WIELKIE SERIE FANTASY cykl Trillium Czarne Trillium tom i Czarne Trillium tom II w przygotowaniu Blood Trillium
ANDRE...
6 downloads
20 Views
1MB Size
WIELKIE SERIE FANTASY cykl Trillium Czarne Trillium tom i Czarne Trillium tom II w przygotowaniu Blood Trillium
ANDRE NORTON MARION ZIMMER BRADLEY, JULIAN MAY
Czarne Trillium tom II Przełożyła Ewa Witecka AMBER
Tytuł oryginału BLACK TRILlIUM Ilustracja na okładce MARKHARRISON Redakcja merytoryczna JOANNA KRUMHOLZ Redakcja techniczna WIESŁAWA ZIELIŃSKA Korekta JADWIGA PILER
Rozdział dwudziesty trzeci Niezwykła pływająca nić poprowadziła Kadiyę i Jaguna z powrotem przez krótki odcinek Notharu, a potem skręciła w lewo, w bezimienny dopływ. Teraz rzeczywiście kierowali się ku zakazanemu terytorium: zdradzieckiemu pustkowiu zwanemu Ciernistym Piekłem. Musieli płynąć na otwartych wodach, tam, gdzie to było możliwe, by nie stracić z oczu małego przewodnika. Czasami rzeka stawała się tak płytka, że brodzili w niej, ciągnąc dłubankę. Kiedy znowu mieli przepłynąć przez skrawek otwartej wody, Jagun odwołał się do swych umiejętności myśliwego i przykrył łódkę stosem ściętych trzcin, tak że wyglądała jak dryfujący krzak. Tego dnia Kadiya dwukrotnie leżała na brzuchu obok Jaguna, zerkając przez pokrywę z trzcin na grupki Skriteków. Przyciskała dłonią usta, gdyż jej żołądek się buntował. Wiele słyszała o tych ohydnych istotach, ale jej wyobrażenia były dalekie od prawdy. Pierwsza grupa chyba polowała pieszo i była w niej młodzież. Tutaj, na swoim terytorium,
Skritekowie
nie
ukrywali
się
w wodzie,
lecz
kroczyli
śmiało
w poszukiwaniu łupu. Musieli się rozdzielić. Część ruszyła do przodu i zajęła stanowisko na pagórku, pozostali zaś szli ławą ku ram tupiąc trójpalcymi nogami, uderzając w zarośla drzewcami niezdarnych włóczni i maczugami. Spłoszone zwierzęta uciekały z kryjówek, skacząc, biegnąc lub próbując odlecieć i stojący na wzgórku Topielcy obłowili się zdobyczą. Nie zanieśli jej do obozu, ale pożarli na miejscu (niektóre stworzenia jeszcze żyły), bijąc się o krwawe strzępy. Kadiya czuła w ustach gorycz żółci. a mimo to zmusiła się do patrzenia. Nauczyła się bowiem od Jaguna jednej rzeczy: trzeba dobrze poznać obyczaje wroga, wiedzieć, gdzie chodzi, co je, jak śpi, nauczyć się go i wszystko zapamiętać. Kiedy ukrywali się przed Skritekami, pojawił się ich pływający przewodnik. Wydawało się, jakby instynktownie szukał bezpieczeństwa — zatrzymał się bowiem przy opadających tuż nad wodą końcach trzcinowego dachu osłaniającego ich dłubankę. Drugą grupę Skriteków spotkali później, przed zachodem słońca. Ci nie wydawali rechotliwych okrzyków, nie walili w roślinny gąszcz. Szli swobodnie, jak po ścieżce, której Kadiya nie mogła dostrzec ze swej kryjówki. a z nimi był jeszcze ktoś! Człowiek! Dziewczyna jęknęła i Jagun ostro szturchnął ją łokciem.
Tak, to na pewno człowieczy mężczyzna kroczył wraz ze Skritekami, ale nie był jeńcem. Ubrany na czerwono od stóp do głów i zabrudzony bagiennym mułem. Na głowie miał kaptur, który sięgał aż do ust, zasłaniając górną część twarzy. Nosił u pasa miecz, a w ręce trzymał krótką włócznię. Rozmawiał ze swymi potwornymi towarzyszami wydając tak gardłowe dźwięki, że Kadiyę zdziwiło, że w ogóle mógł je wymówić. Najwidoczniej kłócił się z którymś z Topielców, wskazując w jedną stronę, podczas gdy tamten chciał iść w drugą. i zwyciężył w tym pojedynku woli. W całej historii, we wszystkim legendach Nyssomu i Uisgu, polderów i Cytadeli nigdy me było rozejmu miedzy Skritekami i inną rasą. Teraz okazało się, że Jagun miał rację: w jakiś sposób Voltrik albo Orogastus przyjęli na służbę te potwory. Topielcy mieli jednak zasłużoną opinię zdradzieckich i podstępnych istot. Człowiek, który z nimi szedł, musiał być odważny, nawet jeśli służył złej sprawie. Jego pewność siebie wskazywała, że chroniło go coś więcej niż siła zbrojna lub perswazja. To musi być jeden z Głosów Orogastusa! — domyśliła się Kadiya i zadrżała, przyciskając amulet do piersi. Ukryj nas! — błagała w myśli. Chroń nas! Nie miała wątpliwości, na kogo polują. Nie wiedziała, dokąd udały się Haramis i Anigel, ale ona sama była tutaj. Ta banda Skriteków w towarzystwie stogi Orogastusa szukała jej śladów. Zdumiało ją, że akolita czarnoksiężnika jej nie zauważył. Orogastus na pewno musiał prowadzić poszukiwania w inny jeszcze sposób niż tylko za pomocą wzroku czy słuchu. Sama sobie nie uwierzyła, kiedy Skritekowie minęli ich, nie podnosząc alarmu. Wiedziała jednak, iż trudno jest pokonać czary Czarnego Trillium. Podczołgała się nieco do przodu i spojrzała w wodę. Przewodnik — bardziej teraz przypominający korzeń — spoczywał tam tak spokojnie, jakby leżał na stole. Wyjęła amulet zza pazuchy. Rozbłysnął silnym blaskiem, a zielone światło pod wodą ożyto, pulsując w tym samym rytmie. i chociaż; czarodziejski korzeń najpierw był zwrócony w stronę skriteckiej ścieżki, teraz zmienił pozycję, ustawiając się równolegle do przeciwległego brzegu. Jagun sięgnął po wiosło i łódka ruszyła. Płynęli blisko brzegu, czujnie wypatrując jakiegokolwiek ruchu, zatrzymując się tylko od czasu do czasu, kiedy Jagun musiał posłużyć się węchem i słuchem. Słyszała jedynie znajome brzęczenie owadów, piski kryjących się w mule stworzeń, naturalne dzienne odgłosy życia na bagnach. Tę pewność siebie utracili w jednej chwili. Dotarli bowiem nie tylko do końca dużego rozlewiska, ale i do zapory, którą była wystająca z wody spora wysepka.
Korzeń-przewodnik wskazywał prosto przed siebie. Kilka stóp nad wodą dostrzegli splątane, czarne i gnijące szkielety drzew podtrzymujące sieć podobnych do winorośli roślin. Na ziemi spoczywały rozdęte, kuliste, czerwonawo-niebieskie bulwy. Jagun wskazał na najbliższą kulę. — To są zabójcy żywiący się gnijącą ziemią. Unikaj ich jak zatrutego noża, królewska córko. , .\ Na tej ziemi, która nie mogła lub nie chciała utrzymać żadnej innej formy życia prócz przesiąkniętej złem, panowała głęboka cisza. Lecz korzeń, Czarnego Trillium nie zmienił kierunku. Musieli iść prosto przed siebie. Kadiyi zebrało się na wymioty, gdy poczuła smród zgnilizny. Nie potrzebowała ostrzegawczego dotknięcia Jaguna. Dostrzegła jakiś ruch wśród martwych drzew, usłyszała szelest i w polu ich widzenia ujrzała skritecką kobietą. Nie kroczyła w jakimi celu, ale raczej wlokła się, wsparta na kiju, zataczając się i chwiejąc z bolcu na bok. Nie była szczupła ani smukła. Zielonkawe ciało było wzdęte, miała wielki brzuch, który sprawiał, że z trudem zachowywała równowagę. w pewnej chwili uczepiła się krzywej gałęzi martwego drzewa. Gałąź rozpadła się w proch i Skritekanka osunęła się na kolana. Mimo wielokrotnych prób nie zdołała | się podnieść, pełzła więc do przodu, aż napotkała twardsze, mniej zmurszałe drzewo. Dopiero wtedy wstała z trudem. lej ciało skręciło się nagle. z otwartych ust wyrwał się ochrypły krzyk. Spod olbrzymiego brzuszyska wystawało coś białego, co wiło się jak żywe, spadło na ziemię i wyginając się odpełzło. Za nim pojawiło się następne, potem trzecie, aż Kadiya naliczyła dziesięć tłustych, podobnych do robaków skriteckich larw, wielkich jak głowa człowieczego dziecka. Matka osunęła się na drzewo, które obejmowała. Młode, które najwyraźniej czegoś szukały, odwróciły się jednocześnie i wpełzły na tę, która dopiero co wydała je na świat. Najwyraźniej jadły ją żywcem. Jagun podpełzł do Kadiyi. — Nowo narodzone młode są żarłoczne — szepnął ledwie dosłyszalnie. — a ta nieszczęsna matka nie miała mięsa, by jej potomstwo mogło nim zaspokoić głód. Już dwie, a może trzy ohydne larwy opuściły trupa Skritekanki. Dwie podpełzły do przodu. z tej odległości trudno to i było dostrzec, ale chyba nie miały prawdziwych głów, choć i trzymały przednią część ciała nieco wyżej. Wymachiwały nią w powietrzu, a potem zwróciły je w stronę dłubanki. Zaczęły czołgać się ku wodzie. Jagun zareagował błyskawicznie. Trzymał w pogotowiu dmuchawkę i strzałka
z głuchym odgłosem wbiła się głęboko w ciało pierwszej larwy. Za nią druga równie łatwo trafiła jej towarzyszkę. Nowo narodzone Skriteki uderzały przednią częścią olała o ziemię, a później nieruchomiały. Odmieniec przyciągnął do siebie myśliwską sakwę i wyjął z niej zwiniętą ciasno taśmę tak czajką i przezroczystą jak odświętny welon. Przedarł ją na dwie części i podał jedną Kadiyi, dając jej gestami do zrozumienia, że ma zrobić to samo co on: owinąć nią głowę tak, by okryła oczy, nos i usta. Zanim ruszył do przodu, sprawdził szerokość osłon. Coraz więcej skriteckich larw zwracało w stronę dłubanki, unosząc przednią część ciała, jakby zwęszyły zdobycz. Tym razem Jagun nie wycelował w nie, tylko w wyrastające w pobliżu czerwono-niebieskie bulwy. Kula trafiona strzałką wybuchła, jakby jakaś moc była uwięziona pod jej skorupą. Strzelił z niej obłok niebieskiego pyłu, do niego przyłączyła się zawartość jeszcze kilkunastu, aż wreszcie nad brzegiem rozlewiska zawisła gęsta jak mgła chmura zarodników. Jagun zepchnął łódkę na środek rozlewiska i nie ruszył jej z miejsca, dopóki niebieska mgła nie rozdzieliła się na pojedyncze pasma, które osiadły na ziemi. Tam, gdzie przedtem pełzały młode Skriteki, zobaczyli teraz grudy siakiej galarety, powoli wsiąkające w ziemię. Kadiya wyciągnęła z wody trillium. Korzeń szarpnął się i zwrócił prosto przed siebie. Później wyślizgnął się z ręki dziewczyny i poleciał do przodu, jakby ta rzuciła go w powietrze. Leżał teraz na porosłym wstrętną roślinnością brzegu, w miejscu gdzie pozostał trup Skritekanki, i wskazywał w głąb lądu. Kadiya spojrzała na Jaguna. Myśliwy wzruszył ramionami. Później przemówił głosem przytłumionym przez maskę, której nie zdjął. — Tam znajduje się Cierniste Piekło. Jasnowidząca Pani. Wydaje mi się jednak, że nie mamy wyboru. Było to całkowicie jasne. Mimo wszelkich wysiłków—prób skręcania czy zawracania — Kadiya nie mogła zejść z wyznaczonej przez Arcymagini drogi. Wypełzła więc sztywno na brzeg. Korzeń Trillium ślizgał się wciąż naprzód, aczkolwiek okrągłe trujące bulwy ominął z daleka. — Co jest przed nami? — zapytała Kadiya, zarzucając sakwę na plecy. — Nieznana kraina, królewska córko. — Jagun pokręcił z powątpiewaniem głową. — Los będzie nam sprzyjać, może dotrzemy do ziem Uisgu... Kadiya obeszła ostrożnie jedną z żółtych kul, uważając, by nie patrzeć na drzewo, gdzie leżało nadjedzone dało skriteckiej matki.
— Los? — roześmiała się gorzko. — Ten nikomu nie sprzyja długo. Dotarli do zarośniętego- zielskiem kanału z wodą pokrytą zieloną pianą. Martwe drzewo leżało w poprzek, a ślady w mule wskazywały, że służyło jako most. Kadiya nachyliła się, by podnieść korzeń Trillium w obawie, że zsunie się do wody i utonie. Był sztywny i nieruchomy w jej dłoni. z jego czubka tryskała emanacja podobna do nitkowatego czarnego płomienia i chociaż nie było wiatru, wskazywała kierunek, w którym mieli iść: w gąszcz ciernistych paproci dwukrotnie przewyższających mężczyznę. Wędrowali wiele godzin. Wreszcie Jagun rzekł: — Zatrzymamy się tu na noc. Korzeń-przewodnik zaprowadził ich na nieco wyżej położony skrawek gruntu. Nie rosły tu cierniste paprocie ani zatrute bulwy. Wysoka trawa o ostrych jak miecz źdźbłach otoczyła ich, gdy weszli na wielki, nieregularny kopiec. Wprawdzie ód opuszczenia Noth widzieli niewiele ruin, ale od razu zrozumieli, że to inteligentne istoty, a nie natura ukształtowały to wzgórze. Kadiya przytrzymała się małego krzaka, by ułatwić sobie wejście, i w ręku pozostała jej gruda ziemi z korzeniami. Zajrzała do powstałej dziury. Wewnątrz dostrzegła znacznie gładszy od granitu materiał, tak śliski, iż zdziwiła się, że cokolwiek w ogóle mogło się tutaj zakorzenić. Połyskiwał też dziwacznie w zachodzącym słońcu. —
Co to takiego? — Zwróciła uwagę laguna. Możliwe, że korzeń Trillium
zaprowadził ich do tworu tak wielkiego, że nikt nie zdoła odgadnąć, czym był i do czego służył. Kiedy powiększyła dziurę, by go odsłonić, zdała sobie sprawę, że ta ruina na pewno nie została zbudowana z kamienia. Powierzchnia była bowiem zdumiewająco gładka pod jej zabłoconymi palcami. Jagun spojrzał na odsłonięty fragment, a potem pośpiesznie odwrócił wzrok. — To dzieło Zaginionego Ludu — rzekł. Nakreślił w powietrzu jakiś niewielki znak i wpatrzył się w korzeń-przewodnika, który Kadiya trzymała w ręku. Czarny płomyk wskakujący im drogę przez chwilę trwał przechylony. Później wyprostował się i rozjarzył zielono. Księżniczka nagle uświadomiła sobie, że brzemię wątpliwości, które dźwigała tak długo, zelżało. Wdrapała się na szczyt kopca i stwierdziła, że stoi na skraju wielkiego zagłębienia. Zbocza opadały stromo w dół, a częste obsunięcia gruntu, wywołane przez burze, oczyściły z trawy i krzaków niezwykłą, gładką powierzchnię, która wyglądała na całkiem nienaruszoną.
Kadiya zdumiała się, a potem nagle wybuchnęła śmiechem. — Łowco, w tej krainie kryje się wiele niespodzianek. Może jednak los się do nas uśmiecha, gdyż czuję... —Podniosła do góry ręce i odetchnęła głęboko. Tak! Czuła, że Zaginieni aprobują jej obecność w tym miejscu, a nawet witają ją radośnie. Zrobiło się jej lekko na sercu. Tutaj wszystkie ponure przeżycia i strach wydawały się znikome i nic nie znaczące. Rozpłynęło się gdzieś zmęczenie podróżą, czoła tylko rosnące podniecenie. Była przekonana, że to, co ich czeka, pomoże jej w osiągnięciu celu.
Rozdział dwudziesty czwarty Książę Antar wyruszył w pościg za księżniczką Anigel z oddziałem dwudziestu rycerzy i sześćdziesięciu żołnierzy. Towarzyszył mu Niebieski Głos, który miał informować księcia o miejscu pobytu dziewczyny poprzez kontakt myślowy ze swym dalekowidzącym panem. Labornokowie wyruszyli z Cytadeli w trzech łodziach, wyposażonych dodatkowo w mniejsze łódki. Na rozkaz księcia zostawiono w zdobytej twierdzy należące do rycerzy froniale. Bardzo na to utyskiwali panowie Rinutar, Karon i ich przyjaciele, chociaż nie umieliby powiedzieć, gdzie i dokąd chcieliby jeździć wierzchem w pozbawionym dróg Błotnym Labiryncie. Każda z płaskodennych łodzi miała trzy ekipy wioślarzy, którzy wiosłowali na zmianę przez całą dobę, tak że mała flotylla nieledwie frunęła nad spokojnymi wodami Dolnego Mutant i jeziora Wum. Zgodnie z zaleceniami Orogastusa, który podczas drugiej wizji poznał cel podróży zbiegłej księżniczki, do ekspedycji przyłączył się Mistrz Edzar. Kupiec ten miał doświadczenie w kontaktach z dostarczającymi drewna tubylcami Wywilo z Lasu Tassaleyo. Za pośrednictwem Niebieskiego Głosu Edzar naradził się z czarownikiem i ułożył plan, który jego zdaniem miał być niezawodny. Teraz Labornokowie szybko zbliżali się do miasta Tass, jedynego większego ludzkiego osiedla nad jeziorem Wum. To ruwendiańskie centrum handlu drzewem było dość nędznym nagromadzeniem doków, magazynów i chat ulokowanych na wyspie i otoczonych pływającymi zaporami, tworzącymi wielkie baseny — zagrody, w których zgromadzono pnie. Kupiec wytłumaczył rycerzom, że ich część zostanie przetransportowana do składów na samym krańcu jeziora, następnie zbije się z nich tratwy i spławi na północ podczas pory deszczowej, gdy będą wiały pomyślne wiatry. Cenniejszy budulec i okorowane pnie ładowano na płaskie łodzie i przez cały rok przewożono na północ, skąd wywożono je wozami Kupiecką Drogą w porze suchej. Płynący na przednim pokładzie flagowca (z chroniącą przed, palącym słońcem zasłoną) ludzie księcia Antara byli znudzeni monotonną podróżą i wykładami towarzyskiego kupca — mogli tylko pić i obserwować otoczenie — pragnęli więc ponownie rozpocząć polowanie. Pierwsze poszukiwania księżniczki Anigel w Błotnym Labiryncie w pobliżu Pagórka Cytadeli i Wielkiej Grobli zakończyły się niepowodzeniem. Ludzie księcia byli rycerzami, a nie żeglarzami, i nie wiedzieli, jak przeszukiwać wodę i bagna.
Dwadzieścia pomocniczych łódek, każda z rycerzem na czele, trzema żołnierzami i trzema wioślarzami, kręciło się po kanałach na pobliskich moczarach pod rozkazami niedoświadczonych dowódców. Kłócili się o to, kto powinien szukać w pobliżu, a kto dalej, kto ma przeszukiwać czyste kanały, a kto gęste zarośla, rojące się od jadowitych wodnych robaków kąsających owadów i żarłocznych ryb milingal. Stracili kilka godzin na przetrząsanie tych samych terenów i pozostawianie nie tkniętych innych miejsc. Dopiero kapitan flagowca taktownie zasugerował księciu Antarowi, że to żeglarze, a nie rycerze powinni dowodzić, łódkami, i że należałoby obiecać sutą nagrodę tej załodze, która pierwsza znajdzie księżniczkę. Dopiero wtedy rozsądniej poprowadzono poszukiwania, które jednakże zakończyły się niepowodzeniem. Książę Antar nie sprawiał wrażenia przygnębionego tym stanem rzeczy. Teraz, kiedy ścigający zbliżali się do okolic bardziej obiecujących sukces, Antar sposępniał) stał się drażliwy. Nieokrzesany pan Rinutar szepnął kilku swym kompanom, że książę nie popiera bynajmniej z całego serca pościgu. Szczery i lojalny pan Penapat usłyszał te uwagi, poczuł się nimi dotknięty i zagroził, że rozbije Rinutarowi głowę. Uniknięto nieprzystojnej bijatyki tylko dzięki interwencji samego Antara, który przywrócił porządek przy pomocy swego marszałka pana Owanona. Potem książę wycofał się do swej samotni na dziobie flagowca, gdzie nikt nie śmiał go niepokoić, i pozostał tam do chwili, gdy mieli przybić do brzegu. Wówczas Antar rozkazał Mistrzowi Edzarowi jeszcze raz , wyjąć mapy i przepowiedzieć plan wszystkim rycerzom, żeby nie było nieporozumień po zejściu na ląd. Edzar nadal nosił swój zielony, haftowany złotem tabard, ale zmienił pomarańczową szatę na purpurową, a kapelusz z liści na inny, o jeszcze szerszym skrzydle, upleciony z długich igieł sosnowych i okolony wielkimi kwiatami wiśni. — Tak jak widzicie, panowie — zaczął — do jeziora Wum wpadają trzy duże rzeki, łącznie z Wielkim Mutarem, który płynie przez Las Tassaleyo i jest jedyną drogą wodną w tej dzikiej puszczy. Jeśli potężny Orogastus właściwie odczytał swoją wizję, księżniczka Anigel kieruje się do tego lasu i, by tam dotrzeć, musi przepłynąć tędy. — Wskazał palcem południowe ramię jeziora Wum, zaznaczone na mapie jako Wodospad Tass. Chudy, małomówny Niebieski Głos prześlizgnął się teraz do przodu. Zazwyczaj trzymał się kajuty kapitana lodzi, gdyż ; obawiał się słońca jak nagi ślimak. Ale
w chwili, gdy zbliżali się do miasta Tass, wyszedł na pokład. — Zacny Kupcze-Mistrzu, lodowe zwierciadło mojego Wszechmogącego Pana nie tylko widzi, ale i słyszy. Daleko-czucie trwa tylko minutę. a mimo te, podczas drugiej wizji mój pan wyraźnie usłyszał uwagę służebnej księżniczki Anigel o czekającej je podróży do Lasu Tassaleyo. Książę spojrzał gniewnie na mapę. — Jeśli nie złapiemy jej przy wodospadzie, będziemy zmuszeni ją ścigać po Wielkim Mutarze. a do pory deszczowej jest mniej niż dwa tygodnie... I, na linię Zota, czym tam dopłyniemy? —
Moglibyśmy spuścić nasze łódki za pomocą dźwigu służącego do
przenoszenia pni — powiedział Edzar. — Jednak Wywilowie mają własne, znacznie .szybsze łodzie przycumowane poniżej wodospadu. Zazwyczaj ludzie nimi nie pływają. To znaczy ludzie z Ruwendy. Jeśli jednak będziemy musieli , ścigać księżniczkę po Wielkim Mutarze, możemy... hm... spróbować przekonać Wywilów, by nas przewieźli. — Jak mogliby odmówić pomocy takim wspaniałym chłopcom jak my — zachichotał złośliwie pan Rinutar. Ostrzył miecz, którym teraz zakreślił łuk w powietrzu, i zbliżył ostrze do kartoflowatego nosa kupca. Edzar zabełkotał coś, a rycerze wybuchnęli śmiechem. — Mam prawo zademonstrować pewne czary leśnym Odmieńcom, gdyby nie chcieli nam pomóc — wtrącił Niebieski Głos. — z moim rodzajem perswazji i argumentami pana Rinutara nie powinniśmy mieć większych trudności w otrzymaniu dodatkowych środków transportu, gdyby zaistniała taka potrzeba... Oczywiście, jeśli powiedzie się plan Mistrza Edzara, pojmiemy księżniczkę Anigel tu, przy wodospadzie. Pan Owanon, młody mężczyzna o wesołej, inteligentnej twarzy, który był bliskim przyjacielem księcia Antara, a jednocześnie jego zastępcą, podniósł ostrzegawczo palec. — Posłuchajcie! Czy to wodospad słyszę? —
Rzeczywiście, panie — odrzekł kupiec. — Nie można przebyć łodzią
Wodospadu Tass. Ma ponad sześćdziesiąt elli wysokości i zrzuca wielkie ilości wody nawet w porze suchej. Poniżej kaskady Wielki Mutar rozlewa się szeroko i płynie powoli do morza. Flisacy Wywilów bez trudu spławiają drewno pod prąd, do wodospadu. Dziwny to widok patrzeć na niesamowite, nieczłowiecze istoty siedzące długim szeregiem na gigantycznym pływającym pniu, popychające go żerdzią w górę
rzeki i śpiewające barbarzyńskie pieśni. , — i planujące bez wątpienia przemyślne sposoby wydęcia wątroby pierwszemu nieszczęsnemu człowiekowi, który się nawinie pod rękę — wycedził pan Karon. Większość rycerzy roześmiała się ponuro. —
Nie, nie, panowie! — zaprotestował Edzar. — Pomimo przerażającego
wyglądu, Wywilowie są względnie cywilizowani. Myślicie o ich kuzynach Glismakach, który żyją dalej na południu. To oni mają kanibalskie ciągoty... — Na Kamienie Zota — wykrzyknął ktoś. — Czy musimy walczyć z ludożercami?! — Możesz pilnować naszych opończy, Stolafacie, jeśli taka perspektywa mrozi ci krew w żyłach — zadrwił Rinutar. — Dość tego! — wtrącił książę Antar. — Mistrzu Edzarze, przedstaw nam jeszcze raz twój niezawodny plan. — i dodał zwracając się do swoich ludzi: — Uważajcie i przestańcie się kłócić! Edzar machnął mapą i znów ją rozłożył, skinieniem nakazując wszystkim się zbliżyć. — Spójrzcie tutaj. Położone na wyspie miasto Tass znajduje się w pobliżu wschodniego
brzegu jeziora. Wschodni
kanał
jest całkowicie
zablokowany
pływającymi zagrodami na pnie. Na zachodzie jest ich mniej, gdyż są tam skały zwane Kłami Munjuno, przez które przepływają szybkie prądy, zanim runą w dół kaskady. Zachodni brzeg jeziora to same skały, niemożliwe do przebycia, wschodni zaś porasta gęsta dżungla. Przebiega przez nią tylko zsuwalnia, prowadząca od wielkiego ; dźwigu na skraju przepasa do zatoczki naprzeciwko miasta Tass, gdzie pnie rzucane są na wodę. Musimy urządzić zasadzkę przy tej wschodniej drodze. Edzar wskazał najpierw na mapę, a potem na wschodni f brzeg, który znajdował się naprzeciw przystani, za wielkim labiryntem pływających pni. Książę i jego ludzie ujrzeli puste furgony ustawione przy zsuwalni, o kołach większych od dorosłego mężczyzny. Nie dostrzegli jednak wokół nich ani ludzi, ani zwierząt pociągowych; całe wybrzeże sprawiało wrażenie opustoszałego. — Wojna prawie sparaliżowała handel w Tass — wyjaśnił : Edzar. — Ruwendiańscy robotnicy, którzy zwykle pracują w tartakach poniżej wodospadu, obsługujący też wielki dźwig i zsuwalnię, jeszcze nie wrócili do pracy. Panu Zontilowi, i jednemu
z najbardziej
zaufanych
pomocników
generała
Hamila,
polecono
obsadzenie garnizonem tego miejsca. Oczekuje i się, że pod koniec Zimowych Deszczów będzie panował sad sytuacją. Wszystkie kłody, które teraz tu widzicie,
zostaną do zimy wysłane na północny brzeg jeziora. Na wiosnę, w porze suchej, przerób drewna powinien wrócić do normy. — Przestań nas nudzić swoimi kupieckimi błahostkami, handlarzu! — Pan Rinutar niecierpliwie klepnął mapę. — Czy możesz zagwarantować, że ta zbiegła dziewka nie dotrze do Lasu Tassaleyo inną drogą niż ta zsuwalnia? Urażony w swej godności Edzar wyprostował się na całą wysokość. — Gwarantuję. Wzdłuż tego skraju ruwendiańskiego płaskowyżu ciągnie się długa, niedostępna skarpa. Bardzo dawno temu Odmieńcy wycięli wąską ścieżkę w skałach na wschód od wodospadu. Spadająca woda wprawia w ruch wielki dźwig i tartak, zbudowane przez pierwszych człowieczych mieszkańców Ruwendy na fundamentach pozostawionych przez Zaginiony Lud. Niema innej możliwości przejścia z jeziora Wum do Wielkiego Mutant, tylko owa ścieżka bądź dźwig. Księżniczka musi posłużyć się zsuwalnią, jeśli chce dotrzeć na którąś z nich. Trzy płaskodenne łodzie ze ścigającymi na pokładach przywiązywano teraz do głównego nabrzeża portu Tass, który również sprawiał wrażenie opustoszałego, co od razu rzucało się w oczy. Dobrze uzbrojeni labornoccy żołnierze stali na straży wzdłuż całego nabrzeża, kiedy ponurzy Ruwendianie wiązali cumy i kładli pomosty. Jakiś labornocki szlachcic w ozdobnej zbroi w asyście kilku oficerów, czekał niecierpliwie na zakończenie tych czynności, by powitać księcia. Antar jednak, pochylony nad mapą, wydawał rozkazy. —
W ten właśnie sposób się rozwiniemy: podziemny się na trzy kompanie.
Owanon będzie dowodził pierwszą przy platformie zsuwami, Dodabilik drugą w połowie drogi, tam, gdzie zaczyna się wykuta w skałach ścieżka, a Rinutar trzecią — przy szczycie dźwigu. — Ty nie zamierzasz dowodzić żadną z kompanii, mój książę? — w głosie pana Rinutara zabrzmiała figlarna nuta. — Nie — odrzekł zimno Antar. — Niebieski Głos i ją będziemy koordynować całą akcję z dogodnego do obserwacji miejsca. Umie on dalekowidzieć na krótki dystans. Penapat również pozostanie z nami, gdyż jego ukąszona przez wodnego robaka noga
jeszcze
się
nie
zagoiła;
będzie
kierował
sygnalistami
i posłańcami
przekazującymi moje rozkazy. Musimy mieć całkowitą pewność — wzrok księcia spotkał się ze spojrzeniem Niebieskiego Głosu — że księżniczka Anigel nie prześliźnie się nam więcej między palcami. Było to tuż po południu trzeciego dnia pobytu na jeziorze Wum. Wodospad Tass
huczał jak daleki pogłos gromu, jego skraj ginął w iskrzące} się mgle. Anigel i Immu bardzo ostrożnie zbliżyły się do wyspy, na której leżało miasto Tass. Ukryły łódkę pod płaczącym drzewem wyrastającym ze szczeliny w ścianie wielkiej przepaści ciągnącej się wzdłuż zachodniego brzegu jeziora. Ogromne skały wynurzały się z wody wokół ich kryjówki. Miedzy nimi a wyspą, oddaloną o mniej niż dwieście elli, pięć ostrych Kłów Munjuno oznaczało ostatnie dostępne miejsce ponad wodospadem. Mała łódka mogła pokonać prąd na północ od Kłów i dotrzeć bezpiecznie do zagród z pływającymi pniami i przeciwległego brzegu, ale płynąć na południe od tej grupy skał znaczyło zostać porwanym przez rozszalałe wody i zrzuconym w dół. —
Musimy zaczekać do nocy, a potem przepłynąć ponad Kłami Munjano —
oświadczyła Immu rozkładając w cieniu drzewa skromny obiad. — Tam, na brzegu, przez mniej niż pół mili biegnie droga. Pójdziemy nią do stromej ścieżki, która prowadzi w dół do ruwendiańskiego tartaku u stóp wodospadu, i ukradniemy tam inną łódkę. — Ale rimoriki! — zawołała Anigel. — Ale, ale, ale! Puścimy wolno te dobre stworzenia, by mogły wrócić do swych ojczystych wód. Czy myślałaś, że będziesz mogła je zatrzymać na zawsze? — Wcale nie myślałam. — Anigel zwiesiła głowę. — Nie przejmuj się. T— Immu poklepała ją po ramieniu. — Wielki Mutar poza głównym nurtem jest bardzo płytki. Możemy zrobić tratwę z psi i popychać ją drągami, jeśli tak będzie trzeba, a wtedy zniknie jedna z rzeczy, które cię przerażają. Labornokowie nigdy nie będą nas szukać w Lesie Tassaleyo. Przy odrobinie szczęścia
Wywilowie
uszanują
twój
amulet,
tak
jak
Uisgu,
i pomogą
ci
w poszukiwaniach. Anigel, żując suszone korzenie, podniosła wzrok i powiedziała z powątpiewaniem: — Naprawdę tak sądzisz? Słyszałam, że są bardzo wrogo nastawieni do ludzi, a ich wygląd; budzi przerażenie. — Na pewno nie zaprosiłabyś ich na wielki bal w Cytadeli — przyznała Immu. — Niektórzy z Nyssomu twierdzą że dawno temu członkowie naszej rasy zostali porwani przez Skriteków i zmuszeni do poślubienia ich. z tego przemieszania powstali zarówno Wywilowie, jak i Glismakowie, ich bardziej prymitywni sąsiedzi. — Jak oni wyglądają? — spytała Anigel oblizując pakę. —
Nigdy żadnego nie widziałam, ale mają łączyć rysy Skriteków z rysami
Nyssomu lub Uisgu. — Brrr! — wzdrygnęła się księżniczka. — Bez względu na to, jak wyglądają, są także poddanymi Białej Damy czczącymi Czarne Trillium — skarciła ją piastunka — i dlatego możemy mieć nadzieję, że dobrze nas postrzegają. — a ci Glismakowie... Czy są nieprzyjaźni wobec wszystkich - Immu westchnęła. —
Tak jak Skritekowie, te zakały Błotnego Labiryntu, Glismakowie żywią
nienawiść do wszystkich żywych oprócz siebie samych. Możemy się modlić, żeby twój talizman…. — Spójrz! — zawołała Anigel wskazując na drugą stronę jeziora. — Och, spójrz! Zza wyspy wynurza się cała flotylla płaskodennych łodzi... i na pierwszej powiewa sztandar Labornoku! Immu ocieniła ręką oczy, wpatrując się w rozmigotaj powietrze. Było bardzo gorąco i nie wiał najsłabszy nawet wietrzyk. — Jesteś tego pewna? —
O, tak. Miton wyostrza wszystkie zmysły. — Anigel cofnęła się i zbladła
z przerażenia.— To grupa poszukiwawcza wysłana po mnie. Kieruje się na wschodni brzeg. — Na Czarny Kwiat! — warknęła Immu. — Odcięli nam odwrót. Gdybyśmy tylko przybyły trochę wcześniej! — Nie mogą mnie pojmać! Czy nie ma innej drogi w dół? Immu spochmurniała, namyślając się. — w dał, w dół, w dół. Znam tylko tę jedną drogę. — Potem jednak wyraz jej twarzy zmienił się. Małą, pazurzastą ręką chwyciła Anigel za ramię, wskazując drugą ponad burtą dłubanki. — Ale one mogą znać.' — Rimoriki? — szepnęła księżniczka. — Zapytaj je! — warknęła piastunka. Anigel wychyliła się za burtę. Na czas przeprawy przez jezioro bardzo wydłużyła wodze, a woda w tym miejscu była głęboka. Nie widziała więc szukających ochłody rimorików. — Moi przyjaciele. Muszę was zapytać o coś bardzo ważnego — pomyślała do nich. Najpierw pojawił się jeden ciemny kształt, a potem drugi. Dwie gładkie, zielonkawe głowy wynurzyły się z wody prawie jej nie mącąc. Szczerzyły kły w sposób, który
Anigel uznałaby niegdyś za groźny, ale teraz wiedziała, że jest odpowiednikiem uśmiechu. — Pytaj, człowiecza przyjaciółko. — Czy wiecie, gdzie teraz jesteśmy? — Oczywiście. Na skraju Wielkiej Białej Spadającej Wody. Czy masz jakieś inne pytania? — Tak. Czy jest jakaś droga w dół? Do rzeki Wielki Mutar? — Tak. jest droga z Wielkiej Płaskiej Wody do Wody Płynącej do Morza. — Immu! — zawołała księżniczka. — One mówią, że jest jakaś droga! —
Zapytaj je, czy mogą nas tam zabrać — powiedziała Immu ochryple,
z wysiłkiem. — Czy możecie zabrać nas tam w łodzi? — pytała w myśli księżniczka. — Jeśli tego pragniesz. — Na innych łodziach, wokół wyspy są źli ludzie. Czy możecie zabrać nas tak, żeby nie zdołali nas złapać? — O, tak. Czy chcesz udać się tam teraz? Jeśli tak, najpierw musimy podzielić się mitonem — wyjaśniły bezgłośnie rimoriki. -— One mówią, że tak! — krzyknęła Anigel, promieniejąc radością. — Chcą wiedzieć, czy wolimy udać się tam teraz! Och, to cudowne. Co powinnam im odpowiedzieć, Immu? Kobieta
Nyssomu
zamrugała
oczami.
Utkwiła
spojrzenie
w człowieczej
dziewczynie, którą kochała. Zobaczyła jej delikatną niegdyś skórę, ogorzałą teraz i pokąsaną przez owady, włosy porównywane kiedyś do złota obecnie nastroszone niczym słoma, jeszcze nie tak dawno wiecznie pełne łez, przerażone oczy, które błyszczały z podniecenia. — Moje słodkie dziecko, oczywiście, że musisz im powiedzieć, by nas zabrały — powiedziawszy to, spokojnie zajęła się pakowaniem żywności, a potem przywiązała obie sakwy do ławki wioślarza. Anigel zaś odczepiła od pasa tykwę, wypiła mitonu, i dała trochę rimorikom. -— Jesteśmy gotowi. Zajmij swoje miejsce, Immu. Sama wróciła do ławki na dziobie łódki, podniosła wodze, okręcając je wokół twardych teraz dłoni, by się nie ześlizgnęły. — Ruszajmy, przyjaciele! — zawołała w myśli. Dwa potężne wodne rumaki zanurzyły się, machnęły pazurzastymi płetwami
i wyciągnęły smukłą łódkę z kryjówki na otwarte jezioro. Kreśląc na wodzie długi, zakrzywiony ślad, skręciły na południe, kierując się poprzez Kły Munjuno prosto na krawędź wodospadu. Opierając się o kamienną balustradę książę Antar przyglądał się, jak jego rycerze i żołnierze wysiadają z łodzi i rozstawiają się wzdłuż zsuwalni. Sam zaś, z Niebieskim Głosem i kulejącym panem Penapatem, zajął pozycję w najwyższej budowli w mieście Tass, w wysokiej latarni jeziornej, stojącej na zachodniej stronie tej niewielkiej osady. Książę i jego rycerz z powodu gorąca rozebrali się do tunik i sandałów. Stali na najwyższym poziomie latarni, podczas gdy chudy Niebieski Głos, nadal odziany w opończę z nasuniętym na twarz kapturem, siedział na zydlu obok wielkiej wygaszonej lampy, obserwując swym jasnowidzącym okiem rozwiniętą labornocką kolumnę na brzegu. — Nie chciałbym tu mieszkać — powiedział Penapat. — Dlaczego, Peni? — Antar leniwie omiatał spojrzeniem dachy w dole, z których unosiło się tylko kilka smug dymu. Pan Zontil powiedział mu, że większość mieszkańców,
poza
flisakami,
opuszcza
Tass
w porze
deszczowej.
Wojna
z Labornokiem tylko to przyspieszyła. — Za dużo hałasu -* stwierdził wysoki mężczyzna. — Wodospad. Zęby mnie bolą. — Zęby?! — Nie czujesz tego7 Dźwięku tak głębokiego, że prawie się go nie słyszy. Dociera poprzez skały, aż drży latarnia jeziorna; moje ciało też i bolą mnie zęby. Antar zaczął się śmiać. Nagle urwał, gdyż dostrzegł przelotnie w wodzie coś, co zaparło mu dech w piersiach. — Mój Boże! — szepnął. — Peni, czy zechcesz tam spojrzeć? Czy widzisz to, co ja? —
To mała łódka - potwierdził Penapat z pytającym wyrazem twarzy. —Nie
powinna płynąć miedzy tymi skalami. Kupiec Edzar powiedział, że jest tam tak silny prąd, iż na pewno zniesie ją do wodospadu. — Niebieski! — ryknął książę. — Chodź tu szybko! Niebieski Głos podnosił się z widoczną niechęcią, gdy Antar bezceremonialnie powlókł go do balustrady i wskazał na ledwie widoczną dłubankę. — Ta łódka! Kto w niej jest? — zapytał. — Wyrwałeś mnie z transu, książę. To jest bardzo niebezpieczne... — Niebieski
Głos zacisnął wargi. Mocna dłoń Antara wbiła się w ramię sługi czarownika. — Ta łódka, ty wypierdku worrama! Szybko! Oczy jasnowidza nagle stały się czarne i puste. Jego wąskie usta zadrżały. — Panie, ja... Nie widzę, kto w niej płynie! — Anigel! — zawołał książę. — To księżniczka Anigel! Płynąca ze zdumiewającą szybkością łódka znajdowała się już daleko za Kłami Munjuno. Antar dostrzegł dwie małe postacie, jedną na dziobie, wyprostowaną, drugą zaś skuloną w środku. Zerwał się lekki wiatr i przegnał mgłę zasłaniającą skraj katarakty. Widać było teraz wyraźnie prawie równą, niebiesko-czarną linię, obrębioną białą pianą. Poza mą rozciągało się puste niebo i dalekie przesłonięte mgiełką drzewa. Antarowi wydało się przez moment, że mknącą szybko łódkę poprzedzają dwa ciemne kształty, które wygięły się łukiem w pianie okalającej brzeg wodospadu. Później dłubanka zawisła na chwilę dziobem w powietrzu, rufą zaś pozostała w wodzie, zanim przechyliła się i zniknęła mu z oczu.
Rozdział dwudziesty piąty Lammergeier leciał niezmordowanie ponad szczytami i polami lodowymi Gór Ohogan, tak wysoko, ze Haramis z trudem oddychała w rozrzedzonym powietrzu. Kiedy tylko wielki ptak opuścił Movis, zrobiła się senna. z zadowoleniem wtuliła się w grubą futrzaną opończę, skuliła w zagłębieniu pomiędzy skrzydłami lammergeiera i zasnęła. Nie wiedziała, że przelecieli nad górą Rotolo i że zbliżają się powoli do góry Gidris, osłoniętej grubą warstwą chmur. Godzina za godziną lammergeier niestrudzenie bił silnymi skrzydłami, ale jeszcze po zapadnięciu zmroku cel był odległy. Haramis obudziła się w chwili, gdy zaczął zniżać lot w padającym gęsto śniegu. Tak jak nauczyli ją Vispi, najpierw zbudowała sobie w umyśle wyraźny obraz czarnobiałej głowy ptaka, z oczami połyskującymi jak dżety i wielkim dziobem z ostrymi zębami. Później wymówiła w myślach jego imię: — Hiluro! — Słyszę cię, Haramis. Odebrała jego odpowiedź w pewnym zakątku mózgu; Magira cierpliwie ją tego uczyła. Haramis, uznała naukę porozumiewania się bez słów za bardzo dziwne przeżycie. Jej pierwsze próby były całkowicie nieudane. Potem jednak, przez przypadek, zdołała przemówić do Magiry, a po kilku takich nie całkiem już „przypadkowych" sukcesach zrozumiała, jak to się robi, i od tej pory uznała to za bardzo proste. Rozmawiała prawie automatycznie: wystarczyło jakby otworzyć odpowiednią szufladkę w mózgu uprzednio zawoławszy w myśli osobę, z którą pragnęła się skontaktować. Kiedy nabrała w tym biegłości, Magira przedstawiła ją lammergeierowi, który stał się jej wierzchowcem, a jednocześnie towarzyszem w dalszych poszukiwaniach talizmanu. Wezwany przez Magirę wielki ptak poszybował w dół i usiadł na dachu. Jego rozłożone skrzydła były olbrzymie jak dom, a gigantyczne nogi o czarnych szponach mogłyby pochwycić rosłego mężczyznę w zbroi tak łatwo, jak nocny ptak porywa małego drzewnego varta. Jednak pomimo dzikiego wyglądu, lammergeier powitał Magirę serdecznie. — Zdradzę ci teraz jedną z wielkich tajemnic mojego ludu — powiedziała Magura pieszcząc pochyloną głowę ptaka. — Wiesz, że zostaliśmy stworzeni do życia w klimacie krainy okolonej zewsząd śniegiem i lodem, podobnie jak lammergeiery.
Kiedy Zaginieni przekształcili ohydny Podstawowy Ród w Pierwszy Lud, z ptaków gorszego rodzaju stworzyli też voory, które wy, ludzie, nazywacie lammergeierami. Pierwszy Lud i voory razem więc pojawili się na świecie, gdyż Zaginieni wiedzieli, że my, Vispi, będziemy potrzebowali pomocników, by podróżować po skutych lodem górach. Zbudowaliśmy niewiele miast i są one bardzo od siebie oddalone, ale przy pomocy naszych skrzydlatych przyjaciół pokonujemy bezpiecznie te odległości. Ty też taki poszybujesz, kończąc swoją podróż... Lammergeier wylądował pewnie w dmącej zamieci i uderzył wielkim dziobem pokrytą zmarzniętym śniegiem ścianę skalną. Lód pękł, odsłaniając ciemny otwór. —
Czy to miejsce, w którym ukryty jest mój Trójskrzydły Krąg? — zapytała
Haramis. — Nie. To schronienie na tę noc. Oboje musimy coś zjeść i odpocząć. Będziesz tu bezpieczna, gdy ja będę polował. Niebawem wrócę. — Hiluro znów poszybował w niebo. Haramis wyjęła amulet Czarnego Trillium. Jak latarnia oświetlał jej drogę, kiedy przesypując bryły lodu weszła do pieczary. Jaskinia była ciemna, sucha, mimo że wiatr zdążył nawiać do niej śniegu. Leżące bloki ciemnego kamienia, przenikniętego grubymi żyłami białego kwarcu, upstrzone lśniącymi piętnami jakiegoś minerału, odbijały ciepły blask amuletu. Księżniczka zdała sobie sprawę, że stoi przed żyłami złota. Pozostawiła sakwę i jakiś czas wędrowała po jaskini świecąc sobie amuletem, znajdując wszędzie gniazda złota i nawet- leżące tu i ówdzie wielkie samorodki. Ale największego odkrycia dokonała w głębi pieczary. Złoty blask amuletu padł na coś bardzo ciemnego i błyszczącego, a kiedy podeszła bliżej, zobaczyła we wnęce ścianę z doskonale gładkiego czarnego lodu. Dostrzegła samą siebie trzymającą amulet. Lodowe zwierciadło... Czyż nie mówiono, że czarownik Orogastus posługuje się czymś takim do jasnowidzenia? Zapytała o to swe odbicie w ciemnym lodzie, wysoką piękną kobietę, której bladą twarz okalał kaptur z białego futra. Wymykały się spod niego czarne włosy. w zwierciadle odbijał się też blask rozjarzonego amuletu, przyciągający wzrok, gdy chciała odwrócić głowę. Wpatrywała się w złocistą poświatę. Jej odbicie zafalowało i nagle pojawił się
obraz odzianego w dziwaczne szaty mężczyzny, w czapce jak wielka srebrna gwiazda. Uśmiechnął się do niej i wyciągnął rękę — chciał podzielić się z nią swymi tajemnicami, wiedzą i magią... — Haramis! — Orogastus! — szepnęła w osłupieniu. Zdawał się sięgać ku niej poprzez zwierciadło z czarnego lodu... — Haramis! — Nieczłowieczy myślowy zew był znany, ponaglał. — Hiluro? — Haramis, wróć. Teraz! Znowu ujrzała w lodowej ścianie swoją twarz! Strach zmroził jej krew w żyłach. Odwróciła się i pośpieszyła uspokoić Hiluro, którego wołanie bez słów nadal dźwięczało w jej umyśle, przeganiając wszystkie inne myśli. Jagun nie próbował rozpalić ogniska. Stał ze zwieszonymi , jakby dotarł do końca drogi i znalazł się przed ścianą, na którą nie można się wspiąć. Kadiya obserwowała go z niepokojem. Nigdy dotąd go takim nie widziała. Miała właśnie go zapytać, o co chodzi, kiedy odwrócił się nagle i wdrapał na krawędź tego podobnego do misy zagłębienia. Ruszył powoli szerokim brzegiem kotliny, ale najwyraźniej nie patrzył, dokąd idzie. Wysoko zadartą głową kręcił na wszystkie strony. Jego napięte mięśnie zdradzały, że pragnie usłyszeć, zobaczyć i dowiedzieć się, gdzie się znaleźli. Okrążywszy zagłębienie wrócił do Kadiyi, która zapytała: — Jagunie, co to takiego? Przez chwilę sądziła, że nie usłyszy odpowiedzi. Po chwili jednak Jagun podniósł głowę i spojrzał jej w oczy. — Jasnowidząca Fani, jest wiele rzeczy ukrytych przed nami wszystkimi. Nie znam tej okolicy, ty też nie. Myślę jednak, że dotarliśmy do miejsca bardzo nam obcego i osobliwego. — Czy powinniśmy się czegoś obawiać? — zapytała. — Nie wiem — odparł. Usiadł, przyciągnął do siebie sakwę, pogrzebał w niej i wyjął resztkę jedzenia — kilka sucharów i dwie kruche wędzone rybki. Kadiyę zdziwiło, że nie rozpalają ogniska, ale przezornie zmilczała. Noc w tej zalanej wodą okolicy będzie zapewne zimna, teraz jednakże nie czuła chłodu. Wydawało się jakby kotlinka pochłonęła i zatrzymała w sobie nieco słonecznego ciepła. Ogarnęło ją straszliwe zmęczenie. i choć pamiętała o skriteckich larwach
i zatrutych bulwach, o zachowaniu czujności, Kadiyi zabrakło wprost sił, by choćby przypomnieć o wartach. Poczucie bezpieczeństwa, które otuliło ją jak ciepła szata, gdy wspięła się na skraj kotliny, obiecywało sen bez strachu i łęku. Dopiero zasnęła i śni czy właśnie się obudziła? Nie mogłaby przysiąc. Leżała spokojnie, kiedy zrobiło się jeszcze ciemniej i smugi mgły przepływały ponad mmi z jednej krawędzi zagłębienia na drugą. Wsadziła w ziemię korzeń tuż przy swojej głowie. Na jego czarnym końcu nie palił się zielony płomyk. Nie było jednak całkowicie ciemno, kątem oka dostrzegła bowiem jakieś migotanie. Jeśli jednak szybko spojrzała w tamtą stronę, blask gasł (a może znikał z poła widzenia). Działo się tak przez jakiś czas. Potem te dziwne lśnienia ustabilizowały się, zakorzeniły. Były to wąskie kolumny, wysokie przynajmniej tak jak Jagun. w ich wnętrzach wirowały jasne barwy, tak blade, że Kadyia z trudem odróżniała jedną od drugiej. Początkowo kolumny stały nieruchomo, w nie dającym się określić szyku; potem zafalowały i uniosły się w powietrze. Kadiya nic nie rozumiała, czuła jednak, że pląsają w skomplikowanym tańcu, którego sercem jest ona i Jagun. Nie czuła wszakże strachu. Na koniec dziwaczne kolumny przeistoczyły się w wirującą tarczę mgły, która powoli obracała się przed oczami Kadiyi na przeciwległym krańcu kotliny. Mgła rozjarzyła się i w jej wnętrzu księżniczka dostrzegła zachwycającej urody miasto — to samo miasto, o którym śniła przed dotarciem do Noth! Wydawało się jej teraz, że już kiedyś je znała, że znalazła w nim szczęście i zadowolenie. Nie pragnęła niczego bardziej na świecie, niż odnaleźć je jak najprędzej; Skądś dobiegł ją śpiew, melodia całkiem inna niż ruwendiański bard potrafił wydobyć ze swojej harfy, i obudził w Kadiyi następną falę tęsknoty, t wizja zniknęła. Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. Usiadła, sięgając po amulet. Uczucie, że coś łub ktoś ją pilnuje i pociesza, zniknęło. Zamiast tego ujrzała w myśli wyrazisty i żywy obraz skażonej przez zło krainy, przez którą tutaj dotarli... i zdała sobie sprawę, że jest już wczesny ranek. Poderwała się, zaalarmowana jakimś ruchem. To Jagun stał gotowy do drogi i przywoływał ją skinieniem ręki. Dziwny smutek i martwota rozlewały się na jego twarzy, Kadiya wstała, podniosła korzeń Czarnego Trillium, zarzuciła sakwę na plecy, by ruszyć dalej. Oboje spojrzeli w dół ze szczytu wielkiego kopca, w którym znajdowała się kotlina. Wokół kłębiła się gęsta mgła. Nie dostrzegli wschodzącego słońca, które mogłoby ją rozproszyć. Korzeń-przewodnik ożył w ręku dziewczyny,
wysmyknął się z jej palców i począł się Ślizgać po przeciwległym zboczu. — Idziemy. — Głos Jaguna był równie obojętny jak wyraz jego twarzy. Myśliwy nie napomknął sic o śniadaniu, wskazał tylko przed siebie na wysokie cierniste paprocie : i trujące bulwy, które się między nimi zakorzeniły. Powlekli się dalej, zwalniając kroku, kiedy kluczyli omijając niebezpieczne kule. Po jakimś czasie dotarli do polanki pokrytej kobiercami puszystej żółtej piany. Rzędy dziwacznych słupów, wyglądających prawie jak miniaturowe gliniane wieże, prowadziły do oczyszczonego jakby, wyrównanego pola rozciągającego się daleko przed nimi. Jagun ostrzegł jednak Kadiyę, że przed sobą mają grząskie błoto. Jeden nieostrożny krok, a zostaną wchłonięci na wieki. Odmieniec sięgnął do swej myśliwskiej Sakwy i wyjął stamtąd zawiniątko. Były to cztery owalne przedmioty, które same się otworzyły, pogrubiały w wilgotnym powietrzu i stały się liśćmi w kształcie łodzi o wgiętych do środka brzegach. Myśliwi nazywali je rakietami bagiennymi. Kadiya już się nimi kiedyś posługiwała, choć ostrożnie i tylko w obecności Jaguna. Usiadłszy na okrągławym pagórku, przywiązała rakiety do kostek. Zanim ruszyła za Odmieńcem, tupnęła sprawdzając, czy wiązania dobrze się trzymają. Korzeń-przewodnik już wślizgnął się przed Jaguna na zdradziecki grunt. Kadiya idąc po śladach Odmieńca czuła, jak ugina się pod nią powierzchnia moczarów. Szli teraz szybko. z obu stron otaczały ich niezgrabne kolumny wyższe zarówno do niej samej, jak i od Jaguna. Kłębiąca się wokół nich mgła była teraz tak gęsta, że dziewczyna bardzo niewyraźnie widziała brzeg Ciernistego Piekła, z którego wyruszyli. Czasami nawet owe przysadziste filary znikały jej z oczu. Kiedy tak szli, zdała sobie sprawę, że grunt stopniowo staje się coraz twardszy. Nagle zawisł tuż przed nimi gęstszy niż dotąd tuman, jakby mgła się o coś zaczepiła, następnie zaś uwolniła i odpłynęła dalej, odsłaniając ostatnią kolumnę. To nie była kolumna! Grudy stwardniałego mułu odpadły od jakiegoś posągu. Nie przedstawiał ani nieznanego potwora ani Odmieńca. Miał człowiecze proporcje, jak u ziomków Kadiyi. Nieznajomy mężczyzna, prócz ozdobnej koronyhełmu i trzech szarf, a może pasów, nie nosił żadnego odzienia. Dwa przerzucone przez ramiona paski krzyżowały się na piersi, kończąc się szerokim pasem zaciśniętym w talii. Jego ciało miało barwę kości słoniowej i połyskiwało jak wypolerowane. Szarfy i pas pokrywały migotliwe płatki lub łuski — zielone, złote,
niebieskie, od bardzo jasnych do najciemniejszych odcieni. Uwagę dziewczyny przede wszystkim przyciągnęło to, co posąg trzymał w wyciągniętych rękach. w niedalekiej przeszłości spotkała się ze zdziczeniem i okrucieństwem. Odcięta głowa w rękach postać wzbudziła jednakże uczucia odmienne niż sam posąg — Kadiya na jej widok poczuła mdłości. Nie była to bowiem głowa Skriteka lub Odmieńca. Gdyby nie bezwłosa, nadmiernie wysklepiona czaszka, mogłaby to być głowa mężczyzny z jej rasy! Odsunęła się nieco, by lepiej przyjrzeć się twarzy posągu, spodziewając się zobaczyć wyraz bestialstwa widziany na obliczach Labornoków, kiedy tak okrutnie obchodzili się z mieszkańcami Cytadeli. Jednak ocienione ozdobnym hełmem oblicze było spokojne, malowała się na nim siła i pewność siebie. Posąg mógł być groźnym ostrzeżeniem łub pomnikiem zwycięstwa, lecz im dłużej Kadiya wpatrywała się w jego oczy, tym bardziej nabierała przekonania, że oto ma przed sobą uosobienie jakiejś odwiecznej po wsze czasy sprawiedliwości. Oczu nie wyrzeźbiono w kamieniu. w oczodołach umieszczono ciemne kamienie, w których głębi, tak jak w sercu Czarnego Trillium, krył się złoty blask. — To Sindona! — Jagun odskoczył od posągu. — To jest Zakazana Droga! — Na jego twarzy malowało się zdumienie przemieszane z lękiem. — Kto? — Kadiya nie odrywała oczu od figury. Myśliwy nie odpowiedział. Schylił się i podniósł z ziemi odłamek skamieniałego mułu, który najwidoczniej został odłupany od rzeźby. — To stało się niedawno. Ale... nie zrobili tego Skritekowie. Oni nie dotknęliby tego pazurem! Więc kto? — Proszę, powiedz mi wreszcie, czyj to wizerunek? — Kadiya podniosła głos. — To Strażnik Zaginionego Ludu, to oni rozkazywali ziemi i wodzie... — Urwał i chwycił dziewczynę za ramię. — Spójrz! Na najbliższym odłamku zeschłej skorupy leżał korzeń Trillium. Jego czarny czubek płonął, wskazując nie w stronę, w którą wędrowali, ale tam, gdzie spoglądał posąg. Jagun bez namysłu zanurzył drzewce włóczni w żółte błoto. Zagłębiło się tylko na palec, a dalej napotkało twardą powierzchnię. a przecież ta część moczarów na pozór nie różniła się od reszty! Myśliwy ruszył do przodu, uderzając przed sobą końcem włóczni. Korzeń chwiał się na boki, jakby chciał ruszyć tą samą drogą co Jagun, lecz nie mógł pozostawić Kadiyi. Czary — to wszystko były po prostu czary! Ogarnęło jąj zniecierpliwienie. Ale z drugiej strony ten przewodnik ich dotąd nie
zawiódł. i chociaż wzdragała się w duchu, wielkimi krokami ruszyła za Odmieńcem. Rakiety zanurzyły się nieco pod jej ciężarem, a korzeń Trillium pomknął jak spuszczony ze smyczy pies. Wreszcie to tu, to tam z żółtego błota począł się; wynurzać starożytny bruk. Kiedy mgła się wreszcie rozproszyła, dotarli do miejsca porośniętego normalną, szorstką trawą, taką samą jak ta na polderach na północnym wschodni Ruwendy. Rosły tam też jakieś kolczaste rośliny i Kadiya podrapała się podejmując z ósmi niezwykłego przewodnika. Bolały ją plecy i nogi, gdyż podświadomie napinała mięśnie przez całą wędrówkę przez żółte błoto. Cała zesztywniała potknęła się ze dwa razy i osunęła na kolana. Jagun zaraz znalazł się u jej boku z manierką w dłoni. Kadiya z wdzięcznością wypiła spory łyk i przysiadła miedzy kępami trawy! i w tej pozycji natychmiast zasnęła. Obudził ją rażący oczy blask słońca. Oszołomiona, zobaczyła nad sobą niebo. w swoim śnie była w swojej komnacie w wieży Cytadeli i miała nad sobą rzeźbiony sufit. Usiadła potrząsnęła głową i aż jęknęła z bólu — wszystkie członki miała zesztywniale. Wokół pokrytej murawą przestrzeni, na której leżała, rosły drzewa. Ich gładkie pnie były zielono-brązowe, a niebieskawe, z zielonkawą obwódką liście szeleściły na wietrze. Była sama, lecz tuż obok Jagun pozostawił sakwę. Blabat siedział na wygiętej gałęzi jeżyny i dziobał jaskrawoczerwoną jagodę, Nawet nie machnął skrzydłami gdy Kadiya wstała i przeciągnęła się. Korzeń Trillium tkwił w ziemi obok miejsca, gdzie spoczywała jej głowa, i drżał. — Na... na.„ na... Dziewczyna rozpoznała ten dźwięk. Nyssomu nigdy nie mówili dużo ani głośno, ale czasami nucili z zadowolenia. Jagun wyłonił się zza wielkiego krzaka jeżyny, niosąc w ręka pnącze, z którego zwisały jakieś owalne szkarłatne owoce, dojrzałe i tak nabrzmiałe sokiem, jakby za chwilę miały pęknąć. — Gdzie jesteśmy? Jagun ostrożnie obdzierał ze skórki długą trzcinę cukrową. Wzruszył ramionami; Księżniczka przywykła do myśli, że towarzysz wie wszystko o Błotnym Labiryncie, popatrzyła więc na niego z niedowierzaniem. Jagun odgryzł kawałek trzciny, wyssał słodki sok, a potem wypluł przeżuty rdzeń. — Jasnowidząca Pani, znaleźliśmy się poza znanymi mi: szlakami. Wiemy tylko, że pod tym kryje się kamień. — Stuknął w trawę końcem trzciny. — i że to — ruchem głowy wskazał na korzeń — nas tutaj przyprowadziło.
— Jeszcze więcej ruin — powiedziała z przekąsem Kadiya. Jagun odłożył na bok trzcinę i ostrożnie podważył kawałek murawy. Kadiya zobaczyła pod spodem ciemny kamień. — To droga — powiedział Jagun. — To właśnie to. - Wskazał gestem na wyrwę w linii drzew. — Droga zbudowana przez Sindonów? Myśliwy odwrócił oczy i spojrzał na ogołocony od trawy bruk, jakby popełnił błąd. Przemówił z wahaniem, robiąc przerwy między zdaniami. Wydawało się, że udziela informacji niechętnie, pod przymusem. —
Zaginieni... a wśród nich ich Strażnicy, Sindonowie... rządzili niegdyś tymi
wodami i wyspami. To oni nas stworzyli, jesteśmy dziełem ich rąk i umysłów. Ciemne Moce powstały i śmierć pustoszyła cały kraj. Lecz nim Zaginieni odeszli przywołali nas i powiedzieli, że jesteśmy wolni. Zażądali jednak, byśmy złożyli pewne przysięgi... — Spojrzał na nóż który obracał w rękach. — Posągi Sindonów zostały, by strzec tego; co pozostawili Zaginieni. Były bowiem pewne rzeczy-i pewna wiedza, której nie mogli ani zabrać ze sobą ani zniszczyć. Ta droga — machnął ręką w stronę rzędu strażników ukrytych pod warstwą gliny — prowadzi do jednego z takich strzeżonych miejsc. — Ułożył darń na dawnym miejscu i mówił dalej: — Królewska córko, Zaprzysiężeni Towarzysze twojego ojca służyli mu aż do swojej śmierci. I chociaż
my,
których
nazywacie
Odmieńcami,
komu
innemu
winniśmy
posłuszeństwo, tak samo wiernie dotrzymujemy przysięgi. Ale, Jasnowidząca Pani, ja właśnie ją złamałem. Tam, za tymi drzewami znajduje się Zakazana Droga. Ostatniej nocy posłałem Wielki Zew. Nie otrzymałem jednak odpowiedzi. Nie mogłem się porozumieć z żadnym zwiadowcą Nyssomu. Przeszliśmy bowiem przez zaporę ustanowioną dla mojej rasy. To — wskazał nożem na korzeń trillium — prowadzi, a ty musisz za tym iść. Nie wiem, czy będę mógł ci towarzyszyć. Myślałem, że zawędrujemy do Uisgu, ale zaszliśmy tutaj. i ktoś odsłonił posąg dowódcy Sindonów, Lamarila wielkiego wojownika, któremu nawet Skritekowie nie ośmielili by się przeciwstawić... Nie, nie otrzymałem odpowiedzi n mój zew. Lecz tam — znowu machnął obnażonym ostrzeni, które groźnie błysnęło nawet w słabym blasku słońca —w noc palił się ogień. Między tymi drzewami, na Zakazanej Drodze.. — Ja spałam... — powiedziała z zaskoczeniem Kadiya. — Jasnowidząca Palli — Jagun po raz pierwszy rozchmurzy się nieco, jakby uśmiechnął nawet — spałaś część dnia i całą noc. Jesteśmy tu drugi dzień.
— Powinieneś był mnie obudzić. — Ściągnęła brwi. —
'
Nie. Nie wiem, co się przed nami znajduje. Może zagraża nam jeszcze
większe niebezpieczeństwo niż kiedykolwiek dotąd. Każdy myśliwy wolałby walczyć ze Skritekiem niż wędrować Zakazaną Drogą. Ty zaś musisz być w pełni sił fizycznych i umysłowych, dlatego pozwoliłem ci spać. — a ogień, który widziałeś? — Moi współplemieńcy rozpalają małe ogniska — powiedział posępnie Jagun. — To zaś było wielkie. Musiało je podsycać wiele rąk. — Żołnierze Voltrika? — Jeśli tak, czekają tam, dokąd to — wskazał na magiczny korzeń —chce nas zaprowadzić. — Dalej szli w należeniu, ale Kadiya zdawała sobie sprawę, iż jej towarzysz jest bardzo poruszony. Sama również się denerwowała. Zapragnęła przełamać na dwoje małego przewodnika. Me zdołałaby jednak go zniszczyć. Usidliły ją czary Arcymagini, wyruszyła na poszukiwania tajemniczego Potrójnego Płonącego Oka i nie mogła zawrócić. Jagun nagle krzyknął głośno i sięgnął do sakwy. Wyciągnął złoty naramiennik wysadzany czerwonymi kamieniami. Kadiya widziała tę ozdobę tylko dwukrotnie: pierwszy raz, gdy Odmieniec przybył do Cytadeli i został oficjalnie powitany przez jej ojca, drugi zaś, gdy jego plemię zebrało się, by śpiewać razem. Musiał otrzymać ten święty przedmiot w swojej wiosce. Obracał go teraz w dłoniach i pojękując gładził jego powierzchnię. Później chwycił go mocno — napięte muskuły ramion zdradzały, jak wielki był to wysiłek, a twarz wyrażała przerażenie — i szarpnął. Naramiennik pękł. Jagun odrzucił kawałki. z jego ust wydobył się dziwny, gruchający dźwięk. i to również słyszała, jęczeli tak zawsze po śmierci kogoś z jego klanu, kiedy tratwa z ciałem odpływała da tajemnego miejsca pochówku. — Jagunie? — odważyła się cicho zapytać. Jego twarz stężała. Nigdy nie widziała na niej takiego chłodu, takiej obcości. — Jagun nie żyje — odrzekł monotonnym głosem. — Ja nie mam już imienia. Złamałem przysięgę, jestem wygnańcem, który nie może Mówić i do którego już nikt nigdy nie Przemówi. Musimy przerwać ciszę Zakazanego Miejsca. Pani z Noth ma prawo nas zabić. — Przecież my idziemy za jej przewodnikiem! — wykrzyknęła gniewnie Kadiya. Czy uważał, że to jej wina? w niczym tu nie zawiniła! Amulet rozgrzał się na jej piersi. — Ja idę dalej! — zawołała. Lecz chwilę później potknęła się i z trudem utrzymała
równowagę; Napełniło ją uczucie tak obce i niezrozumiałe, że z lęku chciała zakrzyczeć. Przekonała się, iż istnieje wielki strach i zadrżała na całym ciele. Strach przed czym? — zapytała się w duchu. Chwyciła się najbliższego krzaka, by nie upaść. i stało się jak zawsze: strach obudził w niej wściekłość. Wyrwała sztylet z pochwy i odwróciła się szybko. Jagun leżał na trawie porastającej starożytną drogę. Geniami palcami drapał się po piersi, oddech miał krótki, nieregularny. — Jagunie! — Kadiya uklękła obok niego. Otworzył usta i ślina pociekła z jednego kącika.. —
Wracajmy!.—
wykrztusił
ledwie
dosłyszalnie.
Zamachał,
potrząsnął
gorączkowo rękami, próbując wstać. — Zabierz…. mnie... stąd! Księżniczka schowała sztylet, chwyciła Odmieńca pod ramiona. Wytężając wszystkie siły, odciągnęła go na jakieś pięćdziesiąt elli od miejsca, w którym upadł, z dala od drogi, którą wskazywał jej magiczny przewodnik. Korzeń zatrzymał się wprawdzie, ale chwiał się, jakby wzywając ją, by szła dalej. Paniczny strach gdzieś znikł, w jej umyśle zamknęły się jakieś drzwi. Chwyciła amulet. Jarzył się i wydzielał ciepło, ale nie w taki sposób, jak wtedy, gdy groziło jej jakieś niebezpieczeństwo. Raczej ją zachęcał i wzywał, niż ostrzegał. Zerwał się wiatr, wiał spomiędzy drzew. Jagun kaszlnął i usiadł. — To jakaś zapora... — wycharczał. — Ja nie mogę iść tą Drogą. — Głowa opadła mu na piersi. Twarz miał bez wyrazu. Stanął naprzeciw czegoś, z czym nie mógł walczyć i nie pozostała mu żadna broń. — Jasnowidząca Pani... — w jego głosie brzmiał ból. — To jest mi zakazane... Tylko ty możesz iść dalej. Ale przysięgam, że jeśli istnieje jakaś droga, którą będę mógł przyjść do ciebie, znajdę ją! — Ja... — Teraz to jej wargi zesztywniały. — Jagunie... uważaj na siebie. Podniósł rękę znajomym gestem, by dodać jej otuchy i odwagi. Później odwrócił się i odpełzł. Dopiero po jakimś czasie wstał i pomachał do mej. Przyszło jej na myśl, że będzie musiał odejść spory teren, by odkryć, czy gdzieś jest jakieś przejście przez zaporę, która ich rozdzieliła. Dostrzegła w trawie jakiś ruch. Korzeń Trillium kołysał się z tyłu na przód, jakby się zniecierpliwił i zachęcał ją do działania. Zarzuciła na plecy sakwę Jaguna i niechętnie, powoli, ruszyła za magicznym przewodnikiem w stronę drzew. Wiatr; który teraz wiał jej w twarz, niósł jakiś
przyprawiający o mdłości zapach, smród nie przypominający ani odoru Skriteków, ani bagna. Obejrzała się dwukrotnie w nadziei, że ujrzy Jaguna, daremnie... Dostrzegła jakiś matowy połysk pod jednym z drzew. Podeszła bliżej i podniosła strzale, dobrze wykonaną, z drzewcem i piórami barwy zaschniętej krwi. Tak... już kiedyś widziała taką strzałę... Podczas oblężenia Cytadeli pomagała zbierać wszystkie strzały, które nie trafiły w cel, i nie roztrzaskały się o mury, uzupełniała tak zapasy ruwendiańskich łuczników. Ta strzała nie należała do mieszkańców bagien, ale do najeźdźców! Jak tu się dostała? i dlaczego leżała w takim miejscu, jakby, jak korzeń Trillium, była przewodnikiem? Omal jej nie odrzuciła, ale po chwili zastanowienia ułożyła ją w tym samym miejscu, tylko z grotem zwróconym w przeciwnym kierunku. W jaki sposób Labornokowie zdołali przebyć niewidzialną zaporę, która powstrzymała Jaguna? Jej amulet był kluczem, lecz co mieli żołnierze Hamila prócz splamionych krwią niewinnych ofiar mieczy? Czy to jakieś nowe czary Orogastusa? Zrobiła kilka dużych kroków i stanęła nad śladem buta odciśniętego w wilgotnym skrawku ziemi. a dalej... Kadiya poczuła w ustach gorycz żółci, gdy ujrzała zwłoki Skriteka leżące na boku, jakby ktoś kopniakiem odrzucił je na bok. Nie dostrzegła na ciele żadnej rany, oni śladów krwi. Odwróciła się stanowczym ruchem i ruszyła dalej, licząc pod nosem kroki, wszystkimi zmysłami obserwując otoczenie. Nagle zwęszyła inny, też przykry zapach. Spojrzała na prawo. Do drzewa był przywiązany jakiś Odmieniec. Gęste futro świadczyło, iż pochodził z plemienia Uisgu. Tym razem dane jej było poznać, jak zginął i że nie miał lekkiej śmierci. Dalej, za drzewem z ciałem pierwszego Uisgu, dostrzegła wyrwane z korzeniami krzaki i spory płat murawy. Tam znalazła jeszcze jednego poddanego torturom Odmieńca. Nie mogła się zmusić, by na niego spojrzeć. Podeszła bliżej dopiero wtedy, gdy usłyszała cichy krzyk. Próbował podnieść wykręconą rękę. Ze zmasakrowanej twarzy patrzyło na nią jedno ocalałe oko. i znowu gniew dodał jej sił. — Kto to zrobił? — Zawahała się... Czy da się opatrzyć takie straszne rany. Nie miała nic... Ręka poruszyła się. Wyglądało na to, że rozdarte usta nie mogły już mówić. Uisgu z widocznym wysiłkiem wskazał na jej nóż. Dopiero teraz odgadła, o co prosi. Serce Kadiyi zabiło szybciej. Zawsze fascynowała ją broń i nawet wzięła kilka lekcji szermierki, zdołała wtedy wprawić
Kapitana Zaprzysiężonych Towarzyszy w dobry nastrój. Jagun nauczył ją także znanych Odmieńcom sztuczek z nożem, ale na to, by zabić, nie była przygotowana. Znowu usłyszała cichy okrzyk, zobaczyła ten nieznaczny gest... Kadiya zacisnęła usta i ujęła oburącz rękojeść sztyletu. Coś jeszcze przyszło jej na myśl, słowa, które wypowiedział Jagun, gdy znalazł zabłąkanego froniala tak głęboko pogrążonego w bagnie, że nie można było go wyciągnąć. — Idź bezpiecznie dalej... — Na oślep oburącz ujęła ostrze i z całej siły uderzyła — poczuła, jak przenika w żywe ciało. Potem odważyła się otworzyć oczy i kilkakrotnie przełknęła ślinę. Podniosła się z klęczek i powlokła chwiejnym krokiem, chcąc jak najszybciej oddalić się od tego strasznego miejsca. Kiedy opuściła wzrok, ujrzała magiczny korzeń, który wciąż ślizgał się przed nią. Przypuszczała, że będzie to niebezpieczna wyprawa, ale nie sądziła, że tok bardzo źle jest do niej przygotowana. Przyszli jej na myśl obrońcy Cytadeli, gdy zaatakowały ich nieprzyjacielskie wojska. Między drzewami gęstniała mgła i raz po raz wysuwał się spomiędzy nich długi jej jęzor. Korzeń niewzruszenie parł do przodu. Nagle jego czubek podniósł się, rozjarzył zielenią, a potem skierował w lewo, wskazując na przejście między dwoma największymi drzewami, jakie widziała w życiu. Usłyszała cienia, wysoki gwizd. Instynktownie odskoczyła w bok, gdy coś uderzyło w pień drzewa tuż przed nią. Trysnęła stamtąd spirala gęstego, tłustego dymu. Kadiya padła na brzuch i mimo iż kolce raniły jej ciało, wepchnęła się pod wielki krzak jeżyn. Znów rozległ się taki sam gwizd i usłyszała przytłumioną odpowiedź. Kadiya leżała z twarzą w sakwie Jaguna, która zaczepiła się o krzak. Oszalała ze strachu, szamotała się, próbując się uwolnić. Dym buchnął jej w twarz; zakrztusiła się i zaczęła kaszleć. Lecz ten głęboki kaszel ją uratował. Krzaki rozstąpiły się i runęła w jakąś ciemną jamę. Wyciągniętą ręką dotknęła kamienia, a nie kory czy gałęzi. Kiedy po raz trzeci zabrzmiał za nią zew nieznanego łowcy, poczołgała się do przodu. Pomyślała przelotnie, że być może pcha się prosto w pułapkę, ale to jej nie zatrzymało. w każdej chwili oczekiwała, że dopędzą ją ścigający, chwycą za nogi i wyciągną z jamy, tak jak zręczna dłoń wydobywa sukbri z jego muszli. w jakiś sposób nie uległa panice i pełzła, aż jej wyciągnięte ręce napotkały tylko pustkę i runęła w dół... Woda zamknęła się nad nią, przesłaniając światło dnia. Nie była to jednak ciemna,
mętna toń bagiennych jeziorek, lecz woda kryształowo czysta — jedynie w jej pobliżu wirowało błoto i ziemia, które zgarnęła czołgając się na oślep. Sakwa Jaguna ciągnęła ją w dół, lecz Kadiya nie odrzuciła jej. Kopiąc i rozgarniając wodę wynurzyła się na powierzchnię. Dostrzegła zielony błysk. Więc nie utraciła swego przewodnika! Korzeń trillium płynął przed nią. Zbiornik, w którym się znalazła, otaczał niewysoki mur. Pełzła po niebiesko metalicznej mozaice. w basenie nie rosły żadne wodne rośliny i nic nie brukało jego przejrzystej wody. Uniosła głowę i zobaczyła przed sobą schody. Po obu ich stronach stał rząd posągów. Kadiya wstała. Poraziła ją głęboka cisza panująca w tym miejscu. Kiedy wygramoliła się z basenu, nic nie mąciło powierzchni wody. Podeszła do schodów i przyjrzała im się z bliska. Nigdzie nie dostrzegła choćby jednej łamiącej ich czystość rośliny, tylko rzędy posągów, które Jagun nazwał Sindonami. Oświetlający to miejsce blask migotał oślepiająco na ozdobach posągów. Nie wszyscy Sindonowie, którzy zdawali się spoglądać na nią spokojnie, byli mężczyznami, lecz wszyscy nosili tę samą odzież. Wydawali się żywi, nie zdziwiłaby się, gdyby się poruszyli i przemówili — może, by odmówić jej prawa wstępu, a może ją powitać? Spojrzała na swoje posiniaczone i podrapane ciało, na podarty strój Nyssomu, który nie przetrwał w dobrym stanie jej potyczek z dzikim pustkowiem. o dziwo, czuła się wypoczęta i jakby silniejsza. Chciała ruszyć dalej, żeby obejrzeć to miejsce, o którym nie wspominała żadna legenda ani żaden z podróżników. Na szczycie schodów Kadiya zatrzymała się przed jednym z posągów. Był od niej wyższy — może naturalnej wielkości dla rasy, która go wykuła w kamieniu. Spojrzała na ocienioną hełmem twarz. — Kim jesteś? — Jej słowa zabrzmiały zbyt obcesowo, zbyt szorstko w tym pełnym piękna, cichym miejscu. Czy zresztą mogła oczekiwać odpowiedzi? Oczywiście, że nie. a jednak wydało się jej, że ktoś odsunął tłumiącą wszystkie odgłosy kurtynę. Dobiegł ją dźwięk przypominający dzwonienie kryształowych dzwoneczków. Ptaki zaćwierkały i owionął ją pachnący wiatr, unoszący resztki duszącego smrodu, przed którym uciekła. Spojrzała dalej. Dostrzegła następne jeszcze szersze schody, lecz bez kamiennych strażników. Prowadziły one do tak pięknego ogrodu, jakiego nie mógł sobie wyobrazić nikt, kto się urodził na bagnach otaczających Ruwendy. Rosły tam bujnie dziwaczne, nieznane Kadiyi rośliny. Dojrzałe owoce wisiały obok kwiatów,
z których się rozwinęły. w górze rozpościerało się lazurowe niebo. Ogród sprawiał wrażenie zaczarowanego, tak spowitego w magię, że młoda Ruwendianka nie ośmieliła się do niego wejść. Na ostatnim stopniu drugich schodów leżał magiczny korzeń. Zielona aureola na jego końcu iskrzyła się, jak wyrzeźbiona ze szmaragdu. Kadiya parę razy niedowierzająco przymknęła powieki. Nie była już sama. Na jej spotkanie kroczyła postać najwidoczniej należąca do tej samej rasy, co posągi strażników, tylko zamiast hełmu i pasów nosiła przezroczystą szatę. Czy była to kobieta, czy mężczyzna? Kadiya nie umiałaby powiedzieć. Czuła jednak, ze przed tą postacią skłoniłaby się nawet Arcymagini Binah. Dziewczyna osunęła się na kolana. —
Córo Potrójnego, co twój lud uczynił, że zachwiała się wielka równowaga
świata? Że śmierć i ból dotarły aż tutaj, do ostatniej twierdzy? Kadiya nie chciała wierzyć, że ta istota ją oskarża — wydawało się jej raczej, że chce poznać prawdę. Wstała powoli. — Po pierwsze... — starała się mówić równie swobodnie jak tamta — jestem Kadiya, córka króla Kraina z Ruwendy. Labornokowie pod wodzą Voltrika, posługując się zdradą, przewagą liczebną, a przede wszystkim talentami złego czarnoksiężnika spustoszyli moją ojczyznę. Uciekłam z Cytadeli w chwili, gdy padła, przy pomocy Jaguna, myśliwego z rasy Nyssomu. Później udałam się do Arcymagini, która rządzi w Noth, i ona dała mi właśnie to. — Podniosła korzeń i wyciągnęła go ku nieznanej istocie. — Zleciła mi też ważne zadanie: mam odnaleźć pewien talizman. Przepowiednia głosi, że tylko kobieta z mojego rodu może wyzwolić Ruwendę. Arcymagini nazwała mnie i moje siostry Płatkami Żywego Trillium. Jest nas trzy, ale teraz nie wiem, czy moje siostry jeszcze żyją. a ten mały korzonek trillium zaprowadził mnie tutaj. — Arcymagini z Noth —powiedziała powoli postać w przejrzystej szacie. — Upłynęło wiele lat, odkąd przysłała kogoś tutaj, do Przybytku Mądrości. Lecz jeśli to zrobiła, możemy przyjąć, iż grasują w tym kraju złe moce. Zgodnie ze starożytnym sposobem życia powinno być tak. — Nieznajoma istota wyciągnęła jedną rękę poziomo, drugą zaś ustawiła pionowo pod nią. — Konszachty z Ciemnymi Mocami niszczą równowagę świata. Już raz tak się stało. w rezultacie wybuchła straszna wojna i kraj został spustoszony. Ląd stał się wodą, woda lądem, a zwycięski lód pokrył wszystko pancerzem. — w taki sposób nasi wrogowie znaleźli drogę do tego miejsca i przeszli przez
zaporę, która powstrzymuje przyjaznych przecież Nyssomu? — zapytała Kadiya. — Córo Potrójnego, jeśli pojawi się choćby najmniejszy wyłom w murze, będzie się on rozszerzać, aż mur runie. Czarownik, którego nazwałaś swoim wrogiem, sięga wysoko i wiele się nauczył. Dał swoim zwolennikom pewne zabezpieczenia, które okazały się kluczami do naszych starożytnych bram. Kadiyo Twoja wyprawa kończy się tutaj. Jeżeli wybrała cię Arcymagini z Noth, na pewno wyruszysz w bój. Od tej chwili bez względu na to, czy podejmiesz walkę samotnie, czy nie, będzie to skutkiem także twoich własnych uczynków. — Czy nie jestem bezpieczna tu, w Przybytku Mądrości? —
Nie przed tym, co tu się wdarło — czyż nie przywołano mnie z powodu
zagrożenia przez Ciemne Moce? — Postać podniosła głowę, jakby nasłuchiwała. — Ach tak! Nie władają tak wielką mocą, jak im się zdaje. Tajemna droga, którą tu przybyłaś, została zamknięta, miotają się więc tam i z powrotem, a
z nimi
Skritekowie. Starożytne zabezpieczenia jednak wytrzymały ich atak. — Czego oni szukają? —
Tego, co uważają za skarby, Córo Potrójnego. Lecz Labornokowie
i Skritekowie szukają czegoś innego niż ich pan. Tropi on to, co zakazane, a jego słudzy są już bardzo zmęczeni. Chcieliby wrócić do Cytadeli nawet bez tego, co mogłoby zaspokoić jego głód wiedzy. — A co z talizmanem, którego szukam? — zawołała Kadiya. Upuściła korzeń trillium, który przestał się poruszać i stracił barwę. — Gdzie jest Potrójne Płonące Oko, które Arcymagini kazała mi znaleźć? — Zajrzyj w głąb siebie, otwórz szeroko twoje serce i umysł. Kadiya utkwiła spojrzenie w tajemniczej postaci. — Ależ ja nie mam magicznego talizmanu! Nie mam armii! Nie mam nawet miecza... — Wszystko to istnieje, królewska córko — odrzekła zimno nieznajoma istota. — Zajrzyj w głąb siebie, a zobaczysz! I zniknęła. Kadiya osunęła się na kolana. Już nic się jej nie podobało w tym cudownym ogrodzie. Była zmęczona i czuła się zagubiona. Pozostał jej tylko martwy korzeń Czarnego Trillium. Czary! Waliła pięściami w bruk, aż ból przeniknął przez dziką wściekłość, która w niej wrzała. Zajrzyj w głąb siebie! Zajrzyj w głąb siebie! w jej wnętrzu płonął szalony
gniew! Podniosła magiczny korzeń, który z niej zakpił, który przyprowadził ją do tego niepotrzebnego miejsca, i spróbowała poszarpać go na strzępy. Stawił jednak opór. Jedna z trzech... Wypowiedziane nie wiadomo przez kogo zdanie zadźwięczało w jej umyśle. Kadiya szybko podniosła wzrok. Czy strażnik wrócił? Nie, przed nią był tylko ten głupi ogród i nikomu niepotrzebny korzeń. Odrzuciła go z całej siły. Pomknął przez powietrze równie celnie jak strzałki Jaguna. w locie tylko raz się obrócił i wbił w skrawek nie porośniętej niczym ziemi. i został tak, drżąc lekko. Kadiya podniosła się, chcąc go do końca zniszczyć, gdy nagle... Korzeń stawał się coraz grubszy, wyższy i szerszy. Zdumiona dziewczyna przykucnęła, obserwując go uważnie. w pobliżu czubka wyrosły dwa mniejsze korzonki i zamieniły się w poziome sztabki. Korzeń tuż pod nimi rozszerzył się jeszcze bardziej i stał się grubym ciemnym walcem, który wypuścił pączki na samym czubku — przynajmniej tak to wyglądało. Pojawiły się tam bowiem trzy złączone ze sobą kule, jedna nad drugą. Kadiya patrzyła ze zdumieniem, nie chcąc wierzyć własnym oczom. Dostrzegła ruch w każdej z tych kul, ich czarne pokrywy rozsunęły się, odsłaniając... Troje oczu. Jedno było żółtozielonym okiem Odmieńca, drugie miało brązowy kolor — i dziewczynie starczyło tylko spojrzeć w zwierciadło, by zobaczyć takie samo. Trzecie zaś było srebrzysto-niebieskie i miało ogromną, szeroko otwartą źrenicę, a w jej głębi złota iskierkę. Amulet sparzył jej pierś. Zanim zdołała go przytrzymać, podskoczył jak żywy. Złoty łańcuszek, na którym go nosiła, pękł. Amulet pomknął ku Potrójnemu Oku i wtopił się w nie. Czarodziejskie oczy zamknęły się bezszelestnie, pozostały tylko gładkie, czarne sfery. Kadiya chwyciła za łodygę trillium tuż poniżej trzech kul i pociągnęła, wiedząc już, co powinna uczynić. Wyciągnęła z ziemi połyskujący miecz! Jego rękojeść tak pasowała do dłoni, jakby wykuto go właśnie dla niej! Kadiya dotknęła trzech kul. — Potrójne Płonące Oko... — szepnęła z radością. Potem jednak zauważyła, że brzeszczot był stępiony na brzegach i nie miał czubka. — Na Władców Powietrza, co to za miecz?! Jak mam użyć czegoś takiego w walce z wrogami? — Naucz się! — szepnął jej do ucha jakiś głos.
Rozdział dwudziesty siódmy — Co wy robicie?! — wrzasnęła Anigel do rimorików. — Nie możemy tędy płynąć, zginiemy! Jednak zwierzęta nie odpowiedziały i tylko popłynęły jeszcze szybciej. Księżniczka musiała zaprzeć się nogami o dziób łódki i kurczowo trzymać wodze. Jej umysł nie chciał przyjąć do wiadomości faktu, że ci zwierzęcy przyjaciele, te lojalne stworzenia, które zawiozły ją tak daleko, ciągnęły teraz dłubankę prosto w wodospad Tass. Anigel nie była w stanie ani wykrztusić słowa, ani nawet sformułować myśli, którą można by przekazać do umysłów rimorików i sprawić, by porzuciły samobójczy zamiar. Nie mogła nawet sięgnąć po amulet, gdyż wodze owijały napięstki obu jej rąk, a były tak napięte, że wyrwałyby jej ramiona ze stawów. Była tak pewna czekającej jej śmierci, iż nawet przez chwilę nie pomyślała o Immu. Szum wodospadu zamienił się w ryk. Wodny pył zmoczył odzież i włosy dziewczyny. Utkwiła wzrok w zbliżającym się skraju wodospadu, gdzie woda zmieniała barwę z prawie czarnej na budzącą zachwyt mieszankę błękitu, akwamaryny i zieleni — i w końcu na białą. Kiedy łódka zbliżyła się tuż do krawędzi, zwolniła nagle. Anigel szybko odwinęła wodze z dłoni, odrzuciła je i uczepiła się burty. Jęknęła, gdy dwa wielkie ciemne ciała skoczyły do góry, rozsiewając błyszczący jak diamenty wodny pył, a potem zniknęły jej z oczu. Dziób dłubanki, gdzie siedziała, zawisł w powietrzu. Przez moment spoglądała w dół, poza biały kocioł kaskady, na wielkie lazurowe rozlewisko z miniaturowymi domkami na lewym brzegu. Wypływała z niego wieloma odnogami rzeka, połyskująca w południowym słońcu jak srebrna wstęga, która wiła się przez ciemnozielony płaszcz Lasu Tassaleyo i ginęła w purpurowej mgiełce. Zdążyła to wszystko zobaczyć na własne oczy. Odniosła też wrażenie, że do jej umysłu wdarło się wypowiedziane wspólnie przez Immu i rimoriki słowo: — Zaufaj! Potem łódka pochyliła się do przodu. Anigel otoczył obłok pyłu i wirujące tęczowe punkty. Zaczęła spadać w straszną grzmiącą kipiel, w świat rozpadu... Wszystko utonęło w mroku. Miała sen. w tym śnie jej matka, królowa Kalanthe szła szybko przez nieznaną okolicę, w której Anigel w jakiś sposób rozpoznała las na wyżynie Ruwendy, odziana w kompletny strój koronacyjny, nawet z koroną na głowie. Anigel była daleko za nią,
biegła, by ją dogonić, wołam, żeby matka na nią zaczekała, ale Kalanthe jej nie słyszała. Księżniczka biegła coraz szybciej i szybciej, choć serce waliło jak młotem, płuca paliły, a nogi bolały tak bardzo, że krzyczałaby przy każdym kroku, gdyby nie brak tchu. Wiedziała, że powinna zrezygnować, rzucić się na ziemię w rozpaczy i pozwolić królowej odejść, ale zamiast tego zmusiła się do dalszego biegu. A potem stał się cud: królowa zatrzymała się, odwróciła i czekała z uśmiechem, aż Anigel dowlokła się resztkami sił i osunęła się jej w ramiona, płacząc ze szczęścia. — Moja droga córeczko — powiedziała Kalanthe. — Tak się obawiałam, że nie będziesz chciała przyjść. Wiesz, że twoje siostry poszły innymi drogami. Ale teraz wszystko będzie dobrze, tylko cię jeszcze przygotujemy. — i ku zdumieniu Anigel, królowa zaprowadziła ją do pobliskiego strumyka, wyjęła z aksamitnej sakiewki mydło, miękką myjkę i grzebień z kości słoniowej. — Musimy cię umyć, uczesać ci włosy i znaleźć dla ciebie bogate szaty, żeby twoi poddani cię poznali. — Zaczęła ścierać brud z twarzy Anigel. Tarła coraz mocniej i mocniej, aż do bólu. Księżniczka krzyknęła... I obudziła się. Leżała na miękkim mchu nad brzegiem rzeki. Zwierzątko o pasiastej żółtej sierści, ostrym pyszczku i wielkich czarnych oczach szorstkim językiem lizało ją po policzku. Kiedy Anigel krzyknęła z zaskoczenia, zaskrzeczało ze strachu i jednym susem skryło się w gęstym poszyciu. Jakiś biały ptak śpiewał na najniższej gałęzi drzewa, pod którym leżała. Jego skomplikowana pieśń przeplatała się z dalekim pogłosem grzmotu. Żyję! Uświadomiła to sobie nie od razu. Poruszyła rękami, nogami, potem palcami, wreszcie usiadła. Jej utkany z trawy strój był podarty i tak samo zniszczona lniana koszula. Na nogach nadal miała podarowane przez Mówczynię skórzane sandały, lecz ze skarpetek zostały tylko strzępy. Nie zgubiła też paska z sakiewką, a amulet wciąż wisiał jej na szyi. Była cała zabłocona, lecz sucha, a to znaczyło, iż leżała na brzegu rzeki przez jakiś czas. Nie pamiętała, jak się tu dostała. Przestępując ostrożnie naniesione przez rzekę butwiejące gałęzie i patyki poszła nad rzekę. z wysokiego brzegu roztaczał się widok na okolicę. Na północy na horyzoncie ciągnęła się wysoka zielona skarpa, niby mur wynurzający się z lasu, przecięta na dwoje przez srebrną smugę wodospadu. Wydawało się, iż wodospad jest odległy co najmniej o milę. Nie zobaczyła wielkiego niebieskiego zbiornika
wodnego u jego podnóża ani budynków, które dostrzegła przelotnie, zanim łódka runęła w dół. Widziała tylko szeroko rozlaną, płytką rzekę, pełną łach, wysepek i mielizn opływanych tuzinami przeplatających się łagodnych nurtów, gęsty las o jaskrawym, niebiesko-zielonym listowiu, tak zupełnie inny niż dżungla Błotnego Labiryntu. Nawet pachniało inaczej i ostrzej, bardziej żywicznie, z domieszką woni nieznanych kwiatów. — Żyję! — powiedziała ze zdumieniem. Później wyciągnęła w górę podrapane, ubłocone ręce i zawołała na cały głos: — Żyję! W tej samej chwili ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Immu! Gdzie jest Immu! a wierne rimoriki? Uważnie się przyjrzała brzegowi rzeki, ale dostrzegła tylko na płyciźnie długonogie cynobrowe ptaki o dziobach w kształcie grotu włóczni. Przez chwilę omal nie wpadła w panikę. Tak, żyła, lecz była zupełnie sama w Lesie Tassaleyo, w dodatku nie miała najmniejszego pojęcia, co ma robić dalej. Czy powinna wołać? a jeśli Labornokowie są gdzieś w pobliżu i nasłuchują? Widziała jedynie małą polankę pokrytą wyrzuconym przez rzekę drewnem, okoloną gęstymi zaroślami i dalej, w głębi, grube pnie strzelających ku niebu drzew. Czy Immu i rimoriki nie żyją? Przyszła jej do głowy straszna myśl. Przypomniała sobie dziwaczne, tchnące rezygnacją zachowanie Immu, kiedy pakowała ich rzeczy po obiedzie nad jeziorem Wum. Przywiązała wtedy sakwy do ławki wioślarza! Nigdy dotąd tego nie robiła. Czyżby wiedziała, jaką okropną drogę ucieczki wybiorą rimoriki? —
a jeśli została ze mną z litości — szepnęła Anigel — mając nadzieję, że
przeżyję ten skok, gdyż miton dał mi siły rimorika? Czy wiedziała, że sama na pewno zginie? — Serce jej się ścisnęło. Och, Immu! Droga, stara przyjaciółko! Nie! Płacz nic nie da! Powinna ruszyć dalej... Wypije tylko łyk świętego napitku, żeby odzyskać siły, a potem spróbuje wezwać rimoriki. Znalazła
zacieniony
omszały
głaz,
przysiadła
i wyjęła
szkarłatną
tykwę.
Odkorkowała ją, podniosła do ust, zamknęła oczy i pomodliła się w myśli. Potem zawołała bezgłośnie: — Przyjaciele! Rozległ się głośny plusk. Otworzyła oczy i zobaczyła dwie gładkie głowy w głównym korycie rzeki. Wstała i czekała, aż przedostaną się przez płycizny i drobne, ilaste kanaliki. Ich lśniące futro brudziło się coraz bardziej z każdym niezdarnym pchnięciem płetw. Wreszcie dotarły do brzegu. Pozostając na płyciźnie, spojrzały poważnie na Anigel wielkimi czarnymi
oczami. —
Człowiecza
przyjaciółko,
szukaliśmy
twojej
przyjaciółki
z plemienia
mieszkańców bagien — powiedziały w myśli. — Immu... znaleźliście ją? — Nie. Popłynęliśmy daleko, szukaliśmy. Lecz Woda, Która Płynie do Morza, jest szeroka i ma wiele rozlewisk, gdzie mogło utkwić ciało twojej przyjaciółki. Anigel łzy nabiegły do oczu i dłonią musiała powstrzymać krzyk. — Jej ciało!... Sądzicie, że nie przeżyła przeprawy przez wodospad? — Szukaliśmy, ale nie znaleźliśmy. Czas płynąć dalej. Twoi człowieczy wrogowie schodzą po Wielkim Pnączu, Które Zabiera Drzewa Do Nieba. Schwytają cię, jeśli cię stąd nie zabierzemy. Anigel zrozumiała od razu, że Labornokowie schodzą przez dźwig do doliny Wielkiego Mutaru. Przez chwilę zamierzała rozkazać rimorikom dalej szukać Immu, lecz oczami wyobraźni zobaczyła swoją starą piastunkę, jak kiwa karcąco pazurzastym palcem. Czy poświęcenie Immu ma być zmarnowane? Nie zginęła dobrowolnie po to tylko, żeby pocieszyć zwyczajną dziewczynkę. Ten wspaniały czyn miał być dowodem miłości i poparcia dla księżniczki, która wyruszyła na niebezpieczną
wyprawę
i która
nie
może
się
zrażać
największym
nawet
nieszczęściem czy niebezpieczeństwem. Immu odważnie poszła na pewną śmierć, więc Anigel ruszy w dalszą drogę. Teraz jest już tak blisko czarodziejskiego talizmanu... — a znaleźliście dłubankę? — zapytała. — Twoja łódka roztrzaskała się na kawałki. Znaleźliśmy sakwę twojej przyjaciółki, twojej nie. Wzięliśmy łódkę leśnego ludu. Jest ukryta. Pełzły i płynęły w dół rzeki przez jakieś dwanaście elli, a potem skręciły na głębsze wody wąskiej odnogi. Anigel nie miała wyjścia — szła za nimi brodząc w rzece. Muł na dnie był tak miękki i ciągliwy jak klej. Nie odważyła się zatrzymać, żeby nie wciągnął jej głębiej- Rozpryskując wodę na wszystkie strony dogoniła rimoriki dopiero wtedy, gdy z rzecznej odnogi na głęboką po pas wodę wypchnęły nosami dość dużą, dziwaczną łódkę. Była dwukrotnie dłuższa niż dłubanka, którą dotąd Anigel podróżowała, za to o wiele węższa. Wyglądała, jakby ją wykonano z miękkiej kości lub biało-żółtego drewna i związano wysuszonymi ścięgnami. Kadłub był półprzejrzysty, matowy i twardy, lecz o pewnej giętkości. Kawałki tej dziwnej substancji zostały równo zszyte
w szachownicę, szwy zaś posmarowano jakąś błyszczącą, nie przepuszczającą wody żywicą. Łódka musiała być lekka, gdyż miała niewielkie zanurzenie. Anigel wgramoliła się do środka. Mokra sakwa Immu leżała na dnie. — Tutaj nie ma wodzy, przyjaciele. a wy chyba zgubiliście swoją uprząż. i co teraz będzie? Rimoriki wyszczerzyły zęby. — Tej łódki nie trzeba ciągnąć, gdyż jest jak suchy strączek. Będziemy popychali ją z obu stron, a ty nam powiesz, którędy chcesz płynąć — powiedziały bezgłośnie. Księżniczka usiadła i z sakiewki u pasa wyjęła wciąż świeży liść Czarnego Trillium. Po raz pierwszy zauważyła, że ta część złotej żyłki, która przedstawiała już odbytą podróż, zaczęła zmieniać kolor na brązowy. Pod dużą brązową plamą jeziora Wum żyłka wiła się i skręcała na dystansie tak długim jak mały palec Anigel, zanim wpełzła na bardzo krótki, zgięty pod ostrym kątem ogonek. — Mam jeszcze do pokonania sporą odległość — powiedziała rimorikom — ale odtąd będę podróżować chyba tylko po Wielkim Mutarze. Przypuszczam, że powinniśmy po prostu płynąć tak szybko jak się da i starać się wyprzedzić Labornoków, przynajmniej dopóki nie otrzymam jakiegoś znaku. —
Czy chcesz, żebyśmy zabrali cię do leśnego ludu, żyjącego nad Wielką
Rzeką? — zapytały rimoriki. — Po co?... — Anigel zawahała się. — Ale... nigdy o tym nie myślałam. To byliby Wywilowie, prawda? Czy oni żyją w wioskach? — Żyją tylko w jednym miejscu. Zawieziemy cię tam. — Zgoda — powiedziała księżniczka. Warczały i sapały z wysiłku, gdyż, opuszczały swój żywioł popychając łódkę przez mielizny. Kiedy tylko mogły, kierowały ją na małe dopływy, aż wreszcie dotarły do głównego koryta Wielkiego Mutaru. Tam przez kilka minut z ulgą koziołkowały w czystej ciemnej wodzie, nim ulokowały się po bokach czółna i ruszyły w dół rzeki. Nie ponaglane przez Anigel, pchały łódź szybko i zręcznie. Słońca nie było i księżniczka tylko mogła przypuszczać, że jest późne popołudnie. Otworzywszy przemoczoną sakwę Immu, wyjęła śpiwór i kilka sztuk odzieży do wysuszenia. Był tam miękki, upleciony z trawy kapelusz o szerokim skrzydle, mały płaszcz przeciwdeszczowy i dodatkowa para skarpetek. Zapasy suszonych korzeni kończyły się i Anigel starannie wyłożyła pozostałe, by. się wysuszyły. Już dawno zjadły skórzaste jagody, ostatnio zaś żywiły się dzikimi owocami i orzechami,
wzbogacając tę skromną strawę udziałem w zdobyczy rimorików. Będzie musiała bardzo ostrożnie próbować nieznane roślinne pożywienie. Immu pokazała jej tak wiele smakowicie wyglądających owoców, które były trujące. Dzięki Władcom Powietrza i metalowej zapalniczce Immu (zdatnej do ponownego użytku po wyschnięciu) będzie mogła gotować ryby, miast jeść je na surowo. Reszta skarbu Anigel składała się z jej własnego ostrego nożyka i drobiazgów, które nosiła w sakiewce u pasa: grzebienia, pranej codziennie chusteczki do nosa, kubeczka i kawałka mydła. —
Oto moje bogactwa, królewskie szaty i wspaniałe jadło — oświadczyła,
przyglądając się ubożuchnej kolacji, którą rozłożyła na dnie łódki. — i dwoje wiernych sług. Czegóż jeszcze mogłaby pragnąć księżniczka? —Westchnęła, znalazła skrawek wolnego miejsca i położyła się, osłaniając twarz kapeluszem. — Przyjaciele, zdaje mi się, że zasnę —wysłała myśl do rimorików. — To ci na pewno nie zaszkodzi — odpowiedziały. Anigel, po raz pierwszy od opuszczenia Noth uwolniona od obowiązku powożenia, zdrzemnęła się. Zabrakło jej nawet siły, by opłakiwać Immu. Obudziła się po kilku godzinach, kiedy rimoriki dopchały łódkę do podłużnej wysepki, gdzie rosła trawa i był miękki, czysty piasek zamiast mułu. Wieczór był bardzo ciepły, lecz do wysepki docierał chłodny wietrzyk, przepędzając dokuczliwe owady. Kiedy tak płynęli z prądem, Wielki Mutar rozszerzył się i ledwie było widać drugi brzeg. Gęstniejąca wieczorna mgła niemal całkowicie przesłoniła las porastający oba brzegi rzeki. Gdzieś z daleka Anigel usłyszała i podobny do grania trąbki ryk jakiegoś dużego zwierzęcia, f Była jednak pewna, że przyjaciele wybrali dla niej na noc ( bezpieczne miejsce. Na wysepce rósł tylko jeden mały krzak bruddoku. Księżniczka sennym głosem podziękowała rimorikom za to, że go znalazły. Wyszczerzyły tylko kły i bez słowa odpłynęły na polowanie. Anigel
zjadła
kilka
słodkich,
soczystych
owoców,
rozłożyła
śpiwór
pod
„przyjacielem wędrowców" i wczołgała się do środka. I znów spała bez snów. Oddział księcia Antara przez cały następny dzień przeszukiwał wielkie rozlewisko u podnóża Wodospadu Tass, ale nie dopisało mu szczęście i nie znalazł ciała księżniczki Anigel ani jej towarzyszki. w pobliżu opuszczonego tartaku natrafili jednak na szczątki łódki. Wszyscy rycerze zgodnie uznali, że nikt nie mógłby przeżyć wyprawy przez wodospad. Lecz ich opinia nie miała żadnego znaczenia. Decyzja
o zaprzestaniu poszukiwań należała do czarownika Orogastusa. Niebieski Głos miał naradzić się ze swoim panem następnego dnia rano, kiedy wszystkowidzące lodowe zwierciadło łaskawie udzieli mu świeżych informacji. Grupa poszukiwawcza rozbiła obóz na brzegu rozlewiska — rycerze, żołnierze i załogi łodzi, które miały usługiwać Labornokom. Siedząc tego wieczora przy ogniskach (ponury chór nocnych gwizdów, ryków i wycia docierający z lasu za tartakiem sprawiał, że nikt się zbytnio nie oddalał), prości żołnierze, choć nieco przygaszeni, byli w wesołym nastroju. Śmierć księżniczki oznaczała powrót do Cytadeli, zapewniającej wygody godne cywilizowanych ludzi. Większość rycerzy jednak czuła się oszukana, pozbawiona szansy zdobycia sławy. Wydawało się, że już nie popłyną dalej w dół Wielkiego Mutaru w poszukiwaniu tajemniczego talizmanu, który Orogastus pragnął zdobyć. Wbrew oczekiwaniom, znaleźli przy niższym nabrzeżu tylko trzy łodzie Wywilów, lecz samych tubylców, którzy mogliby służyć jako przewodnicy, nie napotkali. Mistrz Edzar obawiał się, że ci leśni Odmieńcy wycofali się do swej wielkiej wsi zwanej Let, gdy inwazja z Labornoku wstrzymała handel drzewem. Niewielka była szansa, że wyruszą w górę rzeki dopiero przed następną porą suchą. Książę Antar zamknął się tej nocy w swoim namiocie, odtrącając nawet życzliwe słowa pana Owanona i swych wiernych przyjaciół. Jego smutek po śmierci księżniczki nie był dla nikogo tajemnicą, gdyż prostoduszny pan Penapat powtarzał każdemu, kto tylko chciał słuchać, jak to Antar wpadł w rozpacz, gdy dłubanka Anigel runęła w dół wodospadu. Następnego ranka Orogastus nawiązał myślową łączność z Niebieskim Głosem, który wycofał się do swego namiociku na długą naradę. Książę zaś miał czekać i wraz z panem Owanonem skorzystał ze sposobności, żeby obejrzeć uważnie wodny tartak i dźwig, który przeniósł ich na dół ze szczytu skarpy. — Dźwig jest sporządzony bardzo przemyślnie — zauważył książę wyciągając szyję, aby lepiej przyjrzeć się stalowym linom kołowrotu. — Wystarczy tylko załadować jeden olbrzymi pień albo stos gałęzi na platformę. Olbrzymia przeciwwaga i system bloków sprawiają, że zwierzęta pociągowe na szczycie mogą bez większego wysiłku podnieść najcięższy ładunek. — Pomysłowi ci Ruwendianie — zauważył Owanon. — My także mamy podobne maszyny w stoczniach Derorguili, aczkolwiek nie takie duże. — Wprawdzie ten dźwig jest ogromny, ale na pewno nie zdoła przetransportować
wielkich łodzi, którymi tu przypłynęliśmy, nawet gdybyśmy zdołali w jakiś sposób dowieźć je do zsuwalni — powiedział cichym głosem Antar. — Myślę wszakże, iż moglibyśmy przenieść, znacznie od nich przecież mniejsze, tubylcze łódki. Te jednak nie pomieściłyby całego naszego oddziału i niezbędnych zapasów na wyprawę w dół Wielkiego Mutaru. — Iw rezultacie nasza ekspedycja by uwięzła — przytaknął Owanon. — Poleciłem Niebieskiemu Głosowi, by przekazał tę wieść Orogastusowi. Nie mam zamiaru wyruszać na oślep do Lasu Tassaleyo na poszukiwanie magicznego talizmanu, którego tak pożąda. Mam jednak powody przypuszczać, że chciałby nas do tego zmusić. Liczę na poparcie twoje i Dodabilika w tej sprawie. — To rozumie się samo przez się, książę. Widoczna pod otwartą przyłbicą twarz Antara była poważna. — Obawiam się, że czarownik posłuży się niepowodzeniem tej ekspedycji, żeby jeszcze bardziej mnie pomniejszyć w oczach mojego królewskiego ojca. Ten podstępny magik dobrze wie, że nie mam serca do ścigania bezbronnych niewiast. No i moje wczorajsze załamanie się w latarni jeziornej... Owanon milczał taktownie. Książę przyjrzał się przyjacielowi z mieszaniną smutku i ironii. — Czy oni wszyscy wiedzą, że się w niej zakochałem. Owanonie? — Tak, książę. Ale porządni ludzie nie mają ci tego za złe. Nie można pokonać skłonności serca. a ty skrupulatnie wykonywałeś rozkazy króla Voltrika. Żaden prawdomówny człowiek nie powie, że uchylałeś się od spełnienia obowiązku. — Orogastus może to zrobić — odpowiedział z goryczą Antar. — Zawsze mnie nienawidził i zazdrościł mi, przekonując króla, że jestem zbyt niedojrzały, by zrozumieć sprawy wagi państwowej. Ta przeklęta inwazja... straszliwe okrucieństwo, z jakim potraktowaliśmy pokonanych Ruwendian... to wszystko sprawka tego czarnoksiężnika! Zamienił mojego ojca w swoją kukiełkę, wykorzystując jego obawy i budząc najniższe instynkty. Owanon znów nic nie powiedział. — Król Voltrik nie zawsze był okrutnikiem — ciągnął książę. — z czasów, kiedy byłem małym
chłopcem, a moja kochana macocha Shonda jeszcze żyła,
zapamiętałem go jako szlachetnego następcę tronu, kochającego męża i ojca, człowieka o sangwinicznym usposobieniu i dobrym charakterze. Dopiero przybycie Orogastusa zatruło jego duszę. Ojciec za długo musiał czekać na tron, nieszczęsna
Shonda była bezpłodna, a ten przeklętnik czarownik podsycał wszystkie ambicje, które obudziły się w moim ojcu. Nawet spowodowanie śmierci Shondy. — Wszyscy znają te smutne sprawy, książę — rzekł łagodnie Owanon. — Ale twój ojciec nie pozwala krytykować Orogastusa — i jest królem. — Tak — westchnął Antar. — Tylko czasami, gdy przypominam sobie straszną scenę, kiedy zerwał koronę z głowy konającego króla Sporikara, i jego straszliwą radość na myśl o rozlewie krwi, który spowoduje nasza inwazja na Ruwendę, obawiam się, że Orogastus doprowadził go do szaleństwa. Oczywiście, wysuwanie takich przypuszczeń byłoby zdradą. — Nie ty jeden tak myślisz — powiedział Owanon posępnym tonem. — Wielu w naszej armii uważa napaść na Ruwendę za poważny błąd. Obawiam się jednak, że sprawy najpierw się pogorszą, zanim się polepszą. — w tej chwili zauważył kogoś biegnącego w ich stronę i ostrzegł księcia, by milczał. To Rinutar pędził ku nim ze szczękiem zbroi. Uśmiechał się złośliwie. —
Książę! Mam zdumiewające wieści! Pan Orogastus ustalił, że księżniczka
Anigel jeszcze żyje. Płynie w dół Wielkiego Mutaru. Masz podążać jej śladem, ale tylko ze swoimi rycerzami: weźmiecie po jednym słudze dla każdego. i coś najdziwniejszego: masz pozostawić dziewczynie całkowitą swobodę. Dopiero kiedy odnajdzie magiczny talizman, mamy ją pochwycić i uśmiercić. — Ona żyje! — Antar patrzył na rycerza jak rażony gromem. —
Tak twierdzi lodowe zwierciadło. — Rinutar uśmiechnął się zuchwale. —
Czułem, że to ci się spodoba... będziesz mógł jeszcze raz na nią zapolować.
Rozdział dwudziesty ósmy — Tam jest jaskinia, której szukasz — powiedział lammergeier. Tego ranka, gdy burza przeszła, ośnieżone południowe zbocze góry Gidris było tak jaskrawobiałe, że omal nie oślepiło Haramis. Nawet osłaniając oczy ręką, nie mogła dostrzec miejsca, które wskazywał Hiluro. Lecz wielki ptak zniżał lot po spirali i to, co było tylko bezkształtnym blaskiem, stało się wielką kotliną poniżej góry, z której spływał kolosalny lodowiec. Ta rzeka lodu spadała ponad stromą przepaścią, nim poczęła schodzić łagodniej w stronę ruwendiańskiej doliny, roztrzaskując się na mnóstwo olbrzymich lodowych bloków, częściowo przysypanych świeżym śniegiem. Pęknięcia i szczeliny lodowca jarzyły się blaskami błękitu... lecz gdzieś w centrum Haramis nieoczekiwanie dostrzegła złoty błysk. Kiedy lammergeier podleciał tam bliżej, księżniczka zobaczyła, że jest to mlecznobiała skalna wieżyczka, upstrzona złotymi plamkami. To, co wyglądało z góry jak krucha igiełka, okazało się pinaklem wysokim na jakieś osiemdziesiąt elli i szerokim na pięć, z białego kwarcu z żyłkami złota. Lodowiec tak wyostrzył go przed wiekami, że przypominał teraz smukłą wieżę dzielnie trwającą ponad chaotycznym, zamarzniętym morzem. w połowie wysokości pinakla znajdował się otwór z wąskim występem poniżej. — Ta półka jest dla mnie za wąska — Hiluro rzekł w myśli do Haramis. — Kiedy zsiądziesz, odlecę i będę w pobliżu kołował. Wielki czarno-biały ptak zbliżył się do jaskini. Jej wejście było w istocie przeznaczone dla kogoś wyższego od księżniczki, ale pomniejszały je sople lodu okalające otwór jak brylantowe kły. Półkę skalną pokrywał śliski lód, w którym tkwiły złote ! żyłki i odłamki białej skały. Haramis dotknęła amuletu, pomodliła się w duchu, objęła szyję Hiluro i zacisnęła mocno palce. Zsunęła się z ptaka i wisiała tak oślepiona blaskiem. Jej opończa rozwiewała się u szyi, na wietrze, lecz nogi nie sięgnęły półki. Słyszała nie tylko świst powietrza wokół skrzydeł lammergeiera, ale także donośny pomruk i głęboką, dziwaczną melodię, jakby jakiś olbrzym grał na skrzypcach. Dotknęła palcami twardej powierzchni. Odprężyła się, stanęła pewniej, wciąż trzymając się szyi ptaka, a potem opuściła ręce. Dopiero wtedy otworzyła oczy i ujrzała wielki kształt strzelający ku niebu. Osunęła się na klęczki u celu swej podróży: przed jaskinią z okolonym złotem wejściem. Haramis obejrzała się ze
zdumieniem. Skalna wieżyczka w środku lodowca, o którą wciąż opierały się gigantyczne bloki, wibrowała jak kamerton, napełniając powietrze niezwykłą muzyką. Przez ileż tysięcy lat lodowiec miażdżył ten twardy, poprzecinany żyłkami złota kwarc, zanim nadał mu obecny kształt? z bliska turnia wydawała się niewiarygodnie krucha i delikatna. Wejście do pieczary, otoczone wielkimi, bezkształtnymi bryłami złota, było częściowo zagrodzone przez sople, które zaczynały topnieć w ciepłych promieniach słońca. Haramis wstała, prześlizgnęła się ostrożnie między ociekającymi wodą lodowymi kłami i weszła do pieczary. Ściany i sklepienie pokrywały jęzory czarnego lodu. Słabe migotanie za lodową pokrywą w tyle jaskim przyciągnęło jej uwagę. Ruszyła w tamtą stronę, czując jak amulet na jej piersi się rozgrzewa, jakby coś przywoływał. Czy ten połyskliwy przedmiot jest przeznaczonym dla niej talizmanem? Podeszła do ściany ciemnego lodu i do tego, co świeciło pod jego powierzchnią. Nadal nie widziała nic wyraźnie, lecz amulet stawał się coraz gorętszy. Czy to jej talizman jest uwięziony w lodzie? Jak go stamtąd wydostać? Zbliżyła się jeszcze bardziej do tajemniczego migotania. Dar Arcymagini parzył jej pierś. Zdjęła rękawiczki, zahaczyła łańcuszek palcem i wyciągnęła amulet na zewnątrz. Kwiatek Trillium we wnętrzu bursztynu jarzył się tak jasno, jakby płonął, a sam wisior był tak gorący, że ledwie mogła go dotknąć. Ostrożnie zdjęła łańcuszek z szyi i podniosła go do oczu. Zamiast jednak zawisnąć, zgodnie z prawem natury na końcu łańcuszka, dar Binah jął ciągnąć w stronę migotającej lodowej skorupie. Oślepiające światło trysnęło z kwiatka trillium i wyzłociło całą połać ściany. Sprawiło jej to ból i widziała tylko dużą złotą plamę w jaskrawoniebieskiej aureoli. Amulet przyciągnął ją jeszcze bliżej do lodowej ściany, Palił nieznośnym żarem, więc Haramis odwróciła głowę. Kątem oka, poza obszarem oślepiającego blasku, dostrzegła cienki strumyk wody spływającej po ścianie. Magiczny amulet topił lód! Nagle w powodzi złocistego światła coś przelotnie błysnęło srebrzyście i spadło na podłogę. Amulet zgasł, ochłodził się natychmiast i zawisł w dłoni Haramis. Nachyliła się szybko, by podnieść to coś, zanim znowu zamarznie. Poczuła w dłoni ciężar jeszcze nic nie widząc. Czekała cierpliwie, aż przejrzy na oczy. Bolały ją bardzo i z trudem powstrzymała się przed ich tarciem. w jej serce wstąpiło uczucie wielkiej prawości i słuszności. Na chwilę zrozumiała porządek świata i swoje w nim miejsce. Wiedziała wszystko, miała władzę nad wszystkim i rozkazywała wszystkiemu. Stała się tym, kim (a zawsze
o tym wiedziała) mogła być.... ale tylko przez moment. a potem to wszechogarniające doznanie zniknęło. Stała w lodowej jaskini, oświetlonej tylko przez wpadające z zewnątrz promienie słońca i zdała sobie sprawę, że znów widzi normalnie. Trzymała różdżkę ze srebrzystego metalu długą na pół swego przedramienia. z jednej strony znajdował się mały pierścień, przez który można było przewlec łańcuszek, a
z drugiej coś
w rodzaju pętli, że mogłaby przesunąć przez nią obie pięści. Na szczycie pętli znajdowało się coś, co początkowo uznała za kwiatek z tego samego białego metalu. Kiedy jednak przyjrzała się temu bliżej, zauważyła, że to, co uznała za płatki, było umieszczonymi pionowo trzema skrzydłami. Trójskrzydły Krąg. Jej Talizman. Nareszcie. Wtedy dowiesz się, że zbliża się ostatni bój o Ruwendę i twoją własną duszę... Wydawało się jej, że słowa Arcymagini obudziły echa w kryształowo-złotej grocie. Drgnęła gwałtownie i zawołała: — Kto tu jest? Natychmiast jednak zorientowała się, że tylko uległa złudzeniu. Wróciła myślą do poczucia niewiarygodnej mocy, które napełniło ją wtedy, gdy po raz pierwszy wzięła do ręki talizman. Amulet i talizman jednocześnie się rozjarzyły. Haramis odruchowo upuściła oba, by zasłonić oczy rękami. Lecz nawet poprzez palce widziała ich poświatę. Trzymała dłonie przy oczach, czekając aż światło zgaśnie. Miała nieco zamglony wzrok, ale tym razem nie została całkowicie oślepiona. Uklękła szybko, by podjąć amulet i talizman w nadziei, że nie wmarzły w podłogę jaskini. Czyżby uznały, iż jestem ich niegodna? — i zapytała się w duchu z niepokojem. Z ulgą stwierdziła, że leżą na zlodowaciałej skale. Jednakże złączyły się w jedną całość: amulet z kwiatkiem trillium ulokował się między skrzydełkami różdżki. Różdżka była źródłem mocy. Magii... Tak! Była magiczna! — a jak nauczę się władać tą mocą? — Haramis utkwiła spojrzenie w trzech skrzydełkach. — Biała Dama powiedziała, że moje siostry muszą odnaleźć dwa pozostałe talizmany i jeśli nam się wszystkim powiedzie, dopiero wtedy nastąpi rozwiązanie problemu. Ale niewiele mi to mówi.
Wydało się jej, że ze srebrnego pierścienia pod skrzydełkami zdają się wypływać perłowe opary. Czując się jak we śnie rozkazała talizmanowi: — Pokaż mi, czy moim siostrom się udało! i zobaczyła Kadiyę. Jej siostra stała w otoczeniu wielkiego tłumu Odmieńców — Uisgu, sądząc po ich niskim wzroście — trzymała w ręku rozjarzony przedmiot — wyglądał jak Miecz Miłosierdzia, był pozbawiony czubka i z gałką rękojeści przypominającą trzy zrośnięte czarne owoce. Odmieńcy wiwatowali na jej cześć. — Tak — mruknęła Haramis — ty miałaś prawdziwą szansę zwycięstwa. Ale biedna mała Anigel... Gdzie jesteś, moja nieśmiała siostrzyczko? Obraz Kadiyi zniknął z Kręgu. Na jego miejscu utworzył się inny, w pierwszej chwili nie do rozpoznania, ale potem Haramis jęknęła z zaskoczenia. Anigel! z rozwianymi złotymi włosami, z twarzą, która już nie była blada i pucołowata, lecz szczupła, zarumieniona od słońca i wiatru i rozradowana. Zmrużyła szafirowe oczy i bacznie rozglądała się na wszystkie strony (Haramis nigdy nie przyszłoby do głowy, że jej najmłodsza siostra może być tak czujna). Ani, odziana w zabłocone łachmany, siedziała w dziwacznej łódce, która mknęła w dół jakiejś szerokiej rzeki, pozostawiając za sobą białą pianę. Ani, mała, nieśmiała Ani uśmiechająca się, podczas gdy jakieś groźnie wyglądające wodne stworzenia ciągnęły jej łódkę z oszałamiającą prędkością... — To niemożliwe! — zawołała Haramis. i obraz Anigel znikł. Haramis spojrzała na pusty Trójskrzydły Krąg. — Czy to były prawdziwe wizje? Czy tym talizmanem tak łatwo można władać? Ujrzała trzecią wizję: leżącą w łożu Arcymaginię Binah, znacznie słabszą niż wtedy, gdy widziała ją osobiście, z zamkniętymi oczami i żółtą jak wosk skórą. Pomarszczone, zapadnięte usta nie poruszały się, ale Haramis usłyszała słowa: — Wszystkie trzy musicie spełnić wyznaczone wam przez los zadania, a przede wszystkim zapanować nad sobą, zanim Ruwenda będzie mogła zrzucić jarzmo Labornoku i równowaga świata zostanie przywrócona. a jeśli jednej się nie powiedzie, nie powiedzie się żadnej... —
Ależ to nie ma sensu! — zaprotestowała Haramis. — Ja jestem królową
Ruwendy, ten obowiązek spada na mnie. i przepowiednia mówi, że jedna kobieta obali króla Voltrika, nie trzy! Konająca Arcymagini otworzyła oczy. Jej usta wciąż nie drgnęły. — Powiedziałam ci też, że twoim największym wrogiem nie jest Voltrik... — Wizja
Arcymagini zniknęła. Coś zamigotało w lodowym zwierciadle z tyłu jaskini, gdzie tak niedawno tkwił talizman. Haramis podniosła oczy i zobaczyła uśmiechniętą twarz białowłosego mężczyzny. Nie można było odgadnąć jego wieku, upływ czasu nie pozostawił żadnych śladów na jego pięknej twarzy. Miał na sobie srebrzysto-czarne szaty i siedział przy stole, na którym spoczywało kilka dziwnych urządzeń oraz wielka księga i po części zapisana tabliczka. Trzymał stylus w silnej dłoni, w drugiej zaś nadjedzony owoc lądu. Ten ostatni widok, tak zwyczajny, którego trudno się było spodziewać po diable w ludzkiej skórze, sprawił, że Haramis odpowiedziała uśmiechem na jego uśmiech. — Księżniczko Haramis. — Jego głos brzmiał tak wyraźnie, t jakby stał obok niej. — Witaj w naszym towarzystwie. — a cóż to za towarzystwo? — odparowała zaciskając usta. — Labornockich morderców? w przeciwieństwie do ciebie, Orogastusie, jestem bardzo wymagająca co do towarzystwa, które sobie dobieram! Czarownik roześmiał się i odłożył stylus i owoc. — Masz niezwykły umysł, pani. Muszę przyznać, że król , Voltrik i generał Hamil i im podobni nie są towarzyszami, ; których bym wybrał — nie miałem jednak wyboru. — Nie miałeś wyboru? — spytała sceptycznie Haramis. —
Towarzystwo, w którym cię powitałem, to władcy mocy — ciągnął równie
uprzejmie Orogastus. — Przyznaję, że nasze towarzystwo jest w ostatnich czasach raczej nieliczne, gdyż składa się tylko z ciebie, ze mnie i z Binah — tej, którą nazywasz Arcymaginią. Obawiam się wszakże, że niebawem pozostaniemy tylko my dwoje. — Czy zamierzasz zabić Białą Damę teraz, gdy jest zbyt « słaba, żeby się bronić? — zapytała zimno Haramis. — Oczywiście, że nie, moje drogie dziecko! Nie zabijam dla przyjemności. Nie, na Binah czyhają starość i śmierć. — Sprawiał wrażenie zasmuconego i zamyślonego. — Obawiam się, że czeka to nas wszystkich. Jakieś trzydzieści lat temu na świecie pozostało tylko dwóch władców mocy: mój nauczyciel Bondanus i Binah. Bondanus przekazał mi swoją magię. Binah jednak, wbrew wszelkiej logice, chce pomniejszyć swoją, przekazując ją waszej trójce. — Żeby uratować Ruwendę! — zawołała Haramis. —
Ruwendę... — powtórzył kpiącym tonem czarownik i pokiwał głową. —
Potencjał twojego talizmanu jest tak wielki, że może on zdziałać znacznie więcej niż ocalić Ruwendę! Wizja Binah, tak jak jej życie, przyćmiła się i dobiega kresu. Ona naprawdę nie wie, jaką mocą rozporządza Potrójny Talizman! Ale ty, Haramis, masz przed sobą całe wieki, by go poznać i nauczyć się nim posługiwać. — Całe wieki? — Haramis zamrugała. Ta myśl nigdy nie przyszła jej do głowy. Czy rzucanie czarów przedłuża życie? Na jak długo? — Całe wieki — powtórzył stanowczym tonem Orogastus. — Oczywiście przy założeniu, że posługując się nim nie zabijesz przypadkowo sama siebie. — Wskazał na talizman, który trzymała w ręce. Idiotka! — powiedziała sobie w duchu Haramis. Siedzę tutaj i trzymam go na widoku. Najwidoczniej rozpoznał talizman. Ale w jaki sposób? Skąd tak wiele o nim wie? Wydaje się, że Arcymagini nie może mnie nauczyć, a nie mam czasu, by uczyć się metodą prób i błędów — jeśli mam ocalić królestwo i moje siostry. — Trójskrzydły Krąg — Orogastus uśmiechał się. —Jestem szczęśliwy, że go znalazłaś. Mam kilka ksiąg, które o nim opowiadają i zawsze pragnąłem go zobaczyć. — Masz księgi o moim talizmanie? — zapytała Haramis. Chciałabym, żeby sobie poszedł i zostawił mi swoją bibliotekę! — pomyślała i dodała: — Co o nim mówią? — Dość dużo. Obawiam się, że za dużo, bym mógł ci to teraz wytłumaczyć. Zamarzłabyś na sopel, zanim opowiedziałbym ci szóstą część tego, co zawierają. — Wskazał gestem na jej otoczenie. — Tak cię pochłonęła nasza interesująca rozmowa, że straciłeś poczucie czasu. Haramis rozejrzała się szybko. Miał rację: słońce już się chyliło ku zachodowi, a w jaskini robiło się ciemno i zimno. Spojrzała znów w lodowe zwierciadło. Orogastus był lekko ubrany i otaczało go jasne światło. — Przybądź do mojego domu, Haramis, do mojej wieży. — Wykonał zapraszający gest. — Nauczę cię, jak masz się posługiwać twoim talizmanem. Przyjemnie będzie mieć towarzystwo, gdyż góra Brom leży na uboczu i rzadko miewam gości. — Ty nie chcesz mojego towarzystwa — odparła Haramis, patrząc mu prosto w oczy. — Chcesz tylko mojego talizmanu. Ku jej zaskoczeniu czarownik roześmiał się szczerze, a przy* najmniej takie to sprawiało wrażenie. —
Zapomniałem, że magia to dla ciebie nowość. Nikt nie może odebrać ci
talizmanu. Jest z tobą złączony i tego, kto spróbowałby ci go zabrać, czeka śmierć.
Lecz ty nie masz pojęcia, jak się nim posługiwać. Jasnowidzisz z jego pomocą— Wybuchnął znów śmiechem. — Zwyczajny magik, choćby Odmieniec, może zrobić to samo z pełnym wody liściem... Nie, Haramis, ty nic nie rozumiesz. Aleja cię nauczę. Mam wielką bibliotekę i tak wiele magicznych urządzeń Zaginionych, że wprost nie da się policzyć. Masz opinię uczonej — czyż nie znasz radości, jaką daje poszukiwanie wiedzy? Wspaniałego zadowolenia, kiedy to, co było niejasne, nagle staje się logiczne i zrozumiałe? — Tak. — Haramis skinęła twierdząco głową. — Wiem, co masz na myśli. —
Przybądź więc na górę Brom — zaprosił ją Orogastus. — Za pomocą
talizmanu możesz przywołać swego lammergeiera, który zaniesie cię do mojej wieży — zdążysz na kolację. A więc nie wie, że Hiluro jest tutaj, pomyślała dziewczyna. Przynajmniej nie jest wszechwiedzący. Twarz Orogastusa spoważniała. —
Przysięgam na moce, które dzielimy, że nie będę próbował odebrać ci
talizmanu siłą, ani nie wyrządzę ci nic złego. Oby moje moce mnie opuściły, jeśli złamię tę przysięgę. — Położył rękę na sercu. — Niech tak się stanie — mruknęła odruchowo Haramis. Znała tę formułkę, gdyż przez całe lata była świadkiem składania przysiąg. Obraz znikł i lodowe zwierciadło pociemniało. I co teraz? Udać się do Orogastusa, do Arcymagini, czy zostać tutaj, a może powędrować gdzieś i zobaczyć, co mogę sama zrobić? Nie podobała się jej żadna z ostatnich dwóch możliwości. Oprócz tego, Arcymagini nie kazała jej wracać natychmiast. Kiedy osiągniesz swój cel, zdobywając Trójskrzydły Krąg, wróć do mnie — powiedziała Binah. Czy chodziło jej o fizyczne objęcie w posiadanie talizmanu, czy o umiejętność posługiwania się nim do osiągnięcia celu? Ponieważ Binah, rozmawiając ze mną niedawno, me rozkazała mi wrócić, może chce, żeby nauczyła się nim władać. i może nadszedł czas, bym stawiła czoło Orogastusowi... Czarownik na pewno jest niebezpieczny, ale przynajmniej w jego wieży będzie ciepło i coś zje. Arcymagini powiedziała mi, że powinnam poznać jego słabości — pomyślała Haramis. Przypuszczalnie jest to część mojego przeznaczenia — i miło będzie, jeśli moje przeznaczenie wypełni się w wygodnych warunkach!... a jeśli wpadnę w tarapaty na górze Brom, zawsze mogę poprosić Hiluro, by mnie stamtąd zabrał.
Nagle wyczuła narastającą wibrację skalnej wieżyczki i usłyszała dźwięki docierające z zewnątrz. Grzmiący huk lodowca zmieszał się z ostrzegawczymi, ostrymi okrzykami lammergeiera. — Haramis! Wyjdź! Niebezpieczeństwo! Wielkie niebezpieczeństwo! Przeciągnęła łańcuszek przez mały pierścień u nasady talizmanu, wsadziła go za pazuchę i pobiegła ku wyjściu. Stanęła na występie i obejrzała się: sople odłamały się podczas wstrząsów, a skała zaczęła się kołysać na wszystkie strony jak łódka na wzburzonej rzece. Haramis podniosła ręce. Znajomy czarno-biały kształt zleciał błyskawicznie w dół i coś objęło jej ciało, porywając ją z półki skalnej. Zobaczyła złoty błysk, nagłe zapadnięcie się tęczowych pryzmatowi fioletowo-błękitne niebo wirujące poza wielką czubatą głową. Lammergeier poszybował teraz spokojnie, uniósł łapę, w której zwisała Haramis, i ostrożnie ją przytrzymał szponami, gdy wspinała się do miękkiego zagłębienia u nasady szyi, pomiędzy rozpostartymi skrzydłami. Księżniczka odważyła się rzucić szybkie spojrzenie w dół, tam, gdzie jeszcze kilka chwil wcześniej wznosiła się kwarcowa wieżyczka. Teraz tylko niewiele bielsza od śniegu skała odcinała się na tle lodowca i zaledwie kilka kawałków złota połyskiwało w zachodzącym słońcu.
Rozdziali dwudziesty dziewiąty Minęła noc, Kadiya spędziła ją między posągami Sindonów na szczycie schodów. Skorzystała bez ograniczeń z obfitości pożywienia dostępnego w czarodziejskim ogrodzie, ale czuła, że nie powinna się tam zatrzymać na dłużej. Strażnik nie przyszedł po raz drugi, Kadiya nie czekała na niego. Leżała spokojnie, zaciskając na talizmanie dłoń. Nie spała, lecz drzemała, budziła się i znowu zapadała w drzemkę. Miała już dowód na to, że najeźdźcy w jakiś sposób znaleźli drogę do tego zakazanego miejsca. a Jagun... Czy złapał go , nieprzyjacielski zwiad? Skończy tak jak tamten nieszczęsny Uisgu, który błagał ją o litościwą śmierć? Dokąd teraz powinna się udać? Wrócić tą samą drogą ! i stawić czoło tym, którzy na nią polowali i może nadal czyhają w zasadzce? Byłoby to szczytem głupoty. Nie miała jednak przewodnika, a błądzenie poza obrębem niezwykłego ogrodu nie na wiele się zda. Na prawo od niej biegł wysoki mur; pójdzie wzdłuż niego. Minionej nocy opróżniła i wysuszyła zniszczoną sakwę Jaguna. Musiała wyrzucić niektóre z małych zawiniątek, gdyż kiedy wyłowiła torbę z basenu, były już całkowicie przemoczone. Nazbierała w ogrodzie jadalnych bulw, uplotła z trawy koślawą siatkę, do której włożyła owoce, i napełniła wodą manierkę. Nic jej już tu nie trzymało. Odwróciła się, by jeszcze raz spojrzeć na ogród. Był zakazany, ale miał w sobie coś, co ją przyciągało, co zdawało się witać ją pomimo chłodu otulonego zasłoną strażnika. Kadiya westchnęła i zarzuciła sakwę na plecy. Sporządziła zaimprowizowaną pochwę dla miecza-talizmanu, przewiesiła go przez ramię. Jego ciężar dodawał jej otuchy, że choć częściowo wypełniła zlecone zadanie. Cóż jeden miecz, kiedy potrzebowała armii! Przez jakiś czas szła wzdłuż muru, który doprowadził ją do potężnej bramy. Zobaczyła za nią wielki park, a dalej połyskujące w słońcu miasto. Zdumiona, przeszła przez bramę i zbliżyła się do miasta. Roślinność przesłaniała większość pustych domów, a trawa i pnącza wyściełały ulice. Jednak pod zielonym płaszczem okrywającym miasto, Kadiya nie dostrzegła zniszczeń. Skądś brała pewność, że ściany prześwitujące przez strzępiaste roślinne draperie nie zostały zbudowane z kamienia, tylko z tej samej nieznanej substancji co kotlina, w której spędziła noc wraz z Jagunem. Nagle uświadomiła sobie, że to miasto jest z jej snu. Wyszła na szeroką ulicę
i kroczyła powoli, dziwiąc się temu, co widziała. Budynki po obu stronach miały dobre proporcje, a framugi drzwi i okien zdobiły wyryte w kamieniu znaki, których nie umiała odczytać. Zaszła wreszcie przed bramę wysoką jak trzypiętrowy dom. Stała otworem. Kadiya wyszła przez nią do zupełnie innego świata, świata bagien, aczkolwiek prowadziły do niego resztki starożytnej drogi. Czas nie tknął miasta, lecz powetował sobie na zewnątrz okalających je murów. Na szczęście zrujnowana brukowana droga nie zniknęła całkiem z powierzchni ziemi. Tu i ówdzie zalegała groźna żółta piana, ale pod błotem krył się nadał twardy kamień. Kadiya wycięła mocny kij z jakiegoś krzaka i badała grunt, zanim postawiła na nim stopę. Była już daleko na bagnie, kiedy odwróciła się, by spojrzeć za siebie. Potrząsnęła głową, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Zobaczyła bowiem tylko ruiny. Nawet otaczający miasto mur był roztrzaskany i zarośnięty przez dżunglę. Iluzja! Ale co tutaj było iluzją? Tajemniczy ogród i miasto ze snów czy ruiny? Czy wszystko, co jej się przytrafiło, było czarami? Czuła jednak ciężar talizmanu na ramieniu. Podniosła rękę i pomacała wybrzuszenie Potrójnego Płonącego Oka. Szła przez kilka godzin nie dostrzegając już nic niezwykłego i słysząc tylko zwyczajne odgłosy życia bagien. Sądząc po wysokości słońca, które tutaj zawsze przesłaniała lekka mgiełka, było południe, może trochę później. Przed sobą widziała zarośla ciernistych paproci i wysokich jeżyn. A potem— Potem usłyszała wyraźny świergot cykady powtórzony trzykrotnie w znajomym rytmie. To musi być Jagun! Dostrzegła lekki ruch w krzakach, a potem dojrzała uśmiechniętą twarz swego przyjaciela. Widać było, że spotkała go. jakaś niemiła przygoda, gdyż miał podbite, zapuchnięte oko i ramię owinięte przewiązanymi trzciną zmiażdżonymi liśćmi. Poruszał się niezręcznie, lecz nie tracił czasu na powitania i wyjaśnienia. — Oni tutaj są, Skritekowie i labornoccy żołnierze. Kadiya przypomniała sobie nieszczęsnych Odmieńców przy tamtej drodze, dalekie ognisko i strzałę wskazującą kierunek... — Widziałam ślady świadczące, że są blisko. Twarz Jaguna stężała jak maska. —
Zbliża się Święto Trzech Księżyców — szeptał, jakby mówił do siebie —
i gromadzą się ciemności! Lecz niebawem będzie tu mnóstwo ogni i tylko krew je zgasi... Święto Trzech Księżyców! w Cytadeli zawsze obchodzono je ucztując. Bardowie
śpiewali dziwne stare pieśni; na rzekę spuszczano tratwę załadowaną kwiatami i oświetloną potrójnymi świecami. Wtedy to wolą wszystkich przeganiano odwieczne zło. i kiedy trzy księżyce świeciły już wysoko na niebie, blisko siebie i w mistycznej koniunkcji, Ruwendianie radowali się ich dobroczynnym blaskiem i śpiewali. Ale o co chodziło Jagunowi? Czy przewidywał, że jakaś wielka bitwa rozegra się w dzień starożytnego święta? Bitwa, w której będzie mogła użyć swego talizmanu do wyzwolenia Ruwendy? Zanim Kadiya zdążyła o cokolwiek zapytać, Jagun rzekł: — Skritekowie, a z nimi Głos Orogastusa i oddział labornockich żołnierzy napadli na wioskę Uisgu. Użyli ognia i czarów przywołanych z powietrza. Trzymani w niewoli,. Uisgu wkrótce zostaną oddani Skritekom na pożarcie. —
Oni mnie szukają! — zawołała Kadiya. — Dlatego i prześladują biednych
Uisgu! —
Pojmanie ciebie byłoby dla nich wielkim triumfem. Lecz nie tylko to ich
przyciąga. — Skinieniem głowy wskazał na ukryte za zasłoną iluzji miasto czarodziejskiego ogrodu. — Byłaś tam. Znalazłaś to, czego szukałaś? Księżniczka bez słów zdjęła miecz i pokazała go Odmieńcowi. Znała Jaguna od czasu, gdy zaczęte stawiać pierwsze kroki, a przecież nigdy nie widziała tak wielkiej radości i uniesienia na jego twarzy. Wyciągnął rękę, jakby chciał dotknąć miecza, lecz cofnął ją w pół drogi. Czarne kule na rękojeści pozostały zamknięte, lecz ostrze zalśniło w słabym blasku słońca. Kadiya zbliżyła talizman do oczu Jaguna. Łzy spływały mu po policzkach. Padł przed nią na kolana. — Talizman! Och, Jasnowidząca Pani, znalazłaś go! —
U mojego ludu miecz ze złamanym czubkiem oznacza miłosierdzie —
powiedziała kiwając głową. — Niektórym nie okazałabym miłosierdzia. Ale tobie... — Zawahała się, po czym delikatnie dotknęła mieczem głowy Jaguna i skądś, z nieznanego zakątka duszy, wydobyła słowa rozgrzeszenia: — Nie upadaj na duchu, drogi przyjacielu. Przyjmij z powrotem swoje imię! Noś święty naramiennik Nyssomu. Nie złamałeś żadnej przysięgi, tylko uczestniczyłeś w wydarzeniach, na które nie miałeś wpływu. Od tej chwili niech żadne brzemię nie ciąży na twej duszy. Wtedy Jagun zrobił coś, czego Kadiya nigdy dotąd nie widziała. Kiedy po raz pierwszy przybył do Cytadeli i przemówił do jej ojca, króla Kraina, pozdrowił go podnosząc wysoko złożone dłonie, tak jak powitał Pierwszą Mówczynię w swojej
wiosce. Teraz jednak skłonił się przed Kadiya tak nisko, że dotknął ziemi czołem i ramionami. —
Będę ci wiernie służył, Nosicielko Światła, Nosicielko Nadziei, Opiekunko
i Obrończyni, spokrewniona sercem z Zaginionymi! Oszołomionej dziewczynie wydało się, że dalekie echo powtórzyło słowa myśliwego. a przecież jakaś cząstka jej istoty pragnęła tylko jednego: wetknąć magiczny miecz w ziemię, by na powrót stał się tym, czym był — korzeniem Czarnego Trillium. — Jagunie, nie wiem, o co ci chodzi. Odmieniec wstał i spojrzał jej w oczy jak dawniej, gdy był Mistrzem Zwierząt i królewskim łowczym. — Pani Czarodziejskich Oczu, wszystkiego się nauczysz, nikt nie jest wezwany tam, gdzie nie ma służyć. — Nie wiem, jak się posługiwać tym talizmanem — zaprotestowała. Nigdy nie czuła się taka zagubiona. Nawet gniew i wściekłość, które zawsze dodawały jej sił, gdzieś zniknęły. —
Ta wiedza również przyjdzie do ciebie. Teraz musisz wypełnić prawdziwe
zadanie, które przeznaczył ci los. Kadiya odetchnęła głęboko i wsadziła miecz do pochwy. — Dobrze. Gdzie są ci uwięzieni Uisgu? — zapytała. — Niedaleko stąd, w pobliżu Górnego Mutaru. Słyszałem, , że wysłali Wielki Zew, ale upłynie dużo czasu, zanim inni Uisgu im odpowiedzą. Za dużo. Niełatwo jest kontrolować Skriteków. — Rozciągnął wargi, ukazując małe ostre kły, tak niepodobne do jej zębów. — Trzeba ich nagradzać krwią... i mięsem. Przełknęła ślinę, ale zapytała stanowczym tonem: — Czy w jakiś sposób możemy pomóc wziętym do niewoli Uisgu? — Jasnowidząca Pani, powiedziałbym, że to niemożliwe. Lecz przed tobą otwarła się Zakazana Droga i nosisz potrójny talizman. Zobaczymy. — Zatem w drogę! — odrzekła. Opuścili starożytny szlak i ruszyli krętą ścieżką przez Cierniste Piekło. Wieczorem rozbili obóz, gdyż nie dawało się iść nocą. Jednak zanim zdążyli ułożyć się do snu, wietrzyk przyniósł im znajomy, przerażający smród. Skritekowie byli w pobliżu! Na rozkaz Jaguna oboje natarli się zgniecionymi liśćmi o ostrym zapachu, maskującym ich własną woń. Później poczołgali się przez poszycie. Po kilku chwilach
kulili się ramię w ramię za drzewopodobnymi łodygami gigantycznych paproci. Na otwartej przestrzeni zobaczyli coś w rodzaju obozowiska i garstkę mężczyzn w pordzewiałych zbrojach, labornockich ; żołnierzy. Pomiędzy nimi a kryjówką Jaguna i Kadiyi, z wbitych w ziemię i połączonych sznurami włóczni zrobiono i niewielką zagrodę. Zagrodę pełną jeńców. Nie było wśród | nich mężczyzn. Kilkanaście tubylczych kobiet siedziało tam lub leżało na ziemi. Dwie miały w ramionach dzieci. Emanował od nich tak wielki strach, miały taką rozpacz na twarzach, że Kadiyi serce się ścisnęło. Wyciągnęła po kryjomu miecz --talizman. Rozległo się ciche łkanie. Matka natychmiast zatknęła dziecku usta. Klatki pilnowało czterech Skriteków. Jeden podniósł głowę i ryknął, po czym wycelował włócznię w kobietę trzymającą płaczące maleństwo. Kadiya opuściła miecz, lecz nadal trzymała go w lewej ręce, prawą zaś sięgnęła po nóż. Niedawno, obserwując żonglera na jarmarku, nauczyła się rzucać nożem i długo to ćwiczyła. Była pewna, że trafi w gardło najbliższego Skriteka! Och, gdybyż tylko miała ze sobą trzech lub czterech łuczników! Ale nie miała... i dlatego opanowała się całym wysiłkiem woli. Pozostali Skritekowie wybuchnęli śmiechem, zachęcając swego towarzysza, by cisnął włócznią w skuloną ze strachu matkę i jej dziecko. Kadiya chwyciła Jaguna za ramię: czy nie można nic zrobić? Rozwarł na chwilę lewą dłoń. Leżała na niej zielona bryłka, którą trzymał bardzo ostrożnie. Był to aworik, trudny do znalezienia, dziwaczny grzyb, największy przyjaciel mieszkańców bagien, uciekających przed wielkimi drapieżnikami. Lecz wrogowie zrobili pierwszy ruch. Dwaj żołnierze wyszli z ciernistych paproci, wlokąc między sobą mężczyznę Uisgu. Grożący przerażonej matce Skritek zawahał się, a potem zniżył włócznię. Korzystając z tego, że cała uwaga wroga skupiła się na nowym jeńcu, Jagun z całej siły rzucił aworik pomiędzy labornockich żołnierzy a klatkę z jeńcami. Kruchy grzyb uderzył o ziemię i się roztrzaskał. Wyleciały z niego tysiące wirujących zarodników, elastycznych, lecz ostrych jak brzytwa. Wszyscy uwięzieni Uisgu natychmiast rzucili się na ziemię, zasłaniając ogromne oczy. Bieg wypadków zaskoczył Skriteków i Labornoków. Ci, którzy nie oślepli od razu, miotali się jak szaleni, gdy miniaturowe ostrza cięły wrażliwe części ich ciał, zanim opadły na ziemię. Jagun trzymał już w pogotowiu swoją dmuchawkę. Kadiya usłyszała tylko świst
pierwszej zatrutej strzałki. Jakiś Skritek upadł. Trzymając miecz w jednej ręce, a sztylet w drugiej, księżniczka zerwała się na równe nogi. Najbliższy na pół oślepiony Topielec ruszył ku niej chwiejnym krokiem, wymachując włócznią. Kadiya cisnęła sztylet w sposób, który tak długo ćwiczyła. Wirując wbił się w miękką szyję potwora, który runął na ziemię, miotając się w przedśmiertnych konwulsjach. Zatrute strzałki
z dmuchawki
Jaguna
powaliły
jeszcze
dwóch
Skriteków.
Żołnierz
o zakrwawionej twarzy rzucił się ' na nich z krótkimi mieczem, ale Kadiya już czekała na niego, unosząc talizman, jakby była Zaprzysiężonym Towarzyszem. Zamachnęła się i całym ciałem wyczuła wstrząs, kiedy czarodziejski brzeszczot miażdżył gardło wroga. Labornok padł, dusząc się własną krwią. Stała oszołomiona przez chwilę, nie mogąc uwierzyć, że tak zręcznie posłużyła się magicznym mieczem. Dobiegły ją wrzaski i krzyki. Strzałki Jaguna raziły miotających się bezładnie labornockich
żołnierzy.
Konający
Skritekowie
ryczeli,
wymachiwali
wielkimi
kończynami, darli pazurami ziemię. Kadiya uderzyła płazem miecza w liny wiążące ściany klatki. Pnącze rozpadło się jak stopione w wysokiej -temperaturze. — Uciekajcie! — wrzasnęła do uwięzionych kobiet Uisgu, z których większość była już na nogach. Wskazała mieczem. — Uciekajcie! w paprocie! Pobiegły, a Kadiya za nimi, gotowa odeprzeć każdy atak. Jagun zaś pomknął tuż za nią, zdążywszy jeszcze wyciągnąć z trupa zabitego potwora jej sztylet. Dobiegli do potężnej rzeki, która musiała być Wielkim Mutarem. Niewielka tratwa kołysała się na falach obok kupieckiej łodzi. Było tam czterech żołnierzy, zdziwionych docierającą z oddali wrzawą i jeden Skritek, który właśnie wynurzał się z wody z trzepoczącą się rybą w szczękach. —
Jagunie! — Kadiya w jednej chwili pojęła, jakie grozi niebezpieczeństwo.
Obejrzała się. Potrzebowała myśliwego z jego zatrutymi strzałkami. Sama nie da rady. Lecz Jagun pozostał w tyle, by zapewnić im bezpieczny odwrót. Labornoccy żołnierze wyciągnęli miecze i okrążali ją. Kobiety Usigu krzyknęły z przerażenia, kiedy ruszył ku nim ogromny Skritek. Wtem Kadiya poczuła w dłoni nieznośne gorąco. Odruchowo przesunęła dłoń z rękojeści miecza na tępą tuż pod jelcem klingę i wyciągnęła go przed siebie. Oczy na gałce były otwarte, wpatrzone w najbliższego żołnierza, który do niej podchodził. Labornok wydał ochrypły okrzyk i cofnął się chwiejnym krokiem; upuścił broń i z jękiem zasłonił rękami oczy. Kadiya nie wiedziała, co się stało. w lot jednak pojęła, co powinna zrobić. Zwróciła talizman w stronę drugiego żołnierza. Ten wrzasnął
i wpadł na oślepionego towarzysza, który odwrócił się błyskawicznie i zadał śmiertelny
cios
trzeciemu
właśnie
nadbiegającemu.
Księżniczka
skierowała
magiczne oczy na ostatniego nieprzyjaciela. Ten jednak widząc, jaki los spotkał pozostałych, uchylił się i rzucił się na Kadiyę, zamierzając ją przewrócić. Nagle zwinął się i krzyknął. w jego karku tkwiła zatruta strzałka Jaguna. Głośny plusk dobiegł znad rzeki — to następna strzałka powaliła Skriteka. Kiedy Jagun biegiem ruszył ku Kadiyi, dwaj oślepieni żołnierze jak oszaleli zadawali sobie ciosy. Myśliwy krzyknął do uwolnionych branek, żeby weszły na tratwę. Przeciął cumę i rzucił sztylet na brzeg. Kobiety Uisgu zabrały dwa miecze, a pozostałe wzięły bosaki, Kadiya podniosła swój nóż. — Szybko! — krzyknął Jagun. — Nadchodzą Skritekowie! Odbijajcie! Kadiya pośpieszyła pomóc rannym wejść na tratwę. Bosaki zaparły się w mulistym dnie i tratwa ruszyła. Jedna z kobiet zaczęła nucić monotonną pieśń żeglarzy, a jej towarzyszki energiczniej pchnęły bosakami. Po chwili tratwę porwał silny prąd. — Jagunie! — wrzasnęła Kadiya. Myśliwy tylko potrząsnął głową i odwrócił się, by stawić czoło pięciu wyjącym Skritekom, którzy wypadli z paproci. Dziewczyna bezradnie patrzyła, jak podniósł dmuchawkę, szykując się do walki... Potem tratwa wpłynęła w zakręt rzeki i maleńka postać Odmieńca zniknęła w oddali. Jedyną bronią, jaką dysponowały uciekinierki, były dwa zabrane poległym żołnierzom miecze, sztylet Kadiyi i jej talizman. Kobiety Uisgu nie nosiły odzieży, wystarczało im ich własne, przemoczone teraz, futro. Było ich jedenaście i dwoje małych dzieci. Cztery były ranne, ich opatrunki z liści przesiąkły już krwią, a pozostałe pokaleczyły zarodki aworika i posiniaczyli Labornokowie lub Skritekowie. —
Pani? Opłakująca Jaguna Kadiya podniosła głowę. Jedna z kobiet Uisgu
usiadła obok niej. — Jestem Nessak z Dezaras. Niegdyś Pierwsza klanu i Mówczyni Prawa. One wszystkie — zamaszystym ruchem' wskazała na swoje towarzyszki niedoli — pochodzą z naszej wioski. Nieszczęście spadło na nas podczas podroży. Żołnierze wydali naszych mężczyzn Skritekom i zmusili nas, żebyśmy na to patrzyły. Wielka Pani, ci najeźdźcy szukają jakichś tajemnic, o których nic nie wiemy. Albowiem święta! przysięga zabrania nam odwiedzać zakazane miasto Zaginionych, które od zawsze było dla nas zamknięte. Kiedy nie mogłyśmy wyznać tego, o czym nikt nie ma pojęcia, człowiek, który dowodził pozostałymi, cały ubrany na czerwono, rozkazał nas uwięzić. Miałyśmy czekać na przybycie innych ludzi, którzy towarzyszą
Skritekom i próbują zwrócić Ciemność przeciw Światłu. Ten człowiek popłynął: w dół rzeki na krótko przed tym, jak przybyłaś, by nas ocalić... Pani, na zawsze jesteśmy twoimi służebnicami i dziękujemy ci za ocalenie. Czy powiesz nam, kim jesteś i skąd przybywasz? — Jestem córką króla Kraina, który był... Na imię mam Kadiya. Ci oprawcy podbili naszą ojczyznę. Okrutnie zamordowali mojego ojca i wszystkich, którzy z nim byli. Moją matkę również. Wspomnienie zaparło jej dech w piersiach. Spojrzała ponuro! na talizman. Gdybyż miała go wtedy, gdy Labornokowie zaatakowali Cytadelę! Jeśli w jakiś sposób pokonał tych? wszystkich żołnierzy — cóż dopiero mógłby zrobić z królem Voltrikiem? — Krążyła przepowiednia, że tych oprawców pokona kobieta z mojego rodu — ciągnęła gładząc zamknięte oczy\ na gałce rękojeści. — Na rozkaz Arcymagini Binah, którą nazywacie Białą Damą, ja i moje siostry wyruszyłyśmy na poszukiwanie tego, co pomści naszych zamordowanych krewnych. Po raz pierwszy od wielu dni pomyślała o Anigel i Haramis. Jak im się wiodło? Może obie zginęły i tylko ona weźmie pomstę za przelaną krew? —
Anigel... Haramis... — bezwiednie wymówiła na głos ich imiona, jakby je
wzywała. Poczuła pod ręką jakieś poruszenie. Poderwała dłoń i spojrzała na rękojeść. Dwoje oczu się otwierało! Oczu? Nie, nie tym razem. Zamiast oczu zobaczyła dwa obrazki — wizje! Haramis trzymającą w ręku rozkwitły kwiat Czarnego Trillium. a obok niej Anigel z podobnym kwiatem w dłoniach. Kadiya zrozumiała, że jej siostry żyją, że gdzieś czekają na nią i na godzinę próby. Kiedy nabrała co do tego pewności, oczy zamknęły się i znów przed sobą miała gładkie czarne kule. Westchnęła. — Pani — powiedziała z powagą kobieta Uisgu. — Widzę, że jesteś Nosicielką Światła i Nadziei, Władczynią Trojga Czarodziejskich Oczu, krewną Zaginionych. — Nie, Mówczyni Prawa — Kadiya gwałtownie pokręciła głową. — Nie powołuję się na żadne pokrewieństwo z Wielkimi Władcami z przeszłości, aczkolwiek to — przesunęła ręką po talizmanie — może pochodzi z ich czasów. Nie wiem, jak mogłabym nieść światło lub nadzieję. Jednego tylko jestem pewna: muszę pokonać króla Voltrika i czarownika Orogastusa, nawet jeśli miałabym zrobić to sama, w pojedynkę.
—
Nie jesteś sama, Pani — odrzekła cicho Nessak. — Ci źli ludzie i ich
sprzymierzeńcy, którzy nas pojmali, złamali wielką przysięgę i zostali ukarani. Byłaś w Przybytku Wiedzy i bez szwanku przeszłaś przed strażnikami Sindonami. Posłano cię do nas. Jesteś od dawna oczekiwaną Władczynią Czarodziejskich Oczu. Dlatego Uisgu przyjdą ci na pomoc, choć nie wolno nam wojować. Ciemność zagraża naszemu krajowi, wielka równowaga została zniszczona i nikt nie może uchylić się od walki, która z tego wyniknie! Kiedy dotrzemy do Dezaras, poślemy Wielki Zew i wszyscy Uisgu staną u twego boku. Kadiyi zaparło dech z wrażenia. A więc stanie się to, co proponowała Jagunowi, to, do czego, jak jej powiedziano, nigdy nie dojdzie. Gdyby wszyscy Odmieńcy powstali, sama kraina bagien stałaby się bronią przeciw najeźdźcom. To będzie wielka wojna. Jeśli zaś odkryje wszystkim tajemnice swego talizmanu, wygra tę wojnę... Zacisnęła ręce, aż paznokcie wbiły się w jej ciało, Czas — potrzebowała nie tylko czasu, ale i wiedzy. Modliła się w duchu, żeby nowi sprzymierzeńcy w jakiś sposób zechcieli ją pouczyć. Rimoriki płynęły w dół rzeki, popychając łódkę Anigel, jeszcze trzy dni. Czasami główny nurt wił się w pobliżu zalesionego brzegu i księżniczka patrzyła ze zdumieniem na obce, nieznane jej drzewa. Jedne były bardzo wysokie, o gałęziach, które splatały się, unosząc ku górze niczym ramiona tancerki. Inne miały dziwaczne, plisowane pnie, jak z tysięcy pierścieni ułożonych jeden na drugim i czasami odchylonych na zewnątrz w sposób rzucający wyzwanie prawom ciążenia. Widziała też masywne, przysadziste drzewa podobne do olbrzymich bulw, szerokie przy ziemi i ze szpicem na czubku, z którego wyrastała śmieszna kitka maleńkich gałązek z drżącymi przez cały czas liśćmi. Mijała gaje wspaniałych drzew gonda, wysoko cenionych jako budulec, wyższych niż te, które rosły w Błotnym Labiryncie. Ich wielkie, podobne do kolumn pnie, szersze niż ogromna brama Cytadeli, tworzyły zielone arkady oświetlone ukośnymi promieniami słońca. Spotkała również drzewa tak obsypane szkarłatnymi i jaskrawoczerwonymi kwiatami, że zdawały się płonąć. Zdarzały się też niezgrabne drzewa o postrzępionych liściach, koślawych gałęziach i wielkich dziuplach, w których gnieździły się kolonie nocnych śpiewaków. w Lesie Tassaleyo rosło tak wiele rodzajów drzew, że Anigel w końcu przestała je odróżniać i cieszyła się, gdy prąd znosił ją z dala od zalesionych brzegów. Podczas Zimowych Deszczów wielkie, płytkie teraz i wąskie koryto Wielkiego Mutaru wypełniało się
wodą. Im dalej płynęli w dół rzeki, tym więcej widziała naniesionego przez powodzie drzewa, a kwitnące barwnie pnącza często oplatały suche, spłowiałe gałęzie. Wielkie stada ptaków zamieszkiwały brzegi Mutaru, znajdując pożywienie na płyciznach i łachach.? Unosiły się w powietrze skrzecząc i wrzeszcząc, gdy łódka wpadała w środek stada. Od czasu do czasu pojawiały się zwierzęta: grube szare czworonogi żywiące się wodnymi; roślinami na trzęsawiskach, smukłe rybożerne drapieżniki, podobne do olbrzymich pelrików, które rimoriki witały jak towarzyszy, oraz mnóstwo nieszkodliwych małych stworzonej w żółte paski rojących się wśród nabrzeżnej roślinności; i zamieszkujących rzeczne wysepki. Nie spotkała jednak istot rozumnych. Zapytała o to swych przyjaciół. Rimoriki powiedziały jej, że Wywilowie od wielu lat mieszkają
tylko
w jednej
jedynej
wielkiej
wiosce.
Szukali
bezpieczeństwa
w liczebności osady tak jak w stadzie niektóre ptaki czy ryby, gdyż bez końca napadali na nich ich kuzyni Glismakowie, którzy żyli w dole rzeki i w leśnych ostępach. Dodały też, że dawno temu Wywilowie nie mieli stałej siedziby i żyli w małych grupach, rodzinami. Nigdy nie nocując dwa razy w tym samym miejscu łatwo unikali bardziej niezdarnych Glismaków. Kiedy Wywilowie zaczęli jednak handlować z ludźmi, zgromadzili wiele rzeczy i już nie mogli -, swobodnie wędrować. w miarę jak się bogacili, zazdrośni Glismakowie coraz częściej nastawali na ich życie. — Ale oni nie chcą powrócić do swych dawnych obyczajów. Taka zmiana byłaby dla nich gorsza od śmierci. Nie możemy tego zrozumieć — zakończyły rimoriki. —
Ale ja rozumiem — odparła księżniczka. — Historia ludzi jest podobna.
Niektórzy zawsze pragną lepiej pracować, więcej się uczyć, dokładać więcej starań, by piąć się wyżej. Nie , wszyscy są tacy, lecz to pragnienie łatwo przechodzi z rodziców na dzieci. To nie jest źle. Siła kierująca żywymi istotami — a zwłaszcza tymi, które myślą — to wielka tajemnica świata. Dlaczego starają się wszystko komplikować, kiedy mogliby się zmęczyć tym pędem i powrócić do dawnej prostoty? Najstarsi spośród nas męczą się tym w końcu. Zawsze jednak znajdują się młodzi, którzy pragną żyć coraz lepiej, wygodniej niż poprzednie pokolenie. — W takim razie ludzie i mieszkańcy krainy bagien są, spokrewnieni — podsumowały w myśli rimoriki. —
Ja... przypuszczam, że tak. Ale nie wiem tego na pewno. Nasi mędrcy
twierdzą, że tylko tubylcy, których nazywacie Ludem Bagien, Lasów i Gór, naprawdę należą do tego świata, my ludzie, nie. — Och, wy też do niego należycie — roześmiały się rimoriki. — Nie jestem mędrcem, ale uczyli mnie nasi najlepsi nauczyciele — stwierdziła z wyrzutem Anigel. — Moja siostra Haramis, która jest bardzo mądra, zapewnia mnie, że to prawda. i wierzą w to nie tylko Ruwendianie, lecz także inne człowiecze narody. — Ludzie żyli na tym świecie przed Ludem Bagien, przed Ludem Gór i przed Ludem Lasów. Tylko Topielcy pojawili się wcześniej. — Skąd o tym wiecie? — zapytała sceptycznie Anigel. — Przecież jesteście tylko zwierzętami! Ale rimoriki znów się roześmiały i nie chciały już więcej o tym rozmawiać. Po kilku chwilach Anigel dostrzegła z oddali osadę Wywilów i przestała się zastanawiać nad tymi tajemnicami. Wywilowie najwidoczniej już wiedzieli o zbliżaniu się łodzi. Flota złożona z ponad trzydziestu smukłych, półprzejrzystych łódek odbiła od brzegu i popłynęła jej na spotkanie. w każdej byli tubylczy wioślarze. Sternicy dumnie stali na dziobach, gestami kierując załogami. — Myślę, że
powinniśmy się
zatrzymać — powiedziała do
rimorików
zaniepokojona Anigel. — Na Czarny Kwiat, jest ich mnóstwo! Czy... czy zechcecie wysadzić głowy z wody i przybrać opiekuńcze miny? Odpowiedziały jej dwa pluśnięcia. Wielkie zwierzęta uśmiechnęły się do dziewczyny, a potem zwróciły oczy ku zbliżającej się flocie. Wioska Wywilów leżała na sporej, oczyszczonej z drzew i krzewów przestrzeni, która, jak się księżniczka później dowiedziała, była wyspą otoczoną sztucznie pogłębionymi kanałami. Brzeg najeżony był małymi przystaniami, w których przycumowano lekkie, połyskliwe łodzie. (Rimoriki powiedziały Anigel, że Wywilowie zszywali swoje łódki z pęcherzy pływnych pewnego gatunku gigantycznej ryby.) Wszystkie domy stały na palach. Zbudowano je z okorowanych polan, miały dachy, okiennice, różne balkony, werandy i ozdobione pomosty — te ostatnie zatłoczone widzami. Większość domostw była połączona górą mostkami, które sprawiały wrażenie chwiejnych i rozklekotanych. Wysuniętą najdalej w dół rzeki część wsi najwidoczniej niedawno strawił pożar. Rozbierano sczerniałe konstrukcje, a szkielety nowych już budynków sterczały z ruin.
o dziwo we wsi Wywilów wcale nie było drzew, tylko wszędzie rosło mnóstwo krzewów, mieniły się kolorami kwietne ogrody, napowietrzne kwietniki, kwiaty nawet zdobiły omszałe dachy. Kiedy pierwsza łódź Wywilów znalazła się w odległości około dziesięciu elli od nieruchomej łódki Anigel, zatrzymała M się nagle. Pozostałe zrobiły to samo, tworząc długą liniej czółen załadowanych Odmieńcami, którzy bardzo różnili się wyglądem od swych bagiennych krewniaków. Byli
wyżsi
od
Nyssomu
i Uisgu,
dorównywali
wzrostem!
człowieczym
mężczyznom. Głowy mieli wydłużone, a nie zaokrąglone i ich nosy przypominały małe ryjki. Oczy Wywilów wydały się Anigel jakby znajome, gdyż były duże i żółte. Mieli jednak podłużne źrenice — tak jak Skritekowie. Wiecznie otwarte szerokie usta odsłaniały groźne zęby. Skórę częściowo | porastało futro, a częściowo pokrywały połyskliwe, brązowej łuski. Ci mieszkańcy lasu ubierali się w bajecznie kolorowe przepaski biodrowe i obwieszali mnóstwem naszyjników (niektóre z nich przesłaniały piersi kobiet), naramienników, bransolet noszonych na kostkach nóg i innych ozdób. Część ozdób wykonano ze złota, wysadzając lśniącymi drogimi kamieniami. Nanizane na nici niebieskie szklane paciorki wydawały się równie w cenie jak kosztowne metale. Anigel zauważyła w tłumie tubylca chlubiącego się zdobioną stalową zbroją ruwendiańskiego rycerza; inny nosił na potężnych ramionach frędzlasty szal wysoko urodzonej damy z polderów. Księżniczka na oczach zbliżających się Wywilów spokojnie f uczesała włosy i włożyła skórzany płaszcz Immu, chcąc ukryć swój zniszczony strój. Potem stanęła ostrożnie w łodzi, mając po obu stronach rimoriki, i podniosła ręce. Płaszcz rozchylił się, odsłaniając błyszczący na jej piersi amulet. Tubylcy krzyknęli cicho. Wskazywali na nią wyciągniętymi kończynami, a ci, którzy płynęli na rufach łodzi, powstali wyciągając szyje, by lepiej widzieć. Pomrukiwali i wykrzykiwali w swoim gardłowym języku. — Przybyłam tutaj z przyjaznymi zamiarami —powiedziała Anigel. — Szukam magicznego talizmanu zwanego Trójgłowym Potworem. Wywilowie nagle ucichli, rozdziawiając usta i wybałuszając oczy. Anigel czekała, aż powiedziała w końcu: — Czy jest wśród was ktoś, kto może ze mną rozmawiać? Jeden z najbardziej wystrojonych sterników zrobił nagły gest i jego czółno wysunęło się z szeregu i podpłynęło do łódki księżniczki.
— Ja mogę — oświadczył w języku Półwyspu. Miał gruby głos i mówił prawie niezrozumiale. Jego porośnięte futrem czoło marszczyło się w gniewnym grymasie. Nosił wykuty ze złota naszyjnik wysadzany wielobarwnymi kamieniami, piękny ruwendiański kapelusz z kremowego brokatu i takąż przepaskę. — Jestem SasstuCha, Mówca Letu — wychrypiał. — a kim ty jesteś? i dlaczego szukasz przychylności Wywilów? — Jestem księżniczka Anigel z Ruwendy. Możliwe, że wiecie, iż mój kraj został podbity przez naszych człowieczych wrogów z północy. — Podniosła amulet i mówiła dalej: — Biała Dama, Strażniczka naszego kraju, poleciła mi odnaleźć pewien talizman, który uwolni mój lud z niewoli. Czy słyszeliście o Trójgłowym Potworze? Mówca zawahał się. — Wiemy o czymś takim. Ale to nie jest talizman. Znajduje się pół dnia drogi w dół rzeki, a potem jeszcze kilka godzin pieszej wędrówki w górę strumienia Kovuko — na ziemiach Glismaków. Anigel odetchnęła głośno. Słysząc to Sasstu-Cha uśmiechnął się lekko. — Czy możecie dać mi przewodnika, który mnie tam zaprowadzi? — zapytała. — Nie. — Żądam tego! Na Czarny Kwiat! — Księżniczka potrząsnęła amuletem. Tłum Wywilów wydał głośny, przypominający westchnienie okrzyk. Anigel desperacko wyciągnęła z sakiewki u pasa liść Czarnego Trillium i podniosła go do góry. Leśny, lud krzyknął głośniej, tym razem z jeszcze większym strachem. — Ale ja muszę tam się udać! Pomóżcie mi! — prosiła,
t
— Jeżeli pójdziesz w górę Kovuko, czeka cię śmierć - oświadczył Sasstu-Cha. — Drzewa w tym miejscu są tak-żarłoczne jak sami Glismakowie. Nikt z naszego plemienia tną odważy się tam wyruszyć. Nie moglibyśmy tego zrobić, nawet gdyby Niebiański Bóg nam na to pozwolił. Cztery słońc* temu Glismakowie zaatakowali Let i spalili wiele naszych domów. Zawsze tak robią pod koniec pory suchej, wiedząc, że zdobędą wtedy największe łupy, gdyż mamy wtedy towary! którymi ludzie zapłacili nam za nasze drzewo. Glismakowie niebawem wrócą i znowu nas zaatakują. Wszyscy Wywilowie muszą walczyć w obronie naszej wioski. Nawet święte Czarne Trillium nie może odwieść nas od tego obowiązku. — Dobrze — Anigel westchnęła głęboko. —W takim razie ja i moje rimoriki sami się tam udamy. Czy przynajmniej dacie nam dokładne wskazówki, żebym mogła szybko znaleźć ten strumień Kovuko?
— Chętnie. Oprócz tego damy ci prowiant i świeżą człowieczą odzież, jeśli tego pragniesz. — Bardzo by mi się to przydało. Mam do was jeszcze jedną prośbę. Inni ludzie, moi wrogowie, podążają moim śladem. Proszę was, byście im nie mówili, dokąd wyruszyłam. — Nie powiemy — zapewnił ją Sasstu-Cha. Zatoczył ramieniem, dając jakiś znak swoim wioślarzom. — Proszę teraz, byś ze mną popłynęła, księżniczko Anigel z Ruwendy. Przyjmij na dzisiejszą noc niebezpieczną gościnę w Let, a potem ruszaj dalej swoją drogą. a jeśli znajdziesz ten magiczny talizman, pomyśl nie tylko o swojej zagrożonej ojczyźnie, alej i o nas, choć przez chwilę.
Rozdział trzydziesty pierwszy Kobiety Uisgu były bardzo wyczulone na najmniejszą zmianę w otoczeniu. Zapadł zmierzch, kiedy te, które pracowały bosakami (wielokrotnie zmieniały się podczas dnia), nagle zatrzymały tratwę. Zbiły się w gromadkę i coś szeptały w swoim języku. Nessak, która znała mowę kupców, zbliżyła się do Kadiyi. — Pani, przed nami jest dużo wrogów. Największa gromada rozbiła się obozem przy zakręcie rzeki. Musimy jakoś ich wyminąć, bo znów nas pojmają i będą się nad nami znęcać. Kadiya skinęła głową. Będzie musiała polegać na ich znajomości ziemi i wody, tak jak przedtem na umiejętnościach Jaguna. Jagun... Wspomnienia o nim sprawiały ból. Nie pojawił się w żadnym miejscu nad Mutarem, a kobiety Uisgu nie odebrały od niego żadnego myślowego Zewu. Mimo to księżniczka nie chciała wierzyć, że zginął. — Czy możemy w jakiś sposób ominąć naszych wrogów? — zapytała Kadiya. Mgła się podnosiła znad wody, zaciągając zasłonę nad rzeką i jej brzegami. Od swojej ucieczki nie napotkały żadnych ruin. Nessak powoli pokręciła głową. — Pani, wprawdzie źli ludzie mają ze sobą Skriteków, ale są bardzo zmęczeni, a tutaj grozi im wiele niebezpieczeństw. To tereny łowieckie looru. Dlatego — zrobiła ręką mały ruch — po zmroku będziemy musiały się ukrywać nie tylko przed ludźmi i Topielcami. Looru! Kadiya od wczesnego dzieciństwa słyszała o tych dzikich latających drapieżnikach. To właśnie mmi niańki straszyły dzieci, które nie wracały do domu po zachodzie słońca. Lecz od chwili ucieczki z Cytadeli Jagun nie wspomniał o looru. Widziała ich wygarbowane skórzaste skrzydła na jarmarku w Treviście przed kilku laty, ale wtedy uznała je za ciekawostkę. Teraz spojrzała na ciemniejące niebo. Looru były krwiopijcami, które mogły uczepić się człowieka lub zwierzęcia i wraz z krwią wyssać z nich życie. Rozszarpywały pazurami każde żywe stworzenie, które odważyło się od nich zbliżyć. — Pani! — zawołała cicho jedna z kobiet Uisgu stojących na przedzie tratwy. — Spójrz tam! Od czasu, gdy uciekły, rzeka wiła się zakolami, a nawet podzieliła na kilka odnóg,
które teraz najwidoczniej znów łączyły. Kadiya dostrzegła na lewym brzegu jakiś blask, który mógł pochodzić tylko od ognia lub innego stałego źródła światła. Jednocześnie rozległo się granie trąbki wzywają żołnierzy na zbiórkę, potem okrzyki mężczyzn i jakiś monotonny dźwięk. Kobiety
Uisgu,
pośpiesznie
pracując
bosakami,
zepchnęły
tratwę
ku
przeciwległemu brzegowi. — Ktoś zaatakował wrogów! — Nessak podniosła głos. Może to looru, pani? — Jeśli są tak głupi, żeby oświetlać drogę tym drapieżnikom, to na pewno nie mają pojęcia o krainie bagien -zauważyła Kadiya. — Skritekowie powinni byli ich ostrzec., — Pani — Nessak roześmiała się gorzko — ci przybysze z daleka nie będą słuchać skriteckiego bełkotu. Pomyślą, że nie należy brać poważnie ostrzeżenia mieszkańca bagien. Są pozbawieni zdrowego rozsądku, pragną jedynie przelewać krew, by zadowolić swoich panów. — Jeżeli looru teraz ich atakują — myślała głośno Kadiya — czy nie mogłybyśmy prześlizgnąć się obok? — Dałoby to nam pewną szansę, pani — powiedziała po namyśle Nessak. — Możemy spróbować... Podpłynęły do lewego brzegu. Kadiya i kilka Uisgu szybko nacięły trzcin, rzucając ją pozostałym, które starały się upodobnić tratwę do pływającej łachy szczątków często dryfujących w dół rzeki. Jedyną przeszkodą była wielkości; tratwy, którą starały się zamaskować. Takie pływające wyspy zazwyczaj sięgały tylko jednej czwartej wielkości platformy, na której się schroniły. Zrobiwszy wszystko, co mogły, dwie kobiety z bosakami skierowały tratwę z powrotem na środek rzeki. Prąd był tu bardziej leniwy, płynęły więc denerwująco powoli. Ognisko w nieprzyjacielskim obozie rozjarzyło się jeszcze bardziej. Uciekinierki leżały przykryte trzciną, z niepokojem obserwując przeciwległy brzeg. Wyglądało na to, że najeźdźcy czegoś się jednak nauczyli przy okazji poprzednich ataków looru, gdyż jakaś ich część wymachiwała pochodniami i każdemu żołnierzowi z żagwią towarzyszył drugi z włócznią lub mieczem. Kilka drapieżników walczyło na ziemi. Jakiś Skritek walnął w łeb któregoś looru, a Labornok z zakrwawionym bandażem na nodze machnął lekkim mieczem tak, jakby to był nóż myśliwski i przygwoździł do ziemi skrzydło krwiopijcy. W zachowaniu labornockich żołnierzy nie było teraz ani dumy, ani pewności siebie.
Ich zbroje były pordzewiałe, pióra na hełmach zwisały smętnie, odzież zaś lepiła się od brudu. Niektórzy nosili bandaże, twarze, ręce i nogi wszyscy mieli spuchnięte i zaczerwienione od ukąszeń owadów. Pod drzewem, gdzie wokół pnia sporządzono prowizoryczny szałas, przynajmniej czterech leżało nieruchomo. Kadiya zrozumiała, że zaatakowany został cały wielki obóz grupy poszukiwawczej, gdyż na pewno nie był to oddziałek zwiadowców. Wytężając wszystkie siły sięgnęła bosakiem w stronę lewego brzegu i zagłębiła go w mule, żeby szybciej minąć wrogie obozowisko. Kobiety Uisgu poszły za jej przykładem. Ale tratwa płynęła bardzo powoli. Wyglądało na to, że looru wreszcie uznały zdobycz za bardziej niebezpieczną niż przewidywały. Zgraja cofnęła się nagle, kiedy zapaliła się sierść jednego z nich od dobrze wycelowanej pochodni. Krwiopijca zaskrzeczał, a potem rzucił się na ludzi, chcąc się zemścić. Pazurami skrzydła uczepił się szczęki jednego z atakujących, zrywając mu hełm z głowy. Żołnierz krzyczał z przerażenia, gdy looru runął na ziemię, przygniatając go swym płonącym ciałem. Kadiya czuła, że miały teraz dużą szansę' niepostrzeżenie. Nikt z walczących nie znajdowało dfgsfstre rzeki i choć ognisko i pochodnie oświetliły ciemną powierzchnię wody, ani Labornokowie, ani Skritekowie nie patrzyli w tę stronę. Jednak nadzieja ta okazała się złudna. Tratwa nagle zatrzęsła się i skierowała ku prawemu brzegowi Wielkiego Mutaru. Księżniczka walczyła, jak się jej początkowo wydawało, z nieprzyjaznym prądem. Potem jednak zobaczyła, jak unosi się nad wodą pokrywająca tratwę warstwa trzcin. Jedna z kobiet Uisgu wrzasnęła, gdy wielkie, łuskowate ramię wynurzyło się z wody, chwytając za najbliższą wiązkę. w tej samej chwili coś wyszarpnęło Kadiyi z ręki bosak. Puściła go w ostatniej chwili, by nie zostać wciągnięta do wody. Tratwa kierowała się teraz ku polu bitwy. — To Topielcy! — jęknęła Nessak. — Są pod spodem... ciągną nas! W żaden sposób nie zdołają się obronić przed istotami tak zżytymi z wodą, że mogły długi czas czaić się niezauważenie pod jej powierzchnią. Nie ośmieliły się też skoczyć do wody i płynąć, gdyż wróg tylko szybko by je utopił. Kadiya odgadła, co się stało. Większość sprytnych bagiennych bestii ukryła się w wodzie przed atakami looru, pozwalając, by to ludzie walczyli z groźnymi krwiopijcami. w rzece musiało być wielu Skriteków, sądząc po szybkości, z jaką pchali tratwę do brzegu. Chaos w labornockim obozie tymczasem zmniejszył się znacznie. Więcej looru
leżało na ziemi, a pozostałe wycofały się, szykując się do następnego ataku. Wtedy
w blasku
ogniska
pojawił
się
ubrany
na
czerwono
mężczyzna
w zasłaniającym całą twarz kapturze. Kadiya domyśliła się, że jest to Głos Orogastusa, który szukał jej tak długo. w ręku trzymał długi kij, na którego szczycie znajdował się okrągły talerz. Podniósł go i wbił pionowo w ziemię. Jakiś żołnierz podbiegł pomóc mu go ustawić. Rozległ się mały J wybuch. Pomarańczowożółte płomienie strzeliły z talerza j i poczęły razem z nim wirować, wydając przeraźliwy, świdrujący dźwięk. Looru zaskrzeczały ze strachu. Jak jeden wzleciały wysoko w górę i po chwili zniknęły w mroku. Wirujący fajerwerk jarzył się i wył jeszcze kilka minut, po czym buchnął snopem iskier i zgasł. Mężczyzna w czerwieni wielkimi krokami poszedł na brzeg i zatrzymał się, obserwując zbliżającą się tratwę. Nie odezwał się, ale natychmiast przyłączyło się do niego kilku mężczyzn w podartych płaszczach, noszących zaśniedziałe dystynkcje oficerskie. Zabrzmiały głośne rozkazy i z niedawnego pola bitwy nadbiegli żołnierze, w tym garstka łuczników ze strzałami nałożonymi na napięte cięciwy. Oficer w ozdobnej, czerwonej jak krew zbroi, podniósł rękę i łucznicy poluzowali cięciwy. Żadna z kobiet Uisgu się nie ujawniła, lecz Kadiya nie wątpiła, że wrogowie byli świadomi ich obecności. Gramolący się z wody, szarpiący i kołyszący tratwą Skritekowie szczerzyli triumfalnie zęby. w ich dużych ślepiach odbijał się czerwony blask ogniska i pochodni. Oficer, w którym księżniczka rozpoznała generała Hamila, odwrócił się do pomocnika Orogastusa i coś powiedział. Czerwony Głos natychmiast zawołał w mowie kupców: — Wyłaźcie na brzeg, bagienne szczury! a może chcecie, by nasi sprzymierzeńcy się wami zajęli? — Nieznacznym ruchem ręki wskazał na czekających Skriteków. Osłona z trzcin poruszyła się i kobiety Uisgu wypełzły. Kadiya jednak nie wyszła od razu. Ścisnęła w ręku talizman. Przecież musi być jakaś szansa... Skritekowie pochwycili uciekinierki i cisnęli je na brzeg, ale Czerwony Głos nawet nie zaszczycił ich spojrzeniem. Marszcząc brwi wpatrywał się w miejsce, gdzie ukrywała się młoda Ruwendianka. Wydawało się, że talizman osłania ją w jakiś sposób. Pomocnik Orogastusa powiedział coś do generała Hamila i ten się odwrócił. Jedna z Kobiet Uisgu, niosąca dziecko, potknęła się i upadła mu do nóg, gdy Skritekowie wyrzucili branki na brzeg. Hamil podniósł krzyczące dziecko jedną ręką, wyrwał
z objęć matki i cisnął jakiemuś Topielcowi. Potwór ryknął radośnie i w locie złapał zdobycz. Kadiya wyskoczyła spod trzcinowej osłony z talizmanem w ręku. — Nie! — krzyknęła. — Łapcie ją! — rozkazał Hamil. Zanim dziewczyna zdążyła się poruszyć, pazury Skriteka, który właśnie gramolił się z rzeki, zacisnęły się na jej rękach, wykręcając je do tyłu, i została wyciągnięta na brzeg. Miecz upadł w błoto, ale gdy jakiś inny Topielec spróbował go podnieść, wrzasnął z bólu i odskoczył. Wokół rozjarzonej rękojeści pojawiły się kłęby dymu. Popchnięta przed oblicze labornockiego generała i sługę Orogastusa Kadiya stała w napięciu, trzęsąc się z bezsilnej wściekłości. Hamil miał podniesioną przyłbicę. w niewielkim tylko stopniu przypominał owego wspaniale prezentującego się żołnierza, którego widziała w Cytadeli. Miał zapuszczony zarost, zapuchniętą od ukąszeń owadów twarz. Opuchlizna nad lewym okiem ściągnęła w dół powiekę, tak że prawie nie mógł patrzeć. Uśmiechał się jednak, a teraz wybuchnął głośnym, śmiechem. — No cóż, Głosie — powiedział do swego towarzysza. -Mamy kogoś, kto wart jest łazęgi po tych przeklętych mokradłach. Księżniczka Kadiya! Zaiste, los nam sprzyja tej nocy! Uniósł dłonią jej podbródek, boleśnie ściskając twarz Kadiyi. — Bagienny szczur! — powiedział z nieukrywanym zadowoleniem. — Daleko ci teraz do jedwabnych strojów i błyskotek, co? Niewiele było trzeba, byś stała się błotnym robakiem. Jesteś słabeuszką tak jak wszyscy Ruwendianie! — cofnął rękę i uderzył Kadiyę w twarz tak mocno, że mimo woli łzy napłynęły jej do oczu. — Możesz sobie płakać do woli, dziewczyno! — prychnął. — i tak ci to nic nie pomoże. Nie ma litości dla nikogo z twego rodu. — Spojrzał na sługę Orogastusa i dodał szyderczo: — a więc kobiety z krwi Kraina mają pokonać Labornok? — Tym razem opuścił ciężką dłoń na jej ramię, obracając ją twarzą do Czerwonego Głosu: — w tym to, w tej dziewusze twój pan widzi dla nas śmiertelne niebezpieczeństwo?! Czy to żart? Tamten jednak nie patrzył na Kadiyę, lecz na magiczny miecz, który leżał opodal. ! Spróbował go podnieść, ale cofnął się, marszcząc brwi. — Co cię tak przeraża, Głosie? — zapytał kpiąco Hamil. — Ach, to jest ten
talizman! Nawet do miecza to podobne! Magiczna błyskotka, której tak pożąda twój pan. Bierz go, chłopie. Na co czekasz? Czerwony Głos zesztywniał. Zdawało się, że urósł i stał się bardziej barczysty. z otworów jego maski strzeliły oślepiająco białe snopy światła, tak że nawet generał Hamil przyłączył się do swych ludzi, kiedy ci krzyknęli ze strachu. — Hamilu! — rozległ się nowy głos, jakby przyniósł go nocny wiatr. Kadiya już go kiedyś słyszała. Mówił pomocnik czarnoksiężnika, lecz tonem swego pana. — Dobrze się spisałeś, lepiej, niż ci się zdaje. Strzeż się jednak. To, co leży przed tobą, jest nieodłączne od twej brania, jest z nią złączone. Nie możesz go tknąć, tak samo jak nikt, kto nie zna dawnej wiedzy — tylko ona. Czerwony Głosie, bądź mi posłuszny! Zmuś księżniczkę Kadiyę, by zaniosła talizman do Cytadeli, ale upewnij się, że nie może się nim posłużyć. Czerwony Głos zgarbił się. Jego oczy znów ściemniały i szepnął: — Tak, panie. Hamil splunął głośno. Plwocina spadła na muł tuż za rękojeścią czarodziejskiego miecza. — Więc ona i ten patyk są magicznie połączeni, hm. Głosie, jak rozwiążesz ten problem? Widzę, że jest to ten rodzaj walki, na którym zna się twój pan. Akolita Orogastusa wyciągnął kawałek sznurka, ale nie zwykłego, splecionego z włókna, tylko dziwnie plamistego, jakby ze skóry jakiegoś bagiennego robaka. Zawiązał go w pętlę. Później przesunął tę pętlę między kciukiem a palcem wskazującym, mamrocząc coś pod nosem. Wreszcie tak ostrożnie i cierpliwie, jak rybak chwytający na przynętę czujną rybę, nałożył pętlę na gałkę talizmanu i szarpnął, zaciskając ją. Następnie podniósł sznurek, a wraz z nim pozbawiony czubka miecz. Kiedy tak stał, trzymając w powietrzu talizman, Hamil sięgnął niedbale, by go dotknąć. Czerwony Głos cofnął się pośpiesznie. — Panie generale, to jest naprawdę z nią złączone. Dotknij go ręką, a znajdziesz się w pułapce. Generał prychnął pogardliwie. — Słyszałeś rozkazy mojego pana — ciągnął Głos. — Pragnie on posiąść ten przedmiot o wielkiej mocy. Ponieważ jednak jest złączony z księżniczką Kadiya, pragnie i jej. — A jeśli zdoła ona w jakiś sposób użyć tego przeklętego miecza? — Hamil przyjrzał się Kadiyi w zamyśleniu. Czerwony Głos też przyglądał się uważnie
Księżniczce przez otwory w masce. — Panie generale, nie wiemy, co ta dziewczyna może zrobić. Ale mój pan dał mi urządzenie do poskromienia jej. Wiszący na końcu plamistej skóry miecz kołysał się hipnotyzująco tam i z powrotem. Czerwony Głos sięgnął drugą ręką pod szatę, wyjął mały biały przedmiot i dotknął czoła Kadiyi. Księżniczka krzyknęła raz, a potem głos zamarł jej w gardle Wydało się jej, że aż do szpiku kości poraził ją lodowa! chłód. Zimno rozlało się po jej ciele od stóp do głóv Próbowała się poruszyć, lecz członki jej nie słuchały. — Właśnie tak. Na jakiś czas będzie unieszkodliwiona, panie generale. Ale tylko na jakiś czas — dodał sług Orogastusa. — To urządzenie działa jedynie raz, a mam ze sobą tylko jedno. To, co jest złączone, może zostać rozdzielone, ale wyłącznie dobrowolnie. Zmiana postanowienia zajmie księżniczce trochę czasu. Musimy więc dopilnować, by ten talizman był z nią do chwili, aż zechce nam go oddać z własnej woli. —
Oddać dobrowolnie? — Hamil spojrzał na akolitę, a potem wybuchnął
śmiechem. — Och, to da się zrobić, o, tak! Wydał rozkazy. Kadiyę związano jak belę tkaniny, przywiązując talizman do jej pleców. Później między sznury wsadzono drągi i dwaj żołnierze ponieśli ją niczym upolowane zwierzę. Kobiety Uisgu znowu spędzono razem i związano, dodatkowo przywiązując je za szyje do jednej liny. Wydawało się jednak, iż Labornokowie tej nocy nie mieli zamiaru posunąć się dalej. Może uznali, że pozostawienie ogniska byłoby szaleństwem po odparciu jednego ataku looru. Wśród paprocie rosły dwa drzewa o mocnych korzeniach i do tych drzew, przywiązano końce lin krepujących branki. Skritekowie przy* kucnęli w pobliżu i mruczeli coś do siebie, chciwie przyglądając się pojmanym kobietom. Myśli snuły się leniwie po głowie Kadiyi. Oczami wyobraźni widziała siebie, jak krok za krokiem brnie przez wielką zaspę. Pomyślała o generale Hamilu. Był dobrym narzędziem w ręku. króla Voltrika. Wyczuwała w nim zło. Nie nieziemską ciemność, jaka emanowała od Orogastusa i jego Głosu, ale brutalność, która pod pewnym względem była znacznie gorsza, gdyż czysto ludzka. Może dlatego wydawało się jej, że łatwiej mogłaby wpłynąć na niego niż na kukłę czarnoksiężnika... Próbowała, jak wiele razy przedtem, posłużyć się gniewem, by przegnać
śmiercionośny chłód. Ale znalazła się w pułapce. Od talizmanu, do którego tak starannie ją przywiązano, nie napłynęło ciepło. Zamknęła oczy, starając się odzyskać jasność myśli, lecz jej sparaliżowane zimnem nerwy nie reagowały. Potem usłyszała obok siebie jakiś szelest. Uświadomiła sobie też, że od jakiegoś czasu nie słyszy skriteckich pomruków. Otworzyła oczy, kiedy cuchnący wódką oddech zionął jej w twarz. Potem jakaś twarda dłoń brutalnie zatkała jej usta, a silne palce chwyciły za włosy. — Księżniczko! — usłyszała ochrypły szept. — Co ze skarbami, które widziałaś w ruinach na bagnach? Gdzie jest ta zabawiająca się magią megiera ze starożytnych legend, która, jak powiadają, zgromadziła najpotężniejsze narzędzia Zaginionych? Orogastus zamierza sam zagarnąć je wszystkie. Tak, sporo o tym wiem! Więcej niż Voltrik, który może już nie żyje, wraz z tym głupim chłopaczyskiem, swoim synem. Lecz czarownik jest teraz daleko stąd, w swojej wieży, a jego Głos przestaje być zgniłkiem i durniem tylko wtedy, gdy jego pan przemawia przez niego. Wyznaj mi tajemnice, które poznałaś! Obiecuję ci, że wtedy umrzesz lekką śmiercią, królewska córeczko. Ja i tylko ja mogę ci ją zapewnić. Hamil! Ten Labornok prowadził jakąś własną grę... Ręka cofnęła się, odsłaniając usta Kadiyi, ale pakę drugiej nadal trzymały ją za włosy. o dziwo, groźby brutalnego generała przełamały lodowy czar, który ją więził. a więc wśród wrogów nie ma już wspólnoty interesów. Jak to wykorzystać? Tak trudno było myśleć jasno... — Wolałabyś raczej mieć do czynienia ze Skritekami, bagienny robaku? Świetnie, rano urządzimy dla ciebie piękne widowisko. Będziesz mu się przyglądać. Puścił jej włosy i nagle znalazła się sama. Hamil poruszał się niezwykle cicho jak na tak wielkiego mężczyznę, Kadiya nawet nie zauważyła, kiedy odszedł. Potem dostrzegła inny cień, który jednak do niej się nie zbliżył. z dala dobiegł ją syczący szept: — Więc Hamil uważa, że jest równy Wszechmocnemu Panu! Jak gdyby jeszcze był nam potrzebny wraz z królem Voltrikiem czy księciem Antarem. Kraj już zdobyty, a liczy i to, co niesiesz, dziewczyno! Orogastus osłoniłby cię przed zemstą władcy Labornoku, gdybyś poszła mu na rękę. Czerwony Głos podpełzł bliżej. Oparł rękę na ramie księżniczki, bardzo blisko rękojeści miecza. — Zauważ, że prowadzę z tobą uczciwą grę. Pora uwolnić cię od czaru, który cię
sparaliżował. Możemy daleko stąd przed porannym przedstawieniem, o którym gadał Hamil, jeśli tylko złączysz ze mną talizman. — Nie jestem taka głupia, wierny sługo wstrętnego pana! wyjąkała wytężając wszystkie siły. —
Wstrętnego? O, nie, księżniczko. Uznasz Orogastusa za bardzo miłego
przyjaciela. Twoja droga siostra Haramis właśnie przebywa w jego wieży i uczy się od niego wspaniałych rzeczy, o jakich nigdy się nie śniło twojej magini. Księżniczka Haramis ma zamiłowanie i talent takich spraw i patrzy już na świat oczami mojego pa Możesz się do niej przyłączyć. Mój pan się nie sprzeciwi, je pokonasz króla Voltrika i księcia Antara. Zaczęli go męczyć. Ty możesz, jeśli zechcesz, zostać królową obu krajów! a twoja siostra zasiądzie na magicznym tronie, by sięgnąć gwiazd. W tej kuszącej mowie kryło się ziarno prawdy. Kadiyi mogła zrozumieć, iż Orogastusa zmęczyli i znużyli labornccy sprzymierzeńcy. Jego przekonanie, że zdoła posłużyć się nią, księżniczką z rodu Kraina, by rządzić zarówno Ruwendą, jak i Labornokiem... tak, to miało pozory prawdy. Oczywiście kłamał jak najęty opowiadając, że Haramis podporządkowała się Orogastusowi. Może jednak grać na zwłokę? — Ja... nie mogę ci nic dać... kiedy jestem związana -podkreśliła. Czerwony Głos prychnął. — Księżniczko, możesz rozkazywać swemu talizmanowi nawet związana. Uwolnij myślą i słowem to, co nosisz, a ja szybko uwolnię ciebie. Naturalnie mu nie uwierzyła. Ale miała tak mało czasu na zastanowienie i myśli snuły się tak leniwie w jej głowie.. a potem przypomniała sobie... Przypomniała sobie pewien brzeszczot, który wyrósł z korzenia. Tak, nosiła magiczny miecz, ale tkwiło w nim coś jeszcze, o czym ten sługa Orogastusa nie wiedział. — Pozwalam ci... wyciągnąć go. — Zdała sobie sprawę, że wypowiada słowa, o których chwilę wcześniej nie pomyślała. — Wbij miecz tępym końcem w ziemię. Słyszała jego przyśpieszony oddech. To cud, że jej zaufał, nie ma jednak czasu na namysł. Poczuła, jak talizman wysuwa się spomiędzy jej łopatek. Nie świecił; pozostał matowy. Czerwony Głos wstał. Wbił pionowo miecz w ziemię. A później dostrzegła jasną poświatę, brzeszczot stał się cienki jak łodyga, lecz trzy kule na rękojeści nie zmieniły się. Szepnęła zawzięcie: — Żywy talizmanie, korzeniu Czarnego Trillium, herbie mojego rodu, stań się takim, jakim zawsze byłeś!
Czarne sfery rozwarły się na jej rozkaz. Oczy żyły. Zwróciły się ku Czerwonemu Głosowi, który nagle zesztywniał. Na moment oczy sługi rozjarzyły się niczym gwiazdy, gdy jego pan starał się nim zawładnąć. Lecz Orogastus działał zbyt wolno. Ze srebrzystego oka strzeliła wiązka białego światła. Przyłączył się do niej zielony snop z oka Odmieńca i złota włócznia z człowieczego oka. Czerwony Głos stanął w płomieniach. Wił się, gdy otoczyło go czarodziejskie światło, które przekształciło się w trójbarwny snop. Nawet nie zdążył krzyknąć. a potem płomienie zniknęły tak nagle, jak się pojawiły. Na ziemi pozostała kupa popiołu, z której unosiły się smużki dymu. Na miejscu Potrójnego Płonącego Oka w ziemi tkwił martwy, zmatowiały talizman.
Rozdział trzydziesty drugi Książę Antar nigdy nie spędził takich złych dni i nocy j na Wielkim Mutarze. Bezlitosne słońce smażyło zarówno j samego, jak jego noszących zbroje towarzyszy niczym to na święta. Zabrali tylko siedem drewnianych czółen, (bowiem łódki Wywilów za zbyt kruche i wywrotne), które stały się zatłoczone i ciasne, kiedy wsiadło do nich czterdziestu trzech mężczyzn i gdy załadowano na nie niezbędny prowiant. Niedoświadczeni Labornokowie niemal zawsze rozbijali obóz w miejscach, które i były zbyt rozpalone, zbyt błotniste roiły się od śliskich pijawek, kąsających komarów i małych zwierzaków w żółte paski, które wygryzały dziury w workach z żywnością. Potrawy przygotowane przez ochotników zwyczaj były albo przypalone, albo niemal surowe. Dwóch żołnierzy miało już czerwonkę po zjedzeniu trujących owoców Pozbawieni wygodnych namiotów i składanych łóżek, które nie mieściły się w czółnach, rycerze musieli spać na ziemi jak; prości żołnierze, przykryci tylko pelerynami. A kiedy dotarli wreszcie do wioski Wywilów zwanej Let która podówczas wydała się im tak pełna wygód jak królewski pałac w Derorguili, ci przeklęci Odmieńcy nie pozwolili im zejść na brzeg. Wywilowie spotkali Labornoków na środku rzeki. Oferta księcia, który obiecał ich sowicie wynagrodzić, nie wywarła na nich żadnego wrażenia. Pierwszy Mówca oświadczył, że wioska, nie ma czasu dla gości, oczekuje bowiem w każdej chwili, napaści Glismaków. Ludzie muszą popłynąć dalej. Nie otrzymają ani przewodników, ani prowiantu. Pan Rinutar począł obrzucać obelgami zarówno zgromadzonych na
łódkach
mieszkańców lasu, jak i ich Mówcę. Zagroził im magicznym gniewem samego potężnego Orogastusa, który miał ich porazić za pośrednictwem Niebieskiego Głosu, jeśli Wywilowie od razu nie zgodzą się na żądania Labornoków. Pan Karon, przyjaciel Rinutara, nie chcąc być od niego gorszy, zerwał się na nogi, wyciągnął miecz i wyzwał na pojedynek Mówcę Sasstu-Cha. w owej chwili pozornie nie uzbrojeni tubylcy wyciągnęli małe katapulty i zbombardowali siedem labornockich czółen celnie wystrzelonymi kamieniami. Książę i większość rycerzy, którzy nie zdjęli zbroi, nie ucierpieli podczas ataku
(chociaż pechowiec pan Penapat o mało nie stracił oka). Jednak kamienie te nabiły siniaków i poraniły zmuszonych do zastąpienia wioślarzy dwudziestu jeden żołnierzy, którzy odrzucili broń i część zbroi, gdyż krępowały im ruchy przy wiosłach. Kiedy atak się rozpoczął, pan Karon stracił równowagę. Gorączkowo starając sieją odzyskać, przewrócił swoje czółno z wielkim pluskiem. Wymachując mieczem, zakuty w stal dryblas zniknął w głębinach Wielkiego Mutaru i nikt nigdy już go więcej nie zobaczył, podobnie jak jego towarzysza, pana Bidrika. Niebieski Głos, który również był pasażerem przewróconej łodzi, wyskoczył na powierzchnię wody dziwnie lekko jak na kogoś tak chudego. Podpłynął do czółna księcia, do którego wciągnął go pan Owanon. Trzech żołnierzy --wioślarzy miotało się rozpaczliwie w wodzie, wołając o pomoc, ponieważ nie umieli pływać, a ich łódka podryfowała z prądem w dół rzeki. w porę zostali wyłowieni przez swoich towarzyszy z pozostałych łodzi. Wywilowie
obserwowali
to
widowisko
w największym
spokoju,
trzymając
w pogotowiu kusze. — Odpłyńcie stąd! — rozkazał ponownie Mówca Sasstu--Cha. — Nie zrobimy wam nic więcej, jeśli zaraz opuścicie to miejsce. Książę Antar zwrócił się szeptem do ociekającego wodą Niebieskiego Głosu: — Czy możesz zaczarować tych Odmieńców i zmusić ich, by byli nam posłuszni? — Nie, Wasza Wysokość. — Sługa czarownika spokojnie wykręcał na zewnątrz swoje szaty. — magiczne urządzenia, których mógłbym użyć, spoczywają teraz, tak jak panowie Karon i Bidrik, na dnie Wielkiego Mutant. — No cóż — westchnął Antar i zawołał do wioślarzy: Płyniemy dalej. Tak sromotnie przegnana grupa poszukiwawcza płynę w dół rzeki prawie do zmroku, kiedy książę uznał, że odda się od Letu na bezpieczną odległość. Przybili do piaszczyste brzegu małej zatoczki znajdującej się tuż- obok głównego koryta Wielkiego Mutaru i rozbili tam obóz. Siedmiu żołnierzy odniosło tak poważne obrażenia, że nie mogli ani walczyć, ani wiosłować. Zwolniono ich od dalszego pełnienia obowiązków. — Jutro wy dwaj i lżej ranni — powiedział im książę Antar — weźmiecie jedną z łódek i wrócicie do miasta Tass. Powiecie kapitanom naszych łodzi i Mistrzowi Edzarowi, że pod karą śmierci mają czekać na nasz powrót — nawet gdybyśmy nie wrócili przed początkiem pory deszczowej. Słysząc to rycerze i żołnierze poczęli szemrać, ale książę nie i zwrócił na to uwagi. Potem wezwał sługę Orogastusa.
— Zwróć się do swojego ciemnego pana, by poszukał dla nas księżniczki Anigel, abyśmy wiedzieli, dokąd skierować się jutro rano. Powiedz też Orogastusowi, żeby poinformował mojego ojca, króla Voltrika, iż wiernie wykonuję jego rozkazy; i rozkazy jego Wielkiego Ministra Stanu. Powiedziawszy to, Antar wybrał się samotnie na spacer oświetlonym księżycową poświatą brzegiem. Pozostali Labornokowie, pogrążeni w przygnębieniu, zajęli się swoimi sprawami, oprócz Niebieskiego Głosu, który wycofał się do zagajnika płaczących drzew wydel na skraju zatoczki, ukląkł i wpadł w trans. — Usłysz mnie, Wszechpotężny Panie! — Ja, Orogastus, słyszę cię, mój Głosie. —
Niestety, panie, nasza ekspedycja poniosła porażkę przy wiosce Let.
Odmieńcy zaskoczyli nas nieprzygotowanych do walki, zasypali kamieniami i przewrócili czółno, którym płynąłem. Cały magiczny ekwipunek utonął razem z rycerzami Karonem i Bidrikiem, których ciężkie zbroje wciągnęły w głębiny. Oprócz tego siedmiu żołnierzy odniosło tak ciężkie obrażenia, ze muszą wrócić do less pod opieką dwóch rannych, a panu Panapatowi o mało nie wybito oka — ma siniak wielkości owocu lądu. Orogastus zastanawiał się nad tymi nowinami. — Książę i pozostałych siedemnastu rycerzy są jeszcze cali i zdrowi? — Tak, Wielki Panie. i dwunastu żołnierzy — chociaż większość ma siniaki i się uskarża. — Odnalazłem księżniczkę Anigel. Obozuje przy ujściu strumyka w dole rzeki i zamierza wyruszyć w górę tego cieku wodnego jutro. Pójdzie pieszo, gdy już nie będzie mogła płynąć łódką. Dotarcie do tego strumyka zajmie wam pięć godzin, jeśli wszyscy żołnierze i rycerze będą wiosłować na przemian. Polecisz księciu Antarowi wyruszyć o świcie i ścigać Anigel tak szybko, jak to możliwe. Dopilnuj wszakże, by nic jej się nie stało, dopóki nie odszuka talizmanu, który musi już być bardzo blisko. — Przekażę twoje rozkazy księciu, panie. — Powiedz mu także, że jego królewski ojciec jest już prawie zdrowy. Co więcej, generał Hamil aresztował księżniczkę Kadiyę i wkrótce odbierze jej talizman, Potrójne Płonące Oko. — Panie... — Głos zawahał się. — Tego wieczoru, kiedy schodziliśmy na brzeg, nagle wyczułem silne zakłócenia telepatyczne. Wyglądało to tak, jakby mego Czerwonego Brata, który towarzyszy generałowi Hamilowi, spotkało nieszczęście.
— Musisz być dzielny, mój Niebieski Głosie. Twój brat zginął w mojej służbie. — O, biada! —
Ciemne Moce przyjmą jego energię życiową i będą go wysławiać. a wam,
moim pozostałym dwóm sługom, przypadnie jeszcze większa ziemska nagroda, kiedy spełnią się moje wielkie zamierzenia... Teraz jednak przypomnij sobie mój inny rozkaz, dotyczący księcia Antara, który jeszcze został ci do wykonania. — Czekam tylko na odpowiedni moment, Wszechpotężny Panie. Po wypełnieniu go, wtajemniczę we wszystko dzielnego pana Rinutara, który tak bardzo przypadł ci do gustu. Zaprowadzi on z powrotem naszą grupę do Cytadeli po uzyskaniu talizmanu. — Mój Głosie, jest sprawą najwyższej wagi, żebyś znalazł talizman Anigel. — Głos czarnoksiężnika utracił wszelkie ciepło i brzmiała w nim groźna nuta. — Rozumiem to, Wielki Panie. — Talizman Kadiyi prawie mam w ręku. Ten, który otrzymała księżniczka Haramis, niebawem stanie się moją własnością — może zanim ta noc dobiegnie końca! Ale mogą działać tylko w obecności trzeciego, który musisz dostarczyć. — Przysięgam na moje życie, że złożę go u twoich stóp oświadczył Niebieski Głos. — i jeśli wszystko dobrze pójdzie książę Antar nie ujrzy jutrzejszego zachodu słońca. — Jestem z ciebie zadowolony. Żegnaj, mój Niebie Głosie. Sługa
czarownika
wrócił
do
obozu,
gdzie
kucharz
jednego
wieczoru
przygotowywał zupę z suszonego mięsa i js doprawionych tłuszczem, podczas gdy drugi próbował piec chleb w piecu pozbawionym ciągu. Zapachy nie były zachęcające. Niebieski Głos śmiało zbliżył się do księcia. Antar i chmurzył się i zapytał z ciekawością: — Masz jakieś nowiny? — Tak, Wasza Wysokość. Zbiegła księżniczka wyprze nas tylko o osiem godzin drogi. Zbliża się do celu swojej podróży i może jutro lub pojutrze zostanie schwytana. — Sługa Orogastusa opowiedział o powrocie do zdrowia króla Voltrika i o tym, jak jego pan prawie zdobył pozostałe dwa talizmany Nie wspomniał jednak o śmierci swojego towarzysza. Książę słuchał jednym uchem, a potem odszedł bez słowa, by spędzić ze swymi ludźmi nędzną kolację. Tej nocy wielka burza rozszalała się nad Lasem Tassaley pierwsza prawdziwa
zwiastunka pory deszczowej, która mi rozpocząć się oficjalnie za sześć dni, po Święcie Trzech Księżyców. Grzmoty i ulewa obudziły Labornoków, którzy w rzęsistym deszczu pośpiesznie poprzewracali swoje czółna i skryli się pod nimi. Lecz znów zdradził ich brak doświadczenia. Piaszczysty brzeg, który tak im się podobał kilka godzili wcześniej, zalały wezbrane nurty Wielkiego Mutaru. Jęcząc i przeklinając, musieli znów odwrócić łódki, wgramolić się do środka, podpłynąć do najbliższych zarośli i przywiązać się do nich linami na resztę nocy. Drzemali niespokojnie, skuleni pod ociekającymi wodą pelerynami, co jakiś czas wylewając wodę z czółen, gdy zebrało się jej za dużo. Książę Antar był przemoknięty i nieszczęśliwy jak każdy z jego żołnierzy. Nie myślał o własnych niewygodach, nie mógł jednak zasnąć, zastanawiając się z niepokojem, jak sobie radzi księżniczka Anigel w tę nie kończącą się noc. —
Przyjaciółko! — Zbudził ją bezgłośny zew rimorików. — Obudź się,
przyjaciółko. Już świta. Poprosiłaś, by cię zawołać. Obudź się! Ukryta w wydrążonym drzewie Anigel przeciągnęła się i ziewnęła. Leżała na kupie suchego, czystego pyłu drzewnego, wytworzonego przez robaki-cieśle, które ani na moment nie przerwały swej pilnej pracy wokół niej i nad nią, starając się zamienić martwego leśnego olbrzyma w pagórek czarnoziemu. Włosy dziewczyny, śpiwór i ofiarowany przez Wywilów piękny nowy strój były całe zapylone; uznała jednak, iż jest to bardzo niska cena za bezpieczne schronienie przed burzą. Anigel znowu śniła, ale wspomnienie snu zatarło się, gdy odebrała wezwanie rimorików. Poprosiła, by obudziły ją wcześnie wiedząc, że zbliżają się już do celu podróży, a czasu jest mało. Tej nocy, kiedy grzmot wyrwał ją na chwilę ze snu, widziała swój amulet płonący jak ognisko; kwiatek trillium w jego wnętrzu prawie rozwarł płatki. Rozczesała włosy grzebieniem, żeby usunąć pył drzewny i wyjęła z sakiewki tykwę z mitonem. Owinięty wokół niej liść Czarnego Trillium nie wydawał się już tak świeży i zielony jak przedtem. Jego górna część, gdzie złota żyłka przybrała brązową barwę, schła, tylko nasada i ogonek złociły się i pozostały wilgotne i żywe. * — Mamy dla ciebie rybę, przyjaciółko. Wyjdź i zobacz — nadały w myśli rimoriki. Anigel podniosła swój bagaż, nachyliła się i przecisnęła przez wąski otwór w wydrążonym drzewie. Jej wodne wierzchowce czekały obok łódki, do połowy wyciągniętej na brzeg strumienia. Tłusta ryba winju leżała na mchu. Strzępy wiły się wokół otaczających to miejsce drzew, a wie paprocie i krzaki nadal ociekały wodą,
choć deszcz przestał padać. Niebo przejaśniło się i białe ptaki śpiewały głośno witając świt. Księżniczka zauważyła, że poziom wody w : mieniu był wyższy niż poprzednio. Była to pomyślna okoliczność: będzie można płynąć łódką w górę potoku. — Dziękuję wam, przyjaciele — powiedziała — nim jednak, że zjem na śniadanie tylko trochę tego ciasta Wywilów i garstkę jagód. Przy tej wszechobecnej trudno rozpalić ognisko, a chcę szybko wyruszyć w drogę. — I dobrze zrobisz — odezwał się jeden z rimorików. Drugi zaś rzekł: — Wiemy, że twoi wrogowie zbliżają się szybko po Wodzie Która Płynie Do Morza. Nasi towarzysze mówią nam, że ludzie są bardzo mokrzy, źli i bardziej niż kiedykolwiek cię schwytać. — To dziwne, ale jakoś mało się tym teraz niepokoję westchnęła Anigel. — Już nawet nie boję się Trójgłowego Potwora! Nie sądzę jednak, żeby to miało coś wspólne z moją odwagą. Mam tylko dość tej wędrówki i chciałaby jak najprędzej ją zakończyć. Kiedy już znajdę talizman... cóż, może wtedy będę się martwiła, jak się obronić wrogami i wrócić do moich sióstr. Rimoriki chwyciły rufę czółna w mocne szczęki i wyciągnę je na wodę. — Podziel się z nami mitonem i ruszajmy. Powtórzyła codzienny rytuał, po czym wgramoliła się łódki. Popłynęli strumieniem, który Wywilowie na Kovuko. Słońce powoli pięło się po niebie i gęste listo? Lasu Tassaleyo zaczęło parować. Zrobiło się tak parno, Anigel zrzuciła większość odzienia poza nową koszulą, nosiła pod myśliwską tuniką otrzymaną od Wywilów. Zaskoczyło ją, że domy tego leśnego plemienia były bogato wyposażone w zbytkowne wyroby kupione od hi Skromni Nyssomu z Trevisty w większości sami wytwarzali meble i odzież. Natomiast domostwa, które przelotnie zwiedzili w Let, były dosłownie zawalone ruwendiańskimi i labornockimi towarami
— żelaznymi
kociołkami
i pozłacanymi
i srebrnymi
łyżkami,
ozdobnymi
lampami
olejnymi
kandelabrami, kosztownymi obitymi skórą meblami, patelniami do prażenia nasion, długimi widelcami do przypiekania ciasta przy ogniu, gobelinami i obrazami, pluszowymi zabawkami, dywanami, harfami, mandolinami i kobzami, atłasowymi poduszkami, pięknymi wyrobami ze szkła i porcelany, kartami i różnymi przyborami do gry i najrozmaitszymi dekoracyjnymi ozdób-kami czy świecidełkami, które kiedykolwiek wymyślili rzemieślnicy prowincji Dyleks. Mówca Sasstu-Cha i jego żona
posiadali nawet miedzianą wannę, z której byli niezwykle dumni. Anigel wymoczyła się w niej i umyła perfumowanym mydłem. Mówca podarował jej ubranie swoich dorastających dzieci, które uwielbiały pewne rodzaje ludzkich strojów. Anigel polubiła Wywilów, gdy tylko przyzwyczaiła się do ich ponurych twarzy i gderliwego usposobienia. Byli prostymi, szczerymi istotami, które ciężko pracowały podczas pory suchej i toczyły nie kończące się wojny ze swymi biedniejszymi kuzynami Glismakami. Mówca wyznał jej ze smutkiem, że człowieczy kupcy nałożyli embargo tylko na jeden rodzaj towarów: Wywilowie za swoje towary nie mogli kupować broni. — Zarówno Ruwendianie jak i Labornokowie robią to dla swojej własnej korzyści — powiedział jej Sasstu-Cha. — Gdybyśmy bowiem mieli nowoczesną broń — moglibyśmy raz na zawsze pokonać Glismaków, rozciągnąć nasze wpływy na całe dorzecze Wielkiego Mutaru aż po kraju Var i łatwiej, z większym zyskiem sprzedawać drewno królowi Fiodelonowi. Anigel nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. —
Wydaje mi się, że nie powinno się odmawiać twemu ludowi środków do
samoobroony. z drugiej jednak strony mój maleńki kraj wysuwa roszczenia do północnych obszarów Lasu Tassaleyo, a nasza gospodarka jest uzależniona od drzewa. Na pewno musi istnieć sposób na zawarcie jakiegoś porozumienia, żeby zarówno Wywilowie jak i Ruwendianie mogli prowadzić bezpieczne i zasobne życie. — Jeśli w ogóle istnieje, to tylko wy, Ruwendianie, możecie go znaleźć. — Ale my juz nie rządzimy. wiesz przecież, że zwykli nas Labornokowie! — Jesteś tego taka pewna? A co z talizmanem, którego szukasz? Czyż nie ma was ocalić? —
Trójgłowy Potwór? —Anigel roześmiała się z goryczą. -- Czy naprawdę
myślisz, że mogę oswoić coś takiego i posłać na naszych wrogów? — Nie — odrzekł Mówca — jeśli poszukujesz tego Trójgłowego Potwora, którego znamy. Kategorycznie odmówił dokładniejszych informacji zanim Anigel opuściła Let, powiedział jej tak: — Wkrótce nadejdzie Święto Trzech Księżyców, wypłyną wysoko na niebo, widać, że zbliżają się do coraz bardziej, i być może ustawią się w układzie, jaki zdarza się raz na tysiąc pokoleń. Jeśli to nastąpi w tym roku, stanie się coś niezwykłego. i może to dotyczyć ciebie, Żywego Trillium...
Łódka Anigel płynęła w górę potoku Kovuko. Porastający jego brzegi las zmieniał się, grunt robił się coraz suchszy a poszycie rzedło. Rosło tu wiele podobnych do kolumn drzew, ale trafiały się też inne, o naprawdę niezwykłym wyglądzie. Były trzykrotnie wyższe od człowieczego mężczyzny i raczej przypominały jakąś trawę niż drzewo. u ich podstawy znajdowała się rozwarta rozeta z grubych liści; na jednych drzewach liście te miały purpurowo-zieloną barwę, na drugich zaś mieniły się różnorodnymi złoto-zielonymi wzorami. Ze środka rozety piął się duży, mięsisty pień o krótkich gałęziach — wyrostkach najeżonych małymi liśćmi i jaskrami kwiatami o soczystej różowej i karmazynowej barwie. Zwisały też z nich kiście owoców o kuszącym zapachu. Na szczycie pnia rosła następna wiązka większych iści, wygiętych: górze jak kielich. Drzewa te wyglądały dziwacznie, ale sympatycznie. Przypominały olbrzymie kielichy o ozdobionych drogimi kamieniami szyjkach. Oczarowana nimi Anigel zaproponowała, by rimoriki zatrzymały się, gdyż chce narwać trochę tych dziwnych owoców. — Nie, przyjaciółko. To byłby twój ostatni posiłek — wyjaśniły jej w myśli. — Och! Więc te owoce są trujące? — Są wyśmienite, ale drzewo używa ich jako przynęty w pułapce. Anigel ciarki przeszły po plecach. Przypomniała sobie słowa Mówcy Sasstu-Cha: Drzewa w tym miejscu są tak żarłoczne jak sami Glismakowie... — One... one by mnie zjadły? — Albo nas, przyjaciółko. Zjadłyby każde stworzenie na tyle nierozsądne, by dotknąć kuszących owoców, które zwisają z tych pni. Płynęli dalej strumieniem, który teraz szybko się zwężał, a jego dno stawało się coraz bardziej kamieniste. w lesie rosło coraz mniej wysokich jak kolumny „normalnych" drzew, przeważały drzewa-kielichy wraz z innymi rodzajami drzew o złowrogim wyglądzie. Brzegi strumienia pięły się wciąż wyżej i wyżej, aż wreszcie znaleźli się w szerokim, wilgotnym wąwozie. o dziwo, nie śpiewał tu żaden ptak; Anigel nie dostrzegła też ani jednego zwierzęcia. Panującą wokół głęboką ciszę przerywał tylko plusk strumienia. Nagle gdzieś w oddali rozległ się krzyk, który jednakże zaraz się urwał. Kiedy słońce stało prawie w zenicie, rimoriki dopchały łódkę do stóp spienionej kaskady. Już prawie od godziny popychały ją powoli od tyłu, wijąc się i skacząc w wodzie, która była za płytka, aby mogły płynąć. Brzegi stawały się coraz bardziej strome, a okolica skalista. Pokryte zielonymi plamami stworzenia zwróciły wielkie
ciemne oczy na księżniczkę i wypowiedziały w myśli słowa, których oczekiwała z lękiem: — Przyjaciółko, nie możemy dłużej ci towarzyszyć. — Tak, widzę. Woda powyżej tego stopnia jest za płytka. Anigel powoli włożyła znów myśliwski strój. Przyjaźni młodzi Wywilowie podarowali jej niebieskie buty, sięgającą kolan tunikę z niebieskiej skóry i ozdobny pas, do którego przyczepiła swoją sakiewkę. Koronki zdobiące jej nową koszulę wystawały z rękawów i wokół szyi w sposób, którego by nie tolerował prawdziwy łowca. Nie dbała o to jednak; tak bardzo pragnęła poczuć blisko ciała coś miękkiego i czystego. Przejrzawszy swoje rzeczy, postanowiła zostawić pelerynę. To ubranie dostatecznie chroniło ją teraz przed deszczem a przestała już obawiać się, że zamoczy sobie ręce i twarz.' Zawiązała sakwę, włożyła kapelusz Immu i po umieściła swój mały sztylet tak, by łatwo móc go wyciągną Później powiedziała do rimorików: — Drodzy przyjaciele, co teraz zrobicie? Wasze ojczyste strony są tak daleko, że nie sądzę, byście mogli tam kiedykolwiek wrócić. i to wszystko przeze mnie. Czy możecie zamieszkać w tym lesie? — Tutaj nie ma naszych pobratymców. Tylko da krewni. Ale to nie ma znaczenia. Zaczekamy tu na de z łódką, aż wypełnisz swoje zadanie. Potem razem wrócimy naszego kraju. Oczy Anigel zamgliły się łzami. Potykając się weszła wody i pocałowała mokre, gładkie głowy wiernych przyjaciół. Następnie skosztowali na pożegnanie mitonu. W oddali znów rozległ się okrzyk bólu, tym razem je odbijał się echem w wąwozie. Zarzucając na plecy Anigel udała, że nic nie słyszy. Brzegiem strumienia biegła wąziutka, ledwie widoczna ścieżka, która zaczynała się powyżej] kaskady. Pomachawszy po raz ostatni rimorikom, księżniczka ruszyła samotnie w las.
Rozdział trzydziesty trzeci Był to najstraszliwszy ból głowy, jakiego Haramis doświadczyła w życiu. Usiadłszy na łożu jęknęła i chwyciła się oburącz za głowę. Wyzwała się w duchu od idiotek, usiłując przypomnieć sobie, co się wydarzyło w nocy. Ból i mdłości były jednak tak silne, że jej się to nie udało. Czy Orogastus rzucił na nią czar, osłabiając jej siłę woli, oszukał i zwabił w pułapkę? Wleciała w jego sidła zupełnie jak ważka w sieć lingita! Okazałam się równie nieostrożna jak Kadiya i jeszcze głupsza od Anigel! Och, jak mnie boli głowa! Załzawionymi od bólu oczami rozejrzała się po swoim więzieniu. Przez dwa małe, oszklone okienka wpadało szare światło dnia i widać było sypiący gęsto śnieg. Świeżo zapalone świece w złoconych świecznikach oświetlały komnatę. Trzy ściany wyłożono cennymi gatunkami drewna i zawieszono obrazami. Czwartą, kamienną, przesłaniały gobeliny przedstawiające dziwne pejzaże. Ogień palił się na obramowanym kolorowymi kafelkami kominku, z dziwacznym sprzętem do polan i węgli. Zaskoczyło ją, że ciepłe powietrze docierało również z niewielkiego zakratowanego otworu w pobliżu łoża. Zobaczyła drzwi. Wykonano je z drzewa gonda, wyrzeźbiono na nich gwiezdne wzory i zaopatrzono w żelazne sztaby, zawiasy i potężny zamek. Była zamknięta. w pułapce. Jak to się stało? Łoże z baldachimem i puchowym nakryciem, miękkie Prześcieradło i brokatowe zasłony... Przypomniała sobie Orogastusa prowadzącego ją do łoża, kiedy zmysły poczęły ją zawodzić. Siedzieli długo przy kominku rozmawiając i sącząc grzaną wódkę. Roześmiał się zamknęły drzwi. Usłyszała szczęk zamka i z jakiegoś niezrozumiałego powodu wybuchnęła płaczem. Potem zakręciło jej się w, gdy usiadła na łożu. Resztkami sił zdjęła wierzchnie i zapadła się w mrok. Trucizna. Próbował ją otruć, ukraść... Podniosła drżącą rękę. Ale talizman nadal wisiał bezpiecznie między jej piersiami na złotym łańcuszku. Różdżka, Trójskrzydły Krąg. — Dzięki niech będą Władcom Powietrza... — szepnęła. Rozległo się pukanie do drzwi. ,— Odejdź... — jęknęła. — Czy nie pozwolisz mi umrzeć w spokoju? — Haramis, ty nie umierasz — powiedział spokojnie Orogastus. — Otwórz drzwi. — Sam mnie tu zamknąłeś, łajdaku!
— Popatrz na stół przed kominkiem, Haramis. Powoli, żeby obolała głowa nie rozpadła się na kawałki. Haramis wysunęła się spod nakrycia i wstała. Na dywanie obok łoża stały pantofle z czarnego futra, a grubo wato poranna szata z czarnego aksamitu leżała złożona w kostkę pobliskiej ławie. Nałożywszy szlafrok i pantofle księżniczka chwiejnym krokiem podeszła do kominka. Stał przed nim piękny stolik i fotel obity czerwoną skórą. Na stoliku ustawiono koszyk z okrągłymi chlebkami i rżany stojak z kryształowymi dzbanuszkami pełnymi ko Obok dymił wysoki srebrny dzbanek. Na zwiniętej serwetce z cienkiego płótna leżał wielki mosiężny klucz. — Proszę, wpuść mnie do środka — ciągnął czarownik. Jest mi smutno, że cierpisz. Przysięgam, nie zamierzam zrobić nic złego. Kłamał? Ale czy to ważne? Po tym, co jej zrobił, już mogła się gorzej poczuć. Podniosła klucz, zataczając podeszła do drzwi i po kilku próbach zdołała otworzyć: Orogastus obrócił okrągłą klamkę i wszedł, wysoki, ubrany na biało. Silnym ramieniem podtrzymał osuwającą się Haramis i poprowadził do fotela przed kominkiem. Opadła bezwładnie. — Sam mógłbyś łatwo otworzyć te drzwi — wyjąkała oskarżycielskim tonem. — Nie zaprzeczaj! Nawet nie rozbijać ich swymi błyskawicami. Jaki zamek zatrzyma czarownika? Ty sam, albo któryś z tych twoich przeklętych demonów musiał już być w tej komnacie, gdyż ogień pali się na kominku i stół jest zastawiony! Orogastus nalał do kubka gorącego płynu. Była to herbata darci i jej zapach poprawił trochę dziewczynie nastrój. — Nie mam tutaj sług. i nie byłem w tej komnacie, choć istotnie sprawiłem, że ogień się zapalił i jedzenie pojawiło się na stole. Nazwałbym to niezbędną do życia magią — powiedział wesoło. Głos miał głęboki i dźwięczny. — Przyznaję, że mógłbym otworzyć zamek, ale tak nie traktuje się gościa. Teraz napij się herbaty i zjedz śniadanie. Zapewniam cię, że potem poczujesz się lepiej. Później, jeżeli możesz mi wybaczyć, przyjdź znów do mojej biblioteki w głównej wieży i będziemy kontynuowali rozmowę przerwaną ostatniej nocy. — A jeśli podziękuję ci za gościnę? — Spojrzała na niego z głębokim niepokojem. Orogastus pochylił głowę, kryjąc twarz. —
Twój lammergeier śpi na szczycie tej wieży. Przyleci, jeśli go wezwiesz.
w komnacie po przeciwnej strome korytarza znajduje się balkon — oblodzony
wprawdzie i zaśnieżony, ale jest tam dość miejsca, żebyś mogła dosiąść lammergeiera i odlecieć, dokąd zechcesz... jeśli tego naprawdę pragniesz. Wyszedł i cicho zamknął za sobą drzwi. Haramis wstała od stołu i podeszła do okna. Mimo śnieżycy widziała ciemną otchłań, która przepołowiała zbocze góry Brom i oddzielała wieżę Orogastusa od reszty okolicy. Jak dotarł tutaj? Przecież nie mógł przefrunąć tej przepaści! i o czymże to rozmawiali ubiegłej nocy? Haramis przypomniała sobie wyraźnie, jak wczoraj wieczorem przybyła do wieży. Orogastus stał w otwartej bramie. Jego sylwetka rysowała się na tle oświetlonej sieni. Powitał ją jak dawno oczekiwanego gościa. Był uprzejmy, ale nie zarozumiały. Nie sprawiał
wrażenia
czarownika,
lecz
dobrze
wychowanego
pana
dość
niekonwencjonalnego zamku. Jego białe jak letnie chmury włosy okalały nie naznaczoną zmarszczkami twarz dojrzałego mężczyzny. Oczy, które świeciły jak złowrogie gwiazdy w jej snach i wyobrażeniach, miały barwę bardzo głębokiej wody. Nosił luźną, przepasaną paskiem tunikę, wąskie spodnie i miękkie buty — a wszystko śnieżnobiałe. Na szyi miał platynowy łańcuszek z dużym medalionem, na którym wyryto wieloramienną gwiazdę. Grał rolę nader uprzejmego gospodarza, oprowadzając po pewnych partiach wieży, obejrzała solarium, komnatę koncertową (co ją zaskoczyło), wielką bibliotekę i na końcu jego gabinet. Tam trzaskający ogień na kominku przegonił wszelkie myśli o szalejącej na zewnątrz zamieci. Orogastus własnoręcznie przygotował jej skromną kola a potem siedzieli razem na dywaniku przed kominki popijając wódkę... — Co ja mu powiedziałam? — wciąż się zastanawia jednakże mimo wysiłków niczego nie mogła sobie przypomnieć. Zjadła powoli jeden z małych chlebków i wypiła do kolejną herbatę. Drzwiczki, których wcześniej nie zauważyła, prowadziły do łazienki, pomysłowo i wystawnie urządzonej. Pozbawione płomieni światło w kryształowych muszlach zapaliło się, gdy tylko tam weszła. Zarówno ściany, jak i podłoga, b wyłożone jasnozielonymi kafelkami, ciepłymi w dotyku (przypuszczalnie ogrzanymi przez centralne hypokaustum). Było tam wysokie zwierciadło w złotej ramie, toaleta ze złotymi grzebieniami i szczotkami, dużo różnych mistrzowsko wykonanych przyborów toaletowych, słoiczki z kosmetykami, butelki z wonnymi olejkami do perfumowania
wody, puder z puszkiem. Gorąca i zimna woda wypływała z pozłacanych kurków do wanny z zielonego kamienia, dużej, że prawie można było w niej pływać. Kiedy wanna napełniła, dopływ wody ustał. Na podorędziu leżały stosy miękkich ręczników. Był tam nawet ustęp ze spłukiwaną muszlą, egzotyczny luksus, o którym słyszała, ale którego nigdy nie widziała. Uszczęśliwiona Haramis zanurzyła się w ciepłej wodzie. Lecz nawet wtedy nie zdjęła z szyi talizmanu. Później poszła do Orogastusa, odziana w podarowany przez Vispi strój do konnej jazdy. Włosy splotła w warkocz. Znalazła czarownika w bibliotece, pochylonego wielką księgą i piszącego coś stylusem na dziwnej świecącej tabliczce. Kiedy do niego podeszła, zaznaczył stronę skórzaną zakładką z frędzlami i zamknął księgę. Dotknął palcem narożnika tabliczki, która lekko przygasła, a notatki natychmiast zniknęły. — Nie przeszkadzaj sobie — powiedziała uprzejmie. — Jeśli chcesz nadal czytać, z przyjemnością sobie przejrzę kilka twoich rzadkich ksiąg. —
Twoje zamiłowanie do nauki jest znane na całym Półwyspie, pani. z tego
właśnie powodu mój władca, król VoItrik, zaproponował ci małżeństwo. — Zaiste, to jedyny powód! — roześmiała się cicho. Nachyliła się, by przyjrzeć się tabliczce i powiedziała lekko: — Co to takiego? Wdziałam, że zapisywałeś coś na niej, a teraz jest zupełnie czysta. — To urządzenie Zaginionych — odparł obojętnym tonem — i jako takie jest magiczne. —
Nie jestem tego taka pewna — rzekła powoli. Nie wyczuwam w nim nic
magicznego, pomyślała. Orogastus patrzył na nią podejrzliwie, więc pośpiesznie zmieniła temat. — Mówiłeś mi, że masz wiele ich rzeczy. — Tak. — Jak to działa? — Leniwym ruchem sięgnęła po dziwną tabliczkę. — Powiem ci innym razem — odparł uprzejmie i spróbował odebrać jej tabliczkę. Lecz Haramis trzymała ją mocno, ciągnąc do siebie. Urządzenie wyślizgnęło się z palców Orogas-tusa i uderzyło lekko o talizman wiszący na piersi księżniczki. Iskra przeskoczyła z różdżki na tabliczkę, która natychmiast przestała świecić. Haramis odłożyła ją pośpiesznie. Och, nie, pomyślała niespokojnie. Nie chciałam jej zepsuć, ale czy on w to uwierzy — a przynajmniej będzie chciał uwierzyć? Orogastus pohamował się z wielkim trudem. Księżniczka cofnęła się niepewnie
i wsadziła Trójskrzydły Krąg za pazuchę. Czarownik podniósł tabliczkę i nacisnął ją w kilku miejscach, ale blask nie powrócił. — Jest martwa — wycedził przez zęby, patrząc ze złością na Haramis. Księżniczkę, Która już chciała przeprosić za wyrządzoną niechcący szkodę, ogarnął gniew. Jej oczy zabłysły, a nabrał ostrych, nieprzyjemnych tonów. — Martwa? — warknęła. — To urządzenie nigdy nie było żywe! To moi rodzice nie żyją — z twojego poduszczenia! Orogastus milczał. Odwróciła się błyskawicznie i podeszła do wielkiego biblioteki. Szalejąca na dworze zamieć była odbiciem szamotania w jej duszy. Po upadku Cytadeli nie miała dość wolnego czasu na rozpamiętywanie tamtego strasznego do zresztą wolała o tym nie myśleć. Teraz jednak wspomnienia napłynęły falą: przypomniała sobie opowieść giermka o zamordowaniu jej ojca, widok matki, która wykrwawiła się śmierć... Łzy strumieniem popłynęły jej po policzkach. — Haramis... — zaczął czarownik. — Jakaż ze mnie idiotka! — przerwała mu. — Zwabiłeś mnie tutaj za pomocą czarnej magii, a ponieważ jestem młoda i głupia, zdołałeś uśpić moje obawy i sprawiłeś, że zapomniałam, kim naprawdę jesteś. i kim ja jestem! Podszedł do niej z tyłu, położył jej rękę na ramie i odwrócił ku sobie. Przemówił cicho, nieledwie ze smutki a w jego oczach dostrzegła maleńkie odbicie zamieci śniegiem w okno. —
Czy nie pamiętasz, że pocałowałem twoją dłoń i powiedziałem ci, że
pokochałem cię od chwili, gdy ten wstrętny Voltrik pokazał mi twój portret? i nie przypominasz sobie, jak ci wyznałem, iż rozpoznałem w tobie tę, która, wyrokiem los ma dzielić ze mną moc i magię? — Jesteś wrogiem Arcymagini, która tak długo chroniła nasze królestwo przed nieprzyjaciółmi. Zaprzecz, jeśli starczy ci odwagi! Ty jesteś czcicielem ciemnych Mocy, odpowiedzialnym za naruszenie wielkiej równowagi świata! Chciałbyś ukraść mój talizman i talizmany moich sióstr... Pocałował ją. Na chwilę zesztywniała w jego objęciach. Ale wargi Orogastusa były słodkie, a płynące z nich ciepło rozeszło się po jej ciele. Zakręciło się jej w głowie: wszystko wokół wirowa a on był jedyną opoką w tej komnacie. Objęła go ramion: i przytuliła się
do niego. Talizman na jej piersi rozgrzał się od nakładających się na siebie fal energii, przepływającej najpierw od Orogastusa do niej, a potem odwrotnie, z rosnącym natężeniem, aż Haramis wydało się, że jej dało i usta za moment spłoną. Usłyszała w myśli głos Orogastusa. —
Haramis, oboje jesteśmy władcami mocy, zrodzonymi, by rozkazywać
gwiazdom! Ci, którzy powiedzieli ci, że jestem zły, skłamali. Nie jestem taki. Szukam mądrości, prawdy, mocy i radości, która się z nimi łączy. Posłuchaj mnie! Daj sobie wyjaśnić, dlaczego zginęli twoi biedni rodzice, dlaczego pozwoliłem, by król Voltrik dokonał podboju Ruwendy, dlaczego ścigano ciebie i twoje siostry. Pozwól ukazać ci prawdziwe znaczenie tych trzech talizmanów i Potrójnego Berła Mocy! a potem sama podejmij decyzję w swoim umyśle... umyśle, który jest tak podobny do mojego. Przywołałem cię z daleka i przyciągnąłem do siebie. Przybyłaś dobrowolnie! Wiesz, że cię kocham. Odważ się odwzajemnić to uczucie! Teraz, Haramis. Teraz... Haramis drgnęła. Podniosła głowę i delikatnie uwolniła się z jego objęć. Czuła się dziwnie, była oszołomiona. — Co ze mną zrobiłeś? — Haramis, kochasz mnie. Twoje dało mówi mi to teraz, podczas gdy twoje serce próbuje temu zaprzeczać... — Nie! Nie... — Ale znów przytuliła się do niego. — Jest mi zimno. Tak zimno. Śnieg smagał okno, próbując przeniknąć przez szkło, by do niej dotrzeć, okryć ją swym białym całunem i ugasić żar tego, co się w niej obudziło i rozpłomieniło. Zobaczyła
Białą
Damę
konającą
w samotności.
Zobaczyła
swoje
odbicie
w zwierciadle z czarnego lodu. Zobaczyła Orogastusa. — Chodźmy do twojego gabinetu — szepnęła w końcu. — Tam jest dużo cieplej. Posłucham, co mi masz do powiedzenia. Ale tej nocy, leżąc samotnie w swojej komnacie, przypomniała sobie swoich rodziców i płakała tak długo, aż zasnęła.
Rozdział trzydziesty czwarty Anigel szła powoli, lecz wytrwale w górę zbocza, wzdłuż coraz węższego strumyka. Po jakimś czasie uderzyło ją, że idzie przez taki sam dziwny las, o jakim śniła po przebyciu wodospadu Tass. i — tak! — ostatniej nocy przyśnił się jej ten sam sen, tylko o tym zapomniała: las, w którym jej matka, królowa Kalanthe, odziana w ceremonialne szaty i koronę szła daleko przed nią, a ona, Anigel, biegła co sił w nogach, starając się ją dogonić. Dzisiaj, na jawie, nie było żadnej królowej. Jej biedna matka odeszła z tego świata. a koronę miała Haramis, następczyni tronu —jeśli jeszcze żyła. Ścieżka stawała się coraz bardziej stroma i serce Anigel waliło jak młotem z wysiłku. Dzięki Bogu, że te straszne drzewa-kielichy nie rosną już tak gęsto! Teraz jednak pojawił się nowy gatunek drzew o przerażającym wyglądzie, których nie odważyła się dotknąć, ani nawet do nich zbliżyć. Te drzewa były wysokie i krzepkie, o wielkich koronach z twardymi, zielonymi liśćmi. Na całej długości ich pni znajdowały się otwory wysokie prawie na dl, podobne do pionowych ust. Otwory te były najeżone na brzegach gładkimi zielonymi kolcami jak zębami i bez przerwy otwierały się i zamykały, jakby drzewa oddychały. Temu ruchowi towarzyszył cichy dźwięk podobny do szelestu wietrzyka albo nieharmonijnej, mrożącej krew w żyłach muzyki. Zrozumiała od razu, że te drzewa są mięsożerne, jeszcze groźniejsze od drzewkielichów. Ich ziewające ciemne paszcze szukały zdobyczy: otwierały się, zamykały i śpiewały, kiedy przechodziła. Wyczuły jej obecność. Pragnęły ją pożreć. A potem nagle uświadomiła sobie coś strasznego i zaczęła się trząść. Nie mogła się ruszyć z miejsca i pokryła gęsią skórką z przerażenia. Gdzie była ścieżka? Zniknęła Miała pod nogami tylko nie tkniętą roślinność. Kiedy zeszła ze szlaku? Jak dawno temu? Nie miała pojęcia. Myślała tylko, by iść brzegiem strumienia. Stała sparaliżowana lękiem, niezdolna wykonać krok, nie mówiąc już o tym, że nie wiedziała dokąd iść. i do tego te monstrualne drzewa. — Biała Pani! — zawołała impulsywnie. — Pomóż mi! Amulet rozgrzał się w jej zaciśniętej dłoni. Kiedy zdobyła się wreszcie na rozwarcie palców, świecił jasno w blasku dnia. Straszliwe zębate drzewa brzęczały i jęczały wokół niej, niemal zagłuszając szmer strumyka. — Liść... Rzuć liść... — odebrała w myśli.
— Co? Co powiedziałaś? — Odwróciła się, szukając tej, która przemówiła. Ale nie zobaczyła nikogo. — Pani, czy to ty? — Liść Czarnego Trillium. Rzuć go! Niech cię prowadzi. Ręce trzęsły się Anigel tak bardzo, że z trudem otworzyła sakiewkę. Chmury przesłoniły słońce i w wąwozie zrobiło się ciemno. Zdawało się jej, że zamarznie. Liść... Zaszeleścił sucho, kiedy go wyjęła. Cały był już ciemnobrązowy, a nie złoty. Tylko na samym końcu łodyżki pozostała maleńka złota kropka, połyskująca nawet w zapadającym zmroku. — Rzuć go przed siebie. Stanąwszy na palcach, Anigel rzuciła liść w powietrze. Nie było wiatru, a jednak poleciał powoli, prowadząc ją brzegiem strumyka. Poszła za nim jak lunatyczka. Liść poszybował szybciej. Zaczęła biec. W górę zbocza. Było coraz bardziej stromo. Poszycie robiło się gęstsze, ciemniejsze. Widziała tylko migocący złoty punkt na brązowym tle, unoszący się w powietrzu, pociągający ją za sobą… Wyszła na polanę. Tu kończył się wąwóz, okalały go omszałe skały i tu zaczynał się bieg strumienia. Gdzieś, wysoko, biło małe źródełko, woda spływała niewielką kaskadą, rozpryskując się u stóp urwiska i otulając polanę mgiełką. Obok rosło jakieś drzewo. Była to największa żywa istota, jaką Anigel widziała w życiu. Przy nim olbrzymy Lasu Tassaleyo stawały się karłami. Źdźbłami trawy. Trzydziestu mężczyzn mogłoby stanąć ramię przy ramieniu i nie otoczyć jego pnia. Należało do tego; gatunku, co spotkane wcześniej drapieżniki o zębach z cierni, lecz w jego potężnym pniu był tylko jeden otwór w miejscu, skąd wyrastały dwa korzenie tej samej wielkości, co u pomniejszych krewniaków. Księżniczka Anigel stała przed nimi; osłupiała ze zdumienia, zapomniawszy o strachu. Podniosła oczy i zobaczyła, że drzewo jest wyższe niż urwisko, z którego! spada woda. I zamiast jednej korony miało trzy. Zbliżyła się do leśnego giganta. Jego zębata paszcza otwierała się i zamykała, otwierała i zamykała coraz szybciej i szybciej. Oddychając wydawał cichy pomruk tak głęboki, żel mniej uważny słuchacz na pewno by go nie usłyszał. a wnętrza! jego wielkiej paszczy nie wypełniał mrok, jak u innych! drzewnych drapieżników, tylko złoty blask, taki sam jak światło bijące od jej amuletu. Trójgłowy Potwor krył w sobie jej talizman! i oddychał coraz szybciej, gdyż się bał. — On mnie się boi. Mnie! — powiedziała księżniczka.
To, co się działo, miało w sobie coś z cudu, gdyż Anigel doskonale skądś wiedziała, co ma robić. u podnóża maleńkiego wodospadu leżał stos gałęzi. Anigel podniosła mocne polano długie jak jej ramię, ale grubsze, i podeszła do rozwartej paszczy między korzeniami drapieżnego drzewa. Blask bijący z otworu nasilił się, zaś jej amulet się rozjarzył. Spokojnie ujęła oburącz polano, trzymając je poziomo przed sobą. Ustaliła rytm, w jakim otwiera się i zamyka paszcza, po czym jednym szybkim ruchem wepchnęła polano w cierniste szczęki. Paszcza zaczęła pochłaniać polano, lecz że zostało wciśnięte między jej krawędzie, nie mogła się domknąć. Pozostała szpara. Drzewo ryknęło. Anigel wiedziała jednak, że ryczało ze strachu, nie z wściekłości. Puściła drewniany klin i drzewo wytężyło wszystkie siły, by go zmiażdżyć. Polano skrzywiło się, zaczęło się łupać, ale jeszcze przez chwilę paszcza pozostała otwarta... Wystarczyło czasu, by księżniczka mogła pochylić się ponad wyszczerzonymi zębiskami, porwać leżący wewnątrz przedmiot i odskoczyć na bezpieczną odległość. Ledwie zdążyła, gdyż gałąź złamała się z głośnym trzaskiem, otwór w pniu zatrzasnął się i tak już pozostał. Krawędzie kory ściągnęły się w supeł niewiele większy niż piąstki dziewczyny. Anigel trzymała diadem, otwartą tiarę o obwodzie w kształcie litery C, wykonaną z błyszczącego srebrzystego metalu, o sześciu małych szpicach i trzech większych. Była pięknie i niezwykle ryta w woluty, muszle, kwiaty i wiele roślin. Pod każdym większym szpicem widniała stylizowana groteskowa twarz. Poniżej środkowej znajdował się otwór — i księżniczka znów wiedziała, co tam pasuje. Odeszła na brzeg strumienia, usiadła na głazie, zdjęła kapelusz, rozpięła łańcuszek z amuletem i odczepiła wisior. Pasował jak ulał do otworu w diademie, a kiedy go tam włożyła, nie dał się wyjąć. Kopalny kwiatek we wnętrzu bursztynu był teraz całkiem rozwinięty, tylko brzegi płatków pozostały lekko podwinięte. Anigel włożyła diadem na głowę i znów stanęła przed drapieżnym drzewem. Milczało, a jego paszcza była mocno zaciśnięta. — Teraz talizman jest mój — powiedziała do niego. — Dobrze pilnowałeś tego skarbu, ale to właśnie dla mnie był przeznaczony. Nie musisz się bać. Pozostawię cię w spokoju. Odwróciła się. o dziwo, łzy napłynęły jej do oczu. Poczuła ciężar w żołądku. Miała
niepokojące uczucie, że coś jeszcze się wydarzy — coś strasznego. Znalazłam mój talizman, ale to tylko jeden z trzech, pomyślała. Co z moimi siostrami? Natychmiast żarłoczne drzewo, polanka i wodospad zniknęły. Przez chwilę widziała inne miejsce, scenę rozgrywającą się na bagnach porośniętych ogromnymi ciernistymi paprociami. Kadiya! Jej siostra, skulona i zapłakana, odpowiadała coś wyzywająco otaczającemu ją tłumowi labornockich rycerzy. Nie miała amuletu z trillium, ale przyciskała do serca miecz z rękojeścią pulsującą bursztynowym światłem. a z tyłu za nią stała wysoka, ohydna istota z płonącymi gniewem pomarańczowo oczami i zakrwawionymi zębami. Zanim Anigel zdołała krzyknąć, straszny widok zniknął. Teraz zobaczyła przytulną komnatę na wieży jakiegoś zamku, z bogatymi mi draperiami, dywanami na podłodze i stołem,
na
którym
leżały
stosy
starych
ksiąg.
Przystojny
mężczyzna
o śnieżnobiałych włosach, w srebrzysto-czarnej szacie siedział na poduszkach przed kominkiem, a obok niego piękna ciemnowłosa kobieta. Pocałował jej lewą dłoń. w prawej kobieta trzymała różdżkę z błyszczącego metalu z otwartym srebrzystym kręgiem na szczycie ozdobionym trzema złożonymi skrzydłami. Była to Haramis. Nie! Nie! — krzyknęła w duchu Anigel. Zerwała z głowy diadem i cisnęła go na porośniętą mchem ziemię. Nie! Te wizje kłamały. Dzielna Kadiya w rękach Labornoków, zagrożona przez Skriteków? Mądra Haramis zadająca się z tym wstrętnym czarnoksiężnikiem Orogastusem! Nie, nigdy! Przenigdy! Jeśli jej siostry rzeczywiście są zgubione, to kim jest kobieta z przepowiedni, kobieta z rodu Kraina, która ma przepędzić Labornoków i wyzwolić Ruwendę? Ona sama? To śmieszne. Co za żart! Jaki okrutny żart... Rzuciła się na ziemię i płakała tak, jakby serce miało pęknąć, trzymała się jednak z dala od diademu, jakby z jego przerażającego imienia przeszło na sam talizman. w to jest jej talizman! Taki koniec jej poszukiwań, spełnię uroczystego rozkazu Białej Damy! Talizman kłamał koszmary okropniejsze niż te, które umysł Anigel był w stanie stworzyć. Rzeczywiście był Potworem. ...Ale we śnie królowa Kalanthe powiedziała córce, iż jej siostry poszły innymi drogami. Czyżby teraz ją samą, Anigel przygotowywano? Do czego? Powoli przestała płakać, jej oddech stał się wolniejszy| bardziej regularny i zasnęła. Obudziła się raptownie godzinę później. Chyba usłysz jakiś dźwięk? Może jakiś
tajemniczy okrzyk? Nie, wszystka w porządku. w każdym razie czuła się znacznie lepiej. Umyła twarz i ręce w źródełku i przełknęła kilka kęsów. Potem podniosła diadem i długo mu się przyglądała. Trzy groteskowe twarze zdawały się uśmiechać przebiegle. Uznała, że diadem to znak i jednocześnie narzędzie. Wiem, że potrafi jedno: wywoływać wizje, pomyślała. Trzeba tylko ustalić, czy te wizje są prawdziwe, czy też wyrażają jej własne obawy. Zamierzała się tego dowiedzieć. Stanowczym ruchem włożyła diadem na głowę, przykryła go kapeluszem Immu i ruszyła w powrotną drogę. — Książę, te łódki dalej nie popłyną. Sierżant, który popychał bosakiem pierwsze czółno w górę strumienia Kovuko, przekazał księciu tę niepomyślną wieść. Reszta płynących szeregiem łódek zgromadziła się w skalnym rozlewisku poniżej odcinka, gdzie strumień był tak płytki, że woda sięgała ledwie do łydki. Antar, jego rycerze i Niebieski Głos zgromadzili się na naradę, podczas gdy wyczerpani żołnierze-wioślarze wypoczywali kąpiąc się w strumieniu, pojadając skąpe
racje
i leniuchując
w cieniu
dziwacznych
drzew
-kielichów.
Żaden
z Labornoków nie znał ich prawdziwej natury; nauczyli się jednak w ogóle unikać nieznanych owoców i tylko dlatego nie tknęli przynęty drapieżnych drzew. — Od tego miejsca musimy pójść pieszo — oświadczył Antar. — Ponieważ upał jest tak dokuczliwy, proponuję żebyśmy zdjęli zbroje. Zostaniemy w hełmach, napierśnikach i naplecznikach... — Wasza Wysokość! — zawołał ten sam sierżant z drugiego brzegu strumienia. — Myślę, że znalazłem ślady uciekinierki! Całą gromadą przeszli w bród strumień i pod wielkimi liśćmi jadalnych paproci znaleźli jedną z niezwykłych łódek Wywilów. Na jej dnie leżała złożona mała skórzana peleryna, jaką nosili Nyssomu. — Peleryny takiego kroju widziałem w Treviście — powiedział sierżant. — Dobrze pamiętam wzór wytłaczany wokół kaptura. Sprzedawano je na jarmarku na placu Lusagira. Może należeć do zbiegłej księżniczki. Niebieski Głos przepchnął się przez tłum rycerzy. — Daj mi tę pelerynę. Poddam ją pewnej próbie. Ściskając w kościstych dłoniach pelerynę, odchylił do tyłu ogoloną głowę i zamknął oczy. -- Ciemne Moce, wysłuchajcie mnie! Wyjawcie waszemu, słudze, kto nosił ten płaszcz. — Podniósł pelerynę do nosa, wyciągnął w nozdrza jej zapach, a potem
zaintonował zupełnie innym głosem: — Nosiły ją: służebna Immu i jej pani, księżniczka Anigel. — Na Brzuch Zota! — zawołał radośnie pan Rinutar. -Nareszcie jakiś prawdziwy ślad tej dziewki! a już sądziłem, że ścigamy ducha. Niebieski Głos otworzył oczy, naciągnął kaptur i wrzucił pelerynę z powrotem do przezroczystej łódki. —
Księżniczka dotykała jej nie później niż dwie godziny temu. Prawie ją
dogoniliśmy. Musimy ruszyć dalej w pościg. Nie marnujmy czasu. —
Dobrze — rzekł książę. — Sierżancie, zwołaj swoich! ludzi. a wy, moi
towarzysze, przygotujcie się do... Głośny krzyk dobiegł z lasku drzew-kielichów rosnących! z drugiej strony strumienia. Antar zaklął i odwrócił się błyskawicznie. Zobaczył żołnierza biegnącego w dół brzeguj wrzeszczącego i przeklinającego. Sierżant pośpieszył zobaczyć, co się stało, a rycerze za nim. — Ono zjadło biednego Gomi! — oświadczył żołnierz. — Połknęło go tak gładko jak łyżkę dżemu z mgławiczek! Wszyscy zaczęli krzyczeć jednocześnie, tylko przytomny! sierżant polecił dwóm żołnierzom wziąć broń i zwrócił się do księcia: —
Pozwól mi to zbadać, panie. Wrócił po kilku chwilach z kamienną twarzą
i zameldował: — To było jedno z tych drzew w kształcie czary, Wasza Wysokość. Szeregowiec Gomladik poszedł tam, by ulżyć sobie na pniu tego drzewa. Świadkowie mówią, że cztery smukłe ramiona podobne do wielkich robaków wysunęły się z korony drzewa i podniosły go do góry. Książę i jego rycerze zagłębili się wraz z sierżantem w lasek, gdzie drzewakielichy wyglądały tak niewinnie jak ozdoby! niewieście w kramie na Jarmarku w Treviście. Dwaj żołnierze-pilnowali drzewa, którego górne liście, teraz stulone, wyglądały jak wielka kula. Spomiędzy nich sączyła się krew i inne wydzieliny, spływając po pniu i gromadząc się w rozłożonych na ziemi wielkich liściach. Patrzyli na to z przerażeniem i odrazą, ale zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, nowe okrzyki podniosły się wśród żołnierzy pozostawionych po drugiej stronie. — Do broni! Do broni! Zbliżają się wrogo nastawieni tubylcy! Zapomniano o pożartym przez drzewo Gomladiku. Antar, pan Owanon i sierżant
ruszył biegiem nad wodę, wykrzykując rozkazy. Chwilę później żołnierze wyciągali już drewniane czółna z wody i układali jedno na drugim, budując zaimprowizowaną barykadę. Rycerze nacisnęli hełmy i wyciągnęli miecze, podczas gdy żołnierze uzbroili się w co popadło i przygotowali kusze. Worki z prowiantem, porzucona odzież i części ekwipunku rozsypały się na brzegu, a niektóre nawet popłynęły powoli z prądem. I natychmiast zrobiło się bardzo cicho. — Niebieski Głosie — szepnął książę spoza przewróconej łódki. — Czy możesz zobaczyć naszych wrogów? —
Chwileczkę... chwileczkę. — Sługa Orogastusa leżał w pobliżu końca
barykady, wciśnięty pomiędzy pana Rinutara i jakiegoś żołnierza, w typowej dla transu pozycji. Skupił się, jego oczy stały się puste i znieruchomiał. — Tak, widzę ich! Kryją się między drzewami-zabójcami, po drugiej stronie strumienia. Jest ich dwudziestu... czterdziestu... Ciemne Moce, odwróćcie cios! Jest ich tak wielu, że nie mogę ich policzyć! i to nie są Wywilowie, książę. Ci tubylcy są więksi i wyglądają znacznie groźniej — to na pewno ludożercy Glismakowie! — Dość! — uciął Antar i zwrócił się do pozostałych: — Moi żołnierze, nie traćcie odwagi. Mimo przerażającego wyglądu są to tylko dzicy Odmieńcy, gorsi od nas tubylcy. Możemy jeszcze ich pokonać. — Spójrz — powiedział spokojnie Owanon. — Oto pierwsi z nich. Sześć istot przekradło się przez paprocie i stało z podniesionymi głowami na drugim brzegu, w odległości mniejszej niż dziesięć elli. Nie byli tak człekopodobni jak Wywilowie, lecz wyżsi od ludzi, uzbrojeni w długie włócznie o krzemiennych grotach. Nie nosili ubrań, ale kilku ustroiło się klejnotami, a wszyscy Meli pasy, przy których wisiały kamienne maczugi i inny oręż. Ich głowy kończyły się wydłużonymi pyskami o dużych, bardzo ostrych zębach: rzucały się w oczy zwłaszcza dwa wystające z przodu kły. Błyszczące łuski okalały głęboką osadzone czerwone oczy. Takie same naturalne płytki pokrywały ich głowy, karki, plecy i ramiona. Trójpalczaste dłonie i stopy miały jednocześnie błony pławne i groźne pazury. Tylko kilka rozproszonych łusek strzegło ich brzuchów, a prawie całe ciało i twarz porastało gęste, rdzawoczerwone futro. Rzadkie włosy rosły też wokół łusek, które u każdego osobnika miały nieco inny odcień i wzór. Prawdę mówiąc, można było dostrzec jakieś dzikie piękno w Glismakach, którzy wydawali się bardzo pewni siebie. Jeden z nich wystąpił do przodu i wymachując orężem ochrypłym głosem zaczął
wygłaszać jakąś mowę. Kiedy skończył, z całej siły rzucił włócznią, której grot wbił się głęboko w twarde drewno książęcego czółna. Pozostałych pięciu Odmieńców podniosło broń. — Kusznicy, strzelajcie — rozkazał Antar. Deszcz stalowych strzał spadł na drugi brzeg potoku. Pięciu, Glismaków upadło z okropnym wrzaskiem. Szósty zawył coś głośno. Odpowiedział mu ryk z setki gardeł. Dziki okrzyk?; odbił się echem nad wodą. Pozostali ludożercy wybiegli spomiędzy drzew-kielichów krzycząc, skrzecząc, ciskając włóczniami i wymachując maczugami. W ciągu kilku sekund horda Glismaków otoczyła labornocki oddziałek. z bliska kusze okazały się mało przydatne. Żołnierze walczyli więc krótkimi mieczami i sztyletami, podczas gdy rycerze wymachiwali swymi wielkimi dwuręcznymi brzeszczotami, rąbiąc i siekąc, dopóki napierający zewsząd ludożercy nie przewrócili ich swym ciężarem. Sierżant zdołał rozpłatać brzuchy dwóch potworów, lecz; potem trzeci napadł go od tyłu i ugryzł w szyję, zadając śmiertelną ranę. Kilku żołnierzy, którzy nie zostali rzuceni: na ziemię w ciągu pierwszy minut potyczki, rzuciło się do ucieczki. Długonodzy Glismakowie dogonili ich bez trudu pazurami odrywając im ciało od kości. Powalonych natychmiast rozdarto na strzępy i w środku bitwy rozpoczęła się demoniczna uczta. Niesamowite wycie ludożerców zagłuszyło jęki konających. Do tego czasu książę Antar i wszyscy jego rycerze leżeli już pokotem na ziemi. Ale — ku ich zdziwieniu — wrogowie nie rozszarpali ich, ani nie pościągali z nich zbroi, lecz tylko odebrali miecze, powiązali surowymi rzemieniami i podnosząc jak ubite ptactwo, rzucili ze szczękiem pancerzy na jedną wielką stertę. Następnie gromada Glismaków zaczęła śpiewać i tańczyć wokół bezbronnych ludzi, którzy przestali kląć i zabrali się do odmawiania ostatniej modlitwy. Pozostali ludożercy zajęli się zbieraniem naniesionego przez potok suchego drewna, które wraz z labornockimi czółnami ułożyli w wielki stos i przygotowali do podpalenia. Stało się jasne, że następnym daniem na glismackiej biesiadzie będzie pieczeń. — Boże, zlituj się nad nami —jęknął Antar, który leżał na samym szczycie stosu jeńców. — i niech przeklęty będzie Orogastus, który posłał nas na haniebną śmierć na samym dnie piekła. Śpiewy i wycia Glismaków nagle ucichły. Tańczący zatrzymali się. Ci, którzy dojadali jeszcze co smaczniejsze kąski,
przerwali ucztę i stali zdumieni. Każdy dzikus bez wyjątku znieruchomiał i wpatrywał się w coś z otwartym pyskiem. Antar zdołał się jakoś odwrócić i w końcu przybrał taką pozycję, że sam zobaczył, kto nadchodzi. Była to kobieta. Zatrzymała się na wąskiej ścieżce biegnącej brzegiem potoku w sporej odległości od związanych rycerzy i w zasięgu ręki najbliższego Glismaka. Była ubrana w skórzany strój myśliwski o barwie nieba, sakwę zarzuciła na plecy. w jednej ręce trzymała upleciony z trawy kapelusz o szerokim skrzydle, a w drugiej kij podróżny wycięty z młodego drzewka. Złote włosy błyszczącymi falami spadały jej na ramiona. Na głowie miała diadem z połyskliwego białego metalu. Bursztynowy amulet z kwiatkiem trillium tkwił z przodu dziwnej przepaski. Na twarzy nowo przybyłej zastygło przerażenie i oburzenie. Łzy płynęły jej po policzkach. Antarowi serce zamarło. Znał tę kobietę, najpiękniejszą, jaką kiedykolwiek widział, i kochał ją. Była to księżniczka Anigel, która niepomyślnym zbiegiem okoliczności natknęła się na tę scenę rzezi. Ludożercy na pewno zaraz się na nią rzucą... — pomyślał z przerażeniem książę. Jedni zamruczeli cicho, inni nawet zaskowyczeli. Spojrzała i ludzkie szczątki, na resztki
podartych
ubrań
i na
stos
związanych
rycerzy
w zbrojach,
którzy
znieruchomieli podziwiając jej odwagę w obliczu tak strasznego niebezpieczeństw — Coście zrobili?! — zapytała. Łzy nadal lśniły na j twarzy, ale głos nie drżał. Odpowiedziały jej nieliczne pomruki i niespokojne syki. Jakiś Glismak wyszedł spomiędzy tych, którzy przed chwil tańczyli. Był wyższy od innych, miał pas nabijany złoty ćwiekami, a jego krzemienny sztylet tkwił w złotej pochwie Łuski na jego ciele zdobiły bogate zielone, żółte i szkarłat wzory. Zakrwawionym pazurem wskazał na diadem Anigel i ryknął rzucając wyzwanie w swoim języku. —
Mam prawo go nosić — powiedziała ze stoickim spokojem księżniczka.
Upuściła kapelusz i wytarła łzy. — a ją powiadam wam, że postąpiliście okropnie! Ci ludzie byli moimi wrogami, nie waszymi. Nie zrobili wam nic złego, a mimo to zmasakrowaliście ich i pożarliście, całkiem jak dzikie zwierzęta! Lecz wy nie jesteście zwierzętami, jesteście rozumnymi istotami, które mają służyć Trójjednemu Bogu i sobie nawzajem. Postąpiliście źle! Bardzo źle! Wódz Glismaków zaśmiał się strasznym śmiechem. Potem podniósł pazurzaste ręce, otworzył szeroko pysk, a jego ostre: jak noże zęby zalśniły w szarym świetle
późnego popołudnia, i ruszył w stronę bezbronnej dziewczyny. Anigel wycelowała w niego swój podróżny kij i powiedziała spokojnie: — Brońcie mnie, Władcy Powietrza! Z zachmurzonego, ołowianego nieba strzeliła błękitna błyskawica. Oślepiła związanych rycerzy, a grzmot tak ich ogłuszył,, że omal nie stracili przytomności. Kiedy przyszli do siebie,' zobaczyli księżniczkę patrzącą szeroko otwartymi oczami na kupę dymiącego popiołu. Było to wszystko, co pozostało z glismackiego wodza. Cała horda ludożerców z przerażeniem i zdumieniem padła na twarz. —
Odejdźcie stąd! — powiedziała Anigel wysokim melodyjnym głosem. —
Odejdźcie i nie wracajcie. Kilka głów uniosło się z ziemi. Glismakowie wahali się chwilę, a potem zerwali się na równe nogi i pobiegli, całym tłumem, wyjąc wniebogłosy; kilku jednak wciąż wydawało wyzywające pomruki. Przebyli strumień, pomknęli w las i tam rozpłynęli się jak dym. Młoda Ruwendianka ze zdziwieniem i strachem opuściła wzrok na wypalony siad u swych stóp. — Księżniczko Anigel! — odezwał się teraz Antar. — My tu jeszcze żyjemy. Czy nas uwolnisz? Dziewczyna ocknęła się z zamyślenia, podbiegła do jeńców i sztylecikiem poprzecinała im więzy. Rycerze wstali. Ci którzy pozostali nie tknięci, pomogli rannym rozpiąć zbroje i pójść nad wodę. Książę Antar podszedł do Anigel i osunął się przed nią na kolana. — Księżniczko, nie mam miecza, który mógłbym ci ofiarować. Dlatego ja, Antar, następca tronu królestwa Labornoku, oddaję ci się duszą i ciałem. Nie mogę być twoim wrogiem. Jesteś szlachetna i dobra, a ci, którzy rozkazali mi pojmać cię i uśmiercić, są źli. Jeśli zechcesz porazić mnie błyskawicą tak jak tamtego okrutnego łajdaka, będzie to jedyna kara, na jaką zasługuję. Lecz jeśli mnie oszczędzisz, będę ci wiernie służył do końca moich dni jako twój niewolnik. — I ja — rzekł pan Owanon, podchodząc do Anigel i klękając przed nią. — I ja — jęknął pan Penapat, któremu właśnie przemywano rany. Rycerze po kolei powtarzali słowa przysięgi, i ci, którzy mogli, klękali, aż tylko pan Rinutar i jego dwóch giermków, Onbogar oraz Turat, pozostali w tyle. Nagle gęste paprocie, w których była ukryta łódź Anigel, rozchyliły się, odsłaniając nie kogo innego jak sługę Orogastusa, który wygramolił się z łódki, przeszedł w bród strumień i zbliżył się do księżniczki z przymilnym uśmiechem.
— Wielka i potężna pani — rzekł kłaniając się uniżenie. — Ja jestem niewolnikiem innego pana, który przywiązał mnie do siebie na całą wieczność. Daję jednak w jego imieniu słowo honoru, że będę cię słuchał i służył ci najlepiej jak mogę. Pragnę oddać ci we władanie moje nędzne moce, jeśli raczysz mnie zaakceptować. — Mówiąc to Niebieski Głos zwrócił się ku panu Rinutarowi i ich oczy spotkały się na chwilę, po i mówił dalej: — i może ci trzej dzielni rycerze, którzy wzdragają się przed unieważnieniem przysięgi na wierność Labornokowi przyłączą się do mnie. Proponuję ci rozejm. Wszyscy jesteśmy ludźmi zagubionymi w obcym kraju i nie powinniśmy by przeciwnikami, kiedy taki straszliwy nieprzyjaciel zagra nam wszystkim. — Tak — mruknął Rinutar. — Zaprzysięgnę rozejm, tak jak moi ludzie. Anigel, nic nie mówiąc, patrzyła przez chwilę na Orogastusa, a potem na trójkę rycerzy. Wreszcie rzekła: — Dobrze. Wstań, książę i ci, którzy teraz uznajecie mnie za waszą panią. Za parę godzin zapadnie noc. Nie musimy się już niczego obawiać ze strony Glismaków, ale możemy obozować w tym strasznym miejscu. Naradzę się z księciem i postanowię, co mamy zrobić. Tymczasem pozbierajcie swoją broń i zapasy, jeśli jakieś jeszcze wam pozostały. i usuńcie wasze czółna ze stosu. Stosu jednak rozrzucajcie, lecz umieśćcie na nim żałosne szczątki waszych towarzyszy. Podpalimy go i oddamy im cześć, nim stąd| odpłyniemy. Pomruki uznania powitały jej słowa. Przywołała skinienie księcia Antara i ruszyła brzegiem strumienia, a kiedy znale się poza zasięgiem słuchu pozostałych, powiedziała: — Nie możemy ufać temu wysokiemu mężczyźnie ubranemu na niebiesko. — Wiem. On jest Głosem tego wstrętnego czarownika Orogastusa. w powrotnej drodze będziemy musieli mieć go na oku... Zamierzasz wrócić do Ruwendy, czyż tak, pani? — w swoim czasie. — Jej niebieskie oczy spogląda poważnie, a źrenice rozszerzyły się w półmroku. — Najpierw jednak muszę wywiązać się z innego obowiązku. Ta horda Glismaków na pewno uda się teraz do Letu, wioski Wywilów i zaatakuje ją. Właśnie tam podążali, ale spotkali was. Musimy się pośpieszyć, by ostrzec Wywilów i pomóc im w miarę naszych możliwości. — Tak! — oświadczył z podziwem książę. — My, rycerze będziemy strzegli twego bezpieczeństwa naszymi mieczami, podczas gdy ty przywoływać będziesz
błyskawice, by zabić tych diabelskich Glismaków! — Nie! — Anigel cofnęła się z jękiem przerażenia. —
Ale jak w takim razie uratujemy Wywilów, pani? Jest nas szesnastu, no,
dwudziestu, jeśli dodać trójkę nie zaprzysiężonych i sługę czarnoksiężnika. Niektórzy z nas są ranni. Glismaków musi być kilkuset. Czy sądzisz, że zdołasz przeciwstawić się tak wielkiej hordzie dzikusów bez pomocy magii? — Nie wiedziałam, że talizman go zabije — szepnęła z przerażeniem w oczach. — Nie wiedziałam... Antar wziął Anigel za rękę. Łzy znów popłynęły jej z oczu. Podniósł do ust jej stwardniałe, podrapane palce. —
Nie martw się. Możesz wypróbować w drodze jego moce i znaleźć mniej
drastyczne sposoby obrony. Księżniczka odsunęła się od niego ze zniecierpliwieniem, znów myśląc tylko o czekającym ją zadaniu. — Odpoczniemy dzisiejszej nocy, a potem jutro będziemy płynąć najszybciej jak to możliwe, nawet do późna w nocy, by dotrzeć do Letu przed Glismakami. — Podróżować w nocy? — zapytał z zakłopotaniem Antar. — Pani, my, wioślarzeamatorzy, nie możemy płynąć w poświacie Trzech Księżyców, zresztą znów może zerwać się burza. — Będziemy mieli na nasze usługi wspaniałych przewodników — powiedziała Anigel z lekkim uśmiechem. Nie przestając się uśmiechać, zeszła nad wodę i zawołała w myśli: — Przyjaciele!
Rozdział trzydziesty piąty Hamil wielkimi krokami zbliżył się do Kadiyi. Dwaj żołnierze z pochodniami szli po jego bokach. Znowu złapał ją za włosy i zmusił do uklęknięcia. Śmiał się i reszta Labornoków przyłączyła się do niego. — Córko Kraina, teraz zachowujesz się tak jak należy, klęczysz pokornie. Jaką grę tutaj prowadziłaś? Rozejrzał się dookoła: powiódł spojrzeniem od tkwiącego w ziemi miecza do ohydnych sczerniałych szczątków. Zwęglona ręka zdawała się wskazywać na magiczny talizman, którego j pożądał jej właściciel. Zaległo ponure milczenie. Po kilku chwilach Hamil znów się roześmiał, choć z mniejszą pewnością siebie. Zgromadziła się teraz cała gromada żołnierzy, ale wszyscy ostrożnie omijali zwęglone zwłoki leżące na ziemi. — Wygląda na to, że Głos powiedział prawdę, a przecież, sam w to nie wierzył! Czy tak było, dziewko? — Hamil potrząsnął Kadiyą wciąż trzymając ją za włosy. Sprawiał jej wielki ból i wiedział o tym. — Próbował odebrać ci talizman, który był z tobą związany i dlatego zginął. Puścił włosy i z namysłem przesunął palcem po dolnej! wardze. Kadiya słyszała dostatecznie o Hamilu, by wiedzieć, że choć okazał się brutalem, był chytrzejszy i bardziej bystry niż wyglądał. Część żołnierzy cofnęła się, robiąc przejście dla jakiegoś labornockiego oficera. Był to prawdziwy olbrzym. Jego podarta opończa była niegdyś równie świetna jak opończa Hamila. Nie nosił jednak hełmu, głowę miał owiniętą brudnym bandażem i kilkudniowy siwy zarost na twarzy. —
Co teraz, generale? — Ostra nuta w jego głosie wskazywała, że są
towarzyszami broni, ale nie przyjaciółmi. Hamil nie zdążył odpowiedzieć, ktoś bowiem z tłumu zawołał: —
Przywiązać tę czarownicę do miecza i do bagna z nią! Odpowiedział mu
pomruk aprobaty. Potem jednak inny żołnierz dał odmienną radę: — Poszczujcie na nią Skriteków! Pomruk aprobaty był jeszcze głośniejszy niż poprzednio. Zgromadzeni cofnęli się od Kadiyi o kilka kroków, tak że stojący na skraju tłumu zanurzyli się w mrok, gdzie światło pochodni i ogniska docierało z trudem. Wyglądało na to, że widok spalonego
ciała sługi czarownika wywierał na Labornokach coraz większe wrażenie. Hamil
omiótł
zgromadzonych
gniewnym
spojrzeniem,
które
jego
ludzie
najwyraźniej znali już dobrze, gdyż pomruki ustały jak ucięte nożem, a potem zwrócił się do nowo przybyłego oficera: —
Co teraz, Osorkonie? Wykonujemy rozkazy. Zawsze wykonujemy rozkazy!
Przybyliśmy, by znaleźć to. — Znów zacisnął rękę na włosach Kadiyi tak mocno, że się zachwiała. — i znaleźliśmy. Mamy też jeszcze coś... — Wskazał na talizman. — Jeśli król Voltrik suto wynagrodzi tych, którzy przyprowadzą mu jedną z trzech zbiegłych dziewek, co ofiaruje tym, którzy dostarczą ten skarb? Skarb, który Wielki Minister Stanu tak bardzo pragnie posiąść? — Skarb — Osorkon zaakcentował to słowo — który zabił już kogoś, kto więcej od nas wiedział o jego właściwościach! — Tak. — Hamil oblizał mięsiste wargi. Szarpnięciem zmusił Kadiyę do wstania i nie musiał już zbytnio opuszczać głowy, by spojrzeć jej prosto w oczy. — Myślę, że będziesz teraz z nami bardziej szczera. Wiemy, jak postępować z tymi, którzy są odważni i gorliwi. w końcu z radością wypełniają nasze rozkazy, nawet wtedy, kiedy oznacza to, iż będą musieli zabić kogoś bardzo sobie bliskiego. — Generał strzelił palcami i żołnierze znowu się rozstąpili, robiąc przejście dla Skriteka, który przywlókł się ociężale na jego rozkaz. — Pellanie! — zawołał rozkazującym tonem Hamil. z dalszych szeregów żołnierzy chwiejnym krokiem wyszła szkieletowata postać. Kadiya, która widziała tego przewodnika: kupców w dniach, gdy jadł do syta i cieszył się szacunkiem swych towarzyszy, w pierwszej chwili go nie rozpoznała. Ten ludzki wrak nie złożył oficjalnego ukłonu, lecz padł na kolana i podniósł wzrok na labornockiego generała z takim wyrazem twarzy, jakby był trupem. Hamil pochylił się i uważnie przyjrzał się talizmanowi. Skinął głową, jakby właśnie usłyszał odpowiedź, na którą, czekał. — On nadal tam jest... — powiedział. Mimo przemiany, jakiej uległ magiczny miecz, pętla ze skóry węża, którą umieścił Niebieski Głos, nadal była bezpiecznie zaciśnięta wokół rękojeści. — Pellanie, powiedz temu głupiemu łajdakowi, żeby podniósł talizman i umieścił go z powrotem na plecach dziewczyny posługując się tylko sznurem — rozkazał. Przewodnik przełknął ślinę, jakby trudno mu było mówić, po czym wydał dziwnie
gardłowe dźwięki. Skritek. spojrzał najpierw na niego, potem na miecz, a w końcu na Hamila. Następnie odpowiedział coś w swoim języku. Twarz Pellana zbielała pod warstwą brudu. Ręce mu się trzęsły i pośpiesznie zacisnął je razem. — No, więc? — zapytał Hamil po długiej chwili milczenia. — Panie generale, on tego nie tknie. — Przewodnik ruchem głowy wskazał na miecz. — Powiada, że to wytwór Zaginionych i że zawiera ich siłę. — To co? — Wyraz twarzy Hamila nie zmienił się. Chwycił za sznur z wężowej skóry i wyrwał brzeszczot z ziemi. Potem obrócił się powoli, jakby chciał się upewnić, czy wszyscy zgromadzeni żołnierze widzą, co robi. — Wytwór Zaginionych —powtórzył. — Odkąd zaczęliśmy brnąć przez to bagno, wiele słyszeliśmy o tych Zaginionych. Więc patrzcie wszyscy! Czy ktoś noszący godło Labornoku ma się obawiać legend? Osorkon odkaszlnął. — A co z nim? —Wskazał na zwęglone szczątki. — Wydaje się, że niektóre legendy zawierają prawdziwe ostrzeżenia. Hamil nawet nie mrugnął, ale w owej chwili Kadiya nabrała głębokiego przekonania, że nie lubi on swojego zastępcy. I choć widziała, jak labornoccy żołnierze powoli się odsuwają, nie wątpiła, że gest generała zmniejszył nieco ich strach przed talizmanem Zaginionych. — Ten tu — Hamil skinieniem głowy wskazał na kupę popiołu — bawił się takimi magicznymi zabawkami. Może zabawki jego pana są dostatecznie bezpieczne, ale ta rzecz tutaj pochodzi z innego źródła. Człowiek, który często posługuje się bronią nie robiąc sobie nic złego, staje się nieostrożny. Myślę, że ten Głos miał zbyt wysokie mniemanie o sobie. Generał znów znalazł się u boku Kadiyi. Położywszy ciężką łapę na jej ramieniu, odwrócił ją do siebie plecami tak gwałtownie, że omal nie upadła. Zdołała jednak utrzymać się na nogach, a Hamil wsunął ostrożnie miecz pomiędzy krępujące ją więzy. Generał przywoływał żołnierza, który stał obok swego trzymającego pochodnię towarzysza. Następnie wskazał Skriteka, który odmówił wykonania rozkazu. — Ten nie jest nam potrzebny — rzekł spokojnie. Skritek zaryczał i pochylił się. w jego łuskowatej pięści nagle pojawił się topór o podwójnym ostrzu. Na jego wyzywający okrzyk odpowiedziało kilku innych Topielców.
Na znak Hamila żołnierz skoczył do przodu z obnażonym mieczem w dłoni. Wyglądało na to, że Labornokowie nie po raz pierwszy walczą ze swoimi antypatycznymi sprzymierzeńcami. Skritek rzucił toporem, a ten pomknął przez powietrze jak strzała. Lecz jego przeciwnik nie czekał bez ruchu, lecz skoczył już do przodu w pozycji do walki. Miecz Labornoka zabłysł w tej samej chwili i trysnęła ciemna krew. Skritek ryknął podnosząc głowę; lewą nogę miał prawie odrąbaną. Wyciągnął przed siebie pazurzaste łapy. Zdołał przypadkiem zaczepić o kolczugę na ramieniu Labornoka i pociągnąć go w dół. Ten widok, nie zaś okrzyki bólu i przerażenia, sprawił, że żołnierze wyciągnęli miecze, a Skritekowie też nie mieszkając włączyli się do potyczki. Labornokowie i Topielcy walczyli i ginęli wokół ogniska. Jeden z trzymających pochodnię żołnierzy wepchnął rozżarzoną głownię Skritekowi w półotwarty pysk, ten, cofając się, trafił w pobliże Hamila. Utarczka była zawzięta, ale trwała długo, gdyż niebawem tłum Topielców zniknął w nocnym mroku, pozostawiając trzech zabitych i dwóch rannych. Czterech Labornoków leżało nieruchomo, a reszta opatrywała draśnięcia i lekkie rany. Na samym początku potyczki Osorkon chwycił Kadiyi i zaciągnął ją w pobliże namiotu Hamila. Sam nie włączył: do walki, obserwował ją tylko. Kiedy zamieszanie się skończyło, popatrzył na Hamila w zamyśleniu. Nie powiedz jednak nic do chwili, gdy generał, ocierając garścią krew z miecza, podszedł tak blisko, że tylko Kadiya ich słyszała. — Nasi sprzymierzeńcy naprawdę muszą się zastanawia nad sensem służby pod naszymi rozkazami — zauważył sucho Osorkon. — Kazałeś temu vartowi o rozdwojonym języku ruchem głowy wskazał na Pellana, który kulił się w pobliżu namiotu labornockiego generała — odgrywać rolę przewodnika aż do ostatniego miejsca, które znał na rzece. To by trzy lub cztery dni temu. Od tamtej pory wskazywały drogę te skriteckie potwory. — Teraz skinął głową w stronę gdzie leżały skrępowane kobiety Uisgu. — Wokół nas rozpościerają się bagna, od dwóch dni nie mieliśmy żadnych wieś od naszych zwiadowców. Powiadam więc: zawróćmy, skoro osiągnęliśmy cel tej wyprawy: mamy dziewczynę i jej talizman, f Hamil zmarszczył brwi. — Może znajdziemy tu więcej skarbów? — wycedził z rozmysłem. — A jeśli Odmieńcy powstaną przeciw nam? Wzięliśmy Uisgu do niewoli
i potraktowaliśmy w taki sposób, że wszyscy współplemieńcy stali się naszymi nieprzyjaciółmi. Te zaś jeszcze wzbudziliśmy wrogość Skriteków. Okażemy skończonymi durniami biorąc na przewodników tych, którzy mają wszelkie powody, by nas nienawidzić. — Odmieńcy, te oślizgłe poczwary! Czy któryś oka gotowość do chwycenia za broń? Nie. Są tylko tchórzliwymi! karłami, bezdusznymi jak podwórzowe togary. Uisgu mieliby powstać...?! To niemożliwe! Oni nie walczą i nie chcą walc Prawda, robaczku? — Hamil trącił butem Pellana. — Czyż i mówiłeś nam od samego początku, że te szczury błotne tchórzami? Pellan podniósł głowę i chude ramię, jakby chciał się zasłonić przed ciosem. — Tak było dotychczas, panie generale. Walczą ze Skritekami, ale tylko wtedy, kiedy te demony Błotnego Labiryntu ich zaatakują. Sami nie kłócą się między sobą, nigdy też nie zwrócili broni przeciwko ludziom, którzy przybyli na bagna. Słyszałem, że jakaś starożytna przysięga zabrania im prowadzenia wojen i że jej dotrzymują. — Ta dziewczyna zdołała znaleźć drogę przez Cierniste Piekło —prychnął Hamil — i Uisgu jej pomagali, gdyż inaczej nie dotarłaby aż tutaj. Skoro mamy w rękach ją i te stwory — gestem wskazał pozostałe branki — Uisgu nie będą nam przeszkadzać. Następnego ranka zwinęli obóz i pomaszerowali w górę rzeki, pozostawiając za sobą ledwie widoczny ślad. Generał Hamil nie rozmawiał więcej z Kadiyą, aczkolwiek trzymał ją w pobliżu, gdy wysłuchiwał meldunków zwiadowców. Wtedy po raz pierwszy dowiedziała się, że Labornokowie nie wędrowali samotnie. Coś — lub ktoś — przemykało chyłkiem bokami i za nimi. Żaden ze zwiadowców nie zdołał się temu czemuś przyjrzeć. Może szli za nimi mieszkańcy bagien, którzy w końcu powstali, by pomścić śmierć swych zamordowanych współplemieńców? Czy nie za wcześnie na taką nadzieję? i czy w ogóle warto ją żywić? Ocknęła się z zamyślenia słysząc słowa pokąsanego przez owady i ubłoconego żołnierza. — To był Gam. Przysiągłbym na Tarczę Zota! Jego głowa szczerzyła zęby ze szczytu pala wbitego obok kępy paproci. Nie zobaczyliśmy żadnego z tych potworów, jedynie zamazane jakieś nieznaczne ślady w mule — i to. Wyciągnął strzałkę, dłuższą niż te, które wyrabiali Nyssomu. Lecz drzewce było ozdobione dwoma paseczkami, niebieskim i żółtym — a te Kadiya już widziała. Jagun! a przynajmniej jego myśliwskie godło.
—
Gam, powiadasz — powtórzył Hamil. Podrapał brudnymi paznokciami
kilkudniowy zarost. — Widziałem, jak załatwił westlingerskich piratów — dwóch za jednym zamachem. -- To zrobili Skritekowie? — To nie jest skritecka strzałka — Osorkon wziął ją zwiadowcy. — Nie umieliby wykonać czegoś podobnego. — A co nasza księżniczka ma nam do powiedzenia? — Hamil zwrócił się do Kadiyi. Nosiciele postawili związaną dziewczynę na ziemi. — Czy masz jakiegoś jeszcze inne przyjaciela, który czeka tylko na okazję, by wtrącić się w na sprawy? — Podniósł rękę, by ją uderzyć. — Ja... nigdy dotąd nie widziałam... czegoś takiego — powiedziała cząstkę prawdy. —
Może posłużyć jako przynęta — Osorkon nie dał generałowi czasu na
wyduszenie z dziewczyny czegoś więcej. Nie tłucz jej tutaj, marnujesz czas. Potrzebny nam skrawek twardej ziemi, jeśli rzeczywiście grozi nam walka nie możemy utrzymywać gotowości bojowej grzęznąc w przeklętym błocie. Nagle z przodu dobiegł głośny ryk. Hamil błyskawicom wyciągnął miecz, a stojący z tyłu żołnierze skupili się wokół niego. — To Skritekowie! — wrzasnął zwiadowca. — Sądź z tego, co słyszę, ścigają jakiegoś biedaka! — Ruszajcie się! — rozkazał Hamil. — Ścieśnijcie się. Przed nami jest położony wyżej teren, a potrzebujemy twardego gruntu pod nogami. Jeszcze raz zabrzmiał skritecki bojowy okrzyk. Kadiyi brzęczało w uszach i bliska była utraty przytomności wstrząsów, gdy jej nosiciele rzucili się biegiem. Całkowicie straciła czucie w związanych rekach. Nawet gdyby była w i miała w dłoni talizman, wątpiła, czy zdołałaby się w posłużyć. Wrzała jednak gniewem, mimo bólu i poczuć bezsiły. Musi w jakiś sposób oddać cios! Gdyby tylko ustał ten magiczny paraliż... Labornokowie biegli do przodu, ufając, że zwiadom z boków ostrzegą ich w porę. Znaleźli się na otwartej, suchej przestrzeni, pokrytej niską roślinnością. Wszystko tu , jota w jotę przypominało niebezpieczną okolicę, którą Kadyia przebyła wcześniej z Jagunem. Miejscami rozciągała się grubych ziemnych pnączy o liściach podobnych do zwiędłych pączków, otoczonych rojami owadów. Kiedy się na nie nastąpiło, od pnączy wionął smród zgnilizny. A potem dotarli do jakiejś budowli.
Nie zbudowano jej ze zwykłego kamienia, lecz z tego samego gładkiego materiału, co owo zagłębienie, w którym Kadiya nocowała z Jagunem, i miasto, gdzie znalazła swój talizman. w jednej ze ścian znajdowało się wejście, a po obu jego stronach stały wysokie posągi takich samych strażników jak tamci, którzy pilnowali Zakazanej Drogi. Każdy Sindona miał miecz. Kadiya aż zamrugała. Ich miecze też były pozbawione czubków! Tak jak ten, który niosła na plecach! Brzeszczoty trzymali wyciągnięte ku sobie i skrzyżowane; jakby zabraniające wstępu. Hamil zatrzymał się i przyjrzał budynkowi. — Na Zota, to właśnie to miałem nadzieję znaleźć! — powiedział z zapałem. — Twierdza Zaginionych, prawdopodobnie pełna skarbów! Kapitanie Loskarze, połaskoczesz tych tam! — Skinieniem głowy wskazał na posągi. — Reszta niech trzyma w pogotowiu kusze! O wielkiej władzy, jaką Hamil, pomimo ostatnich niepowodzeń, nadal miał nad swoimi żołnierzami, świadczył pośpiech, z jakim wykonano jego rozkazy. Jakiś młody oficer dotknął swym mieczem miejsca, gdzie krzyżowały się pozbawione czubków brzeszczoty Sindonów. Metal odskoczył ze szczękiem. Oręż wypadł z dłoni Loskara. Labornok zawył z bólu, złapał się za prawicę i osunął na kolana. — Strzały — do środka! — warknął Hamil. Labornockie pociski, które miały nie tylko przerazić, ale i zabić niewidocznych przeciwników, pomknęły ze świstem w wejście chronione przez posągi strażników. Panował tam mrok i nie można było zobaczyć, co znajduje się wewnątrz. Nakazany przez Hamila atak został skierowany jakby w próżnię. Generał zawołał więc do żołnierzy niosących Kadiyę: — Wunit! Vor! Przepchnijcie ją pod mieczami posągów. Nosiciele wsunęli ją wraz z drągiem w ciemny otwór. Kiedy posągi się nie poruszyły, Wunit i kilku jego towarzyszy Pochylili się i weszli do środka. — Nic nam nie grozi, generale! — zawołał Wunit. — Dajcie tylko pochodnie! Szybko zapalono pochodnie i przekazano je do przodu. Wejściowy otwór prowadził do wąskiego korytarza zamykającego się pojedynczymi drzwiami. Nad nimi widniało wyrzeźbione wielkie trillium. — Zaczekajcie, sam tam wejdę —powiedział Hamil. Złapał pochodnię, pochylił się i wszedł. Wszystkie labornockie pochodnie natychmiast zgasły. Rozległ się hałas, głośne wrzaski potykających się ludzi, a potem zaległa głęboka cisza. Kadiya leżała twarzą do podłogi, tak jak ją wrzuć żołnierze. Nie mogła się nawet
poruszyć. Światło dzienne przenikało do wnętrza tej budowli. Ciemność w otwartych zewnętrznych drzwiach sprawiała wrażenie zasłony. Odetchnęła z trudem. o dziwo, paraliż jakby powoli ustępował. Otaczał ją gęsty, nieprzenikniony mrok, ale miała wrażenie, że boi się znacznie mniej teraz niż wtedy, gdy wpadła w ręce Hamila. Spróbowała się poruszyć — udało się! Może zdoła wstać. Zaczęła się miotać jak ryba wyrzucona na brzeg. Kurczyła i gwałtownie rozkurczała chcąc poluzować więzy. Nagle opadły swobodnie, a miecz znalazł się pod jej dałem. Zerwała pęta z nóg. Czuła, że powierzchnia, na której leży, jest czysta i pozbawiona kurzu czy paprochów naniesionych z zewnętrznego świata przez wiatr, w dodatku niezwykle śliska, i coraz bardziej stromo opada w dół. Kadiya zaczęła się zsuwać, gdy spróbowała podnieść się na rękach. Zsuwała się wciąż szybciej i szybciej do chwili, gdy gorączkowo ściskając w ręce talizman uderzyła w coś niewidzialnego. Znów się odbiła, znów ześlizgnęła... Choć oszołomiona, nie wypuszczała z rąk miecza... wreszcie znów w coś uderzyła, wyleciała w powietrze i wylądowała na czymś równym. Straciła przytomność i odzyska ją, kiedy poczuła szturchnięcie butem. Zamrugała
kilkakrotnie
oślepionymi
zrazu
oczami.
Już
była
uwięziona
w ciemnościach. Znajdowała się w dużej komnacie, napełnionej słabym światłem nie mającym widocznego źródła. — Ona jest twarda, generale. Nad nią stało trzech mężczyzn — Hamil, Wunit i Vor. Reszta żołnierzy z ponurymi minami tłoczyła się z tyłu. Mieli posiniaczone twarze i próbowali nie okazywać strachu. Kadiya podniosła głowę. Odzyskała władzę w rękach, ale nie mogła otwarcie sięgnąć po miecz, który częściowo przykrywała własnym ciałem. — Czy myślisz, że ona wie, jak stąd wyjść, panie? — zapytał Vor. —
To możliwe — odparł Hamil. — w każdym razie spróbujmy jej użyć do
odszukania wszystkich możliwych pułapek w tym miejscu. Rusz ją. Nikt jednakże nie dotknął Kadiyi. Ścisnęła w dłoni rękojeść miecza i wstała powoli; głowa ją bolała od ciosów Hamila. Zastanawiała się, dlaczego Labornokowie nie próbowali odebrać jej miecza, i dopiero po chwili sobie przypomniała, że mieli powody obawiać się
niesamowitej
broni. Rozejrzała
się. Byli w rozległym
pomieszczeniu, chyba czymś w rodzaju wewnętrznego dziedzińca, zalanego szarym światłem. Parę kroków od niej tryskała fontanna. Po przeciwnej stronie fontanny zobaczyła szerokie schody. Księżniczka podeszła do nich, ale w panującym gęstym mroku nie mogła dostrzec, dokąd prowadzą. Widziała jedynie, że na stopniach
świeciły czerwienią ślady stóp. Hamil nie zawahał się. —
Naprzód! — rozkazał. Postawił nogę na pierwszym śladzie i zaczął drżeć
gwałtownie, jakby zapadł na bagienną gorączkę. Blady jak ściana, cofnął się chwiejnym krokiem, wyciągnął swój miecz i potrząsnął nim przed Kadiya. — To czary! — wychrypiał. — Niech ona prowadzi! — Pchnął dziewczynę przed siebie tak, że to jej stopa dotknęła śladu na następnym stopniu. Na trillium, nie wytrzymam i wrzasnę, pomyślała. Jak płomień przeszyło ją dziwne uczucie. Talizman w jej ręce rozgrzał się tak samo jak odcisk na schodach, ale nie mogła go odrzucić. Hamil krzyknął ze zdziwienia. Kadiya bowiem bez przeszkód dotarła na piąty stopień i znalazła się poza zasięgiem jego miecza, a widocznie na nią czekający świecący ślad nagle znikł. Kiedy postawiła nogę na następnym stopniu, zamiast odcisku stopy pojawił się srebrny krąg z Czarnym Trillium w środku. Odzyskała raptem siły, rany i sińce przestały ją boleć, ustąpiły też następstwa paraliżującego czaru i przed nią, na każdym stopniu, znajdował się ten sam dodający otuchy symbol. Kiedy szybko stąpała po nich, każdy dodawał jej sił. Zawrzała gniewem. Wystarczy, że się odwróci, a mogła zabić ich wszystkich! Nie, postąpiłaby głupio. Obserwowali ją żołnierze, niektórzy byli uzbrojeni w łuki i strzały. Ona zaś miała tylko talizman, którego właściwości nie tak do końca. Po chwili dotarła do szczytu schodów, u wejścia do podłużnej komnaty. Na wszystkich ścianach krzyżował się sieć czerwonych świateł. w środku pomieszczenia znajdował się pojedynczy blok dziwnego jasnego budulca. Na tle ścian i podłogi odcinała się, stojąca na nim, wykuta w srebrzystym metalu roślina. Było to trillium. Łodygę wieńczył czarny pąk. Hamil szedł ostrożnie za Kadiyą, jego ludzie kroczyli jego śladem. z dłonią na rękojeści miecza, ciężkim kroki zbliżył się do trillium, by mu się przyjrzeć. Znajdował w samym centrum nieprzyjacielskiego terytorium, sam jeden z rozbitą armią, a przecież jego postawa świadczyła, że stracił pewności siebie i wiary w swoją potęgę. Spiorunoał wzrokiem Kadiyę, która stała spokojnie, nie odrywając niego oczu, z talizmanem w dłoni. — Nie pójdziemy dalej — oświadczyła beznamiętnie. Labornocki generał spojrzał przez ramię. Nic nie powiedział, lecz Wunit i Vor stanęli szybko po jego bokach z wyciągnie mieczami. — Słyszałem, że krew jest mocą — powiedział. w jego głosie brzmiała zapiekła
nienawiść. — a to pewno jest miejsce mocy. — Rozkazał: — Zapędźcie ją ołtarza! Wunit i Vor wykonali jego polecenie: grożąc mieczem zmusili Kadiyę, by oparła się o kamienny blok, z którego wyrósł Czarny Kwiat. — Jestem żołnierzem i moim zawodem jest przelew krwi. w komnacie zabrzmiał głos Hamila. — Nauczyłem się płacić krwią za krew. Księżniczko, po śmierci nie będziesz związana z tym magicznym talizmanem. Władza Orogastusa już tu nie sięga. Ja tu rządzę! Zamierzam odrąbać ci trzymającą czarodziejski brzeszczot rękę, a kiedy umrzesz, będzie mój. Podniósł miecz. Wielki kwiat w górze zadrżał i rozkwitł. Czy był to kwiat, czy też coś innego —może strażnik? Kadiya nie była pewna, gdyż otoczył ją oślepiający zielony blask. Brzeszczot jej talizmanu również rozjarzył się zielenią, dzieląc się mocą z Czarnym Trillium. Widząc pulsujące wokół siebie światło nabrała pewności, że za nią, na ołtarzu, zaszła jakaś zmiana, gdyż Wunit, Vor i pozostali żołnierze uciekli po schodach w dół. Na ich śmiertelnie bladych twarzach malowało się przerażenie. Oblicze Hamila pociemniało z gniewu. Zaatakował Kadiyę. i chociaż nigdy nie umiała dobrze władać mieczem, odparła atak labornockiego generała. Wydało się jej, że coś się stało z czasem: najpierw płynął szybko jak wicher, a potem zwalniał i tak się działo przez cały pojedynek. Parowała każde pchnięcie Hamila. Labornok był trzykrotnie od niej cięższy, a przecież nie mógł jej powalić na ziemię, ani przebić się przez gardę jej talizmanu. Nagle zawył jak zwierzę, zadzierając głowę i — ku zdumieniu dziewczyny — odwrócił się i zbiegł ciężko po schodach. Kadiya oparła się o ołtarz. Nad nią rozkwitło wielkie Czarne Trillium. Odważyła się podnieść wzrok. Uniosła czarodziejski miecz. Oczy na gałce rękojeści otwarły się i spojrzały w troje znacznie większych oczu, które znajdowały się w środku magicznego kwiatu. i stało się tak, jakby w tej dziwnej komnacie rozwarło się jakieś okno, wpuszczające blask słońca stojącego w zenicie. Oczy rozjarzyły się. Kadiya miała wrażenie, iż zajrzały w głąb jej duszy. Ona sama przestała się już liczyć. Nie było już Kadiyi z Ruwendy, tylko Pani Czarodziejskich Oczu. A potem wszystko zniknęło. Słup światła na ołtarzu zabłysnął i zgasł. Zniknęło też Czarne Trillium. w komnacie była tylko ona i jej zmatowiały teraz talizman. Kadiya odwróciła się ku schodom. Oślepiająca biel ścian matowiała, szarzała, jak zresztą wszystko wokół. Zeszła w dół, znalazła jakieś otwarte drzwi, usłyszała
męskie głosy i szczęk broni na zewnątrz. Jak przeobrażona, z odnowionymi siłami ciała i duszy rzuciła się wziąć udział w walce. Labornokowie ginęli od zatrutych strzałek celnie trafiających w każdą odsłoniętą część ich ciał. z krzaków wypadło mrowie Uisgu. Poruszali się dziwnie podskakując, jak w tańcu, i w ten sposób zręcznie uchylali się od labornockich strzał. Byli też walczący z nimi Skritekowie. Hamil, który stracił swój postrzępiony płaszcz będący oznaką jego urzędu, bił z trzema małymi Uisgu uzbrojonymi we włócznie. Zamachnął się na nich mieczem, ale Kadiya skoczyła do przodu, z ledwością unikając jakiegoś zderzenia. Później zawsze przysięgała, że coś ją opętało. Omal upuściła talizmanu. Zdołała jednak uchwycić oburącz mato pozbawiony czubka brzeszczot i zamachnęła się rękojeść w chwili, gdy Hamil już miał ją powalić na ziemię. — Zapłać za przelaną krew, zbrodniarzu! — zdążyła krzyknąć. Labornokiem rzuciło w bok. Upuścił miecz i złapał oburącz za gardło. Jego oczy płonęły, a płomienie buchały z ust, spływając w dół, lizały ciało. Wydał okrzyk tak przerażenia i bólu, że Kadiya aż zadrżała. Potrójne Płonące Oko spojrzało na niego z całą swoją mocą i generał upadł ciężko na ziemię. Tak jak ze sługi Orogastusa, z Hamila pozostała tylko kupka popiołu. Z talizmanu trysnął teraz wielki ognisty jęzor, który rozdzielił się na drobne języczki, zagrażając Skritekom. Topielcy uderzyli w ślad za labornockimi żołnierzami. Płomień zgasł. — Pani Czarodziejskich Oczu... Kadiya zwróciła oczy w stronę tłumu triumfujących odmieńców. — Jagunie! — To imię jakby się wzięło z jakiegoś zamierzchłego wspomnienia, z innej epoki... — Jesteś bezpieczny! — Córko! — Raptem przemówił inny głos, który zagłuszył nawet jęki rannych. Kadiya odwróciła się ku strzegącym drzwi posągom Sindonów. Ponad ich głowami zobaczyła srebrzysty krąg, a w uśmiechniętą znajomą twarz. — Biała Dama! Czy ja... czy ja zrobiłam to, co powinnam była zrobić? — Jeszcze nie. Dziewczyna zaczerpnęła oddechu, prawie jęknęła. — Cóż więc? Czy muszę nosić to — wyciągnęła talizman aż do końca? — Właśnie tak — odparła spokojnie Arcymagini. Tyle jeszcze musiała się nauczyć!
— Co mnie czeka? Nie otrzymała odpowiedzi. Wizja zgasła. Kadiya stała nieruchomo. Łzy spływały po jej podrapanej, poranionej twarzy. Pozwolono jej przelotnie dostrzec coś przekraczającego zrozumienie, coś, za czym będzie wciąż tęskniła. Odwróciła się ku pobojowisku. w tłumie wojowników Uisgu zobaczyła uśmiechniętego Jaguna. Wszyscy Odmieńcy podnieśli małe dłonie w pozdrowieniu. Wyrzekli się dawnych obyczajów. Wszystkie klany i plemiona zgromadziły się, by walczyć dla wspólnej sprawy. To jej, Kadiyi, wola musi ich zjednoczyć.
Rozdział trzydziesty szósty Kiedy książę Antar został przedstawiony rimorikom i zapoznał się z ich zdolnościami, uznał, że cała grupa będzie podróżowała najszybciej w dwóch drewnianych czółnach oraz w przezroczystej łódce Anigel, zabierając niewielkie zapasy. Zanim pozwolono komukolwiek zasnąć, wędrowcy sporządzili z pociętych na paski wojskowych płaszczy nową uprzęż i postronki dla rimorików i przygotowali łodzie do holowania. Wyruszyli w drogę po pięciu tylko godzinach snu. Wodze nie były potrzebne, ponieważ rimoriki dokładnie wiedziały, dokąd się udać. Ciągnęły powiązane szeregiem łodzie wciąż wąskim strumieniem Kovuko i dotarły Wielkiego Mutaru zaledwie po trzech godzinach. Gdy wodne wierzchowce znalazły się w wielkiej rzece, płynąc obok parły naprzód jeszcze silniej niż poprzednio, podczas rycerze pomagali im wiosłując. Lekka łódka księżniczki Anigel holowała drewniane czółna. Oprócz Anigel płynął w książę Antar, ciężko ranny pan Penapat i Niebieski Głos który okazał się bardzo nieudolnym wioślarzem (możliwe, że robił to celowo). w ten sposób Anigel i Antar przynajmniej mogli mieć na oku sługę czarnoksiężnika. Niebieski zachowywał się wzorowo, ocierając gąbką czoło gorączkującemu panu Penapatowi na rufie łódki, kiedy książę i księżniczka godzinami rozmawiali cicho na dziobie. Zbliżyli się do wioski Let pod koniec tego samego dnia o zmroku, wyprzedzając następną wielką burzę. Ale nie Glismaków. — O, Władcy Powietrza, tylko nie to! — zawołała Ani widząc kłęby dymu buchające na tle zachodzącego słońca. Łódź płynęła tak szybko, że księżniczka nie odważyła się stanąć w niej. —
Użyj swego daru dalekowidzenia i obejrzyj pole bitwy, Głosie! — rozkazał
książę. — Powiedz nam, co się stało. — Zaczekaj... pozwól, że ja spróbuję — powiedziała półgłosem blada jak płótno Anigel. Niebieski Głos przyglądał się jej ze zdziwieniem, kiedy zamknęła oczy i siedziała nieruchomo jak kamień. Lecz jej śliczna twarzyczka nie upodobniła się do odpychającej maski, jak oblicza pomocników Orogastusa podczas transu. — Glismakowie zaatakowali wioskę od lądu jakąś godzinę temu — rzekła po kilku
minutach. — Nie wiem, czy to ta sama horda, która napadła na twoich ludzi. Zdaje się, że jest ich trzy razy więcej niż nad brzegiem Kovuko...... Podpalili wiele budynków... Widzę Mówcę Sasstu-Cha i spróbuję się z nim porozumieć... Książę i Niebieski Głos czekali w napięciu. — Jeśli mamy walczyć, możesz na mnie liczyć! — wtrącił się żywo Penapat. — Nawet z jednym okiem, jedną nogą i jednym ramieniem mogę pokonać każdego z was, chłopaki! Znasz mnie, książę. — Istotnie, Peni. — Na obliczu Antara malował się smutek. — Obawiam się, że niewiele będziemy mogli zrobić, jeśli te dzikusy już zdobyły Let. Anigel otworzyła oczy. — Mówca dziękuje nam za dobre chęci — powiedziała monotonnym głosem — ale właśnie trwają zmagania, a prawie jedna trzecia domów płonie. Wywilowie zaraz się poddadzą, jak to mają we zwyczaju, gdy zostaną pokonani, i zapłacą duży okup najeźdźcom, którzy wtedy wycofają się na kilka tygodni. — Ależ księżniczko! — zaprotestował z wyrzutem Niebieski Głos. — Przecież możesz ich ocalić. Jeśli tylko tego zechcesz. — Milcz, ty łotrze spod ciemnej gwiazdy! — syknął książę. — Jak śmiesz zwracać się do tej damy w tak arogancki sposób?! Anigel, zagryzając wargi, patrzyła na sługę Orogastusa szeroko otwartymi oczami, jakby był jadowitym bagiennym robakiem, który właśnie wślizgnął się do ich łódki. Ale chwilę Później rzekła: —On ma rację. Mogłabym uratować biednych Wywilów; gdybym miała odwagę przywołać zabójczą siłę mego talizmanu. Gdybym potrafiła z zimną krwią wyczarować tę samą nienawiść, odrazę i pragnienie zadania śmierci, które mimowolnie skupiłam na wodzu Glismaków, kiedy zobaczyłam rzeź, jaki dokonali. — Więc zrób to — ponaglił Niebieski Głos — i uratuj swoich przyjaciół! — Ja... ja nie mam odwagi — wyjąkała i wybuchnęła płaczem. — To tylko Odmieńcy. — Wzruszył ramionami akolita i uśmiechnął się. —
To istoty rozumne, które nie wiedzą, że można inaczej postępować! —
zawołała Anigel. — Glismakowie są jak niedobre dzieci, które trzeba ukarać i nauczyć, jak należy sprawować, ale czy umarli mogą się czegokolwiek nauczyć? — Twoi przyjaciele giną, kiedy ty grymasisz i wylewasz niepotrzebnie łzy. — Nic na to nie mogę poradzić! — Oczywiście, że możesz.
— Nie mogę! — wrzasnęła na cały głos Anigel. Nie wiem, jak postąpić, serce mi się ściska i tak się strasznie boję i po prostu nie mogę... Urwała nagle, jakby wymówiła najgorsze bluźnierstw Była tak przerażona i zrozpaczona, że Antar o mało walnął pięścią pomocnika Orogastusa. Zanim jednak zdążył to zrobić, wyraz twarzy dziewczyny zmienił się tak nieoczekiwanie, jakby ktoś przewrócił stronicę w książce. —
Książę, czy będziesz mi towarzyszył, jeśli tam udam? — powiedziała ze
spokojem. — Do Letu? Teraz?! — Widząc jednak jej śmiertelną powagę, zebrał się w sobie i rzekł: — Słodka pani, poszedłbym z tobą do piekła, jeślibyś o to tylko poprosiła. Anigel skinęła głową. — Zatrzymajcie się, moi przyjaciele — rzekła dziwni miękkim głosem. Związane linami łodzie zwolniły bieg, zatrzymały i zaczęły się kołysać na i wzburzonej wodzie, gdyż zerwał się silny wiatr niebo zaciągnęły czarno-purpurowe chmury. Usłyszeli dobiegające z oddali uderzenia piorunów. Pól mili przed nimi, na prawo, z Letu buchały kłęby gryzącego dymu, które po osiągnięciu pewnej wysokości łączyły się w nieprzeniknioną czarną chmurę. —
Panie Owanonie! — zawołała Anigel do marszałka Antara, który płynął
w pierwszym czółnie. — Przetnij postronki łączące twoją łódź z rimorikami! Kiedy Labornok pospiesznie zabrał się do wykonywania jej rozkazu, księżniczka sama rozcięła linę, którą jej łódź była przywiązana do drugiego czółna. —
Przyjaciele, podpłyńcie do mojej łódki, bym mogła was znów zaprząc —
poleciła w myśli. — Płyniemy. Książę Antar i pozostali rycerze jeszcze nie rozumieli, co zamierza, ale wszystko się wyjaśniło, gdy usłyszeli dalsze rozkazy. —
Żołnierze! Podpłyńcie tu i zabierzcie do siebie pana Penapata i sługę
czarownika Orogastusa. Wy, tam na rufie czółna pana Owanona, odetnijcie się od drugiej łodzi. Podajcie mi końce obu lin. Skoczyli, by wykonać polecenia Anigel, która tymczasem wzięła przecięte postronki z pysków rimorików, wywierciła sztylecikiem otwory w burcie po obu stronach dziobnicy, przesunęła przez nie rzemienie i związała je w wielki węzeł. Pozostałe dwie liny przymocowała do swych wodnych wierzchowców, tworząc
zaimprowizowane wodze. —
Podziel się z nami mitonem i będziemy gotowe — powiedziały bezgłośnie
rimoriki. Anigel wyjęła szkarłatną tykwę i wypiła długi łyk. Rimoriki oblizały jej palce. Antar patrzył na to ze zdumieniem. Pana Penapata przeniesiono już do innej łodzi, a Niebieski Głos uparcie tkwił na swoim miejscu. Teraz odepchnął oba wypełnione rycerzami drewniane czółna tak, że łódki szybko oddaliły się od siebie w potężnych podmuchach wiatru. — Ja także pozostanę z tobą, księżniczko! — zawołał. — Mogę ci się przydać! —
Wynoś się z tej łodzi, ty przeklęty nikczemniku! — krzyknął książę Antar.
Niepewnym krokiem ruszył w stronę rufy, wymachując przy tym tak gwałtownie ramionami, że lekka łódka zakołysała się na boki, o mało co nie nabierając wody. Ale było już za późno. Księżniczka Anigel dała rimorikom, które skoczyły do przodu. — Płyńcie do przeciwległego brzegu! — zawołała do pana Owanona. — Nie wolno wam zostać na wodzie podczas burzy. Jeżeli nie wrócimy jutro, musicie się sami ratować. Żegnajcie! Łódka pomknęła do przodu z Anigel powożącą rimorikami i wkrótce labornockie czółna zniknęły jej z oczu. Antar upadł na dno podczas tego nieoczekiwanego sta Przez jakiś czas po prostu trzymał się ławki wioślarza, z lęku, że w każdej chwili łódź może się przewrócić, a on utonie jak kamień, gdyż miał na sobie zbroję. Lecz łódeczka przelatywała tylko ze świstem i pluskiem przez wzburzone wody rzeki. Podróżowali znacznie szybciej niż książę uważał możliwe. Niebieski Głos tkwił skulony na rufie, usiłując zajmować jak najmniej miejsca, z naciągniętym na twarz kapturem. Antar nie mógł go ot, tak, po prostu wyrzucić, za burtę. Mamrocząc coś pod nosem książę usadowił się wygodniej, wciąż był w złym humorze. Księżniczka nie zwracała ani na jednego, ani na drugiego. Antara rozczarował sposób, w jaki śliczna Anigel wydawała rozkazy jemu i wszystkim dookoła. Nie znaczyło to wszakże, że choć na chwilę zawahał się w swym wiernym oddaniu niej. Jak dotąd gotów był nawet umrzeć dla Ruwendianki Lecz księżniczka, która wydawała się taka wzruszająco niewinna w więzieniu w Cytadeli, taka piękna i zagubiona, mknęła w dół wodospadu Tass, władcza jak bogini, kiedy cisnęła błyskawicę na wodza Glismaków, a jednocześnie młoda
i bezbronna, gdy kilka chwil wcześniej walczyła ze sobą, teraz, kiedy ponaglała rimoriki, wyglądała jak uosobienie mścicielki, królowej-wojowniczki. Nie podobało się to Antarowi, a nawet budziło w nim lęk. Anigel nie odzywała się i tylko zaciskała powieki. Książę wątpił, iż widziała rzeź dokonującą się w wiosce Let i mówiła w myśli Wywilom, że śpieszy im na pomoc. A przecież taka była śliczna! Jakże pełna wdzięku, nawet w tym męskim stroju, z rozwianymi włosami i magicznym diademem na głowie. Porywająco wyglądała na tle ciemniejącego nieba, gdzie szalejące w wiosce pożary barwiły szkarłatem chmury. Serce Antara zabiło szybciej i pragnął tylko jednego: umrzeć z miłości do niej. Co czeka księżniczkę Anigel — i jego samego? Zbuntował się przeciwko ojcu, wyrzekł Labornoku i związał swój los z losem ukochanej, która przysięgła wyzwolić swoją ojczyznę. Ale czy jest to możliwe, choćby nawet z pomocą magicznego talizmanu? Orogastus przecież rozkazywał błyskawicom, a Niebieski Głos zapewnił Antara, że jego pan posiada już talizman jednej z księżniczek i wkrótce otrzyma drugi. Anigel będzie chciała wrócić do Cytadeli. Lecz to byłoby szaleństwem. Obozowała tam nadal ponad połowa labornockich sił inwazyjnych, a reszta armii, która towarzyszyła generałowi Hamilowi w pościgu za księżniczką Kadiyą, powróci niebawem. Jaką szansę ma Anigel, nawet ze zdobytymi niedawno mocami, przeciwko całej potędze Labornoku i Ciemnym Mocom Orogastusa? Król Voltrik wrócił do zdrowia i jeszcze goręcej niż przedtem pragnął zguby trzech księżniczek. Zapewne niezbyt przejmie się zdradą syna, którym gardził. Ale ten przeklęty czarnoksiężnik na pewno będzie zachwycony! Orogastus może nawet skłonić obłąkanego monarchę do mianowania siebie następcą tronu. Możliwe, że ten łajdak przez cały czas do tego zmierzał! Czy on i Anigel będą gdziekolwiek bezpieczni, jeśli jasnowidzący Orogastus obejmie władzę, a Labornok wyruszy na podbój reszty Półwyspu? a może wraz z garstką wiernych towarzyszy będą musieli uciec do jakiegoś dalekiego kraju, gdzie... Dostrzegł jakiś ruch. Ocknął się z zamyślenia. To Niebieski Głos opuścił swoje miejsce na rufie i pełzł ku nim. — Czego chcesz? — zapytał wojowniczo książę. Wiatr porwał jego słowa. —
Tylko porozmawiać chwilę, panie. Właśnie naradziłem się z moim
Wszechpotężnym Panem, który poprosił mnie, żebym ci przekazał nie cierpiące zwłoki posłanie.
— Nie obchodzą mnie ostatnie kłamstwa tego wstrętnego magika. Wracaj, skąd przyszedłeś... Wracaj, mówię! Lecz Niebieski Głos nie zatrzymał się, a na jego wychudłą twarz wyległ tak nieszczery uśmiech, że książę najpierw wpadł w gniew, a potem się zaniepokoił. Zanim jednak zdążył wyciągnąć miecz, sługa Orogastusa rzucił się na niego jednym skokiem jak lotok na zdobycz, nie zwracając zupełnie uwagi na błękitną zbroję księcia. W jednej ręce trzymał długi, smukły sztylet, którym cios, celując w osłonę z giętkich płytek na szyi i karku Antara. Ostry brzeszczot wślizgnął się między płytki i poderżnąby księciu gardło, gdyby ten nie przechylił się na bok. Ostrze zdołało jedynie naciąć skórę na szyi, gdy Antar dłonią w łuskowej rękawicy pochwycił rękę napastnika. Obaj mężczyźni zaczęli się szamotać na dnie łodzi. Księżniczka Anigel od razu ściągnęła wodze rimorików. Patrzyła na walkę Antara z Niebieskim Głosem, kurczowo uczepiona burty rozhuśtanej łódki, znieruchomiała ze strachu że ją zatopią. Nie mogła też porazić sługi Orogastusa piorunem nie narażając wszystkich. Nie wiedziała, co począć i przywoływała w myśli Białą Damę. Lecz pomoc nie nadchodziła. Niebieski Głos był niewiarygodnie silny; dzielił widocznie w jakiś sposób Ciemne Moce ze swym panem. Zdołał przygnieść leżącego na dnie łodzi księcia, przytrzymując kolanami. Ściskał oburącz swój długi sztylet, zbliżając coraz bardziej do twarzy Antara (książę miał otwartą przyłbicę). Ten chwycił sługę czarnoksiężnika za przeguby, mimo iż wytężał wszystkie siły, nie zdołał go powstrzymać. Anigel zerwała z głowy diadem i zawołała na cały głos: —
Nie! Och, nie zabijaj go! Oddam ci mój talizman! Niebieski Głos podniósł
głowę. Długie zadraśnięcie biegło od ucha do środka czoła, a spływająca krew zamieniła je twarz w ohydą maskę. Wbił płonące oczy w księżnie i wycedził przez zęby, trzymając sztylet tuż nad prawym okiem Antara: — Włóż mi na głowę diadem! — Był to głos Orogastusa. — Nie! — krzyknął książę. — i tak nas zabije! Lecz Anigel pochyliła się do przodu z diademem w dłoni. Łódź zakołysała się z boku na bok. Pierwsze twarde kamyki krople deszczu smagnęły całą trójkę, spłaszczając chwilę wzburzone nurty rzeki. i po obu stronach łódki wynurzyły się rimoriki. Wysunęły się z wody powoli, z szeroko otwartymi pyskami które były tak wielkie, że mogły pochwycić głowę człowieka. Ich długie kolczaste języki rozwinęły
się niby bicze i równie delikatnie jak wtedy, gdy zlizywały miton z rąk księżniczki, okręciły się wokół przedramion pomocnika Orogastusa. Mężczyzna krzyknął, lecz rimoriki trzymały mocno. Anigel cofnęła się, nie wypuszczając z rąk magicznego diademu. Antar puścił przeguby Niebieskiego Głosu w tej samej chwili, kiedy wynurzone do połowy z wody rimoriki podpłynęły w stronę rufy. Pomocnik czarnoksiężnika, wciąż wrzeszczący wniebogłosy, został wyciągnięty z łodzi. z wielkim pluskiem zniknął za rufą w czarnych odmętach wraz z rimorikami. Deszcz na chwilę ustał. Chwilę później dwie roześmiane głowy wyłoniły się przy dziobie w pobliżu księżniczki Anigel. Strzępek niebieskiej tkaniny zwisał z pyska jednego rimorika. — Och, przyjaciele!... —jęknęła w myśli Anigel. — Podnieś wodze. Wielka burza prawie nas dogoniła. Zatopi twoją łódkę, jeśli szybko nie przyholujemy cię do lądu — odpowiedziały w ten sam sposób. — Jesteś ranny? — księżniczka zapytała z niepokojem. — Widzę krew na twoim napierśniku. — To tylko zadrapanie. Znów uratowałaś mi życie, najdroższa pani i... —
Więc do Letu! — zawołała Anigel potrząsając wodzami. i ruszyli w obłoku
piany, a zażenowany książę ponownie czepiał się łodzi ze wszystkich sił.
Rozdział trzydziesty siódmy Kiedy Niebieski Głos zginął, Orogastus wydał głuchy jęk i ocknął się z transu zlany zimnym potem. Osunął w krzesło w swoim gabinecie, skąd nadzorował nieudaną próbę zawładnięcia talizmanem. — To moja wina! Tylko ja ponoszę za to odpowiedzialność. i teraz dwa talizmany są dla mnie stracone. A jeśli jego wnioski co do Święta Trzech Księżyców prawdziwe, pozostały mu tylko trzy dni i cztery noce uratowanie wielkiego planu... Czarnoksiężnik mógł obserwować z oddali walkę Niebieskiego Głosu z księciem Antarem, ponieważ pomocnik skontaktował się z nim. Orogastusowi wydawało się, że kieruje nim ktoś niewidzialny, gdyż amulet, osadzony teraz w magicznym diademie, nadal osłaniał księżniczkę przed jasnowidzącym wzrokiem czarownika. Niebieski Głos chciał odłożyć zamach na księcia do chwili gdy zejdą na ląd. Orogastus uznał jednak, że powinno się zaatakować Antara na wzburzonych wodach rzeki, gdyż ani przyjaźni Wywilowie, ani oddani rycerze nie zdołają ostrzec księcia czy przyjść mu z pomocą. Czarownik nie uprzedził też swego sługi, że jeśli zdarzy się najgorsze i łódka się przewróci, to obciążony zbroją Antar zginie w odmęt wraz z nim, podczas gdy rimoriki na pewno uratują i jej talizman. Teraz wszakże Niebieski Głos zginął, a Antar, zakochany w Anigel, nadal żył i mógł przeciągnąć na swoją stronę bliżej niewiadomą liczbę Labornoków. Żywy, pozostał poważną przeszkodą dla ambitnych planów Orogastusa. Czarownik wstał z krzesła i zaczął krążyć w zamyśleniu po komnacie. Śnieg przestał padać, a srebrzysta poświata przeklętych Trzech Księżyców zamieniła twierdzę na górze Brom w zamek z bajki. Księżniczka Haramis odeszła do swej komnaty. Dzisiejsza rozmowa z nią usatysfakcjonowała Orogastusa. Wydawało się, że dziewczyna akceptuje jego wersję labornockiej inwazji, która obarczała odpowiedzialnością za dokonane okrucieństwa króla Voltrika i generała Hamila; on sam miał być tylko niechętnym sprzymierzeńcem. Zdołał wytłumaczyć albo wyjaśnić prawie wszystko. Na jego szczęście Haramis nie zapragnęła ujrzeć księżniczki Kadiyi, a taka wizja mogłaby przypaść na chwilę konfrontacji z generałem Hamilem. Orogastus uznał więc prawdopodobieństwo, że kontakt Haramis z jej siostrami przyniesie szkodę jego sprawie, za znikome. Tym bardziej że księżniczka — obojętne, czy przyznała się do tego przed sobą, czy nie —
była w nim zakochana. Sam Orogastus nie miał najmniejszej ochoty na analizowanie własnych uczuć. On miałby się w niej zakochać?! Oczywiście, że to niemożliwe. a jednak jakiś przekorny duszek ostrzegał go, namawiał do czujności. Czarownik nie skłamał Haramis mówiąc, że żył w bezżennym stanie. Będzie musiał bardzo uważać. To jego umysł pozostawał wobec niej niewrażliwy, ale nie ciało. Kiedy oboje dali się ogarnąć płomieniem, krótka radość, jakiej wtedy doświadczył, przekraczała wszystko, czego zaznał w życiu. I to go przeraziło. Miłość cielesna była surowo zabroniona władcom mocy — i z ważnego powodu. Odciągała bowiem myśli od wielkich celów, mąciła obiektywizm, osłabiała wolę i wyczerpywała energię, która powinna być gromadzona i koncentrowana, jeśli chciało się zostać naprawdę potężnym czarownikiem... A on rozpaczliwie potrzebował Haramis! Nie tylko z powodu talizmanu, który posiadała. Była władczynią mocy, tak jak on, mogłaby stać się partnerką w magii, a kogoś takiego szukał długie lata. No i nieskończenie przewyższała jego płaszczących się pomocników. Miała klucz do Berła Mocy, którego lękali się nawet Zaginieni. Dlatego zamierzał posłużyć się Haramis, dzielić się z nią wiedzą, nawet zaznać z nią rozkoszy. Jednak że przez cały czas strzec się przed miło do niej. Jutro olśni księżniczkę jeszcze większą ilością starożytny urządzeń, potem zaś pozyska sobie jej współczucie opowiadając o swoim życiu. Gdyby mimo to oparła mu się, co możliwe u tak zdecydowanej młodej kobiety, wtedy on rozluźni nifdsg sidła, by potem znów je zacisnąć w stosownej chwili. Orogastus zatrzymał się na środku komnaty i uśmiech rozjaśnił jego twarz. Usiadł znów na krześle, wpadł w trans i przemówił do swego ostatniego pomocnika, który przebywał w Cytadeli. — Mój Zielony Głosie! — Słyszę cię, Wszechpotężny Panie. — Czy znalazłeś coś nowego w księgach królewskiej biblioteki? — Pewne wzmianki, które mogą być ważne, panie. Starożytna kronika dziejów Ruwendy
mówi,
że
wśród
pierwszych
człowieczych
osadników
było
rozpowszechnione przekonanie, że żyli w Erze Trillium. Zakończenie tej ery i nastanie nowej zasygnalizuje wielka katastrofa. Punktem kulminacyjnym będzie Święto Trzech Księżyców, kiedy objawi się Niebiańskie Trillium... Można przyjąć, że
opisane jest tu jakieś nie zjawisko astronomiczne. — Bez wątpienia. To bardzo interesujące i potwierdza jedną z moich teorii. Mów dalej. —
w pewnej księdze opisującej magiczne praktyki Uisgu przytoczono wolny
przekład pewnej pieśni. Zacytuję go: Jedno, dwa, trzy: trzy w jednym. Jedno — Korona Łajdaków, dar mądrości, silą myśli. Drugie — Miecz Trojga Oczu, sprawiedliwości i łaski oręż Trzecie — Trójskrzydła Różdżka, klucz i łącznik. Jedno, dwa, trzy: trzy w jednym. Przybądź, Trillium. Przybądź, Wszechmocne. Najwidoczniej Uisgu co roku śpiewają tę pieśń na swoim Święcie Trzech Księżyców, nie wiedząc, co naprawdę znaczy. — Mogę odgadnąć jej znaczenie — powiedział Orogastus. — Znowu znalazłeś materiał, który potwierdza tok moich poszukiwań. Dobrze się spisałeś! Czy jest jeszcze — Panie, to ostatnie znalezisko. O... o złowróżbnym… — Mów dalej. — Dotyczy tak zwanego Potrójnego Berła Mocy, które, jak się zgodziliśmy, jest kombinacją trzech talizmanów. Kilka dni temu w pewnej butwiejącej skrzyni natknęliśmy się przypadkiem na prawie nieczytelny zwój. Dopiero dzisiaj został ostrożnie rozwinięty nad parą. Od razu zorientowałem się, że ten dokument spisano po tuzameńsku, w języku twojej ojczyzny, panie. —
To naprawdę niezwykłe. Prawie nikt z mieszkańców Półwyspu nie wie
o istnieniu mojego kraju. Mów dalej. — Większa część zwoju jest nieczytelna. Można jednak odczytać fragment wspominający o tak zwanym „Wielkim Berle". Mówi on: Wielkie Berło, które zostało rozdzielone i ukryte przez Tych, Którzy Odeszli, pojawi się i wstrząśnie posadami świata, sprawiając, że nowe stanie się starym i spadnie wielka gwiazda. — Rozumiem. — Orogastus milczał kilka chwil, po czym rzekł z pewną beztroską: — Mój Głosie, na niebie są miliony gwiazd. — Tak, Wszechpotężny Panie. — Jak król Voltrik zareagował na wieści o wiarołomstwie księcia Antara? — Wpadł we wściekłość, gdy usłyszał, że jego syn oddał swój miecz i serce
księżniczce Anigel. Ale wbrew twojemu wyraźnemu życzeniu nie chciał wyprzeć się księcia natychmiast. Antar jest bowiem popularny wśród prostych żołnierzy z powodu swego dobrego charakteru i sprawności fizycznej; ma też licznych szlachetnie urodzonych zwolenników wśród krewnych swej zmarłej matki. Jego Wysokość chce wydziedziczyć księcia i pozbyć się go dopiero po powrocie do Cytadeli sił generała Hamila, które powiększą liczbę żołnierzy wiernych tronowi. — Nasz król mądrze postępuje — rzekł Orogastus i dodał w duchu: Mądrzej niż ja; gdyby nie on, byłbym popełnił jeszcze jeden wielki błąd! Na Ciemne Moce, co się ze mną stało, że tak bardzo się przeliczyłem? Lecz że Moce nie zechciały go oświecić, powiedział do swego sługi: — Obawiam się, że będę musiał przekazać królowi następne złe nowiny. Hamil nie żyje. Jego armia jest jednak prawie nietknięta. Dowodzi nią teraz pan Osorkon. Nie musisz podawać Voltrikowi szczegółów — rzeknij mu tylko, iż sytuacja pozostaje niejasna. Niestety, nie udało się też schwytać księżnie Kadiyi i Anigel, ani zdobyć ich talizmanów. — Panie! — i zarówno Czerwony, jak i Niebieski Głos nie żyją. — Czy mogę zapytać, w jaki sposób zginęli moi bracia i pan generał? —
Możesz powiedzieć królowi Voltrikowi, że Czerwony Głos i generał Hamil
umarli podczas nieudanej próby zmuszenia Kadiyi do oddania talizmanu. To urządzenie jest z magicznie połączone i zabiło obu, gdy usiłowali je odebrać. Musisz wyznać naszemu władcy, iż księżniczka Kadiya uciekła. Dodaj jednak, że ukryła się w głębi krainy bagien i że już nie będzie zagrażała Labornokowi. — a co mam rzec Jego Wysokości o losie Niebieskiego Głosu? — Nic nie mów. Wiedz, że Niebieski Głos próbował zabić księcia Antara, kiedy obaj płynęli łodzią. Poniósł je porażkę i został utopiony. To tylko do twojej wiadomości. — Niestety! Niebieski był najdzielniejszym z nas, a czerwony — najzręczniejszym manipulatorem... — Ale ty jesteś najbystrzejszy, Zielony Głosie, i tobie powierzam najdelikatniejsze i najtrudniejsze zadanie: powstrzymać króla Voltrika od popełnienia jakiegoś niewybaczalnego głupstwa, zanim wrócę do Cytadeli. Pan Osorkon prowadzi swoje siły z wielkim pośpiechem. Po ostatnich burzach rzeka płynie znacznie szybciej i jego łodzie powinny przybyć w przeciągu trzech dni. Możesz powiedzieć to królowi. — Monsunowe wiatry już przyniosły pierwsze deszcze,; do nas, panie. Niedługo
zarówno szlaki lądowe, jak i wodne staną się prawie nie do przebycia. Wśród Ruwendian z dalszych okolic daje się zauważyć pewien niepokój. Dlatego król Voltrik postanowił, że jego cała armia pozostanie w porze deszczowej. Wraz ze swym sztabem
opracował
plany zakwaterowania
połowy swych
wojsk w różnych
ruwendiańskich zamkach i wioskach, a drugiej połowy na Pagórku Cytadeli. — To mądre. — To jeszcze jedna ewentualność, którą, powinien był przewidzieć i doradzić królowi! — Mój Głosie, chcę, żebyś nadal przy każdej okazji wyrażał królowi ubolewanie z powodu zdrady księcia Antara. Namawiaj Jego Wysokość do wydziedziczenia księcia, jak tylko przybędą lojalni oficerowie z panem Osorkonem na czele. Nie muszę ci wyjaśniać, że gdyby cokolwiek stało się Voltrikowi, moje plany znajdą się w niebezpieczeństwie. — Doceniam to, panie. Zrobię wszystko, by udzielić królowi najlepszych rad. Lecz nasz władca staje się coraz bardziej niespokojny w miarę zbliżania się Święta Trzech Księżyców. Pewni ruwendiańscy słudzy chytrze powiadomili króla o ponurych przepowiedniach dotyczących tego wydarzenia. Chciałby jak najprędzej powrócić do Labornoku... — Nie może opuścić Cytadeli! Deszcze zaskoczyłyby go na Kupieckiej Drodze! — Powiedziałem mu to, panie. Mimo to uważa Cytadelę za złowrogie miejsce, gdyż jest taka starożytna i przesiąknięta ruwendiańską magią... — To nonsens! Dodaj mu otuchy. Wie, że moje Ciemne Moce, które dały mu zwycięstwo, są silniejsze! a ja będę z nim przed koniunkcją Trzech Księżyców. — Panie! Ale w jaki sposób? Podróż z twojej wieży do Cytadeli trwa osiem dni, nawet podczas pięknej pogody. — Nieważne, jak tego dokonam. Oczekuj mnie przed owym Świętem Księżyców. Powiedz też królowi Voltrikowi, że przybywam i że wszystko będzie dobrze. —
Wszechpotężny Panie, dodam mu otuchy, pomniejszę znaczenie ostatnich
smutnych wydarzeń, tak że powita cię i chętnie będzie słuchał twoich rad. — Doskonale. Żegnaj, mój Zielony Głosie. — Żegnaj, panie. Kiedy obraz pomocnika zbladł, czarownik zasłonił twarz rękami i siedział tak przez jakiś czas. Potem ocknął się z zamyślenia i sposępniał. — Wszystko będzie dobrze. Najpierw poradzę się lodowego zwierciadła, żeby odnaleźć księżniczkę Kadiyę, a potem zapewnię sobie poparcie Haramis. Następnego wieczoru, po kolacji w towarzystwie Orogastusa, Haramis znalazła
w swej komnacie podarunek: dużą paczkę zawiniętą w czarny materiał, przewiązaną srebrzysty sznurkiem. Do paczki dołączony był liścik: Najdroższa! Jutro pokażę Ci najcenniejszą rzecz, jaką posiadam, lodowe zwierciadło, z pomocą którego mogę oglądać najdalsze za świata. Nie pokazałem go żadnej innej ludzkiej istocie. Nie chcę obrazić Ciemnych Mocy, które wprawiają zwierciadło w ruch, proszę Cię, byś towarzyszyła mi ubrana w szaty z tego zawiniątka. Przygotowałem je specjalnie dla Ciebie z nadzieją, że podzielisz radość, jaką sprawiają mi te misteria, i że masz jakieś względy dla tego, który chciałby złożyć je u Twoich stóp wraz ze swym sercem. Najdroższa księżniczko, jeżeli uważasz, że przekroczyłaś pewne granice, i raczej wolałabyś opuścić to miejsce jutro rano, wybacz mi moją śmiałość i głupotę, gdyż zbyt długo byłem sam czekając na Ciebie i nie znając miłości, aż do tej chwili. Przesyłam wyrazy najgłębszego szacunku zawsze Twój Orogastus Intymny charakter listu zaniepokoił Haramis. Czy on myślał, że ją oczarował, że gotowa jest oddać mu swoje serce? Czy jest zwykłą wiejską dziewczyną, która staje się niewolnicą pierwszego mężczyzny, który jej dotknął? a może sądzi, że olśnił ją wszystkimi starożytnymi urządzeniami, które zgromadził? i właśnie... Kto wie, do czego zdolne są te maszyny? Wcale nie wyglądają na zabawki... a to podobne do kuszy urządzenie, które sobie szczególnie upodobał, ma wyraźnie złowrogi wygląd. z drugiej jednak strony Orogastus może nie takim łajdakiem, za jakiego go uważała. Biedny człowiek
jakie
miał
okropne
dzieciństwo! Oczywiście,
że
nic
nie
usprawiedliwia poparcia przez niego inwazji na Ruwendę. Chyba jednak nie mógł się otwarcie sprzeciwić szalonemu monarsze nie ryzykując wygnania z Labornoku. Wiedział przecież, że jego przeznaczenie dokona się nie w dalekiej ojczyźnie, ale tutaj, w tych górach, dokąd przywołała go Jaskinia Czarnego Lodu i oddała mu we władanie swoje skarby. Co bym zrobiła na jego miejscu? — zapytała się w duchu. Czy mogłabym postępować
przebieglej,
a jednocześnie
etyczniej
niż
on?
Czy zostałabym
nadwornym czarownikiem skorumpowanego władcy, jeśli miałoby to oznaczać zignorowanie mojego prawdziwego przeznaczenia? Rozwinęła pakunek i zaczęła oglądać szaty, które jakoby miały zapewnić przychylność Ciemnych Mocy. Kiedy tylko je zobaczyła, nie mogła się oprzeć pokusie
ich włożenia, choćby po to, żeby sprawdzić, jak w nich będzie wyglądała. Wyjęła spodnią szatę z jakiegoś obszytego futrem czarnego materiału i pasujące do niej czarne buty. Na to nakładało się wierzchnią suknię ze srebrzystej siateczki z połyskującymi czarnymi wstawkami, bardzo zimną w dotyku. Znalazła tam też podszytą srebrem czarną opończę z ozdobnym zapięciem i srebrzystą gwiazdą na plecach. w końcu wzięła nakrycie głowy o tak złowrogim wyglądzie, że długo się wahała, nim je włożyła: przylegającą ciasno do czoła i podbródka srebrną maskę, która jednak odsłaniała dolną część twarzy. Maska obramowana była ostrymi promieniami. Najmniejsze strzelały tuż nad ramionami, najwyższe na szczycie głowy, którą otaczały niczym wielka błyszcząca gwiazda, pozwalając długim włosom Haramis opadać swobodnie na plecy. Nie wykonano jej z metalu, lecz z czegoś podobnego do posrebrzanej skóry. Całości dopełniały czarne rękawiczki z długimi mankietami. Ledwie włożyła na siebie ten dziwaczny strój, a natychmiast zapragnęła zerwać go z siebie, uciec z komnaty i przywołać lammergeiera. Talizman, który jak zawsze spoczywał na jej piersi, stał się zimny niby lód, a bursztyn stracił blask. Co ja robię? — zapytała samą siebie. Dziwnie się czuję w tym ubiorze. Urządzenia, które mi dotąd pokazał, nie mają w sobie magii — tego jestem pewna — ale te szaty... Mają w sobie coś... Czy Ciemne Moce, o których mówi, naprawdę istnieją? Najwidoczniej w nie wierzy i na pewno coś obdarza go zdolnościami, o jakich nie mogą marzyć zwykli ludzie. z czasem rzeczywiście mógłby zapanować nad światem. Czy rzeczywiście, ma takie ambicje? Czy to dlatego tak mnie dziwnie przyciąga? To bezsporne, on posiada moc. Ale jakie jest jej źródło, jakiego ona jest rodzaju? Czy będę mogła nauczyć się nią posługiwać? Przerażenie chwyciło ją za serce. Podniosła Trójskrzydły Krąg, utkwiła wzrok w jego środku i powiedziała: — Biała Damo! Odpowiedz mi! Długo nic się nie działo. Potem przyszło jej do głowy, powinna zdjąć czarne rękawiczki. Wtedy różdżka ogrzała, dłonie, a amulet z trillium począł pulsować słabym blaskiem, kiedy ponowiła wezwanie. Powoli perłowa mgła zasnuła wnętrze Kręgu i pojawiło się w niej blade, schorowane oblicze Arcymagini. Binah podniosła wzrok. Widać było, że cierpi. z jej przymkniętych oczu płynęły łzy. Spojrzała na Haramis odzianą w szaty, które przysłał jej Orogastus. — Tak wcześnie? — szepnęła głosem cichym jak wietrzyk muskający łan kwiatów.
— Pozyskał cię łatwo?... Nie, jednak nie. Źle cię osądzam, moje dziecko. Widzę, że jeszcze nie wybrałaś jego drogi. — Oczywiście, że nie wybrałam! — Niepokój Haramis wywołany złym wyglądem Białej Pani zamienił się w złość. Stara czarodziejka przemawiała do niej jak do niegrzecznego dziecka, karcącym tonem. Nie przywołała jej przecież dlatego, że czuje się winna. Nie zrobiła nic złego i niczego się nie wstydzi. — Przybyłam tutaj, ponieważ zostałam zaproszona — oświadczyła uprzejmie, lecz chłodno. — i dlatego, że zastanawiałam się, czy ktokolwiek zna prawdę o Orogastusie. Przybyłam, by się przekonać, kim naprawdę jest — i znaleźć. słabe punkty, tak jak mi to sama kazałaś! — To prawda, że taka wiedza może okazać się użyteczna. --odrzekła łagodnie Arcymagini — ale czy postępujesz słusznie pozostając pod jego dachem? — Nic mi tu nie grozi — odparła porywczo Haramis. Mój lammergeier w każdej chwili może mnie stąd zabrać. Orogastus nie może ukraść mi talizmanu. Traktuje z kurtuazją... — z czymś więcej niż kurtuazją. — Tak — przyznała, cała zaczerwieniona pod srebrzystą maską. —
Haramis, widzę, że zarówno ten mężczyzna, jak i, moc intrygują cię
i fascynują.
Myślisz, że znasz tajemnicę urządzeń Zaginionego Ludu, której
Orogastus nawet nie podejrzewa, tajemnicę, która odsłoni jego słabe punkty,: — Tak — odrzekła księżniczka. — Dlatego właśnie tu przybyłam, w poszukiwaniu wiedzy. Tutaj można wiele się nauczyć. a im więcej się uczę, tym więcej zadaję sobie pytań o Ruwendzie i jej magii. Ale się uczę i wszystko dobrze się skończy. Jestem tego pewna. —
Tak, wszystko dobrze się skończy... Musisz wszelako przybyć do mnie
i wysłuchać też mnie, a moja wizja przyszłości bardzo różni się od wizji Orogastusa, i pewnym ludziom wydałaby się nie taka wspaniała. Lecz to ty sama podejmiesz decyzję. Moją drogę od drogi Orogastusa i jemu podobnych dzieli wielka przepaść. Powinnaś poznać je obie, zanim dokonasz wyboru. — Tak — zgodziła się Haramis. — Wkrótce przybędę do ciebie. — Nie czekaj zbyt długo.. Twarz Arcymagini zniknęła. Krąg był pusty. Haramis puściła talizman. Później poszła do wysokiego zwierciadła w łazience i spojrzała na odbitą w nim obcą postać. Czerń i srebro. Nieprzeniknione oczy.
Imponujący wygląd. Imponujący i, tak, przerażający. Odwróciła się od zwierciadła i poczęła zdejmować czarne szaty. Wiedziała wszakże, że jutro znów je włoży i pójdzie z Orogastusem do Jaskini Czarnego Lodu.
Rozdział trzydziesty ósmy Uprzedzony za pomocą myśli o przybyciu ruwendiańskiej księżniczki, Mówca Sasstu-Cha i delegacja starszyzny plemiennej powitali Anigel i Antara na wioślarskiej przystani. Wywilowie zaprowadzili oboje do pobliskiego maga gdyż lał rzęsisty deszcz. — Deszcz zgasi pożary — zauważył Mówca — ale nie powstrzyma Glismaków. Przysłali do nas poselstwo z żądaniem okupu. i zgodziliśmy się go zapłacić. Księżniczko Anigel obawiam się, że przybyłaś za późno. Anigel w milczeniu przysiadła na beli materiału. Nadal miała na sobie kapelusz Immu i pelerynę, którą włożyła zejściu na brzeg. Ponieważ najwidoczniej się wahała, postąpił do przodu. — Może mnie pamiętacie. Jestem Antar, labornocki następca tronu, którego przed kilku dniami przepędziliście z waszej osady. Jestem teraz sługą tej wielkiej damy, dwukrotnie uratowała mi życie. Pozostali przy życiu ludzie też jej służą. Narażając się przybyliśmy tutaj, żeby pomóc. Zanim poddacie się waszym wrogom, pozwólcie wyjaśnić, jakiej pomocy chcemy wam udzielić. —
Mów dalej — odezwał się Sasstu-Cha głębokim, człowieczym głosem. —
Powinieneś jednak wiedzieć, że Glismaków jest ponad tysiąc, i że mniej więcej trzecia naszych wojowników dostała się do niewoli. Niektórzy zostali pożarci, a my nie możemy już dłużej walczyć tej nocy. — To nie będzie potrzebne — odparł książę. Wziął za rękę księżniczkę Aniel i łagodnie poprosił, by wstała. Później zdjął z niej pelerynę i kapelusz. Na widok talizmanu Wywilowie oniemieli, a z oczu siwego starca popłynęły łzy. — Trójgłowy Potwór! — wykrzyknął w człowieczej mowie. — Chwała niech będzie Czarnemu Kwiatu! Zabrała go z żarłocznego drzewa! — i z jego pomocą zabiła wodza potężnej hordy Glismaków, a także przepędziła jego wojowników przywołując z nieba błyskawice — dodał Antar. — Czy to prawda? — Sasstu-Cha zwrócił się do Anigel. — Tak — odrzekła. Jej oczy zajaśniały nowym blaskiem i nowe siły napłynęły do zmęczonego dała. Bursztynowy amulet świecił w diademie z białego metalu
i wszyscy widzieli w nim rozkwitłe czarne trillium. — Czy spalisz na węgiel tych ludożerców? — zaczął się dopytywać zapłakany starzec. —
Zaprowadźcie mnie do Glismaków — odparła wymijająco Anigel — i sami
zobaczycie, co zrobię. Olbrzymia flota niezdarnych glismackich łodzi zgromadziła się w oczekiwaniu na okup przy nabrzeżu na przeciwległym krańcu wioski. Do czasu przybycia Anigel pokonani Wywilowie dostarczyli worki z prowiantem i stosy innych bogactw, a wódz Glismaków, Hak-Sa-Omu i jego podwładni właśnie je sprawdzali. Około stu ciężkozbrojnych glismackich wojowników, nie zwracając uwagi na ulewny deszcz zebrało się na przystani, szczerząc zakrwawione kły. Kilku zwycięzców nadal grasowało po wciąż dymiących pobliskich uliczkach szukając spalonych ciał, które uważali za należne im łupy. Inni obsadzili łodzie. Większość napastników skupiła się na lądzie, czekając na podział zdobyczy. Mówca Sasstu-Cha zwrócił się do nieprzyjacielskiego wodza w jego dialekcie. Kłócili się chwilę, a potem podprowadzono do nich Anigel. Księżniczka zdjęła kapelusz. Bursztyn w jej diademie jarzył się w strugach deszczu jak latarnia sygnalizacyjna. Na widok talizmanu wszyscy Glismakowie ryknęli ogłuszająco, jakby rzucając jej wyzwanie. — Zamilczcie! — rozkazała Anigel. o dziwo, dzicy ludożercy posłuchali jej. Później przemówiła do nich w swoim języku ale wyglądało na to, że wszyscy zgromadzeni ją rozumieli. Wiecie, kim jestem — rzekła. — Wasi bracia z doliny Kovuko porozumieli się z wami na odległość i opowiedzieli, zrobiłam. Ten talizman należy teraz do mnie, a ponieważ także czcicie Czarny Kwiat, musicie wiedzieć, kim jestem. Jako jeden z Trzech Płatków Żywego Trillium zamierzam przynieść pokój całej tej krainie. Ryki i syki zagłuszyły jej słowa. Wówczas księżni podniosła rękę i potężna błyskawica rozdarła niebo, a gromu oszołomił Glismaków, zmuszając ich do milczenia. — Wy, Glismakowie, jesteście biedni. Wasi kuzyni w Iowie są bogaci. Grabicie ich i zabijacie dlatego, że robicie od niepamiętnych czasów. Zjadacie też ich ciała, gdyż odziedziczyliście ten okrutny obyczaj po waszych złych przodkach. Powiadam wam, że koniec z tym! Nastał nowy dzień. Dawne zwyczaje odeszły w przeszłość i już nie wrócą... Obserwując ją i słuchając jej słów Antar nagle się przestraszył. Śliczna smukła
dziewczyna przeobrażała się na jego oczach. Rosła z minuty na minutę. Jej myśliwski strój gdzieś zniknął. Stała otulona blaskiem czerwonych, niebieskich i oślepiaj białych błyskawic. Dorównywała już wzrostem najbliższym magazynom portowym. Rozłożywszy ramiona, górowała zebranymi na tle zachmurzonego nieba. Jej włosy płonęły, bursztyn na czole świecił jak małe słońce, a głos grzmiał niczym tysiąc trąb. —
Doprowadzę do zawarcia pokoju między Glismakami i Wywilami! Pokoju
między waszą rasą i ludźmi! Podzielimy się tym, co dobre. Dzieci Glismaków nie będą się uczyć wojennego rzemiosła w ślad za ich ojcami, ale nauczą pracować. Nikt nikogo nie zabije pod groźbą mojego gniewu i nie będziecie się też wzajemnie zjadali! Glismakowie krzyczeli, kiedy zjawa rosła tak niepomiernie a teraz strach objął mrozem ich dzikie serca. Zgromadzeni w łódkach wojownicy skulili się i zasłonili oczy, a pozostali brzegu i na molo padli na twarze, płaszcząc się przed ruwendiańską księżniczką. Tylko ich wódz, Hak-Sa-Omu wciąż jeszcze stał z otwartą paszczą i wybałuszonymi — Nie weźmiecie towarów, które znajdują się na nabrzeżu! — oświadczyła Anigel. — Glismakowie wycofają się z pustymi rękami i pozostaną w swoich wioskach aż do pory suchej, rozmyślając nad moimi słowami. Jeżeli jakaś horda odważy się wrócić i dalej ciągnąć wojnę, skrupi się na niej mój gniew — tu słowom Anigel zawtórowały trzy głośne uderzenia piorunów — i nieposłuszni wojownicy zginą. Nie zobaczą dobrych rzeczy, które otrzymają Glismakowie słuchający moich rozkazów! Olbrzymka miała teraz trzy głowy, z których każdą wieńczyło trillium. — Zwracam się do Hak-Sa-Omu, wodza Glismaków! Czy mnie słyszysz, łajdaku? Wódz powiedział coś płaczliwym głosem. Drżał na całym ciele. — Czy zabierzesz stąd swych wojowników i zrobisz to, co rozkazałam? Ledwie dosłyszalna odpowiedź mogła być tylko twierdząca. — Czy zaczekacie w spokoju na moje powtórne przybycie? Znów potwierdzenie. — Więc idźcie! Ostatnia błyskawica oślepiła i ogłuszyła wszystkich widzów. Potem zjawa zniknęła, a wraz z nią Anigel. Hak-Sa-Omu powiedział coś szybko, a potem wszyscy pozostali w wiosce Glismakowie na łeb na szyję rzucili się do łódek i pośpiesznie skierowali do przeciwległego brzegu. Tam ludożercy porzucili łodzie i uciekli w nocny mrok.
Zza stosu pięknych sprzętów domowych wyszła księżniczka Anigel, odziana znów w niebieski myśliwski strój. Mokre jasne włosy lepiły się do jej policzków. Uśmiechnęła się do starszyzny i do uradowanego księcia. — Potężna Pani, ocaliłaś nas tak, jak nam to obiecałaś! — zawołał Sasstu-Cha, składając głęboki ukłon. —Wybacz temu nędznemu robakowi, że w ciebie zwątpił. — Zrobiłaś to! — zawołał Antar. — i żadnego nie zabiłaś! —
Głupio mi, że nie pomyślałam o tym wcześniej — odparła spokojnie. —
Glismakowie są jak dzieci. Nie dyskutuje się z dziećmi i nie próbuje przemówić im do rozsądku, kiedy się Przy czymś upierają i nie chcą się nikogo słuchać. Wtedy jedyne, co można zrobić, to przerazić je tak, by zachowywały się jak trzeba. Dopiero później należy je przekonać o słuszności i pouczyć. — Tak właśnie jest — Sasstu-Cha skinął głową. — Wie o tym każdy rodzic. —
Nie potrafiłabym ich pozabijać — przyznała Anigel i cicho, że tylko Antar
i Mówca ją usłyszeli. — Na szczęście nie było potrzebne. Przekonałam się, że talizman przekazać wszystkie rodzaje myśli. Dlatego wtedy, gdy Glismakowie rzucili się do ucieczki, powiedziałam im, że staną: moim ludem i że będę ich kochać. — My również będziemy twoi — oświadczył Sasstu-Cha.-- Zwycięska księżniczko, powiadam ci, że jesteśmy teraz twe dłużnikami i że honor wymaga, byśmy odpłacili ci za to, tutaj dokonałaś dzisiejszej nocy. Wszyscy stojący w pobliżu Wywilowie potwierdzili Mówcy, gdyż nawet ci, którzy nie znali języka Anigel, w jakiś sposób zrozumieli, co zostało powiedziane. Księżniczka opuściła na chwilę oczy. Deszcz wciąż ale raczej była to mżawka, i na południowym wschodzie pokazały się gwiazdy. Będzie jeszcze kilka jasnych dni przed Świętem Trzech Księżyców. — Drodzy przyjaciele, wasi wrogowie byli wyrośniętymi dziećmi — powiedziała. — Ja jednak muszę wkrótce stanąć do walki z wrogami, którzy są dorośli i nie tylko znają się wojennym rzemiośle, lecz także rzucają złe czary. Mój gniew wcale by ich nie przestraszył, nie wzruszyłaby ich też obietnica miłości. Wyruszyłam na poszukiwanie magicznego talizmanu z rozkazu Białej Damy, którą wszyscy znacie. Dawno temu, przy narodzinach moich i moich sióstr przepowiedziała, że nas, Trzy Płatki Żywego Trillium, czeka straszny los. Dodała wszakże, że wszystko dobrze się skończy. Podczas poszukiwań talizmanu myślałam, że to niemożliwe. Teraz jednak gotowa jestem w to uwierzyć. — Wzięła Antara za rękę i przyciągnęła do siebie. — Oto przyszły prawowity Labornoku. To dobry człowiek. Ruwendiańską Cytadelą
włada jego zły ojciec, Voltrik. Jutro rano udam się do Cytadeli i strącę króla Voltrika z tronu moich przodków. Sasstu-Cha, jeśli ty i twój lud naprawdę chcecie mi się odwdzięczyć, płyńcie ze mną i bądźcie moją strażą, gdy będę wyzwalać moje królestwo — Księżniczko, przy życiu pozostało pięciuset naszych wojowników. Pójdą tam, gdzie rozkażesz. Nasz wojenny wódz, Lummomu-Ko, odniósł lekką ranę i odpoczywa w szpitalu. Jutro chętnie złoży ci przysięgę na wierność. Otrzymasz od nas wszystko, czego zapragniesz. — Książę Antar będzie dowodził tymi, którzy będą mi towarzyszyć — powiedziała Anigel. — z całego serca dziękuję tobie i twemu ludowi za przyłączenie się do mojej sprawy. Muszę was jednak ostrzec, że moi wrogowie są potężni... — Tak jak talizman, który nosisz — odrzekł Sasstu-Cha. Księżniczka westchnęła. Zdjęła z głowy diadem i wsunęła go za pazuchę. — Pozwolę mu odpoczywać przez resztę nocy. Ja również muszę to zrobić, gdyż jestem straszliwie zmęczona. — Ty i twój książę jesteście moimi gośćmi — oświadczył natychmiast Mówca. Pozostali starsi plemienia ukłonili się z uśmiechem, zachęcając ich gestami i słowami, by z nimi poszli. Ruszyli więc ulicą między sczerniałymi, dymiącymi ruinami do nie spalonej części wioski. Po pewnym czasie niebo się rozchmurzyło i Trzy Księżyce zalały świat blaskiem, odbijając się w wodach rzeki. Kiedy Anigel rozebrała się i ułożyła do snu w pokoju najstarszego dziecka SasstuCha, nie mogła się oprzeć wrażeniu, że ktoś ją obserwuje. Wstała, wyjrzała przez okna, zajrzała do ustępu, a nawet pod łóżko, ale nikogo nie zobaczyła. Przypadkiem dostrzegła pulsujący blask talizmanu prześwitujący spod sterty ubrań, którymi go przykryła. Podniosła niechętnie diadem. Czyż nie zrobiła dość jak na jeden dzień? a jeśli znów ujrzy coś straszliwego, co odbierze jej sen, gdy tak bardzo potrzebuje wypoczynku? — Włóż go — usłyszała w myśli. —
Och... och, na łajno lotoka! — zaklęła Anigel. Siedząc na pięknym
ruwendiańskim łożu umieściła diadem na włosach. — Kadi! — zawołała i omal nie zemdlała ze szczęścia na widok swej siostry. Oczy Kadiyi iskrzyły się radością, na umorusanej twarzy gościł szeroki uśmiech. Siedziała ognisku, otoczona tłumem uśmiechniętych Uisgu. Na kolanach trzymała rozjarzony miecz bez czubka,
o rękojeści złe z trzech czarnych kul, między którymi świecił jej bursztynowy amulet. — No, najwyższy czas, żebyś mi odpowiedziała! — powiedziała z lekką irytacją Kadiya. — Byłaś tak zajęta sobą, że zupełnie nie reagowałaś na moje próby nawiązania kontaktu. Nigdy też nie sądziłam, że usłyszę takie słowa z twoich ust. — Kadi, Kadi! — Anigel zawahała się. — Mój talizman pokazał mi, jak generał Hamil wziął cię do niewoli... — Pojmali mnie zwiadowcy z oddziału Hamila, ale i ja znalazłam mój talizman. — Twarz Kadiyi spoważniała. Miałam niewielkie pojęcie — podniosła miecz — co magiczny brzeszczot może zrobić. Pierwszy dowiedział o tym Czerwony Głos Orogastusa — i zginął. Potem już nikt nie próbował mi odebrać talizmanu. Ale Hamil miał nadzieje że zmusi mnie do oddania miecza, torturując pojmanego Uisgu. — Och, Kadi, to potworne! — w wojnie, którą teraz prowadzimy, nie ma miejsca , miłosierdzie, siostro — Kadiya spochmurniała. — jeszcze się o tym nie przekonałaś? w talizmanie kryje moc. — Spojrzała na pozbawiony czubka miecz. — Ale to ciężkie brzemię. Trzeba używać jej oszczędnie, i tylko wtedy, gdy ma się jasny umysł. Nawet gniew może pomóc, lecz trzeba nad nim panować: jest to część mądrości którą zdobyłam. — Więc twój talizman zmienił cię, tak jak mój, przestałam być tchórzem... — szepnęła Anigel. — Mój talizman dał mi moc, którą muszę łagodzić sprawiedliwością. Hamil i ci Skritekowie, którzy stali się potwornymi narzędziami, zostali osądzeni i już nie uczynią nic złego. Albowiem nawet miecz miłosierdzia, który noszę, może zadawać śmierć. — Ja... ja również zabiłam za pomocą mojego talizmanu powiedziała z wahaniem Anigel. — Ale tylko raz i to przypadek. Nie mogłabym zrobić tego powtórnie. — Ja mogłabym — odrzekła bardzo spokojnie Kadiya --gdyby było to znów potrzebne. i możliwe, że tak się stanie. Reszta sił Hamila wraca do Cytadeli. Tymczasem Nyssomu i Uisgu gromadzą się na bagnach. Stworzyli już małą armię, która wciąż się powiększa. Ofiarowali mi przywództwo. Oby mój talizman sprawił, żebym mogła służyć im tak dobrze, jak oni chcieliby nam służyć. — Czy pomogą nam odzyskać nasze królestwo? —
Mówią, że tak. Na jarmarku w Treviście Uisgu wydawali się tacy delikatni
i nieśmiali, w rzeczywistości jednak są dzielnymi, mężnymi istotami, znacznie silniejszymi niż sądziłam. Mogą bardzo szybko podróżować w łódkach ciągniętych
przez rodzaj olbrzymich pelrików... — Wiem — roześmiała się Anigel. — Stałam się siostrą krwi takich stworzeń i płynęłam łódkami Uisgu. — Widziałam to — odparła z uśmiechem Kadiya. — i jutro wyruszysz z własną armią do Cytadeli. a twój ukochany książę jest twym nowym generałem. —
On nie jest moim ukochanym! — Anigel zarumieniona po białka oczu,
zaperzyła się. — Ale to szlachetny i lojalny człowiek. Oświadczył też, że na zawsze pozostanie moim niewolnikiem. Kadiya tylko się uśmiechnęła. Anigel pomyślała teraz o ważniejszej sprawie. —
Kadi, prócz ciebie, jako branki Hamila, mój talizman ukazał mi Haramis
z Orogastusem. Sprawiała wrażenie nim oczarowanej! — Obawiam się, że to coś więcej niż oczarowanie... — odparła Kadiya z powagą. — Ani, ja również widziałam Haramis i bardzo się boję, że nasza siostra zakochała się w tym wstrętnym czarowniku. a może zakochała się w mocy, którą obiecał się z nią podzielić. — To niemożliwe! —
Niestety, możliwe — przyznała Kadiya z niechęcią- — Dziś wieczorem
z pomocą mojego talizmanu rozmawiałam z Białą Damą. Arcymagini jest bliska śmierci i chce, by Haramis się nią zajęła, lecz nasza siostra postanowiła pozostać z tym magikiem. Próbowałam się z nią skontaktować, ale mi nie odpowiedziała. Spróbuj do niej dotrzeć, nie zdziw się jednak, jeśli i z tobą nie zechce rozmawiać. Zakochani myślą tylko o sobie. — To straszne. Biedna Biała Dama! i nasza siostra. Jeśli Orogastus ją uwiódł, znaczy to, że kontroluje jej talizman! Co możemy zrobić? —
Nic. Arcymagini spełniła zadanie, które sobie wyznaczyła. Wszystkie trzy
mamy nasze talizmany. Ty, ja i Haramis mamy jednakże wolną wolę i same musimy dokonać wyboru. — Ty... ty wiesz, że nasze talizmany muszą się połączyć jeśli mają rzucić wielki czar we właściwy sposób — szepnęła drżącym głosem Anigel. — i że każdy może czynić zarówno zło, jak i dobro. — Tak. Dowiedziałam się tego od kogoś, kogo spotkałam podczas tej podróży — myślę, że był to sługa Zaginionych. — Zaginionych? Jak to?
—
To długa historia. Kiedyś ci ją opowiem. Odpoczywaj teraz, moja dzielna
siostrzyczko. Ja zrobię to samo. Niebawem spotkamy się w pobliżu Cytadeli. Kiedy obraz Kadiyi zniknął, Anigel próbowała skontaktować się z Haramis. Zobaczyła swoją siostrę śpiącą, ale, jak to przepowiedziała Kadiya, Haramis nie usłyszała myślowego wołania, śniąc o Orogastusie. Anigel zdjęła magiczny diadem. — Nie uda mi się zasnąć — mruknęła. Potem je przyszło jej na myśl, że powinna dotknąć talizmanu i poprosić go by dał jej odpoczynek. Chwilę później zapadła w głęboki i spokojny sen. Następnego ranka, wraz z Antarem i wielką flotą Wywilów udała się do labomockich rycerzy obozujących na dra brzegu rzeki. Później wszyscy popłynęli pośpiesznie Górnym Mutarem do wodospadu Tass, gdzie się przekonali, że część Labornoków zignorowała wcześniejszy rozkaz księcia i nie czekając na niego porzuciła swój obóz. Nadciągnęła trzecia wielka burza, kiedy Anigel, Antar i ich towarzysze zatrzymali się u podnóża wodospadu i dyskutowali o tym, co należałoby zrobić. Księżniczka za pomocą talizmanu przywołała wizję Tass. Okazało się, iż miasto jest wyludnione. Pozostawieni w nim żołnierze z grupy poszukiwawczej księcia Antara odpłynęli wraz z członkami garnizonu Cytadeli, uciekając przed zbliżającym się monsunem. Wrogowie nie będą czekali na nich na szczycie kaskady; nie zastaną też dużych łodzi zdolnych przewieźć armię do Cytadeli. — Dostaniemy się na górę za pomocą dźwigu — powiedział Antar. — Przeniesie on bez trudu łódki Wywilów, trzeba tylko powtórzyć wielokrotnie całą operację. Na szczycie wodospadu poczekamy, aż burza się uciszy, a potem popłyniemy przez jezioro Wum do ujścia Dolnego Mutaru... — Nie, książę. — Wybierany na czas wojny wódz Wywilów imieniem LummomuKo postąpił do przodu. — Istnieje lepsza droga przez jezioro. i nie będziemy zmuszeni czekać końca burzy. — Wyjaśnił Antarowi, co ma na myśli. Książę zbladł, choć miał mężne serce. — Czy coś takiego w ogóle jest możliwe? — zapytała ze zdumieniem księżniczka Anigel. — Nawet ludzie tego dokonali — odrzekł wyniośle Lummomu-Ko. — Oczywiście łączy się to z pewnym niebezpieczeństwem. Jeśli jednak podejmiemy to ryzyko, znajdziemy się w ruwendiańskiej Cytadeli zaledwie za kilka godzin.
— w takim razie zgoda — postanowiła Anigel. Pierwsze krople deszczu spadły na małą armię. Wywilowie nie zwrócili na to uwagi. Równie dobrze czuli się w słońcu jak podczas ulewy. — Moi człowieczy przyjaciele! — zawołała Anigel do labornockich rycerzy. — Zdejmijcie teraz zbroje, gdyż przez jakiś czas nie będziecie ich potrzebowali, a potem ruszymy w drogę. Udamy się w pobliże Cytadeli i ukryjemy w Błotnym Labiryncie. Tam zwołamy wszystkich ruwendiańskich szlachciców i prostych ludzi, którzy uciekli na bagna, by pomogli nam wyzwolić nasz kraj. Moja siostra, księżniczka Kadiya, również śpieszy do Cytadeli z dużą armią Uisgu. Jeśli taka będzie wola Boga, zaatakujemy nieprzyjaciela podczas Święta Trzech Księżyców. Anigel włożyła kapelusz Immu, by deszcz nie zalewał jej oczu i pierwsza weszła na dźwig. Nieco później tego samego dnia jakaś istota w rozpaczliwym stanie, wycieńczona i wygłodzona, przypłynęła do Letu na Wątłej trzcinowej tratwie, a potem zemdlała. Mieszkańcy wioski rozpoznali w niej Kuzynkę i uznali, że trzeba pomóc. Kiedy nieznajoma następnego dnia przyszła do siebie i zapytała o księżniczkę Anigel, Wywilowie bardzo się zdziwili. — Ta Wielka Pani płynie do Cytadeli z magicznym talizmanem na głowie i armią naszych ziomków —powiedzieli Nasi wojownicy porozumieli się z nami i oznajmili, że m przez jezioro na skrzydłach burzy na wielkich tratwach pod rozpostartymi żaglami... Ale czemu taka nędzarka jak ty, pyta o nią? —
Nędzarka, nędzarka, nędzarka! — zawołała Immu Dlatego, że ona mnie
potrzebuje! Narobiła takiej wrzawy i rozgardiaszu, że mieszkańcy wioski zgodzili się dać jej łódź, gdy tylko ucichnie burza. Wiosło miało trzech młodych, silnych Wywilów. i tak oto ruszyła w pościg za księżniczką.
Rozdział trzydziesty dziewiąty Orogastus i Haramis poszli razem do Jaskini Czarnego Lodu. Księżniczka chciała się dowiedzieć, czy to wychwalane lodowe zwierciadło naprawdę jest magiczne. Podejrzewała bowiem, że zobaczy jeszcze jedno starożytne urządzenie Zaginionych. Orogastus miał już wypowiedzieć zaklęcie do Ciemnych Mocy, kiedy spojrzał przypadkiem na Haramis. Jej niebieskie oczy świeciły w zasłoniętej srebrzystą maską twarzy i usta rozchylały się w pełnym oczekiwania uśmiechu. Pomyślał, że jeszcze nigdy nie widział jej taką piękną czy podniecającą, ukoronowaną wybuchającą gwiazdą, w srebrzysto-czarnych szatach symbolizujących jego oddanie dla Ciemnych Mocy. Nie mogąc się powstrzymać, ujął jej twarz w dłonie i pocałował ją w usta. W końcu ich usta rozdzieliły się niechętnie. — Mam nadzieję, że Ciemne Moce się nie rozgniewają — westchnął czarownik. —Ale kiedy jesteś tak blisko mnie, taka śliczna, taka tajemnicza... Och, Haramis, zostań ze mną! — błagał ściskając ją w objęciach. — Wiem, że wezwała cię Biała Dama. Ona chce mi ciebie odebrać, opowiedzieć ci same półprawdy i nieprawdy, i podporządkować cię swojej woli... — Nie urodziłabym się, gdyby nie jej pomoc — przypomniała mu Haramis. — Muszę usłyszeć jej przedśmiertne słowa. Ona dała mi moje Czarne Trillium, wysłała mnie na poszukiwanie talizmanu.. Jestem pewna, że prowadziła mnie i strzegła, gdy niewiele brakowało, bym zginęła w górach. Nie mogę zignorować jej prośby. Jeśli powiedziałeś prawdę, nie powinieneś obawiać się mego odejścia. -- Ona ukrywa przed Tobą koronę Ruwendy! — Nie. Ona przechowuje ją dla mnie. Ja jestem królową Ruwendy — z koroną lub bez niej, bez względu na to, żołnierze okupują Cytadelę! — rzuciła wyzywająco, patrząc mu prosto w oczy. — Dlaczego zwlekamy tutaj w zimnie? —westchnął Orogastus. — Lodowe zwierciadło czeka. Rozpoczął uroczystą inwokację do Ciemnych Mocy, wzywając, by bóstwa, które Haramis uważała za nie istniejące spojrzały łaskawie na nich oboje. Biedny człowiek! okłamywał sam siebie! Haramis nie uśmiechnęła się jednak. Niech uważa te urządzenia za magiczne. Ona zaś oceni jego i jego prawdomówność. Była głęboko przekonana, że wiele ze zwykłych mocy, którymi władał Orogastus, nie ma nic wspólnego z czarami. Mimo to jednak posługiwał się nimi. Czy można z nimi walczyć
za pomocą mojej magii? — zastanawiała się, przypomniawszy sobie ową „magiczną" tabliczkę. a gdyby nawet, to lepiej nie eksperymentować z tym bezcennym lodowym zwierciadłem — mógłby ją od razu zabić, gdyby go uszkodziła. Nie, należy patrzeć i uczyć się, postanowiła. Haramis nie musiała udawać zdziwienia, kiedy Orogastus zaprowadził ją do komnaty lodowego zwierciadła i przywołał mieszkającego w lustrze demona. Zaproponował, by poszukała z jego pomocą nieobecnych księżniczek. Haramis zgodziła od razu. Czuła się winna, że sama nie próbowała ich szukać za pośrednictwem swego talizmanu. Zobaczywszy pierwszego dnia pobytu na górze Brom, że Anigel i Kadiya są bezpieczne zapomniała o nich, zajęta własnymi kłopotami, które wydawały jej się znacznie ważniejsze... Teraz zaś, milcząc zgodnie z poleceniem czarownika, patrzyła jak wyśpiewał swoją prośbę i zwierciadło (uznała ją za jakąś maszynę i to w nie najlepszym stanie) odpowiedziało bełkotem i pokazało najpierw mapę, potem zdumiewająco wyraźny, barwny obraz Kadiyi, a na końcu Anigel. siostry podróżowały wodą, w ulewnym deszczu, i żadna nic nie mówiła, aczkolwiek zwierciadło przekazywało naturalne dźwięki towarzyszące każdej wizji. Kadiya płynęła w strugach ulewy tubylczą łódką przemyślnie powiązaną z trzciny. Towarzyszyła jej prawdziwa armia Uisgu. Na załączonej mapie było widać, że flotylla ta znajduje się na Górnym Mutarze za Trevistą. Wzburzone wody wielkiej rzeki niosły wyrwane z korzeniami
drzewa, krzewy,
gałęzie
i inne porwane
przez falę
powodziową szczątki, ale widocznie nic nie przeszkadzało Kadiyi i jej wojownikom. Niektórzy Uisgu mieli na sobie zbroje ze złotej łuski, nikt też nie rozstawał się z prymitywną bronią. Kadiya wszakże nie nosiła nawet sztyleciku, tylko swój magiczny talizman, wyglądający jak pozbawiony czubka Miecz Miłosierdzia. Obraz Anigel była bardziej niepokojący. Lodowe zwierciadło ukazało wielką tratwę, zbitą z olbrzymich pni, powiązanych mocnymi linami, wyposażoną w krótki maszt i wielki kwadratowy żagiel. Pędziła pod wydętym do prawie wytrzymałości przez wichurę żaglem, biorąc pod siebie gigantyczne fale. Była tam maleńka budka, niewiele większa od otwartej skrzyni. Skulona Anigel siedziała w niej spokojnie, przemoknięta do suchej nitki, z magicznym diademem na głowie. Tratwę obrzeżała niezdarna balustrada. Liczne węźlaste liny przywiązane do balustrady i do masztu dawały
oparcie
pasażerom.
Haramis
dostrzegła
leżących
nieruchomo,
przemoczonych ludzi. Pozostali — wysocy Odmieńcy o dziwacznym wyglądzie —
wyglądali na uradowanych tą dziką jazdą. Haramis strzegła się, by nie wypowiedzieć ani słowa, póki zwierciadło nie zgaśnie, chociaż dręczyło ją mnóstwo pytań. z map wynikało, że jej siostry są w drodze do Cytadeli i że obie znalazły swoje talizmany, którymi się posługiwały. Czy Biała Dama dała im specjalne wskazówki, czy też robiły to z własnej chęci i woli? Zamierzały zaatakować ciężkozbrojne oddziały króla Voltrika z tłumami tubylców? Czyżby talizmany dały im podstawy do przypuszczeń, że czeka je zwycięstwo? Wydawało się, że Orogastus czyta w umyśle Haramis. — Twoje siostry — rzekł w chwilę po tym, jak lodowe zwierciadło zgasło — obie użyły swych talizmanów do zabijania. Wstrząśnięta Haramis tylko patrzyła nań bez słowa. Osłupiałą wyprowadził z Jaskini Czarnego Lodu do tunelu, który wiódł z powrotem do wieży. — Kadiya i Anigel błędnie sądzą — wyjaśniał po drodze — że zdołają wyzwolić Ruwendę używając talizmanów jako magicznej broni, z pomocą przyjaciółOdmieńców oraz księcia Antara, który wyrzekł się swego ojca i przyłączył do księżniczki Anigel. Uratowała mu życie w Lesie Tassaleyo i teraz się w niej beznadziejnie durzy. Oczywiście żadna z twoich sióstr nie ma najmniejszej szansy na zwycięstwo nad Voltrikiem. Nie rozumieją w pełni działania swych talizmanów ani ich ograniczeń. Na pewno myślą, że wystarczy pomachać w kierunku Cytadeli i ich wrogowie padną martwi. Ale tak się nie stanie. Voltrika chronią moje potężne czary, którym rozkazuje Zielony Głos. — Och, jakież z nich głuptaski! —jęknęła Haramis. — Nie mogę uwierzyć, że Arcymagini rozkazała im zaatakować Cytadelę. One to robią na własną rękę! — Talizmany Kadiyi i Anigel nigdy nie miały działać samodzielnie. Prowadząc poszukiwania, wyjaśniłem to bardzo dokładnie. Zaginieni używali tych trzech urządzeń jako jednego, wielkiego Berła Mocy, by ustanowić jakąś tajemniczą wielką równowagę świata. Haramis, ich obowiązkiem jest złączyć znów Trzy w Jedno. Władając tym berłem, tylko ty możesz odrodzić świat, przynosząc mu pokój i dobrobyt. i rządzić nim. — Ja? Rządzić światem? — Roześmiała się. Jej umysł osłupiał słysząc te słowa i natychmiast je odrzucił. Zadała sobie w duchu pytanie, cóż to za plan ukryła przed nimi Biała Dama, który teraz ujawniał swe zamysły. Pójdę jak najszybciej: do Arcymagini, postanowiła. Haramis spojrzała z ukosa na Orogastusa przez otwory w srebrzystej masce.
Zaciskał usta. Doszła do wniosku, że nie zwykł rzucać słów na wiatr. Wierzy w to, co jej powiedział i ona dobrze zrobi biorąc wszystko poważnie. Trzeba zaraz udać się do Arcymagini i zapytać o wyjaśnienie, czym jest to Berło Mocy. Ale co z siostrami? Jeśli Voltrik jeszcze nie wiedział o ich marszu na Cytadelę, wkrótce dowie się o tym od Orogastusa. Wyśle im na spotkanie swoją armię — i na pewno także tego sługusa czarownika. — Orogastusie, czy mógłbyś powstrzymać Voltrika od posłania wojska w pościg za moimi biednymi siostrami? — zapytała. — Pozwól, abym to ja je przekonała, by zawróciły! — Jeżeli od razu wycofają się w głąb bagien, nie będzie im groziło bezpośrednie niebezpieczeństwo. w porze deszczowej żołnierzom Voltrika trudno by było prowadzić działania zaczepne czy choćby nawet ścigać je. Sądzisz, że twoje siostry cię posłuchają? —
Dotąd zawsze tak robiły. a teraz, gdy mają talizmany... — powiedziała
z niepokojem i urwała. — Mogę rozkazać Zielonemu Głosowi, by nie poraził twoich sióstr błyskawicą ani inną tajemną bronią. Nie zdołam wszakże powstrzymać króla Voltrika od rozprawienia się z księżniczkami albo z tym ich motłochem. Talizmany ich nie uratują. Gdybym był w Cytadeli, mógłbym wpłynąć na Voltrika. Stąd, działając jedynie poprzez mojego sługę, nie zdołam tego uczynić. Dotarli do końca tunelu i weszli do wieży, gdzie otuliło ich błogie ciepło. Haramis zatrzymała się w małym holu i ujęła Orogastusa za ręce. — Jeszcze jest czas. Dla nas obojga i dla moich sióstr. Nie wiem, co teraz planujesz. Nie chcę wiedzieć, dopóki nie podejmę ostatecznej decyzji o nas. Ale... ale gdybym poleciała zaraz do Arcymagini i dopiero potem podjęła decyzję, czy spotkasz się ze mną w Cytadeli, by otrzymać ode mnie odpowiedź? Czy czekając na mnie przeszkodzisz Voltrikowi w wysłaniu armii przeciwko Anigel i Kadiyi? Sprawię, że zawrócą. Wiem, że mogę to zrobić! Najpierw jednak muszę poznać zamiary Arcymagini... — Pozwól, że ja tobą pokieruję! Mam już pewien plan... — Nie! — Zdjęła maskę. Stała blada i drżąca. Nie uległa, kiedy tym razem objął ją i pocałował jej włosy. —
Najdroższa moja, zrobisz, co musisz zrobić — powiedział. — Jest jednak
pewien słaby punkt w twojej strategii. Ja nie mogę udać się do Cytadeli tak jak ty.
w przeciwieństwie do ciebie nie rozkazuję lammergeierom. — Poproszę Hiluro, by przywołał jednego ze swoich pobratymców, który cię tam zaniesie. — Zrobiłabyś to? Zaufała mi tak bardzo? — Uścisnął ją mocniej. — Jesteś człowiekiem, który długo strzegł tajemnic swego serca. Możliwe, że zbudowałeś wokół niego tak potężne fortyfikacje, że sam nie jesteś pewny, co się w nim kryje... Myślę, iż nie wiesz, jaką drogą pójść. Tak jak ja musisz dokonać wyboru. — Tak — przyznał. Opuścił ramiona i nie patrzył jej w oczy. — Lammergeier przyleci po ciebie — powiedziała. — Spotkamy się w Cytadeli tuż przed Świętem Trzech Księżyców. Czekaj na mnie. A potem odeszła, pozostawiwszy go samego. Leżąca na podłodze srebrzysta maska patrzyła na niego pustymi oczodołami.
Rozdział czterdziesty Szalona jazda przez jezioro Wum skończyła się jeszcze tego samego dnia, którego się zaczęła. Wywilowie pod osłoną burzy skierowali flotyllę między leśne wyspy Zielonych Błot w delcie Dolnego Mutaru. Nyssomu wypłynęli im na spotkanie setką dłubanek. Powitali księżniczkę Anigel z wielkim szacunkiem. Tajemnymi drogami wodnymi przewieźli ją i wywilskich wojowników na nieznane ludziom rozległe wzniesienie. Wzgórze to, które stało się miejscem postoju armii Anigel, znajdowało się w odległości kilku mil od posiadłości położonej nad rzeką Skrokar, która należała niegdyś do pana Monoparo, kapitana Zaprzysiężonych Towarzyszy. Labornokowie zdobyli i zajęli wprawdzie warownię, ale w zamkowych zabudowaniach i w kobiecej wieży nadal mieszkała liczna rodzina pana Monoparo oraz większość jego sług i domowników. Miejscowi Nyssomu uprzedzili wdowę, panią Ellinis, o przybyciu Anigel i późną nocą przyprowadzili ją na odosobnione wzgórze. Powitała księżniczkę ze łzami w oczach i umiarkowanym entuzjazmem. Pani Ellinis była siwowłosą damą, której piękna twarz zryta była teraz zmarszczkami smutku. Oprócz męża jeszcze dwóch jej synów poległo podczas daremnej obrony Cytadeli. Siedziała z Anigel w szałasie wzniesionym przez Wywilów wśród ociekających wodą drzew gonda. Rozmawiały o pomyśle oblężenia Cytadeli. — Zdumiewa mnie, że odważasz się na coś podobnego tak zaraz po podboju Ruwendy — powiedziała Ellinis. — Może to prawda, że siły Voltrika jeszcze się nie obwarowały, są podzielone i znajdują się w obcym kraju, a w dodatku zbliża się pora deszczowa. Ale jednak! Ty i twoja siostra jesteście takie młodziutkie! Nie macie żadnego doświadczenia w prowadzeniu wojny! i jeśli nawet nasi rozproszeni szlachcice i wieśniacy przyłączą się do was, to twoja armia przecież składa się głównie z Odmieńców. No tak, tak — to tylko na razie. Moja kochana księżniczko Anigel, niczego bardziej nie pragnę niż waszego zwycięstwa. Lecz Labornokowie są zaprawionymi w bojach żołnierzami i macie niewielkie szanse na sukces. Anigel tylko dotknęła diademu, w którym świecił bursztynowy amulet. — Nie wiem dlaczego, ale jestem głęboko przekonana, że zwycięstwo będzie nasze. Może to ten talizman dodaje mi odwagi do takiego zuchwałego czynu. Droga Ellinis, wszystko co mogę ci powiedzieć, to to, że musiałam przybyć tutaj i teraz, gdy Trzy Księżyce zbliżają się do siebie, rozpocząć walkę z Labornokami, którzy okupują
Cytadelę. Moja siostra Kadiya myśli tak samo. Pani Ellinis ciaśniej otuliła się grubą opończą. w przenośnym piecyku płonął ogień i Anigel parzyła herbatę darci dla ochrony przed wszechobecną wilgocią. —
Zdziwiłam się bardzo, kiedy jakiś Nyssomu przyszedł do mnie potajemnie
z wieścią, że żeglujesz po jeziorze Wum — , rzekła Ellinis. — Wiem, że Odmieńcy umieją porozumiewać się bez słów i przypuszczam, że zdążyli już rozpowszechnić tę nowinę po całym Błotnym Labiryncie... —
Wśród innych Odmieńców... tak — zgodziła się z powagą Anigel. — Moi
sojusznicy Wywilowie dotychczas nie utrzymywali ściślejszych więzi ze swymi kuzynami Nyssomu czy Uisgu. Jednak podbój naszego kraju przez Labornoków okazał się katastrofalny nie tylko dla ruwendiańskich ludzi, lecz także dla żyjących wśród nas tubylczych plemion. Dlatego Wywilowie wyrzekli się swych starożytnych obyczajów i nawet miłujący pokój Nyssomu gotowi są przyłączyć się do nas i robią, co mogą, by nam pomóc. Na zewnątrz deszcz przestał padać, gęsta mgła zawisła nad bagnami, a Wywilowie budowali z krzaków i łodyg bambusu szałasy dla siebie i dla nowych ochotników, którzy mieli przybyć później na wzgórze. Jak wszyscy Odmieńcy dobrze widzieli w ciemności i pracowali wydajnie jak za dnia. Pani Ellinis dostrzegła wywilskich toporników i zadrżała. — Nigdy dotąd nie widziałam Odmieńców z Lasu Tassaleyo i wyznaję, że ich wygląd mnie przeraża. Oczywiście, nie wyglądają tak okropnie jak Skritekowie i sprawiają wrażenie cywilizowanych. Mimo to dziwię się, że tak bardzo im ufasz. —
Ich twarze budzą przerażenie — uśmiechnęła się Anigel — ale mają oni
szlachetne serca i czczą Czarne Trillium tak jak ich mniejsi kuzyni. Dzięki Wywilom i pośrednictwu Nyssomu mogliśmy przesłać wieści do rozproszonych grup wolnych Ruwendian, którzy śpieszą tutaj ze wszystkich stron, by przyłączyć się do mojej armii. — Moi słudzy i trzej pozostali przy życiu synowie są na twoje rozkazy — odparła starsza kobieta. — Możecie też skorzystać z zapasów, które zdołaliśmy ukryć przed wrogami. Lecz tutaj jest już około pięciuset Odmieńców, a powiedziałaś mi, że oczekujesz przynajmniej trzy lub cztery razy więcej ludzi i Nyssomu, którzy przybędą w ciągu dwóch najbliższych dni. Obawiam się, że będziemy mogli wyżywić taką ciżbę tylko przez kilka dni. — Nie pozostaniemy tutaj długo. Jeśli nie odniesiemy zwycięstwa podczas Święta
Trzech Księżyców, będziemy musieli się wycofać — wyznała Anigel. — Ale zwyciężymy! Wiem to! Zerwała się na nogi, na jej twarzy malowała się surowość. Nadal miała na sobie niebieski myśliwski strój podarowany przez Wywilów. Panią Ellinis zdumiewała przemiana, jaka dokonała się w rozchichotanej osóbce, którą widziała na balu w Cytadeli zaledwie pięć tygodni temu, przed labornocką inwazją. Tamta Anigel była nieśmiała,
myślała
tylko
o dworskich
plotkach
lub
o ostatniej
modzie.
Ta
przeobrażona nie do poznania młoda kobieta przerażała ją swym oddaniem dla sprawy i Ellinis nie bardzo wiedziała, co o tym wszystkim sądzić. Lecz księżniczka nalała jej herbaty bez śladu dawnej płochości, z takim wdziękiem i pewnością siebie, jakby zakopcony garnek był srebrnym kubkiem, a wilgotny, przewiewny szałas komnatą królowej. Ellinis stopniowo porzuciła trapiące ją wątpliwości i uznała, że przedsięwzięcie, które dotychczas uważała za niemożliwe, może jednak się udać. — Ten książę Antar... — zniżyła głos do szeptu. — Kiedy mi go przedstawiłaś, zrozumiałam, że ten młodzieniec jest bardzo w tobie zakochany. Mimo to uważam za swój obowiązek ostrzec cię, byś zbytnio na nim nie polegała. Anigel skinęła twierdząco głową i usiadła. — Złożył mi przysięgę lenną — powiedziała z nieprzeniknionym wyrazem twarzy — tak jak większość jego ludzi. Jest jednak trzech rycerzy, którzy tego nie zrobili. Pozostali obserwują ich uważnie i wykluczają z narad wojennych. — Ale Antar i jego rycerze są przecież Labornokami! —
Droga Ellinis, nie jestem już taka prostoduszna i łatwowierna jak niegdyś
i wiem, że książę Antar musi udowodnić swoją lojalność wobec mnie. Mówi, że mnie kocha i to może być prawda. Lecz ja tylko lubię go i darzę szacunkiem, a i to z zastrzeżeniem. — Doskonale! — odrzekła Ellinis. — Muszę jednak ufać Antarowi w pewnych sprawach, ponieważ nic nie wiem o wojowaniu. Jeżeli mamy zwyciężyć, to tylko pod jego wodzą. Nie wiem, co kryje się w jego sercu, jestem jednak przekonana, że to dobry człowiek i że boleje nad okrucieństwem swego ojca, króla Voltrika. Powiedział mi, że wielu jego rodaków czuje tak samo i nie wykluczam, że poprzez niego zdołamy skłócić naszych wrogów. — Będę się modliła, żebyś miała rację. Rozmawiały jeszcze jakiś czas, a potem Ellinis musiała odejść. Pocałowała Anigel, czego księżniczka oczekiwała, jednakże zaskoczyło ją jednak bardzo, iż wdowa po
panu Monoparo ukłoniła się jej głęboko, zanim odeszła ze swoim sługą i przewodnikiem Nyssomu. — Nigdy dotąd nie okazała mi tak wielkiego szacunku. Jako poważna z natury kobieta rzadko w ogóle zwracała na mnie uwagę! — powiedziała Anigel do Antara, gdy ten nadszedł w chwili pożegnania z Ellinis. — To źle o niej świadczy — odrzekł książę z uśmiechem. — Przyszedłem, by ci powiedzieć, że nasz obóz rozrasta się w oczach i gdyby deszcz znów się rozpadał, wszyscy znajdą odpowiednie schronienie. — Spoważniał i ciągnął: — Lummomu-Ko, wojenny wódz Wywilów, uważa, że z Nyssomu, choć rwą się do walki, kiepscy wojownicy. Są tacy mali i dmuchawka to jedyna broń, którą większość z nich umie się posługiwać. We frontalnym ataku będą bezużyteczni. Możemy użyć ich tylko w potyczkach, nigdy zaś w regularnej bitwie. — Więc uwzględnij to w swoich planach — powiedziała spokojnie Anigel. — Czy zdołałeś w przybliżeniu oszacować, ilu ludzi może się do nas przyłączyć? — Przed Świętem Trzech Księżyców, przy odrobinie szczęścia, zdoła dotrzeć do nas siedmiuset lub ośmiuset wolnych Ruwendian, tutaj albo do ujścia rzeki. Głównie rycerze i żołnierze, którzy uciekli z Cytadeli przed jej upadkiem, oraz wielmoże i ich drużynnicy z położonych na południu zamków, które nigdy z nami się nie zetknęły... To znaczy z twoimi nieprzyjaciółmi, podczas inwazji. —
Doskonale. Gdybyż tylko hrabia Goyku i inni wolni panowie z dalekiego
Dyleksu zdołali przybyć na czas... — urwała i raptem odwróciła głowę, a jej twarz oblekła się smutkiem. Antar, który nigdy nie słyszał o hrabim Goyku i nic nie wiedział o jego roli w planach Anigel, uświadomił sobie w tej chwili, że ona nadal się obawia zaufać mu we wszystkim. Powoli osunął się na kolana. —
Pani moja, jeśli mi rozkażesz, nic nie powiem o nim moim lojalnym
towarzyszom. Błagam cię, byś nam zaufała, a jeśli nie możesz, lepiej będzie, jeśli każesz aresztować mnie i moich rycerzy. w ten sposób uwolnisz się od niepokojów, których może przysporzyć ci nasza obecność. —
Ufam tobie — odrzekła ze smutkiem Anigel — tak jak większości twoich
rycerzy. Obawiam się jednak, że pan Rinutar i jego giermkowie Turat i Onbogar mogą nas zdradzić. Wiem, iż zaprzysięgli rozejm, a mimo to myślę, że popełniliśmy poważny błąd zabierając ich tutaj, do tego tajemnego obozu. Powinniśmy byli zostawić ich na brzegu jeziora, tak radził Lummomu-Ko.
— Być może. — Książę pochylił głowę. — Ale porzucić ich w środku burzy, na bagnach pełnych nieznanych niebezpieczeństw... Na pewno zginęliby przed dotarciem do jakiegoś labornockiego garnizonu. Zresztą przyznałaś mi słuszność. — Bo nie chciałam ich śmierci! Nie mogę jednak pozwolić, by zdradzili nasze plany królowi Voltrikowi. Wciąż klęcząc, ujął jej dłoń. Była lodowato zimna. — Nie smuć się. Cała trójka zginie w ciągu kilku minut, jeśli spróbuje opuścić to wzgórze i ukryć się na bagnach. Nikt nie pomoże im w ucieczce. Ja i moich piętnastu towarzyszy dopilnujemy tego. Nie bój się. — Chyba masz rację. — Anigel westchnęła i zwróciła na niego oczy. —Mam nerwy napięte jak cięciwa łuku. Niepokoję się tym, co może nas spotkać w ciągu trzech najbliższych dni. Hrabia Goyku, o którym mimowolnie wspomniałam, włada . najdalej położonym hrabstwem Ruwendy, daleko na północy Dyleksu, u stóp Gór Ohogan. Ani on, ani hrabia Proku, podobnie jak inni panowie ze wschodnich terenów Ruwendy, nigdy nie zostali podbici przez was, Labornoków. — Wiem. Mieliśmy to zrobić zaraz po Zimowych Deszczach. Spacyfikować wschód i południe twojego kraju. — Kiedy Wywilowie zgodzili się udzielić mi pomocy, poprosiłam ich, żeby swoimi sposobami wywiedzieli się, jacy ludzie pozostali wolni. Poprzez Nyssomu nawiązałam
kontakt
zarówno
z uciekinierami
z Cytadeli,
jak
i z niektórymi
wielmożami z obsadzonych przez waszych żołnierzy zamków, takich jak siedziba pani Ellinis, i kilku wolnych lenn na południu. o tym już wiesz. Ale moi wywilscy przyjaciele porozumieli się także z Vispi, mieszkającymi wysoko w górach. Vispi powiedzieli nam, że hrabstwa Goyk i Prok jeszcze są wolne. — Rozumiem — skinął głową Antar. — i oczywiście ci i górscy Odmieńcy wezwali owych wielmożów do przyjścia ci z pomocą. — Hrabia Goyku, mój cioteczny dziadek Palundo, to trzeźwy, nie bawiący się w sentymenty człowiek. Początkowo nie chciał uwierzyć w to, co mu powiedzieli nieczłowieczy rozmówcy: że obie z Kadiyą żyjemy i szykujemy się do ataku na Cytadelę. Ale że przekazałam Vispi pewne tajemnice znane tylko członkom rodziny królewskiej, hrabia Palundo w końcu dał się przekonać. Kiedy wraz z Wywilami opuściliśmy Let dwa tysiące uzbrojonych rycerzy i żołnierzy z hrabstw Goyku i Prok wyruszyło ku nam szybkimi łodziami. Czeka ich daleka, droga, ale rzeki i strumienie wezbrały i łatwiej im będzie płynąć. Wiem, że wczoraj bezpiecznie opłynęli zamek
Bonor, odległy o jakieś sześćdziesiąt mil. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, przybędą na czas, by nam pomóc. —
Coraz lepiej! — Oczy Antara zabłysły. — Och, pani moja, nie umiem
powiedzieć, jak bardzo podniosłaś mnie na duchu! Nasza sprawa nie wydaje mi się stracona. Wrogowie nadal mają liczebną przewagę, ale przynajmniej przyłączy się do nas wielu doświadczonych człowieczych wojowników! — Uniesiony radością, pocałował ją w rękę. Anigel
zesztywniała.
Widząc
zaś
przerażenie
Antara,
uśmiechnęła
się
przepraszająco. — Czy moje dotknięcie wydaje ci się takie wstrętne? — zapytał z przygnębieniem. — Nie. w żadnym wypadku. Po prostu... zaskoczyłeś mnie. Widzisz, mam na głowie tyle spraw... Ta młoda kobieta w czarodziejskim diademie, siedząca na omszałej skale, z twarzą oświetloną blaskiem ognia płonącego w przenośnym piecyku, sprawiała wrażenie drobnej i oszołomionej. Współczucie i miłość ścisnęły serce Antara, który wstał i odwrócił twarz, by nie zobaczyła, że łzy napłynęły mu do oczu. —
Tak, pani. Musisz przemyśleć wiele problemów. Zbyt wiele jak na kogoś
młodego i tak wrażliwego... — Poradzę sobie — odparła energicznie Anigel. — Teraz cię obraziłem. Pokornie proszę o wybaczenie. — A ja przyjmuję twoją prośbę. — Ich oczy spotkały się na moment. Księżniczka odwróciła wzrok. Znowu sprawiała wrażenie roztargnionej i wątła nić porozumienia, która połączyła ich na chwilę, rozwiała się jak mgła w promieniach słońca. Czy naprawdę to zobaczył? a może to tylko pobożne życzenia? Chciałby w tej samej chwili wykrzyczeć swój podziw dla niej, lecz Anigel utkwiła nie widzące spojrzenie w ścianie namiotu. Wyglądała na głęboko zamyśloną, dotykając palcem srebrzystego diademu. — Życzę ci więc dobrej nocy — rzekł Antar. Anigel jednak nie odpowiedziała. Weszła właśnie w kontakt z Kadiyą, która ją przyzwała. —Co Haramis powiedziała?! — Anigel, ona oświadczyła, że mam zawrócić. Rozkazała mi! Jakbym była niegrzecznym dzieckiem, które nie chce porzucić zabawy w stajni! — Czy podała jakiś powód?
—
Obawia się, że Voltrik zna nasze zamiary i że wyśle przeciw nam swoje
wojsko. Ale to śmieszne! Gdyby jakiś większy labornocki oddział opuścił Cytadelę, Nyssomu natychmiast by się o tym dowiedzieli. Ostrzegliby nas i moglibyśmy łatwo ukryć się na bagnach i rozlewiskach Krainy Błot, gdzie żaden mieszkaniec nizin nie zdołałby nas odnaleźć. Oczywiście powiedziałam jej o tym. Wtedy ogarnęło ją silne podniecenie i zaczęła przysięgać na swój amulet i talizman, że płynę na pewną zgubę i że na pewno zniszczę jakiś wielki plan. Kiedy zaś zapytałam ją, czy jest to jej plan, czy Orogastusa, obraziła się na dobre. — Kadi, czy on mógł rzucić na nią zły czar? — Któż to może wiedzieć... Czy w rozmowie z tobą plotła te same bzdury? — Nie. Ale tego dnia byłam taka zajęta i roztargniona, że
i, prawie nie miałam
czasu, by spokojnie odetchnąć. — Jeżeli spróbuje skontaktować się z tobą, nie odpowiadaj! — Kadi! — Wiem, co mówię. i nie mów Harze nic więcej o naszych planach. Udała się w końcu do Arcymagini, podobno po to, żeby wysłuchać jej zdania co do naszego przeznaczenia i poznać działanie tych talizmanów. Może nasza zakochana siostrzyczka odzyska rozum w Noth. Jednakże nie liczyłabym na to. Nie rozmawiaj z nią więcej. Nie powinna nic wiedzieć o naszych zamiarach, aż spotkamy się osobiście i wszystko sobie wyjaśnimy. — No cóż... Wydaje się to rozsądnym posunięciem. — Powiedziała mi też, że Orogastus jutro przybędzie do Cytadeli. — Co takiego?! Przecież był z Harą w górach! — Pożyczyła mu jednego ze swych ptaków jako wierzchowca. Kiedy robiłam jej wymówki — tak naprawdę to nazwałam ją głupią idiotką, która ma kiełbie we łbie — twierdziła, że działa w naszym najlepiej rozumianym interesie. — i teraz będziemy musiały stawić czoło jego czarom na dodatek do całej potęgi Labornoku! Och, Kadi... — Nie upadaj na duchu. Haramis zdaje się wierzy, że Orogastus w rzeczywistości włada niewielkimi mocami. Wedle niej jego magia nie opiera się na niczym innym, jak na jakichś baśniowych maszynach Zaginionych! Błyskawice, języki ognia, ów deszcz stalowych kulek, które zniszczyły górskie forty, ogłuszające potworne dźwięki, które uszkodziły zamki Dyleksu, nawet panika, która ogarnęła bojowe froniale naszych rycerzy — to wszystko ma być jakąś mechaniczną sztuczką, a nie prawdziwą magią!
Jeżeli Haramis mówi prawdę... —
Kadi, ja po prostu tego nie rozumiem. Magia musi istnieć. Nasze Czarne
Trillium, nasze talizmany, sama Arcymagini! Magia przenika cały świat! — To nieważne, Ani. Musimy tylko pamiętać o jednym: nie pozwolić, by nasza siostra nas powstrzymała. Dlatego nie słuchaj jej szaleńczych przestróg. Nadal znacznie wyprzedzam Osorkona i jego armię. Dowodzę ponad trzema tysiącami Uisgu i ułożyłam plan przeniknięcia do Cytadeli oraz uniknięcia otwartej bitwy na Pagórku, gdzie na pewno rozbiłaby nas kawaleria Voltrika. — Och! Powiedz mi! — Żebyś wypaplała go temu półgłówkowi Antarowi? Nie! Poznasz go wtedy, kiedy nasze armie spotkają się w przeddzień Święta Trzech Księżyców! — Źle osądzasz mnie i Antara... — Mam nadzieję. Mam też nadzieję, że mylę się co do Haramis! Tymczasem bądź ostrożna; spotkaj się ze mną w miejscu, które teraz ci pokazuję... Urządzimy wszystko tak, by król Voltrik i Orogastus przyłączyli się do nas i razem z nami wzięli udział w specjalnych obchodach Księżycowego Święta!
Rozdział czterdziesty pierwszy Wstawał świt, kiedy Hiluro zniżył lot kierując się w stronę Noth. Haramis płakała tak długo, aż zasnęła, a potem przyśniła się jej rozmowa ze zgorszoną Kadiyą, którą oburzyły kontakty siostry z Orogastusem. Kadiya na pewno próbowałaby ugodzić go sztyletem i za karę zostałaby porażona błyskawicą... Jak śmiała nazwać zachowanie Haramis lekkomyślnym i nierozważnym! Szare światło świtu obudziło najstarszą księżniczkę. Rozglądała się zaczerwienionymi od łez oczami. Cała zesztywniała siedząc na grzbiecie lammergeiera, więc z utęsknieniem czekała, aż ptak wyląduje. Kiedy lammergeier zaczął krążyć nad kamienną wieżyczką, w której mieszkała Arcymagini, Haramis spojrzała na dół. Nie wierzyła własnym oczom. Gdy po raz ostatni widziała siedzibę, cała tonęła w zieleni i otaczała ją łąka usiana dzikimi kwiatami. Teraz tylko kilka szkieletowatych gałęzi lgnęło do muru, a zamiast łąki rozciągał się brunatny ugór porośnięty kolczastym zielskiem. w fosie było mało wody, a i tę resztkę pokrywała cuchnąca piana. — Co tu się stało? — zapytała głośno księżniczka. Hiluro drgnął, ale nic nie odrzekł. Czy żołnierze króla Voltrika mogli dotrzeć tak daleko? — zastanawiała się. Nie, spowodowaliby inny rodzaj zniszczeń. Po prostu by spalili wieżę i zburzyli ją. a to wygląda tak, jakby wszystko tu umarło. Nie mogło się to jednak stać tak po prostu, bez żadnej naturalnej przyczyny, nie o tej porze roku! Pomyślała o licznych ogrodnikach zatrudnionych niegdyś w Cytadeli. Jeśli Arcymagini umiera, jej nieliczni słudzy —a wspomniała w obecności Haramis tylko jednego, rządcę — nie mają pewnie czasu zajmować się roślinami. Ale nawet wówczas nie powinno to tak wyglądać! Lammergeier osiadł na końcu zwodzonego mostu. Haramis zsunęła się na ziemię, gorączkowo myśląc o tym, co zastanie w wieży. Czy Binah już umarła? Ostatniej nocy miała jeszcze dość sił, by z nią rozmawiać. Czuła, że musi się śpieszyć. Przebiegła więc przez most, ominęła mozaikę prawie całkowicie pokrytą pożółkłym mchem, przemknęła obok martwej teraz fontanny i znalazła się w ogrodzie usianym uschłymi kwiatami. Ich korzenie wciąż czepiały się ziemi, która już nie mogła ich wyżywić. Kiedy wreszcie stanęła u wejścia do komnaty Arcymagini, nie zdziwiła się, że drewniane drzwi stoją otworem. W pokoju było bardzo gorąco i jakiś Odmieniec — Nyssomu, którego Haramis
nigdy dotąd nie widziała — przykucnąwszy przy kominku, dokładał torfu do ognia. Podniósł wzrok, kiedy jej cień — a słońce już wschodziło — padł na niego. — Witaj w Noth, pani Haramis — powitał ją. — Ona powiedziała, że przybędziesz na czas. — Skinieniem głowy wskazał na łoże. — Witaj... Ty musisz być Damatole — odparła księżniczka. Podczas ich ostatniego spotkania Binah tylko raz wymieniła jego imię, ale Haramis przez całe życie uczyła się zapamiętywać imiona, twarze i szczególne cechy wszystkich tych, z kim się spotkała lub o kim słyszała. Jej rodzice uważali, że jest to bardzo przydatna i ważna umiejętność dla królewskiej córki. — Tak, pani. — Rządca ukłonił się głęboko. — Mam zaszczyt służyć pani Binah... i tobie. Śpi teraz, ale niebawem się obudzi. Czy zechciałabyś się napić herbaty? -- Tak, oczywiście — zgodziła się z wdzięcznością. — Dziękuję ci, Damatole. — Odmieniec pośpiesznie opuścił komnatę, a Haramis podniosła jeden z wyściełanych taboretów i cicho postawiła go przy łożu Arcymagini. Potem przyjrzała się śpiącej kobiecie. Binah wyglądała znacznie gorzej niż ostatnio. Skórę na twarzy miała wyschniętą i ściągniętą, opinającą ciasno kości. Obudziła się w chwili, gdy Damatole wszedł z herbatą. — Haramis... — powiedziała powoli — więc przybyłaś. — Oczywiście, że przybyłam. Wezwałaś mnie przecież. Oprócz tego potrzebuję więcej informacji o talizmanach. Niestety, choć znalazłam Trójskrzydły Krąg, nie nauczyłam się przez to nim posługiwać. Dowiedziałam się trochę w bibliotece Orogastusa: była tam książka, w której napisano, że wszystkie trzy powinny się połączyć, by stworzyć jakieś berło... — Jeszcze nie — przerwała jej Arcymagini. — Jeszcze nie umiałabyś kontrolować tej mocy. Wymaga to większej mądrości niż twoja, znacznie większej. — a gdzie mam się nauczyć tej wielkiej mądrości?! — warknęła zniecierpliwiona księżniczka. — Ryjąc w bagnie, podczas gdy armia Voltrika łupi moje królestwo? a może mam ją znaleźć u moich sióstr, które zabijają z pomocą swych talizmanów? Smutek zasępił twarz Arcymagini. — One także jeszcze nie posiadły tej mądrości — westchnęła i umilkła. Odezwała się dopiero po kilku chwilach i jej pytania wprawiły Haramis w zakłopotanie. — Dlaczego zostałaś tak długo z Orogastusem? Księżniczka spochmurniała, starając się znaleźć odpowiednie słowa.
— Próbowałam się dowiedzieć, jaki jest naprawdę. Sama kazałaś mi znaleźć jego słabe punkty. To dziwne: on chyba myśli, że urządzenia Zaginionych są magiczne. Powiedział tak kiedyś! Ale przecież maszyny nie żyją, czyż nie tak? —
Nie — odrzekła Arcymagini. — a czy ty uważasz, że jego urządzenia są
magiczne? — Nie — zaprzeczyła Haramis. — Nie umiem tego dokładnie wytłumaczyć, lecz nie wyczuwam w nich magii. Bez względu jednak na to, czym są, dają mu moc, która może wyrządzić wiele złego. a jeśli ta moc istnieje, chcę wiedzieć, jak działa! — Udałaś się więc do Orogastusa, żeby nauczyć się posługiwać mocą? Czy to było mądre? — A co jest mądre? — odparowała z goryczą Haramis. — Leżałaś tutaj w łożu, kiedy Labornokowie napadli na mój kraj, zamordowali w straszny sposób moich rodziców i wyrżnęli wiele setek Vispi, ponieważ wezwałaś ich za późno do walki z wrogiem, któremu nie mogli się przeciwstawić. Czy to jest mądrość? Jeśli tak, na co jest potrzebna? — Wiem, że jesteś zbita z tropu i cierpisz, Haramis — odpowiedziała łagodnie Binah. — Musisz jednak nauczyć się patrzeć dalej i obejmować wzrokiem całość. —
Orogastus powiedział to samo — odparowała dziewczyna. — Jakby moi
rodzice się nie liczyli, a ich śmierć nie miała żadnego znaczenia... — Rozpłakała się znów. Miotał nią gniew, czuła się skrzywdzona i opuszczona. a teraz i ty umrzesz, pomyślała z rozpaczą, i zostanę sama z okupowanym przez nieprzyjacielskich żołnierzy królestwem, siostrami, które są nie wiadomo gdzie, i królem Voltrikiem, który usiłuje zabić nas wszystkie. Nie wiem, co robić, i nikt inny również nie ma o tym pojęcia! — Czuwałam nad Ruwendą bardzo długo — rzekła cicho Binah. — Znacznie dłużej niż sądzisz. Kochałam ten kraj i jego mieszkańców, strzegłam ich i pomagałam im dorastać tak, jak powinni. To ogromna praca, która sprawia wiele radości. Lecz teraz mój czas się kończy, a twój zaczyna. — Odwróciła głowę i spojrzała dziewczynie w oczy. — Powiedziałaś, że Orogastus zaprosił cię do siebie. Jak ci się zdaje, dlaczego właśnie ciebie, a nie twoje siostry? — Nie wiem. Nigdy nie przyszło mi do głowy, by o to zapytać. — Zaskoczona Haramis spojrzała na Arcymaginię. — A teraz, skoro już znasz pytanie, jak na nie odpowiesz? Haramis spochmurniała, starając się przypomnieć sobie dokładnie, w jaki sposób czarownik
sformułował zaproszenie i o co ją pytał, gdy z nim była. — Mówił, że mam reputację uczonej i że pragnie podzielić się ze mną swoją wiedzą... Wydaje mi się, że szuka kogoś podobnego do siebie, kto umie posługiwać się magią i myśleć tak jak on, kogoś, kto może zrozumieć, o czym on mówi. -- Czy jesteś do niego podobna? — zapytała spokojnie Binah. — Pod pewnymi względami tak — przyznała Haramis. — Nie chcę nikogo porazić błyskawicą, ani napaść na czyjś kraj czy zabijać istoty rozumne. Mogę wszakże zrozumieć chęć poszukiwania wiedzy, zrozumienia świata... — ...zrozumienia życia, które cię otacza? — Tak, właśnie tak. — A kiedy zdobędziesz tę wiedzę, co z nią zrobisz? — Co masz na myśli? —
Czy użyłabyś jej do wyrządzania złego, niszczenia, manipulowania innymi
i podporządkowania ich swej woli? — Oczywiście, że nie! — odparła z oburzeniem Haramis. — Tak się nie robi. Ludzie powinni mieć wolną wolę, by podejmować decyzje, a nie być marionetkami w rękach silniejszych lub mądrzejszych od nich. Ale czemu miałabym cokolwiek robić z wiedzą i wizją świata, jaką mi daje? Po co miałabym się nią posługiwać? — Ponieważ jesteś tym, kim jesteś, a to widać. Ja to widzę. Orogastus także. Dostrzeże to każdy, kto zna się na magii. — Twarz Arcymagini pełna była napięcia. — Haramis, ty rozumiesz słowa. Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, że słowa są ważne, że się liczą, że mówiąc o czymś, daje się temu czemuś bodaj cień istnienia, a nazwanie czegoś jego prawdziwym imieniem daje mu pełnię istnienia, życie. Ty słuchasz, słyszysz i zapamiętujesz, a to rzadki dar. Bez niego nigdy byś nie zrozumiała magii, większa jej część byłaby dla ciebie dosłownie niepojęta. Kadiya posiada wielki zapał i determinację, Anigel zaś współczucie i kochające serce, lecz te dary, aczkolwiek wielkie same w sobie, nie wystarczą do właściwego posługiwania się magią. Twoją namiętnością, Haramis, jest wiedza, i w połączeniu z ruwendiańską królewską krwią uczyni z ciebie czarodziejkę. Jeżeli będziesz ignorować swoje zdolności, wykorzystają cię ludzie pokroju Orogastusa. —
Czy dlatego czuję się jak pionek w jakiejś grze, którą prowadzisz ty
i Orogastus? — zapytała Haramis. Oczy Arcymagini płonęły w bladej twarzy, jakby w nich skupiły się resztki jej życia. — Haramis, czujesz się jak pionek, ponieważ nim byłaś. Teraz jednak dotarłaś do
ostatniego pola szachownicy i możesz wybierać, kim chcesz zostać. — Królową, to oczywiste —powiedziała zaskoczona dziewczyna. — Czyż dawno temu nie dokonano już za mnie wyboru? — Nie — odrzekła Binah cicho, prawie szeptem. — Wybór uprawomocni się dopiero wtedy, gdy to ty go dokonasz. Najważniejszą obecnie rzeczą jest przywrócenie równowagi świata. Będzie to możliwe tylko wówczas, kiedy ty i twoje siostry znajdziecie waszą wewnętrzną równowagę. Korona Ruwendy może nie być twoim przeznaczeniem. — Co przez to rozumiesz?! — zapytała z przerażeniem Haramis. — Czy stracimy królestwo na rzecz Voltrika? Czy zginę? a może coś się stało z koroną? Zostawiłam ją u ciebie na przechowanie, czy źle zrobiłam? — w żadnym wypadku — odrzekła słabym, lecz wciąż wyraźnym głosem Arcymagini. — Korona jest tutaj i nic jej nie grozi. — Odwróciła głowę w stronę kominka. — Damatole. Haramis nie przypuszczała, że Odmieniec usłyszy szept Binah, ale pospieszył do jej boku. — Nadszedł czas — szepnęła Arcymagini. Rządca skinął głową, podszedł do jednej z szafek przy przeciwległej ścianie, wyjął z niej zawiniątko i przyniósł Białej Damie. Ta powoli sięgnęła po nie i podała Haramis. Kiedy zawiniątko zaczęło się zsuwać z łoża, księżniczka schwyciła je w ostatniej chwili. Otwarło się w jej rękach i z zaskoczeniem ujrzała opończę Binah. — Włóż ją, Haramis — rozkazała szeptem Biała Dama. — Jest teraz twoja. — Chcesz powiedzieć, że to ja mam być Arcymaginią?! — zapytała księżniczka. Nie chcę tego zadania, pomyślała z konsternacją. Dostatecznie trudno jest być królową, ale tego przynajmniej uczono mnie od dziecka! Ale być nową Strażniczką Ruwendy?! Nie, nie może tego ode mnie żądać! — Masz potrzebne po temu zdolności — szepnęła Binah — lecz to ty musisz wybrać. Daję ci moje błogosławieństwo, moją miłość i ostatnią przestrogę. Pamiętaj, że linia pomiędzy pewnością siebie a zadufaniem jest wąska i łatwo ją przekroczyć. Strzeż się przed tym zawsze. Wybieraj mądrze. — Ostatnie słowa wyszeptała ledwie słyszalnie, zarzęziła i znieruchomiała. Wstrząśnięta Haramis nie odrywała wzroku od ciała Arcymagini. To niemożliwe, pomyślała. Śnię. Leżę w moim łożu w wieży Orogastusa i mam koszmarny sen. Za dużo naczytałam się ksiąg o magii, ja... Wtem uświadomiła sobie, że Damatole coś
mówi. — Biała Pani? — O co chodzi, Damatole? — Odwróciła się powoli i spojrzała na niego. — Co rozkażesz pani? Rozkażesz? On myśli, że ja jestem nową Arcymaginią. Dlaczego, och, po co wstawałam z łoża tego ranka, a może wczorajszego ranka, nieważne, kiedy to było? Powinnam coś mu odpowiedzieć; przecież on tylko wykonuje swoją pracę. Niestety, nic jej nie przyszło do głowy. — Może przyniosę ci wody do mycia i śniadanie —- zaproponował. — Musisz być głodna. Głodna. Tak, teraz, kiedy o tym wspomniał, poczuła głód. — Dziękuję ci, Damatole — odparła obojętnie. — To byłoby miłe z twojej strony. Damatole przyniósł skromny posiłek, a potem zaprowadził ją do małej komnatki, gdzie stało wąskie łóżko. Haramis położyła się i zasnęła. Obudziła się po południu. Na stoliku obok łóżka czekał na nią obiad. Zjadła wszystko, po czym wyruszyła na poszukiwanie Odmieńca. Znalazła go w pokoju Arcymagini. z zaskoczeniem patrzyła na puste wielkie łoże. — Czy już ją pogrzebałeś, Damatole? — spytała. — Pomogłabym ci... — Nie ma ciała — wyjaśnił. — Nie pamiętasz? Nie, widzę, że nie. Ciało, w którym niegdyś przebywała dusza Binah, rozpadło się w proch, tak samo stanie się z tym miejscem, kiedy je opuścisz. Haramis przyjrzała się uważniej łożu. Tak, istotnie, poduszka w miejscu, gdzie spoczywała głowa Binah, była pokryta pyłem. — Gdzie jest korona Ruwendy? Damatole otworzył szafkę ustawioną pod przeciwległą stroną komnaty i wyjął pakunek owinięty białą tkaniną. Podał go Haramis. Kiedy go rozwinęła, zobaczyła z ulgą, że korona jest cała i nie uszkodzona. Czy zamieniłaby się w proch po moim odejściu, gdybym ją tutaj pozostawiła? — zapytała się w duchu. — Dam ci na nią torbę — zaproponował Damatole i nie czekając na odpowiedź wybiegł z komnaty. Haramis przez ten czas usiłowała myśleć o tym, co powinna dalej zrobić, ale kiedy Odmieniec wrócił ze skórzaną sakwą, jeszcze nie podjęła decyzji. Najwidoczniej spodziewał się po niej, że opuści Noth, wezwała więc lammergeiera. Później przyszło jej do głowy, że nie tylko ona nie ma domu.
— Damatole, czy jest jakieś miejsce, do którego chciałbyś się udać? — Moi krewni zabiorą mnie stąd. — Odmieniec skinął głową. —To już zostało ustalone. Jeszcze tylko jedna, ostatnia sprawa. — Podniósł opończę Arcymagini nadal leżącą na stołku, na którym pozostawiła ją Haramis, i włożył do sakwy wraz z ruwendiańską koroną. —
Dlaczego mi to dałeś? — zapytała, kiedy razem wyszli z wieży. Bała się
odpowiedzi. Znała ją już. — Ponieważ należy do ciebie, Biała Pani — odrzekł. — a teraz chciałbym pożegnać się z tobą. Wiatr rozwiał jej włosy. Spojrzała na gromadzące się chmury i zastanowiła się, czy jutro, w przeddzień Święta Trzech Księżyców, spadnie deszcz. Hiluro opadł z chmur i wylądował obok Haramis. — Biała Damo, dokąd chcesz się udać? —
Nie nazywaj mnie tak — powiedziała cicho. — Jeszcze nie. — Dosiadła
lammergeiera, przyciskając do piersi sakwę z koroną i opończą. Hiluro poszybował w ołowiane niebo.
Rozdział czterdziesty drugi Król Voltrik i Zielony Głos czekali na szczycie Wielkiej Wieży Cytadeli. Ciemne chmury zdawały się mknąć tylko kilka elli nad ich głowami, przesłaniając zatkniętą flagę Labornoku. w dole, w wielkiej twierdzy, w jej przybudówkach i na dziedzińcach panowała niezwykła cisza, chociaż było właśnie popołudnie, a wtedy resztka ocalałych Ruwendian zazwyczaj ciężko pracowała. Tego dnia jednak tylko uderzenia kowalskiego młota niczym złowróżbny dzwon przerywały ciszę. Król Voltrik się wzdrygnął. — Czy to przeklęte jutrzejsze święto sprawiło, że zwyciężeni uchylają się od pracy? — zapytał sługę Orogastusa. — Część służby oświadczyła, że nęka ich malaria i że nie mogą wstać z łóżek. a ci, którzy przyszli do pracy, obijają się, jakby mieli z nią trudności. —
Coś wisi w powietrzu — przyznał Zielony Głos. — Na pewno wkrótce
nadciągnie kolejna wielka burza. — Nie o to mi chodzi! — warknął Voltrik. — Szykuje się coś złego. Myślę, że coś o tym wiesz i boisz się powiedzieć! —
Wielki Królu! — Pomocnik czarownika pochylił pokornie głowę. — Mój
Wszechpotężny Pan wkrótce tu przybędzie. Uspokoi cię i odpowie na wszystkie twoje pytania. Voltrik parsknął niewesołym śmiechem i nagle odwrócił się od akolity, przenosząc spojrzenie na północ. w dziwnym świetle zieleń dżungli wydawała się szczególnie jaskrawa, a bagienne zapachy silniejsze niż zazwyczaj. — Jeśli twój pan ma mnie uspokoić, powiedz mi, dlaczego kazał, żeby wszystkie nasze oddziały, poza nieliczną garstką, wycofały się do Cytadeli i przygotowały do bitwy? — Zwykła ostrożność... —
Kłamiesz! Obaj kłamiecie! Jesteście zdrajcami! —Władca odwrócił się
błyskawicznie i chwycił sługę Orogastusa za ramię. Jedną ręką potrząsnął nim tak mocno, że tamten zaszczekał zębami. — One przybywają po mnie, te trzy księżniczki-czarownice! i o to chodzi, prawda? Mógłbym być bezpieczny daleko stąd, w Derorguili, ale ty i Orogastus zapewnialiście mnie, że wszystko będzie dobrze, że pojmano te wiedźmy i odebrano im talizmany. Ale skłamaliście! a teraz przychodzą po mnie, tak jak mówi przepowiednia!
— Nie, Wielki Królu... — Wpadłem tu w pułapkę! — zawył Voltrik. — Zoto, zlituj się nade mną! Armia mnie nienawidzi, bo będzie musiała tkwić w tej piekielnej dziurze przez całą porę deszczową. Rycerze nudzą się śmiertelnie i albo piją na umór, albo zabawiają się z dziewkami. Służą mi tylko tchórze, głupcy i zdradzieccy magicy, którzy planują zagarnąć moje królestwo, kiedy już skończą ze mną te ruwendiańskie diablice! — Nie, to nie jest tak! Mój pan wyjaśni wszystko po przybyciu. — Zielony Głos osunął się na kolana i złożył błagalnie ręce. — Jeśli przybędzie! — wrzasnął Voltrik. Wyciągnął miecz z pochwy i walnął płazem w nos sługi Orogastusa. — a jeśli nie przybędzie, wtedy stracisz swój ogolony łeb z kłapciastymi uszami! Ja zaś jutro o świcie opuszczam tę przeklętą latrynę! Lepiej narazić się na niebezpieczeństwa, jakie niosą ze sobą Zimowe Deszcze niż sterczeć tutaj niby głupi nunchik w kolejce do rzeźnika. — Kopnął klęczącego sługę tak mocno, że ten rozciągnął się na posadzce jak długi. I wtedy zabrzmiał okrzyk dźwięczny jak granie mosiężnej trąbki. Zaskoczony Voltrik rozejrzał się na wszystkie strony z wyjątkiem właściwej, podskoczył więc jak oparzony, kiedy olbrzymi czarno-biały ptak wypadł z chmur, wydał jeszcze jeden okrzyk i osiadł na parapecie. Orogastus wyjrzał spomiędzy rozpostartych skrzydeł swego wierzchowca i pochylił lekko głowę przed osłupiałym królem. — Bądź pozdrowiony, mój władco — powiedział spokojnie. — Przybyłem tak, jak obiecałem, i zgodnie z inną obietnicą gotów jestem wydać ci twych nieprzyjaciół. — Na Zęby Zota! To jeden ze stworów, które służą Arcymagini! a teraz służy tobie...? Orogastus zsunął się z grzbietu lammergeiera. Podziękował mu zwięźle, ptak zaś tylko przewrócił oczami, jednym machnięciem skrzydeł wzniósł się w powietrze i zniknął w ciemnych chmurach. —
Arcymagini nie żyje — rzekł z jawnym zadowoleniem czarownik. — a jej
następczynią jest nie kto inny, tylko księżniczka Haramis, która niegdyś wzgardziła twoją propozycją zamęścia i którą teraz mam w swojej mocy — chociaż ona wciąż nie zdaje sobie z tego sprawy. —
Na Dziesięć Piekieł! — wykrzyknął z ulgą Voltrik, chowając wyciągnięty
w popłochu miecz. — a pozostałe dwie królewskie dziewki? Orogastus podszedł do wysuniętej najdalej na północ krawędzi Wielkiej Wieży.
Usiadł z pochyloną głową, tak że kaptur zasłonił mu twarz. Szybko, posługując się mową bez słów, wydał rozkazy swemu pomocnikowi. Zielony Głos wstał z trudem i zniknął w zapadowych drzwiach. Wtedy czarownik zsunął kaptur z głowy i uśmiechnął się do Voltrika z dawnym wdziękiem i pewnością siebie, które urzekły obecnego króla Labornoku przed osiemnastu laty, kiedy był jeszcze księciem. — Obie księżniczki rzeczywiście się zbliżają — oświadczył. — Kadiya prowadzi niezdyscyplinowany
motłoch
bagiennych
karłów,
uzbrojonych
w dmuchawki
i włócznie o kamiennych grotach. Straszliwa armia Anigel składa się z kilkuset leśnych Odmieńców o brzydkich gębach, pewnej liczby tchórzliwych Nyssomu, oddziału niechlujnych ruwendiańskich partyzantów... i twojego syna-zdrajcy wraz z kilkunastoma pokąsanymi przez komary sprzedawczykami. — Ale księżniczki mają swoje talizmany! — Tak, lecz nie umieją się nimi we właściwy sposób posługiwać — Orogastus skinął głową. — Bez wątpienia myślą, że wystarczy tylko rozkazać, by nas zniszczyły. Przysięgam ci jednak na mą nieśmiertelną duszę, że magiczne instrumenty nie działają w ten sposób. To delikatna, skomplikowana broń, a księżniczki są niedojrzałymi dziewczętami, które mają więcej odwagi niż rozumu i nic nie wiedzą o takich sprawach. Voltrik przysiadł obok czarownika, marszcząc czoło i gryząc wąsy. Wskazał ręką na Błotny Labirynt. — Nie możemy ich tam ścigać, teraz, gdy zaczęły się Zimowe Deszcze. Nigdy nie schwytamy ich na bagnach, nawet z pomocą tych wstrętnych Topielców. —
Nie — przyznał Orogastus. — i z tego właśnie powodu zachęcono je, by
przybyły tutaj, do Cytadeli, gdzie nasza liczniejsza od ich motłochu armia i moje potężne czary skończą z nimi raz na zawsze! —
Czy porazisz ich swymi błyskawicami? — Voltrik rozpromienił się. —
Zniszczysz czarami, których użyłeś podczas inwazji? — Złożę głowy księżniczki Kadiyi i księżniczki Anigel u twych stóp. Haramis, która jest moją niewolnicą, będzie ci służyć duszą i ciałem. — Nie miałbym nic przeciwko temu... To znaczy, jeśli czarami zmusisz ją do uległości — zachichotał nerwowo Voltrik. — Zawsze lubiłem wysokie dziewki, a teraz będę musiał spłodzić więcej synów... —
Bitwa zostanie stoczona, Wasza Królewska Mość — powiedział obojętnie
Orogastus. — Za dwa dni, na pewno podczas Święta Trzech Księżyców. — Świetnie! — Voltrik zerwał się na nogi. Oczy mu błyszczały, kiedy podniósł głos. — Do licha, tego właśnie potrzebujemy, by krew znów żywiej popłynęła nam w żyłach! Siedzę tutaj cały miesiąc, przez połowę tego czasu ciężko chory! Moje serce zastało się z bezczynności jak te przeklęte bagna! Czy opracowałeś już strategię bitwy? -- Oczywiście, mój władco. — Orogastus również wstał. — Tym razem nie ma wątpliwości, że zwyciężymy. Moje moce są potężniejsze niż kiedykolwiek dotąd i pragnę cię bronić. Armia w Cytadeli jest gotowa do boju, a pan Osorkon przybędzie tu niebawem z dodatkowymi pięcioma tysiącami żołnierzy... Jeśli zaś niepokoi cię rzekoma moc księżniczek i ich talizmanów, mam jeszcze to. Czarownik wyjął spod płaszcza sakwę. Wydobył z niej drewnianą skrzynkę z wyrzeźbionymi na niej trupimi czaszkami i innymi symbolami śmierci. Podniósł wieko ukazując matową zieloną kulę wielkości małego owocu lądu, umieszczoną na podkładce z czarnego aksamitu. — Jest to oręż bardziej śmiercionośny niż wszystkie te, które posiadam, razem wzięte. Był to drugi pożegnalny dar mojego zmarłego mistrza Bondanusa... — Tego, który dał d Złote Pastylki? — Tak. One były darem życia — ten zaś niesie straszną, męczeńską śmierć. Można go użyć tylko w ostateczności, gdyż porazi wszystkich, zarówno przyjaciół jak i wrogów, którzy stać będą na ziemi w odległości tysiąca elli. Jeśli okaże się potrzebna, jeżeli w żaden inny sposób nie będzie można zabić księżniczek, wtedy sam ją uruchomię. Król pobladł i nie mógł oderwać oczu od niebezpiecznej kuli. — Jak to się nazywa i jak działa? — Nazywa się Zgubny Wyziew i jest starsze od Zaginionych. Użyli go przeciw nim przodkowie mojego mistrza w walce o władzę nad światem. Kulę tę wykonano ze szkła. Wystarczy rozbić ją o kamień, by uwolnić śmiercionośne opary, które zabijają, jeśli się nimi odetchnie choć raz. Jestem zdecydowany użyć jej do zapewnienia nam zwycięstwa — nawet jeśli uśmierci ona wielu naszych ludzi równocześnie z nieprzyjaciółmi. Wasza Królewska Mość, nie będziesz musiał obawiać się o swoje życie tak długo, jak długo pozostaniesz na murach zaniku. To ciężkie opary i nie uniosą się powyżej rosłego mężczyzny. — Orogastus zamknął skrzynkę i odstawił ją. — Wątpię, czy to będzie potrzebne. Pokazałem d ją tylko po to, by d udowodnić, że
zbiegłe księżniczki nie mogą zwyciężyć. Jesteśmy niepokonani. Oczy, które teraz zwrócił na pobladłego monarchę, świeciły jak gwiazdy, a cichy głos budził zaufanie i przeganiał strach. — Wierzysz mi, mój królu, prawda? — Tak — odszepnął drżącym głosem Voltrik. — Tak. Wiedząc, że jej armia będzie musiała przenieść się z ukrytego obozu na rzece Skrokar do kryjówki Kadiyi, która znajdowała się na bezdrożach Błotnego Labiryntu, oddalonej tylko o piętnaście mil na północ od Cytadeli, księżniczka Anigel poprosiła swój talizman, żeby ukrył ich przed magicznym wzrokiem Orogastusa. i oto mgła zgęstniała tak bardzo, że ludzie nie mogli przebić jej wzrokiem, ale wcale nie przeszkadzała Odmieńcom. Księżniczka uznała to zjawisko za odpowiedź na swą prośbę i ruszyli w drogę. Flota dłubanek Nyssomu przetransportowała bezpiecznie cały zastęp do miejsca, w którym zlewały się Skrokar i Mutar. Stamtąd popłynęli w górę tego ostatniego, trzymając się rozlewisk na prawym brzegu, aż skręcili w zarośnięty, kręty kanał, który prowadził do obozu Kadiyi. Przybyli tam o zmroku. Było to rozległe wzgórze, oświetlone tylko widmowym blaskiem latarni z maleńkimi bagiennymi świetlikami w środku. Jakiś wódz Uisgu, z wielkimi czerwonymi kręgami namalowanymi wokół oczu, w pełnej zbroi ze złotej łuski, spotkał Anigel u podnóża pagórka mówiąc, że zaprowadzi ją, księcia Antara i pozostałych labornockich rycerzy do Kadiyi. Wysiedli z łodzi w bladym świetle latarni i poszli ścieżką do zwykłego namiotu ze skór, w którym Kadiya i wojenni wodzowie Uisgu ślęczeli nad mapą Cytadeli rozłożoną na niezgrabnym stole. Były wśród nich kobiety, gdyż każdy, bez względu na płeć, mógł zostać przywódcą tego plemienia. Nie nosiły jednak swoich długich, pięknie haftowanych spódnic, lecz utkane z trawy spodnie i przypominające kolczugę tuniki naszywane muszlami oraz łuskami od ramion po uda. Włożyły też hełmy, niektóre wykute z metalu znalezionego w ruinach. Kadiya ukryta pod hełmem splecione w warkocz i owinięte wokół głowy włosy. Gdyby nie wzrost, nie różniłaby się od nich wyglądem. Kiedy złotowłosa Anigel zobaczyła swoją siostrę, zapomniała o wszystkim i z płaczem radości pobiegła ku niej z rozwartymi ramionami. Lecz Kadiya z wahaniem odwzajemniła uścisk, nie odrywając ciemnych oczu od Antara, który wraz ze swymi ludźmi zatrzymał się przy wejściu do namiotu. Książę przeniósł
spojrzenie z Anigel na jej siostrę i spochmurniał. — O co chodzi? — wykrzyknęła Anigel z konsternacją. — My znów jesteśmy razem! Żywe! — Tak, żywe — odpowiedziała flegmatycznie Kadiya. — Ale kto przybył z tobą, siostro? Jaki pakt z nimi zawarłaś? Nie można ufać tym, którzy przelali krew naszych bliskich. — Wbiła wzrok w księcia Antara. — Czy tak łatwo zapomniałaś, czyja to stal zniszczyła nasz świat? Anigel wydała tak żałosny okrzyk, jakby Kadiya zwróciła przeciw niej swój miecz. — Życiem ręczę, że nie należy bać się Antara i że można mu zaufać! Przysięgam na mój talizman! — Zdjęła z głowy srebrzysty diadem. Tkwiący w nim bursztynowy amulet zaczął pulsować jasnym światłem, kiedy zbliżyła się do siostry i wyciągnęła go ku niej. — Wasza Wysokość, na co mamy przysiąc, żebyś nam uwierzyła? — Książę spojrzał Kadiyi prosto w oczy. Ruwendianka powoli wyciągnęła z pochwy swój talizman. Odwróciła go rękojeścią do góry, tak że zwrócony był zarówno ku Anigel, jak i ku Antarowi. Czarodziejskie oczy otworzyły się, a obecni jęknęli z przerażenia. —
Odwróć się, siostro — rozkazała Kadiya. — Niech oba nasze talizmany
wydadzą wyrok. Anigel z przerażoną miną posłuchała rozkazu. — Władcy Powietrza, wielcy słudzy Boga — zaintonowała Kadiya — wyjawcie nam, którzy z tych rycerzy gotowi są nam wiernie służyć, a którzy chcą nas skrzywdzić, i zgotujcie im los taki, jaki nam szykują. Błyskawica rozdarła powietrze. Książę Antar i jego piętnastu towarzyszy zachwiało się na nogach i otworzyło usta z przerażenia. Na mokrej ziemi leżeli nieruchomo dwaj inni rycerze. Minęło kilka sekund martwej ciszy. Pan Owanon pochylił się nad towarzyszami. Kiwając głową rzekł: — Onbogar i Turat. Obaj nie żyją. Anigel krzyknęła z przerażenia, lecz książę Antar zapytał tylko: — Gdzie jest Rinutar? Nie było go wśród obecnych. Nikt też nie widział go od chwili, gdy wysiedli z łódki, w której dopłynęli do obozu Kadiyi. Antar chciał wysłać swoich ludzi na poszukiwania, ale Anigel zaprotestowała.
—
Ja go znajdę — powiedziała spokojnie. Włożyła znów talizman na głowę.
Zdawała się przebijać spojrzeniem obecnych. Patrzyła w stronę Cytadeli. — Jest na środku rzeki. w skradzionym czółnie. — Poraź go błyskawicą! — zawołał prostoduszny pan Penapat. — Podniesie alarm w twierdzy! — To nie będzie potrzebne — wtrącił nowy głos. Tym razem to Kadiya i Anigel stały osłupiałe, wpatrując się w księżniczkę Haramis, która przepchnęła się przez tłum zbrojnych. Ubrana była w białą opończę Arcymagini; w ręku trzymała koronę Ruwendy. — Haramis! — zawołały jednocześnie jej siostry. — Kadiya! Anigel! — Haramis objęła siostry, a potem powiedziała: — Tak, to ja. Możecie pozwolić Rinutarowi odpłynąć. Król Voltrik i Orogastus już wiedzą, że tu jesteście i że zamierzacie ich zaatakować jutro przed wschodem księżyców, gdy zacznie się święto. Wszyscy obecni, Uisgu i Labornokowie, Kadiya i Anigel, nawet mały, silny Jagun zaczęli mówić jednocześnie. Haramis podniosła swój talizman. Osadzony w różdżce bursztynowy amulet pulsował złotym światłem tak jak pozostałe. Zapanowało milczenie. —
Siostry, wiem, ilu wojowników przyprowadziłyście do tego obozowiska.
Widziałam jeszcze więcej pełnych Uisgu łódek zbliżających się do tego miejsca, tak samo jak duża flotę ciężkozbrojnych Ruwendian płynących z wolnych jeszcze północnych terenów naszego kraju. Jeśli jednak zaatakujecie Cytadelę, wszyscy wasi lojalni przyjaciele zginą, gdyż ta próba sił skazana jest na niepowodzenie. — Kto ci tak powiedział? — zapytała porywczo Kadiya. — Twój ukochany czarownik? Haramis zaczerwieniła się. Nie zasłużyła na takie słowa, choć nie mogła potępić Kadiyi za takie myśli. Spojrzała jej prosto w oczy i powiedziała: — Możesz sobie wyobrażać, co chcesz, na temat mój i Orogastusa, ale to nie ja wprowadziłam wroga na naszą naradę. — Utkwiła wzrok w Anigel stojącej obok księcia Antara. Ta zarumieniła się, lecz nic nie odpowiedziała. — a co do niepowodzenia, nie jestem ślepa, sama to widzę. Wasi tubylcy mają tylko lekkie uzbrojenie. Siły hrabiego Palundo prawdopodobnie nie dotrą tutaj na czas. Nawet jeśli im się to uda, będą musieli przeciwstawić się pięciu tysiącom Labornoków pod wodzą Osorkona, którzy płyną w dół rzeki. Druga połowa armii Voltrika jest
w pogotowiu, gotowa odeprzeć każdy atak, który przypuścicie. Wielka brama Cytadeli została naprawiona. — A jeśli mamy klucz, który ją otworzy i pokona twego magika? — odparła Kadiya z szerokim uśmiechem. —
To tylko przypuszczenia i snując je narażacie wiele istnień — zauważyła
Haramis. — Może jeszcze o tym nie wiecie, ale nie możemy już liczyć na pomoc Arcymagini. — Dlaczego nie? — zapytała Kadiya. — Dotychczas zawsze nam pomagała. Czy chcesz nam powiedzieć, że w tej walce pomoże Orogastusowi? — Nie — odrzekła zmęczonym głosem Haramis. — Usiłuję wam powiedzieć, że Arcymagini nie żyje. Anigel krzyknęła głośno z przerażenia. Kadiya zaś zapytała gniewnie: — Skąd wiesz? — Wiem, ponieważ tam byłam — odrzekła Haramis i o mało nie okazała smutku i żalu. Nie opłakiwała dotąd Arcymagini i nie odważyła się zrobić tego teraz. Wysiłkiem woli sprawiła, że głos jej nie drżał. — Powiadam wam, że Orogastus czeka na was z całym arsenałem magicznych broni i że wezwał na pomoc miejscowych Skriteków. Gromadzą się na Pagórku Cytadeli. Będą ścigać i pożrą każdego waszego wojownika, którego schwytają! Czy naprawdę myślicie, że możecie stawić czoło temu wszystkiemu? Wszyscy milczeli. Ta chwila wydała się Haramis bardzo długa. — Zostaniecie zmasakrowani — dodała spokojnie. — Błagam was, wycofajcie się. o tej porze roku nie będą was ścigać na bagnach. — Nie! — Kadiya walnęła pięścią w stół. — Orogastus cię zaczarował! To jasne jak słońce, gdyż włożyłaś opończę Arcymagini. — Czy naprawdę sądzisz, że chciałam zająć jej miejsce? — zapytała Haramis. Straszliwe zmęczenie i żal za Arcymaginią przygniotły ją ciężkim brzemieniem. — Tak — odparła porywczo Kadiya. — Zawsze pragnęłaś władzy, Haramis. Nie możesz znieść myśli, że Ani albo ja możemy mieć plan lepszy od twojego. To było takie niesprawiedliwe! Haramis wydało się, że nie wytrzyma tego ciosu. Kadiya przyglądała się gniewnie najstarszej siostrze, lecz Anigel dostrzegła też smutek w jej oczach. —
Myślę, że jesteś niesprawiedliwa, Kadi — powiedziała. — Wysłuchajmy
przynajmniej planu Hary.
Kadiya zgromiła je obie wzrokiem. — Co z koroną Ruwendy, Haramis? — zapytała. — Czy po usunięciu Voltrika ty i Orogastus będziecie dzielić trony Ruwendy i Labornoku podczas realizacji twego wielkiego planu? — Oczywiście, że nie! Kadiyo, ty po prostu nic nie rozumiesz. — Haramis wpadła w rozpacz. Jak sprawić, żeby siostry zrozumiały, o co jej chodzi? Wtedy to nieoczekiwanie do rozmowy wtrącił się Jagun. — Niech talizmany udowodnią, czy kłamie, czy mówi prawdę, tak jak oczyściły z tego zarzutu księcia Antara i jego rycerzy. — Jak sobie życzycie. — Haramis wyprostowała się. — Lecz jeśli wasze talizmany, siostry, podobne są do mojego, ostrożnie i dokładnie sformułujcie wasze żądanie. Nie wątpię bowiem, że mój talizman też może zabijać. — Niech tak będzie — odrzekła Kadiya. Anigel powiodła spojrzeniem z jednej siostry na drugą nie kryjąc rozpaczy. Nawet Labornokowie i Uisgu bez trudu czytali ich myśli. — Najdroższa Haramis — powiedziała smutno Anigel — bardzo chciałybyśmy ci zaufać, ale widziałyśmy cię w towarzystwie Orogastusa. — Miała łzy w oczach, lecz głos jej nie drżał. — Nie mamy wyboru i musimy cię zapytać, czy zgodzisz się poddać tej próbie. Haramis popatrzyła na nią w oszołomieniu. Wszyscy obecni wstrzymali oddech. w zapadłej nagle ciszy słychać było uderzenia pierwszych kropel deszczu i przytłumiony szmer licznych głosów na zewnątrz namiotu. Przybyła nowa grupa ochotników. — Nie prosiłam, byś ty poddała się próbie — powiedziała spokojnie — choć przyprowadziłaś tutaj swego księcia. — Anigel pokraśniała, a Haramis mówiła dalej: — Niech stanie się tak, jak tego chcecie. — Ujęła w dłoń swój talizman i zbliżyła go do twarzy. — Zaczynajcie. W tej samej chwili wszyscy rycerze Antara i wojownicy Uisgu opuścili pośpiesznie namiot. Pozostał w nim tylko książę i Jagun, który nakreślił w powietrzu przed każdą z sióstr znak Czarnego Trillium. Haramis podała Odmieńcowi koronę. Przyjął ją ze czcią i ukląkł w kącie z pochyloną głową. Kadiya i Anigel stanęły obok siebie z podniesionymi talizmanami. Lecz tym razem przemówiła najmłodsza księżniczka: —
Drodzy Władcy Powietrza, miejcie litość nad nami trzema. Wyjawcie nam
jednak także, czy nie jesteśmy zagrożeniem dla wielkiej równowagi świata. Trzy talizmany zapłonęły szkarłatnym blaskiem, rozjaśniając namiot. Księżniczki stały nieruchomo jak posągi z szeroko otwartymi oczami i rozchylonymi ustami. Wtedy diadem, różdżka i pozbawiony czubka miecz zmieniły wygląd i stały się półprzezroczyste. Opuściły swoje właścicielki, spotkały się w połowie drogi nad nimi... i połączyły się. Różdżka wsunęła się w rękojeść miecza, a diadem, ozdobiony dziwacznymi obliczami nad każdym promieniem, opasał Trójskrzydły Krąg. Skądś dobiegł nagle głos: — W tym Berle Mocy zawarty jest potencjał równowagi świata i możliwość jego zniszczenia. Zastanówcie się głęboko, zanim wydacie rozkazy Berłu i pamiętajcie, że ci, którzy je stworzyli, bali się później go użyć... Czerwone jak krew światło zgasło. Każda z księżniczek znowu w dłoni trzymała swój talizman. — Czy talizmany odpowiedziały? — zapytał po długim milczeniu książę Antar. Haramis spojrzała na niego z niedowierzaniem, ale to Anigel spytała cichym głosem, jakby się właśnie obudziła: — Czyż sam nie widziałeś i nie słyszałeś? — Tylko twoją inwokację, pani. Siostry spojrzały po sobie. Odruchowo zbliżyły się do siebie i się objęły. — Wydaje się więc, że zostałam oczyszczona od zarzutów — szepnęła Haramis. — Ale czy rzeczywiście? —
Oczywiście, że tak! — odparła ostro Kadiya. =— a mimo to zaatakujemy
Cytadelę. — Czy obie tak uważacie? — Haramis spochmurniała. — Tak — potwierdziła Anigel. — Siostro, jeśli nie chcesz się do nas przyłączyć, to przynajmniej nam nie przeszkadzaj i nie pomagaj naszym wrogom. — Nie będę — oświadczyła Haramis. — Muszę jednak was opuścić. Pójdę na Pagórek Cytadeli i tam... Nie wiem, co zrobię, wiem jednak, że muszę tam pójść. Jagun wyszedł z kąta, wciąż trzymając ruwendiańską koronę. — Księżniczko Haramis, jeśli chcesz, zawiozę cię tam łódką. — Dziękuję ci — odpowiedziała. — Lecz zanim stąd odpłynę — zwróciła się do swoich sióstr — muszę wam powiedzieć o czymś, czego się dowiedziałam podczas mojego pobytu u Orogastusa. Większa część jego tak zwanej „magii" bierze się z urządzeń Zaginionego Ludu i możliwe jest, że wasze talizmany zdołają je zepsuć.
Kiedy mój talizman dotknął jednej z jego zabawek, przestała działać. Przypuszczam, że wasze potrafią to samo. — Uścisnęła mocno swoje siostry. — Kadiyo, Anigel, uważajcie na siebie i oby Władcy Powietrza was chronili! Wzięła koronę od Jaguna. Później odziana w białą opończę księżniczka odeszła wraz z myśliwym Nyssomu i tylko Antar pozostał z jej siostrami. Zagrzmiało i deszcz lunął jak z cebra. Kadiya zmarszczyła brwi patrząc na młodzieńca w niebieskiej zbroi. —
Naprawdę nic nie widziałeś? Ani czerwonego światła, ani połączenia
talizmanów? Nie usłyszałeś niesamowitego głosu? — Naprawdę nie, księżniczko — odrzekł Antar. — To było przeznaczone dla nas, Kadi — wtrąciła Anigel. — a szczególnie, jak sądzę, dla biednej Haramis. — Biednej? — zapytała szyderczym tonem Kadiya. —Przecież to my tutaj stoimy, banitki gotowe pójść na wojnę, podczas gdy ona, z ruwendiańską koroną, w opończy Arcymagini, woli obserwować to z boku! —
Jeżeli zdołamy zwyciężyć bez Berła Mocy, wtedy istotnie będzie miała
najwięcej szczęścia. Lecz jeśli będziemy go potrzebowały... — Do tego nie dojdzie. — Kadiya wyprostowała się i chwyciła mocno rękojeść swego talizmanu. Potem poprosiła księcia Antara, żeby przywołał znów swoich rycerzy i wodzów Odmieńców, tak by mogła wyłożyć wszystkim swój plan.
Rozdział czterdziesty trzeci Tamtej nocy Haramis spała w bezpiecznym, suchym miejscu pod drzewem na skraju Pagórka, w małym parku obok Nabrzeża Cytadeli. Powiedziała swemu talizmanowi, by skrył ją przed nieprzyjaciółmi i mgła zasłoniła ją od spojrzeń wartowników strzegących basenów portowych. Burza do rana przeszła, lecz gęsta mgła nadal przesłaniała świat, ukrywając księżniczkę. Głęboką ciszę przerywało tylko ćwierkanie ptaków i brzęczenie owadów, i jeszcze plusk wody kapiącej z liści drzew. Spostrzegła, że wartownicy powrócili do Cytadeli. Droga z Nabrzeża prowadziła prosto do odległej o niecałą milę głównej bramy wielkiej twierdzy. Haramis wiedziała, że szaleńczy plan jej siostry przewidywał atak właśnie od tej strony. Siedziała zamyślona, modląc się o natchnienie. Przychodziło jej to z trudem. Przeszkadzały inne myśli: niepokój o siostry, żal po stracie rodziców i Białej Damy, gniew na Kadiyę za oskarżenie o uzurpowanie sobie prawa do płaszcza Arcymagini. Jak gdyby kiedykolwiek tego pragnęła! Ale cóż jej pozostało? Czy Kadiya myśli, że ona sama mogłaby być Arcymaginią? Nagle, jakby przywołała kogoś myślą, Haramis ujrzała przed sobą smukłą kobiecą postać odzianą w jaśniejącą białą opończę. Kaptur zasłaniał jej twarz. Dłonie, które zsunęły go z głowy, były gładkie i nie pomarszczone. Haramis przeraziła się. Jaką twarz ujrzy? Kadiyi czy jakiegoś demona? Ani jedno, ani drugie. Była to twarz Binah, choć bardzo zmieniona, młoda jak kiedyś, bez zmarszczek. Wyglądało to tak, jakby Białą Damę opuściło wszystko to, co śmiertelne, pozostawiając jedynie duszę. — Pani — powitała ją w myśli Haramis, pochylając głowę. Wydało się jej, że czyjaś ręka pogłaskała ją po włosach. Śpiewny, melodyjny głos, który dźwięczał jak głos Binah, rzekł: — O co chodzi, moja córko? — O moje siostry — odparła smutno Haramis. — One myślą, że zakochałam się w Orogastusie, że mnie oczarował, a Kadiya oskarżyła mnie, iż uzurpuję sobie twoje stanowisko! — Ale ty wiesz, że to nieprawda — odrzekł łagodnie głos. — z czasem i one dowiedzą się o tym. — Kadiya powiedziała, że jestem żądna władzy.
— I myśli, że dlatego nosisz moją opończę. Dałam ci ją, Haramis, nie mogę cię jednak zmusić, żebyś ją nosiła. To ciężkie brzemię i inni ludzie, nawet ci, którzy cię kochają, nigdy nie zrozumieją, dlaczego wykonujesz tę pracę. Musisz to robić dla niej samej, a nie dlatego, że ktoś chce, byś ją wykonywała, albo że cię za to pochwali. Naprawdę, warto się nią zajmować. Jest zawsze, czeka na tego, kto został do tego powołany. Ktoś musi troszczyć się o Ruwendę, musi zadbać, by rozwijała się jak należy — a przynajmniej, aby przetrwała do czasu, gdy ktoś silniejszy będzie mógł podołać temu brzemieniu. Ta praca sprawia wielką radość: dostrzeżesz jej piękno, zrozumiesz, że pomagasz w utrzymaniu równowagi świata, usłyszysz głos tej ziemi i jej mieszkańców, wyczujesz przemijanie pór roku i wieków... Binah umilkła, lecz w zapadłej nagle ciszy Haramis usłyszała i wyczuła Ruwendę w sposób, jakiego dotąd nie znała. Wydało się jej, że sama ziemia ma serce, poczuła, iż jej serce bije w tym samym rytmie. Usłyszała w biciu serca swej ojczyzny pieśń, którą prawie już zrozumiała... Zrozumie, tak, tylko musi uważniej się wsłuchać... Długo siedziała pogrążona w transie; tylko niejasno uświadomiła sobie, że Binah odeszła. Potem pojawiła się przed nią metalowa taca. Niewidzialne ręce położyły ją na kolanach księżniczki. Zobaczyła na tacy cztery ludzkie serca i dzban morskiej wody. Obmyj je! — rozkazał jakiś głos. w podobnym do snu stanie rozkaz ten wydał się księżniczce rozsądny. Podniosła pierwsze serce. Spoczęło wygodnie w jej dłoni, pulsując życiem i ciepłem. Polała je słoną wodą z zewnątrz i od wewnątrz. Niewidoczna ręka zabrała je gdzieś. Haramis zrobiła to samo z drugim i. trzecim sercem, które były identyczne z pierwszym. Kiedy jednak wzięła czwarte, wydało się jej inne, dziwaczne. Na spodzie było coś ostrego, coś, co skaleczyło jej dłoń, więc je odwróciła. Ku swemu zdumieniu zobaczyła, iż nie jest to ludzkie serce, ale jakieś urządzenie podobne do niego. Sięgnęła po wodę, lecz przeszkodziła jej niewidzialna ręka. Nie — powiedział ze smutkiem ten sam głos — tego serca nie można obmyć. On bowiem wyrzekł się swego człowieczeństwa. Potem odebrano jej dziwny mechanizm. Nie rozumiem, pomyślała Haramis. Musisz stawić czoło prawdzie — odparł głos. Księżniczka nie zrozumiała i tych słów. Potem przez jakiś czas spała bez snów. Obudziła się przed zmierzchem. Za pomocą Trójskrzydłego Kręgu obserwowała przygotowania we wnętrzu Cytadeli, wojowników zajmujących stanowiska, by bronić
jej przed atakiem z zewnątrz, a także rycerzy i oficerów składających meldunki swemu królowi. Zobaczyła Orogastusa i jego jedynego już sługę przygotowujących urządzenia bojowe Zaginionych: dwie maszyny przywołujące błyskawice, maszynę skrzeczącą tak głośno, że ludzie nie mający ochraniaczy na uszach głuchli i krew płynęła im z uszu, maszynę tryskającą śmiercionośnymi strzałkami, maszynę zionącą ogniem, i ostatnią, strzelającą zatrutymi igłami. Kiedy tak im się przyglądała, jakiś wewnętrzny głos jej szeptał, że te niosące śmierć urządzenia bardziej nadają się do ataku niż do obrony i mogą zaszkodzić tym, którzy zamierzają użyć ich we wnętrzu Cytadeli... Zastanowiła się, co zrobią Kadiya i Anigel. Nie sposób było wspiąć się na świeżo naprawione zewnętrzne umocnienia twierdzy i osłaniające ją mury, gdyż te były strome, a labornoccy kusznicy i żołnierze, obsługujący urządzenia Orogastusa, mogli razić atakujących z góry, z licznych strzelnic. Wprawdzie talizmany obu sióstr zdołają osłonić ich żołnierzy przed czarodziejskim wzrokiem Orogastusa, lecz bez wątpienia nie ukryją się przed zwykłymi obrońcami Cytadeli. Nowa brama była zbyt masywna, by mógł ją rozbić jakikolwiek taran. Czy jej siostry chciały posłużyć się talizmanami do zrobienia wyłomu? — Czy to się może udać? — zapytała bezgłośnie Haramis przyciskając różdżkę do serca. — Nie — usłyszała w myśli odpowiedź. Trwoga zapanowała w jej sercu. Udzielę im wszelkiej możliwej pomocy, ale nie będę się wtrącała, powiedziała sobie. Nie będę też dawała nie proszonych rad. Obie wypełniają swoje przeznaczenie, a ja wybrałam swoje. Ogarnął ją wielki spokój. Siedząc pod drzewem w wieczornej mgle, odniosła ponownie wrażenie, że tkwi w samym środku świata, że zna swoje w nim miejsce. Stała się tym, kim zawsze pragnęła być, ale czy ceną ma być śmierć sióstr? Podniosła Trójskrzydły Krąg i zapragnęła je zobaczyć. Płynęły godziny, a ona, zapatrzona w wizję, siedziała bez ruchu. Przeważająca część armii, pod wodzą Ruwendian i wiernych Antarowi rycerzy, zajęła pozycje na bagnach po drugiej stronie rzeki, na wprost Nabrzeża Cytadeli, oddalonego o milę od samej twierdzy. Ponieważ wojska znalazły się niemal dokładnie naprzeciwko kryjówki Haramis, wytężyła słuch i uważnie patrzyła na przeciwległy brzeg Mutaru, by się przekonać, czy są dostrzegalne dla zwykłych ludzi. Upewniwszy się co do bezpieczeństwa żołnierzy, przeniosła znów spojrzenie na Trójskrzydły Krąg.
Kilkuset Uisgu i Wywilów pod wodzą Anigel i księcia Antara oddzieliło się od głównych sił i popłynęło w górę rzeki do miejsca, w którym znajdował się wlot starożytnego tunelu. Za pomocą talizmanów osłonięci przed wzrokiem Orogastusa, zniknęli w kanale prowadzącym do wielkiej cysterny. — Na Czarny Kwiat! —szepnęła z podziwem Haramis. — Jeżeli Kadiya i Anigel zdołają otworzyć bramy Cytadeli dla swojej armii, może jednak zwyciężą! Później,
o wschodzie Trzech
Księżyców,
kiedy rozpoczynało
się święto,
niewidoczna we mgle księżniczka sama też dopełniła skromnego obrzędu. Dopiero wtedy poczuła głód, zaspokoiła go, a następnie spytała talizman, gdzie znajdują się labornockie posiłki. Trójskrzydły Krąg ukazał jej flotę, Uczącą ponad sto wielkich łodzi, mknącą w dół rzeki z szybkością, jaką mogli jej nadać wioślarze. Nawet jeśli Anigel i Kadiya zdołają przeniknąć do twierdzy i otworzyć bramę, zostaną pokonane, gdy tylko przybędzie odsiecz ciężkozbrojnych żołnierzy Voltrika. Kiedy obraz zgasł, Haramis otarła z łez oczy. Niech tak się stanie. Los jej sióstr będzie taki, jaki ma być, a ona musi zająć się własnymi sprawami. Przywołała wizję Orogastusa. —
Dokonałam wyboru — oświadczyła. Czarownik patrzył na nią z kamienną
twarzą. — Czy zechcesz uczynić mi ten zaszczyt i wyjawisz mi swoją decyzję stając przede mną twarzą w twarz? Żałuję, że nie mogę do ciebie przybyć. Lammergeier, którego wezwałaś, spełnił usługę, a potem zniknął. — Dobrze — powiedziała. — Przybędę do Wielkiej Wieży Cytadeli. —
Czy możemy się tam spotkać za godzinę, to jest o północy? — poprosił
Orogastus. — Wiesz oczywiście, że teraz, kiedy twój talizman działa, nikt z nas nie może zrobić ci nic złego. — Wiem — odrzekła otwarcie Haramis. — Przyjdę. — Do zobaczenia — rzekł i jego urodziwą twarz rozjaśnił uśmiech. — Niech ci się dobrze wiedzie, Haramis, moja ukochana. — i jego obraz znikł z Kręgu. Księżniczka zaczęła zbierać swoje rzeczy przy bladym świetle bursztynowego amuletu tkwiącego w talizmanie. Mgła rozwiała się i długie liście drzew wydel szeleściły na wietrze. w mroku, wśród trzcin i nadbrzeżnych krzewów jakieś stworzenie pluskało się na płyciźnie i gramoliło na brzeg. Haramis nie zwracała na to uwagi i właśnie zamierzała wezwać swego lammergeiera, kiedy krzewy rozchyliły się i dwoje świecących złocistych oczu spojrzało na nią uważnie.
— Księżniczko! — syknął jakiś głos. — Na Czarny Kwiat, to Immu! Haramis upuściła sakwę, do której włożyła koronę i opończę, i pobiegła objąć starą piastunkę. — Immu, co ty tu robisz? Staruszka Nyssomu zmarszczyła brwi i wyszczerzyła maleńkie kły. — Robisz, robisz, robisz! To zbyt długa historia, by ją teraz opowiadać. Mam zamęt w głowie i jestem wykończona, ponieważ śpieszyłam do mojej ukochanej księżniczki Anigel, a od południa dzisiejszego dnia nie mogę jej zobaczyć podwójnym wzrokiem! Haramis skinęła głową. — To czary jej talizmanu ukrywają ją przed magicznym wzrokiem wrogów — i przyjaciół, jak widać, też. — Weszłam na Pagórek i wypatrzyłam cię siedzącą tutaj w parku. Nie chciałam wierzyć własnym oczom! Czy wiesz, gdzie jest moja księżniczka? Ona mnie potrzebuje! — Tak, wiem, gdzie jest. Wątpię jednak, czy potrzebuje twoich usług, Immu, gdyż wraz z Kadiyą prowadzi teraz armię do ataku na Cytadelę, gdzie ukrył się król Voltrik. — Na Władców Powietrza! — jęknęła Immu wybałuszając oczy. — Podczas takiej wyprawy potrzebuje mnie bardziej niż kiedykolwiek! Powiedz mi, jak mogę do niej dotrzeć. Haramis zawahała się. — Czy masz łódź? — Tak, małe czółno z wiosłami. — Pokażę ci. — Księżniczka podniosła sakwę. Wsiadły do łódki i Immu płynęła po ciemnych rozlewiskach Mutaru zgodnie ze wskazówkami Haramis. Po pół godzinie dotarły do zalanej przez powódź znanej obu płycizny. w jej środku wznosił się stromy Pagórek Cytadeli. Płaski teren u jego stóp był gęsto zarośnięty ciernistymi paprociami. Błotnisty brzeg pokrywały liczne ślady stóp. — Tutaj? — spytała z niedowierzaniem Immu. — Wylądowali tutaj? Ależ stąd jest prawie dwie mile do Cytadeli, pod górę i na otwartej przestrzeni. i wcale ich nie widzę... — Immu, oni poszli kanałem prowadzącym do starej cysterny. Moje siostry były
przekonane, że zdołają ukryć swoje oddziały przed magicznym wzrokiem Orogastusa do czasu, aż dotrą do dolnych partii centralnego zamku. Stamtąd spróbują otworzyć Główną Bramę i Bramę Dostawców Żywności. — Jak weszli do szybu? — Piastunka z ponurą miną podkasała suknię. — Zarzucili linę z metalowym hakiem. Jeden z Uisgu wspiął się po niej i opuścił wiele drabinek sznurowych dla pozostałych. Te drabinki nadal tam są. — Jasnowidz dla mnie! Powiedz mi, czy księżniczce Anigel jeszcze nic nie grozi? — Nie. Będę się tylko modlić, by Władcy Powietrza walczyli u ich boku. — Dobrze więc! — zawołała stara piastunka. — w takim razie módl się tylko. Ale ja opuszczam to miejsce! — Wyskoczyła z łódki, przeszła przez rozdeptane błoto i wkrótce zniknęła wśród wysokich paproci. Haramis westchnęła i chwyciła za wiosła. Wokół Pagórka Cytadeli krążyły patrole labornockich zwiadowców. Prędzej czy później odkryją wejście do cysterny i podniosą alarm. Mogłabym spowodować obsunięcie się brzegu, ten zaś zasłaniałby otwór tunelu, pomyślała. Podniosła talizman. Trzy złożone skrzydła otworzyły się we wnętrzu Kręgu i bursztynowy amulet zapłonął w miejscu ich połączenia. — Niech ziemia zakryje to miejsce przed wzrokiem nieprzyjaciół. Rozległ się cichy łoskot. Wysoki brzeg jakby zafalował we mgle, po czym osunął się, by zasłonić wejście do kanału, tam, gdzie przed chwilą wznosiła się skarpa i rosły wysokie paprocie, teraz znajdowało się pochyłe, grząskie osypisko usiane niewielkimi głazami. Łódka zakołysała się lekko na wodzie. Pasma mgły wiły się nad rzeką jak widmowe węże. Haramis usłyszała z oddali tętent kopyt froniali. Labornocka kawaleria patrolowała Ruwendiański Jarmark. Srebrna trąbka zagrała cicho; druga odpowiedziała jej nieco bliżej. -- Masz w sobie moc. i dlatego jest to takie niebezpieczne— powiedział jakiś głos w umyśle Haramis. Płynęła jakiś czas po mulistych rozlewiskach, aż oddaliła się znacznie od tamtej płycizny, po czym znów skierowała się do brzegu. Przywiązując sakwę do pasa, zawołała: — Hiluro! Olbrzymi ptak nie pojawił się od razu, ale nie zaniepokoiło to Haramis. Usiadła na kamieniu i patrzyła na daleką Cytadelę, która wreszcie wynurzyła się z mgły. Na
wewnętrznych dziedzińcach musiały płonąć ogromne ogniska, gdyż centralny zamek i jego skrzydła były jasno oświetlone. Na maszcie Wielkiej Wieży powiewała labornocka chorągiew, czerwona jak krew, ze skrzyżowanymi trzema złotymi mieczami. Ją także oblewały blaskiem ogniska rozpalone u stóp wieży. Wydawało się jej, że słyszy krzyczącego Voltrika. — Jestem tutaj! Odbierzcie mi zamek, jeśli macie dość odwagi! —
Niech moje siostry zwyciężą! — błagała Haramis ściskając talizman. —
Proszę, niech zwyciężą. — Haramis — usłyszała w myśli znajomy głos lammergeiera. — Widziałem coś strasznego. Hiluro osiadł lekko jak ciemna chmura. — Co takiego? — Podbiegła do niego. — Wsiadaj, pokażę ci to — odparł bezgłośnie. Lammergeier wzleciał do góry, a potem okrążył Pagórek kierując się do miejsca, gdzie Zielone Błota spotykały się z Wielkim Mutarem już za Ruwendiańskim Jarmarkiem. Był to odludny zakątek, nie stały tam damy, gdyż wokół rozciągały się nagie skały skąpo pokryte roślinnością. Niebo szybko się rozjaśniało, a wisząca dotąd nad ziemią mgła prawie się rozwiała. Trzy Księżyce nadal przesłaniała lekka mgiełka, było jednak wystarczająco jasno, by Haramis zobaczyła w dole mnóstwo ciemnych cieni, wynurzających się z Zielonego Błota kilkoma strumieniami, a potem łączących się w jedną ruchliwą masę, która kierowała się w stronę Cytadeli odległej o prawie trzy mile. —
Co to może być? Przecież druga grupa Labornoków jeszcze nie mogła
przybyć... — To Skritekowie wezwani przez czarownika — wyjaśnił lammergeier. — Na Trójjednego Boga! Oczywiście! Hiluro zniżył lot, szybując zaledwie kilka elli nad ziemią. Haramis zobaczyła demony z Błotnego Labiryntu, syczące i bezsilnie kłapiące zębami na wielkiego ptaka, który przelatywał nad ich głowami. Nie mogę pozwolić, by pożarli towarzyszy broni moich sióstr, pomyślała z przerażeniem Haramis. Co powinna zrobić? — Jesteś Panią wszystkich Ludów Bagien, Lasów i Gór — jakiś głos powiedział spokojnie w jej umyśle. — Ale co to znaczy? — Skritekowie także są Ludem Bagien. Zrozumiała wtedy wszystko i wiedziała, co
ma uczynić. — Hiluro, wyląduj przed nimi — poleciła. Ptak przechylił się w skręcie i zawrócił. Posadził Haramis na omszałym głazie jakieś pięćdziesiąt elli od zbliżających się potworów i zajął pozycję tuż za nią, rozpościerając szeroko skrzydła. Księżniczka włożyła opończę Arcymagini i czekała. Skritekowie, którzy dobrze widzieli w nocy, wypatrzyli ją szybko. Ruszyli ku niej wyjąc i sycząc, i z taką prędkością, że była pewna, iż ją stratują. Zatrzymali się jednak i stanęli w milczeniu zaledwie w odległości rzutu kamieniem. Poniosła swój talizman i przemówiła do nich w myśli: — Kto wam przewodzi? Dziewięciu lub dziesięciu Topielców postąpiło do przodu. Paszcze ociekały cuchnącą śliną, kurczyły się i rozkurczały pazury. Haramis zauważyła prawdziwy zamęt w tępych umysłach. — Wiecie, kim jestem? — zapytała. — Byłaś martwa! On nam to powiedział. Wiedzieliśmy, że tak jest! — Zawsze będę żyć w moim kraju. Wszystkie Ludy Bagien Lasów i Gór są moimi dziećmi i wszystkie są mi posłuszne. Ale wy mnie nie posłuchaliście. Poszliście z labornockim czarownikiem na wojnę, a to jest zabronione. — Nie przemówiłaś do nas! Straciłaś swoją moc! On udowodnił to wzywając nas, a ty nam tego nie zakazałaś! — Przemawiam do was teraz. Czy mnie słyszycie? — Słyszymy, Biała Pani. I dosłownie każdy Skritek ze zgromadzonego przed nią wielkiego tłumu padł pokornie na ziemię. — Pozwoliłam wam przedtem pomagać ludziom. Teraz jednak zakazuję wam tego. Rozumiecie? —
Tak, Biała Pani. — Wprawdzie w tej chóralnej odpowiedzi brzmiały nutki :
niezadowolenia, ale była szczera. — Przed powrotem do Błotnego Labiryntu wykonacie dla mnie pewne zadanie. —
Jesteśmy do twojej dyspozycji, Biała Pani. Wytłumaczyła szczegółowo, co
mają zrobić. Upewniła się też, że zrozumieli, iż nie wolno im posunąć się do nadmiernego okrucieństwa. i chociaż byli bardzo zawiedzeni, ucieszyła ich perspektywa nawet niewielkiej rozrywki. Zgodzili się więc skrupulatnie wykonać jej
rozkazy. Usłyszawszy to, pobłogosławiła ich, wsiadła na lammergeiera i odleciała na spotkanie z Orogastusem.
Rozdział czterdziesty czwarty Król Voltrik nie był kompletnym głupcem i dość wcześnie zorientował się, że prowadzący do cysterny stary tunel stanowi wyłom w systemie obrony. Lecz labornoccy inżynierowie obawiali się cokolwiek w nim zmienić, podobnie jak w cysternie, gdyż były w jakiś sposób połączone z głównymi wodociągami. Dlatego Voltrik nie mógł zamknąć tunelu. Ustawił jednak wartowników przy wylocie i na wiodących doń długich klatkach schodowych. Gdyby jakiś ruwendiański napastnik próbował się dostać tą drogą do Cytadeli, król natychmiast by wiedział o tym. Pomieszczenie, w którym znajdowała się studnia, było śmierdzące i ciemne. w dodatku roiło się od obrzydliwych mulaków oraz skrzydlatych nocnych stworzeń, których świszczące, świergotliwe okrzyki rozlegały się bez przerwy, doprowadzając ludzi do szaleństwa. a ponieważ aż do tej pory ani razu nie wykryto żadnych człowieczych intruzów (za to mnóstwo widmowych, którzy zdawali się kryć w cuchnącym mroku wśród zniszczonych pomp), oddziały wyznaczone do pilnowania cysterny pełniły służbę piętro wyżej, w pomieszczeniu starego więzienia. Labornokowie wypalili pochodniami najgorsze z mulaków i inne pełzające stwory oraz butwiejące szkielety. Dowódcy patrzyli przez palce, gdy znoszono na dół taborety, zamieniano w stół dawne łoże tortur i spędzano czas grając w karty i sącząc przemycone piwo. Zrządzeniem losu w chwili, gdy rzucony przez pierwszego Uisgu hak zaczepił o krawędź cysterny, pewnego labornockiego wojownika imieniem Krugdal złapano na oszustwie, a jego oburzeni koledzy właśnie zamierzali wyłoić mu skórę. Odgłosy bójki zagłuszyły wszelkie dźwięki towarzyszące mocowaniu drabinek przez Uisgu. Do chwili, kiedy labornoccy wartownicy uznali, że nieszczęsny Krugdal już poniósł zasłużoną karę, prawie czterdziestu Odmieńców pod wodzą księcia Antara wtargnęło do pomieszczenia nad cysterną i wbiegło na górę po wąskich schodach. Sam książę, od stóp do głów zakuty we wspaniałą zbroję, wszedł do więzienia i zaczął besztać zdziwionych graczy za lekceważenie obowiązków. Wartownicy osłupieli na widok następcy tronu, który pojawił się jakby spadł z nieba. Nic nie wiedząc o jego zdradzie stali pokornie, wysłuchując połajanki. a gdy Wywilowie i Uisgu wbiegli do lochu, żołnierze byli zbyt oszołomieni, by stawić im opór czy choćby krzyknąć. Łatwo zatem związano ich, zakneblowano i wrzucono do dawnych cel.
Teraz obie księżniczki i dowódcy Uisgu i Wywilów odbyli szybką naradę. Zdawali sobie sprawę, że upłynie trochę czasu, zanim trzystu ich wojowników po wąskich schodach dotrze na powierzchnię ziemi, gdzie może zostaną zmuszeni przebijać się do bramy zamku. Od wziętego do niewoli sierżanta dowiedzieli się, że rozstawione na schodach labornockie czujki zostaną zmienione za niecałą godzinę. — Musimy wejść na górę, zanim to nastąpi — oświadczyła księżniczka Kadiya. — Trzeba unieszkodliwić ich po kolei, z zachowaniem wszelkich środków ostrożności, żeby nie podnieśli alarmu. Jeden okrzyk i koniec z nami. — Pójdę pierwszy z dwójką moich żołnierzy. Będziemy szli cicho jak bagienna mgła i użyjemy dmuchawek, by powalić wrogów — rzekł wódz Uisgu imieniem Prebb. — Ale jeśli choć jeden was zobaczy... — wtrącił z powątpiewaniem książę Antar. — Wiesz, że czary księżniczek osłaniają nas przed magicznym wzrokiem czarownika, lecz dla zwykłych ludzi jesteśmy widzialni. — Ja wezmę zatrute strzałki i po kolei unieszkodliwię wartowników — powiedziała Anigel. — Mój talizman na pewno uczyni mnie niewidzialną, tak jak robił to już wtedy, gdy groziło mi śmiertelne niebezpieczeństwo, więc żaden z nieprzyjaciół nie zdąży nawet krzyknąć, by ostrzec swoich towarzyszy. Zgorszony Antar spróbował ją odwieść od tego zamiaru, podobnie zresztą pozostali wodzowie. Anigel wszakże nie ustąpiła, była bowiem tak samo zdecydowana pójść, jak pewna, że zdoła wykonać to niebezpieczne zadanie. Kadiya, od stóp do głów odziana w pochlapaną błotem złocistą zbroję, która mimo to nie utraciła blasku, zrobiła krok do przodu i wzięła młodszą siostrę za ręce. — Masz rację, Ani. Ty najlepiej nadajesz się do tego i nikt ci niczego nie odmówi. Niech los ci sprzyja, siostro, i oby nie spotkało cię nic złego. Prebb wziął torbę pełną zatrutych strzałek i zawiesił ją na ramieniu Anigel. — Wbij strzałkę w człowieka i zostaw ją tam i on umrze — powiedział. — Wbij strzałkę i wyjmij ją, człowiek śpi długo, ale żyje. Uważaj jednak! Nie ukłuj się sama. — Rozumiem — odrzekła Anigel ze spokojną twarzą. — Dawaj mi znać po zabiciu każdego wartownika — dodała Kadiya. — Pójdziemy wszyscy za tobą, ale z dala, żeby żaden dźwięk nas nie zdradził. — Księżniczko! — zawołał Antar. — Błagam cię... — Nie. — Podeszła do niego i pocałowała go lekko w usta. Ta ulotna pieszczota była raczej cieniem muśnięcia niż dotykiem warg, ale serce księcia i tak zaczęło walić jak oszalałe. Stał niczym rażony gromem i dopiero po długiej chwili mógł dać upust
swej radości. Wtedy jednakże Anigel już nie było, wojownicy-Odmieńcy wyszczerzyli do niego zęby, a Kadiya zauważyła z przekąsem, że powinni raczej się zainteresować tym, co się dzieje nad cysterną. Anigel nie modliła się ani nie wydawała rozkazów. Szepnęła tylko: — Władcy Powietrza, brońcie mnie. — i rozpoczęła długą wspinaczkę. Natknęła się na pierwszego wartownika na podeście znajdującym się sto .stopni wyżej. Postawił przy nogach latarnię, w ręku trzymał kuszę. Był to wysoki, dobrze zbudowany młodzieniec, odziany jak większość labornockich piechurów w stalową kolczugę i hełm w kształcie garnka, uzbrojony w krótki miecz, maczugę, łuk oraz pełen strzał kołczan. Gwizdał cicho dla zabicia czasu i zakładał się sam ze sobą o to, który z dwóch lingitów pełznących po wilgotnej ścianie pierwszy dotrze do sufitu. Anigel podeszła do niego bezszelestnie i drżącymi palcami podniosła zatrutą strzałkę. Gdzie powinna go ugodzić? Pod kolczugą nosił gruby, pikowany kaftan, a jego kark osłaniały metalowe płytki przyczepione na zawiasach do hełmu. — On na pewno upadnie, a jeśli upadnie na mnie albo na zatrutą strzałkę, nie będę mogła jej usunąć, a wtedy umrze! Och, nie mogłabym tego znieść, gdyż ten urodziwy młodzian wygląda na odważnego żołnierza i ma przecież matkę... — I jest twoim śmiertelnym wrogiem — szepnął w jej umyśle zirytowany głos. — Wrogiem, który zgwałciłby cię i zabił bez wahania, gdyby cię tylko zobaczył. Może sam nie jest zły, ale wykona bez namysłu rozkazy wydane przez złych ludzi. a ci, którzy wybrali żołnierskie rzemiosło, muszą być przygotowani na to, że czeka ich żołnierski los. Anigel skuliła się ze strachu i po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że ona także wybrała żołnierską drogę i że daremnie się stara przekonać samą siebie, iż zdoła pokonać nieprzyjaciół bez rozlewu krwi. Gdybym musiała go zabić z zimną krwią — czy zdołam to uczynić? Odetchnęła głęboko i wbiła Labornokowi strzałkę w grzbiet dłoni. Wyciągnęła ją natychmiast, upuściła i cofnęła się gwałtownie. Żołnierz mruknął coś pod nosem jak zaskoczony, oczy zapadły mu się, a kolana powoli ugięły. Wypuścił z rąk kuszę, która z trzaskiem spadla po śliskich stopniach. Tylko hełm brzęknął, gdy młodzieniec runął jak długi. Anigel sprawdziła, czy żyje, zanim wezwała Kadiyę. Oddychał. Potem z bijącym sercem pośpieszyła w górę do następnego strażnika, tak pełna energii, że sama się tym zawstydziła. Zmęczenie i strach rozpłynęły się jak cień. Zapomniała
o niesamowitej wędrówce przez zamulony tunel i przyprawiającej o zawrót głowy wspinaczce po drabince sznurowej. Wróciła znów do Cytadeli, była w domu i walczyła z najeźdźcami... - Unieszkodliwiła osiemnastu wartowników. Aż wreszcie dotarła do drzwi browaru. Nasłuchiwała chwilę — nie przyszło jej bowiem na myśl, że mogłaby zajrzeć za nie za pomocą czarodziejskiego wzroku — i nic nie usłyszawszy, wślizgnęła się do środka... I stanęła twarzą w twarz z Zielonym Głosem. Oczywiście, nie zobaczył jej. Zauważył jednak otwierające się drzwi i poczuł wilgotny smród ciągnący z piwnic. Zaklął siarczyście, a potem zastanowił się, zachichotał i rzekł: — No, podejdź tu, ty szczurze błotny, dostaniesz to, co ci się należy! Wprawdzie nie możemy ciebie zobaczyć, ale dzięki mojemu Wszechmocnemu Panu bardzo dobrze słyszymy twoje kroki. a kiedy wasza przednia straż dotrze na szczyt schodów, powitamy was naprawdę gorąco! Zielony Głos zsunął z głowy kaptur. Uszy zasłaniały mu dwie jakby czapeczki, nabijane dziwacznymi gwoździami. Łączyła je metalowa wstęga biegnąca przez czubek głowy. Anigel nie zwróciła jednak uwagi na to magiczne urządzenie. Uwagę jej przyciągnęła maszyna, którą przesuwali dwaj silni labornoccy żołnierze. Była to ciężka, szara skrzynka o zaokrąglonych rogach i skomplikowanej ornamentacji z wierzchu i z tyłu. z przodu sterczał długi, smukły szklany cylinder, do którego przymocowano liczne metalowe pierścienie i pręty, a na jego szczycie znajdował się dziwny wytwór ze złota. Gruby sznur z jakiejś błyszczącej czarnej substancji prowadził od tej skrzynki do znacznie od niej większej skrzyni, ustawionej na taczce, którą ukryto za dużą stertą worków z ziarnem w odległości sześciu lub siedmiu elli. -- Uważaj, głupcze! — powiedział Zielony Głos do jednego z żołnierzy, który zachwiał się pod ciężarem szarego pudła i omal go nie upuścił. — Ta maszyna i jeszcze jedna to jedyne generatory błyskawic, które jeszcze działają. Jeśli ją uszkodzisz, mój Wszechpotężny Pan obedrze cię ze skóry i ugotuje żywcem w oleju! Anigel zdusiła jęk przerażenia. Więc to maszyny wytwarzają błyskawice Orogastusa? a teraz jego sługa zamierzał jedną wycelować w dół schodów, po których wspinała się Kadiya i reszta ich armii... I książę Antar. Poruszając się szybko jak fedok, Anigel po kolei ukłuła obu żołnierzy. Kiedy
osuwali się powoli, delikatnie opuszczając groźną maszynę na kamienną posadzkę, a strzałki upadły z brzękiem, Zielony Głos zaniepokoił się nie na żarty. Obeznany z magią, wyczuł, że w pobliżu jest ktoś niewidzialny. Podkasał szatę i co sił w nogach pobiegł w stronę wielkiej skrzyni ustawionej na taczce. Anigel rzuciła się w pościg i skoczyła mu na plecy. Gdy szamotał się, próbując sięgnąć do jakiegoś występu na skrzyni, księżniczka chwyciła zatrutą strzałkę i z całej siły wbiła mu ją w kark. Sługa Orogastusa osunął się na magiczny przyrząd i znieruchomiał jak worek z ziarnem. Dziwaczne nakrycie spadło mu z głowy. Anigel cofała się bardzo powoli. Nie mogła oderwać oczu od strzałki i najpierw wyciągnęła ku niej rękę, ale zaraz potem ją opuściła. Przypomniała sobie słowa, które słyszała tak dawno temu — czy naprawdę od tego czasu upłynęło tylko cztery tygodnie? — kiedy wraz z Kadiya, Immu i Jagunem spojrzała na zbryzganą krwią salę tronową i niewinnie zapytała o wyjaśnienie zła. Dobrzy ludzie nie mogą, a raczej nie powinni, odpowiadać dobrem na zło, gdyż złoczyńcy nie wiedzą, co to miłość, myląc ją ze słabością. Dlatego ty, łagodna i kochająca księżniczko, musisz surowiej traktować złoczyńców... — Ty zaś jesteś Głosem Orogastusa — szepnęła. Stała nad nim ze smutkiem w oczach, aż Kadiya i jej towarzysze weszli do browaru. a wtedy Zielony Głos już nie żył. Wówczas Anigel poleciła Lummomu-Ka, wodzowi Wywilów, rozbić swym wielkim toporem ciskającą błyskawice maszynę. Kiedy skończył, nieliczna armia ruszyła na powierzchnię ziemi i zaczęła się prawdziwa bitwa. W czasach pokoju wielkie płaskodenne łodzie kupieckie były obsadzone przez sowicie opłacanych dumnych i wolnych ruwendiańskich wioślarzy. Napędzanie wiosłami niezgrabnych statków wymagało bowiem nie lada zręczności, siły i umiejętności, którymi słusznie się szczycono. Po podboju Ruwendy większość doświadczonych żeglarzy uciekła do Błotnego Labiryntu, a Labornokowie, którym natychmiast zagroziło to utratą możliwości poruszania się, szybko wzięli do niewoli pozostałych, zmusili też do wiosłowania niedoświadczonych Ruwendian, chcąc zapełnić ławki wioślarzy. Przykuto ich łańcuchami do wioseł, źle karmiono i chłostano, gdy tylko się nawet wydawało, ze uchylają się od pracy. Lecz nawet w najlepszych czasach niewolnicy nie mogli się równać z wolnymi ludźmi, o czym na własnej skórze przekonał się zarówno generał Hamil, jak i pan Osorkon podczas
fatalnej wyprawy w górę Mutaru. Teraz, kiedy Osorkon pragnął jak najszybciej powrócić do Cytadeli — wiedział bowiem z rozmów z nieżyjącym Czerwonym Głosem, że zbuntowani Ruwendianie zamierzają wyrządzić jakąś poważną szkodę w Święto Trzech Księżyców —wielka labornocka flota płynęła niewiele chyba prędzej niż prąd. Od opuszczenia obozowiska tuż poniżej Ciernistego Piekła zachłostano na śmierć wielu wioślarzy, reszta zaś była śmiertelnie zmęczona, żadne więc razy nie mogły sprawić, by wiosła przesuwały się szybciej. Osorkon rozkazał kapitanowi łodzi flagowej przyjść na dziób i zażądał uzdrowienia sytuacji. Pellan wszakże rzekł tylko, kuląc się ze strachu: —
Generale, wioślarze są wykończeni i załamani. Nic nie zapewni nam
szybszego tempa, chyba że posłuchasz mojej wcześniejszej rady i zastąpisz niewolników żołnierzami. — Bądź przeklęty, Pellanie! Jeżeli zatrzymamy się i rozkujemy wioślarzy, by moi ludzie mogli zająć ich miejsca, stracimy jeszcze więcej czasu! Zresztą moi też wszystko sknocą. Nie mają przecież zielonego pojęcia o wiosłowaniu. — Cóż mogę więcej powiedzieć? — Chudy żeglarz nie podniósł oczu. — Rzeka niesie nas z niezłą szybkością. Nie zdołamy nic zrobić, możemy tylko nią płynąć. Osorkon zgrzytnął zębami, ale nic nie rzekł. Był mniej porywczy niż zmarły Hamil, po którym przejął dowodzenie, i wiedział, że Pellan mówi prawdę. Flotylla nawet bez wiosłowania dotrze w końcu do Cytadeli. Rzucił okiem na niebo, w stronę zasłoniętych chmurami Trzech Księżyców. Zbliżała się północ, a święto zaczęło się o zachodzie słońca. Kto wie, jakie złe czary może rzucać księżniczka Kadiya i słuchający jej rozkazów motłoch Uisgu? Odwróciwszy się plecami do Pellana, labornocki oficer podszedł do balustrady na dziobie i stał tam z rękami założonymi na plecy. Był bez zbroi. Miał na sobie opończę i ciepły strój, nie obawiał się chłodu i wilgoci. — Co to za czerwony blask na niebie, Pellanie? — zapytał. — Czy to możliwe, że wreszcie zbliżamy się do Cytadeli? — Tak, generale. Baseny portowe Ruwendiańskiego Jarmarku są o milę stąd. Rozkazałeś nam jednak płynąć do Nabrzeża Cytadeli, które jest oddalone o trzy mile... — Tak, tak, wiem. Kiedy tam przypłyniemy? — Za niecałą godzinę. — Pellan podniósł mosiężną lornetkę i patrzył przez nią na
ciemny nurt rzeki rozcinany dziobem łodzi. — To dziwne, powierzchnia wody jest bardzo wzburzona. Można by pomyśleć, że odbywają w niej tarło wielkie ryby milingal, ale o tej porze roku?! — Czy to nieprzyjacielskie łodzie? — zaniepokoił się generał. — Nie, nic takiego. Jest na tyle jasno, że dostrzegłbym je... a teraz tak samo burzy się woda na trawersie... Na Święty Kwiat! Cofnąć się! Seria głośnych plusków przemieszanych z przerażającym rykiem rozdarła nocną ciszę. Osorkon zobaczył, jak nad burtą unosi się ogromną głowa z błyszczącymi pomarańczowymi oczami i szerokim rozwartym pyskiem, szczerzącym długie jak noże zębiska. Mdlący smród powalił go jak uderzenie pięści. — Skritek! — wrzasnął na całe gardło Pellan. Ale było to ostatnie słowo, jakie wypowiedział. Potwór wdrapał się zwinnie na pokład, chwycił kapitana w pazury i jednym klapnięciem szczęk odgryzł mu głowę. Osorkona ogarnęły strach i wściekłość na widok czynu niedawnego sojusznika. Co gorsza, tłumy Topielców wspinały się na płynące szeregiem łodzie i wrzaski przerażonych ludzi mieszały się teraz z nieczłowieczymi rykami znaczącymi radość. — Stójcie! — zawołał generał. — Przestańcie, wy przeklęte potwory! Jesteśmy Labornokami! Waszymi sprzymierzeńcami! Waszymi przyjaciółmi! Skritek, który odgryzł Pellanowi głowę, speszył się na chwilę, jakby nagle przypomniał sobie coś ważnego. Wyryczał coś w swoim języku, na co jego ziomkowie odpowiedzieli pełnymi zawodu jękami i gwizdami. Upuścił krwawiące ciało kapitana, bardzo ostrożnie chwycił Osorkona i wyrzucił go za burtę. Labornocki oficer wynurzył się zaraz, kaszląc, parskając i krztusząc się. Ledwie uniknął uderzenia przez zanurzające się tuż obok jego głowy wiosło. Uczepił się go, jakby od tego zależało jego życie, i patrzył w osłupieniu, jak Skritekowie wrzucają wszystkich Labornoków do wody, pozostawiając w spokoju przykutych do wioseł Ruwendian. Kilku Topielców zbliżyło się, chcąc choć trochę „napocząć" swoje ofiary, lecz pozostali sykami i rykami zmusili ich do porzucenia tego zamiaru. Kiedy pięć tysięcy żołnierzy znalazło się w nurtach rzeki, bardzo wysoki Skritek w naszyjniku i pasie ozdobionym złotem i drogimi kamieniami zdarł z masztu flagę Labornoku i załatwił się na nią. Wzbudziło to dziką wesołość potworów, które z radosnym rykiem powskakiwały do rzeki i odpłynęły w stronę Zielonych Błot. Gdy Topielcy byli już daleko, Osorkon zawołał: — Hej! Czy jacyś rycerze lub żołnierze wielkiego Labornoku jeszcze żyją?
Odpowiedziało mu kilkadziesiąt głosów — jedne słowami pełnymi strachu, drugie zaś z obelżywymi wyzwiskami. — Z powrotem do łodzi, chłopcy! — zawołał generał. Lecz w tej właśnie chwili do ruwendiańskich wioślarzy wreszcie dotarło, co się stało. Na łodziach rozległo się wołanie i krzyki. Wielkie wiosła ochoczo zanurzyły się w wodzie i płaskie łodzie zaczęły się oddalać od unoszących się na powierzchni rzeki Labornoków. Przeklinając i krztusząc się Osorkon przylgnął jak wodny vart do swojego wiosła. Przytrzymując się go, dotarł do burty łodzi i wgramolił się na pokład, a za nim kilku żołnierzy. Uzbroiwszy się, odzyskali kontrolę nad skutymi wioślarzami. Labornokowie zdołali odzyskać jeszcze trzy statki ze stu dwudziestu, które opuściły Trevistę. Pozostałe zniknęły w nocnym mroku. Te cztery wielkie łodzie wyłowiły
pozostałych
przy
życiu
żołnierzy
i przybiły
do
głównego
mola
Ruwendiańskiego Jarmarku. Powitał je labornocki komendant portu i kapitan straży wodnej. — Froniale! — ryknął wściekle pan Osorkon. — Dajcie nam froniale, żebyśmy mogli dotrzeć do Cytadeli, albo koniec z wami! Szybko dostarczono im wierzchowce i Osorkon poprowadził galopem swój oddział.
Rozdział czterdziesty piąty Hiluro podleciał do Wielkiej Wieży Cytadeli i tam wylądował. Haramis zsiadła i obejmując wielką głowę ptaka powiedziała: — Nie wiem, czy się jeszcze spotkamy, ale leć z moim błogosławieństwem. Byłeś mi prawdziwym, wiernym przyjacielem. Olbrzymi ptak schylił głowę tak nisko, że prawie dotknął dziobem kamiennej blanki. —
Zawsze jestem na twoje rozkazy, Biała Damo — odpowiedział w myśli,
a potem wzniósł się wysoko w górę. Po niebie przemykały postrzępione chmury, które znów zasłoniły Trzy Księżyce. Haramis otworzyła drzwi zapadowe. Zauważyła, że naprawiono je po jej odlocie, i zeszła po drabinie. Na piętrach, na których znajdował się skarbiec, było kilku wartowników, lecz najwidoczniej jej nie zauważyli, gdy ich mijała. Więcej żołnierzy patrolowało korytarz prowadzący do środkowych pięter zamku i księżniczka natknęła się na pięciu labornockich rycerzy patrzących ponuro przez okno na burzliwe nurty rzeki, ale żaden jej nie zobaczył. Czuję się jak duch nawiedzający swój dawny dom, pomyślała. Czy to Orogastus nakazał im nie zwracać na mnie uwagi, czy też mój talizman osłania mnie przed ich wzrokiem? Mam być tylko widzem w tym konflikcie, kimś stojącym na uboczu, takim jakim zawsze wydawała mi się Biała Dama? Jaki jest mój udział w spełnieniu przepowiedni? Wreszcie dotarła na miejsce spotkania. Komnatę przygotowano na jej przybycie. Ogień palił się na kominku, w świecznikach płonęły świece i na stoliku przy otwartych oknach balkonu stał dzban z winem i kryształowe kieliszki. Podeszła, by wyjrzeć za okno i zrobiło się jej zimno koło serca na ujrzany widok. Na wielkim wewnętrznym dziedzińcu czekały tysiące ustawionych szeregami żołnierzy. Rycerze krążyli między nimi, sprawdzając uzbrojenie, część gromadziła się przy wielkich ogniskach. w pobliżu Bramy Głównej wzniesiono duże barykady; na środkowej stała dziwaczna maszyna Orogastusa. Na wysokich masywnych platformach, naprzeciwko wejścia do centralnego zamku, znajdowały się cztery inne maszyny. Wzdłuż, blanków zewnętrznego i wewnętrznego dziedzińca i barbakanu stali rzędem kusznicy, a obsługa katapult czekała na bastionach w gotowości do strzału. Brama Cytadeli była całkowicie zablokowana wielką kupą gruzu sięgającą aż
po krokwie strażnicy na jej szczycie. — To beznadziejne — szepnęła Haramis. — Beznadziejne. — i odwróciła się w chwili, gdy Orogastus wszedł do komnaty. Odziany był w srebro i czerń i nosił srebrzyste nakrycie głowy w kształcie wybuchającej gwiazdy. Miał jednak inną maskę niż wówczas, gdy czcił Ciemne Moce, teraz zakrywała całkowicie głowę i twarz. Nawet otwory na oczy przesłaniały czarne szkła. Wyglądał tak groźnie, że księżniczka nie powstrzymała głośnego jęku. Stali nieruchomo, wpatrzeni w siebie. z jakiegoś odległego zakątka zamku dotarł do nich cichy dźwięk, którego Haramis nie mogła rozpoznać. Orogastus zdjął nakrycie głowy i wraz ze srebrnymi rękawiczkami położył na ławie przy kominku. — Dokonałaś wyboru -— powiedział powoli — i nie wybrałaś mnie. — Nie — odparła. — a ja moją drogę wybrałem dawno temu i już nie mogę z niej zawrócić. — Wiem. Orogastus wyjął z kieszeni drewnianą skrzyneczkę ozdobioną symbolami śmierci. Otworzył ją, odsłaniając zieloną kulę. Haramis patrzyła, nic nie rozumiejąc. Niejasno zdawała sobie sprawę, że hałas na zewnątrz stawał się coraz głośniejszy. Usłyszała krzyki i odgłosy walki docierające gdzieś z dolnych kondygnacji Cytadeli. — To się nazywa Zgubny Wyziew — Czarownik odstawił skrzyneczkę. Przestał się uśmiechać. Jego twarz sposępniała. — Jeżeli rzucę go na dół, każdy, kto będzie w owej chwili przebywał na wewnętrznym i zewnętrznym dziedzińcu, a nawet jeszcze dalej, umrze w straszliwych męczarniach. Zwróć się do Kadiyi i Anigel, żeby się poddały i oddały ci swoje talizmany. Nam oddały! Pochwycił ją w objęcia i pocałował gwałtownie, bez czułości. Potem chwycił rękawiczki oraz maskę i wyszedł, trzaskając drzwiami. — Nie — szepnęła Haramis. — Nie! — Nie traciła czasu, lecz wyjęła talizman, by przyjrzeć się Kadiyi, Anigel i ich armii. Tym razem Trójskrzydłego Kręgu nie zasnuła perłowa mgiełka. Zaczął świecić, jakby się rozszerzył i wchłonął ją całą... Wydało się jej, że zawisła nad zamkową kuchnią, gdzie tłum wysokich Wywilów o przerażających twarzach, ponaglanych przez księcia Antara, parł na grupę labornockich żołnierzy i rycerzy. Rąbiąc toporami o długich trzonkach, Leśny Lud dokonywał strasznej rzezi. Kiedy Wywilowie oczyścili już drogę z nieprzyjaciół (część zginęła, część się wycofała w popłochu), z wewnętrznych korytarzy złocistą rzeką wychynęli Uisgu w zbrojach z drobnych łusek, z czerwonymi kręgami wokół oczu,
wrzeszczący wniebogłosy i ciskający włóczniami, gdy tylko mieli na to dość miejsca. Napastnicy przeszli szybko ze zdemolowanej kuchni do piekarni i do pomywalni, a stamtąd, krzycząc i wymachując bronią, tłumem wyroili się aa wewnętrzny dziedziniec, gdzie czekały na nich główne siły obrońców. Z początku Haramis nie mogła odnaleźć swoich sióstr. Wreszcie zobaczyła Kadiyę, nieco wyższą od Uisgu postać w złocistej kolczudze. Ponaglała swoich wojowników, trzymając wysoko talizman. Potem dostrzegła Anigel odzianą w niebieski skórzany strój, który połyskiwał w słabym świetle. Trzymała się blisko księcia Antara zakutego w lazurową zbroję. Za każdym razem, gdy jakiś przeciwnik atakował Antara od tyłu, Anigel rzucała się na niego z czymś niewielkim w ręce, po czym nieszczęsny Labornok natychmiast padał na posadzkę. — Przecież Anigel jest niewidzialna! — uświadomiła sobie Haramis. — Dlatego może bezkarnie atakować tych bydlaków. Talizman musi też osłaniać Kadiyę! Wygląda na to, że zwyciężają! I rzeczywiście tak było. Kiedy jednak napastnicy wybiegli z kuchennych pomieszczeń na otwartą przestrzeń, ich przeciwnicy szybko zyskali nad nimi przewagę. Przewyższali bowiem nieliczne oddziały ruwendiańskich księżniczek w stosunku piętnaście do jednego. Słudzy Orogastusa obsługiwali właśnie jego piekielne urządzenia, zwracając je w stronę drzwi pomywaIni, przed którymi toczyła się potyczka. Haramis ocknęła się z transu i pobiegła na balkon, z którego mogła zobaczyć wszystko
na
własne
oczy.
Przemówiła
pośpiesznie
do
swych
sióstr
za
pośrednictwem talizmanu: —
Kadiyo! Wytwarzająca błyskawice maszyna znajduje się na barykadzie
w pobliżu Bramy Głównej! Rozbijcie ją! Albo, co jeszcze lepsze, użyjcie jej do przebicia się przez bramę i kupę gruzu, którą Labornokowie zablokowali wejście do Cytadeli! Kadiya nie odpowiedziała, ale Haramis ujrzała samotną złocistą postać, która wybiegła z tłumu Uisgu i zwinnie przemknęła przez ciżbę rozwrzeszczanych rycerzy. Płomienie ognisk odbijały się w jej zbroi. — Anigel! w pobliżu głównego wejścia do zamku ustawiono drewniane platformy... Lecz zanim skończyła, słudzy Orogastusa użyli śmiercionośnych maszyn. z dwóch magicznych urządzeń, prosto w tłum atakujących, wyleciały złoto-białe kule. Przylepiały się do skóry lub zbroi, powodując straszne oparzenia. Dwie inne maszyny
z okropnym hałasem wystrzeliły chmurę metalowych strzałek, które pomknęły przez powietrze ciągnąc za sobą czerwone iskry. Przebijały one ciało i kości równie łatwo jak szydło grzyby. — Widzę ją, Haramis! Idę tam! — Anigel! — Haramis nerwowo zagryzła wargi. — Bądź ostrożna! Nawet jeśli nie mogą cię zobaczyć... Ale w tej właśnie chwili Haramis zachwiała się na nogach, oślepiona ciśniętą błyskawicą. Zamek zadrżał od grzmotu, a stojące na stoliku przed kominkiem dzbanek i kieliszki zadźwięczały, spadły na podłogę i potłukły się. Kiedy Haramis odzyskała wzrok, podniosła talizman, by spojrzeć poprzez chmurę dymu i kurzu. Ze zdumieniem spostrzegła, że cała Brama Główna roztrzaskana jest na kawałki. Co więcej, ślady zniszczenia biegły w linii prostej: brama zewnętrznego dziedzińca i brama barbakanu przestały istnieć. Kupa gruzu przed głównym wejściem do Cytadeli była większa niż kiedykolwiek dotąd... Masywne filary podtrzymujące bramę po obu stronach pękały w oczach. a Kadiya... — Boże, zmiłuj się! — zawołała Haramis. Z ustawionego na szczycie barykady, strzelającego błyskawicami urządzenia pozostał sczerniały, skręcony wrak. Tam, gdzie chwilę wcześniej krzątali się słudzy czarownika, leżały trzy tlące się trupy i odziana w złoto samotna postać. Nie ruszała się, ściskając w dłoni pozbawiony czubka miecz. Kadiya musiała zniszczyć tę maszynę za pomocą swojego talizmanu, pomyślała Haramis. Nie zdawałam sobie jednak sprawy, że robiąc to, może zostać ranna! Muszę ostrzec Anigel... — Idiotka! — Haramis zorientowała się, że dźwięczące w jej umyśle słowa muszą pochodzić od Orogastusa. — Użyła całej mocy talizmanu za jednym razem! Zrobiła wyłom w fortyfikacjach, a wrogowie przeprawiają się przez rzekę! Haramis zobaczyła go pod sobą.. Stał na małym występie tuż nad wejściem do zaniku. Jego srebrzyste nakrycie głowy zabłysło, kiedy dym się rozwiał, a wiatr podsycił małe ognie rozniecone przez piorun pochodzący z talizmanu Kadiyi. Zawołał do osłupiałych Labornoków, którzy nie mieli pojęcia, co się dzieje, głosem wzmocnionym przez jakieś czary i brzmiącym jak granie trąbki. — Walczcie mężnie! Mężowie z Labornoku, walczcie mężnie! Zza czarownika wyszedł teraz król Voltrik zakuty we wspaniałą złotą zbroję z budzącym przerażenie hełmem w kształcie zębatej paszczy, unosząc wysoko
miecz. Na jego widok żołnierze wznieśli ogłuszający okrzyk i rzucili się znów do walki, która ustała, gdy nastąpił wielki wybuch. Wtem książę Antar zawołał tak głośno, że obudził echa na dziedzińcu. — Mężowie z Labornoku, nie słuchajcie tego demona! Jestem Antar, wasz książę! Powiadam wam, że Orogastus zaczarował mojego ojca i zamienił go w bezwolną kukłę! Pomruk gniewu wyrwał się z tysiąca piersi. — Milcz, zdrajco! — ryknął Orogastus. — On ma rację! — podniosły się głosy. — Książę ma rację! Popatrzcie na króla, który tam stoi! — Jeden z żołnierzy zawołał: — Dlaczego nie ma króla wśród nas? Czemu nie prowadzi nas do boju? — a inny dodał: — Wystąp, Voltriku! Przemów do nas! — Rozlegało się coraz więcej okrzyków, aż Orogastus podniósł ręce i jego oczy rozjarzyły się jak bliźniacze gwiazdy. Zapadła cisza. Król Voltrik wiedział, że powinien przemówić. Ale co mógł powiedzieć? Stracił odwagę, jego wielkie ambicje rozwiały się jak głupiutkie dziecinne marzenia. Rzeczywistość była zupełnie inna. Ruwendiańska armia wdzierała się do Cytadeli pomimo magicznych maszyn Orogastusa. Krzyki żołnierzy dowodziły, że ich lojalność wobec niego osłabła. Jego pogardzany syn Antar otwarcie rzucił mu wyzwanie. a przede wszystkim Orogastus nie zdołał zabić trzech księżniczek-czarownic, z których jedna miała zabić jego, Voltrika... —
Żołnierze Labornoku, walczcie dalej! Walczcie, mówię! — Lecz głos króla
brzmiał jak krakanie, nie jak granie trąbki. — To na mojego nieszczęsnego syna rzucono czary! Zabijcie zdrajcę! Ale te słowa, zamiast dodać odwagi rycerzom i żołnierzom, sprawiły tylko, że krzyczeli jeszcze głośniej. — Do mnie, synowie Labornoku! Precz z czarownikiem! Do mnie, powiadam! — wołał książę Antar. Walka rozgorzała na dobre. Pomimo wypowiadanych grzmiącym głosem upomnień i przestróg Orogastusa, wielu Labornoków zdarło z siebie szkarłatne opończe i przeszło na stronę księcia i jego zdziesiątkowanej armii. W bitewnym zamieszaniu i zgiełku prawie nikt, a na pewno nie rozwścieczony Orogastus, nie zauważył, że odziani w czerń mężczyźni obsługujący straszliwe, miotające płomienie i żelazne strzałki maszyny osunęli się bez zmysłów na drewniane platformy. Tylko Haramis z otwartymi ustami patrząca na zuchwały
postępek Anigel widziała, jak jej siostra cisnęła ostatnią strzałkę, po czym po kolei poprzesuwała magiczne urządzenia na skraj jednej z platform i strąciła je na bruk. Spadając z wysokości pięciu elli roztrzaskały się na kawałki. Kiedy Orogastus zorientował się, co się dzieje, wrzasnął na żołnierzy, rozkazując im wspiąć się szybko na drugą platformę i oddać życie w obronie maszyn. Labornokowie zauważyli jednak, że słudzy czarownika zostali zabici za pomocą czarów i że czary te nadal działały, gdyż niewidzialne istoty rzucały na nich z góry magiczne urządzenia. Żaden więc nie ruszył się z miejsca. Anigel przeszła na drugą platformę i dokończyła dzieła zniszczenia. Maszyny, które Orogastus przejął po Zaginionych, przestały istnieć. — Dobra robota! — pochwaliła siostrę Haramis. — Teraz jednak musimy pomóc Kadiyi. — Czy to nie cudowne, no, to, jak cisnęła tym piorunem? — Anigel nie posiadała się z radości. — Mój talizman ukazuje mi naszą armię, która właśnie w tej chwili wychodzi na Nabrzeże Cytadeli. Bez trudu się dostaną przez wyłom w murze! — Anigel, Kadi jest ranna. Pójdź do niej. Idę wam na pomoc —oświadczyła Haramis. Potem chwyciła ruwendiańską koronę wraz z opończą Arcymagini i pośpieszyła pomóc swoim siostrom. — Tam! Tam, mój królu, nie widzisz jej? Orogastus wskazał na majaczącą w zapadłych nagle niesamowitych ciemnościach barykadę przed zrujnowaną Bramą Główną Cytadeli. Król Voltrik wytężył wzrok i rzekł w końcu: — Tak. Ma na sobie złotą zbroję, prawda? i leży? T-
Właśnie! Straciła przytomność rozbijając moją maszynę, nie może więc
rozkazywać swemu talizmanowi. Księżniczka Kadiya przestała być niewidzialna i nic jej już nie chroni! Jest w twojej mocy! Wystarczy, że pośpieszysz tam i skończysz z nią, zanim odzyska świadomość. Bo mogą uratować ją jej żołnierze. — Ja? -— zawahał się król. — Mam tam zejść? —. Boisz się nieprzytomnej dziewczyny? — przekonywał go czarownik. — Patrz, tam koło niej nie ma żadnych wrogów, mój królu, tylko nasi ludzie, a oni boją się ją tknąć. Ale ty możesz z nią skończyć! Ze swoją największą nie-przyjaciółką! Kadiya jest tą wojowniczką, o której mówi przepowiednia. To ona zabiła generała Hamila, rozgromiła połowę naszej armii i rozpoczęła tę bitwę. Ale nie zwyciężyła! Nadal możemy
przeciwstawić
nadchodzącemu
motłochowi
prawie
pięć
tysięcy
doświadczonych żołnierzy, a ich przywódczyni leży tutaj i tylko czeka na cios twego
miecza! — To prawda — VoItrik wyprostował się. — Magia na nic jej się teraz nie przyda! —
Idź, mój władco. Zabij ją, a potem rozkaż swoim żołnierzom zaatakować
barbakan Cytadeli. Wytnijcie wrogów w pień, gdy spróbują przeleźć przez ruiny. — Ta czarownica zginie! — ryknął Voltrik. — a kiedy podniosę jej odrąbaną głowę, ogłoś to swym grzmiącym głosem! — Mężowie z Labornoku! — zawołał Orogastus ze skraju parapetu. — Wasz król nadchodzi i powiedzie was do zwycięstwa! Na barbakan! Przygotujcie się do ostatecznej rozprawy z przeciwnikiem! Odpowiedziały mu nieliczne tylko okrzyki. —
Wiesz, chyba naprawdę zdobyłeś przewagę nad nimi. — Król Labornoku
wyszczerzył zęby do czarnoksiężnika. — Wydaje się, że większość tej zgrai, która wyszła z lochów, padła. — Twój syn-zdrajca gromadzi zwolenników, podczas gdy ty tu stoisz, mój królu. Idź na dół! Najpierw zabij Kadiyę, a potem poprowadź swoich rozproszonych żołnierzy. —
Do zwycięstwa! — ryknął Voltrik i zamknął zębatą przyłbicę swego
przerażającego hełmu. —
Idź —powiedział zmęczonym głosem Orogastus. — Idź. Kiedy labornocki
monarcha wreszcie zszedł po schodach, czarownik westchnął głęboko. Zdjąwszy rękawiczkę, dotknął ukrytego w wewnętrznej kieszeni puzderka ze śmiercionośną kulą, odmawiając jednocześnie w myśli modlitwę do Ciemnych Mocy. Czy Voltrik zdoła zabić Kadiyę? a może jej talizman rozprawi się z nim tak samo, jak z Hamilem i Czerwonym Głosem? Warto jednak zaryzykować. Jeżeli Voltrikowi się powiedzie, nie będzie trzeba uśmiercać wszystkich na dziedzińcu... Orogastus stał, badając spojrzeniem zbliżającą się nieprzyjacielską armię, którą właśnie wzmocniły ciężkozbrojne oddziały hrabiego Palundo. Później obejrzał pogrążony w mroku wewnętrzny dziedziniec Cytadeli, szukając pozostałych dwóch księżniczek. Nie zobaczył jednak ani Anigel, ani Haramis, tylko staruszkę-Odmieńca idącą ostrożnie między walczącymi i rozglądającą się, jakby kogoś szukała.
Rozdział czterdziesty szósty Immu szła przez pole bitwy, dławiąc się dymem, walczących o ciała przyjaciół i wrogów, omijając z dala walczących ze sobą żołnierzy. Wewnętrzny dziedziniec Cytadeli zamienił się w prawdziwe piekło. — Anigel! — wołała. — Księżniczko, gdzie jesteś? Kiedy jednak pytała rannych Wywilów lub Uisgu, żaden z tych, którzy mieli dość siły, by jej odpowiedzieć, nic nie wiedział. Nie mieli bowiem pojęcia, że księżniczka Anigel walczyła wśród nich okryta niewidzialnością. Król Voltrik wyszedł z zamku, przywołał wiernych rycerzy, po czym skierował się tam, gdzie stała Immu. Walki nagłe zamarły. Zgodnie z rozkazem Orogastusa, powtórzonym przez labornockich dowódców, większość żołnierzy biegła teraz ku zrujnowanemu barbakanowi i Bramie Głównej, przegrupowując się do odparcia ataku nacierających od strony rzeki głównych sił nieprzyjaciela. Wydawało się jednak, iż król miał na myśli inny cel. — Czarownica! — krzyknął — Do mnie, żołnierze! Muszę zabić tę czarownicę! Obok niego szedł pan Osorkon, który przybył na czas; by wziąć udział w bitwie, pan Rinutar, który zjawił się w Cytadeli minionej nocy z wieścią o spodziewanym ataku, oraz dwaj rycerze zwani Lotharon i Simbalik. Voltrik i jego towarzysze przepchnęli się przez kłębiący się tłum obrońców, podnieśli przyłbice, by lepiej widzieć w mroku i zaczęli niezdarnie wspinać się na barykadę, na której leżała nieprzytomna Kadiya. Immu również ją zobaczyła. Wdrapała się po przeciwległej stronie na szczyt dymiącego zwaliska i ciężko dysząc pobiegła ku nieruchomej postaci w złotej zbroi. Niewidzialne ręce zsunęły łuskowy kaptur z głowy Kadiyi, a drżący głos zawołał: — Kadi! Proszę, obudź się, Kadi! — Anigel! Jesteś tam, moja droga? — krzyknęła radośnie stara piastunka. — Immu! Chodź szybko! Kadi oddycha, ale boję się, że jest ranna. — Złotowłosa księżniczka nagle się pojawiła przy Immu, zdjąwszy magiczny diadem. — Są obie!— rozległ się chrapliwy krzyk. — Wielki Zoto, obie wiedźmy są tutaj! Król Voltrik i czterej jego rycerze w tej właśnie chwili dotarli na szczyt barykady. Powaliwszy Immu, labornocki władca chwycił za włosy księżniczkę Anigel, odciągnął od siostry i przyłożył jej miecz do gardła. Zaskoczona dziewczyna wypuściła z ręki
talizman, który zadźwięczał padając na zwęglone deski. Rozjarzony bursztyn na przedzie diademu natychmiast zgasł. Simbalik i Lotharon postawili Kadiyę na nogi. Miecz wypadł z jej bezwładnych palców i tkwiący w nim bursztyn również zmatowiał. Kadiya powoli podniosła powieki i spojrzała siostrze w oczy. —
Mężowie z Labornoku! — krzyknął w przypływie radości król Voltrik. —
Spójrzcie! Dwie z trzech czarownic, które zagrażały naszemu wielkiemu krajowi, są w moich rękach! Zgromadzeni żołnierze wydali gromki okrzyk, a z parapetu nad wejściem do zamku zagrzmiał głos Orogastusa: — Niech żyje Voltrik! Niech żyje nasz zwycięski król! Pokaż, jak nagradzamy buntowników! Podczas
tego
zamieszania
Immu
podpełzła
bliżej
diademu
Anigel.
Niepostrzeżenie skoczyła jak lothok i pochwyciwszy go rzuciła do rąk księżniczki. Dwaj rycerze chwycili starą piastunkę z zamiarem zrzucenia jej z wysokiej barykady. Anigel, z mieczem Voltrika na gardle, zawołała głośno: — Skrzywdźcie ją, a zginiecie marnie! Bursztyn w diademie rozjarzył się jak smolna pochodnia i trzymający Immu mężczyźni znieruchomieli. — Drugi talizman! — powiedział gorączkowo Voltrik. — Ciemny Miecz! Podnieść go! —
Stać! —wrzasnął Osorkon, rozpoznawszy niebezpieczny przedmiot. Lecz
Rinutar już puścił Immu i sięgnął po magiczny brzeszczot. Kadiya dotknęła dłonią rękojeści w tej samej chwili, co labornocki rycerz. Potrójne Płonące Oko rozwarło się i jego groźne promienie strzeliły w twarz Rinutara. Zbroja Labornoka rozżarzyła się. Nie zdążył krzyknąć ani nawet się wyprostować, gdy jego czaszka zapłonęła jasno jak stal w kuźni. Voltrik i jego rycerze wrzasnęli z przerażenia. Ogarnięty płomieniami mężczyzna zachwiał się na nogach, potoczył na skraj barykady i runął na bruk niczym meteor. Wśród patrzących rozpętała się panika. Jednak Voltrik, trzeba to przyznać, nie cofnął miecza od gardła Anigel nawet o cal, choć pot zalewał mu oczy, a serce waliło jak oszalałe ze strachu, Anigel zwróciła na niego spojrzenie. — Uwolnij nas. Zostałeś pokonany. Poddaj się i zdaj na naszą łaskę i niełaskę.
— Nie! — zawył król śmiejąc się histerycznie. — Nigdy, wiedźmo! Najpierw zginie twoja siostra, a potem ty! — Królu! — Pan Osorkon wskazał w dół. Grymas przerażenia wykrzywił jego twarz. — Ciemny Miecz... rusza się! Voltrik i jego towarzysze wybałuszonymi oczami patrzyli jak Potrójne Płonące Oko powoli wysuwa się z ręki Kadiyi i zawisa na wysokości jej pasa. Wydawało się, że ten widok nie wywarł żadnego wrażenia na księżniczce Anigel, która rozwarła dłoń i z kolei jej diadem poszybował na spotkanie miecza. — Nieee!... Przeraźliwy krzyk rozpaczy wyrwał się z piersi Orogastusa, ale już było za późno. Wszyscy ujrzeli księżniczkę Haramis stojącą pomiędzy jej unieruchomionymi siostrami. Korona Ruwendy na jej czole , zabłysła w blasku ognia, a opończa Arcymagini łopotała na jej ramionach. Wsunęła swój talizman do otworu w rękojeści miecza. Trójskrzydły Krąg pospołu z Trójgłowym Potworem, utworzyły południk i równik. Złożone dotąd skrzydła rozwarły się, a w środku Kręgu pojawiło się wielkie Czarne Trillium. Orogastus podniósł do góry połyskującą mdłą zieloną kulę, a potem z całej siły cisnął ją na bruk dziedzińca. Haramis skierowała na nią Berło Mocy. Zgubny Wyziew rozjarzył się i zniknął w kłębach dymu. Księżniczka zwróciła się w stronę rycerzy trzymających Kadiyę. Ciemne oczy tej ostatniej patrzyły już przytomnie, napięte mięśnie szykowały się do walki. — Puśćcie ją! — rozkazała Haramis, lecz Labornokowie zawahali się. — Puśćcie ją, głupcy! — zawołał Osorkon. — Nie! — wrzasnął król Voltrik. — Zabraniam! Widząc, że obaj rycerze zesztywnieli i nie ruszają się z miejsca, Haramis niechętnie skierowała Berło Mocy najpierw na Lotharona, a potem na Simbalika. Tym razem Labornokowie nie stanęli w płomieniach, lecz we wnętrzach ich hełmów na ułamek sekundy rozjarzyło się niebieskobiałe światło, a gdy zgasło, oba były puste. Tak samo reszta zbroi, które rozpadły się na części i ze szczękiem runęły na bruk. Król Voltrik wrzasnął przeraźliwie i puścił zarówno Anigel jak i swój miecz. Padł na kolana. — Litości! Litości, pani! — zakrzyczał. Haramis spokojnie wymierzyła w niego Berło.
— Okażę ci tyle litości, ile ty okazałeś innym i proroctwo niech się spełni. Klęczący monarcha ze szklistymi od łez oczami zdjął hełm i pochylił nisko głowę. Na oczach przerażonego i zdumionego tłumu miecz Voltrika Oderwał się od desek i wbił głęboko w podstawę czaszki króla. Martwy władca upadł, a jego własny brzeszczot przygwoździł go do platformy. Podniósł się cichy pomruk podobny do szelestu drzew targanych przez wiatr. Pan Osorkon złożył miecz u stóp Haramis i ukląkł z obnażoną głową. Na ten widok zgromadzeni na dziedzińcu labornoccy rycerze i żołnierze z głośnym szczękiem i trzaskiem rzucili broń i w osłupieniu czekali na dalszy rozwój wypadków. Haramis zwróciła się twarzą do Orogastusa, który znajdował się na przeciwległym krańcu dziedzińca. Zdjął maskę w kształcie gwiazdy i potężniejący wiatr rozwiewał jego białe włosy. Silne podmuchy uniosły dym i kurz, podsycając płonące wciąż ogniska. Niebo się przetarło. Trzy Księżyce stały w koniunkcji pomiędzy zenitem a horyzontem na zachodzie. Zdawały się dotykać i tworzyć jedno ciało niebieskie o trzech płatkach. Haramis podniosła Berło Mocy i skierowała je na Orogastusa. —
Teraz niech zostaną osądzone nasze żywoty i nasza służba bliźnim —
powiedziała. — Czy wypełniliśmy to, czego od nas wymagano? Czy postąpiliśmy właściwie? Czy działaliśmy tak, by przywrócić wielką równowagę świata? Osądź nas i osądź także jego. Czarownik uczepił się oburącz parapetu. Zacisnął zęby, a jego oczy zajaśniały znów jak gwiazdy magicznym blaskiem. Widzowie krzyknęli ze strachu. Książę Antar pojawił się jakby znikąd i wziął księżniczkę Anigel w ramiona. Mała Immu stała obok Kadiyi; obie nieugięte jak magiczny miecz. — Haramis! — zawołał Orogastus gromkim głosem, nadal wzmocnionym przez czary lub jakieś urządzenie. — Jeszcze mogę was zniszczyć! Mogę przywołać Ciemne Moce i poruszyć samą ziemię! Haramis zamknęła oczy, gorączkowo ściskając Berło, ale pod powiekami wciąż miała twarz czarownika. — Berło nie działa — pomyślała. — Potrzebuje nas trzech. — Kadiyo, Anigel — powiedziała pośpiesznie — pomóżcie mi! Chwyćcie Berto i skoncentrujcie się! — Poczuła, że siostry podeszły do niej i ich dłonie przyłączyły się do jej rak. Berło nagle ożyło. Połączyło ich wszystkich: Haramis, Kadiyę i Anigel z jednej strony i Orogastusa z drugiej. Rozbłysło oślepiającym blaskiem, porażającym
cielesne oczy nawet przez zamknięte powieki, ale Haramis w jakiś sposób widziała, co się dzieje. Kadiya i Anigel ustawiły się tak blisko niej, że stały się jakby jej częścią, a czarownik stał naprzeciw Berła Mocy. w powodzi mocy, która ich uwięziła, wypaliły się wszystkie iluzje i zobaczyli siebie i innych takimi, jakimi naprawdę byli. To było przerażające widzenie. Haramis przypomniała sobie wszystkie chwile, w których skrzywdziła innych, nawet nieumyślnie, kiedy patrzyła na swoje siostry z góry, jak na gorsze od niej istoty — co zdumiewało ją teraz, gdy widziała w nich piękno i siłę. Wyczuła, że przeżywają to samo: żałują dawnych błędów i pomyłek, i są zdumione tym, czego się o sobie nawzajem dowiedziały. Lecz wszystkie ich myśli i wspomnienia przenikała wzajemna miłość. Haramis zrozumiała teraz, i wiedziała, iż jej siostry również to pojęły, że pod pewnym względem tworzyły jedną istotę, że ich zalety i słabości uzupełniały się i wzajemnie unicestwiały. Pomimo różnic — a może właśnie dzięki nim — wszystkie trzy były jednością i były Ruwendą. To musi być to, co Binah nazwała równowagą, pomyślała. Haramis postrzegła również Orogastusa, ale w zupełnie inny sposób. Bliskość, którą czuła, gdy trzymał ją w ramionach, zniknęła. Zamiast niej wyczuwała teraz jego samotność i oddzielenie — całkowite i przerażające. Żadne więzi nie łączyły go z Ruwendą ani z żadnym innym krajem czy ludem i — pomimo tego, co zaszło między nimi — z Haramis. Wydawało się, że zamknął się w sobie, przeżywając okropności, które tylko niejasno wyczuwała. Haramis współczuła mu, nawet teraz; odbierała też współczucie Anigel, lecz Orogastus nie postrzegał niczego i nikogo oprócz swojej jaźni. i właśnie tego nie mógł znieść. Haramis skierowała Berło Mocy na czarownika. — Osądź nas — szepnęła. — Osądź jego. Berło ponownie się rozjarzyło. Wszyscy oślepli na chwilę i tak wiele osób krzyknęło w szoku, że upłynęły długie minuty, zanim spostrzeżono, iż Orogastus zniknął. Pozostała po nim tylko wielka czarna plama na murze, przy którym stał, a na niej, wysoko ponad parapetem, biała sylwetka wysokiego mężczyzny. Tego roku po raz pierwszy obchodzono Święto Trzech Księżyców z trzydniowym opóźnieniem. Przesunięto je po to, żeby zająć się rannymi i pogrzebać z honorami zmarłych. Lecz trzeciego wieczoru po wielkiej bitwie, gdy Trzy Księżyce w pełnej koniunkcji wzeszły ponad Błotnym Labiryntem, wszyscy jej uczestnicy z Ludów Lasów, Gór i Bagien wraz z ludźmi z Ruwendy i Labornoku, którzy obozowali wokół
Pagórka Cytadeli, jeszcze raz zgromadzili się na wewnętrznym dziedzińcu tej starożytnej twierdzy. Uisgu wmaszerowali pierwsi pod wodzą księżniczki Kadiyi niosąc potrójne pochodnie i śpiewając pradawną świąteczną pieśń; za nimi zjawili się łagodni Nyssomu z Jagunem i Immu na czele; potem zaś ocaleli Wywilowie ze swoim wodzem Lummomu-Ko. Następnie nadeszli Labornokowie i ich nowy król Antar, bez broni i zbroi, niosący tylko kwiaty; na końcu zaś armia wolnych Ruwendian, dowodzona przez hrabiego Palundo, który przyprowadził tylu rycerzy i szlachciców, ilu zdołali powiadomić Odmieńcy przekazujący wieści za pomocą mowy bez słów w całej krainie bagien. Powitała ich Haramis w koronie na głowie, opończy Arcymagini, z Berłem Mocy w dłoni. Antar podszedł i ukląkł przed nią. Wtedy najstarsza księżniczka powiedziała: — Powstań, królu Antarze, gdyż nie mogę przyjąć twojej kapitulacji. — Zdjęła koronę Ruwendy i podniosła ją wysoko ze słowami: — Ja, która byłam dziedziczką ruwendiańskiego tronu, zrzekam się teraz wszelkich praw do tej korony. Wzywam moją młodszą siostrę Kadiyę, by ją przyjęła, gdyż wybrano mnie do pełnienia innej roli, roli Arcymagini. Kadiya stała na czele wielkiego tłumu tubylców. Herbowe trillium połyskiwało na jej złocistej kolczudze, a kasztanowate włosy spadały swobodnie na ramiona. — Ja również wyrzekam się ruwendiańskiej korony, gdyż wedle wyroków losu nie mam być władczynią ludzi, lecz przywódczynią i przyjaciółką Ludów Lasów, Gór i Bagien, które wybrały mnie, bym im służyła. Wzywam księżniczkę Anigel, naszą najmłodszą siostrę, by przyjęła koronę, na którą po stokroć zasłużyła. Anigel zamknęła na chwilę oczy. i wróciła znów dziwaczna wizja, w której biegła przez las za swoją matką. Teraz, kiedy naprawdę dogoniła królową Kalanthe, już nie czuła lęku, gdy jej matka myła ją, ubierała i przygotowywała do objęcia tronu, gdyż należał do niej od samego początku. Wiedziała też, że z całej ich trójki, najlepiej nadaje się na władczynię. Otworzyła oczy, podeszła do Haramis i uklękła przed nią z podniesioną głową. Kiedy wielka korona Ruwendy ozdobiona szmaragdami, rubinami i wielkim odłamkiem bursztynu z uwięzionym kwiatkiem trillium spoczęła na jej głowie, wstała, odwróciła się powoli i nakreśliła w powietrzu potrójny znak Czarnego Kwiatu. Antar ukląkł teraz przed nią. — Czy przyjmiesz mój hołd i kapitulację, wielka królowo? — Już ją przyjęłam, wraz, mam nadzieję, z twoim sercem — odrzekła
z uśmiechem. — a ponieważ jestem królową, która nie może rządzić bez króla, proponuję, byśmy rządzili naszymi królestwami razem, jako mąż i żona, w trwałym pokoju. — Ujęła go za ręce, podniosła z klęczek i zatrzymała przy sobie. — Ludu Ruwendy — powiedziała — daję ci króla. Antar zaś rzekł: — Ludu Labornoku, daję ci królową. Podniosły się radosne okrzyki i szlochy. Odmieńcy znów zaśpiewali swój hymn, zaczęto roznoszenie jadła i napitków i rozpoczęło się prawdziwe święto. Siostry uściskały się mocno. Później Haramis uroczyście rozdzieliła na części Berło Mocy. Pozbawiony czubka miecz podała Kadiyi, która wsunęła go do pochwy. Anigel umieściła swój srebrzysty diadem wewnątrz ruwendiańskiej korony i całość znów włożyła na głowę. Haramis zaś ponownie nawlokła na łańcuszek różdżkę ze złożonymi skrzydłami i zawiesiła ją na szyi. — Byłyśmy Jednością, a teraz znów jesteśmy Trójcą. Oby Bóg sprawił, żeby świat odzyskał równowagę i oby Berło Mocy nigdy więcej nie było potrzebne —powiedziała cicho Haramis. —
Na Czarny Kwiat! — warknęła Kadiya. — Mam taką nadzieję! Wszyscy
potrzebujemy pokoju. Pomyślcie tylko, jak wiele musimy się jeszcze nauczyć! Ani — nudnej dyplomacji i umiejętności kierowania nawą państwową, Hara — magii, a ja zamierzam wrócić do pewnego Przybytku Mądrości i zadać kilka bardzo ważnych pytań istocie, która tam przebywa. Trzeba rozwiązać i uładzić wiele spraw między ludźmi a Odmieńcami. Podejrzewam, że znalezienie właściwych odpowiedzi zajmie trochę czasu! — Siostro — Anigel zwróciła się do Haramis — czy przywołasz po uczcie swego lammergeiera i odlecisz do Noth, by tam zamieszkać, jak niegdyś Biała Dama? Haramis odwróciła wzrok i przez chwilę patrzyła na parapet ponad wejściem do zamku. — Nie. Siedziba Binah rozpadła się w proch po jej śmierci. Wyruszę gdzie indziej. Znam takie miejsce, jest wysoko w Górach Ohogan. Rozmowę sióstr przerwał Antar. z przepraszającym uśmiechem zawiadomił Anigel, że poddani domagają się, by władca i władczyni poprowadzili ich do obrzędowego tańca. — Ach, te przerażające monarsze obowiązki! — roześmiała się Kadiya. — Ruszaj w tan, królowo Anigel. Arcymagini i ja będziemy ciągnęły naszą ważną rozmowę podczas uczty, a kiedy Wasze Wysokości zedrą buty w tańcu, możecie przyłączyć się
do nas. Anigel i Antar odeszli ręka w rękę. i zagrała muzyka. Śpiesząc przez otulony mrokiem Pagórek Cytadeli, stary muzyk Uzun usłyszał odgłosy zabawy i wydłużył krok. Nie chciał wierzyć własnym uszom. Przecież były to pieśni, które śpiewano w Święto Trzech Księżyców! Ale czyż nie świętowano przed trzema dniami, kiedy on sam i jego towarzysze ugrzęźli na brzegu rzeki naprawiając pęknięty kadłub łodzi? Nie widział wielkiej bitwy, nie oglądał zwycięstwa, nie zobaczył, jak jego ukochana księżniczka Haramis zniszczyła tego łajdaka Orogastusa. Ominęło go to wszystko. A może nie? Och, gdyby umiał lepiej porozumiewać się bez słów, tylko samą myślą! Tak, to na pewno były przyniesione przez nocny wiaterek świąteczne hymny i odgłosy wesołej zabawy, które prawie zagłuszyły głosy mieszkańców bagien. Jaki cud! Jednak zdąży na czas... Dostrzegł coś na zalanej księżycową poświatą ziemi... Nachylił się, by lepiej się temu przyjrzeć. Ziemia, nasiąknięta wodą po wczesnych Zimowych Deszczach, dosłownie z dnia na dzień wydała bez liku najróżniejszych młodych roślin. Lecz to było coś innego. Ledwie uwierzył własnym oczom. To była magia... Mnóstwo roślinek pojawiło się w miejscu, gdzie przedtem rosła tylko trawa i turzyca. Roślinki z czarnymi kwiatkami o trzech płatkach. Uzun zerwał Czarne Trillium i podniósł je ku Trzem Księżycom. Tak! Nie miał najmniejszej wątpliwości. To miejsce było nimi usiane. Rosły wszędzie! Śmiejąc się radośnie, czując, że kręci mu się w głowię ze szczęścia, narwał tyle czarnych kwiatków, ile mógł zmieścić r rękach i pobiegł, by przekazać dobrą nowinę zgromadzonym w Cytadeli ludziom i Odmieńcom. Tysiące trillium rozpościerało płatki w poświacie Trzech Księżyców.
KONIEC