Niemieckieokrętylinioice10czasicprzejściaprzezkanałLa Manche ANDRZEJ PEREPECZKOUcieczka z BrestuWYDAWNICTWO MORSKIE • GDYNIA 1966 MINIATURY MORSKIE Se...
14 downloads
22 Views
4MB Size
Niemieckie
okręty
linioice
10 czasic M a n ch e
przejścia
przez
kanał
La
ANDRZEJ PEREPECZKO
UCIECZKA Z BRESTU
WYDAWNICTWO MORSKIE • GDYNIA 1966
M INIATURY MORSKIE
S eria: Epizody z II w ojny św iatow ej na morzu Zeszyt 31: Ucieczka z B restu
O kładkę projektow ał: ADAM WERKA
R ed ak to r Ewa Hofm an R ed ak to r techniczny W ładysław K aw ecki
WYDAWNICTWO MORSKIE • GDYNIA 1906 W ydanie pierw sze. N akład 120 0*0 -f 256 egz. Ark w yd. 3A Ark. druk. 2. Papier rotograw iurow y w rolach kL V, 65 g , szer. 70 cm z fab ryk i papieru w Szczecin ie-S k olw in ie. Oddano d o składania 9 IV 1968 r. Pod* pisano do druku i druk ukończono w lipcu 1966 r. Z akłady G raficzne im . M. K asprzaka w Poznaniu Zam. nr. 117/66 W-2 Cena zł 4.—
— Pańska codzienna prasa, panie komandorze — John Townbridge, barm an a jednocześnie właściciel gospody w niewielkim miasteczku Milford on Sea w hrabstwie Hampshire podał plik gazet stojącemu po drugiej stronie bufetu starszemu, siwemu mężczyźnie w mundurze m ary narki wojennej. Reginald Radmond — komandor w stanie spoczynku — od dwunastu już lat codziennie rano z dokładnością zegarka zjawiał się o godzinie dziesiątej w gospodzie stojącej na wysokim brzegu wąskiej cieśniny oddzielającej stały ląd od pobliskiej wyspy Wight. W ypijał szklankę mocnej her baty zaprawionej w chłodniejsze dni kieliszkiem rum u i przeglądał dostarczaną mu codzienną prasę, poczem uda wał się w drogę powrotną do niewielkiego domku na przed mieściach Milford on Sea. — Co tam ciekawego na frontach? — komandor rozwi nął dużą płachtę „Timesa”. Na pierwszej stronie biły w oczy duże litery tytułu. — No, no, coś podobnego! — komandor z coraz bardziej rosnącym zainteresowaniem czytał artykuł wstępny „Timesa” z dnia 14 lutego 1942 roku. — Ależ to oburzające, po prostu skandal! Proszę tylko posłuchać — zwrócił się do właściciela gospody. — „W iceadmirał Ciliax osiągnął sukces tam, gdzie nie powiodło się księciu Medina Sidonia. Od XVII wieku duma z potęgi morskiej nie została bardziej poniżona.” — koman dor Radmond czytał na głos.
— Co się takiego stało? — właściciel gospody nie wy dawał się zbytnio wzruszony oburzeniem komandora i fle gmatycznie przecierał kufle do piwa. — Jak to co? Niemieckie okręty — cała eskadra — „Gneisenau”, „Scharnhorst” i „Prinz Eugen”, śmietanka hitlerow skiej floty wojennej, przeszła przedwczoraj dosłownie pod naszymi drzwiami, z Brestu na Morze Północne. W zasięgu naszego lotnictwa. Mało w zasięgu — tuż nieopodal lotnisk operacyjnych, pod lufami ciężkiej artylerii nadbrzeżnej, przez nasze pola minowe. Nie, to coś potwornego. Jak do tego mogło dojść? Tego samego dnia oburzenie komandora podzielały mi liony obywateli brytyjskich. Wszyscy wstrząśnięci byli w ia domością o przejściu niemieckiej eskadry przez kanał La Manche, zaszokowani nieudolnością lotnictwa, artylerii przybrzeżnej i floty. Szczególnie floty, z której od tylu lat byli tak dumni, która od tylu pokoleń przysparzała chwały brytyjskiej koronie. Na całej wyspie nie było przecież chy ba rodziny, której choć jeden członek nie służyłby w tej lub poprzedniej wojnie w Navy. Na wielu kominkach na czelne miejsce zajmowały zdjęcia mężczyzn w granatowych mundurach. I nagle takie rozczarowanie! Właśnie rozczarowanie bo m ilitarnie klęska nie była tak tragiczna. Zginęło niewielu ludzi, kilkanaście samolotów zostało zestrzelonych, kilka mniejszych okrętów uszkodzonych. Bywały już większe tra gedie, cięższe, o wiele cięższe straty. Ot, choćby zatopienie „Hooda” przez celną salwę z „Bismarcka”. Tak, ale tam zginął okręt w walce, w zbrojnym starciu i honor Navy nie został narażony na szwank. Ale teraz? Żeby jednak zrozumieć co tak wzburzyło spokojne zazwy czaj umysły Anglików, żeby mieć całkowity obraz wy darzeń z dnia 12 lutego 1942 roku, trzeba cofnąć się o kilka miesięcy.
4
NOCNY ATAK
24 maja 1941 roku kapitan Eugene Esmonde razem ze swoją eskadrą samolotów torpedowych typu swordfish zao krętowaną na lotniskowcu „Victorious” został poderwany rozkazem natychmiastowego startu. Pogoda była marna, padały deszcze, pokład lotniskowca przechylał się na oceanicznej fali, co w znacznym stopniu utrudniało zarówno start jak i lądowanie. Zwykle w ta kich warunkach meteorologicznych unikano lotów, bowiem zbyt mało było szans na szczęśliwy powrót samolotów na macierzysty pokład. Tym razem jednak stawka była ol brzymia i żadne przeciwności aury nie mogły zatrzymać startujących maszyn. Pilot — kapitan Esmonde wiedział o tym. Celem ich bojo wego lotu był oddalony o około 120 mil potężny niemiecki okręt liniowy — „Bismarck”.
Sam olot torpedow y ty p u svoordfish 5
To właśnie dzisiejszego dnia rano celna salwa z nie mieckiego okrętu posłała na dno angielski krążownik linio wy „Hood” wraz z całą prawie załogą, a teraz dziesięć prze starzałych, powolnych, obciążonych torpedam i dwupłatow ców leciało szukać zemsty na pancernym kolosie, którego pozycję podawały krążowniki „Norfolk” i „Suffolk”. Kapitan Eugene Esmonde prowadził swój zespół przez nabrzmiałe deszczowymi szkwałami chmury, zasłaniające raz po raz widoczność. — Oni powinni być tu — kapitąp Esmonde wychylał się z kabiny swego przestarzałego samolotu chcąc przebić wzrokiem deszczową zasłonę. Wskazówki dużego pokłado wego zegarka o świecących, fosforyzowanych cyfrach wska zywały godzinę 23.30. — Niedługo północ. Będzie coraz ciemniej — pomyślał Esmonde. Nagle nisko w dole, na szarym tle fal dojrzał ciemniej szą od wody sylwetkę dużego okrętu bojowego. — To „Bismarck” — poznał. Skręcił w bok, chcąc podejść do ataku od dziobu. Za nim ruszyły inne samoloty eskadry. Wszystkie maszyny znikły w chmurach nisko idących nad powierzchnią oceanu. Gdy wilgotne, gęste opary zostały z tyłu, kapitan Esmonde rozejrzał się dokoła, nigdzie jednak nie widział poprzednio zaobserwowanej sylw etki Zatoczyli szersze koło. Znowu w dole okręt. Tym razem swój, bo nadaje świetlny sygnał na dźwięk lotniczych sil ników w górze. — „Nieprzyjaciel idzie kursem północno-zachodnim” — podaje „Norfolk”. W tej samej chwili w odległości kilku mil błyskają ogniki wystrzałów. To nieprzyjaciel zauważył samoloty kapitana Esmonde i otworzył ogień. A więc korsarski okręt został odnaleziony! Kapitan Esmonde rozdziela swoją eskadrę na trzy grupy. Pierwszą prowadzi sam, drugą — porucznik Gick, a trze6
cią — porucznik Poccard. Samoloty schodzą nisko nad wo dę aby utrudnić celowanie niemieckim artylerzystom. Smukłe torpedy odrywają się od kadłubów, padają w wo dę, wzbijając fontannę piany i mkną ku stalowemu koloso w i Teraz już tylko uniki, jak najgwałtowniejsze uniki przed groźną zaporą ogniową. Jedna torpeda, druga, trzecia, dziesiąta. Obserwator sa molotu kapitana Esmonde bez przerwy trzyma w szkłach lornetki ciemny kształt colosa. Czeka na pomarańczowy błysk, na potwierdzenie, że pocisk doszedł celu. — Jest! Trafiony! — woła podniecony. Ale „Bismarck” idzie dalej. Z dziesięciu wyrzuconych tor ped trafiła tylko jedna. Swordfishe zataczają koło i ruszają w drogę powrotną. Lecą szukać w nocnych szkwałach chybotliwego, śliskiego pokładu lotniskowca. Kapitan Esmonde ogląda się do tyłu, gdzie został ciemny kształt „Bismarcka”. W trzy dni później połączone siły angielskiej floty za topiły „Bismarcka”. W akcji tej brał również czynny udział polski niszczyciel ORP „Piorun”. Drugi uczestnik korsar skiej wyprawy admirała Liitjensa — ciężki krążownik „Prinz Eugen” — oderwał się na parę godzin przed ata kiem eskadry kapitana Esmonde od idących w ślad za zespo łem niemieckim krążowników angielskich i podążył samo dzielnie na południe. Następnego dnia napotkał i zaatakował aliancki konwój, płynący pod osłoną ciężkiego krążownika. Nie wiadomo jaki byłby wynik tego ataku, gdyby w porę nie nadeszły okręty eskadry gibraltarskiej śpieszące do wal ki z „Bismarckiem”. „Prinz Eugen” uszedł wskutek tego z pola walki i po kilku dniach, 1 czerwca 1941 roku, dotarł do Brest u, portu francuskiego leżącego w północnej części Zatoki Biskajskiej. W porcie tym stały w owym czasie dwa groźne „bliź niaki” — niemieckie okręty liniowe „Scham horst” i „Gneisenau”, które 22 marca powróciły z korsarskiej wyprawy na Atlantyk. 6 kwietnia Anglicy zaatakowali Brest z po\
7
„Prinz E ugen” w doku w Breście
wietrzą i torpeda dosięgnęła jednego z nich — „Gneisenaua” — a 11 kwietnia cztery ciężkie bomby poważnie go uszkodziły. W kilka miesięcy później — 1 lipca 1941 roku — w ko lejnym nalocie na bazę w Breście ciężka angielska bomba lotnicza poważnie uszkodziła krążownik „Prinz Eugen”, a 24 lipca silny nalot bombowy na port La Pallice spowo dował tak duże uszkodzenie „Scharnhorsta” — który w tym dniu przeszedł do tego portu — że z trudem dowlókł się on do Brestu, gdzie wciągnięto go na dok w celu remontu. 8
Teraz już wszystkie trzy ciężkie okręty niemieckie bazu jące w Breście nie nadawały się przez dłuższy okres czasu do służby i Anglicy zaprzestali na parę miesięcy nalotów nękających. Remontowe prace stoczniowe postępowały je dnak dość raźno i z każdym dniem zbliżał się moment, kiedy przebywające w Breście okręty staną się znów groźne i będą mogły budzić obawę i strach na szerokich wodach Atlantyku, który przemierzały w obie strony dziesiątki i setki statków w licznych konwojach wioząc zaopatrzenie i sprzęt bojowy dla walczącej wyspy. * * * Wśród robotników francuskich, pracujących na terenach stoczniowych w Breście, niczym specjalnym nie wyróżniał się niewysoki, czarnowłosy mężczyzna znany wśród kolegów jako Armand. Przyjeżdżał co dzień rano do pracy na mocno sfatygowanym rowerze, kraciasty szalik owijał mu szyję pod postawionym kołnierzem brezentowej kurtki. Pracował szybko i starannie wykonywał wszystkie polecenia majstra. W chwilach jednak, kiedy Armand znajdował się w po bliżu remontowanych okrętów Kriegsmarine, wzrok jego ożywiał się nagle i zdawał się starannie notować wszystkie zauważone szczegóły. Niemieccy m arynarze czy specjaliści stoczniowi nie zwracali wielkiej uwagi na niepozornego Francuza, w którym trudno było rozpoznać eleganckiego jeszcze przed dwoma laty kapitana francuskiej m arynarki wojennej stacjonującego w jednej z baz na południu Francji. Drobne szczegóły, zaobserwowane przez kapitana, ukła dały się konsekwentnie w logiczną całość, z której wnios kować można było o postępie i stanie robót we wnętrzu okrętów osłoniętych stalowymi pancerzami burt. Niecieka wy na pozór fakt transportu na okręt waty szklanej świad czył, że skończono już montaż uszkodzonych rurociągów 9
w maszynowniach i kotłowniach i teraz nastąpić ma ich izolacja. Wszystkie te spostrzeżenia i wnioski przekazywane były co kilka dni w krótkiej, szyfrowanej, najwyżej jednomi nutowej depeszy, wysyłanej z nadajnika ukrytego w za budowaniach ferm y oddalonej o kilka kilometrów od Brestu. PLAN OPERACJI „FULLER"
Początkowo dwa — „Scharnhorst” i „Gneisenau” — a następnie trzy ciężkie niemieckie okręty wojenne bazu jące w Breście stanowiły ciągłe i poważne zagrożenie dla alianckiej żeglugi na Oceanie Atlantyckim. Admiralicja Brytyjska doskonale pamiętała udany rajd dwóch groźnych „bliźniaków”, których łupem padły 22 statki oraz dram a tyczną akcję związaną z wypadem „Bismarcka” i „Prinz Eugena”. Trzeba pamiętać, że z Brestu prowadziła droga bezpo średnio na Ocean Atlantycki i wyjście pancernej eskadry na szerokie wody nie przedstawiało poważniejszych tru d ności, szczególnie w okresie jesienno-zimowych sztormów. A po wyrwaniu się na Atlantyk umiejscowienie, a następ nie zaatakowanie tak silnych i szybkich jednostek jak „Scharnhorst” i „Gneisenau” nastręczało bardzo poważne trudności i wymagałoby koncentracji całej nieomal floty angielskiej. Inną możliwością, początkowo prawie nie braną w ra chubę przez połączone sztaby brytyjskie, było przejście niemieckich pancerników przez kanał La Manche w celu dotarcia do macierzystych lub norweskich baz. Wybór tej drogi był w roku 1941 bardzo mało prawdopodobny, je dnakże już 29 kwietnia tego roku brytyjskie ministerstwo lotnictwa wystosowało rozkaz do dowództwa lotnictwa przybrzeżnego, lotnictwa myśliwskiego oraz bombowego, 10
>
w którym , między innymi, poruszona została również spra wa ewentualnej próby przedarcia się dwóch stacjonują cych w Breście pancerników przez wody kanału La Manche. M inisterstwo lotnictwa stwierdzało w tym rozkazie: W ydaje się m ało praw dopodobne, żeby nieprzyjaciel usi łow ał sforsow ać przy św ietle dziennym najw ęższe przejście k an ału L a M anche. G dyby jednakże zam ierzał to uczynić, wówczas nasze siły m orskie i lotnicze będą m iały jedyną okazję, by w łaśnie w tym m iejscu zm usić nieprzyjacielskie okręty do walki.
Jak więc wynika z przytoczonego rozkazu Anglicy poważ nie liczyli się z możliwością stoczenia bitwy morskiej na wodach kanału La Manche, a ściślej mówiąc w Cieśninie Kaletańskiej, o ile tylko ciężkie wojenne okręty niemieckie pokażą się na tych obszarach. Na razie jednak, aby zapobiec możliwości zagrożenia atlantyckich linii komunikacyjnych, lotnictwo brytyjskie częstymi i, jak wspomniano, skutecznymi nalotami para liżowało raz po raz stan gotowości niemieckiej eskadry do wymarszu w morze. Niezależnie od wiadomości nadsyła nych drogą radiową przez Armanda samoloty zwiadowcze dokonywały nieomal codziennych lotów nad Brest, a na stępnie specjaliści od odczytywania zdjęć lotniczych roz szyfrowali każdą zmianę położenia zakamuflowanych w porcie i stoczni remontowej okrętów. Na podejściu do Brestu patrolowały alianckie okręty pod wodne pełniące rolę czujnych wartowników strzegących grubego zwierza zamkniętego w otoczonej kamiennymi fa lochronami klatce francuskiego portu. Wśród patrolujących jednostek znalazł się trzykrotnie polski okręt podwodny ORP „Sokół”. Po nieudanej wyprawie „Bismarcka” i „Prinz Eugena”, kiedy do portu w Breście dołączył trzeci ciężki niemiecki okręt wojenny, zagrożenie atlantyckich linii komunikacyj nych stało się jeszcze większe i Admiralicja zmuszona była u tr zymywać znaczne siły swej Home Fleet w stałej go li
towości bojowej w celu zrównoważenia ciągłej groźby ze strony bresteńskiej eskadry. Równocześnie w celu zwrócenia uwagi Niemców na pół nocny te a tr wojenny i odciążenie tym samym atlantyckich linii dostaw, pod koniec grudnia flota aliancka dokonała rajdu na wyspy Lofoty u wejścia do Narviku. W operacji tej brały też udział dwa polskie niszczyciele „Krakowiak” i „K ujaw iak”. W dzień wigilijny 1941 roku wysłano siedem angielskich okrętów podwodnych w okolice Brestu. Miały one stwo rzyć tron ring (żelazny pierścień) na drogach wyjściowych z portu. Okręty te obstawiły gęsto wszelkie przypuszczalne trasy zespołu niemieckiego, gdyby ten zdecydował się na opuszczenie Brestu. „Żelazny pierścień” jednakże nie trzym ał długo. Już w dziewięć dni później — 2 stycznia 1942 roku Admirali cja odwołała okręty podwodne wchodzące w skład „żelaz nego pierścienia”. Z zupełnie niezrozumiałych przyczyn prawie pewna pułapka została zdjęta, a obserwację ruchów i poczynań niemieckiej eskadry powierzono lotnictwu przy brzeżnemu. Opracowany już uprzednio plan oznaczony kryptonimem „Fuller” przewidywał —' w razie próby przedarcia się niemieckich okrętów pancernych z Brestu — akcję mającą na celu zatrzymanie i zmuszenie do zawrócenia nieprzyja ciela w czasie jego drogi przez kanał, względnie zniszczenie go. Coraz bardziej bowiem prawdopodobne stawało się, że właśnie tę drogę wybierze dowództwo Kriegsmarine aby sprowadzić swoje okręty do macierzystych portów. W końcu grudnia 1941 roku angielskie samoloty bom bowe dokonały kilku silnych nalotów na port, stocznię i bazę m arynarki wojennej w Breście, jednakże nie uzys kano — jak doniósł wywiad — żadnych bezpośrednich po ważnych trafień. Lekkie uszkodzenie zanotowano jedynie na okręcie „Gneisenau”. Inna z bomb natomiast uszkodziła mechanizm obrotowy bram y suchego doku, w którym stał 12
'
:~;7 IW
„Scham horst", co automatycznie uniemożliwiło opuszcze nie doku przez okręt przez okres najbliższych kilku ty godni. W ciągu stycznia 1942 roku angielskie samoloty zwia dowcze obserwowały wody kanału i podejście do Brestu. Nadsyłane przez ich załogi meldunki wskazywały na oży wiony ruch mniejszych jednostek niemieckich oraz na trałow anie przejść wodnych u francuskich brzegów kanału La Manche. Analiza możliwości taktycznych dwóch wariantów opu szczenia przez Niemców Brestu, to jest wyjścia na Atlan tyk przeciwko konwojom lub próba przedarcia się przez kanał doprowadziła do słusznego zresztą wniosku, że druga możliwość ma większe szanse powodzenia. Wyjście na Atlantyk okrętów po tak długim postoju i remontach musiało być bowiem poprzedzone przez wielodniowe pró by mechanizmów i dział, ćwiczenie załogi i zgranie trzech okrętów, a tego wszystkiego nie mogli Niemcy przepro wadzić pod czujnym okiem samolotów z Coastal Command. Doniesienia agentów wywiadu pozwalały z grubsza usta lić ewentualną datę próby przedarcia się okrętów na po łowę lutego, zarówno ze względu na stan gotowości bojo wej trzech okrętów jak i na sprzyjające w tym okresie Niemcom w arunki hydrograficzne panujące w kanale La Manche. W dniu 4 lutego wydano rozkaz rozpoczęcia operacji nazwanej „Executive Fuller” realizującej stałą gotowość do wykonania operacji „Fuller”. Codziennie od zmierzchu do świtu samoloty Coastal Command dokonywały lotów patrolowych na trzech odcinkach leżących na przypuszczal nej trasie niemieckiego zespołu. Pierwsza linia patrolu, zwanego „Stopper” przebiegała między Brestem a wyspą Ousseant, druga linia, czyli „Line S—E” — od Ouessant do północno-wschodniego cypla Pół wyspu Bretońskiego i wreszcie trzecia linia — „Habo” — pokrywała obszar pomiędzy Hawrem a Boulogne. Wszystkie 13
samoloty wysyłane na podane wyżej linie patrolowe w y posażone były w radary, co dawało szanse na dużą dokład ność i niezawodność prowadzonych obserwacji. Równocześnie dywizjony samolotów, zwanych „podnie bnymi m ineram i”, zrzuciły przeszło 100 min magnetycznych między wyspą Terschelling i ujściem Łaby na uprzednio oczyszczonych przez niemieckie trałowce przejściach. An gielskie stawiacze min „M anxmann” i „Welshman” posta wiły zapory złożone z przeszło 1000 min magnetycznych i kontaktowych w pobliżu wybrzeży francuskich między Ouessant i Boulogne. Na przedpola Brestu został skierowany okręt podwodny „Sealion”. Admirał Ramsay, który miał kierować wykonaniem ope racji „Fuller” miał do swej dyspozycji jedynie 6 ścigaczy torpedowych w Dover, 6 podobnych jednostek w poblis kim Ramsgate i 6 przestarzałych niszczycieli w Harwich. Cóż znaczyły jednak te siły wobec przewidywanego silnego zespołu niemieckiego? Czy mogły one wyrządzić jakąkol wiek szkodę potężnym jednostkom wyposażonym w grube pancerze, dysponującym silną artylerią główną i szeregiem dział średniego kalibru? Czy rzeczywiście nie można było wydzielić z całej angielskiej floty wojennej większych sił do operacji „Fuller”? Nieco lepiej — lecz również niezadowalająco — przed stawiały się angielskie siły lotnicze, które miały uczestni czyć w operacji „Fuller”. Początkowo planowano przezna czenie do tego celu 300 bombowców, po 6 lutym jednak liczba samolotów spadła do 100. Oprócz samolotów bom bowych adm irał Ramsay miał pod swymi rozkazami sześć przestarzałych powolnych samolotów torpedowych typu swordfish, dotychczas używanych prawie wyłącznie do działań nocnych. Eskadrą tą dowodził znany nam już ka pitan — pilot Eugene Esmonde.
*
PRZYGOTOW ANIA DO OPERACJI „CERBERUS"
— Jeżeli przejście naszych okrętów z Brestu przez ka nał jest niemożliwe, to eskadrę tę należy wycofać ze służby i rozbroić, a działa i załogi przesłać do Norwegii, żeby tam wzmocnić obronę wybrzeży przed desantem angielskim. Powtarzam! Wycofać ze służby i rozbroić! — krzykliwy głos odbijał się od betonowych ścian sali konferencyjnej. — Ależ, mein Fiihrer — adm irał Raeder stał w pełnej uszanowania pozie obok podekscytowanego Hitlera. Obaj stali przed dużą ścienną mapą, przedstawiającą zachodnie wybrzeże Europy. Palec H itlera przesunął się od wysunię tego daleko na zachód okupowanej Francji kółeczka z na pisem Brest poprzez wąski lej kanału La Manche do Wilhelmshaven. — Nie ma żadnej dyskusji na ten tem at — H itler nie grzecznie przerw ał Raederowi w pół zdania — sam pan twierdził, admirale, że trasa dokoła Anglii jest zbyt nie bezpieczna ze w zględu' na okręty Home Fleet bazujące w Scapa Flow i krążące w okolicach Islandii Tak? A w Breście też nasze okręty nie mogą zostać, bo wcześniej czy później zniszczą je tam angielskie naloty. Na Atlantyk nie ma również sensu wysyłać eskadry teraz, kiedy okręty podwodne Donitza tak dobrze dają sobie radę z angielską żeglugą, a co najważniejsze, muszę mieć siły do obrony Nor wegii przed Anglikami! __ ^ _ —• /• Admirał Raeder zagryzł w argi w milczeniu. Dobrze zna na mu była obsesja H itlera na tem at ewentualnego desantu angielskiego w Norwegii. Na nic nie zdałyby się próby przekonywania, że Anglicy są w tym momencie zbyt słabi, ażeby pokusić się o tak skomplikowaną operację morsko-lądową. H itler wierzył bardziej swoim przeczuciom niż meldunkom swego wywiadu czy oficerów sztabowych. W błędnym, jak się później okazało, mniemaniu utwierdził go dodatkowo przeprowadzony 27 grudnia angielski dy w ersyjny rajd na Lofoty. Już w dwa dni później — 29 15
grudnia — zwołał konferencję wysokich dowódców w K w a terze Głównej. Początkowo Raeder próbował oponować przeciwko oso bistym planom Hitlera, szczególnie jeżeli chodzi o próbę forsowania kanału La Manche. Obawiał się on — zresztą przewidywania tego typu były jak najbardziej rozsądne — że Anglicy należycie wykorzystają „defiladę” — jak na zywał w myślach plan wyprawy — niemieckiej eskadry pancernej w tak niewielkiej odległości od brytyjskich baz morskich i lotniczych oraz od stanowisk ciężkiej artylerii nadbrzeżnej. Poza tym starał się przekonać Hitlera, że w yj ście niemieckiej eskadry z Brestu do portów na Morzu Północnym stanowi jedynie korzyść dla aliantów, bowiem kończy się w ten sposób stały stan zagrożenia komunikacji na środkowym i południowym A tlantyku przez ciężkie okręty Kriegsmarine. Spowoduje to w konsekwencji zwol nienie wielu ciężkich okrętów angielskich z pełnionej do tychczas służby ochrony konwojów atlantyckich i pozwoli na przerzucenie tych jednostek na inne obszary wojny morskiej, na przykład na Morze Śródziemne czy Daleką Północ. Hitler jednak nie dał się w żaden sposób przekonać ad mirałowi. Raeder zmuszony był więc ostatecznie ustąpić przed wyraźnym rozkazem Fiihrera. Plan operacji, opatrzonej kryptonimem „Cerberus”, zo stał opracowany na podstawie następujących wytycznych ustalonych w Głównej Kwaterze Hitlera. Po pierwsze, aby nie wzbudzić przedwcześnie czujności Anglików należałoby aż do ostatniego dnia jak najbardziej ograniczyć ruch trzech ciężkich okrętów, aby stworzyć pozory ich nieprzydatności do jakichkolwiek działań na morzu. „ f Po drugie, eskadra powinna opuścić Brest w nocy, tak aby w najwęższym a tym samym najniebezpieczeniejszym
16
miejscu kanału znaleźć się w dzień, co pozwoli na stosowa nie najefektywniejszej obrony przeciwlotniczej. Po trzecie wreszcie, nieodzownym warunkiem powodze nia operacji „Cerberus” miało być stosowanie przez cały dzień, w ciągu którego eskadra będzie przemierzać wody kanału, bardzo silnej osłony, złożonej z dużej ilości samo lotów myśliwskich. Sam przebieg planowanej operacji „Cerberus” miał być zorganizowany na zasadzie tak zwanej „lawiny śnieżnej”. Polegała ona na tym, że im głębiej będą wchodziły okręty niemieckie w kanał La Manche, tym większą masę jed nostek będzie stanowić zespół. W pierwszym etapie Brest miały opuścić trzy okręty: „Scham horst”, „Gneisenau” i „Prinz Eugen” w towarzystwie sześciu niszczycieli W oko licach Cherbourga miały dołączyć dwie flotylle eskortowców, złożone z dwudziestu jednostek a na wysokości przy lądka Gris Nez — jeszcze dwadzieścia cztery eskortowce oraz ścigacze i trałowce. Nad tą całą arm adą miały krążyć bez przerwy patrole złożone z 16 myśliwców a na poblis kich lotniskach w okupowanej Francji czekać w pogotowiu bojowym eskadry samolotów bombowych na wypadek, gdy by Anglicy użyli przeciwko przedzierającym się okrętom niemieckim jakichś poważniejszych jednostek, stanowią cych godny cel dla bomb L uftw affe. Rzecz jasna, że przed dniem przejścia eskadry przez wo dy kanału należało przetrałować tory przejściowe przez angielskie pola minowe u brzegów Francji. Akcję tę trzeba było przeprowadzać co kilka dni, aby nie wzbudzić zbytnich podejrzeń ze strony angielskiej i nie pozwolić tym samym na dokładne ustalenie daty samego przejścia. Data ta z kolei została wyznaczona na podstawie analizy komunikatów meteorologicznych oraz warunków pływo wych w rejonie kanału. Wszystko wskazywało na to, że najbardziej odpowiednim momentem rozpoczęcia operacji „Cerberus” będzie wieczór dnia 11 lutego 1942. Najbliższa noc bowiem powinna być ciemna ze względu na to, że 1 U cieczka z B restu
17
nów miał dopiero nastąpić za cztery dni, a jednocześnie kierunek silnego prądu pływowego był zgodny z kierun kiem marszu eskadry, co zwiększało jej szybkość. Nie bez znaczenia również był fakt, że na dzień 12 lutego przypa dało znaczne podniesienie wody w kanale, co z kolei zmniej szało niebezpieczeństwo wpadnięcia na miny, czekające na trasie eskadry. Moment rozpoczęcia operacji został zatem ustalony na godzinę 19.30 dnia 11 lutegoO term inie tym, jak również o samym planie i jego szcze gółach wiedziała jedynie niewielka grupa oficerów nie mieckich. Należeli do nich: dowódca zespołu wiceadmirał Cilia x, zaokrętowany na „Scham horście”, szef jego sztabo — komandor Reinicke, dalej dowódcy okrętów: komandor Hoffmann z „Scham horsta”, komandor Fein z „Gneisenaua” i komandor Brinkmann z „Prinz Eugena”, dowódca nisz czycieli — komandor Bey i kilku jeszcze oficerów szta bowych. Groźnym przeciwnikiem płynącej przez kanał eskadry niemieckiej mogły się okazać ustawione na angielskim brze gu stacje radarowe. Miały one zasięg 35 mil i ich nam iary gotowe były zniweczyć ta k starannie przygotowany mo ment zaskoczenia. W tym celu Niemcy postanowili zasto sować jeden ze swoich najnowszych «vynalazków z dzie dziny interferencji fal elektromagnetycznych powodujący zakłócenia w odbiorze angielskich stacji radarowych. Ge nerał M artini z dowództwa łączności niemieckich sił lot niczych wydał rozkaz podległym sobie jednostkom, aby na kilka dni przed dniem X — czyli przed 12 lutym — zaczęły stosować nieregularne i trw ające dość krótkie okresy cza su zakłócenia w eterze. Liczono na to, że Anglicy będą je traktow ać jako zakłócenia mające swą przyczynę w za burzeniach atmosferycznych. Jak się później okazało, prze widywania niemieckie w tym względzie okazały się słuszne. Sam plan przejścia przez kanał a nawet jego zaszyfro wana nazwa były otoczone ścisłą tajemnicą, a w celu o d ' 18
wrócenia uwagi ewentualnych agentów angielskiego wy w iadu zastosowano kilka — trzeba przyznać pomysłowych — forteli wojennych. -i
*
*
* V
Do stoczni remontowej w Breście zaczęły w pierwszych dniach lutego zajeżdżać wagony z ładunkiem starannie za krytym płachtami brezentow ym i Wagony te podstawiono do b u rt pancerników i wtedy okazało się, że ładunek stano wiły metalowe beczki Dziesiątki, setki jednakowych be czek z wyraźnymi, żółtymi napisami w języku francuskim: „Lubrifiant colonial”. — Lubrifiant colonial — Armand skrzętnie zanotował w pamięci zawartość beczek. — Olej stosowany przez nasze okręty w koloniach. — Czyżby to znaczyło, że okręty szykują się do w ypra wy? — zastanawiał się. — Ale dlaczego tak mało czujności przy załadunku oleju na okręty? Przecież to nietrudno skojarzyć „Lubrifiant colonial” z ew entualną trasą okrę. tów niemieckich. Czyżby zatem rzeczywiście miały one iść na południowy A tlantyk łub na Ocean Indyjski? A może to pułapka dla takich agentów jak ja? Ostatecznie jednak Armand zdecydował, że o wszelkich spostrzeżeniach należy meldować do C entrali w Londynie i znowu w czasie najbliższej nocy popłynęła w eter krótka, szyfrowana wiadomość. Wiadomość, nadesłana przez Armanda pokrywała się z innymi doniesieniami agentów wywiadu z terenów francus kich. Jeden z nich meldował bowiem, że duże zakłady odzie żowe dostały zamówienie na wykonanie serii tropikalnych mundurów marynarskich. Kolejne meldunki doniosły, że w dniu 2 lutego odbyły kilkugodzinne próby w morzu „Scharnhorst” i „Gneisenau” a 4 lutego „Prinz Eugen” pod osłoną lotnictwa i niszczycieli
przeprowadził ćwiczenia artyleryjskie wszystkich kalibrów i dokonał próby szybkości na wodach zatoki Iroise. Prawdopodobieństwo wyjścia eskadry niemieckiej z Bre stu staw ało się coraz bardziej realne. Tak, wyjście, ale w którym kierunku? Czy na północ, przez wąski lej kanału La Manche, czy na zachód lub na południe, gdzie na okręty pod banderą Kriegsmartne czekały bezkresne wody oceanu. I kiedy? Tymczasem w dniu 10 lutego wyżsi oficerowie m arynar ki stacjonujący w Breście, w tym również dowódcy trzech okrętów liniowych, otrzymali zaproszenie do kw atery ad- \ mirała Raedera w Paryżu na bankiet, który miał się odbyć w dniu 12 lutego o godzinie 20.00. Komendant u ^jenny portu Brest natomiast przygotował bal karnawałowy dla oficerów — członków załóg stojących w porcie okrętów Kolejka urlopów m arynarskich i oficerskich na obu okrę tach liniowych i ciężkim krążowniku nie została przerwana i część załogi spędzała czas w domach rodzinnych. # * ' O wszystkich tych zarządzeniach niemieckich agenci wy wiadu brytyjskiego donieśli do Londynu. Mimo zastosowa nia odpowiedniego „współczynnika niedowierzania” w sto sunku do wiadomości napływających zza kanału, Admira licja doszła ostatecznie do wniosku, że ewentualny wy marsz eskadry niemieckiej z Brestu nie może nastąpić przed powrotem dowódcy okrętów z Paryża, to jest przed dniem 14 lutego 1942 roku. Fortel z zaproszeniami na fikcyjny bankiet chwycił. ,
PECHOWY PATROL i
W dniu 9 lutego 1942 okręt podwodny Jego Królewskiej Mości „Sealion”, dowodzony przez kapitana 6 . R. Colvina, wraz z zapadnięciem zmroku wynurzył się w południowej części zatoki Iroise. Przed dwoma dniami otrzym ał on roz kaz z kw atery adm irała Sir Max Hortona, aby udać się na \ 20
I
wody zatoki Iroise w celu zaatakowania torpedami ciężkich okrętów niemieckich w wypadku, gdyby te udawały się na ćwiczenia lub wracały z nich do p o rtu Zadanie, jakie otrzymał kapitan Colvin, nie było ani pro ste ani bezpieczne. Jego okręt narażał się zarówno na ata ki ze strony licznych jednostek niemieckich patrolujących wody zatoki Iroise, jak również zagrażało mu skaliste, peł ne olbrzymich głazów dno zatoki,czy wreszcie silne i zmien ne prądy utrudniające utrzym anie odpowiedniej głębo kości i kierunku. Kapitan Colvin wyszedł na ociekający jeszcze wodą po most kiosku okrętu podwodnego. Przez szkła lornetki doj rzał przed sobą m rugające czerwone światełko na boi zakot wiczonej przy wschodnim cyplu stromej skały, zwanej Chaussee de Sein. Do uszu jego dochodził przytłumiony odległością odgłos pracy silnika. Równomierne, jednostajne pykanie niosło się nad spokojną wodą zatoki. — To pewno kuter rybacki wraca z połowu — pomyślał kapitan Colvin. Po chwili owionął go niesiony w iatrem zapach spalin. K uter rybacki spokojnie mijał czerwone światełko boi, kierując się w górę, do kanału prowadzącego do Brestu. Na ciemnym tle nieba zamrugało białe światełko. — Samolot schodzi do lądowania — poznał kapitan. K apitan Colvin czekał cierpliwie. Z meldunków, jakie otrzymywał z kw atery adm irała Hortona wiedział, że cięż kie okręty spoczywały przez cały dzień na swych stałych miejscach w porcie. Istniała zatem szansa, że któryś z nich, lub może naw et wszystkie razem wyjdą właśnie teraz w ce lu przeprowadzenia nocnych ćwiczeń na wodach zatoki Iroise. Mijały godziny. Krótko po ósmej światła patrolujących niemieckich jednostek zbliżyły się do leżącego bez ruchu na wodzie „Sealiona”. Wysoko w górze ukryty w ciemnoś ciach krążył sam olot 21
— Chyba niemiecki — pomyślał kapitan Colvin. W tej samej chwili, jakby na potwierdzenie jego domysłów z po kładu jednej z patrolujących jednostek wzbił się w górę ja sny blask kolorowej rakiety sygnalizacyjnej. Po kilkunastu minutach obserwator prawoburtowego sektora w kiosku okrętu podwodnego spostrzegł i zamel dował kapitanowi, że nisko nad wodą zbliża się oświetlony sam olot Istotnie, od strony pobliskiego lądu nadlatywały wraz z narastającym hukiem silników jasne punkty świateł na wigacyjnych. Samolot leciał najwyżej na wysokości 60—80 metrów. Ciemna sylwetka jego kadłuba przesłan iała raz po raz błyskające w przerwach między chmurami gwiazdy. Nagle ostry, przeraźliwie ostry snop białego światła prze ciął ciemność zatoki — Reflektor! — kapitanowi Colvinowi wydało się, że wszystkie oczy czyhających w ciemnościach wrogów zwró cone są teraz przeciwko niemu i jego okrętowi. — Zanurzenie alarmowe! — krzyknął w tubę. Za sobą usłyszał tupot zbiegających w dół marynarzy. Na pokład okrętu podwodnego wdzierała się już woda. Zeszli w dół. Przyczaili się zamienieni nagle w słuch. Teraz wolno mijały ciężkie sekundy, łączyły się w mi nuty, kwadranse, popychały leniwe wskazówki zegarów. Hydroakustyk w słuchawkach na uszach przeszukiwał sektor dokoła zanurzonego okrętu. — Zauważyli? — to pytanie cisnęło się na usta całej załogi. Nagle wyraz twarzy hydroakustyka zmienił się. Stał się jakiś napięty, czujny. — Lewo 50 kontakt, Sir — zameldował cichym głosem kapitanow i — Zbliża się. Jedna jednostka. Teraz już nie uzbrojonym naw et uchem uchwycić można było w yraźnie w głuchej ciszy panującej w ewnątrz okrętu 22
przytłumiony odległością szum. N arastał powoli, staw ał się coraz głośniejszy. Wtem cały okręt zadrżał. Jękliwie zabrzęczała stłuczona gdzieś żarówka. Jeden huk, drugi, trzeci, czwarty! Bomby głębinowe! — Daleko — m ruknął zastępca dowódcy porucznik Young. Próbował marsowym wyrazem młodzieńczej tw a rzy nadrobić strach wywołujący dziwne drżenie rąk i bla dość policzków. Odgłos pracujących śrub oddalał się. Hydroakustyk zgu bił echo. Na powierzchni zatoki Iroise znowu panowała cisza i spokój. Cały następny dzień minął spokojnie, a noc zeszła znowu na bezowocnym czuwaniu. W stał dzień 11 lutego. Kapitan Colvin powoli i ostrożnie prowadził swój okręt w kierunku brzegu. — Jeżeli przez dwie ubiegłe noce i dni ciężkie okręty nie wychodziły na ćwiczenia, to może właśnie dziś? — liczył w duchu. Sprzyjający prąd niósł okręt podwodny wprost do sek tora ustalonego przez wywiad jako obszar ćwiczeń okrętów bazujących w Breście. Wysoki stan wody sprzyjał zamiarom kapitana Colvina. Postanowił bowiem wejść na teren ćwi czeń i tam oczekiwać na ewentualne przybycie ciężkich okrętów. — „To był wspaniały dzień do patrolowania — zapisał w swym późniejszym raporcie kapitan Colvin. — Pogoda dobra i widzialność znakomita. Jeżeli jakikolwiek okręt znalazłby się na obszarze ćwiczebnym, musiałbym go nie wątpliwie dostrzec”. Niestety jednak morze było puste i rozpoczynający się odpływ zmusił dowódcę „Sealiona” do wzięcia kursu na południe i powrotu tą samą drogą, którą tu przybył. Godzina 19.30 dnia 11 lutego, godzina X mającej się roz począć operacji „Cerberus”, zastała okręt podwodny Jego 23
Królewskiej Mości „Sealion” znowu przy boi, błyskającej czerwonym światłem u wyjścia z Brestu na morze. Każdy większy okręt wychodzący z portu znaleźć się musiał na linii strzału angielskich torped. Stojący na pomoście kiosku kapitan Colvin i obserwato rzy dojrzeli nagle, jak w kierunku północnym, tam gdzie leżał zaciemniony Brest, poczęły błyskać na tle ciemnego nieba gwałtowne ognie pocisków przeciwlotniczych. Ostre noże reflektorowych snopów przecinały czerń nocypchwyta jąc w swe sieci błyszczące kadłuby samolotów. Dalekie deto nacje niosły się po wodach zatoki, jaskraw e płomienie wy buchów znaczyły miejsca trafień. — Nalot! — zrozumiał Colvin. — Kolejny nasz nękający nalot na Brest. No, teraz na pewno pancerna eskadra nie wyjdzie na ćwiczenia. Właściwie to nie ma na co tu dłużej czekać — zdecydował. O godzinie 20.25, gdy na horyzoncie zamilkły już odgło sy nalotu, kapitan Colvin rozkazał zanurzyć się i odszedł do południowego sektora zatoki Iroise, aby tam, w bez piecznej odległości od używanego przez Niemców toru wodnego, naładować akum ulatory przed jutrzejszym, dzien nym patrolem. K apitan Colvin nie wiedział, że w tej samej niemal go dzinie stalowe kolosy niemieckie ruszały ze swych lego wisk, aby przystąpić do wykonania operacji „Cerberus”. Wątła zapora, jaką tworzył „Sealion”, zastępujący na przybrzeżnych wodach wokół Brestu niedawny „żelazny pierścień”, stała otworem dzięki pechowemu zbiegowi oko liczności N O CN A UCIECZKA
Przez ciemne ulice Brestu pedałował zawzięcie niewyso ki, ciemnowłosy cyklista. Oddalał się coraz bardziej od śródmieścia i portu. N ajwyraźniej gdzieś się śpieszył. 24
j
Nagle całą szerokość jezdni przegrodził biało-czarno-czerwony szlaban. Obok, w wąskiej strudze światła padającej z częściowo zasłoniętego reflektora samochodowego wid niały ciężkie, podkute wojskowe buty. Reszta sylwetki ni knęła w mroku. — Niemcy — Armand przyhamował. Zeskoczył z ro weru. Trzeba było decydować błyskawicznie. Podszedł odważnie do rozkraczonego wartownika. — Zum meine Frau — spróbował. — Do żony. Tam. Nie daleko. Verstehen Sie? — usiłował łamaną niemczyzną wy tłumaczyć wartownikowi, że chce przejść na drugą stronę’ szlabanu. Nie chciał przy tym zdradzić zupełnie dobrej znajomości niemieckiego. — Skąd ten szlaban? — myślał cały czas intensywnie. — Nigdy go tu nie b y ła Czyżby całe miasto obstawili kor donem? Ale w takim razie ten fakt potwierdzałby moje przypuszczenia i tym bardziej muszę przedostać się na d ru gą stronę. Od kilku już godzin był pewny, że okręty niemieckie szykują się do wyjścia w morze. Tym razem jego w praw ne oko oficera m arynarki dostrzegło, że wyjście nie będzie takie sobie, ot, parogodzinne, na ćwiczenia czy próbę ma szyn. Mimo zachowanych przez Niemców środków ostroż ności zorientował się, że eskadra szykuje się do bojowego rejsu. Doskonale pam iętał sam ze swej praktyki ten inny, bardziej podniecony ruch na okręcie, na którym służył, kie dy czekało ich jakieś zadanie. Wysoki, rozkraczony Niemiec stał przed opuszczonym w dół szlabanem i kiwał przecząco głową na wszystkie a r gumenty Armanda. — Verboten, verstehst du, verboten! Gehst du zuriick! Arm and nie mógł przeciągać struny. Zbyt usilne nalega\ nie mogło okazać się podejrzane. Trzeba spróbować gdzie indziej. Wsiadł na rower, zawrócił w kierunku przedmieś cia Lambezelec. Przy drugiej drodze wylotowej z miasta to samo. 25
— A więc obstawili cały Brest — stw ierdził z satysfak cją, potwierdzało to bowiem jego obserwacje, dawało pe wność. — No tak, ale co z tego? Przecież nie mógł tej swojej pewności wykorzystać, przecież nie mógł nic przekazać w krótkiej, szyfrowanej depeszy. Zawrócił raz jeszcze. I znowu szlaban i kordon. Obsta wiono naw et najmniejsze uliczki. Całe miasto jak w gęstej, najeżonej błyskami pistoletów maszynowych i hełmów sieci. • W czasie tego krążenia po ulicach nagle zaczęły wyć alarmowe syreny. — Nalot! — teraz nie można już było kręcić się po mieś cie, bo Niemcy ściśle przestrzegali zarządzeń o zaprzesta niu ruchu w czasie alarm u lotniczego. Od strony portu i stoczni dobiegły głośne detonacje wy buchów i odgłosy szybkiej kanonady artylerii przeciwlot niczej. Nalot trw ał przeszło godzinę. Dopiero około dziewiątej wieczorem* ogłoszono odwołanie alarmu. — Może eskadra nie wyjdzie w morze przez ten nalot? — Armand rozważał nową sytuację. — Może któryś z okrętów został uszkodzony? Nadzieje Armanda były niestety płonne. Wieczorny na lot angielski na Brest nie zdołał uszkodzić szykujących się rzeczywiście do drogi okrętów niemieckich. Wszystkie bom by okazały się niecelne a nieliczne pożary w porcie i stoczni zostały szybko i spraw nie ugaszone. Rzecz jasna, że wyjście planowane na godzinę 19.30 m u siało zostać w ostatniej chwili odłożone. Dlatego też „Scham horst”, „Gneisenau” i „Prinz Eugen” leżały w dal• Czasy poszczególnych faz op eracji w ed łu g opracow ań n iem ieck ich i an gielsk ich różnią się m iędzy sobą o god zin ę. W ynika to z różn icy czasów , Jaka zachodziła w dniu 12 lu teg o na terytorium angielskim i okupow anym przez N iem ców . D la lepszej p rzejrzystości w n in iejszej m iniaturze w szystk ie czasy zostały p rzyjęte w ed łu g czasu an gielsk iego.
26
Okręt liniowy
„Prinz Eugen
\
-
%
/ I
szym ciągu wzdłuż nadbrzeży. Od b u rt odeszły w ostatniej chwili holowniki, które już miały rozpocząć wyciąganie okrętów z portu. Oddziały służby chemicznej przykryły ba seny portowe dymną zasłoną sztucznej mgły. O 21.48 wiceadmirał Ciliax wydał ponowny rozkaz w yj ścia okrętów w morze. Holowniki poczęły odciągać stalowe cielska od betonowych nabrzeży. Na pokładach okrętów rozpoczęła się normalna krzątanina. Marynarze stali na stanowiskach manewrowych, bębny kabestanów poczęły nawijać grube sploty rzucanych cum. Operacja „Cerberus” rozpoczęła się! Komandor Brinkmann — dowódca ciężkiego krążownika „Prinz Eugen” — uderzał zdenerwowany dłonią o wiatrochron na pomoście bojowym. Na całym okręcie on jeden znał prawdziwą trasę i cel podróży, w którą ruszyli. Prze sądny — jak każdy prawie m arynarz — złościł się, że już na samym początku tak poważnej operacji, przy wyjściu z portu, pech prześladował jego okręt. Dziobowy holownik wskutek nieumiejętnego manewru podszedł blisko pod burtę krążownika i zwisająca cuma dziobowa wkręciła się momentalnie w śrubę holownika, unieruchamiając go jednocześnie. — Rzucić cumę dziobową — rozkazał natychmiast Brinkmann, chcąc uzyskać swobodę manewrów. W takiej sytuacji holownik dziobowy nie tylko nie pomagał mu, ale wręcz utrudniał poruszanie. — Odciągnąć rufę od brzegu! — rozkazał. — Jawohl! Odciągnąć rufę! — ze stanowiska manewrowe go nadbiegło przez głośnik potwierdzenie rozkazu. Drugi holownik zaczął mieszać wodę za swoją rufą. P ra cował ciężko odciągając centym etr po centymetrze tysiące ton stali zaklętych w nowoczesny kształt krążownika od betonu nabrzeża. Nagle komandor, obserwujący z wyżyn pomostu manew ry tylnego holownika, zauważył, że woda za jego rufą prze stała się kłębić. 28
I
>
O kręt lim o w y JS ch a m h a rst”
29
— Kto kazał zastopować holownik? — krzyknął do mi krofonu. — P a sie k o m a n d o r z e , z holownika meldują, że w czasie odciągania uszkodzili sieć przeciwtorpedową i jedna z lin wkręciła im się w śrubę. — Donnerwetter! — zaklął komandor Brirtkmann. — W ybrać cumę rufową! — zdecydował. — Odchodzimy bez holowników? — zdziwił się jego za stępca. — Tak, bez holowników. Przecież nie możemy czekać aż te przeklęte łajby wykręcą swoje śruby z lin. A swoją dro gą, ich dowódców należałoby zdegradować za taką nieu dolność! „Prinz Eugen”, uwolniony teraz od krępujących jego ruchy holowników powoli i ostrożnie rozkręcał się celując dziobem w niknącą w oddali sylwetkę „Gneisenaua”. Idący na przodzie flagowy „Scham horst” mijał nadbrze ża portowe, pogrążone w ciemności przeciwlotniczego za ciemnienia. Na jego pomoście bojowym obok dowódcy okrę tu, komandora Hoffmanna, stał wiceadmirał Ciliax. Mil cząco przyglądał się manewrom wyjściowym okrętów zes połu. „Scharnhorst” wychodził już na szerokie wody kanału, prowadzącego w kierunku zatoki Iroise. Należało teraz przejść przez niewielką lukę w sieciach zagrodowych, bro niących dostępu do Brestu obcym okrętom podwodnym. Komandor Hoffmann i wszyscy wachtowi obecni w cza sie manewrów na pomoście bojowym pancernika w ypatry wali światełek oznaczających boje ograniczające przerwę w zagrodzie sieciowej. Resztki zasłony dymnej, zsuniętej przez w iatr znad portu nie pozwalały jednak niczego doj rzeć. Nagle, w luce między dwoma kłębami sztucznej mgły, w prawo od idącego wolno naprzód okrętu ukazało się m ru gające światełko i ciemny zarys boi. 30
— Jesteśm y w lewo od przerWy w zagrodzie. Idziemy prosto na sieć! — zorientow af się komandor Hoffmann. Na jakiekolwiek manewry było już za późno. Ciężki okręt zbliżał się wolno ale nieubłaganie do fatalnej sieci — Dać dwa razy stop! Wszystkie maszyny! — wydał roz kaz. Chciał za wszelką cenę zatrzymać śruby, aby nie w krę cić w nie lin siecL „Scham horst” sunął rozpędem naprzód. Grube stalowe liny sieci zagrodowej nie zdołały powstrzymać tysięcy ton. Pękały jak nitki pajęcze, obsuwały się na boki, tarły o bur ty i dno. Minęła jedna minuta, druga. Cały kadłub okrętu prze szedł fatalną linię. Znowu ruszyły turbiny. „Scham horst" w dalszym ciągu podążał ku morzu. O godzinie 22.45 okręty eskorty — sześć niszczycieli — ustaw iły się w szyku marszowym w pobliżu trzech ciężkich jednostek. Z okrętu flagowego podano szybkość zespołu i kurs. Prowadził on praw ie prosto na zachód, w kierunku swobodnych wód Oceanu Atlantyckiego. K rótko przed północą z okrętu flagowego nadszedł kolej ny rozkaz: „Zwiększyć szybkość d f 27 węzłów. K urs 340°.” Oficerowie wachtowi na pomostach wszystkich okrętów z niedowierzaniem odebrali nowy rozkaz wiceadmirała Ciliaxa. Pełnym zdumienia wzrokiem patrzyli na rozłożone na stołach nawigacyjnych mapy. K urs 340° prowadził bowiem w kierunku Anglii, obok wyspy Ouessant. Wszystkie okręty posłuszne rozkazowi wiceadmirała po łożyły się na nowy kurs. Jeszcze większe zdziwienie ogarnęło wachtowych ofice rów w kilkanaście m inut później, gdy po prawych burtach okrętów została skalista wysepka Ouessant i kiedy nad szedł rozkaz ponownej zmiany kursu. Tym razem na 20°. Trasa rejsu najw yraźniej wiodła w głąb kanału La Man che. 31
O 1.12 przez głośniki ogłoszono załogom okrętów niemiec kich prawdziwy cel operacji ^„Cerberus”. W chwilę potem nastąpiła kolejna zmiana kursu. Niemiecka eskadra pancerna szła z prędkością 31 węzłów wodami kanału La Manche. Na pomostach bojowych wszy scy nasłuchiwali dźwięku silników angielskich samolotów patrolowych. Niebo było jednak spokojne i żaden odgłos, oprócz szumu rozcinanej wody nie zagłuszał nocnej ciszy. *
*
*
Samolot rozpoznawczy mający patrolować od zmroku do św itu obszar morski w okolicach wyjścia z Brestu w ystar tował z lotniska położonego na południowym cyplu Pół wyspu Komwalijskiego o godzinie 18.30. Załogę czekały długie i nudne godziny „przeczesywania” powierzchni mo rza w obszarze patrolowym noszącym kryptonimową naz wę „Stopper” (korek). Ciemności nocne pokonywały za montowane na samolotach urządzenia radarowe, wynala zek dopiero od niedawna instalowany w Royal Air Force i na razie jeszcze mocno zawodny i prymitywny, jednakże wielce pomocny przy wszelkich tego rodzaju przedsięwzię ciach, jakie na przykład miały do spełnienia maszyny an gielskie na linii „ S to p p er”. Po pół godzinie lotu samolot angielski znalazł się w na kazanym obszarze patrolowym. O perator włączył radar i po chwili na zielonkawym, migotliwym ekranie ukazały się słabo widoczne echa. Pilot ciężkiej maszyny co kilkanaście minut kładł samo lot na skrzydło i zawracał z powrotem jak oracz pilnie prze mierzający bruzda po bruździe olbrzymie pole. Co jakiś czas rzucał ospale operatorowi. — M c nowego Fred? — Nic, AL Pusto jak o północy na cmentarzu — brzmia ła niezmienna odpowiedź. 32
Znów zapadła cisza w kabinie, jeżeli można nazwać ci szą monotonny, usypiający szum pracujących równo sil ników. — Al! Uwaga! Z lewej Jerry! — krzyknął nagle Fred. Pilot wykonał gwałtowny unik. W odległości kilkunastu dosłownie m etrów od skręcającej maszyny przem knął czar ny, rozkrzyżowany kształt. — To Ju-88 — poznali sylwetkę. Znowu nagły unik. Angielski pilot wpadając w chmury poczuł, jak po kadłubie przebiegło drżenie. — Widocznie trafił nas — pomyślał. Wypadli z chm ury nad samą prawie wodą. Rozglądnęli się dokoła. Czystor — stwierdził Fred. — Czysto. Chyba nas jednak trafił. Pilot sprawdzał stery. Działały prawidłowo. Spojrzał na licznik benzyny i oliwy. W porządku. — No cóż. Kontynuujem y — zdecydował. — Włączyć radar? — Fred wyłączył go w momencie zau ważenia nieprzyjaciela. — Włączyć. Chwilę lecieli w milczeniu. Pilot wracał na wyznaczony rozkazem kurs. — Al, radar nie działa. ’ — Ja k to, nie działa? Sprawdź jeszcze raz. — Sprawdzałem wszystkie dostępne miejsca. Nie mam pojęcia, co mogło nawalić. Pewno ten Je rry trafił nas gdzieś w czułe miejsce. — Co teraz robić? — pilot zadawał sam sobie pytanie. — Spójrz tam na dół. Przed n a m i Trochę w praw o — operator radarow y pochylił się do przodu. Ciemności pokrywające Brest rozbłyskiwały pom arań czowymi błyskami eksplozji i jasnymi racami wybuchów artylerii przeciwlotniczej. Nalot — stwierdzili obaj. — No to jak? Wracamy? 3 Ucieczka z Brestu
33
— Wracamy. Położyli się na kurs powrotny do bazy. Na lotnisku wy lądowali kilka m inut po ósmej. — Co się stało? — oficer dyżurny podszedł do samolotu. — Radar wysiadł. Pewno nam go Jerry uszkodził — opo wiedzieli o spotkaniu z nocnym myśliwcem. — Zaczekajcie, chłopcy, w maszynie. Zaraz radarzyści sprawdzą. Przestrzeleń nie było a mimo to technicy nie mogli przez przeszło pól godziny znaleźć uszkodzenia. — Siadajcie do drugiej maszyny i wracajcie z powrotem na patrol — zdecydowano w końcu. Jak na złość w drugim samolocie silnik przerywał i gasł co chwila. Znów mijały cenne minuty, w czasie których mechanicy usuwali defekt. Dopiero około 22.00 pechowa załoga wystartowała ponownie do przerwanego patrolu. Lecieli na innej maszynie. O godzinie 22.48 byli na miejscu, na południowym skraju obszaru patrolowego „Stopper”. Włączyli radar i podjęli na nowo przerw ane poprzednio „wym iatanie” morza. Gdy już po północy wrócili na macierzyste lotnisko oka zało się, że uszkodzenie radaru na ich pierwszej maszynie zostało spowodowane nieumiejętnym włączeniem po spot kaniu z nocnym myśliwcem. W skutek karygodnej nieudol ności czy niedopatrzenia dowództwa angielskiego linia „Stopper” była nie obsadzona przez trzy godziny. Od 19.40 do 22.48. Tylko przez trzy godziny, ale akurat przez naj ważniejsze trzy godziny. Jeszcze jedna zapora na drodze niemieckiej eskadry zo stała przerwana. ♦** Służba patrolowa na linii południowo-wschodniej — „Li nę S-E” — rozpoczynała się o godzinie 19.40. Krótko po rozpoczęciu służby operator radarow y stwierdził, że obraz 34
na ekranie zaczyna drgać, zaciera się coraz bardziej i w re szcie znika całkowicie. — Chyba diabli wzięli to nasze czarodziejskie lusterko — zdecydował w końcu operator, młody, dwudziestodwuletni chłopak. Po przeszło godzinnym bezowocnym krążeniu nad obsza rem patrolowym pilot zdecydował się przerwać obowiązu jącą ciszę radiową i zameldował do bazy o swym pozbawio nym jakichkolwiek szans powodzenia przeszukiwaniu mo rza. O godzinie 21.13 pilot otrzym ał rozkaz powrotu do bazy. „Line S-E” została nie obsadzona a przez niedbalstwo czy lekceważenie żaden z rezerwowanych samolotów nie został skierowany na miejsce odwołanego. Dopiero później, o wiele później, w czasie przeprowadzo nego śledztwa okazało się, że domniemane uszkodzenie ra daru samolotu na linii południowo-wschodniej było spowo dowane zakłóceniami specjalnych niemieckich stacji zagłuszających. Kolejna sieć, mająca za zadanie przechwycenie okrętów niemieckich na ich ewentualnej trasie przez kanał, została zwinięta, zanim gruby zwierz zbliżył się do niej. Operacja „Cerberus” tymczasem mogła przebiegać według ustalone go planu. Znowu zadecydował przypadek. Przypadek? A może niedbalstwo? O godzinie 4.00 — jak codziennie od kilku dni — na sygnał nadany z Dover, jednostka lotnictwa torpedowego stacjonująca w Manston została poderwana alarmem. Lo tnicy klnąc zimno i wczesną porę zajmowali miejsca w kabi nach maszyn. Samolot dyżurny krążył nad wodami Cieśni ny Kaletańskiej. W Harwich na niszczycielach podnoszono parę. Załogi czekały tylko na pierwszy sygnał, aby na tychm iast ruszyć do ataku. Codzienny alarm wyglądał poważnie i bojowo; jaka je dnak była szansa, aby pancerną eskadrę zatrzymać przy
pomocy sześciu przestarzałych dwupłatowców, czy sześciu pamiętających jeszcze ubiegłą wojnę niszczycieli? Czy rze czywiście Wielka Brytania nie mogła wystawić przeciw Niemcom żadnych poważniej" rch sił? Na co liczono? Czy nie zaczęły dochodzić oo głosu „wyższe” racje, dla których decydowano się poświęcić męstwo i ofiarność w al czących m arynarzy i lotników? Czy nie zaczynały się roz grywki, w których nie liczy się życie jednostek, a dywizje i armie, zespoły okrętów i eskadry samolotów są tylko że tonami rzucanymi do gry przez namiętnych hazardzistów politycznych? Samolot trzeciej linii patrolowej — linii zwanej „Habo” — miał zgodnie z uprzednio wydanymi rozkazami k rą żyć między Ha w rem i Boulogne aż do godziny 7.30 rano. W dniu 12 lutego jednakże m am a pogoda, mgła i zła w i doczność spowodowały, że samolot zwiadowczy został od wołany z patrolu o całą godzinę wcześniej. Oficer odwołu jący samolot z patrolu sądził, że nie ma sensu trzymać maszyny dłużej w tym rejonie, jeżeli samoloty z linii „Stoppoc.” i wS-E” nie zauważyły nic podejrzanego. Nie wiedział on zapewne, że radary tam tych dwóch samolotów okazały się zepsute i że, praktycznie rzecz biorąc, w nocy z 11 na 12 lutego obie linie patrolowe właściwie nie istniały. Wraz z pierwszym brzaskiem lutowego poranka zostało odwołane pogotowie na lotnisku w Manston i w porcie Harwich. Załogi samolotów i niszczycieli wróciły do swych codziennych zajęć. Jeszcze jedna noc minęła spokojnie. Według obliczeń i przewidywań wiceadmirała Ramsaya spokój ten powi nien panować do następnej znowu nocy. Tymczasem okręty niemieckie, wzmocnione o dwie flo tylle eskortowców, które dołączyły na wysokości Cherbourga, w momencie odwoływania pogotowia w Manston i H ar wich wchodziły w zasięg linii patrolowej „Habo”, teraz już pustej i nie strzeżonej. 36
jV ifn o f c k i e jedn ostki eskortow e i asysta lotnicza w czasie prze
m arszu przez kanał
|
i
-
PIERWSZY ŚLAD
Nad kanałem La Manche wstawał szary, mroczny, de szczowy poranek jakby wymarzony dla planów niemieckich. Pancerne okręty przebyły już 250 mil przez wody oblewające Wielką Brytanię i jeszcze nie zostały wykryte. Wkrótce po świcie nad okrętam i ukazały się myśliwce Luftwaffe. To pułkownik Galland przysyłał obiecaną es kortę. Samoloty poczęły krążyć rojem, tworząc zbrojny dziesiątkami luf .„parasol” nad okrętam i idącymi w dal szym ciągu pełną szybkością w głąb leja kanału La Manche. Operacja „Cerberus” zaczęła wkraczać w swą decydu jącą fazę.
w k> "
*♦*
i
Do podpułkownika Jarvisa z dowództwa lotnictwa my śliwskiego, którego główna kw atera znajdowała się w Stanmore koło Londynu, dochodziły wszystkie meldunki stacji
radarowych usytuowanych wzdłuż południowo-wschodnie go wybrzeża Wielkiej Brytanii. Właśnie w tej chwili — była to godzina 8.20 dnia 12 lu tego 1942 roku — jedna ze stacji meldowała, że mimo po ważnych zakłóceń atmosferycznych na ekranie zaobserwo wano grupę samolotów krążących nad morzem w okoli cach Hawru. — Wygląda na to, że samoloty te eskortują jakiś przy brzeżny konwój — zdecydował podpułkownik. — Trzeba za wiadomić dowództwo grupy operacyjnej w Hornchurch, to ich teren. Wiadomość została natychm iast przekazana, jednakże w dowództwie grupy operacyjnej zbagatelizowano ją pra wie całkowicie. W czasie dyskusji przeważyła opinia, że zaobserwowany na ekranie ruch samolotów to po prostu jedna z wielu operacji ratunkowych, których tyle odbywa się na wodach kanału. Niemiecka eskadra pancerna tymczasem szła nieprzer wanie wzdłuż brzegów Francji. Cenne, jakże cenne minuty i godziny mijały bezpowrotnie. O godzinie 9.25 podpułkownik Jarvis ponownie zamel dował, że stacja radarow a w Newhaven zgłosiła nam iar o identycznym charakterze jak przed godziną. Podobnie jak w tam tym wypadku zaobserwowano k rą żące nad morzem samoloty. Jednocześnie obsługa stacji — złożona z Kanadyjczyków — zgłosiła silne zakłócenia w od biorze z powodu — jak sądzono — złych warunków atm o sferycznych. Zlokalizowane na mapie miejsce raportowanego kon taktu znajdowało się w odległości przeszło 20 mil od miejsca w którym zlokalizowano kontakt przed godziną. — Jeżeli by to była osłona lotnicza przybrzeżnego kon woju — zdecydował oficer operacyjny w Hornchurch — to niemożliwością jest przypuścić, żeby mógł on poruszać się po wodach kanału z taką prędkością. Przeszło 20 wę złów. Wykluczone. 38
— A zatem co? — podpułkownik Jarv is nalegał po d ru giej strom e linii telefonicznej. — Mam wrażenie, że to po prostu pomyłka. Nic więcej jak pomyłka niewprawnej obsługi Tam w New haven są chyba Kanadyjczycy? — Tak. — No właśnie. — W głosie oficera operacyjnego brzmiała wyraźna niechęć. — Po prostu w aęli zakłócenia atmosfe ryczne — przecież ma pan takie meldunki — za samoloty. Zresztą, gdyby nawet to były samoloty, to czy warto dla kilku maszyn podrywać nasze myśliwce. A czy przy padkiem nie jest to znowu fortel niemiecki, żeby odciągnąć nasze siły powietrzne w pożądanym przez Niemców kie runku? — Może — przyznał niechętnie podpułkownik Jarvis. Mniej więcej w tym samym czasie dwa spitfire’y wy startow ały z lotniska w Hawkinge na dzienny rekonesans nad wodami kanału La Manche. Jeden z nich zauważył - niemieckie jednostki patrolowe opuszczające port w Bou logne i płynące na południe. W okolicy Berek widoczne były dalsze jednostki płynące kursem na północ. Drugi samolot spostrzegł w pobliżu Ostendy jedenaście niewielkich okrętów wychodzących w morze. Jednym sło wem na wodach kanału La Manche rozpoczynał się jakiś poważniejszy ruch. Załogi obu samolotów przestrzegały nakazanej ciszy ra diowej, zawróciły więc z patrolu, aby osobiście zameldować na macierzystym lotnisku o swych spostrzeżeniach. Znowu m ijały cenne minuty. Tymczasem podpułkownik Jarvis otrzymywał dalsze m el dunki z nadbrzeżnych stacji radarowych. Zgłaszały się za łogi z Tangmere, FairlighŁ Wszędzie to samo. Silne zakłó cenia atmosferyczne i niewyraźne z tego powodu echo krą żących nad kanałem samolotów. Mimo lekceważenia spostrzeżeń podpułkownika przez wy dział operacyjny w Hornchurch, Jarvis w dalszym ciągu i
bombardował ich telefonami. Ciągle jednak otrzymywał uspokajające odpowiedzi, że jeżeli naw et echo jest właści we — co zresztą w ydaje się mało prawdopodobne — to i tak krążące samoloty na pewno odbywają tylko ćwiczenia. Ró wnocześnie dowództwo lotnictwa myśliwskiego przygoto wywało zespoły szturmowe do zaatakowania zaobserwo wanej przez spitfire’y flotylli eskortowców na wodach ka nału. Akcje tego typu nosiły kryptonim „Roadsted”. O godzinie 10.16 operator radarow y stacji ustawionej na stromym cyplu Beachy Head zauważył w krótkim mo mencie między dziwnymi, panującymi już od samego rana zakłóceniami, wyraźne echo dwóch okrętów nawodnych. Namiar i odległość wskazywały, że okręty te — duże okrę ty — znajdowały się na morzu na wysokości Boulogne. — Nadać wiadomość do Dover — rozkazał dowódca sta c ji — Przecież to mogą być okręty z Brestuł — pomyślał. Służbowy telefonista zaczął wywoływać Dover. Niestety, w słuchawce nikt się nie odzyw ał — Uszkodzona bezpośrednia linia, sir! — zameldował dowódcy. — Do diabła! W tak ważnym momencie uszkodzona li- ' nia! — zaklął komendant sta c ji — Sprawdzić raz jeszcze połączenie . , Mijały minuto za minutą. W tym samym mniej więcej czasie z lotniska Hawkinge startow ała w powietrze druga patrolowa dwójka spitfire’ow. Pilotowali je m ajor Oxpring i sierżant B eaum ont Ich za daniem było dokładne zlokalizowanie grupy jednostek za obserwowanych przez poprzedni patrol oraz naprowadzenie na cel w ypraw y lotniczej. Równocześnie z innego lotniska w ystartow ały jeszcze dwa inne spitfire*y. Pilotam i ich byli lotnicy angielscy, którzy sławę zdobyli w czasie pow ietrznej „bitwy o Anglię” — pułkownik Victor Beamish i podpułkownik Boyd. Ich lot miał charakter „polowania”. Pułkownik Beamish bowiem, v mimo że był oficerem sztabu marszałka lotnictwa Leight40
-Mallory’ego, od czasu do czasu, za jego osobistym zezwole niem, wylatywał na myśliwskie akcje bojowe nad wodami kanału La Manche. Przyłapyw ał tam praw ie zawsze wraca jące znad Anglii lub lecące z Francji samoloty niemieckie i staczał z nimi zwycięskie — jak dotychczas — w alki Już po kilkunastu minutach lotu dwójka asów dostrzegła samoloty nieprzyjaciela i obaj angielscy piloci z miejsca zaatakow ali Niemcy spostrzegli w porę nadlatujące od Anglii maszy ny i rzucili się do gwałtownej ucieczki Beamish jednak nie dawał tak łatwo za wygraną. Pełnym gazem ruszył za ucie kającym i Boyd, osłaniając tyły i boki swego kolegi po mknął za nim. Uciekający i goniący wpadli razem w chmury. Przez krót ką chwilę otaczał ich wilgotny, prawie lepki kłąb. Lecz oto już wyskoczyli z rykiem silników znów na wolną prze strzeń. — Gdzie nieprzyjaciel? — Beamish rozglądnął się bły skawicznie dokoła. — Co to? — spodziewał się, że Niemcy umkną w chmu rze, że skręcą gdzieś w bok, był praw ie pewny, że teraz zobaczy puste niebo, a tymczasem na w prost jego rozpę dzonej maszyny widział cały rój niemieckich myśliwców. Rzucił okiem w dół, na ciemnoszare wody kanału i onie miał z wrażenia. Pod skrzydłami mknącego spitfire’a ustawione, jak na paradzie sunęły smukłe sylwetki niszczycieli, całe roje drobnych okrętów eskortowych, a w ew nątrz olbrzymiej armady... tak, nie mogło być w ątpliw ości., wysokie wieże i maszty ciężkich okrętów eskortowanych. — Eskadra z Brestu! — zrozumiał w jednej ch w ili — Już tu, u w rót Cieśniny Kaletańskiej. M e było na co czekać. Błyskawiczny zwrot przez skrzy dło. Kątem oka dojrzał, że Boyd zawraca za nim. Śmignęli znowu w chmury, ścigani niecelnym, dalekim ogniem 41
— Co teraz robić? — zastanawiał się Beamish. — Roz kazy wyraźnie zabraniały przerywania ciszy radiowej. Ale czy teraz nie należałoby złamać rozkazu? Tam w dole nie dostrzeżona chyba dotychczas przez nikogo niemiecka eska dra. Eskadra, na którą tak długo czekali. Czy w takim wypadku można złamać ciszę radiową? Czy można złamać rozkaz? Pułkownik jednak zbyt długo już służył w wojsku i zbyt dobrym był żołnierzem. Nie, nie uruchomi radiostacji. Włączył pełny gaz. Musi jak najszybciej wrócić na lotnisko, zameldować o niemiec kich okrętach, ale nie złamie ciszy radiowej. Rutyna zwyciężyła zdrowy rozsądek. Tymczasem telefonista ze stacji Beachy Head, po bez owocnym kilkunastominutowym dobijaniu się do Dover, przekazał raport o wykryciu okrętów nawodnych do bazy w Portsmouth. Raport ten dotarł do podpułkownika Ro be rtsa — oficera łącznikowego lotnictwa przy sztabie wice adm irała Ramsaya — dopiero o godzinie 10.40. Prawie pół godziny po dokonaniu obserw acji W pięć m inut później nadszedł do Dover podoimy mel dunek ze stacji radarowej w Fairlight. Podpułkownik Roberts łączył otrzymane wiadomości w logiczną całość. Porozumiał się natychm iast z grupą lo tniczą w Hornchurch i teraz dopiero dowiedział się o po przednich meldunkach przekazywanych tam przez pułko wnika Jarvisa. Wszystkie bowiem obserwacje radarowe dotyczące samolotów szły do Stanmore, tyczące zaś jedno stek morskich — do Dover. Dla podpułkownika Robertsa stało się jasne, że raporto wane kontakty mogą oznaczać jedynie idącą przez kanał eskadrę z Brestu. Podzielił się tą myślą z oficerami opera cyjnymi z dowództwa lotnictwa myśliwskiego oraz lotni ctwa przybrzeżnego. W obu jednak wypadkach nie podzie lano jego przypuszczeń. W obu dowództwach czekano z nie 42
zrozumiałą opieszałością na dokładny raport majora Oxspringa i sierżanta Beaumonta. A piloci ci właśnie lądowali w Hawkinge. Major meldował o konwoju złożonym z kilkudziesięciu statków eskorto wanych przez patrolowce i pięć niszczycieli, sierżant zaś widział jakiś większy okręt wojenny, nie u m i a ł jednak roz poznać w nim ani jednego z pancerników, ani ciężkiego krążownika, uwięzionych w Breście. Gdy wiadomość o dużym konwoju dotarła do Dover, podpułkownik Roberts był już pewien, że to przedzierają się okręty z Brestu. Jednakże wiceadmirał Ramsay nie zgadzał się z sugestią podpułkownika i postanowił czekać na dalsze, jeszcze dokładniejsze raporty. Podpułkownik Roberts zdecydował się działać na własną rękę. Połączył się telefonicznie z lotniskiem w Manston i ka zał przywołać kapitana Esmonde. — Bądź gotów, Eugene — zawiadomił go — bo podejrze wam, że nasi przyjaciele z Brestu są niedaleka Czekaj na rozkaz. — W porządku. Będę gotów za parę minut. Drugi telefon energicznego podpułkownika zawiadomił eskadry bea uf ortów, żeby były w pogotowiu do ew entual nej natychmiastowej a k c ji Samoloty te przystosowane do ataków na jednostki morskie były tego dnia przebazowywane z lotniska Leuchard w Szkocji i St. Eval w Komwalii i w chwili obecnej znajdowały się na lotnisku na wyspie Thorney koło Portsmouth. O godzinie 11.09 samolot pułkownika Beamisha dotknął betonowego rozbiegu na najbliższym od brzegu kanału lo tnisku. — Natychmiastowe połączenie z dowództwem w Horn church — pułkownik wyskoczył z maszyny i zadyszany wpadł do pokoju oficera dyżurnego. Dopiero teraz pierwszy naoczny świadek zameldował o tym, że eskadra z Brestu przedziera się przez kanał, że 43
dochodzi już — nie zauważona dotychczas — do Cieśniny Kaletańsłdej. Rozdzwoniły się telefony. Popłynęły rozkazy. Rozpoczy nała się spóźniona, jak bardzo spóźniona operacja „Fuller”. A co działo się w tym czasie z zespołem wiceadmirała Ciliaxa? Już o godzinie 8.30 niemieckie stacje nadbrzeżne nadały szyfrowaną depeszę, w której ostrzegały dowódcę zespołu
O kręt liniow y „Gneisenau"
przed nowym polem minowym, położonym w nocy przez jednostki Royal Navy. Pole to leżało akurat na trasie eska dry, w miejscu tak starannie oczyszczonym przez niemie ckie trałow ce w ciągu kilku ostatnich dni. Wiceadmirał Ciliax zdecydował się jednakże mimo to iść wyznaczonym uprzednio szlakiem. Na wszelkie zmiany 44
.
w planie „Cerberus” a tym bardziej na cofanie się byfo już za późno. O godzinie 11.30 okręty hitlerowskie dotarły do położo nego niedawno pola minowego. Do przodu wysforowały się teraz trałowce, rozstawiły wachlarzem i rozpoczęły oczysz czanie szerokiego na 400 metrów przejścia. Cała eskadra zwolniła szybkość do 10 węzłów. — Cała nadzieja teraz w osłonie myśliwców — wice adm irał Ciliax chodził nerwowym krokiem po pomoście bojowym „Scha rnhorsta”. W wąskim torze wytrałowanym w polu minowym okręty zespołu nie miały dostatecznej możliwości manewrowania, a mała szybkość stwarzała z nich łatwy cel dla torped brytyjskiego lotnictwa. Jednakże na niebie krążyły tylko niemieckie samoloty. Anglicy nie pojawili się w tym najbardziej krytycznym dla Niemców momencie. Po dwudziestu minutach, w czasie których trałowce zde tonowały aż osiem min, eskadra znalazła się po drugiej stronie zapory. W iceadmirał Ciliax rozkazał zwiększyć szyb kość. Okręty niemieckie wchodziły już do Cieśniny Kaletańskiej, do najwęższego miejsca na całej trasie. Przecież tu, w pogodne dni, straże niemieckie, strzegące umocnień „Wału Atlantyckiego” gołym okiem mogły dostrzec kredo we skały Dover. Anglików w dalszym ciągu nigdzie nie było widać. Ani na morzu ani w powietrzu. Wiceadmirał Ciliax nie mógł uwierzyć swemu wielkiemu szczęściu. W każdym momencie oczekiwał jakiejś piekielnej zasadzki, jakiegoś zmasowanego ataku, który mógł przy nieść zagładę całej jego eskadrze. — Postawić zasłonę dymną od lewej b urty — rozkazał. Dochodziła godzina 12.00. O kręty niemieckie dzieliło od białych klifÓMt Dover zaledwie 18 mil. Tak blisko od b ry tyjskich brzegów nie znalazł się jeszcze w te j wojnie żaden z ciężkich okrętów Kńegsmarrne. ,
BITWA Dowództwo lotnictwa myśliwskiego zawiadomiło o godzi nie 11.40 podpułkownika Robertsa, że wysyła pięć eskadr myśliwskich dla osłony atakujących swordfishów. Trzy dal sze eskadry miały zaatakować ogniem pokładowym mniej sze jednostki eskorty, aby osłonić jednocześnie atak ścigaczy torpedowych, które właśnie wychodziły z portu. Komandor Pizey — dowódca flotylli niszczycieli w Harwich również otrzymał rozkaz wyjścia w morze przeciwko niemieckiej eskadrze. Jednocześnie starano się ściągnąć posiłki lotnicze z dalszych lotnisk. Pośpiesznie, w bałaganie montowano operację „Fuller”. Mimo że przygotowana przecież grubo wcześniej, obecnie nie zdawała egzaminu. Nikomu na przykład nie przyszło do głowy, że samoloty torpedowe swordfish miały maksymalną szybkość prawie dwa razy mniejszą niż minimalna szybkość myśliwców przydzielonych jako ich eskorta. Jakże więc te dwie form acje o tak różnych szybkościach mogły zgrać swe działania? Poza tym z dwunastu ścigaczy torpedowych, przeznaczonych początkowo do operacji „Fuller” mogło wyjść w morze tylko osiem. A czas nieubłaganie płynął i pracował na korzyść Niem- ców. _
'
- .jjpfflEL
Lufy ciężkich dział artylerii nadbrzeżnej w Dover uno siły się ciężko ku górze. Przed chwilą telefon z kw atery wiceadmirała Ramsaya przekazał polecenie otwarcia ognia do przepływających właśnie przez cieśninę okrętów nie mieckich. , Nadzieja na jakiekolwiek efekty artyleryjskiego ognia była bardzo mała. Zła widzialność, a dodatkowo jeszcze zasłona dymna postawiona przez Niemców od strony an-
gielskiego brzegu uniemożliwiała prawie całkowicie celo wanie Namiary radarowe były całkowicie zniekształcone przez pracujące teraz całą mocą niemieckie stacje zagłusza jące. Mimo to o godzinie 12.18 od białych, stromych brzegów odbiły się echem pierwsze salwy ciężkich dział. Dziewięciocalowe * pociski poszybowały ku ukrytem u w dymach za słony wrogowi. Przez 27 m inut trw ał ogień arty lery jsk i Oddano 33 salwy. Niestety, wszystkie były niecelne. Jak oświadczyli potem Niemcy, żaden z pocisków nie upadł bliżej niż w odległości 1 mili od ciężkich okrętów. Pierwsza próba zatrzymania Niemców zakończyła się kompletnym fiaskiem. Jeszcze trw ał ogień artylerii z Dover, jeszcze nad sza rymi wodami Cieśniny przewalały się huki salw, a od zachodu nadeszły całą prędkością ściga cze torpedowe ba zujące w Dover. Pięć jednostek, oznaczonych num eram i 221, 219, 45, 44 i 48 prowadził kapitan Pumphrey. O godzinie VŁ2Z dostrzegł on nieprzyjacielskie jednostki eskortowe i przez kilka mi nut szedł równolegle do nich, aby zgodnie z planem ope racji „Fuller” podejść możliwie blisko do okrętów linio wych nieprzyjaciela i zaatakować je torpedam i O wiele jednak łatw iej było zaplanować atak niż go wykonać. Przekonał się o tym kapitan Pumphrey, gdy wraz z czterema już tylko ścigaczami — piąty, Nr 44 pod dowó dztwem Australijczyka, porucznika Saundersa został z tyłu z powodu aw arii silnika — gnał na pełnych obrotach wzdłuż linii okrętów broniących gwałtownym ogniem idących o ldlka tysięcy metrów dalej pancerników i krążownika „Prinz Eugen”. Nagle głośny ryk silników flagowego ścigacza zamienił • kaliber 29,1 mm
47
się w krztuszący kaszel. Szybkość spadła gwałtownie i dziób okrętu, wynurzony dotychczas wysoko ponad fale, opadł w wodne bruzdy. — Co się stało? — krzyknął kapitan do maszynowni. Nim jednak zdążył otrzymać odpowiedź, silniki zagrały znowu równym rytmem i ścigacz poderwał się do dalszego biegu. Kapitan Pum phrey został teraz z tyłu za okrętam i swej przetrzebionej już flotylli. W Dover miał sześć jednostek; przeciwko niemieckiej eskadrze wyszło pięć, bo jedna mu siała zostać z powodu poważnej aw arii silnika, w drodze na _ pole w alki zagubił się jeszcze jeden, a teraz jego własny ścigacz został z tyłu. Skręcił desperacko w prawo chcąc przedrzeć się przez okręty osłony. Jednak w tej chwili szybkość znowu znacznie zmalała. Jeden z silników odmówił posłuszeństwa. Nie po-
zostawało nic innego, jak oddalić się od plujących wciąż ogniem jednostek eskorty, zaczekać aż nadejdą ciężkie okręty i wtedy dopiero spróbować zaatakować torpedami. Tak też i zrobił. Jakim ś cudem wciąż omijały go pociski eskorty. Wreszcie w polu widzenia ukazała się ciemna sylwetka „Scharnhorsta”. K apitan Pum phrey zmierzył odległość, obliczył kurs i dwa stalowe cygara plusnęły w wodę. Teraz już nie można było dłużej czekać. Wycofując się spod obstrzału artylerii pancernika i okrętów jego eskorty kapitan Pum phrey pilnie nasłuchiwał, czy wśród odgłosów kanonady artyleryjskiej nie dosłyszy upragnionego huku wybuchów jego torped. Niestety. A więc obie były niecelne. Z takim trudem przeprowa dzony atak okazał się daremny. Tymczasem w przódzie walczyły pozostałe jednostki flo tylli ścigaczy. Nr 219 i Nr 48 pod dowództwem podporuczni ka Am olda-Fostera oraz porucznika Lawa odpaliły swe tor pedy do oddalonego o prawie 5000 metrów „Scharnhorsta”. I te torpedy były niecelne. Scigacz Nr 45 dowodzony przez porucznika Gamble dostał się po wystrzeleniu swych torped w krzyżowy ogień okrę tów osłony. Wycofujący się okręt był zasypywany dziesiąt kami pocisków. Kilka z nich — na szczęście mniejszych kalibrów — trafiło już w jednostkę. Nagle, między uchodzący z pola walki ścigacz i ostrzeliwujący go niszczyciel „Friedrich Ihn” wpadły dwa ścigacze artyleryjskie, które dopiero teraz nadeszły z Dover. Na ich gaflach powiewały biało-czerwone bandery. Były to jednostki polskiej m arynarki wojennej: S-2 pod dowó dztwem porucznika Eugeniusza Wciślickiego i S-3 pod do wództwem porucznika Andrzeja Jaraczewskiego. Celnymi strzałam i uszkodziły one niszczyciel „Friedrich Ihn” i zmusiły go do zmiany kursu. Ścigacz porucznika Gamble mógł spokojnie wrócić do Dover. 4 U cieczka z Brestu
49
Polski ścigacz
artyleryjski
Dopiero teraz doszedł do pola walki ścigacz Nr 44, który zdołał naprawić uszkodzenie silnika. W całym pędzie prze darł się przez zaskoczoną jego nagłym pojawieniem się osłonę złożoną z dużych ścigaczy niemieckich i odpalił do ciężkiego krążownika „Prinz Eugen” dwie torpedy z odle głości około 3000 metrów. Jednak i one okazały się niecelne. Gdy ścigacz Nr 44 pod dowództwem porucznika Saundersa wycofywał się z placu boju pod osłoną ognia polskich ścigaczy artyleryjskich, nad płynącą eskadrę spadły zza zasłony z chm ur swordfishe kapitana Esmonde w prawdzi wie samobójczym ataku.
Kilkanaście minut po godzinie 12.00 eskadra swordfishów Nr 825 wystartowała do swego ostatniego bojowego lotu. Sześć powolnych maszyn, każda z podwieszonym po dłużnym cygarem torpedy pod kadłubem, poderwały się ciężko z betonowego rozbiegu lotniska w Manston. Aż tu dochodziły głuche, basowe porykiwania artylerii nadbrze żnej z Dover. Sześć maszyn, sześciu pilotów, sześciu obserwatorów i tyluż strzelców. Razem osiemnastu młodych, zdrowych ludzi. Na czołowej maszynie oznaczonej numerem W-5984 kapitan Eugene Esmonde, młody zawsze wesoły, uśmiechnięty ży czliwie Irlandczyk. Jego załoga to obserwator — porucznik Williams i strzelec Clinton. Esmonde ogarnia wzrokiem maszyny krążące nad lotni skiem w oczekiwaniu eskorty myśliwców. — Dobra załoga, dzielni ludzie — myśli. — Każdy z nich wprost rwie się do walki. — Do walki? — kapitan Esmonde jeszcze raz rzu cił okiem na krążące swordfishe. Niezgrabne, powolne 4*
51
H
lotniczą, okręty eskor ty i ich działa i na pe wno dziesiątki my śliwców osłony po wietrznej. Żeby to choć jeszcze w nocy, ale teraz przy dzien-
rz y s tm n ^ m
a r* yle -
stwo W ysłowił sobie nagle z całą wy razistością. — Bez żad nych szans na urato wanie ludzi, których on w tej chwili proK apitan Eugene Esmonde wadzi za sobą. Spojrzał na zegarek. — Dlaczego eskorta myśliwców spóźnia się? — pomyślał zniecierpliwiony. — Niech się już wreszcie stanie to, co ma się stać. Rozejrzał się dokoła. 52— Nareszcie są. Od1 zachodniej strony szarego nieba pojawiły się ciemne kreski samolotów. Po kilkunastu sekundach zaryczały silni
dwa niemieckie samoloty Me-109. Eskortowe myśliwce an gielskie rzuciły się na nie jak drapieżne ptaki. Ciężkie, niezgrabne swordfishe ciągnęły tymczasem uparcie w kie runku nieprzyjacielskich okrętów. Po chwili nadleciały dalsze grupy niemieckich samolo tów. Przewaga ich stawała się coraz większa. Już wszystkie maszyny nielicznej osłony uwikłane zostały w powietrzną walkę, już poczęły spadać do wody pierwsze płonące wraki. O godzinie 12.50 piloci angielscy dostrzegli niemiecką eskadrę pancerną. Ciemnoszare sylwetki okrętów wojen nych rozbłyskiwały pomarańczowymi ognikami salw arty leryjskich. W dole toczyła się w tej chwili bitwa ze ścigaczami z Dover. Kapitan Esmonde podzielił swoją eskadrę na dwie grupy. Sam ruszył jako pierwszy, prowadząc za sobą samoloty podporuczników Rose i Kingsmilla. Dowództwo nad drugą grupą przejął porucznik Thompson prowadząc za sobą dwie maszyny pilotowane przez podporuczników Wooda i Bligha. Swordfish dowódcy W-5984 przedarł się już przez ogień artylerii przeciwlotniczej okrętów zewnętrznej osłony. Przed nim wyrastała teraz zapora ogniowa niszczycieli bli skiej osłony i całej artylerii okrętów liniowych oraz cięż kiego krążownika. Esmonde zniżył lot swej maszyny i zszedł nisko nad samą niemal wodę, aby jak najbardziej utrudnić Niemcom celo wanie. Nieomal na jego ogonie siedziały trzy niemieckie myśliwce goniąc go zajadłym ogniem broni pokładowej. Od okrętów liniowych dzieliło go jeszcze około trzech ty sięcy metrów. — Podejść bliżej, jak najbliżej, w tym samobójczym lo cie, w tym wyścigu po śmierć — myślał Esmonde zaciska jąc z bólu zęby. Był już kilkakrotnie ranny, krew zalewała mu oczy, prawa ręka zaczynała omdlewać. Za plecami nie słyszał już głośnej kanonady swojej broni pokładowej; obserwator nie odpowiadał na pytania. Esmonde z trudem odwrócił głowę i spojrzał za siebie. Porucznik Williams 53
leżał w swym fotelu z głową przechyloną na bok i zamknię tymi oczyma. Gdyby nie krew, plamiąca mu bladą twarz, można by myśleć, że śpi. Strzelec Clinton, bohaterski Clin ton, który jeszcze przed kilkoma minutami własnymi ręka mi gasił ogień ogarniający pokryty brezentem kadłub swordfisha, teraz przewieszony był w bezradnym geście przez burtę samolotu. Esmonde leciał już tylko sam. Ale wciąż jeszcze praco wał silnik, wciąż jeszcze postrzelane, podziurawione odłam kami skrzydła utrzym ywały maszynę nad powierzchnią morza. W drugim samolocie obserwator-podporucznik Lee wi dział dokładnie rozgrywającą się na jego oczach tragedię samobójczego ataku. Swordfish dowódcy ginął mu raz po raz zakrywany bryzgami i fontannami wody tryskającej w górę. To ciężka artyleria okrętów niemieckich stawiała wodną zasłonę przed atakującymi samolotami. Ciężkie po ciski padając w wodę przed mknącymi maszynami wyrzu cały w górę tony wody, która opadając mogła zbić z kursu i zatopić lecące tuż nad powierzchnią fal swordfishe. W ich samolocie dram at też dobiegał końca. Strzelec po kładowy Johnson nie dawał już znaku życia i Lee przejął obsługę karabinu maszynowego. Pilot-podporucznik Brian Rose był ranny i raz po raz popadał w groźne dla samolotu omdlenia. Lee głośnymi okrzykami dodawał mu otuchy i kierował lotem maszyny. — W górę, Brian, w górę! Na litość boską, w górę! Dobrze. A teraz w prawo, gwałtownie w prawo — Lee dostrzegł że Esmonde skierował swój postrzelany samolot przeciwko prowadzącemu „Scham horstowi” a więc starał się napro wadzić swego rannego pilota na drugi z kolei okręt — na „Gneisenau”. Z tyłu przemykał się między białymi gejzerami wodnymi samolot Kingsmilla. K apitan Esmonde tymczasem gasnącymi oczyma widział rosnący masyw nadbudówek „Scham horsta”. Za nim pły
nął „Gneisenau” i „Prinz Eugen”, którego darem nie szukał wtedy, na Atlantyku. Ostatkiem sił zwolnił torpedę, która ciężko plusnęła w wodę. Na sunący nisko nad wodą sw ord fish spadło całe stado drapieżnych myśliwców F.W-190. Ich pociski szarpały bezbronny już dawno kadłub swordfisha W-5984. Lecący nieopodal Lee dojrzał jeszcze jak po strzelana, płonąca maszyna dowódcy eskadry uderzyła ciężko o wodę. Tymczasem W-5983 podporucznika Rose zataczał się nad wierzchołkami fal jak ciężko raniony zwierz. — Rzucaj torpedę, Brian! Teraz! — krzyknął Lee. Na wprost przed nimi wyrosły nagle stalowe burty ciężkiego okrętu. Zwolniony od ciężaru torpedy swordfish podskoczył w gó rę i przemknął nisko nad pokładem nieprzyjacielskiego okrętu spowitego w dymy salw, strzelającego ze wszystkich prawie dział. Lee dojrzał naw et zupełnie wyraźnie twarz jednego ze strzelców obsługi małego działka. Jeszcze nigdy nie widział tak blisko wroga. — To „Prinz Eugen” — poznał. W zamieszaniu skiero wał Briana na ciężki krążownik, płynący jako trzecia jedno stka na linii. Kilkadziesiąt metrów za nimi zrzucił torpedę samolot Kingsmilla. Jego maszyna zawróciła, przeleciała płonąc kil kaset metrów i zwaliła się ciężko do wody za linią zewnęt rznej osłony. Lee zdołał jeszcze dostrzec jak załoga opuszcza tonący samolot i skacze w lodowate fale. — Chyba dinghy spłonęła im w czasie ataku — domyślił się. Tymczasem Brian Rose schodził coraz niżej nad wodę. Postrzelany, płonący swordfish gwałtownie tracił wyso kość i wreszcie dotknął kadłubem wzburzonych fal. Lee wyrzucił za burtę gumową dinghy, wyciągnął z kabiny ran nego pilota. Przed samym wodowaniem dostrzegł, jak ścigacz angielski podchodził do miejsca upadku maszyny Kingsmilla. 55
— Znajdą i nas — pocieszał rannego, mdlejącego raz po raz pilota. O d n alezion o ic h d o p iero p o p ó łto r e j g o d zin y , sk o stn ia ły c h , n a p ó ł ży w y ch . M aryn arze a n g ie lsk ie g o ścig a cza , k tó ry z o sta ł na p o lu b itw y w ce lu p o szu k iw a n ia ro zb itk ów o zn a jm ili im , że w y ło w io n o z w o d y , op rócz n ich , ty lk o trzech lo tn ik ó w . B y ła to załoga W -5907: p o d p o ru czn icy K in g sm ill i S a m p les oraz str z e le c B u n ce.
— Tylko pięciu z całej eskadry. Tylko pięciu. A co z ma szynami Thompsona? — Znikły bez śladu. Piętnastu ludzi i sześć maszyn zginęło w wodach Cie śniny Kaletańskiej. A skutek samobójczego ataku? Niestety żadna z wystrze lonych torped nie doszła do celu. Druga próba Anglików zakończyła się całkowitym nie powodzeniem. Tymczasem niemiecka eskadra weszła znowu na zamino wane wody. Wiceadmirał Ciliax, który naocznie przekonał się, że Anglicy w ykryli wreszcie jego zespół, z wielką obawą kazał zredukować szybkość. — Przecież teraz znowu nadchodzi wymarzona dla Angli ków okazja do ataku — myślał. Nic jednak nie zakłócało marszu pancernej eskadry, jak by Anglicy nie mogli otrząsnąć się po pierwszych niepo wodzeniach i ciosach, albo jakby specjalnie pozwalali Niem com wykonać bez przeszkód operację „Cerberus”. Po kilku nastu długich minutach okręty niemieckie znowu ruszyły pełną szybkością. Dlaczego Anglicy milczeli? Po wojnie okazało się, że był to wynik bałaganu powstałego wskutek konieczności prze zbrajania w ostatniej chwili samolotów z bomb na torpe dy, złych warunków meteorologicznych, m arnej widzial ności. Powodów znaleziono dziesiątki, ale czy one zadecy dowały? 56
O godzinie 14.30 potężna eksplozja wstrząsnęła kadłu bem „Scham horsta”. — Mina! — nadeszło to, czego obawiał się wiceadmirał Ciliax. Pancernik wstrząsnął się cały, zamilkły turbiny. Okręt począł wytracać gwałtownie szybkość. — Wybuch uszkodził wał śrubowy — dobiegł po chwili meldunek z głębi rannego okrętu. Wiceadmirał zastanawiał się przez chwilę. Uszkodzenie jest dość poważne, okręt może nie odzyskać całkowitej sprawności zanim nadlecą Anglicy. — Podać sygnał na niszczyciel Z-29. Przechodzę na jego pokład — zdecydował. Sądził, że nie wolno mu pozostawić bez swego dowództwa „Gneisenaua” i „Prinz Eugena”. Niszczyciel po przyjęciu dowódcy i jego sztabu dołączył pełną szybkością do eskadry idącej wciąż wytyczoną pla nem „Cerberus” trasą. i Brzegi po lewej i prawej stronie poczęły się coraz bardziej oddalać. Miejsce wysokich stromizn zaczęły zajmować pła skie niziny belgijskie i holenderskie. O kręty coraz bardziej odchodziły od groźnych — jak się przynajmniej wydawało Niemcom — brzegów Anglii. Na przecięcie kursu niemieckiego zespołu szły tymczasem okręty angielskie z Harwich pod dowództwem komandora Pizeya. Prowadził on przeciw Niemcom stare niszczycie le: „Campbell”, „Vivacious”, „W orcester”, „Mackay”, „W hitshed” i „Walpole”. Już wkrótce po wyjściu z portu przed komandorem stanął poważny problem, który wymagał natychmiastowego roz strzygnięcia. Chodziło o wybór drogi. Trasa ustalona po przednio na wypadek ogłoszenia wykonania operacji ,f u l ler” prowadziła dokoła własnego pola minowego. Przedłu żało to jednak w znaczny sposób czas potrzebny na dojście do okrętów wroga i obecnie zachodziła obawa, że niszczy ciele angielskie w ogóle nie zdołają dogonić Niemców. Po*
57
zostawała zatem droga krótsza ale... prowadząca przez pole minowe. Komandor Pizey nie wahał się długo. Podał kurs prowa dzący prosto przez niebezpieczny obszar. Minęło kilkadziesiąt pełnych napięcia minut. W tym cza sie niszczyciel „Walpole” zameldował o uszkodzeniu w ma szynowni. Zmuszony on był z tego powodu zmniejszyć znacznie szybkość i komandor Pizey wydał rozkaz powrotu niszczyciela do Harwich. O godzinie 14.45, kiedy groźne pole minowe było już poza angielskim zespołem, załoga niszczyciela „Mackay” do strzegła zbliżające się od prawej strony burty samoloty. — Swoi, czy nieprzyjaciele? — oficer obrony przeciw lotniczej pilnie obserwował nadlatujących. — Swoi — skonstatował. — Samoloty Jtypu hampden. Samoloty tymczasem przeleciały wysoko nad okrętem, „ zawróciły i wyraźnie szykowały się do... ataku bombowego na niszczyciel. — Atakują, sir! — wyrwało się któremuś z marynarzy. Istotnie, spod kadłubów oderwały się ciemne kształty bomb, które poczęły spadać zdawałoby się prosto na pły nący pełną szybkością niszczyciel. — Zwiększyć obroty. Lewa na burt — dowódca starał się nagłym zwrotem uniknąć spotkania z własnymi, lecz równie groźnymi bombami. — Nie otwierać ognia! Nie otwierać ognia! To nasze sa moloty! — rozlegało się w głośnikach. To dowódca artylerii okrętowej uprzedzał załogi dział i karabinów maszynowych. Bomby spadły na szczęście za rufą umykającego „Mackaya”. Cały okręt zadrżał od bliskiej, podwodnej detonacji, obsługa rufowych dział została zalana słonymi, zimnymi bryzgami opadającej w dół wody. Na szczęście samoloty widocznie zorientowały się w swej pomyłce i nie powtórzy ły ataku. O 15.17 dostrzeżono obce okręty na ekranach radaro wych i w chwilę później niszczyciele komandora Pizeya A
58
Niemiecki okręt w akcji
ruszyły do ataku. Szczęśliwym trafem , moment ten zbiegł się w czasie z .nowym atakiem uzbrojonych w torpedy sa molotów. Niemcy byli tak zajęci obroną przeciwlotniczą i unikami przed stalowymi cygarami spadającymi z powietrza, że za uważyli angielskie niszczyciele dopiero wówczas, gdy te ostatnie otworzyły ogień ze swej głównej artylerii. Cóż jednak mogły zdziałać 120 milimetrowe pociski przeciwko grubym pancerzom „Gneisenaua” lub „Prinz Eugena”? Po chwili do głosu doszła główna artyleria niemiecka. Zanotowano poważne uszkodzenia niszczyciela „Worcester”, który musiał zatrzymać się stając się tym samym łatwym łupem artylerii okrętowej i samolotów niemieckich. W tym czasie pozostałe niszczyciele zdołały w kolejnych atakach wystrzelić torpedy, jednak znowu żadna z nich nie trafiła do celu. Jeszcze jeden desperacki atak angielski w ramach zu pełnie nieudanej operacji „Fuller” nie osiągnął żadnych skutków, a pociągnął za sobą dalsze straty w zabitych i ran nych na pokładzie uszkodzonego ciężko niszczyciela. Teraz dogonić mogły niemiecką eskadrę uciekającą już wzdłuż nizinnych brzegów holenderskich najwyżej samo loty. Wysłano ich z Anglii w godzinach od 14.20 do 16.15 aż 242. Nieprzyjacielskie okręty odnalezione zostały w go dzinach od 14.55 do 18.15 jednakże jedynie przez... 39 ma szyn. Zaatakowały one w brawurowych lecz chaotycznych atakach jednostki pancernej eskadry. Mimo poświęceń pi lotów znowu nie uzyskano żadnych trafień. 15 angielskich bombowców zostało zestrzelonych przez celny ogień a rty lerii przeciwlotniczej. A więc i ta zapora, i ta próba zawiodła. Na szczęście dla Anglików na drodze zespołu wiceadmi rała Ciliaxa czekały miny. O godzinie 19.55 już w ciemnościach nocy „Gneisenau” wpadł na minę na wysokości wyspy Terschelling. Silny wy buch uszkodził mu dno w części rufowej. Okręt zatrzymał 60
się, jednakże już po pół godzinie zdołano usunąć uszko dzenie i „Gneisenau” — jako pierwszy z eskadry — stanął na Łabie następnego ranka o godzinie 7.00. Wkrótce po nim na wody macierzyste wszedł „Prinz Eugen”, który jako je dyny z ciężkich okrętów nie doznał w czasie przejścia przez kanał La Manche żadnych uszkodzeń. O godzinie 21.35 „Scharnhorst” wszedł już po raz drugi na minę na wysokości Wysp Fryzyjskich. Uszkodzenie oka zało się tym razem o wiele groźniejsze. Do wnętrza kadłuba wdarło się przeszło 1000 ton wody i dopiero po północy okręt uzyskał szybkość zaledwie 12 węzłów. Z trudem do wlókł się przy pomocy holowników do bliskiego już Wilhelmshaven.
,, Gneisenau" po w ejściu na minę
61
\
Wszystkie trzy niemieckie ciężkie okręty, które jeszcze dwie doby tem u przebywały w Breście jak w pułapce, stały teraz — co prawda dwa z nich uszkodzone — w ojczystych portach Morza Północnego. * *♦
^
Tak wyglądał przebieg operacji „Cerberus” i operacji „Fuller”. W ten sposób przedstawiają się fakty, które obu rzyły brytyjską opinię publiczną, które zmusiły rząd Jego Królewskiej Mości do zwołania specjalnej komisji śledczej, mającej ustalić dokładny przebieg i przyczyny tak kompro mitującej porażki Porażki floty, o której mówiło się w Anglii od lat: „na m arynarce wojennej opiera się, z bożą pomocą, bogactwo, bezpieczeństwo i siła Zjednoczonego Królestwa” Igr Komisja, pod przewodnictwem znanego prawnika Justice Bucknilla i przy współudziale wiceadmirała Binneya oraz marszałka lotnictwa Ludlow-Hewitta zebrała się już 16 lu tego. Przez dwa tygodnie zbierała ona materiały, przesłu chiwała wszystkich zaangażowanych w operacji „Fuller” oraz próbowała wyciągnąć jakieś w nioski Raport tej ko misji został jednak doręczony dopiero po czterech latach — w roku 1946 — kiedy sprawa odpowiedzialności za lutową porażkę prestiżu Navy w kanale La Manche była już dawno nieaktualna. Jednakże i wtedy podano do wiadomości jedynie fakty a przyczyny starano się szukać w nieszczęśliwym dla An glików zbiegu okoliczności. Czy jednak było tak rzeczywiście? Przejście niemieckiej eskadry przez kanał La Manche stało się przedmiotem szeregu opracowań. Wielu autorów — historyków, publicystów i marynarzy — próbowało ocenić przyczyny kompromitującego niepowodzenia wszelkich an gielskich kontrakcji w dniu 12 lutegc 1942 roku. Jedni us62
prawiedliwiałi postępowanie Admiralicji, drudzy zarzucali jej nieudolność i kunktatorstwo, inni wreszcie dopatrywali się wręcz umyślnego stworzenia przez Anglików warunków dogodnych dla przejścia niemieckiej eskadry ze względów czysto politycznych, mających stanowić akcję wrogą prze ciwko Związkowi Radzieckiemu. W myśl tych zarzutów strona angielska celowo przepuści ła okręty niemieckie aby następnie stworzyć stan zagro żenia na wodach arktycznych, czyli na trasie konwojów zaopatrujących Związek Radziecki. Taki stan zagrożenia mógł z kolei usprawiedliwić przerwanie dostaw, a tym sa mym osłabić radziecki potencjał wojenny. Całkowita ocena tego problemu, odsłonięcie kulis ope racji „Fuller” wydaje się obecnie praw ie niemożliwe. Lu dzie, którzy znali prawdę, przeważnie zachowali dyskretne milczenie i obecnie większość z nich już nie żyje, a ściśle tajn e dokumenty spoczywają zapewne głęboko w sejfach Admiralicji Brytyjskiej i wątpliwe, czy kiedykolwiek ujrzą światło dzienne.
LITERATURA R o s k i l l S. W., The W ar at Sea 1939— 1945, London 1954— 1956. R o b e r t s o n T., Channel Dash, New York 1958. , „Marine Rundschau” HI — 1962. . f -V G o ł o w k o A , Wojna za kręgiem polarnym , W arszawa 1964. L i p i ń s k i J., Druga wojna św iatow a na morzu, G dynia 1962.