WIELKIE SERIE FANTASY MELANIE RAWN c y k l Wygnańcy Ruiny Ambrai TOM I Wyprawa TOM II Ucieczka TOM III w przygotowaniu kolejny IV tom MELANIERAWN Prze...
10 downloads
19 Views
13MB Size
WIELKIE SERIE FANTASY
MELANIE R A W N cykl
Wygnańcy Ruiny Ambrai
TOM I
Wyprawa
TOM II
Ucieczka
TOM III
w przygotowaniu
kolejny IV tom
MELANIE RAWN
Przekład
Anna Dunajska
Tyl ul oryginału EXILES: the ruins of amrrai
Ilustracja na okładce JAMES WARHOLA
Redakcja merytoryczna KONRAD' LEWANDOWSKI
Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI
Korekta RENATA BIEGAJŁO
ISBN 83-7169-121-1 Wydawnictwo Ainber Sp. z o.o. Warszawa 1996. Wydanie I Druk: Elsnerdruck Berlin
Ucieczka
1
Jedyną widoczną oznaką wewnętrznej burzy, targającej Glenin, były lekko zmarszczone brwi. Ucieczka Sarry Liwellan i Maga - Dziekana, a potem Taiga Ostina, oznaczała utratę śladu wiodącego do Gorynela Desse'a i innych uczestników Sprzysiężenia. Inna kobieta mogłaby narobić wrzasku, przeklinać i lamentować, ale nie Glenin. Nawet w zaciszu własnego umysłu nie pozwoliłaby sobie na coś takiego. Siedziała spokojnie, próbując rozluźnić więzy z purpurowego jedwabiu. Po pierwsze, nie była zwykłą kobietą. Po drugie, wrzaski były niepotrzebną stratą energii, wulgarny język oznaką ubogiego zasobu słów, zaś lamenty - wyjątkowo niesmacznym przejawem braku samokontroli. Po trzecie zaś, nawet gdyby nie zdołała się opanować i tak nikt by jej nie usłyszał. Sytuacja uległa zmianie nagle. Na schodach dały się słyszeć krzyki, a zaraz potem tupot nóg wbiegających na górę. Walcząc z ostatnimi więzami, Glenin zdążyła otulić się Zaklęciem Niewidzialności, dokładnie w chwili gdy do jej komnaty wpadł rudowłosy młodzieniec. Zatrzymał się w progu, blednąc gwałtownie. Chwilę później zatoczył się na bezwładne ciało Strażnika Magii, popchnięty z tyłu przez odzianą w czerń i biel kobietę, która natychmiast zaczęła krzyczeć. Zaraz po odkryciu ciał odnaleziono czyjś krążek identyfikacyjny. Siedząc w kucki na łóżku i licząc na to, że skotłowana pościel skryje jedyny zdradzający ją ślad, czyli wgłę7
bienie w materacu, Glenin zadskała z całej siły zęby, usiłując powstrzymać wściekłość. Odkrycie prawdy, że leżała tam Mai Alvassy, a nie Sarra Liwellan, byłoby jednoznaczne z ujawnieniem obecności Glenin. A do tego nie mogła dopuścić. Ale nie mogła też odejść. Przynajmniej do czasu, aż sprzątną ciała. I musiała jeszcze uporać się z więzami z purpurowego jedwabiu. Rudowłosy chłopak wyprowadził na zewnątrz słaniającą się kobietę, podczas gdy inni zaczęli uprzątać pobojowisko. Jeden z młodych ludzi spojrzał na krwawe szczątki na podłodze, po czym rzucił się w stronę stolika z blaszaną miednicą i zwymiotował. Glenin nie mogła go winić. Widziała wiele ludzkich śmierci, niektórzy konali w męczarniach, część w wyniku jej własnej magii. To jednak, co zdarzyło się tutaj, przeszło wszelkie granice potworności. I mimo że nie wierzyła w żadnych świętych, poza Chevastem, zwróciła się teraz z modlitwą do Św. Venkelosa, prosząc, by Sędzia zesłał karę, na jaką zasługiwał oprawca jednej z Ambrai'ów. Nie było istotne, że Mai nie nosiła tego nazwiska, wszak płynęła w niej Krew Ambrai'ów! I Krew Desse'ów, przypomniała sobie. Z własnego wyboru spotkał Mai taki koniec. Glenin nie była odpowiedzialna za jej śmierć. Pośród krzyków i bezmyślnej paplaniny wyniesiono najpierw ciało maga, a następnie drobne ciało dziewczyny. Glenin w końcu udało się zsunąć ostatnie więzy. Roztarła ręce, czując liczne, bolesne otarcia, odsuwając na bok wszelkie myśli dotyczące kuzynki. Teraz należało się raczej skupić na Sarrze Liwellan. Dotychczas jej nie doceniała. Pozwoliła się zwieść dołeczkom w dziecinnej buzi i niewinnym minkom. Był to błąd, którego z pewnością już nie powtórzy. Zwycięstwo Sarry nie było pełne. Będą ją tropić jak zwierzę, o czym sama zapewne doskonale wiedziała. Tylko gdzie zamierzała się ukryć? Większość Magów została prawdopodobnie zabrana do wieży w Neele. Gwardziści Rady, a w niektórych przypadkach Panowie z Malerris trwali w gotowości przy każdej z Drabin na terenie całego Lenfell. Od tego ranka, aż do wytropienia 8
ostatniego Strażnika Magii, nieprzyjaciel będzie ścigany dniem i nocą. Skoro Sarra Liwellan znała tak wiele spraw dotyczących Glennin, teraz ona z kolei musiała wykorzystać swą intuicję przeciwko Sarrze. Ta z pewnością będzie trzymać się jak najdalej od każdej Drabiny w okolicy - w tej chwili bardziej dla Sarry niebezpiecznej, niż Widmowe Góry. Glenin zdecydowanie odrzuciła myśl o powrocie do Renig, podobnie jak o udaniu się do Zamku Mallerris, czy na dwór Ryka. Nie miała zamiaru stawać twarzą w twarz z ojcem, z którymkolwiek z Panów z Malerris, ani tym bardziej z Anniyas, nie mogąc pochwalić się żadnym sukcesem. Co mogła teraz naprawić? Dokąd powinna się udać, by Sarra Liwellan, Taig Ostin lub Gorynel Desse wpadli jej w ręce? Anniyas nigdy nie powiedziałaby lub. W jej ustach zdanie to brzmiałoby: i Taig Ostin, i Gorynel Desse. Glenin nie była gorsza od Anniyas, Była lepsza. I właśnie miała okazję, by tego dowieść. Ta dziewka Liwellanów wykazała się wielkim sprytem, odgadując jej, Glenin, zamiary. Teraz zaś ona nie pozostanie Sarrze dłużna i odgadnie jej plan! Glenin podeszła do okna, omijając krwawe plamy i zaciągnęła zasłony. Schyliła się pod stół i po krótkich poszukiwaniach wyciągnęła stamtąd biały, aksamitny krąg o średnicy trzech stóp, który wcześniej w pośpiechu kopnęła pod mebel. Z wielką uwagą rozłożyła okrągłą tkaninę na dywanie, wygładzając delikatnie palcami złoty haft, od niedawna pokrywający pradawne znaki, pamiętające jeszcze czasy sprzed Straconej Wojny. Była szybka, lecz nie wystarczająco szybka. Drzwi otworzyły się z nagłym skrzypnięciem. Rudowłosy chłopak spojrzał najpierw na porozrzucane na łóżku pasy dartego jedwabiu, potem aksamitny krąg, wreszcie zaciągnięte zasłony. Chłopak już otwierał usta do krzyku. Glenin zerwała się wyczarowując Kulę, która eksplodowała mu prosto w twarz. Mózg chłopaka utworzył kolejną krwawą plamę na podłodze. Tym razem Glenin zaklęła. Świetlista kula była o połowę mniejsza, niż zwykle. Słaby, pomarańczowo-czerwony odblask zapowiadał kłopoty. Z nagłym lękiem Glenin spojrzała 9
na biały krąg. Czy ilość mocy, która w nim jeszcze została, wystarczy, by uruchomić Drabinę? Na schodach było pełno ludzi. Nie miała chwili do stracenia. Szybko stanęła na białym aksamicie. Zaklęcie Wytłumiające rozciągnęło się w walec wysoki na siedem stóp. Jeszcze jedno słowo i Glenin zniknęła wraz z aksamitną Drabiną.
Siedem osób, w tym jedna nieprzytomna, zmieściło się jakoś w czteroosobowej karecie. Podróż ta miała stać się jednym z najgorszych wspomnień Sarry. Szybkość, z jaką znużone konie ciągnęły przeładowany powóz, była czystą torturą. Po szczególnie niebezpiecznym zakręcie, kiedy poobijali się o siebie, jak ulęgałki, Ilisa Neffe zsunęła się z Dziekana Adennosa mówiąc: - Val zrobił zdecydowane postępy w powożeniu. Jeszcze w ubiegłym roku z pewnością wylądowalibyśmy w rowie. Alin usiadł prosto i pomógł wstać Sarrze. - Nieźle się trzyma drogi, w porównaniu z ostatnim razem - zgodził się. - A przecież dopiero drugi raz powozi czwórką koni. - Drugi raz? - powtórzyła Sarra. - Dlaczego nic nie powiedziałeś? - Bo nikt z nas nie ma za sobą nawet pierwszego razu. Elomar usadowił Tamosa Wolwara w rogu karety, po czym zwrócił się do pozostałych: - Pomóżcie mi. Przeniesiemy go na podłogę, tam będzie mu wygodniej. Pod siedzeniem powinno leżeć parę kocy. Alin, Sarra i Ilisa skulili się jak najbardziej, by inni mogli zabrać się do roboty. Tamosin usiadł oparty plecami o drzwi. Głowę wuja oparł na swych kolanach. Dziekan wyciągał koce. Potem Elomar otulił Uczonego miękką wełną, a następnie sprawdził jego tętno, oddech i reakcję źrenic na światło za pomocą małej Kuli Magicznej. 11
- Co się stało? - spytała Ilisa. Elomar skulił się na podłodze u stóp Sarry. - Kiedy rozprysła się jego kula, Wolvar stracił osłonę i magia uzyskała do niego dostęp. - On wie, jak się bronić. Nikt nie wie tyle o kulach, co on. - odparła Sarra. - Przeciwko czarom z Malerris? - Ilisa pokręciła głową. - Zrobiłem, co mogłem - odparł Elomar. - On potrzebuje teraz tylko snu, spokoju i... - Potrzeba mu innego Uczonego - dał się słyszeć głos Dziekana Adennosa. - Posiadającego wiedzę o Kulach Magicznych. Tamosin, pozwolisz, że zamienię się z tobą miejscami... Sarra dopiero teraz zrozumiała, dlaczego tak istotne jest zachowanie Dziekana przy życiu i na wolności. Nie minęło pięć minut, a oddech Tamosa Wolvara uspokoił się, z rysów zniknęło napięcie, tętno odzyskało zwykły rytm. Elomar skłonił się Adennosowi w milczącym podziwie. Chwilę później powóz zwolnił, a następnie stanął. Alin odczepił osłonę okienną i wychylając się do połowy, zaczął rozmawiać z Valem. Do uszu Sarry doleciało tylko: „konie muszą odpocząć" i „dokąd, u diabła, właściwie zmierzamy". Pracuję nad tym, mruknęła do siebie. Żaden z magów, włączając w to Dziekana, nie miał żadnej propozycji. Ostatecznie jednak to ona była odpowiedzialna za dostarczenie ich w bezpieczne miejsce. Bezpieczne? Dobre sobie. Alin wsunął się z powrotem na swoje miejsce. - Sarro... - zaczął. Miała już gotowy plan. - Gdzie jest najbliższa posiadłość Ostinów? - spytała. - Tutaj, w Combel. - Jak sądzisz, będzie ktoś w domu? - Prawdopodobnie moja siostra Geria - odrzekł wykrzywiając usta. - Musimy się pozbyć powozu - stwierdziła Ilisa. - I znaleźć dla Wolvara odpowiednie miejsce na rekonwalescencję - dodał Dziekan. - I ostrzec Taiga - dokończył Alin. - Tylko że on jest w Longriding. 12
Sarra zwróciła się najpierw do Strażniczki Neeffe. - Powóz nosi na sobie znaki Rady z Renig. Już samo to pozwoli wam wjechać w bramy posiadłości Gerii Ostin. Gdy już się tam znajdziecie, możecie podać się za kogo tylko chcecie. Odeślijcie powóz do Renig. Ty, Wolvarowie i Dziekan zostaniecie tu tak długo, jak długo będziecie uważali, że jest to bezpieczne. Ilisa skinęła głowa. - Domni Ostin, twa siostra nie jest chyba Magiczna? - Niech Święta Myrienne broni! - To dobrze - na jej twarzy gościł przez chwilę zjadliwy uśmieszek. - Zostajesz z nimi, czy jedziesz z nami? - Sarra zwróciła się teraz do Elomara. - Wybór należy do ciebie. - Dziekan wie znacznie więcej ode mnie. Dysponuj mną wedle swego uznania, Sarro. Owszem, pomyślała, tak jak miałam zadysponować Alinem i Valem, wykorzystując ich, by uchronić Taiga. I odnaleźć Cailet. Ale najpierw muszę doprowadzić tę sprawę do końca! Skierowała pytanie do młodszego Wolvara: - Potrafisz tym powozić? - Jeśli Val Maurgen dał sobie radę, nie może to być trudne. Alin parsknął stłumionym śmiechem. - Lepiej, żeby tego nie usłyszał. - Wejdź na kozioł - zarządziła Sarra - i niech on cię nauczy. - Gdy Tamosin wygramolił się przez okno, spojrzała znowu na Alina. - A więc została nas czwórka. By dostać się do Longriding, musimy mieć szybkie konie, zwłaszcza jeśli chcemy dotrzeć tam przed... Malerryjką - z trudem wymówiła imię siostry. - Po drodze będziemy musieli się dowiedzieć, co skłoniło Radę do wyjęcia spod prawa wszystkich Strażników Magii. - Wszystkich Magicznych - sprostował Elomar. - Takie były jej słowa. - Łącznie z Panami z Malerris? Zaczyna się - zamruczał Alin. - Zaczyna? - powtórzył Dziekan Adennos jak echo, a następnie potrząsnął głowa. - Nie. Nie mówcie mi. O niczym nie chcę wiedzieć. 13
Mądra decyzja, kuzynie - stwierdził Elomar. Sarra nigdy nie mogła sobie darować, jeśli czegoś nie wiedziała. W tym jednak wypadku chętnie pozwoliłaby sobie na wyjątek. Wszyscy pozostali Czarodzieje byli już uwięzieni albo nie żyli. Dla pozorów postarano się o kilka ofiar wśród Malerryjczyków. Wkrótce jednak magia „zniknie" z Lenfell. Wtedy nadejdą Widmobestie. Zaś Malerryjczycy otrzymają cały świat, wraz z kajdanami, w które go zakują, w zamian za ponowne okiełznanie potworów. Poczuła, jak ostre, połamane paznokcie wbijają się jej w dłoń, rozdrapując ledwie zabliźnione rany, zadane odłamkami szkła. - Oni zaczęli - powiedziała szorstko - ale my to zakończymy!
3
„Złote Ziarno" (Najlepsza kawiarnia w Combel! Ostatni krzyk mody i elegancji!) oferowało bogaty wybór dwudziestu sześciu naparów (Importowane z najlepszych plantacji w Brogdenguard!), do których podawane były pękate dzbany śmietanki (Słodka! Świeża! Zdrowa!), a także niewielkie miseczki z łakociami (Cukier łupany! Pałeczki cynamonowe! Czekoladowe łezki! Cukier malinowy! Fiołki kandyzowane! Nie omieszkaj spróbować!) W dotychczasowym pojęciu Sarry o elegancji nie mieściły się miejsca. To mroczne, niskie pomieszczenie, w którym teraz siedziała wraz z Elomarem, czarny płyn, który im podano, mógł z powodzeniem zastąpić każdy, nawet najbardziej żrący, rozpuszczalnik. Kubki były wyszczerbione, śmietanka skwaśniała, zaś słodkości mogły śmiało konkurować z każdą skamieliną. Elomar od jakiegoś czasu starał się odłupać jedną ze szkarłatnych grudek, jakby żywcem wyjętych z Purpurowej Komnaty. W końcu udało mu się wrzucić do swego kubka kilka okruchów. Sarra wychyliła duszkiem parzącą kawę (Migdałowa Niespodzianka!), bez jakichkolwiek dodatków, dziękując Bogu, że nie zdążyła poczuć jej smaku. Ilisie Neffe z łatwością udało się wejść do rezydencji Ostinów wraz z mężem, Tamosem Wolvarem i Dziekanem. Jakich Ilisa użyła zaklęć i kogo zaczarowała, Sarra nie wiedziała i nie chciała wiedzieć. Obserwowała ich ukryta za rogiem, odczuwając jedynie ulgę, że nie musi już martwić się o los tej czwórki. 15
Alin i Val oddalili się w poszukiwaniu koni. Skąd mieli zamiar je wziąć, Sarra również nie wiedziała. Miała w tej chwili większe zmartwienia. Patrzyła na słowa wypisane na wielkiej karcie, rozpostartej na stole pomiędzy kubkami i miskami. Combel może i leży w samym środku dziczy, przynajmniej w pojęciu reszty Lenfell, ale, jak się okazało, wiadomości docierają tu zadziwiająco szybko. Nagłówki Obwieszczenia, wydanego przez Feleston Press, wyglądały jak dzieło tego samego niepospolitego umysłu, który skomponował menu dla tej kawiarni. Morderstwa w Kenrokeshir! Zdziczenie morderczej magii! Uchwała Rady: Magiczni wyjęci spod prawa! Anniyas oburzona! Opowieść świadka fatalnych zdarzeń! Sarra odczytywała raz po raz złowieszcze słowa pogrążając się w koszmarze niepewności. Już sama wiedza była dostatecznie bolesna. Wykorzystując zaś umiejętność wyławiania ziaren prawdy z sensacyjnych doniesień obliczonych na mało wybredne gusta, Sarra zrozumiała, co zaszło w Kenrokeshir. Podczas Pierwszej Luny, w niewielkim miasteczku zwanym Jenatown, nierozpoznana przez mieszkańców Mag Rycerz, rzuciła publiczne wyzwanie Panowi Malerrisu, również występującym incognito. I zaraz w samym środku miasta, na Okrągłym Rynku, na oczach setek skamieniałych z przerażenia przechodniów, rozpoczął się pojedynek na kule bojowe. Ze świątyni Św. Telemira spadła wieńcząca ją iglica, zabijając jednego z modlących się. Kilka koni zginęło na miejscu, kilkanaście zaś innych wpadło w panikę tratując pięć osób na śmierć. Wiele innych zginęło od pożarów, które wybuchły w sklepikach przy rynku. Sceny te zostały utrwalone na drzeworycie, odbitym na wewnętrznej stronie obwieszczenia. Sarra nie miała powodu, by wąlpić w prawdziwość tych doniesień. Jedyne w co wątpiła, to sposób śmierci Malerryjczyka. Według relacji ostatni wybuch spowodowany przez Maga Rycerza spopielił przeciwnika, razem z pokaźna liczbą gapiów. Zaraz potem tłum zlinczował Maga. 16
W ciągu dwudziestu sześciu doi, które minęły od zajścia, wieść o nim rozniosła się po całym Lenfell. Obwieszczenie było pierwszym oficjalnym zapisem wydarzeń, zawierało również autoryzowaną wersję uchwały Rady: wszyscy Magiczni muszą zostać zatrzymani. W całym Lenfell nawoływano do wzmożonej ostrożności. Rada robiła wszystko, co w jej mocy, by zapewnić bezpieczeństwo spokojnym obywatelom. We wszystkich miastach Gwardziści Rady przeprowadzali aresztowania Magów, których następnie dostarczali przed oblicze Sądu, gdzie odbywał się szybki proces. Oprócz tego znaczne siły zostały wysłane do Roseguard, miasta znanego z sympatii dla Strażników Magii. Sarra, podobnie jak i reszta mieszkańców Lenfell, wiedziała dobrze, że artykuł wstępny Marry Feleston podyktowała sama Anniyas. Magiczni są niebezpieczni. Zniszczenie Akademii i wszystkich Ambrai'ów nie wystarczyło. Żywa pochodnia z zamku Malerris i uwięzionych w nim mieszkańców to też nie dosyć. Należy pojmać wszystkich pozostających przy życiu Magicznych. Dopiero wtedy Lenfell uwolni się od groźby czarów. Wieści były wystarczająco złe. Niepewność stokroć gorsza. Kim była Mag Rycerz? A Pan z Malerrisu? Dlaczego nagle zdecydowali się ujawnić? Co skłoniło Maga do ataku? Nagła utrata zmysłów wydawała się zbyt prostym wytłumaczeniem. Jaka groźba, otwarta, czy domniemana, zmusiła ją do tak desperackiego kroku? Nie, to nie było właściwe pytanie. Sarra czuła, że ten „Przypadkowy incydent" został w najdrobniejszych szczegółach zaplanowany przez Panów z Malerris. Jednak sposób, w jaki udało im się ten plan zrealizować, wykraczał poza jej zdolność pojmowania. Zresztą zrozumienie nie było tutaj aż tak ważne. Zapewne Malerryjczyk zginął składając siebie w ofierze, upewniwszy się przedtem, że wraz z nim znajdzie śmierć możliwie duża liczba postronnych osób. Tyle Sarra była w stanie zrozumieć. Miał to być ostatatecznydowód zgubnych skutków stosowania magii. I pretekst potrzebny Anniyas, by raz na zawsze rozprawić się z Magicznymi i Sprzysiężeniem. Wszystkie te podstępne aluzje w jej pozornie niewinnej piosence, wszystkie nazwy związanezeSprzysiężonymi... ...i z Roseguard.
Właśnie o tym Sarra wiedziała najmniej. Zaatakowanie Roseguard w miejscu, gdzie świadomość Anniyas mieszała się z wieścią o przyłączeniu Agatine do powstania. W pamięci Sarry ziała ogromna, przerażająca pustka, w której raz po raz, mimo ogromnych wysiłków woli, pojawiały się wspomnienia z Ambrai. Straciła już jedną rodzinę, jeden dom. Błagała teraz wszystkich świętych, wszystkich oprócz Chevasta Tkacza, by mieli w opiece jej drugi dom i drugą rodzinę, może nawet bardziej drogie, bo dłużej znane. Na Świętego Chevasta! - zaklęła pod nosem. - Uciekną do Drabin - Elomar Adennos mruknął tak nagle, że Sarra drgnęła. - I zostaną wybici do nogi. Przecież Malerryjczycy wiedzą o Drabinach. Z których Drabin można było bezpiecznie korzystać? Zakładając, że w ogóle jeszcze takie istniały. Ilu Magów zginie? Litery rozmazały się nagle. Powiedziała sobie, że to tylko para znad gorącej kawy. Muskularna, brązowa ręka spadła nagle na obwieszczenie, gniotąc je w papierową kulę. - Możemy jeszcze pomóc Taigowi i Cailet - powiedział cicho Vallirion. - Nie dręcz się tak, Sarro. - Co z końmi? - spytał Elomar. - Na zewnątrz. Mag Uzdrawiacz rzucił kilka monet na stół. - Chodź, Sarro. -Powlokła się za nimi. Otępiała. Bezradna. Taig, Cailet... wydawali się teraz tak dalecy, szczególnie w porównaniu z wyraźnym wspomnieniem Agatine, Orlina i jej braci... Cailet jest moją siostrą z krwi, ale żyłyśmy dotąd osobno. Nie jest dla mnie jeszcze kimś rzeczywistym... Bardziej przeczuciem, niż prawdziwą osobą. A to i tak więcej, niż ja jestem dla niej... Na zewnątrz Alin przywdział maskę niezmąconej beztroski, dotychczas zarezerwowaną dla Vala. - Nawet nie musiałem ich kraść - oznajmił, pomagając Sarrze dosiąść konia. - Po prostu wszedłem do stajni, będącej własnością jednego z Senisonów, mojego dalekiego kuzyna i poprosiłem o cztery konie należące do Ostinów. - Na głowy Skrętacza i reszty Rady - zaklął Val, gdy już wyjechali na drogę do Longriding. - Lilien Ostin ma prawdziwą władzę w Combel. 18
- Jak i w całym Straconym Kraju - stwierdził Alin z dumą. Tak samo, jak Lady Agatine Slegin w Sheve... Czy raczej, jak kiedyś w Sheve. Gdzie oni wszyscy teraz są? Oni i Magowie... Imi Gorrst i Advar Senison, księgi i Lusira Garvedian, Telomir Renne i... - Sarro, przestań - odezwał się Val nie znoszącym sprzeciwu tonem. Odwróciła powoli twarz w jego stronę. - Nie mogę. - Czyżbyśmy już byli martwi? Albo w łańcuchach? Sprawił, że poczuła ukłucie złości. Jednak zbyt słabe. Tylko wielka złość pozwoliłaby jej zapomnieć o tym, czego robić nie mogła, a zacząć myśleć o tym, co zrobić powinna. Znając ją dobrze od tej strony, Val stanął na wysokości zadania: - Czy już wspominałem, że według mnie jazda do Longriding jest naprawdę gównianym pomysłem? Co masz tam zamiar zrobić? Wydać przyjęcie powitalne na cześć Glenin Feiran? - Ona dobrze wie, że ty wiesz, że tam jest Taig - dołożył swoje trzy grosze Alin. Elomar postanowił nie być gorszy. - Ty przewidywałaś jej posunięcia, dlaczego ona nie miałaby teraz przewidzieć twoich? - Zamknijcie się wszyscy łaskawie! - Warknęła. - Sama dobrze wiem, co ona będzie chciała zrobić. Magia Sarry, wcześniej przytłaczana przez lęk i poczucie bezradności, nabierała blasku wraz z narastającą złością. Po prostu wspaniale, pomyślała gorzko. Mogę skorzystać z faktu, że urodziłam się Magiem, wtedy gdy jestem wściekła. Bardzo pocieszające... - Naprawdę? - Val udał grzeczne zdziwienie. - Czy można spytać...? Korzystając z okazji, by odpłacić mu pięknym za nadobne, za wszystkie pokrętne odpowiedzi udzielane na pytania w rodzaju: „Która godzina?", odparła ze zjadliwą słodyczą: - Wiem, co ona wie, zaś ona wie, że ja o tym wiem. Żadna z nas, lub my obie, udamy się, bądź nie, do Longriding. Jeżeli żadna z nas się tam nie wybierze, wtedy Taig nie zostanie 19
ostrzeżony, ani też pojmany. Jeżeli dotrę tam ja będzie ostrzeżony, jeśli ona, pojmany. Ona nie może dopuścić do tego, bym go ostrzegła, ja zaś by został przez nią schwytany. Dlatego też zarówno ona, jak i ja pojedziemy do Longriding. Alin zareagował jako pierwszy. - Zacząłbym klaskać, gdybym miał pewność, że mnie czymś nie zdzielisz. - Też bym klaskał - odparł Val - gdybym miał chodaż cień pojęcia, o czym ona, u diabła, mówi. - To przecież bajecznie proste - stwierdził Elomar. - No to mu wytłumacz - rzuciła Sarra, spinając swego konia do galopu.
1
- Nie - rzekł kategorycznie Piąty Pan Malerrisu. - Nie w sam środek burzy i strug kwaśnego deszczu! Glenin była już dostatecznie zła z powodu konieczności zasięgania rady Vassy Doriaza, a teraz straciła cierpliwość. - Jak śmiesz mi mówić, co mogę, a czego nie? Wskaż mi bezpieczny dom w Longriding i zejdź mi z drogi! - To nieporozumienie, Lady Glenin - odezwał się melodyjny głos tuż za nimi. Glenin odwróciła się gwałtownie. Nikt w Zamku Malerris nie nazywał jej Lady. Zastanawiała się, czy Sarris Allard tytułowała ją tak, by z niej zakpić, czy też, by udobruchać. Poruszając się z wielką gracją, Sarris postawiła tacę z winem na niskim stoliczku, zaszczycając męża jedynie przelotnym spojrzeniem. - Kwaśne burze są nadal naładowane Dzikimi Czarami, nawet po tylu stuleciach - stwierdziła. - Korzystanie z jakiejkolwiek Drabiny mogłoby być dla debie bardzo niebezpieczne. A szczególnie dotyczy to aksamitnej. Kodeks Malerrisów nie wspominał nic na ten temat. Nie słyszała też o tym od żadnego ze swych nauczydeli. Glenin zmarszczyła brwi. - Malerryjczycy tradycyjnie unikają zbliżania się do Straconego Kraju - kontynuowała Sarris. - Tak rzadko kierujemy się w tamte strony, że mało kto o tym wspomina. A może to być prawdziwie śmiertelne przeoczenie. Byłoby dobrze, Vasa, gdybyś od czasu do czasu przypomniał sobie, kim jest Lady Glenin i jaką przedstawia sobą wartość. 21
Nie większą, niż Anniyas - stwierdził gładko. Większą - poprawiła ostro, a orzechowe oczy w pięknej, ciemnej twarzy, zwęziły się niebezpiecznie. - Ma swobodę poruszania się, silniejszą magię... Tylko nie ma szczęścia - przerwał Doriaz, wstając. Pani wybaczy, domna. Zazwyczaj spędzam tę godzinę z moim synem. Miłego wieczoru. Gdy zamknęły się za nim drzwi, Sarris podniosła pokrytą haftem poduszkę i z rozmachem rzuciła nią w zamknięte drzwi, wzburzając swe misternie upięte warkoczyki. - Czasami - oznajmiła lodowatym tonem - chci ałoby się mieć pod ręką nóż. Przepraszam za maniery mego męża. W ostatnich czasach miał okazję zabić wielu Strażników Magii, co, jak pani zapewne wie, zawsze sprawiało mu przyjemność. Stał się przez to jeszcze bardziej arogancki. - Jego syn... - rzekła Glenin. Sarris skinęła potakująco głową. - Chava kończy na wiosnę czternaście lat. Jego magia niedługo da o sobie znać. Między nami mówiąc, Vassa jest dumny z chłopca i jednocześnie trochę się go boi. - Magia Chavy jest silniejsza niż jego? - Wierzę, że tak się okaże - jej uśmiech mówił, że Vassa faktycznie ma się czego obawiać. Glenin uśmiechnęła się w odpowiedzi. - Tak jak pani jesteś silniejsza od Anniyas. Nie wiedziałaś o tym, prawda? - Ona rzadko ucieka się do czarów - Glenin wzruszyła ramionami i przyjęła czarkę z rąk gospodyni. - Wygląda na to, że na co dzień wystarcza jej „szczęście". - W niektórych sprawach. Ale nie we wszystkich - usiadłszy na krześle, opuszczonym przez męża, Sarris ciągnęła dalej: - To, co ona nazywa szczęściem, to po prostu umiejętność wykorzystywania okazji stworzonych wysiłkiem innych osób. - Myślę, że ma pani rację -nigdy nie wypowiedziałaby tych słów, gdyby nie znajdowały się w Żelaznej Wieży, zabezpieczonej przed uszami, korzystającymi z magicznego podsłuchu. Mnie jednak czeka dużo wysiłku. Lady Sarris, ja muszę się dostać do Longriding. Kwaśna burza zatrzyma zapewne również tę dziewkę Liwellanów, aja muszę tam dotrzeć przed nią. 22
- Myślałam, że chcesz dostać Taiga Ostina. - Chcę ich wszystkich - oznajmiła Glenin. Pani Malerrisu ostrożnie upiła ze swego naczynia. - Czyż Sarra Liwellan nie będzie cię oczekiwać w Longriding, odpowiednio się do tego przygotowawszy? - Z pewnością. Nie ma innego wyboru; musi tam jechać. Gdybym była na jej miejscu... - Glenin urwała. Czy którakolwiek z nich mogła tak naprawdę przechytrzyć drugą? Czy też obie będą wiecznie kręcić się w kółko, starając się stwierdzić, która z nich jest sprytniejsza? - Na jej miejscu - Sarris Allard przerwała milczenie ciągłe oczekiwanie na ciebie i oglądanie się przez ramię doprowadzałoby mnie niemalże do szaleństwa. Lady Glenin, czy naprawdę musi pani być w Longriding? - Co mam przez to rozumieć? Oczywiście, że ja... - Pani ją poznałaś, więc wiesz o niej więcej, niż ja, ale... wydaje mi się, że sama niepewność może ją skłonić do zrobienia fałszywego kroku. Nadmiar ostrożności jest tak samo nierozważny, jak jej brak. Nawet jeśli nie popełni żadnego błędu, nie może pozostać długo tam, gdzie ty jej oczekujesz. Glenin powoli skinęła głową. - Longriding jest miejscem oczywistym, zbyt oczywistym, prawdę mówiąc. Prawdziwym wyzwaniem jest jednak odgadnięcie, dokąd skieruje się w dalszej kolejności. - Czyż nie tam właśnie powinnaś na nią czekać? - Ale dokąd ona pojedzie? - Glenin w zamyśleniu potarła palcem brzeg czarki. - Sądzę, że prawdziwe pytanie powinno brzmieć, czy wybór miejsca będzie zależał od niej. Będą z nią przecież Magowie. - Oczywiście, zupełnie o tym zapomniałam. Prawdopodobnie nawet Gorynel Desse... - urwała wzdrygając się. - Nie zazdroszczę ci, Lady Glenin! Myśleć jak inna kobieta to jedno, ale jak mężczyzna? Któż wie, jak działają ich umysły? - Czasem mam wątpliwości, czy w ogóle je mają - chmurnie zwierzyła się Glenin. - Najczęściej nachodzą mnie one po wieczorze spędzonym z moim mężem. - Gdyby miało dojść w tej dziedzinie do zawodów, mój niechybnie by je wygrał. Pewnego dnia musimy usiąść i zastanowić się, co takiego przeskrobałyśmy, by na nich zasłużyć. 23
Zanim to jednak nastąpi, masz przed sobą odrażające zadanie podążyć tropem myśli Gorynela Desse'a. Glenin smakowała wino na podniebieniu, niespiesznie, tak jak nauczył ją kiedyś ojciec. Magowie potrzebowali kryjówki ] na tyle oddalonej, by była bezpieczna - wtedy jednak wszelka i komunikacja i dostawy byłyby znacznie utrudnione. Chyba że 1 w miejscu takim znajdowałaby się Drabina. Jak dotąd jednaki nie dotarły do niej żadne słuchy o czymś takim. Strażnicy niej dysponowali wszak Zamkiem Malerris - odosobnionym, bez-J piecznym i pełnym Drabin. - Magowie nie mają zwyczaju układać planów - zamyśliła się Glenin. - Oni po prostu reagują. Bardzo niezdrowy sposób żyda. - Muszę stwierdzić, że w tym miejscu zawodzi mnie wyobraźnia - przyznała się Sarris. - Gdzie w dzisiejszych czasach Strażnik Magii mógłby czuć się bezpiecznie? Zamek Malerris... - Jeśli zaś chodzi o Desse'a - kontynuowała po chwili nikt nie zna go lepiej niż twój ojdec. Zamek Malerris. Dla postronnego obserwatora miejsce wymarłe i opustoszałe.... - Lady Glenin, uważam, że powinna pani wródć na Dwór Ryka i zasięgnąć rady swego ojca. - Lady Sarris, uważam, że ma pani absolutną rację.
W chwili gdy Verald Jescarin skonał, Cołlan zdał sobie sprawę, że stracił przyjaciela. Znał setki ludzi. Nikogo jednak dotąd nie nazwał przyjacielem. Kiedy Verald padał, pchnięty nożem z ciemności, Collan poczuł, jak otwiera się w nim bezdenna przepaść. Próbował ją zapełnić innymi ciałami. Wszystko stało się tak nagle. Stali razem na straży przed chłopską chałupą, a Collan rozcierał obolały kark, mówiąc: - Musiałeś mnie aż tak uderzyć? Verald zachichotał cicho. - Krążyły słuchy, że masz twardą głowę. W następnej chwili nóż ugodził go tuż powyżej serca. Padając na stertę drewna, zdążył tylko wydać cichy, pełen zdumienia jęk. Osunął się na ziemię, a po chwili już nie żył. Z ośnieżonego lasu wysypywały się postacie w czarnych opończach. Collan zabijał je kolejno z tępą furią. Orlin Renne wraz z dwoma synami i Rillanem Veliazem wypadU z chałupy. Wkrótce ich miecze zadźwięczały, siejąc wokół spustoszenie. Collan żałował każdej śmierci, której sam nie był sprawcą jako mściciel Veralda. Nie wiedział, ilu martwych Gwardzistów zaspokoiłoby jego żądzę odwetu. Na pewno więcej, niż mógł zabić teraz. Nagły brak wrogów był dla niego gorzkim rozczarowaniem. W zapadłej ciszy niespodziewanie rozbłysło promieniste światło. Col odwrócił się, by ujrzeć Gorynela Desse'a, wy25
chodzącego spośród drzew, niosącego dużą, świetlistą kulę, rozsiewającą blask starego złota. - Orlin?! - zawołał mag. - Tutaj. Są ze mną Riddon i Maugir, obaj ranni Renne z synami dołączył do Collana. - Rillan sprawdza okolicę. - Co z Veraldem? - Nie żyje - odparł Col, wycierając miecz o opończę jednego z Gwardzistów. Nie mógł sobie odmówić przyjemności kopnięcia nieruchomego dała. Wolałby jednak, żeby na miejscu Gwardzisty leżał Gorynel Desse. - Gdzie się, u diabła, podziewałeś? - Najwyraźniej nie tam, gdzie powinienem był być w tej chwili nie wyglądał po prostu staro, lecz wręcz wiekowo. Ta odpowiedź bezgranicznie rozwścieczyła Collana. - A co z twoimi sławnymi zaklęciami? Co z czarami Maga Wojownika, które miałeś niby mieć w małym palcu? Dlaczego nie ochroniłeś... - Dosyć! - uciął Orlin Renne. - Riddon, Maugir, wejdźcie do środka. Trzeba wam opatrzyć rany. - Ze mną wszystko w porządku - zaprotestował Maugir, jednak bolesne grymasy, towarzyszące każdemu krokowi, mówiły zupełnie co innego. Desse wraz z Kulą zagłębił się w zimową noc, oglądając miejsce potyczki, jak generał, który wcześniej obserwował bitwę z oddalonego wzgórza. Wszystko stało się nagle i równie nagle dobiegło końca. Collan zaczął układać ciała po obu stronach ścieżki. Wkrótce pojawił się Rillan Veliaz, ciągnąc jeszcze dwa. W milczeniu trwała ponura praca, srebrzyście oświetlana Brzemienną Luną i nikłym poblaskiem gwiazd. Po jakimś czasie znów dołączył do nich Gorynel Desse. Zatrzymał wzrok na ułożonych równo ciałach, a potem na samotnej, stojącej z boku postaci, owiniętej szczelnie ciemnoniebieską opończą. - Nałożyłem zaklęcia ochraniające - Desse odezwał się do Collana. - Dlatego nas odnaleźli. Mieli ze sobą Magicznego, Pana z Malerris. Collan bezwiednie cofnął się o krok. 26
- On nie żyje. Jedyna magia, która jeszcze wisi w powietrzu, pochodzi ode mnie. - Wielce nam ona pomogła, ta twoja magia - odparł gorzko Collan. Veliaz odchrząknął. - Będziemy musieli ich spalić, Strażniku Desse. W środku, razem z Drabiną. - Tak - zgodził się Mag. - Nie! - zaprotestował Collan. - Innych, proszę bardzo. Ale nie Veralda. Nie razem z nimi. On zostaje na zewnątrz. Surowe, zielone oczy, zaczerwienione światłem magicznej Kuli, przez chwilę uważnie wpatrywały się w twarz Cola. Wreszcie mag skinął głowa. - Tak, rozumiem - rozejrzał się dookoła. - Zgaduję, że to ty jesteś odpowiedzialny za większość tego bałaganu? Collan wzruszył ramionami, wciąż żałując, że wszyscy zabici nie byli jego ofiarami. - Tylko dziewięciu, czy dziesięciu. - Godne podziwu - mruknął Desse. - Warte... - Warte czego?! - warknął Col, ale pytanie pozostało bez odpowiedzi. - Dwudziestu pięciu gwardzistów zabitych? - Tak - potwierdził Yeliaz. - Przed chwilą liczyłem. - Więc mamy już cały szwadron. Gdy nie wrócą, z pewnością zaczną ich szukać. Musimy się zbierać. Na Dwór Ryka jest jakieś pół dnia drogi, jeżeli zwinę przestrzeń. - Ryka! - wybuchnął Collan. - Nie mam zamiaru nawet zbliżać się do tego miejsca! - Pojedziesz gdzie ci każę - osadził go Desse. - Czy już zapomniałeś, że moja magia zawsze będzie szybsza od twoich nóg? I od miecza! Na Klejnoty Geridona, jesteś bardziej uparty, niż twój... - Gorsha! Naglący krzyk Agatine poderwał wszystkich trzech mężczyzn. W chałupie Sela Trayos leżała na posłaniu w pobliżu paleniska, chwytając ciężko powietrze i oburącz trzymając się za wydęty brzuch. Agatine i Tarise krzątały się przy niej. - Wody jeszcze nie odeszły - oznajmiła Tarise - ale jeżeli zacznie rodzić... 27
- Dziwię się, że to jeszcze nie nastąpiło - stwierdziła Agatine z gniewem. - Co za pomysły, żeby ciężarną kobietę przenosić Drabiną! - Nie było innej rady - przypomniał Orlin, pieczołowicie < obwiązując szarpie wokół nogi Maugira. Jej gniew skupił się na nim. - Mamy jeszcze dwie Drabiny do przebycia. Dziecko może być naprawdę zagrożone! - Tylko wtedy, gdyby było Magiczne - odparł Riddon. Był blady, ciasno obwiązane ramię zwisało bezwładnie, wydawał się jednak nie odczuwać bólu. - W rodzinach Trayos'ów, czy Jescarinów nie było nigdy żadnej magii, przynajmniej ja nic o tym nie wiem. - Masz zupełną rację - powiedziała jego matka. - Oczywiście - przytaknął ojciec. Nie patrzyli na siebie, omijali również wzrokiem Gorynela Desse'a. Collan poczuł zimny dreszcz, obserwując, jak starannie unikają patrzenia sobie w oczy. Dziecko Seli będzie miało w sobie magię. - Nie wspomniał tylko, skąd oni o tym wiedzieli. Zastanawiał się, czy Sela też o tym wie. I czy zdaje sobie sprawę, jak niebezpieczne może być przenoszenie nie narodzonego Maga za pośrednictwem Drabiny. Stary człowiek stanął tuż przy młodą kobiecie, ujmując jej twarz w obie dłonie. Orlin dał znak do oddalenia się, dotykając lekko ramienia Cola. - Pozwólmy mu zrobić dla niej to, co się da. My natomiast zróbmy to, co można dla Veralda. Przepastna rana w duszy otworzyła się ponownie. Dziewięciu, czy dziesięciu zabitych, dziewięć, czy dziesięć tysięcy. Nic nie wynagrodzi utraty tego jednego życia. A przecież nie znali się długo, tak mało mieli ze sobą wspólnego, próbował sobie tłumaczyć. Jednak intuicja podpowiadała co innego. Istnieją na świecie ludzie, których się zna od pierwszego zetknięcia. Obcy ludzie, w których instynktownie poznaje się przyjaciół. Wyszedł na dwór w ślad za Orlinem. Podczas gdy Renne i Veliaz układali kamienny kopiec, Collan zdjął krążek identyfikacyjny z szyi Veralda i odczepił mały wisiorek ze złota i ametystu, wiszący na prawym uchu. Odpiął też delikatną 28
bransoletę z cienkich złotych ogniwek, przeplatanych płytkami ciemnozielonego jaspisu, rzeźbionymi w kwiaty. Kiedy chciał wręczyć te przedmioty Renne'owi, ten potrząsnął przecząco głową. - Ty powinieneś je wziąć - powiedział. - Byliście przecież przyjaciółmi. - Prawie go nie znałem - odparł Collan szorstko. Zatrzymał jednak kosztowności. Postanowił, że odda je Seli, ale jeszcze nie teraz. Może ża jakiś tydzień, gdy narodzi się już dziecko i minie szok po śmierci męża. Jeżeli w ogóle kiedyś minie. Elomi Jeymi przyszli, by pomóc wzbieraniu kamieni. Veüaz układał je, formując płaski kopiec, długości i szerokości dorosłego człowieka. Potem Jeymi spytał, czy ma iść po drewno. - Nie - powstrzymał go ojciec. - Gorsha zatroszczy się o ogień. I tak się stało. Gdy bóle Seli zmniejszyły się, a w końcu ustały i obie wraz z Tamsą spokojnie zasnęły, magiczny ogień podpalił ciało Veraida. Nikt nie powiedział ani słowa, nikt też me zaintonował żałobnej pieśni - głosy ugrzęzły w gardłach, szczególnie zaś głos minstrela. Jedynym widocznym hołdem, złożonym Panu Ogrodu w Roseguard, była wiązka kwiatów, wrzucona w ogień przez Collana. Kolejny bukiet... Nagle poczuł się chory. Ciało ledwie zaczęło się palić, gdy Goryneal Desse zwrócił się do nich poprzez ogień. - Musimy iść tam, gdzie nie będą nas szukać. Na Dwór Ryka. Col czekał, aż ktoś zaprotestuje. Nikt jednak nie zgłaszał sprzeciwu. Wprost nie mógł w to uwierzyć: ślepo ufali szalonemu starcowi, który o zmierzchu po prostu ich opuścił, zaś gdy się w końcu zjawił, było już zbyt późno, by im w czymkolwiek pomóc. Riddon odszukał swych braci spojrzeniem. - Musimy zobaczyć, czy jest tu jakiś wóz. - I koce dla domni Trayos - dodał Elom. Za chwilę przy ogniu pozostali tylko Collan i Gorynel Desse. Młody człowiek patrzył na starca, ten zaś spoglądał w ogień. 29
- Ryzyko nie jest tak: wielkie, jak myślisz - odezwał się w końcu Mag Rycerz. - Drabina jest dostępna. Sprawdziłem to dzisiaj wieczorem. - Wybacz, że nie wyśpiewuję hymnów pochwalnych na twoją cześć - odparł sucho Collan. - To było potrzebne. Zrobiłem, co mogłem, by zapewnić wam bezpieczeństwo. Poruszałem się tak szybko, jak tylko mogłem, a kiedy usłyszałem szczęk mieczy i krzyki... - Nie dotarłeś tutaj na czas. Verald nie żyje. Co dalej zamierzasz zrobić ze mną? Jego już nie ma, by mnie ogłuszyć. - Rozumiem twój ból. - Mój ból? A co z tamtą dziewczyną? Straciła męża, a teraz może również utracić swoje dziecko! Nie wiem, o co d chodzi z tymi Drabinami, ale... - Masz rację, nie wiesz o co chodzi. Dziecko urodzi się Magiem - odparł Desse, zupełnie nie wyglądający na zaskoczonego tym, że Col wiedział. - 1 urodzi się bezpiecznie. To już było coś, o ile mógł zaufać temu siwowłosemu szaleńcowi. Col milczał przez pełne dwie minuty, choć wszystko w nim wrzało. W końcu zapytał: - Jeżeli to, co powiedziałeś, kiedy przybyliśmy tutaj, było prawdą, i każdy z Magów jest zagrożony śmierdą, dlaczego ty wdąż jesteś tutaj? Dlaczego jest tu Lady Agatine i Renne? Dlaczego ja? - Z powodów, których mam nadzieję, nigdy nie poznasz. - Do diabła, to żadna odpowiedź! - Jedyna, jaką ode mnie usłyszysz, chłopcze. - Magiczna Kula zmieniła kolor, przechodząc od różanozłotego, poprzez biały, aż do oślepiającą zieleni, kłującej w oczy, jak okruchy butelkowego szkła mieniące się w pełnym słońcu. Taki sam kolor miały oczy, które nagle wpatrzyły się w Cola, a chodaż zielony nie był kolorem ognia, minstrel poczuł się przepalony do samego dna duszy. - Rozumiesz teraz, Collan? Poczuł, że kiwa potakująco głową i jednocześnie zastanowił się, na co się zgadza. Niedługo potem pod boczne drzwi podstawiono wóz. Zaprzężona klacz zaczęła się wyrywać, czując swąd dymu, Veliaz jednak trzymał ją pewną ręką. Gdy Lady Agatine i Tarise wymośdły wóz kocami, Yeliaz położył na nim Selę 30
i wrócił do chaty po Tamsę. Żadna z nich nawet się nie przebudziła. Col wraz z Orlinem zaczęli wciągać trupy Gwardzistów do chaty. Elom przyszedł im pomóc, gdy tylko uporał się z zapędzeniem zwierząt z obory. Tym razem ogień rozpalili zapałką. Nikt nie skorzysta już z tej Drabiny.
10
- Dokąd odjechali? Auvry Fedran wzruszył ramionami. - Pod porannym śniegiem są cztery pary śladów zostawionych przez wóz. Każdy wiedzie w inną stronę i wszystkie na milę śmierdzą czarami. Glenin kopnęła duży kamień z czyjegoś kopca grzebalnego. Śnieg nie mógł stłumić Magicznego Ognia i nic nie zostało z ciała. Nawet najgrubsze kości, wszystko zostało spalone. Ale chata nie spłonęła doszczętnie, podobnie jak obora, i nawet z tej odległości Glenin czuła powiew magii, wydobywający się ze schowka na narzędzia. - Gorynel Desse nie jest głupcem - mówił dalej Feiran, z namysłem gładząc szyję swego konia. - Nie, ale my jesteśmy, że nie przybyliśmy tu wcześniej. - Ryzyko było zbyt duże. Nie dopuszczę do tego, byś się znowu narażała, Glenin. Nigdy więcej. - Przeszłam szkołę Malerrisów, ojcze - przypomniała mu. - Wiem o sprawach, o których on nie wie, umiem rzeczy, o których on nie ma pojęcia, a poza tym... - Nigdy nie stanęłaś oko w oko z Magiem Rycerzem przerwał szorstko. — Tamos Wolvar był Uczonym. W życiu nie posłużył się swą wiedzą, by stworzyć prawdziwą Kulę Bitewną i nigdy nie korzystał ze śmiercionośnej magii. Gorsha Desse, zapewniam cię, nie miewa takich skrupułów. Twoje umiejętności mogą, ale nie muszą przewyższać jego. Dlatego bardzo cię proszę, nigdy go nie lekceważ. 32
- A co z Drabiną? - zręcznie zmieniła temat. - Dokąd ona prowadzi? - Nie miałam w ogóle pojęcia, ze ta Drabina istnieje. W tej chwili zresztą i tak jest bezużyteczna. Ale miałaś rację, Cilenin. Jej punkt docelowy jest na Dworze Ryka, tam, gdzie byśmy ich nigdy nie oczekiwali. - Po chwili z wyraźną dumą dodał: - A teraz, dzięki tobie, jest to pierwsze miejsce, gdzie będziemy ich szukać. - Tylko teraz będziemy musieli odnaleźć ich w tłumie powiedziała z gniewem, wkładając ręce w kieszenie spodni i raz jeszcze kopiąc ten sam kamień. - Jak myślisz, ile tysięcy ludzi przebywa obecnie na Dworze Ryka? - Znalezienie ich nie będzie wcale takie trudne, jak ci się wydaje. Przez kilka dni zapewne będą się ukrywali, starając się nas przekonać, że udali się gdzie indziej. Może to trochę potrwać, ale w końcu wyjdą z ukrycia. Ostatecznie tam są jedyne Drabiny, do których mają dostęp. - Nie możemy polegać na Gwardzistach, nie upilnują wszystkich - myślała głośno. - Będą nam potrzebni Malerryjczycy. Jeszcze dzisiaj poślę wiadomość do Zamku. - Tu właśnie nie masz racji. Nie możemy skorzystać z pomocy żadnego z Panów - Gorsha wyczułby ich na pół mili. Glenin zmarszczyła brwi, zastanawiając się, czy ojciec już drugi raz świadomie użył tego zdrobnienia. Jeżeli nadal myślał o swym największym wrogu, używając zdrobniałego przydomka... - On oczekuje tylko trojga Magicznych: ciebie, mnie i Anniyas - Feiran kontynuował rozważania. - Jeżeli odkryje kogokolwiek innego... - Gdzie jeszcze może się skierować? - rzuciła obracając się na pięcie. - Musi skorzystać z Drabiny na Dworze Ryka. Ty, ja i Anniyas nie upilnujemy ich wszystkich. Nie możemy ich zakląć, bo też by to wyczuł - zatrzymała się gwałtownie, jakby oddech zamarł jej na ustach. - Na Wielkiego Tkacza! Nie musimy pilnować każdej z Drabin. Nie musimy w ogóle pilnować żadnej Drabiny! - Co chcesz przez to powiedzieć? Zaśmiała się dcho, wykonując ręką ruch w stronę chaty. Migocząca kaskada małych, ognistych kul, każda nie większa 3 - Uderalca
33
od dojrzałej czereśni, spłynęła z jej palców na tlącą się jeszcze ruinę. Ogień natychmiast buchnął wysoko. Tym razem można było mieć pewność, że nie ugasi go nawet burza śnieżna. - Wracajmy do domu. Wyjaśnię ci po drodze.
Collan nigdy nie był na Dworze Ryka. Nie miał też żadnej ochoty znaleźć się tam teraz. Jednak właśnie tam zmierzał, Rdyż była to sprawa honoru. Nie żeby miał jakiś dług wobec Sprzysiężenia. Swój dług wdzięczności za wydostanie się z Roseguard już spłacił trupami Gwardzistów. Wszelkie należności zostały uregulowane. Jednak pamięć Veralda wymagała, by towarzyszyć Seli i Tamsie, przynajmniej do czasu, aż obie będą bezpieczne. Własne przetrwanie też nie było bez znaczenia. Podążył za Gorynelem Dessem do Ryka, gdyż nie miał innej drogi wydostania się z wyspy. Jeżeli tamta wiadomość, ukryta w kwiatach i ziołach, była prawdziwa, Rosvenir było jednym z nazwisk na czarnej liście Anniyas. Podróż do jej jaskini była ostatnią rzeczą, na którą miał ochotę, musiał jednak przyznać, że jest to ostatnie miejsce, w którym ona będzie go szukać. Ponieważ mieli z sobą konia, Mag Rycerz nie mógł składać przestrzeni. Desse kroczył przed wozem. Nie rzucał zaklęć ani Ochron, by nie przyciągać żadnego Malerrisa. Gotów był jednak w każdej chwili uciec się do czarów, gdyby zawisło nad nimi niebezpieczeństwo. Przynajmniej Col miał taką nadzieję. Sam jednak dla pewności nie zdejmował dłoni z rękojeści miecza. Orlin Renne również trwał w gotowości. Tuż przed świtem zaczął padać śnieg. Sela obudziła się ze stłumionym jękiem. Trzęsienie wozu najwyraźniej nie służyło 35
ani jej, ani dziecku. W promieniu kilkunastu mil nie było co marzyć o jakimkolwiek schronieniu. Zjechali więc z drogi i okrywając wóz derką, postanowili poczekać, aż śnieżyca ustanie. Dzień zastał ich znów w drodze. Późnym popołudniem dotarli do niewielkiego dworu, tak samo opustoszałego, jak chata na poprzednim popasie. Czerwona wstęga przecinała frontowe drzwi, przytwierdzona z każdej strony okazałą, woskową pieczęcią Gwardii. Na pytanie Collana Orłin odparł ponuro, że dom ten należał kiedyś do znamienitego rodu, mającego skryte powiązania z Powstaniem. - Jak widać, nie tak bardzo skryte - stwierdził Col. Spojrzenie, jakim w odpowiedzi obdarzyła go Tarise Nalle,, kazało mu natychmiast zamilknąć. Na wszystkich wejściach widniały podobne pieczęcie. Collan ujawnił swój talent złodziejski, otwierając jedno z tylnych okien nie zostawiając nawet najdrobniejszej rysy na drewnianej ramie. - Jego poprzednie doświadczenia z oknami dotyczyły raczej wychodzenia przez nie, niż wchodzenia, jednak zasada działania okazała się mniej więcej taka sama po obu stronach szyby. Miejsce wyglądało na żałośnie opuszczone. Resztki obiadu , gnijące na kuchennym stole, zagasła świeca. Dziecięcy płaszczyk porzucony u podnóża schodów. Otwarta księga walała się opodal zimnego paleniska, a z przewróconego koszyka wypływała kaskada różnokolorowych włóczek. Nagle koszyk wydał z siebie dźwięk, który nieledwie przyprawił Cola o atak serca. - Najpierw płaczliwe miaauuu? a zaraz po nim gardłowe, zdecydowanie psie warknięcie. Minstrel zacisnął pięści, by uspokoić trzęsące się ręce i uklęknął, gwiżdżąc cicho. Koszyk poruszył się, uwalniając ze swych wełnianych czeluści łaciatego, pomarszczonego szczeniaka i futrzaną kulkę, przypominającą do złudzenia miniaturowego lwa. Collan uśmiechnął się, gdy kodak otarł się o jego dłoń, wyginając grzbiet w łuk. Psiak wykazał większą rezerwę, ostrożnie skubiąc zębami wyciągnięty do niego palec. Widać było, że zwierzątka niedługo musiały się obywać bez jedzenia, 36
jednak w oczach czaiła się tęsknota, której samo jedzenie nie byłoby w stanie nasycić. Od razu pomyślał o Jeymim i Tamsie. Ucieszony pomysłem, wziął na ręce szamoczące się futrzane kulki. Starał się nie myśleć o dziecku, którego płaszczyk leżał pod schodami. Spędzili we dworze cztery zimne dni. Nie rozpalali ognia, by nie zdradził ich dym. Desse nie używał zaklęć, by ktoś nie wyczuł magii. W sypialniach znaleźli kołdry, koce i ubrania. Ludziom, do których niedawno należały, nie będą już nigdy potrzebne. W piwnicy było dosyć jedzenia - i wino, rozgrzewające dorosłych. Zgodnie z nadzieją Collaha, zwierzęta ogrzewały dzieci. Jeymi nadał szczeniakowi pompatyczne imię, zaczerpnięte z opowieści przygodowej, którą czytała mu niedawno jego siostra Sarra, jednak to szlachetne nazwanie zostało wkrótce zastąpione imieniem bardziej swojsko brzmiącym i lepiej pasującym do właściciela. Tak narodził się Ciapek. Tamsa wolniej oswajała się z kociakiem, co nie przeszkadzało mu jednak ogłaszać bez przerwy i na różne sposoby, że to Tamsa i nikt inny jest jego panią. Już po pierwszej nocy, spędzonej w zacisznym zagłębieniu między brodą a ramieniem dziewczynki, było jasne, że nowo mianowany Aksamit, jak i jego pani, byli sobie po prostu przeznaczeni. Sela patrząc, jak miniaturowy lew zaczaja się na Tamsę na drugim końcu dywanu, uśmiechnęła się do Cola. - Dziękuję - szepnęła. - Nie miałem z tym absolutnie nic wspólnego - odparł natychmiast. - Tak czy inaczej... - zagryzła wargi. Ból dawał się jakoś kontrolować. Nie tyle może za sprawą Wiedzy Tajemnej Desse nie był przecież Uzdrawiaczem - ale głównie ze strachu. Sela po prostu bała się zacząć rodzić w miejscu, gdzie nie można było nawet zagotować wody. Zwykła determinacja, jak zauważył Col, potrafiła czasami zdziałać cuda. Wyruszyli w dalszą drogę rankiem piątego dnia. Nikt nie pytał Maga, czy jest to bezpieczne. Skończyło się jedzenie, zanosiło się na kolejną burzę śnieżną, a każda chwila pracowała zdecydowanie na niekorzyść Sełi. Było jasne, że dziecko 37
urodzi się niedługo, bez względu na okoliczności i musieli dowieźć ją w bezpieczne miejsce. Dwór Ryka było klasycznym miastem, zbudowanym na planie koła, którego środek stanowiła Świątynia Wszystkich Świętych. Dookoła dasno skupiły się trójścienne budynki, mieszczące rzemieślnicze cechy, sądy, składy towarów i banki. Jednak prawdziwe centrum miasta znajdowało się na obrzeżach, nad Jeziorem Rady. Tutaj wznosiły się kopulaste siedziby Zgromadzenia i Rady, koszary Gwardii i plac defilad, jak również rezydencje wyższych urzędników państwowych. Rillian Veliaz prowadził wóz dłuższą, okrężną drogą, wybierając Drogę Pierścienia, by sprawić wrażenie, że przybywają do miasta z północnego wschodu, a nie z zachodu. Collan ledwie opanowywał nerwowe podrygi ramion, mijając raz po raz ogromne marmurowe kolosy, każdy zamieszkany przez ludzi, których zdecydowanie wolałby nie spotkać. O tej porze na Drodze Pierścienia nie było dużego ruchu. Był to kolejny znak niespokojnych czasów. Wciąż słyszało się pogłoski o nowych miejscach pobytu Magów i zwolenników Sprzysiężenia, więc kto wie, czy nie pojawią się na sąsiedniej ulicy? Dlatego też porządni obywatele woleli siedzieć w domach. Tylko wozy dostarczające żywność z okolicznych wsi ubarwiały drogę, mieniąc się różnymi kolorami wiezionych produktów: owoców, kwiatów, warzyw, drobiu. Ich własny wóz, ozdobiony rogiem obfitości, z którego wysypywały się warzywa, łatwo wmieszał się pomiędzy inne. Tak łatwo, że aż to zdziwiło Collana. Przecież wieśniacy musieli zauważyć, że zamiast worków ziemniaków, wóz pełen jest kobiet i dzieci. Za chwilę jednak dostrzegł, że każdy z powożących patrzy tylko prosto przed siebie, dostrzegając jedynie drogę pomiędzy uszami własnego konia. Nikt nie wymieniał pozdrowień, nikt nie spoglądał na nikogo, mimo że przecież musieli się znać, przemierzając tę samą drogę niezmiennie od wielu łat. Cisza osaczała, niepostrzeżenie stępiając wszystkie zmysły. Col zaczął się zastanawiać, czy tak już będzie na zawsze. Była to okropna myśl dla kogoś, kto żył muzyką. Desse skręcił nagle z Drogi Pierścienia w małą, wąską uliczkę, przypominającą wyrwę w zimnym, marmurowym 38
wąwozie. Jeszcze jeden zakręt i jeszcze węższa uliczka. Jak wkrótce zobaczyli, małe kuchenne podwórko, gdzie wyładowywano właśnie dostawę melonów z innego wozu. Pracę nadzorował mężczyzna w nieskazitelnej bieli, wyglądający bardziej na zapaśnika, niż kucharza. Przekleństwa, których nie szczędził, sprawdzając uważnie każdą skrzynkę, odbijały się echem od ścian. - Pomóżcie im rozładowywać - mruknął starzec do Orlina Renne'a, który trącił Cola, jednocześnie dając znak synom. Dwa duże wozy dostawcze, dwa potężne konie i dziesięciu zajętych mężczyzn sprawiło, że niewielka przestrzeń skurczyła się do minimum. Col dostrzegł kątem oka, jak Rillan Veliaz znika w budynku, podtrzymując Selę. Zestawił jeszcze jedną skrzynkę i podążył ich śladem. Orlin, Riddon i Maugir szli tuż za nim. Renne wysunął się na czoło pochodu, prowadząc ich do góry krętymi schodami. Na górze weszli w wijący się korytarz, zakończony drzwiami z napisem: Minister Kopalni. Minęli je i weszli w jeszcze jedno wąskie przejście, aż wreszcie dotarli do biura, wypełnionego po sufit mapami, książkami i stertami dokumentów. Wysoki, silny mężczyzna, który uwalniał się właśnie z plątaniny ramion sleginowych synów, okazał się niezwykle podobny do męża Lady Agatine. Czyżby bracia?, zastanowił się Col. Pokrewieństwo zostało wkrótce potwierdzone łamiącym żebra uściskiem dwóch olbrzymów. - Wyglądasz jak sam czart, Orlin. - Tobie, Telo, też niczego nie brakuje. Uścisk niedźwiedzich ramion starszego Renne'a, który przypadł w udziale Lady Agatine, był znacznie delikatniejszy. - Natomiast ty, moja droga, wyglądasz wspanialej, niż najpiękniejszy sen. Udało jej się uśmiechnąć. - Nadal starasz się mnie przekonać, ze poślubiłam niewłaściwego brata? - On miał już z tobą swoje dwadzieścia lat, teraz moja kolej. 39
Pocałował ją w policzek i dodał: - Nie musisz pytać, Sarra jest bezpieczna. - Musimy się ruszać, Telomir - Gorynel Desse wmieszał się w rodzinne spotkanie. - Po drodze musiałem rzucić parę zaklęć. Minister skinął potakująco głową. - O Drabinie nadal nikt nie wie. Ale jak z niej skorzystacie, to się dowiedzą - przerwał na chwilę, a po twarzy przemknął mu lekki uśmieszek. - Czy to Collan? Tak, to musi być on. No, no, no. - Co no, no, no? - burknął Col. Lecz Telomir Renne mówił dalej: - Bądź delikatny, ogłuszając mnie, braciszku. Nie jestem już pierwszej młodości. Orlin potrząsnął przecząco głową. - Idziesz z nami, Telo, musisz! Nie zostawię cię tutaj. - Potrzebny wam będzie ktoś w Ryka. A tym kimś jestem ja. - Do diabła, Telo... - warknął Orlin. Desse przerwał wymianę zdań. - Posłuchaj, synu. On ma rację. Tutaj już nie jesteś bezpieczny. - A czy jeszcze gdzieś jest bezpiecznie? - Nie - odpowiedział inny, obcy głos. Do dnia swojej śmierci Collan nigdy nie dowiedział się, co było dalej. Miał wrażenie, że zobaczył wysokiego mężczyznę, a zaraz potem blask złowieszczego światła, pochodzący z dwóch gorejących kul. Blask ten poprzedził błysk dobywanych mieczy, wśród których był i jego własny. Ale wszystko zakryła mgła. Czuł, jak myśli płyną w dziwnie zwolnionym tempie, lękliwie rozproszone, zaś głowa huczy obezwładniającym bólem. Ktoś go gdzieś ciągnął. Każda chwila przynosiła nową torturę, przeszywając czaszkę dojmującym bólem. Ciemność była wszędzie. Czuł, jak kręci mu się w głowie i zbiera na wymioty. Silne ręce zabrały mu miecz. Pozwolił im. Te same ręce powiodły go w stronę czegoś niebiańsko miękkiego i ciepłego. Upadł na to, wpadł, pragnąc tylko zapomnienia. 40
Jakiś głos przywołał go z powrotem do przytomności. Głos nabrzmiały cierpieniem, stłumiony od łez, z trudem wymawiający kolejne imiona: - ..Agatine... Orlin... Verald... Elom... I jeszcze jedno: - Auvry Feiran... Col zebrał wszystkie siły, by usiąść. Ktoś leżał obok niego na łóżku. Sela i Tamsa, błogosławieni wszyscy święci! kolejny raz ułożone do snu miłosiernym zaklęciem Gorynela Desse'a. Jakże pragnął się do nich przyłączyć. Pogładził włosy dziewczynki, w odpowiedzi narażając się na bojowe prychnięde kociaka, wyglądającego z kieszeni jej płaszczyka. Col zwiesił nogi z łóżka i chwiejnie spróbował wstać. W rogu pokoju dostrzegł zbitą grupkę ludzi. Spróbował rozpoznać twarze. Jeymi Slegin, zwinięty na krześle, z twarzą ukrytą w futrze szczeniaka. Tarise Nalle. Rillan Veliaz. Ból w skroniach nagle nasilił się i w pokoju pojawiły się jeszcze trzy osoby. Riddon i Maugir Slegin ruszyli natychmiast w stronę brata. Telomir Renne podtrzymywał Gorynela Desse'a. Kula Magiczna zamigotała i zaraz zgasła. Stary człowiek zawisł ciężko na ramieniu syna. Udając, że nogi nie odmawiają mu posłuszeństwa, podszedł, by pomóc im dojść do łóżka. - Co się stało? I gdzie my, do cholery, jesteśmy? - W Ambrai. Akademia Magów. Feiran wie już o istnieniu Drabiny, nie ma jednak pojęcia, dokąd ona prowadzi. Na razie więc jesteśmy tu bezpieczni. - Co się właściwie stało? - spytał Col. - Auvry Feiran! - wyrzucała z siebie Tarise, trąc oczy. Na próżno, gdyż natychmiast napłynęły nowe łzy. - Zabił moją panią, mego pana, i... i... Eloma... - A dlaczego Desse nie zabił jego? Rillan spojrzał na niego dziwnie. - Skąd wiesz, że go nie zabił? - Bo nie mógł - wzruszył ramionami Col. - Zbyt szybko się stamtąd wynieśliśmy... a oni... a oni zostali. Nagle zastanowił się, dlaczego to on znalazł się w pierwszej grupie. Przecież chyba nieźle poczynał sobie z mieczem? Może 41
nawet dał się we znaki Feiranowi, wydawało mu się, że coś uderzył. - Mój ojciec ma wielką moc - stwierdził Telomir Renne. Jednak to właśnie on uczył Feirana Sztuki Wojennej Magów. Dodajmy do tego terminowanie u Malerrisów... - potrząsnął głową. - 1 tak mamy szczęście, że to nie z Glenin mieliśmy do czynienia. Nawet Gorsha jest ostrożny, jeśli o nią chodzi. - Ale co się w końcu stało? - po raz trzeci Col domagał się odpowiedzi - Pamiętam... - ...niewiele, jak sądzę - przerwał Renne. - Kule bitewne mogą to sprawić. Była to naprawdę odważna próba, Cołlan razem z Riddonem, i... z moim bratem zdobyliście dla nas trochę czasu. Jednak stal niewiele zdziała w obliczu magii, chyba że ktoś ma niewiarygodnie dużo szczęscia i jest posiadaczem jednego z Pięćdziesięciu Mieczy. Stara pieśń zadrżała gdzieś w pamięci, wspomnienie wielkiej księgi i prób ciągnących się przez wiele nocy, by palce wreszcie ułożyły się bezbłędnie. Wraz ze wspomnieniem odezwał się ostrzegawczy ból w skroniach. Marszcząc brwi w stronę Telomira Renne'a, nie mógł się oprzeć wrażeniu, że Pięćdziesiąt Mieczy zostało wspomnianych, by wywołać to nieprzyjemne uczucie. Postanowił nie myśleć o tym dłużej. Niech będzie potępiony, jeżeli... - Być może dyszałeś tę starą balladę - ciągnął Renne dalej. - Mówią, że pochodzi sprzed Straconej Wojny, ale że ostateczna wersja została napisana przez... - F... Falundira - dokończył ostrożnie Col, płacąc za to ogromnym bólem głowy. -Tak. Idź i prześpij to, Collan - powiedział nie bez współczucia^ - Jeżeli mnie pamięć nie myli, w drugiej komnacie powinna być leżanka. Collan nie miał właściwie wyboru. Ból głowy stał się nie do wytrzymania.Wyciągnął się więc na pozbawionym koca posłaniu i zamknął oczy, czekając aż ciemność przyniesie ukojenie.
10
- Czy już mówiłem, że według mnie to gówniany pomysł? Sarra ledwie słyszała krzyki Vala poprzez grzmot szalejącej za oknem Kwaśnej Burzy. Wpadli galopem do Longriding mniej więcej pół godziny przed pierwszym podmuchem parzącego wiatru, który zaczął dąć od Widmowych Gór, zmuszając do szczelnego zamknięcia każdego okna i każdych drzwi w mieście. Prawdę mówiąc, mieli wiele szczęścia, że udało im Kię znaleźć otwartą stajnię, a w niej jeszcze wolne miejsca. Dla nich samych znalazł się nocleg na sianie, co prawda za sumę, za którą mogliby spędzić tydzień w luksusowym zajeździe w Roseguard. Ale przynajmniej nie kazano im płacić z góry. Imię Lady Lilen, wspomniane przez jej syna, raz jeszcze zapewniło im wszystko, czego w tych warunkach mogli potrzebować. Odległość pomiędzy stajnią, w której się schronili, a Rezydencją Ostinów, wynosiła nie więcej, niż pół mili. Równie dobrze mogłoby to jednak być na drugim końcu świata. Ignorując Vala, Sarra owinęła się pamiętającą zamierzchłe czasy końską derką i zakopała się w sianie. Rzuciła jeszcze nieufne spojrzenie na sufit. Wydawał się być szczelny, jednak dostatecznie dużo nasłuchała się o okropnych bliznach, spowodowanych żrącymi kroplami kwaśnego deszczu, żeby się nie bać. Alin pierwszy domyślił się przyczyny jej niepokojów i rzekł uspokajająco: - Nie przecieknie. 43
W całym Straconym Kraju nie znajdziesz żadnego przedokąjąccgo dachu - poparł go Val. Elomar, szykujący sobie słomianą poduszkę, dodał: Każda rodzina prędzej będzie głodować, niżby miała nie zadbać o dach. Wiele to mówi, jeśli chodzi o troskę Pierwszej Kanclerz 0 bezpieczeństwo poddanych, pomyślała Sarra. Powinny się na to znaleźć pieniądze z podatków. I na pomoc miastom przybrzeżnym, cierpiącym z powodu huraganów. Wypadałoby również zbudować zapory na Rzece Bluehair, żeby co dziesięć lat wielka powódź nie nawiedzała Kenrokeshir. Zasnęła, snując plany naprawy świata, jednak sen nie przyniósł jej ukojenia. Nękały ją wizje łap i pazurów, odrywających pokrycie dachu i rzucających nim w uciekających ludzi, krzyczących rozpaczliwie w strugach bezlitosnego deszczu. Widmobestie - czuwająca cześć umysłu poinformowała ją ze spokojem. - Zbliżają się. Nieuchronnie. Zbierały siły przez wiele setek lat. Teraz czekają, aż Panowie zMalerrisu wypuszczą je na wolność. Sen zmienił się. Przed nią we wszystkich kierunkach rozpościerało się teraz pole z ciemnego szkła. Glenin, piękna 1 roześmiana, przekręcała właśnie olbrzymi klucz w ciężkich wrotach. Potem cofnęła się i pełnym gracji ruchem zaprosiła do wejścia to, co czaiło się za nimi. Widmobestie - objaśnił beznamiętny głos we śnie. Miliony. Wygłodzone, wściekłe, bezrozumne. Powołane do życia przez Magicznych, kiedy stwarzali Stracony Kraj. Dwukrotnie już Magiczni je zamykali. I tylko Magiczni mogą je wypuścić. I Glenin właśnie to zrobi. Taki jest wzór jej nici, tkanej na Wielkich Krosnach. Jedynie Cailet może ją powstrzymać. Tylko Cailet. Przed oczami Sarry pojawił się obraz dziewczyny - na wpół jeszcze dziecka, nawet nie osiemnastoletniej, drobnej, kruchej, z jasnymi włosami, ocieniającymi wspaniałe, gorejące, ciemne oczy, robiącej niezadowoloną minę do Sarry i całkowicie nieświadomej obecności Lady Malerris... - Sarro, obudź się! Sarra! 44
Poderwała się gwałtownie, kurczowo łapiąc rękę Elomara. Jedno dzikie spojrzenie na kąty stajni, oświetlone delikatnym światłem niewielkiej Magicznej Kuli wystarczyło, by przywrócić ją do rzeczywistości. Stodoła w Longriding i kwaśna burza hucząca na zewnątrz, nie zimna, pusta równina i klucz w żelaznych wrotach, otwierający dostęp mrocznym, prawiecznym siłom. Elo, Val i Alin w pobliżu, dobrze znani i prawdziwi nie mający nic wspólnego z dwiema siostrami, bezcielesnymi zjawami ze snu. - Wszystko w porządku - wykrztusiła, odgarniając oburącz mokre od potu włosy. Jakżeż nienawidziła tych złowieszczych, pretensjonalnych snów. Dlaczego jej Magia nie mogła zesłać jednej, użytecznej sennej wiadomości, jak niegdyś o księgach? Wiedziała jednak, że przyczyną snu był strach, nie magia, przeczucie, ani jakiś Święty o kiepskim poczuciu humoru. Położyła się z powrotem, zła na samą siebie. Słyszała przyciszone głosy Vala i Alina. Oznaczało to, że burza ma się ku końcowi. Stwierdziwszy to, poczuła się nieco lepiej. Jednak wspomnienie niedawnego snu nie dawało jej spokoju. - Jedno dobre wynika z tej burzy - mówił Alin do Vala ona nie będzie mogła się tutaj dostać. - Chyba że już tu jest. - Co za pocieszająca myśl. Po prostu zachwycająca, pomyślała Sarra. - Dobra, a jak ci się to podoba? Jest dostatecznie głupia i zadufana w sobie, żeby podróżować przez Drabinę Straconego Kraju podczas takiej burzy. Lepiej? - Znacznie lepiej, tylko że ja w to nie wierzę. A ty? - Tak czy inaczej, brzmiało nieźle. - Przynajmniej próbowałeś, Val. - Muszę jednak przyznać, że cieplej robi mi się na sercu, gdy sobie ją wyobrażę pochwyconą w Drabinie przez Dzikie Czary. - Ale w Longriding jest tylko jedna Drabina. Glenin musiałaby jechać aż do Ambrai, żeby z niej skorzystać. Val zaśmiał się. - Już ja to widzę, jak nagle pojawia się w oranżerii Lady Lilen... 45
- ...prosto w kolczaste objęcia sześciostopowego Pana Kłującego Miecza. Muszę pamiętać, żeby podziękować Alinowi, że nie zabrał mnie tamtędy..., pomyślała Sarra. - Dlaczego twoja matka nazwała go przydomkiem Gorshy, a nie twoim? Wyłączając wzrost, ty i ten kaktus macie wiele wspólnego. - Gorsha wpadł na pomysł, żeby uformować z niego krąg. To prawie tak samo skuteczne, jak jedno z jego Zaklęć Ochraniających. Wspaniale, powiedziała sobie Sarra, odpływając w sen. Tego mi tylko trzeba - snu o wspaniałym uścisku wielkiego kaktusa... Tym razem jednak zasnęła z uśmiechem i nic jej się nie śniło. Następnego ranka zbudziła ją cisza. Opodal posłania znalazła butelkę, czerstwą bułkę i kawałek nieprawdopodobnie śmierdzącego sera. Rzuciła się na jedzenie, rozmyślając, jak zdegustowana jej manierami byłaby babcia Aliynis. Ta myśl przyniosła następną: Czy Glenin pamięta nasze dzieciństwo w Ośmiokątnym Dworze? Kiedy jednak zrozumiała, co by się stało, gdyby Glenin mogła przejrzeć jej zaklęcia ochraniające i odkryć, kim ona, Sarra, jest, żołądek odmówił jej posłuszeństwa. Przez chwilę walczyła, by zatrzymać śniadanie. Glenin Feiran nie miała żadnej siostry. Sarra Ambrai - na przekór wszystkiemu dała sobie prawo do swego prawdziwego nazwiska - miała tylko jedną. I właśnie nadszedł czas, by ją odszukać. Kiedy Sarra zeszła na dół, Alin negocjował właśnie cenę za pozostawienie ich koni w stajni przez jeszcze jeden dzień. - Po co on się tak męczy? - szepnęła do Vala. - Przecież i tak wynosimy się stąd Drabiną, a nie konno. - Stara się, żeby to lepiej wyglądało - odparł miękko Val. Wzruszyła ramionami. Cokolwiek mieszkańcy Longriding sobie pomyślą, czy też nie pomyślą, niewiele ją obchodziło. Najważniejsi byli teraz Taig i Cailet. Nikt i nic więcej się nie liczyło. Gdy przechodzili przez rynek, Val zwrócił uwagę na nowe uszkodzenia ścian i nawierzchni. Sarra nie dostrzegała żadnej 46
różnicy pomiędzy tym co widziała a stanem miasta sprzed kwaśnej burzy. Prawdziwy deszcz obmyłby wszystko do czysta. Plamy na Longriding były jednak nie do zmycia. Zapamiętała Ostinhold jako brzydki chaos sterczących ścian, dobudówek, pomalowanych według zasady jaki-kolor-jest-pod-reką. Dlatego też reprezentacyjna rezydencja Ostinów okazała się prawdziwą niespodzianką. Dwupiętrowy budynek wyróżniał się wdzięcznymi łukami, układem wież przypominając boczne kaplice Świątyni Wszystkich Świętych. Wąskie, ostrołukowe okna obramowane były ciemnozielonymi okiennicami, podkreślającymi jeszcze stonowaną żółtość ścian. Oświetlone z góry wejście ginęło w cieniu kolumnowego, półkolistego portyku. Smukła, okrągła wieża po drugiej stronie kryła zbiornik z wodą i - czego Sarra była absolutnie pewna - Drabinę na którymś z pozostałych trzech poziomów. Prawie osiemnaście lat minęło od chwili, gdy Gorynel Desse zabrał ją w podróż Drabiną; teraz nie była już pięcioletnim dzieckiem, lecz dorosłą kobietą. Jednak idąc wybrukowaną drogą, prowadzącą w stronę portyku, mimowolnie rozglądała się, czy nie zobaczy gdzieś matki. To znaczy... Tak długo myślała o Lady Agatine jako o swojej matce, że rysy Maichen Ambrai rozmyły się gdzieś w pamięci. Czy Glenin pamięta? Czy czasem zastanawia się, co się stało z Mamą i ze mną? I dlaczego właściwie o niej myślę, kiedy to Cailet jest tak blisko? To proste. Glenin też mogła być niedaleko. - Więc mamy tak po prostu wejść? - spytała Alina. - Czemu nie? Przecież to również jego dom - odparł Val. - Przecież nie o to chodzi, Val. Minęło parę lat, ale nadal jestem dość znany w Longriding. Tak samo Val. Nie byłoby sensu chować się po kątach. - Znalazłoby się też parę osób, które pamiętają ciebie, Elo - stwierdził Val. - Jak to się stało, że nikt cię jeszcze nie zaaresztował? Mag Uzdrawiacz pozwolił sobie na nieznaczny uśmieszek. - Chociaż nie jest to ta sama klasa, co Pierwszy Rycerz Gorynel Desse, jednak też coś niecoś wiem o zaklęciach ochraniających. 47
Sarra walczyła ze zniecierpliwieniem. Zewsząd otaczała ją magia: Elomar, Alin, nawet Val z jego niezwykłym poczuciem czasu - a jej udziałem były tylko sny i dziwne przeczucia. Jednak została ostrzeżona. Naglący błysk niebezpieczeństwa, odczuwalny każdym nerwem. Zanim zdążyła wymówić imię Glenin, zanim Alin zdążył zastukać mosiężną kołatką w kształcie dębu, drzwi otworzyły się. Na progu stała dziewczyna, za nią wysoki mężczyzna. Taig. Cailet. Nie dziecko, widziane w Pinderon. Młoda kobieta ze snu.Wyższa od Sarry, nie dorównująca jednak wzrostem Glenin. Jasne włosy przycięte krótko, jedwabista grzywka ocieniająca czarne oczy, błyszczące w bladej, owalnej twarzy. Niebezpieczna? Magia Sarry zakrzyknęła w niej: Tak! Cailet najpierw zobaczyła Alina i Vala. Jej oczy stały się jeszcze większe, zaś usta rozchyliły się, układając do okrzyku radości, którego jednak nie wydała. Gdyż wtedy właśnie dostrzegła Sarrę. I poznała ją. Nie jako dziewczynę widzianą w Pinderon. Jako Sarrę. Jej wargi zacisnęły się kurczowo, wydając przedtem krótki jęk, za chwilę powtórzony przez Alina i Elomara. Mag-Uzdrawiacz upadł ciężko na kolana, w tej samej chwili gdy Alin osuwał się tuż przy Valu. Nawet Sarra to poczuła: Magia eksplodująca, bijąca wprost w jej Ochrony. Wielka moc uwolniona po długim zamknięciu, nieokiełzana i dzika pierwotną wściekłością. Siostry nie widziały nikogo poza sobą. Jedna, ugodzona prosto w serce, druga obezwładniona przez Moc. Taig skoczył do przodu, chwytając Cailet w ramiona. - Val, uciekajcie stąd! Pękły jej zaklęcia ochraniające! - Ale dokąd? - krzyknął w odpowiedzi Val, podnosząc Alina z taką samą łatwością, z jaką Taig podniósł Cailet. Drabina nie wchodzi w grę - Wielcy Święci, Taig, popatrz na niego! - Właśnie, że Drabiną! Szybciej, uciekajcie stąd! Gdy oddali się od niej, może będzie... 48
Nagły spazm Cailet został dokładnie powtórzony przez Alina. Elomar kiwał się z głową w ramionach, jęcząc przeciągle. - Nie! - krzyknęła Sarra. - Nie zostawię jej...! - Czy chcesz, żeby twoje zaklęcia pękły tak samo, jak jej? - zapytał Taig nie znoszącym sprzeciwu tonem. Właśnie dokładnie tego chciała. - Sarra... - głos Cailet, będący samym bólem. Ona mnie poznała. Zna moje imię. Wie wszystko. Oczy Cailet - czarne, świetliste - oczy ich matki - oczy Sarry - bezgłośny krzyk furii i szamoczącej się magii... - Idź, Sarro! Natychmiast! - krzyknął Taig i pognał na górę, trzymając Cailet w ramionach. Podążyłaby za nim. Ale Val przepchnął się przed nią, wnosząc Alina do środka. Dłoń Elomara zacisnęła się twardo na jej nadgarstku. Zatoczył się, trzęsąc głową, jakby chciał się uwolnić od jakiejś przerażającej wizji. Jego twarz przybrała szarawy, ziemisty odcień, oczy mrugały co chwila, jakby uciekając przed ciosami wymierzanymi jego Mocy, docierającymi do samego dna duszy. - Drabina - wymamrotał. - Pomóż mi, Sarro. Cailet ma Taiga. Nie potrzebuje mnie. A Elo tak. Wsparł się ciężko na jej ramieniu, podrygując bezradnie jak kukiełka. Jakoś skłoniła go do chodzenia. Jakoś zdołała sama utrzymać się na nogach, jednocześnie podtrzymując jego ciężar. Jakoś odnalazła drogę z holu do drzwi. Val stał pośrodku oranżerii, osłaniając Alina, który kiwał się, nie wstając z kolan. Otaczał ich gąszcz cienkich, zielonych odgałęzień, każde naszpikowane gęsto niezliczonymi sztyletami długich igieł. Niezwykły kaktus prezentował się w całej okazałości. Wznosząc się na sześć stóp w przestronnej, kamiennej donicy, skutecznie ochraniał znajdującą się pośrodku Drabinę. Elomar ostatkiem sił wpadł w obręb Drabiny. Sarra wślizgnęła się tuż za nim i uklękła przy boku Alina. - Przeprowadź nas - powiedziała. Cały się trząsł, mając w oczach ten sam ból, jaki widziała już u Elomara. - Nie mogę - wymamrotał. 4 - Udeczka
49
- Zrób to, Alin - rozkazała. - Natychmiast. - Zostaw go! - syknął Val. - Nie zazna spokoju, dopóki nie oddali się od niej tak bardzo, jak to tylko możliwe. Zabierz nas stąd, Alin. Teraz! Val zacisnął usta. Alin potrząsnął głową i poszukał dłoni s kuzyna. - Ona ma rację. Trzeba teraz. Złapcie się mnie. Sarra ujęła Alina za drugą rękę. Elomar położył mu dłonie na ramionach. Zaklęcie Wytłumiające formowało się długo, ospale. Po długiej, szarpiącej wnętrzności chwili, Sarra znów mogła widzieć. W fotelu przy kominku siedział w absolutnej ciszy szczupły, ciemny, elegancki mężczyzna w średnim wieku. Patrzył na nich smutnymi, niebieskimi oczami. Alin upadł na dywan. Val raz jeszcze podniósł go i zaniósł na pobliskie łóżko. Elomar padł na drugi fotel, drapując na nim swe długie ciało, zupełnie wyczerpany. Sarra zmierzyła mężczyznę wzrokiem. - Wiem, że to Ambrai, ale gdzie dokładnie się znajdujemy? Odpowiedzią było milczące wzruszenie ramion. ^ Chce pan powiedzieć, że nie wie? To niemożliwe. Jesteś wszak Magiem, musisz.., Tym razem przecząco potrząsnął głową. - Nie jesteś Magiem? Jak więc dostałeś się tutaj? Brak odpowiedzi. - Powiedz, kim jesteś i dlaczego tu przebywasz! Błyszczące, niebieskie oczy spoglądały na nią niemo, kąciki pełnych warg drgały rozbawieniem. - Ślub milczenia? - Sarra przybrała ostrzejszy ton. - Jeżeli tak, radzę d, żebyś go złamał. Są sprawy, o których muszę wiedzieć i ty mi o nich opowiesz. - Zostaw go, Sarro - wtrącił się miękko Elomar. - Nie rozumiesz. Valirion podszedł do milczącego mężczyzny. Skłonił się z szacunkiem, o jaki Sarra nigdy by go nie podejrzewała. Po czym nadrobił to natychmiast niegrzecznością pod jej adresem, przedstawiając ją najpierw tajemniczemu człowiekowi, zamiast odwrotnie. 50
- Domni, oto Sarra Liwellan. Błękitne oczy w ciemnej twarzy wpatrzyły się w nią z niespotykaną intensywnością. Przez chwilę Sarra miała dziwne uczucie, że mężczyzna raz jeszcze potrząśnie głowa, jakby wiedział, że Liwellan nie jest jej prawdziwym nazwiskiem. - Sarro - powiedział Val. - Masz niespotykany zaszczyt przebywać w obecności Barda Falundira.
Prywatne apartamenty Pierwszej Kanclerz nie miały zaklęć ochronnych. Dlatego też Glenin, siedząc wiele pokoi dalej, mogła widzieć i słyszeć toczącą się tam rozmowę. Prawdę mówiąc, słowo: „rozmowa" było zdecydowanie zbyt grzeczną nazwą na określenie tego, co Anniyas wyprawiała kosztem Auvry'ego Feirana. Glenin nigdy przedtem się jej nie bała. Tego ranka uświadomiła sobie, jak nierozważnie postępowała, pogardzając nią. - Miałeś go! - wrzeszczała Anniyas. - Przecież miałeś go w ręku! Jak mogłeś pozwolić mu uciec? Glenin zastanawiała się nad tym samym. Kiedy jej ojciec nie odpowiadał, tylko nadal stał ze spuszczoną głową i ciasno splecionymi dłońmi, Pierwsza Kanclerz pochwyciła wspaniały, obsydianowy dzban i rzuciła nim w lustro. Brzęk tłuczonego szkła sprawił, że Glenin aż się wzdrygnęła. - Nasz największy wróg! Przywódca Sprzysiężenia! Pierwszy Miecz pośród Magów-Rycerzy i ty zaprzepaściłeś taką szansę! I nie waż się teraz mówić, że w przeciągu tygodnia nie będzie śladu po Magach-Rycerzach, czy jakichkolwiek innych! - Anniyas potrząsała zaciśniętą pięścią przed twarzą Auvry'ego Feirana, jej własne oblicze nienaturalnie wykrzywiała wściekłość. - Z Desse'm na wolności, który nadal, dzięki twojej głupiej córeczce, ma przy sobie tego półgłówka Dziekana! - To nie była wina Glenin. Zrobiła wszystko, co mogła, by zapewnić... 52
- Zamknij się Magu Nowicjuszu! - odwróciła się na pięcie. Pulchne palce zacisnęły się na bogato rzeźbionej, jaspisowej misce, dskając ją z furią o ścianę. - Masz go odnaleźć! Ich obu! Chcę ich śmierci, rozumiesz? Albo, na Wielkiego Tkacza Krosien, zadowolę się twoją! - Rozumiem, Pierwsza Kanclerz. - A teraz zejdź mi z oczu! I nie wracaj bez ich głów! Żadnych wymówek! I nie próbuj zabierać ze sobą Glenin! Ona zostaje. Jako gwarancja twojego powodzenia! Glenin zakrztusiła się i prawie straciła zaklęcie. Anniyas patrzyła nieruchomo na Anvry'ego, którego cała postawa wyrażała pokorę. Całe ciało, uświadomiła sobie nagle Glenin, z wyjątkiem dłoni. Miał pokornie schyloną głowę, zwieszone ramiona, zaś plecy tworzyły wiernopoddańczy łuk - jednak dłonie zaciśnięte w pięści mówiły jasno o wypełniającej go furii. . - Za Pani pozwoleniem, Pierwsza Kanclerz, chciałbym się oddalić. - Wynoś się! Glenin nie oglądała już upokarzającego wyjścia swego ojca. Ostatni ślad magii pozwolił jej jeszcze usłyszeć, jak kolejne bezcenne dzido sztuki rozpada się na kawałki. Otworzyła oczy i przez okno zobaczyła posępne, spowite mgłą Jezioro Rady. Zebrała siły i wyszła ojcu na spotkanie. Kilka minut później wszedł do ich apartamentu. Skrzywił się boleśnie, widząc ją tutaj. Chociaż ciało Auvry'ego Feirana było zdrowe i nienaruszone, jego magia odniosła poważny uszczerbek. Teoretycznie wiedziała, jak pomóc w takich razach. Technika, o której myślała, została raz zastosowana również w jej przypadku. Przekroczyła swoje możliwości podczas lekcji w Zamku Malerris. Dostały wtedy nauczkę, w postaci nieopisanego bólu i wyczerpania. Dopiero później ulżono jej cierpieniom. Nie pomogła jednak ojcu, gdyż nie wiedziała, dlaczego Gorynelowi Desse'owi udało się umknąć. - Nie było czasu - wykrztusił, opadając na krzesło. Drabina nie była chroniona, nie wiedziałem o jej istnieniu, dopokąd nie poczułem obecności Gorshy. Ma wielką moc. Nie pamiętałem, jak wielką... 53
Usiadła przed nim na stołeczku i wzięła jego ręce w swoje. • Dłonie nie były już zaciśnięte. - Powinieneś był zawołać mnie. j Głowa opadła mu na oparcie. Zamknął oczy. j - Wiem to, co on wie. On wie, co ja wiem. Ty zaś jesteś dla niego zagadką. Może więc faktycznie mogłaś... Na pewno mogłam, poprawiła go w myśli. Głośno zaś powiedziała: - Ile ich było? Czy wiesz, kogo udało mu się uratować? - Agatine Slegin i jej mąż zginęli. Chyba jeden z ich synów. Wśród tych co uciekli była jakaś kobieta w ciąży, mała dziewczynka, jakaś inna kobieta i dwóch czy trzech młodych mężczyzn. Nikt z tej grupy nie był Magiem. Po co więc tracić na nich czas? Zmarszczyła czoło i wstała, by nalać wina. Podając kielich ojcu, powiedziała: - Proszę. Wypij. Pociągnął łyk. - Żaden z mężczyzn nie miał lutni przypiętej u pleców. To wszystko, co pamiętam. Kiedy spotkały się Kule Bitewne i tamci dobyli mieczy... Spojrzał na swoje ramię, jakby spodziewając się zobaczyć podarte ubranie i krwawiącą ranę. - Zapomniałem już, jaką on ma moc. Nie chodzi tylko o kule. Zaczarował też ich miecze, bym myślał, że mogliby... Potrząsnął głową i ponownie upił wina. - Ale oczywiście nie mogli. Tylko Gorsha mógłby, a on posługiwał się wyłącznie czarami. - A co z Telomirem Renne'm? - Też uciekł. Powinienem był wiedzieć, że gdzieś w pobliżu tamtych komnat znajduje się Drabina. Kiedyś przecież należały do Gorshy. - Zrobiłeś wszystko, co było w twojej mocy. To samo powiedział Anniyas o niej. Były to najbardziej obraźliwe słowa, jakie ktokolwiek z Feiranów mógł usłyszeć. - Muszę jechać. Rozkazała mi... - Później. Wieczorem. Nie czujesz się dobrze. - Gdybym tylko wiedział, gdzie... Szarozielone oczy, otępiałe ze zmęczenia i świadomości porażki, wreszcie spotkały jej wzrok. 54
- To było pierwsze miejsce, gdzie szukaliśmy i miałaś absolutną rację. Gdzie więc jest następne miejsce, Glensha? Gdzie mam ich znaleźć, by przynieść ich głowy Anniyas, tak jak mi kazała? - Najpierw musisz się udać do Zamku Malerris. Będzie ci potrzebna pomoc. A oni dl jej nie odmówią, skoro chodzi o zgładzenie Gorynela Desse'a. Ledwie się powstrzymała, by nie dodać: ...i Dziekana. W porę jednak zamilkła, by nie zdradzić, że słyszała ich rozmowę. Ojciec skinął głową. - To prawda, ich pomoc będzie mi potrzebna. - A potem... - wciągnęła głęboko powietrze, gdyż ten sekret był najcenniejszy ze wszystkich wiadomości, do jakich w życiu miała dostęp. - Ojcze, ja wiem, gdzie oni mogą być. Feiran wyprostował się nieco, a oczy zalśniły mu nowym blaskiem. - Gdzie? - Ambrai.
10
Alin obudził się, prawie wypoczęty, około trzynastej. Elo mar już na niego czekał, znacznie zdrowszy, również w sensie magicznym. Znał swoją moc, wiedział też, jak się ochronić, jednak gwałtowne wyzwolenie czarów Cailet wyczerpało nawet jego możliwości. Sarra milczała jak Bard Falundir, ze wstydu spowodowanego ich pierwszym spotkaniem. Obserwowała, jak Alin i Uzdrawiacz znikają z komnaty sypialnej. Elomar miał zrobić wszystko, co w jego mocy, by nałożyć zaklęcia ochraniające na Cailet, Alin miał przeprowadzić ją i Taiga przez Drabinę. Wszystko to mogło się udać. Podczas ich nieobecności Val nie usiadł ani na chwilę, chodząc bez przerwy po pokoju. Sarra wpatrywała się nieruchomo w swoje złożone na podołku ręce. Wielki Bard obserwował ją, tak jak to robił przez większą cześć nocy. Sarra nie była w stanie spotkać jego wzroku. Wiedział, kim była. Co do tego nie miała żadnych wątpliwości. Jego oczy wyrażały więcej, niż słowa większości ludzi. Jednak po prostu nie mogła na niego spojrzeć. Denerwowało ją i to, że gdyby minutę wcześniej pomyślała o tym miejscu, rozpoznałaby je bez trudu, oszczędzając sobie wstydu. Bardzo dawno temu wraz z matką i Gorynelem Desse'm korzystała kiedyś z tej Drabiny. - Zbliżają się - odezwał się nagle Val. Na chwilę przed ich pojawieniem się na środku komnaty, Sarra również poczuła magię Cailet. Dziewczyna została nie56
doskonale Ochroniona przez Elomara, który ledwie doszedł do krzesła, zanim nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Alin zatoczył się prosto w silne ramiona Vala. Taig tulił do siebie Cailet. Jej jasna głowa spoczywała bezbronnie na jego ramieniu. Kiedy układał ją delikatnie na łóżku, Sarra stłumiła krzyk grozy na widok pooranej cierpieniem twarzy siostry, postarzałej nagle o dwadzieścia lat. - Nie martw się - odezwał się Taig. - Zaklęcie Uzdrawiacza Adennosa ochroni innych Magicznych, zanim Gorsha nie przybędzie, by jej pomóc. - Przygotował dla niej więzienie -poprawiła go Sarra - do czasu, aż nie nałoży się na nią pełnych Zaklęć Ochraniających. - Noo... tak. - Nie. Nie będzie żadnych więcej zaklęć! Taig podciągnął wyżej samodziałową kołdrę i otulił nią Cailet. - Nie możemy ryzykować, Sarro. Wdziałaś przecież, co stało się z Alinem i... - Nie! - powtórzyła z mocą. - Taig, ona cierpi. Odprowadził ją w odległy koniec komnaty, z dala od innych. - Gorsha może jej pomóc. - Czy napewno? A co jeśli zaklęcia znowu nie wytrzymają i będzie jeszcze gorzej? Jej magia musi zostać uwolniona, by nauczyła się ją kontrolować. Taig poruszył się niespokojnie. - Pozwólmy jemu o tym zdecydować, dobrze? - Ona jest moją siostrą i ja za nią odpowiadam! - Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz? Właśnie spotkanie z tobą sprawiło, że jej zaklęcia nie wytrzymały! Jeżeli to by się miało powtórzyć... Patrząc wyzywająco w jego srebrzyste oczy, syknęła: - Jestem jej siostrą! I ani ty, ani Desse, ani ktokolwiek inny nie zmusi mnie, bym ponownie się z nią rozstała! - Nie masz pojęcia, o co tutaj chodzi. Odwróciła się do niego plecami. - O nią! Ochraniałeś ją przez tyle lat, ty i inni Ostinowie i za to jestem wam ogromnie wdzięczna. Ale... - Jakże miło z twoją strony - stwierdził z sarkazmem Taig. 57
- Ale teraz ja tu jestem. I nie pozwolę, by znów nas rozdzielono. - Nic masz pojęcia, co się tutaj dzieje, me dawał za , wygraną. - Sprzysiężenie może tego nie przeżyć, Sarro. Ludzie, giną, jak Lenfell długie i szerokie. Od lat wiedzieli, że coi; takiego może się zdarzyć. Wiedzą też, że w miarę możliwości mają próbować przedostać się tutaj, jednak tak wielu z nich po prostu w to nie uwierzyło... Nie rozumiał, że nikt inny się nie liczył. Ani on, ani Val, ani Alin, ani nawet sama Sarra. Wiedziała to z taką samą jasnością, z jaką w tej chwili zrozumiała ostrzeżenie zawarte we śnie. Sarra stawiła czoło Glenin, nie mając dostępu do magii. W przypadku Cailet nie można do tego dopuścić. Jej moc musi zostać uwolniona! - Niech diabli wezmą Sprzysiężenie - oznajmiła chłodno. - Cailet będzie miała swą moc. - Bo ty tak chcesz! - Tak! Za drzwiami dały się słyszeć głosy wielu ludzi i Taig położył dłoń na rękojeści miecza. - Cholera, już są! Val, przestań się trząść nad Alinem, nic mu nie będzie. Idź porozmawiać z Magami. Znajdź im jakieś miejsce do spania. Najwcześniej jutro rano będziesz mógł ich zabrać do Akademii. - Z jakimi Magami? - Sarra zaczekała na wyjaśnienia Taiga. Te jednak nie nastąpiły. Podążyła więc za Valem na zewnątrz. Chociaż inni nie liczyli się w porównaniu z Cailet, musiała się zachowywać tak, jakby było inaczej. Realizacja tego kłamstwa pozwalała przynajmniej się czymś zająć. - ...wszelkimi dostępnymi Drabinami, które jeszcze funkcjonują. Alin Ostin was przeprowadzi - mówił Val grupie zmęczonych, wystraszonych Strażników Magii. Było ich sześcioro, zakurzonych, z pustymi oczami. Mieli ze sobą czworo dzieci, wyglądających na rówieśników Jeymi'ego. Nie, nie wolno jej teraz myśleć o Jeymim. - Ale dokąd mamy się skierować? - pytał młody mężczyzna, kurczowo trzymający w objęciach śpiącego dwulatka. Zarządzenie Rady głosi, że jesteśmy banitami. Zginiemy, jeżeli nas znajdą... 58
- Nie znajdą was - odpowiedziała mu Sarra. Wymijając Vala, by stanąć przed nim, kontynuowała: - Nazywam się Sarra Liwellan i... - Liwellan? - stara kobieta postąpiła naprzód i przyglądała się jej badawczo poprzez mrok. - To nie jest nazwisko Magicznych. - Maurgen też nie jest - odparł Val. - Czy masz zamiar odsądzać od czci i wiary każdego, kto nie ma Mocy, tak jak Anniyas skazuje każdego, kto ją ma? - Nie pouczaj mnie, chłopcze - sarknął pomarszczony Mag. - Ciebie poznaję. Słyszałem niejedno o tym zeszłorocznym tańcu w Cantratown, do którego sprowadziliście Gwardzistów Rady. Ale czy jesteście Sprzysiężeni, czy nie, w dzisiejszych czasach nie ufam nikomu, z kim nie mogę wymienić zaklęć. Co właściwie robi tutaj adoptowana córka Lady Agatine Slegin? - Prawda jest taka - wpadła mu w słowo Sarra - że nie nazywam się Liwellan, nie mam jednak prawa wyjawić wam prawdziwego nazwiska. Wystarczy, jeśli powiem, ze jestem córką Strażników Magii. W pewnym sensie była to prawda. Rodziny obojga jej rodziców nie mogły narzekać na brak Magicznych. - Straconych w Ambrai - dodała. To też nie kłamstwo. Agonia Maichen rozpoczęła się w momencie, gdy usłyszała, co zrobił Auvry Feiran, zaś mężczyzna, który był jej ojcem, stracił duszę, obracając to miasto w ruinę. Sarra mówiła dalej: - Moja własna moc została osłonięta zaklęciami, ze względu na moje bezpieczeństwo. Jestem jednak tak samo Magiczna, jak każde z was. Kiedy więc mówię, że nikt z was nie zostanie złapany, możecie mi ufać, bo jestem jedną z was. Tak samo, jak Valirion Maurgen i inni, którzy zwalczają Anniyas i Malerryjczyków. - Rozumiem, Lady - odezwała się jedna z kobiet, zbierając za to ostrzegawcze spojrzenia od reszty. - Sądzę, że wiem, kim byli twoi rodzice. Nigdy jednak już o tym nie wspomnę. - Pewnie! Łatwo gadać o rzeczach, których nie musi się udowadniać! - mruknęła stara. - Czy ktoś ośmiela się wątpić w słowa Lady Sarry? spytał cicho Val. 59
- W dzisiejszych czasach wątpię we wszystko i we wszystkich, młodzieńcze. Dlatego jeszcze żyję. Na dzisiaj jednak niech diabli porwą Anniyas i Malerrisów. Jestem zmęczona i zziębnięta. Pragnę tylko łóżka, by rozprostować moje stare kości. Sarra doszła do wniosku, że była to całkiem dyplomatyczna kapitulacja. - Domni Maurgen, czy mógłbyś ich zaprowadzić? Dziękuję. Grupa Magów odeszła już kilka kroków, gdy stara znów odwróciła się. - Mam nadzieję, że wiesz, dziewczyno, że te twoje zaklęcia ochraniające są wyryte w kamieniu. Sarra zamrugała. Nie czuła, by ktoś ją badał, jednak pomyślała gorzko, że nawet gdyby to robił, i tak by nie poznała. - Ale ostatnio coś lub ktoś próbował je trochę nadkruszyć. Tak, solidne dłuto o imieniu Cailet. - Czy zna się pani na Zaklęciach Ochraniających? - spytała myśląc, że być może dałoby się wspomóc pracę Elomara. - Na tyle, żeby rozpoznać dzieło Gorshy Desse'ą. Nie, moją specjalnością są noże. Jedna pomarszczona powieka mrugnęła do niej, zaś wysuszona, żylasta ręka odsunęła połę opończy, ukazując oczom Sarry pas, u którego wisiało dwanaście sztyletów. - Zdaje się, że dokładnie tego wam potrzeba, co? - stara zażartowała sobie. - Tysiącletniej Magi Rycerza! Dokładnie to samo pomyślała w tej chwili Sarra. Nie udało się też jej ukryć rumieńca. - Słaby jest ten, kto słabo myśli, dziewczyno. Przez ostatnie dni moje noże widziały więcej malerryjskich flaków, niż ty masz lat. Szybciej, niż błyskawica na letnim niebie, ostrze zakreśliło srebrzysty łuk i zadygotało wbite u stóp Sarry. - Zatrzymaj go na pamiątkę - powiedziała Maga Rycerz. Kiedy zniknęła w mroku, Sarra pochyliła się, by obejrzeć sztylet. Wąski, prosty, bez żadnych ozdób, z dwudziestoma dwiema nacięciami na rękojeści. Zakrztusiła się, gdy policzyła je wszystkie. Trudno było wyciągnąć go spomiędzy kamieni. 60
Sztylet Mag Rycerza - dla Chronionej Magicznej. Sarra wsunęła go sobie za pasek i wstała z trudem łapiąc równowagę. Ten nóż istotnie miał na swym koncie więcej zabitych, niż ona lat. W pokoju Falundira, Elomar stał przy łóżku, patrząc na leżącą, nieruchomą dziewczynę z mieszaniną obawy i podziwu. Spojrzał na wchodzącą Sarrę i potrząsnął głową. - Na Wróbla i Płomień, ona naprawdę ma niezwykłą moc. - Jej magia karmi się tylko sobą i w ogóle się nie wyczerpuje. Przeciwnie, z każdą chwilą nabiera mocy. - Więc nie przypomina to delikatnego płomienia Myrienne - powiedziała Sarra. - Raczej przywodzi na myśl Ognie Caitiri. Elo, czy ona może dę wypalić, zanim Gorynel Desse się tutaj zjawi? Wzruszył ramionami. - Spróbuję nauczyć ją nakładać zaklęcia ochraniające, by sama mogła się osłonić. - Zrób, co w twojej mocy. Wiedziała jednak, niech piekło pochłonie jej diabelski instynkt, że Gorynel Desse zjawi się bardzo szybko. I przybył - prosto z Akademii Magów - uwieszony bezwładnie na ramionach Telomira Renne'a i tego przeklętego Minstrela.
11
- Popełniliście trzy niewiarygodnie głupie błędy. Pierwszy Rycerz Gorynel Desse ruchem dłoni oddalił Tarise wraz z kubkiem gorącej herbaty i poprawił się na łóżku. Nie opuszczał go od czterech dni, odsypiając walkę z Auyry Feiranem. Tego popołudnia poczuł się wreszcie na tyle dobrze, by po raz pierwszy usiąść, posłać po Sarrę, Alina i Vala, wysłuchać, co mieli do powiedzenia, a następnie udzielić im reprymendy. - Po pierwsze, nie zastanowiliście się w ogóle, dlaczego nagle znaleźliście się po niewłaściwej stronie wodospadu. Myślę, że może was usprawiedliwiać brak znajomości Tradycji i wiedzy, jak wyczuwać takie rzeczy. Jednak to nie tłumaczy waszej bezmyślnej akceptacji takiej zmiany miejsca. Zamknij się, Valirion, jeszcze nie skończyłem. Odpowiadając na pytania, których nie zadaliście, najpierw „jak": zostaliście tam sprowadzeni przez jedno z najbardziej subtelnych zaklęć, z jakimi zdarzyło mi się spotkać. Dodam jeszcze, że nie zostało ono nałożone na was, lecz na kamienie tunelu, nie bezpośrednio, lecz z pewnej odległości. A teraz „dlaczego": oni wiedzieli, że tam jesteście i chcieli was złapać w pułapkę, bez możliwości wydostania się przez Drabinę. Szczęście głupiego, Alin, że na to wpadłeś. Lecz zupełnym idiotyzmem było w ogóle podejmowanie takiej próby. To doprowadza do waszego drugiego błędu. Czy chociaż na chwilę zatrzymaliście się, by pomyśleć, że wokół Drabiny w Wieży Dziekana Bekke'a mogą być zaklęcia ochraniające? 62
Albo, co gorsza, że mogła ona zostać zniszczona? Jak mógłbym wtedy wytłumaczyć Twej Pani Matce powód wynikającego stąd nieszczęścia, co, Alin? Alin przełknął, chcąc coś powiedzieć, ale Desse przygwoździł go jednym spojrzeniem, po którym chłopak skapitulował. - Po trzecie, nawet pewnie nie zaczęliście się zastanawiać, jak Glenin Feiran dotarła do Combel. - Zapewne karetą - w głosie Vala słychać było niepewność. Stary Mag prychnął lekceważąco. - Drabiną? - spytał zaskoczony Alin. - Żadną z tych, które byś znał, chłopcze - ponownie z trudem poprawił się na poduszkach. - Ja też nigdy takiej nie widziałem i dotychczas chodziły o nich jedynie słuchy, oparte na paru wersach w Archiwach. Otóż jest sposób przeniesienia Drabiny na jedwab lub aksamit, a nawet na zwykłą wełnę, ale tylko wtedy gdy jest absolutnie czysta - zarówno w magicznym, jak i potocznym rozumieniu tego słowa. To, co powstaje, jest przenośne, ładne i skuteczne, a Glenin Feiran jest tego posiadaczką. - To są tylko domysły - stwierdziła Sarra. - W takim razie wytłumacz mi, jakim cudem mogła się znaleźć jednego ranka w Renig, podobno podróżując statkiem, przed zapadnięciem nocy opanowała Rose Crown, zaś następnego dnia spotkaliście ją w tym burdelu? - W domu schadzek - poprawił Val pod nosem. - Burdelu, mówię - powtórzył Desse. - Co nie oznacza, że nie lubię jego czarującej właścicielki, tak samo, jak wy. Mówicie, że kareta była z Renig? Ile takich pojazdów kursuje w tą i z powrotem po Straconym Kraju? Macie ochotę zgadnąć? Sto? Dwieście? Mogła ją z łatwością wynająć w Combel właśnie ze względu na swe pochodzenie, albo mógł to być zwykły przypadek. - Dziekan nie mówił nic o Drabinie - zwróciła uwagę Sarra. - Dziekan, oby dożył nudy sędziwego wieku, jest tak samo nieodporny na niektóre zaklęcia, jak wy albo ja. Zaklęcie Zapominające należy do grupy bardziej skompUkowa63
nych, natomiast pamięć niedawnych wydarzeń można zablokować stosunkowo prosto. I właśnie taki zabieg przeprowadzono na Dziekanie, aby Glenin Feiran mogła bez przeszkód zabrać go wraz z wnuczką mojej siostry przez tę przenośną Drabinę prosto do Combel. Cień bólu przesłonił mu twarz. Sarra zapomniała, że był aż tak blisko spokrewniony z Alvassymi. - Dodam jeszcze - ciągnął dalej surowo, że Glenin Feiran była w Dworze Ryka niecałe trzy dni temu - i gdyby nie Drabina, dopiero teraz wsiadałaby na statek w Renig. Wiem na pewno - i wie to także Alin - że w Combel znajduje się tylko jedna Drabina, która prowadzi do Neele. Z burdelu do kanału ściekowego - pomyślała Sarra. Ktoś, kto w zamierzchłych czasach go stworzył, musiał miec osobliwe poczucie humoru. - To już trzy - powiedziała do starca. - Rozumiem, że skończyłeś. - Nie. Ostatnia sprawa jest nie tylko błędem. To po prostu katastrofa. Nie zabraliście ze sobą Dziekana Aden nosa. - Oceniłam, że będzie bezpieczniej gdy pozostanie w Combel. - A czy ktoś wybrał cię w ostatni Dzień Widm, byś zasiadała na miejscu Venkelosa? Twarz zapiekła ją gniewem, jednak głos miała nadal chłodny i opanowany. - Wystarczy, Strażniku Desse. Tarisse, jeżeli nie będzie chciał połknąć tego lekarstwa, możesz wsadzić mu rurkę do gardła. Alin, Valirion, chodźcie ze mną! Z zadowoleniem spostrzegła pełne wahania spojrzenia, jakie wymienili jej dwaj towarzysze. Niespecjalnie natomiast spodobał się Sarrze przepraszający wyraz twarzy Alina. Zauważenie tego byłoby jednak poniżej jej godności. Poprowadziła towarzyszy długim korytarzem, pełnym rozbieganych dzieci, głównie Magicznych i ścigających wyczetpanego do granic możliwości kociaka Tamsy. Sarra spojrzała ze współczuciem na biednego Aksamita. Od jakiegoś czasu czuła się bardzo podobnie. Wszyscy tylko chcieli ją złapać, by rozwiązała ich problemy. 64
Część obowiązków udało jej się przerzucić na Tarise i Rillana. Wzięli na siebie takie rzeczy, jak wynajdywanie jedzenia, kocy, miejsca, gdzie można by się umyć, ale robili o wiele więcej, po to, by mieć jakieś zajęcie. Każdego dnia przybywali nowi Magowie i członkowie Sprzysiężenia, niektórzy za pośrednictwem Drabiny w Akademii, inni lądem od wybrzeża, jeszcze inni rzeką. Siedziba Bardów była najmniej zniszczonym budynkiem ze wszystkich ambr aiskich ośrodków nauki. Nawet po tak wielu latach zachowały się tam zapasy, wystarczające dla paru tuzinów osób. Wystarczało również łóżek, chociaż koce nosiły dziurawe ślady sędziwego wieku. Łazienki funkcjonowały bez zarzutu, dzięki niech będą Świętej, mającej w opiece sprawy sanitarne. Nie mogli jednak pozostać tu na zawsze. Od chwili gdy Alin odkrył, czym zajmuje się Collan Rosvenir (dowiedział się o tym od Vala), nieustannie męczył go, by przypomniał sobie wszelkie znane mu wersje Pieśni Drabin. Przecież nawet Gorynel Desse nie znał wszystkich Drabin na terenie Akademii, istnienie tej w Wieży Dziekana Bekka było dla niego kompletnym zaskoczeniem. Całkiem więc prawdopodobne, że nie wszystkie spaliły się podczas pożaru miasta. Gdyby zdołano odnaleźć jedną czy dwie nie naruszone Drabiny, zabrano by większość Magów i ich rodzin w bezpieczniejsze miejsce. Oczywiście wszyscy zgromadzeni czarodzieje chcieli wiedzieć, gdzie to miejsce może być i co będą tam robić, w jaki sposób będą tam chronieni i tak dalej, bez końca. Ze względu na te nie kończące się pytania Sarra prawie nie opuszczała niewielkiego apartamentu Falundira, znajdującego się w pobliżu Drabiny. Kiedy wychodziła, natychmiast otaczał ją ciasny krąg osób, zadających pytania, na które nie było odpowiedzi. Po to właśnie potrzebowała eskorty. Alin i Val gdy chcieli, potrafili wyglądać odstraszająco. Val imponował wzrostem i muskulaturą, zaś Alin dysponował przeszywająco zimnym spojrzeniem. Cierpliwość Sarry została już dostatecznie nadszarpnięta przez Gorynela Desse'a. Natarczywe pytania kolejnego Maga byłyby w tej chwili nie do zniesienia. 5 - Ucieczka
65
Ponadto Sarra się bała. Nie dysponowała żadną wiedzą, z której w obecną sytuacji ktokolwiek mógłby mieć jakiś pożytek. Wielu z obecnych tu Magów wiedziało znacznie więcej od. niej na temat obecnej sytuacji w Lenfell. Każda znana Drabi-. na była pilnowana przez Gwardzistów Rady, Panów z Malerrisu lub jednych i drugich na raz. Wielu Magów zginęło już w zasadzkach. Niektórzy dotarli do Ambrai tylko dlatego że, inni czarodzieje kupili im czas, płacąc własnym życiem. Każdy, na kogo padał choćby cień podejrzenia o powiązania ze' Sprzysiężeniem zostawał natychmiast aresztowany. Niektórych przetrzymywano do czasu szybkiego procesu, inni ginęli „przypadkiem" w drodze do więzienia lub już za jego murami. Chociaż wiele już było wiadomo, wiele też pozostawało nadal tajemnicą. Na przykład losy Imilial Gorrst i Advara Senisona, ostatnio widzianych na morzu wraz księgami, czy Magów, których Alin zabrał z Combel do Neele (jak mówiono, tamtejsza Drabina została już stracona i Sarra nie miała zbyt wielkiej nadziei, że kiedyś ujrzy ich żywych). Kolejne niewiadome: Lusira Garvedian i Lilen Ostin, siostra i brat Mai Alvassy, Tamos i Tamoán Wolvarowie, Ilisa Neffe i wreszcie Dziekan Adennos. Sarra nie dopuszczała do siebie myśli o ich śmierci. Nie odważała się jednak wierzyć, że są bezpieczni, zanim nie zjawią się przed nią, cali i zdrowi. Natomiast jedna wiadomość sprawiła jej ponurą satysfakcję: na głowę Mai Alvassy została nałożona nagroda. Val był zdegustowany, że jego nazwisko nie zostało umieszczone na liście wyjętych spod prawa, lecz Alin, dla odmiany nie posiadający się ze szczęścia, że jego nazwiska tam nie było, zauważył, że tym samym ich matki i rodziny również nie są notowane. Przynajmniej na razie. Dla Sarry zaś wiadomość ta oznaczała, że Głenin musiała uznać zamianę tożsamości między ciotecznymi siostrami i że Sarra Liwellan oficjalnie nie żyła. O innych, którzy nie żyli, nie miała odwagi myśleć. Było jej wstyd, ze nie potrafiła być teraz z Riddonem, Maugirem i Jeymim, płakać z nimi, dzielić ich ból. Nie była też w stanie zajrzeć do komnaty, gdzie w głębokiej śpiączce leżała Sela, nieprzytomna dzięki powstrzymującemu poród wywarowi, 66
przygotowanemu dla niej przez Elomara. Sarra pamiętała Veralda Jescarina. Tańczyła przecież na ich weselu. Gościła nieraz w małym dworku w ogrodach Roseguard... Nie. Jeżeli będzie myśleć o Roseguard i wszystkich ludziach, którzy tam kiedyś żyli, zacznie krzyczeć. Najbardziej wstrząsającą z ostatnich wieści była informacja o puszczeniu Roseguard z dymem. Nie mogła sobie pozwolić, by myśleć o tym, ani o setkach ludzi ginących codziennie w Lenieli, ani o własnej śmierci. Nie była w stanie nic na to poradzić. Nie mogła też nic zrobić dla Cailet - była to jedyna sprawa, o której nie potrafiła przestać myśleć, mimo całej narzuconej sobie dyscypliny. Cailet traciła zmysły. Sarra zatrzymała się w progu, obserwując, jak Alin wchodzi do komnaty. Był dla niej swego rodzaju wskaźnikiem: wczoraj udało mu się podejść na dziesięć kroków, zanim nie stracił równowagi. Dzisiaj zbliżył się już na pięć ostrożnych stąpnięć, sześć... Nagle zabrakło mu tchu i szybko się wycofał. Elomar Adennos wstał z krzesła przy łóżku. - Tak, pogorszyło się. - Jakim cudem wytrzymujesz przebywanie tak blisko niej? - wyszeptał Alin. - Bo to ja nałożyłem na nią Zaklęcia Ochraniające. - Poczekajcie na mnie na zewnątrz - poleciła Sarra i gdy Alin wycofał się z widoczną ulgą, sama podeszła do łóżka. - Nic nie czuję. - Twoje Zaklęcia Ochraniające są dziełem Gorshy. - Tak samo, jak jej, a przecież nie wytrzymały. - Ty jesteś iskrą. Ona jest płomienną burzą - wskazał, by usiadła przy wygasłym kominku. - Wczoraj zmniejszyłem nieco nałożone na nią ściany. To, co w niej zobaczyłem... potrząsnął z namysłem głową - ...ból, złość i chyba najwięcej strachu. Sarra usiadła, wkładając zmarznięte dłonie pod uda. - Jest jeszcze dzieckiem, Elo. Próbuje uderzać w każdego, kogo jest w stanie dosięgnąć. - Ona bardzo cię kocha. Uważa cię za jedyną w świecie osobę, która naprawdę należy do niej. 67
Poczuła, jak rozlewa się w niej fala ciepła, ogrzewając skostniałe wnętrze i wywołując inną, wilgotną falę, wzbierającą w oczach. - Jednak - przykro mi, Sarro, że muszę to powiedzieć jednocześnie nienawidzi cię, bo jesteś przyczyną jej bólu. Znowu zimno. Wszechobecne i przejmujące. Kiwnęła tępo głową. - Też bym siebie nienawidziła. - Ona zrozumie, ze wina nie leży po twojej stronie. - I zacznie nienawidzić Gorynela Desse'a. Przynajmniej będziemy miały coś wspólnego. Jasne brwi ułożyły się w pytający łuk. - Twoja twarz nie jest stworzona do wyrażania goryczy, Sarro. - Moje życie też nie miało być gorzkie - odparła. - Ani życie Cailet. A jednak ułożyło się inaczej. - Ani życie Glenin. - Tak, to doprawdy temat! Jak sądzisz, co ona w tej chwili może robić? Gorynel Desse mówi, że ona ma przenośną Drabinę, utkaną na materiale. Mityczny przedmiot, który okazuje się być całkiem realny. Wywnioskował to z jej sposobu przemieszczania się. Gdzie się pojawi następnym razem? Tylko mi nie mów, Elomar, żebym przewidywała jej ruchy. Już raz mi nie wyszło. - Może to nie było tak. Może ktoś ją namówił do zmiany planów. Zresztą w tej chwili to i tak nie jest ważne. Sarra wstała i zaczęła przechadzać się po pokoju. - Ona nie jest ważna. W tej chwili ¿czy się tylko Cailet. Kiedy wreszcie uzyska dostęp do swojej magii? - Czy dobrze usłyszałem, że ktoś tu chciał posłuchać muzyki? Collan Rosvenir wszedł nonszalancko do komnaty, niosąc na jednym ramieniu lutnię, na drugim zaś śpiącego kotka Tamsy. - Nie gniewaj się, pani, na swoje zwierzątka za to, że mnie tu wpuścili. Wysłałem ich, żeby pomogli sprzątać po obiedzie. - Alin i Valirion nie są moimi zwierzątkami! - Wszystko jedno. Jak zacząłem mówić, dziś będziemy mieli na obiad świeżą rybę. Wskoczyła prosto do sieci Taiga, 68
przynajmniej on tak utrzymuje. Sądzę jednak, że prawdziwą przyczyną było jej zadufanie: dużo wody upłynęło od czasu, gdy ktoś łowił ryby w tym odcinku Brai. Mam nadzieję, że macie chęć na pstrąga. W tej chwili miała chęć tylko na jedno: kopnąć go w te śliczne, białe ząbki tak, żeby wleciały mu prosto do gardła. Miała jeszcze świeżo w pamięci każdy moment ich poprzedniego spotkania. Jednak Elomar wstał, by go powitać. - Miałem nadzieję, że znajdziesz dzisiaj trochę czasu. Czy mam wziąć Aksamitkę? Zamierzałem właśnie wyjść na wieczorny obchód. - Tamsa pożyczyła mi ją. Jej mruczenie dobrze się komponuje z muzyką. Jedna Velenne wie, że nie ma tutaj nikogo, kto potrafiłby chociaż zanucić, nie fałszując. - Siedziba Bardów! - prychnął lekceważąco. Minstrel przeszedł przez komnatę, zmierzając w stronę łóżka. Ostrożnie uwolnił swoją kamizelę od wczepionych w nią ostrych pazurków. Następnie z wielką delikatnością położył kotka w zagłębieniu szyi Cailet. Aksamitka pokręciła się trochę, i wsunęła pod kołdrę i jakby nigdy nic wróciła do przerwanej drzemki. - Wracam za godzinę - oznajmił Elomar. - Mogłabyś zostać i posłuchać, Sarro. Została więc i słuchała. Najdziwniejsze jednak, że Cailet też. Ściągnięta cierpieniem twarz wygładziła się. Kontury ust rozluźniły. Po chwili wtuliła policzek w ciepłe, kocie futerko. Sarra obserwowała to, chłonęła dźwięki i nie mogła się nadziwić. Głos taki, jak Collana Rosvenira, zdarzał się raz na pokolenie. Śpiewał głównie kołysanki, przeplatane od czasu do czasu jakąś balladą. Zawsze tym samym, jedwabistym głosem, który ścierał ból z twarzy Cailet i koił ból w sercu Sarry. Gdy przerwał, by nastroić lutnię, wstała ze swojego miejsca i podeszła bliżej, siadając w nogach łóżka. - To było naprawdę piękne. Dziękuję ci. Wzruszył ramionami na znak, że nie ma o czym mówić. Spod wijących się dziko miedzianych loków spojrzały na nią intensywnie niebieskie oczy. 69
- Znaamlc I«pid id ido mi usypianie dużych dziewczynek. • Spokojnie «¿tał na odpowiedź, której nie była w stanie wykńtuaió. Wreuzdc uśmiechnął się łobuzersko. - Ostatnim razem nie zostałaś dostatecznie długo, by się 0 tym przekonać. Muszę stwierdzić, że bardziej cię lubię 1 «mkfliftą buzią. - Następnym razem, kiedy otworzysz swoją, mam cholerną nadzieję, że będziesz tylko śpiewał! - Ciii! Obudzisz kotki. Zagrał kilka dźwięków, żywych jak górski strumień, tańczący na wygładzonych kamieniach, po czym rozpoczął kolejną kołysankę, by naprawić szkodę: Chodź i zaśnij, maleńka Złote słońce już ziewa, Srebrna kołdra księżyca Tuli cię i ogrzewa... Jego magia raz jeszcze podziałała na Cailet. Dla Sarry jednak czar prysnął. - ...to prawda, co mówią o dłoniach Minstrela! - przypomniała sobie jego drwiący głos. Nie, tym razem jeszcze nie połamie mu palców. Zbyt wiele dobrego robił dla Cailet. Ja jestem iskrą, ona płomienną burzą, powtórzyła w myśli słowa Elomara. I nagle pojęła, że pomimo desperacji, z jaką kiedyś chciała mieć dostęp do własnej mocy, że nie chce jej, jeżeli niesie ona za sobą taki ból. Ból, który zakończy się dla Cailet dopiero wtedy, gdy Gorynel Desse uwolni jej magię. Wrócił Elomar, wiodąc za sobą Tamsę. Wzięła z powrotem swego kotka, pytając szeptem: - Czy Aksamitka pomogła? Powiedz, pomogła? Collan skinął głową. - Więcej nawet, niż moja muzyka, Domna. Dziękuję. - W takim razie przyniosę ją jutro - ogłosiła dziewczynka i uśmiechając się do wszystkich, wybiegła z komnaty. Elomar mruknął cicho. - Masz moją dozgonną wdzięczność, Minstrelu. Rosvenir wstał i przeciągnął się. On i Elomar byli prawie równego wzrostu, chociaż Uzdrawiacz wydawał się wyższy ze względu na swą wyjątkową szczupłość. Nagle Sarra złapała się na myśli, że zarówno Imi Gorrst, jak i Agata Nalle mogłyby 70
podziwiać Collana Rosvenira. Obie lubiły mężczyzn wysokich, smukłych i dobrze zbudowanych. Na myśl o przyjaciółkach - jednej martwej, a drugiej prawdopodobnie zabitej - wszystkie odsunięte na chwilę kłopoty osiadły z podwójną siłą na jej barkach. Sarra odwróciła głowę, by mężczyźni nie dostrzegli, że przygryza wargi. Elomar odprowadził Minstrela do drzwi, prosząc go, by przyszedł znów jutro. Przez ten czas Sarra zdołała nieco zapanować nad sobą. Otarła oczy i spojrzała na obserwującego ją Elomara, który tymczasem powrócił do łóżka jej siostry. - Wiesz, on naprawdę nie jest złym śpiewakiem. - Ma najlepszy głos od czasów Falundira - ledwie zauważalny uśmiech pojawił się w kącikach ust - i ty dobrze o tym wiesz. - Nigdy nie słyszałam śpiewu Falundira i nigdy me usłyszę - odparła. Nagłe wspomnienie tej tragedii sprawiło to, czego nie dokonał widok Cailet, ani wspomnienie Imi, Agaty i Agatine, i Eloma, i Veralda, i wszystkich innych. Okaleczenie największego barda wszechczasów było pierwszą z łańcucha zbrodni, popełnionych przez Anniyas, poprzedzając zniszczenie Ambrai i zwiastując wszystkie inne. Nagle Sarra z przerażeniem stwierdziła, że łka jak dziecko, przytulona do kośdstej piersi Elomara. - Płacz, Sarro - zamruczał, głaszcząc ja po włosach. Wypłacz wszystko. Dlaczego ludzie zawsze to mówili? Zastanawiała się ze złością. Dla niej „wypłakanie się" zawsze oznaczało tylko jedno: nos tak spuchnięty, że nie mogła oddychać, szczypiące powieki, okropne plamy na twarzy, kompletne wyczerpanie i upokorzenie. Sarra nienawidziła płakać. Tym razem jednak nie mogła się opanować. Kiedy potok łez się wyczerpał, Elomar ułożył ją delikatnie, zwiniętą w kłębek w nogach łóżka, okrywając kocem. Ufając mu tak, jak ufała tylko Valowi i Alinowi, ale ciesząc się, że żaden z nich jej teraz nie widział, wsunęła zimne, zwinięte w pięści dłonie pod brodę i zamknęła oczy. Swoją drogą, co za okropny sposób, by przekonać się, że inni ludzie tyle dla niej znaczą. Cailet musi być zawsze na 71
pierwszym miejscu; tego domagało się jej serce i Sprzysiężenie. Jednak jako przywódca tego, co zostało jeszcze z Sprzysiężenia, Sarra musiała także myśleć o innych. Jako przywódca... Pozwoliła, by inni stali się ważni dla niej osobiście i dlatego płakała. Zanim zasnęła, obiecała sobie, że to się więcej nie powtórzy.
12
O wpół do trzeciej następnego ranka, jedenastego dnia Świętej Ilsevet, Alin i Val odeskortowali trzydziestu Magów wraz z rodzinami do Akademii, skąd następnie przeprowadzili ich przez dwie nieznane wcześniej Drabiny. Wyruszyli dobrze przed świtem, z każdej strony dawały się słyszeć narzekania na wczesną godzinę. Sarra wykazywała maksimum cierpliwości, tłumacząc i perswadując bez końca. Ci sami ludzie, którzy mieli pretensję, że muszą tak czekać i teraz narzekali, że nie czują się bezpiecznie, opuszczając to miejsce. Zapewniła ich, że Alin wie dokładnie, dokąd zmierzają, jak również co ich czeka, zarówno w Gierkenshir i Domburronshir. Drabiny, z których mieli skorzystać, były bezpieczne - Al przeprowadzał nimi Taiga i Vala dwukrotnie w ciągu ostatnich dni. Kiedy sceptycy, rekrutujący się głównie spośród starszych Magów, zaczęli protestować, Sarra stwierdziła, że oczywiście mogą zostać, jeżeli uważają, że ich osobiste ochrony są wystarczające, gdyż punktualnie o piątej Gorynel Desse rozpocznie pracę z Cailet. Nikt nie zdecydował się zostać. Czy spowodował to brak zaufania do czarów starego Maga, mających stawić czoła tak niezwykłej sile, czy też po prostu nie chcieli kusić losu. Dość, że wszyscy, jak jedna niewiasta, opuścili Akademię. Do piątej znajdowali się już w Gierkenshir, czy Domburronshir, zdani tylko na siebie. Przypadek Cailet, jak również jej moc, dały się poznać w pełnej krasie poprzedniej nocy. Dwóch Magów Nowicjuszy, 73
grających w karty o pięć pokoi dalej od jej komnaty, nagle dostało okropnego bólu głowy, napadów drgawek i nie dającego się opanować ataku wściekłości. Pozabijaliby się, gdyby jakiś Mag Uczony nie zdążył ich rozdzielić. Jeżeli Cailet mogła na odległość wywierać taki wpływ na ludzi, nie do końca wyszkolonych, ale mających przecież Ochrony, to Św. Myrienne uchowaj, co by się stało z każdym Magicznym w zasięgu jej mocy, gdyby Gorsha Desse utracił nad nią kontrolę. Tak więc liczba osób zamieszkujących Siedzibę Bardów zmniejszyła się do siedemnastu, z których szóstka była Magiczna. Telomir Renne, Alin i Sarra zostali silnie Ochronieni w dzieciństwie przez samego Desse'a. Elomar, który miał trwać w pogotowiu z wszelkimi dostępnymi sposobami leczniczymi, spędził noc pogrążony w medytacji, mającej wzmocnić jego własne Ochrony. Rozgrywka miała się toczyć pomiędzy mocą Cailet, młodą i nieokiełznaną, a dojrzałą, zaprawioną w niejednym boju wiedzą Desse'a. Zadaniem Elomara było zrobić wszystko, by ich ciała to przeżyły. Desse polecił Taigowi wyprowadzić wszystkich, również nie-Magicznych, do najdalszych części Siedziby Bardów. Sarra oznajmiła na to Taigowi, by poszedł się powiesić, bo ona się nigdzie nie ruszy. Podczas ich kłótni trzech Sleginów pomogło Tarise i Rillanowi przenieść Selę na inne łóżko. Collan już wcześniej ostrzeżony przez Taiga, zniknął gdzieś wraz z Tamsą i kociakiem, I tylko Falundir był obecny w komnacie Drabiny o wpół do piątej, w chwili, gdy Ilisa Neffe i jej mąż, Tamosin Wolvar, przeprowadzali Dziekana Adennosa i Uczonego Tamosa Wolwara przez Drabinę, mającą swój początek w oranżerii Ostinów w Longriding. Sarra dowiedziała się o ich przybyciu niespodziewanie, ujrzawszy Ilisę, miotającą się z błędnym wzrokiem tuż przed komnatą Cailet. Nadal kłócąc się z Taigiem, Sarra o mało co nie została stratowana przez Ilisę, która nie widząc nic i nikogo rzuciła się w dół marmurowego korytarza. - Gdzie jest Elomar? - wyrzuciła z siebie Mag. - Potrzebuję go Sarro, gdzie on jest? - Dlaczego, czy ktoś zachorował? 74
- Tamos, Dziekan, oni... - Uspokój się - poradził Taig, chwytając ją za ramię, by trochę ochłonęła. - Spróbuj złapać oddech. Czy Geria was wyrzucała? Ilisa potrząsnęła gwałtownie głową, zasypując twarz rozpuszczonymi włosami. - Nie, to nie twoja siostra. Zresztą w Combel jest teraz twoja matka. Odprężył się z ulgą, pozwalając sobie na nieznaczny uśmiech. - A więc to tyle, jeśli chodzi o Pierworodną. Oddychając już z większą łatwością, Ilisa ciągnęła dalej: - To Lady Lilen poradziła nam, żebyśmy tutaj się skierowali. Tamos wcale się nie przebudził, Taig. Jedni Święci wiedzą, co mu zrobiła ta Malleryjka. Sarra zmarszczyła czoło. - Ja myślałam, że Dziekan wam pomógł... - Pomógł nam dostać się do Longriding, zwijając przestrzeń. - Zaczekaj - Taig posadził ją na posadzce, by mogła się oprzeć o marmurową ścianę. - Jeszcze jeden głęboki wdech. Dobrze, a teraz opowiedz nam wszystko po kolei. - Twoja matka przybyła do Combel. Powiedziała nam, że najlepiej będzie, jeśli się oddalimy, gdyż Gwardia Rady już była w Ostinhold, szukając ciebie i Alina. A Tamos potrzebuje Maga-Uzdrawiacza. Dziekan nałożył zaklęcie składające przestrzeń, jednak w połowie drogi dostał jakiegoś ataku, może to było serce, naprawdę nie wiem. To przecież starszy człowiek i nie przyzwyczajony do takiego wysiłku. Urwała na chwilę, nerwowo odgarniając włosy. - Przepraszam, jestem naprawdę zmęczona. Tak czy inaczej, w Longriding spędziliśmy jedną noc w waszym domu, odpoczywając przed skorzystaniem z Drabiny. Dziekan ledwie zdołał nas przez nią przeprowadzić. On potrzebuje Maga-Uzdrawiacza - znów urwała i osunęła się na ziemię. Było widać, że i ona potrzebuje pomocy. Sarra wymieniła z Taigiem szybkie spojrzenia i powiedziała: 75
- Przykro mi, Iliso. Elomar nie może odejść od Cailet i Gorshy. Innych Uzdrowicieli tutaj nie ma. Alin zabrał stąd wszystkich Magów kilka godzin temu. - Gorsha jest tutaj? - uniosła głowę. - Prowadźcie mnie do niego. - Nie mogę - Taig potrząsnął przecząco głową. - Im szybciej się stąd oddalicie, tym lepiej dla was. Magia Cailet co i rusz wyrywa się. Każdy Magiczny pozostający w jej zasięgu^ może poważnie ucierpieć. - O czym ty mówisz? Kto to w ogóle jest Cailet? - To długa historia - Sarra przejęła inicjatywę. - Taig, zobacz, co dałoby się zrobić dla Dziekana. Możesz jej o wszy-' stkim opowiedzieć po drodze. Uwolniwszy się od swego cerbera, Sarra weszła do kom-.; naty siostry i... natychmiast pożałowała, że w zasięgu ręki nie ma ściany, o którą mogłaby się wesprzeć. Cailet spoczywała nieruchomo na łóżku, po szyję przykryta wypłowiałą, niebies-; ką kołdrą. Wyglądała jak trup. Ból sprawił, że jej twarz wydawała się starsza o całe wieki. Szczęki miała zaciśnięte do granic wytrzymałości, jakby tłumiąc krzyk. Na kozetce tuż obok jej łóżka, leżało długie ciało Elomara, wyciągnięte, niczym na stosie pogrzebowym. Miał zamknięte oczy i dłonie splecione pod brodą. O tym, że jeszcze żył, świadczyło tylko miarowe podnoszenie się i opadanie klatki piersiowej. Rytm jego oddechu był dokładnie dopasowany do tempa oddechu Cailet. Sarra poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła w dzikim paroksyzmie strachu. Zrozumiała, że Elo oddycha nie z nią, lecz za nią. Gorynel Desse trwał pochylony nad łóżkiem, z jedną ręką skrytą w płowych włosach Cailet, drugą zaś z wysiłkiem podtrzymując własną głowę, jakby ważyła ponad tysiąc funtów. On również oddychał w tym samym rytmie, co Elomar. Wnioski, które nasuwała ta scena, przeraziły Sarrę. Nigdy dotąd nie czuła się aż tak bezużyteczna. Była odgrodzona własnymi ścianami i swoją Ochroną tak dokładnie, że nie czuła nawet jednego drgnienia Mocy tych trzech niezwykle silnych Magicznych. Bezgłośnie przysunęła krzesło do łóżka i dopasowała do nich swój oddech. Dałaby wiele, by potrzymać dłoń Cailet, 76
jednak nie odważyła się jej dotknąć. Bała się też wydać najmniejszy nawet dźwięk, czy w jakikolwiek inny sposób zaznaczyć swoją obecność. Gdyby ktoś zapytał ją, co robiła przez następne parę godzin, odparłaby niechętnie, że się modliła. Do Caitiri Płomiennookiej, do Siralft Dziewicy, do Tełomara Cierpliwego i Miłosiernego Gorynela, do Opiekunki Myrienne, do Rilli Przewodniczki - i nawet do Chevasta Tkacza w jego pierwotnej, czystej postaci - tego, który dzierżył w dłoniach wszystkie olśniewająco piękne, wielobarwne nici życia. Sarra patrzyła, Desse pracował, Cailet, drżała, zaś Elomar oddychał za nich wszystkich. Wreszcie głowa starego człowieka uniosła się. Palce wplątane we włosy dziewczyny zaczęły wygładzać zmierzwione kosmyki, układając je z powrotem w płową, gładką czuprynkę. - Oj dziecko, dziecko - zamruczał. Potem zaś, dostrzegłszy Sarrę, uśmiechnął się lekko. - Jest dokładnie taka, jak sądziłem, tylko o wiele, wiele silniejsza. - Zbyt silna? - spytała ochryple. Skrzywił się. - Odpowiedz szczerze, Gorsha - odezwał się Elomar, unosząc się z widocznym wysiłkiem. Kropelki potu błyszczały mu na twarzy, wyglądał jakby był o krok od śmierci, jednak oczy jaśniały mu zadowoleniem ze zwycięstwa. - Przecież parę razy prawie ci się wymknęła. - Może i tak było - przyznał. - Ale przynajmniej teraz rozumie, że nie musi przede mną uciekać, że staram się jej tylko pomóc. - Ze uwalniasz jej magię - powiedziała Sarra. Kiedy Desse spojrzał dziwnie na Elomara, który w odpowiedzi wzruszył ramionami, Sarra skoczyła na równe nogi. - Przecież musisz! To może być jej ostatnia szansa! - Oszczędź mi tych frazesów, Sarro, naprawdę tutaj nie przystoją. - A przystoi zazdrosne trzymanie na wodzy siły, która znacznie przewyższa twoją własną?! - Zapominasz się! - wyprostował się gwałtownie, jakby ktoś wbił mu miecz w gardło. - Jestem Pierwszym Rycerzem 77
pośród Strażników Magii i za swe czyny odpowiadam tylk przed Dziekanem Magów. - Ja zaś jestem panią zarówno Ambrai, jak i Sheve! Ponadto - dodała trzęsąc się z gniewu - ponieważ wszystkie kobiety z twojej linii już nie żyją, poprzez małżeństwo twojej siostry z bratem mojej babki... - Sarro, nie rób tego - prosił Elomar. - ...za swe czyny odpowiadasz przede mną! - dokończyła. - Jak śmiesz! - zaryczał Desse. ; - Oszczędź mi frazesów! - odparowała Sarra lodowato. Zrobisz to, co ci każę, Strażniku Desse. - Nie masz żadnego prawa! - Mam wszelkie prawo. Jeżeli nawet nigdy nie wierzyłeś w nic innego, lepiej uwierz w to: ja nie rzucam słów na wiatr. Z tyłu rozległ się delikatny dźwięk drewna i strun, uderzających o twarde podłoże, a w chwilę potem głośne brawa. Sarra odwróciła się na pięcie i mało nie splunęła, widząc przed sobą Collana Rosvenira. Lutnia została odłożona na stolik przy drzwiach, by uwolnić ręce, klaskające, i jeszcze, i jeszcze, bez końca. - Wspaniałe! - wykrzyknął, nie przestając klaskać. Najlepszy popis Pierwszej Córki Krwi, jaki w życiu widziałem! Dlaczego ten człowiek musiał zawsze zjawiać się tam, gdzie nikt go nie pragnął? I ile usłyszał? Z pewnością nie samo sedno, bo zareagowałby zdumieniem, nie drwiną. Sarra wciągnęła powietrze, by kazać mu wyjść. Zatrzymał się wpół gestu, z twarzą wykrzywioną udanym przestrachem. - Czyżbym powiedział coś niewłaściwego? To przedstawienie nie miało chyba być... och, nie, przecież ty jesteś Pierwszą Córką! Pochylił się jej do ucha i szepnął konfidencjonalnie: - Jeśli chcesz mojej rady, popracuj jeszcze nad kostiumem. Rola udaje ci się wspaniale, ale nie jesteś zbyt przekonywająca w podartych spodniach i brudnej bluzie. Sarra odłożyła chęć natychmiastowego uduszenia go, do pudełka z napisem: „NA PÓŹNIEJ". - Nie rozumiem, co tutaj robisz - zaczęła z furią. 78
- Żaden Minstrel nigdy nie potrzebował specjalnego zaproszenia, pani. Tak się jednak dożyło, że tu obecny Uzdrawiacz poprosił mnie, bym ponownie przyszedł i zaśpiewał. I odwracając się do Elomara: - Co z nią? - Nieco lepiej - odparł Gorynel Desse. Lekkie uniesienie brwi wyrażało grzeczne niedowierzanie. - Tak czy inaczej, Taig Ostin prosił mnie o przekazanie paru drobiazgów. Po pierwsze, Dziekan i Uczony Mag nie czują się zbyt dobrze. - Dziekan? - Elomar spojrzał na Desse'a ze zdumieniem. - Para Magów przywiodła ich tutaj jakiś czas temu wyjaśnił Rosvenir. - Jeden jest nieprzytomny, jeżeli dobrze rozumiem, już od ładnych paru dni, drugi zaś ma jakieś kłopoty z sercem. Uzdrawiacz wstał chwiejnie. - Muszę do nich iść. - I ja - Desse wyprostował się nad łóżkiem. - Minstrelu, bądź tak łaskaw i śpiewaj dziewczynie, dopóki nie wrócimy. - Nie usłyszeliście jeszcze wszystkiego - ostrzegł, biorąc do ręki swą lutnię - Val Maurgen widział dym ognisk, dobywający się z Ośmiokątnego Dworu. - Więcej zbiegów? - domyślił się Elomar. Desse potrząsnął przecząco głową. - Jedyna Drabina, która jest tutaj, prowadzi prosto do Dworu Ryka. Żaden Mag nie byłby takim głupcem... - Ty byłeś - zauważył Rosvenir. Usiadł na krześle, opuszczonym przez Sarrę, skrzyżował smukłe nogi i zaczął stroić instrument. - Powinienem był powiedzieć, że Ryka jest wyjątkowo uczęszczanym miejscem. Ten dym może mieć całkiem niewinne źródło, choćby ognisko rozpalone przez wędrowców. - Nie - odezwała się gwałtownie Sarra. - Oni szukają nas. - Sarro - zaczął delikatnie Elomar - to ostatnie miejsce... - Dokładnie. Absolutnie ostatnie miejsce. Czy wy naprawdę nie rozumiecie? To jest jedyne miejsce, w którym jest 79
jeszcze tyle Drabin, by przywieść tu Magów, a następnie zabrać ich tam, gdzie jest jeszcze względnie bezpiecznie. Nie mogli się tu dostać Drabiną Telo Renne'a. Ale jest jeszcze inna Drabina na Dworze Ryka, prowadząca bezpośrednio do Ośmiokątnego Dworu. Rzuciła starcowi wyzywające spojrzenie. - To ostatnia szansa, Strażniku Desse. - Nie mogą mieć pewności - odparł, bardziej, by przekonać siebie, niż kogokolwiek innego. - Będą musieli poruszać się ostrożnie, uważając na pozostałe tu jeszcze Ochrony... - Więc może by tak ktoś te Ochrony ponakładał! - A ty może byś się wreszcie uspokoiła - poradził Collan znad łóżka Cailet. - Tylko ją niepokoisz. - Idźcie do Dziekana - rozkazała Sarra Magom. - Zróbcie dla niego i dla Tamosa Wolvara, co w waszej mocy. - Łaskawość godna Świętej - zauważył Minstrel. Całkowicie go zignorowała. - Ale musicie szybko wrócić do Cailet. Już kilka dni temu Ałinowi ledwie się udało przeprowadzić ją przez Drabinę. Teraz nie miałaby szans. Elomar skinął głową i szybko opuścił salę. Gorynel Desse zatrzymał się na dłuższą chwilę. Kiedy zabrzmiały pierwsze, uspokajające dźwięki z lutni, głęboko odetchnął i skinął głową. - Będzie, jak sobie życzysz, pani. - Tak - powiedziała Sarra. - Tak będzie. Minstrel grał pieśń za pieśnią, bez przerwy, nie odrywając ani na chwilę palców od strun. Tym razem jednak nie zdołał jej oczarować ani swoją grą, ani głosem. Wszystko, do czego teraz była zdolna, to siedzieć na posłaniu, patrzeć na młodo-starą twarz siostry i zamartwiać się. Minęła godzina, może dwie. Collan Rosvenir nadal grał i śpiewał. Stopniowo, bardzo powoli rysy Cailet rozluźniły się. Sarra nie mogła się jednak zdobyć na podziękowania. Nie chodziło o dumę. Czuła się tak, jakby oddychała za Cailet, jakby każde uderzenie jej serca dawało życie Cailet. I gdyby teraz choć na chwilę oderwała od niej wzrok, niechybnie straciłaby swoją jedyną siostrę. 80
Nie odnajdą cię, przysięgła, zastanawiając się jednocześnie, jak zareagowałaby Cailet, gdyby dowiedziała się, kim oni byli. To się więcej nie powtórzy. Pewnego dnia spotkasz ich na swej drodze, wiem to i czuję, ale kiedy tak się stanie, będziesz już miała swoją moc, otaczającą cię jak Ochrona z ognia samej Caitiri...
6 - Ucieczka
12
Zgaście ten cholerny ogień! Rozkaz Auvry'ego Feirana rozbrzmiewał w myślach Glenin, nie tylko w uszach. Przebiegł ją silny dreszcz. Ojciec tak rzadko używał przy niej swej magii, że zapomniała już, jaką mocą dysponuje. Wychodząc zza rogu, zobaczyła jeszcze, jak młody Malerryjczyk spiesznie rzuca swą opończę na kupkę dymiących polan. Krztusząc się od dymu, wskoczył następnie na materiał, i wykonał dziwaczny taniec, tupiąc w leżącą opończę, co chwila tracąc równowagę. Niezgrabny nastolatek osiągający już prawie dorosły wzrost, lecz jeszcze nie grację dorosłego... Glenin stłumiła nagły ból, wywołany wspomnieniem. Gdyby nie niezgrabność ruchów, Chava Doriaz do złudzenia przypominałby brata swego ojca, Goloneta Doriaza. Mieli podobną, ciemną karnację, długie kończyny i chociaż chłopak miał dopiero czternaście lat, jego talent nieodparcie przywodził na myśl zmarłego wuja. Pośród swych licznych walorów nie posiadał jednak panowania nad sobą, które dominowało w postawie Goloneta. Na widok Auvry'ego Feirana, dwukrotnie przewyższającego go wzrostem i niemal czterokrotnie wiekiem, cały się skurczył. Rozgniótł jeszcze obcasem wystający kawał zwęglonego drewna, poślizgnął się i zwalił ciężko w sam środek dogasającego ogniska. - Było ci zimno, co? - Prze...przepraszam, ja... - zaniósł się kaszlem - już więcej nie będę. 82
- Przynajmniej co do tego masz zupełną rację. - Auvry podniósł głos do wibrującego krzyku: - Lordzie Keviron! Darvas Keviron przebiegł dzielący go dystans i wyprężył się tak gwałtownie, że Glenin niemal słyszała trzask kości w stawach. Pękaty i niski, jak większość jego Krwi, był tutaj, gdyż jego śmierć nie byłaby wielką stratą - nie spłodził dotąd żadnego Magicznego. Prawdę mówiąc, nie spłodził nikogo. - Odpowiedzialność za młodego Allarda spoczywa od tej chwili na tobie. Nie ma prawa kichnąć bez twojego pozwolenia, zrozumiano? - Absolutnie, Komendancie. Chodź ze mną, chłopcze. Chava pozbierał się wreszcie na nogi. - Przepraszam! - powiedział ostatni raz i pobiegł śladem Lorda Revirona. Glenin ukryła zniecierpliwienie. Sukces w tej misji mógłby przekonać wreszcie pierwszego Lorda, by nadał jej upragniony przydomek „Lady". Ale Auvry Feiran był przecież kiedyś Magiem Nowicjuszem. Nie usłyszy więc od nikogo tytułu Pan z Malerris. Auvry podał Glenin rękę i razem opuścili boczne skrzydło Ośmiokątnego Dworu, kierując się w stronę, w której kiedyś znajdował się prywatny ogród Lady Allynis. Glenin spojrzała w niebo. Lodowato przejrzyste, boleśnie niebieskie, żaden dym nie powinien był zakłócić tego zimnego, kryształowego piękna. Ta myśl zaskoczyła ją. Być może zrodziła się ze szczęścia. Czuła je nie dlatego że wróciła do domu, to ją specjalnie nie obeszło. Uskrzydlało ją to, czego mieli tutaj dokonać. Zwycięstwo grało jej w żyłach. Strażnicy Magii umierali, jak Lenfell długie i szerokie, jednak prawdziwe zadanie zostanie wykonane tutaj przez Glenin i Auvry'ego Feiranów, pięćdziesięciu Panów z Malerrisu i czternastoletniego chłopca, którego obecności zarządał sam Pierwszy Lord. Glenin wiedziała, dlaczego. Rozkwitająca zręczność Chavy zwróciła już uwagę i Pierwszy Lord zapragnął mieć dziecko Sarris Allard. Ten zaszczyt zrobiony jej synowi był pierwszym wielkim krokiem do jej łoża, albo tak się przynajmniej Lordowi wydawało. Glenin uważała inaczej. Podobnie, jak Vassa Doriaz, który nie został zaproszony do udziału w tym przedsięwzięciu. Podczas gdy jego nastoletni potomek uczestniczył 83
w największej wyprawie przeciwko Strażnikom Magii od' czasów zburzenia Ambrai, Piąty Lord siedział bezczynnie w Zamku Malerris, zaś jego nożyczki przecinały samo powietrze. Interwencja pierwszego Lorda doprowadziła Anniyas do furii, nie ze względu na Chavę, a na Głenin. Jednak rozkaz był wyraźny: zarówno ojciec, jak i córka pojadą do Ambrai. Tak. więc Glenin znalazła się tutaj, zamiast siedzieć jako zakładniczka w Dworze Ryka, zaś jej zadowolenie spowodowane tym faktem dorównywało wściekłości Anniyas. Glenin czuła też ulgę, do czego przyznawała się wyłącznie przed samą sobą. Jej obecność miała zagwarantować, że Gorynel Desse nie wymknie się ponownie. Miał to być ostateczny sprawdzian lojalności Feirana względem Malerrisów: uśmiercenie swego dawnego nauczyciela. Nikt nie musiał jej tego mówić. Ani też informować o karze, jaka czekała Auvry'ego w razie niepowodzenia, jak również o tym, że to ona miałaby tę karę wymierzyć. Komendant Gwardii Rady wsadził swój nieskazitelnie błyszczący but w dogasające węgle, zadeptując je. - Co za mały idiota - mruknął pod nosem. - Da Tkacz, że nikt nie zauważył tego dymu. - Nie sądzę, żeby ktoś go wypatrzył - powiedziała uspokajająco Glenin, ujmując go pod ramię. - Tak czy inaczej, ogień palił się tylko przez kilka minut. Samo prawdopodobieństwo tego, że wystawili straże, jest bardzo nikłe. Zaś założenie, że ktoś patrzył tutaj dokładnie o tej porze wydaje się całkowicie niemożliwe do przyjęcia. - Prawdopodobieństwo i możliwość są delikatnymi sprawami, Glensha. Szli zarosłą chwastami ścieżką, wiodącą ich coraz dalej od głównego gmachu Ośmiokątnego Dworu. - Istnieją przecież zdrajcy, jak Św. Maidil. Zawsze jest szansa porażki. Przy obecnym układzie sił jest to może mało prawdopodobne, ale trzeba pamiętać, że spryt Desse'a dorównuje jego mocy. Jeżeli tym razem ucieknie, masz natychmiast udać się do Zamku Malerris. Pierwszy Lord ochroni cię przed Anniyas. - Nie będzie mi potrzebna ochrona. Na pewno nam się uda, nie wolno ci w to wątpić. 84
Uważnie wybierała drogę pośród sczerniałych gruzów, będących niegdyś kamienną pergolą dla róż. - A czy pozostałe Drabiny zostały sprawdzone? - Wszystkie nieczynne od lat - ledwie dostrzegalny uśmieszek wykrzywił mu usta. - Kiedy ja rozpalam ogień, pali się do końca. Weszli właśnie do salonu ogrodowego, w którym wiele lat temu Gerrin Ostin doprowadzał dzikie orchidee do niespotykanej świetności, by sprawić przyjemność swej Pani. Wszystkie okna były strzaskane. Blask słoneczny i chłodny wiatr tańczyły teraz bezkarnie wśród poprzewracanych półek, rozbitych donic i małych, żeliwnych palenisk, które kiedyś ogrzewały delikatne rośliny. - Przeniesiemy się dzisiaj po południu do Kwatery Uzdrawiaczy - oznajmił Feiran. - Magowie Uzdrawiacze skierowaliby się tam, jak sądzę, w pierwszej kolejności - zastanawiała się głośno Glenin. Prowadzące tam Drabiny są im przecież dobrze znane, oczywiście zakładając, że nie są w takim samym stanie, jak te. Dlaczego jednak nie możemy wejść wprost do Akademii? - W ten sposób będzie znacznie wygodniej, moja droga uśmiechnął się, widząc jak unosi pytająco brwi. - Istniała kiedyś Drabina z Kwatery do Infirmerii Akademii. Zniszczenia w tamtej okolicy nie były tak wielkie, jak gdzie indziej, dlatego też sądzę, że nadał może nadawać się do użytku. Będziemy więc mogli z niej skorzystać, zamiast przedzierać się przez sterty gruzu. Skinęła głową, przyjmując takie tłumaczenie. - Zresztą nie tylko o to chodzi - dodał jej ojciec, jakby czując, że musi się wytłumaczyć. - Najpierw musimy zabezpieczyć wszelkie możliwe Drabiny, które nadal mogą działać. Wszystkie, które prowadzą do AJcademii, są już pilnowane z drugiego końca. Każdy, kto chciałby się nimi przedostać, zostanie zabity. Glenin, jeżeli Desse tam faktycznie jest, znalazł się w potrzasku. - Jeśli nie bierze się pod uwagę Drabiny w Kwaterze Uzdrawiaczy. No dobrze. Ojcze, a co z Siedzibą Bardów? Musiała przecież mieć jakieś Drabiny. - Z tego, co wiem, tylko jedną - przerwał, a następnie dokończył sucho: - Na Dwór Ryka. 85
Glenin roześmiała się. - leżeli więc ta w Akademii okaże się dostępna, zjawimy się tam tak nagle, że nie będzie miał nawet czasu pomyśleć, nie mówiąc już o ucieczce. - Dokładnie. - Wiesz, kiedy już obstawimy wszystkie istniejące Drabiny, będziemy mogli wziąć Akademię, nie śpiesząc się zbytnio. Nie ma sensu, by wyglądało to zbyt prosto - zarówno dla Anniyas, jak i Pierwszego Lorda. Szaro-żielone oczy zaiskrzyły się rozbawieniem. - Masz całkiem niezłe wyczucie taktyki. Glenin uśmiechnęła się w odpowiedzi. Przyszedł jej na myśl ustęp z Kodeksu Malerrisów: Kiedy wiesz, co zrobić, gdy jest coś do zrobienia - to taktyku. Kiedy wiesz, co zrobić, gdy nie pozostaje nic do zrobienia to strategia. Jej cfciec uczył się taktyki od Gorynela Desse'a. Jeżeli stary nie jest równie dobrym strategiem, on i reszta Magów nie dożyją Równonocy.
12
- Oni umierają - powiedział ze znurzeniem Elomar Adennos. - Nie możesz tego wiedzieć na pewno - zaprotestowała Sarra. - Jestem Magiem Uzdrawiaczem. Wiem. Cołlan wyciszył dźwięki lutni, chcąc złagodzić beznadziejność, która wdarła się wraz z pojawieniem się Gorynela Desse'a i Adennosa. Jednak każda nuta brzmiała jak pieśń żałobna. Nie rezygnując ani na chwilę z przywilejów Pierwszej Córki, Sarra zwróciła się do starego Maga Rycerza. - Nie mógłbyś czegoś zrobić? - Nie pozostaje nic do zrobienia. Zapadł głębią w fotel, opuszczając brodę na piersi. Po chwili głowa lekko uniosła się. Spojrzał na Sarrę spod krzaczastych, śnieżnych brwi. - Gdyby magia Tamosa miała skórę i ciało, powiedziałbym, że wypaliła się do kości. I tak jak ciało nie jest zdolne przeżyć takiego uszkodzenia, tak samo i magiczny zmysł. Col słyszał już o tym od Taiga. Uczony stawił czoło magii Malerrisów, ratując wiele istnień, zaś poświęcając swe własne. Było to warte balladowego hołdu barda; po raz drugi już od śmierci Veralda Collan żałował, że jego umysł nie jest tak zręczny w składaniu słów pieśni, jak gardło jest w ich wyśpiewywaniu, a ręce w trącaniu strun. Sarra nadal nie zamierzała dać za wygraną. 87
- A co z Dziekanem? Elomar Adennos patrzył nieruchomo na swe dłonie, jakby z pogardą, że mogą tak niewiele. - Kiedy go ostatnio badałem, serce zadrżało mu ponownie. Słyszałem to, Sarro. Słyszałem, jak śmierć weszła krok dalej w jego ciało. - On i Tamos mają jeszcze dwa dni, może trzy, nie więcej - dokończył Desse. Po najkrótszej możliwej przerwie, młoda kobieta powiedziała: - W porządku. Słońce już prawie zachodzi. Jeżeli nie możecie już nic zrobić, powinniście trochę odpocząć. i Collan pozwolił swym dłoniom grać, co chciały. Patrzył na Sarrę, cały czas zastanawiając się, dlaczego ten chodzący sopel] lodu płakał tak żałośnie nad leżącą w łożu nieruchomą dziewczynką. Nie miał zamiaru jej podpatrywać, po prostu wrócił po pozostawioną kostkę. A ona nadal tam była, szlochająca jak dziecko w ramionach Adennosa. Zmusiło go to do zmiany swego wyobrażenia o niej i to go denerwowało. Sarra mówiła dalej: - Dzięki minstelowi, Cailet zasnęła - stwierdziła, choć z trudem jej to przeszło przez gardło. -Wy zaś potrzebujecie snu tak samo, jak ona. Jednak jutro będziecie musieli dokończyć. Collan przerwał w pół tonu. - Zajmowanie się każdym, kto nie jest Cailet, jest stratą czasu. Czy tak to, według ciebie, wygląda? Jeżeli ją to zabolało, nie dała po sobie poznać. - I tak nie ma już ratunku dla Tamosa Wolvara i Dziekana. Muszą więc zrobić, co tylko w ich mocy, dla Cailet. - Czy ona jest ważniejsza, niż... - Tak! - Tak - wyszeptał stary Mag. A potem do Sarry: - A więc jutro? - Taig był tutaj przed chwilą. Wyprawił się teraz z Riddonem i Valem do Ośmiokątnego Dworu. Wzięli też ze sobą Ilise, by zrobiła ich Niewidzialnymi - nalegałam na to. Oni jej potrzebują, Ilisa zaś potrzebuje jakiegoś zajęcia. - Hmm. Z tego, co pamiętam, ma na swym koncie niemałe osiągnięcia - zauważył Desse. - Nałoży na nich Ochronę w taki sposób, że nikt jej nie wyczuje. 88
- Mówisz, że Magowie mogą zrobić coś takiego? - Gdybym ci zaczął wyliczać wszystko, co Magowie potrafią, bylibyśmy tutaj do Dnia Św. Rilli. - To może powiesz o tym, czego nie potrafią? Pierwszy Miecz zignorował sarkazm wypowiedzi. - Wiemy, oczywiście, co Taig zastanie w Ośmiokątnym Dworze. - Może wy wiecie, ale ja nie - zauważył Col. Sarra wzruszyła ramionami z nieskrywaną niecierpliwością. - Ślady ognia i poszukiwań. Przedostali się Drabiną Dworu Ryka, przez Spiralne Schody. - Czy mógłby mi ktoś wytłumaczyć, kim konkretnie są „oni"? - Gwardziści Rady, Lordowie Malerrisu, czy to naprawdę takie ważne? - Jasne, że ważne. Będą się spodziewali znaleźć nas w Akademii, prawda? - Dokładne przeszukanie ruin i przylegającego terenu zajmie im mniej więcej dzień. Najpóźniej jutro wieczorem bedą już wiedzieli... - ...gdzie nas nie ma - dokończył. - I z pewnością nie zaprzestaną szukać. Wiecie, robi się coraz lepiej i lepiej. - Sarro - Desse z trudem przełknął ślinę - mogę nie skończyć do jutra. - Myślałam, że ona zaufała ci już na tyle, byś mógł jej pomóc. - To prawda. Ale to, co chcę zrobić, wykracza poza danie jej dostępu do własną magii. Z namysłem obracał kubek w dłoniach, starannie unikając jej wzroku. - Lusath Adennos jest umierający, to samo Tamos Wolvar. - Wiem i bardzo mi przykro, ale co to ma wspólnego z Cailet? Mówił dalej, jakby w ogóle się nie odezwała. - Jeden jest Uczonym, którego zręczność w operowaniu Magicznymi Kulami nie ma sobie równych. Drugi zaś to Dziekan. - Ich brak da się wszystkim bardzo we znaki, ja... 89
W tym momencie urwała, jakby nagle rażona piorunem: rozchylone usta, szklące się czarne oczy, rumieniec gniewu nadal na policzkach. Collanowi wydało się, że wiedziała już,, co nie zostało jeszcze powiedziane, zaś pomysł ten uznała za tak odrażający, że jej ciało i umysł po prostu zamarły. , - Oni nie muszą być bezpowrotnie straceni - powiedział Gorynel Desse. Col zapytał zaskoczony: - Więc jest coś, co mógłbyś dla nich zrobić? - Nie. - Więc co, u diabła... - Innymi słowy; ich wiedza nie musi być stracona. Elomar Adennos zerwał się na równe nogi, zaś jego szczupła, nieładna twarz, zapłonęła oburzeniem. - Nie! Nie możesz! Ona ma tylko siedemnaście lat! Desse wzruszył ramionami. - Jonna Halvos nie miała więcej, niż dwadzieścia lat. Finsen Girre była osiemnastolatką. Collan spojrzał na leżącą dziewczynkę. Siedemnaście? Nie dałby jej więcej, niż dwanaście. - Poczekajcie - zaczął. - O czym wy właściwie mówicie? - Idiota! - Sarra Liwellan odwróciła się do niego z taką furią, że aż cofnął się o krok. - Chcą ją zrobić Dziekanem!
12
W połowie drogi do Kwatery Uzdrawiaczy, Glenin zrozumiała, jak mądry był jej ojciec, wybierając tę Drabinę jako sposób wejścia do Akademii Magów. Auvry Feiran i Gwardziści Rady w 951 roku wykonali swe dzieło doskonale. Ulice Ambrai przedstawiały absolutny chaos. Gruzy, kamienie, popiół i na wpół spalone kolumny skutecznie blokowały przejście przez boczne uliczki. Nawet szerokie aleje zawalone były wrakami karet i powozów. Konie byłyby tutaj bezużyteczne, nawet jeśli dałoby się je przenieść Drabiną, gdyż by pokonać każdą stertę gruzów trzeba było na nią bardzo ostrożnie wejść. Konie nie zniosłyby również wciskającego się wszędzie mdlącego swądu spalenizny. Zapach ten bardzo przeszkadzał Glenin. Nawet bardziej niż walające się wszędzie ludzkie kości, oczyszczone do czysta przez wałęsające się zwierzęta, wybielone przez siedemnaście lat leżenia na słońcu. Nie patrzyła na nie, myśląc, że być może ten lub tamten mijany szkielet był szczątkami kogoś, kogo kiedyś znała. Myślała tylko o tym, do jakich czynów względem tego miasta zmusiły jej ojca Lady Alynnis i Dziekan Garvedian. Gdyby nie te dwie uparte, harde kobiety, Glenin rządziłaby teraz z Ośmiokątnego Dworu jako Lady Ambrai. Powoli posuwając się przez miasto, czekając na skrzyżowaniach, aż żołnierze znajdą najprostszą drogę, wspinając się na chwiejne sterty kamieni i gruzu, prześlizgując się pomiędzy górami popiołu a chwiejnymi resztkami ścian, po raz pierwszy 91
zaczęła zdawać sobie sprawę, ile pracy będzie wymagać, wskrzeszenie Ambrai. | Przeklęta babka i przeklęta Dziekan, myślała gniewnie,, gdy niespodziewana drzazga na wylot przebiła jej skórzaną rękawicę. Jaka szkoda, że zginęły, zanim mogłam im kazać posprzątać to wszystko, co za ich sprawą obróciło się w ruinę! i Na kolanach, gołymi rękami! W końcu ona i inni Malerrisowie dotarli do nagich, kamiennych bloków, tkwiących w ścianach kopulastej budowli, będącej kiedyś Kwaterą Uzdrawiaczy. Światowej; sławy witraż „Edukacja Świętej Feleris", rozświetlający', niegdyś to wnętrze, leżał teraz w drobniutkich kawałkach, rozsianych gęsto po podłodze. W południe być może różnokolorowe szkiełka miały w sobie jeszcze trochę światła. O zmierzchu jednak były już tak samo umarłe, jak cała., reszta miasta. Niebezpiecznie było po nich chodzić. Glenin, korciło, by wywołać małą kulę magiczną, przy której mogłaby cokolwiek widzieć. Jednak wcześniejsza reakcja jej ojca na ognisko Chavy, kazała jej raczej zatrzymać swą magię dla siebie. Nie mogli rozpocząć przeszukiwania Kwatery wcześniej, niż jutro o świcie. Jeżeli Magowie ich obserwowali, dostrzegliby każde, najbardziej nawet nikłe światło. Auvry Feiran ostrzegł również, że szukanie nadal funkcjonujących Drabin również może zostać wykryte przez nieprzyjaciela, jednak na to nie można już było nic poradzić. Każda Drabina nie znana Panom z Malerris i nie zarezerwowana wyłącznie dla nich musi zostać odnaleziona i unicestwiona. Do tego będzie im niezbędny ogień. Malerrisowie jedli na stojąco zimny posiłek, gdyż nawet Zaklęcie Podgrzewające mogłoby zostać wykryte. Podczas gdy połykali w pośpiechu chleb, ser, kiełbasę i wino, Auvry Feiran wydawał rozkazy. Do każdej znalezionej tutaj Drabiny przydrielony zostanie jeden Lord, którego zadaniem będzie podpalenie jej w chwili gdy zobaczy pierwsze języki ognia w Akademii. Może się również okazać, że Kwatera Magów nie ma innej Drabiny, oprócz tej do Infirmerii, a nawet tamta może być nie do użytku. Ale ponieważ w całym Lenfell wszystkie znane Drabiny były pilnowane, by wyłapywać uciekających Magów, to samo trzeba było zrobić i tutaj. 92
Zabezpieczenie Kwatery Uzdrawiaczy może zająć kilka godzin lub nawet cały dzień. Jednak nikt nie może zbliżyć się do Akademii wcześniej, niż jutro wieczorem. Zaskoczenie będzie tym pełniejsze, gdy nagle w ciemnościach Infirmerii zapłoną złowieszcze płomienie Kul Bitewnych. Nie podniósł się ani jeden głos sprzeciwu. Auvry Feiran nigdy może nie będzie Panem z Malenis, jednak Komendantem Gwardii Rady był już lat siedemnaście. Świadectwo tego, do czego był zdolny, otaczało ich z każdej strony. Ponadto od szesnastego do czterdziestego roku życia był uczniem Gorynela Desse'a. Nikt nie znał starego Maga lepiej od niego. Malerryjczycy rozpierzchli się po okrągłych pokojach, w których kiedyś leczono chorych. Glenin i jej ojciec pozostali w tyle, na straży, otuleni ciasno w opończe. - Chyba bardzo zmarzłaś - powiedział, przytulając ją do siebie. - Naprawę nie musisz siedzić tutaj ze mną. - Ale chcę. Wtuliła się cała w niego, wsuwając mu głowę pod brodę, zupełnie jak wtedy, gdy była jeszcze mała. - Szkoda, że nie mogliśmy złożyć przestrzeni z Ośmiokątnego Dworu do tego miejsca. - Nikt nie zdołałby tego zrobić. Zbyt dużo gruzu pokrywa ulice. Postaraj się zasnąć, Glenin. Zamknęła oczy, czując się całkowiecie bezpiecznie, chociaż nie całkiem ciepło. - Ojcze? - Tak, kochanie? - Anniyas kazała ci dostarczyć ich głowy, prawda? - Powiedziała, że albo dostanie głowy Desse'a i Dziekana, albo moją. - Twoja jest zdecydowanie zbyt przystojna i mądra, by ją zdejmować z prawowitego miejsca. - Wielkie dzięki za ten komplement, o pani - odparł rozbawiony. - Większość kobiet zatrzymałaby się przy słowie „przystojna"! - Większości mężczyznom to by wystarczyło. Ale nie tobie. Ojcze, czy mogę cię o coś poprosić? - Czego tylko zapragniesz, Glensha, pod warunkiem, że leży to w zasięgu moich możliwości. 93
- To nic wielkiego. Ty możesz mieć ich głowy. Mnie zai zostaw głowę tej dziewczyny Liwellanów. - To bardzo ładna głowa - zastanowił się. - 1 mądra. Ale' nie przydatna? - Nie ma w sobie grama magii i jest denerwująca. - Najmilsza, możesz ją zabić lub zrobić z niej swą maskot kę, to już zależy od ciebie. Powiem innym, że jest twoja. - Dziękuję, ojcze - odparła i zasnęła zadowolona.
12
- Chcą ją zrobić Dziekanem! - krzyknęła Sarra. W nagłej ciszy, która zapadła, dał się słyszeć chłodny głos Elomara: - Kategorycznie odmawiam swego udziału. To przecież jeszcze dziecko. - Nie mamy nikogo innego - odparł Desse. - Jest zupełnie nieprzygotowana. Jedyna wiedza, jaką posiada, pochodzi od ciebie, a przecież dałeś jej tylko teorię, nic z praktyki. - To, co otrzyma od Dziekana i Tamosa Wolvara, wyrówna wszelkie braki. - Albo doprowadzi ją do szaleństwa! Nie pozwolę, aby robiono na niej takie eksperymenty! Elomar stracił cierpliwość, rzucając z impetem swą czarkę o podłogę. Brzęk rozbijającej się ceramiki przestraszył Sarrę. Nawet Minstrel drgnął, kompletnie zaskoczony. Tylko Gorynel Desse pozostał niewzruszony. Powtórzył spokojnie, jakby nic się nie stało: - Nikogo innego nie mamy. Ale też nikt inny nie jest nam potrzebny, gdyż od wieków nie było nikogo takiego, jak ona. Jej przeznaczeniem jest zostać Dziekanem. A z przeznaczeniem się nie walczy. Pod Sarrą nagle ugięły się kolana. Minstrel zdążył ją złapać, zanim upadła. Odsuwając go od siebie, dotarła jakoś do łoża i z całych sił przytrzymała się solidnej, dębowej podpory. W najśmielszych snach, w których wyobrażała sobie 95
przyszłość swoją, Cailet i (ilemn, ta wersja nigdy jakoś mprzyszła jej do głowy; że Moc i sarn los wybiorą kiedyś Cailet na Dziekana Magów. Czyż jednak nie było to oczywiste? Glenin, urodzona, by stać się w przyszłości Lady Malerris, mająca w jednym palcubrutalną moc, służącą manipulacji i destrukcji. I Cailet, wyro-; kiem losu przeznaczona na Dziekana Magów, której zada-' niem będzie przeciwstawianie się tamtej, złowrogiej magiiJ Siostry z Krwi, zaś nieprzyjadółki prawiecznym zrządzeniem losu. I Sarra... jakie jest jej przeznaczenie? Posiadanie ziemi/ bogactwa i odpowiedniej pozycji; z pewnością znaczące wpływy polityczne; być może nawet krzesło Pierwszej Kanclerz,, kto wie? Nagle poczuła się chora. Ona i Glenin same wybrały swoją drogę, ale Cailet... , Uwaga Desse'a skupiła się całkowicie na Uzdrawiaczu. - Nadal jestem Pierwszym Mieczem, a do tego jedynym pozostałym przy życiu Magiem Seniorem. I oświadczam ci, że ta dziewczyna będzie następnym Dziekanem. Strażniku Magii, czy muszę przypominać di o twych powinnośdach? - Pieprzę powinnośd! - warknął Collan. - Dlaczego nie zapytasz tamtych dwóch starych ludzi, czy woleliby umrzeć wcześniej, zamiast później? Ale przedeż nie możesz, prawda? Jakie to wygodne! Żaden z nich nie jest na tyle przytomny, żeby cokolwiek z tego zrozumieć! Czy ich powinnośdą jest popełnić samobójstwo? Czy też twoją ich zabić? - Nie wtrącaj się do tego - ostrzegł Desse. - A co z dziewczyną? - Rosvenir zadał pytanie tak stanowczym tonem, że Sarra wpatrzyła się w niego z najwyższym zdumieniem. - Jej też nie zapytasz, czego ona chce! Więc zdecydujesz za nią, jak typowy Pan z Malerrisu! - Cisza! - głos starca odbił się od śdan komnaty, jak uderzenie gromu. Minstrelu, chyba źle cię dotychczas oceniałam. Głos Sarry zabrzmiał stalowym chłodem, gdy przemówiła, zwracając się do Desse'a: - To prawda. Jeżeli to zrobisz, nie będziesz lepszy, niż oni. Niezwykle błękitne oczy odwródły się w jej stronę, a w chwilę potem rozbłysły mroczną aprobatą. - Powiedz mu, pani! 96
- Czy żadne z was naprawdę nie rozumie? Desse podniósł się z trudem, a postrzępiony płaszcz drgał cały, wstrząsany dreszczami wysłużonego ciała. - Jeżeli Przekaz Dziekanów zostanie zaprzepaszczony, Strażnicy Magii będą zgubieni na wieki. Nie będzie już nikogo, kto mógłby stawić czoło Malerryjczykom. Nikogo! Cailet musi zostać Dziekanem. Musi być zrobiona Dziekanem, tak jak było to u Zarania. Zwrócił się do Elomara. - Ty wiesz, jak. Elomar pobladł jak płótno, łącznie z wargami. - Ja nigdy... - Ale jest to przecież część nauk Maga Uzdrawiacza. Jesteś jedyny, który może nas wszystkich dostatecznie długo utrzymać przy życiu. Nigdy nikogo o nic nie błagałem, ale teraz cię błagam tak, jak tylko potrafię. Jeżeli tego nie zrobisz, wszystko zostanie bezpowrotnie stracone. Przez dłuższą chwilę Elomar trwał w zupełnym bezruchu. Potem jego pełen niewysłowionego bólu wzrok spoczął na Sarrze: - On ma rację, nienawidzę go za to, ale ma rację. - Nie! - krzyknęła. - Nie możecie jej tego zrobić! - On ma rację - odparł martwo. - Jeżeli tego nie zrobię, wszystko, czym jesteśmy... - Chyba i ty zwariowałeś! - zagrzmiał Rosvenir. - Sam przecież przed chwilą mówiłeś, to jeszcze dziecko! Elomar zwiesił głowę i więcej się nie odezwał. - Ona jest wszystkim, co nam zostało - Gorynel Desse mówił tak, jakby nie starczało mu powietrza. - Dziekan to zrozumie. A jeśli chodzi o Tamosa - przyjaźniliśmy się od wielu lat i wiem, co by teraz powiedział. Jego wiedza, powiązana z mocą Cailet... - To wszystko, na czym ci zależy - powiedział Minstrel, jakby jeszcze niedowierzając. - Moc. Pierwszy Rycerz spojrzał mu prosto w oczy. - Czy chcesz umierać? Albo żyć ze świadomością, że Agatine, Orlin i Verald zginęli na próżno? Oczy Rosvenira przymknęły się na chwilę, zaś twarz skurczył grymas bólu. Następnie podniósł wzrok na Desse'a i powiedział bez cienia emocji: 7 - Ucieczka
97
- Ty morderczy, nie znający matki, synu Piątego. Stary Mag tylko pokiwał ¿ową. Minstrel zaś nie czekał już na dalszy rozwój wypadków. Porwał lutnię i wypadł z komnaty, trzaskając drzwiami. - Dobrze o tym wiesz - stwierdziła Sarra. - Jesteś mordercą. - I nie lepszy od Pana z Malerrisu. Tak, to też wiem opadł ciężko na krzesło. - Może poczujesz się lepiej, gdy powiem, że nie mam najmniejszych wątpliwości, co spotka mnie za to po śmierci. Moje Widmo będzie cierpieć wieczne. męczarnie za to, co tutaj zrobię. Dziekan Adennos wiedział, co się stanie, kiedy przyjdzie mu pora umierać. Tamos, znając jego szczodrą naturę, byłby szczęśliwy, wiedząc, że jego wiedza przetrwa po jego śmierci. Tego wszystkiego jestem absolutnie pewny. To jednak nic nie zmienia. Za chwilę tak czy inaczej stanę się mordercą. - Z własnej woli będę ci w tym towarzyszył - oznajmił cicho Elomar. - I ja - wyszeptała Sarra. Desse spojrzał na nią przeciągle. - Ty nie masz z tym nic wspólnego. Uchwyciła się z całej siły drewnianej kolumny. Ostra drzazga wbijała się w dłoń centymetr po centymetrze. - Chcę, by Cailet miała taką moc. Musi stać się Magiem Dziekanem. Jej siostry, kiedy już dojdzie do spotkania, muszą się spotkać jak równa z równą.
12
Collan zatrzasnął z hukiem wieko futerału na lutnię, nie przestając ani na chwilę gniewnie mówić do siebie. Ani Strażnicy Rady, ani Panowie z Malerrisu, ani też hordy zabłąkanych Widm, panoszących się wszędzie, jak Ambrai długie i szerokie, nie byłyby go w stanie dłużej zatrzymać. Wyjeżdżał stąd i to zaraz. Nie będzie miał nic wspólnego z zabijaniem nie wadzących nikomu, starych ludzi i robieniem na siłę tamtej dziewczynki Wszechpotężnym Dziekanem, co pewnie i tak skończy się jej śmiercią. I śmiercią tamtego przeklętego, starego Maga. A wtedy wszyscy, którzy dotąd zginęli, umarliby na próżno. Zabierze ze sobą Jeymi'ego. Riddona i Maugira też. I może jej Wysoce Urodzoną Pańskość Liwellan, która w końcu okazała się mniej więcej do rzeczy. Do diabła, wszyscy mogą się z nim zabrać, jeśli chcą. Tylko że,.. Sela nigdzie się nie wybierze, chyba że na krzesło porodowe. I jest jeszcze biedna, mała Tamsa... Przestał wpychać ubrania do torby podróżnej. Kogo tak naprawdę próbuje oszukać? Albo wszyscy wyjadą razem, albo wszyscy tu pozostaną. Był w pułapce. Podobnie jak każde, z nich. Oto był finał zadawania się z Magami i Sprzysiężeniem. Albo czułeś się, jak w potrzasku, albo ginąłeś... Podniósł wzrok, gdy płomień świecy nagle zaczął tańczyć. Wszystkie pokoje, które zajmowali, nie miały okien, które mogłyby naprowadzić na ich ślad kogokolwiek, kto zechciał99
by ich wykorzystać. Nikt nie popełnił błędu bezmyślnego rozniecania ognia. Jednak brak jakiegokolwiek widoku spoza ścian komnaty sprawiał, że Col czuł się jak w klatce. To delikatny podmuch, płynący od lekko uchylonych drzwi, spowodował taniec płomienia. Stała tam Sarra Liwellan. Nie wyglądała niczym w potrzasku, bardziej, jakby ciasno oplatały ją niewidzialne, ciężkie łańcuchy. -- Będą to robić, prawda? - spytał Col. W odpowiedzi skinęła tylko głową. Przez chwilę miał ochotę zarzucić jej, że pozwoliła im na to, jednak dał spokój. Co ona właściwie mogła zrobić? Przecież Desse w każdej chwili mógł uraczyć ją zaklęciem usypiającym albo czymś równie skutecznym. Co za piekielny świat. - Jadłaś coś? - zapytał w zamian. Kiedy ogromne, czarne oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej pod delikatnie zarysowanymi brwiami, mówiąc bez słów, że w takiej chwili nie sposób myśleć o jedzeniu, dodał: - Jeżeli masz nad nią czuwać, będziesz musiała mieć dużo sił. A to oznacza obiad i drzemkę. Chodźmy. - Nie jesteś przyzwyczajony do przebywania z ludźmi takimi jak ja, prawda? Nieznaczny uśmieszek, czający się w kącikach ust, tym razem nie był złośliwy. - Jestem przecież minstrelem. Cały czas obracam się wokół was z Krwi. Musiała stawiać dwa kroki na każdy jeden krok Cola, by za nim nadążyć. - Naprawdę nie powinno się rozkazywać kobietom. Można, co najwyżej, delikatnie coś zasugerować. - To także potrafię - nie zatrzymując się ani na chwilę wykonał żartobliwy ukłon. - Pani, czy nie służyłoby twemu zdrowiu pokrzepić się nieco odrobiną mało wyszukanej strawy? - Trochę przesadziłeś, ale generalnie całkiem nieźle. - Za dużo czasu to zajmuje. Chciałem wiedzieć, czy jadłaś obiad, więc o to właśnie zapytałem. Ceremonie są tylko na pokaz. Są niepraktyczne. Jego żołądek, jak zawsze nad wyraz praktyczny, zareagował w odpowiedzi na smakowite zapachy dobiegające z kuchni, burcząc potwierdzająco. Ktoś dzisiaj znowu poszedł na ryby. 100
- Czasami te ceremonie, albo maniery, jak nazywają je niektórzy, to jedyne, co powstrzymuje nas od skoczenia sobie do gardła. - Być może - zgodził się. - leżeli jednak dbałbym o moje maniery za pierwszym razem, gdy się spotkaliśmy, prawdopodobnie już bym nie żył. Jej szybkie spojrzenie do góry powiedziało mu wyraźnie, że też nie zapomniała. Uśmiechnął się łobuzersko. - Czy rachunki będą wyrównane, jeżeli pozwolę ci jeszcze raz kopnąć się w tyłek? - Ani trochę! - kąciki ust zaczęły jej niebezpiecznie drgać. - Czy dostało ci się wtedy za usiłowanie gwałtu? Nawet po tak długim czasie gniew zatlił się w nim na to wspomnienie. - Pozostałą część tamtego roku spędziłem grając w ciuciubabkę z Gwardzistami Rady. - To dobrze - uśmiechnęła się rozkosznie. Uznawszy błyskawicznie, że mdląca słodkość wymagała jeszcze bardziej mdlącej słodkości, przywołał natychmiast swój najbardziej czarujący uśmiech i zapytał: - Czy choć przez chwilę przestałaś żałować, że cię wtedy ze sobą nie zabrałem? Każda inna znana Colowi kobieta, a było ich niemało, prawdopodobnie wrzasnęłaby w tym momencie, uderzyła go, albo oddaliła się czym prędzej, pełna dostojnego oburzenia. Każda, ale nie Sarra. Bez śladu zmieszania, czy zaskoczenia błyskawicznie odparowała: - Czy choć przez chwilę przestałeś żałować, że tego nie zrobiłeś? Z pełną gracją prześlizgnęła się przed nim, by wejść do wspólnej sali jako pierwsza, zupełnie jakby dbał o takie szczegóły i przepuścił ją w drzwiach. Wszystko, co mógł w tej sytuacji zrobić, to zacisnąć zęby i podążyć jej śladem. Taig przygotował tę komnatę na miejsce do jedzenia i gotowania, o czym świadczyły porozstawiane piecyki i przypadkowa zbieranina mebli. Siedziba Bardów w znacznej części uniknęła strawienia przez pożary Feirana i nadal wznosiła się dumnie na odrębnym wzgórzu, górując nad rozległym parkiem. W dawnych czasach Bardowie zbudowali to miejsce, by mieć schronienie przed gwarem i tłumem. Stopniowo rezyden101
cję otoczyło Ambrai, jednak nawet wtedy budynek zachował charakter oazy spokoju. Szczególnie zaś teraz, gdy otaczało go zewsząd umarłe miasto. To, co zdarzyło się dookoła, nie oszczędziło nowszych, drewniano-murowanych pomieszczeń, przylegających do starą budowli. Jednak sama siedziba prze- > trwała niewzruszona. Nawet teraz oferowała ona pewien komfort, zapewniając dostateczną liczbę łóżek i jedzenia pochodzącego ze szklanych słoi, zalegających w przepastnych piwnicach. Jednak w tych samych piwnicach leżakowały też wspaniałe roczniki win. Taki więc niedostatki zbyt monotonnych posiłków rekompensować ne były z nawiązką przez szlachetność trunków, dojrzewających w niczym niezmąconym spokoju przez ostatnie siedemnaście lat. i Szukając wolnego miejsca, Collan nagle uświadomił sobie, że zburzenie Ambrai musiało nastąpić w tym samym czasie, co przyjście na świat Cailet Rille. On musiał mieć wtedy jakieś dwanaście, trzynaście lat i... i Porzucił te rozważania, zanim ból głowy zdołał przypo-' mnieć o sobie. 4 Taig kucał tuż przy piecyku, przewracając na ruszcie smakowicie pachnącą rybę. Uśmiechnął się na ich widok i oznajmił: f - Uratowałem ją specjalnie dla was. Chciałem wam nawet zanieść talerz na górę, do komnaty Cailet. Czy z nią wszystko w porządku? - Na razie tak - odpowiedziała Sarra. - Tak czy inaczej, możesz posłać połowę ryby na górę. A jak tam już będziesz, dopilnuj, żeby Elo i Desse poszli spać. - Jak Pani rozkaże - powiedział z ukłonem. - Mam dla ciebie nowinę; Imilial Gorrst jest tutaj. - Imi? Dobrzy Święci, gdzie? - Wraz z ojcem właśnie kończą się posilać. Zaraz potem mają iść spać, a możesz mi wierzyć, że naprawdę im się to przyda.: Zręcznie przekrawając rybę, rozdzielił szybko porcje na talerze. • • • - Bardzo proszę - podał im naczynia. - Buraki i fasola są na tamtym stole, o tam. Jedzcie, ile chcecie. Col nie znosił buraków tylko nieco mniej od fasoli. Na. pocieszenie wyszperał więc pełną butelkę wina, z którą podą102
żył w stronę wolnego krzesła. Dotarłszy na upatrzone miejsce, całą uwagę skupił na jedzeniu. Ponieważ jednak Sarra i Taig usiedli tuż za nim, nie miał innego wyjścia, jak słyszeć wszystko, o czym rozmawiali. Kim byli Imilial Gorrst i jej ojciec, nie wiedział i nie chciał wiedzieć. Mimo to jednak zaimponował mu sposób, w jaki dostali się do Ambrai. - ...minął się z nim o włos w Renig. Nie wiem, jak mu się to udało, bo na każdym kroku aż roiło się tam od Malerrisów, ale ukradł łódź i samotnie przepłynął całą Posępną Zatokę. - Przecież Kanto Solingirt ma prawie osiemdziesiąt lat! - Jemu to powiedz! - zachichotał Taig. - Gdy już dostał się na drugi brzeg, ukradł konia i dojechał aż do rzeki Brai. Tam postarał się o następną łódź, „pożyczoną" z przystani, należącej do pobliskiej wsi i popłynął w dół rzeki. Wczoraj zauważył Imi tuż za miastem, zaś dzisiaj, razem, zjawili się tutaj. A on cały czas zachowuje się, jakby właśnie wrócił ze spaceru! Col życzył sobie chociaż w połowie takiej energii, jaką miał tamten starzec. - Minstrelu Rosvenir - rozległ się tuż nad jego uchem głos Tarise Nalle - czy byłbyś skłonny podzielić się kropelką tego ożywczego napitku z wielce spragnioną kobietą? - Nie tylko kropelką, ale nawet całym kielichem, o pani odparł, nalewając jej do pełna. - Wielkie dzięki, ale, jak mawia mój mąż, żadna ze mnie pani - odparła z uśmiechem i wróciła na miejsce. W międzyczasie Taig zdążył już zacząć kolejną opowieść. Sądząc po jego tonie, ta nie była już tak beztroska. - ...popłynęli do Pinderon i nie było nikogo, by im to odradzić. Książki wysłali z karawaną do przyjaciół w Cantratown. Imi jest prawie pewna, że będą tam bezpieczne do czasu, aż się po nie zgłosimy. - Po tym wszystkim, co przeżyliśmy, by je odzyskać, właśnie tak powinno być! Ale co z Advarem? Czy też już tu dotarł? - Nie. Bardzo mi przykro, Sarro. Jej głos drżał, przytłoczony bólem, gdy poprosiła bardzo cicho: - Powiedz mi. 103
- Gdy usłyszeli, co się wydarzyło w Roseguard zrozumieli^ że muszą dostać się do Akademii. Gdzieś pomiędzy Pindero' nem i Ambraishir jeden z marynarzy spadł z rei, łamiąc obie nogi. Uzdrawiacz Senison robił co w jego mocy, nie chcąc się przy tym zdradzić, ale obrażenia były zbyt poważne. Musiał: użyć magii, Sarro. - I na tym go złapali - dopowiedziała dcho. Kolejny odważny człowiek i straszny głupiec, pomyślał Col. - To było na innym statku i nie występował już jako mąż; Imi. Udawali, że poznali się dopiero w Pinderon. Ale tak czy/ inaczej podejrzenie padło również na nią. Naprawdę nie mogła go ocalić, Sarro. Musiała go zadenuncjować. Jedno; z nich przecież musiało przeżyć, bo tylko oni wiedzieli, gdzie są książki. - W jaki sposób zginął? - Nie potrzeba... - Jak zginął, Taig? Cołlan, który wolałby tego nie słuchać, przyznał jej wszelkie możliwe punkty za tę jedyną w swoim rodzaju odwagę. Z tyłu dało się słyszeć głośne przełknięcie wina. - Od miecza. Szybko i czysto. Imi tego zażądała. Chcieli go wyrzucić przez burtę, by utonął. Powiedziała im wtedy, że, jak słyszała, jedynym pewnym sposobem na zabicie Maga jest użycie stali. - Rozumiem. Collan był przekonany, że on czegoś takiego nigdy nie zrozumie. Poświęcenie siebie było oczekiwane od rodziców, gdy ich dzieciom zagrażało jakieś niebezpieczeństwo. Mimo że me znajdował w sobie uczuć, które by takie postępowanie usprawiedliwiały, uznawał je jako przejaw czystego praktycyzmu. Ale oddawać życie, by uratować jakąś tam kobietę? I to kobietę, która mówiła twoim oprawcom, w jaki sposób powinieneś zginąć? Co do jednego mógł jeszcze się zgodzić. Utonięcie nie było faktycznie najlepszym sposobem na zejście z tego świata. Miecz prosto w serce wydawał się nieco mniej odpychającym rozwiązaniem; jak słusznie zauważył Taig, była to szybka, czysta śmierć. Ale dla Cola jedynym sensownym rozwiązaniem było życie. Wybór najmniej paskudnej śmierci z bogatej 104
listy możliwości nie był czymś, nad czym by się kiedykolwiek wcześniej zastanawiał. I jeżeli Święci nadal będą tak łaskawi, być może nigdy nie będzie musiał tego robić. W tym momencie Sarra i Taig powstali, zostawiając nie dojedzone porcje na talerzach. Całkiem zrozumiałe, biorąc pod uwagę przebieg ich rozmowy. Col również prawie stracił apetyt, jednak ryba była po prostu zbyt dobra, by dać jej się zmarnować. Popił szybko kolejny kęs obfitym łykiem wina, opróżniając kubek i schylił się, by wyciągnąć spod stołu butelkę. Prostując się, usłyszał jak Tarise nagle krztusi się i woła: - Nie! Nie wchodź tu! Zaciekawiony, komu to odmawia się udziału we wspólnym posiłku, Col wychylił się, by zobaczyć, kto stoi za plecami Taiga i Riddona. Nie był to nikt szczególnie imponujący, po prostu szczupły, ciemnoskóry mężczyzna w średnim wieku, obdarzony przejrzystymi, niebieskimi oczami. Nie wyglądał na Maga, przynajmniej zanim Col nie napotkał błyszczącego spojrzenia, jaśniejącego błękitem nieba. Ból eksplodował w czaszce z niespotykaną siłą.
12
Znieczulony z pośpiesznie odnowionymi Ochronami, Collan Rosvenir leżał sztywno na kozetce, skonstruowanej z myślą o kimś znacznie niższym. Sarra obserwowała, jak Gorynel Desse z widocznym wysiłkiem wstaje i długo przeciera zmęczone oczy. - Czy nic mu nie będzie? - spytała. - Elomar robi dobrą robotę. Moja jest jeszcze lepsza mimo tych słów Desse wyglądał, jakby zaraz miał się przewrócić. Mag Uzdrawiacz postąpił o krok do przodu, by wlać Colowi do gardła kolejną porcję tajemniczej mikstury. Przyniósł ją, co najdziwniejsze, Riddon Slegin. Sarra miała właśnie 0 to zapytać, gdy Desse niespodziewanie zachwiał się na nogach. Elomar zdążył go złapać dosłownie w ostatniej chwili. Dwaj Magowie gonili resztką sił, a przecież nadal pozostawała nie rozstrzygnięta sprawa Cailet, Dziekana Adennosa 1 Tamosa Wolvara. Sarra mocno zacisnęła zęby, tłumiąc bolesny krzyk. Elomar wyciągnął się na drugim łóżku. Długie nogi wystawały daleko poza krawędź, podobnie jak u Minstrela. - Muszę chwilę odpocząć - zdołał jeszcze powiedzieć i zasnął kamiennym snem. Sarrze został już tylko Riddon, jako jedyne źródło informacji. Biorąc go pod ramię, wyszła na korytarz. - Chcę wiedzieć, co się tu właściwie dzieje, Risha, proszę. 106
Wyrazem tego, jak wiele ostatnio czasu spędziła w towarzystwie skandalicznie niezależnych mężczyzn, było odruchowe dodanie na końcu słowa: „proszę". Z kolei wyrazem sposobu, w jaki Riddon został wychowany, było zaskoczenie, z jakim to „proszę" przyjął. Niespodziewanie dla Sarry, jego reakcja wzbudziła w niej wyraźną niechęć. - Wobec tego może przejdźmy w jakieś spokojniejsze miejsce. - Mój pokój? - podsunęła. Jej apartament w Roseguard był uosobieniem elegancji i komfortu. Pomieszczenie, które teraz zajmowała w rezydencji Bardów, było wielkości szafy: sześć stóp na cztery. Zawierała leżankę z dwoma kocami bez pościeli i rozsypujące się krzesło. Miska do mycia trzymała się wyłącznie siłą woli w zbyt małej niszy w ścianie, w której kiedyś stała zapewne figura Św. Feleris, patronki Uzdrawiaczy. Riddon usiadł ostrożnie na krześle, którego najsłabsza noga odgięła się boleśnie pod jego ciężarem, zmuszając go do wysiłku, związanego z powtórnym złapaniem równowagi. Sarra wpatrzyła się w jego twarz, próbując znaleźć w mej odpowiedzi na swoje pytania. Najstarszy z jej małych braci zawsze starał się uchodzić za nonszalanckiego, nie przejmującego się niczym młodzieńca, bogatego, obsypanego przywilejami Krwi, którego największą troską jest to, co włożyć na doroczny bal w Dniu Wszystkich Świętych. Riddon miał jednak zupełnie inną, poważną stronę, o której wiedzieli tylko ci, którzy go bardzo dobrze znali. Teraz nie było już miejsca na udawanie. Widział, jak umierają jego rodzice i brat, walczył z oddziałem Gwardzistów i z wychowaną przez Malerryjczyków Magiczną, której nie imał się żaden miecz. Utracił na zawsze swój dom i wszystko, co kiedykolwiek było mu bliskie. Mając dwadzieścia jeden lat, wyglądał na czterdzieści. - Powiedz mi - delikatnie zachęciła go Sarra. - Collan jest Magiczny. - Co? - W każdym razie tak mi się wydaje. Bo co innego mogłoby to być? Ma przecież Ochrony, tak samo jak ty. I ta dziewanna, Cailet. Sarro, kim ona jest? I dlaczego jest taka ważna? 107
Później stwierdziła, nie mając zamiaru poruszać tematu Cailct. Teraz powiedz mi, co wiesz na temat Collana Rosvcnira. Opowiedział jej więc, jak Col zjawił się w Roseguard, przynosząc pachnące ostrzeżenie, jak wbrew własnej woli został ich gościem, i jak Verald go ogłuszył, prawdopodobnie /. polecenia Desse'a, zanim zaczęli przejście przez Drabinę. Co nie miałoby najmniejszego sensu, gdyby nie był Magiczny - stwierdził Riddon. - Inni ludzie mogą podróżować Drabinami bez większych kłopotów, ale taki niewykształcony Magiczny po prostu nie wie co robić ze swą nieokrzesaną mocą i może znacznie utrudnić zadanie Maga, przeprowadzającego przez Drabinę. Nie mogła nie zgodzić się z jego wywodem, choć wynikało z niego niezbicie, że wiedza Riddona na temat magii znacznie przewyższa jej własną. Bardzo ją to zaskoczyło. Alin odkrył, że Sarra ma Ochrony, w chwili gdy po raz pierwszy przeprowadzał ją przez Drabinę. Desse prawdopodobnie przewidywał potencjalne problemy z Rosvenirem i postarał się ich uniknąć, aplikując mu celny cios w głowę. - Podczas pobytu w Ryka - ciągnął dalej Riddon - ojciec wręczył mi tę butelkę, nakazując, bym ją zawsze miał pod ręką. Dał jedną mnie i chyba jedną Tarise. Gdyby Col wykazywał jakieś oznaki bólu, albo gdyby nagle zemdlał, miałem mu dać łyk tego lekarstwa. Nie wiem, co to jest. Nie wiem też, dlaczego zobaczenie Barda Falundira wywarło na nim taki efekt. Przepraszam, Sarro, zdaje się, że nie jestem specjalnie pomocny. Popadła w zadumę, skubiąc w zamyśleniu skraj koca. A po chwili: - Chyba masz rację. Sądzę, że naprawdę jest Chronionym Magicznym. Słyszałam, że czasami Ochrony są tak silnie nałożone, że gdy to coś, przed czym powinny chronić, je..., powiedzmy, atakuje, wywołuje to u chronionej osoby wielki ból. Nie tylko o tym słyszała. Widok strasznego cierpienia, postarzającego o wieki twarz Cailet, już na zawsze pozostanie w jej pamięci. - Prawdopodobnie nie powinniśmy o tym wszystkim wiedzieć. 108
- Prawdopodobnie nie. Risha, a jak ty sobie radzisz? I Maugir i Jeymi, po prostu nie było czasu, przepraszam, że nie... - Wszystko w porządku. Masz teraz ważniejsze rzeczy na głowie. Nie musisz się o nas martwić, Sarro. - Ale się martwię - powiedziała cicho. - Nie jesteś naszą matką - skrzywił się. - Przepraszam, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Zresztą, w pewnym sensie jesteś, prawda? Wszystkie ziemie Sleginów należą teraz do ciebie, ty też zarządzasz Sheve - lekki uśmiech przemknął mu przez twarz. - I nami. Obiecuję, że chłopcy Sleginów nie staną się powodem twojej troski, pani. - Riddonie Slegin, jeżeli jeszcze raz zwrócisz się tak do mnie, to... Dobrzy Święci, co to było?! Świdrujący pisk rozległ się raz jeszcze na korytarzu, poprzedzając przeciągły, żałosny skowyt. - Kodak Tamsy i szczeniak Jeymi'ego. Albo znowu toczą ze sobą wojnę, albo ktoś jednocześnie nadepnął na oba naraz. - Sądząc po odgłosach, nie bardzo na to wygląda. Już bardziej przypomina to... - Sarra nagle jęknęła, gdy ból, jak rozżarzone do białości żelazo, przeszył jej czaszkę. Poczuła ręce Riddona na swych ramionach, nie pozwalające jej upaść. Ból zniknął tak nagle, jak się pojawił, zostawiając ją z oszalałym rytmem serca i skórą mokrą od zimnego potu. - Sarro? Co się dzieje? Sarro! - Nic mi nie jest. Już przeszło. Oparła głowę na dłoniach, głęboko oddychając. - Nigdy dotąd... To było jak... Rosvenir musiał chyba czuć coś podobnego... - Czyżby twoje Ochrony też miały zamiar się rozlecieć? spytał z troską. - Nie, przynajmniej mam taką nadzieję - wyprostowała się. - Ale ktoś używa w pobliżu bardzo silnej magii. - Albo moc Cailet Rille znowu wymknęła się spod kontroli. Sarro, kim ona właściwie jest? - Następnym Magiem-Dziekanem - odparła ponuro. I sadząc po tym, co się przed chwilą działo, może staje się nim właśnie w tej chwili. Okazało się jednak, że to Riddon miał rację. Moc Cailet ponownie dała o sobie znać. 109
- Sforsowała wewnętrzne Ochrony - oznajmił Sarrze Elomar, gdy pojawiła się pod komnatą Cailet. - Teraz walczy już tylko z zewnętrznymi. W środku Desse próbował raz jeszcze opanować jej niezwykłą siłę, tak wielką, że jej nagły wybuch dotknął nawet dwójkę przerażonych zwierząt. - Ale ona nie wie, jak to zrobić. Więc uderza na oślep, tak jak kilka minut temu. - Tak faktycznie jest. Ani Gorshy, ani mnie nie będzie chyba dane skorzystać ze snu, który nam obiecałaś. Musimy wkrótce zacząć. - Riddon - rzuciła przez ramię - znajdź Taiga. I przynieście tu natychmiast Dziekana i Tamosa Wolvara. Zawahał się, marszcząc brwi. - Sarro, obaj są bardzo chorzy. Czy nie będzie to dla nich niebezpieczne, jeżeli ich teraz ruszymy? - Proszę ich tu przynieść. Była teraz Panią jego Nazwiska, choć nie mieli w żyłach ani kropli wspólnej krwi. Posłuchał od razu. Podziękowała w myślach Agatine i Orlinowi za wychowanie dobrze posłusznych synów. I raz jeszcze zdziwiło ją własne zniecierpliwienie wobec takich mężczyzn. - Co z Minstrelem? - spytała Elomara. - Dochodzi do siebie. - On czy jego Ochrony? Elomar uniósł brew. - Domyśliłaś się? - Przecież to jasne - nie wspomniała o tym, że zrozumiała dzięki objaśnieniu Riddona. - Jest Magiczny. - Nie jest. - Elo, nie opowiadaj bajek, nie jestem w wieku Tamsy. - Collan Rosvenir nie jest Magiczny. - Ale... - To po co Ochrony? - Spytaj Gorshę. W tym momencie przypomniała jej się długa lista spraw, o których zamierzała pomówić z Pierwszym Rycerzem. W tej chwili zupełnie nieistotnych. Nie, poprawiła się, one były ważne. I kiedyś znowu będą ważne również dla niej. Tak jak inni ludzie. We właściwym czasie. - Elo... dlaczego akurat Bard Falundir? To jego widok przyczynił mu tyle bólu. 110
- Tego, Pani, nie mogę powiedzieć - odparł niezwykle oficjalnie. Kiedy zaś zmarszczyła brwi i już otwierała usta, by zaprotestować, podniósł do góry dłoń w geście wyrażającym: Prawo Maga. Prawdopodobnie zgłosiłaby sprzeciw, gdyby w tej chwili nie otworzyły się drzwi, ukazując ich oczom słaniającego się Gorynela Desse'a. Oparł się ciężko o futrynę, patrząc na nich podkrążonymi, do cna wyczerpanymi oczami. - Było... było blisko - jego głos był jedną ziejącą raną. To musi być dzisiaj. Czas. Nie było już czasu. - Przynieście moje ofiary - powiedział cicho. - I niech Venkelos Sędzia ma mnie w swej opiece. Sarra zaskoczyła samą siebie, dodając: - A Gorynel Miłosierny niech czuwa nad nami wszystkimi.
12
- ...trochę pośpieszne łatanie, ale powinno wytrzymać. Collan pomyślał, że właściwie powinno go zastanowić, kto i o czym mówi, ale stwierdził po chwili, że temat poruszany przez kobiecy głos niespecjalnie go obchodzi. t - Nie martw się. Strażnik Desse mówi, że wyjdziez tego. .7 Dotarło do Cola, że osobą, która ma z czegoś wyjść, jest on sam. Ciekawość wzrosła na tyle, że w głowie pojawiło się pytanie: z czego konkretnie miał wyjść? Inny głos, niższy, lecz równie kobiecy, dodał: - Powinnaś się teraz oddalić, stara przyjaciółko. Nie może cię tu zobaczyć - a ocknie się lada chwila. Mam dla pani wiadomość, domna kimkolwiek jesteś, pomyślał Col, starając się jednocześnie ze wszystkich sił otworzyć oczy, by zobaczyć, kogo to nie powinien zobaczyć. Udało mu się to dokładnie w tej samej chwili, gdy usłyszał trzask zamykających się za kimś drzwi. Zaklął pod nosem. Jednak nawet to, co udało mu się zobaczyć, mogło każdego doprowadzić do rogaczy. Twarz Tarise Nalle była jedną z tych, które nie zyskują na wyglądzie pod wpływem zdenerwowania. Collan poczuł, że ma pretensję do świata za zdarzenia, które przyćmiły jej złotawe piękno. Nie mógł też nic poradzić na to, że odruchowo porównuje ją z Sarrą - kontrast był tym ostrzejszy. Obie miały podkrążone z wyczerpania oczy, pobladłe wargi, napięte ramiona, spowodowane długo112
trwałym wysiłkiem. Jednak podczas gdy uroda Tarise zniknęła pod naporem zmęczenia i smutku, twarz Sarry jeszcze wyszlachetniała, jak stał szlachetnieje w płomieniach ognia. Być może „wysubtelniała" byłoby tu lepszym słowem, zastanowił się Minstreł, przypominając sobie tysiące znajomych pieśni i nie znajdując żadnej, która byłaby odpowiednia dla Sarry Liwellan. Co było, jak stwierdził po chwili, najgłupszą myślą, jaka przyszła mu do głowy w ciągu całego dotychczasowego życia. Układając się tak, by zobaczyć to na czym leżał, odkrył, że wszystko zgadza się mniej więcej z jego oczekiwaniami. Leżał w łóżku, otulony dokładnie jak niemowlę i tak samo goły. Nagła fala złości i upokorzenia ocuciła go do reszty. - Gdzie, do cholery, jest moja koszula?! Tarise wydała z siebie zaskoczony pisk. - Dobrzy Święci! Nie rób tak! - Aha. Więc to ty jesteś ten sławny Collan Rosvenir. Jak się czujesż? W zasięgu wzroku znalazła się kolejna kobieta. Wysoka, 0 wydatnej, kwadratowej szczęce i krzaczastych brwiach, w całkowicie podartej odzieży. Miała imponujących rozmiarów miecz, który nosiła z niewymownym, prawdziwie kobiecym wdziękiem. - Całkiem dobrze. I już mnie tu nie ma. - Nawet nie wiesz, gdzie „tu" jest - stwierdziła Tarise. - Uspokój się - poradziła mu wysoka kobieta. - Nigdzie nie pójdziesz. - Przykro mi, domna, zła odpowiedź. Gdzie moja koszula? W odpowiedzi tylko założyła ręce. Collan nie zadał sobie trudu, by uraczyć ją jednym ze swych spojrzeń. Odrzucał koc 1 wstaj, rozglądając się. - Nie znajdziesz jej. - To pójdę tak, jak stoję. -- Lepiej mu ją oddaj, Imilial - powiedziała po chwili Tarise, wzdychając. - Na moje oko wygląda nieźle - niespodziewanie szelmowski uśmiech rozjaśnił jej rysy, ścierając w jednej, chwili napięcie. - Powiedziałabym nawet, że bardzo dobrze. 8 - Udcczka
113
- Zauważyłam - Imilial zmierzyła Cola wzrokiem. - Bardzo interesujące. I - Lepiej wygląda po kąpieli - odparł Collan, uśmiechającsię łobuzersko. i - No, nie wiem. Taki pierwotny wygląd i jednodniowy zarost są nie do pogardzenia. - Masz, Pani, wyszukane gusta. Moja koszula, jeśli można? - Pod łóżkiem. Nie przykucnął, pochylił się na prostych nogach, wiedząc, że obserwują jego nagie pośladki. Nie odwróciły również oczu, gdy się ubierał. Wreszcie ubrany i wdzięczny, że żadna z kobiet nie skomentowała piętna Skrętacza, wyciśniętego na jego ramieniu, ukłonił się im nisko i zapytał: - W którą stronę na śniadanie? - Na obiad. Jest dobrze po ósmej - Tarise uśmiechnęła się, widząc jego reakcję. - Potrzebowałeś snu. To był ciężki tydzień. Czyli nic mi nie było. Nic, co by nie przeszło po dobrym wyspaniu się. Takie wytłumaczenie przyszło mu bardzo łatwo. Przyjął je, nie zastanawiając się, dlaczego nad jego snem czuwały te dwie kobiety, które z pewnością miały setki innych, ważnych rzeczy do roboty. - Słynny Collan Rosvenir - powtórzyła starsza z namysłem. Ponownie się ukłonił. - Może pani wierzyć we wszystko, co o mnie mówią. - Taig wychwala cię pod niebiosa, jako niedościgniony wzór męskiej skromności - powiedziała prawie poważnie. - Jedno z was jest kłamcą, a że nigdy nie wątpię w słowa dam, szczególnie dam z mieczem u boku, więc musi to być Taig. - Rzeczywiście, w tym, co o tobie mówiono, nie było ani grama przesady - odparła. - Idź, niech cię napoją i nakarmią, minstrelu. Tak też zrobił, a potem usiadł na dworze, rozkoszując się ciszą i niespodziewanym w zimie ciepłym słońcem. Był wypoczęty, odprężony, zaś problemy innych ludzi wydawały się tak odległe, jak Widmowy Las. Do pełni szczęścia brakowało 114
tylko lutni. Zastanowił się nawet, czyby po nią nie pójść, jednak ilość energii, którą musiałby na to zużyć, odwiodła go od tego zamiaru. Leniuchował godzinę, potem dwie, aż do chwili gdy w popołudniową ciszę wtargnął Taig, oznajmiając, że Sela Trayos zaczęła rodzić i że tym razem przestanie dopiero wtedy, gdy jej dziecko przyjdzie na świat.
12
Stała pośrodku bezkresnej równiny z czarnego szkła — obsydianowego lustra sięgającego po horyzont, odbijającego niekiedy zawirowania szarawej mgły na białym niebie. Spojrzała w dół, gdzie w ciemnej tafli widniała jej własna twarz:! gęsta szopa białoblond włosów, opadających do przodu na wystające kości policzkowe, nabrzmiałe usta i oczy tak czarne, jak ta lustrzana powierzchnia. Oczy błyszczące głodem i pragnieniem, rzucające niecierpliwe, srebrzyste refleksy. Głód magii. Pragnienie wiedzy. Głód mocy. Magia płonęła w jej oczach, domagając się wiedzy, Dziedzictwa Magów, słów i sposobów, by rozpalić się jaśniej, rozświetlając ten świat czerni, bieli i cienistej szarości. Domagając się przemiany w Moc, będącą najwyższym celem magii i wiedzy. Aby jednak taka alchemia mogła mieć miejsce, musi najpierw nakarmić swą wygłodniałą magię wiedzą. Była tutaj sama. Całkowicie, monumentalnie sama. Złość przyszła pierwsza. Łatwiej się było do niej przyznać, niż do strachu. Uciekała od obu, bijąc obcasami w gładką powierzchnię. Za nią rozległ się krzyk kobiety. Zatrzymała się, obróciła na pięcie. Z pęknięcia w szkle zaczęła wydobywać się szara, Widmowa mgła, przybierając kobiecy kształt. Drobna, szczupła, złotowłosa, z ciemnymi oczami, sprzeciwiająca się komuś niewidzialnemu: 116
Jakkolwiek byś nazwała Auvry'ego Feirana, ja go nazywam moim mężem! Obłok mgły otulił ją, czyniąc na chwilę niewidzialną. Kiedy ukazała się ponownie, była już starsza. Z odrzuconą do tyłu głową i przyciętymi równo, jasnymi włosami, fruwającymi dziko dookoła twarzy, wołała w desperacji: Nie! Nie pozwolę ci zabrać Glenin! Nie możesz! To moja córka, moja Pierworodna... I znowu szary obłok zakrył ją, unosząc się nagle znad szczeliny, a kiedy opadł, ukazała się, owinięta szczelnie czarną opończą/Jedną dłonią jakby trzymała kogoś za rękę. Po chwili dał się ponownie słyszeć jej glos: Cichutko, Sarro! Musimy się bardzo śpieszyć, kochanie, Strażnik Desse czeka na nas. Kiedy ponownie opadła mgła, kobieta leżała na czarnej tafli. Wyczerpana, przytłoczona cierpieniem, odwróciła na bok głowę i zamykając oczy, powiedziała: Nie, nie chcę jej widzieć. Nigdy nie będzie moim dzieckiem, moją córką. Nie chcę na nią patrzeć! Mgła rozwiała się pod wpływem nagłego podmuchu. Poczuła, jak owiewa jej policzki, ścierając łzy, które nie wiadomo kiedy znalazły ujście. Z wiatrem przypłynął inny głos, tym razem męski, dobrze jej znany, kochany i jednocześnie budzący lęk. - Nie, CaiJet. Nie możesz czerpać żywej mocy od umarłych. - To... to była moja matka - słowa płynęły ciężko, a każde raniło wargi. - Nie chciała na mnie spojrzeć... - Nie rozumiesz. - Nie chciała nawet na mnie spojrzeć! - krzyknęła i ponownie zaczęła biec. Szkło pękało pod stopami. Starała się stłumić wszelkie dźwięki. Nie chciała mieć nic wspólnego z Widmami, z magią i z wiedzą... - Cailet! - zawołał ją po imieniu szalony stary człowiek, który był Rinnelem z domku na dnie wąwozu, który o nią dbał, i który był także Rycerzem Strażników Magii Gorynełem Dessem. Tym samym, który najpierw ukradł jej magię i zostawił ją na Pustkowiu, a teraz trzymają wbrew woli w tej czarno-biało-szarej otchłani. Pobiegła szybciej. Każdy krok kruszył szkło, które pękało za nią, tworząc promieniste rysy. 117
Nie mogła przed nim uciec. 1 - Nie masz gdzie się skryć. Nie istnieje nic poza tynl miejscem. Są sprawy, o których musisz wiedzieć... J Nie chciała wiedzieć. Wiedza za bardzo bolała. Nic jej nigdy tak nie zabolało. - Nie, Cailet. Dowiadywanie się boli. I tak być powinno: bo wiedza, okupiona bólem, jest tym droższa. Droższa? Wiedza, że własna matka nienawidziła jej tak bardzo, że nie chciała nawet na nią spojrzeć? ^ - Posłuchaj mnie, Cailet. Posłuchaj'. Nie ujdziesz stąd, zanim się nie dowiesz wszystkiego, o czym powinnaś wiedzieć. Jeżeli teraz zaczniesz uciekać, będziesz uciekała przez całą" wieczność. I pozostaniesz tutaj, uwięziona, na zawsze. - To ty mnie uwięziłeś! - zatrzymała się, by złapać oddech,', potrzebny, żeby raz wreszcie wypomnieć wszystko, co jej zrobił. -Ukradłeś moją magię w dniu, w którym się urodziłam! - Nałożyłem na ciebie ochrony, byś była bezpieczna. Przestań biec, Cailet. Nie ma dokąd uciec. Zimny wiatr łkał jej w gardle i płucach. Zastygła w miejs-, cu, oplatając się ramionami i zdecydowanym ruchem odrzuciła włosy wpadające do oczu. - Więc pamiętasz, co z tobą wtedy zrobiłem. Powinienem się był domyślić. Taka moc, jak twoja, zdarza się raz na dziesięć pokoleń. - Moc? Ja nie mam żadnej mocy! Dopilnowałeś tego! - Dopilnowałem, żebyś nie miała do niej dostępu. Ale teraz już masz. Czy nie czujesz tego, Cailet? Jest tam, w tobie. - We mnie jest pustka! I to boli! Czy to znaczy, że się uczę? - wykrzyczała gorzko. - Jeszcze nie. Ale są tacy, którzy cię mogą nauczyć. Znajdź ich, Cailet. Są tutaj i czekają. - Gdzie? - Znajdź ich - powtórzył. Czuła w sobie magię. Wygłodniałą magię. Ale magia to nie to samo, co moc. Moc była sumą czarów i wiedzy. Wiedza szeptała teraz do niej, obiecując niezwykłości. W panice rozglądała się dokoła, lustrując pusty horyzont, szukając źródła szeptu. Gdzie? Gdzie? Przed nią, tak daleko, że trudno było go odróżnić od szarych cieni, kłębiących się na niebie, stał mężczyzna. Wyso118
ki, ciemnowłosy, ubrany w czerń Strażnika, z narzuconą na ramiona białą opończą Malerryjczyków. Zaczęła iść w jego stronę, stawiając ostrożne, miękkie kroki na lśniącej tafli obsydianu. Przez chwilę mogła widzieć jego twarz. Przystojny, władczy, patrzył wprost na nią szarozielonymi oczami, które nie poznawały jej tak samo, jak ona nie znała jego. Ale starzec powiedział przecież, że czekają tu ludzie, by ją uczyć... - Nie. Nie on. Nie idź do niego, Cailet! Zawracaj! Wysoki człowiek nie zareagował na te słowa. Sądziła, że ich po prostu nie usłyszał. Ale za chwilę zmarszczył brwi i z lękiem w oczach oddalił się wielkimi, szybkimi krokami, znikając we mgle. - Nie, wracaj! Nie zostawiaj mnie tutaj, zupełnie samej... ponownie się potknęła, tym razem upadając na kolana. Krzyknęła z bólu, gdy rozbite podczas upadku szkło dotkliwie zraniło odsłoniętą skórę. Rozbita tafla nagle zafalowała. Przed nią zaczęła rosnąć denka, poszarpana szczelina. Podniosła głowę, słysząc czyjeś kroki. Pęknięcie kończyło się u stóp pięknej, młodej kobiety, odzianej w imponującą, biało-złotą suknię. - Wystarczy - powiedziała nowo przybyła, odrzucając długie pasmo blond włosów, wchodzące jej do oczu o identycznym kolorze, jak oczy dopiero co widzianego mężczyzny. Ale te oczy miały inny wyraz. Nie wiedziały, co to strach. - Nie wiem, kim miałabyś być, dziewczyno, ale i tak nie wierzę w widziadła senne. Odwróciła się i odeszła szeleszcząc powłóczystą, jedwabną szatą. Gdy zniknęła, Gorynel Desse ponownie przemówił: - Miałaś prawdziwe szczęście, Cailet. Wiedza o nich jest czymś, co będziesz musiała posiąść, ale wiedza w rodzaju tej, jaką oni posiadają, jest... - Kim oni są? - Twój ojciec, Auvry Feiran i twoja siostra, Glenin... - M-oi... - jeżeli to było prawdą, to jej prawdziwe nazwisko brzmi... Nie, przecież Nazwisko pochodzi od matki. Ale jak mogła się nazywać kobieta, która nawet nie chciała spojrzeć na swą nowo narodzoną córkę? Wiedziała już, że nie było to nazwisko pożyczone dla niej przy narodzinach. Z pewnością nie nazywała się Rille. 119
- Powiedz mi moje nazwisko! - krzyknęła nagle. Powiedz mi wreszcie, kim naprawdę jestem! - Jesteś tutaj po to, by się tego dowiedzieć. Ale nie nich. Twoja moc wywołała ich we śnie. To zew magii i wspólnej Krwi. Dzięki niech będą Św. Myrienne, że on się ciebi boi, zaś ona nie wierzy, że istniejesz. j - Boi się mnie? - podniosła się z trudem z kolan. - Jakimi cudem ona może być moją siostrą? Mam tylko jedną siostrę, nazywa się Sarra. i Wystarczyło tylko zawezwać, jak się zdawało. W tym samym miejscu, gdzie przed chwilą stała Glenin, teraz zjawiła się Sarra. Nie jako zjawa z cienia i mgły, ale realna, ciepła i jasna, patrząca na nią tęsknymi, przepełnionymi miłością oczami. - Sarro - westchnęła, nagle tracąc oddech - pomóż mi. Nie uzyskała odpowiedzi. Cailet dostrzegła, jak w oczach siostry zbierają się łzy. « - Nie może ci tutaj pomóc, ani nawet się odezwać. To miejsce magiczne, a jej magia jest Chroniona. Cailet widziała, że to prawda: ogień mocy w oczach Sarry ledwie się tlił. - To, co zrobiłeś dla mnie, możesz zrobić i dla niej! Jej siostra lekko potrząsnęła głową, zaś na miękkich listach zagościł delikatny uśmiech. - Nie - odezwał się Gorynel Desse. - Ona nie może ci pomóc. Ale są inni, którzy to mogą. Nie mogę cię do nich oprowadzić, ale musisz ufać, że tu są. Tym razem Sarra skinęła głową, a w oczach pojawiło się ponaglenie. Cailet ruszyła w jej stronę z wyciągniętymi ramionami. *-r Zostań ze mną, proszę - jeżeli nie możesz mi pomóc, to przynajmniej zostań! Sarro! - Nie może. Pozwól jej odejść, Cailet. - Nie mogę! Nie teraz, kiedy dopiero co ją odnalazłam! - Pozwól jej odejść. Jeśli nie znajdujesz w sobie dostatecznej siły, by to zrobić, pożycz od niej. Ma wystarczająco dużo siły dla was obu. - Sarro! - postąpiła jeszcze krok naprzód. - Czy będziesz przy mnie, gdy się obudzę? - Spójrz na nią! - nakazał Desse. 120
Uśmiech Sarry rozszerzył się, oczy zamigotały wesoło. Cailet z westchnieniem skinęła ¿ową i również uśmiechnęła się.- Bądź tam - szepnęła. Sarra zniknęła. Poszarpana rysa w szkle zabliźniła się, nie pozostawiając nawet śladu. Cailet spojrzała przez ramię. Czarna, połyskliwa powierzchnia migotała znowu niezmąconym blaskiem. Cała i nienaruszona. I Gorynel Desse stał tuż przed nią, tak realny, jak Sarra. Nawet bardziej. Nie był już starcem. Był młody, gładko ogolony, zaś jego włosy ciemniejsze były od twarzy. Zielone oczy płonęły pełnią Mocy. - Znajdź ich - powtórzył. Uświadomiła sobie wtedy, dlaczego. - Ty też jesteś tutaj uwięziony. Do czasu, aż cię uwolnię, tak jak ty uwolniłeś moją magię. - Tak. Strach zniknął, roztopiony miłością Sarry, ale pozostała złość. I jej fala teraz wezbrała. - Dlaczego? Dlaczego mi to zrobiłeś? - Przebacz. Nigdy nie chciałem, żeby tak się stało. Wybaczyć mu? Za odebranie jej rodziny, magii i wszystkiego, czym była, kim była? A potem za porzucenie jej w Straconym Kraju tylko po to, by w końcu mógł ją przywieść do tego zatraconego miejsca, z którego ani on, ani ona nie byli w stanie uciec? Wybaczyć mu? - Więc jak chciałeś? - krzyknęła z wściekłością. - Gdybym tamtego dnia nie ujrzała Sarry... Którego dnia? Kiedy to się stało? - Przestań marnować czas. Znajdź ich, Cailet. Wezwij ich do siebie. Poczuj swoją moa - To wszystko twoja wina! Wiesz wszystko o mnie, o tym, co jest we mnie... - Jedynie ty możesz to wiedzieć. - Przeklęty! Naucz mnie! - Nie. W tym momencie rzuciła się na niego, okładając go pięściami, rażąc myślą. Lustro chwiało się i wznosiło pod stopami. Poradził sobie z nią bardzo łatwo, pełen sił, młodości i wiedzy. ! 121
- Przestań! - nakazał, łapiąc ją za nadgarstki i potrząsając nią. Tafla, na której stali, zakołysała się lekko, a potem uspokoiła się. - Nic nie osiągniesz, zachowując się jak dziecko, któremu zabrano zabawkę. Ja jak dziecko?! - krzyknęła mu w twarz. - Spójrz na siebie, tak zazdrośnie strzeżesz swej wiedzy i czarów, że boisz się nawet powiedzieć, jak się naprawdę nazywam! - Ty głupia! Moja wiedza i czary utrzymują nas przy życiu! Cofnęła się, zaskoczona. • Chyba nie sądziłaś, że to wszystko naprawdę istnieje? wskazał na niebo. - To miejsce stworzyła magia. Mówiłem d już. Nasze umysły są obleczone w ciała, bo umysł jest częścią ciała, ale mięśnie i kości, które są naprawdę nami, leżą bez czucia w zamkniętej na cztery spusty komnacie. - Gdzie? - zapytała, nie dobywając głosu. - W Ambrai. Ambrai... - Cailet Ambrai...
Zakryła twarz obiema dłońmi. Jeszcze więcej wiedzy, uzyskanej nie wiadomo jak. I więcej bólu. Ale pojawiła się też duma z tego, czym kiedyś było Ambrai. I żal po stracie tego, co kiedyś oznaczało. Po długiej chwili opuściła ręce. Desse'a nigdzie nie było. Znowu została sama. Strach i złość, będące barierami przed samotnością, odeszły wraz z nim. Nadszedł zaś głód, dziki i szarpiący. Opanowała go z wysiłkiem. Ponieważ nie znała żadnego innego sposobu, zaczęła omiatać wzrokiem obsydianowy bezmiar i biel nieba, zatrzymując wzrok na każdym, lekkim zawirowaniu szarych chmur, aż w końcu jeden szary obłok zatrzymał jej uwagę na dłużej. Opuszczał się w dół, przybierając z wolna kształt zmęczonego, starszego mężczyzny. Uśmiechnął się do niej i potrząsając przecząco głową, gdy chciała się odezwać, podniósł obie ręce. Iskry zaczęły się sypać z jego palców, dziesiątki, potem setki i tysiące iskier, tworząc mlecznie opalizujące kule. Po kolei zaczęły sunąć w jej stronę. Łapiąc każdą z nich, widziała zamknięte wewnątrz obrazy, słowa i czasem ludzi. Trwało to ułamek sekundy, gdyż w chwili gdy dotykała kuli, ta rozpryskiwała się, jak bańka mydlana, przesyłając do jej dłoni 122
i wzdłuż rąk ciepły impuls, biegnący aż do mózgu. Było to niespodziewanie miłe uczucie, całkowicie bezbolesne. Kiedy więc Mag znów uśmiechnął się do niej, odpowiedziała mu tym samym. Starzec jednak wyraźnie się męczył. Podeszła więc bliżej 0 krok, potem dwa, by kule nie musiały przebywać tak dalekiej drogi. Iskry spadały mu nieprzerwanie z dłoni, jak gwiazdy, lecąc coraz szybciej, chociaż on sam coraz bardziej chwiał się na nogach. Gdy wyciągnęła ręce po następną kulę, ta umknęła jej, chowając się za plecami starego człowieka. - Przepraszam - powiedział. - Mój błąd, ona nie była dla ciebie. - Ale, przecież jesteś moim nauczycielem. Muszę dowiedzieć się wszystkiego, co ty wiesz. - Niektóre sprawy są i muszą pozostać wyłącznie moimi odparł delikatnie. Inne kule płynęły dalej nieprzerwanym strumieniem. Łapała jedną po drugiej, czując, jak wpływa w nią jego magia i jak jej własna moc budzi się w odpowiedzi. Jednak wiele kul nie docierało do niej, zatrzymywane przez starca w pół drogi. Jego prywatne sprawy, wspomnienia zatrzaśnięte w promiennym blasku, tworzyły teraz świetlistą łunę za jego plecami. W końcu nie zostało już nic. Skinął wtedy głową z widoczną satysfakcją i przesłał jej szczególny uśmiech, niosący spokój i błogosławieństwo. Ostatni uśmiech. - Bądź mądra, Cailet Ambrai. I niech d się darzy. Kr^g jeg° wspomnień podpłynął bliżej, otaczając Maga świetlistym obłokiem. I już go nie było. Wpatrywała się, zaskoczona, w to miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał. Delikatne dotknięrie ramienia zmusiło ją do odwrócenia głowy. - Nazywał się Tamos Wolvar. Był Magiem Uczonym 1 moim przyjacielem od wielu, wielu lat. Musiała dągle na nowo uzmysławiać sobie, że młody mężczyzna stojący obok niej był tak naprawdę bardzo starym człowiekiem. Czy to próżność skłoniła go do przywdziania swego młodzieńczego dała? Czy też wybór ten miał jej uzmysłowić, że chodaż jego dało fizyczne istniało na świede już prawie osiemdziesiąt lat, to jego magia nie straciła nic na sile i młodośd? 123
Uśmiechnął się do niej, a w zielonych oczach zaigrało rozbawienie. - Doprawdy, Cailet, czy gdybyś miała wybór, upierałabyś się przy siwych włosach i zmarszczkach? Oczywiście, nie mówię, że nie zapracowałem na każdą z nich, ałe masz rację, przemawia przeze mnie próżność. Każdy z nas ma jakieś' słabości. Odwzajemniła uśmiech. - Z pewnością masz w zanadrzu długą listę moich. - W każdym razie próżność nie jest jedną z nich - od-. parł. - W przeciwnym razie zrobiłabyś już coś z włosami i ubraniem. Zanim mogła się powtrzymać, jej ręka już uniosła się, by odgarnąć włosy spadające na czoło. Odpowiedział śmiechem, ona zaś nie mogła nie zareagować podobnie. - Cóż, idę o zakład, że tego wszystkiego nauczy cię Sarra. To całkiem inny rodzaj magii. Muszę się przyznać, ze nigdy do końca nie poznałem tajemnicy słodkich, kobiecych rytuałów. Tak, czy inaczej, to lekcja, którą będziemy musieli odłożyć na później. Są inne, pilniejsze, które czekają na ciebie tutaj. - Poprzednia nie była taka zła. - Tamos był wielce szczodrym człowiekiem. Wzburzyła się. - Czy to znaczy, że zabieram tym ludziom coś, czego nie chcieliby ofiarować? - Nie masz w sobie ani cienia zapędów do „zabierania", moja droga. Odwracając wzrok, Cailet zagryzła wargi. Wiedziała dobrze, że jej głód magii przeczył tym słowom. Gdy ponownie dał znać o sobie, spojrzała w niebo, poszukując na horyzoncie kolejnego szarego obłoku. Dary Tamosa Wolvara wyostrzyły jej zmysły, wyczulając jeszcze bardziej na moc. Za plecami poczuła drżenie, dochodzące z miejsca, od którego uciekła. Zamknęła oczy, by się skoncentrować i choć przez krótką chwilę... - Nie! Ostrzeżenie przyszło od jej własnej magii, której nie spodobało się to, na co natrafiła. Odsuwając się w pośpiechu, poznała, co to było: moc jej ojca, Auvry'ego Feirana. Sen 124
sprawił, że stanął przed nią bezbronny i jego magia została poruszona. Nie pochodziła całkowicie od Malerrisów. Nie wyczuwało się w niej zimnej, metalicznej ostrości, takiej, jak u Glemn. Jej ojciec nadal miał w sobie ciepło i... ledwie uchwytny powiew ożywczego wiatru. Nie rozumiała tego do końca, ale też i jeszcze nie musiała. Natomiast bardzo potrzebowała tego, co zobaczyła teraz przed sobą. Otworzyła szeroko oczy. Niczym nie wyróżniający się starszy człowiek, z opadającymi bezradnie ramionami, nerwowo mrużący oczy. Kolejny Uczony, pomyślała, a następnie podążyła tropem tej myśli do jej źródła i natychmiast poznała imię starca. Jednak nic ono dla niej nie znaczyło. Być może potrzebne informacje zostały w którejś z magicznych kul, które Tamos Wolvar zatrzymał dla siebie. Natomiast jego ubranie wydawało się dziwnie znajome. Tego też nie mogła zrozumieć. Nie znała przeciez nikogo, kto ubierałby się całkowicie w czerń. Czarna koszula, surdut, spodnie i opończa, mające za jedyną ozdobę srebrny pas i dwie srebrne spinki, pobłyskujące z kołnierza. Nie potrzebowała odwoływać się do wspomnień Tamosa Wolvara, by rozpoznać pełne napięcia wahanie stojącego przed nią człowieka. Jeżeli jednak nie zgodzi się jej uczyć, to jak posiądzie wiedzę? - Musisz jej wybaczyć - zabrzmiał ponownie głos Gorynela Desse"a. Dochodził nie wiadomo skąd, bo jego właściciel przed chwilą zniknął. - Nigdy nie widziała naszych oznak. - Tak niewielu je widziało w tych bezbarwnych czasach Lusath Adennos jednym zręcznym ruchem zrzucił z ramion pelerynę i przewiesił ją sobie przez ramię. - Moje zresztą nie przyniosły wielkiej chluby. - To nie tak. Są, być może, trochę sfatygowane, ale to całkiem zrozumiałe - odparł delikatnie Desse. - Byłeś Magiem Dziekanem w czasie, który nie był ciebie godzien. - Miło z twojej strony, że tak mówisz, Gorsha - spojrzał na Cailet i westchnął głęboko. - Zdaje się, że to konieczne. - Przepraszam! - wybuchła Cailet. - To przecież nie twoja wina, dziecko. Po prostu trochę się jeszcze waham, to wszystko. Pamiętam moją własną naukę 125
i to, że nie była ona łatwa. Postaram się być względem ciebie1 łagodniejszy. Wzruszył ramionami. - Z drugiej strony, jesteś o wiele odważniejsza, niż ja. kiedykolwiek byłem. ; - Nie jestem odważniejsza, bardzo się teraz boję - wyznała. - Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale wiem, że to się musi stać. Czy to, co powiedziałam, ma jakikolwiek sens? - Więc Gorsha jeszcze ci o wszystkim nie powiedział? Typowe dla niego. Ale pewnie ma rację. On zazwyczaj ma rację - prostując się, wyciągnął do niej obie, poplamione atramentem ręce. , - No, to zaczynajmy. Ty masz się uczyć, a ja mam być twoim nauczycielem. Podeszła o krok bliżej, wsuwając palce w jego dłonie. Zręcznie zmienił ich ułożenie, także teraz jego palce znalazły się w jej dłoniach. - Zamknij oczy, dziecko. Bardzo dobrze. Możesz zobaczyć swoją magię? Nie, nie ganiaj jej tak, jak przerażonego szczeniaka, pozwól jej po prostu płynąć w tobie, przepływać, o tak... Na Śnieżną Brodę Deiketa! Gorsha, dlaczego mi nie powiedziałeś? - A uwierzyłbyś, gdybym ci powiedział? - Nie. Sądzę, że na pewno nie. Ale... teraz widzę, że miałeś rację. - Zazwyczaj ją mam. Dziekan prychnął w odpowiedzi. - Bardziej zarozumiały, niż Leninor Garvedian! Już dobrze, dziecko, wszystko w porządku. Za chwilę zaczynamy... Tak wiele tego było! Zaklęcia, Ochrony i zawołania. Małe uroki i wielkie czary; sztuki wzmagające zręczność rąk, oczu, gestów i słowa... ...i zasady, według których powinien żyć Strażnik Magii. Tak wiele, tak nieskończenie wiele, a przecież wiedziała, że jest coś jeszcze, że ezoteryczna wiedza, praktyczne umiejętności i starodawna etyka jeszcze nie były wszystkim. Było coś jeszcze, coś, co sprawiało, że zostawało się Dziekanem, coś... - Dobra Święta Myrienne, nie! Okrzyk Gorynela Desse'a zburzył jej koncentrację. Nagle otworzyła oczy. W dłoniach nie pozostało jej nic. Dziekan 126
Adennos zniknął, jakby go tu nigdy nie było. Jego opończa leżała porzucona na obsydianowej, lustrzanej tafli, jak czarne, złamane skrzydło kruka. Na wysokości oczu Cailet, jednak już poza jej zasięgiem, unosiło się coś, co z pozoru przypominało Magiczną Kulę, jednak nie mieściło się w żaden sposób w zasobach wszechwiedzy, przekazanej jej przez Tamosa Wolvara. Niewyraźna sfera płonęła rubinowym blaskiem, opleciona skomplikowanym wzorem błękitnych, srebrnych i złotych pasm. Nawet z odległości wyczuwało się emanującą z niej magię. Cailet poczuła moc, która była zupełnie różna od jej własnej: mniejsza, przyciszona. Spokojna, pełna wiedzy, że jej czas jeszcze nie nadszedł. - Nie! - zabrzmiało ponownie gdzieś z wysoka. Cailet nie mogła zrozumieć paniki, pobrzmiewającej w głosie Desse'a. Przecież nie było tu żadnego niebezpieczeństwa, żadnego zagrożenia... Po prostu niemowlę...
21
- Nikogo nie ma - oznajmił Alin - zostawiłem tam Vala, żeby pilnował drzwi, i... - Lepiej by zrobił, przycinając ten cholerny kaktus u matki - mruknął pod nosem Taig. - Chociaż raz mógłbyś mi pozwolić dokończyć. Tak się składa, że cholerny kaktus, jak go nazywasz, właśnie został przycięty. A ponieważ jest tylko jedna osoba, która może go bezkarnie dotykać... - urwał posyłając Taigowi szelmowski - Czy zastałeś mamę w domu, w Longriding? - tym słowom towarzyszyło głośne huknięcie i uderzenie w ramię, które prawie przewróciło młodszego z braci. Collan patrzył to na jednego, to na drugiego, nic nie - Jaki kaktus? - Nic się nie bój, bardzo prędko się dowiesz — odparł Taig. - Weźmiesz ze sobą Tamsę. Telo i ja poniesiemy Sele. Dasz sobie radę z nami wszystkimi, braciszku? - Z wami i jeszcze z końmi, na których tutaj wjechaliście, wielki brade. Oczywiście, gdybyście przyjechali tutaj na koniach i gdyby znalazła się Drabina, zdolna to wszystko pomiescic. Taig uśmiechnął się, widząc sceptycznie uniesione brwi Cola. - Nieźle się mały stawia, co? - Mam tylko nadzieję, że wy dwaj wiecie, co robicie." 128
Nie możemy zrobić nic innego - spoważniał Taig. W Longriding będziemy mogli posłać po kogoś. Ona pot rzebuje pomocy medyka. - Tarise nie była zachwycona pomysłem przenoszenia Seli w tym stanie przez Drabinę. Żaden ze mnie lekarz, ale wydaje mi się, że lepiej by było jej w ogóle nie ruszać. Bracia wymienili spojrzenia, zaś starszy głośno przełknął ślinę.
- Pewnie masz rację. Ale to, co dzieje się z Cai, źle wpływa mi dziecko. - Też Magiczne? - zagwizdał Col. Alin skinął głową potakująco. - Cai jest teraz jak wir, wciągający każdą moc, która /najdzie się w pobliżu. To nie jej wina. Nic na to nie jest w stanie poradzić. Ludzie, którzy byli szkoleni... - Albo mający dobre Ochrony - wpadł mu w słowo Collan. - ...mogą się bronić. Dziecko Seli nie ma takiej możliwości. Drabina będzie dla niego szokiem. Ale jest duża szansa, że to przeżyje. leżeli natomiast Sela zostanie tutaj... Golowi zdecydowanie nie spodobało się złowróżbne zawieszenie głosu na końcu tego zdania. Jeszcze bardziej nie spodobał mu się przepełniony bólem jęk, zwiastujący zbliżanie się Seli. Telomir Renne i Rillan nieśli ją na chwiejnym, drewnianym krześle. Wraz z Ostinami umieścili ją w kręgu Drabiny, starając się udawać przed sobą nawzajem, że nie przeraża ich wyraz jej twarzy. Jakby ktoś jej żywcem wydzierał serce, pomyślał Col i przeszedł go dreszcz. Tamsa wraz z małą kotką znajdowały się na ręku u Tarise. Col odebrał od niej dziewczynkę, przycisnął ją mocno do piersi i skrzywił się z bólu, gdy igły pazurków Aksamitki zaczęły wbijać mu się w ciało. Dziwne, wczoraj piszczała tak głośno, że mogłaby obudzić Widma, a dziś mruczała zadowolona. Delikatny, niski ton był prawdziwym balsamem dla ucha, zaś wibracje ciała zwierzątka, wyczuwalne na szyi, miało miły uspokajający rytm. Col lubił koty. Będąc jeszcze dzieckiem, miał dużego, szarego samca, z białymi łapami i grzywą. Cloudy? Nie, Smoky, tak się właśnie nazywał jego kot... O mało nie upuścił Tamsy, gdy uświadomił sobie, że temu wspomnieniu nie towarzyszy ból. Tak mało pozostało mu 9 - Udeczka
129
z dzieciństwa, a z tym, co zostało był nierozerwalnie związany ból j.',lowy A l e Smoky'ego widział przed oczami tak wyraźnie, j a k b y kol szedł właśnie ku niemu po kamieniach. I nie było bólu.
Aksamitka mruczała, Tamsa zaś zanosiła się płaczem. Pr/yl ulil j;j mocniej i pogładził po głowie, wiedząc, że nie może zrobić nic, by złagodzić jej lęk. Święci, mieć cztery lata i być zupełnie bezbronnym... pamiętał dobrze, co się wtedy czuje... Pamiętał co się wtedy czuje, ale nie było nawet śladu bólu. Collan? Col, idziemy! Nic nie widząc, posłuchał Taiga, wstępując do kręgu. Nikt nie uderzył go tym razem po głowie. Nie żeby było coś, co mógłby teraz zobaczyć. Nie było nic, co by było widać, słychać, lub czuć, oprócz bicia pięciu serc w bezdusznej przestrzeni. W chwili gdy właśnie miał sobie powiedzieć, że jedynym sensownym uczuciem w takim momencie jest strach, wokół niego pojawiła się nagle komnata, przepełniona słonecznym blaskiem. Cieplarnia - powietrze aż ciężkie od wilgoci, tafle szkła zaokrąglające się kopulasto ku górze. Przesunął stopy o krok i stłumił przekleństwo, gdy coś ukłuło go dotkliwie w tylną część dała. - Uważaj! - ostrzegł Taig. - Za późno. Kaktus twojej Matki, jak mniemam? Odwródł się delikatnie, by przyjrzeć się legendarnej roślinie. Była naprawdę gigantyczna. Zaś igły kaktusa były naprawdę wiełkośd mieczy. Mógł odłamać jeden z nich i z powodzeniem bronić się nim przedwko połowie armii. -- Śliczny, prawda? - zapytał Vallirion Maurgen. Stał przy drzwiach, daleko poza zasięgiem Drabiny. - Przepiękny - warknął Col. - Zanieśmy Selę na górę - odezwał się Telomir Renne. Val, Taig, wy... Nie dane mu było dokończyć zdania. Val poledał do przodu, upadając na kolana i potem w gąszcz owocowych drzewek, uderzony w plecy otwierającymi się drzwiami. Alin krzyknął głośno, lecz dźwięk ten został stłumiony przez rozdzierający krzyk Seli - spowodowany nie bólem, ale przerażeniem. A było się czego bać - przez drzwi, depcząc rozdągnięte ciało Maurgena, wpadło tłumnie dwunastu Gwardzistów Rady. 130
Collan ukląkł w mgnieniu oka, wciskając Tamsę głęboko pod zbawcze kolce kaktusa. - Zostań tutaj! Nie ruszaj się. Była zbyt przerażona, by dobyć z siebie głosu. Nawet po to, by zawołać matkę. Sięgając po broń, wykonał imponujący półobrót, jednocześnie czując, jak igła kaktusa tnie mu na plecach koszulę. Taig i Telomir bronili Seli, całkowicie bezradnej na swym krześle, przed zakusami czterech szkarłatnych mundurów. Kolejnym Gwardzistą zajął się Alin, unikając jego ciosów i wymierzając własne ze zręcznością Widma. Sprzyjała mu osłona roślin. Val zerwał się już na równe nogi i w tej chwili zajęty był rąbaniem kolejnego żołdaka. Dwóch już leżało u jego stóp. Bardzo dobrze, pomyślał Collan. - Zostało ich jeszcze tylu, żebym i ja mógł się zabawić. Jedną ręką złapał oparcie krzesła, na którym siedziała Sela i odciągnął ją w bezpieczniejsze miejsce. Mając teraz więcej przestrzeni na starcie, wybrał przeciwnika i zabrał się do dzieła. Pierwszego nabił na miecz; drugiego zaś na kolec kaktusa. Trzeciego jednym celnym cięciem pozbawił ręki. Czwarty miał szczęście, podchodząc bardzo blisko do Cola. Jednak jeden ze sztyletów Rosvenira szybko go tego szczęścia pozbawił, wchodząc pod żebro aż po rękojeść. Ostry kobiecy krzyk dobiegł nagle zza zamkniętych drzwi. Col pomyślał o matce Taiga i Alina, jednocześnie rozrąbując kość udową kolejnego Gwardzisty. Lekko odskoczył na bok, pozwalając upaść wyjącemu z bólu mężczyźnie. Zanim jednak ten dotknął ziemi, Col popchnął go lekko, tak że Gwardzista zwalił się całym ciałem na mniejszy, choć nie mniej groźny kaktus, rosnący opodal. W tym momencie Collan doszedł do wniosku, że okazy rosnące w cieplarni Lady Lilen jednak zdecydowanie coś w sobie mają. Kolejny chodzący nieboszczyk w czerwonym kaftanie ośmielił się go zaatakować i legł szybko z rozciętym gardłem. Rozprawiliśmy się już dawno z pierwszą dwunastką, a oni ciągłe skądś napływają. Pokręcił głową z wyraźnym obrzydzeniem. Czyżby nie mogli się zorientować, że dawno przegrali? 131
Val Maurgen osłaniał bezbronnego teraz Alina. Wyglądało na to, że świetnie sobie daje radę i nie potrzebuje pomocy. Col zmierzył wzrokiem drzwi i doszedł do wniosku, że trzeba je koniecznie zamknąć. Zanim dotarł do korytarza, stracił rachubę, ilu Gwardzistów ma na swoim koncie. Taig był tuż za nim. U szczytu schodów stała kobieta, krzycząc ile sił w płucach, bez przerwy dla zaczerpnięcia oddechu. Jeden rzut oka wystarczył, by stwierdzić, że była zbyt młoda na matkę kogokolwiek, kto miałby więcej, niż dziesięć lat. Lecz kimkolwiek była, pojemność płuc miała zaiste imponującą. Więcej Gwardzistów! Więcej krwi! Miał nadzieję, że Ostinowie trzymali dużo służby, która nie miała nic przeciwko sprzątaniu. Właściwie powinien tu być ktoś poza tymi czerwonymi kubrakami i tamtą rozwrzeszczaną damą. Podkuchenny, obracający rożen. Kuchcik z widelcem. Ktokolwiek. Chyba że wszyscy zostali wcześniej zabici. Taig przebiegł obok, kierując się w stronę drzwi, które Col uznał za frontowe. Po krótkim rozejrzeniu się - wkoło nie było żadnego ruchu, oprócz płynącej krwi - Col podążył za nim. Patrzył na rozpośderjącą się przed nim ulicę, nie dowierzając własnym oczom. Nie tylko było zupełnie ciemno - czy to możliwe, że bili się tak długo? - ale też nigdzie żywego ducha. Cała okolica wyglądała, jak wymarła. Żadnych koni. Gwardziści musieli przybyć pieszo, albo też byli tutaj tak długo, że ich wierzchowce znajdowały się już w stajni Ostinhold. Żadnych przechodniów. Nic. Inne domy znajdowały się w dość znacznej odległości, ale narobili takiego szumu, że niepodobna, by go ktoś nie usłyszał. - Mamy już wszystkich - oznajmił Taig, dysząc ciężko. Cały szwadron, dwudziestu pięciu chłopa. - Szkoda. Zaczynałem się nieźle bawić. Taig spojrzał na niego dziwnie, a po chwili stwierdził: - Tak, mogę w to uwierzyć. Moja siostra potrafi zadbać o rozrywki. - To ta dama na schodach? - zapytał, gdy wracali do środka. - Geria, najpierwsza spośród Pierwszych Cór rodu Ostinów, zaś słowo „dama" nie jest mianem, jakiego bym w jej przypadku użył. 132
Coś w posępnym wyrazie twarzy Taiga zaalarmowało ; Cola. - Nie uważasz chyba, że ona... twoja wła$oa siostra? - Wiem, że to ona. Przez ostatnie trzy dni prawdopodobnie nie robiła nic innego, tylko podejmować obiadkami i naszym winem całą dwudziestkę piątkę, syPiaJ4c pewnie z połową z nich. Wyjątkowa patriotka, ta moja siostra. - Po chwili dodał gorzko: - Powinienem był się domyśl- Przynajmniej przestała wrzeszczeć - zauważył Col gdy weszli do rezydencji. - Bardzo szybko zacznie z powrotem, jeżeli tylko ja będę miał w tej materii cokolwiek do powiedzenia. - Ruszył w stronę schodów. Geria Ostin gapiła się w niego z góry, niezdolna wykrztusić nawet słowa. Szok ten spowodowany był nie tyle jego obecnością, jak stwierdził Col, ale samym faktem, że w ogóle był jeszcze żywy. - Gdzie Matka? Co z nią uczyniłaś? - zapyta* Taig. Jego siostra z determinacją zacisnęła usta. - Geria - rozpoczął Taig zjadliwym, głuchym tonem jeżeli stało się jej coś złego, zabiję cię własnymi rfkami. Gdzie ona jest? Kiedy Pierwsza Córka nie zdradziła najmniejszej c*1?^ b y odpowiedzieć na to pytanie, Collan zaoferował: - Pewnie jest zamknięta gdzieś na górze. Pójdę jej poszukać. - Zrobiłbyś to? Dziękuję. Zatrzymał się na chwilę, by wytrzeć miecz w opończę leżącego Gwardzisty, nie schował go jednak d o pochwy. Stawiał właśnie stopę na piątym z kolei stopniu. sAy Geria nagle wróciła do życia. - Jak śmiesz! Natychmiast wynoś się z mojego domu! Niesłychane, nie mógł wyjść z podziwu Col. Geria w swej Wysoko Urodzonej arogancji była nawet lepsza, niż Sarra. Taig nawet się nie odwrócił, zmierzając prosto do cieplarni. Col zatrzymał się, ciekaw usłyszeć, co jeszcz« m u powie. Miał nadzieję, że będzie to przynajmniej tak sam 0 zaskakujące, jak to, co już miał w swojej kolekcji. 133
- Puszczę cię z torbami, Taig! - krzyknęła za bratem. Nie zobaczysz ode mnie nawet złamanego grosza! Tego już Col nie był w stanie wytrzymać. Zaczął się gromko śmiać. Cała złość Gerii zwróciła się teraz przeciwko niemu. - Ty gówno nie mające matki! Schodząc dwa stopnie w dół, podniosła rękę, by uderzyć go w twarz. W tym momencie Aksamitka, zapomniana w zamieszaniu, a uczepiona cały czas ramienia Cola, wydała pełne furii prychnięde i skoczyła Gerii na twarz. Pierwsza Córka krzyk- j nęła i zamachała rękami, próbując się uwolnić od orzących jej ; skórę pazurów. Col drgnął, chcąc przyjść z pomocą kociakowi, ale Aksamitka doskonale poradziła sobie sama. Ozdobiwszy twarz Gerii krwawymi szramami, ciągnącymi się od linii włosów, aż do brody, zeskoczyła z gracją na ziemię, owijając ogon wokół kostek swej ofiary i dodając jeszcze głęboki ślad zębów na łydce. Była z powrotem na schodach, zanim kobieta zdążyła choćby pomyśleć, żeby ją z siebie zrzucić. Collan poświęcił chwilę na podziwianie zaiste imponującego dzieła kociaka, zanim wrzaski nie okazały się zbyt uciążliwe dla delikatnych uszu minstrela. Zostawił Gerię piszczącą i przyciskającą dłonie do zakrwawionej twarzy. Już na górze, w korytarzu, zaczął nawoływać: - Lady Ostin?! Taig wysłał mnie, bym cię odnalazł! Odezwij się Pani, jeśli możesz! Nic. Aksamitka przybiegła do niego i zaczęła się ocierać o buty. Schylił się i usadowił ją z powrotem na ramieniu. - Dobra robota. Ale teraz bardziej przydałby mi się pies myśliwski z dobrym nosem. Zaczął po kolei otwierać drzwi. Te, które nie ustępowały przy naciśnięciu klamki, otwierał kopnięciem. Wreszcie odnalazł właściwą komnatę. Było w niej wielkie, ocienione baldachimem łóżko, wspaniale rzeźbiona szafa, krzesła i stoły z różnych epok oraz pulchna, tiemnooka matrona, która znacznie zyskała na wyglądzie, gdy tylko wyciągnął jej z ust knebel. - Dziękuję ci - dama zachłysnęła się powietrzem. - Mam nadzieję, że moja córka jest jeszcze żywa, bym mogła jej wygarbować skórę? 134
- Zobaczysz, Pani, że zadanie to zostało już rozpoczęte, dzięki mojej malej przyjaciółce - odparł, rozwiązując sznur, którym kostki damy zostały przywiązane do krzesła. Aksamitka, jakby nigdy nic, wskoczyła jej na kolana i wykonawszy kilka obrotów, ułożyła się wygodnie, zajmując się toaletą. - Mam nadzieję, że przeraziła Gerię na amen - wyraziła swe uczucia jej matka. - Całkiem prawdopodobne - stwierdził zabierając się jednocześnie za supeł na jej prawym nadgarstku. - Collan Rosvenir, o pani, do usług. - Lilen Ostin. Niech diabli wezmą tego bachora, trzymała mnie tu od trzech dni! W moim własnym domu! - Podczas gdy sama użyczała swej gościnności Gwardzistom Rady? - Dwóch na straży przed moimi drzwiami, dzień i noc. Ale nic mi nie będzie, Collan, nie jestem ze szkła. Gdy tylko będę wolna, zajmę się twoimi skaleczeniami. Spojrzał po sobie, zdziwiony. Jak na komendę, wszystkie mniejsze i większe rany zaczęły nagle szczypać i boleć. Więc jednak Gwardziści dosięgli go parę razy. Zdaje się, że niedołężnieję, pomyślał. - Wielkie dzięki, o Pani, ale jest ktoś, kto cię potrzebuje 0 wiele bardziej. I zaczął wyjaśniać, dlaczego zdecydowali się tutaj przybyć. Poruszała się tak szybko, jak pozwalały jej zdrętwiałe nogi. Każdy krok był szybszy od poprzedniego. Gerii nigdzie nie było widać. Nie jest to zresztą okoliczność, nad którą należałoby szczególnie ubolewać, uznał Colan. Wyraz oczu jej matki zwiastował dla Gerii znacznie większe nieszczęścia, niż krwawe ślady, będące dziełem kota. Gdy zbliżyli się do drzwi cieplarni, kotka miałknęła rozdzierająco i zeskoczywszy na ziemię wbiegła do środka. Col 1 Lady Lilen podążyli w ślad za nią, omijając wyważone drzwi, wiszące smętnie na jednym zawiasie. Taig i Tamsa nie odstępowali Seli. W mrocznym pomieszczeniu, pośród walających się wszędzie połamanych roślin i rozbitych donic, Col nie mógł nigdzie dojrzeć Alina, Vala i Telomira. - Mamo - Taig odwrócił się gwałtownie w stronę Lady lilen. Jej zielono-szare oczy miały wyraz niewymownego cierpienia. 135
- Alin? - spytała tracąc oddech. j - Val. ] Wziął Selę na recę tak delikatnie, jak tylko potrafił. Była • nieprzytomna, zaś jej głowa chwiała się bezwładnie. Lady Lilen natychmiast stanęła na wysokości zadania. | - Zabieżcde ją do sali muzycznej. Zaraz tam przyjdę, j Medyczne przybory Iriena są w jego sypialni - do diabła, 1 dlaczego pozwoliłam mu zostać w Ostinhold? No trudno. f Zabierzcie ze sobą dziecko. W zestawie medycznym jest syrop 1 z nasion maku, dajcie jej łyżeczkę i połóżcie spać. ,1 Taig skinął głową i natychmiast zabrał się do wykonywa- ] nia poleceń. Podczas gdy namawiał Tamsę, by zechciała z nim pójść, Lady Lilen zwróciła się do Collana: - Wciągnij tu wszystkich Gwardzistów. Kiedy skończysz, nastaw w kuchni kociołek z wodą, ten duży, żeliwny. Szafa z lnianą bielizną stoi tuż za drzwiami od kuchni. Weźmiesz wszystkie prześcieradła i poszwy, jakie tam znajdziesz i zaniesiesz je do sali muzycznej. Drzwi są na końcu korytarza, bardzo łatwo trafić. A potem wróć tutaj. Col nie zwlekał ani chwili. Układając ciała Gwardzistów pod ścianami cieplarni, w pewnym momencie zdał sobie sprawę z rozmowy, toczącej się za gęstwą krzewów owocowych. Strzępy zdań, które usłyszał, zmroziły mu krew: - ...twoja opończa, Telo. Muszę zatrzymać krwawienie. - Masz. Zaraz dam ci też płaszcz Vala. - Nie. Jest cały przesiąknięty krwią. Collan dźwignął kolejne ciało, wrzucił je na stertę i poszedł po następne. Złapał martwego Gwardzistę za kostki i bezceremonialnie wciągnął przez drzwi. - ...bronił Alina, który nie miał miecza. - Słodcy Święci, co ja powiem jego matce? Znowu wyszedł i wrócił z kolejnym ciałem. - Jego miecz nadal tkwi w ciele. To się musiało stać prawie jednocześnie. I bardzo szybko, dostał prosto w serce. - Co będzie gdy Alin się o tym dowie? Tak wiele cid. Podłoga cieplarni była nimi pokryta. ...zabije Alina. Połóż tutaj rękę, a ja zobaczę, czy będę mógł zrobić coś z jego nogą. - Val? 136
- Cicho, kochany. Wszystko dobrze, mój Alinsha. Jestem przy tobie. - Val! Poszedł po przedostatnie ciało. Odciągnął odzianego w czerwień trupa, zatrzymując się na chwilę, by wyciągnąć miecz tkwiący mu w brzuchu. Lady Lilen i Telomir pochylali się nad ostatnim ciałem. Był to Val. Koniec. Teraz kuchnia. Zawahał się, a potem jednym ruchem ściągnął z siebie opończę, surdut i koszulę, układając je w zasięgu rąk Lady Lilen. Kuchnia. Zatrzymał się w progu, czując skurcz żołądka. Wielcy święci, jakże nienawidził kuchni. Od zawsze. Po raz pierwszy w życiu zastanowił się, dlaczego. Zawiesiwszy nad paleniskiem kocioł pełen wody, dorzucił więcej drewna i ruszył w stronę szafy bieliźnianej. A potem do sali muzycznej. Sela Trayos leżała na eleganckiej, obitej jedwabiem kanapie. Nadal nieprzytomna. Collan zatrzymał się tuż za progiem, przyciskając do siebie naręcze prześcieradeł i kocy. Powiedział sobie, że po prostu nie może patrzeć, jak mięśnie jej wydętego brzucha napinają się raz po raz pod ubraniem. - Collan? Wróć do życia, młody człowieku! - odezwał się za nim energiczny głos. - Zrób dla Seli posłanie, tam, przy kominku. Wciągnął głęboko powietrze, zadowolony, że Lady Lilen powiedziała mu, co ma robić. Zawsze spoglądał z góry na mężczyzn, słuchających swych pań, jak grzeczni, mali chłopcy, ale w tej chwili czuł tylko niewysłowioną ulgę, że była tu kobieta, wiedząca, co należy zrobić. Zrobił więc tak, jak mu kazano, pomagając Lady Lilen ułożyć Selę na podłodze. Polecono mu następnie iść po kocioł, a po drodze krzyknąć na Taiga, by się pośpieszył. Kiedy powrócił, Sela była już przytomna. Zagryzała wargi do krwi, starając się nie kryczeć. Postawił kocioł na podłodze i uklęknął obok niej. - Wszystko będzie dobrze, Sela, nie musisz się o nic martwić. Lady Lilen wszystkim się zajmie. - C...Collan? - Sela zacisnęła zęby, czując zbliżający się skurcz. - Gdzie Tamsa? - Na górze, śpi razem z kotkiem. Nic jej nie jest. Nie martw się. 137
Dziękuję szepnęła, szukając po omacku jego dłoni. Zn wszystko. Byłeś dla nas taki dobry... Ściskiijiic lekko jej palce, wydobył skądś zapomniany uAmiech Tylko nie zrób niczego niemądrego, jak nazwanie dziecku tnoim imieniem! Uśmiech Seli był prawdziwym cudem. Bardzo chciałabym cię tak zawstydzić, ale już wiem, jak mu na imię. Wciągnęła nagle oddech, łapiąc go jednocześnie za rękę. ^ O, Święty Joselecie, z Tamsą w ogóle tak nie było! j Ale to dziecko było Magiczne i pod przemożnym wpływem tego, co zostało zrobione tam, w Ambrai, by zrobić inne dziecko Dziekanem. Col delikatnie uwolnił rękę z uścisku Seli, zanim mogła zgruchotać mu kości. - Spokojnie, moja droga - powiedziała Lady Lilen. - Nie martw się. Wszystko jest na najlepszej drodze. Dziękuję ci, Collan, ale teraz najlepiej będzie, jeśli sobie pójdziesz. Chyba już na ciebie czekają w cieplarni. - Czekają na mnie? - powtórzył, jak echo. Zanosił właśnie osobistą petycję do Świętego Imiennika Seli, a wraz z nim dla pewności do Gelenis, Pierwszej Córki i Lirance Goniącej Chmury, a także Colynny Srebrnostrunej, ginącej w mrokach dziejów, zapomnianej od dawna patronki lutnistów. - Tutaj wszystko jest już w jak najlepszym porządku. Zaopiekuję się Selą i jej dziećmi. Taig zamknął Gerię w piwnicy, gdzie posiedzi, aż będę miała czas się nią zająć. Co może potrwać ładnych kilka dni - dodała ze złowróżbnym uśmieszkiem. - Nie mniej, niż tydzień. - Faktycznie może się tak zdarzyć. Ale wy będziecie musieli wrócić do Siedziby Bardów. Wytłumaczę jakoś obecność Seli, gdy sąsiedzi powrócą z zabawy, ale nie byłabym w stanie wytłumaczyć, skąd wy się tu wzięliście. Więc to tam byli wszyscy. Zapomniał zupełnie, że dzisiaj przypadał pierwszy dzień Wiosennej Luny. Jeszcze więcej zabaw będzie za dwa dni, w czasie Równonocy. - Mam nadzieję, że tego dożyję, pomyślał cierpko. - Na wasze głowy została nałożona nagroda - dokończyła Lady Lilen. 138
- Nagroda? Za mnie? - po tych wszystkich niezbyt legalnych lub wręcz mijających się z prawem sprawkach, które miał na sumieniu, a które uszły mu na sucho, pomoc przyjaciołom uczyniła go wreszcie sławnym we wszystkich niepożądanych kręgach. - Dziwię się, że sama dotąd nie znalazłam się na czarnej liście. Chociaż to prawdopodobnie zasługa mojej kochanej Pierwszej Córki. Sela jęknęła przeciągle i Lady Lilen sięgnęła do pudełka z medykamentami, stojącego obok niej. - Idź już, Collan. Starał się chociaż przez chwilę trzeźwo pomyśleć. Trudne zadanie, zważywszy że jedyne, co w tej chwili miał przed oczami, to obwieszczenie z jego nazwiskiem w nagłówku, drzeworytem jego twarzy tuż poniżej i zachęcającą do pojmania sumą na samym dole. Jak cena, którą się płaci za niewolnika. Piętno na ramieniu zaczęło go palić żywym ogniem. - Alin jest ranny - wykrztusił wreszcie. - A tylko on może nas przeprowadzić przez Drabinę. - Alin umiera - poprawiła go miękko, nie podnosząc głowy. - Idź już. Śpiesz się, Collan. Powiedz Sarrze i Cailet, że bardzo je kocham. Powiedz też Gorshy, że nie ma nic do wybaczania. Wyszedł z sali muzycznej, potykając się o własne nogi. Potrącił ułożone misternie srebrne fletnie, rozsypując je po podłodze i ruszył korytarzem, ślizgając się na mokrej od krwi posadzce. W cieplarni Taig i Telomir siedzieli w kucki, pochylając się nad ułożonymi obok siebie ciałami Alina i Vala: jednym dogorywającym i drugim już martwym. Collan dołączył do nich, przysiadając na obrzeżu kręgu. - Teraz, Alin - powiedział Taig. Bladoniebieskie oczy otworzyły się na chwilę. - Val? - Tutaj, razem z nami. Alin, proszę, braciszku, musisz spróbować. - Boli - jęknął, jakby się dziwiąc. - Potrzebny d Uzdrawiacz. Proszę, przeprowadź nas przez Drabinę. Col poruszył się niespokojnie, zastanawiając się, czy Taig wie, że żaden Uzdrawiacz na świede nie pomoże już jego bratu. 139
- Val - wyszeptał Alin. Delikatnie, pamiętając o przesiąkniętych krwią szmatach, pokrywających jego piersi, brzuch i nogi, Col wyciągnął rękę, by pogłaskać jaśniejącą w mroku blond głowę. Z tyłu czaszki / wyczuł ciepłą, złowróżbną lepkość. Wspaniale przekształcając swój głos, by zabrzmiał tak jak głos Valiriona Maurgena,. powiedział: - Zwiewajmy stąd, Alin. Niebyt rozciągnął się wokół nich na długi, długi czas. A potem była już Siedziba Bardów i Sarra Liwellan, patrząca bez słowa to na niego, to na Alina, z takim wyrazem twarzy, jakby zaraz miało jej pęknąć serce.
28
Zanim zyskała szansę nacieszyć się delikatną mocą dziecka, tak pełną spokoju, jak nieruchoma tafla czystej, świetlistej wody, gdy nagle kulą zniknęła. - Świętym niech będą dzięki - wyszeptał Gorynel Desse. - Ale co się właściwie stało? Gdzie...? - Poza zasięgiem. Bezpieczne, przynajmniej mam taką nadzieję. Jak mogłaś przywołać nie narodzone dziecko? zarzucił jej niespodziewanie, a jego głos poniósł się jak grzmot poprzez czarną, lustrzaną równinę. - To nie ja! - Coś przecież przywiodło tutaj to dziecko! - I coś zabrało stąd Dziekana Adennosa, ale to nie byłam ja! Spojrzała gniewnie w niebo, zdumiona, jak mógł oskarżyć ją o chęć zabrania dziecku jego magii. Kiedy głos odezwał się tuż obok niej, podskoczyła z przestrachem. - To śmierć zabrała Dziekana Adennosa - Desse mówił teraz spokojnie, z widocznym smutkiem. - Śmierć? O, nie, i dziecko też?! - Nie, dziecko żyje i normalne się urodzi. I wskazując na czarną, leżącą opodal opończę, dodał: - Nie'chcę być dym prorokiem, ale nie podoba mi się, co to oznacza. - Dlaczego miałoby oznaczać coś szczególnego? Jest nie bardziej rzeczywista, niż ty czy ja. - Mylisz się, Cailet, jest bardzo rzeczywista. 141
Schyliła się, by podnieść opończę. Nie mogła jednak jej dotknąć. Dłoń Cailet nie przeszła przez materiał, po prostu nie była w stanie wziąć go w rękę. - Weź moją, jeśli chcesz. Ten głos znała bardzo dobrze. Idąc nieśmiało w jej stronę, pozwalając wiatrowi czochrać blond czuprynę i uśmiechając się z niewysłowioną słodyczą, Alin podawał jej własną, wełnianą opończę w kolorze kurzu, przynależnym rodowi" Ostinów. J - Nie będzie mi już potrzebna, Cai - ciągnął dalej. - Nie; jest to płaszcz Dziekana, ale przynajmniej nie zmarzniesz. - Alin! - podbiegła radośnie, by go uściskać. - Co ty tu robisz? - Kiedyś przecież próbowałaś mnie tu szukać, pamiętasz? Pamiętała; upadek w dzień Drzewa Św. Agvira dawno, dawno temu i ból złamanej ręki. - Wtedy nie mogłaś mnie znaleźć. Ale teraz tu jestem odsunął się od niej i strzepnął opończę, podając jej. - Weź ją, siostrzyczko. - Alin... - Gorynel Desse postąpił krok do przodu - jesteś pewien? - O, tak. I tak nie będzie mi już potrzebna. - Wybacz mi - powiedził Mag. - Dlaczego? To przecież nie ty dałeś mi wiedzę i koszmary. Jasnym wzrokiem odszukał Cailet i posłał jej uspokajający uśmiech. - Dla ciebie będą tylko pięknymi snami. Jedyną rzeczą, której ty kiedykolwiek się bałaś, była ciemność. Weź ją, Cailet. Val na mnie czeka. Odwróciła się do niego plecami, by mógł ją otulić opończą. - Nawet na mnie pasuje, jesteśmy tego samego wzrostu. - Oczywiście, że pasuje - stwierdził Alin. - Gorsha, czy ona jeszcze nie wie? - Jeszcze nie. Ale już wkrótce się dowie. Cailet patrzyła to na jednego, to na drugiego. Byłą to już druga zapowiedź rzeczy, o których jeszcze miała się dowiedzieć. 142
- Wszystko będzie dobrze, Cai - przytulił ją Al. - Nie bój się. I nie bądź też smutna, ani ty, ani Sarra. Powiedz jej, że obaj bardzo ją kochaliśmy, tak samo, jak kochaliśmy ciebie. Dotknął jej policzka i ponownie się uśmiechnął. A potem oddalił się szybko długimi, pewnymi krokami. - Ale nie tak, jak kochali siebie nawzajem - mruknął Desse. - On nie żyje - Cailet usłyszała własne słowa. - Oni wszyscy nie żyją. Uczony Wolvar, Dziekan, i teraz jeszcze Alin. - To prawda. Tamos oddał ci wszystko, co wiedział o kulach magicznych i znacznie więcej. Alin... - Drabiny. Alin znał Drabiny... - wargi odmówiły jej posłuszeństwa. - Tak, a teraz ty je znasz. Jeśli zaś chodzi o Adennosa, boję się, że umarł, zanim dokończył swą pracę. - Pracę? — odwróciła się na pięcie, by rzucić mu w twarz całą narosłą w niej wściekłość. - Ty to nazywasz pracą? Oni zginęli, wykonując tę „pracę"! I właśnie to ich zabiło, ja ich zabiłam! - Oni i tak umierali, Cailet. Serce Dziekana od dawna odmawiało psłuszeństwa. Tamos odniósł bardzo ciężkie rany innego rodzaju. Zaś Alin... - potrząsnął głową. - Mogę tylko zgadywać, że z własnej woli podążył za Valem. Każdy z nich jednak dokonał świadomego wyboru, przekazując ci wiedzę. Tak się zawsze dzieje w podobnych okolicznościach. - To nie prawda! Leninor Garvedian była zupełnie zdrowa, kiedy zmusiłeś ją do uczynienia Adennosa Dziekanem! Teraz już o tym wiedziała. Wiedziała też o wielu innych sprawach, również o takich, których on się nawet nie domyślał. - Mogłeś ją uratować, zabierając w bezpieczne miejsce w Shelinkroth, zamiast niego! - Została zmuszona przez okoliczności, nie przeze mnie. - Ale to było twoje dzieło! Wiedziałeś, że Auvry Feiran się zbliża, dotarłeś więc do niej wraz z zaklętym, gotowym na wszystko Adennosem, którego następnie uczyniłeś Dziekanem, ona zaś zginęła, zanim pierwsza pochodnia wznieciła łunę w "Ambrai. 143
Dosyć! - krzyknął, - Czy sądzisz, że nie wiem o tym wszystkim? Była to najtrudniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek musiałem zrobić! Jedno pytanie, Pierwszy Rycerzu - zawołała porywczo Cailet dlaczego to siebie nie uczyniłeś Dziekanem? Trafiło w samo serce. Dostrzegła to w sposobie, w jaki skurczyło się jego ciało, w lęku, wstydzie i wyrazie głodnego niedosytu, jakie jeden po drugim przemknęły przez jego twarz. Oj, nauczyła się tego, czego kazał się jej wyuczyć, bez wątpienia się nauczyła. Żadna twarz ludzka nie miała teraz przed nią tajemnic. Mogła w nich czytać, jak w otwartej księdze. - Byłem... byłem za stary. - Kłamiesz. Po chwili wahania wyszeptał z ociąganiem: - Ja... po prostu nie byłem tego godzien. - A ja jestem? Cailet wbiła palce w jego nienaganny czarny strój przepasany czerwono-srebrną szarfą. Srebrny Miecz i Świeca wpięte w kołnierz, oznaczały godność Pierwszego Rycerza, komendanta Przybocznych Dziekana i wszystkich Strażników Magii. - Dlaczego właśnie ja? Siedemnastoletnia dziewczyna, która odziedziczyła magiczność przez czysty przypadek? Po ojcu, którego magia pochodziła zupełnie nie wiadomo skąd? Nie bądź taki zdziwiony, wiem, jak bardzo wszycy byli zaskoczeni, gdy przyprowadziłeś go wtedy do Akademii! Taka moc, i tak niespodziewana! - Nie możesz tego wszystkiego wiedzieć! I odczep się wreszcie ode mnie! Tym mocniej zacisnęła ręce na jego ubraniu. - Dlaczego nie ty, Gorynelu Desse? Dlaczego nie człowiek, w którego Krwi, Magiczni rodzili się każdej małżeńskiej parze i to od czasów Straconej Wojny? - Bo ja zawiodłem! - wyrwał się jej z taką siłą, że aż się zatoczyła. - Masz, co chciałaś, Cailet Ambrai, oto naga prawda. Ja zawiodłem! - W czym? - Sądziłem, że teraz wiesz już absolutnie wszystko! - Powiedz mi! 144
Przebłysk nadziei rozjaśnił mu oczy. - Nie - obciągnął ubranie gestem wyrażającym ostateczne postanowienie. - Przeklęty, powiedz mi! Nie było w niej jednak żadnego zaklęcia, czaru, sztuki woli, czy też umysłu, które byłyby w stanie wydrzeć mu to, czego sam nie był skłonny dać. - Nie - powtórzył raz jeszcze i Cailet skapitulowała. I nigdy ponownie nie próbuj czegoś takiego. Szczególnie nie wobec Malerrisów. Możesz posiadać wiedzę, ale jeszcze nie rozumiesz, że istnieją inne ochrony przeciw magii, niż mur, który nauczyłem cię budować. Cailet poczuła, jak cała nagromadzona złość odchodzi nagle, pozostawiając ją bezbronną i przerażoną. - Cholera, Gorsha, czy ty naprawdę tego nie widzisz? Przecież właśnie przed chwilą udowodniłam, że wybranie mnie było jednym wielkim błędem. To nigdy nie powinno było mnie spotkać. - Mylisz się - Desse odgarnął pewnym ruchem ciężkie, ciemne loki, wpadające mu do oczu. - Będziesz miała dość czasu, by mnie za to znienawidzieć. Lecz pewnego dnia odkryjesz pełnię i złożoność prawdy. I będziesz mnie mogła nienawidzić, tym razem z właściwych powodów. Wtedy jednak to już nie będzie istotne. - Teraz jednak nie możesz mi nic powiedzieć? - Nie. I wcale tego nie żałuję - złowieszcza zieleń górujących nad nią oczu nabrała nagle ciepła. - Jesteś taka młoda, Cailet. Zbyt młoda, żeby tyle wiedzieć- jak powiedziałoby wielu i jak wielu z pewnością powie. Ale ja cię znam. I nie było żadnego błędu. Nie tym razem. Podszedł do niej bliżej, prężny i silny, dotknął dłońmi jej twarzy. Spojrzała w górę, odchylając głowę, jak dziecko, nadal pełna pytań, ale już bez oskarżeń. Pierwszy Rycerz Gorynel Desse był na poły legendą, Rinnel był jej tajemniczym, ekscentrycznym przyjacielem. Ale ten człowiek, który stał tak blisko, tuląc jej twarz w dłoniach i odgarniając włosy, spadające jej na oczy, był zupełnie młody. - Tylko na czas tej chwili, Cailet - szepnął - postaraj się mnie nie nienawidzić. 10 - Ucieczka
145
Ja nie... - zaczęła. Wtedy ją pocałował. Nie pełnym sympatii pocałunkiem starca, lecz pocałunkiem młodego kochanka; przeciągłym, delikatnym, czułym. I tak bardzo, bardzo słodkim... Tak właśnie bym cię kochał, Cailet. Dla tej magii, która jest w nas obojgu, magii ciebie i mnie. Pamiętaj o tym, najdroższa. Pamiętaj, że cię kochałem.
28
Coś wyraźnie niepokoiło Auvry'ego Feirana, coś nie do końca związanego z odnajdywaniem i paleniem Drabin w Akademii. Oczywiście, nieznalezienie ani jednego Strażnika Magii w tutejszych riunach było pewnym rozczarowaniem, ale nie to było przyczyną chmury na jego czole. W końcu Glenin zdecydowała się zapytać. Siedzieli teraz w dawnej sali szkolnej, znajdującej się w Wieży Dziekana Bekke'a, gdzie na górze nadal istniała żywa Drabina do Piersi Viranki. Było już bardzo późno i po męczącym dniu mało kto jeszcze był na nogach. Tego wieczora zjedli wreszcie gorący posiłek, ugotowany nad otwartym ogniem. Przez cały dzień dym z palonych Drabin zasnuwał niebo gęstą chmurą. Nawet jeśli Magowie ukrywali się jeszcze gdzieś w mieście, kilka dodatkowych ognisk nie robiło już żadnej różnicy. Prawdę mówiąc, Glenin odczuwała przyjemność na myśl, że Magowie mogą teraz siedzieć skuleni w ciemnościach, obserwując z przerażeniem, jak ich jedyna droga ucieczki bezpowrotnie obraca się w popiół. Gdyby tylko mogła mieć pewność, że gdzieś tutaj są. - Jeżeli jeszcze są w Ambrai, to gdzie mogli się ukryć? zwróciła się do ojca, okrywając jednocześnie swój kubek zaklęciem ogrzewającym. Chava Allard parzył najgorszą kawą, jaką kiedykolwiek piła i tylko parzące ciepło mogło ją jeszcze uratować, zabijając smak. - Też cię to gnębi, prawda? - Hmm? O nie, Glensha, oni z pewnością tutaj są. 147
- Wyczuwasz ich? Poczuła dziwne ukłucie na myśl, że był w stanie wyczućb. COŚ, czego ona nie mogła. Bo przecież to ona odkryła trzy! żywe Drabiny. Być może jednak jego wcześniejsze wyszkolenie' uwrażliwiło go na obecność Strażników, zwłaszcza zaś n% Obecność Gorenela Desse'a. ; - Nie bezpośrednio, jeżeli o to ci chodzi. Ale z pewności^, tutaj są. Wypił do dna swą kawę i odchylił się, opierając plecami; o ścianę i wyciągając przed siebie długie, smukłe nogi. - Jeżeli mam być szczery, od rana nie mogę uwolnić się od wspomnienia snu, jaki miałem zeszłej nocy. Glenin nie zrobiła nic, co by dało upust jej zniecierpliwieniu czy dezaprobacie. Jej nigdy się nic nie śniło, w każdym razie nigdy nie pamiętała swych snów, jeżeli nawet jakieś były. Wymogła to na sobie jeszcze w dzieciństwie. Przez; ponad rok od czasu zamieszkania na Dworze Ryka wszystkie : jej sny dotyczyły matki i siostry, lecz nie były to sny, tylko koszmary. Bała się tych widziadeł, wstydziła się ich i w końcu zrobiła wiele, by ich nie pamiętać. Wola, wsparta jeszcze wymyśloną przez nią samą, osobistą Ochroną, jak dotąd spełniała postawione jej zadanie bez zarzutu. - Wiem, że nie przywiązujesz wagi do treści snów - odezwał się jej ojciec, jakby czytając w jej myślach. - Ale ten był wyjątkowo dziwny. Nie mogę zapomnieć twarzy tej dziewczyny. ' . .' - Jakiej dziewczyny? Sarry Liwellan? - Nie. Ta dziewczyna... przypominała trochę twoją matkę. Glenin otuliła się szczelniej opończą, żałując, że na parapecie okna, gdzie właśnie siedzieli, nie ma kilku poduszek. Plecy bolały j4 coraz barzięj. - Jesteś przecież w Ambrai. To zupełnie naturalne, że ci się ona śni... - Ale o to właśnie chodzi, że to nie była Maichen. Znacznie wyższa od niej, nie starsza, niż osiemnaście lat i bardzo Magiczna. To wiedziałem na pewno. Moc wręcz biła od niej. - I z powodu tego snu uważasz, że Strażnicy Magii są w pobliżu? - Tego nie powiedziałem. - Ale sugerowałeś to. 148
- No dobrze, więc... tak. Wyczułem nie tylko tę dziewczynę. Ją widziałem, a poczułem obecność Gorynela Desse'a. - We śnie - stwierdziła, nie starając się ukryć oschłości w głosie. - A teraz, kiedy już nie śnisz? - Zniknął - stwierdził krótko Auvry Feiran. - Parę minut po czternastej, bo do tego czasu czułem go bez przerwy. Jakby z oddali, a jednak... - Ojcze, nie chciałabym umniejszać twoich przeczuć, ale Akademia jest całkowicie opustoszała. Wszsytkie Drabiny zostały zniszczone. Nie ma tu nikogo, oprócz nas. - Tak. - Czy sądzisz, że tu byli i jakoś uciekli? - Nie, tutaj ich nie było. Nie w Akademii. - Jeżeli nie tutaj, to gdzie? Szerokie ramiona podniosły się i opadły. - Bardzo chciałbym to wiedzieć. Oczywiście jutro wszystko jeszcze raz przeszukamy. Ze szczytu wieży możemy też zarzucić Sieć. - Swego rodzaju? - To technika, której nigdy w pełni nie opanowałem przyznał. - W takim razie pozwól mnie pokierować Siecią. - Nie wiesz, na co ją zarzucać. - Przecież to nic trudnego, Magiczny to Magiczny stwierdziła Glenin. - Tylko do czasu, aż pobierane nauki określą jego magię. Ja znam Strażników Magii, Glensha. Ty zaś nie. Jakkolwiek niedoskonała byłaby moja Sieć, to ja będę musiał ją zarzucić. Dała za wygraną i ułożyła się do snu. Jednak zwijając się w kłębek i nakładając zaklęcie ogrzewające na swą opończę, przemknęło jej przez głowę pytanie: gdy dawny uczeń Desse'a wreszcie go odnajdzie, czy nie będzie go korciło, by raz jeszcze pozwolić uciec swemu dawnemu mistrzowi?
23
Sarra patrzyła z bólem, jak Imilial Gorrst zamyka drzwi w odległym końcu Siedziby Bardów. Wewnątrz znajdowała się kula bojowa, czekająca tylko na znak Maga-Rycerza, by wybuchnąć i wzniecić pożar. Do czasu odebrania tego znaku, kula opromieniać będzie łagodnym blaskiem uśpione na zawsze dała Alina Ostina i Valiriona Maurgena. W absolutnej ciszy ci, którzy jeszcze pozostali przy życiu, podeszli do kolejnych drzwi. Tym razem wszedł w nie Tmosin Wolvar, by taką sama kulą oświetlić ciało swego wuja. Pozostał tam dłuższą chwilę, ulegając w końcu głosowi Imilial, cicho szepczącej jego imię. Wychodząc, dokładnie zamknął za sobą drzwi i niewielka procesja ruszyła dalej. Kanto Solingirt, Uczony i starszy Mag w jednej osobie, wywołał kulę, która miała ochraniać i w końcu spalić dało Dziekana Lusatha Adennosa. Elomar chętnie wyświadczyłby tą ostatnią przysługę swemu krewniakowi, jednak Elomar nie mógł być teraz budzony. Podobnie jak Cailet. Wracali teraz wszyscy do małej wieży, w której znajdowała się Drabina. Sarra szła pomiędzy Riddonem i Maugirem, ale osoba, z której obecnośd najbardziej zdawała sobie sprawę, szła tuż za nią. Collan Rosvenir śpewał dla Alina i Vala, podczas gdy Tarise wraz z Sarrą myły ich dała i układały je obok siebie w łóżku. Śpiewał także Dziekanowi i Tamosowi Wolvarowi, dając Widmom muzykę w zamian za ich szczęś150
liwą, ostatnią podróż. Była to tradycja i Sarra słyszała nieraz pieśni, śpiewane na innych pogrzebach, ale muzyka Colłana niosła ze sobą taką moc i tyle uczucia, że musiała toczyć ciągłą walkę z napływającymi do oczu łzami. Kiedy jednak spojrzała na niego, dostrzegła, że śpiewał nie po to, by ulżyć umarłym, czy aby pocieszyć żywych. Śpiewał wyłącznie dla siebie. Wszelkie uczucia, jakie żywił dla zmarłych, łącznie z tymi pozostawionymi w Ryka, topione były we wszechogarniającej fali muzyki. Nie śpiewał, by wyrazić swój ból, lub żal nie wypowiedziany przez innych. Muzyka stanowiła dla niego Ochronę przed wszelkimi uczuciami, w tym również własnymi. Sarra nie mogła się nadziwić, dlaczego rozbrzmiewające wokół piękno, mające takie znaczenie dla niej, dla niego nie znaczy prawie nic. Wyraźnie jednak czuła jego siłę, gdy kroczył teraz za nią. Nie był to ten rodzaj siły, do jakiego przyzwyczaili ją Orlin, Alin, czy Val. Oni zapraszali ją do skorzystania z ich siły, do użycia jej zgodnie z własnymi potrzebami, zawsze gotowi służyć Sarrze bez najmniejszej prośby z jej strony. Siła Collana była zupełnie innego rodzaju. Nie całkiem samolubna, jednak nie ofiarowująca nic bez uprzedniej prośby. Nie dałby nic z siebie, myślała Sarra z urazą, gdyby ktoś go do tego nie zmusił. Była jednak niesprawiedliwa. Czyż nie widziała, z jakim uczuciem głaskał po głowie umierającego Ala, przemawiając do niego głosem do złudzenia przypominającym głos zmarłego kochanka? Być może ta mistyfikacja była jedynym sposobem, by skłonić Ala do przeprowadzenia ich przez Drabinę. Sarra jednak tak nie uważała. Również Collan Rosvenir miewał bezinteresowne, życzliwe odruchy. Ostatecznie przecież wcale nie musiał śpiewać dla Cailet. Gdyby go jednak o to zapytać, prawdopodobnie próbowałby się wyprzeć każdego czynu, mogącego świadczyć o takiej chwili słabości. Nie zaśpiewał jednak dla Gorynela Desse'a. Ciało Maga spoczywało w komnacie przylegającej do pokoju Cailet. Gdyby nie delikatny oddech, unoszący jej piersi dokładnie w tym samym rytmie, co oddech Elomara, możną by ją uważać za martwą. Uzdrawiacz rzucał się i mówił 151
przez sen, a Sarra miała nadzieję, że to, w czym on i Cailet byli pogrążeni, było faktycznie snem. Ludzie budzili się ze snu. Zaś do czasu, aż nowa Mag-Dziekan, Cailet, zbudzi się, by ich stąd wydostać, Sarra i pozostali będą zmuszeni trwać uwięzieni w Siedzibie Bardów. , Siedziała w południowym słońcu z Taigiem Ostinem i Telomirem Renne'm. Każde z nich trzymało w dłoni kubek z nietkniętym winem. Ogród za oknem wyraźnie się odradzał. Tylko jeden dzień dzielił ich od Wiosennej Równonocy. Zioła i zdziczałe róże wyciągały ku słońcu swe młode liście, zaś' obsypana pąkami czereśnia była o krok od pełni rozkwitu. Jeszcze jeden słoneczny tydzień, jeszcze trochę deszczu i trawa sięgnie powyżej kostek. Są w Akademii - powiedział Telomir, przerywając ciszę. - Przez cały wczorajszy dzień widać było bijący stamtąd dym. Musi pochodzić z palonych Drabin, nie może być inaczej. Możemy więc udać się tylko do Longriding, oczywiście jeżeli Cailet zostało przekazane to, co wiedział Alin. - Czy był na to czas? - spytał gorzko Taig. - Po powrocie nie żył przecież dłużej niż piętnaście minut. - Nie pozostaje nam nic innego, jak ufać, że to, co należy, zostało zrobione. Sarra wpatrzyła się w swój kubek, nic nie mówiąc. Ściana tuż za oknem pokryta była gęstym pnączem, nie tkniętym nożycami ogrodnika od prawie osiemnastu lat. Zastanawiała się, jakim kolorem może zakwitnąć. Błękitnym, oczywiście. Błękit Bardów... - Żaden inny Mag nie zna tej Drabiny - ciągnął dalej Telo. - Bardzo rzadko z niej korzystano - wyjaśnił Taig. - Ten dom był częścią wiana, przekazanego jednemu z bardów jakieś pięć pokoleń temu. A teraz ta Drabina jest jedyną, która ocalała w Ambrai. - Raczej jedyną, z jakiej my możemy skorzystać. Bo z pewnością nie spalili Drabiny w Ośmiokątnym Dworze, ani tej do Zamku Malerrisów. Powiał chłodny wiatr, dając się we znaki mimo słońca, w którym siedzieli i przynosząc swąd dymu. Nic już nie 152
pozostanie w Akademii Magów, nawet większe nic, niż to, które pozostawił Auvry Feiran podczas swej ostatniej bytności osiemnaście lat temu. Sarra zastanawiała się beznamiętnie, czy ktokolwiek z wrogów zauważył, że ze schowka w piwnicy zniknęły księgi. Już miała zaproponować, by przeszukali Siedzibę Bardów, czy nie zostały gdzieś stare foliały z pieśniami, ale natychmiast sama się zmitygowała. Po co? Przecież Alina i tak już nie było, by przenieść je w bezpieczne miejsce. Ale była Cailet, a wraz z nią wiedza Alina na temat Drabin, wiedza Tamosa Wolvara o Kulach Magicznych i wiedza Lusatha Adennosa, dla której trzeba było za wszelką cenę zachowywać Dziekanów przy życiu. Sarra zastanawiała się też co Cailet dostała z tajemnej wiedzy Gorynela Desse'a. - Nie może być żadnych czarów, zanim nie przedostaniemy się Drabiną do samego Longriding - powiedział Telo. - Wkrótce będą nas szukać. Najpierw za pomocą magii, a kiedy to nie da spodziewanych efektów, przyjdą tutaj osobiście. Wszystko to jednak zabierze im trochę czasu. - Wystarczająco dużo, by Cailet zdążyła się przebudzić i dojść do siebie? - Musimy w to wierzyć. - Stale tak mówisz. - Bo to dobre słowa, Taig. - W tej chwili jednak nie podtrzymują mnie specjalnie na duchu. - Nie? Nauczyłem się ich od swego ojca, gdy dawno temu nakładał Ochrony na moją magię - odparł ze spokojem Telo. - Po to, by nigdy tych Ochron nie zdjąć. - Taką decyzję mogłaby podjąć tylko Dziekan. Mówił o Cailet, niespełna osiemnastoletniej, będącej teraz najsilniejszą Magiczną na świecie. - Dzięki niej dostaniemy się do Longriding - stwierdził Taig. - Ale dokąd mamy się udać stamtąd jest poważnym problemem. Może do Ostinhold? - Dziekan sama stwierdzi, gdzie będziemy bezpieczni. 153
- Niech was piekło pochłonie! - Sarra rzuciła swym kubkiem o podłogę, skacząc na równe nogi. - Ona ma imię! Wbiegła do budynku, ignorując pełne zdumienia wołanie Taiga. Maugir trzymał straż przy otwartych drzwiach do komnaty Cailet. Sarra wyminęła go bez słowa i stanęła przy łóżku, spoglądając na leżącą w nim kruchą postać. I to dziecko ma być następnym Dziekanem? To moja siostra, powiedziała sobie, czując wzbierającą w niej falę wojowniczej opiekuńczości. - Cailet jest przede wszystkim moją siostrą. Strażnicy Magii i Sprzysiężenie mają do niej prawo dopiero w drugiej kolejności. Odwróciła się gwałtownie, gdy lekki szmer obwieścił kolejnego gościa. Bard Falundir również podszedł do łóżka. Nadal czując niemiłe ukłucie na myśl o ich pierwszym spotkaniu, spuściła wzrok. Zatrzymała się na chwilę przy kozetce, na której leżał Elomar, a następnie przeszła na drugą stronę łóżka swej siostry. Wyraźnie czuła, że bard chce, by na niego spojrzała. W końcu zrobiła to. Nigdy w życiu, w niczyich oczach nie dostrzegł tyle współczucia i takiej głębi słodyczy i miłości. Ten człowiek znał cierpienie przekraczające wszystko, co kiedykolwiek stało się udziałem Sarry. Ona dwukrotnie utraciła rodzinę i dom, on zaś bezpowrotnie stracił słowa i muzykę, stanowiące rdzeń jego istoty. Jednak nie było w nim ani śladu goryczy, wściekłości, czy pasji za to, co zostało mu zrobione. Sarra czerpała jego spokój, nie wiedząc dokładnie, jak to robi. Wydało jej się nagle, że bez względu na to, czy jest Magiczna, czy nie, to właśnie są czary. Dawanie sercem, tworzenie muzyki samym tylko spojrzeniem i sercem. Znając strach i złość, Falundir ofiarowywał jej sposób stawiania im czoła. Esencję prawdziwego Barda. Bez względu na to, jak doskonałym warsztatem muzycznym dysponował Collan Rosvenir, nie będzie prawdziwym Bardem, póki nie nauczy się takiego dawania. Chciała podziękować Falundirowi, lecz nie wiedziała, jak. Wtedy bardzo delikatnie uśmiechnął się do niej i przysiadł na brzegu łóżka, układając bezużyteczne dłonie na 154
udach. Sarra usiadła w ten sam sposób po drugiej stronie łóżka. - Obiecałam jej, że tu będę - powiedziała. Falundir skinął głową. Razem czuwali nad Cailet, czekając.
28
Nieartykułowany wrzask zawrócił Glenin w pół kroku. - Ojcze? Wpadła do środka z balkonu, opasującego Wieżę Dzieka na Bekke'a i podbiegła do kręgu Malerrisów. Auvry stał dokładnie w środku, śmiejąc się z zadowoleniem. - Naprawdę ich masz? Jesteś pewien?! Zmęczenie długiego dnia spłynęło z niego w jednej chwili. - To oni - zawiesił na chwilę głos, przymykając oczy, a następnie dokończył - ale nigdy nie zgadniesz, gdzie ich znalazłem. Malerrisowie, pięćdziesięciu jeden, stojący dotychczas ramię przy ramieniu, zaczęli się teraz poruszać, uwolnieni wreszcie z Sieci. Wzdrygali się jeden po drugim, czując wieczorny chłód, gdy ich umysły z wolna zaczynały ponownie dostrzegać istnienie ciał. Kilku przysiadło na posadzce, pochylając ciężkie głowy, inni zaś spacerowali tam i z powrotem, usiłując strząsnąć z członków sztywność. - W Domu Rady? - zgadywała Glenin. - W jednej z siedzib Cechów? Chava Allard, wypoczęty, z błyszczącymi oczami, jakb dopiero wstał po dobrze przespanej nocy, prychnął pogard* liwie. - Są w siedzibie Bardów! Nawet ja to wyczułem! Feiran skinął z aprobatą. Gleni zmierzyła chłopaka wzrokiem z rosnącą niechęcią, zaczynając po części rozumi obawy Vassy Doriaza. 156
- Czy dzisiaj możemy jeszcze coś w tej sprawie zrobić? zapytała ojca. - Wszyscy potrzebują strawy i snu. Jutro też będzie dzień. Wierz mi, że oni z pewnością nigdzie nie uciekną. Chava tańczył z radości. - Jest tylko jedna Drabina w Siedzibie Bardów, prosto na Dwór Ryka! - Tak - stwierdziła - dobrze o tym wiem. Jej odpowiedź wyraźnie podcięła mu skrzydła, stan ten nie trwał jednak wystarczająco długo, by sprawić jej przyjemność. - Pójdę zrobić obiad! - krzyknął, zbiegając schodami. Ktoś głośno westchnął: - Gdyby tak Velireon Zapewniający zapewnił nam innego kucharza... Glenin posłała mówcy wymuszony uśmiech. Chciałaby dzielić nastrój tryumfu. Nie zrobiła jednak nic, by się do niego przyczynić. Cały dzień starała się utrzymać na wodzy swą magię, oprócz dwóch, czy trzech niewielkich prób, które przyniosły tylko niejasne przeczucie jakiejś przeszkody, nie bedącej nawet klasyczna Ochroną. Najwyraźniej jej ojciec natrafiał przez cały dzień na to samo, z wyjątkiem momentu parę minut temu. - Zejdźmy na dół, Glenin - powiedział dotykając lekko jej reki. - Za chwilę zejdę - odparła. - Jeszcze popatrzę, jak zapalają się gwiazdy. - Nie czekaj tylko, aż się zrobi zupełnie ciemno. Te schody... - ...zostaną pięknie oświetlone moją kulą. Nie martw się o mnie. Czy uważasz mnie za Nowicjuszkę? - ponieważ był jej ojcem, złagodziła te słowa uśmiechem. Skinął tylko głową, już się nie odzywając. Wyrozumiałe współczucie, widoczne w jego oczach, zdenerwowało ją. Gdy została sama, wyszła na zewnątrz i odnalazła na ciemniejącym niebie zarys Siedziby Bardów. Byłby głupcem, gdyby £ie wyczuł jej rozdrażnienia z powodu bycia jedyną osobą, która nie wzięła udziału w Sieci. Potrzebowałby jednak wszystkich atrybutów Elinara Wskrośokiego, opiekuna przepowiadających przyszłość, by odkryć resztę powodów. Raz jeszcze, niech Widma porwą Garona!, była w ciąży.
28
Sarra nie wiedziała, kiedy zasnęła. Przebudziła się, gdy coś przesunęło koc po jej policzku i usiadła zaspana. Falundir, zniknął. Podobnie jak Ełomar. Ona i Cailet były same w delikatnym półmroku. A Cailet nie spała. 2 - Jesteś tu - powiedziała cicho zwracając na nią, wielkie, mądre i całkowicie spokojne oczy. - Byłaś przy mnie. Sarra szamotała się chwilę, by usiąść. - Oczywiście, że byłam. - Inni odeszli. Cailet podciągnęła kolana pod brodę i objęła je, wyglądając teraz na nie więcej niż dwanaście lat. Gdyby nie te oczy. - Nasi rodzice, nasza siostra, inni Magowie. Wszyscy odeszli. Niektórzy nawet umarli. - Wiem. - Czy wiesz też, czym teraz jestem? Sarra zmartwiałymi palcami odgarnęła wpadające jej do oczu włosy. - Jesteś moją siostrą. Lekkie zaskoczenie, zaciekawienie i wygładzenie rysów twarzy. A następnie: - Czy ty się mnie boisz? - Nie. Jesteś moją siostrą. Kocham cię. - Ja... wiem -powiedziała nieśmiało Cailet. -Poczułam to. Po chwili jej ramiona zadrżały. - Gorsha też mnie kochał. Ale również go przerażałam. Czy ja cię przerażam, Sarro? 158
- Nie - powtórzyła. - Oj, Caisha - wyciągnęła ramiona do tego dziecka, które było jej siostrą i Dziekanem Magów. Cailet wczepiła się w nią, drżąc na całym ciele. - Sarro... pomóż mi - poprosiłą płaczliwym głosem. Zostań ze mną, proszę... - Na zawsze, najdroższa. Obiecuję. Jestem tutaj, Caisha i zawsze będę. Cichutko, kochanie. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Tamto już się skończyło. - Nawet się jeszcze nie zaczęło. Boję się, Sarro. Tyle jest teraz we mnie, jestem niebezpieczna, nie widzisz tego? Sarra odsunęła ją na odległość ramion, patrząc w przepełnione łzami oczy. Oczy jej matki. - Widzę moją siostrę. Cailet Ambrai. - To pierwszy raz, kiedy to głośno usłyszałam - przełknęła łzy, a potem oparła się czołem o czoło Sarry i szepnęła: - Proszę cię, powiedz to ostatni raz. - Cailet Ambrai - Sarra raz jeszcze przytuliła ją z całych sił. ' • ' • • Po dłuższej chwili dziewczynka odsunęła się. - Nie zaoponowałaś, kiedy powiedziałam, ze to miał być ostatni raz. - Nie jestem do końca nie zorientowana w pewnych realiach - zauważyła Sarra z uśmiechem. - Wiemy ty i ja, i Telomir Renne, i Elomar Adennos... - Mag-Uzdrawiacz, który utrzymywał mnie przy życiu wpadła jej w słowo Cailet. - Tak. Taig wie. I Lady Lilen. - I Bard Falundir, tak sądzę. - Po chwili dodała gorzko: U niego z pewnością ta wiadomość będzie całkowicie bezpieczna. - Cailet!? Nie sądzisz chyba, że inni mogliby... - ...nas zdradzić? Nie znasz mnie jeszcze zbyt dobrze. Chciałam tylko powiedzieć, że on jest bezpieczny przed pułapkami wiedzy. Zaś inni nie. Mówiłam ci już, Sarro, jestem niebezpieczna. Pod tym względem ty również. Dla wszystkich, którzy nas znają. - Będziemy więc musiały uważać. Caisha, jak ty się czujesz? Od wielu dni nie miałaś przecież w ustach nic poza wodą i odrobiną zupy. Cailet zaczęła się śmiać. 159
Czy ty zawsze jesteś taka praktyczna? Niesamowicie - zaśmiała się wstając. - Ty też będziesz' muñíala się wiele o mnie nauczyć. Nie ruszaj się nigdzie, a j a poazukam czegoś do jedzenia. Ciekawe, która może być teraz godzi rm? - Tuż po pierwszej. Alin miał wspaniałe poczucie czasu dodała Dziekan. Jak często będzie się to jeszcze zdarzało, zanim się wszyscy przyzwyczają? Wiedza innych osób, wypływająca z ust Cailet... Jeżeli Sarra bała się tego, jak musiała się czuć Cailet? - Sarro - Al prosił, by d powiedzieć, że on i Val bardzo cię kochali. Powoli kiwając głową, wyszeptała: - Ale ani w połowie tak, jak kochali siebie nawzajem. - Gosha powiedział dokładnie to samo. Dużo mi opowiedział, ale jest tyle rzeczy, o których chciałabym się dowiedzieć. O Ambrai, naszej rodzinie i o... - Jest jedna rzecz, którą powinnaś wiedzieć od razu na początku. Auvry Feiran tak samo nie jest moim ojcem, jak Glenin nie jest moją siostrą. - Rozumiem - odpowiedziała po chwili Cailet. - Wiesz, o czym mówię. - Tak, wiem. I myślę, że nie masz racji. Ale o tym porozmawiamy innym razem. Sarra podeszła do drzwi, przywołując na twarz uśmiech, mający uspokoić Maugira. Otwierając je, rzuciła przez ramię: - Nie, Cailet. O tym nigdy nie będziemy rozmawiać.
27
- Szesnaście osób naraz? - Imilial Gorrst potrząsnęła głową ze współczuciem. - Niemożliwe! Collan zatrzymał się w drzwiach, by pomyśleć. Jego wiedza o Drabinach zaczynała się i kończyła na ośmiu wersjach głupiutkiej, dziecinnej piosenki. No, może nie aż tak głupiutkiej, przecież Alin na podstawie jednej zwrotki, odkrył nikomu nie znaną Drabinę. Nie mógł więc w tym względzie ferować autorytatywnych wyroków. Ale Imilial Gorrst była przecież Magiem i na dodatek Rycerzem, były więc podstawy, by wierzyć temu, co mówi. Cailet Rille uważała inaczej. - Dlaczego niemożliwe? - zapytała spokojnie, podnosząc wzrok znad trzymanego na kolanach talerza. - To ty jesteś minstrelem! - krzyknęła nagle, rozpoznając go. - Rzeczywiście jestem, Donata i ogromnie się cieszę, że nie będę już więcej koncertował dla twoich uśpionych uszu skłonił się z uśmiechem, ignorując zmarszczenie brwi Tarise. Wiedział dobrze, że Cailet była teraz Magiem Dziekanem i powinno się do niej zwracać w sposób właściwy temu stanowisku. Pomyślał sobie jednak, że inni będą ją „Dziekanować" tak, aż jej to wyjdzie czubkiem głowy. Ktoś powinien ją traktować po prostu jak istotę ludzką. - Ale ja słyszałam każdą twoją piosenkę! Były naprawdę piękne! - jej uśmiech był dziecinnie słodki. - Zaśpiewasz mi jeszcze kiedyś? - Zawsze do usług, wystarczy tylko, żebyś powiedziała. 11 - Ucieczka
161
Wziął krzesło sprzed kominka i usiadł na nim okrakiem^ •płatając ręce na oparciu. - Słyszałem, że wybieramy się w małą podróż. - Tak szybko, jak tylko Uzdrawiacz Adennos zapew wszystkich, że nic mi już nie jest. - Co się jeszcze okaże - stwierdziła ostro Tarise. - Uci kąjde stąd, jedno i drugie, i pozwólde Dziekan dokończyć śniadanie. Aha, miał rację. Nowy tytuł może z czasem zacznij brzmieć znajomo, ale na razie budził w niej jedynie lęk. Imilial wydęła wargi i pokiwała głową. - Przygotuję wszystkich, tak jak każesz. Ale i tak będą" to prawdopodobnie dwie podróże, Dziekanie. Choćby dlatego że krąg nie jest na tyle duży, byśmy się w nim wszyscy pomieśdli. s - Więc po prostu będę go musiała powiększyć, prawda? I bardzo proszę, nazywaj mnie po imieniu. Czy też będę musiała wydać w tej sprawie odrębny rozkaz? Sądząc po minie, pomysł ten zdecydowanie nie wydawał, się Cailet zachęcający. Uniosła kądki ust, wykrzywiając się śmiesznie, ale Collan wyraźnie dostrzegł w jej oczach, jak bardzo była nieszczęśliwa. Przepiękne oczy, pomyślał, najwspanialszy atrybut całej drobnej postad. Miałaby też bardzo ładne włosy, gdyby tylko pozwoliła im trochę podrosnąć. Imilial posłała jej niewesoły uśmiech. . - Cóż Cailet, prędzej czy później jednak będziesz musiała przyzwyczaić się do tego tytułu. - I wymagać używania go, przynajmniej przez niektóre osoby - dodała Tarise. Być może Tarise miała rację. Osoba w jej wieku nigdy nie będzie, traktowana poważnie na takim stanowisku. Być może za jakieś dwadzieśda lat wygląd Cailet zacznie przystawać do roli, jaką przyszło jej grać. Zanim się jednak tak stanie, jedynym sposobem przypominania innym, z kim mają do czynienia, może być upieranie się przy tytule. Ale zdecydowanie będzie musiała coś zrobić w kwestii ubrania, myślał dalej Col. - Co może nosić dobrze ubrana Dziekan Magów? Znam taki sklep w Firrense, który ubrałby ją dokładnie tak, jak trzeba. Nie ma na świede lepszych 162
krawców, niż d z Firrense. Teraz jest ślicznym, miłym kodakiem, który wyrośnie kiedyś na smukłą, czarnooką kotkę, ale przedeż zupełnie zniknie w tych oficjalnych szatach, chyba że się je choć trochę złagodzi... może jakiś klejnot... albo przynajmniej kolczyki... - ...na chwilę sama z minstrelem Rosvenirem, Tarise. Wstał na dźwięk swego nazwiska. Gdy Tarise zamknęła za sobą drzwi, Cailet odstawiła talerz na bok i zadziwiającą prędkośdą wgramoliła się na sam środek łóżka. Siadając po turecku i pochylając się całym dałem w jego stronę, spojrzała na niego swymi nieprawdopodobnie głębokimi, czarnymi oczami. •' - Naprawdę słyszałam twoją muzykę. Masz niespotykany talent. - Dziękuję. - Poproszę dę za chwilę o coś bardzo trudnego, Domni Rosvenir. Chdałabym, abyś mi zaufał. Uniósł do góry brew, ale z jakiegoś, niewytłumaczalnego powodu nie mógł odpowiedzieć w swój zwykły, kpiący sposób. - Wiem o tobie więcej, niż może d się wydawać - oznajmiła nie dągnąc dalej tego tematu. - Za chwilę wypowiem pewne imię. Chdałbym, byś mi powiedział, co czujesz, gdy je słyszysz, dobrze? Więc wiedziała o jego Ochronach? Przez moment czuł dzikie pragnienie, by go od nich uwolniła. W chwiłę potem jednak miał już pewność, że nie ćhdałby tego. Przeżył całe swe dotychczasowe żyde z Ochronami. Czy byłby nadał tym samym człowiekiem, gdyby ich nagłe zabrakło? - Proszę - powiedział ostrożnie. Mag Dziekan spojrzała mu prosto w oczy. - Falundir - powiedziała. Wdągnął gwałtownie powietrze. - Jest tutaj... on był tam, gdzie... Św. Velenne, on żyje! ' - Tak. Czy jego imię zabolało? - Co? O nie... nie, nie, ani trochę. A powinno? I po chwili: -Aha. Cailet ^oparła się o poduszki, splatając luźno dłonie na podołku. 163
- To dobrze. Gorsha świetnie to robi, prawda? - Dlaczego? - spytał bez zastanowienia. - To znai tamtej nocy czułem... Skinęła głową. - Ale teraz już nie? Już nigdy tak nie będzie? - Najwyraźniej nie - spojrzała na niego z namysłem. Nie mam najmniejszego pojęcia, dlaczego imię Falund' miałoby znaczyć dla ciebie coś więcej ponad to, co oczywis' Był przecież największym bardem w historii. Gorsha jedna wiedział, że będziesz musiał go znowu zobaczyć, więc zro' : coś z twoimi Ochronami. Czy pamiętasz coś, co byłob związane z Falundirem? Cokolwiek? Col zmarszczył czoło, przygryzając wargę. - Nic mi nie przychodzi do głowy. Ale, jeżeli dobi rozumiem, może to być również skutek działania Ochrony prawda? - Tak, minstrelu Rosvenirze... - Collan. Col, gdy zaczniesz mnie lubić - powiedział,; uśmiechając się lekko. i - A ja jestem Cailet. Cai, jeśli i ty mnie polubisz. Col, czy to cię nie denerwuje? Te Ochrony, znaczy się? - Cholernie - odparł szczerze. - Nigdy nie wiem, kiedyś usłyszę coś, co wywoła taki ból głowy, jakbym miał właśnie kaca po pięciodniowym pijaństwie. - Podobnie jak ja - zwierzyła się Cailet. - Tylko że w moim przypadku nie było niczego, co mogłabym pamiętać. I nie czułam żadnego bólu, dopóki nie ujrzałam Sarry. - Mówiono mi. Jeśli tak ma wyglądać zrywanie Ochron, to chyba podziękuję. - Ty nie jesteś Magiczny - wyjaśniła. - Nie zabolałoby cię tak bardzo, jak w moim przypadku. Po chwili wahania dodała: - Miałam cię właśnie zapytać, czy chciałbyś, abym zdjęła twoje Ochrony. - Bardzo dziękuję, ale nie. Chyba miałem je tak długo, że w końcu stały się częścią mnie. Podoba mi się takie życie, jakie mam, albo raczej, jakie miałem, zanim nie byłem na tyle głupi, żeby się w to wszystko wpakować - dodał z niechęcią, - Prawdę mówiąc, nie byłbyś taki sam, nie mając Ochron. Wiem, że ja się po ich zniesieniu bardzo zmieniłam. 164
- Ale nadal pozostałaś sobą. Cailet Rille. - Hmm. Tak. Jestem sobą. I Cailet Rille. Nie zrozumiał, co chciała przez to powiedzieć, ani skąd się nagle wzięła w jej głosie taka gorycz. - Ale jestem też Dziekanem. Przynajmniej wszyscy tak uważają. Tym razem z zaskoczenia aż zamrugał. Dwukrotnie. Pochylając się jeszcze bardziej do przodu, powiedziała gorączkowo: - Nikt nie może się o tym dowiedzieć, Col. Nawet Sarra nie wie. Tobie też nie powinnam mówić, ale ci ufam. Być może i ty będziesz mógł mieć większe zaufanie, jeżeli d powiem, jak wygląda prawda. Kądki uniosły się w kpiącym uśmiechu, nadającym dziednnej buzi wyraz starej, doświadczonej przez żyde kobiety. - Oto paradoks specjalnie dla debie; mówiąc, że nie możesz ufać temu, co o mnie mówią inni, mam nadzieję wzbudzić twoje zaufanie do mojej osoby. - Co dokładnie chcesz przez to powiedzieć? - To nie zostało dokończone. Nauczyłam się wszystkiego, co wiedział Tamos Wolvar, wszystkiego, co wiedział Alin... pełne wargi zadrgały tłumionym bólem. Po chwili dągnęła dalej: - ...i wszystkiego, co, według Gorshy powinnam wiedzieć. Ale Lusath Adennos zbyt szybko umarł. Tak wiele mi dał znacznie więcej, niż sobie w tej chwili uświadamiam, tego jestem pewna. Ale nie zdążył przekazać mi wszystkiego. Nie jestem Magiem Dziekanem, Collan. Jestem... niepełna. Wziął tak głęboki oddech, że starczyłoby go na odśpiewanie dwóch bardzo długich zwrotek i wolniutko wypuśdł powietrze. - Cailet, bez względu na to, czym nie jesteś, nadal pozostajesz tym, kim jesteś. Ja tak musiałem przeżyć całe swoje dotychczasowe zyde. Teraz to wyraźnie widzę. Jeżeli czegoi brakuje... cóż, ja nie mogę nic na to poradzić. Mogę się tyUeO starać wypełniać te luki najlepiej, jak potrafię. - Nie pozwalajac, by ktokolwiek dowiedział się, ze czegoś brakuje. Zdaje się, że tak powinnam na to patrzeć, prawda? - Zdaje się - urwał na chwilę - a jeśli już pytasz, nie znam nikogo, komu bym mógł zaufać tak, jak tobie. Nie śmiej się, mnie samego też to dziwi! Ale to prawda. 165
/dobywając się na łobuzerski uśmiech, dokończył: Mo/e oboje powinniśmy po prostu zaufać w tej sprawie staremu, c o ?
Staremu? Aha, mówisz o Gorshy. Może o tym nie wiesz, ale bylei mu bardzo drogi. Myślę, że częściowo dlatego ja też...
Drogi? Jemu? - powtórzył jak echo. - 1 dlatego z wielką lubością kazał mnie walić po głowie? Obiecuję, że ja tak nie zrobię, gdy będziemy przechodzili przez drabinę do Longriding - zapewniła go żartobliwie. Bardzo pani dziękuję - odparł, udając westchnienie ulgi. A po chwili: - Cai, czy ty naprawdę możesz ją rozszerzyć? Skinęła głowa z powagą. - Wiesz, ja zawsze miałam w sobie magię. Teraz posiadam też wiedzę. Obie razem składają się na prawdziwą Moc. Tak, mogę to zrobić. - I w tym właśnie miejscu powinienem zacząć ci ufać, czy tak? Wstał, przerzucając jedną nogę przez oparcie krzesła i podniósł tacę. - Jestem ostatnim wariatem, że to mówię, ale właśnie tak jest. Dasz sobie świetnie radę, kociaku. I nie bój się, nikomu nie powiem. Podciągnęła wyżej kolana i oparła się na nich łokciami, podpierając brodę dłońmi. - Kociaku? - powtórzyła ze zdziwieniem. - Przepraszam. - Nie, kiedy mi się podoba. Jest ładne. Takie braterskie. Błyszczące oczy patrzyły na niego z rozbawieniem. - Zaczynam rozumieć, dlaczego Sarra tak bardzo cię lubi. - Sarra? - nie mógł się nie roześmiać. - Oj, ona mnie rzeczywiście lubi. Przynajmniej tak długo, jak długo robię to, czego ode mnie oczekuje. - Cóż, rzeczywiście jest i taka część jej osobowości... Cailet uśmiechnęła się do niego znacząco. - Kiedyś ci może opowiem, co się stało, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy. - Naprawdę? Nikt nie chciał mi opowiedzieć wszystkich pikantnych szczegółów. 166
- Pewnego dnia opowiem ci wszystkie. Jest taka Tawerna w Renig. Kiedyś zabiorę cię tam na drinka i wtedy o wszystkim usłyszysz. Ale dopiero wtedy, gdy będziesz pełnoletnia. Jednego, czego brakuje jeszcze w moim akcie oskarżenia, to sprowadzania na złą drogę niedorosłych panienek. Chciałabyś teraz odpocząć, czy porozmawiać z Magiem-Uzdrawiaczem? - Z Elomarem, proszę, jeżeli nie śpi. - Po chwili wahania dodała: - Col? Dziękuję. Bardzo bym chciała, żebyśmy się zaprzyjaźnili. - To się chyba już stało. I obiecuję, że nigdy nie będę cię nazywał Dziekanem, gdy będziemy sami. - Wolałabym, żebyś mnie tak w ogóle nie nazywał poskarżyła się. - Tego ci nie mogę obiecać, kociaku. Przy ludziach tym właśnie jesteś. - Ale dla siebie, dla ciebie i moich przyjaciół, czy mogę być po prostu Cailet? Wtedy chyba bedę mogłą z tym żyć. Uznał, że nia ma sensu mówić jej teraz, że będzie musiała z tym żyć.
28
Naprawdę dziecinnie proste. Magowie oczywiście nie sądzili, że będzie w stanie tego dokonać. Miała w zanadrzu Zaklęcie Przekonywające,, którego w każdej chwili mogła użyć. Podziałałoby z pewnością nawet na nich. Nie użyła go jednak, ani żadnego; z setek innych słów i zaklęć, które cisnęły się na usta. Obiecała sobie, że niedługo uporządkuje swe myśli. Było to konieczne skoro nie chciała zwariować. Wszystkie kłębiące się w niej zaklęcia bardzo rozpraszały. Czasami trudno było się jej skupić na tym, co mówią otaczający ją ludzie. Collan zaufał jej. Tak samo Sarra. I oczywiście Elomar, oddychał przecież za nią, poznał prawdziwą naturę jej magii. Trzech Sleginów było skłonnych przyjąć opinię Sarry w tej kwestii, podobnie jak Tarise Nalle i jej mąż, Rillan Veliaz. Wystarczyło też, że spojrzała głęboko w oczy Bardowi Falundirowi, by wyczytać z nich głęboką wiarę, że potrafi zrobić absolutnie wszystko, o czym mówi. Jednak Telamir Renne, Tamosin Wolvar, Ilisa Neffe, Imilial Gorrst i Kanto Solinger zbyt mało wiedzieli o niej, zbyt dużo zaś o Magii. Drabina była rzeczą stworzoną wieki temu przez ezoteryczne zaklęcia Magów znacznie przewyższających ich wiedzą. Zaklęcia te zaginęły w mrokach okrywających Straconą Wojnę, a jedyny sposób, by cokolwiek zmienić w Drabinie, polegał na zniszczeniu jej poprzez ogień. 168
Oczywiście Cailet mogłaby nakazać im posłuszeństwo. Była przedeż Dziekanem. I musieli jej słuchać, pamiętając składane dawno temu przysięgi. W grupie zgromadzonej w Drabinowej Komnacie brakowało Taiga Ostina. Cailet nie widziała go w ogóle od czasu Longriding. Nie przyszedł rano do jej komnaty, tak jak wszyscy pozostali, gdy Elomar wreszcie ogłosił, że nic jej już nie zagraża. Bolał ją taki brak troski z jego strony. Czy on też się jej bał? - To naprawdę nie jest konieczne - mówiła Ilisa Neffe. Wybacz, Dziekanie, ale naprawdę nie jest. Kiedy właśnie było. I to bardzo. Nie tylko po to, by im udowodnić, że była w stanie to zrobić. - Nie zgadzam się - powiedziała cicho. - Każde użycie magii, a będzie jej trzeba sporo użyć przy uruchamianiu Drabiny, może przyciągnąć Malerrisów. - Przybycie tutaj z Akademii zabrałoby im pół dnia odparła Ilisa. - Ulice są po prostu zawalone. Cailet stłumiła westchnienie: - Shainkroth? Mag zdrętwiała i spojrzała na męża. Wyglądał na chorego. Cailet nie mogła go za to winić. Było to coś, o czym nie powinna była w ogóle wiedzieć, mimo że było to częścią wiedzy o kulach magicznych, należącej do jego wuja. Dwa lata temu w Sainkroth Tamos Wolvar pokazywał im, jak konstruować prawie niewidzialne sfery, noszące „posmak" ich magii. Pozostawili je potem jako przynętę, gdy sami uciekli z miasta. Sieć, mająca ich wtedy złapać, została utkana przez samego Piątego Lorda, który znajdował się wtedy w odległości trzech mil. - Rozumiemy - wyszeptał Tamosin Wolvar. Imilial Gorrst natomiast nie zrozumiała z tej wymiany ani jednego słowa i miała właśnie to oznajmić, lecz Cailet uprzedziła ją zwracając się do Kanto Solingirta: - Twoje własne badania dowodzą przedeż, że to, co proponuję, jest możliwe. - Dziekan raczy wybaczyć, ale „możliwe" nie musi od razu oznaczać „pewne". Subtelne właśdwośd Drabin były wielokrotnie rozważane na przestrzeni trzydziestu Pokoleń, nikomu* jednak nie udało się... 169
- Oj, do... - odezwał się Collan, spoglądając znad plecaka/ Jeymiego, w którą starał się upchnąć dodatkowe koce. - Jeżeli to się uda, świetnie. Jeżeli nie, zginiemy. Ale jeśli nas złapią Malerrisowie, to też długo tue pożyjemy. Więc co za różnica? Collan opanował uśmiech, rodzący się już w kacikach ust. - Czy masz jeszcze jakieś odkrywcze spostrzeżenia, którymi chciałbyś się z nami podzielić, czy też na razie to wyczer-, puje kwestię? - spytała oschle Sarra. - To na razie wszystko - potwierdził szarmancko. - Dla twojej informacji - ciągnęła dalej Sarra - różnica j polega na tym, że niektórzy z nas mogliby dotrzeć do Long- • riding żywi. Nadal jednak uważam, że Cailet ma rację. Musi-. my przejść wszyscy, za jednym razem. j - Czy nie to właśnie powiedziałem? \ Wyraz uciśnionej niewinności na jego twarzy - oczywiście odpowiednio przesadzony - spowodował drganie w kącikach ust Cailet. Szybko opanowała się i zanim Sarra mogła wyartykułować stosowną replikę, oznajmiła: - Oddalamy się stąd, jak tylko wróci Taig. - Dziekanie... - zaczął Elomir. - Dosyć! - Cailet znienawidziła siebie za to słowo. Wszystkich innych też, za wiernopoddańcze zwieszenie głów po jej słowach. Wszystkich, prócz Sarry i Collana. Oni jedni patrzyli na nią nadał, dzięki niech będą Świętym. Ku jej uldze, za chwilę zjawił się też Taig. Miał zaciśnięte szczęki, zaś spojrzenie, jakim ją obdarzył, skierowane było do Dziekana. Cailet poczuła bolesne ukłucie w okolicy serca. Przez całe dotychczasowe życie był dla niej zbyt dorosły, zbyt wysoko urodzony wobec jej niskiego, Trzeciego Stanu i zbyt bogato wywianowany dla nic nie znaczącej sieroty. On nadal miał te wszystkie atrybuty, jednak ona stała się teraz Dziekanem. Jeżeli przedtem dzieliła ich jakaś odległość, teraz była to przepaść. - Znowu zbierają się w wieży, tak samo jak wczoraj powiedział. - Kolejna Sieć - stwierdziła Ilisa. - Uniknęliśmy pierwszej, ale jeżeli zakończą tkać tę, zanim się stąd wydostaniemy, nie uda nam się przejść przez Drabinę. - Kolejna? - Cailet zmarszczyła brwi. - Dlaczego nikt mi nie powiedział? 170
- Przepraszam, Dziekanie. Z tym wszystkim, co mieliśmy na głowie... Ale nie było żadnej magii, którą mogliby wyczuć, przysięgam, że nie było. - Ale teraz już jest - stwierdziła Sarra. - Kule Magiczne... Kanto Solingirst wszedł do kręgu, utykając. - W takim razie żarty się skończyły. Pośpieszcie się! Dziekanie, musimy natychmiast wyruszyć. Stanęli tak blisko siebie, jak to było możliwe: szesnaście osób, plus tobołki podróżne, lutnia Collana i dwie skrzynie foliałów z balladami. Jeymi stanął na jednej z nich, na drugiej zaś Cailet, co zrównało ją wzrokiem z Taigiem, Telomirem Rennem i Collanem. Dwaj pierwsi wyglądali bardzo ponuro. Trzeci posłał jej beztroskie mrugnięcie. Zamknęła oczy i skoncentrowała się na wiedzy Alina. Bardzo mi ciebie brakuje, pomyślała, ale jakaś część ciebie na zawsze pozostanie ze mną... Zaklęcie Wytłumiające rozciągnęło się wokół mej, nie obemując jednak osób na obwodzie. Ogarnęła ją panika. Nie zrobię tego, nie dam rady, jak mogłam pomyśleć, że mi się to uda?! Trwało to jednak tylko chwilę, zanim wiedza Tamosa Wolvara nie wypełniła jej umysłu. Ależ oczywiście! Zupełnie, jakby wlewać magię w formę myślową Kuli Magiczną, by ją rozprzestrzenić. Więcej... i jeszcze trochę... Święta Myrienne, nic dziwnego, że jeszcze nikomu się to nie udało! Musiała dołożyć wszelkich starań, żeby rozszerzyć granice koła o kilka cali. Potrzebowała przynajmniej jednej stopy, najlepiej byłoby przesunąć ją o dwie. A koło musi być przecież doskonałe, w przeciwnym razie tańczące energie odwiecznego zaklęcia Drabin zawirowałyby, zderzając się ze sobą, a wtedy... Dlatego Drabiny są zawsze okrągłe, podobnie, jak wiele budynków. Magiczna energia wiruje stale w koło, nie mogąc się wydostać. Ile komnat, świątyń i szaf, nawet spichlerzy było projektowanych tak, by mogły w nich istnieć Drabiny? A co z naprawdę starymi chramami, jak ten w górach nad Havenport? Jest trójkątny, a nie okrągły... Te rozmyślania zniknęły, odpędzone, jakó nieistotne, przez inną część jej umysłu. Jej? Alina? Wolvara? Adennosa? Gorshy? W jaki sposób mogłaby to rozróżnić? W tej chwili 171
miała zresztą na głowie coś zupełnie innego; Drabinę po drugiej stronie. Musiała przecież poszerzyć również tamten krąg, zanim się tam wybiorą. Jeśli jej się to nie uda, ci na obrzeżu kręgu zginą. Zaś ci częściowo poza kręgiem... Uciekła szybko od myśli o tym, co by się z nimi stało. - Więcej! Więcej, do diabła! Przez chwilę badała powstały 'i krąg i nie znalazła w nim żadnej niedoskonałości. Następnie przerzuciła myśl na drugi koniec Drabiny. Nikt tego dotąd nie spróbował, gdyż nikt nie wiedział jak. Nikt też nie dysponował dotąd odpowiednią mocą, by miało się to szansę udać., Cailet czuła się w tej chwili opróżniona nieomal do cna, nie wiedząc, jak tego dokonała i nie dbając o to. Po chwili poczuła nowy przypływ jeszcze większej, bardziej niezwykłej mocy z jakiegoś źródła wewnątrz siebie, którego jeszcze nie znała. W jaki sposób udało się Gorshy nałożyć na to Ochrony? Skąd się to we mnie wzięło? Jego głos, głęboki, miękki i lekko rozbawiony, oznajmił: Moja droga i tak nie uwierzyłabyś, gdybym ci powiedział.
Wtedy coś sobie przypomniała. Obietnicę, którą mu złożyła, a o której zapomniała po przebudzeniu. Wyrzuciła w przestrzeń taką częstkę magii, na jaką mogła sobie w tej chwili pozwolić i odnalazła zawieszone w przestrzeni Magiczne Kule. Żadna z nich nie wybuchła jeszcze, dając początek pogrzebowi. Nie zostawiłaś im czasu, Caisfya, nawet po ostrzeżeniu Sorry. Do ciebie należy teraz decyzja. Zrób tak, jak ty i ja wiemy, że być powinno.
Tak. Skoncentrowała się na tej, trzymającej straż nad ciałami Alina i Yala. Trwała tam chwilę, patrząc z uśmiechem na leżących, ramię przy ramieniu, a następnie wypowiadając bezgłośne pożegnanie, uaktywniała Kulę. Tak samo postąpiła z Kulą unoszącą się nad Lusathem Adennosem. A potem, ociągając się, odszukała Kulę oświetlającą Gorynela Desse'a, spoczywającego w łożu, należącym niedawno do Cailet. Zrób to, kochanie. Nie pozwól, by mnie znaleźli.
Nie było to aż tak trudne, jak się tego obawiała. W łożu zobaczyła starego człwieka, z długą, bidą brodą, w pewnym sensie zadowolonego ze swej śmierci. Zawsze będzie pamiętać go takim, jakim był na szklanej równinie. Ogień spadł gwał172
towną kaskadą na ciało, które zupełnie nie kojarzyło się jej z tamtą, drogą jej osobą. Dziękuję, Cailet. A teraz musisz się pośpieszyć. Sieć Malerrisówjest już prawie gotowa. Gorsha? Ale głosu już nie było. Jego obecność rozpłynęła się w nieruchomym powietrzu. Tak jak i Zklęde Wytłumiające. I sala w Siedzibie Bardów. - Cholera! - wykrzyknął Collan Rosvenir. - Kaktus! Gdyby zgromadzone wokół niej ciała nie napierały z taką mocą, Cailet spadłaby ze swego piedestału na szczycie kufra z księgami. Jednak teraz o mało nie została zgnieciona, gdy ludzie zaczęli się tłoczyć, próbując uniknąć bolesnego spotkania z igłami kaktusa. Zaś Collan nie przestawał obrzucać go najgorszymi możliwymi inwektywami. Było to tak zabawne, że gdyby miała w sobie chociaż odrobinę siły, zaczęłaby się śmiać. Całe rozbawienie momentalnie zniknęło, gdy coś zaczęło intensywnie badać pozostałości Zaklęcia Drabinowego. Nie mogąc pohamować chęci, żeby to coś złapać, gdyż zdawało się dziwnie znajome, w panice rozciągnęła wokół siebie Ochronę. Przeciwko Glenin. Jeszcze nie nadszedł czas. Nadejdzie taki dzień, ale jeszcze nie teraz. Podczas gdy Taig pomagał jej zejść na dół, zastanawiała się, czyja to mogła być myśl?
28
- A więc mówicie mi - odezwała się Pierwsza Kanclerz że to już koniec? Ani Glenin, ani Auvry Feiran tak by tego nie ujęli. Żadne z nich też nie kwapiło się, żeby sprostować jej wypowiedź. Anniyas powstała z krzesła stojącego przy jej biurku, na jej tłustych rękach pobłyskiwały niezliczone pierścienie. Garon stał tuż obok niej. Ojciec i córka, matka i syn. Glenin patrzyła mężowi prosto w oczy, ani na chwilę nie spuszczając wzroku. Ależ szczęśliwą rodzinkę razem tworzyli... - Gorynel Desse nie żyje - powtórzył Auvry Feiran. Podobnie jak i Dziekan. - Tak, widziałam przecież ich głowy. Zabawny pomysł, by zamknąć je w kulach, szkoda tylko, że nie były w lepszym stanie. Feiran nic więcej nie powiedział. Glenin nie odezwała się ani razu od czasu, gdy przybyli tutaj prosto po przejściu Drabiny. Była to Noc Przesilenia i cały Dwór Ryka bawił się na balu wydawanym przez Krew Doyannisów. Kilku strażników, pilnujących porządku nawet nie mrugnęło okiem, widząc ich, delikatnie ujmując, nie przystające do okazji stroje. Glenin była kompletnie wyczerpana, brudna i posiniaczona, po okropnej przeprawie przez gruzy, pokrywające ulice Ambrai. Śpieszyli się, by jak najszybciej dotrzeć do Siedziby Bardów, zanim spłonie wszelki ślad po tym, co spodziewali się tam zastać. Jej ojciec wyglądał jeszcze gorzej, jakoś jednak, czy to przez sposób, w jaki się nosił, czy dzięki wewnętrznej 174
sile, robił wrażenie, jakby jego mundur został właśnie wyjęty z szafy. Garon odprowadzał matkę po przyjęciu. Jak zwykle, ubrany był zbyt wystawnie; srebrny welwet surduta, spodni i koszuli z tęczowymi wstęgami ciągnącymi się od pach, aż do samego dołu spodni. Gdy tylko dostrzegł Glenin, wyciągnął do niej obie ręce i podbiegł trzy kroki, zanim matka nie zatrzymała go jednym gestem. Z jej ręką, zatrzymującą go wpół kroku i pełnym bólu wyrazem twarzy, wyglądał wtedy jak zestrzelony w locie ptak. Posłuchał Anniyas, nie zaś własnego głosu, nakazującego mu biec do Glenin. Nie przejęła się tym zbytnio. Anniyas i tak nie mogła jej teraz nic zrobić. - Obiecałeś mi dwie głowy - ciągnęła dalej Pierwsza Kanclerz. - 1 obie dostarczyłeś. Zwróciła się teraz do Glenin. - Musisz się czuć zawiedziona. Dziewczynie Liwellanów udało się umknąć. - Jakie to ma teraz znaczenie? - odezwała się, nie mogąc już dłużej tego słuchać. - Oficjalnie i tak przecież nie żyje. I nie jest przecież Magiczna, ona... - Ale ma wokół siebie wszystkich Strażników Magii, jacy tylko pozostali na tym beznadziejnym świecie! - warknęła Anniyas. - A ilu ich jeszcze jest? - spytała cicho Glenin. - Pięciu? Dwunastu? Jak wynika z ostatnich raportów, w całym Lenfell zginęło ponad pięciuset Strażników Magii, następnych dwustu jest już w więzieniach. A my wiemy, co się z nimi stanie! - Siedemset z tysiąca! Chcę równy tysiąc! Każdego cholernego maga, co do nogi! - Bez względu na to, ilu z nich przeżyje, będą tylko nędzną pozostałością. Bez Dziekana, Strażnicy Magii jakby już nie istnieli, bez Desse'a, Sprzysiężenie wkrótce będzie tylko mglistym wspomnieniem. Nie będą już nas niepokoić. Możemy wreszcie pomyśleć o przyszłości. Anniyas wpatrzyła się w nią nieruchomo. - Jesteś okropnie pewna siebie, jak na kobietę, która właśnie przegrała najważniejszą jak dotąd walkę w życiu! - Jestem okropnie pewna siebie - odparła spokojnie Glenin - jak na kobietę, która jesienią urodzi Magicznego syna. 175
Ani Ochrony, ani zaklęcia, ani nawet rozkaz sameg Chevasta nie mogłyby teraz utrzymać z dala od niej Garon Biegł już do niej z tęczą rozwianych wstęg i wyciągnięty ramionami. Ponad jego ramieniem zauważyła rumieniec nie-i spodziewanej radości na twarzy ojca, i skamieniałe przerażeń nie w oczach Anniyas. i Garon, zdawszy sobie nagle sprawę, że swą wylewności o mało jej nie udusił, odsunął się nieco, pozwalając jej swot dnie odetchnąć. - Moja kochana! Dlaczego mi nic nie powiedziałaś? Od: kiedy wiesz? Mamo, czyż to nie wspaniała wiadomość? - Wspaniała - odparła sucho Pierwsza Kanclerz, a na-' stępnie wywołała na twarz parodię uśmiechu. - Jakże wspaniale, Glenin. Glenin odwzajemniła uśmiech równie szczerze, jak został jej ofiarowany. - Dowiedziałam się na pewno dopiero wczoraj. Nie wybrałabym się nigdy w tak niebezpieczną podróż, gdybym, o tym wiedziała, Garonie. - Tym razem będę o ciebie tak bardzo dbać! - obiecał,* podnosząc do ust jej obie dłonie i obsypując je mokrymi pocałunkami. - Najpierw jednak musimy sprawić ci ciepłą kąpiel, mój mały króliczku, a potem położymy cię do łóżka. Chodź, kochana. Już ja się wszystkim zajmę! - Jesteś dla mnie taki słodki, Garonie - zamruczała, jak kotka. Wspierając się na jego ramieniu, jakby kiedykolwiek potrzebowała takiego wsparcia, uśmiechnęła się do ojca. - Zapomniałam ci przekazać, co powiedział Pierwszy Lord: nadal stanowczo zbyt młodo wyglądasz, by uczynić cię dziadkiem. Oznajmiła w ten sposób babci swego potomka, że ta ciąża, inaczej niż poprzednia, ma wszelkie, odgórne błogosławieństwa. Gdy Garon prowadził ją do drzwi, Anniyas zwróciła się do Auvry'ego: - Nie powiedziałeś mi, że byliście w Zamku Malerrisów przed przybyciem tutaj. - Bo nie byliśmy, Pierwsza Kanclerz. Pierwszy Lord sam zaszczycił nas swą obecnością, przybywając przez Drabinę Zdrajców w Wieży Dziekana Bekke'a. 176
Jej ojciec nie wiedział jednak, że wcześniej tego ranka Glenin sama skorzystała z tej Drabiny, zanim ktokolwiek zdążył się obudzić. Następnie z obsydianowego kręgu nad wodospadem rzuciła zaklęcie, na które wkrótce dostała odpowiedź. Z początku gniewną, gdyż wybudziła Pierwszego Lorda z głębokiego snu. Potem z jakichś tylko jemu znanych powodów, Pierwszy Lord nie uznał za stosowne wspomnieć 0 tej porannej wizycie. - Teraz, moje kochanie, wypoczynek, wypoczynek i jeszcze raz wypoczynek - mówił Garon. - Zatrudnimy też specjalnego kucharza, by dbał tylko o twoje potrzeby. Przez całą drogę do ich apartamentów nie ustawał w zanudzaniu jej takimi planami. Ledwie zdołała powstrzymać ziewnięcie. Dwadzieścia tygodni czegoś takiego z pewnością doprowadzi ją do szaleństwa! Ale dla swego syna, wybranego przez Panów Malerris 1 przeznaczonego, by stanąć przy Wielkich Krosnach, jako ich Strażnik i Mistrz, jest w stanie znieść wszystko. Nawet jego ojca.
12 - Ucieczka
S p r z y s i ę ż e n i e
1
Pośród wszystkich spraw, z których Lady Lilen musiała się wytłumaczyć, nikt nie był zainteresowany wyjaśnianiem obecności dwudziestu czterech dał Gwardzistów Rady. W dzień poprzedzający przebudzenie się Cailet w domu Ostinów, w Longriding zjawili się Elin i Pier Alvassy. Elin była zręczniejsza, jeśli chodzi o magię, jednak talenty jej brata były tak niezwykłe, że Cailet podejrzewała jego osobistego Świętego Imiennika, Piergę Zręcznorękiego, o użyczenie mu w kołysce specjalnych darów. Mimo że jego plan spędził sen z powiek jego siostrze i Lady Lilen, musiały jednak przyznać, że w obecnej sytuacji jest to jedyne możliwe wyjście. Kiedy więc Elin używała swej magii, by obrócić w tymczasową ruinę ogród na tyłach domu, oddzielony od oczu wścibskich sąsiadów płotem dwumetrowej wysokości, Pier zadośćuczyniał swemu złodziejskiemu imieniu, rozbierając trupy gwardzistów do gołej skóry. Mundury, miecze, Krążki Identyfikacyjne, biżuteria - wszystko to szło do skrzyń na przechowywanie oraz na sterty do prania i cerowania, lub do śmieci. Jeśli zaś chodzi o ciała... - Nawóz. Cailet skrzywiła się z odrazą. - Żałuję, że spytałam. - No, nie wiem - stwierdził Collan - nie jest to wcale takie złe, zwłaszcza jeżeli się pomyśli, że wkrótce staną się różami, albo lawendą. - Całkiem poetycznie - zgodził się Pier. 181
- A co się stanie, kiedy ktoś przyjdzie ich szukać? spytała Sarra. - Ktoś już próbował - złowieszczy uśmiech na słodkiej twarzyczce Elan stanowił prawdziwe zaskoczenie. - Miejscowa sędzia była tutaj w Noc Przesilenia. Powiedziałam jej, że szwadron odmaszerował już do Ostinhold w ślad za Lady Lilen. - I uwierzyła w to? - chciał wiedzieć Col. - O, bez wątpienia - zapewniła Elin omijając go starannie spojrzeniem zielonych oczu. Prawda wyglądała tak, że Lady Lilen rzeczywiście udała się do Ostinhold. Wraz z nią pojechała Geria, przyprawiona o częściową amnezję przez zaklęcie Elin oraz dwoje dzieci Seli | Trayos i jej ciało. Sela urodziła syna, nadała mu imię i zaraz « potem umarła. Jakie to było imię, ani Elin, ani Pier nie £ wiedzieli. - Lady Lilen uznała - tłumaczyła Elin, że dziecko na razie powinno pozostać anonimowe. Dla własnego bezpieczeństwa. , | Cailet zgodziła się. Nie mogła jednak przestać myśleć, czy za czternaście lat nie spotka na swej drodze chłopca, którego <{ magia będzie jej dziwnie znajoma. || Czternaście lat? Nie była w stanie wybiec myślą w przód 4 nawet o czternaście dni. | Podczas ostatnich jedenastu wysyłała stopniowo małe gru- | pki towarzyszących jej Magów do Straconego Kraju. Najpierw oddalili się Riddon, Maugir i Jeymi Sleginowie, z Ilisą f Neffe i Tamosinem Wolvarem. Celem ich podróży był Stuletni | Dwór niedaleko Ostinhold, należący do Maurgenów. Biron 1 Maurgen - wysoki, ciemny, mocno zbudowany, a jednoczes- 'J nie tak niepodobny do Vala, że Sarra nie mogła uwierzyć w ich bliźniacze pokrewieństwo - zaofiarował im już dawno ' gościnę w swojej oddalonej od uczęszczanych traktów posiadłości. 'ń - Jeżeli oczywiście moja matka nie będzie miała nic przeciwko temu - dodał, wykazując tym samym szacunek dla ] obowiązujących zwyczajów. - I oczywiście moja siostra Renna. Ona króluje teraz we dworze, od czasu, jak kręgosłup zaczął dawać się matce we znaki. - Lady Stefana niedomaga? - spytał Taig. - Mam nadzieję, że to nic poważnego. 182 \
- Nic by jej nie było, gdyby trzymała się z daleka od koni, ale to mniej więcej tak, jak zaproponować jej, by obcięła sobie obie nogi. Cailet skinęła głową ze zrozumieniem. Impulsywna, pełna życia Stefana Maurgen praktycznie urodziła się w siodle. - Właściwie, Cai, to znaczy, Dziekanie - zastanawiałem się nawet, czy wasz Mag-Uzdrawiacz nie byłby skłonny... - Oczywiście - natychmiast odezwał się Elomar - zrobię wszystko, co tylko w mojej mocy. - Dziękuję - Biron uśmiechnął się z wdzięcznością. Po chwili spoważniał: - Wiecie, ludzie nie zdają sobie jeszcze sprawy. Mówię o Strażnikach Magii. Nawet w ostatnich latach, gdy ich już tak niewielu pozostało... Cailet skinęła głową, że rozumie, za co posłał jej pełne ulgi spojrzenie. Najwyraźniej Val zawsze był nieodrodnym synem swojej matki: złotousty, czarujący, przystojny urodą prawdziwego syna Wielkiego Pustkowia. Biron pogodnie określał siebie jako chętnego wykonawcę, który wiódł pełen namysłu żywot trochę z poczucia obowiązku, natomiast jeśli chodzi 0 wygląd, to jego twarz przynajmniej nie odstraszała dzieci 1 co wrażliwszych niewiast. Na osobności zwierzył się Cailet, że teraz, gdy jego brat bliźniak nie żyje, czuje się tak, jakby połowa niego przestała istnieć wraz z Valem. - Najlepsza połowa - dodał po chwili. Jego problemy były dokładnym przeciwieństwem tego, z czym borykała się Cailet. Ona była nadal w pełni sobą, jednak wiedza i wspomnienia innych osób sprawiły, że własna czaszka stała się bardzo zatłoczonym miejscem, w którym nie zawsze dawało się wytrzymać. Każdego wieczora podczas minionych jedenastu dni przez kika godzin pozwalała swym myślom po prostu płynąć. Słuchała tych wszystkich innych, którzy teraz w niej żyli, wyłapując każdą nową informację, absorbując techniki i wspomnienia jako części siebie. Ale było tego tak wiele... tak nieskończenie wiele... Musiała rozkazać, by Imilial Gorrst, Kanto Solingirt i Telomir Renne udali się do Ostinhold. Niekwestionowana lojalność miała niewątpliwie wiele wspaniałych stron (szczególnie gdy uosabiała ją Imi, z nieodłącznym mieczem w dłoni), jednak istniały teraz pewne sprawy, które Cailet musiała przedsięwziąć, a które z pewnością by się jej obrońcom nie 183
spodobały. Dlatego też cała trójka musiała zostać na jakiś i czas oddalona. 'i Te same powody skłoniły Cailet do zdecydowania, że Taig, ma zostać przy niej. Wystarczającą wymówką dla jego obec-, , ności okazała się niekwestionowana potrzeba posiadania prze-j wodnika. Nie mogła się jednak zmusić do tego, by sama mu to i powiedzieć. Wyręczyła ją Sarra, budząc tym samym u siostry sprzeczne uczucia: ulgi i jednocześnie złości. Imilial natychmiast ostro zaprotestowała, pytając Sarrę, czy uważa, że nikt ; inny nie zna się na czytaniu mapy. Podczas tej wymiany zdań ) Cailet wykazała nagłe zainteresowanie kawałkiem nitki, ster- { czącym niepokornie z opończy Gorynela Desse'a. J Nosiła ją bez przerwy i jeden Collan wiedział, że było to i w zastępstwie tej, której Lusath Adennos nie zdążył jej prze- I kazać. Tarise połatała, wyprała i wymoczyła ciężką wełnę i w roztworze czarnego barwnika, by nadać sfatygowanemu i materiałowi głębszy, odświeżony kolor. Podwinęła również ; brzeg peleryny, skracając ją o całe osiem cali i dostosowała szwy pod pachami i na ramionach. Cailet wydawało się, że , teraz nawet pasuje. Jednak nadal nie mogła się do niej ' przyzwyczaić. I jeszcze ten wyraz oczu Taiga, gdy myślał, że na niego nie i patrzy. Jakby z jednej strony wiedział, że przecież to tylko Cailet, dziewczyna, którą znał prawie od urodzenia, a jednak i wcale nie ona, tylko jakaś mityczna persona, która nie wiedzieć jakim sposobem przywdziała twarz jego przyrodniej siostry. Nie potrafiła się w tym odnaleźć, wiedziała o tym aż nadto dobrze. A czy pomyślał choć raz, jak ona musi się czuć? , Szczególnie gdy nazywał ją Dziekanem... Ale właśnie Dziekanem była i jako piastująca tę funkcję i nakazała przed chwilą Imilial Gorrst, jej wiekowemu ojcu ] i Telomirowi Renne'owi, by udali się niezwłocznie do Ostinhold. Wcześniej myślała o tym, by wysłać tam również Tarise : wraz z jej mężem, Rillanem, ale niespodziewane pojawienie się : nowego przybysza położyło kres tym pomysłom. Był to Taguare Veliaz. Nie bardziej nazywał się Veliaz, niż Sarra była Liwellan. Były niewolnik, piastował swego czasu przynoszącą wątpliwy zaszczyt funkcję Bibliotekarza w Siedzibie Skretacza. Wiele lat temu został wykupiony przez Orlina Renne'a, który następnie 184
zwrócił mu wolność. Rodzina Rillanów obdarowała go swym nazwiskiem, Lady Agatine zaś pracą, przyjmując go do siebie jako nauczyciela swych synów. Pozostawiony w Longriding, by wypełnić jakieś zadania ściśle związane ze Sprzysiężeniem, opowiadał im teraz historię swej podróży do Longriding. Historia ta była dość typowa dla wszystkich, którym cudem udało się uniknąć aresztowania. Zwróciła uwagę na reakcję Collana, którą wywołał widok Taguare. Raz jeszcze zaczęła się głęboko zastanawiać, przed czym właściwie zabezpieczają Ochrony minstrela. Zobaczywszy Veliaza, Col najpierw wyglądał, jakby go rozpoznał. W chwilę potem ten wyraz twarzy zastąpiło zaskoczenie, jakby wiedział, że skądś go zna, lecz w żaden sposób nie mógł sobie przypomnieć skąd. Po chwili zaś nieznacznie wzruszył ramionami, jakby godząc się z luką w pamięci. Przynajmniej, pomyślała sobie Cailet, widok Taguare, jak również dźwięk jego imienia, nie przysporzyły mu bólu. Być może Gorsha, zakładając Colowi nowe Ochrony, zmienił je nieznacznie. Tak, by we właściwej chwili, bez niepotrzebnego bólu, minstrel mógł odtworzyć swoją przeszłość. Collan mówił, że nie chce pamiętać, kim kiedyś był. Może jednak nadejść taki dzień, w którym po prostu nie będzie miał wyboru. Cokolwiek jednak zrobił wtedy Gorsha, pamięć Cola do nut i muzyki pozostała nienaruszona. Znał bez zająknienia osiem odrębnych wersji Pieśni Drabin i podczas jednego bardzo długiego popołudnia zaśpiewał wszystkie w salonie Lady Lilen, od najdawniejszej aż do najbardziej współczesnej, nie pomijając tej, której nauczył się od Alina w Siedzibie Bardów. Za każdym razem, gdy Sarra słyszała choćby niewielką różnicę w porównaniu z tekstem, który do tej pory znała, zapisywała ją skrzętnie, starając się nie uronić ani jednego słowa. Kiedy Collan skończył ostatnią zwrotkę, rozgorzała dyskusja. Elomarowi przypomniało się coś innego, Sarra zaś jednocześnie mówiła i notowała. Jednak, jak zauważyła Cailet, Collan nie odezwał się nawet jednym słowem. Zupełnie, jakby chciał, by wszyscy się wygadali do woli, zanim on zaprezentuje swój własny, niewątpliwie błyskotliwy, pomysł. Zaintrygowana, uzbroiła się w cierpliwość, postanawiając wytrzymać w ciszy przynajmniej tak samo długo, jak on. 185
Sarra nie mogła pochwalić się taką cierpliwością, jak Cailet, albo też po prostu nie była aż tak uparta. - No? - spytała w końcu, nie mogąc się doczekać jego zdania w tej sprawie. - Nie dołożyłeś jeszcze swoich trzech groszy. Co o tym sądzisz? Wzruszył lekceważąco ramionami. - Sądzę, że jesteście idioci, wszyscy, jak tu siedzicie. Nie ma sensu poszukiwać za wszelką cenę najstarszej wersji pieśni, trzeba znaleźć najnowszą. Wszystkie bez wyjątku oczy skierowane były teraz na niego. Cailet nie mogła nie podziwiać tego minstrelskiego sposobu skupienia na sobie całej uwagi widowni. Uśmiechnął się, wyraźne z siebie zadowolony i kolejno wyliczał na palcach. - Jak długo na szyldzie tamtego sklepu widnieje ta różowa świnia? Dwadzieścia lat? Trzydzieści? A co było w tamtym miejscu przed sklepem z zabawkami? Czy Dom Schadzek „Pod maską" kiedykolwiek był sprzedany, zaś jego nazwa zmieniona? Kiedy Garvedianowie kupili dom Domni Lusiry w Cantratown? Ja sam wiem ponad wszelką wątpliwość, że Affowie nie zawsze byli właścicielami domu, w którym teraz mieszkają. Taig kiwał głową potakująco. - Więc uważasz, że pieśń musi się zmieniać, nadążając za zmianami zachodzącymi w otoczeniu Drabin. - Drabiny zostały stworzone przed Straconą Wojną ciągnął dalej Collan - przynajmniej tak wszyscy utrzymują. Latarnia morska w zamku Roke istnieje od połowy wieczności, jeżeli jednak historia nie kłamie, znaczna część tego zamku została zniszczona podczas wojny. Od tego czasu przechodziły tamtędy jedna, czy dwie armie, które również nie bawiły się w konserwatorów zabytków. Ale pieśń wyraźnie wspomina o latarni morskiej. To jedyny sposób, w jaki można odczytywać ten rym, o którym myślę. Rozłożył szeroko ręce: - Albo więc pieśń się zmienia, by być na bieżąco z odnajdywanymi, pradawnymi Drabinami, albo też Drabiny nie są wcale tak pradawne, jak się wszystkim do tej pory zdawało. Przyszła kolej na Elomara. - Całe wieki później Dziekan Bekke stworzył przecież dwie - stwierdził. 186
- Dwie, o których wiemy - dodał Collan. - Dobrzy Święci, ty masz rację - wyszeptała w osłupieniu Sarra, nie wiedząc, czy bardziej ją dziwi samo odkrycie, czy też fakt, że to on go dokonał. - Weźmy falochron w Roseguard. Drewno stale atakowane przez morze nie przetrwa przez pokolenia. Kiedy ostatni raz je wymieniano? To powinno dać nam jedną z ostatnich dat stworzenia Drabiny... - Stwierdzenie, kiedy to miało miejsce, nie tłumaczy pozostałych rymów - zauważyła Cailet. - Coś mi się wydaje, że ktoś od bardzo dawna kłamał na temat Drabin. - Przecież udało ci się powiększyć tę tutaj i w Siedzibie Bardów - stwierdził nagle Taig. - Czy mogłabyś wobec tego zbudować Drabinę od zera? Jeżeli jednemu Dziekanowi już się to udało, być może taka wiedza zawarta jest w Przekazie. Jeżeli nawet taka wiedza istniała, to Lusath Adennos nie zdążył jej przekazać. Ale o tym, że miała braki, że nie była w pełni Dziekanem, nie będzie wiedział nikt, oprócz osób, którym sama o tym powiedziała. Sarra wzięła na siebie odpowiedź na pytanie postawione przez Taiga. - Być może jest to kwestia specjalnych uzdolnień w tym kierunku, tak jak w przypadku Magów Uzdrawiaczy. - A ja tych uzdolnień nie posiadam - dodała Cailet, wdzięczna siostrze, że podsunęła jej takie zgrabne wytłumaczenie, które zresztą wcale nie musiało być dalekie od prawdy. - Zastanawiam się - zaczał Pier - czy Malerryjczycy to potrafią. - Gdyby umieli, to by to robili. Idę o zakład - Collan upił kawy, skrzywił się i wstał, by trochę ją zagrzać. Spójrzcie na listę. Każda ze znanych nam Drabin, prowadząca do Zamków Malerrisów, ma swój początek w jakimś znanym i bardzo zabytkowym miejscu. Oczywiście, prócz tych w Wieży Dziekana Bekke'a. Nie sądzę więc, żeby wiedzieli, jak. Ponownie usiadł, krzyżując nogi. - Poza tym, im ta wiedza nie jest tak naprawdę potrzebna. - Aksamitna Drabina! - Sarra natychmiast odgadła, co miał na myśli. - Nie potrzebują stałej, jeżeli mogą korzystać z przenośnej! 187
- Ale jak one działają? - Cailet wstała i zaczęła chodzić tam i z powrotem. - Nadal nie mogę uwierzyć, że coś takiego naprawę istnieje. W jaki sposób można by zawrzeć całą potrzebną energię, zaklęcia i Ochrony w zwykłym kawałku materiału? Elomar dał świadectwo swemu nienagannemu wychowaniu, wstając i dolewając wszystkim kawy. - Większość narzędzi chirurgicznych jest pokryta wyrytymi zaklęciami - zauważył. - Widziałam je na wielu przedmiotach - poparła go Sarra. - Na grzbietach ksiąg, srebrnych kielichach, natomiast aksamit musi być pokryty haftem. Być może też sam materiał został odpowiednio zaklęty podczas tkania. Ostatecznie ich patronem jest przecież Tkacz. Cailet przystanęła, by Elomar mógł uzupełnić zawartość jej kubka, a następnie powróciła do wydeptywania ścieżek na dywanie Lady Lilen. - Powiedzieliście, że Glenin skorzystała z czegoś takiego, by dostać się do domu schadzek. Czyli blisko innej Drabiny. Być może ta bliskość jest tutaj nieodzowna. Być może nie można z niej skorzystać, jeżeli nigdzie w pobliżu nie ma stacjonarnej Drabiny. Może właśnie taka bliskość jest kluczem. - Dlaczego? - zapytał Collan. - A skąd ja mam wiedzieć? Jestem Dziekanem dopiero od tygodnia! - I jak na razie, całkiem nieźle ci idzie - pozwolił sobie na uśmiech. Cailet opadła na krzesło. - Twoja pochwała zwaliła mnie z nóg, minstrelu. Jeżeli kiedykolwiek przyjdzie ci ochota wykorzystać to, o czym tutaj mówimy, w jakiejś piosence, nie rób tego, albo zamienię cię w żabę. - Byłaby to zmiana na korzyść - Sarra nie omieszkała pokazać swoich dołeczków - zarówno jeśli chodzi o wygląd, jak i o rozum. - Uważaj, Pierwsza Córko - odparował Collan - wiesz, co by się stało, gdybyś pocałowała żabę? - Najpierw nadepnęłabym cię, żeby usłyszeć jak skrzeczysz. Zresztą i pod względem głosu byłaby to znacząca poprawa. Więc chętnie służę, drogi minstrelu. 188
Westchnął przesadnie z udanym zdziwieniem. - I pomyśleć, że w Pinderon ledwie się mogłem od ciebie opędzić. - Tylko dlatego, by cię utrzymać przy życiu! I wcale cię wtedy nie pocałowałam! - Może i nie, ale na pewno o tym marzyłaś! Taig zastukał palcami w oparcie krzesła, śmiejąc się głośno. - Dobrze już, dobrze! Mężczyzna nigdy nie sprzecza się z kobietą, chyba że jest jej mężem. Albo... chce nim zostać. Cailet stłumiła chichot. Uwaga Taiga spowodowała, że dyskutanci zapomnieli języka w gębie. - A teraz, gdybyśmy mogli wrócić do Drabin - przypomniał. - Ach tak, Drabiny - powiedziała Cailet z roztargnieniem. - Czy naprawdę musimy? - spytał jak dziecko Pier, strzelając rozbawionymi oczami. - Drabiny - stanowczo zażądał Elomar. - Dobrze - wrócił do tematu Taig. - Mój brat uważał, że były trzy podstawowe centra Drabin. Dla potrzeb dyskusji możemy założyć, że zostały wybrane jeszcze przed Straconą Wojną. Dwór Ryka dla potrzeb rządu, Akademia dla Magów i Zamek Malerris dla Panów. - Nie - zaprotestowała Cailet prostując się na krześle. Wróćcie jeszcze dawniej, do czasów, gdy nie było Malerrisów. Pomiędzy rządem i Strażnikami istniała wtedy ścisła współpraca, więc niepotrzebne im były Drabiny do każdego Shiru. Wystarczyłaby zaledwie jedna, czy dwie z Ryka do Ambrai. A stamtąd już mogli dotrzeć wszędzie. - Możemy więc przyjąć z dużym prawdopodobieństwem, że w Akademii znajdowało się przynajmniej czternaście par oznajmiła Sarra. - Co daje w sumie dwadzieścia osiem Drabin. Cailet, ty przecież wyczuwasz ich wibracje, gdy się znajdziesz w pobliżu, prawda? - Przecież nie mogę przeszukiwać każdego okrągłego budynku w Lenfell! - odparła. - Wystarczyłyby już same świątynie i święte groty, a weź pod uwagę, ile jest okrągłych szamb! - Może pozwoliłabyś mi dokończyć? Jedyne, co będzie tu potrzebne, to trochę logiki. Gdzie najbardziej byłyby potrzebne Drabiny? 189
W dużych skupiskach ludzkich, oczywiście, ale to, na przykład, nie tłumaczy faktu istnienia Drabiny u podnóża Paleniska Caitiri. - Zostańmy przez chwilę przy sposobie myślenia Sarry, dobrze? - zaproponował Taig. - Póki wszyscy ze sobą współpracowali, przemieszczanie się z miejsca na miejsce było dziecinnie proste. Po tym jednak, jak Malerryjczycy odłączyli się od Magów, zaczęły im być potrzebne własne Drabiny. I bardzo prawdopodobne jest, że wszystkie one miały być utrzymane w ścisłej tajemnicy, oprócz jednej; na Dwór Ryka. Ta jedna musiała pozostać otwarcie dostępna, przynajmniej dla zachowania pozorów. Teraz odezwał się Collan: - Musiały też istnieć Drabiny do Isodir i Firrense, w przeciwnym razie ludzie w obu miastach zginęliby śmiercią głodową podczas wojen Vellera Ganfallina. Być może istniała nawet Drabina pomiędzy obydwoma miastami. - Nie ma chyba sensu aż tak szaleć z tymi domysłami spróbował sprowadzić ich na ziemię Taig. - Nie szaleję - powiedział Col dokładnie w tej samej chwili, w której odezwała się Sarra: „On nie szaleje". Spojrzeli na siebie i równocześnie umilkli, zmieszani. Po chwili Sarra raz jeszcze spróbowała podjąć przerwany wątek: - Alin powiedział mi kiedyś dokładnie to samo. Też uważał, że musi istnieć jakaś nieznana Drabina pomiędzy Zamkiem Domburr a Domburronem. Bo jak inaczej byłoby możliwe sławne zwycięstwo Anniyas nad Księciem Jak-Tam-Się-Nazywał? i zgładzenie tamtego Maga-Rycerza, a wszystko jednego dnia? - Tutaj przyznam ci rację - stwierdził Taig kiwając głową. - Zdaje się, że nie masz innego wyjścia - odparł sucho Col. - Wiem, jakie są rymy do tych Drabin. Cailet poruszyła się niespokojnie. - Znasz je? Więc dlaczego dopiero teraz o tym mówisz? - Słonko, dyskutujemy tutaj dopiero od pięciu godzin. Nie było jeszcze czasu, by tę sprawę poruszyć. Roześmiała się. - Czy to subtelna aluzja, że zaczynasz być głodny? W każdym razie jeśli on nie, to ja tak - Sarra powstała i przeciągnęła się, przykuwając tym ruchem uwagę wszystkich zgromadzo190
nych mężczyzn. - Który z was mężczyzn ugotuje nam dzisiaj obiad, podczas gdy my, kobiety będziemy uczenie rozważać sprawy nieporównanie wyższej wagi? Elo, ty nie jesteś brany pod uwagę. Piece zbyt często wybuchają, gdy tylko się do nich zbliżasz. Rillan Veliaz czynił dotąd honory kuchenne. Dwa dni temu Cailet wysłała go wraz z Tarise i Taguare do pomniejszej posiadłości Ostinów i do tej pory przy każdym posiłku nie mogła odżałować tego nierozważnego kroku. Lecz każda mila odległości pomiędzy nimi i Longriding zwiększała ich szanse na przetrwanie. Jakkolwiek by się jednak sprawy miały, na Pustkowiu było się tym, za kogo się podawało. Mieszkańcy tych ziem nic mieli czasu ani ochoty mieszać się do spraw innych ludzi, ich własne sprawy zazwyczaj dalekie były od uczciwości. Zauważą z pewnością obecność trójki nieznajomych, jednak mało prawdopodobne jest, by ktoś zechciał zadawać im jakieś pytania. Dni płynęły jeden za drugim, spędzane na układaniu planów, dyskusjach i odpoczynku. Ani się kto obejrzał, jak nastała pierwsza noc Luny Poszukiwaczy, obchody dnia Sw. Alilena - patrona ptaków, śpiewaków i wariatów. Mieszkańcy Longriding nie śpieszyli się do domów, rozkoszując się jasnym światłem pełni i słuchając serenad, śpiewanych przez wędrowne chóry. Pospólstwo płaciło im piórami, od bogatszych oczekiwano zapłaty w srebrze. Sarra nie była na to przygotowana, zleciła więc pogasić wszystkie światła, modląc się w duchu, by ten podstęp wystarczył. - W przeciwnym razie będziemy mieli jajka na drzwiach wejściowych i mydło na szybach - powiedziała. - Nie na Pustkowiu - oznajmił Elomar, wymieniając spojrzenia z Taigiem i Cailet. - Jajka i mydło są zbyt kosztowne - wyjaśniła Cailet. W drzwi rzuca się więc... - ...końskim gównem - dokończył za nią Col, wykazując tym samym wnikliwą znajomość lokalnych obyczajów. - Co byśmy poczęli bez tej wyrafinowanej, minstrelskięj elegancji? - zastanowiła się głośno Sarra. - Pani, pokornie upraszam o wybaczenie - powiedział, składając przed nią jeden ze swych wysoce skomplikowanych ukłonów, któremu towarzyszył wyraz niezbyt szczerego ubole191
wania. Do reszty wyprowadził tym Sarrę z równowagi. - Czy powinienem raczej powiedzieć: nieuchronny rezultat trawiennej interakcji ssaków końskiej proweniencji z wysoce szczególnymi płodami prac agrarnych? - Nieco przydługie, ale bardzo opisowe - stwierdziła Sarra. - Być może jednak powinieneś włączyć się do celebracji. Pióra nie są może twą ulubioną zapłatą, ale i tak lepszą, niż ta, której nie otrzymywałeś przez ostatnie czery tygodnie. Twoja sakiewka musi naprawdę świecić pustkami. - Jak miło z twojej strony, pani, że interesuje cię stan moich finansów. Ale, proszę, nie niepokój się. Obiecano mi godziwą zapłatę, jeżeli nie dopuszczę do bliższej znajomości pomiędzy tobą a Gwardzistami Rady. Dołeczki Sarry prezentowały się w całej okazałości, gdy odpowiadała: - Naprawdę? A co uważasz za „godziwe" w okolicznościach, które gwarantują również i twoje nie naruszone pętlą oddychanie? - Miła Pani... - zaczął Collan, czując, że zaczynają mu puszczać nerwy. W tym momencie Cailet uniosła dłoń, nakazując ciszę. Jednocześnie przyciemniła światło czterech magicznych sfer, które wcześniej wywołała z niebytu, by rozświetliły mrok zalegający pokój. - Ciii! Ktoś nadchodzi! Koncertująca grupka nie zatrzymała się przed drzwiami domu Ostinów, lecz przeszła dalej. Dłuższą chwilę słychać było muzykę. Cailet obserwowała widoczne w mroku twarze, wsłuchane wfinezyjnedźwięki firrezyjskiego madrygała. Collan i Falundir słuchali w skupieniu, Sarra z narastającym spokojem. Taig i Elin z zamkniętymi oczami. Pier wybijał rytm, uderzając delikatnie w oparcie krzesła. Jedynie Elomar siedział całkowicie nieporuszony, z czego Cailet wywnioskowała, że musi mieć drewniane ucho, szkoda. Piosenka naprawdę była przepiękna. Kiedy śpiewacy oddalili się już na bezpieczną odległość, pozwoliła kulom rozgorzeć pełnią światła. - Jeżeli nikt nie ma nic przeciwko temu, trzeciego wyruszymy do Renig. - Dlaczego akurat Renig? - spytała Sarra. 192
! j
- Lady Lilen ma tam dom, czyż nie? - powiedział Elin. Taig skinął potakująco. - Na klifie, z widokiem na pełne morze. To moje ulubione miejsce. - I z pewnością pełne Gwardzistów - sprowadziła ich na ziemię Sarra. - Kto wie, czy nie znajdą się tam również jacyś Malerryjczycy. Cailet uśmiechnęła się w odpowiedzi. - Tak przecież jest we wszystkich rezydencjach Ostinów. Oni przychodzą i odchodzą, szukając Taiga, ale nawet sama Anniyas nie rozkazałaby aresztować Lady Lilen... - ...co musi łamać serce Gerii - wpadł jej w słowo Taig. - ...jeżeli w ogóle je posiada - dodała złośliwie Cailet. Prywatne obawy Cailet dotyczące Gerii zostały szybko uciszone. Pierwsza Córka nie miała pojęcia, kim była Cailet. Nie wiedział o tym nikt z mieszkańców Pustkowia, oprócz Lady Lilen i Taiga. Już Gorsha tego dopilnował, zabierając Sarrę do Roseguard wkrótce po narodzinach Cailet. - Dlaczego to Anniyas nie miałaby ruszyć Lady Lilen? dopytywał się Collan. - Ponieważ sieć handlowa Ostinów oplata połowę Lenfell, a moja matka siedzi w samym jej centrum. - Taig wzruszył ramionami. - To zresztą tylko chwilowa pociecha. W końcu Rada i Cechy znajdą sposób, by rozplątać te powiązania, nie naruszając własnych interesów. - Być może - przyznała mu rację Sarra. - Ale na razie jest bezpieczna. Widzieliśmy przecież listy gończe. Na każdą z naszych głów nałożono nagrodę. Na każdą, oprócz Lady Lilen. - Na moją też nie - zauważyła Cailet. - Panowie z Malerris nie wiedzą nawet, że ktoś taki istnieje. - Więc jedziemy do Renig po to, by się o tym dowiedzieli? - spytała ostro Sarra. - Nie. Jedziemy do Renig, by zasilić szeregi Gwardzistów Rady - zachichotała cichutko, widząc zaskoczenie siostry. Collan parsknął śmiechem. - Mamy przecież dwadzieścia pięć kompletnych mundurów, wszystkie pocerowane i wyprane. Szkoda byłoby pozwolić im się zmarnować. Poza tym nie bawiłam się w przebierańców od czasu, gdy miałam jedenaście lat. 13 - Ucieczka
193
- Suknia Gerii, uszyta specjalnie na Święto Palenia Świec, pamiętam, pamiętam! - zaśmiał się na to wspomnienie Taig. - Turkusowy nigdy nie był jej kolorem - oznajmiła Cailet, szczęśliwa, że znowu stała się sobą w jego oczach. - Ale zdecydowanie jest moim. - Moim też - dodała Sarra, uśmiechając się tajemniczo. - Wiem - odparł Taig, zwracając się do dwóch cór Ambrai'ów, których rodowymi kolorami od wieków był czarny i turkusowy. - Osobiście - zaczął Col, przeciągając sylaby - zawsze zastanawiałem się, jakbym wyglądał w mundurze. Chociaż Gwardia mogłaby jeszcze trochę popracować nad fasonem kurtki. Ten złocony pas... Kompletne bezguście! Elin spojrzała na niego zaskoczona, sprawdzając czy jest przy zdrowych zmysłach. Następnie zwróciła się do Cailet: - Przepraszam, ale chyba nie mówisz poważnie? Chcesz naprawdę przebrać nas za gwardzistów? - Patrząc na nich ludzie widzą mundury, a nie twarze. I czy ci się to podoba, czy nie, ten złocony pas jest przepustką, pozwalającą wejść w każde, nawet najbardziej niedostępne miejsce. Zresztą nie wszyscy będziemy w mundurach - wzięła głęboki oddech, wiedząc, że to, co ma zamiar powiedzieć, z pewnością im się nie spodoba. - Spośród kobiet ze względu na wzrost jestem jedyną, która może wstąpić do Gwardii... Która to Gwardia doprowadzi przed oblicze sprawiedliwości zdrajczynię Sarrę Liwellan, dorównującą jej niesławą Elin Alvassy, a także okrytego wieczną infamią Barda Falundira. Cisza, która zaległa po tych słowach, krzyczałaby głośniej chyba tylko wtedy, gdyby Cailet oznajmiła o swym zamiarze stania się jednym z Panów Malerris. Eksplozja głosów, która w chwilę potem zdruzgotała tę ciszę, sprawiła jej niemal fizyczny ból. Jedyna część planu, co do której miała jeszcze jakieś wątpliwości, dotyczyła tak czynnego udziału Barda Falundira. Kiedy jednak spojrzała na niego, uśmiechał się szeroko, kiwając ¿ową z wyraźną aprobatą. Ucieszyło ją bardzo, że tak ochoczo przystaje na jej plan i dało siłę, by przeczekać gromy, ciskane przez innych. Wydawało się, że upłynęła dobra godzina, zanim udało się jej wtrącić słowo. 194
- Możecie mnie przez chwilę posłuchać? Dziękuję. Ze wszystkich ludzi na świecie, kogo najbardziej chciałaby dostać w swe ręce Glenin Feiran? Kobietę, która już jej raz uciekła oraz siostrę kobiety, która się do tego walnie przyczyniła. Kogo chciałaby dopaść Pierwsza Kanclerz? Człowieka, który kiedyś oskarżył ją w przytomności całego Dworu. Każde z was z osobna już by wystarczyło, ale wszyscy razem będziecie stanowić przepustkę do tych osób, na dotarciu do których najbardziej nam zależy. - Nam? - powtórzył Collan, jak echo. - Nigdy w życiu, Dziekanie! Odczuła ten tytuł jako zdradę i jednocześnie ostrzeżenie. Jednak nie ustąpiła ani na krok. - Zrobisz, jak będzie ci się podobało - powiedziała spokojnie. - Nie mam prawa ci niczego nakazywać. W odpowiedzi wzruszył ramionami, robiąc minę wyrażającą najwyższe zdegustowanie. - Nie możesz tego zrobić, Cailet. To czysty idiotyzm. - Dzisiaj spłynęło na mnie nagłe natchnienie - odparła lekko. - Pewnie to skutek Dnia Św. Alilen, patronki wszystkich wariatów. A kto byłby na tyle szalony, by szukać minstrela w mundurze Gwardii? To samo odnosiło się zresztą do nich wszystkich. Wszystkich, oprócz niej. Ojciec i najstarsza siostra nie wiedzieli nawet o jej istnieniu; podobnie jak Anniyas i Panowie z Malerris. Cailet Rille nie była niczym więcej oprócz imienia i nazwiska w zbierającym kurz woluminie w Ministerstwie Spisu, pod nagłówkiem: Rok 951: Urodzeni, Wkrótce mieli się przekonać, że prawda wygląda zupełnie inaczej. Sarra patrzyła na nią z nie ukrywanym przerażeniem. - Cailet, nie możesz tego zrobić. - Bo nie jest to coś, do czego ty byłabyś skłonna? - wstała z krzesła i podchodząc do siostry, wzięła ją za ręce. - Powiedziałaś mi kiedyś, że ty i Glenin możecie przewidywać swoje posunięcia. Natomiast o mnie ona po prostu nic nie wie. Kompletnie nic. I żadne czary, logika, czy domysły jej nie pomogą. - Ale mnie zna - powiedziała z trudem Sarra. - I to sprawia, że do tej eskapady jestem kompletnie nieprzydatna, 195
może jedynie jako wskaźnik tego, czego nie powinnaś robić. Ale nie bój się. Wcale mi to nie przeszkadza - uśmiech, który pojawił się wraz z tymi słowami, zupełnie do niej nie pasował. - Rzeczywiście będę świetną przynętą. Dobrze. Jestem z tobą. Ale nie jako Sarra Liwellan - sięgnęła pod suknię, by wydobyć krążek identyfikacyjny. - Ona przecież nie żyje. Jestem teraz Mai Alvassy. - Przepraszam, na śmierć o tym zapomniałam. - Obie jesteście skończone wariatki! - wybuchnął Collan. - Co chcesz, jest w końcu pełnia - zauważył Taig. - Ale Col ma rację, to nie my musimy stawić czoło Malerryjce, tylko ty, Dziekanie. Nie podoba mi się twój plan. Nie mogąc wykrztusić słowa, Cailet obróciła się na pięcie w jego stronę. Zanim mogła znaleźć odpowiednie słowa, Sarra już stała przy jej boku. - A mnie się nie podoba twój ton! - krzyknęła. - Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz, Taig? Ona posiada całą wiedzę Alina, dotyczącą Drabin. Sądzisz, że inaczej byśmy się tu dostali? Ma też w sobie całą wiedzę Tamosa Wolvara, dotyczącą Kul Magicznych. Jak myślisz, skąd się wzięły te tutaj? wskazała na cztery rozsiewające światło Kule, unoszące się w kątach pokoju. - Nie mówiąc już o tym, co dał jej Lusath Adennos, a także Gorynel Desse. - Wiem! - wybuchnął, zaś Cailet ledwie udało się stłumić narastający w niej szloch. - Przecież widzę ich wszystkich, wyzierających z jej oczu! Wszystkich: Gorshę^i... i m... mojego brata... Sarra dosłownie zatrzęsła się z gniewu. Cailet nagle zdała sobie sprawę, że już na zawsze może liczyć na jej obronę i wsparcie - dlatego że po prostu była, nie ze względu na funkcję Maga-Dziekana. „Jesteś moją siostrą i kocham cię", przypomniała sobie Cailet. W ustach Sarry to naprawdę wiele znaczyło. - Cailet nie jest Alinem! Ani też żadną inną z tamtych osób! A jeśli cię jeszcze kiedyś, Taig, najdzie ochota, żeby podawać to w wątpliwość, zapytaj sam siebie, czy komukolwiek z nich, czy komukolwiek w całej nowożytnej historii Lenfell udało się zrobić z Drabinami to, co zrobiła ona. Szarosrebrne spojrzenie poszukało ponownie Cailet. Ze stężałą, postarzałą nagle twarzą Taig powiedział: 196
- Oni jej dali wszystko, co wiedzieli. Ale masz rację, nigdy nie było takiej magii, jaką ma ona. Gorsha przepowiedział to już bardzo dawno temu. - Do diabła z tym,, co powiedział! - to z kolei Collan wystąpił w roli obrońcy. - Popatrz na nią, Taig! I zobacz wreszcie, kim ona naprawdę jest. Cholera, Taig, przecież ją znasz od dziecka! Upłynęła długa chwila, zanim Taig zdecydował się podnieść głowę. Patrzył chwilę na nią, jakby zobaczył ją po raz pierwszy, a potem głębokim westchnieniem szepnął: - Przepraszam cię, Caisha. Tak strasznie mi przykro. Jej głos był nabrzmiały łzami, gdy się do niego zwróciła, zdołała jednak powiedzieć: - Nie szkodzi, Taig. Ja rozumiem. Zmusiła swe nogi, by do niego podeszły i wzięła go za rece, które do niej wyciągnął. Jego dłonie są tak zimne, jak moje. Nie znajdziemy ciepła w swych objęciach... W tym momencie stało się to dla niej tak jasne, jakby od zawsze wiedziała. Wspomnienie wezbrało w niej, ukazując dziewczynę - miłość życia, która obiecała czekać i tę samą dziewczynę kilka lat później, już jako piękną, dorosłą kobietę, potrząsającą przecząco głową i mówiącą: Przepraszam, ale jesteś teraz taki inny... Ale Cailet nie potrzebowała cudzych wspomnień (Czyich? Z pewnością nie-należały one do Alina.) Uczucie, zrodzone jeszcze w dzieciństwie, wszystko jej już powiedziało. Taig widział ją albo jako małą, zahukaną Cailet, którą znał przez całe życie, albo też widział w jej oczach wszystkich, którzy stali się jej częścią. Nigdy zaś nie będzie w stanie ujrzeć jej całej. Będzie mogła być albo Cailet, albo Magiem-Dziekanem, nigdy już jednak nie stanie się dla niego i jednym, i drugim. Nie żobaczy też nigdy, że ta mała dziewczynka, która całe życie go uwielbiała, stała się teraz zakochaną, młodą kobietą, potrzebującą od niego czegoś więcej, niż braterskiej miłości. Może kiedyś, gdy to wszystko się skończy i będziemy mogli wreszcie zaznać trochę spokoju?... Nie. Nigdy. To jej własny głos pytał i sam sobie odpowiadał. Nie dopuszczając do siebie żalu, czy goryczy, puściła lodowate 197
palce Taiga i rozejrzała się po pokoju. Elin, Pier i Elom gapili się w podłogę, jakby ją widzieli po raz pierwszy w życiu. Falundir patrzył na nią i Taiga, a jego czyste, błękitne oczy wyrażały niezmierne współczucie. Sarra zaś wymieniała właśnie z Collanem pełne zaskoczenia spojrzenie. - A więc trzeciego wyruszamy do Renig - oznajmiła Cai , let, przerywając ciszę. Uśmiechnęła się mimo woli, widząc minę minstrela. - Jutro przymierzymy mundury. Sami będzie^? de mogli ocenić, czy dobrze pasują. - Jeśli to ja będę miał oceniać, oni od razu się zorientują, że jesteśmy z innej bajki - odparł Col. - Kurtki prawdziwych Gwardzistów po prostu muszą wyglądać niechlujnie. Dziwne, przecież znała go dopiero od niespełna tygodnia, a już nie była sobie w stanie wyobrazić, że kiedykolwiek, mogłoby go nie być. Podobnie jak Sarry. Szczególnie Sarry. Zastanawiała się jeszcze nad tym, kładąc się później do łóżka. Zupełnie, jakby tu wszyscy na nią czekali. Jakby ; tutejsze życie na nią czekało. Bo i czekało, przez prawie osiemnaście lat. - Ktokolwiek to powiedział, niech mi już dzisiaj da spokój i pozwoli się wyspać!
8
<- Co, do cholery, czy twoja matka prowadzi tutaj schronisko dla zbłąkanych Magów? Collan odciągnął Taiga za łokieć, prowadząc go z dala od grupki świeżo przybyłych Magów, którzy nieomal padli trupem na progu widząc, kto im otwiera drzwi: dwóch mężczyzn w pełnym umundurowaniu Gwardzistów Rady. - Ona jest głównym łącznikiem dla całego Południowego Lenfell - powiedział z rozbawieniem Taig. - No świetnie! Po prostu świetnie! Wystarczy więc, żeby którykolwiek z nich zaczął śpiewać przed Gwardzistami... - Gdyby nawet tak się stało, nie będzie to miało żadnego znaczenia. I tak nas tutaj jutro nie będzie - Taig poklepał go po ramieniu. - Za dużo się martwisz, Col. Rada nie może i nie chce tknąć mojej matki. Dobrze wiedzą, że to ona włada ponad połową Lenfell. - Mnie bardziej niepokoi ta połowa, nad którą władzę ma Anniyas - odparł. - Możesz się nie martwić. Mamy wszystko zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach - z tymi słowy Taig oddalił się, by dołączyć do innych, zgromadzonych w salonie muzycznym. Zaciskając zęby, Col podążył za nim. Lusira Garvedian, kompletnie wyczerpana, jednak jak zawsze piękna, ani na chwilę nie odrywała wzroku od Elomara Adennosa. Wydawali się być pijani radością, widząc siebie przy życiu, całych i zdrowych. Collan westchnął lekko, jednak nie zastanawiał się ani chwili, jak by to z pewnością kiedyś 199
uczynił, co też kobieta tak niezwykłej urody może widzieć w niezbyt przystojnym, obdarzonym zbyt długimi kończynami, Magu-Uzdrawiaczu. Bardzo polubił Ela. Uważał nawet, że to Lusira ma szczęście, nie mówiąc już o wyjątkowo trafnym guście, jeśli chodzi o mężczyzn. Zupełnie inaczej niż Cailet, która prawdopodobnie nigdy nie zrozumie, że Sprzysiężenie znaczy dla Taiga więcej niż ona czy to jako Dziekan Magów, czy po prostu jako Cailet. Biedny, mały kociak... Tiron Mossen i Keler Neffe byli zbyt wyczerpani, by zwracać uwagę na cokolwiek poza miękkimi objęciami foteli. Zapadli w nie tak, jakby byli na nogach przez cztery tygodnie bez przerwy. Co zresztą nie było dalekie od prawdy. Wzmocniona winem i jedzeniem, Lusira rozpoczęła swą opowieść. Opuściła Cantratown tej samej nocy, kiedy Tamos Wolvar potykał się w Combel z Glenin Feiran na Kule Magiczne. To, co się stało z Lusirą, bardzo przypominało koleje losu Lady Agatine: ostrzeżona za pomocą bukietu - ten był prawdziwy, dostarczony przez zaufanego kuriera Sprzysiężenia - spakowała się i uciekła w wyznaczonym dniu. Ponieważ nie było żadnego Maga, który mógłby ją przeprowadzić przez Drabinę, podróżowała konno aż do Pinderonu. Tam, dowiedziawszy się o rozmiarach pogromu, pełna obaw o losy przyjaciół, zachowując wszelkie środki ostrożności, skontaktowała się z miejscowymi członkami Sprzysiężenia. Nowa właścicielka Pierzastego Wachlarza udzieliła Lusirze schronienia, zanim można było zorganizować jej przerzut na Pustkowie. Kilka dni później do domu schadzek zawitali Keler Neffe i Tiron Mossen. Ze wszystkich Magów, których tamtej, pamiętnej nocy Alin zabrał do Neele, tylko im jednym udało się przeżyć. Wychodzili jako ostatni, dzięki czemu udało im się wskoczyć z powrotem do kanału, gdy Sirralin, matka Tirona, krzyknęła ostrzegawczo, zanim dosięgnał ją miecz. Po trzech dniach spędzonych w plątaninie rur, udało im się w końcu wyjść na powierzchnię i dostać podstępem na statek handlowy, zmierzający do Pinderonu. Kapitan ucieszył się z dodatkowych rąk do pracy, gdyż sześć osób z jego dotychczasowej załogi zostało właśnie zaaresztowanych za domniemany udział w Sprzysiężeniu. Potem przesiedli się na statek do Renig, 200
a następnie na dyliżans pocztowy, zmierzający do Longriding. I w ten sposób dotarli aż tutaj. Gdy Lusira skończyła mówić, Sarra zwróciła się do Elomara: - Gdyby mieli coś złapać podczas tych trzech dni, to już byliby chorzy, prawda? - Co? A tak, tak. Uczony Uzdrawiacz z trudem oderwał wzrok od twarzy Lusiry. - Ale tak czy inaczej coś im dam, na wszelki wypadek. Tiron skrzywił się na samą myśl. - Pewnie będzie strasznie ohydne? Słowa te wyszły z ust chłopca, który, według relacji Lusiry, popijał letnią wodę z wanien, spadającą rurami do kanałów, by nie umrzeć z pragnienia. Col nie mógł się nadziwić. Cóż, lepsza woda z wanny, niż... - nie, nie zamierzał kończyć tej myśli. - Faktycznie, będzie dosyć ohydne - zgodził się Elomar. Ale obiecuję, że jakoś to przeżyjesz. Chodźcie. Kiedy się oddalili, Cailet wreszcie zabrała głos: - Ciekawe, czy są jeszcze inni. - Nie sądzę - Taig wstał, by sprawdzić, czy kotary są wystarczająco szczelnie zaciągnięte. - Ja nie mogę się pokazać w Longriding, zbyt dobrze mnie tam znają, ale Pier wybrał się do miasta dziś rano i nie było go prawie godzinę. Opowiesz jej, czego się dowiedziałeś? Młodzieniec, który do tej pory był bardzo dumny z własnych przygód, nie mógł wyjść z podziwu nad tym, co usłyszał. - Możecie w to uwierzyć? Trzy dni w szambie! - A obwieszczenie? - Ach, prawda! Przeczytałem, że jak wynika z raportów Rady, do tej pory zginęło lub zostało uwięzionych ponad sześciuset Strażników Magii. Taig dodał: - Oficjalne listy spłonęły oczywiście wraz z Ambrai, ale liczba żyjących Magów wynosiła do niedawna około tysiąca. Według szacunków Gorshy dokładnie tysiąc sto dziewięciu. Collan spojrzał z namysłem na Piera. - Jaki był nagłówek na obwieszczeniu? - Drukarnia Feleston, siódmy dzień Wiosennej Limy. 201
- Czyli ponad tydzień temu. Stare dzieje. Do tej pory ta liczba wzrosła już przynajmniej do ośmiuset, czy dziewięciuset. Collan zagryzł wargi. - Nie spoczną, dopokąd nie dojdą do upragnionego tysiąca. Sarra zmarszczyła brwi. - Czy w obwieszczeniu była jakaś wzmianka na temat procesów? - Będą sądzeni na Dworze Ryka - powiedział Pier. W dwóch turach: najpierw Strażnicy Magii, potem Sprzysiężeni. W artykule wstępnym zachłystywano się nad oszczędnościami, poczynionymi w ten sposób na korzyść budżetu sądownictwa. - Kiedy? - Za trzy tygodnie. Wystarczająco dużo czasu, by pościągać ich ze wszystkich więzień w Lenfell. - To jest... naprawdę interesujące. Widząc, jak wymieniają z Cailet porozumiewawcze spojrzenia, Collan z wywracającą trzewia pewnością poczuł, co się szykuje. Wcześniej, zdaje się, powiedział: świetnie? Teraz wiedział, że będzie znacznie gorzej, niż świetnie! - A, do diabła - mruknął. - Możecie przestać łamać sobie głowę. Byłem kiedyś w więzieniu w Renig.
3
Podczas gdy inni układali mniej i bardziej prawdopodobne plany na podstawie informacji, których im dostarczył, sam Collan wszedł na górę i zapakował się do łóżka. leżeli to, co dotychczas usłyszał, ma być zwiastunem nadchodzących czasów, każda minuta dodatkowego snu może wkrótce okazać się na wagę złota. Jednego tylko nie mógł zrozumieć. Dlaczego właściwie jeszcze się nie odczepił od tych zwariowanych ludzi? Z Roseguard do Ryka, potem do Ambrai, szedł z nimi ramię w ramię, nie protestując. Pozwalanie, by inni decydowali, dokąd pójdzie i co będzie robił, było tak obce jego naturze, że zaczął się głęboko zastanawiać, czy przypadkiem wszystko to nie było przedśmiertną sprawką samego Gorynela Desse'a?... A jednak... jednak. Cały czas z nimi był. Oni zaś byli na dole, zajęci znowu planowaniem jego przyszłości. Elementarne poczucie przyzwoitości kazało mu przyznać, że tak naprawdę został z nimi, bo tego chciał. Najpierw ze względu na Veralda, Selę i Tamsę, potem, jakkolwiek nie chciał się do tego przyznać, na Sarrę, a ostatnio ze względu na Cailet... Prawdę mówiąc, jak dotychczas świetnie dawała sobie radę. Gdy jej słuchał, nie patrząc na nią, mógł uwierzyć, że ma do czynienia z Magiem Dziekanem. Gdy jednak widział jej buzię, jeszcze tak bardzo dziecinną, cała konstrukcja wyobrażeń waliła mu się na łeb, na szyję i jedyne, co chciał wtedy zrobić, to jakoś jej pomóc. Niech Święci mają go w swojej opiece. 203
A jeśli chodzi o resztę, znał teraz więcej Strażnik' Magii niż minstrelów, nie mógł jednak powiedzieć, że dai Czarodziejów jakąś szczególną atencją. Stale ktoś z ni« przybywał do domu Lady Lilen, Cailet zaś odsyłała i< po posiłku i odpoczynku w miejsca, które, w jej przekonania miały być dla nich bardziej bezpieczne. Nie bardzo im si to podobało, ale posłusznie się oddalali. Ostatecznie by to rozkaz Dziekana. Generalnie byli okropnie nudni, nie wyłączając Magów' Rycerzy. Wydawało się, że najwięcej przeżyło Uczonych, zbyt i wielu, zdaniem Colla. Następnej nocy przybyło jeszcze trzech. J Collan miał wątpliwą przyjemność zostać zaczepionym przez jedną z nich, podobno wielką sławę, następnego ranka przy śniadaniu. Nazywała się Lisivet Mikleine. Miała sześćdziesiąt sześć lat > i sprawowała zaszczytną funkcję Rektora Uniwersytetu w Neele. Jej studenci najpierw ją dobrze ukryli, następnie w głębo- \ kiej tajemnicy przeprowadzili do. szamba, znajdującego się pod ulicą Naplin, stwarzając zgrabną iluzję na użytek ewentualnego Malerryjczyka, czy też Gwardzisty, gdyby akurat jakiś znalazł się w pobliżu. Tym właśnie sposobem znalazła się tutaj, wraz z jednym ze swych profesorów i własnym wnukiem. Collan rozprawiał właśnie na temat noży z chłopcem, noszącym dźwięczne imię Fleran, gdy Rektor Mikleine złożyła swą imponujących rozmiarów postać na jednym z pobliskich foteli i zaczęła bez żadnych niepotrzebnych wstępów tłumaczyć własną teorię, dotyczącą etymologii nazw zwierząt. Fleran natychmiast się oddalił. Po dwóch minutach słuchania wykładu zacnej mag, Collan pożałował ze wszystkich sił, że nie zrobił tego samego. - Moje badania lingwistyczne z pewnością pana, drogi minstrelu, zainteresują - zagaiła energicznie, potrząsając głową pełną srebrnych loczków. - Bo niech się pan zastanowi: jak nazywamy zwierzę, na którym jeździmy? Oczywiście, koń. A co oznacza słowo: koń? Lakoniczna odpowiedź me dała na siebie długo czekać: - Oznacza konia. - Ale jaki związek ma ta nazwa z udomowionym zwierzęciem, obdarzonym ogonem, grzywą i czterema kopytami oraz żywiącym się trawą i owsem, które w dodatku szybko biega? 204
Dlaczego nie nazwać go na przykład rybą? A to drzewo, które kwitnie wiosną na fioletowo i niebiesko? Jak ono się nazywa? Verald Jescarin, pan ogrodów rosenguardzkich, wiedziałby z pewnością. Collan nie miał nawet bladego pojęcia, o czym nie omieszkał poinformować swej rozmówczyni. - To oczywiście dżakaranda. I skąd, u diabła, wzięło się takie słowo? Collan upił łyk kawy, uśmiechnął się grzecznie i zaczął się zastanawiać, dlaczego takie myśli w ogóle lęgną się w umyśle tej kobiety. Czyż nie miała wystarczająco dużo zajęć jako Rektor najbardziej prestiżowego uniwersytetu w Lenfell? Pier Alvassy pojawił się ponownie z dymiącym dzbanem kawy, dolewając jej każdemu, kto tylko chciał. Lisivet Miklaine wskazała tylko na swój kubek, nie przerywając ani na chwilę wykładu. Pier posłał Collanowi szelmowski uśmiech, który zdawał się mówić: Dobrze, że to nie na mnie trafiło! - W Puszczy Sheve mieszka taki mały ptaszek, który nazywa się Świergolak Modry. To nazwa opisowa, chyba się ze mną zgodzisż? Taka, która ma jakieś znaczenie. Opisuje kolor i dźwięk. A rzadko widywany Czteroróg Stewiński, występujący w górnym Tillinshir? Stewin to pobliska wioska, zaś nazwa czteroróg określa liczbę rogów, którą to niezbyt urodziwe zwierzę nosi na głowie. Kolejna nazwa, która coś oznacza. Ale koń? Dżakaranda? Delfin? Skąd się takie słowa w ogóle wzięły? Nikt nie wie. Collan nie widział powodu, dlaczego w ogóle ktoś miałby czymś takim zawracać sobie ¿Iowę. Ale nie powiedział tego głośno. To jeszcze jedna rzecz, na której się ostatnio przyłapał: od niedawna zadziwiająco często uważał na swe maniery. Coś okropnego! - No i co? Nie sądzisz, że to dziwne? - chciała koniecznie wiedzieć Rektor. - Acha - mruknął, jedząc coraz szybciej. Koniec posiłku oznaczałby bowiem koniec jego męki. Ale, na Św. Velireona Zapewniającego, to była najlepsza kawa, jaką podano mu od wielu, wielu miesięcy. Naprawdę nie chciał pić wielkimi, pospiesznymi haustami tego pierwszego, porannego kubka. Wycelowała w niego widelec pełen jajka. 205
- Po co nazywać niektóre rzeczy słowami, które mc nie znaczą, innym zaś nadawać miana opisujące jakieś konkretne cechy? - Być może skończyły się ludziom dziwne słowa. - Nie, nie! Oni po prostu mieli już nazwy dla tamtych! Koń, dżakaranda, delfín... te były już znane i dlatego nadal nazywano je takim, wcześniej znanym mianem. Ale to, czego nigdy przedtem nie widzieli... takie rzeczy, zwierzęta, czy rośliny zostały nazwane opisowo... - Przepraszam najmocniej, ale kim właściwie byli ci „oni"? - Nasi przodkowie, oczywiście. Przybyli do Lenfell na długo przed Straconą Wojną. Tylko to miałoby jakiś sens. Czy ty mnie w ogóle nie słuchałeś? Sporządziłam oficjalny spis ponad tysiąca nazw, które nic nie znaczą i drugą listę, zawierającą też około tysiąca takich nazw, które mają jakieś znaczenie. Gdzieś je tu mam w torbie... Collan zamrugał, nagle zaintrygowany. - Przybyli do Lenfell? Ale jak? I Skąd? - Niech mnie szlag trafi, jeśli wiem - stwierdziła uczona Mikleine grobowym głosem. - Ale wszystkie wskazówki znajdują się w języku. Temu, co już znali, nie musieli nadawać nowych nazw, zaś to, co było dla nich zupełnie nowe, musieli jakoś po nowemu nazwać. Nie mógł nic na to poradzić, ale był teraz naprawdę zaintrygowany. W końcu połowa pracy minstreła polegała na sprawnym posługiwaniu się językiem. Co doprowadziło go do pomyślenia o tej drugiej połowie. Być może nie tylko niektóre słowa, ale i muzyka pochodziły z miejsc, o jakich mu się dotychczas nie śniło. - Przysięgam, że to prawda - oznajmiła Uczona. - Przybyli kolonizować Lenfell, podobnie jak my kolonizujemy nowe regiony Kenrokeshir. Praktycznie nic na tym świecie nie pamięta czasów dawniejszych, niż czasy Straconej Wojny. A ta wojna nie była przecież w stanie zniszczyć wszystkiego^ Musiał więc istnieć czas, kiedy my już tutaj żyliśmy i czas, kiedy nas tu jeszcze nie było. - Czy chcesz przez to powiedzieć, że gdzieś tam w przestrzeni jest jeszcze ktoś oprócz nas? Uczona Mikleine zamieniła się nagle w posąg, zamierając w pół ruchu z ociekającym widelcem. 206
- Jeżeli przybyli tu skądś, to to „skądś" prawdopodobnie musi przecież gdzieś istnieć. A jeżeli ono istnieje, to prawdopodobnie żyją tam jacyś ludzie. Piwne, migdałowe oczy, charakterystyczne dla przedstawicielki kilku gałęzi jej rodu, były teraz całkowicie okrągłe z zaskoczenia. - A jeśli już raz tu przybyli - kontynuował Col, znajdując w tych rozważaniach coraz lepszą rozrywkę (ostatecznie nie często udaje się człowiekowi czymś zaskoczyć światowej sławy Uczoną) oznacza to również, że mogą pojawić się znowu. Lisivet Miklaine wyglądała, jakby ugodził ją piorun. Colowi zaczęły przychodzić na myśl kolejne słowa, takie jak wylew, czy atak. W końcu jednak udało jej się otrząsnąć. Deszcz smażonego jajka rozprysnął się po okolicy. Następnie ze szczękiem odłożyła widelec na talerz. - Czy wiesz, co zrobiłeś, młody człowieku? - zwróciła się do niego oskarżająco. - Otworzyłeś właśnie całkowicie nowe obszary dla naukowych rozważań! Jej wypowiedź zabrzmiała tak, jakby wykopał niezwykle potrzebną studnię, z której, zamiast długo oczekiwanej wody, wytrysnęła płynna smoła. - Przykro mi - stwierdził. - A pewnie, powinno ci być! Czy zdajesz sobie sprawę, że teraz będę musiała przesiadywać całe dnie w bibliotekach, poszukując nowych wskazówek. To, czy powrócą, czy też nie, zależy bezpośrednio od powodu, dla którego tu kiedyś przybyli. Wtedy, za pierwszym razem. Czy byli badaczami, czy też zostali wygnam? I co... Postanowił przywrócić jej utraconą równowagę ducha. - Nie istnieją żadne oznaki, świadczące o ich ponownej bytności, przynajmniej nie w ostatnim tysiącleciu. Gdyby ich tak bardzo obchodziło, co się z nami stało, byliby tu z wizytą przynajmniej parę razy od tamtej pory, nie sądzi pani? - ...mieli zamiar tu robić, co by sobie teraz o nas pomyśleli? Czy on naprawdę siedzi tutaj, roztrząsając możliwość odwiedzin nie z tego świata? Każdy z dotychczas spotkanych magów był w jakimś stopniu oryginałem, jednak wszyscy razem wzięci byli po prostu zdrowo kopnięci. 207
- Cóż, do tej chwili nasz język zmienił się tak bardzo, że i tak byśmy się nie zrozumieli, może zresztą to wszystko bujda? - stwierdził pojednawczo Cołlan. - A widzisz? Kolejne dziwaczne słowo! - Kolejne do pani listy, ale proszę pamiętać, że znalazło się tam dzięki mnie! - posłał jej swój najpiękniejszy uśmiech, przygotowany specjalnie na takie okazje i szybko się oddalił, zostawiając rektor Mikleine w absolutnej ekstazie rozważań lingwistyczno-fiilozoficznych, które, o czym nie wątpił, zapewnią jej zajęcie na następne dwadzieścia lat. - Uczeni!, pomyślał. A następnie: Magowie! Stawał się takim samym dziwakiem, jak oni wszyscy. Im szybciej opuści to zwariowane towarzystwo, tym lepiej dla niego. Powinien pojechać do Ostinhold, żeby zobaczyć Tamsę i maleństwo, a także oddać Lady Lilen klejnoty ich ojca, o których zapommiał w ferworze zdarzeń. Jednak nie wyjechał z Longriding. Został. I kompletnie nie wiedział, dlaczego.
4
Zaklęcie Składające Przestrzeń, rzucone przez nowego Dziekana Magów, doprowadziło ich do Renig o zmierzchu, piątego dnia Luny Poszukiwaczy. Więzienna wartowniczka sprawująca tego dnia straż, o mało nie postradała zmysłów z radości, widząc, jak ośmiu zakurzonych Gwardzistów Rady wmaszerowuje na dziedziniec, prowadząc jeszcze trzech więźniów do miejscowej kolekcji. Cailet wybrała Lusirę do roli kapitana oddziału. Ponieważ jej nazwisko nie figurowało na listach, nie przedstawiała sobą wartości jako więzień. Jednak uroda, którą jaśniała była wyraźnym atutem. Gdzie tylko się pojawiła, wszystkie oczy kierowały się wyłącznie na nią. Mając takiego kapitana inni „Gwardziści" przejdą niezauważeni, zaś Cailet będzie wręcz anonimowa. Lusira wykazała się prawdziwym talentem do tej roli, głośno domagając się najlepiej strzeżonych cel w całym budynku. Dziewięciu Magów i jedenastu domniemanych Sprzysiężonych (trójka z nich nie mogła mieć więcej, niż piętnaście lat), zostało szybko usuniętych z trzech lilipucich nor w podziemiu. Falundir wszedł posłusznie do wskazanej mu celi. Na ustach gościł mu zagadkowy uśmiech. Masywne drzwi, z małym okienkiem pośrodku, przez które podawano jedzenie, zamknęły się za nim z ogłuszającym trzaskiem. Następna była Elin Alvassy. Popatrzyła przeciągle na brata, gdy ten wpychał ją oburącz do niewielkiego pomieszczenia. Sarra posłała Col14 - Ucieczka
209
łanowi spojrzenie, które jasno obiecywało mu powieszenie na strunie jego własnej lutni, gdyby pokusił się o podobną dbałość o szczegóły. Umieściwszy już siostrę, kuzynkę i wielkiego Barda bezpiecznie pod kluczem, Cailet mogła się teraz skoncentrować na pozostałych więźniach. Byli brudni, z oczami pozbawionymi wszelkiego wyrazu i zapadłymi policzkami. Nikt z całej dwudziestki nie był na tyle przytomny, by zauważyć jakikolwiek sygnał, poza najbardziej czytelnym i oczywistym. Cailet szepnęła kilka słów Elomarowi, który tylko skinął głową. Zmierzając korytarzem do większej celi, przeznaczonej dla pijaków, złodziei i drobnych przestępców, Mag-Uzdrawiacz zaczął zadawać strażniczce niezliczone pytania. Dochodząc do pierwszego zakrętu, pozostali o cztery kroki w tyle, zbliżając się do drugiego, mieli już prawie dziesięć kroków opóźnienia względem reszty. Taig, Lusira i Tiron Mossen szli na przodzie grupy więźniów, zaś Collan, Pier Alvassy i Keler Neffe kroczyli ramię w ramię, tuż za Cailet. Korzystając z tej ochrony, szturchnęła jednego z więźniów w plecy. Brak reakcji. Spróbowała jeszcze raz, tym razem mocniej. Zagryzła wargi, gdy ten się potknął. Kobieta idąca obok przytrzymała go, posyłając jednocześnie Cailet spojrzenie pełne milczącej pogardy. Mimo poszarpanego odzienia i brudu, który pokrywał ją grubą warstwą, nadal nosiła insygnia Magów: mały, srebrny Miecz, wpięty z jednej strony kołnierzyka, z drugiej zaś Wróbla. Cailet podziękowała milcząco Św. Rilli za wskazanie jej Magicznej i do tego Maga-Rycerza. Ściągnęła szybko wzrok kobiety na swe złączone dłonie. Pomiędzy nimi rozgorzała mała, ledwie widoczna Kula Magiczna. W odpowiedzi dało się słyszeć zduszone westchnienie. Cailet zgasiła kulę, a następnie poszukała wzrokiem twarzy kobiety. Serce jej drgnęło, gdy zobaczyła błysk nadziei w jej zmęczonych oczach. Dla pogłębienia efektu, Cailet położyła rękę na mieczu. Po chwili on również został rozpoznany. Blade wargi wyszeptały bezgłośnie: Gorynel Desse. Cailet skinęła głową. - Szybciej! - warknęła Lusira, poganiając gromadę więźniów, przeciskających się przez wejście do dużej celi, zajmowanej przez okolicznych opryszków. - Nie piłam nic od Long210
riding! Zanim Św. Lirance wybije czternastą, chcę już mieć za sobą dobre pół baryłki wina! - I chłopaka, z tym, co trzeba między nogami! - zawołała Cailet, przyciągając osłupiałe spojrzenie Taiga. O pół do dwunastej Gwardziści Rady byli już całkowicie zaangażowani w realizację tak wytyczonych celów. Portowy dom schadzek „Pod Kotwicą i Łańcuchem" reklamował się jako posiadacz najlepszych roczników win i najpiękniejszych chłopców w całym Renig. Cailet nie była w stanie ocenić ani jednego, ani drugiego. Dotychczas odwiedziła tylko jeden dom w schadzek, ten w Pinderon. Taig, który znał Renig lepiej, niż własną sypialnię, zapewnił ją, że miejsce to najlepiej będzie się nadawać dla ich potrzeb, czyli by być postrzeganym przez mieszkańców miasta jako banda sprośnych opojów, którzy, opuszczając przybytek rozpusty, ledwie się trzymają na nogach. A wtedy oni powrócą ile sił w nogach do więzienia, uwolnią Magów i Sprzysiężonych, uprzedzonych już, że pomoc nadeszła i jak najszybciej wyprowadzą ich z miasta. Jutro rano Lusira poleci oddać sobie do dyspozycji statek, którym przewiezie trzech również niesławnych, co drogocennych więźniów. W południe będą już w drodze do Ryka. Cailet wylała połowę swego wina do doniczki drzewka pomarańczowego. Siedzieli na zewnątrz przy trzech zsuniętych razem stołach, obserwując życie portowe w Renig. Obiad, który właśnie zjedli, składający się z kiełbasek i ziemniaków, okazał się wielce sycący. Teraz zamawiali dzban za dzbanem cantrashirskiego czerwonego, uważając, by wylewać przynajmniej tyle samo, co wypijali. W każdym razie Cailet, Pier i Tiron starali się tak robić. Nie była już jednak taka pewna, jeśli chodziło o innych. Szczególnie Col i Keller zdawali się pić bardzo dużo. W całym bogatym zbiorze darowanej jej wiedzy, Cailet nie dysponowała zaklęciem zdolnym przywrócić trzeźwość, pozostawało więc tylko ufać, że nie przekroczą swej granicy. Lusira zachowywała się tak, jakby przekroczyła wszelkie granice dobre dwa dzbany temu. Podszczypywała każdą męską pupę, która pojawiała się w zasięgu ręki, wykrzykiwała ryzykowne komplementy do nieznajomych przechodniów, bez skrępowania przesyłała całusy i toasty co przystojniejszym 211
marynarzom, całym sercem wczuwając się w rolę rozpustnej i wulgarnej niewiasty. Jej wygląd gwarantował wiele ofert natychmiastowej współpracy. Oddalała je jednak po bliskich oględzinach, głośno wyrażając wątpliwości co do spodziewanego poziomu własnej satysfakcji. Mężczyzni z ich oddziału nie mogli ani włączyć się w dialog, ani też, jak w przypadku Elomara, zaprotestować, gdyż Lusira była przecież ich kapitanem. Cailet zaczęło się w pewnej chwili wydawać, że Lusira świetnie się bawi, wystawiając w ten sposób na próbę cierpliwość kochanka. Innym zazwyczaj udawało się w porę pohamować przed reagowaniem na jej co bardziej pikantne okrzyki, które wywoływały u Cailet nerwowy chichot i zażenowanie. Nie sądziła, by była w stanie kiedykowiek odegrać przedstawienie, urządzone przez Lusirę, dlatego też oparła się wygodnie, podziwiała i czekała, aż minie wystarczająco dużo czasu, by mogli opuścić to miejce w udanym, pijackim widzie. Ołowiany dzwon Św. Lirance wybił już czternastą trzydzieści, kiedy za rogu wyłoniła się osobliwa grupa, kierując się w stronę „Kotwicy i Łańcucha". Nad pięcioma pokaźnych rozmiarów niewolnikami, z których każdy miał kark rozmiarów pękatej beczki, górował wychudzony do granic możliwości szkielet, odziany w krzykliwą, szkarłatną opończę i brązową czapkę, spod której pod nienaturalnym kątem wystawały pasma atramentowo czarnych włosów. - Kim jest ten chodzący nieboszczyk w źle dobranej peruce? - szepnął Keler do Cailet. - Ja nie... o, Święci! - prawie krzyknęła, dostrzegając nagle złote oznaki władzy, wszyte na każdym ramieniu opończy. Nigdy go wcześniej nie widziała, za to słyszała wystarczająco dużo gniewnych opowieści, od każdego w Ostinhold, kto miał nieszczęście się z nim zetknąć. - Skrętacz! - Kto? Aha, ten, który był kiedyś panem Taguarego? - Jest tylko jeden Skrętacz, dzięki niech będą Świętym. Upiła, by zlikwidować ohydny smak, który pojawił jej się w ustach. - Pojawia się w Renig każdej Równonocy i pozostaje tutaj do Dnia Św. Siralli. 212
- Czarujący - stwierdził Keller, marszcząc nos. - A już szczególnie jego eskorta. - O, Skrętacz jest prawdziwą legendą. Do niego należy połowa niewolników Straconego Kraju. A kiedy się już nimi znudzi, idzie do domów schadzek i zatrudnia młodych chłopców. Najładniejszych i najmłodszych, jakich tylko może dostać. Uśmiechnął się, biorąc jej minę za wyraz niewinności, będącej skutkiem wiejskiego wychowania. - Ja sam w tym nie nie gustuję, ale... - Nie rozumiesz. On ich potrzebuje do tego, żeby mu czytali wiersze. - Wiersze? - młody mag zakrztusił się kolejnym łykiem wina. Cailet roześmiała się z satysfakcją. - Wyjątkowo złe wiersze. Keller nie dawał za wygraną. - Skąd możesz wiedzieć, co taki zboczeniec robi w domu schadzek? - Mówiłam ci już, to chodząca legenda. - Zdaje się, że chodząca legenda kieruje się właśnie do „Kotwicy i Łańcucha". Czy to Gwardziści Rady oddają mu pokłon, czy też może ona nam? Pytanie to utraciło sens, gdy jeden z sąsiednich stołów został nagle przewrócony, rozsiewając wkoło wino, resztki jedzenia i rozbite gliniane naczynia. Za chwilę dał się słyszeć ryk dzikiej wściekłości, któremu towarzyszył szczęk wyciąganego miecza i wrzaski tych, po których deptał Collan Rosvenir, zmierzając w stronę Skrętacza Pellerisa. Części Cailet, bedące Gorshą, Alinem, Adennosem i Wolvarem natychmiast podsunęły jej plany działania, odpowiednie do sytuacji. Jednak ta jej część, która była siedemnastoletnią dziewczynką, pogrążyła się w szoku. Trwał on na tyle długo, by umożliwić Colowi unieszkodliwienie dwóch niewolników z obstawy Skrętacza, zatopić noż w ciele trzeciego, zaś samego Skrętacza nadziać na swój miecz, aż po rekojeść. Taig odpędził dwóch niewolników, którzy jeszcze trzymali się na nogach. Keller dołączył do niego, kopiąc tych dwóch, zanim każdego z nich nie przebił mieczem. Wyraz ekstatycznej radości na jego twarzy, w chwili gdy zabijał, przeraził Cailet. 213
Nie tak jednak, jak to, co malowało się na twarzy Collana. Bard wyciągnął miecz z dała Skrętacza, po to tylko, by ponownie go w nim zatopić. I znowu, i jeszcze raz, zaś każdemu pchniędu towarzyszył rozdzierający jęk umierającego. Miecz unosił się rytmicznie, odekając krwią, zaś w oczach Collana płonęło szaleństwo. Ełomar próbował obezwładnić go, zachodząc od tyłu. Col klnąc, strząsnął z siebie Uzdrawiacza. Cailet powstała z miejsca, układając już usta do wypowiedzenia Zailęda. - Nie! - zdążyła krzyknąć Lusira. Uświadamiając sobie nagle, jaką głupotą byłoby użyde magii w takiej chwili i miejscu, Cailet dała za wygraną. Piędu niewolników już nie żyło. Podobnie jak Skrętacz. Collan nie przestawał jednak zatapiać miecza w jego nieruchomym dele. Wszystko tonęło we krwi. Wysoki, świdrujący gwizd wstrząsnął dałem Cailet. Właśddelka „Kotwicy i Łańcucha" dumnie wkroczyła na ulicę, w towarzystwie imponująco umięśnionego wykidajły. Kolejny raz zagwizdała, przywołując straż i posłała Lusirze spojrzenie, zawierające w sobie całą nienawiść i pogardę dla Gwardzistów Rady. Raz jeszcze, tym razem z pomocą Taiga, Elo spróbował obezwładnić Collana. Gwałtowność reakcji minstrela spowodowała oderwanie wszystkich guzików i rękawa od tuniki. Cała trójka urządziła pokaz zapasów, tym bardziej niebezpiecznych, że z udziałem obnażonego miecza Collana, którego jednak nie użył przedwko Elomarowi i Taigowi. Zbyt był skoncentrowany na ponownym ugodzeniu nieruchomego już dała Skrętacza. - Przestań! - krzyknął w końcu Taig. - To koniec! On nie żyje! Collan zamarł. Taig wyłuskał mu miecz z dłoni i odłożył go na stół. - Nie żyje? - w głosie Cola dało się słyszeć dziednne zdziwienie. - Zdecydowanie - Elomar poprowadził go do krzesła i pomógł usiąść. Col zmarszczył brwi, dostrzegając to, co zrobił. - Nie żyje - powtórzył jak echo. - Tak. Zabiłeś go. 214
Collan pomyślał chwilę. - A kim on właściwie był? Cailet nie miała już czasu, by się zastanawiać, co to miało oznaczać. Pięciu żołnierzy ze Straży Renig zbliżało się do nich pędem. W chwilę potem zatrzymali się wpół kroku na widok krwawego pobojowiska i mundurów Gwardii. - Na co czekacie? - krzyknęła właścicielka. - Zabierzcie to robactwo z mojego terenu! I możecie być pewni, że przyślę Gwardii rachunek za uprzątnięcie tej krwawej jatki! - Domna - powiedział jeden z żołnierzy, spoglądając nerwowo na Taiga i Collana - to Gwardziści Rady. Mają immunitet na... - Zabili sześciu mężczyzn, bez najmniejszej prowokacji z ich strony! - rozejrzała się wkoło, jakby szukając poparcia u innych, gromadzących się wokół gapiów. - Najpierw mordują Magów, potem tych ze Sprzysiężenia, a teraz... - Skrętacza Pellerisa - powiedział ktoś z wyraźną wdzięcznością w głosie. - Akurat jego nie szkoda - dodał ktoś inny. - Jakie to ma znaczenie, kim on był? Co on takiego zrobił, oprócz tego, że szedł normalnie ulicą? - krzyknęła rozdzierająco kobieta; - Kiedy się to wszystko skończy? I kto będzie następny? Z tłumu dały się słyszeć gniewne pomruki, potakujące jej słowom, spojrzenia, wyrażające nienawiść, jednak nikt nie śmiał podnieść ręki na Gwardzistów Rady. - Tchórze! - splunęła z pogardą. - Synowie Piątego Stanu, chowani bez matki! Tylko nie przychodźcie wypłakiwać się na moim ramieniu, gdy niedługo przyjdą po was! Cailet czuła, ze powinna być zbudowana tym przejawem ogólnej nienawiści do Gwardzistów i Rady. Problem polegał jednak na tym, że to ona miała na sobie znienawidzony mundur. - Czy mam przez to rozumieć, że nie jesteśmy juz pożądanymi gośćmi? - spytała spokojnie Lusira. Wstała, poprawiła swą opończę z nadmierną, właściwą pijakom uwagą i spojrzała na niezdecydowanych żołnierzy. - Słyszeliście, co powiedziała Domna, zabierzcie stąd to robactwo. Skrętacza, czy jak mu tam? I niech nikt tu nie mówi, że Gwardia nic dla was nie zrobiła! 215
Przywołując innych wzrokiem, zaczęła chwiejnie kierować się na ulicę. Cailet przerzuciła sobie przez ramię opończę Gorshy i przeskoczyła kilka krzeseł, by dostać się do Collana. - Postawcie na nogi tego idiotę! - powiedziała głośno. Taig i Elomar zaczęli ściągać go z krzesła. Odpędził ich zdecydowanym wymachem ręki i wstał o własnych siłach. Nie mogąc dać sobie rady z rozchełstaną koszulą i tuniką, zaklął pod nosem zobaczywszy, że ani jedna, ani druga nie ma już guzików, za to liczne plamy krwi. - Nie! Przestań! - syknął Elomar - zbyt późno. Collan ściągnął z siebie tunikę, a razem z nią opadła większa część koszuli. Na jego nagim ramieniu ukazało się teraz w całej okazałości złociste, duże piętno w kształcie galazhi. - Spójrzcie na to! - Widzicie ten znak? On jest Skrętacza! - Święci, nic dziwnego, że go zabił! - Żaden z niego Gwardzista, to zwykły niewolnik! Cailet cofnęła się o krok, miażdżąc butami rozbite szkło. - Brać go! - rozkazała Taigowi i Elomar owi. - Kapitanie! Ten człowiek jest oszustem! Palący wstyd, wyzierający z oczu Collana, zastąpiło przerażenie. Cailet wyciągnęła miecz Gorshy, przystawiając go Golowi do gardła. - Brać go, powiedziałam! - krzyknęła na Taiga i Elomara, którzy złapali go, każdy za jedną rękę. - Jak d się to udało, ty niewolniku? Kogo zamordowałeś, żeby zdobyć ten mundur? Spojrzenie, jakie posłał jej Col, ugodziło ją prosto w serce. Lusira podeszła bliżej, zaś jej piękna twarz wyrażała najwyższe zaskoczenie. - Co też wy mówide? Na Rękawicę Rycerską, zobaczde ten znak na jego ramieniu! - splunęła mu z pogardą pod nogi. - Od początku miałam co do debie wątpliwośd, kiedy zjawiłeś się, opowiadając jakąś wyssaną z palca historyjkę o twoim oddziale, który został ponoć wybity do nogi! Do więzienia z tobą, do twoich sprzysiężonych koleżków! Cailet udało się napotkać nic nie rozumiejący wzrok minstrela. Bezgłośnie chaała sprawić, by pojął, o co tutaj chodzi. Wreszde się to udało, co przekazał jej porozumiewawczym mrugniędem i drgnieniem kącików ust. Wyrywał się, gdy ciągnęli go na ulicę, po drodze przewrócił jeszcze jeden 216
stół, krzycząc, że jest niewinny. Przedstawienie to nie ustawało ani na chwilę przez całą drogę do więzienia w Renig. Pochód zamykali żołnierze ze Straży Miejskiej. - Klucze! - warknęła Lusira do wartowniczki. Podczas gdy tamta usiłowała wyciągnąć szczękający pęk, Lusira podeszła ze złowróżbnym uśmieszkiem do Collana. - Czterech niebezpiecznych więźniów, ale tylko trzy cele. Coś mi się zdaje, że cię posadzę razem z jaśnie wielmożną Lady Sarrą. Wartowniczka odważyła się zabrać głos: - Ale... pani kapitan... mężczyna w tej samej celi, co kobieta... sam na sam... nawet jeśli ona faktycznie zdradziła... - O to właśnie chodzi, głupia! Zobaczymy, jak się spodoba Pierwszej Córce Krwi spędzenie nocy ze zwykłym niewolnikiem! W ich planach nie mieściło się zamknięcie Collana. Prawdę mówiąc, mógł to być początek absolutnej katastrofy. I sprawy stale się pogarszały. Jeszcze za Collanem dobrze nie zamknęły się drzwi celi, a już dano znać o przybyciu Najwyższej Sędziny Straconego Kraju. Inara Lunne była bliską krewną Fielli Lunne, zasiadającej w Radzie z ramienia Straconego Kraju. Cailet dobrze wiedziała, jaką sławą cieszy się Sędzina Lunne. Przez ostatnie trzydzieści osiem lat przewodniczyła wszystkim rozprawom, dotyczącym ważniejszych i mniej ważnych spraw, będąc istnym postrachem adwokatów. Liczba skazanych przez nią podsądnych nie miała sobie równych w całym Lenfell. A jej kodeks karny przewidywał tylko trzy rodzaje wyroków: dziesięć lat więzienia, sprzedanie w niewolę, albo śmierć. Jednak liczba mieszkańców Talon Gorge, więzienia w głębi Straconego Kraju, w którym więźniowie pracowali przy wydobyciu rudy żelaza, była stosunkowo mała. Stanowiło to dostateczną wskazówką, jaki rodzaj kary preferuje pani sędzia. Najdziwniejsze było to, że Inara Lunne traktowała swą pracę jako swego rodzaju posłannictwo i służbę dla Straconego Kraju, nie uważając swych czynów za przejaw okrucieństwa, tylko chłodnej logiki. Ci, którzy mogli się jeszcze przydać, byli więzieni, ci, których użyteczność dla Shiru była wyłącznie finansowa, zostawali sprzedani z zyskiem, który zasilał kasę prowincji, ci zaś, którzy dla nikogo nie przedstawiali żadnej wartości, byli po prostu zabijani. 217
Dostrzegłszy jej charakterytyczną postać w gabinecie naczelnika więzienia, Taig natychmiast rozpłynął się w tłumie. Jego śladem poszedł zaraz Elomar. Ich twarze były dobrze znane z obwieszczeń o nagrodach za ich głowy, zaś mundur Gwardzisty mógłby nie wystarczyć dla zmylenia przedstawiciela Rady. Sędzina Lunne jednak nawet na nich nie spojrzała. Nie zasługiwali na choćby jedno jej spojrzenie. Wszyscy, oprócz ich kapitana, tak mądrze wybranego przez Cailet. Mężczyźni ślinili się na sam widok Lusiry, zaś kobiety albo jej natychmiast nienawidziły, albo też z taką samą desperacją, jak mężczyźni, robiły wszystko, by iść z nią do łóżka. Inara Lunne od kilku minut znajdowała się pod przemożnym wpływem tego ostatniego uczucia. Lusira wykorzystała ten moment bezgłośnego zachwytu, by stwierdzić: - Jakże się cieszę, że panią widzę, szanowna sędzino. Choć wielka szkoda, że niepokojono cię o tak bezbożnej, nocnej porze. - Nic nie szkodzi - odparła Inara, przełykając ślinę. Więc trafił się w końcu ktoś z jajami, kto wreszcie sprzątnął Skrętacza? - Niewolnik, podający się za Gwardzistę, którego oddział wybito. Będzie sądzony w Ryka, razem z pozostałymi, których eskortujemy. Czy mogłaby pani sprawdzić... - Będzie sądzony w moim sądzie! - warknęła sędzina Lunne. - Mam rozkazy, by doprowadzić wszytkich, posądzanych o sympatyzowanie ze Sprzysiężeniem, do Ryka. - On nie jest bardziej Sprzysiężony, niż ty czy ja! Nie zawracaj tym sobie swojej ślicznej główki. Osądzę go o Siódmej, skażę o Ósmej, a o Dziewiątej będzie już po krzyku. Lusira zesztywniała. - Muszę zaprotestować przeciwko takiemu uzurpowaniu sobie mojej władzy. Jego wykroczenie przeciwko Gwardii Rady ma pierwszeństwo przed oskarżeniem o morderstwo, rozpatrywanym przez lokalny sąd. - Twój śliczny, czerwony mundurek gówno w tych stronach oznacza. Mordercy należą do mnie. Kiedy i na to Lusira zmarszczyła swe piękne brwi, jej atrakcyjność w oczach Sędziny wyraźnie zmalała. 218
- Może zresztą i Magowie też. Uczciwie cię ostrzegam, paniusiu, tu, w Straconym Kraju, nie lubimy takich, co to wtykają nos w nie swoje sprawy. - Ale oni są... - Już nieżywi - stwierdziła sędzina w sposób nieodwołalny i ostateczny. - Ja to wiem, ty to wiesz i oni też. A czy to będzie tu, czy w Ryka, jakie to ma znaczenie? Pstryknęła palcami w stronę naczelnika. - Tereiz, ustaw no ich zaraz z samego rana w moim sądzie. I upewnij się, czy mają adwokatów. Niech się to odbędzie szybko, ale legalnie. - Sędzino Lunne - oznajmiła zdesperowana Lusira - usłyszy o tym sama Pierwsza Kanclerz! - Bardzo dobrze - skinęła głową starsza kobieta. - Anniyas jest mi winna odpowiedź na mój list i podwyżkę. Po godzinie nerwowego oczekiwania Cailet i reszta kulili się pośród cieni spowijających więzienie w Renig, czekając na zmianę warty. - Ciągle się zastanawiam - mruknął Taig - który to Święty urządza sobie taką zabawę naszym kosztem. Lusira energicznie potrząsnęła głową. - Święci zsyłają nam trudności, by nam uzmysłowić nasze możliwości i ograniczenia, a nie dla własnej zabawy. - Debaty religijne nie wydostaną tamtych na wolność zauważył Keler. - Z pewnością możemy poświęcić chwilę - stwierdził z grymasem Taig - by pogrzebać nasze szczytne plany. Cailet dobrze go rozumiała. Wszystko wyglądało tak... no, może nie łatwo, ale przynajmniej wydawało się mieć głęboki sens. Pomysł był mniej więcej taki: wprowadzić do środka swoich ludzi, by otworzyli Collanowi drogę do wolności i dali znać innym więźniom, że pomoc jest tuż, tuż. Taig, Col, Elo i Cailet mieliby następnie zabrać oddzielne grupy uwolnionych i doprowadzić je do odrębnych bram miasta, zaś stamtąd w bezpieczne miejsce, takie jak Ostinhold, czy Stuletni Dwór Maurgenów. Miała nadzieję, że w każdej z grup znajdzie się przynajmniej jeden Mag, który pomoże złożyć przestrzeń w drodze na miejsce. Teraz zaś sam Collan znajdował się w więzieniu, co może nie było tak beznadziejne, jak w pierwszej chwili myślała, ale 219
nie mieściło się po prostu w pierwotnym planie. Jakie w ogóle miała prawo, by sporządzać tak śmiałe plany? W końcu do niedawna byłam tylko zwykłą mieszkanką Straconego Kraju. Jeszcze trzy tygodnie temu zaganiałam stada w Ostinhold! A teraz jesteś Dziekanem Magów. Przestań się obawiać, Caisha. Wszystko się dobrze ułoży. O mało co nie odpowiedziała mu głośno. Kuląc się wewnątrz czarnej, wełnianej opończy, zachowującej nadal jego zapach - woń wiatru i traw, i jeszcze nieuchwytny zapach władzy, o którym wiedziała, że istniał tylko w jej wyobraźni, zamknęła oczy i pomyślała: Więc powiedz mi, jak. Powiedz mi, co mam teraz zrobić. Cisza. Nie słyszałeś, co powiedziała sędzina? Sarra i Col i wszyscy inni mają umrzeć jutro z rana! Po chwili usłyszała odpowiedź: Każdy kiedyś umiera. Każdy, oprócz ciebie! Nadal żyjesz tu, w mojej głowie... Nie w twoim sercu? Ranisz mnie, Caisha. Przestań wreszcie, do diabła! To wcale nie jest śmieszne! Twoja skłonność do wyolbrzymiania przeszkód, pojawiających się na drodze do obranego celu, też nie jest! Przypomnij sobie Drugie Prawo Magii! Czy ja naprawdę zasługuję aż na taki wykład? Tak, naprawdę zasługujesz i nie racz mnie swym sarkazmem, panienko! Cailet westchnęła do siebie. No dobrze, więc mam prostacki umysł. Popracuję nad tym w wolnej chwili. Ale teraz naprawdę musisz mi pomóc, Gorsha. Cisza. Albo mi powiesz, co mam robić, albo wynoś się! Cisza. Gorsha? Przeklinając jego Widmo, żyjące nadal w jej umyśle, i przeklinając swój obłęd, który pozwalał jej wierzyć w takie rzeczy, rzuciła Zaklęcie Ocieplające na swą opończę, starając się to zrobić jak najbardziej subtelnie. Nie upłynęła nawet minuta, jak znowu brzydko zaklęła. Pozwoliła, by gotująca się w niej 220
złość skaziła zaklęcie. Wełna zrobiła się tak gorąca, że spociła się w niej jak mysz. I niech to będzie dla ciebie kolejną nauczką - dał się ponownie słyszeć głos wewnątrz głowy. - Mógłbyś mnie wreszcie zostawić w spokoju - mruknęła pod nosem. - Dziekanie? Czy coś się stało? - Wszystko w porządku, Lusiro.
5
Zreperowali pokrywę wylotu do kanału. Gdy wzrok przyzwyczaił się już do ciemności, Collan przeszedł na środek celi i przykucnął, starając się podważyć dwustopową, żelazną kratę, wtopioną w podłogę. Jego pamięć, dotycząca poporzedniego korzystania z gościnności więzienia w Renig, nieco szwankowała. Był wtedy zbyt pijany, by pamiętać, do której celi go zaproszono. Pamiętał jednak dobrze, jak się stamtąd wydostał. Być może wsadzili go tym razem nie do tej celi. - A dlaczego ty tu jesteś? - zapytał znajomy, zdegustowany głos, dobiegający z ciemności. Wsunął palce w miejsca pomiędzy kratami i pociągnął tak silnie, jakby sobie chciał wyrwać ramiona ze stawów. Pokrywa ani drgnęła. - Niepotrzebnie tracisz czas. Spróbował jeszcze raz, potem zaczął obmacywać obwód pokrywy. Pamiętał, że kiedyś była przykręcona do metalowego obramowania, otaczającego pionową rurę ściekową. Teraz jednak została przycementowana do otworów, wywierconych w otaczających, kamiennych blokach. - Mogłam ci sama powiedzieć, że jej nie ruszysz. Zdecydowanie umieszczono go w złej celi. - Ponieważ jednak sprawdziłeś to już empirycznie, może mi teraz powiesz, dzięki jakiej głupocie znalazłeś się tutaj, kiedy jesteś potrzebny na zewnątrz? 222
Jedni Święci wiedzieli, jak bardzo się starał ją zignorować, jednak nie było to łatwe zadanie. Trzeba mieć naprawdę jego szczęście, żeby ze wszystkich możliwych cel wylądować właśnie w tej, w której przebywała Jej Niekwestionowana Doskonałość Lady Sarra. - Sądziłam, że wiesz, jak się wydostać z więzienia w Renig. Ale zdaje się, że jesteś znacznie lepszy w dostawaniu się do środka. Delikatny powiew wieczornego wiatru musnął mu policzek. Z poprzednich doświadczeń wiedział już, że to, co tutaj uchodziło za okno, było wąską szczeliną w murze, dwanaście stóp nad klepiskiem. Beznadziejne. - Do diabła, powiedz coś do mnie! - Próbuję myśleć! Zamknij się na chwilę! Uciszyła się na całe pięć minut, dostatecznie długo, by mógł sprawdzić za pomocą klamry od paska, że cementu nie da się wydłubać. Dopiero wtedy się odezwała: - Nigdy więcej tak do mnie nie mów. Przewracając oczami na znak, że zupełnie niezasłużenie dzieje mu się krzywda, wyprostował się i szurając butem po podłodze znalazł w kącie wiązkę słomy. Wyciągnął się na niej. - Rozkaz zrozumiany. A teraz śpij. Może przynajmniej to ją uciszy. Ku jego ogromnemu zaskoczeniu, jej opończa wylądowała na jego gołym torsie. Miękka wełna okazała się bardzo ciepła i nosiła jej zapach. - Przykryj się tym, bo zamarzniesz. Siadając, by szczelnie owinąć się opończą, zasugerował: - Moglibyśmy się oboje nią przykryć. Cisza, która zapadła, była dobitnym wyrazem tego, że wolałaby zamarznąć, niż do czegoś takiego dopuścić. - Dzięki, Pierwsza Córko - powiedział z sarkazmem. - A właściwie to co się stało z twoim ubraniem? Na chwilę cały zesztywniał. Nie miał się jednak czego obawiać, gdyż pomimo wyjątkowo słabego światła, dochodzącego z korytarza, Sarra i tak usunęła się w najciemniejszy Icąt celi, gdy tylko otworzyły się drzwi. Z pewnością gdyby zauważyła piętno na jego ramieniu, nie omieszkałaby czegoś powiedzieć. Odparł więc beztrosko: - Straciłem je w bójce. 223
- Dlatego tutaj jesteś? - Mniej więcej. Położył się na plecach i zamknął oczy. Świat zaczął delikatnie wirować, zataczając powolne, pełne wdzięku koła, jak jastrząb płynący na wietrze w poszukiwaniu zdobyczy. - Mogłabyś trochę pospać, Pierwsza Córko. - Nie powinniśmy czuwać? Przecież niedługo chyba po nas przyjdą? - Wierz mi, będziemy wiedzieli, kiedy to nastąpi. Przez chwilę nie odzywała się. A potem: - Z kim się biłeś? Nie był w stanie na to odpowiedzieć, gdyż po prostu nie pamiętał. Ale samo wspomnienie potyczki było zdecydowanie dobre. - Collan, no powiedzże mi wreszcie... - A może ty byś mi wreszcie coś powiedziała, co? przerwał jej. - Po co ci właściwie cała ta rewolucja? W pobliżu zaszeleściła słoma. - Mówisz o tym tak, jakby to był bal z okazji dnia któregoś Świętego. - Jedno i drugie wymaga dokładnego zaplanowania zauważył. - Więc jak właściwie zamierzasz to zrobić? - Jak to Jak"? - Po prostu Jak". Pomaszerować na siedzibę Rady i Zgromadzenia? - Nie bądź śmieszny. - Zdobyć miasta o znaczeniu strategicznym, utworzyć własny rząd i uzyskawszy taką bazę zająć się resztą świata? Zapadła cisza, jakby Sarra musiała to przemyśleć. Collan stłumił westchnienie. Ona naprawdę nie miała pojęcia, jakby to wszystko miało wyglądać! - Nie - odparła po dłuższej chwili. - No to jak? - Najpiew publiczna identyfikacja wroga, by ludzie zdali sobie sprawę, jakie niebezpieczeństwo im zagraża. Malerryjczycy, Anniyas... - I Feiranowie, ojciec i córka. Wszyscy z niezwykle silną magią. A co ty masz, oprócz przypadkowej zbieraniny zdziesiątkowanych Magów, garstki nie-Magicznych i ani śladu pomysłu, jaki z nich zrobić użytek? - Mamy Cailet.
224
- Dziekana, który nie wie, jak być Dziekanem. Pani, wybacz moją szczerość, ale czyś ty postradała zmysły? - Wszystko musi się zmienić. - A kto mówi, że ludzie w ogóle pragną jakichkolwiek zmian? - Będą ich chcieli, gdy zrozumieją, jakie im zagraża niebezpieczeństwo. Collan znów westchnął. - Więc wytłumacz to mnie. Raz jeszcze zaszeleściła słoma, jakby obracała się do niego twarzą.Wyobraził ją sobie, jak leży na boku, podpierając się na łokciu, zaś błond włosy wpadają jej do niesłychanie ciemnych oczu. - Panowie Malerris będą rządzili żydem każdego z nas. Staniemy się małymi trybikami w skomplikowanym mechanizmie wielkiego zegara... Prychnął pogardliwie. - A myślisz, że teraz tak nie jest? - Teraz ludzie mają jeszcze wybór! - odparła wzburzona. - Co byś zrobił, gdyby ktoś d powiedział, że nie jesteś już minstrelem, że od tej pory masz być, na przykład, górnikiem? - Nikt by mi czegoś takiego nie powiedział. Jestem zbyt dobry jako Minstrel. - A do tego jeszcze jaki skromny! - Nie ma sensu się oszukiwać. Powiedz jeszcze coś o tym, jak byłoby wtedy okropnie. Przekonaj mnie, Pierwsza Córko. - Obecnie żyjesz tak, jak chcesz żyć. Być może dlatego nie możesz zrozumieć, jak to jest być zmuszonym do czegoś, czego po prostu nie chcesz robić. - Czy tak właśnie wyglądało twoje żyde? Wydawało mi się, że dotąd wszystko szło tak, jak ty tego chdałaś. Bogactwo, władza.. - ...i nagroda za moją głowę! - wykrzyknęła gwałtownie. - Za głowę Mai Alvassy! - poprawił. - Dlaczego właśdwie nie mieliby chdeć dę pojmać i zabić? Rząd widzi w tobie wroga. Sięgasz po władzę, która teraz należy do nich. Dlaczego masz mieć do niej większe prawo, niż oni? - Wybrane zgodnie z prawem Zgromadzenie i Rada nie mają faktycznej władzy. Naprawdę rządzi Anniyas i Panowie Malerrisu. 1S - Ucieczka
225
Roześmiał się jej w nos. - Wybrane? Zgodnie z prawem? Nie ma nawet jednego z tych urzędasów, który nie kupiłby swojego stołka w taki czy inny sposób. - Jeszcze jedna rzecz, która musi się zmienić - stwierdziła. - Dlaczego myślisz, że masz prawo cokolwiek zmieniać? Nie, nic nie mów, pozwól mi zgadnąć. Ty masz rację, Malerryjczycy jej nie mają i koniec. W takim razie odpowiedz mi tylko na pierwsze pytanie: dlaczego ludzie mieliby w ogóle chcieć zmian? Co zmieniłoby się na lepsze? - Na początek małżeństwo. Obecny obyczaj jest niemoralny, przypomina handel niewolnikami. Zapanował nad chęcią cofnięcia się, mimo że przecież nie mogła go zobaczyć. - Mów dalej. - Kobiety powinny mieć prawo rozdzielania swego majątku również pomiędzy synów, zamiast przymusowego oddawania wszystkiego Pierwszej Córce. Mężczyźni natomiast powinni mieć możliwość posiadania własności również po zawarciu małżeństwa i rozporządzania tą własnością zgodnie ze swoim, a nie małżonki, życzeniem. Przerwała na chwilę, a gdy ponownie się odewała, w jej głosie słychać było bezgraniczny smutek. - Rozwiedzeni mężowie i nieślubni ojcowie powinni mieć prawo widywania swoich dzieci. Spośród wszystkich rozmów, jakie zdarzyło mu się wieść z kobietami w środku nocy, ta była niezaprzeczalnie najdziwniejsza. To zaś, że sprawiała mu ona przyjemność, było dla niego niezaprzeczalnym dowodem własnego, postępującego szaleństwa. - To są zmiany w zwyczajach społecznych, a nie w sposobie funkcjonowania rządu. Zgadzam się, że masz parę dobrych pomysłów. Ale one w żaden sposób nie odnoszą się do mnie. I większość mieszkańców Lenieli powie ci dokładnie to samo. - One bardzo się do ciebie odnoszą. Jeżeli byś się ożenił, żona zawładnęłaby twoimi pieniędzmi i wydawałaby je dokładnie tak, jakby sobie tego życzyła? - Ożenił? - zaśmiał się Collan. - Nie ja, droga pani. - Ale to, o czym mówię, to nie tylko przemiany społeczne. Również filozoficzne. Prawo do wyboru własnej drogi życio226
wej. Malerryjczycy chcieliby decydować za ciebie. My mamy rację, Collan, a oni jej nie mają. A kiedy ludzie to zauważą i zrozumieją... - Co ty w ogóle wiesz o ludziach? - zapytał gniewnie, znacznie ostrzej, niż pierwotnie zamierzał. - Jesteś jeszcze bardzo naiwna, Pierwsza Córko. Chcesz wiedzieć, na czym tak naprawdę zależy ludziom? Oni chcą, żeby ich dzieci były ubrane i nakarmione. I żeby wiatr i deszcz nie wdzierały się do ich domów. I jeszcze, żeby mogli zatrzymać to, co do nich należy. Narzekają na podatki, ale będą tolerować każdy rząd, byle tylko nie chciał zmieniać tego, co jest dla nich znajome i zrozumiałe. Po długiej przerwie powiedziała cicho: - Rozumiem. Tolerowali zniszczenie Ambrai. I tolerowali zagładę Strażników Magii. Ale daję głowę, że nie będą tolerowali Malerryjczyków, którzy będą im mówić, jak mają żyć. - Jesteś pewna? - Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz? Jeżeli teraz czegoś nie zrobimy... - Sarra, posłuchaj! - prawie krzyknął. - Nikogo tak naprawdę nie obchodzi, co się stało w Ambrai, może prócz tych, którzy tam mieszkali! To, co kiedyś robili Magowie, z równym, albo większym powodzeniem robią teraz lekarze, nauczyciele i wynajęci żołnierze! Wy Magiczni ciągle zapominacie, co stało się poprzednim razem, gdy postanowiliście pobawić się w wojnę! To tacy jak wy stworzyli Stracony Kraj! Dlaczego więc ktokolwiek miałby przyłączać się do waszego Sprzysiężenia, jeżeli oznaczać to będzie nową wojnę i cierpienia?! - Bo moje życie należy do mnie, a nie do nich! Jej okrzyk, płynący prosto z serca, poruszył w nim coś, co było dotąd bardzo głęboko ukryte. Tym czymś był lęk, który spowodował, że zabił Skrętacza i że przy pierwszej sposobności nie uciekł od tych dziwnych ludzi, którzy rzucili wyzwanie Anniyas i Malerryjczykom. Jego życie należało do niego. A jego Ochrony? Do kogo one należały? Mógł się przecież ich pozbyć. Cailet sama się zaofiarowała. Zdecydował się jednak nic w tym względzie nie zmieniać. Należały do niego, były jego częścią. 227
Ten rodzaj wiedzy pochodził z miejsca wewnątrz niego, którego Ochrony nawet nie dotykały. W jego świadomości istniały teraz różne poziomy, jak półki, na których poukładano skrzętnie foliały z zapisem pieśni, wspomnienia z dzieciństwa i z czasów, kiedy był już dorosły, cechy jego osobowości i charakteru, to czym był i co o sobie wiedział. Fakt, że z własnej woli zdecydował się pozostawić Ochrony, był solidnym fundamentem całej tej piramidy. Po prostu wiedział teraz, że to jego Ochrony. Zaś Malerryjczycy zabraliby mu je, chcąc zobaczyć, kim byłby bez nich. - Dobrze, Sarro. Nie wiem, ile to warte, ale jestem z wami. - Przynajmniej do czasu, aż wyjdziesz z więzienia - stwierdziła cynicznie. Przez moment nie był w stanie wykrztusić słowa. Po chwili doskoczył do niej, chwytając za ramię i łokieć, majaczące w ciemności. - Mogłem was już zostawić sto tysięcy razy! - syknął w stronę niewidocznej twarzy. - Jeżeli mówię, że jestem z wami, to jestem, Pierwsza Córko! - Puść mnie! Natychmiast! - krzyknęła przerażona nie na żarty. Strach, który się w niej odezwał, był lękiem kobiety przekonanej, że nie znajdzie się mężczyzna, który by śmiał podnieść na nią rękę. Rozluźnił uścisk i wciągnął powietrze, by ją przeprosić. Wtedy zobaczył lekki poblask - złocistość włosów majaczących na tle ściany. Odwrócił się w stronę wąskiego okna, górującego nad podłogą i zmrużył oczy. Światło. Najbledsza, ledwie zauważalna zapowiedź poranka... Cailet powinna być tutaj całe wieki temu.
8
Nie mogę! To się w ogóle nie chce ruszyć! Cailet słyszała wciąż echo własnych słów, każde nowe ich powtórzenie wywoływało kolejną falę wstydu, zalewającą policzki szkarłatem. Collan opisał przecież dokładnie swą drogę ucieczki z więzienia w Renig. Była pewna, że odwrócenie tego procesu będzie najłatwiejszą rzeczą pod słońcem. Znaleźć kratę ściekową, podważyć ją, podnieść, wpełznąć do kanału, jeden zakręt, drugi, podważyć kamień otwierający wejście do celi... Nie była w stanie otworzyć nawet pierwszej kraty. Próbowała przy pomocy magii i nic z tego nie wyszło. Mężczyznom, którzy użyczyli swej siły, również się nie udało. Zastosowanie magii i brutalnej siły razem przyniosło jedynie ból głowy dla niej i obolałe mięsnie dla innych. Krata została przymurowana do metalowego obramowania. Dlaczego nie była w stanie tego przewidzieć, wymyślić alternatywnego planu? Bo jestem arogancka, brak mi subtelności i uważam, że wiem wszystko o wszystkim. Gorsha zrobił mnie Dziekanem, ale nie mógł sprawić, bym zmądrzała. Nie była w stanie wyważyć kraty, nie mogła stopić żelaza, nie mogła odłupać kamienia - nie była w stanie nic kompletnie zrobić! Wszyscy byli tacy wyrozumiali. To nie jej wina, nie mogła przecież wiedzieć, musi być jakiś inny sposób. Prawie się udławiła tą ich wspaniałomyślnością. Teraz, z nadejściem świtu, inne słowa zaczęły brzmieć jej echem w głowie: 229
„Osądzę go o siódmej, skażę o ósmej, a o dziewiątej już będzie po krzyku". Sam Collan wystarczyłby zupełnie. A nie chodziło teraz tylko o niego: Sarra, Elin i Falundir, wszyscy Magowie i sympatycy Sprzysiężenia, znajdujący się w tutejszym więzieniu - wszyscy oni dostąpią wątpliwego zaszczytu osądzenia przez Inarę Lunne. Taig spędził długie, poprzedzające godziny świt, układając wraz z Kelerem skomplikowane plany. Cailet słyszała, jak tłumaczyli je potem innym i czuła się kompletnie bezużyteczna. Cała ta nowo zobyta magia, wiedza i moc, a jedyne, co mogła zrobić, to słuchać. Tylko iść za nimi do Siedziby Rady. Tylko stać cicho na straży, gdy więźniowie będą przeprowadzani do sali sądowej. Jeden Falundir był absolutnie spokojny. To dziwne, ale jego spokojny, pewny półuśmiech ranił Cailet bardziej niż zmartwienie, strach, czy poczucie zdrady, dostrzegane w oczach innych. Lusira dożyła wizytę w komnatach Sędziny Lunne, by przedłożyć kolejny protest. Wróciła prawie natychmiast, zaciskając usta. Na chwilę przed pojawieniem się sędziny w sali sądowej, wpadła tam szczupła, drobna niewiasta, przywodząca Cailet na myśl nerwowe galazhi. Czerwona tunika i złota odznaka Wydrążonego Kręgu kazały sądzić, że jest Adwokatem. Koło Zębate, znajdujące się wewnątrz Kręgu, zdradzało jej przynależność do rodu Annisonów. Sędzina Lunne widząc ją, zmarszczyła brwi, spoglądając w dół zza rzeźbionego, ustawionego na podium biurka, spełniającego rolę pulpitu sędziowskiego. - Agva, a co ty tu robisz? Sądziłam, że Pierwsza Córka twojej siostry miała właśnie rodzić. - Ubiegłej nocy, sędzino, ale był to tylko chłopiec, więc moje obowiązki się skończyły. Pani wybaczy spóźnienie. Dopiero pół godziny temu doniesiono mi, że jestem dzisiaj pierwsza na liście adwokatów obrony. Mówiąc to, jednocześnie przerzucała dokumenty. - Biorąc pod uwagę specyficzne okoliczności, poprosiłabym o odroczenie sprawy, by zaznajomić się szczegółowo z każdym przypadkiem, jeśli oczywiście Sędzia będzie tak dobra... - Adwokat Annison, nie będzie żadnych odroczeń - Inara Lunne stuknęła młotkiem sędziowskim na znak, że to oficjalna decyzja, znudzony pisarz zaś odnotował to w aktach. - To, 230
że podsądni popełnili zarzucane im przestępstwa, jest tak samo jasne, jak to, że ty, czy ja oddychamy. Zostaną tak szybko skazani, że nawet nie zdążysz się zmęczyć. - Nie miałam nawet okazji z nimi porozmawiać! - zaprotestowała adwokat. - Jestem pewna, że nic, co mieliby do powiedzenia, nie jest warte słuchania. Pisarz odczyta akty oskarżenia. Ze względów praktycznych połączyłam sprawy według rodzajów popełnionych przestępstw, będzie szybciej. W szkole Cailet uczyła się o tym, jak przeprowadzane są rozprawy sądowe, zaś podczas wycieczki szkolnej zwiedzała nawet salę rozpraw w Combel. Ta w Renig okazała się znacznie bardziej okazała, czyniąc zadość wymogom stolicy shiru. Wszystkie krzesła, poręcze i balustrady, oddzielające miejsca dla świadków, pod sądnych i skazanych, wykonane były z drogich gatunków drewna. Dach zwieńczyła ogromna kopuła z witrażowego szkła. Na ścianach znajdowały się freski, przedstawiające Garona Sprawiedliwego, Gorynela Miłosiernego i Vankelosa Sędziego. Za pulpitem sędziowskim zawieszony był złocony medalion, przedstawiaj acy Orła Rady, niosącego w szponach Strzały Krwi Anniyas'ów. Choć Cailet mniej więcej znała zasady postępowania sądowego, nigdy jednak nie dane jej było oglądać na własne oczy Wysokiego Sądu przy pracy. Prędkość, z jaką się to wszystko odbywało, dosłownie zapierała dech w piersiach. Strażnicy Magii zostali najpierw wezwani do wystąpienia przed trybunał, zaś pisarz sądowy odczytał im akt oskarżenia o bunt. Agva Annison ogłosiła następnie, że żadne z nich nie przyznaje się do winy. Sędzina Lunne beznamiętnym głosem odczytała fakty towarzyszące ich ponownemu aresztowaniu przy próbie ucieczki z Renig. Dwóch oficerów Straży złożyło zeznania dotyczące magicznego ataku (musiały one wystarczyć z braku dowodów rzeczowych), a następnie oddaliło się, gdyż obrona nie miała do nich żadnych pytań. Następnie Magom pozwolono powiedzieć coś na własną obronę. Nikt się nie odezwał. - Bardzo dobrze. A więc wyrokiem tego sądu, oskarżeni są winni zarzucanych przestępstw. Sąd skazuje ich na śmierć, postanowienie zostanie wprowadzone w życie po zakończeniu dzisiejszego postępowania - młotek uderzył w pulpit, dla podkreślenia jej słów. - Następni. 231
Wszystko to trwało niecałe piętnaście minut. Następni byli zaś wszyscy ci, na których padło podejrzenie posiadania jakichkolwiek powiązań ze Sprzysiężeniem. Od odczytania aktu Oskarżenia, aż do usłyszenia wyroku, ich proces nie trwał nawet połowy tego czasu, który został poświęcony Magom. Rzucając okiem w stronę drzwi, sędzina Lunne zażądała, by ktoś przyniósł jej kawę z pobliskiego zajazdu (waniliowo-cynamonową, z dodatkową porcją cukru). Elomar zgłosił się na ochotnika, ściągając na siebie gniewne spojrzenie Lusiry. Wynieś-przynieś-pozamiataj nie licowało z godnością Gwardzisty Rady. Następnie Falundir został wywołany, jako kolejny oskarżony. Zarzucono mu komponowanie i rozgłaszanie zdradzieckich piosenek. Kawa nie została jeszcze przyniesiona, kiedy bard dołączył już do grona skazanych. Tylko trzy osoby zostały jeszcze na ławie oskarżonych. Collan wydawał się znudzony, Sarra napięta, zaś Elin zdeterminowana. - Mai Alvassy. Sarra postąpiła naprzód. Cailet spojrzała zaskoczona, Lusira wstrzymała oddech, zaś Taig zaklął, gdy Elin Alvassy zbliżyła się do sędziny razem z Sarrą. - Jestem Elin Alvassy, a ta kobieta nie jest moją siostrą. Sędzina odstawiła z łoskotem swoją kawę. - Nie próbuj zaciemniać sprawy, dziewczyno. - Staram się ją właśnie wyjaśnić. To nie jest Mai Alvassy. - Niech pisarz przyniesie mi Krążek Identyfikacyjny podsądnęj. Uśmiechając się obleśnie, mężczyzna wyciągnął rękę w stronę Sarry. Ta rzuciła mu spojrzenie, zdolne zapalić kostkę lodu i sama wydobyła spod koszuli swój krążek. Po trwających chwilę oględzinach, wysoki sąd stwierdził autorytatywnie: - Tożsamość podsądnej, jako Mai Alvassy, została potwierdzona. - Na podstawie skradzionej tarczy? - Elin rzuciła Sarrze drwiące spojrzenie. - Jestem Alvassy z Ambrai - ciągnęła dalej z taką pełno-Krwistą wyższością, że Geria Ostin mogłaby się wiele od niej nauczyć. - Nie zgadzam się, by ta kobieta podawała się bezprawnie za kogoś z mego prawiecznego rodu. 232
Sędzina Lunne upiła długi łyk kawy. - Kompletny nonsens. - Jest nie bardziej Alvassy, niż ty i żądam, by nie była sądzona pod tym nazwiskiem! Lunne było nazwiskiem należącym do Czwartego Stanu, a nic tak nie denerwowało niższych stanów, jak pokaz arogancji Krwi. Cailet szturchnąła delikatnie Taiga i szepnęła: - Co ona wyprawia? Potrząsnął tylko głową, na znak, że tak samo, jak ona, nic nie rozumie. - W akcie oskarżenia stoi wyraźnie: Mai Alvassy - stwierdziła sędzina, okropnie marszcząc brwi. - Krążek identyfikacyjny wskazuje, że to Mai Alvassy. Ona jest Mai Alvassy. A nawet jeśli nie jest... Elin uśmiechnęła się dziwnie. - Rada mogłaby być bardzo niepocieszona, gdyby się okazało, że ta kobieta jest kimś jeszcze bardziej poszukiwanym od mojej siostry. Lusira powstała i przeszła pomiędzy krzesłami widzów. - Sędzino Lunne, wobec zaistniałych okoliczności więźniowie muszą zostać zabrani na Dwór Ryka, gdzie będzie można dociec prawdy ponad wszelką wątpliwość. - Siadaj i zamknij się! - irytacja zaczęła przeważać nad manierami sędziego. - Gówno mnie to wszystko obchodzi, nawet gdyby była Wielką Księżną Ganfalliną, właśnie zmartwychwstałą dla naszej rozrywki. - Nic aż tak dramatycznego - powiedziała wyniośle Elin. - To tylko Lady Sarra Liwellan, pierwsze nazwisko na listach osób, na których głowy nałożono nagrodę, dziedziczka wszystkich włości Sleginów w Sheve. - Niemożliwe! - krzyknął Taig ze swego miejsca pośród widzów. - Co? Kto? - zawtórował mu Collan z ławy oskarżonych. - Przypomnijcie sobie - zaczął gorączkowo Elomar - rzeczywiście było ich dwie. Bardzo podobnych do siebie. Sama to mówiłaś, kapitanie. - Nie bądź idiotą! - Lusira rzuciła przez ramię ostrym tonem. - Zabiliśmy dziewczynę Liwellanów i pojmaliśmy tą Alvassy. - Zamknąć mordy! - wrzasnęła sędzina Lunne. 233
Adwokat Annison wstała, usiadła i ponownie wstała. - Przepraszam, ale jeżeli tożsamość oskarżonej nie może zostać ustalona ponad wszelką wątpliwość... - Mówię, że to Alvassy! - A ja mówię, że nie! - ...to nie może być sądzona - dokończyła Adwokat lękliwym szeptem. Cailet nie miała pojęcia, co Elin chciała przez to uzyskać, oprócz wprowadzenia totalnego zamieszania. Sarrze kazano podać jej imię i nazwisko, by można je było zapisać w aktach. Uśmiechnęła się tylko, pokazując swe dołeczki w całej krasie i nic nie powiedziała. Bezpośredni nakaz sędziego odniósł taki sam rezultat. „Gwardziści Rady" byli następnie wzywam jeden po drugim jako świadkowie, poczynając od Lusiry. Pytano ich, w jaki sposób Sarra została ujęta. Znając dobrze okoliczności śmierci Mai, Lusira przedstawiła w gwałtownych słowach błyskotliwie zmodyfikowaną wersję, pozostawiającą duże pole do domysłów. Następny zeznawał Elomar, po nim Taig. Każdy z nich powtarzał ten sam podstawowy raport, zaś nie zgadzał się z poprzednikiem co do szczegółów. Następnie pisarz wskazał na Cailet. Podchodziła do miejsca dla świadka w stanie kompletnej paniki. Nie była w stanie przypomnieć sobie nazwiska Gwardzisty, którego mundur i krążek identyfikacyjny miała na sobie. Wchodząc na podium dla świadków, przycisnęła wilgotne dłonie do spodni, starając się pohamować ich drżenie. - Nazwisko i ranga - powiedział pisarz. Cailet zaniosła się kaszlem. Urzędnik przyniósł jej szklankę wody. Wypiła z wdzięcznością, kilkakrotnie jeszcze zakasłała i zaczęła się zastanawiać, czy nie zna jakiegoś zaklęcia, które uśpiłoby wszystkich w sali na jakieś pół minuty. Po ich przebudzeniu mogłaby śmiało udawać, że przed chwilą podała już żądaną informację, teraz zaś oczekuje spokojnie na dalsze pytania. Nie, nie udałoby się, przecież nic nie zostałoby zapisane w aktach... Inara Lunne kiwnęła głową raz. Potem drugi, a przy trzecim smacznie zasnęła. Cała sala zamarła w oczekiwaniu. Cailet ośmieliła się spojrzeć na swych towarzyszy, gdy niezbyt głośne chrapnięcie 234
dobiegło znad pulpitu sędziowskiego. Twarz Elomara była tak pozbawiona wszelkiego wyrazu, że od razu pojęła, czyja to sprawka. Oczywiście! Kawa! Cailet błyskawicznie rozejrzała się po sali. Powinna była to zrobić od razu po wejściu! Strażnicy zniknęli, wszyscy oprócz jednego, stojącego przy drzwiach do komnat sędziego. Pisarz siedział jak przykuty do krzesła, trzymając na kolanach akta i patrząc niemo na śpiącą sędzinę. W miejscu dla skazańców stało około dwudziestu Magów, sympatyków Sprzysiężenia, oraz Bard Falundir. Na ławie oskarżonych - Elin, Sarra i Collan. Zaś za niewielką balustradą „Gwardziści Rady". To miejsce jest nasze, pomyślała kompletnie zaskoczona. Sędzia i pisarz sądzą, że są absolutnie bezpieczni, mając nas tutaj. Święci i Widma, dlaczego o tym wcześniej nie pomyślałam?! Bo nadal myślała kategoriami siedemnastoletniej mieszkanki Straconego Kijau, którą dotąd była, a nie Dziekana, którym niedawno się stała. Delikatnie przełknęła ślinę. Spojrzenie pisarza przesunęło się w jej stronę. Sięgnęła po magię i zaklęcie, wymruczała jedno słowo i jego powieki opadły. Teraz Strażnik - trochę trudniej było nawiązać z nim kontakt wzrokowy, ale jakoś jej się to udało. Zasnął w ułamku sekundy. - Szybko - przeskoczyła balustradę okalającą podium dla świadków. - Taig, Keler, zróbcie coś z ich łańcuchami, jeśli się da... Przerażone piśnięcie zatrzymało ją w pół drogi do Sarry. Adwokat drżała, skulona na krześle, jej ogromne, niebieskie oczy były tak samo okrągłe, jak pobladłe usta. Do diabła! Kompletnie o niej zapomniałam! Cailet przygotowała się, by wysłać ją również w objęcia Morfeusza. - Nie, błagam, nie! Cailet podeszła do stołu, za którym chowała się przerażona kobieta. - Lepiej będzie dla ciebie, gdy to zrobię - powiedziała, nie bez współczucia. - W przeciwnym razie możesz mieć kłopoty. - Ty... ty jesteś Magiem, prawda? - wyszeptała Agva Annison. Cailet skinęła głową. 235
- I chcesz nas z...zabić? Lusira odpowiedziała za nią: - Gdyby miała taki zamiar, już byś z nami nie rozmawiała. Przeszła dalej, wyciągając miecz, by podważyć nim okowy pętające Sarrę, Elin i Collana. - Będę musiała dę teraz uśpić - powiedziała Cailet. - Ale zapamiętam, że próbowałaś nam pomóc. - Błagam, nie zaczarowuj mnie! - po chudych policzkach popłynął strumień łez. - Udam, że śpię i nikomu, nikomu nie powiem... - Cóż... - Cailet wiedziała, że mądrzej byłoby potraktować ją tak samo, jak innych. Ale panika, w jaką wpadała ta kobieta na samo wspomnienie magii, spowodowała jej wahanie. Czy tak właśnie będą od dzisiaj wyglądać jej kontakty z ludźmi? Będą się kulić na jej widok, jakby miała parę rogów, ogromne kły i pazury Widmobestii? - Przysięgam! - Adwokat prawie już płakała. Cailet skinęła głowa. Po prostu nie mogła użyć magii, nawet tak łagodnej, wobec tej kobiety. Jeżeli kiedykolwiek ma być postrzegana bez strachu, ona i inni Magowie, musi udowodnić, że nie mają zamiaru wyrządzić nikomu krzywdy. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zacząć od zaraz. - O , dziękuję, dziękuję! Nie pisnę ani słóweczka, powiem wszystkim, jaką musieliśde stoczyć ze mną walkę... Cailet skrzywiła się. - Tylko niech to będzie przekonywające. Ze względu na debie, nie na mnie. Adwokat natychmiast rzudła się z rozkrzyżowanymi ramionami na stół, przywierając policzkiem do rzeźbionego drewna. - Wygląda, jakby jej było zdecydowanie za wygodnie skrytykował Collan rozderając zdrętwiałe nadgarstki. - Niech tak zostanie. A my musimy się wynosić. - Najwyższa pora, jeśli wolno mi to powiedzieć. - Nie wolno - swierdziła Sarra - Cailet, będą nam potrzebne konie. Nawet ty nie złożysz przestrzeni dla tylu osób. - Musimy dotrzeć tylko do doków - dotknęła dłoni siostry. - Nie ja, ani moi towarzysze - powiedział za nią zdecydowany kobiecy głos, zmuszając ją do odwrócenia się. 236
Mag-Rycerz, której wczoraj przekazała wiadomość o planowanej ucieczce, stała teraz przed nią, pełna gniewu. - Nie wiem, kim jesteśde i chodaż jestem wam wdzięczna za uratowane nam żyda, od tej chwili sami będziemy się troszczyć o siebie. Głos w głowie Cailet nie omieszkał tego skomentować: Magowie są wyjątkowo niezależnym bractwem. Jedyny rozkaz, jakiego posłuchają, musiałby pochodzić od Dziekana. - Do tej pory rzeczywiśde świetnie wam wychodziło to dbanie o siebie - zauważył Collan. - Zostaliśmy zdradzeni! - warknęła kobieta. - A teraz idziemy. - Dokąd? - spytał z przesadną grzecznośdą. - Dokądkolwiek! - Nie sądzę - stwierdziła Sarra ironicznie. - Chyba że Dziekan wam pozwoli - i skinęła głową w stronę Cailet. Rycerz stanęła jak wryta. - Co? - Później będziemy się przedstawiać - wtrądł się Taig. Wszyscy już są bez łańcuchów, Cailet. Kosztowało nas to sześć mieczy. Musimy już iść. Nie wiem, na jak długo uśpiłaś innych, ale Elomar mówi, że Sędzina może się wkrótce ocknąć. - Prawda - powiedziała energicznie Sarra. - Podzielmy się na pięć grup. Nie ma sensu wyglądać, jak pochód. Spotkamy się przy dokach. - I chodźmy stąd wreszde! - ponaglił Collan. - Nadal twierdzę, że to najwyższa pora. Cailet w pełni przyznała mu rację. Był tylko jeden problem. Żadne drzwi nie chciały się otworzyć. Te prowadzące do komnat sędziego były zabite na głucho. Te, przez które wchodzili więźniowie, były jak zamurowane. Podwójne drzwi, prowadzące na korytarz, nawet nie chdały drgnąć. Taig i Keler próbowali poruszyć mosiężne klamki, atakując je rękojeściami mieczy. Col zajął się w tym czasie zawiasami. - Możede sobie darować - Cailet założyła ręce i usiadła na niskiej balustradzie. - Ktoś nałożył na nie Ochrony. - Co? - Taig odwródł się na pięde. - To niemożliwe, Cailet, nie ma tu innych magów, oprócz naszych ludzi, a żaden z nich z pewnośdą... 237
- To nie Mag, tylko Magiczna. Sarra zamrugała. Cailet spojrzała na nią i tylko skinęła głową. Jeśli chodzi o innych, Tiron wpadł na to pierwszy. Przywołując go spojrzeniem, wezwała również Elomara, Kelera i Elin. Razem ruszyli w stronę miejsca dla obrony. - Załóż Ochrony na innych - mruknęła Cailet. - Ja dam sobie radę. Na dźwięk jej głosu, Agva Annison wyprostowała się i obródła się na krześle. Nie przypominała już w niczym spłoszonego, chudego Galazhi. Na jej miejscu siedział teraz smukły, sprężysty drapieżca. Uśmiechnęła się do Cailet spoza lekkiego, migoczącego obłoku Magicznej Kuli, ochraniającej całe jej dało. - Będę musiała chyba złożyć ofiarę Gorynelowi Miłosiernemu - oznajmiła - za to, że dotknął twego czułego serduszka i że tak łatwo mnie pożałowałaś. Cailet szła do niej równym krokiem, nie racząc nawet odpowiedzieć. - Nie wydostaniede się stąd, dopóki nie zdejmę Ochron szydziła Adwokat. - A nigdy nie uda d się dostać do wnętrza tej Kuli. Elomar otworzył furtkę w balustradzie. Cailet nakazała mu gestem, by wszyscy pozostali tam, gdzie są. Mieszanina Ochron natychmiast wypełniła przestrzeń. Tiron rzudł swą Ochronę na drewno, Keler, jako bardziej zaawansowany adept magii, zawiesił swoją w powietrzu, zaś Elin z łatwośdą wzmocniła ich dzieło, zawieszając solidną Ochronę od sufitu do podłogi. Elomar wygładził całość. Agva Annison zaniosła się złośliwym chichotem nauczydela, którego uczeń popełnił głupi błąd. - Mag Dziekan, który nie czuje magii, wirującej wokół drzwi? To będzie łatwiejsze, niż Pierwszy Lord życzył sobie w najśmielszych snach! Tiron nastroszył się cały. Jego urażona, piętnastoletnia duma nie była w stanie znieść takiej zniewagi. Cailet usłyszana przed chwilą obelga wcale nie dotknęła. Powiedziała prawie pokornie: - Prawdę mówiąc, muszę się jeszcze wiele nauczyć. Na przykład zupełnie nie wiem, ile może minąć czasu, zanim pojawią się prawdziwi Gwardziśd Rady. 238
Kobieta wzruszyła ramionami. - Zwykle robią swój obchód co godzinę podczas obrad sądu. Sądzę więc, że masz jakiś pięć minut. - Dziękuję - Cailet skinęła głową. - W zupełności wystarczy - wymawiając te słowa dobyła miecz Gorynela Desse'a. Agva Annison nagle przestała się uśmiechać. - Poznajesz go? - spytała Cailet. - To... to jeden z Pięćdziesięciu - zająknęła się tamta. Skąd go masz? - Prezent od ostatniego właściciela - odparła trzeźwo Cailet. - Jeżeli wiesz, co to za miecz, więc musisz też wiedzieć, jak bardzo boli zadana nim rana. Znieś Ochrony. Malerryjka wstała ze swego miejsca dumna i wyzywająca. - Nie. - Jak słusznie zauważyłaś, muszę się jeszcze wiele nauczyć. Nie wiem, na ile będę w stanie zapanować nad tym mieczem. Prawdę mówiąc, nigdy dotąd z niego nie korzystałam. - Nie. - Zastanów się. Nie chciałabym cię zabić, a nie wiem, czy ten miecz właśnie tego nie zrobi. - Nie. Cailet odwróciła się od niej, tak, jakby właśnie zmieniła zamiar. Mignęła jej twarz Sarry, stojącej przy drzwiach; włosy, jaśniejące złocistym płomieniem pośród ciemniejszych głów i czarnych opończy Magów. „Jesteś moją siostrą i kocham cię", usłyszała ponownie Cailet, przywołując niedawne wspomnienie. Ale jestem też Dziekanem, Sarro. Jeżeli możesz, pokochaj też i tę część mnie. Później, kiedy mieli okazję porozmawiać, Col opowiadał jej, że zawsze, kiedy walczył, czas zdawał się płynąć znacznie szybciej. Dla Cailet zaś czas wyraźnie zwolnił. Każdy nakaz, przesyłany z mózgu do nerwów i dalej do mięśni, wydawał się całkowicie oddzielnym strumieniem światła i energii. Każdy ruch zdawał się trwać godzinę. Zamachnęła się mieczem Desse'a, czując migotliwą magię na całej jego długości. Widziała, jak pełen pogardy grymas na twarzy Agvy Annison ustępuje powoli miejsca niedowierzaniu, a potem przerażeniu, gdy wreszcie zdała sobie sprawę, że Cailet nie odstąpiła od swego zamiaru i ten straszny miecz zbliża się teraz do niej z brutalną, śmiercionośną siłą. 239
Ostrze spotkało się z Magiczną Kulą. Lekki pomknął w górę po ostrzu, następnie zmienił kierunek, dotarł do połyskującej sfery, która rozprysła się na milion błyszczących iskier i znikła. Krzyk Malerryjki zdawał się trwać wieki. Podobnie jak czas, który zabrało Cailet zapanowanie nad mieczem, nad jego nienasyconym głodem. Potyczka była równie nieoczekiwana, co zażarta. Nie wiedziała dokładnie, jaką moc ma podarowany jej miecz, jednak w najśmielszych snach nie spodziewała się, że będzie aż taka. Gorsha, dlaczego mi nie powiedziałeś, że ta broń karmi się moją magią i malerryjską krwią? Nie mogę go utrzymać, jest dla mnie zbyt silny, naprawdę nie chcę jej zabić! Po prawie słyszalnym pstryknięciu w głowie Cailet, sekundy znów stały się sekundami. Agva Annison leżała bez ruchu, nienaturalnie przerzucona przez krzesło. Cailet wpatrzyła się w nią, spodziewając się krwi. Ale krwi nie było. Nie dlatego że jesteś silniejsza od miecza, Cailet. Dlatego że naprawdę nie życzyłaś jej śmierci. Gdyby było inaczej... Podniosła do góry miecz, przyglądając się pod światło czystej klindze. Chcesz powiedzieć, ze nie da się okłamać tego miecza. Prawdziwie rzekłaś, Dziekanie. Wiem, bo próbowałem. - Cailet! Zamrugała i opuściła miecz. - Co, co się stało? Dłoń siostry dotknęła jej policzka, przynosząc chłodne ukojenie rozpalonej skórze. - To koniec, Caisha. Ochrony zniknęły. - O - mruknęła niezbyt adekwatnie do sytuacji. - To dobrze. Collan zbliżył się, patrząc na leżącą bez czucia Adwokat Annison. - To kolejny dowód - stwierdził, że nie można ufać prawnikom. Cailet udało się słabo uśmiechnąć. Czy jej wyczerpanie brało się stąd, że nadużyła swej mocy, czy też, że jej nie użyła? Czy to zniszczenie Magicznej Kuli, czy operowanie mieczem tak bardzo pozbawiło ją sił? Ostrze wkładane do pochwy 240
szczęknęło kilkakrotnie, wtórując drżeniu rąk. Patrząc przez ramię, zauważyła, że inni opuścili już salę sądową, wychodząc przez podwójne, wahadłowe drzwi. Spoglądając ostatni raz na uśpiony sąd, powiedziała: - To nie było właściwie zrobione. Przepraszam. Jedynie Sarra skinęła głową. - Zgoda. Następnym razem będziemy mieć lepszy plan. - Cała trudność naszego położenia, jako Strażników Magii polega na tym - zaczął Elomar, że nie możemy nic zrobić, dopóki nas nie zaatakują. - Zawsze mówiłem - zaprezentował łobuzerski uśmiech Collan, że skrupuły i etyka bardzo przeszkadzają w życiu. Ja sam nigdy nie znajdowałem dla nich szczególnego zastosowania. - Co ty powiesz - mruknęła pod nosem Sarra. Zaszczycał ją sardonicznym uniesieniem brwi, jednak zwrócił się bezpośrednio do Cailet: - Czy teraz możemy się już stąd wynosić? Będąc już w połowie drogi do drzwi, ledwie idąc ze względu na obezwładniające zmęczenie, Cailet usłyszała za sobą delikatne skrzypnięcie drewnianej podłogi. W tym samym momencie w jej umyśle pojawił się dziwaczny obraz: ściana z cegieł, stojąca samotnie pośród kamienistego wąwozu. Za chwilę poleciała na Elomara, odepchnięta przez Collana. Sięgał już po miecz, jednak Sarra była szybsza. Okręcając się na pięcie, jedną dłonią sięgnęła do pasa. Umysł i magia Cailet biernie obserwowały sztylet, lecący ze srebrzystym błyskiem prosto w pierś Agvy Annison. Poczuła, jak Elomar przyciska ją do siebie z całej siły. Po chwili postawił ją na ziemi i bez słowa skłonił się przed Sarrą. - Nie powinnaś była darować jej życia - stwierdziła Sarra jakby nigdy nic i poszła po swój nóż. Cailet przyglądała się tylko, zdrętwiała z zaskoczenia. Dla mnie - pomyślała, gdy jej siostra pochyliła się, wyciągając sztylet i wycierając go o opończę zabitej Malerryjki. - Sarra zabiła dla mnie. Zrobiła to, co ja powinnam była zrobić sama. Powiedziała to zresztą przed chwilą. I miała rację... - Dziekanie' 16 - Ucieczka
241
Otępiałe zmysły odpowiedziały powoli na krzyk Lusiry. Ale dźwięk uderzającej o siebie stali wywołał w niej dziwną, nieznaną dotychczas reakcję: energia, magia, moc wypełniły jej ciało ożywczą falą. Już biegła w stronę zewnętrznego korytarza, trzymając ponownie w dłoni obnażony miecz Gorynela Desse'a.
8
Dwudziestu pięciu prawdziwych Gwardzistów Rady przeżyło szok swojego życia, wchodząc tego ranka do budynku sądu. Ich zazwyczaj nudny obchód - Siedziba Rady, więzienie, doki, dzielnice mieszkalne, rynek - przemienił się nagle w morderczą walkę niespełna sto kroków od koszar. Uczciwie trzeba powiedzieć na rzecz ich kapitana, że od razu zastanowiła ją dziwna niespójność w otoczeniu: tak wiele osób, niektóre ubrane w postrzępione szaty Magów, wszystkie noszące na twarzach bladość, świadczącą o długim pobycie w ciemnicy, i wszystkie bez łańcuchów, nie powinno opuszczać wolno jakiejkolwiek sali sądowej, a szczególnie tej, w którą zasiadała Inara Lunne. Taig wyczuł, co się dzieje w głowie kapitana i dobył miecza, zanim jej podejrzenia miały szansę przybrać konkretną formę. Dwudziestu niedawnych więźniów, teraz, gdy ich nowo odzyskana wolność została zagrożona, zaatakowało bez wahania. Magowie trzymali się swych zasad, wiedząc, że nowo wybrany Dziekan jest wśród nich. Żadne czary nie zaatakowały Gwardzistów Rady. Przeciwko świetnie uzbrojonym i wyszkolonym żołnierzom, taka postawa wydawała się beznadziejna. Wtedy zjawił się Dziekan. Po niespełna pięciu minutach, żaden z Gwardzistów nie stał już o własnych siłach. Sarra widziała to wszystko, stojąc w drzwiach. Nadal nie mogąc dojść do siebie po pierwszej śmierci, zadanej własną 243
ręką, mając w głowie uporczywie powtarzającą się, absurdalną myśl, że powinna wyryć kolejne nacięcie na sztylecie, patrzyła, jak jej siostra wycina dziwne kształty w żywych ciałach, niczym rzeźbiarz wdzierający się dłutem w chłodny marmur. Cailet nie przypominała w niczym niezgrabnego rzeźnika, jej ruchy były skuteczne, dokładne i pełne gracji. Prawie delikatne, przynajmniej niektóre. Tak samo musiała wyglądać Św. Delilah, pomyślała Sarra, jakby obserwowała całe zajście z oddali. Kobieta-wojownik, tańcząca z mieczem. Kiedy już wszyscy Gwardziści leżeli krwawiąc na podłodze, Sarra dostrzegła, jak Taig podchodzi do Cailet, wyciągając ku niej ramiona. Dziekan popatrzyła na niego ze zmęczeniem. - Cai - powiedział miękko. - Możesz już przestać. Rozejrzała się wkoło. Biorąc głęboki oddech, odchyliła głowę, by móc zajrzeć w górujące nad nią, szare oczy. - Oni jeszcze żyją - powiał ziała mu. - Wiem. Zbyt dobrze radzisz sobie z mieczem, by ich pozabijać. - Nie żyliby, gdybym tego chciała. - Wiem - powtórzył cicho. - Musimy już iść, Cai. Sarra miała się nienawidzić do końca życia za to, że nie była w stanie podejść wtedy do siostry. Ale po prostu nie mogła. Nie mogła też zapobiec temu, że Widmo Gorynela Desse'a zawładnęło na dobre tą drobną, złotowłosą dziewczynką. Taig znał ją przedtem. Znał Cailet. Osoba, którą ja poznaję, nie jest już tylko moją małą siostrzyczką. Jest też Alinem Ostinem, Tamosem Wolvarem, Lusath'em Adennos'em i Gorynelem Desse'm. Taig widzi Cailet taką, jaka kiedyś była i jaka jest gdzieś tam, w środku. Może do niej dotrzeć. Ale ja jej już nigdy takiej nie poznam. Zbyt wiele wiedzy stoi na przeszkodzie. Znajoma siła dała o sobie znać, drażniąc jej zmysły: Collan Rosvenir. - Chodź - powiedział delikatnie. - Pier i Keler wyszli już z tamtymi. Musimy zabrać stąd Calet, zanim ktoś nadejdzie. - Tak - powiedziała bezmyślnie. - Oczywiście. Powietrze. Ciepło słońca, ogrzewającego główny plac Renig, chłodne cienie, kładące się w przyległych uliczkach, za244
pach starego kamienia, świeżego chleba i morza. Nawoływania przekupek, zachwalających swój towar, zniecierpliwionych ojców, pokrzykujących na ociągające się dzieci, okrzyki marynarzy, podających komendy wysoko, na relingi. Sarra była świadoma tych wszystkich dźwięków, jednak nic tak naprawdę jej nie poruszyło, dopóki nie minęła cienistej alei i nie ujrzała pełnej krasy połyskującego w słońcu oceanu. Wypłynąć tam, tak jak płynęła kiedyś z Mai Alvassy. Poznać siostrę tak, jak kuzynkę. Mieć możliwość zwyczajnie z nią porozmawiać, bez świadków, tylko we dwie. Opowiadać sobie, zwierzać się, dzieląc się swoim życiem, nadziejami i marzeniami. Dowiadywać się, kim kiedyś były, kim są i kim chciały być w przyszłości. Nie byłoby wtedy miejsca dla tych innych, nie byłoby potrzeby korzystania z zaklęć, czy Ochron. Dziekan Magów nie musiałby podjąć nawet jednej decyzji. Aż do Ryka. Zrozumiała wtedy, co musi się stać z Collanem. Ryka było dźwiękiem, który sprawiał jej ból. Sarra złapała Cola za rękę. - Gdzie ona jest? Gdzie Cailet? - Idzie tam, przed nami. Cała i zdrowa. Taig poszedł poszukać odpowiedniego statku... - Nie - wykrztusiła Sarra, z trudem łapiąc oddech i mrużąc olśnione oczy przed naporem słonecznych promieni, odbitych od fal. - Nie możemy jechać do Ryka. Czuła przez skórę, jak dziwnie na nią patrzy, przełykając głośno ślinę. - Sam pomysł też nie wydaje mi się najszczęśliwszy, ale... - To pomóż mi - szepnęła. - Ona nie może tam pojechać. Bo umrze. - Co? - odwrócił ją do siebie, ujmując za ramiona. O czym ty mówisz? Co wiesz? - Pomóż mi - powtórzyła. Zmuszając się do popatrzenia na niego, zauważyła nagle, jak intensywnie niebieskie były jego oczy, w których wyraz zaskoczenia zdążył już ustąpić miejsca podejrzliwemu namysłowi. - Ja też jestem Magiczna - wykrztusiła, starając się zapanować nad swym głosem i nerwami, czemu wyraźnie przeszkadzał utkwiony w nią wzrok. 245
- Nie znam żadnych zaklęć, ale musisz uwierzyć, że są we mnie czary... - Które teraz d mówią, by nie jechać do Ryka. Westchnął przedągle przez zeby. - Jak ja się w ogóle wpakowałem w to wszystko? Rozluźnił uśdsk, puszczając ją. Bez silnego oparda, jakie dawały jego ręce, zatoczyła się, czując się nagle bardzo słaba. Ból, który dławił ją w środku, uspokoił się. Z trudem odzyskując równowagę, zaczęła iść niepewnym krokiem w stonę Cailet, stąpając po gładkich kamieniach. Młodsza z sióstr stała nieruchomo, oparta o balustradę, oddzielającą chodnik od plaży. Patrzyła w morze, na południowy zachód, tam, gdzie leżała Ryka. - Cailet... Płowa głowa odwródła się. Rozczochrana i zmęczona, Dziekan Magów me wyglądała na więcej, niż dwanaśde lat. Oprócz oczu: gorejących, przerażającym czarnym ogniem. Sarra potknęła się na nierównym podłożu, opadając dężko na kolana, jakby uderzył ją od tyłu silny podmuch wiatru. I zawiał wiatr. Nagły, nienaturalny, zatrzymujący ludzi w pół kroku, obracający dookoła szyldy sklepowe na skrzypiących zawiasach, szarpiący spódnice, surduty i opończe z niespotykaną siłą. Płódenne żagle zrywały się z ram, na których rozpięto je do naprawy, gnając po plaży , jak Widma. Bandery łopotały dziko, uwalniając się od pętających je masztów. Balustrada okalająca deptak drżała i jęczała głucho, gubiąc drzazgi. Sarra zdołała się jakoś pozbierać na nogi i w tej samej chwili podmuch wiatru rzudł ją z impetem na siostrę. Balustrada załamała się z trzaskiem, one zaś zsunęły się dobre dziesięć stóp w dół, spadając na kamienisty, mokry piasek.
8
Mimo że we wspomnieniu tym brakowało szczegółów, Collan pamiętał, że silny wiatr kiedyś uratował mu życie. Tym razem odczuł jego atak jako ostrzeżenie. Taig Ostin wpadł na niego z impetem i tylko dzięki niebywałemu szczęściu udało mu się utrzymać na nogach. Odwrócił się szybko plecami do kierunku wiatru, zasłaniając twarz przed deszczem drobnych, kłujących jak igły, ziaren piasku. Jak przez mgłę zobaczył, że Cailet i Sarra spadają w dół przez złamaną balustradę. - Zabierz tych ludzi gdzieś pod dach! - krzyknął do Lusiry, sam zaś przeskoczył niskie ogrodzenie, lądując twardo na plaży. Osłonięty od wiatru, pobiegł w stronę plątaniny janych włosów i ciemnych opończy, leżącym zbyt nieruchomo nie opodal. Rozdzielił je bardzo ostrożnie i przewrócił na plecy. Krew spływała z głębokiego rozcięcia na czole Cailet. Gdy próbował ułożyć inaczej jej nienaturalnie wyciągnięte ramię, krzyknęła z bólu. Sarra usiadła o własnych siłach, słysząc ten głos. Wtem zagryzła wargi, łapiąc się za kostkę. - Złamana? - spytał Col, podtrzymjąc głowę młodszej siostry jedną ręką, drugą zaś starając się zatamować krew. - Chyba... chyba nie. Ale bardzo boli. A co z nią? - Myślę, że nawzajem zamortyzowałyście swój upadek. Miałyście dużo szczęścia. A jak twoje żebra? Weź głęboki oddech. Bardzo dobrze, teraz jeszcze głębszy. Zrobiła, jak jej kazał i skinęła głową. 247
- Nic mi nie jest. Tylko ta kostka i ramię. Delikatnie przesunęła palce wzdłuż żeber Cailet, naciskając miejscami i obserwując reakcję. - Chyba też nie potłukła się tak bardzo. A co się stało z jej ręką? - Uszkodziła staw, tak mi się przynajmniej wydaje. Gdzie może być Mag-Uzdrawiacz? - Prawdopodobnie leży rozpłaszczony na środku ulicy, razem z innymi. Posłuchaj, tam na górze nadal dmucha. Co to za wiatr, który dmie z taką siłą? - I ty mówisz, że jesteś Magiczna? - odparł z ironią. Rozcięcie brwi Cailet nie było rozległe,.nie dłuższe niż na cal, prawdopodobnie nie pozostawi nawet śladu, ale nawet drobne skaleczenia głowy zazwyczaj bardzo krwawią. - Chcesz powiedzieć, że ta Adwokat nie była jedynym Malerryjczyłtiem, obecnym w Renig? Okrasiła to pytanie kilkoma soczystymi epitetami, które nawet Collana wprawiły w zdumienie. Czy Pierwsze Córki powinny w ogóle znać takie wyrazy? Swoją dosadną przemowę zakończyła słowami: - Jak mogłam być taka głupia? - Nie głupia - próbował ją uspokajać. - Po prostu się pomyliłaś. Innym ludziom bez przerwy się to zdarza. Masz coś czystego, żeby to przyłożyć? Dali mi dzisiaj czystą czapkę, ale ta koszula nie widziała mydła i wody od paru tygodni. - Ja też spędziłam noc w więzieniu, pamiętasz? Moje ubranie jest tak samo brudne, jak twoje. Zaczęła drzeć rękaw koszuli Cailet. - Co miałeś na myśli, mówiąc, że się pomyliłam? W chwili gdy wypowiadał te słowa, wiedział już, że powinien był trzymać język za zębami. Jak wytłumaczyć swą pewność, że nagły wiatr nie był atakiem, lecz ostrzeżeniem? Bo widzisz, Pierwsza Córko, kiedy byłem małym chłopcem... Cailet poruszyła się, powoli wracając do przytomności. - Spokojnie, kociaku - powiedział uspokajająco. Sarra pochyliła się nad nią. - Cailet? Czy coś cię boli? Długie, płowe rzęsy uniosły się, odsłaniając zaskakująco ciemne oczy. 248
- Rozumiem, że chodzi ci o jakiś konkretny ból, nie taki, kiedy wszystko boli? Collan roześmiał się z ulgą. - Nic ci nie będzie. - To ty tak sądzisz. Podpierając się drugą, nie naruszoną ręką, usiadła i ostrożnie poruszyła stłuczonym ramieniem. - Boli, ale nic w nim nie trzeszczy. To chyba dobrze, prawda? - Prawda. Zdjął z głowy ciemnobrązową czapkę, którą kazali mu tego ranka włożyć strażnicy i delikatnie wcisnął jej na głowę. - To przytrzyma bandaż, żeby się nie zsuwał. - Bandaż? Aha - dodała, krzywiąc się, gdy naciągnął szorstki materiał na leżący na czole zwinięty kawałek jej białej koszuli. - Schowaj jej włosy pod czapkę - powiedziała nagle Sarra. Col spojrzał na nią uważnie. Patrzyła w górę, w stronę niewidzialnego chodnika, z tym samym dziwnym wyrazem twarzy, jaki już u niej widział poprzednio, gdy mówiła, że nie powinni płynąć do Ryka. Już otwierał usta, by zapytać, o co jej choodzi, potem jednak zdał sobie zprawę, że oboje wyczuwają rzeczy, które pozornie nie mają żadnego racjonalnego wytłumaczenia. Czy to znaczy, że on też jest Magiczny? Nie, Cailet definitywnie orzekła, że nie jest. Co za ulga... - Będą szukali blond dziewczyny w mundurze Gwardzisty Rady - oznajmiła Cailet. Sarra skinęła głową. Col pomyślał, że skoro Dziekan Magów ufa przeczuciom tej kobiety, nie ma sensu, by on był bardziej podejrzliwy. Skończył zawiązywać wstęgi czapki pod brodą Cailet i przysiadł na piętach. - Ale nas, więźniów, rozpoznają natychmiast - przypomniał Sarrze. - A nikt, kto ma zdrowe oczy, nie uwierzy, że ty jesteś chłopcem. Nie zrozumiał, dlaczego zareagowała na te słowa takim grymasem, tak, jakby sprawiły jej ból. Cailet prychnęła, odwracając jego uwagę. - Dzięki, minstrelu - powiedziała z przekąsem. - Słuchajcie! - Sarra wyprostowała się. - Ustał wiatr. 249
- Muszę koniecznie dociec, kto rozpętał ten wiatr - stwierdziła Caiłet. - I chciałabym też wiedzieć, jak. Mając taką moc w żaglach, dotarlibyśmy do Ryka, zanim byśmy się spostrzegli. - Nikt nie jedzie do Ryka - Colan uniósł w górę dłoń uprzedzając jej protesty. - Sarra twierdzi, że to zły pomysł, a ja się z nią zgadzam. Możemy pojechać, gdzie tylko będziesz chciała, kociaku, wszędzie, byle nie do Ryka. - Aleja... - On ma rację - powiedziała Sarra głosem nie znoszącym sprzeciwu. - Wszędzie, tylko nie do Ryka. Ledwie widoczne brwi ściągnęły się nad prostym, ostrym noskiem Cailet. - Jestem Magiem Dziekanem - zaczęła. - Chyba nie zapomniałaś, kim ja jestem? - odparła Sarra. - Nie daje ci to prawa... - Co ty powiesz! Kanciaste, dobrze widoczne przez jasną skórę szczęki zacisnęły się mocno. - Jedziemy do Ryka! - Nie ma mowy! Powstrzymując się w ostatniej chwili, by nie uciszyć ich, zatykając im usta, Collan przerwał siostrzaną kłótnię inaczej: - Jakkolwiek obie panie jesteście niewątpliwie fascynujące, ani trochę mnie nie obchodzi, za kogo chciałybyście uchodzić. Jedyne miejsce, w które teraz wędrujemy, to takie, w którym jest Elomar. A z tego, co mówicie, wynika jasno, że cały zdrowy rozsądek opuścił was w momencie upadku. Idziemy! Wstał, pomagając podnieść się Cailet. Kiedy już stała pewnie na nogach, wyciągnął dłoń w stronę Sarry. Upadłaby, gdyby nie podtrzymał jej, obejmując w pasie. - Możesz mnie puścić. Sama potrafię chodzić. - Pewnie, że potrafisz - porywając ją na ręce, zaczął iść w stronę schodów na górę, oddalonych o jakieś sto stóp. Cailet ruszyła w ślad za nimi, starając się nie utykać. - A tak na marginesie, pomyślałaś przez chwilę, co ludzie zobaczą, gdy wejdą do tamtej sali sądowej? - O co ci chodzi?- zareagowała gwałtownie Sarra.Sędzinę, pisarza i nieżywą Malerryjkę. 250
- Nieżywą prawniczkę - poprawił. - Na czole nie ma wypisane, że jest Malerryjką. Zresztą najpierw muszą minąć cały oddział wykrwawiających się Gwardzistów Rady. - Nie powinnam była tego robić - odezwała się Cailet z jego lewej strony. - Były przecież inne sposoby... - Postąpiłaś najlepiej, jak umiałaś - stwierdził zdecydowanie Collan. - Błędem było natomiast zabijanie pani adwokat. - To nie był błąd! - krzyknęła Sarra. -Przecież o mało co nie zabiła Cailet! - W takim razie błąd taktyczny. I przestań się tak kręcić, Pierwsza Córko - podrzucił ją kilkakrotnie, nie wypuszczając z objęć, jakby chcąc podkreślić to, co powiedział. - Dlaczego ja ci to muszę w kółko powtarzać? - zapytał. Stanął jak wryty, gdy nagle wyrosła przed nimi postać Elomara Adennosa. Logicznie rzecz biorąc, Col pojął, że właśnie zrzucono Zaklęcie Niewidzialności. Nielogicznie, tak się przestraszył, że omało nie zrzucił na ziemię Sarry. - Kryć się! - to wszystko, co usłyszeli od Maga-Uzdrawiacza. Przypadli płasko do kamienistej ściany. - Spraw, żebyśmy stali się niewidzialni - szepnęła Sarra do Cailet, która zamknęła oczy, zagryzając wargi. Po chwili potrząsnęła głową. - Nie mogę. Jestem zbyt zmęczona. - Elo? - Mogę tylko siebie. Cicho. Podkute obcasy wybijały miarowy rytm, krocząc po chodniku. Zatrzymały się nagle, akcentując ten fakt świetnie wyćwiczonym dwutaktem. Na ¿oto Geridona!, pomyślał Collan, kompletnie zaskoczony. - Nikt tak nie maszeruje, oprócz Legionu z Ryka! Rozpłaszczył się na ścianie tak, jakby próbował się w nią wtopić. Mocniej przycisnął do siebie Sarrę. Jedna para butów wyraźnie nie dotrzymywała innym kroku, wybijając własny rytm, pełen furii. Ich właścicielka wykrzykiwała gniewne rozkazy: - ...wszystkich, zrozumiano? Dopadnę ich, łajdaków nie mających matki, pod zarzutem morderstwa! Wezwijcie resztę swoich ludzi ze statku i do roboty! I nie chcę więcej słyszeć tego gówna o wietrze, który nie pozwolił wam wcześniej przybić do brzegu! Teraz macie okazję to nadrobić! 251
Najwyraźniej sędzina Lunne obudziła się w nie najlepszym humorze. Inny głos, pełen sztywnego opanowania, oznajmił chłodno: - Przybyliśmy tu, by eskortować Strażników Magii na rozprawę do Ryka, a nie naprawiać twoje błędy. Rada... - ...nie potrafiłaby znaleźć w lustrze własnej dupy! Rób, co ci każę, albo twoja dupa wyląduje w pierdlu, ani się obejrzysz! - Prawo zabrania wtrącać się do spraw Legionu. - Gapisz się właśnie na prawo w Renig, paniusiu! I będę się wtrącała, ile mi się tylko będzie podobało! A teraz ruszać się! Z jednej strony Collan miał nadzieję, ze ich kłótnia jeszcze trochę potrwa, by Magowie mieli więcej czasu na ucieczkę. Z drugiej modlił się, by jak najszybciej odeszli, zanim usłyszą łomot jego serca. Z trzeciej zaś dałby wiele, by być teraz Magicznym. Mógłby wtedy na złamany fragment drewnianej balustrady nałożyć zaklęcie: Nic Tam Nie Ma, Prócz Piasku i Wody. Przynajmniej nie mylił się co do tego wiatru. Zawiał po to, by odsunąć z widoku Sarrę i Cailet. Nie był to może najbardziej delikatny sposób, ale przynajmniej skręcona kostka i zwichnięty bark mają szansę się zagoić. Podcięte gardło nie dawałoby takiej nadziei. Co więcej, wiatr opóźnił lądowanie statku, niosącego na swym pokładzie Legion z Ryka. Wyobrażał sobie, co by się stało, gdyby żołnierze wspinali się właśnie na nabrzeże, podczas gdy ich mała grupka szła im prosto na spotkanie. W dalszym ciągu jednak pozostawało pytanie, skąd w ogóle wziął się ten wiatr? Po jeszcze kilku pogróżkach, sędzina Lunne osiągnęła wreszcie, co chciała. Pbdkute kroki oddaliły się. Col usłyszał jeszcze coś na temat przeszukania plaży i wstrzymał oddech. - Sędzino, w całej okolicy nie ma żywej duszy. Ale jeżeli chcesz, możesz oczywiście przesiać cały piasek w poszukiwaniu zdradzieckich Magów. Miłego dnia. Więcej gniewnych kroków. Po jakimś czasie, który Collan ocenił jako dostateczny, szepnął: - Co teraz? Czekamy na odpływ i rzucamy się wpław? - Nie kuś mnie - odparła Sarra szeptem. - Byłbyś całkiem niezłym topielcem. Najgorsze jest to, że to my stanowimy 252
problem. Elo może nałożyć na siebie zaklęcie Niewidzialności, zaś Cailet nie wygląda już jak Cailet. Oni mogą uciec. Ale nas rozpoznają na pierwszy rzut oka. I ja nie mogę chodzić. Pomyślał przez chwilę, a potem oznajmił: - Jeśli mi pomożesz, Sarro, wiem, jak się ich pozbyć. Cailet zbliżała się do nich cal po calu. Wyglądała, jak ładny, nastoletni chłopiec, ubrana w brązową czapkę i mundur Gwardzisty. Zbyt młoda, by przyznano jej nawet najniższą rangę, zdecydowanie nie przypominała też w niczym Maga Dziekana, ani tym bardziej kobiety. - Uciekajcie stąd - powiedział jej Collan. - Ty i Mag-Uzdrawiacz przeszkadzacie dwójce kochanków, pragnących chwili samotności. Czarne oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Poczuł, jak Sarra kręci się niespokojnie w jego ramionach, ale jej głos zabrzmiał chłodno i pewnie: - Później się spotkamy. Idź już, Cai. Elomar skinął głową. - Gdzie mamy się spotkać? Collan był przygotowany i na tę ewentualność. - Gospoda pod Rozbitkiem, Drogą Przybrzeżną w stronę Zapomnianej Zatoki. Powiedzcie właścicielowi, że to ja was przysłałem. Energicznie potrząsając głową, Cailet wyrzuciła z siebie: - Nie mogę was tak zostawić - i przecież Elo musi obejrzeć kostkę Sarry... - Dwunastu Magów liczy na ciebie, Dziekanie - powiedziała Sarra. - Idźcie już - ponaglił Col..- Damy sobie radę. Wychodziłem już cało ze znacznie gorszych opresji, niż ta. Stawiając Sarrę ostrożnie na zdrowej nodze, oznajmił: - Mam właśnie zamiar zawrócić ci w głowie, Pierwsza Córko. Rozbieraj się do spodni i koszuli! Otworzyła usta, jednak nic nie powiedziła, robiąc tak, jak jej powiedział. Mądra dziewczyna. - Nie zostawię cię tutaj! - Cailet złapała ją za rękę. - Umiesz pływać? - zapytała ostro starsza z sióstr. - Co? - Pływać, do diabła! To druga możliwość! Rób, co ci mówię, Cailet. 253
- Dziekanie - Mag-TJzdrawiacz pociągnął ją lekko za drugą rękę - tę obolałą. Skrzywiła się. - Musimy się pośpieszyć! - Przestań mnie tak nazywać! - parsknęła, ale posłusznie podreptała za nim. Nawet, gdy zniknął w pół kroku (co było zaraz po kaktusie Lady Lilen, drugą najbardziej niezwykłą rzeczą, jaką Collan widział w życiu), Cailet patrzyła przez ramię, jakby nadal tam był. W końcu oboje weszli po schodach i zniknęli z pola widzenia, a Collan odetchnął z ulgą. Opierając się plecami o ścianę, zaczął ściągać buty. Uporawszy się z nimi, rozpiął spodnie. - Gdyby mieli nas złapać, lepiej się módl, żeby żołnierze byli kobietami. Sarra odwróciła się plecami. - A jakie to ma znaczenie? - Odwrócenie uwagi, Pierwsza Córko, odwrócenie uwagi. Jej reakcją było pół parsknięcie, pół śmiech i całkowita zniewaga. - Jedno spojrzenie na ciebie w pełnej chwale i wszystkie zapomną, jak się nazywają, czy tak to sobie wyobrażasz? Na coś takiego istniała tylko jedna odpowiedź. - No to zobacz sama - zaprosił, kopiąc tumany piasku na ich rozrzucone ubrania. - Dziękuję, ale nie. Chciałabym zachować maksimum nadziei, jeśli chodzi o moje szanse wyjścia z tego cało. Jedno można powiedzieć o Pierwszej Córce Krwi Liwellanów: nigdy nie dawała długo czekać na odpowiedź. - Oj, tylko jeden rzut oka. Od razu wzrosłaby twoja pewność siebie, obiecuję. I bez najmniejszego ostrzeżenia pochwycił ją znowu na ręce, unosząc wysoko w górę. Opluta go. Zaczął się śmiać, więc spojrzała wyniośle. - Nie lubię dę - syknęła. - Pewnie, że lubisz. Przemierzając plażę długimi krokami, starał się trzymać jak najbliżej ściany, by zakrywała ich przed wzrokiem osób idących górą. - Nieprawda - stwierdziła, wyrywając się trochę. - To jest naprawdę gjupie. 254
- Masz jakiś lepszy pomysł? Zachowywanie się z godnością może oznaczać śmierć, Pierwsza Córko. Pamiętaj też, że nie masz już krążka identyfikacyjnego. Jeśli mają nas złapać, musi to być w najbardziej nieprawdopodobnych okolicznościach, jakie tylko zdołamy wymyślić. Tylko w ten sposób to, co oczywiste, może zostać niezauważone., - O, teraz już rozumiem - powiedziała słodko. - Nic nie może być bardziej nieprawdopodobne, niż zadawanie się z tobą w takich okolicznościach. Powiedział sobie, że jest w tej chwili zdecydowanie zbyt zajęty wyszukiwaniem najwłaściwszego miejsca, by zawracać sobie jeszcze głowę wyszukiwaniem odpowiedzi. Poza tym, powinien jej pozwolić przynajmniej raz mieć ostatnie słowo. Szczodrość męska pozwalała kobietom zachować w takich razach złudne przekonanie, że to one mają wyższość. Skierował się w stronę cypla dla rybaków, zakończonego drewnianym pomostem z kilkoma ławeczkami. Biegiem mijając schody na plażę, schował się na chwilę za cyplem i wszedł po pas w leniwie kołyszące się fale. - Co ty właściwie wyprawiasz? - Oj, bądź wreszcie cicho i wstrzymaj oddech - powiedział i wepchnął ich oboje pod wodę. Wypłynęła, krztusząc się. - Co konkretnie to miało na celu? - Jeżeli słuchali tego, co mówiła sędzina, będą szukać blondynki i rudego mężczyzny. Moje włosy teraz są brązowe, a za chwilę twoje również przestaną być blond. - Czy to ma być ten twój wspaniały pomysł? I o czym ty mówisz, że nie będę blondynką? Zakrztusiła się, łapiąc kurczowo rozsypane warkocze. - Nie masz chyba zamiaru obciąć mi włosów! - A czy powiedziałem, że mam? Och, kobiety! Wyszedł z morza, kładąc ją na wilgotnym piasku. U podnóża jednego ze słupów, podtrzymujących pomost znalazł to, czego szukał. Skaleczył dłoń, starając się podważyć kilka skorup małży. Zgarnął jeszcze garść oślizgłych wodorostów. Usiadł przy niej, rozłupując muszle i wyciskając z nich ciemną, gęstą maź, podobną do atramentu. Następnie zmieszał ją z wodorostami i tak sporządzoną miksturę starannie wtarł w jej włosy. 255
- Rozpleć włosy i dobrze to rozetrzyj. Nie bój się, to się zmywa. \ Namyślał się chwilę. - Czy wyglądałoby bardziej dramatycznie, gdybyś to ty rozerwała mi koszulę? Zresztą nie musisz się trudzić. I tak będą patrzeć na co innego. Sam rozpruł materiał, odrywając jednym ruchem guziki. Sarra powąchała swoje ręce. - Co jest w tych muszlach? - Używają tego do farbowania skóry. Patrząc na pasmo złocistych przed chwilą włosów, zakwiliła z niekłamanym przerażeniem: - To się nigdy nie zmyje! Klnąc pod nosem jej niewczesną próżność i zdając sobie sprawę, że nie ma najmniejszego zamiaru zastosować się do jego wskazówek, sam wtarł resztkę czarnego błota w jej długie włosy. Sarra odpełzła od niego na czworakach, klnąc na czym świat stoi. - Jeśli mnie jeszcze raz dotkniesz, zabiję! - Komu by się chciało dotykać coś, co wygląda tak, jak ty teraz? Prawda tego stwierdzenia skłoniła go do przysunięcia się do niej i starcia najbardziej widocznych czarnych smug z jej twarzy. - I tak cię zabiję! Nagle nad ich głowami dały się słyszeć ciężkie kroki, idące szybko wzdłuż nabrzeża. Znał już tak dobrze stuk wojskowych butów, że nie mogło być mowy o pomyłce. Legioniści schodzili właśnie na plażę.