Rachael Thomas Destiny znaczy przeznaczenie Tłumaczenie: Monika Łesyszak ROZDZIAŁ PIERWSZY Zafir Al Asmari z niedowierzaniem patrzył na ...
7 downloads
15 Views
943KB Size
Rachael Thomas
Destiny znaczy przeznaczenie Tłumaczenie: Monika Łesyszak
ROZDZIAŁ PIERWSZY Zafir Al Asmari z niedowierzaniem patrzył na ceglany dom, ku któremu zmierzał. Stara fasada kontrastowała z nienagannym londyńskim apartamentem, który właśnie opuścił. Czy możliwe, żeby osoba, której szukał, mieszkała w tak nędznych warunkach? Stadnina na wsi pod Londynem wyglądała, jakby pamiętała lepsze czasy. Nie tak wyobrażał sobie miejsce zamieszkania Destiny Richards. Ściągnęła go tu jej sława doskonałej trenerki narowistych koni. Dla niej osobiście odbył daleką podróż z Kezobanu. Zatrzymał czarny sportowy samochód i wysiadł, nadal niepewny, czy wejść do środka. Ktoś musiał go źle poinformować. Niemożliwe, żeby pracowała w tak zapuszczonym gospodarstwie. Stare szopy nie przypominały profesjonalnych stajni. Zamierzał wsiąść z powrotem, gdy jakiś ruch wewnątrz przykuł jego spojrzenie. Ciekawość zwyciężyła. Ruszył żwirowanym podjazdem i zajrzał do budynku służącego za maneż. Przez otwarte drzwi zobaczył wysoką, szczupłą młodą kobietę, wodzącą dookoła kasztanowatego konia. Zaciekawiony, ruszył wzdłuż ściany, by poznać jej tożsamość. Jeżeli to rzeczywiście Destiny Richards, to nie popełnił błędu, zatrudniając ją, zanim przybył, żeby poznać ją osobiście. ‒ Och, przyjechał pan – odwrócił jego uwagę wysoki, damski głos zza pleców. Zafir przystanął i zwrócił twarz ku nieco starszej od tamtej, jak na jego gust zbyt rozentuzjazmowanej kobiecie. ‒ Czy przybył pan na rozkaz szejka, żeby zobaczyć, jakich cudów Destiny dokonuje? Zafir zmrużył oczy. Drażnił go jej szczebiot, ale uznał, że to dobrze, że wzięła go za jego własnego podwładnego. Oceni, czy
Destiny Richards naprawdę tak doskonale radzi sobie z końmi, jak głosiła plotka. Miał nadzieję, że tak, lecz w tych okolicznościach nie za bardzo w to wierzył. ‒ Tak i nie mam czasu do stracenia – odpowiedział krótko. – Gdzie Destiny? ‒ Moja córka jest w stadninie. Tędy proszę. – Wskazała mu drogę z uśmiechem, obejmującym tylko usta, ale nie oczy. Pokrewieństwo Destiny z tą kobietą nie wróżyło dobrze. Nie wzbudziła sympatii Zafira. W jego kraju przywiązywano wielką wagę do pierwszego wrażenia, ale nie mógł zrezygnować z ostatniej szansy ratunku dla Majeeda. Bez słowa ruszył w kierunku maneżu, świadomy, że gospodyni podąża w ślad za nim. Wszedł po cichu, przystanął przy drewnianej ścianie i obserwował. Dopóki Destiny go nie spostrzegła, z przyjemnością mierzył wzrokiem wysoką, zgrabną sylwetkę w opinających biodra spodniach do konnej jazdy i obcisłym podkoszulku. Wysoko związany koński ogon kołysał się wdzięcznie przy każdym ruchu. Wyglądała uroczo, zupełnie inaczej, niż sobie wyobraził po spotkaniu z jej matką. Koń zwolnił kroku, wreszcie stanął na jej polecenie. Destiny poczekała, aż do niej podejdzie. Pogłaskała go po pysku i powiedziała do niego parę słow. Zafir zauważył, że łączy ją z nim bliska więź, że zwierzę jej ufa. Destiny odwróciła się i napotkała jego spojrzenie. Pomimo odległości to spojrzenie w jakiś sposób ich połączyło. Była piękna. Po raz pierwszy, odkąd został szejkiem Kezobanu, ktoś obudził w nim zainteresowanie. Odpędził niewygodne myśli. Jej uroda nie powinna go rozpraszać, zwłaszcza teraz, gdy protokół wymagał od niego znalezienia narzeczonej. Jako ostatni z rodu musiał zapewnić krajowi następcę tronu. ‒ Destiny, przyjechał człowiek od szejka, ten, o którym ci mówiłam. Mimo uśmiechu Zafir wychwycił w głosie matki dziewczyny ostrzegawczą nutę. Wyczuł też pomiędzy nimi napięcie. Ruszył przez piasek w stronę Destiny. Jego uwadze nie umknęło buntownicze spojrzenie, zanim ponownie zwróciła na niego wzrok,
tym razem z wyraźną dezaprobatą. Przemknęło mu przez głowę pytanie, czy pocałunek by jej nie ułagodził. Pociągała go nieodparcie. ‒ Pamiętam – odrzekła z pozornym spokojem. ‒ Destiny Richards. Czym mogę służyć? Koń podążył w ślad za nią i z zaciekawieniem obserwował, jak podaje rękę gościowi. Zafir ledwie powstrzymał uśmiech rozbawienia, gdy pozorowaną uprzejmością usiłowała zamaskować swą nieokiełznaną naturę. Przypominała mu młodą klacz, która wolałaby galopować po pustyni niż chodzić w cuglach. Najchętniej porwałby ją w ramiona i namiętnymi pocałunkami przełamał jej opór. Z przyjemnością ujął jej dłoń. Brązowe oczy o barwie polerowanego mahoniu patrzyły tak, jakby odwzajemniała jego zainteresowanie. Odpędził niestosowne myśli. Śmierć ojca przed sześciu laty zmusiła go do rezygnacji z nieskrępowanej swobody. Po raz pierwszy jej pożałował. ‒ Proszę mi wybaczyć wtargnięcie – zagadnął. – Słynie pani z umiejętności uspokajania koni po traumatycznych przeżyciach. Pani sława dotarła do szejka Kezobanu. Dlatego zawarł umowę z właścicielami stajni, na mocy której pojedzie pani do Kezobanu, żeby pracować z jego wspaniałym arabskim ogierem. Dlatego przybyłem, żeby poznać panią osobiście przed powrotem do kraju. Kłamstwo lekko przeszło mu przez usta. Zataił swoją prawdziwą tożsamość, ponieważ gdyby ją znały, matka Destiny albo ona sama z pewnością utrudniłyby mu zadanie. ‒ Rozumiem. A jeżeli nie zechcę przyjąć zaproszenia? – zapytała, wyraźnie zdenerwowana. ‒ Za późno na wahanie. Umowa została zawarta. Przyjechałem tylko po to, żeby sprawdzić, czy pani talent nie został przereklamowany. ‒ Muszę zobaczyć konia, zanim wyrażę zgodę na cokolwiek – odrzekła stanowczo. ‒ Destiny! Co ty wyprawiasz? – upomniała ją matka nerwowo. Wyglądało na to, że przeżyła szok. On też. Zupełnie zapo-
mniał o jej istnieniu. Prawdę mówiąc, o reszcie świata też. Widział tylko Destiny. Nigdy nie czuł takiej więzi z kobietą. ‒ Proszę zostawić nas samych – rozkazał. Osiągnął zamierzony skutek. Starsza z pań leciutko skłoniła głowę i wyszła. Najwyraźniej córka nie odziedziczyła po niej charakteru. ‒ Proszę wybaczyć, ale muszę zadbać o konia – oznajmiła Destiny. Nie czekając na odpowiedź, opuściła maneż. Zafir został jeszcze chwilę i odprowadził ją wzrokiem, nieco zirytowany, że po raz pierwszy w życiu musi walczyć o odzyskanie kontroli nad sobą. Zdecydowany sfinalizować kontrakt, po chwili ruszył w ślad za nią w pewnej odległości. Zwykle doceniał dobre konie, ale obecnie jego uwagę skutecznie odwróciła ponętna dziewczyna. Dlaczego właśnie ona? Bez wątpienia była piękna, lecz w niczym nie przypominała zadbanych, wyrafinowanych piękności, z którymi romansował, zanim został władcą Kezobanu. Robiła wrażenie niewinnej i niepokornej. Chyba właśnie jej naturalność zafascynowała go od pierwszego wejrzenia. Jej silna wola i opór obudziły w nim długo tłumione pożądanie. Odprowadziła konia do stajni i zamknęła za sobą drzwi, dając do zrozumienia, żeby jej nie przeszkadzał. Stanął więc, wsparty o futrynę, i obserwował, jak zdejmuje uprząż z konia i szczotkuje go płynnymi, rytmicznymi pociągnięciami szczotki. Zwierzę, najwyraźniej zadowolone z zabiegu, chwyciło trochę siana ze żłobu i głośno żuło. ‒ Zdałam egzamin? – zagadnęła, jakby rzucała mu wyzwanie, patrząc przy tym prosto w oczy. ‒ Tak. Wystarczająco dużo zobaczyłem – potwierdził. ‒ Ale ja jeszcze nie wiem, na czym stoję. Proszę wyjaśnić, czego ode mnie oczekujecie. Zafir podziwiał jej odwagę. Nikt nie przemawiał do niego tak śmiało. Ciekawiło go, jak by się zachowała, gdyby poznała jego tożsamość. Przez chwilę kusiło go, żeby wyznać prawdę, ale słowna potyczka sprawiała mu zbyt wielką przyjemność, by wyprowadzać ją z błędu. ‒ Poleci pani do Kezobanu pracować z Majeedem, najwspa-
nialszym ogierem szejka. Popatrzyła na niego nieufnie, nie przerywając czesania. Nie pozostało mu nic innego jak cierpliwie oczekiwać odpowiedzi, chociaż nie przywykł do czekania. ‒ Na czym polega problem? – spytała wreszcie, ruszając ku wyjściu. ‒ Spowodował wypadek, w którym zginęła siostra szejka – odpowiedział po dłuższej chwili. Choć mówił o własnej siostrze jak o obcej osobie, pytanie Destiny obudziło w nim na nowo wyrzuty sumienia. To od niego Tabinah uciekała na jego ogierze, ponieważ ją unieszczęśliwił. Destiny patrzyła na przystojnego mężczyznę w dżinsach i jasnoniebieskiej koszuli, niepasującej do oliwkowej cery człowieka pustyni. Wyobraziła go sobie w białych powiewnych szatach. Ale i w tym nieodpowiednim stroju robił na niej wielkie wrażenie. Wysoko uniesiona głowa i dumna postawa świadczyły o tym, że przywykł do wydawania rozkazów i posłuszeństwa podwładnych. Niewątpliwie zajmował wysoką pozycję, ale nie zamierzała wykonywać jego poleceń. Miała dość ulegania cudzej woli. Macocha postąpiła podle, zawierając umowę w jej imieniu, nie pytając jej o zdanie. Chodziło jej wyłącznie o pieniądze. Jej los nic jej nie obchodził. Była równie zimna i apodyktyczna jak jej ojciec, co tylko wzmagało w Destiny chęć ucieczki. Choć stajnie przypominały szczęśliwe chwile dzieciństwa przed śmiercią matki, chciała stąd odejść za przykładem młodszej siostry Milly, zanim postępowanie macochy do reszty zatrze dobre wspomnienia. ‒ Przykro mi z powodu kłopotów szejka, ale nie mogę wam pomóc – odrzekła stanowczo. Przybysz zmrużył oczy ciemne jak onyks i zacisnął zęby pod krótko przystrzyżoną ciemną brodą. ‒ Ustaliliśmy z pani matką, że będzie pani w stanie natychmiast polecieć do Kezobanu – oświadczył głosem nie znoszącym sprzeciwu. ‒ Po pierwsze, jest moją macochą, nie matką, a po drugie nie
miała prawa działać w moim imieniu za moimi plecami, nawet dla bogatego szejka. Proponuję więc poszukać pomocy gdzie indziej. – Chciała go wyminąć, ale gdy podeszła bliżej, nogi odmówiły jej posłuszeństwa, a serce przyspieszyło rytm jak u zakochanej nastolatki. Praktycznie nic nie wiedziała o miłości. Nigdy żadnej nie przeżyła. Unikała jej jak ognia. Całe uczucie przelała na konie. Wmawiała sobie, że serce wali jej jak młotem ze złości na macochę, a nie z powodu bliskości egzotycznego gościa, ale nie mogła oderwać od niego wzroku. ‒ Umowa zobowiązuje, panno Richards. Za dwa dni wylatuje pani do Kezobanu. Szorstki, rozkazujący ton głosu podziałał jak sygnał alarmowy. Ciemne oczy błyszczały gniewem niczym gwiazdy na nocnym niebie, kuszące i groźne. Przez ostatnie szesnaście lat, odkąd macocha na stałe wkroczyła w ich życie, posłusznie wypełniała jej i ojca wolę, rezygnując z własnych marzeń i aspiracji. Została, żeby wspierać młodszą siostrę w okresie dorastania. Ostatnio pomogła jej umknąć władzy ojca i osiedlić się w Londynie. Teraz, kiedy Milly szczęśliwie stanęła na własnych nogach, przyszedł czas na nią. Nie musiała się już troszczyć o nikogo prócz siebie. Tymczasem ten obcy uznał, że ma prawo wtargnąć w jej życie i wywieźć ją na pustynię na życzenie szejka, którego z pewnością stać było na zatrudnienie najwyższej klasy światowych specjalistów. Może jednak nieoczekiwana propozycja stanowiła szansę wyzwolenia? We wczesnych latach młodości miłość do koni pochłonęła ją całkowicie, nie zostawiając miejsca na inne uczucia. Albo też stanowiła wymówkę dla ucieczki od rzeczywistości. Czy mogła wykorzystać swoje umiejętności, żeby zyskać upragnioną wolność? ‒ Nie obchodzą mnie wasze ustalenia. Nigdzie nie jadę – oświadczyła, gdy uświadomiła sobie, że wpadłaby z deszczu pod rynnę, spod władzy jednego tyrana w ręce drugiego. Doszła do wniosku, że lepiej odrzucić kuszącą ofertę i znaleźć inny sposób zyskania finansowej i osobistej niezależności.
‒ Majeed to wspaniały rumak. Zachowuje się, jakby wiedział, kto spadł z jego grzbietu, i jakby obwiniał się o śmierć siostry szejka – wyrwał ją z zadumy głos przybysza. – Zginęła na miejscu. Jego słowa poruszyły w sercu Destiny czułą strunę. Współczuła władcy dalekiego kraju, ale nie zamierzała rozwiązywać jego problemów. Miała własne. ‒ Bardzo mi przykro z powodu tej tragedii, ale naprawdę nie mogę wam pomóc. ‒ Ogier cierpi męki. Nie dopuszcza do siebie nikogo. Stanowi zagrożenie dla siebie i otoczenia. Wielu na próżno próbowało go utemperować. W pani ostatnia nadzieja. Inaczej marny jego los. Destiny gwałtownie zaczerpnęła powietrza, gdy dotarł do niej sens jego słów. Nawet gdyby tak stał do wieczora i przypominał warunki kontraktu z macochą, nic by nie zyskał. Ale przekonało ją jego szczere współczucie dla zwierzęcia. Postanowiła jednak nie wyrażać zgody od razu, lecz ubić interes, który uwolni ją od zależności od rodziny. ‒ Jakie warunki ustaliliście? – spytała szorstkim tonem, na jaki nie pozwoliła sobie od lat. Oburzenie knowaniami za jej plecami dodało jej odwagi, na którą dotychczas nie mogła sobie pozwolić. ‒ Uzgodniliśmy, że będzie pani pracować w Kezobanie co najmniej dwa miesiące za wysoką stawkę. ‒ Którą niewątpliwie moja macocha kazała wypłacić sobie – stwierdziła lodowatym tonem. Wiedziała już, że ojciec nie kochał jej matki, jak sobie wyobrażała w dzieciństwie, i nie był z nią szczęśliwy. Po jej śmierci przestał udawać. Pokazał zimne, wyrachowane oblicze. Znalazł w drugiej żonie godną siebie partnerkę. Dlatego pozwolił jej wykorzystać talent córki, by wyciągnąć pieniądze od władcy dalekiego, pustynnego kraju. ‒ Tak, jako rekompensatę za pani nieobecność – potwierdził. – Wysoko panią ceni. Destiny o mało nie parsknęła śmiechem. Macocha wciąż jej powtarzała, że jest nikim, zaledwie dziewczyną stajenną. Ceniła
tylko pieniądze, które za nią dostała. Destiny nie zamierzała jednak wyprowadzać go z błędu, gdy dawał jej szansę na nowe życie i wymarzoną przeprowadzkę. Jeśli przy okazji pomoże ogierowi szejka, tym lepiej. Umiała sobie radzić z trudnymi końmi. Oczywiście nie liczyła na zapłatę od macochy. ‒ Moje usługi też będą kosztowały, dwa razy więcej, płatne na moje ręce – oświadczyła stanowczo. ‒ Oczywiście. Czyżby usłyszała nutę ironii w głosie egzotycznego przybysza? Zwężone źrenice nasunęły jej podejrzenie, że posunęła się za daleko. ‒ Ale najpierw muszę zobaczyć konia – zastrzegła rzeczowym tonem, choć wciąż nie dowierzała, że zaakceptował jej warunki. ‒ Mój prywatny odrzutowiec będzie do pani dyspozycji w każdej chwili – odrzekł ze zniewalającym uśmiechem, który przyspieszył jej puls. ‒ Pański? – spytała z niedowierzaniem, ale nie drążyła tematu, zadowolona z pomyślnego przebiegu negocjacji. Zafir omal nie wyznał jej prawdy, ale wolał nie ryzykować, że odrzuci ofertę na wieść, że ją okłamał. Jego ulubiony rumak nadal przeżywał koszmar sprzed roku. On też. ‒ Przepraszam, oczywiście chodziło o samolot szejka – sprostował, ale wątpił, czy go usłyszała, zatopiona w rozmyślaniach. Liczył na to, że gdy uleczy Majeeda, łatwiej będzie mu zamknąć tragiczny rozdział przeszłości. Tabinah uciekała, żeby nie wyjść za kandydata, którego wyznaczył jej na męża. Wiele by dał, by móc cofnąć czas. Rozkazując jej poślubić człowieka, którego dla niej wybrał, nie postąpił jak brat, lecz jak władca, nieświadomy, jak bardzo ją unieszczęśliwia. Po śmierci młodszej siostry jedynie na nim spoczywał obowiązek zapewnienia ciągłości dynastii poprzez zawarcie aranżowanego małżeństwa. Nie pociągała go ta perspektywa, ale nie zawiedzie swojego narodu. Pokładał wielką nadzieję w umiejętnościach Destiny. Choć pewnie nigdy nie uciszy wyrzutów sumienia, liczył na to, że pomoże przynajmniej nieszczęsnemu zwierzęciu dojść do siebie
po przebytej tragedii. Jej pełne współczucia spojrzenie utwierdziło go w tym przekonaniu. Zyskał pewność, że posiada nie tylko talent, ale i dobre serce, niezbędne w pracy z wrażliwym zwierzęciem. ‒ Czy przyjmuje pani zlecenie? – zapytał. ‒ Tak. Będę gotowa do wylotu za dwa dni. Zafir podał jej rękę na pożegnanie. Gdy ją pochwyciła, ciepło jej dłoni rozeszło się po całym ciele, jakby połączyła ich jakaś niewidzialna, niewytłumaczalna więź. Gdy podniosła na niego wzrok, zobaczył w jej oczach zakłopotanie. Czy czuła to samo co on? Czy też odnosiła wrażenie, że los w jakiś sposób związał ich ze sobą? Intrygowała go jak żadna inna kobieta, nieokiełznana jak pustynny rumak i nerwowa jak źrebię. Podczas pierwszego kontaktu wykazała niezwykłą śmiałość i odwagę, ale czy zachowa ją w Kezobanie, gdy odkryje, że ma do czynienia z szejkiem? ‒ Doskonale. W takim razie wracam do kraju i przygotuję wszystko na pani przybycie. ‒ A jeżeli stwierdzę, że nie potrafię pomóc ogierowi, czy pozwolicie mi wyjechać? – spytała z niepewną miną. ‒ Oczywiście. Nie będzie pani więźniem, lecz honorowym gościem. Może pani opuścić nasz kraj w każdej chwili.
ROZDZIAŁ DRUGI Podczas schodzenia do lądowania Destiny patrzyła na wypaloną ziemię na dole. Stare miasto, najwyraźniej wykute z pustynnego kamienia, wybudowano na szczycie wzgórza nad rzeką. Po drugiej stronie stała tak imponująca budowla, że musiała być pałacem szejka. Wokół ustawiono wyraźnie nowsze i skromniejsze budynki, przypuszczalnie dla ochrony. Dalej rozciągał się bezkres pustyni. Wszystko ją ciekawiło. Żałowała, że nie zdążyła przed wyjazdem zebrać wiadomości o tym kraju. Po wylądowaniu ogarnęło ją szalone podniecenie. Tu będzie mieszkać przez najbliższe dwa miesiące. Miała też naiwną, cichą nadzieję na ponowne spotkanie z atrakcyjnym wysłannikiem szejka. Wciąż pamiętała dotyk jego dłoni, który obudził niespełnione romantyczne marzenia. Trochę przerażał ją jego apodyktyczny charakter, ale szybko wytłumaczyła sobie, że przypuszczalnie zajmuje wysokie stanowisko i jego zadanie polega na rozkazywaniu innym. Pociągała ją nie tylko jego niezaprzeczalnie atrakcyjna aparycja. Gdy mówił o ogierze szejka, mimo twardego charakteru przez krótką chwilę zobaczyła w nim innego, ciepłego i współczującego człowieka. Jej myśli wciąż krążyły wokół egzotycznego gościa, gdy opuściła klimatyzowane wnętrze. Fala nieprawdopodobnego gorąca omal nie wepchnęła jej z powrotem do kabiny, ale gdy czarny SUV zaparkował przy schodkach, zeszła w nadziei, że zobaczy znajomą twarz. Doznała zawodu, gdy ujrzała kogoś innego. Żeby ukryć rozczarowanie, zasłoniła twarz szalem, który narzuciła na głowę. Człowiek, który po nią przyjechał, z obojętną miną otworzył jej drzwi. Jeżeli tak ją witano, jak przyjmie ją sam szejk, kiedy zaprowadzą ją przed jego oblicze? Podczas krótkiej podróży z lotniska usiłowała dostrzec jak
najwięcej szczegółów otoczenia. Po ulicach spieszyło mnóstwo przechodniów. Żałowała, że nie może do nich dołączyć i zwiedzić barwnego bazaru jako anonimowa turystka. Wkrótce podjechali pod imponujące mury pałacu. Destiny z nerwów dostała skurczu żołądka. Poprowadzono ją chłodnymi, marmurowymi schodami do bogato zdobionego wnętrza. Zdenerwowanie sięgnęło zenitu, gdy otworzono przed nimi dwoje wielkich drzwi i ludzie, którzy ją eskortowali, znikli bezszelestnie. Ledwie zerknęła na wysokie sklepienie, udekorowane błękitno-złotymi ornamentami, i przepiękne ogrody za oknem, bo otwarto kolejne drzwi naprzeciwko niej. Odetchnęła z ulgą na widok wysłannika szejka, ale zaraz popadła w zakłopotanie, gdy otaczający go ludzie pochylili głowy i odeszli, zostawiając ich samych, nie licząc dwóch strażników przy drzwiach. Biały fez podkreślał pięknie rzeźbione rysy. Ciemne oczy patrzyły na nią, gdy ku niej szedł. Narodowy strój z narzuconym na wierzch złotym okryciem, o wiele lepiej do niego pasował niż dżinsy i koszulka, w których go widziała za pierwszym razem. Wyglądał w nich jak król. ‒ Proszę pozwolić, że się przedstawię – zagadnął ze śpiewnym akcentem, który pamiętała z pierwszego spotkania. – Szejk Kezobaru, Zafir Al Asmari. ‒ Szejk? – powtórzyła Destiny z niedowierzaniem. – Nie jego podwładny? ‒ Nie. ‒ Szkoda, że nie wiedziałam, kto naprawdę odwiedził naszą stadninę. Pewnie powinna okazać większy respekt. Jego mina świadczyła, że też tak uważa. Gdy podszedł bliżej, dokładała wszelkich starań, by nie pożerać wzrokiem wspaniałej postaci. Pewnie stała zbyt nisko w hierarchii społecznej nawet dla jego przedstawiciela, co nie przeszkadzało jej snuć romantycznych marzeń o porwaniu przez egzotycznego gościa do dalekiego kraju. Teraz, gdy poznała jego tożsamość, w mgnieniu oka legły w gruzach.
Mimo że od początku emanował władzą i niezachwianą pewnością siebie, jak jej ojciec, usiłowała ignorować to pierwsze wrażenie. Teraz zyskała pewność, że rzeczywiście sprawuje władzę, prawdopodobnie absolutną, a nie znosiła tyranów. Dlaczego więc serce przyspieszyło rytm, ledwie zatrzymał na jej twarzy spojrzenie ciemnych oczu, a potem zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów? Stała wyprostowana, zadowolona, że wybrała strój zgodny z obyczajowością jego kraju. ‒ Proszę wybaczyć, że nie wyprowadziłem was z błędu. Pani macocha wzięła mnie za wysłannika szejka. Pozwoliłem wam tak myśleć, ale teraz mam nadzieję, że przejdziemy do porządku dziennego nad tym drobnym nieporozumieniem – dodał, podchodząc bliżej. Świetnie mówił po angielsku. Doskonała znajomość języka podkreślała jego pozycję, ale Destiny pamiętała, że zupełnie innym tonem opowiadał o siostrze szejka – czyli o własnej. To, że współczuł nieszczęśliwemu ogierowi i że w mgnieniu oka przejrzał jej macochę, też uczyniło go w oczach Destiny bardziej ludzkim. Teraz jednak nie dostrzegła w nim śladu emocji. ‒ Przyjechałam pracować z koniem, a nie żeby oceniać Waszą Wysokość – odrzekła z godnością. Kiedy przyjmowała zlecenie, niepokoiło ją, że ucieka od żelaznej woli ojca wprost do siedziby jeszcze większego despoty. Czas pokazał, że miała rację. Będzie musiała wypełniać jego polecenia, by otworzyć sobie furtkę do nowego, niezależnego życia. Przyrzekła sobie, że nie zmarnuje tej szansy. Zafira zaskoczyło skromne odzienie Destiny, zgodne z kulturą jego kraju. Powinno ugasić pożar zmysłów, który w nim rozpaliła jeszcze w Anglii, ale tylko go podsyciło. Pierwszego dnia w stajni zaiskrzyło między nimi. Wyglądało na to, że Destiny nie chce tego przyznać nawet przed sobą, podobnie jak on, co go zaintrygowało. Kusił go smak zakazanego owocu. ‒ Odbyła pani długą podróż. Zacznie pani pracę od jutra – oznajmił. ‒ Dziś zje pani ze mną kolację. Gdy popatrzyła na niego podejrzliwie, ledwie powstrzymał
uśmiech rozbawienia. Nigdy przedtem nie napotkał takiej rezerwy ze strony płci pięknej, ale też żadnej cudzoziemki jak dotąd nie zaprosił do pałacu. Zanim odziedziczył tytuł szejka Kezobanu, zawsze romansował za granicą, głównie w Londynie i Nowym Jorku. ‒ Dziękuję, ale Wasza Wysokość ma z pewnością ważniejsze obowiązki niż goszczenie mojej skromnej osoby – odpowiedziała. Jej łagodny głos podziałał jak pieszczota. Chyba za bardzo przygniatał go ciężar obowiązków, skoro zapomniał, jak przemożny bywa pociąg do płci przeciwnej. ‒ Zawsze godnie przyjmuję gości. Nie będzie pani wyjątkiem. ‒ Czy to konieczne? Pytanie powinno go oburzyć, ale nie czuł gniewu. Nie potraktowała go jak władcy, tylko jak mężczyznę. Odkąd zasiadł na tronie po śmierci ojca, nikt go tak nie postrzegał. ‒ Tak – rzucił krótko. Podszedł na tyle blisko, że wyczuwał jej delikatny, kwiatowy zapach. Najchętniej wyprosiłby wszystkich, porwał ją w ramiona i całował te pełne wargi do utraty tchu. Z przerażeniem odstąpił do tyłu. Co w niego wstąpiło? Spoczywała na nim odpowiedzialność za kraj. Całowanie gościa absolutnie nie wchodziło w grę. ‒ W takim razie chętnie przyjmę zaproszenie – odparła. ‒ Cała przyjemność po mojej stronie – odrzekł zgodnie z prawdą. Z niecierpliwością wyczekiwał ucztowania razem z nią. – Przedyskutujemy metody pracy z Majeedem. – Odszedł i wrócił za biurko. Potrzebował dystansu od ślicznej cudzoziemki, która budziła w nim zbyt silne emocje. ‒ Przypuszczam, że będzie to dla Waszej Wysokości bolesne, ale muszę poznać okoliczności wypadku i wiedzieć, jak ogier zachowywał się wcześniej. ‒ Opowiem pani. Ale tylko to, co konieczne. Nikomu by nie wyjawił, że ponosi winę za śmierć siostry, że zmuszając ją do wyjścia za mąż za kogoś, kogo nie kochała, pchnął ją do tak drastycznego kroku. Przez cały rok dręczyły go wyrzuty sumienia. Destiny obudziła
je na nowo. Nie miał prawa jej pragnąć w obliczu planowanego aranżowanego małżeństwa, takiego, do jakiego usiłował nakłonić Tabinah. Destiny cała w nerwach szła za strażnikami przez pałacowe wnętrza na spotkanie z władcą, który wcześniej zataił przed nią swą tożsamość. Nie potrafiła odgadnąć, co chciał przez to osiągnąć. Odpoczynek w luksusowym apartamencie z widokiem na czarowne ogrody powinien ją odprężyć, ale zżerały ją nerwy na myśl o ponownym spotkaniu z człowiekiem, który równie mocno ją intrygował, co irytował. Zapadał wieczór. W krużgankach płonęły latarnie, nadając wnętrzom niesamowity, baśniowy nastrój. Wtem strażnik odstąpił na bok i wskazał przejście przez łukowate drzwi do innej części pałacowych ogrodów. Zobaczyła coś w rodzaju namiotów, udrapowanych złocistym szyfonem. W środku płonęły lampiony. Sceneria wyglądała zbyt intymnie na oficjalną kolację z przyszłym szefem. Potem go dostrzegła. Bez zawoju na głowie wyglądał bardziej swojsko. Serce Destiny przyspieszyło do galopu. Żaden mężczyzna dotąd tak na nią nie działał. ‒ Dobry wieczór. Mam nadzieję, że odpoczęła pani po podróży? – zagadnął na powitanie. Zmysłowy ton głosu wraz z nastrojowym otoczeniem obudziły w niej niepokój. Zaraz jednak uświadomiła sobie, że niemożliwe, żeby potężny szejk zainteresował się jej osobą. Prawdopodobnie miał cały harem piękności. ‒ Jak mogłabym nie odpocząć w tak wspaniałym apartamencie? – odrzekła uprzejmie. Gdy podniosła na niego wzrok, po raz pierwszy zobaczyła na zwykle surowym obliczu zniewalający uśmiech rozbawienia. ‒ Miło mi, że założyła pani strój zgodny z naszą kulturą – pochwalił. – Doceniam pani starania, dlatego postanowiłem pokazać pani próbkę życia na pustyni. ‒ Dziękuję – wykrztusiła, mile zaskoczona pochwałą. Nie spodziewała się takiej kurtuazji po człowieku, który na jej własnym
terenie wydawał jej rozkazy. ‒ Szkoda tylko, że nie mogłem pani zabrać na prawdziwą pustynię – dodał. ‒ Tu jest pięknie – odpowiedziała, wchodząc do namiotu. Ciepły wietrzyk poruszał jasnozłotymi zasłonami. Świece migotały w ozdobnych lampionach, tworząc romantyczną scenerię. Czy powinien ją zaniepokoić jego gest? Zdała się na łaskę obcego człowieka tysiące mil od domu. Szybko doszła do wniosku, że oszukuje samą siebie. Dzieliła ją przepaść od króla pustyni. Nie istniała szansa, że zwróci uwagę na kogoś takiego jak ona. Im prędzej to sobie zapamięta, tym lepiej. ‒ Nie podoba się pani? – spytał z wyraźnym rozczarowaniem, jakby jej milczenie kazało mu zwątpić, czy docenia jego wysiłek. ‒ Jest przepięknie. Fantastycznie! – zapewniła z autentycznym entuzjazmem. Zafir obserwował, jak Destiny w luźnych białych spodniach i długiej koszulowej bluzce podziwia otoczenie. W różowym szalu, narzuconym na głowę, wyglądała delikatnie jak kwiat z jego baśniowych ogrodów. Żałował, że nie przebywają daleko na pustyni, z dala od ludzi, a zwłaszcza od obowiązków. Zważywszy na napięte stosunki z macochą, podejrzewał, że Destiny nie wie, co znaczą rodzinne zobowiązania i honor. Przyleciała tu pod presją i postawiła twarde warunki, co nie przeszkadzało mu jej pragnąć. Najchętniej powiedziałby jej, że przewyższa urodą wszystko, co ogląda, ale nie ściągnął jej tutaj, żeby ją uwodzić. Nigdy nie zaprosił do pałacu żadnej kobiety, nawet w beztroskich młodzieńczych latach. Musiał też pamiętać o konieczności znalezienia odpowiedniej małżonki. Nie mógł sobie pozwolić na zainteresowanie atrakcyjną cudzoziemką. Dlatego nadał głosowi możliwie neutralny ton, gdy odrzekł uprzejmie: ‒ Miło mi, że się pani spodobało. ‒ Czekam z niecierpliwością na spotkanie z rumakiem Waszej Wysokości. Muszę jednak najpierw dowiedzieć się czegoś więcej o wypadku – dodała nieśmiało. ‒ Niestety to konieczne, jeśli
mam mu pomóc. Współczucie w jej głosie wzmogło poczucie winy. Pewnie myślała, że cierpi po śmierci siostry. Za nic w świecie nie przyznałby, że jeszcze bardziej dręczą go wyrzuty sumienia. ‒ Najpierw zjedzmy – zaproponował, gdy słudzy wnieśli poczęstunek. Wskazał jej stół, nakryty obrusem w takich samych czerwono-złotych barwach, jakimi dekorował swój namiot podczas samotnych wypraw na pustynię kilka razy do roku. Mimo że podziękowała uśmiechem, widział, że onieśmielił ją jego szorstki ton. I dobrze. Nie mógł sobie pozwolić, żeby rządziły nim emocje lub własne potrzeby. Zawsze stawiał interes państwa na pierwszym miejscu, również wtedy, gdy aranżował małżeństwo Tabinah mimo jej błagań o zmiłowanie. ‒ Nie tak wyobrażałam sobie pierwszy wieczór tutaj – wyznała z oczami błyszczącymi radością. Wyglądała jeszcze piękniej, niż ją zapamiętał. Podczas pierwszego spotkania odniósł wrażenie, że nie zdaje sobie sprawy ze swojej urody albo że specjalnie ją ukrywa, bo woli pozostawać w cieniu. ‒ A czego się pani spodziewała? Że zamknę panią na klucz i wypuszczę dopiero do pracy? – zażartował. ‒ Ależ skąd! – zaprotestowała żywiołowo, lecz zaczerwienione policzki świadczyły o tym, że odgadł jej obawy. – Nie oczekiwałam tak wielkich względów – dodała z zażenowaniem. ‒ Wszystkich gości tak witam, Destiny. – Po raz pierwszy z przyjemnością wymówił jej imię. ‒ Zawsze im pokazuję, co moje królestwo ma najlepszego do zaoferowania. Musiał dać do zrozumienia, że jej nie wyróżnia, przede wszystkim żeby odwrócić własną uwagę od roziskrzonych oczu i ciemnych włosów lśniących w blasku świec. Kusiło go, żeby poczuć ich jedwabistą gładkość. Nie powinien myśleć w ten sposób o żadnej kobiecie, nawet o przyszłej żonie, a już na pewno nie o obcej. ‒ Żeby rozpocząć pracę z koniem, muszę poznać okoliczności wypadku – przypomniała. Zafir zaczekał, aż słudzy uprzątną stół. Z przyjemnością obserwował jej zachwyconą minę, gdy podano zestaw deserów.
Żałował, że musi przybliżyć szczegóły tragedii sprzed roku. Wiedział, że w pałacu szeptano na ten temat, ale jeszcze nigdy nie wyjawił nikomu całej prawdy. A z niewyjaśnionych powodów szczególnie zależało mu na opinii Destiny. ‒ Tabinah nie odpowiadał kandydat na męża, którego dla niej wybrałem. Zaaranżowałem małżeństwo dla obustronnej korzyści, by połączyć dwa potężne, wpływowe rody. Niestety Tabinah nie podzielała mojego podejścia do obowiązków wobec dynastii i państwa. Pragnęła wolności. Twierdziła, że kocha innego, zupełnie nieodpowiedniego człowieka dla siostry szejka Kezobanu. ‒ Bardzo mi przykro – szepnęła Destiny, spuszczając rzęsy. ‒ Niepotrzebnie. W naszej kulturze wiele małżeństw jest zawieranych bez miłości – stwierdził obojętnym tonem. ‒ To smutne. Każdy potrzebuje miłości – stwierdziła, zaglądając mu w oczy, jakby rzucała mu wyzwanie. ‒ Czy byłaś kiedyś zakochana? – zapytał, ponieważ zaczął podejrzewać, że żyje takimi samymi romantycznymi marzeniami jak Tabinah. ‒ Nie – rzuciła krótko. Czytała o miłości w pamiętnikach matki, ale fakt, że ojciec wkrótce po jej śmierci znalazł sobie drugą żonę, świadczył o tym, że kochała bez wzajemności. Przysięgła sobie, że nie powtórzy jej błędu. Poślubi tylko kogoś, kto odwzajemni jej uczucie. ‒ I nie wyszłaś za mąż. ‒ Praca z końmi całkowicie mnie absorbuje. Zafir wstał, ona również. Gdy podszedł bliżej, jej serce zaczęło szybciej bić. Najchętniej zwiększyłaby dystans, ale jego spojrzenie zatrzymało ją w miejscu, niemal zahipnotyzowało. ‒ Nie szukaj wymówki. ‒ Nie szukam. Naprawdę uwielbiam moje zajęcie. Traktuję je jak powołanie. Przyjechałam tu, żeby ratować nieszczęsnego ogiera, nie na żądanie macochy czy Waszej Wysokości. Przemknęło jej przez głowę, że naruszyła zasady dworskiego protokołu, ale mówiła szczerą prawdę. Wzięła zlecenie przede wszystkim dlatego, że Zafir zasugerował, że w niej pokłada
ostatnią nadzieję. Brzęczenie owadów w ciemnościach ogrodu i odurzające aromaty wraz z wykwintnym posiłkiem tworzyły romantyczny nastrój. Mimo zmęczenia wstąpiła w nią nowa energia. ‒ Jestem ci bardzo zobowiązany. Jutro zaczniesz pracować z Majeedem. Jestem pewien, że tak pełna temperamentu, ale też wrażliwa osoba jak ty zdoła mu pomóc. Podszedł do niej, nie odrywając od niej wzroku. Czyżby ją testował? Nie, niemożliwe. Potężny władca zawsze dostawał wszystko, czego chciał. ‒ To dla mnie zaszczyt, pracować z tak wspaniałym zwierzęciem – odrzekła. Celowo kierowała rozmowę na sprawy zawodowe, żeby nie robić sobie nierealnych złudzeń. ‒ Nie będzie to łatwe wyznanie. ‒ Jestem na nie gotowa. ‒ Odprowadzę cię do apartamentu. Tędy proszę. – Wskazał jej ścieżkę wśród bujnej zieleni, oświetloną przyćmionym światłem. ‒ Nie spodziewałam się tak wspaniałych ogrodów na pustyni – zagadnęła, żeby odwrócić własną uwagę od niestosownych pragnień. ‒ Spędziłem całe lata na studiowaniu systemów irygacyjnych w pustynnych regionach. Obecnie doskonali specjaliści nawadniają naszą ziemię – dodał z dumą. – Dostarczanie wody i zapewnienie ludziom lepszego życia to moja pasja. ‒ Bardzo szlachetna i ciekawa. ‒ Miło mi to słyszeć – odrzekł z dworską uprzejmością, otwierając furtkę pod arkadą, ozdobioną skomplikowanymi wzorami. – To pałacowe ogrody publiczne. Możesz po nich spacerować, kiedy tylko zapragniesz. Destiny rozpoznała tarasy przed swoim apartamentem, ale zanim zdążyła otworzyć usta, pożegnał ją słowami: ‒ Życzę ci dobrej nocy. ‒ Dziękuję Waszej Wysokości za piękny wieczór – odrzekła z drżeniem serca. ‒ Cała przyjemność po mojej stronie. Zapadła tak ciężka cisza, że Destiny ledwie mogła oddychać.
Patrzył na nią tak, jakby chciał ją pocałować. Odruchowo zwróciła ku niemu twarz, ale w porę się opanowała i gwałtownie odstąpiła do tyłu. ‒ Dobranoc – wymamrotała pospiesznie.
ROZDZIAŁ TRZECI Destiny niewiele spała tej nocy. Jej myśli nieustannie krążyły wokół szejka. Znużona bezsennością, wstała o świcie i wyszła na taras. Patrzyła, jak niebo zmienia kolor z pomarańczowego na czysty błękit. Chciała już zacząć pracę, ale musiała zaczekać, aż ktoś po nią przyjdzie. Zaraz po przyjeździe uświadomiono jej, że zawsze będzie ją ktoś eskortował, co sprawiło, że czuła się tu jak więzień, nie jak gość. Niebawem młody chłopiec zapukał do drzwi. Podążyła za nim przez jasne, przestronne korytarze, podziwiając publiczną część ogrodu spomiędzy arkad. Słońce już zaczynało przygrzewać. W końcu dotarli na miejsce. Chłopak przedstawił ją nowemu opiekunowi. Nic nie przygotowało jej na to, co zobaczyła za ozdobną bramą z kutego żelaza. Przepiękne stajnie w niczym nie przypominały jej zapuszczonej stadniny. Myślała, że ojciec ją zaniedbał, ponieważ przywoływała bolesne wspomnienia o śmierci pierwszej żony, ale po przeczytaniu pamiętnika matki poznała całą prawdę. ‒ Boks ogiera szejka jest na końcu – poinformował stajenny prawie nienaganną angielszczyzną. Proste białe szaty lekko falowały, gdy prowadził ją niemal bezszelestnie długim przejściem, wyłożonym mozaiką piaskowej barwy. Nagle przystanął i zwrócił ku niej twarz z niepewną miną. ‒ Ogier nie opuści murów rezydencji. W jego oczach widać strach i nieufność. Wielu próbowało do niego dotrzeć, ale nikomu się nie udało. ‒ Nie wyszedł poza bramę prawie przez rok? – spytała z przerażeniem, gdy uświadomiła sobie, że musi sobie poradzić ze znacznie większym problemem, niż przewidywała. Zaczęła wąt-
pić, czy wystarczą jej dwa miesiące na pozyskanie zaufania Majeeda. ‒ Od czasu, gdy siostra szejka pojechała na nim w nocy na pustynię, gdzie zginęła. Tędy proszę. Destiny podążyła za nim do boksu. Nie powstrzymała okrzyku zachwytu na widok czarnej, lśniącej sierści przepięknego rumaka, równie majestatycznego jak jego właściciel. ‒ Najpierw go wyszczotkuję – zasugerowała. Mężczyzna skinął głową i po chwili wręczył jej zgrzebła. ‒ Tam wisi uzda – poinformował. ‒ Dziękuję. Popatrzyła na skórzaną uprząż z kolorowymi wstążkami. Wątpiła, czy którykolwiek koń, z którym ostatnio pracowała, pozwoliłby sobie założyć tak jaskrawe ozdoby. Być może Majeed nie był tak nerwowy, za jakiego go uznano. Po wyjściu stajennego stanęła bez ruchu, czekając, aż ogier zaakceptuje jej obecność. Zerkał na nią czujnie, strzygąc uszami, z wysoko podniesioną głową. ‒ Jesteś bardzo przystojny – zagadnęła łagodnie. – Prawie tak przystojny jak twój pan. Natychmiast zobaczyła przed sobą twarz Zafira, co ją zaszokowało. Choć widziała go tylko trzy razy, zapamiętała każdy szczegół. Uznała to za sygnał alarmowy. Nie potrzebowała dodatkowych komplikacji, takich jak pociąg do szejka. Zafir najchętniej odprowadziłby Destiny do stajni, ale musiał przestrzegać protokołu. Szczególne względy wobec cudzoziemki, która przyjechała u niego pracować, byłyby źle widziane, zwłaszcza teraz, kiedy zaakceptował konieczność założenia rodziny i spłodzenia następcy tronu. Gdy wkroczył do stajni, Destiny właśnie przystępowała do szczotkowania Majeeda. Nikt inny w ten sposób nie zaczynał. Zmarszczył brwi, ale zaraz odpędził wątpliwości. Wybrał ją z powodu doskonałej reputacji, więc powinien jej zaufać. Po cichutku podszedł do boksu. Nie powstrzymał uśmiechu satysfakcji, gdy komplementowała zarówno Majeeda, jak i jego. Ucieszyło go, że nie jest tak obojętna, jak próbowała udawać.
Odprowadzając ją wieczorem, zdawał sobie sprawę, że gdyby przebywali poza pałacem, pocałowałby ją. Po raz pierwszy, odkąd przysiągł służyć narodowi, pożałował utraconej swobody. Marzył o tym, by porwać ją w objęcia, całować do utraty tchu i wdychać z lubością jej słodki zapach. Czy o tym wiedziała? Czy podzielała jego pragnienia? Czy dlatego wzdrygnęła się nagle poprzedniego wieczora, gdy stali na tarasie jej apartamentu? Obserwował, jak wyciąga rękę, żeby Majeed ją powąchał. Nie zrobiła ani kroku, ale zaciekawiony koń do niej podszedł. Pogładziła go po nozdrzach, potem delikatnie chwyciła za uprząż. Zafir uznał, że najwyższa pora ujawnić swoją obecność, zanim wystraszy ją albo ogiera. ‒ Czy potrzebujesz pomocy? ‒ Od jak dawna Wasza Wysokość tu jest? – spytała z przestrachem. Rumieniec na policzkach świadczył o tym, że podejrzewała, że słyszał komplement pod swoim adresem. ‒ Dopiero przyszedłem – skłamał. Odprężyła się nieco, po czym zwróciła wzrok z powrotem na konia. ‒ Przez dłuższą chwilę będę go szczotkować, dotykać wszędzie, żeby zyskać pewność, że się mnie nie boi. Potem przejdę do dalszych działań. Myśli Zafira poszybowały zgoła niepożądanym torem. Spróbował sobie wyobrazić, co by czuł, gdyby to jego wszędzie dotykała. Pierwszy raz w życiu był zazdrosny o konia! Ta młoda osóbka zbyt mocno działała na jego wyobraźnię. Obserwował, jak przystępuje do pracy. Miała na sobie te same spodnie, co w Anglii, ale ramiona i ponętne pośladki zakrywała długa koszula. Doceniał, że w miarę możliwości dostosowuje nawet roboczy strój do tutejszych norm obyczajowych, ale ciekawiło go, jak by wyglądała w jedwabiach, jakie noszą tutejsze kobiety. Postanowił to sprawdzić. Przed powrotem do Anglii ofiaruje jej najdelikatniejsze abaje[1] i jedwabie z prośbą, by je założyła. ‒ Dobrze, zaczekam – odpowiedział. ‒ Na co?
Zafirowi odebrało mowę z oburzenia. Nikt nie śmiał do niego w ten sposób przemawiać. ‒ Na dalszy etap pracy – wycedził przez zaciśnięte zęby. ‒ Nie lubię, jak ktoś mi patrzy na ręce. ‒ To mój ogier, moje prawo. Nie pozwolę nikomu nic z nim zrobić bez mojej wiedzy. Jestem szejkiem Kezobanu. Tu ja ustalam reguły. ‒ W takim razie obydwoje niepotrzebnie traciliśmy czas – oświadczyła, ruszając ku drzwiom. Zafir osłupiał. Nie spodziewał się aż takiej bezczelności. Wczorajsza nieśmiałość znikła bez śladu. Zastąpiła ją nieustępliwa determinacja. Choć nadużyła jego cierpliwości, zapytał jednak: ‒ Potrafisz mu pomóc? ‒ Tak, chociaż przypuszczam, że jego pan też potrzebuje pomocy – odrzekła cicho, lecz stanowczo, jakby wiedziała, że dręczą go wyrzuty sumienia, że zlekceważył błagania Tabinah. ‒ Nie przyjechałaś tutaj, żeby analizować moją osobowość – odburknął. Zaraz jednak uświadomił sobie, że jego obecność może źle wpłynąć na wyniki terapii. Czy Majeed wyczuwał jego nastrój? Wolał nie łamać sobie nad tym głowy. Nigdy nie roztrząsał niczyich uczuć. ‒ Przy pracy ze zwierzęciem potrzebuję pełnej współpracy ze strony właściciela. ‒ Dobrze. Przyjdź do mojego gabinetu po południu. Oczekuję werdyktu, czego Majeed potrzebuje. ‒ Dziękuję – powiedziała bez cienia uśmiechu. On też pozostał poważny. Zbiła go z tropu, zyskała nad nim przewagę, co go niepokoiło i intrygowało zarazem. Po południu Destiny oczekiwała spotkania z Zafirem. Spędziła z Majeedem kilka godzin, żeby pozyskać jego zaufanie. Wyczuła jego delikatną, przyjazną człowiekowi naturę, co stanowiło wystarczający powód, żeby działać powoli. Potrzebowała więcej informacji o wydarzeniach, które go tak radykalnie zmieniły. Najbardziej martwiło ją, jak zareaguje jego właściciel na wy-
pytywanie o śmiertelny wypadek siostry. Jej rozmyślania przerwało nadejście asystenta szejka. ‒ Szejk teraz panią przyjmie ‒ oznajmił. Przeszła z nim przez te same drzwi, które przekroczyła zaraz po przybyciu. Nie mogła uwierzyć, że było to zaledwie wczoraj. Gdy stanęła przed Zafirem, zmierzył wzrokiem całą jej postać. Dobrze, że nosiła tu ubrania, które zakrywały wszystko, co możliwe. ‒ Zostaw nas samych – rozkazał asystentowi, nie odrywając wzroku od Destiny. Patrzył na nią tak, że wolała, żeby ktoś z nimi został. Następnie wskazał jej wielki fotel naprzeciw swego biurka i kazał usiąść. Przez olbrzymie, łukowate okna przestronnej komnaty zobaczyła jeszcze wspanialsze ogrody, niż oglądała do tej pory, ale nie obchodziło jej piękno otoczenia. Widziała tylko Zafira. Musiała skupić uwagę na sprawach zawodowych, żeby o nim nie myśleć. Czy dlatego wyprosiła go rano ze stajni, że budził w niej zbyt silne emocje, czy żeby sprawdzić, na ile może sobie pozwolić? ‒ Teraz, kiedy spędziłaś trochę czasu z Majeedem, proszę o wydanie profesjonalnej opinii. ‒ Potrzebuje czasu i zaufania, żeby pokonać strach. Ponieważ od dnia wypadku nie opuścił pałacowych murów, należy postawić sobie za ostateczny cel wyprowadzenie go na zewnątrz. Zafir skinął głową i zajął miejsce na olbrzymim, ozdobnym krześle, przypominającym tron. Destiny dokładała wszelkich starań, żeby nie pożerać wzrokiem ciemnej cery i krótko przystrzyżonej brody, która czyniła go nieodparcie atrakcyjnym. Lecz najbardziej fascynowały ją jego oczy. Ich spojrzenie budziło tęsknoty, równie nierealne, jak sam jej pobyt w pałacu pustynnego władcy. ‒ Przewidziałem, że to powiesz. Jutro zabiorę cię w miejsce, gdzie znaleziono Tabinah, żebyś zebrała jak najwięcej informacji. Przemawiał z kurtuazją, tak rzeczowym tonem, że zaczęła myśleć, że tylko sobie wyobraziła, że go pociąga.
‒ Doskonale. Rozumiem, że to dla Waszej Wysokości bolesne, ale… ‒ Niby dlaczego? – wpadł jej w słowo, zanim zdążyła dokończyć zdanie. ‒ Ciężko jest stracić siostrę, zwłaszcza z takiego powodu jak narodowa tradycja. Szejk gwałtownie wstał. Ciemne oczy rzucały groźne błyski. ‒ Sądząc po sposobie ubierania, sądziłem, że poznałaś i zaakceptowałaś nasze obyczaje. Destiny nie rozumiała, co go tak nagle odmieniło, ale przyrzekła sobie, że nie pozwoli się zastraszyć. Przybyła tu z własnej woli i jeżeli będzie trzeba, wyjedzie. Wstała z miejsca równie szybko jak on i uniosła wysoko głowę, choć w środku cała drżała. ‒ Przykro mi, jeżeli moje współczucie uraziło Waszą Wysokość. ‒ Było nie na miejscu. – Wstał, obszedł biurko i podszedł do niej powoli, jakby obawiał się że ucieknie. ‒ Dlaczego? – wykrztusiła z trudem. ‒ Miała wyjść za mąż dla dobra dynastii i kraju. Miłość nie wchodziła w grę. Ja w taki sam sposób znajdę sobie najodpowiedniejszą żonę. Małżeństwo to tylko kontrakt, nic więcej. ‒ A co z miłością? ‒ Nie ma dla niej miejsca w moim życiu. Ale pożądania nie wykluczam. Widziała je w jego oczach. Jego spojrzenie działało jak pieszczota. Przyciągał ją jak magnes. Ale będąc przy władzy, na pewno zawsze dostawał wszystko, czego chciał. Niewątpliwie miał w pałacu cały harem do dyspozycji. Uznała, że najwyższa pora zejść na ziemię. Jeżeli pokocha kogoś, kto nie odwzajemni jej uczucia, podzieli smutny los matki. ‒ Ja go nie zaznałam – oświadczyła nieco schrypniętym głosem. ‒ Nigdy? ‒ Nie i nie zamierzam. ‒ Więc gdybym pogładził cię po twarzy, nie zadrżałabyś z pożądania? – Uniósł rękę, lecz odepchnęła ją, zanim zdążył jej do-
tknąć. ‒ Nie przyjechałam do haremu Waszej Wysokości, tylko ratować konia – oświadczyła. Słowom towarzyszyło gniewne spojrzenie. ‒ Nie mam haremu, a kiedy się ożenię, dochowam żonie wierności. Nikt mnie nie odwiedzie od tej zasady – dodał gniewnym tonem, wyraźnie wzburzony, że nie padła mu do stóp. Odwrócił się na pięcie, odszedł i stanął pod arkadą w promieniach popołudniowego słońca. Destiny z trudem łapała oddech. Poprzedniego wieczora myślała, że za dużo sobie wyobrażała. Teraz zyskała pewność, że Zafir jej pragnie. Czyżby go w jakiś sposób sprowokowała? Nie potrafiła odgadnąć. Brakowało jej doświadczenia. ‒ Możesz odejść – rozkazał z wyraźną dezaprobatą. Destiny nie miała zamiaru dłużej z nim dyskutować. Potrzebowała samotności, żeby zebrać myśli. Ruszyła ku drzwiom, lecz zanim zdążyła chwycić za klamkę, zawołał ponownie, łagodnym, zmysłowym głosem: ‒ Destiny! Gdy obróciła się ku niemu, zobaczyła zupełnie inną twarz, twarz wrażliwego człowieka. ‒ Słucham? ‒ Bądź gotowa o świcie. Serce Destiny przyspieszyło do galopu. ‒ Na co? – spytała drżącym głosem. ‒ Na wyjazd na pustynię. Wyruszymy, zanim wzejdzie słońce. Destiny zdołała tylko skinąć głową. Zbyt szybko oddychała, by móc wykrztusić choćby słowo. Wreszcie z wielkim wysiłkiem oderwała od niego wzrok i pospiesznie otworzyła drzwi. Jak mogła pragnąć kogoś tak potężnego i władczego jak szejk? Nie potrafiła odpowiedzieć, ale musiała trzymać uczucia na wodzy, żeby nie złamał jej życia jak ojciec matce. Tylko dlaczego mimo tej świadomości nadal tęskniła za jego dotykiem? Dlaczego marzyła, żeby ją pocałował?
ROZDZIAŁ CZWARTY Zafir wstał długo przed świtem. Obecnie czekał na Destiny przed stajnią. Najchętniej poszedłby po nią, ale musiał przestrzegać etykiety, żeby nie wywołać skandalu. Szejkowi nie wypadało osobiście odprowadzać podwładnej. Poprzedniego wieczora naruszył protokół, wypraszając służbę z gabinetu. Uznał, że nie wykroczył poza zasady przyzwoitości, każąc im czekać za drzwiami. Nie wątpił jednak, że powstaną plotki, zwłaszcza po ich wyprawie we dwoje na pustynię. Wolał jednak sam wprowadzić ją w szczegóły wypadku niż pozwolić, żeby wysłuchiwała spekulacji dworzan na temat śmierci jego siostry. Udzieli jej tylko niezbędnych informacji. Mimo tych logicznych argumentów wciąż zadawał sobie pytanie, czy nie stracił rozsądku. Bliskość ponętnej cudzoziemki odbierała mu zdolność logicznego myślenia, odkąd zobaczył ją z kasztanowatą klaczą w angielskiej stadninie. Ale odpowiedzialność za kraj i naród nie pozwalała folgować osobistym zachciankom. Ruszył w stronę stajni, zadowolony, że choć na chwilę opuści mury pałacu. Tylko galopując ku rzece, która stanowiła system krwionośny jego królestwa, i dalej przez pustynne piaski, czuł powiew wolności. Nigdy nikogo ze sobą nie zabrał. Czyżby poczuł do ślicznej Angielki coś więcej niż fizyczny pociąg? Odparł pokusę nawiązania bliższej więzi. Odgłos kroków za plecami wyrwał go z zadumy. Odwróciwszy głowę, zobaczył Destiny, zmierzającą ku niemu pod eskortą strażnika. Podziwiał jej płynne ruchy. Nie potrafił od niej oderwać oczu, niczym oczarowany nastolatek. Zaklął pod nosem, zły na siebie za tę niezdrową fascynację. ‒ Dzień dobry – przywitała go z uśmiechem. – Nie mogłam się doczekać dzisiejszego spotkania… to znaczy, planowanej wyprawy – sprostowała pospiesznie.
Rumieniec na policzkach powiedział Zafirowi, że cieszy ją nie tylko konny rajd na pustynię, ale również jego towarzystwo, co na nowo obudziło w nim chęć nawiązania romansu. Od momentu objęcia tronu porzucił beztroskie życie, wypełnione długim szeregiem kochanek. Pozostał wierny narodowi. Przyszłej żonie też dochowa wierności, ale na razie nie przedstawiono mu żadnej kandydatki. Zresztą nie miał ochoty ich oglądać, gdy jego myśli nieustannie krążyły wokół Destiny Richards. ‒ Ja też. Będzie dla mnie zaszczytem pokazanie ci kawałka mojego kraju. Konie czekają – odpowiedział, ruszając wzdłuż szeregu boksów. Jak zawsze rozpierała go duma na myśl o ojczyźnie i narodzie, który mu zaufał. ‒ Muszę zobaczyć miejsce, w którym zginęła Tabinah – przypomniała Destiny. Głos jej nieco zadrżał na wspomnienie tragedii. ‒ Pojedziemy tam na samym początku. Potem zabiorę cię na przejażdżkę, zanim słońce zacznie grzać zbyt mocno dla twojej jasnej cery. Gdy napotkał jej spojrzenie, znów utonął w tych oczach o barwie polerowanego mahoniu. ‒ Pora wyjeżdżać – sprowadził go na ziemię jej schrypnięty szept. ‒ Tak – rzucił krótko i otworzył drzwi od boksu siwej arabskiej klaczy. ‒ To Halima. Jej imię znaczy delikatna. Wybrałem ją dla ciebie ze względu na łagodność połączoną z odwagą. Tak samo postrzegał Destiny. Jej imię też brzmiało jak wróżba[2]. Omal nie dodał, że być może los postawił ją na jego drodze, ale zrezygnował, widząc, że całą uwagę skupiła na Halimie. Wyciągnęła ku niej rękę, którą klacz z zaciekawieniem obwąchała. Zafir pożerał wzrokiem długie, smukłe palce. ‒ Jesteś piękna ‒ przemawiała z zachwytem. ‒ Piękny koń dla pięknej kobiety – wypalił bez zastanowienia. Chyba nie popełnił nietaktu, ale Destiny nagle spochmurniała i spłonęła rumieńcem.
‒ Nie powinien Wasza Wysokość mówić takich rzeczy – zwróciła mu uwagę, szczelniej otulając głowę szalem. Nie życzyła sobie, żeby prawił jej komplementy. Nie po to umknęła spod władzy ojca, żeby stracić głowę dla równie apodyktycznego człowieka. Nie po to ukrywała swoje atuty, by ulec jego urokowi. ‒ Już nie cofnę tych słów. – Wręczył jej lejce i przeszedł do następnego boksu, gdzie stał majestatyczny, dereszowaty ogier. Destiny bez słowa wyprowadziła klacz i wsiadła. Fascynowała ją perspektywa rajdu po pustyni z Zafirem. Gdy zobaczyła go na grzbiecie rumaka, niecierpliwie tańczącego w miejscu, zaparło jej dech z wrażenia. Nic jej nie przygotowało na tak wspaniały widok. Pragnęła, żeby rzeczywiście zwrócił na nią uwagę, by jego komplementy były szczere i by podzielał jej pragnienia. Musiała sobie znowu przypomnieć, że nie przyjechała tu dla niego, tylko dla Majeeda. ‒ Jedziemy? – zapytała. Na jego twarzy zagościł nieznaczny uśmieszek. Spiął konia i ruszył w kierunku zewnętrznego dziedzińca. Słońce już zaczynało przygrzewać, gdy zmierzali ku wysokim murom z kremowego kamienia. Gdy dotarli do imponującej bramy, dołączył do nich trzeci jeździec. Zafir zwrócił ku niemu twarz i wypowiedział parę gorączkowych zdań po arabsku. Wyczuwała, że rozsadza go złość. Kilka sekund później pogalopowali w chmurze piasku ku pustyni. Rozpierała ją radość. Jej klacz tak pędziła, że ledwie zdołała ją okiełznać. Kopyta tętniły po ziemi, ciepły wiatr smagał twarz. Lecz Zafir zaczął stopniowo zwalniać, aż w końcu konie szły stępa. Czy zawsze wyciskał ze swoich rumaków ostatnie poty, czy podwładny tak go rozgniewał, że pognał przed siebie, jakby go goniło sto diabłów? ‒ Czy coś zdenerwowało Waszą Wysokość? – spytała ostrożnie, niepewna, czy nie popełniła jakiegoś nietaktu, żądając zapoznania z okolicznościami wypadku. Ale w końcu to on zaproponował wyprawę. ‒ Mojego pomocnika martwi, że wyruszamy bez asysty – odparł szorstkim tonem, niepozostawiającym wątpliwości, że nie
podziela jego poglądów. ‒ Czy moja obecność stwarza jakieś problemy dla Waszej Wysokości? – spytała, gładząc klacz po jedwabistym karku. ‒ Bardziej dla ciebie niż dla mnie. ‒ Dlaczego? ‒ Psuje ci opinię. Jestem kawalerem, a ty panną. Nasza wspólna wyprawa jest sprzeczna z obyczajami mojego kraju. Mój asystent przypomniał mi o konieczności wstąpienia w związek małżeński przed końcem roku. Destiny usiłowała ukryć rozczarowanie jego słowami. Oczywiście nie powinna przebywać z nim sam na sam. ‒ A więc jednak przysporzyłam Waszej Wysokości kłopotów. ‒ Nie. Majeed cię potrzebuje. Ja też. Destiny nie zdołała wypowiedzieć słowa, gdy konie szły obok siebie, a on nie odrywał od niej wzroku. Ostatnie zdanie nadało całej rozmowie zupełnie nowego znaczenia. Przeżyła wstrząs, ponieważ chciała, żeby jej potrzebował. ‒ Pokażę ci miejsce, gdzie zginęła Tabinah – zaproponował. Destiny słyszała w jego głosie ból. Tym razem nie zdołał ukryć, jak bardzo cierpi po stracie siostry. Zafir zatrzymał konia i zsiadł. Gdy poszła w jego ślady, wpadła wprost w jego ramiona. Przyciągnął ją do siebie, ale gdy uświadomiła sobie, że dotarli na miejsce tragedii, wyswobodziła się z jego objęć. Przez chwilę dostrzegła w jego oczach cierpienie i skruchę, ale zaraz z powrotem przybrał nieprzeniknioną, dumną maskę. ‒ Przypuszczamy, że stąd Tabinah rozpoczęła wędrówkę kamienistą ścieżką w góry… Zamierzała dojść na drugą stronę – dodał po dłuższej chwili, jakby ostatnie wyznanie z trudem przeszło mu przez usta. ‒ Więc Wasza Wysokość wiedział, dokąd zmierzała? Kusiło ją, żeby spytać, dlaczego wyruszyła w góry, ale w porę przypomniała sobie, że kochała innego, kogoś, kogo brat uznał za nieodpowiedniego kandydata na męża. Współczuła mu z całego serca. Być może ten władczy człowiek potrafił jednak odczuwać ból, tylko głęboko go ukrywał? ‒ Czy Wasza Wysokość wie, jak zginęła?
‒ W cieniu pod kamieniami ma kryjówkę wiele jadowitych węży. Przypuszczamy, że Majeed wypłoszył jednego z nich. Wystraszony, stanął dęba i Tabinah spadła. Zabiło ją ukąszenie węża, nie upadek. ‒ Musi się czuć okropnie winny – wyszeptała Destiny, raczej do siebie niż do Zafira. ‒ Czy koń może mieć wyrzuty sumienia? ‒ Właśnie dlatego nie chce opuścić pałacowych murów. Dręczy go straszliwe poczucie winy i strach. Z tego, co do tej pory widziałam, pragnie jak najlepiej służyć człowiekowi, a wie, że zawiódł. Boi się tu wrócić ze strachu przed karą. ‒ Trudno mi w to uwierzyć. – Wsiadł z powrotem na konia i zaproponował: ‒ Teraz, kiedy otrzymałaś potrzebne informacje, jedźmy na przejażdżkę. Destiny wsiadła na klacz i podążyła za nim. Zostawili za sobą góry, w stronę których zmierzała jego siostra, i popędzili w kierunku piaszczystej pustyni. W miarę przyspieszania tempa napięcie opadało, aż w końcu roześmiała się, gdy wiatr zerwał jej szal z głowy, odsłaniając włosy. Zafir odwrócił głowę i popatrzył na nią, ale nie zaczekał, tylko jeszcze zwiększył tempo. W końcu zwolnili, co umożliwiło jej obejrzenie okolicy. Nie widziała nic prócz piasku, ale wyglądał niesamowicie pięknie. Wiatr wyrzeźbił w jego powierzchni złociste fale. Ten widok tak ją zachwycił, że nie przeszkadzała jej nawet rosnąca temperatura. Ufała Zafirowi, że nie zabrałby jej tutaj, gdyby nie miał pewności, że zdążą wrócić przed nastaniem upału. ‒ Przyjeżdżam tu co ranka – wyrwał ją z zadumy jego głos. Destiny nie zobaczyła w polu widzenia żadnego obiektu, żadnej żywej duszy. Byli sami, tylko ona i on wśród bezkresnego oceanu piasku. ‒ Jak tu pięknie, przecudnie – szepnęła, gdy konie wspinały się na szczyt wydmy. W dali ujrzała zarysy gór. ‒ Ty też jesteś piękna – odrzekł nieco schrypniętym głosem, który przyspieszył jej puls. Destiny podniosła na niego wzrok. Deresz tańczył w miejscu, lecz Zafir ani na chwilę nie oderwał od niej spojrzenia. Wyglą-
dał po królewsku w pustynnych szatach. Wiatr targał zawojem na głowie, przykrywającym ciemne włosy. Na ten widok oblała ją fala gorąca, bynajmniej niezwiązana z przygrzewającym słońcem. Zapragnęła, by pochwycił ją w ramiona i pocałował, żeby ją posiadł. Cała płonęła. Nigdy wcześniej przez jej głowę nie przemknęła tak frywolna myśl. Co więcej, widziała, że podziela jej pragnienia. Iskra, która przebiegła między nimi przy pierwszym spotkaniu, rozpaliła pożar zmysłów. Żaden sztucznie tworzony dystans nie mógł go stłumić. Los zesłał jej tego egzotycznego, nieposkromionego mężczyznę, bardziej fascynującego, niż mogłaby sobie wymarzyć. Nigdy nie tęskniła za namiętnością, zwłaszcza do kogoś takiego jak Zafir, ale odkąd go poznała, wiedziała, że już nie zechce żadnego innego. ‒ Pragnę cię, Zafirze – wyznała spontanicznie, choć nie upoważnił jej, by mówiła mu po imieniu. Serce waliło jej jak młotem, ale musiała to powiedzieć. Z dala od pałacu robił wrażenie zupełnie innego człowieka, odprężonego, ludzkiego, tego samego, który według jej oceny zapragnął ją pocałować pierwszego wieczora po przybyciu. Ją też odmienił galop po bezkresnych przestworzach. Odkrył nieznaną, kobiecą część jej natury, wyzwolił od zahamowań. Ogier Zafira niecierpliwie przestępował z nogi na nogę, gotowy do dalszego biegu, ale uspokoił go kilkoma niezrozumiałymi słowami, które w uszach Destiny zabrzmiały jak poezja. Jej klacz pochwyciła parskanie ogiera i odwróciła się ku niemu tak, że Destiny spojrzała wprost w głąb ciemnych oczu Zafira. ‒ Nie mogę ci ofiarować tego, czego oczekujesz – oświadczył schrypniętym z emocji głosem. ‒ To znaczy czego? ‒ Stabilizacji, trwałego związku ani nawet szczęścia. Mogę ci obiecać tylko jedną, jedyną niezapomnianą noc. Destiny w głębi duszy wiedziała od początku, że dzieli ich przepaść, że należą do dwóch odległych światów, że nie mają przed sobą wspólnej przyszłości. Ta świadomość nie przeszkodziła jej jednak zapragnąć go od pierwszego wejrzenia, nawet jeżeli nie w pełni zdawała sobie sprawę, że to pożądanie.
Dozgonna miłość stanowiłaby spełnienie marzeń, ale przykład matki pokazał, że marzenia się nie spełniają. Mimo to postanowiła przynajmniej raz zasmakować namiętności, zanim wróci do Anglii, by zacząć nowe życie. ‒ Mam nadzieję, że Wasza Wysokość dotrzyma słowa – odrzekła kokieteryjnie, jak nigdy, po czym spięła klacz do galopu. Słyszała za sobą parskanie ogiera Zafira i tętent kopyt, gdy podążał w ślad za nią. Roześmiała się radośnie. Była wolna. Weźmie to, co Zafir ofiaruje, podaruje sobie odrobinę szczęścia, chociażby trwało tylko jedną noc. Zafir odczuł zarówno ulgę, jak i żal na widok pałacowych murów. Choć konie były zgrzane i zmęczone, najchętniej zostałby z Destiny na pustyni cały dzień. Przy niej czuł, że naprawdę żyje. Budziła w nim tęsknotę za wolnością i swobodą, lecz po powrocie do pałacu znów będzie musiał trzymać emocje na wodzy i zachowywać się tak, jak przystoi głowie państwa. Nie mógł jej ofiarować więcej niż jedną noc. Nie należała do jego świata. Niebawem czeka go wybór żony, osoby zdolnej udźwignąć nie tylko ciężar życia w pustynnym kraju, ale i odpowiedzialności, spoczywającej na małżonce władcy. Musi to być ktoś, kogo naród zaakceptuje i pokocha, na kim będzie mógł polegać w potrzebie. Ciemne włosy Destiny falowały, wiatr targał rozwianym szalem. Zafir rozmyślnie powstrzymał rumaka, żeby jej nie dogonił. Z przyjemnością obserwował pracę smukłych, muskularnych ud, gdy popędzała klacz, i kształtną linię pośladków, gdy pochylała się w siodle. Właśnie taką piękną, pełną życia kobietę wybrałby na życiową partnerkę, gdyby pozycja głowy państwa nie wymagała innego wyboru. Rozpierała go radość, gdy odtwarzał w pamięci jej słowa. Wyznała otwarcie, że go pragnie i najwyraźniej zaakceptowała brak perspektyw na przyszłość. Nawet jeżeli pozostawała poza jego zasięgiem, będzie należała do niego przynajmniej przez tę jedną, upragnioną noc. Po powrocie za mury fortecy powitali ich stajenni. Zafir nie
odmówił sobie popatrzenia na Destiny. Z zarumienionymi policzkami i roziskrzonymi oczami wyglądała uroczo i radośnie. ‒ Dziękuję – wydyszała, zeskakując z konia, zdecydowanie zbyt blisko niego. ‒ Za co? ‒ Za fascynującą wyprawę. Nie galopowałam tak swobodnie od dnia sprzedaży Ellie. ‒ Kim jest Ellie? ‒ To moja klacz. Właściwie już nie moja. Należała do mnie, dopóki ojciec nie zmusił mnie, żebym ją sprzedała. Uważał, że spędzam z nią zbyt wiele czasu. Zafir czuł, że więcej zataiła, niż wyjawiła, podobnie jak on. ‒ Przykro mi, ale oczywiście na mojej możesz jeździć, kiedy zechcesz. Gdy pracownicy stajni odprowadzili konie do boksów i zostawili ich samych, Destiny położyła mu rękę na ramieniu. ‒ Dziękuję też… – Przerwała, niepewna, czy powinna na głos wyrazić swoje myśli. Na pustyni była z nim zupełnie szczera. On też, wbrew nakazom rozsądku. ‒ Również za sprowadzenie mnie tutaj i umożliwienie mi rozpoczęcia nowego życia po powrocie do kraju – dokończyła, patrząc mu prosto w oczy. ‒ To dla mnie zaszczyt, gościć cię u siebie – odrzekł niemal szeptem, podchodząc tak blisko, że prawie jej dotykał. Serce zaczęło mu bić szybciej, gdy ujął jej twarz w dłonie i pogładził jej policzki opuszkami kciuków. Powoli, nieskończenie powoli pochylił głowę i musnął jej usta wargami. Destiny oblała fala gorąca. Wydała ciche westchnienie, a on zamknął jej usta pocałunkiem. Krótki zarost drapał ją po twarzy. Zafir pachniał świeżością, czystością, bergamotką i pustynnym wiatrem. Miała ochotę przyciągnąć go bliżej, opleść ramionami i wpleść palce w gęste, czarne włosy. Nawet nie wiedziała, jak trzeba to zrobić. Słuchała podszeptu instynktu. ‒ Ładnie pachniesz – wyszeptał tak słodko, że nogi omal nie odmówiły jej posłuszeństwa. – Twoja naturalność stanowi wspaniałą odmianę po damach zawsze obficie skropionych perfumami.
Destiny odchyliła głowę i podejrzliwie popatrzyła mu w twarz. ‒ Nie potrafię ocenić, czy powinnam potraktować twoje słowa jako komplement – zażartowała. ‒ Jak najbardziej. Twojego własnego, słodkiego aromatu nie stłumi nawet zapach skóry i końskiego potu – oparł z figlarnym uśmieszkiem. Takie samo zdanie, wypowiedziane przez kogo innego, zabrzmiałoby dziwnie, ale na nią podziałało jak dynamit. Spowodowało wybuch namiętności. Już należała do niego. ‒ Czy to dobrze? – spytała zalotnie, ośmielona faktem, że zauważał takie detale. ‒ O tak – potwierdził, całując ją w czoło. – Podziwiam kobietę, która nie czuje przymusu noszenia wytwornych kreacji i biżuterii. Nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty. Destiny wyobraziła sobie jego byłe kochanki. Czy którąś obdarzył miłością? A może mówił o siostrze? Ciekawiła ją jej postać. W końcu ciekawość zwyciężyła. ‒ Jaka była Tabinah? – spytała bez zastanowienia. Natychmiast pożałowała, że nie wymyśliła bardziej taktownego sposobu zadania tego pytania. Zafir nagle zesztywniał. Wyczuła od niego chłód. Opuścił dłonie i odstąpił do tyłu. ‒ To nie twoja sprawa – oświadczył szorstkim tonem. – Widziałaś miejsce, gdzie ją znaleziono. To ci musi wystarczyć. Destiny rozgniewało nagłe odtrącenie. ‒ Niestety to za mało – zaprotestowała nieco zbyt gwałtownie, również się cofając. Uznała, że skoro Zafir potrzebuje dystansu, to mu go zapewni. – Żeby pomóc Majeedowi, muszę wiedzieć o wiele więcej, niż chcesz mi powiedzieć. ‒ Ale nie o mojej siostrze ani o naszych wzajemnych relacjach. Nie potrzebujesz tych informacji do terapii konia. Oczy mu błyszczały gniewem jak gwiazdy na nocnym niebie. Powinna przyjąć do wiadomości jego ostrzeżenie, ale je zignorowała. ‒ Nawiązuję kontakt z Majeedem. Pozwala mi do siebie podejść, okazuje zaufanie. Szkoda, że jego pan go nie podziela. – Nie zdążył odpowiedzieć, bo Destiny, nie czekając na eskortę, wymaszerowała ze stajni z powrotem w kierunku dziedzińca
i długiego białego korytarza prowadzącego do pałacu. Rozsadzała ją złość. Jak mógł ją tu ściągnąć na ratunek ogierowi, skoro nie próbował sam sobie pomóc? Po dotarciu do pokoju puściły jej nerwy. Drżała, jakby zmarzła. Zamknąwszy za sobą drzwi, wsparła o nie plecy, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa i osunęła się na podłogę. Nie przeraziła jej własna śmiałość wobec panującego, ale reakcja na czuły, lecz namiętny pocałunek. Sama ściągała na siebie kłopoty. Na pustyni niemal błagała go, by uczynił z niej kochankę. Wiedziała, że nie czeka jej nic prócz bólu złamanego serca, ale nie potrafiła ugasić ognia, który w niej płonął. Zaczynała kochać szejka, diabła pustyni.
ROZDZIAŁ PIĄTY Przez ostatnie dwa tygodnie Zafir ściśle przestrzegał wszystkich reguł, które przedstawił przed wyjazdem na pustynię, jakby tylko na chwilę puścili je w niepamięć. Destiny wciąż czuła smak jego ust na wargach. Pragnęła więcej, ale ponieważ najwyraźniej sobie tego nie życzył, nie zrobiła żadnego kroku. Po powrocie zachowywał się nienagannie jak dżentelmen. Zawsze dbał o to, by ktoś im towarzyszył. Przydzielił jej pokojówkę, według oceny Destiny głównie po to, żeby zyskać pewność, że nigdy nie zostanie z nią sam na sam. Starsza pani o imieniu Mina wyglądała początkowo na wystraszoną, ale wkrótce Destiny znalazła w niej dobrą przyjaciółkę. Niebawem otrzymała hojne dary: abaje i inne części ubiorów, jakie nosiły miejscowe kobiety. Tłumaczyła sobie, że szejkowi zależy, żeby się czuła dobrze i nie odstawała strojem od otoczenia. Za każdym razem, kiedy przychodziła do jego gabinetu złożyć sprawozdanie z postępów Majeeda, któryś z jego ludzi przebywał w pokoju. Po chwilowym złamaniu zasad etykiety Zafir wyraźnie dawał do zrozumienia, że więcej nie przekroczy ustalonych granic. Pod wpływem nastroju chwili tamtego ranka lekkomyślnie przystała na spędzenie z nim jednej nocy. Później łamała sobie głowę, jak go uświadomić, że nikt nigdy jej nie tknął. Niepotrzebnie się martwiła. Od tamtego dnia nie zrobił nic, co by wskazywało, że faktycznie myśli o przeżyciu z nią erotycznej przygody. Ostatnich kilka godzin spędziła w stajni z Majeedem. Po powrocie przeraził ją widok własnego odbicia w lustrze. Wyglądała, jakby nie odwiedziła fryzjera nie od tygodni, lecz od roku. Twarz i długą, białą koszulę, którą narzucała dla przyzwoitości
do pracy, pokrywała warstwa kurzu. W takim samym stanie wróciła z wyprawy na pustynię, ale wtedy Zafir zobaczył w niej coś więcej niż zaniedbany wygląd. Uwierzyła, że dostrzegł jej prawdziwą naturę i że odwzajemnia jej pragnienia. Wątpliwości narastały, gdy rozpinała bluzkę, idąc pod prysznic. Gdy po kąpieli wkładała jedną z przewiewnych sukien, które Zafir podarował jej do noszenia po pracy, Mina zapukała do drzwi i weszła. Szeroki uśmiech świadczył o tym, że aprobuje jej wybór błękitnej szaty ze złotymi lamówkami. ‒ Jego Wysokość prosi, żeby towarzyszyła mu pani w wyprawie do miasta – oznajmiła. Serce Destiny podskoczyło z radości, nie tylko z powodu odmiany od codziennej rutyny, ale przede wszystkim ze względu na osobę towarzysza. ‒ Czy powinnam się przebrać? – zapytała, niepewna, czy dokonała wyboru stosownego do okazji, zwłaszcza że nie wiedziała, dokąd i w jakim celu ją zabiera. ‒ Dobrze pani wybrała. Z przyjemnością do was dołączę – dodała Mina, układając błękitne fałdy. ‒ Idziesz z nami? – spytała Destiny, zawiedziona, że nie będą sami. ‒ Jego Wysokości nie wypada pokazywać się z panią bez asysty – wyjaśniła Mina, oglądając efekty swoich starań, nieświadoma zakłopotania Destiny. – Jeżeli jest pani gotowa, możemy wychodzić. Destiny podążyła za pokojówką długimi, chłodnymi korytarzami. Dokładała wszelkich starań, żeby nie okazać niezadowolenia z dodatkowego towarzystwa. Ciekawiło ją, czy Zafir zabierał Minę ze względu na nią, czy na siebie. Porzuciła bezowocne rozważania, kiedy wkroczyły do olbrzymiej komnaty. Ujrzała Zafira odzianego po królewsku, pogrążonego w rozmowie z jednym z podwładnych. Białe szaty z narzuconym na wierzch złotym płaszczem podkreślały jego męskość i niezaprzeczalną aurę władzy. Ten widok na nowo obudził w niej pożądanie. Nie potrafiła od niego oderwać wzroku. Jego oczy też płonęły, jakby nadal rozważał możliwość spędzenia
z nią obiecanej nocy. Czyżby rozmyślnie utrzymywał dystans, żeby zapragnęła go jeszcze bardziej? Mina odstąpiła do tyłu wraz z asystentem szejka. W mgnieniu oka przestali dla nich istnieć. Zafir zatrzymał na niej spojrzenie, które przyspieszyło jej bicie serca. Pragnęła go do bólu. Na jego ustach zagościł nieznaczny uśmieszek, jakby odgadł jej sekretne pragnienia. ‒ Pomyślałem, że chętnie poobserwowałabyś życie w naszym kraju – zagadnął, podchodząc bliżej. Gdy zmierzył ją wzrokiem, drgnęła i gwałtownie nabrała powietrza, jakby jej dotknął. ‒ Dziękuję, Wasza Wysokość – wykrztusiła przez ściśnięte gardło, usiłując nadać głosowi spokojny ton mimo targających nią silnych emocji. Uznała, że przy świadkach należy przestrzegać zasad etykiety. – Z przyjemnością coś zwiedzę przed powrotem do Anglii. Zafir nieznacznie uniósł brew i zatrzymał na niej spojrzenie. Widocznie milczał zbyt długo, bo jego doradca chrząknął dyskretnie. ‒ Będzie dla mnie zaszczytem pokazanie ci miasta – dodał, skłaniając głowę, po czym ruszył ku wyjściu. Destiny patrzyła zafascynowana na falującą białą szatę i lśniący płaszcz, gdy wyprowadzono ich na nasłoneczniony dziedziniec do luksusowej limuzyny. Zdawało jej się, że przeżywa to wszystko we śnie. Gdy zamknięto za nimi drzwi, spostrzegła, że nikt im nie towarzyszy. ‒ Pojadą za nami – poinformował, jakby odczytał jej myśli. Pożerała go wzrokiem, gdy siedział po królewsku wyprostowany. Zachowywał dumną postawę nawet wtedy, gdy nikt go nie widział przez przyciemnione szyby. Tęskniła za jego dotykiem. Po dwóch tygodniach wciąż czuła smak pamiętnego pocałunku. Rozpaczliwie pragnęła powtórki. Gdy pochylił się ku niej, przemknęło jej przez głowę, że znów ją pocałuje. Zamiast tego zapytał szeptem: ‒ Czy pamiętasz naszą rozmowę na pustyni? Czy pamiętała? Nie myślała o niczym innym. Czy jego wypowiedź oznaczała, że interesowało go jednak coś więcej niż nie-
winny flirt? Kiedy nie odpowiedziała, przysunął się jeszcze bliżej, pytając: ‒ Czy nadal mnie chcesz, Destiny? ‒ Tak – wyszeptała prawie bezgłośnie przez ściśnięte gardło. Jego uśmiech satysfakcji rozpalił jej zmysły, choć nie wyobrażała sobie, jak zorganizuje schadzkę przy nieustannej asyście Miny lub swego doradcy. Pogładził ją po policzku grzbietem dłoni, aż spuściła powieki i cichutko westchnęła. Coś powiedział, ale po arabsku, co przypomniało jej, jak wiele ich dzieli. Odchyliła się do tyłu i rzuciła sztucznie lekkim tonem: ‒ Czy nie naruszamy dworskiego protokołu, podróżując we dwoje? Zafir obserwował, jak patrzy przez okno na cokolwiek, byle nie na niego. W niczym nie przypominała namiętnej kokietki, którą przez chwilę trzymał w objęciach przed dwoma tygodniami. Od tego czasu jego myśli wciąż krążyły wokół niej. Przelotny pocałunek mu nie wystarczył. Teraz jej pozorna obojętność jeszcze podsyciła pożądanie. Ledwie zwalczył pokusę, by znów porwać ją w ramiona i całować do utraty tchu. Nigdy żadnej tak nie pragnął. ‒ Nie jedziemy daleko. Zresztą mamy kierowcę, chociaż nie rozumie angielskiego – odparł. ‒ Więc po co nam asysta? Po co ta gra pozorów? ‒ Pomyślałem, że chciałabyś zobaczyć coś więcej niż pałacowe mury. Mój lud oczekuje uszanowania zasad przyzwoitości, ale przestrzegam ich przede wszystkim dla twojego dobra, żeby nie zepsuć ci opinii. ‒ Och! – wyszeptała, jakby wyczuła, jak silnie na niego działa. – Przepraszam, jeżeli przysporzyłam ci kłopotów. ‒ To nie kłopot tylko wymóg naszej kultury – sprostował. W obecnej chwili jedyny jego problem stanowiło niezaspokojone libido. Zamierzał go rozwiązać, nim zapadnie noc. Nie mógł dłużej ignorować przemożnej siły wzajemnego przyciągania, która pchała ich ku sobie. Tej nocy Destiny będzie do niego należała. Wiedział, że nie powinien jej pragnąć. Za kilka tygodni będzie
musiał ogłosić zaręczyny z wybraną przez innych kandydatką na żonę. Na razie jeszcze nie podjął ostatecznej decyzji mimo nacisków doradców. Odpędził przykrą myśl o dynastycznym małżeństwie. Nikt nie rozpali jego zmysłów tak jak Destiny. Obserwował, jak splotła ręce przed sobą tak jak pierwszego wieczora po przybyciu do pałacu. Ten gest świadczył o wrażliwości, jakiej nie życzyłby sobie u przyszłej małżonki, ale która w jego oczach dodawała Destiny uroku. Obudziła w nim instynkty opiekuńcze. Zapragnął ją chronić przed wszelkimi niebezpieczeństwami, choć w tym momencie najbardziej potrzebowała ochrony przed nim samym. Samochód zaparkował przed hotelem, do którego zmierzali. Gdy kierowca otworzył dla niej drzwi, Zafira ucieszył jej uśmiech. Jego uszu dobiegł uliczny zgiełk. Śledził jej ruchy, gdy ostrożnie wysiadała, by nie pognieść nowych szat. ‒ Chodźmy na targ – zaproponował. – Później zjemy lekki posiłek. ‒ Chodzisz po ulicach? – spytała z takim zdziwieniem, że go rozśmieszyła. ‒ Jak inaczej mógłbym ci pokazać moje miasto? ‒ Ale myślałam… ‒ Że szejkowi to nie uchodzi? – dokończył za nią. – Wręcz przeciwnie. Moi rodacy oczekują, że będę przebywać wśród nich – wyjaśnił, żeby rozproszyć jej wątpliwości. Wyglądała na tak zakłopotaną, że miał ochotę ją podtrzymać dla dodania otuchy, ale w publicznym miejscu należało bezwzględnie przestrzegać zasad protokołu. Gdy ruszyli przed siebie zatłoczonymi ulicami, skupiła całą uwagę na obserwacji otoczenia albo przynajmniej udawała. Omiatała wzrokiem całą okolicę, żeby niczego nie przeoczyć. Zafira cieszyła perspektywa spędzenia z nią kilku godzin, nawet jeśli podążał za nimi nieodłączny cień Miny. Z niecierpliwością wyczekiwał wieczora. Pilnie baczył, by nie zginęła mu w tłumie. Spragniony bliższego kontaktu, kilkakrotnie bezwiednie wyciągał rękę, żeby jej dotknąć, ale szybko ją cofał, by nie siać zgorszenia, i pokazywał jej najciekawsze obiekty w mieście.
‒ Przepiękne miejsce – wyszeptała z błogim uśmiechem, zwracając ku niemu twarz. ‒ Te kolory, zapachy, odgłosy są fantastyczne. Wyglądała tak ślicznie z błyszczącymi radością oczami, że przyćmiewała urodą całe otoczenie. Czy zdawała sobie sprawę, jak na niego działa? Pragnął jej do bólu, ale czy jej nie skrzywdzi, nie unieszczęśliwi albo nie zawiedzie jak Tabinah? Co będzie, jeśli wspólna wyprawa, nawet tak niewinna, w publiczne miejsce, przyniesie jej nieszczęście w przyszłości? ‒ Zafirze? Co z tobą? Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha – wyrwał go z zadumy jej głos. Przemknęło mu przez głowę, że chyba właśnie zobaczył, a przynajmniej cień człowieka, jakim byłby, gdyby nie dzieliła ich nieprzebyta przepaść. ‒ Nie, wszystko w porządku – skłamał. ‒ Cieszę się, że ci się podoba. Zasłużyłaś na relaks. Ciężko pracowałaś nad Majeedem. Uśmiechnęła się nieśmiało, po czym umknęła wzrokiem w bok, jakby nie przywykła do pochwał. Zafir stłumił westchnienie. Zdawał sobie sprawę, że Destiny potrzebuje znacznie więcej, niż mógł jej dać. ‒ Jak będziesz miała dość, zjemy coś przed powrotem do pałacu. Jest goręcej, niż przypuszczałem – wyrzucił z siebie jednym tchem, żeby stłumić poczucie winy, że zawiódł Tabinah. Destiny nie musiała znać treści ich ostatniej wymiany zdań, cokolwiek o nim myślała. Gdyby jej powtórzył swoją ostatnią rozmowę z siostrą, postrzegałaby go zupełnie inaczej niż do tej pory. Destiny odwróciła głowę, udając, że ogląda jaskrawoczerwony jedwab na straganie, żeby ukryć rozczarowanie nagłą rezerwą Zafira. W niczym nie przypominał mężczyzny, który pożerał ją wzrokiem w aucie. Patrzył na nią chłodno, niemal srogo, władczo. ‒ Masz rację. Rzeczywiście jest bardzo gorąco. Chciałabym już wrócić do pałacu – poprosiła. Chwilę później wyruszyli w drogę powrotną zatłoczonymi uli-
cami. Zafir siedział obok niej, nieobecny duchem, pogrążony w rozmyślaniach. ‒ Muszę zaraz wrócić do pracy – poinformował zwięźle ze wzrokiem utkwionym w przestrzeń, jakby nie mógł na nią patrzeć. Czyżby znowu fałszywie odczytała jego intencje? Samochód przystanął przed pałacem. Destiny uznała, że nie wypada odejść bez słowa. ‒ Zafirze – zagadnęła nieśmiało. – Dziękuję za miłe popołudnie – dodała wbrew własnym intencjom. W głębi duszy wykrzykiwała słowa, które naprawdę cisnęły jej się na usta. ‒ Cała przyjemność po mojej stronie – odrzekł z kurtuazją, zanim wysiadł i szybko wydał jakieś rozkazy swoim ludziom. Niebawem otworzyli drzwi i dla niej. Wyszła na rozgrzany dziedziniec, zadowolona, że zaraz dotrze w cień pałacowych murów i w końcu do swojego pokoju. Choć jak zawsze tęskniła za siostrą, jej myśli nieoczekiwanie poszybowały ku matce. Co by jej doradziła? Przygryzła dolną wargę, usiłując powstrzymać łzy. Nie pozwoli, żeby chłód Zafira ją załamał. Znajdzie w sobie siłę. Życie ją zahartowało. W desperackiej próbie nawiązania duchowego kontaktu z matką, wyciągnęła z torby pudełko, w którym przechowywała jej pamiętnik. Tak jak zawsze pogładziła wieczko, otworzyła je i dotknęła zeszytu. Traktowała tę pamiątkę, znalezioną na dnie matczynej szafy, jak bezcenny skarb, jako jedyną nić łączącą ją z osobą, jaką naprawdę była za życia. Otworzyła pamiętnik na tej stronie co zwykle i powiodła palcem wzdłuż szeregu skaczących jej przed oczami słów: Myślałam, że znalazłam prawdziwą miłość w małżeństwie z człowiekiem, którego poślubiłam, ale teraz nie wiem, co robić. Mamy śliczną córeczkę, która była moim przeznaczeniem, i drugie dziecko w drodze, ale mój mąż ochłódł i teraz czuję, że nigdy mnie nie kochał. Ostrożnie zamknęła pamiętnik i schowała z powrotem do pudełka i torby. Jej matka pragnęła miłości, ale nigdy jej nie za-
znała. Ale roztrząsanie przeszłości nic jej nie da. Za to sen może pomóc. Położyła się na łóżku w nadziei, że jego miękkość przyniesie ukojenie. Gdy w końcu zmorzył ją sen, przyniósł ze sobą wizje mężczyzny, który skradł jej serce, a którego nigdy nie zdobędzie. Obudziła się już po zapadnięciu ciemności, bardziej wyczerpana psychicznie niż przed zaśnięciem. Na stole spostrzegła nakrycia i przygotowany posiłek. Mina musiała go przynieść, ale zostawiła go po cichu, żeby jej nie budzić. Lecz Destiny nie była głodna. Czuła się w ścianach pokoju jak zwierzę w pułapce. Postanowiła wyjść na zewnątrz. Zatęskniła za ciepłym, wieczornym powietrzem, jakby mogło wyleczyć rany zadane przez obojętność Zafira, którą odebrała jak odtrącenie. Nie powinna podczas przejażdżki na pustynię wyznawać, że go pragnie. Niepotrzebnie otworzyła serce, obnażyła swoje uczucia i potrzeby. Zostały zlekceważone, wdeptane w ziemię jak wczorajsza gazeta. Powędrowała przez ciche pałacowe ogrody, niemal pogrążone w ciemnościach, nie licząc maleńkich latarenek wzdłuż ścieżek. Nocne powietrze wypełniały aromaty egzotycznych kwiatów. Rozgwieżdżone niebo nad głową przypominało granatowy aksamit, naszywany srebrnymi cekinami. Wyglądało przecudnie. Z uniesioną głową stanęła za gładką, kremową ścianą pałacu i obserwowała nocne niebo, zupełnie inne niż to, które dotychczas widywała. Nagle wyczuła za sobą obecność Zafira. Czyżby tak bardzo go pragnęła, że wyobraźnia płatała jej złośliwe figle? Uczciwa odpowiedź niestety brzmiała: tak. Niemal czuła dotyk jego dłoni na ramieniu. Zamknęła oczy, gdy wychwyciła jego niepowtarzalny zapach. Czyżby naprawdę przyszedł? Czy złamał zasady protokołu, żeby ją zobaczyć? Czy naprawdę planował podarować jej tę noc? ‒ Destiny. Niski, zmysłowy głos udowodnił, że nie wyobraziła sobie jego nadejścia. Nie śmiała odpowiedzieć ani otworzyć oczu, w obawie, że to tylko gra rozpalonej wyobraźni, że zaraz zobaczy, że jest sama. A nie chciała być sama. Chciała należeć do niego, od-
dać mu całą siebie. Wtem poczuła, że oplata ją ramionami od tyłu i szepcze do ucha: ‒ Musiałem przyjść. Nie powinienem cię pożądać, ale nie zdołałem odeprzeć pokusy. Gdy pocałował ją w szyję, odchyliła głowę, żeby ułatwić mu dostęp. ‒ Obydwoje nie powinniśmy, ale tego chcemy – odpowiedziała cichym, drżącym głosem. – Zapomnijmy na kilka godzin o reszcie świata, o wszystkim, prócz tego, co czujemy. Zafir zamarł w bezruchu. Destiny czuła gwałtowne falowanie klatki piersiowej przy każdym oddechu. Czyżby znów powiedziała za dużo? ‒ O niczym innym nie marzę – przemówił w końcu z ustami wtulonymi w jej włosy, jakby wdychał ich zapach. – Żadnej nie pragnąłem tak jak ciebie, ale nie mogę być kimś innym, niż jestem. Mam obowiązki wobec mojego kraju. ‒ Puść je w niepamięć na kilka godzin ciemności. Tylko na jedną noc. To nam wystarczy – przekonywała. Wiedziała, że nie da jej nic więcej, ale też odczuła ulgę, że o nic więcej nie poprosi. Nie będzie niczego więcej wymagał, nie zyska nad nią władzy. Była bezpieczna. Kontrolowała sytuację. Otworzyła szeroko oczy, gdy wydał głębokie westchnienie i obrócił ją twarzą ku sobie. Mimo braku doświadczenia pojęła, że zyskała nie tylko panowanie nad sytuacją, ale również nad nim. ‒ Jesteś jak czarownica. Rzuciłaś na mnie urok. Nie mam siły ci się oprzeć ‒ wyznał schrypniętym z emocji głosem. ‒ Więc się nie opieraj. Oczy Zafira pociemniały z pożądania. Twarz pozostała poważna, jak zawsze, jakby toczył wewnętrzną batalię z własnym sumieniem. Czuła się pożądana, potrzebna. Głos rozsądku coś szeptał, ale go zlekceważyła. Zdecydowała podarować sobie chwile rozkoszy bez względu na konsekwencje z człowiekiem, który dobrowolnie wyznał, że nie może jej dać trwałego szczęścia, który reprezentował wszystko, przed czym usiłowała uciec. Pogładziła linię jego zarośniętej brody. Przyciągnął ją do sie-
bie i wycisnął na ustach zachłanny pocałunek, tak słodki, że wydała błogi jęk. Oplotła mu szyję ramionami, wplotła palce w gęste, jedwabiste włosy. Zdecydowała, że go nie puści, nie pozwoli, żeby zostawił ją rozpaloną, cierpiącą męki niezaspokojonej żądzy. Pieścił jej sutki opuszkami kciuków przez cienki jedwab abaji, ale to jej nie wystarczyło. Chciała więcej. Wszystkiego. Siłą woli oderwała się od niego, wzięła go za rękę i powiodła ku swojej komnacie. Zafir zacisnął palce na jej dłoni. Nie potrzebowała lepszej zachęty. Lecz gdy z prawie kompletnych ciemności dotarli do pokoju oświetlonego przyćmionym światłem, przystanął na progu i popatrzył jej pytająco w oczy. Czyżby się wahał? Czy pożałował chwili słabości? ‒ Co cię trapi? – spytała cichutko. ‒ Nie mogę ci dać więcej niż tę jedną noc – ostrzegł kolejny raz, ale schrypnięty głos świadczył o tym, że z równą niecierpliwością jak ona oczekuje spełnienia. Destiny popatrzyła mu prosto w oczy jak doświadczona kobieta, świadoma, że jej brak doświadczenia mógłby go zrazić. ‒ Wiem – odrzekła spokojnie, z niezachwianą pewnością. – Wiem o tym – potwierdziła ponownie.
ROZDZIAŁ SZÓSTY Gdy Zafir spojrzał na śliczną buzię Destiny, poczuł ukłucie w sercu, jakby przeszyła je strzała. Przewróciła jego świat do góry nogami. Zrobienie rachunku sumienia niczego nie zmieniło. Nadal żałował, że obowiązki głowy państwa nie pozwalają mu zażywać z nią rozkoszy dłużej niż przez te kilka skradzionych godzin ciemności. Cokolwiek ich połączyło, po śmierci Tabinah ciążył na nim obowiązek znalezienia godnej władcy małżonki i spłodzenia następcy tronu. Zmuszał Tabinah do aranżowanego małżeństwa i sam takie zawrze z wybraną przez doradców osobą, ale ta noc będzie należała do niego i Destiny. Na wszelki wypadek postanowił jej przypomnieć ostrzeżenie, że nie będzie powtórki i że muszą utrzymać tę schadzkę w sekrecie: ‒ Zetknął nas przypadek… – zaczął ostrożnie. – Jutro… ‒ Będziemy udawać, że nic między nami nie zaszło. Wiem, że nikt w pałacu nie może się o tym dowiedzieć – dokończyła za niego. – Pamiętam, że wkrótce zaczynasz nowe życie. ‒ Musimy dochować tajemnicy, zarówno dla twojego dobra, jak i dla mojego – oświadczył stanowczo, choć jej bliskość utrudniała mu logiczne myślenie. Czy zdawała sobie sprawę, jak kusząco wygląda? Mimo pozorów śmiałości robiła wrażenie tak niewinnej, że nie potrafił określić, jak duże doświadczenie posiada w sztuce uwodzenia. Lecz gdy położyła mu palec na ustach, rozproszyła jego rozterki. ‒ Proszę, nie mów nic więcej. Pocałował delikatnie jej palec, po czym zamknął drzwi do ogrodu, wziął ją za rękę i poprowadził przez wyłożony marmurami salon wprost do luksusowej sypialni. Kwiatowy zapach Destiny nasunął mu skojarzenie z angielskim latem, ale też przypomniał, że przybyła z innego świata i że żadnej kochanki przed
nią nie przyprowadził do pałacu. Czy to oznaczało, że traktuje ją w szczególny sposób? Odpędził niewygodną myśl. Wolał przeżywać tę chwilę póki trwa, póki nie rozdzieli ich świt. Destiny dostrzegła wahanie w oczach Zafira, zanim znów pociemniały z pożądania. Nie pamiętała, które z nich wykonało pierwszy ruch. Grunt, że po chwili trzymał ją w objęciach, tak jak sobie wymarzyła. Przesunęła ręce wzdłuż jego pleców, gdy całował ją po szyi, ujmując w dłonie nabrzmiałe piersi. A gdy objął jej usta wargami, żarliwie oddała pocałunek. Dopiero gdy uniósł głowę, spostrzegła, że włożył swobodny strój: beżowe spodnie i białą koszulę z najcieńszego jedwabiu ze złotymi lamówkami, tylko dyskretnie podkreślającymi jego status. Czy celowo go wybrał, żeby zaznaczyć, że przychodzi do niej nie jako szejk, lecz jako mężczyzna? Stwierdziła, że nie warto łamać sobie nad tym głowy. ‒ Co cię tak rozbawiło? – zapytał, spostrzegłszy jej uśmiech. ‒ Zastanawiam się, czy równie łatwo byłoby zdjąć z ciebie królewskie szaty – odrzekła ze śmiechem, ale zaraz spoważniała, gdy uświadomiła sobie, że nigdy tego nie sprawdzi. Nie miało to jednak większego znaczenia. Choć do tej pory unikała bliższych związków z płcią przeciwną, Zafir przełamał jej zahamowania. Albo też pustynne słońce wyzwoliło tłumione pragnienia i uczyniło z niej zmysłową, namiętną kobietę. ‒ Tak łatwo, jak twoją abaję – odrzekł i ponownie pocałował ją w usta. Destiny wolała sobie nie wyobrażać, ile kobiet przed nią rozbierał. Tej nocy należał tylko do niej. Przylgnęła do niego jeszcze mocniej. Oddychał szybko i nierówno, powoli popychając ją w stronę łóżka, aż upadli na nie, spleceni i złączeni ustami. Lecz pocałunki jej nie wystarczyły. Nagle cienka warstwa tkanin zaczęła jej przeszkadzać. Choć nigdy wcześniej nie rozbierała mężczyzny, bez trudu rozpięła mu spodnie. Nie czuła cienia zażenowania, gdy wśród gorących pieszczot zdjął jej bieliznę. Przerwał tylko na moment, by wyjąć z kieszeni foliowy pakiecik i zrobić z niego użytek. Tylko raz przemknęła jej przez głowę obawa, czy nie rozcza-
ruje go jej brak doświadczenia, ale porzuciła bezowocne rozważania i poszła za głosem natury. Nie powstrzymała jednak okrzyku bólu w momencie połączenia. Zafir zamarł w bezruchu. Potem zadrżał, jakby z przerażenia. ‒ Nie przestawaj, Zafirze – poprosiła schrypniętym głosem. Zafir nie potrzebował lepszej zachęty. Chwilę później krzyczała już tylko z rozkoszy razem z nim, gdy zabrał ją w przestworza. Jej ciało powoli schodziło na ziemię. Zostawiając za sobą gwiazdy, czuła na sobie bicie serca Zafira równie mocne, jak własne. Jeszcze oddychał szybko i nieregularnie. Przeżyła coś cudownego, wspanialszego, niż można sobie wyobrazić, lecz jego ostrzeżenie wciąż brzmiało jej w uszach. ‒ Przepraszam. Przykro mi, że nie zachowałem kontroli nad sobą, że bardziej nie zadbałem o twoje odczucia – wyrwał ją z błogiego odrętwienia zatroskany głos Zafira. Gdy wstał i wyszedł do łazienki, Destiny ogarnęły wątpliwości, czy nie powinna go uprzedzić, że nikt przed nim jej nie tknął. Usiadła na łóżku i słuchała szumu wody dochodzącego spod prysznica. Czy to już koniec tej magicznej nocy? Jeżeli tak, nie da po sobie poznać, jak bardzo jej żal. Zafir przystanął w drzwiach sypialni i popatrzył na Destiny. Wyglądała niewinnie z głową opartą na podciągniętych pod brodę kolanach. Ten widok potwierdził to, co już wcześniej odkrył. Mimo prowokującego zachowania pozostała dziewicą. Zawstydził go jej wymuszony uśmiech. Nieświadomie ją skrzywdził. Za szybko ją posiadł. Nawet nie wiedząc o jej dziewictwie, planował rozbudzać ją powoli, rozkoszować się każdą sekundą, ale za bardzo go rozpaliła i nie zdążył wziąć pod uwagę jej potrzeb. Delikatnie pogładził ją po policzku. ‒ Wybacz, że nie byłem delikatniejszy – przeprosił ponownie. ‒ Dlaczego? Czy dlatego, że to mój pierwszy raz? – spytała nieco drżącym głosem. Zafir przemilczał, że w jego kraju głowie państwa nie wolno odebrać niewinności żadnej dziewczynie oprócz własnej nowo poślubionej żony. Uznał, że najpierw powinien wynagrodzić De-
stiny swój nadmierny pośpiech. ‒ Nie. Dlatego, że zasługujesz na więcej. Zachowałem się egoistycznie jak napalony nastolatek – powiedział, patrząc jej głęboko w oczy. ‒ Nie potrafię sobie wyobrazić dostojnego szejka jako rozbrykanego chłopaka – roześmiała się serdecznie. ‒ Właśnie ze względu na moją pozycję powinnaś mi powiedzieć, że jesteś dziewicą – zwrócił jej uwagę tak łagodnie, jak potrafił. ‒ Nie przyszedłeś do mnie jako władca, lecz jako mężczyzna. Niczego od ciebie nie oczekuję, Zafirze. Przyjęłam do wiadomości twoje ostrzeżenie. Wiem, że mamy dla siebie tylko dzisiejszą noc. Zafira zabolało serce, jakby wbiła w nie nóż. Na nowo obudziła wyrzuty sumienia, które usiłował stłumić. Choć poczucie odpowiedzialności za kraj kazało mu zmuszać Tabinah do niechcianego małżeństwa, sam zlekceważył własne zobowiązania, uwodząc we własnym pałacu zupełnie nieodpowiednią osobę, na domiar złego będącą jego gościem. Mimo wewnętrznych rozterek nie miał jednak ani siły woli, ani chęci jej teraz zostawić. Pragnął jej jeszcze bardziej niż do tej pory. Chciał ją całować, dotykać jej, oglądać, dać rozkosz i satysfakcję, na jakie zasługiwała. Wokół nadal panowały ciemności. Noc jeszcze nie minęła. Poranek i tak nadejdzie zbyt szybko. Powoli pochylił głowę i lekko musnął jej usta wargami. ‒ Czy mi wybaczysz? – zapytał. ‒ Tylko jeżeli zabierzesz mnie z powrotem do łóżka – odrzekła, gładząc go po policzku. ‒ Obiecałem ci noc rozkoszy, a do rana zostało jeszcze wiele godzin. Tym razem nie będę się spieszył. ‒ Obiecanki, cacanki – zażartowała. ‒ Zobaczysz, że dotrzymam słowa. I dotrzymał. Powoli zdjął jej szaty, rzucił na podłogę, a potem długo pożerał wzrokiem zgrabną sylwetkę i jasną jedwabistą skórę. ‒ Jesteś taka piękna – wyszeptał, zanim na jej prośbę ściągnął z siebie resztę ubrania.
Potem przytulił ją znowu i rozbudzał tak długo, że mimo braku doświadczenia zapragnęła usiąść na nim i przejąć inicjatywę. Lecz Zafir ułożył ją na łóżku i wyrafinowanymi pieszczotami doprowadził na szczyty rozkoszy. Ledwie otworzyła oczy, pocałował ją namiętnie, a potem posadził na sobie, jakby odgadł jej sekretne fantazje. Destiny pochyliła głowę i pocałowała go czule. Długie włosy opadły i zasłoniły ich twarze niczym ciemna kurtyna, gdy falowali w jednym rytmie odwiecznego tańca namiętności. Tak zatracili się w rozkoszy, że dopiero po dłuższej chwili uświadomiła sobie, że zapomnieli o antykoncepcji ‒ Widzisz, co ze mną robisz? – wydyszał wśród przyspieszonych oddechów, gdy mu o tym przypomniała. Ledwie nadrobił niedopatrzenie, z powrotem zabrał ją w podróż do erotycznego raju. Później jeszcze przez jakiś czas leżała na nim. Słuchała, jak jego serce zwalnia rytm i wdychała jego niepowtarzalny zapach, wiedząc, że zapamięta go na całe życie. Usiłując nie myśleć, co przyniesie jutro, ułożyła się w końcu obok i przytuliła do niego. Gdy zasnął, ogarnął ją smutek. Narastał z każdą mijającą minutą. Mimo ostrzeżenia gorzko żałowała, że nic więcej od niego nie dostanie. A głupie serce pragnęło o wiele więcej. Jakżeby inaczej, skoro go pokochała? Zafir przyciągnął ją do siebie i wymamrotał coś po arabsku. Nie próbowała odgadnąć, co mówił. Pocałowała go delikatnie, zadowolona, że oddał pocałunek przez sen. W słabym świetle przed świtem jeszcze ostatni raz kochali się, czule i powoli. Po raz pierwszy Zafira nie prześladowały nocne koszmary z udziałem Tabinah. Dobrze wiedział dlaczego. Przyczyna leżała obok. Uśmiechnęła się do niego, gdy otworzył oczy. ‒ Dzień dobry, piękna – powitał ją czule i musnął jej usta wargami. Dlaczego nie mógł jej tak witać każdego poranka? Dlaczego nie mógł spędzać każdej nocy tak cudownie?
Odpowiedź przyszła sama. Zmroziła go, jakby owionął go chłód mroźnego, angielskiego poranka. Jako władca musiał przedłożyć interes państwa i dynastii ponad własne potrzeby. Ułożył się na boku, wsparty na łokciu, i popatrzył jej w twarz. Z rozrzuconymi na poduszce włosami i zamglonymi namiętnością oczami wyglądała tak uroczo, że najchętniej porwałby ją znowu w ramiona. ‒ Nie mam ochoty wstawać, ale na mnie już czas – wyznał. – Już jestem spóźniony na poranną przejażdżkę. Moja nieobecność wzbudziłaby podejrzenia. Wolę uniknąć zbędnych spekulacji. ‒ Wiem – potwierdziła z uśmiechem, który tak mocno go poruszył, że z trudem łapał oddech. – Nasza noc dobiegła końca. Pora wracać do swoich światów. Zafir aż zamrugał powiekami. Zabolała go jej brutalna szczerość. Destiny uraziła jego męską dumę, nie próbując go zatrzymać. Wiedział, że będzie jej jeszcze bardziej pragnął, ale nie mógł sobie pozwolić na wahanie. Musiał wypełnić zobowiązania, nie tylko dla dobra królestwa, ale przede wszystkim ze względu na pamięć siostry. Nadszedł czas wyboru żony spośród wyselekcjonowanych kandydatek. ‒ Tak, Destiny. Nie mamy innego wyjścia – potwierdził. Z niechęcią pomyślał o czekających go spotkaniach, podczas których przedstawią mu obcą osobę, z którą spłodzi następców tronu. Zacisnął zęby. Znowu obowiązki. Jak zawsze. Obowiązek wobec państwa zrujnował jego relacje z Tabinah, zmusił ją do podjęcia drastycznego kroku. A jej śmierć nałożyła na niego nowe zobowiązanie. Nie pozostało mu nic innego, jak je wypełnić.
ROZDZIAŁ SIÓDMY Tego dnia Destiny pracowała intensywniej niż zwykle, zwłaszcza gdy Zafir przyszedł obejrzeć postępy Majeeda. Funkcjonowała fatalnie, ponieważ wciąż powracały wspomnienia minionej nocy. Każde przyspieszało jej puls. Przeżyła niezapomniane chwile, ale nadszedł czas powrotu do czysto zawodowych relacji. Jedno spojrzenie na Zafira potwierdziło to przekonanie. Stał z rękami skrzyżowanymi na piersiach i niemal srogą miną. Nie oczekiwał od niej niczego prócz chłodnego profesjonalizmu. Przysięgła sobie, że go nie zawiedzie. Zgodnie z obietnicą podarował jej tylko jedną noc. Niczego innego sobie nie życzyła jak tylko spróbować, jak wygląda miłość. Nie przewidziała, jak ciężko przeżyje następny dzień. Myślała, że zyskuje wolność, pozwalając sobie na chwile rozkoszy bez takich komplikacji jak uczucia, które zrujnowały życie jej matki. Gdy kopyta Majeeda wzbiły wokół niej chmurę kurzu, powtórzyła sobie, że najwyższa pora skupić się na powierzonym zadaniu. Lecz jej myśli nieustannie wędrowały własnym torem wbrew woli. Kiedyś powiedziała Zafirowi, że niechętnie pracuje przy widowni. Uraziła go, ale może nadszedł czas, by mu o tym przypomnieć, żeby odzyskać kontrolę nad sobą. Majeed przystanął, jakby wyczuł jej nastrój, popatrzył na nią czujnie i zastrzygł uszami. Zaufał jej, ale nie istniała nadzieja, że pozyska zaufanie właściciela. Z nieznanych powodów nie otworzył przed nią duszy nawet podczas miłosnej gorączki. Później, zanim brzask rozjaśnił niebo, zobaczyła jego prawdziwą twarz i wyobraziła sobie, jak wyglądałoby jej życie, gdyby ją pokochał. Zapragnęła więcej, ale to marzenie nigdy nie zostanie spełnione. ‒ Wystarczy na dzisiaj – powiedziała do Majeeda.
Ogier podszedł i zaczekał, aż odprowadzi go do boksu. ‒ Osiągnęłaś widoczny postęp – orzekł Zafir. Pochwała sprawiła jej wielką przyjemność, przede wszystkim dlatego, że podszedł bardzo blisko. Zbyt blisko. Powinna przewidzieć, że przyjdzie zobaczyć, jak jego ulubieniec reaguje po kilku godzinach, które codziennie z nim spędzała. Zaskoczyła ją tylko własna reakcja: przyspieszone bicie serca, wzrost temperatury i dojmująca tęsknota za jego bliskością. Na szczęście nadszedł stajenny, żeby odebrać od niej konia. Niewiele brakowało, by odwróciła się do Zafira w nadziei, że znów porwie ją w objęcia i pocałuje jak minionej nocy. Dlaczego tak tęskniła za jego dotykiem, skoro z góry wiedziała, że nie wolno jej oczekiwać niczego więcej? ‒ Jestem przekonana, że zanim wyjadę, wyjdzie poza mury fortecy – oznajmiła. Przygnębiła ją myśl o powrocie do kraju, o rozstaniu z mężczyzną, któremu oddała dziewictwo, ale co mogła zrobić? Jasno dał do zrozumienia, że nie łączy ich nic oprócz jednorazowej erotycznej przygody. ‒ Chodź ze mną do pałacu. Prośba zabrzmiała jak rozkaz, zwłaszcza że nawet na nią nie spojrzał. Zarówno ton, jak i wysoko uniesiona głowa przypomniały Destiny władczą postawę ojca. Ale szejk miał prawo wydawać rozkazy podwładnym. Tym niemniej obudził w niej ducha buntu. ‒ Nie mamy asysty – zaprotestowała. Zafir przez chwilę obserwował, jak stajenny odprowadza konia, po czym odwrócił ku niej twarz ze zmarszczonymi brwiami. Oczy Destiny same podążyły ku pełnym wargom. Wciąż czuła ich smak i szorstkość krótko przystrzyżonej brody na skórze. ‒ Nieważne. Ostatnia noc wiele zmieniła. Destiny słyszała silne emocje w jego głosie, co ją zdziwiło. ‒ Niczego nie zmieniła, Zafirze – odparła. ‒ Za miesiąc wrócę do Anglii, a ty wybierzesz sobie narzeczoną. Postawiłeś jasne warunki, a ja je zaakceptowałam. Zaskoczyła ją własna śmiałość. Jak mogła przemawiać tak rzeczowym tonem, podczas gdy ciało rozpaczliwie pragnęło
ostatniej pieszczoty, choćby jednego pocałunku na pożegnanie? Wziął ją za ramię i swobodnie wyprowadził ze stajni, lecz sztywna, wyprostowana postawa świadczyła o napięciu. Gdy dotarli w cień krużganków otaczających pałac, przystanął. Spostrzegła, że zacisnął zęby. ‒ Oczekujesz, że tak łatwo zapomnę ostatnią noc? – spytał tak zmysłowym głosem, że przez całe jej ciało przeszedł dziwny dreszcz. ‒ Przecież tego właśnie chciałeś – przypomniała rzeczowym tonem, jakby naprawdę życzyła sobie, żeby zapomniał, co między nimi zaszło. ‒ Ale ponieważ otrzymałem od ciebie niezwykły dar, nie zamierzam jeszcze odwracać się do ciebie plecami. Destiny nie skojarzyła, o czym mówi. ‒ Jaki dar? – spytała. ‒ Oddałaś mi dziewictwo. Nie zdajesz sobie sprawy, ile to dla mnie znaczy? Destiny nadal nie rozumiała jego intencji. Czyżby nadal jej pragnął? Czy uznał, że połączyła ich szczególna więź? Doznała rozczarowania, gdy oświadczył: ‒ Teraz jesteś moja. Odwiedzę cię dziś wieczorem. Nie pozostawił wątpliwości, że uznał ją za swoją własność. Nie zdążyła nic powiedzieć, bo doradca Zafira podszedł do nich szybkim krokiem. Destiny nie potrafiła odgadnąć, od jak dawna przebywał w pobliżu, ile zobaczył albo, co gorsza, usłyszał. Najgorsze, że mimo władczego potraktowania ucieszyła ją zapowiedź wizyty, a gdy dostrzegła płomień pożądania w jego oczach, ogarnęła ją jeszcze większa radość. Na miękkich nogach przemierzała wraz z dwoma towarzyszami labirynt korytarzy. Zafir zatrzymał się nagle, kiedy dotarli do pokoi gościnnych. Doradca na szczęście odstąpił do tyłu, ale zaraz przystanął i podejrzliwie zmarszczył brwi, gdy Zafir pochylił się, by szepnąć jej do ucha: ‒ Przyślę ci pokojówkę. ‒ Minę? Po co? ‒ Chyba każda kobieta lubi być zadbana, zwłaszcza, gdy
oczekuje kochanka. – Wyglądało na to, że zamierza jeszcze coś dodać, ale gdy podwładny dyskretnie chrząknął za jego plecami, odszedł pospiesznie, powiewając białymi szatami. Aromatyczna kąpiel przygotowana przez Minę nie pozostawiła wątpliwości, że szykuje ją na ostatnią nałożnicę szejka przed zawarciem przez niego dynastycznego małżeństwa. Po zapadnięciu nocy Zafir przemierzał pałacowe ogrody. Przez całe popołudnie jego myśli nieustannie krążyły wokół Destiny, jak zawsze od dnia, kiedy zobaczył ją w Anglii. Wciąż miał przed oczami jedwabiste włosy i nieśmiałe spojrzenie brązowych oczu. Ostatnia noc tylko podsyciła jego pragnienie. Wrócił myślami do chwili, gdy odkrył, że oddała mu dziewictwo. Czy zdawała sobie sprawę z konsekwencji? Nie miał prawa wziąć od niej tego daru. W głębi duszy był jej wdzięczny, że go nie uprzedziła, bo sumienie nie pozwoliłoby mu jej tknąć i nie przeżyłby tak cudownych chwil. Odnosił wrażenie, że połączyła ich wyjątkowa więź, jakby byli dla siebie przeznaczeni. W radosnym podnieceniu przemierzył niewielkie patio, przylegające do jej apartamentu. Wyobrażał sobie, że zastanie ją odprężoną i zadowoloną, niecierpliwie oczekującą jego przybycia. Tymczasem siedziała skulona na poduszkach w salonie apartamentu i obrzuciła go lodowatym spojrzeniem, gdy wkroczył do środka. ‒ Co to ma znaczyć? – spytała, unosząc ręce, żeby pokazać jedwabie, w które wystroiła ją Mina. Jego rodaczki wyglądały w takich skromnie, ale jej jeszcze dodały kuszącego powabu. Najchętniej od razu by je z niej ściągnął. Powstrzymały go tylko ostre słowa i chmurna mina Destiny. ‒ Nie odpowiadały ci zabiegi pielęgnacyjne? – spytał, niemile zaskoczony. ‒ Pewnie każda z twoich nałożnic byłaby zachwycona – prychnęła jak rozzłoszczona kotka. ‒ Ile razy mam ci powtarzać, że nie utrzymuję haremu? To nie w moim stylu. Jestem człowiekiem honoru. Dotrzymywałem wierności każdej kobiecie, dopóki pozostawałem w związku,
i będę wierny przyszłej żonie od chwili zaręczyn – oświadczył z całą mocą mimo wyrzutów sumienia. Ojciec wpoił mu żelazne zasady już jako nastolatkowi. Nawiązywał jedynie krótkie romanse, zawsze z dala od pałacu, aż do ostatniej nocy. Traktował honor równie poważnie, jak obowiązki. Nic tego nie zmieni, nawet piękna cudzoziemka, która wniosła zamęt w jego życie od chwili, kiedy ją zobaczył. ‒ Więc po co to wszystko? – warknęła z wściekłością. ‒ Myślałem tylko o twojej wygodzie. Ciężko pracujesz, w kurzu i upale. Uważałem, że miło ci będzie włożyć coś kobiecego. ‒ No cóż, rzeczywiście czuję się bardzo kobieco – potwierdziła bez cienia entuzjazmu, przemierzyła pokój i usiadła w najdalszym kącie. Nie zwiodła go jednak jej udawana obojętność. Tylko podsyciła pożądanie, ponieważ od wczesnej młodości lubił wyzwania. Wiedział, że Destiny podziela jego pragnienia. Nalał do szklanek jej ulubioną lemoniadę, podał jej jedną, zajął miejsce naprzeciwko, upił łyk swojej i odstawił szklankę na podręczny stolik. ‒ Miło mi to słyszeć – odpowiedział. – A teraz chciałbym z tobą porozmawiać. Kusiło go, by wziąć ją w ramiona, ale najpierw postanowił zaspokoić ciekawość. Intrygowało go, dlaczego postawiła mu tak twarde warunki, zanim przyjęła zlecenie. Dlatego zapragnął dowiedzieć się o niej czegoś więcej, znacznie więcej, niż wyjawiła do tej pory. Lecz jej obronna postawa ostrzegła go, by zachował ostrożność, bo w każdej chwili może wierzgnąć jak nieokiełznany rumak. ‒ O czym? – spytała końcu. Trudne pytanie. Powinien jej powtórzyć dyskretne ostrzeżenie swojego doradcy. Kilka godzin po tym, jak zobaczył go, opuszczającego jej apartament, zwrócił mu uwagę, że Destiny może oczekiwać więcej, niż jest w stanie jej dać. Mimo taktownej formy rozdrażniła go tak bezpośrednia uwaga. Czyżby wieść o nocnej schadzce szejka już obiegła pałacowe mury? Ta myśl zdenerwowała go równie mocno, jak konieczność zawarcia małżeństwa dla dobra kraju. Nie był na nie gotowy, ale nie miał wy-
boru. Potrzebował następcy. W głowie Destiny panował totalny zamęt. Zafir przysłał Minę, żeby o nią zadbała. Wkrótce cały apartament wypełniały aromaty egzotycznych olejków. Ubrała ją we wspaniałe jedwabie. Mimo że nie wypowiedziała słowa, Destiny podejrzewała, że wie, na co ją szykuje. Nawet jeśli szejk nie miał haremu, widocznie dworzanie akceptowali, a nawet aprobowali nocne wizyty władcy w damskich komnatach. Gdy na niego czekała, serce biło jej w zawrotnym rytmie. Siedziała spięta i cierpiała męki, że robi z niej nałożnicę, podczas gdy ona oddała mu serce. Przysięgła sobie, że nie da nic po sobie poznać. Targały nią mieszane uczucia. Rozsadzała ją złość, że uznał za oczywiste, że przyjmie go z otwartymi rękami i spełni wszelkie jego żądania. Z drugiej strony cieszyła ją perspektywa spędzenia z nim następnych kilku godzin. Musiała ustalić, na czym stoi. Nie mogła sobie pozwolić na ból nieodwzajemnionej miłości, żeby nie podzielić losu matki. Lecz gdy wszedł, odziany po królewsku, jeszcze bardziej dostojny niż w dniu jej przybycia, ledwie odparła pokusę, by do niego podbiec. ‒ Chciałbym się dowiedzieć czegoś więcej o tobie, o twoim życiu w Anglii – poprosił. ‒ Czy to rodzaj egzaminu na stanowisko faworyty szejka Kezobanu? – zadrwiła w desperackiej próbie obrony przed jego nieodpartym urokiem. ‒ Wiesz, że tylko jedna kobieta może okazać się dla mnie odpowiednia – przypomniał lodowatym tonem. – Ta, którą wybiorę na żonę i matkę moich następców. Destiny zdawała sobie sprawę, że naruszyła zasady dobrego wychowania, ale potrzebowała niezbitego dowodu, że nie mają przed sobą przyszłości, żeby nie robić sobie niepotrzebnych złudzeń. ‒ Więc co tu robisz? – dokuczała mu dalej, choć jego odpowiedź ją załamała. Choć oddała mu dziewictwo wraz z sercem, widział w niej tylko kolejną zabawkę, nic więcej. ‒ Wierzę, że zetknęło nas przeznaczenie, jak wskazuje twoje
imię. Los cię tu skierował, żebyś uspokoiła Majeeda. Teraz pojąłem, że i moją duszę uleczyłaś. Umożliwiłaś mi rozpoczęcie nowego rozdziału życia. Zdecydowany ton nie pozostawiał wątpliwości, że wierzy w to, co mówi. Ale co przemilczał? Czy uważał, że ma prawo w zamian za uzdrowienie złamać i podeptać jej serce? Z każdą chwilą narastała w niej złość. ‒ Co to za rozdział? Małżeństwo? Dlaczego doznała tak wielkiego zawodu? Uświadomił jej przecież na długo przed pierwszym pocałunkiem, że nie czeka ich wspólna przyszłość. Oddała mu siebie z pełną świadomością, że nie otrzyma nic więcej prócz tej jednej nocy. Ponieważ dał to jasno do zrozumienia, uważała, że w pełni panuje nad sytuacją i nad własnymi uczuciami. Jego ponowna wizyta pokazała, że była w błędzie. Zawładnął nią bez reszty. Podszedł bliżej i usiadł tak blisko, że jego egzotyczny zapach przywołał wizję dwóch splecionych ciał na białej pościeli. ‒ Dlaczego wybrałaś mnie na pierwszego kochanka? – zapytał. Destiny wyraźnie widziała w jego oczach pożądanie. Czy pamiętał wspólną noc tak dokładnie jak ona? ‒ Postanowiłam oddać dziewictwo komuś, kto nie zażąda niczego więcej, kto nie zawładnie moimi uczuciami – odrzekła z rumieńcem na policzkach, zażenowana tak osobistym pytaniem. ‒ Co zamierzałaś osiągnąć, przyjeżdżając do Kezobanu? Zaszokował ją. Czyżby uważał, że oddała mu ciało dla zysku? Rozwścieczyło ją to podejrzenie. Co w nią wstąpiło, że uległa jego egzotycznemu czarowi jak naiwna nastolatka? Był gorszy od jej ojca, jeszcze bardziej zadufany w sobie, spragniony jedynie absolutnej władzy nad wszystkimi i wszystkim. ‒ Przyświecał mi tylko jeden cel – oświadczyła. ‒ Jaki? ‒ Wyzwolenie. Tym razem to on przeżył szok. Świadomość, że zbiła go z tropu, dostarczyła Destiny pewnej satysfakcji, niestety krótkotrwałej. Jak zwykle szybko odzyskał kontrolę nad sobą. Ukrył emocje
pod surową maską. ‒ Od czego? – drążył niezmordowanie. ‒ Od władzy ojca. Ma taki sam charakter jak ty. ‒ To niemożliwe – roześmiał się lekceważąco. ‒ Ale prawdziwe. Jest takim samym zimnym, bezwzględnym despotą jak ty. Przyjęłam twoją propozycję tylko po to, żeby za przykładem siostry uciec spod tyranii jego i naszej macochy. Chcę wreszcie zacząć samodzielne życie, ponieważ już dłużej nie muszę opiekować się Milly. ‒ Naświetl mi swoją sytuację rodzinną – rozkazał głosem nieznoszącym sprzeciwu. ‒ Mama wyszła za ojca, kiedy odkryła, że oczekuje mojego przyjścia na świat. Inaczej nie doszłoby do ślubu. Kochała go, ale on jej nie. Szkoda, że nie spytałam o nic więcej, ale zmarła przy narodzinach mojej siostry. W miarę jak dorastałyśmy, ojciec traktował nas coraz surowiej. Pomogłam Milly usamodzielnić się w Londynie, a teraz zamierzam iść w jej ślady. ‒ Czy dlatego postawiłaś tak twarde warunki, zanim wyraziłaś zgodę na wyjazd do Kezobanu? ‒ Oczywiście. Jeszcze wtedy myślałam, że negocjuję z posłańcem szejka, pamiętasz? ‒ Więc tylko na bogactwie ci zależy? ‒ A na czymże by innym? Jak myślisz, dlaczego spróbowałam cię uwieść? – zadrwiła bezlitośnie. Nie przeszkadzało jej, że psuje sobie opinię w jego oczach. Celowo stwarzała emocjonalny dystans. Jeżeli uwierzy, że siedzi przed nim wystrojona jak nałożnica z haremu wyłącznie dla korzyści majątkowych, tym lepiej dla niej. Nie będzie jej szeptał słodkich słówek podczas aktu miłości. W ten sposób uratuje zagrożone złamaniem serce. ‒ Jeżeli interesują cię tylko pieniądze, proponuję ci nową umowę. ‒ Jaką? – spytała, zaskoczona, że znów odwrócił karty i w mgnieniu oka z powrotem zapanował nad sytuacją. ‒ W ciągu niespełna trzech tygodni muszę ogłosić zaręczyny. Aranżowane małżeństwa zawierane są wyłącznie dla korzyści obu rodów. Do tego czasu chcę wykorzystać ostatnie tygodnie
kawalerskiego życia w twoim towarzystwie. ‒ Próbujesz mnie kupić? Proponujesz mi rolę utrzymanki? – spytała z niedowierzaniem i oburzeniem. ‒ Oferuję tylko warunki, które pozwolą nam obojgu dostać to, czego chcemy – odburknął, nie kryjąc zniecierpliwienia. Destiny osłupiała. Jak mógł proponować bezduszny kontrakt handlowy po tym, co razem przeżyli? Nie wątpiła, że usłyszy hojną ofertę, ale czy to jej wystarczy? Doszła do wniosku, że nie pozostaje jej nic innego, jak udawać tak wyrachowaną, jak Zafir sobie wyobraża. Doświadczenie z dzieciństwa nauczyło ją, że istnieje tylko jeden sposób ochrony przed tyranem – udawać obojętność i ukrywać swoje uczucia pod lodowatą maską. ‒ Zgoda. Dwukrotność mojego dotychczasowego wynagrodzenia – zażądała twardo, choć w głębi duszy marzyła o tym, żeby poprosił, żeby została, ponieważ jej pragnie. Dziwiło ją, że po tym, co usłyszała, nadal ją pociąga. Zafira rozgniewały wygórowane żądania Destiny tak samo jak za pierwszym razem. Ale teraz przynajmniej znał jej motywy. Przyznał rację swemu doradcy, ale jej chciwość nie przeszkodziła mu nadal jej pragnąć, za wszelką cenę. Chciał z nią spędzić każdą wolną minutę, zanim zawrze dynastyczne małżeństwo, żeby uciszyć wyrzuty sumienia po śmierci siostry i zapewnić królestwu następcę. ‒ Nie musimy podchodzić do sprawy tak na zimno – zagadnął łagodnie, podchodząc bliżej. Ucieszyło go, że się nie odsunęła. Lekko rozchylone wargi powiedziały mu, że mimo sztywnej postawy podziela jego pragnienia. Gdy pogładził ją po policzku, gwałtownie nabrała powietrza, co potwierdziło jego przypuszczenia. ‒ Przecież właśnie zawarliśmy układ handlowy – przypomniała niemal szeptem, jakby opuściła ją odwaga. ‒ Ustaliliśmy takie warunki, żeby każde z nas uzyskało to, na czym nam zależy. Ale teraz zapomnijmy o negocjacjach i podsycajmy ogień, który w nas zapłonął, póki namiętność nie wygaśnie. Wykorzystajmy w pełni to, co nas połączyło. ‒ A co nas naprawdę łączy, Zafirze?
Trudne pytanie. Jak mógł na nie odpowiedzieć, skoro sam nie znał odpowiedzi? Nie była mu przeznaczona wbrew imieniu, ale gdy patrzył na jej usta, nie marzył o niczym innym, niż całować je do utraty tchu. ‒ Zakazany wzajemny pociąg. Przemożna siła, której na razie nie potrafię się oprzeć, póki jestem wolny. ‒ Twierdziłeś, że wolno nam przeżyć razem tylko jedną noc. Dlaczego zapragnąłeś więcej? ‒ Od najmłodszych lat wpajano mi poczucie odpowiedzialności. Nie mogę uniknąć wypełnienia zobowiązań wobec kraju i narodu, ale póki nie jestem żonaty, nie popełnię poważnego wykroczenia, jeżeli posłucham głosu natury. Chyba nie zaprzeczysz, że nadal ciągnie nas do siebie? ‒ Ale… Nie zdążyła nic więcej powiedzieć, bo zamknął jej usta zachłannym pocałunkiem. Nic więcej go nie obchodziło. Najważniejsze, że jeszcze przez dwa tygodnie będzie należała do niego.
ROZDZIAŁ ÓSMY Przez następne dwa tygodnie Destiny musiała sobie nieustannie przypominać, że Zafir nie czuje do niej nic prócz fizycznego pociągu, że przyleciała do Kezobanu tylko po to, żeby zapewnić sobie środki na uzyskanie niezależności od ojca. Gdyby nie pamiętała, że jest tylko ostatnią nałożnicą szejka przed jego ślubem z inną, do reszty straciłaby dla niego głowę. Czasami kusiło ją, by zadzwonić do siostry, ale nie chciała jej martwić. Gdyby wyznała, że nawiązała romans z władcą, Milly wpadłaby w popłoch. Despotyczny, dominujący Zafir reprezentował wszystko, czego przez całe życie unikała jak ognia, lecz nie wątpiła, że kobiety padają do stóp tak potężnemu i w dodatku zabójczo przystojnemu mężczyźnie. Niewiele brakowało, by wbrew rozsądkowi poszła w ich ślady. W miarę upływu czasu coraz bardziej doskwierała jej świadomość, że ich romans dobiega końca. Jak mogła wrócić do Anglii i zapomnieć tak cudowne przeżycia? Pierwsze promienie słońca, przeświecające przez ażurową koronkę rzeźbionych arkad, tworzyły skomplikowany wzór na marmurowej posadzce. Świt zawsze zapowiadał powrót szejka do własnych komnat, do pracy dla ojczyzny. Lecz tego ranka nadeszła pora ostatecznego rozstania. Przypuszczała, że to już ostatnich wspólna noc, ale żałowała, że jej nie uprzedził. Teraz odprawi ją z kwitkiem i wyjedzie na poszukiwanie kontraktowej narzeczonej. ‒ Opuszczam dzisiaj pałac co najmniej na tydzień ‒ oznajmił, kładąc się na boku twarzą do niej. Destiny nie śmiała spojrzeć mu w oczy. Zmobilizowała całą siłę woli, by nie dać po sobie poznać, co czuje. Zafir usiadł, przyciągnął ją do siebie i namiętnie pocałował. Chętnie przylgnęła do niego, żeby nacieszyć się ostatnią wspólną chwilą.
‒ I wrócisz zaręczony – dokończyła za niego tak spokojnie jak potrafiła, choć serce pękało jej z bólu, że go traci. ‒ Nie mam innego wyjścia. Naród czeka na następców tronu ‒ westchnął i wstał z łóżka. ‒ Wiem – odparła. – Już kończę pracę z Majeedem. Niedługo wrócę do Anglii. Śledziła każdy ruch, gdy zakładał ubranie, usiłowała zapamiętać każdy szczegół. Przysięgła sobie, że zachowa godność i spokój, że nie pokocha go bez nadziei na wzajemność jak jej matka ojca. Wspomnienie jej śmierci wykluczało możliwość zostania matką. Nawet gdyby Zafir poprosił ją o rękę, nie mogłaby mu dać dzieci. Nie zaryzykowałaby, że zostaną same na świecie, pozbawione macierzyńskiej miłości tak jak ona i Milly. ‒ Przed moim wyjazdem przyjdź do mojego gabinetu złożyć raport z postępów Majeeda – rozkazał stanowczym tonem jak szejk, nie jak kochanek. Już zdążył wyrobić sobie wobec niej dystans. Bajkowa przygoda przeminęła bezpowrotnie. ‒ Jak sobie życzysz – odrzekła równie rzeczowym tonem. – Przyjdę prosto ze stajni. Zafir na chwilę zamarł w bezruchu i popatrzył na nią niemal srogo spod zmarszczonych brwi. Nie tak wyobrażała sobie koniec romansu. Nie wypowiedział ani słowa, ale przez chwilę nie odrywał od niej oczu, zanim ruszył ku drzwiom, prowadzącym do pałacowych ogrodów. Zawsze opuszczał jej komnatę tą drogą, żeby nikt go nie zobaczył. Wiedziała, że pojedzie konno na pustynię. Potem zajmie się sprawami państwowymi, a na koniec wypuści sokoła. Od dwóch tygodni tak spędzał poranki. Czyżby w ten sposób kamuflował nocne wizyty u niej? Serce ją bolało, że traktuje ich romans jak wstydliwy sekret. Dlaczego wyraziła zgodę? Przed przyjazdem do Kezobanu wymieniła z mężczyzną jedynie przelotny pocałunek. Co ją tak radykalnie odmieniło? Zafir niecierpliwie przemierzał gabinet. Destiny się spóźniała. Rano zdenerwowało go, że zadziwiająco spokojnie przyjęła
wieść o rozstaniu. Teraz dodatkowo zirytowała go jej niepunktualność. Rozważał nawet możliwość pójścia po nią do stajni. Zadawał sobie pytanie, czy jej stoicki spokój nie wynika z przekonania, że zyskała nad nim władzę. Niedoczekanie! Jako jedyny syn szejka Kezobanu od najmłodszych lat był przygotowywany do sprawowania rządów. Po śmierci ojca w wieku dwudziestu czterech lat został najmłodszym władcą w historii kraju. Sześć lat później nadszedł czas pożegnania kawalerskiej swobody i wypełnienia powinności wobec narodu. Nawet jeśli Tabinah ich nie rozumiała, jemu tym bardziej nie wolno było od nich uciec. Westchnął tak ciężko, że doradca popatrzył na niego podejrzliwie. Po raz pierwszy żałował, że ciąży na nim odpowiedzialność za kraj, że nie może być takim człowiekiem, jakiego Destiny potrzebuje. Ale musiał poświęcić swoje osobiste potrzeby i uczucia, ponieważ przysiągł ojcu, że zawsze będzie stawiał dobro państwa na pierwszym miejscu. W tym momencie służący wprowadził Destiny do gabinetu, jakby przywołał ją myślami. Widział ją ostatni raz przed wyruszeniem na poszukiwanie żony. Nie pociągała go ta perspektywa, ale po śmierci Tabinah wyłącznie na nim spoczywał obowiązek przedłużenia dynastii. Destiny weszła z nieco wyżej uniesioną głową niż zwykle. Oczy jej błyszczały, jakby gniewem. Czy równie źle znosiła rozstanie jak on? Powiedział sobie, że to nieistotne. Postanowił nie poruszać żadnych innych tematów prócz zawodowych. Gdyby spytał o jej samopoczucie, nie powstrzymałby pokusy, by znowu ją przytulić i pocałować. ‒ Jak sobie radzi Majeed? – zagadnął. ‒ Bardzo dobrze. Robi widoczne postępy. Już słucha poleceń. Niedługo osiągnę zamierzony cel i zakończę pracę – odrzekła, patrząc mu w oczy niemal wyzywająco. Zafir zdawał sobie sprawę, że stojący obok doradca bacznie ich obserwuje. Wyczuwał jego podejrzliwość. Jeżeli domyślał się, co między nimi zaszło, to mimo wszelkich środków ostrożności nie zdołał ochronić ani swojej reputacji, ani Destiny. Nigdy wcześniej nie tknął żadnej kobiety w pałacu. Pozwalał
sobie na uciechy kawalerskiego życia daleko za granicą. Fakt, że Destiny skusiła go do złamania zasad, świadczył o tym, jak bardzo go pociągała. Ale musiała odejść w przeszłość. ‒ Zostaw nas samych – rozkazał doradcy po angielsku, żeby Destiny rozumiała, co mówi. ‒ Panie? ‒ Odejdź! – rozkazał ponownie, tak głośno, że Destiny drgnęła. Lecz gdy na nią spojrzał, miała tak samo wojowniczą minę jak wcześniej. I wyglądała z nią równie pięknie. ‒ Wzbudzimy podejrzenia – zwróciła mu uwagę, gdy doradca głośno zamknął za sobą drzwi. ‒ Nieważne. Tu ja wydaję rozkazy. Potrzebuję kilku minut sam na sam z tobą przed wyruszeniem w odwiedziny do rodzin potencjalnych narzeczonych. ‒ Przez dwa tygodnie spędzaliśmy każdą noc razem. To o wiele więcej niż początkowo ustaliliśmy. Najwyższa pora, żebyśmy wrócili do naszych odrębnych światów, by każde z nas poszło swoją drogą, które nie powinny się nigdy skrzyżować – odrzekła z iście królewską godnością, jakby od dziecka wychowywano ją na księżniczkę. Zafirowi przemknęło przez głowę, że jej uroda i dumna postawa czyniłyby z niej godną partnerkę życiową. W narodowym stroju z jego kraju wyglądała, jakby należała do tutejszego społeczeństwa, jakby została stworzona dla niego. Lecz rola żony głowy państwa wymagała nie tylko inteligencji i silnej woli. Musiała nie tylko przewyższać przymiotami ducha i umysłu inne kobiety, ale też być jedną z nich, a co najważniejsze, rodzić zdrowych synów, by mógł spełnić przyrzeczenie złożone umierającemu ojcu. Jak mógł rozważać jej kandydaturę z egoistycznych powodów, skoro odmówił siostrze prawa wolnego wyboru? ‒ Niepotrzebnie go odprawiłeś – wyrwał go z zadumy jej szorstki głos. ‒ Masz rację. Popełniłem błąd – przyznał, podchodząc do okna. Widok bezkresnej pustyni odzwierciedlał jego nastrój. Czuł,
że życie bez Destiny będzie wypełniała tylko ogromna, przygnębiająca pustka. Gdy znów na nią spojrzał, wyczytał z jej twarzy rozczarowanie. Ale zaraz odzyskała równowagę. ‒ Wyjadę, zanim wrócisz z podróży – oświadczyła rzeczowym tonem. Ledwie odparł pokusę, żeby do niej podejść, przytulić i sprawić, by znów go zapragnęła. Przeklinał własną słabość, ale nigdy wcześniej nie przeżył tylu nocy pod rząd wypełnionych namiętnością. ‒ Jak sobie życzysz – odparł. – Zorganizuję ci lot. Mina poinformuje cię, kiedy nadejdzie czas. Wczesnym rankiem dwa dni po wyjeździe Zafira Destiny z wysiłkiem otworzyła oczy. Od chwili rozstania każdego ranka ogarniało ją takie przygnębienie, że z trudem wstawała z łóżka. Załamało ją chłodne, bezosobowe pożegnanie. Wspominała poprzednie poranki, gdy wstawał z ociąganiem, żeby chyłkiem wymknąć się przez ogrody do swoich komnat. Podczas ostatniego spotkania w niczym nie przypominał czułego kochanka. Zaszokowało ją, że tak szybko wyłączył emocje, jakby nigdy ich nie budziła, jakby od początku traktował ją jak zabawkę, nic więcej. Jego nastawienie nie powinno już mieć dla niej żadnego znaczenia, ale go pokochała bez nadziei na wzajemność. Łzy napłynęły jej do oczu, choć nigdy wcześniej nie płakała. Zawsze była silna. Życie od niej tego wymagało. Lecz teraz z trudem zbierała siły, by pójść do stajni. Nawet ulubione zajęcie przestało sprawiać jej radość. Po raz pierwszy od dnia przybycia nie cieszyła jej perspektywa spędzenia kilku godzin z tak wspaniałym zwierzęciem jak Majeed. Ponieważ było jeszcze bardzo wcześnie, z jękiem wtuliła twarz w poduszkę w nadziei, że sen przyniesie ukojenie. Obudziła się późno. Mina właśnie wnosiła jej smakowite śniadanie, ale ostatnio sam widok jedzenia przyprawiał ją o mdłości. Dostała takich skurczów żołądka, że nawet nie powitała poko-
jówki, tylko biegiem pobiegła do łazienki i przemyła twarz zimną wodą dla orzeźwienia. Na widok bladej, wymęczonej twarzy w lustrze z przerażeniem zacisnęła powieki. Jak to możliwe, że doszła do tak opłakanego stanu? Przecież zawsze przysięgała sobie, że nie pokocha nikogo, kto nie da jej miłości. W końcu wróciła do pokoju. Mina rozstawiła smakołyki na stole przy drzwiach na taras, ale na ich widok znów dostała nudności. ‒ Zaparzyłam pani świeżej herbaty. Przywróci kolory pani bladej buzi ‒ zachęcała pokojówka łagodnie, niemal z macierzyńską czułością, która wzruszyła Destiny do łez. Popatrzyła na krętą ścieżkę wśród egzotycznych roślin, którą Zafir co noc do niej przychodził. Posmutniała jeszcze bardziej na myśl, że nigdy więcej go nie zobaczy. Upiła łyk aromatycznego napoju tylko po to, by sprawić przyjemność Minie. Ciepły napar uśmierzył dolegliwości podrażnionego żołądka. ‒ Doskonała – pochwaliła, uśmiechając się do Miny. – Już trochę tęsknię za domem – skłamała. Pokojówka posmutniała. Destiny uświadomiła sobie, że będzie jej brakowało tej ciepłej, macierzyńskiej osoby. ‒ Nie polubiła pani mojego kraju? ‒ Pokochałam Kezoban. Jestem tu szczęśliwa, ale niedługo kończę pracę z Majeedem. Pora pomyśleć o powrocie. Czy mogłabyś mi załatwić wcześniejszy odlot? Gdy decyzja zapadła, odzyskała spokój. Dziś wyprowadzi Majeeda poza mury twierdzy. Był na to gotów od kilku dni, ale zwlekała, żeby przedłużyć baśniową przygodę. Teraz nieodwołalnie dobiegła końca. Szejk porzucił sekretną kochankę, by wypełnić dynastyczny obowiązek wobec kraju. Otrzymała to, do czego dążyła – niezależność od ojca i środki na zakup mieszkania w pobliżu Milly. Jak zawsze, kiedy wspomniała siostrę, pożałowała, że nie może zawierzyć jej swych trosk, ale na to przyjdzie czas po powrocie. Na razie musiała pokonać ostatnią przeszkodę z Majeedem. Kiedy wykona zadanie do końca, będzie wolna. Wiedziała jednak, że nigdy nie uwolni się od wspomnień o tym pustynnym kraju i jego władcy. Zachowa go w sercu na zawsze.
Zakładając roboczy strój, spostrzegła, że pokojówka obserwuje ją ze szczególną troską. Łzy napłynęły jej do oczu na myśl o pożegnaniu z tą ciepłą, serdeczną kobietą, która zastąpiła jej wcześnie utraconą matkę. Zaskoczona nagłą skłonnością do płaczu, postanowiła wziąć się w garść i przejść do porządku dziennego nad uczuciową porażką. Tylko siebie mogła za nią winić. Zafir od początku jasno określił warunki. Kilka godzin później uświadomiła sobie, że uradowana postępami Majeeda straciła rachubę czasu. Dopiero nawrót mdłości przypomniał jej, że za długo przebywała w palącym słońcu. Mimo że zakryła głowę szalem, doskwierał jej upał i dopadło ją zmęczenie. Doszła do wniosku, że skała, pod którą odpoczywali z Zafirem podczas rajdu na pustynię, zapewni jej cień i najlepszą szansę odpoczynku dla niej i dla konia. Usiłowała wyrzucić z pamięci historię o śmiertelnym ukąszeniu Tabinah przez jadowitego węża. Pocieszyło ją, że ogier stał spokojnie, gdy usiadła na ziemi. Widocznie nie wyczuwał żadnego niebezpieczeństwa. ‒ Odpoczniemy chwilę i zaraz wracamy – powiedziała raczej do siebie niż do niego. Zaniepokoiło ją, że nagle uniósł głowę i nadstawił uszu. Miała nadzieję, że nie spostrzegł żadnej groźnej bestii. Lecz gdy cichutko zarżał, zmobilizowała siły, żeby wstać mimo osłabienia i zawrotów głowy. Wsiadła na niego z wysiłkiem i wytężyła wzrok, wypatrując niebezpieczeństwa. Pochwyciwszy z oddali tętent kopyt, zwróciła głowę w stronę źródła dźwięku. Zafir pędził ku niej w tumanach kurzu. Luźne szaty i długa grzywa ogiera falowały w pędzie. W sercu Destiny rozbłysła iskierka nadziei, że za nią zatęsknił. Lecz gdy podjechał bliżej, gniewne spojrzenie rozwiało złudzenia. Znów zbyt wiele sobie wyobraziła. ‒ Co tu robisz? – spytała, gdy zatrzymał konia. ‒ Mógłbym ci zadać to samo pytanie. Czyś ty rozum postradała? – wyrzucił z siebie w złości. ‒ Wykonywałam swoje zadanie. Obiecałam wyprowadzić Majeeda poza mury twierdzy – wyjaśniła tak spokojnie, jak potrafi-
ła, żeby ukryć, jak silne emocje nią targają. ‒ Wracamy – rozkazał. Zanim zdążyła otworzyć usta, spiął konia do galopu. Majeed nie pobiegł za nim. Zaczekał na komendę. Wystarczyło, że delikatnie nacisnęła jego boki nogami, by ruszył z kopyta za panem. Obolała głowa i żołądek fatalnie znosiły wstrząsy podczas szybkiej jazdy. Marzyła o porządnym odpoczynku. Odetchnęła z ulgą dopiero na widok pałacowych murów. Krew wrzała w żyłach Zafira, gdy maszerował ku komnacie Destiny. Co w nią wstąpiło, żeby wyruszyć na pustynię w środku dnia, w nieznośnym upale? Gdy wiadomość, że zamierza opuścić Kezoban wcześniej, niż planowała, skłoniła go do wcześniejszego powrotu, intuicja podpowiedziała, że znajdzie ją tam, gdzie ją kiedyś zabrał – w miejscu tragicznej śmierci Tabinah. Znów ogarnęły go wyrzuty sumienia, ale stłumił je przemocą. Wkroczył do komnaty, gdzie Mina czekała, cała w nerwach. Na ich widok odetchnęła z ulgą. Odwrócił się do podążającej za nim Destiny i przystanął tak nagle, że omal na niego nie wpadła. Ledwie odparł pokusę przytrzymania jej, ale najpierw musiał opanować wzburzone nerwy. Jak zdołała przełamać bariery, które wokół siebie zbudował? Jak to możliwe, że zapadła mu w serce głębiej, niż przypuszczał? Martwiła go jej bladość. Przypomniał sobie wzmiankę Miny, że od dwóch dni źle się czuje. ‒ Teraz odpocznij – powiedział. ‒ Muszę się spakować – zaprotestowała. ‒ Odłóż pakowanie na później. Oddam ci do dyspozycji mój samolot, kiedy zechcesz wyjechać z Kezobanu. ‒ Wykonałam swoje zadanie, Zafirze. Odlecę jutro. Zafir spostrzegł, że Mina lekko uniosła brwi, gdy Destiny zwróciła się do niego po imieniu, ale nie obchodziła go już niczyja opinia. W tej chwili zależało mu tylko na tym, żeby Destiny została trochę dłużej, dając mu czas na uporządkowanie myśli. Obudziła w nim silne uczucia, zbyt zaskakujące, by mógł je w tej chwili przeanalizować. ‒ Rozumiem, ale zamierzam wydać ucztę na twoją cześć jako
wyraz mojej wdzięczności. ‒ Nie trzeba. Dostałam wynagrodzenie za pracę. – Podeszła do niego, zrzucając z głowy szal, co musiało wzbudzić podejrzenia Miny na temat ich wzajemnych stosunków. ‒ To nasza tradycja. Wyjedziesz po uczcie – oświadczył stanowczo i opuścił komnatę. Nie przywykł do oporu. Nie rozumiał, jak to możliwe, żeby tak irytująca, przekorna osoba pociągała go do tego stopnia, by był dla niej gotów nie tylko zaniedbać powinności wobec państwa, ale nawet zlekceważyć poczucie winy wobec Tabinah i złamać przysięgę daną ojcu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Następnego ranka, ledwie pierwsze promienie świtu oświetliły sypialnię, Destiny znów dopadły mdłości. Przestała je składać na karb rozpaczy czy tęsknoty za ojczyzną. W końcu pojrzała prawdzie w oczy: zaszła w ciążę z Zafirem. Ale czy to możliwe? Przecież zawsze pamiętał o antykoncepcji. No, prawie zawsze. Raz musiała mu przypomnieć w szale namiętności. Przypuszczalnie za późno. Czyżby ta krótka chwila zapomnienia wystarczyła? Wyglądało na to, że tak. Strach chwycił ją za gardło, nie przed Zafirem, lecz przed porodem. A jeżeli umrze tak jak matka i zostawi maleństwo samo na świecie, bez starszego rodzeństwa, zdane na łaskę apodyktycznego ojca? Jak do tej pory powtórzyła wszystkie jej błędy, począwszy od miłości bez szans na wzajemność, a skończywszy na ciąży. Wolała sobie nie wyobrażać reakcji Zafira na wieść o nieślubnym potomku w obliczu planowanego małżeństwa z kimś z miejscowej elity. Musiała opuścić Kezoban jak najszybciej. Potrzebowała pilnej konsultacji ze swoim lekarzem, który znał historię choroby jej matki. Truchlała ze strachu na myśl, co jej doradzi, jeśli badanie krwi wykaże dziedziczną chorobę. Spakowała swój skromny dobytek i sięgnęła po pamiętnik matki. Czy zabranie go w podróż stanowiło zły omen, zważywszy, że poszła w jej ślady? Wzięła kilka głębokich oddechów, by powstrzymać nudności i schowała pudełko z pamiętnikiem na samo dno torby. Zabroniła sobie dalszych rozważań. Uznała, że najważniejsze, żeby jak najprędzej dotrzeć do domu. Ale nie do ojca. Wpadłby w furię, gdyby odkrył, że wróciła w ciąży, a długo nie zdoła jej ukrywać. Mogła pojechać tylko do Milly. Założyła w pośpiechu własne ubranie. Narzuciła tylko szal na głowę, żeby nie budzić podejrzeń, zwłaszcza Miny. Żal jej było
opuszczać serdeczną pokojówkę bez pożegnania, ale nie widziała innego wyjścia. Miała nadzieję, że obiecany samolot na nią czeka. Po raz ostatni zerknęła na łoże, na którym poznała rozkosze miłości, oddała Zafirowi całą siebie i poczęła dziecko. Łzy znów napłynęły jej do oczu, ale zdołała je powstrzymać. Nagle pojęła przyczynę swej nietypowej skłonności do płaczu. Z ciężkim westchnieniem ruszyła ku drzwiom. Zanim do nich dotarła, do środka wkroczyła Mina z tacą. W ślad za nią inna służąca przyniosła najpiękniejszą abaję, jaką w życiu widziała, z purpurowego jedwabiu, haftowanego złotem. Gdy zamknęła za sobą drzwi, Mina popatrzyła podejrzliwie na podróżną torbę. ‒ Szejk prosił, żeby przyszła pani do jego gabinetu zaraz po śniadaniu – oznajmiła. ‒ Dziękuję. Pójdę teraz, przed odlotem. ‒ Już pani wyjeżdża? Dzisiaj? A co z jutrzejszą ucztą? Szejk podarował pani specjalny strój na tę okazję. Destiny popatrzyła badawczo na Minę, niepewna, czy by ją zrozumiała, gdyby poznała prawdę. Doszła do wniosku, że to niedorzeczna myśl. Jak mogłaby zaufać pracownicy Zafira? Chyba ciąża odebrała jej zdolność logicznego myślenia. Nieważne, jak cenny dar jej ofiarował. Musiała stąd uciec. ‒ Tak, teraz – potwierdziła z całą mocą. ‒ Czy czuje się pani wystarczająco dobrze, żeby znieść lot? Badawcze spojrzenie Miny nasunęło Destiny podejrzenie, że zna jej stan. Przypomniała sobie, że już kilka dni temu zaparzyła jej imbirową herbatę. Przypuszczalnie rozpoznała objawy wcześniej niż ona sama. Wpadła w popłoch. Jeżeli znała prawdę, na pewno okaże lojalność władcy, a nie jej. ‒ Oczywiście. Czuję się doskonale. Wykonałam swoje zadanie. Czas wracać do domu. Mina podeszła i odebrała od niej torbę, którą oddała bez walki. ‒ Najpierw proszę zjeść śniadanie, a potem iść do szejka, zanim podejmie pani dalsze decyzje. ‒ Nie mam już żadnego powodu, żeby tu zostać – nie dawała za wygraną.
Truchlała ze strachu, że Mina mogła poinformować Zafira. Nie chciała skazywać ani siebie, ani dziecka na życie bez miłości, ponieważ nie istniała nadzieja, że Zafir ją pokocha. Nawet gdyby szczęśliwie urodziła, nie potrafiłaby żyć w cieniu, jako była sekretna nałożnica, kiedy szejk założy rodzinę z kimś innym. Pamiętnik matki opowiadał podobną historię. Nie ulegało wątpliwości, że liczyła na więcej, kiedy zaszła w pierwszą ciążę. Marzyła o dozgonnej miłości, w której istnienie Destiny szczerze wątpiła. Przelała tę tęsknotę na każdą stronę pamiętnika, co wyjaśniało, dlaczego nadała jej imię, oznaczające przeznaczenie. Wierzyła, że dziecko zbliży ją z ukochanym, ale jej ojciec reprezentował taki sam typ jak Zafir. Apodyktyczny, żądny władzy, nie marzył o dziecku. Ożenił się z jego matką jedynie z obowiązku. Najbardziej przerażała ją niepewność, czy nie odziedziczyła defektu genetycznego, który spowodował śmierć matki. Jaki los czeka maleństwo, jeżeli padnie ofiarą tej samej choroby krwi? Ta obawa spowodowała, że nigdy nie rozważała możliwości małżeństwa i macierzyństwa. ‒ Najpierw trzeba zjeść śniadanie – nalegała pokojówka tak łagodnie, że przez chwilę Destiny kusiło, żeby zawierzyć jej swe troski. Po namyśle uznała ten pomysł za niedorzeczny. Jeżeli Zafir jeszcze nic nie wiedział, z pewnością by mu doniosła. Nie zamierzała go odwodzić od zrealizowania dynastycznych planów, zwłaszcza że nie wiedziała, czy będzie mogła donosić ciążę. Ta ostatnia myśl przerażała ją równie mocno, jak perspektywa pójścia w ślady matki. Nagle doszła do wniosku, że najlepszą strategią będzie odwleczenie spotkania z Zafirem. Jeżeli przeciągnie jedzenie śniadania, może zaabsorbuje go praca i nie znajdzie czasu, żeby się z nią zobaczyć. Ku radości Miny usiadła przy stole zastawionym owocami i słodkimi ciastkami. Usiłowała udawać zachwyt przyniesionymi smakołykami, ale żołądek odmówił przyjęcia pokarmu. ‒ Znów zaparzyłam herbatki imbirowej przeciwko porannym
mdłościom. Słowa Miny potwierdziły podejrzenia Destiny. Oczywiście bezbłędnie rozpoznała objawy. Prawdopodobnie służyła przed nią wielu kobietom. Nie pozostało jej nic innego, jak pójść do Zafira jak najprędzej i mieć nadzieję, że niczego nieświadomy wypuści ją z kraju. Dopiero po wizycie u swojego lekarza zdecyduje, w jaki sposób i kiedy go poinformować. Zafir stał przy biurku, gdy Destiny wkroczyła pewnym krokiem do środka. Zauważył jej bladość, ale nie wyglądała na osłabioną. Czyżby Mina się pomyliła? Pamiętał, w jaki sposób dała mu znać o jej dolegliwościach, gdy zażądał informacji, dokąd zabrała Majeeda: ‒ Od dwóch dni co rano źle się czuje – oznajmiła ze strapioną miną. Nie udzieliła żadnych więcej wyjaśnień, a on o nic więcej nie pytał. Zdenerwowany ryzykowną wyprawą Destiny na pustynię w złym stanie zdrowia, wymaszerował z komnaty. Teraz żałował, że nie zażądał bardziej szczegółowych wyjaśnień, zamiast przyjąć do wiadomości niezbyt konkretną aluzję. Już gdy galopował ku niej przez pustynię, pojął, że jeśli spłodził dziecko, przypuszczalnie tej nocy, kiedy oddała mu dziewictwo, los związał ich ze sobą nieodwołalnie. Teraz spoczywała na nim przede wszystkim odpowiedzialność za wychowanie przyszłego następcy tronu. Najchętniej zapytałby Destiny wprost, czy to prawda, ale przeżył zbyt wielki wstrząs. Zawsze trzymał emocje na wodzy, teraz jednak nie zdołałby ukryć, jak bardzo cieszy go ten obrót spraw. Ciąża Destiny zwolniłaby go od przykrej konieczności szukania żony. Oznaczała, że mogą być razem. Ponieważ jednak istniała szansa, że fałszywie zinterpretował aluzję Miny albo że źle oceniła przyczynę dolegliwości, odparł pokusę przytulenia Destiny i zapewnienia, że zadba o nią i o dziecko. Postanowił dać jej szansę osobistego przekazania wiadomości. Ku jego irytacji milczała uparcie. Spostrzegł, że założyła zachodni strój, jakby celowo podkreślała dzielący ich dystans. ‒ Nie będziesz mogła dzisiaj wyjechać – oświadczył. – Zarzą-
dziłem przygotowania do jutrzejszej pożegnalnej uczty. Później oddam ci mój samolot do dyspozycji. Miał nadzieję, że nie będzie go potrzebowała. Zobaczył jednak strach w jej oczach, taki sam jak często widywał w oczach Tabinah od dnia ogłoszenia jej zaręczyn. Zlekceważyła wszystkie jego wysiłki, by zapewnić jej jak najlepszą przyszłość. Zawiódł ją, zmusił do ucieczki na grzbiecie rumaka, którego nie była w stanie okiełznać. Nigdy sobie nie wybaczy, że popchnął ją ku śmierci. Czy tak samo skłonił do ucieczki Destiny? ‒ Dziękuję, ale wolałabym wyjechać dzisiaj, choćby zaraz – odpowiedziała. ‒ Wykluczone. Tradycja Kezobanu wymaga godnego pożegnania gościa. Obraziłabyś mój naród i mnie, gdybyś ją złamała. Przysłałem ci abaję, żebyś ją założyła. – Na razie przemilczał jej znaczenie. Królewskie barwy oznajmią każdemu jeszcze przed ogłoszeniem zaręczyn, że wybrał Destiny na żonę. Destiny zrobiła wielkie oczy, ale stała spokojnie. Czy zachowałaby tak stoicki spokój, gdyby rzeczywiście oczekiwała jego następcy? Szybko odpędził wątpliwości. Ufał intuicji Miny. ‒ Czy dasz mi gwarancję, że pozwolisz mi wrócić do kraju po uczcie? – raczej zażądała, niż spytała tak stanowczym tonem, jakby nie skrywała żadnego istotnego sekretu. ‒ Tak, jeżeli nadal będziesz sobie tego życzyła. ‒ Doskonale. W takim razie nie będę ci dłużej zajmować czasu. Zafira niemile zaskoczyło, że nie wspomniała o porannych dolegliwościach. Grał na zwłokę. Nie zamierzał jej wypuszczać, dopóki nie pozna prawdy. ‒ Destiny! – zawołał za nią, gdy ruszyła ku drzwiom. ‒ Słucham? Zafir usłyszał w jej drżącym głosie jakby nutkę nadziei. Odparł jednak pokusę wyciągnięcia z niej oczekiwanego wyznania. Tragiczne doświadczenie z Tabinah nauczyło go cierpliwości. Czekał, aż dobrowolnie wyzna prawdę. Ponieważ najwyraźniej nie zamierzała, spróbował ją taktownie do tego nakłonić: ‒ Nie masz mi nic więcej do powiedzenia? – spytał ostrożnie.
‒ Nie. A powinnam? Destiny przeraziło podejrzliwe spojrzenie Zafira. Czy Mina zdradziła mu sekret, który sama dopiero co odkryła? Dałaby głowę, że wiedziała, że spędzali razem noce. Wstrzymała oddech, gdy ruszył w jej kierunku. Kiedy minął ją i stanął przy wielkich, podwójnych drzwiach gabinetu, odetchnęła z ulgą, ale nie na długo. Znów obleciał ją strach, kiedy przekręcił klucz w zamku i popatrzył na nią wyczekująco. ‒ Czy zechcesz mi wyjaśnić przyczynę swoich dolegliwości? ‒ Sądzę, że to skutek upałów – skłamała, odwracając wzrok. Nie śmiała mu spojrzeć w oczy. Palił ją wstyd, ale nie miała sumienia stanąć mu na drodze. Jej matka drogo zapłaciła za zmuszenie ojca do ślubu. Wyraźnie to napisała. Dlatego nakładanie na Zafira zobowiązań nie wchodziło w grę. Przysięgła sobie, że jeśli zyska pewność, że może bezpiecznie urodzić, przestanie go okłamywać, kiedy już Zafir spełni obietnicę daną ojcu i założy rodzinę. Podszedł tak blisko, że w końcu musiała podnieść na niego wzrok. Wyraźnie widziała ciemny zarost, srogie spojrzenie ciemnych oczu i zaciśniętą szczękę. Dostała takich zawrotów głowy, jakby zaraz miała zemdleć. Nagle otoczyły ją mocne ramiona Zafira. Gdy poczuła z bliska jego zapach, przestała walczyć o zachowanie równowagi. Powieki jej opadły i osunęła się w jego objęcia. Gdy otworzyła oczy, leżała w swoim łóżku. Zafir stał w nogach niczym strażnik. Rozejrzała się pospiesznie po sypialni w poszukiwaniu Miny. ‒ Jesteśmy sami – rzucił krótko, wyraźnie zdenerwowany. Przeczuwając niebezpieczeństwo, zmobilizowała siły, żeby usiąść na łóżku. Wiedziała, że powinna nie tylko powiedzieć mu o ciąży, ale też zapewnić, że wyjedzie i nie będzie niczego od niego żądać. Nie potrafiłaby jednak ubrać w słowa swego lęku przed porodem ani wyrzutów sumienia, że nie chce tego dziecka. Ten lęk skłonił ją do przelania wszystkich uczuć na konie. Dlatego nigdy nie planowała założenia rodziny. Przerażała ją myśl, że nie
przeżyje porodu i zostawi maleństwo samo na świecie. Nie życzyła nikomu takiego losu, jakiego sama zaznała. ‒ Przeżyliśmy razem coś wyjątkowego, Zafirze – zaczęła ostrożnie. – Ale to już koniec. Zbyt wiele nas dzieli. Zafir popatrzył na nią groźnie. Przypominał jej sokoły, które wypuszczał. Obserwowała go ukradkiem, kiedy nie podejrzewał, że na niego patrzy. Nie pozostało jej nic innego, jak wyrzucić kolejne wspomnienie z pamięci wraz z wcześniejszymi. ‒ Czasami nadchodzą takie zmiany, które zacierają różnicę i stapiają w jedność to co odmienne. Gdyby nie wypowiedział tego zdania tak szorstkim tonem, niełatwo byłoby jej odeprzeć pokusę wyjawienia, że taka zmiana właśnie nastąpiła, że połączyło ich nowe życie, któremu dali początek. Lecz nie wiedziała, czy będzie je mogła zachować i pielęgnować, ponieważ zamiast zrobić badania, okłamywała samą siebie, że nie myśli o macierzyństwie. Ponieważ nie odnalazła w jego słowach ani śladu uczucia, uznała, że lepiej wrócić do Anglii. Wynagrodzenie za pracę w Kezobanie umożliwi jej znalezienie najlepszej pomocy medycznej. Miała nadzieję, że badania nie potwierdzą jej obaw. Dopiero gdy lekarze orzekną, że wolno jej rodzić, a Zafir zawrze dynastyczny związek zgodnie z wolą ojca i doradców, powie mu prawdę, żeby nie powtórzyć błędu matki i nie wywierać na niego presji. ‒ Muszę wrócić do kraju, Zafirze – powtórzyła. ‒ Wykluczone! – zaprotestował tak gwałtownie, że ją zatkało. – W takim stanie nie zniesiesz podróży. Nie opuścisz Kezobanu bez mojej wiedzy. Destiny pobladła, przerażona lodowatym tonem jego głosu. Nie mogła uwierzyć, że to ten sam czuły kochanek, któremu oddała serce. Nic nie pozostało z delikatności, z jaką wprowadzał ją w arkana sztuki kochania. ‒ Nic mi nie jest. Po prostu zmęczył mnie upał. Jak trochę odpocznę, dojdę do siebie – przekonywała żarliwie. ‒ Znów wyglądasz blado. Chyba powinienem wezwać lekarza. ‒ Nie! – zaprotestowała gwałtownie. – Nie ma potrzeby. Do jutra wydobrzeję.
‒ Nie wyjedziesz ani jutro, ani pojutrze ‒ wycedził przez zaciśnięte zęby. Destiny pojęła, że poznał jej sekret. ‒ Dlaczego nie? – nie dawała jednak za wygraną. ‒ Ponieważ nosisz w łonie moje dziecko.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Destiny odebrało mowę. Po plecach przeszedł jej zimny dreszcz. Pojęła, że rozgniewały go jej kłamstwa. Nie wiedziała, jak mu powiedzieć, że nie chce rodzić, ponieważ nigdy nie starczyło jej odwagi, by zrobić sobie badania krwi. Jak wyznać, że mogła odziedziczyć chorobę, która zabiła jej matkę zaraz po urodzeniu Milly? Strach, który prześladował ją od okresu dojrzewania, ponownie chwycił ją za gardło. Choć ciąża nie została potwierdzona przez lekarza, reakcja Miny na poranne mdłości odbierała resztki nadziei, że dolega jej coś innego. W końcu zdołała wydobyć głos ze ściśniętego gardła: ‒ Nie zatrzymasz mnie, Zafirze. Nie odpowiada mi rola sekretnej kochanki. ‒ Nie powtarzaj więcej takich rzeczy. Zostaniesz, ponieważ nosisz w łonie mojego następcę. Lodowate spojrzenie, towarzyszące wypowiedzianym gniewnym tonem słowom, utwierdziło Destiny w przekonaniu, że nie zależy mu na niej, tylko na dziecku. Mimo słabości wstała z łóżka, gorączkowo szukając w myślach przekonujących argumentów. W końcu zebrała odwagę, żeby wyznać mu straszliwą prawdę: ‒ Jeszcze nie wiem, czy mogę urodzić to dziecko. ‒ Nie możesz czy nie chcesz? ‒ Nieważne. Przysięgam, że nie podejmę żadnej decyzji, która mogłaby ci zaszkodzić. Zachowam absolutną dyskrecję. Znajdź sobie żonę, wypełnij swoją powinność, a mnie pozwól wrócić do mojego życia. – Po tych słowach ruszyła ku drzwiom. ‒ Nie próbuj przede mną uciekać, Destiny! – zawołał za nią. Gdyby ją kochał, tak jak sobie wymarzyła, posłuchałaby bez oporu. Wiedziałaby, że będzie ją wspierał w najtrudniejszych chwilach. Przemknęło jej przez głowę, że może warto mu za-
ufać, ale zaraz zgasił nikłą iskierkę nadziei, którą rozbudził w jej sercu: ‒ Nigdzie cię nie puszczę. Teraz jesteś moja. Destiny zrobiła jeszcze kilka kroków, ale nie miała dokąd pójść. W obcym kraju, bez żadnego wsparcia ani możliwości ucieczki, była zdana na łaskę kolejnego despoty, jeszcze bardziej apodyktycznego niż jej ojciec. Przystanęła i popatrzyła na egzotyczne ogrody, które bujnie rozkwitały dzięki innowacyjnemu systemowi nawadniającemu. Podziwiała szlachetną pasję i patriotyzm Zafira, ale jego osiągnięcia straciły na znaczeniu wobec faktu, że traktował ją jak swoją własność. ‒ Nie pozwolę sobą rządzić – zaprotestowała. – Ani tobie, ani nikomu innemu. ‒ Nie masz wyboru. Jako matka mojego dziecka należysz do mnie. Destiny wzięła głęboki oddech, żeby dotlenić osłabiony organizm przed kolejnym etapem batalii. Musiała sobie wywalczyć wolność, żeby wyjechać do Anglii, do swojego lekarza, i zrobić testy. Cokolwiek wykażą, przy pomocy Milly jakoś sobie poradzi. Doszła do wniosku, że nie pozostaje jej nic innego, jak przekonać Zafira. Ponieważ nie wierzyła, że uzna dziecko, skoro utrzymywał ich romans w tajemnicy, spróbowała zaapelować do jego poczucia honoru: ‒ Nieślubny potomek tylko przyniesie ci wstyd. ‒ Jak możesz mówić takie rzeczy? Podszedł jeszcze bliżej, tak blisko, że przywołał wspomnienia najpiękniejszych chwil, kiedy trzymał ją w objęciach. Ale nie mogła sobie pozwolić na sentymenty. Na chwilę zamknęła oczy, żeby zebrać siły do dalszej walki. Kiedy je otworzyła, zobaczyła w oczach Zafira płomień pożądania zamiast gniewu. Czyżby walczył ze sobą tak jak ona? Wyglądało na to, że nadal go pociąga, ale nie mogła na nim polegać w obliczu jego planów matrymonialnych. ‒ Nigdy nie łączyło nas nic prócz namiętności. Oboje potrzebowaliśmy miłości i ciepła, dlatego czerpaliśmy pociechę ze wzajemnych czułości – przekonywała. ‒ Miłości i ciepła? – powtórzył, unosząc wysoko brwi.
Rozbroił ją w mgnieniu oka, ale zaraz uświadomiła sobie swój błąd. Ten człowiek nie znał miłości, prawdopodobnie w ogóle w nią nie wierzył. Powodowała nim jedynie żądza. Dwa tygodnie, które spędzili razem, traktował jak rozrywkę, jak ostatnią możliwość korzystania z kawalerskiego życia. Przecież wyraźnie dał to do zrozumienia tego wieczora, kiedy przybyła do Kezobanu. ‒ No, przynajmniej sympatii – sprostowała pospiesznie. ‒ Poważne uczucie nigdy nie wchodziło w grę. Czeka cię zawarcie dynastycznego małżeństwa, a mnie nowe życie w Anglii. Zafir skinął głową z poważną miną. Destiny odniosła wrażenie, że dostrzegła w jego oczach rozczarowanie, ale szybko odwrócił głowę w stronę komnaty, jakby ktoś zapukał do drzwi. Wydał jakiś rozkaz po arabsku, który bynajmniej nie zabrzmiał jak zaproszenie. Gdy znów na nią spojrzał, jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć prócz determinacji. ‒ Czy szukałaś miłości, Destiny? – zapytał tak zmysłowym głosem, że niewiele brakowało, by znów uległa jego czarowi. Destiny odstąpiła do tyłu, żeby wyrobić sobie dystans, nie tylko fizyczny, ale również emocjonalny. ‒ Nie. – Ponieważ zaprzeczenie nie zabrzmiało przekonująco nawet w jej własnych uszach, dodała szybko: ‒ Ani przez chwilę. ‒ Czy to znaczy, że sympatia ci wystarczy? ‒ Tak – skłamała, choć wraz z dziewictwem oddała mu serce. ‒ To całkiem niezła podstawa udanego związku, nawet małżeńskiego – perswadował zaskakująco łagodnym tonem, który kompletnie zbił ją z tropu. Lecz Destiny nie chciała dalej słuchać. Wolała nie wiedzieć, co czuje do wybranej kandydatki. ‒ Pewnie tak, ale to niczego nie zmienia. Nawet jeżeli jestem w ciąży, nie zamierzam stawać ci na drodze do realizacji małżeńskich planów. ‒ Nie pokrzyżujesz ich. ‒ Między nami wszystko skończone, Zafirze – oświadczyła z całą mocą. Czy tak zawzięcie walczyła o wyzwolenie dlatego, że nie mo-
gła znieść myśli, że poślubi inną? Czy dlatego dokładała wszelkich starań, by uciec od człowieka, którego kochała? Nie. Teraz nie chodziło już tylko o jej uczucia, lecz o życie, które w niej zakiełkowało. Musiała sprawdzić, czy odziedziczyła po matce brak antytrombiny[3] we krwi. Jedynym sposobem sprawdzenia był powrót do Anglii i wykonanie testu, którego zrobienia uparcie odmawiała mimo usilnych nalegań Milly. Wciąż słyszała własne słowa, kiedy tłumaczyła, że to bez sensu, ponieważ nie planuje ani małżeństwa, ani macierzyństwa. Nic dziwnego. Doskonale pamiętała tę koszmarną noc, kiedy ją poinformowano, że ma malutką siostrzyczkę, ale straciła mamę. ‒ Wyjeżdżam jutro, najdalej pojutrze. ‒ Wykluczone. Zafir desperacko walczył o zachowanie spokoju, choć serce waliło mu jak młotem. Potrzebował nie tylko następcy, lecz przede wszystkim samej Destiny, od pierwszej wspólnie spędzonej nocy. Nie przyznawał tego nawet przed sobą, przerażony własną słabością. Jak mógł pragnąć nieodpowiedniej kobiety, kiedy stracił siostrę, dlatego że odmówił jej prawa do pójścia za głosem serca? Czy poszedł do Destiny tej drugiej nocy dlatego, że ją pokochał, czy żeby uczynić ją swoją? Niezależnie od motywacji tłumił emocje, wiedziony poczuciem obowiązku, którego nie czuł się na siłach wypełnić. Obudziła w nim tak silne uczucia nie tylko dlatego, że został jej pierwszym mężczyzną, ale oddając mu dziewictwo, związała ich ze sobą silniej, niż przewidział. Nie zamierzał zrywać tych więzów. Należała tylko i wyłącznie do niego. Ta szokująca świadomość ściągnęła go do pałacu, zmuszając do zrewidowania matrymonialnych planów. Kiedy Mina za pomocą wyrazistych aluzji wyjawiła mu jej sekret, uznał, że los połączył ich ze sobą, ratując jego sumienie przynajmniej w pewnym stopniu. Pojął, że jakkolwiek pojmował zobowiązania wobec ojczyzny, teraz spoczęła na nim odpowiedzialność za nowe życie, któremu dali początek. Bynajmniej nie zmartwiła go perspektywa trwałego związku z kobietą, którą pokochał. Może
z czasem odwzajemni jego uczucia. Wiele rodzin kojarzyło ze sobą obcych ludzi, których z czasem łączyła miłość, a oni już zostali kochankami. Znów zabrzmiały mu w uszach prośby Destiny, zwłaszcza ostatnia, wypowiedziana drżącym, niemal błagalnym głosem. Czy uznała pomysł zostania z nim za tak straszliwie odpychający? Nawet jeżeli tak, nie odwiodła go od zamiaru zalegalizowania związku i nadania swemu dziecku statusu ślubnego potomka. ‒ Nie pozwolę ci odejść – oświadczył po raz kolejny tak stanowczo, że popatrzyła na niego z przestrachem. ‒ Kiedy przyjeżdża twoja narzeczona? – spytała. – Na pewno nie ucieszy jej obecność kochanki, w dodatku podejrzewanej o ciążę. Na twoim miejscu nie zaczynałabym małżeńskiego życia z nieślubnym dzieckiem w tle. ‒ Przynajmniej w tym jednym punkcie się zgadzamy. Destiny nerwowo przeczesała ręką włosy, zwracając wzrok ku ogrodom. W tym momencie Zafir pojął, że zbyt długo trzymał ją w napięciu, zważywszy na jej złe samopoczucie. Uznał, że najwyższa pora jasno wyłożyć swoje intencje: ‒ Moja przyszła małżonka już tu jest – oznajmił. ‒ To dodatkowy powód, żebym jak najszybciej znikła z pola widzenia. Zafir odniósł wrażenie, że usłyszał w jej głosie żal z powodu rozstania, ale gdy zwróciła ku niemu twarz, nie zobaczył w jej twarzy cierpienia. Przez moment, kiedy wspomniała o miłości, nabrał naiwnej nadziei, że go pokochała, ale zaraz odarła go ze złudzeń. Doszedł do wniosku, że nic nie zyska, jeśli w tej chwili wyzna, co czuje. ‒ Wręcz przeciwnie. Nie możesz odejść, ponieważ to ciebie wybrałem na żonę. Destiny zrobiła wielkie oczy. Potem tak mocno przygryzła wargę, że ledwie odparł pokusę jej rozmasowania. Gdyby jej dotknął, nie potrafiłby dłużej ukrywać uczuć, których sam nie rozumiał. Powiedzenie jej, że nie potrafi bez niej żyć, nie przyszłoby mu łatwo. Nigdy nikogo nie kochał i nie zaznał miłości. Matka wróciła do rodzinnego domu po rozpadzie
małżeństwa rodziców, ale formalna separacja w panującym rodzie nie wchodziła w grę. Zmarła z dala od dzieci, jak obca osoba, gdy jeszcze był nastolatkiem. Po namyśle doszedł do wniosku, że skoro Destiny tak zawzięcie neguje potrzebę miłości, lepiej utwierdzić ją w przekonaniu, że żeni się z poczucia obowiązku wobec dziecka. Ku jego zaskoczeniu chwiejnym krokiem odeszła od niego i stanęła przy arkadzie, prowadzącej do ogrodu. ‒ Nie mogę za ciebie wyjść – oświadczyła zdecydowanym tonem. ‒ Ale wyjdziesz. Jutrzejsza uczta, zaplanowana jako pożegnalna, będzie przyjęciem zaręczynowym. Do zmroku całe królestwo będzie o tym wiedziało. Zanim księżyc wzejdzie nad pustynią, zostaniesz moją żoną.
ROZDZIAŁ JEDENASTY Destiny desperacko walczyła o zachowanie równowagi. Dostała dreszczy na myśl o rozstaniu z jedyną miłością swego życia, ale nie widziała innego wyjścia jak wrócić do domu i zrobić badania. Potrzebowała przy tym wsparcia siostry. ‒ To niemożliwe – zaprotestowała drżącym głosem, ale Zafir nie słuchał. ‒ To mój obowiązek. Nie powstrzymasz mnie od jego wykonania. Dziecko, którego oczekujesz, jest następcą tronu. Nie pozwolę ci opuścić Kezobanu. Destiny gorączkowo szukała bardziej przekonujących argumentów. Kiedy je znalazła, z trudem zebrała odwagę, żeby je przytoczyć: ‒ Nie próbuj mnie zatrzymać. Jeśli wyjadę, będziesz mógł zrealizować swój pierwotny plan. Nie jestem właściwą kandydatką na małżonkę władcy. Znajdziesz lepszą, którą poślubisz dla dobra kraju, zgodnie z waszym obyczajem – przekonywała żarliwie. Serce jej pękało, że potężny, zabójczo przystojny szejk, którego pokochała całą duszą, poprosił ją o rękę, a ona musi odrzucić oświadczyny. Nie pochodziła z jego świata i nie należała do niego. Najbardziej bolała ją jednak świadomość, że wybrał ją na żonę tylko dlatego, że przypadkowo zaszła z nim w ciążę. ‒ To kwestia honoru, o wiele ważniejsza niż interes państwa. Obecnie spoczywa na mnie przede wszystkim odpowiedzialność za los mojego potomka. ‒ Nie. Nie zdołała dodać, że niczego od niego nie żąda. Nie chciała go zmuszać do małżeństwa pod presją. Własne dzieciństwo nauczyło ją, że nic dobrego z tego nie wynika. Już powtórzyła pierwsze błędy matki, zachodząc w ciążę z człowiekiem, który jej nie kochał. Czy powtórzy jej historię do końca? Jeżeli pod-
czas porodu wystąpią takie same komplikacje, zostawi maleństwo samo na świecie. Czy Zafir sprosta wyzwaniom ojcostwa? Jej ojciec nie potrafił. Owszem, utrzymywał ją i Milly, ale wiecznie wyładowywał na nich złość za to, że został samotnym ojcem. Nie chciała, żeby jej dziecko dorastało w atmosferze psychicznego terroru. Niespokojne myśli zaowocowały zawrotami głowy, ale nie dała za wygraną. Postanowiła za wszelką cenę przekonać Zafira, że nie ma wobec niej żadnych zobowiązań. Jeżeli wyszłaby za mąż, to tylko z miłości, a nie mogła na nią liczyć. ‒ Dlaczego zataiłaś swój stan? – wyrwało ją z posępnej zadumy podejrzliwe pytanie Zafira. ‒ Żeby nie siać paniki, dopóki nie pójdę do lekarza i nie zyskam pewności, czy rzeczywiście jestem w ciąży. ‒ Nie musisz jechać w tym celu do Anglii. Zapewnię ci najlepszą opiekę medyczną. Jako moja żona otrzymasz wszystko, czego potrzebujesz. Destiny zrozumiała, że jej wysiłki poszły na marne. Nie zdołała go przekonać. Na domiar złego kolejny raz potwierdził, że poprosił ją o rękę wyłącznie z poczucia obowiązku. Z każdą chwilą narastało w niej rozgoryczenie. Zebrała siły, które odkryła w sobie podczas negocjacji w Anglii, żeby twardo stawić mu opór. Uznała, że cel, który jej przyświeca, uświęca wszelkie środki, nawet odrażające. ‒ Nie poinformowałam cię o ciąży, ponieważ zawarłam z tobą układ na dwa tygodnie, a nie na całe życie – oświadczyła. ‒ Układ? – powtórzył z niedowierzaniem. Błysk gniewu w zwężonych w szparki oczach ranił jej obolałe serce, ale nie zamierzała dać za wygraną. Jeżeli uzna ją za tak wyrachowaną, by wykorzystać ciążę do wyciągnięcia od niego jeszcze więcej pieniędzy, sam odeśle ją z Kezobanu prędzej, niż zdoła zabrać spakowane bagaże. Gdy spojrzał na nią z wściekłością, obleciał ją strach. Co dalej zrobi? Czy naubliża jej i wymaszeruje z pokoju po koszmarnej awanturze, tak jak wielokrotnie postępował ojciec wobec macochy? Jego zachowanie stanowiło kolejny dowód na to, że nie warto zawierać związku małżeńskiego z jakichkolwiek innych
powodów niż miłość. Lecz zamiast na nią nakrzyczeć, Zafir odsunął sobie krzesło od stolika w zacienionej części tarasu jej komnaty, usiadł powoli, wsparł łokcie na poręczach i splótł smagłe palce na piersi. Jego stoicki spokój tak ją zdumiał, że tylko patrzyła na niego w milczeniu, niezdolna wypowiedzieć słowa. ‒ Siadaj – rozkazał lodowatym tonem, który ją zmroził, choć zachodzące nad pustynią słońce jeszcze mocno prażyło. Zignorowała jednak rozkaz. ‒ Czeka nas poważna dyskusja. Nie rozpocznę jej, dopóki nie usiądziesz – zagroził takim tonem, że posłuchała, choć uważała, że nie mają o czym dyskutować. Odsunęła sobie drugie krzesło i zajęła miejsce z rękami, skrzyżowanymi na brzuchu, jakby chciała ochronić życie, które w niej rosło. ‒ Nic nie zmieni mojej decyzji, Zafirze – ostrzegła. ‒ Jeżeli spędzałaś ze mną noce dla korzyści finansowych, zaproponuję ci układ, który zapewni ci życie w luksusie do końca twoich dni pod warunkiem, że nasze dziecko zostanie wychowane jako legalny potomek, następca tronu królestwa Kezobanu. Lodowaty ton głosu upewnił Destiny, że trafiła w jedyny czuły punkt, jaki odkryła. Szykowała jeszcze bardziej bolesny cios, przede wszystkim dla niej samej. Ale nie widziała innego wyjścia, jak go zadać. Powodował nią strach, wywołany ostatnim zapisem w pamiętniku matki. ‒ Nawet najhojniejsza oferta nie skłoni mnie do pozostania, ponieważ nie chcę tego dziecka – oznajmiła. Wypowiedzenie tego zdania na głos nieoczekiwanie uśmierzyło jej lęki. Zapragnęła chronić maleńką istotkę w swoim łonie za wszelką cenę, nawet raniąc ukochanego, nawet za cenę życia. Milly będzie przy niej. Jeżeli test wykaże dziedziczną chorobę, w najgorszym wypadku poprosi siostrę, żeby wychowała maleństwo. Będzie dorastało w miłości, ponieważ Milly marzyła o małżeństwie i macierzyństwie. Dlatego dzielnie wykonała badania, podczas gdy Destiny stchórzyła. ‒ Rozumiem. W takim razie umowa, na mocy której będziesz mogła opuścić Kezoban po porodzie, zadowoli obie strony.
‒ Co takiego?! – Destiny aż podskoczyła na krześle. ‒ Zapłacę każdą sumę, jakiej zażądasz, jeżeli pozostaniesz w Kezobanie jako moja żona do chwili narodzin dziecka. ‒ Nie zostawię go tutaj. Za kogo mnie uważasz?! – wykrzyknęła z oburzeniem, zanim uświadomiła sobie, że zrobiła co w jej mocy, żeby wyrobił sobie o niej jak najgorszą opinię. Teraz żałowała pochopnie wypowiedzianych słów. ‒ Nie wątpię, że pragniesz dla niego jak najlepszego losu. A nic lepszego nie może go spotkać niż wychowanie w pałacu na przyszłego władcę tego kraju. Zafir spokojnie obserwował jej reakcję, siedząc nieruchomo, ale badawcze spojrzenie nie pozostawiało wątpliwości, że widzi, jak silne emocje nią targają. Niewiele brakowało, by zemdlała. Usiadła z powrotem, żeby nie dostrzegł i nie wykorzystał jej słabości. Nie pozostało jej nic innego, jak na razie wyrazić zgodę. Jutro spróbuje go przekonać, że najlepiej, żeby pozwolił jej wrócić do Anglii. Wzięła głęboki oddech i oznajmiła: ‒ Zgoda, o ile dotrzymasz słowa. ‒ Oczywiście, że dotrzymam. A zatem umowa stoi. Jutro podczas uczty ogłoszę nasze zaręczyny. Następnego dnia Zafira nadal rozsadzała złość z powodu chciwości Destiny. Handlowała własnym dzieckiem jak rzeczą. Traktowała je jak kłopot, którego trzeba się jak najprędzej pozbyć. Kilka dni temu myślał, że się w niej zakochał. Nigdy wcześniej nie doświadczył takiego uczucia. Ale jak mógł kochać tak bezduszną osobę? Przez cały czas wodziła go za nos. Udawała, że coś ich łączy tylko po to, żeby urządzić sobie wygodne życie na jego koszt. Jednak cokolwiek zrobiła, nie zmieniało to faktu, że połączyło ich coś, czego przypuszczalnie nie zaplanowała: jego dziecko. Zawarłby pakt z samym diabłem, żeby zatrzymać synka lub córeczkę w Kezobanie i w swoim życiu. W ciągu kilku godzin obwieści wiadomość, która przypieczętuje umowę: oznajmi narodowi, że bierze Destiny za żonę. Wiedział, że to oświadczenie spowoduje problemy. Pochodziła z innego świata, z innej kultu-
ry, ale fakt, że zostanie matką następcy tronu zmieniał wszystko. Wrócił z podróży wcześniej niż planował, żeby powiedzieć, że tylko jej pragnie, ale wiadomość o ciąży zmieniła priorytety. Uczucia straciły na znaczeniu. Miłość lub nienawiść nie odgrywały żadnej roli w układzie, który z nią zawarł. Wypełniał swój obowiązek. Zafir siedział we wspaniałej sali bankietowej, patrząc ponad głowami tłumu na piękne, łukowate drzwi. Czekał na Destiny. Sam nie mógł uwierzyć, że po jej bezdusznym wyznaniu nadal ponad wszystko pragnie znów ją przytulić i pocałować. Wciąż musiał sobie przypominać, że udawała kogoś innego, niż jest. Straszliwe słowa, które wczoraj usłyszał, złamały mu serce. Ugasiły płomień miłości, ale nie pożądania. Jeżeli liczyła na to, że mu umknie, popełniła błąd. Tylko utwierdziła go w postanowieniu zatrzymania jej w Kezobanie. Wreszcie, gdy salę wypełniał już tłum najznakomitszych osobistości w królestwie, ujrzał ją. Poczuł ukłucie w sercu, jakby wbito w nie sztylet. Wyglądała blado, z szeroko otwartymi oczami, jakby nie spała całą noc, tak samo jak on. Gwar rozmów przeszedł w szmer zaciekawienia. Wiedział, że wspaniałe, purpurowo-złote jedwabie wzbudziły sensację. Specjalnie kazał Minie je przygotować. Oficjalne wystąpienie w jego barwach potwierdzało, że należy do niego. Gdy napotkał jej spojrzenie, jak zwykle coś między nimi zaiskrzyło. Wyglądało na to, że nic tego nie zmieni. Stanął na podium i skinął, żeby ją przyprowadzono. Goście ustępowali jej z drogi, gdy podążała ku niemu. Szepty nie milkły. Zapanowała atmosfera wyczekiwania. Kiedy dołączyła do niego, ujął jej dłoń, co już wiele mówiło jego rodakom. Stanął obok niej i przemówił po arabsku, świadomy jej zdenerwowania. Choć czuł, że drży, nie przerwał przemowy. Wskazał ją gestem jako narzeczoną i zgromadzeni zamilkli. Później przetłumaczył dla niej wszystko na angielski: ‒ Poznajcie kobietę, którą zamierzam poślubić. Pochodzi z daleka, ale jej imię, Destiny, oznaczające przeznaczenie, sugeruje,
że los ją dla mnie wybrał. Gdy zgromadzeni zaczęli szeptać między sobą, przeniósł wzrok na Destiny. Ciemne, łagodne oczy patrzyły na niego czujnie, jakby z przestrachem. Żałował, że nie wypada mu jej przytulić i całować ślicznej buzi, aż uśmierzy lęki. Ale skoro zabiegał o akceptację elit dla planowanego związku, należało ściśle przestrzegać zasad protokołu. Ktoś z tyłu wzniósł okrzyk aplauzu. Wkrótce dołączyli do niego inni. Zafir odetchnął z ulgą. ‒ Zostałaś dobrze przyjęta – zapewnił półgłosem. – Moi ludzie polubili cię i zaakceptowali. ‒ Kiedy dotrze do nich, że wbrew tradycji poślubiłeś cudzoziemkę, nie będą zachwyceni – odpowiedziała równie cicho, z uśmiechem na ustach, jakby spotkało ją wielkie szczęście. Już doskonale grała rolę małżonki szejka Kezobanu. ‒ Są zadowoleni, ponieważ widzą, że mnie uszczęśliwiłaś, że rozproszyłaś czarną chmurę, która wisiała nad nami od wypadku Tabinah. Wierzą, że połączyła nas miłość. – Po wypowiedzeniu ostatniego zdania głęboko zaczerpnął powietrza. Ledwie wciągnął w nozdrza jej zapach, ogarnęły go mieszane uczucia: pożądania i poczucia winy. Nie miał prawa nic czuć do tej kobiety, ale musiał stworzyć iluzję małżeńskiego szczęścia. ‒ A co będzie, gdy odkryją, że wziąłeś mnie za żonę już w ciąży? – spytała szeptem. Zafiira zdenerwowało to pytanie. Nie wyobrażał sobie, jak zareaguje naród, kiedy zgodnie z umową Destiny porzuci dziecko i jego zaraz po porodzie. Ta kwestia stanowiła jedyną skazę na opracowanym przez niego planie, ale odłożył jej rozważenie na później. ‒ Na razie dowiedzą się tylko, że w ciągu tygodnia weźmiemy ślub – odpowiedział. ‒ W ciągu tygodnia? – powtórzyła z niedowierzaniem. Z trudem wydobyła głos ze ściśniętego gardła. Poprzedniego dnia przyjęła oświadczyny tylko dlatego, żeby wyjść z martwego punktu bezowocnych negocjacji i zyskać trochę czasu na zebranie myśli. Nie przypuszczała, że tak szybko zaplanuje ślub. Miała nadzieję, że znajdzie jakieś sensowniejsze rozwiązanie.
Małżeństwo nie wchodziło w grę, nawet jeżeli wynik testu wykluczy dziedziczną chorobę. Ale los już ich związał. ‒ Nie możemy tu dyskutować przy ludziach – ostrzegł po cichu. – Przyjdę do ciebie później. Chwilę później zagrała orkiestra, dając sygnał do rozpoczęcia uczty. Goście zasiedli do posiłku i podziwiali występy tancerek. Destiny nigdy nie oglądała podobnego widowiska. Dla niej wyglądało jak ze snu, ale umowę zawarła na jawie. Poczuła się jak w pułapce. Mina podeszła do niej w towarzystwie młodej kobiety, która wręczyła jej pojedynczy biały kwiat o mięciutkich, jedwabistych płatkach na długiej łodydze. Destiny podziękowała jej uśmiechem. Niemal podskoczyła na dźwięk zmysłowego głosu Zafira: ‒ To symbol płodności. Spojrzała na niego, niemal żałując, że jest tak blisko. Za bardzo ją pociągał. ‒ Ona wie – wyszeptała z przestrachem. ‒ Zyskałaś w niej nie tylko wierną służącą, ale i oddaną przyjaciółkę. – Słowom towarzyszył pierwszy naprawdę serdeczny uśmiech od tamtego ranka, kiedy po raz ostatni opuszczał jej łóżko. Destiny zwróciła głowę ku Minie i lekko ją skłoniła. Żałowała, że nie wystarczyło jej czasu, żeby się nauczyć podstawowych arabskich słówek. Podziękowanie po angielsku nie wyraziłoby jej wdzięczności. Przez następne dwie godziny Zafir stał u jej boku, gdy przynoszono jej kolejne symboliczne dary. Gwar narastał. Goście z chęcią skorzystali z okazji do swobodnej zabawy, ale Destiny nie zdołała się odprężyć w obliczu zagrożenia późniejszą wizytą Zafira. Czego jeszcze od niej chciał? Doszli do porozumienia albo raczej narzucił jej swoją wolę. Zyskał nad nią władzę. Czego innego jednak mogła się spodziewać? ‒ Mina odprowadzi cię do pokoju – odwrócił jej uwagę od widoku egzotycznych tancerek. Gdy obserwowała ich pląsy, zazdrościła im swobody. Gdyby była tak beztroska, może łatwiej zawładnęłaby sercem Zafira? Gdy ponownie zwróciła na niego wzrok, następne zdanie do
reszty wytrąciło ją z równowagi: ‒ Przyjdę do ciebie tak szybko, jak to możliwe. Destiny uświadomiła sobie, że to ostatnia szansa zerwania zaręczyn. ‒ Czy Mina nie powinna zostać dla przyzwoitości? – zwróciła mu uwagę. Zwężone oczy Zafira powiedziały jej, że znów go rozdrażniła. I o to jej chodziło. Nie mogła pozwolić, żeby przemawiał do niej tym ciepłym, zmysłowym głosem, który sprawiał, że zapominała o wszystkich troskach. Nie widziała innego sposobu skłonienia go do zmiany zdania niż zrazić go do siebie. Nic jednak nie zyskała. ‒ Mina zachowa twój sekret tak jak do tej pory od pierwszej nocy, którą spędziliśmy razem – zapewnił łagodnie. – Wierzy, że się kochamy, i zrobi wszystko, żeby nam pomóc zalegalizować związek. ‒ Stąd wniosek, że nie mam wyboru – westchnęła. Zanim zdążył zareagować, odeszła w ślad za Miną, która czekała, żeby ją odprowadzić do komnaty. Dlaczego ciągle rzucał jej kłody pod nogi? Nic dziwnego, że Tabinah uciekła. Żądza władzy Zafira była przerażająca.
ROZDZIAŁ DWUNASTY Zafir stał przed apartamentem Destiny i zbierał siły do kolejnej batalii. Nie wątpił, że go czeka. Coś ją trapiło. Zamierzał z niej wyciągnąć, o co chodzi, żeby usunąć przyczynę zmartwienia, wziąć ślub i w szczęśliwym małżeństwie wychować dziecko na przyszłego władcę Kezobanu. Może powinien szczerze wyznać, co do niej czuje? Może jeśli otworzy przed nią duszę, z czasem Destiny odwzajemni jego uczucie? Lecz czy można kogoś zmusić do miłości? Wkroczył do środka bez pukania. Zastał ją na środku pokoju z rękami skrzyżowanymi na piersi, nadal w purpurowo-złotych jedwabiach, które dla niej przysłał. Nie zdążył nawet zamknąć za sobą drzwi, gdy jej pierwsze słowa dopadły go niczym pocisk: ‒ Nie wyjdę za ciebie. Jej upór, choć niezmiernie irytujący, dawał wiele do myślenia. Wyglądała prześlicznie w jasnym świetle lamp, nawet z nieufnym spojrzeniem i zawziętą miną. Jak to możliwe, że po tym, co razem przeżyli, nie potrafili dojść do porozumienia? Zafir zacisnął ręce w pięści, wściekły i upokorzony, że Destiny go nie chce, że uznała, że na nią nie zasługuje! ‒ Zaręczyny zostały ogłoszone, ślub załatwiony. Nie można go odwołać. To mój obowiązek względem mojego dziecka. ‒ Obowiązek? – prychnęła jak rozzłoszczona kotka. Zafir przeżył kolejny szok. Nikt do niego nie przemawiał w tak bezczelny sposób, ale poznał ją na tyle, że powinien przywyknąć do jej kaprysów. Pamiętał, jak rzuciła wyzywające spojrzenie macosze, kiedy ją poznał. Podszedł bliżej z zamiarem wytłumaczenia, że nie istnieje inne wyjście, że następca tronu musi przyjść na świat w legalnym związku. ‒ Tak, obowiązek – potwierdził. – Coś, czego nie rozumiesz
i nie uznajesz. ‒ Jak śmiesz?! – wykrzyknęła z oburzeniem. ‒ Śmiem, ponieważ zrobię wszystko, żeby ochronić moje dziecko. ‒ Którego nie mogę ci dać. Po plecach Zafira przeszedł zimny dreszcz. ‒ Dlaczego? ‒ Bo nie chcę. Zafir ledwie odparł pokusę chwycenia jej za ramiona i spojrzenia głęboko w oczy, żeby przypomniała sobie, jak wielka namiętność ich połączyła. Ponad wszystko pragnął rozniecić ją na nowo. Ale jej uparta, wojownicza postawa nasunęła mu podejrzenie, że zataiła coś bardzo ważnego. Gorączkowo szukał sposobu wyciągnięcia z niej prawdziwego powodu jej niechęci do macierzyństwa. ‒ Dlaczego? – zapytał ponownie. ‒ Bo poród może mnie kosztować życie – zaszlochała. Zafir zobaczył w jej oczach ból. Uwierzył jej bez zastrzeżeń. Wreszcie pojął przyczynę jej zawziętego oporu. Żal ścisnął go za serce. Powróciły wspomnienia tamtej koszmarnej nocy, kiedy zginęła Tabinah. Do tej pory dręczyły go wyrzuty sumienia. Niewiele brakowało, żeby stracił również Destiny. Po raz drugi w ciągu kilku dni uświadomił sobie, że nie potrafiłby bez niej żyć. Cała złość minęła w jednej chwili, kiedy pojął, dlaczego nieustannie go prowokowała. Kiedy wreszcie wyznała prawdę, usłyszał w jej głosie rozpacz i wołanie o pomoc. Mimo wzburzenia ściszył głos do szeptu, żeby zapytać: ‒ Skąd to wiesz? ‒ Moja mama… umarła zaraz po wydaniu na świat mojej młodszej siostry z powodu dziedzicznej choroby – załkała. Dopiero teraz pojął, dlaczego zataiła przed nim ciążę. Dlaczego nie zawierzyła mu swych lęków na samym początku? Delikatnie wziął ją za rękę, podprowadził do kącika wypoczynkowego i usadził na poduszkach, po czym sam zajął miejsce. Nie wypuszczając jej dłoni z rąk, zapytał ostrożnie: ‒ Na co chorowała? ‒ Na brak antytrombiny we krwi, ważnego białka zapobiega-
jącego powstawaniu zakrzepów w naczyniach krwionośnych. Nie wiedziała ani o defekcie genetycznym, ani o tym, że każdy poród zwiększa ryzyko utraty życia matki – wyjaśniła ze łzami w oczach. ‒ Pisała pamiętnik. Po narodzinach Milly nie dokonała już żadnego wpisu – dodała. Zafir najchętniej by ją przytulił, żeby złagodzić jej ból, ale postanowił najpierw jej wysłuchać. Już poinformował swojego lekarza o ciąży. Zapewni jej najlepszą możliwą opiekę medyczną. Gorączkowo szukał sposobu podtrzymania jej na duchu. Przemknęło mu przez głowę, żeby wyznać, jak bardzo ją kocha, zapewnić, że może liczyć na jego wsparcie, ale po namyśle zrezygnował. Pamiętał jej słowa, że nie pragnie miłości. ‒ Obawiasz się, że spotka cię ten sam los? – zapytał tylko. – Czy istnieje możliwość określenia stanu twojego zdrowia? ‒ Tak – potwierdziła, spuszczając wzrok na własne dłonie. Zafira zabolało, że przerwała kontakt wzrokowy. Nie zaufała mu na tyle, żeby dzielić z nim swoje troski. Jak mógł liczyć na szczęście w małżeństwie, skoro nawet nie pozyskał jej zaufania? ‒ Dlaczego nie zrobiłaś badań? – zapytał. Zbolałe spojrzenie Destiny rozdzierało mu serce. Musiał poznać całą prawdę, żeby jej pomóc, o ile to możliwe. ‒ Milly zrobiła test, ponieważ zawsze chciała wyjść za mąż i mieć dzieci, ale ja nie. ‒ Ponieważ nie planowałaś potomstwa? ‒ Ani małżeństwa. Ledwie słyszalny szept zaszokował Zafira bardziej niż jej wyznanie. Pojął, że zmuszał ją do wszystkiego, czego unikała jak ognia. Tylko on ponosił winę za to, że zaszła w ciążę. Doskonale pamiętał pierwszą noc, kiedy musiała mu przypomnieć o antykoncepcji. Przysporzył jej cierpienia, zrobił krzywdę przez własną lekkomyślność. ‒ Powtórzyłam wszystkie błędy mamy. Zakochała się w człowieku, który nie odwzajemniał jej miłości, i wyszła za mąż pod presją ciąży. Ostatnie słowa głęboko zraniły Zafira. Jego narzeczona kochała innego! Czy spędziła z nim tę pierwszą noc, żeby zapo-
mnieć o uczuciowej porażce? Czy dlatego oddała mu to, na co nie zasłużył? Wykorzystała wzajemny pociąg, żeby wymazać z pamięci wspomnienia o kimś, kto ją zawiódł? Zabronił sobie dalszych rozważań na ten bolesny temat. W tej chwili przede wszystkim musiał rozproszyć jej lęki. ‒ Zapewnię ci najlepszą pomoc medyczną na świecie i dostęp do najnowocześniejszych badań, żebyś szczęśliwie przeżyła poród. Ale zostaniesz i wyjdziesz za mnie za mąż. Jeżeli zechcesz, wychowamy maleństwo razem albo wyjedziesz po jego narodzinach. Ale żeby zostało uznane za legalnego następcę tronu Kezobanu, musi przyjść na świat w związku małżeńskim. ‒ A jeżeli test da dodatni wynik? Jeżeli nie wolno mi będzie donosić ciąży? ‒ Poznamy twoją sytuację zdrowotną, dopiero kiedy zrobisz badania. Więcej nie zdołał wykrztusić. Zaszokowało go to, co usłyszał. Wpadł w popłoch, że straci następcę albo ukochaną. Nie istniał dobry wybór. Dokładał wszelkich starań, żeby nie okazać, jak wielki wstrząs przeżył. Cokolwiek czuł, cokolwiek ją czekało, chciał przy niej zostać i wesprzeć ją w najtrudniejszych chwilach, ponieważ ją kochał. ‒ Boję się – wyszeptała ze wstydem. Zafira kusiło, żeby ją przytulić, ale nie śmiał jej dotknąć, żeby jej jeszcze bardziej nie wystraszyć. ‒ Nie musisz, Destiny. Nie jesteś sama. Razem pokonamy wszelkie przeszkody. Przyrzekam, że zrobię wszystko, żeby cię uratować. ‒ Dlaczego? ‒ Ponieważ zostaniesz moją żoną. ‒ Nie widzisz, że to niemożliwe? Zafir nie zdołał wypowiedzieć słowa. Nie rozumiał, dlaczego nadal stawia mu opór. ‒ Wiem, co to znaczy dorastać na łasce człowieka, który nie planował zostać ani mężem, ani ojcem. Zafir pojął, dlaczego uciekła na Majeedzie tak jak Tabinah. Podczas gdy jego dręczyły wyrzuty sumienia po śmierci siostry, w niej narastał lęk. Niewiele brakowało, by stracił Destiny tak
samo jak Tabinah. Pamiętał, co przeżywał, kiedy otrzymał wiadomość o jej ryzykownej wyprawie. ‒ Nie mogę pozwolić ci odejść – wykrztusił przez ściśnięte gardło. Włożył w te słowa tyle uczucia, że popatrzyła na niego pytająco. Czyżby wreszcie do niej dotarł? Czyżby zrozumiała, dlaczego za wszelką cenę próbuje ją przekonać, żeby została? Zrobiła nawet jeden niewielki, chwiejny krok w jego kierunku, ale następne zdanie w mgnieniu oka pozbawiło go złudzeń: ‒ Nawet gdybyś potrafił przewidywać przyszłość i zagwarantował, że urodzę ci bez komplikacji zdrowe dziecko, nie jestem ci przeznaczona – stwierdziła ze smutkiem. ‒ Nie rozumiesz, co dla mnie znaczy, że oddałaś mi dziewictwo? Nawet gdyby nasz związek nie zaowocował poczęciem, honor nakazywałby mi cię poślubić. Tego wymaga nasza tradycja. ‒ Ale nigdy nie byłam kandydatką na twoją żonę, tylko ostatnią nałożnicą przed ślubem z inną. Wstałeś z mojego łóżka i pojechałeś na poszukiwanie odpowiedniej narzeczonej. Jakoś honor ci w tym nie przeszkodził. Co się zmieniło od tamtej pory? Wszystko, przede wszystkim jego nastawienie do małżeństwa. Pamiętał, co czuł, gdy prezentowano mu kolejne panny. W każdej twarzy szukał rysów Destiny. Tęsknił za nią, leżąc samotnie w łóżku. Żadna inna go nie interesowała. Dlatego przerwał poszukiwania. Jeszcze zanim dowiedział się, że zaszła w ciążę, był pewien, że tylko z nią pragnie związać swą przyszłość. Z początku nie mógł dojść ze sobą do ładu. Dręczyło go poczucie winy, że sam dokonał wyboru, zamiast posłuchać doradców. Czy miał prawo pójść za głosem serca po tym, jak wymuszał na Tabinah zawarcie aranżowanego małżeństwa, unieszczęśliwiając ją tak bardzo, że podczas desperackiej próby ucieczki straciła życie? Na domiar złego do konfliktu sumienia doszła bolesna świadomość, że Destiny poszła z nim do łóżka, ponieważ zawiódł ją ktoś, kogo kochała. Nie potrafiła go pokochać, bo oddała serce innemu. Wstał, w pełni świadomy, że nie powinien jej zmuszać do po-
zostania wbrew sobie. Raz spróbował narzucić swą wolę siostrze, za co zapłaciła najwyższą cenę. Wyciągnął wnioski z tej tragicznej lekcji. Nie powtórzy więcej tego błędu. Za bardzo kochał Destiny, żeby wywierać na nią presję. Zrobi dla niej wszystko, łącznie ze zwróceniem wolności, nawet za cenę cierpienia. ‒ Unieszczęśliwiłem cię, tak samo jak Tabinah. Dam ci wszystko, czego potrzebujesz, ale wiedz, że zostawiam ci wolność wyboru. Nie będę niczego na tobie wymuszał. Jesteś wolna – dodał z tak wielkim bólem serca, że ostatnie zdanie ledwie przeszło mu przez ściśnięte gardło. ‒ A co z zobowiązaniami wobec narodu i ojczyzny? Zafir zauważył, że pobladła. Wpadł w popłoch, że znowu ją zranił. ‒ Mam obowiązki zarówno wobec kraju, jak i wobec dziecka, owocu naszej miłości. – Celowo użył tego słowa, żeby wybadać jej reakcję. Choć kochała innego, skradła mu serce. Wiedział, że jeśli odejdzie, zabierze je ze sobą. Destiny zesztywniała, wyczerpana nieustanną wojną nerwów. Jak mógł jej mówić o uczuciu, którym gardził, które uważał za niedorzeczną mrzonkę? Nie wątpiła, że próbuje nią manipulować, żeby zatrzymać ją w Kezobanie. ‒ To nie miłość, Zafirze, tylko fizyczny pociąg – zaprotestowała. – Zwykła zwierzęca żądza. ‒ Nawet jeżeli tylko namiętność zbliżyła nas do siebie, skąd pewność, że nie narodziło się z niej coś poważniejszego? Stanął nad nią tak jak ojciec, kiedy chciał zaznaczyć swą dominację. Ponieważ dobrze poznała tę taktykę, szybko wstała z miejsca. Rozgniewało ją, że znowu z niej szydzi. ‒ To tylko słowa, Zafirze. A słowa mi nie wystarczą. ‒ Więc udowodnię ci swoją rację. – Nie zdążyła zareagować, bo porwał ją w objęcia i wycisnął na jej ustach zachłanny pocałunek. Rozpalił w niej taki żar, że odruchowo zarzuciła mu ręce na szyję i przylgnęła do niego. Gdy przytrzymał jej głowę, żeby pogłębić pocałunek, oddała go instynktownie. W końcu jednak zdrowy rozsądek doszedł do głosu i spróbowała go odepchnąć.
Gdy wreszcie ją puścił i odstąpił do tyłu, na próżno usiłowała wyrównać przyspieszony oddech. ‒ Niczego mi nie udowodniłeś, oprócz tego, że odpowiadam ci jako kochanka – wydyszała. – To dla mnie za mało. Chcę więcej. Zafir też ciężko oddychał, ale zaskoczył ją wyraz twarzy, jakiego nigdy wcześniej nie widziała. Wyglądał niemal bezbronnie, jakby w końcu skruszył bariery, które wokół siebie zbudował. ‒ Czego chcesz, Destiny? – zapytał. ‒ Małżeństwa opartego na miłości – wyznała wreszcie bez ogródek. ‒ Miłość rozkwitnie, jeśli jej pozwolisz, jeżeli zapomnisz o człowieku, który złamał ci serce i otworzysz je dla tego, który cię kocha. ‒ O kim mówisz? – wykrztusiła z bezgranicznym zdumieniem, kompletnie zbita z tropu. ‒ Twierdziłaś, że popełniłaś ten sam błąd co twoja matka, że pokochałaś kogoś, kto nie odwzajemnia twoich uczuć. Kiedy ujął jej dłonie, ostatnie zdanie zabrzmiało w jej uszach zwielokrotnionym echem. Radził jej otworzyć serce dla tego, który ją kocha… To znaczy dla siebie? Nie śmiała sobie robić zbyt wielkich nadziei. A jeżeli znów fałszywie zinterpretowała jego słowa? Fatalnie, że posądzał ją o miłość do innego, ale jeżeli otworzy przed nim duszę, czy nie wykorzysta jej słabości przeciwko niej? ‒ Co to za człowiek? – zapytał z zazdrością w głosie. Destiny pomyślała, że powinna zaryzykować i postawić na szczerość. ‒ To wielki przywódca, ktoś bardzo potężny, taki, jakiego nigdy nie chciałam pokochać. ‒ Kto to taki? ‒ Ty! Cisza, która potem nastąpiła, aż dzwoniła w uszach. Zafir patrzył na nią z niedowierzaniem, wręcz podejrzliwie, jakby nie wierzył własnym uszom. ‒ Dlaczego nie chciałaś mnie pokochać?
‒ Dlatego, że spędziłam dwadzieścia sześć lat życia na łasce równie władczego człowieka, który nie potrafił dać miłości nawet własnym córkom. Ojciec rządził nami żelazną ręką. Jest zadowolony tylko wtedy, kiedy sprawuje absolutną władzę nad wszystkimi, którzy go otaczają. Przez lata chroniłam młodszą siostrę, znacznie bardziej bezpośrednią niż ja, przed jego wybuchami gniewu. Teraz, kiedy uzyskała samodzielność, przyjechałam tu, ponieważ dłużej nie potrafię tak żyć. Umowa z tobą stwarzała mi szansę ucieczki. Zafira zaszokowało nie tylko jej wyznanie miłości, ale i historia z dzieciństwa. Nic dziwnego, że tak twardo negocjowała warunki kontraktu. Robiła, co w jej mocy, żeby umknąć przed człowiekiem, który powinien zapewnić jej opiekę. Przed rodzonym ojcem. ‒ To prawda, że sprawuję władzę, ale dla dobra mojego narodu i kraju. Nigdy nie spróbuję nikogo zdominować. Już nigdy więcej – obiecał solennie. ‒ Nigdy więcej? ‒ Jak myślisz, dlaczego Tabinah uciekała? Dlaczego wzięła mojego konia, silną bestię, której nie potrafiła okiełznać? Ponieważ zabroniłem jej wyjść za mąż za człowieka, z którym dorastała, którego znała i kochała od najmłodszych lat. Zmuszałem ją do małżeństwa z innym. Jechała do swojego ukochanego. Planowała uciec razem z nim. Moja tyrania kosztowała ją życie – wyznał ze skruchą. Nie mógł sobie darować swojego postępowania wobec siostry. Powinien ją lepiej rozumieć. Żyli w dwudziestym pierwszym wieku. Pojął, że nadszedł czas na zmiany. Uświadomił to sobie w momencie, gdy Destiny wyznała, że pokochała kogoś bez wzajemności. To, co jej odpowiedział, wypłynęło z głębi serca. Naprawdę ją kochał. Lecz Destiny nadal milczała. Prawdopodobnie żałowała swego wyznania. ‒ Widzę, że moje słowa utwierdziły cię w przekonaniu, że jestem despotą, jakiego się obawiasz – westchnął ciężko. Opuścił ręce i odwrócił głowę, żeby nie napotkać jej oskarżycielskiego spojrzenia. Pojął, że nic nie zyskał. Postawił swój los na jedną
kartę i przegrał. Nie pozostało mu nic innego, jak z niej zrezygnować. ‒ Zafirze! Zawołała go tak łagodnie, że serce w nim na chwilę zamarło. Ponownie zwrócił ku niej głowę, ale nie wypowiedział ani słowa. ‒ Tabinah nie zginęła z twojej winy – zapewniła. ‒ Dlaczego tak uważasz? ‒ Zakochani tracą rozsądek. Popełniają różne szaleństwa, takie jak na przykład poślubienie szejka z dalekiego pustynnego kraju. Zafir nie wierzył własnym uszom. Zmarszczył brwi z niedowierzaniem i ruszył w jej kierunku. Gdy podniosła na niego wzrok, zobaczył w jej oczach bezgraniczną miłość. W tym momencie zyskał pewność, że znalazł osobę, której oddał serce na zawsze. Jego Destiny, jego przeznaczenie. ‒ Naprawdę tego chcesz? ‒ Tak, ale co zrobisz, gdy test wykaże, że odziedziczyłam po mamie chorobę, która odebrała jej życie? ‒ Razem pokonamy wszelkie przeszkody. Kocham cię, Destiny. Nic innego się nie liczy. Pragnę z tobą spędzić resztę życia. ‒ A jeżeli nie będę mogła mieć dzieci? Jak spełnisz swój obowiązek wobec państwa? ‒ Na razie nie łam sobie nad tym głowy. Mój lekarz zapewni ci najlepszą opiekę. ‒ W takim razie dzięki twojej miłości przetrwam wszystko, bo bardzo cię kocham, Zafirze. Zafir wziął ją na ręce i wyniósł z komnaty na długie korytarze, nie bacząc, że pełno na nich służby. ‒ Dokąd mnie zabierasz? – spytała kokieteryjnie. ‒ Do komnaty szejka. ‒ To niezgodne z protokołem. Co ludzie pomyślą? ‒ Że kocham cię do szaleństwa. I będą mieli rację.
EPILOG ‒ Mam dla ciebie prezent – oznajmił Zafir, podchodząc do Destiny od tyłu. Gdy zamknął ją w objęciach i przytulił, rozpalił w niej płomień pożądania. Popatrzyła na pałacowe ogrody i pustynię za nimi. W jej życiu zaszło wiele zmian – wszystkie pozytywne. Zyskała wspaniałego męża, którego kochała, i maleńkiego synka, za którym nie widzieli świata. Niemal zapomniała o dawnych obawach, gdy wynik testu nie wykazał dziedzicznej choroby. Obecnie wiedziała, że nie odziedziczyła po matce niczego oprócz pragnienia miłości. Za kilka godzin przyjedzie do niej siostra. Odwiedzała ją regularnie co miesiąc. Jak mogłaby pragnąć czegokolwiek więcej? ‒ Nie potrzebuję darów, Zafirze – zapewniła, odwracając się do niego. – Otrzymałam więcej, niż mogłabym sobie wymarzyć. Zafir pocałował ją delikatnie. Jego usta zapowiadały nieziemskie rozkosze. ‒ Myślę, że ten przyjmiesz z radością. – Wziął ją za rękę i wyprowadził z komnaty ku stajniom. ‒ Dlaczego tam idziemy? Czyżbyś kupił nowego konia? ‒ Doskonale mnie znasz – potwierdził ze zniewalającym uśmiechem, od którego topniało jej serce. Podążyła za nim, żeby sprawić mu przyjemność. Gdy przybyli na miejsce, zaskoczył ją widok Milly. ‒ Co tu robisz?! – wykrzyknęła z bezgranicznym zdumieniem. – Myślałam, że przylecisz dopiero wieczorem. ‒ Nastąpiła zmiana planów – odrzekła jej siostra, z uśmiechem otwierając drzwi boksu. Destiny zaparło dech, gdy ujrzała gniadą klacz, z zadowoleniem żującą siano. Natychmiast rozpoznała Ellie, którą jej ojciec kazał sprzedać. Pogłaskała jedwabistą grzywę. Ellie też ją poznała. Natychmiast zaczęła ją obwąchiwać.
‒ Jak ją znalazłeś? – spytała Zafira ze łzami wzruszenia w oczach. ‒ Przy pomocy Milly. Destiny popatrzyła na siostrę ze zdumieniem. ‒ Jakim cudem zdołałaś dochować tajemnicy? ‒ Z najwyższym trudem – przyznała szczerze Milly. Zafir ujął dłonie żony, przyciągnął ją do siebie i zajrzał jej głęboko w oczy. ‒ Dokładnie rok temu przybyłaś do Kezobanu. Przyniosłaś mi słońce, radość i nadzieję na nowe życie. Chciałem uczcić tę ważną rocznicę. Nie wyobrażałem sobie lepszego upominku niż koń, z którym musiałaś się rozstać. Destiny podziękowała mu promiennym uśmiechem. ‒ Bardzo cię kocham, szejku Zafirze Al Asmari. ‒ Ja ciebie też, moja najukochańsza Destiny, moje jedyne przeznaczenie.
[1] Abaja – wierzchnie okrycie noszone w krajach muzułmańskich, przypominające długą sukmanę bez rękawów (przyp. tłum.). [2] Destiny oznacza po angielsku przeznaczenie (przyp. tłum.). [3] Antytrombina – białko krwi zapobiegające powstawaniu zakrzepów w naczyniach krwionośnych (przyp. tłum.).