The Evolution of Mara Dyer(02 Mara Dyer Trilogy) by Michelle Hodkin tłumaczenie nieoficjalne: hekate92 (chomikuj.pl/hekate92) Wstęp Twoja miłość go zn...
21 downloads
19 Views
947KB Size
The Evolution of Mara Dyer (02 Mara Dyer Trilogy) by Michelle Hodkin tłumaczenie nieoficjalne: hekate92 (chomikuj.pl/hekate92)
Wstęp
Twoja miłość go zniszczy. Słowa odbijały się echem w moim umyśle, gdy biegłam obok śmiejących się ludzi. Oślepiające światła i radosne okrzyki mieszały się ze sobą w chaosie dźwięków i kolorów. Wiedziałam, że Noah był za mną. Wiedziałam, że może mnie złapać. Ale moje stopy próbowały zrobić to, czego serce nie potrafiło; próbowały zostawić go w tyle. Nie mogłam już złapać oddechu pod klaunem o chytrym spojrzeniu, którego palce wskazywały na wejście do Sali Luster. Noah złapał mnie bez problemu. Odwrócił mnie twarzą do siebie i chwycił za nadgarstki. Moje policzki były mokre od łez, jej słowa rozdzierały mi serce. Jeśli naprawdę go kochasz, powiedziała, pozwolisz mu odejść. Chciałam kochać go wystarczająco mocno.
1 Lilian i Alfred Rice Oddział psychiatryczny Miami, Floryda
Obudziłam się któregoś dnia w jakimś szpitalu i zobaczyłam obcą osobę siedzącą przy łóżku. Usiadłam ostrożnie – bolało mnie ramię – i przyjrzałam się jej. Miała ciemne, brązowe włosy przeplatane siwizną, piwne oczy i kurze łapki w kącikach. Całą jej twarz rozświetlił uśmiech. – Dzień dobry, Mara – powiedziała. – Dzień dobry – odpowiedziałam. Głos miałam niski i ochrypły. Zupełnie nie brzmiał jak mój. – Wiesz, gdzie jesteś? Najwyraźniej nie zauważyła, że okno za nią wychodziło na zewnątrz i z łóżka miałam świetny widok. – Jestem na oddziale psychiatrycznym Lilian i Alfreda Rice'ów. – Wiesz, kim ja jestem? Nie miałam pojęcia, ale próbowałam tego nie okazywać. Coś w jej głosie mówiło mi, że się spotkałyśmy i powinnam pamiętać. – Tak – skłamałam. – Jak się nazywam? Cholera. Zaczęłam szybciej oddychać. – Jestem dr West – powiedziała spokojnym głosem, który był też ciepły i przyjazny, ale na pewno nie znajomy. – Spotkałyśmy się wczoraj, kiedy zostałaś przywieziona przez swoich rodziców i detektywa Vincenta Gadsena.
Wczoraj. – Pamiętasz? Pamiętałam mojego tatę, bladego i zranionego, który leżał na szpitalnym łóżku po postrzeleniu przez matkę zamordowanej dziewczyny. Pamiętałam, że to ja ją do tego zmusiłam. Pamiętałam, że poszłam na posterunek policji, by przyznać się do kradzieży EpiPenu mojej nauczycielki i wypuszczenia ognistych mrówek do jej biurka, przez co zmarła na skutek szoku anafilaktycznego. Pamiętałam, że to nie była prawda – zwykłe kłamstwo, którym chciałam nakarmić policję, by powstrzymali mnie od ranienia ludzi, których kochałam. Nie uwierzyliby mi, gdybym powiedziała, że zażyczyłam sobie śmierci nauczycielki i krótko po tym zmarła. Zadławiła się na śmierć spuchniętym językiem, dokładnie tak jak to sobie wyobraziłam. Pamiętałam, że zanim miałam szansę o tym wszystkim powiedzieć, zobaczyłam Jude'a na posterunku. Który wyglądał na bardzo żywego. Nie pamiętałam, jak dostałam się do szpitala. Nie pamiętałam, że mnie ktoś tu sprowadził. Po pojawieniu się Jude'a, nie pamiętałam nic więcej. – Zostałaś przyjęta wczoraj po południu – powiedziała nieznajoma... dr West. – Detektyw zadzwonił do twoich rodziców, bo nie mogli cię uspokoić - ciągle krzyczałaś. Zamknęłam oczy i zobaczyłam twarz Jude'a, gdy mnie mijał. Otarł się o mnie. Uśmiechnął. Wspomnienie wyryło się pod moimi powiekami, więc otworzyłam szybko oczy, by ujrzeć cokolwiek innego. – Powiedziałaś im, że twój chłopak, Jude Lowe, który zginął pod zawalonym budynkiem, żyje. – Były – powiedziałam, walcząc o spokój. – Słucham? – Były chłopak. Dr West przechyliła głowę nieznacznie, a jej twarz przybrała ostrożny, neutralny wyraz, który rozpoznawałam, bo często widywałam go na twarzy mamy. Szczególnie przez ostatnie kilka miesięcy. – Powiedziałaś, że to ty doprowadziłaś do zawalenia opuszczonego szpitala na Rhode Island, który zmiażdżył twoją najlepszą przyjaciółkę Rachel i siostrę Jude'a, Claire.
Powiedziałaś, że Jude napastował się seksualnie i to dlatego próbowałaś go zabić. I powiedziałaś, że przeżył. I że jest tutaj. Była perfekcyjnie spokojna, gdy mówiła, a to tylko podsycało moją panikę. Te słowa w jej ustach brzmiały szaleńczo, mimo że były prawdziwe. I skoro dr West wiedziała, to wiedziała też... – Twoja mama przyprowadziła cię tu na badania. Mama. Moja rodzina. Też usłyszeli o tym, chociaż nie planowałam im mówić. Chociaż nie pamiętałam, bym im mówiła. I tu mnie to wszystko doprowadziło. – Nie zaczęliśmy wczoraj, bo byłaś nieprzytomna. Palce powędrowały do mojego przedramienia, pod krótki rękaw białej koszulki. Był tam bandaż, który pewnie przykrywał ranę po zastrzyku – Gdzie ona jest? – zapytałam, patrząc na bandaż. – Gdzie jest kto? – Moja mama. – Moje spojrzenie powędrowało na korytarz za szkłem, ale jej tam nie widziałam. Korytarz wyglądał na pusty. Gdybym tylko miała szansę z nią porozmawiać, może mogłabym się wytłumaczyć. – Nie ma jej tu. To było niepodobne do mojej mamy. Nie zostawiła mnie, gdy leżałam w szpitalu po zawaleniu szpitala. Powiedziałam o tym dr West. – Chciałabyś ją zobaczyć? – Tak. – Okay, zobaczę później, co mogę zrobić. Jej ton sugerował, że to będzie nagroda za dobre zachowanie i nie spodobało mi się to. Zrzuciłam nogi z łóżka i wstałam. Miałam na sobie spodnie od piżamy, nie dżinsy, które pamiętałam, że ostatnio nosiłam. Mama musiała zabrać je z domu. Ktoś musiał mnie przebrać.
Przełknęłam głośno.
– Chciałabym ją zobaczyć teraz. Dr West również wstała. – Mara, tu jej nie ma.
– To pójdę jej poszukać – powiedziałam i zaczęłam szukać moich trampek. Ukucnęłam i zajrzałam pod łóżko, ale nie było ich tam. – Gdzie są moje buty? – zapytałam, ciągle klęcząc. – Musieliśmy je zabrać. Wstałam i spojrzałam jej prosto w twarz. – Dlaczego? – Miały sznurówki. Zmrużyłam oczy. – No i? – Przyjęto cię tutaj, bo twoja mama uznała, że możesz być zagrożeniem dla siebie i innych. – Naprawdę muszę z nią porozmawiać – powiedziałam, siląc się na spokojny ton. Mocno zagryzłam dolną wargę. – Zobaczysz. – Kiedy? – Cóż, najpierw chciałabym z kimś porozmawiać i przyprowadzę tu doktora, żeby się upewnić... – A co, jeśli ja nie chcę? Dr West przyjrzała mi się uważniej ze smutną miną. Ściskało mnie w gardle. – Nie możecie mnie tu trzymać bez mojej zgody. – Udało mi się powiedzieć. Przynajmniej tyle wiedziałam. Byłam córką prawnika i miałam siedemnaście lat. Nie mogli mnie tu trzymać, chyba że tego chciałam. Chyba że... – Krzyczałaś i histeryzowałaś, i potknęłaś się. Kiedy jedna z naszych pielęgniarek próbowała ci pomóc, uderzyłaś ją. Nie. – To nagła sytuacja, więc twoi rodzice wyrazili zgodę za ciebie. Zmusiłam się do szeptu, bo wolałam nie krzyczeć. – O czym pani mówi?
– Przykro mi, ale zostałaś przyjęta mimowolnie.
2
– Mamy nadzieję, że pozwolisz doktorowi na badanie fizyczne – powiedziała grzecznie. – I zgodzisz się na nasz plan leczenia. – A jeśli nie? – spytałam. – Cóż, twoi rodzice ciągle mają czas, by wypełnić odpowiednie papiery dla sądu, kiedy tu będziesz... ale byłoby lepiej dla ciebie i dla nich, gdybyś współpracowała. Chcemy ci pomóc. W tej chwili chyba nawet nie czułam już zagubienia. – Mara – powiedziała dr West, spoglądając mi w oczy – rozumiesz, co to oznacza? To oznaczało, że Jude żył i nikt poza mną w to nie wierzył. To oznaczało, że coś było ze mną nie tak, ale nie to, co oni myśleli. To oznaczało, że byłam sama. Ale moje galopujące myśli przywołały obraz. Wspomnienie. Beżowe ściany oddziału psychiatrycznego rozmyły się i stały się przeźroczyste. Widziałam siebie na siedzeniu pasażera w samochodzie – samochodzie Noah – widziałam policzki mokre od łez. Noah siedział obok, jego włosy zmierzwione i idealne, jego oczy z prowokacją patrzyły w moje. – Coś jest ze mną nie tak i nikt nie może mi pomóc – powiedziałam do niego. – Pozwól mi spróbować – odpowiedział. To było jeszcze zanim się dowiedział, jak popieprzona byłam, ale kiedy moja zbroja pękła na marmurowych schodach sądu, ukazując całą brzydotę pod spodem, to nie Noah mnie zostawił. Ja zostawiłam jego. Bo zabiłam czterech ludzi – pięciu, jeśli klient mojego taty się nie obudzi – za pomocą myśli. A ta liczba mogła być większa – byłaby większa, gdyby Noah nie uratował życia
mojego taty. Nigdy nie chciałam zranić ludzi, których kochałam, ale Rachel ciągle była martwa, a mój tata ciągle miał ranę po postrzale. Mniej niż czterdzieści osiem godzin temu myślałam, że najlepszym sposobem na zapewnienie im bezpieczeństwa, będzie trzymanie ich od siebie z daleka. Ale wszystko się zmieniło. Jude to zmienił. Nikt nie znał prawdy o mnie. Nikt poza Noah. A to oznaczało, że on był jedynym, który mógł to naprawić. Musiałam z nim porozmawiać. – Mara? Niechętnie na nią spojrzałam. – Pozwolisz nam sobie pomóc? Pomóc sobie?, chciałam zapytać. Przez faszerowanie mnie lekami, kiedy nie byłam chora, w każdym razie to nic poważniejszego niż zespół stresu pourazowego? Nie jestem psychicznie chora, chciałam powiedzieć. Nie jestem. Nie nie miałam dużego wyboru, więc zmusiłam się, by powiedzieć tak. – Najpierw chcę porozmawiać z mamą – dodałam. – Zadzwonię do niej po badaniu, jeśli nie masz nic przeciwko? Miałam. I to bardzo. Ale pokiwałam głową i dr West uśmiechnęła się, co pogłębiło bruzdy na jej twarzy i dało jej wygląd miłej, grzecznej babci. Może i nią była. Kiedy wyszła, jedyne co mogłam zrobić, to się nie załamywać; i tak nie miałam czasu. Od razu zastąpił ją doktor z latarką, który zadawał mi pytania o mój apetyt i inne dziko przyziemne szczegóły, na które odpowiadałam spokojnie i ostrożnie. Potem wyszedł, a mi zaproponowano jedzenie i jeden z pracowników – psycholog, pielęgniarz? – pokazał mi oddział. Było tu ciszej, niż sobie wyobrażałam, ale w końcu to miejsce dla czubków. Kilka dzieci czytało w ciszy. Jedno oglądało telewizję. Inne rozmawiało z przyjacielem. Spojrzeli na mnie, gdy się pojawiłam, ale poza tym przeszłam niezauważona. Kiedy już byłam z powrotem w pokoju, doznałam szoku, widząc w nim mamę. Ktoś inny nie dostrzegłby, jak źle się czuła. Jej ubrania były niepogniecione. Skóra idealna. Każdy włos na swoim miejscu. Ale bezradność widoczna była w postawie, a strach nawiedzał jej oczy. Ledwo się trzymała. Ale trzymała się dla mnie.
Chciałam ją uściskać i potrząsnąć nią jednocześnie. Ale nie ruszyłam się, przytwierdzona do podłogi. Ruszyła się, by mnie przytulić. Pozwoliłam jej, ale ręce miałam przywiązane do tułowia i nie potrafiłam odwzajemnić uścisku. Cofnęła się i odgarnęła włosy z twarzy. Patrzyła wnikliwie w moje oczy. – Przepraszam, Mara. – Co ty nie powiesz. – Mój głos był beznamiętny. Równie dobrze mogłabym ją uderzyć. – Jak możesz tak mówić? – zapytała. – Bo obudziłam się dzisiaj na oddziale psychiatrycznym. – Słowa pozostawiły na moim języku gorzki smak. Cofnęła się i usiadła na łóżku, które zostało świeżo pościelone. Potrząsnęła głową, a jej błyszczące, czarne włosy zafalowały. – Kiedy wyszłaś wczoraj ze szpitala, myślałam, że byłaś zmęczona i pojechałaś do domu. A kiedy zadzwoniła policja? – Jej głos załamał się, złapała się dłonią za gardło. – Twój ojciec został postrzelony, a potem odbieram telefon i słyszę policję: „Pani Dyer, dzwonimy w sprawie pani córki”. – Łza potoczyła się po jej policzku, ale szybko ją wytarła. – Myślałam, że miałaś wypadek samochodowy. Myślałam, że nie żyjesz. Mama otoczyła się ramionami i pochyliła w przód. – Byłam tak przerażona, że upuściłam telefon. Daniel go podniósł. Wyjaśnił, co się stało – że byłaś na posterunku i histeryzowałaś. Został z twoim ojcem, a ja pospieszyłam na miejsce, ale ty byłaś dzika, Mara – powiedziała i spojrzała na mnie. – Dzika. Nigdy nie pomyślałabym... – Jej głos urwał się i wydawała się patrzyć przeze mnie. – Krzyczałaś, że Jude żyje. Zrobiłam wtedy coś odważnego. Albo głupiego. Czasami ciężko rozróżnić. Zdecydowałam się jej zaufać. Spojrzałam mamie w oczy i bez wahania powiedziałam: – Bo żyje. – Jak to miałoby być możliwe, Mara? – powiedziała bezbarwnym głosem. – Nie wiem – przyznałam, bo nie miałam pojęcia. – Ale widziałam go. – Usiadłam przy niej na łóżku, ale nie za blisko.
Mama odgarnęła z twarzy włosy. – Czy to mogła być halucynacja? – Unikała mojego wzroku. – Jak wcześniej? Jak z kolczykami? Zadawałam sobie to samo pytanie. Widziałam wcześniej inne rzeczy – kolczyki babci na dnie wanny, mimo że wciąż były w moich uszach. Klasa rozpadająca się wokół mnie, robaki w jedzeniu. I widziałam Claire. Widziałam ją w lustrze. Słyszałam jej głos. – Bawcie się dobrze, dzieciaki. Widziałam Jude'a w lustrze. Jego głos też słyszałam. – Musisz przestać myśleć o tym miejscu. Ale teraz już wiedziałam, że wcześniej słyszałam, jak mówili te słowa. Nie w lustrach w domu. W szpitalu. Nie wyobraziłam sobie tych słów. Pamiętałam je. Z tamtego dnia. Ale na posterunku było inaczej. Jude rozmawiał z funkcjonariuszem. Próbowałam sobie przypomnieć, co powiedział. – Gdzie mógłbym zgłosić zaginioną osobę? Chyba się zgubiłem. Nigdy nie słyszałam, żeby to mówił. To były nowe słowa. I dotknął mnie, po tym jak je powiedział. Dotknął mnie. Poczułam to. To nie była halucynacja. Żył i był tam.
3
Mama czekała na odpowiedź na swoje pytanie, więc odpowiedziałam. Potrząsnęłam gwałtownie głową. – Nie. – Jude żył. To nie była halucynacja. Miałam pewność. Siedziała nieruchomo o chwilę za długo. Potem w końcu się uśmiechnęła, ale uśmiech nie sięgnął jej oczu. – Daniel tu jest – powiedziała i wstała. Pochyliła się, by mnie pocałować w czoło, po czym otworzyła drzwi i wpuściła mojego brata. Wymienili między sobą spojrzenia, ale gdy Daniel wszedł do pokoju, idealnie ukrył swój niepokój. Jego gęste, czarne włosy były w w nieładzie, a to do niego nie podobne. I miał ciemne cienie pod oczami. Uśmiechnął się do mnie – trochę za łatwo i za szybko – i pochylił się, by zamknąć mnie w uścisku. – Cieszę się, że nic ci nie jest – powiedział i ścisnął mocniej. Nie potrafiłam tego odwzajemnić. Potem mnie puścił i dodał pogodnie. – Nie wierzę, że wzięłaś moje kluczyki. I przy okazji, gdzie jest mój klucz od domu? Zmarszczyłam czoło. – Co? – Mój klucz od domu. Nie ma go na breloczku. Zabrałaś go, kiedy jechałaś na posterunek. – Och. – Nie pamiętałam, żebym go brała i nie pamiętałam, co z nim zrobiłam. – Przepraszam. – To nic. Przecież nie wpadłaś w żadne tarapaty czy coś – powiedział i mrugnął do mnie. – Co ty robisz? – Patrzę na ciebie z ukosa.
– Cóż, wygląda jakbyś miał zawał – powiedziałam i nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Daniel też się uśmiechnął, prawdziwie tym razem. – O mało nie dostałem zawału, kiedy mama o mało nie dostała zawału – powiedział cicho. Poważnie. – Ale... cieszę się, że nic ci nie jest. Rozejrzałam się po pokoju. – To pojęcie względne. – Touché. – Dziwię się, że pozwolili ci się ze mną zobaczyć – powiedziałam. – To, jak zachowuje się psychiatra... Zaczynam myśleć, że zostałam zamknięta na dobre czy coś. Daniel wzruszył ramionami i poruszył się niespokojnie. To mnie zaalarmowało. – Co? Zagryzł usta. – Wyrzuć to z siebie, Daniel. – Mam cię przekonać, byś została. Zmrużyłam oczy. – Na jak długo? Nie odpowiedział. – Jak długo? – Na czas nieokreślony. Twarz mnie zapiekła. – Mama nie ma jaj, żeby mi o tym powiedzieć? – To nie to – powiedział, siadając na krześle przy łóżku. – Myśli, że jej nie ufasz – To ona nie ufa mi. Nie ufa mi od... – Od zawalenia, prawie powiedziałam. Nie dokończyłam zdania, ale sądząc po minie Daniela, nie musiałam. – Nie wierzy w nic, co powiem – dokończyłam. Nie chciałam brzmieć jak dziecko, ale nic nie mogłam na to poradzić. Prawie oczekiwałam, że Daniel zaprzeczy, ale on po prostu uraczył mnie tym samym spojrzeniem, co zawsze. Był moim bratem. Moim najlepszym przyjacielem. Ja się dla niego nie
zmieniłam. Przez to chciałam mu o wszystkim powiedzieć. O zakładzie, Rachel, Mabel, nauczycielce. O wszystkim. Jeśli powiedziałabym mu spokojnie – nie jak na posterunku, bez paniki, racjonalnie, po całej przespanej nocy – jeśli wszystko bym wyjaśniła, może by zrozumiał. Potrzebowałam zrozumienia. Więc zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech, jakbym się przygotowywała na skok z klifu. I w pewnym sensie tak było. – Jude tu jest. Daniel przełknął, po czym zapytał ostrożnie. – W tym pokoju? Spojrzałam na niego ostro. – Nie, dupku. Na Florydzie. W Miami. Jego mina się nie zmieniła. – Był na posterunku policji, Daniel. Widziałam go. Był tam. Mój brat siedział tam z takim samym wyrazem twarzy, który mama miała wcześniej. Potem sięgnął do plecaka i wyciągnął coś z niego. – To nagranie z kamer na posterunku – powiedział, zanim zdążyłam zapytać. – Dr West pomyślała, że mama powinna ci to pokazać. – Więc czemu ty mi to pokazujesz? – Bo najwyraźniej nie ufasz mamie, ale ona wie, że ufasz mi. Spojrzałam na niego sceptycznie. – Co na nim jest? Wstał i włożył płytę do odtwarzacza DVD pod telewizorem. – Powiedz mi, kiedy go zobaczysz, okay? Pokiwałam głową, a potem oboje popatrzyliśmy na ekran. Daniel przewinął na podglądzie. Niewielcy ludzie wchodzili na posterunek i z niego wychodzili. Widziałam, jak wchodzę do środka. – Stop – powiedziałam do Daniela. Nacisnął przycisk i nagranie zwolniło. Nie było
dźwięku, ale widziałam siebie mówiącą do funkcjonariusza przy biurku – musiałam pytać, gdzie znaleźć detektywa Gadsena. I wtedy na nagraniu pojawił się Jude. Moje serce przyspieszyło, gdy patrzyłam na jego postać w bejsbolówce i koszulce z długim rękawem. Coś było na jego nadgarstku. Zegarek. Rozpoznałam go. Wskazałam na figurę na ekranie. – Tu – powiedziałam. Moja ręka się trzęsła – To on. Patrzył, jak Jude rozmawia z policjantem. Przechodzi obok mnie. Przez chwilę nic nie mówił. – I co? – zapytałam cicho. – To mógł być każdy, Mara. Ścisnęło mnie w gardle. – Proszę, powiedz, że żartujesz. – Mara, to tylko facet w czapce Patriots*. Wpatrywałam się w ekran. Kamera uchwyciła tylko górę jego głowy. Na której miał czapkę, której nigdy nie zdejmował. Która była naciągnięta nisko i zakrywała oczy. W ogóle nie można było zobaczyć jego twarzy. – Ale słyszałam jego głos – powiedziałam. Jęczałam, właściwie. Brat otworzył usta, by coś powiedzieć, ale nie dałam mu dojść do słowa. – Nie, posłuchaj. – Odetchnęłam głęboko. Próbowałam się uspokoić, żeby nie trząść się tak bardzo. – Słyszałam go – zapytał policjanta, a ten mu odpowiedział. To był jego głos. I widziałam jego twarz. – Spojrzałam na ekran, ale mówiłam dalej. – Nie można tego zobaczyć na taśmie, może i tak, ale to on. Na pewno. Daniel patrzył na mnie w ciszy jeszcze przez kilka sekund, aż w końcu przemówił. A gdy to zrobił, jego głos był ostrożny i spokojny. – Mara, to nie mógł być on. Mój umysł przeglądał fakty, te które znałam i których byłam pewna. – Dlaczego nie? Nie wyciągnęli z gruzów jego ciała, no nie? – Budynek był zbyt niestabilny, przypomniałam sobie, to byłoby zbyt niebezpieczne. – Nie mogli go znaleźć – powiedziałam ponownie. * Patriots – amerykańska drużyna futbolu amerykańskiego
Daniel wskazał na ekran, na ręce Jude'a. Mój wzrok podążył za jego palcem. – Widzisz jego ręce? Pokiwałam głową. – Jude by ich nie miał. Znaleziono tylko jego ręce.
4
Krew odpłynęła z mojej twarzy. – Nie znaleźli kompletnych zwłok... Rachel, Claire ani Jude'a. Ale znaleźli... znaleźli jego ręce, Mara. Pochowali je. – Przełknął, jakby to było dla niego bolesne i wskazał na ekran. – Ten facet? Ma obie ręce. – Jego głos był łagodny i smutny, i zdesperowany, ale słowa nie miały sensu. – Wiem, że jesteś przerażona tym, co się stało. Wiem. I tata – wszyscy się o niego martwimy. Ale to nie jest Jude, Mara. To nie on. Z ulgą przyjęłabym do wiadomości fakt, że nie zwariowałam. Wolałabym uwierzyć w to kłamstwo, łykać ich pigułki, pozbyć się poczucia winy, które nawiedzało mnie, odkąd zrozumiałam, do czego jestem zdolna. Ale ja już tego próbowałam. Nie zadziałało. Wzięłam głęboki, trzęsący się oddech. – Nie jestem wariatką. Daniel zamknął oczy, ale gdy je otworzył... jego wzrok był... zdeterminowany. – Nie powinienem ci tego mówić... – Czego? – Psychologowie nazywają to rozdwojeniem jaźni – powiedział mój starszy brat. – To urojenia właściwie. To... że Jude żyje, że masz moc, pozwalającą ci zawalać budynki i zabijać ludzi... mówią, że tracisz zdolność do racjonalnego postrzegania rzeczywistości. – Znaczy? – Rzucają słowami jak „psychopatyczne” i „schizotypowe”, Mara. Powstrzymałam się od płaczu. – Mama ma nadzieję, że w najgorszym wypadku to coś, co nazywa się Krótka Niezdolność Umysłowa, wywołana zespołem stresu pourazowego, strzelaniną, całą tą traumą... Ale jeśli dobrze rozumiem to, co usłyszałem, główna różnica pomiędzy tym, schizofrenią i innymi chorobami to tylko długość trwania. – Przełknął głośno. – To znaczy,
im dłużej trwają urojenia, tym gorsza prognoza. Zacisnęłam zęby i pozostałam cicho, kiedy brat kontynuował. – To dlatego mama uważa, że powinnaś tu zostać przez jakiś czas, żeby mogli przyzwyczaić cię do leków. Mogą cię przenieść do innego miejsca, do ośrodka leczenia psychiatrycznego... – Nie – powiedziałam. Chociaż bardzo chciałam opuścić rodzinę, by zapewnić im bezpieczeństwo, teraz wiedziałam, że musiałam z nimi zostać. Nie mogłam być zamknięta, kiedy Jude był na wolności. – To jak szkoła z internatem – mówił dalej – tylko że jest tam lepszy kucharz, ogrody Zen i terapia sztuką... dla rozrywki. – Nie gadamy o Fidżi, Daniel. Chce mnie wysłać do szpitala dla czubków. Do szpitala dla psychicznie chorych! – To nie jest szpital to ośrodek... – Leczenia psychiatrycznego, jasne – powiedziałam. Łzy zaczęły płynąć. Zamrugam wściekle. – Więc jesteś po jej stronie. – Jestem po twojej stronie. Ale to tylko na krótko, żebyś nauczyła się współpracować... ja bym nie mógł radzić sobie ze szkołą i tym, przez co przeszłaś. Próbowałam przełknąć kwas, który czułam w gardle. – Co tata powiedział? – udało mi się powiedzieć. – Uważa, że jest za to częściowo odpowiedzialny – powiedział. Wstrząsnął mną ten idiotyczny pomysł. – Uważa, że nie powinien był brać się za tę sprawę – mówił. – Ufa mamie. – Daniel – błagałam. – Przysięgam, przysięgam, że mówię prawdę. – To jest właśnie część tego – powiedział, jego głos prawie się załamał. – Wierzysz w to. A halucynacje – to pasuje do stresu pourazowego. Wiedziałaś, że to wszystko było wcześniej tylko w twojej głowie. Teraz wierzysz, że to wszystko prawda – powiedział z napięciem. – Wszystko, co im wczoraj powiedziałaś, potwierdza... psychozę. – Zamrugał gwałtownie i wytarł oczy wierzchem dłoni. Nie wierzyłam, że to się działo. – A więc to tak. – Mój głos brzmiał na martwy. – Będę mogła w ogóle iść najpierw do
domu? – Cóż, zatrzymali cię tu na 72 godzinnej obserwacji, a potem cię wypuszczą, zanim przekażą ostateczną diagnozę rodzicom. To już chyba jutro? – Czekaj – tylko 72 godziny? – A potem kolejne badanie... – Cóż, tak, ale chcą dłużej. Na razie to było tymczasowe. Nie na stałe. Jeszcze nie. Jeśli udałoby mi się przekonać ich, że nie wierzyłam, że Jude żył... nie wierzyłam, że zabiłam Rachel i Claire, i innych... że nic z tego nie było prawdą, że wszystko było tylko w mojej głowie... Jeśli kłamałabym przekonująco, mogą pomyśleć, że mój epizod na policji był tylko tymczasowy. W to chciała wierzyć mama. Potrzebowała tylko zachęty. Jeśli będę dobrze grać, mogę ponownie wrócić do domu. Będę mogła znowu zobaczyć Noah. Ujrzałam go w myślach, jego zaciętą twarz i zdeterminowanie na sądowych schodach, pewny, że nie zrobię tego, co zrobiłam. Od tamtego czasu nawet nie rozmawialiśmy. Co, jeśli jestem dla niego już kimś innym, tak jak mówił? Co, jeśli nie będzie chciał się ze mną widzieć? Gardło ścisnęło się na tę myśl, ale nie mogłam płakać. Nie mogłam stracić kontroli. Od teraz będę musiała być przykładową pacjentką. Nie mogłam pozwolić im się tam wysłać. Musiałam zrozumieć, co się, u diabła, tu działo. Nawet, jeśli będę musiała zrobić to sama. Przestraszyłam się na dźwięk pukania, ale to tylko mama. Wyglądała, jakby płakała. Daniel wstał, wygładzając swoją pogniecioną koszulę. – Gdzie tata? – zapytałam. – Ciągle w szpitalu. Jutro zostanie wypisany. Może, jeśli odstawię dobre przedstawienie, mnie też jutro wypiszą. – Joseph też tam jest? Mama pokiwała głową. Więc mój dwunastoletni brat miał ojca z raną postrzałową w szpitalu i siostrę na oddziale psychiatrycznym. Jeszcze mocniej zacisnęłam zęby. Tylko nie płacz.
Mama spojrzała na Daniela, który odchrząknął. – Kocham cię, siostrzyczko – powiedział do mnie. – Zobaczymy się wkrótce, okay? Przytaknęłam. Oczy miałam suche. Mama usiadła. – Wszystko będzie dobrze, Mara. Wiem, że to teraz głupio brzmi, ale to prawda. Będzie lepiej. Nie wiedziałam, co jeszcze powiedzieć, poza: – Chcę do domu. Mama wyglądała na skrzywdzoną... Dlaczego miałaby tak nie wyglądać? Jej rodzina się rozpadała. – Ja też bardzo chcę, byś wróciła, kochanie. Ale… nie będziesz miała co robić w domu bez szkoły i myślę, że to byłoby za bardzo stresujące. Kocham cię, Mara. Bardzo. Nie mogłabym znieść, gdybyś... Zwymiotowałam, gdy usłyszałam o zakładzie. Rozchorowałam się. Nie mogłam cię nawet na chwilę zostawić. Jesteś moją dziewczynką. Jesteś moim dzieckiem, mimo że już jesteś dorosła, i chcę, żeby wszystko było z tobą dobrze. Pragnę tego najbardziej na świecie. - Otarła oczy wierzchem dłoni i uśmiechnęła się do mnie. – To nie jest twoja wina. Nikt cię nie wini, nikt na ciebie nie naciska. – Wiem – powiedziałam ponuro, starałam się wyglądać na spokojną, zdrową psychicznie dorosłą osobę. Kontynuowała. – Sporo ostatnio przeszłaś i wiem, że my tego nie rozumiemy. Ja wiem, że tutaj nie należysz. – Wskazała na pokój. – Przyczyny mogą być biologiczne, behawioralne, nawet genetyczne... Obraz wyłonił się z ciemnej otchłani mojego umysłu. Zdjęcie. Czerń. Biel. Rozmazane. – Co? – zapytałam szybko. – To, jak się czujesz. Wszystko, co ci się przytrafia. To nie twoja wina. Przez zespół stresu pourazowego i wszystkie tamte wydarzenia. – Nie, to wiem. – powiedziałam, przerywając jej. – Ale powiedziałaś... Geny. – Co rozumiesz przez geny? – zapytałam. Mama spojrzała na podłogę i nagle zaczęła brzmieć profesjonalnie.
– To, przez co przechodzisz – powiedziała, unikając słów choroba psychiczna – może być spowodowane przez biologiczne lub genetyczne czynniki. – Ale kto w naszej rodzinie miał... – Moja mama – powiedziała cicho. – Twoja babcia. Jej słowa zawisły w powietrzu. Obraz w moich myślach wyostrzył się, młoda kobieta z tajemniczym uśmiechem, siedząca z rękami na kolanach. Jej ciemne włosy z przedziałkiem pośrodku i bindi pomiędzy brwiami. Zdjęcie mojej babci w dzień jej ślubu. Wtedy mój umysł zamienił jej twarz z moją. Pozbyłam się tego widoku z myśli i potrząsnęłam głową. – Nie rozumiem. – Zabiła się, Mara. Momentalnie mną wstrząsnęło. Pierwszy raz o tym słyszałam. – Ale myślałam... myślałam, że zmarła w wypadku samochodowym. – Nie. Tylko tak mówiliśmy. – Ale myślałam, że z nią dorastałaś. – To prawda. Zmarła, gdy już byłam dorosła. Od razu zaschło mi w gardle. – Ile miałaś lat? Głos mamy nagle zrobił się wysoki. – Dwadzieścia sześć. Następne sekundy wydawały się wiecznością. – Już mnie miałaś w wieku dwudziestu sześciu lat. – Zabiła się, gdy miałaś trzy dni.
5
Dlaczego ja o tym nie wiedziałam? Dlaczego nikt mi nie powiedział? Dlaczego to zrobiła? Dlaczego? Musiałam wyglądać na tak zszokowaną, jak się czułam, bo mama pospieszyła z przeprosinami. – Nie powinnam była ci tego mówić. Nigdy nie chciała mi tego mówić. – Dr West i dr Kells myślą, że to dobra rzecz, skoro twoja babcia miała takie same objawy – powiedziała mama. – Miała paranoję. Była podejrzliwa... – Nie jestem... – Zamierzałam powiedzieć, że nie byłam podejrzliwa i nie miałam paranoi, ale to by było kłamstwo. – Nie miała żadnych przyjaciół – mówiła. – Ja mam przyjaciół – powiedziałam. Wtedy zauważyłam, że właściwszym słowem byłoby „miałam”. Rachel była moją najlepszą przyjaciółka, jedyną, zanim się tu przeprowadziliśmy. Potem był Jamie Roth, pierwszy (i jedyny) przyjaciel w Croyden – ale nie widziałam go ani nie słyszałam o nim, odkąd został wydalony ze szkoły za coś, czego nie zrobił. Moja mama pewnie nawet nie wiedziała, że istniał i skoro nie wybierałam się w najbliższej przyszłości do szkoły, nie będzie miała szansy. I był jeszcze Noah. Czy on się liczył? Mama przerwała moje myśli. – Kiedy byłam mała, mama pytała mnie czasami, czy potrafiłam czarować. – Na jej ustach pojawił się smutny uśmiech. – Myślałam, że tylko się wygłupia. Ale gdy dorosłam, ciągle pytała, czy potrafię robić coś specjalnego. Zwłaszcza, kiedy byłam nastolatką. Nie miałam pojęcia, o co jej chodziło, oczywiście, a kiedy ją o to zapytałam, powiedziała, że będę wiedziała i mam ją powiadomić, jeśli coś się zmieni. – Zacisnęła szczękę i spojrzała w
sufit. Próbowała nie płakać. – Zapomniałam o tym, wmawiając sobie, że mama była po prostu inna. Ale wszystkie wskazówki tam były – Przeszła z zadumy z powrotem na profesjonalizm. – Ta magiczna rzecz... – Co masz na myśli? – Myślała, że jest odpowiedzialna za rzeczy, za które nie mogła być odpowiedzialna – powiedziała mama. – I była przesądna – pamiętam, że miała awersję do pewnych liczb. Kiedy byłam w twoim wieku, popadła w paranoję. Kiedyś jechałyśmy do mojego pierwszego akademiku i zatrzymałyśmy się po gaz. Całą drogę patrzyła we wsteczne lusterko, a kiedy poszła zapłacić, mężczyzna zapytał mnie o drogę. Wyjęłam mapę i powiedziałam mu, jak dojechać do celu. Jak tylko wrócił do samochodu i odjechał, twoja babcia oszalała. Chciała wiedzieć wszystko – czego chciał, co mówił. Zdziczała. – Mama przerwała, zatracając się we wspomnieniu. A potem powiedziała: – Czasami łapałam ją na lunatykowaniu. Miała koszmary. Nie mogłam mówić. Nie wiedziałam, co powiedzieć. – To było... ciężko się przy niej dorastało, czasami. Myślę, że to dlatego chciałam zostać psychologiem. Chciałam pomóc... – Urwała i chyba przypomniała sobie, że przy niej siedziałam. Dlaczego tu siedziałam. Zaczerwieniła się. – Och, kochanie... Nie chciałam... nie chciałam tak o niej mówić. – Speszyła się. – Była wspaniałą matką i niezwykłą osobą; była uzdolniona artystycznie i kreatywna, i rozrywkowa. I chciała mieć pewność, że jestem szczęśliwa. Bardzo o mnie dbała. Gdyby tylko lekarze wtedy wiedzieli to, co wiedzą teraz, to może... sprawy potoczyłyby się inaczej. – Przełknęła głośno i spojrzała prosto na mnie. – Ale nie jest tobą. Nie jesteś taka jak ona. Tylko o tym wspomniałam... bo takie rzeczy zdarzają się w rodzinach i chcę, byś wiedziała, że ty nic nie zrobiłaś i wszystko, co się stało – zakład, to wszystko – to nie twoja wina. Tu są najlepsi terapeuci i otrzymasz najlepszą pomoc. – Co, jeśli mi się polepszy? – pytałam cicho. Jej oczy napełniły się łzami. – Polepszy ci się. Na pewno. Będziesz miała normalne życie. Przysięgam na Boga – powiedziała cicho z powagą – będziesz miała normalne życie. To był moment dla mnie.
– A musisz mnie tam wysyłać? Zagryzła wargę i wciągnęła powietrze. – To ostatnia rzecz, jaką chcę zrobić, kochanie. Ale myślę, że zmiana środowiska, ludzie, którzy się na tych rzeczach znają – to dobrze na ciebie wpłynie. Słyszałam po jej tonie, że jeszcze nie zdecydowała. Nie była pewna. Co oznaczało, że ciągle będę miała szansę nią manipulować i będę mogła wrócić do domu. Ale jeszcze nie podczas tej rozmowy. Miałam coś do zrobienia. I nie mogłam tego zrobić, kiedy tu była. Ziewnęłam i zamrugałam powoli. – Jesteś wykończona – powiedziała, przyglądając się mi. Pokiwałam głową. – To był dla ciebie piekielny tydzień. Piekielny rok. – Ujęła moją twarz w dłonie. – Ale poradzimy sobie z tym, obiecuję. Uśmiechnęłam się do niej błogo. – Wiem. Pogładziła mnie po włosach i odwróciła się, by wyjść. – Mamo? – zawołałam. – Powiesz dr West, że chcę z nią porozmawiać? Rozpromieniła się. – Oczywiście, skarbie. Zdrzemnij się, powiem jej, żeby wpadła za jakiś czas, okay? – Dzięki. Zatrzymała się pomiędzy krzesłem a drzwiami. Rozważała coś. – Coś nie tak? – zapytałam. – Tylko... – zaczęła, ale zaraz zamknęła oczy. Zakryła ręką usta. – Policja powiedziała nam wczoraj, że Jude napastował cię, zanim budynek się zawalił. Chciałam... – Wzięła głęboki wdech. – Mara, czy to prawda? To była prawda, oczywiście. Kiedy byliśmy sami w zakładzie, Jude mnie pocałował. I całował, mimo że tego nie chciałam. Przycisnął mnie do ściany. Popchnął. Uwięził. A gdy go uderzyłam, oddał mi. – Och, Mara – mama wyszeptała.
Prawda musiała być widoczna na mojej twarzy, bo podeszła do mnie, zanim jej odpowiedziałam. – Nic dziwnego, że to dla ciebie takie trudne... Podwójna trauma. Musiałaś się czuć... Nawet nie potrafię... – Już dobrze, mamo – powiedziałam, patrząc w jej szkliste, szeroko otwarte oczy. – Nie, nie jest dobrze. Ale będzie. – Pochyliła się i pocałowała jeszcze, a potem wyszła, uśmiechając się przy tym smutno. Usiadłam wyprostowana. Musiałam się pozbierać, bo niedługo zajrzy tu dr West. Musiałam ją przekonać – ich – że miałam tylko zespół stresu pourazowego, że wcale nie byłam bliska schizofrenii czy czegoś równie strasznego i trwałego. Bo mając zespół stresu pourazowego mogłam zostać z rodziną i wymyślić, co dalej. Co zrobić z Judem. Ale jeśli stwierdzą coś innego – to będzie dla mnie koniec. Życie na lekach i pod opieką lekarską. Zero collegu. Zero życia. Przypomniałam sobie, co mama powiedziała o objawach babci. Podejrzliwość. Paranoja. Myślenie o magii. Urojenia. Koszmary. Samobójstwo. A potem przypomniałam sobie to, co wiedziałam o zespole stresu pourazowego. Halucynacje. Koszmary. Utrata pamięci. Retrospekcje. Istniały podobieństwa i różnice, ale główna różnica pomiędzy nimi była taka, że z zespołem stresu wiesz, że to, co widzisz, nie jest prawdziwe. A wszystko, co miało przedrostek schizo, oznaczało, że kiedy masz halucynacje, wierzysz w nie... nawet kiedy miną. Co daje urojenia.
Tak naprawdę zespół stresu już mi minął. Trauma minęła i teraz widziałam rzeczy, które nie istniały. Wiedziałam, że te rzeczy się nie działy, nie ważne jak bardzo wydawały się być prawdziwe. A teraz musiałam zrozumieć, że Jude był martwy. Chociaż żył.
6
Zegar na oddziale psychiatrycznym tykał, odliczając godziny, które pozostały mi do końca obserwacji. Na razie idzie dobrze, pomyślałam Trzeciego Dnia. Byłam spokojna. Przyjacielska. Boleśnie normalna. A potem inny psychiatra, dr Kells, przedstawiła się jako głowa jakiegoś programu gdzieś na Florydzie. Odpowiadałam na jej pytania, tak jak tego oczekiwała: – Masz problemy ze snem? Tak. – Masz koszmary? Tak. – Masz trudności z koncentracją? Czasami. – Czy tracisz nad sobą panowanie? Zdarza się. Jestem w końcu nastolatką. – Czy doświadczasz obsesyjnych myśli o twoich traumatycznych przeżyciach? Definitywnie. – Masz jakieś fobie? A kto ich nie ma? – Czy widzisz lub słyszysz ludzi, którzy nie istnieją? Czasami widzę przyjaciół... Ale wiem, że nie są prawdziwi. – Czy kiedykolwiek myślałaś o zranieniu siebie lub innych? Raz. Ale nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła. Potem wyszła, a ja dostałam lunch. Nie byłam szczególnie głodna, ale pomyślałam, że będzie lepiej, jeśli zjem. To część przedstawienia. Dzień się przeciągał i pod jego koniec powróciła dr West. Usiadłam przy stole w pokoju wspólnym, tak zwykłym i bezosobowym jak każdy szpitalny pokój, tylko że tu były małe,
okrągłe stoły z krzesłami. Dwójka dzieci w wieku Josepha grała w warcaby. Ja tonęłam pod konstrukcją z papieru i kredek. Ale nie było z czego być dumnym. – Cześć, Mara – powiedziała dr West, pochylając się, by zobaczyć mój obrazek. – Witam, dr West. – Uśmiechnęłam się szeroko i odłożyłam kredki, specjalnie dla niej. – Jak się czujesz? – Trochę zdenerwowana. – I śpiąca. – Naprawdę tęsknię za domem. – Skubałam mój rysunek – okwiecone drzewo. Mogłaby coś z tego odczytać – terapeuci lubili takie rzeczy – a normalni ludzie kochali drzewa. Pokiwała głową. – Rozumiem. Moje oczy się rozszerzyły. – Myśli pani, że mogę wrócić do domu? – Oczywiście, Mara. – Mam na myśli dzisiaj. – Och. Cóż. – Zmarszczyła brwi. – Jeśli mam być szczera, to nie wiem jeszcze. – Czy to w ogóle możliwe? – Mój głos, niewinny jak u dziewczynki, doprowadzał mnie do szału. Przez ostatnie kilka dni używałam go częściej niż przez ostatnie pięć lat. – Cóż, jest kilka możliwości – powiedziała. – Możesz tu zostać na dalsze leczenie albo zostać przeniesiona do innej placówki. Albo twoi rodzice mogą zdecydować, czy nie lepszy byłby dla ciebie ośrodek psychoterapii, bo w końcu jesteś nastolatką... Większość z nich ma program nauczania, który pozwala na kursy, pomiędzy leczeniem w grupie i eksperymentalnymi terapiami. Ośrodek psychoterapii. Nie najgorzej. – Albo program ambulatoryjny, ten mógłby być dla ciebie odpowiedni... – Ambulatoryjny? Kontynuuj, proszę. – To program dzienny dla nastolatków, którzy przechodzą przez trudne sytuacje, jak ty. Wątpliwe. – Pracowałabyś głównie z terapeutami i uczestniczyła w terapii grupowej i terapiach
eksperymentalnych z użyciem sztuki i muzyki... i z czasem na naukę, ale z naciskiem na terapię. Na koniec dnia wracałabyś do domu. Nie najgorzej. Przynajmniej teraz wiedziałam, na co mogłam liczyć. – Lub twoi rodzice mogą nie poddać cię żadnej terapii. Napiszemy diagnozę, ale koniec końców to zależy od nich. Właściwie twoja mama powinna niedługo wpaść – powiedziała, patrząc na windy. – Może porysujesz jeszcze – co za wspaniały obrazek! – i pogadamy jeszcze po mojej rozmowie z nią? Pokiwałam głową i uśmiechnęłam się. Uśmiechanie się było ważne. Dr West wyszła, a ja zaczęłam pracować nad sztucznie radosnym obrazkiem, by stał się jeszcze bardziej radosny, gdy ktoś poklepał mnie po ramieniu. Odwróciłam się na plastikowym krześle. Młoda dziewczynka, może dziesięć, jedenaście lat, z długimi, nieuczesanymi, brudnymi blond włosami stała tam, onieśmielona, z palcem w buzi. Miała na sobie koszulkę, która była na nią za duża, i niebieską spódniczkę pasującą do niebieskich skarpetek. Podała mi kawałek papieru wolną ręką. Papier do szkicowania. Moje palce od razu rozpoznały teksturę. Rozwinęłam go z mocno bijącym sercem. To był rysunek, portret, który dałam Noah tygodnie temu w Croyden. Z tyłu były tylko dwa, ale za to dwa najpiękniejsze słowa, jakie znałam: Wierzę ci. Były napisane pismem Noah. Moje serce podskoczyło i odwróciłam się. Miałam nadzieję jakimś cudem zobaczyć jego twarz. Ale nikogo tam nie było. – Skąd to wzięłaś? – zapytałam dziewczynkę. Spojrzała w dół na linoleum i zarumieniła się. – Ten ładny chłopak mi to dał. Na moich ustach pojawił się uśmiech. – Gdzie on jest? Wskazała na korytarz. Wstałam, zostawiając za sobą to gówniane drzewo i mój szkic na stole. Rozejrzałam się spokojnie dokoła, mimo że chciałam biec. Jeden terapeuta siedział przy stole i rozmawiał z chłopcem, który ciągle się drapał, a inny pracownik siedział za biurkiem. Nic niezwykłego, ale wiedziałam lepiej. Ostrożnie podeszłam do poczekalni. Była blisko korytarza, który znajdował się blisko wind. Jeśli Noah tu przyszedł, to nie mógł być
daleko. I jeszcze zanim skręciłam za róg, poczułam rękę delikatnie łapiącą mnie za nadgarstek, która wciągnęła mnie do damskiej łazienki. Wiedziałam, że to on, jeszcze za nim go zobaczyłam. Ujrzałam niebiesko-szare oczy wpatrujące się w mnie, zmarszczkę między brwiami nad eleganckim nosem. Mój wzrok wędrował po kształcie jego ust. I te włosy – chciałam wskoczyć mu w ramiona i zatopić w nich palce. Chciałam zmiażdżyć jego usta w pocałunku. Ale Noah przyłożył palec do moich warg, zanim cokolwiek powiedziałam. – Nie mamy dużo czasu. Jego bliskość napełniła mnie ciepłem. Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę tu był. Chciałam być jeszcze bliżej niego, żeby się lepiej upewnić. Nieśmiało uniosłam dłoń do jego wąskiej talii. Jego smukłe mięśnie były napięte pod cienkim, miękkim materiałem koszulki vintage. Ale mnie nie zatrzymał. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. – Co jest z tobą i damskimi łazienkami? – zapytałam, patrząc mu w oczy. Uniósł w uśmiechu kącik ust. – Dobre pytanie. Na swoją obroną muszę powiedzieć, że są czystsze niż męskie łazienki i wszędzie jest ich pełno. Był rozbawiony. Arogancki. To był głos, który potrzebowałam usłyszeć. Może nie powinnam była się martwić. Może między nami było wszystko okay. – Daniel powiedział mi, co się stało – powiedział zmienionym tonem. Napotkałam jego wzrok i zobaczyłam, że wiedział. Wiedział, co się ze mną stało, dlaczego tu byłam. Wiedział, co myślała moja rodzina. Poczułam przypływ gorąca pod skórą – od jego wzroku czy ze wstydu, nie wiedziałam. – Powiedział ci co... co ja mówiłam? Noah spoglądał na mnie spod ciemnych rzęs, które otaczały jego oczy. – Tak.
– Jude tu jest – powiedziałam. Nie mówił głośno, ale za to z przekonaniem. – Wierzę ci. Nie wiedziałam, jak bardzo potrzebowałam to usłyszeć, dopóki nie powiedział tego na głos. – Nie mogę tu zostać, kiedy on jest gdzieś tam.... – Pracuję nad tym. – Noah zerknął na drzwi. Wiedziałam, że nie mógł zostać, ale nie chciałam, żeby wychodził. – Ja też. Myślę... myślę, że rodzice mogą pozwolić mi wrócić do domu – powiedziałam, nie chciałam brzmieć na tak zdenerwowaną, jak się czułam. – Ale co, jeśli zmuszą mnie, by tu zostać? Dla bezpieczeństwa? – Na ich miejscu bym tego nie robił. – Co masz na myśli? – W każdej chwili... Dwie sekundy później do moich uszu dobiegł dźwięk alarmu. – Co ty zrobiłeś? – Powiedziałam, gdy zrobiło się nagle głośno, a Noah podszedł do drzwi. – Ta dziewczynka, która przekazała ci kartkę? – Tak... – Zobaczyłem, że gapi się na moją zapalniczkę. Zamrugałam. – Dałeś dziecku zapalniczkę na oddziele psychiatrycznym. Jego oczy zmarszczyły się w kącikach. – Wyglądała na godną zaufania. – Jesteś chory – powiedziałam, ale uśmiechnęłam się. – Nikt nie jest doskonały. – Noah uśmiechnął się w odpowiedzi.
7
Plan Noah zadziałał. Dziewczynka została złapana na podpalaniu mojego rysunku, jeszcze zanim wyłączyli alarm. Przeprowadzili ewakuację na pełną skalę i w tym chaosie Noah uciekł. Tuż przed tym, jak moja mama przyjechała. I nie była zadowolona. – Nie mogę uwierzyć, że ktoś z pracowników mógł wnieść tutaj zapalniczkę – powiedziała kwaśno. – Wiem – przytaknęłam zmartwiona. – I naprawdę ciężko pracowałam nad tym obrazkiem. – Dodałam dla efektu. Mama potarła czoło. – Dr West uważa, że powinnaś zostać tu jeszcze przez tydzień i brać leki dla stabilizacji. Uważa też, że będziesz dobrą kandydatką dla programu w ośrodku, nazywa się Horyzonty... Mój żołądek zacisnął się w supeł. – Jest anonimowy, widziałam zdjęcia... To piękne miejsce i ma doskonałą reputację, mimo że działają dopiero od jakiegoś roku. Dr Kells, kobieta, która to prowadzi, powiedziała, że cię spotkała i że się nadajesz... ale ja... – Mama zagryzła dolną wargę i westchnęła. – Chcę byś była w domu. Mogłabym się rozpłakać, tak mi ulżyło. Zamiast tego powiedziałam: – Ja też chcę wrócić do domu, mamo. Przytuliła mnie. – Twojego tatę wypisano i czeka już na dole, nie może się doczekać, by cię zobaczyć. Ścisnęło mnie w sercu. Też nie mogłam się doczekać, aż go zobaczę. – Pójdziemy zabrać twoje rzeczy? Pokiwałam głową, a moje oczy zaszły mgłą. Nie miałam przy sobie wiele, więc tylko obijałam się, kiedy mama wypełniała papiery. Psychiatra – dr Kells – podeszła do mnie na drogo wyglądających szpilkach. Była ubrana podobnie jak moja mama – jedwabna bluzka, ołówkowa spódnica, perfekcyjny makijaż i perfekcyjne włosy. Jej szerokie czerwone usta rozciągnęły się w idealnym uśmiechu.
– Słyszałam, że wybierasz się do domu? – powiedziała. – Na to wygląda – odpowiedziałam, uważając, by nie brzmieć na zbyt zadowoloną z siebie. – Życzę ci szczęścia, Mara. – Dzięki. Ale nie odeszła. Stała tam, obserwując mnie. Dziwne. – Gotowa? - zawołała mama. W porę. Pomachałam dr Kells i poszłam za mamą do windy. Kiedy drzwi się zamknęły, powstrzymałam się od wybuchu radości. – Co o niej myślisz? – mama zapytała mnie, kiedy już byłyśmy same. – O kim? – O dr Kells. Zastanawiałam się, do czego zmierzała. – Jest w porządku. – Jest program, który poleca dr West, jest prowadzony przez nią jako część Horyzontów. Zajmują się terapią grupową tylko dla nastolatków, terapią z użyciem sztuki i muzyki, takie rzeczy. – Okay... – Myślę, że to by było dla ciebie dobre. Nie byłam pewna, co powiedzieć. Na pewno terapie na wolności były lepsze niż te w zamknięciu i musiałam się zachowywać, jakbym naprawdę chciała pomocy. Ale porzucenie szkoły to poważna rzecz. Potrzebowałam chwili, by się zastanowić. Na szczęście ją dostałam. Otworzyły się drzwi windy i zobaczyłam w lobby tatę, który wyglądał na zdrowego i niepokonanego. Lepiej niż ktokolwiek inny wiedziałam, że to nie prawda. – Tato – zawołałam i uśmiechnęłam się tak szeroko, że rozbolały mnie policzki. – Wyglądasz dobrze. – Naprawdę; blada skóra, którą oboje mieliśmy, była lekko zaróżowiona i nie wyglądał na zmęczonego, zaniedbanego czy chudego, mimo przejść. O dziwo, w spodniach khaki i białej koszulce polo wyglądał, jakby szedł na golfa.
Zgiął w łokciu ramię i wskazał na bicepsy. – Człowiek ze stali. Mama spojrzała na niego z dezaprobatą i później nasza trojka wyszła na subsaharyjska wilgoć, a potem do samochodu. Byłam szczęśliwa. Tak szczęśliwa, że prawie zapomniałam, za co wylądowałam w szpitalu. I przez co tata wylądował w szpitalu, przede wszystkim. – I co o tym myślisz? – zapytała mnie mama. – Hmm? – O programie Horyzont? Mówiła coś? Nie zauważyłam tego? I tak skończył mi się czas. – Myślę... Myślę, że brzmi nieźle – przyznałam w końcu. Mama wypuściła z płuc powietrze, nawet nie zauważyłam, że je wstrzymywała. – Więc upewnię się, że zaczniesz natychmiast. Tak się cieszymy, że wracasz do domu, ale wprowadzimy pewne zmiany... Zawsze jest jakiś haczyk. – Nie chcę, byś była w domu sama. I nie chcę, żebyś prowadziła samochód. Ugryzłam się w język. – Możesz wychodzić z domu, jeśli będzie z tobą Daniel. A jeśli wróci bez ciebie, odpowie za to. To nie było sprawiedliwe w stosunku do niego. I wiedzieli o tym. – Każdego dnia ktoś będzie cię zawodził na zajęcia i przywoził z powrotem... – Ile dni w tygodniu? – Pięć – powiedziała mama. Przynajmniej nie siedem. – Kto mnie będzie zawoził? – zapytałam, zerkając na nią. – Ty musisz pracować. – Ja cię będę zawoził, skarbie – powiedział tata. – A ty nie masz pracy?
– Biorę sobie wolne – powiedział pogodnie i zmierzwił mi włosy. Gdy wjechaliśmy na naszą ulicę, byłam już rozdrażniona. Zaskakujące. To był obrazek przedmiejskiej perfekcji; każdy trawnik idealnie przycięty, każdy żywopłot idealnie wyrównany. Każdy kwiat na swoim miejscu, żadnych gałęzi na ziemi, a nasz dom był dokładnie taki sam. Może to mnie gnębiło. Moja rodzina przeszła przez piekło przez mnie, ale patrząc na wszystko z zewnątrz, nikt by się nie domyślił. Kiedy mama otworzyła drzwi, mój młodszy brat wbiegł do korytarza w garniturze. Uśmiech obejmował całą jego twarz, chciał rzucić się na mnie z otwartymi ramionami, ale się zatrzymał. Spojrzał na palce swoich stóp. – Zostajesz? – zapytał ostrożnie. Spojrzałam na mamę. – Na razie – powiedziała. – Tak! - Objął mnie ramionami, a kiedy chciałam zrobić to samo, odskoczył ode mnie. – Uważaj na garnitur – powiedział, promieniejąc. O ludzie. – Przejąłeś akcje jakieś firmy, gdy mnie nie było? – Jeszcze nie. Mamy się przebrać za osobę, którą podziwiamy, i napisać przemowę z ich punktu widzenia do szkoły. – A ty jesteś...? – Warren Buffet. – Nie wiedziałam, że nosi chusteczki w butonierce. – Nie nosi. - Daniel wyszedł z kuchni, trzymając w dłoni bardzo grubą książkę, której tytułu nie mogłam przeczytać. – To ekstra dodatek od Josepha. – Czekaj, czy dzisiaj nie jest niedziela? – zapytałam. Pokiwał głową. – Jest. I mimo że nasz brat ma całą przerwę wiosenną, by to ćwiczyć, nie chce nosić nic innego. Joseph uniósł podbródek. – Podoba mi się.
– Mi też się podoba – powiedziałam i zmierzwiłam mu włosy, zanim uciekł. Daniel uśmiechnął się w moją stronę. – Cieszę cię, że wróciłaś, siostrzyczko. – Spojrzał na mnie łagodnym wzrokiem. Nigdzie nie czułam się szczęśliwsza niż w domu. Przeczesał dłonią włosy, tworząc bałagan, który zaprzeczał grawitacji. Przechyliłam głowę – ten gest był do niego niepodobny. Bardziej przypominał... Noah wyszedł z kuchni zanim zdążyłam dokończyć myśl, w rękach też trzymał masywną książkę. – Zupełnie nie masz racji co do Bakhtina... – zaczął, potem spojrzał na moich rodziców, na mnie, na Daniela i znowu na mnie. Cofam to, co powiedziałam. Nigdy nie czułam się szczęśliwsza w domu niż teraz. – Mara – powiedział ciepło. – Dobrze cię widzieć. Dobrze nie pasowało do moich uczuć. Chciałam tylko zaciągnąć Noah do pokoju i zwierzyć mu się. Ale byliśmy pod nadzorem, więc mogłam tylko powiedzieć: – Ciebie też. – Panie Dyer – powiedział do mojego taty – wygląda pan znacznie lepiej. – Dziękuję, Noah – powiedziała tata. – Ten kosz, który przyniosłeś w podarunku, uchronił mnie od śmierci głodowej. Szpitalne jedzenie omal mnie nie zabiło. Noah spojrzał w moje oczy, zanim odpowiedział: – Cieszę się, że mogłem panu uratować życie.
8
Noah mówił do taty, ale te słowa były przeznaczone dla mnie. Niesubtelne przypomnienie o tym, co dla mnie zrobił i co ja zrobiłam tacie. Wszyscy zaczęli rozmawiać, ale ja przestałam słuchać. Wkrótce mama odciągnęła mnie na stronę. – Mara, możemy porozmawiać przez chwilę? Odchrząknęłam. – Jasne. – A wy zdecydujcie, co na kolację – zawołała, po czym zaciągnęła mnie do mojego pokoju. Po drodze minęłyśmy nasze uśmiechnięte zdjęcia w rodzinnej galerii na ścianie.. Na zdjęcie babci patrzyłam teraz zupełnie inaczej. – Chcę z tobą porozmawiać o Noah – powiedziała mama, gdy już byłyśmy w pokoju. Tylko spokojnie. – Co jest? – zapytałam i usiadłam na łóżku, a plecy oparłam o granatową ścianę. O dziwo, czułam się zrelaksowana w moim pokoju. Może przez te ciemne kolory. – Spędza tu sporo czasu, zapewne o tym wiesz, nawet jak cię... nie było. Nie było. Więc tak to będą nazywać. – Noah stał się jednym z bliższych przyjaciół Daniela, świetnie dogaduje się z Josephem, ale wiem też, że jesteście... razem... i mam pewne obawy. Nie ona jedna. Noah przyszedł do szpitala dzisiaj, bo dowiedział się o Judzie. Wiedział, że miałam problemy. Przyszedł, bo go potrzebowałam. Ale czy był tam, bo tego chciał? Jeszcze nie wiedziałam i część mnie bała się odpowiedzi. – Martwię się – kontynuowała. – Jesteś pod sporą presją... I chciałabym porozmawiać z Noah o twojej... sytuacji. Moja twarz zrobiła się czerwona. Nic nie mogłam na to poradzić.
– Chciałam prosić o twoje pozwolenie. A to zagwozdka. Jeśli powiem nie, może zakazać mi się z nim widywać. Był jedyną osobą na planecie, która znała prawdę, i odcięcie od niego był nieciekawą perspektywą. Po za tym, spotykanie się w tajemnicy byłoby ciężkie, a ja potrzebowałam rozmów z nim. Ale mama rozmawiająca z Noah? O moim zdrowiu psychicznym? Zaczęłam się kurczyć. Zacisnęłam palce na puchowej pościeli, ale pewnie tego nie zauważyła. – Chyba tak – powiedziałam w końcu. Mama pokiwała głową. – Wszyscy go lubimy, Mara. Ale musimy wyznaczyć jakieś granice. – Jasne... – Mama wyszła, a ja czekałam w agonii. Słowa jak schizotypowe zaburzenie i antypsychotyki na pewno się pojawią. A zdrowy na umyśle chłopak powinien od razu uciec. Ale po kilku minutach zauważyłam, że cięgle słyszałam głos mamy. Rozmawiali w pokoju Josepha? To było tylko dwa pokoje dalej... Wstałam i przysunęłam się do drzwi, a potem wyszłam na korytarz, żeby posłuchać. – Jesteś pewna? To nie głos mamy. Tylko taty. – Wolałabym mieć ich tutaj, gdzie będziemy mieć na nich oko; jego rodziców ciągle nie ma, nie byłoby nadzoru... Mama nie rozmawiała z Noah, rozmawiała z tatą o Noah. Wyszłam jeszcze bardziej na korytarz i wślizgnęłam się do łazienki chłopców, zaraz obok drzwi do pokoju Josepha. Będę lepiej słyszała. – A co, jeśli zerwą, Indi? – Mamy większe problemy – powiedziała mama gorzko. – Po prostu nie podoba mi się to, co zerwanie mogłoby z nią zrobić. Mara jest naprawdę...przeraża mnie czasami – dokończył tata. – A myślisz, że mnie nie przeraża? Chyba jednak nie chciałam słuchać tej rozmowy. Właściwie to już byłam pewna, że nie chciałam, ale po prostu przywarłam do podłoża.
Mama podniosła głos. – Po patrzeniu na wszystko, przez co przeszła moja matka? To mnie cholernie przeraża. Boję się o nią. Moja mama jakoś funkcjonowała, dzięki Bogu, ale jeśli wtedy wiedziano by tyle o chorobach umysłowych, co teraz? Może gdybym zauważyła coś wcześniej, to nie byłoby za późno... – Indi... – Może, gdybym zapewniła jej pomoc, której potrzebowała, może gdyby miała więcej zajęć... Była taka samotna, Marcus. Czasami myślę, że była ekscentryczna, a nie, że miała urojenia. – Tego nie wiesz – powiedział tata miękko. – Byłaś tylko dzieckiem. – Nie zawsze. Nie zawsze byłam dzieckiem. Ja... – Głos mamy się załamał. – Byłam zbyt blisko, by to zobaczyć... że coś było mocno nie tak. A ten jeden raz, kiedy wspomniałam o rozmowie z kimś? Ona po prostu... po prostu mnie zbyła. Po tym była już przy mnie ostrożniejsza. Chciałam wierzyć... chciałam wierzyć, że się jej poprawiło, ale byłam zbyt zajęta własnym życiem, studiami, czasami przez miesiące nie miałam od niej wieści i nawet nie... Długa pauza. Mama płakała. Moje wnętrzności skręciły się boleśnie. Po minucie znowu przemówiła. – Tak w ogóle – powiedziała teraz ciszej – tu chodzi o Marę. To przerażające, prawda, ale nie możemy jej traktować dłużej jak zwykłą nastolatkę. Potrzebne są nowe zasady. Nie... Nie myślałam, że tu będzie chodziło o Jude'a. Stałam w łazience z ramieniem przyciśniętym do ściany, które zaczęło boleć, ale nie mogłam się ruszyć. – Jest skomplikowanym... jest skomplikowana – mama w końcu powiedziała. Jest skomplikowanym przypadkiem, to właśnie prawie powiedziała. – I naprawdę uważasz, że obecność Noah pomoże? – Nie wiem. – Jej głos był niewyraźny i napięty. – Ale rozdzielenie ich spowoduje konflikt: my kontra oni. I ucieknie w przeciwnym kierunku. Prawda. – I skoro Noah tu jest, to i Mara tu będzie i łatwiej będzie ją obserwować.
Też prawda, niestety. – Nie chodzi już do szkoły, nie spotkałam żadnych jej przyjaciół tutaj – to nie jest normalne, Marcus. Ale dla nastolatki chłopak jest normalną rzeczą. A to oznacza, że Noah jest teraz najnormalniejszą rzeczą w jej życiu. Tak mało wiedzieli. – Czuje się przy nim swobodnie. W urodziny wyciągnął ją z depresji, myślę, że pomoże ją utrzymać tu i teraz, a ona właśnie tego potrzebuje. Moja mama była taka odizolowana. – Załamał się jej głos przy ostatnim słowie i potem długo nic nie było. – Nie chcę tego samego dla Mary. To dobrze, że ma kogoś w swoim wieku, z kim może rozmawiać. – Wolałbym, żeby to była dziewczyna – tata wymamrotał. – Nie będzie wykorzystywał sytuacji. O, naprawdę? – Rozmawiałam z nim – mama dodała. Zabijcie mnie. – Przestań, to nastoletni chłopak. Po prostu nie widzę, co on z tego ma... Dzięki, tato. – Mara nie może wychodzić, kiedy chce, nie będą razem w szkole... Mama przerwała mu. – Jeśli oczekujesz od ludzi najgorszego, właśnie to dostajesz. – Zastanawia mnie, co jego rodzina myśli o tym, że spędza tu tyle czasu. Dyplomatyczna zmiana tematu. Dobrze zagrane. Mama prychnęła. – Wątpię, żeby w ogóle zauważyli; to jakiś chaos. Jego ojciec jest jakąś grubą rybą w biznesie i z tego, co mówi Noah, to też skończony dupek. Jego macochy ciągle nie ma, bo nie daje sobie z tym rady. Dzieciaki praktycznie same się wychowują. Spotkałam mamę Noah. Wydawała się miła. Chyba jej jednak zależało. Ojciec Noah z drugiej strony... – Czekaj... Gruba ryba? Chyba nie David Shaw? – Nie pytałam o imię.
– To musi być on – powiedział tata i zagwizdał cicho. – Nie mnie szlag. To chciałam usłyszeć. – Znasz go? – Słyszałem o nim. Jakiś rok temu federalni oskarżyli kierownictwo jednej z jego wielkich korporacji – Aurora Biotech? A może Euphrates International? Jest ich pełno. Nie pamiętam która. – Może potrzebuje prawnika? – Ha, ha. – Tak byłoby bezpieczniej. – To zależy. – Teraz lepiej słyszałam głos taty. Musiał otworzyć drzwi od sypialni Josepha. – Od czego? – Od tego z kim idziesz do łóżka – odpowiedział i wyszedł z pokoju.
9
Odsunęłam się od drzwi i poczekałam, aż rodzice zejdą ze schodów. Rozmawiali o mnie... o tym co o mnie myśleli... Szczególnie mój ojciec. Nie mogłam przestać myśleć o tym, co powiedział. Po prostu nie wiem, co on z tego ma. Myślał, że ja nie mam Noah nic do zaoferowania. Że nie miał żadnego powodu, by być ze mną Nie zgadzałam się z tym pomysłem, ale mała, żałosna część mnie zastanawiała się, czy może ma rację. W końcu wzięłam się w garść i powstrzymałam łzy – chociaż w pokoju już pewnie mi się to nie uda. Ale ku mojemu zdziwieniu już ktoś tam był. Noah wyciągnął długie nogi na moim biurku, a jego podbródek spoczywał leniwie oparty o rękę. Nie uśmiechał się. Nie wyglądał na niespokojnego. Jego twarz nie wyrażała zupełnie nic. Jesteś moją dziewczyną - powiedział na schodach sądu. Czy to ciągle była prawda? Noah uniósł jedną brew. – Gapisz się. Zarumieniłam się. – No i? – Patrzysz na mnie nieufnie. Nie wiedziałam, jak wyrazić swoje myśli, ale coś w jego zimnym, obojętnym tonie i swobodnej postawie powstrzymało mnie od zbliżenia się. Więc tylko zamknęłam drzwi i oparłam się o ścianę. – Co ty tu robisz?
– Dyskutowałem na temat Bakhtina i Benjamina i tezie dotyczącej pojęcia de se i de re jako wyobrażenia o sobie z twoim bratem. – Czasami, Noah, mam nieodpartą ochotę walnąć cię w twarz. Na jego ustach pojawił się arogancki uśmiech. – To nie pomaga. Spojrzał na mnie spod tych niesprawiedliwie długich rzęs, ale nie poruszył się ani o centymetr. – Mam wyjść? Po prostu powiedz mi, dlaczego tu jesteś, chciałam powiedzieć. Muszę to usłyszeć. – Nie – tylko to powiedziałam. – Czemu mi po prostu nie powiesz, co cię gnębi? No dobra. – Nie spodziewałam się, że cie tu zobaczę... Nie wiedziałam, czy ciągle jesteśmy... – urwałam rozdrażniona, ale Noah dopiero po kilku sekundach przerwał ciszę. – Rozumiem. Zmrużyłam oczy. – Rozumiesz? Noah wstał, ale nie podszedł bliżej. Oparł się o moje biurko, kładąc dłonie z tyłu na białą powierzchnię. – Myślałaś, że po tym jak usłyszałem, że ktoś, kto cię zranił – i to tak bardzo, że próbowałaś go zabić – ciągle żyje, zostawię cię i będziesz sama musiała z tym radzić. – Ciągle był spokojny, ale jego szczęka była lekko napięta. – To właśnie myślałaś. Przełknęłam głośno. – W sądzie powiedziałeś... – Pamiętam, co wtedy powiedziałem – Jego głos był bezbarwny, ale na ustach pojawił się cień uśmiechu. – Powiedziałbym, że robisz ze mnie kłamcę, ale kłamcą stałem się na długo przed tym, jak się poznaliśmy. Nie mogłam pojąć jego słów. – Więc co, po prostu zmieniłeś zdanie?
– Ludzie, o których dbamy, są zawsze dla nas więcej warci od tych, o których się nie troszczymy. Bez względu na to, kogo udajemy. – I po raz pierwszy od dłuższego czasu Noah brzmiał na szczerego. Ciągle się nie ruszył, tylko mnie obserwował. – Myślę, że wtedy nie zrobiłaś tego, co planowałaś. Ale jeśli musiałbym wybierać między obcym a osobą, którą kocham, wybrałbym osobę, którą kocham. Zamrugałam. Nie zrobiłam? Nie wiedziałam, czy Noah mówił, że nie dbał o to, co zrobiłam, czy już dłużej nie wierzył, że to zrobiłam. Nie wiedziałam, czy dalej chciałam to ciągnąć, ale z drugiej strony... Nie wiedziałam. Zanim się zdecydowałam, Noah przemówił ponownie: – Nie wierzę, że masz moc, by pozbawić kogoś wolnej woli. Nie ważne jak bardzo tego pragniesz. Aaa. Noah myślał, że chociaż mogłam włożyć broń tamtej kobiecie w rękę, to nie mogłam zmusić jej, by pociągnęła za spust. Więc w jego mniemaniu nie byłam za to odpowiedzialna. Ale co, jeśli się mylił? Co, jeśli jednak byłam odpowiedzialna? Poczułam się niepewnie i jeszcze bardziej przycisnęłam się do ściany. – A co, jeśli potrafię to zrobić? Co, jeśli już zrobiłam? Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że Noah zrobił krok w moją stronę. – Nie potrafisz – powiedział pewnie. – Skąd wiesz? Kolejny krok. – Nie wiem. – Więc po co to mówisz? Dwa następne. – Bo to nie ma znaczenia. Potrząsnęłam głową.
– Nie rozumiem... – Bardziej martwiłem się, jak twoje wybory wpłyną na ciebie, nie na innych. Jeszcze jeden krok i już był na wyciągnięcie ręki. – A teraz? – zapytałam. Nie poruszył się, ale wpatrywał się we mnie uważnie. – Ciągle się martwię. Odwróciłam wzrok. – Cóż, mam teraz większe problemy – powiedziałam, powtarzając słowa mamy. Najwyraźniej nie musiałam tego rozwijać. Jedno spojrzenie w jego stronę powiedziało mi, że wiedział, co miałam na myśli. – Nie pozwolę Jude'owi cię skrzywdzić. Zaschło mi w gardle na dźwięk jego imienia. Pamiętałam postać zamrożoną na ekranie telewizora na oddziale, rozmazany obraz Jude'a. Pamiętałam zegarek na nadgarstku. Zegarek. – Tu nie chodzi tylko o mnie – powiedziałam, moje serce zaczęło mocniej walić. – Miał na sobie ten sam zegarek, który ty widziałeś w swoim... w swojej... Wizji, pomyślałam. Ale jakoś nie mogłam powiedzieć tego na głos. – Miał ten sam zegarek, co Lassiter – powiedziałam. – Dokładnie ten sam – Spojrzałam w jego oczy. – Jakie są szanse? Przez moment był cicho, ale potem powiedział: – Myślisz, że porwał Josepha. To nie było pytanie, ale i tak przytaknęłam. Głos Noah był cichy, ale pewny. – Nie pozwolę skrzywdzić też twojej rodziny, Mara. Odetchnęłam powoli. – Nawet nie mogę powiedzieć rodzicom, żeby byli ostrożni. Już myślą, że mam paranoję jak babcia. Noah zmarszczył brwi skołowany. – Popełniła samobójstwo – wyjaśniłam.
– Co? Kiedy? – Byłam dzieckiem – powiedziałam. – Mama powiedziała mi wczoraj, jest nawet bardziej zmartwiona, bo w naszej rodzinie już były przypadki choroby umysłowej. – Każę komuś obserwować twój dom. Noah wyglądał na spokojnego. Zrelaksowanego. Co tylko podsycało moją frustrację. – Nie myślisz, że moi rodzice zauważą? – Nie tych facetów. Są z prywatnej firmy ochroniarskiej i są bardzo, bardzo dobrzy. Mój ojciec korzysta z ich usług. – Twój ojciec potrzebuje ochroniarzy? – Grożą mu śmiercią i tak dalej. To co zwykle. Teraz to ja byłam skołowana. – Ale przecież pracuje w biotechnologii. Ostrożny uśmiech pojawił się na ustach Noah. – Eufemizm dla zabawy w Boga, według religijnych i środowiskowych grup, które nienawidzą jego spółek. I widziałaś jego dom. Raczej nie potrafi żyć w ukryciu. – A on nie zauważy? Wzruszył ramieniem. – Nie wszyscy pracują dla mojego ojca, więc wątpię. A co więcej, nie będzie go to obchodziło. Potrząsnęłam głową w niedowierzaniu. – Niesamowite. – Co? – Twoja wolność. – Nawet przed wszystkimi wydarzeniami, jeszcze przed zakładem i śmiercią Rachel, moi rodzice musieli wiedzieć wszystko o moim życiu. Gdzie szłam, z kim szłam, kiedy wracałam. Kiedy szłam na zakupy, mama musiała wiedzieć, co kupiłam, kiedy szłam do kina, chciała porozmawiać o filmie, który widziałam. Ale Noah poruszał się po rodzinnym pałacu jak powietrze. Mógł iść na lekcje, mógł nie iść. Mógł wydawać pieniądze jak wodę lub odmówić jeżdżenia luksusowym samochodem. Mógł robić, co chciał i kiedy chciał, i nikt nie zadawał pytań.
– Twoi rodzice się o ciebie troszczą – powiedział Noah. Jego głos był miękki, ale było w nim pewne ostrzeżenie, które kazało mi się zamknąć. Nic nie powiedział, a jego spojrzenie ciągle było puste, nieczytelne, słyszałam słowa, których nie powiedział. Bądź za nich wdzięczna. Miałam ochotę sobie przyłożyć. Mama Noah została zamordowana na jego oczach, gdy był jeszcze dzieckiem; wiedziałam, że trawa jest bardziej zielona po drugiej stronie. I byłam wdzięczna za moich rodziców, mimo że byłam ciągle kontrolowana, mimo że mi nie wierzyli, kiedy mówiłam im najszczerszą prawdę. To, co powiedziałam, było głupie i chciałam to odwołać. Spojrzałam w górę, chciałam go przyciągnąć, wyszeptać przy jego skórze, że mi przykro, ale się odsunął. Wyciągnął się na moim łóżku i wrócił do tematu Jude'a. – Jeśli dowiedzielibyśmy się, gdzie mieszka... Zajęłam jego poprzednie miejsce przy biurku. – Czekaj, gdzie on mieszka? Według prawa jest martwy. To nie tak, że może znaleźć sobie pracę czy wynająć mieszkanie. Noah uniósł brwi. – Co? – To Miami – powiedział, jakby to było oczywiste. – To znaczy? – To znaczy, jest nieskończenie wiele możliwości, by zdobyć pieniądze i mieszkać bez zameldowania. Ale zastanawiam się... – Nad czym? – Czy mógłby wrócić do rodziców? Po zawaleniu? – Noah wpatrywał się w sufit. – Myślisz, że oni wiedzą, że żyje? Potrząsnął jednak głową. – Gdyby wiedzieli, już dawno powiedzieliby o tym innym i byśmy o tym usłyszeli. Ściszyłam głos. – Daniel powiedział, że zostały z niego tylko ręce. – Mówił mi.
Złapałam brzeg biurka. – To nie ma sensu. Jak przeżył? Jak to możliwe? Noah zagryzł kciuk i oparł się o moją poduszkę. – Jak cokolwiek z tego jest możliwe? - zapytał cicho. Jak to było możliwe? Jak Noah mógł leczyć? Jak ja mogłam zabijać? W pokoju zrobiło się jakby ciemniej. Ten temat był dla mnie niekomfortowy. Odepchnęłam się od biurka i podeszłam ostrożnie do krawędzi łóżka. Bliżej Noah, ale ciągle zbyt daleko. Przyjrzałam mu się. Mniej niż tydzień temu leżałam przy tym rozbrajająco pięknym chłopaku, czując jego bicie serca pod policzkiem. Chciałam znowu to poczuć, ale bałam się ruszyć. Zamiast tego powiedziałam. – Myślisz, że jest jak my? – To albo szczątki, które znaleźli, nie były jego. Potrząsnęłam głową. – A co z testami DNA? Noah zmrużył oczy, ale nie patrzył na nic konkretnego. – Nie mieli powodu myśleć, że to ktoś inny. A poza tym, wyniki mogą zostać sfałszowane, szczury laboratoryjne można przekupić. - W jego głosie pojawił się dziwny ton, którego wcześniej nie było. – A kto by...? Moje pytanie przerwał Daniel, który nas zawołał. – Zaraz będziemy! – odkrzyknęłam. Noah zsunął się z łóżka, ostrożnie, by mnie nie dotknąć. – Nie wiem, ale odpowiedzi nie znajdziemy w twojej sypialni. – Nie mogę wychodzić bez niańki – powiedziałam gorzko. – Musisz sam sobie radzić. Noah potrząsnął głową i w końcu na mnie spojrzał. – Nie zostawię cię na dłużej, niż to konieczne. – Znowu ten ton. – Zwłaszcza nie teraz. Wolałabym, żeby nie odchodził, bo nie chciał być z dala ode mnie, a nie dlatego, że
musieliśmy zostać razem. – Więc... na jak długo zostajesz? – Mój głos był bardziej napięty, niż tego chciałam. O wiele bardziej. Ale na jego ustach zagościł mój ulubiony półuśmiech. Nie chciałam, by zniknął. – A na jak długo chcesz, bym został? – zapytał. A jak długo mogę cię mieć?, pomyślałam. Zanim mogłam odpowiedzieć, Daniel ponownie nas zawołał. – Niestety – Noah powiedział, patrząc na drzwi. – Obawiam się, że dostałem odpowiedź. Twój ojciec chce spędzić swoją pierwszą noc tutaj w gronie rodziny. Musiałam westchnąć. – Ale twoja mama wie wszystko o moim pustym i zimnym życiu rodzinnym i szkoda jej sieroty, która przed tobą stoi. – Biedactwo – powiedziałam i nie mogłam powstrzymać uśmiechu. – Powiedziałem jej, że mój ogromny pałac będzie okropnie pusty, szczególnie w tym tygodniu, więc oczekuję, że trochę czasu tu spędzę. Chyba, że masz jakieś obiekcje? – Nie mam. – To widzimy się jutro – powiedział i ruszył do drzwi. – I już zacząłem pracę nad twoim ojcem. – Nad moim tatą? Noah uśmiechnął się. – Zżyliśmy się w szpitalu, ale myślę, że podoba mu się zabawa we wszystkowiedzącego ojca; „Też byłem kiedyś nastolatkiem, pamiętam jak to było” i tak dalej. – Ale powiedział to z jakimś uczuciem. – Ty ich lubisz – pojęłam nagle. Noah uniósł brwi pytająco. – Lubisz, jako ludzi. – No chyba nie jako... meble? – To moi rodzice. – Coś mi się obiło o uszy.
Zrobiłam minę. – To dziwne. – Co dokładnie? – Nie wiem – powiedziałam, myśląc nad odpowiednimi słowami. – Wiedza, że rozmawiasz z nimi beze mnie. – Cóż, jeśli boisz się, że twoja mama zacznie mi pokazywać twoje najbardziej zawstydzające zdjęcia z dzieciństwa, to nie musisz. Dzięki Bogu. – Już je widziałem. Cholera. – Szczególnie podoba mi się twoja fryzura z piątej klasy – powiedział z kamiennym wyrazem twarzy. – Zamknij się. – Zmuś mnie. – Dorośnij. – Nigdy. – Uśmiechnął się przebiegle i ja też nie mogłam się powstrzymać. – Wiesz, jeszcze się rozluźnią – powiedział. - Polepszy im się. Jak tylko tobie zacznie się polepszać. Uniosłam brwi. – Czy w ten sposób mówisz mi, że mam zatrzymać to całe moje gówno dla siebie? Noah zmniejszył dystans pomiędzy nami. Pochylił się, aż jego usta musnęły moje ucho. Mój puls przyspieszył i zamknęłam oczy, kiedy poczułam jego szorstki zarost przy policzku. – W ten sposób mówię ci, że nie mogę znieść widoku mojego łóżka bez ciebie z nim – powiedział, a ja zadrżałam na te słowa. – Więc nie daj się zamknąć. Poczułam, jak się odsuwa i otworzyłam oczy. – Popracuję nad tym – sapnęłam. Jeden ostatni grzeszny uśmiech. – No ja myślę.
10
Po wyjściu Noah tata opowiadał kiepskie dowcipy przy stole, Joseph mówił z prędkością 50 tysięcy mil na minutę, mama przyglądała mi się zbyt wnikliwie, a Daniel był niezmiennie cudownie, pretensjonalny. Prawie jakbym nigdy nie zniknęła. Prawie. Kiedy skończyliśmy, mama upewniła się, że wzięłam garść antypsychotyków, których wcale nie potrzebowałam, a potem wszyscy rozeszli się do pokoi. Minęłam pierwsze francuskie drzwi na korytarzu, ale zatrzymałam się, gdy zobaczyłam poruszający się cień na zewnątrz. Powietrze uszło z moich płuc. Uliczne lampy rzucały jasne, żółte światło na podwórko, które skąpane było we mgle. Wydawało się, że nic tam nie było, ale ciężko było stwierdzić na pewno. Serce waliło mi tak mocno, że aż je słyszałam. Jeszcze tydzień temu stwierdziłabym, że to nic; tylko mój umysł napędzany strachem. Pospieszyłabym do sypialni, zakopała się pod pościelą i szeptała w ciemności, że to się nie działo. Wtedy bałam się samej siebie, tego co mogłam ujrzeć, co mogłam zrobić. Ale teraz bałam się czegoś innego. Bałam się Jude'a. Ale jeśli chciałby mnie skrzywdzić, na co pokazywałby się w Croyden, a potem zostawiał w spokoju? Po co odwiedzałby kubańską restaurację i znikał po sekundzie? Jeśli porwał Josepha, to nic mu nie zrobił. I po co przychodziłby na posterunek, stał tak blisko mnie, że mnie dotykał, tuż przed tym, jak wyszedł? Jaki miał cel? Czego chciał? Stałam spokojnie w bezpiecznym domu. Zaczęłam szybciej oddychać, szukając Jude'a za szybą. W ciemności nic nie znalazłam, ale i tak się bałam. Zacisnęłam szczękę i zrozumiałam, że zawsze się będę bała. Teraz gdy wiedziałam, że Jude żył i był tam, nie będę potrafiła wejść do łazienki, nie upewniwszy się wcześniej, że nie ma go za zasłoną prysznicową. Nie będę potrafiła przejść ciemnym korytarzem, nie wyobrażając sobie jego postaci na samym końcu. Każde chrupnięcie gałązki może być jego
krokiem. Będę wyobrażała go sobie wszędzie, nawet jeśli go tam nie będzie. Tego właśnie chciał. To był jego cel. Więc otworzyłam drzwi i wyszłam na zewnątrz. W momencie, gdy moje stopy dotknęły patio, otoczył mnie głuchy odgłos cykających świerszczy. To była jedna z tych rzadkich chłodnych nocy w Miami; wcześniejszy deszcz pozostawił po sobie mgłę, a niebo całkowicie przykryły chmury. Gdyby nie to, że był teraz marzec, pomyślałabym, że będzie padać śnieg. Wciągnęłam wilgotne powietrze w płuca, rękę ciągle trzymałam na klamce, wiatr strącił kilka upartych kropli z drzew. Ktoś mógł tam być – Jude mógł tam być, ale moi rodzice byli w środku. On nic nie mógł mi zrobić. – Nie boję się ciebie – powiedziałam w przestrzeń. Bryza poniosła moje słowa i przyprawiła mnie o gęsią skórkę. Mógł być żywy, ale nie zamierzałam spędzać mojego życia w strachu przed nim. Jeśli oczekiwał ode mnie strachu, upewnię się, że go nie dostanie. Komar zabzyczał przy moim uchu. Odegnałam go i wdepnęłam w coś mokrego. Coś miękkiego. Cofnęłam się do domu, żeby zapalić światła. Zakrztusiłam się. Sztywne ciało szarego kota leżało centymetry od miejsca, w którym stałam, jego ciało rozdarte, futro pokryte czerwienią. Moje stopy przesiąkły krwią. Zakryłam usta, by nie krzyknąć. Nie mogłam krzyczeć. Nie mogłam wydać nawet dźwięku, bo moi rodzice od razu by przybiegli. Pytaliby, co się stało. Zobaczyliby kota. Zobaczyliby mnie. Chcieliby wiedzieć, co robiłam na zewnątrz. Usłyszałam w myślach głos mamy. – Miała paranoję. Była podejrzliwa. To by pomyśleli, gdybym im powiedziała, że ktoś był na zewnątrz. Miałam paranoję. Byłam podejrzliwa. Chora. Martwiliby się. Jeśli chciałam być wolna, w domu, nie mogłam do tego dopuścić. Więc zgasiłam światła i wróciłam do środka. Zostawiłam krwawe ślady w korytarzu.
Złapałam papier toaletowy z łazienki braci i wytarłam krew ze stóp. Wyczyściłam podłogę. Sprawdziłam wszystkie zamki w drzwiach. Tak na wszelki wypadek. I potem wreszcie uciekłam do swojego pokoju. Dopiero tam zobaczyłam, że się trzęsłam. Spojrzałam na stopy. Ciągle czułam miękkie, mokre, martwe futro... Pobiegłam do łazienki i zwymiotowałam. Włosy przykleiły się do skóry, ubrania miałam przemoczone. Osunęłam się na podłogę i przyciągnęłam kolana do piersi, siedząc na zimnych kafelkach. Zamknęłam oczy. Może kot został zabity przez zwierzę. Innego kota. Może przez szopa. To było możliwe. Nawet więcej, to było prawdopodobne. Więc umyłam zęby. Oczyściłam twarz. Zmusiłam się, by wejść do łóżka. Powiedziałam sobie, że wszystko będzie dobrze i właściwie zaczynałam w to wierzyć. Aż obudziłam się rano i wejrzałam w lustro. Były tam słowa ociekające krwią. ZA CLAIRE Pokój się skurczył. Pochyliłam się nad zlewem. I zaczęłam płakać. Jude wiedział, co stało się tamtej nocy. Wiedział, że to ja zburzyłam zakład. Że ja zabiłam Claire. To dlatego tu był. Chciałam zawołać rodziców. Pokazać im kota, wiadomość – dowód, że Jude żył i był tu. Ale to nie były wystarczające dowody. Ręce zaczęły mi się trząść, ale przycisnęłam je do zlewu i zamrugałam mocno. Zignorowałam panikę, która wydostała się na powierzchnię, która groziła, że zburzy delikatną konstrukcję moich kłamstw. Zmusiłam stopy do ruchu. Sprawdziłam okno w pokoju, a potem cały dom. Wszystkie drzwi były zamknięte. Od wewnątrz. Zamknęłam mocno oczy. Jeśli pokazałabym im wiadomość, pomyśleliby, że sama ją napisałam. Mogliby pomyśleć, że to ja zabiłam kota, zrozumiałam przerażeniem. Prędzej w to by uwierzyli, niż w fakt, że Jude żył.
Ostatnia nadzieja umarła w moim sercu. Jude był w mojej sypialni. Zostawił martwe zwierze na zewnątrz mojego domu i krwawą wiadomość na moim lustrze, ale nie mogłam powiedzieć o tym rodzicom. Nic nie mogłam im powiedzieć, bo zamkną mnie w wariatkowie, a Jude będzie odwiedzał mnie za jego kratami. Bez Noah będę prawdziwie i zupełnie osamotniona. Mój ojciec mógł mieć rację. Jeśli straciłabym Noah, mogłabym też postradać zmysły.
11
Tego ranka napędzała mnie adrenalina i nie mogłam przestać się ruszać. Bałam się, że jeśli stanę, załamię się. Zmyłam krew z lustra. Zmusiłam się, by zjeść śniadanie, by uśmiechać się do rodziców, kiedy szykowali się, by odwieźć mnie na zajęcia. Powietrze było duszne; w nocy znowu lało. Zanim wyszliśmy, sprawdziłam, czy zostawiłam na zewnątrz jakieś krwawe odciski stóp, prowadzące od kota do domu. Kot zniknął. Wnętrze samochodu wydawało się kurczyć wokół mnie. Podtrzymywałam rozmowę z rodzicami, ale nie mogłam sobie przypomnieć, czego dotyczyła. Pociłam się i ponownie dopadły mnie mdłości. Nie dawałam nic po sobie poznać, kiedy mama stała w korku i potem w końcu skręciła do galerii w południowym Miami. Nasza trójka podeszła do sklepowych witryn, wciśniętych pomiędzy Weight Watchers i Petco. Mama wtedy ścisnęła moje ramię w czymś, co miało być pocieszającym gestem. Będzie ze mną dobrze tak długo, dopóki będą myśleli, że tylko się denerwuję. Mężczyzna o wyglądzie Świętego Mikołaja czekał na nas przy wejściu. – Marcus Dyer? – powiedział do mojego ojca, kiedy weszliśmy do środka. Tata pokiwał głową. – Sam Robins? Mężczyzna uśmiechnął się blado i rozpostarł rękę w zapraszającym geście, od którego napięła się czerwona koszulka polo na jego brzuchu. – Witam w Horyzontach – powiedział wesoło. Potem odezwał się do mnie. – Jestem asystentem terapeuty. Jak droga I-95? – Nie tak źle – powiedziała mama. Obejrzała wzrokiem przestrzeń za mężczyzną. – Gdzie dr Kells?
– Och, przyjdzie później – powiedział z uśmiechem. – Jestem tu, żeby was ze wszystkim zapoznać. Chodźcie. – Zaprosił nas gestem do środka. Wnętrze było jaśniejsze, niż oczekiwałam, i dość nowoczesne, z tego co widziałam. Tu były tylko białe ściany i smukłe meble, z kilkoma uspokajającymi abstrakcyjnymi obrazami w niebieskiej tonacji. Z miejsca, w którym stałam, nie widziałam wiele, ale byłam pewna, że to miejsce jest ogromne. W poprzednim życiu to mogła być sala gimnastyczna. Pan Robins wskazał na kilka pomieszczeń, kiedy je mijaliśmy; świetlicę, studio muzyczne, studio artystyczne, jadalnię, i tak dalej. Wyglądał na dumnego z pomieszczeń ośrodka, który uzupełniał niewielki ogród medytacyjny Zen pośrodku. Mówił coś o zażyłości i regularności, ale nie zwracałam uwagi, bo mnie to nie obchodziło. Odliczałam minuty do momentu aż zobaczę się z Noah, aż będę mu mogła powiedzieć, co się stało. Co znalazłam. Co Jude zostawił. Dorośli patrzyli na mnie, czekając aż coś powiem. Więc powiedziałam pierwszą rzecz, która przyszła mi na myśl. – Gdzie są wszyscy? – Nie wiedziałam żadnych nastolatków, odkąd tu weszliśmy. – Są w Grupie – powiedział pan Robins. – Pewnie nie miałaś jeszcze szansy przejrzeć naszych materiałów, prawda? Pomiędzy mimowolnym zapisaniem się tu, a znalezieniem okaleczonego kota? – Nie. – Cóż, to nie problem, absolutnie żaden. Wprowadzimy cię we wszystko w ekspresowym tempie. Po prostu za mną podążaj i wszystko ustalimy. – Zerknął ponad ramieniem. - Jest pani psychologiem, dr Dyer? – Tak – powiedziała, kiedy podążaliśmy za nim do dziwnie klaustrofobicznego korytarza. Sufity były wysokie, ale mimo to pomieszczenia wydawały się ciasne. – Jaka jest pani specjalność? – Głównie pracuję z parami. – To wspaniale! – Zaraz potem zadał tacie kilka pytań. Pewnie i tak już wiedział – każdy, kto oglądał wiadomości, wiedział. Pan Robins w końcu wprowadził rodziców do biura obok, które wyraźnie nie należało do niego. Stos papierów piętrzył się niebezpiecznie na szklanym biurku.
Wskazał na ławkę zaraz za drzwiami. – No dobrze, Maro, możesz tu posiedzieć przez chwilę, kiedy ja będę omawiał z twoimi rodzicami parę spraw, okay? – Mrugnął. Gdybym nie była taka przestraszona, pewnie wywróciłabym oczami na tę protekcjonalność. Może po dzisiejszym nie będę musiała się jednak z nim dłużnej użerać. Dziewczyna może pomarzyć. Drzwi zamknęły się za moimi rodzicami, a ja usiadłam na koszmarnie niewygodnej drewnianej ławce. Nie było co oglądać, więc gapiłam się bezczynnie na przewody wentylacyjne na wysokim suficie. Wtedy coś miękkiego uderzyło mnie w ramię i potoczyło się po podłodze. Wzdrygnęłam się – ciężki miałam poranek – ale to był tylko zmięty kawałek papieru. Otworzyłam go i ujrzałam prosty rysunek sowy z podpisem, który głosił: !!! Odwróciłam się. – Niech mnie dunder świśnie, jeśli to nie Mara Dyer.
12
Jamie. Bez dredów i wyższy, ale definitywnie i nieomylnie Jamie. Uśmiechnęłam się szeroko aż rozbolała mnie twarz. Skoczyłam, żeby go uściskać, ale uniósł dłonie defensywnie, zanim to zrobiłam. – Nie dotykać. – Nie bądź dupkiem – powiedziałam rozpromieniona. Jego mina odzwierciedlała moją, chociaż starał się to ukryć. – Poważnie. Tu są surowe zasady – powiedział, zerknąwszy na mnie szybko. Zrobiłam to samo. Bez długich włosów jego kości policzkowe wyglądały na wyższe, a twarz na bardziej kanciastą. Na starszą. O dziwo, dżinsy były dobrze dopasowane, a koszulka przywierała do ciała. Nadruk na T-shircie ukazywał chyba starożytnego Greka, który wyglądał, jakby tańczył kankana. Jamie był bardzo dziwny. W tym samym momencie oboje zapytaliśmy: – Co ty tu robisz? – Panie mają pierwszeństwo – powiedział z ukłonem. Spojrzałam w sufit, myśląc, co powiedzieć. – Zespół stresu pourazowego – zdecydowałam w końcu. – Kilka halucynacji tu i tam. Nie ma o czym mówić. A ty? – Moim rodzicom wmówiono, że mądrze będzie mnie tu wysłać, zanim wysadzę szkołę w powietrze. Na wszelki wypadek. – Usiadł na ławce. Szczęka mi opadła. – Nie mówisz poważnie. – Niestety tak. Nasi najlepsi przyjaciele z Croyden upewnili się, że to właśnie pomyślą wszystkowiedzący dorośli, kiedy znajdą nóż w moim plecaku. Anna i Aiden, dupki jedne. Przynajmniej nie muszę ich codziennie widywać.
Szczęściara ze mnie. Albo to oni są szczęściarzami. Usiadłam z powrotem na ławce, a Jamie kontynuował: – Nie mogłem udowodnić, że moja groźba Ebolą była tylko żartem – powiedział. – Zostałem dwukrotnym przestępcą i rada szkoły przykleiła mi etykietkę „groźny dla otoczenia”, najwyżsi sędziowie sprawiedliwości. Zapisali tym całą moją teczkę. – Wtedy jego kpiący ton się zmienił. – Słowa mają moc. I mogę mieć przywileje i nawet wyższe IQ niż nasi byli nauczyciele, ale kiedy ludzie na mnie patrzą? Widzą czarnego nastolatka. A nie ma nic straszniejszego dla jakichś dziadów niż gniewny czarny człowiek. – Wrzucił do buzi kawałek gumy. – I oto jestem. Uśmiechnęłam się delikatnie. – Przynajmniej jesteśmy w tym razem? – Na to wygląda. – Uśmiechnął się. Spojrzałam na jego ostrzyżoną głowę. – Co się stało z twoimi włosami? – A. – Przesunął ręką po nich. – Kiedy powie się przewrażliwionym rodzicom, że ich dziecko jest groźne dla otoczenia, decydują, że wszystkie groźne atrybuty muszą zniknąć. Do widzenia, długie włosy. Do widzenia, buntownicza muzyko. Do widzenia, cudownie okrutne gry wideo. – Zagryzł wargę. – Ogólnie mogę grać w szachy i słuchać uspokajającego jazzu. Tak wygląda teraz moje życie. Potrząsnęłam głową. – Nie znoszę ludzi. Trącił mnie łokciem. – To dlatego jesteśmy przyjaciółmi. – Jamie zrobił z gumy turkusowego balona, po czym zassał go z powrotem. – Właściwie to widziałem Annę w zeszłym tygodniu, kiedy mama zaciągnęła mnie do Whole Foods. Chyba nawet mnie nie rozpoznała. – Coś do niej powiedziałeś? – Grzecznie zasugerowałem, że powinna zjechać z klifu. Uśmiechnęłam się szeroko. Czułam się lepiej w jego obecności i byłam taka szczęśliwa, że nie musiałam mierzyć się z tym idiotyzmem sama. Właśnie miałam mu to powiedzieć,
kiedy drzwi biura otworzyły się przed nami i wyjrzał zza nich pan Robins. Patrzył to na Jamiego, to na mnie – Czekamy na ciebie, Mara. Jamie wstał. – Spóźnię się na terapię elektrowstrząsami. – Odwrócił się twarzą do mnie i mrugnął. – Do zobaczenia, Maro Dyer! – Zasalutował Robinsowi, odwrócił się na pięcie i odszedł. Zagryzłam wargę, żeby się nie uśmiechnąć, i weszłam do biura odpowiednio ponura. – Usiądź – powiedział pan Robins, zamykając za mną drzwi. Wsunęłam się na niewygodne, plastikowe krzesło obok rodziców i poczekałam na ogłoszenie wyroku. – Chcę tylko wyjaśnić kilka spraw i potem poproszę cię o podpisanie paru dokumentów. – Okay... – Horizons Outpatient Program, lub HOP, jak lubię go nazywać, to część ogólnej ewaluacji behawioralnej, na którą zapisali cię rodzice. Będziesz tu przychodzić pięć dni w tygodniu, od dziewiątej do trzeciej po południu, bez wymówek, nieobecność może być usprawiedliwiona zwolnieniem od lekarza. Twój sukces tutaj będzie całkowicie zależał od twojego uczestnictwa w zajęciach i grupowej terapii i... – Wykładach? – Nie byłam tak dobrym uczniem jak Daniel, o nie, ale od zawsze marzyłam o collegu. Nawet nie chcę myśleć, jak przygoda z psychoterapią na to wpłynie. – Będziesz brała udział w zajęciach pod przewodnictwem korepetytorów, ale w Horyzontach, Mara, nie chodzi o osiągnięcia naukowe, ale pracę nad sobą. Nie mogę się doczekać. – Tak jak mówiłem, sukces zależy od zaangażowania. Po upływie dwóch tygodni zostaniesz poddana ocenie, żeby stwierdzić, czy to dla ciebie właściwe miejsce, czy nie lepiej będzie cię przenieść do naszego ośrodka. A więc to był test. Żeby sprawdzić, czy poradzę sobie tutaj, w prawdziwym świecie, bez problemów. Spojrzałam na pełne nadziei twarze rodziców, a w moim umyśle słowo „ośrodek” odbijało się echem. To był test, który muszę zdać.
13
Gdy pan Robins skończył wykład, wyciągnął długopis. Rodzice już mi tę część wyjaśnili – świadome wyrażenie zgody. Musiałam się zgodzić; Horyzonty tego wymagały. Ogólnie nie miałam nic przeciwko, ale siedząc w tym dziwnym miejscu na małym twardym krześle, gapiąc się na długopis... Zawahałam się. Po kilku niewygodnych minutach zmusiłam się, by wziąć długopis i podpisać się. – Świetnie! – powiedział pan Robins i klasnął w dłonie. – Kiedy już wszystko ustaliliśmy, umówię cię na wycieczkę z Phoebe Reynard, inną uczennicą w Horyzontach. O Boże. – Każdy z was jest do kogoś przypisany, ty będziesz z Phoebe. To oznacza, że będzie twoją partnerką przez większość zajęć. Podobnie jak w normalnej szkole, nieprawdaż? Jasne. – Zaraz powinna tu być. W międzyczasie, przyniosłaś dzisiaj ze sobą torbę? Właściwie to tak, z przyzwyczajenia wzięłam ze sobą szkolną torbę, mimo że nie szłam do szkoły. Pokiwałam głową. – Mogę ją zobaczyć? Podałam mu ją. – Będzie sprawdzana za każdym razem, gdy przejdziesz przez główne drzwi. Wszystko, co wnosisz, będzie katalogowane, a każda kontrabanda usunięta. – Kontrabanda, czyli... – Narkotyki, papierosy, alkohol, komórki, laptopy. Pozwalamy na przenośne odtwarzacze muzyki, jeśli nie mają połączenia z Internetem. Więc twój iPod – powiedział, kiwając w stronę słuchawek wystających z przedniej kieszeni mojej bluzy – powinien się nadać. Dam torbę do sprawdzenia i upewnię się, że dostaniesz ją tak szybko, jak to możliwe – dodał z uśmiechem, szczerząc zęby. – Masz coś jeszcze w kieszeni, Mara? Zamrugałam.
– Eee... Sznurek albo nic? – Słucham? Uniosłam brwi. – To z Hobbita? Wyglądał na zdezorientowanego. – Z czego? – To książka – podsunął tata. Pochwycił mój wzrok i mrugnął. Pan Robins patrzył to na mnie, to na tatę. – Masz książkę w kieszeni? Bardzo starałam się nie westchnąć. – Miałam na myśli, że nic nie mam w kieszeniach. – Och – powiedział. – Cóż, w takim razie możesz je opróżnić. To nie była prośba. Do tego będzie trzeba się przyzwyczaić. Opróżniłam kieszenie. Znalazłam drobniaki, torebkę cukru, paragon i oczywiście mojego iPoda. – To wszystko – powiedziałam, wzruszając ramionami. – To świetnie! – Pozwolił mi zabrać wszystko z powrotem. Kiedy skończyłam, wysoka dziewczyna z rzadkimi, farbowanymi na czarno włosami zajrzała do biura. – Panie Robins? – Ach, Phoebe. Phoebe Reynard, poznaj Marę Dyer, twoją nową koleżankę. Wyciągnęłam rękę. Dziewczyna spojrzała na mnie ostrożnie. Jej oczy były głęboko osadzone w okrągłej jak księżyc twarzy. Miała idealnie prosty nos, który nie pasował do całości. Wyglądał, jakby został przeniesiony z innej twarzy. Przyglądała mi się chyba z godzinę, aż w końcu potrząsnęła słabo moją ręką. Jej była spocona. Zaraz potem puściła mnie, jakby ją parzyło. Dziwne. Oczy Phoebe powróciły do pana Robinsa. – No dobrze, wy dwie możecie już iść – powiedział – a ja porozmawiam sobie jeszcze z twoimi rodzicami, Mara, i przedstawię ich pracownikom. Phoebe. Wiesz, co robić. Phoebe pokiwała głową i wyszła bez słowa. Pokazałam rodzicom uniesione kciuki i
wyszłam za Phoebe. Szła innym korytarzem, który był udekorowany kilkoma nieśmiesznymi plakatami motywacyjnymi. Czekałam, aż coś powie, kiedy mijałyśmy kolejne części pomieszczenia, ale się nie odzywała. Wspaniała wycieczka. – Więc... – zaczęłam. Jak przełamać pierwsze lody? – Jak się masz? Zatrzymała się i odwróciła twarzą do mnie. – Co ci powiedzieli? O ludzie. – Nic – powiedziałam powoli. – Po prostu próbowałam nawiązać rozmowę. Phoebe spojrzała na mnie. I ciągle patrzyła. Już miałam wrócić do rodziców, kiedy pojawił się Jamie. Stanął nagle zaalarmowany. – Przyszedłem cię uratować – oznajmił. – Nie powinno cię tu być – wymamrotała Phoebe. – No już, już Phoebe, nie irytuj się. – Nie spuszczał z niej wzroku, gdy mówił do mnie. – Sam już po ciebie przyszedł? – Nie – odpowiedziałam. – Więc masz wolne następne dziesięć minut. Chyba nie chcesz się nudzić? Spojrzałam na Phoebe; ignorowała nas oboje. Poruszała ustami, ale nie było dźwięku. – Czy to pytanie retoryczne? – zapytałam. Jamie uśmiechnął się. – Chcesz do nas dołączyć, Phoebe? – Jestem zajęta. Uniósł brwi. – Czym, raczysz powiedzieć? Phoebe nie odpowiedziała. Zamiast tego położyła się na podłodze na wznak. Wydało mi się to bardzo niepokojące, ale Jamie tylko wzruszył ramionami. – Nie ma sensu – powiedział. A potem dodał: – Nie zapomnij o Grupie, Phoebe – zanim odeszliśmy. – Więc dokąd idziemy? – zapytałam.
– Czy to ważne? Podążyłam za nim po otwartego pomieszczenia ze smukłymi, białymi skórzanymi sofami. – To świetlica. Tu dzielimy się naszymi uczuciami. Zatopiłam się w sofie. Przypomniałam sobie pierwsze spotkanie z Jamiem. Miałam szczęście, że tu był. – Co to za mina? – A robiłam jakąś? – Na wszystko patrzysz w zadumie. – Tylko niewielkie deja vu. Jamie pokiwał powoli głową. – Wiem. Dopiero co to robiliśmy. Uśmiechnęłam się i spojrzałam ponownie na jego dziwny podkoszulek. Przechyliłam głowę, by lepiej się przyjrzeć starożytnemu Grekowi. – Co to jest? Spojrzał w dół i rozciągnął koszulkę. – Och. Grecki chór. – Aha. Oparł się o skórzaną sofę i posłał mi uśmiech. – Nie martw się, nikt tego nie łapie. – Mmm. – Przechyliłam głowę, przyglądając mu się. – To dziwne, że oboje tu jesteśmy, no nie? Wzruszył ramionami. – Cóż, ze wszystkich behawioralnych programów na Florydzie, cieszę się, że skończyłam w twoim – powiedziałam z uśmiechem. Potem spoważniałam. – To musi być przeznaczenie. Jamie pocierał podbródek. – Ciekawa myśl, ale nie ma ich znowu tak wiele. W każdym bądź razie nie tak odpicowanych jak ten. – Wskazał na idealny pusty pokój. – To tu wysoko postawieni
rodzice wysyłają swoje popieprzone potomstwo; żadnych gumowatych zapiekanek czy wycinanek dla nas. – Przerwał znacząco. – Jak już to dostajemy makaron dobrej jakości. – Nawet o tym nie wiedziałam. – Jest bardzo drogi, uwierz mi. – Wierzę ci na słowo – powiedziałam, kiedy nastolatkowie zaczęli wypełniać pokój. Jamie wyszeptał cicho. – Phoebe to świruska – powiedział, kiedy weszła. – Tara to złodziejka. Adam jest sadystą. A Megan ma chyba każda fobię. Uniosłam brwi. – A ty? Udawał, że się nad tym zastanawia. – Mądry głupek – powiedział w końcu. – To nie diagnoza. – Ty tak twierdzisz. – A ja? – zapytałam. Jamie przekrzywił głowę, myśląc nad moim przypadkiem. – Jeszcze nie odgadłem twojego śmiertelnego grzechu. – Daj znać, jak to zrobisz – powiedziałam i nie do końca był to żart. – A co z innymi? Wzruszył ramionami. – Depresja, niepokój, zaburzenia jedzenia. Nic szczególnego. Jak Stella – dodał, kiwając na dziewczynę o mocnych rysach i czarnych, kręconych włosach. – Ona jest prawie normalna. – Prawie? – zapytałam w momencie, gdy usłyszałam swoje imię. – Tutaj jesteś – powiedział pan Robins. Podszedł z moimi rodzicami i dr Kells, która jak zwykle była wystrojona. – Mara, poznałaś dr Kells – powiedział. – Jest tu specjalistą od psychologi klinicznej. Uśmiechnęła się. Jej matowy makijaż jeszcze bardziej uwydatniał zmarszczki przy ustach. – Dobrze cię znów widzieć. Nie do końca.
– Panią też. Pan Robins oddał mi moją torbę. – Czysta – powiedział. Przewiesiłam torbę przez ramię. Obejrzał pokój. – Więc, Phoebe cię oprowadziła? Przed czy po tym jak rozciągnęła się na podłodze? – Tak – skłamałam. – Była bardzo pomocna. – I poznałaś Jamiego! – powiedział pan Robins, którego wzrok spoczął na moim przyjacielu. Jamie zapobiegawczo zajął fotel po drugiej stronie pokoju. – Znamy się z Croyden – powiedziałam. – Ach. Co za przypadek! Mama pochyliła się i odgarnęła włosy z mojej twarzy. – Muszę iść do pracy, kochanie. – A teraz jest czas dla Grupy – powiedziała dr Kells do mnie z uśmiechem. – Nie mogę się doczekać, aż poznam cię lepiej. No to jest nas dwie. Rodzice uścisnęli mnie na pożegnanie, pan Robins przeprosił i wyszedł, a dr Kells powiedziała jeszcze raz, zanim wyszła: – Naprawdę się cieszę, że tu jesteś. W odpowiedzi zmusiłam się do uśmiechu i zostałam z kolegami sama. Była nas czternastka, niektórzy siedzieli na sofach, inni zajęli fotele, jeszcze inni usiedli na podłodze. Usadziłam się na fotelu i położyłam torbę przy stopach. Piegowata, uśmiechnięta kobieta w brązowej chustce na głowie, w okularach o szkłach jak denka od butelek i wielowarstwowej spódnicy usiadła na brzegu jednej z sof. Klasnęła w dłonie, a bransoletki na jej ręce zabrzęczały. – Jesteśmy gotowi, by zacząć? – terapeutka rodem z New Age zaczęła. – Tak – wszyscy wymamrotali. – Świetnie! Dzisiaj jest z nami ktoś wyjątkowy – powiedziała rozpromieniona w moim kierunku. - Zechcesz się przedstawić grupie? Uniosłam rękę w niezręcznym powitaniu.
– Jestem Mara Dyer. – Cześć, Mara – chór odpowiedział. Dokładnie jak w filmach. – Cieszymy się, że tu jesteś, Mara. Jestem Brook. Teraz, żeby troszeczkę cię lepiej poznać, chciałabym, byś coś o sobie powiedziała; skąd jesteś, ile masz lat i twoje jedno, sekretne marzenie. Potem wszyscy zrobimy to samo. Może być? Fenomenalnie. – Mieszkałam poza Providence. – Spojrzało na mnie trzynaście par oczu. – Na Rhode Island – sprecyzowałam. – Mam siedemnaście lat – dodałam. – I wolałabym tu nie być – zakończyłam. Nie mogłam się oprzeć. Jamie skomentował śmiechem to sekretne marzenie, ale tylko on podzielał moje poczucie humoru, na to wyglądało. Nikt inny nawet się nie uśmiechnął. No cóż. – Rozumiemy, jak się czujesz, Maro – powiedziała Brook. – To spore wyznanie. A teraz poruszajmy się zgodnie z ruchem wskazówek zegara. -- Wskazała na chłopca po mojej lewej. Zaczął mówić, ale nie słyszałam, co powiedział, bo Phoebe wcisnęła się na miejsce obok mnie i rozproszył mnie zapach jej oddechu. Prosto w moją twarz. Położyła na moich kolanach jakiś złożony papier. List miłosny, może. Mogłam mieć aż takie szczęście? Otworzyłam go. Nie list miłosny. O nie. To było moje zdjęcie, gdy leżałam w łóżku. W piżamie, którą miałam na sobie wczoraj. Patrzyłam w stronę aparatu, ale moje oczy nie były widoczne. Zostały zabazgrane.
14
Zwiotczałam ze strachu, jakbym była marionetką, a Phoebe odcięła moje sznurki. – Wypadło z twojej torby – wyszeptała. Gapiłam się pusto na zdjęcie, dopóki nie wywołano mojego imienia. Wsunęłam je do kieszeni i zapytałam, czy mogę wyjść do łazienki. Brook przytaknęła. Złapałam torbę i wyszłam. Kiedy już byłam w środku, dopadłam do kranu i odkręciłam go. Wyciągnęłam z torby starą książkę taty, znalezioną w garażu, którą chciałam przeczytać. Była z collegu. Wyciągnęłam też szkicownik, w którym ostatnio nie miałam ochoty rysować. Potem jeszcze kilka ołówków i węgiel. I mój aparat cyfrowy. Ten, który rodzice dali mi na urodziny. Nie pamiętałam, żebym go tam wkładała. Mój puls przyspieszył, kiedy wyciągnęłam zdjęcie z tylnej kieszeni i popatrzyłam na nie. Włączyłam aparat, nacisnęłam przycisk menu i poczekałam. Ostatnie zrobione zdjęcie pojawiło się na ekranie. Takie samo jak to, które trzymałam w ręce. Poprzednie zdjęcie również pokazywało mnie w czasie snu, w tych samych ubrania, które miałam wczoraj, tylko w innej pozycji. I poprzednie zdjęcie też. I poprzednie. Łącznie było ich cztery. Kolana zmiękły mi ze strachu, ale przytrzymałam się ściany. Musiałam stać. Musiałam zobaczyć, czy dało się udowodnić, że to Jude zrobił te zdjęcia, że żył i był w moim pokoju i patrzył, jak śpię. Pogładziłam kciukiem krańce aparatu i odetchnęłam ciężko. Aparat miał samowyzwalacz. Moja torba została przeszukana, ktokolwiek ją sprawdził, musiał widzieć zdjęcie, ale dla nich to musiało być tylko zdjęcie. Gdy śpię. Może myśleli, że sama zabazgrałam sobie oczy. Jeśli pokazałabym im aparat, albo moim rodzicom, mogliby pomyśleć, że sama zrobiłam te zdjęcia, że użyłam wyzwalacza. „Dlaczego” nie miało znaczenia; ja dopiero przecież wróciłam z oddziału psychiatrycznego. „Dlaczego” już nigdy nie będzie miało znaczenia.
Powstrzymałam krzyk. Nie mogłam krzyczeć. Włożyłam z powrotem aparat do torby. Wróciłam do świetlicy i starałam się usiedzieć spokojnie. Świruska Phoebe patrzyła na mnie cały czas. Zignorowałam ją. Rozluźniłam się. To był test, powiedział pan Robins, żeby sprawdzić, czy poradzę sobie w świecie zewnętrznym i musiałam udowodnić, że potrafiłam. Więc kiedy sesja się skończyła, podeszłam do Jamiego. Potrzebowałam rozproszenia. – Tęsknisz za Croyden? – zapytałam fałszywie pogodnym głosem. – Jasne. Szczególnie gdy zmuszają nas do mówienia o naszych pozytywnych odczuciach, kiedy w tle gra Chariots of Fire. Dziękuję, Jamie. – Powiedz, że żartujesz? – Chciałbym. Przynajmniej jedzenie jest dobre – powiedział i poszliśmy na lunch. Miałam właśnie zapytać, gdzie będziemy jeść, kiedy przeszywający krzyk rozbrzmiał na początku kolejki. Ja już byłam na skraju wyczerpania i przez to poczułam się jeszcze gorzej. Patrzyłam osłupiała, jak blond dziewczyna o twarzy delikatnej jak u lalki oddziela się od grupy. – Megan – powiedział mi Jamie do ucha. – Biedny dzieciak, który boi się wszystkiego. To się często zdarza. Megan opierała się teraz o przeciwną ścianę, wskazując na coś palcem. Wielki, przystojny jak z kreskówki „uczeń” szedł w kierunku wskazywanym przez jej palec. Ukucnął, a ja wspięłam się na palcach, żeby lepiej widzieć. – To tylko wąż – zawołał. Wziął go w obie ręce. Odetchnęłam. To nic... Megan znów krzyknęła, kiedy chłopak rozerwał węża na pół. Przez sekundę byłam sparaliżowana. Nie wierzyłam własnym oczom. Kot zeszłej nocy, a teraz to... złość we mnie narastała, a ja się jej chwyciłam. Była lepsza niż strach. Nic nie mogłam zrobić w sprawie kota, ale mogłam coś zrobić z tym. Przepchnęłam się przez tłum, kiedy chłopak, do którego bardziej pasowało określenie „jaskiniowiec”, rzucił resztki na biały dywan z zadowolonym uśmiechem. Górował nade mną, ale i tak spojrzałam mu w oczu.
– Co jest z tobą nie tak? – Wyglądasz na wkurzoną – powiedział spokojnie. – To był tylko wąż. – A ty jesteś tylko dupkiem. Jamie pojawił się przy moim boku i spojrzał w dół na bałagan. – Widzę, że poznałaś Adama, tutejszego sadystę. Adam popchnął Jamiego na ścianę jedną ręką. – Przynajmniej nie jestem tutejszym pedziem. Zaczęto skandować „Walka! Walka! Walka!”, co sprowadziło terapeutę. – Uspokójcie się! Ale Jamie nie wyglądał na urażonego. Uśmiechał się właściwie i patrzył prosto na Adama, który przyciskał go do ściany. – Uderz mnie – powiedział zachęcająco, cicho. Uszczęśliwiony Adam nie odmówił. Zamierzył się, ale ociężały terapeuta, w za ciasnej koszuli złapał jego pięść i unieruchomił za plecami. Żyły na szyi i ramionach Adama wyskoczyły, przez co tatuaż na jego ręce wydawał się ruszać. Jego włosy były obcięte krótko po wojskowemu, a skóra czaszki zrobiła się czerwona. Szczerze, to było lekko komiczne. – Wayne – powiedziała Brook, machając na terapeutę – pomóż Adamowi się uspokoić. Jamie, porozmawiamy sobie później. – O czym? – zapytał Jamie niewinnie. – Ja nic nie zrobiłem. Kolejny dorosły facet z kucykiem powiedział do Brook: – On to zainsynuował. Jamie odwrócił się do niego. – Ja niczego nie zainsynuowałem, drogi Patryku. Stałem tu cicho i ze zgorszeniem obserwowałem, jak Adam niepotrzebnie kończy życie jego gada. – Druga po południu – powiedziała Brook ostro. – Ominą cię zajęcia z teatru. – Masz ci los. Parsknęłam. Ludzie szeptali dookoła, zerkając na nich. To się Jamiemu chyba podobało. – To było moce – powiedziałam do niego, kiedy przesunęliśmy się w kolejce.
– Która część? – Ta, kiedy chciałeś, by cię uderzył. Jamie zamyślił się. – Myślę, że chyba tego chciałem. Zabawne. Przez pobyt tutaj jestem jeszcze bardziej wojowniczy. – Hmm – wymruczałam. – Co? – To mi przypomniało, co tata czasami mówi. Jamie uniósł brwi pytająco. – Daj niegroźnego kryminalistę do więzienia o zaostrzonym rygorze, a kiedy wyjdzie, będzie wiedział jak gwałcić i dokonywać grabieży. – Dokładnie – przytaknął. – Moja ochota, by w coś walnąć, jest wprost proporcjonalna do wesołości pracowników. A ostatnio jest to superwkurzające. I wszyscy inni też. – Kiedy zbliżyliśmy się do końca kolejki, widziałam jak Wayne wręcza wszystkim papierowe kubeczki przed nami. Zerknęłam na Jamiego. – Najpierw leki, potem żarcie – wyjaśnił. – Dla wszystkich? – Część zestawu – powiedział i ruszył do przodu. – Terapia lekami jest częścią innej terapii bla, bla, bla. – I nadeszła jego kolej. Wziął dwa małe papierowe kubeczki od terapeuty, od tego, który przerwał bójkę. – Cześć, Wayne – powiedział Jamie wesoło. – Witaj, Jamie. – Do dna. - Jamie przechyli zawartość jednego kubeczka, potem drugiego. Potem Wayne spojrzał na mnie. – Jesteś następna. – Jestem nowa... – Mara Dyer – powiedział, podając mi dwa pojemniczki. Zajrzałam do nich. W jednym była woda, w drugiej tabletki. Nie znane mi tabletki. Tylko jedną poznawałam. – Co to? – zapytałam.
– Twoje leki. – Ale nie biorę niektórych z nich. – Możesz o tym porozmawiać z dr Kells później, ale teraz musisz je wziąć. Zmrużyłam oczy. – Takie są zasady. – Wzruszył ramionami. – No, dalej. Wrzuciłam je do ust i połknęłam. – Otwórz buzię – powiedział. Zrobiłam to. – Dobra robota. A dostanę uśmiechniętą buźkę? Tego nie powiedziałam, a szkoda. Zamiast tego pognałam za Jamiem i zjedliśmy razem. To cud, ale nawet się śmiałam. Kiedy już myślałam, że to miejsce nie jest takie straszne, pojawiła się dr Kells w rogu pokoju i zawołała mnie. – Powodzenia – powiedział Jamie, kiedy wstałam od stołu. Ale nie potrzebne mi było szczęście. Pomimo kiepskiej nocy i jeszcze gorszego poranka znałam scenariusz aż za dobrze. Wiedziałam, co robić. Kiedy opuściłam jadalnię, na moim nadgarstku zacisnęły się palce i wciągnął mnie do wnęki. Spojrzałam w twarz Phoebe, potem za siebie. Nikt nas nie widział. – Nie musisz dziękować – powiedziała bezbarwnym głosem. Uwolniłam rękę z jej uścisku. – Za co? Jej twarz była pusta jak maska. – Za naprawienie twoich oczu.
15
Więc to Phoebe świruska zabazgrała moje oczy. Nie Jude. Byłam zła, ale jednocześnie mi ulżyło. Jude zrobił zdjęcia i upewnił się, że je dzisiaj znajdę, i to już było okropne i przerażające, o tak. Ale cieszyłam się, że nie zabazgrał moich oczu ze zdjęcia. W sumie nie wiedziałam dlaczego, ale się cieszyłam. Phoebe zwiała, zanim zdążyłam coś jeszcze powiedzieć. Wzięłam głęboki oddech i podążyłam za dr Kells długim korytarzem, ale czułam, jakby ściany się do mnie zbliżały. Phoebe zachwiała moją równowagę, a ja musiałam odzyskać kontrolę. Droga wydawała się ciągnąć milami, ale w końcu otworzyłam drzwi prawie na końcu korytarza, za którymi zniknęła dr Kells. Pokój jak każdy inny, biały, a w środku tylko jasne, drewniane biurko i dwa białe krzesła. Dr Kells stanęła za biurkiem. Obok niej był mężczyzna. Uśmiechnęła się i wskazała na krzesła. Posłusznie usiadłam, chociaż o mało przy tym z niego nie spadłam. Dziwne. – Jak twoja wycieczka? – zapytała. – Dobrze – skłamałam. – Wspaniale. Chciałam cię przedstawić dr Vargasowi. – Mężczyzna obok niej się uśmiechnął. Był młody, dwadzieścia kilka lat pewnie, z kręconymi włosami i okularami na nosie. Wyglądał trochę jak Daniel. – Dr Vargas jest neuropsychologiem. Pracuje z naszymi uczniami, którzy cierpieli na traumy i podobne choroby, przez które mają problemy. – Miło pana poznać – powiedziałam. – Ciebie też. – Ciągle się uśmiechając, przeszedł za mną do drzwi. – Dziękuję, dr Kells. – Cała przyjemność po mojej stronie. Zamknął drzwi, a my zostałyśmy same. Dr Kells wyszła zza biurka i usiadła na krześle
przy mnie. Uśmiechnęła się. Nie miała przy sobie papieru, długopisu czy czegokolwiek. Ona tylko... patrzyła. Powietrze było ciężkie, a moje myśli zwolniły. Sekundy wydawały się być minutami. A może jednak nie; czas był elastyczny w tym ogromnym, pustym pokoju. Wodziłam wzrokiem po pomieszczeniu, szukając zegarka, ale żadnego nie znalazłam. – A więc – powiedziała w końcu dr Kells. – Myślę, że najpierw powinnyśmy ustalić, dlaczego tu jesteś. Czas na przedstawienie. Przypomniałam sobie objawy zespołu stresu pourazowego, żeby upewnić się, że właśnie to u mnie zdiagnozują, a nie schizofrenię. Albo coś gorszego. – Jestem tu – powiedziałam ostrożnie – bo przeżyłam traumę. Moi przyjaciele umarli. – Znacząca pauza. – To było dla mnie trudne i ciągle o tym myślę. Miałam halucynacje. I wspomnienia. – Zatrzymałam się. Czy to wystarczy? – To dlatego twoja rodzina przeprowadziła się na Florydę – powiedziała. Tak. – Racja. – Ale nie dlatego jesteś w tym programie. Przełknęłam. – Chyba mi jeszcze nie przeszło. – Próbowałam brzmieć niewinnie, ale brzmiałam tylko na zdenerwowaną. Pokiwała głową. – Nikt tego od ciebie nie oczekuje. Ale pytam o to, czy wiesz, dlaczego jesteś tutaj. Teraz. A. Chciała usłyszeć o Judzie – o to, czy wierzyłam, że żył. Musiałam jej na to odpowiedzieć, ale to była niebezpieczna ścieżka. Jeśli będę mówiła zbyt ostrożnie, będzie wiedziała, że nią manipuluję. Jeśli będę zbyt szczera, stwierdzi, że jednak jestem stuknięta. Więc powiedziałam: – Mój ojciec został postrzelony. Ja... Myślałam, że umrze. Przeraziłam się. Poszłam na posterunek i po prostu zaczęłam krzyczeć. Nie byłam... Nie czułam się jak ja. To było dużo do zniesienia. – Mój żołądek skręcił się w supeł. Miałam nadzieję, że przejdzie dalej. Nie zrobiła tego.
– Na posterunku wspomniałaś swojego chłopaka. Jude'a. Nie znosiłam dźwięku jego imienia. – Byłego – powiedziałam. – Co? – Byłego chłopaka. – Byłego chłopaka – powtórzyła, patrząc na mnie w ten sam sposób, w jaki patrzyła dr West kilka dni temu. – Wspomniałaś swojego byłego chłopaka, Jude'a. Powiedziałaś, że tam jest. Słowa ZA CLAIRE pojawiły się na ścianie za głową dr Kells, czerwień na bieli. Poczułam ukłucie strachu, zanim zamrugałam i zniknęły. – Informacje w twojej teczce mówią, że twój chłopak Jude – były chłopak, przepraszam – i twoje przyjaciółki Rachel i Claire zmarli po zawaleniu się budynku Stanowego Szpitala dla Umysłowo Chorych Tamerlane na Rhode Island. – Tak. – Mój głos był tylko szeptem. – Powiedziałaś, że Jude tu jest – powtórzyła. Nie odpowiedziałam. – Czy widziałaś go od tamtej nocy, Mara? Skamieniałam. Kontrolowałam głos. – To byłoby niemożliwe. Dr Kells położyła łokieć na biurku, a podbródek oparła o dłoń. Spojrzała na mnie z sympatią. – Chcesz wiedzieć, co ja myślę? No dawaj. – Nie mam pojęcia. – Myślę, że czujesz się winna śmierci najlepszej przyjaciółki. I śmierci swojego chłopaka. – Byłego! – krzyknęłam. Cholera. Dr Kells nie ruszyło to. Jej głos był spokojny. – Czy coś się stało pomiędzy tobą a Judem, Mara?
Oddychałam ciężko i dopiero teraz to zauważyłam. Zamknęłam oczy. Opanuj się. – Powiedz mi prawdę, proszę – powiedziała miękko. – Czy to ma znaczenie? – Łza potoczyła się po moim policzku. Niech to szlag. – Inaczej będzie mi o wiele trudniej ci pomóc. A ja naprawdę chcę ci pomóc. Ciągle byłam cicho. – Wiesz – powiedziała dr Kells, pochylając się na krześle. – Niektóre nastolatki są w tym programie od lat; zaczęli tutaj, a potem przeniesiono ich do ośrodka i są tam do tej pory. Ale ty chyba tego nie potrzebujesz. Myślę, że to dla ciebie odpowiednie miejsce. Żeby pomóc ci wrócić tam, gdzie należysz. Jesteś wyczerpana tym wszystkim, co się zdarzyło w ostatnich sześciu miesiącach... I to jest zrozumiałe. Przeżyłaś katastrofalny wypadek. Nie wypadek. – Zmarła twoja najlepsza przyjaciółka. Zabiłam ją. – Przeprowadziłaś się. Żeby zapomnieć, co zrobiłam. – Twoja nauczycielka zmarła. Bo tego chciałam. – Postrzelono twojego ojca. Bo zmusiłam kogoś do pociągnięcia za spust. – To więcej traum, niż większość ludzi w życiu doświadcza, a ty doświadczyłaś tego w sześć miesięcy. I myślę, że rozmowa ze mną ci pomoże. Wiem, że widywałaś się z innymi terapeutami wcześniej... Których bardziej lubiłam. – Ale teraz jesteś tutaj i myślę, że chociaż tego nie chcesz, to nie okaże się to stratą twojego czasu. Łzy płynęły teraz nieprzerwanie. – Co mam powiedzieć? – Co się stało z Judem? Bolało mnie gardło, a w nosie swędziało mnie od płaczu.
– On... mnie pocałował. Kiedy ja tego nie chciałam. – Kiedy? – Tamtej nocy. Tej nocy, kiedy... Umarł, prawie powiedziałam. Ale on nie umarł. Żył. – Czy zrobił coś jeszcze? – Próbował. – Więc powiedziałam dr Kells o tamtej nocy i o tym, co Jude próbował zrobić. – Czy on cię zgwałcił? – zapytała. Potrząsnęłam gwałtownie głową. – Nie. – Jak daleko się posunął? Zaczerwieniłam się. – Popchnął mnie na ścianę, ale... – Ale co? Ale go powstrzymałam. – Budynek się zawalił, zanim cokolwiek innego się stało. Dr Kells przechyliła głowę na jedną stronę. – On umarł, a ty przeżyłaś. Nic nie powiedziałam. Pochyliła się nieznacznie wprzód. – Czy Jude kiedykolwiek zmuszał cię do rzeczy, których nie chciałaś, Mara? Chciałam nią potrząsnąć. Myślała, że był jakimś wymyślonym diabłem siedzącym na moim ramieniu, podsuwającym mi złe myśli. – Myślisz, że Jude żyje? – zapytała ponownie. Chciałam złapać ją za kołnierz idealnie wyprasowanej jedwabnej bluzki i wykrzyczeć w jej twarz „On żyje!”. Końskiej siły wymagało powiedzenie tylko: – Nie. Dr Kells westchnęła.
– Mara, kiedy kłamiesz, będzie trzeba dodać ten problem do leczenia. Nie chcę cię traktować jak patologicznego kłamcę. Chcę ci ufać. Nie zaufałby mi, gdybym jej powiedziała prawdę, ale w tym momencie nie kłamałam przekonująco. – Nie myślę, że żyje – powiedziałam spokojnie. – Wiem, że nie. Ale czasami... – Czasami... – Czasami to mnie przeraża, wie pani? – mówiłam. – Pomysł, że jednak może żyć? Jak potwór chowający się w szafie czy pod łóżkiem. – No. Może dzięki temu nie będzie będę brzmiała jak lunatyczka. Pokiwała głową. – Absolutnie rozumiem. Myślę, że twój strach ma sens i nad tym chciałabym popracować podczas twojego pobytu tutaj. Odetchnęłam z ulgą. – Ja też – skłamałam znowu. – Powiedzmy, czysto hipotetycznie, że Jude nie umarł w zakładzie... Nie powiedziałam, że chcę dzisiaj nad tym pracować. – Okay... – Powiedzmy, że jest na Florydzie. – Okay.... – Jak myślisz, co by tu robił? Czego się boisz? Grząski grunt, ale nie wiedziałam, jak uniknąć odpowiedzi. – Że będzie... że mnie będzie prześladował. – Bo to robił. – Dlaczego miałby jechać taki kawał na Florydę, tylko po to, żeby cię prześladować? Okaleczony kot. Słowa na moim lustrze wypisane krwią. Zdjęcia. Mój puls przyspieszył, kiedy o tym myślałam. – Żeby mnie przestraszyć – powiedziałam. – Dlaczego by tego chciał? Bo go próbowałam zabić. Bo zabiłam jego siostrę. Te odpowiedzi wypełniły mój umysł, ale nie mogłam ich wypowiedzieć.
Zamiast tego potrząsnęłam głową i powiedziałam: – A dlaczego w ogóle na mnie napadł? – To inny rodzaj pytań, Mara. Gwałciciele... – On mnie nie zgwałcił. Dr Kells patrzyła na mnie trochę za długo. – Nie zgwałcił. Ja... – Powstrzymałam go, zanim to zrobił. – Nie zgwałcił. – Tylko tyle mogłam powiedzieć. – Co pani mówiła? – Mówiłam, że w gwałcie chodzi o władzę, nie o seks – zaczęła. – Chodzi o zmuszanie, przejmowanie kontroli nad inną osobą. – Więc może gdyby żył, choć tak nie jest, prześladowałby mnie, by pokazać mi, że może mieć nade mną kontrolę. Że może mnie przestraszyć. – To powinno pasować. Dr Kells spojrzała na mnie uważnie. – Powiedziałaś mi dzisiaj sporo rzeczy, Mara. Przez jakiś czas będę nad nimi myślała. Ale jeśli cię to interesuje, mogę ci teraz powiedzieć, co myślę. To, co miała do powiedzenia, ekscytowało mnie tak samo, jak perspektywa lewatywy. – Jasne. – Kiedy byłaś na posterunku – mówiła – powiedziałaś detektywowi, że zabiłaś Claire i Rachel. I się zaczyna. – Przez to myślę, że czujesz się winna, odpowiedzialna za śmierć najlepszej przyjaciółki. Za przeprowadzkę na Florydę. Za wszystko, przez co musiała przejść twoja rodzina. Myślę, że doświadczyłaś dwóch traum – napastowanie seksualne ze strony Jude'a, a potem to zawalenie. I myślę, że w jakiś sposób czujesz się silniejsza, bo wyobrażasz sobie, że to ty powstrzymałaś Jude'a, przed tym, co myślałaś, że zrobi. Wyobrażasz sobie, że wywołujesz każde złe zdarzenie czy wypadek, przez co czujesz, że masz jakiś stopień kontroli. Ale nie masz. Podświadomie wierzysz, że nie masz kontroli i to manifestuje się w twoim strachu przed Judem. Nie miałam pojęcia, jak uda mi się pozostać przy zdrowych zmysłach, kiedy ciągle mi się mówi, że jestem wariatką. – Interesująca teoria – powiedziałam powoli.
– Mogę cię o coś spytać, Mara? A mam jakiś wybór? – Jasne. – Czego chcesz? Przekrzywiłam głowę. – Teraz? – Nie. Ogólnie. – Chcę... Chcę... – Zastanowiłam się. Czego ja chciałam? Wrócić? Do momentu, w którym Claire próbowała mi ukraść najlepszą przyjaciółkę? By cofnąć się do momentu, w którym w ogóle poznałam Claire? I Jude'a? Ale to było też przed Noah. Zobaczyłam go w myślach, klęczącego przy moich stopach, jak wiązał mi sznurowadła. Jak patrzył na mnie tymi niebieskimi oczami, posyłając mi uśmiech, który tak uwielbiałam. Nie chciałam wracać do czasów przed nim. Nie chciałam go stracić. Ja tylko chciałam... – Żeby mi się polepszyło – powiedziałam w końcu. Dla mojej rodziny. Dla Noah. Dla siebie. Chciałam martwić się o takie rzeczy, jak przyjęcie na studia, a nie mimowolne przyjęcie do szpitala. Nigdy nie będę normalna, jeśli nie zrozumiem, jak żyć jako tako normalnym życiem. – Cieszę się, że to słyszę – powiedziała dr Kells i wstała. – Pomożemy ci wyzdrowieć, ale musisz tego chcieć, bo inaczej nam się nie uda. Pokiwałam głową i chciałam wstać, ale potknęłam się. Próbowałam oprzeć się o biurko, ale synapsy za wolno działy i tylko się zgarbiłam. Dr Kells położyła rękę na moich plecach. – Źle się czujesz? Słyszałam echo jej słów... i jeszcze jakiś głos. W moich myślach. Zamrugałam. Oczy dr Kells przepełniała troska, udało mi się pokiwać głową, ale ten ruch rozmazał moje myśli. Co się ze mną działo? – Co się dzieje? – zapytała. Patrzyła na mnie ciekawie, a ja poczułam się dziwnie.
Jakby na coś czekała. Miałam paranoję. Byłam podejrzliwa. Kiedy chciałam coś powiedzieć, odeszła gdzieś. – Wody? - zapytała, a ja ponownie usłyszałam echo jej głosu z bardzo daleka. Musiałam pokiwać głową, bo dr Kells pomogła mi wstać i powiedziała, że zaraz wróci. Usłyszałam, że drzwi za mną się otwierają i zamykają. A potem zemdlałam.
16 Przed Kalkuta, Indie.
Oparłam policzek o drzwi powozu i wyjrzałam przez zasłonkę. Zobaczyłam kremowe kwiaty, które pokrywały drzewa, i grubą, zieloną narośl przy ich pniach. Pnącza zwisały z gałęzi nad nami, wystarczająco nisko, bym mogła je dotknąć. Ale nie zamierzałam. Znałam ten świat, zielony świat kamieni pokrytych mchem i błyszczących liści, świat dzikich kwiatów jak klejnoty i zachodów słońca. Ale on mnie już nie interesował. To ten mały świat powozu był fascynujący i nowy teraz. – Źle się czujesz? Usłyszałam słowa białego człowieka, pytanie w nich zawarte, ale nie rozumiałam ich znaczenia. Jego głos był słaby wewnątrz powozu. Nie patrzyłam na jego twarz. Powóz podskoczył, moje małe palce mocniej złapały się pluszowego siedzenia. Aksamit, powiedział mężczyzna, kiedy po raz pierwszy pogładziłam materiał w zastanowieniu. Nigdy wcześniej nie czułam czegoś takiego; nie było czegoś takiego w świecie futra i skóry. Poruszaliśmy się bardzo powoli, nawet wolniej niż słonie, skradaliśmy się nieubłaganie już od kilku dni i nocy. Nareszcie skończył się wilgotny las, ustępując miejsca suchej ziemi, a zieleń przeszła w czerń i brąz. Ostry zapach dymu wypełniał powietrze, mieszając się z zapachem drzewa sandałowego z powozu. Konie zwolniły, a ja wyjrzałam na zewnątrz. Doznałam szoku. Wielkie, nieruchome bestie – większe niż wszystko, co kiedykolwiek widziałam – wyrastały z wody. Ich długie pnie sięgały nieba, a na nich byli ludzie, chociaż one same się nie poruszały. Panował tu hałas, jakiego nigdy nie słyszałam, dziwny i obcy. Smak przypraw pokrył mój język, a nozdrza wypełniły się zapachem mokrej ziemi. Biały człowiek wyciągnął rękę i wskazał na wielkie bestie. – Statki – powiedział, po czym opuścił trzęsącą się rękę. Jego mięśnie były wiotkie i słabe. Cofnął się do cienia, oddychając ciężko.
Potem się zatrzymaliśmy. Drzwi powozu otworzyły się i człowiek o miłej twarzy w jasnoniebieskich ubraniach wyciągnął do mnie rękę. – Chodź – powiedział w znanym mi języku. Jego głos był jak woda ogrzana słońcem. Nie bałam się go, więc poszłam. Czekałam, aż biały człowiek podąży za mną, jak to robił, gdy wcześniej opuszczaliśmy powóz podczas naszej podróży. Tym razem nie wyszedł. Podszedł jedynie do drzwi, ale jego twarz ciągle była zacieniona. Wyciągnął mały, czarny woreczek w stronę Mężczyzny w Niebieskim. Jego ręka trzęsła się od wysiłku. – Wróć tutaj ostatniego dnia każdego tygodnia, a mój pracownik będzie to napełniał tak długo, jak dziewczynka jest z tobą. Mężczyzna w Niebieskim wziął woreczek i pochylił głowę. – Raj jest wspaniały. Biały człowiek się zaśmiał. Dźwięk był słaby. – East India Company jest wspaniała. – Przywołał mnie gestem bliżej. Przysunęłam się. Biały człowiek nakazał mi otworzyć dłoń. Zrobiłam to. Umieścił na niej coś zimnego i błyszczącego. Odrzucił mnie suchy dotyk jego skóry. – Niech kupi sobie coś ładnego – powiedział do Mężczyzny w Niebieskim. – Tak, panie. Jak ma na imię? – Nie wiem. Moja straż próbowała nakłonić ją do mówienia, ale ona nie chce z nimi rozmawiać. – A rozumie? – Będzie kiwać lub kręcić głową w odpowiedzi na pytania zadawane w hindi lub sanskrycie, więc myślę, że tak, rozumie. Ma inteligentne oczy. Szybko nauczy się angielskiego, mam nadzieję. – Będzie cudowną panną młodą. Biały człowiek zaśmiał się silniej tym razem. – Myślę, że moja żona będzie innego zdania. Nie, dziewczynka będzie moją strażą. – Kiedy po nią wrócisz? – Dzisiaj płynę do Londynu i interesy zajmą mnie na najbliższe sześć miesięcy co najmniej. Ale mam nadzieję, że wrócę szybko potem, prawdopodobnie z żoną i synem.
Mężczyzna się zaśmiał. – Wody? Kaszel białego człowieka stał się gwałtowniejszy, ale machnął ręką. – Czy czuje się pan wystarczająco dobrze, by podróżować? Mężczyzna nie odpowiedział, dopóki nie skończył się jego atak kaszlu. Potem powiedział: – To tylko choroba rzeczna. Potrzebuję tylko wody i spoczynku. – Może moja żona mogłaby przyrządzić dla pana nalewkę przed odpłynięciem? – Nic mi nie będzie, dziękuję. Studiowałem medycynę po Szkole Wojskowej w Croydon.* A teraz muszę iść. Proszę uważać na siebie i na nią. Mężczyzna w Niebieskim pokiwał głową i biały człowiek wrócił do ciemności. Drzwi powozu zamknęły się. Mężczyzna w Niebieskim poszedł do przodu, do koni, i powiedział coś do mężczyzny siedzącego na górze w swoim języku. Naszym. – Przygotuj dla niego miksturę z suszonego czosnku, soku z cytryny, miodu, tamaryndowca i dzikiej kurkumy. Niech to pije cztery razy w ciągu godziny. - Potem wręczył mężczyźnie dwa błyszczące krążki z czarnego woreczka. Woźnica, tak nazywał go biały człowiek. Pokiwał głową i chwycił lejce. – Czekaj. - Mężczyzna w Niebieskim uniósł dłoń. Woźnica zaczekał. – Byłeś obecny przy tym, jak znaleźli dziewczynkę? Czarne oczy woźnicy spojrzały na mnie, ale szybko odwrócił wzrok. Potrząsnął głową powoli. – Nie. Ale mój przyjaciel, bagażowy w ich grupie, był. – Nic więcej nie powiedział, ale wyciągnął rękę do Mężczyzny w Niebieskim, który westchnął i położył dwa kolejne srebrne dyski na wyciągniętej dłoni woźnicy. Woźnica uśmiechnął się, ukazując sporo brakujących zębów. Spojrzał na mnie szybko. – Nie lubię, kiedy ona słucha. Mężczyzna w Niebieskim zwrócił się do mnie. * Jakby się ktoś zastanawiał, to nie błąd. Może to ma coś wspólnego z Croyden, nie wiem :)
– Możesz iść pozwiedzać – powiedział i popchnął mnie w stronę statków. Tak, pokiwałam głową i udałam, że odchodzę. Zamiast tego przycisnęłam się do drugiej strony powozu. Nie mogli mnie zobaczyć. Poczekałam i posłuchałam. Głos woźnicy był cichy. – Kilka dni drogi od Prayagi polowali na tygrysa. Podążali za nim do lasu na słoniach, ale te bestie się zatrzymały. Nie chciały iść dalej, nawet za słodycze. Ten idiota – powiedział, wskazując na powóz – nalegał, by szli pieszo, ale tylko trzech ludzi mogło iść przy nim. Jeden był obcy, strażnik białego mężczyzny, zapewne. Drugim był kucharz. Ostatni był myśliwym, bratem bagażowego, mojego przyjaciela. – Kontynuuj. – Podążali za śladami zwierzęcia do morza wysokiej trawy. Wszyscy łowcy wiedzą, że w wysokiej trawie czyha śmierć i brat, ten myśliwy, chciał zawrócić. Ten inny mężczyzna, obcy, nalegał, by szli dalej, a biały człowiek posłuchał. Kucharz poszedł za nimi, ale myśliwy odmówił i został sam. Nigdy więcej go nie widziano. – Co się stało? – Człowiek w Niebieskim brzmiał na zaciekawionego, nie na przestraszonego. – Trójka mężczyzn podążała śladami tygrysa godzinami, które w końcu zniknęły w kałuży krwi. – Od ostatniej ofiary? – Nie – powiedział woźnica. Konie stąpały i parskały niespokojnie. – Jeśli to byłaby ofiara tygrysa, ślady wychodziłyby z kałuży krwi. Byłyby tam kości i mięso, skóra i włosy. Ale nie było nic. Żadnej padliny. Żadnej skóry. Żadna mucha tego nie tknęła. Otoczyli kałużę krwi i zbadali trawę. Wtedy zobaczyli odciski stóp. Małe, dziecięce, całe we krwi. – Prowadziły do tej dziewczynki? – Tak – powiedział woźnica. – Spała skulona w gnieździe z trawy. A w ręce trzymała ludzkie serce.
17
Otworzyłam oczy. Żywe kolory z mojego koszmaru zastąpiła biel. Byłam w łóżku i patrzyłam w sufit. Ale nie byłam w swoim łóżku. Nie byłam w domu. Moja skóra była mokra od potu, a serce waliło mocno. Pomyślałam o śnie, starałam się go zapamiętać, zanim zniknie. – Jak się czujesz? Jego resztki zostały rozwiane przez głos. Wolno wypuściłam powietrze i podciągnęłam się na łokciach, żeby zobaczyć, do kogo należał. Mężczyzna z brązowym kucykiem pojawił się w polu mojego widzenia. Rozpoznawałam go, ale nie pamiętałam jego imienia. – Kim pan jest? – zapytałam ostrożnie. Mężczyzna uśmiechnął się. – Jestem Patrick, a ty zemdlałaś. Jak się czujesz? – zapytał ponowie. Zamknęłam oczy. Miałam już dość złego samopoczucia. – Dobrze – powiedziałam. Za Patrickiem pojawiła się dr Kells. – Wystraszyłaś nas, Mara. Masz hipoglikemię? Mój umysł ciągle pracował wolno, ale serce nie przestawało dudnić. – Co? – Hipoglikemię – powtórzyła. – Chyba nie. – Zrzuciłam nogi z twardego, małego łóżka. Potrząsnęłam głową, ale to tylko nasiliło ból. – Nie. – Okay. Pobranie krwi tylko nas w tym utwierdzi. – Pobranie krwi? Zerknęłam na moje ramię. Kawałek waty był przyklejony do łokcia; ktoś zdjął mi bluzę i rzucił ją na sam koniec leżanki. Przycisnęłam dłoń do wrażliwego miejsca. Próbowałam
nie okazywać przerażenia. – To był nagły wypadek. Martwiliśmy się o ciebie. – Dr Kells próbowała się usprawiedliwić. A to oznaczało, że wyglądałam jednak na przerażoną. – Zadzwoniliśmy twojej mamy – wyśle tu twojego ojca, żeby cię wcześniej odebrał. Jestem pewna, że to nic, ale lepiej leczyć, niż zapobiegać. Czekałam w ciszy, aż przyjedzie. Uśmiechnął się, kiedy mnie zobaczył, ale wiedziałam, że się martwił. Garbił się. – Jak się czujesz? Wściekła, bo wzięli moją krew. Zła, bo zemdlałam. Przestraszona, że stanie się to ponownie, bo już się raz stało. A stało się to na wystawie sztuki, na którą zabrał mnie Noah, i po pościgu za moim bratem. Stało się to tez po wypiciu krwi kurczaka w sklepie Santerii, który już chyba nie istniał. Za każdym razem, gdy mdlałam, granicę rzeczywistości rozmazywały się, a ja byłam skołowana. Zdezorientowana. Niepewna, co było prawdziwe. Nie mogłam ufać samej sobie i ciężko było mi to znieść. Ale oczywiście nie mogłam powiedzieć tacie o tych rzeczach, a on czekał na odpowiedź. Więc powiedziałam tylko: – Pobrali krew. – Bali się o ciebie – powiedział. – I okazuje się, że rzeczywiście miałaś niski poziom cukru. Chcesz iść na lody po drodze do domu? Był pełen nadziei, więc nie chciałam go zawieść. Uśmiechnął się. – Fantastycznie – powiedział i pomógł mi wstać z leżanki. Wciągnęłam bluzę przez głowę i poszliśmy do wyjścia. Poszukałam wzrokiem Jamiego, ale nigdzie go nie widziałam. Tata przy drzwiach wyciągnął z kosza parasolkę o grubej rączce. – Leje jak z cebra – powiedział, wskazując na widok za szkłem. Strugi deszczu uderzały o chodnik, a tata walczył z parasolką, kiedy otwierał drzwi. Otoczyłam się ramionami, patrząc na parking z naszego schronienia pod zadaszeniem. Zastanawiałam się, która była godzina. Jedynym samochodem na parkingu, poza taty, była stary, biały pickup. Reszta miejsc była pusta.
Tata spojrzał na mnie przepraszająco. – Chyba będziemy musieli pobiec. – Jesteś pewien, że dobiegniesz? Poklepał miejsce pod żebrami. – Zdrów jak ryba. Pytanie czy ty dobiegniesz? Przytaknęłam. – Możesz wziąć parasolkę. – Przeżyję – powiedziałam, patrząc na deszcz. – Okay. Na trzy. Raz – zaczął i ugiął kolana. – Dwa... Trzy! Wybiegliśmy na ulewę. Tata starał się utrzymać parasolkę nad moją głową, ale to było bezcelowe. Zanim otworzyliśmy drzwi samochodu, byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Tata potrząsnął głową, rozpryskując krople wody na deskę rozdzielczą. Uśmiechnął się. To było zaraźliwe. Może lody to wcale nie taki zły pomysł. Odpalił samochód i wyjechał z miejsca parkingowego. Przejrzałam się w lusterku. Włosy przykleiły się do mojej twarzy, która była blada. Ale wyglądałam dobrze. Może byłam trochę za chuda. I zmęczona. Ale normalna. I wtedy moje odbicie mrugnęło. Chociaż ja nie. Przycisnęłam kłykcie do oczu. Widziałam rzeczy, bo byłam zestresowana. Przestraszona. To się nie działo. Wszystko było dobrze. Chciałam w to wierzyć. Ale kiedy otworzyłam oczy, światło odbiło się w lusterku, oślepiając mnie. Tylko światła samochodowe. To tylko światła samochodu za nami. Przekręciłam się na siedzeniu, by to zobaczyć, ale deszcz lał tak mocno, że nie widziałam nic poza światłami. Tata wyjechał z parkingu i potem na drogę. Światła podążały za nami. Teraz widziałam, że należały do półciężarówki. Do białego pickupa. Tego samego, który był wcześniej na parkingu. Zadrżałam i okryłam się ciaśniej bluzą, po czym podkręciłam ogrzewanie. – Zimno ci? Pokiwałam głową.
– Pochodzisz z Nowej Anglii, a mimo to ci zimno – powiedział z uśmiechem. W odpowiedzi uśmiechnęłam się słabo. – Wszystko dobrze, mała? Nie. Spojrzałam na zamglone szkło w bocznym lusterku. Światła ciągle za nami podążały. Obróciłam się, żeby lepiej widzieć we wstecznym lusterku, ale nie zobaczyłam, kto prowadził. Półciężarówka wjechała za nami na autostradę. Poczułam mdłości. Wytarłam mokre czoło i zamknęłam mocno oczy. Musiałam zapytać. – Czy to ta sama półciężarówka z parkingu? – Starałam się nie brzmieć jak paranoiczka, ale musiałam wiedzieć, czy też to widział. – Hmm? – Za nami. Spojrzał we wsteczne lusterko. – Jakiego parkingu? – Przy Horyzontach – powiedziałam powoli przez zaciśnięte zęby. – Tego, które opuściliśmy dziesięć minut temu. – Nie wiem. – Z powrotem spojrzał na drogę. Najwyraźniej nie zwrócił uwagi i nie uważał, że to coś ważnego. Może nie było. Może to stres spowodowany zdjęciami, wywiadem, zemdleniem, podsycany halucynacją nieposłusznego odbicia w lusterku. Może półciężarówka za nami była tylko zwykłą półciężarówką. Zerknęłam ponownie w boczne lusterko. Mogłabym przysiąc, że światła były bliżej. Nie myśl o tym. Popatrzyłam przed siebie na nic szczególnego, słuchając hipnotyzującego dźwięku pracujących wycieraczek. Mój ojciec był cicho. Chciał właśnie włączyć radio, kiedy usłyszeliśmy pisk opon. Gwałtownie unieśliśmy głowy. Zalało nas światło. Tata pokręcił kierownicą w lewo, w momencie w który pickup za nami zjechał na prawy pas, prawie wjeżdżając na pobocze. Mój tata coś krzyczał. Nie, coś do mnie mówił. Ale nie słyszałam go, bo kiedy półciężarówka się do nas zbliżyła, mój umył był zablokowany widokiem Jude'a za kierownicą.
Krzyknęłam do taty. Musiał spojrzeć. Musiał zobaczyć. Ale on też krzyczał. – Trzymaj się! Stracił panowanie nad samochodem. Panika zalała mnie, kiedy samochód ślizgał się po nawierzchni. Ciężarówka przejechała kilka pasów i pognała wprzód. Moje serce tłukło o żebra. Złapałam się siedzenia. Gula rosła w moim gardle – zemdliło mnie. Zaraz mieliśmy się rozbić. Jude podążał za nami, a my mieliśmy się rozbić... W sekundzie, w której o tym pomyślałam, nastała cisza. – Dupek! – tata krzyknął. Spojrzałam na niego. Pot zroszył jego czoło, żyły na szyi nabrzmiały. Wtedy zauważyłam, że się nie poruszaliśmy. Nie poruszaliśmy się. Nie rozbiliśmy się. Siedzieliśmy nieruchomo na najdalszym lewym pasie. Mijały nas samochody i trąbiły. – Nikt nie wie, jak prowadzić w tym zasranym mieście! – Uderzył pięściami o deskę rozdzielczą, a ja podskoczyłam. – Przepraszam – powiedział szybko. – Mara... Mara? – Jego głos był podszyty troską. – Wszystko dobrze? Musiałam wyglądać koszmarnie, bo mina mojego taty przeszła z furii do paniki. Pokiwałam głową. Nie wiedziałam, czy mogłam mówić. Tata go nie widział. Nie widział Jude'a. Tylko ja widziałam. – Wracajmy do domu – wymamrotał do siebie. Odpalił samochód i jechaliśmy wolno przez resztę drogi. Nawet kiedy samochody trąbiły za nami. Tatę już to nie obchodziło. Wjechaliśmy na pusty podjazd i szybko otworzył dla mnie drzwi, trzymając parasolkę nad naszymi głowami. Pospieszyliśmy do domu, tata mocował się z kluczami, zanim udało mu się otworzyć drzwi. – Zrobię gorącą czekoladę. Wybaczysz mi te lody? – zapytał z nieprzekonującym uśmiechem. Naprawdę się martwił. Zmusiłam się do odpowiedzi. – Jasne, może być czekolada. – Potarłam ramiona, strugi deszczu spływały za wielkim oknem w salonie, strasząc mnie.
– Wyłączę klimatyzację... Tu jest lodowato. Sztuczny uśmiech. – Dzięki. Złapał mnie i przytulił tak mocno, że mógłby mnie połamać. Udało mi się odwzajemnić uścisk, a kiedy się rozstaliśmy, poszedł do kuchni i zaczął robić sporo hałasu. Zostałam w miejscu. Po prostu stałam w foyer sztywno. Spojrzałam w lustro, które wisiało nad antyczną orzechową komodą przy drzwiach. Moja pierś opadała i unosiła się szybko. Nozdrza falowały, usta były blade. Wrzałam. Ale nie ze strachu. Z furii. Mój tata mógł umrzeć. Zostać zabity. I tym razem to nie byłaby moja wina. Tylko Jude'a.
18
Minuty czy sekundy później oderwałam wzrok od lustra i pomaszerowałam do pokoju. Ale kiedy otworzyłam drzwi swojej sypialni, zaniepokojona zobaczyłam oczy wpatrujące się we mnie. Lalka siedziała na moim biurku, jej szmaciane ciało opierało się o stos moich starych podręczników. Uśmiechała się wyszywanymi ustami. Jej czarne oczy nic nie widziały, ale dziwnie były skierowane w moją stronę. To była lalka mojej babci, tak powiedziała mi mama, kiedy byłam młodsza. Zostawiła mi ją, kiedy byłam jeszcze dzieckiem, ale nigdy się nią nie bawiłam. Nigdy jej nie nazwałam. Ja jej nawet nie lubiłam. Lalka leżała pod piętrzącą się górą innych zabawek i pluszaków, a kiedy dorastałam, przeniosła się ze skrzynki z zabawkami do kąta mojej szafy, zasypana butami i niesezonowymi ubraniami. Ale teraz tu była, na moim biurku. Nie ruszała się. Zamrugałam. Oczywiście, że się nie ruszała. To była lalka. Lalki się nie ruszają. Ale mimo to musiała. Bo ostatnim razem kiedy ją widziałam, była wpakowana do pudełka, wciśnięta pomiędzy stare zdjęcia a rzeczy z mojego pokoju na Rhode Island. Pudełka, którego nie otwierałam od... Od imprezy kostiumowej. Sięgnęłam pamięcią do tamtej nocy. Widziałam siebie, idę do szafy, szykując się do zdjęcia szmaragdowych kolczyków po babci, ale widzę otwarte pudło na dnie szafy. Nie pamiętam, żebym je zdejmowała. Nie pamiętam, żebym je otwierała. Przewinęłam wspomnienie. Patrzę, jak odchodzę od szafy, ponownie zakładam szpilki mamy na stopy. Napełniam wodą wannę... Zobaczyłam lalkę tej samej nocy, której się poparzyłam. Zaswędziała mnie skóra na karku. To była dla mnie ciężka noc. Byłam zestresowana Anną i czułam się upokorzona przez Noah. Cofnęłam się jeszcze bardziej, kiedy przyjechałam do domu. Widziałam, jak sięgam do drzwi, żeby otworzyć je, ale...
Uchyliły się, zanim je otworzyłam. Myślałam, że miałam tamtej nocy halucynacje. I miałam. Wyobraziłam sobie kolczyki babci na dnie wanny, kiedy cały ten czas miałam je w uszach. Założyłam, że zapomniałam, że zdjęłam pudło z szafy. To było przed tym, zanim się dowiedziałam, że Jude żyje. Skoro był w moim pokoju zeszłej nocy, równie dobrze mógł tu być tamtej nocy. Zacisnęłam dłonie w pięści. To on zdjął pudło z szafy. To on je otworzył. I chciał, żebym o tym wiedziała. Że będzie wszędzie. Będzie patrzył, jak śpię. Zanieczyszczał mój pokój. Mój dom. A kiedy go opuściłam, dorwał mnie i mojego tatę. Wcześniej drżałam z zimna, ale teraz było mi piekielnie gorąco. Przestałam się kontrolować i mój tata nie mógł mnie taką zobaczyć – już był wystarczająco spanikowany. Stłumiłam złość i strach i zdjęłam z siebie przemoczone ubrania i wrzuciłam je do zlewu. Odkręciłam prysznic i odetchnęłam głęboko, kiedy moja łazienka napełniła się parą. Weszłam pod gorącą wodę i pozwoliłam jej opływać ciało, chcąc, by wraz z nią spłynęły moje myśli. Nie podziałało. Przypomniałam sobie, że nie byłam w tym sama. Noah mi wierzył. I miał później przyjść. A ja o wszystkim zamierzałam mu powiedzieć. Powtarzałam sobie te słowa w kółko i na okrągło. Miałam nadzieję, że mnie uspokoją. Stałam pod prysznicem, dopóki woda nie zrobiła się zimna. Ale kiedy wyszłam, spojrzałam na biurko i zobaczyłam, że lalka już się nie uśmiechała. Teraz szczerzyła się chytrze. Skóra mnie zapiekła. Stałam w miejscu owinięta tylko w ręcznik, a serce w mojej piersi waliło dziko, kiedy na nią patrzyłam. Nie, nie na nią. Na to. Złapałam lakę z biurka. Podeszłam do szafy i wrzuciłam ją z powrotem do pudła. Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że jej mina się nie zmieniła. Mój umysł ze mną pogrywał, bo byłam zestresowana, zła i spanikowana, i właśnie tego chciał Jude. Otworzyłam szufladę biurka i wyciągnęłam taśmę, którą okleiłam pudło, więżąc lalkę w środku. Nie, nie uwięziłam jej. Spakowałam. Spakowałam lalkę z powrotem do środka.
Potem się ubrałam i wróciłam do taty, jakby nic się nie stało, bo nie miałam innego wyboru. Czas powinien leczyć rany, ale jak miał to robić, kiedy Jude ciągle rozdrapywał strupy?
* Było już prawie południe i Daniel, Joseph i mama wrócili. Gadali jeden przez drugiego, kiedy mój tata opierał się o szafki spiżarni, trzymając w dłoniach kubek. – Mara! - Mama podbiegła do mnie i otoczyła mnie ramionami w sekundzie, w której mnie zobaczyła. Daniel odłożył na bok szklankę. Nasze oczy spotkały się ponad ramieniem mamy. – Dzięki Bogu, że nic ci nie jest – wyszeptała. – Dzięki Bogu. Uścisk trwał niewygodnie długi czas i kiedy mama już mnie wypuściła, jej oczy były wilgotne. Szybko otarła łzy i zajrzała do lodówki. – Co ci podać? – Nic, dzięki. – Może tosta? – Nie jestem głodna. – A może ciasteczka? - Wyjęła paczkę gotowej masy ciasteczkowej. – Tak, ciasteczka! - krzyknął Joseph. – Mogą być ciastka – powiedziałam z wymuszonym uśmiechem. Gdy tylko te słowa opuściły moje usta, Joseph wyciągnął blachę do pieczenia spod piekarnika. I papier do pieczenia. Wziął masę od mamy i rozgrzał piekarnik, zanim ona to zrobiła. – Może herbaty? – zapytała. Szukała jakiegokolwiek zajęcia. Daniel pokiwał głową, patrząc na mnie. – Bardzo chętnie – powiedziałam. – Zrobiłem czekoladę. – Przypomniał jej tata. Mama potarła czoło. – Racja. – Wyciągnęła kubek z oszklonej szafki, nalała płyn gęstości sosu do niego i podała go mi.
– Dzięki, mamo. Założyła kosmyk swoich krótkich, prostych włosów za ucho. – Tak się cieszę, że nic wam nie jest. – W Miami są najgorsi kierowcy na świecie – wymamrotał tata. Mama zacisnęła mocno usta i zajęła się robieniem kawy. Spojrzałam w kuchenne okno i przeszukałam podwórko przez zasłonę deszczu. Szukałam Jude'a, zauważyłam poczuciem wstydu. Przez niego miałam paranoję. Nie tego chciałam. – Hej, mamo? – zapytałam. – Hmm? – Wyciągałaś lalkę? – Istniała szansa, że to jednak ona ją wyciągnęła, a ja musiałam mieć pewność. Mama spojrzała na mnie znad dzbanka do kawy zdezorientowana. – Jaką lalkę? Wypuściłam powietrze przez nos. – Tę, którą mam od dziecka. – Och, lalkę babci? Nie, kochanie. Nie widziałam jej. Nie o to pytałam, ale już miałam swoją odpowiedź. Nie dotykała jej. Ale wiedziałam, kto to zrobił i tak dalej być nie mogło. Spojrzałam na zegar na mikrofalówce, zastanawiając się, kiedy Noah tu dotrze. Muszę zachowywać się normalnie do jego przyjazdu. – Jak Dzień Pierwszy wiosennej przerwy? – zapytałam Daniela pomiędzy kolejnymi łykami czekolady. Płyn był ciepły, ale nie ogrzewał mnie wystarczająco. – Poszliśmy do Miami Seaquarium. Prawie się zakrztusiłam. – Co? Daniel wzruszył ramieniem. – Joseph chciał zobaczyć orkę. – Lolitę – powiedziałam, odkładając kubek.
Mama posłała mojemu bratu spojrzenie. – Czekaj, co? – To imię orki – wyjaśnił Daniel. – I jak było? – zapytała mama. Joseph wzruszył ramieniem. – Trochę smutno. – Dlaczego? – Tata zmarszczył czoło. – Szkoda mi tych zwierząt. Moja kolej. – Noah poszedł z wami? – Tak naprawdę mnie to nie obchodziło. Chciałam po prostu dostać odpowiedź na pytanie, którego nie mogłam zadać. A dokładnie, gdzie był teraz i czy zamierzał wrócić? – Nie, ale będzie tu za godzinę – powiedział Daniel. – Mamo, może zostać na kolację? – Mrugnął do mnie zza placów mamy. Dziękuję, Daniel. – Jak możesz pytać mamę, a mnie nie? – zapytał tata. – Tato, może Noah zostać na kolację? Tata odchrząknął. – A jego własna rodzina nie chce z nim spędzić czasu? Daniel skrzywił się. – Szczerze w to wątpię. – Kto chce ciastka? – zapytała mama. Zauważyłam, że wymieniła z tatą spojrzenia, kiedy otworzyła piekarnik i niebiański zapach wypełnił kuchnię. Tata westchnął. – Dla mnie okay – powiedział i wręczył mi swoją komórkę. – Idź po niego zadzwoń. Wolno wycofałam się z kuchni i pognałam do łazienki. Wybrałam numer Noah. – Halo? Jego głos był taki ciepły, głęboki i znajomy, aż zamknęłam oczy z ulgi na ten dźwięk.
– Cześć – powiedziałam. – Mam ci przekazać, że jesteś zaproszony na kolację. – Ale...? – Coś się stało – powiedziałam cicho. – Jak szybko tu możesz przyjechać? – Właśnie wsiadam do samochodu. – Noah? – Tak? – Przygotuj się na nocowanie u mnie.
19
Godzinę później Noah ciągle się nie pokazał. Byłam niespokojna i nie chciałam już przebywać w moim skażonym pokoju. Daniel przyłapał mnie w salonie, kiedy próbowałam przeczytać książkę z collegu moich rodziców, którą znalazłam w garażu. Czekałam na Noah, ale nie musiałam się z tym tak obnosić. – Co tam, siostrzyczko? – Nic – powiedziałam wpatrzona w pożółkłą stronę. Daniel podszedł do mnie, zabrał książkę i odwrócił ją, bo czytałam do góry nogami. Cholera. – Miałaś koszmarny dzień – powiedział miękko. – Miewałam lepsze – powiedziałam. – I gorsze. – Chcesz o tym pogadać? Chciałam, ale nie mogłam. Nie z nim. Potrząsnęłam głową i zacisnęłam zęby, żeby niczego nie próbować. Usiadł na miękkim, czarno-złotym fotelu obok mnie. – Nie martw się o klucz, tak przy okazji – powiedział beztrosko. Spojrzałam na niego znad książki. – Jaki klucz? – Mój klucz od domu? – Uniósł brew. – Ten, który wzięłaś z breloczka bez pozwolenia? Pytałem cię o niego, kiedy byłaś... kiedy się nie było. – Twój klucz zaginął – powiedziałam powoli. – To usiłuję ci zakomunikować. Ale tata już go dorobił, więc nie ma sprawy. Na co zdejmowałaś go z kółka, tak w ogóle? Ale ja już go nie słuchałam. Myślałam o zdjęciu z aparatu. Lalce na biurku. Napisie na lustrze.
Drzwi były zamknięte od wewnątrz. Ja nie wzięłam klucza Daniela. Jude to zrobił. Tak wszedł i wyszedł, nie włamując się do środka, i mógł to zrobić kiedy tylko chciał. Ta myśl wywołała we mnie przerażenie, które musiało być widoczne na mojej twarzy, bo Daniel zapytał, czy wszystko ze mną dobrze. I zrobił to tak, jakby niczego na świecie nie pragnął bardziej niż mi pomoc. To mnie prawie załamało. Był moim starszym bratem; ze wszystkim mi pomagał i naprawdę chciałam, by tak było i tym razem. Daniel był najmądrzejszą osobą, jaką znałam – gdybym tylko mogła mieć jego mózg po swojej stronie. Wyglądał na niepewnego. Ostrożnego. Jakby nie wiedział, co jeszcze powiedzieć. Jakbym go przerażała. I już nie miałam nadziei. – Cóż – powiedziałam z lekkim uśmiechem. – Nie pamiętam o kluczu. – Wzruszyłam ramionami nieśmiało. – Przepraszam. Nie znosiłam go okłamywać, ale gdy już to zrobiłam, Daniel wyraźnie się rozluźnił. Chciało mi się płakać. Daniel przechylił głowę. – Jesteś pewna, że nie chcesz ze mną pogadać? Chcę. – Jestem pewna – powiedziałam. – Jak chcesz – powiedział pogodnie i wrócił do swojego notatnika. I potem zaczął pisać. Głośno. I zaczął mruczeć coś pod nosem. Zatrzasnęłam książkę. – Czy ja ci przeszkadzam? – zapytał niewinnie. Tak. – Nie. – To dobrze. – Wrócił do pisania, ołówek zaciekle szurał o papier, przerzucał kartki w książce z niezwykłym hałasem. Najwyraźniej nie chciał mnie zostawić w spokoju. Poddałam się.
– Co piszesz? – Wypracowanie. – O czym? – Konfrontacja ideałów w Don Kichocie. – Masz przerwę wiosenną. – Jest na za tydzień – powiedział i podniósł wzrok na mnie. – Poza tym mnie to bawi. Wywróciłam oczami. – Tylko ciebie bawi praca domowa. – Cervantes prowadzi narrację w komiczny sposób. To śmieszne. – Hmmm – powiedziałam i ponownie otworzyłam książkę. Tym razem nie do góry nogami. – Czego nie czytasz? – zapytał. W odpowiedzi podałam mu książkę. – Prywatne wspomnienia i wyznania usprawiedliwionego grzesznika: Autobiografia Jamesa Hogga. Nigdy o tym nie słyszałem. – Nieczęsto to słyszę. – I mimo wszystko się uśmiechnęłam. – W rzeczy samej – powiedział, oglądając książkę. Odwrócił ją i zaczął czytać opis. – Trochę jak powieść gotycka, trochę jak thriller psychologiczny, trochę jak metafikacja, trochę jak satyra i trochę jak rozważania nad systemem totalitarnym. Wspomnienia ukazują wczesne psychologiczne teorie na temat rozdwojenia jaźni, bla, bla, bla, teorii predestynacji, bla, bla, bla... Dzieło Jamesa Hogga jest psychologicznym rozważaniem na temat siły zła, przerażającym obrazem wpływu diabła na dobrego człowieka. – Skrzywił się. – Gdzie to znalazłaś? – W garażu. Wygląda ciekawie. – Tak, nie wątpię. – Wstał i podał mi książkę. – Ale chyba nie powinnaś czytać takich rzeczy. – Nie? – Nie. Poczekaj. – Zniknął w swojej sypialni i wrócił minutę później z książką. Podał mi ją.
Skrzywiłam się, gdy przeczytałam tytuł na głos. – Tysiąc słów do testów SAT? – Lepiej się już ucz – powiedział. – Testy są za kilka miesięcy. – Mówisz serio? Właśnie mnie ze szkoły wylali. – Tymczasowo. Z powodów zdrowotnych. I dlatego tata przekonał dyrektora, by zmienił twoją ocenę z hiszpańskiego z jedynki na „nieukończony”, więc nie są takie złe. Możesz już teraz przygotowywać się do testów SAT i podejść do nich w czerwcu, w razie gdybyś chciała je poprawić w październiku. Nic nie powiedziałam. Miałam ważniejsze problemy niż moje oceny i testy. Nie znosiłam tego, że tak łatwo – tak normalnie – rozmawialiśmy o książkach i szkole, a nie o tym, co naprawdę się ze mną działo. Patrzyłam, jak brat pisze wypracowanie bez nawet chwili zastanowienia. Dajcie Danielowi abstrakcyjny problem, a rozwiąże go w ciągu kilku sekund. I to mi podsunęło pewien pomysł. – Wiesz – powiedziałam powoli. – Chciałabym o czymś z tobą porozmawiać. Uniósł brwi. Odłożył zeszyt. – Poczekaj – powiedziałam i pognałam do pokoju. Złapałam zeszyt i długopis z biurka, i wróciłam do salonu. Nie mogłam powiedzieć bratu o moich prawdziwych problemach, bo on nie wierzył, że były prawdziwe. Ale jeśli mu powiem, że nie są prawdziwe, to rzeczywiście może mi pomóc.
20
Wracając do pokoju, spojrzałam w ogromne okno. Samochodu Noah ciągle nie było. I dobrze. Nigdy by się na to nie zgodził. Usiadłam na kanapie i demonstracyjnie położyłam zeszyt ze spiralką na kolanach. – No więc – zaczęłam od niechcenia. – W Horyzontach dostaliśmy zadanie – zaczęłam. Co raz więcej kłamstw. – Mamy sfabularyzować nasze... problemy. – Brzmiało nawet dobrze. – Powiedzieli, że pisanie działa „oczyszczająco”. – Ulubione słowo mamy. Mój brat parsknął śmiechem. – Brzmi... ciekawie? Uniosłam brwi. – Może ciekawy to złe słowo. – Głupie jest bardziej odpowiednie – powiedziałam, dodatkowo wywracając oczami. – Chcą, żebyśmy rozpracowali problemy w bezpieczny, kreatywny sposób. Czy coś w tym stylu. Pokiwał powoli głową. – To ma sens. Trochę jak terapia z pacynkami dla małych dzieci. – Nawet nie chcę wiedzieć, co to jest. Daniel zaśmiał się. – Mama raz mi o tym opowiadała – terapeuta używa kukiełek, by pośrednio ukazać uczucia dziecka. Dzieci skupiają swoje uczucia na kukiełce. Twoja wersja jest chyba dla nastolatków. Jasne. – Dokładnie. Więc teraz muszę napisać historię o mnie, ale nie o mnie i potrzebuję pomocy. – Z największą przyjemnością. – Daniel pochyli się na siedzeniu i zatarł ręce. Już mu się to podobało. – Jak to ma wyglądać?
Od czego zacząć? – No cóż... coś dziwnego dzieje się z dziewczyną... Daniel oparł dłoń o podbródek i spojrzał w sufit. – Typowe – powiedział. – I znajome. – Uśmiechnął się. – I ona nie wie co. – Czy to coś dziwnego w paranormalnym stylu czy tak normalnie dziwne? – Paranormalnie dziwne – powiedziałam bez wahania. – Ile ma lat? – To nastolatka. – Racja, oczywiście – powiedział i mrugnął. - Czy ktoś wie, co się z nią dzieje? Tylko Noah, ale był w tym tak zagubiony jak ja. I nikt nie chciał mi wierzyć. – Mówiła innym ludziom, ale nikt jej nie wierzy – powiedziałam. Pokiwał ze zrozumieniem. – Klątwa Kasandry. Przeklęta przez Apolla umiejętnością przewidywania przyszłości. Jej wizje zawsze się sprawdzały, ale nigdy nikt jej nie wierzył. Coś w tym stylu. – Dokładnie. – Wszyscy myślą, że twoja protagonistka jest „szurnięta” – powiedział, robiąc w powietrzu cudzysłów. Właśnie tak się wszystkim wydaje. – Mniej więcej. Na ustach Daniela pojawił się uśmiech. – A ona jest niewiarygodnym narratorem, który jednak mówi prawdę? Na to wygląda. – Tak. – Okay – powiedział. – Więc to się naprawdę tobie... znaczy jej... przytrafia? – Ona nie wie, ale musi się dowiedzieć. – Dlaczego?
Bo jest morderczynią. Bo traci zmysły. Bo jest nawiedzana przez kogoś, kto powinien nie żyć. Przyglądałam się bratu. Był zrelaksowany, ręce oparł wygodnie o złoto-czarny fotel. Daniel nigdy nie uwierzyłby, że to się ze mną działo, nie uwierzyłby w to, co potrafiłam – poza Noah, kto by uwierzył? Ale musiałam mieć pewność, że nie pomyśli, że ja w to wierzyłam. Nie mógł myśleć, że wierzyłam we własną fikcję, albo go tym zaalarmuję. Więc odchyliłam głowę i spojrzałam w sufit. Bądź wyluzowana, bądź niepewna. – Ktoś ją ściga... – Twój przeciwnik, dobrze... – I pogarsza się jej. Musi się dowiedzieć, co się dzieje. Daniel oparł podbródek na dłoni i uniósł brwi. – A będzie jakiś Obi-Wan, Gandalf, Dumbledore czy Giles? – Giles? Daniel potrząsnął smutno głową. – Szkoda, że nigdy nie nakłoniłem cię do obejrzenia Buffy. Wstydź się, Mara. – Dodam to do listy. – Nieważne. – Kontynuował. – Wprowadź jakiegoś tajemniczego i mądrego osobnika, który ci pomoże – znaczy twojej bohaterce – tak żeby miał ją na oku i ochraniał w razie czego. Nie miałam tego szczęścia. – Nie ma żadnego Dumbledore'a. – Albo idź w klasykę i dodaj Terezjasza – powiedział. – Z Odysei. Spojrzałam na niego gniewnie. – Wiem, kim był Terezjasz. Ale Daniel mnie zignorował. Już się podekscytował. – Niech będzie ślepy, ale niech widzi więcej, niż ona. Podoba mi się. – Tak, Daniel, łapię, ale nie ma żadnej tajemniczej postaci. Machnął lekceważąco dłonią. – Dopiero zaczęłaś nad tym pracować, Mara. Wymyśl kogoś.
Zacisnęłam zęby. – Poczekaj – powiedział szybko, pocierając dłonie. – A będzie sierotą? – Dlaczego? – Cóż, jeśli nie będzie, jej rodzina może pomóc – wyjaśnił i uśmiechnął się. – Może mieć wnikliwego i inteligentnego starszego brata. Gdyby tylko mój wnikliwy i inteligentny starszy brat mi wierzył. – To by było chyba zbyt oczywiste – powiedziałam coraz bardziej sfrustrowana. – To zadanie z kreatywnego pisania, a nie wspomnienie. – Nie bądź wybredna – powiedział, wywracając oczami. – To wpisz coś w Google. Już to widzę. Szukanie dzieciaków z mocami pokaże milion trafień o filmach z serii Xmen i podobnych powieściach i filmach. – Pewnie nawet by nie wiedziała, co wpisać w Google – powiedziałam i na powrót oparłam się o kanapę. Nie tak wyobrażałam sobie tę rozmowę. Daniel potarł podbródek. – A może złowieszczy, ale znaczący sen? Jasne, wystarczy, że pstryknę palcami. – To trochę... za zwykłe. – No, może. Czy nie-Mara jest wampirem czy jakimś stworzeniem, tylko o tym nie wie? Miałam nadzieję, że nie. – Chyba nie... ona ma... jakąś moc. – Jak telepatia? – Nie. – Telekineza? Chyba nie? Potrząsnęłam głową. – Przepowiadanie przyszłości? – Nie. - Nie chciałam mu mówić, co ona... co ja zrobiłam. – Jeszcze nie wie, na co ją stać dokładnie. – To ją przetestuj. Spróbuj różnych rzeczy.
– To by było niebezpieczne. – Hmmm... jakby strzelała promieniem laserowym z oczu? Uśmiechnęłam się cierpko. – Coś takiego. – Mogłaby być superbohaterem lub superzłoczyńcą. Hmm. - Podkurczył jedną nogę. Jest jak Peter Parker czy Clark Kent? – Co masz na myśli? – Czy twoja bohaterka urodziła się z tym jak Superman, czy nabyła tę zdolność jak Spider-Man? Świetne, świetne pytanie – na które nie miałam odpowiedzi. – Te dziwne rzeczy zaczęły się... Kiedy? Kiedy to się zaczęło? Nie w moje siedemnaste urodziny – wtedy tylko przypomniałam sobie, co zrobiłam. Co zrobiłam w zakładzie. Czy zakład był początkiem? Kiedy zamarła Rachel. Kiedy ją zabiłam? Wtedy usłyszałam głos w mojej głowie. – Jak umrę? Włosy stanęły mi dęba na karku. – Bawiła się tabliczką Ouija. – BOOM! - Rozpostarł dłonie. - Twoja postać jest opętana. Moje gardło się ścisnęło. – Co? – Powinnaś mi wcześniej powiedzieć, tabliczka Ouija wszystko zmienia. Potarłam czoło. – Nie rozumiem. – Tabliczki są łącznikiem ze światem duchów – wyjaśnił. – Zawsze, ale to zawsze są z nimi kłopoty. Jeśli twoja bohaterka się nią bawiła, a potem zaczęły się dziać z nią dziwne rzeczy, to jest opętana. Widziałaś Egzorcystę. Więc – wycelował we mnie palcem – masz historię jak z horroru.
– Myślę, że nie jest opętana. – Jest opętana – powiedział przekonany. – Podoba mi się to. Zanim jej się polepszy, będzie tylko gorzej... jeśli jej się polepszy. Sporo konfliktów, możesz zamieścić różne wątki. I to dobry sposób na motyw superbohater aka superzłoczyńca. – Na naszym podjeździe pojawiły się światła i Daniel wstał. – Co masz na myśli? – zapytałam szybko. Musiałam to usłyszeć. – Jeśli jest dobrą postacią, użyje swoich mocy dla dobra i zwalczy to. Jeśli jest złoczyńcą, podda się tej mocy. Stanie się nią. A kimkolwiek jest bohater, prawdopodobnie pokona ją. – Wetknął zeszyt pod ramię. – Ale prawdopodobnie powinnaś napisać o tym pod kątem dobrej bohaterki – inaczej terapeuci zaczną się martwić o ciebie. O nią, znaczy się. – Wyjrzał przez okno. – I twój bohater przyjechał – parsknął w momencie, w którym zadzwonił jego telefon. Odebrał. - Słucham? – Czekaj... – To Sophie... Później ci jeszcze pomogę, okay? – Daniel odwrócił się i wyszedł. – Dziewczyna ważniejsza od siostry. Pomachał mi i mrugnął, a potem zniknął w pokoju. Stałam w miejscu sparaliżowana, próbując przyswoić wszystko, co powiedział. Wyjrzał jeszcze z korytarza. – Powinnaś pisać w pierwszej osobie czasu teraźniejszego, tak przy okazji – wtedy nikt nie będzie wiedział, czy przeżyła opętanie, chociaż takie pisanie nie będzie łatwe. – Zniknął ponownie. – Ona nie jest opętana – krzyknęłam za nim. – No to jest wampirem – zawołał z pokoju. – Nie jest wampirem! – To wilkołakiem, też są popularne! – NIE JEST WILKOŁAKIEM! – KOCHAM CIĘ! – krzyknął i zamknął drzwi. Patrzyłam, jak Noah podchodzi do naszego domu, jego chód powolny mimo deszczu. Byłam przy drzwiach, zanim zapukał i wciągnęłam go do środka od razu. Stał w foyer, jego włosy skręciły się od deszczu, a krople spadały na i tak przesiąkniętą
koszulkę i na wypolerowaną podłogę. – Co się stało? Nie odpowiedziałam. Zamiast tego zaprowadziłam go do sypialni. Otworzyłam torbę i podałam mu zdjęcie, to które zrobił Jude. I zaczęłam mówić.
21
Noah wysłuchał mnie uważnie, jego mięśnie widocznie napinały się pod przemokniętą koszulką. Przeczesał dłonią mokre włosy, gdy oglądał zdjęcie pod każdym kątem. Pokazałam mu też aparat i przyjrzał się każdemu zdjęciu. Kiedy w końcu przemówił, jego głos był niebezpiecznie zimny. – Gdzie je znalazłaś? – Dzisiaj w Horyzontach. Aparat był w mojej torbie. Zdjęcie też. – Są z zeszłej nocy? – zapytał, nie podnosząc wzroku. – Tak. – Drzwi były zamknięte? A okna? Pokiwałam. – Ale on ma klucz. – Skąd? Spojrzałam w podłogę. – Jest cały dzień, którego nie pamiętam – powiedziałam. – Na posterunku miałam ze sobą klucze Daniela, ale potem mam w głowie pustkę. – Byłam teraz zła na siebie. – Mógł tam wziąć klucze lub w drodze na oddział, na oddziale... Nie wiem. Noah spojrzał na zdjęcia. – To jest zrobione z końca twojego łóżka – powiedział bez emocji. Spojrzał na szafę. – Musiał tam stać. Podeszłam bliżej do Noah i patrzyłam, jak ogląda zdjęcia jedno po drugim. Na kolejnym był mój profil, ręka nad głową, koc na talii. Teraz ja mówiłam. – Stał przy moim oknie, gdy robił to. – Słowa, myśli, wypełniły moje żyły lodem. Jak długo tam stał, oglądając mnie?
Noah otworzył drzwi mojej sypialni. Wskazał na francuskie drzwi w korytarzu, półtora metra dalej. – To pewnie tam... Mara? Spojrzałam na niego. Jego oczy wypełniły się troską. – Wszystko dobrze? – zapytał. Dopiero wtedy zauważyłam, że przestałam oddychać. Miałam ściśnięte płuca. Noah zaciągnął mnie z powrotem do pokoju i zamknął drzwi. Oparł mnie o nie, kładąc silne ręce na mojej talii. – Oddychaj – wyszeptał. Próbowałam. Ale przez nacisk jego palców na mojej skórze, przez oczy w kolorze burzowych chmur wpatrzone we mnie, przez jego bliskość i tak trudno mi się oddychało. Ale pokiwałam głową. Wtedy Noah się odsunął. – Dzwoniłem do firmy ochroniarskiej, gdy wczoraj wyszedłem od ciebie, ale osoba, o którą dla ciebie prosiłem, ma zadanie aż do jutra. Nie myślałem... – Zamknął oczy w cichej furii. - Nie powinienem był cię opuszczać. – To nie twoja wina – powiedziałam. Bo nie była. – Ale cieszę się, że dzisiaj zostajesz. W jego spojrzeniu było coś brutalnego. – Naprawdę myślałaś, że bym nie został? Po tym, co mi powiedziałaś? Wzruszyłam ramionami. – Jestem dotknięty twoją niepewnością – stwierdził. – Powiedziałem, że nie pozwolę mu cię skrzywdzić, i mówiłem poważnie. Jeśli nie chcesz mnie w domu, to będę spał w samochodzie. Uśmiechnęłam się na te słowa. – Jak chcesz przekonać moich rodziców? – Jutro zabieram Josepha na ryby. To już ustalone. – O której? – zapytałam – O piątej trzydzieści. – Ale i tak jestem pod wrażeniem – powiedziałam, nie odrywając od niego wzroku.
– Dlaczego? – Owinąłeś sobie moją mamę wokół małego palca... – Dobrze radzę sobie ze starszymi kobietami, to prawda. – I każdy cię uwielbia – dodałam. Noah zawahał się. – Myślę, że twój tata lubi mnie mniej z każdym mijającym dniem. – Nie wie, że uratowałeś mu życie. Nie odpowiedział. Zamiast tego zaczął ponownie oglądać zdjęcia. – Twoje oczy na tym... A. Robota Phoebe. – To nie Jude – powiedziałam. – W Horyzontach jest taka dziewczyna... jest serio stuknięta. Nie ma nerwicy, nie jest maniaczką czy coś. Powiedziała, że z mojej torby wypadło zdjęcie i potem tak po prostu mi je podała. Przytrzymał zdjęcie przy białym żyrandolu mojej babci. – Jesteś pewna, że to ona zabazgrała ci na nim oczy? Pokiwałam głową. – Przyznała się. Powiedziała, że je naprawiła. – To trochę niepokojące – opowiedział. – Bardzo źle tam jest? Wzruszyłam ramieniem. – Jamie mi pomaga. – Czekaj... Jamie... Roth? – No, został tam wysłany po wydaleniu. – Intrygujące – powiedział, zanim mu wszystko streściłam. Obserwowałam go uważnie, kiedy mówiłam o martwym kocie, napisie na lustrze, niedoszłym wypadku i lalce. Ale po początkowej gwałtownej reakcji na zdjęcie teraz wydawał się... niewzruszony. Ostrożny. A kiedy streściłam mu rozmowę z Danielem, jego pomysł, że mogę być opętana, Noah wydawał się radosny.
– Opętana przez... emocje? – zapytał powoli. Zmrużyłam oczy. – Naprawdę opętana. – I na jakiej postawie tak myśli? – Skierował się do mojej łazienki. – Mogę wziąć ręcznik? – Jasne – powiedziałam i opadłam na łóżko, kiedy Noah zniknął. – Powiedziałam mu, co się ze mną dzieje. Wyszedł z pochyloną głową, pocierając włosy ręcznikiem. Kiedy się wyprostował, zobaczyłam, że nie ma na sobie koszulki. Budowa jego ciała przyciągała mój wzrok jak magnes. Był smukły, ale umięśniony. Dżinsy wisiały nisko na biodrach, ukazując kości biodrowe, które miałam ochotę dotknąć. Już go wcześniej tak widziałam, ale nie w moim pokoju, nie w takiej sytuacji. Moja skóra zrobiła się gorąca. – Chyba mieliśmy unikać takich sytuacji. – Powiesił ręcznik na klamce. – Mogę pożyczyć koszulkę? Dopiero po kilku sekundach odzyskałam głos. – W moją się chyba nie zmieścisz. – Ciągle wodziłam wzrokiem po jego szczupłym ciele. – Zapytaj Daniela. Spojrzał w kierunku drzwi od sypialni. – Raczej nie powinienem tak wychodzić z twojego pokoju. Racja. – Racja – powiedziałam. Wyszłam, wróciłam i rzuciłam Noah koszulkę Daniela. Rozciągnął ją nad głową i założył, a ja patrzyłam oczarowana na poruszające się pod skórą mięśnie. – A więc – powiedział w końcu, niestety już ubrany. Oparł się o moje biurko. – Powiedziałaś bratu, co się dzieje? – Tak jakby... Powiedziałam, że w Horyzontach kazali nam opisać swoje problemy, używając w tym celu fikcyjnych bohaterów. – O, świetnie – powiedział, kiwając z powagą. – Bałem się, że będziesz zbyt oczywista. Wywróciłam oczami.
– Kupił to, bo to było oczywiste. Opisywanie problemów w celu terapii jest wiarygodne. A ja z umiejętnością zabijania ludzi siłą woli już nie. Noah skinął głową. – Trafna uwaga. – Krótko mówiąc – kontynuowałam. – Stwierdził, że mogę być opętana. I myślę, że coś w tym jest, Noah. Ponownie przeczesał palcami już i tak zmierzwione włosy. – Mara, nie jesteś opętana. – Ale czas mi umyka i bawiłam się tabliczką Ouija. – Ja nigdy nie bawiłem się tabliczką Ouija – powiedział Noah. – Ale ja tak. I przepowiedziała śmierć Rachel. Przewidziała, że ją zabiję. Noah usiadł na krześle od biurka. – Rachel zapytała jak umrze, sześć miesięcy przed zawaleniem – wyjaśniłam. – I tabliczka przeliterowała moje imię. Nawet o tym nie myślałam. – Dramatyczne zrządzenie losu. Zmrużyłam oczy. – Mara – powiedział leniwie. – Dla scenariusza, który opisałaś, jest milion wyjaśnień. – Milion? – Dobra, nie milion. Dwa. Pierwsze, Rachel, Claire, lub obie naraz, poruszały wskaźnikiem. – Też myślałam, że Claire mogła to robić... – A drugie, że sama mogłaś to zrobić. Skrzyżowałam ręce na piersi. – A na co miałabym to robić? Noah wzruszył ramieniem. – Może byłaś zła na Rachel i podświadomie wskazałaś swoje imię. Nic nie powiedziałam, ale musiałam mieć morderczy wzrok, bo Noah szybko
kontynuował. – To trochę popieprzone, ale nie myślę, że jesteś opętana. – Dlaczego nie? – Z kilku powodów, oczywisty jest taki, że to popieprzone coś dzieje się nam obojgu, a ja nie jestem opętany, więc ty też nie. Uniosłam podbródek. – To jaką masz teorię? – Rozmyślałem nad kilkoma. – Dawaj. Noah mówił znudzonym tonem, gdy je wymieniał. – Mutacja genetyczna, zakażenie toksynami, radioaktywne izotopy, hormony w mleku... – Ale nie opętanie? – Uniosłam brwi. – A co z reinkarnacją? – Proszę cię – powiedział rozbawiony. – Powiedziała osoba, która wymieniła hormony w mleku. Serio? – Nie powiedziałem, że to dobre teorie. I nie są gorsze od twojej. Położyłam się na plecach i popatrzyłam w sufit. – Kto by pomyślał, że Daniel będzie bardziej pomocny od ciebie? Oboje byliśmy cicho, tylko deszcz uderzał o dach. – No dobra – powiedział w końcu Noah. – Co jeszcze powiedział? Odwróciłam głowę, żeby na niego spojrzeć. – Sugerował, że powinnam mieć mądrą i tajemniczą postać, która pomoże mi w śledztwie. – Cudownie, szkoda tylko, że nie znamy takiej postaci. Dalej? – Czekaj – powiedziałam, nagle coś mi przyszło do głowy. W urodziny Rachel bawiłam się tabliczką, ale w moje... – Lukumi – powiedziałam powoli. – Kapłan? Kapłan Santerii? Znowu do tego wracamy? – Czemu jesteś taki sceptyczny?
– Cóż, mam swoje wątpliwości, ale powinienem był się tego spodziewać. – Przypomniałam sobie, to co miałam sobie przypomnieć, Noah. Tak jak powiedział. – To można wyjaśnić efektem placebo. Patrzyłam na niego twardo. – Powinniśmy go poszukać. – Szukaliśmy, Mara – powiedział spokojnie. – Wróciliśmy do Małej Hawany i nie znaleźliśmy tam odpowiedzi. – Dokładnie – powiedziałam, pochylając się w przód. – Sklep zniknął. Coś w tym jest. – Sam się nad tym zastanawiałem – powiedział, wyciągając leniwie nogi przed siebie. – Przyjrzałem się temu. Botanica to zazwyczaj zadania na jedną noc, przez przemoc nad zwierzętami. Jeśli właściciele pomyślą, że może być nalot, zwijają wszystko i znikają. I dlatego dzikie kurczaki wędrują po Miami. Usatysfakcjonowana? Potrząsnęłam głową coraz bardziej sfrustrowana. – Czemu ciągle upierasz się przy nauce? – Czemu ciągle upierasz się przy magii? – Powinniśmy go poszukać – powiedziałam znowu, rozdrażniona. – Santeria raczej nie należy do kościoła katolickiego, Mara. Zapytaj mieszkańców. Perdon me, ma pan może numer do szamana? Raczej nic z tego nie wyjdzie. Już miałam jakąś ciętą ripostę, ale Daniel wszedł do pokoju. Jego wzrok wędrował pomiędzy Noah a mną. – Eee, miałem was zaprosić na kolację ze mną i Sophie, ale widzę, że atmosfera jest tu napięta. Wszystko dobrze? – A gdzie idziemy? – zapytałam szybko. Musiałam wyjść z tego domu. – Sophie myślała nad kuchnią kubańską – powiedział z rezerwą. Noah i ja od razu się uśmiechnęliśmy. Wtedy spojrzał mi w oczy i powiedział: – A ja znam idealne miejsce.
22
Zanim wyszliśmy, mama kazała przyrzec Noah i Danielowi, że na sekundę nie spuszczą mnie z oka. Potem dała mi komórkę taty, tak na wszelki wypadek. Gdyby mogła, to założyłaby mi opaskę na kostkę, jak przestępcy. Ale nie miałam nic przeciwko. Ważne, że w ogóle wyszłam. Po drodze do restauracji wstąpiliśmy po Sophie. Praktycznie wskoczyła do samochodu i pocałowała Daniela w policzek. Zarumienił się. A ona aż promieniała. Słodko razem wyglądali, musiałam to przyznać. Idealna para rozmawiała o koncercie jakiegoś sławnego wiolonczelisty, który występował w Center of Performing Arts w następnym tygodniu. Oparłam policzek o chłodną szybę hondy Daniela. Jechaliśmy po mokrej drodze. Uliczne lampy rzucały żółte światło na domy pod sobą. Byliśmy w bogatej okolicy, z której Sophie pochodziła. Na czerwonym świetle zobaczyłam kota, który obserwował nas z dachu czyjegoś zaparkowanego samochodu. Zjeżył się, kiedy mnie zobaczył. A może to sobie wyobraziłam. Restaurację oświetlały choinkowe lampki, a wilgotne powietrze wypełniło się zapachem smażonego ciasta. – Cokolwiek to jest – powiedziała Sophie, kiedy weszliśmy – muszę to zamówić. – Churros – powiedział Noah. – To deser. Sophie założyła blond włosy za uszy. – Nie ważne. Zapach jest obłędny. – I kolejka też – powiedział Daniel, oceniając tłum. Ludzie stali, śmiali się, rozmawiali, czekając na miejsce. Były ich dziesiątki. – Tu ciągle jest tłoczno – powiedziałam – Byłaś już tu? – zapytała Sophie.
– Dwa razy. – Raz w moje urodziny. A po raz pierwszy... pierwszy raz, gdy Noah i ja się umówiliśmy. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie w momencie, gdy Noah powiedział: – Zaraz wracam. Tłumy ludzi przyciskały nas do baru. – O mój Boże – zapiszczała Sophie, patrząc na białe i zielone koszulki z logo restauracji za ladą. - Ale są słodkie. – Chcesz taką? – zapytał Daniel. – Trochę kiczowata, ale mogę ją mieć? – Tak – powiedział mój brat, ale nie przestawał się uśmiechać. – Uwielbiam kicz – zmarszczyła śmiesznie nos. Ja też, w małych ilościach. Odsunęłam się od nich dyskretnie i poszłam do gabloty z deserami. Nie obchodziło mnie jedzenie, wędrowałam wzrokiem po ścianie obok, po ulotkach na dużej tablicy. Tak znalazłam po raz pierwszy Abela Lukumi. Może i tym razem mi się poszczęści. Przejrzałam setki słów tak szybko jak mogłam, ale Daniel pojawił się przy moim boku. – Stolik gotowy – powiedział. - Chodź. – Daj mi chwilę. – Mój brat westchnął i poszedł usiąść przy Sophie. Ale jak obiecał, nie zostawił mnie samej. – Znalazłaś coś? – Głos Noah był ciepły i jedwabisty przy moim uchu. Potrząsnęłam głową, ale potem cztery litery przyciągnęły moją uwagę. kumi. Wystawały z rogu na innej ulotce. Podniosłam tę górną, popędzana nadzieją... Cały wyraz brzmiał Lukumi, ale zmrużyłam oczy na małą czcionkę i wtedy zauważyłam, że miałam problem ze zrozumieniem zdania. Albo kontekst się nie zgadzał, albo mój hiszpański zaczął uchodzić w niepamięć. – To kościół – powiedział Noah, czytając tekst razem ze mną. – Kościół Lukumi. Zagryzłam wargę. – Ale jest kapłanem... może to jego kościół? Noah wyciągnął iPhona i wpisał coś.
– Oczywiście – powiedział zrezygnowany. – Co? Pokazał mi ekran. Były tysiące wyników odnoszących się głównie do Kościoła Lukumi i sprawy Sądu Wielkiego o tej samej nazwie. – To inna nazwa Santerii – powiedział, patrząc mi w oczy. – Dla religii. Jakkolwiek ten facet się nazywał, jego nazwisko na pewno nie brzmiało Abel Lukumi. Użył fałszywego nazwiska. * Byłam zawiedziona, ale próbowałam nie okazywać tego w trakcie posiłku. Tylko że słabo mi szło. Sophie najwyraźniej nie zauważyła, a Daniel udawał, że nie widzi. Kiedy skończyliśmy jeść, wyszliśmy z budynku ze styropianowymi pudełkami. Kupiliśmy smażone banany i fasolki do podzielenia. – To było niesamowite – powiedziała Sophie rozmarzonym głosem. – Nie wierzę, że mieszkam dwadzieścia minut stąd i nigdy nie słyszałam o tym miejscu. – Dobry wybór – zgodził się Daniel, szturchając Noah w ramię. Wsiedliśmy do samochodu, a Sophie włożyła do gniazda swojego iPoda i puściła jakiś drętwy, mroczny kawałek, który chciała pokazać Noah i Danielowi. Ale kiedy muzyka zaczęła narastać, coś niewielkiego uderzyło w okno i ześlizgnęło się w dół. Sophie krzyknęła. Daniel zatrzymał się gwałtownie. Koła wpadły w niewielki poślizg na mokrej drodze. Zatrzymaliśmy się tuż pod latarnią, która oświetlała krwawą smugę na oknie. Zaraz jednak wycieraczki się jej pozbyły. Nawet nie wyjechaliśmy z Calle Ocho. Było już późno i zaczynało padać, za nami nikogo nie było, więc mój brat wysiadł z samochodu. Noah poszedł za nim od razu. W samochodzie panowała cisza, ale w uszach słyszałam tylko odgłos własnego serca. Byli na zewnątrz mniej niż minutę. – To był ptak – powiedział Noah i wsunął się na tylne siedzenie obok mnie. Splótł nasze palce, a ja zaczęłam się uspokajać. – Kruk – sprecyzował mój brat. Brzmiał na winnego i zmęczonego. Sophie położyła dłoń na jego ramieniu. – Przykro mi – powiedziała miękko.
Mój brat potrząsnął głową. – Nie uderzyłem w nic w całym swoim... Przerwał na dźwięk kolejnego miękkiego stuknięcia, tym razem w dach. I teraz samochód nawet się nie ruszał. – Co do...? – zaczął Daniel. Ale znowu nie skończył, bo pojawiło się więcej takich uderzeń. Nie tylko w samochód, ale też w ulicę i w samochody zaparkowane po boku ulicy. Siedzieliśmy przerażeni w ciszy, gdy stado kruków spadało z nieba.
23
Kiedy odwieźliśmy Sophie, Daniel i Noah zaczęli spekulować na przyczyną. Burza. Zaraza. Było wiele naukowych możliwości, ale coś mnie niepokoiło. Miałam wrażenie, że to coś więcej. * Sekundy ciągnęły się w nieskończoność kiedy czekałam, aż Noah pojawi się tej nocy w mojej sypialni. Popatrzyłam na zegarek na szafce nocnej, ale mijały godziny, a on się nie pojawiał. Nic nie obiecywał, ale tak po prostu założyłam. Może założyłam źle. Może zasnął. Odrzuciłam koc i wymknęłam się z pokoju. Pokój gościnny był na drugim końcu domu, ale byłam zdeterminowana i mogłam cicho tam podejść i sprawdzić, czy jeszcze nie spał. Tylko sprawdzić. Stałam pod drzwiami pokoju i nasłuchiwałam. Żadnego dźwięku. Otworzyłam drzwi. – Tak? – Głos Noah. W ogóle niezaspany. Otworzyłam drzwi do końca. Niewielka lampka stała na okrągłym stoliku w kącie pokoju, ale Noah spowijał cień. Ciągle był ubrany i czytał. Twarz całkowicie zakrywała książka. Obniżył ją, odsłaniając oczy. – Hej – powiedziałam. – Cześć. – Hej – powtórzyłam. Noah jeszcze bardziej obniżył książkę. – Wszystko w porządku? Weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi. – Przyszłam tylko powiedzieć dobranoc. – Dobranoc – powiedział i wrócił do książki.
Nie wiedziałam, co się dzieje i nie podobało mi się to. Już się obracałam w stronę drzwi, ale się zatrzymałam. Spojrzałam na niego ponownie. Uniósł jedną brew. – Co? Po prostu to powiem. – Po prostu to powiem. Czekał. – Myślałam, że przyjdziesz do mnie. – Dlaczego? Cóż, to zabolało. Sięgnęłam za klamkę. Noah westchnął. – Nie mogę, Mara. – Dlaczego nie? Noah odłożył książkę i przeszedł przez pokój. Zatrzymał się przy mnie, ale popatrzył w okno. Podążyłam za jego wzrokiem. Zobaczyłam śmiesznie długi korytarz, który prowadził do mojego pokoju stąd i trzy pary francuskich drzwi na całej jego długości. Światło w hallu się paliło, więc prawie nic nie można było zobaczyć na zewnątrz. Ale jeśli ktoś wszedłby do środka, Noah by tego nie przegapił. I to dlatego nie przyszedł? – Możesz mieć oko na mój pokój z mojego łóżka, wiesz? – powiedziałam. Noah uniósł rękę do mojego policzka. Nie spodziewałam się tego. Ostro wciągnęłam powietrze. A potem pogładził kciukiem skórę i uniósł moją głowę, żeby spojrzeć mi w oczy. – Twoja mama mi ufa – powiedział cicho. Uśmiechnęłam się łobuzersko. – No właśnie. – Nie, Mara, ona naprawdę mi ufa. Jeśli mnie przyłapie w twoim łóżku, nie będę mógł tu przebywać. Nie tak jak teraz. A ja muszę tu być. Spięłam się, bo przypomniałam sobie słowa, które do niego powiedziałam nawet nie
tydzień temu, zanim się dowiedziałam, że Jude żyje. Wtedy bałam się tylko siebie. – Chcę chłopaka, nie niańki. Okoliczności się zmieniły, ale słowa ciągle były aktualne. – Nie musisz koniecznie tu być – powiedziałam. – Nie musisz robić tego, jeśli nie chcesz. – Ja chcę tu być. – Dlaczego? – Nie mogę pozwolić, by coś ci się stało. Zamknęłam oczy sfrustrowana. Albo nie rozumiał, co próbowałam powiedzieć, albo to ignorował. – Powinnam iść? – zapytałam. Ręką ciągle dotykał mojej twarzy niemożliwie delikatnie. – Powinnaś. Nie zamierzałam błagać. Uwolniłam się do niego i skierowałam do drzwi. – Ale nie idź – powiedział, gdy już dotykałam klamki. Odwróciłam się do niego i poszłam w głąb pokoju. Zamknął za mną drzwi. Stałam przyciśnięta do drzwi, a Noah był przyciśnięty do mnie. Miałam tylko sprawdzić, czy Noah śpi. Ale teraz moje walące serce, moje pragnienie zmieniło całą atmosferę. Byłam pochłonięta widokiem jego ust, które lekko unosiły się w uśmiechu i chciałam sprawdzić, jak smakują. Chciałam unieść rąbek jego koszulki i śledzić dłonią linię włosów, która znikała za brzegiem dżinsów. Chciałam poczuć jego skórę przy swojej, szorstką szczękę przy mojej szyi. Ale tu i teraz, kiedy był tylko centymetry ode mnie i nic nie mogło nam przeszkodzić, nie ruszyłam się. – Chcę cię pocałować – wyszeptałam zamiast tego. Zbliżył się do mnie i pochylił głowę. Ale nie do moich ust. Do ucha. – A ja ci pozwolę. Ustami musnął moją skórę i tylko tyle wystarczyło. Chwyciłam jego koszulkę w garść i
przyciągnęłam go do siebie bliżej, ale ciągle był za daleko. Ręce przyciskałam do twardych mięśni jego brzucha. Z pożądania nie mogłam oddychać, cała się trzęsłam. Ale Noah się nie ruszył. Dopóki nie wyszeptałam jego imienia, desperacko i miękko. I wtedy położył dłonie na moich biodrach, a jego usta znalazły się przy mojej skórze. Uniósł mnie, ja ja objęłam go nogami. Plecami opierałam się o drzwi. Miedziane guziki jego dżinsów wbijały się w moje ciało, ale ból był przyjemny i ciągle niewystarczający. Szorstkim policzkiem otarł się o zakłębienie między szyją a ramieniem, a ja odchyliłam głowę pozbawiona zmysłów. Złapał mnie za talię i uniósł lekko, aż musnął moje usta. Miękko. Niepewnie. Czekał, aż ja go pocałuję. Wspomnienie nas w jego łóżku nawiedziło mój umysł. Nasze pocałunki płynne, myśleliśmy o tym samym, dzieliliśmy jeden oddech. Aż Noah przestał oddychać. Prawie umarł. Jak Jude powinien. Jak chciałam, by umarł. Zadrżałam przy Noah, a moje serce zabiło mocniej przy nim. Nie wyobraziłam sobie, że prawie umarł. Przypomniałam sobie tylko. I bałam się, że to się znowu stanie. Noah puścił mnie. Chwiałam się i nie mogłam złapać oddechu. – No co? – Nie jesteś gotowa – powiedział i cofnął się. Przełknęłam. – Myślałam o tym. A potem po prostu... przestałeś. – Twoje serce biło jak oszalałe. – Może dlatego, że mi się podobało. – Może dlatego, że nie jesteś gotowa – powiedział. – A ja nie będę cię zmuszał. Minuta minęła w ciszy, aż powiedziałam: – Boję się. Noah nic nie powiedział
– Boję się cię pocałować. Boję się, że cię zranię. Noah delikatnie odgarnął włosy z mojej twarzy. – Więc nie musisz. – Ale chcę. – Te słowa nigdy nie były tak prawdziwe, jak teraz. Jego wzrok złagodniał. – Chcesz, żebym ci powiedział, czego się boisz? Mój głos był pewny. – Że cię zranię. Zabiję. – Jeśli mnie pocałujesz. – Tak. – Przez tamten sen. Zamknęłam oczy. – To nie był sen – powiedziałam. Poczułam palce Noah na talii. – Jeśli to nie był sen, to jak myślisz, co się stało? – Już ci mówiłam. – Jakby to działało? Przyglądałam się mu, szukając śladów rozbawienia. Nie znalazłam nic. – Nie wiem. Może to część... mnie. – Wiedział, co miałam na myśli. – Tylko całowanie? Wzruszyłam ramionami. – A seks? – Nigdy nie uprawiałam seksu. – Jestem tego świadomy. Ale jeśli dobrze sobie przypominam, jakoś nie martwiłaś się o to wtedy w moim pokoju. – Uśmiechnął się delikatnie kącikiem ust. Dokładnie wiedziałam, o co mu chodziło. To była noc, kiedy w końcu zrozumiałam, do czego jestem zdolna, kiedy zabiłam każdego insekta w budynku w zoo, poza nami. Wtedy
myślałam, że powinnam go zostawić, żeby zapewnić mu bezpieczeństwo. Myślałam, że powinnam zostawić wszystkich, których kocham. Ale Noah mi na to nie pozwolił, a ja byłam wdzięczna, bo nie chciałam go zostawiać. Chciałam, by był blisko, tak blisko, jak to tylko możliwe. Nie myślałam jasno. W sumie w ogóle nie myślałam. – Nie wiem – powiedziałam i usiadłam na łóżku. – A jak mam się dowiedzieć? Noah podążył za mną. Położył się i przyciągnął mnie do siebie. Plecami opierałam się o jego pierś. Srebrny naszyjnik, który zawsze nosił, był zimny przy mojej skórze. Miałam na sobie cienką koszulkę na ramiączkach. Bicie jego serca uspokajało mnie. Noah pogładził mnie wzdłuż ramienia i chwycił moją dłoń. – Nie musimy niczego robić, Mara – powiedział miękko, kiedy zaczynałam już odpływać. Jego głos był cudowny. – To naprawdę wystarczy. Zanim zasnęłam pomyślałam tylko jedno. Mi nie wystarczy.
24 Przed Indie. Nieznana prowincja.
Mężczyzna w Niebieskim spojrzał na mnie, kiedy konie odjechały wraz z powozem, wzniecając kłęby pyłu. – Jak masz na imię? Zagapiłam się na niego. – Rozumiesz mnie? Pokiwałam głową. – Nie wiem, co ci powiedział twój opiekun, ale teraz jesteś pod moją opieką. Będziemy musieli cię jakoś nazwać. Nie odpowiedziałam. Westchnął. – Przed nami długa podróż. Dobrze się czujesz? Pokiwałam ponownie i nasza podróż się zaczęła. Ze smutkiem zostawiłam za sobą statki. Podróżowaliśmy pieszo i na słoniach w puszczy, a kiedy dotarliśmy do wioski, słońce już prawie zachodziło. Ziemia pod stopami była sucha, a powietrze spokojne i ciche. Czułam dym. Było tu pełno chat, ale nie widziałam żadnych ludzi. – Chodź do środka – powiedział Mężczyzna w Niebieskim i poprowadził mnie do jednej chaty. Moje oczy musiały przyzwyczaić się do ciemności. Coś poruszyło się blisko mnie; z cienia wyłoniła się postać. Widziałam tylko jej gładką, brązową skórę bez skazy. Była smukła i wyższa niż ja, ale nie widziałam twarzy. Pasma czarnych włosów luźno spływały po jej ramionach. – Córko – powiedział Mężczyzna w Niebieskim do dziewczyny. – Mamy gościa. Dziewczyna wyszła z cienia i w końcu mogłam się jej przyjrzeć. Była prostą
dziewczyną, ale w jej twarzy była dobroć, ciepło, co sprawiało, że była ładna. Uśmiechnęła się do mnie. Odwzajemniłam uśmiech. Mężczyzna w Niebieskim położył dłoń na ramieniu dziewczyny. – Gdzie jest matka? – Jakaś kobieta zaczęła rodzić. Mężczyzna w Niebieskim wyglądał na zagubionego. – Kto? Dziewczyna potrząsnęła głową. – Nie stąd. Obcy, mąż, przyszedł po matkę. Powiedziała, że wróci, jak tylko będzie mogła. Skóra wokół oczu Mężczyzny w Niebieskim się napięła. – Muszę z tobą pomówić – powiedział do niej. A potem odwrócił się do mnie. – Poczekaj tu. Nie wychodź na zewnątrz. Rozumiesz? Pokiwałam głową. Zaciągnął dziewczynę na zewnątrz chaty. Słyszałam szepty, ale nie mogłam zrozumieć słów. Chwilę potem dziewczyna weszła do środka. Sama. Nie odzywała się do mnie. A przynajmniej z początku. Zrobiła krok w moją stronę i uniosła dłonie. Nie poruszyłam się. Zrobiła następny krok. Była wystarczająco blisko, bym poczuła jej zapach, ziemisty i intensywny. Podobał mi się. Podobało mi się jej ciepło. Wyciągnęła rękę i pozwoliłam, by mnie dotknęła. Ukucnęła w kącie i posadziła mnie przy sobie. Przycisnęła mnie do swojej sylwetki. Pasowałam tam idealnie i ona chyba o tym wiedziała. Ułożyłam się wygodniej. – Nie powinnaś odchodzić – powiedziała, źle zrozumiawszy moje ruchy. Zamarłam. – Dlaczego? – A więc umiesz mówić – powiedziała z niewielkim uśmiechem. – Tam nie jest bezpiecznie – dodała. – Jest za cicho. – Ludzie są chorzy. Hałas ich rani.
Nie rozumiałam. – Dlaczego? – Nigdy nie byłaś chora? Potrząsnęłam głową. Uśmiechnęła się przebiegle. – Każdy choruje. A ty jesteś pełna zagadek. Nie rozumiałam, co miała na myśli. A potem zapytałam: – Mężczyzna w Niebieskim to twój ojciec? – Mężczyzna w Niebieskim – zapytała z błyszczącymi oczami. – To tak go nazywasz? Nie odpowiedziałam. Dziewczyna pokiwała głową. – Tak, to mój ojciec. Ale możesz nazywać go Wujkiem, a moją mamę Ciocią, kiedy wróci. – Zamilkła. – A mnie możesz nazywać Siostrą, jeśli chcesz. – Czy mój ojciec i matka zachorowali? – zapytałam, mimo że wcale ich nie pamiętałam. Nawet nie pamiętałam, że ich miałam. – Możliwe – powiedziała cicho i przycisnęła mnie do siebie. – Ale teraz jesteś z nami. – Dlaczego? – Bo się tobą zajmiemy. Jej głos był delikatny i miękki, ale nagle zaczęłam się o nią bać. – Jesteś chora? – Jeszcze nie – powiedziała i wstała. Podążyłam za nią szybko. Nie była jak inni. Chciałam, by została. Spojrzała na mnie. – Nie wychodziłam – zapewniła mnie. – Wiem – odpowiedziałam, ale i tak udałam się za nią. Nie poszłyśmy daleko. Po prostu przeszłyśmy do innego pokoju, z kilkoma matami na słomianej podłodze. Dziewczyna włożyła rękę pod jedną matę i wyciągnęła jakieś materiały, igłę i nici. Otworzyła słoik czegoś ciemnego i wyciągnęła całą garść puchu.
Owinęłam puch materiałem, nucąc pod nosem prostą melodię – zawierała tylko kilka nut – i zaczęła szyć. Widok jej rąk był hipnotyzujący. – Co to jest? – Prezent. Żebyś miała się czym bawić i nie czuła się samotna. Poczułam coś w rodzaju strachu. – Chcę się bawić z tobą. Uśmiechnęła się pogodnie i ciepło. – Możemy się razem bawić. To mnie ucieszyło. Usiadłam na macie, usypiana melodią i rytmem jej pracujących palców. Wkrótce bezkształtna forma w jej dłoniach stała się czymś innym; wcześnie zobaczyłam głowę, potem dwie ręce i nogi. Pojawiły się oczy, rzęsy i cienki, czarny uśmiech, a potem czarne włosy z włóczki. Kiedy skończyła, usadowiłam się pod jej ramieniem. – Podoba ci się lalka? – Przytrzymała ją w promieniu światła. Pod ręką lalki była czerwona plamka. Tam gdzie powinien być nadgarstek. Nie odpowiedziałam. – Co to jest to czerwone? – zapytałam zamiast tego. – Och – powiedziała i podała mi lakę. Popatrzyła na swój palec. – Ukułam się. – Zbliżyła go do ust i zaczęła ssać. Bałam się o nią. – Boli cię? – Nie, nie martw się. Przytrzymałam blisko lalkę. – Jak ma na imię? – zapytała mnie dziewczyna łagodnie. Przez chwilę byłam cicho, a potem powiedziałam: – Ty to zrobiłaś. Wybierz. – Ją – poprawiła mnie. – Nie mogę wybrać za ciebie. – Dlaczego?
– Bo należy do ciebie. W imionach jest moc. Może jak ją lepiej poznasz, to się zdecydujesz? Pokiwałam głową, a starsza dziewczyna wstała i podniosła mnie. Zaburczało mi w brzuchu. – Jesteś głodna. Pokiwałam głową. Pogłaskała mnie, wygładzając gęste, ciemne włosy. – Wszyscy jesteśmy głodni – powiedziała cicho. – Mogę dodać więcej wody do zupy. Chciałabyś trochę przed kolacją? – Tak. Skinęła głową i przyjrzała mi się. – Jesteś wystarczająco silna, by nieść wodę ze studni? – Jestem bardzo silna. – Ale wiadro jest bardzo, bardzo ciężkie. – Nie dla mnie. – A studnia jest bardzo, bardzo głęboka... – Mogę to zrobić. – Chciałam jej udowodnić, ale chciałam też wyjść na zewnątrz. Ciężkie powietrze w chacie przygniatało mnie, moja skóra była napięta. – To powiem ci w sekrecie, jak się tam dostać, ale musisz przyrzec, że nie wejdziesz do puszczy. – Przyrzekam. – A jeśli kogoś zobaczysz, musisz przyrzec, że nie powiesz im, gdzie jest. – Przyrzekam. Dziewczyna się uśmiechnęła i z powrotem wcisnęła lalkę w moją dłoń. – Miej ją ze sobą, gdziekolwiek pójdziesz. Złapałam mocno lalkę i przycisnęłam ją do piersi. Potem dziewczyna pokazała mi drogę. Jej wzrok podążał za mną, kiedy wybiegłam na zanikające światło słoneczne. Zapach zwęglonego ciała podrażnił moje nozdrza. Gęsta chmura dymu zawisła w powietrzu i szczypała mnie w oczy, nawet kiedy zbliżyłam się do drzew.
Podążałam ścieżką, jak mi kazano. Studnia była dość daleko i skrywały ją gęste krzaki. Była też wielka. Musiałam stanąć na palcach, żeby zajrzeć do środka. Była ciemna. Bez dna. Poczułam ochotę, by wrzucić tam lalkę. Ale nie zrobiłam tego. Posadziłam ją na gładkim kamieniu. Zaczęłam wyciągać wodę, kiedy usłyszałam kaszel. Blisko. Byłam tak zaskoczona, że upuściłam rączkę. Złapałam lalkę mocno i podkradłam się do drugiej strony studni. Starsza kobieta siedziała na skrzyni przy palmie, jej zmarszczki głębokie. Czarne oczy nieskupione i wodniste. Była słaba. I nie była sama. Ktoś się na nią pochylał, mężczyzna z falami czarnych włosów i idealną, piękną skórą. Trzymał kubek przy ustach kobiety. Woda spływała po jej podbródku. Znowu zakaszlała, strasząc mnie. Coś błysnęło w jego obsydianowych oczach, gdy wpatrywał się w moje. Coś, czego nie znałam i nie rozumiałam. Kobieta podążyła za jego wzrokiem i skupiła się na mnie. Spojrzenie jej rozszerzonych oczu przeszywało mnie na wskroś. Mężczyzna położył dłoń na jej ramieniu w uspokajającym geście, a potem znowu popatrzył na mnie. Poczułam mdłości. Czerwień zabawiła pole mojego widzenia. Kręciło mi się w głowie. Zachłysnęłam się powietrzem i wstałam bardzo, bardzo powoli. Kobieta zaczęła się trząść i szeptać. Mężczyzna – zaciekawiony i zaskoczony, ale nie przestraszony – pochylił się do jej ucha. Bez zastanowienia podeszłam o krok bliżej. Szeptała głośniej i głośniej. To było jedno słowo, tylko jedno, ale powtarzała je w kółko i na okrągło. Jej wiotka dłoń uniosła się. Wycelowała we mnie palec oskarżająco. – Mara* – szeptała ciągle i ciągle, i ciągle. A potem zaczęła krzyczeć.
* W Buddyzmie Mara to demon, a w sanskrycie mara znaczy zabijanie, niszczenie, śmierć itp. (adekwatne, ciekawe czy Mara celowo wybrała taki pseudonim, o którym pisała we wstępie pierwszej części;)) Więc pewnie to miała na myśli kobieta
25
– Mara – powiedział ciepły głos. Otworzyłam oczy, ale drzewa już niknęły. Zniknęło światło słoneczne. Była tylko ciemność. I Noah, przy mnie, palcami dotykał mojego policzka. Koszmar. Tylko koszmar. Wolno wypuściłam powietrze i uśmiechnęłam się z ulgą, dopóki nie zauważyłam, że nie byliśmy w łóżku. Staliśmy przy drzwiach pokoju gościnnego. Właśnie je otwierałam – trzymałam dłoń na klamce. – Dokąd idziesz? – zapytał Noah miękko. Ostatnią rzecz, którą pamiętam, było zasypianie przy jego boku, mimo że nie powinnam była tego robić. Mój dom był skażony, a w ramionach Noah czułam się bezpiecznie. Ale opuściłam je w ciągu nocy. Opuściłam go. I lunatykowałam. Szczegóły snu zawisły w moim umyśle, ciężkie jak dym. Ale nie odpłynęły, gdy odzyskałam świadomość. Nie wiedziałam, gdzie idę we śnie ani dlaczego, ale skoro mogłam się poruszać, musiałam coś sprawdzić, zanim o tym zapomnę. – Do mojej sypialni – powiedziałam do niego pewnym głosem. Musiałam zobaczyć lalkę. Ciągnęłam Noah za sobą i po cichu wślizgnęliśmy się do mojego pokoju. Noah pomógł mi wyjąć lalkę z pudła, w którym ją schowałam. Nic nie powiedziałam, kiedy oglądałam ją z każdej strony. Czułam napięcie na skórze, kiedy ją trzymałam. Jej czarny uśmiech trochę zbladł – znoszony lub sprany, nie wiedziałam – a sukienka tej rzeczy była nowsza, ale ciągle niedopracowana. Zdecydowanie zrobiona ręcznie. A poza tym? Poza tym była niezwykle podobna do lalki ze snu. Może nie tylko podobna.
I wtedy coś sobie przypomniałam. Pod jej ręką powinna być czerwona plamka. Uniosłam rękę lalki. – Co to jest to czerwone? - zapytałam starszą dziewczynę. – Och – powiedziała i podała mi lakę. Popatrzyła na swój palec. - Ukułam się. I teraz patrząc na lalkę, widziałam brązową, ciemną plamkę pod ramieniem. Tam, gdzie powinien być nadgarstek. Nic nie poczułam, gdy dotykałam ciała lalki. Nie wiedziałam, co oznaczał sen, jeśli cokolwiek oznaczał, ale mnie to nie obchodziło. Zaczynałam nienawidzić tej rzeczy i chciałam się jej pozbyć. – Wyrzucam ją – wyszeptałam do Noah. Wyglądał na zagubionego. Wyjaśnię mu to rano. Nie mogliśmy dać się złapać, a im dłużej rozmawialiśmy, tym bardziej ryzykowaliśmy. Patrzył, jak zakładam buty, wychodzę na dwór i wyrzucam lalkę do pełnego worka na śmieci, który tata już wcześniej wystawił na krawężnik. Wrotce zostanie zabrana i wtedy nie będę musiała o tym myśleć ani o tym śnić, ani być tym dręczona przez Jude'a. * Wróciliśmy do łóżka Noah; przez lalkę i koszmar byłam niespokojna i nie chciałam spać sama. Położyłam głowę na jego ramieniu i zamknęłam oczy, usypiana powolnym, cichym oddechem. Kiedy się obudziłam, było ciemno. Ale Noah ciągle był przy mnie i ciągle leżeliśmy spokojnie w łóżku. Byłam zmęczona, ale mi ulżyło. – Która godzina? – Nie wiem – powiedział, ale nie brzmiał, jakby dopiero co się obudził. Odchyliłam się, by na niego spojrzeć. – Nie spałeś? Udał, że się przeciąga. – Co? Jasne, że spałem. Obróciłam się na drugą połowę łóżka i uśmiechnęłam się.
– Nie spałeś. Patrzyłeś, jak ja śpię. – Nie. To by było trochę straszne. I nudne. Może oglądanie cię pod prysznicem... Szturchnęłam go w ramię i zakopałam się głębiej pod kołdrą. – Mimo że mi się to podoba – powiedział i oparł się na łokciu – a wierz, nawet bardzo mi się podoba – dodał, patrząc mi w oczy z szelmowskim uśmiechem – to obawiam się, że muszę iść. Pokręciłam głową. A on pokiwał swoją. – Jeszcze jest ciemno – wytknęłam. – Ryby. Z Josephem. Musisz wrócić do swojego pokoju, zanim się obudzi. Westchnęłam teatralnie. – Wiem – powiedział z szerokim uśmiechem. – Też bym nie chciał spać bez mojej osoby, gdybym był tobą. Wywróciłam oczami. – Wszystko psujesz. – Tak jak zamierzałem – powiedział, kładąc się na poduszkach. Odprowadził mnie wzrokiem do drzwi. Tortury. Ale otworzyłam drzwi. – Mara? – Noah? – Załóż jeszcze tę piżamę. – Dupek – powiedziałam, szczerząc zęby w uśmiechu. A potem wyszłam. Podkradłam się do pokoju, mijając w korytarzu francuskie drzwi i ciemną noc za nimi. Przyspieszyłam. Nie znosiłam tego, że nie mogłam nic zobaczyć. Ani nikogo. I niedługo będzie świtać. Jude nie ryzykowałby włamywania się w dzień. Ta myśl mnie pocieszyła. Wślizgnęłam się do łóżka, zadowolona, że nigdzie nie było śladu rodziców. Zamknęłam oczy. Miałam problemy z zaśnięciem. Około ósmej tata zapukał do drzwi, by upewnić się, że już nie śpię. Wylazłam z łóżka i podeszłam do szafy, by wybrać ubrania do Horyzontów.
Ale kiedy otworzyłam szafę, lalka babci była w środku. Powstrzymałam krzyk. Cofnęłam się i wpadłam do łazienki. Oparta o zimne kafelki osunęłam się na podłogę. Przycisnęła pięść do ust Czy Jude obserwował mnie w nocy? Widział, jak ją wyrzucam? I potem włożył ją do mojego pokoju, kiedy spałam u Noah? Dostałam gęsiej skórki i moje ciało pokryła warstewka potu. Nie mogłam pozwolić, by tata zobaczył, że coś jest nie tak. Musiałam się ubrać i zachowywać, jakby wszystko było w porządku. Jakbym była zdrowa, a Jude martwy i żadna z tych rzeczy się nie działa. – Wstawaj – wyszeptałam do siebie. Przez jeszcze sekundę zostałam na podłodze, a potem się podniosłam. Odkręciłam prysznic i nabrałam wody w dłonie. Zbliżyłam je do ust, patrząc w lustro, kiedy się wyprostowałam. Zamarłam. Kontury mojej twarzy były dziwne. Jakby obce. Kości policzkowe wyglądały na ostrzej zarysowane, usta spuchnięte jakbym się całowała, policzki miałam zarumienione, a włosy przyklejone do szyi. Byłam sparaliżowana. Woda przeleciała przez moje palce. Gdy uderzyła o porcelanowy zlew, jej dźwięk przywrócił mnie do rzeczywistości. Bolało mnie gardło – ponownie odkręciłam kran i nabrałam wody, pijąc z dłoni. Płyn chłodził moje wnętrze. Jeszcze raz spojrzałam w lustro. Ciągle wyglądałam inaczej, ale czułam się lepiej. Byłam zmęczona, zła i sfrustrowana i widocznie znerwicowana. Może zaczynałam być chora. Może dlatego wyglądałam dziwnie. Pokręciłam głową na boki, wyprostowałam ramiona na głową i jeszcze raz się napiłam. Skóra mnie mrowiła, jakbym była obserwowana Spojrzałam na szafę. Lalka ciągle była w środku. – Już gotowa? – tata zawołał z korytarza. – Tak – odkrzyknęłam. Odwróciłam się od lustra i założyłam ubrania. Rzuciłam jeszcze jedno spojrzenie w stronę szafy, zanim wyszłam z pokoju. Ta lalka musi zniknąć.
26
– Dzień dobry – powiedział mój tata, kiedy w końcu pojawiłam się w kuchni. – Dobry. - Złapałam dwa batony zbożowe i butelkę wody ze spiżarni i wypiłam połowę, zanim tata skończył swoją kawę. Razem poszliśmy do samochodu. Otworzył okna, gdy już byliśmy w środku. Na dworze było wspaniale, a to nowość – niebo niebieskie i bezchmurne, jeszcze nie było gorąco, ale mnie skóra i tak paliła od wewnątrz. – Jak się czujesz, mała? Posłałam mu zdziwione spojrzenie. – Dlaczego? – Wyglądasz na zmęczoną. – Dzięki... – Och, no wiesz, co mam na myśli. Hej, wiesz jaki film wypożyczyłem? – Eee... nie? Zrobił znaczącą pauzę. – Uwolnić orkę – powiedział z wielkim uśmiechem. – Okay... – Zawsze kochałaś ten film – ciągle go oglądaliśmy, pamiętasz? Gdy miałam jakieś sześć lat. – A Joseph zainteresował się właśnie orkami, więc pomyślałem, że moglibyśmy go razem obejrzeć, jako rodzina – powiedział, a potem dodał. – Założę się, że Noah też by go polubił. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Tata widocznie się starał. – Okay, tato. – Podnosi na duchu.
– Okay, tato. – Zmienia poglądy... – Okay, tato, naprawdę. Uśmiechnął się szeroko i włączył stację z klasycznym rockiem. Dalej już nie rozmawialiśmy. Ale będąc w jego samochodzie, odruchowo zerkałam w boczne lusterko. Zauważyłam, że szukam półciężarówki. Szukałam Jude'a. Przez całą drogę do Horyzontów martwiłam się, że zobaczę go za sobą. Ale nie zobaczyłam. Tata zostawił mnie na miejscu i zostałam ciepło przywitana przez Brook, która przedstawiła mnie terapeutce, z którą miałam pracować kilka dni w tygodniu. Kazała mi rysować dom, drzewo i moją rodzinę – to na pewno jakiś rodzaj testu – i kiedy to zrobiłam ku jej satysfakcji, nadszedł czas na Grupę. Połowa uczniów musiała dzielić się swoimi lękami. Cieszyłam się, że należałam do drugiej połowy. Phoebe nie zbliżała się do mnie tego dnia, a Jamie rozśmieszał mnie, tak jak to miał w zwyczaju. Godziny mijały, nic się nie działo, a ja złapałam się na tym, że zerkam na parking. Półciężarówka się nie pojawiła. * Gdy zajechaliśmy po południu z tatą do domu, samochód mamy już był na podjeździe. A co ważniejsze, samochód Noah też. Niesamowicie mi ulżyło. Musiałam mu powiedzieć o lalce w moim pokoju, o Judzie w moim pokoju, kiedy my spaliśmy razem. Prawie wyleciałam z samochodu, który jeszcze nie stanął. – Powiedz mamie, że dzisiaj nie zagoni mnie do pracy – oznajmił tata, wywracając oczami. – Niedługo wrócę. Pokiwałam głową i zamknęłam drzwi. Nie odjechał, dopóki nie znalazłam się w domu. Usłyszałam z salonu odgłos karabinu maszynowego. Gdy tam weszłam, znalazłam Noah i Josepha zgarbionych na podłodze z kontrolerami w dłoniach, ze wzrokiem przyklejonym do ekranu. Nasza rozmowa musiała poczekać.
– Jak było na rybach? – zapytałam beztroskim głosem, który nie pasował do mojego samopoczucia. Przeszłam korytarzem do kuchni i otworzyłam lodówkę. Byłam głodna, ale nic nie wyglądało wystarczająco dobrze. – Tak naprawdę nie poszliśmy na ryby – powiedział Noah, ciągle gapiąc się na ekran. – Co? Dlaczego? Joseph pochylił się wprzód i mocno ścisnął kontroler. Nic nie mówił. – Joseph nie chciał zabijać żadnych ryb, ale najwyraźniej nie ma problemów z zabijaniem... ty gnojku. Coś eksplodowało głośno i mój brat upuścił kontroler i wyrzucił ręce w powietrze. – Mistrz jest niepokonany. – Uśmiechnął się złośliwie do Noah. – I bardzo dobrze – powiedziałam. Noah posłał mi spojrzenie. – A co z lojalnością? – Miałam na myśli ryby, ale w sumie grę też. – Przybiłam piątkę z bratem i sama uśmiechnęłam się złośliwie. – Krew ponad chłopakami. – Oboje jesteście źli do szpiku kości. – Zostanę wegetarianinem – powiedział Joseph. – Mama pomyśli, że ja cię do tego namówiłam. – Nie jadłam mięsa od moich urodzin. Za każdym razem, gdy na nie patrzyłam, czułam krew w ustach. Opadłam na kanapę. – Więc co robiliście, skoro nie poszliście na ryby? – Popłynęliśmy łodzią, żeby zobaczyć delfiny. – Zazdroszczę. I widzieliście jakieś? Noah pokiwał głową. – Niewielkie stado. Musieliśmy wypłynąć dość głęboko w morze. – A łódź była super – powiedział Joseph. – Następnym razem możesz iść z nami. – Jakiś ty wspaniałomyślny. – Uśmiechnęłam się. – Cóż – powiedział Noah, wstał i przeciągnął się. Palcami dotknął sufitu. – Nie wiem jak ty, ale po tym, jak pozwoliłem twojemu bratu wygrać, zrobiłem się głodny.
Joseph utkwił zmrużone oczy w Noah. – Kłamca. – Udowodnij – odgryzł się Noah. – Oczywiście, że mogę to udowodnić. – No dobra – powiedziałam. – Rywalizacja robi się trochę za intensywna. Tak, Noah, też jestem głodna. – Więc jeśli mi wybaczysz, nemezis – powiedział do Josepha. – Zrobimy dogrywkę innym razem. – I tak przegrasz. Noah uśmiechnął się kącikiem ust, gdy szedł do kuchni. Dołączyłam do niego i patrzyłam, jak grzebie w lodówce. – Masz ochotę na... ogórka? – powiedział i wyciągnął warzywo. – Nic ci z tego nie wyjdzie. – Racja. Zatem coś na wynos. Spojrzałam za siebie, w kierunku korytarza. – Gdzie moja mama? Noah potrząsnął głową. – Przyjaciółka zabrała ją chyba na kawę. – Daniel? – Wyszedł z Sophie. Jestem odpowiedzialny za wasz dobrobyt, dopóki ona nie wróci. – Boże dopomóż – powiedziałam z szerokim uśmiechem, ale byłam szczęśliwa. Ściszyłam głos. – Więc wczoraj w nocy... – Pizza! – zawołał Joseph. – Musimy? – odkrzyknął Noah. Obrócił się twarzą do mnie. – A ty co chcesz? – Nie pizzę – zgodziłam się – Stanie mi na żołądku. – No tak, racja. Czy przychodzi ci na myśl jakaś rzecz, która ci nie stanie na żołądku? Wzruszyłam ramionami. – Nie wiem... zupa?
– Zupa z groszku, może? – Nie znoszę cię. – I z jaką łatwością to mówisz. Chińskie? Potrząsnęłam głową i wyjrzałam za okno. Nie obchodziło mnie to. Chciałam tylko pogadać. – Nie ważne. I tak wszystko utrudniasz. Joseph! – zawołał Noah. – Co! – Gdzie są Daniel i Sophie? – W Avigdorze! – krzyknął mój brat. Noah spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami. – Mi pasuje – powiedziałam. – A co to za rodzaj jedzenia? – zapytał Noah. – Izraelskie! – A mają zupę? – I sushi też! – krzyknął Joseph. – Koniec z tym krzyczeniem! – wydarłam się i usiadłam na kuchennym krześle. Schowałam twarz w dłoniach, podczas gdy Noah napisał do Daniela, by przywiózł ze sobą jakieś jedzenie. Nareszcie Joseph zostawił grę video i poszedł do swojego pokoju. Zostałam sama z Noah. Już otwierałam usta, by coś powiedzieć, ale Noah się wtrącił. – Co robiłaś dzisiaj w tamtym miejscu? – Dzieliliśmy się swoimi lękami. Posłuchaj, wczoraj w nocy... – To brzmi piekielnie źle. Odpowiednio do miejsca. – Ja nie musiałam mówić, podzielili grupę na dwie części. Moja kolej jutro... – Daniel bardzo chce to zobaczyć – powiedział Noah, znowu mi przerywając. – Powiedział, że idzie na terapię rodzinną za kilka dni. Powinno być cudownie. – Pewnie tak – powiedziałam. – To znaczy, nie. Noah – zostajesz dzisiaj na noc? – Właściwie to mam spotkanie z twoim nowych ochroniarzem. Dlaczego? – Sugeruję, żebyś tym razem spał w moim pokoju.
Noah spojrzał na mnie przebiegle. – Nie żebym miał coś przeciwko, ale czemu? Słowa Jude był w moim pokoju utknęły mi w gardle. Kiedy w końcu je powiedziałam, mój głos brzmiał inaczej. Był przerażony. Nie znosiłam tego uczucia. Nie znosiłam tego, że się go bałam. I nie znosiłam tego, jak Noah spiął się, gdy to u mnie zauważył. Przełknęłam głośno. Potem mój głos był pogodniejszy. – Zostawił mały prezent w mojej szafie – powiedziałam beztrosko, ale nie obyło się bez wysiłku. Oczy Noah ciągle patrzyły w moje, ale widocznie się rozluźnił. – Mogę zapytać? – Lalka – wyjaśniłam. – Musiał widzieć, że ją wyrzucałam. – Mara... Potrząsnęłam głową. – Pewnie oglądał mnie zza krzaków czy coś. – Mara... – Żywopłot sąsiada jest naprawdę wysoki – kontynuowałam. – Co jest z nim nie tak? – Mara! – Co? – To nie był Jude – powiedział cicho. – Co konkretnie masz na myśli? – Lalka w twojej sypialni. On jej tam nie umieścił. Zamrugałam, nie rozumiejąc. – Więc kto? Miałam wrażenie, że minęła wieczność, zanim Noah powiedział: – Ty.
27
– O czym ty mówisz? – mój głos był cichy. Roztrzęsiony. – Wyrzuciłam tę rzecz. Noah pokiwał głową. – A potem się obudziłaś i wyszłaś z łóżka. Nic nie powiedziałaś, więc założyłem, że poszłaś się napić czy coś, ale biorąc po uwagę niedawne wydarzenia, gdy nie wróciłaś, poszedłem za tobą. Wyszłaś tylnymi drzwiami. Niewidzialne palce zacisnęły się na moim gardle. – Dlaczego mnie nie obudziłeś? – Myślałem, że nie spałaś – powiedział Noah spokojnie. – Zapytałem, co robisz, a ty odpowiedziałaś, że popełniłaś błąd – że wyrzuciłaś coś, co chciałaś zatrzymać. Byłaś na tym bardzo skupiona; wyszłaś na zewnątrz i patrzyłem, jak wyciągasz lalkę z kosza i wnosisz ją do środka. Poszłaś do swojego pokoju i potem wróciłaś do mojego łóżka. Wtedy zasugerowałem, że powinnaś najpierw umyć ręce. Zaśmiałaś się, poszłaś to zrobić, wróciłaś i od razu zasnęłaś. Nic z tego nie pamiętasz? Potrząsnęłam głową, bo nie byłam pewna, czy mogłam mówić. Nic podobnego nigdy mi się nie zdarzyło. Jasne, miałam koszmary i mdlałam już wcześniej. Ale to było coś nowego. Coś innego. Jak moje odbicie w lustrze. Przełknęłam z trudem. – Czy ja wyglądam inaczej? Noah zmarszczył brwi. – Co masz na myśli? – Tego ranka, po tym... jak znalazłam lalkę w szafie – powiedziałam. Po tym, jak ją tam włożyłam, ale tego już nie dodałam. – Spojrzałam w lustro i miałam wrażenie... że wyglądam inaczej. – Spojrzałam na Noah w górę, zastanawiając się, czy to widzi, ale on
tylko potrząsnął głową. – Popatrz jeszcze raz. Noah ujął moją twarz w dłonie i przyciągnął mnie bliżej. Aż widziałam plamki granatu, zieleni i złota w jego oczach, które wpatrywały się w moje. Jego wzrok był ostry. Przeszywający. – Mam rację? – zapytałam cicho. Noah nic nie powiedział. Bo miałam rację. – Mam rację, prawda? Zmrużył oczy, aż prawie nie widziałam niebieskich tęczówek. – Nie wyglądasz inaczej – powiedział Noah. – Tylko... – Tylko inaczej. – Odsunęłam się. Byłam sfrustrowana. Niespokojna. Spojrzałam w stronę mojej sypialni, w stronę lalki. – Coś mi się dzieje, Noah. Noah był niepokojąco cicho. Wiedziałam, że wyglądałam inaczej. On tylko nie chciał tego przyznać. Nie wiedziałam dlaczego i w tym momencie mnie to nie obchodziło. Tylko jedno miałam teraz w głowie. Wstałam. – Gdzie są twoje kluczyki? – Dlaczego? – zapytał przeciągle. – Bo chcę spalić lalkę. * Moi rodzice byliby zaniepokojeni, gdyby zobaczyli, że podpalam lalkę, którą miałam od dzieciństwa, z tyłu na podwórku. Więc potrzebowaliśmy innego miejsca. – Masz kominek, prawda? – zapytałam, gdy skierowałam się do głównych drzwi. – Kilka, ale nie możemy wyjść. Zamknęłam oczy. – Joseph. – Cholera. – I ty. Jeśli nie będzie nas tu, gdy wrócą twoi rodzice – jestem pewien, że nie muszę ci przypominać o wariatkowie. Jakbym mogła zapomnieć.
Noah potarł dłonią szczękę. – Ufają mi, mam być tu z Josephem, jeszcze jakąś godzinę może. Ale sam cię nie mogę stąd zabrać. – Więc jestem tu uwięziona. – Chyba że... – Chyba że co? – Chyba, że weźmiemy ich ze sobą. Popatrzyłam na Noah, czekając na konkrety. Najwyraźniej wnioski musiałam wyciągnąć sama. – Ty chyba nie mówisz serio. – Dlaczego nie? Zaproszenie do siedziby rodziny Shaw może zadziałać na twoją mamę. Desperacko chce poznać moją rodzinę – Ruth ją może zająć, kiedy zaświecimy świeczki i zaczniemy śpiewać. – Nie śmieszne. Na ustach Noah pojawił się półuśmiech. – To jest śmieszne – powiedział. – Troszeczkę – dodał i zmrużył oczy. – Ale jeśli nie chcesz, by się spotkali, mogę spalić spalić lakę za ciebie... – Nie. - Potrząsnęłam głową. Noah tego nie rozumiał i to nawet nie miało dla niego znaczenia. Dla niego wszystko było zabawą. Ale ja musiałam zobaczyć na własne oczy, jak ta rzecz znika. - Muszę być przy tym. – Więc jest tylko jeden sposób – Noah powiedział ze wzruszeniem ramion. – Nie boisz się, że stracisz kartę sympatii? – Słucham? – Jeśli twoi rodzice oczarują moich, mogą nie pozwolić ci przebywać tutaj tak często. Mina Noah była nieczytelna. – Twoja matka jest mądra – powiedział cicho. – Przejrzy ich szybko. – Wstał i wyciągnął komórkę z tylnej kieszeni dżinsów. – Powiem Ruth, żeby ją jutro zaprosiła. Na kobiecą herbatkę. – Twojego taty nie będzie?
Noah uniósł brew. – Wysoce prawdopodobne. A jeśli będzie, upewnię się, że zmienią datę. – Ale chcę go poznać. – Wolałbym nie – powiedział, gdy przeglądał iPhone'a. – Dlaczego? Wstydzisz się? Noah uśmiechnął się gorzko i opowiedział. – Absolutnie. Spojrzałam na niego niepewnie. – Mnie? – Jego. – Aż tak źle? – Nawet nie masz pojęcia. * Gdy mama wróciła do domu, zapytałam ją, czy mogę iść z Noah na spacer. To był jego pomysł. Stałam niespokojnie przed nią, gdy mi się przyglądała. – Wróć za pół godziny – powiedziała w końcu. Uśmiechnęłam się zaskoczona. – Okay. – I nie opuszczaj osiedla. – Okay. Mama wręczyła mi komórkę. – Ufam ci – powiedziała cicho. Pokiwałam głową. Potem ja i Noah wyszliśmy. Szedł z gracją przede mną; jego kroki były tak długie, że musiałam prawie biec, by nadążyć. – Więc gdzie tak naprawdę idziemy? – Na spacer – upierał się, patrząc przed siebie. – No, tyle to się sama domyśliłam. Gdzie? Noah wskazał w dół ulicy na czarne auto zaparkowane pod wielkim dębem.
– Chcę, żebyś kogoś poznała. Gdy się zbliżyliśmy z samochodu wysiadł mężczyzna w średnim wieku. Uśmiechnął się do nas łagodnie. – John – powiedział Noah, skinąwszy głową. – Oto twoje zadanie. Wyciągnął do mnie dłoń. – Mara Dyer – powiedział do mnie, gdy ją uścisnęłam – miło mi cię poznać. Noah spojrzał na mnie. – John pracuje dla firmy ochroniarskiej tak ściśle tajnej, że nawet nie ma ona nazwy – jak długo, John? – Zacząłem jeszcze zanim pomyślano o spłodzeniu cię – powiedział, ciągle się uśmiechając. Jego odpowiedź mnie zaskoczyła – nie wyglądał aż tak staro. Nie był wysoki czy szeroki w barach, w ogóle nie wyglądał jak bodyguard. Wszystko było w nim przeciętne, łatwe do zapomnienia brania, łatwa do zapomnienia twarz. – Będzie się zamieniał z partnerem. Ochraniali już czterech prezydentów, kilku członków Rodziny Królewskiej i dziewięć księżniczek z Arabii Saudyjskiej. – A teraz ciebie – powiedział John. Noah objął mnie ręką w talii, drugą przesunął po mojej szyi, policzku i uniósł mi podbródek kciukiem. Jego głos był delikatny, gdy powiedział: – Nie pozwolą, by coś ci się stało – oznajmił. Nie pozwolę, by coś ci się stało, miał na myśli. I pewnie miałby rację, gdybym potrzebowała ochrony tylko przed Judem. Ale nikt nie mógł mnie ochronić przed mną samą.
28
Noah znalazł wymówkę, by zostać tej nocy u mnie, ale ja z ostrożnością podchodziłam do łaskawości rodziców. Przecież nie mógł nocować tu każdej nocy. Z drugiej strony, musiałam mieć pewność, że wszystko będzie dobrze ze mną. I tej nocy tak było. Wślizgnęłam się do łóżka i zostałam w nim aż do rana. Wszystko było na swoim miejscu, gdy się obudziłam. Od razu poprawił mi się humor. Noah wziął ze sobą lalkę babci zanim wyszedł, która później tego dnia miała zniknąć. John obserwował mój dom. Noah ufał Johnowi, a ja ufałam Noah. I chociaż nie lubiłam tego przyznawać, tego ranka czułam się bezpiecznie, mimo jego nieobecności. Tylko raz szukałam Jude'a podczas jazdy do Horyzontów i byłam nadzwyczajnie szczęśliwa, gdy badali mnie terapeuci. Dzień mijał pospolicie, chociaż mojemu życiu daleko było do pospolitości, i po raz pierwszy mogłam martwić się o coś względnie normalnego. Mianowicie: herbatka mojej mamy i macochy Noah. Miał rację co do zaproszenia; mama nie mogła się doczekać spotkania z Ruth. Po drodze do domu Noah mówiła tylko o jego rodzicach. Nie uciekło mojej uwadze, że wystroiła się bardziej niż zwykle. Prawie czułam się winna za wykorzystanie jej. Prawie. Mama zamilkła w tym momencie. Odwróciłam się, by zobaczyć, co wywołało ciszę, i z zaskoczeniem zobaczyłam, że wjechaliśmy w okolicę, gdzie mieszkał Noah. Mama przyglądała się każdemu pałacowi, który mijaliśmy, każdy kompletnie inny niż następny. Kiedy dojechałyśmy do żelaznej bramy przed domem Noah, powiedziałam jej, by wjechała. Mała kamera skierowała się w naszą stronę. Mama posłała mi zdziwione spojrzenie. – To jest dom Noah? – Nie był dobrze widoczny przez drzewa, ale potem wysoka brama otworzyła się i przejechałyśmy przez nią. – Wow – westchnęła. To właściwe słowo. Bujny trawnik otaczały figury, a w środku stała wielka fontanna: grecki bóg, unoszący dziewczynę, która udawała drzewo. Małe, niskie żywopłoty ogradzały ścieżkę, tworząc zawiłe wzory na trawie.
A potem wyłonił się dom. Ogromny i imponujący, piękny i okazały pod architektonicznym względem. Mama była wniebowzięta, ale ja nie, odkąd pojęłam, jak Noah go nie znosił. Wjechałyśmy na podwórko, gdzie Albert, lokaj czy kamerdyner rodziny Shaw, powitał nas ze sztywnym uśmiechem, który pasował do jego sztywnego garnituru. Po części spodziewałam się, że Noah będzie czekał na nas przy drzwiach, ale to była Ruth. – Dr Shaw – powiedziała mama z szerokim uśmiechem. Macocha Noah potrząsnęła głową. – Proszę, mów mi Ruth. Miło mi poznać – oznajmiła z entuzjazmem. Ruth wygładziła lnianą sukienkę, która pokrywała jej drobną figurę, i zaprosiła nas do środka, kiedy mama zapewniała, że cała przyjemność po jej stronie. Skończyły się formalności i kiedy tylko moja stopa stanęła na marmurowej podłodze, zostałam napadnięta przez Ruby, ich narwanego buldoga. Tylko wobec mnie miała mordercze zamiary. Pokryta futrem warcząca parówka kompletnie zignorowała moją mamę. I ciągle na mnie warczała, nawet gdy pojawił się Noah i wziął ją w ramiona. – Zła dziewczynka – powiedział Noah pieszczotliwie. Pocałował ją w łebek, a ona obnażyła małe, ostre ząbki. Zachowałam odpowiedni dystans. – Gdzie Mabel? – zapytałam. Dobrze by było ją zobaczyć, szczęśliwą, zdrową i bezpieczną. – Zajęta. Ukrywała się, to miał na myśli. Ukrywała się przede mną. Mama nie zauważyła niczego nienormalnego, nawet gdy pies skakał mi do gardła; macocha Noah i jego dom miały jej pełną i niepodzielną uwagę. – Tyle o tobie słyszałam – powiedziała do Ruth, gdy przeszliśmy pod wielkim, kryształowym żyrandolem. Ruth uniosła brew. – Tylko dobre rzeczy, mam nadzieję? – Poprawiła wazon z białymi różami, który stał na kamiennym stole. Ten mebel musiał ważyć pół tony. – Nie ważne – powiedziała radośnie. – Nie musisz odpowiadać.
Mama zaśmiała się. – Ależ oczywiście, że same dobre rzeczy – skłamała tak lekko, jak to ja miałam w zwyczaju. Imponujące. – To wielki zaszczyt w końcu spotkać rodzinę Noah. Lubimy go mieć przy sobie. Czy twój mąż jest tu? – zapytała niewinnie. I tak dobrze wiedziała, że go nie było. Uśmiech Ruth nie zniknął, ale potrząsnęła głową. – Obawiam się, że David jest teraz w Nowym Jorku. – Zatem innym razem. – Bardzo chciałby cię poznać – powiedziała Ruth. Kłamała tak dobrze jak Noah. Noah pochylił się i oznajmił: – Wiesz, to szybko staje się tak bolesne, jak przewidywałaś. – A nie mówiłam? – No dobra – powiedział na głos. – Jestem pewien, że macie panie dużo do omówienia i raczej wolicie zrobić to na osobności, tak? Ruth spojrzała pytająco na mamę. Mama skinęła ręką. – Idźcie. Noah podał rzucającego się psa Ruth. – Oprowadzę cię – powiedziała i odciągnęła mamę. * Nie miałam pojęcia, jak długo będzie trwała ich rozmowa czy całe spotkanie, więc ponagliłam Noah, gdy szliśmy szerokimi, kręconymi schodami. Gnałam za nim do jego pokoju i nie miałam czasu podziwiać widoku. Kiedy już tam dotarliśmy, nie mogłam odwrócić wzroku. Niskie, nowoczesne łóżko, jak wyspa na środku morza książek. Okna od sufitu do podłogi, przez które przeciskało się bursztynowe światło na półki, okrążające pokój. Miałam wrażenie, że minęła wieczność od ostatniego razu, kiedy tu byłam. Stęskniłam się. – Co? – zapytał Noah, gdy zauważył, że się nie ruszam. Weszłam do środka.
– Chciałabym tu mieszkać – powiedziałam. Chciałabym tu zostać. – Nie chciałabyś. – Dobra – przyznałam, wodząc wzrokiem po wszystkich grzbietach. – Chciałabym mieć taki pokój. – Nie jest zły, muszę przyznać. – Chciałabym się obściskiwać z tobą na tym łóżku. Noah westchnął. – Ja też, ale obawiam się, że mamy rytuał do odprawienia. – Zawsze coś. – Prawda? – Noah wyciągnął lalkę z biurka, które wciśnięte było w alkowę. Wreszcie oderwałam wzrok od książek, gotowa na przedstawienie. Noah poprowadził mnie do jednego z wielu nieużywanych pokoi; ściany pomalowane zostały na miętowy kolor z mosiężnym ornamentem; było tu trochę mebli, ale wszystkie przykryto prześcieradłem. Noah podał mi lalkę i zaczął przeszukiwać pokój. Od razu usiadłam prawdopodobnie na podłokietniku jakiegoś fotela. Nie chciałam go dotykać. – Co robisz? – zapytałam. – Przygotowuję się, by rozpalić ogień. – Otwierał i zamykał szuflady. – A ty nie palisz przypadkiem? – Nie przy twoich rodzicach – powiedział, ciągle grzebiąc w pokoju. – Ale tak. – I nie masz przy sobie zapałek? – Zazwyczaj zapalniczkę. – Wtedy Noah spojrzał na mnie, klęcząc na podłodze. – Te kominki są na gaz. Szukam pilota. I zniknęła moja fantazja o podpaleniu zapałką lalki i wrzuceniu jej do ognia. A potem zbliżyłam się do kominka. Kłody wyglądały na koszmarnie prawdziwe. – Eee, Noah? – Co? – Jesteś pewien, że to na gaz? Podszedł do kominka i odsunął drzwiczki. – Najwyraźniej nie. Cholera.
– Co? – Pewnie poczują prawdziwy ogień nawet na dole. Sam nie wiem. Nie obchodziło mnie to. Chciałam już z tym skończyć. – Coś wymyślimy. – Dwoma palcami podniosłam lalkę z krzesła za jej nadgarstek. Wyciągnęłam ją przed siebie. – Podpal. Noah rozważał to przez moment, a potem potrząsnął głową i skierował się do drzwi. – Poczekaj tu. Puściłam lalkę na podłogę. Na szczęście nie musiałam długo czekać. Noah wrócił chwilę potem z płynną podpałką i zapałkami. Podszedł do kominka i podpalił zapałkę. Zapach siarki wypełnił powietrze. – No dalej – powiedział, gdy już rozpalił ogień. Czas na pokaz. Podniosłam lalkę z podłogi i wrzuciłam ją w płomienie, czując ulgę, gdy ją pochłaniały. Ale potem powietrze wypełniło się gorzkim, znajomym zapachem. Noah skrzywił się. – Co to jest? – Pachnie jak... – Chwilę mi zajęło, zanim zrozumiałam. – Jak palone włosy – powiedziałam wreszcie. Oboje zamilkliśmy. Patrzyliśmy w ogień, aż ręce lalki stopiły się, a głowa odpadła. Ale potem dostrzegłam coś w płomieniach. Coś, co nie wyglądało jak kawałek szmaty. – Noah... – Widzę. – Jego głos brzmiał na zrezygnowany. Zbliżyłam się o krok. – Czy to...? – To kartka – powiedział, potwierdzając moją obawę. Przeklęłam. – Musimy to wyciągnąć! Noah wzruszył ramionami leniwie. – Zniknie, zanim wrócę z wodą. – Idź! Jezu.
Noah obrócił się na pięcie i wyszedł, a ja ukucnęłam przy kominku, żeby lepiej widzieć. Kartka we wnętrzu lalki ciągle płonęła. Pochyliłam się jeszcze bardziej; poczułam ciepło na skórze, rozpalone policzki... – Odsuń się – powiedział Noah. Posłuchałam, a on zgasił płomienie. Dym unosił się się nad kłodami. Niezwłocznie sięgnęłam do gasnącego drewna, mając nadzieję, że uratował się jakiś fragment papieru, ale Noah położył stanowczo dłoń na mojej talii. – Ostrożnie – powiedział, odciągając mnie. – Ale... – Cokolwiek to było – powiedział twardo – już zniknęło. Poczułam ukłucie żalu. A co, jeśli to było coś ważnego? Coś od mojej babci? Co, jeśli to było związane ze mną? Zamknęłam oczy i próbowałam przestać się obwiniać. Nic nie mogłam zrobić w sprawie kartki, ale przynajmniej lalka zniknęła. Już nie będę musiała jej oglądać, a Jude nie będzie straszył mnie z jej pomocą. To było coś warte. To było wiele warte. W końcu ogień zgasł i wstałam, zadowolona, że nic nie zostało. Ale coś przyciągnęło moją uwagę. Coś srebrnego w popiołach. Przyjrzałam się uważniej. – Co to jest? Noah też to zauważył. Pochylił się, żeby spojrzeć ze mną. – Guzik? Potrząsnęłam głową. – Nie było tam guzików. – Sięgnęłam po to, ale Noah odciągnął mój nadgarstek i pokręcił głową. – Jest ciągle gorące – stwierdził. Ale przykucnął i sam wyciągnął rękę. Chciałam go powstrzymać. – Myślałam, że jest gorące? Spojrzał na mnie ponad ramieniem.
– Nie zapomniałaś o czymś? Że potrafił się uzdrawiać? Nie. Ale... – Czy to będzie bolało? Wzruszył obojętnie ramionami, co było jedyną odpowiedzią, kiedy wepchnął rękę w żar. Nie skrzywił się nawet, gdy odgarniał popiół. Ostrożnie wyciągnął błyszczącą rzecz. Umieścił ją na otwartej dłoni, oczyścił z sadzy i wstał. Ta rzecz miała nie więcej niż dwa centymetry długości. Gładkie linie srebra – połowa w kształcie pióra, druga w kształcie sztyletu. Interesujący i piękny, jak chłopak, który go nosił. Noah w ogóle się nie poruszył, gdy sięgnęłam za kołnierz jego T-shirtu. Obejrzałam jego wisiorek, ten, którego nigdy nie ściągał, a potem spojrzałam na wisiorek na jego dłoni. Były dokładnie takie same.
29
Co się, u diabła, działo? – Noah – szepnęłam. Nie odpowiedział. Ciągle się patrzył. Musiałam usiąść. Nawet nie potrzebowałam do tego mebli. Podłoga wystarczyła. Noah się nie poruszył. – Noah – powiedziałam znowu. Żadnej odpowiedzi. Nic. – Noah! Wreszcie na mnie spojrzał. – Skąd masz swój wisiorek? – zapytałam. Jego głos był cichy i zimny. – Znalazłem go. W rzeczach mojej mamy. – Ruth? - spytałam, chociaż już znałam odpowiedź. Noah potrząsnął głową, tak jak się spodziewałam. Znowu utkwił wzrok w wisiorku. – To było niedługo po tym, jak się tu sprowadziliśmy. Rozpakowałem już całą bibliotekę i gitarę, kiedy... nie wiem. – Potarł dłonią szczękę. – Zszedłem znowu na dół, czując, że muszę się jeszcze rozpakować, mimo że już byłem wykończony i planowałem spać przez tydzień. Ale udałem się prosto do tego jednego pudła – w środku był kuferek mojej mamy – Naomi – wypełniony srebrem. Zacząłem odkładać srebro na bok bez żadnego powodu, a potem rozłożyłem kuferek. Pod dolną szufladą z nożami, on tam był – powiedział, skinąwszy na wisiorek. – I noszę go od tamtego dnia. Noah sięgnął w dół – pewnie, żeby podać mi wisiorek – ale zamiast tego podciągnął mnie do pionu i posadził obok siebie na sofie pokrytej prześcieradłem. Podał mi naszyjnik. Ścisnęłam go w dłoni, gdy Noah zapytał: – Skąd miałaś lalkę?
– Należała do mojej babci – powiedziałam wpatrzona w zaciśnięta pięść. – Ale skąd się ona wzięła? – Nie.... Miałam powiedzieć, że nie wiem, ale przypomniałam sobie sen. Ściszone głosy. Ciemną chatę. Miłą dziewczynę, która uszyła mi przyjaciółkę. Może wiedziałam. Może patrzyłam, jak lalka powstawała. Mimo że to było nieprawdopodobne, powiedziałam Noah, co pamiętałam. Słuchał uważnie ze zmrużonymi oczami, gdy mówiłam. – Ale nigdy nie widziałam wisiorka – dodałam na koniec. – Dziewczyna nie wkładała go tam. – Mógł zostać wszyty później – powiedział cichym głosem. Jak i kartka. – Myślisz... myślisz, że to się naprawdę stało? – zapytałam. – Myślisz, że mój sen mógł być prawdziwy? Nic nie powiedział. – Ale jeśli był, jeśli to się naprawdę stało... – Zamilkłam nagle, ale Noah dokończył za mnie. – To wtedy nie mógł być to sen – powiedział. – Tylko wspomnienie. Oboje byliśmy cicho, kiedy nad tym rozmyślałam. To nie miało sensu. Żeby coś sobie przypomnieć, trzeba najpierw tego doświadczyć. – Ja ledwo opuszczałam przedmieścia – stwierdziłam. – Nigdy nie widziałam, dżungli czy wioski. Jak mogłam przypomnieć sobie coś, czego nigdy nie widziałam. Noah nie patrzył się na nic szczególnego. Przeczesał dłonią włosy. Jego głos był bardzo cichy. – Pamięć genetyczna. Genetyczna. Mój umysł wypełnił głos mamy. – To, przez co przechodzisz, może być spowodowane przez biologiczne lub genetyczne czynniki.
– Ale kto w naszej rodzinie... – Moja mama – powiedziała wtedy. - Twoja babcia. To było zanim wyliczyła objawy babci. Objawy babci. Lalka babci. Wspomnienia babci? – Nie – powiedział Noah, kręcąc głową. – To nonsens. – Co? Noah zamknął oczy i mówił jakby z pamięci. – Pomysł, że czyjeś doświadczenia mogą zostać kodowane w DNA i przekazywane przyszłym pokoleniom – mówił. – Niektórzy twierdzą, że to by wyjaśniało teorię Junga na temat nieświadomości zbiorowej. – Otworzył oczy i uśmiechnął się kącikiem ust. – Sam jestem uprzedzony do Freuda. – Skąd to wiesz? – Przeczytałem o tym. – Gdzie? – W książce. – Jakiej? – zapytałam szybko. Noah wziął mnie za rękę i zaprowadził do swojego pokoju. Gdy już tam byliśmy, przejrzał półki. – Nie widzę jej – powiedział wreszcie ze wzrokiem ciągle utkwionym w półkach na całej długości jego pokoju. – Jak się nazywa? – Nowe Teorie w Genetyce. – Wyciągnął grubą książkę, a potem umieścił ją z powrotem na miejscu. – Autorstwa Amina Lenaurda. Dołączyłam do poszukiwań. – Nie są ułożone w porządku alfabetyczny – powiedziałam, śledząc wzrokiem grzbiety. – Racja. Nie było porządku w tytułach, a przynajmniej żadnego nie widziałam. – Jak tu cokolwiek znajdujesz?
– Po prostu pamiętam. – Po prostu... pamiętasz. – Tu były tysiące książek. Jak? – Mam dobrą pamięć. Przechyliłam głowę. – Fotograficzną? Wzruszył ramieniem. Więc dlatego nigdy nie robił notatek w szkole. Nasza dwójka kontynuowała poszukiwania. Minęło najpierw pięć minut, potem dziesięć. Potem Noah się poddał i opadł na dokładnie pościelone łóżko. Wyjął gitarę z pokrowca i zaczął bez celu grać akordy. Ja szukałam dalej. Nie oczekiwałam, że książka da mi wszystkie odpowiedzi, czy w ogóle jakieś da, ale chciałam się dowiedzieć więcej na ten temat. I byłam lekko rozdrażniona tym, że Noah to nie obchodziło. Ale gdy już zaczęły boleć mnie plecy od pochylania się do dolnych półek, znalazłam ją. – Mam – wyszeptałam. Chwyciłam palcem za okładkę na górze i wyciągnęłam ją. Książka była zaskakująco ciężka, z wyblakłymi, złotymi literami na skórzanej okładce i grzbiecie. Noah uniósł brew. – Dziwne – powiedział, patrząc, jak wstaję. – Nie pamiętam, żebym ją tam kładł. Wzięłam książkę i usiadłam przy nim na łóżku. – Niezbyt lekka lektura, nie? – Żebrak nie może wybrzydzać. – To znaczy? – Tylko to miałem podczas lotu z Londynu z powrotem do Stanów. – Kiedy to było? – Podczas przerwy zimowej. Udaliśmy się do Anglii, by zobaczyć się z dziadkami – rodzicami mojego ojca – wyjaśnił. – Przez przypadek wrzuciłem książkę, którą czytałem, do oddzielnego bagażu, a ta była za siatką na oparciu siedzenia przede mną. Robiła się coraz cięższa na moich kolanach.
– Jak się niby tam zmieściła? – Leciałem pierwszą klasą. – No jasne. – Mój tata wziął odrzutowiec. Skrzywiłam się. – Normalnie całkowicie podzielałbym twój niesmak, ale muszę przyznać, że wszystkich bezużytecznych rzeczy, na które wydał pieniądze, tylko tego mi nie szkoda. Żadnych linii lotniczych. Żadnej ochrony. Żadnego pośpiechu. Właściwie to chyba nie takie złe. – Nie musisz ściągać butów czy kurtki, czy... – I nie ma nadgorliwych stewardess. Nie trzeba pokazywać dowodu osobistego – bo ojciec zatrudnia pilota i załogę. Dosłownie pokazujemy się na prywatnym lotnisku i wchodzimy. To niesamowite. – Najwyraźniej – wymamrotałam i otworzyłam książkę. – Muszę cię kiedyś gdzieś zabrać. Usłyszałam uśmiech w jego głosie, ale tylko mnie zdenerwował. – Nie mogę nawet przyjść do twojego domu bez nadzoru. – Cierpliwości, pasikoniku. Westchnęłam. – Łatwo ci mówić. – Zaczęłam przerzucać kartki, zerkając na słowa. – Co jeszcze myśli pan Lenaurd? – Nie przeczytałem nawet wszystkiego; to było śmiertelnie nudne. Ale właśnie mi się przypomniało... autor wierzy, że pewne doświadczenia mogą być przekazywane genetycznie. Zamrugam powoli, gdy coś zrozumiałam. – Superman – powiedziałam do siebie. – Słucham? Przeniosłam wzrok z kartek na Noah. – Kiedy Daniel próbował mi pomóc z fałszywym esejem do Horyzontów, zapytał się
czy moja bohaterka – czyli ja – nabyła umiejętność czy urodziła się z nią. Spider-man czy Superman – powiedziałam i zamknęłam książkę. – Jestem Supermanem. Noah wydawał się tym rozbawiony. – Zachwycająca koncepcja, ale obawiam się, że nasze umiejętności musiały zostać nabyte. – Dlaczego? Odłożył gitarę na podłogę i spojrzał mi w oczy. – Ile razy życzyłaś komuś śmierci, Mara? Gdy, na przykład, ktoś cię wyprzedził na autostradzie, czy coś w tym stylu? Pewnie za dużo, by zapamiętać. Odpowiedziałam, nie przyznając niczego. – Hmm. – A gdy byłaś mała, pewnie nie raz wydarłaś się na rodziców, że chciałabyś, by umarli, tak? Możliwe. Wzruszyłam ramionami. – A jednak ciągle tu są. Jeśli chodzi o mnie, moja umiejętność nie mogła przejść niezauważona, kiedy byłem dzieckiem. Na pewno nie raz oberwałem, jak wszyscy. Ktoś by zauważył, że szybko się leczę, no nie? – Czekaj – powiedziałam i pochyliłam się do niego. – Jak ty zauważyłeś, że potrafisz się uzdrawiać? Zmiana na twarzy Noah była delikatna. Jego ciało zesztywniało, mimo że wyciągnął się na łóżku. W jego oczach było nagle coś odległego. – Zaciąłem się, a następnego dnia nie było po tym śladu – powiedział ze znudzeniem. – Wracając do tematu – kontynuował – to musiało zostać nabyte. W innym wypadku już dawno byśmy to zauważyli. – Ale mówiłeś, że nigdy nie byłeś chory... – Powinniśmy teraz myśleć nad tym, dlaczego, u diabła, dość niespotykany wisiorek znajdował się w kuferku mojej mamy i został zaszyty w tej strasznej lalce twojej babci. Twarz Noah przypominała nieczytelną maskę, jak ta, którą miał zarezerwowaną dla wszystkich innych. Czegoś mi nie mówił, ale nie zamierzałam naciskać, bo teraz do niczego by mnie to nie doprowadziło.
– Okay – powiedziałam. – Więc twoja mama i moja babcia miały tę samą biżuterię. – I ukryły ją – dodał Noah. Wyciągnęłam wisiorek z tylnej kieszeni i umieściłam go na dłoni. Wzór był zawiły, zauważyłam, gdy mu się przyglądałam. Imponujący, biorąc pod uwagę jego rozmiar. Spojrzałam na Noah. – Mogę zobaczyć twój? Wahał się przez może ułamek sekundy, zanim ściągnął przez głowę czarny rzemyk. Położył go na mojej dłoni; srebrny naszyjnik ciągle był ciepły od jego skóry. Porównałam oba okiem artysty; linie pióra, kontury rękojeści sztyletu. Wyglądały identycznie, ale coś mnie niepokoiło. Odwróciłam wisiorek – ten mój – na drugą stronę i wtedy to zauważyłam. – Są swoim odbiciem lustrzanym. Noah przykucnął przy mojej dłoni, a potem spojrzał na mnie spod rzęs. – Rzeczywiście. – I nie są identyczne – powiedziałam, wskazując na drobne niedociągnięcia, które odróżniały jeden od drugiego. – Są ręcznie robione. A wzór jest trochę... trochę surowy, nie sądzisz? Przypominają mi o ilustracjach, które można znaleźć w starych książkach. A symbole... – Kurwa – powiedział Noah, opierając głowę w oparcie łóżka. Zamknął oczy, kręcąc głową. – Symbole. Nawet nie pomyślałem. – Co? – Nigdy nie myślałem o nim w takim kontekście – wyjaśnił i wstał z łóżka, gdy wręczyłam mu jego wisiorek. – Widziałem go, wiedziałem, że należał do mojej mamy i nosiłem, bo był jej. Ale masz rację, może coś oznaczać – tym bardziej, że są dwa. – Podszedł do alkowy. – Miałam właśnie powiedzieć, że przypomina mi symbol na herbie rodzinnym. Noah zatrzymał się nagle i odwrócił powoli. – Nie jesteśmy spokrewnieni. – Wiem, ale... – Nawet o tym nie myśl.
– Dobra, łapię – powiedziałam, gdy Noah wziął z biurka laptopa i podszedł z nim do łóżka. Co Daniel mówił o Google? – A więc, większość wyników dla „znaczenie symbolu pióra” sprowadza się do egipskiej bogini Ma'at – czytał Noah. – Najwyraźniej osądzała dusze zmarłych, porównując ich ciężar z ciężarem pióra; jeśli stwierdziła, że dusza jest nic nie warta, zsyłała ją do podziemia, żeby została pochłonięta... przez tę dziwną kreaturę, która wygląda jak połączenie krokodyla, lwa i hipopotama. – Przesunął ekran, żebym też to mogła zobaczyć; fakt, wyglądała dziwnie. – W każdym razie, jeśli dusza była czysta i dobra, gratulacje, zasłużyłeś na przejście do raju. – Noah wpisał coś innego. – A co z symbolem sztyletu? – Właśnie patrzę, ale nie wyskoczyło nic ciekawego. – A próbowałeś „symbol pióra i sztyletu” razem? – Tak. Też nic. – Noah zamknął laptop. – Ile rezultatów było przy piórze? – Jakieś dziewięć milionów. Mniej więcej. Westchnęłam. – Ale większość tych pierwszych dotyczyła egipskiej bogini – powiedział radośnie. – To już coś. – No.. nie wiem. – Cóż, wiemy więcej niż wczoraj. Uniosłam brwi. – Wczoraj obudziłam się i dowiedziałam, że lunatykowałam. – Trafna uwaga. – Wczoraj byłam gotowa obwinić mojego prześladowcę, który powinien być martwy, za incydent z lalką w mojej szafie. – Widzę, dokąd zmierzasz. – I dobrze – powiedziałam i podałam mu wisiorek babci. – Zaczynałam się martwić, że cię to nie obchodzi.
– Skoro tak myślisz – powiedział zimno. A potem: – Dlaczego mi to dajesz? – Nie chcę go zgubić – wyjaśniłam. Ale też nie chciałam go nosić. Noah przyglądał mi się ostrożnie, ale zacisnął palce na wisiorku. – Zleciłem komuś, by zajął się sytuacją Jude'a – powiedział cicho. – Prywatny detektyw ojca nad tym pracuje. Stara się dowiedzieć, gdzie mieszka, co jest dość trudne, skoro zniknął z planu i najwyraźniej nie jest taki głupi, bo nie ma go w żadnych rejestrach. Potarłam czoło. – On w sumie był dość głupi. – Cóż, ale się tak nie zachowuje. – Może ma pomoc? Noah pokiwał głową. – Rozważałem to, ale kto oprócz ciebie wie, że żyje? – Kolejne pytanie – jęknęłam. Położyłam się na łóżku. Odwróciłam głowę na bok, żeby spojrzeć na Noah. – Dlaczego mi nie powiedziałeś, że go szukasz? – Nie mówię ci wszystkiego – powiedział obojętnie. Słowa zabolały, ale nie tak bardzo jak sposób, w jaki zostały wypowiedziane. – A wracając do wisiorków – mówił – przynajmniej wiemy, że twoja babcia i moja mama znały osobę, która je zrobiła. Przejrzę jej rzeczy. Może coś jeszcze znajdę. Nic nie powiedziałam. – Mara? Potrząsnęłam głową. – Nie powinnam była palić tej lalki, Noah. Mogłam poszukać zaszytego miejsca czy czegoś... – Przecież nie wiedziałaś. – I była tam kartka. – Widziałem. – Tam mogła być odpowiedź na to wszystko. Noah delikatnie wetknął kosmyk włosów za moje ucho.
– Nie ma co się teraz tym martwić. – A kiedy będzie dobry czas, żeby się martwić? Noah spojrzał na mnie ostro. – Nie musisz być opryskliwa. Zagryzłam wargę i odetchnęłam. – Przepraszam – powiedziałam ze wzrokiem utkwionym w suficie. – Ja tylko... martwię się dzisiejszą nocą. – Mój głos był napięty. – Nie chcę dzisiaj zasypiać. Nie wiedziałam, gdzie się znajdę, kiedy już się obudzę.
30
Noah wstał nagle i przeszedł przez pokój. Patrzył mi w oczy, gdy zamykał drzwi na zamek. – To ryzykowne – odezwałam się. Noah był cicho. – A co z naszymi rodzicami? – Nie przejmuj się nimi. – Wrócił do łóżka i stanął obok niego, patrząc na mnie z góry. – Nie obchodzą mnie. Powiedz mi, co mam zrobić, a to zrobię – oznajmił. – Powiedz, czego chcesz, a będzie twoje. Chcę zamknąć oczy w nocy i nigdy więcej nie bać się, że gdy je otworzę, zobaczę Jude'a. Chcę obudzić się rano w swoim łóżku, bezpieczna, i nie martwić się, że mogłabym być gdzieś indziej. – Nie wiem – powiedziałam na głos, brzmiałam trochę na zdesperowaną, co mi się nie spodobało. – Boję się... boję się, że tracę kontrolę. Boję się, że tracę siebie. Ta myśl pojawiła się w moim umyśle. Zawsze tam była, nawet kiedy nie byłam jej świadoma. Nawet kiedy o niej nie myślałam. Jak w przypadku Jude'a. Noah przytrzymał moje spojrzenie. – Nie pozwolę na to. – Nie powstrzymasz tego – powiedziałam z zaciśniętym gardłem. – Możesz tylko patrzeć. Minęło kilka sekund, zanim Noah przemówił. – Też przez to przechodziłem, Mara. – Jego głos był zupełnie bez wyrazu. Moje oczy wypełniły się niechcianym łzami.
– Co widzisz? – zapytałam. Wiedziałam, co ja widziałam, gdy patrzyłam na siebie. Obcą osobę. Przerażoną, zastraszoną i słabą. A co on widział? Podniosłam się. – Powiedz mi – powiedziałam surowo. – Powiedz, co widzisz. Bo ja nie wiem, co jest prawdziwe, a co nie, co jest nowe, a co inne i nie mogę ufać sobie. Ale ufam tobie. Noah zamknął oczy. – Mara. – Wiesz co? - powiedziałam, krzyżując ramiona na piersi. – Nie mów mi, bo mogę tego nie zapamiętać. Zapisz to i może kiedyś, jeśli mi się polepszy, dasz mi to przeczytać. Bo każdego dnia będę się zmieniać i nie dowiem się inaczej, kim byłam przedtem. Oczy Noah ciągle były zamknięte, jego rysy gładkie, ale zauważyłam, że zaciskał pięści. – Nie potrafisz sobie wyobrazić, jak bardzo nie znoszę tego, że nie potrafię ci pomóc. A on nie potrafił sobie wyobrazić, jak bardzo nie znosiłam tego, że potrzebowałam pomocy. Noah powiedział wcześniej, że nie jestem zepsuta i zaczynał rozumieć, że nie można było mnie naprawić. Nie chciałam być zranionym ptakiem, który potrzebował uleczenia, chorą dziewczyną, która wymagała współczucia. Noah był inny, tak jak ja, ale on nie był załamany, tak jak ja. Nigdy nie chorował, nigdy się nie bał. Był silny. Zawsze miał wszystko pod kontrolą. I mimo że widział moją najgorszą stronę, to się mnie nie bał. Chciałabym nie bać się samej siebie. Chciałabym poczuć coś innego. Noah stał przy łóżku, jego ciało naprężone z napięcia. Chciałam poczuć, że mam nad czymś kontrolę. Chciałam poczuć jego. – Pocałuj mnie – powiedziałam. Mój głos był pewny. Noah otworzył oczy, ale się nie poruszył. Przyglądał mi się. Próbował rozważyć, czy naprawdę miałam to na myśli. Nie chciał na mnie naciskać, kiedy nie byłam gotowa. Więc musiałam mu pokazać, że byłam. Pociągnęłam go gwałtownie na miękkie łóżko i nie opierał się. Byłam pod nim, a on ułożył się nade mną, jego ramiona jak idealna klatka. Stykaliśmy się czołami. W takiej pozycji nie mogłam nie zauważyć jego długich rzęs,
tego jak muskały kości policzkowe, gdy mrugał. Nie mogłam zignorować kształtu jego ust, ich ruchu, gdy wymawiał moje imię. Chciałam ich spróbować i nie mogłam się oprzeć. Uniosłam głowę i biodra w jego stronę. Ale Noah położył dłoń na mojej talii i bardzo delikatnie mnie odepchnął. – Powoli – powiedział. Przeszył mnie dreszcz. Noah pochylił się tylko odrobinę i musnął ustami moją szyję. Mój puls od razu przyspieszył. Noah odsunął się. On to słyszał, przypomniałam sobie. Każde uderzenie serca. To, czy mój oddech się zmieniał czy nie. Myślał, że moje serce waliło ze strachu, nie z pożądania. Musiałam mu pokazać, że się mylił. Zbliżyłam usta do jego ucha i wyszeptałam: – Kontynuuj. Ku mojemu zdziwieniu, posłuchał. Noah śledził krzywiznę mojej szczęki ustami. Nigdzie więcej mnie nie dotykał. Potem palcem odsunął kołnierz mojego T-shirtu, odsłaniając trójkąt skóry. Pocałował zagłębienie u podstawy szyi. A potem niżej. Tylko raz. Kręciło mi się w głowie. Pomiędzy nami ciągle była przestrzeń, a ja desperacko chciałam ją zmniejszyć. Chciałam poczuć jego usta na swoich. – Już? – Nie – wyszeptał przy mojej skórze. Od dotyku jego ust czułam ból, słodycz i furię. Nie mogłam pozostać nieruchomo, ale kiedy moje ciało instynktownie wygięło się w jego kierunku, on odsunął się. – Już? – wydyszałam. – Jeszcze nie. – Jego usta odnalazły skórę ponownie, tym razem pod uchem. Kiedy już myślałam, że dłużej nie wytrzymam, Noah obniżył usta do zagłębienia mojego ramienia i zębami drasnął skórę. Byłam rozgrzana, rozpalona, otoczona ciepłem i gotowa, by błagać. Myślałam, że ujrzałam lekki półuśmiech na jego ustach, ale zniknął, zanim się
upewniłam. Bo Noah przestał patrzeć mi w oczy, jego wzrok skupił się na moich ustach, a potem poczułam jego wargi na swoich. Pocałunek był delikatny i gdybym nie patrzyła, pewnie nie uwierzyłabym, że do niego doszło. Miał usta miękkie jak puch, ale ja chciałam więcej. Mocniej. Gwałtowniej. Przeczesałam palcami jego idealne włosy i złapałam go za szyję. Nie chciałam go uwolnić. Ale wyrwał się z mojego uścisku. Odsunął się i usiadł na piętach na końcu łóżka. – Ciągle tu jestem. – Wiem – powiedziałam sfrustrowana, pozbawiona oddechu. W kąciku jego ust pojawił się uśmiech, leniwy i triumfujący. – To dlaczego wyglądasz na taką wkurzoną? – Bo... – zaczęłam. – Bo ty zawsze nad sobą panujesz. A ja nie. Nie przy tobie. Czułam się i pewnie też wyglądałam jak dzikie stworzenie, podczas gdy Noah siedział tam jak arogancki książę. Jakby świat należał do niego, jakby mógł wyciągnąć rękę i go wziąć. – Jesteś taki spokojny – powiedziałam na głos. – Jakbyś tego nie potrzebował. – Jakbyś mnie nie potrzebował, ale tego już nie powiedziałam. Tylko że widziałam po sposobie, w jakim jego zadziorny uśmiech złagodniał, że wiedział, co miałam na myśli. Noah przysunął się do mnie, usiadł obok, jego smukłe mięśnie naprężały się podczas ruchu. – Chyba nie wiesz, jak bardzo chcę cię tu położyć przed sobą i sprawić, że wykrzyczysz moje imię. To na co jeszcze czekasz?, chciałam zapytać. – Dlaczego tego nie zrobisz? Noah położył dłoń na moim karku. Palcem przejechał po kręgosłupie, aż wyprostowałam się na ten dotyk. – Bo część ciebie ciągle się boi. A ja nie chcę żebyś się bała. Nie wtedy. Chciałam się kłócić, że już się nie boję. Że kiedy się pocałowaliśmy, ciągle był ze mną, i że może ostatnim razem tylko śniłam, że umarł. Ale nie mogłam tego powiedzieć, bo nie wierzyłam w te rzeczy.
Ten pocałunek nie przypominał ostatniego. Kiedy całowaliśmy się przedtem, nie wiedziałam wystarczająco dużo, by się bać. Bać się siebie. Tego, co mogłam mu zrobić. Nie wiedziałam wystarczająco, by się wycofać. A teraz byłam świadoma, bardzo świadoma, i dlatego poczułam strach. I Noah o tym wiedział. – Kiedy jesteś przerażona, twój puls się zmienia – powiedział. – Twój oddech. Twoje bicie serca. Twój dźwięk. Nie potrafię tego ignorować i nie będę, mimo że ty chcesz, bym to robił. To mnie dręczyło, ten strach i pragnienie. Czułam się bezradna. – Co, jeśli wiecznie będę się bała? – Nie będziesz. – Głos miał cichy, ale pewny. – A co, jeśli jednak? – To będę wiecznie czekał. Potrząsnęłam gwałtownie głową. – Nie. Nie będziesz. Noah odgarnął włosy z mojej twarzy. Zmusił mnie, bym na niego spojrzała, kiedy mówił: – Przyjdzie taki moment, kiedy będziesz pragnęła tylko nas i nic więcej. Razem. Kiedy będziesz wolna od każdej obawy i nic nie stanie nam na drodze. – Głos Noah był szczery, jego twarz poważna. Chciałam mu wierzyć. – I dopiero wtedy sprawię, że wykrzyczysz moje imię. Uśmiechnęłam się. – Może ja sprawię, że wykrzyczysz moje.
31
Arogancki uśmiech wolno uformował się na jego ustach. – Rękawica została rzucona. – Odszedł i otworzył drzwi. – Kocham wyzwania. – Szkoda, że to nie jedyne wyzwanie. – Zgadzam się. – Skinął głową w kierunku korytarza. – Chodź. Chwyciłam książkę, zanim wstałam. – Mogę ją pożyczyć? – Możesz – powiedział i przytrzymał dla mnie drzwi. – Ale muszę cię ostrzec, zasnąłem na stronie trzydziestej czwartej. – Jestem zmotywowana. Noah poprowadził mnie długim korytarzem. Odgłos naszych kroków tłumiły orientalne, pluszowe dywany. Kilka razy skręcaliśmy w inny korytarz, zanim w końcu zatrzymał się przed drzwiami, wyciągnął coś długiego z tylnej kieszeni spodni. – Pomocne – powiedziałam, gdy zamek szczęknął. Popchnął drzwi. – Mam swoje sposoby. Staliśmy właśnie przed małym pokojem, który wyglądał bardziej jak wielka szafa. Ściany pokryte były półkami, na których stały pudła. Mój wzrok przesunął się po stercie. – Co to za rzeczy? – Rzeczy mojej mamy – Noah powiedział i pociągnął włącznik, który zwisał z sufitu. Antyczna, mleczno-biała lampa rozświetliła pomieszczenie. – Wszystko, co miała, jest tutaj. – Czego szukamy? – Nie jestem pewien. Ale zostawiła mi wisiorek, a twoja babcia taki sam zostawiła tobie
– może znajdziemy coś o tym w liście, na zdjęciu czy gdzieś. Jeśli coś łączy twoją umiejętność i twoja babcię, to może... Jego głos się urwał, ale nie musiał kończyć zdania. I tak rozumiałam. Coś mogło łączyć jego matkę z nim. Miał nadzieję, że to prawda. Widziałam to. Noah otworzył pudełko i wręczył mi plik kartek. Zaczęłam czytać. – Co ty tu robisz? Zaskoczył mnie nieznajomy głos z brytyjskim akcentem. Papiery spadły na podłogę. – Katie – Noah uśmiechnął się do dziewczyny. - Pamiętasz Marę. Ja na pewno pamiętałam Katie. Była równie wspaniała co brat – z tymi samymi ciemnymi włosami przeplatanymi złotem i pięknymi, eleganckimi rysami. Niesamowicie długimi rzęsami i nogami. Warte aresztowania, przeszło mi na myśl. Katie wolno zmierzyła mnie wzrokiem, a potem powiedziała do Noah: – Więc tak spędzasz noce. Wyraz jego twarzy się wyostrzył. – Z czym ty masz problem? Katie zignorowała go. – Nie powinnaś być w szpitalu dla umysłowo chorych czy coś? – zapytała mnie. Odebrało mi mowę. – Czemu taka jesteś? – zapytał Noah ostro. – Co tu robisz? – odbiła piłeczkę. – A na co to wygląda? – Wygląda, jakbyś grzebał w rzeczach mamy. Tata cię zabije. – Najpierw musiałby tu wrócić, nie sądzisz? – powiedział zdegustowany. – Idź coś zjeść, pogadamy później. Wywróciła oczami. A potem pomachała mi. – Miło było cię znowu widzieć. – Wow – powiedziałam, gdy już zniknęła. – To było... Przeczesał włosy ręką, aż kosmyki odstawały zmierzwione.
– Przepraszam. Zawsze była trochę marudna, ale od kilku tygodni jest nie do zniesienia. Więc tak spędzasz noce. – Od kilku tygodni często cię tu nie było – powiedziałam. Może nie tylko ja potrzebowałam Noah przy sobie. Zignorował aluzję. – Ona od kilku tygodni spędza sporo czasu z twoją najlepszą przyjaciółką, Anną. To nie przypadek – powiedział Noah bezbarwnym tonem. – Nie zachowuje się tak, bo spędzam czas z tobą. Ale i tak czułam się winna. – Moja rodzina... nie jest taka jak twoja – stwierdził. – Co masz na myśli? Zamilkł na chwilę. Ważył słowa, gdy przemówił: – Jesteśmy dla siebie obcymi osobami, które mieszkają pod jednym dachem. Jego głos był spokojny, ale czuło się ból za tymi słowami. I to, że tak często go tu nie było, nie polepszało sytuacji. Nie ważne co by powiedział, oboje wiedzieliśmy, że ja byłam powodem. – Powinieneś dzisiaj zostać w domu na noc – powiedziałam. Pokręcił głową. – Ale nie z takiego powodu. – Powinieneś zostać tu przez kilka dni. – Nie chciałam tego przyznawać, bo sporo mnie to kosztowało. Noah zamknął oczy. – Twoja mama i tak nie pozwoli mi u was zostać w ciągu tygodnia, gdy znowu zacznie się Croyden. – Coś wymyślimy – powiedziałam, chociaż nie byłam co do tego przekonana. I wtedy usłyszałam bardzo znajomy głos z dołu. – Gotowa, Mara? – krzyknęła mama. Nie, ale nie miałam wyboru. *
Podczas drogi do domu mama siedziała cicho, co było ogromnie frustrujące, bo po raz pierwszy od dłuższego czasu naprawdę chciałam z nią porozmawiać. Ale na każde moje pytanie dostawałam krótką odpowiedź, werbalną lub nie: – Czy babcia zostawiła mi coś jeszcze oprócz lalki? Potrząśnięcie głową. – Czy zostawiła coś tobie, gdy zmarła? – Pieniądze. – A jakieś... rzeczy? – Nie chciałam być zbyt oczywista. – Tylko kolczyki – powiedziała. – I trochę ubrań. I wisiorek Noah, o którym mama najwyraźniej nie wiedziała. – Żadnych listów czy czegoś? Może zeszyty? Kolejne potrząśnięcie głową, gdy patrzyła się na drogę przed nami. – Nie. – Może zdjęcia? – Nienawidziła zdjęć – powiedziała miękko. – Nie pozwalała mi ich robić. To w korytarzu jest jedynym, które mam. – Z dnia jej ślubu – powiedziałam. Już miałam pomysł. – Tak. – Kiedy poślubiła dziadka. Pauza. – Tak. – Czy on naprawdę zmarł w wypadku samochodowym? Mama głośno wciągnęła powietrze. – Tak. – Kiedy? – Kiedy byłam mała – powiedziała. – Masz jakichś wujków lub ciotki? – Byłyśmy tylko z mamą.
Próbowałam sobie to wyobrazić. Samotna, przyszło mi na myśl. To dziwne, że tak mało wiedziałam o życiu mamy przed nami. Przed tatą nawet. Czułam się winna, bo zawsze myślałam o niej tylko jako o matce. Ale chciałam wiedzieć więcej – nie tylko przez dziwactwa mojej babci, chociaż to było katalizatorem. – Jesteśmy dla siebie obcymi osobami, które mieszkają pod jednym dachem – powiedział Noah o swojej rodzinie. Mama wydawała mi się trochę obcą osobą. Ale teraz nie chciałam, by nią była. Zanim otworzyłam usta, by zadać następne pytanie, wtrąciła się. – To był długi dzień, Mara. Możemy porozmawiać o tym innym razem? – Okay – powiedziałam cicho, a potem spróbowałam zmienić temat. – Co myślisz o macosze Noah. – Wydają się... smutni – tylko tyle powiedziała. Byłam niesamowicie ciekawa, ale ona wyraźnie nie była w nastroju do zwierzeń. Nieprzyzwoicie ciężka książka Nowe Teorie w Genetyce miażdżyła mi kolana; próbowałam zacząć ją w samochodzie, ale czułam mdłości. Będę musiała poczekać, ale to nie problem. Co dziwne, wszystko było w porządku. Tak, Katie była niemiła. Tak, sprawa z naszyjnikiem była dziwna. Ale Noah i ja całowaliśmy się. Całowaliśmy się. Nie spędzimy razem nocy, ale zobaczę go jutro po Horyzontach. A potem będzie weekend i spędzimy go razem, szukając odpowiedzi. I może znowu się pocałujemy. Kiedy wjechaliśmy na naszą ulicę, prawie przeoczyłam Johna, który wyprowadzał teriera na smyczy. Poczułam się lepiej, gdy go zobaczyłam. Jude chciał mnie przestraszyć i udało mu się, ale na tym koniec. Będzie musiał znaleźć inne zajęcie w swoim drugim życiu.
32
– No dobra, ludzie – powiedziała Brook, dwukrotnie klaszcząc w dłonie. – Wreszcie dokończymy kolejkę, gdy zwierzą nam się Mara, Adam, Jamie, Stella i Megan. Wszyscy wyjmijcie swoje dzienniki strachu. Brak entuzjazmu wśród moich kumpli z Horyzontów był namacalny, ale to ja byłam aktualnie królową apatii. Noah miał dzisiaj wałęsać się po Małej Hawanie w poszukiwaniu odpowiedzi i przeglądać rzeczy jego matki. Chciałam być z nim, ale zamiast tego musiałam być tu, co mnie wkurzało. Uczniowie wyciągnęli dzienniki z małych toreb, które mieli. Inni podeszli do półki, żeby wyciągnąć swoje. Phoebe też poszła. Potem usiadła przy mnie. Poczułam silną ochotę, by się odsunąć. – Kto chce zacząć? – zapytała Brook, patrząc na nas. Nie nawiązuj kontaktu wzrokowego. – No dalej! – Pogroziła palcem. – I tak wszyscy w końcu przez to przejdziecie. Głucha cisza. – Mara – powiedziała Brook. – A może ty? No jasne. – Ciągle nie jestem... pewna... co do... parametrów tego... zadania – wydusiłam. Brook pokiwała głową. – Wiem, że to dla ciebie trudne, ale tak świetnie sobie radziłaś przez kilka ostatnich dni! Nie martw się, pomogę ci. Zrobimy listę sytuacji, które nas niepokoją lub wywołują w nas strach. Potem zrobimy ranking – jedynka dla rzeczy, które nas lekko niepokoją, dziesiątka dla rzeczy, które nas bardzo niepokoją. – Brook wstała i podeszła do biblioteczki w rogu pokoju. Wyciągnęła dziennik. – W terapii grupowej porównujemy swoje obawy. To dlatego trzymamy przy sobie nasze dzienniki, w których piszemy o naszych uczuciach i obawach, żeby wiedzieć, czy coś się zmieniło odkąd zaczęliśmy, i żeby znaleźć wspólny grunt podczas spotkań z Grupą – zakończyła Brook. Spojrzała na moje kolana, potem na torbę
pod krzesłem – świeżo przejrzaną pod względem niechcianych rzeczy. – Gdzie jest twój dziennik? Potrząsnęłam głową. – Nie dostałam go. – Oczywiście, że dostałaś. Pierwszego dnia, nie pamiętasz? Nie. – Hmm. – Sprawdź swoją torbę. Sprawdziłam, ale znalazłam tylko mały szkicownik, który miałam na terapię sztuką, i kilka notesów ze spiralą, ale żadnego dziennika. – Jesteś pewna? – zapytała. Przytaknęłam, ale przejrzałam torbę jeszcze raz. Wszystko było na swoim miejscu, poza dziwnym papierem na spodzie. Brook westchnęła. – Okay, cóż, weź na dzisiaj czystą kartę z zeszytu – powiedziała i podała mi ją wraz z długopisem. – Ale postaraj się go znaleźć, dobrze? – A potem obróciła się do grupy. – No dobrze, ludzie – kontynuowała. – Chcę, abyście otworzyli ostatnią zapisaną stronę w swoich dziennikach strachu. Mara, skoro nie wiesz, gdzie jest twój, po prostu zrób listę lęków i oceń je, jak powiedziałam, okay? A może lepiej wszyscy przejrzyjmy nasze listy i sprawdźmy, czy jest coś, o czym chcemy porozmawiać. Adam zaczął kaszleć, a zabrzmiało to jak „co za gówno”. – Chciałeś coś powiedzieć, Adamie? – Powiedziałem, że to gówno. To samo robiłem w Lakewood. To głupie. Brook wstała i skinęła głową na Adama, żeby szedł za nią. Posłuchał i odeszli na bok. Brook mówiła cicho i cierpliwie. Nie mogłam nic zrozumieć. Szkoda, że Jamie nie siedział bliżej. Mogłabym go zapytać co to Lakewood. Na nieszczęście był po drugiej stronie pokoju. Ale obok siedziała Stella. – Jest prawie normalna – powiedział o niej Jamie.
Czyli normalniejsza niż ja. Może mogłabym zyskać nową przyjaciółkę. Pochyliłam się w jej stronę i zapytałam: – Co to jest Lakewood? – Areszt – powiedziała. Popatrzyłam na nią pusto. – Strzeżony ośrodek leczenia umysłowo chorych? Ciągle nic. Westchnęła. – Słyszałaś, że to miejsce zaopatruje program Horyzonty w pacjentów? – Mniej więcej? – Jesteśmy tu przysyłani na dzienny program, a potem mówią nam, czy jesteśmy wystarczająco normalni, by stąd wyjść, czy nasze problemy jednak wymagają leczenia szpitalnego. - Owijała na palcu kręcony kosmyk włosów. - Ośrodek Leczenia Psychiatrycznego Horyzonty to szpital, ale pozwalają ci wychodzić z pokoju i przemieszczać się – może kiedyś zobaczysz. To jest normalny OLP. A w strzeżonym OLP jesteś zamknięta w pokoju, dopóki ktoś po ciebie nie przyjdzie. Gdzie byś nie poszła, ktoś za tobą podąża. Lakewood jest na środku pustkowia – praktycznie wszystkie OLP są – ale nie ma tam dobrego jedzenia i terapeutów, którym rzeczywiście zależy. To właściwie ostatni etap przed instytucjonalizacją. – Przechyliła głowę na bok. – To dla ciebie wszystko nowość, no nie? Patrzyłam na Adama teraz zupełnie inaczej. – Najwyraźniej. – Weteranka – powiedziała Stella i wzruszyła ramionami. Ciekawiło mnie, dlaczego tu była, ale nie przyznawała się. I to przecież nie więzienie. – Cóż, Adamie – powiedziała głośno Brook. – Jeśli nie chcesz uczestniczyć w tym, będę musiała porozmawiać z dr Kells, a potem i tak przejdziesz przez to z nią. – On tu nie pasuje – powiedziała cicho Stella, gdy Adam i Brook weszli do naszego kręgu. Chciałam dowiedzieć się od niej czegoś więcej, ale Brook już kontynuowała. Wróciła do mnie. Udało mi się uniknąć wspominania o moich prawdziwych (i ważnych) lękach
dotyczących Jude'a i nadnaturalnych różności. Wymieniłam kupę zwykłych rzeczy, jak robaki i igły. Jamie naciągał cierpliwość Brook, wymieniając „upadek intelektu” i „morskie małpy”, a Megan hojnie wskazała na wszystkie fobie, o których kiedykolwiek słyszałam i kilka, o których nie miałam pojęcia, że istnieją (dorafobia, strach przed futrem). Tym zarobiła sobie na złośliwy komentarz ze strony Adama, którego potem Jamie oskarżył o strach przed „fizyczną niepełnosprawnością” w pewnych rejonach. Został za to niesprawiedliwie zbesztany przez Brook. I oczywiście doprowadziło to do kolejnej konfrontacji Jamie-Adam. Kibicowałam Jamiemu, by przyłożył zasłużenie Adamowi w ten ośli łeb, ale wszystko skończyło się zanim sprawy przybrały ciekawy obrót. Stelli udało się nawet nie brać udziału w zadaniu. Szczęściara. Niechcący zerknęłam na jej dziennik strachu, ale zobaczyłam tylko jedno słowo („głosy”) i szybko odwróciłam głowę. Hmm. Gdy skończyliśmy, oddaliśmy notatniki Brook. Potem poprosiła o ochotnika na „sesję walki z fobiami”. Megan uniosła rękę, niech ją Bóg błogosławi, a ja miałam nieprzyjemność patrzeć, jak duże, brązowe oczy dziewczyny rozszerzają się ze strachu, gdy Brook opowiadała jej scenariusz za scenariuszem do zadań, w których miała uczestniczyć. Brook ją przekonała: najpierw Megan usiadła i wyobraziła sobie, że zbliża się do szafy. Potem, że obok niej przechodzi. Potem, że do niej wchodzi. Następnie Brook pokierowała ją do prawdziwej szafy. Kiedy lęki już miały przejąć nad nią kontrolę, powiedziała hasło, które oznaczało, że już dłużej nie mogła wytrzymać, i wycofała się. Megan była oddana terapii; Prawdzie Wierząca. Chyba naprawdę chciała, by się jej polepszyło. Godne podziwu. Gdy sesja się skończyła, wszyscy zaczęliśmy klaskać i chwalić ją: „Tylko tak dalej!”, „Świetna robota!”, „Jesteś taka silna!”. Łącznie z wykrzyknikami. Potem nadeszła przerwa na przekąskę – dosłownie jak w przedszkolu! – a ja wyciągnęłam szkicownik, żeby popracować nad innym zadaniem: wybrać emocje i je narysować. Naprawdę chciałam narysować uniesiony środkowy palec, ale postawiłam na kotka. Normalni ludzie kochali kotki. Ale gdy sięgnęłam do wnętrza torby po szkicownik, moja ręka dotknęła luźnej kartki. Wyciągnęłam ją. Rozłożyłam. Przeczytałam, co było na niej napisane. Włosy stanęły mi dęba. Obserwuję cię.
33
Jude, mój umysł wyszeptał, gdy żyłami popłynął strach. Obróciłam się; moje oczy same zaczęły go szukać. Nie było go tu. Nie mógł być. I nie mógł być w moim domu wczoraj w nocy – nie, kiedy John patrzył. A potem przypomniałam sobie mój pierwszy dzień w Horyzontach. Phoebe, która ukradła zdjęcie z mojej torby. Zabazgrała moje oczy. Dzisiaj siedziała obok mnie. Jude nie napisał tej wiadomości. Ona to zrobiła. Ale dlaczego? Cofam to. Była stuknięta. Dlatego. Chwyciłam wiadomość i wściekła schowałam ją w tylnej kieszeni spodni, czekając na drugą część zajęć w Grupie. Pochyliłam się na swoim krześle i przycisnęłam kłykcie do oczu. Moje życie było zwariowane bez pomocy Phoebe. Wayne przyszedł z lekarstwami dla niektórych – w tym dla mnie. Przechyliłam mały, kartonowy kubeczek. Nie próbowałam nawet pozbyć się gorzkiego posmaku. Po prostu obserwowałam zegar i odliczałam sekundy do momentu, aż się z nią rozmówię. Brook pojawiła się z powrotem z kubkiem czegoś, co pewnie było organiczną kawą, przy produkcji której nikt nie ucierpiał. Miała też stos arkuszy do pracy. Zaczęła nam je wręczać, a my poszukaliśmy sobie miejsc siedzących, Phoebe też. Obejrzała pokój i wybrała miejsce jak najbardziej oddalone od mojego. Wzięłam kartkę od Brook trochę za gwałtownie. Były na niej rzędy śmiesznych, kreskowych twarzy, które wyrażały różne emocje i uczucia, jak przypuszczałam. Chłopak z zezem o niesfornych włosach wytknął język w kąciku ust i zaśmiał się drwiąco. Dziewczyna o łagodnej twarzy z blond warkoczami i zamkniętymi oczami założyła ramiona na piersi, nad słowem „bezpieczna” na bluzce. Większość ludzi intensywnie skupiała się na
swojej kartce. Brook zaczęła rozdawać markery. – Chcę, żebyście zaznaczyli emocje, które wam dzisiaj towarzyszą. – Spojrzała na mnie. – Nazywamy to kontrolą emocji i przeprowadzamy ją dwa razy w tygodniu. Zdjęłam zatykanie markera i zaznaczyłam: zła, podejrzliwa, wściekła, rozjuszona. Podałam jej arkusz. Uczucia musiały być widoczne na mojej twarzy, bo patrzyli na mnie prawie wszyscy. Ale nie Phoebe. Ona gapiła się w sufit. – Wygląda na to, że masz dzisiaj sporo ciekawych uczuć, Mara – powiedziała Brook zachęcająco. – Chcesz się nimi podzielić pierwsza? – Z miłą chęcią. – Uniosłam biodra nad krzesłem i sięgnęłam do tylnej kieszeni spodni. Podałam wiadomość Brook. – KTOŚ włożył to dzisiaj do mojej torby – powiedziałam do Brook, ale mój wzrok był skupiony na Phoebe. Brook otworzyła kartkę i przeczytała ją. Jej twarz wyrażała spokój. – Jak się z tym czujesz? Zmrużyłam oczy. – Nie na tym polega kontrola emocji? Czemu mi nie powiesz, jak ty się z tym czujesz? – Cóż, Mara, myślę, że najwyraźniej cię to rozzłościło. Zaśmiałam się bez humoru. – Tak, najwyraźniej. Adam uniósł rękę. Brook odwróciła się do niego. – Tak, Adamie? – Co tam jest napisane? – Obserwuję cię – powiedziałam. – Jest tam napisane „Obserwuję cię”. – I co o tym myślisz, Maro? – zapytała Brook. Skoro Phoebe nie zamierzała się przyznać, równie dobrze ja to mogłam powiedzieć. – Myślę, że Phoebe napisała to i włożyła do mojej torby. – A dlaczego tak myślisz? – Bo Phoebe jest zdrowo stuknięta, Brook. Jamie zaklaskał wolno.
– Jamie – powiedziała Brook spokojnie. – To chyba nieodpowiednie. – Gratulowałem Marze niezwykle trafnego użycia terminu „zdrowo stuknięta”. Brook rozzłościła się. – Chcesz jeszcze czymś się podzielić, Jamie? – Nie, to by było na tyle. – Boli mnie łokieć – wtrącił się Adam. – Dlaczego to napisałaś, Phoebe? – zapytałam. Wyglądała na rozproszoną jak zawsze. – Nie napisałam tego. – Nie wierzę ci – powiedziałam. – Nie napisałam tego! – krzyknęła. A potem upadła na podłogę i zaczęła się kołysać w przód i w tył. Fantastycznie. Potarłam twarz dłonią. Brook podeszła do ściany i nacisnęła przycisk, którego wcześniej nie widziałam. Phoebe ciągle się kołysała, ale kiedy Brook nie patrzyła, spojrzała na mnie. A potem się uśmiechnęła. – Ty mała szmato – wyszeptałam pod nosem. Brook odwróciła się. – Mówiłaś coś, Mara? Spojrzałam ze zmrużonymi oczami na Phoebe, która teraz zakrywała sobie uszy. Patrick z Kucykiem pojawił się i próbował podnieść Phoebe z dywanu. – Ona udaje – powiedziałam, przypatrując się jej. Brook spojrzała w dół na Phoebe, ale widziałam, że mi nie wierzyła. Zerknęła na zegar. – Cóż, i tak nie zostało nam dużo czasu, Patrick. Zabierzesz Phoebe do dr Kells? – poprosiła go. A potem ściszonym głosem dodała: – Mogę dać znać Waynowi, jeśli myślisz, że potrzeba ją uspokoić. I patrzcie tylko. Phoebe podniosła się z dywanu. Magia. – A cała reszta niech weźmie dzienniki i napisze coś o swoich uczuciach. Porozmawiam o tym, co się dzisiaj stało później, dobrze? I nie zapomnijcie – dzień
rodzinny jutro. I popracujcie nad listą dziesięciu rzeczy, o których nie wie wasza rodzina, a o których chcielibyście im powiedzieć. I potem wszyscy wstali i wyciągnęli dzienniki. Ja tylko udawałam. Ciągle byłam rozwścieczona. Phoebe mogła robić idiotów z Brook i dr Kells, i całej reszty – z doświadczenia wiedziałam, że to nie było trudne – ale nie będzie robić idiotki ze mnie. Napisała tę wiadomość i zmuszę ją, by to przyznała. Tuż przed końcem dnia dostałam swoją szansę. Znalazłam Phoebe w małym holu. Pisała coś w swoim dzienniku ze skupieniem robota. Rozejrzałam się. Nikogo nie było na korytarzu, ale nie chciałam być głośno, więc mówiłam cicho: – Dlaczego to zrobiłaś? – zapytałam. Spojrzała na mnie niewinnie. – Co zrobiłam? – Ty napisałaś tę wiadomość, Phoebe. – Nie napisałam. – Serio? – zapytałam, gotując się ze złości. – Dalej będziesz to ciągnąć? Już nawet mnie to nie obchodzi – Bóg jeden wie, że mam większe problemy – chcę tylko, żebyś się przyznała. – Nie napisałam tego – powiedziała głosem robota. Złapałam jedną ręką framugę drzwi i ścisnęłam ją. Musiałam wyjść, zanim stracę kontrolę. – Nie napisałam tego – powiedziała Phoebe ponownie. Ale jej ton się zmienił, aż musiałam na nią spojrzeć. Patrzyła teraz prosto na mnie, jej oczy skupione i czyste. – Słyszałam. Phoebe spuściła wzrok na dziennik. Na jej ustach powoli pojawił się uśmiech. – Ale ja ją tam włożyłam.
34
Krew zamarzła z moich żyłach. – Co ty powiedziałaś? Phoebe zaczęła nucić pod nosem. Podeszłam do niej i przykucnęłam, żebym mogła spojrzeć w jej oczy. – Powiedz, to co przed chwilą. Już. Albo powiem dr Kells. Teraz. – Mój chłopak mi ją dał – powiedziała śpiewnie. – Kim jest twój chłopak, Phoebe? – Jesteś moim słońcem, moim jedynym słońcem, uszczęśliwiasz mnie, gdy niebo robi się szare – śpiewała, a potem wróciła do nucenia. Miałam ochotę walnąć ją w łeb. Zacisnęłam dłonie w pięści. Wiele mnie to kosztowało, ale się powstrzymałam. Prawie, prawie chciałam ją zabić. Zamknęłam oczy. Po chwili paraliżu odwróciłam się i odeszłam. Nazwijmy to postępem. Pragnęłam, by ten bezużyteczny dzień się skończył. Gdy wróciłam do domu, chciałam spróbować rozszyfrować Nowe Teorie w Genetyce i sprawdzić, czy Noah znalazł coś na Calle Ocho. Ale Joseph namówił mnie na grę video, zanim dotarłam do swojego pokoju. Przegrałam z kretesem. Potem zadzwoniłam do Noah, ale brzmiał dziwnie. Zapytał, czy wszystko w porządku. Powiedziałam, że tak i od razu zaatakowałam go pytaniami. Ale szybko mi przerwał i powiedział, że porozmawiamy jutro. Rozłączyłam się lekko niespokojna. Nienawidziłam siebie za poczucie niepewności. Spędzaliśmy razem prawie każdą chwilę. I to ja nawet zasugerowałam, by spędzał więcej czasu w swoim domu, z dala ode mnie. Ale jego głos był taki odległy, a przecież tyle nam się przytrafiało – mi się przytrafiało. Część mnie zaczynała się zastanawiać, czy moje problemy nie były dla niego za ciężkie. Nadszedł ostatni dzień mojego pierwszego tygodnia w Horyzontach. Miałam dzisiaj
rozmawiać o swoich problemach ze starszym bratem. To był Dzień Terapii Rodzinnej i jakoś nie byłam podekscytowana tym, że Daniel miał zobaczyć szaleństwo siostry w całej swej okazałości. Powitał nas Wayne, a potem zaprowadził do świetlicy, gdzie zostaliśmy podzieleni na kilka małych grup. Większość ludzi przyprowadziła rodziców, ale kilku wybrańców, jak ja, sprowadziła starsze lub młodsze rodzeństwo. A gdy posortowali nas do mniejszych pokoi, z zaskoczeniem zauważyłam, że do mojego wszedł Jamie, za którym podążała starsza, piegowata dziewczyna. Wyglądała na wyluzowaną i nie rozpoznawałam jej. Dziewczyna za nim musiała być jego niesławną siostrą. Podobno Noah wciągnął ją w jakąś pokręconą zemstę, według Jamiego. To mogło być ciekawe. Jamie usiadł na plastikowym krześle, wyciągając długie nogi przed siebie. Jego siostra usiadła obok w identycznej pozie. Uśmiechnęłam się, mimo że Jamie patrzył w podłogę. Miałam nadzieję, że dzisiaj skończymy z Waynem czy kimś innym do „nadzoru”. Brook była zbyt nieustępliwa. – Witam wszystkich! - Brook weszła tanecznym krokiem. I tyle jeśli chodzi o szczęście. – Uczniowie Horyzontów – co za wspaniały poranek! Członkowie rodzin, dziękuję bardzo za obecność. Wszyscy usiądźmy w kręgu i przedstawmy się – brzmi dobrze? Bo tu wszyscy jesteśmy rodziną. Spojrzałam na Daniela. Patrzył spod byka na Brook. Jak ja go kochałam. Wskazała najpierw na Jamiego. – Może zaczniemy od was? – Cześć, jestem Jamie! – powiedział, naśladując z kpiną jej entuzjazm. – Cześć, Jamie! – odpowiedziała Brook. Nawet się nie spostrzegła. Jego siostra – jeśli rzeczywiście nią była – zagryzła wargę i chyba próbowała powstrzymać śmiech. – Kogo do nas dzisiaj przyprowadziłeś, Jamie? Dziewczyna uniosła rękę w geście powitania. – Stephanie Roth. Mam szczęście być siostrą Jamiego.
– Cześć, Stephanie – powiedzieliśmy wszyscy. I tak to dalej szło, aż wszyscy przedstawiliśmy siebie i naszych ludzi. Brook kazała nam przeczytać z listy rzeczy, o których nasi bliscy nie wiedzieli, ale chcielibyśmy, żeby było inaczej. Moje były zwykłymi bzdurami, więc zaskoczyło mnie, kiedy Daniel zaczął czytać swoją listę. Najwyraźniej nasze rodziny miały zrobić to samo, ale nikt nam o tym nie powiedział. – Chciałbym, żeby Mara wiedziała, że jestem o nią zazdrosny. Odwróciłam się gwałtownie, żeby na niego spojrzeć. – Nie mówisz poważnie. Brook pogroziła palcem. – Żadnego przerywania, Mara. Mój brat odchrząknął. – Chciałbym, żeby wiedziała, że jest najzabawniejszą osobą na Ziemi. I kiedy nie ma jej w domu, mam wrażenie, jakby brakowało mojej partnerki w zbrodni. Ścisnęło mnie w gardle. Nie płacz. Nie płacz. – Chciałbym, żeby wiedziała, że to ona jest ulubienicą mamy... Tu potrząsnęłam głową. – … jej księżniczką, której zawsze pragnęła. Że mama kiedyś ubierała ją jak lalkę i paradowała z nią, jakby Mara była jej największym osiągnięciem. Chciałbym, żeby Mara wiedziała, że mi to nie przeszkadza, bo też jest moją ulubienicą. Zadrżał mi podbródek. Cholera. – Chciałbym, żeby wiedziała, że nigdy nie miałem przyjaciół, tylko znajomych, bo każdą sekundę poza szkołą spędzałem na nauce i ćwicząc grę na pianinie. Chciałbym, żeby wiedziała, że jest dosłownie tak mądra, jak ja – jej IQ jest niższe o JEDEN PUNKT – powiedział i uniósł wzrok, by na mnie spojrzeć. – Mama nas przetestowała. I mogłaby mieć takie same stopnie jak ja, gdyby nie była taka leniwa. Zapadłam się na krześle i może, a może nie, założyłam ramiona na piersi obronnie. – Chciałbym, żeby wiedziała, że jestem z niej naprawdę dumny i zawsze będę, nie ważne co. – Chusteczki? – Brook podała mi pudełko.
Nieeeeeee. Zamrugałam wściekle, by pozbyć się łez, które zamazały mój wzrok. – Nie trzeba – powiedziałam ochryple. O, tak. Po prostu świetnie. – To było wspaniałe, Danielu – powiedziała Brook. - Oklaski dla Daniela i Mary. Niemrawe te oklaski. – I możemy zrobić sobie przerwę, by połapać się w swoich uczuciach. KOSZMAR. Wybiegłam do łazienki. Opłukałam twarz wodą, a kiedy ją wytarłam, zobaczyłam Stephanie Roth opierającą się o blat. Uśmiechnęła się. – Hej – powiedziała. – Jestem... – Wiem, kim jesteś – powiedziałam. Mój głos ciągle był ochrypły. Odchrząknęłam. – Wiem. – No racja, te przedstawienia na początku. Nie do końca. – Dużo o tobie słyszałam – powiedziałam zamiast tego. Zaraz sobie jednak uświadomiłam, że a) to nie była prawda i b) to co słyszałam, nie było pochlebiające. – A ty jesteś Mara Dyer – powiedziała ze znaczącym uśmiechem. – Jamie powiedział, że jesteś dziewczyną Noah Shaw. Uniosłam brwi. – Tak powiedział? – Właściwie jego słowa to „nowa zdobycz Noah”. Uśmiechnęłam się i wyrzuciłam papierowy ręcznik. – To już brzmi bardziej jak on. – Powinnaś się cieszyć. O-o. – Eee... – Znaczy z powodu Noah. Zmrużyłam oczy.
– To sarkazm? Potrząsnęła głową. Wyraz jej twarzy był poważny. – Nie. – Bo Jamie, cóż, nienawidzi go. Związała blond włosy z powrotem w kucyk. – Wiem. Zastanawiałam się, jak daleko mogłam się posunąć, bo byłam piekielnie ciekawa. – Nienawidzi go przez to, co Noah... ci zrobił – powiedziałam w końcu. I nagle jej twarz się zmieniła. Stała się ostrożna. Wyprostowała się i zapytała: – Noah powiedział ci, co się stało? – Jamie powiedział. – Ale nie Noah? – Zapytałam go, czy powinnam wierzyć Jamiemu, a on powiedział tak. Stephanie przyjrzała mi się powoli. – Ale nie uwierzyłaś. – Stephanie założyła atletyczne ramiona na piersi i obserwowała mnie dalej. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Więc zdecydowałam, że zniknę. – No to do zobaczenia potem – powiedziałam i skierowałam się do drzwi. Ale Stephanie wyciągnęła rękę i mnie powstrzymała. – Miałam aborcję. – Hmm. – Byłam pewna, że wyglądałam teraz jak jeleń na drodze tuż przed nadjeżdżającym samochodem. Desperacko spojrzałam na drzwi. – To chyba nie moja... – Noah poszedł ze mną. Zamarłam. – Czy on był...? Stephanie stanowczo pokręciła głową. – Nie. To nie był on. Ale to tak jakby... – Zamilkła i spojrzała w sufit. – Od tego się zaczęło.
Nic nie powiedziałam. Bo serio, co można by powiedzieć? – Noah się ze mną umówił – zaczęła. – Miał tylko piętnaście lat, chociaż na tyle nie wyglądał. Myślałam, że to przezabawne, więc poszłam, mimo że spotykałam się od jakiegoś czasu z facetem z innej szkoły. Gdy już byliśmy sami, Noah przyznał, że zaprosił mnie, bo myślał, że Jamie bawi się jego siostrą. Ty się mieszasz do mojej rodziny, ja się mieszam do twojej, coś w tym stylu. Pokiwałam głową ostrożnie. To się zgadzało z tym, co wiedziałam. – I, sama nie wiem, myślałam, że Jamie nie powinien się publicznie obściskiwać z czternastolatką – byli w tym samym wieku, ale to niczego nie zmienia. Więc grałam dalej, tylko udawałam, że się podlizuję Noah na oczach Jamiego i tak dalej. Ale ciągle byłam z tamtym facetem. Nazwijmy go Kyle – powiedziała, a jej głos nagle zrobił się ostry. – Spotykaliśmy się w sekrecie od jakichś sześciu miesięcy. Moi rodzice by go znienawidzili – powiedziała pod nosem. – Uprawialiśmy seks. Co moim rodzicom też by się mocno nie spodobało. – Spojrzała na drzwi od łazienki. – W skrócie, któregoś razu pewnie zapomniałam o tabletce, spóźnił mi się okres, a potem boom, dwie różowe kreseczki. Powiedziałam Kyle'owi, a on stwierdził, że to nie jego problem – że jestem łatwa i musiałam sypiać z kim popadnie. – Wywróciła oczami. – Palant, jak widzisz. – Najwyraźniej – powiedziałam cicho. Uśmiechnęła się lekko. – Wiedziałam, że nie byłam gotowa na dziecko, a adopcja odpadała; wiedziałam, czego chciałam, ale czułam się samotna. – Oparła się o ścianę i spojrzała na mnie. – Moi przyjaciele nie utrzymaliby tego w sekrecie, rodzice wściekliby się, gdyby wiedzieli. Przerażała mnie myśl, że sama miałbym pójść do kliniki planowania rodziny. I czułam się coraz gorzej, bo wszystko trzymałam w sobie. – Jej wzrok stwardniał i zerknęła w kierunku drzwi. – Noah zobaczył, jak płaczę przy automatach z jedzeniem w szkole – byłam w takim stanie, że wszystko powiedziałam biednemu dzieciakowi. – Uśmiechnęła się na to wspomnienie. – Ale on był świetny. Wykorzystał swoje znajomości, umówił mnie na wizytę w prywatnej klinice i poszedł ze mną. Po wszystkim strasznie płakałam. Nie znosiłam trzymać takiego sekretu, ale mi ulżyło. – Jej usta zacisnęły się w cienką linię. – Noah zobaczył mnie z drodze na lunch kilka dni później i zapytał, jak się czuję, a ja wybuchnęłam płaczem. Jamie właśnie przechodził, Noah odszedł, Jamie sam wyciągnął wnioski i pomyślał, że Noah mnie rzucił, a ja byłam zbyt zdenerwowana, by go poprawić. Już nie mogłam dłużej siedzieć cicho.
– Więc pozwoliłaś wszystkim myśleć, że się tylko tobą zabawił? Po tym, jak ci pomógł? Stephanie potrząsnęła głową. – Zadzwoniłam do Noah, gdy wróciłam tamtego dnia do domu, i powiedziałam mu, że okłamałam Jamiego. Ale Noah oznajmił, że go to nie obchodzi. A sposób, w jaki to powiedział? Uwierzyłam mu. Śmieszne – powiedziała, ale się nie uśmiechnęła. – Myślę, że jakaś jego część chce, żeby ludzie go nienawidzili. Zawsze ci pokazuje tylko to, co chce, żebyś widziała. Jest taki zamknięty w sobie – i dlatego uwierzyłam, że nikomu nie powie. – I nigdy nie powiedział – przyznałam powoli. – Ale dlaczego mi to mówisz? Doceniałam to, naprawdę. Znowu uśmiechnęła się jak Mona Lisa. – Nie obchodzi mnie, co sobie o mnie pomyślisz – dokonałam właściwego wyboru i tego nie żałuję. Nigdy więcej się nie zobaczymy, więc możesz sobie myśleć, że jestem straszną osobą, morderczynią i że pójdę do piekła. Ale to zraniłoby moich rodziców, gdyby się dowiedzieli, a Jamie... on jest wspaniały, to najbardziej lojalna osoba, jaką znam. Ale jest trochę... – podrapała się po nosie – przekonany o swojej nieomylności. I za bardzo krytykuje ludzi. Strasznie go kocham, ale dla niego świat jest czarno-biały. Jak z tobą, bardzo cię lubi, ale wcześniej się wściekał, że ciągle jesteś z Noah, mimo że wiesz, że złamie ci chłopak serce. Jamie nigdy nie odpuszcza. Noah na pewno momentami jest dupkiem, ale ma w sobie sporo mroku. Słyszałam nawet, że zrobił jakieś straszne gówno. Może złamie ci serce, nie jestem wyrocznią. – Wzruszyła ramionami. – Ale końcowy wyrok w sprawie Noah Shaw vs. Stephanie Roth? On jest niewinny – powiedziała i skierowała się do drzwi. Położyła dłoń na klamce. – Po prostu... gdy patrzyłam tam na ciebie i twojego brata... – zaczęła. Znowu wzruszyła ramionami. – Po prostu chciałam, żebyś wiedziała. – Czekaj – powiedziała, a jej ręka opadła po boku. – Dlaczego teraz nie powiesz Jamiemu? Przecież minęły już lata. – On ma sporo rzeczy na głowie obecnie i ciężko znosi Horyzonty. Albo raczej ciężko znosi to, że rodzice mu nie wierzą. Znałam to uczucie. – I do tego jest adoptowany, więc to też mu pewnie przeszkadza. Potrząsnęłam głową. – Nie sądzę. On by chyba chciał znać prawdę.
– Nie ma czegoś takiego jak prawda – stwierdziła Stephanie tajemniczo. – Tylko różne perspektywy. Wstęp do filozofii – powiedziała i mrugnęła do mnie. Ale pomimo lekkiego tonu widziałam, że zagryzała wnętrze policzka. – Nie chcę, by wiedział, okay? – powiedziała po krótkiej przerwie. Spojrzała mi prosto w oczy. – Więc mu nie mów. – A potem Stephanie wyszła. Patrzyłam za nią. Jamie myślał, że skoro nienawidzi Noah, to okazuje jej lojalność. A Noah tylko jej pomagał. I Stephanie nie była zła z powodu swoich wyborów; tylko bała się, co pomyśli o niej brat. Czy ja się od niej różniłam? Kiedyś myślałam, że nie mogę zmienić tego, jak mnie postrzega rodzina. Że nic nie mogę powiedzieć. Ale teraz wiedziałam, że to nie prawda. Zawsze będę nosić w sobie te historie. A ludzie, których kocham najbardziej na świecie, nigdy o nich nie usłyszą.
35
Przeżyłam pierwszy tydzień w Horyzontach nikogo nie zabijając. I sama też nie dałam się zabić. I byłam już względnie podniecona, gdy nastało piątkowe popołudnie. Noah zadzwonił i zapytał, czy chcę, żeby spędził u mnie weekend. Odpowiedziałam oczywiście twierdząco, mimo że on ciągle brzmiał na trochę nie w humorze. Przekonał Ruth, by wyjechała z miasta i kazał jej zadzwonić do mojej mamy z prośbą o przyjęcie go. Mama zgodziła się bez wahania – byłam zaskoczona, ale darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Wiadomo. Połowa rodziny była w domu, a połowa nie, gdy wróciliśmy z Danielem z sesji w Horyzontach. A skoro nie miałam na razie żadnych planów i nic do zrobienia, wzięłam Nowe Teorie w Genetyce, które akurat leżały na moim biurku. Poszłam z książką do salonu. – Mara? Głos Daniela. Ręka Daniela na moim ramieniu. Otworzyłam oczy i zauważyłam, że policzek miałam przyklejony do szóstej strony. Zasnęłam. Fantastycznie. Wytarłam usta na wszelki wypadek. – Która godzina? – Nie ma nawet piątej. Ciekawa poduszka. Tytuł? Podałam mu książkę. Zerknął na nią. Potem na mnie. – No co? – Nic. Tylko niespodziewany wybór. – Jak na mnie, chciałeś powiedzieć. – Nie wiedziałem, że w ogóle interesujesz się genetyką. Usiadłam i podkurczyłam pod siebie nogi. – A co się stało z „Chciałbym, żeby Mara wiedziała, że jest tak mądra jak ja.”? – Nic. To ciągle prawda. Ale skąd to nagłe zainteresowanie?
– Noah wspomniał coś o pamięci genetycznej i mnie to zaciekawiło. Powiedział, że tu o tym przeczytał. – Skinęłam głową na książkę. – Ale ze wstępu dowiedziałam się tylko o odniesieniach do euhemeryzmu i archetypów Junga... – Euhemerus, wow. Powtórka z ósmej klasy, co nie? – Ale poważnie... – Też cię uczyła O'Hara, tak? Kazała wam przygotować projekt, do którego musieliście wybrać mit i stworzyć „historyczną” interpretację? – No tak... – Ja chyba wymyśliłem coś o Afrodycie i heteronormatywności – nie wiele z tego pamiętam, poza tym, że był świetny, nawet jak na mnie – powiedział z uśmiechem. – Mówiłaś, że czemu to czytasz? – By osiągnąć oświecenie w dziedzinie pamięci genetycznej. Zostało mi sześćset stron jeszcze. Daniel skrzywił się i podrapał po nosie. – Co? – Nie żebym cię zniechęcał czy coś, ale pamięć genetyczna to science fiction, a nie naukowy fakt. Spojrzałam na niego sceptycznie. – Przykro mi, ale tak jest. Nie da się tego przetestować lub potwierdzić... – Ale to nie znaczy, że to nie możliwe. – Znaczy, że nie można tego udowodnić. Pomyślałam o wszystkim, przez co przeszłam i ciągle przechodziłam. Niczego nie dałoby się udowodnić. – Tylko dlatego, że nie można czegoś udowodnić, nie oznacza, że nie istnieje. – Sięgnęłam po książkę. Daniel wyciągnął rękę i obejrzał okładkę. – Może jednak dam jej szansę. Znowu po nią sięgnęłam. – Możesz ją pożyczyć po mnie.
– Ale ty jej nie czytasz. Śpisz na niej. Zaniosę ją do siebie do pokoju – możesz ją wziąć kiedy będziesz chciała. O, i zapytaj mamę o Junga, spodoba jej się to. – Daniel... – W BASENIE MAXA JEST ALIGATOR! – Joseph wrzasnął z korytarza. Przebiegł przez salon, jego twarz rozświetlało podniecenie. – Jak duży? – zapytał Daniel i schował książkę za plecami. – Duży – powiedział Joseph z szeroko otwartymi oczami. – Bardzo duży. Moja kolej. – Widziałeś go? Joseph potrząsnął głową. – Przesłał mi zdjęcie mailem. Właśnie dzwonią po faceta, żeby przyjechał i go zabrał. – Jakiego faceta? – Czekaj, tego z Animal Planet? – zapytałam. Joseph pokiwał głową energicznie. – Zaprosił mnie, żeby popatrzeć. Jego mama wariuje, bo mają kota, który często wychodzi na dwór, i jeszcze go nie znaleźli. W żyłach poczułam lód, gdy przypomniałam sobie... Sztywne ciało szarego kota leżało centymetry od miejsca, w którym stałam, jego ciało rozdarte, futro pokryte czerwienią. Mama pojawiła się w kuchni. – Kot Maxa też zniknął? Daniel uniósł brew. – Też? Musiałam zachować spokój. Podtrzymać przedstawienie. – Rodzina Delaney'ów właśnie mnie zapytała, czy nie widziałam ich kota. --- Mieszkali za nami w szczelnie ogrodzonym domu. – Nie ma go od niedzieli. Odkąd wróciłam do domu. Joseph zmarszczył brwi.
– Wtedy uciekł pies Jenny. Kim jest Jenny?, zapytałam bezgłośnie Daniela. – Angelo – powiedział Daniel. – Po drugiej stronie ulicy, po lewo. Joseph spojrzał ponownie na mamę. – Mamo, zabierzesz mnie do Maxa? – Jestem trochę zmęczona, kochanie. Joseph spojrzał wtedy na mnie i Daniela. Jednocześnie powiedzieliśmy: – Mowy nie ma. Joseph złączył dłonie jak do modlitwy. – PROSZĘ, zabierzcie mnie. Nigdy więcej już o nic nie poproszę, przysięgam. – Mara musi zostać i pomóc mi przy kolacji. Teraz to ja się skrzywiłam, mimo że mi nawet ulżyło. – Muszę? – Daniel, proszę, zabierz go – poprosiła mama. Daniel już sięgał po kluczyki. – Dzięki. Joseph podskoczył i odwrócił się do wyjścia. – Idziesz na karnawał, no nie? Uniosłam brew. – Jaki karnawał? – Jest festyn w Davie – oznajmiła mama. – Pomyślałam, że będzie dobrze, jeśli wszyscy pójdziemy. – Niedługo wrócimy – powiedział Daniel, wychodząc z kuchni. Zostawił Nowe Teorie na blacie. Potem rzucił mi spojrzenie mówiące „masz u mnie dług”. I rzeczywiście miałam. Wspomnienie kota mnie niepokoiło, mimo że John był na zewnątrz i obserwował dom. Jude nie pojawił się, odkąd John tu był, a zaginione zwierzęta mogły być tylko przypadkiem, ale byłam nerwowa i... Mama mi się przyglądała. Uśmiechnęłam się do niej. Szeroko.
– Co mam zrobić? – zapytałam radośnie. – Możesz nakryć do stołu? – Jasne! – Zaczęłam wyjmować naczynia ze zmywarki, podczas gdy mama krzątała się w spiżarni. – Jak jest w Horyzontach? – zapytała. Więc to dlatego zostałam uziemiona. – Świetnie! – Co tam robicie? Poza zdobywaniem nowych wrogów? – Eee, na zajęciach z teatru wczoraj mieliśmy wybrać monolog ze starej książki i przedstawić go. – Podobało ci się to? Pokiwałam głową poważnie. – Tak. – Naprawdę? – Fajnie jest być kimś innym. – Jaka książka? – Eee, Dr Jekyll i pan Hyde. – Jaką rolę wybrałaś? Pana Hyde'a. – Dr Jekylla. Włożyła coś do piekarnika, skrywając przy tym twarz. – A jak sprawy z Noah? Ach. To o tym tak naprawdę chciała porozmawiać. – Świetnie. – Tak myślę. – Bez zmian, wiesz? – To co robicie, gdy jesteście razem? Poza umykaniem mojemu prześladowcy i paleniem lalek? – Rozmawiamy.
– O czym? O pamięci genetycznej. – O książkach. Opętaniu. – Filmach. Judzie. – Ludziach, których nie lubimy. – Rozmawiacie o tym, co się z tobą dzieje? Próbowałam sobie przypomnieć rozmowę, którą podsłuchałam pomiędzy rodzicami zaraz po powrocie z wariatkowa. Mama powiedziała, że to dobrze mieć, kogoś kto potrafi słuchać... – Jest dobrym słuchaczem – powiedziałam. – Rozmawiacie o tym, co się z nim dzieje? Co? – Co masz na myśli? Odwróciła się twarzą do mnie. Rysy jej twarzy były neutralne, ale patrzyła na mnie uważnie. Próbowała coś znaleźć w moich oczach, ale najwyraźniej nic nie zobaczyła, bo kontynuowała: – Rodzice Noah wyjeżdżają z miasta w ten weekend, a jego siostrę wysłali do domu koleżanki, więc powiedziałam, że może zostać u nas. Pokiwałam głową. – Wiem... – Poczekałam na haczyk. – Chcę się tylko upewnić, że nie muszę się o was martwić. Potrząsnęłam głową stanowczo. – Nie. Bez obaw. Zaczęła mieszać w misce, a potem odstawiła ją na blat. – Jak poważny jest wasz związek? – Nie aż tak poważny, byś się musiała martwić – powiedziałam z lekkim uśmiechem. Zaczęłam myśleć nad jakimś innym tematem, zanim rozmowa stanie się zbyt poważna. –
Hej, mamo – powiedziałam, przypominając sobie rozmowę z Danielem. - Co sądzisz o archetypach Junga? - Najlepsze zboczenie z tematu pod słońcem. Mama wyglądała na szczerze zdziwioną. – Wow, nie myślałam od tym od czasów collegu... Więcej mogłabym ci powiedzieć o Jacquesie Lacanie niż o Karolu Jungu – był moja siłą napędową, ale zobaczmy – mówiła, przypominając sobie słowa ze wzrokiem utkwionym w suficie. – Pamiętam, że jest archetyp Jaźni i Cienia – wyliczała na palcach – Anima... nie przypominam sobie dwóch ważniejszych... Są jeszcze inne archetypowe figury – jak Wielka Matka, Diabeł, Bohater... – zamilkła na sekundę, a potem jej twarz się rozświetliła. - Och! I Wielki Mędrzec i Trickster. Pamiętam coś o Orfeuszu, ale on chyba był od Freuda? I chyba też Apollo... – powiedziała, ale przerwało jej pukanie do drzwi. Już szłam do drzwi, zanim zdążyła mi powiedzieć, by sprawdzić kto to. Na zewnątrz stał Noah w gładkiej koszulce na długi rękaw i ciemnych dżinsach, a okulary przeciwsłoneczne skrywały oczy. Wyglądał na perfekcyjnie zaniedbanego i perfekcyjnie obojętnego. Pokazuje ci tylko to, co chce, żebyś zobaczyła. – Gdzie są wszyscy? – zapytał spokojnie. Odepchnęłam słowa Stephanie na bok. – Mama jest w kuchni – powiedziałam. – A Daniel i Joseph wyszli do kogoś oglądać jak ludzie wyciągają aligatora z basenu. Brwi Noah uniosły się nad brzegiem okularów. – No wiem. Westchnął – To chyba będę musiał poczekać. – Na co? Noah spojrzał w kierunku kuchni. Mama była tam dość cicho. Noah potrząsnął głową. – Pieprzyć to. - Sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wręczył mi kawałek papieru. Nie. Nie kawałek papieru. Zdjęcie. Wyblakła fotografia dwóch dziewczyn; jedna energiczna, z półuśmiechem Noah, a druga... – Jasna cholera – wyszeptałam.
A druga była moją babcią.
36
– Noah. – Mama wyszła z kuchni, wycierając dłonie w ręcznik. – Tęskniliśmy za tobą. Niepostrzeżenie wsunęłam zdjęcie do tylnej kieszeni. – Dziękuję za przyjęcie – odezwał się Noah. - Mam coś od rodziców... Mama uśmiechnęła się i pokręciła głową. – To absolutnie niepotrzebne. – Jest w samochodzie, pójdę po to – powiedział. Wyszedł, a ja pobiegłam do sypialni i ukryłam zdjęcie, zanim mama je zobaczyła albo ja bym je oblała wodą, albo przez przypadek wrzuciła w płomienie. Kiedy wróciłam, mama i Noah rozmawiali w kuchni. – Więc jakie miejsca w Londynie odwiedziłaś? – zapytał. Mieszał coś, co chyba było dressingiem do sałatki. – Och, no wiesz, to co zwykle. – Wzruszyła ramionami. – Pałac Buckingham, Big Ben, te rzeczy. – Twoja mama tam dorastała? Sto punktów dla Noah. Miałam ochotę przybić z nim piątkę. Mama pokiwała głową. – Czym się zajmowała? – Była studentką – powiedziała napiętym głosem. – A to ciekawe – jaki uniwersytet? Mama postawiła przed Noah miskę z sałatką. – Cambridge. Noah i ja wymieniliśmy spojrzenia. – Darwin College – kontynuowała. – Robiła w szkole doktorat, ale nigdy go nie ukończyła. Myślę, że zawsze jej to przeszkadzało. No dobra, ludzie – powiedziała z uśmiechem. – Dziękuję za pomoc, możecie już iść.
To był jedyny moment w życiu, kiedy wolałam rozmawiać z mamą niż z moim chłopakiem sam na sam. – Nie ma problemu – powiedział Noah. Najwyraźniej czuł tak samo. Mama otrzepała dłonie. – Skończyłam. Nic więcej nie trzeba robić. Idźcie – powiedziała i machnęła na nas, kończąc rozmowę. Chciałam otrzymać więcej odpowiedzi, ale wolałam nie przeciągać struny. I mogła zrobić się podejrzliwa, jeśli ja i Noah nie chcielibyśmy odejść. Gdy już byliśmy w moim pokoju sami, zamknęłam za sobą drzwi i odwróciłam się do Noah. – Ja pierdolę. – Nieźle powiedziane. Byłam już tym wszystkim przytłoczona, więc padłam na łóżko. – Gdzie je znalazłeś? – W przypadkowym pudle z rzeczami mamy. Potarłam czoło. – Więc się znały. – Najwyraźniej. Gdzie jest to zdjęcie? Podeszłam do biurka i wyjęłam je ze szuflady, a potem podałam Noah. – Skąd wiedziałeś, że to moja babcia? – zapytałam. Spojrzał na mnie szczerze zdumiony. – Serio? – No tak... – Nie widzisz podobieństwa? Spojrzałam na zdjęcie. Coś mnie w nim niepokoiło, ale to nie było to. – Kiedy zostało zrobione? Odwrócił zdjęcie na drugą stronę. – 1987. – Zamilkł. – Mama była wtedy na uniwersytecie – powiedział. – W Cambridge. – Czekaj – powiedziałam, gdy wpadłam na pewien pomysł. – Twoi rodzice byli tam
razem, tak? – Tak – powiedział Noah powoli. – Nie mógłbyś zapytać swojego taty? Może to pamięta. – Wskazałam na zdjęcie. – On nie chce o niej mówić. – Jego głos był bezbarwny. – Ale... – Nie będzie – powiedział. A potem: - Mógłbym spróbować z Ruth. Też tam była. Jedno spojrzenie w jego stronę powiedziało mi, że już nigdzie nie dojdę, no chyba że bym naciskała, ale nie byłam pewna, czy powinnam. Nie, jeśli chodziło o jego rodzinę. Spojrzałam znowu na zdjęcie, które trzymałam. Potem wyszłam z pokoju na korytarz. Noah podążył za mną. Przyjrzałam się fotografii i portrecie babci na ścianie i zauważyłam w końcu, co mi nie pasowało. – Wygląda dokładnie tak samo – oznajmiłam. Noah podążył za moim wzrokiem. Minęło sporo czasu, zanim którekolwiek z nas coś powiedziało. – Nie mogły tam studiować w tym samym czasie – powiedziałam, gdy już byliśmy w moim pokoju. Usiadłam ponownie na łóżku. – Gdy twoja mama studiowała, babcia już mieszkała w Stanach. – Ale gdy twoja mama dorastała, co roku odwiedzały Londyn. Może się poznały podczas tych wycieczek. – Może, ale wydają się... być zżyte, nie sądzisz? – powiedziałam, patrząc na fotografię. – Jak przyjaciółki. – Każdy tak wygląda na zdjęciach. Potarłam czoło. – To po co robić sobie zdjęcie z kimś, kogo ledwo się zna? To dziwne. Noah zmarszczył brwi. – Czy to możliwe, że odwiedzała Londyn znacznie częściej, a twoja mama o tym nie wiedziała? Westchnęłam. – Aktualnie wszystko jest możliwe – przyznałam i zamilkłam na chwilę. – Może była
nieśmiertelna. I wtedy Noah się uśmiechnął. – Miałem zasugerować, że podróżuje w czasie, ale nieśmiertelność też pasuje. – Wyciągnął ramiona nad głową, ukazując płaski brzuch nad brzegiem dżinsów. Tortury. Odchrząknęłam i wróciłam wzrokiem do fotografii. – Mama mówi, że portret jest jedynym zdjęciem babci, jakie ma. Umarłaby, gdyby zobaczyła twoje zdjęcie. Uśmiech Noah zniknął. Widząc jego minę, musiałam zmienić temat. – Ciągle masz wisiorek? – zapytałam. – Tak. – Rysy jego twarzy się wygładziły. – Chcesz go z powrotem? Nie chciałam. – Jest bezpieczniejszy u ciebie – powiedziałam. – Nie chcę go zgubić. – Albo go wyrzucić. – Właśnie się zastanawiałam, czy nie znalazłeś czegoś jeszcze? Krótko pokręcił głową, zanim odpowiedział: – Jak brzmi panieńskie nazwisko twojej matki? – Sarin, czemu? – Każę Charlesowi się tym zająć – powiedział, wskazawszy na zdjęcie. – A Charles to...? – Prywatny detektyw. – Znalazł coś na Jude'a? Noah odwrócił wzrok. – Jeden ślepy zaułek za drugim. Znalazłaś jakieś odpowiedzi w tej książce? – Nie miałam jeszcze okazji jej przeczytać – powiedziałam nonszalancko. Usta Noah rozciągnęły się w półuśmiechu. – Zasnęłaś, mam rację? Uniosłam podbródek. – Nie. – Na której stronie?
– Nie zasnęłam. – Na której stronie? Przyłapana. – Na szóstej – powiedziałam. – Ale byłam bardzo zmęczona. – Nie osądzam. Ledwo udało mi się przejść przez ten obscenicznie patetyczny wstęp. – A co z Lukumi? – zapytałam, zmieniając temat. – Poszczęściło ci się? Głos Noah lekko się rozpogodził. – W istocie wróciłem do Małej Hawany, gdy ty byłaś w Horyzontach, i popytałem o botaniki, tak jak prosiłaś. – No i? – No i – powiedział powoli. – Wyobraź sobie, jak zdumieni byli, gdy tam wszedłem i zacząłem zadawać pytania. – Co? Przecież perfekcyjnie mówisz po hiszpańsku. Uniósł jedną brew. – Jedno spojrzenie w moją stronę i zamknęli od razu paszcze. Pewien właściciel myślał, że jestem z Departamentu Zdrowia i zaczął pokazywać mi miejsce, powtarzając „brak kóz, brak kóz” Parsknęłam. – Miło mi, że cię rozbawiłem. – Ostatnio nie często mam do tego okazję. A mówiąc o Horyzontach, prawie miałam... wypadek. – Jakiej natury? – zapytał Noah ostrożnie. – Ta dziewczyna, Phoebe, wykańcza mnie. Dzisiaj o mało nie straciłam nad sobą panowania. – Na samo wspomnienie poczułam frustrację. – Co, jeśli ktoś mnie wkurzy i powiem mu, żeby skoczył z mostu? Noah pokręcił głową. – Tego byś nie powiedziała. – Och, naprawdę? – Powiedziałabyś, żeby umarł w płomieniach.
– Pomocne. Dziękuję. Wtedy Noah wstał i dołączył do mnie na łóżku. – Mówię tak tylko dlatego, bo wiem, że tak to nie działa. – A jak to działa? – zapytałam głośno, zaciskając na kocu palce, które prawie dotykały jego dłoni. Spojrzałam mu w twarz. – Jak działa twoje uzdrawianie? Myślałam, że dostrzegłam u niego lekkie zaskoczenie na tę nagłą zmianę tematu, ale odpowiedział spokojnie. – Wiesz oczywiście, że każdy ma odciski palców. – Oczywiście. – Dla mnie wszystko ma własny odcisk. Indywidualne brzmienie. I gdy ktoś – lub coś – jest chory lub ranny, to brzmienie zanika. Psuje się. Po prostu... ja wiem jak to naprawić. – Nie rozumiem. – Bo nie jesteś uzdolniona muzycznie. – Dzięki. Wzruszył ramionami. – To nie obraza. Daniel by zrozumiał. Jeśli twoja mama nie byłaby w kuchni, to bym ci pokazał. – Jak? – Masz pianino. Wracając do tematu, to jak... – Patrzył przed siebie, szukając słów. – Wyobraź sobie melodię piosenki, którą dobrze znasz. A potem wyobraź sobie, że jedna nuta zostaje zmieniona. – Ale jak to naprawić? – Jeśli zapytałabyś zawodowego bejsbolistę, jak wykonać idealny rzut, nie potrafiłby wytłumaczyć psychologicznego procesu, który to powoduje. On po prostu... to potrafi. Wciągnęłam powietrze. – Ale jest tyle ludzi. – Tak. – I zwierząt. – Tak.
– To musi być głośne. – Jest – powiedział Noah. – Już ci to mówiłem, umiem to tłumić, chyba że chcę się skupić na jednym dźwięku. – Uśmiechnął się. – Wolę – powiedział, przesuwając palcem w dół mojego ramienia – słuchać ciebie. – Jaki jest mój dźwięk? – zapytałam, bardziej zdyszana niż tego chciałam. Boże, jakie to przewidywalne. Rozmyślał nad odpowiedzią przez chwilę. – Dysonansowy – powiedział w końcu. – To znaczy? Kolejna długa przerwa. – Niestabilny. Hmm. Pokręcił głową. – Nie tak jak myślisz – powiedział z cieniem uśmiechu. – W muzyce akordy konsonansowe są płynne, nie ma między nimi napięcia – próbował wyjaśnić. – W muzyce pop większość nut brzmi zgodnie, dlatego tyle ludzi ją lubi. Są chwytliwe, ale jednoznaczne. Nudne. A interwały dysonansowe są pełne napięcia – powiedział, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Nie można przewidzieć, w którą stronę się rozwiną. Niektórzy ludzie czują się z tym niekomfortowo – są sfrustrowani, bo nie rozumieją celu, a ludzie nie znoszą niewiedzy. Ale ci, którzy je rozumieją – mówił i uniósł dłoń do mojej twarzy – uważają je za fascynujące. Piękne. – Kciukiem wodził po kształcie moich ust. – Jak ty.
37
Jego słowa ogrzewały mnie, nawet gdy odsunął rękę. Byłam zawiedziona i na pewno widział to na mojej twarzy. – Twoi rodzice – powiedział, zerkając na drzwi. Rozumiałam. Ale to niczego nie zmieniało. – Lubię słuchać o twojej umiejętności – powiedziałam, wzrok utkwiłam w jego ustach. Powiedz mi coś jeszcze. Głos miał wyważony. – Co chcesz wiedzieć? – Kiedy po raz pierwszy to zauważyłeś? Wyraz jego twarzy się zmienił i pojęłam, że już wcześniej go o to pytałam; rozpoznałam to zimne spojrzenie. Coś znowu ukrywał. Zamykał się w sobie. Zamykał się przede mną. Coś się z nim działo, a ja nie wiedziałam co. Oddalał się, ale jeszcze nie przepadł. Więc szybko powiedziałam coś innego. – Zobaczyłeś mnie w grudniu, po zapadnięciu się szpitala, racja? – Tak. – Gdy cierpiałam. – Tak – potwierdził ponownie. Dla każdej innej osoby brzmiałby na znudzonego. Ale ja się uczyłam i teraz rozpoznałam coś innego w jego głosie. Coś, co wcześniej nie opuściło tych lekkomyślnych i beztroskich ust. Ostrożność. Rozdrapywałam jakąś ranę i chciałam wiedzieć, co to było. – Widziałeś innych cierpiących ludzi – kontynuowałam spokojnie. – Czterech? Przytaknął. – W tym Josepha – mówiłam lekkim tonem.
Znowu przytaknął. I wtedy wpadłam na pomysł. Uszczypnęłam się w ramię. Obserwowałam Noah, chciałam zobaczyć jakąś reakcję. Żadnej nie było, z tego co widziałam. Znowu się uszczypnęłam. Zmrużył oczy. – Co ty dokładnie robisz? – Widziałeś mnie, gdy się uszczypnęłam? – Trochę ciężko cię ignorować. – Gdy po raz pierwszy mi powiedziałeś, że mnie widziałeś – zaczęłam – w grudniu, w zakładzie, mówiłeś, że widziałeś to co ja, moimi oczami. A gdy Joseph został porwany, widziałeś go oczami kogoś innego – osoby, która go porwała, tak? Ale teraz nie miałeś tej... wizji, tak? Więc musi istnieć inny czynnik poza bólem – powiedziałam, obserwując jego twarz. - Nie chcesz wiedzieć co to jest? – Oczywiście, że chcę – powiedział obojętnie. – Testowałeś to? Jego wzrok stwardniał nagle. – Niby jak? Tylko ty wiesz z osób, które widziałem. Przytrzymałam jego spojrzenie. – Możemy to razem przetestować. Noah od razu pokręcił głową. – Nie. – Musimy. – Nie. – Słowo było twarde i ostateczne, podszyte czymś, czego wcale nie potrafiłam zidentyfikować. – Nie musimy. I tak zyskalibyśmy tylko informacje, nic więcej. – Ale to ty powiedziałeś, że cokolwiek się ze mną dzieje, dzieje się też z tobą – to był twój argument przeciwko mojemu opętaniu, racja? – Też dlatego, że opętanie to głupi pomysł. Zignorowałam go. – Więc jeśli dowiemy się, jak działa twoja umiejętność, może to pomoże też mi. I
nikomu nie stanie się krzywda... Noah nagle był bardzo poważny, a jego głos stał się niebezpiecznie cichy. – Poza tobą. – To nauka... – To szaleństwo – powiedział. Był spokojny, ale na skraju wytrzymałości. – Nigdy nie żałowałem, że powiedziałem ci prawdę. I nie chcę zacząć. – Nie chcesz wiedzieć, czym jesteśmy? Coś błysnęło w jego oczach, ale nie zdążyłam tego rozpoznać. – Nie ma znaczenia, czym jesteśmy. Ma znaczenie, co robimy. – Zacisnął szczękę. – I nie pozwolę ci tego zrobić. Nie pozwoli? – To nie zależy tylko od ciebie. W jego głosie nie było nic poza apatią. – Wyjdę. – Już to wcześniej słyszałam. – Od razu pożałowałam tych słów. Jego twarz była gładka i pusta. – Przepraszam – zaczęłam mówić. Ale kilka sekund później, gdy wyraz jego twarzy się nie zmienił, powiedziałam: – Właściwie, to nie jest mi przykro. Chcesz iść, bo się z tobą nie zgadzam? Tam są drzwi. – Dla podkreślenia wskazałam dłonią wyjście. Ale Noah nie wyszedł. Mój wybuch roztopił cokolwiek w nim tam zamarzło i przesunął po mnie wzrokiem. – Powinnaś mieć psa. – Tak? – Uniosłam brwi. – A to dlaczego? – Żebym mógł go wziąć teraz na spacer. – Cóż, nigdy nie będę mieć psa, bo one albo się mnie boją, albo mnie nienawidzą, a ty nie chcesz mi pomóc... – Zamknij się. – Noah zacisnął powieki. – Ty się zamknij – warknęłam. Bardzo dojrzałe. – Nie... przestań. Powiedz to jeszcze raz.
– Co jeszcze raz? – To o psach. – Jego oczy ciągle były zamknięte. – Że albo się mnie boją, albo mnie nienawidzą? – Walcz lub uciekaj – powiedział, gdy najwyraźniej coś zrozumiał. – To jest to. – Czyli? – Różnica pomiędzy ludźmi a zwierzętami, których... no wiesz – Wykonał odpowiedni gest. - Gdy poszliśmy do zoo i insekty zdechły, stało się to dlatego, że prawie cię zmusiłem, byś dotknęła czegoś, co cię koszmarnie przeraża. Ale kiedy już zdechły, poddałaś się. Uciekaj. Potarł twarz dłonią. – W Everglades byłaś przerażona, bo mogliśmy nie dotrzeć do Josepha na czas, więc wyeliminowałaś wszystko, co stanęło na twojej drodze... reakcja była instynktowna, nie myślałaś. – Przeczesał palcami włosy. – Byłaś atakowana, więc się broniłaś. Wiedziałam do czego zmierzał, więc go uprzedziłam. – A z Morales... – Nie bałaś się – powiedział. – Byłam wściekła. Walcz. – Różne emocje są wywoływane przez różne reakcje biochemiczne, jak stres... – Adrenalina i kortyzol, wiem – powiedziałam. – Miałam biologię w pierwszej liceum. Zignorował mnie. – I są one przetwarzane przez mózg w różny sposób – powinniśmy więcej o tym poczytać. – Okay – zgodziłam się. Ale ciągle byłam sfrustrowana; Noah znowu przekierował temat rozmowy na mnie. Niczego się o nim nie dowiedziałam. Więc powiedziałam: – Ciągle myślę, że powinniśmy przetestować twoją umiejętność. Noah znowu nie czuł się z tym komfortowo – spojrzał na mnie ostro. – Chcesz to zrobić w naukowy sposób? Dobra – powiedział i wstał. Przeszedł przez
pokój i podniósł buteleczkę tylenolu, którą zostawiłam na półce. Położył ją na podłodze. – Użyjemy naukowej metody. Moja hipoteza: potrafisz poruszać rzeczami siłą umysłu. I znowu się wymigał. Wcale nie wierzył, że to potrafiłam, to mnie miało tylko rozproszyć. Więc grałam z nim – na razie. – Telekineza? – Wątpię, ale żeby dowiedzieć się, co jesteś w stanie zrobić, musimy sprawdzić, czego nie potrafisz. Więc proszę, przesuń to. – Siłą umysłu. – Siłą umysłu – zgodził się cicho. – I będę wiedział, jeśli się nie przyłożysz. Popatrzyłam na niego zdziwiona. Skinął głową. – No dalej. Dobra. Zrobię to, a potem będzie moja kolej, by go do czegoś zmusić. Opadłam na podłogę, skrzyżowałam nogi i pochyliłam się, patrząc na pojemniczek. Jakieś dwadzieścia bezowocnych sekund później Daniel zapukał i szeroko otworzył drzwi od sypialni. – Jestem tu by ogłosić, że za około dwadzieścia minut wychodzimy na karnawał. – Zamilkł. Poczułam, że patrzy w dół na mnie, potem na Noah, a potem znowu na mnie. – Eee, co ty robisz? – Mara próbuje przesunąć pojemnik tylenolu siłą umysłu – powiedział beztrosko Noah. Spojrzałam na niego, a potem na buteleczkę. – Ach, tak – odezwał się Daniel. – Też tego raz próbowałem. Ale nie z tylenolem. – A czego użyłeś? – zapytał Noah. – Monety. Próbowałem też tej gry „lekki jak piórko, sztywny jak deska” – do lewitacji, no wiesz? – Zwrócił się do Noah. – I tablicy Ouija, oczywiście – powiedział do mnie z melodramatycznym, znaczącym spojrzeniem. – Bawiłeś się tablicą Ouija? – zapytałam powoli. – Oczywiście – powiedział. – To jak rytuał przejścia w dzieciństwie. – Z kim grałeś?
– Z Danem, Joshem. – Wzruszył ramionami. – Tylko z nimi. – Była twoja? – Poczułam zdenerwowanie w sumie bez powodu. Daniela to zaskoczyło. – Żartujesz? – A co? – zapytał Noah. – Nigdy nie trzymałbym jej w domu – powiedział Daniel, kręcąc głową stanowczo. – Połączenie ze światem duchów, Mara, mówiłem ci. Noah uśmiechnął się drwiąco. – Ty chyba w to nie wierzysz, co? – Hej – powiedział Daniel. – Nawet ludzie nauki jak my mają prawo do wątpliwości od czasu do czasu. A tak w ogóle – mówił, a na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech, gdy wskazał na tylenol – miło patrzeć, jak próbujesz studenckich eksperymentów, Mara. Mój mózg i tak jest większy, więc skoro ja nie miałem szczęścia... Ponownie skupiłam się na buteleczce i powiedziałam: – Idź. – Jakiś postęp w historii o wampirach? – IDŹ SOBIE. – Powodzenia! – powiedział radośnie. – Nienawidzę cię – rzuciłam, zanim Daniel zamknął drzwi. – Co za historia o wampirach? – zapytał Noah. Ciągle patrzyłam się na pojemnik. Który się nie poruszył. – To jego teoria na temat mojego alter ego – wyjaśniłam. – Jako alternatywa dla opętania. – Cóż, wyglądasz koszmarnie blado. Odetchnęłam powoli. Nie chciałam patrzeć w górę. Sięgnął do moich gołych stóp i ścisnął palce. – I jesteś zimna. Odsunęłam od niego stopy.
– Złe krążenie. – Mogłabyś mnie ugryźć, dla eksperymentu. – Ciebie też nienawidzę, przy okazji. Tak żebyś wiedział. – Och, wiem. Zasugerowałbym seks na zgodę, ale... – Szkoda, że masz jakieś skrupuły. – Teraz jesteś po prostu wredna. – Uwielbiam cię drażnić. – Bardziej by mi się to podobało, gdybyś w tym czasie rozpinała mi spodnie. Ratujcie. – Chyba powinieneś iść i pomóc Danielowi. – W czym? – W czymkolwiek. Noah wstał. Wyszedł z szelmowskim uśmiechem na ustach. Patrzyłam się na pojemnik tylenolu przez następne pięć minut, próbowałam sobie wyobrazić, jak go przesuwam, ale donikąd to nie doprowadziło i tylko rozbolała mnie głowa. Otworzyłam pojemnik i wzięłam dwie tabletki. Potem wleciałam do kuchni i opadłam na krzesło naprzeciwko mamy, która siedziała tam z laptopem. Położyłam głowę na ramionach i westchnęłam dramatycznie. – Co jest? – zapytała. – Czemu chłopcy są tak irytujący? Zaśmiała się pod nosem. – Wiesz, co moja mama zwykła mówić? Potrząsnęłam głową, nie zmieniając pozycji. – Chłopcy są głupi, a dziewczyny to kłopoty. Nie słyszałam wcześniej prawdziwszych słów.
38
Radosne śmiechy przecinały powietrze, gdy karnawał przetaczał się obok, wirował, migotał i okręcał się wokół mnie. Szłam z bratem przez tłum ludzi; minęły wieki, odkąd razem byliśmy po raz ostatni na jarmarku, i gdy tylko przyjechaliśmy, tata zaciągnął mamę na diabelski młyn, a młodszy brat ulotnił się z moim chłopakiem na jakąś przejażdżkę, więc zostałam sama z Danielem. Zalewały mnie dźwięki i zapachy, chichoty i sztuczne masło. Krzyki i smażone pączki. Było miło tak się czuć. Tak normalnie. – Zostaliśmy tylko my, siostra – Daniel powiedział, gdy omijaliśmy stoiska. – Co zrobimy? Mała dziewczynka przeszła obok z tyloma balonami, że zastanawiałam się, ile jeszcze brakowało, by uniosły ją w powietrze. Uśmiechnęłam się do niej, ale gdy tylko napotkała mój wzrok, uciekła. Mój uśmiech znikł. Ominęliśmy sznur wiszących wypchanych pluszaków. – Mogłabym wygrać dla ciebie misia – powiedziałam do niego. Pod stopami chrupał mi popcorn. Musiałam omijać kałuże pozostałe po wcześniejszej ulewie. Potrząsnął głową. – Te gry są przereklamowane. Wtedy pojawili się Noah i Joseph. Mój braciszek wyglądał blado i trząsł się. Niebieskoszare oczy błyszczały w rozbawieniu. – Jak przejażdżka? – zapytałam. Joseph uniósł podbródek i wzruszył ramionami. – Było okay. – Był bardzo odważny – powiedział Noah. W kąciku jego ust czaił się uśmiech. Wałęsaliśmy się we czwórkę, dopóki Joseph nie zatrzymał nas i wskazał na coś. Wielka, groźna twarz klauna zakrywała wejście do krzykliwie pomalowanego budynku. – Sala Luster! Tak!
Nie. Daniel musiał zobaczyć mój niepokój, bo objął ramieniem Josepha. – Zajmę się tym – powiedział do mnie i Noah. – Bawcie się dobrze. – Nie róbcie niczego, czego ja bym nie zrobił! – krzyknął Joseph, zanim pochłonął ich tłum. Przebiegły uśmiech pojawił się na ustach Noah. Mój ulubiony. – Wygląda na to, że zostaliśmy sami – odezwał się. Prawda. – Najwyraźniej. – I co zrobimy z tą nowo odzyskaną wolnością? Migoczące światła podkreślały jego kości policzkowe. Kasztanowe włosy Noah były cudownie zmierzwione. Jestem pewna, że coś wymyślimy, pomyślałam. Miałam już to powiedzieć, ale usłyszałam głos za nami. – Czy młodzi kochankowie chcieliby się dowiedzieć, co mówi ich przyszłość? Odwróciliśmy się i ujrzeliśmy kobietę w tradycyjnym kostiumie: długa, falbaniasta spódnica, jest. Bufiasta bluzka, jest. Czarne, falowane włosy podtrzymywane opaską, są. Za dużo makijażu, jest. Okrągłe, złote kolczyki, są. – Raczej spasujemy – powiedziałam do Noah. Lepiej nie kusić losu. – No, chyba że chcesz? Noah pokręcił głową. – Dziękujemy – powiedział jej, gdy zaczęliśmy iść. – Nie powinnaś odchodzić – zawołała za mną. Poczułam coś znajomego, gdy jej słowa wirowały w mojej głowie. – Co pani powiedziała? – Podobne słowa już wcześniej słyszałam. Wróżbitka przyjrzała mi się nieodgadnionym wzrokiem. – Chodź ze mną, to wyjaśnię. Noah westchnął. – Pani posłucha...
– Jest dobrze – powiedziałam, patrząc w górę na niego. - Chcę iść. Noah uniósł brew, jego mina wyrażała rozbawienie. – Jak sobie życzysz – powiedział do mnie. Podążaliśmy za kobietą, która torowała sobie drogę do małego namiotu. Przytrzymała dla nas klapę; były tam choinkowe lampki i kryształy, udrapowane obrusy i zwisające gobeliny. Typowy wystrój. Noah i ja weszliśmy. Wróżbitka pokręciła głową ze wzrokiem wbitym w Noah. – Ty możesz poczekać na zewnątrz – powiedziała do niego. – Moja córka pokaże ci gdzie. Miranda! - zawołała. Nadąsana dziewczyna z różowym pasemkiem we włosach wyszła zza kotary. – Zaoferuj temu młodemu mężczyźnie herbatę, proszę. I pokaż mu, gdzie może usiąść. Dziewczyna, która wyglądała na trzynaście, czternaście lat, już chyba miała wywrócić oczami, ale dostrzegła Noah; jego wysoką sylwetkę niedbale opierającą się o konstrukcję, lekko sarkastyczny uśmiech na perfekcyjnych ustach. Wyraz jej twarzy natychmiast się zmienił. – Chodź – powiedziała do niego i skinęła głową na zasłonę Spojrzał na mnie. – Nic mi nie będzie – oznajmiłam. – Idź. Gdy zniknęli, wróżbitka wskazała na plastikowe krzesło przy okrągłym stole, który pokrywał tani materiał. Usiadłam. Przede mną znajdowała się talia kart. Tarot, jak mniemałam. – Najpierw pieniądze – powiedziała i wyciągnęła rękę. Oczywiście. Sięgnęłam do kieszeni i wyjęłam kasę. Wcisnęła opłatę we fałdy spódnicy, a potem popatrzyła na mnie wyczekująco. Nie miałam pojęcia, na co czekała. Nie przestawała się gapić, więc powiedziałam: – Więc mam potasować karty, pani... – Madame. – Madame... jaka? – Madame Rose.
– Madame Rose – powiedziałam ze sztuczną powagą. Zerknęłam na kryształową kulę na półce. – Na co te pseudonimy? Spojrzała na mnie poważnie. – W imionach jest moc. Słowa wypełniły moje serce lodem. Odbijały się echem w moim umyśle, ale innym głosem. Zamrugałam i potrząsnęłam głową, żeby ją oczyścić. – Masz pytanie? – zapytała, przełamując ciszę. Przełknęłam i znowu skupiłam się na Madame Rose. – Co ma pani na myśli? – Pytanie, na które szukasz odpowiedzi. Gorzki uśmiech wykrzywił moje usta. Miałam tony pytań. Ja miałam tylko pytania. Co się ze mną dzieje? Czym jestem? – Mam dużo pytań – powiedziałam w końcu. – Przemyśl to – ostrzegła. – Jeśli zadasz złe pytanie, dostaniesz złą odpowiedź. – A potem skinęła w stronę talii. Sięgnęłam po nią, ale zatrzymałam się, zanim dotknęłam kart. Moje serce uderzało mocno o żebra. Madame Rose zauważyła moje wahanie. Pochyliła głowę i pochwycił mój wzrok. – Potrafię też czytać z innych rzeczy, jeśli chcesz. – Czyli? – Daj mi dłonie – powiedziała. Niechętnie umieściłam swoje dłonie w jej wnętrzem do góry. Potrząsnęła głową, przy czym kołysały się jej kolczyki; obróciła moje dłonie wierzchem do góry. Rozluźniła szyję, jej długie włosy opadły wokół twarzy jak zasłonka. Nic nie powiedziała. Cisza stawała się niezręczna. – Jak długo...? – Cicho – wysyczała. Wróżbitka wyciągnęła ręce i przyglądała się moim dłoniom przez moment, a potem zamknęła mocno umalowane powieki. Siedziałam nieruchomo, gdy ona trzymała moje dłonie, i czekałam – na co, nie wiedziałam. Znowu minęło trochę czasu, nie miałam pojęcia jak długo, i rozchyliła czerwone usta. Ogarnął mnie strach i prawie się wycofałam, ale zanim mi się to udało,
otworzyła oczy. – Musisz go opuścić. – Jej słowa przecięły powietrze. Musiało minąć kilka sekund, zanim odnalazłam głos. – O czym pani mówi? – Chłopak z szarymi oczami. Ten na zewnątrz. – Dlaczego? – zapytałam ostrożnie. – Chłopak ma dokonać wielkich rzeczy, ale przy tobie jest w niebezpieczeństwie. Jesteście połączeni. Musisz go zostawić. To zobaczyłam. Poczułam frustrację. – I to przeze mnie jest w niebezpieczeństwie? – Umrze wcześniej niż jest mu to pisane przy twoim boku, chyba że go opuścisz. Fatum czy szansa? Przypadek czy przeznaczenie? Nie potrafię powiedzieć. – Jej głos był teraz delikatny. Delikatny i zasmucony. Czułam, jak pięść zaciska się na moim sercu. Już raz próbowałam go zostawić. Nie wyszło. – Nie potrafię – tylko to wyszeptałam. – Więc twoja miłość go zniszczy – powiedziała i puściła moje dłonie.
39
Wyciągnęła z kieszeni pieniądze i oddała mi je. – Nie mogę tego od ciebie wziąć, a ty nie możesz mu powiedzieć, co usłyszałaś. – Wygodne – wymamrotałam pod nosem. – Jeśli go zostawisz, powiedz mu – mówiła ze wzruszeniem ramion – niezwłocznie. Ale tylko, jeśli go zostawisz. Jeśli będzie wiedział o swoim przeznaczeniu, a wy dwoje zostaniecie razem, to przypieczętujesz jego los. – Wskazała mi drzwi. Nie ruszyłam się. I to wszystko? – Nie potrafię pomóc twojej przyszłości – powiedziała. Odetchnęłam wściekle. – Wcale pani nie pomogła. – Mój głos był ostry, ale zaraz zmiękł. – Nie mogę czegoś zrobić? Przekroczyła niewielką przestrzeń i stanęła przy wyjściu. – Tak. Możesz coś z tym zrobić. Możesz pozwolić mu odejść. Jeśli naprawdę go kochasz, pozwolisz mu odejść. Spojrzałam na nią ze ściśniętym gardłem. A potem wyszłam z namiotu. Noah czekał na zewnątrz i zaraz mnie dogonił, gdy szłam zakurzoną ścieżką. – Złe wieści? – powiedział widocznie rozbawiony. Wytarłam oczy wierzchem dłoni i szłam dalej. – Czekaj – powiedział, pociągnął mnie za rękę i odwrócił. – Płaczesz? Wyrwałam mu się. – Nie. – Zatrzymaj się – powiedział Noah i stanął mi na drodze. Ominęłam go i przyspieszyłam do truchtu. Zanim się spostrzegłam, już biegłam. Prawie wróciliśmy do Sali Luster, gdy Noah mnie złapał. Poczułam jego dłoń na ramieniu i odwróciłam się.
– Mara – powiedział delikatnie. – Dlaczego ode mnie uciekasz? I już nie wytrzymałam. Łzy płynęły szybciej, niż nadążyłam je wycierać. Noah złapał mnie za rękę i pociągnął za jedno stoisko, a potem otoczył ramionami i zaczął głaskać po włosach. – Co powiedziała? – Nie mogę ci powiedzieć – wyłkałam. – Ale to dlatego płaczesz, tak? Pokiwałam głową przy jego miękkiej koszulce. Jego ciało było takie twarde pod moim policzkiem. Nie chciałam go uwolnić. Ale Noah cofnął się o krok i uniósł moją twarz dłonią. – To będzie podłe, chociaż nie chcę, by tak to zabrzmiało. – Po prostu to powiedz – wydusiłam. – Jesteś naiwna, Mara – powiedział cicho i spokojnie. – Jesteś łatwym celem. Kilka tygodni temu to była hipnoza i Santeria. Teraz opętanie i tarot. – Nie czytała z tarota. Noah westchnął i pochylił głowę. – Nie ma znaczenia, co zrobiła. Liczy się to, w co uwierzyłaś. Jesteś bardzo podatna na sugestie – usłyszysz coś i nagle myślisz, że to wszystko wyjaśnia. Spojrzałam na niego. Nie byłam jednak zła. – Ja przynajmniej staram się znaleźć wyjaśnienie. Noah zamknął oczy. – Ja też próbuję znaleźć je od lat, Mara. I donikąd mnie to nie doprowadziło. Posłuchaj – powiedział i otworzył oczy, wziął mnie za rękę i splótł nasze palce. – Pójdziemy do niej i zapłacę jej podwójnie, by przyznała, że zmyśliła to wszystko. Że po prostu zrobiła szopkę. Nie pozwolę, by jakaś naciągaczka cię denerwowała. – Nie wzięła ode mnie pieniędzy – przyznałam cicho. – Nic by nie zarobiła na kłamstwie. – Nie znasz ludzkich motywów. – Wyciągnął mnie na ścieżkę. – Chodźmy. *
Gdy dotarliśmy do jej namiotu, nad wejściem wisiał duży znak głoszący WRÓCĘ ZA GODZINĘ. Noah zignorował go i otworzył klapę. Córka wróżbitki siedziała na puszystym fotelu i czytała magazyn. Na stole przed nią leżała plansza do wywoływania duchów. Odwróciłam wzrok. – Gdzie twoja matka, Miranda? – Oczy Noah badały mały namiot. Dziewczyna zrobiła balona z gumy i spojrzała na mnie. – Trafiła w czuły punkt, co nie? Noah uniósł brew. – Co masz na myśli? – zapytał ją. – Uwierzyłaś w to jej gówno? – zwróciła się do mnie. – Słuchaj, naprawdę nazywa się Roslyn Ferretti i jest z Babylonu na Long Island. Plastikowa zabawka lepiej przewidziałaby twoją przyszłość – powiedziała i wróciła do magazynu. Noah zamknął stronę jednym palcem. – Gdzie ją znajdziemy? Miranda wzruszyła ramionami. – Pewnie pali zioło gdzieś za The Screaming Dead Man. – Dzięki – powiedział Noah i opuściliśmy namiot. Trzymał mnie za rękę i najwyraźniej wiedział, gdzie iść. – Widzisz? – powiedział delikatnie. – To nie prawda. Nie odpowiedziałam. Nie miałam zaufania do mojego głosu. Zawstydzająco wysoka konstrukcja wyrosła przed nami zaraz przy diabelskim młynie. Małe samochody powoli unosiły się w powietrze; zakładam, że w końcu wszystkie spadną naraz. Przeszliśmy za kolejkę, szukając kobiety. Zeszliśmy ze ścieżki na trawę i wtedy ją wreszcie zobaczyliśmy. Madame Rose, aka Roslyn Ferretti, siedziała na małym kamieniu, a jej spódnica opadała przy kostkach. Paliła skręta, jak przewidziała jej córka. – Hej – zawołał Noah. Kobieta zakaszlała i pospiesznie schowała rękę za plecy. Miała przekrwione i nieskupione oczy. Gdy mnie rozpoznała, pokręciła głową. – Już ci oddałam pieniądze.
– Dlaczego powiedziałaś te wszystkie rzeczy? – zapytałam cicho. Wodziła oczami pomiędzy mną a Noah. Znowu uniosła skręta do ust i zaciągnęła się głęboko. – Bo były prawdziwe – powiedziała, wyrzucając z siebie słowa razem z dymem. Powoli przymknęła oczy. Noah pstryknął palcami przy jej twarzy. Odepchnęła jego rękę. – Posłuchaj uważnie – powiedział. – Dam ci sto dolców, byś przyznała, że to zmyśliłaś. Spojrzała na mnie nagle wyostrzonym wzrokiem. – Powiedziałaś mu? Otworzyłam usta, by zaprzeczyć, ale Noah mnie ubiegł. – Tysiąc – powiedział posępnie. Spojrzała na niego przeciągle. – Nie wezmę twoich pieniędzy. – Nie igraj, kurwa, ze mną – powiedział Noah. – Wiemy, że jesteś oszustką, Roslyn, więc wyświadcz sobie przysługę i przyznaj się. Spuściła głowę i pokręciła nią. – Co za dziewczyna, mówię wam. Odchyliła wreszcie głowę, jakby robiła nam łaskę. – Zapłacił mi, okay? Włosy na karku stanęły mi dęba. Noah i ja wymieniliśmy spojrzenie. – Kto? – zapytałam. Wzruszyła ramionami. – Jakiś facet. – Jak wyglądał? – zaciskał Noah. – Wysoki. Ciemny. Przystojny. – Uśmiechnęła się i próbowała znowu się zaciągnąć, ale Noah wyrwał skręta z jej palców i trzymał go poza jej zasięgiem. – Dokładniej – powiedział. Leniwie wzruszyła ramionami.
– Miał wypadek. – Wypadek? – zapytał Noah? – Coś kończynami? Protezę? Co? – Śmiesznie mówił. Noah wywrócił oczami. – Akcent. Jasne. Jaki akcent? – Obcy – powiedziała z trudem i zachichotała. – To na nic – powiedziałam. Ale przynajmniej nie opisała Jude'a. Niewielka ulga, ale jednak. – Nie odejdziemy, dopóki nie powiesz nam, co dokładnie się stało – naciskał Noah. – Miał taki akcent, jak ja? – zapytał ją. Pokręciła głową. – Co ci powiedział? Westchnęła. – Powiedział, żebym zaciągnęła cię do namiotu – powiedziała do mnie. – Przekazał mi, co mam ci powiedzieć. – Potem spojrzała na Noah. – I powiedział, że jeśli zaoferuje mi pieniądze, nie mogę ich przyjąć. – Kiedy to było? – zapytałam. – Jakieś dziesięć minut zanim cię zobaczyłam. Noah potarł szczękę dłonią. – Raczej nie powiedział ci, jak się nazywa? Potrząsnęła głową. – Jesteś pewna? – naciskał. – Mogę zapłacić, ile tylko chcesz. Smutny, gorzki uśmiech zagościł na jej ustach. – Bóg jeden wie, że przydałyby mi się te pieniądze, skarbie, ale nie mogę przyjąć ich od żadnego z was. – Dlaczego nie? Jej wzrok odpłynął w ciemność. – Powiedział mi, że nie mogę.
– I co z tego? – zapytał Noah. – Dlaczego miałabyś posłuchać? Ściszyła głos. – Bo on jest ważny. – Wyciągnęła rękę do Noah, a on oddał jej skręta, po czym wstała. – Naprawdę mi przykro – powiedziała, gdy mnie ominęła i zostawiła samą z Noah. Kolejka nad nami miała właśnie opaść, ale mimo że wszyscy wiedzieli, co nadejdzie, i tak krzyczeli. Noah uniósł dłonie do mojej talii. – Powiedz mi – powiedział. W tych światłach wyglądał nieludzko pięknie. Patrzenie na niego prawie bolało, ale bardziej bolesne byłoby odwrócenie wzroku. – Powiedz mi – powiedział ponownie. W jego głosie była potrzeba, a ja nie miałam siły, by odmówić. – Powiedziała, że mam cię zostawić. Przyciągnął mnie bliżej. Odgarnął z mojej twarzy kosmyk włosów, palcami śledził krzywiznę szyi. – Dlaczego? Przymknęłam oczy. Słowa paliły mnie w gardle. – Bo umrzesz przy mnie, jeśli tego nie zrobię. Otoczył mnie ciasno ramionami. – To nie prawda – wyszeptał w moje włosy. Może. Ale jeśli to jednak prawda... – Jestem zbyt samolubna, by cię zostawić – powiedziałam. Noah odsunął się i zobaczyłam jego uśmiech. – Jestem zbyt samolubny, by ci pozwolić.
40
Gdy ponownie spotkaliśmy się z moją rodziną, nałożyłam maskę szczęśliwej osoby. Ciągle nawiedzały mnie słowa Roslyn i myśl, że ktoś jej za nie zapłacił. Już w domu, gdy udało nam się na chwilę zostać z Noah sam na sam, powiedział, że dał znać detektywowi, by się tym zajął, pocałował mnie w czoło i dał sobie z tym spokój. Posmutniałam, ale Noah tego nie zauważył. Albo zignorował to. I spróbuje znaleźć tego, kto jej zapłacił, wiedziałam o tym. Ufałam Noah. Ale nie byłam pewna, czy on ufał mnie. Powiedział, że jestem podatna na sugestie. A Noah wręcz przeciwnie. Całkowicie sceptyczny i arogancki. Tak, zgadzał się, na wszystko, czego chciałam, nie ważne, jak dziwne by to było... Santeria, spalenie lalki. A dzisiaj to przewidywanie przyszłości; zajął się tym dla mnie, chociaż myślał, że Roslyn tylko się naćpała, że jej słowa znaczyły tyle, co horoskop. Noah spełniał każdą moją zachciankę, ale dla mnie to było coś więcej. I zapragnęłam być na tyle wolna, by sama poszukać odpowiedzi. Wiedziałam, że powinnam być wdzięczna za to, że nie zamknęli mnie w psychiatryku, i byłam, ale czułam się jak więzień we własnym domu. I nie byłam już tylko pod obserwacją rodziców. Obserwował mnie też John. Oczywiście chciałam, by to robił. Ale mimo że czułam się bezpieczniejsza, nie czułam się wolna. To nie była jego wina ani Noah. Tylko Jude'a. Noah poprosił mnie, bym przyszła do jego pokoju, gdy wszyscy zasną. I choć byłam zmęczona, wkurzona i ciągle myślałam o moim gównianym losie, poszłam. A jakżeby inaczej. Gdy otworzyłam drzwi do pokoju gościnnego, zastałam Noah w łóżku, ciągle w ubraniach, czytającego książkę – Co za książka? – zapytałam, gdy zamknęłam drzwi i oparłam się o nie. Pokazał mi tytuł: Zaproszenie na egzekucję. Uśmiechnęłam się smutno.
– Poleciłam ci ją. – Prawda. – I? – Jest smutna – odpowiedział i odłożył książkę na łóżko. Zmarszczyłam brwi. – Uważam, że jest zabawna. – Cyncynat oczekuje w więzieniu na wyrok śmierci. Myślę, że to smutne. – Przechylił głowę. – Ciągle jesteś zła. To nie było pytanie, ale i tak przytaknęłam. – W takim razie mam propozycję. – Zamieniam się w słuch. – Na terapii w Horyzontach wyobrażaliście sobie swoje lęki, tak? – Tak... – Żeby je przezwyciężyć. Znowu pokiwałam głową. – A ty między innymi boisz się, że mnie skrzywdzisz. – Zabiję – powiedziałam cicho. – Jeśli się pocałujemy. Jeśli stracę kontrolę. – Jeśli zostaniemy razem – powiedziałam, myśląc o słowach Roslyn. – A chcesz obu tych rzeczy? – zapytał spokojnie. Bardzo. – Tak. – Więc o to moja propozycja: podejdziemy do tego, jak do każdego innego lęku. Najpierw wyobrazisz sobie spotkanie ze źródłem fobii. – Półuśmiech pojawił się na jego ustach. Wiedziałam, dokąd zmierzał. – Chcesz, żeby sobie wyobraziła całowanie cię?
– Poprowadzę cię. – A potem co? – Potem – mówił – zbliżysz się do źródła, ale jeszcze się z nim nie zmierzysz. – I jak to się ma do sytuacji? – Na pewno coś wymyślę. – Tembr jego głosu od razu mnie pobudził. – Kiedy chcesz zacząć? – zapytałam. Spojrzał na mnie ze swojego miejsca na łóżku. – Chodź tu. Posłuchałam. Noah posadził mnie naprzeciwko siebie. Jego rzęsy prawie muskały kości policzkowe i zagryzał dolną wargę, a mnie na ten widok oddech ugrzązł w gardle. Tylko spokojnie. – Zamknij oczy – powiedział Noah. Zrobiłam to. – Chcę, byś wyobraziła sobie nas w miejscu, które kochasz. Skinęłam głową. – W bezpiecznym miejscu. Pokój wyparował, gdy to mówił. Szłam korytarzami mojego umysłu. Otworzyłam drzwi do domu, w którym dorastałam. Gdzie bawiłam się moimi starymi zabawkami na podłodze. Gdzie nocowałam z Rachel i śmiałam się z jej żartów, i opowiadałam jej moje sekrety. – Gdzie jesteśmy? – zapytał miękko. – W mojej starej sypialni. – Opisz ją. – Są tu stare, drewniane meble, które należały do mamy, gdy była młodsza. Antyczne. Ładne, ale dość zniszczone. – Co jeszcze? – Ściany są różowe, ale mało co je widać pod szkicami, rysunkami i zdjęciami. – Kto jest na zdjęciach? – Ja. Moja rodzina. Rachel – mówiłam zdławionym głosem. Wzięłam głęboki oddech. –
Krajobrazy i takie tam. Wszystko przyczepiałam do ścian. – Dokładnie to pamiętałam. – Kartki falowały, gdy otwierałam lub zamykałam drzwi, jakby ściany oddychały. – Powiedz mi o twoim łóżku – powiedział Noah z cieniem uśmiechu w głosie. – Jest podwójne – powiedziałam również z uśmiechem. - Dębowe, jak reszta moich mebli. Z czterema kolumnami. – Pościel? – Bardzo ciężka. Należała do babci. Puchowa i gruba. – W jakim kolorze? – Brzydkim. – Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. – W dziwne geometryczne wzory, brązowe, czarne i białe, chyba z lat sześćdziesiątych. – Gdzie jesteś teraz w swoim pokoju? – Po prostu stoję pośrodku. – No dobrze. Gdzie ja mógłbym być? Zobaczyłam to z żywą klarownością; Noah w wejściu. – Stoisz w wejściu – powiedziałam, chociaż nasze ciała dzieliły tylko centymetry. – Niech będzie – powiedział tym powolnym, ciepłym i zmysłowym głosem. – Na zewnątrz jest ciemno – jest noc. Masz tam jakieś światło? – Lampkę na stoliku nocnym. – Dobra. Wchodzę do pokoju. Powinienem zamknąć drzwi? Tak. – Tak – powiedziałam z przyspieszonym oddechem. – Zamykam drzwi. Przechodzę przez pokój i spotykam cię pośrodku. Co dalej? – Myślałam, że ty masz mnie przez to przeprowadzić. – Myślę, że też powinnaś wykazać jakąś inicjatywę. – Jakie mam opcje? – Możesz czytać mroczną poezję, podczas gdy ja będę się bawił w trójkącik. Albo możemy obsmarować się masłem orzechowym i wyć do księżyca. Użyj wyobraźni. – Dobra – powiedziałam. – Łapię cię za rękę i prowadzę do łóżka.
– Znakomity wybór. Co teraz? – Siadasz i pociągasz mnie w dół za sobą. – Gdzie jesteś? – zapytał. – Na twoich kolanach. – Gdzie masz nogi? – Wokół twojej talii. – Cóż – powiedział lekko szorstkim głosem – robi się ciekawie. Więc jestem na brzegu łóżka. Trzymam cię na kolanach, a ty mnie otaczasz nogami. Obejmuję cię ramionami, żebyś nie spadła. Co mam na sobie? Uśmiechnęłam się. – Dziurawy T-shirt. – Naprawdę? – No, a co? – Myślałem, że będę mieć na sobie smoking w twoich fantazjach czy coś. – Jak James Bond? To brzmi jak twoja fantazja – powiedziałam, ale obraz Noah w nowym smokingu z pięknie zmierzwionymi włosami, muszką rozwiązaną, zwisającą przy kołnierzu... Przełknęłam. Krew paliła mnie pod skórą. – Katie jej nienawidzi. – Koszulki? – Tak. – To twoja siostra. – Więc powinienem ją zatrzymać? – Tak. – No dobra. Mam na sobie T-shirt. A niżej? – Co zazwyczaj nosisz do spania? – zapytałam. Noah nic nie powiedział. Otworzyłam oczy. Wygiął jedną brew i uśmiechnął się demonicznie. O mój Boże.
– Teraz. Zamknij. Oczy – powiedział. Tak zrobiłam. – Na czym stanęliśmy? – Obejmowałam cię w pasie – powiedziałam. – Racja. I mam na sobie...? – Spodnie od dresu. – Te są dość cienkie. Jestem tego świadoma. – Hej – powiedział i poczułam nacisk jego rąk na ramionach. Otworzyłam oczy. – Zachwiałaś się – powiedział i cofnął dłonie. – Myślałem, że zaraz spadniesz z łóżka. Zarumieniłam się. – Może powinniśmy przenieść się na podłogę – powiedział i wstał. Przeciągnął się. Nie mogłam tego zignorować, był tak blisko. Szybko wstałam i przykucnęłam. Uśmiechnął się szeroko i wziął z łóżka poduszkę. Położył ją na podłodze, gestem wskazując, bym usiadła. Zrobiłam to. – Dobra – powiedział. – Co ty masz na sobie? – Nie wiem. Kombinezon kosmiczny. Kogo to obchodzi? – Myślę, że to powinno być tak obrazowe, jak to tylko możliwe – powiedział. - Dla ciebie – sprecyzował, a ja zachichotałam. – Zamknij oczy – przypomniał mi. – Będę musiał pomyśleć nad karą za każde przypomnienie. – Co konkretnie masz na myśli? – zapytałam wyzywająco. – Nie kuś mnie. A teraz, co masz na sobie? – Bluzę w kapturem i też dresy. – Coś pod spodem? – Zazwyczaj nie łażę sobie tak bez bielizny. – Zazwyczaj? – Tylko na specjalne okazje. – Chryste. Miałem na myśli pod bluzą. – Koszulkę na ramiączkach. – W jakim kolorze?
– Biała koszulka. Czarna bluza. Szare spodnie. Możemy ruszyć dalej. Poczułam go bliżej, jego słowa blisko mojego ucha. – Do części, w której ja się kładę i pociągam cię za sobą? Tak. – I jesteś nade mną – powiedział. Kurwa. – Do części, w której mówię ci, że chcę poczuć miękkie kosmyki na twojej szyi? Wiedzieć, jakie to będzie uczucie mieć usta na twoim biodrze? – wymamrotał przy mojej skórze. – Zapamiętać nawet kształt twojego pępka i krzywiznę szyi, i spuchnięte... hej. Poczułam jego ciepłe dłonie na ramionach. Otworzyłam oczy. Musiałam się poruszyć, kiedy miałam zamknięte oczy, bo byłam teraz prawie na jego kolanach. – Miałaś zostać na poduszce – powiedział. Nie chcę. – Nie chcę – odpowiedziałam. Świerzbiły mnie już palce. – Nie spieszymy się. Ale ja chcę. – Dlaczego nie? – zapytałam. Popatrzył na mnie uważnie. Na moje usta. – Bo chcę cię znowu pocałować – powiedział. – Ale nie, jeśli ciągle się boisz. Boisz się jeszcze czegoś? Że mogłabym go zranić? Zabić? Jeśli się pocałujemy? Jeśli zostaniemy razem? – Nie boję się ciebie, Noah – powiedziałam na głos. – Podświadomie, tak. – Wcale – powiedziałam. Cofnęłam się i skrzyżowałam nogi. Noah przechylił głowę. Nic nie powiedział. – Boję się... siebie – sprecyzowałam. – Chyba... czuję, że nie mam przy tobie kontroli. Uniósł brew. Prawie widziałam trybiki obracające się w jego umyśle. – O czym myślisz? – zapytałam.
– O niczym. – Kłamca. Nigdy nie myślisz o niczym. – Zastanawiałem się, dzięki czemu poczułabyś, że masz kontrolę. Co mogłoby sprawić, że zaufałabyś sobie przy mnie. – I wpadłeś na coś? – Dam ci znać. – Cóż. – Spojrzałam na zegarek. – Mamy kilka godzin, zanim będziemy musieli wstać. – Powinniśmy iść spać – powiedział, ale nie wrócił do łóżka. Uśmiechnęłam się szeroko. – Powinniśmy iść do mojego pokoju. Wtedy wstał. – Który znajduje się pomiędzy pokojem Josepha a twoich rodziców. I chyba powiedziałem ci, że nie powinniśmy się spieszyć? Wywróciłam oczami. – Do mojej starej sypialni. – Ach. Wstałam i splotłam nasze palce. – Noah – powiedziałam delikatnie. Odwrócił się i spojrzał na mnie. Cień uśmiechu pojawił się na jego ustach. – Jutro – powiedział. Nie udało mi się ukryć rozczarowania, bo położył palec pod brodą i uniósł moją głowę. – Jutro – powiedział jeszcze raz. Słyszałam obietnicę w jego słowach. Pokiwałam głową. Adrenalina zaczęła opuszczać moją krew. Noah przycisnął usta do mojego czoła i poprowadził mnie do łóżka. Całą sobą chciałam zatracić się w uczuciu Noah obejmującego mnie podczas snu. Ale pomimo jego słów, słyszałam tylko Roslyn, leżąc w jego ramionach, rozbudzona. Twoja miłość go zniszczy. Jeśli tak, to zniszczy nas oboje.
41
Otworzyłam oczy. Były nieskupione, wzrok zamazany, gdy patrzyłam na sufit. Nie sufit w gościnnym pokoju. W pokoju Noah. Byłam w domu Noah. W jego łóżku. Słowo koszmar pojawiło się nieproszone w moim umyśle i nagle zaczęłam się bać. Ale to był tylko Noah, odwrócony do mnie tyłem, patrzył na rzędy książek, które pokrywały całą długość jego pokoju. Delikatne światło padało na jego twarz zza kotar pod ostrymi kątami. On nie mógł być koszmarem. Usiadłam ostrożnie. Bałam się, że każdy zły ruch sprawi, że sen się rozpłynie. Wyciągnęłam rękę i delikatnie odgarnęłam jego włosy. Uczucie było takie realne, mimo że się nie poruszył, nie odpowiedział na mój dotyk. Pozwalałam palcom przeczesać jego włosy, bo wiedziałam, że w rzeczywistości to by było za wiele. A to się nie działo naprawdę, więc nie miałam się czego obawiać. Przesunęłam palcem, ręką wzdłuż jego szczęki, ciesząc się drapiącym uczuciem na skórze. Dotykanie go było takie naturalne, ale władcze i nie wiedziałam, na ile mi pozwoli. Nie na wiele, najwyraźniej. Noah spojrzał na mnie w dół przeszywającym wzrokiem, pustym, zimnym. – Coś nie tak? – wyszeptałam, ale nie odpowiedział. Wyraz jego twarzy mnie przestraszył. Chciałam sprawić, by poczuł coś innego. Nie bałam się już, że się obudzę, więc ujęłam jego twarz w dłonie, przyciągnęłam do siebie i pocałowałam. Nie głęboko. Lekko. Świeżo. Miękko. Nie ruszył się w moją stronę, nie na początku. Zamknął oczy, mocno, jakbym go raniła. Zarumieniłam się i odsunęłam. A potem... Odgarnął mi włosy z twarzy na ramiona. Płaską dłonią popchnął mnie
delikatnie na materac. Przesunął się nade mnie, całował miękko moją skórę, drażnił ustami. Usłyszałam szept przy uchu, ale nie potrafiłam rozróżnić słów, bo mój własny oddech był za głośny. Potem złapał mnie za ręce i pocałował lekko w usta po raz ostatni. Odsunął się, zostawiając coś na mojej wyciągniętej dłoni. Było ciężkie, ale miękkie i idealnie mieściło się w mojej dłoni. Nie wiedziałam, co to jest, bo było za ciemno, więc przycisnęłam to do piersi. Podążyłam za nim na balkon. Ale gdy wyszłam na zewnątrz, moje stopy niczego nie dotknęły. Jak w stanie nieważkości. Odwróciłam się, by spojrzeć na dom Noah, ale otaczała go teraz ciemna winorośl. Drzewa wystrzeliły z ziemi i zagięły się nad dachem. Nie chciałam na to patrzeć. Zamknęłam oczy. Obudź się, powiedziałam do siebie. Obudź się. Gdy je ponownie otworzyłam, zobaczyłam zatokę zalewającą ziemię. Budynki zawaliły się w sekundzie pod ciężarem lasu. Dżungla rozrosła się, a ja nic nie mogłam zrobić. Zamknęłam oczy i skuliłam się w sobie. Pragnęłam, by ten koszmar się skończył. Potem usłyszałam głosy. Kroki. Zbliżały się, ale moje powieki były ciężkie; nie chciały się otworzyć. Nie, dopóki nie poczułam dotyku pióra na policzku. Moje płuca wypełniły się powietrzem i otworzyłam oczy, aż świat nabrał kolorów. Gdy się obudzę, nie będę sobą. Mężczyzna przyklęknął przy mnie; wyglądał znajomo, ale nie znałam jego imienia. Odsunął piórko od mojego policzka i umieścił je w mojej dłoni. Kciukiem gładziłam jego brzeg. Był taki miękki. – Pokaż mi, co masz w drugiej – powiedział spokojnie. Posłuchałam. Odgięłam palce i odsłoniłam jej zawartość. To było serce Noah. * Obudziłam się w kuchni, twarzą do okna nad zlewem. Noah stał obok mnie. Znowu lunatykowałam, ale zalała mnie ulga, gdy spojrzałam na jego pierś – była idealnie cała, a on był idealnie żywy. Koszmar nie był prawdziwy. A Noah miał się dobrze. Ale gdy spojrzałam w jego oczy, zobaczyłam pustkę. Zimno. Tak samo wyglądały w moim śnie, zanim oddał mi swoje serce. – Coś nie tak? – zapytałam spanikowana.
– Nic – powiedział, a jego ręka odnalazła moją. – Chodź do łóżka. * Noah obudził mnie kilka godzin później i zmusił, bym poszła do własnego łóżka, zanim obudziła się reszta domu. Odeszłam, bo musiałam, ale czułam niepokój i nie chciałam być sama. Czułam mdłości. Moje mięśnie były napięte i obolałe. Kręgi zatrzeszczały, gdy rozluźniłam szyję. Skórę miałam gorącą, a dotyk ubrań parzył moje ciało. Czułam się źle, jakby ktoś wlał mnie do innego ciała w ciągu nocy. Co się ze mną dzieje? Weszłam do łazienki i zapaliłam światło. Przeżyłam szok, gdy się zobaczyłam. Patrzyłam w odbicie, które wyglądało jak z przyszłości, jakbym się postarzała o lata w przeciągu godziny – to ciągle byłam ja, ale nie do końca ta sama. Policzki miałam zapadnięte, to samo oczy. Czy tylko ja to widziałam? – Możesz tylko patrzeć – powiedziałam do niego, leżąc sama w jego łóżku. – Ciągle to robię, Mara. Jeśli to prawda, musiał zobaczyć zmiany. A ja musiałam się dowiedzieć, co zobaczył. Noah wyglądał jak nawiedzony, gdy się obudziłam w kuchni. Już wcześniej lunatykowałam, ale nigdy przedtem nie patrzył na mnie w ten sposób... Byłam dogłębnie zaniepokojona. Wspięłam się na łóżko i długo tam leżałam, dopóki nie zasnęłam. * – Dzień dobry, śpiochu – zawołała mama, jej głowa wychyliła się zza drzwi. – Jest prawie południe. Powieki miałam tak ciężkie, jakbym dopiero co się położyła. Uniosłam się na łokciach i jęknęłam. – Dobrze się czujesz? Skinęłam głową. – Tylko jestem zmęczona. – Chcesz wrócić do łóżka?
Chciałam, ale nie powinnam. – Nie, niedługo wyjdę. – Chcesz lunch? Znaczy, śniadanie? Nie byłam w sumie głodna, ale wiedziałam, że powinnam zjeść. – Dzięki. Mama uśmiechnęła się i wyszła. Wstałam powoli i oparłam się o komodę. Przeciągnęłam się. W myślach ciągle widziałam Noah. To, jak wyglądał wczoraj w nocy, w mojej kuchni i we śnie. Coś było mocno nie tak. Musimy porozmawiać, bo sama nie widziałam w niczym sensu – we śnie, łańcuszkach, mojej babci, zdjęciu. Rozpadałam się, a wszystkie moje kawałki porywał wiatr. * Ubrałam się i poszłam do kuchni. Joseph jadł kanapkę, ale poza mamą nikogo więcej tam nie było. – Gdzie... wszyscy? – zapytałam. Nie chciałam być zbyt oczywista. – Tata gra w golfa – powiedział Joseph pomiędzy kęsami. Dalej. – Daniel poszedł posłuchać gry Sophie do recitalu, który ma za kilka tygodni. Dalej. Ale nikt nie wspomniał o Noah. Usiadłam przy stole i nalałam sobie trochę soku. Zerknęłam na telefon. Muszę zadzwonić. – Noah poszedł po coś do domu – powiedziała mama z uśmiechem w głosie. – Później wróci. Wiec jednak byłam oczywista. Wybornie. – Tosta? – Dzięki – powiedziałam. – Co chcesz dzisiaj robić? – zapytała mnie. – Jazda konna – powiedział Joseph w trakcie przeżuwania. – Nawet nie wiem, gdzie iść, żeby to załatwić.
– Noah wie – powiedział. – On wie wszystko. – Widzę, że ktoś tu ma bohatera. – Mama podała mi talerz z tostem i posłała Josephowi znaczące spojrzenie. – Myślę, że powinniśmy dać Noah dzisiaj trochę odpocząć. Może pójdziemy na film? Mój brat westchnął. – Jaki? – Jaki tylko chcesz... Joseph uśmiechnął się łobuzersko. – Taki do trzynastu lat. Jego mina zrzędła. A potem znowu pojaśniał. – A może Aftermath? Mama zmrużyła oczy. – To ten o pladze? Joseph pokiwał energicznie głową. Mama spojrzała na mnie. – Tobie pasuje? Nie szczególnie chciałam gdzieś iść. Tak naprawdę nie potrafiłam nic wymyślić. Chciałam mieć dom tylko dla siebie przez chwilę. Może spróbuję poczytać Nowe Teorie albo poszukam znaczeń dla wisiorka czy pióra... cokolwiek. Ale mama w życiu nie zgodzi się zostawić mnie samej, a jeśli powiem, że nie chcę iść, zacznie zastanawiać się dlaczego. A zastanawianie się prowadzi do zamartwiania, co z kolei spowoduje, że w przyszłości niechętnej mnie stąd wypuści. Więc zgodziłam się, żeby uszczęśliwić chociaż Josepha. Film zaczynał się za przeszło godzinę, więc zostało mi sporo czasu do zabicia. Prawie zadzwoniłam do Noah, żeby zapytać go o wczorajszą noc, ale mama miała rację. Zasługiwał na trochę przestrzeni. I to dlatego moje wnętrzności skurczyły się, gdy stanęłam w drzwiach pokoju gościnnego. Nie wiedziałam, czego szukałam, ale coś znalazłam. Nie dotykałam jego rzeczy. Nie grzebałam w jego czarnej, nylonowej torbie. Pokój był uprzątnięty, jakby nikt w nim nie spał, jakby nikt tu nie przebywał. Wszystkie jego rzeczy
były na swoim miejscu. Zanim odwróciłam się, by wyjść, dostrzegłam coś wystającego z przestrzeni pomiędzy ścianą a łóżkiem. Zeszyt. Noah nie robił notatek. Cofnęłam się. Może nie był jego. Może Daniel lub Joseph go tu zostawił i zapomniał, a może należał do czyjegoś kolegi? Mogę zajrzeć na pierwszą stronę. Tylko żeby sprawdzić. Nie. Wymaszerowałam z pokoju i podniosłam telefon, by zadzwonić do Noah. Zapytam go, czy jest jego, a jeśli był, będzie wiedział, że go znalazłam, ale nie zdradziłam jego zaufania, zaglądając do środka. To był mój wewnętrzny monolog, gdy wykręcałam numer. Nie odbierał. W końcu usłyszałam kliknięcie, ale to była tylko poczta głosowa. Nie odebrał. Chwilę potem byłam już w pokoju. Zeszyt pewnie nie był jego. Nigdy go z żadnym nie widziałam, przenigdy, więc po co miałby go przynosić do mojego domu? Tym bardziej w czasie przerwy wiosennej. Tylko przejrzę i zobaczę, do kogo należał. Nie przeczytam zawartości. Zagadka Gollum/Sméagol. Dobro czy zło zwycięży? Zbliżyłam się do łóżka. Jeśli to był zeszyt Noah, według prawa kosmosu zostanę przyłapana. Ale łatwiej prosić o przebaczenie niż pozwolenie. Zrobiłam kolejny krok. I kolejny. Potem sięgnęłam po zeszyt, przełknęłam poczucie winy i zaczęłam czytać.
42
Oto rozpoczyna się nieilustrowany zapis obserwacji i rozważań Noah Elliota Simona Shaw dotyczących Mary (drugie imię jak na razie nieznane, trzeba sprawdzić) Dyer i jej rzekomej metamorfozy. Mara właśnie wyszła. Przed chwilą złożyliśmy w ofierze lalkę jej babci, która została wypchana (co niepokojące) ludzkimi włosami i naszyjnikiem identycznym do mojego. Oboje jesteśmy słusznie zaniepokojeni rozwojem sytuacji, chociaż to ujawniło nową ścieżkę badań odnośnie tego, dlaczego, kurwa, jesteśmy oboje tak mocno szurnięci. Co więcej, pocałowałem ją. Spodobało jej się. Naturalnie.
Jeśli właśnie z kimś bym rozmawiała, odebrałoby mi mowę. Zamrugałam mocno, a potem popatrzyłam na stronę, na słowa, na jego pismo, tylko po to, by upewnić się, że rzeczywiście tam były. Były. I wiedziałam, kiedy zaczął to pisać. Po tym, jak powiedziałam mu, że tracę kontrolę i boję się tego. Że tracę siebie. Po tym, jak powiedziałam mu... Że może tylko patrzeć. Własny głos rozbrzmiał ostro w moich uszach. – Powiedz mi, co widzisz. Bo ja nie wiem, co jest prawdziwe, a co nie, co jest nowe, a co inne i nie mogę ufać sobie. Ale ufam tobie. Zamknął oczy. Powiedział moje imię. A potem ja powiedziałam... – Wiesz co? Nie mów mi, bo mogę tego nie zapamiętać. Zapisz to i może kiedyś, jeśli mi się polepszy, dasz mi to przeczytać. Bo każdego dnia będę się zmieniać i inaczej nigdy nie dowiem się, kim byłam przedtem. Moje gardło zacisnęło się. Pisał to dla mnie. Mogłabym przestać czytać teraz. Odłożyć zeszyt, powiedzieć mu, że go znalazłam i przyznać, że zaczęłam czytać. Mogłabym mu powiedzieć, że chciałam tylko sprawdzić, do kogo należał, a gdy zobaczyłam, od razu przestałam czytać.
Ale tego nie zrobiłam. Przewróciłam stronę. Ruth informuje mnie, że ojciec wraca do domu, a ode mnie oczekuje, że wrócę do szkoły i będę uczęszczał na zajęcia. Słucham uważnie, ale czuję, że odpływam, gdy widzę to w doskonałych, nędznych szczegółach: Patrzę obojętnie na nauczycieli i słyszę, jak zamęczają mnie rzeczami, które już wiem. Opuszczam zajęcia i rozciągam się na stole piknikowym pod parasolem i leżę tam kompletnie nieruchomo. Grupa dziewczyn przechodzi obok. Zaglądają pod parasol. Zazdroszczę kameleonom. Otwieram oczy, mrużę je, a dziewczyny zwiewają. Chichoczą i piszczą, a ja słyszę, jak jedna szepce „zbyt idealny”. Mam ochotę nimi potrząsnąć za tę ignorancję i krzyknąć, że ich Kaplica Sykstyńska właśnie legła w gruzach. W moim poprzednim życiu, które miało miejsce ledwie kilka miesięcy temu, flirtowałbym, albo i nie, z każdą, która byłaby zainteresowana chociaż w najmniejszym stopniu każdego, bożego dnia. Byłoby pełno kandydatek, jeśli miałbym szczęście. Potem odliczałbym godziny i minuty, i sekundy, aż do końca kolejnego, bezcelowego dnia. A potem wróciłbym do domu. Albo poszedłbym do nowego clubu z Parkerem albo innym dupkiem, który nosi kardigany wokół bioder i stawia kołnierzyk pieprzonej polo. Wyrwałbym dwie piękne dziewczyny bez twarzy, tępe pulsowanie muzyki bez duszy pasowałoby do tępego pulsowania w moich skroniach, pomimo odrobiny ecstasy i alkoholu, napiłbym się i przestał cokolwiek czuć, i oglądał to moje życie przez następne trzy, pięć, dwadzieścia lat, i brzydził się nim. Ten obraz nudzi mnie tak bardzo, że mam ochotę umrzeć, teraz, tylko po to, by poczuć coś innego.
Słowa się skończyły, a ja zauważyłam, że już nie stałam. Opadłam na łóżko. Zeszyt, dziennik, leżał otwarty na nim. Lewą ręką zakryłam usta. Słyszałam głos Noah, gdy czytałam jego myśli, ale była w nich gorycz, której chyba nigdy wcześniej nie słyszałam. Przewróciłam stronę.
Pieniądze nic mi nie kupiły. Nic na Lukumi, czy kim tam, do diabła, on jest, i nic na Jude'a. Nawet poszukiwanie jego rodziny okazało się bezowocne; nic na Claire Lowe czy Jude'a Lowe, czy rodziców Williama i Deborah od czasu zapadnięcia. W gazecie z Rhode
Island był nekrolog, ale rodzice przeprowadzili się po wypadku – lub przypadku, powinienem rzec. Zero, nawet z kontaktami Charlesa. Ludzie mogą zniknąć – ale nie przed kimś takim jak on. Im więcej w tym grzebię, tym więcej jest niejasności. Nie znoszę tego, że nic więcej nie potrafię zrobić. Sam pojechałbym do Providence, ale nie mogę zostawić Mary samej. Mogę coś powiedzieć, gdy się z nią zobaczę, ale obecnie wydaje się być zajęta jakąś wariatką z Horyzontów. Nie tylko ja się nie dogaduję z innymi ludźmi. Pewnie dlatego my się tak dobrze dogadujemy.
To były pierwsze słowa, które wywołały u mnie uśmiech. Następne go zmyły.
Szperam w rzeczach mojej martwej matki. Minęły lata, odkąd ostatni raz się tym zajmowałem, i czuję pustkę, gdy przeglądam pełne pudła, w większości wypchane zmaltretowanymi, poszarpanymi i zapisanymi książkami. Singer i Ginsberg, i Hoffman, i Kerouac, filozofia i poezja, i radykalizm, i beatnicy. Strony są sprane, często czytane. Przeglądam je. Zastanawiam się, czy to możliwe, by znać kogoś poprzez słowa, które kochał. Są zdjęcia pomiędzy stronami w niektórych książkach. W większości ludzie, których nie rozpoznaję, ale na kilku jest ona. Wygląda zabójczo. Niepasująca książka wpada mi w oko – Mały książę. Otwieram ją i wypada z niej czarno–białe zdjęcie. Odwrócona jest plecami do obiektywu i trzyma blond chłopca za rękę. Moją rękę, jak pojmuję. Włosy mi ściemniały w wiekiem. Plama czerwieni pochłania zdjęcie, jej ręce, moje. Słyszę krzyki, wrzaski i głos chłopca błagający ją, by wróciła.
Tekst się skończył i musiałam przewrócić stronę. Bolało mnie gardło, a palce mi się trzęsły. Nie powinnam tego czytać, ale nie mogłam przestać.
Kolejna walka. Już byłem rozdrażniony oszustwem Lukumi, gdy usłyszałem na Calle Ocho obcego, który mówił obraźliwe rzeczy chyba do swojej dziewczyny. Powiedziałem do niego coś równie obraźliwego. Miałem desperacką nadzieję, że się zamachnie.
I to zrobił. Walka to niebywała wolność. Nie można mnie zranić i niczego się nie boję. Ich można zranić, więc boją się wszystkiego. Zawsze jest łatwo i zawsze wygrywam. Mara dzwoni. Ma nadzieję na odpowiedzi, ale ja nie mam żadnych i nie chcę, by wiedziała.
Musiał to pisać w czwartek, kiedy nie przyszedł do mnie. Zadzwoniłam do niego, a gdy się rozłączył, zaczęłam się martwić i zastanawiać, dlaczego brzmiał tak obco. To przykuło moją uwagę.
Kiedy jej nie widzę, jej duch nawiedza moje żyły. A kiedy nie widzę jej dzień po dniu, jest inna.
Serce zabiło mi szybciej na to słowo.
To subtelna zmiana – tak znikoma, że sam tego nie zauważyłem, gdy o tym wspomniała; może jestem zbyt blisko. Ale teraz czas spędzony oddzielnie pokazuje zmiany, więc przyglądam się jej uważnie, żeby zapamiętać. Ciągle jest piękna – jak zawsze – ale jej kości policzkowe są bardziej wyraźne. Jej obojczyki ostre jak diament. Delikatność, którą tak kocham, czymś zastąpiona, wewnątrz i na zewnątrz, ale nie wiem, co to jest. Nie chcę jej mówić. Niczego nie dowiedziała się na jarmarku, tylko jakaś pijawka mówiła o jej przyszłości i przeznaczeniu. Sprawy i tak są wątpliwe same w sobie.
Napisał to wczoraj. Próbowałam pozbierać do kupy wszystkie kawałki, jego myśli przypisać do określonego czasu, gdy był ze mną. Na tej samej stronie zobaczyłam dalsze słowa.
Nie mogę zapomnieć o pocałunku. To śmieszne. Ledwo ją dotknąłem, ale doznanie było niepokojąco intymne. Wygięła się w łuk w moim kierunku, ale położyłem dłoń jej jej talii i zamarła. Nie sadzę, by kiedykolwiek
wyglądała tak niebezpiecznie zjawiskowo jak w tej sekundzie. Pizda ze mnie, definitywnie. Dzielenie z nią łóżka samo w sobie jest doskonałą torturą. Owijam się wokół mniej jak mech wokół pnia; nasze serca zsynchronizowane, stajemy się jednym współzależnym organizmem. Rzuca mnie na kolana samym spojrzeniem i słyszę zbolałe skrzypce, niski pomruk wiolonczeli. Szumią pod jej skórą, chcę ją pożreć, ale nie robię nic, tylko zaciskam szczękę, przyciskam usta do jej szyi, czym wywołuję drżenie w jej akordach. Po chwili się uspokaja, gdy zasypia. Jej dźwięk jest jak syreni śpiew przyzywający mnie do skał. Myśli, że jej nie pożądam i to śmieszne, tak bardzo się myli. Ale musi zwalczyć swoje demony, zanim to udowodnię, bo stanę się jednym z nich. Gdy słyszy imię Jude'a, jej dźwięk narasta, napina się; jej serce przyspiesza ze strachu. Złamał coś w niej, i Bóg mi świadkiem, zapłaci za to. Nie mogę pogromić jej smoka, bo nie potrafię go znaleźć, więc na razie trzymam dystans. Ale to nie wystarcza.
Mój smok. Moje demony. Noah myślał, że to przez Jude'a boję się go pocałować. Że skoro ciągle się bałam, a Noah się zapędzi, będzie mnie to potem dręczyło, jak Jude teraz. Nie uwierzył mi, kiedy powiedziałam, że nie jego się bałam. Nie rozumiał, że ja się bałam tylko siebie. Przez kolejne pięć, siedem stron nic. Na trzynastej stronie było więcej:
Moja teoria: Mara potrafi manipulować wydarzeniami, jak ja potrafię manipulować komórkami. Nie mniej jednak nie mam pojęcia jak którekolwiek z nas to robi. Próbowałem przekonać ją do zrobienia czegoś niewielkiego, ale ona tylko się patrzy i koncentruje, a jej brzmienie nigdy się nie zmienia. Czy jej zdolność jest połączona z pragnieniem? Czy nie pragnie niczego dobrego? Koszmar: Słońce prześlizguje się przez okna mojej sypialni i rzuca poświatę na wyciągniętą na moim łóżku Marę. Ma na sobie moją koszulkę – bezkształtną, czarno–białą, gładką rzecz,
której normalnie bym nie zauważył, ale na nie wygląda pięknie. Skóra jej nagiego uda ociera się o moją rękę, gdy zmienia pozycję w łóżku. Trzymam w dłoniach książkę. Zaproszenie na egzekucję. Próbuję ją czytać, ale nie mogę przedrzeć się przez ten akapit: „Pomimo wszystko kochałem cię i będę cię kochał – na kolanach, z ramionami ściągniętymi do tyłu, pokazując katu pięty i naprężając gęsią szyję – wszystko jedno, nawet wtedy. I potem – może przede wszystkim potem – będę cię kochał i kiedyś dojdzie między nami do prawdziwych, wyczerpujących wyjaśnień – i wtedy już jakoś dopasujemy się do siebie, zetkniemy właściwymi krawędziami, rozwiążemy łamigłówkę: przeprowadzić z takiego to do takiego to punktu... tak, żeby ani razu... albo – nie odrywając ołówka... albo jeszcze jakoś inaczej... połączymy, przeprowadzimy i powstanie ze mnie i z ciebie ten jedyny w swoim rodzaju nasz wzór, do którego tak tęsknię.” * Nie mogę przez niego przebrnąć, bo zastanawiam się, jakby to było poczuć udo Mary przy policzku. Jej grafitowy ołówek szura po grubym papierze i jest to błogi dźwięk. To, i jej odgłos – dysonansowy, zbolały. Jej oddech i bicie serca, i puls są moją nową, ulubioną symfonią; zaczynam się uczyć, kiedy pojawią się jakie nuty i interpretuję je. Jest wściekłość i zadowolenie, i strach, i pożądanie – ale temu ostatniemu nie pozwala zajść za daleko. Na razie. Słońce tańczy w jej włosach, gdy przechyla głowę ku kartce. Pochyla się, jej kształt lekko koci, gdy rysuje. Moje serce bije do dźwięku jej imienia. Zerka ponad ramieniem i parska, jakby mogła to usłyszeć. Dość. Rzucam książkę na podłogę – pierwsze wydanie, ale co mnie to – i zbliżam się do niej. Onieśmielona zakrywa sobą szkicownik. I tak nie oto mi chodziło. – Chodź tutaj – szepcę przy jej skórze. Odwracam ją do siebie. Wsuwa pace w moje włosy, a moje powieki same zamykają się od jej dotyku. A potem całuje mnie pierwsza, co się nigdy nie zdarza. To delikatny, miękki pocałunek. Ostrożny. Ciągle myśli, że może mnie zranić, jakimś cudem; jeszcze nie pojęła, że to niemożliwe. Nie wiem, co się dzieje w jej głowie, ale nawet jeśli zajmie jej to lata, będzie warto. Mógłbym czekać wieczność na obietnicę zobaczenia Mary bez zahamowań. * Nie moje tłumaczenie, oficjalne
Odsuwam się, by spojrzeć na nią znowu, ale coś jest nie tak. Jej oczy są zaszklone, rozmazane, błyszczące od łez. – Wszystko dobrze? Kręci głową. Łza spływa po jej policzku. Łapię jej twarz w dłonie. – Co? Patrzy na szkicownik za nią. Odsuwa go, ale go podnoszę. To mój szkic, ale moje oczy są zabazgrane. Patrzę na nią ze zmrużeniem. – Dlaczego to narysowałaś? Kręci głową. Wkurzam się. – Powiedz mi. Otwiera usta, by coś powiedzieć, ale nie ma języka.
Gdy się budzę, Mary nie ma w łóżku. Leżę sam, patrzę w sufit, a potem na zegarek. Trzy minuty po drugiej nad ranem. Czekam pięć minut. Po dziesięciu wstaję, żeby zobaczyć, gdzie zniknęła. Znajduję ją w kuchni. Patrzy na swoje odbicie w ciemnym oknie z długim nożem przyciśniętym do kciuka i nagle już nie jestem w Miami, ale w Londynie, w gabinecie ojca; mam piętnaście lat i jestem kompletnie otępiały. Przeszukuję jego biurko, przy którym nigdy nie siedzi, i wyciągam jego nóż. Przeciągam go po skórze... Mrugam, a wspomnienie ucieka. Szepcę imię Mary w desperacji. Nie odpowiada, więc przechodzę przez kuchnię, chwytam jej rękę i delikatnie odkładam nóż. Jej pusty uśmiech zamraża mi krew, bo już widziałem taki sam u siebie. Rano nic nie pamięta. Jest 29 marca.
Przestałam oddychać, gdy zobaczyłam datę. Dzisiaj jest 29 marca.
43
Utkwiłam w wirze myśli, których nie potrafiłam przetrawić, a potem usłyszałam, jak woła mnie Daniel. Szybko odłożyłam zeszyt na miejsce i wymknęłam się w gościnnego pokoju do kuchni. Daniel bawił się kluczami. – Wychodzimy – powiedział. Spojrzałam na korytarz. – Chyba nie mam ochoty... – Zostać w domu. Zaufaj mi. – Daniel posłał mi tajemniczy uśmiech. – Podziękujesz mi później. Wątpiłam w to. Cięgle musiałam usiąść i po prostu pomyśleć. O tym, co powiem Noah, gdy go w końcu zobaczę. Po tym, co przeczytałam. Wzmianki o mnie to jedna rzecz. Noah napisał je dla mnie, chciał, bym kiedyś je zobaczyła. Ale ta reszta? To było jego. O nim. Poczułam mdłości. – Uratowałem cię przed oglądaniem koszmarnie zapowiadającego się filmu z mamą i Josephem. No chodź – powiedział Daniel i wyciągnął rękę. – CHODŹ. Był nieustępliwy, więc podążyłam za nim nadąsana do samochodu. – Dokąd jedziemy? – zapytałam, starając się, by zabrzmiało to beztrosko. Żeby dobrze zabrzmiało. – Jedziemy na twoje urodziny. – Nie znoszę przekazywać ci złych wieści, ale trochę się spóźniłeś. Potarł podbródek. – Tak, tak, wiem, jak to wygląda z twojej nieoświeconej perspektywy. Ale, widząc jak twoje prawdziwe urodziny zmieniły się w coś zaczynamy nazywać „Mrocznym okresem”, zostało to przedyskutowane i zgodziliśmy się, że zrobimy powtórkę.
Posłałam mu długie spojrzenie, gdy wjechał na autostradę. – Przedyskutowane i uzgodnione z... – Ze wszystkimi. Wszystkimi na całym świecie. Nie ma innego temtu do dyskusji niż Mara Dyer, nie dostałaś ulotki? Westchnęłam. – Nie zamierzasz mi powiedzieć, gdzie jedziemy, nie? Daniel wykonał pantomimę zamykania ust na klucz. – Jasne – powiedziałam. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, chociaż byłam w kiepskim humorze. Mój brat próbował mnie uszczęśliwić. To moja wina, że byłam żałosna, nie jego. Wreszcie zatrzymaliśmy się w porcie, czego oczywiście się nie spodziewałam. Wysiadłam z samochodu, moje stopy szurały po żwirze, ale Daniel się nie ruszył. Podeszłam do jego okna. Uchylił je. – Tu cię zostawiam – powiedział, salutując. Spojrzałam na wejście. Niebo zaczynało się zmieniać, srebrno-różowe chmury pojawiły się nisko nad masztami. Nikogo tu nie było. – I co ja mam zrobić? – Wszystko w swoim czasie. Był jakiś plan, najwyraźniej, plan, który prawdopodobnie zawierał Noah, przez co chciałam się śmiać i płakał jednocześnie. – Mama o tym wie? – zapytałam tylko. – Tak jakby... nie bardzo. – Daniel... – Będzie warto, zasługujesz na to. Hej, obejrzyj się! Odwróciłam się. Mężczyzna w stroju kapitana szedł długim dokiem aż do parkingu, niosąc plastikową torbę na ubranie. Gdy spojrzałam na Daniela, on już zamknął okno. Mrugnął do mnie i pomachał. Gula uformowała się w moim gardle, gdy mu odmachałam. Nie zasługiwałam na niego. Człowiek w mundurze przemówił.
– Będzie pani tak miła i pójdzie ze mną na pokład, panno Dyer. Mój uśmiech nie sięgał oczu. Myślałam, że może Noah przyłapie mnie na czytaniu swojego dziennika. Zezłości się. Pokłócimy się. Wyjaśnię, pogodzimy się, ruszymy dalej. Ale gdy szłam w kierunku czegoś, co zapowiadało się na wielki gest dobroci serca, czułam się skażona swoją zdradą. Muszę mu powiedzieć; im dłużej czekam, tym będzie gorzej. Mężczyzna przedstawił się jako Ron i poprowadził mnie na sam koniec doku. Powietrze pachniało solą i glonami. Woda chlupała pod naszymi stopami. W końcu stanęliśmy przed smukłą, zachwycającą łodzią. Pomógł mi na nią wejść. Poprosił mnie o zdjęciu butów. Jasne drewno pokładu bez najmniejszej plamki połyskiwało pod moimi bosymi stopami. Ron odwrócił się do mnie i zapytał, czy chcę coś do picia. Powiedziałam, że nie trzeba. Nie czułam się dobrze. Za sobą zobaczyłam rozmazany ruch. Rozwiązał węzły. Chyba mieliśmy gdzieś wyruszyć. – Dokąd płyniemy? – zapytałam. – To nie będzie długa podróż – powiedział z uśmiechem. Spojrzałam w niebo; słońce właśnie zachodziło i zastanawiałam się, kiedy pojawi się Noah. Ron podał mi torbę na ubranie. – Polecono mi, by powiedzieć, że nie musi się pani przebierać, ale to zostało uszyte dla pani. W każdy razie, może pani to zatrzymać. Coś zatrzepotało mi w żołądku i umyśle, gdy ostrożnie odebrałam od niego torbę. – A jeśli pani chce, wskażę kabinę do przebrania. Podziękowałam mu i poprowadził mnie małymi wąskimi schodami, które wyglądały, jakby złączono je z drabiną. Zeszliśmy na dół do krótkiego korytarza, gdzie były wejścia do kilku oddzielnych pokoi; mężczyzna w czapce szefa kuchni pracował w galerii, a my minęliśmy dwie sypialnie, zanim pokazał mi trzecią. W każdej nich szukałam Noah. Nie było go tam. – Proszę dać mi znać, jeśli będę potrzebny – powiedział. – Dzięki. Pochylił głowę i zamknął za sobą drzwi, zostawiając mnie samą. Mogłabym się znajdować w hotelowym butiku. Biała, pluszowa narzuta pokrywała
łóżko, a dwie identyczne lampy wisiały na ścianie po obu stronach wypchanego, skórzanego zagłówka. Pod rzędem okien został wbudowany niewielki barek. Rozsunęłam zamek torby na łóżku. Ujrzałam błyszczący, ciemnoniebieski, prawie czarny materiał, który okazał się być długą do ziemi suknią. Materiał był jak woda pomiędzy moimi palcami. Był niesamowity; tak miękki i doskonały, nierealny. Dzięki niemu moją skóra wyglądała na kremową, nie tylko bladą. Suknia delikatnie opinała sylwetkę, ktoś musiał znać każdą linię, zagłębienie i zakrzywienie mojego ciała. Noszenie jej wydawało się być czymś intymnym, a moja skóra tonęła w gorączce. A co najbardziej zaskakujące, gdy spojrzałam w lustro, zobaczyłam osobę bardziej podobną siebie niż w ostatnich tygodniach, Gdy w końcu oderwałam wzrok od odbicia, otworzyłam szafę, żeby sprawdzić, czy znajdę buty. Nie było żadnych. Przeszukałam parę miejsc, ale nie widziałam pudełka. A dokładniej, nie widziałam pudełka na buty. Bo gdy wodziłam wzrokiem po pokoju, dostrzegłam małe pudełko na wbudowanym stoliku nocnym, który był częścią łóżka. Małe, czarne, aksamitne pudełeczko. Pudełeczko na biżuterię. Spoczywało na kremowej kopercie. Otworzyłam ją trzęsącymi się palcami i wyjęłam karteczkę najdelikatniej jak potrafiłam. Przestałam oddychać, gdy przeczytałam słowa Noah. To należało do mojej matki, ale powinno być twoje. Moje serce waliło o żebra, a puls pędził pod skórą, gdy odłożyłam notatkę i wreszcie zajrzałam do środka.
44
Ciemny kamień w kolorze północy iskrzył jak ogień. Sto diamentów – lub więcej – otaczało szafirowy środek, który miał podłużny kształt. Nigdy wcześniej nie trzymałam czegoś tak cennego. Prawie bałam się go założyć. Prawie. Spojrzałam na drzwi. Po części oczekiwałam zobaczyć Noah, który pojawiłby się, by zapiąć mi go na szyi, ale go tam nie było, więc sama się tym zajęłam. Naszyjnik był ciężki, ale był to przyjemny ciężar. Związałam włosy w supeł i opuściłam pokój. Na boso ciężko szło się po drabinie, gdy wspinałam się na pokład, gdzie miał być Noah. Moje serce biło szybko. Zagryzłam wargę, gdy wyszłam na górę. Nie było go tam. Czułam zakłopotanie. Powoli odetchnęłam. Nie zauważyłam, że wstrzymywałam oddech. Rozejrzałam się dookoła. Znajdowaliśmy się już daleko od portu, płynęliśmy rozległą, ciemnoturkusową wodą, na której było pełno łodzi. Plątaniny alg morskich wypływały na powietrze, woda burzyła się pod innymi łodziami. Byli tam też ludzie; niektóry dryfowali w łódkach, jeszcze inni rozwiązywali węzły na pokładzie. Stary mężczyzna przepłynął obok nas w pomarańczowej, piankowej kamizelce, w neonowozielonych przeciwsłonecznych okularach na zniszczonej twarzy i neonowo-różowym piwem w dłoni. Młody student collegu w gładkich szrotach i głupim, plecionym kapeluszu kierował błyszczącym jachtem, który wypełniał powietrze pulsującą muzyką o bezsensownych słowach. Wrzucił do wody niedopałek papierosa. Dupek. A potem, gdy przepłynęliśmy pod pięknym białym, staroświeckim mostem zwodzonym pokrytym lampami, krajobraz wokół nas się zmienił. Minęliśmy pole golfowe otoczone palmami z jednej strony i piękne domy przy linii brzegowej. Ich podwórka gęsto porastały brzoskwiniowe i oliwne drzewka, albo różane ogrody z altanami, które otaczały wielkie korty tenisowe. Na jednym podwórku przy zwierzętach z żywopłotu stała samotna drabina. Dom za podwórkiem był ogromny, w stylu toskańskim, w łukami łączącymi podłogę z sufitem.
Chwyciłam się burty, przyglądając się posiadłościom; nowoczesne monstra ze stali i szkła i urocze, podstarzałe domy. Łódź delikatnie kołysała się pod moimi stopami. Tyle czasu czułam mdłości ostatnio, że byłam lekko zaskoczona, nie czując ich na łodzi. Wybuch głośnej muzyki ranił moje uszy. Spojrzałam w górę. Ktoś w jednym z tych domów włączył masywny sprzęt nagłaśniający. Słyszałam wściekłe zawodzenie gitar i miażdżącą elektryczną muzykę w tle, a piosenkarz krzyczał o znęcaniu się, przemocy i ratowaniu siebie. Minęliśmy wielki dom w kształcie pudła, jak z lat sześćdziesiątych chyba, a dalej przepłynęliśmy wielką, białą posiadłość o wysokich oknach, w których odbijała się powierzchnia wody. Greckie statuetki otaczały misternie zaprojektowane podwórko, a coś w nim wydawało się... Znajome. Bo był to dom Noah. Prawie go nie rozpoznałam z tego miejsca; wcześniej oglądałam świat za jego oknami, ale teraz byłam na zewnątrz, patrząc do środka. Ale nie widziałam ani nie czułam żadnego znaku, że się zatrzymywaliśmy. Najwyraźniej nie tam zmierzaliśmy. Ciekawe. Domy wkrótce ustąpiły miejsca drzewom. Ogromny figowiec otoczony hiszpańskim mchem pochylał się ku ziemi i zanurzał się w wodzie. Zachodzące słońce odbijało się w powierzchni wody, a drzewo rzucało pod sobą cienie. Ciężkie od kokosów palmy po obu stronach łodzi pochylały się w naszą stronę. Potem las stał się mniej zwarty. Minęliśmy drewniane słupki w wodzie, których wyblakłe drewno widoczne było podczas odpływu. Palma ze ściętym czubkiem wyrastała po naszej prawej stronie, tylko długi kikut w powietrzu. I potem wreszcie zobaczyłam, gdzie zmierzamy. Przed nami pojawiła się mała wyspa – mijaliśmy już je wcześniej, ale jakimś cudem czułam, że Noah był na tej. Czekał na mnie. Podpłynęliśmy do wąskiego portu. Załoga zakotwiczyła łódź, a Ron pomógł mi zejść, ale nie dołączył do mnie. Skinął mi tylko głową, więc odeszłam. Wiatr rozwiewał moje włosy, które teraz opadały luźnymi falami na nagie ramiona. Drewno pod stopami było gładkie, wytarte działaniem wiatru i wody. Uniosłam brzeg sukni – umarłabym, gdyby się podarła – i zaczęłam zastanawiać się, gdzie zmierzam. Nie musiałam długo się myśleć; na końcu doku wystawały z ziemi małe pochodnie, a ich płomienie wskazywały mi drogę. Podążałam za nimi plażą, aż wreszcie go zobaczyłam.
Ciężko było podziwiać piękno cichej, nastrojowej plaży, kiedy stał tam Noah, wyglądający jak czysty seks w idealnie dopasowanym smokingu, szczupły i wysoki, i ekstrawagancko wspaniały. Pozwoliłam opaść sukience u mych stóp. Byłam w takim szoku, że miałam problemy z myśleniem. – Jesteś tu – powiedział. Na dźwięk jego głosu, na jego widok odebrało mi mowę. Noah z gracją przemierzył piasek i pochylił głowę, by spojrzeć mi w oczy. – Mara? Ciągle oniemiała. Noah uśmiechnął się krzywo, a ja pomyślałam, że zaraz się rozpłynę. – Mam się zacząć martwić? Zdołałam pokręcić głową. Noah cofnął się o krok i przyjrzał mi się. Poczułam jego wzrok prześlizgujący się po skórze. – Ujdziesz w tłoku. Uśmiechnęłam się promiennie. – Ty też – powiedziałam dziwnie ochrypłym głosem. – Wspomniałaś o smokingu w swojej fantazji, więc... – Właściwie – udało mi się powiedzieć – wierzę, że to ty wspomniałeś o smokingu w swojej fantazji. Bo ja byłam zbyt ograniczona, by wyobrazić sobie, jak by w nim wyglądał. Uwielbiałam styl Noah, jego znoszone koszulki i wytarte dżinsy, ale to... brak słów. – Hmm – powiedział zamyślony. – Pewnie masz rację. Uśmiechnęłam się szerzej. – Bo mam. – Cóż – powiedział spokojnym głosem, patrząc w tył na dok. – Jeśli wolisz wrócić do domu... Potrząsnęłam głową energicznie. – Więc ci pasuje?
I to jak. Potaknęłam. – Znakomicie. Oliver będzie zadowolony. – Oliver? – Krawiec, którego rzadko mam okazję wykorzystać. Był zachwycony, gdy zadzwoniłem, mimo że musiał rzucić wszystko inne, żeby wyrobić się w dwa tygodnie. – Brzmi drogo. – Pięć tysięcy, ale dla twojej miny zapłaciłbym nawet dziesięć. Możemy? Podążyłam za gestem Noah wzdłuż plaży. Na rozległym białym piasku rozłożony był koc nieco dalej, otoczony pochodniami. Kawałek jasnego materiały został owinięty wokół dwóch drzew. Podszedł do oceanu i stanął w miejscu, gdzie woda lizała piasek. Szłam za nim cały czas, ostrożnie, by uniknąć wody. Słońce całkowicie już zniknęło, a szare chmury goniły jedna drugą na ciemnym jak atrament niebie. – To powinienem był ci dać na urodziny – powiedział jedwabistym głosem podszytym czymś, czego nie potrafiłam nazwać. Potem odwrócił się do mnie i spojrzał na moją szyję. Zbliżył się. Nasze ciała prawie się stykały. Uniósł smukłe pace i przesunął nimi po klejnocie. – I to. Palcami śledził moją skórę, pod naszyjnikiem i nad. – I to – powiedział, a potem ujął mnie pod brodą. Kciukiem śledził kształt moich ust, a jego piękna twarz pochyliła się ku mnie. – I to. – Jego usta były tylko centymetry od moich. Pocałuje mnie. Zaufa mi. Gdzieś pomiędzy łodzią i suknią, i plażą, i niebem zapomniałam, co zrobiłam. Ale teraz huczało mi to w uszach; jeśli mu nie powiem teraz, nigdy tego nie zrobię. Kłamstwa robią z nas innych ludzi, ale przy Noah musiałam być sobą. Słowa paliły moje gardło. – Ja... Noah odsunął się nieznacznie na dźwięk mojego głosu. Badał wzrokiem moją twarz. – Nie – powiedział i przycisnął mi palec do ust. – Cokolwiek to jest, nie mów tego.
Ale nie posłuchałam. – Przeczytałam go. Słowa odebrały mi oddech. Noah odsunął rękę. To kłamstwo. Wcale nie jest łatwo prosić o wybaczenie. Ani trochę.
45
– Przepraszam – zaczęłam mówić. – Nie chciałam... – Tak, chciałaś – powiedział Noah zimnym głosem. Patrzył na ocean, nie na mnie. – Po prostu myślałam... – Musimy? Musimy to robić? – Co robić? – zapytałam delikatnie. – To. – Słowo przepełnione było kwasem. – To... cokolwiek to jest. – Jego głos znowu stał się bezbarwny. – Powiedziałaś, żebym pisał, co widzę. Tak zrobiłem. A potem przeczytałaś to bez pytania. Świetnie. – Wzruszył obojętnie ramieniem. – Pewnie bym go tam nie zostawił, gdyby jakaś część mnie nie chciała, żebyś go przeczytała. Więc, stało się. Koniec. – Patrzył w ciemność przed siebie. – To nie ma znaczenia. – Właśnie, że ma. Odwrócił się do mnie z gracją drapieżnika. – No dobrze, Mara. – Jego głos kaleczył moje imię. – Chcesz wiedzieć, kiedy pierwszy raz dowiedziałem się o swojej zdolności? O tym, jak sekretarka ojca poinformowała mnie, że przeprowadzamy się do kolejnego, żałosnego domu, dwa dni przed wyjazdem, bo on sam się nawet nie pofatygował? O tym, jaki się czułem odrętwiały z tego powodu i wszystkiego, co pewne, w moim życiu, że nawet nie chciałem istnieć? Że muszę być zrobiony z niczego, by czuć tak wielką pustkę, że tylko ból, który powodował nóż przy mojej skórze, sprawiał, że czułem się żywy? Jego głos stał się bestialsko pusty. – Chcesz usłyszeć, że mi się to podobało? Chcesz więcej? A może chcesz usłyszeć, że gdy następnego dnia obudziłem się bez najmniejszego zadrapania, bez śladu blizny, czułem tylko miażdżące rozczarowanie? Nastała cisza, w której słuchać było tylko złudnie spokojne fale i mój oddech. Mówił dalej: – Potem to stało się dla mnie grą, chciałem zobaczyć, jakie szkody mogę sobie
wyrządzić. Próbowałem wszystkiego, najgorszych rzeczy, jakie możesz sobie wyobrazić. – Zmrużył oczy przy słowie wszystkiego, żeby upewnić się, że to do mnie dotrze. – W ogóle nie przejmowałem się konsekwencjami. Chciałem się zatracić, ale nie mogłem. Ścigam zapomnienie, którego nigdy nie znajdę. – A potem uśmiechnął się, mroczny, sztuczny, pusty uśmiech. – Słyszałaś wystarczająco? Był przerażająco zimny, ale ja się nie bałam. Nie jego. Zrobiłam krok w przód. Mój głosy był cichy, ale pewny. – To nie ma znaczenia. – Co nie ma znaczenia? – zapytał pustym głosem. – Co robiłeś wcześniej. – Nie zmieniłem się, Mara. Patrzyłam na niego, na wyraz jego twarzy. Ciągle chcę zapomnieć, mówił. I zaczęłam rozumieć. Noah pragnął niebezpieczeństwa, bo nigdy go nie zaznał. Był beztroski, bo uważał, że nic nie może go zranić. A tego właśnie pragnął. Nie bał się mnie – nie dlatego, bo wierzył, że go nie skrzywdzę. Ale dlatego, że powitałby ból z radością, gdybym to zrobiła. Noah ścigał zapomnienie. I nalazł je we mnie. – Ty chcesz, żebym się skrzywdziła. – Mój głos był nieco głośniejszy od szeptu. Noah zrobił krok w moją stronę. – Ale nie możesz. – Mogłabym cię zabić. – Słowa były twarde jak stal. Kolejny krok. Popatrzył na mnie wyzywająco. – Spróbuj. Stał przede mną w nienagannym stroju, jego rysy twarzy bez skazy, ciągle wyglądał jak arogancki książę. Ale tylko ja widziałam, że jego korona się złamała. Powietrze wokół nas było jak naelektryzowane, gdy tak staliśmy na przeciwko siebie. Uzdrowiciel i niszczycielka, południe i północ. Patrzyliśmy na siebie w kompletnej ciszy. Żadne z nas się nie ruszyło. Pojęłam wtedy, że Noah nigdy się nie ruszy. Nigdy się nie wycofa, bo nie chciał wygrać.
A ja nie chciałam go stracić. Więc mogłam tylko odmówić udziału w grze. – Nie będę tym, czego chcesz – powiedziałam niskim głosem. – A myślisz, że co to jest? – Bronią do twojej autodestrukcji. Znieruchomiał. – Myślisz, że chcę cię wykorzystać? A nie chciał? – Nie chcesz? Noah odetchnął powoli. – Nie, Mara. – Teraz wymówił moje imię miękko. – Nie. Nigdy tego nie chciałem. – Więc czego ty chcesz? – Chcę... – Urwał. Przeczesał włosy palcami. – Zniewoliłaś mnie. – Miał kamienny wyraz twarzy, ale słowa zabrzmiały jak zarzut. – Wiesz, czego chcę? Chcę, żebyś to ty pierwsza mnie chciała. Pierwsza wykonała ruch. Pierwsza pocałowała. Nie bądź ze mną delikatna – powiedział. – Bo ja nie będę delikatny z tobą. Moje serce zabiło mocniej. – Nie możesz mnie zranić, tak jak sądzisz, że potrafisz. Ale nawet jeśli byś mogła? Wolałbym umrzeć czując smak twoich ust, niż żyć i nigdy więcej cię nie dotknąć. Jestem w tobie zakochany, Mara. Kocham cię. Nie ważne, co zrobisz. Oddech ugrzązł mi w gardle. Nie ważne co. Te słowa były obietnicą, ale nie wiem, czy ktokolwiek potrafiłby ich dotrzymać. – Mamy tylko siedemnaście lat – powiedziałam cicho. – I pieprzyć to. – Jego oczy patrzyły wyzywająco i głos też tak brzmiał. – Jeśli mógłbym żyć tysiąc lat, należałbym do ciebie przez cały ten czas. Jeśli mógłbym mieć tysiąc żyć, chciałbym, żebyś była moja w każdym z nich. Noah wiedział, czym byłam i co zrobiłam, ale i tak mnie chciał. Widział prawdziwą mnie. Całą mnie. Moje wnętrze, moje otwarte serce. Nie miałam nic do ukrycia przed nim. – Chcę tylko ciebie – powiedział. – Nie musisz mnie wybierać teraz czy nie wiadomo kiedy, ale gdy to zrobisz, chcę, byś była wolna.
Coś się we mnie drgnęło. – Jesteś silniejsza, niż myślisz. Nie pozwól, by strach tobą zawładnął. Zawładnij sobą. Obracałam te słowa w myślach. Zawładnij sobą. Jakby to było takie proste. Jakbym mogła odejść od żalu i winy, i zostawić za sobą strach i wszystko inne. Chciałam. Chciałam. – Pocałuj mnie – wyszeptałam. Palce Noah śledziły linię kręgosłupa nieprzykrytą sukienką. Czułam żar pod skórą. – Nie mogę. Nie w ten sposób. Noah zaczął tę gonitwę, a ja stałam przed nim, czekając, by mnie złapał. Mógł mnie mieć, ale odmówił. Dopiero teraz zauważyłam dlaczego. Sam chciał zostać złapany. Czekał, aż ja będę go gonić. Złapałam go za koszulę i przyciągnęłam do siebie. Zaciskałam pięści na jego ubraniu, ale jego dłonie zamarły po obu stronach mojej klatki piersiowej; unosiły i opadały z każdym moim oddechem, ale same się nie poruszyły. Za to moje tak. Wędrowały teraz pod jego koszulą; jego oddech przyspieszył, gdy dotknęłam jego jasnozłotej skóry. Wędrowały po grzbietach mięśni i ścięgnach, twardych i gorących pod moimi dłońmi. Próbowałam dosięgnąć jego ust, ale był za wysoki i nie chciał się pochylić. Więc opadłam na piasek. I pociągnęłam go za sobą. Brzeg mojej sukni dotknął wody, ale przestało mnie to już obchodzić. Zatopiłam się w piasku, gdy Noah znalazł się nade mną i wślizgnął kolano między moje nogi, podsycając mój płomień. Wsunął mi ręce pod plecy, jego usta znalazły się na szyi, muskały obojczyk, zagłębienie pod uchem. Chwyciłam go za szyję, zatopiłam palce w jego włosach. Moje serce biło dziko. Jego ciągle było spokojne. A potem przewróciłam go na plecy. Znalazłam się nad nim. Przyłożyłam dłonie do jego piersi. Otoczyłam nogami w talii. Oddychałam ciężko i z trudem myślałam. Noah obserwował mnie i gdybym nie znała go tak dobrze, powiedziałabym, że nie było w tym nic niezwykłego. Ale ja go znałam, i mimo że znieruchomiał, coś w jego spojrzeniu się zmieniło. Pod dłońmi czułam przyspieszone bicie serca. Tracił kontrolę. Chciał gonitwy.
Pochyliłam się, wyginając plecy w łuk, i przesunęłam ręce w dół jego brzucha. Pocałowałam go w gardło. Usłyszałam, jak ostro wciąga powietrze. Uśmiechnęłam się przy jego skórze i przesunęłam wargami po szczęce, gardle, zachwycona tym, jak szorstka skóra przechodzi w gładką. Powoli przesuwałam dłonie ku jego talii, a on podciągnął sukienkę. Poczułam gorące palce na nagiej skórze. Nie mogłam złapać oddechu. To aż bolało. Przycisnęłam się do niego mocniej. Nasze wargi dzieliły milimetry. – Kurwa – wymamrotał przy moich ustach. To doznanie, słowo wysłało drobne dreszcze w dół mojego kręgosłupa. Przepłynęły żyłami, tańczyły w każdym nerwie. A potem musnęłam jego usta. Wiem, że Noah ubóstwia Charliego Parkera i jego szczoteczka do zębów jest w kolorze zielonym. Że nie przejmuje się, czy poprawnie zapnie koszulę, ale zawsze ścieli łóżko. Że zawsze śpi w skulonej pozycji i że jego oczy są w kolorze deszczowych chmur. I wiem, że nie ma problemu ze zjedzeniem mięsa, ale wymyka się niepostrzeżenie z pokoju, gdy zwierzęta zaczną się zabijać na Discovery Channel. Wiem o Noah Shaw sto drobnych rzeczy, ale kiedy mnie pocałował, nie pamiętałam własnego imienia. Pragnęłam tego, jego, jakbym była na głodzie. Byłam spragnioną istotą – tonącą w uczuciach i pozbawioną oddechu. To było przyciąganie, gwałtowne i dzikie. Część mnie się tego bała, ale inna część, gdzieś głęboko we mnie, dyszała tak. Zdjęłam jego marynarkę. Zniknęła. W kilka sekund rozpięłam koszulę i poluźniłam krawat. Jego skóra była gorąca pod moimi dłońmi, które śledziły smukłe mięśnie i budowę ciała. Jego brzuch, jego pierś. Linie naszyjnika przy gardle... Kolory wybuchły w moim umyśle. Zieleń, czerwień, błękit. Drzewa, krew, niebo. Piasek i ocean zniknęły; zostały zastąpione przez dżunglę i chmury. Usłyszałam głos, ciepły i znajomy, ale odległy. Mara. Wciągnęłam głęboko powietrze, które pachniało drzewem sandałowym i solą. Potem poczułam mocny nacisk na biodrach i wróciłam. Szare oczy sprowadziły mnie na ziemię, a niebo znowu się zmieniło; błękit zastąpiła czerń, a chmury – gwiazdy. Noah był teraz nade mną, oddychał szybko, źrenice miał rozszerzone. Wpatrywał się we mnie. Zupełnie inaczej. Myśli miałam zamglone i ciężko było mi wydobyć słowa.
– Co? – udało mi się powiedzieć. Noah zmrużył oczy, a za nimi czaiła się burza. – Ty... – zaczął, ale się zatrzymał. – Czułem... – Co? – zapytałam tym razem głośniej. – Wierzę ci – powiedział w końcu. Zrobiło mi się gorąco, bo zrozumiałam, co miał na myśli. – Zraniłam cię? – zapytałam pospiesznie. – Nic ci nie jest? Uśmiechnął się lekko. – Ciągle tu jestem. – Co się stało? Rozważał to przez chwilę. – Brzmiałaś inaczej – powiedział powoli. – Słyszałem zmianę, ale nie wiedziałem, co ona oznacza; nigdy wcześniej tak nie brzmiałaś. Wołałem cię po imieniu, ale nie odpowiedziałaś. Więc przestaliśmy. Sama nie wiedziałam, co to oznaczało, ale to mnie nie obchodziło – Zraniłam się? – zapytałam ponownie. To już mnie obchodziło. To musiałam wiedzieć. Noah pomógł mi wstać. Oboje stanęliśmy na piasku. Jego oczy i słowa były delikatne. – Ciągle tu jestem. – Złączył nasze palce. – Wracajmy do domu. Noah prowadził mnie przy wodzie. Patrzył przed siebie, nie na mnie. Przyglądałam mu się uważnie, bo ciągle nie byłam pewna, czy nic mu nie było. Gdy przybyłam na plażę, Noah wyglądał perfekcyjnie. Teraz miał poluźniony krawat i rozpięte rękawy, piasek i morze zrujnowały jego garnitur za pięć tysięcy dolców, a włosy miał potargane przeze mnie. Jego szaro-szafirowe oczy płonęły, a aksamitne usta były opuchnięte jak moje. To był chłopak, którego kochałam. Nieco nieporządny. Nieco zrujnowany. Piękna katastrofa. Tak jak ja.
46
Miałam wrażenie, że ciężar mojego świata rozpłynął się wraz z tym pocałunkiem. Nie był on lekki jak piórko, jak poprzednie. Był dziki i mroczny. Była niesamowity. I Noah ciągle tu był. Wracając z portu miałam na twarzy najgłupszy uśmiech; nie mogłam przestać się uśmiechać i nie chciałam. Potem oboje przebraliśmy się w normalne urania i zwróciłam mu naszyjnik jego mamy, żeby był bezpieczny. Doszliśmy do pewnej konkluzji: Miałam rację. Coś zmieniło się we nie, gdy się pocałowaliśmy. Ale Noah też miał rację. Nie zraniłam go, tak jak myślałam. Nie w ten sposób. Nie wiem, czy to dlatego, że nasłuchiwał w tym momencie jakiejś zmiany, czy naprawdę nie mogłam go zranić, tak jak powiedział. Ale byłam szczęśliwa, że nic mu się nie stało. Nieprzytomna ze szczęścia. I zachwiało to nieco wiarą w moją pamięć – zastanawiałam się, czy może ten pierwszy pocałunek w jego łóżku nie był tylko snem, wyobrażeniem, czy halucynacją. Powiedziałam to Noah, ale on wziął mnie za ręce, spojrzał w oczy i powiedział, żebym sobie zaufała i swoim instynktom. Próbowałam wyciągnąć z niego coś więcej, ale znowu mnie pocałował. Myślę, że mogłabym spędzić resztę życia na pocałunkach z nim. Przez resztę weekendu miałam dobry humor. Znaleźliśmy odpowiedź na jedno pytanie z tysiąca, ale odpowiedź była uszczęśliwiająca. Chciałam wierzyć, że po wszystkim, przez co przeszłam, zasługiwałam na to. Noah też wydawał się inny. Powiedział mi, że dobił targu i kupił taśmy z kamer od ludzi będących wtedy na karnawale, żeby w końcu dowiedzieć się, czy Roslyn Ferretti rzeczywiście została przekupiona, i jeśli tak, to przez kogo. Chciał też lecieć do Providence i spróbować znaleźć coś więcej, niż jego detektyw, zobaczyć, czy dowie się czegoś o samym Judzie. Nie miałam nic przeciwko. Nic się nie stało, odkąd John zaczął obserwować dom, a ja nie chciałam być przyklejona do Noah nieustannie. Słowa wróżbiarki przestały się dla mnie liczyć, gdy już wiedziałam, że nie mogłam go zranić. Nie bałam się. Czułam się wolna.
W niedzielę w nocy Noah pocałował mnie na pożegnanie, obejmując w talii, a ja uśmiechnęłam się na widok dwóch wisiorków na jego szyi. Podobało mi się to, że nosił za mnie mój. * Mój dobry humor był zauważalny dla wszystkich, włączając w to rodziców. – Naprawdę jesteśmy z ciebie dumni, Mara – powiedział tata podczas jazdy do Horyzontów w poniedziałek rano. – Twoja mama i ja rozmawialiśmy o wypisaniu cię w tym tygodniu, stwierdziliśmy, że nie musisz już tu dłużej chodzić, jeśli nie chcesz. Wyjazd na leczenie w Horyzontach. Żeby sprawdzić, czy nadaję się do zamkniętego szpitala czy do normalnego życia. Teraz to nie ma znaczenia, skoro nie muszę na to uczęszczać. Byłam zszokowana, ale zadowolona takim obrotem spraw. – Skąd ta nagła zmiana? Tata pokręcił głową. – Nigdy nie chcieliśmy, żebyś żyła gdzieś indziej. Uwielbiamy cię mieć w domu, mała. Chcemy tylko, żebyś była zdrowa i bezpieczna. Szczytny cel. Nie mam nic przeciwko. Ale jeśli chodzi o szczęście... ono nigdy nie trwa długo. Gdy weszłam do Horyzontów, wręczono mi kartę pracy, która okazała się być testem. Testem na socjopatę, w razie gdyby pytania nie były wystarczającą wskazówką. Było oczywiste, jakie odpowiedzi powinno się wybrać dla bezpieczeństwa – w testach zawsze tak jest – więc odpowiadałam właściwie. Byłam tylko lekko zaniepokojona tym, że w większości moje prawdziwe odpowiedzi nie było dobre. Czy kłamiesz lub manipulujesz innymi, jeśli odpowiada to twoim potrzebom lub gdy chcesz coś osiągnąć? A) Czasami B) Rzadko C) Często D) Nigdy Często.
Zaznaczyłam „rzadko”. Czy czujesz, że zasady społeczeństwa nie obowiązują cię i naginasz je, by osiągnąć swoje cele? Czasami. „Nigdy”, wybrałam. Czy łatwo usprawiedliwiasz swoje przewinienia, nie czując winy? Często. „Rzadko”. Zabiłeś jakieś zwierzęta w przeszłości? Czasami, przyznałam z obrzydzeniem. „Nigdy”, wybrałam. I tak dalej. Starałam się, by to nie popsuło mojego humoru. Gdy usiadłam podczas zajęć z Grupą, udało mi się podtrzymać idealną paplaninę nieco dłużej, chociaż nieszczęścia innych nie były zbyt pomocne. Zacisnęłam usta, żeby nie prychnąć czasami, i upewniłam się, że mój wewnętrzny monolog pozostanie wewnętrzny; nie chciałam, żeby mój pociąg Ucieczka z Ośrodka się wykoleił. Jamie wyglądał, jakby z trudem znosił wszystko, czym ludzie się dzisiaj dzielili, dokładnie jak ja, tuż po standardowej, narcystycznej paplaninie Adama. Więc gdy mieliśmy przerwę na przekąskę, nie wytrzymałam. – Nie znoszę tego gościa – powiedziałam i chwyciłam ciasteczko. – No. – To wszystko, co powiedział, dość nietypowe jak na niego. Napełnił szklankę wodą i sączył ją powoli. Usiadłam na kanapie obok niego. – Kto zmarł? – zapytałam. Na jego czole widziałam cienką warstewkę potu, którą wytarł rękawem. – Anna Greenly. – Czekaj... Anna z Croyden? – Jedna i ta sama. Patrzyłam na niego, czekając na wybuch śmiechu. Nie było żadnego. – Poważnie? – Zjechała z wiaduktu. Pijana. – Ja... – Ale nie wiedziałam, co powiedzieć. Mówi się „przykro mi” po stracie
ukochanej osoby. Nie osoby, której się nienawidziło. – Taa – powiedział Jamie, chociaż ja nic nie powiedziałam. Nie wyglądał dobrze. – Nic ci nie jest? – zapytałam delikatnie. Wzruszył ramionami. – Coś z żołądkiem. Nie podchodź za blisko. – Patrz, i wszystko zepsułeś – powiedziałam beztrosko, co mnie wiele kosztowało. – Plonowałam zaciągnąć się do schowka na miotły. – Wskazałam. – Właśnie tam. Uśmiechnął się sztucznie. – Jesteśmy zbyt popieprzeni na cholerny trójkąt miłosny. To mój Jamie. Po minucie ciszy powiedział: – Znasz te historie o dzieciakach, nad którymi się ktoś znęca, a potem popełniają samobójstwo? Znałam. – Ktoś zawsze mówi „dzieciaki są podłe”. „To tylko dzieciaki”. Co sugeruje, że jeśli ktoś jest tyranem za młodu, to z tego wyrośnie. – Zacisnął szczękę mocno. Jego wzrok był niekupiony i odległy. – Myślę, że tak nie jest. Myślę, że młodzi tyrani wyrastają na dorosłych tyranów i wkurza mnie to, że ludzie oczekują ode mnie smutku, gdy jeden z nich odejdzie. Anna była jak... społeczna terrorystka – powiedział ze wzrokiem wbitym w podłogę. – Aiden też. – Jego nozdrza zafalowały. – Żyłem z nimi przez siedem lat w tym szambie kretyństwa i było tam sporo... nieważne. Powiedzmy tylko, że wpierdalanie mi i doprowadzenie do niesprawiedliwego wyrzucenia ze szkoły nie było najgorsze. – Cień czegoś przemknął przez jego twarz, ale już nic więcej nie powiedział. Próbowałam pochwycić jego wzrok. – Niedola nie jest fajna, jeśli trzymasz ja w sobie. – Święta prawda – powiedział, ale nie spojrzał w górę. – Rodzice pytali mnie w pierwszej liceum, czy chcę iść gdzieś indziej do szkoły, ale... – machnął ręką – wiesz, że to nie ma znaczenia. Zawsze jest jeden, dwóch czy pięciu, a ja byłem niskim kujonem, mniejszością, i zawsze było się do czego przyczepić. – Odetchnął przez nos. – Ale wiesz, jaki naprawdę mieli ze mną problem? Nigdy nie chciałem być jednym z nich. To zawsze przeszkadza tyranom najbardziej.
Jamie wpatrywał się w pustą szklankę w garści, którą mocno ściskał. – Oczywiście nie możesz tego powiedzieć na głos, bo inaczej ludzie złapią się za krzyżyk i nazwą cię potworem. Pomyślałam o moich nieszczerych odpowiedziach na teście i szturchnęłam przyjaciela ramieniem. – Nie ja. Miałam dzisiaj test na psychopatkę dzisiaj rano. Dostałam tylko trzy na dziesięć punktów. – To sporo. – Jamie błysnął słabym półuśmiechem, ukazując dołeczek w policzku, i kontynuował. – Jestem pewny, że ma jakąś jedną lub dwie dobre cechy i że jej rodzina i psychopatyczni przyjaciele będą bardzo za nią tęsknić. A gdyby to ona była na moim miejscu i o mnie mówiła, pewnie nie byłoby to nic pochlebnego. – Wzruszył ramionami. – Po prostu nie mogę się zmusić, by jej żałować. I w sumie nie chcę. Nie chciałaby mojej litości, nawet gdyby ją dostała. Wiesz? – Wiem – powiedziałam szczerze. Spojrzał na ścianę przed nami, na żałosny plakat motywacyjny z orłem triumfalnie unoszącym się w powietrzu, z rybą w szponach. – Trochę to mroczne na drogiego, małego Jamiego. – Nie – powiedziałam. – Nie? – Twoja miłość do Eboli mnie uodporniła – wyjaśniłam. – I nie jesteś wcale taki mały. Nieznacznie uniósł głowę, to samo usta – lekko uniosły się w uśmiechu. Potem wstał. – Teraz idę się wyrzygać. Smacznego ciasteczka. Jamie wyszedł, a ja zostałam na miejscu, sama czując mdłości. Jego słowa otworzyły coś we mnie i obrazy trupów wypełniły mój umysł. Morales. Czy zabiłabym ją za oblanie mnie, gdybym wiedziała, co robię? Nie. Ale czy byłam smutna z powodu jej śmierci? Brutalna odpowiedź brzmiała nie. Żałowałam, że ją zabiłam, ale tak naprawdę ledwo o niej myślałam. I właściciel Mabel. Ona byłaby martwa, gdyby on żył. Albo ciągle by cierpiała z otwartymi, zainfekowanymi ranami na szyi, jej ciało pożerałoby samo siebie z głodu i
umarłaby powoli w niemiłosiernej gorączce. Ale on nie żył i właśnie dlatego ona była rozpieszczona i gruba, i szczęśliwa, i kochana. Jej życie jest warte więcej niż jego było. No i oczywiście jest jeszcze Jude. Który mnie uwięził. Popchnął. Zmusił. Torturował, bo teraz wcale nie był nieżywy. Nie żałowałam, że próbowałam go zabić. Żałowałam, że ciągle żyje. I zabiłabym go ponownie, gdybym miała okazję.
47
Jamie został odesłany do domu wcześniej, po tym jak jeden z terapeutów usłyszał, jak wymiotuje w łazience. Ja nie miałam takiego szczęścia. Na lunchu usiadłam przy Stelli, która patrzyła bezczynnie na swoją kanapkę. Powąchałam swoją; wcześniejsze ciasteczka były czerstwe i sklepowe, ale jedzenie serwowane w tutaj było uzależniające. Ale potem Phoebe usiadła naprzeciw nas i zaczęła przyglądać mi się z uwagą. Bazgrała w swoim dzienniku, obgryzając paznokcie, których resztki odrzucała na stół. Po apetycie. – To obrzydliwe, Phoebe. – To do lalki voodoo – odpowiedziała z szerokim uśmiechem. – Wygląda dokładnie jak ty. Nie da się odpowiedzieć na takie stwierdzenie. Nic nie można powiedzieć. Dziwna mina pojawiła się na dziwnej twarzy Phoebe, gdy pochyliła się nad stołem. – Dawaj włosa – powiedziała do mnie. Stella wstała nagle i pociągnęła mnie za sobą. – Powiem mojemu chłopakowi! – Phoebe krzyknęła za nami. To wszystko było tak zryte, że aż śmieszne. Powiedziałam to Stelli, która już puściła moje ramię. Wtedy właśnie zauważyłam siniaka. Ciemna plama wystająca spod jej rękawa. – Nic ci nie jest? – zapytałam, patrząc na nią. Zaciągnęła rękaw, a gdy spojrzała mi w oczy, jej twarz była maską. – To nic – powiedziała pusto. – A tobie nic nie jest? Musiałam wyglądać na zdezorientowaną, po skinęła w kierunku stołu. – Phoebe... – zaczęła. – Och. Chyba już się przyzwyczaiłam do jej dziwactwa. – Wzruszyłam ramionami. Stella nic nie powiedziała. A potem: – Robi się nie do wytrzymania.
– Phoebe zdecydowanie nie jest moją ulubioną osobą. Stella spojrzała na mnie przez sekundę, a potem powiedziała: – Bądź ostrożna, okay? Miałam właśnie zapytać, co ma na myśli, ale dr Kells pojawiła się za nami i zawołała mnie po imieniu. – Mara. Właśnie ciebie chciałam zobaczyć. – Jej wzrok wędrował pomiędzy Stellą a mną. – Jesteś teraz zajęta? Stella pomachała mi krótko i odeszła. Cholera. – Nie – powiedziałam. Szkoda, że nie jestem. – Możesz wstąpić do mojego gabinetu na sekundkę? Miejmy to już z głowy. – Chciałam sprawdzić, co u ciebie – powiedziała dr Kells z życzliwym uśmiechem. – Jak się mają sprawy? – Usiadła na swoim krześle. – Świetnie. – Nic więcej nie powiedziałam. Ona nic więcej nie powiedziała. Sztuczka większości psychologów, którą znałam – przegrywa ten, kto się pierwszy odezwie. Byłam już ekspertem w tej grze. Zachciało mi się ziewać. Próbowałam to w sobie zdusić, ale biologia wygrała. – Jak sypiasz? – zapytała dr Kells. – Dobrze. – To była nawet prawda. Obudziłam się w swoim łóżku dwie noce z rzędu. To się powinno liczyć jakoś. Przypatrywała się z uwagą mojej twarzy. – Wyglądasz na lekko zmęczoną – powiedziała. Wzruszyłam ramionami. To żadna odpowiedź. – I na chudą. Jesteś na jakiejś diecie? – zapytała. Pokręciłam głową. – Może masz problemy z przystosowaniem? Może chcesz coś na sen? Miałam ochotę odrzucić głowę w tył i jęknąć. – Już i tak biorę sporo tabletek. – Ale musisz spać.
– A jeśli się uzależnię? – Prowokowałam ją. Nie zadziałało. – Pigułki, które ci przepisałam, nie powodują uzależnień, więc nie martw się. Jak działają na ciebie inne lekarstwa, tak przy okazji? – Świetnie. – Jakieś halucynacje? Nie żebym ci miała o nich powiedzieć. – Koszmary? Nie żebym się miałam podzielić. Dr Kells pochyliła się nad biurkiem. – Zupełnie nic niezwykłego się nie dzieje? – Nie – powiedziałam z uśmiechem. – Zupełnie normalnie. – Zupełne kłamstwo. – A jak pobyt w Horyzontach? Jak podoba ci się program? – Cóż – powiedziałam, udając zamyślenie. – Naprawdę bardzo podoba mi się terapia sztuką. – To wspaniale, Mara. Piszesz w swoim dzienniku? Którego nie pamiętam, że dostałam? Przyznanie się do niego oznacza przyznanie do umykającego czasu. Do omdleń. Wielkie czerwone flagi mówiące Nie Jest Ze Mną Dobrze. Mogłabym równie dobrze wytatuować sobie na czole ZAMKNIJCIE MNIE W SZPITALU. Więc powiedziałam dr Kells, że go zgubiłam. Normalni ludzie gubią rzeczy cały czas. Nic wielkiego. – Często jesteś ostatnio zapominalska? – zapytała. – Nie – odpowiedziałam, udając zaskoczenie tym pytaniem. – Cóż, niektóre leki mogą być za to odpowiedzialne. Chcę, żebyś obserwowała się po to, by sprawdzić, czy stanie się coś podobnego. – Poprawiła okulary na nosie. – Nawet jeśli myślisz, że to nieważne. Mogę wtedy poprawić niektóre dawki – powiedziała, zapisując coś w notesie. – A emocjonalnie? – Co ma pani na myśli? – Jak się dogadujesz z innymi uczniami?
– Dobrze. Dr Kells oparła się o krzesło i skrzyżowała nogi; jej cieliste rajstopy opięły się na kolanach jak druga, sztuczna skóra. – A jak z Phoebe? Więc do tego sprowadzały się te wszystkie pytania. Westchnęłam. – Nie powiedziałabym, że jesteśmy przyjaciółkami. – Czemu tak mówisz? – Czy Phoebe w ogóle ma przyjaciół? – zapytałam. – Cóż, Mara, bardziej mnie interesuje czemu ty i ona się nie dogadujecie. – Bo jest niewątpliwie szurnięta. I jest kłamczuchą. – Wygląda na to, że nie lubisz jej za bardzo. Potarłam się po brodzie. – Trafne określenie. – Phoebe powiedziała, że jej groziłaś? – Ona powiedziała, że ja groziłam jej? – Powiedziałam dr Kells o złowieszczej notatce, którą Phoebe zostawiła w mojej torbie. – Porozmawiam z nią. – Tylko to powiedziała dr Kells. A potem zapytała: – A co z Adamem? Poruszyłam się niespokojnie. Jego też nie mogłam znieść. – Zaprzyjaźniłaś się z kimś, Mara? W przeciągającej się ciszy było słychać tylko klimatyzację. – Z Jamiem – podsunęłam. – Wy dwoje znacie się jeszcze z Croyden, tak? – No tak... – A z Tarą? Kim, u diabła, jest Tara? – Megan? – zapytała z nadzieją.
Megan. Megan i jej dziwne fobie. Ledwo ze sobą rozmawiałyśmy, ale gdy ją widzę, mówię cześć... postanowiłam tylko kiwnąć głową na pytanie dr Kells i wymieniłam jeszcze imię Stelli. Dr Kells nie wyglądała na szczególnie pod wrażeniem. – No dobrze – powiedziała i machnęła ręka w kierunku drzwi. – Możesz już iść. Porozmawiamy jeszcze przed wyjazdem. – Właściwie – powiedziałam, przeciągając to słowo. – Chyba mnie na nim nie będzie. – Próbowałam nie brzmieć za zadowoloną z siebie. – To szkoda. – Dr Kells wyglądała na zawiedzioną. – Naszych uczniów to satysfakcjonuje. Może dołączysz na kolejny? – Na pewno – powiedziałam i złapałam torbę, dziękując za rozmowę, a potem uciekłam. * Było by miło, gdyby śmieć Anny i paznokcie Phoebe były najgorszym punktem tego dnia. Tata odwiózł mnie do domu. Było tam cicho, gdy dojechaliśmy – szkoła znowu się zaczęła dla Daniela i Josepha, więc zniknęli. Mama pewnie jeszcze pracowała. Noah będzie na Rhode Island do jutra. Nudziłam się w domu. Więc zajęłam się poszukiwaniami. Minęłam w korytarzu portret babci po drodze do pokoju i postanowiłam dać Nowym Teoriom jeszcze jedną szansę. Niech szlag te sześćset stron. Ale nie było jej na mojej półce. Ani w szafie. Zaczęłam ściągać z półek pudła, myśląc, że może położyłam ją tam dla bezpieczeństwa i zapomniałam. Ale po wyrzuceniu wszystkiego, ciągle jej nie widziałam. To mnie bardzo zaniepokoiło, aż przypomniałam sobie, że ostatni raz widziałam ją w salonie przed karnawałem, i że zanim wyszłam, Daniel chciał ją koniecznie pożyczyć. Pewnie jest w jego pokoju. Poczułam nieznaczną ulgę, bo już zaczynałam wariować. Normalni ludzie ciągle zapominają o rzeczach. Poszłam do pokoju Daniela i obejrzałam jego półki; brakowało kilku książek, więc pozostałe grzbiety opierały się o siebie pod ostrym kątem. Inaczej nie zauważyłabym dziennika. Nie zauważyłabym faktu, że moje pismo było na przedniej okładce. Moje imię.
Dziennik był absolutnie i całkowicie mi obcy, ale rozpoznanie wypełniło mnie strachem. Przypomniałam sobie słowa Brook: – Mara, gdzie jest twój dziennik? – Nie dostałam go. – Oczywiście, że dostałaś. Pierwszego dnia, nie pamiętasz? Nie pamiętałam, ale teraz na niego patrzyłam. Otworzyłam go. Nic nie było na pierwszej stronie i prawie odetchnęłam z ulgą. Ale potem przerzuciłam stronę. Obleciała mnie ostra panika. Kolana prawie się pode mną ugięły. Usiadłam na łóżku Daniela zgarbiona i patrzyłam. Każda linijka drugiej strony wypełniona była słowami. Setki słów na trzynastu linijkach, zlepione w krótkie zdania. Pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi Słowa urwały się w połowie linijki. Zemdlałam.
48 Port w Kalkucie, Indie
Szłam za Mężczyzną w Niebieskim, szybko przebierając krótkimi nogami, by za nim nadążyć. Minęło siedem dni, odkąd przyprowadził mnie do wioski, odkąd zamieszkałam z Siostrą w chacie. Cieszyłam się, że znowu jestem za zewnątrz. Cieszyłam się, że mogę zobaczyć statki, wysokie i zaludnione. Ale tęskniłam za Siostrą. Chciałam, żeby tu była. Przycisnęłam lalkę do piersi. Jeszcze nie wybrałam dla niej imienia. Mężczyzna w Niebieskim przyprowadził mnie do wielkiego budynku i weszliśmy do niego, żeby spotkać białego mężczyznę ze szklanymi dyskami na nosie. Mężczyzna w Niebieskim podał mu czarny woreczek. Biały mężczyzna napełnił go i oddał z powrotem. – Czy ona mówi? – zapytał biały mężczyzna w języku, którego dopiero uczyłam się. Popchnął szklane koła wyżej na nosie. – Nie do mnie – powiedział Mężczyzna w Niebieskim. – Ale mówi w hindi i sanskrycie z do mojej córki. – Jakieś inne języki? – Jeszcze nie próbowaliśmy. – Co to, to co ona trzyma? – wskazał kościstym palcem na moją lalkę. Ścisnęłam ją mocniej. Biały mężczyzna to zobaczył i coś zapisał. – Moja córka to dla niej zrobiła i nigdzie się bez niej nie rusza. Przywiązała się. – W rzeczy samej. – Biały mężczyzna zapisał coś jeszcze. Jego wzrok wędrował pomiędzy papierem a mną, a potem wreszcie Mężczyzna w Niebieskim mógł zabrać mnie na zewnątrz do słońca wypełnionego dymem. – Mam interesy do załatwienia zanim wrócimy – powiedział do mnie. – Ale możesz obejrzeć port, tak długo jak będziesz mnie mieć w zasięgu wzroku. – Wyciągnął rękę w kierunku ziemi blisko wody. Skinęłam głową. Machnął ręką, odsyłając mnie.
Pobiegłam. Byłam uwięziona za długo i cieszyłam się wolnością. Wchłaniałam każdy zapach – błoto, sól, przyprawy, piżmo – a moje oczy spijały kolory ludzi i budynków, i statków. Biegłam, dopóki nie usłyszałam dźwięku powtarzającego się rytmicznie, hipnotyzującej melodii. Spowolniła moje kroki i przyciągnęła mnie do źródła. Stary mężczyzna siedział ze skrzyżowanymi nogami przed koszem i dmuchał w patyk, a ten pęczniał jak bulwa. Ludzie otaczali kołem kosz wpatrzeni w węża, który wyłaniał się z otchłani, kołysząc się wprzód i w tył. Ludzie zaczęli klaskać. Nie rozumiałam ich radości. Czy zwierzę żyło w tym koszu? Czy było tam uwięzione, w tej ciemności? Podeszłam bliżej. Byłam wystarczająco mała, by przecisnąć się przez tłum niezauważona. Przysunęłam się, aż niespokojne szepty stały się głośnym pomrukiem, aż stary mężczyzna zatrzymał muzykę i krzyknął, bym się cofnęła. Rozumiałam go, ale nie słuchałam. Czemu mam się bać węża? Byłam urzeczona jego delikatną zbroją, rubinowym językiem, który wysunął się, by posmakować mój zapach. Wyciągnęłam rękę, żeby go dotknąć, on cofnął swoje długie ciało... – Stop! – krzyknął Mężczyzna w Niebieskim. Moja skóra zapiekła od jego klapsa. Złapał mój bolący nadgarstek i szybko mnie odciągnął. Mocno ściskał moją rękę. Po krótkim dystansie zatrzymał się. – Oszalałaś, dziecko? Nie wiedziałam, jak odpowiedzieć. Zmiękł na moje zmieszanie. – Lubisz zwierzęta? – zapytał teraz ciepłym głosem. Delikatnym. Pokiwałam głową. Tak. Uśmiechnął się, a jego uścisk na moim nadgarstku się poluźnił. Splótł palce z moimi i pociągnął mnie do portu. Stanęliśmy przed wspaniałym statkiem, ale to nie on odebrał mi oddech. Setki zwierząt uwięziono w klatkach, które stały w rzędach. – Nie zbliżaj rąk do krat – powiedział, gdy minęliśmy świergocące, krzyczące ptaki, które uderzały skrzydłami, ale nie mogły odlecieć. Nadąsana małpa, wielka i brązowa, chwyciła za kraty ludzkimi palcami. Patrzyła na mnie ludzkimi oczami. Ogromny wąż
został wciśnięty do kuli, odcięty od wszystkiego, odcięty od życia. Ten widok nie miał sensu. Urodziłam się, widząc małpy skaczące pod drzewach. Zasypiałam przy świergocie ptaków. One tu nie należały, do tego miejsca dymu. Nie byliśmy jedynymi obserwującymi. Grupa chłopców śmiała się drwiąco. Przeciągali patykiem po kratach największej klatki. Powarkujący tygrys wędrował wewnątrz niej, widziałam jego czarno-pomarańczowe futro. Tygrys uderzył potężnym ciałem o klatkę, a stronę chłopców, ale oni tylko się zaśmiali i odskoczyli. – A teraz – Mężczyzna w Niebieskim powiedział i przykucnął. – Musisz tu zostać. Czy zwierzęta zapewnią ci rozrywkę? Rozrywka. Nie znałam tego słowa. – Wkrótce wrócę. Nie przysparzaj problemów – powiedział i odszedł. Podeszłam do chudego chłopca z małymi, rozbieganymi oczami na skraju grupy. – Pomóż mi – wyszeptałam. Jego czarne oczy przyglądały mi się z rezerwą. Może nie rozumiał. Spróbowałam innego języka. – Pomóż mi – powiedziałam. – Z czym ci pomóc? – zapytał. Wskazałam na zwierzęta. – Wyciągnij je.
49
Gdy otworzyłam oczy, byłam w pokoju brata, ciągle trzymając dziennik, gdy on zapukał do drzwi. – To trochę nietypowe – powiedział, widocznie zastawiając się, dlaczego tu byłam. Kontury mojego snu-wspomnienia-omdlenia zadrżały w umyśle. Próbowałam utrzymać je w pamięci. – Mara? Zamrugałam i wszystko odpłynęło. Nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie zniknęłam. – Tak – powiedziałam, wstając chwiejnie. Ciągle trzymałam dziennik. Nie mogłam odpłynąć na zbyt długo. Może minuty? Sekundy? Byłam spocona, a ubrania przykleiły mi się do skóry. – Wziąłeś książkę? – zapytałam brata, siląc się na spokojny głos. – Szukałam jej. – Tę o genetyce? Tak. – Podszedł do szafki i otworzył ją. – Przepraszam, tu ją położyłem; nie chciałem, żeby się zgubiła w moich rzeczach. Wszystko dobrze? – Zerknął na mnie. Mój uśmiech był sztuczny. – Tak! Dziwnie na mnie spojrzał. – Jesteś pewna? Schowałam za sobą dziennik. Dlaczego ja go włożyłam do jego pokoju? – Tak, naprawdę wszystko dobrze – powiedziałam. – Mogę ją... – To ta historia? – zapytał Daniel, patrząc na dziennik za moimi plecami. Jaka historia? Spojrzałam w dół na zeszyt. – Hmm. – Jak zadanie? Konstruktywne? Oczyszczające? – Mrugnął do mnie.
A. Miał na myśli historię z Horyzontów. Zdanie, które wymyśliłam, by mi pomógł. Spojrzałam na zeszyt, potem na Daniela. Nie miałam pojęcia, dlaczego położyłam go w jego pokoju, ani kiedy, ale miałam szczęście, że go nie zauważył, zważywszy na to, co było w środku. Mój żołądek się skręcił. Muszę porozmawiać z Noah. Ale mój brat czekał na odpowiedź. Więc powiedziałam: – Nie jest opętana. Daniel czekał. Słuchał. – Jest czymś innym... jest ktoś inny... z mocą – wyjaśniłam. – I on nigdy nie bawił się planszą do wywoływania duchów. Daniel rozważał to przez sekundę. – Więc plansza to fałszywy alarm. – Pokiwał powoli głową. – Hmm. – Muszę spadać – powiedziałam, kierując się do drzwi. – Książka. – Daniel wyciągnął rękę i podał mi ją; pociągnęła moją rękę w dół. Uśmiechnęłam się i wróciłam do pokoju, gdzie porzuciłam Nowe Teorie i dziennik. Zmusiłam się, by spokojnie pójść do kuchni, gdzie chwyciłam za telefon i zabrałam go do pokoju. Wybrałam numer Noah trzęsącymi się palcami. Odebrał po drugim sygnale. – Właśnie miałem do ciebie zadzwonić... – zaczął. – Znalazłam coś. – Przerwałam mu. Pauza. – Co? Nie mogłam się zmusić, by otworzyć zeszyt. – Więc w Horyzontach dali nam zeszyt, by używać go jak dziennika. – Dobra... – Ale ja nie pamiętam, że go dostałam. – Okay... – Ale właśnie znalazłam go w pokoju Daniela. I pisałam w nim, Noah. To moje pismo. – Co napisałaś? – Pomóż mi. – Jutro będę z powrotem. Od razu do ciebie przyjdę...
– Nie, to właśnie napisałam, Noah. Pomóż mi. Przez prawie całą stronę. Cisza. – Taa – powiedziałam drżącym głosem. – No tak. – Jeszcze dzisiaj spróbuję znaleźć lot... – Zamilkł. Mogłam wyobrazić sobie jego twarz; zaciśniętą szczękę, wyraz twarzy ostrożny i spokojny, próbujący nie okazać mi, jak naprawdę się martwi. Ale słyszałam to w jego głosie. – Są tylko dwa loty z Providence dzisiaj, ale nie zdążę na żaden z nich. O północy jest jeden z Bostonu do Ft. Laudedale. Tym polecę, Mara. – Naprawdę... czuję się... – Nie mogłam dokończyć zdania. Walczyłam ze słowami, ale nic nie wyszło. Noah nie próbował mnie pouczać, żeby nie panikować, nie powiedział, że wszystko będzie dobrze. Nie będzie i on o tym wiedział. – Niedługo tam będę – powiedział. – John właśnie dał znać. Nic nowego. Wszystko dobrze, więc po prostu zostań z rodziną i dbaj o siebie, dobrze? – Okay. – Zamknęłam oczy. To nic nowego. Już wcześniej mdlałam. Traciłam czas. Miałam dziwne sny. To nic nowego. Poradzę sobie z tym. Poradzę, jeśli nie będę o tym myśleć. Zmieniłam temat. – Miałeś do mnie zadzwonić? – Tak. – Dlaczego? – Po prostu... tęsknię za tobą – powiedział, ale słyszałam kłamstwo w jego głosie. Uśmiechnęłam się lekko. – Kłamca. Po prostu mi powiedz. Westchnął. – Adres, który mi dałaś, ten od rodziców Jude'a i Claire? Wymieniłem informacje z Charlesem – detektywem – i poszedłem z nimi pogadać. Żeby sprawdzić, czy coś wygląda... nie tak. Wstrzymałam oddech. – I?
– Na podjeździe był samochód, więc wiedziałem, że ktoś jest w domu. Zapukałem, ale nie było odpowiedzi, więc zadzwoniłem do drzwi. Otworzył mężczyzna i zapytałem, czy jest Williamem Lowe. Powiedział „Kim?”. Potworzyłem, a on odpowiedział, że nazywa się Asaf Ammar, co się nie zgadza, jak widzisz. – Cóż, wiemy, że rodzina Lowe przeprowadziła się po... po tym, co się stało, tak? – Tak. Więc zapytałem, czy wie, gdzie William i Deborah Lowe mieszkają, a on powiedział, że nigdy o nich nie słyszał. Powiedziałem mu, że to dziwne, bo jeszcze cztery miesiące temu mieszkali w tym domu. – Noah przełknął. – Zaśmiał się i oznajmił, że to niemożliwe. Mi nie było do śmiechu, ale zapytałem, dlaczego tak uważa. – Noah zamilkł na chwilę. – Mara, on powiedział, że kupił dom od matki jego żony, Ortal. Osiemnaście lat temu. Opadłam na łóżko. Gardło miałam zaciśnięte, więc nie mogłam mówić. – To jakiś błąd – powiedział szybko Noah. – To pewnie zły adres. – Poczekaj – powiedziałam do niego i poszłam z telefonem do szafy. Wyciągnęłam pudła z Rhode Island. Wyjęłam mój stary zeszyt. Rachel powiedziała mi kiedyś, żeby spotkać się z nią u Claire po szkole. Podałam jej zeszyt, kiedy nauczyciel nie patrzył, a ona zapisała adres. 1281 Live Oak Court – Pod jakim adresem byłeś? – zapytałam. – Jeden dwa osiem jeden Live Oak Court – powiedział Noah. Adres nie był zły. Ale coś innego się nie zgadzało.
50
Powiedziałam Noah dokładnie to samo. – Twoi rodzice byli na pogrzebie, tak? – zapytał. – Sprawdź, czy twoja matka czegoś nie wie. Tak bardzo, bardzo starałam się pęknąć. – Ludzie nie znikają – oznajmił. – A co z Judem? Noah zamilkł. A potem powiedział: – Nie wiem, Mara. Ale... chciałbym. John jest teraz po drugiej stronie ulicy. Nic ci się nie stanie ani Danielowi czy Josephowi, czy komukolwiek, dobrze? – Mówił z przekonaniem. – Obiecuję. Zamknęłam mocno oczy. – Anna nie żyje – powiedziałam po zbyt długiej ciszy. – Wiem. – To nie byłam ja – powiedziałam. – Wiem. Trzymaj się, Mara. – Rodzice myślą, że mi się polepsza – mówiłam dalej. – Powiedzieli, że nie muszę wyjeżdżać na leczenie, żeby sprawdzić, czy nadaję się na szpital. – I dobrze. – Znowu brzmiał na spokojnego. – Zaimponowałaś im. Dobrze sobie radzisz. – Poza faktem, że to kompletne kłamstwo. Nie polepsza mi się. Myślałam, że tak, ale jest inaczej. – Nie jesteś szalona. – Z trudem ukrywał złość. – Słyszysz? Coś naprawdę się z tobą dzieje. Z nami. Widziałem... dzisiaj kogoś – powiedział cicho. – Jakiś dupek złapał dziewczynę i wykręcił jej nadgarstek. Myślałem, że go złamie. Prawie mu się udało.
– Kim ona jest? – Nie wiem. Nigdy w życiu jej nie wiedziałem – mówił Noah. – Ale nic jej nie jest. Nic bym nie powiedział, ale... nie jesteś w tym sama, Mara. Pamiętaj o tym. Ciężko mi było oddychać. – Okay. – Niedługo wrócę. Wytrzymaj, Mara. – Okay – powiedziałam i rozłączyliśmy się. Patrzyłam na telefon przez następne pięć, dziesięć sekund, a potem zmusiłam się, by zrobić coś innego. Napełniłam kubek wodą z kranu w mojej łazience. Wypiłam połowę. Siedziałam na łóżku, aż wpadł do środka Joseph. – Idziesz? – zapytał bez tchu. Odetchnęłam i spróbowałam wziąć się w garść. – Gdzie? – Na kolację. Potarłam oczy i spojrzałam na zegarek. – Tak – powiedziałam o wiele pogodniej, niż się czułam. Wstałam i zaczęłam iść. Joseph spojrzał na moje stopy. – Eee, a buty? – Po co? – Wychodzimy. Chciałam tylko położyć się spać i obudzić, kiedy Noah już będzie w Miami, w jego ramionach. Ale rodzice myśleli, że mi się polepsza, a ja muszę im to udowodnić. W innym wypadku odeślą mnie z powodów, których nawet nie miałam. Brałam ich leki, rysowałam obrazki, przechodziłam przez testy i to wszystko pójdzie na marne, jeśli mnie teraz odeślą. Nie mogłam sobie na to pozwolić. Nie, jeśli odseparuje mnie to od jedynej osoby, która mi wierzy. Jedynej, która zna prawdę. Odstawiłam kubek. Nałożyłam buty i wielki, sztuczny uśmiech. Śmiałam się na zewnątrz, ale w środku krzyczałam. Moje ciało było w restauracji, ale umysł w piekle. A potem wróciliśmy do domu. Daniel i Joseph rozmawiali, rodzice żartowali, a ja
poczułam się trochę lepiej, dopóki nie weszłam do pokoju. Wypiłam jeszcze trochę wody z kubka, który napełniłam, zanim wyszliśmy coś zjeść, i przygotowałam się do łóżka. Próbowałam się nie bać. Strach jest tylko uczuciem, a uczucia nie są prawdziwe. Ale prawdziwa była płyta, którą znalazłam pod poduszką. * Mocno zacisnęłam palce w ciemności. Słyszałam w głowie syreny paniki, ale zmusiłam się, by je wyłączyć. Powoli wstałam i zapaliłam lampkę. Płyta była zwykła i niepodpisana. Na zewnątrz był ochroniarz Noah. Może sama nagrałam tę płytę? I tego nie pamiętałam? Jaka pisania w dzienniku? Tak musi być. Spojrzałam na zegarek. Była północ. Noah powinien być już na pokładzie. Cała moja rodzina była w domu i w swoich pokojach, pewnie spali. Nie mogłam zburzyć wizerunku zdrowej, normalnej nastolatki, idąc teraz do nich z tym. Więc wypiłam wodę z kubka, zacisnęłam zęby i włożyłam płytę do komputera. Nie mogłam zacząć panikować. Jeszcze nie. Poruszyłam myszą i przyjrzałam się ikonie pliku, mając nadzieje na rozpoznanie, ale to był tylko ciąg liczb – 31281. Kliknęłam dwa razy. Nacisnęłam play. Ekran zrobił się ciemny i ziarnisty, a potem rozbłysk światła rozjaśnił... – To powinno być tutaj, chodź – powiedział głos z komputera. Głos Rachel. Moje usta uformowały jej imię, ale nie wydobył się ze mnie żaden dźwięk. – Może jesteśmy w złej części? – Głos Claire zza kamery. – Nie wiem. Pochyliłam się do ekranu, powietrze uciekło z moich płuc, gdy pojawił się zakład. Farba na ścianach mojej sypialni zaczęła się odrywać, kurczyć i odpadać wokół mnie jak brudny śnieg. Wyglądały, jakby się stopiły, a ich miejsce zajęły nowe, ale stare. Sufit nade mną pękł, a podłoga pod stopami zgniła i znalazłam się w zakładzie, tuż przy Rachel i Claire. – A jeśli tu nie ma kredy? – zapytała Claire. Światło z jej aparatu rzucało szeroki promień na korytarz. Nieskupione. Bez konkretnego kierunku. Rachel uśmiechnęła się do Claire i przytrzymała coś w rękawiczce. – Ja przyniosłam. Stara izolacja tłumiła kroki. Kolejny rozbłysk światła – to była Rachel, która zrobiła
zdjęcie. Moje oczy napełniły się łzami, ale nie odwróciłam wzroku. – Czekaj... to chyba ten. – Uśmiech Rachel poszerzył się, a tysiąc igieł przebiło moją pierś. – Aż ciarki przechodzą. O Boże O Boże O Boże. – Wiem. – Claire podążyła za Rachel do pokoju, jej światło spoczęło na starej, wielkiej tablicy, która była pokryta imionami i datami pisanymi przez dziesiątki różnych rąk. – Mówiłam ci – powiedziała zadowolona z siebie Rachel. – Czekaj... Gdzie Mara? I Jude? Obraz na ekranie podskoczył. Claire musiała wzruszyć ramionami. Chciałam krzyknąć, ale nie było dźwięku. – Powinnam po nią iść – powiedziała Rachel i wyszła poza pole kamery. Zadławiłam się. Zaczerpnęłam powietrza, odgarnęłam z twarzy włosy, zakryłam usta dłońmi i próbowałam do nich mówić, ostrzec je, uratować, ale nie wydobyłam z siebie dźwięku. Byłam niema. Cicha. – Ja pójdę, zapisz moje imię, okay? I weź aparat. Rachel mrugnęła. – Jasne. Upadłam na kolana. Potem wzięła od Claire aparat – już jej nie widziałam – i wycelowała w czarną tablicę. Obraz prześlizgnął się po imionach. Zaczęła gwizdać. Jej oddech był białą para. Ten dźwięk odbił się echem o przepastne ściany i wypełnił moje uszy i umysł. Przykucnęłam na podłodze i przyciągnęłam kolana do piersi, niezdolna oddychać czy mówić, czy krzyczeć. Odgłos pisania po starej, zniszczonej tablicy mieszał się z gwizdem Rachel, a ja nie potrafiłam o niczym więcej myśleć, dopóki nie usłyszałam kroków. Na obrazie pokazała się twarz Claire. – Gołąbki cieszą się czasem na osobności. – Naprawdę? – zapytała Rachel. Aparat odwrócił się od Claire. Więcej skakania i chaosu, a potem znowu zobaczyłam Rachel. – Z Marą wszystko dobrze? – Mmm-hmm. – Niedobra dziewczynka – powiedziała Rachel sugestywnie.
Śmiech. Należał do Claire. A potem trzask tak głośny, że ja go mogłam poczuć. – Co to... – Spanikowany szept. Rachel. Rozległ się metaliczny zgrzyt. Potem dzwonienie, trzaśnięcie półtonowego żelaza o framugi. – O mój... – Dyszenie. Krzyki. Przez trzęsący się aparat i pył nic nie widziałam, a syk i trzask płynącego prądu wypełnił moje uszy. Białe litery wyłoniły się z ciemności i ułożyły w słowo PLIK USZKODZONY. A potem cisza. Obraz na ekranie zrobił się czarny. Scena w moim umyśle też. Ale gdy już myślałam, że nagranie się skończyło, usłyszałam delikatny odgłos śmiechu. Nieomylnie mój. Nie wiedziałam, ile czasu minęło. Wiedziałam tylko, że gdy krzyknęłam, był dźwięk, ale stłumiony. Próbowałam otworzyć oczy, ale byłam uwięziona w ciemności; nie było podłogi pod moimi stopami, żadnego sufitu nad głową. Bo już nie znajdowałam się w zakładzie. Ani w moim pokoju w domu. Byłam związana i zakneblowana w bagażniku czyjegoś samochodu.
51
Nie wiem, jak się tu dostałam. W jednej sekundzie byłam w sypialni, oglądając nagranie z aparatu Claire. Słyszałam własny śmiech i usiłowałam zachować świadomość i nie odlecieć. A w następnej byłam spowita cieniami, szorstki materiał drapał mnie po policzku, a moje płuca wypełnione były żarem. Ale wiedziałam jedno: Jude był jedyną osobą, która miała powód, by mnie zranić, i już wcześniej próbował. A to oznaczało, że musiał teraz prowadzić samochód. Gdy samochód najechał na dziurę, ugryzłam się w język. Krew wypełniła moje usta. Próbowałam splunąć, ale miałam zakryte usta: czym, nie wiedziałam. Próbowałam zmusić nogi i ręce do ruchu, błagałam, ale nic się nie stało. Wyobraziłam sobie, jak wykręcam kończyny, wyginam się i wierzgam z tym, co mnie zatrzymywało, ale byłam odurzona i wiotka. Jak lalka podrzucana w skrzyni znudzonego dzieciaka, niezdolna do ruchu. Musiał zabrać mnie z domu – z mojego pokoju – gdy moja rodzina spała, nic nie podejrzewając. Co się stało z Johnem? Łzy wypełniły kąciki moich oczu. Skóra paliła mnie i swędziała od wykładziny w bagażniku. Moje mięśnie ramion i nóg nie chciały się ruszyć, co oznaczało, że mnie odurzył. Ale jak? Jedliśmy w restauracji, nie w domu. Odtworzyłam w myślach ostatnią godzinę, ale moje myśli były zamazane i nie mogłam sobie przypomnieć. Nie potrafiłam. Samochód się zatrzymał. I właśnie wtedy moje wolne, ospałe serce obudziło się do życia. Biło w każdym centymetrze mojego ciała. Byłam mokra od potu. Drzwi samochodu zatrzasnęły się. Kroki zaszurały po żwirze. Leżałam w miejscu, bezradna i zrozpaczona, otępiała i żałosna. Strach zrobił ze mnie zwierzę, a mój prymitywny umysł nie mógł nic zrobić, poza graniem martwej. Bagażnik się otworzył; poczułam i usłyszałam, a potem zrozumiałam to, czego nie
mogłam zobaczyć. Musiałam mieć zakryte oczy. Słuchałam – wokół nas była woda. Opływała coś niedaleko. Poczułam duże, mięsiste dłonie na moim ciele, które było kompletnie zwiotczałe. Wstrząsnęło mną przerażenie. Wyniesiono mnie z bagażnika i poczułam spore, napięte mięśnie przy sobie. – Jaka szkoda – wyszeptał głos. – Byłoby zabawniej, gdybyś walczyła. To był Jude, bez wątpienia. Czułam ciśnienie w głowie – musiałam wisieć do góry nogami. Jęknęłam słabo, ale nikt by i tak tego nie usłyszał. A potem zostałam wsadzona na krzesło z rękami za sobą, oparcie drażniło moje plecy. Moje kolana, uda, łydki bolały. Zapachy i dźwięki – zapach soli, zgnilizny i woda – były wyostrzone, ale myślenie sprawiało mi problemy. Ściągnięto mi opaskę i wtedy go zobaczyłam. Wyglądał na starszego, ale poza tym ten sam. Jasne, zielone oczy. Ciemnoblond włosy. Dołeczki. Dwie całe, nietknięte ręce. Taki nieszkodliwy. Moje oczy wchłonęły detale otoczenia jak gąbka. Byliśmy w jakimś hangarze dla łodzi. Deski ratunkowe opierały się o ścianę, dwa kajaki leżały przy sobie, a stary, zardzewiały znak z ograniczeniem prędkości na wodzie stał w kącie. Hangar był zadbany i odmalowany na szaro. Były tylko jedne drzwi. Jude stał przed nimi. Przeskanowałam pokój, szukając broni. A potem sobie przypomniałam: Sama jestem bronią. On albo ja. Wyobraziłam sobie jego wypatroszenie, plama krwi w poprzek jego brzucha. Wyobraziłam go sobie w agonii. – No więc – powiedział Jude. Chciałam splunąć mu w twarz, na dźwięk tego głosu. I zrobię to, niech tylko usunie ten knebel. – Tęskniłaś za mną? Kiwnij raz na tak, pokręć głową na nie. – Jego szeroki uśmiech bolał mnie jak otwarta rana. Poczułam kwas na języku, ale przełknęłam go, wyobrażając sobie jak moje lęki znikają razem z nim. Jude westchnął, a jego ramiona zatrzęsły się od tego ruchu.
– I w tym problem. Pozwoliłbym ci mówić, ale jeśli zerwę taśmę, zaczniesz krzyczeć. Niech mnie szlag, jasne że tak. – Nie ma nikogo w pobliżu, kto by cię usłyszał, i to tylko popsułoby mi nerwy. Więc co zrobię? – Spojrzał w sufit. Potarł ręką podbródek. – Mógłbym powiedzieć, że jeśli zaczniesz krzyczeć, poderżnę Josephowi gardło w jego łóżku, gdy my już skończymy? – Wyciągnął coś z kieszeni. Nóż do kartonów. Jego zegarek zabłyszczał w słabym świetle. Poczułam się, jakbym dostała kopniaka w brzuch. Zakaszlałam. – Spokojnie, tygrysie – powiedział i mrugnął. Musi umrzeć. Po prostu musi. Obracałam obrazy w umyśle. Jude, wykrwawia się, umiera. Powtarzałam to po kilka razy. Proszę. – No, to powinno zadziałać. – Wyjął coś z kieszeni – klucz. Uniósł go. – Przypominam, że mogę wejść do twojego domu, kiedy tylko chcę. Mogę odurzyć wszystkich członków twojej rodziny i zabić ich we śnie. Albo zmusić twoich rodziców do patrzenia, kiedy ja będę zabijał Daniela i Josepha? W sumie nie wiem, jest tyle opcji do wyboru, a ja tego nie znoszę. Powiedzmy tylko – mogę wiele zrobić i zrobię, jeśli będziesz krzyczeć, a zabranie cię stamtąd było tak łatwe, że chciało mi się śmiać. – Uśmiech pojawił się na jego twarzy wraz z dołeczkami na gładkich policzkach. Brzydziłam się nim i brzydziłam się sobą. Jak się tu dostałam? Jak pozwoliłam tej rzeczy w ludzkiej skórze przegryźć się do mojego życia? Jak ja to pominęłam? Jak mogłam nie wiedzieć? – Rozumiesz? Pokiwaj na tak, jeśli rozumiesz. Pokiwałam, a moje oczy wypełniły się łzami. – Jeśli krzykniesz bez mojego pozwolenia, zabijesz swoją rodzinę. Pokiwaj na tak, jeśli rozumiesz. Pokiwałam i poczułam gulę rosnącą w gardle. Zaraz się udławię. – Okay – powiedział z uśmiechem. – Zaczynamy. To może trochę zaboleć. A potem oderwał taśmę z moich ust. Zwymiotowałam na drewnianą podłogę. Wtedy zauważyłam, że pod spodem jest woda. Ocean? Jezioro? Ocean. Czułam sól. Jude pokręcił głowa.
– Obrzydliwe, Mara. – Spojrzał na mnie jak na psa, który zabrudził gazetę. – I co ja mam z tobą zrobić? – Jude rozejrzał się po pomieszczeniu. Jego wzrok padł na coś. Mop. Podniósł się i posprzątał bałagan ze zniszczonych drewnianych desek. Próbowałam go zabić, ale na nic się to nie zdało. Jakoś przeżył zapadniecie i wszystko, czego próbowałam, zawodziło. Jude to zauważył, bo kiedy na mnie spojrzał, wcale się nie bał. Ale nawet jeśli nie mogłam go zabić, nie byłam bezsilna. Słyszałam w głowie prowokujący głos Noah. – Nie pozwól, by strach tobą zawładnął – powiedział. – Zawładnij sobą. Jude czegoś ode mnie chciał, bo inaczej już byłabym martwa. Nie dostanie tego, cokolwiek by to nie było. – Zadałem ci pytanie – powiedział Jude, gdy skończył. – Możesz odpowiedzieć. Chciał odpowiedzi, ale ja byłam cicho. Coś wyostrzyło rysy jego twarzy, a ja byłam zadowolona, bo wyglądał przez to teraz na kogoś, kto mógł więzić i kneblować, i porywać. – Co ja mam z tobą zrobić? – zapytał ponownie, jego głos cichy i nieskończenie bardziej przerażający. – Spójrz na mnie – powiedział. Zawładnij sobą. Odwróciłam wzrok. Zbliżył się do mnie i uszczypnął w policzek. – Spójrz na mnie. Zamknęłam oczy. – Wyglądasz całkiem dobrze, Mara – powiedział delikatnie. Proszę, proszę, niech umrze. Proszę. – Twoja opinia – wyszeptałam – niewiele dla mnie znaczy, Jude. – Otworzyłam oczy. Nie mogłam się oprzeć. Jego uśmiech się poszerzył. Opadł na swoje krzesło. – Założę się, że masz sporo kłopotów przez te usta. Lepiej widziałam teraz nóż, który trzymał. Cały czas się uśmiechał, a mnie przebiegł pierwotny, instynktowny dreszcz. Uniósł dłoń, patrząc na diabelsko ostre krawędzie.
– Czego chcesz? – Byłam zaskoczona siłą mojego głosu. Wzmocniło mnie to. Jude spojrzał na mnie jak na puzzle, które próbował rozgryźć. – Chcę, by Claire żyła. Zamknęłam oczy i zobaczyłam słowa we krwi, które dla mnie zostawił. ZA CLAIRE Czułam ból w kościach, w ustach, ręce mnie bolały od niewygodnej pozycji,. – Też chcę, by Claire żyła. – Nie wymawiaj jej imienia. – Jego głos był ostry jak sztylet. Ale potem sekundę później stał się spokojny. – Przywrócisz ją do życia? Wiedział, co zrobiłam. Że ją zabiłam. A teraz karał mnie za to, cały ten czas mnie za to karał. To była zemsta. Nie miałam pojęcia, co robić. Nie widziałam drogi ucieczki; byłam związana i zamknięta, i już próbowałam go zabić, ale nie chciał umrzeć. Powinnam skłamać? Udać, że nie rozumiem? Czy przyznać się do tego, co i tak już wiedział? Przeprosić? Nie potrafiłam się zdecydować, więc zignorowałam pytanie. – Myślałam, że też nie żyjesz. – Przełknęłam. Spojrzałam na jego ręce. – Jak przeżyłeś? Pochylił się gwałtownie na swoim krześle, aż był tylko centymetry ode mnie. Czułam jego oddech na twarzy. Chciał, bym się wzdrygnęła, więc pozostałam nieruchomo. – Zawiedziona? – zapytał. Chciał usłyszeć tak, więc powiedziałam: – Nie. Uniósł brwi. – Naprawdę? Nie mogłam się powstrzymać. – Nie. Teraz toksyczny uśmiech przeciął jego twarz.
– No i proszę – powiedział miękko. – W końcu jakaś szczerość. Nie martw się, nie mam nic przeciwko temu. – To był wypadek – powiedziałam, zanim zrozumiałam własne słowa. Jude rozważał to przez moment, a potem pokręcił krótko głową. – Oboje wiemy, że to nieprawda. – Budynek był stary i się zawalił – powiedziałam. Cholernie bardzo starałam się nie brzmieć na taką zdesperowaną i sztuczną. Cmoknął językiem. – No przestań, Mara. Przecież w to nie wierzysz. Nie wierzyłam, ale skąd od wiedział, w co ja wierzę? – Ja też w to nie wierzę – powiedział. – Widziałaś nagranie. – Pokręcił głową. – Boże, ten śmiech, Mara. Naprawdę straszny. – Skąd to masz? – zapytałam. – Jak je zdobyłeś? – Jak uwolniłaś system dźwigni? – zapytał mnie, gdy przysunął się bliżej. – Jak sprawiłaś, że drzwi się zamknęły? Pomyślałaś o tym i stało się? Tak to zrobiłam? – Usłyszałem skrzypiące dźwignie i pobiegłem do drzwi, ale przycięły mi ręce – powiedział. Badał wzrokiem moją twarz. – Dosłownie się uśmiechnęłaś, gdy się do ciebie odwróciłem. Uśmiechnęłaś się. Wspomnienie zamigotało w moim umyśle. W jednej sekundzie przyciskał mnie do ściany tak mocno, że myślałam, że się w nią wtopię. W następnej to on był tym uwięzionym wewnątrz pokoju pacjenta, ze mną w środku. Ale ja już nie byłam dłużej ofiarą. On był. Śmiałam się w szaleńczej furii, która wstrząsnęła fundamentami zakładu i zburzyła go. Z Judem i Claire, i Rachel w środku. – Jaka osoba tak robi? – zapytał prawie sam siebie. Zawładnij sobą. Czułam kwas w ustach, a wargi miałam suche. Język był jak papier ścierny, ale odnalazłam głos.
– A jaka osoba robi to? Jaka osoba napastuje tak inną? Jego nozdrza zafalowały. – Nie udawaj, że tego nie chciałaś – powiedział ostro. – Pragnęłaś mnie od miesięcy. Claire mi powiedziała. – Jude ukucnął przy mnie, jego policzek blisko mojego ucha. Przytrzymał nóż przed moim okiem. – To się może stać na dwa sposoby. Pierwszy, sama to zrobisz. Drugi, ja to zrobię za ciebie. A jeśli mnie zmusisz, bym ja to zrobił, nie będę się spieszył. Ostrze było tak blisko moich oczu, że zamknęłam je odruchowo. – Dlaczego mi to robisz? – Bo na to zasługujesz – wysyczał mi do ucha.
52
Bezradność i strach mieszały się z nienawiścią i buntem – nie wiedziałam, co robić czy mówić, ale im dłużej on mówił, tym dłużej będę żywa. – Mają cię na kamerze – powiedziałam, bo już byłam zdesperowana. – Będą wiedzieć, że to ty wszystko zrobiłeś. Zaśmiał się. – Na posterunku? Powiedziałaś im, że to ja? – Ujął mój podbródek ręką. – Powiedziałaś. Mogę to stwierdzić, tylko na ciebie patrząc. Niech zgadnę – mają na nagraniu faceta w obszernym ubraniu z długim rękawem i w czapce bejsbolowej. A ty myślałaś, że uwierzą, że to twój zmarły chłopak? Nic dziwnego, że uważają cię za wariatkę. – Ssał przez chwilę dolną wargę. – I bądźmy szczerzy, trochę jesteś szurnięta. Ale to tylko wszystko ułatwia – powiedział, patrząc w dół na nóż. – Będzie mniej zamieszania. Wstał z krzesła, a w moich żyłach popłynęła adrenalina, która wszystko wyostrzyła. Poczułam zmęczenie i napięcie, ale moje nadgarstki już nie były takie drętwe. A nogi nie były zwiotczałe. Narkotyki przestawały działaś. – Dlaczego poszedłeś na posterunek? I do szkoły? – zapytałam. Praktycznie błagałam. – Po prostu chciałem, byś wiedziała, że żyję – powiedział, a ja byłam tak wdzięczna, słysząc te słowa z jego ust, mogłabym się rozpłakać z ulgi. – Myślałem, że zobaczyłaś mnie w... Jak to się nazywa? – Co? – Twoja stara szkoła. – Croyden – podsunęłam. Pstryknął palcami. – Racja. Uciekłaś – powiedział z drwiącym uśmiechem. Uśmiech węża, zimny jak u gada. – A w tej dzielnicy? Nie wiedziałem, dlaczego tam poszłaś. Ale byłem... – zamilkł,
myśląc nad słowami. – Zaniepokojony. Chciałem cię rozproszyć. Podziałało. – Mogłeś mnie zabić wcześniej setki razy. Na co czekałeś? Jude uśmiechnął się w odpowiedzi. Nie odezwał się. Uniósł nóż. O Boże. – A co z twoją rodziną? – wyszeptałam. Mów, Jude. Mów. – Claire była moją rodziną. – Jego głos był teraz inny. Mniej szorstki. Przełknął i wziął głęboki wdech. – Wiesz, co znaleźli? – zapytał spokojnie, gdy przesunął się za mnie. – Była tak zmasakrowana, że musieli zamknąć trumnę. – Rachel też – powiedziałam niskim głosem. Nie potrzebnie to mówiłam. Jude klęknął przede mną, jego policzek blisko mojego ucha. – Proszę – powiedział i chwycił moją rękę. A to uczucie, to przerażenie, było czymś nowym. Nic takiego wcześniej nie doświadczyłam – ani w bagażniku, ani w zakładzie. – Dlaczego miałabym ci pomóc mnie zabić? –Mój głos był cichszy niż oddech. Niż szept. Znowu był blisko. Tak blisko. Za mną, przy moim uchu. – Możesz wybrać, Mara. Jedno twoje życie, już dwa twoich braci. – Wyciągnął rękę i przytrzymał ostrze przy moim policzku. Przypominając mi, do czego był zdolny. Przypomniał mi też o czymś innym. Jego zegarek, jego Rolex, taki sam jak w wizji Noah, tylko centymetry od mojej twarzy. – Ładny zegarek – wyszeptałam. Mów. Mów. – Dzięki. – Skąd go masz? – Od Abrahama Linkolna – zaszydził. – Czemu porwałeś Josepha? Jude nic nie powiedział. – On ma dwanaście lat. – Mój głos zabrzmiał jak lament.
Jego spojrzenie było lodowate. – Brat za siostrę. Moja nienawiść urosła, bezkształtna masa, która wchłonęła mój strach. – Kiedyś rozmawiałeś z nim o futbolu w moim domu. Jude zaśmiał się, a w moim umyśle rozbrzmiało jedno słowo opisujące ten śmiech – chory. – Miałem cały ten plan – powiedział, brzmiąc na rozdrażnionego. – Miałem sprowadzić Daniela na imprezę – nie martw się, nie miałem zamiaru go skrzywdzić. Ty miałaś to zrobić. Pokręciłabym głową, ale ostrze było za blisko. – Nigdy bym go nie skrzywdziła. – Nigdy nie mów nigdy – powiedział poważnie. Jego głos ucichł. – Mogę zmusić cię do wszystkiego. – A potem westchnął. – Ale ktoś musiał tam pójść i grać bohatera. – Wywrócił oczami. – I oto tu jesteśmy. – Nie jestem... Jude zarechotał. – Myślisz, że mówiłem o tobie? – powiedział, marszcząc nos, gdy przysunął się bliżej. Jego oddech poczułam aż w uchu, łaskotał mnie. – Nie jesteś bohaterką, Maro Dyer. Zrobiłabyś wszystko, by dostać to, czego chcesz. Co sprawia, że jesteś dokładnie. Jak. Ja. A potem stanął przede mną wyprostowany i dobrze go widziałam. Jego szerokie ramiona były wielkie i nieruchome przede mną. Jego wzrok badał moje ciało. – Co za strata. – Przesunął dłonią wzdłuż mojej nagiej ręki, aż moja skóra ścierpła. Zmuś go do mówienia. Musiałam powiedzieć cokolwiek. – Czemu zabrałeś Josepha do Everglades? – Już ci powiedziałem. Jeśli chcesz się pozbyć ciała na Florydzie, nie ma lepszego miejsca. Ale ta szopa... należała do klienta taty. Do Leona Lassitera. – Czemu tam? – To była sugestia. Byłam skołowana.
– Od kogo? – Wspólnego przyjaciela – powiedział, przyglądając się moim nadgarstkom. Odwrócił je. Spojrzał na ostrze. Moja rodzina uwierzy, że się zabiłam. Po tym wszystkim, to możliwe. Ale... – Czemu ja tu jestem? – zapytałam niecierpliwie. Powiedz mi, gdzie jestem. – Nie chciałabyś, żeby znaleźli cię w domu, prawda? Gdzie Joseph mógłby znaleźć twoje ciało. Nie, zrobiłabyś to gdzieś na odludziu. Gdzieś, gdzie szybko by cię znaleziono, ale nie przez kogoś znajomego. Przy okazji, zabrałaś samochód Daniela. Brzmiał na dumnego z siebie. Przez to miałam ochotę odciąć mu język. Jude przesunął się za mnie. Zaciągnął moje krzesło na tył pomieszczenia, gdzie zauważyłam, że były jeszcze jedne drzwi; zostały pomalowane na ten sam szary kolor co ściany i nie było tam klamki, więc nie zauważyłam ich, dopóki nie popchnął ich, ciągnąc mnie za sobą. – Wiesz, zawsze myślałem, że gdy już cię będę miał tak jak teraz, najbardziej w świecie będę chciał cię zabić, za to co zrobiłaś. Ale zastanawiam się, czy może być coś gorszego? – Jego wzrok przesunął się po mojej skórze. Nie mogłam znieść tego jego wzroku. Zamknęłam mocno oczy. Potrząsnął krzesłem, aż zadzwoniły mi zęby. – Hej. – Potrząśnięcie. – Spójrz na mnie. – Był tuż przed moją twarzą i ujął podbródek ręką. – Spójrz na mnie. Nic nie mogłam zrobić. Byłam sama. Otworzyłam oczy. Ale gdy patrzyłam prosto w jego oczy – nienaturalnie ciemne, biorąc pod uwagę jasne światła w hangarze – usłyszałam w głowie nie moje słowa. – Nie jesteś w tym sama. Słowa Noah, które powiedział mi kilka godzin temu. Noah znalazł Josepha, gdy go porwano – gdy Jude to zrobił, już miałam pewność – gdy mój brat był odurzony i w niebezpieczeństwie. Poczuł echo tego, co czuł Joseph i wiedział, gdzie Jude go zabrał, bo patrzył na to oczami samego Jude'a. Noah słyszał mnie, gdy byłam zraniona i uwięziona w zakładzie. Sama się uwięziłam, więc zobaczył to co ja moimi oczami.
Jeśli zranię się teraz, może znowu coś zobaczy. Nie było go w Miami, więc nie będzie mnie mógł uratować. Ale upewnię się, że będzie znał prawdę. Zagryzłam język tak mocno, że aż jęknęłam. Zobacz mnie, zażyczyłam sobie. – Ty to zrobisz – Jude wydyszał mi do ucha – czy ja? Krew wypełniła moje usta, a cichy szloch wstrząsnął moją piersią. Przed nami rozciągała się woda, czarna i nieskończona. Byliśmy na końcu doku. Obróciłam głowę, próbując znaleźć wskazówkę miejsca pobytu, jakiś znak, cokolwiek, ale mój wzrok był rozmyty. Od bólu? Przez łzy? Tak, przez łzy. Gdy mój wzrok się wyostrzył, dostrzegłam po prawo, na końcu doku łodzie. Ale nie było ludzi. Nikogo. Jude mocno złapał moją głowę jedną ręką, jak piłkę do koszykówki. Spojrzał mi w oczy. – Nie jesteś wystarczająco zmotywowana. Nie miałam pojęcia, czy Noah to zobaczy. Pamiętałam, że nie tylko przez ból coś widział; istniało coś jeszcze. Ale nigdy do tego nie doszliśmy. Gdy wyplułam krew na deski, Jude mnie uderzył. Nie wystarczająco mocno, by zostawić siniaka, ale wystarczająco, by zapiekło. – Przestań. Nie spieprz wszystkiego. Zabijesz swoją rodzinę, Mara. – Pochylił się. – Spójrz na mnie i powiedz mi, że kłamię. Zobacz mnie, błagałam w ciszy. Pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi. – Okay – powiedziałam na głos. – Okay, ja to zrobię. Zrobię, co tylko chcesz. – Tak po prostu? – Tak. – Jeśli spróbujesz uciec, nie zapomnij, że mam klucze do twojego domu. – Wiem – wyszeptałam. – I zawsze mógłbym przeciąć hamulce w samochodzie Daniela. Lub twoich rodziców. Nie mogłam oddychać. Szloch uciekł z mojego gardła. Koszmarnie się o nich bałam. – Ty kontrolujesz, czy coś im się stanie, rozumiesz?
– Tak – powiedziałam. Mocniej ścisnął moją głowę. – Tak – jęknęłam. Wszystko bym dla nich zrobiła, tak długo jak nic im nie będzie. Nawet to. – Zrobię to. Jude przeciął taśmę na moich kostkach i nadgarstkach. Trzymał mnie za talię dżinsów, tak jak to miał w zwyczaju. – Daj mi rękę. Moje myśli krzyczały. Ledwo stałam na nogach. Jego nóż dotknął wnętrza nadgarstka, śledząc żyłę. A potem zanurzył się w skórze. Zapłakałam. – Cicho. Popłynęła krew i zemdliło mnie od jej miedzianego zapachu. Przeciągnął nóż poziomo po nadgarstku, niegłęboko. Potem podał mi ostrze. – Tnij głębiej, dokładnie tam, gdzie ja. A potem druga ręka. Nie zapomnij, co mogę zrobić z Josephem. Ale linia była pozioma. Nie pionowa. Nie śmiertelna. Moje serce biło szaleńczo cały czas. Dopóki nie spojrzałam na Jude'a i zrozumiałam... On wiedział.
53
Jude nie chciał mnie zabić. On chciał czegoś innego. Coś, czego nie potrafiłam sobie wyobrazić, gdy krew wypływała z mojego ciała. Czułam tylko metaliczny zapach zmieszany z solą i wodą pod nami, wokół nas, przed nami. Jude stał przede mną, trzymając moje przedramię, gdy cięłam. Nie mogłam odwrócić wzroku od pogłębiającej się rany na nadgarstku. Byłam słaba i trzęsłam się. Jęknęłam cicho. – Halo? Moja głowa podskoczyła w górę w tym samy momencie, co Jude'a. Mój wzrok się zamazał – z powodu zawrotów głowy, nie łez tym razem – ale jaśniejsza postać się do nas zbliżyła. Chciałam krzyczeć, ale nie potrafiłam. Byłam słaba, przerażona i ledwo widziałam na oczy, i nie mogłam nawet płakać o pomoc. Jude puścił moje ramię i chwycił za twarz wielką ręką. – Nawet o tym nie myśl. – Wziął ode mnie ostrze i schował je, i przesunął się tak, że teraz stał pomiędzy głosem, a mną. – Co się tam dzieje? Głos mężczyzny stał się głośniejszy. Bliższy. Usłyszałam klapiące odgłosy kroków po drewnie z prawej strony. – Wszystko w porządku – powiedział spokojnie Jude. Klap klap. – Potrzebujesz... Pauza. Sapnięcie. – O mój Boże – powiedział nieznajomy. – Wszystko pod kontrolą – powiedział Jude z pełnią swojego uroku. Zmienił się – słyszałam to. Gdybym nie wiedziała o zgniliźnie w jego wnętrzu, przypomniałoby mi to o tym, dlaczego w ogóle na początku mi się podobał.
Głos mężczyzny się zmienił – był podszyty władzą. – Dzwoniłeś po karetkę? Chciałam coś powiedzieć, uformować słowa, ale nie miałam głosu. – Już jest w drodze – powiedział Jude. Gdy łzy opadły, mój wzrok nieco się przeczyścił. Mężczyzna sięgnął do swojego biodra. – Mogę ich tu sprowadzić w przeciągu minut. Jestem gliną – powiedział. I coś się wtedy zmieniło w wyrazie twarzy Jude'a. Wyciągnął nóż, a mój mózg zawył z przerażenia. Gliniarz właśnie włączał radio, gdy Jude wysuwał ostrze. Oczy mężczyzny się rozszerzyły. – Co ty... Jude zamierzał go poćwiartować. Przekręcił w dłoni nóż, a glina zamierzył się na niego. I wtedy Jude dźgnął się w bok. Nie mogłam pojąć, co właśnie widziałam. Gliniarz też nie. Siłował się z nożem w ręce Jude'a. – Co jest, do diabła... co jest z tobą nie tak? Jude opadł na ziemię i skrzywił się. Gliniarz włączył radio. – Odbiór, wyślijcie wsparcie na... Ale mężczyzna upuścił nadajnik, zanim dokończył zdanie. Jego mina wyrażała ból pomieszany z zaskoczeniem. A potem upuścił nóż Jude'a. Jakiś metr dalej. Rzuciłam się na ziemię i podczołgałam, bo byłam zbyt przerażona i zbyt słaba, by stanąć. Ból pożerał moje nerwy. Mój wzrok zabarwił się na czarno i czerwono. Ale i tak się podczołgałam. – Nie... kłopocz cię – wycharczał Jude. Właśnie tam klęknął, jego głowa ociężała, a ramiona zwiotczałe. Ruszyłam w jego stronę, choć wszystko we mnie krzyczało z obrzydzenia. Chciałam przestać. Ale ruszyłam się dalej. Słyszałam jęk – ale nie był on mój czy Jude'a. Tylko tego mężczyzny, gliniarza. Nie widziałam go ani nie słyszałam, co mówił, ani nie wiedziałam, co się dzieje. Miałam w myślach tylko jedną rzecz, a był to nóż. Chciałam po niego sięgnąć,
ale mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa; trzęsły się i byłam osłabiona, a kiedy moje palce dotknęły plastikowej rączki, wpadł w przestrzeń pomiędzy deskami. Koniec. Koniec ze mną. Moje nogi i ramiona zapadły się, a ja nie mogłam się nawet nigdzie ruszyć. Ciągle miałam otwarte oczy i byłam świadoma, ale tak mnie wszystko bolało, że wolałabym zemdleć. Poczułam drżenie ciała uderzającego o dok. To był gliniarz; widziałam go kątem oka. Miał otwarte oczy. Zaszklone. Płytki oddech. Słyszałam ciche głosy po lewo. Jego nadajnik? Słyszałam jeszcze tylko wodę pod sobą. Drewno było szorstkie pod moim policzkiem. Spojrzałam w dół. Woda uderzała o słupki, gdy powoli nadeszła fala. Była głośniejsza, niż się spodziewałam. Światło księżyca oświetlało powierzchnię wody. Było tak spokojnie. Ale potem dostrzegłam tam w dole kształty. Kształty, te rzeczy, uderzały z mokrym odgłosem w słupki. I to nie były tylko fale. Zanim zemdlałam, mój wzrok skupił się na moment, i zobaczyłam, że woda nie była pusta. Wypełniały ją setki martwych i zdychających ryb.
54
Czas już dla mnie nie istniał. Mogły minąć sekundy lub lata, zanim usłyszałam kolejny dźwięk. Bip. Próbowałam otworzyć oczy, ale świat był jak wybielony. Jakby ktoś wszystko rozpuścił. Syk. Byłoby zabawniej, gdybyś walczyła. Głos Jude'a przy moim uchu. Próbowałam się go pozbyć, ale w coś byłam zaplątana. Złapana i bezradna, nieruchoma. – Budzi się. – Nowy głos, dziwny, zamglony i nieznajomy. Próbowałam przemówić, ale tylko się zakrztusiłam. Szybko nadeszły kroki. – Cii, już dobrze. Po prostu się odpręż. – Ręka na moim ramieniu, ciężka i nawet pocieszająca. Otworzyłam oczy, a światło wypełniło pole mojego widzenia. Zamknęłam je znowu na minutę, może pięć. Potem spróbowałam znowu. Pochylała się nade mną kobieta, rozmazana na brzegach, nie patrzyła mi w oczy. Dostrzegłam jej podbródek, jej szyję, wielką klatkę piersiową. – Kim jesteś? – zapytałam ochryple. Ten głos nie brzmiał jak mój. Wydawało mi się, że dostrzegłam uśmiech. – Nazywam się Joan, cukiereczku. – Chwilę... czy ona... Mara, o Boże, Mara, obudziłaś się, kochanie? Szybko zbliżył się głos mojej mamy, od którego otoczyło mnie ciepło. Coś zaciskało moją pierś i ciężko mi się oddychało – wtedy zrozumiałam, że to szloch. Płakałam. – Och, kochanie. – Jej ręce na mnie, delikatne, ale pewne. Próbowałam się skupić. To było jak patrzenie na świat przez zamazane okulary, ale
wreszcie, wreszcie widziałam, gdzie byłam. Przemysłowe płytki na suficie. Nad głową jarzeniówki. Maszyny. Szpital. W sekundzie, gdy o tym pomyślałam, więcej odczuć ogłosiło swoją obecność. Rurka pod nosem. Nacisk na moich rękach, ramionach, gdzie widziałam jeszcze więcej rurek. Chciałam je wyrwać i krzyczeć, ale było mi tak ciasno; klatka piersiowa, ręce, wszystko. Nie mogłam się ruszyć. – Czemu nie mogę się ruszyć? – zapytałam. Spojrzałam w dół na moje ciało, które było całkowicie przykryte szorstkim kocem. Mama pojawiła się w polu mojego widzenia. – To żebyś była bezpieczna, skarbie. – Przed czym? Mama spojrzała w sufit, szukając słów. – Nie pamiętasz – powiedziała jakby do siebie. Pamiętałam, że Jude zabrał mnie z pokoju i zaciągnął na dok, by otworzyć mi żyły. Pamiętałam, że groził śmiercią mojej rodzinie, jeśli się nie przyporządkuję. Wtedy mama wyciągnęła coś z kieszeni. Kawałek papieru złożony w kostkę; otworzyła go przede mną. – Zostawiłaś to w pokoju, zanim wzięłaś samochód Daniela – powiedziała, a potem pokazała mi kartkę. – To z twojego dziennika. Dziennika, którego nie pamiętałam, że miałam. I nie pamiętałam, że w nim pisałam: Pomóż mi pomóż mi pomóż mi pomóż mi Twarz mamy wyglądała koszmarnie. Była popielata i ściągnięta, i spuchnięta, jakby płakała przez sto lat. – Podcięłaś sobie nadgarstki, Mara – powiedziała i zadławiła się szlochem. – Podcięłaś sobie nadgarstki. – Nie – pokręciłam głową gwałtownie. – Nie rozumiesz. – Próbowałam usiąść, ale nie mogłam się ruszyć. Ciągle byłam uwięziona, przez co popadłam w panikę. – Chcę usiąść – powiedziałam z desperacją. Moja mama pokiwała głową, a kobieta, której nie znałam – Joan, pielęgniarka,
najwyraźniej – podeszła i nacisnęła przycisk. Łóżko się uniosło. Chciałam poprawić poduszkę pod głową, ale z mojej pozycji widziałam, że nie mogłam. Moja klatka piersiowa, ręce i nogi były unieruchomione. Pasami. – Co to ma być? – Słowa zabrzmiały jak lament i przekleństwo jednocześnie. Mama podeszła do łóżka i odciągnęła kołdrę. Spojrzała na pielęgniarkę, a ta skinęła głową i potem odpięła skórzane kajdany, które więziły mi nadgarstki. A nadgarstki miałam owinięte białym bandażem. I jak na zawołanie zauważyłam, że bolały. Odetchnęłam głęboko, próbując się nie rozkleić, ale było mi ciężko. Tak ciężko. – Wszystko tam w porządku? Spojrzałam szybko na drzwi, które były teraz otwarte. Oficer – a może ochroniarz? – zajrzał do środka z ręką przy pasie. – Tak, oficerze – powiedziała Joan, która zabrzmiała na rozdrażnioną. – Wszystko mam pod kontrolą. Mój wzrok wędrował niespokojnie pomiędzy nią a mamą, ale mama wcale na mnie nie patrzyła. Musiałam wyglądać, jak się czułam – jakbym miała zacząć krzyczeć – bo pielęgniarka zaczęła poluźniać pasy na moich nogach i klatce piersiowej. Były skomplikowane. – Wczoraj w nocy straciłaś sporo krwi, skarbie, i przez większość czasu byłaś nieprzytomna. Ale po transfuzji obudziłaś się. A po tych wszystkich lekach, którymi cię nafaszerowali? Byłaś trochę jak dzika. Ale teraz już jest dobrze. – Dlaczego na zewnątrz jest policjant? Joan ucichła, zawahała się i na moment zajęła się sprawdzaniem monitorów przy moim łóżku. – Ktoś jeszcze został sprowadzany z tobą z portu – powiedziała mama. Świat się zatrzymał. Mężczyzna? Mama wiedziała, jak Jude wygląda. Dlaczego po prostu nie powiedziała, że Jude... – Mężczyzna w średnim wieku. Z białymi włosami, tęgi. – Jej oczy badały moje. – Znałaś go, Mara? Zobaczyłam wspomnienie w umyśle.
Mężczyzna upuścił nadajnik, zanim skończył zdanie. Jego mina wyrażała ból pomieszany z zaskoczeniem. Pokręciłam głową. Poczułam sztywną szyję i ból w ustach. Jak umarł? – Co się stało? – zapytałam. – Nie wiemy – powiedziała miękko. – Nie... żył już, gdy policja tam dotarła. Chcą ci zadać kilka pytań, gdy będziesz gotowa. A co z Judem? Co z nim? Mama zamknęła oczy. – Jude nie żyje, Mara. Musiałam powiedzieć to na głos. Przez sekundę moje serce podskoczyło z radości. – Umarł w zakładzie. Nie rozumiałam. – Nie. Nie. – Budynek się zawalił. Pamiętałam, że już wcześniej mówiła te słowa w szpitalu, w innym stanie. W moim gardle narastał krzyk. – Jude nie przeżył. Claire i Rachel też nie. – Nie, po prostu posłuchaj... – Moje słowa jak szalone śpiewały mi w gardle. – Dr Kells niedługo tu będzie – oznajmiła mama. – Zajmą się tobą. – Że co? – W Horyzontach, kochanie. – Mama usiadła ostrożne na moim łóżku, jej wzrok łamał mi serce. – Mara, skarbie. Kochamy cię zbyt bardzo, by pozwolić ci się zranić. Rodzina cię potrzebuje. Pokręciłam głową gwałtownie. – Nie rozumiesz. – Uspokój się, złotko – powiedziała Joan. Wymieniła z mamą spojrzenia. – Ja tego nie zrobiłam – broniłam się, pokazując nadgarstki. Joan w rozmazanym ruchu znalazła się przy moim łóżku. Delikatnie chwyciła mnie za ramiona, ale ja się wzdrygnęłam. Jej uścisk się wzmocnił. – Nie dotykaj mnie.
Mama się wycofała. Zakryła usta dłonią. – Nie słuchasz mnie! – Szumiało mi w uszach. Pochyliłam się. – Słuchamy cię. Słuchamy cię, kochanie. Pokój zaczął się rozmywać. – Tylko pozwól mi wyjaśnić – powiedziałam, ale słowa przeszły w bełkot. Próbowałam spojrzeć na mamę, ale nie mogłam skupić wzroku, nie mogłam spotkać jej oczu. – Weź głęboki oddech, dobra dziewczynka. – Ktoś potarł mnie po ramionach. Mama zaczęła wychodzić z pokoju. Joan przytrzymała mi głowę. – Oddychaj, oddychaj. Nie wysłuchają mnie. Tylko jedna osoba może. – Noah – wyszeptałam w przestrzeń. A potem cień pojawił się przy oknie szpitalnych drzwi. Spojrzałam w górę, zanim nadeszła czarna fala, modląc się w milczeniu, by to był on. Ale nie był. To Abel Lukumi patrzył prosto na mnie.
55
Następnym razem, gdy się obudziłam, rurki zostały odłączone od mojej skóry. Ciągle byłam w szpitalu – ale w innym pokoju. I nie byłam przypięta. Dowiedziałam się, że minął dzień. Lekarze, pielęgniarki i psychologowie wchodzili i wychodzili z pokoju jak zamazane smugi. Robili testy i zadawali pytania. Radziłam sobie świetnie, odpowiadałam na pytania najlepiej, jak potrafiłam, nie patrząc im w twarze. Nie krzyczałam też o Judzie. O prawdzie. O Lukumi. Jak on mnie znalazł? Dlaczego? Nie mogłam sobie pozwolić, by o tym myśleć, bo jedno pytanie prowadziło do następnego i w końcu bym w nich tonęła. A nie mogłam sobie pozwolić na panikę, bo nie pozwolą mi się zobaczyć z Noah. Leki i rurki sprawiały, że mi odbijało, ale bez nich mogłam zmienić twarz w maskę bez wyrazu i ukryć, co było pod spodem. Dobre zachowanie kupi mi czas, musiałam o tym pamiętać. Z pomocą taty byłam nawet zdolna pogadać z detektywem o gliniarzu, który został znaleziony na doku przy mnie. Okazało się, że miał zawał. Nie moja wina. A nawet jeśli, to nie wiem, czy by mnie to odeszło. Nie teraz. Bo teraz chciałam tylko Noah. Chciałam poczuć jego ręce na twarzy, jego ciało przytulone do mojego, usłyszeć jego głos przy uchu, słuchać, jak mówi, że mi wierzy. Ale minął kolejny dzień, a on się nie pokazał. Joseph też nie przyszedł. Nie było mu wolno, jak powiedział Daniel, gdy w końcu mnie odwiedził. Usiadł zgarbiony z puszką napoju w dłoniach i bawił się jej otwarciem. – Co z Noah? – zapytałam cicho. Daniel pokręcił głową. – Muszę z nim porozmawiać. – Starałam się nie brzmieć na zdesperowaną. – Musisz poczekać – powiedział słabym głosem. – Pozwalają na wizyty tylko rodzinie. Noah przyjechał od razu z lotniska, gdy się dowiedział, że cię przyjęto, i wyszedł dopiero kilka godzin temu.
Więc był tu, ale zniknął. Uszło ze mnie powietrze. – Cholernie nas wystraszyłaś, Mara. Zamknęłam oczy. Próbowałam nie brzmieć na tak sfrustrowaną, jak byłam naprawdę. To była wina Jude'a, ale oni musieli za to płacić. – Wiem – powiedziałam spokojnie. – Przepraszam. – Te przeprosiny nie były szczere, a ja poczułam ochotę, by splunąć. – Ja po prostu... A jeśli policja znalazłaby cię godzinę później? – Daniel potarł czoło. – Ciągle o tym myślę. – Jego głos się zatrząsł. W końcu otworzył puszkę. Otwarcie uderzyło o ściankę w puknięciem. Jego słowa dały mi do myślenia. – Kto po nich zadzwonił? – zapytałam. – Kto zadzwonił na policję? – Nie podał imienia. * Jest takie spojrzenie, które dają wam ludzie, gdy myślą, że jesteście stuknięci. I dostałam je podczas podróży promem do Ośrodka Leczenia Psychiatrycznego Horyzonty na wyspie No Name Key. Wiatr chłostał moją skórę i uderzał włosami o twarz. Odgarnęłam je dłońmi, ukazując bandaże na nadgarstkach. To wtedy kapitan statku, który rozmawiał właśnie z moim tatą o ekologii tej wyspy, zrozumiał, że zabiera nas do wychwalanego wariatkowa, a nie do uzdrowiska, które też znajdowało się na wyspie. Jego spojrzenie stało się ostrożne, podszyte strachem i litością. To spojrzenie, do którego będę musiała przywyknąć; lekarze powiedzieli mi, że zostaną blizny. – Nie zostało nam dużo drogi – powiedział kapitan. Wskazał na jakiś nieokreślony kawałek ziemi na otwartym morzu, a ja poczułam się strasznie mała. – Wyspa No Name jest tam na prawo. Widzisz? Widziałam. Wyglądała na... odizolowaną. Przypomniały mi się słowa Stelli. Lakewood jest na środku pustkowia – praktycznie wszystkie OLP są. – Lubisz astronomię? – zapytał mnie kapitan. W sumie nigdy o tym nie myślałam. – Spójrz na niebo, na gwiazdy. Do wyspy nie dopływa prąd, chociaż fabryki starają się
to zmienić. Ale większość mieszkańców No Name tego nie chce. Nie mogłam sobie wyobrazić, by ktoś nie chciał mieć prądu. Nie mogłabym sobie wyobrazić życia bez niego. Powiedziałam mu to. On tylko wzruszył ramionami. Musiałam wyglądać na spanikowaną, bo mama wyciągnęła rękę i pogłaskała mnie po plecach. – Horyzonty są zasilane energią słoneczną i generatorami. Nie martw się, jest tam pełno prądu. Gdy zbliżyliśmy się do wyspy, przed nami pojawił się niewielki dok, parę łodzi i znak: OSTATNI PROM O 18, ŻADNYCH ODPŁYWÓW PRZY ZŁEJ POGODZIE Kapitan spojrzał w niebo koloru żelaza i zmrużył oczy. – Chyba trzeba będzie zmienić plany – powiedział. – te chmury nie wyglądają przyjaźnie. – Po to są kabiny – odezwała się do niego mama i kiwnęła w kierunku zadaszonej części łodzi. Nie lubiła, gdy mówiono jej, że będzie musiała mnie zostawić. Sama musiała być gotowa. Spojrzała na mnie i widziałam, jak bardzo ją raniło to, że musiała mnie tu zostawić. Kapitan pokręcił głową. – To nie deszcz, to te fale. Są gwałtowne podczas sztormu. Lepiej, żeby się polepszyło, bo będziecie musieli tam przenocować. – Dziękujemy – powiedział tata do kapitana. – Niedługo wrócimy. – Opuściliśmy pokład, a moi rodzice w ciszy ciągnęli bagaż, którego nawet nie miałam okazji sama spakować. I zanim wyjechaliśmy, nie miałam szansy zobaczyć się z Noah. Minie dwanaście tygodni, zanim znowu go zobaczę. Na tę myśl ścisnął mi się żołądek. Odepchnęłam ją. Wtedy dostrzegłam zbliżający się wózek golfowy. Asystent terapeuty, Sam Robins, skinął łaskawie w moim kierunku. – Cóż, Mara, wolałbym, żebyśmy widzieli się w innych okolicznościach. Najlepiej w żadnych. – Chodźcie – powiedział do moich rodziców. – Wskakujcie.
Tak zrobiliśmy. Wózek golfowy podskakiwał na brukowanej ścieżce otoczonej wysoką trzciną i trawą. Zatrzymaliśmy się przed rzędem białych budynków z jasnymi, pomarańczowymi dachówkami w hiszpańskim stylu. Było tu pięknie, z dzikim krajobrazem na tyłach. Przypominało mi to zdjęcia w magazynach ogrodniczych mamy. Purpurowe hibiskusy i białe lilie ogradzały mały staw wypełniony złotymi rybkami, które pływały blisko powierzchni. Były tu też ładnie przycięte żywopłoty z jakimiś różowymi, dzikimi kwiatami i żółtymi stokrotkami. Miejsce było nieodpowiednio radosne i nienawidziłam go. Nasza czwórka weszła do starego budynku – głównego, jak sądzę, bo był na samym przedzie. Ściany pokrywał biały stiuk, a podłogę białe płytki. Podwyższenia ze statuami czy figurami ozdabiały okazjonalne kąty, a terakotowe donice ze sztucznymi kwiatami dekorowały przejścia. Ale poza tym, przestrzeń i wystrój niemal idealnie odzwierciedlał ośrodek w mieście. – Hermencia sprawdzi twoje walizki i ubrania, Maro. Szczęściara z ciebie, w ten weekend jest zjazd, więc wszyscy twoi przyjaciele tu będą. Zjazd. Czyli i tak na nim skończyłam. Przynajmniej Jamie tu będzie na trochę, by rozerwać mnie podczas tego przymusowego wyroku. To już coś. Rodzice zajęli się papierkową robotą, a ja podążyłam do pokoju za kobietą o neutralnym wyrazem twarzy i z szopą krótkich, ciemnych włosów. Kobieta skinęła krótko głową. – Muszę sprawdzić, czy nie masz czegoś niebezpiecznego. – Okay. – Nosisz jakąś biżuterię? Pokręciłam głową. – Musisz ściągnąć ubrania. Zamrugałam ogłupiona. – Okay? – zapytała. Nie ruszyłam się. – Musisz ściągnąć ubrania – powtórzyła. Mój podbródek się zatrząsł.
– Okay. Patrzyła się na mnie, czekając. Rozpięłam zamek bluzy, zsunęłam ją z ramion i podałam jej. Po przejrzeniu odłożyła ubranie na stół. Wlepiłam wzrok w podłogę i ściągnęłam koszulkę na ramiączkach przez głowę. Wylądowała miękko na kafelkach. Oddychałam ciężko tylko w staniku i dżinsach. Garbiłam się, a moje ramiona mimowolnie powędrowały, by zakryć klatkę piersiową. – Spodnie też – powiedziała kobieta. Pokiwałam głową, ale nie ruszyłam się przez minutę. Dwie. – Potrzebujesz pomocy? – zapytała. – Co? – Chcesz, żebym ci pomogła? Potrząsnęłam głową. Przycisnęłam pięści do oczu i odetchnęłam. Ubrania. To tylko ubrania. Ściągnęłam dżinsy, które opadły wokół kostek. Stałam nieruchowo, wystawiona na powietrze, gdy pokój powoli zaczął wirować. Przejrzała moje ubrania i ciało wzrokiem i zapytała, czy mam piercing, którego nie widziała. Nie miałam. Wreszcie oddała mi rzeczy. Przycisnęłam je do siebie i prawie się potknęłam, gdy w pośpiechu je na siebie zakładałam. Kiedy skończyłyśmy, moi rodzice dalej przeglądali papiery i potem ja też musiałam podpisać jeszcze więcej papierów, akceptując zasady i normy, które określały teraz moje nowe życie. Trzy miesiące bez kontaktu ze światem zewnętrznym. Telefony tylko do rodziny, ale dopiero po trzydziestu dniach. Westchnęłam. Czułam się, jakbym podpisywała cyrograf krwią. Gdy nadszedł czas pożegnania, mama uściskała mnie mocno. – To tylko tymczasowe – powiedziała, próbując mnie pocieszyć. Albo siebie. – Wiem – wyszeptałam, a ona przycisnęła mnie nawet bliżej. Chciałam jednocześnie odwzajemnić uścisk i odepchnąć ją. Wygładziła moje włosy na plecach. – Kocham cię. Gardło paliło mnie od łez. Chciałam płakać, ale nie potrafiłam. Wiedziałam, że mnie kocha. Tylko mi nie wierzyła. Rozumiałam dlaczego, ale to ciągle tak cholernie bolało.
56
Po wyjściu moich rodziców oprowadzono mnie po ośrodku; cztery budynki połączone ogrodem Zen pośrodku. Wędrowałam po pokojach, ale nie zwracałam na nie wiele uwagi; układ nie miał znaczenia, bo mnie to naprawdę nie obchodziło. Byłam tu. Noah i moja rodzina byli tam. I Jude był tam. Może robić, co tylko chce. Modliłam się, że zrobił już wszystko, co chciał. Bo moja rodzina była na jego łasce. Nie miałam pojęcia, co się stało z Johnem; jak Jude zdołał mnie zabrać bez jego wiedzy. Ale musiałam wierzyć, że jakimś cudem Noah upewni się, że moja rodzina jest bezpieczna. Bo alternatywa... Nawet nie mogłam o tym myśleć. Od razu zapisano mnie na intensywną terapię i z rozbiegu odpowiedziałam na wszystkie pytania terapeutów. Pomiędzy sesjami z terapii poznawczo-behawioralnej i spotkaniu ze specjalistami od żywienia wałęsałam się po małej bibliotece bez obsługi w świetlicy, podczas gdy reszta uczniów z Horyzontów – tych stałych, z trzymiesięcznym wyrokiem lub dłuższym, jak ja – i tymczasowych, jak Jamie, Stella i Phoebe, na nieszczęście – poszli na jakieś wysiłkowe zajęcia w ośrodku czy coś tam. Byłam zwolniona z większości z nich, dzięki mojej „próbie samobójczej”. Szwy i pot nie idą ze sobą w parze. Szczęściara ze mnie. Barney, jeden z tutejszych terapeutów, obserwował mnie z niewielkiego dystansu. Był spory, jak większość mężczyzn pracujących tutaj – łatwiej im było wtedy stawić nam opór, tak sądzę? – ale wydawał się przyjaźnie nastawiony, gdy próbował ze mną nawiązać rozmowę. Nie był taki protekcjonalny, jak Robins, czy entuzjastyczny, jak Brook. Był miły, ale ja po prostu nie miałam ochoty rozmawiać. Na próżno przerzucałam strony dziwnej książki pod tytułem „ Co jest normalne?”, gdy nadeszli moi kamraci. Wrócili z jakiejś gry, na to wyglądało, bo byli podzieleni na trzy grupy i nosili koszulki w trzech różnych kolorach; białym, czarnym i czerwonym. Megan była w czerwonej. Jej blade policzki były zaróżowione, a kosmyki blond włosów skręcały się wokół jej twarzy, tworząc nieporządną aureolę. Błagała o wyjście do łazienki i odesłano ją z koleżanką. Adam następny wszedł do pokoju i on również nosił czerwień. Napakowane ramiona skrzyżował na napakowanej piersi. Wyglądał, jakby właśnie przegrał w grę,
jakakolwiek by ona nie była. Wkroczył Jamie, ubrany na czarno. Zobaczył mnie i ruszył moim kierunku. – To twoja wina. Zamknęłam książkę. – Hej, Jamie. Też cię miło widzieć. Posłał mi ostre spojrzenie. – A ciebie nie miło tu widzieć, biorąc pod uwagę, dlaczego się tu znalazłaś. – Dzięki, że nie słodzisz. Chora już jestem, bo wszyscy obchodzą się ze mną jak z jajkiem. – Ten sarkazm pali! Wywróciłam oczami. Jamie wzruszył ramionami i powiedział: – Słuchaj. – Pochylił się. – Nie uznaję twojej próby samobójczej, bo gryzie się to z moim wyobrażeniem o tobie, okay? Ale cieszę się naprawdę, że ciągle masz poczucie humoru. Uśmiechnęłam się – nie mogłam się powstrzymać. – Jak widzisz. Więc – powiedziałam, szczęśliwa, że nie muszę rozmawiać o powodzie mojego pobytu – co ja tym razem zrobiłam? – Ciekawy dobór słów – powiedział Jamie i obejrzał się ponad ramieniem na korytarz. Podążyłam za jego wzrokiem i zobaczyłam. Noah. Tutaj. Stał jakieś cztery metry dalej w szarym, wilgotnym T-shircie, który przyklejał się do jego szczupłego, muskularnego ciała, krople deszczu spadały z jego pokrowca na gitarę na podłogę. Gdy Noah spojrzał mi w oczy, zabrakło mi słów. Odwrócił się. – Gdzie mam to położyć? – zapytał Barneya, unosząc lekko pokrowiec. – Tędy – powiedział Barney. – Pokażę ci twój pokój.
I wtedy Noah przeszedł obok mnie. Jakby mnie tam w ogóle nie było. * Siedziałam osłupiała na kanapie. Miejsca zapełniły się, a stara, dobra Brook usiadła obok mnie, jej bransolety dzwoniły przy każdym ruchu. Wyprostowała chustę na głowie i powiedziała: – Zaczniemy za pięć minut, ludzie. Jeśli chcecie się napić wody, czy szybko odwiedzić łazienkę, teraz jest pora. – Potem pochyliła się, żeby delikatnie powiedzieć mi cześć i poklepać moje ramię ze współczującym spojrzeniem, a następnie sama poszła nalać sobie wody. Wtedy wszedł Noah. Przeczesał palcami ciągle mokre włosy i usiadł daleko ode mnie na za małym, plastikowym krześle, wyciągając przed siebie długie nogi. Nie powiedział ani słowa – do mnie, czy do kogoś innego. Wydawał się... inny. Przyglądałam mu się badawczo, próbując zrozumieć dlaczego. Wyglądał perfekcyjnie nieperfekcyjnie w zniszczonych dżinsach i koszulce vintage, jego włosy w pięknym nieładzie nad nieczytelną twarzą. Wszystko w nim było takie samo, poza... Jego naszyjnik. Zniknął. Potarłam oczy. Noah ciągle tam był, gdy je otworzyłam. Jamie go widział. Barney też. Normalnie to powinno wystarczyć, by mnie przekonać, że jest prawdziwy. Ale gdy wszyscy mówią ci, że jesteś szurnięta i nikt ci nie wierzy, gdy zaprzeczasz, mała część ciebie zawsze będzie się zastanawiać, czy przypadkiem nie mają racji. Więc gdy Stella wstała, by iść po picie, wstałam razem z nią. – Hej – powiedziałam. Odgarnęła włosy z oliwkowej skóry i odkręciła kran. – Cześć. Jak odpowiednio zapytać kogoś, czy pojawienie twojego chłopaka w niesławnym ośrodku dla umysłowo chorych nie jest tylko halucynacją? – Widzisz tamtego faceta? – zapytałam, delikatnie skinąwszy głową w kierunku Noah, który teraz właśnie założył ramiona za głowę. Stella owinęła kosmyk kręconych włosów na palcu, patrząc od niego na mnie.
– Ten zabójczy? To będzie on, tak. – No – powiedziałam. Na jej pełnych ustach pojawił się uśmiech. – Ten naprawdę, naprawdę zabójczy? W rzeczy samej. Spojrzałam w jego stronę, ale on unikał mojego wzroku. – Tak. Stella też spojrzała. – Wysoki, z ciemnobrązowymi, idealnymi włosami? – Ktoś powiedział coś do Noah, co wywołało u niego arogancki uśmiech. – Niewiarygodnym uśmiechem – mówiła Stella, a on popatrzył w naszą stronę. – Niebieskimi oczami? – Tak – przyznałam, ciągle patrząc na niewymownie wspaniałego chłopaka, który kilka dni temu powiedział mi, że mnie kocha, a teraz jakby udawał, że mnie nie zna. – No, widzę go – oznajmiła Stella i wzięła łyk wody. – I chyba nie przeszkadzałoby mi, gdybym miała zobaczyć więcej. Czekaj – powiedziała i przekrzywiła głowę. – Czy ty go znasz? Rozważyłam odpowiedź. Czy w ogóle można kogoś naprawdę znać? – Nie wiem – powiedziałam. Zerknęła na mnie, a potem usiadła z powrotem. Ja też. Ciągle kręciło mi się w głowie. Jamie opadł na krzesło obok i dźgnął mnie w ramię. – Auć. – Rozmasowałam je. – Och, to dobrze, czyli żyjesz. Obawiałem się, że będę ci musiał zrobić sztuczne oddychanie. – Spojrzał na mnie ostro. – Znam cię i powiedziałbym, że jesteś zaskoczona takim obrotem spraw. Odpowiedź Jamiemu była kolosalnym wysiłkiem, bo ciągle nie mogłam oderwać oczu od Noah. Myślałam, że nie zobaczę się z nim przez miesiące. Że będę musiała czekać, żeby mu powiedzieć, co zrobił Jude, i o Lukumi w moim pokoju, i o nagraniu z aparatu Claire, które Jude dla mnie zostawił. Ale Noah tu był. Nie będę musiała wcale czekać. Mogłabym się rozpłakać z ulgi. – Zaskoczona – powiedziałam w końcu. – Tak.
– Jakbyś nie wiedziała, że dołączy do nas na wyspie wygnanych dzieciaków? – Co? – Oderwałam wzrok od Noah i spojrzałam na Jamiego. – Nie wiedziałam. – Jasne – powiedział Jamie. – Dzielę z nim pokój, Mara. Nienawidzę cię. – Myślisz, że ja to zrobiłam? – Proszę cię. – Jamie posłał mi miażdżące spojrzenie. – Jakby mógł się oprzeć damie w opałach. – Nie powiedziałam mu, żeby przyszedł – oznajmiłam, ale i tak nigdy w życiu nie byłam szczęśliwsza, widząc go. – I ty narzekasz na swojego współlokatora? Zostałam poinformowana przez pana Robinsa, że muszę spać w tym samym pokoju, co Phoebe. Jamie wyglądał teraz na odpowiednio przerażonego. – No właśnie – rzuciłam. Od razu zaczęłam na to narzekać, oczywiście, ale powiedziano mi, żebym załatwiła sprawę z dr Kells. A jej nie było dzisiaj w ośrodku – przychodziła tylko kilka razy w tygodniu, jak mnie poinformowano, by nadzorować personel. Więc utknęłam, dopóki jej nie zobaczę znowu. Brook klasnęła w dłonie. – No dobrze, wszyscy wrócili? Świetnie! Cóż, wygląda na to, że mamy w naszej rodzinie nowego członka! Przywitajmy gorąco Noah Shaw. – Cześć, Noah – powiedzieliśmy chórkiem. – Noah zostanie w ośrodku na weekend, żeby zobaczyć, czy tak będzie dobrze. Może opowiesz nam o sobie, Noah? – Urodziłem się w Londynie – powiedział z kompletnym brakiem zainteresowania. – Moi rodzice przeprowadzili się tu z Anglii dwa lata temu. Rozdziawiłam usta. – Nie mam ulubionego koloru, ale bardzo nie lubię żółtego. Niewiarygodne. – Gram na gitarze, kocham psy i nienawidzę Florydy.* A potem Noah w końcu napotkał mój wzrok. Oczekiwałam tajemniczego półuśmiechu, ale jego wzrok był pusty. Serce mnie zabolało. – Bardzo miło cię poznać, Noah. Powiesz nam, czemu tu jesteś? * Jakbyście nie pamiętały, to ten sam tekst puścił Marze w pierwszej części ;)
Noah wyszczerzył się w uśmiechu, ale nie było w tym ciepła. – Powiedziano mi, że mam problemy z panowaniem nad złością. Przez następną godzinę każdy dzielił się uczuciami, a potem mieliśmy przerwę na lunch. Noah złapał mnie w korytarzu. Spojrzał na mnie z góry. Wyglądał na załamanego. – Nieuchwytna z ciebie dziewczyna – powiedział cicho. Zaśmiałam się, ale Noah zakrył mi usta dłonią delikatnie. Zamknęłam powieki na ten dotyk. Czułam go. Był prawdziwy. Najbardziej w świecie chciałam go przytulić i być przytuloną. Ale gdy uniosłam dłonie do jego talii, powiedział: – Nie. Zamrugałam. Byłam o krok od płaczu. Noah musiał to zobaczyć, po pospieszył z wytłumaczeniem. – Nie wiedzą, że jesteśmy razem. Jeśli się dowiedzą, rozdzielą nas, a ja tego nie zniosę. Pokiwałam i Noah odsunął dłoń. Obejrzał się przez ramię. Korytarz był pusty, ale na jak długo? – Jak się tu dostałeś? – zapytałam. Cień uśmiechu pojawił się na jego ustach. – To długa historia, która zawiera dużą ilość alkoholu i Lolitę. Zmarszczyłam brwi w zmieszaniu. – Książkę? – Orkę. Dzięki niemu się uśmiechnęłam, pomimo wszystko. – Chcę w ogóle wiedzieć? – Pewnie nie – powiedział bezbarwnym tonem. Unikał mojego wzroku. Coś było nie tak. Chciałam o to zapytać, ale się denerwowałam, więc zamiast tego zapytałam, gdzie ma wisiorek. Noah westchnął.
– Musiałem go zdjąć w trakcie tego czarującego striptizu, który tu oferują. Hermencii się to nawet podobało, tak mi się wydaje. Podeślę jej rachunek. Znowu się uśmiechnęłam, ale Noah tego nie zrobił. Nie wiedziałam, co się zmieniło ani dlaczego, ale musiałam się dowiedzieć. Nawet jeśli odpowiedź mi się nie spodoba. – Co się stało? – zapytałam. Uniósł moją rękę, nadgarstek i przytrzymał go w odpowiedzi. – Myślą, że próbowałam się zabić – powiedziałam. Noah zamknął oczy. Po raz pierwszy wyglądał, jakby cierpiał. – A ty tak myślałeś? – zapytałam. Przełknął głośno. – Nie – odpowiedział. – Widziałem... widziałem wszystko. Widziałem Jude'a. Gdy otworzył oczy, jego spojrzenie było puste. Gładka, nieczytelna maska. Przypominało mi to o innej rozmowie, przy innych okolicznościach. – A jeśli coś się stanie i ciebie tam nie będzie? – zapytałam go, nieszczęśliwa, winna i przerażona po powrocie z zoo. – Będę tam – powiedział Noah z przekonaniem. – A jeśli nie? – To wtedy będzie to moja wina. I o to chodziło? Spojrzałam na niego i pokręciłam głową. – To nie twoja wina. – Właściwie – powiedział z niespotykaną goryczą – to moja wina. Ale zanim Noah powiedział coś innego, przerwał nam terapeuta i rozdzieliliśmy się.
57
Nie mieliśmy czasu na osobności przez resztę dnia. Noah męczył się ze wszystkimi bezużytecznymi rzeczami jak reszta tymczasowych, czyli Adam, Stella, Megan i inni, a ja trafiłam na jeszcze więcej sesji terapeutycznych i generalnie wałęsałam się w samotności. Spotkałam kilka stałych bywalców, którzy nie byli aż tak niepokojący, nie tak jak Phoebe w każdym razie. W końcu usiedliśmy do kolacji. Opadłam na siedzenie naprzeciwko Noah. Dzieliliśmy stolik z kilkoma innymi chłopakami, ale nie siedzieli za blisko. Desperacko chciałam z nim porozmawiać. Tyle chciałam mu powiedzieć. Był blisko, ale zbyt daleko, by go dotknąć. Palce mnie świerzbiły. Pragnęłam poczuć jego twarde i ciepłe ciało pod dłońmi. Zawołałam go po imieniu, ale Noah pokręcił krótko głową. Zagryzłam wargę. Miałam ochotę krzyczeć z frustracji. Czułam się, jakbym dryfowała, a jego potrzebowała, by sprowadził mnie na ląd. Ale wtedy naskrobał coś na serwetce pastelą – musiał ją ukraść z pracowni sztuki, którą tu mieli – i podał ją mi. Studio muzyczne, 1 w nocy. – Ale... – wyszeptałam. Zaufaj mi, powiedział bezgłośnie. Ufałam. Chciałam, by słońce już zaszło, gdy kończyłam posiłek tego wieczoru ze Stellą. Zerkała na jedzenie nieustannie, ale jej wzrok często wędrował po pomieszczeniu. Gdy zapytałam, co jej jest, przeprosiła i zostawiła mnie samą. Nie mogłam się doczekać, aż zapadnie noc. Uciekałam wzrokiem do grubych, krzywych okien przy każdej okazji. Ciemność wkradała się na niebo, czekając, by połknąć zachód słońca. Odgłosy sztućców brzęczących o ceramiczne naczynia zamarły, gdy słońce zniknęło za
horyzontem. Terapeuta Wayne przyszedł z lekarstwami w małych, papierowych kubeczkach, tak jak w Miami. Stella połknęła swoje przede mną, jej biały T-shirt podjechał trochę wyżej przy tym ruchu. Spojrzałam w górę i zobaczyłam Jamiego, który już opróżnił zawartość swojego i popił wodą. Jego jabłko Adama podskoczyło, a Wayne ruszył dalej. Nadeszła moja kolej. Dzisiaj miałam w kubeczku dwie dodatkowe tabletki. Owalne i niebieskie. – Znasz procedurę, Mara – powiedział Wayne. Znałam. Ale jakoś nie byłam podekscytowana przyjmowaniem tabletek. A jeśli zrobię się po nich zmęczona? Rozejrzałam się nagle, szukając Noah w małym morzu twarzy w jadalni. Nie było go tutaj. – Mara – powiedział lekko zniecierpliwiony Wayne. Niech to szlag. Wzięłam kubeczek i połknęłam tabletki wodą. – Otwórz – nakazał. Otworzyłam usta i pokazałam mu język. Wayne uśmiechnął się i ruszył do następnej osoby. Niechętnie zaniosłam talerze do lady, a potem podążyłam za rzędem dziewczyn, które szły do swoich pokoi. Złapałam moją małą kosmetyczkę z mydłem i szamponem, które na szczęście spakowała mi mama, zanim wysłała mnie na obóz letni. Potem poszłam pod prysznic. Na szczęście były tu oddzielne kabiny, bo musiałyśmy chodzić do łazienki w grupach lub parach. Moją drugą połówką była oczywiście Phoebe. Ale w tym momencie moje życie było wystarczająco do dupy, by mnie to jeszcze obchodziło. Gdy skończyłam, kończyny miałam słabe, wyczerpane i prawie upuściłam ręcznik, zanim założyłam szlafrok. Udało mi się nie zrobić z siebie pośmiewiska, a potem podążyłam za Phoebe. Otworzyła drzwi do naszego białego pokoju z dwoma identycznymi podwójnymi łóżkami. Phoebe usiadła w najdalszym kącie pokoju, zostawiając mi łóko przy samych drzwiach. Idealnie. Phoebe była cicha. Nic do mnie nie powiedziała przez cały dzień, więc zaliczyłam się jako szczęściarę. Obserwowała mnie przez minutę, potem wstała i wyłączyła główne światło. Ja grzebałam w komodzie za czymś do spania, chociaż nie miałam zamiaru spać.
Posłałam jej rozzłoszczone spojrzenie, którego nie zauważyła lub je zignorowała. Potem wsunęła się pod kołdrę. Przebrałam się i też weszłam pod kołdrę. Każdy pokój był wyposażony w zegar na ścianie pomiędzy łóżkami. Na naszym widniała godzina dziesiąta. Potem dziesiąta trzydzieści, potem jedenasta. Mijały sekundy, gdy słuchałam chrapania Phoebe. A potem w ciemności dwa słowa: – Obudź się. Szorstki, kobiecy głos przedarł się do mojego mózgu. Miałam ochotę go zadźgać. Powoli otworzyłam oczy. Phoebe siedziała na łóżku. Chciałam się podnieść, ale z zaskoczeniem zauważyłam, że nie musiałam. Byłam jeszcze bardziej zaskoczona, gdy odkryłam, że stałam na podłodze, na śliskich, chłodnych kafelkach. – Wychodziłaś z łóżka – powiedziała Phoebe mechanicznie. – Co? – Mój głos był zaspany. – Obudziłaś się – powiedziała. – Wychodziłaś z łóżka. Złapałam się za czoło. Mój wzrok powędrował do zegarka. Czwarta nad ranem. Przegapiłam spotkanie z Noah. Spóźniłam się. – Chcesz trochę wody? – zapytała Phoebe. Gardło mnie bolało, w ustach miałam sucho. Pokiwałam głową, niepewna, czemu Phoebe jest tak nadzwyczaj miła, ale nie byłam w stanie zapytać. Na niepewnych nogach podążyłam za Phoebe do słabo oświetlonego korytarza. Bez hałasu dotarłyśmy do łazienki, mijając Barneya, który siedział za swoim biurkiem. – Idziemy do łazienki – ogłosiła Phoebe. Skinął głową, uśmiechnął się i wrócił do książki. Milczenie owiec. Już w środku Phoebe odkręciła kran. Desperacko pragnęłam wody; pochyliłam się nad zlewem i nabrałam wody w dłonie. Wypiłam część, bo ciecz przelewała się przez moje palce. Szybko nabrałam wody ponownie i ponownie. Myślałam, że nigdy nie wypiję wystarczająco, ale w końcu ból w gardle zelżał. Spojrzałam w lustro. Byłam blada, a skórę miałam mokrą. Strąki włosów okalały twarz, oczy patrzyły pusto w lustro. Nie wyglądałam jak ja. Nie czułam się jak ja.
– Krwawa Mary – odezwała się Phoebe. Drgnęłam. Prawie zapomniałam, że stała obok. – Co? – zapytałam, ciągle skupiona na obcej osobie w lustrze. – Jeśli powiesz Krwawa Mary trzy razy po północy, przyjdzie po ciebie, wydrapie ci oczy i poderżnie gardło – powiedziała Phoebe. Popatrzyłam na nią w lustrze. Ona gapiła się w sufit. – Już wypowiedziałam jej imię dwa razy. – Uśmiechnęła się. Z kranu kapała woda. – Poroniła – Phoebe kontynuowała. – Mówią, że przez to zwariowała, więc kradnie dzieci innych kobiet. Ale one też potem umierają. Ona je zabija. – Phoebe spotkała mój wzrok w lustrze. Dostałam gęsiej skórki. Co ja miałam powiedzieć? Nabrałam jeszcze raz wody w dłonie i chlusnęłam nią w twarz. – Kogo zabiłaś? – Phoebe zapytała. Jej głos chłodny i spokojny. Zamarłam. Woda kapała z mojej twarzy i palców na kafelki na podłodze. – Gdy wyszłaś z łóżka, powiedziałaś, że nie chciałaś zabić Rachel i Claire. Ale nie żałujesz innych. To właśnie powiedziałaś. – To był koszmar. – Mój ochrypły głos się trząsł. Zakręciłam kran. – Nie wyglądało to na koszmar – powiedziała. Zignorowałam ją i odwróciłam się, by wyjść. Phoebe zaszła mi drogę. – Kim są Rachel i Claire? – zapytała, przeszywając mnie spojrzeniem. Jej oczy wyglądały na puste w okrągłej jak księżyc białej twarzy. – To był tylko koszmar – powiedziałam znowu, nie unikając jej wzroku. Bardzo starałam się, by nie dać nic po sobie poznać, ale w środku? W środku się rozpadałam. – Powiedziałaś, że jesteś szczęśliwa, że zabiłaś człowieka, że chciałabyś zmiażdżyć jego czaszkę własnymi palcami. – Przestań – powiedziałam. Zaczynałam drżeć. – Powiedziałaś mi o zakładzie – mówiła i cofnęła się nieznacznie. – Wszystko mi powiedziałaś. – Kąciki jej ust uniosły się w niepokojącym uśmiechu. – Wiem o nim. – Uśmiech Phoebe się jeszcze poszerzył. – Jak bardzo go pragnęłaś. Jak bardzo kochałaś. Jak
zdesperowana byłaś. Ale on cię nie kocha – powiedziała śpiewnym głosem. Powiedziałam jej o Noah? Zamknęłam oczy, a nozdrza mi zafalowały. Chciałam krzyknąć jej w twarz, by zamknęła tą za szeroką gębę, ale nie mogłam. Bo bym się wydała. – Wracam do łóżka – powiedziałam i ją wyminęłam. Mój głos drżał, gdy to mówiłam. Miałam nadzieję, że nie zauważyła. Phoebe podążała za mną blisko. Za blisko. Bez słowa wróciłyśmy do pokoju. Phoebe wspięła się na łóżko z zadowolonym uśmiechem. Chciałam zetrzeć go jej z twarzy, ale wiedziałam, że to na siebie byłam najbardziej wściekła. Umykający czas, pisanie w zeszycie – to było przerażające, prawda, ale to mnie nie raniło. Jeszcze nie. Tak długo jak nikomu nic nie mówiłam, może będzie to tymczasowe i uda mi się stąd wyjść. I znaleźć Jude'a. Upewnić się, że znowu mnie nie zrani. Ale Phoebe nie mogła wiedzieć o tych rzeczach, chyba że rzeczywiście jej powiedziałam. A to oznaczało, że traciłam kontrolę nad sobą. Podciągnęłam koc pod szyję i utkwiłam wzrok w suficie. Mój umysł nie chciał się wyciszyć. Nie mogłam zasnąć. Więc leżałam tylko, aż ciemność przeszła w dzień, a potem o siódmej wstałam, by stawić czoła dniu. Phoebe zaczęła krzyczeć. – Co jest z tobą nie tak? – wysyczałam. Nie przestawała. Mieszkańcy zaczęli zbierać się przy drzwiach. Terapeuta przeciskał się przez tłum w momencie, gdy spotkałam wzrok Noah. Wayne stanął w przejściu. – Co tu się dzieje? Phoebe jakoś się udało uciec pod ścianę i tym razem pochyliła się w moim kierunku oskarżająco. – Stała nade mną, gdy spałam! Wayne spojrzał na mnie.
Uniosłam dłonie w obronnym geście. – Ona kłamie – powiedziałam. – Wstałam, żeby się przebrać. – Obudziłam się, a ona stała właśnie tu – Phoebe się upierała. Zwalczyłam falę złości. – Chciała mnie skrzywdzić! – Uspokój się, Phoebe. – Skrzywdzi mnie, jeśli jej nie powstrzymacie! – Czy wszyscy mogą się na sekundę wycofać? Barney! Brook! – zawołał Wayne, cały czas na mnie patrząc. – Jesteśmy – rozległ się głęboki głos Barneya gdzieś za mną. Wkroczyli do środka. Przywarłam do ziemi, zaraz przy moim łóżku. – Już dobrze Phoebe, spróbuj się odprężyć – mówiła Brook, gdy usiadła przy niej na łóżku. Phoebe zaczęła się bujać w przód i w tył. – Chcę, żebyś oddychała, jak ci pokazywałam na ćwiczeniach, okay? Razem z liczeniem. Słyszałam, jak Phoebe liczy do dziesięciu. W tym czasie Barney i Wayne byli skupieni na mnie. Wayne zrobił krok w moją stronę. – Co się stało, Mara? – zapytał. – Nic się nie stało – powiedziałam i przecież nie kłamałam. – Nie mogę z nią mieszkać! – Phoebe – powiedział Wayne – jeśli nie przestaniesz krzyczeć, będziemy musieli cię zabrać z pokoju. Od razu się zamknęła. Brook spojrzała na mnie z łóżka Phoebe. – Mara, proszę powiedz mi, co się stało w nocy? Swoimi słowami? Zwalczyłam ochotę, by poszukać wzrokiem Noah. Przełknęłam. – Jadłam kolację jak wszyscy. – Z kim siedziałaś? – zapytała. – Z... – Nie pamiętałam. Z kim ja siedziałam? – Ze Stellą – powiedziałam w końcu. Zerknęłam na przejście i zobaczyłam, że stoi przy Noah. Spojrzał na nią, a przez jego twarz
przetoczył się dziwny cień. Brook zawołała mnie po imieniu, żeby przyciągnąć moją uwagę. – Więc jadłaś kolację ze Stellą. A potem co się stało? – Wzięłam prysznic i poszłyśmy do pokoju. Założyłam piżamę i poszłam do łóżka. – Obie wstały około czwartej – powiedział Barney. Pokiwałam głową. – Phoebe ze mną poszła. – Nie wymawiaj mojego imienia – wymamrotała cicho. Wywróciłam oczami. – To wszystko? – Tak. – Czy kiedykolwiek lunatykowałaś? – zapytała mnie Brook. Nie odpowiedziałam jej, bo odpowiedź oczywiście brzmiała tak.
58
Po ścisłych instrukcjach, by porozmawiać o tym z dr Kells w czasie mojej wizyty u niej, Brook zostawiła nas, żeby się przebrać przed nagłą sesją grupową. Podeszłam do Phoebe, gdy zostałyśmy same. – Dlaczego ich okłamujesz? Uśmiechnęła się do mnie. Tak bardzo chciałam ją uderzyć. Prawie to zrobiłam. Zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko. Gdy wyszłam z pokoju, Noah opierał się o studio w hallu. – Co się stało? – zapytał niskim, ostrożnym głosem. – Zaspałam – odpowiedziałam. Miałam ochotę się kopnąć. – Phoebe obudziła mnie w środku nocy. Mówiła, że powiedziałam jej... o Rachel i Claire. O wszystkim. Noah nie skomentował tego. Zamiast tego zapytał. – Kim jest ta dziewczyna? Podążyłam za jego wzrokiem do Stelli, która siedziała na krześle w świetlicy. Strzykała kostkami palców, a potem nieświadomie zaczęła trzeć wyblakły dżins na kolanie. – Stella – powiedziałam. – Jest miła. Trochę humorzasta czasami. Czemu? – Widziałem ją – powiedziałam Noah. – Znaczy... – Ktoś ją zranił. – Spuścił wzrok na moje dłonie. – Chwycił za nadgarstek. Prawie go złamał. Zaschło mi w ustach. – Dlaczego ona? Noah potarł czoło. – Nie wiem.
– Ile to już? – zapytałam. – Pięciu. – Ja, Joseph, dwie osoby, których nie znasz, a teraz... Stella. – Chodźcie, wszyscy! – zawołała Brook. Noah i ja wymieniliśmy jeszcze jedno spojrzenie, zanim weszliśmy do pokoju. Usiadłam przy Jamiem, który był dziwnie cichy. Brook skinęła na Wayne'a i oboje zbliżyli się do kręgu. – Okay, ludzie – powiedziała do nas. – Wszyscy wiemy o małym incydencie z tego ranka. Nic wielkiego, ale zdecydowaliśmy, że to dobry czas na zadania z zaufania. Zbiorowy jęk. Stella wymamrotała kilka słów, które jak pamiętałam z hiszpańskiego, były uroczo nieodpowiednie. – Nie ważne, jak dużo tych ćwiczeń będzie – zawołała Phoebe. – Marze nie można ufać. Jamie zaśmiał się cicho. Nadepnęłam mu na stopę. – Phoebe, chyba już dzisiaj doświadczyliśmy twoich uczuć, więc jeśli nie masz niczego konkretnego, czym chciałabyś się podzielić, wolałabym, żebyś się podporządkowała. Phoebe patrzyła na mnie, gdy mówiła do Brook. – Mam coś konkretnego do powiedzenia. Nie podobało mi się to. – Wszyscy myślicie, że Mara to tylko niewinna dziewczyna, która ma po prostu pecha. Nie jest niewinna. Chce mnie skrzywdzić. Was wszystkich chce skrzywdzić. Jamie nie wytrzymał. Jego śmiech w innych okolicznościach byłby zaraźliwy. Ale pomimo melodramatycznej prezentacji Phoebe, to co powiedziała, było niepokojące. Nie dlatego, że to prawda. Bo zostało to przemyślane. Była szurnięta, ale bystra. Phoebe mówiła to wszystko specjalnie, bo miała cel, ale nie wiedziałam, co to było. – Phoebe, dlaczego myślisz, że Mara chce cię zranić? – Bo tak powiedziała we śnie. Szlag.
Brook spojrzała na mnie, a potem znowu na Phoebe. – Kiedy to było, Phoebe? – Wczoraj w nocy. Okay, to możliwe. Była odrażająca, wkurzająca i ograniczona, ale mądra w ten demoniczny sposób. I może wymamrotałam coś o zabiciu jej, ale nie chciałam jej śmierci. Ani innych. Nie wyobraziłam sobie tego. Nie świadomie. A może nieświadomie? Czy mogłam śnić o jej śmierci? Co by się stało, gdybym chciała tego we śnie? Czy by umarła? – Nie mogę dzielić z nią pokoju, Brook – powiedziała miękko Phoebe. Jej podbródek zadrżał. No i się zaczyna. – Boję się – dodała dla efektu. – Dlatego robimy ćwiczenia z zaufania, Phoebe. – One nie pomogą! – Nie pomogą, jeśli nie dasz im szansy – pouczyła Brook. – No dobrze, chcę, żebyście wstali... Wayne, możesz przeczytać listę partnerów? Wayne odczytał listę. Byłam w parze z Phoebe. Jamie był z Noah. Dziewczyna, którą pamiętałam z Horyzontów w Miami, była z Megan, a Adam był z jakimś stałym bywalcem. Wyglądało na to, że pary ułożono jak współlokatorów. Może żeby zapobiec rewolucji wśród pacjentów? – Okay. Pierwszą rzeczą, jaką zrobimy, jest upadek zaufania. Zaczniemy w kolejności alfabetycznej – to oznacza, że jeśli wasze nazwisko jest przed nazwiskiem partnera, „upadniecie” pierwsi, a partner was złapie. Każdy dobrał się w pary. Zauważyłam, że przyciągnęli tu materace i maty. Dla zabezpieczenia? – Gdy policzę do trzech, pierwsza osoba z każdej pary rzuci się w tył. Czyli ja. Spojrzałam za siebie na Phoebe. Uśmiechała się drwiąco. To się dobrze nie skończy. – Lepiej mnie złap, Phoebe – wyszeptałam.
Zignorowałam mnie. – Jeden – zaczęła Brook. – Mówię poważnie – powiedziałam, gdy cofnęłam się w jej stronę. – Dwa. Phoebe wyciągnęła przed siebie ręce, ale ciągle mi nie odpowiedziała. – Trzy. Upadłam. Na dupę. – Ja pierdo... – Powiedziała, że poderżnie mi nadgarstki! – zajęczała Phoebe do Brook. – Powiedziała to, gdy nie słuchałaś! Brook spojrzała na mnie i westchnęła. – To nic nie da w waszej relacji. Phoebe zaczęła płakać. Wielkie, krokodyle łzy. – Nie mogę z nią zostać. Po prostu nie mogę. Wstałam i spojrzałam na Jamiego, który posłał mi współczujące spojrzenie. Noah przyglądał się badawczo Phoebe. Wiedział, że coś jest z nią nie tak. Brook sama się wkurzyła. I potem powiedziała coś, czego się nie spodziewałam. – Czy ktoś zamieni się na pokoje i zostanie współlokatorką Mary? Kurde. Uniosłam rękę. – Tak, Maro? – Myślę, że poradzę sobie bez współlokatorki, Brook. – W żadnym wypadku – powiedziała, zerkając na moje nadgarstki. – Przykro mi. Jesteście pewne, że żadna nie chce się zamienić? Myślę, że to by bardzo pomogło... Nikt nie podniósł ręki. Próbowałam pochwycić wzrok Stelli, ale ona kompletnie mnie unikała i patrzyła prosto przed siebie. Jakbym była ostatnią osobą, wybieraną do gry w piłkę, tylko jeszcze gorzej. Nagle coś roztrzaskało się za nami.
Odwróciłam się. Phoebe stała blisko podwyższenia; waza leżała roztrzaskana na podłodze. Miała czerwoną twarz, a jej wilgotne włosy przykleiły się do policzków. Można by usłyszeć spadającą szpilkę. Wszyscy byli absolutnie cicho. Phoebe zaczerpnęła powietrza kilka razy, a potem sięgnęła po jeden odłamek. – Phoebe! – zawołał jakiś dorosły. Wkrótce w pokoju było więcej dorosłych osób, niż myślałam, że jest w Horyzontach. – Nikt mnie nie słucha – zawodziła, ale zanim chwyciła odłamek roztrzaskanej wazy, Wayne'owi udało się ją złapać. Podniósł ją. – Zadzwoń do Kells na pager, a potem weź jej dziennik – usłyszałam, jak szepce za nim Brook. Phoebe wierzgała się dziko, ale potem pojawił się Barney i stanął przed nią, blokując mi widok. Płacz Phoebe ustał. Gdy ją znowu zobaczyłam, była jak szmaciana lalka w ramionach Wayne'a. Wyniósł ją stąd. Wymieniliśmy z Jamiem spojrzenia. – Świruska. – Niedopowiedzenie – odpowiedziałam. Jamie pochylił się i wyszeptał: – Jak twój tyłek? – Przeżyję. – Od razu wiedziałem, że to się stanie. – Ja też. Ale to, co było o współlokatorkę. Koszmar. Jamie uniósł brew. – Jestem straszną dziewczyną. W wariatkowie. Uśmiechnął się. – Nikt nie jest idealny.
59
Uspokojenie Phoebe miało swoją korzyść; nie musiałam słuchać jej przez resztę dnia. A w nocy? Nie musiałam się martwić, że się obudzi. Przesłałam Noah wiadomość, jak on wczoraj mi: Dzisiaj o pierwszej w studio muzycznym? Uda ci się? Gdy pochwyciłam jego wzrok podczas kolacji, skinął głową na tak. Sekundy przeciągały się w nieskończoność. Chciałam, pragnęłam, by wszyscy już spali. Wyobraziłam sobie obrazy pustych korytarzy. Barneya w świetlicy, śpiącego przed telewizorem z słuchawkami w uszach. I Brook w łóżku. Nikt nie musi używać łazienki. Nikt nie chce sprawdzać korytarzy. Wyobraziłam sobie, że mogę słyszeć odgłos ludzi przewracających się w łóżkach na drugi bok, ich oddechy spokojne przy poduszkach. I nadszedł ten czas. Wysunęłam się spod koca, nałożyłam bluzę i zapięłam cicho zamek z bijącym sercem. Gdy ruszyłam się, by wstać, materac zajęczał, a ja od razu spojrzałam na drugi koniec pokoju. Phoebe spała. Na palcach podeszłam do drzwi i otworzyłam je tak delikatnie, jak tylko potrafiłam. W tej samej sekundzie ktoś zakaszlał, a serce podeszło mi do gardła. Czekałam w przejściu, czas wydawał się ciągnąć godzinami. Nic. Opuściłam pokój. Ruszyłam korytarzem. I za każdym razem, gdy mijałam kolejne drzwi, moje serce zamierało. Kiedy znalazłam się przy zakręcie koło świetlicy, dokładnie przed biurkiem terapeuty, mentalnie przygotowałam się na odesłanie do łóżka. Ale nikogo tam nie było. Praktycznie przebiegłam resztę drogi do studia. Gdzie się wszyscy podziali? W łazience? Spali? To tak naprawdę nie miało znaczenia, bo Noah stał w cichym korytarzu, czekając na
mnie. Chciałam do niego podbiec i znaleźć się w jego ramionach. Ale nie zrobiłam tego. Zatrzymałam się. – Udało ci się – powiedział z uśmiechem. Też się uśmiechnęłam. – Tobie też. – Sięgnęłam do drzwi studia, ale dostrzegłam panel z numerami. – Serio? – wyszeptałam przez zaciśnięte zęby. Noah mnie uciszył, a potem wpisał kod. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. – Każdy ma swoją cenę – powiedział, a drzwi przed nami otworzyły się z kliknięciem. Przytrzymał je dla mnie i przeszłam. * Ciemność była nieprzenikniona. Palce Noah zacisnęły się na moich, gdy pociągnął mnie do przodu, a potem na podłogę pokrytą dywanem. Moje oczy zaczynały się przyzwyczajać do ciemnego pomieszczenia. W odległym końcu znajdowało się okno, przez które przeciskało się srebrne światło księżyca, rozjaśniając kontury jego twarzy bez wyrazu. Usiadł plecami oparty o ścianę, zimny i nieruchomy jak posąg. Uwolnił rękę z mojego uścisku. Sięgnęłam, by znowu ją chwycić, ale powiedział: – Nie. – Jego głos był podszyty pogardą. Jadem. – Nie co? – zapytałam pusto. Zacisnął szczękę i popatrzył na mnie pustym wzrokiem. – Coś nie tak? – Ja nie... – zaczął. – Nie wiem, co... – Spojrzał w dół. Na moje nadgarstki. A więc o to chodziło. Noah nie był zły na mnie. Był wściekły na siebie. Ja wręcz przeciwnie, dlatego ciężko mi było to rozpoznać. Ja emanowałam złością. On ją dusił w sobie. Złapałam go za policzki, wcale nie delikatnie czy lekko. – Przestań – powiedziałam ostro. – Nie ty mnie zraniłeś. Przestań się torturować.
Wyraz jego twarzy się nie zmienił. – Nie było mnie tam. – Próbowałeś pomóc – powiedziałam. – Szukałeś odpowiedzi... Jego szaro-niebieskie oczy wyglądały jak żelazo w ciemności. – Przyrzekłem, że przy tobie będę, i mnie nie było. Przyrzekłem, że będziesz bezpieczna, i nie byłaś. – Jestem... – Byłaś przerażona – wtrącił się. – Wołałaś mnie, a ja nigdy nie zapomnę twojego głosu. – Noah. – Powiedziałaś mi o zeszycie i że nie pamiętałaś pisania w nim, i nigdy cię takiej nie słyszałem – nigdy tak nie brzmiałaś. – Jego głos stał się odległy. – Jak tylko się rozłączyliśmy, ruszyłem do Bostonu na inny lot. Udało mi się i byłem uwięziony w tym pieprzonym samolocie, gdy on cię zmuszał... Noah nie dokończył zdania. Prawie trząsł się ze złości, ledwo powstrzymywał krzyk. – Pod skórą czułem, że umierałaś – powiedział udręczonym tonem. – Zadzwoniłem z samolotu do Daniela... dzwoniłem i dzwoniłem, aż się wreszcie obudził. – Noah spojrzał mi w oczy. – Powiedziałem mu, że się zamierzasz zabić, Mara. Nie wiedziałem, jak to inaczej wytłumaczyć... to, co widziałem. – Jego twarz była ściągnięta w furii. Nie chciałam, by tak wyglądał. Palcami śledziłam jego piękne rysy twarzy. – Już dobrze. – Nie jest dobrze – warknął. – Zamknęli cię. Wysłali cię tu przez to, co powiedziałem. – Przez to, co Jude zrobił. Zaśmiał się bez humoru. – Twoja matka powiedziała, że nie mogę się z tobą widzieć... że teraz musicie sobie z tym poradzić jako rodzina, i że wyślą cię w miejsce, gdzie zapewnią ci odpowiednią pomoc. Nie mogłem tego znieść... że ostatni raz słyszałem twój głos przerażony i błagający o życie i nie usłyszę go przez następne miesiące. – Zamknął oczy. – I że mnie tam nie było. – Byłeś w szpitalu – powiedziałam, muskając kciukiem jego idealne usta. – Daniel powiedział, że nie wyszedłeś.
Noah otworzył oczy, ale unikał mojego wzroku. – Udało mi się raz cię zobaczyć. – Naprawdę? Kiwnął krótko głową. – Byłaś nieprzytomna. Byłaś... przykuli cię do łóżka. – Potem nie powiedział nic więcej przez dłuższy czas. Ale jeszcze tyle nie wiedział. – Widziałam Abela Lukumi – odezwałam się. Noah ściągnął brwi. – Co? – W szpitalu. Drugiego dnia, chyba. Gdy się obudziłam... mama powiedziała mi, dlaczego się tam znalazłam i... Odbiło mi. Odbiło mi i musieli mnie uspokoić. – Próbowałam jej wyjaśnić, co się stało, z Judem, ale... straciłam nad sobą panowanie – wyjaśniłam. – Zanim zadziałały leki, zobaczyłam przy drzwiach Lukumi. Noah milczał. – To nie była halucynacja – powiedziałam z przekonaniem, bo bałam się, że tak pomyśli. – Nie widziałeś go w budynku, nie? – Nie – stwierdził krótko. Oczywiście, że nie. Powiedziałam Noah o wszystkim, co się stało tamtej nocy – o niepodpisanej płycie w moim pokoju, i co na niej było. Powiedziałam mu, że widziałam Rachel na nagraniu z aparatu Claire. Że widziałam, jak zawala się zakład. Pominęłam fakt, że się po tym wszystkim śmiałam. Gdy skończyłam, Noah powiedział: – Nigdy nie powinienem był cię zostawiać. – Pokręcił głową. – Myślałem, że John wystarczy. – Ufałeś mu. Godzinami obserwował dom i wszystko było dobrze. – Zamilkłam, a potem zapytałam: – Co się stało? – Miał zawał. Gdy siedział w samochodzie.
Poczułam się, jakby mnie wrzucono do lodowatej wody. Próbowałam nie brzmieć na tak przerażoną, jak się czułam. – Policjant też. – Jaki policjant? – Kiedy Jude... na doku – mówiłam, dobierając ostrożnie słowa. – W porcie, zanim zemdlałam... był tam mężczyzna, policjant po służbie, który przyszedł mi na pomoc, gdy zobaczył, że jestem ranna. Chciał ściągnąć pomoc, ale potem Jude... Jude dźgnął się w bok. Ciągle nie widziałam w tym sensu... obrazy mojego wspomnienia stapiały się ze sobą, to samo moje uczucia. Przerażenie i wściekłość, strach i panika. Opisałam Noah, co się stało... widział to, ale z innej perspektywy. Może razem połączymy wszystkie punkty. – Pod dokiem były martwe ryby – powiedziałam, gdy jego wzrok się wyostrzył. – Dryfowały na powierzchni. Jak w Everglades, pomyślałam, przypominając sobie słowa Noah. Byliśmy uwięzieni w potoku. Musiałam się dostać do Josepha, ale nie było jak. Były tylko dwie możliwości: walka lub ucieczka, a ja nie mogłam uciec. Byłam zapędzona w kozi róg. Więc mój umysł nie myśląc, walczył. Mój strach zabił wszystko w wodzie wokół nas. Aligatory. Ryby. Wszystko. I w porcie też się bałam. Bałam się Jude'a. Nie umarł, ale czy próbując go zabić, zabiłam wszystko dookoła? Czy zabiłam policjanta? Który próbował mi pomóc? W gardle mnie paliło, a żołądek miałam ściśnięty z poczucia winy. Ale potem sobie przypomniałam... John. Też umarł na zawał. Ale tamtej nocy go nie widziałam. Mogłam być odpowiedzialna za wszystko inne, ale nie za niego. Mój umysł pracował teraz na pełnych obrotach. Spojrzałam na Noah, zastanawiając się o czym myśli, więc zapytałam. – Nie było mnie tam – odpowiedział z tym samym pustym spojrzeniem. Wtedy się do niego zbliżyłam. Otoczyłam jego szyję ramionami i przyciągnęłam do siebie. Noah skrzywił się na ten kontakt. Zignorowałam to. Gdy byliśmy teraz tak blisko, zobaczyłam, co mi wcześniej umykało.
Noah zachowywał się, jakby nic nie czuł, bo czuł wszystko. Udawał, że się niczym nie przejmuje, bo przejmował się wszystkim. Uśmiechnęłam się przy jego ustach. – Ale jesteś tu teraz.
60
Głos Noah przeciął powietrze jak brzytwa, gdy się odezwał; – Jestem tu, bo żyjesz, Mara. Gdyby się zabił... – Ale nie zabił – powiedziałam z ociąganiem. – Nie zabił mnie – powtórzyłam. Oparłam się plecami o ścianę, gdy słowa przeniosły mnie znowu na dok. Widziałam siebie konającą, wykrwawiającą się na deskach. Nie mogłam odwrócić wzroku od pogłębiających się ran na nadgarstkach. Nie były śmiertelne. Ale Jude to wiedział. Widziałam to po sposobie, w jakim patrzył na moje nadgarstki. Upewniał się, że krwawię, ale nie za bardzo. Nie chciał mnie zabić. Chciał czegoś innego. – Jude zostawił mnie żywą – powiedziałam na głos. – Specjalnie. Dlaczego? Noah potarł cień zarostu na szczęce. – Żeby móc cię jeszcze torturować następnego dnia? – Uśmiechnął się złośliwie. – Gdybym tylko miał więcej czasu na wytrzeźwiałce, żeby zawrzeć nowe przyjaźnie. Spojrzałam na niego zaskoczona. – Byłeś w więzieniu? Wzruszył przy mnie ramionami. – Kiedy to było? – Gdy się dowiedziałem, że cię tu wysyłają i nic nie mogłem na to poradzić. Sytuacja wymagała czegoś... – Szukał odpowiedniego słowa. – Ekstremalnego. Musiałem przekonać ojca, że przyniosę mu wstyd – publiczny – w każdej sekundzie, gdy nie jestem z tobą. – Czekaj... to było po incydencie z Lolitą? Skinął krótko głową. – Noah – powiedziałam ostrożnie. – Co ty zrobiłeś tej biednej orce? Tym razem się uśmiechnął, tak naprawdę. W końcu. Chciałam sprawić, że będzie się tak uśmiechać przez resztę życia.
– Nic jej nie jest – powiedział. – Tylko wepchnąłem kogoś do jej zbiornika. – Nie zrobiłeś tego. – Właściwie to tak. Pokręciłam głową w udawanej pogardzie. – Zachęcał swoje psychopatyczne dziecko do uderzania w szybę zbiornika – powiedział rzeczowo. – Co ty tam w ogóle robiłeś? – Szukałem zaczepki. Potrzebowałem czegoś, co trafi do wiadomości. – O mój Boże, i trafiło? – Tyle brakowało – powiedział i pokazał niewielką przestrzeń pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym. – Powstrzymał mnie skorumpowany polityk. – Czyli cię kradziono. – Dokładnie. Myślę, że ojciec im zapłacił. Przyglądałam mu się uważnie, gdy zadałam następne pytanie. – Więc twój ojciec o nas wie? – Tak – powiedział spokojnie. – Wie. – I? Uniósł brwi. – I co? Chłopcy. Są niemożliwi. – Co o tym myśli? Wyglądał, jakby nie rozumiał pytania. – A ma to znaczenie? Aha. Czyli zrozumiał, tylko nie wiedział, dlaczego pytam. – To ma znaczenie – powiedziałam. – Powiedz mi. – Myśli, że jestem idiotą – odparł spokojnie. Starałam się nie okazać, jak bardzo mnie to zabolało. Najwyraźniej poległam, bo Noah ujął moje ręce. To był pierwszy raz, gdy mnie tak
dotknął, tak czule, odkąd Jude mnie porwał. Bardzo delikatnie odwinął bandaże na nadgarstkach, ale to ciągle bolało, więc zaczęłam protestować. Uciszył mnie. Uniósł moją rękę do ust. Jedwabistymi ustami pocałował najpierw kłykcie, potem dłoń. Spojrzał mi w oczy i nie odwróciłam wzroku. A potem pocałował blizny. – To nie ma znaczenia – wymamrotał przy mojej skórze. Palcami śledził rany, gojące się żyły pod nimi. – Tylko jedna rzecz się liczy. – Co? – wyszeptałam. Spojrzał na mnie spod ciemnych, długich rzęs, ciągle trzymając moje nadgarstki. – Zabicie Jude'a.
61
Jego ręce były delikatne, a głos miękki, przez co jakimś cudem jego słowa jeszcze bardziej przyprawiały o dreszcze. Chciałam zabić Jude'a. Myślałam o tym wiele razy. Ale te słowa z jego ust nie brzmiały właściwie. Noah puścił moje ręce. – Zanim tu przyszedłem, nająłem ludzi, by obserwowali twoją rodzinę, ale myślę, że Jude nic im nie zrobi – powiedział, patrząc przed siebie. – Wszystko, co zrobił... robił, by dotrzeć do ciebie. Powiedział, że porwał Josepha, bo chciał, żebyś sama go zraniła. Wiedział, co cię zaboli najbardziej. Przełknęłam. – Ale teraz jestem tutaj. I ty też. Noah milczał przez chwilę. – Ale nie na zawsze. Coś w jego głosie mnie przeraziło, więc mu się przyjrzałam. Noah jak zawsze wyglądał pięknie, ale coś mrocznego czaiło się pod tymi idealnie wyrzeźbionymi rysami. Coś nowego. A może to było tam już wcześniej, tylko nigdy tego nie widziałam. Mój puls przyspieszył. Noah odwrócił się do mnie ruchem płynnym i pełnym gracji. – Ta dziewczyna, którą widziałem... Stella, tak? Skinęłam głową. – Co o niej wiesz? – Znowu brzmiał jak on, a ja poczułam ulgę, choć nie wiedziałam dlaczego. – Nie wiele – przyznałam. – Jamie powiedział, że uchodzi prawie za normalną, ale nie wiem, dlaczego tu jest. – Czułam się teraz trochę źle, bo nawet nie próbowałam się
dowiedzieć, ale na moją obronę mam to, że byłam trochę zajęta. – Dlaczego? Noah przeczesał palcami włosy. – Zauważyłaś w niej coś innego? – Innego, czyli...? – Jak my? – Nic oczywistego – powiedziałam ze wzruszeniem ramionami. Noah uniósł brew. – Nasze zdolności też nie są specjalnie oczywiste. Prawda. – Więc myślisz, że jest jak my? – Tak się zastanawiam. Z jakiegoś powodu ją zobaczyłem. I pomyśl... miliony ludzi cierpi i choruje wszędzie. Ale ja widziałem tylko piątkę. I myślę, że jedyną rzeczą, jaka może nas łączyć... – Ale to by oznaczało... Joseph. – Nie chciałam, by podzielał mój los. – Myślę, że to co mamy, musiało zostać nabyte – mówił ostrożnie; musiał wyczuć mój strach. – Skoro Stella tu jest, musi mieć teczkę jak każdy inny, a tam będą wspomniane jej objawy, może takie jak twoje? I mojej babci. Ale jeśli ja i babcia byłyśmy inne w ten sam sposób, to musiało by to być dziedziczne, a to oznaczało, że Noah się myli. I to wszystko może się przydarzyć Josephowi. Noah potarł ręką szczękę. – Może dostrzeżemy jakieś połączenie – coś, co nam umyka. Coś nam umyka. Słowa wyzwoliły obrazy Phoebe bujającej się wprzód i w tył, a potem uśmiechającej się do mnie za plecami Brook. – Powinniśmy też sprawdzić Phoebe – powiedziałam, chociaż przerażała mnie myśl, że mogła być jak my. I miałam kolejną przerażającą myśl – jeśli Stella i Phoebe były jak ja i Noah, to mieliśmy jeszcze jedną wspólną rzecz. Wszyscy tu byliśmy.
Wyjrzałam przez małe okno w studiu muzycznym. Gałęzie uderzały o szybę, ale mimo chaosu na zewnątrz, w środku było cicho. A niebo ciągle było ciemne. – Powinniśmy iść już teraz – powiedziałam do Noah i razem wstaliśmy z podłogi. – Jak zamierzasz zdobyć ich teczki? – Tak samo jak wprowadziłem nas tutaj – powiedział i błysnął krzywym uśmiechem. – Łapówka. * Noah wyprowadził mnie ze studia na korytarz. Nie chciałam nawet szeptać, a tym bardziej nie przed drzwiami dr Kells. Był tutaj identyczny panel, jak zauważyłam. Co jeśli tam jest? Noah pokręcił głową, gdy zapytałam o to nagłos. – Jest tu tylko kilka razy w tygodniu... I na pewno nie byłaby tu o tak później porze. – Wcisnął kombinację innych numerów. Mniej ich było tym razem. Drzwi otworzyły się z kliknięciem. – Proszę, proszę, co my tu mamy? Prawie wyskoczyłam z własnej skóry. Ja i Noah obróciliśmy się w tym samym czasie. Żeby zobaczyć Jamiego tylko kawałek dalej. – Czyż to nie Noah Shaw? – powiedział niskim głosem, naśladując akcent Noah. Uwodziciel dziewic, który właśnie tworzył piękną muzykę z piękną zdobyczą w studiu muzycznym. METAFORA – wyszeptał scenicznie. – Jamie... – syknęłam. Złapią nas przez niego. – Ale spoko – powiedział, unosząc dłonie w obronnym geście. – To wolny kraj. No chyba że zamierzasz się oświadczyć w czasie zabawy w szefa i sekretarkę... – Jamie! – Lub, o mój Boże, zabawy w psychologa i pacjentkę? Proszę, powiedzcie, że tego właśnie nie robicie, bo rzygnę. Jednocześnie na was oboje. – Jesteś chory – powiedziałam ostro. – To mi właśnie ludzie mówią – powiedział Jamie i mrugnął okiem. – Więc, żadnych zabaw z odgrywaniem roli? – Nie – powiedział Noah.
– To ja chcę wejść. – Dobra – powiedział Noah. – Ale na miłość boską, zamknij się. – Pchnął drzwi i nasza trójka weszła do pieczary dr Kells. – Czego szukasz? – zapytałam Jamiego, gdy Noah zamknął za nami drzwi. – Mojej teczki – powiedział Jamie, jakby to było oczywiste. A potem przekrzywił na nas głowę. – A wy? – Wygląda na to, że mamy taki sam plan – skłamał Noah. Jamie poruszał się ostrożnie w ciemnym pokoju. Usiadł na brzegu biurka dr Kells. – Kogo przekupiłeś? – Wayne'a – powiedział Noah. Jamie pokiwał głową ze zrozumieniem. – Wygląda na takiego typa. – Mało jest rzeczy, których nie można dostać za pieniądze – stwierdził Noah, oglądając wysoką szafkę w rogu. – Prawda – oznajmił Jamie. – Włamałeś się już do pokoju bez panelu? Spojrzałam na niego. – Jakiego pokoju? Jamie potrząsnął głową. – Co z ciebie za młodociany przestępca, Mara? – zapytał. – Próbowałem je podważyć – powiedział do Noah – ale nie wyszło. Gdybyśmy tylko mieli główny klucz, zapalniczkę i mydło, to mogłoby się nam udać go skopiować, Noah. Noah nie odpowiedział – już otwierał szuflady. Jamie i ja podążyliśmy w jego ślady. Oglądałam teczki, szukając nazwisk, ale widziałam tylko numery. Lata, może? Wyciągnęłam jedną i otworzyłam ją. Dane finansowe jakiegoś dzieciaka. Hm. Odłożyłam teczkę. Przez jakiś czas pracowaliśmy w ciszy w ciemnym pokoju, tylko dźwięk otwieranych i zamykanych szuflad i teczek. Byłoby łatwiej z jakimś światłem, ale biorąc pod uwagę okoliczności, to by nie było rozważne. – Bingo – powiedział Jamie, strasząc mnie. – Są ułożone chronologicznie. –
Przytrzymał w ręce trzy foldery. – Dyer – powiedział i podał mi moją. – Shaw. – Wcisnął Noah jego. – I Roth. – Przycisnął do piersi swoją. Spojrzałam na teczkę. Szkoda, że nie tylko tego potrzebowałam. Noah zajął krzesło dr Kells, posłał mi leniwy uśmiech i wczuł się w rolę. Usiadłam mu na kolanie. – Znajdźcie sobie jakąś łączkę – wymamrotał Jamie. Noah i ja uśmiechnęliśmy się szeroko, ale żadne z nas się nie ruszyło. Otworzył swoją teczkę, ale ja na moją tylko patrzyłam. Nie byłam pewna, czy chciałam wiedzieć, co ona mówi, ale pewnie nie dostanę drugiej takiej szansy... Chrzanić to. Otworzyłam ją. Na pierwszej stronie były moje dane. Ciekawiło mnie, co znajdowało się na następnej:
Pacjentka przyznaje się do przeszłych i obecnych myśli o ranieniu siebie i innych, jak również do słuchowych i wzrokowych omamów. Pacjentka nie wahała się, opisując wydarzenia prowadzące do epizodu na Posterunku Policji w Miami. Jej myśli były zorganizowane i spójne. Pacjentka przyznaje się do posiadania pewnych fobii, mianowicie krew, igły i wysokości. Zaprzecza posiadaniu obsesji i nawyków. Przyznaje się do problemów z koncentracją. Halucynacje i koszmary najprawdopodobniej są wywołane stresem i strachem. Pacjentka doświadcza również silnej bezsenności i ataków paniki. Ma nawracające myśli o samookaleczeniu (patrz załączone nagranie) i według pacjentki i jej rodziny, cierpi w powodu silnego poczucia winy, prawdopodobnie wynikającego z podwójnej traumy; napastowania seksualnego w noc wydarzenia prowadzącego do zespołu stresu pourazowego (zawalenie budynku) i samego zespołu stresu pourazowego. Pacjentka jako jedyna przeżyła zawalenie, w którym zmarli jej najlepsza przyjaciółka, chłopak i siostra chłopaka. Pacjentka twierdzi, że chłopak ją napastował i wierzy, że on ciągle żyje. Pacjentka ma psychiatryczną historię, która mówi, że słyszy głosy, których nie słyszą inni i wykazuje problemy w stosunkach z pacjentką P. Reynard, cierpiącą w powodu paranoi. Brak stłumienia emocjonalnego. Możliwa wiara w przesądy, myślenie o magii i pochłonięcie zjawiskami paranormalnymi prowadzą prawdopodobnie do: Zespołu stresu pourazowego z możliwym współistniejącym zaburzeniem afektywnym (dwubiegunowe: ciężkie o podłożu psychicznym) Zaburzenia schizofrenoidalne (trwające od 1 do 6 miesięcy) Schizofrenia (jeśli symptomy będą trwały do osiemnastego roku życia) jako zaburzenie
urojeniowe. Do obserwacji przed końcową diagnozą.
– Mara. Słyszałam głos Noah tuż przy uchu. Obróciłam się nieznacznie na jego kolanie. Noah otarł mój policzek kciukiem. Zszokowana poczułam, że jest mokry. Płakałam. – Nic mi nie jest – powiedziałam zduszonym głosem. Odchrząknęłam. – Wszystko w porządku. Założył mi kosmyk włosów za ucho. – Cokolwiek tam jest napisane, to nie ty. A właśnie że tak. – Nie czytałeś tego – powiedziałam, odwróciwszy wzrok. Jamie był zajęty własną teczką. Milczał. Noah gładził mój bok pod żebrami palcem, ciągle trzymając mnie na kolanie. – A chcesz, żebym przeczytał? Nie byłam pewna. – Nie jestem pewna – powiedziałam. Noah wiedział, że przeszłam przez tak wiele, i ciągle był przy mnie. Ale patrzenie na słowa na papierze, czytanie, co myślą inni... – Chcesz przeczytać moją? – zapytał Noah. Jego głos niski, ale ciepły. Nie będę kłamać. Chciałam. A fakt, że był chętny mi pokazać coś musiał znaczyć. Czułam się dziwnie zdenerwowana, gdy Noah podał mi teczkę. Otworzyłam ją na pierwszej stronie.
62
Imię pacjenta: Noah Elliot Simon Shaw Wiek: Siedemnaście Pacjent prezentuje się jako zdrowy nastolatek o ponadprzeciętnym wzroście i smukłej, muskularnej budowie ciała. Wydaje się być starszy niż stwierdzony wiek. Raport nie został stworzony z łatwością. Pacjent nie był oczywisty czy pomocny. Pacjent nie współpracuje, jego nastawienie wrogie, prowokujące i agresywne w stosunku do autorytetów i rówieśników, według rodziny i nauczycieli. Co nietypowe, nie wpłynęło to na jego wyniki w nauce, pacjent posiada idealną średnią ocen. Pacjent nie wykazuje nadpobudliwości czy niepokoju, ale uczestniczył wielokrotnie w konfrontacjach z innymi. Rodzice donieśli o zaburzeniu zachowania przejawiającym się nieczułością i nieemocjonalnością. Jednakże rodzice stwierdzili, że pacjent nigdy nie wykazywał okrucieństwa wobec zwierząt i w rzeczywistości niesie im pomoc, co ukazuje się w łatwości w opiece nad dzikimi i niebezpiecznymi zwierzętami w klinice weterynaryjnej jego matki zastępczej, co zaprzecza osobowości antyspołecznej i innych socjopatycznym typom potencjalnej diagnozy. Zarówno ojciec pacjenta jak i jego szkoła zgłosiły celowe niszczenie i wandalizm w przeszłości, jak i fałszywe zachowanie (kłamstwo) i lekceważenie norm społecznych. Szkolne restrykcje są wielokrotnie lekceważone, a kary nieefektywne. Zastępcza matka poinformowała o wcześniejszych nadużyciach alkoholu i narkotyków, ale nic w niedawnej historii. Pytania dotyczące raportów rodziny i szkoły spotykały się z aroganckimi, cynicznymi i wymijającymi odpowiedziami. Nauczyciele poinformowali również o poszukiwaniu doznań (reputacja seksualna) i impulsywności. Pacjent wykazuje wysoką samoocenę i charyzmę; niezdolność do tolerowania nudy; jest pewny siebie, gadatliwy i elokwentny. Kontynuować obserwację pod kątem zaburzenia opozycyjno-buntowniczego; możliwa ewentualna diagnoza: Zaburzenia zachowania lub narcystyczne zaburzenie osobowości.
Zamknęłam teczkę i bez ceremonii oddałam ją Noah.
– Czemu masz dwa środkowe imiona? – zapytałam. – To twoje pytanie? Po przeczytaniu tego? – Noah odchylił się, szukając czegoś w moich oczach. Zniesmaczenia może. Lub strachu. – To nie ty – odparłam delikatnie. Kącik ust Noah uniósł się w powolnym uśmiechu. I smutnym. – Tak. To ja. Wtedy zrozumiałam, że oboje mieliśmy rację. Nasze teczki były częścią nas – częścią, którą ludzie chcieli naprawić. Ale tu nie wszystko zostało wspomniane. Nie definiowały nas całkowicie. Tylko my mogliśmy o tym zdecydować. Otoczyłam jego talię nogami. – Może ta część o niewspółpracowaniu. Jesteś bardzo – musnęłam jego usta moimi – frustrujący. Jamie odchrząknął. Prawie o nim zapomniałam. – Wszystko dobrze? – zapytałam go. – Jeśli dobrze oznacza „pesymistyczny, niestabilny i manipulujący” to jasne – powiedział radośnie. – Pacjenta cechuje silny sarkazm i nieustanna gorycz – wyrecytował z pamięci. – Pacjent wykazuje konflikt dotyczący orientacji seksualnej i interesuje się historiami seksualnymi innych. Jest klasycznym przykładem zaburzenia osobowości – nieczytelny, niestabilny obraz samego siebie – jak i impulsywności i niestabilności emocjonalnej – mówił, nagle brzmiąc na zmęczonego. Zamknął swoją teczkę, rzucił nią jak frisbee na przeciwległą ścianę i odchylił się, unosząc ręce nad głowę. – Panie i panowie, Jamal Feldstein-Roth. Zamrugałam. – Czekaj, Jamal? – Pocałuj mnie gdzieś – powiedział z szerokim uśmiechem. – Moi rodzice to liberalni Żydzi z Long Island, okay? Chcieli, żeby mnie coś łączyło z moimi korzeniami. – Jamie zrobił w powietrzu znak cudzysłowu. – Nie osądzam – moje środkowe imię to Amitra.* Jestem po prostu zaskoczona. – Amitra – odezwał się Noah w zadumie. – Zagadka rozwiązana. * A teraz patrzcie: Mara Amitra Dyer Noah Elliot Simon Shaw = MADNESS = Szaleństwo – Ciekawe, nie? ;)
– Skąd to jest? – zapytał Jamie. – Sanskryt? Hindi? – Wzruszyłam ramionami. – Przypadek? Pokręciłam głową. – Mama jest hinduską. – Co to w ogóle znaczy? – zapytał Jamie. – A co znaczy Jamal? – odparłam. – Trafna uwaga. – Łączy mnie tyle z moim hinduskim pochodzeniem co ciebie z afrykańskim – powiedziałam. – Ulubionym jedzeniem mojej mamy jest sushi. – A mojej placki ziemniaczane. – Jamie uśmiechał się na sekundę, ale zaraz ten uśmiech zniknął. – To kupa gówna – powiedział nagle. – Jesteśmy nastolatkami. Sarkazm leży w naszej naturze. – I zainteresowanie seksem – wtrąciłam. – I impulsywność – dodał Noah. – Dokładnie – stwierdził Jamie. – Ale my jesteśmy tutaj, a oni są tam. – Pokręcił głową powoli. – Każdy jest trochę szurnięty. Jedyna różnica pomiędzy nami jest taka, że oni to lepiej ukrywają. – Zamilkł na chwilę. – Przez to... mam ochotę spalić to miejsce. – Uniósł brwi. – Tylko ja? Uśmiechnęłam się szeroko. – Nie tylko ty. Jamie wstał i szturchnął mnie w ramię. A potem ziewnął. – Mam już dość. Jestem skonany. A wy zostajecie? Spojrzałam na Noah. Jeszcze nie znaleźliśmy tego, po co przyszliśmy. Gdy nasze oczy się spotkały, widziałam, że myśli o tym samym. – Tak – powiedziałam. Jamie podniósł swoją teczkę i umieścił ją w odpowiedniej szufladzie. Zmierzył w kierunku drzwi. – Dzięki za zabawę. Musimy to kiedyś powtórzyć.
Pomachałam mu. Jamie zamknął za sobą drzwi. A potem Noah i ja zostaliśmy sami.
63
Noah odchylił się na krześle dr Kells i przyjrzał mi się. Ja ciągle siedziałam na jego kolanach. Nagle poczułam zażenowanie. – Co? – zapytałam zarumieniona. – Wszystko w porządku? Skinęłam głową. – Na pewno? Zastanowiłam się nad tym, nad moją teczką i co ona oznaczała. – Nie całkiem – przyznałam. To, że nie wierzono mi w sprawie Jude'a, zawsze będzie bolało. Ramiona Noah zacisnęły się wokół mnie, mocne i ciepłe. – Możesz to przeczytać – zdecydowałam. Noah pokręcił głową, jego włosy łaskotały moją skórę. – Pokazałem ci swoją, nie oczekując niczego w zamian. Nie musisz pokazywać mi swojej. Spojrzałam na niego. – Ale chcę. Noah chwycił teczkę, która leżała na biurku za mną, odchylił się na krześle i zaczął czytać, ze mną ciągle na kolanach. Siedzieliśmy cicho. Palcami rysował niewidoczne wzory na mojej skórze pod T-shirtem. Rozpraszał mnie, jak zauważyłam z uśmiechem. Byłam mu za to wdzięczna. A potem zawołał mnie po imieniu, przyciągając moją uwagę ponownie. – Mara, widziałaś to? Pochyliłam się, by spojrzeć. Noah odwrócił teczkę, żebym mogła przeczytać. Pod moimi danymi, które pominęłam, odręczne dopisano informację pod rubryką nazwaną PRZECIWSKAZANIA:
Sarin, pierwotny nosiciel; podejrzewane przeciwwskazania, nieznane; zalecony midazolam Bicie serca słyszałam aż w uszach. – Sarin. Nazwisko panieńskie mojej matki. Nazwisko mojej babci. Nie byłam pewna, czy Noah mnie usłyszał. Podał mi teczkę i zsunął mnie z kolan. W sekundzie był na nogach. Czułam szybko płynącą krew. – Co to... o co chodzi z tym przeciwwskazaniem? – Powiedzmy – zaczął mówić, otwierając szuflady. – Powiedzmy, że jesteś uczulona na penicylinę, więc masz przeciwwskazania na nią – mówił. – Nie powinnaś jej przyjmować, chyba że jej pozytywne skutki przewyższą ryzyko. – Czyli skutki uboczne? – zapytałam. – Co to jest midozolam? – Używają tego w klinice – powiedział Noah, przesuwając palcem nad teczkami. – Nigdy ci nie powiedzieli, że ci to dają? – Czekaj, jakiej klinice? Dla zwierząt? – zapytałam, wytrzeszczając oczy. – Większość leków dla zwierząt używano najpierw u ludzi, a nie na odwrót. Jeśli to jest to, co myślę, to używa się tego do uspokojenia, przed operacją. – Czemu miałabym potrzebować uspokojenia? – Na samą myśl dostałam dreszczy. Noah pokręcił głową. – Nie jestem pewien – powiedział. – Może ma to jakieś zastosowanie u ludzi, którego nie jestem świadomy. To możliwe. – Spojrzał na zegarek. – Niedługo zaczną się budzić – powiedział, ledwo widoczny w ciemności. – Poszukaj teczki Phoebe, ja poszukam Stelli. Więc zaczęłam się rozglądać w milczeniu, bo brakło mi już słów. Ostrożnie kontynuowałam poszukiwania, żeby niczego nie potrącić, gdy przeglądałam szafki i szuflady biurka. W dolnej szufladzie po prawej stronie leżało coś na stosie papierów. Ale nie to, czego szukałam. – Noah – powiedziałam. – Twój naszyjnik. Odwrócił się do mnie i odłożył teczkę na biurko. Benicia, mówiła naklejka. Nazwisko Stelli.
Podałam Noah naszyjnik i zapiął go na szyi. A potem pomógł mi szukać teczki Phoebe. Otworzyłam każdą szufladę, zajrzałam pod każdy stos papierów. Na półce było kilka notatników – zajrzałam pomiędzy nie i zajrzałam do każdego z osobna – może jej akta wciśnięto do środka? Noah wtedy usiadł na krześle dr Kells. – Szukaj dalej – nakazał mi, a sam włączył komputer na jej biurku. Powiedziałam sobie, by wziąć się w garść, pomimo paniki wypływającej tuż na powierzchnię, i kontynuowałam fizyczne szukanie, gdy Noah zajmował się elektronicznym. A potem, gdy już mój wzrok pochwycił nazwisko Phoebe na przodzie dziennika, usłyszałam, jak Noah mówi moje imię najbardziej nawiedzonym głosem, którego nigdy wcześniej u niego nie słyszałam. Jego skóra była blada, rozjaśniona światłem ekranu, które zamigotało, gdy oglądał coś na komputerze. Złapałam zeszyt Phoebe i ruszyłam do niego, by spojrzeć. I na ekranie zobaczyłam nas. Nagranie w bardzo wysokiej rozdzielczości na ekranie komputera dr Kells przedstawiało mnie na moim łóżku. W mojej sypialni. W domu. I Noah siedzącego okrakiem na krześle. Patrzył na mnie. Mówił do mnie. Zobaczyłam jego przebiegły uśmiech. I mój uśmiech w odpowiedzi. I datę w rogu, gdzie odliczane były minuty nagrania. Zostało to nagrane tydzień temu. Noah coś zrobił, kliknął na coś, i w przerażeniu oglądałam nasze postaci na ekranie pojawiające się i znikające w przyspieszonym tempie, gdy sekundy, minuty, godziny nagrania mijały. Noah kliknął znowu i otworzyło się okno, więcej plików, więcej dat. Otwierał je szybko po kolei i zobaczyliśmy moją kuchnię. Sypialnię Daniela. Gościnny pokój. Każdy pokój w całym moim domu. Kolejne kliknięcie. Głos Noah wydobył się z głośników. – Nie pozwolę, by Jude cię skrzywdził. Noah ostro wciągnął powietrze. Znowu przewinął na podglądzie i patrzyliśmy, jak jego smukła sylwetka znika. Patrzyliśmy, jak pojawiam się w przyspieszonym tempie w moim
pokoju i znikam, a potem przebieram się i szykuję do łóżka. A potem zobaczyliśmy, jak Jude wchodzi do mojego pokoju tej nocy. Patrzyliśmy, jak obserwuje mnie we śnie. Jude mnie krzywdził, nieustanie, raz za razem. Noah winił siebie, bo go tam nie było, ale to nie jego wina. Był tak zagubiony jak ja, tak samo ślepy jak ja. Ale dr Kells nie była ślepa. Ona to widziała. Widziała to wszystko. – Wiedziałam, że on żyje – powiedziałam głucho. – Cały czas wiedziała, że on żyje.
64
Noah był zupełnie cicho. Mój wzrok się wyostrzył, gdy patrzyłam na ekran. – Dowód – powiedziałam i Noah spojrzał na mnie, jego mina przyprawiająca o dreszcze. – Potrzebujemy kopii tych plików, a potem musimy powiedzieć wszystkim, co się dzieje. Noah kliknął na ikonę i otworzyło się okno – obrazek z żółtym trójkątem z wykrzyknikiem pojawił się na ekranie wraz ze słowami: BRAK POŁĄCZENIA – No dobra – powiedział Noah i zeskoczył z krzesła. Wziął mnie za rękę. – Wychodzimy. Ale nie możemy. – Nie bez dowodu – odparłam, myśląc o mojej teczce. Urojenia. Koszmary. Halucynacje. – Jeśli nie będziemy mieć dowodu na to, że Jude żyje i że ona wie, i tak sobie po prostu wyjdziemy... znowu mnie odeślą. Mój głos załamał się na ostatnim słowie. Próbowałam przełknąć gulę w gardle. Podałam Noah dziennik Phoebe, a sama zaczęłam przeglądać biurko. Szukałam płyty, pendrive'a, czegokolwiek do nagrania plików. Ale zatrzymał mnie nagle głos Noah. – Jezu – wyszeptał, patrząc na wnętrze zeszytu Phoebe. Pochyliłam się, by zobaczyć. Ledwo mogłam odczytać jej bazgroły, ale w kilku miejscach widziałam swoje imię, a także obrazki postaci podobnej do mnie z wnętrznościami na wierzchu. – Nie to – powiedział Noah. Wskazał na wnętrze okładki. Gdzie Phoebe narysowała serduszka z inicjałami J+P w środku. Były napisane kursywą, czcionką z zawijasami: Phoebe Lowe
Phoebe na nazwisko ma Reynard. To Jude nazywa się Lowe. J+P Wróciły do mnie słowa Phoebe – to, co powiedziała, gdy umieściła w mojej torbie kartkę, która mówiła Obserwuję cię. – Nie napisałam tego – powiedziała wtedy i spuściła wzrok na swój dziennik. Uśmiechnęła się. – Ale ja ją tam włożyłam. Znowu usłyszałam jej głos w głowie, a gula w gardle jeszcze się powiększyła. – Mój chłopak mi ją dał – powiedziała śpiewnym głosem. – Kim jest twój chłopak, Phoebe? – zapytałam. Nigdy właściwie nie wierzyłam, że go ma. Myślałam po prostu, że gra w jakąś chorą grę. Ale ona nigdy nie odpowiedziała, a gdy zaczęła śpiewać, pomyślałam, że wygrałam. Teraz wiedziałam, że się przeliczyłam. Jude wygrał. – Wykorzystywał ją – powiedziałam z nowym strachem. – On ją wykorzystywał. Dr Kells wiedziała, że Jude żyje i wiedziała, co mnie z nim łączyło. Jude spotykał się z Phoebe, wmawiał jej nie wiadomo co, dawał jej przerażające karteczki do przekazania. Phoebe i ja jesteśmy pacjentkami w Horyzontach. Dr Kells jest dyrektorem Horyzontów. A kim jest Jude? Kim on, u diabła, jest? – Pieprzyć to – warknął Noah, zamykając dziennik Phoebe. Wziął mnie za rękę. – Wychodzimy teraz. – Pociągnął mnie w stronę drzwi. Ledwo mogłam poruszać nogami. – Co oni robią? – wyszeptałam. – Coś wymyślimy, a teraz chodź... Mój umysł wyłączył się ze strachu, zagubienia i szoku. Nawet nie wiedziałabym, w którym kierunku iść, gdyby nie Noah. Podążyłam za nim na korytarz – drzwi zamknęły się za nami z kliknięciem. Wszędzie ciągle było pusto, a drzwi od pokoi pozamykane. Żaden z terapeutów się jeszcze nie obudził. Może uda nam się wymknąć, zanim to zrobią. Czy oni też o wszystkim wiedzą? Gdy biegliśmy korytarzem dostrzegłam, że jednak jedne drzwi były otwarte. Te, które na pewno wcześniej zamknęłam.
Moje drzwi. Stanęłam gwałtownie naprzeciw nich, a Noah razem ze mną. – Moje drzwi – wyszeptałam do niego. – Zamknęłam je, Noah. Zamknęłam je. – Mara... Pchnęłam drzwi – blade światło padło na ścianę przy łóżku Phoebe. Na ścianie były litery. Litery składały się w słowa. Słowa zostały napisane czymś ciemnym i mokrym. Słono-miedziany zapach podrażnił moje nozdrza i skręcił żołądek. Noah nacisnął włącznik światła, ale nie chciało się zapalić. Wszedł głębiej do pokoju, ale nie puścił mojej dłoni. Phoebe leżała na łóżku, ciągle przykryta kołdrą. Ręce miała po bokach, a dwie ciemnoczerwone plamy krwi z jej poderżniętych nadgarstków znaczyły koc. A na ścianie napisane krwią były dwa słowa. Obserwuję cię. Jude tu jest. * Pokój pochłonął każdy dźwięk. Próbowałam przełknąć, krzyczeć, ale nie potrafiłam. Minęła chyba wieczność, zanim usłyszałam najlepiej mi znany głos szeptający moje imię. Noah mocno otoczył mnie ramionami. Przycisnął mnie do siebie. Uniósł mnie, jego ciepło ogrzewało moją mokrą od potu skórę. Otoczyłam go w pasie nogami i zakopałam twarz w szyi, i łkałam bezgłośnie. Nic nie powiedział, gdy mnie niósł. Noah kroczył szybko i cicho przez korytarze, ze mną w ramionach. Nie wiedziałam, jak to robił i nie obchodziło mnie to. Jeśli mnie postawi, nie wiem, czy będę na siłach stać o własnych nogach. Potem doszliśmy do głównego wejścia. Odchylił się i spojrzał mi w oczy. – Uzdrowisko jest dwadzieścia minut stąd, jeśli pobiegniemy. Możesz biec, Mara? Czy mogłam? Wilk był pod moimi drzwiami, a pod stopami miałam ogień. Musiałam biec. Pobiegnę.
Skinęłam, a Noah postawił mnie na ziemi, moja ręka ciągle w jego uścisku. Sięgnął do drzwi. Ale co z... – Jamie – wyszeptałam, patrząc za siebie. – Jamie był z nami w gabinecie, Noah. Był z nami. Obserwowano mnie i torturowano. Phoebe wykorzystano i zabito. Żadne z nas nie było bezpieczne. Bo byliśmy tutaj. Co oznaczało, że Jamie też nie był bezpieczny. Żaden pacjent nie był. Ale z nich wszystkich to o Jamiego troszczyłam się najbardziej. Jeśli mam wybierać, to jego musiałam wyciągnąć. – Musimy iść po Jamiego – powiedziałam pewnym głosem. Noah skinął raz głową z twardym wyrazem twarzy. – Pójdę, przysięgam, ale najpierw ty musisz być bezpieczna. A Noah wybrał mnie. Nie ugięłam się. – Nie możemy go zostawić. – Mara... – Nie możemy go zostawić – powiedziałam z naciskiem, próbując się mu wyrwać. – Nie zostawimy – odparł Noah. Ale i tak umieścił rękę na klamce od drzwi i nie puścił mnie. To i tak nie miało znaczenia, bo drzwi się nie otworzyły. Klamka nie chciała się przekręcić. Byliśmy zamknięci w środku. – Jesteśmy uwięzieni – wyszeptałam. Nie znosiłam mojego głosu. Strachu w nim. Noah odciągnął mnie na od drzwi i skierował się w lewo. Jego kroki były długie i szybkie, a ja ledwo za nim nadążałam. Nie miałam pojęcia, dokąd zmierzamy. To miejsce było jak labirynt. Ale uratowała nas doskonała pamięć Noah – poprowadził nas przez pustą jadalnię, której okna wyglądały na ocean. Zaczynało świtać. Noah spróbował otworzyć drzwi do kuchni.
Też zamknięte. Przeklął i znowu stanął przy moim boku. Wyjrzał na zewnątrz na ciemną wodę. Spojrzał na stoły i krzesła. – Przesuń się – powiedział do mnie. Cofnęłam się, gdy Noah uniósł krzesło. Rzucił nim w furii o szybę. Odbiło się. – No dobra – powiedział spokojnie w przestrzeń, do nikogo. A potem do mnie: – Obudźmy ich. Jamiego. Stellę. Wszystkich, miał na myśli. Było nas więcej niż dorosłych i razem mogliśmy zdziałać więcej niż osobno. Razem może znajdziemy wyjście. Pobiegliśmy do sypialni. Noah spróbował otworzyć pierwsze drzwi. Zamknięte. Uderzył w nie pięścią, nakazując obudzić się temu, kto był w środku. Spotkał się z ciszą. Spróbowaliśmy kolejnych drzwi. Kolejne zamknięte. Właśnie wtedy przypomniałam sobie, że w drzwiach do pokojów pacjentów nigdy nie widziałam żadnych zamków. Nie było zasuwek. Żadnych przycisków. Ale to nie oznaczało, że nie było zamków. Oznaczało to, że my, pacjenci, nie mogliśmy ich zamknąć. Uwięzieni, wyszeptał mój umysł. Nie widzieliśmy ani nie słyszeliśmy żywej duszy, odkąd opuściliśmy gabinet Kells. Żadnych terapeutów. Żadnych dorosłych. Zostawili nas tu. Dlaczego? Mój umysł walczył z dezorientacją, gdy Noah otworzył drzwi do swojego pokoju, który dzielił z Jamiem. Drzwi były otwarte. Ale Jamiego nie było w środku. Nogi się pode mną ugięły – już dłużej nie mogłam ustać. Zapadłam się, ale Noah mnie złapał. Przycisnął mnie do siebie blisko, ciasno. Czoło przy czole, pierś przy piersi, biodra przy biodrach. Poluźnił ramiona i odgarnął z mojej twarzy i karku wilgotne włosy. Próbował mnie trzymać, ale ja i tak się rozpadałam. Po bezcelowym łkaniu w ciszę powiedziałam:
– Boję się. I wstydzę się, tego nie powiedziałam. Czułam się taka słaba. – Wiem – powiedział Noah, opierając się plecami o ramę swojego łóżka, jego ramiona ciągle mnie obejmowały. Ustami musnął moje ucho. – Ale muszę znaleźć Jamiego. Skinęłam głową. Wiedziałam. Chciałam, by to zrobił. Ale nie chciałam go też puszczać. To i tak nie miało znaczenia. Kilka sekund później usłyszeliśmy krzyk.
65
Krzyk ustał tak szybko, jak się zaczął. – To nie był Jamie – powiedział ostro Noah przy mojej skroni. Oparł podbródek na mojej głowie, a ja policzkiem przyciskałam się do jego piersi. Miał rację. Ten głos był kobiecy. Nasłuchiwaliśmy, przyciśnięci do siebie w ciemności. Cisza była gęsta, słyszałam tylko bicie swojego serca. Albo serca Noah. Ciężko stwierdzić. Rozległ się kolejny krzyk – z centrum ośrodka. Z ogrodu? Z obecnej pozycji nie mogłam jednoznacznie stwierdzić. – Zostań tutaj – powiedział do mnie mocnym i spokojnym głosem. Nie może iść. Nie może mnie zostawić. – Nie – powiedziałam, kręcąc głową. – Nie rozdzielimy się. – Mój głos się wyostrzył. – Nie rozdzielimy się. Noah odetchnął powoli. Nie odpowiedział, ale chwycił mnie za rękę i pociągnął. Nasze kroki odbijały się echem w cichych korytarzach. Mocno ściskałam jego palce. Pragnęłam, byśmy stali się jednością. Gdy go tak trzymałam, zauważyłam, że nadgarstki już mnie nie bolą. Wczesnoporanne niebo ciągle było ciemne, czerń przechodziła w głęboką purpurę. Za oknami, które nie chciały nas wypuścić, błysnął piorun, tworząc potworne cienie naszych sylwetek na ścianach. Kolejny krzyk. Naprowadzał nas ten dźwięk. Przyciągał. On był celem. Razem wkroczyliśmy w mój koszmar. Jude stał w ogrodzie Zen, jego sylwetka szeroka i imponująca na piasku. Znajdował się pomiędzy harmonijnie ułożonymi łodygami bambusu i drzewek bonsai. Jamie, Stella, Adam i Megan klęczeli na piasku. Głowy mieli pochylone. Ręce związane. Znajdowali się pomiędzy skałami.
Inna dziewczyna – nie widziałam jej twarzy – leżała na boku i nie ruszała się. Jej biała koszulka przesiąkła krwią. Na zewnątrz szalała burza. Ale ogród był cichy. Nikt się nie rzucał. Nikt nie powiedział słowa. Nawet Jamie. Obraz był nierzeczywisty. Obłąkany. Nieskończenie przerażający. A potem głos Jude'a zanieczyścił powietrze. – Wypróbowaliście już drzwi? – zapytał nas, a potem się uśmiechnął. – A okna? Nikt się nie odezwał. Jude cmoknął językiem. – Zrobiliście to. Przecież wiem. – Jego wzrok krążył po ciałach na piasku. A gdy spojrzał w górę, utkwił wzrok w Noah. – Chociaż cieszę się, że w końcu się spotkaliśmy – powiedział – to wolałbym tego uniknąć. Nic w postawie Noah czy wyrazie jego twarzy nie wskazywało, że go usłyszał. Noah był nieruchomy i spokojny jak te kamienie na piasku. Widok związanych i klęczących nastolatków najwyraźniej go nie niepokoił. Co wydawało się niepokoić Jude'a. Zamrugał i przełknął, a potem spotkał mój wzrok. – Próbowałem cię znaleźć, Mara, ale ukrywałaś się. Więc nie miałem wyboru. Przez ciebie ich zabrałem. – Dlaczego? – Mój głos zmącił ciszę. – Czego ty chcesz? – Chcę Claire z powrotem – powiedział po prostu. – Ona nie żyje – odparłam drżącym głosem. – Zabiłam ją. Nie chciałam, ale to zrobiłam i ona nie żyje. Przykro mi. – On myśli, że możesz przywrócić ją do życia – powiedziała Stella zachrypniętym głosem, niewiele głośniejszym od szeptu. Siedem par oczu skupiło się na niej. – Że co? – zapytałam. Jude przykucnął przed nią, jak wąż szykujący się do ataku. Zignorowała go, nawet nie spojrzała. Zamiast tego spojrzała na mnie. – On myśli, że możesz ją sprowadzić. Jude uderzył Stellę w twarz.
Jamie się skrzywił. Megan zaczęła płakać. Adam obserwował Jude'a z zainteresowaniem – nie strachem. Noah zrobił krok w przód, emanując cichą siłą. Coś we mnie narastało, gdy zobaczyłam, jak Jude ją uderzył. Trzymałam się kurczowo Noah, ale przestałam się trząść. – Sprowadzić Claire z powrotem – powiedziałam powoli. Stella skinęła głową. – Tak właśnie myśli. – Skąd... – zaczęłam pytać. Ale urwałam, bo już wiedziałam. Stella była jak my. Inna. Spojrzałam na nią, na wyraz jej twarzy i domyśliłam się. Ona wiedziała, co Jude myśli. Słyszała jego myśli. Jeśli Jude wierzył, że potrafię przywrócić z martwych Claire, która została zmasakrowana, pochowana w trumnie na Rhode Island sześć stóp pod ziemią, był kompletnie oderwany od rzeczywistości. Niezaprzeczalnie miał urojenia. Żeby się z tego wydostać, muszę się zachowywać, jakby jego urojenie było prawdą. – Jude – powiedziałam proszącym tonem. Praktyka. – Chcę sprowadzić Claire z powrotem. Powiedz mi jak. Jego twarz się skrzywiła. – Musisz być zmotywowana – powiedział automatycznie. A potem znowu uderzył Stellę. Mocno. Mięśnie w ramieniu Noah pod moim dotykiem napięły się. Jude zerknął na Noah, a uśmiech uformował się na jego ustach. – O tak, dołącz do nas – powiedział do niego. – Możesz pomóc. Coś się wtedy w Noah zmieniło. Rozluźnił się. – I jak dokładnie miałbym to zrobić? – Jego głos już nie był pusty. Był znudzony. Stella zakasłała. Skuliła się na ziemi, splunęła krwią na piasek. A potem spojrzała prosto na mnie. – Musisz być przestraszona – powiedziała do mnie. – On myśli, że jeśli będziesz się
wystarczająco bała, to ci się uda. Więc Jude chciał, bym się bała. Wszystko, co robił, miało na celu wzbudzenie we mnie strachu. Pokazał się na posterunku policji, bym wiedziała, że żyje. Ukradł klucz Daniela, by mógł wchodzić do domu, kiedy chce, by mógł mi robić zdjęcia w czasie snu, przesuwać moje rzeczy, na przykład lalkę. Chciał, żebym była świadoma jego obecności w domu, żebym nie czuła się bezpiecznie. Zabił kota i napisał mi krwią dlaczego. Ale to nie wystarczyło. Nie chciał, bym czuła się bezpiecznie gdziekolwiek, z kimkolwiek. Nie z moim tatą – więc prawie zepchnął nas z drogi. Nie w Horyzontach – więc wykorzystał Phoebe, by mnie straszyła. Dał jej zdjęcie i kazał zabazgrać moje oczy na nim, napisał kartkę i kazał ją podrzucić. Bawił się mną jak zabawką, z Phoebe zrobił narzędzie, by mnie zaniepokoić, doprowadzić na skraj wytrzymałości, zastraszyć, gdy on nie mógł być przy mnie, by to robić. Myślałam, że to z zemsty. Za Claire. Myślałam, że chce mnie ukarać za to, co im zrobiłam. Bez wątpienia to też był powód. Ale w jego umyśle był to również środek prowadzący do celu. Ale ja nie byłam w stanie osiągnąć tego celu. Muszę być zmotywowana, powiedział. Jeśli będę bała się wystarczająco mocno, to tego dokonam, myślał. Ale ja się bałam. Byłam przerażona. Tylko że Claire nigdy już nie wróci. Już nie mogłam udawać, że jest inaczej. – Jude – powiedziałam. – Przysięgam, zrobiłabym to, gdybym potrafiła. Przepraszam. Przekrzywił głowę. Przyglądał mi się badawczym wzrokiem. – Nie jest ci przykro – powiedział spokojnie. – Ale będzie. A potem jednym nagłym ruchem, którego nawet nie zauważyłam, złapał garść gęstych loków Stelli, uniósł ją i odchylił jej ciało. Megan krzyknęła. Jamie odwrócił wzrok. Adam wydał okrzyk zaskoczenia. Noah znowu był na skraju wytrzymałości, czułam to. Ale nie ruszył się nawet. Wrzałam ze złości. – Myślisz, że jeśli będziesz ją torturował, to przywrócę Claire z powrotem? – zapytałam
głosem z rosnącą furią. – Gdybym to potrafiła, już dawno bym to zrobiła... Jude pozwolił opaść Stelli na kolana. Spojrzał w dół na nią. – O Boże – wyszeptała. Na usta Jude'a wkradł się uśmiech. Moje nerwy były w strzępach przez jego uśmiech i sposób, w jaki ona brzmiała. – Co? Jude spojrzał na mnie, jego uśmiech jeszcze szerszy. – Powiedz im – zwrócił się do Stelli. Gdy ona nie odpowiedziała, pociągnął ją za włosy. – Powiedz im. – Ona... – Stella skrzywiła się, zerkając na Jude'a, który teraz przy niej klęczał. – Ona wiedziała – wyszeptała Stella, patrząc wprost na niego. – Jude bierze w tym udział. Ona wiedziała... o mój Boże, ona wiedziała, o nas wszystkich, cały ten czas... on jest tego częścią, obiecała mu, że jeśli cię tu sprowadzi, ty przywrócić do życia Claire, powiedziała mu, jak ma cię do tego zmusić, i zostawiła naszą resztę tutaj, by zobaczyć, co zrobisz, o Boże... – Ona? – wyszeptał Jamie. – Kells – powiedział Noah. – Jude bierze w tym udział? – zapytałam, mój głos słaby, załamujący się. – W czym? Czym on jest? Czym my jesteśmy? – Nie słyszę – zajęczała Stella – tu jest za dużo głosów! – A potem Stella zaczęła szeptać i mamrotać; wyłapałam tylko jedno słowo. Brzmiało jak „zabezpieczenie”. – Jak się stąd wydostaniemy? – zapytałam pospiesznie. Musiałam się tego dowiedzieć, zanim Stella odpłynie. Jak się stąd wyjść. – Nie możemy – jęknęła. – Wpuszczono mnie – powiedział cicho Jude. Poczułam się, jakby dostała kopniaka w brzuch. Dr Kells wpuściła tu Jude'a. Reszta dorosłych zniknęła. Nikt nam nie pomoże, nikt nie przyjdzie. – Zabił Phoebe – powiedziała Stella, jej ramiona zaczęły się trząść. – Ale to wygląda,
jakbyś ty to zrobiła, Mara... to właśnie wszyscy stwierdzą. Potrzebują cię... Jude trzasnął ją w policzek. Stella zagryzła pełne usta i utkwiła wzrok w piasku. Nic więcej nie zamierzała powiedzieć. To, co powiedziała, nie miało dla mnie sensu, ale pojęłam jedno: Dr Kells obiecała Jude'owi, że sprowadzę Claire, jeśli on mnie tu ściągnie. I kłamała. Chciała mnie tu z powodu, którego nie znałam. Nie mogłam już przystawać na urojenie Jude'a, ale może jeśli pokażę mu, że był tylko pionkiem w tym pokręconym czymś, co miało tu miejsce, może będzie szansa, nawet mała, że nas wypuści. Innego wyjścia nie widziałam. Więc powiedziałam: – Dr Kells cię okłamuje. – Nie – odparł – ty kłamiesz. Potem chwycił nadgarstek Stelli i złamał go. Wszyscy usłyszeliśmy chrupnięcie. Megan wrzeszczała jak dzika. Jamie przeklął. Adam uśmiechnął się drwiąco. A ja gotowałam się ze złości. Ale Noah nie wydał nawet dźwięku. Nie zrobił kroku wprzód. Nawet się nie spiął. A po minucie powiedział: – Lepiej ją puść. – Jakby wskazywał Jude'owi drogę na najbliższą stację benzynową. Twarz Jude'a stężała. Nie rozumiał, czemu Noah nie reagował, dlaczego najwyraźniej go to nie obchodziło. I aż do teraz ja też nie rozumiałam. Jude chciał nas wyprowadzić z równowagi. Chciał, byśmy się bali. Chciał tego ode mnie. Myślałam, że rani Stellę, by mnie przestraszyć nawet bardziej. Ale to nie działało. Ja się nie bałam. Ja byłam zła i Jude to zobaczył. I to dlatego nie używał Stelli, by sprowokować mnie – używał jej, by sprowokować Noah. Myślał, że ten nie oprze się damie w opresji. Chciał, by Noah zajął jej miejsce. Ale to nie działało. Noah się nie poruszył. Wtedy Jude puścił nadgarstek Stelli. Opadła na zakrwawiony piasek i przez ułamek sekundy poczułam ulgę... Aż Jude chwycił Jamiego za kark. Wszystko się zmieniło. Mój żołądek skręcił się ze strachu.
– Puszczę tego – powiedział Jude z pewnym siebie uśmiechem – jeśli Mara zajmie jego miejsce. Nie wiedziałam, że wstrzymuję powietrze, więc odetchnęłam. Jude już wcześniej mnie miał, w porcie, ale wtedy mnie nie zabił. Przyszedł do mojego pokoju i zrujnował mi życie, ale ja ciągle tu byłam. Ciągle żyłam. Jude nie może mnie zabić, Stella powiedziała, że potrzebuje mnie, bym sprowadziła jego siostrę. Jeśli zajmę miejsce Jamiego, nie będzie miało znaczenia, że to rzecz niemożliwa; Jude zajmie się mną, dając reszcie szansę na wyciągnięcie nas stąd. Puściłam ramię Noah.
66
Noah rzucił mi spojrzenie, które zmroziło mi krew. – Nawet się nie waż. A potem odezwał się Jamie. Jego głos był ostry jak krawędź diamentu, brutalny i wyzywający. – Puszczaj mnie – powiedział do Jude'a. I ku mojemu wielkiemu szokowi, Jude posłuchał. * Patrzyłam, jak Jamie upada, ale zanim zderzył się z ziemią, Jude chwycił go znowu za szyję i podciągnął. A potem brutalnie kopnął w brzuch Jamiego, który skulił się na piasku. – Nie odzywaj się więcej – powiedział. Trzęsłam się z wściekłości i nienawiści. Jude popatrzył na mnie z klinicznym zainteresowaniem. – Zrobimy tak – powiedział, a w tle było słychać nieustanny szloch Megan. – Im dłużej każesz mi czekać, Mara, tym bardziej będą cierpieć z twojej winy. – To nie ma z nimi nic wspólnego – warknęłam. Jude skinął głową. – No właśnie – odparł. – Więc każesz im płacić za coś, co ty sama zrobiłaś? Musisz tylko zająć ich miejsce. – Uśmiechnął się jak jakiś gad, a na mnie spojrzał jak na szczura. – W innym wypadku ich śmierć będzie powolna, a ciebie zmuszę do patrzenia. Noah bardzo delikatnie położył mi rękę na brzuchu i przyrzynał mnie w miejscu. – Ty nikogo nie zabijesz, Mara – powiedział do mnie. Popatrzył prosto na Jude'a. – Tylko on. Cień przetoczył się przez twarz Noah, zabarwił jego głos. Jeszcze nigdy nie widziałam go pozbawionego kontroli i chyba właśnie będę miała okazję. To przerażające. * Ciekawe czy to jest umiejętność Jamiego, naginanie czyjejś woli czy coś w tym stylu
Jude przesunął palcem po czubku mokrej od potu blond czupryny Megan. Piasek pod nią zaciemnił się od moczu. – Kogo najpierw wybierzesz? – zapytał mnie. Milczałam jak zahipnotyzowana. Jude powoli przyklęknął przy Megan. Potem Noah przesunął mnie delikatnie, niezauważalnie za siebie. Jude chwycił twarz Megan w swoje wielkie dłonie, a gdy to robił, Noah poruszył się tak cicho, że prawie to przegapiłam. Noah znalazł się w ogrodzie. Jego pięść spotkała się z twarzą Jude'a z przyprawiającym o mdłości trzaskiem. Megan i Adam sapnęli jednocześnie, ale ja nie odwróciłam wzroku. Byłam urzeczona tym, co widziałam: Jude użył swojego rozmiaru jak kuli burzącej. Ale Noah był szybki, zawzięty, gibki. Instynktownie wiedział, co zaboli najbardziej, i to właśnie zrobił. Noah uderzał Jude'a raz po razie, nieustannie, a ja nie mogłam odwrócić wzroku. Ale potem usłyszałam swoje imię – głos Megan. Dokładnie w momencie gdy ona i Adam jednocześnie rzucili się naprzód. Błysnęło wspomnienie – Jude dźgający samego siebie, upada na kolana na drewnianym doku. Wtedy zalały mnie wspomnienia. Mężczyzna w porcie, który zmarł, próbując ratować mnie. John, mój ochroniarz, który zmarł w samochodzie na zawał. Przypomniałam sobie martwe ryby pod dokiem i deszcz martwych ptaków. Nie moja wina. Ale też nie przypadek. – Noah – wyszeptałam, mój wzrok wędrował pomiędzy Megan, Adamem i Judem. Wreszcie zrozumiałam. Jude mógł się uzdrawiać jak Noah... poprzez zabijanie jak ja. Nie musiał nikogo dotykać, by zabić. Nie musiał nawet o tym myśleć. Musiał sam być zraniony, a gdy był, wszystko wokół ginęło. Jak John. Jak policjant. Jak ryby. Ja byłam śmiercionośna, ale Jude był gorszy. I zwierzęta potrafiły to wyczuć – zwierzęta naszych sąsiadów zniknęły, gdy wróciłam z oddziału psychiatrycznego w tym samym dniu, co Jude zaczął nawiedzać mój dom.
Noah trzymał Jude'a na ziemi twarzą do piasku. Przycisnął ramiona do gardła Jude'a i pochylił się nad jego twarzą. – Zamorduję cię – powiedział spokojnie. – A zanim umrzesz, będziesz błagać ją o wybaczenie. Jude chyba wydał dźwięk, ale nie słyszałam go, bo Megan i Adam jęknęli w boleści. Zabezpieczenie, powiedziała Stella. Pierś Jude'a zafalowała, a ramiona się zatrzęsły. On się śmiał. – Zabije ich – powiedziałam, mój głos szorstki. – Jeśli go zranisz, oni umrą. – Jeśli mnie nie zabijesz – powiedział Jude ochryple – potnę Marę na kawałki tak małe, że nawet jej nie... Noah puścił gardło Jude'a. I zmiażdżył jego kolano jednym brutalnym ruchem. Rozległ się wrzask – od Jude'a tym razem. Powietrze zafalowało. Jude przewrócił się na bok, a po minucie znowu się śmiał. Znowu. Słyszałam tylko jego śmiech i bicie własnego serca. – Chcesz zemsty? – zapytał Jude. Jego słowa odbijały się echem w niewielkiej przestrzeni. Skinął głową w kierunku Adama i Megan. – To dalej. Szybko spojrzałam w ich stronę. Teraz byli nieprzytomni, ale ciągle oddychali. Jej włosy mieszały się z piaskiem – miały prawie ten sam kolor. A drobne ziarna utkwiły w ostrzyżonej głowie Adama. Jednak Jamie i Stella byli przytomni. Milczeli, ale ich oczy błyszczały ze świadomości. Dotarło do nich wszystko, jak do mnie. Jak do mnie. Nic mi nie było. Im też nic nie było. A to oznaczało, że jeśli Noah zajmie Jude'a... to może uda mi się ich uwolnić. Rozejrzałam się niespokojnie dookoła za jakąś bronią, narzędziem, czymś ostrym.... – Ona ma rację – powiedział Jude, kiwnąwszy głową na Stellę. – Nie chcę zabić Mary. – Głos miał surowy, ale podszyty rozbawieniem. – Ale torturowanie jej jest zbyt dobrą zabawą. Noah znowu go kopnął. Przewrócił na plecy. Przykucnął. Jeszcze raz przycisnął przedramię do jego gardła.
I właśnie tego chciał Jude. Adam wydał dźwięk, jakby się krztusił; tatuaże na jego ramionach odcinały się od teraz białej skóry. Megan w ogóle nie wydała z siebie dźwięku. – Zabijasz ich – powiedziała głośno Stella. Noah wyglądał na spokojnego, ale widziałam, że stracił kontrolę. Mógł myśleć tylko o martwym Judzie i moim bezpieczeństwie, a nie o cenie, jaką poniesie on czy ktokolwiek inny. Gdyby Jude groził komuś innemu, Noah by się powstrzymał. Ale nie mógł nie zareagować, gdy Jude groził mi. Byłam jego słabością. Noah nigdy sobie nie wybaczy, jeśli się podda. Zawołałam go po imieniu. Wyraz jego twarzy był koszmarnie pusty, gdy czekał, aż tlen uleci z płuc Jude'a, ale dźwięk mojego głosu coś zmienił. Odchylił się nieznacznie, zmniejszył nacisk na gardle Jude na tyle, by ten mógł oddychać. Rozejrzałam się, mając nadzieję, że coś jednak znajdę. Ale ogród umiejscowiony został w centrum ośrodka, a ściany wokoło były puste i nagie. Żadnych mebli, tylko podwyższenie w rogu z zieloną, porcelanową urną. Przedmiot wyzwolił wspomnienie – Phoebe roztrzaskująca wazę o ziemię. Przyszedł mi do głowy pomysł. – Przytrzymaj go – zawołałam do Noah, gdy pospieszyłam do rogu pomieszczenia. Rozbiłam urnę o kamienne płytki. Sięgnęłam po jeden odłamek – może mogłabym ich tym uwolnić? Czy to wystarczy? Ale wtedy Stella krzyknęła, rozwiewając moje myśli. Jude już stał. Bok Noah zaciemnił się od krwi. Na ustach Noah pojawił się powolny, zbolały uśmiech. Ich dwójka utknęła w cichym bezruchu, a cała reszta cię przyglądała. Byłam jak zahipnotyzowana w moim prywatnym piekle. Nawet wiedząc, że Noah potrafi się leczyć, nawet widząc jego okrutny uśmiech i wiedząc, że ból mu nie przeszkadza, że go ekscytuje... ciągle bolało mnie, gdy był ranny. Zacisnęłam pięści i poczułam ostre ukłucie w dłoni... Odłamek. Ciągle go trzymałam. Zmusiłam się, by odwrócić wzrok od chłopaka, którego kochałam, i ruszyłam, by
pomóc przyjaciołom. Jamie znajdował się najbliżej. – Jakie to popieprzone – powiedział pod nosem, gdy zaczęłam rozcinać więzy na jego nadgarstkach. Ostry kawałek porcelany ranił moją skórę, ale nie przestawałam, dopóki nie usłyszałam Stelli krzyczącej imię Noah i wtedy spojrzałam w górę. Jude przesunął się, tak że teraz stał bliżej mnie niż Noah. Ruszył się, gdy próbowałam uwolnić Jamiego. – Biegnij – powiedział do mnie Noah, jego głos był tylko szeptem. Miękkim i zdesperowanym. Nie mogłam go zostawić. Może i to byłoby mądre posunięcie, ale nie potrafiłam tego zrobić. I nie mogłam też zostawić Stelli i Jamiego związanych. Więc zignorowałam prośbę Noah i zaatakowałam więzy Jamiego na nadgarstkach i kostkach z jeszcze większym zapałem. Uwolniłam go. Jamie szybko podniósł się na nogi, a Jude zanurkował w moją stronę w momencie, gdy Noah się na niego zamierzył. Jude mnie powalił. Odłamek wypadł mi z ręki. – Wyciągnij ich – krzyknęłam do Noah, gdy ramiona Jude'a zacisnęły się wokół mojego ciała. Stalowe ostrze przycisnęło się do mojej skóry. Przecięcie skóry jest proste. Wystarczy zanurzyć go w mojej szyi i pozwolić, bym wykrwawiła się przed Noah jak zwierzę. Noah obserwował mnie z wyrazem twarzy, który inni wzięliby za wściekłość. Ale ja wiedziałam lepiej. To było przerażenie. Gorąca łza spłynęła po moim policzku, gdy Jude podniósł mnie i przycisnął mocno do siebie, przy swojej szerokiej, koszmarnej klacie. Popatrzyłam na Noah, jego idealna twarz jak zamrożona, ramiona napięte, gdy patrzył się na nas nieruchomy. Jamie uwolnił Stellę i wstali. Stella przyciskała do siebie złamany nadgarstek. Megan i Adam byli nieprzytomni, ale żywi. Jamie chwycił Megan pod ramionami, ciągnąc ją w kierunku jednego z korytarzy ze Stellą przy boku. Ciągle byliśmy zamknięci w budynku, ale Jude zostawi ich, gdy już miał mnie. – Idź – powiedziałam do Noah, chociaż wiedziałam, że tego nie zrobi. Zaciskał szczękę, a spojrzenie miał okrutne. Prawie bym to przegapiła.
To było moje pożegnanie, jak zauważyłam. Noah zobaczył to w mojej twarzy i powoli pokręcił głową. Jego głos był spokojny i mocny. – Nic ci nie będzie – powiedział. Naprawię to, miał na myśli. Ale uścisk Jude'a się zacieśnił, a ostrze przycisnęło się do mojej szyi. Wstrzymywałam oddech, ale teraz wypuściłam powietrze, a on ścisnął mnie nawet mocniej. Strużka krwi popłynęła w dół na moją koszulkę. – Dam ci, co tylko chcesz – powiedział cicho Noah do Jude'a. – Wszystko. Jude przemówił do Noah, ale usta miał przy moim uchu. Skóra w tym miejscu mi ścierpła. – Nie masz niczego, co chcę. Już nie. Spotkałam wzrok Noah i patrzyłam, jak coś w nim umiera. Nie mogłam tego znieść. Już nie bałam się o siebie; byłam tylko żałośnie, desperacko smutna. – On mnie nie zabije – skłamałam Noah. – Nic mi się nie stanie. Jude powoli przesuwał nas przy białej, pustej ścianie, miażdżąc mnie w ramionach. Powoli skierował nas do korytarza, w którym po każdej stronie były drzwi od pokojów. Znowu zostałam przez niego uwięziona. Uwięziona. Słowo wyzwoliło wspomnienie. Przypomniałam sobie... Inny korytarz. Oświetlany lampą aparatu Rachel. Jude i ja szliśmy razem za Rachel i Claire pośrodku korytarza. Nie chciałam być za blisko pokojów pacjentów. Rachel i Claire zniknęły za rogiem, więc przyspieszyłam. Nie chciałam ich zgubić w tym labiryncie. Już wcześniej byłam uwięziona. I już wcześniej uciekłam. I to tylko z zadrapaniem na policzku, które nie powstało od zawalenia. Pamiętałam chwilę, gdy zobaczyłam purpurowy siniak na policzku w szpitalnym lustrze. Pamiątka po Judzie. Bo mnie uderzył. Zburzyłam zakład, ale wyszłam z tego cało.
Ale Jude też uciekł, wyszeptał mój umysł. Jego ramiona zacisnęły się wokół mnie ciaśniej i wiedziałam, że wpatrywał się w oczy Noah. Ostrze przyciskało się do mojej skóry, a ja poczułam przypływ ciepła i bólu. Jude ranił mnie i z radością patrzył, jak Noah nas obserwuje. Też go chciałam zranić. I może mogę. Tak, Jude uciekł... ale bez rąk. A to oznaczało, że mogłam go zranić, ale nie zabić. Tyle razy już próbowałam zabić Jude'a, ale to nigdy nie działało. Ale uciekłam. Zburzyłam zakład i może jeśli zburzę ten budynek, też się uwolnię. I Noah. Może poniesie jakieś rany, ale był inny, był jak ja... więc jak ja przeżyje. Nawet jeśli zostanie ranny podczas zawalenia, uzdrowi się. Zawsze to robił. Noah będzie bezpieczny. Ale Jamie? Stella? Oni też byli jak my. Jak Jude. A to oznaczało, że pewnie przeżyją, nawet jeśli zostaną ranni. I Noah może ich uzdrowić. Uzdrowił mojego tatę. Jeśli skrzywdzę Jamiego i Stellę, próbując nas wyciągnąć, on ich naprawi. Gorący oddech Jude'a łaskotał moją szyję, więc odwróciłam głowę, zanim wstąpiliśmy w cienie. Zobaczyłam zakrwawioną dziewczynę w ogrodzie. I Adama leżącego na piasku. Ja, Jamie, Stella i Noah możemy przeżyć. Ale nie tylko my się znajdowaliśmy w tym budynku. Adam pewnie jeszcze żył. Megan też, gdy Jamie ją odciągał. I może ktoś był jeszcze zamknięty w pokojach. Jeśli zburzę to miejsce jak zakład, każdy, kto nie jest inny, umrze jak Rachel i Claire. Adam. Megan. Każdy normalny. Ale i tak mogą umrzeć, powiedziałam sobie. Jude może zająć się każdym z nich, aż oni wszyscy – my – zginiemy. Moja skóra się napięła, a krew szumiała mi w uszach. Czułam, jak Jude popycha nas jeszcze bardziej. Jeśli znikniemy za rogiem, nie zobaczę już Noah. Kończył mi się czas. Musiałam wybrać, ale żadna opcja nie była dobra. Może bohater zobaczyłby w tym inne wyjście, ale ja nie byłam bohaterką. Zawsze masz wybór, powiedział mi kiedyś Noah.
Ja już swojego dokonałam. Użyłam całej siły, jaką w sobie miałam, i rzuciłam nami o ścianę. Jude się tego nie spodziewał. Wyobraziłam sobie pęknięcia rozchodzące się od miejsca, w którym jego głowa uderzyła okropnie w ścianę, szczeliny od sufitu do podłogi, aż do samych fundamentów. Ramiona wokół mnie się poluźniły i Jude upadł na ziemię. Ale ja nie uciekłam. Odwróciłam się gwałtownie twarzą do niego. Słyszałam tylko i wyłącznie mój własny oddech, bicie serca i puls. Były głośne, ale nie ze strachu. Z czystej, zimnej, szalonej furii. Poczułam mocne, niepokojące szarpnięcie w umyśle, ale poddałam mu się i coś się wyzwoliło. Popchnęłam ciało Jude'a w górę pod ścianę. Przytrzymałam go, przygwoździłam go do niej tak mocno, że kawałki tynku odpadły. Byłam silniejsza, niż się spodziewałam. Nie mogłam zabić Jude'a umysłem, ale mogłam zabić ciałem, a on zasługiwał na śmierć. Wiedziałam, że Noah jest za mną, ale nie ruszył się, by pomóc. Widział, że nie potrzebowałam pomocy. Jude był nieprzytomny i zwiotczały, a czas wydawał się zwolnić, gdy czarne i czerwone plamki zamazały mój wzrok. Zmiażdżyłam gardło Jude'a dłońmi, które nie były jak moje. Ten widok wyzwolił we mnie dziką radość. Poczułam, że się uśmiecham. Mara. Usłyszałam ukochany, znajomy głos szepcący moje imię, ale był zbyt daleko i nie posłuchałam. Nie zatrzymam się, dopóki ta rzecz w moim uścisku nie będzie martwa... Nie pozwolę jej uciec czy uleczyć się. Chciałam patrzeć, jak umiera, zmienia się w mięso. Myśl napełniła mnie gorącą rozkoszą. Drzwi ciągle były zamknięte, a ja ciągle byłam w środku, ale zniszczę to miejsce, rozszarpię je umysłem i palcami, jeśli będę musiała. Wyciągnę stąd chłopaka, którego kochałam. Uwolnię samą siebie. To była moja ostatnia myśl, zanim wszystko pochłonęła czerń.
67 Przed Port w Kalkucie, Indie
Tłum powiększał się przy dzikich stworzeniach w porcie, gdzie nie przynależały. Na jednym ze statków rozległ się głośny wybuch, a małe małpy zaczęły się rzucać i wrzeszczeć. Jeden mężczyzna uderzył w wierzch klatki pięścią – wielki, jasny i kolorowy ptak zaskrzeczał w środku. Uśmiechnął się i zajrzał do środka, gdzie ptak uderzał skrzydłami o kraty, a pióra w kolorze klejnotów opadły na ziemię. Inny mężczyzna wcisnął kij do kolejnej klatki wielkiej, brązowej małpy. Małpa pokazała kły. Mały chłopiec z czarnymi oczami, którego poprosiłam o pomoc, zbliżył się do grupy, która dalej przeciągała patykami wzdłuż klatki tygrysa i odskakiwała co chwila. Największy chłopak, obrany w wyblakniętą czerwień splunął na tygrysa. Zwierzę zaryczało. Ludzie się zaśmiali. Mój oddech był szybki, a moja mała pierś unosiła się i opadała razem z nim. Serce biło mi mocno. Zacisnęłam dłonie na lalce. Duży chłopak się pochylił. Podniósł kamienie – jeden, dwa, trzy. Reszta dzieci zrobiła to samo. Potem każdy z nich się zamierzył i rzucił kamieniami w tygrysa. Zagrzechotały o jego klatkę. Uderzyły w futro. Wypełniło mnie obrzydzenie. Mroczne myśli pochłonęły mój umysł, a czas zwolnił, gdy tygrys warknął i rzucił się na kraty. Chłopcy zaśmiali się, a ludzie krzyczeli radośnie. Zwierzę na to nie zasłużyło. Chciałam, by wyszło, i zobaczyłam to w swoim umyśle: błyszczący metal opada na ziemię. Pazury i zęby spotykają się ze skórą, a nie kamienie z futrem. Zamknęłam oczy, bo to był obraz, który wolałabym widzieć. Otworzyłam je nagle na czyjś wrzask. Stworzenie rzuciło się na klatkę – ściany opadły. Patrzyłam, jak tygrys skacze na
najbliższego chłopaka, największego. Jego pazury rozdzierają skórę do żywego mięsa. Inny chłopak, mały z czarnymi oczami, zrobił się biały i znieruchomiał. Nie patrzył na tygrysa. Utkwił spojrzenie we mnie, a jego usta uformowały kształt słowa, które pewnego dnia stanie się moim imieniem. Mara. Tygrys pchnął na ziemię największego chłopaka, który znowu krzyknął. Zwierzę znalazło się nad nim i chwyciło jego gardło w paszczę. Ugryzł. Krzyk chłopaka ustał. Inni zaczęli krzyczeć, ale to nie miało znaczenia. Zwierzę było wolne.
68 Po
Obudziłam się któregoś dnia w szpitalu, by znaleźć dr Kells siedzącą w pokoju. Wszystko było wyraźne: aparatura górująca nad moim łóżkiem. Szorstka pościel. Przemysłowe płytki na suficie i jarzeniówki. Słyszałam ich szumienie. Ale to było, jakbym patrzyła na sterylny pokój i rzeczy w nim przez szybę. A potem wszystko powróciło do mnie jak powódź. Jude, wiotki, gdy wyduszałam z niego życie własnymi dłońmi. Stella i Jamie, zranieni i posiniaczeni, ciągnący Megan z dala od ogrodu tortur. I Noah, gdy patrzyłam, jak coś w nim zamiera, gdy go okłamałam i powiedziałam, że nic mi nie będzie. Ale to nie było jednak kłamstwo. Wyzwoliłam się z uścisku Jude'a, a Noah był przy mnie blisko, zanim zemdlałam. Zawołał mnie po imieniu. Usłyszałam to. Pamiętałam. Gdzie on teraz jest? Gdzie oni są? Gdzie ja jestem? Próbowałam usiąść, wstać z łóżka, ale coś mnie powstrzymywało. Spojrzałam w dół na dłonie, które spoczywały na niebieskim kocu pokrywającym łóżko. Oczekiwałam pasów. Ale żadnych nie było. Tylko że moje ręce wciąż nie chciały się ruszyć. – Dzień dobry, Maro – powiedziała dr Kells. – Wiesz, gdzie jesteś? Poczułam narastający strach, że gdy spojrzę w górę, zobaczę słowa na ścianie mówiące mi, że jestem znowu na oddziale psychiatrycznym. Że nigdy z niego nie wyszłam. Że żadne z ostatnich dwóch tygodni, sześciu tygodni, sześciu miesięcy nigdy nie miało miejsca. To było jedyną rzeczą, którą mogła mi powiedzieć, i która doprowadziłaby do mojego załamania. Mogłam jednak obracać głowę na boki i rozejrzeć się. Nie było w pokoju okien. Wcale. Nie było tu niczego, poza aparaturą i wielkim lustrem na ścianie za głową dr Kells. Może i nie wiedziałam, gdzie się znajduję, ale pamiętałam, co ona zrobiła. Patrzyłam, jak siada na plastikowym krześle przy łóżku i przypominałam sobie wszystkie jej kłamstwa.
Widziałam obrazy Jude'a w moim pokoju, który obserwuje mnie w czasie snu, a dr Kells to nagrywała. Wiedziała, że on żyje. Wiedziała, co mi robi. Wpuściła go do Horyzontów i sprowadziła na nas wszystkich piekło. Wyraz jej twarzy się nie zmienił. Patrzyłam teraz na nią zupełnie nowymi oczami. – Wiesz, kim jestem? – zapytała. Jesteś osobą, która zdradziła moje zaufanie. Jesteś osobą, która karmiła mnie kłamstwami i lekami, by mi się polepszyło, a tylko chciałaś, by mi się pogorszyło. Dokładnie wiem, kim jesteś, chciałam powiedzieć. Ale gdy otworzyłam usta, wyszło z nich tylko jedno słowo: – Tak. Czułam się jak wciśniętą pomiędzy dwie tafle szkła. Wszystko widziałam, wszystko słyszałam, ale nie kontrolowałam się. Jakbym była odłączona. Nie sparaliżowana – czułam nogi i drapiącą pościel na skórze. Nawet mogłam oblizać wargi. Mogłam mówić, ale to nie były słowa, które chciałam powiedzieć. Próbowałam rozkazać ustom krzyczeć i nogom kopać, ale pragnienie się nie spełniało. – Chcę z tobą porozmawiać o pewnych sprawach, ale najpierw musisz wiedzieć, że dostałaś odmianę amytalu sodu. Słyszałaś o amytalu sodu? – Nie – odpowiedział mój zdradziecki język. – Potocznie nazywa się to serum prawdy. To nie do końca adekwatne – ale jest używane też przy pewnych rodzajach cierpienia. Czasami używamy go w psychiatrii eksperymentalnej, dając go pacjentom z paranoidalnymi lub katatonicznymi epizodami. – Pochyliła się w moją stronę i powiedziała bardziej miękkim głosem: – Cierpiałaś, Mara, prawda? Gotowałam się w tym łóżku ze złości. Miałam ochotę splunąć jej w twarz. Ale nie mogłam. Powiedziałam: – Tak. Pokiwała głową. – Myślimy, że odmiana, którą odkryliśmy, pomoże przy twoim... unikalnym problemie. Jesteśmy po twojej stronie. Chcemy ci pomóc – powiedziała spokojnie. – Pozwolisz sobie pomóc? – Spojrzała ponad ramieniem na monitor. Nie, krzyknął mój umysł.
– Tak. – Cieszę się. – Uśmiechnęła się i sięgnęła ręką w stronę podłogi. Teraz trzymała pilota. – Pozwól, że coś ci pokażę – powiedziała i potem zawołała w przestrzeń. – Ekran. Niewielki, biały ekran wysunął się automatycznie z sufitu, podczas gdy część ściany przy lustrze cofnęła się, ukazując białą tablicę, a na niej listę. – Monitory – zawołała dr Kells, zanim udało mi się coś odczytać. Usłyszałam pikanie przy głowie, pasujące do bicia mojego serca. – Światła – powiedziała znowu i w pokoju zrobiło się ciemno. Potem uniosła pilota i nacisnęła play. Patrzyłam na trzęsące się nagranie z aparatu Claire. Patrzyłam na scenę, którą Jude zostawił dla mnie w mojej sypialni wcześniej. Obraz zrobił się ciemny. Usłyszałam swój śmiech. Ale wtedy nagranie się skończyło. Teraz widziałam coś jeszcze. Na tym nagraniu, na tym ekranie zobaczyłam kogoś podnoszącego kamerę. I zanim nagranie się skończyło, nastąpił rozbłysk światła. Który ukazał twarz dr Kells. Ona była w zakładzie. Ona tam była. Miałam ochotę rzygać, ale moje ciało było idealnie nieruchome, gdy znowu zapaliły się światła. Dr Kells wskazała na białą tablicę. – Mara, możesz przeczytać, co jest tam napisane? – Przesuwałam wzrokiem po słowach, a krew szumiała mi w uszach. Monitor zapikał szybciej.
Podwójnie ślepa próba S. Benicia, objawiający się (nosiciel G1821, pochodzenie nieznane). Skutki uboczne (?): Anoreksja, bulimia, samookaleczenie. Wrażliwość na zalecane leki. Podejrzenie przeciwwskazań, ale nieznane. T. Burrows, nie-nosiciel, zmarły. M. Cannon, nie-nosiciel, pod wpływem środków uspokajających.
M. Dyer, objawiający się (nosiciel G1821, oryginalny). Skutki uboczne: współwystępujący zespół stresu pourazowego, halucynacje, samookaleczenie, możliwa schizofrenia/paranoja. Wrażliwość na midazolam. Przeciwwskazania: podejrzenie n.e.s.s.? * J. Roth, objawiający się (nosiciel G1821, podejrzewa się oryginał), wywołany. Skutki uboczne: możliwa osobowość chwiejna emocjonalnie typu borderline, możliwe zaburzenia afektywne. Podejrzenie przeciwwskazań, ale nie znane. A. Kendall: nie-nosiciel, zmarły. J.L.: sztucznie objawiający się, protokół Lenaurda,* wczesne wprowadzenie. Skutki uboczne: mnogie zaburzenia osobowości (nieustępujące), osobowość antyspołeczna (nieustępujące); migreny, silna agresja (nieustępujące). Brak znanych przeciwwskazań. C.L.: sztucznie objawiający się, protokół Lenaurda, wczesne wprowadzenie, zmarła. P. Reynard; nie-nosiciel, zmarła. N. Shaw: objawiający się (nosiciel G1821, oryginalny). Skutki uboczne(?): samookaleczenie, możliwe zaburzenie opozycyjno-buntownicze (nieustępujące), zaburzenia zachowania? (nieustępujące), testowane: klasa a barbituraty (brak odpowiedzi), klasa b (brak odpowiedzi), klasa c (brak odpowiedzi); brak odpowiedzi na wszystkie klasy; (test m.a.d), zmarły. Ogólne skutki uboczne: mdłości, podniesiona temperatura, bezsenność, lęki nocne
– Bierzesz udział w ślepej próbie, Mara – powiedziała dr Kells. – A to oznacza, że większość twoich lekarzy i terapeutów była nieświadoma twojego uczestnictwa. Twoi rodzice również nie są świadomi. Zostałaś wybrana do tej próby, bo spełniasz warunek, masz gen, który cię rani. Nosicielka. – Przez niego jesteś niebezpieczna dla siebie i innych. Skutki uboczne. – Rozumiesz? – Tak – mój zdradziecki język odpowiedział. Rozumiałam. * Nie mam pojęcia, co znaczy ten skrót czy następny, sprawdzałam, ale nie znalazłam, pewnie to coś fikcyjnego * To fikcyjny autor Nowych Teorii, swoją drogą ciekawe czemu ta książka była w samolocie ojca Noah, facet jest na mojej liście podejrzanych :)
– Niektórzy twoi przyjaciele również są nosicielami tego genu, który zakłóca wasze normalne życie. Stella. Jamie. Noah. Ich imiona były na liście tuż przy moim. I przy J.L. Jak Jude Lowe. Chciałam wiedzieć, czym byliśmy i teraz wiedziałam. Nie byliśmy uczniami. Nie byliśmy pacjentami. Byliśmy obiektami. Ofiarami, i to idealnymi. Jeśli podniesiemy fałszywy alarm, dr Kells stwierdzi nasze szaleństwo, a w psychologii znajdą się setki dowodów, by ją poprzeć. Jeśli którekolwiek z nas powie prawdę, świat nazwie to fikcją. Zakład, Jude, Miami... ludzie, których zabiłam, brat, którego porwał Jude. To wszystko prowadziło do tego momentu. To to wszystko zostało wykalkulowane. Zaplanowane. Nie zostałam wysłana do Horyzontów – ja tu zostałam sprowadzona. Moi rodzice nie mieli pojęcia o tym miejscu; oni tylko chcieli, żeby mi się polepszyło, a dr Kells dała im nadzieję, że tak się stanie. Gdy myśleli, że mi się polepsza, postanowiłam, że nie pojadę do ośrodka na zjazd. A oni w końcu wypisaliby mnie z programu. I zdecydowali to w dzień, gdy Jude zmusił mnie, bym podcięła sobie nadgarstki. Ale nie po to, bym się zabiła. Żebym wróciła. Usłyszałam głos Stelli, zaledwie szept w moim umyśle. – Oni cię potrzebują. Oni? Dr Kells i Jude? Dr Kells przerwała moje galopujące myśli. – Twój warunek przysporzył wiele bólu ludziom, których kochasz, Mara. Chcesz przysparzać ból ukochanym? – Nie – powiedziałam i mówiłam szczerze. – Wiem, że nie chcesz – powiedziała poważnie. – I naprawdę mi przykro, że nie zdołaliśmy ci wcześniej pomóc. Mieliśmy nadzieję, że uda nam się podać ci leki uspokajające, zanim zawalisz budynek. Bardzo staraliśmy się uratować wszystkich twoich przyjaciół.
Moje serce zamarło. W pokoju panowała cisza przez sekundy, zanim znowu odezwało się pikanie. – Nie spodziewaliśmy się, że sprawy przyjmą taki obrót – mimo to, mieliśmy szczęście wyciągnąć Jamiego Rotha, Stellę Benicia i Megan Cannon, zanim stała im się poważniejsza krzywda. Ale po prostu nie mogliśmy dostać się do Noah Shaw. Musiałam się przesłyszeć. Właśnie tak. Spokojnie, powoli spojrzałam znowu na tablicę i zmusiłam umysł do zmienienia liter w słowa, które mogłabym zrozumieć, które miałyby sens. Ale gdy już je odczytałam, widziałam tylko: Zmarły. Zapisane pod imieniem Noah. Mój umysł powoli powtarzał słowa kobiety, którą Noah nazwał kiedyś kłamczuchą. – Twoja miłość go zniszczy. Każdy ból, który kiedyś czułam, był tylko ćwiczeniem przed tym momentem. – Dach zapadł się wokół ciebie, ale nie na ciebie, Mara. Noah był za blisko i to go zmiażdżyło. – Umrze przy twoim boku, zanim nadejdzie jego czas, chyba że pozwolisz mu odejść. – Tak bardzo, bardzo mi przykro – dr Kells powiedziała. To, co mówiła, było niemożliwe. Niemożliwe. Noah leczył się, gdy zostawał ranny, zawsze. Przyrzekł, że go nie zranię, przyrzekł, przyrzekł. Noah nie kłamał. Mnie nie okłamywał. Ale dr Kells kłamała. Kłamała o Judzie. Okłamała Jude'a. Okłamała moich rodziców w sprawie Horyzontów. Okłamywała nas wszystkich. I teraz też mnie okłamywała. Ale łza i tak poleciała. Tylko jedna. Stoczyła się w dół po moim policzku. – Chcemy się upewnić, że coś takiego nie stanie się ponownie, Mara, i myślę, że nam się uda, jeśli wyrazisz zgodę. Dr Kells czekała na moją odpowiedź, chociaż nie mogłam powiedzieć niczego innego poza tak. Ale ona wiedział, że nie mogłam się zgodzić, a to oznaczało, że to rodzaj jakiegoś przedstawienia, gry. Dla kogoś, nie dla mnie.
Byłam wściekła. – Chcemy, żeby ci się polepszyło, Mara. Chcesz, żeby ci się polepszyło? Jej słowa odgarnęły kurz ze wspomnienia. – Czego chcesz? – dr Kells zapytała mnie pierwszego dnia. – Żeby mi się polepszyło – odpowiedziałam jej. Wtedy moja odpowiedź była szczera. Po zakładzie pożerał mnie smutek. Po tym, jak Jude pojawił się na posterunku, styranizował mnie strach. Żal i poczucie winy, strach o moją rodzinę i o samą siebie. Strach przed sobą. To mną rządziło. I dr Kells wykorzystała to, by mną manipulować. I Jude też. Nie wiedziałam, jaką rolę w tym wszystkim odgrywał, albo co dr Kells miała z tyranizowania, torturowania i okłamywania mnie. Nie wiedziałam, dlaczego mnie potrzebują, ani dlaczego zostałam tu sprowadzona, ani nawet gdzie się znajdowałam lub czy byłam sama. Ale ja już nie bałam się. Na tej liście widniały inne imiona i jeśli byli tu ze mną, wyciągnę ich i zobaczymy znowu ludzi, których kochamy. Zobaczę znowu chłopaka, którego kocham. Wiedziałam to całą sobą. Dr Kells powtórzyła swoje pytanie. – Chcesz, żeby ci się polepszyło, Mara? Już nie. Coś wcześniej uśpionego odezwało się we mnie do życia. To coś wstało i sięgnęło po moją rękę. – Tak – mój język skłamał. Moja odpowiedź wywołała plastikowy uśmiech na jej wymalowanych ustach. Oto co wiedziałam: Byłam uwięziona w moim ciele, w tym łóżku, w tym momencie. I chociaż wyglądałam przez okna moich oczu, przez kraty mojego więzienia, wiedziałam, że nie zostanę uwięziona tu na zawsze. Uderzali w moją klatkę, by zobaczyć, czy gryzę. Gdy mnie wypuszczą, zobaczą, że odpowiedź brzmi tak.
KONIEC