Celaena nie mogła zaufać swojej prawej nodze, ale mimo to zacisnęła zęby i wstała. Napięła mięśnie. Cain zatrzy mał się. Wiatr pieścił policzki zabójczy m i unosił jej włosy, które przy pominały strumień złota. „Nie będę się bać". Znak wy ry sowany na jej czole emanował oślepiający m błękitny m światłem. – Co ty masz na twarzy ? – spy tał wojownik. Król zmarszczy ł brwi i podniósł się, a stojąca w pobliżu Nehemia aż westchnęła ze zdumienia. Zabójczy ni uniosła obolałe, niemal bezuży teczne ramię i otarła usta z krwi. Cain warknął i uniósł miecz, aby ściąć jej głowę. Celaena ruszy ła do przodu szy bko niczy m strzała Deanny. Wojownik otworzy ł szeroko oczy, gdy zabójczy ni wbiła ułamany koniec kija w jego prawy bok, dokładnie w to miejsce, które wcześniej wskazał jej Chaol. Szarpnęła. Z rany mężczy zny try snęła krew. Cain zatoczy ł się, łapiąc się za żebra. Dziewczy na w jednej chwili zapomniała o bólu, strachu i ty ranie, który mroczny m wzrokiem wpatry wał się w płonące znamię na jej czole. Odskoczy ła i cięła ostry m końcem kija po ramieniu ry wala, przerąbując skórę, mięśnie i ścięgna. Góral próbował dosięgnąć jej drugą ręką, ale zabójczy ni usunęła się w porę w bok i zacięła go również z drugiej strony. Cain rzucił się do desperackiego ataku, ale Celaena umknęła mu z drogi. Wojownik stracił równowagę i przewrócił się. Zabójczy ni wbiła mu stopę w plecy, a gdy uniósł głowę, uświadomił sobie, że jego przeciwniczka trzy ma ostry koniec kija przy jego szy i. – Rusz się, a wy kroję ci drugi uśmiech – warknęła. Szczęka bolała ją niemiłosiernie. Mężczy zna nie poruszał się. Celaena by ła gotowa przy siąc, że przez moment jego oczy zapłonęły niczy m węgle. Przemknęło jej przez my śl, aby go zabić – nie chciała, żeby opowiedział wszy stkim o niej, o jej rodzicach, o Znakach Wy rda i ich mocy. Gdy by król się o ty m dowiedział... Jej dłonie drżały, ale z najwy ższy m trudem poskromiła pokusę wbicia ry walowi końca kija w szy ję. Zamiast tego zwróciła posiniaczoną twarz ku królowi. Członkowie rady zaczęli nerwowo bić brawo. Nikt z nich nie widział całości przedstawienia, nikt nie widział cieni tańczący ch wśród wiatrów. Monarcha przy glądał się jej badawczo, a Celaena wy tęży ła wszy stkie siły, aby nie paść przed nim na kolana. Każda sekunda ciszy by ła równie ciężka do zniesienia jak uderzenie w brzuch. Czy żby król zastanawiał się nad inny m sposobem zakończenia turnieju? Wy dawało jej się, że minęła wieczność, zanim mężczy zna wreszcie zabrał głos: – Zwy cięzcą turnieju jest kandy datka mojego sy na – warknął. Świat zawirował, ziemia usunęła się jej spod stóp. Wy grała. Zwy cięży ła! By ła wolna, przy najmniej na ty le, na ile by ło to możliwe. Zostanie Królewską Obrończy nią, a potem odzy ska wolność! Świadomość ta przy tłoczy ła ją znienacka. Upuściła zakrwawiony ułomek na ziemię i zdjęła stopę z karku Caina. Schodziła z areny powoli, oddy chając ciężko i powłócząc ranną nogą. Przeży ła. Elena ją ocaliła. I... I zwy cięży ła. Nehemia stała dokładnie tam, gdzie wcześniej. Uśmiechnęła się do niej słabo, a potem...
A potem osunęła się na ziemię. Jej ochroniarze naty chmiast do niej przy padli. Celaena również chciała podbiec do przy jaciółki, ale noga odmówiła jej posłuszeństwa i upadła na pły tki. Dorian drgnął, jakby nagle strząsnął z siebie czar. Zerwał się i padł na kolana przy zabójczy ni, szepcząc jej imię. Celaena ledwie go jednak sły szała. Leżała skulona na ziemi, a po jej policzkach pły nęły gorące łzy. Zwy cięży ła. Pomimo bólu zaczęła się śmiać. *** Zabójczy ni leżała na ziemi i śmiała się cicho do siebie, a Dorian oglądał jej ciało. Rana na udzie nadal krwawiła, jedno z ramion by ło bezwładne, a na twarzy i rękach dziewczy ny roiło się od skaleczeń i szy bko rosnący ch siniaków. Cain stał tuż obok z twarzą wy krzy wioną furią. Przy ciskał dłoń do rany, a spomiędzy jego palców ściekała krew. Niech cierpi. – Potrzebny jej uzdrowiciel! – zawołał Dorian do ojca. Król nie odpowiedział. – Hej, ty, chłopcze! – warknął książę do najbliższego pazia. – Sprowadź uzdrowiciela! Najszy bciej jak się da! Następca tronu oddy chał z trudem. Wy rzucał sobie, że nie zatrzy mał walki, gdy Cain uderzy ł Celaenę po raz pierwszy. Powinien by ł coś zrobić! Przecież nie by ło wątpliwości, że podano jej truciznę. Ona z pewnością by mu pomogła. Nie zawahałaby się ani chwili. Nawet Chaol przy szedł jej z pomocą. Przecież uklęknął przy kręgu. Kto jej podał truciznę? Dorian otoczy ł zabójczy nię ramieniem i spojrzał na Kaltain i Perringtona. Na moment całkiem zapomniał o ojcu i nie zauważy ł spojrzenia, jakie władca wy mienił z Cainem. Wojownik wy jął szty let. Nie umknęło to jednak Chaolowi. Góral uniósł broń, aby wbić ostrze w plecy dziewczy ny. Kapitan nie zastanawiał się ani sekundy. Skoczy ł naprzód, zasłonił Celaenę własny m ciałem i wbił miecz w serce Caina. Krew mężczy zny, cuchnąca śmiercią i rozkładem, obry zgała ramiona, twarz i ubranie, Westfalia. Wojownik z łoskotem osunął się na ziemię. Zapadła cisza. Chaol patrzy ł, jak z ust ogromnego górala wy doby wa się ostatni dech, a z jego ciała uchodzi ży cie. Gdy jego oczy ostatecznie zaszły mgłą, kapitan wy puścił z dłoni miecz, który z brzękiem padł na posadzkę. Osunął się na kolana obok trupa Caina. Nie mógł oderwać wzroku od swoich zbroczony ch krwią dłoni. Cóż on zrobił najlepszego? Zabił Caina! – Chaol – szepnął Dorian. Celaena, którą wciąż tulił w ramionach, ucichła. – Co ja zrobiłem? – spy tał cicho Westfall. Zabójczy m jęknęła i zaczęła się trząść. Zjawiło się dwóch strażników, którzy podnieśli kapitana i odprowadzili go w stronę zamku. Chaol nadal wpatry wał się w swoje dłonie. Dorian patrzy ł przez chwilę w ślad za przy jacielem, a potem znów skupił uwagę na dziewczy nie. Ojciec ty mczasem wrzeszczał na kogoś. Ciałem Celaeny wstrząsały coraz silniejsze dreszcze. Jej rany nadal broczy ły krwią. – Nie powinien by ł go zabijać... – szeptała gorączkowo. – Teraz będzie musiał... Odetchnęła z trudem. – Ona mnie uratowała – jęknęła i skry ła twarz na piersi księcia. – Dorian, ona
usunęła ze mnie truciznę. Ona... Ona... Och, na bogów, ja chy ba nawet nie wiem, co się tak naprawdę stało... Następca tronu również nie miał pojęcia, o czy m dziewczy na mówi, i ty lko przy tulił ją mocniej. Czuł na sobie ciężar spojrzeń wszy stkich członków rady. Wiedział, że doradcy jego ojca chciwie słuchają każdego słowa zabójczy m i śledzą każdy jego ruch. „Niech ich szlag!" – pomy ślał i ucałował jej włosy. Znak na jej czole z wolna przy gasał. Jaka by ła jego moc? Jak należało rozumieć to, co się wy darzy ło na arenie? Cain dotknął Celaenę do ży wego, gdy wspomniał jej rodziców. Całkiem straciła wówczas panowanie nad sobą. Dorian nigdy nie widział jej w takim stanie. Nadal by ł wściekły na siebie za to, że nie interweniował, i zamiast tego ty lko przy glądał się walce jak ostatni tchórz. Postanowił, że wy nagrodzi jej to. Dołoży wszelkich starań, aby dziewczy na została uwolniona, a potem... A potem... Nie stawiała oporu, gdy wziął ją na ręce i zaniósł do jej komnat, przy kazawszy lekarzowi, aby udał się za nimi. Miał dość polity ki i intry g. Kochał tę dziewczy nę i wiedział, że nic ich nie rozdzieli, ani król, ani imperium ani jakakolwiek inna przeszkoda. „Dość tego – my ślał. – Jeśli ktoś będzie próbował mi ją odebrać, rozszarpię cały świat goły mi rękami". Z jakichś powodów ta my śl nie budziła w nim lęku. *** Kaltain patrzy ła z niedowierzaniem i rozpaczą, jak Dorian niesie szlochającą zabójczy nię na rękach. Jak to możliwe, że pokonała Caina mimo wy pitej trucizny ? Dlaczego wciąż ży ła? Perrington siedział pogrążony w my ślach obok wściekłego monarchy. Członkowie rady pisali coś pospiesznie. Lady Rompier wy ciągnęła pustą fiolkę z kieszeni. Przecież dawka, którą wręczy ł jej mężczy zna, powinna by ła wy starczy ć, aby poważnie utrudnić zabójczy m walkę. Przecież Dorian powinien teraz szlochać nad jej trupem, a ona powinna go tulić i pocieszać! Ból w jej głowie eksplodował ze zdwojoną siłą. By ł tak potężny, że świat naokoło pociemniał, a ona przestała logicznie my śleć. Bez wahania podeszła do Perringtona, nachy liła się i sy knęła mu do ucha: – Mówiłeś, że ty le wy starczy. – Z trudem powstrzy my wała się, aby nie zacząć wrzeszczeć. – Mówiłeś, że taka dawka tej przeklętej trucizny wy starczy aż nadto! Król i książę Perrington wpatry wali się w nią, a członkowie rady spojrzeli po sobie. Kaltain wy prostowała się, a Perrington powoli podniósł się ze swojego krzesła. – Co ty masz w ręku? – spy tał nieco za głośno. – Dobrze wiesz! – wy sy czała kobieta, wciąż usiłując mówić cicho, choć ból głowy przeistoczy ł się w ogłuszający ry k. Nie potrafiła już zapanować nad sobą; czuła, że lada chwila ulegnie furii wzrastającej w jej sercu. – To fiolka po tej przeklętej truciźnie, którą mi dałeś – wy chry piała, nie chcąc, aby usły szał ją ktokolwiek poza nim. – Po truciźnie? – Mężczy zna zapy tał tak głośno, że Kaltain aż otworzy ła szeroko oczy ze zdumienia. – Otrułaś ją? Dlaczego? Z ty mi słowami skinął na trzech strażników. Dlaczego król się nie odzy wał? Dlaczego nie przy szedł jej z pomocą? Przecież Perrington wręczy ł jej truciznę z rozkazu władcy, prawda? Członkowie rady szeptali między sobą i obrzucali ją oskarży cielskimi spojrzeniami. – To ty mi ją dałeś! – powiedziała do Perringtona. Mężczy zna zmarszczy ł jasne,
niemal pomarańczowe brwi. – O czy m ty mówisz? – spy tał. – Ty podstępny sukinsy nu! – Kaltain przy padła do niego. – Zabierzcie ją! – rzekł książę Perrington ze spokojem,jakby miał do czy nienia z histery zującą służącą, jakby lady Rompier by ła dla niego powietrzem. – Mówiłem wam, panie – szepnął królowi do ucha – że ona zrobi absolutnie wszy stko, aby zdoby ć serce nastę... Resztę słów zagłuszy ły krzy ki Kaltain, która szamotała się i usiłowała wy rwać strażnikom. Perrington śledził całe zajście bez śladu emocji na twarzy. – Wasza Wy sokość, błagam! – wołała kobieta, próbując się uwolnić. – Jego Książęca Mość powiedział, że to wy... Perrington odwrócił głowę. – Zabiję cię! – wrzasnęła do niego. Jeszcze raz spojrzała błagalnie na króla, ale on również odwrócił wzrok. Na jego obliczu malował się niesmak i Kaltain zrozumiała, że nie wy słucha jej, bez względu na to, jak przedstawia się prawda. Perrington zby t dobrze zaplanował swoją intry gę, a ona odegrała w niej główną rolę. Udawał zauroczonego idiotę ty lko i wy łącznie po to, aby na koniec wbić jej szty let w plecy. Lady Rompier miotała się i szarpała, ale strażnicy trzy mali ją mocno, a stół królewski oddalał się coraz bardziej. Gdy by ła już przy wrotach zamkowy ch, książę Perrington uśmiechnął się do niej szy derczo. Wszy stkie plany Kaltain legły w gruzach.
51 Następnego dnia rano Dorian stanął przed obliczem ojca. Z wy soko podniesiony m podbródkiem wy trzy my wał jego spojrzenie. Czas mijał, a książę nadal nie odwracał głowy. Nie miał zamiaru ulec królowi po ty m, jak pozwolił Cainowi igrać z Celaeną i krzy wdzić ją tak długo, choć nie by ło wątpliwości, że podano jej truciznę. Cudem nie stracił panowania nad sobą, ale kierował się względami prakty czny mi. Ta audiencja u ojca by ła niezwy kle ważna. – No i? – spy tał w końcu król. – Chciałby m wiedzieć, co się stanie z Chaolem. Ciemne oczy ojca zabły sły. – A twoim zdaniem, co powinno się z nim stać? – Nic – rzekł Dorian. – My ślę, że zabił Caina, broniąc Cel... broniąc zabójczy m. – Uważasz, że ży cie zabójczy m jest warte ty le samo, co ży cie żołnierza? Szafirowe spojrzenie księcia pociemniało. – Nie, ale sądzę, że wbijanie zwy ciężczy ni noża w plecy to zachowanie niehonorowe – rzekł. „To Kaltain otruła Celaenę, ale jeśli kiedy ś dowiem się, że Perrington bądź mój ojciec przy mknęli na to oko, a może nawet maczali w ty m palce, to..." – pomy ślał i zacisnął pięści. – Niehonorowe? – Król Adarlanu pogładził brodę. – Czy mnie również przeszy łby ś mieczem, gdy by m próbował ją w ten sposób zabić? – Jesteś moim ojcem – odpowiedział Dorian ostrożnie. – Uznałby m, że dokonujesz słusznego wy boru. – Ależ z ciebie przebiegły kłamca! Jeszcze trochę i dorównasz Perringtonowi! – A więc nie ukarzesz Chaola? – Nie widzę powodu, dla którego miałby m się pozbawić doskonałego kapitana Gwardii. Następca tronu westchnął. – Dziękuję, ojcze – rzekł z nieudawaną szczerością. – Jeszcze coś? – spy tał król od niechcenia. – Ja... – Książę spojrzał w okno, a potem raz jeszcze na swojego ojca i zebrał się na odwagę. By ł jeszcze jeden powód, dla którego stanął przed jego obliczem. – Ja chciałby m zapy tać o to, co masz zamiar zrobić z zabójczy nią. Na twarzy króla pojawił się uśmiech, który zmroził Dorianowi krew w ży łach. – Z zabójczy nią... – Monarcha się zadumał. – Raczej mi nie zaimponowała umiejętnościami podczas walk finałowy ch. Nie wiem, czy mogę obsadzić stanowisko Królewskiego Obrońcy beczącą babą. I nie mów mi, że podano jej truciznę. Gdy by naprawdę by ła taka dobra, zauważy łaby truciznę przed wy chy leniem kielicha. Może należałoby ją odesłać do Endovier? Gniew Doriana przy bierał na sile z oszałamiającą prędkością. – My lisz się co do niej – rzekł, ale zrezy gnował i pokręcił głową. – Bez względu na to, co powiem, i tak jej nie docenisz. – Zabójca to dla mnie potwór i nie widzę powodu, dla którego miałby m my śleć inaczej. Została tu sprowadzona ty lko po to, aby spełnić moją zachciankę. Nie ży czę sobie, aby angażowała się w ży cie mojego sy na czy losy imperium. Dorian odsłonił zęby. Nigdy dotąd nie ośmielił się spoglądać na ojca z taką wrogością, ale sprawiło mu to przy jemność. Spoglądał na mężczy znę, który zasiadał na tronie,
i zastanawiał się, czy ten zaczął już go uważać za zagrożenie. Ku swojemu zaskoczeniu uświadomił sobie, że król nie zwraca na niego większej uwagi. „By ć może nadszedł czas, aby m zaczął podważać jego autory tet". – Ona nie jest potworem – powiedział. – Chciała jedy nie przeży ć. – Przeży ć? A więc tak to nazwała? Cóż za kłamstwo. Przeży ć można na wiele sposobów, ale ta dziewczy na postanowiła, że będzie w ty m celu zabijać. Ba, spodobało jej się to. Całkiem cię omotała, nieprawdaż? Och, spry tna z niej bestia. Gdy by przy szła na świat jako mężczy zna, zostałaby genialny m polity kiem! – Nie wiesz, o czy m mówisz – warknął głucho Dorian. – Nic mnie z nią nie wiąże. Ledwie wy powiedział te słowa, już zrozumiał, że popełnił wielki błąd. Wiedział, że ojciec odkry ł jego wielką słabość – lęk przed utratą Celaeny. Dłonie, do tej pory mocno zaciśnięte, rozwarły się i zawisły bezwładnie. Król Adarlanu wpatry wał się w następcę tronu. – Jak znajdę czas, opracuję dla niej umowę. Póki co, radzę ci, aby ś trzy mał w tej sprawie gębę na kłódkę, chłopcze. Dorian poczuł, że zalewa go zimna wściekłość, ale w tej samej chwili przy pomniał sobie Nehemię wręczającą Celaenie swój kij. Księżniczka Ey llwe by ła mądrą kobietą i zdawała sobie sprawę z potęgi sy mboli. Dziewczy na zdoby ła ty tuł Królewskiej Obrończy ni, władając bronią z Ey llwe. Nehemia przy puszczalnie nie miała szans na zwy cięstwo w swojej grze, ale sam fakt, że w ogóle ją rozpoczęła, zasługiwał na szacunek. Dorian podziwiał jej odwagę. By ć może któregoś dnia i on zdobędzie się na odwagę i zażąda, aby ojciec zadośćuczy nił za śmierć ty lu ludzi z Ey llwe. Ale nie dzisiaj. Póki co by ło to niemożliwe. A może warto rozpocząć walkę tu i teraz? Uniósł wy soko głowę i spojrzał na króla. – Perrington chce wy korzy stać Nehemię jako zakładniczkę, aby wy móc posłuszeństwo na buntownikach z Ey llwe. Monarcha przechy lił głowę. – Doprawdy ? Interesujący pomy sł. Zgadzasz się z taką polity ką? Dłonie Doriana by ły spocone z nerwów, ale mimo to zachował obojętną twarz i rzekł: – Nie, nie zgadzam się. Sądzę, że stać nas na więcej. – Tak? A wiesz, ilu żołnierzy poległo z rąk ty ch buntowników? Wiesz, jakie straty finansowe ponieśliśmy ? – Wiem, ale wy korzy stanie Nehemii jako karty przetargowej pociąga za sobą spore ry zy ko. Buntownicy mogą przecież poszukać sojuszników w inny ch podbity ch królestwach. Co więcej, Nehemia jest kochana przez swoich rodaków. To prawda, że jak dotąd straciliśmy wielu ludzi i mnóstwo zasobów za sprawą buntowników, ale stracimy o wiele więcej,gdy polity ka Perringtona doprowadzi do wy buchu powstania zbrojnego. O wiele bardziej opłaca się zdoby ć przy chy lność Nehemii. Powinniśmy nawiązać z nią współpracę i spróbować wraz z nią skłonić buntowników do odłożenia broni. Jeśli zatrzy mamy ją w charakterze zakładniczki, ten plan nigdy się nie powiedzie. Zapadła cisza. Ojciec wpatry wał się w sy na, a Dorian ze wszy stkich sił usiłował się nie wiercić. Każde uderzenie jego serca wy dawało mu się równie potężne jak cios młotem. W końcu jego ojciec skinął głową. – Każę Perringtonowi zrezy gnować z tego pomy słu. Książę z trudem powstrzy mał westchnienie pełne ulgi. Na jego twarzy nadal nie by ło widać żadny ch emocji. – Dziękuję, że wy słuchałeś mojej opinii – rzekł obojętny m tonem.
Król nie odpowiedział. Nie czekając na jego pozwolenie, następca tronu odwrócił się i wy szedł. *** Gdy Celaena otworzy ła oczy, jej bark i nogę naty chmiast przeszy ł silny ból. Opanowała gry mas i rozejrzała się po pomieszczeniu. Leżała przy kry ta kilkoma kocami, a jej rany owinięto bandażami. Zegar na kominku wskazy wał pierwszą po południu. Dziewczy na otworzy ła usta i naty chmiast odezwał się ból szczęki. Nie potrzebowała lustra, aby wiedzieć, że ma mnóstwo paskudny ch siniaków. Zmarszczy ła brwi, a ból naty chmiast przy brał na sile. Bez wątpienia wy glądała okropnie. Usiłowała usiąść, ale nie udało jej się. Wszy stko ją bolało. Jej ramię by ło umieszczone w temblaku, a udo zapiekło ostro, gdy poruszy ła nogą. Nie pamiętała, co się działo po wczorajszej walce, ale przy najmniej wiedziała, że ży je. Nie pokonał jej Cain, nie zgładzono jej również z polecenia króla. Przez całą noc jej sny nawiedzały Nehemia oraz Elena, choć często – częściej, niż by sobie tego ży czy ła – przesłaniały je wizje pełne demonów i zmarły ch. Pojawiły się również wspomnienia tego, o czy m mówił Cain, koszmary tak okropne, że pomimo bólu i wy czerpania ledwie mogła zmruży ć oko. Zastanawiała się, co się stało z amuletem podarowany m jej przez Elenę. Miała wrażenie, że to jego brak wy woły wał owe koszmary. Choć Cain już nie ży ł, oddałaby wiele, aby odzy skać naszy jnik. Drzwi uchy liły się i dziewczy na ujrzała Nehemię. Księżniczka uśmiechnęła się lekko, weszła do sy pialni i zamknęła za sobą drzwi. Strzała uniosła łebek i zaczęła merdać ogonem, uderzając nim ry tmicznie o łóżko. – Cześć – powiedziała zabójczy ni w Ey llwe. – Jak się czujesz? – spy tała księżniczka. Mówiła we wspólny m języ ku bez śladu obcego akcentu. Strzała wspięła się na ranne nogi Celaeny, aby przy witać się z gościem. – Dokładnie tak, jak wy glądam – odparła dziewczy na. Każde słowo wy woły wało ból w okolicach ust. Nehemia usiadła na skraju łóżka. Nawet delikatne ugięcie materaca wy wołało nową falę bólu. Celaena skrzy wiła się. Wiedziała, że długo nie wróci do formy. Strzała, która zdąży ła już obwąchać i wy lizać twarz księżniczki, zwinęła się w kłębek między nimi i zasnęła. Zabójczy ni zanurzy ła palce w miękkiej niczy m aksamit skórze za uszami pieska. – Nie będę owijać w bawełnę – rzekła Nehemia. – To ja uratowałam ci ży cie podczas pojedy nku. Celaena jak przez mgłę pamiętała księżniczkę kreślącą dziwne sy mbole w powietrzu. – A więc to nie by ły zwidy ? I... I ty też to wszy stko widziałaś, prawda? – spy tała. Chciała się podnieść, ale nie udało jej się przesunąć ciała nawet o centy metr. – To nie by ły zwidy – rzekła Nehemia. – I nie my lisz się. Widziałam wszy stko to, co ty. Dy sponuję pewny m darem, dzięki któremu widzę więcej od zwy kły ch śmiertelników. Ty ujrzałaś to wszy stko dzięki krwawnikowi, który Kaltain dodała do kielicha z winem. Zobaczy łaś to, co czai się poza skrajem tego świata. Nie sądzę, aby Kaltain o to chodziło, ale niemniej jednak taki efekt wy wołała trucizna zmieszana z twoją krwią. Magia przy zy wa magię. Celaena drgnęła, sły sząc jej słowa. – Dlaczego tak długo udawałaś, że nie znasz naszej mowy ? – spy tała. Chciała jak
najszy bciej zmienić temat, ale z drugiej strony musiała się dowiedzieć prawdy w kwestii, która nadal sprawiała jej ból. – Z początku chciałam się w ten sposób chronić – powiedziała Nehemia i delikatnie położy ła dłoń na ramieniu przy jaciółki. – Zdziwiłaby ś się, ile ludzie są w stanie wy paplać, gdy sądzą, że ich nie rozumiesz. Dopiero gdy się zaprzy jaźniły śmy, moja gra z dnia na dzień zaczęła by ć coraz trudniejsza. – To dlaczego zmusiłaś mnie, aby m cię uczy ła? Księżniczka spojrzała na sufit. – Bo potrzebowałam przy jaciółki. Bo cię polubiłam. – A więc ty naprawdę czy tałaś książkę, kiedy spotkały śmy się w bibliotece? Nehemia pokiwała głową. – Ja... Ja sprawdzałam pewne fakty. Musiałam poczy tać o Znakach Wy rda, jak wy je nazy wacie. Skłamałam, gdy powiedziałam, że nic o nich nie wiem. Wiem, jak je odczy ty wać. Wiem również, jak z nich korzy stać. Od wielu pokoleń zna je cała moja rodzina, ale utrzy mujemy ten fakt w tajemnicy. Wy korzy stujemy je ty lko i wy łącznie jako ostateczną broń w walce ze złem lub najpoważniejszy mi chorobami. Tu zaś, w kraju, gdzie magia została wy jęta spod prawa... Cóż, choć Znaki Wy rda reprezentują inny rodzaj mocy, jestem przekonana, że zostałaby m naty chmiast uwięziona, gdy by ktoś się dowiedział, że znam ich tajemnicę. Celaena znów spróbowała usiąść i zaklęła bezsilnie. Nawet najdrobniejszy ruch wy woły wał ból tak silny, że groził utratą przy tomności. – I wy korzy stujesz je? Nehemia pokiwała z powagą głową. – Utrzy mujemy je w tajemnicy z uwagi na fakt, że kry ją w sobie ogromną moc. Można ich uży wać zarówno do szerzenia dobra, jak i zła, ale większość ludzi woli za ich pomocą czy nić zło. Niedługo po przy by ciu do zamku nabrałam pewności, że ktoś wy korzy stuje Znaki Wy rda, aby przy woły wać demony z Inny ch Światów, krain leżący ch obok naszy ch. Ów idiota Cain poznał Znaki na ty le, aby móc przy woły wać obce istoty, ale nie wiedział, jak je kontrolować i odsy łać. Przez całe miesiące ścigałam i niszczy łam przy wołane przez niego potwory. To dlatego tak często by łam nieobecna. Policzki Celaeny płonęły ze wsty du. Jak mogła w ogóle pomy śleć, że to Nehemia zabija uczestników turnieju? Uniosła prawą dłoń i pokazała blizny. – A więc to dlatego nie zapy tałaś tej nocy, co mnie ugry zło. Ty... ty wy korzy stałaś Znaki Wy rda, aby mnie uleczy ć? – Nadal nie wiem, jak i gdzie natknęłaś się na ridderaka, ale my ślę, że to opowieść na inną okazję – powiedziała księżniczka i cmoknęła. – A tak na marginesie, to ja ry sowałam znaki pod twoim łóżkiem. Celaena o mało nie podskoczy ła. Sy knęła, gdy jej ciało eksplodowało bólem. – Ich przeznaczeniem by ła ochrona. Nie masz pojęcia, ile roboty miałam z ry sowaniem ich na nowo po ty m, jak je zmy wałaś – oznajmiła Nehemia, a na jej pełny ch ustach pojawił się uśmiech. – Gdy by nie one, ridderak dopadłby cię znacznie szy bciej. – Dlaczego? – Bo Cain cię nienawidził, rzecz jasna. Chciał cię wy łączy ć z ry walizacji. Żałuję, że zginął, bo bardzo chciałaby m się dowiedzieć, jak nauczy ł się otwierać portale. Gdy za sprawą podanej ci trucizny zawisłaś między światami, wy starczy ła jego obecność, aby zewsząd zbiegły się potwory, chcąc rozerwać cię na strzępy. Choć z drugiej strony sądzę, że zasłuży ł sobie na pchnięcie, które wy mierzy ł mu Chaol. Wy rządził przecież ty le zła! Celaena spojrzała na drzwi sy pialni i uświadomiła sobie, że nie widziała kapitana od wczoraj. Czy żby król ukarał go za to, że przy szedł jej z pomocą?
– Temu człowiekowi zależy na tobie bardziej, niż oboje zdajecie sobie z tego sprawę – powiedziała Nehemia z uśmiechem na ustach. Na policzkach zabójczy m pojawił się gorący rumieniec. Księżniczka odkaszlnęła. – Cóż, a może chciałaby ś, aby m ci opowiedziała, jak cię ocaliłam? – Jeśli by łaby ś taka uprzejma – odparła dziewczy na. – Dzięki Znakom Wy rda by łam w stanie otworzy ć portal do jednej z krain w Inny ch Światach. Przepuściłam przez niego Elenę, pierwszą królową Adarlanu. – Znasz ją? – Celaena uniosła brew. – Nie, ale mimo to odpowiedziała na moje wezwanie. Nie w każdej krainie mieszkają mrok i śmierć. Niektóre światy są zamieszkane przez dobre istoty, które w razie wielkiej potrzeby są gotowe przy by ć do Erilei i przy jść nam z pomocą. Elena usły szała twoje wołanie o pomoc na długo, zanim otworzy łam portal. – Czy... Czy zwy kły człowiek jest w stanie przejść do owy ch krain? – spy tała Celaena, przy pominając sobie Bramy Wy rda, o który ch czy tała kilka miesięcy temu. Nehemia przy glądała się jej bacznie. – Nie wiem. Moja nauka nie dobiegła jeszcze końca. Królowa jednak nie weszła w pełni do naszego świata. Zatrzy mała się w Świecie Pomiędzy, z którego ani ona, ani stworzenia mroku nie mogły by przedrzeć się do naszej rzeczy wistości. Otwarcie prawdziwego portalu, przez który można by w pełni przejść z jednego świata do drugiego, wy maga ogromnej ilości mocy, a portal i tak zamknąłby się po chwili. Cain mógł otworzy ć go na chwilę, aby przepuścić na przy kład ridderaka, ale stworzone przez niego przejścia bły skawicznie znikały. Ja więc musiałam otwierać je ponownie, aby odsy łać potwory. Od miesięcy bawimy się w kotka i my szkę. – Potarła skronie. – Nie masz pojęcia, ile mnie to kosztowało – dodała. – To Cain wezwał wszy stkie te stworzenia, które pojawiły się podczas naszego pojedy nku, nieprawdaż? Nehemia zastanowiła się nad py taniem. – Może. Niewy kluczone jednak, że już czekały. – Ale ja widziałam je ty lko dlatego, że Kaltain podała mi krwawnik. – Nie wiem, Elentiy o. – Księżniczka westchnęła i podniosła się. – Wiem ty lko ty le, że Cain poznał sekrety skry wane przez mój lud, sekrety mocy dawno zapomnianej w północny ch krajach. I to martwi mnie najbardziej. – Ale przecież Cain już nie ży je! – zawołała Celaena, a potem przełknęła ślinę. – Ale... Ale w ty m miejscu... W owy m Świecie Pomiędzy Cain nie wy glądał jak Cain. Przy pominał bardziej demona. Dlaczego? – By ć może zło, które przy zy wał, wkradło się do jego duszy i przekształciło go w coś, czy m nie by ł. – Mówił o mnie. Jakby wiedział na mój temat wszy stko! – szepnęła dziewczy na i zacisnęła dłonie na kołdrze. W oczach Nehemii pojawił się nowy bły sk. – By wa, że złe istoty mówią różne rzeczy ty lko po to, aby namieszać nam w głowach, aby ich słowa prześladowały nas długo po spotkaniu. Jestem przekonana, że Cain nie posiadałby się z radości na wieść o ty m, że nadal przejmujesz się wy gady wany mi przez niego bzdurami – powiedziała i poklepała przy jaciółkę po dłoni. – Nie daj mu tej saty sfakcji. Wy rzuć te my śli ze swego umy słu. – Przy najmniej król się o niczy m nie dowiedział. Trudno mi sobie wy obrazić, co by zrobił, gdy by niespodziewanie otrzy mał dostęp do takiej mocy.
– Ja zaś potrafię sobie wy obrazić wiele – mruknęła Nehemia. – Znasz ów Znak wy palony na twoim czole? Celaena zeszty wniała. – Nie. A ty ? Księżniczka obrzuciła przy jaciółkę ciężkim spojrzeniem. – Nie, nie znam. Ale widziałam go u ciebie już wcześniej. Wy gląda na to, że stanowi część ciebie. Martwi mnie to, co my śli o ty m król. To cud, że jeszcze nie wszczął dochodzenia. – Krew Celaeny zakrzepła na moment, a Nehemia szy bko dodała: – Nie przejmuj się. Gdy by chciał cię poddać przesłuchaniu, już by to zrobił. Zabójczy ni wy puściła drżący oddech. – Co ty tu tak naprawdę robisz, Nehemio? – spy tała. Księżniczka milczała przez chwilę. – Nie mam zamiaru składać hołdu przed królem Adarlanu. Sama dobrze o ty m wiesz. Nie będę też ukry wać przed tobą, że przy by łam do Rifthold ty lko dlatego, że stąd mogę śledzić jego ruchy oraz poznawać jego plany. – A więc jesteś szpiegiem? – szepnęła Celaena. – Można to tak ująć. Dla dobra mojej ojczy zny zrobię absolutnie wszy stko. Jestem gotowa na każde poświęcenie, aby uchronić moich rodaków przed niewolą i kolejny mi masakrami – powiedziała, a w jej oczach pojawił się ból. – Nigdy w ży ciu nie spotkałam nikogo tak odważnego – rzekła zabójczy ni przez zaciśnięte gardło. Nehemia pogładziło futro Strzały. – Moja miłość do ojczy zny zagłusza strach, który budzi we mnie król Adarlanu. Nie martw się jednak, Elentiy o. Nie wciągnę cię do mojej wojny. – Celaena niemalże odetchnęła z ulgą, choć naty chmiast poczuła wsty d. – Nasze ścieżki się zeszły – ciągnęła księżniczka – ale chy ba nadszedł czas, aby ś ruszy ła własny m szlakiem. Musisz przy zwy czaić się do nowej roli w ży ciu. Zabójczy ni pokiwała głową i odkaszlnęła. – Nikomu nie powiem o twoich mocach. Nehemia uśmiechnęła się ze smutkiem. – A między nami nie będzie już żadny ch tajemnic. Gdy dojdziesz do siebie, poproszę cię, aby ś mi opowiedziała o ty m, jak spotkałaś Elenę – powiedziała i zerknęła na Strzałę. – Nie masz nic przeciwko temu, aby m wy prowadziła ją na spacer? My ślę, że powiew zimnego wiatru dobrze mi zrobi. – Oczy wiście – rzekła Celaena. – Leży tu przez całe rano. Suczka uniosła łebek, jakby zrozumiała rozmowę obu kobiet, po czy m zeskoczy ła z łóżka i usiadła u stóp Nehemii. – Cieszę się, że jesteś moją przy jaciółką, Elentiy o – rzekła księżniczka. – A ja cieszę się jeszcze bardziej z tego, że mnie strzeżesz – odparła dziewczy na i stłumiła ziewnięcie. – Dziękuję, że uratowałaś mi ży cie. To już drugi raz. A może trzeci? Sama już nie wiem. – Zmarszczy ła nagle brwi. – Czy ja w ogóle chcę wiedzieć, ile razy potajemnie uratowałaś mnie przed potworami przy zy wany mi przez Caina? – Jeśli chcesz dobrze spać tej nocy, to lepiej o to nie py taj – odpowiedziała Nehemia, pocałowała ją w czubek głowy i ruszy ła ku drzwiom. Strzała biegła tuż za nią. Księżniczka zatrzy mała się jednak w progu i rzuciła coś przy jaciółce. – To należy do ciebie – oznajmiła. – Jeden z moich strażników znalazł to po walce. By ło to Oko Eleny. Celaena zacisnęła palce na twardy m, metalowy m amulecie.
– Dziękuję. Nehemia wy szła. W głowie Celaeny nadal panował zamęt po ty m, co usły szała, ale mimo to uśmiechnęła się i zamknęła oczy, nie wy puszczając amuletu z dłoni. Dawno nie spała tak dobrze.
52 Celaena obudziła się następnego dnia, nie mając pewności, która jest godzina. Ktoś pukał do drzwi. Zamrugała kilkakrotnie oczami, chcąc odpędzić od siebie senność, a wtedy ujrzała Doriana w drzwiach swojej sy pialni. Przez moment stał na progu. Dziewczy na zdoby ła się na uśmiech. – Cześć – powiedziała ochry pły m głosem. – Dzisiaj wy glądasz jeszcze gorzej – szepnął. Zabójczy m usiadła pomimo bólu. – Ale czuję się świetnie – oznajmiła. By ło to oczy wiste kłamstwo. Cain złamał jej żebro, które bolało przy każdy m oddechu. Książę zacisnął zęby i spojrzał przez okno. – Co się dzieje? – spy tała. Chciała złapać go za kurtkę, ale ręka bolała ją jak nigdy wcześniej, a Dorian stał za daleko. – Nie wiem – rzucił. Jego oczy wy dawały się puste i pozbawione blasku. Serce dziewczy ny z każdą chwilą biło coraz mocniej. – Nie wiem. Nie mogę spać od czasu tej walki. – Chodź tu – powiedziała łagodny m głosem i poklepała kawałek kołdry obok siebie. – Usiądź tu. Książę spełnił jej prośbę, ale usiadł plecami do niej, ukry ł twarz w dłoniach i kilkakrotnie odetchnął głęboko. Celaena czule pogładziła jego plecy, na co zeszty wniał. O mało nie cofnęła dłoni, ale po chwili mężczy zna rozluźnił się. Oddy chał miarowo. – Jesteś chory ? – spy tała. – Nie – wy mamrotał. – Dorian, co się dzieje? – Co to w ogóle za py tanie? – odezwał się, trzy mając wciąż twarz ukry tą w dłoniach. – Najpierw spuszczasz łomot temu zabójcy... Jak mu by ło? Grob? A potem wkracza Cain i niemalże rozszarpuje cię na kawałki... – I to dlatego nie możesz spać? – Ja nie mogę... Nie mogę... – jęknął książę. Zabójczy m czekała, aż uporządkuje słowa. – Przepraszam – odezwał się, odsłonił twarz i wy prostował się. Dziewczy na pokiwała głową, postanawiając, że nie będzie go ciągnąć za języ k. – Jak się czujesz? – spy tał. W jego słowach sły chać by ło lęk. – Ty lko nie kłam. – Paskudnie – odparła ostrożnie. – I przy puszczam, że wy glądam równie fatalnie, jak się czuję. Uśmiechnął się lekko. Zabójczy m nie miała pojęcia, jakie my śli go prześladowały, ale ze wszy stkich sił próbował je odepchnąć. – Nigdy w ży ciu nie by łaś piękniejsza – oznajmił i spojrzał na łóżko. – Nie masz nic przeciwko, jeśli się położę? Jestem wy kończony. Nie sprzeciwiła się, gdy zdjął buty i rozpiął kurtkę. Z cichy m stęknięciem wy ciągnął się przy niej i oparł dłonie na brzuchu. Przy glądała się, jak zamy ka oczy i wy puszcza powietrze przez nos. Jego twarz wreszcie zaczy nała wy glądać normalnie. – Co u Chaola? – spy tała i momentalnie ogarnął ją niepokój. Pamiętała rozbry zg krwi i jego przerażone spojrzenie. Dorian otworzy ł jedno oko. – Nic mu nie będzie. Wziął sobie wolne na kilka dni. Przy da mu się chwila wy tchnienia. Celaena poczuła rosnący ciężar na sercu.
– Nie powinnaś czuć się odpowiedzialna – rzekł książę i obrócił się na bok, aby spojrzeć jej w oczy. – Zrobił to, co uznał za stosowne. – Tak, ale... – Nie – powiedział Dorian stanowczo. – Chaol wiedział, co robi. – Przesunął palcem po jej policzku. Jego doty k by ł lodowaty, ale dziewczy na opanowała dreszcz. – Przepraszam – rzekł książę i cofnął dłoń. – Przepraszam, że ci nie pomogłem. – O czy m ty mówisz? To z tego powodu tak się zadręczasz? – Nie mogę sobie wy baczy ć, że nie powstrzy małem Caina już w chwili, gdy widziałem, że dzieje się coś niedobrego. Kaltain cię otruła. Powinienem by ł się tego domy ślić. Powinienem by ł znaleźć jakiś sposób, aby jej przeszkodzić. Potem zdałem sobie sprawę, że ogarniają cię halucy nacje i... Tak, powinienem by ł coś zrobić. Celaena na moment znów ujrzała zieloną skórę i żółte kły potwora i zwarła obolałe palce w pięści. – Nie przepraszaj mnie – rzuciła. Nie chciała rozmawiać o koszmarach, które ją nawiedziły, o zdradzie Kaltain ani o sekretach wy jawiony ch przez Nehemię. – Zrobiłeś to, co zrobiłby każdy człowiek w twojej sy tuacji, a raczej to, co każdy człowiek zrobić powinien. Gdy by ś się wmieszał, zostałaby m zdy skwalifikowana. – Powinienem rozpruć Cainowi brzuch w chwili, gdy po raz pierwszy cię uderzy ł. Ty mczasem stałem i bezradnie wpatry wałem się w Chaola klęczącego przy linii. Powinienem by ł zabić Caina. Wspomnienie demonów oddaliło się. Na ustach dziewczy ny pojawił się lekki uśmiech. – Zaczy nasz mówić jak zabójca, przy jacielu. – Chy ba spędzam z tobą zby t wiele czasu. Celaena uniosła głowę z poduszki i ułoży ła ją między jego piersią i ramieniem. Zrobiło jej się gorąco. Po chwili umieściła dłoń na jego brzuchu, choć ten ruch wy wołał falę przy tłaczającego bólu. Oddech księcia ogrzewał jej głowę. Uśmiechnęła się, gdy mężczy zna otoczy ł ją ramieniem i nakry ł dłonią jej bark. Milczeli przez moment. – Dorian – odezwała się po chwili, ale następca tronu pstry knął ją w nos. – Au – jęknęła i zmarszczy ła się. Jej twarz by ła upstrzona siniakami i skaleczeniami, ale jakimś cudem nie została oszpecona. Jedy ną pamiątką po walce miała by ć kolejna blizna na nodze. – Tak? – spy tał książę i oparł podbródek o jej głowę. Dziewczy na wsłuchiwała się w miarowe bicie jego serca. – Gdy wy woziłeś mnie z Endovier... Czy przy szło ci w ogóle do głowy, że naprawdę mogę wy grać? – Oczy wiście. Czy w przeciwny m razie wy prawiłby m się w tak daleką podróż? Parsknęła, wtulona w jego pierś, ale Dorian delikatnie uniósł jej podbródek. Celaena spojrzała w jego oczy. Odniosła wrażenie, że zdąży ła już zapomnieć o ich pięknie. – Ledwie cię ujrzałem, a od razu wiedziałem, że zwy cięży sz – szepnął. Serce Celaeny zabiło szy bciej, gdy zrozumiała, co ich czeka. – Choć muszę przy znać, że nie spodziewałem się takiego końca. Ten turniej okazał się idioty czny m przedsięwzięciem, ale cieszę się, że pojawiłaś się w moim ży ciu. Zawsze będę wdzięczny za to losowi. – Wy głupiasz się czy naprawdę chcesz, żeby m się rozpłakała? Dorian pochy lił się i pocałował ją. Szczęka bolała jak diabli. ***
Król Adarlanu siedział na szklany m tronie i muskał rękojeść Nothunga. Przed tronem klęczał Perrington i czekał. Niech czeka. Królewskim Obrońcą została zabójczy ni i musiał teraz ty lko przedłoży ć jej umowę. Dziewczy na trzy mała się blisko z jego sy nem i księżniczką Nehemią. Czy mianowanie jej na ten urząd nie okaże się błędem? Kapitan Gwardii ufał dziewczy nie na ty le, że bez wahania ocalił jej ży cie. Oblicze króla by ło nieruchome, niczy m wy kute z kamienia. Nie miał zamiaru karać Chaola Westfalia choćby dlatego, aby uniknąć kolejnego zamieszania. By ł przekonany, że Dorian zrobiłby wszy stko, żeby uratować przy jaciela. Król nieraz żałował, że jego sy n wolał książki od miecza. Wiedział jednak, że w Dorianie drzemie mężczy zna, z którego będzie można stworzy ć wspaniałego wojownika. By ć może przy da mu się kilka miesięcy na froncie. Miecz i hełm nierzadko wy wierają wspaniały wpły w na rozwój młodego człowieka. Król wciąż pamiętał ów pokaz silnej woli i determinacji w sali tronowej... Tak, Dorian w razie potrzeby mógłby się stać zdecy dowany m dowódcą wojskowy m. Jeśli zaś chodzi o młodą zabójczy nię, król zaczy nał widzieć dobre strony jej zwy cięstwa. Gdy dojdzie do siebie, będzie idealny m narzędziem w jego ręku. Poza ty m po śmierci Caina Celaena Sardothien by ła jedy ną osobą w pałacu, której sile mógł zaufać. Król przesunął palcem po szklany m oparciu tronu. Dobrze znał Znaki Wy rda, ale nigdy nie widział tego, który pojawił się na czole dziewczy ny. Pozna jego znaczenie, a jeśli okaże się, że to element jakiejś przepowiedni czy zwiastun niebezpieczny ch czy nów, każe ją powiesić jeszcze tego samego dnia. Gdy patrzy ł, jak się rzuca na ziemi, otumaniona trucizną, by ł bliski decy zji o jej straceniu, ale potem poczuł na sobie czy jś wzrok. Poczuł gniewne, wściekłe spojrzenia martwy ch i zrozumiał, że ktoś wmieszał się w walkę i ocalił zabójczy nię. Skoro stworzenia z Inny ch Światów toczy ły o nią boje, to chy ba nie on powinien wy dać na nią wy rok. „W każdy m razie najpierw poznam znaczenie owego znaku – postanowił w duchu monarcha. – Póki co mam ważniejsze zmartwienia na głowie". – Umiejętnie pokierowałeś Kaltain – odezwał się w końcu. Perrington nie podnosił się z klęczek. – Wy korzy stałeś swoją moc? – Nie. Ostatnimi czasy uży wam jej rzadziej, zgodnie z waszą sugestią, panie – odparł mężczy zna i potarł obsy dianowy pierścień na swoim palcu. – Poza ty m nie miałem już wątpliwości, że moc silnie na nią oddziałuje. By ła blada i wy czerpana, wspominała nawet o bólach głowy. Król zamy ślił się. Zdrada lady Kaltain zaniepokoiła go, ale gdy by poznał szczegóły planu Perringtona i wiedział, że chce on ujawnić naturę damy, z pewnością kazałby mu przerwać tę intry gę. Zrobiłby to, nawet jeśli mężczy zna chciał jedy nie pokazać ogrom determinacji kobiety i jej gotowość do wzięcia udziału w ich kolejny ch planach. Publiczne ujawnienie zdrady prowokowało wiele iry tujący ch py tań. – Dobrze, że przeprowadziłeś na niej ekspery ment. Stała się silną sojuszniczką, a co więcej nie miała pojęcia, że wy wieramy na nią wpły w. Wiążę z tą mocą wielkie nadzieje – przy znał król i spojrzał na własny pierścień. – Dzięki Cainowi wiemy, że możliwe są fizy czne transformacje, a przy kład Kaltain pokazuje, że moc wpły wa również na my śli i emocje. Chciałby m wy próbować pełnię możliwości tej mocy na kilku inny ch osobach. – Chy ba trochę żałuję, że Kaltain okazała się taka podatna – mruknął Perrington. – Chciała wy korzy stać mnie, aby zbliży ć się do waszego sy na, panie, ale nie ży czę sobie, żeby moc zamieniła ją w kogoś podobnego do Caina. Nie podoba mi się my śl, że będzie gnić w lochach przez całe lata. – Nie bój się o lady Rompier, przy jacielu. Nie zostanie tam na zawsze. Kiedy
skandal odejdzie w niepamięć, a zabójczy m będzie miała pełne ręce roboty, złoży my Kaltain propozy cję, której nie będzie w stanie odrzucić. Jeśli sądzisz, że nie można jej zaufać, pamiętaj, że są inne sposoby, aby ją kontrolować. – Najpierw przekonajmy się, do jakiego stopnia wpły nie na nią poby t w lochach – odparł szy bko Perrington. – Oczy wiście. To ty lko sugestia. Milczeli przez moment, a potem Perrington wstał. – Wkrótce będziemy mieli pełne ręce roboty – odezwał się król, a jego głos poniósł się echem po komnacie. Płomienie w kominku uformowany m na podobieństwo rozwarty ch ust zamigotały ży wiej i pomieszczenie wy pełniło zielone światło. – Przy gotuj się. I zrezy gnuj z pomy słu wy korzy stania księżniczki z Ey llwe. Przy ciągniesz w ten sposób zby t wiele uwagi. Książę Perrington skinął głową, ukłonił się i wy szedł.
53 Celaena usadowiła się wy godnie, oparła nogi o blat stołu i przechy liła się na krześle do ty łu. Z lubością rozciągnęła zeszty wniałe, obolałe mięśnie i przewróciła stronę w książce. Strzała drzemała nieopodal, pochrapując cicho. By ło ciepłe, słoneczne popołudnie i po szy bie spły wała migotliwa woda z topniejący ch sopli. W sy pialni by ło przy jemnie jasno. Obrażenia nie dokuczały dziewczy nie już tak bardzo, choć wciąż uty kała, ale miała nadzieję, że wkrótce wróci do biegania. Od pojedy nku upły nął ty dzień. Philippa wzięła już na siebie zadanie uprzątnięcia garderoby Celaeny, aby można by ło w niej upchnąć jeszcze więcej ubrań. Wkrótce miały się w niej pojawić wszy stkie te stroje, które planowała kupić w Rifthold po odzy skaniu wolności i otrzy maniu pierwszej, ogromnej zapłaty za pełnienie funkcji Królewskiej Obrończy ni. Miała nadzieję, że otrzy ma pieniądze wkrótce po podpisaniu kontraktu. Służąca by ła więc zajęta i towarzy stwa Celaenie dotrzy my wali Dorian i Nehemia. Książę często przesiady wał w jej sy pialni do późna i czy tał jej na głos, a w snach zabójczy m pojawiały się później starodawne słowa, dawno zapomniane twarze, emanujące błękitem Znaki Wy rda oraz król i wezwane z piekła armie umarły ch. Po przebudzeniu starała się o ty m jak najszy bciej zapomnieć. Zwłaszcza o magii. Szczęknęła klamka i serce dziewczy ny aż podskoczy ło. Czy żby to by ł ktoś od króla z umową do podpisania? Drzwi otworzy ły się, ale nie ujrzała ani Doriana, ani Nehemii, ani nawet dworskiego pazia. Świat stanął w miejscu. Do pokoju wszedł Chaol. Strzała podbiegła do niego, merdając ogonem. Celaena o mało nie spadła z krzesła, zdejmując nogi ze stołu i skrzy wiła się, gdy znów przeszy ł ją wściekły ból. Podniosła się i już otworzy ła usta, aby powitać kapitana, gdy uświadomiła sobie, że nie wie, co mogłaby mu powiedzieć. Chaol podrapał Strzałę za uszami, a suczka obiegła dwukrotnie stół i skuliła się na podłodze. „Dlaczego on nie wchodzi do środka?" – zastanowiła się dziewczy na, ale wtedy przy pomniała sobie, że nadal ma na sobie koszulę nocną, a kapitan wpatruje się w jej nagie nogi. – Jak twoje rany ? – spy tał. Jego głos by ł łagodny, a Celaena zrozumiała, że nie interesuje go jej nagość, ale bandaże wokół uda. – Wszy stko w porządku – powiedziała szy bko. – Noszę te bandaże ty lko po to, aby budzić współczucie. – Spróbowała uśmiechnąć się przy ty ch słowach, ale nie udało jej się. – Nie... Nie odwiedzałeś mnie od ty godnia – szepnęła. Miała wrażenie, że od ich ostatniego spotkania upły nęła cała wieczność. – Czy ty... Czy wszy stko u ciebie w porządku? Ich spojrzenia spotkały się. Niespodziewanie zabójczy m przy pomniała sobie dzień pojedy nku, zimną ziemię, na której leżała i śmiech Caina gdzieś w oddali. Widziała i sły szała wówczas ty lko klęczącego przed sobą Chaola, który wy ciągał ku niej rękę. Poczuła ucisk w gardle. Coś sobie wtedy uświadomiła, ale nie mogła sobie tego przy pomnieć. Może to również by ła halucy nacja? – Nic mi nie jest – rzucił. Dziewczy na zrobiła krok w jego kierunku, nie zapominając ani na chwilę o krótkiej koszuli odsłaniającej nogi. – Ja ty lko chciałem przeprosić za to, że nie odwiedziłem cię wcześniej. Zatrzy mała się przed nim i przechy liła głowę. Kapitan nie miał u boku miecza.
– Pewnie miałeś urwanie głowy – powiedziała. Chaol stał nieruchomo. Dziewczy na przełknęła ślinę i zatknęła kosmy k włosów za ucho. Zbliży ła się jeszcze o krok. Gdy by teraz odchy liła głowę, spojrzałaby mu prosto w oczy, w który ch dostrzegała niewy powiedziany smutek. Przy gry zła wargę. – Wiesz... Uratowałeś mi ży cie. Dwa razy. Mężczy zna ściągnął lekko brwi. – Zrobiłem to, co do mnie należało. – Jestem ci winna wdzięczność. – Nie jesteś mi nic winna – odparł. W jego głosie sły chać by ło napięcie i dziewczy na poczuła ból w sercu. Ujęła jego dłonie, ale Chaol uwolnił je bez wahania. – Chciałem się ty lko upewnić, że wszy stko u ciebie gra. Muszę iść na spotkanie – powiedział. Celaena od razu odgadła, że kłamie. – Dziękuję ci za zabicie Caina. Kapitan zeszty wniał. – Ja... Ja wciąż pamiętam, co czułam po pierwszy m zabójstwie. To nie by ło łatwe. Wbił wzrok w podłogę. – I to właśnie dlatego nie mogę przestać o ty m my śleć – rzekł. – Bo dla mnie to by ło łatwe. Po prostu wy ciągnąłem miecz i zabiłem go. Chciałem go zabić. – Uniósł głowę i przeszy ł ją spojrzeniem. – On wiedział o twoich rodzicach. Skąd? – Nie wiem – skłamała. Doskonale znała odpowiedź na to py tanie. Na skutek częsty ch kontaktów z Inny mi Światami, Światem Pomiędzy i pozostały mi otchłaniami szaleństwa Cain wy pracował umiejętność zaglądania w cudze my śli, wspomnienia i dusze. Celaena z trudem opanowała dreszcz. Twarz Chaola złagodniała. – Przy kro mi, że odeszli w taki sposób. Dziewczy nę osaczy ły obrazy z przeszłości. Chciała je odepchnąć, ale wtedy usły szała swój głos: – To by ło bardzo dawno temu. Gdy wspięłam się na ich łóżko, poczułam wilgoć na pościeli. Wcześniej padało i przy szło mi do głowy, że pewnie zostawili otwarte okno na noc. Dopiero rankiem po przebudzeniu uświadomiłam sobie, że to nie by ł deszcz. – Drżała. Nabrała tchu, chcąc jak najszy bciej zapomnieć o krwi na własnej skórze. – Jakiś czas później zostałam znaleziona przez Aroby nna Hamela. – Naprawdę jest mi przy kro – rzekł Chaol. – To się wy darzy ło dawno temu – powtórzy ła Celaena. – Zdąży łam już zapomnieć, jak wy glądali. – To by ło kolejne kłamstwo. Pamiętała każdy szczegół twarzy rodziców. – Czasami zapominam, że w ogóle istnieli. Kapitan pokiwał głową, potwierdzając nie ty le, że zrozumiał jej słowa, ile że je usły szał. – To, co dla mnie zrobiłeś, Chaol... – ciągnęła zabójczy m. – Nie chodzi mi nawet o Caina. Mam na my ślę tę chwilę, kiedy... – Muszę już iść – przerwał jej i skierował się ku drzwiom, ale dziewczy na złapała go za ramię i szarpnęła z całej siły, odwracając go twarzą do siebie. Spojrzała na jego udręczone oczy i bez wahania zarzuciła mu ręce na szy ję. Kapitan wy prostował się, ale Celaena tuliła się do niego ze wszy stkich sił, nie zwracając uwagi na ból ran. Po chwili wahania Chaol również ją objął i przy garnął do siebie. Trzy mał ją tak mocno, że gdy zabójczy m zamknęła oczy, miała wrażenie, że stanowią jedność.
Czuła jego ciepły oddech na szy i. Nagle mężczy zna pochy lił głowę i oparł policzek o jej włosy. Serce dziewczy ny biło bardzo szy bko, a mimo to czuła absolutny spokój. Miała wrażenie, że mogłaby tak stać przez całą wieczność i nawet by nie zauważy ła, gdy by świat wokół nich zawalił się w gruzy. Przy pomniała sobie jego palce leżące tuż przy wy ry sowanej kredą linii, sięgające ku niej pomimo dzielącej ich bariery. – Czy wszy stko w porządku? – rozległ się głos Doriana. Książę stał na progu. Chaol odsunął się od niej tak szy bko, że dziewczy na nieomal się zatoczy ła. – Wszy stko gra – powiedział i zgarbił się. W pomieszczeniu niespodziewanie zrobiło się chłodno i Celaena poczuła gęsią skórkę na cały m ciele. Gdy kapitan skinął następcy tronu i wy szedł z jej komnat, odwróciła głowę. Z jakiegoś powodu nie mogła patrzeć na Doriana. Książę stanął przed nią, ale zabójczy m uparcie patrzy ła na zamknięte drzwi. – Chy ba nie doszedł do siebie po zabiciu Caina – rzekł następca tronu. – To chy ba oczy wiste – warknęła. Młodzieniec uniósł brwi ze zdumieniem i dziewczy na westchnęła. – Przepraszam – powiedziała. – Miałem wrażenie, że... że wam w czy mś przeszkodziłem – rzucił ostrożnie książę. – Gdzież tam znowu. Po prostu zrobiło mi się go żal i ty le. – Szkoda, że wy biegł tak szy bko, bo mam dobre wieści – rzekł Dorian, a żołądek Celaeny wy winął salto. – Od pewnego czasu przy pominałem ojcu o umowie dla ciebie, aż wreszcie skończy ły mu się wy mówki. Podpiszesz ją jutro w komnacie rady królewskiej. – Chcesz powiedzieć, że... że oficjalnie stałam się Królewską Obrończy nią? – Okazało się, że ojciec ty lko udaje, że cię nienawidzi. To prawdziwy cud, że nie kazał ci czekać dłużej – rzekł książę i mrugnął do niej. Cztery lata! Po czterech latach służby odzy ska upragnioną wolność. Ale dlaczego Chaol wy szedł tak szy bko? Celaena spojrzała na drzwi, zastanawiając się, czy zdąży go jeszcze dogonić w kory tarzu. Dorian położy ł dłoń na jej talii. – Twoja nominacja oznacza, że przy jdzie nam jeszcze spędzić trochę czasu razem – rzekł i nachy lił ku niej twarz. Pocałował ją, ale dziewczy na pospiesznie uwolniła się od niego. – J a . . . Dorian, ja zostałam Królewską Obrończy nią! – zawołała i wy buchnęła śmiechem. – Tak, to prawda – potwierdził książę i znów chciał do niej podejść, ale odsunęła się i wy jrzała przez okno. Na zewnątrz trwał wspaniały dzień, a świat ponownie stanął przed nią otworem. Mogła wreszcie przekroczy ć białą linię. Po chwili przeniosła wzrok na Doriana. – Jako Królewska Obrończy ni nie mogę by ć z tobą – powiedziała. – Oczy wiście, że możesz. Będziemy musieli zachować to w tajemnicy, ale... – Mam już dość tajemnic. Nie potrzebuję kolejnej. – No to znajdę jakiś sposób, aby przedstawić to ojcu. I matce – dodał, krzy wiąc się lekko. – Ale po co? Dorian, jestem służącą twojego ojca, a ty jesteś następcą tronu Adarlanu! Nie my liła się. Jeśli ich związek miał się przerodzić w coś trwalszego, stosunki między nimi mocno by się skomplikowały po upły wie czterech lat jej służby dla króla. Jednoczesne by cie z księciem i służenie jego ojcu również wy dawało się trudne do pogodzenia, a sam Dorian, choć nie chciał się do tego głośno przy znać, również miał własne obowiązki.
Podobał jej się i pragnęła go, ale wiedziała, że ich związek nie ma żadny ch szans. Miłość do dziedzica tronu Adarlanu? Dobre sobie... Oczy mężczy zny pociemniały. – Czy zamierzasz przez to powiedzieć, że nie chcesz już by ć ze mną? – Chodzi mi o to, że... Ze ja wy jadę stąd za cztery lata i nie widzę sposobu, aby nam to nie zaszkodziło. Nie chcę nawet my śleć o inny ch rozwiązaniach. – Promienie słońca ogrzewały jej skórę, a ciężar, który spoczy wał na jej barkach, z wolna znikał. – Chodzi mi o to, że za cztery lata odzy skam wolność, a nigdy jeszcze nie by łam tak naprawdę wolna, Dorianie. Nigdy w cały m ży ciu – mówiła i uśmiechała się. – Chcę poznać smak prawdziwej wolności. Książę już otworzy ł usta, chcąc zaprotestować, ale jej uśmiech sprawił, że zrezy gnował. Celaena dobrze przemy ślała decy zję i nie żałowała jej, a mimo to poczuła osobliwe rozczarowanie, gdy w końcu powiedział: – Jak sobie ży czy sz. – Ale chciałaby m pozostać twoją przy jaciółką. Następca tronu wsunął dłonie w kieszenie. – Zawsze. Dziewczy na chciała dotknąć jego ramienia lub pocałować go w policzek, ale słowo „wolność" rozbrzmiewało echem w jej umy śle i nie przestawała się uśmiechać. Dorian również obdarzy ł ją uśmiechem, choć nieco wy muszony m. – My ślę, że Nehemia tu zmierza, aby ci opowiedzieć o umowie. Będzie wściekła na mnie za to, że powiedziałem ci jako pierwszy. Przeproś ją w moim imieniu, dobrze? Odwrócił się, chcąc wy jść, ale zamarł z ręką na klamce. – Gratuluję, Celaeno – rzucił cicho i wy szedł, zanim zabójczy m zdąży ła odpowiedzieć. Dziewczy na została sama. Spojrzała na okno i położy ła dłoń na sercu, raz za razem szepcząc to samo słowo. Wolność.
54 Kilka godzin później Chaol zatrzy mał się przed drzwiami do jadalni Celaeny i wbił w nie wzrok. Nie wiedział tak naprawdę, czego tu szuka, ale przez cały dzień bezskutecznie usiłował znaleźć Doriana. Musiał mu wy tłumaczy ć, że sprawy między nim a dziewczy ną układały się inaczej, niż zapewne sądził. Znów zerknął na swoje dłonie. Przez ostatni ty dzień król rzadko się do niego odzy wał, a imię Caina nie padło na żadny m z zebrań. Nie by ło się w sumie czemu dziwić, gdy ż wojownik nie by ł członkiem Gwardii Królewskiej, lecz zaledwie pionkiem w wielkiej grze, która miała na celu dostarczy ć władcy rozry wki. Chaol nie mógł jednak zapomnieć, że Cain nie ży je. Pamiętał, że to za jego sprawą wojownik już nigdy nie otworzy oczu. Przez niego nie zaczerpnie tchu. Przez niego serce mężczy zny ucichło na zawsze. Dłoń kapitana nieświadomie sięgnęła po miecz, ale natrafiła na pustkę. Rzucił broń w kąt pokoju zaraz po walce. Na szczęście ktoś okazał nieco litości i zmy ł z niego krew. By ć może by li to strażnicy, którzy zaprowadzili Chaola do jego komnat i nalali mu mocnego trunku. Siedzieli w milczeniu wraz z nim, dopóki kapitan nie odzy skał kontaktu z rzeczy wistością, a potem wy szli bez słowa, nie czekając na podziękowania. Westfall przeczesał dłonią krótkie włosy i otworzy ł drzwi do jadalni zabójczy m. Celaena siedziała zgarbiona przy stole i dziobała widelcem jedzenie na talerzu. Na jego widok uniosła brwi. – Druga wizy ta tego samego dnia? – spy tała, odkładając widelec. – Czemu zawdzięczam ten zaszczy t? – Gdzie jest Dorian? – Chaol skrzy wił się. – A czemu miałby tu by ć? – Z reguły jest tutaj o tej godzinie. – Cóż, od jutra wszy stko będzie wy glądać inaczej. Kapitan podszedł bliżej i zatrzy mał się przy stole. – Dlaczego? Dziewczy na wsunęła kawałek chleba do ust. – Bo to przerwałam. – Co takiego? – Zostałam Królewską Obrończy nią. Zapewne zdajesz sobie sprawę z tego, że ktoś na moim stanowisku raczej nie powinien wiązać się z księciem. By łoby to wielce niestosowne. Jej błękitne oczy zamigotały, a Chaol zastanawiał się, dlaczego położy ła nacisk na słowo „książę". Nie miał również pojęcia, dlaczego serce zabiło mu szy bciej. Zwalczy ł uśmiech. – Zastanawiałem się, kiedy wreszcie to zrozumiesz. Czy dręczy ł ją niepokój? Czy my ślała o swoich zbroczony ch krwią dłoniach? Uwielbiała się py sznić i przechwalać, bez przerwy paradowała z dłonią opartą na biodrze, ale on zawsze widział w jej twarzy coś łagodnego. Dawało mu to nadzieję, że by ć może pomimo ty lu zabójstw na koncie dziewczy na nadal posiada duszę i kiedy ś uda się jej odzy skać człowieczeństwo. Przecież przeży ła niewolę w Endovier i nadal potrafiła się śmiać. Celaena owinęła kosmy k włosów wokół palca. Nadal miała na sobie ową nieprzy zwoicie krótką koszulę nocną, która odsłoniła jej uda, gdy dziewczy na oparła nogi na blacie stołu. Skupił się na jej twarzy.
– Może się przy siądziesz? – Wskazała mu wolne krzesło. – Wielka szkoda, że muszę świętować sama. Chaol spojrzał na nią ze skry wany m uśmiechem. Wiedział, że to, co się wy darzy ło podczas walki finałowej, będzie go zawsze prześladować i nawiedzać w koszmarach, ale na chwilę mógł o ty m zapomnieć. Przy ciągnął krzesło i usiadł na nim. Zabójczy m nalała wina do pucharu i wręczy ła mu go. – Za cztery lata służby, które dzielą mnie od wolności – powiedziała i uniosła naczy nie. – Za ciebie, Celaeno. Ich spojrzenia spotkały się i ty m razem Chaol nie ukry wał już uśmiechu. „A może cztery lata z nią to wcale nie tak dużo?" – pomy ślał. *** Celaena stała w grobowcu, przekonana, że śni. Często odwiedzała to miejsce w swoich snach. Czasami ponownie zabijała ridderaka, niekiedy by ła uwięziona w sarkofagu królowej lub stawała przed obliczem pięknej nieznajomej ze złoty mi włosami noszącej koronę zby t ciężką dla siebie, ale tej nocy... Tej nocy w grobowcu spotkała się z Eleną. Po mieszczenie wy pełnił srebrzy sty blask księży ca. Nigdzie nie by ło ani śladu trupa ridderaka. – Dochodzisz do siebie? – spy tała królowa, opierając się o własny sarkofag. Celaena stała w progu i wpatry wała się w Elenę. Zjawa nie miała na sobie zbroi, lecz by ła odziana jak zawsze w długą powłóczy stą szatę, a na jej twarzy na próżno by ło szukać zaciekłości. – Powoli – odpowiedziała i spojrzała po sobie. W świecie marzeń po jej ranach nie by ło śladu. – Nie wiedziałam, że jesteś wojowniczką – rzuciła i spojrzała na Damaris. – Ludzie nie pamiętają już wielu rzeczy o mnie – rzekła Elena. Jej błękitne oczy płonęły smutkiem i gniewem. – Brałam udział w bitwach z Erawanem i stawałam u boku Gavina. To właśnie wtedy narodziła się między nami miłość. Wasze legendy ukazują mnie jednakże jako damulkę, która czekała w wieży z magiczny m naszy jnikiem dla swego księcia-bohatera. – Przy kro mi. – Celaena dotknęła amuletu. – Ty możesz okazać się kimś inny m – rzekła Elena cicho. – Możesz zostać kimś wielkim. Większy m ode mnie. Większy m od nas wszy stkich. Dziewczy na otworzy ła usta, ale nie powiedziała ani słowa. Królowa zbliży ła się do niej o krok. – Mogłaby ś kiedy ś wstrząsnąć gwiazdami – szepnęła. – Jeśli się ośmielisz, będziesz w stanie dokonać wszy stkiego. W głębi serca sama o ty m wiesz i to chy ba przeraża cię najbardziej. Podeszła jeszcze bliżej. Zabójczy ni ze wszy stkich sił opanowała odruch rzucenia się do ucieczki. Oczy królowej, lśniące i błękitne niczy m lodowiec, by ły równie etery czne jak jej przepiękna twarz. – Odnalazłaś i zniszczy łaś zło, które Cain ściągnął na świat. Zostałaś Królewską Obrończy nią. Zrobiłaś wszy stko, o co cię prosiłam. – Zrobiłam to, aby odzy skać wolność – rzekła dziewczy na. Na widok uśmiechu na twarzy królowej zapragnęła wrzasnąć ze wszy stkich sił, ale jakimś cudem zachowała spokój. Jej twarz nie wy rażała żadny ch emocji. – Skoro tak twierdzisz. Ale gdy prosiłaś o pomoc, gdy straciłaś amulet i zrozumiałaś, że nie masz szans, wiedziałaś, że ktoś odpowie na twoje wezwanie. Wiedziałaś, że
się zjawię. – Ale dlaczego? – zapy tała Celaena, zdoby wszy się na odwagę. – Dlaczego się zjawiłaś? Dlaczego miałam zostać Królewską Obrończy nią? Elena spojrzała na promień księży cowego blasku wpadający do grobowca. – Ponieważ są ludzie, którzy znaleźli się w tej samej sy tuacji co ty i czekają, aż ich ocalisz – rzekła. – Możesz się tego wy pierać, ale wielu z nich cię potrzebuje, a niektórzy, jak choćby Nehemia, to twoi przy jaciele. Ponieważ gdy leżałam pogrążona w długim, niekończący m się śnie, obudził mnie głos należący do wielu, wielu z was. Niektórzy szeptali, inni krzy czeli, jeszcze inni nie by li nawet świadomi tego, że wołają. Wszy scy pragnęli ty lko jednego. Elena dotknęła czoła zabójczy m w miejscu, gdzie pojawił się ów tajemniczy znak. Dziewczy na poczuła ciepło, a sy mbol oży ł na moment i zalał twarz królowej błękitny m blaskiem. – A gdy i ty usły szy sz ich wołanie, od razu zrozumiesz, dlaczego cię odnalazłam, dlaczego wspierałam cię w walce i dlaczego nadal będę nad tobą czuwać, bez względu na to, ile razy mnie odepchniesz. Oczy zabójczy ni zaszły łzami. Zrobiła krok w kierunku kory tarza. Elena uśmiechnęła się ze smutkiem. – Póki co rób to, co robisz. Wy pełniaj swoje zadania u boku króla, a niebawem sama będziesz wiedziała, co więcej należy uczy nić. Póki co ciesz się swoim osiągnięciem. Celaena poczuła mdłości na my śl o ty m, czego jeszcze będzie musiała dokonać, ale pokiwała głową. – Dobrze – szepnęła i skierowała się do wy jścia, ale zatrzy mała się i spojrzała na królową, która nadal stała w miejscu i przy glądała się jej smutny mi oczy ma. – Dziękuję za uratowanie mi ży cia – powiedziała. Elena skinęła głową. – Więzów krwi nie da się tak łatwo zerwać – szepnęła i znikła. Jej słowa rozbrzmiały echem w pusty m grobowcu.
55 Następnego dnia Celaena zjawiła się w komnacie rady królewskiej. Spoglądając czujnie wokół, podeszła do szklanego tronu, tego samego, na który m zasiadał król, gdy ujrzała go po raz pierwszy kilka miesięcy wcześniej. W kominku nadal płonął zielonkawy ogień, a przy długim stole zasiadało trzy nastu przy glądający ch się jej mężczy zn. Nie by ło już jednak żadny ch inny ch kandy datów do roli Królewskiego Obrońcy. By ła ty lko ona, zwy ciężczy ni turnieju. Obok tronu ojca stał Dorian i uśmiechał się do niej. „Miejmy nadzieję, że to dobry znak". Jego uśmiech rzeczy wiście dodał jej otuchy, ale nie mogła zignorować przerażenia, jakie budził w niej monarcha. Jego ciemne oczy śledziły ją bezustannie. Jedy ny m sły szalny m odgłosem w komnacie by ł szelest jej złocistej sukni. Celaena złapała się na ty m, że ma ochotę wy kręcić dłonie, więc przy cisnęła je do brązowego gorsetu. Zatrzy mała się i złoży ła ukłon. Towarzy szący jej Chaol uczy nił to samo. Stał przy niej bliżej, niż by ło trzeba. – A więc stanęłaś przed moim obliczem, aby podpisać umowę – odezwał się król. Dziewczy nę przeszedł dreszcz. „Jak to możliwe, że tak okropny człowiek posiadł tak niezmierzoną władzę?" – pomy ślała. – Tak, Wasza Wy sokość – powiedziała najbardziej ulegle jak potrafiła, wpatrując się w jego buty. – Służ mi jako Obrończy ni, a odzy skasz wolność. Ustaliłaś z moim sy nem, że twoja służba potrwa cztery lata, choć doprawdy nie mam pojęcia, dlaczego uznał za stosowne cokolwiek z tobą negocjować – rzekł król i zmierzy ł Doriana wściekły m spojrzeniem. Książę przy gry zł wargę, ale nic nie powiedział. Jej serce biło pospiesznie niczy m boja podskakująca na falach. Postanowiła, że zrobi wszy stko, czego władca od niej zażąda. Wy pełni każde zadanie, a gdy cztery lata służby dobiegną końca, rozpocznie własne ży cie, z dala od groźby niewoli. Rozpocznie nowe ży cie tak daleko od Adarlanu jak to możliwe. Zapomni o ty m okropny m królestwie. Nie wiedziała, czy ma się uśmiechnąć, wy buchnąć śmiechem, kiwnąć głową czy może zatańczy ć. Za pieniądze, które zarobi na służbie u króla, będzie mogła wy godnie ży ć do późnej starości. Będzie mogła pożegnać się z Aroby nnem i Adarlanem na zawsze. – Nie masz zamiaru mi podziękować? – warknął monarcha. Celaena pochy liła się w głębokim ukłonie, ledwie mogąc opanować radość. Pokonała go. Nagrzeszy ła wobec całego imperium, a mimo to odniosła teraz zwy cięstwo. – Dziękuję ci, panie, za ten wielki zaszczy t, jaki mi czy nisz. Jestem twoją pokorną sługą. – Kłamstwo ci w niczy m nie pomoże – parsknął król. – Przy nieście umowę. Który ś z członków rady posłusznie położy ł pergamin na stole przed dziewczy ną. Celaena wpatry wała się w pióro i puste miejsce na umowie, w który m miała złoży ć podpis. Oczy władcy bły snęły złowrogo i zrozumiała, że jeszcze jeden akt nieposłuszeństwa, jeszcze jeden wrogi gest i zawiśnie na stry czku. – Nie będziesz kwestionować moich poleceń – mówił monarcha. – Jeśli każę ci wy konać jakieś zadanie, wy pełnisz moją wolę bez szemrania. Nie muszę ci tłumaczy ć moich zamy słów. Jeśli zostaniesz złapana, będziesz do końca wy pierała się związku ze mną. Czy to jasne? – Oczy wiście, Wasza Wy sokość.
Król podniósł się i zszedł z podwy ższenia. Dorian drgnął, ale Chaol pokręcił głową. Celaena spojrzała na posadzkę, gdy monarcha zatrzy mał się tuż przed nią. – Musisz zrozumieć jedną rzecz, zabójczy m – oznajmił, a dziewczy na poczuła się drobna i krucha. – Jeśli zawalisz jakieś zadanie lub zapomnisz o konieczności powrotu, drogo mi za to zapłacisz. – Mówił teraz tak cicho, że ledwie go sły szała. – Jeśli nie wrócisz do pałacu, twój przy jaciel kapitan Gwardii – urwał na moment dla wzmocnienia efektu – zostanie zabity. – Dziewczy na otworzy ła szeroko oczy, wpatrując się w pusty tron. – Jeśli mimo to nie powrócisz, zabiję Nehemię. Potem jej braci. Następnie zakopię ich matkę ży wcem obok nich. Wiedz, że jestem równie przebiegły i bezwzględny jak ty. – Celaena nie patrzy ła na niego, a mimo tu wy czuwała jego uśmiech. – Rozumiesz wszy stko, tak? – spy tał i cofnął się. – Podpisz to. Dziewczy na ponownie spojrzała na puste miejsce na umowie. W milczeniu nabrała tchu, zmówiła w my ślach modlitwę za swoją duszę i złoży ła podpis. Każda kolejna litera imienia i nazwiska by ła trudniejsza do napisania od poprzedniej, ale wreszcie skończy ła i odłoży ła pióro na stół. – Dobrze. Teraz wy jdź. – Król wskazał jej drzwi. – Wezwę cię, gdy będę cię potrzebował. Monarcha ponownie zasiadł na tronie. Celaena ukłoniła się ostrożnie, nie spuszczając z niego wzroku. Raz ty lko zerknęła na Doriana. W szafirowy ch oczach księcia dostrzegła coś, co mogło by ć ty lko smutkiem. Mimo to uśmiechnął się do niej. W sekundę później dłoń Chaola dotknęła jej ramienia. Kapitanowi groziła śmierć. Nie mogła narazić ani jego, ani rodziny Ytger. W sercu czuła radość, a mimo to jej nogi by ły ciężkie jak z ołowiu. Powoli wy szła z komnaty. Na zewnątrz wiatr z wy ciem uderzał w szklane wieży czki zamku, ale nie by ł w stanie strzaskać jego murów. Z każdy m krokiem ciężar na barkach Celaeny stawał się coraz lżejszy. Chaol nie odzy wał się ani słowem do chwili, gdy znaleźli się w kamiennej części budowli. – Cóż, Obrończy ni – powiedział, odwracając się do niej. Nadal nie miał przy sobie miecza. – Tak, kapitanie? Kącik jego ust drgnął, jakby mężczy zna chciał się uśmiechnąć. – Szczęśliwa? Celaena nie mogła opanować szerokiego uśmiechu. – Niewy kluczone, że właśnie sprzedałam swą duszę, ale... Tak, jestem szczęśliwa. Tak bardzo, jak to ty lko możliwe. – Celaena Sardothien, Królewska Obrończy ni. – Chaol zamy ślił się. – Coś ci się w ty m nie podoba? – Nie, brzmi dobrze. – Kapitan wzruszy ł ramionami. – Chcesz wiedzieć, na czy m będzie polegało twoje pierwsze zadanie? Dziewczy na spojrzała w złocistobrązowe oczy mężczy zny i dziesiątki obietnic, które skry wały, a potem ujęła go za rękę. – Jutro mi powiesz – rzekła z uśmiechem.