I Przed samotnym podró¿nym wyros³a zbita ciana lasu, a droga, do tej pory dobra i szeroka, tutaj, w mroku wiekowych sos...
11 downloads
10 Views
575KB Size
I Przed samotnym podró¿nym wyros³a zbita ciana lasu, a droga, do tej pory dobra i szeroka, tutaj, w mroku wiekowych sosen i wierków, zaczê³a wydawaæ siê w¹sk¹ cie¿k¹, która lada chwila zagubi siê w lenej trawie i k³uj¹cych krzakach pokrytych dojrza³ymi czerwonymi jagodami. Jednak¿e jedziec, wolno zag³êbiaj¹cy siê w las, najwidoczniej dobrze zna³ tê okolicê. Jecha³ wypuciwszy z rêki wodze, z przyjemnoci¹ siê rozgl¹da³ i pe³n¹ piersi¹ wdycha³ o¿ywcze lene powietrze. Jaskrawe promienie niezbyt gor¹cego s³oñca, którym uda³o siê przebiæ przez gêst¹ zas³onê ga³êzi, tworzy³y z³ociste plamy na poroniêtych traw¹ koleinach. Potê¿ny ogier bezg³onie st¹pa³ po miêkkiej ziemi, a jedziec co jaki czas zrywa³ kilka aromatycznych jagód ze zwisaj¹cych nad drog¹ krzaków. Ta puszcza, przez któr¹ prowadzi³a droga, by³a tak podobna do gêstych lasów jego rodzinnej Cymmerii, ¿e chwilami zapomina³, gdzie siê znajduje i dok¹d zmierza. Surow¹ twarz jedca rozpromienia³ ³agodny umiech, gdy bra³ do ust kolejn¹ garæ jagód. Ich znajomy z dzieciñstwa smak budzi³ wspomnienia rodzinnego kraju. Jasne niebieskie oczy pod gêstymi brwiami, które w chwilach gniewu b³yszcza³y olepiaj¹co i przera¿a³y wrogów bij¹c¹ z nich nienawici¹, teraz spogl¹da³y spokojnie i ³agodnie. Niesforne czarne w³osy rozsypa³y siê na ramionach, skrywaj¹c potê¿n¹ szyjê. Na oko jedziec mia³ ze trzydzieci lat, lecz blizn i szram na rêkach i twarzy starczy³oby dla trzech posiwia³ych wojów, by mogli 5
wieczorami, przy kielichu dobrego wina, z dum¹ opowiadaæ o swoich wyczynach. Szramy nie psu³y widoku, wrêcz podkrela³y piêkno jego dumnej, mê¿nej twarzy: twarde, w³adcze usta i energiczny podbródek wiadczy³y o wewnêtrznej sile i niez³omnej woli. By³ to wêdrowny rycerz, poszukiwacz przygód, który nigdzie nie zatrzymywa³ siê na d³u¿ej, traktuj¹cy ca³y wiat jak dom rodzinny. Solidna i wygodna odzie¿ podró¿na, chroni¹ca od upa³u i ch³odu jego potê¿ne, sprawne cia³o, para skórzanych sakw na baga¿, przytroczonych do siod³a ogromnego karego ogiera, szeroki miecz widoczny spod p³aszcza i para sztyletów przy pasie wskazywa³o, ¿e podró¿ny jest cz³owiekiem, który z niejednego pieca jad³ chleb. Conan tak mia³ na imiê jedziec, samotnie przedzieraj¹cy siê przez gêsty las potrz¹sn¹³ g³ow¹, otar³ rêce o skraj tuniki i da³ ostrogê wolno id¹cemu koniowi. Nie, to jeszcze nie Cymmeria, ostateczny cel jego podró¿y, ale st¹d jest ju¿ niedaleko... Zreszt¹ i w tych stronach mia³ do za³atwienia parê spraw. Kilka dni temu opuci³ Belverus, stolicê Nemedii, i zmierza³ prosto do pó³nocnego ksiêstwa Bergheim. Lato mia³o siê ku koñcowi i zbli¿a³o siê wiêto Obfitoci Mitry. Conan mia³ powód, by w³anie w wigiliê tego wiêta znaleæ siê w Menorze, g³ównym miecie ksiêstwa. Gdy wspomnia³ teraz o tym, umiechn¹³ siê weso³o, b³yskaj¹c bia³ymi zêbami, i jeszcze bardziej ponagli³ konia. Poch³oniêty mylami podró¿ny nie zwraca³ uwagi na refleksy s³oñca, na krzaki z dojrza³ymi jagodami ani na piew ptaków w koronach drzew, gdy nagle jego uwagê zwróci³ odg³os, ca³kowicie obcy w tym lesie. Znowu rozleg³ siê ten dziwny dwiêk, nieco przypominaj¹cy g³os ludzki, i jeszcze raz, ju¿ bli¿ej... Conan ci¹gn¹³ wodze, ostro¿nie zbli¿aj¹c siê do tego kogo, kto szed³ lub jecha³ przed nim cie¿k¹ i od czasu do czasu co chrypliwie wykrzykiwa³. Wkrótce przed Conanem zamajaczy³ zad gniadego konia, wolno st¹paj¹cego len¹ drog¹. Jedziec, niedbale siedz¹cy w siodle, bezlitonie szarpa³ struny erty. Jej brzêcz¹cy dwiêk najwyraniej ca³kowicie go satysfakcjonowa³. Co jaki czas milkn¹³, ¿eby nabraæ w p³uca powietrza, i znów wydziera³ siê na ca³y las: ...Gdy ksiê¿yc wzejdzie Pobiegnê do ciebie, Tylko muszê siê najpierw napiæ! Kiedy przyjdzie czas, O¿eniê siê z tob¹, 6
Tylko muszê siê najpierw napiæ! ¯eby dzieci wykarmiæ, Zacznê pracowaæ, Tylko muszê siê najpierw napiæ! A jak czas swój prze¿yjê, Do grobu mnie z³o¿¹, Tylko muszê siê najpierw napiæ! Wykrzykn¹wszy ostatnie s³owa, nieznajomy najwidoczniej stwierdzi³, ¿e chocia¿ mieræ jeszcze nie przysz³a, jednak wypiæ i tak mo¿na, i zacz¹³ po omacku szukaæ za plecami buk³aka z winem. Koñ, znaj¹cy zwyczaje swego pana, zatrzyma³ siê i Conan, niemal zrównawszy siê z nimi, z ciekawoci¹ przygl¹da³ siê piewakowi. By³ to rudawy, pyzaty mieszczanin, nie ubogi, s¹dz¹c po niegdy eleganckim zielonym p³aszczu i miêkkich trzewikach z wierzchem z wyt³aczanej skóry. Koszulê z cienkiego p³ótna i br¹zow¹ skórzan¹ kamizelê pokrywa³y niezliczone t³uste plamy i zacieki z czerwonego wina. Solidne spodnie z drogiej tkaniny równie¿ nosi³y lady hulaszczego ¿ycia w³aciciela. Conan doskonale zna³ ten typ ludzi: jeli dzi w sakiewce pobrzêkuj¹ pieni¹dze, mo¿na wyrzuciæ ca³¹ star¹ garderobê i ubraæ siê nie gorzej od tych, którzy zadzieraj¹ nosa na g³ównej ulicy. A potem, napiwszy siê wina, budzi siê taki elegant w rynsztoku i idzie do szynku, ¿eby przepuciæ ostatnie grosze... Poprzedni¹ noc spêdzi³ zapewne w stogu siana z potarganych w³osów bowiem stercza³y db³a trawy, a zmiêta twarz a¿ nadto wymownie wiadczy³a o tym, ¿e w pachn¹cym ³o¿u towarzyszy³ mu skórzany buk³ak. Poczuwszy wreszcie na sobie spojrzenie Conana, nieznajomy gwa³townie siê odwróci³, ciskaj¹c pod pach¹ star¹ ertê i nieumiejêtnie próbuj¹c wyci¹gn¹æ miecz, który ugrz¹z³ w pochwie. Powa¿nymi jasnoszarymi oczyma spojrza³ w miej¹ce siê niebieskie oczy Conana. Czego siê gapisz? Jed dalej! Droga szeroka! Nie chcia³ siê widaæ popisywaæ przed przypadkowo napotkanym cz³owiekiem, ale Conan nie zamierza³ go wyprzedzaæ. Mo¿e specjalnie ciê dogoni³em, ¿eby pos³uchaæ, jak piewasz? A gdy jeszcze grasz na tym instrumencie, prawdziwie rajska muzyka rozlega siê po ca³ym lesie! Nieznajomy potrz¹sn¹³ kud³at¹ g³ow¹, zostawi³ w spokoju miecz i z dum¹ wyci¹gn¹³ ertê spod pachy. 7
Tak, ta moja maleñka przyjació³ka pomaga mi skracaæ czas w podró¿y. A pieni znam tyle, ¿e móg³bym piewaj¹c bez przerwy objechaæ ca³¹ Nemediê. ¯eby tylko buk³ak przy pasie zawsze by³ pe³en, prawda? Conan mrugn¹³ porozumiewawczo. Konie spokojnie sz³y drog¹, a podró¿ni, którzy poczuli do siebie nag³¹ sympatiê, co zdarza siê u ludzi zd¹¿aj¹cych w tê sam¹ stronê, rozemieli siê z ulg¹. Rudow³osy, uznawszy, ¿e mo¿na nie krêpowaæ siê przy tym cz³owieku, siêgn¹³ po buk³ak, czule poklepa³ d³oni¹ dwa inne, zawieszone z drugiej strony siod³a, i chciwie przy³o¿y³ go do ust. Po zaspokojeniu pragnienia otar³ usta i wyci¹gn¹³ buk³ak w stronê Conana. Orzewij siê, jeli masz ochotê! I uwierz, ¿e Rudy Biorri czêstuje tylko najlepszym winem. Najbardziej kocham w ¿yciu dwie rzeczy dobre wino i dobre konie! Conan zamia³ siê i poklepa³ go po ramieniu, a potem wskaza³ na ertê, któr¹ weso³ek zawiesi³ teraz na plecach niczym ³uk. Nie, Rudy Biorri ma nie dwie, lecz trzy s³abostki wino, konie i dobre pieni. Nieprawda¿? Tak, jak mog³em zapomnieæ o mojej maleñkiej przyjació³ce, o mojej ercie ze srebrzystym g³osem porannego ptaszka! Pos³uchaj, zaraz ci zagram! I zacz¹³ szamotaæ siê z obszernym p³aszczem, chc¹c wydobyæ z jego fa³d zawieszon¹ na plecach ertê. Conan, który zdo³a³ siê ju¿ przekonaæ, jak bezlitonie szarpie on struny, postanowi³ odwróciæ uwagê swego towarzysza podró¿y i ³ykn¹³ wina. Oho! zawo³a³. Ale wino! Chyba z królewskich piwnic! W szynkach takiego siê nie dostanie. Rudy Biorri natychmiast zapomnia³ o ercie i gwa³townie zwróci³ siê w stronê Conana. S³uchaj, mój towarzyszu podró¿y, powiedz, jak siê nazywasz, i daj mi buk³ak, ¿ebym móg³ siê napiæ za twoje zdrowie. S³usznie mówisz! Trafi³e w samo sedno. Oczywicie, ¿e to wino z królewskich piwnic. No, dawaj buk³ak. Jak siê nazywasz? Jestem Conan, przyjacielu, Conan-Cymmerianin. Od razu wiedzia³em, ¿e jeste Cymmerianinem. No có¿, Conanie, twoje zdrowie, i niech ci Mitra zawsze pozwoli dojrzeæ to, co da siê zobaczyæ, a nawet jeszcze wiêcej. I wino znowu weso³o zabulgota³o. Wreszcie, po kilkakrotnym przejciu z r¹k do r¹k, znacznie ju¿ l¿ejszy buk³ak zosta³ przytroczony do siod³a i jedcy w doskona8
³ych humorach ruszyli w dalsz¹ drogê. Rudy Biorri nie móg³ usiedzieæ spokojnie w siodle. Wypuci³ z r¹k wodze, pozwalaj¹c, by koñ sam wybiera³ drogê, wymachiwa³ rêkami, wierci³ siê, pok³ada³ siê koniowi na szyi jakby siedzia³ na ³awie w szynku, a w spodniach uwiera³ go cierñ. Koñ flegmatycznie szed³ naprzód, starannie przestawiaj¹c d³ugie nogi, obchodz¹c do³y i kretowiska, wcale nie przejmuj¹c siê weso³ym jedcem, który co pewien czas kurczowo chwyta³ siê jedwabistej grzywy. Biorri, ale masz konika! Patrzê i podziwiam, jak znosi twoje fanaberie. Wed³ug mnie ju¿ dawno powinien ciê zrzuciæ. Te¿ gadanie! Zrzuciæ! Wprost nie do pomylenia, ¿eby moja ukochana Zolda powa¿y³a siê na co takiego. Mo¿esz, przyjacielu, d³ugo na to czekaæ, ale i tak siê nie doczekasz. Zrzuciæ! Wolne ¿arty! Mówi¹c to, czule poklepa³ koby³ê po szyi. Zolda w podziêce zar¿a³a cichutko i potrz¹snê³a ³bem, podzwaniaj¹c wêdzid³em. Sz³a, miarowo przestawiaj¹c cienkie nogi, a Rudy Biorri siedzia³ teraz dumnie wyprostowany w siodle. Wiesz, jak trafi³a do mnie ta moja gwiazdeczka? Nikomu o tym nie mówi³em i wszyscy s¹dz¹, ¿e kupi³em j¹, kiedy mia³em pieni¹dze. Nie, nigdy nie by³em na tyle bogaty, ¿eby kupiæ dobrego konia. Miewa³o siê pieni¹dze, ale nie a¿ takie. Ej, Zoldo, zatrzymaj siê, musimy za ciebie wypiæ! I znowu siêgn¹³ po buk³ak. Koñ pos³usznie zatrzyma³ siê, co jaki czas potrz¹saj¹c z³ocist¹ grzyw¹. No, Zoldo, ¿ebymy siê nigdy nie rozstali! Chciwie ³ykn¹³ wina. Przyjacielu, napij siê i ty za moj¹ Zoldê, za swego karego, za wszystkie wspania³e koniki! W jego jasnych oczach b³ysnê³a ³za, stoczy³a siê na czerwony, spotnia³y nos i kapnê³a na spodnie. Konie znów sz³y obok siebie, a Biorri odkaszln¹³, poci¹gn¹³ nosem i zacz¹³ opowiadaæ: Tak, przyjacielu, taka to by³a historia... Ró¿ne rzeczy robi³em w ¿yciu, czasem piewa³em, kiedy indziej wisn¹³em komu mieszek, ale koni kraæ nie zdarzy³o mi siê. Nigdy nie czu³em siê do tego zdolny. Wiedzia³em, ¿e jak tylko spróbujê, natychmiast wpadnê. Ka¿dy powinien robiæ swoje, moja rzecz to piewaæ pieni i opowiadaæ bajki... No to jak¿e by³o z moj¹ Zold¹? Przecie¿ ukrad³em j¹, mimo wszystko ukrad³em! A mo¿e sama da³a siê ukraæ? Ci¹gle siê nad tym zastanawiam. Pewnego razu siedzia³em sobie w ober¿y, pi³em wino i czeka³em, a¿ zapadnie wieczór i zbierze siê wiêcej ludzi, bym móg³ zagraæ na ercie, zapiewaæ kilka starych pieni i opowie9
dzieæ o s³awnym rozbójniku Karrasie, kiedy nagle na ulicy zastuka³y kopyta, zar¿a³ koñ, rozleg³y siê g³one okrzyki. Gospodarz na z³amanie karku rzuci³ siê do drzwi. Tak jak siê spodziewa³em, bez przerwy k³aniaj¹c siê wprowadzi³ do sali czterech bogato odzianych podró¿nych. S³u¿ba od razu zaczê³a szykowaæ im stó³ przed kominkiem, a my musielimy siê usun¹æ na bok. Jednym s³owem wielkie paniska... Od razu zrozumia³em, ¿e dzi nie bêdê tu piewa³. Nowo przybyli siedzieli zasêpieni, wynioli i jedli w milczeniu. Gospodarz miota³ siê jak oparzony, przygotowywa³ im najlepsze komnaty, a ja poma³u dopi³em swoje wino, ci¹gn¹³em z s¹siedniego sto³u pieczon¹ kaczkê i wymkn¹³em siê na dwór. Och, Mitro, co ja tam zobaczy³em! Wiesz, ³yknijmy sobie jeszcze. I buk³ak z resztkami wina znów zacz¹³ kr¹¿yæ miêdzy nimi, odwie¿aj¹c zaschniête usta. Conan jecha³ obok Rudego Biorri, z przyjemnoci¹ s³uchaj¹c tej paplaniny nieoczekiwanego wspó³towarzysza podró¿y. Ciekawie opowiada, ma dobre wino, ¿eby tylko nie piewa³. Tak, o czym to ja mówi³em? Aha, ju¿ sobie przypomnia³em na dworze sta³y uwi¹zane cztery konie. S³udzy krêcili siê ko³o kuchni, a ja sta³em, z otwart¹ gêb¹, podziwiaj¹c te rumaki. A w³aciwie patrzy³em na ni¹... S³uchaj, Cymmerianinie, czy zdarzy³o ci siê kiedy zakochaæ w jakiej kobiecie od pierwszego wejrzenia, na ca³e ¿ycie? Od pierwszego wejrzenia tak, ale ¿eby na ca³e ¿ycie... Nie szkodzi, grunt, ¿e znasz to uczucie i potrafisz mnie zrozumieæ. To w³anie by³a ona, ta moja figlarka. Z czu³oci¹ podrapa³ koby³ê miêdzy uszami. Patrzy³a na mnie wyczekuj¹co, a ja podchodzi³em do niej coraz bli¿ej, i bli¿ej... W g³owie mi hucza³o, ju¿ sam nie wiedzia³em, co czyniê. Krótko mówi¹c, odwi¹za³em j¹ od koniowi¹zu w samym rodku bia³ego dnia, na oczach ludzi. No i co robiæ dalej? Wzi¹æ za uzdê i prowadziæ? Szczerze mówi¹c, chcia³em to uczyniæ, ale siê zl¹k³em. Ci nowo przybyli gocie, uzbrojeni po zêby, dogoni¹ mnie i posiekaj¹ na kawa³ki. W tej samej chwili na ganek wyszed³ gospodarz i zawo³a³: Ej, Klime, ¯edir, wy lenie, natychmiast macie mi z³owiæ na ³¹ce parê gêsi i zaprowadcie konie do stajni! Bo jak nie, to najpierw ja, a potem ci panowie obedrzemy was ze skóry! A ty czego tu stoisz, gamoniu? To do mnie zwróci³ siê tak ten t³usty wieprz! Wyno siê st¹d! Dzi nie pora na twoje pieni! Panowie s¹ zmêczeni i chc¹ mieæ ciszê!. Powiedziawszy to, znikn¹³ w drzwiach gospody. 10
A ja, wciek³y na niego, zupe³nie zapomnia³em o koniu i przeklinaj¹c gospodarza ostatnimi s³owami, powlok³em siê ulic¹ w poszukiwaniu innego zajazdu. Odszed³em ju¿ doæ daleko, gdy nagle s³yszê: za moimi plecami postukuj¹ kopyta, jakby kto stêpa jecha³ na koniu. Zszed³em na bok odwróci³em siê i o bogowie, to by³a ona, moja licznotka! Podesz³a i stanê³a, zagl¹da mi w oczy, niczym wierna ¿ona! Wskoczy³em na jej grzbiet i uciek³em z tej mieciny. Od tej pory nie rozstajemy siê ze sob¹. Jest dla mnie niczym niañka. Jeli przebiorê miarkê i spadnê z siod³a, sama mnie dowiezie do gospody lub zwali pod jaki krzak. Tak to jest, bracie... I znowu poci¹gn¹³ nosem. S³oñce chyli³o siê ku zachodowi, ostatnie promienie oz³aca³y czubki drzew, a w dole, przy korzeniach, gêstnia³y wieczorne cienie. Conan, bacznie przypatruj¹c siê zarolom po obu stronach drogi, zapyta³ przycich³ego Biorriego: Nie pierwszy raz jedziesz t¹ drog¹, prawda? Jak tu u was, spokojnie? Czy te¿ rozbójnicy grasuj¹ w tych odleg³ych od stolicy lasach? Dawniej, za czasów ksiêcia Darsino, niekiedy napadali. Do stolicy jedzi³o siê wówczas wielkimi taborami, w pe³nym uzbrojeniu. Nawet król nie móg³ nic poradziæ lasy jak by³y, tak i pozosta³y niebezpieczne. Kiedy stary ksi¹¿ê umar³, jego syn, m³ody ksi¹¿ê Orgeld, natychmiast zaprowadzi³ podrz¹dek ustawi³ wie¿e stra¿nicze, zacz¹³ wysy³aæ konne patrole, a w razie potrzeby nawet wielkie oddzia³y wojska. I teraz jest ju¿ bezpiecznie. Który to raz jadê z Belverusu na wiêto Obfitoci Mitry i ani razu nie spotka³em ¿adnych rozbójników. Ile czasu zajmie nam droga do Menory? Ju¿ zapada zmrok, a nie widaæ koñca lasu. Czas ju¿ chyba zatrzymaæ siê na odpoczynek. Poczekaj chwilkê, zaraz bêdzie tu taka ma³a cie¿ka... O, w³anie tu, omal jej nie minêlimy! Jed za mn¹, doprowadzi nas do polanki, na której zawsze siê zatrzymujê. Mówi¹c to, Biorri zag³êbi³ siê w gêste krzaki i paprocie. Rzeczywicie natrafili na cie¿kê, która doprowadzi³a ich do niewielkiej polany ze ladami starego ogniska, ob³o¿onego wokó³ kamieniami. Obok trzech rosn¹cych sosen widaæ by³o co w rodzaju sza³asu, te¿ od dawna nie u¿ywanego. No i co, nie mówi³em, przyjacielu Conanie? Wszystko jest tak, jak zostawi³em ostatnim razem. Tutaj uwi¹¿emy konie, a sami 11
zanocujemy w zielonym pa³acu, tylko trzeba go najpierw trochê odnowiæ. Ty zrywaj paprocie, a ja przyniosê ga³êzi. Lekko zeskoczy³ z konia, jakby nie zagl¹da³ ca³y dzieñ do swego bezdennego buk³aka. Zanim zapad³y ciemnoci, zd¹¿yli doprowadziæ do porz¹dku sza³as, podrzuciæ koniom trawy i wkrótce zasiedli przy ognisku. Conan duma³ o swoich sprawach, a Rudy Biorri rzêpoli³ na ercie.
II Conan niele zna³ Nemediê, ale tu, na pó³nocy, w otoczonym gêstymi lasami niewielkim ksiêstwie Bergheim znalaz³ siê po raz pierwszy. Nowe miejsca, obce miasta, zawsze wzbudza³y jego ciekawoæ i wszystkie wra¿enia odnotowywa³ w ch³onnej pamiêci. Teraz mimo woli to, co ujrza³ w drodze, porównywa³ z okolicami Belverusu, stolicy Nemedii. Widaæ by³o, ¿e obecny ksi¹¿ê wprowadzi³ wszêdzie takie porz¹dki, jak w stolicy i nic nie przypomina³o tu dawnej g³uchej prowincji. Drogi prowadz¹ce do miasta by³y na niektórych odcinkach utwardzone, co nawet podczas wiosennych i jesiennych roztopów pozwala³o na unikniêcie odciêcia Menory od serca kraju Belverusu i od innych miast. Oddzia³y uzbrojonych stra¿ników kilkakrotnie przemknê³y obok podró¿nych, co potwierdza³o s³owa Biorriego o bezpieczeñstwie tutejszych dróg. Gospody i zajazdy by³y zadziwiaj¹co porz¹dne i tanie rudy pijaczyna opowiada³, ¿e dawniej gospodarze zdzierali skórê z podró¿nych i ubo¿si musieli nocowaæ w krzakach, ku uciesze z³odziei i rozbójników. Szeroka bita droga przeciê³a rzeczkê, na której sta³ solidny drewniany most, ochraniany przez dwóch konnych stra¿ników, i na drugim brzegu zmieni³a siê nie do poznania. Podkowy zadzwoni³y na g³adkich kamieniach, u³o¿onych starannie jeden obok drugiego. Od razu zrobi³o siê weselej i jedcy zaczêli popêdzaæ konie, czuj¹c ¿e do Menory jest ju¿ ca³kiem niedaleko. Oto Droga Królewska! Kilka lat temu sam król zaszczyci³ swoj¹ obecnoci¹ m³odego ksiêcia, przybywaj¹c na wiêto Obfitoci Mitry. Nawet w Belverusie wi¹tynne wiêta nie koñcz¹ siê tak, jak tutaj, w Menorze, turniejami rycerskimi. Chcesz, ¿ebym odgad³, w jakim celu jedziesz do miasta? Biorri z umieszkiem spojrza³ na swego potê¿nie zbudowanego kompana. 12
Ech, ty ba³amucie, ju¿ dawno wszystko odgad³e! Bo i po co mo¿e jechaæ do Menory rycerz w przededniu takiego wiêta? Ale dlaczego ty ka¿dego roku zmuszasz swoj¹ drogocenn¹ Zoldê do podró¿owania przez ciemne lasy? Tego te¿ nietrudno siê domyliæ. Przecie¿ ju¿ ci mówi³em, ¿e znam ca³¹ masê pieni i legend. Rycerze przed walk¹, a jeszcze chêtniej po niej, lubi¹ posiedzieæ przy mocnym winie i pos³uchaæ opowieci o s³awnych zwyciêstwach. Corocznie wyje¿d¿am st¹d z dwoma pe³nymi mieszkami i chwa³a Mitrze, ¿e drogi s¹ teraz bezpieczne. No, ale ju¿ jestemy na miejscu szykuj pieni¹dze, bo z tutejszymi stra¿nikami nie ma ¿artów. S³uchaj¹c paplaniny Biorriego, Conan ju¿ od dawna spogl¹da³ na coraz wyraniej widoczne w dali potê¿ne mury. Z wysokich wie¿ stra¿niczych na czeæ zbli¿aj¹cego siê wiêta zwiesza³y siê d³ugie kolorowe proporce z herbami ksi¹¿êcymi. Od czasu do czasu po³yskiwa³y halabarda i he³m stra¿nika przechadzaj¹cego siê po szczycie muru twierdzy. Miasto opasywa³a szeroka fosa z mêtn¹ zielonkaw¹ wod¹. Most zwodzony by³ opuszczony i z turkotem przeje¿d¿a³y po nim wozy ch³opskie pe³ne warzyw, owoców i dziczyzny, jad¹ce do miasta na targ, i puste, wracaj¹ce na wie po nowy towar. Widaæ by³o, ¿e handel tu kwitnie. Conan od razu poj¹³, i¿ Menora jest potê¿nym i bogatym miastem. A wiêc nie na darmo tu przyjecha³. Jeli nawet sam król uczestniczy³ w wiêcie Mitry, bêdzie na co popatrzeæ. I, byæ mo¿e, co nieco pokazaæ... Conan potrz¹sn¹³ g³ow¹ i weso³o siê umiechn¹³. Z zamylenia wyrwa³ go znajomy g³os, bez trudu przebijaj¹cy siê przez zgie³k t³umu przy bramie i skrzyp wozów: Jed za mn¹, zaraz ciê zaprowadzê w takie miejsce, ¿e bêdziesz b³ogos³awi³ los, który pozwoli³ ci spotkaæ Rudego Biorriego! Conan, lawiruj¹c miêdzy dwoma wozami, pospieszy³ za gniad¹ koby³¹ i potargan¹ jaskraworud¹ czupryn¹, widoczn¹ na tle t³umu. Wkrótce skrêcili w cich¹ uliczkê z niewielkimi domkami i jechali obok siebie. Du¿o tutaj zajazdów, ale nie ka¿dy jest dla nas odpowiedni. Po pierwsze powinno byæ tam dobre wino, po drugie ¿eby gospodarz nie by³ szalbierzem, i po trzecie ¿eby mieli tam ³adne dziewczêta. No, z takimi wymaganiami w¹tpliwe, czy znajdziesz jak¹ przystañ w Belverusie. Te¿ sobie wymarzy³e ¿eby w³aciciel zajazdu nie by³ szalbierzem! Czego takiego nie ma na wiecie, albo w ogóle 13
nie znam siê na ¿yciu. I jeszcze wino, dziewczêta... Nawiasem mówi¹c, nie powiedzia³e mi jeszcze, sk¹d by³o to wspania³e wino, które pilimy wczoraj. Wspomnia³e co o królewskich piwnicach. O, to d³uga historia... Kiedy o tym opowiem. A tymczasem mamy to, czego nam potrzeba! Zajazd Stary Lis! Serdecznie witamy! Conan rozemia³ siê g³ono. A to trafi³! Stary Lis! W³aciciel to uczciwy cz³owiek, ¿aden szalbierz! Stary uczciwy lis! No, Biorri, ¿artowni z ciebie! Gdy ju¿ siê namia³, spojrza³ na Biorriego, który z lekkim umieszkiem wskaza³ rêk¹ na poz³acany szyld. Nad rudym lisim pyskiem, namalowanym na niebieskim tle, widnia³ fantazyjny napis: Stary Lis, a jeszcze wy¿ej po³yskiwa³a niewielka korona ksi¹¿êca. Korona? Czego takiego jeszcze nie widzia³em. ¯eby jaki zajazd, szynk na samym skraju miasta, znajdowa³ siê pod patronatem ksiêcia! Nie, Biorri, musielimy wczoraj zbyt du¿o wypiæ i widocznie jeszcze siê ca³kiem nie obudzi³em. Conan wci¹¿ ze zdumieniem wytrzeszcza³ oczy na szyld, a jego kary, czuj¹c, ¿e ju¿ czas na odpoczynek, niecierpliwie postukiwa³ kopytami i ponagla³ swego pana. Rudy Biorri zapuka³ do bramy, któr¹ natychmiast gocinnie otworzono. Wjechali na podwórze, gdzieniegdzie poroniête traw¹, i zsiedli z koni, rzuciwszy wodze podbiegaj¹cej s³u¿bie. Na ganek wyszed³ dostojnym krokiem gospodarz, niegdy zapewne tak samo rudy jak Biorri, a obecnie z b³yszcz¹c¹ na s³oñcu spotnia³¹ ³ysin¹ z resztkami rudych kosmyków za uszami. Kiedy tylko ujrza³ Biorriego, ca³e jego dostojeñstwo natychmiast siê ulotni³o. Wreszcie jeste! Nawet nie wyobra¿asz sobie, jak rad jestem ciê widzieæ! Ej, ch³opcy, zaprowadcie Zoldê do najdalszego ¿³obu i dajcie jej du¿o owsa! S³uchaj, Lisie, tym razem jestem z przyjacielem. I jego ugoæ tak jak mnie, a w najgorszym przypadku tak jak ksiêcia. Ech, ty rozbójniku, zawsze trzymaj¹ siê ciebie ¿arty! No dobrze, dobrze! Prowadcie karego w koniec stajni i te¿ nie po¿a³ujcie mu owsa! Ale piêkny! powiedzia³ g³osem znawcy i poklepa³ ogiera po szyi. Conan z umiechem przys³uchiwa³ siê ich rozmowie, z ciekawoci¹ przygl¹daj¹c siê gospodarzowi, uczciwemu szalbierzowi. Nie wiadomo czemu spodoba³ mu siê od pierwszego spojrzenia. Podobnie jak Biorri. Obaj byli do siebie podobni: rudzi, pyzaci i z pewnoci¹ nie w ciemiê bici. Do samego gospodarza doskonale pasowa³a wypisana na szyldzie nazwa zajazdu Stary Lis. Gruby, ³ysy, ze 14
szczelinkami czarnych, chytrych oczek, nie wygl¹da³ na starego, ale gdy przypatrzy³o mu siê uwa¿niej, widaæ by³o, ¿e czas pobrudzi³ jego twarz zmarszczkami. Wygl¹da³ na strojnisia, choæ ubrany by³ w zwyk³e spodnie z solidnego zielonego materia³u i wie¿¹ koszulê z cienkiego p³ótna, rozpiêt¹ na piersi. Mia³ za to bardzo ³adne buciki z be¿owej miêkkiej skóry, jedwabny pas z frêdzlami, cile opinaj¹cy gruby brzuch, i masywny z³oty ³añcuch, po³yskuj¹cy na mocnej szyi. Zachodcie, zachodcie! Biorri, dla ciebie jak zawsze na pocz¹tku miejsce w k¹ciku, prawda? Widzê, ¿e dobrze znasz moje zwyczaje. Za to w³anie tak ciê kocham. Widzisz, przyjacielu, ja znam zwyczaje wszystkich moich sta³ych goci, bo w innym razie nie mia³bym co tu robiæ. Na przyk³ad ty piewasz pieni i zapewne ¿adnej nie zapomnia³e przez rok. No a ja pamiêtam twoje zwyczaje. Ty, czy wielki wielmo¿a dla mnie to bez ró¿nicy wszyscy jestecie moimi goæmi. Beczka z najlepszym winem zawsze jest ta sama, a i jagniêta jednakowe. Rozmawiaj¹c, podró¿ni nawet nie zauwa¿yli, kiedy zrêczne dziewczêta zd¹¿y³y zastawiæ stó³ zak¹skami i dzbanami. Wkrótce pojawi³o siê te¿ pieczyste, nadzwyczaj smakowite i umiejêtnie przygotowane. Gospodarz odszed³, by zaj¹æ siê innymi goæmi, a Biorri natychmiast nala³ wina w wielkie srebrne kubki. Zaspokoiwszy pierwsze pragnienie, przymru¿y³ oczy, z rozkosz¹ pokrêci³ g³ow¹ i nala³ sobie nastêpn¹ porcjê. No i czy¿ nie mówi³em? Gdzie ci dadz¹ ksi¹¿êcego wina i jeszcze postawi¹ na stole srebrne kubki? Tylko tutaj i tylko dla nas. Mo¿e jeszcze takie wyró¿nienie spotka ksiêcia, jeli zechce przypomnieæ sobie m³ode lata. A teraz daj mi tego barana marzy³em o nim ca³y rok i chyba sam jeden opró¿niê ca³y pó³misek. Tak wiêc nie traæ czasu, Cymmerianinie! Conan bardzo by³ ciekaw, dlaczego Biorri i gospodarz ci¹gle wspominaj¹ ksiêcia, ale zaraliwy przyk³ad przyjaciela, który b³yskawicznie pa³aszowa³ pieczonego barana, zmusi³ go do porzucenia tych myli. Ostatecznie ksi¹¿ê nigdzie nie ucieknie, a wino i baran mog¹ zaraz znikn¹æ. Puste pó³miski na ich stole zamieniono na pe³ne, pojawi³y siê nowe dzbany z winem, a oni ci¹gle siedzieli, ciesz¹c uszy podzwanianiem kubków, g³onym miechem weso³ej kompanii przy d³ugim stole porodku sali, wdychaj¹c zapach pal¹cych siê smolistych polan, sma¿onej cebuli i ciê¿ki aromat wspania³ego 15
wina. Wreszcie, najedzeni, odsunêli siê od sto³u, rozparli na ³awach, spogl¹daj¹c ¿yczliwym okiem na biesiaduj¹cych ludzi. Conan przywyk³ ogl¹daæ w tawernach zakopcone sufity i poczernia³e belki stropów. Jednak tutaj nie znalaz³ nad swoj¹ g³ow¹ ani ladu kopcia czy brudu. Sufit miêdzy ciemnymi belkami ze szlachetnego dêbu by³ wie¿o pobielony, co powodowa³o, ¿e ca³e pomieszczenie wydawa³o siê wy¿sze i obszerniejsze. Na cianach widnia³y sceny z polowañ i turniejów rycerskich, namalowane przez jakiego pijanego artystê bez gustu, aczkolwiek w sposób bardzo wyrazisty. Jaskrawe kolory gorza³y w promieniach s³oñca, przedostaj¹cych siê do wnêtrza przez w¹skie okienka z maleñkimi szybami w artystycznie kutych miedzianych oprawach. Dok¹d mnie przyprowadzi³e, Biorri? Przecie¿ zostawiê tu po³owê sakiewki! Takie zajazdy s¹ nie dla nas, lecz dla wielkich rycerzy! Dla wielkich rycerzy! Siedz¹ w³anie przy tym d³ugim stole. Czy wygl¹daj¹ na bogatszych od nas? Conan przyjrza³ siê im uwa¿niej: rzeczywicie, niczym nie ró¿nili siê od innych ludzi potargane w³osy, wywiechtane spodnie, koszule z grubego szarego p³ótna, miecze w wytartych skórzanych pochwach... Za to ich radoci starczy³oby na ca³¹ królewsk¹ ucztê. Dolatywa³y stamt¹d g³osy: Hej, Lisie, przysi¹d siê do nas! Wypijemy za twoje zdrowie! Lisie, przyjacielu, ka¿ podaæ jeszcze dzbanek wina! I barana! Mamy dzi dobry dzieñ wszystko sprzedalimy, do samego koñca! Dziewczêta, dziewczêta, nie uciekajcie, posiedcie z nami, bo bez was wino nie jest s³odkie! Zbli¿a³ siê wieczór i przybywa³o coraz wiêcej goci. Byli tu kupcy, którzy przyjechali z daleka i zatrzymali siê w Starym Lisie, i okoliczni mieszkañcy, których co wieczór wabi³y pe³ne dzbany, dymi¹ce pó³miski, a przede wszystkim ³adniutkie, pulchne s³u¿ki, ze miechem wywijaj¹ce siê od poklepywañ i poca³unków. Kilku stra¿ników postawi³o w rogu halabardy, ¿eby wygodniej zasi¹æ przy stole, zanim wyrusz¹ na nocny obchód ulic miasta. Wkrótce zajazd pe³en by³ ludzi, a us³uguj¹ce dziewczêta wraz z kilkoma kuchcikami bez ustanku biega³y miêdzy sto³ami, roznosz¹c dzbany i zak¹ski. Stary Lis, gdy ju¿ siê rozejrza³ po swoim gospodarstwie i stwierdzi³, ¿e wszystko jest w porz¹dku, skierowa³ siê do najdalszego stolika w k¹cie sali. Popatrz tylko, przyjacielu sam Lis do nas zmierza! Ech, stêskni³em siê przez rok za nim i za jego szynkiem! Gdyby nie to, ¿e 16
nosi mnie po wiecie, osiad³bym tutaj, popijaj¹c jego wino i porastaj¹c t³uszczem od tego, co tu pitrasz¹. Rzecz w tym, ¿e mam bez liku takich przyjació³ i wszêdzie muszê pobyæ. No, on zaraz z nami wypije, a ty zapytaj o ksiêcia, bo przecie¿ widzê, ¿e ciekawoæ a¿ ciê rozpiera. Pytaj, o czym jak o czym, ale o ksiêciu Lis lubi pogadaæ. Biorri zd¹¿y³ z³apaæ za spódnicê ³adniutk¹ dziewczynê, klepn¹³ j¹ po pupie i za¿¹da³, ¿eby przynios³a kubek dla gospodarza. B³ysn¹wszy oczkami, umiechnê³a siê i ¿wawo jak ptaszek dok¹d polecia³a. Kiedy Lis wreszcie do nich dotar³, trzeci kubek sta³ ju¿ na stole. Dziewczyna okaza³a siê przewiduj¹ca i przy okazji przynios³a te¿ nowy dzban wina. Umiechniêty Lis usiad³ na ³awie obok Biorriego, naprzeciw Conana, i wymownie spojrza³ na puste kubki: Biorri, mój ch³opcze, jeszcze s³oñce nie zasz³o, a ty ju¿ jeste zmêczony? Nie poznajê ciê, nie poznajê! A i twój przyjaciel, na oko taki chwat, siedzi z pustym kubkiem i wpatruje siê w sufit przecie¿ to zniewaga dla Starego Lisa! Jak ciê zw¹, synku? zapyta³ Conana, przysuwaj¹c do siebie kubek. Na imiê mam Conan. I wybacz, ¿e patrzy³em nie na to, co trzeba. Widaæ zbytnio smakowa³a nam ta baranina, a przejedzony cz³owiek chêtniej gapi siê potem w sufit ni¿ na ³adne dziewczêta. Pozwól, ¿e nape³niê kubki. Nie, ch³opcze, teraz moja kolej nalewaæ wino. Masz racjê, jedz¹c barana nie nale¿y zapominaæ o kubku. Widzê, ¿e znasz siê na rzeczy. Biorri, gdzie znalaz³ takiego dzielnego m³odzieñca? Przyjemnie z nim i wypiæ, i pogadaæ. A czy¿ ja, stary szalbierzu, sprowadzi³em tu kiedy nieodpowiednich goci? Przypomnij sobie, z kim tu przyjecha³em w zesz³ym roku. Wprawdzie zapomnia³em ju¿, jak siê nazywa³, ale te¿ by³ to ch³op na schwa³. Na trzeci dzieñ omal nie po³ama³ mojej erty, kiedy sam spróbowa³ piewaæ, ale przecie¿ nie ka¿dy ma talent... Za to pi³, jak nikt inny... Jestem pierwszy raz w Menorze i bardzo siê cieszê, ¿e trafi³em do twojego szynku, do twego zajazdu. Wypijmy, gospodarzu, za to, ¿eby rozkwita³ on i ¿eby ró¿ni ksi¹¿êta przy okazji mo¿e opowiesz o tej koronie nad bram¹? ¿eby ksi¹¿êta wychodzili ze swoich pa³aców i jak najczêciej zagl¹dali tutaj. No, Biorri, co za zuch z tego Conana! Jak to powiedzia³ ¿eby jak najczêciej zagl¹dali tutaj!. Trafi³ w samo sedno, o niczym jeszcze nie wiedz¹c! Bo ty mu nie powiedzia³e? 2 Conan i podziemie niewoli
17
Nie, Lisie, tylko ty mo¿esz opowiedzieæ tê historiê jak nale¿y, a popatrz, czeka na to, a¿ mu siê oczy wiec¹! Nie, widzê, ¿e potrzebny bêdzie nam jeszcze jeden dzban. Ej, licznotko, daj wina, najlepiej od razu dwa dzbany! Bo inaczej tu uschniemy! Tak, no wiêc ksi¹¿ê... Najpierw jednak wypijmy za jego zdrowie! I gospodarz opró¿ni³ kubek. Conan i Biorri natychmiast poszli za jego przyk³adem. Zdarzy³o siê to dawno, jakie piêtnacie lat temu, kiedy rz¹dzi³ tu mój ojciec, który odbudowa³ ten zajazd. Ja by³em wówczas jeszcze doæ m³ody, nie mia³em piêtnastu lat, i znano mnie w Menorze jako zawadiakê i hulakê. Ojciec obawia³ siê nawet, ¿e w jakiej bójce roztrzaskaj¹ mi g³owê i zostanie bez nastêpcy. Ci¹gle grozi³ kijem i nakazywa³, ¿ebym wiêcej dba³ o siebie. Oczywicie, z latami nieco siê uspokoi³em, ale nie o tym teraz chcê mówiæ... Pewnego razu, kiedy nie uda³o mi siê wymkn¹æ z domu i musia³em pomagaæ s³u¿bie roznosiæ wino, zaszed³ do nas i stan¹³ u progu ubogo odziany m³odzieniec. Nikt prócz mnie nie zwróci³ na niego uwagi a ja nagle stan¹³em jak wryty z dzbankiem w rêku. Ockn¹³em siê dopiero wówczas, kiedy ojciec pchn¹³ mnie kolanem poni¿ej pleców, i zanios³em dzbanek na miejsce. A m³odzieniec ci¹gle sta³ przy drzwiach i rozgl¹da³ siê, niezdecydowany, czy wejæ dalej. Sam nie wiem, dlaczego poczu³em doñ nag³¹ sympatiê. Pozornie nic w nim nie by³o szczególnego jasne w³osy do ramion, szare zdziwione oczy, rumiane policzki, stara czapka bez pióra, znoszony p³aszcz, dziurawe buty... I od razu widaæ, ¿e w szynkach nigdy nie bywa³. Gdy nasze oczy siê spotka³y, m³odzieniec umiechn¹³ siê i powiedzia³: Chcia³bym siê napiæ wina... I zjeæ co... od rana nie mia³em nic ustach.... Inny po prostu przepchn¹³by siê przez t³um, usiad³by na ³awie i krzykn¹³: Ej, jest tam kto?! Dawaj co do jedzenia i wypicia!. A ten... Od razu poczu³em, ¿e co tu nie tak. Posadzi³em go przy tym w³anie stole, przynios³em wina i pieczon¹ gê z kapust¹ pamiêtam to jak dzi! Ch³opiec zacz¹³ jeæ... I wtedy nagle zrozumia³em: z pewnoci¹ uciek³ od bogatych rodziców i poszed³ w wiat szukaæ przygód. W ten sposób po raz pierwszy w ¿yciu znalaz³ siê w szynku. Wszystko to tak mu w³anie powiedzia³em. A on jak siê nie zacznie miaæ! Ca³a jego niemia³oæ natychmiast zniknê³a. Popatrzy³ na boki, przyjrza³ siê, jak proci ludzie jedz¹ i pij¹, klepn¹³ mnie po ramieniu i powiedzia³: No, widaæ sam Mitra przywiód³ mnie do tego szynku! W³anie potrzebowa³em 18
takiego filuta jak ty! Zaraz napijemy siê jeszcze waszego cienkusza, zjemy do koñca tê chud¹ gê i pójdziesz ze mn¹ na ³¹czkê na ty³ach waszego zajazdu. Chcê z tob¹ porozmawiaæ. Co podobnego on chce ze mn¹ porozmawiaæ! Omal nie zakrztusi³em siê winem ze miechu, ale mimo wszystko poszed³em na ³¹czkê: by³o w nim co takiego, co zmusi³o mnie do podporz¹dkowania siê jego woli... Usiedlimy na trawie za krzakiem, ¿eby ojciec mnie nie zobaczy³, i m³odzieniec zacz¹³ mówiæ. A ja s³ucha³em go z otwart¹ gêb¹. Tak, nigdy nie wiadomo, kiedy bogowie oka¿¹ siê ³askawi, a kiedy zel¹ nieszczêcie. Okaza³o siê, ¿e to nie ¿aden sza³aput, któremu pomiesza³o siê w g³owie od bogactwa, lecz syn samego ksiêcia! Jedyny syn, nasz obecny w³adca... Biorri, s³ysza³e tê historiê ju¿ wiele razy, tak wiêc nie ma powodu, ¿eby zapomina³ o kubkach! Widzisz przecie, ¿e mnie, staremu, zasch³o w gardle, a siedzisz bezczynnie i gapisz siê na Sintê. Nigdzie siê ona nie podzieje i macie jeszcze ca³¹ noc przed sob¹. Tak, na czym to ja skoñczy³em? Siedzimy wiêc na trawce, a m³odzieniec mówi mi, ¿e jego ojciec, stary ksi¹¿ê, jest bardzo chory i zapewne nie po¿yje d³ugo. I ju¿ wkrótce on, Orgeld, bêdzie musia³ rz¹dziæ ksiêstwem. Tymczasem ze wszystkich ksi¹g i legend wynika, ¿e dobry w³adca nie tylko powinien umieæ siedzieæ na tronie, lecz musi wiedzieæ, co dzieje siê doko³a, jak ¿yj¹ i co myl¹ proci ludzie... Mówi³ bardzo m¹drze, ale go zrozumia³em. Tak rzek³em masz racjê, synu ksiêcia! Do siedzenia na tronie sam ty³ek wystarczy, ale ¿eby w³adaæ ludmi, potrzebna jest g³owa!. W ten sposób siê zaprzyjanilimy. Powiedzia³, ¿e przyjdzie jutro, i odszed³, pozostawiwszy z³ot¹ monetê. Za tê nasz¹ gê! Kiedy wróci³em do szynku, ojciec powita³ mnie z polanem w rêku. Powiedzia³em mu, ¿e nie jestem ju¿ smarkaczem. ¯e mam bogatego przyjaciela i odt¹d bêdê z nim spêdza³ wiele czasu. Ojciec znów zamachn¹³ siê na mnie polanem, a wówczas ja pokaza³em mu z³ot¹ monetê. Da³ mi spokój, a kiedy powiedzia³em potem w sekrecie, co to za przyjaciel, ca³kiem siê rozkrochmali³. Teraz powiedzia³ mogê byæ o ciebie spokojny! Jeste prawdziwym Lisem i niech Mitra ma ciê w opiece!. A ten m³ody nastêpca tronu, Orgeld, okaza³ siê wprost nienasycony. Wszystkiego chcia³ siê dowiedzieæ i o drogach, i o rozbójnikach, i kto czym siê zajmuje... Przez rok obeszlimy z nim ca³e ksiêstwo, tylko we dwóch, bez ¿adnej stra¿y. Potem znikn¹³ mi z oczu. I nagle wiadomoæ: umar³ stary ksi¹¿ê. No, mylê sobie, ¿egnaj, przyjacielu, ju¿ wiêcej siê nie zobaczymy! Stary zanurzy³ usta w kubku, ¿eby przep³ukaæ wyschniête gard³o. 19
Biorri mrugn¹³ do Conana, umiechn¹³ siê i tr¹ci³ go pod sto³em nog¹. Conan z szacunkiem spogl¹da³ na ³ysego w³aciciela szynku, który niegdy uczy³ rozumu m³odego ksiêcia. Tak, kiedy z Biorrim jechalimy tutaj, ci¹gle siê dziwi³em, jaki panuje porz¹dek na drogach. Niemniejszy ni¿ w stolicy. Potrzebna do tego ¿elazna rêka i dobra g³owa. Jak s³usznie zauwa¿y³e, sam ty³ek nie wystarczy do rz¹dzenia. No, teraz ju¿ wiem, ¿e prawdziwym dobrodziejem tego kraju jest m¹dry Stary Lis. Nale¿y za to wypiæ! Tak, wiele czasu spêdzi³em z tym m³odzieñcem, a on wszystko chwyta³ w lot. Oto co znaczy urodzony w³adca! Wypijemy, pójdê do kuchni sprawdziæ, czy wszystko w porz¹dku, a potem tu wrócê. Biorri, pilnuj, ¿eby kubki nie sta³y pró¿ne, bo gotów jestem pomyleæ, ¿e siê starzejesz. Gospodarz wsta³ i podchodz¹c to do jednego, to do drugiego sto³u wita³ siê z goæmi, poklepywa³ ich po ramionach i po plecach ogromnym ³apskiem poroniêtym rudymi w³oskami, a¿ wreszcie znikn¹³ za niewielkimi drzwiami po drugiej stronie izby. No, teraz nieprêdko wyjdzie z kuchni. Dobrze, resztê sam dopowiem stary siê nie obrazi. Nie, nie zapomnia³ go m³ody ksi¹¿ê, nie zapomnia³. Og³osi³, ¿e bierze jego zajazd pod osobist¹ opiekê, pozwoli³ Lisowi umieciæ na szyldzie koronê ksi¹¿êc¹, od tej pory piwnice s¹ tu pe³ne ksi¹¿êcego wina i dziczyzny, a przyrz¹dza j¹ najzdolniejszy uczeñ ksi¹¿êcego kucharza. No i sam ksi¹¿ê po dawnej znajomoci przychodzi tu czasem w starej czapce, tylko ¿e teraz za bram¹ czeka na niego oddzia³ stra¿y. No có¿, inaczej ju¿ byæ nie mo¿e... Jeszcze raz osuszyli kubki i czarnooka Sinta zaproponowa³a, ¿e poka¿e im pokoje. Conan poszed³ za ni¹ na górê, marz¹c o tym, by lec na miêkkim ³o¿u, podczas gdy niezmordowanego Biorriego kto ju¿ ci¹gn¹³ do weso³ej kompanii, by zagra³ im na ercie. Sinta zaprowadzi³a Conana do przestronnej czystej komnaty z szerokim ³o¿em, wielkim sto³em i dwoma rzebionymi krzes³ami. Na pod³odze le¿a³a dobrze wyprawiona skóra niedwiedzia. Przynie tu jeszcze wina, licznotko, i powiedz, ¿eby tam na ciebie nie czekano. Posiedzimy razem, porozmawiamy o tym i owym... Dziewczyna zamia³a siê, skinê³a g³ow¹ i pobieg³a po wino. Conan niespiesznie zdj¹³ p³aszcz, pas z mieczem i sztyletami, buty. Gêsta niedwiedzia sieræ przyjemnie ³askota³a w stopy. 20
A z do³u, z sali, s³ychaæ by³o brzd¹kanie erty i niespodziewanie silny, niski g³os Rudego Biorriego: Dobrym nie bêdê, Styl to nie mój, Zbójem by³ ojciec I ja jestem zbój. Dobrym nie bêdê, Bo na có¿ mi to, Gdy ponura ma twarz I ponury mój wzrok. A gdy dobra robota siê nada I jest zajêcie dla r¹k, W ¿yciu takich jak ja Dobroæ to tylko zawada.
III Tego roku, jak zreszt¹ zawsze w lecie w przededniu wiêta Obfitoci Mitry, by³o pogodnie i upalnie. Ch³opi cieszyli siê z wyj¹tkowo bogatych plonów, a mieszczanie i rzemielnicy korzystali ze s³oñca. Dla Orgelda, m³odego w³adcy Bergheimu, by³ to najprzyjemniejszy okres zbli¿a³o siê d³ugo oczekiwane wiêto. Tego dnia uroczycie odziani mieszkañcy Menory wylegali t³umnie na ulice, zbierali siê na placu ko³o wi¹tyni. Po uroczystych obrzêdach sam ksi¹¿ê sk³ada³ na o³tarzu Mitry bogate dary. I wówczas w miecie rozpoczynano tañce i hulanki, trwaj¹ce do bia³ego rana. Nastêpnego dnia zaczyna³ siê Wielki Turniej, ulubione widowisko ksiêcia Orgelda. Na to wiêto zje¿d¿ali siê do miasta gocie z ca³ego ksiêstwa, nawet z samego Belverusu przybywali znamienici rycerze, maj¹cy ochotê wzi¹æ udzia³ w s³awnym turnieju. Nagrodê dla zwyciêzcy stanowi³ miecz z dewiz¹ ksiêcia, daj¹cy prawo do tytu³ów i zaszczytów, a prócz tego wspania³y koñ ze stajni ksiêcia i pe³na zbroja z poz³acanej stali, niezwykle misternej roboty. Po zakoñczeniu turnieju zaczyna³y siê niezliczone bale, polowania, uczty i inne rozrywki, trwaj¹ce niekiedy nawet dwa tygodnie. Ksiê¿na Lawinia lubi³a te turnieje nie mniej ni¿ jej m¹¿. Widok cieraj¹cych siê rycerzy nape³nia³ radoci¹ jej gor¹ce serce. Czêsto 21
¿a³owa³a, ¿e nie jest mê¿czyzn¹ tak wielk¹ mia³a ochotê wsi¹æ na konia i wzi¹æ udzia³ w tej krwawej zabawie. I nieraz zdarza³o siê, ¿e zwyciêzca prócz nagrody ksiêcia otrzymywa³ te¿ cenn¹ premiê od piêknej Lawinii. M³oda ksiê¿na by³a w ³o¿u równie odwa¿na i niezmordowana, jak jej wybraniec na polu walki. I rycerze nagrodzeni w ten sposób w nastêpnym roku znowu rwali siê do walki, ¿eby zas³u¿yæ na jej ³askê. Ciekawe, kto tym razem zostanie zwyciêzc¹? Ksiê¿na cichutko siê zamia³a, wspomniawszy m³odego Braina, tak nieposkromionego w walce i tak niewprawnego w mi³oci. Na kilka dni zaszyli siê wówczas razem w g³êbi lasu, w jednym z licznych myliwskich domków, podczas gdy ksi¹¿ê i jego gocie uganiali siê po kniei za jeleniami. Stoj¹c w otwartym oknie i spogl¹daj¹c w dal, na zielone wzgórza i ciemne zagajniki, m³oda ksiê¿na z radoci¹ myla³a o oczekuj¹cym j¹ wiêcie i turnieju. Lekki wiaterek igra³ z pasemkiem jej ciemnych w³osów, pieci³ wysmuk³¹ szyjê, rumiane policzki, wzywa³ tam, w przestworza. Chcia³aby siê czuæ beztroska jak ptak, ale jaka trwo¿na myl sprawia³a, ¿e chmurzy³a brwi, a na umiechniêtych ustach pojawia³ siê gorzki grymas. Odesz³a od okna, natychmiast zapominaj¹c o m³odym Brainie i o turnieju. Damy stoj¹ce w oddali zauwa¿y³y zmianê nastroju ksiê¿nej i na znak jej rêki spiesznie opuci³y pokoje Lawinii. Ostatnimi czasy ksiê¿na czêsto je odsy³a³a, pozostaj¹c sama ze swymi nieweso³ymi mylami. Od wczesnego dzieciñstwa wszystko uk³ada³o siê wyj¹tkowo pomylnie w jej ¿yciu, a niew¹tpliwie najbardziej powinna siê cieszyæ ze swego ma³¿eñstwa. Ksi¹¿ê i ksiê¿na, m³odzi i piêkni, stanowili dla ludu ucielenienie idea³u panuj¹cej pary: zachwycano siê ksiêciem Orgeldem, powa¿ano go za to, ¿e rz¹dzi³ zdecydowanie i m¹drze, a j¹, ksiê¿nê Lawiniê, ubóstwiali za urodê i weso³e usposobienie. Do tej pory doskonale rozumieli siê z ksiêciem, przymykaj¹c oczy na swoje grzeszki, nieuniknione w ¿yciu dworskim, wspieraj¹c siê nawzajem w trudnych chwilach. A teraz teraz wszystko sta³o siê jakie chwiejne, nieokrelone, m¹¿ chyba przesta³ jej ufaæ... I gdyby chodzi³o o jak¹ kobietê to jeszcze mog³aby zrozumieæ! Jednak to, co siê dzia³o, by³o tak niepojête, rzuca³o cieñ na jej w³asne ¿ycie i le wró¿y³o ksiêciu... Lawinia, zagryzaj¹c wargi i miêtosz¹c koronkow¹ chusteczkê, kr¹¿y³a po pokoju, nie mog¹c znaleæ sobie miejsca. Nie pozosta³o 22
ani ladu po niedawnych przyjemnych mylach. Wreszcie usiad³a w fotelu, machinalnym gestem prostuj¹c falbanki piêknej sukni, niebieskiej jak jej oczy. Ksiê¿na usi³owa³a uspokoiæ siê, odegnaæ niespokojne myli, ale le¿a³y jej na sercu kamieniem, a nienawiæ nap³ywa³a niczym purpurowa fala, m¹c¹c myli. Lawinia gwa³townie zerwa³a siê z fotela i wysz³a przez otwarte drzwi na szeroki, zadziwiaj¹co zielony taras. Lekki wiaterek, który nie wiadomo sk¹d wzi¹³ siê w ten upalny dzieñ, ch³odzi³ jej rozpalon¹ twarz. Lawinia przesz³a siê po tarasie, niewidz¹cym wzrokiem spogl¹daj¹c na kamienne misy z rosn¹cymi w nich wspania³ymi ró¿ami, i zbli¿y³a siê do balustrady. Roztacza³ siê st¹d szeroki widok na okolice Menory, którymi dawniej nigdy nie mog³a siê nacieszyæ. Szeroka dolina, obramowana od strony horyzontu niebieskozielonym pasmem gêstego lasu, z niewielkimi ³agodnymi wzgórzami i rzadkimi zagajnikami, ogromne bezdenne niebo, na które patrz¹c zawsze zazdroci³a ptakom, w¹ska wstêga rzeki, nape³niaj¹cej sw¹ wod¹ fosê miejsk¹ wyszystko to dzi zniknê³o, przyæmione niepokojem i bólem. Ech, Orgeld, Orgeld! Jak siê on zmieni³ ostatnio, jak nie jest podobny do dawnego rozs¹dnego, spokojnego ksiêcia! Odk¹d go zna³a, zawsze chêtnie przebywa³ z ludmi dowiadczonymi i m¹drymi, którzy w trudnych sytuacjach mogli mu s³u¿yæ dobr¹ rad¹. Niew¹tpliwie najlepszy z nich by³ baron Diss z Redbornu. Jaka szkoda, ¿e umar³ rok temu! Jak zagadkowa by³a jego mieræ, a póniej znikniêcie jego ¿ony i siedmiu doros³ych synów! Ca³y dwór hucza³ jak pszczo³y w ulu, wstrz¹niêty tymi wydarzeniami, a ksiêcia w owym czasie interesowa³o co ca³kiem innego. Ksiê¿na ju¿ wówczas poczu³a, ¿e to nieczysta sprawa, ale ksi¹¿ê jak gdyby olep³, og³uch³, nie chcia³ nic s³yszeæ ani widzieæ. Trudno uwierzyæ, ale to w³anie da³o pocz¹tek jej k³ótniom z mê¿em. I pomyleæ tylko, ¿e winê za to ponosi tylko jeden cz³owiek. Tylko jeden, ale ile z³a spowodowa³! Niech bêdzie przeklêty na wieki wieków! Tak, coraz mniej wokó³ ksiêcia ludzi, na których mo¿na polegaæ. Albo porzucaj¹ Menorê, wyje¿d¿aj¹c do swoich posiad³oci, albo znikaj¹ w tajemniczy sposób. Na ich miejsce pojawiaj¹ siê nowi ludzie, co grozi buntem, albo... Ksiê¿na przy³o¿y³a do rozpalonego czo³a lodowate d³onie i pad³a na kolana. Mitra, Mitra, Ojcze wszystkiego, co ¿yje! Dopomó¿ córce swojej! Dopomó¿ Orgeldowi i jego maleñkiemu synkowi! 23
Po³o¿y³a siê na dywanie, a jej ramionami wstrz¹sa³ bezg³ony szloch. Jednak¿e stopniowo burza w jej duszy ucich³a, ksiê¿na z trudem dwignê³a siê, usiad³a i w jej ciemnych, zupe³nie suchych oczach pojawi³y siê z³e b³yski. Je¿eli tylko ona jedna na dworze przeczuwa nadci¹gaj¹c¹ tragediê, musi dzia³aæ! Trzeba tylko poczekaæ na odpowiedni¹ chwilê, a z pewnoci¹ znajdzie jakie wyjcie z sytuacji. Nieraz ju¿ tak bywa³o, trzeba tylko umieæ patrzeæ i s³uchaæ. A teraz musi siê czym zaj¹æ. Ból jak obrêcz¹ ciska³ jak g³owê, zaæmiewa³ wzrok... Lawinia wolno wsta³a z pod³ogi i zaczê³a wyci¹gaæ z w³osów drogocenne grzebienie i szpilki. B³yszcz¹ce w³osy ciê¿kimi kasztanowymi falami sp³ynê³y na jej ramiona, siêgaj¹c a¿ do pasa. Podesz³a do lustra, chmurnym wzrokiem spogl¹daj¹c na swe odbicie. Ale oto znów beztroski umiech pojawi³ siê na jej twarzy i tylko w g³êbi oczu jarzy³y siê niebezpieczne iskry. Uderzy³a z³otym m³oteczkiem w maleñki gong wisz¹cy tu¿ obok i do pokoju natychmiast wesz³y s³u¿¹ce. Ksiê¿na usiad³a w fotelu naprzeciwko lustra i za¿¹da³a: Uczeszcie mnie! Do tej sukni muszê mieæ ca³kiem inn¹ fryzurê! Z ty³u upnijcie w³osy wysoko, a po bokach zróbcie maleñkie warkoczyki i powplatajcie w nie per³y. Przyniecie te¿ to lekkie bia³e wino, które tak lubiê, i s³odycze. Jest mi dzi smutno i macie mnie zabawiaæ rozmow¹! Ju¿ po chwili nalano wina do wytwornego kubka, a na niskim rzebionym stoliku po prawej rêce ksiê¿nej postawiono paterê z ró¿nymi ³akociami. Lawinia potrz¹snê³a w³osami i spojrza³a figlarnie na jedn¹ ze swych s³u¿ebnic: Jondo, spryciulo, powiedz, jak oczarowa³a piêknego Lograsa, przecie¿ jeszcze ca³kiem niedawno nawet nie chcia³ spojrzeæ w twoj¹ stronê, mimo ¿e ci¹gle nawija³a mu siê przed oczy. Bêdê rada, jeli skoñczy siê to lubem, i nawet dam ci posag. Jeste dobr¹ dziewczyn¹ i masz zrêczne rêce. No i dlaczego upuci³a grzebieñ? Rozczesuj mi w³osy i nie milcz tak, chcê wiedzieæ, jak ci siê to uda³o. Owszem, jeste bardzo ³adna, ale wydaje mi siê, ¿e on wola³ Brigindê. Dziewczyna stanê³a w p¹sach, podnios³a kociany grzebieñ i ostro¿nie rozczesuj¹c w³osy Lawinii zaczê³a niemia³o opowiadaæ: Tak, moja pani, tak bardzo siê w nim zakocha³am, ¿e zapomnia³am o bo¿ym wiecie. A on patrzy³ na tê zarozumia³¹ Brigindê jak na jak¹ boginiê. Och, ile¿ ³ez wyla³am z powodu mojego Logra 24
sa! Stroi³am siê, ale nic nie pomaga³o, w ogóle mnie nie zauwa¿a³, a¿ nagle... Ksiê¿na odstawi³a kubek z nie dopitym winem, wziê³a garæ suszonych orzechów i umiechnê³a siê, dodaj¹c odwagi za¿enowanej dziewczynie. Jonda zaczê³a mówiæ dalej: A przecie¿ ta Briginda wcale nie jest lepsza ode mnie! Te¿ co pierwsza uczennica g³ównej hafciarki! Tylko ¿e nosa zadziera, jakby by³a wielk¹ dam¹, mo¿e to mu siê w niej spodoba³o? Ale przecie¿ i ja tak potrafiê, jeli tylko zechcê! Lawinia nie wytrzyma³a i zamia³a siê: No to od³ó¿ grzebieñ i poka¿ nam, jak siê nosi ta zarozumia³a Briginda, i jak ty siê zachowujesz przy nim, moja ma³a figlarko! Jonda, omielona jej s³owami, od³o¿y³a grzebieñ na stolik, wysz³a na rodek pokoju, koniuszkami palców unios³a spódnicê i z wysoko zadart¹ g³ow¹ zrobi³a kilka wolnych kroczków w stronê ksiê¿nej. Wysz³o to tak zabawnie i realistycznie, ¿e Lawinia znów siê rozemia³a, rozsypuj¹c orzechy po pod³odze. Dziewczêta rzuci³y siê, by je pozbieraæ, a Jonda, zatoczywszy kr¹g po pokoju, zatrzyma³a siê przed ksiê¿n¹ i sk³oni³a z powag¹. Jeste wspania³a i cieszê siê, ¿e ten ch³opiec dostanie siê tobie, a nie Brigindzie. A teraz powiedz wreszcie, na czym polega ca³y sekret bo przecie¿ co w tym jest, prawda, Jondo? Tak, pani, ale to by³o straszne... Zdecydowa³am siê... S³ysza³am, ¿e... Dziewczyna zmiesza³a siê, nie wiedz¹c, jak to powiedzieæ. No, co z tob¹? Ciekawa jestem twojej historii i rozkazujê, ¿eby mówi³a dalej! Ksiê¿na, udaj¹c, ¿e siê gniewa, nachmurzy³a siê i tupnê³a nog¹. Zaraz... zaraz wszystko opowiem wyszepta³a Jonda, podchodz¹c bli¿ej. Lawinia da³a znak jednej ze s³u¿ek, by postawi³a u jej nóg zydel obity srebrzyst¹ materi¹. Jonda usiad³a na nim pos³usznie, ciskaj¹c rêkoma kolana, i zaczê³a opowiadaæ. S³u¿ki, zapominaj¹c o grzebieniach i w³osach swojej pani, zamar³y bez ruchu, a i sama Lawinia odwróci³a siê od lustra i wpi³a wzrokiem w przestraszone i zarazem szczêliwe oczy Jondy. Ja... ja posz³am do czarownicy... do starej Wegdy... szepnê³a dziewczyna, zakrywaj¹c twarz d³oñmi. Za plecemi ksiê¿nej jej s³u¿ki poruszy³y siê przera¿one. Lawinia uciszy³a je gestem rêki i zapyta³a zdziwiona: Do czarownicy? Do Wegdy? Nigdy o takiej nie s³ysza³am. I co, potrafi pomóc zakochanym? Serce jej mocno zabi³o i bezdwiêcz 25
ny g³os szepn¹³ w duszy: Tego ci w³anie potrzeba! Nie przegap okazji!. O, pani, ona pojawi³a siê w Menorze ca³kiem niedawno, najwy¿ej rok temu, ale wielu ju¿ j¹ zna! Pomaga wszystkim zakochanym, niemia³ym i tym, którzy pragn¹ pozbyæ siê wrogów lub chc¹ poznaæ w³asn¹ przysz³oæ. Najpierw wywró¿y³a, ¿e Logras do mnie bêdzie nale¿a³, nie do Brigindy, i dopiero wtedy zgodzi³a siê uczyniæ mnie szczêliw¹. Ona nie walczy z losem, tylko mu pomaga tak w³anie powiedzia³a... Posz³am do niej noc¹, sama jedna, nawet bez pochodni. Jak uda³o mi siê znaleæ w ciemnoci jej domek, wie o tym tylko ksiê¿yc, który wyjrza³ akurat zza chmur, kiedy omal nie przesz³am mimo... Och, jak strasznie jest w miecie, kiedy siê idzie do czarownicy! Mia³am wra¿enie, ¿e kto siê za mn¹ skrada, a w krzakach ko³o drogi ci¹gle co potrzaskiwa³o i popiskiwa³o. Tysi¹c razy gotowa by³am zawróciæ, ale jak tylko przypomina³am sobie zwyciêski umiech Brigindy i Lograsa obok niej, natychmiast przybywa³o mi odwagi i sz³am dalej. I co by³o potem? Dosz³a wiêc do jej domu... Dosz³am do jej domu, a zza chmur w³anie wyjrza³ ksiê¿yc. Stanê³am na ganku i zapuka³am do drzwi. W domku by³o ciemno, nie wieci³o siê ¿adne okno, ale drzwi natychmiast siê otworzy³y i us³ysza³am skrzypi¹cy g³os: Wejd, wejd, dziewczyno, dzi jest twoja noc i czekam na ciebie!. Och, jak siê przestraszy³am, ale ju¿ siê nie mog³am wycofaæ. Drzwi zamknê³y siê za mn¹ i znalaz³am siê w ca³kowitych ciemnociach. Serce nieomal wyskoczy³o mi z piersi, myla³am, ¿e zaraz umrê ze strachu. Nagle, sama nie wiem jak, zapali³a siê jedna lampa, druga, trzecia... Sta³am porodku ogromnej izby, tak wielkiej, ¿e w ¿aden sposób nie mog³aby siê pomieciæ w tym domku na kurzej nó¿ce, do którego przed chwil¹ wesz³am. A obok mnie sta³a chuda, wysoka starucha w czarnej sukni z czerwonymi frêdzlami. Bez s³owa zaprowadzi³a mnie w drugi koniec izby, posadzi³a na krzele, sama usiad³a obok i zaczê³a wpatrywaæ siê w moj¹ d³oñ. Trudno opisaæ, jak siê wówczas ba³am! Co tam by³o takiego strasznego? z ciekawoci¹ zapyta³a ksiê¿na. Dziewczêta za jej plecami zamar³y, boj¹c siê poruszyæ. Siedzisz, starucha ogl¹da twoj¹ d³oñ, co w tym takiego dziwnego? 26
W tej ogromnej izbie ca³y czas lata³y jakie ptaki czy nietoperze, muskaj¹c mnie swymi skrzyd³ami. Wzdryga³am siê, a starucha gniewnie spogl¹da³a na mnie czerwonymi oczami. Klnê siê na Mitrê, ¿e mia³a czerwone oczy! Ch³ód przeszed³ Lawinii po plecech, ale w dalszym ci¹gu spokojnie wypytywa³a wzburzon¹ dziewczynê: Czemu zamilk³a? Ciekawa jestem, co by³o dalej. Mów i nie bój siê, przecie¿ masz to ju¿ za sob¹! Och, pani, jak tylko sobie to przypomnê, zimno mi siê robi ze strachu! Potem, kiedy powiedzia³a, ¿e Logras jest mi pisany przez los, natychmiast zniknê³y gdzie ptaki i nietoperze, a oczy czarownicy sta³y siê ca³kiem zwyczajne, czarne, wcale nie takie z³e. Pog³adzi³a mnie po g³owie i powiedzia³a: Jeste odwa¿n¹ dziewczyn¹, skoro tu przysz³a! S³usznie zrobi³a, o szczêcie trzeba walczyæ! Jeli jest ci przeznaczone, nikomu go nie oddawaj!. D³ugo jeszcze co mrucza³a i ³agodnie g³aska³a mnie po g³owie. Tak os³ab³am, ¿e prawie zasnê³am. A kiedy z trudem otworzy³am oczy, na d³oni staruchy le¿a³ medalion, o ten. Jonda pokaza³a prosty medalion wisz¹cy na jej szyi: metalowy, owalny, z maleñkim kwiatuszkiem z niebieskich kamyków. Czarny jedwabny sznurek jaskrawo kontrastowa³ z delikatn¹ skór¹ i przez to szyja dziewczyny wydawa³a siê jeszcze bielsza. A nastêpnego dnia, o pani, mój Logras ca³kiem siê odmieni³. Kiedy przechodzi³am obok niego, nagle siê zatrzyma³ i spojrza³ na mnie takim wzrokiem, ¿e pomyla³am: mo¿e wzi¹³ mnie za moj¹ pani¹, piêkn¹ ksiê¿nê? Lawinia, miej¹c siê, poklepa³a dziewczynê po policzku: Widzê, ¿e ju¿ ¿artujesz, a wiêc minê³y twoje lêki. Mówisz, ¿e teraz patrzy tylko na ciebie? A co z t¹ zarozumia³¹ Brigind¹? Spogl¹da na mnie jak rozwcieczona kotka, ale po tym, co prze¿y³am w domku czarownicy, niczego ju¿ siê nie bojê, ¿ebym tylko mia³a Lograsa. A bêdê go mia³a i niczego mi wiêcej nie trzeba. Jak mówi³a, gdzie mieszka ta starucha? Wyobra¿am sobie, jak straszno by³o iæ samej w ciemnociach. Przez któr¹ furtkê wysz³a? Od ty³u, potem przesz³am przez ca³¹ alejê, znalaz³am siê na ulicy Szkar³atnej Baszty i skrêci³am w trzeci zau³ek. Tam, w samym jego koñcu, przesz³am przez jar i skrêci³am na prawo. Odnalaz³am niemal po omacku pi¹ty dom i wtedy w³anie zawieci³ ksiê¿yc. Najpierw wybra³am siê tam w dzieñ, ¿eby noc¹ nie zab³¹dziæ, i zapa 27
miêta³am ten dom po wysokim uschniêtym drzewie na podwórzu. Nigdzie wiêcej nie ma tam takich, tylko niskie krzaki. Och, jak by³o strasznie w nocy! Znowu wzdrygnê³a siê, wspominaj¹c swoj¹ przygodê. Lawinia potrz¹snê³a nie uczesanymi ci¹gle w³osami i powiedzia³a: Jondo, tak mnie zabawia³a, ¿e zapomnia³am o swojej fryzurze. Masz tu na szczêcie mój ulubiony piercieñ, a przed lubem jeszcze co ci podarujê. Teraz za szybko rozczeszcie mi w³osy i za³ó¿cie na nie siatkê z ma³ymi pere³kami, poniewa¿ zrezygnowa³am z wysokiej fryzury. Szczêliwa Jonda i inne s³u¿ki zajê³y siê w³osami swej pani, a ona, w zadumie gryz¹c s³odkie orzechy i dopijaj¹c wino, nieweso³o umiecha³a siê do swoich myli.
IV Do wiêta Obfitoci Mitry pozosta³y zaledwie trzy dni i by³a to ostatnia noc, kiedy ksiê¿na mog³a zrealizowaæ swe zamys³y. Wszyscy doskonale wiedzieli, ¿e wró¿bici, magowie i prorocy trzy dni przed wiêtem trac¹ sw¹ moc, a jeli mimo to usi³uj¹ co uczyniæ, przepowiedzieæ, Przejaniejszy nie ma dla nich litoci: zaledwie kupka popio³u pozostaje z takiego niepos³usznego cz³owieka. Tylko kap³ani wi¹tyni Mitry w owe dni urz¹dzali uroczyste procesje na pola i pastwiska, prosz¹c boga o dobre urodzaje na przysz³y rok. Lawinia, gdy dziewczêta u³o¿y³y jej w³osy, odes³a³a je i zaduma³a siê. Do wieczora jeszcze daleko, ale nie mo¿e przecie¿ niczym jaka s³u¿ka wyjæ z dworu, ¿eby w bia³y dzieñ zbadaæ drogê. A wiêc trzeba bêdzie iæ noc¹, przemykaæ siê nie znanymi ciemnymi uliczkami, przedostaæ siê przez jar w dodatku bez pochodni! Chocia¿ mo¿e to i lepiej: nikt nie zobaczy samotnego wiat³a wêdruj¹cego w ciemnoci, nikt nie bêdzie jej ledzi³. Musi to zrobiæ sama. Sama... Tylko ona pozosta³a dzi w pa³acu... Nie, jest jeszcze maleñki ksi¹¿ê, przysz³y w³adca Bergheimu, jej radoæ i nadzieja. Jest on tak bezbronny, a ³atwo przekupiæ niañkê czy s³u¿¹c¹... Ksiê¿na gwa³townie zerwa³a siê i ogarniêta najgorszymi przeczuciami skierowa³a siê do pokoi maleñkiego ksiêcia. Biegn¹c w¹skim korytarzem przestraszy³a s³u¿¹ce, które nios³y paterê z owocami i ¿ywego zaj¹czka. Otworzy³a drzwi i wpad³a do sypialni. Na 28
miêkkim dywanie porodku komnaty siedzia³ trzyletni z³otow³osy ch³opczyk i mia³ siê weso³o, patrz¹c wielkimi oczami na udomowion¹ sójkê, która przycupnê³a na oparciu krzes³a. Wierci³a siê tam, potrz¹sa³a ogonkiem i niewyranie powtarza³a s³owa, których nauczy³y j¹ s³u¿ki: Ksi¹¿ê, ksi¹¿ê, jedz, jedz! Przeskoczy³a na poduszkê le¿¹c¹ u nóg ch³opca i krêci³a g³ow¹, spogl¹daj¹c na niego chytrymi b³yszcz¹cymi oczkami. Na widok ksiê¿nej sójka kilka razy podskoczy³a na poduszce, przelecia³a na kotarê wysokiego ³ó¿ka i stamt¹d odezwa³a siê jeszcze g³oniej: Ksi¹¿ê, ksi¹¿ê, jedz, jedz! Ten widok uspokoi³ ksiê¿nê. Usiad³a na poduszkach obok ch³opca. A on, ci¹gle siê miej¹c, wtuli³ twarz w falbany jej spódnicy. Lawinia wziê³a z r¹k s³u¿ki maleñkiego zaj¹czka, posadzi³a go na dywanie i powiedzia³a do syna: Popatrz, Eryku, co ci przyniesiono z lasu! Oj, mamo, on skacze! Zaraz st¹d ucieknie! S³u¿¹ce obst¹pi³y ich ze wszystkich stron i roz³o¿y³y szerokie spódnice, nie pozwalaj¹c zaj¹czkowi uciec do k¹ta, a maleñki Eryk, tupi¹c mocnymi nó¿kami, zacz¹³ siê uganiaæ za t¹ ¿yw¹ zabawk¹ po ca³ej sypialni. Lawinia pozosta³a z synem do samego wieczora i dopiero gdy usn¹³, uda³a siê do siebie. S³u¿¹ce pomog³y jej siê rozebraæ i odesz³y. Tego wieczora nie by³o ksiêcia we dworze wytropiono niedwiedzie i z samego rana ksi¹¿ê wraz z dziesi¹tkiem baronów i dru¿yn¹ strzelców uda³ siê do pó³nocnego lasu. Ta noc nale¿a³a do niej. Ubra³a siê w ciemn¹ sukniê, mocne myliwskie buty i szeroki ciemny p³aszcz z kapturem. Zamkn¹wszy od wewn¹trz drzwi, bezszelestnie podesz³a do rzebionej boazerii w k¹cie sypialni. Lekko nacisnê³a okr¹g³¹ rozetkê, niemal niewidoczn¹ wród lici ornamentu, i umiechnê³a siê, widz¹c, jak wolno otwieraj¹ siê przed ni¹ tajemne drzwi, prowadz¹ce do ogrodu. W samym jego koñcu, w piêknej grocie, gdzie tak przyjemnie odpoczywa³o siê w upalne dni, by³o wyjcie z pa³acu, o którym wiedzieli tylko ona i ksi¹¿ê. Cichcem wysz³a z obroniêtej bluszczem pieczary i szybkim krokiem uda³a siê w stronê furtki. Dwa razy przekrêci³a klucz w zamku i furtka otworzy³a siê bez skrzypu. Jedna chwila i ksiê¿na niczym nocna æma rozp³ynê³a siê w ciemnoci. Lawinia bieg³a ciemn¹ alej¹, niemal nie dotykaj¹c nogami ziemi, nie czuj¹c ani odrobiny strachu. P³omieñ nienawici, trawi¹cy jej 29
serce, owietla³ drogê lepiej ni¿ jakakolwiek pochodnia. ¯aden kamieñ nie zazgrzyta³, ¿adna ga³¹zka nie zatrzeszcza³a pod jej lekkimi krokami. Wokó³ by³o ca³kiem cicho. Jonda mówi³a z przera¿eniem, ¿e s³ysza³a za plecami i w krzakach jakie kroki, dziwne dwiêki. Ksiê¿na, choæ bardzo siê przys³uchiwa³a, nie s³ysza³a nic. Z ulicy Szkar³atnej Baszty skrêci³a w trzeci zau³ek i wkrótce zobaczy³a, a raczej poczu³a, ¿e droga gwa³townie opada. A wiêc wreszcie dosz³a do jaru! Trzeba teraz przejæ na drug¹ stronê i skrêciæ w prawo, a potem odnaleæ pi¹ty dom... Lawinia ostro¿nie, przytrzymuj¹c siê ga³¹zek rzadkich krzaków i ³odyg wysokich, ostrych traw, zaczê³a schodziæ po bielej¹cej w ciemnociach cie¿ce. Spod jej nóg z g³onym furkotem wzbi³ siê w powietrze jaki wielki ptak. Ksiê¿na zatrzyma³a siê na chwilê, ¿eby uspokoiæ wciekle ³omocz¹ce serce, a potem ruszy³a dalej. Z trudem wdrapa³a siê na strome zbocze jaru. Stanê³a na górze i rozejrza³a siê. Gdzie za chmurami ledwie dostrzegalnie wieci³ ksiê¿yc, nie pomagaj¹c nocnym podró¿nym, jedynie ich dra¿ni¹c. Wstêga cie¿ki znika³a w gêstych krzakach. Lawinia po chwili wahania posz³a ni¹, rozsuwaj¹c ga³êzie, i wkrótce znalaz³a siê na cichej uliczce. W jej g³owie g³ono hucza³o: Na prawo... Pi¹ty dom... Uschniête drzewo.... Skrêci³a na prawo, wpatruj¹c siê w niewyrane zarysy dachów. Im dalej sz³a w¹sk¹, jakby wymar³¹ uliczk¹, tym janiej robi³o siê woko³o. Chmury, szczeln¹ kurtyn¹ skrywaj¹ce ksiê¿yc, nagle zaczê³y rozpadaæ siê na strzêpy, a wysoki wiatr zmiót³ je na bok, ods³aniaj¹c kawa³ek czystego nieba i olepiaj¹cy per³owy dysk. Ca³¹ ulicê zala³o srebrzyste wiat³o, widaæ by³o nawet maleñkie kamienie pod nogami. Przed jej oczami, niczym wiecha oznaczaj¹ca drogê, pojawi³o siê wysokie uschniête drzewo z nagimi ga³êziami, wzniesionymi do góry niczym kociste rêce. Ksiê¿na wolno podesz³a do wal¹cego siê p³otu, stanê³a, rozejrza³a siê i dostrzeg³a niemal ca³kowicie ukryty w gêstych krzakach maleñki domek. W wietle ksiê¿yca wydawa³ siê bardzo ma³y, mia³ krzywy dach i dwa okienka, mêtnie po³yskuj¹ce po obu stronach ganku. Stopnie ledwie dos³yszalnie skrzypnê³y pod jej ostro¿nymi krokami. Ksiê¿na, czuj¹c, ¿e ca³a dr¿y, niemia³o dotknê³a rêk¹ umocowanego do drzwi ¿elaznego kó³ka. Nagle poczu³a przyp³yw dumy i determinacji i zdecydowanie zastuka³a do drzwi. Po tamtej stronie 30
nikt siê nie odezwa³. Wówczas Lawinia, zagryzaj¹c wargi, z³a na ca³y wiat, ze wszystkich si³ zabêbni³a piêci¹ po zmursza³ych deskach. Z g³êbi domku da³o siê s³yszeæ szuranie, skrzypnê³a pod³oga, rozleg³o siê jakie niewyrane mruczenie i kto zacz¹³ siê mocowaæ z licznymi zasuwami. Wreszcie drzwi otworzy³y siê bezg³onie i ksiê¿na zdecydowanie wesz³a do ciemnego domu. Id prosto przed siebie, nie bój siê i nie ogl¹daj! us³ysza³a nagle za sob¹ dwiêczny kobiecy g³os. Lawinia, kurczowo zaciskaj¹c w rêkach tasiemki p³aszcza, posz³a naprzód, usi³uj¹c cokolwiek wypatrzeæ w ca³kowitych ciemnociach. Ca³kiem niespodziewanie po prawej stronie pojawi³ siê jasny punkcik, potem po lewej, kilka ogników rozb³ys³o przed ni¹. Zobaczy³a, ¿e stoi na rodku ogromnej sali, takiej jak sala galowa pa³acu ksi¹¿êcego. Rozgl¹daj¹c siê zdziwiona, przypomnia³a sobie, co opowiada³a Jonda. Tak, w tej sali zmieci³oby siê co najmniej z dziesiêæ takich lichych chatynek, do jakiej przed chwil¹ wesz³a! I jak bogato jest urz¹dzona! Któ¿ móg³by przypuszczaæ, ¿e wal¹cy siê domek skrywa za poczernia³ymi drzwiami takie wspania³oci! Jakby w odpowiedzi na jej myli rozleg³ siê g³os: To nie dla wszystkich, moja ksiê¿no, tylko dla szczególnych goci! Wy³¹cznie ich przyjmujê w salach mego pa³acu! Lawinia gwa³townie odwróci³a siê i mimo woli cofnê³a o krok sta³a przed ni¹ niem³oda dostojna kobieta z czarnymi, nieco siwiej¹cymi w³osami, swobodnie opadaj¹cymi na ramiona. Co za g³upstwa mówi³a Jonda! Starucha?! Zapewne przestraszona dziewczyna oczu nie podnios³a na czarownicê. Ksiê¿na nie mog³a oderwaæ wzroku od jej spokojnej, w³adczej twarzy, od wynios³ej postaci, odzianej w lun¹ sukniê z czarnego, lej¹cego siê jedwabiu, z bogatym czerwonym haftem, jaskrawym jak jêzyki p³omieni. Umiechaj¹c siê, gospodyni uprzejmym gestem wskaza³a Lawinii jeden z poz³acanych foteli, stoj¹cych przy ogromnym kominku, zbudowanym z wielkich czarnych kamieni. W jego bezdennych czeluciach natychmiast pojawi³ siê ogieñ i ksiê¿na poczu³a o¿ywcze ciep³o. Z ulg¹ usiad³a, zsunê³a z g³owy kaptur i zachwycona zaczê³a rozgl¹daæ siê doko³a. Lampy, które w cudowny sposób rozb³ys³y w ciemnoci, owietla³y wspania³¹ salê, godn¹ samej królowej. Wysoki sufit podtrzymywa³y kolumny, ob³o¿one drogocennym jaspisem, ciany ozdobione by³y boazeri¹ z rzebionego, poz³acanego drzewa dêbowego. Wy 31
sokie okna wychodzi³y na niezwyk³y ogród, z którego nap³ywa³ aromat nocnych kwiatów i sk¹d s³ychaæ by³o granie zakochanych wierszczy. Czarownica siedzia³a naprzeciw ksiê¿nej i nie mrugaj¹c wpatrywa³a siê w ni¹ czarnymi, zamylonymi oczami. Lawinia nawet nie zauwa¿y³a, kiedy miêdzy nimi pojawi³ siê stó³ z dwoma kubkami. Napij siê mojego wina, ksiê¿no, za to, ¿eby spe³ni³y siê twoje ¿yczenia. A i ja chêtnie wypijê z tob¹ za mieræ przeklêtego Ferndina! Oczy czarownicy rozb³ys³y czerwonym ogniem; podnios³a swój kubek. Ksiê¿na drgnê³a: czarownica odczyta³a jej myli, powiedziawszy g³ono, w jakim tu przysz³a celu. Na Mitrê, nie jest przecie¿ ¿¹dn¹ krwi zbrodniark¹! Ale nie ma innej drogi. Z westchnieniem wziê³a w rêce ciê¿ki kubek i patrz¹c w oczy Wegdzie powtórzy³a z ca³¹ moc¹: Za mieræ przeklêtego Ferndina! M³oda ksiê¿na i tajemnicza kobieta, siedz¹ca naprzeciw niej, pi³y w milczeniu cierpkie wino, jak gdyby dope³niaj¹c jakiego obrzêdu. G³ono potrzaskiwa³y grube polana w ogromnym kominku, a snopy iskier owietla³y z³ocistymi refleksami dwie twarze zwrócone w stronê ognia. Surowa twarz Wegdy, ze ci¹gniêtymi czarnymi brwiami, wyranie mówi³a, ¿e ma ona w³asne porachunki z Ferndinem. Kry³a siê w tym jaka tajemnica, co nieco zaniepokoi³o Lawiniê. Dopiwszy wino, odstawi³a kubek na stó³, spojrza³a prosto w oczy czarownicy i powiedzia³a: Widzê, ¿e ludzie nie bez podstaw s³awi¹ twoj¹ moc! Ledwie zapuka³am, a ju¿ wiedzia³a, co mnie sprowadza! Wiedzia³am o tym od dawna! schrypniêtym g³osem zamia³a siê czarownica. Pod³y nikczemnik! To on jest sprawc¹ twoich nieszczêæ. I nieszczêæ ca³ego ksiêstwa. Jednak¿e Ferndin zginie nie z twojej, ani nie z mojej rêki, chocia¿ z wielk¹ chêci¹ wbi³abym w niego sztylet lub poda³a truciznê... Jest mu s¹dzony inny los i nie mogê tego odmieniæ. Co ma byæ bêdzie! Ja mogê tylko przyspieszyæ nieco to, co zaplanowali bogowie. Zamilk³a, znów zwracaj¹c siê w stronê ognia, jakby chc¹c odczytaæ z niego wolê niebios. Usi¹d bli¿ej kominka, popatrzê na twoj¹ d³oñ i powiem, co, bêd¹c tak odwa¿n¹ kobiet¹, mo¿esz uczyniæ, ¿eby przyspieszyæ jego kres. Lawinia ju¿ siê nie zdziwi³a, ¿e stó³, na którym jeszcze przed chwil¹ sta³y kubki, znikn¹³, a jej fotel znalaz³ siê tu¿ obok fotela 32
czarownicy. Poda³a Wegdzie szczup³¹, siln¹ d³oñ i równie¿ zaczê³a siê w ni¹ wpatrywaæ, staraj¹c siê co odczytaæ z jej linii. Wegda ujê³a rêkê ksiê¿nej w swe gor¹ce d³onie, pochyli³a g³owê tak, ¿e w³osy niemal zas³oni³y jej twarz, i wolno zaczê³a wodziæ palcem po d³oni Lawinii: Spokojne dzieciñstwo... Szczêliwa m³odoæ... Udane ma³¿eñstwo... A oto fatalne spotkanie! Spotkanie nios¹ce mieræ! I drugie spotkanie nios¹ce d³ugie szczêliwe ¿ycie! Masz dwie drogi... I tylko ty sama, ksiê¿no, mo¿esz dopomóc swemu losowi! Nienawiæ nawija siê jak nitka na k³êbek, nawija, a ogieñ wszystko trawi, wszystko zabiera! Tylko wówczas dusze zaznaj¹ spokoju, a ksiêciu powróci rozum... Lawinia s³ucha³a zdrêtwia³a, staraj¹c siê nie uroniæ ani s³owa. Równoczenie zdawa³o jej siê, ¿e nie rozumie ani s³owa i ¿e wszystko jest takie jasne. Linie d³oni miga³y jej przed oczami, tworz¹c obraz skrzy¿owanych mieczy, zarys nieznajomej twarzy, a potem nagle zobaczy³a psie pyski z wyszczerzonymi zêbami... Znurzona zamknê³a oczy i odchyli³a siê na oparcie fotela. Czarownica po³o¿y³a co na d³oni ksiê¿nej i zacisnê³a jej palce. Lawinia drgnê³a, unios³a ciê¿kie powieki i zobaczy³a tu¿ przed sob¹ zmêczon¹ twarz z gorej¹cymi oczami. W³osy, zwieszone na zapad³e policzki, ko³ysa³y siê, poruszane lekkim wietrzykiem, który wpad³ nagle do sali. Jêzyki p³omieni w lampach trwo¿nie migota³y, ogieñ w kominku hucza³ wciekle. We to, ksiê¿no, i strze¿ tak jak w³asne dziecko! W tym pude³eczku jest smarowid³o sporz¹dzone wed³ug starodawnej recepty czarowników. Jeli g³owê martwego cz³owieka przy³o¿yæ do cia³a i posmarowaæ t¹ maci¹ przyronie, a zabity o¿yje. Ranny, z którego uchodzi ¿ycie, nie umrze i szybko wyzdrowieje. We, musisz to zrobiæ! Ju¿ wkrótce wszystko siê dokona! Sama to zrozumiesz! A teraz id szybko do domu, odprowadzê ciê! Czarownica wsta³a i posz³a pierwsza. Za plecami ksiê¿nej znikn¹³ kominek, jedna za drug¹ zaczê³y gasn¹æ lampy, i wkrótce znów ogarnê³y j¹ ca³kowite ciemnoci. Ze skrzypem otworzy³y siê drzwi. Zobaczy³a podwórze zalane ksiê¿ycowym wiat³em i uschniête drzewo, które wydawa³o siê teraz ca³e ze srebra. Sz³a, nie czuj¹c nóg, a ksiê¿yc jasno owietla³ jej drogê. K³êby szarych chmur mknê³y po niebie, omijaj¹c dysk ksiê¿yca. Jar nie by³ teraz tak g³êboki, a mo¿e to wiatr unosi³ j¹ nad ziemi¹, nie daj¹c jej 3 Conan i podziemie niewoli
33
siê potkn¹æ. Wkrótce przekrêcony dwa razy klucz zamkn¹³ furtkê w pa³acowym ogrodzeniu. Lawinia jak cieñ wliznê³a siê do groty i odnalaz³a tajemne drzwi. W tym w³anie momencie wciek³y poryw wiatru szarpn¹³ chmury na niebie i ksiê¿yc skry³ siê za ich gêst¹ zas³on¹. Dopiero w sypialni, kiedy ksiê¿na zdjê³a p³aszcz i buty, przypomnia³a sobie, ¿e ani ona, ani czarownica nie wspomnia³y o zap³acie. Jak¿e to tak, przecie¿ specjalnie wziê³a ciê¿ki mieszek ze z³otymi monetami! Nawet teraz wisi u jej pasa. O, bogowie, co za niedbalstwo! Zmartwiona ksiê¿na podesz³a do lustra i zdjê³a z g³owy per³ow¹ siatkê. W³osy sp³ynê³y jej na ramiona. Jak u czarownicy! umiechnê³a siê nieweso³o i zerknê³a w ciemny owal ramy lustra. W sypialni nie pali³a siê ani jedna lampa, ale nagle zobaczy³a w lustrze wielk¹, s³abo owietlon¹ komnatê i kobietê w czarnej sukni z rozpuszczonymi w³osami. Wegda! cicho wykrzyknê³a ksiê¿na. Tak, to ja! Mnie tak¿e nie s¹ obce ludzkie u³omnoci, podobie jak ty zapomnia³am o z³ocie, a bez zap³aty czary nie maj¹ mocy. Wystarczy tego, co masz przy pasie. Daj sakiewkê i nie zapomnij wszystko teraz zale¿y od ciebie! Tylko ty zdo³asz w³aciwie pokierowaæ losem! Strze¿ tego pude³eczka! Lawinia, dr¿¹c z ch³odu, który przenikn¹³ nagle ca³e jej cia³o, odwi¹za³a od pasa mieszek i po³o¿y³a go na d³oni, któr¹ wyci¹gnê³a w stronê lustra. Lampy za plecami czarownicy natychmiast zgas³y i na ksiê¿nê spogl¹da³o teraz jej w³asne odbicie, ledwie widoczne w ciemnociach sypialni.
V Hej, Rudy, wstawaj! Mówiê ci, obud siê! No, poczekaj, zaraz siê zerwiesz na równe nogi! Conan kolejny raz próbowa³ obudziæ Biorriego, ale w odpowiedzi s³ychaæ by³o tylko potê¿ne chrapanie i mamrotanie przez sen. piewak le¿a³ plackiem na niskim ³o¿u, z twarz¹ wciniêt¹ w zmiêt¹ poduszkê, i w ¿aden sposób nie udawa³o siê go doprowadziæ do przytomnoci. A przecie¿ wczoraj wieczorem ustalili, ¿e Biorri zaprowadzi Conana do najlepszego p³atnerza Menory, z którym, wed³ug jego s³ów, nie³atwo by³o za³atwiaæ sprawy. I oto teraz, przesiedziaw 34
szy ca³¹ noc ze starymi przyjació³mi, którzy ¿¹dali od niego coraz to nowych pieni, niezmordowany piewak le¿a³ jak kawa³ drewna, nieczu³y na mocne kuksañce Cymmerianina. No, zaraz mi siê obudzisz! S³oñce wysoko, a ty wci¹¿ wylegujesz siê jak ksi¹¿ê. Chocia¿ chyba i on ju¿ dawno wsta³. Mówi¹c to, Conan wzi¹³ wielki dzban z wod¹ stoj¹cy w k¹cie, ci¹gn¹³ Rudego Biorriego z ³ó¿ka na pod³ogê i zacz¹³ obficie polewaæ mu g³owê. Chrapanie natychmiast usta³o, mêtne oczy otworzy³y siê na chwilê, rêka drgnê³¹, jakby przebieraj¹c struny niewidocznej erty, i w komnacie rozleg³ siê donony g³os: By³o nas omiu za sto³em... Tra-la-la, tra-la-la! Do rana zosta³em sam... Tra-la-la, tra-la-la... chr-r-r... Conan jeszcze raz chlusn¹³ wod¹ i us³ysza³ dalszy ci¹g: Reszta le¿y ju¿ pod sto³em... Tra-la-la, tra-la-la! Ej, draniu, co mi lejesz do kubka?! Wodê pi³em tylko w dzieciñstwie, no i w zesz³ym roku, kiedy buk³ak przedziurawi³ siê... nie, odwi¹za³ siê... nie, wino zbyt szybko siê skoñczy³o, a ja jecha³em, jecha³em, jecha³em... chr-r-r... Nie mog¹c siê powstrzymaæ od miechu, Conan wyla³ mu na g³owê dobr¹ po³owê dzbana i nagle us³ysza³: Ju¿ siê obudzi³em. Wszystko pamiêtam. Czas wstawaæ. Trzeba iæ do p³atnerza, bo zaraz zapadnie wieczór. A ¿eby iæ, trzeba najpierw wstaæ. Conanie, dlaczego nie domyli³e siê, ¿eby pos³aæ dziewkê po wino? Niech tu przyniesie co do picia, a ja jeszcze siê zdrzemnê... Weso³a s³u¿¹ca szybko przynios³a pe³ny dzban i ledwie Biorri us³ysza³ gulgot nalewanego wina, od razu zacz¹³ siê gramoliæ. Tutaj, tutaj, ptaszyno, bli¿ej do mnie... Dawaj, gdzie masz kubek? Z zamkniêtymi oczami chwyta³ d³oni¹ powietrze, a s³u¿¹ca, miej¹c siê, wodzi³a kubkiem przed jego nosem. Wreszcie Biorri otworzy³ sklejone powieki i zacz¹³ krêciæ g³ow¹ w lad za jej ruchami. Dlaczego od razu dwa? Daj najpierw jeden, potem drugi... Muszê powiedzieæ Lisowi, ¿e ma nierozgarniête s³u¿¹ce, które na niczym siê nie znaj¹! Conan wcisn¹³ kubek w jego b³¹dz¹c¹ rêkê i podniós³ do spragnionych ust. Chwila i kubek by³ pusty. Dziewczyna go nape³ni³a i Biorri znów b³yskawicznie go osuszy³. Dobrze. Teraz mo¿na wstawaæ. Wygl¹da na to, ¿e ju¿ siê umy³em, a wiêc daj mi, ptaszyno, rêcznik. I przynie cokolwiek do jedze 35
nia. Spojrza³ na Conana ca³kiem ju¿ przytomnym wzrokiem i umiechn¹³ siê: Zapomnia³em ciê uprzedziæ, ¿e mam bardzo mocny sen. Matka, zanim mnie zdo³a³a obudziæ, piêci sobie poobija³a, za polano chwyta³a... Dobr¹ mia³em matkê... No co, zjemy i pójdziemy? Patrzê na ciebie, Rudy, i mylê: jak te¿ przyjmie nas ten twój p³atnerz, przecie¿ mówi³e, ¿e robi³ zbroje i dla ksiêcia, i dla przyjezdnych rycerzy. A z ciebie jeszcze woda cieknie na pod³ogê... No a te spodnie... Wstyd! Biorri, czy sobie wczoraj nie prze³o¿y³ barana z pó³miska na kolana? Ale plama! W takich spodniach nikt ciê nie wpuci do porz¹dnego domu. Spodnie! Wielka mi rzecz! Biorri najwyraniej by³ dotkniêty tak¹ ironi¹, ale nie odebra³o mu to apetytu. Jad³ z wielkim smakiem, oblizuj¹c t³uste palce i wycieraj¹c je o kamizelê. Nie podobaj¹ mu siê moje spodnie! Koñcz jeæ i idziemy. Poka¿ê ci, co znaczy Rudy Biorri! D³ugo jeszcze nie móg³ siê uspokoiæ i mrucza³ gniewnie, dopóki nie wyszli z szynku. Na dworze zatrzyma³ siê na chwilê, jakby co sobie przypomnia³, potem umiechn¹³ siê i zdecydowanym krokiem ruszy³ naprzód. Conan, id¹c obok, z podziwem zerka³ na tego pijaka z potarganymi w³osami i bezdennym ¿o³¹dkiem, lubianego we wszystkich szynkach, który wszêdzie czu³ siê jak u siebie w domu. Niele pob³¹dziwszy znaleli siê w jakim lepym zau³ku, gdzie spoza gêstych zaroli wystawa³y tylko dachy porz¹dnych domów. Przyjacielu, gdzie ty mnie zaprowadzi³? Od kiedy to p³atnerze mieszkaj¹ w takich ustronnych miejscach? Gdzie tu kunie, warsztaty? Poczekaj, na wszystko przyjdzie pora! Mówi³e co na temat moich spodni, prawda? Moja koszula i przepiêkna kamizela równie¿ ci siê nie podobaj¹? Mo¿e i takie buty nie s¹ godne st¹paæ po wspania³ych ulicach Menory? Mówi³ to z wielk¹ powag¹, przytupuj¹c nog¹ i wymachuj¹c rêkami, a jego szare oczy skrzy³y siê tak¹ weso³oci¹, ¿e Conan, nic ju¿ nie rozumiej¹c, roz³o¿y³ tylko ramiona: Czy¿by przyprowadzi³ mnie tu po to, by pomówiæ o swoim ubiorze? Widzê, ¿e dzban zimnej wody to za ma³o, ¿eby siê obudzi³. Trzeba ciê by³o jeszcze poczêstowaæ polanem, to by przypomnia³ sobie, gdzie masz mnie zaprowadziæ! Ech, czemu zwi¹za³em siê z tob¹, ty beczko bez dna! Conan ju¿ chcia³ zawróciæ i odejæ, gdy Biorri rozemia³ siê nagle, klepn¹³ go po ramieniu i powiedzia³: Poczekaj tu chwilê, zaraz pójdziemy do p³atnerza. St¹d jest ju¿ ca³kiem niedaleko. I znikn¹³ w furtce. 36
Conan zacz¹³ siê przechadzaæ po zaroniêtej ³opuchami uliczce, podziwiaj¹c jab³onie, których ga³êzie ugina³y siê pod ciê¿arem rumianych owoców, przep³oszy³ dwa gotowe walczyæ ze sob¹ koty i s³ysz¹c cich¹ rozmowê wróci³ do furtki, za któr¹ znikn¹³ Rudy Biorri. Zajrza³ ponad niewysokim p³otem do ogrodu, gwizdn¹³ zdumiony i schowa³ siê za pniem rosn¹cego w pobli¿u drzewa. Od strony domu dumnym krokiem szed³ rudy strojni ze starannie uczesanymi w³osami, w maleñkiej niebieskiej aksamitnej czapce, zawadiacko zsuniêtej na ucho. nie¿nobia³a koszula, solidne niebieskie spodnie wsuniête w nowiutkie buty i haftowana z³ot¹ nici¹ kamizela dodawa³y mu nieprzepartego uroku. Obok, nie spuszczaj¹c z Biorriego zakochanych oczu, sz³a piêkna kobieta, ju¿ nie najm³odsza, ale mimo to apetyczna. Widaæ by³o, ¿e niczego tak nie pragnie na wiecie, jak rzuciæ siê na szyjê temu frantowi. Przyjdê, oczywicie ¿e przyjdê do ciebie wieczorem. Przecie¿ ledwie zsiad³em z konia, od razu tu przybieg³em. Tylko o tobie myla³em ca³y rok, szczêcie ty moje! Nie, nie zatrzymuj mnie, mam do za³atwienia wa¿ne sprawy w miecie. Przyjdê, jak siê ciemni. Mówi¹c to, mocno poca³owa³ licznotkê w rumiane usta. Biorri, wiesz przecie, jak ciê kocham! Bêdê czeka³a, na wiêto mam zawsze przygotowane twoje ulubione wino. A¿ nie chce mi siê nigdzie st¹d ruszaæ. Jeste sama, masz wino, a i pewnie upieczesz gê, prawda? Oczywicie, ¿e upiekê! Zamia³a siê i zawis³a na jego szyi. Conan, stoj¹c za drzewem, z rozbawieniem obserwowa³, jak Biorri energicznie wyrywa siê z jej namiêtnych objêæ. Wreszcie uwolni³ siê i pobieg³ do furtki, machaj¹c na po¿egnanie: Najwa¿niejsze, ¿eby nie zapomnia³a o gêsi! Wyskoczy³ na ulicê i widz¹c Conana, poci¹gn¹³ go za sob¹. Gdy odeszli spory kawa³ek od domu, zaczêli siê g³ono miaæ. Kto tu by³ niezadowolony z mojego wygl¹du? Kogo mierzi³y moje piêkne spodnie? Nie, przyjacielu, chocia¿ jeste silny i byæ mo¿e doæ sprytny, w porównaniu z Rudym Biorrim zas³ugujesz na miano zwyk³ego smarkacza. Pójdziemy teraz do p³atnerza, ale wszelkie pertraktacje ja bêdê prowadzi³, jasne? Conan szed³ cichymi uliczkami przedmiecia, ci¹gle nie mog¹c nadziwiæ siê przemianie, jaka dokona³a siê w jego towarzyszu. Nie zosta³o ani ladu po jego leniwym, ko³ysz¹cym siê kroku rudy elegant szed³ energicznie, pewny siebie, i jego g³os, kiedy opowiada³ o swojej piêknej wdówce, u której przechowywa³ odwiêtny strój, 37
dwiêcza³ niskim basem. Conan wspomnia³, ¿e to w³anie zaskoczy³o go pierwszego wieczora, kiedy przyjechali do Menory. Pos³uchaj, przyjacielu, jeli chodzi o spodnie, wszystko jest teraz dla mnie jasne jestem pewien, ¿e w ka¿dym miecie, do którego zagl¹dasz, ¿eby popiewaæ i wypiæ, czeka na ciebie taka licznotka z dzbanem wina, gêsi¹ i kufrem pe³nym twoich rzeczy. Ale wyt³umacz mi, jak to siê dzieje, ¿e kiedy piewasz sam dla siebie, trudno to w ogóle nazwaæ piewem mówi¹c miêdzy nami, ryczysz gorzej ni¿ os³y, które spotyka³em na po³udniu. A kiedy wokó³ ciebie zbierze siê kompania, twój g³os rozbrzmiewa jak dzwon, a rêka sama siêga po miecz... lub po kubek, zale¿nie od tego, o czym jest pieñ. Co na to powiesz? Nieraz mnie ju¿ o to pytano. Chocia¿ sam nie wiem dlaczego tak siê dzieje, ale jako cz³owiek wielkiej m¹droci wyjaniê w sposób nastêpuj¹cy: mam takie ubranie, by w nim piæ, jeæ i le¿eæ w rynsztoku. I mam inne ubranie, w którym bez wstydu mogê siê pokazaæ choæby na dworze. Tak te¿ jest z moimi g³osami: jeden na dzieñ powszedni, kiedy nikt go nie s³yszy, a drugi dla dobrej kompanii, która i ugoci winem, i nape³ni mój mieszek. Teraz ju¿ rozumiesz, przyjacielu Conanie? Szczerze ci powiem, Biorri: wielu widzia³em frantów w swoim ¿yciu, ale takiego zabawnego jak ty, widzê po raz pierwszy. A do tego twojego p³atnerza dojdziemy dzisiaj, czy nie? Uwa¿aj, bo wrzucê ciê w twoim piêknym stroju do kana³u i bêdziesz potem siedzia³ go³y u wdówki, czekaj¹c, a¿ ci wszystko upierze! Stañ na chwilê i pos³uchaj! Co s³yszysz na tej ulicy? W³anie! Stukot m³otów i brzêk pancerzy! A jeli chodzi o kana³ czy¿by s¹dzi³, ¿e mam w Menorze tylko jedn¹ przyjació³kê i jeden kufer? No, jestemy na miejscu. Teraz tam, w tamt¹ bramê! Z zacisza sennych ogrodów wyszli na doæ ruchliw¹ ulicê. Tam i siam biegali po niej zmylni czeladnicy, uginaj¹c siê pod ciê¿arem siode³, czapraków, tarcz i pochew. Ze wszystkich stron dolatywa³ stukot m³otów i burz¹cy krew w ¿y³ach brzêk broni: rycerze, dla którzych wykonano pancerze i miecze, wypróbowywali je na miejscu, na podwórzach warsztatów. I na tym podwórzu, gdzie zaszli, jaki rycerz krzesa³ z miecza iskry, walcz¹c ze zwalistym czeladnikiem, a potem stan¹³, obejrza³ klingê i powiedzia³: Doskona³a robota! Nie bez powodu mistrz Klars liczy sobie tak drogo! A teraz pójdziemy obejrzeæ kolczugi! I odszed³, rozmawiaj¹c z o¿ywieniem ze swoimi towarzyszami. 38
Conan chcia³ ju¿ wejæ do warsztatu, z którego co chwila wybiegali ch³opcy z he³mami, sztyletami, nagolennikami i innymi czêciami zbroi, ale Biorri przytrzyma³ go za rêkaw i odci¹gn¹³ w cieñ koniowi¹zu. Z domu, rozmawiaj¹c g³ono, wysz³o dwóch ludzi: przystojny panicz z zaczerwienionym z gniewu obliczem, trzymaj¹cy w rêku mocno wypchany trzos, i potê¿nie zbudowany majster w wytartych skórzanych spodniach i wypuszczonej na nie prostej koszuli. Spod opadaj¹cych na czo³o kêdzierzawych, czarnych, nieco siwiej¹cych w³osów ironicznie b³yszcza³y m¹dre, piwne oczy, a gêsta broda podrygiwa³a od powstrzymywanego miechu. Nie, panie, broñ i pancerze robiê tylko na zamówienie. Gotowe dostaniecie w s¹siednich warsztatach, tam wam wszystko dorobi¹, dopasuj¹ i ka¿dy dowolny herb umieszcz¹ na tarczy, a ja robiê pancerze na miarê rycerza, a broñ tak, ¿eby pasowa³a mu do rêki. I dla mnie tak zrób! Ile razy mam mówiæ: zrób, a ten trzos bêdzie nale¿a³ do ciebie! Przecie¿ pozosta³y jeszcze ca³e trzy dni do turnieju! Nie, panie, ja ju¿ swoje powiedzia³em. Jeli kto zechce, niech wam zrobi w ci¹gu trzech dni, ale nie majster Klars! I nie jest mi potrzebny wasz trzos, panie, sam wam chêtnie zap³acê, ¿ebycie tylko ju¿ st¹d poszli i nie przeszkadzali mi w pracy! Ach ty, zuchwalcze! Nie wiesz, z kim mówisz! Nie ujdzie ci to p³azem, nie bêdê zwa¿a³ na to, ¿e jeste pupilkiem ksiêcia! Ju¿ ci to wkrótce nie pomo¿e! Prze¿uwaj¹c przekleñstwa, wskoczy³ na konia, którego przyprowadzi³ mu koniuch, i galopem wypad³ za wrota. Dobry sobie, co? Biorri z umiechem spogl¹da³ spod okapu koniowi¹zu na majstra, stoj¹cego spokojnie na ganku i z ironicznym umieszkiem obserwuj¹cego odje¿d¿aj¹cego niedosz³ego klienta. Jeli kto mu siê nie spodoba, za nic nie sprzeda mu broni ani nie przyjmie zamówienia. Powiedzia³, ¿e nie mo¿e zrobiæ zbroi w ci¹gu trzech dni. Jeli tylko zechce, wszystko wykona w jedn¹ noc! No a teraz chodmy, czas, ¿ebymy z nim porozmawiali. Z tymi s³owami wyszed³ na rodek podwórza, wzi¹³ siê pod boki i zawo³a³: Na Przejaniejszego Mitrê! Przecie¿ to sam mistrz Klars wyszed³ na ganek, ¿eby powitaæ szanownego Biorriego! Ale dlaczego jeste sam? Gdzie Altus, Mink, Ergon i inni mistrzowie? Przybywam z daleka i oczekujê powitania ze wszystkimi honorami! 39
No, co za goæ! Biorri, w³anie ciê wczoraj wspominalimy gdzie siê podziewa ten hultaj, zaraz wiêto, a jego nie ma! Witaj, przyjacielu, cieszê siê, ¿e ciê widzê! Mistrz Klars zszed³ z ganku. Objêli siê, g³ono poklepuj¹c jeden drugiego po plecach. Kilku czeladników zatrzyma³o siê, zaskoczonych tym niebywa³ym widowiskiem, ale majster tak na nich spojrza³, ¿e natychmiast zniknêli. Dobrze, ¿e nie zapominasz starych przyjació³. Chodmy, posiedzimy, pogadamy, przecie¿ nie widzielimy siê ca³y rok! Posiedzimy i spokojnie pogadamy, ale najpierw chcê ciê o co poprosiæ... Dla ciebie, Rudy, wszystko, co sobie za¿yczysz! Nawet naszyjnik dla twojej licznotki mogê zrobiæ, chocia¿ jestem p³atnerzem! Gadaj mia³o, o co chodzi. Biorri zwróci³ siê w stronê koniowi¹zu i skin¹³ przyzywaj¹co rêk¹. Conan wyszed³ z ukrycia i zbli¿y³ siê do mistrza Klarsa. O, a któ¿ to taki? Czy¿by twój przyjaciel? No to witaj! Nie wiem, z kim mam do czynienia, ale ja jestem mistrz Klars. A ja Conan-Cymmerianin. Jestem rad, ¿e mogê ciê poznaæ, a tym bardziej siê cieszê, ¿e przyprowadzi³ mnie tutaj ten piewaj¹cy frant. No wiêc który z was ma do mnie sprawê? Czujê, ¿e chodzi tu nie o naszyjnik, lecz o dobry miecz... Zgad³em? Klars, widzielimy przed chwil¹, jak pozby³e siê tego nachalnego klienta, który potrz¹sa³ ci pod nosem sakiewk¹. Niech ci tylko nie przyjdzie do g³owy potraktowaæ tak mego przyjaciela! Nie po to przyby³ na turniej, ¿eby staæ na uboczu! Widzisz, jaki to dzielny m³odzian, wyekwipuj go wiêc jak najlepiej. A mieszek ma równie ciê¿ki jak ten cz³owiek, który tak ci wygra¿a³. Mistrz przesta³ siê umiechaæ i bacznie zmierzy³ wzrokiem Conana. Potem twarz znów mu siê rozjani³a i wyci¹gn¹³ do Cymmerianina szerok¹ d³oñ: Zgoda! Ca³a przyjemnoæ pracowaæ dla takiego woja! To nie jaki tam fagas przeklêtego Ferndina! I niech Mitra pozwoli mi zobaczyæ, jak pokonasz na turnieju tego przeklêtego wyrodka! Tfu, muszê jak najszybciej przep³ukaæ gard³o po wymówieniu jego obrzydliwego imienia! Chodmy do mnie i tam wszystko ustalimy. Przeszli obok stajni, kuni, minêli warsztat, gdzie robiono kolczugi, i zbli¿yli siê do niewielkiego domu, stoj¹cego w sadzie. Gospodarz otworzy³ drzwi i zaprosi³ do rodka. 40
Widzisz, co to znaczy Rudy Biorri! szepn¹³ do ucha Conanowi jego towarzysz. Majster zaprosi³ nas do swego domu! Nawet ja nigdy tutaj nie by³em. Najwidoczniej przypad³e mu do gustu! Niem³oda, lecz wci¹¿ bardzo przystojna kobieta w br¹zowej, obcis³ej u góry sukni, przypominaj¹cej stroje wielkich dam, w milczeniu sk³oni³a siê gociom i wysz³a pos³uszna w³adczemu spojrzeniu mê¿a. Po chwili wróci³a z dzbanem wina, a m³odziutka s³u¿¹ca, kilka razy biegaj¹c do kuchni, zastawi³a stó³ najprzeró¿niejszym jad³em. Nakrywszy do sto³u, kobiety odesz³y, a majster zasiad³ na krzele z wysokim oparciem i zacz¹³ nalewaæ wino. Wypijemy, zak¹simy i wemiemy miarê. Jutro wieczorem wszystko bêdzie gotowe. Rano przyprowad swego konia, na pewno ma zbite podkowy. Sk¹d przyjecha³e? Z Belverusu, ale konia podkuwa³em jeszcze dawniej. Dobrze trafi³e z tymi podkowami. S³uchaj, wspomnia³e o jakim Ferndinie, co to za ptaszek? Do rozmowy wmiesza³ siê Rudy Biorri: Ech, Conanie, co siê tu dzieje! Lis wczoraj wszystko mi opowiedzia³. Wypijmy najpierw za nasze spotkanie, a potem porozmawiamy o tym plemieniu szakali! Tak, Biorri, masz racjê! Nie warto psuæ smaku dobrego wina rozmowami o tym... tfu, niech go! Z rozkosz¹ osuszyli kubki i zabrali siê do jedzenia. Mimo ¿e niedawno zjedli obfite niadanie u Lisa, aromatyczne wonie potraw stoj¹cych na stole kaza³y im zapomnieæ o ca³ym wiecie. Przed Conanem w g³êbokiej misie parowa³o pieczyste z jarzynami, polane ostrym sosem, który szczypa³ w jêzyk i wywo³ywa³ ³zy. Ten ogieñ mo¿na by³o ugasiæ tylko winem, tak wiêc dzban kr¹¿y³ w ko³o, a¿ wreszcie go opró¿nili. Gospodarz nie popêdza³ swych goci, ale co chwila z luboci¹ taksowa³ wzrokiem szerok¹ pier i potê¿ne ramiona Cymmerianina. Z trudem wytrzyma³, a¿ wszystko zosta³o zjedzone i wypite, i niecierpliwie zerwa³ siê z krzes³a. Biorri, o Ferndinie opowiesz mu lepiej ode mnie, masz bardziej giêtki jêzyk. Ale pamiêtaj, masz to tak powiedzieæ, ¿eby w nim krew zawrza³a, ¿eby choæ trochê poczu³, jak¹ ¿ywimy nienawiæ do tego psiego syna! A tymczasem ja zrobiê tu tak¹ zbrojê, jakiej nie ma nawet ksi¹¿ê Orgeld! Chodmy, Cymmerianinie, chodmy jak najszybciej, nie mo¿na traciæ czasu! 41
U Klarsa zabawili do wieczora. Conan zawsze lubi³ pracownie p³atnerskie, ale to, co tutaj zobaczy³, wprawi³o go w zachwyt. By³o to prawdziwe ma³e królestwo, którym w³ada³ grony majster Klars. Kochali go i zarazem bali siê wszyscy, poczynaj¹c od siwobrodych majstrów, najbli¿szych wspó³pracowników Klarsa, a koñcz¹c na sprytnych ch³opakach, którzy dopiero niedawno przyszli do niego na naukê i z wielkim zapa³em zamiatali podwórze. Jeden z nich co si³ w nogach pobieg³ z jakim poleceniem, wypowiedzianym przez mistrza cichym g³osem, i wkrótce ze wszystkich warsztatów wylegli powa¿ni p³atnerze w poprzepalanych fartuchach, z rêkami poczernia³ymi od pracy w metalu. Niczym królewska wita przeszli za mistrzem Klarsem do wielkiej izby z prostymi ³awkami wzd³u¿ cian, na których by³y roz³o¿one przeró¿ne kolczugi, he³my, misiurki, a na cianach wisia³y miecze i sztylety. W jednym rogu zwraca³y uwagê umocowane w specjalnym stojaku b³yszcz¹ce topory bojowe. Przyci¹ga³y wzrok ³uki i strza³y ró¿nych rodzajów, gotowe do bitwy, by zapiewaæ sw¹ odwieczn¹ pieñ mierci. Mo¿na tutaj by³o tak¿e zamówiæ bojowy rz¹d dla koni siod³a, przystosowane dla jedców w zbrojach, masywne strzemiona, pikowane derki i wiele, wiele innych rzeczy, których przeznaczenie zna³ tylko prawdziwy woj. D³ugo wybierali, przymierzali, przyk³adali, a potem poszli do kuni, gdzie sam mistrz Klars wybra³ klingê sporód ca³ej sterty ¿elastwa przygotowanego do ostatniego hartowania. Od dwiêku m³otów, miechu kowali, syku powietrza w miechach, tryskaj¹cych na wszystkie strony iskier i zapachu gor¹cego metalu Conana zaswêdzia³y rêce i schwyci³ m³ot stoj¹cy pod cian¹. Ano poka¿, na co ciê staæ! Widzê, ¿e potrafisz trzymaæ m³ot w rêkach! Czy¿by by³ kowalem? Zdarza³o siê! Hej, ch³opcy, wiêcej ognia! Klinga wyci¹gniêta ze st¹gwi ze s³on¹ wod¹ do czerwonoci roz¿arzy³a siê w palenisku i Conan zacz¹³ j¹ pracowicie kuæ ogromnym m³otem, a majster Klars poprawia³ go swoim m³otkiem. Biorri, pokrêciwszy siê nieco ko³o paleniska, wkrótce znikn¹³, nie mog¹c wytrzymaæ panuj¹cego tu gor¹ca i ha³asu. Nie by³o go do wieczora, gdy spoceni i zmêczeni mistrz i jego potê¿ny pomocnik wyszli na dwór. A w kuni za ich plecami w dalszym ci¹gu p³on¹³ ogieñ i bez przerwy podzwania³y m³oty du¿y i ma³y. 42
A wiêc ustalilimy. Rano przyprowadzisz konia, zmienimy mu podkowy i wybierzemy uprz¹¿. A teraz trzeba troszeczkê odsapn¹æ. Hej, Biorri, stary hulako, gdzie ciê ponios³y demony? Jego g³os zahucza³ na ca³¹ ulicê i okoliczne psy odpowiedzia³y mu wciek³ym ujadaniem. Drzwi stajni skrzypnê³y i na progu ukaza³ siê Biorri. Nasz elegant niele siê tam wyspa³ i teraz z sianem na spodniach, kamizeli i czapce, któr¹ ciska³ pod pach¹, nie wygl¹da³ ju¿ tak wspaniale. Conan nie móg³ siê powstrzymaæ od miechu. Teraz poucztujesz u Starego Lisa i mo¿esz siê wybieraæ do nastêpnej wdówki z kufrem. Dobrze, ¿e mi przypomnia³! Przecie¿ jej obieca³em! Chodmy, odprowadzê ciê do zajazdu, po drodze opowiem o tym Ferndinie, a potem wyruszê do niej. Pieczona gê to nie byle co! A i ona sama... palce lizaæ! Biorri z rozkoszy zmru¿y³ oczy i cmokn¹³. Mistrz Klars równie¿ siê rozemia³ i tkn¹³ go w brzuch wielk¹ piêci¹: No dobrze, jeli obieca³e, to id! Ale jutro przyjdziesz do nas i nie wypucimy ciê, dopóki nie zapiewasz wszystkiego, co znasz. Szczególnie o królu Gregorze! Dobrze, idcie, bo ju¿ prawie ca³kiem ciemno. Hej, Arnolf, we pochodnie i odprowad tych panów! Ruszaj ¿ywo! Ch³opak z zapalon¹ pochodni¹, Conan i Biorri wyszli za bramê, a mistrz Klars d³ugo jeszcze spogl¹da³ za nimi, to chmurz¹c siê od nieweso³ych myli, to znów nagle z jakiego powodu umiechaj¹c siê. Potem wróci³ do kuni i do stuku m³otów do³¹czy³ jego w³adczy, gromki g³os.
VI wiêto Obfitoci Mitry od najdawniejszych czasów by³o dla mieszkañców Menory i ca³ego ksiêstwa Bergheim najradoniejszym wydarzeniem roku. Rolnicy zbierali plony, hodowcy byd³a podliczali swoje stada, i wszyscy wznosili mod³y do Mitry o ³aski na przysz³y rok. Ma³¿eñstwa zawarte w okolicach wiêta uchodzi³y za najbardziej trwa³e i szczêliwe. Dlatego jeszcze wiele dni po zakoñczeniu obrzêdów i ceremonii ku czci Przejaniejszego Mitry w miecie i w ca³ej 43
prowincji odbywa³y siê niezliczone wesela. Jednak¿e w tym roku, pomimo o¿ywienia, które jak zwykle zapanowa³o w Menorze w przededniu wiêta, wyczuwa³o siê jakie napiêcie, zaniepokojenie, oczekiwanie nieszczêcia. Miasto ¿y³o jak dawniej, toczy³ siê handel, ulice pe³ne by³y ludzi, ale nie s³yszano tu g³onych rozmów, miechu. Siedz¹cy w szynkach mieszczanie o czym szeptali, ze smutkiem krêc¹c g³owami i wyra¿aj¹c nadziejê, ¿e Mitra nie dopuci do tak strasznych rzeczy. Ferndin by³o to imiê, które niepokoi³o ca³e miasto, którego jak d¿umy bali siê wszyscy mieszkañcy. Ksi¹¿ê, ich m¹dry, m³ody ksi¹¿ê Orgeld, który w tak krótkim czasie przeobrazi³ ca³y kraj, nagle sta³ siê pos³uszn¹ marionetk¹ w rêkach owego przyb³êdy! Gdzie podzia³o siê jego opanowanie i rozs¹dek w sprawach pañstwowych, gdzie jego m¹dre wyroki? Niekoñcz¹ce siê uczty, polowania, szalone hulanki. Wszystkie wa¿ne sprawy zaniedbano, a jeli ju¿ trzeba by³o o czym zadecydowaæ, ksi¹¿ê najpierw zasiêga³ rady u swego niezast¹pionego Ferndina i potem powtarza³ jego s³owa. I oto teraz Ferndin zamierza wzi¹æ udzia³ w Wielkim Turnieju! Kiedy wieæ ta obieg³a miasto, zahucza³o w nim jak w ulu. Przecie¿ zwyciêstwo w turnieju powiêconym Wszechmog¹cemu Mitrze stanowi³o dla nisko urodzonego cz³owieka jedyn¹ szansê na uzyskanie tytu³u, który w ka¿dym innym przypadku przechodzi³ z ojca na syna! W turnieju mogli braæ udzia³ wojowie z ró¿nych warstw spo³ecznych ksi¹¿êta, baronowie, a tak¿e ludzie prostego urodzenia. Zwyciêzcê uwa¿ano za wybrañca Mitry. Jeli w ¿y³ach tego cz³owieka p³ynê³a b³êkitna krew, ksi¹¿êca nagroda dodawa³a wagi jego tytu³owi i przysparza³a bogactw. Jeli za Mitra da³ zwyciêstwo prostemu cz³owiekowi, od razu stawa³ siê szlachetnym rycerzem, a tytu³ i maj¹tek, który przy okazji otrzymywa³, czyni³y z niego wielk¹ personê. To w³anie zamierzal osi¹gn¹æ Ferndin. Bez tytu³u i maj¹tku by³ jak lekka szczapa miotana falami. Wystarczy³by jaki kaprys ksiêcia lub intrygi dworzan, by natychmiast wyrzucono go z pa³acu. Gdyby jednak mia³ tytu³... O, wtedy móg³by siê zmierzyæ z ka¿dym wrogiem! Umocni³by to, co ju¿ osi¹gn¹³, i zosta³by g³ównym doradc¹ ksiêcia w sprawach pañstwowych, zajmuj¹c miejsce nale¿¹ce niegdy do barona Dissa z Redbornu. A potem... Potem zosta³by prawdziwym w³adc¹ Bergheimu, krêc¹c ksiêciem tak, jak potrafi to czyniæ piêkna kochanka ze starym lubie¿nikiem... Widzieli to i przeczuwali wszyscy zarówno z otoczenia ksiêcia, jak i prosty naród. wiêto Mitry zbli¿a³o siê jak wielka burzowa 44
chmura, nie wiadomo by³o, czy burza przejdzie bokiem, czy spali ca³e miasto piorunami. Taki smutny obraz przedstawi³ Conanowi wymowny Biorri, kiedy wieczorem wracali do szynku starego Lisa. I Conan, który nigdy nie widzia³ ani m³odego ksiêcia, ani podstêpnego Ferndina, móg³ ju¿ doskonale wyobraziæ sobie swego przysz³ego przeciwnika. Opowiedziawszy to wszystko, Biorri przystan¹³ na chwilê i zapyta³: Teraz rozumiesz, dlaczego Klars tak ci siê przypatrywa³? Da³bym sobie rêkê uci¹æ, ¿e podobnych do ciebie wojów nie bêdzie na turnieju. Mo¿esz uwierzyæ w³óczêdze Biorriemu, przecie¿ od lat ogl¹dam te zmagania! Panowie doskonale w³adaj¹ broni¹, ale ¿aden z nich nie ma tak szerokich ramion i potê¿nych r¹k. A proci ludzie nie pal¹ siê do takich turniejów obowi¹zuj¹ tutaj surowe zasady: wolno zabiæ przeciwnika. W ostatnich latach wielu uczestników turnieju wola³o uznaæ sw¹ przegran¹ ni¿ straciæ ¿ycie, ale mimo to... Kto z prostych wojów zechce zaryzykowaæ w³asn¹ g³owê, walcz¹c z dowiadczonym rycerzem, od dzieciñstwa przywyk³ego do siedzenia w siodle, codziennie æwicz¹cego siê w sztukach walki? Ale ty... Takich zuchów Menora jeszcze nie widzia³a. Mo¿e to sam Mitra przywiód³ ciê tutaj? Zamyli³ siê i szed³ w milczeniu. Przy bramie powiedzia³: Nie pójdê teraz do Lisa, bo nie móg³bym odwiedziæ swej licznotki. Oczekuj mnie jutro rano, wybierzemy siê razem, ¿eby podkuæ twego ogiera. No, ma³y, powieæ mi teraz, ¿ebym siê nie potkn¹³ na drodze! Da³ kuksañca ch³opcu z pochodni¹ i obaj zniknêli za rogiem. Po umyciu siê na podwórzu z ty³u domu i po zjedzeniu kolacji w towarzystwie ch³opów, którzy przyjechali na targ z okazji wiêta, Conan poprosi³ gospodarza, by obudzono go rano, i poszed³ na górê. Obudzi³y go mocne szturchañce. Kiedy niechêtnie otworzy³ oczy, ku swemu zdziwieniu ujrza³ Biorriego. Mia³ janiej¹cy czystoci¹ strój, a jego rude w³osy by³y wie¿o umyte i gorza³y w promieniach s³oñca jak p³omienie ogniska. Obud siê, obud! Specjalnie przyszed³em wczeniej, ¿eby ci siê zrewan¿owaæ za wczorajsze! Ty, przyjacielu, te¿ masz twardy sen. Jeszcze chwila, a musia³bym ci wylaæ na g³owê dzban wody! Conan z³apa³ go w garæ i powali³ na ³o¿e, które a¿ zaskrzypia³o pod ich ciê¿arem. Jednak zapach gor¹cej pieczeni, rozchodz¹cy siê po ca³ej izbie, by³ tak kusz¹cy, ¿e Cymmerianin trzepn¹³ tylko Biorriego kilka razy poduszk¹ i usiad³ za sto³em. 45
Ty z pewnoci¹ ju¿ jad³e. Nie wierzê, by wdówka wypuci³a ciê z pustym ¿o³¹dkiem. Nie, nie myl, ¿e to wszystko jest tylko dla ciebie! Tak siê spieszy³em, ¿e nie mia³em czasu dobrze zjeæ, a w dodatku ona ci¹gle chcia³a mnie ca³owaæ. Prawie siê ud³awi³em! Sam rozumiesz, ¿e takie jedzenie nie idzie na zdrowie! A co bêdzie z twoj¹ kamizel¹? Czy pomyla³e o spodniach? Nie, nic ci nie zostawiê, sied spokojnie i podziwiaj, jak ja jem. Ech, Cymmerianinie, nie znasz jeszcze Rudego Biorriego! No bo i có¿ ty w³aciwie o mnie wiesz? Popatrz, jak zachowuj¹ siê wielcy panowie, w tym równie¿ Rudy Biorri! Przysiad³ siê do sto³u i zacz¹³ jeæ z tak¹ godnoci¹, nie upuszczaj¹c ani kropli sosu i nie brudz¹c r¹k, ¿e Conan zapatrzy³ siê w niego z podziwem, zapominaj¹c o tym, co sam ma na talerzu. Wytwornym gestem Biorri uj¹³ kubek i wolno zacz¹³ piæ wino ma³ymi ³yczkami. Tego ju¿ Conan nie móg³ wytrzymaæ pijak Biorri cedzi wino przez zêby jak stary baron na stypie! miech wstrz¹sn¹³ cianami izby. Biorri odstawi³ kubek i równie¿ siê rozemia³. Szybko dokoñczyli niadanie, osiod³ali konie i pojechali do mistrza Klarsa. Niech przy okazji podkuje tak¿e moj¹ lekkonog¹ Zoldê, bo zaraz zacznie siê wiêto, potem czeka nas turniej, a co bêdzie dalej, kto wie... roztropnie zauwa¿y³ Biorri. Galopem przemknêli pustymi o tej porze ulicami i zatrzymali siê przy znanej bramie. Mistrz ju¿ na nich czeka³, i kiedy ch³opcy poprowadzili konie do kowala, powiedzia³: Oni tam wszystko sami zrobi¹. Wiedzia³em, Rudy, ¿e przyprowadzisz do mnie swoj¹ piêkn¹ koby³kê. No, chodmy, obejrzymy to i owo! Poszli do izby, gdzie na cianach wisia³a broñ. Czeka³ tam na nich wysoki ciemnow³osy m³odzieniec z bardzo powa¿nymi oczami. To mój starszy syn, Rialt. Jeli chcesz, bêdzie twoim giermkiem. No, a teraz do roboty! Wk³adaj zbrojê, Cymmerianinie! Gdy tylko weszli do pokoju, Conan zauwa¿y³ w k¹cie, gdzie wczoraj gronie b³yszcza³y topory, starannie roz³o¿on¹ na szerokiej ³awie gotow¹ zbrojê. Jej rozmiar nie pozostawia³ cienia w¹tpliwoci: zosta³a wykonana specjalnie dla niego. A wiêc majster i jego ludzie nie spali ca³¹ noc, spiesz¹c siê z zamówieniem. 46
Conan podszed³ do ³awy i okiem znawcy zacz¹³ ogl¹daæ zbrojê. Od razu doceni³ mocne, a zarazem misterne, sploty kolczugi, wygodne klamry i pancerz, który dobrze os³ania³ cia³o, nie krêpuj¹c ruchów. Obok le¿a³a wielka ciê¿ka tarcza z wizerunkiem s³onecznego dysku i b³yszcz¹cy miecz z masywn¹ rêkojeci¹. Ko³o miecza majster po³o¿y³ pochwê bogato zdobion¹ z³otem. Conan, odziawszy siê przy pomocy Rialta, który bardzo zrêcznie pozapina³ wszystkie klamry, z przyjemnoci¹ przespacerowa³ siê po izbie. Lubi³ ten ciê¿ar ¿elaza, czu³ wtedy jeszcze bardziej sw¹ si³ê i krew zaczyna³a siê burzyæ w ¿y³ach na myl o czekaj¹cej go bitwie. Majster poda³ mu tarczê i Conan, wyci¹gn¹wszy miecz z pochwy, kilka razy ze wistem przeci¹³ nim powietrze. Mam wra¿enie, jakbym siê urodzi³ w tej zbroi! Mistrzu Klars, jeste królem p³atnerzy! No to teraz bêdê mia³ u¿ywanie na Wielkim Turnieju, przekonam siê, co to za rycerze walcz¹ w imiê Przejaniejszego Mitry! Ale najpierw wypróbujesz miecz i zbrojê w walce ze mn¹. Nie powinni ciê przedwczenie widzieæ na wiêtym Placu, gdzie mnóstwo przyjezdnych rycerzy próbuje teraz swych si³, przechwalaj¹c siê zrêcznoci¹ przed gapiami. Przeklêty Ferndin ma zbyt wielu szpiegów, którzy z pewnoci¹ krêc¹ siê tam, wypatruj¹c s³abych punktów przeciwników. Nikt nie wie, jaki on jest w walce. Jedni mówi¹, ¿e w³ada mieczem jak dowiadczony rycerz, a inni, ¿e nie wytrzyma pierwszego pojedynku. Ja osobicie nie w¹tpiê, ¿e jest niebezpiecznym przeciwnikiem. A teraz, Rialcie, zaprowad goci na tylne podwórze i powiedz ludziom, ¿eby nikt tam nie zagl¹da³ bo obedrê ze skóry! Poczekajcie tam na mnie, zaraz przyjdê. Conan ju¿ wczoraj zrozumia³, ¿e czeka go nie zwyk³y ksi¹¿êcy turniej, lecz co znacznie bardziej powa¿nego i niebezpiecznego. A po ostatnich s³owach mistrza Klarsa zala³a go gor¹ca fala przeczucia walki na mieræ i ¿ycie, d³onie mocniej zacisnê³y siê na skórzanych pêtlach tarczy i na rêkojeci miecza, nogi naprê¿y³y siê, a oczy rozb³ys³y zimnym ogniem. To, co mistrz Klars nazwa³ tylnym podwórzem, by³o idealnie równym placem, ze wszystkich stron ogrodzonym mocn¹ drewnian¹ barier¹. Mo¿na tu by³o wypróbowaæ konia, zbrojê, a nawet stoczyæ prawdziw¹ walkê, nie obawiaj¹c siê wcibskich oczu. Tutaj w³anie koniuchowie przyprowadzili wspania³ego wronego ogiera i figlarn¹ gniad¹ koby³kê. Na grzbiet ogiera narzucono grub¹ 47
derkê, os³aniaj¹c¹ boki i nogi szlachetnego zwierzêcia. Koñ mia³ te¿ ochronê g³owy ze szparami na oczy, a skórzanego siod³a z poz³acanymi strzemionami móg³by pozazdrociæ ka¿dy baron. Rumak niecierpliwie grzeba³ kopytem i potrz¹sa³ g³ow¹, podzwaniaj¹c wêdzid³em. Conan obszed³ go doko³a, podziwiaj¹c uprz¹¿. By³a wyj¹tkowo solidnie wykonana, pomalowana na czarno, z b³yszcz¹cymi metalowymi nak³adkami. Obejrza³ podkowy, a gdy stwierdzi³, ¿e kowale dobrze wywi¹zali siê ze swego zadania i starannie spi³owali kopyta, nie zwa¿aj¹c na ciê¿ar zbroi lekko wskoczy³ na siod³o i kilka razy przejecha³ wko³o, sprawdzaj¹c, czy wszystko jest w porz¹dku. Koñ, podzielaj¹c dobry nastrój swego pana, bieg³ po placu, jakby nie czuj¹c na grzbiecie ciê¿aru jedca. Biorri, stoj¹c obok ze sw¹ koby³¹, mi³onie poklepywa³ j¹ po zgrabnej szyi. Ale zuch z tego starego Klarsa! powiedzia³ z zachwytem. No, Ferndinie, strze¿ siê teraz! Koniuchowie przyprowadzili jeszcze jednego konia dla mistrza Klarsa. Grubokocista, z³ocistoruda koby³a sta³a spokojnie, kiedy nak³adali na ni¹ uprz¹¿. Z ukrytych tylnych drzwi wyszed³ mistrz, odziany w bogat¹ zbrojê. Najwidoczniej nieraz stacza³ w niej walki na tylnym podwórzu, poniewa¿ by³a pogiêta i poobijana. Miecz, wisz¹cy w pochwie przy pasie Klarsa, wzbudza³ prawdziwy respekt. No, Cymmerianinie, zaraz mi poka¿esz, na co ciê staæ! Jeste tak silny, ¿e ca³kiem niechc¹cy mo¿esz zrobiæ krzywdê staremu Klarsowi, ale pamiêtaj to nie s¹ ksi¹¿êce szranki, zachowaj spokój i zimn¹ krew! A wiêc zaczynamy! Wzi¹³ z r¹k syna he³m, na³o¿y³ go, wskoczy³ na konia i odjecha³ na drugi koniec placu. Czeladnicy, nie mog¹c powstrzymaæ ciekawoci, zerkali na nich zza uchylonych drzwi i spoza zabudowañ gospodarczych. Dwiêk stali, tupot kopyt i g³os mistrza Klarsa, domagaj¹cego siê od Conana ci¹gle nowych manewrów, zag³usza³y ich pe³ne zachwytu okrzyki. Kiedy jednak mistrz zatrzyma³ siê i odda³ tarczê Rialtowi, zniknêli, jakby ich wiatr zdmuchn¹³. Zdj¹wszy he³m i potrz¹sn¹wszy sklejonymi od potu w³osami, majster, dysz¹c ciê¿ko, podjecha³ do Conana: Widzê, ¿e urodzi³e siê po to, ¿eby byæ wojem, tak jak ja ¿eby byæ p³atnerzem. Jeszcze nie spotka³em cz³owieka, który zna³by tyle sposobów walki. Z³a z konia, rozbieraj siê, a ja polê Rialta do Lisa: od dzi jeste moim gociem! I nie spieraj siê tak bêdzie lepiej dla ciebie. Sam lubiê Starego Lisa, chêtnie chodzê tam siê napiæ, 48
ale zajazd to zajazd, ka¿dy mo¿e tam wejæ. Chyba mnie rozumiesz? Hej, Biorri, zaprowad Zoldê do mojej stajni i te¿ siê tu przeprowad uprzedza³em, ¿e teraz do mnie masz nale¿eæ: starczy tego zabawiania hulaków w szynku. Zsiad³ z konia i rzuci³ wodze koniuchom. Ogier Conana, jeszcze rozgrzany walk¹, r¿a³ i stawa³ dêba, ale i jego wkrótce zabrano z podwórza. Rialt pomóg³ Conanowi zdj¹æ zbrojê, przekaza³ j¹ terminatorom, którzy natychmiast podbiegli, i poszed³ do Starego Lisa. Mistrz Klars, Conan i Biorri wolno szli przez ogród. Dobrze znam m³odego ksiêcia powiedzia³ Klars. Jest zapalczywy, ale kiedy trzeba, zachowuje niewzruszony spokój i opanowanie. Zawsze wiedzia³, czego chce, i potrafi³ to osi¹gn¹æ. A teraz nagle pojawi³ siê ten Ferndin i ksi¹¿ê zmieni³ siê nie do poznania. To jaka nieczysta sprawa! S¹dzê, ¿e nie obesz³o siê bez czarów. Miej siê na bacznoci, Cymmerianinie, masz teraz strasznego przeciwnika! Ech, gdybym móg³ do twojej si³y dodaæ sw¹ nienawiæ! Gdybym tylko móg³!
VII Obudzi³o go ostro¿ne pukanie do drzwi. Sen natychmiast ulecia³ i umys³ zacz¹³ pracowaæ jasno. Tak, ju¿ jest ranek, wkrótce wzejdzie s³oñce i zaczn¹ siê te wszystkie idiotyczne ceremonie ze sk³adaniem ho³dów i przynoszeniem darów. Ferndin usiad³ gwa³townie, opuszczaj¹c nogi na miêkki dywan. Wypi³ duszkiem kubek wina z rozpuszczonym w nim maleñkim kawa³eczkiem kujeby gêstej, czerwonawej substancji, przygotowanej w podziemnych celach przez kap³anów Seta, którzy unikali jakichkolwiek kontaktów z ludmi. Set oto prawdziwy w³adca tego wiata, wielki, tajemniczy w¹¿, pan ¿ycia i mierci! Tylko on godzien jest ho³dów i szacunku, nie to, co ten bo¿ek bez twarzy, któremu s³abi ludzie chc¹ dogodziæ niewinnymi ofiarami! Mitra, Sprawca ¯ycia, Bóg Obfitoci, i S³oñce jego oko... Czego to nie wymyli cz³owiek, by p³ody z jego pola mog³y wykarmiæ rodzinê, a krowy dobrze siê cieli³y! Ferndin umiechn¹³ siê, czuj¹c, jak ¿ar kujeby rozchodzi siê po ca³ym ciele, nape³niaj¹c cz³onki m³od¹ si³¹ i lekkoci¹. Ile ma lat? Trudno powiedzieæ... Chyba nie mniej ni¿ osiemdziesi¹t. A w lustrze 4 Conan i podziemie niewoli
49
widaæ cz³owieka z czarnymi w³osami i drapie¿nym wyrazem twarzy, któremu nikt nie da³by wiêcej ni¿ czterdzieci lat. To prowincjonalne ksiêstewko jest ca³kiem dobrym miejscem, dobrym i bardzo bogatym! Ju¿ wkrótce on, Ferndin, stanie siê jego w³adc¹, a wówczas bêdzie mo¿na pomyleæ o innych wiêtach dla ludu i o innych bogach. A raczej o Bogu! I oczywicie bêdzie siê mu sk³ada³o w ofierze nie jagniêta i owoce, lecz takie cieplutkie, ³adne owieczki jak ta, która pi jeszcze w jego ³o¿u. Jakie apetyczne s³u¿¹ce ma ten prostak Orgeld! Podszed³ do pi¹cej dziewczyny, gwa³townym ruchem zdar³ z niej okrycie, namiêtnym poca³unkiem zdusi³ krzyk strachu i posiad³ jej szamocz¹ce siê cia³o to kujeba kr¹¿¹ca we krwi domaga³a siê ujcia. Zaspokoiwszy szaleñczy poryw namiêtnoci, pozostawi³ w ³o¿u ca³kowicie opad³¹ z si³ dziewczynê, szybko siê ubra³ i wyszed³ na dwór. Nie zwracaj¹c uwagi na przestraszon¹ s³u¿bê, z szacunkiem schodz¹c¹ mu z drogi, poszed³ prosto na pokoje ksiêcia. Orgeld sta³ przed wielkim lustrem i poprawia³ haftowany ko³nierz uroczystego stroju, który wk³ada³ raz w roku, na wiêto Obfitoci Mitry. Starodawny ubiór g³owy z niebieskiego aksamitu, haftowany z³otem, uwydatnia³ piêkno jego jasnych w³osów, opadaj¹cych na ramiona. Szeroka kurtka z bufiastymi rêkawami, przewi¹zanymi niebieskimi wst¹¿kami powy¿ej ³okci, i krótkie spodnie po³yskiwa³y w wietle wschodz¹cego s³oñca z³otym szamerunkiem i drogocennymi kamieniami. Ksi¹¿ê Orgeld tej wiosny skoñczy³ trzydzieci lat i wygl¹da³by ca³kiem niele, gdyby nie podpuchniête od nocnych hulanek oczy i ten szary kolor twarzy, który zast¹pi³ jego do niedawna jeszcze zdrow¹, bia³¹ cerê. Oczy, niegdy takie ¿ywe i weso³e, przygas³y, spogl¹daj¹c na wiat ze znudzeniem i obrzydzeniem. Wygl¹da³o na to, ¿e ¿ycie utraci³o dlañ wszelki sens i musia³ uciekaæ siê do najbardziej niedorzecznych rozrywek, które zrêcznie podsuwa³ mu niezmordowany Ferndin. I teraz, kiedy tylko Orgeld go ujrza³, od razu siê o¿ywi³: Wreszcie przyszed³e! Masz dzisiaj byæ ko³o mnie przez ca³y dzieñ! To wiêto, które niegdy tak mnie cieszy³o, nie zapowiada teraz niczego prócz nudy. I jak mnie bol¹ oczy od tego jasnego wiat³a! Najchêtniej przespa³bym ca³y dzieñ, a wieczorem mo¿na by co urz¹dziæ w dolnych salach... Nie, tylko nie dzi... I ksiê¿na... Ostat 50
nimi czasy ca³kiem przesta³a mi siê podobaæ! Co mo¿e to znaczyæ, przyjacielu Ferndinie? Mo¿e znasz odpowied, bo ja ju¿ sam siebie nie rozumiem... Mój ksi¹¿ê, widzia³em niema³o ludzi, a i sam przeszed³em przez to. Tak jak dziecko staje siê m³odzieñcem, tak te¿ m³ody cz³owiek staje siê doros³ym mê¿czyzn¹, a proces ten podobny jest do ciê¿kiej choroby. Wszystko minie, wszystko siê u³o¿y, tyle ¿e wiat zdawaæ siê bêdzie ca³kiem inny, a to, co sobie ceni³e, rozwieje siê jak dym, i polubisz co ca³kiem innego... Jak trafnie opisa³e to, co siê ze mn¹ dzieje! Ka¿dego dnia b³ogos³awiê los, ¿e zes³a³ mi ciebie, mój m¹dry Ferndinie! Twoje s³owa dzia³aj¹ koj¹co i ¿ycie nie wydaje siê ju¿ takie banalne! A jaka ³adna by³a ta czarnulka, która wczoraj tañczy³a na stole, prawda? Zamia³ siê i wyszed³ na galeriê. G³upi szczeniaku, mylisz, ¿e jak siê odziejesz w b³yszcz¹cy niczym s³oñce strój, od razu zapewnisz sobie przychylnoæ bogów! Ale poczekaj, ju¿ wkrótce w¹tpliwoci ca³kiem zatruj¹ ci duszê, wiat³o s³oneczne stanie siê dla ciebie nie do zniesienia, i bêdziesz nale¿a³ tylko do Seta, wielkiego Wê¿a Wiecznej Nocy, a wszelkie wspomnienia o Mitrze zostan¹ st¹d na zawsze wykorzenione!. Ferndin, nie spuszczaj¹c z oczu drzwi prowadz¹cych na galeriê, nies³yszalnym krokiem podszed³ do wezg³owia ³o¿a ksiêcia i energicznie machn¹³ rêk¹. Natychmiast pojawi³ siê w powietrzu ogromny, przezroczysty w¹¿, zwin¹³ siê w k³êbek i u³o¿y³ na poduszce. Uniós³ trójk¹tn¹ g³owê, kilkakrotnie b³yskawicznie wysun¹³ i cofn¹³ rozdwojony jêzyk i znów zwin¹³ siê w k³êbek. Bardzo dobrze! Le¿ tutaj, usypiaj jego rozum, wysysaj jego mózg, niech pozostanie tylko pos³uszna mi pow³oka! Ksi¹¿ê jest mi na razie potrzebny, a potem... zamia³ siê z³owieszczo potem oddam go tobie! W¹¿ b³ysn¹³ ¿ó³tym okiem i zwin¹³ siê jeszcze cianiej. Ferndin machn¹³ rêk¹ i zjawa zniknê³a. Ech, jaka szkoda, ¿e mam tylko jednego wê¿a, zrodzonego w ognistej otch³ani! Bez wê¿a nie mogê podporz¹dkowaæ sobie ksiê¿nej tak ³atwo, jak jej naiwnego mê¿a. Oczywicie, na mój rozkaz przysz³aby tutaj jak ka¿da z dziewek s³u¿ebnych, ale nie do tego zmierzam... Potrzebujê nie tylko cia³a, ale i ¿ywej duszy, a jej dusza pe³na jest nienawici... Wykrêca siê, ci¹gle siê wykrêca ode mnie! Och, jakiego niewiarygodnego wysi³ku wymaga ca³kowite podporz¹dkowanie sobie cz³owieka! A jak trudno by³o wówczas, rok 51
temu... nachmurzy³ siê i zagryz³ usta. No, nic, czas jest moim sprzymierzeñcem, wkrótce ksi¹¿ê przestanie mi zawadzaæ, nienawiæ zamieni siê w strach, a wtedy, piêkna ksiê¿no, przyjdzie kolej na ciebie! £adna jeste, klnê siê na Seta! A jakie namiêtne s¹ twoje oczy i gibkie cia³o! Nie, ksiê¿no, nie uciekniesz ode mnie! Oddali³ siê od ³o¿a i znów stan¹³ ko³o lustra. Ksi¹¿ê, który przyszed³ do sypialni ze wie¿¹ ró¿¹, z kroplami wody po nocnym deszczu, powiedzia³ w zadumie: Jak piêknie pachnie! Ten zapach budzi we mnie têsknotê za przesz³oci¹ i serce ciska mi siê od z³ego przeczucia... Jednak wszystko to dziecinada, prawda, Ferndinie? Chodmy, ju¿ pora, zaraz pojawi¹ siê kap³ani. Ach, jak pachnie ten kwiat! Chodmy szybciej, wrêczê go ksiê¿nej. Ferndin umiechn¹³ siê ze zrozumieniem, ale w jego duszy zawrza³a wciek³oæ. Tyle w³o¿y³ wysi³ku, a tu jaki kwiatek, który mo¿na zmi¹æ w d³oni, gotów jest swym zapachem odrodziæ wspomnienia i gasn¹cy rozum! Przekleñstwo! Ten ch³opak nie jest taki s³aby, jak siê na pocz¹tku wydawa³o. Tak, trzeba za wszelk¹ cenê zapewniæ sobie zwyciêstwo w turnieju i zdobyæ tytu³. Przebywaj¹c potem stale ko³o ksiêcia, bêdzie móg³ wszystko z nim uczyniæ. Wszystko! Ksi¹¿ê Orgeld czeka³ na ksiê¿nê na dolnej galerii pa³acu. Lawinia zatrzyma³a siê po drodze w Naro¿nej Wie¿y, sk¹d nastêpca tronu chcia³ przygl¹daæ siê procesji wi¹tecznej i ceremonii sk³adania ofiar. Zostawiwszy dziecko pod opiek¹ licznych piastunek i s³u¿¹cych, Lawinia pospiesznie zesz³a na dó³. Mia³a na sobie taki sam starodawny ubiór jak ksi¹¿ê. Poszerzona od biustu suknia z niebieskiego aksamitu tak gêsto by³a usiana drogocennymi kamieniami i z³otym haftem, ¿e niemal nie zgina³a siê podczas ruchu. Miêkki czepek ze z³otego brokatu obramowywa³ jej blad¹ twarz z czystym wysokim czo³em, a na plecy opada³a lekka bia³a pelerynka. Ksiê¿na wysz³a na galeriê i a¿ zmru¿y³a oczy od jaskrawego s³oñca. Wygl¹da³a bardzo ³adnie w tym stroju i doskonale o tym wiedzia³a. Jak w dawnych latach ze wszystkich stron rozleg³y siê pe³ne zachwytu szepty dworzan i s³ug, od czego mocniej zabi³o jej serce. Ksi¹¿ê, któremu nagle rumieniec pojawi³ siê na twarzy, podszed³ do ¿ony i wzi¹³ j¹ za rêkê. Jaka jeste dzi piêkna, Lawinio powiedzia³. Przypominasz mi kwiatuszek b³yszcz¹cy kropelkami rosy! 52
I poda³ jej ró¿ê. Lawinia, która dawno ju¿ nie s³ysza³a od ksiêcia podobnych s³ów, umiechnê³a siê i przypiê³a ró¿ê do piersi. Wziêli siê za rêce i wolno zaczêli schodziæ szerokimi marmurowymi schodami. Na dole czeka³a na nich poz³ocista kareta zaprzê¿ona w dwa olepiaj¹co bia³e konie, przystrojone kitami niebieskich piór. Ksi¹¿ê i ksiê¿na ramiê w ramiê obeszli doko³a ca³y dziedziniec, z godnoci¹ odpowiadaj¹c na uk³ony swych s³ug. Wreszcie wsiedli do karety i wyjechali poza udekorowan¹ wiankami i girlandami kwiatów bramê pa³acu. Ferndin utkn¹³ gdzie w k¹cie, miêdzy bram¹ do stajni i przejciem do kuchni. Ksi¹¿ê, jak zakochany ch³opak, patrzy³ tylko na ksiê¿nê, zupe³nie zapominaj¹c o nim. A wszyscy ci hrabiowie i baronowie oczywicie usi³owali przecisn¹æ siê jak najbli¿ej do w³adcy, nie bez satysfakcji spychaj¹c nienawistnego Ferndina tam, gdzie stali koniuchowie i kucharze. W tym ciemnym k¹cie nikt nie zwraca³ na niego uwagi, nikt nie widzia³ jego strasznej, wykrzywionej wciek³oci¹ twarzy, a on sta³ przyciniêty plecami do ciany i szepta³ poblad³ymi wargami: Ju¿ wkrótce wszystko siê zmieni, wszystko bêdzie inaczej! Ko³o ksiêcia pozostanê tylko ja i pos³uszni mi ludzie! Jutro turniej, on zadecyduje o wszystkim. Zwyciê¿ê, poniewa¿ jestem wybrañcem Seta i taka jest Jego wola!. S³udzy zd¹¿yli ju¿ wspi¹æ siê na pa³acowe mury i oblepili okna wie¿ stra¿niczych, chc¹c obejrzeæ procesjê kap³anów, powracaj¹cych z pól do wiatyni. Od dwóch dni kap³ani Mitry obchodzili okoliczne wioski, dokonuj¹c obrzêdów, przyjmuj¹c dary i b³ogos³awi¹c pola i pastwiska. Teraz oczekiwano ich tutaj, w Menorze. Na placu przed wi¹tyni¹ zbudowano wielki o³tarz, na którym kilka razy w roku sk³adano ofiary Mitrze. Dzisiaj, w dzieñ Obfitoci Jasnego Mitry, o³tarz by³ przystrojony bukietami kwiatów i fruwaj¹cymi na wietrze ró¿nokolorowymi wst¹¿kami. Wokó³ z³otej czaszy, w której powinien zaraz zapaliæ siê wiêty Ogieñ, le¿a³ wianek z ró¿, kwiatów polnych i zbo¿a. Wonica trzy razy objecha³ plac i zatrzyma³ ksi¹¿êc¹ karetê w pobli¿u wejcia do wi¹tyni, pod bia³ym marmurowym ogrodzeniem parku powiêconego Mitrze. wita, jad¹ca konno za karet¹, zatrzyma³a siê na uboczu, i lud, który ciasnym piercieniem otacza³ plac, móg³ nacieszyæ oczy widokiem po³yskliwych strojów ksiêcia i ksiê¿nej, a tak¿e piêknych ubiorów dworzan. 53
Nagle da³ siê s³yszeæ piew licznych g³osów, donone uderzenia gongów i okrzyki. To z daleka, czêsto zatrzymuj¹c siê, wolno zbli¿a³a siê procesja, a ludnoæ miasta, s³awi¹c Mitrê, sk³ada³a dary na wozy kap³anów. Ulice, którymi przechodzi³a procesja, by³y dok³adnie zamiecione i spryskane wod¹, a na ich g³adkie kamienie ze wszystkich stron sypa³y siê wie¿e kwiaty. Wszêdzie powiewa³y ró¿nokolorowe wst¹¿ki i flagi, a radosne masy ludzi w odwiêtnej odzie¿y oczekiwa³y z niecierpliwoci¹ nastêpnego postoju procesji. Na czele, jako Jasny Mitra, kroczy³ w bia³ym stroju Najwy¿szy Kap³an. G³owê mia³ przyozdobion¹ wielkim z³otym dyskiem, rozsiewaj¹cym dr¿¹ce, jaskrawe refleksy, a na plecach wstêgê ze z³otog³owiu, podobn¹ do olepiaj¹cej cie¿ki s³oñca na powierzchni spokojnej wody. Na widok jego ¿yczliwej twarzy z umiechaj¹cymi siê niebieskimi oczami ludzie równie¿ zaczêli siê umiechaæ i wznosiæ entuzjastyczne okrzyki. Co jaki czas b³ogos³awi³ on t³um, a s³udzy, dumnie id¹cy obok, rozpryskiwali na wszystkie strony aromatyczn¹ wodê z szerokich dzbanów. Za nimi pod¹¿ali kap³ani w zielonych, szkar³atnych, ¿ó³tych i niebieskich strojach. Na g³owach mieli wymylne maski ró¿nych zwierz¹t, bohaterów i demonów. Nieustannie kr¹¿yli, tañcz¹c przy wtórze fletów i bêbnów. Muzykanci, wszyscy w jaskrawoczerwonych krótkich tunikach, w wiankach z k³osów, tañczyli razem z nimi. Nagle, zag³uszaj¹c zgie³k t³umu i weso³¹ muzykê, rozleg³y siê uderzenia gongów. Ich czysty dwiêk przep³yn¹³ ponad zgromadzonymi ludmi. Procesja zatrzyma³a siê. Najwy¿szy Kap³an wysun¹³ siê do przodu, zwrócony do swej wity, maj¹cej na twarzy rytualne maski, i dostojnym gestem uniós³ rêce ku niebu. Muzykanci umilkli, a potem zaczêli graæ w kó³ko tê sam¹ melodiê, liczni s³udzy za, zebrani po obu stronach kap³ana, piewali staro¿ytne psalmy, s³awi¹ce Mitrê-Twórcê Wszechwiata, Mitrê-Twórcê ¯ycia, Mitrê-Boga Obfitoci. W tym czasie kap³ani w maskach odgrywali skomplikowan¹ pantomimê, gdzie si³y wiat³a walczy³y z si³ami Ciemnoci i zwyciê¿a³y je ku chwale Wielkiego Mitry. Gdy umilk³y ostatnie dwiêki pieni, mieszkañcy miasta, naprzeciw których zatrzyma³y siê jaskrawo pomalowane wozy, zaczêli na nie sk³adaæ dary. Czego tu nie by³o! Szczodre lato jak gdyby chcia³o siê pochwaliæ swoimi rumianymi jab³kami, z³ocistymi aromatyczny 54
mi gruszami, wokó³ których kr¹¿y³y chciwe osy, szaroniebieskimi liwami, wype³niaj¹cymi oplecione wst¹¿kami kosze. Ob³e ¿ó³te dynie, dumnie wystaj¹ce spomiêdzy pêczków ogrodowej zieleniny, wygl¹da³y jak poz³ocone. Inne wozy wioz³y dary od rzemielników bele grubych tkanin, materia³y na derki z bogatym haftem, odwiêtne nakrycia g³owy, piêkne talerze, dzbany, kubki i czasze wszystko to, czym s³ynê³a Menora. Ostatni wóz zawsze wzbudza³ najwiêksze emocje: kufry, puste przy wjedzie do miasta, stopniowo nape³nia³y siê z³otymi, srebrnymi i br¹zowymi monetami, a poprzeczne ¿erdzie, tak jak na wiosnê drzewa pokrywaj¹ siê liæmi, obrasta³y naszyjnikami, bransoletami, wisiorkami, b³yszcz¹c w s³oñcu z³otem i szlachetnymi kamieniami. Akurat ten wóz zatrzyma³ siê w miejscu, gdzie sta³ mistrz Klars z czeladnikami i terminatorami. Ludzie z szacunkiem poszeptywali, zerkaj¹c z ciekawoci¹ na ch³opców, którzy z wysi³kiem trzymali w rêkach co przykrytego jaskrawoniebiesk¹ opon¹, oblamowan¹ porodku piêknym z³otym szlaczkiem w niezwyk³e kwiaty. Mistrz potrz¹sn¹³ w³osami, zmoczonymi wod¹ ze wiêtego ród³a Mitry, bez popiechu zdj¹³ oponê i powiesi³ j¹ na jednej z ¿erdzi, obok per³owego naszyjnika i wypchanego aksamitnego trzosa z bezcennym haftem, nad którym nieznana mistrzyni trudzi³a siê zapewne ca³y rok. Pod spodem znajdowa³ siê wielki kufer z ró¿anego drewna, pokryty fantazyjn¹ rzeb¹ i ozdobiony kutymi naro¿nikami w formie lici. Terminatorzy z trudem postawili kufer na wozie i uchylili pokrywê. Zewsz¹d da³y siê s³yszeæ pe³ne zachwytu okrzyki kufer do samej góry nape³niony by³ z³otymi monetami, na których le¿a³ wieniec z ciemnoczerwonymi wendyjskimi rubinami, godnymi samego króla. Conan i Biorri stali niedaleko: jeden z nich mimo woli wyobra¿a³ sobie, ¿e jest posiadaczem tych wszystkich nieprzeliczonych bogactw, a drugi ciesz¹c siê z pogodnego dnia, z muzyki i tañca kap³anów, spogl¹da³ na to z przeczuciem przysz³ych wydarzeñ. Gdyby takie wiêta urz¹dzano przynajmniej dwa razy w roku powiedzia³ poruszony Biorri, przeciskaj¹c siê przez t³um za mistrzem Klarsem pozosta³bym tutaj i przesta³ siê w³óczyæ po wiecie! Zapomnia³em dodaæ, ¿e po z³o¿eniu darów z ogrodu Mitry wyje¿d¿a mnóstwo powozów z winem i wszelkim jad³em, i wiêto trwa do rana. A potem ci, którzy jeszcze mog¹ ustaæ na nogach, id¹ na wiêty Plac, by przygl¹daæ siê pojedynkom. Wtedy znów odbywa 55
siê uczta i to jaka! Dba o to sam ksi¹¿ê. No, dobrze, nie oci¹gaj siê, ju¿ widaæ plac i trzeba stan¹æ bli¿ej o³tarza. Ale nie musieli siê przepychaæ przed mistrzem Klarsem ludzie rozstêpowali siê z szacunkiem, a widz¹c obok niego potê¿nego Conana i szelmowsko umiechniêtego Rudego Biorriego, wiwatowali na ich czeæ tak, jakby byli oni uczestnikami procesji. Biorri ledwie nad¹¿a³ witaæ siê ze swymi licznymi przyjació³mi. Wyszli na plac i zatrzymali siê ko³o wielkiego jesionu, wystrzelaj¹cego wysoko ponad bia³ym ogrodzeniem wiêtego ogrodu, daj¹cego nieco och³ody. Widaæ st¹d by³o dobrze ca³y plac i wolno przesuwaj¹c¹ siê procesjê kap³anów, uroczycie obchodz¹c¹ o³tarz. Ca³kiem blisko, otoczona stra¿¹ przyboczn¹ we wspania³ych strojach, sta³a ksi¹¿êca kareta. Bia³e konie, blask z³ota i szlachetnych kamieni na odzieniu ksiêcia i ksiê¿nej, niebieskie pióropusze i niebieska tunika wonicy przyci¹ga³y uwagê nie mniej ni¿ procesja Mitry z Najwy¿szym Kap³anem na czele i z wozami wype³nionymi najprzeró¿niejszymi darami. Ksi¹¿ê i ksiê¿na stali bez ruchu, góruj¹c nad t³umem jak przepiêkne pos¹gi. Ludzie na placu umilkli, oczekuj¹c g³ównego momentu ceremonii. W ciszy s³ychaæ by³o, jak skrzypi¹ ko³a wozów, wje¿d¿aj¹cych w otwart¹ bramê ogrodu wi¹tynnego. Kap³ani zdjêli ju¿ maski i pozostali tylko w z³otych obrêczach na g³owach. Stanêli bez ruchu po drugiej stronie o³tarza ofiarnego, nie spuszczaj¹c oczu z Najwy¿szego Kap³ana. Nagle, gdzie z daleka zawarcza³y bêbny, a flety odpowiedzia³y im piskiem niczym przestraszone ptaki. Muzyka wci¹¿ narasta³a, a¿ nagle umilk³a. W ciszy, która zapad³a, og³uszaj¹co g³ono zaszumia³y skrzyd³a dzikich go³êbi, lec¹cych nad placem w stronê ksi¹¿êcego pa³acu. Najwy¿szy Kap³an wszed³ na podwy¿szenie przy o³tarzu i powoli uniós³ rêce: Chwa³a potê¿nemu Mitrze! Daje on dobry znak naszemu krajowi! Go³êbie przelatuj¹ce z pól do miasta to symbol zwyciêstwa wiat³a nad Ciemnoci¹! Niech spe³ni siê wola Mitry! Z tymi s³owami zwróci³ siê w stronê wejcia do wi¹tyni. Wysokie wrota otworzy³y siê i m³odzi ch³opcy, niemal jeszcze dzieci, w bia³ych, przybranych z³otem strojach, wynieli czasze z winem ofiarnym i olejem, kosze z p³odami rolnymi i klatki z ptakami. Okr¹¿yli o³tarz zwartym ko³em i zamarli bez ruchu. Najwy¿szy Kap³an zszed³ na dó³ i ch³opcy po kolei zaczêli wspinaæ siê na pod 56
wy¿szenie, sk³adaj¹c dary do czaszy ofiarnej. Wkrótce zosta³a nape³niona po brzegi. Obok niej pozostali tylko ch³opcy, trzymaj¹cy klatki z ptakami. W tym momencie do karety podbiegli s³u¿¹cy i pomogli wysi¹æ ksiêciu i ksiê¿nej. Podeszli oni do klatek i zaczêli je otwieraæ. Ptaki po chwili wahania wylatywa³y na wolnoæ. Najpierw kr¹¿y³y nad zamar³ym placem, a potem skierowa³y siê tam, gdzie zniknê³o stado go³êbi w stronê pa³acu. To znak od Mitry! Nast¹pi¹ wielkie wydarzenia! powiedzia³ kto szeptem za plecami Conana. Czy¿by Dawca ¯ycia mia³ nas wybawiæ od tego wyrodka? ¯eby skrêci³ sobie kark na jutrzejszym turnieju! I dobrze by by³o, gdyby nasz ksi¹¿ê znów sta³ siê taki jak dawniej! odpowiedzia³ mu drugi g³os. Conan chcia³ siê obejrzeæ, ale Biorri szturchn¹³ go w bok. Naczelny Kap³an mia³ ju¿ w rêkach zapalon¹ pochodniê, a inni kap³ani Mitry, stoj¹c na podwy¿szeniu, przy dwiêkach g³onych piewów wolno nieli go ku wielobarwnej stercie p³odów, przystrojonych kwiatami. P³omieñ wystrzeli³ wysoko, nad czasz¹ uniós³ siê s³up ognia, a p³atki kwiatów od razu poczernia³y zwêglone. Ofiara zosta³a przyjêta! Radujcie siê, mieszkañcy Bergheimu! Radujcie siê, mieszkañcy miasta! Nastêpny rok obiecuje urodzaj i pokój! Zawierajcie ma³¿eñstwa, bêd¹ one szczêliwe i urodz¹ siê wam zdrowe dzieci! S³awmy Mitrê, Jasnego Boga, i oddajmy chwa³ê Jemu! I znów nad placem pop³ynê³y dostojne dwiêki pieni, a trwa³o to dot¹d, dopóki nie zgas³a w czaszy ostatnia iskra wiêtego ognia. Odziani na bia³o s³udzy ci¹gle stali wokó³ niej, os³aniaj¹c o³tarz przed t³umem pozosta³y na dnie popió³ mia³ cudowne w³aciwoci lecznicze i kap³ani po zakoñczeniu ceremonii skrupulatnie zbierali go do drogocennego dzbana. Zgie³k, gwar, radosne okrzyki, og³uszaj¹cy dwiêk ró¿nog³osych gongów, zawieszonych u wejcia do wi¹tyni, kwiaty, sypi¹ce siê pod nogi kap³anów, ostatni raz obchodz¹cych plac mo¿na by³o od tego wszystkiego dostaæ zawrotu g³owy, a krew zaczyna³a szybciej kr¹¿yæ w ¿y³ach. Conan lubi³ takie wiêta, gdy wko³o ciesz¹ siê ludzie, zewsz¹d s³ychaæ ¿arty i miech, a wszelkie k³opoty i niepokoje rozwiewaj¹ siê jak poranna mgie³ka w promieniach gor¹cego s³oñca. Cymmerianin mimo woli umiechn¹³ siê na myl, jak dziesiêæ lat temu móg³by siê ob³owiæ w takim odwiêtnym t³umie. Co prawda, móg³by i teraz, ale... Teraz, kiedy tyle przeszed³ w ¿yciu, tyle pozna³ jego se 57
kretów, takie drobne z³odziejstwa wydawa³y mu siê g³upi¹ dziecinad¹. Ale takie cenne stroje, jakie ma na sobie para ksi¹¿êca, która w³anie zbli¿a siê do nich we wspania³ej karecie, godne s¹ uwagi... A wiêc to jest ten ksi¹¿ê Orgeld niegdy zuchwa³y i zarazem m¹dry m³odzieniec, który teraz dosta³ siê w ³apy przeklêtego Ferndina! Conan popatrzy³ na ksiêcia z nag³¹ sympati¹: ten w³adca, jego rówienik, z nieco zmêczon¹ twarz¹, na której usi³owa³ zachowaæ uprzejmy umiech, by³ dok³adnie taki, jak mo¿na go by³o sobie wyobraziæ na podstawie opowieci Lisa i Biorriego. A obok niego... Conan zacz¹³ przepychaæ siê do przodu, nie dostrzegaj¹c zdziwionych spojrzeñ Biorriego i Klarsa. Zatrzyma³ siê dopiero przed stra¿nikami otaczaj¹cymi plac, nie spuszczaj¹c oczu z kobiety, bez ruchu stoj¹cej w karecie u boku ksiêcia. Jak gdyby czuj¹c na sobie zachwycony wzrok Conana, ksiê¿na ledwie dostrzegalnym ruchem zwróci³a ku niemu g³owê i nagle jakby gor¹ca b³yskawica przeszy³a jej cia³o. Krew w niej zakipia³a, zatêtni³a w koniuszkach palców i okrasi³a rumieñcem blade policzki. Kareta ju¿ dawno minê³a wysoki jesion i stoj¹cych pod nim ludzi, a Lawinia ci¹gle widzia³a przed sob¹ te przyzywaj¹ce niebieskie oczy, poci¹g³¹ w³adcz¹ twarz, niepokorne czarne w³osy i potê¿ne ramiona. S¹dz¹c z widoku, by³ to prosty cz³owiek, na którego nie warto zwracaæ uwagi, ale jakie dziwne uczucie radoci i niepokoju nie opuszcza³o ksiê¿nej przez ca³y dzieñ. Ale¿ piêkna jest ta wasza ksiê¿na! powiedzia³ Conan, kiedy przebi³ siê wreszcie przez t³um do Rudego Biorriego. Kareta zniknê³a ju¿ z pola widzenia, a fala ludzi zala³a plac. Co prawda ta po³yskliwa skorupa, w któr¹ siê ubra³a, nie pozwoli³a mi dobrze siê jej przyjrzeæ, ale co za oczy! Jakie usta! Szczêciarz z tego ksiêcia! No, widzê, ¿e i ty nie ocala³e! Wielu s³awnych rycerzy nosi w sercu tê zadrê, i w³anie z myl¹ o tych nieszczênikach u³o¿y³em wiersz ku czci ubóstwianej bogini. Pos³uchaj: O, Lawinio, bogini, wiat³o oczu mych zniewolonych, Nie przestanê wychwalaæ... Hej, Conanie, jeszcze nie skoñczy³em, dok¹d mnie ci¹gniesz?! Biorri ze miechem odpycha³ potê¿ne rêce Cymmerianina, który chcia³ zmusiæ go do milczenia. 58
Od twoich wierszy zasch³o mi w gardle! Choæ nie jestem baronem, wiem, ¿e dla kobiety takie rymy nic nie znacz¹, pos³ucha ich i zapomni. Tak wiêc zachowaj je dla tych ba³wanów wielmo¿ów. A teraz pójdziemy czego siê napiæ. Mówi³e, ¿e bêd¹ wozy z poczêstunkiem. No i gdzie one s¹? Zanim Biorri zd¹¿y³ odpowiedzieæ, ze wszystkich stron rozleg³y siê radosne okrzyki, ludzie na placu rozst¹pili siê i z wrót ogrodu wi¹tynnego jeden za drugim zaczê³y wyje¿d¿aæ wozy zaprzê¿one w byki, których rogi przyozdobiono kwiatami. Wonice w kolorowym odzieniu, z girlandami podzwaniaj¹cych blaszek na rêkawach, weso³o pokrzykiwali na swe zwierzêta i wkrótce wozy, za³adowane pêkatymi beczkami z aromatycznymi pokarmami, potoczy³y siê ulicami Menory, poci¹gaj¹c za sob¹ t³umy ludzi spragnionych wina i zak¹sek.
VIII Zaledwie niebo na wschodzie zaró¿owi³o siê, zapowiadaj¹c nadejcie poranka, kiedy na szerokiej ³¹ce przy wiêtym Placu zatêtni³o ¿ycie. Pali³y siê ogniska, a w ich jasnym wietle ksi¹¿êcy s³udzy ustawiali ostatnie namioty. Kiedy wzejdzie s³oñce, oczom goci uka¿e siê piêkny, ciesz¹cy oczy pó³okr¹g ma³ych namiotów, ozdobionych najprzeró¿niejszymi chor¹giewkami. Bêd¹ tutaj wk³adaæ na siebie zbroje i odpoczywaæ uczestnicy turnieju. Z drugiej strony ³¹ki roz³o¿yli siê kowale i p³atnerze z przenonymi paleniskami i kowad³ami. Niektórym rycerzom zdarzy siê dzi walczyæ tylko raz, ale inni pozostan¹ w szrankach do koñca, chc¹c uzyskaæ b³ogos³awieñstwo Mitry i cenn¹ nagrodê. I oczywicie nie obejdzie siê wtedy bez pomocy dowiadczonych majstrów, potrafi¹cych szybko wyprostowaæ pogiêt¹ zbrojê, naostrzyæ miecz, podkuæ konia. wiêty Plac posypano czystym rzecznym piaskiem. Ostatnimi czasy coraz wiêcej rycerzy chcia³o uczestniczyæ w Turnieju Mitry, przyje¿d¿ali w tym celu z Belverusu, z Nemedii i nawet z s¹siednich królestw. Dlatego pierwszego dnia plac dzielono niskimi barierami na cztery czêci, ¿eby jednoczenie mog³o siê odbywaæ kilka pojedynków. Z tej strony, gdzie do pola siêga³ niewielki zagajnik, dla ksiêcia i jego wity zbudowano wysoki pomost z drewnianym daszkiem. 59
Ni¿ej znajdowa³y siê ³awki dla znaczniejszych goci, a dalej, za ogrodzeniem, t³oczyli siê niecierpliwi mieszkañcy miasta, którzy przybyli tu ju¿ w nocy, ¿eby zaj¹æ lepsze miejsca. Dla kap³anów Mitry naprzeciwko kolorowych namiotów wzniesiono co na kszta³t wi¹tyni: lekki dach wsparty na rzebionych ¿erdziach, niskie a¿urowe wrota, schodki, wiod¹ce prosto na plac turniejowy, i dwie br¹zowe czasze po obu stronach, w których zap³onie wiêty ogieñ Mitry. Teraz, w s³abym wietle poranka, kiedy nie po³yskiwa³y poz³acane pancerze, nie furkota³y na wietrze kolorowe chor¹giewki i wst¹¿ki, nie s³ychaæ by³o zawo³añ heroldów i dwiêku broni, ³¹ka przypomina³a jaki jarmark. Pokrzykiwali do siebie majstrowie i s³udzy. Giermkowie, którzy przybyli wczeniej, zajmowali namioty, k³óc¹c siê miêdzy sob¹. Kupcy, którzy nigdy nie przepuciliby takiej okazji, porozk³adali najprzeró¿niejsze towary i smako³yki, g³ono nawo³uj¹c mieszkañców t³ocz¹cych siê na placu. Robi³o siê coraz janiej i przybywa³o coraz wiêcej ludzi. Chocia¿ do po³udnia, do wiêtej Godziny Mitry, by³o jeszcze daleko, wydawa³o siê, ¿e po³owa mieszkañców Menory zebra³a siê tutaj, na rozleg³ej zielonej polanie. Od samego rana w ksi¹¿êcym pa³acu panowa³ zgie³k i rwetes. Kiedy w³adcy Menory i dworzanie zasiadali przy sto³ach w ogromnej sali bankietowej, której okna wychodzi³y na wschód, s³udzy i koniuchowie szykowali konie do uroczystego przejazdu. Przez otwarte szeroko okna ogromnej, urz¹dzonej wed³ug dawnego zwyczaju sali nap³ywa³o czyste poranne powietrze. Ksiêciu Orgeldowi kiedy bardzo podoba³y siê ciemne, bez poz³oty i rzeb grube belki sufitu, a ciê¿kie br¹zowe lampy ze stercz¹cymi niczym promienie s³oñca bojowymi kopiami wywo³ywa³y w nim uczucie dumy ze s³awnych przodków. Jednak¿e dzi wszystko wydawa³o mu siê tak proste i ubogie, jak w przydro¿nym szynku. Siedzia³ nachmurzony, z niepokojem oczekuj¹c wschodu s³oñca. To w³anie s³oñce najbardziej go dra¿ni³o w ostatnich czasach i od samego rana marzy³ o tym, by jak najszybciej nadesz³a noc z lekkimi, ch³odnymi cieniami, refleksami p³omieni lamp na cianach i twarzach, i tym cudownym, pobudzaj¹cym krew w ¿y³ach uczuciem, ¿e jest nie tylko w³adc¹, lecz równie¿ gospodarzem Bergheimu. Jedynie Ferndin rozumie jego uczucia, odgaduje jego najskrytsze pragnienia! Ju¿ wkrótce zasi¹dzie wród tych hrabiów i baronów, którzy bêd¹ siê rumienili, s³uchaj¹c jego ¿artów. 60
Poczu³ delikatne dotkniêcie d³oni. Lawinia patrzy³a na niego spokojnymi jasnymi oczyma, w g³êbi których kry³ siê niepokój. Wschodzi s³oñce! Czas nape³niæ kubki! Wszyscy czekaj¹ na twe s³owa, poranne s³owa w³adcy Bergheimu! Orgeld westchn¹³, podniós³ rêkê i natychmiast s³udzy, jakby tylko czekaj¹c na ten znak, zaczêli nape³niaæ z³ote kubki pienistym winem Mitry. Napój, którego receptura stanowi³a tajemnicê kap³anów Jasnego Boga, sporz¹dzano tutaj, w Menorze, z cierpkich win kupowanych w Puantanie. ¯adne inne wino nie by³o tak lekkie i nie powodowa³o takiego radosnego szmeru w g³owie. Pierwszy dzieñ Turnieju Mitry zawsze zaczynano od wypicia kubka tego wina o wschodzie s³oñca. Skraj z³ocistego dysku wychyn¹³ zza horyzontu, poz³acaj¹c bezchmurne niebo. Chwa³a Przenajjaniejszemu Mitrze, niech towarzyszy nam Jego b³ogos³awieñstwo, niech otacza ³askami Bergheim, ¿eby i w nastêpnym roku, jak i dot¹d, nic nie zam¹ci³o naszej radoci! Te s³owa, które ksi¹¿ê zawsze wypowiada³ z tak¹ ³atwoci¹ i uczuciem, teraz ledwie przechodzi³y mu przez gard³o, a usta z trudem uk³ada³y siê do czego w rodzaju umiechu. Lawinia patrzy³a na mê¿a spokojnie, ale serce jej ciska³o siê ze strachu i wciek³oci. Jak gdyby zrzuciwszy z pleców wielki ciê¿ar, ksi¹¿ê bezsilnie opad³ na fotel. Kubek zimnego wina nieco go odwie¿y³. Nic nie jedz¹c, kaza³ sobie jeszcze nalaæ po dwakroæ. Jednak tym razem nie poczu³ radosnego upojenia. A s³oñce wznosi³o siê coraz wy¿ej, olepiaj¹c oczy. Wokó³ krêcili siê s³udzy, roznosz¹c wi¹teczne potrawy na z³otych i srebrnych pó³miskach. Dworzanie rozmawiali z o¿ywieniem na temat oczekuj¹cego ich widowiska. Imiê Ferndina wypowiadano z ironi¹, poniewa¿ nikt sporód siedz¹cych przy stole nie wierzy³ w zwyciêstwo tego ¿a³osnego przyb³êdy, który nie wiadomo w jaki sposób zdoby³ poparcie ksiêcia. Wszyscy byli przekonani, ¿e wiêty Turniej przyniesie sromotn¹ klêskê bezczelnemu parweniuszowi i ¿e zostanie on wygnany z ksiêstwa. Poranna uczta trwa³a w najlepsze, a na górnym kru¿ganku cicho przygrywa³y flety i piszcza³ki. Tymczasem ten, który tak bardzo pragn¹³ zaj¹æ miejsce przy stole obok ksiêcia, siedzia³ sam w swej sypialni, z nienawici¹ spogl¹daj¹c na czerwonawe poranne s³oñce. Dawno ju¿ wypi³ wino z kujeb¹, daj¹ce si³ê i m³odoæ staremu cia³u. Przy szerokiej ³awie nakrytej miêkkim dywanem czeka³ na Ferndina smag³y milcz¹cy s³uga. 61
Przeklête s³oñce! Przez pó³ nocy b³aga³em Seta, ¿eby chmury zakry³y niebo i ta ¿ó³ta kula nie wisia³a mi nad g³ow¹! Ale wkrótce nastan¹ inne czasy, s³oñce na mój rozkaz bêdzie siê kry³o za chmurami! Bergheim to tylko zap³ata za te umiejêtnoci, i Set j¹ otrzyma! Rób swoje, Akrusie, rozmasuj mi cia³o jak nale¿y. Przygotowa³e kocie skórki? Tak, panie, jak kaza³e, dwie rude i trzy czarne. Nie mia³e trudnoci ze schwytaniem kotów? Czarne rzuci³y siê na przynêtê jak g³odne tygrysy, a potem spokojnie siedzia³y w worku, ale... Mów dalej, to bardzo wa¿ne. Z rudymi niele siê namêczy³em. Przez d³u¿szy czas w ogóle nie mog³em natrafiæ na ¿adnego rudego kota, a kiedy ju¿ je znalaz³em, wcale nie chcia³y przyjæ do przynêty. Co niezwyk³ego! Musia³em je ³owiæ sieci¹ i podrapa³y mi rêce. Mówisz, ¿e podrapa³y? A wiêc czekaj¹ mnie jakie nieoczekiwane trudnoci... No a co by³o potem? Kiedy w nocy po³o¿y³em ich wnêtrznoci na Czarnym O³tarzu i zapali³em ogieñ ofiarny, ci¹gle gas³, dopóki nie doda³em kilku kropli wê¿owego jadu... Wówczas ogieñ buchn¹³ a¿ po korony drzew i ofiara zosta³a przyjêta. Tak... Zwyciê¿ê, ale bêdê musia³... Dobrze, zaczynaj, potem rozetrzesz smarowid³o skórkami, najpierw rudymi, a nastêpnie czarnymi! Ferndin rozebra³ siê i po³o¿y³ na ³awie. S³uga odpi¹³ od pasa pêkaty flakon ze srebrnym korkiem i zacz¹³ smarowaæ skórê swego pana obrzydliwie mierdz¹cym zielem. Jednak¿e Ferndin chêtnie wdycha³ tê ciê¿k¹ woñ, mru¿¹c oczy i postêkuj¹c z rozkoszy. Równie¿ s³uga, rozcieraj¹c mocnymi rêkoma cia³o swego pana, tak chciwie w¹cha³ ten zapach, ¿e a¿ mu dr¿a³y nozdrza, i co jaki czas oblizywa³ jêzykiem w¹skie usta. Wkrótce cia³o Ferndina b³yszcza³o od br¹zowawej t³ustej mazi. S³uga wydosta³ z niewielkiego skórzanego woreczka dobrze wyprawione kocie skórki i roz³o¿y³ je na pod³odze. Na rêkach Akrusa, do ³okci pokrytych g³êbokimi wie¿ymi szramami, co jaki czas pojawi³y siê krople krwi, które pospiesznie zlizywa³. Zdaje siê, ¿e jeszcze zosta³o trochê tej maci, mo¿esz ni¹ posmarowaæ swoje skaleczenia ³askawie zezwoli³ Ferndin. S³uga sk³oni³ siê z szacunkiem: Dziêkujê ci, panie! Jeli jednak mo¿na, posmarujê je potem, kiedy krew przestanie ciec. 62
Oczywicie, ¿e nie teraz! Dla ciebie nie stanowi ró¿nicy, czy to krew obca, czy twoja, byle tylko by³a! Rozcieraj, nie traæ czasu! Rude skórki zamigota³y w rêkach Akrusa, a Ferndin, zagryzaj¹c wargi, od czasu do czasu wykrzykiwa³: O, Wszechmocny Secie! Nie tak energicznie! Delikatniej, delikatniej! Pali mnie jak ogieñ! Och! A teraz nogi! I nie zapomnij o stopach! Nie mog¹c ju¿ d³u¿ej wytrzymaæ, Ferndin gwa³townie odepchn¹³ s³ugê nog¹, zerwa³ siê i zacz¹³ biegaæ po komnacie, ¿eby ostudziæ ¿ar. Na ca³ym ciele mia³ purpurowe plamy, podskakiwa³ jak na roz¿arzonych wêglach i rzuca³ przekleñstwami. S³uga wsta³ z pod³ogi, wzi¹³ jedn¹ z czarnych skórek i uchwyciwszy w³aciwy moment przy³o¿y³ j¹ do pleców swego pana. Nareszcie! Spiesz siê, bo oszalejê od tego ¿aru! O, jak dobrze! Jaki mi³y ch³ód! Znowu czujê siê m³ody i mogê walczyæ choæby z setk¹ baronów! Jeszcze, jeszcze, czemu ledwie muskasz mi plecy? Silniej! O, tak! O, Secie, dziêki ci za tw¹ m¹droæ! Rzuæ ju¿ tê skórkê, Akrusie, we nastêpn¹! Rozp³aszczy³ siê na pod³odze, a s³uga klêcz¹c, gwa³townie rozciera³ mu pier, brzuch, nogi. Rêce Ferndina, ci¹gle jeszcze pokryte czerwonymi plamami, konwulsyjnie drapa³y pod³ogê, ale Akrus, bojaliwie zerkaj¹c na silne palce swego pana, nawet nie mia³ zamiaru zbli¿aæ siê do nich z koci¹ skórk¹. Skoñczywszy rozcieraæ stopy, s³uga zrêcznie odskoczy³ na bok, schwyci³ ostatni¹ czarn¹ skórkê i rzuci³ Ferndinowi, który z³apa³ j¹ w locie, usiad³ na dywanie i sam zacz¹³ rozcieraæ sobie rêce. Widzê, ¿e nie zapomnia³e, jak to by³o ostatnim razem! Tak, niewiele brakowa³o, a pozby³bym siê wiernego s³ugi! Za to ty czego siê nauczy³e i jestem rad, ¿e nie skrêci³em ci wówczas karku... No, to ju¿ wszystko, teraz mo¿na siê ubieraæ! Ferndin sprê¿ystym krokiem podszed³ do lustra i z satysfakcj¹ zacz¹³ podziwiaæ swe muskularne cia³o ze wzgórkami stalowych miêni i skór¹ tak wie¿¹ jak u siedemnastoletniego ch³opca. Akrus, z szacunkiem stoj¹c z ty³u, trzyma³ w rêkach cienk¹ koszulê. Czy mogê byæ pewien tego... jak mu tam... Gordiona, którego zw¹ Nieprzekupnym? zapyta³ Ferndin, wolno wk³adaj¹c koszulê, rozkoszuj¹c siê dotykiem ch³odnej tkaniny. Nieprzekupny! Dlatego tak go nazywaj¹, poniewa¿ nikt jeszcze nie próbowa³ go przekupiæ. Opowiada³em ju¿, jak siê przestraszy³, kiedy kilka dni temu straci³ swój dwiêczny g³os. 63
Tak, to by³o bardzo zabawne, Akrusie. Kogo by wówczas Najwy¿szy Kap³an wyznaczy³ do losowania? Jakiego m³odego herolda o dononym g³osie, a Gordion zosta³by zwyk³ym stra¿nikiem... Ten biedak, kiedy razem z winem po³kn¹³ czarn¹ per³ê naszego w³adcy, Seta, ca³kiem zaniemówi³. Czego tylko nie próbowa³, ¿eby jako pobudziæ swe gard³o! A jak przyj¹³ to, co powiedzia³e o mnie? Wiem, ¿e s³udzy w pa³acu, a nawet mieszczanie, s¹ le do mnie nastawieni. Wierz¹, ¿e to sam Mitra decyduje o rezultacie pojedynków! No wiêc co powiedzia³? Teraz Gordion Nieprzekupny jest jednym z najwierniejszych s³ug mojego pana! Kiedy us³ysza³, ¿e chce mu pomóc sam Ferndin, przyjaciel ksiêcia Orgelda, wytrzeszczy³ oczy i poprzysi¹g³ na g³owê swej matki a to dla nich najwiêtsza przysiêga ¿e uczyni wszystko, co rozka¿esz, panie! Nie jest taki g³upi. Zrozumia³, drañ, ¿e nic nie robi siê za darmo! Tak, mój panie, teraz mo¿esz wybieraæ sobie przeciwników wed³ug w³asnej woli, a s³awetny Gordion, wyci¹gaj¹c z czaszy p³ytki z imionami, g³ono obwieci to ku radoci t³umu! Dobrze, jestem dzi z ciebie bardzo zadowolony, Akrusie! Czas iæ... A teraz zniknij, stañ siê nie zwracaj¹cym uwagi zwyk³ym mieszkañcem miasta i krêæ siê w pobli¿u tego Nieprzekupnego. Dam ci znak, który przeciwnik mi nie odpowiada... Widzê, ¿e jaka si³a wmiesza³a siê w moje plany, dlatego b¹d czujny! Wieczorem czeka na ciebie nagroda, pamiêtaj o tym! Ferndin, gotów ju¿ do wyjcia, ostatni raz spojrza³ w lustro i podkrêci³ w¹sy z umiechem, który co rano nak³ada³ na sw¹ twarz jak elegant wk³ada na g³owê aksamitn¹ czapkê. Wyszli z komnaty i przydzielony Ferndinowi pa pobieg³ co si³ w nogach do stajni z rozkazem wyprowadzenia koni. Tymczasem Akrus niezauwa¿enie znikn¹³ w jednym z licznych korytarzy pa³acu. Kiedy Ferndin dotar³ do wiêtego Placu, zbierali siê ju¿ tam rycerze, pragn¹cy wzi¹æ udzia³ w turnieju. Widzowie, którzy z uciech¹ szeptali pomiêdzy sob¹, ¿e faworyt ksiêcia stchórzy³ w ostatniej chwili, obawiaj¹c siê o swe ¿ycie, skoro tylko ujrzeli go przy ostatnim namiocie, umilkli przestraszeni. Odezwa³y siê tr¹by, og³aszaj¹c przybycie ksiêcia i ksiê¿nej. S³oñce, zbli¿aj¹c siê do zenitu, weso³o igra³o z chor¹giewkami trzepo 64
cz¹cymi na wietrze, po³yskiwa³o na z³otych haftach strojów. Wkrótce ludzie ze wity ksiêcia i gocie honorowi zajêli ³awy pokryte drogimi kobiercami, z aksamitnymi poduszkami dla dam. Ludzie powitali ksiêcia i ksiê¿nê radosnymi okrzykami, wzlecia³y pod niebo czapki, a tr¹by zagrzmia³y og³uszaj¹co. Osun¹wszy siê na fotel, ksi¹¿ê wolno podniós³ rêkê by³ to znak do rozpoczêcia Wielkiego Turnieju. Radosna muzyka tr¹b ust¹pi³a miejsca melodyjnemu podzwanianiu gongów z drewnianej wi¹tyni. Na plac wyszli kap³ani Mitry na czele z Najwy¿szym Kap³anem.W tym samym czasie przez szerok¹ bramê, która otworzy³a siê w drugim koñcu ogrodzenia, wolno wjechali rycerze. By³o ich trzydziestu; czekaj¹c na b³ogos³awieñstwo, stanêli w szeregu naprzeciw kap³anów w bia³o-z³otych strojach. Obok Najwy¿szego Kap³ana stan¹³ z wielk¹ srebrzyst¹ czasz¹ w rêkach sam Gordion Nieprzekupny. Ka¿dego roku wyci¹ga³ z tego naczynia z³ote tabliczki i wykrzykiwa³ na ca³y plac wolê Najjaniejszego Mitry. Ptaki, zaniepokojone ju¿ przedtem ha³asem tr¹b i gongów, ucieka³y w pop³ochu z zagajnika, gdy tylko us³ysza³y jego potê¿ny g³os. Gordion by³ tak nieod³¹czn¹ postaci¹ Wielkiego Turnieju, jak ksi¹¿ê czy Najwy¿szy Kap³an. Ten szczup³y cz³owiek z wy³upiastymi oczami potrafi³ przekrzyczeæ zgie³k wzburzonego t³umu i ryk tr¹b. I teraz ludzie przycichli w oczekiwaniu na ulubione widowisko. Gordion wydosta³ z czaszy zwój z zasadami Mitry. Wed³ug tych zasad rokrocznie, z pokolenia na pokolenie, odbywa³y siê turnieje na wiêtym Placu. Rycerze, stoj¹c naprzeciw Gordiona, zamarli, zerkaj¹c jedynie k¹tem oka na co znaczniejszych przeciwników. Widzowie, szeptem wymieniaj¹c miêdzy sob¹ uwagi, przygl¹dali siê gronemu szeregowi. Najwiêksze wra¿enie robili dwaj wojownicy, stoj¹cy na skraju po przeciwnych stronach: Ferndin w bogatej, b³yszcz¹cej z³otem zbroi, na gor¹cym, m³odym, szarym ogierze, co by³o kolorem rzadko spotykanym w tych stronach, i potê¿nie zbudowany wojownik na ciê¿kim czarnym rumaku, w czarnej zbroi, który po raz pierwszy tego ranka pojawi³ siê na placu. Nikt nie wiedzia³, kto to taki i sk¹d przyby³, ale dla wielu rycerzy widok nieznajomego oznacza³ koniec marzeñ o zwyciêstwie. Gdy s³oñce dosiêg³o zenitu, dwiêk gongów pop³yn¹³ nad szerok¹ polan¹. Najwy¿szy Kap³an podniós³ i opuci³ laskê ze z³otym dyskiem, a Gordion wyszed³ dumnie naprzód i oznajmi³: 5 Conan i podziemie niewoli
65
Najjaniejszy Mitra, Bóg Obfitoci, Sprawca i Obroñca ¯ycia, nakazuje rozpocz¹æ te zmagania wojowników, ¿eby jeden z nich, najdzielniejszy i najbardziej sprawny w walce, wybrany przez samego Boga, otrzyma³ nale¿n¹ nagrodê! Zwyciêzca otrzyma tytu³ i stanie siê szlachetnym rycerzem, jeli stan¹³ w szranki jako cz³owiek prostego urodzenia. Jeli zwyciêzca jest rycerzem, otrzyma nagrodê, która pomno¿y jego maj¹tek, i tytu³, zapewniaj¹cy mu jeszcze wiêksz¹ s³awê. Zwyciêzca bêdzie wiernie s³u¿y³ ksiêciu s³awnego Bergheimu, albowiem taka jest wola Mitry. Rycerze, którzy chc¹ wzi¹æ udzia³ w turnieju, maj¹ podaæ do powszechnej wiadomoci swe imiê i zawo³anie. Otrzymaj¹ wówczas z³ote medaliony ze Znakiem Mitry. Takie same medaliony bêd¹ umieszczone w srebrnej czaszy do ci¹gniêcia losów. Rycerze wed³ug woli Mitry zostan¹ podzieleni na pary i maj¹ walczyæ ze sob¹ do ostatecznego zwyciêstwa. Ci, którzy zwyci꿹, znów zostan¹ podzieleni na pary i maj¹ walczyæ miêdzy sob¹ do zwyciêstwa. Rycerze bêd¹ u¿ywaæ w walce bojowego orê¿a mieczy, bu³aw, sztyletów i nikt nie ma prawa przerwaæ pojedynku. Zwyciêzca, jeli jego przeciwnik nie jest ju¿ zdolny do walki, mo¿e darowaæ mu ¿ycie. Rycerz mo¿e siê poddaæ i wówczas pojedynek zostaje zakoñczony. Dwaj rycerze, którzy pokonali wszystkich innych, maj¹ odbyæ decyduj¹c¹ walkê nastêpnego dnia w po³udnie. Ten, kto bêdzie zmierza³ do zwyciêstwa w sposób nieuczciwy, zostanie przeklêty przez Mitrê. Nikt nie mo¿e powiedzieæ, ¿e nie zna³ zasad turnieju! Niech nam b³ogos³awi Jasny Bóg! Z tymi s³owami Gordion odda³ zwój jednemu z kap³anów i odsun¹³ siê na bok. Stoj¹c z czasz¹ za plecami Najwy¿szego Kap³ana, Gordion dobrze widzia³ wszystkich wojowników, ale bardziej go teraz interesowa³ zbity t³um, w którym bezskutecznie usi³owa³ kogo wypatrzeæ. Wreszcie jego rozbiegane oczy napotka³y maleñkiego, ruchliwego staruszka, i Gordion odetchn¹³ z ulg¹. A stary ¿ebrak ci¹gle krêci³ siê za plecami rycerzy, mrucz¹c co i wymachuj¹c rêkoma. Nikt nie próbowa³ odpêdziæ go od namiotów, a handlarze, uwa¿aj¹c starusz 66
ka za nienormalnego, na wycigi czêstowali go jedzeniem. W Menorze, jak zreszt¹ w ca³ej Nemedii, ob³¹kanych traktowano ze szczególnym szacunkiem: uwa¿ano, ¿e s¹ bli¿ej bogów ni¿ zwykli miertelnicy, ¿e nawet mog¹ przepowiadaæ przysz³oæ. Rozgniewaæ takiego biedaka to jak rozdra¿niæ demona jego przekleñstwo mog³o sprowadziæ nieszczêcie na ka¿dy dom, na ka¿dego, kto po¿a³uje dla starca kawa³ka chleba. I oto teraz wcibski ¿ebrak, szczerz¹c zêby w umiechu i robi¹c g³upie miny, krêci³ siê za plecami potê¿nie zbudowanego rycerza, stoj¹cego na samym skraju szeregu. Gordion przeniós³ wzrok z niego na Ferndina, który ledwie dostrzegalnie skin¹³ g³ow¹. Najwy¿szy Kap³an chwilê sta³ g³êboko pogr¹¿ony w mylach, a potem wyci¹gn¹³ laskê w stronê nieznajomego na czarnym ogierze, daj¹c mu znak, by siê zbli¿y³. Rycerz podjecha³ niemal bez u¿ycia wodzy, zeskoczy³ na ziemiê i sk³oni³ siê. Jak siê nazywasz i sk¹d pochodzisz? zapyta³ Najwy¿szy Kap³an. Jestem Conan z Cymmerii odpar³ czarnow³osy olbrzym, spogl¹daj¹c na niego zimnymi niebieskimi oczami. Czy przysiêgasz, ¿e bêdziesz walczy³ zgodnie z Zasadami Mitry? Przysiêgam! Conan, jak nauczy³ go rano mistrz Klars, przyklêkn¹³ na jedno kolano, wyci¹gn¹³ z pochwy miecz i wbi³ go mocno w piasek. Najwy¿szy Kap³an wyci¹gn¹³ rêkê, a s³udzy podali mu szerok¹ czaszê z wod¹ ze ród³a Mitry. Krople aromatycznej wody zab³ys³y na twarzy i w³osach Cymmerianina, sp³ynê³y na miecz i zbrojê, zmoczy³y grzywê konia. Jeden z kap³anów, piewaj¹c psalm ku czci Mitry, podszed³ do Najwy¿szego Kap³ana z innym naczyniem, nieco podobnym do dzbana z w¹sk¹ szyjk¹. W³o¿y³ do rodka rêkê i wyci¹gn¹³ okr¹g³¹ z³ot¹ blaszkê na jedwabnym sznurku. Mitra daje ci Znak Ptaka! Pochyl g³owê, Cymmerianinie! Mówi¹c to, na³o¿y³ Conanowi podzwaniaj¹cy medalion. Natychmiast te¿ drugi kap³an wrzucil do naczynia Nieprzekupnego Gordiona tak¹ sam¹ z³ot¹ blaszkê. Conan rodem z Cymmerii! Znak Ptaka! gromkim g³osem obwieci³ Gordion, wyst¹piwszy do przodu. Conan wskoczy³ na konia i zaj¹³ swe miejsce w szeregu rycerzy. Na rodek placu wyje¿d¿a³ ju¿ nastêpny rycerz. 67
IX Popatrz, moja piêkna ksiê¿no, ilu tym razem zebra³o siê rycerzy! Ju¿ od dawna, od czasu, gdy odwiedzi³ nas król, nie by³o tylu chêtnych do zmierzenia siê na turnieju. Zaprawdê, rok ten obfituje we wszystko zarówno w p³ody ziemi, jak i w odwagê. Tak, ksi¹¿ê, dzi ka¿dy, kto jest ci wierny i wystarczaj¹co silny, staje w szranki! W s³owach ksiê¿nej kry³a siê ironia i pewna aluzja, ale on nie zrozumia³ tego. Te¿ tak mylê, moja droga! Przecie¿ nawet Ferndin, ten weso³ek, postanowi³ wzi¹æ udzia³ w turnieju. Och, Lawinio, jaki to m¹dry cz³owiek! Kiedy co mi radzi, nie mam w¹tpliwoci, ¿e to jedyna s³uszna droga. Nie to, co stary Diss: on zawsze kaza³ mi samemu znaleæ wyjcie z sytuacji, a potem wszystko zmienia³! Te¿ mi doradca! No, pokój jego prochom... Ferndin ma nadziejê, ¿e Mitra pomo¿e mu odnieæ zwyciêstwo, a wówczas bêdzie móg³ zaj¹æ miejsce biednego Dissa. O, Najjaniejszy Mitro! Tak te¿ s¹dzi³am, ¿e w³anie do tego zmierza! Twarz ksiê¿nej poczerwienia³a z gniewu, a oczy jej spochmurnia³y. Orgeldzie, czy jeste lepy, ¿e nic nie widzisz?! Ci ludzie zebrali siê na placu, by nie dopuciæ do w³adzy tego niegodnego cz³owieka, ¿eby uratowaæ Bergheim i ciebie! Ksi¹¿ê machn¹³ rêk¹, jakby opêdzaj¹c siê od natrêtnej muchy. Jeste m¹dra, Lawinio, bardzo m¹dra, ale mimo wszystko masz rozum kobiecy! Jak ka¿da kobieta boisz siê cieni i widzisz niebezpieczeñstwa tam, gdzie ich nie ma. Po raz ostatni mówiê ci zostaw Ferndina w spokoju albo siê pogniewam! Nie przeszkadzaj mi w ogl¹daniu turnieju, nie odwracaj uwagi g³upimi podejrzeniami! Ksiê¿na pustym wzrokiem patrzy³a na t³um i zagryza³a usta, by powstrzymaæ gniewne s³owa. W tym w³anie momencie rozleg³ siê g³ony jak huk grzmotu okrzyk Nieprzekupnego Gordiona, od którego m³oda ksiê¿na drgnê³a mimo woli. Powróci³a do rzeczywistoci. Znów widzia³a wiêty Plac, kap³anów w nie¿nobia³ych szatach i po³yskuj¹cy stal¹ szereg wojowników. Conan rodem z Cymmerii! Znak Ptaka! Ksiê¿na w roztargnieniu spojrza³a na rycerza, który szykowa³ siê ju¿, ¿eby wskoczyæ na konia, i serce zabi³o jej mocniej. Pozna³a go! To by³ ten sam olbrzym z b³yszcz¹cymi niebieskimi oczami, który patrzy³ wczoraj na ni¹ na placu z takim zachwytem. I jeszcze co 68
sobie przypomnia³a. Zerknê³a na sw¹ d³oñ i sploty linii u³o¿y³y siê w obraz spogl¹daj¹cej na ni¹ twarzy. Tak, to by³a ta sama twarz, któr¹ ujrza³a wówczas u czarownicy! I skrzy¿owane miecze! Znaczy wiêc, ¿e tu, na Wielkim Turnieju, wa¿¹ siê losy ksiêstwa! Lawinia, nie zwracaj¹c ju¿ uwagi na ksiêcia, który ci¹gle co mówi³, wbi³a wzrok w potê¿nego rycerza. Tymczasem rycerze jeden za drugim wyje¿d¿ali na rodek pola i przyklêkaj¹c przed Najwy¿szym Kap³anem sk³adali przysiêgê Mitrze. Nad wiêtym Placem przetacza³y siê og³uszaj¹ce okrzyki Gordiona: Szlachetny rycerz, hrabia Margus z Satonu! Znak Deszczu! Szlachetny rycerz, baron Rifsain z Berketu! Znak Ryby! Szlachetny rycerz, hrabia Brain z Merdifu! Znak Wiatru! Imiê Braina na chwilê zwróci³o uwagê ksiê¿nej. Przeliznê³a siê obojêtnym wzrokiem po zgrabnej sylwetce m³odego rycerza, patrz¹cego nie na Najwy¿szego Kap³ana, lecz na ni¹, i lekko siê do niego umiechnê³a. A potem znów wpatrzy³a siê w czarnow³osego wojownika, chc¹c pochwyciæ jego spojrzenie. Conan! A wiêc tak siê nazywa! Z zimnej barbarzyñskiej Cymmerii! Nawet nie spojrzy w stronê ksi¹¿êcej lo¿y, widocznie nie istnieje ju¿ dla niego nic prócz przysz³ej walki, i ¿adne myli o kobietach nie zaprz¹taj¹ mu g³owy. Lawinia patrzy³a na Conana z przedziwnym uczuciem: mia³a wra¿enie, ¿e to jej w³asne nogi spinaj¹ bojowego rumaka, ¿e to jej rêce nie mog¹ siê doczekaæ chwili, gdy wreszcie wyci¹gn¹ miecz i opuszcz¹ go na g³owê znienawidzonego wroga. Nigdy jeszcze ¿aden turniej nie wzburzy³ w niej tak krwi, choæ serce pozosta³o zimne jak lód. Ferndin rodem z Zamory! Znak Wê¿a! gromkim g³osem oznajmi³ Gordion i podstawi³ czaszê, by wrzucono do niej ostatni¹ z³ot¹ blaszkê. I nikt, nawet najbli¿ej stoj¹cy, nie zauwa¿y³, kiedy znalaz³a siê ona w jego rêkawie. W drugim rêkawie dawno ju¿ le¿a³a schowana blaszka ze Znakiem Ptaka. Znów zagra³y tr¹by i s³udzy rozjechali siê po ca³ym placu, zbieraj¹c trzosy i pojedyncze monety, szczodrze rzucane zewsz¹d. Szczodroæ i obfitoæ! wo³ali, przeje¿d¿aj¹c obok o¿ywionych widzów. Szczodroæ i obfitoæ! Zwyciêstwo temu, który najbardziej na nie zas³u¿y! Czeæ i chwa³a! Tymczasem rycerze opucili plac i czekaj¹c na losowanie zajêli miejsce w szeregu za bram¹. Ksi¹¿êcy s³udzy sprawnie ustawili zdjête na czas uroczystych ceremonii ogrodzenie, dziel¹ce plac na cztery 69
czêci. Zaraz Mitra g³osem Gordiona obwieci sw¹ wolê zestaw czterech par, które maj¹ potykaæ siê ze sob¹. Nieprzekupny Gordion, wystawiaj¹c na próbê cierpliwoæ zamar³ego z wra¿enia t³umu, d³ugo grzeba³ rêk¹ w czaszy, a¿ wreszcie wyci¹gn¹³ z niej po³yskuj¹c¹ w s³oñcu z³ot¹ blaszkê i og³osi³ imiê pierwszego wojownika: Znak Wiatru! Szlachetnie urodzony rycerz, hrabia Brain! I przekaza³ blaszkê s³udze. Potem tak samo wolno w³o¿y³ rêkê w czaszê i znów zacz¹³ podzwaniaæ blaszkami. I oto ma ju¿ znak przeciwnika m³odego Braina: Znak Ptaka! Conan z Cymmerii! Wymienieni rycerze natychmiast na³o¿yli podane im przez giermków he³my, chwycili tarcze i zajêli miejsce przy bramie. Potem stanê³a za nimi druga para, trzecia i czwarta. Radosny ryk t³umu, witaj¹cego pierwszych walcz¹cych, by³ tak g³ony, ¿e zag³uszy³ dwiêk tr¹b. Heroldowie uroczycie odprowadzali ka¿d¹ parê na miejsce i rycerze, zwróciwszy konie w stronê lo¿y ksi¹¿êcej, zamarli w oczekiwaniu na znak do walki. Ksi¹¿ê Orgeld, zapomniawszy o smutku i nudzie, które tak mu ostatnio doskwiera³y, pa³aj¹cymi oczami spogl¹da³ na jedców w b³yszcz¹cych zbrojach. Wsta³ z fotela i da³ znak heroldowi, który krzykn¹³ g³ono: Na stanowiska! I zatr¹bi³. Rycerze zawrócili konie i rozjechali siê w przeciwne strony. Rêka ksiêcia, ciskaj¹ca czerwon¹ skórzan¹ pi³kê, na chwilê zamar³a uniesiona w powietrzu i opad³a przy wtórze tr¹b. Natychmiast na polu walki zar¿a³y konie i stal zadzwoni³a o stal. Rycerze walczyli, zdumiewaj¹c widzów swymi umiejêtnociami i zrêcznoci¹, pocz¹tkowo nie czyni¹c sobie krzywdy, jak gdyby chc¹c wybadaæ s³abe punkty przeciwników. Jednak ju¿ wkrótce uwagê t³umu a tak¿e goci, dworzan, ksiêcia i ksiê¿nej przyci¹gnê³a jedna walcz¹ca ze sob¹ para potê¿ny Cymmerianin i szczup³y, zrêczny Brain. Wszyscy pamiêtali, ¿e w poprzednim roku m³odzieniec ten odniós³ b³yskotliwe zwyciêstwo, nie zabijaj¹c ani jednego ze swych przeciwników. I tym razem mieszkañcy miasta ¿yczyli sukcesu w³anie jemu, wiernemu s³udze ksiêcia Orgelda. Jednak trafi³ mu siê trudny przeciwnik tutaj, w Nemedii, jak i w ca³ej Hyperborei, wiele s³yszano o odwadze i sile cymmeriañskich wojowników, którzy za nic mieli lodowate demony 70
i ziej¹ce ogniem smoki. I oto teraz los rzuci³ do ich maleñkiego ksiêstwa jednego z tych poszukiwaczy przygód. Kim jest ten barbarzyñca o twarzy pokrytej szramami? A jeli ów przybysz jest jeszcze gorszy od przeklêtego Ferndina? I jeli nagle oka¿e siê zwyciêzc¹? Na trzech placach pojedynki zakoñczono doæ szybko rycerze, którzy zostali lekko ranni, uznali siê za pokonanych. Postêpowano tak doæ czêsto, co spotyka³o siê z pe³n¹ akceptacj¹ kap³anów Mitry i samego ksiêcia: nie by³o sensu traciæ wiernych wasali. Jednak walka na czwartym polu, przyci¹gaj¹ca uwagê wszystkich widzów, zanosi³a siê na d³u¿sz¹. Obaj przeciwnicy jak gdyby starali siê zademonstrowaæ wszystkie swoje mo¿liwoci, zrêcznie atakuj¹c i równie dobrze siê broni¹c. Conan od razu pozna³ swego przeciwnika: by³ to ten sam m³odzieniec, który wypróbowywa³ miecze na podwórzu mistrza Klarsa. Ju¿ wówczas Cymmerianin zwróci³ uwagê na to, z jak¹ zrêcznoci¹ i szybkoci¹ zadaje on ciosy, a teraz sam musia³ odparowywaæ b³yskawiczne ataki Braina. Jednak¿e Conan, który stoczy³ w swym ¿yciu mnóstwo walk, gdzie rycerskoæ okazywa³a siê zgubnym luksusem, nawet w tak krótkim czasie zdo³a³ odkryæ niejedn¹ mo¿liwoæ pokonania sprytnego ch³opaka mocnym uderzeniem. K¹tem oka widzia³, w jaki sposób zakoñczono walki na s¹siednich placach. Ten ch³opak, zapalczywy i mia³y do zuchwa³oci, podoba³ mu siê coraz bardziej. Trzeba siê jeszcze z nim pobawiæ, niech poka¿e, co umie, a potem... Conan ju¿ wiedzia³, jak zakoñczy pojedynek. Miecze ciera³y siê, dzwoni¹c i krzesz¹c iskry, rozgor¹czkowane konie stawa³y dêba, a pojedynek ci¹gle trwa³. Ludzie, którzy pocz¹tkowo nieufnie spogl¹dali na Cymmerianina, spodziewaj¹c siê, ¿e bêdzie walczy³ brutalnie i nieczysto, stopniowo zaczêli braæ jego stronê. Mieszkañcy Menory, wytrawni znawcy turniejów, doskonale widzieli, ¿e ten olbrzymi barbarzyñca nie chce korzystaæ ze wszystkich swoich mo¿liwoci. I wkrótce zamiast Braina, zaczêli dopingowaæ Conana: Conan, tnij! mia³o, Cymmerianinie! Chwa³a i zwyciêstwo! Dalej, dalej! Ksi¹¿ê siedzia³ w wysokim fotelu jak na szpilkach, wstawa³, wychyla³ siê przez barierê i wo³a³: Co za cios! Ale wojownik! Dalej, Cymmerianinie! Tnij! Lawinia nie spuszcza³a z Conana zachwyconych oczu, pewna jego zwyciêstwa, i porusza³a ustami, bezdwiêcznie powtarzaj¹c jego imiê. 71
Jedcy, rozgrzani walk¹, rozjechali siê, ustawiaj¹c do nastêpnego ataku. Conan spi¹³ ostrogami rumaka i rzuci³ siê na m³odego rycerza jak na miertelnego wroga. Tak mocno uderzy³ mieczem w tarczê przeciwnika, ¿e pêk³o stalowe poszycie. Prowadzony wprawn¹ rêk¹ czarny rumak Cymmerianina pchn¹³ szerok¹ piersi¹ w bok konia Braina i koñ, i jedziec runêli na ziemiê. Rycerz nie zd¹¿y³ uwolniæ siê ze strzemion i koñ przygniót³ mu nogê. Conan móg³ teraz zadaæ ostatni cios, poniewa¿ przeciwnik nie prosi³ o zmi³owanie, nie poddawa³ siê. Zamiast tego zsiad³ z konia i z zimn¹ krwi¹ czeka³, a¿ Brain wstanie. Zgromadzony wokó³ wiêtego Placu t³um zahucza³: Conan! Conan zwyciêzca! Brain, chwiej¹c siê na nogach, kulej¹c, zrobi³ kilka kroków w stronê Cymmerianina. Ból nie do wytrzymania zasnuwa³ oczy m³odzieñca czerwon¹ mg³¹. Bez lêku czeka³ na ostatni cios. Jednak przeciwnik z jakiego powodu zwleka³. Brain, wielkim wysi³kiem woli przezwyciê¿aj¹c ból, spojrza³ na niego. Conan sta³ z opuszczonym mieczem i spokojnie mu siê przygl¹da³. Nie maj¹c doæ si³, by podnieæ miecz do zadania ciosu, Brain, zgrzytaj¹c zêbami ze z³oci i wstydu, rzuci³ go pod nogi Cymmerianina, przyznaj¹c siê do pora¿ki. Nie patrz¹c w stronê ksi¹¿êcej lo¿y, z trudem, wsparty na ramieniu giermka, poszed³ w stronê Bramy Zwyciê¿onych. Conan, lekko wskoczywszy na siod³o, spi¹³ konia, który stan¹³ dêba, i przy wtórze entuzjastycznych okrzyków opuci³ wiêty Plac. Gordion znów wyszed³ do przodu, wykrzykuj¹c imiona nastêpnych uczestników turnieju. Ludzie okrzykami zagrzewali rycerzy do walki, ale ¿aden pojedynek nie wywo³a³ ju¿ takiego wybuchu namiêtnoci. Ksi¹¿ê i ksiê¿na rozmawiali ze sob¹ cicho, omawiaj¹c sukcesy i pora¿ki walcz¹cych. Gdy zwyciêzcy opuszczali plac, towarzyszy³y im radosne okrzyki. Pokonanych wynoszono lub sami, z opuszczonymi g³owami, wychodzili za ogrodzenie przez Bramê Pokonanych. Za ka¿dym razem, kiedy Gordion zaczyna³ wykrzykiwaæ imiona rycerzy, Lawinii zamiera³o serce, a ksi¹¿ê Orgeld nerwowo postukiwa³ rêk¹ o barierê. Jednak¿e na plac wychodzili coraz to nowi rycerze, a Ferndin ci¹gle sta³ za bram¹, zimnym wzrokiem przygl¹daj¹c siê walcz¹cym. Pozosta³o szeciu wojowników, z których nale¿a³o utworzyæ trzy pary. Widzowie, podnieceni pojedynkami, g³ono ze sob¹ rozmawiali, zgaduj¹c, kto bêdzie walczy³ ze znienawidzonym Ferndinem. 72
Wszyscy licz¹cy siê w turnieju rycerze opucili ju¿ plac i jak na z³oæ przeciwnikiem ksi¹¿êcego faworyta móg³ teraz zostaæ tylko albo ca³kiem m³ody wojak, albo siwy rycerz. Przekrzykuj¹c zgie³k t³umu, Gordion og³osi³: Znak Ryby! Szlachetnie urodzony rycerz, baron Rifsain! Znak Wê¿a! Ferndin, rodem z Zamory! T³um zahucza³ niezadowolony i Gordion musia³ wytê¿yæ gard³o, ¿eby og³osiæ dwie ostatnie pary Baron Rifsain, niegdy postrach turniejów, nale¿a³ do najbli¿szego otoczenia ksiêcia. Jako jedyny cz³owiek na wiêtym Placu cieszy³ siê z wyniku losowania: tylko dlatego wsiad³ na konia, nie zwa¿aj¹c na swój wiek, by móc uwolniæ ksiêstwo od tego niebezpiecznego przyb³êdy. Triumfalny umiech zje¿y³ jego siwe w¹sy, kiedy nak³ada³ podany przez giermka he³m. Baron nie zauwa¿y³ pe³nego nienawici spojrzenia, jakie rzuci³ nañ stoj¹cy obok Ferndin. Zagrzmia³y tr¹by, rycerze zajêli miejsca i zamarli, czekaj¹c na sygna³ do rozpoczêcia pojedynku; ksi¹¿ê, ciskaj¹c w rêku czerwon¹ pi³kê, zwleka³, jak gdyby wypróbowuj¹c cierpliwoæ widowni, ale oto jego d³oñ siê rozwar³a, pi³ka upad³a na piasek i tr¹by da³y sygna³ do boju. I znów, jak na pocz¹tku turnieju, wszystkie oczy by³y zwrócone na jedn¹ parê rycerzy na barona Rifsaina, który rzuci³ siê do walki z ca³¹ furi¹ nagromadzonej w nim z³oci, i na Ferndina, który mimo woli cofn¹³ siê do rogu pod wciek³ym naporem. Ksiê¿na wykrzykiwa³a radonie: mia³a wra¿enie, ¿e Ferndin zaraz zostanie pokonany, nie wytrzyma potê¿nych ciosów starego Rifsaina. Zmartwiony ksi¹¿ê uderzy³ piêci¹ w barierê i za¿¹da³ wina. Kiedy jednak s³uga przyniós³ pe³ny kubek, ksi¹¿ê widzia³ ju¿ tylko walcz¹cych, zapomnia³ o ca³ym wiecie. Ferndin, który w pierwszej chwili wydawa³ siê taki nieudolny, nagle, z zaskakuj¹c¹ lekkoci¹ pos³uguj¹c siê ciê¿kim mieczem, powstrzyma³ natarcie barona, spi¹³ konia i sam run¹³ do ataku. Teraz on zadawa³ straszne ciêcia, a stary baron ledwie nad¹¿a³. Ale oto baron zrêcznie uchyli³ siê od ciosu i miecz Ferndina, który zawis³ ju¿ nad jego g³ow¹, ze zgrzytem osun¹³ siê po tarczy. Z okrzykiem zwyciêstwa baron Rifsain ci¹³ wroga.Wydawa³o siê, ¿e tak silny cios zmiecie ka¿dego przeciwnika. Widzowie, oczekuj¹cy na to, ¿e Ferndin runie na ziemiê zalany krwi¹, zakrzyknêli radonie. Jednak zdarzy³o siê co dziwnego: klinga zadzwoni³a, jakby natkn¹wszy siê na kamieñ, a przed oczyma zaskoczonego barona, który w³o¿y³ wszyst 73
kie si³y w decyduj¹ce uderzenie, b³ysnê³o ostrze wroga. By³a to ostatnia rzecz, jak¹ zobaczy³ stary baron: chwilê póniej Rifsain wolno osuwa³ siê na piasek z roz³upan¹ czaszk¹. Ze wszystkich stron rozleg³y siê gwizdy, przekleñstwa, t³um zawrza³, gotów roznieæ w strzêpy ogrodzenie. Heroldowie musieli w³o¿yæ niema³o wysi³ku w to, ¿eby uspokoiæ ludzi. Pojedynki na s¹siednich placach zakoñczy³y siê spokojnie, nie przyci¹gaj¹c zbytnio uwagi widzów. Rycerze pospiesznie opucili szranki i na piasek zbryzgany krwi¹ wyszed³ Najwy¿szy Kap³an. Gordion sta³ nieco z ty³u, gotów podchwyciæ ciche s³owa kap³ana i cisn¹c je, niczym pocisk z balisty, na g³owy rozwcieczonego t³umu. I oto poruszy³y siê blade wargi kap³ana Mitry, a nad wiêtym Placem og³uszaj¹co rozbrzmia³ g³os Gordiona: Walka by³a prowadzona zgodnie z zasadami! Zwyciê¿y³ Ferndin z Zamory! Taka jest wola Mitry! Turniej odbywa siê dalej! Piêtnastu rycerzy ustawi³o siê ko³o Bramy Zwyciêzców, czekaj¹c na losowanie. Poniewa¿ by³a ich nieparzysta liczba, ostatni rycerz, który pozostanie bez pary, ma walczyæ z Rycerzem Mitry jednym z kap³anów wi¹tyni. Rycerz Mitry, jeli nawet zwyciê¿y w pojedynku, nie dostanie nagrody w nastêpnej walce móg³ wzi¹æ udzia³ tylko w takim przypadku, je¿eli znów bêdzie brakowa³o przeciwnika. Jeli jednym z dwóch pozosta³ych rycerzy okaza³ siê kap³an ze wi¹tyni, zwyciêstwo przyznawano jego przeciwnikowi i nastêpnego dnia pojedynek nie odbywa³ siê. Nieprzekupny Gordion, spogl¹daj¹c wy³upiastymi oczami gdzie w dal, znów podszed³ z czasz¹ do jednego z kap³anów Mitry i zacz¹³ odbieraæ z jego r¹k z³ote blaszki, dwiêcznie wykrzykuj¹c znaki i imiona. I znów dwie z nich trafi³y do d³ugich, obszytych b³yszcz¹cym jedwabiem rêkawów uroczystego stroju herolda. Z³ote blaszki podzwania³y w czaszy, a Gordion wolno w nich grzeba³, nieruchomym wzrokiem ci¹gle spogl¹daj¹c w przestrzeñ i elektryzuj¹c tym widzów. Jak nikt inny dobrze wiedzia³, ¿e t³um szybko zmienia nastroje, przechodz¹c od wciek³ej z³oci, której, wydawa³oby siê, nic nie potrafi uspokoiæ, do radosnego oczekiwania na dalszy ci¹g widowiska. Gordion, czuj¹c siê podczas tej chwili ciszy jedynym w³adc¹ pstrokatego morza g³ów i tysiêcy skierowanych na niego oczu, triumfowa³ i zarazem czu³ pogardê do tych ludzi. Prostacy! Wszystkimi zebranymi tutaj kieruje jedno jedyne uczucie, upodabniaj¹ce doros³ych do g³upich dzieciaków. Ciekawoæ oto co ich tu sprowadza 74
i dlatego mocniej bij¹ i zamieraj¹ ich serca. A on, Gordion, dziêki Mitrze obdarzony wspania³ym g³osem, jak nikt inny umiej¹cy przeprowadzaæ losowania, z ³atwoci¹ gra³ na ludzkich s³abociach. Cicho podzwania³y blaszki w srebrnej czaszy, ale na wiêtym Placu zapad³a taka cisza, ¿e nawet ludzie stoj¹cy w tylnych rzêdach s³yszeli ten intryguj¹cy dwiêk. Wreszcie Gordion wolno podniós³ rêkê i w jego palcach b³ysnê³a pierwsza z³ota blaszka. Delektuj¹c siê cisz¹, bezg³onie pulsuj¹c¹ uderzeniami mnóstwa serc, Gordion spojrza³ na blaszkê, chwilê milcza³, poruszaj¹c ustami, i wreszcie krzykn¹³ tak g³ono, ¿e a¿ poderwa³o siê stado wron, a wielotysiêczny t³um drgn¹³: Znak Drzewa! Szlachetnie urodzony rycerz, baron Frostus z Chatory! Ksiê¿na, zaciskaj¹c d³onie i staraj¹c siê nie patrzeæ w stronê rycerzy, s³ucha³a okrzyków Gordiona. Ksi¹¿ê, wstrz¹niêty nie tyle mierci¹ barona, co wciek³ym gniewem t³umu, szepta³, zagryzaj¹c wargi: Przecie¿ uprzedza³em! Jeszcze jedno takie zwyciêstwo i t³um po³amie bariery! Nie, nie mo¿na do tego dopuciæ! Hej, ch³opcze, chod tutaj! Pa podszed³ i sk³oni³ siê nisko. Ksi¹¿ê kaza³ mu siê jeszcze zbli¿yæ i co szepn¹³ na ucho, a potem niecierpliwie machn¹³ rêk¹ w stronê rycerzy. Tylko szybko, s³yszysz?! Szybko! Pa co si³ w nogach zbieg³ ze schodków i staraj¹c siê nie zwracaæ na siebie uwagi pomkn¹³ w stronê Bramy Zwyciêzców. Jednak nie zd¹¿y³ nad t³umem zadudni³ potê¿ny g³os Gordiona: Znak Wê¿a! Ferndin z Zamory! Przy wtórze tr¹b cztery pary rycerzy wjecha³y na plac. Ksiê¿na podnios³a g³owê i napotka³a triumfuj¹cy wzrok Ferndina. Czy¿by i tym razem by³ pewien zwyciêstwa? Lawinia umiechnê³a siê pogardliwie i spojrza³a na przeciwnika nienawistnego parweniusza. M³ody ch³opak, niemal jeszcze dziecko! To jego pierwszy turniej i taki jest dumny z odniesionego przed chwil¹ zwyciêstwa! Czy i on zginie, jak stary baron?! Ksiê¿na zamknê³a oczy i potrz¹snê³a g³ow¹, odpêdzaj¹c straszn¹ wizjê. Ryknê³y tr¹by, og³aszaj¹c pocz¹tek pojedynków. Rycerze runêli do ataku, b³ysnê³y miecze i nagle wszystko umilk³o. Tylko s³aby jêk umieraj¹cego m³odzieñca na chwilê zak³óci³ ciszê. Frostus osun¹³ siê na szyjê konia, miecz wypad³ mu z d³oni... A t³um znów zahucza³, nie kryj¹c oburzenia. 75
Ksi¹¿ê by³ równie wciek³y jak poddani. Z jego ust sypa³y siê gniewne s³owa, d³onie zaciska³y siê w piêci, oczy miota³y b³yskawice. Lawinia z radosnym zdziwieniem spogl¹da³a na mê¿a; nagle pomyla³a, ¿e Ferndin tymi okrutnymi zwyciêstwami sam sobie wykopa³ grób i ksi¹¿ê teraz na zawsze odwróci siê od niego, ale zmrozi³y j¹ ju¿ pierwsze s³owa Orgelda. Ale¿ on walczy! Ci niedo³êdzy nie s¹ jego godni! Jeden cios i ju¿ nie ¿yje! Nie, nie mogê mieæ do Ferndina pretensji o te zwyciêstwa! Taki wojownik wart jest dziesiêciu innych, którzy prosz¹, ¿eby ich oszczêdziæ! Czemu stoicie? Walczcie dalej! Ostatnie s³owa ksi¹¿ê Bergheimu wykrzykn¹³ tak g³ono, ¿e rycerze znów rzucili siê na siebie. Conan skrzy¿owa³ miecz z ros³ym rycerzem, zapewne jego rówienikiem. Przez chwilê, zapominaj¹c o Ferndinie, odda³ siê ca³kowicie walce, powstrzymuj¹c ataki przeciwnika. To nie by³ porywczy Brain, który przez ca³y czas stara³ siê czym go zaskoczyæ. Ten rycerz tak niestrudzenie wali³ ciê¿kim niczym m³ot mieczem, jakby za ka¿dym razem zamierza³ rozr¹baæ przeciwnika na dwoje. Wkrótce Conanowi znudzi³a siê taka wymiana ciosów, od których by³o wiele ha³asu, lecz ma³o skutku. Spi¹³ swego rumaka i zacz¹³ zataczaæ ko³a wokó³ przeciwnika, nie pozwalaj¹c mu wymachiwaæ mieczem. Koñ Conana, pozornie taki wielki i nieruchawy, s³ucha³ najl¿ejszego ruchu rêki swego pana i ju¿ wkrótce przeciwnik Conana nie wiedzia³, co ma robiæ z mieczem i sk¹d nale¿y oczekiwaæ ciosu. Dopiero gdy skrêci³ koniem, uda³o mu siê zamachn¹æ mieczem nie zd¹¿y³ go jednak opuciæ, poniewa¿ barbarzyñca w zrêczny sposób, podpatrzony u Semitów, mistrzów w takich sztuczkach, wytr¹ci³ mu broñ z rêki. Zatoczywszy w powietrzu wielki ³uk, miecz upad³ na piasek w pobli¿u lo¿y ksiêcia. Przeciwnik Cymmerianina z otwartymi ze zdumienia ustami spogl¹da³ to na sw¹ pust¹ rêkawicê, to na Conana. Widzowie, którzy jeszcze przed chwil¹ zanosili siê wciek³ym krzykiem, teraz miali siê i zachwyceni klaskali w d³onie. Lawinia rozpromienionymi oczami spogl¹da³a na Conana, który wreszcie, jakby czuj¹c na plecach ¿ar jej wzroku, zwróci³ konia w stronê lo¿y w³adcy Bergheimu. Tymczasem jego przeciwnik pos³a³ giermka po miecz i opuci³ plac, ci¹gle z niedowierzaniem spogl¹daj¹c na swoj¹ rêkê. Popatrz tylko na tego wojownika, przecie¿ to ozdoba turnieju! Mam wra¿enie, ¿e to w³anie Cymmerianin zmierzy siê jutro z na 76
szym dzielnym Ferndinem! Ale¿ to bêdzie walka! Sam ju¿ nie wiem, który z nich bardziej zas³uguje na zwyciêstwo... Jednak chyba Ferndin! To naprawdê m¹dry cz³owiek, gdy tymczasem ten barbarzyñca... Ksi¹¿ê Orgeld co jeszcze mówi³ wzburzonym g³osem, ciskaj¹c w rêku skórzan¹ pi³kê, ale Lawinia nic ju¿ nie s³ysza³a. Jej oczy toczy³y niemy dialog z umiechaj¹cymi siê oczyma Cymmerianina. I ¿adne s³owa nie by³y tu potrzebne. Lawinia nie zauwa¿y³a nawet, kiedy skoñczy³y siê dwa pozosta³e pojedynki: widzia³a tylko jego, czarnow³osego olbrzyma z surow¹ twarz¹ i ³agodnymi, przyci¹gaj¹cymi oczami. Grzmia³y tr¹by, jakby konkuruj¹c z Gordionem, wyrzykuj¹cym imiona ostatnich par, ha³asowali widzowie, a Lawinia ci¹gle jakby ni³a na jawie. Ale oto tr¹by zabrzmia³y jeszcze g³oniej, oznajmiaj¹c rozpoczêcie pojedynku. Lawinia drgnê³a i spojrza³a na plac. Na piasku zmaga³y siê ostatnie dwie pary i, chwa³a Mitrze, Conan nie walczy³ z Ferndinem. Nie chcia³a, ¿eby spotkali siê dzisiaj, ba³a siê tego, co wkrótce j¹ czeka. Jeszcze jeden dzieñ, niech wszystko zdecyduje siê jutro, a teraz bêdzie patrzeæ, patrzeæ, patrzeæ na tego Cymmerianina...
X Ulicami Menory p³ynê³y potoki ludzi wracaj¹cych z turnieju. Na wiêtym Placu pozostali tylko kap³ani i s³udzy ksi¹¿êcy, porz¹dkuj¹cy teren. Tu i ówdzie trzeba by³o naprawiæ po³amane bariery, które t³um i tak jutro zniszczy. W lad za widzami, którzy opucili polanê, ¿eby jak nale¿y pokrzepiæ siê winem i podyskutowaæ na temat pojedynków, do miasta wyruszy³a grupa jedców. Gdy na szerokiej drodze wyprzedzali ludzi, natychmiast rozpoznawano wród nich tego, który zas³u¿y³ dzi na powszechn¹ sympatiê cymmeriañskiego barbarzyñcê, b³yskotliwego zwyciêzcê w trzech pojedynkach. Jecha³ spokojnie na swym karym koniu pomiêdzy rudym piewakim, którego w Menorze zna³ ka¿dy pies, i mistrzem Klarsem, p³atnerzem ksi¹¿êcym. Za nimi jecha³ m³ody giermek, spogl¹daj¹cy na boki tak dumnie, jakby to on sam pokona³ trzech s³awnych rycerzy. Kopyta monotonnie postukiwa³y na jasnych kamieniach drogi, a jedcy skracali czas rozmow¹. 77
Mówi³em ci, Cymmerianinie, ¿e ten Ferndin nie jest tym, za kogo siê podaje! S³udzy, którzy widzieli, jak macha³ mieczem, æwicz¹c z fechtmistrzem ksiêcia, mówili ze miechem, ¿e nic ³atwiejszego, jak zrzuciæ go z siod³a, a i sam fechtmistrz wygada³ siê, ¿e takiego niezgu³y nigdy jeszcze nie spotka³. Powiedzia³, ¿e prêdzej koz³a mo¿na nauczyæ jedziæ konno i pos³ugiwaæ siê broni¹ ni¿ tego ksi¹¿êcego faworyta... A tymczasem oto co siê wydarzy³o... mistrz Klars zamilk³ i sposêpnia³. Nawet nie zd¹¿y³em okiem mrugn¹æ, kiedy ten ch³opak by³ ju¿ martwy! Klnê siê na Mitrê, ¿e nikt nie wie, jak to siê sta³o. Rozjechali siê, podjechali do siebie i koniec! I mamy jeszcze jednego nieboszczyka! Rudy Biorri, ci¹gle rozgor¹czkowany widokiem turnieju i zawartoci¹ buk³aka, który, pusty ju¿, smêtnie zwisa³ u jego biodra, znów zacz¹³ mówiæ, nie mog¹c siê powstrzymaæ: A stary baron Rifsain? Chocia¿ by³ ju¿ siwy, nie brak³o mu si³. Móg³ siê okazaæ najbardziej niebezpiecznym przeciwnikiem w tym turnieju! Oczywicie prócz ciebie, przyjacielu Conanie! Ale przecie¿ o tobie nikt nic do dzi nie wiedzia³! Dlatego mówiê... Odpocznij, przyjacielu, bo ca³kiem ci zaschnie w ustach! Jak przep³uczemy gard³a, bêdziesz mówi³ dalej. A ty, Conanie, widzia³e, jak Ferndin pokona³ tego m³odzieñca? Klars pytaj¹co spojrza³ na Cymmerianina. Wiesz, mistrzu, ¿e i ja tego nie pojmujê... Kiedy odezwa³y siê tr¹by, ledzi³em swego przeciwnika, ale widzia³em te¿ wszystkich innych... Omal nie krzykn¹³em wtedy do tego ch³opca: Gdzie jedziesz?! Skrêæ w prawo!. A on szar¿owa³ tak, jakby zamiast Ferndina widzia³ przed sob¹ jakiego innego przeciwnika. Ferndin nawet nie zamachn¹³ siê mieczem, tylko pchn¹³ go prosto w gard³o. W tym momencie starlimy siê z moim przeciwnikiem, a gdy siê rozjechalimy, obok wszystko by³o ju¿ skoñczone... Przez jaki czas jechali w milczeniu, ale wkrótce Biorri nie wytrzyma³: A ta ostatnia walka! Na Mitrê, nigdy nie widzia³em czego podobnego! I gdyby nie Ferndin z jego pod³ymi zwyciêstwami, noszono by ciê teraz na rêkach! Tak, ten przeklêty Ferndin, niczym demon mierci, pozbawi³ Bergheim trzech dzielnych rycerzy! I jedno jego zwyciêstwo jest bardziej nikczemne od drugiego! Ile wysi³ku kosztowa³o heroldów i stra¿ników, ¿eby uspokoiæ t³um myla³em, ¿e rozerw¹ na strzêpy samego Najwy¿szego Kap³ana. Ale ostatecznie to w³anie jemu uda 78
³o siê zapanowaæ nad ludmi. Dzi wieczorem w Menorze bêdzie szumia³o jak w ulu. Tak wiêc lepiej, Rudy, sied u mnie i nie wychylaj nosa! Tak, przyjacielu, i ja chêtnie pos³ucham twoich pieni, no bo popatrz, jak to siê dzieje: tyle czasu jestemy ju¿ razem, a nigdy jeszcze dla mnie nie piewa³e! No, wreszcie siê doczeka³em! Sam Conan Niezwyciê¿ony prosi najmarniejszego sporód piewaków, ¿eby zagra³ na ercie i pokaza³, co umie! A ja ju¿ myla³em, ¿e uszy zatykasz, kiedy udajê s³owika! Ale oto jestemy na miejscu. Popatrzcie, temu spryciarzowi Rialtowi uda³o siê nas wyprzedziæ i otwiera teraz bramê, jakby to sam król przyby³ ze wit¹! Zuch ch³opak, bêdzie jeszcze z ciebie po¿ytek, wspomnisz s³owa Rudego Biorriego! Wjechali na podwórze, nie zauwa¿ywszy, ¿e przemkn¹³ siê za nimi jak cieñ niepozorny staruszek w starej, nasuniêtej na oczy czapce. Ukradkiem podszed³ do wiaty dla koni i zgin¹³ z oczu, zlewaj¹c siê z ciemnym t³em stajni. Tymczasem na podwórzu zebrali siê wszyscy majstrowie i czeladnicy. Terminatorzy stali z boku, nie mi¹c zbli¿yæ siê do gronego gospodarza i jego potê¿nego gocia. Wszyscy byli na wiêtym Placu i widzieli, jak zakoñczy³y siê pojedynki. A oto bohater dzisiajszego dnia, ten, który byæ mo¿e zostanie jutro wybrañcem Mitry, stoi obok i mieje siê z niewybrednych ¿artów Rudego Biorriego. Mistrz Klars skin¹³ rêk¹, przywo³uj¹c ch³opaków. Nie zd¹¿y³ jeszcze poleciæ im, by rozsiod³ali konie i zabrali je do stajni, kiedy nagle za plecami czeladników rozleg³ siê schrypniêty piew. Rozst¹pili siê. Na rodek wyszed³ ¿ebrak, ten sam, który rankiem krêci³ siê ko³o namiotów, prosz¹c o ja³mu¿nê. W s³abym wietle gasn¹cego dnia wydawa³ siê jak cieñ: szare pomarszczone policzki, szara kapota z grubego sukna, brudna skórzana torba, zwisaj¹ca na pasie, i jasnoszare, wodniste oczy. Twarz mia³ skrzywion¹ w ¿a³osnym umiechu. Przytupywa³, nuc¹c pieni Mitry, a z jego ust wydobywa³y siê jakie oddzielne, ca³kowicie niezrozumia³e s³owa. Jeden z czeladników na znak mistrza Klarsa poszed³ do kuchni po jedzenie dla ¿ebraka. Tutaj ubogich zawsze karmiono i zapewniano im nocleg mistrz Klars wola³ nie nara¿aæ siê na gniew bogów. Wkrótce ¿ebrak w bezmylnym tañcu kr¹¿y³ ju¿ ko³o nóg karego. Koñ zerka³ na niego ze z³oci¹, prycha³ i k³ad³ po sobie uszy, ale 79
sta³ ko³o swego pana bez ruchu, jak wykuty z kamienia. A jednak kiedy ¿ebrak potkn¹³ siê i chwyci³ za derkê, ¿eby nie upaæ, koñ nie wytrzyma³ i stan¹³ dêba. Conan z³apa³ starego za ko³nierz, potrz¹sn¹³ nim i krzykn¹³: Czy ci ¿ycie niemi³e?! Patrz, gdzie idziesz! To bojowy koñ, a nie jaka chabeta! Czy s³yszysz, co do ciebie mówiê? ¯ebrak, ci¹gle nuc¹c monotonnie, chwyci³ za szeroki pas Cymmerianina, staraj¹c siê utrzymaæ na nogach. Conan jeszcze raz niecierpliwie potrz¹sn¹³ starym, a¿ spad³a mu na ziemiê podarta czapka. Starzec, z wianuszkiem siwego puchu na odkrytej g³owie, wydawa³ siê ca³kowicie bezbronny w ogromnych rêkach Cymmerianina. Hej, przyjacielu, uwa¿aj, bo duszê z niego wytrzêsiesz! Wtedy szczêcie odwróci siê od mistrza Klarsa. Jeli temu ¿ebrakowi jest to s¹dzone, niech lepiej umrze gdzie w rynsztoku lub na drodze, ale nie w domu dobrych ludzi! Stary, trzymaj¹c siê jedn¹ rêk¹ miecza Conana, stara³ siê znaleæ na ziemi swoj¹ czapkê. Który z ch³opców podniós³ j¹ i z lêkiem wsun¹³ w trzês¹c¹ siê rêkê. Twarz ¿ebraka zajania³a pe³nym wdziêcznoci umiechem, puci³ Conana i zacz¹³ wolno nak³adaæ czapkê. W tym momencie wróci³ czeladnik, pos³any do kuchni przez Klarsa. Za³adowa³ jedzeniem ca³¹ torbê starego. Niczego nie po¿a³owano: by³ tam wie¿y chleb, wielki kawa³ek aromatycznego sera, gor¹ce, tylko co zdjête z ro¿na miêso i skórzany buk³ak z winem. Stary, w dalszym ci¹gu na nikogo nie patrz¹c, poklepa³ rêk¹ po nabitej do granic mo¿liwoci torbie i co mrucz¹c pokutyka³ w stronê stajni. Kiedy który z majstrów ostro¿nie skierowa³ go do bramy, pokiwa³ trzês¹c¹ siê g³ow¹ i pokornie opuci³ dziedziniec. Chwa³a Mitrze, wreszcie sobie poszed³! Ba³em siê, ¿e przeklnie nas albo umrze tu na miejscu, kiedy go tak potrz¹sa³e! Mistrz Klars, którego nie³atwo by³o przestraszyæ, odetchn¹³ z wyran¹ ulg¹. Powiniene ³agodniej obchodziæ siê z ubogimi! Czasami siedz¹ w nich takie demony, ¿e lepiej oddaæ ostatni kawa³ek chleba, byle tylko sobie poszli! Tak, ten stary prawie narobi³ w spodnie, kiedy z lekka nim potrz¹sn¹³em! Ale przecie¿ bramê znalaz³, choæ konia nie zauwa¿y³! Powinien mnie nie przeklinaæ, lecz b³ogos³awiæ! No, dobrze, brama ju¿ jest zamkniêta i wiêcej tu nie wróci. Bêdzie teraz gdzie pod krzakiem pi³ twoje wino. Zreszt¹ i nam chyba by to nie zaszkodzi³o, jak s¹dzisz, Biorri? 80
Ju¿ od dawna o niczym innym nie marzê... Klars, prowad do sto³u, nale¿y siê nam! Chodmy, chodmy, kobiety ju¿ dawno wszystko przygotowa³y. Conanie, oddaj miecz Rialtowi i zdejmij kolczugê zaniesie to do twojej komnaty. Czeka³a na nich zaprawdê wspania³a uczta ogromny stó³ ugina³ siê pod pó³miskami z pieczonym miêsem i dziczyzn¹; wielkie talerze nape³nione by³y potrawami, których aromat móg³ doprowadziæ do sza³u zg³odnia³ego cz³owieka. Nie ulega³o jednak w¹tpliwoci, ¿e mê¿czyni siedz¹cy wokó³ sto³u przede wszystkim siêgn¹ po wysokie dzbany i srebrne kubki, ¿e wino utoruje drogê do g³odnych ¿o³¹dków, pobudzi krew i rozwi¹¿e jêzyki. Biorri opró¿ni³ niemal ca³y dzban wina i rozprawi³ siê z pó³miskiem pieczonej dziczyzny. Wycieraj¹c kawa³kiem chleba t³usty sos z dna miski, nagle sobie przypomnia³: Przecie¿ obieca³em, ¿e ci zapiewam, przyjacielu Conanie! Czy nie zmieni³e zdania i rzeczywicie chcesz pos³uchaæ takiego nêdznego piewaka? No, to niech kto skoczy po ertê, bo ja ju¿ nie mogê siê ruszyæ. Tym bardziej ¿e powinienem jeszcze przep³ukaæ gard³o. Zabra³ dzban jednemu z majstrów, nape³ni³ swój kubek i mru¿¹c z rozkoszy oczy, zacz¹³ s¹czyæ trunek. Kiedy opró¿ni³ kubek, erta le¿a³a ju¿ u niego na kolanach, a wszyscy doko³a ucichli. Potrzaskiwa³y knoty w lampach, nocne æmy wpada³y przez otwarte okna, a Biorri bez popiechu stroi³ swój instrument. I oto jego palce zaczê³y biegaæ po strunach, pop³ynê³y s³owa pieni o m¹drym i dzielnym królu Gregorze, o trzech jego synach, z których jednego zgubi³a chciwoæ, drugiego mi³oæ, a trzeciego g³upota... Potem, chwilê odpocz¹wszy, Biorri chytrze mrugn¹³ do Cymmerianina. Jego palce wciekle zaczê³y szarpaæ struny i zapiewa³ tak¹ nieprzyzwoit¹ piosenkê o starym kawalerze, wybieraj¹cym sobie panny, ¿e co chwila przerywa³ mu wybuch miechu s³uchaczy. Mistrz Klars po³o¿y³ ciê¿k¹ rêkê na ramieniu Conana: Chodmy, synu, ju¿ czas! Oni bêd¹ tu piewali do rana, a ty musisz wypocz¹æ! Przepchnêli siê do drzwi i wyszli do ogrodu. wie¿y ch³odny wiatr przyniós³ zapach jab³ek, gdzie wysoko nad g³ow¹ odezwa³ siê senny ptak, a przez otwarte okno s³ychaæ by³o podzwanianie kubków i brzd¹kanie erty. 6 Conan i podziemie niewoli
81
Conan z rozkosz¹ leg³ na szerokim ³o¿u. S¹dzi³, ¿e natychmiast zanie, ale gdy tylko jego zmêczona g³owa dotknê³a poduszki, sen ulecia³ jak sp³oszony ptak. I znów przed oczyma zab³ys³y miecze, zagrzmia³y tr¹by, rozleg³ siê g³os Gordiona, og³aszaj¹cego ostatni pojedynek... Conan umiechn¹³ siê, pod³o¿y³ rêce pod g³owê i zamkn¹³ oczy, wspominaj¹c tê walkê. Dziwne jest to losowanie!. pomyla³, ci¹gle jeszcze umiechniêty. Dzisiaj los, z woli Mitry, zetkn¹³ go z tymi, których jako pierwszych ujrza³ na podwórzu mistrza Klarsa. Najpierw m³ody Brain, potem ten z czerwon¹ gêb¹... Conan niespokojnie poruszy³ siê, usi³uj¹c przypomnieæ sobie imiê tego t³uciocha, albo przynajmniej jego znak, ale machn¹³ rêk¹ i znów powróci³ mylami na wiêty Plac. Jego przeciwnik, têgi rycerz z wielkim brzuchem i nalanymi krwi¹ oczami, wciek³ siê, gdy zobaczy³, z kim ma walczyæ. Conan, w takich chwilach wyczuwaj¹cy nastrój i myli przeciwnika, od razu zorientowa³ siê, jak sprawy stoj¹. Ten rycerz bez w¹tpienia by³ cz³owiekiem Ferndina i marzy³ o tym, by w³anie z nim siê zmierzyæ, dla porz¹dku pomachaæ trochê mieczem i udaæ, ¿e sromotnie przegra³. Oczywicie nie grozi³o mu to, ¿e zostanie zabity czy choæby zraniony, przeciwnie spodziewa³ siê szczodrej nagrody za pomoc. A teraz, kiedy tak ju¿ by³ bliski pomylny koniec, przysz³o walczyæ z tym dzikim Cymmerianinem, i nie wiadomo, co siê jeszcze mo¿e staæ... Conan przez skórê wyczuwa³ te myli, które k³êbi³y siê w mózgu grubego rycerza, czu³ jego wciek³oæ, która równie¿ jemu zaczê³a siê udzielaæ. A to mog³o kosztowaæ ¿ycie tego wieprza dosiadaj¹cego konia. Co prawda, odniós³ on dwa zwyciêstwa, ale dla Conana niewiele to znaczy³o. Znacznie wa¿niejsze by³o co innego: jasne spojrzenie i ledwie dostrzegalnie poruszaj¹ce siê wargi, odpowiadaj¹ce na jego wezwanie. Dlatego to zwyciêstwo nie powinno zostaæ splamione krwi¹, choæby nawet tak mierdz¹c¹, jak tego... Tfu, w ¿aden sposób nie mo¿e sobie przypomnieæ jego przeklêtego imienia! Nienawiæ ca³kowicie zm¹ci³a wzrok grubasowi. Walczy³ niele, ale ka¿demu zadanemu ciosowi towarzyszy³y jego ordynarne przekleñstwa. Conan, gdy ju¿ zapanowa³ nad gniewem, umiecha³ siê teraz zimno, spogl¹daj¹c w wytrzeszczone z wciek³oci oczy przeciwnika. Miecze dzwoni³y, szukaj¹c s³abych miejsc w obronie obu walcz¹cych, konie kr¹¿y³y w miejscu, wzbijaj¹c kopytami bia³y kurz. Wreszcie Conan, przeleciawszy obok swego przeciwnika, w pe³nym galopie zawróci³ karego i mocno uderzy³ bu³aw¹ w okr¹g³y he³m. 82
Miecz natychmiast wypad³ z rêki t³uciocha, oczy ca³kiem wysz³y mu z orbit, zakrztusi³ siê ostatnim przekleñstwem i jak worek run¹³ na ziemiê. Przestraszony koñ odbieg³ w drugi koniec pola i miota³ siê tam, szukaj¹c wyjcia. Pokonany rycerz, gdy doszed³ ju¿ trochê do siebie, zacz¹³ siê wolno podnosiæ. I wówczas Conan, zapominaj¹c, ¿e obieca³ sobie nie przelewaæ krwi na turnieju, uczyni³ to, co wprowadzi³o widzów, a w szczególnoci Rudego Biorriego, w euforiê: raz i drugi opuci³ naje¿on¹ kolcami bu³awê na t³usty zad pokonanego. To wystarczy³o, by skórzane spodnie pêk³y z trzaskiem, zwisaj¹c w strzêpach. Biedak le¿a³ na piasku i nawet nie próbuj¹c wstaæ wydziera³ siê g³ono ku uciesze t³umu. Z pokiereszowanego siedzenia chlusta³a krew i s³udzy musieli dobrze siê namêczyæ, zanim zdo³ali zabraæ go z placu. Na s¹siednim polu toczy³ siê jeszcze drugi pojedynek... Conan, krêc¹c siê wokó³ swego przeciwnika, zd¹¿y³ wszystko w porê dostrzec: i wypady grubego rycerza, i to, co dzia³o siê obok, za niewysokim ogrodzeniem. Wydarzenia na s¹siednim polu rozwcieczy³y go nie na ¿arty. Ferndinowi, przeklêtemu Ferndinowi, jak ju¿ nawet Conan nazywa³ tego cz³owieka z zimn¹ twarz¹ i z³owieszczym umiechem, trafi³ siê przeciwnik niem³ody i niezbyt zrêczny. Musia³ mieæ wiele szczêcia, ¿e doszed³ tak wysoko w tym turnieju. Nie ulega³o w¹tpliwoci, ¿e Ferndin zwyciê¿y bez trudu, i wszyscy przygl¹dali siê Conanowi, podziwiaj¹c za¿art¹ walkê, której towarzyszy³y gêste przekleñstwa. Kiedy jednak grubas run¹³ na ziemiê, Ferndin wpad³ w furiê. Widaæ by³o, jak zab³ys³y mu oczy, jak na bladych wargach pojawi³ siê z³y umiech. U¿y³ tej samej metody, za pomoc¹ której Conan w poprzedniej walce wytr¹ci³ miecz swemu przeciwnikowi. Niem³ody rycerz, bardzo ju¿ zmêczony, bez szans na zwyciêstwo, podniós³ rêkê na znak, ¿e siê poddaje, ale zanim zd¹¿y³ powiedzieæ choæby s³owo, wisn¹³ miecz Ferndina, rozcinaj¹c mu g³owê od ucha do ucha. He³m pod wp³ywem tego strasznego ciosu odlecia³ daleko na bok, a zabity zawis³ na strzemionach, zbryzguj¹c piasek szkar³atn¹ krwi¹, dopóki stra¿nicy nie schwytali oszala³ego konia. Biorri mia³ racjê, kiedy powiedzia³, ¿e niewiele brakowa³o, by t³um zdemolowa³ wszystko: ogrodzenie, drewnian¹ wi¹tyniê, ³awki... Ale kiedy namiêtnoci zosta³y opanowane, Najwy¿szy Kap³an poleci³ kontynuowaæ rytua³. I wówczas oni, zwyciêzcy dzisiejszego 83
dnia, dwóch przeciwników przed Oczyma Mitry, podjechali do podwy¿szenia, ¿eby przyj¹æ z r¹k ksiêcia czasze ze wiêtym winem. Ksiê¿na sama nalewa³a je ze z³otego dzbana, bogato zdobionego b³yszcz¹cymi kamieniami. Jednak jej oczy, zwrócone wy³¹cznie na Cymmerianina, wieci³y janiej ni¿ te kamienie, poniewa¿ ¿adne diamenty nie dadz¹ siê porównaæ z blaskiem oczu zakochanej kobiety... Weszli na trzy stopnie i znaleli siê na niewielkim, pokrytym dywanem pomocie, niemal tej wysokoci, co podwy¿szenie dla ksi¹¿êcej pary. Sam ksi¹¿ê podsun¹³ im z³ot¹ tacê z dwiema ciê¿kimi czaszami. T³um g³ucho szumia³ za ich plecami, ksi¹¿ê spogl¹da³ na rycerzy, mimo woli porównuj¹c ich ze sob¹, a ksiê¿na nie odrywa³a wzroku od niebieskich oczu, umiechaj¹cych siê do niej ponad skrajem czaszy. Ferndin jak gdyby zauwa¿y³ ten ich niemy dialog i zakrztusi³ siê nagle Winem Mitry. Czasza nieomal wypad³a mu z r¹k, ale wysi³kiem woli opanowa³ siê i wypi³ wszystko do dna. Spojrzenie, jakie rzuci³ na Conana i ksiê¿nê, powiedzia³o Cymmerianinowi dostatecznie wiele... A wiêc prócz tytu³u i w³adzy tego jeszcze pragnie ów ³otr! Conan zacisn¹³ piêci, mia³ ochotê zerwaæ siê z ³o¿a i ju¿ teraz ruszyæ do walki, ale nagle sen, okrywaj¹c ciemn¹ opoñcz¹ wszystkie obrazy, zmiót³ jak wiatr niespokojne myli. Wkrótce w nocnej ciszy s³ychaæ by³o tylko równomierny oddech pi¹cego Cymmerianina i chrobotanie myszy pod pod³og¹. W ksi¹¿êcym pa³acu, równie¿ stopniowo zapada³a cisza. Gdy na dworze pojawi³ siê Ferndin, nieraz po ca³ych nocach stare mury ogromnej sali jadalnej dr¿a³y od pijackich okrzyków. Jednak w dni wiêta Mitry ksi¹¿ê nie zaryzykowa³ takiej biesiady, zw³aszcza ¿e nie by³o obok cz³owieka, który zachêca³ go do tego rodzaju rozrywek. W sypialni Ferndina równie¿ by³o cicho. Pali³a siê jedna lampa i na wzburzonym ³o¿u, z wyrazem bezgranicznej udrêki na twarzy, spa³a kamiennym snem m³oda s³u¿¹ca ksiê¿nej. Kiedy tylko Ferndin powróci³ do pa³acu, schwyta³ j¹ w korytarzu, zaci¹gn¹³ do swojej sypialni, zamkn¹³ drzwi i co cicho powiedzia³, spogl¹daj¹c w jej wielkie ze strachu oczy. Dziewczyna pokornie zdjê³a z siebie sukniê i dr¿¹c podesz³a do ³o¿a. Czarownik dopad³ j¹ z ty³u i rycz¹c jak g³odny wilk brutalnie posiad³ jej delikatne, dygoc¹ce cia³o, wy³adowuj¹c ca³¹ sw¹ z³oæ. 84
Wyobrazi³ sobie, ¿e to ksiê¿na szamocze siê w jego rêkach, nie maj¹c si³y sprzeciwiæ mu siê, a ³zy, ciekn¹ce strumieniem spod zaciniêtych powiek dziewczyny, tylko rozpala³y zwierzêce ¿¹dze gwa³ciciela. Kiedy zrobi³o siê ju¿ ca³kiem ciemno, wsta³, przesun¹³ rêk¹ nad twarz¹ swojej ofiary, doprowadzi³ siê nieco do porz¹dku i przeszed³ do maleñkiego, przylegaj¹cego do sypialni pokoiku. Tam, przy samych drzwiach, chciwie ³owi¹c ka¿dy dwiêk, dolatuj¹cy z sypialni, czeka³ na niego ten sam stary ¿ebrak w ³achmanach, który zabawia³ t³um na wiêtym Placu, skacz¹c ko³o namiotów. No i co, Akrusie, uda³o ci siê to zrobiæ? Mów szybko! Stary spojrza³ na Ferndina zmru¿onymi oczami i odpowiedzia³ ¿a³osnym tonem: O, mój panie, najpierw pozwól mi zrzuciæ z siebie tê pow³okê, a wtedy wszystko ci opowiem! Ale¿ z ciebie uparty drañ! Ju¿ dawno powinienem by³ rzuciæ ciê wê¿om na po¿arcie, tylko ¿e jeste mi bardzo przydatny... Dobrze, zaraz pozbêdziesz siê tej maski. Ze stoj¹cej w rogu rzebionej szafki wyj¹³ kawa³ek cieniutkiej srebrzystej tkaniny i roz³o¿y³ j¹ na pod³odze. Stañ tu! No, co siê oci¹gasz, jakby pierwszy raz widzia³ Chustê Seta? Pospiesz siê! Akrus z lêkiem stan¹³ porodku srebrzystego kwadratu, którego rogi natychmiast zaczê³y wolno siê podnosiæ, a¿ zawi¹za³y siê w wêze³ nad jego g³ow¹. Ferndin sta³ z rêkami za³o¿onymi za pas i z okrutnym umieszkiem spogl¹da³ na srebrzysty t³umok podskakuj¹cy na pod³odze. Ze rodka dobiega³y g³uche jêki, Akrus macha³ rêkami, jakby walcz¹c z niewidocznym wrogiem, a¿ wreszcie ucich³, zwiniêty w k³êbek. Wówczas mocny wêze³ u góry rozwi¹za³ siê i tkanina z cichym szelestem opad³a na pod³ogê. ¯ó³toskóry s³uga, ci¹gle jeszcze pojêkuj¹c, z trudem wsta³ z kolan i jak najszybciej przeszed³ z czarodziejskiej tkaniny na dywan. No wiêc znowu jeste w swojej skórze powiedzia³ Ferndin, chowaj¹c srebrzyst¹ tkaninê do ma³ej skrzynki. Opowiadaj, co uda³o ci siê uczyniæ. Dziêkujê ci, mój panie! Jak dobrze znów znaleæ siê w swoim ciele i mówiæ w³asnym g³osem! G³upcze, przecie¿ wiem o tym doskonale! Co to za gadatliwoæ ciê ogarnia za ka¿dym razem po takich przeistoczeniach! Opowiadaj, bo inaczej... I wbi³ grony wzrok w oczy s³ugi. 85
Akrus cofn¹³ siê, narzuci³ na obna¿one ramiona krótk¹ zielon¹ tunikê i zacz¹³ mówiæ: Mo¿esz byæ ze mnie zadowolony, panie! Ci prostacy nic nie podejrzewali i dali mi jeszcze ca³¹ torbê wszelakiego jad³a! Zachichota³, wspominaj¹c szczodroæ mistrza Klarsa. A jednak najwyraniej zg³upia³e w masce tego starego durnia! Czy pos³a³em ciê po jedzenie? Nie denerwuj mnie, Akrusie, takie ¿arty drogo ciê mog¹ kosztowaæ! Przecie¿ wiesz, ¿e wszystko uzale¿ni³em od losowania, a tu nagle pojawia siê taki przeciwnik! O, na Seta, dlaczego ten barbarzyñca nie skrêci³ sobie karku gdzie w górach swojej Cymmerii? Tylko dlatego, mój panie, ¿e los przeznaczy³ mu inne miejsce do tego celu. Stanie siê to jutro, z woli Czarnego W³adcy! Jak ci siê uda³o?! Mów! Przecie¿ Cymmerianie s¹ tacy nieufni, a i mistrz Klars te¿ nie jest naiwny! Tutaj, jak wszêdzie, ludzie boj¹ siê opêtanych i usi³uj¹ ich sobie zjednywaæ. Móg³bym zajæ na ka¿de podwórze, dotkn¹æ ka¿dej rzeczy, a nawet wzi¹æ sobie, co zechcê, a ci ludzie staraliby siê mnie ug³askaæ i delikatnie wyprowadziæ za bramê. Mistrz Klars równie¿ jest taki! A barbarzyñca? Nie, mój panie, on jest inny... Swymi potê¿nymi ³apskami omal nie wytrz¹s³ ze mnie duszy, tak ¿e biedny przestraszony starzec musia³ uchwyciæ siê mocno miecza, chluby mistrza Klarsa! A schwyci³ go u samej góry, ko³o rêkojeci! Brawo, to jeszcze lepiej ni¿ zamierzalimy! A co z koniem? Z koniem nie by³o ¿adnego k³opotu. Szed³em przez podwórze jak lepiec i wpad³em prosto na rumaka Conana. Co prawda to bydle prawie mnie stratowa³o kopytami, tak i¿ mo¿na powiedzieæ, ¿e Cymmerianin uratowa³ starego ¿ebraka od mierci. Ale za to zd¹¿y³em niby przypadkiem dotkn¹æ poprêgu! No, barbarzyñco, pij tê ostatni¹ noc, bo jutro ju¿ zaniesz na zawsze! Och, Lawinio, nawet ¿al mi ciebie: spogl¹da³a na niego tak gor¹cym wzrokiem, a teraz z twoich oczu pop³yn¹ potoki ³ez! Jednak kiedy kobieta p³acze, jest jeszcze bardziej godna po¿¹dania! A wiêc jak mam ciê nagrodziæ, Akrusie? O, mój panie, chcia³bym... Tam w sypialni, na ³o¿u... Ona tak jêcza³a! I ja chcia³bym doprowadziæ j¹ do tego, by jêcza³a i p³aka³a! Widzê, ¿e tutaj, za drzwiami, nie traci³e czasu! Dobrze, bierz j¹, a rano zostawiê ci parê ³yków mego wina z kujeb¹, wzmocnisz si³y po wszystkich trudach... i po figlach z t¹ dziewczyn¹... 86
S³uga pad³ na kolana, ca³uj¹c bose stopy swego pana. Niedba³ym gestem odepchn¹wszy go na bok, Ferndin otworzy³ drzwi i wiszcz¹cym szeptem powiedzia³: Wstañ... Chod tutaj... Nie otwieraj teraz oczu... pisz i wszystko to tylko ci siê ni... Jutro zapomnisz... Id i rób, co ci ka¿e twój w³adca... Zaszeleci³y przecierad³a na ³o¿u i do pokoiku z zamkniêtymi oczyma wesz³a dziewczyna, dr¿¹c na ca³ym ciele. Nie mog¹c ju¿ d³u¿ej wytrzymaæ, Akrus schwyci³ j¹ za rêkê i poci¹gn¹³ do k¹ta, na niskie ³o¿e, pokryte pstr¹ narzut¹. Ferndin sta³ obok, z satysfakcj¹ s³uchaj¹c zd³awionych krzyków s³u¿¹cej, wyobra¿aj¹c sobie, ¿e ju¿ wkrótce równie¿ ksiê¿na pójdzie jej ladem...
XI O wicie silny, zachodni wiatr przygna³ ³awicê szarych, postrzêpionych chmur. Ukradkiem zbli¿a³y siê do Menory, zaci¹gaj¹c niebo. S³oñce nie zd¹¿y³o jeszcze wyjrzeæ zza horyzontu, kiedy wiatr zagna³ ju¿ ca³e swoje stado w jedno miejsce. Niskie chmury pêdzi³y jak sp³oszone ptaki, nie maj¹c si³ skrêciæ z raz obranej drogi. Zrobi³o siê zimno jak pón¹ jesieni¹. Wiatr przenika³ na wylot, ale mieszkañców Nemedii trudno zadziwiæ zmianami pogody. Znacznie gorsze by³o co innego: w dniu decyduj¹cego pojedynku mog³o to oznaczaæ gniew Mitry, a mieszkañcy miasta doskonale wiedzieli, co z tego wynika³o. Ubrani ciep³o, od samego rana ci¹gnêli na wiêty Plac. Ko³o po³udnia ruchliwe zwykle miasto ca³kiem wymar³o, za to na szerokiej polanie nie mo¿na ju¿ by³o szpilki wetkn¹æ. Niezwyk³y by³ to widok: ogromne pole, wype³nione faluj¹cym t³umem odwiêtnie ubranych ludzi, powiewaj¹ce na ¿erdziach wstêgi i chor¹giewki, heroldowie, harcuj¹cy na spienionych koniach i ledwie s³yszalne g³osy przycich³ych ludzi, niemal ca³kowicie zag³uszanych szumem lici. T³um, powitawszy ksiêcia i ksiê¿n¹ entuzjastycznymi okrzykami, znów ucich³, oczekuj¹c w napiêciu na maj¹ce wkrótce nast¹piæ wydarzenia. Zziêbniêty ksi¹¿ê, otulaj¹c siê p³aszczem na rysim futrze, te¿ z niepokojem czeka³ na pojedynek, maj¹c wra¿enie, ¿e zale¿y od niego los Bergheimu. Zwyciêstwo tego nie wiadomo sk¹d przyby³e 87
go barbarzyñcy mo¿e zburzyæ bardzo wa¿ne plany pañstwowe. Nie móg³ sobie przypomnieæ, co to za plany, ale by³ pewien, ¿e bez Ferndina pañstwo zginie, a i dla niego samego nastan¹ ciê¿kie czasy. Ksiê¿na by³a blada i zmêczona po bezsennej nocy, d³ugiej jak ca³e ¿ycie. Wpatrywa³a siê wielkimi oczyma w piasek, jak gdyby szukaj¹c tam znaków czego, co wkrótce mia³o siê wydarzyæ. Zajêta swymi mylami nie od razu spostrzeg³a, ¿e co jest nie w porz¹dku. Jak tu cicho... ¯adnych miechów ani nawo³ywañ... Mój ksi¹¿ê, czy nie wydaje ci siê to dziwne? Na wiat³oæ Mitry, bardzo mi siê to nie podoba! Nigdy jeszcze moi poddani nie byli tacy posêpni. Mo¿na by pomyleæ, ¿e to nie wiêto, lecz pogrzeb... Mój pogrzeb... za¿artowa³ nieweso³o, ale ¿art ten zabrzmia³ tak z³owieszczo, ¿e ksi¹¿ê umilk³ i odwróci³ g³owê. Tymczasem heroldowie ustawili siê przed wi¹tyni¹ i zatr¹bili, daj¹c sygna³, który zwykle gromkim echem odbija³ siê od lasu. Jednak teraz dwiêk tr¹b grz¹z³ w nisko wisz¹cych chmurach i nie powraca³. W ca³kowitej ciszy wyszli ze wi¹tyni kap³ani Mitry i sam Najwy¿szy Kap³an. Równoczenie do Bramy Zwyciêzców wolno podjechali dwaj rycerze, z których jednemu przypadnie dzi upragnione zwyciêstwo, a drugi... drugi byæ mo¿e po¿egna siê z ¿yciem. Czarnow³osy rycerz w czarnej zbroi na potê¿nym karym koniu zamar³ nieruchomo po prawej stronie bramy. Jego przenikliwe niebieskie oczy ch³odno przeliznê³y siê po stoj¹cym obok przeciwniku i spojrza³y tam, gdzie na podwy¿szeniu wród wystrojonych dworzan siedzia³ ksi¹¿ê, co chwila podnosz¹c do ust kubek z podgrzanym winem, i zastyg³a w bezruchu ksiê¿na. Wygl¹da³o na to, ¿e tylko Ferndin, celowo zagrzewaj¹cy konia, by ani chwili nie sta³ spokojnie, nie odczuwa³ tej pe³nej napiêcia ciszy wisz¹cej nad wiêtym Placem. Jego ¿ó³te oczy zmru¿one by³y w zadowolonym z siebie umieszku, jak u sytego kota. Co chwila podkrêca³ w¹sa, spogl¹daj¹c w tê sam¹ stronê co Cymmerianin. Dzi promienie s³oñca nie odbija³y siê figlarnie od jego z³oconej zbroi, rzucaj¹c ¿ó³te refleksy, ale i tak krêci³ siê przed zamkniêt¹ bram¹ jak m³ody ch³opak, który po raz pierwszy zaszczycony zosta³ wzglêdami wielkiej damy. Conan k¹tem oka widzia³ zwyciêski blask w ¿ó³tych oczach Ferndina i jego celowo b³azeñskie pozy. Trudno by³o uwierzyæ, ¿e to ten sam cz³owiek, który jeszcze wczoraj bez wahania wyprawi³ na Szare 88
Równiny trzech wiernych wasali ksiêcia. Tak, nie jest to ³atwy przeciwnik! Taki mo¿e udawaæ spokojnego i prostodusznego, ¿eby ³atwiej zadaæ podstêpny cios. Znów zagra³y tr¹by i serce Conana zabi³o mocniej, jak zawsze przed walk¹. Ka¿dy miêsieñ, ka¿dy nerw odezwa³ siê na to dwiêczne nawo³ywanie. Nawet koñ, wyczuwaj¹c nastrój swego pana, cicho zar¿a³ i niecierpliwie zacz¹³ grzebaæ kopytem. S³udzy przynieli pochodnie i zapalili wiêty Ogieñ w dwóch czaszach u stóp wi¹tyni. Tak jak wczoraj wyst¹pi³ naprzód niezmiernie dumny z siebie Gordion z niewielkim zwojem w rêku, pos³ucha³, jak ha³asuj¹ wrony w zagajniku, spojrza³ na t³um wy³upiastymi oczami i na znak Najwy¿szego Kap³ana zacz¹³: Dzi, w dniu decyduj¹cego pojedynku miêdzy dwoma znakomitymi rycerzami, którzy zwyciê¿yli wszystkich swoich przeciwników w uczciwej walce, przywo³ujemy na sêdziego samego Najjaniejszego Mitrê! Niech Bóg o Ognistym Obliczu wybierze najbardziej godnego i pomo¿e mu uzyskaæ chwalebne zwyciêstwo! Do walki nale¿y u¿ywaæ bojowego orê¿a mieczy, bu³aw i sztyletów! Pojedynek ma trwaæ do ostatecznego zwyciêstwa! Rycerz ma prawo przerwaæ pojedynek, uznaj¹c siê za pokonanego! Ten, kto zwyciê¿y w sposób nieuczciwy, ci¹gnie na siebie przekleñstwo Mitry! Nikt nie mo¿e powiedzieæ, ¿e nie zna³ zasad turnieju! Niech dzieje siê wola Najjaniejszego! Kap³ani wyst¹pili do przodu i zaczêli piewaæ. By³ to pradawny hymn do Boga o Ognistym Obliczu, modlitwa, której zawsze towarzyszy³a jego niewidzialna obecnoæ. Równie¿ teraz wiatr na chwilê ucich³ i wród gêstych szarych chmur pojawi³y siê dwa jasne przewity jakby dwoje niebieskich oczu spojrza³o z nieba na ludzi. A potem chmury znów pomknê³y naprzód, zaci¹gaj¹c ca³e niebo. Najwy¿szy Kap³an podniós³ i opuci³ laskê. Na ten znak dwóch m³odzieñców wprowadzi³o na plac m³odego gor¹cego ogiera jasnoz³ocistej maci. Nawet w s³abym wietle pochmurnego dnia jego lni¹ce boki wygl¹da³y jak odlane z metalu. Szed³ na mocnych zgrabnych nogach, wysoko trzymaj¹c g³owê na dumnie zgiêtej szyi. Widaæ by³o, ¿e taki koñ z ³atwoci¹ uniesie ka¿dego rycerza w pe³nym bojowym rynsztunku. 89
Po raz pierwszy tego dnia t³um widzów o¿ywi³ siê, da³ siê s³yszeæ pe³en aprobaty szmer g³osów i dwiêczne okrzyki ma³ych ch³opców, którzy nie dopuszczali jeszcze do siebie ponurych myli. Do siod³a szlachetnego zwierzêcia przytroczona by³a piêkna bojowa zbroja. Co takiego mia³ prawo nosiæ jedynie zwyciêzca wiêtego Turnieju. Ka¿dy przedmiot zdobi³y s³oneczne dyski, co oznacza³o b³ogos³awieñstwo Mitry. W tej zbroi rycerz móg³ walczyæ wszêdzie prócz wiêtego Placu. M³odzieñcy trzymaj¹cy konia zamarli w miejscu. Przy dwiêkach tr¹b giermek przyniós³ bezcenny miecz z wyt³oczonym u samej rêkojeci znakiem Mitry, herbem ksi¹¿êcym i po drugiej stronie znakiem obecnego roku. W³anie ten miecz uchodzi³ za g³ówny symbol zwyciêstwa w turnieju i dawa³ zdobywcy godne zazdroci przywileje. M³odzieniec, trzymaj¹c miecz w wyci¹gniêtych rêkach, przyklêkn¹³ na jedno kolano przed Najwy¿szym Kap³anem i z pochylon¹ g³ow¹ czeka³ na b³ogos³awieñstwo. Za jego plecami dwóch innych trzyma³o za uzdê z³ocistego konia. Przy monotonnych dwiêkach hymnu Mitry Najwy¿szy Kap³an pokropi³ wod¹ miecz, konia i zbrojê. M³odzieñcy wolnym krokiem zaczêli obchodziæ plac, ¿eby wszyscy mogli podziwiaæ drogocenne trofea. Kiedy ta procesja przechodzi³a ko³o Bramy Zwyciêzców, Conan us³ysza³ cichy miech Ferndina. Spojrza³ zdziwiony w tamt¹ stronê. ¯ó³te drapie¿ne oczy nie mru¿y³y siê ju¿ w zadowolonym umieszku, lecz patrzy³y prosto na niego z wyran¹ kpin¹. No co, Cymmerianinie, dobry ten ksi¹¿êcy koñ, prawda? A miecz jeszcze lepszy. Ale wiesz, co jest najcenniejsze? Czu³e spojrzenie piêknej damy! Jego kpi¹cy miech zla³ siê z dwiêkiem tr¹b i brama otworzy³a siê, wpuszczaj¹c przeciwników na plac. Krew uderzy³a Conanowi do g³owy, zaswêdzia³a go d³oñ, gotowa schwyciæ za miecz, ale ko³o bramy harcowali na koniach heroldowie, towarzysz¹c przeciwnikom w drodze na rodek pola, gdzie czeka³ na nich Najwy¿szy Kap³an. Zsiedli z koni, podeszli bli¿ej i, rzucaj¹c na siebie wrogie spojrzenia, przyklêkli, opuszczaj¹c miecze na piasek. Kap³an sta³ z odchylon¹ do ty³u g³ow¹ i szeroko otwartymi oczami wpatrywa³ siê w pochmurne niebo. Wiatr rozwiewa³ mu w³osy i lun¹ szatê, a on sta³ ci¹gle w milczeniu, jakby na co czekaj¹c. Na miejsce szarych porannych ob³oków przype³z³y teraz z daleka ponure ciemne chmury, siêgaj¹ce a¿ po horyzont. Tu i ówdzie 90
rozwietla³y je b³yskawice, zapowiadaj¹ce burzê. Jednak Najwy¿szy Kap³an nie spieszy³ siê. Wreszcie westchn¹³ i przeniós³ wzrok na rycerzy, klêcz¹cych przed nim bez ruchu. Uniós³ laskê i skierowa³ j¹ w stronê Cymmerianina. Conanie, wojowniku z Cymmerii, przysiêgnij Najjaniejszemu Mitrze, ¿e bêdziesz walczy³ uczciwie! Przysiêgam! Ferndinie, wojowniku z Zamory, przysiêgnij Najjaniejszemu Mitrze, ¿e bêdziesz walczy³ uczciwie! Przysiêgam! G³owy wojowników znów pokropiono pachn¹c¹ wod¹ i Najwy¿szy Kap³an, po raz ostatni machn¹wszy mokr¹ rêk¹, majestatycznie oddali³ siê w kierunku drewnianej wi¹tyni. Tam, podobnie jak dla ksiêcia, przygotowano wysoki fotel, z którego móg³ ogl¹daæ pojedynki. Znak Ptaka, Conan z Cymmerii, i Znak Wê¿a, Ferndin z Zamory, z woli Mitry maj¹ siê zmierzyæ w tym pojedynku! og³uszaj¹co zapowiedzia³ Gordion. Pozostanie mu dzi og³osiæ ju¿ tylko imiê zwyciêzcy i jego w³adza nad t³umem zakoñczy siê do nastêpnego roku. Przy dwiêkach tr¹b rywale rozjechali siê w przeciwne strony i zamarli bez ruchu, czekaj¹c, kiedy ksi¹¿ê rzuci pi³kê. Jednak on zwleka³, zachowuj¹c siê podobnie, jak przed chwil¹ Najwy¿szy Kap³an. Chmury, coraz bardziej zbli¿aj¹ce siê do wiêtego Placu, niepokoi³y go nie mniej ni¿ kap³ana Mitry. Jak tylko siêgam pamiêci¹, podczas turniejów nigdy nie by³o burz! Trzeba jednak zaczynaæ, bo zaraz lunie deszcz i trudno im bêdzie walczyæ! Pi³ka upad³a na piasek, zagrzmia³y tr¹by i jedcy wciekle rzucili siê na siebie. Wczoraj Conan walczy³ tak, jakby siê bawi³, poniewa¿ jego przeciwnicy nie dorównywali mu ani si³¹, ani umiejêtnociami. Teraz jednak od pierwszej chwili wyczu³, ¿e Ferndin jest równie silny, jak on sam. Choæ nie by³ tak potê¿nie zbudowany jak Cymmerianin, jego ciosy mia³y si³ê górskiej lawiny. Spod poz³acanego he³mu b³yszcza³y nienawici¹ ¿ó³te oczy i ani cienia umiechu nie by³o na zajadle zaciniêtych wargach. Conan zrêcznie odparowywa³ podstêpne ciosy przeciwnika, ale i ten nie da³ siê zaskoczyæ ¿adnym manewrem Cymmerianina. 91
Jakby wiatr zdmuchn¹³ poranne otêpienie z t³umu widzów. Teraz wszyscy mieszkañcy Menory, zgromadzeni wokó³ wiêtego Placu, wo³ali jednym g³osem: Co-o-nan! Tnij! Co-o-nan! Wojownicy kr¹¿yli ze skrzy¿owanymi mieczami, staraj¹c siê ciê¿arem swego cia³a zepchn¹æ przeciwnika z konia. Jednak okaza³o siê, ¿e maj¹ tyle samo si³y i nie mog¹ pokonaæ jeden drugiego. Rozjechali siê wiêc, ¿eby zetrzeæ siê w pe³nym pêdzie. Konie, chrapi¹c i tocz¹c pianê z pysków, runê³y na siebie. Wydawaæ by siê mog³o, ¿e to dwie tr¹by powietrzne pêdz¹ przez pole, ¿eby zderzywszy siê zawirowaæ w miertelnym tañcu. Zadzwoni³y miecze, rycerze ciêli nimi, usi³uj¹c znaleæ jakie s³abe miejsce w obronie przeciwnika. Nagle kary koñ stan¹³ dêba i rycerz w czarnej zbroi, ledwie zd¹¿ywszy wyswobodziæ siê ze strzemion, zrêcznie zeskoczy³ na ziemiê. Ogier, miotaj¹c g³ow¹, odbieg³ przestraszony, wlok¹c za sob¹ siod³o i derkê, a pêkniêty poprêg jak w¹¿ wi³ siê za nim po piasku. Widzowie jêknêli i zrobi³o siê tak cicho, ¿e s³ychaæ by³o g³ony oddech walcz¹cych i ¿a³osne r¿enie czarnego konia. Conan sta³ nieruchomo, szykuj¹c siê do obrony przed atakiem triumfuj¹cego przeciwnika, który z gard³owym okrzykiem zawróci³ konia i pomkn¹³, unosz¹c miecz do ciosu. Conan bywa³ nie w takich opa³ach, i to, ¿e mia³ teraz walczyæ pieszo z dosiadaj¹cym konia przeciwnikiem, nie przes¹dza³o jeszcze o jego klêsce. Ostatecznie zawsze zwyciê¿a ten, kto ma silniejsze nerwy i lepsz¹ broñ. A jeli chodzi o miecz mistrza Klarsa, Conan tak by³ go pewien, jak siebie samego. Wczorajszy dzieñ a¿ nadto wyranie wykaza³, jaki skarb dosta³ w swoje rêce trzy walki, tyle mocnych uderzeñ i klinga b³yszczy jak nowa, ¿adnej szczerby nie mo¿na siê na niej dopatrzyæ. I teraz Conan by³ gotów przyj¹æ ka¿dy cios przeciwnika. Ferndin mkn¹³ z krzykiem, stoj¹c w strzemionach, pragn¹c wy³adowaæ na barbarzyñcy ca³¹ sw¹ z³oæ. Miecze uderzy³y o siebie, ale zamiast ostrego szczêku krzy¿uj¹cych siê kling, w ciszy rozleg³ siê z³owieszczy zgrzyt i trzask, a Cymmerianin ze zdumieniem stwierdzi³, ¿e pozosta³a mu w d³oni sama rêkojeæ z u³amkiem klingi. Rykn¹³ wciekle jak ranny zwierz: Przekleñstwo! I oceniwszy wzrokiem odleg³oæ od wroga, uczyni³ krok w stronê konia. Nic z tego! Ferndin, w umiechu szczerz¹c ostre zêby, znów zawróci³ konia, by ostatnim ciosem rozprawiæ 92
siê z przeciwnikiem, a kary, wlok¹c po ziemi siod³o z przytroczon¹ do niego bu³aw¹, odbieg³ daleko w stronê ogrodzenia. Wszystko na nic! U pasa pozosta³ mu tylko sztylet. Conan wyrwa³ go z pochwy, wierz¹c w swoje umiejêtnoci. Jeden rzut i maleñka ostra klinga wbije siê w szyjê przeciwnika, czyni¹c to, czego nie zdo³a³ zdzia³aæ miecz. Jak srebrna osa polecia³ sztylet naprzeciw wrogowi, ale odbi³ siê od tarczy, któr¹ Ferndin zas³oni³ siê b³yskawicznie, i bezsilnie upad³ na piasek. Cymmerianin, pieszy i bezbronny, zaciskaj¹c potê¿ne piêci, z b³yskiem nienawici w oczach, by³ straszny jak zaszczute zwierzê. Zamierza³ zanurkowaæ pod g³owê konia, chwyciæ za uzdê i powaliæ jedca na piasek, tak jak nieraz czyni³ w nierównych bojach, ale uprzedzi³o go uderzenie miecza przeciwnika. Ostra stal z rozmachem wpi³a siê w jego nie chronione zbroj¹ gard³o by³ to ulubiony cios Ferndina, sprawiaj¹cy mu szczególn¹ satysfakcjê.Charkot zmieszany z ostatnim przekleñstwem wyrwa³ siê z rozciêtego gard³a i Cymmerianin, zalany gor¹c¹ krwi¹, wolno osun¹³ siê na ziemiê. W trakcie pojedynku nadesz³a burza. Nikt nie zwraca³ dot¹d uwagi na b³yskawice i dalekie grzmoty. Jednak teraz, kiedy oczy wszystkich zebranych na wiêtym Placu przykute by³y do le¿¹cego nieruchomo na piasku cia³a, nagle us³yszano wist wiatru zrywaj¹cego licie z drzew i ³omot pierwszych ciê¿kich kropli deszczu. Nad wiêtym Placem z trzaskiem i hukiem zamigota³a zygzakowata, olepiaj¹ca b³yskawica, zajmuj¹ca prawie ca³e niebo. W t³umie zapiszcza³y przelêknione kobiety, zaczê³y p³akaæ dzieci. Heroldowie pêdzili po polu, staraj¹c siê pojmaæ karego konia, który w ¿aden sposób nie dawa³ siê podejæ obcym ludziom. Ksiê¿na, ca³y czas siedz¹ca bez ruchu, jak kamienny pos¹g, nie drgnê³a równie¿ wtedy, gdy potê¿ny wojownik o niebieskich oczach run¹³, przebity mieczem wroga. Unios³a tylko rêkê, wzywaj¹c stoj¹cego obok pazia, i, niemal nie otwieraj¹c ust, szepnê³a mu kilka s³ów. Ch³opiec, który najwyraniej tylko na to czeka³, natychmiast pobieg³ spe³niæ polecenie. Lawinia, opuciwszy rêkê na porêcz fotela, znów zamar³a, suchymi, pa³aj¹cymi oczyma wpatruj¹c siê w nieruchome cia³o na rodku pola. Najwy¿szy Kap³an, z niepokojem spogl¹daj¹c na niebiosa, jakby w obawie, ¿e nastêpna b³yskawica spopieli zarówno wi¹tyniê, jak i zwyciêzcê, sta³ na schodach, nie spiesz¹c siê z kontynuowaniem rytua³u. Jednak ognisty zygzak rozb³ysn¹³ daleko st¹d i dopiero po d³u¿szej chwili grom przetoczy³ siê nad ucich³ym t³umem. Wtedy kap³an wyszed³ na rodek i nie patrz¹c na pokonanego ryce 93
rza skierowa³ laskê w stronê Ferndina. Zsiad³ on z konia i z satysfakcj¹ s³uchaj¹c, jak Gordion gromko wykrzykuje jego imiê, podszed³ bli¿ej. S³udzy szybko odprowadzili na bok jego konia, a jednemu z nich Ferndin da³ równie¿ swój miecz, pozostaj¹c jedynie ze sztyletem wisz¹cym u pasa. Wtedy m³ody giermek przyklêkn¹³ na jedno kolano i poda³ zwyciêzcy najwy¿sz¹ nagrodê wspania³y miecz. Ferndin wzi¹³ go i umocowa³ do pasa. Za plecami s³ysza³ ju¿ niecierpliwy tupot kopyt to wspania³y z³ocisty koñ czeka³ na nowego pana. Jeden z kap³anów Mitry osiod³a³ szarego konia i wzi¹³ wspania³¹ zbrojê mia³ dzi pe³niæ rolê giermka Wybrañca Mitry i towarzyszyæ mu w drodze do pa³acu ksiêcia, gdzie wieczorem na czeæ zwyciêzcy wydana zostanie wielka uczta. Wed³ug starego obyczaju zwyciêzca turnieju musia³ teraz podjechaæ do lo¿y ksiêcia, by tak jak wczoraj przyj¹æ z jego r¹k kubek wina. Ferndin szarpn¹³ wodze, kieruj¹c konia tak, by przebieg³ truchtem wokó³ pola. Celowo obra³ tê droge, by jeszcze raz nacieszyæ oczy widokiem przeciwnika le¿¹cego w ka³u¿y krwi ale cia³o Cymmerianina zniknê³o przez ten krótki czas, kiedy sta³ zwrócony twarz¹ do wi¹tyni. Znikn¹³ te¿ kary koñ i tylko ciemna plama na piasku przypomina³a o pokonanym barbarzyñcy. Nikt nie zauwa¿y³ grymasu z³oci na jego twarzy i wciek³oci wyzieraj¹cej z oczu: chocia¿ Ferndin by³ pewien, ¿e jego przeciwnik jest martwy, chcia³ jeszcze raz siê o tym przekonaæ. I któ¿ to móg³ tak szybko zabraæ zw³oki tego barbarzyñcy? W¹tpliwe, ¿eby giermek zd¹¿y³ przepchaæ siê przez t³um, by zabraæ swego pana. A i komu potrzebny jest nieboszczyk? Trzeba jednak kazaæ Akrusowi, ¿eby dowiedzia³ siê, co siê sta³o z tym przeklêtym Cymmerianinem... I Ferndin z radosnym umiechem, na tañcz¹cym koniu, podjecha³ do lo¿y. Umiech zamar³ mu na twarzy, gdy natkn¹³ siê na chmurny wzrok ksiêcia i ujrza³ kamienn¹ twarz ksiê¿nej. Ksi¹¿ê Orgeld, pos³uszny tradycji, nala³ do z³otego kubka skrz¹cego siê wina Mitry i poda³ go Ferndinowi, g³ucho wymawiaj¹c uroczyste s³owa: Niech to wiête wino pobudzi szlachetn¹ krew Wybrañca Mitry! Ferndin, ani trochê nie zbity z tropu takim niechêtnym tonem, z uk³onem przyj¹³ kubek i zacz¹³ wolno piæ wino, staraj¹c siê uchwyciæ spojrzenie ksiê¿nej. Jednak Lawinia patrzy³a nieruchomym wzrokiem gdzie w bok, jakby widz¹c co daleko za jego plecami. Fern 94
din a¿ siê wzdrygn¹³. Wino, wcale nie rozgrzewaj¹c, wlewa³o siê lodowatym strumykiem w jego gard³o, a rêka trzymaj¹ca kubek mimo woli zadr¿a³a. Z wysi³kiem wypiwszy wszystko do dna, z szacunkiem sk³oni³ g³owê, postawi³ kubek i chwyci³ wodze. W tym momencie lun¹³ deszcz, który zbiera³ si³y od samego rana. Potoki wody zas³oni³y zwyciêzcê, widzów, wi¹tyniê, zgasi³y wiêty Ogieñ w srebrnych czaszach. Ksi¹¿ê i ksiê¿na pospiesznie zeszli z podwy¿szenia, chc¹c opuciæ wiêty Plac, zanim t³um zagrodzi drogê. Deszcz chwilami przestawa³ padaæ, a potem znów chlusta³y na ziemiê strumienie lodowatej wody, i trwa³o tak do samej nocy. Ludzie marzli i ogarnia³ ich coraz wiêkszy smutek. Równie¿ uczta wydana przez ksiêcia na czeæ Wybrañca Mitry by³a ponura. Chocia¿ gocie opró¿nili niema³o kubków na czeæ nowo upieczonego barona Redbornu ksi¹¿ê podarowa³ jednak temu przyb³êdzie piêkny maj¹tek starego Dissa choæ pili za wiernoæ, z jak¹ nowy wasal powinien s³u¿yæ swemu panu, nikt z siedz¹cych przy sto³ach nie wierzy³ temu przeklêtemu Ferndinowi. Tylko ksi¹¿ê Orgeld, który znów powesela³, jakby zapominaj¹c, ¿e utraci³ trzech sprawdzonych wasali, otrzymuj¹c w zamian jednego, wychwala³ bojowe talenty zwyciêzcy. Podczaszowie nalewali wino, s³udzy wnosili kolejne dania, muzykanci piewem fletów i dwiêkami z³oconych harf zag³uszali ciche rozmowy goci. Ksi¹¿ê, ci¹gle wyczuwaj¹c napiêt¹ atmosferê i nie widz¹c zwyk³ej weso³oci towarzysz¹cej piciu wina, wczeniej opuci³ salê biesiadn¹ i zabra³ ze sob¹ Ferndina. Ksiê¿na wysz³a ju¿ na samym pocz¹tku uczty, t³umacz¹c siê z³ym samopoczuciem. Szara twarz, gor¹czkowo wiec¹ce oczy i bezkrwiste wargi nie pozostawia³y ¿adnej w¹tpliwoci co do stanu jej zdrowia. Gocie, czuj¹c siê teraz nieco swobodniej, trochê jeszcze pogadali i te¿ zaczêli siê rozchodziæ. Zbyt wczenie zakoñczy³a siê ksi¹¿êca uczta, jak nigdy dot¹d. Mnóstwo jedzenia zosta³o w kuchni, a muzykanci nie padali jak zwykle ze zmêczenia. Ksi¹¿ê zaprowadzi³ Ferndina teraz ju¿ barona Ferndina do komnaty ozdobionej ogromnymi, od pod³ogi do sufitu, gobelinami, przedstawiaj¹cymi wielkie czyny ksi¹¿êcych przodków, a tak¿e cuda czynione przez Mitrê. Dawniej, jako cz³owiek z gminu, bez tytu³u, nie mia³ prawa wstêpu do tego niewielkiego pomieszczenia, gdzie decydowano o losach Bergheimu. Móg³ dawaæ rady ksiêciu gdzie 95
kolwiek przy kubku wina, w sypialni, dok¹d pozwalano mu wchodziæ bez zapowiedzi, na polowaniu, na spacerze po piêknym ogrodzie byle tylko nie tu. I oto co w pierwszym rzêdzie uczyni³ ksi¹¿ê Orgeld po mianowaniu go baronem Redbornu przyprowadzi³ do Sali Obrad. Oliz³a wê¿owa córka Czarnego Seta przez d³ugie noce podsuwa³a s³uszne myli prostodusznemu ksiêciu. Jeszcze trochê i on, Ferndin, zostanie tym, kim w owej sali by³ niegdy stary Diss G³ównym Doradc¹ w sprawach pañstwowych! Cel zosta³ ju¿ prawie osi¹gniêty! Jednak ksi¹¿ê nie spieszy³ siê z wypowiedzeniem tych d³ugo oczekiwanych s³ów; sta³ przy oknie, ws³uchuj¹c siê w niespokojny szum deszczu, i milcza³. Ferndin, nie chc¹c zaczynaæ rozmowy, chodzi³ od jednego gobelinu do drugiego, z umieszkiem przygl¹daj¹c siê odwa¿nym jedcom, walcz¹cym ze smokami i podstêpnymi wrogami. Jeli nawet przodkowie w³adcy nie dokonali wielkich czynów, nale¿a³o je po prostu wymyliæ, ¿eby tak stworzone legendy uwieczniæ na piêknych tkaninach. Ksi¹¿ê, ci¹gle wpatrzony w czarne okno, odezwa³ siê wreszcie, ale nie powiedzia³ tego, czego oczekiwa³ Ferndin: Twoje zwyciêstwo w wiêtym Turnieju, baronie, wzburzy³o Menorê, a za kilka dni zahuczy od tego w ca³ym Bergheimie. Przecie¿ ciê uprzedza³em... W ubieg³ych latach rycerze starali siê nie przelewaæ zbytecznie krwi przed Okiem Mitry... Nie, mój panie, to w³anie tak powinna wygl¹daæ prawdziwa walka! Tañczyæ mo¿na na uczcie lub na weselu, ale wojownik z mieczem w rêku zawsze powinien pozostaæ wojownikiem! I jeli nawet mnie samego przebi³by na turnieju miecz przeciwnika, umar³bym szczêliwy, wiedz¹c, ¿e odda³em ¿ycie w imiê Najjaniejszego! Chyba masz racjê... Gdy s³ucham twych gor¹cych s³ów, ca³kowicie siê z tob¹ zgadzam. Jednak¿e miasto jest zaniepokojone, a na dworze zapanowa³a atmosfera jak we wrogim obozie. Ju¿ podczas uczty chcia³em objawiæ sw¹ wolê, ale nie odwa¿y³em siê, poniewa¿ mog³o to wywo³aæ bunt... Swoj¹ wolê? powtórzy³ Ferndin, udaj¹c zdziwienie. Wiesz, jak ceniê twój rozum... Chyba tylko ty jeden widzisz dalej swego nosa. Jeste inny ni¿ stary Diss, który stale mia³ jakie w¹tpliwoci. Twoje rady przypominaj¹ ciosy tego miecza zamach i najtrudniejszy problem zostaje rozwi¹zany. W³anie na takim doradcy chcia³bym polegaæ w trudnych chwilach mia³ym, nie trac¹ 96
cym otuchy. Jednak twoja wczorajsza zapalczywoæ le ci siê przys³u¿y³a... A wiêc mój ksi¹¿ê widzi mnie w roli doradcy do spraw pañstwowych?! Czy dobrze zrozumia³em? Dobrze zrozumia³e, ale trzeba bêdzie z tym poczekaæ powiedzia³ ksi¹¿ê twardo, bez cienia wahania. Jutro opucisz Menorê i pojedziesz do swego nowego maj¹tku Redborn. Zdaje siê, ¿e ju¿ kiedy tam by³e? Tak, baron Diss niemal si³¹ mnie tam zaci¹gn¹³ i ledwie wyrwa³em siê z jego objêæ. Co za wspania³y by³ z niego cz³owiek! Nieco zbyt gadatliwy, ale jak¿e gocinny! Wszyscy nazywali go Szczêliwym Dissem! Tak, pamiêtam... Bo te¿ faktycznie szczêliwy jest ojciec, maj¹cy siedmiu synów... A przecie¿ nikt do tej pory nie wie, w jaki sposób umar³ i gdzie zniknê³a jego rodzina... Tak, i o tym maj¹tku gadaj¹ teraz ró¿ne rzeczy. Ale ty przecie¿ chcia³e tej w³anie nagrody, mój wierny Ferndinie, prawda? Tak, mój ksi¹¿ê, i to w³anie dlatego, ¿e tak mi siê podoba³ stary Diss i jego wspaniali synowie. Kiedy bêdê móg³ wróciæ na dwór? S¹dzê, ¿e do koñca jesieni wszystko tu ucichnie, opadn¹ namiêtnoci. Ludzie maj¹ krótk¹ pamiêæ, znajdzie siê jaki inny temat do plotek. Wtedy uczyniê ciê G³ównym Doradc¹! Dziêkujê za ten wielki zaszczyt. Nie miem odmówiæ. Od tej pory, z woli Mitry, jestem wiernym wasalem ksiêcia Bergheimu, zobowi¹zanym s³u¿yæ mu zarówno mieczem, jak i rad¹! ¯egnaj! Pusto bêdzie tutaj bez ciebie, ale kiedy wrócisz, znajdziemy okazjê, ¿eby to uczciæ! Opuszczam Menorê, myl¹c tylko o dobru Bergheimu! Ferndin sk³oni³ siê i ukradkiem zerkn¹³ zmru¿onymi ¿ó³tymi oczami na okutanego w p³aszcz zmarzniêtego ksiêcia. Wycofa³ siê z Sali Obrad i szybkim krokiem ruszy³ do swojej kwatery, nie zwracaj¹c uwagi na s³u¿bê, która gasi³a zbêdne lampy, ani na pobrzêkuj¹cych orê¿em gwardzistów, id¹cych korytarzem na zmianê warty. Gwa³townym szarpniêciem otworzy³ drzwi, rozejrza³ siê i, nie widz¹c s³ugi przed wejciem do sypialni, niecierpliwie zawo³a³: Akrusie, pró¿niaku, czy jeste tam? O, na Seta, chyba jeszcze nie zd¹¿y³ wróciæ! Jestem tutaj, mój panie! Ciemna sylwetka oderwa³a siê od niedwiedziej skóry, le¿¹cej z roz³o¿onymi szeroko ³apami przed wygas³ym paleniskiem. 7 Conan i podziemie niewoli
97
No, masz szczêcie! Inaczej nie wysz³oby ci to na zdrowie! Rozpal ogieñ, przecie¿ wiesz, ¿e nie cierpiê wilgoci! Akrus pospiesznie wyci¹gn¹³ pochodniê z br¹zowej ³apy lwa, stercz¹cej nad paleniskiem, i ju¿ wkrótce odblaski ognia zatañczy³y na poz³acanych cianach. Czy uda³o ci siê dowiedzieæ, gdzie siê podzia³ Cymmerianin? S³uga skuli³ siê, przyciskaj¹c rêce do piersi. Nie, mój panie! Mo¿na by pomyleæ, ¿e duchy unios³y go ze wiêtego Placu! Nikt niczego nie widzia³, nikt nic nie pamiêta, i nawet ten ba³wan Gordion, który sta³ z twarz¹ zwrócon¹ na pole, przysiêga, ¿e cia³o Cymmerianina zniknê³o samo przez siê! Widzia³ tylko jakie niewyrane cienie, snuj¹ce siê wzd³u¿ ogrodzenia, ale s¹dzê, ¿e po prostu zamkn¹³ oczy, obawiaj¹c siê kolejnego grzmotu... A ty, hultaju, gdzie wtedy by³e? Pewnie te¿ siedzia³e pod krzakiem i trz¹s³e siê jak bezdomny pies? O nie! Jeli nawet czym zawini³em, to w tym wypadku nie mo¿na mi niczego zarzuciæ! Wrêcz przeciwnie, burza jest dla mnie najlepszym pomocnikiem! Tylko ¿e tym razem, chocia¿ zaczê³a siê ca³kiem w porê, przeszkodzi³a mi zaobserwowaæ, gdzie podzia³y siê zw³oki tego przeklêtego barbarzyñcy i kto zabra³ jego konia... No to gdzie siê schowa³e, ¿e niczego nie zauwa¿y³e? Sta³em w t³umie za plecami mistrza Klarsa, tak jak mi polecono... Przez ca³y czas pojedynku nie wymówi³ on jednak ani jednego s³owa zaciska³ tylko usta i zgrzyta³ zêbami. A potem, kiedy na niebie pojawi³y siê b³yskawice, przestraszeni ludzie zaczêli napieraæ od ty³u i przycisnêli mnie do jego spoconych pleców. Gdy wreszcie uda³o mi siê stamt¹d wydostaæ, na polu nikogo ju¿ nie by³o... Mówisz wiêc, ¿e i Gordion niczego nie zauwa¿y³? Dziwne... Ani stra¿nicy stoj¹cy przy bramie? A pyta³e tych, którzy ochraniali drogê do miasta? Najpierw siê miali, a potem omal nie nadziali mnie na piki... Dopiero z³oto ich uspokoi³o. Równie¿ Nieprzekupny Gordion otrzyma³ nagrodê piêkny, ciê¿ki trzos. Przysi¹g³, ¿e odt¹d ka¿dy kubek wina bêdzie pi³ za zdrowie barona Ferndina! Niech wypije choæ jeden, jeli zd¹¿y... Dobrze... Nie wszystko idzie tak g³adko, jak planowa³em, ale najwa¿niejsze zosta³o osi¹gniête. A Cymmerianin i tak jest martwy, choæby nie wiadomo jakie duchy piewa³y nad nim pieni ¿a³obne. Tak, jutro ruszamy do Redbornu i pobêdziemy tam parê tygodni... Najwy¿szy czas zaprowadziæ porz¹dek w tej dziurze. A nasza maleñka zatroszczy siê ju¿ 98
o wspania³ego ksiêcia... Cha-cha-cha! Id, zbierz ludzi, ¿eby rano byli gotowi do drogi! Wyje¿d¿amy o wicie! Deszcz niezmordowanie bêbni³ o dachy, z szumem zalewaj¹c okna potokami wody, nie pozwalaj¹c zasn¹æ mieszkañcom Menory, zaniepokojonym wynikiem pojedynku, i tylko jeden cz³owiek oprócz barona Ferndina cieszy³ siê ze swego sukcesu. Nieprzekupny Gordion wraca³ do domu, niepewnie st¹paj¹c po liskim, mokrym bruku. Zasiedzia³ siê na ksi¹¿êcej uczcie w wielkiej sali dla pa³acowej czeladzi, po³o¿onej w pobli¿u kuchni. Nie chcia³o mu siê nocowaæ w pa³acu wród pijanej s³u¿by. Gdy szed³, za ka¿dym krokiem czu³ na biodrze mi³y ciê¿ar. Gordion przy³¹czy³ siê do nocnego patrolu, obchodz¹cego wyludnione ulice Menory, i bez ¿adnych przygód dotar³ do swego domu, stoj¹cego w zdzicza³ym sadzie. Niegdy sad ten uchodzi³ za najlepszy w ca³ej Menorze, takich jab³ek i gruszek, jakie mia³ jego ojciec, nikomu nie uda³o siê wyhodowaæ. Gordion otrzyma³ dobry spadek, ale nie bawi³o go grzebanie siê w ziemi. Zawsze chcia³ byæ bli¿ej panów i wkrótce przepuci³ wszystkie ojcowskie pieni¹dze, hulaj¹c w szynkach z bogatymi, szlachetnie urodzonymi nierobami. I oto kiedy zosta³ ju¿ niemal bez spodni, Najjaniejszy Mitra da³ mu wielk¹ szansê: jego krzyki, od których trzês³y siê ciany szynków, us³ysza³ przeje¿d¿aj¹cy drog¹ G³ówny Nadzorca ksiêcia. Wkrótce, po pewnym przeszkoleniu, Gordion zacz¹³ na wiêtym Placu og³aszaæ zarz¹dzenia w³adcy Bergheimu. W ten sposób sta³ siê s³awny, pi³ wino z ksi¹¿êcych piwnic, ale pieniêdzy brakowa³o mu jak dawniej... ¯e te¿ teraz tak mu siê uda³o z tym Ferndinem! Od razu widaæ, co to za spryciarz. A jak siê rozprawia z przeciwnikami a¿ mi³o popatrzeæ! Takiemu panu mo¿na s³u¿yæ! Gordion szed³ przez sad, a z drzew la³y siê na niego strumienie wody. Nie zwraca³ uwagi na to, ¿e przemók³ na wylot, i tylko chciwie maca³ zawieszony u pasa ciê¿ki trzos. Zgrzytn¹³ rygiel, zaskrzypia³y drzwi i Gordion potkn¹³ siê o co w ciemnociach. Z trudem rozpali³ ogieñ w nie uporz¹dkowanym palenisku, zrzuci³ ciê¿ki, mokry p³aszcz i podszed³ szybko do szerokiego sto³u. Nie, nagie deski nie nadaj¹ siê do tego, co chcia³ zrobiæ. Poszpera³ w k¹cie i znalaz³ star¹, lecz ci¹gle piêkn¹ chustê, która pozosta³a mu po matce, roz³o¿y³ na stole i chrz¹kn¹³ z aprobat¹. Odwi¹za³ trzos od pasa, podszed³ do ognia i kucn¹³, wpatruj¹c siê w zdobi¹ce go 99
tajemnicze znaki. Pod miêkk¹ skórk¹ wyczuwa³ monety wiele, wiele monet... Odgarn¹wszy z czo³a mokre w³osy, Gordion podszed³ do sto³u, zêbami rozwi¹za³ mokry supe³ i zacz¹³ wysypywaæ na wzorzyst¹ chustê swe bogactwo. Porodku sto³u le¿a³ teraz imponuj¹cy stos z³otych monet, po³yskuj¹cych w s³abym wietle paleniska. Gordion sta³ przez chwilê bez ruchu, spogl¹daj¹c oszo³omiony na ten skarb, a potem zanurzy³ w z³oto obie rêce. I wtedy przeraliwy krzyk wstrz¹sn¹³ cianami starego domu. Gordion, wymachuj¹c rêk¹, odskoczy³ od sto³u. Ze zdziwieniem, nieprzytomnym wzrokiem, spogl¹da³ na sw¹ rêkê, gdzie czernia³y dwie g³êbokie ranki. Nagle zobaczy³, jak z b³yszcz¹cego stosu z³ota wype³za wielki ¿ó³ty w¹¿, spada na pod³ogê i znika w szparze pod drzwiami. Chwytaj¹c powietrze szeroko otwartymi ustami, nic ju¿ przed sob¹ nie widz¹c, Gordion zrobi³ ostatni krok i ciê¿ko zwali³ siê na stó³. Monety z brzêkiem posypa³y siê na pod³ogê i potoczy³y, rozb³yskuj¹c niebieskimi ognikami. Wkrótce zla³y siê w jeden hucz¹cy bia³y p³omieñ i wród starego sadu buchn¹³ pod niebo olepiaj¹cy s³up ognia...
XII Ból, który pocz¹tkowo zdawa³ siê nie mieæ granic, stopniowo skoncentrowa³ siê w jednym punkcie, pulsuj¹c w nim, to pogr¹¿aj¹c wiadomoæ w grz¹skiej ciemnoci, to znów rozb³yskuj¹c olepiaj¹cym czerwonym wiat³em. Conan nie czu³ ani cia³a, ani r¹k, ani nóg tylko ten ból i zapiek³e z nieznonego pragnienia usta. Ciê¿kie, jakby nalane o³owiem powieki drgnê³y i ostre wiat³o przeniknê³o przez rzêsy. Conan chrapliwie jêkn¹³. Uzmys³owi³ sobie, ¿e ¿yje. Gwa³townie otworzy³ oczy. Zamigota³y przed nim têczowe ko³a, ale rêce, jeszcze przed chwil¹ le¿¹ce bezw³adnie wzd³u¿ cia³a, poruszy³y siê, palce zacisnê³y siê w piêci, olepiaj¹cy wir usta³ i stopniowo wszystko zaczê³o wracaæ do normy. Znów zamkn¹³ oczy i nie zwracaj¹c uwagi na ból przeszywaj¹cy gard³o spróbowa³ poruszyæ nogami. By³y jednak gdzie strasznie daleko, za ciemn¹ zas³on¹ bólu, który jeszcze siê nasili³ od tych bezskutecznych usi³owañ. Conan przez jaki czas le¿a³, s³uchaj¹c g³uchych uderzeñ serca, a potem znów ostro¿nie otworzy³ oczy. Tym razem wiat³o nie ole 100
pi³o go i tylko na cianie zatañczy³y z³ociste refleksy p³omieni. Stopniowo u³o¿y³y siê w jeden obraz i Cymmerianin ujrza³ lampê z br¹zu, wiec¹c¹ s³abym nieruchomym wiat³em. Ostro¿nie, ¿eby znowu nie zawirowa³o mu przed oczyma, zacz¹³ siê rozgl¹daæ. Le¿a³ na szerokim ³o¿u, przykryty z³ocistozielon¹ kap¹. Naprzeciw mia³ jasn¹ cianê. Obok ³o¿a sta³ fotel i stolik. Z lekka zezuj¹c, dostrzeg³ niewyrane zarysy wysokiego dzbana i kubka. Gard³o cisnê³o mu siê w spazmie bólu i pragnienia, oczy znów siê zamknê³y i wszystko pokry³a czerwona kurtyna omdlenia. Zag³uszaj¹c stuk serca, rozleg³y siê jakie znane dwiêki. Purpurowa mg³a odp³ynê³a i zobaczy³ pêdz¹cych jedców w b³yszcz¹cych zbrojach, us³ysza³ szczêk broni i r¿enie rumaków. Wszystko to przemknê³o przed nim i zniknê³o. Pozosta³ tylko skrawek jakiego pola i czarny koñ, który wolno oddala³ siê od niego, wlok¹c siod³o z urwanym poprêgiem. Conan poczu³, ¿e co ciska w d³oni okaza³o siê, ¿e jest to rêkojeæ miecza z u³amkiem klingi. ¯ó³te oczy, spogl¹daj¹ce sk¹d z góry, wywo³a³y w nim tak¹ falê wciek³ej nienawici, ¿e nieruchome dot¹d cia³o drgnê³o i Cymmerianin usiad³ na ³o¿u z szeroko otwartymi oczami. Ból w dalszym ci¹gu szarpa³ gard³o, ale cia³o, które wyzwoli³o siê z odrêtwienia, znów nale¿a³o do niego. Jedn¹ rêk¹ namaca³ opaskê na gardle, a drug¹ niecierpliwie siêgn¹³ po kubek. By³ pe³ny, tak ¿e nie trzeba by³o nalewaæ z dzbanka. Staraj¹c siê nie uroniæ ani kropli drogocennego p³ynu, Conan ostro¿nie zbli¿y³ kubek do spieczonych ust i zacz¹³ chciwie piæ. Woda pali³a gard³o jak mocne wino i równoczenie b³ogi ch³ód rozchodzi³ siê po ca³ym ciele. Wolno osun¹³ siê na poduszki i zasn¹³, upuszczaj¹c kubek na pod³ogê. Cichy szczêk klucza w zamku zabrzmia³ w jego g³owie jak og³uszaj¹cy ³oskot. Odwróciwszy lekko g³owê, ukradkiem, spod pó³przymkniêtych powiek, obserwowa³ drzwi. Rêce, le¿¹ce nieruchomo na kapie, gotowe by³y zacisn¹æ siê na szyi wroga jeli to wróg otwiera drzwi... Jednak postaæ, która pojawi³a siê na progu, nie wzbudza³a lêku: do pokoju wesz³a wysoka zgrabna kobieta w ciemnej sukni, z twarz¹ ukryt¹ pod woalk¹. Nios³a tacê, na której sta³a paruj¹ca czasza i niewielki poz³acany dzbanek, z ca³¹ pewnoci¹ zawieraj¹cy wino. Postawi³a tacê na stoliku, podnios³a z pod³ogi kubek, pochyli³a siê nad Cymmerianinem i lekko dotknê³a jego spl¹tanych w³osów. Zanim zd¹¿y³a cofn¹æ rêkê, jego ogromna d³oñ delikatnie zacisnê³a 101
siê na jej cienkich palcach. Pa³aj¹ce niebieskie oczy otworzy³y siê szeroko i szuka³y pod woalk¹ znajomych rysów. Nie próbuj¹c uwolniæ rêki, kobieta usiad³a na fotelu. Oczy pod woalk¹ b³yszcza³y zagadkowo, a na ustach pojawi³ siê umiech. Conan puci³ jej d³oñ, uniós³ siê na poduszkach i siêgn¹³ do woalki. Jednak kobieta znów u³o¿y³a go delikatnie i sama pe³nym wdziêku ruchem ods³oni³a twarz. Widok piêknej ksiê¿nej natychmiast o¿ywi³ wspomnienia ostatnich dni. Conan b³yskawicznie przypomnia³ sobie wszystko, wraz ze zdradzieckim ciosem miecza Ferndina i jego ochryp³ym zwyciêskim okrzykiem. Z rykiem nienawici odrzuci³ kapê, chc¹c wyskoczyæ z ³o¿a, ale bezsilnie opad³ z powrotem, szepc¹c zbiela³ymi wargami: Ferndin... Przeklêty Ferndin.... Ch³odne, delikatne d³onie czule g³aska³y go po ramionach, przytrzymuj¹c w ³o¿u, a potem ostro¿nie zaczê³y odwi¹zywaæ zaschniêt¹ opaskê na gardle. Z trudem unosz¹c ciê¿k¹ g³owê Cymmerianina, ksiê¿na zdjê³a przesi¹kniêt¹ krwi¹ tkaninê, pochyli³a siê i ze zdumieniem wykrzyknê³a: Najjaniejszy Mitro! Nie wierzê w³asnym oczom!. Na szyi Conana zamiast strasznej, ziej¹cej rany, któr¹ ca³kiem niedawno, dr¿¹c z przera¿enia, smarowa³a czarodziejsk¹ maci¹, czerwienia³a g³êboka szrama. Lawinia pospiesznie siêgnê³a po ukryte w fa³dach sukni maleñkie z³ote pude³eczko i obficie posmarowa³a zablinion¹ ranê. Czysta przepaska przyjemnie ogrza³a szyjê Cymmerianina, który natychmiast zasn¹³, oszo³omiony aromatem tej cudownej substancji. Ksiê¿na siedzia³a nieruchomo, ale nie by³ to ju¿ ten kamienny bezruch, który ogarn¹³ j¹ wczoraj na wiêtym Placu. Wczoraj... Wszystko to wydarzy³o siê zaledwie wczoraj... Ju¿ z samego rana kaza³a swoim zaufanym s³ugom przebraæ siê za zwyk³ych ludzi z t³umu i zaj¹æ miejsca przy bramie, prowadz¹cej na plac. Stra¿nicy równie¿ zostali uprzedzeni, a w krzakach sta³ w pogotowiu kryty wóz, zaprzê¿ony w parê ch³opskich koni. Och, jak ksiê¿na pragnê³a, ¿eby te wszystkie zabiegi okaza³y siê niepotrzebne, ale jej serce ciska³o z³e przeczucie, nie pozostawiaj¹c miejsca na nadziejê. Gdy pojedynek siê zakoñczy³ i butny zwyciêzca podszed³, by odebraæ nagrodê, za jego plecami wierni s³udzy ksiê¿nej doskoczyli do le¿¹cego cia³a, szybko u³o¿yli je na szerokim p³ótnie i biegiem wynieli za ogrodzenie. Jeden ze s³ug schwyta³ konia i podniós³ z ziemi szcz¹tki miecza. 102
Lawinia ze swego podwy¿szenia z trudem mog³a dostrzec, co siê tam dzieje. Burzowe czarne chmury pe³z³y tu¿ nad ziemi¹ i by³o tak ciemno, jak pónym wieczorem. Kiedy daleko zajania³a b³yskawica, w jej migotliwym wietle ksiê¿na z ulg¹ stwierdzi³a, ¿e ranny Cymmerianin i jego kary koñ zniknêli. Po powrocie do pa³acu, kiedy przebra³a siê ju¿ w such¹ sukniê, odes³a³a s³u¿¹ce. Zamknê³a na klucz drzwi sypialni i wymknê³a siê do ukrytego korytarza, którego boczne odga³êzienie prowadzi³o do maleñkiej komnaty tej w³anie, gdzie teraz przebywa³ ranny Cymmerianin. Lawinia spojrza³a jeszcze raz na Conana oddycha³ spokojnie i równo. A wczoraj... Ksiê¿na znów zadr¿a³a na wspomnienie le¿¹cego na pod³odze skrwawionego cia³a. Na jej rozkaz s³udzy szybko zdjêli z Cymmerianina zbrojê i kolczugê, rozciêli i ci¹gnêli przesi¹kniêt¹ krwi¹ koszulê i skórzane spodnie. Lawinia uklêk³a i ostro¿nie unios³a chustê przykrywaj¹c¹ ranê. Mimo woli a¿ krzyknê³a z przera¿enia: mia³a wra¿enie, ¿e g³owa ca³kiem oddzieli³a siê od tu³owia. Pod jej rêk¹, le¿¹c¹ na piersi Cymmerianina, nagle zabi³o serce raz, drugi a z rozciêtego gard³a wydoby³o siê s³abe chrypienie... Ksiê¿na, poleciwszy s³ugom zaczekaæ w korytarzu, ostro¿nie pokry³a maci¹ brzegi g³êbokiej rany i krew natychmiast przesta³a ciec. Jeszcze raz dr¿¹c¹ rêk¹ posmarowa³a ranê, schowa³a pude³eczko i obwi¹za³a szyjê czystym p³ótnem. Zawo³a³a s³u¿bê, kaza³a umieciæ Cymmerianina na ³o¿u, poczeka³a, a¿ uporz¹dkuj¹ komnatê, i wypuci³a ich do ogrodu. Mog³a ufaæ tam ludziom, jak sobie samej wiernie s³u¿yli jej ojcu i dla swej pani gotowi byli skoczyæ w ogieñ. Póniej, opuciwszy ucztê, znowu wróci³a tutaj i siedzia³a d³ugo, patrz¹c ze ci¹gniêtymi brwiami na wymizerowan¹ twarz Conana, z lêkiem przys³uchuj¹c siê chrapliwemu oddechowi... I oto teraz rana ju¿ siê zablini³a, Conan otworzy³ oczy i zobaczy³ j¹, Lawiniê... Wsta³a, troskliwie okry³a pi¹cego Cymmerianina i, jeszcze raz obejrzawszy siê, wyliznê³a siê. Po powrocie do swej sypialni Lawinia zdjê³a woalkê z niestarannie uczesanych w³osów, zrzuci³a ciemn¹ sukniê i w³o¿y³a nocn¹ koszulê. Posta³a przed lustrem, z satysfakcj¹ spogl¹daj¹c na sw¹ wychud³¹ twarz z sinymi krêgami pod gor¹czkowo b³yszcz¹cymi oczyma. Lekko uderzy³a w gong, który zadzwoni³ ¿a³obnie, wolnym krokiem podesz³a do ³o¿a i bez si³ osunê³a siê na zmiêt¹ pociel. S³u¿¹ca, która wbieg³a do sypialni, zaniepokojona wykrzyknê³a: 103
O, moja pani! Zaraz wezwê lekarza! Przynie wiêcej orzewiaj¹cego napoju, bo ca³a gorzejê, i przylij do mnie Jondê. A potem mo¿esz wezwaæ lekarza, chocia¿ i tak wiem, co mi jest... Wczoraj by³o tak zimno, i jeszcze ten deszcz... No, biegnij szybko! Mówi¹c to, zamknê³a oczy i pad³a na poduszki. Wkrótce drzwi otworzy³y siê bezg³onie. Ostro¿nie st¹paj¹c po miêkkim dywanie, do sypialni wesz³a Jonda, nios¹c wielki dzban z aromatycznym napojem z jagód lenych. Ksiê¿na uchyli³a powieki i szeptem kaza³a dziewczynie zbli¿yæ siê do siebie. Jonada postawi³a dzban, podesz³a do wezg³owia ³o¿a i uklêk³a, ze strachem patrz¹c na sw¹ pani¹, tak¹ blad¹ i udrêczon¹. Jondo, póki nikogo nie ma, wys³uchaj mnie uwa¿nie: przez kilka dni bêdê chora, bardzo chora, i tylko tobie pozwolê wchodziæ do sypialni wyszepta³a szybko Lawinia, z niepokojem spogl¹daj¹c na drzwi. Wiem, ¿e jeste odwa¿na i wierna mi, dlatego tylko tobie powierzam sw¹ tajemnicê... D³ugo co jej mówi³a, a s³u¿¹ca, pochylona do ust swej pani, co chwila kiwa³a g³ow¹. Nagle za drzwiami da³y siê s³yszeæ zaniepokojone g³osy. Jonda zerwa³a siê na równe nogi i wbieg³a do przyleg³ej izby. Kiedy na progu pojawi³ siê ksi¹¿ê w towarzystwie lekarza, ksiê¿na le¿a³a ju¿ otulona puchow¹ ko³dr¹. G³owê mia³a bezsilnie z³o¿on¹ na poduszce, a oczy przymkniête. Lawinio, serce moje, co z tob¹?! Powiedzia³a wczoraj wieczorem, ¿e siê le czujesz, ale pomyla³em, ¿e tylko kaprysisz. Teraz jednak widzê, ¿e naprawdê jeste chora! Tak, mój ksi¹¿ê, wczoraj by³o bardzo zimno... Przemarz³am i jeszcze w dodatku zmok³am... Zamilk³a, oblizuj¹c suche wargi. Lekarz, który z zatroskan¹ twarz¹ podszed³ od drugiej strony ³o¿a, pomarszczon¹ rêk¹ dotkn¹³ czo³a ksiê¿nej, szczup³ymi palcami zbada³ jej puls i powiedzia³, cedz¹c s³owa: Tak... Gor¹czkê we krwi umierzy zimny napój... Widzê, ¿e ju¿ go przynios³a, dziewczyno. Bardzo dobrze... Teraz dam ci lecznicze zio³a, które zmieszasz z podgrzanym winem i dasz swojej pani, jak tylko siê obudzi... Kilka dni w cieple i spokoju, a wszystko minie! Pokiwa³ g³ow¹, puci³ rêkê ksiê¿nej, sk³oni³ siê ksiêciu i odszed³ razem ze s³u¿¹c¹. Lawinia odwróci³a g³owê i ledwie dos³yszalnie zapyta³a: Mianowa³e tego... Ferndina... swoim G³ównym Doradc¹? Wiem, ¿e to ciê martwi... Dlaczego tak mu nie ufasz? Dobrze, porozmawiamy o tym póniej, teraz jeste chora... Baron na kilka 104
miesiêcy pojecha³ do swego nowego maj¹tku, a potem, kiedy wróci, wyznaczê go na miejsce starego Dissa. W³anie jego, nikogo innego! Taka jest moja wola! Zerwa³ siê z krzes³a i zacz¹³ chodziæ po sypialni z k¹ta w k¹t. Podejd tutaj, Orgeldzie, poniewa¿ trudno mi mówiæ g³ono. Lawinia s³abym gestem wyci¹gnê³a do niego rêkê. Wewn¹trz gotowa³a siê ze z³oci, ale spogl¹da³a na niego spokojnie i bezradnie. Si¹d obok i pos³uchaj! On pojecha³ do Redbornu, prawda? To w³anie ten maj¹tek mu ofiarowa³e? Tak, moja droga, ale wkrótce wróci. Czego w nim nie rozumiem, ale jeli uwa¿asz, ¿e godzien jest tego zaszczytu, niech zostanie twym doradc¹... A teraz chcê spaæ... I jutro bêdê spaæ, i pojutrze... Niech Jonda zas³oni okna i nikogo tu nie wpuszcza. Jeli bêdê czego potrzebowa³a, przylê j¹ to rozs¹dna dziewczyna. Zmêczona ksiê¿na zamknê³a oczy i odwróci³a siê. Ksi¹¿ê, zajêty swymi mylami, w roztargnieniu pog³aska³ jej gor¹c¹ rêkê le¿¹c¹ na ko³drze i szybkim krokiem skierowa³ siê do drzwi. Tego dnia Lawinia jeszcze kilka razy przechodzi³a do tajemnej komnaty, ale Cymmerianin ca³y czas mocno spa³. Pod wieczór wziê³a przyniesione przez Jondê jedzenie i zesz³a do rannego, zostawiaj¹c dziewczynê w sypialni. Conan le¿a³ na plecach, z rêkami pod g³ow¹, i od razu odwróci³ siê na dwiêk otwieranych drzwi. Ujrzawszy ksiê¿nê, spróbowa³ wstaæ, uniós³ siê na ³o¿u, ale Lawinia postawi³a tacê na stole i usiad³a obok na niskim fotelu. Nozdrza Cymmerianina drgnê³y, gdy poczu³ zapach pieczystego z ksi¹¿êcej kuchni. Lawinia zamia³a siê i rzek³a: Spróbuj jeæ! S¹dzê, ¿e rana nie powinna ju¿ ci przeszkadzaæ. Nape³ni³a kubki winem i podsunê³a miêsiwo Cymmerianinowi. Nie da³ siê d³ugo prosiæ i zacz¹³ jeæ. Lawinia spogl¹da³a na niego w zadumie, od czasu do czasu podnosz¹c do ust kubek. Wkrótce pó³misek i dzban by³y puste, a ona ci¹gle patrzy³a na niego ciemnoniebieskimi oczyma. Conan dotkn¹³ opaski na gardle, pokrêci³ g³ow¹ i zapyta³: D³ugo tu jestem? Wygl¹da na to, ¿e przeklêty Ferndin omal mnie nie wys³a³ na Szare Równiny! Muszê go odnaleæ i wyrównaæ rachunki, bo inaczej moja dusza nie zazna spokoju! Nie bój siê, Cymmerianinie, ju¿ wkrótce go znajdziesz! Ksiê¿na, jak na turnieju, patrzy³a mu prosto w oczy bez mrugniêcia. Ja równie¿ niczego bardziej nie pragnê ni¿ jego mierci. Có¿ 105
jednak mogê uczyniæ, bêd¹c s³ab¹ kobiet¹? Wczoraj, kiedy ciê zrani³, nieomal mi serce pêk³o... Wczoraj?! Przecie¿ z ca³ych si³ wpakowa³ mi miecz w gard³o! A teraz jem i pijê! Conan znów niedowierzaj¹co pomaca³ opaskê na szyi. Odstawiwszy kubek, Lawinia nachyli³a siê i ostro¿nie rozwi¹za³a supe³. Miêkkie p³ótno opad³o na pod³ogê. Ksiê¿na spojrza³a na szyjê barbarzyñcy, na której nie by³o ani ladu strasznej rany, i nie zdo³a³a powstrzymaæ pe³nego zdumienia okrzyku: To prawdziwy cud! Dziêki ci, m¹dra Wegdo! Conan dotkn¹³ rêk¹ szyi. Nawet blizny nie ma! Co to za Wegda? Pewnie jaka czarownica! Nienawidzê czarów, no, chyba ¿e przywracaj¹ do ¿ycia! Tak, to czarownica i w³anie dziêki niej ¿yjesz. Popatrz, jeszcze trochê tego zosta³o! Lawinia siêgnê³a po z³ote pude³ko i zdjê³a wieczko. Kiedy dotknê³a palcem pachn¹cego smarowid³a, zamieni³o siê ono w niebiesk¹ mgie³kê, która nape³ni³a pokój mi³ym aromatem. Lawinia ze miechem wyci¹gnê³a rêkê i lekko dotknê³a muskularnej szyi w tym miejscu, gdzie wczoraj czernia³a miertelna rana. Conan delikatnie uj¹³ jej rêce i zacz¹³ ca³owaæ. Lawinia przesiad³a siê z fotela na skraj ³o¿a i rozchylonymi wargami przywar³a chciwie do jego twardych ust. Conan obj¹³ ksiê¿nê, która pokornie przytuli³a siê do jego mocnej piersi... Rano, kiedy do tajemnej komnaty dotar³o z sadu krakanie wron, Lawinia otworzy³a oczy i zamia³a siê cicho. Nawet dla jednej takiej nocy warto by³o wskrzesiæ tego barbarzyñcê! Delikatny i nienasycony, potrafi³ rozbudziæ w niej namiêtnoæ, jakiej nawet nie podejrzewa³a w sobie. A mo¿e to gwa³towny wybuch mi³oci, zmieszany ze spopielaj¹c¹ duszê nienawici¹, doprowadzil do takiego szaleñstwa?! Le¿a³a obezw³adniona rozkosz¹ i patrzy³a na migaj¹cy p³omieñ dopalaj¹cej siê lampy. Jeszcze chwila i pokój pogr¹¿y siê w ciemnociach. Staraj¹c siê nie obudziæ Conana, Lawinia ostro¿nie wsta³a i przesunê³a lekki fotel pod drug¹ cianê. Pod samym sufitem, przy szerokiej dêbowej belce, nacisnê³a ozdobn¹ listwê i czêæ boazerii odsunê³a siê na bok. Przez zakratowane w¹skie okienko wdar³o siê do rodka wie¿e poranne powietrze, natychmiast gasz¹c niepotrzebn¹ ju¿ lampê. Wrony ochryple kraka³y gdzie ca³kiem blisko i Lawinia, która bardzo lubi³a te ptaki, wyobrazi³a sobie, jak siedz¹ na ga³êziach, otwieraj¹c dzioby. Znów siê zamia³a i lekko zeskoczy³a na pod³ogê. 106
Cymmerianin, pó³le¿¹c na poduszkach, z zachwytem spogl¹da³ na zgrabn¹, obna¿on¹ kobietê ze wspania³ymi kasztanowymi w³osami, siêgaj¹cymi poni¿ej pasa. Oczy ich spotka³y siê i powiedzia³y wszystko bez s³ów, rêce splot³y siê niecierpliwie, a cia³a chciwie przylgnê³y do siebie... Wierna Jonda powiedzia³a wys³annikom ksiêcia, ¿e jej pani le spa³a tej nocy, co by³o szczer¹ prawd¹. Gdy Lawinia wesz³a do swojej sypialni, natychmiast runê³a na ³o¿e i w jednej chwili zasnê³a. Otworzy³a oczy, kiedy s³oñce chyli³o siê ku zachodowi, i le¿a³a jeszcze czas jaki, rozmylaj¹c o Cymmerianinie. Siedzi teraz sam w tym ma³ym pokoiku, jak wielkie lene zwierzê uwiêzione w klatce. Mia³a ochotê zatrzymaæ go przy sobie jeszcze trochê, ale wiedzia³a, ¿e Conan nie o niej teraz myli. Dziwne, ale nie smuci³a siê z tego powodu, wrêcz przeciwnie czu³a radoæ. Zemsta mê¿czyzny i zemsta kobiety to dwie ró¿ne sprawy. Kiedy jednak do nienawici mê¿czyzny do³¹cza siê mi³oæ i nienawiæ kobiety, si³y mê¿czyzny wzrastaj¹ dziesiêciokrotnie... Ksiê¿na wezwa³a Jondê i kaza³a jej przynieæ du¿o jedzenia i wina. Sprytna dziewczyna, biegaj¹c tam i z powrotem, przynios³a tyle wszystkiego, ¿e Lawinia ze miechem klasnê³a w rêce: O, Najjaniejszy Mitro! Przecie¿ biedna chora ksiê¿na nawet nie mo¿e patrzeæ na pieczon¹ dziczyznê, nie mówi¹c ju¿ o pierogu z miêsem jelenia! I do czego to podobne, ¿eby przynoszono tu wino w takich dzbanach?! Sk¹d je wziê³a? Nasi koniuchowie pij¹ z takich... Pomyla³am, ¿e lepiej przynieæ jeden du¿y ni¿ piêæ ma³ych... Jondo, ty wszystko pojmujesz w pó³ s³owa! Pomó¿ mi zanieæ to na dó³ i pob¹d do rana w sypialni. Powiesz, ¿e mocno zasnê³am po leczniczych zio³ach, rozumiesz? Tak, moja pani! Jonda wziê³a ciê¿ki dzban i w lad za ksiê¿n¹ zaczê³a schodziæ ciemnymi schodami. Ledwie Lawinia wesz³a do tajemnej komnaty, natychmiast znalaz³a siê w objêciach Cymmerianina. Po szybkiej wymianie poca³unków przy³o¿y³a palec do ust, wyci¹gnê³a rêkê do uchylonych drzwi i wziê³a od Jondy dzban. Dziewczyna pobieg³a na górê po resztê rzeczy, a Lawinia wrêczy³a Cymmerianinowi flaszkê z oliw¹ do lampy. Nape³niwszy maleñk¹ br¹zow¹ czaszê, przy okazji nala³ te¿ oliwy do trzech pozosta³ych lamp, poprawi³ knoty i skrzesa³ ognia. Maleñkie okienko pod sufitem jania³o jeszcze s³abym wiat³em zachodu, ale Conan bez trudu siêgn¹³ do rzebionej boazerii i wstawi³ j¹ na miejsce. 107
Od razu jakby urwa³a siê niewidoczna niæ ³¹cz¹ca ich ze wiatem. Poczuli, jak zalewa ich fala gor¹cej namiêtnoci, jak ich cia³a dygocz¹ od niepowstrzymanego pragnienia po³¹czenia siê w jedn¹ ca³oæ... Rozleg³o siê ostro¿ne pukanie do drzwi i ksiê¿na, z trudem uwolniwszy siê z gor¹cych objêæ, zaczê³a ustawiaæ na stole to, co podawa³a jej Jonda. Conan zamia³ siê cicho: Chêtnie poby³bym d³u¿ej w niewoli u ciebie, gdyby nie to, ¿e p³omieñ nienawici bardziej pali moje serce ni¿ mi³oæ! Lawinia przytuli³a siê do jego piersi i pytaj¹co zajrza³a w oczy: A wiêc chcesz odp³aciæ Ferndinowi za swoj¹ przegran¹? I nawet mi³oæ do mnie nie zatrzyma ciê w Menorze? A jeli zacznê ciê b³agaæ na kolanach, by zosta³ jeszcze choæ trochê? Nie, moja mi³a, mi³oci i nienawici nie da siê ze sob¹ pogodziæ. Najpierw jedno, potem drugie. A wiêc Ferndin opuci³ Menorê? Czy¿by uciek³? Ksi¹¿ê odes³a³ go do Redbornu, ¿eby posiedzia³ tam, a¿ opadn¹ emocje. Jego zwyciêstwa podczas turnieju wzburzy³y ca³e miasto i ludzie na dworze nastawieni s¹ wrogo wobec nowego barona... A ksi¹¿ê Orgeld, niczym ma³e dziecko, któremu ¿al rozstaæ siê z ukochan¹ zabawk¹, postanowi³ mianowaæ go swym g³ównym doradc¹ w sprawach pañstwowych! Lawinia z nasêpionymi brwiami i pociemnia³ymi oczami zaczê³a szybkim krokiem chodziæ po pokoju niczym rozwcieczona lwica. Wszystko siê wali, jakby spotka³a nas kara ze strony Najjaniejszego! Bergheim wymyka siê nam z r¹k, czujê, ¿e wkrótce Ferndin zostanie jego w³adc¹, a my ksi¹¿ê, ja, nastêpca tronu rozwiejemy siê jak dym... Jednak najpierw chce on pobawiæ siê z nami jak kot z mysz¹, a to jest gorsze ni¿ mieræ... Przycisnê³a d³onie do twarzy i zamar³a, tylko ramiona drga³y w bezg³onym szlochu. Conan troskliwie obj¹³ j¹ i pog³aska³ po w³osach, jak starszy brat przestraszon¹ siostrzyczkê. Sama widzisz, ¿e nie mo¿na zwlekaæ... Ale mam tu jeszcze pewien d³ug do sp³acenia. Bardzo bym chcia³ spotkaæ tego drania Klarsa! Za takie pieni¹dze, jakie mu da³em, wcisn¹³ mi zgni³y poprêg i nic nie warty miecz! A¿ dziw, ¿e nie z³ama³ siê pierwszego dnia! Po³amiê mu rêce, a temu hultajowi, Rudemu Biorriemu, obetnê jêzyk! Najlepszy mistrz!. Tfu, psie ³ajno, a nie mistrz! Teraz to Conan miota³ siê wciekle miêdzy ³o¿em a cian¹, a Lawinia usiad 108
³a w fotelu i spogl¹da³a na niego jak m¹dra starsza siostra na gor¹czkuj¹cego siê brata. Uspokój siê i jedz, a potem poka¿ê ci co takiego, ¿e mo¿e zmienisz zdanie. Wziê³a ze sto³u swój kubek i wskaza³a ciê¿ki dzban: Nalej mi wina, ca³y dzieñ nic nie jad³am... Cymmerianin, kipi¹c gniewem i rzucaj¹c gromy na g³owê mistrza Klarsa, nie wiadomo kiedy zjad³ i wypi³ wszystko, co mu przyniesiono. Tymczasem Lawinia cicho wymknê³a siê za drzwi i wkrótce wróci³a, z trudem dwigaj¹c ciê¿kie siod³o z pêkniêtym poprêgiem. Po³o¿y³a je na pod³odze przed zdumionym Cymmerianinem i znowu wysz³a. Zapomniawszy o niedopitym winie, Conan uklêkn¹³ i przy jasnym wietle czterech lamp zacz¹³ ogl¹daæ porwany rzemieñ. Solidna skóra ciemnoczerwonego koloru w miejscu rozdarcia by³a zrudzia³a i postrzêpiona jak stary, zbutwia³y sznurek. W d³oni Cymmerianina w³ókniste koñce rozsypa³y siê, jakby przepalone jakim jadem. Przekleñstwo! Kto móg³ to uczyniæ? zawo³a³ Conan, odrzucaj¹c poprêg i wstaj¹c z kolan. Ten, kto zrobi³ to samo ze wspania³ym mieczem mistrza Klarsa. Znam jego broñ, z najdalszych miejsc przyje¿d¿aj¹ do niego rycerze, ¿eby zamówiæ miecz i zbrojê. Popatrz, mój mi³y, jak to wygl¹da. Lawinia poda³a mu ciê¿k¹ klingê i rêkojeæ z u³amkiem ostrza. Conan znów usiad³ na dywanie i d³ugo ogl¹da³ obie czêci miecza. Spróbowa³ je z³o¿yæ razem, ale nic z tego nie wysz³o: klinga na krawêdziach jakby siê rozdê³a, pokryta ma³ymi pêcherzykami. Nie mog³oby siê nic takiego zdarzyæ, gdyby mistrz Klars le wyku³ miecz: kto jak kto, ale Conan wiedzia³, jak wygl¹daj¹ u³amki le wykonanej broni, jak b³yszczy stal w miejscu pêkniêcia przegrzanej klingi i co siê dzieje, jeli w metalu pozostanie pêcherzyk powietrza. Nie, to by³o co innego: metal stopi³ siê, jakby wsadzono go do jakiego nieziemskiego ognia... Powiedz, co o tym s¹dzisz, a potem us³yszysz, co ja mam ci do powiedzenia. Lawinia zaznaczy³a palcem na klindze granicê szarej plamy. Conan z ponur¹ twarz¹ odrzuci³ rêkojeæ miecza. Czary! powiedzia³. Kto postanowi³ przeszkodziæ mi w wygraniu tego pojedynku! S³ysza³em o takich sztuczkach, ale widzê je po raz pierwszy. Podobno wystarczy dotkn¹æ broni i wypowiedzieæ 109
odpowiednie zaklêcie... Zaraz, zaraz! Dotkn¹æ! To ten ¿ebrak! Stary ¿ebrak na podwórzu mistrza Klarsa! Przecie¿ zawis³ na moim mieczu, ¿eby nie upaæ, i ca³y czas mrucza³ co niezrozumiale! I uchwyci³ siê te¿ poprêgu, kiedy wpad³ na konia! Przekleñstwo! Niele znam siê na uprzê¿y i broni: w rodzinnym domu, kiedy jeszcze by³am dzieckiem, czêsto wk³ada³am lekk¹ zbrojê i próbowa³am nauczyæ siê czego od starszych braci... Ja te¿ wiem, jak pêkaj¹ poprêgi i ³ami¹ siê miecze. Masz racjê, Cymmerianinie, to czary. I jestem przekonana, ¿e wiem, czyja to sprawka... Ja te¿ wiem! Gdziekolwiek by siê schowa³, do jakiego by maj¹tku pojecha³, znajdê go i wykurzê stamt¹d! I wtedy ¿adne czary mu nie pomog¹! Zemcisz siê nie tylko za siebie, Conanie, ale i za mnie! Ksiê¿na objê³a go rêkoma za szyjê, zajrza³a w g³êbiê jego gniewnych oczu. Jej delikatne rêce zeliznê³y siê w dó³, umierzaj¹c gniew kipi¹cy w piersi Cymmerianina, i gor¹cy p³omieñ pragnienia wystrzeli³ tam, gdzie jeszcze przed chwil¹ buzowa³ czarny ogieñ nienawici.
XIII Przekleñstwo! Ju¿ trzeci dzieñ nie mogê myleæ o niczym innym! Mistrz Klars odstawi³ kubek na stó³, rozlewaj¹c wino. Wszystko wypada mi z r¹k, tak ¿e zaczynam w¹tpiæ w siebie! Biorri milcza³, smutnie kiwaj¹c rud¹ g³ow¹. Zaledwie od kilku dni zna³ Cymmerianina, ale kiedy run¹³ na piasek zalany krwi¹, poczu³ siê tak, jakby utraci³ rodzonego brata. Nie móg³ siê uspokoiæ od tej pory. A i mistrza Klarsa mo¿na zrozumieæ. Tyle lat wyrabia broñ, wiêcie strzeg¹c sekretu swojej stali, i ani razu nikogo nie zawiód³ jego miecz, nie zgi¹³ siê sztylet, nie pêk³ na drugi dzieñ poprêg, zrobiony przez jego dowiadczonych majstrów... Jest to wystarczaj¹cy powód, ¿eby straciæ humor. Biorri znów spode ³ba zerkn¹³ na Klarsa. W³osy rozczochrane, twarz pociemnia³a od bezsennych nocy, w oczach blask szaleñstwa... Zapewne czyni sobie wyrzuty za mieræ Cymmerianina, uwa¿a, ¿e sam sprowadzi³ nañ zgubê... Ech, gdyby Conan prze¿y³! Jeli nawet zosta³by ciê¿ko ranny, mo¿na by by³o próbowaæ go ocaliæ! Niew¹tpliwie to ludzie Ferndina zabrali go z placu, przekupiwszy stra¿e przecie¿ na w³asne oczy 110
widzia³, ¿e heroldowie ani drgnêli, kiedy jacy na czarno ubrani ludzie w jednej chwili zabrali z placu cia³o barbarzyñcy i wyprowadzili jego konia. Nawet miecza nie zostawili, kanalie! Mistrz Klars, kiedy doszed³ do siebie, chcia³ pobiec tam, by wzi¹æ u³aman¹ klingê, ale nigdzie jej nie dostrzeg³... Arena by³a pusta, tylko Ferndin puszy³ siê na z³ocistym ogierze, depcz¹cym kopytami krwaw¹ plamê. S³uchaj, Biorri, dlaczego ca³y czas milczysz?! Powiedz co, bo inaczej rozwalê ci g³owê! Czy i ty mylisz, ¿e to ja jestem winien? Nic nie mylê, przyjacielu Klarsie... Ró¿nie bywa w ¿yciu, mog³o wydarzyæ siê równie¿ i to... Nie mog³o! Z moim mieczem nic takiego nie mog³o siê wydarzyæ! Wraz z Cymmerianinem i ja umar³em, umar³y moje rêce, moje mistrzostwo! A mo¿e to Mitra ukara³ mnie za to, ¿e chcia³em wykuwaæ broñ godn¹ bogów? Komu jest teraz potrzebny stary Klars, który przyczyni³ siê do zguby takiego rycerza? Wygl¹da na to, ¿e w³asnymi rêkami pomog³em wygraæ temu draniowi z oczyma wê¿a! O, Mitro! A wiêc jeli wróci tutaj i zasi¹dzie w Sali Obrad u boku ksiêcia równie¿ to bêdzie moim dzie³em! Podpar³ rêkami g³owê, bardzo posiwia³¹ przez te dni, i jêkn¹³ ochryple. Rudy Biorri najchêtniej uciek³by st¹d, ale nie móg³ opuciæ zrozpaczonego starego przyjaciela. Majstrowie i czeladnicy pochowali siê, gdzie kto móg³, a przestraszeni terminatorzy, niczym stado wróbli rozlecieli siê po swych rodzinnych domach. Wygas³ ogieñ w kuni, ucich³ obecny tu zawsze harmider i brzêk metalu, nie s³ychaæ by³o r¿enia koni ani skrzypienia bramy. Tak, przeklêty Ferndin jednym ciosem powali³ nie tylko Cymmerianina, lecz tak¿e starego Klarsa ze smutkiem pomyla³ Biorri, opró¿niaj¹c nie wiadomo ju¿ który z rzêdu kubek. Wino, niczym woda bez ¿adnego smaku, nie pali³o gard³a, nie przynosi³o ulgi powodowa³o tylko, ¿e ¿o³¹dek pêcznia³, jak skórzany buk³ak. Z obrzydzeniem odsun¹³ kubek i podpar³ rêkami policzek. Chyba jutro wyruszê w drogê powrotn¹ do Belverusu... W miecie nikomu nie s¹ teraz potrzebne moje pieni... a i ja czujê siê teraz podobnie jak ty niech pêknê, jeli potrafiê cokolwiek zapiewaæ lub choæby wzi¹æ do r¹k ertê... Odwróci³ siê do okna, ¿eby ukryæ wilgotne oczy, i w izbie zawis³a przygniataj¹ca cisza. Cichutko skrzypnê³y drzwi i wszed³ Rialt, m³odszy syn gospodarza. Biorri spojrza³ w jego stronê, obawiaj¹c 111
siê, ¿e mistrz Klars znowu rzuci czym ciê¿kim, ale stary p³atnerz ani drgn¹³. G³owê ci¹gle mia³ opart¹ na skrzy¿owanych rêkach i tylko ramiona drga³y mu od t³umionego szlochu. Ch³opak podszed³ na palcach do ojca i zacz¹³ co szeptaæ, zerkaj¹c na drzwi. Mistrz Klars podniós³ g³owê, gniewnie b³ysn¹³ oczyma i zerwa³ siê, przewracaj¹c ³awê: Nie! Nikogo nie chcê widzieæ! Niech siê wynosi, ktokolwiek by to by³ ksi¹¿ê, baron, czy sam... Nie dokoñczy³, poniewa¿ w drzwiach pojawi³ siê niem³ody cz³owiek w czarnym, prostym p³aszczu. S³owa zamar³y na ustach mistrza Klarsa, a nieznajomy z umiechem podszed³ do okna i skin¹³ na niego. Zachowywa³ siê z tak¹ pewnoci¹ siebie, jakby to by³ jego w³asny dom, a mistrz Klars przyszed³ do niego w goci. Zacisn¹wszy usta, p³atnerz podszed³ do okna i zacz¹³ s³uchaæ tego, co szepta³ mu nieznajomy. Gniewnie zmarszczy³ brwi, widaæ by³o, ¿e jeszcze chwila i obrzuci gradem przekleñstw cz³owieka w czarnym p³aszczu. Jednak tajemniczy goæ nagle podniós³ do oczu mistrza Klarsa jaki piercieñ i tak samo szybko schowa³ go do wewnêtrznej kieszeni brokatowej kamizeli, która mignê³a pod rozchylonym p³aszczem. Rudy Biorri machinalnie przysun¹³ do siebie niedopite wino i nie spuszcza³ oczu z gocia. Nie mia³ ju¿ w¹tpliwoci, ¿e przyby³ do nich jaki wielmo¿a, przywyk³y nie prosiæ, lecz rozkazywaæ, i ¿e oczywicie Klars bêdzie zmuszony us³uchaæ go. Klars, wci¹¿ nachmurzony, nie próbuj¹c protestowaæ, skin¹³ g³ow¹. Nieznajomy nagle przeniós³ wzrok na Biorriego, co jeszcze doda³ i machn¹³ rêk¹ w jego stronê. Potem szczelnie owin¹³ siê p³aszczem i tak samo cicho, jak wszed³, znikn¹³ za drzwiami. Rialt wybieg³ w lad za nim. Klars chwilê milcza³, a potem powiedzia³, nie patrz¹c na Biorriego: Kazano natychmiast iæ... Mnie i tobie... Nale¿a³oby siê przebraæ, ale on powiedzia³, ¿e mamy iæ tak, jak stoimy, byle prêdzej. Przynajmniej s³omê wyczesz z w³osów, Rudy, masz tu mój grzebieñ. Jego g³os, w dalszym ci¹gu ochryp³y, jak gdyby nieco z³agodnia³. Poczekaj, poczekaj! Dok¹d on chce nas poprowadziæ o tak pónej porze? Czy mam wzi¹æ ze sob¹ ertê? Nie, za nic nie mogê teraz piewaæ! Nie bêdziesz piewaæ, a gdzie nas zaprowadzi zobaczymy... Nasza sprawa zastosowaæ siê do rozkazu! 112
Do rozkazu? Czy¿by... Biorri a¿ otworzy³ usta od nag³ego domys³u. Lepiej ju¿ milcz, wk³adaj p³aszcz i idziemy uci¹³ rozmowê p³atnerz. Trzy ciemne postacie wymknê³y siê poza bramê i nie zwracaj¹c na siebie uwagi ruszy³y cichymi ju¿ o tej porze ulicami. Ich przewodnik szed³ tak szybko, ¿e Klars i Biorri ledwie za nim nad¹¿ali. Czarny p³aszcz to nikn¹³ w ciemnociach, to pojawia³ siê na tle jasnej ciany jak skrzyd³o nocnego ptaka. Skrêcili w w¹skie uliczki, przedzierali siê przez ogrody i op³otki, a¿ wreszcie, gdy ca³kiem ju¿ brak³o im tchu, zatrzymali siê przed wysokim murem. Nieznajomy przeci¹gle zagwizda³ i w odpowiedzi da³ siê s³yszeæ taki sam gwizd. Z lekkim skrzypniêciem otworzy³y siê w murze niewidoczne drzwi. Weszli w trójkê do ciemnego ogrodu, a kto za ich plecami zamkn¹³ furtkê. Tutaj! Nie zostawajcie w tyle! ledwie dos³yszalnie szepn¹³ ich przewodnik, zanurzaj¹c siê w gêste krzaki. Potykaj¹c siê i przeklinaj¹c bez s³ów ciemn¹ noc, Biorri pod¹¿a³ za ledwie widocznymi sylwetkami nieznajomego i mistrza Klarsa. Ale oto zatrzymali siê ko³o jakiej budowli, majacz¹cej na tle gwiadzistego nieba. W³adcza rêka poci¹gnê³a Biorriego za p³aszcz. Zrobi³ krok do przodu i poczu³ pod nogami g³adk¹ pod³ogê. Byli teraz w czym w rodzaju altanki. No tak, ¿e te¿ od razu na to nie wpad³: przecie¿ to stary ogród na ty³ach pa³acu ksi¹¿êcego! A wiêc... Zanim pomyla³, co to wszystko mo¿e znaczyæ, bezg³onie otworzy³y siê przed nimi jeszcze jedne drzwi i s³abe wiat³o pochodni zamajaczy³o w g³êbi korytarza. W¹skie schody prowadzi³y do podziemnego przejcia. D³ugo nim szli. Wreszcie dotarli do niewielkiej ciemnej sali z krêconymi schodami, prowadz¹cymi gdzie w górê. Wzi¹wszy do rêki pochodniê, przewodnik poczeka³ na Biorriego i zrêcznie zacz¹³ siê wspinaæ na strome schody. Mistrz Klars w milczeniu szybko pod¹¿a³ za nim. Nikt nie zwa¿a³ na to, ¿e biednemu piewakowi wirowa³y ju¿ przed oczyma zielone i ¿ó³te krêgi. Równie¿ wino w ¿o³¹dku buntowa³o siê przeciwko takiemu traktowaniu. Wspinali siê bez koñca i umêczony Biorri pomyla³, ¿e chyba zaraz trafi¹ do nieba. Nic ju¿ nie widz¹c, przytrzymuj¹c siê chropowatej ciany i gramol¹c po omacku, nagle stwierdzi³, ¿e stoi na czworakach na równej pod³odze. Oddycha³ chrapliwie, ze wistem, dr¿¹ce nogi nie chcia³y siê wyprostowaæ, by unieæ ciê¿kie cia³o. 8 Conan i podziemie niewoli
113
Mistrz Klars uj¹³ go pod pachy i postawi³ pod cian¹. Jednak¿e kolana Rudego Biorriego ci¹gle jeszcze dr¿a³y i ugina³y siê. Musia³a up³yn¹æ d³u¿sza chwila, zanim wreszcie odsapn¹³ i poczu³ siê pewniej na nogach. I oto znów ich przewodnik pêdzi naprzód, p³omieñ samotnej pochodni owietla ciemne ciany, w¹skie korytarze i strome schody w dó³, w górê, prosto... Wreszcie ledwie ¿ywy Biorri wpad³ na szerokie plecy mistrza Klarsa i zrozumia³, ¿e dotarli do celu. Nieznajomy, wstawiwszy pochodniê do stojaka, znikn¹³ w w¹skim, przypominaj¹cym wnêkê, korytarzu. Rozleg³o siê pukanie i zgrzytnê³a zasuwa. Wkrótce przewodnik wróci³ i wskaza³ g³ow¹ na drzwi: Wejdcie! Czekaj¹ na was! Mistrz Klars westchn¹³ ciê¿ko i niechêtnie skierowa³ siê w stronê w¹skiej szczeliny, janiej¹cej w g³êbi korytarza. Biorri, niemal depcz¹c mu po piêtach, ruszy³ w lad za nim. P³atnerz wolno wszed³ do tajemnej izby i w tej¿e chwili z okrzykiem przera¿enia odskoczy³ do ty³u, nieomal zbijaj¹c z nóg rudego piewaka. Jednak¿e przewodnik bez zbytnich s³ów wepchn¹³ ich obu do niewielkiego pomieszczenia i zatrzasn¹³ za nimi drzwi. Teraz równie¿ Biorri, wygl¹daj¹cy zza pleców Klarsa, wytrzeszczy³ oczy i poruszy³ zaschniêtymi wargami, nie mog¹c wydobyæ z siebie g³osu: prosto przed nimi, na niskim ³o¿u, z g³ow¹ podpart¹ potê¿n¹ rêk¹, siedzia³ Conan, spogl¹daj¹cy z umieszkiem na oszo³omionych przyjació³. Wreszcie nie wytrzyma³ i zamia³ siê gromko: Cha-cha-cha! Nigdy nie s¹dzi³em, przyjacielu, ¿e potrafisz stroiæ takie miny! A ty, Klarsie, pewnie uzna³e, ¿e masz przed sob¹ ducha?! Dobra, Biorri, zamknij usta i chod przep³ukaæ sobie gard³o. I ty, mistrzu, siadaj obok, wypijemy za mi³e spotkanie! A mo¿e nie cieszycie siê z tego, ¿e jestem ¿yw i zdrów? Cymmerianin umiechn¹³ siê i podsun¹³ im dzban z winem. Biorri niepewnie przysiad³ na ³awie obok ³o¿a i dopiero wtedy zobaczy³ kobietê, stoj¹c¹ w drugim koñcu izby. Mistrz Klars chwilê przedtem zwróci³ uwagê na milcz¹c¹ postaæ z twarz¹ ukryt¹ pod woalk¹ i, natychmiast j¹ rozpoznaj¹c, przykl¹k³, pochylaj¹c z szacunkiem g³owê. Wreszcie Biorri zrozumia³ wszystko: nieznajomy w brokatowym kaftanie, tajemniczy piercieñ, ksi¹¿êcy ogród, tajne przejcia... Cofn¹³ wyci¹gniêt¹ do kubka rêkê, zelizn¹³ siê z ³awki i ugi¹³ kolano jak prawdziwy rycerz. Kobieta pod cian¹ zdjê³a woalkê. 114
Wstañcie! G³os ksiê¿nej dr¿a³ nieco. I nie bójcie siê, to nie zjawa, lecz ¿ywy cz³owiek. Podesz³a bli¿ej i po³o¿y³a rêkê na ramieniu Cymmerianina. Biorri, co tak mrugasz oczyma jak stara sowa?! Za pozwoleniem Jej Mi³oci si¹dziemy przy stole i pogadamy... Mistrzu Klarsie, ¿eby nie patrzy³ na mnie takim smutnym wzrokiem, powiem od razu: w tym, co siê sta³o, nie ma twojej winy... Reszta potem... A teraz, Biorri, ¿eby nie dr¿a³y ci rêce, bierz dzban i nalewaj wina! Dobry ³yk od razu przywróci ciê do ¿ycia, wiem o tym! Ksiê¿na, szeleszcz¹c sukni¹, podesz³a do drzwi i powiedzia³a: Wrócê do was póniej, kiedy wszystko omówicie. Drzwi zamknê³y siê za ni¹ cicho. Na jaki czas zapad³o milczenie. Conan z umiechem spogl¹da³ na Biorriego i Klarsa, którzy siedzieli bez s³owa, nie wa¿¹c siê wzi¹æ kubków do r¹k. Biorri zerkn¹³ na szyjê Cymmerianina i znów ze zdumienia otworzy³ usta; prze³kn¹³ g³ono linê i wydusi³ z siebie ochryp³ym g³osem: Ta rana... Przecie¿ by³a tu taka ogromna rana... Krew tryska³a jak z zarzynanej wini... Popatrz, Klarsie! Szyjê ma g³adk¹ jak noworodek... Nie, klnê siê na Mitrê, ¿e to o¿ywiony nieboszczyk! Ech, ¿e te¿ poszed³em z tob¹! Uspokój siê, Rudy! Klars po³o¿y³ ciê¿k¹ rêkê na ramieniu przyjaciela. Jeli ksiê¿na powiedzia³a, ¿e to nie zjawa, znaczy, ¿e tak jest... Ale jednak przysiêgnij na Najjaniejszego, ¿e jeste tym, za kogo uchodzisz! Uczyni³ rêk¹ znak odpêdzaj¹cy demony. O, widzê, ¿e dobrze was przestraszy³em! Przysiêgam na Kroma, a jest to dla Cymmerianina najwiêtsza przysiêga, ¿e jestem tym samym Conanem, który opró¿ni³ z wami niema³o kubków wina! I jeli Mitra pozwoli, wypijê jeszcze tyle. A rana rzeczywicie by³a, ale gdzie siê podzia³a, mo¿e o tym powiedzieæ tylko ksiê¿na. To jej ludzie zabrali mnie ze wiêtego Placu, to jej rêce przywróci³y mnie do ¿ycia. Wypijmy teraz w³anie za to! Biorri, leniu jeden, oczywicie nala³e tylko sobie, zapominaj¹c o nas! Nawet w pa³acu ksi¹¿êcym wszystko cz³owiek musi robiæ sam. I przechyli³ dzban nad kubkiem. W milczeniu pili wino i by³o widaæ, ¿e p³atnerza ci¹gle mêczy ta sprawa, o której nie by³o dot¹d mowy. Biorri z niepokojem przenosi³ wzrok z majstra na umiechaj¹cego siê Cymmerianina, jakby ba³ siê, ¿e zaraz wybuchnie burza. Nagle Conan odsun¹³ kubek, schyli³ siê i wydosta³ spod ³o¿a najpierw rêkojeæ, a potem klingê, która b³ysnê³a gronie wród naczyñ na stole. 115
Widzê, ¿e o jednym tylko mylisz... No to spójrz teraz mistrzu, mo¿e sprawi ci to ulgê. Klars chciwie pochwyci³ klingê i wbi³ w ni¹ wzrok. Potem zacz¹³ ogl¹daæ u³amek ostrza przy rêkojeci i, podobnie jak ca³kiem niedawno Conan, spróbowa³ po³¹czyæ ze sob¹ obie czêci miecza. Przekonawszy siê, ¿e jest to niemo¿liwe, znów podniós³ do oczu klingê i ostro¿nie dotkn¹³ jêzykiem pociemnia³ego metalu. D³ugo potem p³uka³ usta winem, splun¹³ pod nogi i powiedzia³ gniewnie: lina Seta! Czarodziejskie ziele, które potrafi zniszczyæ ka¿d¹ stal! Gdy ojciec przekazywa³ mi tajemnice swego rzemios³a, pokaza³ sztylety prze¿arte t¹ trucizn¹ i kaza³ spróbowaæ, jaki ma smak... Na ca³e ¿ycie zapamiêta³em tê cuchn¹c¹ gorycz, i oto teraz moja klinga... I klinga, i poprêg, który jakby nagle zbutwia³. Tak wiêc wróg okaza³ siê sprytniejszy, ni¿ myla³e. Gdyby by³ teraz w Menorze, zadga³bym go tym od³amkiem! Ale ksi¹¿ê wys³a³ ju¿ tego ³otra do Redbornu. W³anie o tym chcia³em z wami pomówiæ... Jak to by³o w regu³ach turnieju? Jeli kto osi¹gn¹³ zwyciêstwo w nieuczciwy sposób, niech zostanie przeklêty przez Mitrê. Jednak ja nie mam zamiaru czekaæ, a¿ runie na niego sosna lub spali go b³yskawica! Powinien zgin¹æ z mojej rêki, i procie Najjaniejszego, ¿eby nie spieszy³ siê z zemst¹! Na jutro potrzebny mi bêdzie miecz, ten, który zostawi³em u ciebie u¿ywa³em go w wielu walkach i przywyk³em doñ... Jeli nie boisz siê jeszcze raz u¿yæ mojej broni, przyniosê ci miecz, który wyku³em w dzieñ narodzin swego pierworodnego syna. Zosta³ powiêcony w wi¹tyni Mitry i nie zaszkodzi mu ¿adne ziele! Za nic bym go nikomu nie sprzeda³, ale ciebie proszê: we go! Dziêkujê, Klarsie, wezmê, ale i przynie równie¿ mój stary miecz. Lawinia... Ksiê¿na mówi³a, ¿e do Redbornu jedzie siê st¹d dwa dni i droga jest spokojna... Jeszcze jak! Dwa dni i dwie noce, ci¹gle lasem! Najwy¿ej spotkasz niedwiedzia albo ry skoczy ci na plecy nic ponadto. Oczywicie, jeli wiesz, gdzie i kiedy skrêciæ... Biorri chytrze zerkn¹³ na Cymmerianina i znów nape³ni³ kubki. Widzê, ¿e znasz ca³¹ Nemediê jak swoje piêæ palców. Czy¿by by³ równie¿ w Redbornie? Gdybym nie by³, siedzia³bym cicho... Jednak stary Diss nigdy nie odwa¿y³ siê sam zag³êbiaæ w te lasy. Ostatnio zawsze jedzi³ do 116
swego maj¹tku wraz z synami i wit¹. To nie trakt na Belverus, lecz ca³kowite pustkowie. Jak¿e wiêc tam zawêdrowa³e? Pewnie zmyli³e drogê i koñ sam ciê tam doniós³... Nie, jecha³em jako honorowy goæ z Dissem i jego synami, a towarzyszy³a nam dru¿yna rycerzy i ca³a chmara s³ug. Piêkne lasy otaczaj¹ Redborn! A jakie tam jelenie i dziki! Po prostu królewskie polowanie! Oczy Biorriemu rozb³ys³y i zacz¹³ wymachiwaæ rêkami, prawie rozlewaj¹c wino z kubka. Baron by³ gospodarzem, jakich ma³o. Zaledwie kilka wsi doko³a, a pola nie gorsze od tych w Menorze! Umilk³ na chwilê, by z³apaæ oddech i mówi³ dalej: Jest tam zamek niedostêpna twierdza. Wysokie mury, baszty, g³êboka fosa. Podobno dawniej czêsto trzeba by³o broniæ siê od najazdów z pó³nocy, ale teraz zrobi³o siê spokojniej... S³uchaj, przyjacielu, co tak ciê nasz³y te wspomnienia? Czy¿by zatêskni³ za niedwiedzim matecznikiem? A mo¿e zostawi³ tam jak¹ wdówkê? Widzisz, mam takiego niedomylnego przyjaciela, który zamierza sam podró¿owaæ po lasach, nie boj¹c siê nocnych duchów ani niedwiedzi... I w ¿aden sposób nie wpadnie na to, ¿eby wzi¹æ mnie ze sob¹. Dlatego próbujê temu upartemu barbarzyñcy podsun¹æ m¹dr¹ myl... G³ony miech wstrz¹sn¹³ cianami izby, a¿ zatañczy³y strwo¿one p³omyki lamp. W drzwiach za ich plecami pojawi³a siê ksiê¿na i stanê³a w milczeniu, oparta o cianê. Twej m¹droci móg³by nawet pozazdrociæ stary Diss, gdyby jeszcze ¿y³ powiedzia³ mistrz Klars, poklepuj¹c piewaka po kolanie. I co bêdziesz mia³ z tego, ¿e siê tam ze mn¹ wybierzesz? Przecie¿ lubisz sobie dobrze zjeæ i wypiæ, a tam mo¿na straciæ g³owê. Conan bezwiednie siêgn¹³ rêk¹ do tego miejsca na szyi, gdzie powinna by³a znajdowaæ siê szeroka blizna. Z twarzy Biorriego w jednej chwili zniknê³a ca³a weso³oæ, nachmurzy³ brwi, surowo spojrza³ swymi przezroczystymi oczyma w niebieskie oczy Cymmerianina, uderzy³ mocno piêci¹ w stó³ i powiedzia³: Kocha³em tego starego zrzêdê, barona Dissa. Szczerze mówi¹c, co roku przyje¿d¿a³em do Menory nie tylko po to, by zarobiæ, ale te¿ 117
dlatego, by siê z nim zobaczyæ... I po wiêcie zawsze bra³ mnie do swego maj¹tku, ¿ebym u niego trochê pogoci³. Kiedy dowiedzia³em siê, ¿e umar³, przez dwa miesi¹ce nie mog³em piewaæ... Potem zniknêli jego synowie i ich matka, szlachetna Enora... A ksi¹¿ê, który tak wiele mu zawdziêcza³, zapomnia³ natychmiast o swym wiernym s³udze, zabawiaj¹c siê z tym przeklêtym Ferndinem... Teraz Ferndin zosta³ panem Redbornu, i czuje moje serce, ¿e pomóg³ on przenieæ siê staremu baronowi na Szare Równiny. Jak równie¿ jego rodzinie... Zamilk³, wpatruj¹c siê przed siebie nieruchomym wzrokiem. A wiêc i ty chcesz wyrównaæ swoje rachunki z nowym baronem Redbornu rozleg³ siê g³os za jego plecami i ksiê¿na podesz³a do sto³u. Usiad³a w swoim fotelu i da³a Conanowi znak, ¿eby nape³ni³ kubki. Ja te¿ pragnê jego mierci! Tylko ona mo¿e przywróciæ ksiêciu rozum, który utraci³ przez tego demona... Ksiê¿na chcia³a mówiæ dalej, ale nagle jakby podmuch wiatru przeszed³ przez izbê. Jêzyczki p³omieni zachybota³y, nieomal zgas³y, ciany rozsunê³y siê, znikaj¹c w gêstej mgle. I w ciszy, która zapad³a, rozleg³ siê cichy, schrypniêty kobiecy g³os: K³êbek nienawici nawija siê, nawija... Spotkanie, zwiastuj¹ce mieræ... Oni bêd¹ ze sob¹ walczyæ... P³omieñ wszystko poch³ania, wszystko zabiera... Zapanuje spokój, a ksi¹¿ê odzyska rozum... Jasno rozb³ys³y lampy, ciany powróci³y na swoje miejsce. Przez chwilê wszyscy siedzieli w milczeniu, a¿ wreszcie Conan zapyta³: Czyj to by³ g³os? Wydaje mi siê, ¿e ju¿ go s³ysza³em kiedy, chyba ca³kiem niedawno, we nie... To jej lekarstwo uratowa³o ci ¿ycie. Ona te¿ chce mierci Ferndina, tak jak i my wszyscy. Tylko ty mo¿esz rozci¹æ ten wêze³ losu, Conanie! Zabij go i przywie mi miecz ze znakiem Mitry! Ksiê¿na zerwa³a siê na nogi i, pochylona nad sto³em, wbi³a pociemnia³e oczy w twarz Cymmerianina. Jej palce zacisnê³y siê, jakby trzyma³a w d³oni niewidzialny sztylet, odepchnê³a fotel i szybko posz³a w stronê drzwi. Zabijê go, przysiêgam na Kroma, albo sam zginê! Conan wsta³ i przeszed³ siê po izbie. Wkrótce ju¿ ranek, czas ruszaæ w drogê. A wiêc jedziemy razem. No có¿, dobry towarzysz podró¿y bywa niezast¹piony. Mistrz Klars zawin¹³ w po³ê p³aszcza u³aman¹ klingê i rêkojeæ miecza. Gdy skierowa³ siê do drzwi, w lad za nim pod¹¿y³ Biorri. 118
Na progu czeka³ na nich ten sam przewodnik w czarnym p³aszczu. Szli do wyjcia niekoñcz¹cymi siê schodami i korytarzami, ale teraz ju¿ siê nie spieszyli. Conan jako ostatni opuci³ izbê, cicho zamykaj¹c za sob¹ drzwi. Zaledwie zrobi³ w ciemnociach kilka kroków, gdy us³ysza³ za sob¹ szelest sukni i poczu³ na ramionach gor¹ce rêce. Odwróci³ siê i przytuli³ do siebie p³acz¹c¹ Lawiniê, ³agodnymi poca³unkami osuszy³ jej oczy. Ksiê¿na po raz ostatni chciwie wpi³a siê w jego usta i wyrwa³a siê, popychaj¹c go w stronê wyjcia: Id! I niech siê spe³ni wola Mitry! A potem wróæ tu, bêdê na ciebie czeka³a! Przysiêgam, ¿e go zabijê! Powiedziawszy to, Cymmerianin szybko ruszy³ ciemnym korytarzem, by dogoniæ Klarsa i Biorriego.
XIV Wczesnym rankiem na ulicy P³atnerzy skrzypnê³a brama i wyjechali z niej dwaj jedcy w podró¿nych p³aszczach. Pomachali rêkoma na po¿egnanie gospodarzowi domu i wolno ruszyli w stronê Placu Mitry. W s³abym wietle budz¹cego siê dnia plac wydawa³ siê ogromny. Górowa³a nad nim bry³a wi¹tyni, której pó³kolisty mur ci¹gn¹³ siê wzd³u¿ ulicy prowadz¹cej do rogatek miasta. Kopyta g³ono postukiwa³y o kamienie, a od czasu do czasu s³ychaæ te¿ by³o turkot kó³ wozów. To mieszkañcy okolicznych wsi, którzy po wiêcie zatrzymali siê w miecie, wracali teraz do domów. Kiedy jedcy podjechali do murów miasta, czeka³o tam ju¿ kilka krytych wozów. Stra¿nicy, rozmawiaj¹c ze sob¹ schrypniêtymi g³osami, otwierali barmê. Kopyta koni i ko³a wozów zadudni³y dwiêcznie na deskach opuszczonego mostu. Szeroka droga wród uprz¹tniêtych pól prowadzi³a teraz prosto w stronê rzeki. Jedcy z ³atwoci¹ wyprzedzili wolno tocz¹ce siê wozy i puciwszy konie k³usem szybko dojechali do pierwszego rozstaju dróg. Brukowana droga schodzi³a w dó³ w stronê mostu, a druga, poroniêta na poboczach ³opianami i pio³unem, skrêca³a w prawo, wij¹c siê wzd³u¿ rzeki. Têdy powinnimy jechaæ, przyjacielu Conanie powiedzia³ Rudy Biorri, skrêcaj¹c z wy³o¿onej g³adkimi kamieniami Drogi Kró 119
lewskiej. Przed nimi, od strony wschodniej, zaró¿owi³y siê ju¿ ob³oki, a ostatnia poranna gwiazda s³abo mruga³a na po³udniu. Zobaczyli solidne domy podmiejskich wsi, z daleka dobiega³ ryk krów, beczenie owiec i nawo³ywanie pasterzy, pêdz¹cych stado. Podró¿ni zatrzymali siê, ¿eby przepuciæ do rzeki spragnione zwierzêta. Conan jecha³ szerok¹ ulic¹ bogatej wsi, nie rozgl¹daj¹c siê na boki. Gdy znaleli siê w polu, popêdzi³ konia. Biorri stara³ siê nie pozostaæ w tyle, ale widaæ by³o, ¿e taka jazda nie sprawia mu przyjemnoci. Ej, Cymmerianinie, pohamuj siê trochê! powiedzia³ wreszcie, kiedy Conan kolejny raz spi¹³ swego konia. Redborn z pewnoci¹ na nas poczeka, a i ten ³otr nie ucieknie! Jeli nie masz nade mn¹ litoci, to przynajmniej ulituj siê nad cienkonog¹ Zold¹! No, wreszcie! Tak mo¿na jechaæ, bo ju¿ ba³em siê, ¿e wytrzêsiesz ze mnie ca³e niadanie. Conan po raz pierwszy tego ranka umiechn¹³ siê, spojrzawszy na swego nie trac¹cego ducha towarzysza podró¿y. Rudy Biorri, z ³ukiem na plecach, który wepchn¹³ mu mistrz Klars, z he³mem i tarcz¹ Conana, umocowanymi do siod³a, odziany w nowiutk¹ kolczugê, wygl¹da³ jak prawdziwy giermek. Konie sz³y teraz spokojnie obok siebie i Cymmerianin, wdychaj¹c ch³odne poranne powietrze, potrz¹sn¹³ g³ow¹, by odpêdziæ ponure myli. Faktycznie, ma racjê ten weso³ek Biorri: czekaj¹ ich jeszcze dwa dni drogi i nie ma sensu rozpalaæ w sobie gniewu. Jak dojdzie do walki, pojawi siê równie¿ z³oæ: utajona do tej chwili g³êboko w piersi, wybuchnie niszcz¹cym wroga p³omieniem. Biorri co jaki czas popatrywa³ na Cymmerianina. Mia³ wra¿enie, ¿e na karym koniu jedzie teraz obok niego ca³kiem inny cz³owiek, nie ten, z którym zaledwie przed kilkoma dniami w szynku Starego Lisa mia³ siê z niewybrednych ¿artów przyjació³, nie ten, który wystukiwa³ d³oni¹ takt na blacie sto³u, s³uchaj¹c jego pieni u mistrza Klarsa. Niebieskie oczy Conana gorza³y ponurym ogniem, mocno zaciniête usta jakby na zawsze zapomnia³y o umiechu, i ca³y czas rwa³ siê do przodu, nie mog¹c znieæ tak wolnej jazdy... Chyba nigdy jeszcze Ferndin nie mia³ takiego wroga! G³ony furkot skrzyde³ odwróci³ uwagê Biorriego od tych myli. Mimo woli schwyci³ ³uk, odprowadzaj¹c wzrokiem przelatuj¹ce kaczki. Tutaj obok jest takie jezioro, gdzie zaraz co upolujemy! Conan jednak niechêtnie pokrêci³ g³ow¹: 120
Po co nam to potrzebne? Zapomnia³e, ile wszystkiego da³ Klars? Popatrz, Zolda a¿ siê ugina pod ciê¿arem tych worków i flaszek. W porównaniu z tym moja tarcza po prostu nic nie wa¿y. Biorri powesela³ na wspomnienie pêkatych flaszek z winem, ostatni raz z ¿alem spojrza³ za kaczkami i znów zarzuci³ ³uk na plecy. Stara, zaroniêta traw¹ droga wi³a siê miêdzy rzadkimi zagajnikami z bogatymi w dzikie ptactwo jeziorkami. Baron Diss zawsze skrêca³ z drogi, ¿eby jego synowie mogli tutaj zapolowaæ. Co prawda, s¹ to tereny ksiêcia, ale staremu baronowi Orgeld zawsze pozwala³ trochê postraszyæ kaczki, których wcale od tego nie by³o mniej... Biorri zamilk³, jakby czekaj¹c, co powie na to Conan, ale on, nie zwracaj¹c uwagi na stada kaczek, ze wistem przelatuj¹ce nad g³ow¹, jecha³ w milczeniu, patrz¹c tylko przed siebie. Biorri ciê¿ko westchn¹³ i kontynuowa³ tê konwersacjê z samym sob¹: No tak... Ale potem, kiedy podano te kaczki upieczone, z chrupi¹c¹ skórk¹, we wspania³ym sosie, albo pierogi z nadzieniem z miêsa kaczek, mo¿na by³o zapomnieæ o wszystkim... oczywicie oprócz kubka... S³uchaj, Biorri, od twojej gadaniny nawet nieboszczyk siêgn¹³by po kubek i zapyta³by: A gdzie pieróg z kaczek?! Conan rozchmurzy³ siê, odwróci³ i z umiechem spojrza³ na swego towarzysza. Widzê, ¿e poczu³e g³ód i marzysz o tym, ¿eby spocz¹æ na trawce. Uwa¿am jednak, ¿e jeszcze za wczenie na obiad. Gdzie twój stary baron robi³ pierwszy postój? Biorri westchn¹³, spogl¹daj¹c na s³oñce, które nie dosz³o jeszcze do zenitu, i odpar³ ze smutkiem: Zatrzymywalimy siê w lesie... Zaraz skoñcz¹ siê te bagna, wyjedziemy na suche tereny i zobaczymy las na horyzoncie... A wiêc pocierp jeszcze trochê. Tak, tak¹ drog¹ mo¿na jechaæ tylko latem patrz, nawet teraz ziemia mlaska pod kopytami. A co bêdzie jesieni¹? Jest jeszcze inna droga, sucha, omijaj¹ca b³ota, ale to dodatkowy dzieñ jazdy. S³ysza³em o niej, ale nigdy siê tam nie wybra³em. O, ju¿ siê koñcz¹ zarola, teraz bêdzie bardziej sucho. I rzeczywicie, droga zaczê³a wspinaæ siê pod górê, ziemia pod kopytami ju¿ nie mlaska³a, pozosta³y w tyle wierzby i niskie krzaki wjechali na równinê, poroniêt¹ wysokimi trawami. Gdzieniegdzie ros³y drzewa z szeroko roz³o¿onymi grubymi konarami. Omi 121
n¹wszy niewysokie wzgórze, podró¿ni zobaczyli wreszcie w dali niebiesk¹ liniê lasu. Jednak droga przy pochylonym kamiennym s³upie rozdziela³a siê na dwie nitki, biegn¹ce w ró¿ne strony. No i gdzie mamy teraz jechaæ na prawo, czy na lewo? Conan z umieszkiem spojrza³ na Biorriego, który pieszczotliwie g³aska³ swój ukochany buk³ak. Na lewo, przyjacielu Conanie, tylko na lewo! Niegdy droga ta by³a w¹sk¹ cie¿k¹, po której przejechali przodkowie barona Dissa, ¿eby zbudowaæ swe rodowe gniazdo. Szerok¹ drogê na prawo postanowili omin¹æ. Sami po niej nie jedzili i swym potomkom zabronili nawet patrzeæ w tamt¹ stronê. Tak? A ja bym w³anie tam skrêci³... Mo¿e mylisz siê i w³anie tamta droga prowadzi do Redbornu? Zazwyczaj instynkt mnie nie zawodzi. Taki zuch, jak ty, któremu nawet mieræ nie jest straszna, oczywicie móg³by zaryzykowaæ, ale s¹dzê, ¿e lepiej najpierw skoñczyæ jedn¹ sprawê, a dopiero potem braæ siê za drug¹... Baron Ferndin ucieszy³by siê tylko, gdyby mu powiedziano, dok¹d uda³ siê jego wróg! Dok¹d wiêc prowadzi ta droga? Popatrz, jaka udeptana, a ty mówisz, ¿e nikt po niej nie jedzi... Dobrze, pos³uchaj, co mi kiedy powiedzia³ przy winie starszy syn barona, bo inaczej ci¹gle bêdziesz zerka³ w tamt¹ stronê... Tê opowieæ przekazuje siê z pokolenia na pokolenie i ¿aden z baronów Redbornu, zgodnie ze z³o¿on¹ przysiêg¹, nigdy nie jedzi³ przeklêt¹ drog¹... Przeklêt¹? A któ¿ j¹ przekl¹³? Powiedz to w koñcu! A wiêc tak... I nie przerywaj mi, bo ju¿ nie pamiêtam, na czym skoñczy³em... Jak zostawisz w spokoju buk³ak, od razu sobie przypomnisz. Jeszcze nic nie powiedzia³e, a ju¿ siê zaczynasz pl¹taæ! Nie, Biorri, nie poznajê ciebie! Przecie¿ mówiê to przeklêta droga, ci¹gle jednak zwodzi podró¿nych, szczególnie ludzi prostych, którzy us³yszeli o le¿¹cych tam, przez nikogo nie strze¿onych skarbach. Aha, i ciebie to zainteresowa³o, Cymmerianinie, widzê, jak ci oczy rozb³ys³y! Tak wiêc tam, daleko, w g³êbi lasów, jest wielka polana, do której mo¿na dotrzeæ wy³¹cznie t¹ drog¹. A na rodku polany pomyl sobie tylko! g³adka kamienna posadzka, jak w pa³acu, ozdobiona ró¿nymi deseniami. Po bokach ogrodzona jest niewysokim murem z czarne 122
go kamienia i le¿y na niej ca³y stos b³yszcz¹cych drogocennych rzeczy. Rubiny, szafiry, szmaragdy, naszyjniki z pere³, jak zwiniête w k³êbek ¿mije. Ale to czarodziejski skarb: ¿adna trawka nie ronie na tej polanie, ani jedna kropla wody nie kapnie tu, kiedy padaj¹ deszcze. A zim¹, podczas ciemnych, d³ugich nocy, skarb b³yszczy, owietlaj¹c swym blaskiem pokryte niegiem drzewa... Znowu chcesz przerwaæ? Daj mi skoñczyæ, bo zbijesz mnie z panta³yku! To nie s¹ zwyk³e kamienie, lecz niegdy ¿ywi ludzie. Wystarczy przeleæ przez mur i dotkn¹æ skarbu, ¿eby samemu zamieniæ siê w drogocenny kamieñ, piêkny naszyjnik lub z³ot¹ obrêcz z diamentami... Ciekawe... A wiêc nikt teraz tam nie chodzi? Chodz¹ i nie wracaj¹! Powiniene siê cieszyæ, ¿e tarfi³ ci siê taki towarzysz podró¿y, jak Rudy Biorri! Bo inaczej gna³by ju¿ tam na z³amanie karku... Ech, Conanie, widzê, ¿e gotów jeste zapomnieæ i o Ferndinie, i o pani Lawinii, której zawdziêczasz ¿ycie, i o ca³ym swoim gniewie! Biorri rozz³oci³ siê nie na ¿arty, widz¹c, z jakim ¿alem Conan spogl¹da na znikaj¹c¹ w dali tajemnicz¹ drogê. Nie znasz mnie jeszcze, przyjacielu! Nie zdarzy³o siê, by Cymmerianin zapomnia³ o zemcie! Lepiej popatrz na siebie: baron Diss, och, jak go kocha³em a sam najchêtniej pobieg³by za kaczkami przy pierwszym napotkanym bagnie! No dobrze, nie bocz siê, zapomnijmy o tym wszystkim. I nie pozostawaj w tyle, bo ju¿ niedaleko do lasu. Trzeba sprawdziæ, co napakowali nam do juków ch³opcy mistrza Klarsa. Barbarzyñca uderzy³ piêtami konia i nie ogl¹daj¹c siê pogalopowa³ w stronê lasu, który wyrós³ przed nimi, tworz¹c nieprzeniknion¹ ciemn¹ cianê. Na skraju wród zdeptanej trawy widaæ by³o lady niedawnego biwakowania: resztki ognisk, ogryzione koci kaczek, chrust... Rozumiej¹c siê bez s³ów, Conan i Biorri minêli to miejsce i zatrzymali siê ko³o niewysokiej, krzywej sosny, samotnie stoj¹cej z dala od drogi. Zdj¹wszy z koni derki, usiedli pod drzewem, nie rozpalaj¹c ogniska. By³o ju¿ po³udnie i s³oñce piek³o jak w rodku lata. Podró¿ni z rozkosz¹ pozbyli siê p³aszczy. Biorri zdj¹³ równie¿ kolczugê i, odetchn¹wszy z ulg¹, rzuci³ j¹ na le¿¹cy na ziemi p³aszcz. Ale mi dogodzi³, stary Klarsie! powiedzia³. Nigdy nie nosi³em takiego ¿elastwa i, jeli Mitra pozwoli, równie¿ teraz nie zamierzam tego czyniæ. Na³o¿y³em kolczugê tylko dlatego, ¿eby nie obraziæ przyjaciela, i zaraz zapakujê j¹ do jakiego pustego worka. 123
Czy¿by znów zapomnia³, dok¹d jedziesz? Widocznie mistrz Klars lepiej zna od ciebie ¿ycie, chocia¿ tak w³óczysz siê po wiecie... Jak tylko odpoczniemy, grzecznie na³o¿ysz kolczugê, bo inaczej wszystkie buk³aki z winem zawieszê u swego siod³a. Zrozumia³e? Zrozumia³em, zrozumia³em! Nie mogê siê uskar¿aæ, bo sam siê tu naprasza³em. No to zobaczmy, co tam mamy w tym worku. Popatrz tylko, zaopatrzyli nas na drogê jak jakich baronów! I Biorri roz³o¿y³ na trawie wielki haftowany obrus. Potem wyj¹³ chleb, ser, miêso na zimno, przyprawy w maleñkich podró¿nych buteleczkach i nawet dwa poz³acane kubki. Bêdziemy piæ jak szlachetni rycerze. Dobrze, Klars, wybaczam ci tê kolczugê i pijê za twoje zdrowie! Kiedy dobrze sobie podjedli, znurzony Biorri po³o¿y³ siê na ciep³ej ziemi i zamkn¹³ oczy. Conan ¿u³ jeszcze wolno rumian¹ skórkê chleba, popatruj¹c na s³oñce przez przedziwnie popl¹tane ga³êzie. Opró¿niwszy ostatni kubek, zawin¹³ wszystko, co zosta³o, w obrus i zapakowa³ z powrotem do juków. Biorri przez przymkniête powieki z umieszkiem obserwowa³ Cymmerianina. Podoba³o mu siê to jego niepohamowane d¹¿enie do celu wtedy, gdy walczy³ na turnieju, marzy³ o zdobyciu skarbów, tropi³ nienawistnego wroga... No, oczywicie, ju¿ przytroczy³ do siod³a worek i buk³ak, na³o¿y³ p³aszcz i gotów jest do drogi... Biorri szczelniej zamkn¹³ powieki i zacz¹³ lekko chrapaæ. Ruszaj siê, czas wstawaæ! Przecie¿ i tak nie pisz.Widzia³em, jak obserwowa³e mnie tymi swoimi chytrymi oczkami. Wypisz siê w nocy, a teraz w drogê! I Biorri zerwa³ siê, ledwie zd¹¿ywszy z³apaæ rzucon¹ mu kolczugê. Wkrótce las zamkn¹³ nad nimi swe ciê¿kie ga³êzie, zamiast upa³u poczuli teraz wilgotny ch³ód i zapach ¿ywicy. Wysokie paprocie, siêgaj¹ce koniom do kolan, pochyla³y nad drog¹ jasne licie. Drzewa, splecione w górze roz³o¿ystymi koronami, tworzy³y ciemny korytarz, niemal nie przepuszczaj¹c wiat³a s³onecznego. W milczeniu jechali w¹sk¹ drog¹, oczarowni g³uch¹ cisz¹ gêstego lasu. Czas jak gdyby siê zatrzyma³, trudno by³o wyczuæ, czy to jeszcze dzieñ, czy nasta³ ju¿ wieczór. Kiedy zrobi³o siê tak ciemno, ¿e drzewa po bokach zla³y siê ze sob¹, tworz¹c jednolity mur, Biorri o¿y³: Patrz na prawo, Conanie, gdzie tutaj na grubej sonie powinien byæ znak. Gdy ujrzysz trzy szerokie naciêcia, bêdzie to znaczy 124
³o, ¿e doje¿d¿amy do Polany Granicznej. To pocz¹tek posiad³oci barona, dalej ci¹gn¹ siê ju¿ lasy, nale¿¹ce do Dissa... Czy mówi³e o tych naciêciach? Conan zatrzyma³ siê ko³o starego drzewa z pniem oszpeconym trzema g³êbokimi ranami, z których obficie s¹czy³a siê gêsta ¿ywica. Wygl¹da na to, ¿e nowy baron zacz¹³ ju¿ robiæ porz¹dki w pobli¿u swoich w³oci! No, jedziemy! W gêstym mroku cichy las nagle o¿y³: zachichota³ puchacz, a w oddali, jak echo, rozleg³ siê krzyk jakiego nocnego ptaka. Koñ Cymmerianina spokojnie szed³ naprzód, a i sam barbarzyñca, czujnie przys³uchuj¹c siê odg³osom nocnego lasu, nie zauwa¿y³ nic podejrzanego. Jednak¿e Biorriemu ca³y czas zdawa³o siê, ¿e za jego plecami w krzakach co szeleci, jakby jaki zwierz skrada³ siê ich ladem. Ale rzecz dziwna: Zolda, jego wierna Zolda, wyczuwaj¹ca zawsze niebezpieczeñstwo lepiej od swego niefrasobliwego pana, sz³a spokojnie za karym koniem Conana, jakby nie s³ysz¹c tych podejrzanych szmerów... Kilka razy Rudy Biorri mia³ wra¿enie, ¿e w zarolach zawieci³y siê zielone ogniki zwierzêcych oczu, i dopiero kiedy dr¿¹c¹ rêk¹ namaca³ wisz¹cy u pasa sztylet, nieco nabra³ ducha. Nagle Conan zatrzyma³ konia i ledwie dos³yszalnie szepn¹³: Popatrz, Rudy, nie jestemy sami w tym lesie! Kogo jeszcze Nargal niesie t¹ drog¹? Dobrze, zaraz siê przekonamy. Nie zostawaj w tyle! Powiedziawszy to, wolno ruszy³ naprzód, nie spuszczaj¹c oczu z migaj¹cych za drzewami odblasków ogniska. Wolno wyjechali na skraj ogromnej polany i stanêli, przygl¹daj¹c siê. To, co z daleka wziêli za wielkie ognisko, okaza³o siê ma³¹ kupk¹ p³on¹cego chrustu.Widaæ by³o, ¿e za chwilê ogieñ ca³kiem zganie, strzelaj¹c ostatnimi iskrami. Obok ogniska, chc¹c siê zagrzaæ, przycupnê³a skulona ciemna postaæ. Ksiê¿yc, s³abo widoczny przez przewity w szybko pêdz¹cych ob³okach, pozwoli³ podró¿nym stwierdziæ, ¿e na polanie nikogo wiêcej nie ma. Gdy podjechali bli¿ej, zobaczyli star¹ kobietê z prostymi kosmykami siwych w³osów. Wydostawa³y siê one spod nakrycia g³owy, które mog³o kiedy nale¿eæ do wielkiej damy, i zwisa³y wzd³u¿ zapad³ych policzków. Suknia, brunatna w niepewnym wietle ogniska, by³a wytarta i zmiêta, ze ladami czêstych noclegów w lesie. Kobieta siedzia³a przy gasn¹cym ognisku, ciskaj¹c kolana chudymi rêkami. Nawet nie odwróci³a g³owy na odg³os kroków. 125
Conan zsiad³ z konia, zdj¹³ derkê i rozluni³ poprêg. Dopóki Biorri zajmowa³ siê sw¹ koby³¹, Cymmerianin wzi¹³ podró¿n¹ siekierê, przeszed³ siê wokó³ polany i uzbiera³ ca³e narêcze chrustu. Por¹ba³ te¿ kilka grubych ga³êzi. Wkrótce ognisko zap³onê³o weso³o. Usiedli przy nim, a kobieta po raz pierwszy podnios³a g³owê i spojrza³a w ich stronê. Wymizerowana twarz z zapad³ymi policzkami i cienkimi, bezkrwistymi ustami mog³aby siê wydawaæ ca³kiem bez ¿ycia, gdyby nie oczy bystre i gor¹ce jak wêgle z ogniska. Kobieta popatrzy³a na nich i znowu zamar³a, jak zauroczona spogl¹daj¹c w ogieñ. Kiedy jednak Biorri zacz¹³ wypakowywaæ z worka zapasy przeznaczone na kolacjê, kobieta znowu zwróci³a siê w ich stronê, obserwuj¹c gorej¹cymi oczami, jak na haftowanym obrusie ronie góra jad³a. Conan przyniós³ jeszcze suchych ga³êzi, rzuci³ je obok ogniska, zerkn¹³ na chud¹ sakwê staruszki i powiedzia³ cicho: Si¹d, matko, bli¿ej, zapraszamy na kolacjê. Twój ogieñ nasz poczêstunek. Siadaj, siadaj, noc d³uga, a droga jeszcze d³u¿sza. Nie daj¹c siê d³ugo prosiæ, kobieta umiechnê³a siê z wdziêcznoci¹, pokazuj¹c ca³kiem dobre zêby. Od razu te¿ znik³ ponury blask jej czarnych oczu, a ca³a twarz z³agodnia³a i jakby sta³a siê m³odsza. Biorri podsun¹³ jej pe³ny kubek, a sam jak zwykle przypi¹³ siê do podró¿nego buk³aka. Staruszka wyci¹gnê³a dr¿¹c¹ rêkê po pajdê chleba, wziê³a wielki kawa³ek pieczonego miêsa i chciwie zaczê³a jeæ. Chyba nieczêsto zdarza³a siê jej taka okazja. Conan pi³ wino kubek za kubkiem, prze¿uwa³ miêso i rozmyla³ o czym, nie odrywaj¹c wzroku od ognia. Biorri nie móg³ znieæ tej lenej ciszy, zak³ócanej jedynie potrzaskiwaniem pal¹cych siê ga³¹zek. Dok¹d to wêdrujesz, kobieto? zapyta³. Powinna siedzieæ w domu i niañczyæ wnuki, a nie ³aziæ po tych g³uchych lasach, i do tego jeszcze z pust¹ sakw¹! Doczekasz siê, ¿e kto ciê sam¹ zje na kolacjê, takie to s¹ strony... Na twarzy staruszki znów pojawi³ siê m³ody umiech. Pokrêci³a g³ow¹ i odpowiedzia³a nieoczekiwanie miêkkim g³osem: W tych lasach nie ruszy mnie ¿adne zwierzê. Znam tu ka¿d¹ cie¿kê. A wêdrujê tak jak wy do Redbornu. Dziêkujê, ¿e nakarmilicie mnie, teraz ³atwiej bêdzie iæ. A sk¹d wiesz, ¿e zmierzamy do Redbornu? Biorri przesta³ jeæ i spojrza³ na ni¹ ze zdziwieniem. Kobieta odchyli³a siê do ty³u i nagle wybuchnê³a tak weso³ym miechem, ¿e Conan podniós³ g³owê i mimo woli te¿ siê umiechn¹³. 126
Przecie¿ jest tu tylko jedna droga i prowadzi w³anie do Redbornu! Ale¿ ba³wan ze mnie! Tak, Conanie, twój wspó³towarzysz podró¿y nie zawsze mo¿e zaimponowaæ rozumem, ale có¿ na to poradzê? Nie udawaj prostaka. Kiedy trzeba, rozumujesz nie gorzej od ksi¹¿êcych doradców. Nalej mi jeszcze, bo ju¿ ca³kiem przyw³aszczy³e sobie ten buk³ak, nawet siêgn¹æ do niego nie mogê. Conan napi³ siê i zapyta³: Jak siê nazywasz, matko? Mergit... Tak mnie nazywaj, Cymmerianinie... No wiêc nalej te¿ Mergit, mój doradco, mianowany teraz podczaszym. I zostaw ju¿ ten buk³ak, bo wina nie starczy nam nawet na pó³ nocy! Mergit, napiwszy siê wina, zapyta³a: Po co jedziecie do Redbornu? Conan zazgrzyta³ zêbami i powiedzia³: Mamy tam sprawê... Wa¿n¹ sprawê do nowego pana w³oci, barona Ferndina. Biorri splun¹wszy potwierdzi³: Tak, musimy siê z nim zobaczyæ, i to jak najszybciej! Gdy wspomnieli o baronie Ferndinie, kobieta gwa³townie odstawi³a kubek, a w jej oczch, spogl¹daj¹cych gdzie ponad ich g³owami, b³ysn¹³ gniew. I w tym samym momencie z g³êbi lasu, to narastaj¹c, to niemal ca³kiem cichn¹c, dolecia³o wycie wilczej zgrai. Podejrzliwie spojrzawszy na kobietê, która znów zaczê³a jeæ, Conan przysun¹³ bli¿ej do siebie grub¹, d³ug¹ ga³¹. Biorri zadr¿a³, nieomal upuszczaj¹c w ogieñ opró¿niony do po³owy buk³ak. Mergit, jakby nic siê nie sta³o, znów zaczê³a mówiæ: Wracam z Menory, bo mia³am wielk¹ ochotê popatrzeæ na wi¹teczne obchody... Tym bardziej ¿e w Redbornie jest teraz tak cicho i smutno bez gospodarza... bez barona Dissa... Czy znalicie barona i jego dzieci? zapyta³a, spogl¹daj¹c bacznie w oczy Rudemu Biorriemu. Tak... zna³em go i nawet goci³em u niego kiedy... Wszyscy umarli nagle w tak tajemniczy sposób... Staruszka gorzko siê zamia³a i pokiwa³a g³ow¹: Masz racjê nagle i w tajemniczy sposób... Ale ja wiem, dlaczego odeszli na Szare Równiny! Odwróci³a siê i znów zamar³a bez ruchu, wpatruj¹c siê w ciemnoci nocnego lasu. 127
Conan podniós³ g³owê, jakby ockn¹wszy siê z g³êbokiego snu, sprê¿y³, niczym zwierzê gotowe do skoku, ostro¿nie dotkn¹³ jej ramienia i powiedzia³: Opowiedz, co siê tam wydarzy³o. Koniecznie muszê wiedzieæ, w jaki sposób umar³ stary Diss i gdzie siê podzia³a jego rodzina... Czy wszyscy zostali zabici? Kto ich zamordowa³? Powiedz, jeli wiesz! Mergit strz¹snê³a z ramienia rêkê Cymmerianina i g³uchym g³osem odpar³a: Opowiadaæ o czym takim w nocy, to tylko niepokoiæ duchy Ciemnoci! Jeli jednak koniecznie chcesz, opowiem w dzieñ. Pod jednym warunkiem: pomo¿esz mi dotrzeæ do Redbornu. Masz takiego rumaka, ¿e nie zauwa¿y nawet dodatkowego ciê¿aru. W innym razie mogê wyci¹gn¹æ nogi gdzie w lesie i nikt mnie nawet nie pochowa... To dlaczego powêdrowa³a do miasta? Biorri, nie zdaj¹c sobie z tego sprawy, koñczy³ ju¿ jeæ trzeci kawa³ek miêsa i ci¹gle z lêkiem zerka³ na dziwn¹ staruszkê. A ona nagle gwa³townie odwróci³a siê do Cymmerianina i patrz¹c na niego pa³aj¹cymi z gniewu oczyma, zamia³a siê chrapliwie: Dlatego, ¿e bardzo chcia³am zobaczyæ, jak przeklêtego Ferndina zrzuc¹ z siod³a na turnieju..., a mo¿e nawet przeszyj¹ mu mieczem gard³o! Conan zakas³a³ zaskoczony jej s³owami, a Biorri zadr¿a³, zapominaj¹c zamkn¹æ usta. Nagle wytrzeszczy³ szeroko oczy i szczêkaj¹c ze strachu zêbami schwyci³ sêkaty kij, który przygotowa³ sobie na wszelki wypadek: na polanie, jak spod ziemi, pojawi³o siê siedem czarnych cieni, bezszelestnie zbli¿aj¹cych siê do ogniska. Conan zerwa³ siê, schwyci³ miecz i krzykn¹³ do Rudego Biorriego: We g³owniê i odpêdzaj je od ogniska, a ja zaraz siê z nimi rozprawiê... S-s-s³uchaj, Co-o-onanie, przecie¿ to nie wilki! Biorri, ci¹gle dzwoni¹c zêbami, zauwa¿y³, ¿e te zwierzêta wcale nie zwracaj¹ na nich uwagi i bez lêku podchodz¹ do ognia. Rzeczywicie, to psy! Tfu, zgiñ, przepadnij! Sk¹d siê wziê³y w nocy w tym g³uchym lesie? Psy podesz³y bli¿ej i spogl¹daj¹c na ludzi m¹drymi oczyma u³o¿y³y siê wokó³ ogniska. By³y to ogromne, czarne pasterskie psy, z których ka¿dy móg³ bez trudu rozprawiæ siê z wilkiem. 128
Konie, przywi¹zane niedaleko od ogniska, nie zwraca³y na nie ¿adnej uwagi: spokojnie parskaj¹c i podzwaniaj¹c trêzlami szczypa³y trawê, od czasu do czasu przestêpuj¹c z nogi na nogê. miech staruszki wyrwa³ ich obu z os³upienia. Nie bójcie siê, moje pieski s¹ ³agodne, jeli nic mi nie zagra¿a! Dlatego mogê mia³o sama chodziæ po lesie, tylko si³ ju¿ brak... No, Mergit, jeszcze nigdy nie spotka³em takiej niesamowitej kobiety! Conan schowa³ miecz do pochwy. Dobrze, podwiozê ciê do Redbornu, ale opowiesz mi wszystko o starym Dissie. I o Ferndinie, bo zdaje mi siê, ¿e wiesz co o nim. Prawda? Bez s³owa skinê³a g³ow¹, wziê³a le¿¹cy z ty³u na trawie p³aszcz, rozes³a³a go ko³o ogniska, zakry³a siê z g³owa i ucich³a. Biorri u³o¿y³ siê jak najdalej od psów, bli¿ej koni, i te¿ wkrótce zasn¹³. Conan owin¹³ siê w p³aszcz i oparty plecami o drzewo znieruchomia³, spogl¹daj¹c w ogieñ. Psy le¿a³y spokojnie z ciê¿kimi pyskami na wyci¹gniêtych ³apach. Potrzaskiwa³ ogieñ, poch³aniaj¹c now¹ partiê ga³êzi, i w ciemnoci polany co jaki czas rozb³yskiwa³y zielone punkciki psich oczu.
XV Ciekawe, kim ona by³a na zamku? Mamk¹? Niañk¹? S³u¿¹c¹? Dziwna staruszka... Z pewnoci¹ po tych wszystkich przejciach trochê przestawi³o jej siê w g³owie pos³uchaj tylko, jak rozmawia ze swymi psami. Conan kiwn¹³ g³ow¹ w stronê Mergit. Skoro tylko wjechali na wielk¹ len¹ polanê, Mergit zrêcznie zeskoczy³a z konia i nie zwracaj¹c uwagi na swych towarzyszy podró¿y odesz³a na bok, omijaj¹c czerniej¹cy na mchu lad po ognisku. Psy natychmiast wyskoczy³y z zaroli i ze skowytem zaczê³y biegaæ wokó³ swej pani. Siedz¹c na ziemi i miej¹c siê cicho, Mergit bawi³a siê teraz z nimi jak z maleñkimi szczeniaczkami: ci¹gnê³a je za uszy, poszturchiwa³a, mówi³a co cicho, zwracaj¹c siê do ka¿dego po imieniu. Psy, odpychaj¹c jeden drugiego, w³azi³y jej pod rêce, przewraca³y siê na plecy, zadziera³y w górê ³apy i umiecha³y siê, szczerz¹c zêby w strasznych paszczach. Nie, Conanie, to jakie nieczyste sprawki... Sk¹d ona to wszystko wie? z niepokojem szepn¹³ Biorri, wytrz¹saj¹c zapasy z ostat9 Conan i podziemie niewoli
129
niego worka. Mo¿na pomyleæ, ¿e sta³a obok... Ale sam pomyl, musia³aby potem iæ za nimi krok w krok tak, ¿eby nikt jej nie zauwa¿y³. Nie mogê tego poj¹æ. A ten jej wzrok, kiedy o tym opowiada³a... A¿ dreszcze czu³em na ca³ym ciele, mia³em wra¿enie, ¿e zaraz skoczy do gard³a jak wciek³a wilczyca! I jeszcze co... Jakbym j¹ ju¿ kiedy widzia³ w zamku starego barona... Nie, nie przypomnê sobie... Conan, jednym uchem s³uchaj¹c jego s³ów, nie móg³ oderwaæ oczu od ogromnych czarnych psów, baraszkuj¹cych na szarym mchu. Cienkie rêce starej kobiety podobne by³y do ga³¹zek chrustu, kiedy wk³ada³a je w szkar³atne psie pyski, zdolne przegryæ ¿artem nie tylko s³ab¹ kobiec¹ rêkê, ale równie dobrze nadgarstek wielkiego, silnego mê¿czyzny. Cieszysz siê, Goci, ¿e wracasz do domu? Ja te¿ jestem z tego rada... A ty, Ojris, tylko by siê bawi³! No, chod tu, chod, mój ma³y! I nie pchajcie siê, wszystkich popieszczê, o ¿adnym nie zapomnê... A ty, zbóju, jak zawsze musisz byæ pierwszy? Mylisz, ¿e skoro jeste najm³odszy, wszystko ci wolno? No dobrze, nie odwracaj g³owy, po³ó¿ mi j¹ na kolanach! O, tak... Biorri chcia³ co powiedzieæ, ale nagle zamar³ z rêk¹ zanurzon¹ g³êboko w worku. Jego usta co bezdwiêcznie szepta³y, gdy wpatrywa³ siê w staruszkê. Umiechaj¹c siê do swoich myli, Conan zabra³ Biorriemu worek i zawo³a³: Chod, Mergit, zjemy ten ostatni raz, ¿eby przyjechaæ do Redbornu z pustymi jukami. Mówisz, ¿e pod wieczór bêdziemy ju¿ we wsi? Mergit ostro¿nie zdjê³a z kolan ciê¿k¹ psi¹ g³owê i podesz³a do nich. Tak, Cymmerianinie, nawet jeszcze nie zd¹¿y siê ciemniæ... Mieszkam teraz nie w zamku, lecz w maleñkiej chatynce na skraju wsi. Jeli nie obawiacie siê, ¿e ca³kiem postrada³am zmys³y mówi¹c to, umiechnê³a siê i spojrza³a na Biorriego przenocujcie u mnie, a rankiem pójdziecie do nowego barona, skoro macie do niego tak wa¿n¹ sprawê. Usiad³a naprzeciw Conana i siêgnê³a po chleb. Teraz, kiedy na jej twarz pada³y promienie s³oñca, Mergit wygl¹da³a ca³kiem inaczej ni¿ w nocy, a nawet wczesnym rankiem. Zmarszczki na jej policzkach zniknê³y, a cienkie wargi z lekka poró¿owia³y. Kiedy musia³a byæ bardzo piêkna dumny wyraz twarzy, orli nos, wysokie czo³o... Biorri, w zadumie przyciskaj¹c do piersi buk³ak, patrzy³ na 130
Mergit, nie odrywaj¹c od niej wzroku, i tylko potrz¹sa³ g³ow¹, jakby usi³uj¹c co sobie przypomnieæ. Conan zjad³ kawa³ek sera, popi³ winem i zapakowa³ resztê jedzenia do worka. Rzuci³ go Rudemu Biorriemu i odwi¹za³ karego konia, zamierzaj¹c wskoczyæ na siod³o. Psy wolno podnosi³y siê, przeci¹gaj¹c i ziewaj¹c, a potem jeden za drugim znik³y bezszelestnie za pniami wielkich drzew. Staruszka, która najwyraniej nie po raz pierwszy podró¿owa³a w ten sposób, uchwyci³a siê siod³a i staj¹c na podstawion¹ nogê Cymmerianina lekko wskoczy³a na szeroki zad konia. Chwa³a Mitrze, ¿e zes³a³ mi tak wspania³ych towarzyszy podró¿y zamia³a siê zadowolona. Mo¿ecie byæ pewni, ¿e stara Mergit potrafi siê odwdziêczyæ za okazane jej serce. Konie sz³y ¿wawo w¹sk¹ drog¹ i ka¿dy krok przybli¿a³ podró¿nych do celu. Ko³ysz¹c siê w siodle i mimo woli popêdzaj¹c karego, Conan wspomina³ dzisiejszy poranek. Ochryp³y z bezsilnej nienawici g³os staruszki, która siedzia³a teraz z ty³u cichutko jak myszka, ci¹gle jeszcze dwiêcza³ w jego uszach. I czu³, jak rozpala siê w jego piersi p³omieñ nieuniknionej zemsty. Tak jak rzeka na pocz¹tku drogi wch³ania w siebie maleñkie strumyki i potoki, nios¹c do morza coraz wiêcej wody, podobnie te¿ i jego nienawiæ, ³¹cz¹c siê ze strumyczkami cudzego gniewu, gna³a naprzód i nie sposób ju¿ by³o zawróciæ z tej drogi. Nad ranem Conan zdrzemn¹³ siê przy wygas³ym ognisku. Kiedy otworzy³ oczy, zobaczy³ okutan¹ w podarty p³aszcz Mergit, która siedzia³a w oddali, otoczona przez swoje psy. Jeden z psów, z czujnie uniesion¹ g³ow¹, le¿a³ u samych nóg swej pani, a ona, spogl¹daj¹c w stronê Cymmerianina, czule g³aska³a go po karku. Conan wsta³, wzdrygaj¹c siê od porannego ch³odu, i rozprostowa³ zdrêtwia³e przez noc cz³onki. Obok, z twarz¹ zakryt¹ zmiêtym p³aszczem, spa³ spokojnie jak dziecko Rudy Biorri. Conan mocno szturchn¹³ go w bok i skierowa³ siê w stronê staruszki. Obudzony tak gwa³townie Biorri zerwa³ siê na równe nogi, unosz¹c nad g³ow¹ ciê¿ki kij. Rozejrza³ siê i odetchn¹³ z ulg¹: Tfu, do licha! To ty mnie szturchn¹³e? Pomyla³em sobie, ¿e w ciemnocich podkradaj¹ siê te... Kiwn¹³ kud³at¹ g³ow¹ w stronê psów. I ¿e ju¿ wczepi³y mi siê w bok! No, dziêki Mitrze, noc minê³a szczêliwie! Narzuci³ na ramiona p³aszcz i poszed³ w krzaki za potrzeb¹, na wszelki wypadek nie wypuszczaj¹c z rêki kija. Psy wsta³y i odesz³y 131
na bok, na sam skraj polany. Tylko jeden, ten, którego pieci³a pomarszczona rêka staruszki, le¿a³ w dalszym ci¹gu u jej stóp, z g³ow¹ na kolanach swej pani. Conan usiad³ obok i spojrza³ wyczekuj¹co na Mergit: No to mów, co wiesz. A potem ruszymy w drogê. Biorri, który wróci³ ze spaceru ca³kowicie ju¿ rozbudzony, odrzuci³ kij i poszed³ do ogniska po buk³ak i kubki. Mergit wypi³a kilka ³yków wina i zag³êbiaj¹c palce w gêstym, czarnym futrze psa powiedzia³a: Opowiem wam wszystko, i przysiêgam na Mitrê, ¿e nie us³yszycie ani s³owa k³amstwa! Jeli jednak który z was spojrza³a na nich gronie spróbuje mi przerwaæ lub zada jakie pytanie, natychmiast wstanê, odejdê i nigdy ju¿ mnie nie zobaczycie! A nic gorszego nie mog³oby siê wam zdarzyæ na tej drodze! Ale nas przestraszy³a!. prawie powiedzia³ g³ono Rudy Biorri i natychmiast ugryz³ siê w jêzyk, kiedy zobaczy³, ¿e Conan spogl¹da na niego gronie i zaciska piêci. Rok temu, tu¿ przed wiêtem Obfitoci Mitry, baron Diss odby³ niemi³¹ rozmowê z ksiêciem Orgeldem. I to z jakiego powodu! Przez tego prostaka Ferndina! Postanowi³ on na jaki czas opuciæ Menorê, a ksi¹¿ê, niczym zakochana kobieta, nieomal chwyta³ go za po³y kaftana, b³agaj¹c, ¿eby jednak zosta³... Baron Diss zdenerwowa³ siê wówczas nie na ¿arty i omieli³ siê przypomnieæ ksiêciu, jaki by³ on jeszcze niedawno i co siê z nim sta³o z winy tego przyb³êdy. Mergit zamilk³a, jakby na nowo prze¿ywaj¹c dawne wspomnienia. Tak wiêc Ferndin odjecha³, ksi¹¿ê zamkn¹³ siê w swych pokojach, a baron Diss poszed³ do przeznaczonej mu sypialni. D³ugo nie móg³ zasn¹æ, rozmylaj¹c o tym, co te¿ sta³o siê z ksiêciem, którego kocha³ jak w³asnego syna... Nagle drzwi, zamkniête od wewn¹trz na mocn¹ zasuwê, otworzy³y siê bezg³onie i na progu ukaza³a siê postaæ w ciemnym p³aszczu z kapturem. Baron chcia³ krzykn¹æ, zawo³aæ s³u¿bê, ale jêzyk uwi¹z³ mu w gardle. Podszed³szy bli¿ej, nieproszony goæ zsun¹³ kaptur i Diss zobaczy³ przed sob¹ triumfuj¹ce oblicze Ferndina! Diss sta³ i milcza³, zniewolony przez niego. Ferndin podszed³ bli¿ej, poklepa³ barona po policzku, jak uczyni³by to z ³adn¹ s³u¿¹c¹, i powiedzia³: Pozwalam ci usi¹æ, stary!. Baron pos³usznie podszed³ do fotela, ale us³ysza³ gniewny okrzyk: Siadaj na ³ó¿ku, nie chcê, ¿eby potem charcza³ i dusi³ siê w tym fotelu! No, tak ju¿ lepiej. Masz, wypij za zdrowie przysz³ego barona 132
Ferndina z Redbornu!. I wyci¹gn¹³ spod p³aszcza wysoki kubek z winem. Diss czu³ zamêt w duszy, chcia³ przeszyæ mieczem tego ³otra, a jednak wyci¹gn¹³ rêkê po kubek. Pij, pij, to jeszcze nie mieræ! mieræ przyjdzie do ciebie póniej, w zamku Redborn! Nie chcê ¿adnych plotek w Menorze. Umrzesz spokojnie w swoim maj¹tku, we w³asnym ³ó¿ku. Wszystko odbêdzie siê, jak nale¿y, obiecujê ci. Ze zgroz¹ s³uchaj¹c jego s³ów, baron opró¿ni³ kubek z gorzkos³odkim winem i bezsilnie opad³ na poduszki. Doskonale! Ziarno nienawici nie zd¹¿y³o jeszcze w pe³ni wykie³kowaæ w twej duszy i teraz jeste mój! Jutro za¿¹dasz, ¿eby odwieziono ciê do Redbornu, i bêd¹ to twoje ostatnie s³owa. To wszystko, stary, ¿egnaj, ju¿ nie jeste dla mnie ¿adn¹ przeszkod¹. Podszed³ do drzwi i znikn¹³ tak samo cicho, jak siê pojawi³... Conan, który s³ucha³ Mergit, staraj¹c siê nie uroniæ ani s³owa, podniós³ na ni¹ oczy i otworzy³ ju¿ usta, by co powiedzieæ, ale kuksaniec Biorriego przywo³a³ go do porz¹dku. Nad polan¹ zapad³a cisza. Poprzedniego dnia przybyli do Menory synowie barona, zamierzaj¹c wzi¹æ udzia³ w turnieju. Rano znaleli ojca le¿¹cego bez ruchu na zmiêtej pocieli. Diss ledwo dos³yszalnie szepta³ zbiela³ymi wargami: Do domu! Chcê wróciæ do Redbornu! a po jego policzkach toczy³y siê wielkie ³zy. Przywieziono go do zamku wieczorem i przez ca³¹ noc baronowa Enora nie odstêpowa³a mê¿a. Wpatrywa³ siê w ni¹ uporczywie, jakby siê czego domagaj¹c, wargi mu drga³y chcia³ co powiedzieæ, ale nie móg³... Dopiero rankiem, kiedy wzesz³o s³oñce, stary baron jak gdyby zerwa³ wiêzy krêpuj¹ce mu jêzyk. I opowiedzia³ wówczas wszystko baronowej. S³ysza³am to na w³asne uszy, poniewa¿ sta³am obok... Tak, tu¿ obok... Staruszka znowu zamilk³a, spogl¹daj¹c ze smutkiem na swe psy. Conan i Biorri czekali, kiedy zacznie mówiæ dalej; Cymmerianin gniewnie zaciska³ usta, a Rudy ukradkiem ociera³ wilgotne oczy. Tego dnia baron Diss umar³ ci¹gnê³a Mergit, nie patrz¹c na swych s³uchaczy, jakby rozmawia³a sama ze sob¹. Gdy umar³, jego starszy syn, Digris, chcia³ natychmiast pêdziæ do ksiêcia, by opowiedzieæ mu o tej zbrodni. Jednak jego matka, baronowa Enora, wyperswadowa³a mu to. Wiedzia³a doskonale, jak ksi¹¿ê traktuje swego nowego faworyta, i zdawa³a sobie sprawê z tego, ¿e to siê na nic nie zda. 133
Dziewiêæ dni po mierci barona, kiedy nasta³a pora pierwszych wypominków, tu¿ przed wieczorem do bramy zamku dotar³ strudzony podró¿ny na spienionym koniu, maj¹cy ze sob¹ dwóch ciemnoskórych s³u¿¹cych... G³os staruszki zadr¿a³ i zabrak³o jej nagle tchu. Biorri nala³ jej wina, które wypi³a chciwie. By³ to niem³ody rycerz, chyba rówienik barona. Nikt go nigdy przedtem nie widzia³. Ociera³ ³zy sp³ywaj¹ce na siw¹ brodê i mówi³, ¿e kiedy, dawno temu, zna³ dobrze barona i walczy³ z nim ramiê w ramiê. Zaprowadzono go wiêc do sali, gdzie przy³¹czy³ siê do ¿a³obnej ceremonii. I wówczas zaczê³y siê dziaæ w zamku dziwne rzeczy: p³omienie lamp przygasa³y i znów siê rozpala³y, albo migota³y tak, jakby w sali hula³y przeci¹gi, chocia¿ wszystkie okna by³y szczelnie zamkniête. G³ono trzaska³y ciê¿kie drzwi, a przestraszeni s³udzy, wnosz¹cy jad³o, przysiêgali, ¿e deski pod³ogi i schody skrzypi¹ tak, jakby chodzi³ po nich kto wielki i ciê¿ki. Nagle ze zbrojowni da³ siê s³yszeæ jêk i szczêk broni... Kiedy synowie Dissa otworzyli drzwi i owietlili pochodniami ogromne, mroczne pomieszczenie, zobaczyli, ¿e stary puklerz Redbornu roztrzaskany zosta³ na kawa³ki, a ca³a broñ le¿y bez³adnie rozrzucona na ziemi... To dusza barona Dissa nie mog¹c zaznaæ spokoju wzywa³a do zemsty. Baronowa i jej siedmiu synów natychmiast wiêc, nad szcz¹tkami puklerza, przysiêgli, ¿e siê zemszcz¹. Stoj¹cy w drzwiach za ich plecami goæ zapyta³, za co i na kim chc¹ siê mciæ. Odpowiedzia³o mu milczenie. Nikt wiêcej nie powiedzia³ ani s³owa. Wszyscy rozeszli siê do swoich pokojów. Nieznajomego równie¿ zaprowadzono do pokoju gocinnego. S³udzy, ci¹gle jeszcze przys³uchuj¹c siê ka¿demu szmerowi, pochowali siê po k¹tach jak przestraszone myszy. Wkrótce w zamku zapad³a cisza niepokoj¹ca, grona... Baronowa Enora natychmiast zasnê³a twardym snem, ale w rodku nocy nagle siê ocknê³a, jakby kto j¹ obudzi³. Szybko wsta³a, ubra³a siê, wziê³a pochodniê i cicho wysz³a z sypialni. Mijaj¹c puste ciemne komnaty, skrêcaj¹c w w¹skie korytarze, bez wahania kierowa³a siê do zachodniego skrzyd³a zamku. Zazwyczaj nikt tam nie mieszka³. W tych paradnych komnatach umieszczano tylko ksiêcia, gdy przyje¿d¿a³ z Menory na polowania. Baronowa sz³a i sz³a, jakby s³ysza³a przywo³uj¹cy j¹ g³os, a pochodnia z³owieszczo owietla³a ciemne wnêki pustych galerii. 134
W jednym z korytarzy ujrza³a niewielkie uchylone drzwi. Za nimi zaczyna³y siê strome schody, prowadz¹ce do starej piwnicy na wino, z której nie korzystano co najmniej od stu lat. Zazwyczaj drzwi te by³y zamkniête, ale teraz bezg³onie otworzy³y siê przed ni¹ szeroko. Baronowa, jakby wcale siê temu nie dziwi³a, zaczê³a mia³o schodziæ, przytrzymuj¹c siê przegni³ej porêczy. Nagle dostrzeg³a s³abe wiat³o... Kilku ludzi z pochodniami sta³o w milczeniu, jakby czekaj¹c na ni¹. I oto znalaz³a siê na szerokim podecie, obok swoich synów. Nieco z boku sta³ ich wczorajszy goæ, a za jego plecami ciemnia³y pos¹gowe sylwetki s³ug. G³osem nie znosz¹cym sprzeciwu, jakby on by³ tu gospodarzem, nieznajomy rozkaza³ odsun¹æ ciê¿k¹ p³ytê, zakrywaj¹c¹ wejcie do piwnicy. Synowie Dissa, z nieruchomymi jak maski twarzami, bez szemrania spe³nili jego polecenie. Wtedy kaza³ im zejæ na dó³. Nie patrz¹c na matkê, zeszli w¹skimi schodami do podziemi i umocowali pochodnie w starych stojakach. Po zniszczonych wilgoci¹ cianach s¹czy³a siê woda, czuæ by³o zapach pleni i zgnilizny. Nikt nie spyta³, dlaczego tu przyszli i czemu nieznajomy wydaje im rozkazy jak prostym s³ugom... Baronowa tak samo bez s³owa zesz³a w lad za nimi i stanê³a przy drzwiach. Obok, niczym wilgotna pieczara, zia³ otwór jednej z g³êbokich nisz, w których niegdy przechowywano ogromne beczki z winem. Na znak dany wzrokiem przez nieznajomego s³udzy szybko wbili w cianê niszy stalowe haki z ³añcuchami i zaprowadzili tam milcz¹c¹ baronow¹. Chwilê póniej by³a ju¿ mocno przykuta do ciany, a jej synowie, stoj¹c obok, przygl¹dali siê temu obojêtnie. Nieznajomy podszed³ bli¿ej, zajrza³ jej w oczy i zamia³ siê z³owieszczo. A potem wyj¹³ z kieszeni kawa³ek srebrzystej tkaniny i otar³ ni¹ twarz. Kiedy opuci³ rêkê, baronowa ujrza³a przed sob¹ triumfuj¹co umiechniêtego Ferndina, zabójcê jej mê¿a. W tym momencie Enora ocknê³a siê, krzycz¹c straszliwie, zaczê³a siê szamotaæ. Jednak stalowe ³añcuchy mocno trzyma³y jej rêce, nie pozwalaj¹c ani na krok oderwaæ siê od mokrej ciany... Na kim wiêc chcesz siê mciæ, stara wiedmo?! No, zaczynaj, jestem tutaj! A mo¿e oczekujesz, ¿e twoi synowie, wierni przysiêdze doprawdy, umiaæ siê mo¿na! przyjd¹ ci na pomoc? Jego oczy b³yszcza³y w pó³mroku, wargi drga³y w drapie¿nym umiechu, a rêka wyci¹gnê³a ju¿ do po³owy z pochwy ciê¿ki miecz. A teraz patrz, niepocieszona wdowo, jak zniknie z powierzchni ziemi ród starego Dissa! Krzycz, wyj, szarp siê jedynie sprawisz mi tym przy 135
jemnoæ! No, ty, najstarszy, chod do mnie! Poma³u, bez popiechu, bli¿ej, jeszcze bli¿ej! Dobrze! Masz!. I miecz wbi³ siê w pier Digrisa, najstarszego syna barona... Ferndin odsun¹³ nog¹ cia³o i znów zawo³a³: A teraz ty, Eringu, ulubieñcu starego Dissa, twoja kolej, ¿eby umrzeæ!. M³odzieniec oderwa³ siê od stoj¹cych w milczeniu braci. Szed³ obojêtnie na spotkanie mierci, patrz¹c przygas³ym wzrokiem w p³on¹ce szaleñcz¹ radoci¹ oczy Ferndina. Enora szarpa³a ³añcuchy, jej krzyki wstrz¹sa³y piwnic¹, hucza³y echem w ciemnych zakamarkach. Zdawa³o siê, ¿e to wyje ranna wilczyca, gdy¿ nic ludzkiego nie by³o ju¿ w tym dzikim krzyku... Na pod³odze przed ni¹ ros³a sterta cia³. Oto i Girej, przedostatni syn, zrobi³ krok w stronê Ferndina, wystawiaj¹c pier na uderzenie miecza pokornie jak baranek nie znaj¹cy lêku... Pozosta³ tylko Ojris, najm³odszy syn, niemal jeszcze dziecko, ulubieniec matki. Baronowa z pian¹ i krwi¹ na pogryzionych ustach krzycza³a chrapliwie: Nie id tam! Zostañ, moje dziecko! Dzieci moje! Dzieci! O, Mitro, tobie powierzam moj¹ zemstê!. Ostatnie s³owa zag³uszy³ miech Ferndina, ocieraj¹cego miecz. Wzywaj, wzywaj mciciela! Przyjdzie, kiedy promienie s³oñca owietl¹ tê piwnicê! Ale i ty nie ujrzysz ju¿ wiêcej wiat³a! Powyjesz jeszcze trochê w ciemnoci, a potem udasz siê w lad za swoim potomstwem.... Machn¹³ rêk¹ i nie wiadomo sk¹d pojawi³a siê przed nim ca³a kupa ociosanych kamieni. S³udzy szybko zaczêli zak³adaæ nimi wylot niszy i wkrótce ju¿ nie by³o s³ychaæ jêków i przekleñstw opad³ej z si³ kobiety. Tylko szmer sp³ywaj¹cej po cianach wody narusza³ martw¹ ciszê podziemi... Ferndin pchn¹³ czubkiem buta g³owê najstarszego syna i powiedzia³: Wrócê tutaj za rok, ju¿ jako pan tych w³oci, a tymczasem niech szczury zatroszcz¹ siê o szlachetnych synów starego Dissa!. Nie ogl¹daj¹c siê, wszed³ na górê, s³udzy po³o¿yli na miejsce ciê¿ki kamieñ i rano ani Ferndina, ani jego ludzi nie by³o ju¿ w Redbornie... W dzieñ w zamku wybuch³ pop³och, nikt nie móg³ poj¹æ, gdzie siê podzia³a rodzina barona i ich tajemniczy goæ. Nikt niczego nie widzia³ ani nie s³ysza³. Tylko ja... A wy jestecie pierwszymi, którym o tym opowiadam... 136
Mergit wsta³a, narzuci³a na ramiona p³aszcz i patrz¹c na Conana bezgranicznie zmêczonym wzrokiem, powiedzia³a cicho: Czas ruszaæ w drogê, Cymmerianinie! S³oñce ju¿ wysoko i konie dobrze odpoczê³y...
XVI Gêsty mrok ogarn¹³ ju¿ las, kiedy wreszcie droga skrêci³a gwa³townie, drzewa zaczê³y rzedn¹æ i wyjechali na szerok¹ równinê, schodz¹c¹ ³agodnie ku poroniêtej wierzbami i szuwarami rzeczce. Za rzeczk¹, na wzgórzu, czernia³a wielka bry³a zamku Redborn. Conan a¿ gwizdn¹³ z podziwu, widz¹c na tle jasnego nieba jego grone kontury. Takiej twierdzy nikt nie zdobêdzie go³ymi rêkami. Gdyby nawet chcia³a tego dokonaæ setka dobrze uzbrojonych rycerzy, obroñcy zamku mogliby siê niczego nie lêkaæ ¿aden szturm nie jest grony, gdy siê siedzi za takimi niedostêpnymi murami. Tylko g³odem mo¿na by pokonaæ obroñców. Droga, ledwie widoczna w coraz gêstszym mroku, prowadzi³a nie do zamku, lecz w stronê niewielkiej wioski, niewyranie majacz¹cej w oddali. Otoczona czêstoko³em, wydawa³a siê wymar³a, ale Conan i Biorri doskonale wiedzieli, ¿e skoro tylko zaró¿owi siê niebo na wschodzie i zapiej¹ pierwsze koguty, obudzi siê ¿ycie równie¿ w tym maleñkim wiatku, odgrodzonym zaostrzonymi palami od dzikiego lasu. Brama by³a ju¿ zamkniêta, ale Mergit wskaza³a rêk¹ ledwie widoczn¹ cie¿ynkê, id¹ca wzd³u¿ czêstoko³u. Wkrótce kary zatrzyma³ siê przed gêstymi zarolami olszyny, wród których zniknê³a cie¿ka. Staruszka lekko zeskoczy³a z konia, bez wahania rozgarnê³a krzaki, skinê³a na Conana i skry³a siê w zarolach. Kary, ostro¿nie stawiaj¹c nogi, wolno ruszy³ za ni¹. Odsuwaj¹c od twarzy uparte ga³¹zki, Conan dotar³ do samego czêstoko³u. Mergit wymaca³a co w ciemnoci i czêæ ogrodzenia odsunê³a siê cicho, wpuszczaj¹c ich do wsi. Biorri mrukn¹³ z podziwem: Ale sprytna ta starucha!. Tymczasem Mergit, cicho id¹c ledwie widoczn¹ cie¿k¹, doprowadzi³a ich do niewielkiego, ciemnego domu. Jego drzwi podparte by³y grub¹ ¿erdzi¹, a okna zas³oniête deskami. 137
Jestemy na miejscu powiedzia³a staruszka, chowaj¹c ¿erdkê pod ganek. Zaprowadcie konie do szopy, tam za domem, ko³o krzaków, widzicie? Znajdziecie w niej i wodê, i siano. Potem wróæcie do domu, ale zachowujcie siê cicho. Zniknê³a za drzwiami, a Conan i Biorri poszli do szopy. O, znalaz³oby siê tutaj miejsce jeszcze dla kilku koni! Biorri rozsiod³a³ Zoldê i rzuciwszy jej garæ pachn¹cego siana stan¹³ we drzwiach, czekaj¹c na Conana. Choæ ta Mergit jest trochê niespe³na rozumu, mielimy szczêcie, ¿e j¹ spotkalimy. ¯eby wiedzia³, jak na pocz¹tku ba³em siê jej psów! Ale potwory! Nie chcia³bym wejæ im w drogê! No to co, idziemy? Conan wyszed³ z szopy i ostro¿nie zamkn¹³ skrzyd³o wierzei. Biorri, przyciskaj¹c do piersi ostatni buk³ak, szed³ do domu, wyrzekaj¹c po drodze: Ech, Klarsie, ¿e te¿ nie da³e jeszcze jednego worka! Wina mamy w bród, ale jedzenie ju¿ siê skoñczy³o... Ci¹gle wzdychaj¹c, otworzy³ niskie drzwi i wszed³ do domu. Ogieñ pali³ siê ju¿ w okopconym palenisku, a Mergit klêcza³a ko³o niego, grzej¹c zziêbniête rêce. Biorri rzuci³ buk³ak na stó³ i rozejrza³ siê: puste ciany, nad paleniskiem pó³ka z naczyniami, prosty drewniany stó³, niska le¿anka, zas³ana wzorzyst¹ kap¹, dwie ³awki ko³o sto³u i to wszystko. Naprzeciw paleniska ciemnia³a przybudówka, w której dawniej trzymano w zimie byd³o. Teraz le¿a³o tam, podobnie jak w szopie, mnóstwo wspania³ego siana. Stanowczo nie by³o to najgorsze miejsce na nocleg, szkoda tylko, ¿e trzeba iæ spaæ na g³odno... Nagle Conan zawo³a³ za jego plecami: Na Kroma, czego takiego jeszcze nie widzia³em! Popatrz, Rudy, co przynios³y te psy! Tak, Mergit, nie zginiesz z nimi i same siê wy¿ywi¹, i ciebie nakarmi¹. Biorri wyjrza³ zza szerokich pleców Cymmerianina i zdumiony wytrzeszczy³ oczy: wszystkie siedem psów zd¹¿y³o ju¿ wejæ cichcem do domu i po³o¿yæ siê przy progu; przynios³y Mergit dwa zaj¹ce i m³odego dzika. Gospodyni umiechnê³a siê. Tylko dziêki temu ¿yjê. No, moje dziatki, dziêkujê wam, teraz bêdziemy mieli wspania³¹ kolacjê. Biorri, nabrawszy mia³oci, wyszed³ naprzód, po¿¹dliwie spogl¹daj¹c na dziczyznê. Jeli macie ochotê spróbowaæ pieczeni godnej samego króla, to pozwólcie mnie, staremu w³óczêdze, przygotowaæ kolacjê. 138
Co ty na to, Mergit? Dopucisz tego samochwa³ê do swojego ogniska? zapyta³ z umiechem Cymmerianin. Niezbyt mu ufam, ale miejmy nadziejê, ¿e nie spali wszystkiego na wêgiel. Mergit wsta³a, zdjê³a z pó³ki dzban, dwa wielkie pó³miski i wyci¹gnê³a dwa poczernia³e ro¿ny. Do roboty, Rudy, poka¿, na co ciê staæ powiedzia³a. Kiedy, dawno temu, s³ysza³am, jak piewasz, a teraz bêdê mia³a okazjê spróbowaæ twojej pieczeni. Jestem pewna, ¿e wszystko bêdzie tak, jak powiedzia³e przygotujesz kolacjê godn¹ samego króla! W takim razie, Conanie, usi¹d z boku i nie przeszkadzaj. Patrz i podziwiaj, jak Rudy Biorri przygotowuje dziczyznê! Gadaj¹c bez przerwy, zrêcznie ci¹gn¹³ skórê i wypatroszy³ zaj¹ce i prosiaka, siêgn¹³ do maleñkiego skórzanego woreczka, który stale nosi³ u pasa, i ostro¿nie wydosta³ jakie przyprawy. Nawet z ¿ab mogê ci przyrz¹dziæ takie danie, ¿e nie bêdziesz ju¿ chcia³ jeæ nic innego. Teraz, kiedy miêso nadzia³em na ro¿en, najwa¿niejsz¹ spraw¹ jest podtrzymywanie ognia. Biorri rozgrzeba³ przepalone polana, u³o¿y³ z góry nowe i, nie odrywaj¹c oczu od ognia, zacz¹³ wolno obracaæ ro¿en. Wkrótce aromat pieczonego miêsiwa rozszed³ siê po ca³ej izbie i nawet psy zaczê³y go chciwie wietrzyæ, oblizuj¹c siê i lini¹c. A oto ju¿ i zarumieniona skórka, najwiêkszy przysmak na wiecie! Teraz trzeba trochê zwiêkszyæ ogieñ. Biorri jako inaczej u³o¿y³ polana pogrzebaczem. Jeszcze chwilkê poczekajmy i bêdziemy mogli zabraæ siê do jedzenia. Na twoim miejscu, Conanie, dawno ju¿ przela³bym wino do tego dzbana. Dzi twoja kolej pe³niæ rolê podczaszego! Conan umiechn¹³ siê i wzi¹³ do rêki buk³ak. Wino strug¹ pola³o siê do glinianego dzbana, a staruszka wydoby³a trzy ogromne kufle. Chyba lepsze bêd¹ od waszych podró¿nych kubków. W sam raz! Ale popatrz, Rudy niesie ju¿ zaj¹ce, dawaj szybciej pó³misek. Biorri sztyletem zsun¹³ upieczone miêso z pierwszego ro¿na i wróci³ do ognia po prosiaka. Stó³ z dwoma pó³miskami, pe³nym dzbanem i wielkimi kuflami kusi³ zg³odnia³ych podró¿nych, ogieñ w palenisku potrzaskiwa³ koj¹co, a przy drzwiach le¿a³y spokojnie psy. Conan wyci¹gn¹³ z pochwy sztylet, ¿eby wbiæ go w rumiany bok prosiaka. Powiedz, Cymmerianinie, czy to nie ciebie ci¹³ Ferndin na wiêtym Turnieju? Czy to nie twoj¹ nagrodê otrzyma³ ten demon, nikczemny s³uga Czarnego Seta?! 139
Wbity w soczyste miêso sztylet zastyg³ w rêku Conana. Nie znajduj¹c w³aciwych s³ów, wbi³ gniewny wzrok w twarz staruszki. Jednak¿e ona, z opart¹ na rêkach g³ow¹, patrzy³a na niego z takim matczynym wspó³czuciem, ¿e nieoczekiwanie dla samego siebie zacz¹³ jej wszystko opowiadaæ. Na pró¿no Biorri kopa³ go pod sto³em i ostrzegawczo pokas³ywa³ Conan spogl¹da³ w pe³ne zrozumienia oczy tej starej kobiety i mówi³, mówi³... Rzecz dziwna: s³uchaj¹c z ogromn¹ uwag¹ s³ów Cymmerianina, Mergit zmienia³a siê z ka¿d¹ chwil¹. Znowu, jak we dnie, zniknê³y zmarszczki z jej policzków, krew nap³ynê³a do bia³ych warg, a w³osy, jeszcze niedawno opadaj¹ce ¿a³osnymi kosmykami, utworzy³y na jej ramionach piêkn¹ falê... Conan mia³ wra¿enie, ¿e równie¿ psy le¿¹ce przy drzwiach sta³y siê jeszcze wiêksze, a ich czarne grzbiety po³yskiwa³y w jasnym wietle ognia. Jakby i one chciwie ³owi³y ka¿de s³owo Cymmerianina, a sieræ gronie siê na nich je¿y³a. Wreszcie Biorri uspokoi³ siê i zacz¹³ jeæ. Conan opró¿ni³ kufel i zamachn¹³ siê szyletem, odcinaj¹c rumian¹ nó¿kê prosiaka. Oho, Biorri, wychodzi na to, ¿e jeste nie tylko królem piewaków, ale i kucharzem królów! Nic lepszego, jak zak¹siæ tê opowieæ twoim pieczystym! Mergit w zadumie od³ama³a apetyczn¹ zajêcz¹ nogê, spróbowa³a i z zachwytem pokrêci³a g³ow¹. Nawet w zamku barona, w aromatycznym dymie z wendyjskich polan, dziczyzna nie wychodzi³a tak dobrze zauwa¿y³a a ty na prostym palenisku, na smolistych szczapach, niemal bez przypraw stworzy³e prawdziwe cudo. Jeli kiedy ochrypniesz i nie bêdziesz ju¿ móg³ piewaæ, uszczêliwisz ka¿dy szynk swoj¹ sztuk¹ kulinarn¹! Biorri skromnie zauwa¿y³: To dlatego, ¿e Stary Lis niekiedy zdradza przyjacio³om swe sekrety. Nalej mi wina, Conanie, i nie zapomnij o was, czas ju¿ co wypiæ, a nie tylko strzêpiæ jêzyki... Rzuciwszy psom koæ, Mergit tak mocno zacisnê³a palce, ¿e a¿ jej stawy pobiela³y, i spogl¹daj¹c gdzie przed siebie, jakby rozmawiaj¹c z kim niewidocznym, mruknê³a: Wiedzia³am, czu³am, ¿e on przyjdzie, i oto przyszed³... Teraz nie jestemy ju¿ sami, s³yszysz, nie jestemy sami... I potrafimy mu pomóc. Zwróci³a w stronê Conana twarz z gor¹czkowo p³on¹cymi oczyma. Wyci¹gnij Ferndina z zamku, a wtedy ci pomogê! Nie 140
myl, ¿e jestem stara i s³aba. Moja nienawiæ nie ustêpuje twojej, a pragnienie zemsty pali mi serce! Zasêpiony Cymmerianin, mimo woli ciskaj¹c rêkojeæ miecza, spogl¹da³ w jej pa³aj¹ce oczy. Obiecywa³a pomoc i Conan by³ przekonany, ¿e nie rzuca³a s³ów na wiatr. Teraz zawar³by przymierze z ka¿dym demonem, byle tylko móc siê zemciæ... Staruszka, jakby czytaj¹c jego myli, ukaza³a w drapie¿nym umiechu równe zêby. Widzê, ¿e mnie zrozumia³e! Rankiem przekradniesz siê ogrodami do trzeciego st¹d domu. Mieszka w nim Algras, którego s³uchaj¹ mieszkañcy wszystkich wsi w okolicy zamku. Zapamiêtaj: dom z wysokim kominem i wielkim kamiennym spichlerzem. O mnie nic nie mów, jakby w ogóle mnie nie widzia³, i nie wspominaj te¿ o moich dzieciaczkach... tak bêdzie lepiej! Przenios³a wzrok na Biorriego, który ze strachem spogl¹da³ na jej zarumienion¹, odm³odzon¹ twarz, co szepta³ i czyni³ pod sto³em dziwne gesty, jakby odganiaj¹c si³y nieczyste. Nie trzê siê, Rudy, i nalej mi wina! Jeszcze nie wszystko powiedzia³am. Ferndina i jego sforê trzeba odci¹gn¹æ jak najdalej od zamku, a wtedy bêdê mog³a wam pomóc. Jak najdalej, ¿eby nie zdo³a³ skryæ siê za murami, bo inaczej nic z tego nie bêdzie! Zrozumia³e mnie, Cymmerianinie? Na jej twarzy pojawi³ siê grymas nienawici; psy przy drzwiach zerwa³y siê na równe nogi, warcz¹c i szczerz¹c zêby, gotowe rzuciæ siê na nienawistnego wroga. A wiêc mamy szczêcie, ¿e spotkalimy siê z tob¹ i twoimi pieskami umiechn¹³ siê Conan. Przyjmujê tw¹ pomoc i uczyniê tak, jak mówisz. Chyba najlepiej bêdzie ci¹gn¹æ Ferndina w pobli¿e wsi, na szerokie pole nad rzeczk¹? O, widzê, ¿e dobrze siê rozejrza³e w ciemnoci. Masz racjê, z tamtego miejsca nie zd¹¿y wróciæ do zamku... A teraz k³admy siê spaæ, bo Rudy szczêka ju¿ zêbami ze strachu! Nie bój siê, jestemy sojusznikami, nie wrogami! Z umiechem dopi³a wino, wsta³a z ³awki i podesz³a do le¿anki. Psy znów po³o¿y³y siê przy drzwiach, zwiniête w czarne k³êbki. Biorri potrz¹sn¹³ g³ow¹, jakby odganiaj¹c czary, chciwie opró¿ni³ kubek i chwiej¹c siê na niepewnych nogach poszed³ w stronê kupy siana. Conan jeszcze trochê posiedzia³, wpatrzony w iskrz¹ce siê wêgle, a potem skierowa³ siê w lad za swym przyjacielem. Rozes³a³ p³aszcz i leg³ na miêkkim sianie. Usi³owa³ zrozumieæ co z tego, co 141
umyka³o jego wiadomoci, ale nie wiadomo kiedy zasn¹³, zmorzony ciep³em i aromatycznym zapachem traw. ...Przenikliwy krzyk, który wdar³ siê z zewn¹trz w senn¹ ciszê cha³upki, natychmiast obudzi³ Cymmerianina. Conan w jednej chwili przypomnia³ sobie wszystko, co dzia³o siê wczoraj. Skoczy³ na równe nogi, schwyci³ obna¿ony miecz i podbieg³ do uchylonych drzwi. K¹tem oka zobaczy³, ¿e nie ma ju¿ ani Mergit, ani jej psów. Z ulicy s³ychaæ by³o têtent kopyt, miechy i pokrzykiwania jedców, gniewne g³osy mê¿czyzn i lamentowanie kobiet. Przez w¹sk¹ szparê prócz krzaków i burzanów nic nie by³o widaæ, ale Conan i bez tego doskonale wiedzia³, co siê dzieje. Beczenie przestraszonych owiec, rozpaczliwe gdakanie kur, pisk kobiet wszystko wskazywa³o na to, ¿e oddzia³ uzbrojonych jedców grabi wie. Nagle tu¿ obok zadwiêcza³a broñ i rozleg³y siê gromkie g³osy: Popatrz, ona zamyka chlew! Widzia³e, jakie ma t³uste owce? No, otwieraj, stara wiedmo, bo jak nie le z tob¹ bêdzie! Zatrzeszcza³a zerwana z zawiasów brama i jedcy wdarli siê na s¹siednie podwórze. Conan poczu³ na g³owie oddech Biorriego, który te¿ usi³owa³ wyjrzeæ na zewn¹trz. Cymmerianin odwróci³ siê do niego i szepn¹³: Zaraz zobaczê, ilu ich tam jest, a ty zamknij siê i nie wystawiaj nawet nosa. Otworzysz, kiedy trzy razy cicho zapukam. Zrozumia³e? Pochylony wyskoczy³ za próg i natychmiast znikn¹³ w gêstych zarolach. Siedz¹c w ciemnociach przy zamkniêtych drzwiach, Biorri z dr¿eniem serca s³ucha³, co dzia³o siê w pobli¿u. Ach, ty, suko, gryziesz?! zawo³a³ jeden z grabie¿ców. Zaraz ciê nauczê! Rozleg³ siê wist miecza i zd³awiony krzyk. Nagle Biorri us³ysza³ wciek³y ryk: Zabijê was, plemiê Nergala! A masz, a masz! Zar¿a³ i ciê¿ko zwali³ siê na ziemiê ranny koñ, a potem raz za razem s³ychaæ by³o potê¿ne ciosy: kto dobija³ wroga. Biorri ws³uchiwa³ siê, chc¹c rozpoznaæ g³os, ale najwyraniej nie nale¿a³ on do Cymmerianina. To zapewne gospodarz domu przybieg³ na ratunek swej rodzinie. Napastnicy szybko siê opamiêtali i z krzykiem natarli na nieoczekiwanego przeciwnika. Po chwili by³o ju¿ po wszystkim. Jedcy o czym g³ono rozmawiali; nagle rozleg³ siê rozpaczliwy pisk i b³agalne wo³anie dziewczyny: 142
Zostawcie mnie, oszczêdcie! O, Mitro! Zabilicie mego ojca! Co zrobilicie z moj¹ matk¹? Puæcie mnie, puæcie! Daj p³aszcz, zawiniemy jej g³owê, ¿eby nie wrzeszcza³a us³ysza³ Biorri schrypniêty g³os. Jeszcze mi ona zatañczy! Zemszczê siê za Silkera! Bêdzie mnie b³agaæ, ¿ebym j¹ wys³a³ w lad za jej rodzicami na Szare Równiny! Jedmy, bo nasz pan czeka. ¯al Silkera, tych ludzi nie mo¿na ani na chwilê spuciæ z oka... Jazda! I oddzia³ pomkn¹³ przez wie, odprowadzany wciek³ym ujadaniem psów. Stopniowo wszystko ucich³o, jakby wie ca³kiem wymar³a. Biorri, siedz¹c w ciemnociach i usi³uj¹c co dostrzec przez w¹sk¹ szczelinê w rozeschniêtych okiennicach, ci¹gle siê przys³uchiwa³, maj¹c nadziejê, ¿e lada chwila rozlegnie siê szmer kroków i delikatne pukanie do drzwi. Jednak wokó³ by³o cicho, tylko licie szeleci³y na dworze w porywach ciep³ego wiatru i myszy harcowa³y w sianie. W koñcu Biorri mia³ doæ takiego czekania jego natura nie znosi³a bezczynnoci. Ostro¿nie zacz¹³ przeszukiwaæ pó³kê nad paleniskiem. Jak zwykle przeczucie go nie zawiod³o: za poszczerbion¹ mis¹ wymaca³ lampê. Nie licz¹c na to, by pozosta³a w niej choæ kropla oliwy, wyci¹gn¹³ j¹ jednak i postawi³ na stole. W najgorszym razie zapalê ³uczywo, lepsze to ni¿ siedzieæ po ciemku pomyla³, siêgaj¹c po hubkê i krzesiwo. S³aby ogieniek zatañczy³ w jego rêkach, owietlaj¹c star¹, pogiêt¹ lampê, do po³owy nape³nion¹ oliw¹, z p³ywaj¹cym w niej knotem. No, Biorri, jednak bogowie ciebie kochaj¹! ¯eby wszystko tak siê udawa³o w ¿yciu! Zapali³ lampê i zacz¹³ siê rozgl¹daæ w nadziei, ¿e znajdzie co, co skróci mu czas oczekiwania. D³ugo nie musia³ szukaæ resztki dziczyzny i ca³kiem nie pusty buk³ak same wpad³y mu w rêce. Rudy Biorri znów siê ucieszy³, ¿e ma takie szczêcie, usiad³ przy stole i w³anie podnosi³ do ust kawa³ek apetycznie pachn¹cego miêsa, kiedy zapukano trzy razy do drzwi. Jak zwykle przychodzisz w sam¹ porê szepn¹³ do Conana, który cicho wlizn¹³ siê do chaty. Popatrz, co znalaz³em! Nie potrzeba rozpalaæ w palenisku i dymiæ na ca³¹ okolicê. Niech myl¹, ¿e nikogo tutaj nie ma... Si¹d, zjedz co i opowiadaj. Jedz sam, ja nie mam teraz ochoty. Ten drañ ze swymi s³ugusami najwidoczniej postanowi³ ca³kiem ograbiæ wie. Potem wemie siê za inne w okolicy... Ca³a zamkowa czelad zosta³a uwiêziona. A te ³otry skin¹³ w stronê drzwi ju¿ trzeci dzieñ przyje¿d¿aj¹ tutaj i bior¹, co im wpadnie w ³apy: kury, winie, owce... Dzisiaj mo¿e s³ysza³e? zar¹bali jedn¹ kobietê i jej mê¿a, a potem porwali ich córkê... Na drugim 143
koñcu wsi te¿ zabrali dziewczynê... Conan przysun¹³ sobie dzban i nape³ni³ kubek. Widzia³em tego, którego ojciec dziewczyny zabi³ pa³k¹. Pewnie dawniej zajmowa³ siê rozbojem, a inni te¿ nie s¹ lepsi. Cymmerianin w zadumie ¿u³ miêso, chmurnie spogl¹daj¹c na faluj¹cy p³omyk lampy. A gdzie siê podzia³a nasza staruszka? zapyta³ wreszcie Biorri. I te jej okropne psy? Szczerze mówi¹c, lepiej siê bez nich czujê. Wiesz, patrzy³em na ni¹, patrzy³em i w ¿aden sposób nie mog³em sobie przypomnieæ... Twarz taka znajoma, jakbym z ni¹ kiedy rozmawia³, a zarazem prawdziwa z niej wiedma! Nie, w ¿aden sposób nie mogê sobie przypomnieæ, kim by³a na zamku... Dobrze, sied sobie tutaj i przypominaj, tylko trzymaj siê z dala od wina, a ja pójdê do tego, jak mu tam... Algrasa, zobaczê, co to za jeden. Jeli trzeba bêdzie, przyprowadzê go tutaj. ¯eby tylko nie zasn¹³, bo bêdê musia³ wy³amywaæ drzwi. Conan wsta³ ¿wawo, przyjanie klepn¹³ Biorriego po ramieniu i znów bezszelestnie wymkn¹³ siê na dwór. Zamkn¹wszy drzwi na zasuwê i pocieraj¹c to miejsce, gdzie Cymmerianin przy³o¿y³ sw¹ potê¿n¹ piêæ, Rudy usiad³ na ³awie. Patrzcie go, mam siê trzymaæ z dala od wina i nawet spaæ mi nie wolno rozmylal nieweso³o. A co ma robiæ cz³owiek w takiej ciszy i ciemnociach? No trudno, muszê pocierpieæ. Szkoda, ¿e nawet na ercie pograæ nie mo¿na zaraz zajrzy tu jaki ciekawski. Ech, ten Conan, przecie¿ mogê nie gorzej od niego pe³zaæ po krzakach! Kiedy jednak ju¿ siê w to wpl¹ta³em, muszê go s³uchaæ. Ostatecznie to jego sprawa, a ja w razie czego bêdê mu os³ania³ ty³y. Rudy Biorri te¿ umie miecz trzymaæ w rêku, nie tylko buk³ak i ertê!. D³ugo jeszcze snu³ siê z k¹ta w k¹t, mrucz¹c pod nosem i spogl¹daj¹c na stó³, gdzie obok resztek dziczyzny widnia³ pêkaty buk³ak. Kiedy wreszcie rozleg³o siê pukanie, Biorri podbieg³ do drzwi, niczym kochanek nie mog¹cy siê doczekaæ damy swego serca. Drzwi otworzy³y siê i do s³abo owietlonej chaty wszed³ z wahaniem krêpy siwy mê¿czyzna. Mia³ ju¿ sporo lat, ale w ¿adnym razie nie mo¿na go by³o nazwaæ starcem potê¿ne ramiona, niemal nie ustêpuj¹ce barkom Cymmerianina, ogromne silne rêce, nawyk³e do ciê¿kiej pracy, nogi, mocno st¹paj¹ce po ziemi wszystko to mówi³o, ¿e nie zawsze czas ma w³adzê nad cz³owiekiem, a prawdziwa si³a niechêtnie poddaje siê staroci. Wejd, Algrasie, posiedzimy, pogadamy... To mój przyjaciel, Rudy Biorri, znakomity piewak i muzykant, ulubieniec królów i kucharek. I w dodatku najlepszy kucharz, jakiego znam! 144
Algras, ci¹gle jeszcze nieufnie trzymaj¹c rêkê na pasie ko³o sztyletu, bacznie przyjrza³ siê Biorriemu i nagle twarz mu pojania³a. Przecie¿ to ten sam Rudy Krzykacz, którego niegdy przywozi³ do Redbornu stary baron! Pamiêtam, pamiêtam, jak kiedy w nocy... Cha-cha-cha! Zamia³ siê serdecznie, przypomniawszy sobie jak¹ dawn¹ historiê. Biorri, wcale nie zachwycony tak¹ reakcj¹ Algrasa, zmarszczy³ brwi i powiedzia³: Za to ja sobie ciebie nie przypominam. A w ogóle to piewa³em dla lepszych goci, a w nocy... w nocy spa³em jak nale¿y. Oczywicie, jeli nie pi³em w dobrej kompanii! Otó¿ to w dobrej kompanii! znów zamia³ siê Algras. Teraz, Cymmerianinie, wierzê, ¿e nie jeste szpiegiem tego przeklêtego Ferndina... Jêzyk by mi ko³kiem w gardle stan¹³, gdybym mia³ go nazwaæ baronem Redbornu! Nie by³ baronem i nigdy nim nie bêdzie! A co te¿ tutaj wyczynia ten drañ! W³asnymi rêkami skrêci³bym mu kark, zaczai³bym siê i napad³ z zasadzki, ale siedzi on w zamku jak borsuk w norze, i tylko jego s³udzy, przeklête plemiê Nergala, myszkuj¹ po wsiach... Ju¿ im ma³o byd³a, zaczynaj¹ porywaæ dziewczêta! Przekleñstwo na ich g³owy! S³uchaj, Algrasie, o ile pamiêtam, w zamku zawsze by³o du¿o owiec, wiñ, ptactwa... Co za gêsi, co za kaczki palce lizaæ! Rozmarzony Biorri przymkn¹³ oczy i poklepa³ rêk¹ buk³ak. Nie mówi¹c ju¿ o lenej zwierzynie... Rudy ma racjê: po co grabiæ wie, jeli w zamku tyle byd³a? Conan przysiad³ obok i podsun¹³ przyjacielowi dzban. Przelej wino, bo g³askasz ten buk³ak, jakby to by³a pier jakiej licznotki! Algras zaj¹³ miejsce naprzeciw i opuciwszy silne rêce na kolana powiedzia³: By³o byd³o i ptactwo, ale teraz nic nie ma... Kiedy umar³ stary baron Diss i zniknê³a baronowa Enora z synami jeden Mitra wie, co siê z nimi sta³o i gdzie s¹ teraz! w zamku zaczê³y siê dziaæ dziwne rzeczy... Zmarszczy³ brwi i rozejrza³ siê, jakby siê ba³, ¿e swymi s³owami ci¹gnie nieszczêcie, a potem zacz¹³ mówiæ dalej: Skoro tylko w zamku zabrak³o gospodarzy, w okolicy pojawi³o siê stado czarnych wilków. Wilki te ka¿dej nocy przemyka³y siê do zamku i zabija³y byd³o. Nie wiadomo, którêdy siê tam dostawa³y, ale co rano na rodku podwórza znajdowano kilka rozszarpanych owiec, winiê lub dziesi¹tki kur. Przestraszeni s³udzy bali siê w nocy 10 Conan i podziemie niewoli
145
wysun¹æ nos ze swych pokoi, zastawiaj¹c drzwi kuframi, a wilki gospodarzy³y sobie przed zamkiem... I nie znaleli siê odwa¿ni ludzie, ¿eby urz¹dziæ na nich ob³awê? Wszyscy tutaj to myliwi, choæby ty sam jeste tak silny, ¿e pewnie i na niedwiedzia chodzi³e. Widzê na twych rêkach lady niedwiedzich pazurów. A wilki, w dodatku na podwórzu... Gdzie uciek³yby, jeli dziesiêciu myliwych wyskoczy³oby z zasadzki? Ech, Cymmerianinie, nie wszystko ci jeszcze powiedzia³em! M³ody jeste i zapalczywy, ale i my nie jestemy g³upi! Tak w³anie uczynilimy której nocy: uzbroilimy siê, przygotowalimy pochodnie... Biorri, który s³ucha³ Algrasa z wielk¹ uwag¹, zapyta³ nagle: A psy?! Przecie¿ w zamku by³o mnóstwo psów! Czy nie szczeka³y, kiedy przychodzi³y te... wilki? Z lêkiem zerkn¹³ na drzwi, jakby boj¹c siê, ¿e psy starej Mergit znów pojawi¹ siê na progu. W tym w³anie rzecz, ¿e wszystkie psy zniknê³y z zamku, kiedy przysz³y te potwory. Bez ¿adnego dwiêku, nie pozostawiaj¹c po sobie ani kawa³eczka skóry, ¿adnej obgryzionej koci... Zniknê³y tak, jakby nigdy ich tu nie by³o. A czarne potwory robi³y, co chcia³y. Tak wiêc urz¹dzilimy zasadzkê i czekalimy. By³a w³anie pe³nia ksiê¿yca i widzielimy ka¿dy kamyczek na podwórzu. Siedzimy, patrzymy, a¿ tu nagle od strony stajni rozlega siê wycie ¿a³osne jak p³acz dziecka... Z ogrodu odpowiadaj¹ mu inne g³osy, a tak¿e od g³ównej bramy. Dwiêki te przybli¿aj¹ siê i oto ju¿ na rodku podwórza zamajaczy³y czarne cienie. Wycie ucich³o i wilki, ca³kiem tak, jak zrobiliby to ludzie, skry³y siê w cieniu, zostawiaj¹c jednego na stra¿y. Wilk siedzia³ bez ruchu porodku podwórza, sam go widzia³em ogromny, czarny, ze straszn¹ paszcz¹! A tymczasem w chlewie becza³y przestraszone owce. Z krzykiem wyskoczylimy z zasadzki, piêciu z nas pobieg³o do chlewu, a trzech odciê³o wilkom drogê odwrotu... Strzeli³em do tego wilka z piêciu kroków, nie sposób by³o nie trafiæ, ale strza³a przesz³a przez niego jak przez dym ogniska. To nie by³y wilki, lecz wilko³aki, które zgubi³y rodzinê starego Dissa i rozgrabi³y jego maj¹tek! Kto nas³a³ je na Redborn, a teraz jeszcze ten Ferndin... Algras w gniewie stukn¹³ pustym kubkiem o stó³. No i co, te bestie... czy te¿ wilko³aki, uciek³y wtedy? zapyta³ Conan, usi³uj¹c poj¹æ co, co niejasno snu³o mu siê po g³owie. Ogromny stra¿nik rzuci³ siê do kurnika, sk¹d nie by³o drugiego wyjcia, a wiêc znalaz³ siê w pu³apce. Ci myliwi, którzy wbiegli do chlewu, owietlaj¹c wszystkie k¹ty znaleli tylko trzy rozszarpa 146
ne owce i nikogo wiêcej. Wilki zniknê³y, jakby zapadaj¹c siê pod ziemiê. I w kurniku równie¿ nikogo nie znalelimy. Po tym wydarzeniu nie by³o ju¿ chêtnych na takie ob³awy. Czy rzucaj¹ siê one równie¿ na ludzi? Biorri z lêkiem spogl¹da³ w stronê drzwi. Nie, nigdy siê to nie zdarzy³o. Ani razu nie ruszy³y te¿ byd³a we wsi. Rozprawi³y siê ze stadem barona Dissa i zniknê³y. Dawno ju¿ nikt ich nie widzia³ w naszych stronach, ale czelad z zamku w dalszym ci¹gu mocno zamyka na noc wszystkie drzwi... Algras zamilk³, bacznie spogl¹daj¹c na Cymmerianina. Biorri pospiesznie nape³ni³ kubki i chc¹c przerwaæ ciê¿k¹ ciszê, która zawis³a w powietrzu, leciutko musn¹³ struny erty. Dwiêki starej ballady sprawi³y, ¿e wyg³adzi³o siê nachmurzone czo³o ich gocia. Algras napi³ siê wina i zacz¹³ przytupywaæ w takt melodii. Conan, nie zwracaj¹c uwagi na Biorriego, spogl¹da³ w ciemny k¹t i co sobie obmylaj¹c postukiwa³ o stó³ rêkojeci¹ sztyletu. Ile jest wsi wokó³ Redbornu? zapyta³ nagle. Dawniej by³y cztery, teraz zosta³y trzy odpowiedzia³ Algras. Ulir by³ st¹d zbyt daleko, na samym skraju lasu. Dziki depta³y zasiewy, a wilki zabija³y byd³o... Nawet niedwiedzie podchodzi³y do samych domów. Baron Diss kaza³ ludziom przenieæ siê bli¿ej zamku i teraz zosta³y tylko trzy osady: Odler, Ch³ank i nasza wie Benta. Czy co wymyli³e, Cymmerianinie? Oczywicie, ¿e wymyli³em, w innym razie po co bym siê do ciebie zwraca³? Jeli dobrze rozumiem, wszyscy tu szanuj¹ ciê i s³uchaj¹ twych s³ów. Tak, przyjacielu, d³ugo ju¿ ¿yjê i ludzie czêsto pytaj¹ mnie o radê... Sam baron mówi³, ¿e nikt jak ja nie potrafi pogodziæ poró¿nionych ch³opów. Dumnie podkrêci³ w¹sa i drwi¹co spojrza³ na Conana. Biorri, nie roni¹c ani s³owa, z udan¹ obojêtnoci¹ siedzia³ z boku, brzd¹kaj¹c na ercie. A wiêc i ja co wymylê, jeli ju¿ przyprowadzi³em ciê tutaj. Conan szeroko siê umiechn¹³, b³yskaj¹c niebieskimi oczami. Algras zapyta³ nagle: Masz chyba z Ferndinem w³asne porachunki, prawda Cymmerianinie? No bo dlaczego chowasz siê w chacie starego Jurisa? I popatrz tylko, ju¿ min¹³ rok, jak nikt tutaj nie mieszka, a tak tu czysto... Biorri mimo woli drgn¹³, a Conan wskaza³ na niego rêk¹: 147
Rudy nie lubi ba³aganu, ca³¹ noc ciê¿ko pracowa³, wynosz¹c mieci. Masz racjê, przyjacielu, to ja powinienem zabiæ Ferndina, ja i nikt inny! Dlatego potrzebna mi jest twoja pomoc. Pos³uchaj, co wymyli³em... Pochyleni nad sto³em, mówi¹c to szeptem, to znów podniesionym g³osem, zastanawiali siê, jak wywabiæ z zamku Ferndina i jego s³ugi, a erta, pos³uszna gibkim palcom Rudego Biorriego, piewa³a rzewnie o dawnych zwyciêstwach...
XVII Cichy i ciemny, przez ca³y rok pozbawiony gospodarzy zamek Redborn znów o¿y³ ale jak¿e to ¿ycie by³o niepodobne do tego, co dzia³o siê tu dawniej! S³udzy, dr¿¹c ze strachu, bez sensu snuli siê po korytarzach, jakby w ka¿dej chwili oczekuj¹c kary. Kiedy przyby³ nowy pan Redbornu, zapomniano nawet o wilkach, które napawa³y takim lêkiem czelad i mieszkañców okolicznych wsi. Znów jak dawniej wieczorami gwarno by³o w ogromnej sali bankietowej, mog¹cej pomieciæ setkê goci, ale krzyki pijanych przyjació³ barona Ferndina nie przypomina³y tej szczerej weso³oci, obecnej na ucztach wydawanych przez starego barona Dissa. Ferndin sprowadzi³ z Menory mnóstwo zubo¿a³ej szlachty i rycerzy, którzy, ciesz¹c siê, ¿e mog¹ dobrze po¿yæ na cudzy koszt, wynosili pod niebiosa nowego barona. A Ferndin, choæ wiedzia³, ¿e wszystko to k³amstwa, chêtnie s³ucha³ hymnów pochwalnych pod swoim adresem, upijaj¹c siê nimi jak naiwny m³odzieniec. Ta sfora goci, zawsze gotowych s³awiæ barona Ferndina, którzy ucztowali przy sto³ach uginaj¹cych siê od wszelakiego jad³a, popijaj¹c swe s³owa wspania³ym winem z bogatych piwnic zamkowych, mog³a w przysz³oci, dobrze odkarmiona, stanowiæ niema³¹ si³ê w walce z ksiêciem. Na to w³anie liczy³, ci¹gaj¹c ich do Redbornu, ale przeklêty przypadek sprawi³ mu przykr¹ niespodziankê... Z bogatego maj¹tku po roku pozosta³ jedynie potê¿ny kamienny zamek, jak dawniej wspaniale urz¹dzony, z cennymi meblami i ogromnymi piwnicami na wino. Ani byd³a, ani ptactwa, ani ¿adnych zapasów nie znalaz³ nowy gospodarz, obejmuj¹c swe rz¹dy... Nic te¿ dziwnego, ¿e wpad³ we wciek³oæ. 148
Co gorsza, nie mo¿na by³o ukryæ tego przed goæmi, którzy zawistnymi oczyma sprawdzaj¹c ka¿d¹ szparkê, ka¿dy k¹t, wszystko widzieli: puste chlewy, kurniki i spichrze. Tylko stajnia mog³a siê poszczyciæ kilkoma klaczami, ale te zreszt¹ ledwie sta³y. I to by³o wszystko... Pierwszego wieczora, rozkazawszy zamkn¹æ bramê i odprawiwszy goci do ich pokojów, rozwcieczony Ferndin spêdzi³ czelad do niewielkiej sali obok jadalni, kaza³ stra¿nikom stan¹æ wokó³ s³ug i wy³adowa³ na nich ca³¹ sw¹ z³oæ. Pe³zaj¹c na kolanach wokó³ nowego pana i rozmazuj¹c krew ciekn¹c¹ z rozbitych ust i nosów, s³udzy usi³owali powiedzieæ mu o wilkach, wzbudzaj¹cych przera¿enie w ca³ej okolicy. Ale nie wywar³o to na Ferndinie wiêkszego wra¿enia, kaza³ wszystkim wygarbowaæ skórê, prócz dwóch ³adniutkich dziewek, a potem, uspokojony nieco, pos³a³ do wsi wiernych stra¿ników. Ucztuj¹c i s³uchaj¹c fa³szywych pochlebstw, ka¿dego wieczora myla³ teraz, ¿e nie wytrzyma dwóch miesiêcy w Redbornie. Jednak i ksi¹¿ê nie wytrzyma tak d³ugo bez niego, ta maleñka nie da mu spaæ spokojnie! Ostatecznie Ferndin przekona³ sam siebie, ¿e wszystko uk³ada siê dobrze, trzeba tylko potrz¹sn¹æ wsiami niech poczuj¹ pañsk¹ rêkê, bo zbyt siê rozpucili u starego Dissa! Hej, nie spaæ tam! Dlaczego kubki s¹ puste? G³os barona Ferndina zahucza³ pod sklepieniem starej sali. S³udzy biegali od jednego gocia do drugiego, nape³niaj¹c kubki, które ju¿ po chwili znów by³y puste. D³ugi stó³, w przy którym na wysokim starym fotelu baronów Redbornu z godnoci¹ zasiada³ Ferndin, ugina³ siê po ciê¿arem najprzeró¿niejszych potraw i gocie nie sk¹pili mu pochwa³: Jeszcze nie spotka³em takiego szczodrego gospodarza jak baron Ferndin! Wznoszê toast za to... za to, ¿eby zawsze towarzyszy³y mu sukcesy i orêdownictwo Mitry, tak jak na Turnieju! Kto jak kto, ale ja jestem jego najwierniejszym przyjacielem! I chudy rycerz, którego jedynym maj¹tkiem by³ wal¹cy siê ojcowski dom ko³o Menory, a para s³ug stanowi³a najwiêkszy luksus, na jaki móg³ sobie pozwoliæ, uroczycie opró¿ni³ swój kubek. W odpowiedzi rozleg³y siê okrzyki: Wszyscy jestemy jego oddanymi przyjació³mi! Te¿ chcielibymy mieæ takiego pana! Jest prawdziwym rycerzem, nie to, co ksi¹¿ê Orgeld! Z rozkosz¹ po raz ju¿ który s³uchaj¹c tych s³ów, Ferndin pokrêci³ g³ow¹ i rzek³: 149
Nie, przyjaciele, powinnimy wznieæ toast za naszego pana, ksiêcia Orgelda! Jest cz³owiekiem dobrym, szczodrym i sprawiedliwym, choæ brak mu twardej rêki... Baron Diss spisywa³ siê ca³kiem niele, ale umar³. Kto go teraz mo¿e zast¹piæ? Bez dobrego doradcy nasz wspania³y ksi¹¿ê nie zdo³a pokierowaæ krajem. Chcê wiêc wypiæ za ksiêcia i za to, ¿eby Mitra nie sk¹pi³ swych ³ask Bergheimowi i da³ naszemu w³adcy dobrego doradcê! Barona Ferndina! Barona Ferndina z Redbornu! Tylko on godzien jest tego zaszczytu! Pl¹cz¹ce siê jêzyki z trudem wypowiada³y pochlebstwa, z os³ab³ych r¹k wypada³y na pó³ obgryzione koci, a powieki opada³y sennie. M-m-muzyka gra-a-aæ! Cz-e-emu nie ma mu-uzyki! Wczooraj nie by³o mu-uzyki i dzi nie bêdzie? A gdzie piêkne dziewki? U barona Re-edbornu wszystkiego musi byæ w bród: wina, muzyki, dzie-ewek... Siedz¹cy po prawej rêce Ferndina grubas, ten sam, który marzy³ o zdobyciu s³awy i nagród na Turnieju, a powróci³ z niego z pokiereszowanym ty³kiem, spojrza³ na gospodarza malanymi oczkami i be³koc¹c rzek³: Ta-ak... Bez muzyki nie mo¿na... Nawet w szynku jest muzyka... I dziewki! I w Red... Red... bornie te¿ musz¹ byæ! Czy u starego Dissa mog¹ byæ muzykanci? Ferndin przenikliwymi ¿ó³tymi oczyma przyjrza³ siê pijanym gociom, ale jego twarz wyra¿a³a jedynie dobrotliwe zdziwienie. W takiej ciszy nawet dwiêk waszych kubków mo¿e uchodziæ za muzykê! Chocia¿ zreszt¹ mo¿na spróbowaæ. Ej, Egist! Gronie spojrza³ na podaj¹cego do sto³u s³ugê. Chyba widzia³em wczoraj na chórze harfy i flety. Znajd mi natychmiast kogo, kto choæ trochê umie graæ! Bo inaczej... Pochyli³ siê w stronê oniemia³ego z przera¿enia s³ugi i zmru¿y³ oczy. Bo inaczej ka¿ê zrzuciæ z wie¿y do fosy najpierw twoj¹ g³owê, a potem ca³¹ resztê! Podejd bli¿ej, chcê ci co jeszcze powiedzieæ... Przyprowadzisz tutaj dwie s³u¿¹ce i te dziewczyny ze wsi, ale najpierw... I szepn¹³ co do ucha dr¿¹cemu Egistowi. S³uga skin¹³ g³ow¹ i zgiêty w uk³onie pobieg³ do bocznych drzwi. Dla podtrzymania weso³ego nastroju baron Ferndin, ledwie umoczywszy usta w winie, zacz¹³ obsypywaæ komplementami goci, którzy zaszczycili Redborn swym przybyciem. Bystrym okiem ledz¹c to, co dzia³o siê przy stole, we w³aciwym momencie rzuconym ¿artem lub protekcjonaln¹ uwag¹ za¿egnywa³ w zarodku pijackie k³ótnie. 150
Tak, zdo³a³bym utrzymaæ w rêku nie tylko Bergheim, ale i ca³e królestwo! pomyla³ zadowolony z siebie, czuj¹c siê jak potê¿ny w³adca, gdy siedzia³ tak u szczytu sto³u, spogl¹daj¹c na ciany ozdobione fantazyjnymi rzebami i gobelinami przedstawiaj¹cymi sceny z polowañ s³awnych rycerzy na niedwiedzie, dziki i sarny. Kto niemia³o podszed³ do niego i baron Ferndin, nie odwracaj¹c g³owy, us³ysza³ cichy, dr¿¹cy g³os Egista: Mój panie, znalaz³em takich dwóch, co trochê umiej¹ brzd¹kaæ na strunach... A dziewczêta s¹ gotowe, czekaj¹ za drzwiami! Dobrze, wezwij tych swoich muzykantów, a sam b¹d w pobli¿u, bo mo¿e gocie jeszcze czego zechc¹. Bocznymi drzwiami wesz³o dwóch m³odych s³u¿¹cych z poz³acanymi harfami w rêku, ze strachem spogl¹daj¹c na nowego pana. Gocie powitali ich radosnymi okrzykami: No, wreszcie! Hej, dawajcie wina! Ale szybko! Ferndin, bezg³onie poruszaj¹c ustami, kolejno zajrza³ w oczy obu m³odzieñcom, którzy dr¿¹cymi rêkoma ciskali harfy, i odwróci³ siê, straciwszy dla nich wszelkie zainteresowanie. Ale muzykantów jakby kto w jednej chwili odmieni³: twarze ich zastyg³y, niczym wyrzebione z drewna umiechniête maski, a palce zrêcznie zaczê³y przebieraæ struny, ciesz¹c goci starodawnymi biesiadnymi pieniami. Podzwanianie kubków, miechy i niedwuznaczne okrzyki wiadczy³y o tym, ¿e prócz poczêstunku i muzyki gocie jeszcze na co niecierpliwie czekaj¹. Gospodarz wsta³ wiêc z wysokiego fotela, zagadkowo umiechn¹³ siê i trzykrotnie klasn¹³ w d³onie. Natychmiast otworzy³y siê szerokie paradne drzwi, po obu stronach których stali nieruchomi stra¿nicy, i na rodek sali wbiegli s³udzy, nios¹cy ogromny, zwiniêty dywan. W jednej chwili roz³o¿yli go na kamiennej pod³odze i, bez przerwy k³aniaj¹c siê przycich³ym gociom, skierowali siê do wyjcia. Muzykanci nagle umilkli i zrobi³o siê ca³kiem cicho. Gocie zamarli z kubkami w rêkach i wpatrywali siê w otwarte drzwi, czekaj¹c na dalszy ci¹g przedstawienia. Do sali wesz³o, podzwaniaj¹c orê¿em, kilku potê¿nych stra¿ników. Rozst¹pili siê i gocie ujrzeli cztery m³ode dziewczyny, tul¹ce siê do siebie ze strachu. Gdy jednak Ferndin ledwie zauwa¿alnie skin¹³ d³oni¹ i spojrza³ na nie bacznie, drgnê³y, jak pora¿one b³yskawic¹, i lekkim krokiem, kusz¹co faluj¹c biodrami, podesz³y do dywanu. 151
Wszystko by³o tak, jak rozkaza³ Ferndin: zamiast zwyk³ych sukienek dziewczêta mia³y na sobie lune szaty z cienkiego jedwabiu, zwi¹zane w talii srebrnymi sznurami; ich rozpuszczone w³osy, opadaj¹c falami na ramiona, siêga³y do pasa. Twarze dziewcz¹t, podobnie jak twarze obojêtnie stoj¹cych na uboczu muzykantów, przemieni³y siê w nieruchome, umiechniête maski. Maleñkie bose stopy uczyni³y ostatni krok i cztery zgrabne figurki zamar³y w rogach ogromnego wzorzystego dywanu z uniesionymi nad g³ow¹ szczup³ymi rêkami. Ferndin z lekka zwróci³ siê w stronê muzykantów, którzy, pos³uszni jego ciê¿kiemu spojrzeniu, zaczêli graæ jak¹ nieznan¹ melodiê. Gocie, s³ysz¹c jej pierwsze dwiêki, zaczêli szemraæ rozczarowani, stukaæ o stó³ pustymi kubkami i tupaæ nogami. Jednak powtarzaj¹ce siê frazy zniewala³y, uspokaja³y, i po chwili oczy pijanych mê¿czyzn nic ju¿ innego nie widzia³y prócz na wpó³ obna¿onych kobiecych postaci, stoj¹cych na dywanie. Muzyka zagra³a szybciej i rêka barona Ferndina, le¿¹ca do tej pory nieruchomo na stole, drgnê³a. Dziewczêta, pos³uszne temu gestowi, ko³ysz¹c biodrami w takt muzyki, rozpoczê³y dziwny taniec. Palce ich pana, po³yskuj¹c zielonymi i niebieskimi kamieniami grubych piercieni, porusza³y siê po stole, jakby przestawiaj¹c niewidoczne figurki, a cztery m³ode tancerki to schodzi³y siê ze sob¹, to rozchodzi³y, kr¹¿¹c i wyginaj¹c siê, kusz¹cymi ruchami swych cia³ doprowadzaj¹c goci do szaleñstwa. Co podobnego! Sk¹d na tym odludziu takie tancerki? Nawet na ucztach u króla nic takiego nie widzia³em! Ale¿ ten baron Ferndin przez trzy dni ukrywa³ swe licznotki i dopiero teraz zdecydowa³ siê je pokazaæ! szepta³ hrabia Woller, rêkawami sfatygowanego kaftana ocieraj¹c bezwiednie zalany winem stó³. Jego s¹siad, wcale go nie s³uchaj¹c, wbi³ chciwy wzrok w jedn¹ z dziewczyn i dr¿¹c¹ rêk¹ usi³owa³ namacaæ stoj¹cy obok kubek. Wreszcie go odnalaz³, jednym haustem wypi³ ca³¹ zawartoæ i wychrypia³: Ty gadu³o, zapamiêtaj sobie: ta ruda, w zielonym stroju, nale¿y do mnie! Jeli kto do niej podejdzie, zabijê! Dobrze, dobrze, Gertranie, ja upatrzy³em sobie blondynkê, spójrz tylko, jakie piersi widaæ, gdy siê pochyla! Klnê siê na wszystkie demony, które buszuj¹ teraz w mojej krwi, ¿e jeszcze trochê i ja... i ja... Gwa³townie opró¿ni³ swój kubek, a potem, nie odwracaj¹c oczu od tancerki, krzykn¹³: Wina, szybko! A jednak sk¹d tutaj takie tancerki? I muzykanci graj¹ co nieznanego... Od tej muzyki czujê 152
siê bardziej pijany ni¿ od wina... Popatrz tylko, co siê dzieje! Nie, d³u¿ej nie wytrzymam! G³ono odstawi³ kubek i uniós³ siê z fotela. Inni rycerze, zapominaj¹c o jedzeniu i piciu, te¿ nie mogli spokojnie usiedzieæ na miejscu: ten dziwny taniec rozpala³ namiêtnoci, tumani³ g³owy, i wkrótce ju¿ wszyscy gocie tupali nogami i ryczeli opêtani po¿¹daniem. Muzyka gra³a coraz szybciej, dziewczêta kr¹¿y³y i wygina³y siê jak ró¿nokolorowe wê¿e. Lekkie tkaniny, nie nad¹¿aj¹c za szybkim ruchem tancerek, co chwila obna¿a³y zgrabne nogi i podryguj¹ce piersi... Nagle jedna z dziewczyn, czarnow³osa piêknoæ, szarpnê³a srebrzysty sznur, opasuj¹cy jej szatê, i gwa³townym ruchem odrzuci³a go na bok. Trzy dziewczyny w dalszym ci¹gu kr¹¿y³y za jej plecami, a ona zatrzyma³a siê, poruszy³a ramionami i szkar³atny jedwab jak lekki ob³ok sp³yn¹³ do jej nóg. Czarnow³osa dziewczyna sta³a, niewidz¹cymi oczyma spogl¹daj¹c w stronê Ferndina, a gocie a¿ umilkli, podziwiaj¹c jej smuk³e cia³o. W tej¿e chwili rozleg³ siê ³oskot przewracaj¹cego siê fotela i jeden z goci, rzuciwszy na pod³ogê niedopity kubek, rycz¹c i szczerz¹c zêby, jak og³upia³e z namiêtnoci zwierzê, rzuci³ siê do niej, roztr¹caj¹c mniej sprytnych konkurentów. Dziewczyna uczyni³a krok w jego stronê, schodz¹c z dywanu na kamienn¹ pod³ogê, a on po¿¹dliwie schwyci³ w objêcia jej bezwolne cia³o, przycisn¹³ do siebie jak cenn¹ zdobycz i rzuci³ siê do otwartych drzwi. Stra¿nicy odprowadzali go z³ym, zawistnym wzrokiem, ciskaj¹c halabardy w spotnia³ych rêkach. Muzykanci znów zagrali sw¹ melodiê: najpierw wolno, potem coraz szybciej i szybciej... Dziewczêta zawirowa³y. Ale oto nastêpna wysz³a naprzód, rozwi¹zuj¹c srebrny pas. Rude w³osy okrywa³y jej nie¿nobia³e ramiona. Nie zd¹¿y³a jeszcze zrzuciæ z siebie zielonego jedwabiu, gdy rozleg³ siê dziki wrzask Gertrana, który odrzuci³ fotel i wyci¹gn¹³ z pochwy sztylet: Ona jest moja! Nie podchodziæ, bo ka¿dego zabijê! Ty, smarkaczu, dok¹d leziesz?! Da³ w ucho m³odemu rycerzowi, który ju¿ rwa³ siê w tamt¹ stronê, i ostrzegawczo wymachuj¹c sztyletem wyskoczy³ na rodek sali. Ferndin z pogardliwym umieszkiem w milczeniu spogl¹da³ na szalej¹cych goci. Ledwie dostrzegalnie poruszy³ palcem i muzyka przesta³a graæ, a dziewczyna pos³usznie wysz³a naprzeciw Gertranowi. Gertran odrzuci³ sztylet, który z brzêkiem upad³ na czarne 153
kamienie pod³ogi, chciwie powiód³ dr¿¹cymi rêkoma po ramionach i piersiach nieruchomej tancerki, a potem z okrzykiem: Moja!, schwyci³ j¹ i pobieg³ do drzwi. W tej¿e chwili znów zagra³a muzyka. Jasnow³osa tancerka o delikatnej, nieco piegowatej twarzyczce, z ustami jak u bezbronnego dziecka, sta³a zrzuciwszy niebieski jedwab i czeka³a, któremu z tych piêciu bij¹cych siê ze sob¹ rycerzy ma przypaæ w udziale... Tymczasem szczup³y m³odzieniec doszed³ do siebie po mocnym ciosie, korzystaj¹c z zamieszania podbieg³ do dywanu, z³apa³ j¹ za rêkê i szybko poci¹gn¹³ do drzwi. Kiedy walcz¹cy oderwali siê od siebie, zawyli ze z³oci i rozczarowania: na dywanie zosta³a tylko jedna dziewczyna. Z przymkniêtymi piwnymi oczyma uwodzicielsko wyci¹ga³a do nich rêce, faluj¹c w s³odkim tañcu; na maleñkich stópkach, ledwie dotykaj¹c miêkkiego dywanu, fruwa³a niczym z³ocisty motyl. Muzyka popêdza³a j¹, ka¿¹c wirowaæ coraz szybciej, a jednoczenie powstrzymywa³a rozpalonych ¿¹dz¹ mê¿czyzn, którzy murem stali wokó³ niej. T³ucioch, siedz¹cy po prawej rêce Ferndina, chcia³ biec za ka¿dym razem, gdy która z dziewcz¹t zrzuca³a odzienie. Teraz, widz¹c przed sob¹ plecy goci, gotowych schwytaæ upragnion¹ zdobycz, porwa³ ciê¿ki fotel i rzuci³ siê naprzód. Ferndin odprowadzi³ go wzrokiem, umiechn¹³ siê i poruszy³ rêk¹. W ciszy, która nast¹pi³a, m³odzieñcy, nie wypuszczaj¹c harf z kurczowo zaciniêtych palców, z cichym jêkiem zwalili siê na pod³ogê. T³ucioch z rozmachem uderzy³ fotelem kogo w g³owê, kopniakiem odrzuci³ jednego, a drugiego powali³ piêci¹; potem schwyci³ sw¹ zdobycz, zarzuci³ na plecy jak worek i wybieg³ z sali. Stra¿nicy oblizali zaschniête usta, z hukiem zamknêli wysokie drzwi i znów zamarli bez ruchu, ze z³oliw¹ satysfakcj¹ spogl¹daj¹c na pozosta³ych biesiadników. Gospodarz dopi³ wino ze z³otego kubka i ogl¹da³ salê, która wygl¹da³a jak pole bitwy po walce, kiedy lada chwila zlec¹ siê ¿ar³oczne kruki. Który z goci zasn¹³ przy stole z twarz¹ w nie dojedzonym pasztecie, ze zwieszon¹ bezw³adnie rêk¹, kto zwali³ siê na pod³ogê i pl¹cz¹cym siê jêzykim ¿¹da³ wiêcej wina... Na wspania³ym dywanie pozostali bez kobiet rycerze ok³adali siê piêciami. Gdy ju¿ wreszcie mieli doæ tej bezcelowej walki, chwiej¹c siê na nogach, podtrzymywani troskliwie przez s³u¿bê, zaczêli rozchodziæ siê do swoich pokojów. 154
Znudzony Ferndin jeszcze raz zerkn¹³ na goci zimnym wzrokiem i bez s³owa wyszed³ z sali przez maleñkie drzwi. Natychmiast pojawi³ siê jak spod ziemi Akrus i ruszy³ za nim niczym cieñ. Gdy rankiem Ferndin obudzi³ siê w sypialni barona Dissa, zaklaska³ w d³onie i natychmiast obok wspania³ego ³o¿a pojawi³ siê pochylony z szacunkiem s³uga. Spogl¹daj¹c na swego pana z oddaniem, skrzy¿owa³ na piersi rêce w oczekiwaniu rozkazów. Ci szakale s¹ wyj¹tkowo ¿ar³oczni, Akrusie... Chyba wczoraj zjedli wszystko, co zdobylicie. Co nieco zosta³o, ale oni rzeczywicie podobni s¹ do wyg³odnia³ych psów, ¿r¹ tak, jakby ca³y rok karmiono ich suchymi skórkami chleba. Nikczemna zgraja, ale bardzo mi siê przydadz¹ w Menorze. Tak wiêc zbierz ludzi i jedcie do wsi! ¯eby dzisiejszy obiad by³ nie gorszy od wczorajszego! No i najwa¿niejsze: sprowadcie do zamku wszystkie ³adne dziewczêta, bo cztery to stanowczo za ma³o... Tylko patrzeæ, a ci wspaniali rycerze zaczn¹ o nie walczyæ na rodku podwórza! No, szybko! Tak jest, panie baronie! Akrus sk³oni³ siê z szacunkiem i zauwa¿y³, jak pojania³o z zadowolenia oblicze jego pana. Wkrótce na podwórzu rozleg³y siê g³one nawo³ywania, tupot kopyt i niewielki oddzia³ pospiesznie opuci³ zamek. I oto nadesz³a pora obiadu. Wyspani gocie zebrali siê na szerokim tarasie, cicho rozmawiali ze sob¹ i niechêtnym okiem spogl¹dali na wczorajszych szczêliwców... Oddzia³, który pojecha³ do wsi wczesnym rankiem, jeszcze nie wróci³ i Ferndin, uprzejmie umiechaj¹c siê do goci, z niecierpliwoci¹ zerka³ w stronê bramy, a¿ wreszcie kaza³ nakrywaæ do sto³u... Liczne srebrne dzbany z winem powinny wynagrodziæ gociom skromny posi³ek. Gdzie oni siê podziali? No, Akrusie, ³otrze jeden, jak siê tylko zjawisz, zostanie z ciebie mokra plama! Zapewne dorwali siê do dziewek, widzia³em wczoraj, jak ci zbóje siê oblizywali... Ferndin, k¹tem oka spogl¹daj¹c na podwórze, nie spieszy³ siê z zapraszaniem goci do sali bankietowej. Wciek³oæ kipia³a mu w piersi, przekleñstwa same cisnê³y siê na usta. Pod pretekstem, ¿e musi wydaæ jakie polecenie, Ferndin zostawi³ goci i szybkim krokiem skierowa³ siê do wie¿y obserwacyjnej. Id¹c mrocznymi korytarzami starego zamku nie móg³ siê ju¿ powstrzymaæ i mrucza³ ze z³oci¹: 155
Akrusie, ty ³otrze! Zap³acisz za to spónienie! I niech bêdzie przeklêty ten ba³wan Orgeld, który zes³a³ mnie na to ohydne pustkowie! Nie, nie zamierzam udawaæ dba³ego gospodarza. Wycisnê z tego maj¹tku wszystko, co siê da, a potem wrócê do Menory! Zostawiê tutaj silny oddzia³ swych ludzi, i ¿eby wszystko kwit³o, jak przyjadê nastêpnym razem! Ci lenie zapomnieli u starego Dissa co to strach ale teraz przypomn¹ sobie! Set mi wiadkiem, ¿e przekonaj¹ siê, jak powinien postêpowaæ prawdziwy gospodarz! Ferndin zacz¹³ ju¿ wchodziæ na strome schody wie¿y, kiedy nagle us³ysza³ ³oskot opuszczanego mostu i skrzypienie ciê¿kiej bramy. Gwa³townie siê odwróci³ i szybko poszed³ z powrotem. Przez w¹skie okno wychodz¹ce na podwórze zobaczy³ swój oddzia³ jedcy, zakurzeni i zmêczeni, ciê¿ko zsiadali z koni. Wystarczy³o jedno spojrzenie, ¿eby poznaæ prawdê: wrócili z pustymi rêkami... Akrus rzuci³ koniuchowi wodze i pobieg³ na pokoje swego pana. Ferndin, zagryzaj¹c wargi i gronie mru¿¹c oczy, czeka³ u drzwi. Gdy Akrus go zobaczy³, skuli³ siê, oczekuj¹c bicia, i szybko zacz¹³ mówiæ urywanym g³osem: Och, nie gniewaj siê, nie gniewaj siê, mój panie! Objechalimy wszystkie trzy wsie Bentê, Ch³ank i Odler i wszêdzie pusto, ani ¿ywego ducha, nie ma nic... Co?! Co ty pleciesz?! Ferndin zamachn¹³ siê i Akrus cofn¹³ siê o krok, ze strachu wtulaj¹c g³owê w ramiona. Panie baronie... Litoci, panie baronie... Nie wrócilibymy z pustymi rêkami, ale tam naprawdê nic nie ma ani ludzi, ani byd³a, nawet nêdznej kury. Ci dranie uciekli do lasu, pozostawiaj¹c swe domy, ¿eby tylko nic nie dosta³o siê panu baronowi! Znowu przeladuje mnie pech! Potê¿ny Secie, czy¿ nie sk³ada³em ci bogatych darów, czy¿ nie przysiêga³em, ¿e podporz¹dkujê Bergheim twojej woli?! Wciek³y Ferndin miota³ siê z k¹ta w k¹t. I oto wszystko, co osi¹gn¹³em z takim trudem, mo¿e rozsypaæ siê w proch tylko dlatego, ¿e nie mam czym nakarmiæ sfory ¿ar³ocznych i sprzedajnych ³otrów, gotowych za rzucane och³apy i obietnice pozbawiæ w³adzy, a mo¿e nawet ¿ycia, swego ksiêcia! Co to za si³a kolejny raz staje mi na drodze? Secie, Czarny Secie, w³adco, pomó¿ mi! Po raz pierwszy Ferndin poczu³ w³asn¹ s³aboæ, nawet przy u¿yciu czarodziejskiej si³y nie móg³ nic zmieniæ. Nieoczekiwanie strach cienk¹, zimn¹ ig³¹ przeszy³ mu serce, a d³onie pokry³y siê lepkim potem. 156
Co robiæ?! Co to wszystko znaczy i czym siê dla mnie skoñczy?. Gor¹czkowo szuka³ wyjcia i nie móg³ go znaleæ. Czu³ siê jak szczur zapêdzony do k¹ta. Och, gdyby by³ tutaj stary Barch, który zapozna³ mnie zaledwie z ma³¹ cz¹stk¹ niezmierzonej m¹droci Seta! O, wtedy jasno widzia³bym sw¹ przysz³oæ i unikn¹³bym tego okropnego potrzasku!. Zgrzytaj¹c zêbami, wysi³kiem woli odegna³ trwo¿ne myli i rozkaza³: Zbierz ludzi i poszperajcie w lesie ko³o wsi! Nie mogli daleko uciec, szybko ich znajdziecie! Odszukajcie ich i jak byd³o przypêdcie tutaj! Wszystkich! Odepchn¹³ Akrusa i poszed³ na taras. Z uprzejmym umiechem zaprosi³ goci do sto³u i stara³ siê ¿artami stworzyæ mi³¹ atmosferê, ale gocie, ponuro spogl¹daj¹c na pustawe pó³miski, cicho wymieniali miêdzy sob¹ z³oliwe uwagi i tylko pili na umór. Ju¿ nie by³o s³ychaæ hymnów pochwalnych, nikt nie zachwyca³ siê szczodrobliwoci¹ barona Redbornu. Szybko rozprawiwszy siê ze wszystkim, co by³o na stole, gocie rozeszli siê po zamku, szukaj¹c jakiej rozrywki. Pod wieczór wróci³ oddzia³, prowadz¹c dwa konie. Akrus wbieg³ na komnaty Ferndina. S¹ w lesie! zacz¹³ ju¿ od progu. Ci dranie mieli urz¹dziæ zasadzkê i zabili dwóch naszych... Ledwie wjechalimy do lasu i zatrzymalimy siê, nas³uchuj¹c, czy nie zabeczy gdzie owca lub nie zaszczeka pies, gdy nagle Charis krzykn¹³ i spad³ z konia: strza³a wbi³a mu siê z ty³u po he³m i wysz³a gard³em! Nie zd¹¿ylimy jeszcze ustaliæ, sk¹d strzelano, gdy D¿abbi zachrypia³ i jak worek zwali³ siê na drogê. Strza³a przebi³a mu kolczugê i przeszy³a serce! Natychmiast rzucilimy siê w zarola, ale nikogo nie znalelimy ci, którzy na nas napadli, zniknêli jak zjawy! ¯adnego ladu, zmiêtej trawy, z³amanej ga³¹zki! Ferndin, nie patrz¹c na niego, powiedzia³ g³uchym g³osem: Dobrze, odejd... Jutro rano zobaczymy, co robiæ dalej. Powiedzia³em, ¿eby siê wynosi³! krzykn¹³ wciekle i Akrus ledwo zd¹¿y³ uskoczyæ za drzwi: ciê¿ki, rzebiony taboret, rzucony przez Ferndina, rozlecia³ siê w drzazgi, uderzaj¹c o futrynê. Nie s¹dzi³em, stary Dissie, ¿e sprawisz mi tyle k³opotów! mrucza³ nowy baron, stoj¹c w oknie sypialni. Z jak¹ ³atwoci¹ rozprawi³em siê z tob¹ i twoj¹ liczn¹ rodzink¹! Wszystko sz³o jak z p³atka! I nagle ci nêdznicy, którzy ¿yj¹ tylko dlatego, ¿e ja im na to po 157
zwoli³em, omielaj¹ siê sprzeciwiæ swemu panu! Nie, trzeba wracaæ do Menory! Ju¿ jutro! A wsie spalimy do szczêtu! Rano Akrus ledwie zdo³a³ obudziæ swego pana. Barona Ferndina przez ca³¹ noc przeladowa³y jakie nieuchwytne czarne cienie, goni¹c go w górê, na dó³, w ko³o, popêdzaj¹c niewidzialnym knutem, a on szamota³ siê, usi³uj¹c unikn¹æ pal¹cych ciosów, jêcza³ przez sen, ale w ¿aden sposób nie móg³ wyrwaæ siê z niewoli majaków. Dopiero gdy s³uga zdecydowanie potrz¹sn¹³ Ferndinem, otworzy³ on oczy i natychmiast przypomnia³ sobie wszystko, co zdarzy³o siê poprzedniego dnia. Akrus bezszelestnie podszed³ do niewielkiego stolika i wróci³ z kubkiem aromatycznego wina; nozdrza mu falowa³y, gdy wdycha³ zapach cudownego napoju. Ferndin schwyci³ kubek, chciwie wypi³ jego zawartoæ i opad³ na poduszki. Z zamkniêtymi oczyma, nie myl¹c o niczym, czeka³, a¿ ciep³o kujeby rozejdzie siê po ca³ym ciele, daj¹c poczucie m³odoci i si³y. Wreszcie zapyta³: No, a co tam u goci? Jeszcze nie poprzegryzali sobie garde³ z powodu dziewcz¹t? I czy co zosta³o do jedzenia? Nie, mój panie! Ani chleba, ani sera, ani miêsa, tylko wino. Gocie z³orzecz¹, chc¹c jak najszybciej wracaæ do Menory... S¹dzê jednak, ¿e bez oddzia³u stra¿ników pana barona nie odwa¿¹ siê nawet wyjrzeæ za bramê! Akrus umiechn¹³ siê z³oliwie. Masz racjê, ta ha³astra nadaje siê tylko do tego, ¿eby jeæ i piæ, a kiedy trzeba co zrobiæ, nie ma lepszych ludzi ni¿ ci z mojego oddzia³u. Szkoda tylko, ¿e dwóch straci³em przez tych drani... No nic, oddzia³ jest du¿y i ka¿dy z niego starczy za trzech. Usiad³ i poda³ s³udze pusty kubek. Nalej! Jeli nie ma nic do jedzenia, trzeba chocia¿ piæ! A potem wracamy do Menory! Bêdê tam musia³ dobrze potrz¹sn¹æ trzosem, ¿eby wspania³ymi ucztami zatkaæ gêby moim drogim gociom... Zreszt¹ i tak szybko ucichn¹. Zanim wrócimy, o wszystkim zapomn¹, a ich jêzyki bez ustanku bêd¹ wys³awiaæ moj¹ gocinnoæ! Kiedy Ferndin siê ubra³, postanowi³ pójæ na wie¿ê obserwacyjn¹. St¹d, z góry, doskonale widaæ by³o ca³¹ okolicê z dwiema s¹siednimi wsiami Odlerem i Ch³ankiem. Lasy ciemnia³y w¹skim pasmem na horyzoncie i tylko tutaj, ko³o Benty, dochodzi³y blisko do zamku. Przypatrzywszy siê dobrze, Ferndin dostrzeg³ na wzgórzu, tam, gdzie jasne pasmo drogi znika³o w zarolach, garstkê jedców, to pojawiaj¹cych siê, to znikaj¹cych wród drzew. 158
Z takiej odleg³oci nie sposób by³o ustaliæ, ilu ich jest i jak s¹ uzbrojeni, dlatego oddzia³ obwiesiów Ferndina znów pomkn¹³ w stronê lasu. Tym razem nakazano im unikaæ walki, mieli tylko pokrêciæ siê w bezpiecznej odleg³oci i wypatrzeæ wszystko, co siê da. Ten oddzia³ ju¿ ca³y rok wiernie s³u¿y³ Ferndinowi. Akrus niema³o wypi³ taniego wina w najgorszych spelunkach Menory, zanim wybra³ takich ludzi, jacy byli potrzebni jego panu. Ferndin krytycznie przyjrza³ siê wszystkim, sprawdzi³, jak w³adaj¹ broni¹, obiecywa³ z³ote góry i bacznie wpatrywa³ im siê w oczy. Po czym takim najemnik stawa³ siê jego wiernym niewolnikiem, nie myla³ ju¿ o pieni¹dzach i pragn¹³ tylko jednego lepo wype³niaæ rozkazy swego pana. Tak wiêc i teraz ludzie Ferndina, zapominaj¹c o tych, którzy zginêli, z g³onymi okrzykami wypadli za bramê i pomknêli w stronê Benty. Baron pocz¹tkowo chcia³ im rozkazaæ, ¿eby przy okazji podpalili wie, ale zrezygnowa³ z tego, poniewa¿ k³êby dymu zas³oni³yby przysz³e pole walki. To, ¿e do starcia musi dojæ, stawa³o siê dlañ oczywiste, chocia¿ mia³ jeszcze nik³¹ nadziejê, ¿e uda siê st¹d ujæ bez walki. Zszed³ z wie¿y i kaza³ wezwaæ przera¿onego zarz¹dcê zamku. Ty brudna winio, odpowiadaj! rzek³, podchodz¹c doñ ze z³¹ twarz¹. Jak mo¿na wydostaæ siê st¹d inn¹ drog¹? Jak inaczej dojechaæ do Menory? No, przestañ mruczeæ pod nosem, odpowiadaj, jeli ci ¿ycie mi³e! Do Menory pro...prowadzi tylko ta dro...oga... Innych nie ma, wszêdzie lasy i bagna, panie baronie! £¿esz, draniu! Ferndin siêgn¹³ do gard³a zarz¹dcy, który zmru¿y³ oczy ze strachu i zacz¹³ szybko mówiæ: Jeli... jeli na pó³noc, to s¹ tam cie¿ki myliwych, ale prowadz¹ one do Królestwa Kresowego, do naszych odwiecznych wrogów... Na wschód te¿ nie mo¿na, tam s¹ nieprzebyte lasy i bagna... Tylko jeden cz³owiek zna tajne cie¿ki i on móg³by wszêdzie zaprowadziæ pana barona... Ja lasu nie znam, bojê siê go, ca³e ¿ycie spêdzi³em na zamku! Gadaj, co to za cz³owiek?! Natychmiast masz go tutaj sprowadziæ! To, panie baronie, Algras, myliwy z Benty... Jeli pan baron rozka¿e po niego pos³aæ, doprowadzi on do Menory ka¿d¹ drog¹! Co ty pleciesz, ba³wanie?! Ferndin a¿ siê zatrz¹s³ ze z³oci. miesz ¿artowaæ ze swego pana?! Przecie¿ w Bencie nikogo nie ma! 159
Tak mocno odepchn¹³ starego s³ugê, ¿e uderzy³ on g³ow¹ o zakopcony kamieñ ogromnego paleniska i z okrzykiem bólu osun¹³ siê na pod³ogê z roztrzaskan¹ czaszk¹. Przekleñstwo! To pu³apka! Czujê niebezpieczeñstwo, miertelne niebezpieczeñstwo! Czy moi ludzie jeszcze nie wrócili? Trzeba porachowaæ siê z t¹ garstk¹ buntowników i wracaæ do Menory! O, jeszcze popamiêtacie Ferndina, po¿a³ujecie, ¿e mielicie szczerzyæ zêby na swego pana! Nie zwracaj¹c uwagi na zw³oki starego zarz¹dcy, obszed³ ka³u¿ê dymi¹cej krwi i z hukiem zatrzasn¹³ drzwi, udaj¹c siê spiesznie na zamkowy podwórzec. S³ychaæ by³o stamt¹d tupot kopyt i wzburzone g³osy najemników, którzy w³anie wrócili. Na widok swego pana ucichli i jeden z nich, o twarzy niemal po oczy zaroniêtej postrzêpion¹ brod¹, z pok³onem wyst¹pi³ naprzód. No i cocie tam zobaczyli? Czy oni rzeczywicie zamierzaj¹ odci¹æ nam drogê do Menory? z udawanym spokojem zapyta³ Ferndin, umiechaj¹c siê ironicznie. Panie baronie, jest ich tam z pó³ setki, jedni pieszo, inni wierzchem, a wszyscy z ³ukami i krótkimi mieczami! Nie maj¹ jednak ani kolczug, ani pancerzy, od razu widaæ, ¿e to ochotnicy, a nie prawdziwi ¿o³nierze! Brodacz równie¿ pozwoli³ sobie na umiech, od którego zafalowa³ ca³y zarost na jego twarzy. Potrafi¹ tylko kryæ siê w lesie, na polu przegonilibymy ich! Ferndin poklepa³ brodacza po ramieniu: W takim razie trzeba ich wywabiæ w pole! Najlepiej tu, bli¿ej zamku, ale ostatecznie mo¿na te¿ tam, ko³o wsi. Masz racjê, Orlofie, oni czuj¹ siê w lesie, jak u siebie w domu, ale tutaj, kiedy nie bêdzie gdzie siê schowaæ... Och, prostacy, odp³acê wam za to, ¿e narobilicie mi k³opotów! A kiedy bêdzie ju¿ po wszystkim, dobrze siê zabawimy, klnê siê na Seta! I pewnym krokiem uda³ siê do sali bankietowej, gdzie ha³asowli przy pustych sto³ach niezadowoleni gocie.
XVIII Popatrz, popatrz, opuszczaj¹ most zwodzony! A jednak Ferndin nie wytrzyma³! Biorri, trzymaj¹c za uzdê swoj¹ klacz, radonie tañczy³ w krzakach obok Cymmerianina. Z gêstej kêpy olszyn, gdzie stali, dosko 160
nale widaæ by³o drogê prowadz¹c¹ do zamku. Conan, zaciskaj¹c piêci, obserwowa³, jak z bramy zamku w lad za najemnikami Ferndina wyje¿d¿a pstrokaty t³um jego goci. A oto i on! Popatrz, Conanie, jak z³oci siê jego zbroja! Czy¿by baron a¿ tak zg³odnia³? Pewnie myl¹, ¿e raz dwa rozprawi¹ siê z wiejskimi buntownikami! ¯eby tylko Mergit nie zawiod³a, prawda, Conanie? Cicho b¹d, Rudy, nie trzê krzakiem i nie tr¹caj mnie w plecy! Przecie¿ nie jestem lepy! No, Ferndinie do bólu zacisn¹³ szczêki i zmru¿y³ oczy chod tutaj, chod! Popatrz, Biorri, jak dali siê nabraæ! Jego s³udzy jad¹ z pochodniami, a to znaczy, ¿e chc¹ myliwych wykurzyæ z lasu! Wszystko tak, jak mówi³em! Czas ju¿, ¿eby Algras ruszy³ w stronê wsi... Czy nie widzisz, co siê tam dzieje? Zamieszanie, bieganina, siadaj¹ na konie... Algras jedzie pierwszy... Za chwilê bêd¹ tutaj... No, Conanie, zaraz siê zacznie! ¯eby tylko Mergit... Daj spokój! Mergit, Mergit! Ostatecznie i bez niej siê obejdzie! To prawda, ¿e ma straszne psy, ale co psy zrobi¹ rycerzom w pe³nej zbroi? Mog¹ najwy¿ej wywo³aæ zamieszanie wród tej sfory, co te¿ siê przyda, ale nie licz zbytnio na ich pomoc. Trzymaj siê obok mnie, os³aniaj mi ty³y, tak jak ustalilimy, jasne? Oddzia³ uzbrojonych jedców zbli¿a³ siê do mostu na w¹skiej rzeczce, za któr¹ zaczyna³o siê szerokie pole, upatrzone przez Ferndina na pole walki. Jego najemnicy jechali na czele z zapalonymi pochodniami, jakby zamierzali podpaliæ wie. Ferndin mia³ siê pod w¹sem: oczywicie, tak jak s¹dzi³, ci g³upcy wylegli z lasu i boj¹c siê, ¿e mog¹ zostaæ bez dachu nad g³ow¹, popêdzili na spotkanie w³asnej mierci. Za jego plecami g³ono rozmawiali gocie, rozz³oszczeni tym, ¿e wieczorem i rano nic nie podano na stó³ prócz wina: Oho, ile tam tych wiejskich wieprzy! Zaraz zaczn¹ uciekaæ przez pole jak zaj¹ce! Dobra szykuje siê zabawa! Trzeba pomóc naszemu szczodrobliwemu gospodarzowi rozprawiæ siê z t¹ zgraj¹, a on ju¿ nam to wynagrodzi! A¿ rêce swêdz¹! Ju¿ drugi dzieñ nic nie dostalimy prócz wina! Zaraz ja tych baranów... Ferndin z satysfakcj¹ przys³uchiwa³ siê g³osom rycerzy, podnieconych winem i zbli¿aj¹c¹ siê walk¹. Doskonale! Mówili i robili to, co chcia³, zachowuj¹c siê nie gorzej od wiernych najemników, lepo spe³niaj¹cych jego wolê. 11 Conan i podziemie niewoli
161
Spogl¹daj¹c spoza szerokich pleców s³ug jad¹cych na przedzie w stronê lasu, nie w¹tpi³ ju¿, ¿e ma w rêku wszystkie atuty. Ca³kiem uspokojony dziwi³ siê, ¿e rano okaza³ tak¹ s³aboæ, tak siê ba³. Czego takiego nigdy dot¹d nie by³o. I nie bêdzie! pomyla³ z przekonaniem, widz¹c pod lasem krz¹taj¹ce siê postacie. Kopyta g³ucho zadudni³y na deskach mostu i grony oddzia³ wolno wyjecha³ na szerok¹ polanê. Ferndin kaza³ jedcom zatrzymaæ siê i wskaza³ rêk¹ wie, jakby dawa³ rozkaz ludziom z pochodniami, którzy wysunêli siê do przodu i pogalopowali drog¹. Inni, przygotowuj¹c siê do walki, ruszyli za nimi. Ich przeciwnicy, usi³uj¹c os³oniæ wie, zbli¿yli siê do rycerzy. Teraz widaæ by³o, ¿e na mocnych wiejskich koniach siedzia³o po dwóch jedców: z przodu cz³owiek z krótkim mieczem i niewielk¹ tarcz¹, a z ty³u ³ucznik. £ucznicy zrêcznie zeskoczyli z koñskich zadów i zasypali rycerzy gradem strza³. Ludzie Ferndina, pos³uszni rozkazowi, natychmiast utworzyli zwarty szereg i z pochylonymi gronymi kopiami rzucili siê na przeciwnika. Jeszcze chwila i dosz³oby do starcia. Jednak w³anie wtedy z krzaków z trzaskiem i krzykiem, popêdzaj¹c swego rumaka, wypad³ rozjuszony Cymmerianin i zast¹pi³ drogê oddzia³owi Ferndina. Niczym czarna b³yskawica przemkn¹³ przed szykuj¹cymi siê ju¿ do ucieczki wiejskimi wojownikami, wysoko uniós³ nad g³ow¹ szeroki miecz i jednym ciosem przer¹ba³ kilka kopii. Mur jedców drgn¹³, a Conan, korzystaj¹c z zamieszania, natychmiast uczyni³ wy³om w szeregach wroga. Za nim na cienkonogiej klaczy z trudem nad¹¿a³ Biorri. Od pierwszej chwili widaæ by³o, ¿e rudy przechera w³ada ciê¿kim mieczem nie gorzej ni¿ delikatn¹ ert¹. Wokó³ potê¿nego rycerza na czarnym koniu zawrza³a zaciêta walka. Pewnym siebie najemnikom nie zdarzy³o siê jeszcze spotkaæ tak niebezpiecznego przeciwnika zanim zd¹¿yli unieæ miecz, ju¿ mieli odr¹bane rêce. Nie patrz¹c na rannych wrogów, Cymmerianin rzuca³ siê na nastêpn¹ ofiarê, i ju¿ wkrótce oddzia³ stra¿ników Ferndina straci³ po³owê ludzi. Czarny ogier, zezuj¹c przekrwionymi oczami, tocz¹c pianê z pyska, ciê¿kimi kopytami depta³ pokonanych, koñcz¹c dzie³o swego pana. Tymczasem ³ucznicy, chc¹c pomóc Cymmerianinowi, zasypywali wrogów strza³ami, nie czyni¹c im jednak ¿adnej szkody: groty odbija³y siê od tarcz i mocnych pancerzy. 162
Ferndin, pocz¹tkowo jak wszyscy zaskoczony takim obrotem sprawy, zorientowa³ siê, ¿e to zaledwie jeden rycerz walczy z jego oddzia³em. Gronie b³ysn¹³ oczyma i wstaj¹c w strzemionach zawo³a³: Naprzód! On jest tu tylko jeden! Ten drugi siê nie liczy! Okr¹¿yæ go, nie dajcie mu uciec! To dlatego ci g³upcy odwa¿yli siê zbuntowaæ! Dalej, zajæ od ty³u! Rycerze wreszcie siê opamiêtali, zrozumieli, ¿e to prawdziwa walka, a nie zabawa. Dodaj¹c sobie otuchy wojowniczymi okrzykami, natarli na Conana i Cymmerianin wkrótce przekona³ siê, ¿e ci paniczykowie umiej¹ siê ca³kiem niele biæ. Nie zwracaj¹c uwagi na sypi¹ce siê strza³y, tak go naciskali, ¿e ledwie nad¹¿a³ odparowywaæ ciosy. Ostatecznie Conan i Biorri zostali otoczeni przez coraz mielej sobie poczynaj¹cych przeciwników i Ferndin, wysun¹wszy siê nieco do przodu, stan¹³ oko w oko z Cymmerianinem. Nagle lepki strach znów nap³yn¹³ zimn¹ fal¹, w³osy zje¿y³y mu siê pod z³oconym he³mem w gronym wojowniku, który unosi³ ju¿ miecz do zadania ciosu, rozpozna³ swego przeciwnika, zabitego na turnieju... Lodowate oczy Cymmerianina napotka³y pe³ne przera¿enia oczy barona... Ferndin, jakim cudem unikaj¹c miecza barbarzyñcy, skry³ siê za plecami rycerzy. Tymczasem ci, którzy otoczyli Conana ciasnym piercieniem, bawili siê z nim jak z zaszczutym zwierzem; rozpaczliwie os³aniaj¹c siê od ciosów, Conan ze wszystkich si³ stara³ siê przedostaæ do Ferndina, który to tu, to tam pojawia³ siê za plecami swych goci. A wiêc to koniec... Znik¹d pomocy... Z wieniaków uzbrojonych w krótkie miecze i myliwskie ³uki w³aciwie nie ma ¿adnego po¿ytku... Jednak mimo wszystko dobierze siê jako do tego przeklêtego zabójcy i jego wierny miecz napije siê czarnej krwi Ferndina! A Mergit... co z ni¹?! Mia³ racjê, ¿e nie ma co liczyæ na obietnice zwariowanej staruszki... I nie widz¹c ju¿ nic prócz b³yszcz¹cej zbroi Ferndina i jego wykrzywionej strachem, po¿ó³k³ej twarzy, Conan z now¹ si³¹ rzuci³ siê na napastników. Nagle za jego plecami rozleg³y siê okrzyki przera¿enia. Mocnym ciosem rozp³atawszy czaszkê jednemu rycerzowi i zrzuciwszy z konia drugiego, Conan wyrwa³ siê z okr¹¿enia i spojrza³ do ty³u: od strony lasu mknê³o galopem siedmiu jedców na czarnych koniach, w czarnych zbrojach. Za ich plecami powiewa³y krótkie czarne opoñcze, a na he³mach trzepota³y kity z czarnych piór. 163
Wieniacy rzucili siê do ucieczki, przekonani, ¿e rycerzy tych przys³ano z Menory na odsiecz baronowi. Conan i Biorri te¿ pomyleli, ¿e to oddzia³ ksi¹¿êcy; Cymmerianin, postanawiaj¹c drogo sprzedaæ swe ¿ycie, zawo³a³: No, Rudy, zaraz zrobi siê gor¹co! Trzymaj siê! Run¹³ na wrogów jak niepowstrzymana górska lawina, siej¹c mieræ i przera¿enie na swej drodze. Ale Ferndin, przeklêty Ferndin, ci¹gle mu umyka³, z nadziej¹ spogl¹daj¹c na zbli¿aj¹cych siê jedców; jak wszyscy by³ przekonany, ¿e to wys³añcy ksiêcia. Staraj¹c siê trzymaæ jak najdalej od strasznego miecza Cymmerianina, krêci³ siê po polanie, dodaj¹c otuchy walcz¹cym i mrucz¹c radonie: O, Secie! Us³ysza³e moje wo³anie! Wiedzia³em, ¿e ksi¹¿ê nie wytrzyma i pole po mnie swych ludzi! Zaraz skoñczymy z tym przeklêtym barbarzyñc¹! Och, Czarny Secie, a co to takiego? Cofaæ siê! Cofaæ siê do zamku! Szybko! Jednak by³o ju¿ za póno: trzech czarnych rycerzy, pêdz¹c na ukos przez pole, znalaz³o siê tu¿ ko³o mostu, odcinaj¹c drogê odwrotu. Pozostali jak wicher uderzyli na ludzi otaczaj¹cych Conana i wciek³y szczêk mieczy zla³ siê z krzykami i jêkami umieraj¹cych. Oddzia³ Ferndina, jeszcze niedawno taki grony, przemieni³ siê w kupkê oszala³ych ze strachu jedców, miotaj¹cych siê po polu i bezskutecznie usi³uj¹cych unikn¹æ mierci. Teraz oni znaleli siê w okr¹¿eniu: siedmiu rycerzy sta³o doko³a, nie daj¹c siê nikomu wyrwaæ, a w rodku sro¿y³ siê Conan, w czarnej zbroi niemal niczym nie ró¿ni¹cy siê od czarnych jedców. Coraz mniej by³o pleców, za którymi móg³ siê skryæ Ferndin. Pa³aj¹ce niebieskie oczy ci¹gle go przeladowa³y, a ci czarni jedcy, w milczeniu stoj¹cy doko³a, wprawiali go w jeszcze wiêksze przera¿enie nawet nie usi³owa³ siê wymkn¹æ i tylko spina³ ostrogami konia, unikaj¹c ciosów. Jak¿e brakowa³o mu czarodziejskiej si³y starego Barcha, o której na pró¿no marzy³ ca³e ¿ycie! Rozwin¹³by teraz czarne skrzyd³a i wzlecia³ pod niebo, wystrychn¹szy na dudka tego giganta Cymmerianina i czarnych jedców, na których ba³ siê nawet spojrzeæ. Nie, trzeba jednak spróbowaæ! O, Secie, w³adco, pomó¿ mi! i z ochryp³ym krzykiem, podobnym do krakania wrony, Ferndin gwa³townie zawrócil konia, zamierzaj¹c rzuciæ siê na czarnego jedca z determinacj¹ cz³owieka pozbawionego resztek nadziei na ocalenie, ale rêka uniesiona do zadania ciosu nagle opad³a, gard³o cisn¹³ spazm strachu, a po plecach pociek³y krople zimnego potu. 164
Jedziec na czarnym koniu harcowa³ parê kroków od niego, nie atakuj¹c ani siê nie broni¹c. Na³o¿ona na zbrojê krótka opoñcza trzepota³a za jego plecami jak na silnym wietrze, chocia¿ Ferndin nie wyczuwa³ na rozpalonej twarzy najmniejszego powiewu. Pod dziwacznym czarnym he³mem z kit¹ ko³ysz¹cych siê czarnych piór widnia³a blada twarz; zapiek³e poczernia³e usta skrzywione by³y w z³owieszczym umiechu. Nieruchome oczy pod ci¹gniêtymi brwiami przeszywa³y na wylot jak kopie: jedziec patrzy³ mimo Ferndina, a zarazem wprost na niego. Przera¿ony baron odwróci³ oczy i napotka³ wzrok drugiego jedca w czarnej zbroi. Wyda³o mu siê, ¿e jest to ta sama twarz... Chcia³ siê znów ukryæ za swymi rycerzami, ale Conan rozproszy³ ju¿ wrogów po ca³ym polu, a Biorri dobija³ tych, którzy unikali rozwcieczonego Cymmerianina, maj¹c nadziejê na ucieczkê. Conan r¹ba³ mieczem, szukaj¹c spotkania z tym jednym jedynym przeciwnikiem, traktuj¹c str¹canych z siode³ rycerzy jako przeszkodê na swej drodze. I oto wreszcie nast¹pi³ moment, kiedy miêdzy nim a Ferndinem nikt ju¿ nie pozosta³. Tylko kilka sp³oszonych koni biega³o po polu, a na zdeptanej trawie le¿a³y stosy por¹banych cia³... Wieniacy, boj¹c siê w to mieszaæ, spogl¹dali z daleka na niezwyk³¹ walkê. Wykonali ju¿ swoje zadanie, wywabiaj¹c wroga z zamku, a teraz, zgodnie z uprzednim poleceniem Conana, przezornie trzymali siê na uboczu, widz¹c, ¿e Cymmerianin i tak zostanie zwyciêzc¹. Ferndin, nie trac¹c jeszcze nadziei, ¿e uda mu siê wymkn¹æ, puci³ konia wciek³ym galopem wko³o, ale wszêdzie napotyka³ b³yszcz¹ce ostrza mieczy i mro¿¹ce krew w ¿y³ach spojrzenia jednakowych czarnych oczu. Okr¹g coraz bardziej siê zacienia³, czarni rycerze podchodzili coraz bli¿ej, ale ¿aden z nich nie próbowa³ go atakowaæ. Widz¹c, ¿e na razie go nie ruszaj¹, Ferndin gwa³townie zwróci³ siê w stronê Cymmerianina. Mimo wszystko ³atwiej by³o znieæ jego pe³ne nienawici spojrzenie ni¿ tamte oczy... O, Czarny Secie, dopomó¿ s³udze twemu! w rozpaczy zawo³a³ Ferndin. Pomó¿, a ja... Tak, barbarzyñco, zbyt wczenie triumfujesz, jeszcze zobaczymy, kto swoim cia³em bêdzie karmi³ kruki! Spi¹³ konia ostrogami i rzuci³ siê na Conana. Ich miecze skrzy¿owa³y siê ze zgrzytem, tak jak ca³kiem niedawno na wiêtym Turnieju, ale teraz Ferndin czu³, ¿e do powstrzymania naporu potê¿nego Cymmerianina nie starczy mu nawet tych si³, które zawdziêcza³ cu 165
downemu napojowi. Ledwie nad¹¿a³ zas³aniaæ siê przed ciosami, które spada³y nañ ze wszystkich stron. Broni¹c siê, czarownik stara³ siê tak ustawiæ swego konia, ¿eby w³asn¹ nog¹ dosiêgn¹æ nogi Cymmerianina. Wi¹za³ z tym ostatni¹ nadziejê: cienkie stalowe szpikulce, umocowane do nosków butów, z ³atwocia mog³y przebiæ najgrubsz¹ skórê, jedno uk³ucie i przeciwnik jest ju¿ martwy przed trucizn¹, któr¹ u¿ywaj¹ s³udzy Seta, nie ma ratunku. Cofaj¹c siê i robi¹c uniki, Ferndin wbi³ wreszcie szpikulec w co miêkkiego. Kary koñ zachrapa³, stan¹³ dêba i jak skoszony run¹³ na ziemiê. Conan z koci¹ zrêcznoci¹ wyskoczy³ ze strzemion i stan¹³ obok z uniesionym gronie mieczem. Zapominaj¹c o czarnych jedcach, Ferndin zamia³ siê z³owró¿bnie: Co, Cymmerianinie, jeszcze raz zachcia³o ci siê zakosztowaæ mego miecza?! Tym razem twoja g³owa upadnie daleko od cia³a! Zamachn¹³ siê, staj¹c w strzemionach, ale nagle jego koñ ¿a³onie zar¿a³ i zacz¹³ siê waliæ na bok: to Biorri podkrad³ siê od ty³u i przeci¹³ ciêgna rumakowi barona. Ferndin ledwie zd¹¿y³ wyrwaæ jedn¹ nogê ze strzemienia, gdy koñ padaj¹c ca³ym ciê¿arem przygniót³ mu drug¹. Le¿a³ na ziemi, ze wszystkich si³ staraj¹c siê uwolniæ, a ostry ból czerwon¹ mg³¹ zasnuwa³ mu oczy. Szeroki miecz Cymmerianina, wysoko uniesiony nad przeciwnikiem, opad³ ze wistem, zas³aniaj¹c wiat³o s³oñca, i g³owa barona Ferndina, z wyszczerzonymi zêbami i wytrzeszczonymi oczyma, odlecia³a daleko na bok, prosto pod nogi jednego z czarnych jedców. Ciê¿ko dysz¹c, Conan sta³ porodku pola: Koniec... Wróg zabity, ale muszê co jeszcze zrobiæ... co jeszcze... Jeden z czarnych rycerzy nasadzi³ na pikê okrwawion¹ g³owê Ferndina i wolno skierowa³ siê w stronê zamku. Inni ruszyli jego ladem. Po kilku krokach ten, który jecha³ ostatni, odwróci³ siê i w³adczym gestem wezwa³ Cymmerianina. Przechodz¹c przez zabitych, Conan, chwiej¹c siê na nogach, podszed³ do swego nieoczekiwanego sprzymierzeñca. Spojrza³ mu prosto w twarz ukryt¹ pod dziwnym he³mem i natychmiast odwróci³ wzrok: takim ch³odem powia³o z bezdennych czarnych oczu. Ledwie poruszaj¹c ciemnymi ustami, jedziec rzek³ g³uchym g³osem: Ogieñ wszystko strawi, wszystko zabierze... Dusze odzyskaj¹ spokój... I wolno ruszy³ w stronê zamku. 166
XIX Nie podoba mi siê to wszystko... G³os Rudego Biorriego wyrwa³ Conana z odrêtwienia. Nie podoba siê, ale i tak trzeba tam jechaæ. Masz tu konia, trzymaj wodze. Co prawda, nie mo¿e siê on równaæ z twoim rumakiem, ale to ju¿ trudno. Ech, szkoda karego! Tak, Rudy, trzeba jechaæ i odszukaæ piwnice, o których mówi³a stara Mergit. Conan poklepa³ po zadzie dereszowat¹ koby³ê, schwytan¹ przez Biorriego. Czym oni karmili swoje konie?! Taki zdechlak do zamku jako mnie dowiezie, ale nie mam pojêcia, jak bêdê wraca³. Chyba trzeba bêdzie kupiæ konia we wsi. No, jedziemy, bo widzisz, zatrzymali siê, czekaj¹ na nas! Conan wskoczy³ na konia i pojechali truchtem w stronê mostu, gdzie czekali na nich tajemniczy czarni jedcy. Widz¹c, ¿e Cymmerianin pospiesza za nimi, znów wolno ruszyli ku zamkowi. Conan obejrza³ siê, s³ysz¹c za plecami têtent kopyt to Algras i kilku ludzi ze wsi doganiali ich, najwyraniej nie dowierzaj¹c tamtym rycerzom, którzy nie wiadomo sk¹d siê pojawili. Tak wiêc jechali dalej dwiema niewielkimi grupkami: na czele czarni rycerze w rozwiewaj¹cych siê opoñczach, triumfalnie, jak najcenniejsz¹ zdobycz, nios¹cy na ostrzu kopii g³owê Ferndina, a nastêpnie Conan, Rudy Biorri i dziesiêciu myliwych z Benty. Zamek by³ coraz bli¿ej. Wydawa³o siê, ¿e jego potê¿ne, ciemne mury nie zosta³y wzniesione ludzkimi rêkoma, lecz same przez siê wyros³y spod ziemi, tak jak d¹b wyrasta z ¿o³êdzi. Conan spogl¹da³ na wilgotne, stare kamienie i jak przedtem ciê¿ko mu by³o na duszy. Kiedy jecha³ tutaj, s¹dzi³, ¿e skoro tylko jego miecz przeszyje wroga od razu poczuje b³ogi spokój. Okazuje siê jednak, ¿e choæ zabi³ wroga, nie jest to jeszcze koniec drogi, i nie zazna³ spokoju. Kopyta koni zadudni³y na grubych balach zwodzonego mostu i czarni jedcy skryli siê za skrzyd³em uchylonej bramy. Conan, Biorri i inni równie¿ wjechali na podwórze i rozejrzeli siê zdziwieni czarni rycerze zniknêli, jakby w ogóle nigdy ich nie by³o. Biorri pierwszy zobaczy³ w k¹cie podwórza stos cia³ s³u¿by z posinia³ymi, wykrzywionymi grymasem mierci twarzami. Algras zeskoczy³ z konia, podbieg³ i delikatnie uniós³ g³owê rudow³osej dziewczyny: Lejema! To Lejema, córka mojego s¹siada! O, Mitro, co on z nimi uczyni³?! Jakie maj¹ straszne, napuchniête twarze! Tylko po w³osach mo¿na poznaæ... Conan podszed³ bli¿ej i przyjrza³ siê uwa¿nie: 167
To trucizna, Algrasie! Przeklêty Ferndin by³ jednym ze s³ug Czarnego Seta, a oni najchêtniej u¿ywaj¹ trucizny... Wiele razy widzia³em, jak ludzie umieraj¹ od tego. Lepszy jest cios miecza prosto w serce! Popatrz, tu s¹ jeszcze dwie dziewczyny i ... Biorri, chod szybko! Rudy podbieg³ do Cymmerianina, spojrza³ we wskazanym kierunku i gwizdn¹³ cicho: A wiêc to tak... Prawdê mówi¹c, tak te¿ s¹dzi³em! Znaczy, ¿e Mergit... Tak, to jej psy, i gdyby nie one, z pewnoci¹ ju¿ bymy nie ¿yli. On chyba czeka na nas! Ogromny czarny pies, ledwie widoczny w cieniu okapu, sta³ przy niewielkich otwartych drzwiach, nie spuszczaj¹c z Cymmerianina pa³aj¹cych oczu. Na Kroma, ju¿ wolê ich w tej postaci, czy te¿ tak s¹dzisz, Rudy? No to chodmy. Conan odwróci³ siê do Algrasa: Pójdziesz z nami, a reszta niech czeka na podwórzu. Znajd te¿ gdzie mocny sznur i pochodniê chyba nam siê przydadz¹. Cymmerianin zdecydowanym krokiem ruszy³ za psem, który skry³ siê za drzwiami. Poczekawszy na Biorriego i Algrasa, Conan pochyli³ g³owê i wszed³ do w¹skiego korytarza. Ku jego zdumieniu nieco dalej, tam, gdzie ³¹czy³y siê dwa przejcia, p³onê³a pochodnia, wetkniêta w szczelinê miêdzy kamieniami. Cymmerianin wyci¹gn¹³ j¹ i rozejrza³ siê, niepewny, w któr¹ stronê siê udaæ. Lewy korytarz nikn¹³ w ciemnoci i nawet wiat³a dwóch pochodni by³o za ma³o, ¿eby siê zorientowaæ, dok¹d prowadzi. Prawy korytarz wcale nie by³ lepszy. Mergit mówi³a, ¿e piwnice znajduj¹ siê w zachodnim skrzydle. Ej, Algrasie, czy bywa³e w zamku? G³os Cymmerianina g³ucho zabrzmia³ w pustych korytarzach. Bywaæ, bywa³em, jednak nie tutaj, lecz w komnatach barona Dissa, kiedy wydawa³ mi polecenia w zwi¹zku z polowaniem. A dok¹d idziemy? Powiedz, czego szukasz, mo¿e potrafiê ci pomóc. Gdzie s¹ stare piwnice na wino? Wiem, ¿e nad nimi znajduj¹ siê apartamenty dla najdostojniejszych goci... To w tym koñcu, gdzie jest królewska sypialnia. Musimy iæ w lewo. Z obna¿onymi mieczami ostro¿nie ruszyli naprzód. Ciemnoci rozstêpowa³y siê przed wiat³em pochodni, w¹ski korytarz d³ugo wi³ siê niczym górska cie¿ka, a¿ wreszcie doprowadzi³ do zamkniêtych dêbowych drzwi. 168
No i proszê mrukn¹³ rozczarowany Biorri zamkniête! Ech, piesku, piesku, czemu nie pokaza³, którêdy mamy iæ! Trzeba bêdzie wracaæ. Rudy, popatrz lepiej pod nogi i powiedz, co to takiego. Conan, oparty plecami o drzwi, z uwag¹ przypatrywa³ siê ciemnym plamom na pod³odze. Algras, podejd bli¿ej i powieæ. Tak jakby krew, i w dodatku ca³kiem wie¿a jêkn¹³ Biorri. Chyba nieli zar¿niêtego barana... Nagle urwa³ i zblad³. Ale jak przeszli przez zamkniête drzwi? Po tej bitwie co ci w g³owie szwankuje. Sam siê przecie¿ domyli³e, co to byli za rycerze, a teraz dziwisz siê, ¿e têdy przeszli. Trzymaj pochodnie, a my z Algrasem popchniemy drzwi. Przez tyle lat zawiasy musia³y ju¿ przerdzewieæ... Schowali miecze do pochew i z ca³ych si³ naparli na dêbowe deski. Zatrzeszcza³y, ale nie podda³y siê. No, jeszcze raz! Nie, nic z tego, trzeba inaczej. Cofnêli siê i z rozbiegu mocno uderzyli ramionami w pociemnia³e drzwi, które z trzaskiem wyrwa³y siê z zawiasów. Rudy, dawaj pochodniê, zobaczmy, co jest tam dalej! Przest¹pili próg i znaleli siê w niewielkiej komnacie bez okien. Na rodku sta³ stó³ pokryty grub¹ warstw¹ kurzu, a na nim pali³a siê maleñka lampka. P³omyk ognia zatrzepota³, gdy z korytarza wdar³ siê strumieñ powietrza. Niech nas Mitra ma w swej opiece! mrukn¹³ Algras. Wiesz, Cymmerianinie, nigdy w ¿yciu niczego siê nie ba³em, ale tym razem czujê siê jako dziwnie... Po comy tu leli? Do czego potrzebne ci s¹ te stare piwnice? Sam widzisz, ¿e kryje siê w nich jaka si³a nieczysta! Tfu, tfu, ma³o nam jeszcze by³o barona Ferndina... Nie bój siê i id za mn¹! Wiem, co robiê, a i ty zaraz zrozumiesz. Biorri, nie szczêkaj zêbami, bo sobie jêzyk odgryziesz. Nie ulega w¹tpliwoci, ¿e idziemy dobr¹ drog¹... No tak, ale gdzie teraz? Chyba trzeba wejæ po tych schodach, ale s¹ takie zmursza³e, ¿e tylko patrzeæ, jak siê zawal¹... Conan ostro¿nie stan¹³ na pierwszym stopniu schodów, prowadz¹cych do ciemnego w³azu w suficie. Stopnie gronie trzeszcza³y, a porêcz chwia³a siê, w ka¿dej chwili mog¹c siê z³amaæ pod ciê¿arem Cymmerianina. Dwa schodki rozsypa³y siê, ledwie dotkn¹³ ich nog¹, ale mimo wszystko szczêliwie dotar³ do ciemnego otworu. Wtedy pochyli³ siê i zawo³a³ w dó³: W³acie tutaj, tylko ostro¿nie! Jeli schody wytrzyma³y mój ciê¿ar, nie za³ami¹ siê pod wami. Ty, Biorri, pierwszy, Algras za tob¹! 169
Lekko, jak wiewiórka, Rudy wbieg³ po zgni³ych schodkach i znikn¹³ w ciemnym otworze. Algras wchodzi³ wolno, wymacuj¹c ka¿d¹ deskê i czepiaj¹c siê palcami pokruszonych kamieni zimnej ciany. Kiedy, stêkaj¹c, z ostatniego chwiejnego stopnia przeszed³ na tward¹ pod³ogê, za jego plecami rozleg³ siê huk i stare schody runê³y, odcinaj¹c im odwrót. Lampka na stole zamruga³a i zgas³a. Cofn¹wszy siê od otworu w pod³odze, Algras rzek³ schrypniêtym g³osem: Ale nas zaprowadzi³, Cymmerianinie! Czy¿by szuka³ skarbów barona? On przechowywa³ swe pieni¹dze nie tutaj, lecz u ksiêcia w Menorze. Gdybym wiedzia³, za nic nie poszed³bym z tob¹! Conan rozgl¹da³ siê, nie zwracaj¹c ¿adnej uwagi na rozz³oszczonego Algrasa. Znajdowali siê w ogromnej sali, niegdy bogato umeblowanej i ozdobionej poz³acan¹ boazeri¹. Teraz ca³a poz³ota z³uszczy³a siê, zamiast drogich tkanin ze cian zwisa³y zakurzone szmaty, a wiat³o dzienne z trudem przebija³o siê przez szczeliny w grubych okiennicach. W k¹cie le¿a³y zwalone na kupê stare kolawe sto³y i po³amane fotele. Oprócz paradnych drzwi Cymmerianin dostrzeg³ w pó³mroku mniejsze drzwi po obu koñcach sali. Od razu uzna³, ¿e na g³ówne wejcie nie warto zwracaæ uwagi, wskaza³ swym towarzyszom jedne ma³e drzwi, a sam skierowa³ siê do drugich. Biorri wzi¹³ pochodniê z r¹k Algrasa, kucn¹³ w ciemnym k¹cie i zacz¹³ badaæ kurz i pajêczyny na pod³odze. Gdy nagle us³ysza³ obok ciche skrzypniêcie, zerwa³ siê na równe nogi i schwyci³ miecz. Ale to tylko porusza³y siê drzwi, ledwie trzymaj¹ce siê na jednym zardzewia³ym zawiasie. Biorri ostro¿nie pchn¹³ je rêk¹ i z lêkiem zajrza³ do ciemnego lochu. I w tym momencie pod sklepieniem sali zahucza³ jego krzyk, od którego sp³oszy³y siê nietoperze: Tutaj! Conanie, spójrz, oni byli tutaj! Cymmerianin podbieg³ do Biorriego. Algras choæ niechêtnie te¿ ruszy³ siê z miejsca i poszed³ zobaczyæ, co takiego znalaz³ Rudy. Conan i Biorri znów spojrzeli po sobie porozumiewawczo, a Algras cofn¹³ siê przera¿ony: O, Mitro, chroñ nas przed si³¹ nieczyst¹! To wilcze tropy! Idmy st¹d, z wilko³akami nie bêdê wiêcej walczy³, nie jestem czarownikiem ani magiem, a i wy chyba te¿... Cymmerianinie, czy ty oszala³, ocali³e g³owê w polu po to, by tu j¹ z³o¿yæ? No to trzeba by³o iæ samemu, po co wzi¹³ nas?! Czy wreszcie zamilkniesz?! warkn¹³ rozsierdzony Conan. Myla³em, ¿e jeste solidnym cz³owiekiem, ¿e nie jeste tchórzem, bo przecie¿ w pojedynkê chodzi³e na niedwiedzia, a ty ledwie zo 170
baczy³e na pod³odze lady wilków, od razu ze strachu w³azisz na ciany! Przypatrz siê lepiej, co to za wilki, czy te lady nie nale¿¹ do psów? Algras kucn¹³ obok i przyjrza³ siê dobrze: Tak... rzeczywicie jakby psy... Ale sk¹d mog³y siê tu wzi¹æ? Nie, Cymmerianinie, mów, co chcesz, ale to jednak s¹ wilko³aki! Zastanów siê: tu, w sali, nie ma ani jednego ladu, a zaczynaj¹ siê dopiero za drzwiami. No i co na to powiesz, czy nie mam racji? To powiem, ¿e masz milczeæ i iæ za mn¹, tak czy owak nie mo¿emy wracaæ. Chyba ¿e chcesz skrêciæ kark, skacz¹c w dó³. Chodmy! Popatrz, nawet Biorri ju¿ siê nie trzêsie. Dobrze wieæcie, gdzie tu powinno byæ zejcie zaszlimy ju¿ zbyt wysoko, a mnie s¹ potrzebne piwnice. Stare piwnice, w których przechowywano wino! Conan pochyli³ siê i mia³o przeszed³ przez niskie drzwi. Za nim, ci¹gle jeszcze niespokojny, ale staraj¹c siê nie zostawaæ w tyle, drepta³ Biorri, a na koñcu, mocno ciskaj¹c miecz w rêku i ogl¹daj¹c siê co jaki czas, pospieszy³ Algras. W lesie zna³ ka¿dy szmer, krzyk ptaka zapowiada³ mu obecnoæ zwierzyny, zmiêta trawa wskazywa³a drogê, a tutaj, w tych ciemnych, zatêch³ych korytarzach, czu³ siê jak pogrzebany ¿ywcem. Brr! Nie chcia³bym byæ baronem, ani nawet ksiêciem, ¿eby ca³e ¿ycie spêdzaæ w takim kamiennym wiêzieniu! wzdrygn¹³ siê, s³uchaj¹c kroków swych towarzyszy. Nagle Conan i Biorri stanêli i Algras z rozpêdu wpad³ na nich, nieomal przebijaj¹c Rudego mieczem. Zabierz to, przyjacielu, bo przelejesz m¹ niewinn¹ krew. Biorri da³ Algrasowi kuksañca w bok, doprowadzaj¹c go do przytomnoci. Conan wie, co robi, i s¹dzê, ¿e nie trzeba bêdzie walczyæ. Tylko dlaczego te schody znów prowadz¹ do góry, a nie na dó³? Mo¿e skrêcilimy w z³¹ stronê? Nie, lady tu prowadz¹, a tak¿e krople krwi... Przynajmniej dobrze, ¿e te schody s¹ z kamienia. Przeklête lochy, dlaczego tyle ich porobiono? Tu i w Menorze... W Menorze to co innego... Ka¿d¹ noc zgodzi³bym siê wêdrowaæ nimi, ¿eby tylko czeka³o tam to, co ciebie! Nic prostszego! Najpierw nadstaw w³asn¹ g³owê, a potem za¿ywaj rozkoszy. No, starczy mielenia jêzykiem, idziemy! A ty, Algrasie, schowaj miecz, bo faktycznie przedziurawisz nim Rudego, a kto wtedy zapiewa nam wieczorem? Algras, s³ysz¹c ich pewne g³osy, nabra³ nieco odwagi i zacz¹³ siê wspinaæ na strome kamienne schody. A potem znów skrêcali to 171
w jedn¹ stronê, to w drug¹, a¿ wreszcie dotarli do prowadz¹cych w dó³ schodów. Ciemne plamy na pod³odze wskazywa³y im drogê. Chyba to w³anie by³y te stare piwnice na wino. Pali³a siê zatkniêta w cianê pochodnia, s³abo owietlaj¹c sklepiony sufit, wytart¹ kamienn¹ pod³ogê i wielk¹ p³ytê z ¿elaznym piercieniem. Wokó³ p³yty, niczym czarne zjawy, siedzia³o siedem czarnych psów, nie spuszczaj¹c z ludzi gorej¹cych, czerwonych oczu. Na uboczu, wpatrzona w cianê niewidz¹cymi oczami, poniewiera³a siê g³owa Ferndina; niele jej siê dosta³o od psich zêbów fircykowata bródka i wojownicze w¹sy zamieni³y siê w ¿a³osne k³aki, d³ugie czarne w³osy, za które psy ci¹gnê³y g³owê, zbi³y siê w okropny ko³tun. Conan podszed³ bli¿ej i pochyli³ siê nad szcz¹tkami wroga. Popatrz, Biorri: niby on, a jednoczenie jakby kto inny! Ferndin by³ niewiele starszy ode mnie, a to czaszka starca, a¿ dziw, ¿e ma czarne w³osy... Czary, przyjacielu, czary! Ci przeklêci magowie nawet stuletni¹ staruchê mog¹ zamieniæ w niewinn¹ dziewczynê, ale ty wiesz o tym lepiej ode mnie! Pamiêtasz, jak mi opowiada³e o tej licznotce, która tak ci siê wiesza³a na szyi? Psy patrzy³y, jakby na co czekaj¹c. Conan podszed³ do Algrasa, który z lêkiem zerka³ na psy, i wzi¹³ od niego grub¹ linê. Powinna wytrzymaæ... Zaraz przywi¹¿ê j¹ do piercienia i spróbujemy ci¹gn¹æ p³ytê. Raz, dwa Biorri, pod³ó¿ co z boku! Tak, dobrze! Jeszcze trochê! Posz³a! P³yta ze zgrzytem ruszy³a z miejsca i rysuj¹c pod³ogê odjecha³a na bok. Algras i Conan chcieli zajrzeæ w ziej¹c¹ otch³añ, ale ostrzegawczy pomruk psów kaza³ im siê cofn¹æ o krok. Jeden za drugim psy skaka³y, znikaj¹c w piekielnych ciemnociach. Ostatni schwyci³ oszpecon¹ g³owê Ferndina, potrz¹sn¹³ ni¹ wciekle, uderzaj¹c o kamienie, i skoczy³ w lad za innymi. Przez jaki czas panowa³a kompletna cisza, a potem Conan wzi¹³ pochodniê, zajrza³ do piwnicy i powiedzia³: Nic nie widaæ, g³êboko tam i ciemno. Trzeba zejæ. Nawet s¹ tutaj schody. Chwila i znikn¹³ w podziemiach, pozostawiaj¹c na górze Algrasa i Biorriego. Przys³uchuj¹c siê jego cichn¹cym krokom, równie¿ oni zaczêli czym prêdzej schodziæ na dó³. Conan sta³ w milczeniu, owietlaj¹c kupê koci, niemal do czysta obgryzionych przez szczury. Resztki bogatej niegdy odzie¿y mówi³y same za siebie: to byli oni, nieszczêni synowie barona Dissa... 172
Algras z jêkiem osun¹³ siê na kolana: O, Mitro! Teraz wszystko rozumiem! To ich dusze b³¹ka³y siê po zamku pod postaci¹ czarnych psów, to oni pomogli rozprawiæ siê z Ferndinem! Tak, Algrasie, to oni! Ferndin zabi³ i starego barona, i baronow¹, i ich synów, a teraz równie¿ jego g³owa znalaz³a siê w tej piwnicy! Ale gdzie ona jest? Biorri, gdzie podzia³a siê g³owa tego ³otra? Biorri nie odpowiada³. Sta³ do nich ty³em, ostrzem sztyletu wyd³ubuj¹c ze ciany jaki kamieñ. Gdy podeszli bli¿ej, zobaczyli, ¿e usi³uje usun¹æ warstwê jasnych kamieni, którymi za³o¿one by³o wejcie do jednej z nisz na beczki. Algras i Conan bez s³owa chwycili za sztylety i zaczêli nimi poszerzaæ szczeliny miêdzy kamieniami. Hartowana sta³ dzwoni³a, na wszystkie strony lecia³y kamienne okruchy i wkrótce powsta³ otwór, przez który mo¿na by³o przecisn¹æ rêkê. Conan zbli¿y³ twarz do dziury i natychmiast siê cofn¹³ smród rozk³adaj¹cych siê zw³ok uderzy³ w nos, md³oci podesz³y do gard³a. Zakas³a³ i ze zdwojon¹ si³¹ zacz¹³ kruszyæ miêkki kamieñ. Otwór stawa³ siê coraz wiêkszy, ods³aniaj¹c p³ytk¹ niszê. Staraj¹c siê tam nie patrzeæ, Biorri pracowa³ stêpionym ju¿ sztyletem, walcz¹c z kamieniami jak z ¿ywym wrogiem. Spod r¹k Cymmerianina i Algrasa, który wreszcie zrozumia³, o co chodzi, wylatywa³y wielkie kamienne bry³y. Wkrótce mur zosta³ ca³kiem rozebrany. Wziêli pochodnie i zajrzeli. Tak, to by³a ona, Mergit! Kiedy tylko Conan ujrza³ psy siedz¹ce wokó³ p³yty, natychmiast domyli³ siê, kogo spotkali w lesie. I teraz pozna³ jej sukniê, nakrycie g³owy i w³osy, gêst¹ fal¹ opadaj¹ce na ramiona... Tylko ¿e zamiast twarzy pustymi oczodo³ami spogl¹da³a na niego naga czaszka z wyszczerzonymi w triumfalnym umiechu nie¿nobia³ymi zêbami... Conan opuci³ oczy i dojrza³ u jej nóg g³owê Ferndina. Przykute do ciany rêce ci¹¿y³y ku ziemi, i Conan, nie mog¹c znieæ tego widoku, zamachn¹³ siê mieczem i przer¹ba³ ³añcuch. W podziemiach rozleg³o siê ni to westchnienie ulgi, ni to jêk i szcz¹tki kobiety runê³y na g³owê jej wroga. Teraz nale¿y spe³niæ ich ostatni¹ wolê. Gdy siê jako st¹d wydostaniemy, zniesiemy do piwnic i komnat zamkowych ca³e drzewo i chrust... Jeli bêdzie za ma³o, przywieziecie ze wsi. Chodmy, bo trzeba to zrobiæ jeszcze dzi! Nie ogl¹daj¹c siê, Conan poszed³ na górê, a za nim pospieszy³ Biorri. Algras ci¹gle jeszcze klêcza³ wród rozrzuconych kamieni, odmawiaj¹c modlitwy za zmar³ych. 173
S³oñce chyli³o siê ju¿ ku zachodowi, kiedy u³o¿ono ostatni¹ garæ drew i ostatni¹ wi¹zkê chrustu. Na podwórzu zamku zebrali siê chyba wszyscy mieszkañcy Benty, którym Algras opowiedzia³ to, co widzia³ sam i o czym dowiedzia³ siê od Cymmerianina. Conan sta³ na szerokich schodach, rozgl¹daj¹c siê i kogo szukaj¹c wzrokiem. Gdzie siê podzia³ ten nasz zuch? Zaraz trzeba bêdzie podpaliæ chrust, a jego jak nie ma, tak nie ma... Czy¿by gdzie znalaz³ dzban wina i nie mo¿e siê od niego oderwaæ? Ej, Rudy, Rudy! Chyba znów trzeba bêdzie przeszukiwaæ ca³y zamek... Jednak w tej w³anie chwili ze stajni wyjrza³a znajoma twarz. Rudy potrz¹sn¹³ rozczochranymi w³osami i spojrza³ na Conana. Cymmerianin otworzy³ ju¿ usta, ¿eby go solidnie zwymylaæ, ale Biorri przy³o¿y³ palec do ust i machn¹³ rêk¹, wzywaj¹c go do siebie. Conan poleci³ Algrasowi jeszcze trochê poczekaæ i pobieg³ do stajni. Ju¿ myla³em, ¿e trzeba ciê bêdzie spaliæ razem z tymi wszystkimi zmar³ymi! Gdzie siê szwendasz? Odpowiadaj, co tak mru¿ysz oczy jak syty kot? Zaraz ci... Biorri przerwa³ mu: Zdaje siê mówi³e, ¿e nie masz ju¿ co robiæ w Redbornie? Ferndin zabity, zamek zaraz siê spali i mo¿na bêdzie siê st¹d wynosiæ... No tak, bo po co traciæ czas? I tak ju¿ zbyt d³ugo polowa³em na tego kundla... Czekaj, czekaj, Rudy! A miecz? Tfu, przeklêty Ferndin! Przez tych nieboszczyków nieomal zapomnia³em o najwa¿niejszym! Przed chwil¹, kiedy ciê szuka³em, zajrza³em do stajni nie by³o tam jego ogiera. A wiêc gdzie jest? Zbroja i miecz pewnie s¹ w pokojach barona. Trzeba tam pójæ, póki jeszcze czas... Nie gor¹czkuj siê i chod tutaj, chcê ci co pokazaæ. Biorri poci¹gn¹³ go za rêkaw do ciemnego k¹ta, gdzie le¿a³a kupa s³omy. Spójrz, ile w tym zamku tajnych drzwi! Na szczêcie w niektórych pozostawiono klucze, tak jak tutaj. Widzisz? Cymmerianin, który równie dobrze widzia³ w dzieñ, jak i w nocy, ju¿ wypatrzy³ niepozorne, ale mocne drzwi, obite poprzecznymi ¿elaznymi sztabami. Biorri triumfalnie dwa razy przekrêci³ ogromny klucz tkwi¹cy w zamku. Na widok tego, co ukaza³o siê ich oczom, Conan a¿ zakl¹³ z zachwytu. Klepn¹³ Rudego po ramieniu i wszed³ za nim do wielkiego pomieszczenia z zakratowanym oknem pod samym sufitem. Przywi¹zany do stalowego, umocowanego do ciany piercienia, sta³ tu¿ przed nim z³ocisty ogier. Spogl¹da³ pa³aj¹cymi oczami i niecierpliwie potrz¹sa³ jasn¹ grzyw¹. 174
Pod przeciwleg³¹ cian¹, jak w zbrojowni, sta³a szeroka ³awa, pokryta drogim dywanem. Roz³o¿one by³y na niej czêci ksi¹¿êcej zbroi nagrody zwyciêzcy w wiêtym Turnieju a na cianie wisia³ miecz w bogato zdobionej pochwie. Conan wzi¹³ go i przyjrza³ siê b³yszcz¹cej klindze: tak, to by³ ten sam miecz, o który walczy³ na turnieju: oto wiêty znak Mitry i herb ksi¹¿êcy... Odetchn¹³ pe³n¹ piersi¹ i rozejrza³ siê doko³a: znów zobaczy³ konia, Rudego Biorriego, spogl¹daj¹cego nañ z przebieg³ym umieszkiem, i nagle jak gdyby pêk³a stalowa obrêcz, ciskaj¹ca do tej pory jego pier zrobi³o mu siê lekko na duszy, znów chcia³o siê miaæ, pêdziæ galopem w nieznane, podzwaniaj¹c zbroj¹ i poganiaj¹c gor¹cego konia... Z³ocistorudego konia! Ogieñ, jak nienasycony zwierz, wdar³ siê natychmiast do komnat i podziemi starego zamku, po¿eraj¹c najpierw drwa i chrust, a potem chciwie rzucaj¹c siê na boazerie i obicia cian, na belki sufitowe. Odjechawszy nieco, Conan, Biorri i mieszkañcy Benty patrzyli, jak z w¹skich okien wylatuje dym i wyrywaj¹ siê jêzyki p³omieni. Po¿ar sro¿y³ siê ju¿ z ca³¹ moc¹, zajê³y siê dachy wie¿ obserwacyjnych, k³êby dymu wzbi³y siê pod same niebo, zlewaj¹c z ciemnymi wieczornymi ob³okami... Patrzcie, patrzcie, co to?! rozleg³y siê przestraszone g³osy. Biorri, poklepuj¹c po cienkiej szyi pochrapuj¹c¹ Zoldê, wyszepta³: To oni, Conanie, otrzymali wreszcie to, czego chcieli... Czarniejsi od najczarniejszego dymu ogromni jedcy jeden za drugim wynurzali siê z buzuj¹cego ognia i bezg³onie popêdzaj¹c konie ulatywali w górê, w pomarañczowe niebo. Jeden, drugi, trzeci... Oto i siódmy wychyn¹³ z ognia. W tym samym momencie z trzaskiem i hukiem zawali³ siê dach; s³up p³omieni wystrzeli³ ponad rozpalone kamienie, rycz¹c jak rozjuszony potwór. Jedcy zatoczyli kr¹g na wysokociach, jakby ¿egnaj¹c siê z rodow¹ siedzib¹, i pomknêli dalej, ku ob³okom, zlewaj¹c siê z k³êbami dymu. Widzia³e j¹, Conanie? Tak... Siedzia³a na koniu ostatniej zjawy, a wiatr rozwiewa³ jej w³osy... Mogê przysi¹c, ¿e nam pomacha³a. Biorri otar³ nieproszon¹ ³zê i poci¹gn¹³ nosem. No dobrze, to wszystko, teraz niech siê dopala... Jedmy do wsi, odpoczniemy tam, zjemy co, a rano wyruszymy w drogê. 175
Do Menory, do ksiê¿nej? Biorri, ci¹gle jeszcze poci¹gaj¹c nosem, zerkn¹³ filuternie na Conana. Wiesz, Rudy, chyba poproszê ciê, ¿eby przekaza³ Lawinii... to znaczy ksiê¿nej, ten miecz i przy okazji opowiedzia³ jej o wszystkim, co siê tu wydarzy³o... Przecie¿ jeste mistrzem od takich opowieci. Ona ciê za to szczodrze wynagrodzi i zobaczysz, ¿e a¿ do nastêpnego wiêta bêdziesz bez przerwy wesó³ i pijany! A dlaczego, Conanie, sam nie chcesz zawieæ jej miecza? Przecie¿ tak prosi³a, ¿eby wróci³, tak patrzy³a ci w oczy! Nie, Biorri, nie wrócê do miasta, gdzie widziano, jak zosta³em pokonany. Nie mam tam co robiæ. Przeprowadzê ciê przez las, a potem siê rozstaniemy: ty pojedziesz do Menory, a ja... Umilk³ i zaduma³ siê. Biorri ze miechem da³ mu kuksañca w bok: Chcesz, ¿ebym zgad³, dok¹d siê wybierzesz? Conan pog³aska³ miêkk¹ grzywê z³ocistego rumaka i umiechn¹³ siê szeroko, b³yskaj¹c zêbami: Przecie¿, filucie, odgad³e to ju¿ wówczas, kiedy jechalimy do Redbornu!
176