Cop yright © by Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, Sop ot 2013. Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden sposób rep rodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Gdańskiego Wydawnictwa Psychologicznego. Redaktor prowadzący: Patrycja Pacyniak Redakcja polonistyczna: Karolina Bączek Korekta: Patrycja Pacyniak Skład: Mirosław Tojza Projekt okładki: Monika Pollak Zdjęcie na okładce: © 123RF/PICSEL ISBN 978-83-7489-491-3 Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne Sp. z o.o. ul. J. Bema 4/1a, 81-753 Sop ot tel./faks 58 551 61 04 e-mail:
[email protected] www.gwp.pl www.wydawnictwogwp.pl Skład wersji elektronicznej: Virtualo Sp. z o.o.
Wstęp
statn ich kilkan aście lat to czas dyn amiczn ego rozwoju w Polsce psychoanalizy, a także różnych opartych na niej metod terap eutyczn ych. W tym okresie wzrosły też rola i rozmiar psychoterap ii prowadzon ej w ramach prywatn ych praktyk. Ten szybki rozwój sektora prywatn ego to niestety w dużej mierze rezultat sporych ogran iczeń nakładan ych na psychoterap ię w ramach uspołeczn ion ej służby zdrowia, które wpływają negatywn ie na możliwość powszechn ego korzystan ia z solidn ej psychoterap ii. Pomimo tego, paradoksaln ie, psychoterap ia psychoa nalityczn a znajduje dla siebie miejsce w skąpej obecn ie rzeczywistości publiczn ej opieki zdrowotn ej i co rusz powstają nowe inicjatywy pozwalające różnym grup om pacjentów korzystać z leczen ia opartego na psychoa nalizie. Dowodzi to zarówno siły i skuteczn ości idei psychoa nalityczn ych, jak i determin acji ludzi pragnących zap ewn ić szeroki dostęp do tej skuteczn ej metody terap eutyczn ej. Chociaż rozwój sektora prywatn ego w psychoterap ii problemów emocjon alnych, rozwojowych i zaburzeń psychiczn ych nie może odp owiedzieć na potrzeby wszystkich pacjentów, ma jedn ak kilka pozytywn ych aspektów. Jedn ym z nich jest fakt coraz powszechn iejszego identyfikowan ia się psychoterap eutów z organ izacjami psychoterap eutycznymi, a nie wielozawodowymi instytucjami, na przykład szpitalami, w których komp leksowe szkolen ie psychoterapeutyczne nie jest możliwe. Dzięki temu wzrasta ranga towarzystw psychoterapeutycznych zajmujących się szkolen iem swoich członków i nadzorem nad nimi. Pon adto prywatn a praktyka pozwala na prowadzen ie intensywn ej i długoletniej pracy, stwarzając tym samym okazję do rzeteln ego poznan ia i przep racowan ia problemów pacjentów. Siła terap ii psychoa nalityczn ych tkwi właśnie w intensywn ej, cierp liwej, wnikliwej, systematyczn ej i długiej pracy. Rozwój psychoa nalizy man ifestuje się nie tylko we wzroście liczby prowadzon ych terapii analityczn ych, ale również w bogatym życiu naukowym, liczbie don iesień klin iczn ych, spotkań z udziałem psychoa nalityków, specjalistyczn ych konferencji i działalności wydawn iczej. Ta ostatn ia ma kap italn e znaczen ie zarówno dla pop ularyzowan ia psychoa nalizy, jak i dla rozwoju kwalifikacji oraz integracji środowiska profesjon aln ego. Obecn ie psychoa naliza w Polsce nie jest już tylko dziedziną psychoterap ii,
O
ale stała się faktem społeczn ym i kulturowym. Wykorzystuje się ją do wyjaśniania twórczości literackiej i artystyczn ej. Psychoa naliza intryguje i wzbudza wiele pytań dotyczących jej podstaw naukowych, efektywn ości, trudn ości nap otykan ych w trakcie postępowan ia terap eutyczn ego, czy też wyjaśnień, jakie dzięki niej można uzyskać. Poszczególne rozdziały nin iejszej książki mogą być traktowan e jako próba odp owiedzi na niektóre dylematy związane z tożsamością psychoa nalizy. Ponadto w każdym z nich znalazło się miejsce na rozp atrzen ie konkretn ego przypadku klin iczn ego. Rozważania dotyczące usytuowan ia i specyfiki psychoa nalizy są szczególnie mocn o zarysowan e w pierwszych trzech rozdziałach książki. W rozdziale czwartym i piątym staram się opisać, jak różne cechy psychologii pacjenta wpływają na kształtowan ie się kontaktu terap eutyczn ego, powodując albo stagnację, albo postęp w procesie analityczn ym. W rozdziale szóstym opisuję wpływ imp ulsów i fantazji destrukcyjn ych na marzen ia senn e oraz trudn ości w wykorzystywan iu tego typu snów w pracy analityczn ej. Rozdział siódmy włączyłem do tej książki z pewn ym wahan iem, pon ieważ dotyczy on mojej pracy prowadzon ej wiele lat temu, a od tego czasu moje techn iki i zap atrywan ia warsztatowe uległy znacznej zmian ie. Doszedłem jedn ak do wniosku, iż problem anoreksji u mężczyzn jest rzadko opisywan y, w związku z czym zauważyłem, że moje spostrzeżenia lubjyczące tych zagadn ień przyciągają uwagę, więc ostateczn ie uznałem, iż warto je opublikować. W rozdziałach ósmym i dziesiątym poruszam uniwersaln e problemy związane z rozwojem funkcji opiekuńczych i ze świadomością przemijan ia, podp ierając się materiałem klin iczn ym oraz inspiracjami płynącymi z literatury i filmu. W rozdziale dziewiątym zaś opisuję mechan izm tworzen ia się przestrzen i psychiczn ej nazywan ej utop ią, która stan owi wyraz dążeń integracyjn ych aparatu psychiczn ego wywołanych przez wyjątkowo traumatyczn e doświadczen ia. Poza drobn ymi wyjątkami nin iejsza książka jest zbiorem moich wykładów wygłaszan ych na przestrzen i ostatn ich lat. Specjaln e podziękowan ia kieruję do Gdańskiego Wydawn ictwa Psychologiczn ego za inspirację wydawn iczą, a Pani Karolin ie Bączek dziękuję za pomoc w redakcji tekstów. Dziękuję również Ewie, mojej żonie, za jej trafn e uwagi dotyczące wszystkich wersji roboczych i bezcenn e wsparcie. Pragnę też podziękować koleżankom i kolegom z trójmiejskiego środowiska psychoa nalityczn ego, a także z Poznan ia i Krakowa, za inspirującą współpracę. Wojciech Hańbowski Warszawa, grudzień 2012
ROZDZIAŁ
1
Bezpieczna metoda
ytuł tego rozdziału stan owi aluzję do tytułu dość głośnego filmu Niebezpieczna metoda z 2011 roku, opartego na wydarzen iach, które miały miejsce w początkach psychoa nalizy. Film nie tylko nawiązuje do wyp adków, które zapoczątkowały rozłam pomiędzy Zygmuntem Freudem a Carlem Gustavem Jungiem, ale oscyluje również wokół pytań stawian ych psychoa nalizie do dziś. Pytan ia te dotyczą tego, czy intensywn y kontakt pomiędzy leczącym a pacjentem nie wyzwala demonów, które – nieopan owan e – mogą dop rowadzić do destrukcyjn ych działań ze stron y ludzi zaa ngażowan ych w proces terap eutyczn y. W innej postaci owe pytan ia, stawian e najczęściej przez krytyków psychoa nalizy, dotyczą tak zwan ych naukowych podstaw tej metody. Pobrzmiewa w nich wątpliwość, czy proces psychoa nalityczn y jest dostateczn ie kontrolowan y przez stałe reguły i założenia naukowe. Właśnie temu zagadn ien iu chciałbym poświęcić nieco więcej uwagi, mając nadzieję na zidentyfikowan ie przyn ajmniej niektórych przyczyn uproszczon ych opin ii wyrażanych wobec terap ii opartych na założeniach psychoa nalityczn ych. Początek psychoa nalizy charakteryzuje się zarówno znaczącymi odkryciami, jak i dotkliwymi porażkami oraz komiczn ymi niekiedy zdarzen iami. W 1902 roku z inicjatywy Wilhelma Stekela odbyło się pierwsze psychoa nalityczn e zebran ie naukowe. Podczas środowych spotkań 1 w domu Zygmunta Freuda regularn ie dyskutowan o najrozmaitsze problemy klin iczn e i teoretyczn e (Gay, 2003). Pierwszymi uczestn ikami tych zebrań – oprócz Stekela i Freuda – byli między inn ymi: Max Kahan e, Rudolf Reitler, księgarz Heller, socjalista i psychiatra Alfred Adler, mechan ik Otto Rank, prawn ik Viktor Tausk oraz adwokat Hans Sachs. Potem do tego gron a dołączyli Paul Federn i Sandor Ferenczi. Bywał tam również ojciec małego Hansa Max Graf. Tematy wystąpień były różne. Czasami Freud dzielił się z uczestn ikami swoimi najn owszymi odkryciami, inn ym razem zaś wygłaszan o referaty, których treść niejedn okrotn ie była zaskakująca. Na przykład dermatolog i wen erolog Maksymilian Steiner opisywał zaobserwowan e u siebie objawy psychosomatyczn e występujące w okresie abstyn encji seksua ln ej, które ustąpiły po romansie, jaki miał z żoną przyjaciela imp otenta. Z kolei dr Rudolf von Urbantschitsch, dyrektor jedn ego z san ato-
T
riów, wygłosił referat pod tytułem Rozwój seksualny do zawarcia małżeństwa oparty na własnym pamiętniku, w którym opisan a została masturbacja i towarzyszące jej fantazje sadystyczn e. Freud w swoim komentarzu podziękował von Urbantschitschowi za podarowan ie grup ie cenn ego prezentu. Niezwykłe, a z dzisiejszego punktu widzen ia wręcz zabawn e, były również standardy szkolen ia. Na przykład Kazimierz Dąbrowski, znan y w Polsce twórca teorii dezintegracji pozytywn ej, otrzymał od Wilhelma Stekela w 1934 roku, a więc w czasach, kiedy szkolen ie psychoa nalityczn e było już dobrze zorgan izowan e, „certyfikat zaświadczający o jego znakomitej formie psychiczn ej i o tym, że nie musi przechodzić własnej analizy, aby prowadzić kuracje psychoa nalityczn e pacjentów” (Walewska, 2008, s. 241). W omawian ych czasach psychoa nalizę traktowan o jak obiektywną metodę, którą można stosować w każdych warunkach i wobec każdego, tak jak lekarstwo lub witamin y, które – działając swoim składem chemiczn ym – mogą być dowoln ie aplikowan e potrzebującym. Z tego względu Freud analizował swoją córkę Annę, a Ferenczi – Elmę, córkę swojej partn erki Gizelli Palos. W trakcie tej analizy Ferenczi zakochał się w swojej pacjentce i przerwał leczen ie, wysyłając Elmę do Wiedn ia na terap ię u Freuda. Po pewn ym czasie Freud orzekł, że Elma rozwinęła narcyzm w stopn iu uniemożliwiającym psychoa nalizę i zakończył pracę z nią. Pacjentka wróciła więc do Budap esztu, gdzie po pewn ym czasie kontyn uowała analizę z Ferenczim, który w tym okresie poślubił jej matkę. Z kolei pacjentka Junga Sabin a Spielrein w trakcie analizy rozwinęła wobec niego bardzo siln e uczucia, które nie zostały odp owiedn io rozp oznan e przez analityka. Jung miał z kobietą romans, który początkowo ukrywał, kłamiąc podczas konsultacji z Freudem i przeinaczając relacje z przebiegu terap ii. Historycy psychoanalizy wskazują na wiele motywów stopn iowego rozchodzen ia się dróg Freuda i Junga, bardzo znamienn a jest tutaj również wymowa dat. Jeszcze w 1910 roku Freud w swoim płomienn ym wystąpien iu nakłonił środowisko wiedeńskie do wybran ia Junga Prezydentem Międzyn arodowego Towarzystwa Psychoa nalityczn ego, a już w roku 1914 bez żalu przyjął jego rezygnację. Freud i większa część środowiska psychoa nalityczn ego byli zrażeni przywłaszczan iem sobie przez Junga odkryć Freuda i ich przeinaczan iem. Ten ostatn i zaczął mocno powątpiewać w rzeteln ość Junga po wizycie Sabin y Spielrein (Hayn al, 2002), a to przecież Freud defin iował psychoa nalizę jako dziedzinę wymagającą odwagi do mówien ia prawdy. Przez pierwsze trzydziestolecie ubiegłego wieku psychoa nalityczn y Wiedeń przyciągał wielu lekarzy i pacjentów z całego świata, w tym również Polaków. Najbardziej znan e postaci z okresu dwudziestolecia międzywojenn ego to wykształceni w Wiedn iu Gustaw Bychowski, Ludwik Jekels i Salomea Kempnerówna, a także urodzon e w Krakowie siostry Berta i Stefan ie Bornstein. Stefan ie, która po ślubie przyjęła nazwisko Windholzova, była pion ierem psychoanalizy w Czechach. Pon adto w Krakowie studiowała pochodząca z Nowego
Sącza żona Otton a Ranka – Bea ta. W sumie około dwudziestu pięciu psychoanalityków wykształcon ych przed II wojną światową w Wiedn iu miało polskie korzen ie, między inn ymi: Herman Nunberg, Helen e Deutsch, Max Schur, Wilhelm Reich i Eugen ie Sokoln icka. Spośród psychoa nalityków urodzon ych w Polsce, a wykształcon ych już po wojn ie, najbardziej znan ymi byli (lub jeszcze są): Hann a Segal, Esther Bick, Ruth Riesen-berg – Malcolm oraz Eman uel Berman. Także znan y brytyjski psychoa nalityk Victor Sedlak jest Polakiem urodzon ym w Anglii. Jedn ak mimo tego, że w okresie międzywojenn ym na teren ie Polski przebywało co najmniej kilku psychoa nalityków, to nie udało się w tym czasie założyć w kraju żadn ej organ izacji psychoa nalityczn ej ani rozp ocząć regularn ego szkolen ia. Hann a Segal, szukając w Warszawie możliwości szkolen ia psychoa nalityczn ego, rozmawiała z Bychowskim, który zasugerował jej wyjazd do Wiedn ia. Z pewn ością powody braku towarzystwa psychoa nalityczn ego w tamtych czasach były bardzo złożone. Zdaje się, że podstawowym była krucha jeszcze państwowość i większe przywiązan ie polskich psychoa nalityków do grup y wiedeńskiej niż chęć poszukiwan ia tożsamości z organ izacją na teren ie Polski. Można zaryzykować stwierdzen ie, że pomimo zniszczeń wojenn ych i ruchów emigracyjn ych myśl psychoa nalityczn a – paradoksaln ie – przetrwała w wielu koncepcjach polskiej psychiatrii. Jej wielki filar – profesor Tadeusz Bilikiewicz – podobn o przechodził własną psychoa nalizę podczas studiów w Zurychu, potem praktykował w Polsce, a tytuł jego pracy habilitacyjn ej brzmi Psychologia marzenia sennego. W połowie lat siedemdziesiątych XX wieku trzech psychiatrów: Jan Malewski, Michał Łapiński i Zbigniew Sokolik oraz żona tego ostatn iego, psycholog Maria Szostak-Sokolik, przeszło szkolen ia za gran icą – Malewski w Budap eszcie, a pozostali w Pradze. Jedn ak budowan ie organ izacji psychoa nalityczn ej w Polsce trwało bardzo długo. Dwaj liderzy – Malewski i Łapiński – wyemigrowali, a okres stan u wojenn ego wzbudzał wątpliwości przedstawicieli międzyn arodowych organ izacji psychoa nalityczn ych co do możliwości rozwoju psychoa nalizy w Polsce. Jeszcze pod kon iec lat siedemdziesiątych XX wieku w domu doktora Sokolika rozp oczęły się regularn e spotkan ia grup y, która nieco później dała początek Polskiemu Towarzystwu Rozwoju Psychoa nalizy. W środowych zebran iach tak zwan ej grup y Sokolika brali udział między inn ymi: Alicja i Marek Bobowscy, Czesław Dziekan owski, Wojciech Hańbowski, Józef Latoch, Marek Marzański, Iren a Pawlin a, Kajetan Zakrzewski i Marin a Zalewska. Oddzieln e semin arium prowadził doktor Łapiński. Pod kon iec lat osiemdziesiątych Elżbieta Bohomolec i Katarzyn a Walewska otrzymały status członka Międzyn arodowego Towarzystwa Psychoa nalityczn ego (Intern ation al Psychoa nalytical Association, IPA) oraz pierwsze po wojn ie certyfikaty uprawn iające do wykon ywan ia zawodu psychoa nalityka. Stopn iowo więcej osób zaczęło otrzymywać członkostwo IPA, a w 1997 roku utworzon e
zostało Polskie Towarzystwo Psychoa nalityczn e, które dzisiaj jest liczącą się w Europ ie organ izacją psychoa nalityczną. Kilka lat później powstało Polskie Towarzystwo Psychoterap ii Psychoa nalityczn ej.
Instytucjonalne uwarunkowania psychoterapii w Polsce oraz ich konsekwencje dla jej tożsamości i pozycji psychoanalizy
Dop iero od mniej więcej dwudziestu lat psychoterap ia rozwija się w Polsce w sposób wyraźnie wyodrębnion y, w ramach stowarzyszeń, które tworzą względnie jedn olite środowisko. Do niedawn a psychoterap ia i psychoterap euci funkcjon owali przede wszystkim jako część medyczn ego systemu opieki zdrowotn ej. Szkolen ie psychoterap eutyczn e obowiązkowo podlegało medyczn ym kryteriom zawodowym lub było skazan e na margin alizację. Klin iczn a codzienność sytuowała psychoterap eutów w interdyscyp lin arn ych zespołach, które określały problemy diagnostyczn e i terap eutyczn e wspólnym językiem. Przykładem właściwego postępowan ia medyczn ego jest umiejętne zdiagnozowan ie objawów i zastosowan ie działania, które dop rowadzi do ich wyelimin owan ia. Jedn akże to postępowan ie przen iesion e na grunt psychoterap ii grozi ryzykiem pomin ięcia złożonej psychologii, której rezultatem mogą być mechan izmy deza daptacyjn e i psychop atologiczn e wywołujące określone objawy. Herbert Rosenfeld (1952) opisał psychoa nalizę pacjenta z rozp oznan iem schizofren ii, który był leczon y przez wiele lat za pomocą najrozmaitszych metod. Zauważono, że w ostrej psychozie znacząca pop rawa wielokrotn ie następowała po zastosowan iu elektrowstrząsów. Rosenfeld wykrył, że pacjent traktował niektóre ze swoich agresywn ych zachowań lub fantazji jako wyjątkowo niszczące działania. Uważał, że musi za nie odp okutować karą śmierci. Elektrowstrząsy traktował więc jako zadawan ie śmierci, i zawsze przyn osiły mu one ulgę. W tej sytua cji trudn o jedn oznaczn ie rozstrzygnąć, co było podstawowym czynn ikiem terap eutyczn ym – zmian y fizjologiczn e wywołane podrażnien iem elektryczn ym czy gratyfikacja fantazji pokuty. Ścisła współpraca psychologii i psychoterap ii ze środowiskiem medyczn ym, często wręcz pod jego kierunkiem, oraz kon ieczn ość formułowan ia celów i opisu działań w języku zgodn ym z medycyną narzuciły psychoterap ii priorytet paradygmatu nauk przyrodn iczych, któremu podp orządkowan ych zostało wiele kryteriów i wartości nauk społeczn ych i human istyczn ych. Na przykład postępowan ie opierające się na tak zwan ej obserwacji uczestn iczącej, gdzie obserwowan y obiekt jest opisywan y za pomocą hip otez opartych na własnych odczuciach podmiotu, nie może spełnić wielu kryteriów mierzaln ości i powtarzal-
ności, przez co nie może uzyskać rangi obserwacji naukowej, chociaż stan owi cenn e źródło prawdziwych informacji o psychologii badan ego.
Psychologia nauki
Odn oszę wrażenie, że z powodu podp orządkowan ia psychologii i psychoterap ii inn ym naukom, które traktuje się jako zespół reguł weryfikujących psychoterapię, doszło do upośledzen ia rozwoju psychologii nauki. Przecież nawet najbardziej uniwersaln e prawa nauk przyrodn iczych są formułowan e przez ludzi, nie są więc wyłącznie obiektywn ym opisem rzeczywistości, ale również pochodną ludzkiej psychologii. Przykładem ludzkiego dążenia do posiadan ia wszechmocn ych narzędzi mających chron ić przed niep ewn ością mogą być niektóre poglądy Karla R. Popp era lub sposób ich wykorzystan ia przez wielu badaczy. Popp er uważał, że naukowe są tylko te twierdzen ia, które są wyp osażone w reguły falsyfikowalności. Trzeba jedn ak od razu dodać, że twierdzen iom nien aukowym (w tym rozumien iu) nie odmawiał walorów słuszności i pożytku. Zgodn ie z tym poglądem twierdzen ie: „Plan ety są ciałami, które poruszają się po lin ii eliptyczn ej” jest twierdzen iem naukowym, pon ieważ implicite jest w nie wpisan a reguła falsyfikowaln ości. Zatem ciało, które nie porusza się po lin ii eliptyczn ej, nie jest plan etą. Czy jedn ak w praktyce odkrycie ciała planeto-idaln ego nieporuszającego się po lin ii eliptyczn ej skłoni naukowca do porzucen ia tej teorii? Ten prosty przykład niep rzestrzegan ia reguły Popp era jest powszechn ie spotykan y, co prowadzi do postawien ia pytan ia o to, czy wiara w istn ien ie pewn ych, obiektywn ych podstaw naszego postępowan ia nie jest formą iluzji, która zmierza do redukcji lęku przed niep ewn ością, relatywizmem i uczuciem bezradn ości? Freud (2001/2009), przedstawiając koncepcję fetyszyzmu, wskazywał na istotn e znaczen ie lęku kastracyjn ego dla formowan ia się ekscytacji fetyszem. Dowodził, że trauma związana z rozp oznan iem bytów bez pen isa jest łagodzona obcowan iem z obiektem zastępczym. Brak pen isa jest dostrzegan y, ale nie wzbudza lęku, gdyż cały aparat psychiczn y jest w stan ie ekscytacji związan ej z istotn iejszym inn ym obiektem. Na gruncie tej koncepcji fetyszyzacja w nauce może być rozumian a jako unikan ie doświadczan ia gran ic w poznawan iu lub świadomości złożonej natury tego, co jest poznawan e, na rzecz fascyn acji i ekscytacji poglądem, który upewnia, że posiadamy narzędzie doskon ałe, mierzące, co trzeba, a rzeczy niemierzaln e są bytami wątpliwymi. Melan ie Klein (2007), opisując rozwój w postrzegan iu, który polega na ruchu
od widzen ia obiektów częściowych do całościowych, nazwała ów proces przejściem od pozycji schi-zoidaln o paran oidaln ej do pozycji dep resyjn ej. Pokazała też, jak pierwsze doświadczen ia w spostrzegan iu odrębności ukochan ych obiektów budzą lęk i uczucie utraty. Pon adto wskazała, jak dostrzeżenie tego, że obiekt jest zewnętrzny, rządzi się niezależnym życiem i podlega własnym, skomp likowan ym regułom – godzi w omnip otencję podmiotu, który może się wycofać do pozycji schizoidaln o-paran oidaln ej dającej doświadczen ie całkowitej kontroli nad obiektem teraz przeżywan ym jako część self. Z podobn ym mechan izmem można się spotkać w postępowan iu badawczym. Jeśli badan a rzeczywistość rozczarowuje swoją niejedn olitą, nieuchwytną w precyzyjn ych kan on ach naturą, to może powstać tendencja do takiego sposobu patrzen ia na badan y obiekt, aby był on precyzyjn ie określony. W takiej sytua cji badan y obiekt jest bardziej dostępny, pon ieważ jego natura została zniekształcona przez perspektywę badacza.
Kłopoty z postmodernizmem
Postmodern izm, czyli postn owoczesność, powstał jako nurt kontestacji modernizmu – nowoczesności rozumian ej jako fascyn acja globaln ymi zasadami pretendującymi do rangi praw obiektywn ych. Poglądy i man iery postmodern izmu, początkowo pojawiające się w sztuce, literaturze i krytyce, przedostały się do nauki, gdzie przybrały postać sprzeciwu wobec nowoczesności rozumian ej jako dążenie do wyp osażenia wszystkich dyscyp lin w jedn olite kryteria weryfikacji założeń naukowych. Postmodern izm zap rop on ował wprowadzen ie relatywizmu, który może być rozumian y jako przyznan ie każdej dyscyp linie naukowej odrębnych kryteriów weryfikowan ia swoich założeń. Niestety, ten sam relatywizm może w skrajn ych przyp adkach prowadzić do solipsyzmu, który uzasadn ia każdy punkt widzen ia i każdy obraz rzeczywistości tworzon y przez narzędzie opisujące tę rzeczywistość. David Bell, ostrzegając przed nadmierną fascyn acją postmodern istyczn ym relatywizmem, daje przykład analityczn ego pacjenta, który wrócił wcześniej z podróży i zastał żonę z nieznajomym mężczyzną. Po drobn ej awanturze zaczął sobie wyrzucać brak taktu i analizując cały incydent, doszedł do wniosku, że znowu odezwały się jego dziecięca zazdrość i niep rzep racowan a rywalizacja z ojcem, która kazała mu interp retować zaistn iałą sytua cję od razu w kategoriach zdrady. Jeden z moich pacjentów rozp oczął analizę tuż po tym, jak jego małżeństwo omal się nie rozp adło z powodu romansu, w który mężczyzna wdał się pomimo tego, że autentyczn ie kochał swoją żonę. Kryzys został przezwyciężony, ale dorosły syn nie mógł wybaczyć ojcu zdrady i zerwał z nim kontakt, jedn ocześnie wyp omin ając mu przy każdej okazji, że przez swój postępek całkowicie pozbawił się autorytetu. Pacjent wykon ał wraz z żoną wiele kroków nap rawczych, dzięki czemu stary romans nie byłby już dokuczliwy, gdyby nie regularn e odświeżanie go przez syna, którego nieświadomie i milcząco wspierała matka (przyn ajmn iej na to wyglądało). Sam romans również był dokładn ie analizowany, więc pacjent mógł zrozumieć, że zarówno kontakt z młodą kobietą, jak i filozofia, która mu tę więź ułatwiła, przyn osiły ekscytację działającą jak antydep resant. Mężczyzna zrozumiał też, że ta sama ekscytacja pozbawiła go jedn ak uczucia godn ości i lojaln ości, w konsekwencji nasiliła dep resję, a w dodatku wywołała rodzinn y kryzys. Poczucie winy, które ogarnęło pacjenta, osłabiło wszelki krytycyzm jego myślen ia iw rezultacie nie był w stan ie dostrzec przesady w tym, jak odn osił się do niego syn. W swojej opin ii uczyn ił tak wiele
zła, że nie pozostawało mu nic inn ego, jak tylko czekać na przełom w uczuciach syna. Nie był w stan ie zwrócić uwagi ani jemu, ani żonie, że od pewn ego czasu jest właściwie torturowan y przez syna, który dzięki temu zyskuje poczucie moraln ej wyższości nad ojcem. Przytoczę też inny przykład – z historii okulistyki, który jest pomocn y, pon ieważ ilustruje zniekształcen ia subiektywizmu pochodzącego z gran icy obszaru psychologii i fizjologii. Władysław H. Melan owski (1972) przywołuje spostrzeżenia francuskiego okulisty Jea na Jan in a, który w 1772 roku w książce o chorobach oczu opisał przyp adek zaćmy. Melan owski pisze: Przede wszystkim autor zaczął od stwierdzenia, że 22-letnia pacjentka, widząc od urodzenia tylko światło, nie zdawała sobie sprawy ze swego kalectwa i wcale nie pragnęła operacji, gdyż jak powiedział Newton „nie można być nieszczęśliwym z powodu braku dóbr, o których w ogóle nie ma się pojęcia”. W 15 dni po udanej obuocznie dokonanej operacji pokazano chorej zap aloną świecę. Wywołało to wielkie jej przerażenie i zaciśnięcie skurczowe powiek. Dop iero gdy pacjentka nieco się uspokoiła, ponowiono próbę i przekonano się, że chociaż zachwycił ją widok światła, to jednak samego przedmiotu nie rozp oznała. Przekonano się też, że rozp oznawanie przez nią barw, a szczególnie barw mieszanych, przedstawia wiele do życzenia. Musiała ona uczyć się każdej nazwy barwy i każdego szczegółu przedmiotu. Pomocny w tej nau ce był dotyk, który pozwalał jej sprostowywać wrażenia dostarczane przez nowy dla niej zmysł wzroku, ale często tego, co uprzednio poznawała dotykiem, nie była w stanie rozpoznać wzrokiem. Jeśli chodzi o barwy, ani dotyk, ani uprzednie doświadczenie oczywiście nic jej nie dawały. W ogóle zmysł wzroku przyniósł jej tylko nowe wrażenia barwnych obrazów, których interp retacji musiała się dop iero uczyć” (Melanowski, 1972, s. 147-148).
Mam wrażenie, że te bardzo krótkie – dla jedn ych być może zabawn e, a dla inn ych dramatyczn e – przykłady dobrze ilustrują niebezp ieczeństwo totaln ego relatywizmu, według którego każdy subiektywn y punkt widzen ia może być uprawn ion y. Freud zap rop on ował model ludzkiego aparatu psychiczn ego, jak również pierwszą naukową metodę badan ia jego treści i funkcjon owan ia. Metoda skrupulatn ego i systematyczn ego badan ia woln ych skojarzeń w gruncie rzeczy jest prop ozycją obserwacji naukowej. We względnie stałych warunkach przep rowadzan ia sesji, jakie dają podstawy psychoa nalityczn ych ram terap eutyczn ych (setting), systematyczn ie (w miarę możliwości codzienn ie) przez bardzo długi czas badan e są wyp owiedzi pacjenta, które informują o jego odczuciach, spostrzeżeniach, wierzen iach i przemyślen iach. W ciągu długotrwałej terap ii czy badan ia można oddzielić elementy powtarzające się od epizodyczn ych. Liczn e skojarzenia pacjentów – lub ich brak, który notabene również stan owi szczególną formę skojarzen ia – pozwalają osadzić treści komun ikowan e przez pacjentów w szerszym kontekście ich funkcjon owan ia. W rezultacie „przyp adkowe” dysfunkcjon aln e treści psychiczn e, na przykład objawy, zostają usytuowan e w kontekście swojej gen ezy i pełnion ych przez siebie funkcji. Freud zauważa, że każda treść psychiczn a jest pochodną spostrzeżeń lub doznań zewnętrznych i/lub wewnętrznych, a każda z tych treści dzięki procesowi skojarzen iowemu może być usytuowan a w logiczn ym ciągu znaczen iowym. Jedn ak już pierwsze doświadczen ia psychoa nalizy dowiodły, że ten proces jest
ze swej natury zniekształcony obecn ością badacza, lekarza, analityka. Freud odkrył, że obecn ość psychoanalityka nie jest obojętna dla pacjenta, powodując zniekształcen ie jego doznań i spostrzeżeń pop rzez sposób odbioru analityka przez pacjenta. To odkrycie zap oczątkowało drugą prop ozycję naukowego badan ia umysłu ludzkiego, a mian owicie badan ie wpływu, jaki wywiera terap euta na pacjenta. W tym miejscu pominę inny ważny nurt współczesnej psychoanalizy, w którym bada się wpływ badan ego na badającego (przeciwp rzen iesien ie). Freud dowiódł, że stosun ek pacjenta do analityka może stan owić źródło wiedzy o wewnętrznym życiu psychiczn ym pacjenta, może też być pomocn y w zrozumien iu zarówno zakłóceń, jak i udogodn ień procesu psychoa nalityczn ego. Krótko mówiąc, Freud zap rop on ował metodę pracy terap eutyczn ej i postępowan ia badawczego, w którego ramach równolegle z odsłanian iem kontekstu, w jakim osadzon e są treści psychiczn e badan ego, bada się jest sposób, w jaki ten przyjmuje lub odrzuca powstałe wnioski. Tak oto psychoa naliza jest stałą obserwacją własnego przebiegu. Mamy tu zatem do czyn ien ia z metodą, w której ramach w sam proces badawczy wkomp on owan y jest sposób refleksji nad tym procesem. Pozytywistyczn i krytycy psychoa nalizy odmawiają jej naukowości ze względu na ogran iczoną emp iryczną sprawdzaln ość jej twierdzeń. Jedn ak większość klin iczn ych obserwacji analityczn ych nie aspiruje do rangi praw uniwersaln ych, pon ieważ proces analityczn y za każdym razem dowodzi, iż indywidua ln a psychologia jest tak uwarunkowan a biografią i osobistą strukturą, że bardzo istotn e pod względem klin iczn ym niua nse są trudn e – lub wręcz niemożliwe – do standaryzacji w ramach kan onów paradygmatu pozytywistyczn ego. Kryteriami naukowymi właściwymi psychoa nalizie są: zasady obserwacji i komun ikowan ia tych obserwacji w optymaln ych, stałych warunkach sprzyjających swobodn ej eksp resji myśli i fantazji oraz (przede wszystkim) zasada stałego opisywan ia i weryfikowan ia procesu poznawczego. Zgodn ie z paradygmatem pozytywistyczn ym to za mało, aby uznać psychoa nalizę za naukę, ponieważ opisan e tutaj reguły obowiązujące w postępowan iu klin iczn ym nie mają przełożenia na wyższy szczebel. Oznacza to, że twierdzen ia psychoa nalityczn e nie mogą być opisan e za pomocą reguł, które wskazywałyby, kiedy owe twierdzen ia można uznać za prawdziwe, a kiedy za fałszywe. W tym momencie postmodern izm oferuje prawdziwe i cenn e spostrzeżenia oraz pomocn e prop ozycje rozwiązań. Przede wszystkim zwraca uwagę na to, że wszelka wiedza naukowa ma swoje ogran iczen ia. Sugeruje pon adto, że w związku z tym warto zrezygnować z aspiracji do budowan ia praw uniwersalnych, które będą oparte na wspólnych dla wszystkich dyscyp lin kan on ach. Dlatego też nauka powinn a być polem porozumien ia co do ogran iczon ych obszarów jej poznawan ia, a każda dyscyp lina w ramach swojego obszaru powinna mieć sprecyzowan e reguły postępowan ia badawczego specyficzn e dla dan ej
dziedzin y. Jurgen Habermas postuluje również, aby te reguły nie były dowoln ie zastępowan e standardami z inn ych dyscyp lin (zob. Szacki, 2005). Bez wątpien ia w pewn ym uproszczen iu można powiedzieć, że specyficzn e metody psychoa nalizy to obserwacja oraz obserwacja tej obserwacji. Nie starałem się opisywać w nin iejszej książce dobrze znan ych wartości klin icznych terap ii analityczn ych. Przede wszystkim zależało mi na wskazan iu niektórych instytucjon aln ych, historyczn ych i psychologiczn ych przyczyn uprzedzeń i wątpliwości wyrażanych wobec psychoa nalizy. W szczególności zaś zwracam uwagę na mechan izmy rozp owszechn ion ego zwyczaju uwiarygodn iania dyscyp lin human istyczn ych, do jakich należą terap ie i teorie analityczn e, za pomocą kryteriów zapożyczon ych z nauk przyrodn iczych.
Literatura cytowana
Freud, S. (2001). Fetishism (1927). W: S. Freud, J. Strachey, A. Freud, A. Strachey, A. Tyson (red.), The standard edition of the complete psychological works of Sigmund Freud. T. 23: 1927-1931. Przeł. J. Strachey. London: Vintage [Freud, Z. (2009). Fetyszyzm (1927). W: Z. Freud, Psychologia nieświadomości. Przeł. R. Reszke. Warszawa: Wydawn ictwo KR]. Gay, P. (2003). Freud: życie na miarę epoki. Przeł. H. Jankowska. Poznań: Zysk i S-ka. Hayn al, A. E. (2002). Disappearing and reviving: Sandor Ferenczi in the history of psychoanalysis. London – New York: Karn ac. Klein, M. (2007). Uwagi na temat niektórych mechan izmów schizoidaln ych (1946). W: M. Klein, Pisma. T. 3: Zawiść i wdzięczność oraz inne prace z lat 19461963 (s. 1-25). Przeł. A. Czown icka, H. Grzegołowska-Klarkowska. Gdańsk: GWP. Melan owski, W. H. (1972). Dzieje okulistyki. Warszawa: PZWL. Rosenfeld, H. (1952). Notes on the psycho analysis of the sup erego conflict of an acute schizop hren ic patient. The International Journal of Psycho-Analysis, 33(2), 111-131. Szacki, J. (2005). Historia myśli socjologicznej. Warszawa: Wydawn ictwo Naukowe PWN. Walewska, K. (2008). Terap ia psychoa nalityczn a w Polsce. W: Z. Rosińska, J. Michalik, P. Bursztyka (red.), Freud i nowoczesność (s. 233-244). Kraków: Universitas.
ROZDZIAŁ
2
Psychoanaliza i psychoterapia analityczna
ygmunt Freud (1958), formułując zasady settingu psychoa nalityczn ego, bardzo dużą wagę przywiązywał do ustaleń czasowych i fin ansowych. Podkreślał kon ieczn ość oddan ia pacjentowi do dysp ozycji stałych godzin, zarezerwowan ych dla dan ej osoby niezależnie od jej obecn ości, a także określan ia psychoa nalizy jako terap ii, której czas trwan ia zależy od pacjenta – z możliwością wyrażenia opin ii przez lekarza, jeśli według niego decyzja o przerwan iu byłaby pochopn a. Pon adto Freud rekomendował przyjmowan ie pacjentów sześć razy w tygodniu. Hon orarium w miarę możliwości powinn o być ustalon e zgodn ie z potrzebami lekarza i nie mieć charakteru filantrop ijn ego. Leczący powin ien więc być uczciwy w komun ikowan iu warunków fin ansowych i nie dać się zwieść fałszywemu wstydowi, pon ieważ ma do zaoferowan ia metodę, która może być pomocn a. Płatność powinn a być regulowan a raz w miesiącu. Freud przywiązywał dużą wagę do stworzen ia takiej atmosfery, która pozwoli na wyp owiadan ie w nieskrępowan y sposób wszystkich myśli i skojarzeń pacjenta, leczącemu zaś polecał interwen iowan ie woln e od ocen y i sugestii. Pytany o najbardziej odp owiedn i moment dla interp retacji ujawn iającej nieświadome treści odp owiadał, że powinn a ona nastąpić wtedy, gdy terap euta ma pewność, że chory jest dostateczn ie mocn o związany z lekarzem. Z dzisiejszej perspektywy można to rozumieć bardzo szeroko – zarówno jako zalecen ie, aby interp retować przen iesien ie, jak i jako przestrogę przed ignorowan iem faktu, że krańcowo negatywn e przen iesien ie może utrudn iać analityczn e funkcjon owanie lekarza. Na temat pozycji pacjenta i analityka pisał:
Z
trzymam się wariantu, w którym pacjent leży na sofie, a ja siedzę za nim, niewidoczny. Ten zwyczaj ma charakter historyczny; jest pozostałością metody hipnotycznej, z której psychoanaliza wyrosła. Niemniej jednak z wielu powodów zasługuje na kontynuację. Pierwszy z nich ma charakter osobisty i nie musi być dzielony ze mną przez wszystkich. Nie mogę wytrzymać patrzenia się na mnie przez osiem lub więcej godzin dziennie. Ponieważ słucham moi ch pacjentów, to również poddaję się chwilowym ekspresjom moi ch nieświadomych myśli. Nie życzyłbym sobie, aby wyraz mojej twarzy dawał pacjentowi materiał do interp retacji albo wpływał na to, co ma mi powiedzieć. Pacjent zazwyczaj odczuwa konieczność przysposobienia się do tej pozycji jako niewygodę i przeciwstawia się temu, zwłaszcza wtedy, gdy
instynkt oglądactwa (scop op hilia) odgrywa znaczącą role w jego nerwicy. Niemniej jednak nalegam na realizowanie tej procedury po to, aby zap obiec nieu chwytnemu mieszaniu się przeniesienia ze skojarzeniami pacjenta i wydobyć przeniesienie, pozwalając mu rozwijać się do ostrej postaci oporu. Wiem, że wielu analityków pracuje w odmienny sposób, ale nie wiem, czy to odstępstwo jest bardziej związane z pragnieniem odmiennego postępowania, czy też mają z tego jakieś korzyści (Freud, 1958/2007, s. 155-156).
Z biegiem czasu przybywało literatury na temat znaczen ia ram terap eutycznych dla procesu psychoa nalityczn ego, pon adto wiele odkryć i założeń psychoanalizy stosowan o w warunkach odmienn ych od tych, które zalecał Freud. Często gran ica pomiędzy psychoa nalizą a psychoterap ią psychoa nalityczną ulegała zatarciu. Otto F. Kernberg uważał, że w przyp adku wielu pacjentów typu borderlin e pomocn e może być zastosowan ie pewn ych inn owacji w settingu. Pisał: W moim przekonaniu u większości pacjentów prezentujących organizację osobowości „z pogranicza” bardziej wskazana jest zmodyfikowana procedura analityczna lub eksp resyjna psychoterap ia psychoanalityczna niż klasyczna analiza. To eksp resyjne podejście powinno obejmować stałą pracę interp retacyjną z tymi działaniami obronnymi, które odbijają się w przeniesieniu negatywnym i przyczyniają pośrednio lub bezp ośrednio do osłabienia siły Ego (Kernberg, 1968, s. 603).
Badacz sugerował też, że w liczn ych przyp adkach niezbędne może się okazać wprowadzen ie takich parametrów jak wykorzystan ie hospitalizacji lub inn ych czynn ików środowiskowych, gdy zewnętrzne działania pacjenta sprzyjają ustabilizowan iu się czerp an ia gratyfikacji z zachowań patologiczn ych. W ramach terap ii pomocn e może być, między inn ymi, ustalen ie warunków blokujących agresję niewerbalną w trakcie sesji bądź limitów czasowych. Trudn o jedn ak przyjąć zalecan e przez Kernberga inn owacje jako kryteria różnicujące psychoa nalizę od psychoterap ii psychoa nalityczn ej. Wielu autorów opisuje pracę zawierającą wiele modyfikacji techn iczn ych, które nie wydają się zmien iać najbardziej istotn ych elementów psychoa nalizy. Herbert Rosenfeld (1952) opisywał pracę ze schizofren ikami, których odwiedzał w szpitalu sześć razy w tygodniu, a sesje trwały półtorej godzin y i odbywały się w nietyp owych gabin etach. Jego wiedza o funkcjon owan iu pacjenta była w pewn ym stopn iu wspomagan a rap ortami person elu, pon adto czasami kontaktował się w sprawach organ izacyjn ych z rodziną pacjenta. Alicja Bobowska i Ewa Wojciechowska (1995) przedstawiły analizę pacjentki schizofren iczn ej prowadzoną w ośrodku uspołeczn ion ej służby zdrowia, gdzie w okresie wyjątkowo długiej przerwy wakacyjn ej pacjentka spotykała się z inną analityczką, co prawdop odobn ie uchron iło ją od dekomp ensacji psychotyczn ej. W tym i w inn ych przyp adkach pomimo zastosowan ia wielu interwencji i elementów techn iczn ych dalekich od analizy prowadzonej w warunkach prywatn ego gabin etu z pacjentami neurotyczn ymi podstawowe właściwości psychoanalizy nie zostały zniekształcone, a kwestia nazwy – czy była to jeszcze psychoanaliza, czy już psychoterap ia – pozostaje kwestią umowną. Wprowadzen ie psychoa nalizy do instytucji, a także uzyskan ie wsparcia szpi-
taln ego dla pracy z trudn ymi pacjentami zarówno przyczyn iło się do wzmocnien ia efektów klin iczn ych, jak i umożliwiło poznan ie wielu groźnych mechanizmów. Leslie Sohn (1997), pracując z krymin alistami, zaobserwował wiele istotn ych uwarunkowań gwałtu, zabójstwa lub samobójstwa. Między inn ymi zwrócił uwagę na to, że ataki fizyczn e były następstwem przejściowego lub stałego zan iku zdoln ości projekcyjn ych opisywan ych pacjentów. Na przykład badacz przytacza przyp adek mężczyzny, który przez długi czas zachowywał równowagę psychiczną dzięki halucyn acjom, w których jego przyjacielem był znan y rockman i gwiazda muzyki pop. Załaman ie się tych halucyn acji wywołało dep resję, która nie mogła znaleźć obiektu, w jakim mogłaby zostać umieszczon a, w wyn iku czego znalazła ujście w ataku fizyczn ym na przyp adkowego starszego mężczyznę. Sohn nie wnika w przyczyn y powstan ia tego stan u halucyn acyjn ego, lecz wskazuje na to, że dopóki nie został on zakłócony przez nieokreślone bliżej czynn iki (atak dep resji endogenn ej lub neuroleptyki bądź jakieś wydarzen ie zewnętrzne), dopóty funkcjon owan ie pacjenta było stabiln e. Jakiś czas temu prowadziłem w warunkach szpitaln ych psychoterap ię ogromn ego, siln ego mężczyzny. Przebył on wiele hospitalizacji w inn ych placówkach z powodu prób samobójczych lub zagrożenia, jakie stan owił dla innych osób. Również podczas tego leczen ia pacjent zaczął się obawiać, że może zrea lizować własne plan y polegające na zagazowan iu spalin ami samochodowymi siebie, swojej żony i jej dziecka. Pon adto dokuczały mu natrętne fantazje seksua ln e. Pomimo dobrego kontaktu podczas sesji w szpitalu wzbudzał lęk. Obawian o się agresji fizyczn ej z jego stron y, zaczęto więc rozważać możliwość przen iesien ia mężczyzny do szpitala o obostrzon ym rygorze. Z wywiadu środowiskowego dowiedziałem się, że żona pacjenta w tajemn icy przed nim podjęła decyzję o rozwodzie i wraz z adwokatem czekała na „odp owiedn i moment”. Wydawało mi się, że pacjent wyczuwał tę sytua cję, ale nie znając szczegółów, borykał się z „bezimienn ym niep okojem i lękiem”, które próbował przen osić na otoczen ie. W związku z tym miałem wrażenie, że obawy otoczen ia i groźba ataku byłyby bezp odstawn e, jeśli tylko pacjent mógłby dostać wgląd w to, co się rzeczywiście dzieje. Tymczasem jedn ak sytua cja w szpitalu stawała się analogiczn a do tej w domu pacjenta, gdyż kierown ictwo placówki zaczęło rozważać „rozwód” z owym mężczyzną. Pacjent stawał się coraz bardziej niespokojn y i nalegał, by lekarz podał mu leki, które stłumią jego agresywn e i seksua ln e fantazje. Kiedy interp retowałem jego poczucie umieszczan ia bezradn ych, niep ewn ych, przelęknion ych i niespokojn ych części w otoczen iu, a także identyfikowan ie się z co prawda okrutn ym i szalon ym, ale za to siln ym obiektem, pytał mnie, czy to tylko krea cja, czy też rzeczywistość. Szczerze mu odp owiadałem, że jest niespokojn y, pon ieważ nie wie, czy jego krea cja nie stan ie się rzeczywistością. W końcu mężczyzna został przen iesion y do inn ego szpitala, a ja do dziś nie jestem pewien, czy fakt, że ludzie bali się tego pacjenta, był rezultatem siln ej identyfikacji projekcyjn ej jego własnego lęku, czy mieliśmy raczej do czyn ien ia
z niep owodzen iem projekcji i poszukiwan iem przez pacjenta możliwości pozbycia się dep resji i lęku pop rzez fizyczn e działanie, którego ludzie się obawiali. Powrócę teraz do różnic pomiędzy psychoa nalizą a psychoterap ią analityczną. Pod kon iec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku w ramach IPA powstała Komisja do spraw Psychoa nalizy i Terap ii Sprzymierzon ych (Committee on Psychoa nalysis and Allied Therap ies, COPAAT; zob. Adams-Silvan, 2002), a jedn ym z jej celów była próba zdefin iowan ia wspomnian ych różnic. Na pan elu podczas kongresu w Nicei (zob. Adams-Silvan, 2002) zap rezentowan o dwa wyrażane powszechn ie w tej kwestii stan owiska. Pierwsze z nich utrzymuje, że psychoa nalityk praktykuje psychoa nalizę niezależnie od settingu lub częstotliwości sesji, jeśli tylko jego praca koncentruje się na przen iesien iu, obron ach, nieświadomych funkcjach i inn ych podstawowych koncepcjach analitycznych – w jakimkolwiek stopn iu i w odn iesien iu do każdego pacjenta. Natomiast wedle drugiego poglądu psychoa naliza charakteryzuje się specyficzn ym settingiem, którego ważną częścią jest częstotliwość sesji, oraz tym, że jest procesem dogodn ym jedyn ie dla pacjentów ze strukturą neurotyczną. Zap rezentowan e stanowiska są oczywiście pewn ymi modelami, pomiędzy którymi rozciąga się kontin uum tego, co robią psychoa nalitycy i jak to nazywają. Według mnie częstotliwość sesji jest niezwykle ważnym czynn ikiem konstytuującym zarówno ramy pracy terap eutyczn ej, jak i – przede wszystkim – jej treść. Moje obserwacje skłaniają mnie do wyciągnięcia wniosku, że kontaktowan ie się z analitykiem cztery lub pięć razy w tygodniu uruchamia u pacjenta i analityka takie fantazje, obron y i doświadczen ia kontaktu całościowego, które są rzadko osiągaln e w inn ych warunkach. Esther Bick (2002a; 2002b) sugerowała, że u dziecka pierwotn e procesy rozszczep ien ia i identyfikacji projekcyjn ej są pop rzedzon e doświadczen iem zamknięcia w okalającej strukturze, jakie na poziomie cielesnym daje skóra. Jej obserwacje dowodziły, że odp owiedn ia opieka doznawan a przez dziecko tuż po urodzen iu, czyli zabiegi pielęgnacyjn e, dotyk, kontakt z sutkiem i wiele inn ych relacji z matką, przyn osi mu doświadczen ie objęcia i opan owan ia przeżycia rozp adan ia się. Dop iero to stwarza przestrzeń, w której mogą się konstytuować obiekty wewnętrzne, a wraz z nimi mechan izmy rozszczep ien ia i identyfikacji projekcyjn ej. Badaczka przytacza między inn ymi obserwację pewn ego niemowlęcia, które zaczyn ało się trząść po zdjęciu kaftan a. Pozorn ie wydawać się mogło, że było to spowodowan e zimn em, jedn ak po dotknięciu wacikiem trzęsien ie ustąpiło, przez co można wnioskować, że fizyczn y kontakt z obiektem zlikwidował niewygodę, której przyczyną był prawdop odobn ie lęk lub doznan ie rozp adan ia się. Bick uważała, że w warunkach klin iczn ych odp owiedn ikiem skóry jest setting, który zakreśla przestrzeń dla uaktywn iających relacji z obiektami wewnętrznymi. Co prawda można w tym miejscu stwierdzić, że wszelkie regularn e ramy terap eutyczn e z jedn ej stron y przyn oszą doświadczen ie ogarn ięcia,
z drugiej zaś skłaniają do projektowan ia w powstałą przestrzeń wewnętrznych konfliktów, jedn ak logiczn ie rzecz biorąc, pełniejszy czasowo i przestrzennie setting uruchamia bardziej intensywn e mechan izmy projekcyjn e. Ramy terap eutyczn e zorgan izowan e na podstawie czterech lub pięciu sesji tygodniowo dają pole do ujawn ian ia się wszelkich konfliktów, obron i fantazji klaustrofobiczn ych, które – w związku z dużą intensyfikacją kontaktu – dotykają zarówno analizanta, jak i analityka. Henri J. Rey (1988), rozwijając koncepcję klaustro-agorafobiczn ego dylematu, pierwszy chyba zwrócił uwagę na to, że poczucie bliskości obiektu uruchamia procesy projekcyjn e zmierzające do osadzen ia w nim dokuczliwych fragmentów własnego self. Można zatem przyjąć, że bardzo częsty kontakt terap eutyczn y stwarza ramy czasowo–przestrzenn e, w których pierwotn e procesy pacjenta mogą się ujawn iać wobec analityka ze szczególną mocą. Alicja Bobowska (1991) opisała fragment analizy pacjenta, który na piątkowej sesji zagroził popełnien iem samobójstwa, jeśli w pon iedziałek nie uzyska od psychoa nalityczki zgody na romans z nią. Z kolei w pon iedziałek mężczyzna nie był już w ogóle zainteresowan y tą sprawą. Mimo że w dalszej analizie udało się przedyskutować to, jak ów szantaż chron ił pacjenta przed uczuciami sep aracji podczas weekendu, to od piątku do pon iedziałku cała sprawa działa się w wymiarze pozaa nalityczn ym. Pacjent uważał, że złożył, a analityk – że dostała, konkretną prop ozycję. Chociaż podobn e zachowan ia można zaobserwować również w przebiegu psychoterap ii, to ogólnie mniejsza liczba sesji tygodniowo raczej osłabia siłę projekcji i traumy sep aracyjn ej pacjenta. W mojej opin ii przede wszystkim wynika to z doświadczan ia mniejszej siły zawieran ia ram terap eutyczn ych. Pacjent „zmuszon y” do rzadszych spotkań wytwarza zastępcze obiekty konten erujące, rozwija rea kcje obronn e przybierające niekiedy postać sztuczn ej skóry (fałszywego self), przez co materiałem dostępnym na następnych sesjach często są owe rea kcje obronn e. Nie twierdzę, że prowadzi to do „fałszywej analizy/terap ii”. Wręcz przeciwnie, uważam, że nawet jeśli przedmiotem analizy są obron y pacjenta, to w dalszym ciągu funkcja rozumien ia, łączen ia różnych stanów umysłu, faktów biograficzn ych i sytua cyjn ych działa jako czynn ik terap eutyczn y, który może być przez pacjenta introjektowan y. Na podstawie materiału klin iczn ego z psychoterap ii pacjenta prowadzon ej raz w tygodniu w ramach poradn i oraz psychoa nalizy inn ego pacjenta chciałbym przyjrzeć się różnicy w relacji terap eutyczn ej w zależności od tworzących ją ram pracy. Pacjent prowadzon y w ramach psychoterap ii – Pan A – w opisywan ym okresie miał niecałe 40 lat i przygotowywał się do rozp oczęcia szkolen ia w zakresie interwencji kryzysowych. Na psychoterap ię zgłosił się już przedtem z powodu dokuczliwych ataków pan iki, które zaczęły się pojawiać cztery lata wcześniej po ślubie z kobietą pochodzącą z inn ego kontyn entu (ten sam przyp adek opi-
sałem w pop rzedn iej książce; zob. Hańbowski, 2007). Mężczyzna wychowywał się w niezwykle traumatyczn ych warunkach. Kiedy miał rok, jego matka zastrzeliła ojca w trakcie pijackiej awantury i została skazan a na trzy lata więzien ia. W tym czasie trójka jego przyrodn iego rodzeństwa została oddan a pod opiekę rodzin y ojca, a on i nieco starsza siostra pozostawali pod opieką różnych rodzin adopcyjn ych. Po wyjściu matki z więzien ia wyjechali do inn ego kraju. Matka dużo piła, w domu dochodziło do awantur i różnego rodzaju nadużyć, dlatego pacjent często musiał się barykadować przed nią w swoim pokoju. Matka zmarła kilka lat przed ślubem pacjenta, a pod kon iec życia ich stosunki uległy znaczn ej poprawie. Mężczyzna był ojcem kilkuletn iej dziewczynki, którą jego koleżanka urodziła po sztuczn ym zapłodn ien iu. Uważał, że poczęcie dziecka w następstwie umowy zawartej pomiędzy rodzicami może być w niektórych przyp adkach korzystn iejsze od namiętności, jaka łączyłaby rodziców. Pan A, pomimo różnych burzliwych przemian, ukończył studia i był odp owiedzialn ym, lubian ym i inteligentn ym mężczyzną. Przychodził na sesje do poradni, w której pracowałem, raz w tygodniu. Chciałbym opisać dwie kolejn e sesje, które miały się odbyć po dwutygodniowej przerwie wakacyjn ej. Pacjent nie przyszedł na pierwszą sesję po wakacjach, przesyłając dzień później informację, że był w szpitalu i że przyjdzie na następną, na którą przybył z ręką na temblaku. Wyjaśnił, że w trakcie wakacji, które spędzał u przyrodn iej siostry w inn ym kraju, miał wyp adek. Podczas jazdy na wrotkach upadł i doznał skomp likowanego złaman ia ręki. Pon ieważ nie był ubezp ieczon y w tym kraju, zap rop on owan o mu zrobien ie operacji za 5 tysięcy dolarów. Pan A nie miał jedn ak tyle pien iędzy, więc założono mu prowizoryczn y opatrun ek, w którym przeczekał pięć dni do wylotu do Wielkiej Brytan ii, gdzie w szpitalu zop erowan o mu rękę, dokon ując przeszczep u z kości biodrowej. Mężczyzna opowiadał o tym wszystkim dość pogodn ym ton em. W pewn ym momencie wspomniał, że w drodze powrotn ej do Wielkiej Brytan ii spotkał ewangelistę, który uważał, że takie wypadki nie są przyp adkowe i że samouszkodzen ie również jest znaczące. Wyczułem, że ta uwaga pacjenta stan owi zap roszen ie do badan ia, spytałem go zatem o dalsze myśli. Mężczyzna kontyn uował, mówiąc, że zazwyczaj jeździł na podwójnych wrotkach, ale wówczas wypożyczył pojedyncze i zaczął ignorować wszelkie reguły, starając się jeździć jak rutyn iarz. Nie chciał i bał się myśleć o sobie jak o początkującym. Zasugerowałem, że pragnąc zgubić świadomość niep oradn ości, chciał się również oddalić od myśli, iż potrzebuje pomocy, której nie może dostać. Chciał się czuć jak osoba doświadczon a i dorosła, by w ten sposób oddalić tęsknotę za żoną, sesjami i za mną. Odp owiedział, że co prawda widywał się z siostrą, ale miał bardzo dużo czasu i chodził do parku, gdzie podziwiał setki ludzi śmigających na rolkach
i słuchających muzyki ze słuchawek. Zap ragnął tego samego. Nap omknąłem wówczas o jego chęci odcięcia się od samotn ości i tęsknoty. Mężczyzna przeszedł do opowiadan ia o pobycie w szpitalu, gdzie pozorn ie wszystko było w porządku, gdzie jedn ak bardzo się bał, szczególnie narkozy i samej operacji. Czuł się bezradn y i samotn y. Żona, która spędzała wakacje w rodzinn ym kraju, dzwon iła do niego, ale uznali, że nie ma sensu, by wracała do Wielkiej Brytan ii, bo w szpitalu miał bardzo dobrą opiekę. Mając wrażenie, iż pacjent komun ikował mi nie tylko to, że z powodu pobytu w szpitalu był oddalon y od swoich bliskich i od terap ii, ale również to, że był całkowicie zidentyfikowan y z kimś, kto jest samotn y i zap omnian y, skomentowałem, iż był tak ogarn ięty swoją bezradn ością i samotn ością, że zap omniał powiadomić mnie o opuszczen iu sesji. Odp owiedział, że cały czas o tym pamiętał, ale w dniu sesji zap omniał i dlatego zrobił to dzień później. Zwróciłem uwagę na fakt, że częściowo chciał dać mi znać o tym, co się dzieje, a częściowo zan iep okoić. Zamyślił się wówczas i powiedział, iż w szpitalu myślał o tym, że żona może czuć się winn a z powodu swojego pobytu na wakacjach, miał też wrażenie, że jego cierp ien ie jest dla niej karzące. Podjąłem ten trop, mówiąc, że czuł, iż karał również mnie, pon ieważ nie byłem dostępny wtedy, gdy cierp iał, oraz że chciał także mnie zaa larmować o swoim złym stan ie. Na następną sesję pacjent przyszedł w bardzo dobrym nastroju. Uśmiechnął się szeroko i powiedział: „No tak, jak tu zacząć sesję?”. Przez długi czas patrzył na mnie bez słowa, po czym wyznał, że wraz z żoną postan owili ćwiczyć chodzen ie z wyp rostowan ym kręgosłupem. Nauczyli się tej techn iki od człowieka, który sprzedawał im leki na rękę pacjenta. Powiedział im, że ludzie, którzy poruszają się ze zwierzęcą gracją, mogą być zdrowi i wyglądać pięknie, więc Pan A zdecydował się chodzić w ten sposób. Zauważyłem, że przez cały czas, kiedy do mnie mówił, utrzymywał szeroki uśmiech i wyp rostowan y kręgosłup. Wydawał się bardzo dumn y i zadowolon y. Powiedział, że wszystko idzie dobrze, a po chwili milczen ia dorzucił kilka szczegółów, które nie wnosiły niczego istotn ego. Wspomniał też o swoim pesymistyczn ym koledze, któremu dał kilka praktycznych porad, na przykład taką, że zawsze powinn o się widzieć kilka możliwości. Czułem, że moje zainteresowan ie stopn iowo wygasa, więc powiedziałem, że kiedy pacjent ma wrażenie, iż wszystko idzie tak dobrze, to raczej nie oczekuje ode mnie pomocn ej porady. Zadumał się przez chwilę i zadał retoryczn e pytan ie: „Czy zawsze wszystko musi iść źle?”. W jego wyp owiedzi pobrzmiewała nuta zakłopotan ia, że nie może wyświadczyć mi przysługi i przekazać kilku złych wiadomości. Po chwili jedn ak kontyn uował z uśmiechem na ustach i w pozytywn ym duchu. Opowiedział o żonie, która po powrocie z wakacji spędzon ych w rodzinn ym kraju jest w dep resji, cały czas płacze i odmawia zbliżeń seksua ln ych. Wspomniał o tym, że w domu czekał na nią urodzin owy prezent – gitara i ciasto, na którym nap i-
sał „Witaj w domu”, ale ona nawet nie spojrzała na podarunki. Dodał, że zbytnio się tym nie martwi, bo to nie ma z nim nic wspólnego. Przecież nie jest w stan ie zmusić żony do kochan ia Londyn u. Dodał też, że przyjaciele byli zdziwien i, słysząc o jego pobycie w szpitalu, pon ieważ do tej pory o niczym nie wiedzieli, więc nie mogli go odwiedzić, ale te fakty również uznał za mało istotne. Stwierdziłem, że pacjent czuje, iż nikt i nic nie jest w stan ie go poruszyć, zatem stara się przekon ać zarówno mnie, jak i siebie, że płacz jego żony i odmowa zbliżeń seksua ln ych są nieistotn e. Zauważył, że to rzeczywiście dziwn e, i zaczął płakać, jedn ocześnie próbując utrzymać swój pop rzedn i uśmiech. Powiedziałem, że jest mu żal samego siebie, niejako zmuszon ego do udawan ia, iż wszystko jest w porządku, oraz że nie jest przymuszon y do tolerowan ia wielu ogran iczeń w kontaktach z żoną i ze mną. Płacz mężczyzny się wzmagał, pacjent bezskuteczn ie próbował go zatrzymać. Nie mógł nic powiedzieć. Kiedy już się nieco uspokoił, powiedziałem, że gdy udaje, iż nikogo nie potrzebuje, to gubi coś, co łączy go ze mną, czyli możliwość myślen ia o tym, czego chce, za czym tęskni, co jest dostępne, a co nie. Wówczas zaś czuje, że traci możliwość rozumien ia siebie, co musi przyn osić mu uczucie samotn ości. Nie będę przytaczał całego przebiegu następnej sesji. Jej sens był podobn y do opisan ej. Co prawda Pan A nawiązał do swojego nastroju i treści z pop rzedn iej sesji, ale twierdził, że nie wie, skąd to wszystko się wzięło, podkreślając poczucie obcości i zewnętrzności nastroju, który wtedy mu „się udzielił”. Myślę, że w kontekście rozważań na temat różnic pomiędzy psychoterap ią analityczną a psychoa nalizą warto odn otować fakt, iż Pan A odrzucił prop ozycję analizy, choć istn iała możliwość, by płacił za nią tylko symboliczn ie. Wyraźnie zależało mu na terap ii mniej intensywn ej, prowadzon ej w warunkach instytucjon aln ych, do czego powrócę w dalszej części rozdziału. Materiał z psychoa nalizy pochodzi z pracy z Pan em B. Był to około czterdziestoletn i samotn y naukowiec, niep rzeciętnie inteligentn y. Pomimo tego jedn ak na sesjach od samego początku pan owała atmosfera pustki i senn ości. Pan B wychowywał się w warunkach, w których duże deficyty w kontaktach z dep resyjną i trudn o dostępną matką były równoważone ogólną dobrą opieką rodzinną i wrodzon ymi talentami pacjenta. Często w trakcie analizy bardzo trudno było mi złapać głębszy sens pourywan ych wyp owiedzi Pana B i musiałem się bardzo wysilać, żeby utrzymać koncentrację na tym, co mówi. Zaskakujący był fakt, że chociaż nie zarysowały się istotn e konflikty i nie pojawiły się okazje do zrozumien ia ważniejszych problemów pacjenta, jego funkcjon owan ie ulegało znaczącej pop rawie od momentu rozp oczęcia psychoa nalizy. Na jedn ej z sesji, która stan owiła kontyn ua cję długiego ciągu spotkań zdominowan ych przez ciszę i brak moich znaczących interwencji, mężczyzna mówił rzadko. Jego wyp owiedzi były pourywan e i miały charakter bardzo luźnych
skojarzeń, w których opisywał niezwiązane ze sobą obrazy. Pon adto często podsyp iał. Nie miałem żadn ego pomysłu na to, co się działo, i musiałem walczyć z uczuciem znużenia i bezradn ości. W pewn ym momencie pomiędzy jedną drzemką a drugą Pan B powiedział, że zobaczył transa tlantyk na mieliźnie. Odpowiedziałem, że jest to doświadczen ie siebie na tej sesji – on nie może ruszyć się z jałowej przestrzen i, a ja nie mogę mu w tym pomóc. Pan B wyraźnie się wówczas ożywił i zaciekawił. Zap oczątkowało to dyskusję nad jedn ym z aspektów tej sytua cji, związan ym z zawiścią pacjenta, który szybko zap omin a o tym, co odbiera w moich komentarzach jako pomocn e, gdyż jest mu głupio, że sam na to nie wpadł. Następnie w poszukiwan iu poczucia własnego gen iuszu zadowala się swoimi wyjaśnien iami, które nie wnoszą niczego nowego i w konsekwencji powodują uczucie stagnacji. Dzień później Pan B wyraźnie już ożywion y opowiedział mi historię, z której wyn ikało, że zawsze ma ze sobą laptop, do którego potrzebuje kabla i wtyczki. Kiedy tego dnia przyszedł do pracown i, zauważył ze strachem, że zostawił kabel w domu. Rozzłościł się, ale trwało to tylko chwilę, bo udało mu się szybko przerobić inny kabel i mógł już bez przeszkód używać swojego komp utera. Z dumą skomentował, iż zajęło mu to najwyżej pięć min ut, pon ieważ dzięki temu, że udało mu się powstrzymać złość, zaczął myśleć konstruktywn ie. Wiele moich komentarzy wskazywało na to, że ożywien ie na pop rzedn iej sesji przełamało atmosferę jałowości, a jej analizowan ie pobudziło własną ciekawość pacjenta, inicjatywę i zdoln ość do szukan ia połączeń. Pacjent, wyglądając na bardzo poruszon ego i zaciekawion ego, zap ytał mnie, dlaczego zatem rano wpadł w pan ikę. Ta kwestia uruchomiła wątek, który wypełnił sesję do końca. Dotyczył on tej części pan iki Pana B, która była związana z odkrywan iem różnych wad u jego partn erki. Pacjent nieustann ie miał wrażenie, iż jego związek utrzyma się tylko pod warunkiem, że jego umysł pozostan ie bezkrytyczn y i pozbawion y świadomości własnych odczuć wobec partn erki. Sugerowałem, że właśnie z tego powodu rano Pan B, chcąc utrzymać dobrą opin ię o swoim związku, był o krok od powrotu do bezmyślnego i chaotyczn ego stan u umysłu, dlatego też wpadł w pan ikę. Niemniej jedn ak w miarę upływu czasu przy okazji problemu z komp uterem odzyskał dostęp do krea tywn ego, wiążącego myślen ia, co przyn iosło mu ulgę. Jak można zauważyć, ten fragment otwiera jeszcze jeden problem, który został poruszon y później. Sesja, na której pojawiła się historia z kablem, odbyła się w piątek, była zatem ostatn ią sesją w tygodniu analityczn ym. Z tego względu pan ika pacjenta dotyczyła również rozstan ia z analitykiem na dwa dni, które – zwłaszcza po owocn ej sesji czwartkowej – było trudn e, lecz zdarzenie z komp uterem pozwoliło Panu B się przekon ać, że dzięki własnej inwencji i zdoln ościom zawsze sobie poradzi, nawet gdy zabrakn ie podstawowego elementu wiążącego (kabla/analityka). Przytoczon y krótki opis może nasuwać różne wątki interp retacyjn e, jedn ak
bez wątpien ia można tu zaobserwować przełom w atmosferze pustki, która wypełniała tę analizę przez bardzo długi czas. Uważam przy tym, że ta pustka była nie tylko kon ieczn ym etap em pop rzedzającym dalszą eksp lorację, ale również okresem formowan ia się przestrzen i dla eksp resji pacjenta, która ostateczn ie została uwoln ion a dzięki lubju komentarzowi kojarzącemu wizję transatlantyku na mieliźnie z odrętwien iem pacjenta i analityka na sesji. Mam wrażenie, że ta uwaga była niczym dotyk wacika z przykładu opisan ego przez Bick. Pan B odzyskał świadomość przestrzen i analityczn ej, doświadczaną już wcześniej pop rzez ramy pracy terap eutyczn ej. Jest oczywiście bardzo dużo różnic pomiędzy opisan ymi pacjentami. Podstawowa jest taka, że Pan A, w przeciwieństwie do Pana B, nie chciał podjąć analizy, mimo że interesował się nią również ze względów zawodowych. Wiele przyczyn tej niechęci udało mi się zrozumieć. Po pierwsze, z jego przeszłości pozostało bardzo duże zaufan ie do instytucji i równie duża nieufn ość wobec ludzi. Dlatego też wrażenie, że nie jest związany jedyn ie z człowiekiem, ale również z instytucją, która sprawuje nadzór nad tym człowiekiem, dawało mu ogromn e poczucia bezp ieczeństwa. Po drugie, duże przerwy pomiędzy sesjami pomniejszały doświadczen ia klaustrofobiczn e pacjenta. Jak można zauważyć, właściwie każda sesja polegała na analizie jego obron, ukazywan iu tego, jak dąży do zaprzeczen ia bądź umyka przed poczuciem żalu, tęsknoty czy bezradn ości. Okazywało się potem, że każda następna sesja zaczyn ała się od konfrontacji z tymi samymi obron ami, tylko wyrażanymi w inn ej postaci. Aby funkcjon ować w zintegrowan y sposób, Pan A musiał za każdym razem na nowo uruchamiać systemy min imalizujące jego ostrość widzen ia zdarzeń wewnętrznych i zewnętrznych. Analiza tych obron osadzała pacjenta i terap eutę w aktywn ej przestrzen i, która była daleka od katastroficzn ych doświadczeń z okresu wczesnego dzieciństwa pacjenta i w pewn ym sensie funkcjon owała jako druga lub „sztuczn a skóra”. Byn ajmn iej nie chodzi tu jedn ak o to, że to, co było dostępne w trakcie sesji, było pop rzez swój obronn y charakter fałszywe. Nie można też powiedzieć, że pacjent nie odniósł korzyści z psychoterap ii. Przeczyło temu wiele zmian, jakich doświadczał w jej trakcie. Bardzo pop rawiły się jego kontakty z córką, dla której stał się prawdziwym ojcem. Rozstał się z żoną, szukając bardziej dojrzałej relacji, pon adto w końcu znalazł odp owiedzialną pracę. Nie ulegało wątpliwości, że Pan A nie mógł skorzystać z psychoa nalizy, ale chciał pomocy i miał pomoc ze stron y psychoterap ii psychoa nalityczn ej. Można również spojrzeć na to z jeszcze z inn ego punktu widzen ia. W przypadku Pana A mamy do czyn ien ia nie tylko z pacjentem, ale również z przyszłym psychoterap eutą, który właśnie rozp oczyn ał szkolen ie składające się z wielu wykładów i sup erwizji. Jako klin icyście z pewn ością trudn o byłoby mu wnikać z pacjentami w te obszary, które nie były dostępne jemu samemu. Czy jedn ak znaczy to, że doświadczen ia, które były mu dostępne i pomocn e, nie mogą być przen oszon e w taki sam sposób w warunkach własnej pracy kli-
niczn ej? Sesje Pana A bardzo różniły się od sesji z udziałem Pana B. Były bardziej żywe i treściwe, pozbawion e charakterystyczn ej atmosfery pustki i jałowości. Uważam, że nie było to zależne jedyn ie od samych pacjentów, ale również od ram terap eutyczn ych, w których byli usytuowan i. Wydaje mi się, że pewn a atmosfera pustki, bezradn ości i jałowości jest nieunikn ion a w analizie, stan owi nieodłączny etap uruchamian ia procesu poznawczego, a niep okój związany z tą fazą może skłaniać zarówno analityka, jak i pacjenta do prób sztuczn ego jej elimin owan ia, co będzie prowadzić do pozorn ej analizy. Szersze omówien ie tego ważnego zagadn ien ia pozostaje poza obszarem rozważań tego rozdziału. Duża częstotliwość sesji w psychoa nalizie powoduje, że z jedn ej stron y bieżący materiał ustępuje miejsca nieświadomym stan om i fantazjom, z drugiej zaś pacjent, czując się bardziej osadzon ym w terap ii, jest mniej zmobilizowan y i defensywn ie aktywn y. W wielu sytua cjach typ owe obron y nerwicowe, na przykład wyp arcie lub zap rzeczen ie, ustępują miejsca mechan izmom psychotyczn ym opartym na identyfikacji projekcyjn ej lub dep resyjn ym. Jak można było zauważyć w opisie fragmentu pracy z Pan em B, dość owocn y i żywy okres zrozumien ia jego zawiści, pan iki i zależności pop rzedzon y był trudną do wytrzyman ia atmosferą letargu, który był jedn ak niezbędny dla dalszej analizy. Taki stan był rzadko dostępny Panu A – zarówno dlatego, że pacjent go unikał, jak i dlatego, że wykluczał go setting, w którym obaj się poruszaliśmy. Przy tej okazji przyp omnę, że Pan A odrzucał psychoa nalizę, którą prawdop odobn ie słusznie odczuwał jako niebezp ieczeństwo zatrzaśnięcia się w obszarze wypełnion ym jego dawną grozą i pan iką. To, co było dostępne Panu B, przerażało Pana A. Mówiąc jeszcze ina czej, psychoa naliza – dzięki dużej intensywn ości sesji – wytwarza stan y, w których i pacjent, i analityk zostają złapan i w klaustrofobiczn e pułapki, czyli takie frustrujące i nieznośne stan y, które sprawiają wrażenie sytua cji bez wyjścia, choć w konsekwencji mogą stać się punktem wyjścia. Jest to jedn ak możliwe wówczas, gdy pacjent i analityk (lub może tylko jeden z nich) będą potrafili to wytrzymać i włączą procesy myślowe. Moim zdan iem nie jest możliwe takie opisan ie różnic jakościowych pomiędzy psychoa nalizą a psychoterap ią analityczną, aby wydobyć fakty klin iczn e, które należałyby do jedn ej dziedzin y, nie należąc zarazem do drugiej. W tym sensie przedstawion y przeze mnie materiał klin iczn y może służyć jako ilustracja zarówno różnic, jak i podobieństw miedzy dwiema metodami. Przychylam się jedn ak do tych stan owisk, które częstotliwość sesji traktują jako istotną różnicę ilościową wywołującą zmian y jakościowe. Sugeruję, że w settingu psychoa nalityczn ym w systemie 4-5 sesji tygodniowo „zawieran ie”, jakiego doświadcza analizant, nasila projekcję jego obiektów i konfliktów wewnętrznych, więc w konsekwencji są one bardziej odczuwaln e przez analityka niż w settingu psychoterap eutyczn ym.
Można również zaobserwować, że w ramach psychoa nalizy, przede wszystkim na skutek neutralizacji w trakcie sesji pewn ej grup y mechan izmów obronnych, częściej pojawia się doświadczen ie ciszy, pustki i apatii, które dla wielu pacjentów i terap eutów może być trudn e do zniesien ia, jedn ak może dać początek dalszym procesom eksp loracyjn ym.
Literatura cytowana
Adams-Silvan, A. (2002). Psychoa nalysis and allied therap ies: What does a psychoa nalyst do when he/she thinks or says he/she is doing psychotherap y. International Journal of Psychoanalysis, 83, 229-232. Bick, E. (2002a). The experience of the skin in early object relations (1968). W: A. Briggs (red.), Surviving space: Papers on infant observation (s. 55-59). London: Karn ac Books. Bick, E. (2002b). Further consideration on the function of the skin in early object relations (1986). W: A. Briggs (red.), Surviving space: Papers on infant observation (s. 60-71). London: Karn ac Books. Bobowska, A. (1991). O niektórych przejawach przeniesienia jawnego i ukrytego. Wykład wygłoszon y na konferencji Polskiego Towarzystwa Rozwoju Psychoa nalizy. Bobowska, A., Wojciechowska, E. (1995). Przerwa wakacyjn a w przeżyciach pacjentki psychotyczn ej. Świat Psychoanalizy, 1, 29-39. Freud, S. (1958). On beginn ing the trea tment (1913). W: S. Freud, J. Strachey, A. Freud, A. Strachey, A. Tyson (red.), The standard edition of the complete psychological works of Sigmund Freud. T. 12: 1911-1913 (s. 121-144). Przeł. J. Strachey. London: Hogarth Press [Freud, Z. (2007). W kwestii wprowadzen ia do terap ii. Dalsze rady w kwestii techn iki psychoa nalityczn ej I (1913). W: Z. Freud, Technika terapii (s. 155-156). Przeł. R. Reszke. Warszawa: Wydawn ictwo KR]. Hańbowski, W. (2007). Od identyfikacji do relacji. W: W. Hańbowski, W cieniu zmarłego obiektu i inne studia przypadków (s. 99-111). Gdańsk: GWP. Kernberg, O. (1968). The trea tment of patients with borderlin e person ality organ ization. The International Journal of Psychoanalysis, 49, 600-619. Nowers, E., Jackson, J. (2002). The skin in early object relations revisited. W: A. Briggs (red.), Surviving space: Papers on infant observation (s. 208-225). London: Karn ac Books. Rey, H. J. (1988). Schizoid phen omen a in the borderlin e. W: E. Bott Spillius (red.), Melanie Klei n today. Developments in theory and practice. T. 1: Mai nly theory (s. 197-223). London: Routledge. Rosenfeld, H. (1952). Notes on the psychoa nalysis of the sup erego conflict of an acute schizop hren ic patient. The International Journal of Psycho-Analysis, 33(2), 111-131.
Sohn, L. (1997). Unprovoked assaults: Making sense of app arently random violence. W: D. Bell (red.), Reason and passion. A celebration of the work of Hanna Segal (s. 57-74). London: Duckworth.
ROZDZIAŁ
3
Tożsamosc psychoanalityka
ogata spuścizna, jaką pozostawił Zygmunt Freud, pozwala na uchwycen ie wielu postulatów dotyczących tożsamości zawodowej praktyków posługujących się psychoa nalizą. Chciałbym omówić kilka elementów przekazan ego przez Freuda etosu psychoa nalityczn ego, który man ifestuje się w stosunku psychoa nalityka do samego siebie, do pacjentów, kolegów, organ izacji i samej psychoa nalizy. Wydaje mi się, że klimat tego etosu najlep iej oddaje esej Freuda o rzeźbie Michała Anioła przedstawiającej Mojżesza. Aby dobrze zarysować kierun ek jego rozważań, przyp omnę biblijn e zdarzen ie po zejściu Mojżesza z góry Syn aj opisan e w Księdze Wyjścia.
B
A Mojżesz zbliżył się do obozu i ujrzał cielca i tańce. Rozp alił się wówczas gniew Mojżesza i rzucił z rąk swoi ch tablice i potłukł je u podnóża góry. A porwawszy cielca, którego uczynili, spalił go w ogniu, starł na proch, rozsyp ał w wodzie i kazał ją pić Izraelitom. I powiedział Mojżesz do Aarona: „Cóż ci uczynił ten lud, że sprowadziłeś na niego tak wielki grzech?”. Aaron odpowiedział: „Niech się mój pan nie unosi na mnie gniewem, bo wiesz sam, że ten lud jest skłonny do złego. Powiedzieli do mnie: »Uczyń nam boga, który by szedł przed nami, bo nie wiemy, co się stało z Mojżeszem, z tym mężem, który nas wyp rowadził z ziemi egipskiej«. Wtedy rzekłem do nich: »Kto ma złoto, niech je zdejmie z siebie«. I złożyli mi je, i wrzuciłem je w ogień, i tak powstał cielec”. I ujrzał Mojżesz, że lud stał się nieokiełznany, gdyż Aaron wodze mu popuścił na pośmiewisko wobec niep rzyjaciół. Zatrzymał się Mojżesz w bramie obozu i zawołał: „Kto jest za Panem, do mnie!”. A wówczas przyłączyli się do niego wszyscy synowie Lewiego. I rzekł do nich: „Tak mówi Pan, Bóg Izraela: »Każdy z was niech przyp asze miecz do boku. Przejdźcie tam i z powrotem od jednej bramy w obozie do drugiej i zabijajcie: kto swego brata, kto swego przyjaciela, kto swego krewnego«”. Synowie Lewiego uczynili według rozkazu Mojżesza, i zabito w tym dniu około trzech tysięcy mężów (Wj 32, 19-28)2.
Przytoczon y fragment ilustruje wielkie rozczarowan ie Mojżesza oraz wybuch okrutn ego, niep ohamowan ego gniewu. Posąg Mojżesza autorstwa Michała Anioła wywarł ogromn e wrażenie na Freudzie, który pisał: Ileż to razy wspinałem się po stromych schodach wiodących z nieładnego Corso Cavou r na samotny placyk, gdzie stoi opuszczony kościół, ileż razy próbowałem się zmierzyć z lekceważąco – rozsierdzonym spojrzeniem tego herosa, ileż razy zdarzało się, że po cichutku, kryjąc się w półmrokach świątyni, wychodziłem stamtąd, czując, że to ja jestem jednym z tych grzeszników, których piętnuje on swym wzrokiem, że należę do owej tłuszczy, która nie jest w stanie dochować wiary, która nie chce czekać i ufać, jeno wykrzykuje w radości, oddając się złudzeniom wywołanym przez posąg bożka? (Freud, 2009, s. 168-169).
Freud przytacza opisy owego posągu, zwracając uwagę na gen ialn e uchwycenie przez rzeźbiarza rozczarowan ia i gniewu Mojżesza tuż przed zerwan iem się do mściwego wybuchu. Te opisy od początku były sprzeczn e z doznan iami Freuda, który w następujący sposób relacjon ował własne odczucia związane z oglądan iem rzeźby: […] pamiętam jeszcze, jakiego rozczarowania doznałem, gdy podczas pierwszych wizyt w S. Pietro in Vincoli siadywałem przed tym posągiem w oczekiwaniu, iż ujrzę, jak uniesiona do góry stop a rzuci się do biegu, iż Tablice upadną na ziemię, pozwalając Mojżeszowi wyładować w ten sposób gniew. Nic podobnego się nie stało. Kamień, na który tak spoglądałem, krzepł coraz bardziej, ja zaś czułem, że mam do czynienia z przedstawieniem czegoś, co może pozostać bez zmiany – że ten Mojżesz już zawsze będzie tak siedział, zagniewany (Freud, 2009, s. 174-175).
Freud w żaden sposób nie potrafił doszukać się w postaci Mojżesza ruchu, rozp oczął więc skrup ulatn e badan ia i pomiary. Między inn ymi pop rosił znajomego malarza o wykon an ie kilku rysunków, które z pozycji Mojżesza uchwyconej przez Michała Anioła miały wywodzić ruchy pop rzedzające i kontyn uujące. Na podstawie tych dociekań doszedł do wniosku, że Michał Anioł – świadomie lub nieświadomie – chciał odwrócić bieg biblijn ej historii i w tym celu zatrzymał Mojżesza. Rozczarowan ie i gniew uchwycon e na twarzy posągu nie eksp lodowały w postaci niszczących działań, lecz zostały zatrzymane na zawsze w kamien iu. Jestem przekon an y, że to odkrycie Freuda wyn ikało nie tylko z jego dokładnych badań, ale przede wszystkim z przekon an ia, iż Mojżesz Michała Anioła został stworzon y z taką samą intencją, z jaką Freud – odkrywając i formułując zasady psychoa nalizy – stworzył psychoa nalityka. Dwadzieścia trzy tomy dzieł Freuda dotyczące studiów nad psychologią ludzką uczą szacunku i tolerancji dla wszelkich odcien i życia psychiczn ego. Umiejętność wnikliwego studiowania fantazji, zachowań i przekon ań człowieka wymusza jedn ocześnie na analityku powściągliwość wobec własnych preferencji, odczuć i punktów widzen ia. Stworzon a przez Freuda psychoa naliza zawsze inspiruje do zmian y i wyjaśnia przyczyn y stagnacji, dlatego nie jest ani neutraln a, ani obojętna, lecz pozostaje sztuką opisywan ia procesów psychologicznych, ich logiki i absurdu. Nigdy nie jest też działaniem rep resyjn ym, nawet wobec tych procesów, które przybierają formę psychop atologii. Współcześnie zdarza się, że nawet bardzo dobrze wykształceni psychoa nalitycy miewają skłonności do takiego przekazywan ia swoich spostrzeżeń pacjentom, które uwyp ukla ich doświadczen ia traumatyczn e oraz działania i fantazje destrukcyjn e przy jedn oczesnym pomin ięciu działań lub fantazji nap rawczych i libidyn aln ych. To zaś pozostaje w konflikcie z psychoa nalizą Freuda, która zatrzymuje mściwe i niszczące sup erego na rzecz sup erego wnikliwego i powściągliwego. Niektórzy badacze myśli Freuda zwracają uwagę na jego silną identyfikację z rozczarowan iem Mojżesza. Esej o rzeźbie Michała Anioła został opublikowan y w tym samym roku, w którym Carl Gustav Jung zrezygnował (lub został zmu-
szon y do rezygnacji) z funkcji Prezydenta Międzyn arodowego Towarzystwa Psychoa nalityczn ego w następstwie liczn ych niep orozumień ze środowiskiem analityczn ym. Jung był jedn ym z największych rozczarowań Freuda, tak samo jak Alfred Adler, który wcześniej odszedł od grup y twórcy psychoa nalizy. Inne rozczarowania dotyczyły zarówno krytyki wysuwan ej pod kierunkiem psychoanalizy, jak i mieszan ych uczuć Freuda wobec możliwości intelektua ln ych wielu członków grup y wiedeńskiej. W związku z tym bliska była mu postać, która wiedzion a gniewem i uczuciami zawodu mogła rozbić ustalon e prawa w przekon an iu, że nie ma ludzi godn ych obdarowan ia światłymi idea mi. Jak pokazuje jedn ak historia psychoa nalizy, bliska była mu również postać „herosa”, który był w stan ie poskromić swój gniew i cierp liwie tłumaczyć odkrywan e zasady. Psychoa nalitycy zazwyczaj pracują w samotn ości i muszą pogodzić się z perman entn ym brakiem aplauzu dla swoich osiągnięć. Z tego powodu szczególne znaczen ie mają dla nich towarzystwa psychoa nalityczn e zap ewn iające rozwój naukowy, wsparcie klin iczn e oraz poczucie przyn ależności i tożsamości zawodowej, a także dumy i satysfakcji osobistej. Organ izacje te mogą jedn ak również rozczarowywać i budzić gniew. Nawet najlep iej zorgan izowan e stowarzyszen ia nie zawsze potrafią zap ewn ić wszystkim członkom rea lizację ich możliwości i ambicji. Zdarza się, że przep isy organ izacyjn e, a zwłaszcza zasady szkolen ia, ulegają skostn ien iu i egzekwuje się je w sposób sztywn y i bezrefleksyjn y, bardziej więc są czczon e jak złote cielce, niż przyn oszą korzyści w rozwoju organ izacji i dyscyp lin y. Bywa, że rozczarowan i psychoa nalitycy są na granicy wybuchu niszczącego gniewu bądź już pod jego wpływem, przez co dyskretn ie kontestują zasady grup y. Niekiedy, choć rzadko, nieopan owan e konflikty dop rowadzają do formaln ych i nieformaln ych podziałów w organ izacjach. Myślę, że niektóre wyp adki związane z tak zwaną kontrowersyjną dyskusją w Brytyjskim Towarzystwie Psychoa nalityczn ym (British Psychoa nalytical Society, BPS) stały się dla całego środowiska analityczn ego modelem i natchnieniem do powściągliwego, a nie siłowego rozwiązywan ia sporów i gniewu. W latach czterdziestych ubiegłego stulecia poglądy Melan ie Klein i jej zwolenników spotkały się z ostrą krytyką ze stron y przybyłej do Londyn u grup y wiedeńskiej skup ion ej wokół córki Zygmunta – Anny Freud. W części merytorycznej owe kontrowersje dotyczyły między inn ymi tego, czy w analizie dzieci można wykorzystywać przen iesien ie, tak jak robiła to Klein i jej zwolenn icy, oraz tego, jak dalece można używać koncepcji instynktu śmierci i interp retacji negatywn ego przen iesien ia. Grup a Anny Freud zarzucała Klein i jej zwolennikom nadmiern e skup ian ie się na fantazjach destrukcyjn ych pacjentów, a tym samym ignorowan ie traum spowodowan ych czynn ikami środowiskowymi. Według mnie jedn ak podłoże zarysowan ych różnic było bardziej złożone, a nie bez znaczen ia był fakt, że członkowie grup y wiedeńskiej znaleźli się w wyjątkowo trudn ej sytua cji psychiczn ej. Stracili oni swój kraj, pacjentów, więzi z rodziną i własną organ izację zawodową. Dla tej grup y, zwłaszcza po śmierci Freuda, w Londyn ie wszystko musiało
być nowe i obce. Wyn ikłe konflikty były tak żarliwe, że zdarzało się, iż analitycy jedn ej grup y zabran iali kandydatom, których mieli w analizach, utrzymywania kontaktów towarzyskich z kandydatami z grup y drugiej. W pewn ym momencie spór ten wywołał dyskusję na temat tego, co można uznawać za analizę, a co już nią nie jest. Nad organ izacją zawisła nawet groźba rozp adu. Zainicjowan o wówczas serię spotkań naukowych, podczas których obie grup y mogły przedstawić swoje poglądy. Wczesną grupę Klein tworzyli między inn ymi: Paula Heimann, Joan Riviere i Don ald W. Winn icott. Z kolei poglądów Anny Freud bron ili: Dorothy Burlingham, Edward Glover, Melita Schmideberg (córka Klein) oraz Siegrfied Heinrich Foulkes, który był analizowany przez Helenę Deutsch. W wyn iku tych dyskusji wprowadzon o rozwiązan ia dotyczące zasad szkolen ia i podziału władzy admin istracyjn ej. Kroki te uchron iły Brytyjskie Towarzystwo Psychoa nalityczn e przed rozp adem i myślen iem w kategoriach tego, kogo usunąć z organ izacji, a także zap ewn iły jego członkom poczucie stabilizacji i sprawiedliwego wpływu na działalność całej organ izacji. Przez kilkadziesiąt lat reguły dotyczące podziału władzy – najp ierw pomiędzy dwiema, a później trzema grup ami (Kleiniści, Freudyści i Niezależni) – stopn iowo słabły, aż do całkowitego ich zniesien ia kilka lat temu. Charakterystyczną cechą tego dramatyczn ego okresu w historii całej psychoanalizy był fakt, że wzajemn e uprzedzenia, rozczarowan ia i nien awiść, którymi przesiąknięte były stosunki wielu psychoa nalityków w Londyn ie, zostały ogarn ięte za pomocą środków stworzon ych przez samych uczestn ików sporu. Brytyjskie Towarzystwo Psychoa nalityczn e wykształciło co najmniej trzy pokolen ia psychoa nalityków, z których wielu stało się klasykami psychoanalizy. Hann a Segal w rozmowie z Jea nem-Michelem Quinodozem mówi o tym konflikcie w następujący sposób: […] ludzie sądzą, że Brytyjskie Towarzystwo Psychoanalityczne nigdy się nie podzieliło dzięki angielskiej cesze stałej gotowości do komp romisu. Nie wierzę w to. Myślę, że Towarzystwo nie podzieliło się, ponieważ ani Melanie Klei n, ani Anna Freud nie kierowały się osobistą ambicją. Niewątpliwie obie były ambitne, ale jestem przekonana, że dla Klei n jej praca i odkrycia, a dla Freud pamięć ojca i zachowanie jego dziedzictwa były ważniejsze niż własne ambicje (Qui nodoz, 2012, s. 30).
Segal wskazuje oczywiście tylko jeden z wielu złożonych czynn ików, które były istotn e dla przezwyciężenia kryzysu. W celu uzup ełnien ia jej wyp owiedzi dodałbym, że chęć zachowan ia dziedzictwa Freuda prawdop odobn ie była świadomym lub nieświadomym motywem wszystkich psychoa nalityków zaa ngażowan ych w konflikty. Mam tutaj na myśli również tę część jego dziedzictwa, która uczy, a w osobistych analizach pozwala bezp ośredn io doświadczyć przekon an ia, że prędzej czy później uczciwa i systematyczn a praca musi zaowocować zmian ami, z których chociaż mała część może przyn ieść spełnien ie. Freud, podobn ie jak biblijn y Mojżesz, wierzył w to, że stworzył naukę, która może odmien ić losy ludzi, ale jedn ocześnie uważał – niczym Mojżesz Michała Anioła – że nie może ona rep resjon ować ludzi. Ta nauka, przy zachowan iu
swojej istoty, nie może indoktryn ować, lecz musi uwzględniać możliwości jej przyjmowan ia. Freud pisał: Pozwólcie, że wysunę teraz hip otezę, iż za pomocą jakiejś organizacji udałoby się nam w taki sposób powiększyć naszą liczbę, że bylibyśmy w stanie poddać terap ii większe grup y ludności. Z drugiej jednak strony można przewidzieć następującą sytuację: kiedyś sumienie społeczne się przebudzi, kiedyś nap omni ono społeczeństwa, że biedak ma takie samo prawo do pomocy psychicznej, jakie już dzisiaj przysługuje mu do ratującej życie interwencji chirurgicznej. Można również uznać, że nerwice zagrażają zdrowiu szerszych warstw ludności we wcale nie mniejszym stopniu niż gruźlica i że – podobnie jak w wyp adku gruźlicy – nie można powierzać terap ii nerwic wysiłkom kilku bezsilnych indywiduów. Jeśli zostanie to powszechnie zrozumiane, zostaną powołane do życia zakłady czy instytuty medyczne; zatrudnieni zostaną tam wykształceni analitycznie lekarze, których zadanie polegać będzie na tym, by mężczyzn, którzy pop adli w alkoholizm, kobiety, którym grozi załamanie psychiczne pod wpływem wszelkiego rodzaju wyrzeczeń, dzieci, które mogą wybierać jedynie pomiędzy zdziczeniem i nerwicą, za pomocą analizy uczynić zdolnymi do oporu i działania. Leczenie to będzie nieodpłatne. Zap ewne dużo czasu minie, zanim państwo uzna te obowiązki za pilne. Biorąc pod uwagę dzisiejszą sytuację, wydaje się, że potrwa to długo, wydaje się też prawdop odobne, iż podwaliny pod takie instytuty powinna położyć filantrop ia; ale kiedyś z pewnością to się stanie. Staniemy wówczas w obliczu zadania polegającego na przystosowaniu naszej techniki do nowych warunków. Nie wątpię, że trafność naszych hip otez psychologicznych zrobi wrażenie nawet na niewykształconych, jeśli jednak ma do tego dojść, będziemy musieli ująć naszą teorię w najp rostsze, najbardziej uchwytne formy. Prawdop odobnie przekonamy się, że biedak w jeszcze mniejszym stopniu gotów jest wyrzec się swej nerwicy niż człowiek bogaty, albowiem oczekujące go trudy życia to nic, co mogłoby go skusić, choroba zaś oznacza dlań prawo do większej pomocy socjalnej. Zap ewne będziemy mogli w tym wyp adku cokolwiek wskórać jedynie wówczas, jeśli pomoc psychiczną na wzór cesarza Józefa połączymy z pomocą materialną. Całkiem prawdop odobne, że stosując naszą terap ię na tak masową skalę, będziemy musieli wówczas do czystego złota analizy dodać całkiem sporą domieszkę miedzi w postaci bezp ośredniej sugestii – również wpływ hipnotyczny mógłby tu być na miejscu, całkiem tak samo, jak w wyp adku terap ii osób cierp iących na nerwice wojenne. Niezależnie jednak od tego, jakie formy przybierze owa psychoterap ia ludowa, z jakich elementów będzie się składać, jej najskuteczniejszymi i najważniejszymi składowymi będą z pewnością te, które zostaną zapożyczone od rygorystycznej, nie ulegającej żadnym tendencjom psychoanalizy (Freud, 2007, s. 205-206).
Jedn akże w codzienn ej praktyce, zwłaszcza w sytua cjach, w których postępowan ie terap eutyczn e jest obarczon e dokumentowan iem i oczekiwan iem szybkich, łatwo zauważaln ych zmian, bardzo trudn o jest zachować psychoa nalityczną tożsamość i wgląd w istotn e cechy procesu leczen ia. W Polsce leczen ie uzależnień jest powszechn ie oparte na postępowan iu, którego celem jest umożliwien ie pacjentowi zbudowan ia wewnętrznej siły do utrzymywan ia całkowitej abstyn encji. W ośrodkach terap ii stacjon arn ej pacjenci poruszają się w systemie kar i nagród, który pozwala im budować wewnętrzne, surowe, kategoryczn e, ale jasne i sprawiedliwe sup erego. W jedn ym z takich ośrodków był pacjent od samego początku postrzegan y przez person el placówki jako nietyp owy. Mężczyzna ten był starszy od inn ych pacjentów, czytał poważne książki i słuchał poważnych programów radiowych. Odznaczał się też dużą elegancją i wysoką kulturą osobistą. Na początku terap ii pacjent ten opisywał przeszło dwadzieścia lat swojego uzależnien ia od narkotyków i alkoholu jako przyn ależność do bardzo elitarn ego klubu zrzeszającego ludzi o specyficzn ej wrażliwości i inteligencji. Destrukcyjn e aspekty jego życia – brak stałej pracy, rozp ad małżeństwa i zan iedban ie trojga dzieci – pozostawały
w zap rzeczen iu. Mniej więcej pół roku po rozp oczęciu przez mężczyznę terap ii odwiedziła go w ośrodku żona wraz z trojgiem dzieci. Podczas tej wizyty w pewn ym momencie rodzin a weszła do stołówki i pacjent, jako człowiek kulturaln y, zaczął przedstawiać żonę i dzieci kolegom. Nagle znieruchomiał, a po chwili kontyn uował przedstawianie w tak dużym zamieszan iu, że terap euta obserwujący tę sytua cję poczuł się skonstern owan y. Po zakończon ych odwiedzinach pacjent popadł w dep resję – był smutn y i zan iedbywał swoje obowiązki, za co spotkały go regulamin owe kary, w tym także zakaz opuszczan ia ośrodka, który zmartwił go szczególnie, gdyż zależało mu na odwiedzen iu rodzin y z okazji Pierwszej Komunii Świętej syna. Jestem pewien, że ten charakterystyczn y krótkotrwały moment konstern acji pacjenta podczas przedstawian ia rodzin y związany był ze spostrzeżeniem, że co prawda w elegancki sposób przedstawia rodzinę kolegom, ale tymi kolegami są narkoman i. Był to w istocie moment wglądu w destrukcję uzależnien ia, które całymi latami wyn iszczało nie tylko jego, ale również całą jego rodzinę. Poczucie winy wyzwolon e w tym krótkim momencie wywołało co prawda dep resję, ale było również początkiem tworzen ia się zdrowego sup erego, które inicjowało działania nap rawcze wyrażające się między inn ymi w pragnien iu spotkania z rodziną podczas uroczystości syna. Niestety, pomimo tego, że wielu terapeutów z tego ośrodka miało dobre przygotowan ie analityczn e, to nikt nie był w stan ie podjąć z pacjentem rozmowy dotyczącej tego niezwykle istotn ego procesu, który uruchomiły wizyta rodzin y i pobyt w ośrodku. Co więcej, regulaminowe restrykcje podjęte wobec mężczyzny działały wbrew jego próbom naprawczym. Przytaczam ten krótki przykład zarówno jako afirmację, jak i polemikę z cytowaną wcześniej wizją Freuda dotyczącą tego, że rygorystyczn a psychoa naliza może być najważniejszą składową zróżnicowan ej terap ii. Modyfikowan ie różnych zasad psychoa nalityczn ych, tak aby stosowan a terap ia była szeroko dostępna, jest oczywiście ze wszech miar pożyteczn e, lecz zawsze istn ieje ryzyko, że psychoa naliza ulokowan a w systemie opartym na obcej jej filozofii będzie tracić swoją skuteczn ość. Moje swobodn e dociekan ia dotyczyły tożsamości analityka wyrażanej w jego stosunku do pacjentów, kolegów, organ izacji, terap ii psychoa nalityczn ej i innych form terap ii. Freud był świadom tego, że zachowan ie tożsamości analityczn ej jest trudn ym wyzwan iem, które czasami polega na utrzyman iu własnej perspektywy pomimo bolesnego oporu i niezrozumien ia, z jakim spotyka się analityk. Jego fascyn acja postacią Mojżesza odkrytą w rzeźbie Michała Anioła była w istocie nieświadomym marzen iem o tożsamości psychoanalityka, który może swój gniew i rozczarowan ie – tak jak i namiętną miłość – zatrzymać w akcie refleksji.
Literatura cytowana
Freud, Z. (2007). Drogi terap ii psychoa nalityczn ej (1919 [1918]). W: Z. Freud, Dzieła. T. 9: Technika terapii (s. 197-206). Przeł. R. Reszke. Warszawa: Wydawn ictwo KR. Freud, Z. (2009). Mojżesz Michała Anioła (1914). W: Z. Freud, Dzieła. T. 10: Sztuki plastyczne i literatura (s. 165-188). Przeł. R. Reszke. Warszawa: Wydawnictwo KR. Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu (1988). Przeł. Zespól Biblistów Polskich. Poznań – Warszawa: Pallotin um. Quinodoz, J. M. (2012). Rozmowy z Hanną Segal. Jej wpływ na psychoanalizę. Przeł. J. Groth. Sop ot: GWP.
ROZDZIAŁ
4
Przenikanie dążeń seksualnych i poznawczych
tudia nad procesami poznawczymi to częsty – ukryty lub jawn y – motyw badań psychoa nalityczn ych. W tym rozdziale przedstawię relacje pomiędzy imp ulsami poznawczymi a seksua ln ymi oraz ich wpływ na sposób postrzegan ia i formułowan ia przez klin icystę treści komun ikowan ych przez pacjenta. Opiszę też kilka sytua cji dotyczących zarówno zahamowan ia możliwości poznawczych, jak i inspiracji do dokon ywan ia odkryć. Zygmunt Freud wskazywał, że instynkt poznawczy działa „ręka w rękę” z instynktem seksua ln ym już od wczesnego dzieciństwa. Pisał:
S
O żądzy wiedzy u małych dzieci przekonuje nas ich niezmordowana ciekawość, przejawiająca się w nieustannym zadawaniu pytań – cecha ta wydaje się człowiekowi dorosłemu zagadkowa, dopóki nie uda się mu zrozumieć, że wszystkie te pytania to jedynie wybiegi i że nie mogą się one skończyć, ponieważ dziecko zastępuje w ten sposób tylko jedno pytanie – pytanie, którego jednak nie zadaje. Jeśli dziecko już podrośnie i zmądrzeje, wówczas owe formy wyrazu żądzy wiedzy nagle przestają się pojawiać. Pełne wyjaśnienie podaje nam jednak badanie psychoanalityczne, pou czając nas, iż wiele dzieci, zap ewne większość, w każdym razie dzieci najbardziej utalentowane, w mniej więcej trzecim roku życia przechodzą okres, który można określić mianem okresu dziec ięcych badań seksualnych. U dzieci w tym wieku żądza wiedzy budzi się, o ile wiemy, nie spontanicznie, lecz pod wpływem wrażenia wywołanego przez nader doniosłe przeżycie, a zatem faktycznych czy oczekiwanych narodzin rodzeństwa – w fakcie tym dziecko dostrzega zagrożenie swych egoi stycznych interesów. Badanie zwraca się w kierunku pytania, skąd się biorą dzieci – odbywa się to w taki sposób, jak gdyby dziecko poszukiwało środków i sposobów niedop uszczenia do owego niep ożądanego wydarzenia. Ze zdumieniem dowiedzieliśmy się, że dziecko nie chce wierzyć w podane mu informacje […], zaczyna więc szukać na własną rękę, zgaduje, że nowa siostrzyczka czy nowy braciszek przebywało w ciele matki i – wiedzione pobudkami własnej seksualności – urabia sobie pogląd, iż dziecko bierze się z jedzenia, przychodzi przez kiszkę, zgaduje, jaką – trudną do uzasadnienia – rolę odgrywa w tym wszystkim ojciec, przeczuwa istnienie aktu seksualnego, który jawi mu się jako coś wrogiego i brutalnego. Ale jak własna konstytucja seksualna dziecka nie dorosła jeszcze do zadania płodzenia dzieci, tak i jego badania na temat ich pochodzenia muszą spalić na panewce, dziecko musi je porzucić w pół drogi. Wydaje się, że wrażenie wywołane przez owo niep owodzenie pierwszej próby zdobycia samodzielności intelektualnej jest trwałe i głęboko rozczarowujące (Freud, 2009, s. 83-84).
W tym opisie szczególną uwagę zwraca kilka punktów. Po pierwsze, Freud zauważa, że początkowo imp ulsy poznawcze są powoływan e przez lęk i nie mają charakteru neutraln ego. Ich celem jest nie tylko zdobycie wiedzy o tym, skąd się biorą dzieci, ale również zap obiegan ie temu. Zatem Freud zakłada tu-
taj istn ien ie w umyśle dziecka niedookreślon ej hip otezy o pochodzen iu dzieci, którą chciałoby ono w postępowan iu badawczym zweryfikować negatywn ie albo poznać sposób, by zap obiec narodzin om. Podstawa pierwotn ych form badan ia ma więc charakter intencjon aln y. Po drugie, badan ie może objąć cały wewnętrzny obraz badan ej rzeczywistości. Dane, które dziecko uzyskuje w swoich pierwszych eksp loracjach, są interp retowan e pop rzez koncepcje oparte na jego własnych doznan iach seksua lnych. Stąd właśnie pierwotn e koncepcje porodu zabarwion e są obrazami związan ymi z jedzen iem i wydalan iem. Wreszcie, po trzecie, badan ia nieuchronn ie prowadzą do rozczarowan ia. Dziecko nie jest bowiem w stan ie poznać istoty życia seksua ln ego, całej złożonej prawdy o prokrea cji, nie potrafi też posiąść środków wpływan ia na tę rzeczywistość. Przywołane przeze mnie tezy Freuda posłużyły mu za podstawę analizy osobowości i twórczości Leonarda da Vinci. Zdan iem twórcy psychoanalizy da Vinci osiągnął najp ełniejszą harmon ię pomiędzy instynktami seksua ln ymi a poznawczymi. Freud uważał, że seksua ln e libido artysty zostało wcześnie wysublimowan e, dzięki czemu uchron iło się przed znaczn ym stłumien iem. W rezultacie jego instynkt poznawczy uzyskał dodatkową energię libidin alną. Jedn ak i to rozwiązan ie nie mogło zakończyć się pełną satysfakcją. Sztuka wyzwoliła ciekawość obiektów, które da Vinci malował lub rzeźbił. Chciał je bliżej poznać, by móc lep iej oddać ich istotę. Badan ia podejmowan e przez artystę nie tylko kończyły się niezwykłymi odkryciami, ale również wyzwalały kolejn e pytan ia i wyzwan ia. W efekcie ogarn iętemu pasją poznawczą badaczowi trudn o było porzucić naukę i wrócić defin itywn ie do sztuki. Kiedy zajmował się obrazem, interesował go przede wszystkim jeden problem, zza którego wyłaniało się niezliczenie wiele innych kwestii, a zatem przekonywał się, że ma tu do czynienia z procesem, z którym brał się za bary w nieskończonych, niemożliwych do ukończenia badaniach przyrodniczych. Nie był w stanie się ograniczyć, nie umiał wyi zolować dzieła sztuki, wyrwać go z bardziej obszernego kontekstu, do którego – z czego zdawał sobie sprawę – należało. Po najbardziej wyczerp ujących próbach zmierzających do nadania wyrazu temu, co na ten temat myślał, musiał w końcu pozostawić owo dzieło w stanie – faktycznie lub tylko rzekomo – nieu kończonym. Artysta przyjął ongiś na służbę badacza – teraz służący stał się silniejszy, uciskając swego pana (Freud, 2009, s. 82).
Jeśli dobrze rozumiem zawarte tu implicite i explicite idee Freuda, to działanie instynktu poznawczego można by przedstawić graficzn ie jako kontin uum. Na jedn ym jego krańcu byłby pierwotn y i prymitywn y stan umysłu bliski subiektywizmowi, gdzie poznawan a rzeczywistość w bardzo wysokim stopn iu jest spostrzegan a przez pryzmat kategorii wewnętrznych. W tym stan ie lęk towarzyszący ciekawości sprawia, że proces poznawczy jest siln ie skażony intencją zniszczen ia tego, co się odkrywa, bądź intencją deformowan ia odkrycia. Z kolei na przeciwn ym biegun ie należałoby usytuować aktywn ość umysłową, która w akcie spostrzegan ia i refleksji jest w stan ie weryfikować własne prekoncepcje na podstawie rejestrowan ych faktów. Jedn ak ani jeden, ani drugi stan nie
przyn osi pełnej satysfakcji. Pewn ość osądu uzyskiwan a pop rzez subiektywizm mimo wszystko utrudn ia – lub nawet uniemożliwia – trwałe wykształcen ie poczucia kontroli rzeczywistości, co jest przecież najważniejszym motywem tych pierwotn ych działań poznawczych. Natomiast wnikliwe i pokorn e badan ie rzeczywistości rozczarowuje nowymi pytan iami i wątpliwościami, które nieuchronn ie prowadzą do wniosku o ogran iczon ości poznan ia. Freud opisywał, jak da Vinci ciągle oscylował pomiędzy sztuką, która kusiła doznan iem pełni, a precyzją nauki – szukając jak gdyby spełnien ia raz w jedn ej, raz w drugiej dziedzin ie. Uważam, że poruszan ie się pomiędzy zarysowan ymi tutaj biegun ami jest naturaln e i uniwersaln e zarówno w przyp adku życia codzienn ego, jak i aktywności naukowej. Zdarzają się jedn ak sytua cje, gdy rozczarowan ie związane ze złożonością i niep ewn ością poznawan ej materii jest tak duże, iż przybiera rozmiary doświadczen ia traumatyczn ego, od którego aparat psychiczn y stara się uwoln ić pop rzez regresję do stan u subiektywizmu w nadziei na pozbycie się dręczących wątpliwości bądź nieznośnej pustki i jałowości. Mam wrażenie, że psychoterap ia analityczn a jest dziedziną, która w szczególnie siln y sposób traumatyzuje procesy poznawcze, narażając działanie instynktu poznawczego na różnego rodzaju zwroty. Specyfika pracy polegającej na poszukiwan iu nieświadomego znaczen ia może – częściej niż w inn ego rodzaju pracy klin iczn ej – narażać umysł badacza na doświadczan ie bezradn ości, pustki lub owładnięcia hip otezami, które albo nie przyn oszą żadn ego wyjaśnien ia, albo oferują wyjaśnien ie częściowe. Przytoczę teraz kilka przykładów, by zilustrować sytua cje, w których umysł rozczarowan y trudn ościami w jedn oznaczn ym zdefin iowan iu badan ych zjawisk zawraca od stan u „nie wiem” lub „nie jestem pewien” do stan u „wiem” wywołującego jedn ocześnie przekon an ie, że powinn o być tak, jak „wiem, że jest”. Mam nadzieję, że w ten sposób uda mi się uchwycić moment, gdy trauma poszukiwan ia i dowiadywan ia zaczyn a być przezwyciężana przez pseudowiedzę, która może prowadzić do indoktryn acji lub braku tolerancji. Jill M. Miller wraz ze współpracown ikami opisuje przyp adek pewn ej dziewczynki, która rozp oczęła analizę w wieku pięciu lat (Miller, Norman i Guignard, 2003). Pacjentka w pierwszych miesiącach życia była dwukrotn ie hospitalizowan a z powodu wylewu i rozwoju wodogłowia. Pomimo imp lantacji dren u poprawiającego przepływ płynu mózgowo-rdzen iowego lekarze byli nastawien i pesymistyczn ie co do przyszłości dziewczynki. Tymczasem pop rawa jej stan u była tak znacząca, że około drugiego roku życia uznan o dziecko za całkowicie zdrowe. Jedn akże po upływie kolejn ych dwóch lat aż pięciokrotn ie wystąpiły defekty utrudn iające przepływ płynu w dren ie. W ciągu cztern astu miesięcy wykon an o kilka operacji ratujących zdrowie dziecka. Wkrótce po tym dziewczynka rozp oczęła analizę w stan ie pan iki z nap adami histeryczn ych lęków i koszmarów nocn ych. Okres pięcioletn iej analizy przyn iósł znaczącą pop rawę – pacjentka nadrobiła opóźnien ia rozwojowe i mogła cieszyć się normaln ym
życiem. Podczas opisywan ego w tym materiale klin iczn ym ciągu zdarzeń autorzy zwrócili uwagę na to, że przed jedną z sesji dziewczynka wyszła w poczekaln i z ukrycia pod stołem. Zaskoczon a tym faktem zaczęła dociekać przyczyn. Stwierdziła, że to nic nowego, bo miała wrażenie, iż zawsze się ukrywała. W trakcie sesji w pewn ym momencie powiedziała, że czuje się, jakby traciła zmysły. Jeszcze później wspomniała o tym, że chłopcy w szkole „robią ją w konia”, dodając zaraz potem, że dwóch z nich ją lubi. Następnie narysowała na kartce zmienną „x”, objaśniając po jakimś czasie, że „x” oznacza pocałunek. Autorzy, wiążąc te różne wyp owiedzi pacjentki z zabawami i wnioskami z pop rzedn ich lat analizy, wyp rowadzili szereg interp retacji, opisując dziewczynkę jako dziecko, które z powodu traum i dolegliwości neurologiczn ych traciło i bało się, że traci, zmysły. Wskazywali, że utrata zmysłów była również swoistą obroną przed świadomością terroru choroby. Według nich w tamtej chwili analiza była obszarem, gdzie dawn e lęki dziewczynki mogły się ujawn ić, co dawało małej pacjentce uczucie wyjścia z ukrycia self, które w swoim odczuciu kiedyś utraciła. Koncepcja badaczy dotycząca tego, co pacjentka komun ikowała, wyraźnie opierała się na rozp oznan iu ciągle aktua ln ej traumy związan ej z dawną chorobą i liczn ymi operacjami, a także ze zmagan iem się dziecka ze świadomością tej choroby pop rzez unicestwian ie jej świadomości. Kilka interp retacji treści seksua ln ych było kierowan ych pod adresem seksua ln ości rodziców i pewn ych wątków edyp aln ych. Tymczasem można zauważyć, że dziesięcioletn ia dziewczynka zaczęła mówić o konfliktach związan ych z pierwszymi przejawami dorastan ia, które w jej przekon an iu od zawsze drzemały w ukryciu, a teraz zaczęły się wyłaniać. Wyraźnie mówiła o utracie zmysłów z powodu pocałunków i kontaktów z kolegami. Można odn ieść wrażenie, że autorzy opracowan ia byli do tego stopn ia zafrap owan i niezwykle dramatyczną przeszłością dziecka, iż przeoczyli na tej sesji zarysowujące się konflikty dorastającej dziewczyn y, zupełnie jakby nie mogli uwierzyć, że pięcioletn ie dziecko, które ledwo co rozp oczęło analizę, stało się już dziesięcioletn ią dziewczyną wnoszącą całkowicie inny materiał na sesję. Można przyjąć, że taki spadek czujn ości pojawił się wraz z nietyp owymi, zaskakującymi i niezrozumiałymi zachowan iami pacjentki i w gruncie rzeczy miał charakter regresji do stadium pierwotn ego, gdzie poznan ie polegało na odkrywan iu tego, co już się wie. Trzeba uczciwie przyznać, że odczytywan ie intencji i komun ikacji ludzi w okresie dorastan ia może być nie lada sztuką. Aby to zilustrować i jedn ocześnie przygotować grunt dla dalszych przykładów, przytoczę pewn e zdarzenie, o którym usłyszałem kiedyś przy okazji konsultacji przyp adku szesn astoletniej żywej i inteligentn ej dziewczyn y. W jej nowoczesnej szkole młodzież korzystała z automatu, w którym można było kup ować coca-colę. Jedn ak pewn ego dnia matki młodszych dzieci uczęszczających do tej samej szkoły doszły do
wniosku, że coca–cola jest szkodliwa, a zawarty w niej gaz może prowadzić do pobudzen ia, przez które od pewn ego czasu wzrosła liczba rozp oznań ADHD wśród dzieci. W następstwie interwencji rodziców maszynę zlikwidowan o. Młodzież nie mogła się jedn ak pogodzić z tą decyzją i dziewczyn a, o której wspomin am, stanęła na czele komitetu na rzecz przywrócen ia maszyny do coca-coli. Pon ad dwutygodniowe negocjacje z Komitetem Rodzicielskim i dyrekcją szkoły zakończyły się niep owodzen iem i decyzja o likwidacji automatu została utrzyman a. Niedługo później podczas ważnych egzaminów zauważono, że owa dziewczyn a pojawiła się z butelką po coca–coli, w której była woda mineraln a. Wzbudziło to ostrą krytykę zbulwersowan ych nauczycieli, którzy uznali takie zachowan ie za prowokacyjn e gwałcen ie ustan owion ych praw. Tymczasem dziewczyn a bardzo wyraźnie komun ikowała, że rebelia jest jedyn ie na zewnątrz, wewnątrz zaś – poszan owan ie prawa. Zakazan y napój nie został przecież wniesion y, skoro w butelce po coca coli była woda min eraln a, a nie odwrotn ie. Muszę przyznać, że to zdarzen ie, jak i wiele inn ych podobn ych, pozwoliło mi ze spokojem przyjmować liczn e burzliwe przejawy eksp resji młodzieży, jedn ocześnie często wzbudzając współczucie dla młodych ludzi z powodu ich sposobu komun ikowan ia oraz faktu, że to, co pragną wyrazić, może być nietrafn ie odczytywan e. Współczucie i przekon an ie o niedoli adolescentów stało się do tego stopn ia częścią mojego wyp osażenia teoretyczn ego i warsztatowego, że czasami trudn o być pewn ym, w jakim stopn iu jest to pomocn e, a w jakim zakłócające dla pogłębion ej obserwacji. Na jedn ym z oddziałów szpitaln ych, gdzie system leczen ia oparty jest na połączen iu psychoterap ii analityczn ej z zasadami społeczn ości terap eutyczn ej, siedemn astoletn ia pacjentka niegroźnie przedawkowała leki. Mniej więcej rok przed tym zdarzen iem zmarła matka dziewczyn y. Ojciec pogrążony w dep resji łagodzon ej intensywn ym piciem zamierzał zabrać córkę ze szpitala do domu. Ona jedn ak chciała zostać na oddziale i jej niegroźna próba samobójcza wyraźnie temu służyła. Jej zachowan ie wzbudziło powszechn y niep okój w społeczn ości. Person el podjął wiec decyzję o przen iesien iu pacjentki na oddział zamknięty. Zaczęto dociekać, w jaki sposób dziewczyn a zgromadziła leki oraz jak można uchron ić oddział przed działalnością dea lerów narkotykowych. Niep okój narastał, a klimat nieufn ości wobec pacjentów wywoływał w nich poczucie winy. Zap rop on owan o przep rowadzen ie powszechn ego badan ia mającego wykryć ewentua lną obecn ość narkotyków w organ izmie. Pacjenci ochoczo przystali na tę prop ozycję, wyraźnie widząc w niej możliwość odbudowan ia zaufan ia. Dodam, że podstawową zasadą społeczn ości terap eutyczn ej tego oddziału jest dyskutowan ie na temat wszelkich zdarzeń i napięć. Wyn iki badań uspokoiły zarówno pacjentów, jak i person el. Mniej więcej w tym samym czasie na oddział przybyły dwie nowe pacjentki. Od samego początku były traktowan e przez pozostałych pacjentów z dużą nieufn ością i w końcu samorząd zażądał ich wyp isan ia, uzasadniając to trudn ościami w tolerowan iu ich
zachowan ia, które określono jako „zadzieran ie nosa”. To zdarzen ie wyraźnie pokazuje, jak lęk i niep okój mogą upośledzać funkcje myślowe, w konsekwencji wyzwalając pogardę dla poznawan ia i ogarn ian ia krańcowych stanów emocjon aln ych pop rzez refleksję. Powstaje wtedy przekonan ie, że czyn y przemawiają dobitn iej niż słowa, a ich zan iechan ie może prowadzić do zan iedbań ignorujących powagę sytua cji. Pacjentka uważała, że najskuteczn iejszą formą wyrażenia woli pozostan ia na oddziale będzie próba samobójcza. Person el uważał, że najskuteczn iejszą formą opan owan ia stan u psychiczn ego pacjentki będzie przen iesien ie jej na inny oddział, a także medyczn e sprawdzen ie uczciwości pozostałych pacjentów. W takiej sytua cji dyskusja o powstałych problemach nie gwarantowała pewn ych rezultatów. Brak zdolności tolerowan ia wątpliwości i podejrzeń postępował, w wyn iku czego pacjenci odmówili zaa kceptowan ia nowo przybyłych koleżanek. Dop iero po przedyskutowan iu podczas zebrań społeczn ości znaczen ia tych drastyczn ych wydarzeń możliwe stało się przerwan ie błędnego koła niep okoju, dzięki czemu oddział odzyskał równowagę. Opisan e zdarzen ia ilustrują ruch regresywn y w pragnien iu poznawan ia i związan ym z nim procesie formowan ia się koncepcji. Stan, w którym dowiadywan ie się wyzwala wiele dodatkowych pytań i nie daje całkowitej pewn ości osądu, jest uznawan y za niebezp ieczn y, wzmaga bowiem niep okój i wzbudza pragnien ie sprawdzan ia gotowych hip otez, które badają bardzo zawężone pole, ale dają iluzję uzyskiwan ia pełnych odp owiedzi. To jest właśnie stan pierwotn ej dziecięcej ciekawości, która nie znajdując zaspokojen ia w pytan iu, skąd się biorą dzieci, próbuje formułować odp owiedzi na podstawie znan ych sobie doznań. Kolejn y przykład pochodzi z prowadzon ej przeze mnie wieloletn iej analizy. Pacjentka, matka dwojga dzieci, opowiadała na jedn ej z sesji o peryp etiach starszej, dorastającej córki. W ton ie jej głosu i sposobie relacjon owan ia można było wyczuć mieszan inę tolerancji oraz wściekłości i niep okoju związan ych z burzliwymi eskap adami córki. Problem ten pojawiał się już wcześniej w analizie, więc po raz kolejn y starałem się uświadomić kobiecie brak możliwości odwołania się do okresu własnego dorastan ia, pon ieważ była bardzo podporządkowan a rodzicom. Na następnej sesji opowiedziała sen, w którym pojawił się motyw zgubien ia wsporn ika łączącego w okularach szkło z uchem. Dodam, że pacjentka nie nosi okularów. Interp retowałem ten sen jako rea kcję na pop rzedn ią sesję i uświadomien ie sobie, że brak doświadczeń podobn ych do tych, które są udziałem jej córki, jest owym zagubion ym ogniwem między tym, co widzi u córki, a tym, co matka myśli o jej zachowan iu. W odp owiedzi pacjentka stała się drażliwa, napięta, zaczęła płakać i oskarżać mnie o krytycyzm. Uważała, że zmaga się ze swoim kalectwem, a ja w swoich komentarzach pokazuję jej, jak duża jest jej ułomność. Dodała, że żądam, aby była wdzięczna za to, co robię, a gdy nie jest, to zarzucam jej psychozę.
Kobieta opuściła dwie następne sesje i przyszła dop iero w pon iedziałek, po przerwie weekendowej. W tym czasie zacząłem się zastan awiać, czy być może w moich komentarzach nie było sporo racji, ale istota snu pacjentki nie została do końca wyjaśnion a. Doszedłem do wniosku, że sen o utracie wsporn ika pomiędzy okiem a uchem rep rezentował przede wszystkim nieświadomą intuicję kobiety co do tego, jak ja usłyszę to, co ona widzi. Była pewn a, że jej spostrzegan ie problemów córki spotka się z moją deza probatą. Chociaż w istocie nie interp retowałem jej krytycyzmu wobec córki, ale zmagan ie się z nim, a także powiązałem tę trudn ość z jej doświadczen iami z przeszłości, to i tak na skutek pomin ięcia zasadn iczej obawy wyrażonej we śnie moje wyp owiedzi były przez nią odbieran e jako nap astliwe. W umyśle pacjentki bowiem byłem postacią krytyczną, więc wszelkie moje wyp owiedzi musiały być przez nią odbieran e jako wyraz deza probaty. Kiedy pacjentka długo milczała na początku kolejn ej sesji, przerwałem tę ciszę uwagą, że prawdop odobn ie w dalszym ciągu nie może odn aleźć drogi do porozumien ia się ze mną po ostatn iej sesji, podczas której musiała się czuć rozczarowan a sposobem, w jaki skomentowałem jej sen. Wyjaśniłem, że według mnie jej sen rep rezentował również przeczucie tego, iż jej mieszan e uczucia wobec córki wyzwolą mój krytycyzm iw konsekwencji dojdzie do utraty połączenia pomiędzy tym, co ona widzi, a tym, co ja słyszę. Odp owiedziała bardzo chłodno, że nie będzie o tym rozmawiać. Odp arłem, że przekazałem jej to, co zrozumiałem, a teraz możliwość dalszego porozumiewan ia się zależy od jej możliwości wybaczen ia mi. Po dłuższej chwili ciszy opowiedziała o tym, jak bardzo zaburzon a czuła się w ostatn ich dniach. Wspomniała między inn ymi o incydencie, gdy pomyliła swoich dyrektorów, w wyn iku czego z jedn ym z nich rozmawiała o problemach, o których powinn a rozmawiać z drugim. Jej błąd nie dotyczył tego, o czym miała rozmawiać, ale po prostu pomyliła te osoby fizyczn ie. W kilku zdan iach opisałem jej stan chaosu jako rezultat poczucia utraty wszelkich funkcji łączących. Opowiedziała wówczas kolejn y sen, w którym jakby wychodziła z getta, ale jedn ocześnie wydawała ludziom posiłki. Jedzen ia było dużo, a ludzie ciągle brali i brali. Wspomniała też o motywie zbiorowego pryszn ica, do którego się nie przyłączyła. Pon ieważ ten sen pojawił się tuż przed powrotem na sesje, to byłem przekon an y, że odzwierciedlał powrót procesów integracyjnych i wolę kontaktowan ia się ze mną. Interp retowałem zatem, że ostatn i kryzys w analizie musiała przeżywać jako zatrzaśnięcie w getcie, w którym ekstermin acji uległo porozumien ie ze mną. Zasugerowałem też, że jej pon iedziałkowy powrót rep rezentuje wolę zdystansowan ia się od prześladowań, nadzieję związaną z możliwością wyjścia z krytycznego getta, jak również jej zdoln ości i chęci do nap rawian ia (karmien ie) utracon ych sesji i dialogów ze mną. Uważam, że pomimo istotn ych różnic w sytua cji terap eutyczn ej ten przykład ma wspólną cechę z opisan ymi pop rzedn io zdarzen iami na oddziale – jest nią
priorytet działań nad refleksją. Co prawda w sferze jawn ej moje uwagi o braku tolerancji pacjentki wobec córki nie zawierały żadn ej instrukcji, jedn ak nierozpoznan ie postaci, w jakiej przebywałem w umyśle pacjentki, powodowało, że żadna z moich uwag nie mogła zostać odebran a jako neutraln a. W takim momencie, w gruncie rzeczy, byłem złapan y w podobn y do pacjentki stan umysłu, w którym zan iep okojon y tym, co widziałem, formułowałem swoje wnioski tak, aby widzieć coś inn ego – inne nastawien ie pacjentki do córki, które pozwoliłoby wyelimin ować i jej, i mój niep okój. Moje interp retacje tylko z pozoru były relacjami z dokon an ych przeze mnie obserwacji. Biorąc pod uwagę obraz mojej osoby, który pacjentka miała w swoim umyśle, moje komentarze musiały być przez nią traktowan e niczym adresowan e do niej życzen ia. W cytowan ym już szkicu o Leonardzie da Vinci Freud rozp atruje formowan ie się żądzy poznan ia w relacji z rozwojem lub zahamowan iem instynktów seksualn ych. Uważa, że wyp arcie wczesnych, dziecięcych imp ulsów seksua ln ych może się odbić na losach popędu badawczego w trojaki sposób. Po pierwsze, może zostać on tak samo siln ie zahamowan y jak imp ulsy seksualn e i ogran iczyć na całe życie rozwój inteligencji i możliwości badawczych. Z kolei, po drugie, imp ulsy badawcze mogą być dostateczn ie siln e, aby nie podzielić losu wyp arcia seksua ln ego, dzięki czemu inteligencja może rozwijać się do momentu powrotu rep resjon owan ych pragnień seksua ln ych. W takim momencie stłumion e wcześniej imp ulsy seksua ln e są „dostateczn ie siln e, by zseksualizować samo myślen ie i zabarwić operacje intelektua ln e rozkoszą i lękiem charakterystyczn ymi dla właściwych procesów seksua ln ych” (Freud, 2009, s. 84). I wreszcie, po trzecie, libido „wymyka się losowi wyp arcia w ten sposób, że już od początku sublimuje się, przybierając formę żądzy wiedzy, torując sobie drogę w kierunku potężnego popędu badawczego jako jego wzmocn ien ie” (Freud, 2009, s. 84-85). W takiej sytua cji badan ie jest substytutem aktywn ości seksua ln ej. Żeby zrozumieć podłoże sposobu myślen ia i postępowan ia badaczy w opisanych przykładach, by uchwycić oscylację pomiędzy myślen iem obiektywn ym a subiektywn ym, niezbędne jest bliższe przyjrzen ie się różnicy między drugim a trzecim przyp adkiem opisan ym przez Freuda. Chodzi tu o różnicę pomiędzy częściowym stłumien iem powracających później imp ulsów seksua ln ych a ich sublimacją. Mam wrażenie, że teza Freuda o „zabarwian iu intelektua ln ych operacji rozkoszą i lękami właściwymi dla procesów seksua ln ych” obrazuje stan umysłu, który dąży do spełnien ia zgodn ie z modelem seksua ln ym. Oczekuje się wówczas, że odkrycie intelektua ln e przyn iesie – wprawdzie chwilową, ale za to całkowitą – rozkosz i uczucie letargiczn ego spełnien ia, sytości bądź ulgi ewakuowan ia ciężaru, czyli wszelkich przyjemn ości, jakich może dostarczyć seksua lność gen italn a, oraln a i analn a. Pon ieważ nie leży to w możliwościach doświadczen ia intelektua ln ego, które z natury rzeczy po dokon an iu jedn ego odkrycia musi się zwracać z ciekawością do następnego, to rozkosz jest osiągana
za pomocą iluzji, że pewn a wiedza, którą się posiadło, przyn iosła to ukojen ie. Ten stan umysłu charakteryzuje się brakiem tolerancji dla wątpliwości i trudn o (lub w ogóle) akceptowan ej bezradn ości wobec pytań pozostających bez odp owiedzi. Natomiast stan umysłu opisan y przez Freuda jako rezultat pełnej sublimacji popędów seksua ln ych pozwala rozwijać właściwości badawcze uwoln ion e od pragnień seksua ln ych, oparte zaś na specyficzn ych satysfakcjach intelektua lnych. Jest to stan umysłu refleksyjn ego i relatywn ego, który powstrzymuje się od formułowan ia defin itywn ych i radykaln ych wniosków, co więcej – nie żąda ich natychmiastowego potwierdzen ia przez obiekt badan y. Podsumowując: zgodn ie z odkryciami Freuda uważam, że wszelkie procesy poznawcze i myślowe mają swoje korzen ie w cielesnych doznan iach dziecięcej seksua ln ości. Z tego powodu w aparacie psychiczn ym stale pozostaje obszar myślen ia oparty na strukturze spełnien ia seksua ln ego. Ten obszar działa jak magnes dla reszty procesów intelektua ln ych zawsze wtedy, gdy poznawan ie nap otyka nieuchronn e trudn ości, stykając się z niejasną lub wieloznaczną materią. W krańcowych sytua cjach refleksja, myślen ie, poszukiwan ie i dociekan ie mogą być zastąpion e działaniami przyn oszącymi stan uspokojen ia oparty na iluzji, że się wie wszystko albo że nie ma tego, czego natury nie można zgłębić.
Literatura cytowana
Freud, Z. (2009). Leonarda da Vinci wspomnien ie z dzieciństwa (1910). W: Z. Freud, Dzieła. T. 10: Sztuki plastyczne i literatura (s. 69-115). Przeł. R. Reszke. Warszawa: Wydawn ictwo KR. Miller, J. M., Norman, J., Guignard, F. (2003). An examp le from child analysis. The International Journal of Psycho-Analysis, 84(4), 809-816.
ROZDZIAŁ
5
Na przekór życiu. Impas w procesie terapeutycznym
iły antytwórcze i antyżyciowe, które przyczyn iają się do powstan ia w aparacie psychiczn ym objawów, zwyczajów, przekon ań i wierzeń uniemożliwiających doświadczan ie spełnien ia i satysfakcji, mogą w trakcie psychoa nalizy wpływać na to, że kontakt i dialog obu uczestn ików relacji terap eutyczn ej stają się coraz bardziej jałowe – do tego stopn ia, iż zarówno pacjent, jak i analityk mają poczucie utraty sensu kontyn uowan ia wspólnej pracy. Mam tu na myśli ciągły stan, w którym analityk słucha liczn ych, pozorn ie bogatych relacji pacjenta, lecz nie może jasno uchwycić ich nieświadomych treści i ukrytych fantazji. Również przen iesien ie jest albo trudn e do sprecyzowan ia, albo zbyt słabo zarysowan e. Uboga relacja dopełnion a zostaje powierzchown ymi komentarzami analityka, który czuje się zatrzaśnięty w konflikcie pomiędzy interp retowan iem rzeczy oczywistych lub szukan iem głębszych treści a formułowan iem hip otez „na chybił trafił”. Jedn akże takie hip otezy to przeważnie daleko posun ięte spekulacje, które już od samego początku wprowadzają niep okój z powodu słabego (lub niep ewn ego) związku z wyp owiedziami pacjenta, a na kon iec zazwyczaj nie dają satysfakcji żadn ej ze stron, nieuchronn ie prowadząc do uczucia wyp alenia. W krańcowych sytua cjach trudn o skoncentrować się na wyp owiedziach pacjenta i myśli analityka mogą uciekać od tego, co komun ikuje analizant. Kryzys ma charakter ciągły, gdy borykan ie się z trudn ym do zniesien ia uczuciem pustki może u obu stron wywoływać mechan izmy zap rzeczan ia. Analityk stara się wówczas ignorować perman entn y imp as i z poszczególnych wyp owiedzi pacjenta pragnie wychwycić nieświadomą fantazję, lub chociaż opisać komun ikowan y stan umysłu. W takiej sytua cji uczucie braku treści wywołuje treści sztuczne. Z kolei pacjent próbuje się przekon ać, że komentarze, które usłyszał, są pomocn e. Pon ieważ jedn ak istota tego jałowego procesu nie jest sprecyzowan a, a jedyn ie zignorowana lub zawoa lowan a próbami poszukiwan ia znaczen ia, to zarówno sytua cja w terap ii, jak i na zewnątrz (w życiu pacjenta) się nie zmienia. Literatura psychoa nalityczn a podaje liczn e przykłady imp asu w terap ii. Na
S
przykład Ignes Sodre (2008) opisała przebieg analizy pewn ej pacjentki – spotkan ia z kobietą były pozbawion e substancjaln ych dla analizy treści: wspomnień z dzieciństwa, dostępu do fantazji i zarysowan ego przen iesien ia. Powierzchown y dialog wywoływał u analityczki odrętwien ie i ciągłą niep ewn ość osądu. Sodre wykryła, że było to wyn ikiem neutralizacji w aparacie psychicznym pacjentki funkcji podtrzymujących pamięć. Pacjentka identyfikowała się z rodzicami, którzy lekceważyli, lub wręcz unicestwiali, przeszłość po to, aby nie przeżywać utraty, rozstan ia bądź poczucia winy związan ych z przeszłymi wydarzen iami. Umysł pacjentki, usuwając ze swojej pamięci fakty i uczucia zarówno dawn e, jak i bieżące, nie był w stan ie robić znaczących powiązań i ustan awiać relacji wyn ikan ia jedn ej myśli z drugiej. Wykształcony w wyn iku tego powierzchown y, często sztuczn y, sposób narracji wewnętrznej chron ił pacjentkę przed kontaktem z trudn ymi wspomnieniami, zdarzen iami i fantazjami – wszystkie te treści nie istn iały w umyśle kobiety. Sodre opisała również, jak ten stan umysłu był projektowan y na analityczkę, która czuła się pogubion a w ocen ie wyp owiedzi pacjentki i własnych przemyśleń. Na opisan ym dalej przykładzie chciałbym zilustrować konsekwencje lęku przed postępem i krea tywn ością oraz odn ajdywan ie siły w identyfikacji z destrukcyjn ymi imp ulsami. Moja pacjentka, młoda mężatka, której uroda zdradzała mieszan e pochodzenie, szukała pomocy z powodu lęków dotyczących przyszłości i niezadowolen ia ze swojej teraźniejszej sytua cji. Między inn ymi kobieta zadręczała się wątpliwościami dotyczącymi tego, czy wystarczająco kocha męża i czy jest przez niego kochana. Podejrzewała i obawiała się, że może być lesbijką, pon adto bała się rychłego końca świata. Można było też odn ieść wrażenie, że jest osobą konfliktową, niezbyt lubianą w pracy i wśród znajomych. Miała liczn e zainteresowan ia i komp etencje, ale nigdy nie była pewn a tego, czym się nap rawdę interesuje i co chciałaby robić. Często zmien iała pracę bez wyraźnych powodów. Niewiele pamiętała z własnego dzieciństwa, a większość faktów i swoich zachowań znała ze wspomnień i opowiadań rodzin y. Ta skłonność do amnezji mogła być rezultatem wczesnej traumy związan ej z tragiczn ym rozstan iem z ojcem i jego krajem, w którym pacjentka się urodziła. Wychowywan a była w „kulcie męskości” – atmosferze podziwu dla mężczyzn i tak zwan ych cech męskich, w tym szczególnie męskiej siły, rozumian ej jako zdoln ość do pozytywnego nastawien ia i ignorowan ia problemów oraz słabości. Zwracając się do bliskich ze swoimi bolączkami, przeważnie słyszała słowa zmierzające do uśmierzen ia jej smutku i natychmiastowego wzniecen ia optymizmu. Uważała, że rodzice chcieli, by urodził im się chłopiec. Często łapała się na tym, że mówiła o sobie w rodzaju męskim. Matka radziła jej, aby jak najpóźniej urodziła dziecko, pon ieważ dzieci oznaczają dla kobiety „kon iec świata”. W trakcie sesji niemal o wszystkim opowiadała ton em, który wyrażał cierp ienie. Nawet relacje z najciekawszych podróży, spotkań towarzyskich czy zdarzeń w pracy zawierały liczn e skargi na niedogodn ości bądź krzywdy doznan e
ze stron y inn ych ludzi. Często sytua cje, które opisywała, były dla mnie niejasne, ale mimo to starałem się natychmiast dociec poczucia krzywdy pacjentki, tak jakbym uważał, iż szybkie wyjaśnien ie złagodzi jej ból pop rzez uświadomienie jej, że jest niea dekwatn y. Zwykle w rea kcji na moje komentarze pacjentka odp owiadała, że wie, iż ciągle robi to samo, i ton em krytyczn ym wobec siebie z nutą cierp ien ia powtarzała moją interp retację, zatem od razu było widać, że moja uwaga nie wprowadziła do jej myślen ia żadn ej nowej perspektywy. Na przykład na jedn ej z sesji kobieta opowiadała o tym, jak pomagała matce w przygotowan iach do wyjazdu. Odwiedzały sklep y, starając się skomp letować zestawy biżuterii, butów, torebek i sukien ek odp owiedn ich na różne okazje. Opowiadała też o tym, jak każdy z zestawów był następnie fotografowan y, by ułatwić dobór ustalon ych komp ozycji. Słuchając tej opowieści, nie mogłem wyłapać inn ego sensu niż ten, który wyznaczał rap ort z dokon ywan ych czynności. Opowiadanie pacjentki było ogólne: nie mówiła nic o tym, co zawierały projektowan e zestawy, gdzie były kup owan e, ile kosztowały i tak dalej. Taka bezbarwn a historia powodowała, że z dużym wysiłkiem utrzymywałem koncentrację. Jak zawsze, moją uwagę przykuwał ton skargi w narracji pacjentki. W końcu, bardziej z obowiązku zaistn ien ia na sesji niż przekon an ia, że zauważyłem coś istotn ego, byłem bliski wniosku, iż pacjentka skarży się na to, że musiała się opiekować swoją matką jak córką. Jedn ak zan im to powiedziałem, ona sama zinterp retowała swoje opowiadanie w identyczn y sposób. Jej uwaga nie miała jedn akże charakteru wglądu, lecz była po prostu kolejną skargą. Co jakiś czas zwracałem pacjentce uwagę na to, że jej poczucie niespełnien ia musi również dotyczyć analizy, którą zap ewn e odczuwa jako mało pomocną, pon ieważ nie może mieć wrażenia, że jesteśmy w stan ie komun ikować się ze sobą w znaczący i inspirujący sposób. W tym jałowym nurcie pojawiły się pewn e fantazje seksua ln e pacjentki, które umożliwiły mi formułowan ie hip otez i nieco ożywiały analityczn e poszukiwan ia. Pacjentka, skarżąc się na stosunki z mężem, uważała, że w kontakcie fizyczn ym nie może doświadczać siebie jako kobiety, pon ieważ mąż pomija kobiece części jej ciała i dotyka jej tak, jakby była mężczyzną. W tej skardze wyraźnie wyp owiadała swoją myśl, że mąż podczas kontaktu seksua ln ego fantazjuje o relacji z nią jako mężczyzną, tym samym w jego umyśle została umieszczon a jej własna fantazja o kontakcie seksua ln ym dwóch mężczyzn, w którym pacjentka była jedn ym z partn erów. Zwróciłem uwagę kobiety na tę fantazję, a pon adto stwierdziłem, że analiza może być przez nią odczuwan a jako ekscytująca, acz jałowa szarp an in a, dająca wrażenie, że nie potrafię w niej dostrzec krea tywn ych części, a w swoich usiłowan iach zainspirowan ia zmian jestem skazan y na porażkę, co przyn osi pacjentce gorzkie poczucie satysfakcji. W tym momencie wyraźnie pragnąłem uświadomić kobiecie identyfikację z męską, kastrującą postacią. Kilka dni później opowiedziała sen, w którym leżała na czymś w rodzaju stołu operacyjn ego w audytorium wypełnion ym studentami. Dokon ywała kolej-
nych aborcji. W tych zabiegach uczestn iczył lekarz, który trzymał w rękach szlauch tryskający krwawym strumien iem. Sen obejmował wiele wątków iw sposób oczywisty kontyn uował rozp oczęty temat jałowych relacji pacjentki i jałowej analizy. Moje interp retacje koncentrowały się przede wszystkim na obrazie, w którym analityk jest doświadczan y jako „nosiciel” krwawego pen isa i destrukcyjn ego umysłu. Wskazywałem, że pacjentka czuje, iż jej cierp ien ia, brak zmian i dobrego życia nie pozwalają jej doświadczać mnie jako twórczego i inspirującego analityka. Według mnie usytuowan ie tych zabiegów we śnie przed audytorium było związane z chęcią publiczn ego ujawn ien ia moich porażek i satysfakcją skomp romitowan ia mojej osoby. Następnego dnia pacjentka wróciła tylko na chwilę do pop rzedn iej sesji, mówiąc, że niewiele z niej pamięta. Przyp omin ała sobie, że po sesji wiele o niej myślała, ale nie potrafiła już powiedzieć, o co chodziło. Na pierwszej sesji po weekendowej przerwie kobieta relacjon owała wiele różnych wydarzeń. Jedn akże od samego początku uderzający był brak cierpiącego tonu w jej narracji. O wszystkich zdarzen iach opowiadała w bardzo jasny sposób. Skarżyła się co prawda na złe traktowan ie ze stron y rodzin y, lecz tym razem jej wyp owiedzi pozbawion e były masochistyczn ego klimatu i budziły dużo współczucia. Zwróciłem jej uwagę na tę zmianę sposobu komun ikowan ia i dodałem, że według mnie jest ona rezultatem snu o aborcji oraz tego, co było w związku z tym snem dyskutowan e. Kobieta odp owiedziała, że wczoraj miała dwa inne sny. W pierwszym jej znajomi z Londyn u masowo adoptowali dzieci, w drugim zaś śniła, że się załatwiła, czego się następnie bardzo wstydziła. Dokon ałem następującej interp retacji owych snów: kiedy pacjentka zauważyła, że nie mam zamiaru przerwać jej terap ii, ale dalej analizowałem ciągnący się kryzys, to przyszło jej do głowy, że ludzie mają zdoln ości adopcyjne i ada ptacyjn e, iw tym samym momencie sama poczuła się w nie wyp osażona. Natomiast drugi sen odebrałem jako wyraz poczucia winy. Sugerowałem, że po omówien iu snu o aborcji pomyślała, iż jest dla mnie trudną i niestrawną pacjentką, co wywołało u niej poczucie wstydu i winy, a to z kolei uruchomiło pragnien ia nap rawcze oraz zdoln ości komun ikacyjn e i inteligencję. Po pewn ym czasie wspomniała o stosunku z mężem, podczas którego – w obawie przed zajściem w ciążę – zgodziła się na prop ozycję kontaktu omijającego jej narządy kobiece. Zwróciłem jej uwagę na to, że po raz pierwszy nie oskarża o to męża, ale czuje, iż sama „wyłącza” swoje kobiece części, prawdopodobn ie bojąc się, że narodzin y dziecka czy jej krea tywn ość i zdoln ość do zmian będą końcem świata. Zygmunt Freud w pesymistyczn ym szkicu z 1937 roku na temat możliwości analizy pisał o jedn ej z poważniejszych rea kcji przeciwterap eutyczn ych w następujący sposób: W żadnej fazie pracy analitycznej nie cierp imy bardziej z powodu jałowego powtarzania naszych wysiłków, z powodu podejrzenia, iż wygłaszamy „kazania dla ryb”, jak właśnie wówczas, gdy pragnie-
my skłonić kobiety, by wyrzekły się życzenia posiadania penisa jako niemożliwego do spełnienia i kiedy chcemy przekonać mężczyzn, że pasywne nastawienie do innego mężczyzny nie zawsze oznacza kastrację i że w wielu sytuacjach życiowych jest to konieczność. Z krnąbrnej nadmiernej komp ensacji mężczyzny wywodzi się jeden z najsilniejszych oporów przeniesieniowych. Mężczyzna nie chce się poddać zastępstwu ojca, nie chce się zobowiązać do wdzięczności wobec niego, a zatem nie chce też zaakceptować uleczenia pochodzącego od lekarza. Kobiece życzenie posiadania penisa nie może wywołać analogicznego przeniesienia, natomiast z tego źródła pochodzą ataki poważnej dep resji przyczyniające się do powstawania pewności wewnętrznej, że terap ia analityczna w żaden sposób nie może pomóc choremu. Nie uznamy, że poczucie to jest niesłuszne, dowiadując się, iż nadzieja na zdobycie owego narządu męskiego, którego brak jest odczuwany tak boleśnie, była najsilniejszym motywem pop ychającym pacjentkę do poddania się terap ii. Ale na podstawie tego możemy się dowiedzieć, iż to, w jakiej formie pojawia się opór – a zatem czy pojawia się on w formie przeniesienia, czy w innej formie – nie jest takie ważne. Decydujące jest to, że opór nie pozwala na żadną zmianę, a zatem że wszystko pozostaje po staremu. Często mamy wrażenie, że dzięki życzeniu posiadania penisa oraz męskiemu protestowi przebiliśmy się przez wszystkie warstwy psychologiczne i że uderzyliśmy w „litą skałę”, a zatem, że stanęliśmy u kresu możliwości. Sytuacja zai ste przedstawia się w taki sposób, albowiem dla psychiki czynnik biologiczny w rzeczy samej odgrywa rolę ulokowanej na samym dnie „litej skały”. Odrzuc enie kobiec ości nie może być przec ież nic zym innym, jak tylko faktem biologicznym [podkreśl. – W. H.], fragmentem owej wielkiej zagadki płciowości. Na pytanie, czy i kiedy uda się nam w trakcie terap ii analitycznej poradzić sobie z tym czynnikiem, trudno udzielić odp owiedzi. Pocieszamy się pewnością, iż w każdy możliwy sposób zachęcaliśmy analizowanego, by zbadał i zmienił swe nastawienie do tego (Freud, 2007, s. 350-351).
Pomimo wielu różnych odkryć i okresowego porzucan ia lub usuwan ia w cień teorii komp leksu kastracyjn ego, Freud pozostał jej wiern y. Dlatego też „odrzucen ie kobiecości” było dla niego automatyczn ie związane z pragnien iem posiadan ia pen isa. Jedn ak w cytowan ym fragmencie pojawia się teza, że „odrzucenie kobiecości może być niczym inn ym, jak tylko faktem biologiczn ym”, a zatem jest pewną predysp ozycją konstytucjon alną, która nie może być pochodną rozp oznan ia braku pen isa. Jaka więc intuicja skłoniła Freuda do umieszczen ia w ciągu rozważań dotyczących koncepcji zazdrości o członek uwagi nie w pełni zgodn ej z logiką jego wywodu? Wiele lat wcześniej Freud pisał: Na temat popędów sformułowałem niedawno (Poza zasadą przyj emności) pogląd, który pragnę tu podtrzymać i uczynić podstawą dalszych rozważań. Zgodnie z nim, należy rozróżnić dwa rodzaje popędów, z których jeden, popęd seksualny, czyli eros, w o wiele większym stopniu rzuca się w oczy i jest znacznie bardziej dostępny poznaniu. Obejmuje on nie tylko właściwy niezahamowany popęd seksualny oraz wywodzące się z niego popędy zahamowane ze względu na cel i wysublimowane, lecz także popęd samozachowawczy, który musimy przyp isać ego, i który na samym początku pracy analitycznej nie bez podstaw przeciwstawiliśmy seksualnym popędom skierowanym ku obiektom. Wskazanie drugiego rodzaju popędów sprawiło nam niejakie trudności: w końcu wpadliśmy na to, by za jego rep rezentanta uznać sadyzm. Na gruncie rozważań teoretycznych, pop artych przez biologię, przyp uściliśmy istnienie popędu śmierci, którego zadaniem jest sprowadzenie życia organicznego z powrotem do stanu martwego, podczas gdy eros zmierza do tego, by przez coraz dalej sięgającą koncentrację żywej substancji, rozproszonej w formie cząsteczek, skomp likować życie i tym samym, naturalnie, zachować je. […] Pytanie o pochodzenie życia pozostałoby więc pytaniem kosmologicznym, a na pytanie o cel życia należałoby odp owiedzieć dualistycznie (Freud, 2005a, s. 78-79).
Freud dop recyzowuje tutaj zarysowaną wcześniej, w 1920 roku, koncepcję podziału instynktów (zob. Freud, 2001a). O ile na początku mówił o instynktach seksua ln ych skierowan ych na obiekt i o przeciwn ych im instynktach
samozachowawczych skierowan ych na ego, narcystyczn ych siłach zmierzających do zachowan ia siebie samego, o tyle teraz w jasny sposób wprowadza pojęcie instynktu śmierci, trzeciej siły, która zmierza „do sprowadzen ia życia organ iczn ego do stan u spoczynku”. Jeśli zatem zestawić tezę Freuda z 1937 roku (o biologiczn ym uwarunkowan iu odrzucen ia kobiecości) z jego wcześniejszą koncepcją instynktu śmierci jako dążenia do unicestwien ia (sprowadzen ia w stan spoczynku) życia organ iczn ego, to można przyjąć, że odrzucenie kobiecości jest atakiem dokon ywan ym przez część osobowości na jej drugą, twórczą stronę. Problem paraliżu krea tywn ości i związane z nim neutralizowan ie różnych aspektów kobiecości opisan e w przytoczon ym materiale klin iczn ym są trudn e do wyczerp ującego wyjaśnien ia zarówno na gruncie koncepcji pragnien ia posiadan ia przez kobietę cech męskich (zazdrość o członek), jak i na gruncie konfliktu pomiędzy instynktem życia a instynktem śmierci. Historia pacjentki i jej analizy dostarcza wielu dowodów uzasadn iających obie koncepcje. Dobrym przykładem traumy związan ej z doświadczan iem atrybutów własnej kobiecości jako kalectwa było dokuczliwe mrowien ie w okolicy łonowej w okresie dojrzewan ia. Pacjentka gdzieś przeczytała, że te odczucia były podobn e do doznań ludzi, którym amp utowan o kończynę. Kobieta zauważyła, że mrowien ie zawsze ustępowało, gdy przyłożyła do podrażnion ego miejsca wąską podłużną szklankę. Biorąc pod uwagę różne wątki przejawiające się podczas pracy z pacjentką, w tym jej fantazje o homoseksua ln ym stosunku z mężem oraz aborcyjn e treści jedn ego z przytoczon ych snów, można zbudować model, w którego ramach niszczen ie krea tywn ych, kobiecych atrybutów byłoby pierwotn e w stosunku do pragnien ia posiadan ia pen isa i rozczarowan ia związan ego z tym deficytem. Uzasadn ion e byłoby tutaj założenie, że identyfikacja z tą częścią matki, która poród otaczała lękiem i pesymizmem, była wzmocn ion a siln ymi, wrodzon ymi tendencjami antyżyciowymi (instynktem destrukcji). W tej sytua cji pacjentka, stojąc u progu spełnien ia swoich kobiecych pragnień, musiała się jedn ocześnie borykać z lękiem przed ich rea lizacją. Kiedy instynkt życia jest zdomin owan y przez instynkt śmierci, spełnien ie jest odczuwan e jako sprowadzen ie życia do śmierci, zatem zarówno pragnien ie urodzen ia dziecka, jak i doznan ia satysfakcji intelektua ln ych musiały nieuchronn ie przywodzić pacjentce myśl o zbliżającej się śmierci i końcu świata. Stan pustki i odrętwien ia powstały w wyn iku ścieran ia się imp ulsów pro – i antyżyciowych spełniał jedn ocześnie funkcję azylu psychiczn ego, w którym pacjentka mogła się schron ić przed wewnętrznymi i zewnętrznymi wyzwan iami. Jedn ak pustka i odrętwien ie są dokuczliwe same w sobie, wyzwalają więc tęsknotę za ożywiającym obiektem. Takim obiektem dla tej pacjentki stał się idea lizowan y pen is, który – doświadczan y w fantazjach i działaniach psujących wszelkie związki i zależności – uwaln iał od lęków krea tywn ości kobiecej i pobudzał uczucie posiadan ia wszechmocn ej, paraliżującej siły. Krótko mówiąc, w zarysowan ym tutaj rozwo-
ju psychiczn ym pacjentki aktem pierwszym było uczucie lęku związane z kreatywn ością i atak na twórcze atrybuty kobiece. Aktem drugim, pseudon ap rawczym, były fantazje o posiadan iu omnip otentn ego pen isa, obiektu obdarzon ego mocą niszczen ia sensu i dobrych doświadczeń. Mimo tego, że analiza przyczyn objawów i całej psychologii pacjentki jest bardzo ciekawym wyzwan iem, to w końcowych uwagach skoncentruję się jedynie na zagadn ien iu przezwyciężania imp asu powstałego w procesie analitycznym. Chciałbym zwrócić uwagę na to, jak dokon an y przez analityka wybór jedn ej spośród wielu słusznych koncepcji może rozwijać – bądź hamować – powstały w terap ii imp as. Bez wątpien ia w sytua cji marazmu ogarn iającego proces terap eutyczn y możliwość zwrócen ia się analityka w wewnętrznym dialogu do teorii jest chwilami niezbędna. Nawet jeśli wyp rowadzon a z tego dialogu koncepcja nie może być zastosowan a od razu (lub nawet w ogóle), to i tak we wnętrzu analityka zostaje uruchomion y ciąg myśli, hip otez i skojarzeń, który stan owi antidotum na postępujący paraliż zewnętrzny. Oczywiście w którymś momencie trzeba zwrócić się do pacjenta z kontemp lowan ymi wnioskami. To, jaka koncepcja została przyjęta wobec określon ego problemu klin iczn ego, wpływa na dalszy rozwój tego problemu i całego procesu terap eutyczn ego. Nie sposób jedn ak ocen ić wartości budowan ej hip otezy przed ujawn ien iem jej pacjentowi i zbadan iem jego rea kcji. Jak można było zauważyć, w trakcie opisywan ych sesji moje rozważania początkowo koncentrowały się wokół koncepcji przyp isującej pacjentce pragnien ie uzyskan ia poczucia siły dzięki doświadczen iu mojej niemocy. Dop iero później, pop rzez treści zawarte we śnie o aborcji, mogłem zauważyć, że doświadczan a przeze mnie niemoc jest pochodną aborcji własnej krea tywn ości systematyczn ie dokon ywan ej przez pacjentkę. Nie dostrzegając tego i koncentrując się na fantazji kobiety o posiadan iu destrukcyjn ej siły, pen isa, w istocie bliski byłem współuczestn iczen ia w elimin owan iu jej krea tywn ych i nap rawczych zdoln ości. W jakiś sposób znalazłem się o krok od utwierdzen ia jej w przekon an iu, że nie ma żadn ych krea tywn ych atrybutów, a doświadczen ie siły uzyskuje z gorzkiej satysfakcji, że analityk jest – tak jak i ona – wyjałowiony. Dop iero sen o aborcji i późniejsze skojarzen ia z elimin owan iem kobiecych części ciała podczas współżycia seksua ln ego uświadomiły mi, że pacjentka zarówno w sensie biologiczn ym, jak i intelektua ln ym może być twórcza, ale z powodu lęku przed śmierteln ym spełnien iem aktywn ie niszczy swoje zdolności. To spostrzeżenie pozwoliło mi zmien ić moją linię interp retacyjną. Zacząłem w mniejszym stopn iu akcentować paraliż stosowan y wobec mojej osoby, w większym zaś – paraliż pacjentki stosowan y wobec samej siebie. W ten sposób mogłem uświadomić analizowan ej kobiecie nie tylko niszczące ataki na jej kobiece atrybuty, ale również obecn ość w niej samej twórczych możliwości: inteligencji, spostrzegawczości, pamięci, wiedzy, zdoln ości do opiekowan ia się bliskimi i w gruncie rzeczy – pragnien ia posiadan ia dzieci. Wzmoc-
nien ie tej lin ii interp retacyjnej przełamało perman entn y imp as i atmosferę wyjałowien ia w procesie terap eutyczn ym. Wprawdzie co jakiś czas ta atmosfera powracała, tak jakby nic się nie zdarzyło, ale zarówno pacjentka, jak i ja mieliśmy już za sobą doświadczen ie kryzysu, który nie tylko nie przerwał analizy, ale przyczyn ił się do zrozumien ia pewn ych aspektów psychologii badan ej kobiety. Podsumowując: starałem się opisać imp as w procesie terap eutyczn ym, którego przyczyną było działanie siln ych tendencji destrukcyjn ych, uruchamian ych przeciwko doświadczan iu własnej krea tywn ości. Sugerowałem przy tym, że uczucie wyp alen ia zostało przezwyciężone dzięki możliwości uruchomien ia przez analityka wewnętrznego dialogu próbującego opisać zaistn iały kryzys.
Literatura cytowana
Freud, Z. (2005a). Ego i id. W: Z. Freud, Poza zasadą przyjemności (s. 59-92). Przeł. J. Prokop iuk. Warszawa: Wydawn ictwo Naukowe PWN. Freud, Z. (2005b). Poza zasadą przyjemn ości. W: Z. Freud, Poza zasadą przyjemności (s. 13-57). Przeł. J. Prokop iuk. Warszawa: Wydawn ictwo Naukowe PWN. Freud, Z. (2007). Analiza skończon a i nieskończon a (1937). W: Z. Freud, Dzieła. T. 9: Technika terapii (s. 313-351). Przeł. R. Reszke. Warszawa: Wydawnictwo KR. Sodre, I. (2008). Non vixit: opowieść o duchu. W: R. J. Perelberg (red.), Marzenia senne i myślenie (s. 29-45). Przeł. D. Golec. Warszawa: Ingen ium.
ROZDZIAŁ
6
Marzenia senne a popęd śmierci
nin iejszym rozdziale zamierzam rozwinąć tezę, że marzen ie senn e jest procesem ściśle powiązan ym z charakterem pozostałych procesów psychiczn ych tworzących osobowość śniącego. Nie chodzi tu tylko o wpływ nieświadomości na treść marzen ia senn ego, ale również o zależność pomiędzy tym, jak sen funkcjon uje i jaką ma formę, a tym, jak jest zbudowan y i jak działa aparat psychiczn y śniącego. Przyjmując to założenie, będę starał się wykazać na podstawie krótkiego przykładu, że w niektórych przyp adkach sen, czy też ściślej mówiąc praca nad nim, może zap oczątkować destabilizację w analizie, wzmagając procesy dezintegracyjn e, które mogą stać się przyczyną poważnych, negatywn ych rea kcji terap eutyczn ych. Następnie spróbuję opisać kategorię snu, który w dużej mierze funkcjon uje na usługach popędu śmierci, przybierając charakter niszczen ia funkcji aparatu psychiczn ego. Teoria Zygmunta Freuda traktuje marzen ia senn e jako udaną próbę ochron y snu przed wewnętrznymi i zewnętrznymi naciskami, które mogłyby go zakłócić (zob. Freud, 1996; 2001b/2010; 2001c/2009; 2001d/2010; 2005). Nieświadome imp ulsy instynktua ln e oraz ślady przeżyć z dnia pop rzedn iego znajdują ujście w marzen iu senn ym – w taki sposób, że ich prawdziwe intencje zsymbolizowane w jawn ej treści marzen ia mogą zostać zaspokojon e w akceptowaln y sposób. Jak pokazał Freud, współpracując z pacjentem, można wykorzystać jawną treść marzen ia senn ego do odkrycia treści ukrytej i tym samym rozp oznać jego nieświadome życzen ia i konflikty. Stąd też odkrycie znaczen ia i pracy marzeń senn ych dało terap eutom niezwykle pomocn e narzędzie analizy, które sam Freud nazywał królewską drogą do nieświadomości. Koncepcja twórcy psychoa nalizy traktuje marzen ie senn e jako integracyjn y proces psychiczn y, który zamyka pewien ciąg doznań psychiczn ych, przynosząc zaspokojen ie potrzeb wywołujących napięcie. Zakłada on, że ego jest w stan ie zintegrować w marzen iu senn ym wszystkie czynn iki zakłócające spokój aparatu psychiczn ego. Trudn o się oprzeć wrażeniu, że to odkrycie w swojej klasyczn ej formie opisuje tylko jedną z wielu, przyp uszczaln ie najbardziej udaną, sytua cję związaną z pracą marzen ia senn ego.
W
Sam Freud nie wyp owiadał się zbyt obszern ie na temat funkcji marzen ia sennego, poza podkreślen iem wspomnian ej już ochron y snu przed niezaspokojonym napięciem, która umożliwia dan ej osobie spokojn y sen, pon ieważ to, co mogłoby go zakłócać, zostaje zrea lizowan e bądź tylko wyrażone w marzen iu. Wiele późniejszych odkryć Freuda nie zostało jedn ak przez niego zastosowanych do wzbogacen ia teorii snów. Jak trafn ie zauważa Hann a Segal (1993), odkrycie instynktu śmierci nigdy nie zmodyfikowało pierwotn ej koncepcji funkcji marzen ia senn ego. Tymczasem analiza snów wielu pacjentów, zwłaszcza psychotyczn ych i z obszaru borderlin e, dowodzi, że odbiegają one w znaczn ym stopn iu od modelu wyn ikającego z teorii klasyczn ej. Często zwraca się uwagę na to, że sny owych pacjentów są przeżywan e przez nich bardzo konkretn ie, niczym halucyn acje. Jeden z moich schizofren iczn ych pacjentów skarżył się na to, że jego sny tak go zaburzają, iż często przez kilka dni boi się wyjść z domu opan owan y wstydem z powodu tego, o czym śnił. Inna pacjentka, która w przeszłości doświadczyła kontaktów kazirodczych, odmawiała analizowan ia podczas terap ii swoich snów, bojąc się, że wyjdzie z nich coś potworn ego, co zap ewn e odzwierciedlało jej lęk przed rezultatami kazirodczych stosunków. Natomiast Wilfred R. Bion wspomin ał o swoim pacjencie, który wpadał w przerażenie, ilekroć śnił o swoim analityku, pon ieważ było to dla niego równoznaczn e z połknięciem tegoż. Wszystkie te przykłady dowodzą, że w wielu przyp adkach marzen ie senn e wcale nie kończy jakiegoś procesu, lecz wręcz przeciwn ie – nasila niep okój, atakując śniącego swoimi treściami, które są przeżywan e jak rzeczy konkretn e, wydarzen ia pozbawion e znaczen ia symboliczn ego. Bion (1963) zap rop on ował model rozwoju aparatu psychiczn ego, w którym matka, odp owiadając na potrzeby i niep okoje dziecka, przekształca je w treści przez nie tolerowan e i tym samym wyp osaża je w funkcje nadawan ia znaczenia i budowan ia związków myślowych. Ta funkcja, często nazywan a konten erowan iem, zostaje przez dziecko zintrojektowan a, dzięki czemu jego surowe doznan ia mogą uzyskiwać kształt bardziej dojrzałych przeżyć lub myśli, co Freud nazywał przekształcan iem procesów pierwotn ych we wtórne. Każdorazowy defekt tego procesu może powodować, że pewn a liczba nieprzekształcon ych doznań pozostan ie poza sferą kategorii zmentalizowan ych, szukając ujścia w konkretn ych działaniach. Model ten wyjaśnia, że marzen ie senn e jest nie tylko rezultatem skonceptualizowan ia surowych i chaotyczn ych doznań, jak mogłoby to wyn ikać z klasyczn ej koncepcji Freuda, ale mogą się tam również przedostać elementy surowe, które całkowicie zmien iają funkcję snu. Wspomnian e tutaj przykłady oraz codzienn a praktyka klin iczn a wyraźnie pokazują, że, po pierwsze, nie wszystkie konflikty mogą być ujęte w marzen iu senn ym, a po drugie – nie zawsze sen służy integracji lub komun ikacji. W tym kontekście wielu autorów zwraca uwagę na tak zwaną funkcję ewakua cyjną snu, gdy analityk zalan y ogromną ilością materiału nie może go w żaden sposób uporządkować, pon adto ma
wrażenie, że pacjent nie jest zainteresowan y zrozumien iem opowiadan ego snu. Dochodzi więc do wniosku, iż jedyn ym celem jest wydalen ie jakiegoś niep rzyjemn ego uczucia, konfliktu lub napięcia, a sen to jedyn ie środek służący rea lizacji tego zadan ia. Inny problem pojawia się w sytua cji, w której sen i praca nad jego zrozumieniem podczas analizy są atakowan e przez destrukcyjn e części pacjenta. Cecily de Monchaux (1993) zwróciła uwagę na znaczen ie pamiętan ia i opowiadan ia snu w analizie, sugerując, że jest to przejaw organ izacyjn ej funkcji ego. Jednakże ta teza pon own ie zdaje się ilustrować tylko niektóre przyp adki, zdarza się bowiem, że sen i praca nad nim – tak samo jak inne przejawy integracyjn ej pracy aparatu psychiczn ego – mogą wyzwalać siln e imp ulsy destrukcyjn e odp owiedzialn e za wiele negatywn ych rea kcji terap eutyczn ych. Mój pacjent, Pan A, zgłosił się na leczen ie z powodu bardzo siln ych objawów i rytuałów obsesyjn ych. Wywierały one bardzo duży wpływ na wygląd i styl życia pacjenta, nasuwając wielu osobom, być może uzasadn ion e, podejrzen ia o postępującym procesie schizofren iczn ym. Pewn ym charakterystyczn ym wydarzen iem w życiu Pana A była wyp rowadzka z domu rodzinn ego do krewn ych spowodowan a niechęcią do własnej matki – mężczyzna uważał, że wpływa ona źle na niego i na jego ojca, którego bardzo kochał. Za nien ormaln y uznawał fakt, że matka chciała spać w tym samym pokoju co ojciec. Od samego początku pacjent przejawiał daleko posun ięty sceptycyzm co do psychoa nalizy. Szczególnie drażniło go to, że nasze spotkan ia, moje myślen ie i porozumiewan ie się z nim podlegały stałym regułom. Często starał się mnie przekon ać, że taki sposób naszego kontaktowan ia się nie może mieć na niego żadn ego wpływu. Pewn ego razu musiałem przygotować mój gabin et do seminarium, które w tym czasie rozp oczyn ałem, dokon ałem więc drobn ego przemeblowan ia. Zmian y były dyskretn e, aczkolwiek widoczn e – polegały głównie na inn ym ustawien iu lamp y i stołu oraz na dodan iu jedn ego krzesła tak, że w sumie było ich cztery w moim gabin ecie. W tym czasie sceptycyzm Pana A wzmógł się, a kilka dni po dokon anych zmian ach pacjent opowiedział następujący sen: kiedy przyszedł na sesję, zauważył duży bałagan, a ja robiłem coś z czworgiem dzieci. Przyp omin ało to korep etycje. Gdy dzieci wyszły, Pan A rozp oczął swoją sesję, ale została ona nagle zakłócona przez powrót dziecka, które czegoś zap omniało. Gen eraln ie rzecz biorąc, mój pacjent czuł się zaskoczon y zastan ym bałagan em. Przystępując do analizy tego snu, stosunkowo łatwo było zauważyć związek czworga dzieci i bałagan u ze snu pacjenta z czterema krzesłami i przemeblowaniem, które miało miejsce w moim gabin ecie. Szczególnie jedn ak uderzyła mnie spostrzegawczość pacjenta w analizowan iu nowego ustawien ia mebli w moim pokoju. Pan A, przyglądając się w swoich skojarzen iach nowej aranżacji gabinetu, trafn ie odczytywał moje świadome i nieświadome zamysły, na przykład takie ustawien ie lamp y, aby oświetlała dwa krzesła, i doszedł do wniosku, że wszystkie zmian y musiały być przygotowan e dla studentów, o których według
niego bardzo się troszczyłem. Można było również wywnioskować, że te spostrzeżenia wzbudziły w Panu A poczucie utraty swojego miejsca u mnie. W przeżyciach pacjenta studenci wtargnęli do jego przestrzen i, tak jak we śnie dzieci weszły na jego sesję. W trakcie długiej i drobiazgowej pracy nad tym snem mój pacjent współpracował ze mną z wyraźną przyjemn ością, będąc ciekawym wniosków, do jakich dochodziliśmy. Jedn ak następnego dnia przyszedł zdegustowan y i sceptyczn ie pytał, skąd wiem, że na ten sen wpłynęło akurat to, co się tutaj działo, a nie na przykład to, że nie mógł pójść na zakup y, tak jakby wnioski dotyczące jego snu zostały wypracowane tylko przeze mnie. Od tego czasu Pan A zaczął jeszcze intensywn iej uskarżać się na wymogi naszej pracy, jak również na podp orządkowan ie mojego myślen ia kan on om psychoa nalizy. Uważał, że interp retuje swój sen w sposób narzucon y przez moją teorię, co mu nie pomaga, a poza tym czas trwan ia naszych sesji również jest ustalon y przez wymogi teorii, nie zaś przez jego potrzeby. Z biegiem czasu stało się jasne, że według Pana A ja i psychoa naliza stan owimy małżeńską parę, w której ja jestem lojaln y wobec tego, co nakazuje mi mój partn er-teoria, a nie partn er-pacjent, w związku z czym Pan A musi podjąć bój o rozbicie tego związku, tak jak zrobił to częściowo w swoich fantazjach, a częściowo w rzeczywistości – w przyp adku swoich rodziców. Kiedy mu to powiedziałem, ochoczo przytaknął, ale można było w tym wyczuć wyraźną intencję zmodyfikowan ia mojego postępowan ia, a nie pacjenta. W konsekwencji jego natręctwa nasiliły się do tego stopn ia, że wszelkie myślen ie było skup ion e wokół wyjaśnian ia zachowań i przeżyć związan ych z nap otykan ymi lub domnieman ymi zan ieczyszczen iami, w wyn iku czego nastąpił znaczący imp as w pracy analityczn ej. Nie twierdzę, że sen Pana A był jedyn ym czynn ikiem wywołującym pragnienie zniszczen ia naszego kontaktu czy zniszczen ia sytua cji, w której trójka – czyli pacjent, ja i psychoa naliza – mogłaby istn ieć jako pożyteczn a konfiguracja. Jak można było jedn ak zauważyć, pewn e spostrzeżenia i konflikty Pana A zostały skonceptua lizowan e w jego śnie, a wyn ikająca z tego świadomość istnienia krea tywn ych związków w jego głowie oraz pomiędzy nim a mną wyzwalała chęć zniszczen ia ich na wzór pary rodziców pacjenta. To zdarzen ie wyraźnie wydobywa problem zależności pomiędzy snem a działaniem destrukcji lub – mówiąc ina czej – instynktu śmierci. Jak można zauważyć, imp ulsy destrukcyjn e zawarte są w treści wielu marzeń senn ych, jednak przyzwyczajen i do traktowan ia snu jako procesu integracyjn ego, królewskiej drogi do nieświadomości, niezbyt często przyjmujemy, że sen sam w sobie, podobn ie jak inne wytwory pracy aparatu psychiczn ego, może być destrukcyjny. Freud (2001a/2009) zwracał uwagę na to, jak w naszym rozwoju wraz ze wzrostem znaczen ia rzeczywistości zewnętrznej rozwijają się funkcje aparatu psychiczn ego nakierowan e na tę rzeczywistość. Opisywał to jako proces stop-
niowego wykształcan ia się zmysłów postrzegan ia, pamięci, wyrokowan ia, działania i myślen ia. Wyp osażony w te funkcje aparat psychiczn y może rejestrować bodźce płynące z rzeczywistości zewnętrznej i wewnętrznej, porównywać je i rea gować działaniem, które jest różne od mechan iczn ego wyładowywan ia energii, a zan iechan e może nawet inspirować myślen ie. Tak w skrócie Freud charakteryzował przejście od tego, co nazywał zasadą przyjemn ości, do zasady rzeczywistości. Z kolei Bion (1955) dowodził, że w przyp adku intensywn ej nien awiści do rzeczywistości następuje atak na zmysły i funkcje aparatu psychiczn ego, które są związane z postrzegan iem i kontaktem z tą rzeczywistością. W krańcowych przyp adkach psychoz aparat psychiczn y zostaje tak zdeformowan y, że zniekształcona rzeczywistość zewnętrzna zostaje zastąpion a halucyn acyjną. Pon adto Bion zwracał również uwagę na to, że jeśli psychotyk patrzy, to nie znaczy, że widzi, jeśli słucha, to nie znaczy, że słyszy, a jeśli mówi, to nie znaczy, że chce coś powiedzieć, albowiem w jego przyp adku funkcje te nie służą do kontaktowan ia się z rzeczywistością zewnętrzną, lecz do przen oszen ia rzeczywistości wewnętrznej na zewnątrz. Można zatem zadać pytan ie, czy w sytua cji zdezorgan izowan ego i zakłócon ego aparatu psychiczn ego marzen ie senn e, jeśli występuje, nadal oferuje te same możliwości i jakości, jak wyn ikałoby to z klasyczn ej teorii snów. Przypomnę, że moim początkowym założeniem była sugestia, iż marzen ie senn e działa tak samo jak pozostała część aparatu psychiczn ego. Do tej pory wspomniałem o tym, jak za pośredn ictwem snu może dochodzić do ewakua cji nieprzyjemn ych doznań i treści z wnętrza śniącego. Posługując się przykładem z analizy Pana A, próbowałem opisać, jak integrujący sen jest atakowan y i w rezultacie traci tę swoją właściwość. Teraz chciałbym opisać sytua cję, w której marzen ie senn e zdaje się działać na usługach popędu śmierci dążącego do niszczen ia wszelkich żywotn ych aspektów życia psychiczn ego. Dotyczy to pewn ej szczególnej kategorii snów, które najczęściej występują u pacjentów psychotyczn ych, chociaż można je czasami spotkać również u neurotyków. Mam tu na myśli takie marzen ia senn e, które z jedn ej stron y nie wnoszą niczego nowego do wiedzy analityka o pacjencie, a z drugiej wywołują uczucie bezradn ości i pustki w kontakcie analityczn ym. Pan B był młodym, dwudziestokilkuletn im pacjentem, który rozp oczął analizę z powodu objawów paran oidaln ych, jakie pojawiły się już w okresie szkolnym. Tuż przed wybuchem psychozy zan iedbał się w nauce, często opuszczał szkołę, a po burzliwym okresie picia i nocn ych eskap ad, kiedy już nieco się uspokoił, zaczęły go prześladować myśli, że może zran ił kiedyś jakieś dziecko. Dręczyła go niep ewn ość, czy zdarzyło się to nap rawdę, czy też ta myśl była efektem wyp ran ia i zap rogramowan ia jego mózgu przez psychiatrów powiązanych ze znajomymi. Poza tym mężczyzna czuł się obserwowan y przez służby specjaln e, co wywoływało u niego lęk i niespodziewan e rea kcje podczas spo-
tkań towarzyskich. W rezultacie zerwał niemal wszystkie kontakty, porzucił studia i trafił do szpitala, by po dość długiej hospitalizacji rozp ocząć analizę. Kiedy mężczyzna pojawił się u mnie po raz pierwszy, nie pracował i nie uczył się, mieszkał z rodzicami i młodszym bratem. Obraz domu i rodzin y raczej nie odbiegał od typ owego. Jako dziecko mój pacjent rozwijał się pon ad przeciętnie. W wieku sześciu lat umiał już dobrze czytać, do tego wykazywał wiele cech dorosłości i dojrzałości. Szczególnie uderzający był sposób, w jaki traktował niewiele młodszego brata – zachwycał się nim tak, jak zwykli to robić bardzo dumn i ze swojego dziecka rodzice. Pacjent nie lubił swojego ojca, uważał go za gruboskórnego mężczyznę. Wydawało mu się, że matka nie chciałaby, żeby stał się do niego podobn y. W myślach i opowiadan iach pacjenta matka była wyraźnie odsep arowan a od ojca, dawało się zauważyć dużą troskę i zazdrość o nią. Pan B pomimo młodego wieku sprawiał wrażenie osoby bardzo dojrzałej i poważnej. Mówił mało i krótko, zawsze używając bardzo pop rawn ego i formaln ego języka. Starał się nie przeklin ać i nie używać młodzieżowego slangu, starann ie dbał o to, by nie powiedzieć niczego, co mogłoby dotknąć analityka bądź zakłócić powagę sesji. Był tak zwan ym dobrym pacjentem psychiatrycznym. Regularn ie brał leki i baczn ie obserwował swoje rea kcje, a dzięki opan owan iu ogromn ej wiedzy o ich działaniu starał się za każdym razem przewidzieć, w jakim czasie nastąpią pożądane rezultaty, jak również powiązać wszystkie swoje aktua ln e stan y z działaniem leku, jego efektami uboczn ymi lub następstwami zmniejszen ia bądź zwiększen ia dawki. Swoje rea kcje zazwyczaj opisywał w termin ach psychiatryczn ych – określał samego siebie jako pobudzonego, pobudzon ego ruchowo, spokojn ego, dep resyjn ego, urojeniowego i tak dalej. Podczas sesji, szczególnie na początku, pacjent starał się ustalić, jak działa psychoa naliza i co można zrobić, by wspomóc jej działanie. Uważał, że istotn e było odcięcie naszej pracy od wszelkich czynn ików zakłócających, takich jak jego sceptycyzm, złość, rozczarowan ie, niep oważne myśli czy w końcu to, co nazywał pobudzen iem. Od samego początku nadawało to sesji bardzo specyficzn ego klimatu, pon ieważ brak jakiejkolwiek spontan iczn ości Pana B wywoływał dość formalną i jałową atmosferę, w której moje komentarze były odbieran e przez pacjenta jak powierzchown e zalecen ia. Życie zewnętrzne mojego pacjenta również było bardzo ubogie. Uważał, że psychoza, którą przeszedł, skomp romitowała go, w związku z czym stron ił od znajomych. Można było też zauważyć, że wszelkie spotkan ia z bliższymi i dalszymi przyjaciółmi wzbudzały jego zazdrość o ich sukcesy i wzajemn e kontakty, jedn ocześnie skutkując degradującym uczuciem odstawan ia. W ten sposób powstawało błędne koło, pon ieważ Pan B usztywn ion y swoją zazdrością i poczuciem niższości wycofywał się z wszelkich kontaktów, czym w sobie i w inn ych ugruntowywał poczucie odstawan ia. Tak bardzo obawiał się pobudzen ia prowadzącego do urojeń, które wywoływały kontakty z inn ymi ludźmi,
że starał się maksymaln ie odciąć od potencjaln ych źródeł tych pobudzeń. Z tego względu notoryczn ie unikał nie tylko tych sytua cji, w których nie mógł sprostać koleżeńskiej rywalizacji, ale również takich, w których mogłoby go spotkać coś przyjemn ego, na przykład gdy była dziewczyn a prop on owała mu spotkanie. W podobn y sposób starał się neutralizować pobudzen ia płynące ze swojego wnętrza – w tym celu wszelkie żywsze rea kcje, również pragnien ia seksua ln e, najczęściej prowadziły do zwiększen ia dawki leków, by umożliwić uspokojen ie. Pan B unikał miejsc publiczn ych. Na sesje przyjeżdżał taksówkami, co było uciążliwe pod względem fin ansowym dla rodzin y, cały czas poza analizą spędzał zaś w domu, oglądając filmy, paląc pap ierosy i jedząc słodycze. Kwestia odizolowan ego trybu życia pacjenta od samego początku analizy często była przedmiotem dyskusji. Któregoś pon iedziałku Pan B opowiedział mi o weekendzie, który – jak się okazało – przebiegł zupełnie ina czej niż pozostałe. Mój pacjent między inn ymi odwiedził wielu znajomych i wydawało się, że funkcjon ował w normaln y sposób. Opowiedział mi też sen, który miał w nocy z niedzieli na pon iedziałek. Śnił, że był śmierteln ie chory na nieuleczalną chorobę. Psychiatra dawał mu leki pobudzające, nie chcąc słuchać, że to pacjentowi szkodzi. Całkowicie ignorował fakt, że Pan B chciał odp ocząć i brać leki uspokajające. Pielęgniarka go cewn ikowała, a wkładając igłę do żyły, powtarzała, że jest śmierteln ie chory. W bardzo ubogich skojarzen iach Pan B wspomniał między inn ymi o incydencie z przedawkowan iem leków nasenn ych, po którym dostał niezwykle bolesną kroplówkę. Szereg interp retacji, którymi opatrzyłem ten sen, przebiegał wokół weekendowej aktywn ości mojego pacjenta i niezadowolen ia, że analiza jest lekiem pobudzającym, który przyn osi ból, działając jedn ocześnie w odwrotn ym od pożądan ego przez niego kierunku, dając pobudzen ie zamiast uspokojen ia. Wydawać się mogło, że zrozumien ie oporu pacjenta wobec życia i jego specyficznego przejawu, jakim była „pobudzająca” relacja z analitykiem, odmien i w jakimś stopn iu charakter naszej pracy i funkcjon owan ie Pana B na zewnątrz. Tymczasem się okazało, że podstawowy motyw tego snu, nazywan y przez pacjenta uspokojen iem, zaczął dochodzić do głosu ze zwiększoną mocą. Sen i jego analiza nie przyn iosły Panu B wglądu w destrukcyjn e i antyżyciowe tendencje ukryte pod tym, co nazywał uspokojen iem, stały się jedn ak początkiem ich dalszej rea lizacji. Niemal każda sesja zaczyn ała się od skarg na niebezp ieczn e pobudzen ia, które pacjent z trudem opan owywał. Zarówno podczas sesji, jak i wtedy, gdy był sam, mężczyzna starał się odcin ać od wszelkich wspomnień, by uniemożliwić swojemu myślen iu uzyskan ie jakiejkolwiek ciągłości. Jeżeli jego myśli choć na chwilę uzyskiwały płynność, która pozwalała na ujawn ien ie jakiegoś pragnien ia lub krystalizowała jakieś uczucie, to z miejsca przerywał je stwierdzen iami, że dostaje urojeń lub staje się pobudzon y. Wówczas wpadał w obse-
syjn e myślen ie o lekach, ich działaniu i dawkowan iu. Ten mechan izm dop rowadzał do całkowitego wyjałowien ia myślen ia i odczuwan ia Pana B, w rezultacie czego nasze sesje stawały się wiern ym odbiciem tego świata, paraliżując swoim formalizmem, sztywn ością i odrętwien iem. Obron a Pana B przed urojen iami była pozorn a, a niszczen ie własnego świata wewnętrznego i płynących stamtąd imp ulsów paradoksaln ie wywoływało owe urojen ia. Pewn ego dnia mój pacjent, czekając w poczekaln i na sesję, usłyszał, że rozmawiam przez telefon. Podczas sesji nie wspomniał o tym incydencie, ale w którymś momencie, usztywn ion y jeszcze bardziej niż zazwyczaj, powiedział, że choć chyba jest to niemożliwe, to jedn ak czasami wydaje mu się, że może tu być podsłuchiwan y. Sporo czasu zajęło nam ustalen ie związku pomiędzy moją uprzedn ią rozmową telefoniczną a poczuciem bycia podsłuchiwan ym. Okazało się, że pacjent z jedn ej stron y był bardzo ciekaw mojej rozmowy, ale z drugiej – nie mogąc znieść tej ciekawości, zwłaszcza że była ona mocn o zabarwion a zazdrością – wyp rojektował ją na zewnątrz, w wyn iku czego od tej pory sam był obiektem czyjejś inwigilacji. Pan B często wspomin ał o swoim wrażeniu, że psychiatra, którego kiedyś odwiedzał, wyp rał i zap rogramował jego mózg. W świetle tego, co się działo, było oczywiste, że osobą najbardziej zaa ngażowaną w pran ie i programowan ie własnego mózgu był sam pacjent. Jedn ak uświadomien ie mężczyźnie, że zarówno życie, jak i zniszczen ie były jego własną aktywn ością, niczego nie zmien iało i było traktowan e jako niebezp ieczn e pobudzen ie. Pan B zwykł wówczas mawiać: „Niestety w chwili obecn ej nie stać mnie na życie mojego życia”, po czym zazwyczaj następował okres bardzo jałowego kontaktu. Co jakiś czas sesje Pana B odżywały na skutek wyraźnej aktywizacji pamięci i myślen ia pacjenta. Pewn ego razu opowiedział mi o epizodzie z lat szkoln ych, kiedy to kilka osób niezależnie od siebie dało mu do zrozumien ia, że niep rzyjemn ie pachn ie. Pacjent powiązał to z uszkodzen iem odbytu i zasięgnął porady lekarza, który skierował go do psychiatry. Mniej więcej w tym samym czasie opowiedział mi o serii urojeń, w których wyobrażał sobie, że jego matka jest jego siostrą, którą zgwałcił. W stosunkowo krótkim czasie udało nam się powiązać treść tych urojeń z konfiguracją edyp alną, która w tym czasie wydawała się go zaprzątać. Pan B natychmiast odp owiedział snem, w którym czuł się pobudzon y i nie mógł się uspokoić, a pon adto nie chciał mieć żadn ych kontaktów seksua ln ych. Wyrażoną we śnie niechęć do współżycia seksua ln ego rozumieliśmy zarówno jako próbę zdystansowan ia się od dokuczliwych urojeń, które były w tamtym czasie dyskutowan e, jak i jako niechęć do wszelkich pragnień i awersję do żywej relacji w analizie. Niedługo później powtórzyła się dobrze znan a sytua cja, kiedy to Pan B uważał, że przede wszystkim powin ien się uspokoić, przyjść do siebie, a potem myśleć o aktywn ości. Te pragnien ia, powtarzan e i rea lizowan e na różne sposoby, na nowo eskalowały atmosferę pustki i jałowości w analizie oraz w życiu
wewnętrznym pacjenta. Jak nietrudn o było zauważyć, treść marzeń senn ych Pana B była ściśle związana z jego życiem, wyrażając nieustające pragnien ie nieodczuwan ia żadnych potrzeb lub odsun ięcia wszystkiego, co pobudzało pacjenta, włącznie z analizą i własnym życiem psychiczn ym. Hann a Segal w swoich studiach nad instynktem śmierci pisze między inn ymi: Konflikt między popędem życia i śmierci można opisać w sposób czysto psychologiczny. Narodziny konfrontują nas z doświadczeniem potrzeb. Na to doświadczenie możemy zareagować dwojako i myślę, że w każdym z nas obecne są obie reakcje – jednak w różnych prop orcjach. Reakcja polegająca na dążeniu do zaspokojenia potrzeb sprzyja życiu, prowadzi do szukania obiektu, miłości i w efekcie do troski o obiekt. Drugą reakcją jest popęd niszczenia: potrzeba zniszczenia postrzegającego, doświadczającego self i wszystkiego, co jest postrzegane. […] Uważam, że destrukcja skierowana przeciwko obiektom to nie tylko zmiana kierunku autodestrukcji i zwrócenie jej na zewnątrz, jak opisywał Freud. To ważny aspekt tego zjawiska, ale pragnienie unicestwienia od samego początku zwraca się zarówno przeciwko postrzegającemu self, jak i postrzeganemu obiektowi i trudno je od siebie odróżnić (Segal, 2005, s. 38-39).
To stwierdzen ie koresponduje z przytaczaną wcześniej koncepcją Bion a, zgodn ie z którą nien awiść do rzeczywistości jest odp owiedzialn a za niszczen ie własnych zmysłów postrzegających tę rzeczywistość. Niewątpliwie charakter kontaktu z moim pacjentem i jego zmagan ia z własnym życiem psychiczn ym stan owią dobrą ilustrację sytua cji atakowan ia własnych funkcji żywotn ych. Czy jedn ak przekon an ie Pana B dotyczące uspokojen ia jako środka terap eutyczn ego jest wyłącznie chorą mistyfikacją? Czy zatem sny, które pojawiły się po urojen iach o kontaktach seksua ln ych z matką, nie mogą być traktowan e jako próba rep resji psychozy, będąc tym samym próbą przywrócen ia zdrowia? Na pewn o tak. Jak można jedn ak zauważyć, żaden z obszarów, w które wpadał mój pacjent, nie przyn osił poczucia bezp ieczeństwa. Ożywion a pamięć, wrażliwość i myślen ie wyzwalały lęk przed urojen iami i tym, co było nazywan e pobudzen iem. Z kolei upragnion e uspokojen ie tworzyło nieznośną pustkę i wyjałowien ie, a następnie treści zap rzeczon e i wyp rojektowan e na zewnątrz wracały właśnie w postaci urojeń. Segal, opisując narcystyczn y odwrót od rzeczywistości jako obronę przed zawiścią, przytacza fantazje swojego pacjenta, który przeżywał samego siebie jako ślep ego i głuchego mężczyznę próbującego leczyć się rozwodn ioną pen icyliną, co w rezultacie dop rowadziło do dalszych uszkodzeń (Segal, 1983). Ta fantazja odzwierciedlała próby pacjenta polegające na zatroszczen iu się o siebie i obdarowan iu się miłością, z tym że mogła być to jedyn ie miłość „rozwodniona” destrukcją, która dop rowadzała do niszczen ia zmysłów, zdrowia, a ostateczn ie życia, w istocie więc pozbawiała pacjenta tej miłości. Moim zdan iem istn ieje ogromn e podobieństwo pomiędzy tym pacjentem a Pan em B, który nieustann ie usiłował znaleźć dla siebie odp owiedn ie lekarstwo, jakim miał być spokój utożsamian y z miłością. Na pewn o sny, tak jak i inne formy aktywn ości aparatu psychiczn ego mężczyzny, były próbą poszukiwan ia tego lekarstwa. Jedn ak spokój był osiągany za pomocą niszczen ia tego
wszystkiego, co groziło ożywien iem utożsamian ym z pobudzen iem. Cały paradoks polegał na tym, że warunkiem uzyskan ia spokoju była zagłada myślen ia i percepcji, czyli tych funkcji aparatu psychiczn ego, które są niezbędne do zdrowego życia, zatem niszczon e było również to, co tego spokoju pragnęło i mogło go odczuwać. W miarę postępowan ia analizy z jedn ej stron y ataki pacjenta na własny aparat percepcyjn y ulegały okresowemu osłabien iu, z drugiej zaś ożywiały się jego relacje wewnętrzne i zewnętrzne, zmien iał się też charakter jego snów. Pewn ego razu podczas dyskutowan ia opisan ej już wcześniej atmosfery sztywności i formaln ości Pan B stwierdził, że nie lubi swojego pretensjon aln ego sposobu wyrażania się. To prawdziwe spostrzeżenie wyp owiedzian e z autentycznym zatroskan iem zdomin owało całą sesję, wywołując przejmująco smutn y nastrój. Na drugi dzień pacjent przyszedł bardzo zaburzon y i powiedział, że niewiele brakowało, aby tego dnia w ogóle nie przyszedł na sesję. Wyjaśnił, że miał kłopoty żołądkowe z powodu zatrucia i w celu oszczędzen ia żołądka odstawił palen ie, co go bardzo zaburzyło. Nie wiedziałem nic o somatyczn ych aspektach tego zatrucia ani o tym, czy rzeczywiście odstawien ie palen ia miało dobry wpływ na żołądek pacjenta, ale postan owiłem zasugerować, że prawdop odobn ie czuł on się zatruty również z powodu rozp oznan ia swojej pretensjon aln ości. Zaczął więc myśleć o odstawien iu czegoś, co do tej pory utożsamiał z uspokojen iem, a co teraz zaczęło mu się kojarzyć również z niszczen iem. Od tego momentu Pan B znaczn ie się ożywił i zaczął przyn osić na sesję więcej snów. Kilka dni po wspomnian ej sesji opowiedział następujący sen: była wojn a i wraz z rodziną musieli się „stąd” wynieść. W tym momencie pacjent urwał i – wyraźnie przejęty – wyjaśnił, że się przejęzyczył, bo chciał powiedzieć, że wraz z rodziną mieli się wyn ieść „skądś”, a nie „stąd”. Po chwili kontyn uował, mówiąc, że w atmosferze pośpiechu musiał wybrać tylko te rzeczy, które na niego pasowały, a pozostałe zostawić. Zastan awiał się, co ludzie, którzy je znajdą, będą z nimi robić. Na dole czekał na niego ojciec, który miał zabrać rodzinę do nowego miejsca. W rzeczywistości było to ich stare mieszkan ie, w którym mieszkali, gdy pacjent był dzieckiem. Początkowo treść snu, skojarzen ia pacjenta i kontekst sytua cyjn y podsuwały interp retację dotyczącą poczucia zmiann a zewnątrz i wewnątrz Pana B. Sugerowałem, że w związku z rozp oznan iem własnej pretensjon aln ości poczuł się zmuszon y do wybieran ia tylko tego, co do niego pasuje, dlatego zap ragnął opuścić miejsce kojarzon e ze sztywn ością i paran oją, by znaleźć się tam, gdzie w czasach dzieciństwa nie był chory. Ta wersja nie wyjaśniała jedn ak w pełni atmosfery wojn y i zagrożenia. W pewn ym momencie pacjent wyznał, że musi coś jeszcze dodać. Pop rzedn iego dnia jego matka, po spotkan iu z jego psychiatrą, zasugerowała, że może Pan B powin ien pójść do szpitala na obserwację. Po sesji Pan B miał umówioną wizytę i zamierzał przedyskutować tę sprawę ze swoim psychiatrą. W tym czasie
mężczyzna nie miał żadn ych wskazań do hospitalizacji, do tego sam wyjaśnił, że ewentua ln a obserwacja mogła mu umożliwić jedyn ie wykon an ie wielu badań, na przykład morfologii. Ta wiadomość nadała analizowan emu marzen iu senn emu całkiem inne znaczen ie. Ucieczka miała się odbyć nie z bliżej nieokreślon ego miejsca, ale „stąd”, czyli z analizy. Można było również zauważyć, że wrogiem zmuszającym do ucieczki była niszcząca i niep rzyjazna analizie część pacjenta, prawdop odobn ie sprzymierzon a ze sceptyczną matką szukającą skuteczn iejszej pomocy dla syna. Mam wrażenie, że te nowe okoliczn ości nie wykluczały wcześniej interp retowan ych wątków. Chęć znalezien ia w analizie miejsca woln ego od niszczen ia własnego życia psychiczn ego i paran oidaln ego napięcia pozostawała w konflikcie z chęcią dewaluowan ia i niszczen ia analizy. Obie stron y tego konfliktu istn iały w moim pacjencie od samego początku i obie ujawn iły się w tym śnie. W tym miejscu wyłania się znacząca różnica pomiędzy tym a wcześniejszymi snami Pana B. Polega ona nie tylko na tym, że w ostatn im marzen iu zawarte były pewn e konstruktywn e tendencje, takie jak chęć znalezien ia miejsca wolnego od paran oi, lecz przede wszystkim na tym, że wcześniejsze sny zdawały się wyrażać niszczącą tendencję do uspokajan ia własnego życia psychiczn ego, która również operowała poza nimi, powodując odrętwien ie w kontaktach zewnętrznych i wewnętrznych pacjenta. Natomiast w przyp adku ostatn iego snu walka ta w większym stopn iu odbywała się w marzen iu niż na jawie. Nawet jeśli wyrażone zostały rzeczywiste działania pacjenta, takie jak myśli o hospitalizacji zagrażającej ciągłości analizy, to w sumie fakt przedstawien ia konfliktu we śnie, a następnie przyn iesien ia go na sesję powodował, że stawał się on przedmiotem analizy i myślen ia, nie zaś bezrefleksyjn ego działania. Można powiedzieć, że był to przejaw życia psychiczn ego Pana B, podczas gdy jego wcześniejsze sny miały to życie porażać. Zatem istota tej różnicy jest taka, że w pierwszym przyp adku mamy do czyn ien ia ze snami destrukcyjn ymi, które ogran iczają możliwości myślen ia i komun ikowan ia się, w drugim zaś ze snem o destrukcji, która może być przedmiotem dalszej eksp loracji. Z pewn ością pierwsze sny Pana B, w odróżnien iu od ostatn ich, nie mogły być traktowan e jak „królewska droga do nieświadomości”. W nin iejszym rozdziale rozp atrywałem marzen ie senn e jako formę aktywn ości ściśle zdetermin owaną przez charakter aparatu psychiczn ego osoby śniącej. Próbowałem zilustrować sposób, w jaki siln e imp ulsy destrukcyjn e zakłócają szeroko rozumianą pracę marzen ia senn ego. W pierwszym przyp adku chciałem przybliżyć sytua cję, w której możliwość analizowan ia snu wyzwalała w pacjencie nien awiść i chęć niszczen ia sensu wszelkich związków myślowych. Z kolei w drugim próbowałem opisać kategorię snu funkcjon ującego na usługach sił, których celem jest zniszczen ie percepcji aparatu psychiczn ego.
Literatura cytowana
Bion, W. R. (1955). Langua ge and the schizop hren ic. W: M. Klein, P. Heimann, R. Mon ey Kyrle (red.), New directions in psychoanalysis (s. 220-239). London: Tavistock Publications. Bion, W. R. (1963). Elements of psychoanalysis. London: Heinemann. Bion, W. R. (2007). Second thoughts: Selected papers on psycho analysis. London: Karn ac. Freud, S. (2001a). Formulations on the two princip les of mental function ing (1911). W: S. Freud, J. Strachey, A. Freud, A. Strachey, A. Tyson (red.), The standard edition of the complete psychological works of Sigmund Freud. T. 12: 1911-1913. Przeł. J. Strachey. London: Vintage [Freud, Z. (2009). Uwagi na temat dwóch zasad procesu psychiczn ego (1911). W: Z. Freud, Psychologia nieświadomości (s. 5-14). Przeł. R. Reszke. Warszawa: Wydawn ictwo KR]. Freud, S. (2001b). Introductory lectures on psychoa nalysis (1916). W: S. Freud, J. Strachey, A. Freud, A. Strachey, A. Tyson (red.), The standard edition of the complete psychological works of Sigmund Freud. T. 15: 1915-1916. Przeł. J. Strachey. London: Vintage [Freud, Z. (2010). Marzen ia senn e (1915-1916). W: Z. Freud, Wykłady (s. 105-232). Przeł. R. Reszke. Warszawa: Wydawn ictwo KR]. Freud, S. (2001c). Metapsychological supp lement to the theory of drea ms (1917). W: S. Freud, J. Strachey, A. Freud, A. Strachey, A. Tyson (red.), The standard edition of the complete psychological works of Sigmund Freud. T. 14: 1914-1916. Przeł. J. Strachey. London: Vintage [Freud, Z. (2009). Metapsychologiczn e uzup ełnien ie teorii marzeń senn ych (1917). W: Z. Freud, Psychologia nieświadomości (s. 131-144). Przeł. R. Reszke. Warszawa: Wydawn ictwo KR]. Freud, S. (2001d). Revision of the interp retation of drea ms (1932). W: S. Freud, J. Strachey, A. Freud, A. Strachey, A. Tyson (red.), The standard edition of the complete psychological works of Sigmund Freud. T. 22: 1932-1936. Przeł. J. Strachey. London: Vintage [Freud, Z. (2010). Rewizja teorii marzen ia senn ego (1932). W: Z. Freud, Wykłady (s. 411-428). Przeł. R. Reszke. Warszawa: Wydawn ictwo KR]. Freud, Z. (1996). Objaśnianie marzeń sennych. Przeł. R. Reszke. Warszawa: Wydawn ictwo KR. Freud, Z. (2005). Poza zasadą przyjemn ości. W: Z. Freud, Poza zasadą przyjemności (s. 13-57). Przeł. J. Prokop iuk. Warszawa: Wydawn ictwo Naukowe
PWN. Monchaux, C., de (1993). Drea ming and the organ izing function of the ego (1978). W: S. Flanders (red.), The dream discourse today (s. 154-167). London: Routledge. Segal, H. (1983). Some clin ical imp lications of Melan ie Klein’s work. Emergence from narcissism. The International Journal of Psycho Analysis, 64(3), 269280. Segal, H. (1993). The function of drea ms. W: S. Flanders (red.), The dream discourse today (s. 78-84). London: Routledge. Segal, H. (2005). O klin iczn ej użyteczn ości pojęcia popędu śmierci (1986). W: H. Segal, Psychoanaliza, literatura i wojna: pisma z lat 1972-1995 (s. 37-49). Przeł. D. Golec, A. Czown icka, M. Piskorska, G. Rutkowska. Gdańsk: GWP.
ROZDZIAŁ
7
Anoreksja u mężczyzn
acjent, którego zamierzam opisać w tym rozdziale, w pewn ym momencie analizy, po okresie, kiedy miał wrażenie, że nasza praca go wzmacn ia, poczuł się niespokojn y i pomieszan y. Nagle sesje stały się miejscem sporów, a moje interwencje były czasami przyjmowan e z tak wielką niechęcią lub szyderstwem, że można było odn ieść wrażenie, iż pacjent wręcz nimi wymiotował. Opowiedział mi w tym czasie fragment mitu greckiego o tym, jak Kron os, który stworzył Zeusa, chciał go zjeść. Bogowie ochran iający dziecko udawali walkę, by jej odgłosy zagłuszały krzyki ukrywan ego Zeusa. Hałas budził dziecko, które na nowo zaczyn ało płakać. Ostateczn ie jedn ak fortel się powiódł i Zeus ocalał (por. Parandowski, 1992, s. 38-39). Nietrudn o było dostrzec, że przytoczon y fragment mitu posłużył mojemu pacjentowi do umieszczen ia w nim istotn ych odczuć związan ych z przebiegiem analizy i aktua lizowan ymi w niej lękami i obron ami. Pacjent miał poczucie, iż dopóki pan uje zamieszan ie i chaos, dopóty jest chron ion y przed swoim koszmarn ym lękiem, że w naszym kontakcie – pod pozorem opieki – kryje się wzajemn a dewastacja, a karmien ie to w istocie pożeran ie obiektu. Przyjrzyjmy się bliżej wspomnian emu mitowi greckiemu, którego treść musiała być znan a mojemu pacjentowi nie tylko dlatego, że stan owiła eksp resję ludzkiej nieświadomości, ale również dlatego, że go po prostu czytał (por. Parandowski, 1992, s. 38-40). Kron os, który sam zabił swojego ojca, a rodzeństwo strącił do Tartaru, był bardzo podejrzliwy wobec własnych dzieci, dlatego zjadał je tuż po narodzinach. Jedn akże szóste dziecko, Zeus, zostało uratowan e dzięki temu, że jego matka Reja podała Kron osowi zamiast syna kamień zawin ięty w pieluchę. Chłopiec dorastał w dostatku na ziemi chron ion y przez kapłanów Rei, którzy pozorowan ym zgiełkiem zagłuszali jego płacz. Kiedy dojrzał, zmierzył się z Kronosem, ale najp ierw pop rosił matkę, by dała ojcu środek wymiotn y. Kron os w straszliwych mękach wyrzucił połknięte dzieci, które – sprzymierzon e z Zeusem – w długiej wojn ie pokon ały ojca, strącając go w nicość. Uważam, że jeden z wątków przytoczon ego mitu można odczytać jako opis konstytuowan ia się dobrego obiektu przez to, że destruktywn e imp ulsy mogące
P
go zan ieczyścić są lokowan e we wrogim obiekcie, który jest odszczep ion y od dobrego. Melan ie Klein (2007a), opisując funkcjon aln ość procesów rozszczep ienn ych we wczesnym okresie dojrzewan ia w tak zwan ej pozycji schizoidaln o – paran oidaln ej, zwracała uwagę na to, że dziecko, przyp isując swoje złe doznan ia i destrukcyjn e imp ulsy obiektom przeżywan ym jako obce, może tym samym chronić i budować wewnętrzne poczucie dobra. Poczucie to jest więc konstytuowan e nie tylko na podstawie dobrych doświadczeń, ale również dzięki temu, że złe są przeżywan e jako przyn ależące do kogoś inn ego. Autorka wskazywała jedn ak również na to, że istotn ym czynn ikiem utrudn iającym oddzielen ie złych doświadczeń od dobrych i późniejszą introjekcję dobrego obiektu może być silna zawiść, która dąży do zniszczen ia pożądan ego obiektu. Pisała między inn ymi: Z twierdzenia, że zawiść psuje pierwotny dobry obiekt i dodatkowo nasila sadystyczne ataki na pierś, wynikają dalsze wnioski. Zaatakowana w ten sposób pierś traci swoją wartość; pogryziona i zatruta moczem i kałem, staje się zła. Nadmierna zawiść intensyfikuje i przedłuża takie ataki, utrudniając dziecku odzyskanie utraconego dobrego obiektu. Tymczasem sadystyczne ataki na pierś, które są mniej uwarunkowane zawiścią, mijają szybciej i dlatego w odczuciu niemowlęcia nie niszczą dobrego charakteru obiektu tak silnie i trwale – powrót piersi i możliwość cieszenia się nią jest dla dziecka dowodem na to, że nie została ona uszkodzona i że nadal jest dobra (Klei n, 2007b, s. 196). Nieco dalej autorka dodaje: Nieu fność i lęk przed przyjmowaniem pokarmu psychicznego mają źródło w braku zau fania do tego, co oferowała budząca zawiść i zep suta pierś. Jeśli na samym początku dobry pokarm miesza się ze złym, to w późniejszym rozwoju zakłócona jest zdolność do jasnego myślenia i tworzenia standardów ocen (Klei n, 2007b, s. 231).
Z kolei Jan Parandowski, streszczając mit o Kron osie i jego dzieciach, tak opisuje dzieciństwo Zeusa: Złotą kołyskę nowego boga otaczała miłość całej przyrody. Gołębie znad brzegów Oceanu przynosiły mu ambrozję, a orzeł co wieczór nadlatywał niosąc w szponach kubek pełen nektaru. Pszczoły zbierały dlań miód najsłodszy. Jedna z nimf sporządziła cudowną zabawkę. Była to przezroczysta kula ze złotych pierścieni, między którymi wił się bluszcz. Gdy rzucona w powietrze spadała, zostawiała za sobą bruzdę jaśniejącą. Aby zaś płacz i kwilenie dzieciątka Dzeusa nie doszło do uszu czujnego Kronosa, kapłani Rei, kureci, wykonywali nad jego kołyską hałaśliwe tańce wojenne wśród grania bębnów, rogów i piszczałek (Parandowski, 1992, s. 38-39).
Można więc powiedzieć, że Zeus mógł się sycić smakiem ambrozji, nektaru i spokoju dzięki temu, że nie była mu znan a gorycz zawiści, którą przesiąknięty był Kron os. Wydaje mi się, że w przyp adku opisywan ego pacjenta, Pana M, istotn ym czynn ikiem odp owiedzialn ym za powstan ie objawów bulimiczn o-anorektycznych oraz typ owych dla nich obron i fantazji był pewien defekt w funkcji podstawowego rozszczep ien ia, który nie pozwalał mu na oddzielan ie doświadczeń i obiektów dobrych od złych. Mam wrażenie, że przeżycie delektowan ia się dobrem woln e od zachłanności i zawiści, tak zręcznie opisan e w micie o Zeusie,
było czymś nieznan ym mojemu pacjentowi. Gdy Pan M odkrywał, że ma na coś apetyt w szerokim tego słowa znaczen iu, czuł się jedn ocześnie upokorzon y i wściekły, iż posiadaczem dobrej rzeczy jest ktoś inny, a nie on sam. W tej sytua cji własne pragnien ia były odczuwan e jako zniewalające, a obiekty, którym były przyp isan e, jawiły się z jedn ej stron y jako postacie bogate w dobre rzeczy, a z drugiej wrogie, na skutek projekcji przeżywan e jako same w sobie zawistn e i zachłanne. W ten sposób mój pacjent nie tylko sam był zachłanny na to, co posiadał obiekt, ale również podejrzewał, że jego obiekty wykorzystują to, by go od siebie uzależniać i w ten sposób sycić swoją zachłanną próżność. Introjektując twory zan ieczyszczon e zawiścią, czuł, że wewnątrz posiada zawistn e byty psujące go od środka. W takiej sytua cji w dramatyczn ych momentach sesji nigdy nie było wiadomo, kto jest Kron osem, a kto Zeusem. Czy Pan M, odn ajdując we mnie pomocn e aspekty, chciałby zabrać mi je na zawsze i pozostawić mnie zniszczon ego, bez żywotn ych atrybutów, czy też to ja byłem przeżywan y jako ktoś, kto dla osiągnięcia własnego zaspokojen ia potrzebuje krzywdy pacjenta? Pan M rozp oczął psychoa nalizę, gdy po owocn ej psychoterap ii jego ostre objawy anoreksji i bulimii zniknęły, ale pozostało coś, co określałem mian em anorektyczn ego charakteru. Pacjent bardzo skrup ulatn ie, wręcz obsesyjn ie, sprawdzał produkty, które zamierzał spożyć, pod kątem tego, czy mogą mu zaszkodzić. Z równie wielką podejrzliwością przyglądał się wszelkim przejawom własnego zaa ngażowan ia intelektua ln ego, towarzyskiego i emocjon aln ego. Obawiał się, że wszystko, co w znaczący sposób pojawia się w jego umyśle bądź ciele, może przeistoczyć się w szkodliwe dolegliwości. Nigdy nie był pewien, czy to, co zjadł, nie spowoduje niestrawn ości, czy ludzie, których polubił, nie zaburzą go, a własne pragnien ia nie zwiodą na man owce. Jedn akże pomimo tej ostrożności mężczyzna nie mógł powstrzymać się od destruktywn ych kroków. Na przykład potrafił przyjść pijan y na spotkan ie ze znan ym naukowcem i zachowywać się w sposób prowokacyjn y. Pacjent pochodził z rozbitej rodzin y i nie pamiętał, aby przed rozwodem jego rodzice kiedykolwiek żyli ze sobą w zgodzie. Miał niewiele starszą od siebie siostrę, która mieszkała z matką, on sam zaś przez dłuższy czas mieszkał z ojcem, z którym – jak się wydawało – miał dużo konfliktów. Opisywał ojca jako surowego egoistę. Można było jedn ak zauważyć również wiele opiekuńczych przejawów w postawie obojga rodziców wobec mojego pacjenta. Pierwszą psychoterap ię rozp oczął, gdy zauważył gwałtown y przyrost swojej wagi spowodowan y obżeran iem się oraz późniejszymi prowokowan ymi wymiotami. Rozp oznan e objawy anoreksji i bulimii stosunkowo szybko zniknęły, ale zan iep okojon y i niep ewn y swego stan u mężczyzna szukał dalszej pomocy. Pan M przyjął prop ozycję analizy z dużą satysfakcją, mając nadzieję, że sesje odbywające się pięć razy w tygodniu pozwolą mu stopn iowo zrea lizować jego pragnien ia: rozp oczęcie studiów, odsep arowan ie się od ojca, poznan ie kogoś bliskie – go i rozp oczęcie życia seksua ln ego.
Od samego początku przychodził regularn ie i punktua ln ie, opowiadając w bardzo żywy sposób o wielu wydarzen iach, snach i skojarzen iach. Często jego wyp owiedzi ujawn iały inteligentn e i lekko złośliwe poczucie humoru, oparte na niezwykle trafn ych spostrzeżeniach. Zazwyczaj wykorzystywał moje interp retacje w bardzo twórczy sposób, rozciągając je na nowe obszary swojego myślen ia i życia. Jedn akże cały czas analizie towarzyszyło niep rzyjemn e przekon an ie Pana M, że wszystkie moje komentarze, które są mu pomocn e, przynoszą specjaln e korzyści również i mnie. Przeważnie wierzył przy tym, że moja możliwość rozumien ia go przyn osi mi tak dużo poczucia siły i dumy, iż interpretuję nie po to, żeby pomóc mu coś zrozumieć, lecz po to, by zaspokoić własne egoistyczn e pragnien ia. Bardzo wyraźny był jego brak wiary w to, że rodzice i dzieci mogą dzielić ze sobą te same przyjemn ości. Niekiedy po moich interp retacjach, które wydawały się poruszać pacjenta i przyn osić zrozumien ie, zastygał na chwilę, a potem trochę iron iczn ie, ale też z pewną złością i goryczą zarzucał mi, że pewn ie znowu w środku chełpię się przed sobą i obrastam w piórka jego kosztem. W takich momentach miałem wrażenie, że prawie wszystkie moje komentarze były przyjmowan e jak pokarm, który zatruwał pacjenta od środka, dając mu poczucie, iż przyn osi przyjemn ość mojej osobie, nie zaś jemu. Od czasu do czasu w następstwie takich sytua cji Pan M informował mnie o różnych zaskakujących plan ach, na przykład o tym, że chce przerwać analizę i pójść do kogoś, kto przyjmuje bliżej jego miejsca zamieszkan ia, albo że zamierza opublikować w gazecie informację o moim hon orarium i braku gwarancji na pozytywn e wyn iki leczen ia. Nawet jeśli z perspektywy czasu niektóre z tych gróźb brzmią zabawn ie, to osadzon e w kontekście sesji często wytwarzały bardzo nieprzyjemną atmosferę zamieszan ia, a nawet grozy. Nieco inny problem wyn ikał z doświadczan ia przez mojego pacjenta uczuć miłości, tęsknoty i przywiązan ia, które zazwyczaj wywoływały u niego gniew. Pewn ego razu, na początku analizy, opowiadał o tym, jak w operze nagle zagran o hymn jago kraju. Wszyscy wówczas wstali i zamilkli, a niektórzy nawet płakali. Pan M był wściekły. Utrzymywał, że opera to nie miejsce do odgrywania hejn ałów, jak to nazywał. Było niemal pewn e, że ta iron ia i złość przysłaniały jego własne wzruszen ie oraz związane z tym zaburzen ie. Pacjent podobn ie rea gował na wszelkie wzruszen ia w analizie, których sens nie mógł być nigdy dłużej doświadczan y, z miejsca uruchamiając zap rzeczen ia, iron ię i oskarżenia o sentymentalizm kierowan e pod moim adresem. Mimo tego w miarę postępu analizy w życiu pacjenta pojawiło się kilka istotn ych zmian. Mężczyzna rozp oczął studia, które kontyn uował z dużymi sukcesami. Wyp rowadził się do własnego mieszkan ia, a jego stosunki z ojcem uległy normalizacji. Dodatkowo zakochał się w dziewczyn ie, z którą pozostawał w bliskiej zażyłości. Pragnę przedstawić zap is przebiegu tygodnia pracy z Pan em M po mniej więcej dwóch latach analizy. Na miesiąc przed sesjami, które chcę opisać, poinformowałem pacjenta, że za rok wyjadę z kraju, w którym wtedy przebywałem.
Po długim namyśle zdecydowałem się zap rop on ować mu możliwość kontyn uacji analizy w miejscu, do którego się przen osiłem. Chociaż wiedziałem, że z uwagi na pewn e kon eksje pacjenta jego wyjazd był możliwy i mógłby mu przyn ieść istotn e akademickie korzyści, to jedn ak od samego początku było raczej jasne, że możliwość kontyn uowan ia analizy ze mną nie wchodziła w grę, więc mój wyjazd będzie oznaczał jej przerwan ie. W pon iedziałek Pan M opowiadał o odwiedzin ach u kolegi, który leżał w szpitalu na oddziale intensywn ej opieki z powodu raka nerki. Nie ulegało wątpliwości, że jego stan był krytyczn y. Mój pacjent zrelacjon ował tę wizytę w uderzająco chłodny sposób, swobodn ie przechodząc do inn ych wydarzeń z pop rzedn iego dnia. Kiedy próbowałem zwrócić jego uwagę na możliwe uczucia związane z wizytą w szpitalu, niecierp liwie zap rzeczał, oskarżając mnie o zasiewan ie sentymentalizmu. Wtorkową sesję pacjent rozp oczął od zrelacjon owan ia rozmowy, jaką odbył na schodach uczeln i z kolegą, który w pewn ym momencie powiedział mu, że urodził się za wcześnie i przez długi czas musiał przebywać w inkubatorze. Po chwili dodał, że gdy patrzy na osobę wchodzącą po schodach, przyp omin a mu to zatwardzen ie, a gdy osoba schodzi – to rozwoln ien ie. Rozmowa przeszła wówczas na bardziej filozoficzn e zagadn ien ia. W pewn ym momencie Pan M ocknął się i wytknął koledze, że skup ia się on za bardzo na problemach wewnętrznych, bo przecież gdy był w inkubatorze, to ktoś musiał nawilżać jego oczy, w przeciwn ym razie bowiem uschłyby jak liście. Stwierdziłem, że prawdop odobn ie pacjent odebrał moje komentarze z poprzedn iego dnia jako nawilżanie oczu i myśli, że podejmowan ie przeze mnie tematów, które mogą go poruszać, jest istotną życiową funkcją. W odp owiedzi mężczyzna zaczął mówić o moim wyjeździe. Na początku skarżył się na trudności w pojechan iu ze mną i z woln a zaczął wyrażać rozczarowan ie moją decyzją o wyjeździe. Mówił o uczuciu bezsiln ości, o tym, jak ciężko pracował nad tym, aby wyczyścić nasz kontakt z wszelkich trudn ości, a teraz to się zawaliło. Rozpłakał się i po chwili zaczął się skarżyć na moje okrucieństwo i egoizm. Interp retowałem jego smutek i gniew na to, że moje plan y nie uwzględniały jego przywiązan ia, jak również jego uczucia dziecięcej zależności. Mężczyzna zaczął rozważać zmianę analityka – zastan awiał się, czy lep iej zrobić to już teraz, czy zaczekać do końca, czyli do mojego wyjazdu. Bał się, że jeśli nie zdecyduje się od razu na ten krok, to do końca analizy będzie rozważać, czy nie pojechać za mną, a w końcu zdecyduje się pozostać i przez to straci czas. Skomentowałem jego obawę przed doświadczan iem rozstawan ia się ze mną oraz chęć przeskoczen ia tego problemu dzięki rozp oczęciu nowej analizy. Dalsza część sesji przybrała charakter oskarżeń Pana M pod moim adresem, że swoimi komentarzami staram się go poruszyć i przywiązać do siebie, by kontyn uował analizę ze mną w inn ym kraju. W środę i czwartek uczuciom bólu i rozczarowan ia z powodu przerwan ia
analizy nadal towarzyszyły myśli o natychmiastowej zmian ie analityka. Pojawił się też inny wątek za sprawą udan ego semin arium, na którym pochwalon o go za kilka inteligentn ych wyp owiedzi, co wywołało u niego poczucie dumy i – jak mi się wydaje – pozwoliło na doświadczen ie własnej niezależności, szybko wprawiając pacjenta w lekko man iakaln y nastrój. W piątek już na początku pacjent oświadczył, że jest to jego ostatn ia sesja, pon ieważ zamierza przerwać analizę ze mną. Wyjaśnił, że nie widzi sensu w ciągnięciu tego do końca, gdyż nie jest to dla niego korzystn e. Argumentował, że przecież nie podp isywaliśmy żadn ego kontraktu i nie można mu zarzucać nieuczciwości, a jeśli ktoś jest tu nie w porządku, to raczej tylko ja. Nagle jedn ak zmien ił ton i powiedział, że jest mu straszn ie przykro oraz że ma świadomość, iż zachowuje się jak oszust i prawdop odobn ie robi coś szalon ego, ale nie może się temu oprzeć. Nie byłem pewien, jak skomentować to, co usłyszałem. Nie mogłem nawet mieć pewn ości co do autentyczn ości zamiarów Pana M. Wszystko wyglądało bardzo poważnie i gdy chciałem już sformułować jakiś komentarz, bałem się, że zostan ie odebran y przez pacjenta jako próba zatrzyman ia go, co uniemożliwi poznan ie motywów kryjących się za tak nagłymi decyzjami. Pan M kontyn uował samooskarżanie się związane z decyzją o nagłym przerwan iu analizy. Po około pół godzin ie zarzucił ten mon olog i powiedział, że nie zamierza jedn ak przerywać analizy i w pon iedziałek przyjdzie tak jak zwykle. Powiedziawszy to, skomentował: „Musiał pan odżyć, niep rawda?”. Powiedziałem, że czuł, iż to, co robi, mogło mnie bardzo dotknąć, więc teraz chciałby być pewien, że odżyłem i mogę go rozumieć. Pacjent zgodził się z tym komentarzem, dodając, że w przyszłości może jeszcze wymyślić coś podobn ego. Doszedłem do wniosku, że pacjent zap ewn e bardzo się ekscytuje dzięki zabawie, w której – jak mu się wydawało – może mnie „porzucać” i „brać z powrotem” w dowoln y sposób. Mężczyzna pon own ie potwierdził skin ien iem głowy i przeszedł do relacjon owan ia wydarzeń z pop rzedn iego dnia, między inn ymi wspomniał o wizycie w księgarn i, gdzie zauważył bardzo wartościową książkę za niską cenę. Pomyślał, że ludzie zwariowali, jeśli są w stan ie sprzedawać tak tan io takie dobre książki. Krótko skomentowałem, że on, który chciałby mieć poczucie, iż może nagle i łatwo porzucić analizę, sam sobie wydaje się zwariowan y. Wówczas pacjent z wyraźnym zadowolen iem rzucił: „No, to było mocn e słowo na kon iec sesji”. Podsumowałem, mówiąc, że na początku tego tygodnia, myśląc o sobie jak o dziecku w inkubatorze – analizie, kimś, kto jest w stan ie zrobić wiele dla utrzyman ia naszego kontaktu, przestraszył się, traktując siebie jak zależnego bulimika. Zap ragnął wtedy poczucia niezależności bez żadn ych pragnień i przekon an ia, że mam dla niego coś dobrego. Teza, że w każdej chwili mogę zostać zwymiotowan y, choć zaczęła przyn osić ulgę, to jedn ocześnie wywołała lęk, że traci dla siebie coś wartościowego.
„To było mocn e słowo” – zakończył. Mam świadomość, że przedstawion y materiał został w dużej mierze ukształtowan y przez przeżycia pacjenta związane z perspektywą zakończen ia analizy. W tym sensie jego próby dewalua cji czy porzucen ia obiektu-analityka można traktować jako wysiłki zmierzające do złagodzen ia bólu i niep okojów sep aracyjn ych. Można również wskazywać na to, że ze względu na młody wiek pacjenta (późna adolescencja) kwestie zależności były odbieran e jako zagrożenie dla własnej tożsamości, w związku z czym igran ie z porzucen iem analityka pomniejszało wrażenie zależności, dostarczając tym samym uczucia ochron y własnej tożsamości. Niemniej jedn ak uważam, że poza tym wszystkim w dyn amice przedstawion ych sesji można zaobserwować pewien schemat bulimiczn o– anorektyczn y typ owy dla mojego pacjenta. Co się kryło w relacji Pana M z rozmowy z kolegą, któremu zwrócił uwagę, że mówiąc o zap arciu i rozwoln ien iu, nadmiern ie koncentruje się na rzeczach wewnętrznych, ignorując tym samym ważniejszy czynn ik zewnętrzny, jakim było nawilżanie oczu? Myślę, że pacjent w ten sposób komun ikował własną intuicję co do sposobu odwracan ia swojej uwagi od lęku wyn ikającego z kontaktu z obiektem. Przyp omnę, że w micie greckim, który pojawił się w skojarzen iach Pana M, bogowie pozorowali odgłosy walki po to, aby Kron os nie znalazł i nie pożarł Zeusa. Sugerowałem, że rep rezentowało to funkcję rozszczep ien ia, dzięki której może się rozwijać poczucie posiadan ia dobrego obiektu przez to, iż jest on chronion y od zawistn ych i niszczycielskich imp ulsów odszczep ian ych od własnego self i lokowan ych na zewnątrz. Wydaje się, że rytuały mojego pacjenta dotyczące jedzen ia (liczen ie kalorii, badan ie właściwości pokarmu, dociekan ie, czy spowoduje rozwoln ien ie czy zatwardzen ie, a w końcu sama anoreksja) dawały mu nadzieję, iż zostan ie uchronion y od skutków złej żarłoczności. Podobn ie rytuały tworzące zamieszan ie podczas sesji i całej analizy: pytan ia, która interp retacja pomoże jemu, a która mnie, czy kontyn uować przyjmowanie analizy, czy też ją przerwać, i tym podobn e spełniały podobną funkcję, dając poczucie, że to, co dzieje się pomiędzy pacjentem a mną, jest kontrolowane. Jaki zatem lęk krył się pod tą celebracją związaną z przyjmowan iem i wydalan iem? Myślę, że kiedy na pon iedziałkowej sesji Pan M oskarżył mnie o sentymentalizm, to w istocie usiłował zan egować nie tylko tłumion e uczucia związane z wizytą u umierającego kolegi, ale również własną chęć słuchan ia moich wyjaśnień. Wszystko to zostało później wyp rojektowan e w kolegę, który został pouczon y, że nie dostrzega istotn ych rzeczy, takich jak nawilżanie oczu w inkubatorze. W ten sposób obron a przed poczuciem kon ieczn ości związku z obiektem przeżywan ym jako życiodajn y była lokowan a w całkiem inn ej osobie. Kiedy zostało to zrozumian e, odsłonił się całkiem inny obraz Pana M jako osoby, która mnie potrzebowała i czuła się ode mnie zależna. To z kolei natychmiast
uruchomiło inny obraz mojej osoby – kogoś, kto czerp ał siłę z tej zależności i potrzebował do tego uzależnion ego pacjenta. Pacjent zaczął się wówczas obawiać, że dalsza analiza zmusi go do wyjazdu ze mną i pożre jego tożsamość. Z tego względu dalszy ciąg zdarzeń, nawet jeśli chwilami był traktowan y przez pacjenta jako niewinn a zabawa, to w istocie zmierzał do odzyskan ia kontroli nad własnymi uczuciami przywiązan ia, a także nad moją osobą, czyli kimś, kogo można dowoln ie odstawić, przyjąć bądź wprawić w dowoln y stan ducha (np. straszyć opuszczen iem, by zaraz potem odwołać tę decyzję). Widać zatem, że kiedy analiza przeradzała się w pożyteczną i karmiącą relację, to natychmiast wzrastał lęk Pana M związany z uwikłaniem się w niebezpieczn y związek, w którym analityk był przeżywan y jako zachłanny i głodny pacjenta obiekt. Można było wyraźnie zobaczyć, że taki obraz mojej osoby wyłaniał się w następstwie ujawn ien ia się pragnień i uczucia zależności pacjenta od analizy i analityka. W moim przekon an iu w tej sytua cji zogniskował się centraln y konflikt Pana M, w którym upragnion y obiekt nie może być przyjmowan y, pon ieważ jest odbieran y w postaci zan ieczyszczon ej projekcjami. Zachłanność i zawiść o rzeczy dobre przyn ależące do obiektu i projektowan e weń czyn iły z niego obiekt naznaczon y cechami zawistn ego i zachłann ego analityka, którego interp retacje zmierzały do ogołocen ia Pana M z własnej tożsamości i uzależnien ia go, by można się było nim dowoln ie sycić. Wydaje mi się, że zarysowan y tutaj mechan izm jest rezultatem defektu podstawowej funkcji pierwotn ego rozszczep ien ia, kiedy to dziecko nie potrafi rozdzielić dobrych i złych doznań oraz ukonstytuować dobrego i złego obiektu. W efekcie dobre i złe uczucia pozostają wymieszan e ze sobą. Tak jak pragnienie piersi jest mieszan iną chęci cieszen ia się nią i zniszczen ia jej, tak samo pierś jest nosicielem dobrych rzeczy i trucizny, a radość z introjektowan ia jej jest zakłócona uczuciami psucia się od środka. Trudn o było się doszukać w przeszłości mojego pacjenta jakiegoś wydarzenia, które mogłoby jedn oznaczn ie sugerować powstan ie właśnie tych, a nie innych objawów. Można jedn ak założyć, że mała różnica wieku pomiędzy Pan em M a jego siostrą oraz związana z tym kon ieczn ość dzielen ia przez matkę czasu i uwagi między dwoje małych dzieci mogły powodować, że wczesne kontakty pacjenta były nasycon e ambiwalentn ymi uczuciami, a przesiąknięte nimi obiekty były zarówno karmiące, jak i prześladujące. Można również przyp uszczać, że wieczn ie skłóceni rodzice zostali osadzen i we wnętrzu pacjenta właśnie jako para zarazem opiekuńcza i nien awistn a, a postrzegan i w ten sposób nie mogli istn ieć jako dobry obiekt. W. Clifford Scott, dokon ując szerokiego przeglądu przyp adków anoreksji, zauważa, że być może jej występowan ie jest częstsze niż diagnozowan ie (por. Scott, 1948). Zwraca też uwagę na to, że nierzadko objawy anoreksji ustępują dość szybko, nawet po interwencjach typ owo intern istyczn ych, jedn akże stan psychiczn y pacjentów się nie zmien ia. Zazwyczaj w miejsce starych symp-
tomów pojawiają się nowe w wyn iku utrzymujących się źródeł tych objawów. Najczęściej przyp adki bulimii i anoreksji dostrzega się u dziewcząt w wieku dorastan ia, dlatego potoczn e rozumien ie dyn amiki tych objawów jest mocn o ukształtowan e przez obserwacje dotyczące tej właśnie grup y (zob. Hughes, Furgiuele i Bianco, 1985; Sabbadin i, 1986; Thoma, 1987; Tustin, 1958). Wielu analityków zauważa, że dziewczyn a w wieku adolescencji nabywa atrybutów swojej matki, co z dużą mocą uaktywn ia jej pragnien ia i lęki edyp aln e. Środki zmierzające do deformowan ia i deseksua lizowan ia własnego ciała mogą być z jedn ej stron y postrzegan e jako chęć powrotu do pozycji niegroźnego dla matki dziecka, z drugiej zaś – jako atak na rozwijające się atrybuty wewnętrznej matki. Athol Hughes i współpracown icy (Hughes, Furgiuele i Bianco, 1985) opisują, jak w okresie dojrzewan ia stawan ie się podobną do matki przeradza się u anorektyczek w przeżycie stawan ia się matką, która kiedyś była niszczon a w oraln ych i kan ibalistyczn ych fantazjach. Wyjaśniają też, dlaczego miłość i nien awiść do obiektu pierwotn ego (matki) u dziewczynki, która na skutek zachodzących w niej zmian musi identyfikować się ze zniszczoną matką, powodują inne perturbacje niż u chłopca, który utożsamiając się z ojcem i uzyskując jego ciało, pozostaje w mniejszym konflikcie. Opisy przyp adków zaburzeń jedzen ia u dzieci (zob. Miln er, 1944; Schmideberg, 1933; Sylvester, 1945) rzucają więcej światła na podłoże perturbacji uruchamian ych w okresie dojrzewan ia. Marion Miln er (1944) opisuje pracę z trzyletn ią dziewczynką, która została odstawion a od piersi w drugim dniu życia. Początkowo nie zaobserwowan o żadn ych problemów z jedzen iem, ale w pewnym momencie okazało się, że dziecko mogło jeść tylko wtedy, gdy matka zajmowała się czymś inn ym. Badaczka sugerowała, że jedzen ie było przeżywan e przez dziecko jak rabowan ie matki, za które groził odwet. W trakcie analizy pacjentka oskarżała analityczkę o kradzież jej głosu. Jak się okazało, to głos Miln er, którym wyrażane były jej interp retacje, był pożądany przez dziecko, a uczucie, że to analityk jest osobą rabującą, było niczym inn ym, jak projekcją własnej zachłanności i zawiści małej pacjentki. Z kolei Melitta Schmideberg, również analizująca trzyletn ią dziewczynkę, zauważyła, że u podłoża jej zahamowań jedzen iowych tkwiła fantazja niezwykle plastyczn ie ujęta przez samo dziecko podczas jedn ej z zabaw na sesji. Mała pacjentka powiedziała do substancji, którą się bawiła: „Nie gryź mnie, kleisty materiale, to i ja nie pogryzę ciebie” (zob. Schmideberg, 1933). Te i wiele inn ych opisów analiz anoreksji (por. Ben edek, 1936) z różnych punktów widzen ia zgłębiają dyn amikę fantazji oraln ych opartą na podobn ym u wszystkich pacjentów mechan izmie – projektowan ia uczuć zachłanności i zawiści w obiekty, których te uczucia dotyczą. Intensywn ość i moc tych zawistn ych projekcji jest tak duża, że następuje defekt w funkcji oddzielan ia dobrych i złych obiektów bądź doświadczeń. Liczn e objawy i rytuały anorektyczn e, między inn ymi obsesyjn a kontrola apetytu, wymioty, dewalua cja obiektu czy lęk przed uzależnien iem, stan owią nieudan e
próby neutralizacji lęku, że każda karmiąca i owocn a relacja kryje w sobie groźbę wzajemn ego wyn iszczan ia się w kan ibalistyczn ych atakach. Z tego powodu w analizie tych pacjentów, tak jak w przyp adku Pana M, z chwilą pojawien ia się dobrych doświadczeń rodzi się chęć ich dewalua cji i anulowan ia, która spełnia rolę paktu: „Nie gryź mnie, kleisty materiale, to i ja nie pogryzę ciebie”.
Literatura cytowana
Ben edek, T. (1936). Domin ant idea s and their relation to morbid cravings. The International Journal of Psycho Analysis, 17, 40-56. Hughes, A., Furgiuele, P., Bianco, M. (1985). Aspects of anorexia nervosa in the therap y of two adolescents. Journal of Child Psychotherapy, 11(1), 17-32. Klein, M. (2007a). Uwagi na temat niektórych mechan izmów schizoidaln ych (1946). W: M. Klein, Pisma. T. 3: Zawiść i wdzięczność oraz inne prace z lat 19461963 (s. 1-25). Przeł. A. Czown icka, H. Grzegołowska-Klarkowska. Gdańsk: GWP. Klein, M. (2007b). Zawiść i wdzięczność (1957). W: M. Klein, Pisma. T. 3: Zawiść i wdzięczność oraz inne prace z lat 1946-1963 (s. 185-245). Przeł. A. Czownicka, H. Grzegołowska-Klarkowska. Gdańsk: GWP. Miln er, M. (1944). A suicidal symptom in a child of three. The International Journal of Psycho-Analysis, 25, 53-61. Parandowski, J. (1992). Mitologia. Wierzenia i podania Greków i Rzymian. Londyn: Puls. Sabbadin i, A. (1986). Possession anxiety: The other side of the castration comp lex. The British Journal of Psychotherapy, 3(1), 5-13. Schmideberg, M. (1933). Psychon euroses of childhood: Their etiology and trea tment. The British Journal of Medical Psychology, 13(4), 313-327. Scott, W. C. (1948). Notes on the psychop athology of anorexia nervosa. The British Journal of Medical Psychology, 21, 241-247. Sylvester, E. (1945). Analysis of psychogen ic anorexia and vomiting in 4year-old child. The Psychoanalytic Study of the Child, 1,167-187. Thoma, H. (1987). Anorexia nervosa. Madison, CT: Intern ation al Universities Press. Tustin, F. (1958). Anorexia nervosa in an adolescent girl. The British Journal of Medical Psychology, 31(3/4), 184-200.
ROZDZIAŁ
8
Ojcowie i synowie3
nin iejszym rozdziale pragnę podzielić się kilkoma spostrzeżeniami dotyczącymi rozwoju i niedostateczn ego sprawowan ia funkcji rodzicielskich. Przytoczon e przykłady będą przede wszystkim ilustrować problemy związane z kształtowan iem się uczuć ojcowskich w stosunku do synów oraz synów wobec ojców. Według psychoa nalityków mity mają szczególne znaczen ie dla poznawan ia ludzkiego umysłu. Ich siła i zdoln ość przetrwan ia wiążą się nie tylko z wartościami estetyczn ymi, na przykład z formą literacką, w której zostały ujęte, lub z aspektami historyczn ymi, ale przede wszystkim z faktem przedstawien ia uniwersaln ych dylematów indywidua ln ej psychologii. Mit o Edyp ie fascyn ował psychologów i psychoa nalityków od czasów pierwszych prac Zygmunta Freuda. Niestety jego odkrycia dotyczące wczesnych faz psychologicznego rozwoju dziecka często funkcjon ują w bardzo uproszczon y sposób w opin ii publiczn ej, pon ieważ nadmiern ie i opaczn ie eksp on owan e czynn iki seksua ln e zniekształcają obserwacje twórcy psychoa nalizy. Zygmunt Freud (1999) był pierwszym badaczem, który przywiązywał tak dużą wagę do wpływu okresu wczesnego dzieciństwa na kształtowan ie się przyszłych cech osobowości dorosłego. Uważał, że mit o Edyp ie oddaje sens uniwersaln ych problemów związan ych z kształtowan iem się pierwszych relacji – miłości, rywalizacji i nien awiści. Zwracał uwagę na fakt, że pierwszymi postaciami w życiu dziecka obdarzan ymi tymi właśnie uczuciami są rodzice. Jeśli zatem we wczesnym rozwoju człowieka nie ukształtuje się z jedn ej stron y doświadczen ie poskramian ia bezgran iczn ych pragnień miłosnych i destrukcyjnych, a z drugiej – doznawan ia opieki i miłości rodzicielskiej, to w dalszym rozwoju może dojść do tragedii, jaką niemal zawsze wywołują próby rea lizacji prymitywn ych dziecięcych pragnień. Badan ia psychoa nalityczn e uświadamiają, jak istotn ym czynn ikiem formującym osobowość dorosłego mężczyzny i jego ojcowskie cechy mogą być wczesnodziecięce identyfikacje chłopca z ojcem. Nie chodzi tu byn ajmn iej o proste upodobn ien ie się do ojca, lecz o całokształt niezwykle skomp likowanych stosunków pomiędzy ojcem, matką a dzieckiem. Bardzo ważne jest
W
również to, jak te relacje zewnętrzne odkładają się w fantazjach syna lub jak wewnętrzne fantazje dziecka, zniekształcając stosunki i sytua cje zewnętrzne, pozostawiają w pamięci i tożsamości syna postawy rodzicielskie odbiegające od tych, które przejawiali jego prawdziwi rodzice. Rzeczywiście zdarza się, że chłopiec całkiem bezwiedn ie przejmuje cechy ojca, którego postrzega jako większego i siln iejszego mężczyznę. Często jedn ak budzący się w nim mężczyzna może rozwijać upodoban ia odmienn e od ojcowskich, zwłaszcza jeśli jedn ocześnie chłopiec odn osi wrażenie, że matka jest nieszczęśliwa w związku z mężem i chciałaby, żeby jej syn był inn ym mężczyzną niż jego ojciec. Wówczas osobowość chłopca wykształca cechy przeciwn e do cech ojca, a w jego nastawien iu do własnych dzieci również może domin ować niechęć do tych cech, które przyp omin ają mu ojcowskie przywary. Rozwój każdego człowieka zawsze ma swoją indywidua lną historię, która za każdym razem kształtuje inne, specyficzn e rysy osobowości. Obserwacje klin iczn e, badan ia psychologiczn e i codzienn e doświadczen ia często pokazują bardzo pogmatwan e losy rozwoju dziecka. Zdarza się, że dorośli są chorzy i nieszczęśliwi, chociaż zdawało się, że ich rodzin y dawały im jako dzieciom dużo dobrego. Bywa również odwrotn ie – dzieci z domów siln ie naznaczon ych traumą czasami wykazują zadziwiające zdoln ości ada ptacyjn e i równowagę psychiczną. Nie ulega jedn ak wątpliwości, że stosun ek rodziców do dziecka zawsze stan owi kluczowy czynn ik kształtujący jego osobowość. W klasyczn ej wersji mitu Edyp był dzieckiem władców Teb, króla Lajosa i jego żony Jokasty (por. Parandowski, 1992, s. 203-205). Rodzice w obawie przed spełnien iem się przep owiedn i, że ich syn zabije ojca i poślubi matkę, zlecili porzucen ie chłopca w górach, skazując go tym samym na śmierć. Uratowany przez pasterzy Edyp został wychowan y przez władców Koryntu. Kiedy się dowiedział, że przep owiedn ia wróży mu zabicie ojca i poślubien ie matki, zdecydował się opuścić Korynt, który uważał za swoją ojczyznę. Podczas tułaczki w trakcie przyp adkowej awantury zabił Lajosa, nie mając świadomości, że był to jego ojciec i król Teb. Po przybyciu do Teb i uwoln ien iu miasta od terroru Sfinksa w nagrodę poślubił owdowiałą królową (z którą potem miał potomstwo) i zasiadł na tron ie. Teby oddan e w moce klątwy zostały ogarn ięte klęskami. Wezwan y na pomoc mędrzec Tejrezjasz ujawn ił, że przyczyną tragedii Teb jest król, winn y zbrodn i ojcobójstwa i kazirodztwa. Na tę wieść Jokasta popełniła samobójstwo, a Edyp – jej syn i mąż – oślepił się i odszedł z miasta. Bez wątpien ia mit ten od tysięcy lat porusza ludzkie uczucia. Dzięki odkryciom Freuda wiemy, że jedn ym z powodów jego siły jest fakt, iż zostały w nim ujęte pewn e uniwersaln e treści związane z psychologiczn ym rozwojem jedn ostki. Historia Edyp a w ujęciu Freuda jest opisem dziecięcych pragnień, które dążą do podp orządkowan ia sobie rodziców. Twórca psychoa nalizy wskazywał, że w przyp adku chłopca rozwiązan ie komp leksu Edyp a polega na porzucen iu pra-
gnień związku z matką i pojedn an iu z ojcem – dzięki przyjęciu zasad, o których syn myśli, że ojciec chciałby mu je przekazać. Natomiast u dziewczynki osiągnięcie fazy edyp aln ej wraz z fantazją posiadan ia dziecka ojca jest ważnym etap em wieńczącym proces przezwyciężania komp leksu kastracyjn ego. We Freudowskiej koncepcji mitu eksp on owan y jest jedyn ie ten wątek, który wyraża pragnienia i konflikty rozwijającego się dziecka w stosunku do rodziców. Wielu psychoa nalityków zwracało uwagę na różne treści, które porusza mit o Edyp ie. Ja pragnę skoncentrować się na aspekcie, który opisuje bardzo istotny i dość często spotykan y defekt funkcji rodzicielskich. Mit opisuje sytua cję porzucen ia dziecka przez rodziców z powodu przep owiedn i, jaka nad nim zaciążyła. Używając termin ologii współczesnej psychologii, można by powiedzieć, że dziecko nie dostało szansy na rozwój własnej tożsamości. Jego rodzice bardziej ufali przep owiedn i, którą można odczytać jako własne (lub narzucon e) wyobrażenia tego, kim ich potomek będzie, niż temu, co mogłaby przyn ieść osobowość samego dziecka. W konsekwencji zajmowali się dzieckiem wyobrażeniowym i – paradoksaln ie – takie stworzyli. W tym kontekście mit o Edyp ie obejmuje również uniwersaln e dylematy i paradoksy wychowawcze. Jeśli siła przekon ań i pragnień rodziców jest tak duża, że uśmierca indywidua ln e cechy dziecka, to w efekcie nie zostan ie ono wyp osażone w wartości, które są mu narzucan e, ale w siłę narzucan ia i niszczen ia. W istocie więc siła nie przekazuje żadn ej inn ej wartości poza siłą samą w sobie. W tym sensie mit o Edyp ie jest również klin iczn ym opisem działania umysłu dogmatyczn ego, który nie jest w stan ie ważyć rzeczy w akcie refleksji w zestawien iu z kontra rgumentami, co jest charakterystyczną cechą umysłu krytyczn ego. Umysł dogmatyczn y przyjmuje swoje odkrycia jako byty konkretn e, które nie mają żadn ej altern atywy, w związku z czym muszą być czczon e, odczyn ian e lub unikan e pop rzez konkretn e działania. Rodzice Edyp a widzieli ratun ek przed katastrofą w unicestwien iu własnego dziecka. Z kolei owo dziecko, również próbując uniknąć katastrofy, ostateczn ie do niej dop rowadziło, pon ieważ nie zostało wyp osażone w siłę krytycyzmu i tolerancji oraz w odp orn ość na to, co podp owiadają wyroczn ie. Te ostatn ie zaś postrzegam jako dogmatyczn e, stereotyp owe i narcystyczn e poglądy rodziców uniemożliwiające wsłuchan ie się w dziecko. W opartej na micie Heraklesa tragedii Sofoklesa Trachinki można odn aleźć ślad podobn ego skrzywien ia funkcji rodzicielskich (zob. Sofokles, 2009). Akcja toczy się Trachin ach, gdzie żona Heraklesa, Dejan ira, czeka na jego odwlekający się powrót z liczn ych wojen. Tajemn icą poliszyn ela jest to, że powodem ostatn iej wojaczki Heraklesa była Jola, córka władcy Ojchalii. Herakles podbił miasto i wracał do Dejan iry w towarzystwie młodszej kobiety, która miała być jego nową żoną. Na wieść o tym Dejan ira przyp omniała sobie o przechowywan ym eliksirze z krwi i nasien ia centaura Nessosa, który przed laty próbował ją porwać, ale
został zabity przez Heraklesa zatrutą strzałą. Umierający centaur poradził Dejanirze, aby z jego krwi i nasien ia przygotowała substancję, która mogła rzucić na Heraklesa urok miłości do żony, w razie gdyby jego uczucia miały możliwości wygasnąć. Dejan ira nasączyła owym eliksirem odświętną szatę męża i pop rosiła syna, Hyllosa, żeby przekazał ją ojcu w dniu świętowan ia zwycięstwa. Słońce uaktywn iło truciznę, która zaczęła wżerać się w ciało Heraklesa i powoli go uśmiercać. Dejan ira uświadomiła sobie wówczas tragiczną pomyłkę i intrygę pokon an ego centaura, który nie miał przecież żadn ego powodu, aby po śmierci dbać o miłość rywala do kobiety, którą również kochał. Zrozp aczon a popełniła samobójstwo. Umierający Herakles początkowo zażądał od syna ukaran ia żony, kiedy jedn ak się dowiedział, że ta popełniła samobójstwo, uświadomił sobie, że spełniła się przep owiedn ia o tym, iż zgin ie z ręki kogoś, kto już wcześniej umarł. Przekazał Hyllosowi swoją ostatn ią wolę, nakazując mu przygotowan ie stosu pogrzebowego oraz poślubien ie po jego śmierci Joli, kobiety zdobytej w ostatn iej wojn ie. Michael Parsons (2000) uważa, że miłość Heraklesa do kobiety z pokolen ia syna rep rezentuje uniwersaln y problem zazdrości starszego pokolen ia o młodsze. Uważa, że tragedia Sofoklesa przedstawia narcyzm ojca, którego życie jest nacechowan e rozliczn ymi przygodami zmierzającymi do odebran ia syn owi atrybutów przyn ależnych jego pokolen iu. Parsons twierdzi również, że w tym kontekście ostatn ia wola Heraklesa, by syn poślubił kobietę, z którą on sam chciał się ożenić, stan owi symboliczn y akt nap rawczy oddan ia syn owi tego, co powinn o do niego należeć. Jedn akże w mojej opin ii akt ten nie ma charakteru nap rawczego. Jest on kontyn ua cją narcyzmu ojca, który nie potrafi pogodzić się z tym, że jego syn może sam o sobie decydować. Trachinki w istocie opowiadają o dramacie ojca nieumiejącego pogodzić się z własnym przemijan iem, starającego się więc zgubić świadomość tego procesu pop rzez szczególną postać identyfikacji z syn em i życiem, które jemu przyn ależy. Herakles ucieleśnia postać ojca, który nie jest w stan ie zaa kceptować odrębności swojego syna. Wydaje mi się, że w podobn y sposób został tu opisan y dramat matki, dla której macierzyństwo stan owi zbyt małą motywację do dalszego życia wobec ran, jakich doznała jako kobieta kochanka. Dejan ira jest kobietą zniewoloną, ukształtowaną przez wizje męża oparte na man iakaln ych ekscytacjach dających iluzję konserwowan ia młodości i młodzieńczej potencji. Pewien pacjent, Pan A, pon ad czterdziestoletn i samotn y naukowiec, wychowywał się w rodzin ie, w której ojciec cieszył się bardzo dużym autorytetem – zarówno w domu, jak i w swoim środowisku zawodowym. Mężczyzna zgłosił się na psychoa nalizę z powodu trudn ości z ułożeniem sobie życia osobistego i lęków homoseksua ln ych. Pacjent miał brata i siostrę, ale w jakiejś mierze czuł się faworyzowan y przez ojca. Pamiętał, że ojciec często opowiadał mu o zdarze-
niach z pracy, swoich interwencjach, pomysłach i plan ach. Syn zawsze uważnie go słuchał i wciągnięty w te opowiadania postrzegał ojca jako człowieka solidn ego, prawego, wysoce uzdoln ion ego i ciągle borykającego się z ludźmi niezbyt mądrymi, na których nie można było polegać. Chłopiec uważał, że miał dobry kontakt z ojcem, który chętnie z nim rozmawiał, ale jednocześnie miał wrażenie, że ten nie chce słuchać jego opowieści. Jeśli próbował podzielić się z nim swoimi przemyślen iami lub zdarzen iami ze szkoły, ojciec precyzyjn ie wychwytywał i uświadamiał mu nieracjon aln ość i naiwn ość jego osądów, a następnie z miejsca dawał pozytywn e przykłady ze swojego życia. Pacjent pon adto wspomin ał, że w trosce o prawidłowy rozwój jego cech moraln ych ojciec hołdował ascezie. Dawał syn owi skromn e kieszonkowe i nie akceptował upodobań dorastającego chłopaka w kwestii mody i zwyczajów panujących wśród nastolatków. Chłopiec często nosił ubran ia po ojcu. Charakterystyczną cechą w okresie jego młodzieńczego rozwoju był brak przejawów jakiegokolwiek buntu typ owego dla dorastającej młodzieży. Można było odn ieść wrażenie, że Pan A był idea ln ie zharmon izowan y z oczekiwan iami i systemem wartości ojca. Z czasem w późnym okresie dorastan ia chłopiec nabrał zwyczaju podkradania bielizny ojca, którą chętnie zakładał, mając wrażenie, że to wywołuje ekscytację i przyn osi spokój. Ten objaw zniknął po latach. Pan A był bardzo dobrze wykształcon ym, solidn ym człowiekiem odn oszącym sporo sukcesów w pracy, miał jedn ak wrażenie, że pod wieloma względami jego życie było niespełnion e. Bardzo wyraźnie oscylował pomiędzy dwoma biegun ami samop oczucia. Czasami miał wrażenie, że jest człowiekiem wyjątkowo uzdoln ion ym i solidn ym, odróżniającym się od swoich znajomych i współpracown ików. Uważał, że z tego powodu stawał się ofiarą wykorzystujących go kolegów i studentów, którzy „żywili się” jego pomysłami i przep rowadzan ymi przez niego badan iami. Odczucia te były bliźniaczo podobn e do obrazu ojca, z którym pacjent się identyfikował – tym razem więc w nieco inny sposób „chodził w jego szatach”. Poczucie, że jego wyjątkowość jest karmą dla inn ych, utwierdzało go w przekonan iu, iż ludzie z jego otoczen ia wykorzystują go dla swoich egoistyczn ych celów. Raz wydawał się sobie kimś wielkim, kto jest wykorzystywan y przez niep oradn ość ludzi małych, z kolei inn ym razem jawił się sobie jako ktoś mały i niep oradn y wykorzystywan y przez narcyzm inn ych. Nietrudn o zauważyć, że typ owy schemat stosunków Pana A z ojcem z okresu jego dzieciństwa znalazł powielen ie w życiu dorosłym, w którym pacjent na przemian funkcjon ował jako wielki ojciec bądź wykorzystywan y, niep oradn y chłopak. Pewn ego razu mężczyzna opowiedział mi fragment z powieści Szogun, który go szczególnie zafrap ował. Angielski statek z rozbitkami został uwięzion y przez małego feudała. Kiedy dowiedział się o tym sąsiadujący z nim duży feudał, wysłał eskortę w celu przejęcia rozbitków. Wtedy mały feudał udał, że właśnie miał przekazać rozbitków dużemu feudałowi w prezencie, dzięki czemu ochro-
nił swoją dumę. Wydaje mi się, że ta historia tak mocn o przyciągnęła uwagę Pana A, gdyż doskon ale odzwierciedlała jego własne odczucia. W jego wnętrzu, podobn ie jak dawn iej na zewnątrz w stosunkach z ojcem, funkcjon owała duża, zaborcza męska postać, której pacjent musiał służyć, rezygnując z wielu swoich ambicji i planów życiowych. Jego poczucie niespełnien ia, pop arte na przykład brakiem życia rodzinn ego, funkcjon owało jako atrybut małego feudała, któremu nie woln o aspirować do przywilejów wielkiego feudała. Schemat ten przen osił się również do terap ii. Przez bardzo długi czas Pan A przytakiwał wszystkim moim komentarzom, tak jakby były one niezwykle cenn ymi uwagami. Robił to nawet wtedy, gdy – czego byłem pewien – albo się myliłem, albo moje uwagi nie były wielkimi odkryciami. W tym czasie niemal równolegle pacjent miał dużo snów lub fantazji, w których czuł się wykorzystywan y przez mężczyzn. Podczas jedn ej z sesji opowiedział mi o wizji, która pojawiła się nagle w trakcie sesji i wyraźnie go ekscytowała. Wyobraził sobie małe niemieckie miasteczko, a w nim wąskie ulice z przylegającymi do siebie domami, z których okien wyglądały uśmiechn ięte, oparte o parap et kobiety w czepkach. Jedn a z tych uśmiechn iętych kobiet z niezakłócon ym wyrazem twarzy odbywała stosun ek z mężczyzną, który stał za nią. Kozetka w moim gabin ecie usytuowan a jest przed oknem, a ja oczywiście zawsze siedziałem z tyłu, za moim pacjentem. W ten sposób stało się jasne, że przytakiwan ie pacjenta moim uwagom było bardzo mechan iczn ym, ale za to ekscytującym aktem oddan ia, w którym mężczyzna ten wyrażał pogląd, iż musi żywić mój narcyzm. Z tego samego powodu momenty, kiedy udawało mi się zrozumieć coś istotn ego i mu to wyjaśnić, paradoksaln ie mogły przyn osić sporo niewygody. Pan A w takich chwilach często uważał, że gdy coś mu wyjaśniam, to w istocie domin uję nad nim w naszym stosunku, dążąc do obnażenia jego głupoty i sycen ia się swoją mądrością. Pozorn ie mogłoby się zdawać, że u podstaw tego przekon an ia leżą stosunki pacjenta z rygorystyczn ym i narcystyczn ym ojcem, lecz ujawn ion a fantazja seksua ln a rzuciła więcej światła na aspekt identyfikacji Pana A z matką. Jego poczucie usługiwan ia mężczyźnie było tak nap rawdę doświadczan iem zarówno ojca, jak i matki w pełnej odn iesień seksua ln ych, upokarzającej relacji. Inn ym razem pacjent relacjon ował mi wiele własnych odkryć i można było odn ieść wrażenie, że za wszelką cenę usiłował nie dopuścić mnie do głosu – mogłem tylko słuchać lub przytakiwać jego spostrzeżeniom. Wtedy też miał wrażenie, że psychoa naliza ze mną nie była mu pomocn a, bo mogłem niewiele wnieść do tego, co wiedział sam, zatem jawiłem mu się jako ktoś, kto jest nieporadn y i na nim żeruje. W takich chwilach pacjent wyraźnie odgrywał rolę dużego feudała, ojca, który dawał odczuć swojemu ułomnemu syn owi własną wyższość. Pan A, pomimo bardzo dobrego wykształcen ia i wielu talentów, wiódł
nieszczęśliwe życie, pon ieważ w swoim wnętrzu nosił bardzo dokuczliwe, aktualizujące się na różne sposoby przekon an ie, że jeśli dwoje ludzi nawiązuje ze sobą bliższy kontakt, to zawsze jeden musi żyć kosztem drugiego. W bardzo skrup ulatn ych studiach nad mechan izmami narcyzmu Freud wskazywał między inn ymi na to, że pojawien ie się potomstwa jest sygnałem o własnej przemijaln ości, co dla wielu rodziców, a szczególnie dla ojców, jest trudną do przezwyciężenia traumą. Mit o Edyp ie bardzo dobrze opisuje tę traumę. Jej skutki czasami mogą być łagodzon e pop rzez chęć zabran ia tożsamości własnemu syn owi (dziecku) i nadan ia mu własnych cech lub rysów, które chciałoby się w nim umieścić. Melan ie Klein w wielu pracach opisywała destrukcyjną rolę zawiści w relacjach bliskich sobie ludzi (zob. Klein, 2007). Wskazywała, że zawiść nie tylko dąży do zabran ia komuś tego, co sami chcielibyśmy mieć, ale do równoczesnego osadzen ia w nim tego, czego sami znieść nie potrafimy. Odn oszę wrażenie, że przedstawion e przeze mnie przykłady z mitów o Edypie i Heraklesie oraz historia Pana A dobrze ilustrują wewnętrzne dylematy, z którymi muszą się zmagać rodzice podczas kształtowan ia się ich funkcji rodzicielskich. Chociaż nie zawsze problemy te mają tak drastyczn y przebieg, to ich ślady są spotykan e powszechn ie. Okazuje się, że doświadczan ie piękna uczuć rodzicielskich jest też rezultatem bardzo skomp likowan ej, najczęściej niezauważaln ej gołym okiem pracy całego aparatu psychiczn ego nad wyrzekan iem się miłości własnej. Głównym problemem sup erwizowan ego przeze mnie pacjenta, Pana B, była niezwykle intensywn a zawiść, z jaką na różne sposoby się borykał. Czasami myśl, że z powodu jakiegoś jego ruchu ktoś mógłby odn ieść jakąś korzyść, wywoływała przeświadczen ie, że on sam może na tym stracić. W rezultacie aby nie dopuścić do takiej sytua cji, mężczyzna pod każdym względem stawał się bardzo skąpy i cierp iał, że nie może dać niczego dobrego ani sobie, ani inn ym. Pon adto z tego względu Pan B potrafił całymi tygodniami borykać się z najprostszymi decyzjami, najczęściej ostateczn ie ich nie podejmując w obawie, że wybór jedn ej opcji pozbawi go inn ych, równie dobrych altern atyw. Pacjent ten był dobrze prosperującym bizn esmen em. Pewn ego razu jeden z jego dwóch synów, który właśnie ukończył studia na kierunku human istycznym, podzielił się z ojcem pomysłem podjęcia studiów handlowych. Pacjent miał świadomość, że nowy pomysł syna narazi go na wydatki. Syn z wyraźnym niep okojem oczekiwał zap ewn ien ia ojca o udzielen iu pomocy. Pan B bardzo dobrze wyczuwał jego niep okój i den erwował go brak odwagi chłopaka do wyrażania własnych oczekiwań. Sam nie uspokoił go zap ewn ien iem o gotowości pomocy, bo bał się, że zrobi syn owi przedwczesną przysługę, która albo dop rowadzi do rea lizacji tego pomysłu, albo do porzucen ia starań o znalezien ie pracy i samofin ansowan ie. Uważał też, że powin ien zmusić syna do werbalizacji swoich problemów, aby mógł sobie lep iej radzić w życiu. Sytua cja domowa
stawała się nie do zniesien ia. Syn i ojciec byli zden erwowani i niespokojn i. W końcu Pan B pod wpływem nękającego go poczucia winy i wglądu uzyskan ego w terap ii zdecydował się uspokoić syna i zap ewn ił go, że bez względu na swój wybór będzie mógł liczyć na pomoc ojca. Sytua cja domowa uległa wówczas diametraln ej zmian ie. Atmosferę niep okoju, lęku i wrogości zastąpiły uczucia ulgi i wdzięczności. Wzruszon y był również Pan B, który – widząc wdzięczność i radość syna – mógł się poczuć jak dobry i pomocn y ojciec. Kilka miesięcy później syn mojego pacjenta znowu miał prośbę do ojca, związaną ze sfin ansowan iem zakup u komp utera. Tym razem wahan ie chłopaka trwało tylko chwilę i jasno przedstawił swoją prośbę, a ojciec chętnie na nią przystał. Syn opowiedział też ojcu sen, który miał w tamtym czasie. Grał w piłkę na plaży z kilkoma mężczyznami. Wśród nich byli bliźniacy, którzy znacząco się od siebie różnili: jeden był ciepły i symp atyczn y, a drugi złośliwy. Obaj byli jedn ak podobn i do Pana B. W pewn ym momencie jeden z nich wziął ulubion ego psa chłopaka i zaczął zan urzać jego nos w piachu. Trzymał go tak długo, aż pies się udusił. Kiedy syn mojego pacjenta zap ytał, dlaczego mężczyzna to zrobił, ten odp owiedział: „Chciałem zobaczyć, jak długo wytrzyma”. Pan B, pomimo tego, że na tym etap ie terap ii miał już duże doświadczen ie w analizowan iu snów, uważał, że duszon y pies rep rezentował syna, który czuł, że dusi się z powodu kon ieczn ości wyrażenia prośby wobec ojca. Było w tym sporo prawdy, jedn akże Panu B trudn o było zauważyć, że we śnie syna on sam występował w dwóch postaciach, przy czym jedną z nich był okrutn y, sadystyczn y ojciec, który kiedyś potrafił długo przetrzymywać syna, czekając, aż on sam zrobi coś z „duszącym” go problemem. Jedn ak fakt, że w końcu ojciec potrafił się przełamać i wyjść nap rzeciw syn owi, pozwolił na ukonstytuowan ie się jego drugiego wcielen ia – pomocn ego i dobrego ojca, do którego chłopak mógł się zwrócić z kłopotami. Kolejn y przykład rozwoju funkcji ojcowskiej pop rzez przełaman ie własnego narcyzmu można znaleźć w filmie Billy Elliot. Jego akcja toczy się w 1984 roku w małym górniczym miasteczku w północn ej Anglii, w okresie zamykan ia kopalń i brutaln ie tłumion ych strajków robotn iczych. Bohater filmu, jeden astoletni Billy, mieszka z ojcem i dorosłym bratem, którzy są bezrobotn i, i z niedołężną babcią. Matka chłopca zmarła z powodu choroby, kiedy ten był bardzo mały. W jego rodzin ie, jak iw całym mieście, pan uje bieda, a ojciec i brat biorą udział w strajkach i twardych walkach z robotn ikami łamiącymi strajki. Billy jest normaln ym jeden astolatkiem poza jedną cechą, która budzi powszechną deza probatę – miłością do tańca, która prowadzi go do uczestn ictwa w zajęciach szkółki baletowej. Te zainteresowan ia znaczn ie odbiegają od zwykłych pasji mężczyzn z tego miasteczka, związan ych z boksem, piłką lub zapasami. Z tego względu ojciec i brat chłopca są zbulwersowan i i pełni obaw co do charakteru i orientacji seksua ln ej Billy’ego. Można zauważyć, że tan iec,
w którym chłopiec odn ajduje nową, porywającą go tożsamość, jest również formą więzi z matką, która interesowała się muzyką i tańcem. Jego pasja spotyka się z bardzo drastyczn ymi rep resjami ze stron y ojca, aż do momentu, w którym Billy – zrozp aczon y i wściekły podczas jedn ej z wielu scysji – zaczyn a tańczyć, ujmując w ten sposób swoje emocje. Ojciec jest zafascyn owan y pięknem, eksp resją i temp eramentem tego tańca – wówczas następuje w nim przełom. Decyduje się pomóc syn owi w rozwoju jego pasji. By zdobyć środki finansowe, przerywa strajk i wraca do pracy, co naraża go na ostracyzm, jedn ak z woln a jego decyzja zyskuje więcej zwolenn ików. Billy zostaje przyjęty do szkoły baletowej w Londyn ie, a film kończy się jego debiutem na wielkiej scenie, gdzie oglądają go między inn ymi dumi i wzruszen i brat i ojciec. Wydaje się, że najbardziej przejmującym momentem filmu jest właśnie ów przełom, jaki dokon uje się w osobowości ojca, który dla syna porzuca własne ideały. Powoli w wyn iku dramatyczn ego procesu rozstaje się on z tym, co sam kochał, ucząc się kochać to, co stało się pasją jego syna. Wydaje się też, że czynn ikiem wspomagającym tę zmianę jest miłość do zmarłej matki chłopca, która niejako odżywa w zainteresowan iach Billy’ego. Film opisuje narodzin y miłości i funkcji ojcowskiej, która nie jest dana a priori, lecz dop iero się wykształca, dając wyraz prawdzie, że nie tylko ojciec może uczyn ić (począć) syna, ale również syn może „począć” ojca. Mit o Edyp ie i tragedia Trachinki opisują kobiety kochające przede wszystkim mężów. Stąd miłość ich mężów, oparta przede wszystkim na neutralizowan iu lęku przed własnym przemijan iem, znajduje w nich lustrzan e odbicie. Jokasta i Dejan ira chcą służyć ekscytacji swoich mężów i podtrzyman iu wiary w zachowan ie młodości, a nawet unikn ięcie śmierci. Starają się przeciwdziałać powstaniu narcystyczn ej rany związan ej z odkryciem prawdy, że rozwój nowego pokolen ia jest jedn ocześnie znakiem przemijaln ości. W gruncie rzeczy w obu mitach matki służą narcyzmowi ojców i poświęcają dla nich własne dzieci. Matka Pana A borykała się z objawami masywn ej dep resji. Często była przez niego przeżywan a jako wyłączon a, niedostępna lub naiwn ie zrośnięta z ojcem. Pan A rozwinął wiele objawów i inn ych form pasywn ego wkomp on owywan ia się i służenia postaci męskiej. Jego ekscytujące fantazje służenia ojcu, dużemu feudałowi, były rezultatem identyfikacji z pasywną matką i atakiem na jego własne funkcje ojcowskie. W filmie Billy Elliot zmarła matka tytułowego bohatera odżywa w jego osobowości i pasjach, a także w kontyn uowan ej przez ojca miłości do niej. Moment, w którym ojciec decyduje się sprzedać biżuterię matki po to, aby wesp rzeć naukę syna, przyp omin a naradę dwojga rodziców połączon ych miłością do dziecka. Również ojciec, dostrzegając w swoim synu cechy kobiety, którą kochał, troszczy się o niego tak samo jak o nią i tak samo, jakby robił to wraz z nią. W filmie pojawia się też postać nauczycielki tańca, która dostrzega pasję i ta-
lent Billy’ego i nie waha się w ostry sposób otworzyć jego ojcu oczu na jego restryktywn e obawy o zainteresowan ia syna. W sumie film obrazuje całościowy charakter miłości: żony do męża i dziecka oraz męża do żony i syna. Uczucia kierowan e do partn erów nie są adresowan e jedyn ie do tych ich części, które podtrzymują ekscytację i niwelują lęk przed własnym przemijan iem, ale są miłością jedn ego pokolen ia z uwzględnien iem drugiego. W tym rozdziale, opartym na przykładach pochodzących z psychoa nalizy dwóch mężczyzn oraz z analizy przekazów zawartych w micie o Edyp ie i w tragedii Sofoklesa o Heraklesie, starałem się zarysować niektóre problemy pojawiające się w relacji ojciec–syn. Próbowałem też opisać kilka elementów procesu kształtowan ia się funkcji rodzicielskich i ojcowskich. Starałem się również wskazać, że rozwój miłości ojcowskiej nieuchronn ie pociąga za sobą kon ieczność porzucen ia wielu przejawów miłości własnej i jest wspomagan y przez miłość matki do ojca i do syna.
Literatura zalecana
Freud, Z. (1999). Trzy rozp rawy z teorii seksua ln ej (1905). W: Z. Freud, Dzieła. T. 5: Życie seksualne (s. 27-129). Przeł. R. Reszke. Warszawa: Wydawn ictwo KR. Klein, M. (2007). Zawiść i wdzięczność (1957). W: M. Klein, Pisma. T. 3: Zawiść i wdzięczność oraz inne prace z lat 1946-1963 (s. 185-245). Przeł. A. Czown icka, H. Grzegołowska-Klarkowska. Gdańsk: GWP. Parandowski, J. (1992). Mitologia. Wierzenia i podania Greków i Rzymian. Londyn: Puls. Parsons, M. (2000). The Oedip us comp lex as a lifelong developmental process: Sop hocles’ Trachiniae. W: M. Parsons, The dove that returns, the dove that vanishes: Paradox and creativity in psychoanalysis (s. 107-128). London: Routledge. Sofokles (2003). Antygona. Król Edyp. Elektra. Przeł. K. Morawski, S. Srebrn y, J. Łanowski. Wrocław: Zakład Narodowy im. Ossolińskich. Sofokles (2009). Trachinki. W: Sofokles, Tragedie. T. 1: Ajas, Trachinki, Filoktet, Edyp w Kolonos (s. 191-255). Przeł. R. R. Chodkowski. Lublin: Towarzystwo Naukowe KUL.
ROZDZIAŁ
9
Utopia
ermin „utop ia” był neologizmem. Tomasz Morus zatytułował nim swoje dzieło z 1516 roku w celu określen ia miejsca dobrobytu i harmon ii życia. Słowo „utop ia” pochodzi od greckiego outópos, gdzie ou oznacza „nie”, a tópos – „miejsce”, czyli „nie miejsce”, a także od słowa eutopia oznaczającego „dobre miejsce”. To dziwaczn e określen ie dobrego, acz nieistn iejącego miejsca nie jest już neologizmem, lecz poręcznym i powszechn ie używan ym termin em, zazwyczaj opisującym nierea listyczn e ludzkie dążenia lub przekon an ia. Co prawda, pojęcie utop ii podlega wielu klasyfikacjom (zob. Szacki, 2000) i często mówi się o utop ii miejsca, czasu lub ładu wieczn ego, jeśli jedn ak wnikn ie się w treści różnych idei traktowan ych jako utop ie, to sens źródłosłowu „nie miejsce” jest jak najbardziej uzasadn ion y. Utop ia oczywiście nie jest miejscem w sensie geograficzn ym, nie będzie też tutaj rozp atrywan a jako idea jakiegokolwiek ładu społeczn ego, lecz jako przestrzeń umysłowa powoływan a przez aparat psychiczn y w celu uzyskan ia równowagi i integracji. Tomasz Morus stał się postacią historyczną nie tylko jako autor Utopii (Morus, 1993), ale przede wszystkim jako symbol wiern ości swoim poglądom, za które gotów był umrzeć. W wymyślon ym przez siebie miejscu stworzył porządek sprawiedliwości społeczn ej, w którego ramach między inn ymi kobietom przyznał prawo współdecydowan ia na równi z mężczyznami – mogły na przykład pełnić również funkcje kapłańskie. Morus nie poślubił kobiety, która mu się podobała, ale jej starszą siostrę, ponieważ chciał ją uchron ić od upokarzającego pomin ięcia. Działo się to w czasach, kiedy kobiety odgrywały margin alną rolę w życiu publiczn ym, a król Henryk VIII ogłosił swoje zwierzchn ictwo nad Kościołem w Anglii między inn ymi z powodu przeszkód, jakie Kościół stawiał mu w kwestii rozwodów. Morus został stracon y za odmowę złożenia przysięgi uznającej prawo do sukcesji ewentua ln ych dzieci Henryka VIII i jego kolejn ej żony, Anny Boleyn. Dla większości badaczy był to wyraz głębokiej wiern ości Bogu i Kościołowi. Sam Morus przed śmiercią miał powiedzieć: „Kiedy obejmowałem urząd kanclerza, prosiłeś mnie królu, bym wpierw słuchał Boga, a potem Ciebie, a dziś ginę za to, że wpierw słuchałem Boga, a potem Ciebie…” (Wójtowicz, 2011b).
T
Trudn o jedn ak jedn oznaczn ie rozsądzić, czy ów sprzeciw wobec rozwodów króla był jedyn ie wyrazem wiern ości Bogu, czy jego dodatkowa siła tkwiła w szacunku i miłości do kobiet. Bądź co bądź, Morus, wybierając własną żonę, porzucił miłość do konkretn ej kobiety dla miłości do kobiet w ogóle. Kierował się miłością, która kazała mu przede wszystkim chron ić kobiety przed upokorzen iem. Jego Utop ia była miejscem nie tylko woln ym od tyran ii, której doświadczał w swoim kraju, ale również wyspą, na której kobiety mogły pełnić funkcje kapłańskie – na przekór zasadom kościeln ym, bliskim przecież Morusowi. A zatem Utop ia to miejsce w przestrzen i psychiczn ej autora, które pozwalało mu znaleźć przeciwwagę dla wszelkich uciążliwości, jakich doznawała jego wrażliwość we współczesnych mu czasach. Utop ia była również azylem od dokuczliwych treści jego życia wewnętrznego. W modlitwie nap isan ej po ogłoszen iu wyroku śmierci Morus prosi: Wszechmogący Boże, zabierz ode mnie wszelkie pyszne myśli, wszelkie pragnienia mojej własnej chwały, wszelką zazdrość, wszelką chciwość, obżarstwo, lenistwo i lubieżność, wszelkie uczucia gniewu, wszelką żądzę zemsty, wszelkie pragnienia albo radość z nieszczęścia innych, wszelką przyjemność z dop rowadzania ich do złości i gniewu, wszelkie zadowolenie z zarzutów lub ze znieważania kogokolwiek będącego w nieszczęściu i niedoli (Wójtowicz, 2011b).
Morus wyraźnie określa tu różne cechy swojego życia psychiczn ego, których chciałby się pozbyć. Bez wątpien ia odznacza się dużym wglądem w naturę własnej psychiki, można też odn ieść wrażenie, że jest przekon an y, iż wymienion ych przez niego przywar nie da się nap rawić, dlatego muszą zostać wykorzen ion e z ludzkiej natury. Nap isan a ćwierć wieku wcześniej Utopia opowiada o miejscu życia wspólnotowego, gdzie sprawiedliwy podział dóbr i demokratyczn e zasady tworzą ustrój, dzięki któremu w jedn ostkowym życiu psychicznym nie ma warunków dla rozwoju pychy, zachłanności, lubieżności, gniewu i mściwości. Utopia Morusa jest zatem nie tylko harmon ijn ym porządkiem społeczn ym, ale również wizją ludzkiego życia psychiczn ego uwoln ion ego od konfliktów w wyn iku wykorzen ien ia z niego wielu ludzkich skłonności. W mojej opin ii tendencja do tworzen ia utop ii ma charakter uniwersaln y i opiera się na skłonności aparatu psychiczn ego do powoływan ia wewnętrznego dobrego obiektu. Tendencja ta ma charakter konstytucjon aln y, jest niezależna od warunków zewnętrznych, a w pewn ych przyp adkach może być pomocn a w przezwyciężaniu lub ogran iczan iu traumatyczn ych doświadczeń. Melan ie Klein pisała: Mogłabym powiedzieć, że bez względu na to, jak silnie działają rozszczep ienia i projekcje, dopóki istnieje życie, dezi ntegracja ego nigdy nie jest całkowita. Uważam bowiem, że dążenie do integracji, jakkolwiek byłoby zakłócone – nawet u podstaw – jest do pewnego stopnia wrodzoną cechą ego. Jest to zgodne z moim poglądem, że niemowlę nie mogłoby przeżyć, nie posiadając w pewnym stopniu dobrego obiektu. To właśnie sprawia, że analiza może pomóc w uzyskaniu pewnego stopnia integracji nawet w bardzo ciężkich przyp adkach (Klei n, 2007, s. 181).
Myślę, że szczególnym przyp adkiem dążeń integracyjn ych ego, o których
wspomin a Klein, jest zdoln ość do budowan ia dobrej, wewnętrznej przestrzen i chron iącej rzeczywistość zewnętrzną, a czasami nawet od niej abstrahującej i ją ignorującej. To dążenie oparte jest na pierwotn ej fantazji przejęcia łona matki oczyszczon ego z intruzji pen isa ojca i własnej niszczycielskiej zachłanności. Owa wewnętrzna utop ia, jeśli nie jest traktowan a jako konkretn e miejsce, ale kojąca przestrzeń psychiczn a, to oprócz tego, że uwaln ia od lęków i prześladowań, przyn osząc tym samym spokój i równowagę, może również tworzyć marzen ia będące zalążkiem poszukiwan ia dobrego życia i działań nap rawczych. Jeśli jedn ak wgląd w fantazyjn y charakter tych marzeń został utracon y lub tylko osłabion y, to utop ia zaczyn a funkcjon ować w umyśle w sposób konkretny, jako miejsce istn iejące w rzeczywistości zewnętrznej, w sensie geograficznym, czasowym lub metafizyczn ym. Aparat psychiczn y koncentruje się wówczas na odn alezien iu lub oczekiwan iu tego miejsca, więc percepcja rzeczywistości wewnętrznej i zewnętrznej może być w znaczn ym stopn iu zdeformowan a. Pon ieważ w tym przyp adku utop ia nie jest traktowan a jako „nie miejsce” (coś, co nie może istn ieć), ale jako miejsce, które lada chwila może się pojawić, to obserwowan e zdarzen ia zewnętrzne i doświadczan e własne odczucia niep rzystające do idea ln ego porządku mogą być odczuwan e jako byty obce, które powinn y być elimin owan e. W takich sytua cjach doświadczan ie utop ii przyn osi z jedn ej stron y kojące wrażenie kontaktu z „dobrym miejscem”, ale z drugiej może powodować brak tolerancji dla zwykłych lub trudn ych zdarzeń i doświadczeń. Taka utop ia może też w istocie być bardzo surowym wewnętrznym sup erego, które prześladuje wiele fragmentów własnego życia psychiczn ego, dążąc do ich elimin acji lub odszczep ien ia. Tomasz Morus, jak się wydaje, nap rawdę wierzył w to, że można stworzyć system, który zmien i naturę ludzką, tak samo jak wierzył, że można stworzyć dobry związek z kobietą poślubioną nie z pożądan ia, ale ze współczucia. Jego odwaga i szlachetn ość poglądów stały się dla ludzkości wartością moralną, nie zmien iły jedn ak natury człowieka. Jego śmierć pozbawiła rodzinę troskliwej opieki, a następne pokolenia – jego bezcenn ych idei. Przedstawię krótkie historie dwojga pacjentów z bardzo traumatyczną przeszłością. Historia Pana A z jedn ej stron y ilustruje możliwość przetrwan ia najtrudn iejszych zdarzeń dzięki zdoln ości do stworzen ia wewnętrznej utop ii, z drugiej jedn ak dowodzi, iż owa zdoln ość może zniekształcać pewn e obszary percepcji do tego stopn ia, że nie można w życiu dostrzec przyczyn niep owodzeń. Natomiast Pani B jest przeciwieństwem Pana A. Jej umysł nie tworzył żadnych utop ii, w zamian ciągle kwestion ował jej zdoln ości, dobre intencje i możliwości. Dzięki temu świat zewnętrzny był utop ią, w której funkcjon owali dobrzy ludzie i dobre zdarzen ia – jedn ak niedostępne mojej pacjentce z powodu własnych ułomności, jakich doświadczała. Ignes Sodre (2008) opisała szczególną formę obron man iakaln ych polegającą na elimin owan iu z aparatu psychiczn ego tych funkcji pamięci i kojarzen ia,
które mogłyby przywoływać poczucie winy lub doświadczen ie utraty odczuwane jako nien ap rawialn e. Według autorki powstała w ten sposób dysfunkcja w komun ikacji wewnętrznej i zewnętrznej chron i umysł przed kontaktem z traumatyczn ymi wspomnien iami. Sodre pisała: Prześladujące poczucie winy pojawia się w początkowej fazie pozycji dep resyjnej, w kluczowym momencie, kiedy ego dostrzega własne uczucia niszczycielskie oraz związki przyczynowo–skutkowe i musi ostatecznie uznać, że to ono uszkodziło obiekt. Zdolność obiektu do przetrwania, jego tolerancja i gotowość do wybaczania to cechy niezbędne, żeby ego czuło, iż jest w stanie dokonać nap rawy. Jeżeli obiekt wydaje się zbyt uszkodzony albo nadmiernie mściwy, reparac ja staje się niemożliwa [podkreśl. – W. H.], a poczucie winy nabiera cech prześladowczych, co zmusza do regresji do bardziej pierwotnych stanów umysłu” (Sodre, 2008, s. 30).
Inn ymi słowy, według Sodre w sytua cji doświadczan ia obiektu jako nadmiernie uszkodzon ego podmiot zostaje pozbawion y możliwości normaln ego rozwoju, w którego ramach różne działania i fantazje podmiotu wobec obiektu (dziecka wobec matki) mogą przyn osić doświadczen ie kontaktu z obiektem (postacią) stabiln ym i tolerancyjn ym, przez co nawet te fantazje, które są wrogie, mogą być odczuwan e jako nap rawialn e. Autorka utrzymuje również, że zbyt uszkodzon y obiekt wywołuje nieznośne poczucie winy i zmusza do regresji. W moim przekon an iu utop ia jest właśnie regresywną próbą stworzen ia obiektu idea ln ego, którego dobro wyelimin uje wszelkie zło. Pacjent, którego przyp adek chciałbym opisać, borykał się z tak zniszczon ymi postaciami rodzicielskimi, że w celu przetrwan ia musiał stworzyć w fantazjach altern atywn y świat, w którym nie doświadczał ani zła ze stron y ludzi, ani własnych ambiwalentnych uczuć. Żył tam w utop ii. Pan A trafił na psychoa nalizę w wieku trzydziestu kilku lat z powodu trudności w ułożeniu sobie życia osobistego. Był cen ion ym specjalistą w dziedzin ie techn iczn ej, a jego racjon alizatorskie pomysły zawsze chron iły firmy, w których pracował, od różnych wahań rynkowych. Mężczyzna ten odebrał starann e i wszechstronn e wykształcen ie, znał kilka języków i miał bardzo dobre stosunki koleżeńskie. Jedn akże jego życie prywatn e było pełne niep owodzeń z powodu angażowan ia się w związki z kobietami, które go eksp loa towały, czego w zasadzie nigdy nie był świadom. W chwili rozp oczęcia psychoanalizy miał dep resję. Pacjent był wychowywan y wraz z liczn ym rodzeństwem przez matkę, która chorowała na psychozę dwubiegun ową. W fazie man iakaln ej kobieta miała liczn e romanse, a Pan A i jego rodzeństwo wielokrotn ie byli świadkami jej kontaktów seksua ln ych. W dep resji podejmowała wiele poważnych i drastyczn ych, acz nieskuteczn ych prób samobójczych. Ojciec mojego pacjenta dość wcześnie rozstał się z żoną. Z dziećmi widywał się często, ale był bardzo porywczy, przez co dobre kontakty z nimi były przep latan e przyp adkami znęcan ia się fizyczn ego i psychiczn ego. Pan A spędzał sporo czasu na prowincji u rodzin y. Bardzo lubił fantazjować w samotn ości o tym, że zna język zwierząt i może się z nimi porozumiewać.
W myślach tworzył z nimi świat idea ln ej synton ii. Wspomin ał o tym, że oglądanie lub nasłuchiwan ie podczas stosunków matki bardzo go ekscytowało. Pamiętał też, że często okrywał jej nagość i starał się ją pocieszać w chwilach załamań. Potrafił znakomicie izolować się od domowego piekła. Uczył się bardzo dobrze, a jego pasją były przedmioty ścisłe. Kiedy podczas wstępnych spotkań opowiadał o swojej przeszłości, starał się bardzo precyzyjn ie opisać historię rodziców. Na pierwszy plan wysuwały się nieszczęścia, jakich doznali w dzieciństwie, oraz to, jak te traumy dop rowadziły do zan iedbań wobec własnych dzieci. W tym sposobie narracji własna tragedia pacjenta sprawiała wrażenie mniej znaczącej, jawiąc się jako konsekwencja jeszcze większej tragedii rodziców. Nieudan e związki pacjenta, pomimo istotn ych różnic, miały jedną wspólną cechę: Pan A zawsze obdarzał czułością i opieką kobiety, które go zdradzały. Na ogół był świadom ich czynów, ale zazwyczaj uważał, że jest to rezultat ich trudn ego dzieciństwa oraz niedoskon ałej miłości z jego stron y. W ten sposób bolesne zdarzen ia z dzieciństwa, które czyn iły go obserwatorem życia seksua lnego chorej matki, były kontyn uowan e w życiu dorosłym. Tutaj jedn ak Pan A również nie cierp iał – lub cierp iał połowiczn ie – pon ieważ możliwość stawienia czoła tym bolesnym i upokarzającym faktom dawała mu uczucie dojrzałości i siły moraln ej. W jakimś sensie uważał, że w gruncie rzeczy krzywda nie przydarza się jemu, ale jego partn erkom, które według niego cierp iały z powodu swoich poczyn ań. To dodatkowo mobilizowało jego cierp liwość i przekon an ie, że jest niezbędny do ochron y ich godn ego życia. Ten rodzaj usprawiedliwian ia bliskich mu kobiet był jedn ym z wielu przejawów działań i aktywn ości umysłowej Pana A, którą na każdym kroku kierowała fantazja nieskaziteln ego łona. Pacjent uważał, że jego czułość i zrozumienie oczyszczają jego partn erki, jedn ocześnie powodując, że jest dla nich najbliższym i wyjątkowym mężczyzną. Idea czystego obiektu była wszechobecn a i zawsze organ izowała oraz strukturalizowała aparat psychiczn y Pana A. W pracy zawodowej wiele jego projektów zaczyn ało się od troski o ochronę środowiska. Przygniecion y i zestresowan y tęsknił za miejscem idea ln ego wyciszen ia i pustki. Jego liczn e sny ogniskowały się wokół motywu przewodn iego, jakim było ratowan ie jakiejś kobiety z opresji prymitywn ych mężczyzn. Któregoś razu, kiedy już po dłuższym okresie analizy pacjent zaczął zdawać sobie sprawę z natury relacji, w jakie się wikłał, pewn a znajoma z pracy – młoda atrakcyjn a kobieta – zap rop on owała mu niezobowiązujący romans. Pan A elegancko odmówił i podzielił się ze mną współczuciem dla kobiety, która prawdop odobn ie była w stan ie poświęcić swoją rodzinę dla ekscytujących przygód. Cieszył się, że udało mu się bez trudu oprzeć prop ozycji i uratować tę kobietę oraz siebie samego od czegoś chorego i brudn ego. W noc po spotkan iu miał sen. Stał na krawędzi uskoku tekton iczn ego, a za jego plecami pan ował chaos, w którym przetaczali się różni ludzie z pracy i rodziny, w dole zaś roztaczał się piękny obszar żyznej równin y afrykańskiej. Pan A unosił się nad nią na
skrzydłach i płakał ze szczęścia. Opisan y sen podejmuje wiele wątków istotn ych w tamtym momencie analizy. W tym miejscu, w związku z kontekstem moich rozważań, chciałbym zwrócić uwagę na tylko jeden element. Z liczn ych skojarzeń pacjenta można było wywnioskować, że dziewicza równin a afrykańska rep rezentowała czyste, nieskażone łono, które Panu A udało się pop rzedn iego dnia uratować od zdrady, upokorzen ia i skażenia seksem. Natomiast kiedy indziej, tuż po katastrofie lotn iczej, w której zginęła cała delegacja państwowa, Pan A śnił, że z lasu wychodziły postacie w białych koszulach i ciemn ych garn iturach. Tutaj łono natury wyraźnie rewitalizowało i oddawało życiu ludzi, których zabrała katastrofa. Po pewn ym okresie analizy pacjent uporządkował swoje życie osobiste, stał się mniej radykaln y i bardziej refleksyjn y. Coraz częściej godził się z bezradnością w obliczu sytua cji, wobec których w przeszłości podjąłby natychmiastowe działania. Gdy szereg zdarzeń zawodowych i rodzinn ych zmuszał go w szczególny sposób do tolerowan ia ogran iczeń swoich wpływów, miał wiele snów o prymitywn ie urządzon ych lub wręcz brudn ych pomieszczen iach. Na jedn ej z sesji mężczyzna opowiedział sen, w którym z okna małego domku z jedn ej stron y rozp ościerały się piękne widoki, z drugiej jedn ak krajobraz przyp omin ał ogródki działkowe, a domek był tak prymitywn ie urządzon y, że nie nadawał się do zamieszkan ia. Niektóre skojarzen ia, jakie pacjent miał w związku z tym snem, pozwoliły mi na skomentowan ie uczucia rozstawan ia się z marzen iami o nieskaziteln ym miejscu, które może przywracać stan harmonii. Dodałem, że analiza w dalszym ciągu jest miejscem z dobrymi widokami na lepsze życie, ale jedn ocześnie powoli przestaje nadawać się do zamieszkan ia z powodu rozczarowan ia, że nie wszystko może być ułożone harmon ijn ie. Po dłuższym milczen iu Pan A odp arł, że być może jego wyobrażenie dobrego miejsca nie pochodzi z psychologii, ale jest przeżyciem metafizyczn ym. Skomentowałem to jako zwrócen ie mi uwagi na fakt, że analiza nie zabiera mu życiodajn ego wyobrażenia, bo ono nie pochodzi z tej sfery, w której ja jestem komp etentn y, lecz z obszarów dla mnie niedostępnych. Po dłuższym milczen iu Pan A odp arł, że jest bardziej tolerancyjn y i może wiele zrozumieć bez nadmiernego krytycyzmu. W odp owiedzi stwierdziłem, że tolerancja pacjenta musi powodować, iż w jego umyśle mogą przebywać ludzie o różnych – dobrych i złych – cechach, i tak samo w jego wnętrzu jest miejsce na różne, często przeciwstawn e, zdarzenia. Tym samym nie może tam pan ować stan harmon ijn ego, idea ln ego wyciszen ia. Zatem ten nowy porządek, paradoksaln ie, wywołuje tęsknotę za dawną metafizyczną synton ią. Uważam, że odczucie wewnętrznej zmian y przez pacjenta polegające na tolerowan iu różnych punktów widzen ia i zmniejszen iu się jego radykalizmu było autentyczn e. Jedn ak ulga wyn ikająca z tej zmian y była ogran iczon a, pon ieważ jedn ocześnie przyn osiła rozczarowan ie spowodowan e niemożnością osiągnięcia
stan u jedn olitego porządku. Pan A nie przestał wierzyć, że można znaleźć ten porządek i zap ewn iający go obiekt. Utracił jedyn ie wiarę w to, że psychoa naliza może mu w tym pomóc. Przekon an ie, że jego wyobrażenie całościowego i harmon ijn ego obiektu pochodzi z obszaru metafizyczn ego, w jego odczuciu chron iło ten obiekt przed moimi dociekan iami. Uważał, że idea czystego macierzyńskiego łona nie jest stworzon a przez jego psychologię, ale stan owi obiektywn y byt, który dane mu było posiąść. Tak oto w sytua cji analityczn ej odrodziło się doświadczen ie czerp an ia siły przez pacjenta z kontaktu z macierzyńskim absolutem, który był niep okojon y i profan owan y przez moją analizę. Jedn akże równowaga została odzyskan a. Pacjent rozp oznawszy, że analiza oraz jego własny, zdoln y do relatywizmu i refleksji umysł są co prawda pomieszczen iami z ładn ymi widokami, ale nien adającymi się do zamieszkan ia, gdyż prowadzą do nieuchronn ego rozczarowan ia, umieścił utracon y obiekt w porządku metafizyczn ym, który był mu dostępny dzięki własnym predysp ozycjom. W tym momencie wyraźnie odzyskiwał wiarę w istn ien ie utop ijn ego porządku, który w jakimś momencie może być dostępny. Przytoczon y sen i przebieg sesji zwiastowały kon iec naszej pracy, który rzeczywiście wkrótce nastąpił. Pan A podkreślał korzyści, jakie wyniósł z kilkuletniej psychoa nalizy. Uważał, że jest zmuszon y przerwać ją z powodu zobowiązań zawodowych. Zmian y, które zaszły w życiu pacjenta, były bardzo istotne i niep odważalne, jedn ak trudn o było się oprzeć wrażeniu, że analiza została przerwana w momencie, w którym Pan A zaczął wyraźnie dostrzegać, jak bardzo złożone jest podłoże jego przekon ań, odczuć i działań. Był to moment, w którym możliwość wnikliwego przyglądan ia się sobie samemu i swoim bliskim poważnie osłabiała idea lizacje, a wraz z tym podawała w wątpliwość istnien ie miejsc i ludzi doskon ałych. Dlatego uważam, że analiza rzeczywiście pomogła Panu A w wielu sprawach, ale musiała zostać przerwana, żeby podtrzymać wiarę mężczyzny w to, że gdzieś istn ieje miejsce idea ln ej harmon ii, do którego prędzej czy później pacjent się zbliży. Kiedy po raz pierwszy opisywałem historię Pana A (Hańbowski, 2009), byłem pod wrażeniem tego, jak na przekór skrajn ie traumatyczn ym doświadczen iom można – prawdop odobn ie dzięki wrodzon ym predysp ozycjom – zbudować wewnętrzny porządek, który zap ewn i względną integrację aparatu psychiczn ego. Podtrzymuję ten pogląd mimo upływu lat, jedn ak dalsze obserwacje utwierdziły mnie w przekon an iu, że pacjentowi nie było dane doświadczyć sytua cji, w których pretensje, rozczarowan ie, a nawet nien awiść w stosunku do rodziców „rozchodziły się z czasem po kościach”, dzięki czemu rodzice byli ponown ie odzyskiwan i jako dobre i kochan e postaci. Brak tego typu doświadczenia odcisnął ogromn e piętno na psychice Pana A, który nie wierzył, że błędy, złość, egoizm i pycha to zwykłe ludzkie nap rawialn e cechy. Spokój przyn osił mu jedyn ie porządek idea ln y. Pani B – młoda, energiczn a, utalentowan a i dobrze wykształcona kobieta – stan owiła przeciwieństwo Pana A w tym sensie, że w jej wnętrzu trudn o było
się doszukać, zwłaszcza na początku analizy, wiary w istn ien ie jakiegoś dobrego miejsca albo czasów spełnien ia. Jej umysł wypełnion y był surowymi postaciami, wobec których Pani B cały czas czuła się winn a. Prześladowały ją ciągły niep okój i przekon an ie, że zan iedban ia liczn ych zobowiązań niszczą jej rep utację i zwiastują nadchodzącą katastrofę. Uważała, że jest nieodp owiedzialn a oraz powodowan a niskimi pobudkami i z tego powodu nie można na niej polegać. W ten sposób utop ią dla kobiety stawał się świat zewnętrzny, w którym się poruszała. Wydawało jej się, że współpracown icy, znajomi i wszyscy bliscy są ludźmi komp etentn ymi, w przeciwieństwie do niej pomysłowymi, odp owiedzialn ymi i uczciwymi. Nawet jeśli różne zdarzen ia podważały te przekon an ia, dochodziła do wniosku, że ktoś taki jak ona nie powin ien polegać na swoich spostrzeżeniach i zastrzeżeniach, pon ieważ ze względu na jej zaburzen ie wewnętrzne jej percepcja nie może być miarodajn a. Pacjentka była cen ioną specjalistką w dziedzin ie współpracującej z istotną branżą przemysłową. Otrzymała wiele znaczących nagród i tytułów. We współpracy z cen ionymi na świecie instytutami opracowała orygin alną metodę, która dała jej pion ierską i eksp ercką pozycję w środowisku. Mimo tego co jakiś czas brała udział w konferencjach i szkolen iach, które były sprzeczn e z jej odkryciami i postępowan iem badawczym, a nawet z poglądami etyczn ymi. To zaangażowan ie w „podejrzan e” przedsięwzięcia za każdym razem utwierdzało ją w przekon an iu, że jest otwarta, woln a od ortodoksji i arogancji. Zarówno w życiu zawodowym i towarzyskim, jak i osobistym kobieta była w stan ie przyznać rację poglądom i działaniom, które z jej punktu widzen ia były absurdaln e. Z jedn ej stron y zawsze przyn osiło jej to ukojen ie z powodu uczucia pokory i okazywan ego szacunku, z drugiej zaś jedn ocześnie odn osiła wrażenie, że jej uznan ie i wdzięczność są niedostateczn e. Pani B nie mogła cieszyć się ze swoich dokon ań ani ich rozwijać. Uważała, że jej radość i osiągnięcia przyczyn iają się do dezawuowan ia inn ych poglądów lub ludzi żyjących w niej samej albo na zewnątrz. Moje uwagi na temat dewaluowan ia lub wręcz niszczen ia własnych możliwości i osiągnięć w celu utwierdzen ia się w przekon an iu, że jest się małą i marną postacią otoczoną dużymi i dobrymi ludźmi, pacjentka przyjmowała z zainteresowan iem, bez wątpien ia z nich korzystając i znaczn ie modyfikując swoje życie. Jedn ak zazwyczaj rea gowała na nie, mówiąc, że zazdrości mi mojej pewn ości siebie. W tych stwierdzen iach można było wyczuć nie tylko przekon an ie o wyrazistości moich komentarzy, ale również krytycyzm wobec mojej arogancji. Pani B uważała, że jakakolwiek pewn ość jedn ego poglądu musi prowadzić do zaa takowan ia i zniszczen ia poglądu przeciwn ego. Nieustann ie zmagała się z ambiwalentn ymi wrażeniami co do analizy, uważając, że z jedn ej stron y zostaje wyp osażona w pewn ość siebie i swoich poglądów, ale z drugiej jest ograbian a z przyzwoitego stosunku do inn ych ludzi i poglądów. Pacjentka dorastała w bardzo traumatyczn ych warunkach, na co złożyła się przede wszystkim choroba psychiczn a matki. Przebieg choroby i objawy były
tak widoczn e, że mieszkańcy małej dzieln icy dużego miasta, w której pacjentka mieszkała, byli ciągle szokowan i dziwaczn ymi zachowan iami jej matki. Pani B zawsze, nawet kiedy była bardzo mała, starała się dostrzec w ekscentryczn ych, objawowych zachowan iach rodzicielki jakieś racjon aln e jądro i przejaw troski o córkę. Nigdy nie była krytyczn a wobec matki, uważając, że jej deza probata ją zniszczy. Matka chorowała również somatyczn ie, więc krótko przed nadchodzącą nieuchronn ie śmiercią córka pop rosiła ją o sporządzen ie testamentu przekazującego jej wspólne mieszkanie. Jak się wydaje, prośba ta nie miała charakteru materialn ego, lecz była związana z chęcią zachowan ia matki i jej miłości w postaci odziedziczon ego mieszkania. Matka jedn ak odmówiła, obawiając się, że sporządzen ie testamentu przyp ieczętuje jej śmierć. Po jej odejściu moja pacjentka rozwinęła prześladujące poczucie winy, że jej prośba była wyrazem własnego egoizmu i załamała matkę, znaczn ie przyczyn iając się do postępu choroby i zgon u. To przekon an ie zaczęło funkcjon ować w jej wnętrzu jako zakaz dążenia do własnych pragnień, przede wszystkim jedn ak w odczuciu pacjentki dobra postać wewnętrznej matki mogła być zachowan a tak długo, jak długo była chron ion a przed jakimkolwiek krytycyzmem. Matka Pani B pomimo ciężkiej choroby miała wiele dobrych i opiekuńczych cech, lecz narcyzm jej choroby, komp romitujące objawy i nieświadome rozczarowan ie córki czyniły ją zbyt zniszczoną, aby te pozytywn e aspekty mogły zostać zachowan e we wnętrzu córki bez nadmiern ej idea lizacji. Ta wewnętrzna relacja z matką uformowała tożsamość pacjentki i była przen oszon a na relacje zewnętrzne. Dobry świat zewnętrzny mógł być odczuwan y przez Panią B tylko wtedy, gdy był idealizowan y, a zastrzeżenia wobec niego były postrzegan e jako rezultat ułomności samej pacjentki. Koledzy, rodzin a i znajomi kobiety byli w jej odbiorze ludźmi pozbawion ymi zazdrości, egoizmu, rywalizacji, zachłanności i tym podobn ych cech. Stan owili część utop ii, w której żyła Pani B, nie mogąc się nią cieszyć z powodu własnych ogran iczeń. Tomasz Morus jako dziecko na skutek decyzji ojca został oddan y pod opiekę patron a, zgodn ie z ówczesnymi zwyczajami pan ującymi w dobrych domach. Bardzo wcześnie zaczął się poruszać w świecie dworskich intryg i męskiej tyran ii, z dala od rodzin y. W Utopii stworzył demokratyczn e i tolerancyjn e społeczeństwo oparte na więzach rodzinn ych, w którym matki i kobiety miały bardzo dużo do powiedzen ia. Sprawiedliwy podział dóbr powodował, że mieszkańcy tego miejsca byli pozbawien i rywalizacji, zachłanności, mściwości i zazdrości. Cieszyli się życiem zadowolon ych ludzi umiejscowion ych w dobrym wnętrzu. Pan A, który jako dziecko był świadkiem i ofiarą przemocy chorego życia seksua ln ego matki, rozwinął przekon an ie o istn ien iu nieskaziteln ego macierzyńskiego łona, które pochodzi z porządku metafizyczn ego i może być odn ajdywan e w naturze i w kobietach. Liczn e przeżycia kontaktu z tym dobrym obiektem doświadczan ym we własnym wnętrzu i przyrodzie, a potem również
w bliskich kobietach chron iły Pana A przed koszmarami, na które był narażony, i pozwalały mu funkcjon ować w zintegrowan y sposób. Jedn ak wiara w istn ien ie nieskaziteln ego miejsca lub obiektu stała się mu niezbędna, tak samo jak kon ieczn e stało się poszukiwan ie i odn ajdywan ie tego bytu. To z kolei ogran iczało zdoln ość do tolerowan ia zwykłych ludzi i spraw, które mogły budzić mieszan e odczucia. Pon adto kon ieczn ość odn ajdywan ia ideału utrudn iała mu możliwość adekwatn ego rozp oznawan ia charakteru poznawan ych kobiet i swojego do nich stosunku. Pani B również zniekształcała swoje zdoln ości percepcyjn e, dzięki czemu miała wrażenie, że żyje wśród dobrych ludzi, jedn ak ceną tej wizji było doświadczan ie siebie jako ułomnej osoby odp owiedzialn ej za psucie tych dobrych ludzi i relacji, jakie z nimi miała. Podstawową tezą tego rozdziału jest sugestia, że skłonności do tworzen ia utopii są uniwersalną zdoln ością ego do integracji na podstawie fantazji posiadania dobrego obiektu, urzeczywistn iającą pragnien ie odzyskan ia nieskaziteln ego macierzyńskiego łona. Poszczególne osoby mogą być różnie wyp osażone w tę zdoln ość. W sytua cji gdy ważne obiekty są zniszczon e do tego stopn ia, że w procesie rozwojowym doświadczen ia nap rawcze są znikome, utop ia zaczyn a być postrzegan a jako konkretn e miejsce, a duża część energii aparatu psychicznego jest wydatkowan a na szukan ie tego miejsca. Nieuchronn ym skutkiem tej aktywn ości mogą być daleko idące zniekształcen ia aparatu percepcji, który w rzeczach zwykłych musi dostrzegać porządek idea ln y. W rezultacie ego traci możliwość właściwego rozp oznawan ia natury doświadczeń wewnętrznych i zewnętrznych. Organ izacja psychiczn a formowan a wokół fantazji utop ijn ych ma ogromn y wpływ na możliwości i sposób korzystan ia z psychoa nalizy. Zdolności do integracji na podstawie dobrego obiektu wewnętrznego mogą mieć swoje ujście w rozwijan iu wglądu w świat wewnętrzny w procesie analitycznym. Jedn akże w tym samym czasie ten sam wgląd może być odczuwan y jako zagrożenie dla osiągan ej przez lata równowagi psychiczn ej. Każda utop ia musi mieć swój kontrap unkt, który jest dla niej zagrożeniem, tak samo jak pen is ojca jest zagrożeniem dla nieskaziteln ego łona matki. W tej sytua cji powodzenie analizy zależy w pewn ej mierze od możliwości przep racowan ia punktu zwrotn ego, w którym terap ia i wnoszon a przez nią refleksja są odczuwan e jako intruzja w to, co obiecuje czyste ukojen ie. Pan A w dużo większym stopn iu niż Pani B był przykładem wiern ości swojemu utop ijn emu porządkowi i obawie o to, że jego utrata zakończy się katastrofą. Niewiele wiadomo o życiu psychiczn ym Tomasza Morusa, ale można domniemywać, że jego odwaga cywiln a i piękno moraln e miały swoje korzen ie w fantazji, w której co prawda przyrzekał wiern ość królowi (ojcu), ale nie do gran ic gwałtu na czystych zasadach. W tych fantazjach nawet za cenę życia Morus był wiern y nieskaziteln emu, pięknemu porządkowi, który chron ił przed intruzją brudn ego króla.
Literatura cytowana
Hańbowski, W. (2009). Kilka uwag o pewnym szczególnym typie reakcji wobec przemocy. Referat wygłoszon y na konferencji Trzech Sekcji Polskiego Towarzystwa Psychiatryczn ego i Psychologiczn ego „Psychoterap ia wobec przemocy”, 24.10.2009, Kraków. Klein, M. (2007). O identyfikacji (1955). W: M. Klein, Pisma. T. 3: Zawiść i wdzięczność oraz inne prace z lat 1946-1963 (s. 150-184). Przeł. A. Czown icka, H. Grzegołowska-Klarkowska. Gdańsk: GWP. Morus, T. (1993). Utopia. Przeł. K. Abgarowicz. Lublin: Daimon ion. Szacki, J. (2000). Spotkania z utopią. Warszawa: Sic!… Sodre, I. (2008). Non vixit: opowieść o duchu. W: R. J. Perelberg (red.), Marzenia senne i myślenie (s. 29-45). Przeł. D. Golec. Warszawa: Ingen ium. Wójtowicz, M. (2011a). Św. Tomasz Morus. Męczenn ik sumien ia. W: M. Wójtowicz, Święci z charakterem: cierpliwi, energiczni, łagodni, nieustraszeni, pogodni, prości, roztropni, ufni, wytrwali, żarliwi, znani i mniej znani. Na każdy dzień roku. Kraków: Wydawn ictwo WAM. Wójtowicz, M. (2011b). Św. Tomasz Morus – męczenn ik sumien ia. http://www.deon.pl/religia/swiety-patron-dnia/art,63,sw-tomasz-morus-meczenn ik-sumien ia.html (pobran o 1.03.2013).
ROZDZIAŁ
10
Starzenie się mężczyzny
ostatn im rozdziale nin iejszej książki postaram się zarysować istotn y wątek procesu starzen ia się mężczyzny. Zależy mi przede wszystkim na tym, by tak dalece, jak to tylko możliwe, wykazać mało uchwytną różnicę pomiędzy kryzysem wieku średn iego a starzen iem się. Następnie chciałbym zilustrować pewien nurt dep resyjn y procesu starzen ia się związany z organ izacją życia psychiczn ego skup ioną wokół wartości i fantazji falliczn ych. Najogólniej rzecz ujmując, kryzys wieku średn iego przyp adający na okres pomiędzy trzydziestym piątym a czterdziestym piątym rokiem życia jest rezultatem rozp oznan ia własnej przemijaln ości. Świadomość nieuchronn ej śmierci podważa sens życia i paraliżuje twórcze zdoln ości jedn ostki, powodując depresję, która może być wyp ychan a przez fantazje i poczyn an ia o charakterze man iakaln ym. Psychoa nalitycy ze szkoły Melan ie Klein (zob. Jaques, 1965; Segal, 2005) dowodzą, że kryzys wieku średn iego aktywizuje pierwotn e doświadczen ia i obron y typ owe dla przechodzen ia z pozycji schizo-para-noidaln ej do dep resyjn ej. Wykazują, że uzyskan e pierwotn e doświadczen ie dobrego wewnętrznego obiektu przyczyn ia się do powstan ia stabiln ej i mocn ej struktury psychiczn ej, umożliwiającej w wieku średn im pogodzen ie się z faktami życia i rea ktywowan ie fantazji i działań twórczych, które pomagają wyjść z kryzysu. Dodałbym, że w tym okresie siły uzyskan e podczas przep racowan ia wczesnodziecięcej pozycji dep resyjn ej przyczyn iają się do opan owan ia kryzysu dzięki wielu dodatkowym czynn ikom, między inn ymi takim jak dobre zdrowie fizyczne, możliwości zawodowe i społeczn e oraz – przede wszystkim – zdoln ość do konkretn ych lub sublimowan ych fantazji seksua ln ych i życia seksua ln ego. Starzen ie się kontyn uuje podstawowe konflikty wieku średn iego, przyn osząc jedn ocześnie gwałtowną zmianę fantazji i możliwości dotyczących życia seksualn ego. Sugeruję, że o ile wiek średn i u mężczyzny wraz z pierwszym wejrzeniem w ogran iczen ie życia uwyp ukla lęki związane ze śmiercią, o tyle okres starzen ia się dodaje do nich obawy, które mogą być odczuwan e jako erozja funkcji seksua ln ych, powodując typ owe lęki kastracyjn e. Nadają one starzen iu się charakter upokarzającej nieudoln ości i wywołują lęk przed utratą godn ego życia. Zaznaczam przy tym, że lęk dotyczący ogran iczeń funkcji seksua ln ych
W
rozumiem tutaj bardzo szeroko, również jako stan obejmujący obawę przed utratą wszelkich mocy fizyczn ych i intelektua ln ych. W tym kontekście zwracam uwagę na to, że mit o Edyp ie jest też historią ukaran ia mężczyzny upokarzającą i niedołężną starością. Krótko mówiąc, kryzys wieku średnieg o toczy się wokói świadom ości przem ijania życia, a okres starzenia dodatkowo intensyfikuje lęk przed utratą godneg o życia. Utrzymuję przy tym, że podstawowym powodem tej traumy są nieświadome lęki kastracyjn e. Dla Zygmunta Freuda przez długi czas lęk kastracyjn y był podstawowym narzędziem wyjaśniającym i stał się jedn ym z kan onów psychoa nalizy. Jedn ocześnie Freud wskazywał, że pozytywn e rozwiązan ie komp leksu Edyp a polegające u chłopca na wewnętrznym osadzen iu autorytetu ojca i tym samym ukształtowan iu sup erego dop rowadza do wyp arcia i sublimacji imp ulsów gen italn ych adresowan ych do matki (Freud, 1999a; 1999b). Pen is w dalszym ciągu utrzymuje swoją wysoką rangę, ale w związku z porzucen iem libidin aln ej obsady obiektu macierzyńskiego zostają zlikwidowan e powody lęku kastracyjn ego, który zan ika. Klein, opierając się na podstawowych odkryciach Freuda, dzięki możliwości analizy małych dzieci mogła znacząco zmodyfikować niektóre jego założenia. Gen eraln ie uważała, że rozwój seksua ln y dziecka jest w istotn y sposób kształtowan y przez wczesne stan y lękowe. Zwracała uwagę na to, że rzeczywista lub sublimowan a sprawn ość seksua ln a może łagodzić lęki związane z fantazjami destrukcyjn ymi. Jak pisała: Przyp isanie penisowi wszechmocy staje się fundamentalnym czynnikiem w aktywności mężczyzny i jego metodach przezwyciężania lęku. W analizie dziecięcej możemy się na ogół spotkać z wyobrażeniami przedstawiającymi penis jako „magiczną różdżkę”, masturbację jako formę magii oraz erekcję i ejakulację jako potężne narzędzie sadystycznej mocy penisa. Wnętrze ciała matki, które staje się tuż po piersi kolejnym obiektem dziecka, wkrótce nabiera znaczenia miejsca, gdzie znajduje się wiele obiektów (na początku rep rezentowanych przez penis i ekskrementy). W związku z tym fantazje chłopca o zawładnięciu ciałem matki pop rzez odbycie z nią stosunku kładą podwaliny pod jego późniejsze próby podbicia zewnętrznego świata i przezwyciężania lęku zgodnie z męską linią rozwoju. Zarówno stosunek seksualny, jak i akty sublimacji pozwalają mu przemieścić sytuacje lękowe na świat zewnętrzny i tam je pokonywać za pomocą wszechmocy swojego penisa (Klei n, 2007, s. 246-247).
Klein w istocie opisuje tutaj funkcję ochronną pen isa przed lękiem. Zgodn ie z tym życie seksua ln e – rzeczywiste, fantazyjn e lub sublimowan e – spełnia funkcje nap rawcze. Na margin esie warto zauważyć, że fantazje mężczyzny powiązane z aktywn ym seksua ln ie pen isem komp ensują również jego deficyty krea tywn e związane z niemożnością rodzen ia dzieci. Natomiast doświadczan ie cielesnych, psychiczn ych lub intelektua ln ych objawów i ogran iczeń starzen ia wywołuje pan ikę utraty „dobrodziejstw” i możliwości przyn oszon ych przez sprawn y pen is, która uruchamia pierwotn e fantazje kastracyjn e. Wielowątkowa powieść Hańba laurea ta literackiej Nagrody Nobla John a M.
Coetzeego to między inn ymi opis konfliktów wieku starzen ia się. Pięćdziesięciotrzyletn i David Lurie, bohater powieści, profesor literatury angielskiej na wydziale komun ikacji społeczn ej politechn iki w Kapsztadzie, miał za sobą dwa nieudan e małżeństwa. Jego pon ad dwudziestoletn ia córka lesbijka mieszkała samotn ie na prowincji, prowadząc farmę. Lurie przez długi czas wiódł życie pełne romansów i przygód seksua ln ych. Początek powieści w niezwykle plastyczn y sposób zarysowuje szok starzen ia się, który na co dzień nie musi być tak wyraziście rejestrowan y: Towarzystwo kobiet sprawiło, że stał się ich wielbicielem iw pewnym stopniu kobieciarzem. Dzięki swojemu wzrostowi, zgrabnej budowie kośćca, oliwkowej cerze i falującym włosom nieu chronnie wywierał silniejszy lub słabszy, ale zawsze magnetyczny wpływ. Ilekroć spoglądał na kobietę w pewien sposób, z pewnym zamysłem, odwzajemniała spojrzenie: mógł na to liczyć. Tak właśnie żył; przez cale lata, przez całe dziesięciolecia trzymało go to w pionie. Aż tu pewnego dnia skończyło się. Nagle, bez ostrzeżenia, opuściła go moc. Spojrzenia, które dawniej odp owiedziałyby na jego spojrzenie, zaczęły przesuwać się po nim obojętnie, mijać go, jakby był przezroczysty. Z dnia na dzień stał się duchem. Jeśli pragnął kobiety, musiał się nau czyć, jak ją ścigać; często zdarzało się, że w ten czy inny sposób musiał jej płacić. Żył w nieu stannej gorączce rozwiązłości. Romansował z żonami innych profesorów, podrywał turystki w barach na nabrzeżu albo w Club Italia, syp iał z kurwami (Coetzee, 2004, s. 11-12).
Z czasem nowe życie Luriego zogniskowało się wokół wykładów z poezji romantyczn ej, które nie sprawiały mu żadn ej przyjemn ości z powodu nikłego zainteresowan ia studentów, planów nap isan ia opery o Byron ie oraz regularn ych odwiedzin prostytutki Sorayi. Profesor miał wrażenie, że odzyskał równowagę i stabilizację. Jedn ak pewn ego dnia przyp adkowo spotyka Sorayę z dziećmi w restauracji. Wkrótce po tym kobieta znika, a jego gorączkowe próby znalezien ia jej i odzyskan ia kontaktu wykraczają daleko poza kontraktowe warunki ich znajomości i spotykają się ze stan owczą odmową ze stron y Sorayi. Zdesperowan y Lurie zbliża się do jedn ej ze swoich studentek, młodszej o 30 lat Melan ie, w której się zakochuje, co kończy się wprawdzie epizodyczn ym, acz brzemienn ym w skutki romansem. Dziewczyn a, próbując uniknąć spotkań, zaczęła opuszczać zajęcia, co zmusiło go do fałszowan ia zap isu jej nieobecn ości i ocen z egzamin u. Studentka, ulegając naciskom rodzin y, składa skargę do władz uczeln i o nadużycie. W trakcie postępowan ia wyjaśniającego Lurie odmawia jakichkolwiek wyjaśnień, biern ie przyjmując kierowan e pod jego adresem oskarżenia. Staje się obiektem szykan ze stron y kadry nauczycielskiej i studentów. Chłopak Melan ie kilkakrotn ie atakuje go fizyczn ie, a prasa nagłaśnia romans profesora, nadając mu rangę afery. W ciągu wszystkich zdarzeń – przesłuchań, spotkań, rozmów i myśli Luriego – uderza i irytuje jego całkowita pasywn ość wobec stawian ych mu zarzutów oraz wola skazan ia się na pokutę i potępien ie. Skomp romitowan y i upokorzon y Lurie wyjeżdża na prowincję do córki Lucy. Tutaj na każdym kroku zadziwia go jej harmon ijn e radzen ie sobie z trudami prostego wiejskiego życia. Nie może tego pojąć, ale podziw pozwala mu coraz bardziej zrozumieć pogodzen ie się córki z naturaln ym cyklem upraw, zbiorów,
sprzedaży produktów, prostych, a czasami wręcz brutaln ych stosunków społecznych. Pomaga Lucy w pracach roln ych i prowadzen iu pensjon atu dla psów. W myślach cały czas szuka motywów przewodn ich dla opery romantyczn ej o Byron ie. Chodzą mu po głowie fragmenty arii miłosnych, nie może jedn ak stworzyć wątku przewodn iego, który by go wciągnął i pochłonął. Ma wrażenie, że jego pomysły są nudn e i mało orygin aln e. Pewn ego razu ojciec i córka zostają nap adn ięci i obrabowan i na farmie. David ledwo uchodzi z życiem, Lucy zaś zostaje wielokrotn ie zgwałcona przez napastn ików, którzy – jak się potem okazuje – są Afrykan ami należącymi do rodzin y i znajomych sąsiadów. Dep resję córki pogłębia fakt, że zaszła w ciążę. Ojciec nie może zrozumieć jej woli urodzen ia dziecka i gotowości do dalszego życia w tym miejscu z ludźmi, spośród których pochodził jeden z nap astn ików. Powoli, mimo liczn ych awantur i dzięki ogromn emu wysiłkowi, zaczyn a akceptować decyzje Lucy. W międzyczasie odwiedza rodzinę Melan ie. Podczas wspólnej kolacji próbuje wytłumaczyć, że była ona dla niego kimś więcej niż dziewczyną, z którą miał romans. Przep rosin y kończą się nieco tea traln ym gestem uklęknięcia przed matką Melan ie. Scen a wizyty w domu rodzinnym studentki pozostawia spory niedosyt, pon ieważ można odn ieść wrażenie, że wybaczen ie ze stron y rodziców, o ile w ogóle do niego doszło, wyn ikało bardziej z zasad religijn ych niż ze zrozumienia intencji i sytua cji win owajcy. Po powrocie do Kapsztadu Lurie odkrywa, że jego dom został zdewastowan y. Cierp i również jego rep utacja. Po zlikwidowan iu wszystkiego, co łączyło go z tym miastem, wraca do córki, gdzie zamieszkuje w wyn ajętym pokoju, w bardzo prymitywn ych warunkach. W trakcie pobytu u Lucy David pomaga miejscowej felczerce w opiece nad zwierzętami. W szczególności jego zadan ie polegało na usyp ian iu bezp ańskich psów. Teraz postan awia kontyn uować to zajęcie. Codzienn ie transp ortuje zwłoki uśpion ych psów do krematorium, a w jego myślach coraz częściej zarysowuje się oczekiwan ie na narodzin y wnuka. Powieść Coetzeego porusza różne odcien ie procesu starzen ia się mężczyzny, jego mroczn e i jaśniejsze stron y. Na przykład historia tworzen ia opery bardzo dobrze zarysowuje ustępowan ie obron man iakaln ych pod nap orem uznan ia zwyczajn ej rzeczywistości. W wyn iku tego wyłaniają się możliwości twórcze i nap rawcze. W pewn ym momencie Lurie, zastan awiając się nad swoim pierwotn ym pomysłem, dochodzi do następującego wniosku: Formalnie rzecz biorąc, nie jest to zła koncepcja. Postaci dobrze się nawzajem równoważą: tkwiąca w pułapce para, odtrącona kochanka, która dobija się do okien, zazdrosny mąż. Także willa, w której ulubione małpy Byrona leniwie zwieszają się z żyrandoli, a pawie robią szum, krążąc wśród ozdobnych neapolitańskich mebli, ma w sobie akurat odp owiedni koktajl bezczasowości i rozkładu. A jednak – ani przedtem u Lucy na farmie, ani teraz w mieście – pomysł ten nie wciąga go bez reszty. Jest w nim coś chybionego – coś, co nie płynie prosto z serca. Kobieta, która skarży się gwiazdom, że z powodu szpiegowskich podchodów służby ona i jej kochanek muszą dawać upust namiętnościom w komórce na miotły… kogo to obchodzi? Lurie potrafi znaleźć odp owiednie słowa dla Byrona, ale Teresa, jaką dostał w spadku od historii – młoda, zachłanna, samowolna, wybuchowa – nie pasuje do muzyki, którą sobie wymarzył, a której harmonie, soczyście jesienne, lecz obwiedzione ironią, rozbrzmie-
wają cieniem w jego wewnętrznym uchu. Próbuje innej drogi. Odkładając na bok całe stronnice notatek, które dotąd porobił, porzucając fertyczną, wcześnie rozkwitłą, świeżo upieczoną mężatkę i jej brańca, angielskiego milorda, próbuje uchwycić Teresę w wieku średnim. Ta nowa Teresa jest przysadzistą, niską wdówką, która osiadła wraz z leciwym ojcem w Villa Gamba i teraz prowadzi dom, mocno sznurując sakiewkę i pilnując, żeby służba nie kradła cukru. Byron w tej nowej wersji już od dawna nie żyje; jedyną rzeczą, na jakiej opierają się pretensje Teresy do nieśmiertelności, pociechą jej samotnych nocy, jest stojący pod łóżkiem kufer, w którym trzyma listy i pamiątki – swoje, jak je nazywa, reliquie – a który jej cioteczne wnuki mają otworzyć po śmierci właścicielki i z nabożnym zdumieniem przejrzeć zawartość (Coetzee, 2004, s. 197198).
Przełom następuje również w muzyce: Siada przy pianinie i bierze się do roboty, próbując sklecić i zap isać początek partytury. Ale dźwięk pianina ma w sobie coś, co mu przeszkadza: jest nazbyt okrągły, fizyczny, bogaty. Ze strychu, ze skrzynki pełnej starych książek i zabawek córki David wyciąga dziwne, miniaturowe bandżo o siedmiu strunach; kupił je na ulicy w KwaMashu, dla Lucy, kiedy była mała. […] Siedząc przy własnym biurku i patrząc na zarośnięty ogród, Lurie zdumiewa się nad tym, czego uczy go małe bandżo. Przed pół rokiem wyobrażał sobie, że zajmie w Byronie we Włoszech widmowe miejsce – gdzieś między Teresą a Byronem: między pragnieniem, by przedłużyć lato namiętnego ciała, a wymuszonym powrotem z otchłani długiego snu zap omnienia. Ale mylił się. W końcu nie erotyzm i nie elegia najsilniej do niego przemawia, lecz komizm. David nie pojawia się w operze pod postacią Teresy, Byrona ani nawet takiego czy innego koktajlu tych dwojga: obecny jest w samej muzyce, w płaskim, blaszanym pobrzękiwaniu strun bandża, w głosie, który usiłuje się wzbić, oderwać od groteskowego instrumentu, wciąż jednak musi zawracać, powściągany jak ryba na żyłce.
A więc to jest sztuka, myśli, i w ten właśnie sposób odbywa się jej praca! Jakie to dziwn e! Jakie fascyn ujące! (Coetzee, 2004, s. 200-201). Rozp oznan ie i uznan ie faktów życia jest również widoczn e, kiedy to obserwując córkę, Lurie mówi do siebie w myślach: Więc to tak: była niegdyś zaledwie małą kijanką w ciele matki, i oto jest, solidna w swoi m istnieniu, bardziej solidna, niż kiedykolwiek był jej ojciec. Przy dobrych układach długo jeszcze pożyje, długo po jego śmierci. A kiedy on umrze, ona – przy dobrych układach – wciąż jeszcze tu będzie, zajęta swoją zwykłą krzątaniną wśród kwietników. Z jej zaś ciała wyłoni się tymczasem inne istnienie, które – znowu przy dobrych układach – okaże się równie solidne, równie długowieczne. I tak będzie się ciągnąć ta linia istnień, w której jego własny udział, jego dar, musi nieu chronnie maleć, aż w końcu będzie można właściwie całkiem o nim zap omnieć. Dziadek. Józef. I kto by to pomyślał! Którą z ładnych dziewczyn ma teraz szansę zwabić, żeby poszła do łóżka z dziadkiem? Cicho wymawia jej imię. – Lucy! Ona nie słyszy. I na czym będzie polegać to, że zostanie dziadkiem? Jako ojcu niezbyt mu się udało, chociaż starał się bardziej niż większość. Jako dziadek też pewnie wyp adnie poniżej przeciętnej. Brak mu starczych cnót: zrównoważenia, dobrotliwości, cierp liwości. Ale może te cnoty pojawią się, gdy inne go opuszczą: na przykład cnota namiętności. Będzie musiał raz jeszcze zajrzeć do Wiktora Hugo, który opiewał dziadkowanie. Może znajdzie u niego coś, czego warto się nau czyć (Coetzee, 2004, s. 235-236).
Jedn ak te i inne poruszające wątki krea tywn e nie są na tyle siln e, aby przytłumić irytujące przygnębien ie całej książki i losów Davida Luriego. Intrygujący jest również tytuł książki. Na pewn o „hańba” dotyczy tu brzemien ia komp romitacji profesora, który nawiązał romans ze studentką. Uważam jed-
nak, że przede wszystkim tytuł dotyczy pewn ego szczególnego przyp adku depresji występującego – w różnym zakresie – powszechn ie u progu wieku podeszłego. Ten rodzaj dep resji wyrasta z doświadczan ia starzen ia się i świadomości nadchodzącej śmierci – właśnie jako hańby. W tym stan ie ludzkie odruchy, krea tywn e kroki i działania nap rawcze mogą być paraliżowan e z powodu traktowan ia ich jako „żałosnych gestów” ze stron y nikomu niep otrzebn ych „wraków”. Apatia jest wówczas traktowan a jak hon orowe pogodzen ie się z losem. To właśnie wyjaśnia, dlaczego Lurie uważał, że jego stopn iowa degradacja jest naturaln ym biegiem zdarzeń, i pasywn ie przyjmował wyroki losu i ludzi. Hańba starzen ia się kojarzon ego z bezużyteczn ością opisan a jest w losie psów, którym David oddaje ostatn ią posługę: To, co dokonuje się w gabinecie, wstrząsa całym jestestwem Davida. Psy wiedzą, że wybiła ich godzina: jest o tym przekonany. Chociaż cała operacja odbywa się cicho i bezboleśnie, chociaż Bev Shaw ma same dobre myśli, a on też stara się nie mieć żadnych innych, chociaż świeżo wykonane zwłoki chowa się do hermetycznych worków, psy na podwórku potrafią wywęszyć, co się dzieje w klinice. Kładą uszy po sobie, spuszczają ogony, jakby i one czuły hańbę umierania; zap ierają się wszystkimi czterema łapami, tak że trzeba je przeciągnąć, przep chnąć albo przenieść przez próg. Na stole jedne wściekle kłapią zębami w prawo i w lewo, inne skomlą żałośnie; ale żaden nie patrzy wprost na igłę w dłoni Bev Shaw, bo skądś wiedzą, że ta właśnie igła wyrządzi im straszliwą krzywdę. Najgorsze są te, które go obwąchują i usiłują lizać po ręce. Nigdy nie lubił lizania, toteż w pierwszym odruchu ma ochotę się odsunąć. Po co udawać przyjaciela, skoro w rzeczywistości jest się mordercą? Ale potem ustępuje. Bo i czemu stworzenie, nad którym zawisł już cień śmierci, miałoby czuć, że człowiek wzdryga się przed zetknięciem z nim, jakby sam dotyk takiego zwierzęcia przerażał? Daje im więc się lizać, jeśli chcą, tak jak Bev Shaw głaszcze je i całuje, jeżeli tylko jej na to pozwolą (Coetzee, 2004, s. 158).
Lurie dba również o to, aby zwłoki psów zostały odp owiedn io pochowan e. Osobiście odwozi je do krematorium i stara się ochron ić przed zbezczeszczeniem. Sam się temu dziwi: Ciekawe, że taki egoi sta jak on zgodził się oddawać martwym psom tę posługę. Muszą przecież istnieć inne, skuteczniejsze sposoby ofiarowywania siebie światu – lub wyobrażeniu o świecie. Można by na przykład przez więcej godzin dziennie pracować w klinice. Można by próbować wytłumaczyć dzieciom z wysyp iska, żeby nie faszerowały się truciznami. Nawet gdyby bardziej przysiadł fałdów nad librettem o Byronie, dałoby się to od biedy uznać za wyświadczoną ludzkości przysługę. Ale do tamtych zadań są inni chętni – do opieki nad zwierzętami, do resocjalizacji, nawet do pisania o Byronie. Lurie ratuje honor trupów, bo nikt inny nie jest dość głupi, żeby się tego podjąć (Coetzee, 2004, s. 161).
Oczywiście David Lurie nie wykon uje wszystkich tych obowiązków z głupoty, lecz ze współczucia, z przekon an ia, że bezdomn ość i bezradn ość jego podopieczn ych to jego własna tożsamość, a upokarzające umieran ie jest jego własnym losem. Aby lep iej zrozumieć ten rodzaj dep resji, przytoczę krótki materiał klin iczn y. Mój pacjent, naukowiec w wieku bohatera powieści Coetzeego, traktował swoje obowiązki nauczyciela akademickiego z pasją i dbałością o zachowan ie wszelkich zasad etyczn ych w stosunku do studentów. Według niego nauczyciel ma nie tylko przekazywać określoną wiedzę, ale przede wszystkim kształcić
i kształtować swoją postawą i osobowością. Opowiadał o studentce, która przyciągała jego uwagę urodą, wysoką inteligencją i dużymi zdoln ościami. Często konsultował jej prace i pomysły badawcze. Pewn ej nocy pop rzedzającej zajęcia z grupą, w której była owa studentka, miał sen, który opowiedział na sesji – na kilka godzin przed semin arium. We śnie miał romans ze studentką w jej mieszkan iu. Podczas niezwykle ekscytującego stosunku przez cały czas miał świadomość, że w mieszkan iu obok przebywa ojciec dziewczyn y. Kiedy po stosunku wszedł do łazienki i spojrzał w lustro, przeraził się, pon ieważ uświadomił sobie, że zrujn ował karierę – zarówno swoją, jak i studentki. Mężczyzna był przerażony swoim snem, żywiąc przekon an ie, że jego nieświadome pragnien ia seksua ln e wobec studentki zostały ujawn ion e. W trakcie licznych skojarzeń wspomniał między inn ymi o tym, że kilka dni wcześniej polemizował z inn ymi kolegami na temat neutraln ości nauczyciela akademickiego. W trakcie tej dyskusji bron ił poglądu, że nauczyciel akademicki, mając jasno określone poglądy, nie może być do końca neutraln y, ale uważał, że nie musi to przyn osić szkody studentom, jeśli zostanie zachowan a tolerancja dla ich preferencji. Potem bił się z myślami, czy ten pogląd nie ma jedn ak wpływu na intruzyjn ość jego sposobu nauczan ia. Wracając do snu – pacjent uspokoił się dzięki kilku moim komentarzom wskazującym na to, że śnił nie tyle o spełnien iu seksua ln ym, ile o jego zgubnych konsekwencjach, i tym samym pozwolił sobie przywołać zza ścian y swoje aspekty ojcowsko–nauczycielskie, co ochron iło jego podopieczną przed pragnien iami seksua ln ymi. Na następnej sesji mężczyzna z wdzięcznością przywołał moje komentarze dotyczące snu i wspomniał o tym, jak uwoln ion y od lęku wywołanego przez fantazje seksua ln e mógł swobodn ie rozmawiać ze studentką, o której śnił, i pomóc jej w kilku kwestiach dotyczących projektu, nad którym pracowała. Z liczn ych przytoczon ych szczegółów tej rozmowy jasno wyn ikało, że w trakcie konsultacji był bardzo krytyczn y wobec pomysłów studentki, pon ieważ nie były oparte na jego ulubion ych koncepcjach. Zrozumiałem wtedy, że mój pacjent śnił nie tyle o lęku przed pragnien iem posiadan ia seksua ln ego, ile o pan ice z powodu inwazji intelektua ln ej i utracie akademickiej neutraln ości. Ten lęk był przez pacjenta konceptua lizowan y jako obawa przed omnip otentn ym pen isem, który dąży do zaspokojen ia i posiadania, nie bacząc na zniszczen ia, jakie czyn i. Uważam jedn ak, że u źródeł tej fantazji kryło się pragnien ie przetrwan ia za wszelką cenę w umyśle drugiej osoby i zazdrość o to, że młody, krea tywn y umysł może się rozwijać nieskrępowan y ogran iczen iami mojego pacjenta–naukowca. W tym przyp adku sen seksua ln y jest powoływan y jako antydep resant, który ekscytacją i niczym nieogran iczoną możliwością pen etracji łagodzi lęk przed własną starością i przemijan iem. Pacjent we śnie jest ekscytującym seksua ln ym partn erem młodej osoby, przez co oddala lęk przed starzen iem się – zarówno fi-
zyczn ym, jak i intelektua ln ym, które polega na zamknięciu się na nowe idee. U mojego pacjenta był to lęk przed kastrującym wyjaławian iem, brzydotą i nieporadn ością, jakie w jego fantazjach niosło odchodzące życie. Coetzee wyp osażył swojego bohatera w identyczn e przekon an ia. Dla Davida Luriego życie seksua ln e było kojącym i ożywczym antydep resantem, jego erozja zaś pogrążała życie w postępującym, upokarzającym paraliżu. Dana Birksted-Breen (1996) wysunęła tezę, że strukturalizowan ie przestrzen i psychiczn ej jest uzależnion e od typu zintro-jektowan ego pojęcia pen isa i w istocie ma charakter funkcji męskiej. Chociaż pod adresem tej koncepcji padły pytan ia, czy jedn ak przestrzeń psychiczn a nie jest pierwotn ie kształtowana przez in-trojekt piersi, który potem przemieszcza się na pen is, to jedn ak zaprop on owan e rozróżnien ie pen isa jako czynn ika łączącego od fallusa nosi znamion a dużej użyteczn ości. Zgodn ie z tą koncepcją i obserwacjami wewnętrzna funkcja pen isa jako czynn ika łączącego (zintrojektowanie takiego pen isa) tworzy porządek, w którego ramach bran i są pod uwagę inni, uznawan e są różnice i wzajemn e zależności. Taki stan umysłu jest nacechowan y zdoln ością do refleksji, symbolizacji i rozwoju myślen ia. Natomiast przeciwn y temu stan fallicznej identyfikacji polega na pierwotn ej, prymitywn ej identyfikacji z omnip otentn ym obiektem (fallusem), która niszczy świadomość różnic i postrzega istniejące obiekty jedyn ie w zakresie służącym własnym pragnien iom. Birskted-Breen zauważa, że w świetle jej koncepcji opisan a przez Freuda zawiść o pen is jest w istocie zawiścią o fallus i polega na tęsknocie za nadzwyczajną siłą i sprawn ością oraz za brakiem wątpliwości. Według mnie owa tęsknota obejmuje również pogardę dla obiektów i organów receptywn ych, które w takim stan ie zawsze są kojarzon e ze słabością. Birkstea d-Breen uważa, że nieświadoma identyfikacja z fallusem oraz pen isem jako czynn ikiem łączącym współwystępują ze sobą w różnych prop orcjach. Podczas dyskusji na temat tego artykułu, wygłoszon ego podczas zebran ia naukowego w Brytyjskim Towarzystwie Psychoa nalityczn ym, podn oszon o kwestię zależności charakteru introjekcji pen isa od jakości ukonstytuowan ej wewnętrznie piersi. Zgodn ie z tymi poglądami brak stabiln ego, wewnętrznego pierwotn ego obiektu, jaki może powstać po kontakcie z piersią, wpływa na rozwój obron man iakaln ych, które poszukują identyfikacji z wszechmocn ym obiektem, jakim może być fallus. Edna O’Shaughn essy (1996) sugerowała, że w takiej sytua cji fantazje falliczn e poszukują złotego obiektu: piersi i fallusa, które są bezczasowe i potrafią znieść wszystko, w odróżnien iu od zwykłej piersi i zwykłego pen isa, które mogą łączyć i przetwarzać, ale tylko w ramach określon ych gran ic czasowych i przestrzenn ych. Uważam, że podkreślen ie atrybutu wieczn ości przyn ależnego obiektom omnip otentn ym jest istotn e z punktu widzen ia rozp atrywan ego tu problemu starzen ia się. Z kolei rozróżnien ie na fallus i pen is jako czynn ik łączący uzmysławia fakt, że dep resja okresu starzenia się jest w istocie tęsknotą za utracon ym obiektem falliczn ym, dla której zwykły pen is i jego krea tywn e funkcje są porażką. W takim stan ie szczególną
rangę uzyskują rzeczy wieczn e, więc wartość podejmowan ych działań ocen ian a jest z perspektywy falliczn ej – kultu wieczn ości. Opisan y przeze mnie pacjent cierp iał z powodu lęku, że kon iec życia biologiczn ego pociągnie za sobą unicestwien ie jego dorobku intelektua ln ego. W takim porządku godn e odchodzen ie mogło zostać uratowan e jedyn ie przez świadomość wieczn ego przebywan ia w ciągle żyjących obiektach. Dorobek życiowy, który nie spełnia tych wymogów, jest postrzegan y jako nikły, codzienn a aktywn ość zaś, która ma cechy przemijaln ości, jest pogardliwie dewaluowan a i postrzegan a jako upokarzająca walka z faktami życia. Sen tego pacjenta był próbą przywrócen ia ekscytujących fantazji falliczn ych, gdzie jako partn er młodej kobiety jest chron ion y przed wstydem i komp romitacją, jakim obdarzon e są jego poczyn an ia intelektua ln e odczuwan e jako żałosne próby, podrygi ocalen ia życia. Coetzee w swojej powieści opisuje zgorzkn iałego naukowca, który uważa, że jest nudn y i nie ma nic ciekawego do przekazan ia następnemu pokolen iu. W przyp adkach obu tych mężczyzn dep resja jest rezultatem utraty atrybutów podtrzymujących kulturę falliczną, lekarstwem zaś ma być próba odzyskan ia mocy falliczn ej, która jedn ocześnie jest odczuwan a jako żałosna. Aparat psychiczn y zdomin owan y przez wartości i fantazje falliczn e powoduje, że liczn e ogran iczen ia biologiczn e, intelektua ln e i seksua ln e okresu starzen ia się są odczuwan e jako han iebn e umieran ie. Natomiast próby zap rzeczan ia temu procesowi, polegające na odzyskiwan iu fallicznych bądź zwykłych, dobrych doświadczeń, są traktowan e jako śmieszn e, żałosne i niea dekwatn e konwulsje. W rezultacie dep resyjn e przekon an ie o kon ieczn ości nędznego dogorywan ia jest utożsamian e z rozp oznan iem prawdy starości. Lęki i konflikty, tak jak i dobre chwile, są udziałem zarówno kobiet, jak i mężczyzn w okresie starzen ia się. Podłoże tych problemów jest jedn ak zróżnicowan e, co wyn ika z różnic anatomiczn ych i ich konsekwencji psychologicznych. Receptywn ość i krea tywn ość kobiet mogą wpływać na lepsze tolerowanie przez nie zmian, które przyn osi starość. Ich lęki, konflikty i obron y falliczne przeważnie zasadn iczo różnią się od tego, z czym borykają się mężczyźni. Szczegółowe rozp atrzen ie tego problemu i związan ych z nim zagadn ień (w literaturze zostały opisan e jako „zazdrość o członek” lub – jak to narzuca konkluzja z artykułu Birksted-Breen – „zazdrość o fallus”) wykracza niestety poza zakres moich obecn ych dociekań. W tym krótkim studium starałem się przybliżyć pewien rodzaj dep resji okresu starzen ia się mężczyzny, związany z utratą nap rawczych lub man iakaln ych fantazji falliczn ych, która wywołuje lęki kastracyjn e. Na podstawie książki Johna M. Coetzeego oraz krótkiego przykładu klin iczn ego starałem się zilustrować przejawy i konsekwencje kluczowego dla tego okresu lęku – przed upokorzeniem niedołężnej starości.
Literatura cytowana
Birksted-Breen, D. (1996). Phallus, pen is and mental space. The International Journal of Psycho Analysis, 77, 649-657. Coetzee, J. M. (2004). Hańba. Przeł. M. Kłobukowski. Warszawa: Świat Książki. Freud, Z. (1999a). Kilka psychiczn ych skutków anatomiczn ej różnicy płci (1925). W: Z. Freud, Dzieła. T. 5: Życie seksualne (s. 227-238). Przeł. R. Reszke. Warszawa: Wydawn ictwo KR. Freud, Z. (1999b). Upadek komp leksu Edyp a (1924). W: Z. Freud, Dzieła. T. 5: Życie seksualne (s. 219-226). Przeł. R. Reszke. Warszawa: Wydawn ictwo KR. Jaques, E. (1965). Dea th and the midlife crisis. The International Journal of Psycho Analysis, 46(4), 502-514. Klein, M. (2007). Wczesne sytua cje lękowe i ich wpływ na rozwój dziecka. W: M. Klein, Pisma. Tom II. Psychoanaliza dzieci (s. 123-281). Przeł. M. Lipińska, M. Żylicz, H. Grzegołowska Klarkowska. Gdańsk: GWP. O’Shaughn essy, E. (1996). Comp lete discussion of Dana Birksted-Breen’s paper ’Phallus, pen is and mental space’. The British Psycho Analytical Society Bulletin, 32(4), 26. Segal, H. (2005). Joseph Conrad a kryzys wieku średn iego. W: H. Segal, Psychoanaliza, literatura i wojna: pisma z lat 1972-1995 (s. 177-191). Przeł. D. Golec, A. Czown icka, M. Piskorska, G. Rutkowska. Gdańsk: GWP.
1
Stąd późniejsza nazwa Środowe Towarzystwo Psychoanalityczne (przyp. red.). Wszystkie cytaty z Pisma Świętego pochodzą z: Pismo Święte Starego i Now ego Testament u (1988). 3 Niniejszy rozdział ukazał się również jako osobny artykuł. Zob. Hańbowski, W. (2010). Ojcowie i synowie. Fathers and sons. Psyc hot erap ia, 2(153), 15-24. 2
Spis treści
Wstęp ROZDZIAŁ 1 Bezpieczna metoda Instytucjonalne uwarunkowania psychoterapii w Polsce oraz ich konsekwencje dla jej tożsamości i pozycji psychoanalizy Psychologia nauki Kłopoty z postmodernizmem ROZDZIAŁ 2 Psychoanaliza i psychoterapia analityczna ROZDZIAŁ 3 Tożsamosc psychoanalityka ROZDZIAŁ 4 Przenikanie dążeń seksualnych i poznawczych ROZDZIAŁ 5 Na przekór życiu. Impas w procesie terapeutycznym ROZDZIAŁ 6 Marzenia senne a popęd śmierci ROZDZIAŁ 7 Anoreksja u mężczyzn ROZDZIAŁ 8 Ojcowie i synowie3 ROZDZIAŁ 9 Utopia ROZDZIAŁ 10 Starzenie się mężczyzny Przypisy