UNDER THE LAW J.P. Bowie Rozdział pierwszy Londyn, 1973 Ciemnowłosy szczupły mężczyzna idący szybkim krokiem jedną z Londyńskich zatłoczonych ulic zer...
6 downloads
73 Views
315KB Size
UNDER THE LAW J.P. Bowie
Rozdział pierwszy Londyn, 1973 Ciemnowłosy szczupły mężczyzna idący szybkim krokiem jedną z Londyńskich zatłoczonych ulic zerkał na swój zegarek jakby się spieszył. Peter Buchanan był spóźniony. Jego przesłuchanie do roli w nowym musicalu na West End trwał dłużej niż zakładał. Unikając zakorkowanych Londyńskich ulic dostał się do pubu gdzie był umówiony na obiad ze swoją siostrą Janet. Nie podobało mu się, że musiała czekać. Miała zrozpaczony głos, kiedy rozmawiali przez telefon wcześniej tego dnia, a on znał powód – zawsze ten sam – jej cholerny maż, Rob. Salisbury na ulicy Świętego Martina Lane był przez większość czasu w ciągu dnia gwarnym pełnym życia pubem szczególnie popularnym wśród turystów, ale jedzenie było dobre a piwo rozsądne. Docierając na miejsce nieco uspokoił oddech, Peter natychmiast dostrzegł Janet, a krew w nim zawrzała, kiedy zauważył zasinione oko. „Cholerny Rob” pomyślał. „Teraz naprawdę mu wygarnę”. Pomyślał twardo, ale Peter wiedział, że nie miał szans w walce na pięści ze szwagrem. Pętak była w Marynarce Królewskiej, elitarnej drużynie komandosów, których reputacja była powszechnie znana. Mimo to Peter z chęcią przyłożyłby mu w tą wyniosłą twarz. - Janet... – usiadł obok niej i otoczył ją ramionami. – Dlaczego się na to godzisz? - Ponieważ jestem w ciąży. – wyszeptała mu w ramię. Peter spojrzał na nią zszokowany. - Jesteś w ciąży a on cię uderzył? Dlaczego, cholerny bydlak... - On nie wie. - Oh, i to ma być wytłumaczenie? Janet, musisz go zostawić. Wróć do domu. Mama i tata zaopiekują się tobą aż dziecko się nie urodzi. Kiwnęła głową. - Wiem że powinnam. Chcę tego dziecka, Peter, ale obawiam się, że on... Nie była w stanie wydusić słów. Peter wiedział, co chciała powiedzieć. Trzymał ją mocno przytuloną do siebie i pocałował ją w policzek, kiedy płakała. Kątem oka dostrzegł parę, oczywiście amerykanów, przypatrującą się mu z podejrzliwością. „Panie,” pomyślał „czy jestem złym mężem starającym się udobruchać żonę po romansie, który wyszedł na jaw, albo sukinsynem, zrywającym chłopakiem? Cokolwiek, jestem śmieciem w ich opinii.” Janet czknęła i cofnęła się z jego ramion. - Potrzebuję drinka – powiedziała pocierając oczy. - Nie tylko ty – Peter zachichotała – podczas gdy po nie pójdę, mogłabyś wytłumaczyć tamtej parze patrzącej na mnie krzywo, że jestem kochającym bratem, który przybył ci na ratunek.
- Idź – powiedziała wycierając oczy i starając się uśmiechnąć – chcę białe wino, duże. To będzie ostatnie dopóki dziecko się nie urodzi. Kiedy Peter wrócił z drinkami zastał Janet zagłębioną w rozmowę z amerykańska parą, która, zachęcała ja do wyjazdu do domu do Szkocji, pięknego regionu, który najwyraźniej właśnie odwiedzili. - Byliśmy tacy szczęśliwi – żona cieszyła się – pogoda była znacznie lepsza niż tu w Londynie. - Powiedziałbym, że mieliście szczęście – powiedział Peter siadając obok Janet i podsuwając jej kieliszek wina. – Ostatnim razem, kiedy byłem w domu padał śnieg, w czerwcu!
**** Na zewnątrz Peter dał Janet zapasowe klucze do swojego mieszkania. - Możesz zostać na noc ze mną, jeśli chcesz, dowiemy się, kiedy jest pociąg. - Czy Scott nie będzie miła nic przeciwko? Peter wykrzywił twarz w grymasie. - Scott wyprowadził się dwa miesiące temu. Nie chciałem ci o tym mówić. Miałaś wystarczająco dużo własnych problemów. - Oh... przykro mi, Peter. Nie miała pojęcia. - Wiem. Powinienem był ci powiedzieć, ale wiesz... - Miałam własne problemy. – Janet westchnęła – Teraz czuję się jeszcze gorzej. Ty zawsze jesteś przy mnie, a gdzie ja byłam, kiedy ty byłeś nieszczęśliwy i samotny? - Nie było aż tak strasznie, naprawdę. – Peter objął ją – Idź już. Zobaczymy się później, kiedy skończę przesłuchanie. - Powodzenia – szepnęła. – Jeśli cię nie wezmą to znaczy, że są stuknięci. Ale po drugim przesłuchaniu tego popołudnia, Peter czuł, że może to on jest stuknięty, jeśli zaakceptowałby ofertę producenta. Po próbie starania się wciśnięcia trochę życia w jedne z najbardziej mdłych dialogów, jakie kiedykolwiek czytał, Peter zdecydował, że mógłby się mniej przejmować bez względu czy dostanie tą rolę czy nie. Był trochę przeświadczony, że przedstawienie nie wytrwa przynajmniej dwóch tygodni. Peter przeniósł się do Londynu z Aberdeen, swojego rodzinnego miasta pięć lat temu z ambicją zostania aktorem i piosenkarzem na scenach West End. Pierwsze dwa lata były brutalne, zmuszając go do zatrudnienia się w biurze i czekania na przełom. Kilka wyjazdów na prowincje z chórem i granie, jako dubler doprowadziły do tego, że z trudem zbierał doświadczenie i agenta, który dawał mu zajęcie na nocnych scenach Londyńskich klubów. Zbyt zajęty, myślał czasami, i oddałby to wszystko za rolę w musicalu lub przedstawieniu na West End. Nadal stała praca była ważna i pomogła mu przeboleć nieobecność jego chłopaka Scotta. Scott... jak łatwo oczarował Petera chłopięcym zachowaniem i w końcu uwiódł go zmysłowymi pocałunkami. Ale myśli o Scottcie tyko przywołały smutek po zbyt wielu złamanych obietnicach – „nigdy cię nie zostawię Peter”, „ty i jak będziemy najważniejsi dla siebie...”
Cóż, teraz Scott był najważniejszy dla innych, w porządku ich rozstanie było bolesne w tamtym momencie, Peter przetrwał, i teraz częściej niż wcześniej cieszył się nowoodkrytą wolnością.
**** Butterfly Bar, jednym z dwóch klubów gdzie Peter śpiewał wieczorami, był bardziej zatłoczony niż zazwyczaj w piątkową noc, zauważył, kiedy pokonywał drogę do pomieszczenia obok baru gdzie mógł się przebrać w swój wieczorowy strój. Zostawił Janet w mieszkaniu po przyniesieniu jej indyjskiego jedzenia z restauracji na roku, i ścisłych instrukcjach nie poddawaniu się prośbom Roba, że powinna wrócić do niego. Przywitał się Patem, pianistą, który zrobił sobie przerwę na papierosa. - Ruchliwa noc – zauważył Peter. - Paczka glin – powiedział Pat wydmuchując dym przez nos. – Świętują urodziny czy coś. - Policjanci, eh? Jacy oni są? - Lubią jazz. Dinah dobrze to odbiera. - Hmm... lepiej dołączmy Green Dolphin Street. - Tak... to do ciebie pasuje... i może jedna z Dinah... wiesz jak ty i ona flirtujecie trochę. - Jeśli jest nadal trzeźwa – powiedział Peter śmiejąc się. - Zachowuje się dzisiaj. Wypiła kilka jak na razie. Peter spojrzał przez salę w miejsce gdzie siedział duża grupa mężczyzn. „Dobrze wyglądają razem” pomyślał. „Ciekawe jak wyglądają w mundurach?” Jego oczy trafiły na jednego z mężczyzn, który uśmiechał się do niego i uniósł okulary. „Proszę, proszę”. Peter uśmiechnął się. “Czy masz czas panie Policjancie?” - Cześć Peter. – Odwrócił się na dźwięk dziewczęcego głosu za nim. Dinah Sherman nie raz piła toasty w nocnym życiu West End i New York – nawet pojawiając się z Louisem Armstrongiem i Ellą Fitzgerald w Blue Note – zanim wódka zepchnęła ją na dno. Słodka dama z platynowymi blond włosami kochała gei, swoje dwa pudle i butelkę rumu – niekoniecznie w tej kolejności. - Witaj Dinah. – Peter cmoknął ją w policzek, starając się ignorować zapach rumu. – Wiec masz dziś dobry tłumek? - Kochają mnie – przechwalała się, zarzucając ramiona wokół szyi Petera. – Zrobimy duecik po twoim występie, ok.? - Ok. – Peter miał nadzieję, że będzie nadal na nogach po nim. Poczuł uderzenie o ramię i odwrócił się, aby zobaczyć kelnera stojącego za nim z drinkiem. - Wysoki glina przesyła ci to – powiedział. – Powiedział abyś dołączył do nich potem na drinka. - Powiedz mu, że byłbym zachwycony gdyby wypuścił moją matkę z więzienia. Kelner wpatrywał się w Petera. - Twoja matka jest w wiezieniu? - Nie, to był żart, ale i tak im to powiedz. Peter wziął drinka i poszedł w stronę czegoś, co było żartobliwie nazywane garderobą. Był to mały magazynek, wypełniony po sufit
pudłami z dostawami do restauracji, nie wódką. Ta była trzymana pod kluczem na wypadek gdyby któryś z kelnerów lub występujących miał lepkie palce. Mała przestrzeń była przydzielona Peterowi i Dinah, aby zostawić swoje rzeczy i przebrać się. Peter był dżentelmenem wystarczająco, aby dać miejsce, Dinah dopóki nie będzie gotowa, ale dama zawsze zdołała być z nim jak tylko zdjął spodnie. Tak jak teraz... - Witaj ponownie Dinah... Jej oczy były utkwione w jego wypchanej bieliźnie. - Myślałam, że moglibyśmy wykonać Lady is a Tramp, jako nasz duet. Zagruchała – Znasz to? - Tak. Śpiewaliśmy to w zeszłym tygodniu, pamiętasz? - Oh... - zachichotała – Racja... głuptas ze mnie. Peter westchnął i ściągną koszulkę. - Wiesz, że jestem gejem, prawda, Dinah? Zachichotała ponownie. - Oczywiście, że wiem, ale nie powstrzymasz mnie od marzeń. Fakt, że była wystarczająco wiekowa, aby być jego matką zdawał się na nią wcale nie wpływać, a Peter był na tyle grzeczny, aby o tym nie wspominać. Naciągnął błyszczącą czerwoną koszulę, którą nosił podczas show. - Co myślisz? – zapytał. - Kochanie, wyglądasz dobrze jak jasna cholera, albo nawet lepiej. – Sięgnęła za niego i położyła rękę na jego pośladku. – Ooooh... – zadrżała teatralnie. – Załóż spodnie zanim wpadnę na pomysł, że starasz się mnie uwieść. Peter zdusił śmiech zapinając rozporek. Szybko przejrzał się w lustrze i podążył za Dinah przez parkiet aż była gotowa zapowiedzieć go. Chwytając mikrofon zagruchała. - Panie i panowie, nadszedł czas abyście usiedli i cieszyli się cudownym mężczyzną ze złotym głosem. Wielkie brawa dla Petera Buchanana! Grupa policjantów dała Peterowi Gromkie brawa, kiedy wszedł na scenę niosąc mikrofon i drinka, którego jeden z nich mu przesłał. Postawił szklankę na stole. - Zdrowie! – skrzywił się i zabrał się do pierwszego kawałka, For Once In My Life. Jego występ szedł dobrze, i nic na to nie mógł poradzić, ale zauważył, że mężczyzn, który wcześniej uśmiechał się do niego zdawał się całkowicie zadowolony każdą piosenką, nawet uciszał innych, jeśli zaczynali rozmawiać. Wtedy pojawiła się Dinah trochę niepewnie na chwiejnych nogach. - Czyż nie jest wspaniały? – wyrzuciła – Wielkie brawa dla mojego ulubionego mężczyzny, Petera Buchanana! Zespół zagrał wstęp do ich duetu, i zaczęli, Dinach oparła się ciężko na Peterze dla fizycznego i wokalnego wsparcia. Uważał, że musiała udawać swoje zerwanie z piciem. Jakoś przebrnęli przez to, nawet, jeśli musiał podpowiadać Dinah słowa. Po brawach Peter pomógł Dinah zejść ze sceny i zaprowadził ją do stolika w rogu gdzie gwałtownie opadła z oszołomieniem na twarzy. Odnalazł kelnera i zamówił jej mocną kawę. - Nie wychodź beze mnie – Peter powiedział jej surowo. – Odprowadzę cię do domu. Potem poszedł do stolika policjantów. - Panowie – powiedział kiwając grzecznie – Mam nadzieje ze miło spędzacie wieczór. Powitał go chór „bardzo dobrze” i „byłeś super” i miłych uśmiechów.
- Usiądź i napij się z nami – powiedział ten, który wcześniej uśmiechał się do niego – Jestem John Reed, to Harry, Clive, Bob, Alan i Alaister. Jesteśmy z posterunku Tottenham Court Road. - przywołał kelnera – Co dla ciebie? - Wódkę z tonikiem poproszę. Co świętujecie? - John został awansowany na Inspektora – wyjaśnił ten przedstawiony, jako Harry. - Gratulacje Inspektorze Reed. – powiedział Peter uśmiechając się do mężczyzny zadowolony z tego, co zobaczył. John Reed był przystojny, z krótko przyciętymi jasnymi włosami, błyszczącymi niebieskimi oczami i pogodnym uśmiechem. Peter zgadywał, że był koło trzydziestki, może trzydzieści jeden. Złapał się na spoglądaniu na dolną wargę Johna. Była pełna i pociągająca, Peter potrząsną lekko głową i sięgnął po drinka, którego kelner postawił przed nim. - Zdrowie – powiedział – i jeszcze raz gratuluje. Wszyscy sięgnęli po szklanki i została zarządzona kolejna kolejka. - Jesteś Szkotem – zauważył John spoglądając na Petera z nieukrywaną ciekawością w oczach. - Mmhmm... z Aberdeen. - Ładne miasto. Jak długo mieszkach w Londynie? - Sześć lat. Ty jesteś Londyńczykiem? - Urodzony i wychowany w Wimbledonie. - Wiec, za co twoja mam jest w więzieniu? – zapytał Harry, przerywając ich rozmowę. Peter wybuchnął śmiechem a pozostali przyłączyli się do niego – Wiem, że żartował – wymamrotał Harry robiąc się czerwony na twarzy. - Masz jeszcze dziś jakiś występ? – zapytał John. - Tak, ale nie tu. Niestety. Jest w Lido w Soho i... – spojrzał przez salę w miejsce gdzie siedziała Dinah opierając głowę na ręku - ... musze odstawić Dinah do domu najpierw. Jest trochę nie w stanie, i nie chcę się o nią martwić całą noc. Wezmę taksówkę, aby odwieźć ją do domu a potem pojadę do klubu. Oczy Johna spotkały Petera w spojrzeniu podziwu. - To bardzo miło z twojej strony Peter – pochylił się bliżej. Ale jak dostaniesz się do domu? - To proste. Mieszkam zaraz za rogiem obok klubu, na Charing Cross.
Rozdział drugi “Rany...” pomyślał Peter, kiedy wsiadał z powrotem do taksówki z ulgą po odstawieniu Dinah. Co za dzień – i noc. Jedynym plusem jak na razie było spotkanie Inspektora Jona Reeda. Nie przegapił oczywistej wiadomości w spojrzeniu policjanta i miał nadzieje, że John widział, że także podoba się Peterowi. Mimo to, glina. To problem, na pewno. „Lepiej wbij to do swojej małej główki” powiedział do siebie. „Ale nie miałbym nic przeciwko spróbować.” To była martwa noc w Lido. Położony na Frith Street, zaraz obok Old Compton Street klub był generalnie ruchliwym miejscem, zbierającym klientów z klubu jazzowego Roniego Scotta, gdy go zamykali na noc. Ale z jakiegoś powodu, było tylko kilka osób oprócz Petera wysiadającego z taksówki i idącego długim korytarzem oświetlonym gwiazdami dającymi niewiele światła. Występował tam ponad rok i nie zdawał sobie sprawy, że to miejsca jest tak blisko jego domu dopóki nie zaczął tu pracować. Nawet późno w nocy, nigdy nie miał problemu z dotarciem do domu z tej niecieszącej się dobrą sławą, podejrzanej części West End. Po przywitaniu się z trio, poszedł do toalety doprowadzić się do porządku. Nieco pudru z twarzy Dinah świeciło się na klapie jego marynarki, a jego włosy wymagały uczesania. Westchnął, kiedy zobaczył swoje odbicie w podziurawionym lustrze i zanucił kilka taktów There’s Gotta Be Something Better Than This! Denny Forbes, komik, który występował przed nim, zobaczył go kiedy wchodził i zaczął go zapowiadać, chętny uciec od niechętnej publiczności. - Nie ma spokoju dla nikczemników... – mruknął Peter wygładzając marynarkę i wchodząc na scenę, uśmiechną się. Zabierając mikrofon od Dennego, już miał zacząć pierwszą piosenkę, kiedy zauważył Johna Reeda siedzącego samego przy narożnym stoliku. Proszę, proszę... może jednak będzie coś lepszego niż to, po wszystkim. Jego występ skończył się. Zerkał, co chwila w miejsce gdzie siedział John z wielkim uśmiechem na twarzy. - Witaj ponownie – powiedział Peter siadając naprzeciwko niego – Co za miła niespodzianka. Uśmiech Johna zrobił się jeszcze większy. - Myślę, że zostanę twoim największym fanem. Naprawdę jesteś świetny, wiesz. - Dzięki. – Peter nieśmiało uśmiechnął się – Staram się nie zaczerwienić. – Ich oczy spotkały się i co zaskoczyło Petera John nakrył jego dłoń swoją. - Nie myślałem, że jesteś taki skromny. – delikatnie ścisnął dłoń Petera, a on zaczerwienił się, kiedy jego penis stwardniał na dotyk mężczyzny. Ręka Johna była sucha i ciepła. Silna. Peter zadrżał, kiedy niespodziewanie wizja nagiego ciała Johna przebłysnęła w jego umyśle. „Oh, Boże, opanuj się.” - Zamówiłem ci drinka – powiedział John, nadal trzymając dłoń Petera. - Nie musisz mnie upijać, wiesz. - To dobrze – Spojrzał w górę i oswobodził dłoń Petera, kiedy przybył kelner z drinkiem.
- Ale wydaje mi się, że potrzebuje jednego właśnie teraz. – Peter zachichotał i wziął spory łyk. Mrugnął do Johna. – Jesteś mężczyzną pełnym niespodzianek, nieprawdaż? - Dlaczego? - Cóż, przesyłasz mi drinki, pojawiasz się tu sam, trzymasz mnie za rękę, co tak poza tym było bardzo miłe. - Tak... – uśmiech Johna był wolny i seksowny – Czy mogę zaskoczyć cię jeszcze bardziej rozmową? - Nie mogę się doczekać. - Myślę, że jesteś najatrakcyjniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkałem. - Teraz naprawdę się czerwienie – powiedział Peter śmiejąc się. - Naprawdę tak myślę. Te zielone oczy są niesamowicie podniecające. - Cóż, dziękuje... – Peter sięgnął przez stolik i dotknął palców Johna. – więc co teraz? - Czy nie mieszkasz zaraz za rogiem? - Inspektorze! – Peter roześmiał się – Co pan sugeruje? John uśmiechnął się szeroko do niego i przesunął koniuszkami palców po dłoni Petera wywołując drżenie w ciele młodego mężczyzny. - Wydaje mi się, że nie jesteś aż taki naiwny? - Nie, nie jestem. – wtedy jego uśmiech opadł, kiedy sobie przypomniał – Cholera. - Coś nie tak? - Moja siostra... oh, cholera... spędza u mnie noc. Jej cholerny mąż bił ją. Ona jest w ciąży i... - Czekaj. – John nachylił się nad stolikiem, patrząc Peterowi w oczy, Jego spojrzenie było teraz twarde i zimne. – Czy zgłosiła to na policje? Bicie ciężarnej kobiety, każdej kobiety, jest przestępstwem. - Wierz mi John, starałem się ją przekonać, aby poszła na policje. Nie chciała o tym słyszeć. Najgorsze jest to, że ona nadal kocha tego durnia. Jon potrząsnął głową. - Wiele razy to słyszałem. - A teraz, kiedy o niej sobie przypomniałem czuję się jak dupek, że nie zrobiłem nic wcześniej. Muszę iść. – Peter wstał od stolika – Przepraszam za to John. - Odprowadzę cię do domu. - Oh, nie trzeba. - Tak, trzeba. – Uśmiechnął się szybko do Petera. – I nawet nie staraj się kłócić ze stróżem prawa. - Przepraszam panie oficerze. – zażartował Peter. John rzucił kilka banknotów na stół. - Idziemy. Peter musiał przyznać, że czuł się bobrze mając obok wysokiego, barczystego Johna idącego, obok kiedy szli ciemną ulicą. Ukradkiem zerkał na przystojnego mężczyznę i uśmiechał się do siebie. Cholera, Jon był naprawdę atrakcyjny. - Chodzisz tędy każdej nocy? – zapytał John. - Uh huh. Nigdy wcześniej nie miałem eskorty. – To nie była do końca prawda. Scott zwykł czasami spotykać się z nim w Lido i wracać z nim do domu, w czasie, kiedy jeszcze Scott starał się, aby to robić. - Te ulice są niebezpieczne czasami.
- Tak. Miałem szczęście, tak sądzę. – zauważył Peter – Mój przyjaciel był goniony po Charing Cross Road przez zbira z nożem. John zachichotał. - I jak przypuszczasz, czym twój przyjaciel zasłużył sobie na taką uwagę? - No cóż, nie mówił dokładnie. Ale znając Terrego było to najprawdopodobniej coś szokującego. Jesteśmy. - powiedział Peter, kiedy zatrzymali się obok okazałych dębowych drzwi z Wiktoriańskimi płaskorzeźbami. Wyciągnął klucz z kieszeni kurtki. – Bardzo mi przykro, nie mogę zaprosić się na górę. - Mi również. – John wyciągnął notatnik z płaszcza. – Jaki masz numer telefony? – Zapisał numer, jaki podyktował mu Peter i schował z powrotem notes w kieszeni. – Czy możemy wejść do środka na moment lub dwa? Chciałbym odpowiednio powiedzieć dobranoc. Ręka Petera drżała w oczekiwaniu, kiedy wkładał klucz do zamka. Pocałunek na dobranoc. Usta Johna na jego. Ta jędrna, pełna, dolna warga. Znowu był twardy. Pchnął otwarte drzwi i niespodziewanie został otoczony ramionami Johna, jego usta okryte przez wilgotne, seksowne ciepło, które doprowadziło go do gwałtownego zawrotu głowy. Przelotnie zarejestrował trzask zamykanych drzwi za nim, był tylko John i jedynie Johna był w stanie słyszeć i czuć. Peter długo delektował się czystą przyjemnością, kiedy język Johna ślizgał się w jego ustach, przesuwając się i piszcząc każde miejsce, do którego mógł sięgnąć. Peter zacisnął mocniej ramiona wokół szyi Johna, trzymając go ochoczo, podczas gdy ich języki przesuwały się z ust jednego do drugiego. Peter zadrżał z zachwytu, kiedy John sięgnął pod jego koszule, głaszcząc i piszcząc jego nagą skórę. Jego ciało zesztywniało, kiedy ręka Johna rozsunęła jego rozporek i chwyciła jego twardy penis w swój ciepły uchwyt, powoli acz stanowczo pocierając po nim. Peter schował twarz w szyję Johna, wdychając jego zapach. Jego ręce wędrowały po ciele mężczyzny, odkrywając te jego części, które tętniły i rozpychały się ukryte. Rozgorączkowany, Peter sięgnął do paska Johna i rozpiął jego rozporek, uwalniając jego imponującą erekcje. Jego oddech przyspieszył, kiedy chwycił gorący, twardy penis. Obaj mężczyźni jęknęli, kiedy szarpnęły nimi orgazmy. - Czekaj, oh, czekaj – mruknął Peter, niechętnie pozwalając temu doskonałemu uczuciu nadejść. - Nie powstrzymuj się. – John wyszeptał mu do ucha – Pozwól mi poczuć jak dochodzisz. Doszli razem, ich ciała zadrżały, kiedy fala orgazmu przeszła przez ich ciała, ich nasienie pokryło ręce kremowym ciepłem. Ich usta połączyły się ponownie w długim i entuzjastycznym pocałunku, wtedy John uniósł swoje palce błyszczące od spermy Petera do swoich ust i powoli lizną matową esencje ich uniesienia. Peter patrzył czując rosnące podniecenie, także uniósł rękę do swoich ust i lizną spermę Johna. - To było wspaniałe – szepnął. – Powiedz, że jeszcze cię zobaczę. - Zobaczysz – Jon uśmiechnął się – Ale nie w przejściu z przeciągami. Obaj zaczęli się śmiać, John wyciągnął dużą białą chustkę do nosa, którą się wytarli. Poprawili ubrania, pozapinali się i ponownie się pocałowali. Mogli smakować się nawzajem w tym pocałunku, a to powodowało iskrę ożywającą w każdym z nich. - Boże. – mruknął Peter – Czuje jakbym nie powinien pozwalać ci odejść.
- Zatrzymaj to uczucie. – powiedział John głosem pełnym pożądania – Do następnego spotkania. – po kolejnym nawet dłuższym pocałunku, szepnął – Dobranoc Peter. - Dobranoc John. Dziękuję. Za wszystko. Zanim odszedł John chwycił Petera za rękę. - Jeśli twoja siostra będzie potrzebowała pomocy – powiedział twardo – wiesz gdzie mnie znaleźć. Peter kiwnął głowa. - Dzięki. Cicho zamknął drzwi za Johnem i skierował się na kretą klatkę schodową prowadzącą do jego mieszkania na drugim piętrze. Zerknął do sypialni szczęśliwy, że Janet zasnęła. Poszedł do kuchni i zobaczył liścik, jaki mu zostawiła. Drogi Peterze, Dziękuje, że pozwoliłeś mi zostać tu na noc. Rob dzwonił i był jak zwykle małostkowy, obwinił mnie za wszystko i ciebie za słuchanie moich kłamstw! Zdecydowałam, że go zostawiam i jadę do Mamy i Taty, dopóki nie urodzę dziecka. Dzwoniłam na dworzec i zarezerwowałam bilet na jedenastą. Może poszedłbyś ze mną na dworzec, jeśli nie masz umówionego spotkania? Do zobaczenia rano. Janet. - Dzięki Bogu – wymamrotał, nalewając sobie szklane wody. Zaniósł ją i notatkę do salonu i usiadł na kanapie, wpatrując się w pustkę przypominał sobie, do czego właśnie doszło między nim i Inspektorem Johnem Reedem. Kto mógłby przypuszczać że tak gówniany dzień będzie miał takie wspaniałe zakończenie? Nadal czuł ciepło skóry Johna, smakował go na języku, zawahał się przed wypiciem wody. „Przykro zmywać cześć wspaniałego czasu, jaki mi dałeś” pomyślał. „Ale sprawiłeś, że jestem bardzo spragniony.”
**** Dni po wyjeździe siostry były dla Petera szalone. Jego agent, Morrie, zadzwonił, aby powiedzieć, że kolejny klub na West End jest zainteresowany, aby pojawiał się u nich trzy noce w tygodniu i czy byłby się w stanie w to wpasować? - Dobrze płacą, Peter – powiedział Morrie, aby zachęcić go – I wiesz, że goszczą Księżną Margaret i jej paczkę. Dobry prestiż dla ciebie mój chłopcze. Peter jęknął w duchu. Nocne kluby nie były tym, o czym marzył – dobre pieniądze czy nie. - Nic w teatrze? – zapytał. - Na razie nie, ale trzymam rękę na pulsie. - W porządku. Zgadzam się, ale postaraj się i zdobądź dla mnie przesłuchanie do musicalu. - Postaram się, mój chłopcze, postaram.
Ale oczywiście nie zrobił tego, a pierwsza noc w nowym klubie była beznadziejna. Peter opuścił go w złym nastroju, winiąc siebie bardziej niż kogoś innego, ale mimo rozczarowania, że nie mogło pójść lepiej. Musiał przyznać, że po części jego zły nartuj był spowodowany faktem, że nie dostał obiecanego telefonu od Johna. Starał się wytłumaczyć sobie, że policjant jest zapracowany, szczególnie John gdyż właśnie został awansowany. Mimo to... Nastrój Petera stał się jeszcze gorszy, kiedy skręcił w Old Compton Street i zobaczył Roba, swojego szwagra, stojącego na rogu Frith Street oczywiście czekającego na niego. - Oh, nie – jęknął – właśnie to, czego trzeba mi dzisiaj. - Peter! – Rob wyszedł mu naprzeciw patrząc gniewnie. - Przepraszam, Rob, jestem spóźniony na mój występ w Lido... - Nie chrzań – Rob warknął chwytając Petera za ramię – Zadzwonisz do swojej siostry i powiesz jej, aby wróciła gdzie jej miejsce. Twoja matka nie chce pozwolić mi z nią porozmawiać. - Nie zrobię tego – Peter kipiał z gniewy wykręcając się z uchwytu Roba – Jest jej lepiej bez ciebie. – Peter popatrzył przez chwilę na drugiego mężczyznę ze złością – Wiesz, co powinienem przyłożyć ci za to, co zrobiłeś Janet. Ona jest w ciąży ty bydlaku, a ty nadal ją biłeś. - Grozisz mi? – Rob zaśmiał się Peterowi w twarz – Ty mała cioto. Myślisz, że się ciebie boje? I co masz mi zamiar zrobić? Uderzyć mnie swoją torebką? - Nie, tym. – Peter uderzył pięścią w kwadratową brodę Roba, powodując, że mężczyzna cofnął się, bardziej z zaskoczenia niż z powodu siły uderzenia. Peter zacisnął drugą na pięści. – Ow! To bolało. - Nie tak bardzo ja to będzie – powiedział Rob przez zęby i uderzył Petera w twarz. Peter wylądował na plecach, krzywiąc się pod potężnym kopnięciem w żebra. - Hej, przestań! – Peter oprzytomniał słysząc podniesiony kobiecy głos – Ty cholerny bydlaku! – spojrzał w górę i zobaczył Dinah rzucającą się na Roba rękoma i nogami. - Odwal się ode mnie, stara torbo! – warknął Rob, ale zaraz zebrała się grupa ludzi i zaczęła krzyczeć na Roba, aby puścił biedną starszą panią. - Starszą panią? Starszą panią? – piszczała Dinah z oburzeniem i po raz kolejny kopnęła o włos mijając jądra Roba. - Wal się – wrzasnął odrzucając ja i zniknął w tłumie. - Sam się wal – odpowiedziała mu Dinah pochylając się, aby pomóc Peterowi wstać – Jesteś cały kochanie? Ooh, będziesz miał paskudnego sińca na policzku. - Będę musiał pożyczyć coś z twoich mazideł – zażartował Peter starając się brzmieć lepiej niż się czuł. Ten bydlak naprawdę zranił jego żebra. - A tak w ogóle to, kim on był? – zapytała Dinah kiedy powoli szli w stronę Lido. - Wierz lub nie, ale to mój szwagier. Janet zostawiła go w zeszłym tygodniu a on chciał abym do niej zadzwonił i powiedział, aby do niego wróciła. Głupi baran. Nawet mi się nie śni po tym, co zrobił. - A to padalec – wymamrotała Dinah – Kupie ci drinka, kiedy wejdziemy do środka kochanie. Peter czuł się kompletnie wypompowany, kiedy siedział i słuchał Dennego, komika daremnie starającego się rozbawić gości w większości składających się z emerytowanych nauczycieli w trakcie ich corocznego „rajdzie po mieście”.
Jego mniej niż jasne żarty nie działały na panie, które siedziały z zaciśniętymi ustami i rozczarowaniem na twarzach przy najbliższych stolikach. - Weź moją żonę... proszę! Cisza. - Gdyby mieszkała w Indiach, byłaby świętą! – mówił dalej ochocza. Po raz kolejny cisza zapadła cisza. Kończąc jego męki, Danny szybko zapowiedział Dinah wywracając oczami, kiedy wręczał jej mikrofon. Biedna Dinah, nie szło jej dużo lepiej. Jej platynowe włosy i błyszcząca sukienka malowały obraz niezadowolonej lodowatej staruszki. - Dzięki Dinah – jęknął Peter, kiedy przygotowywał się, aby wejść na scenę. Jego twarz i żebra nie były w dobrej formie po okrutnym ataku Roba, bolała go głowa i czuł jakby miał zwymiotować a nie śpiewać. Kto do cholery powiedział, że „przedstawienie musi trwać”? Kiedy wziął mikrofon, od Dinah zaczęło dzwonić mi w głowie, zaskoczony i oszołomiony przez chwilę z powodu bólu upadł na kolana trzymając się za bok. - Oh, to obrzydliwe – usłyszał stary głos – On jest pijany! - Nie jest pijany – krzyknęła Dinah na zaskoczoną kobietę – Został zapadnięty przed klubem. - Ja się tym zajmę. Silny głęboki głos z boku sprawił, że Peter pojrzał wypełnionym bólem wzrokiem. - John – sapnął z bólu. - Chodź, pozwól ze pomogę ci wstać, Peter. Przed wszystkimi zaskoczonymi spojrzeniami w pomieszczeniu John wziął Petera w ramiona i zniósł go ze sceny. - Zakładam się, że nigdy wcześniej, że widziałyście czegoś takiego w swoich nędznych starych życiach – Dinah naśmiewała się z grupy kobiet – Stare baby! – dodała ciszej. Zespól szybko rozpoczął There’s No Business Like Show Business. John zaniósł Petera do pustego rogu sali i posadził na krześle. Zawoła kelnera i poprosił o lód i wilgotna ściereczkę, oraz o dużą brandy. Delikatnie odgarnął do tyłu włosy Petera z czoła i spojrzał mu zmartwiony w oczy - Kto ci to zrobi? - Mój szwagier. Ale ja uderzyłem go pierwszy. - Świnia kopał go, kiedy leżał na ziemie – powiedziała Dinah, przyglądając się przez Ramię Jona. – Trafił go w żebra. John zmarszczył brwi. - Powinieneś być w szpitalu, Peter. Mógł ci połamać zebra. - Nim mi nie jest... ale dzięki za to, co robisz. Naprawdę wydaje mi ze nie dałbym rady sam wstać. - Nie powinieneś nawet próbować występować. – wziął ściereczkę z lodem od kelnera i przyłożył do kości policzkowej Petera – Trzeba ci zrobić prześwietlenie żeber. - Nie, naprawdę. Nic mi nie będzie. -Proszę nie kłuć się ze mną. Zabieram cię do Charing Cross Hospital jak tylko będziesz w stanie wstać. – Uśmiechnął się do Petera. – Mój samochód jest na zewnątrz, do twoich usług. - Ooh, Peter! – wykrzyknęła Dinah, kiedy John podusił go na nogi – Cudownie, zostaniesz zabrany przez policjanta!
**** Trzy godziny później John i Peter opuścili szpital. Żebra Petera były starannie zabandażowane, ale mieli dobre wiadomości, tylko jedno było złamane i szybko się zagoi, jeśli będzie uważał i odpoczywał. - Cóż – powiedział ze smutkiem John, kiedy pomagał Peterowi wsiąść do samochodu – To wszystko popsuło moje plany na dzisiejsza noc w stosunku do ciebie. - Oh? – Peter uśmiechnął się bezczelnie – A kto dał ci pozwolenie, aby mną dysponować, Inspektorze Reed? - Miałem nadzieje, że ty.– dodał, kiedy usiadł obok Petera – Wiesz, czego chce. Peter roześmiał się i nagle skrzywił się z bólu, kiedy jego żebra przypomniały o sobie. - Auć – mruknął łapiąc się za bok – Ok. koniec z żartami. - Żartami? – John spojrzał na niego z udawaną urazą – Żartami? - Przestań – Peter krztusił się – Ranisz mnie. - Przepraszam – odjechał od krawężnika i skierował samochód w stronę mieszkania Petera – Chcę jedynie zobaczyć cię bezpiecznego w domu. - Bezpieczny z tobą? – Peter drażnił się z nim – Jak to jest bezpieczne? John spojrzał na niego czule i poważnie. – Bardzo bezpiecznie, Peter. Peter nakrył rękę Johna swoją. - Dzięki. Tęskniłem za tobą od naszych kilku wspólnych chwil razem. Często o tobie myślałem. - Tak, wszystko było nie tak odkąd dostałem awans. Jest mnóstwo zaległości do nadrobienia, ale to nie oznacza, że nie myślałem o tobie. - Powiedziałeś, że zadzwonisz. - Dlatego właśnie przyszedłem dziś do klubu. Wydawało mi się to lepszym pomysłem niż zadzwonić i powiedzieć przepraszam, że nie dzwoniłem. - Cieszę się, że tak zrobiłeś. Nie było wolnych miejsc do parkowania przed mieszkaniem Petera, więc musieli trochę odjechać, aby znaleźć miejsce. - Mogę cię zanieść. – zaoferował John. Peter zdusił śmiech. - Tak bardzo jakbym tego chciał, i dla moich zazdrosnych znajomych, aby to zobaczyli, naprawdę myślę, że powinienem się przejść. Nic mi nie będzie. Nie pozwolił, aby John pomagał mu wejść po schodach, co było naprawdę trudne. - Musisz wziąć te leki przeciwbólowe jak tylko wejdziesz. – powiedział John otaczając ramieniem Petera. - Żadnych kłótni tu – powiedział Peter, nieco dysząc. – wejdź do środka. - Ładne miejsce – powiedział John rozglądając się – A tak w ogóle to, co tam u siostry? - Teraz lepiej, zwłaszcza, kiedy jest z dala od tego dupka, swojego męża. - Przyniosę, co wody abyś mógł wziąć tabletki.
Peter ostrożnie usadowił się na kanapie, kiedy John zniknął w kuchni. Uśmiechnął się do Johna, kiedy w wrócił ze szklanką wody. John klęknął, kiedy Peter wkładał tabletki do ust i wziął duży łyk wody potem pochylił się i pocałował wilgotne usta Petera. - Nie martw się nie mam zamiary tym razem. - Więcej litości – mruknął Peter, rozkoszując się dotykiem warg Johna na swoich. Założył rękę za głowę Johna i pociągnął go do kolejnego długiego pocałunku. Kiedy ich języki stykały się, pożądanie wzrosło, ale kiedy Peter starał się objąć Johna, ból w boku sprawił, że się skrzywił. John odsunął się z niepokojem na przystojnej twarzy. - Cóż, będziemy musieli poczekać aż poczujesz się lepiej. – powiedział, jego głos był niski i matowy. - Tak, obawiam się, że tak – Peter zgodził się z przykrością. - Więc powiedz mi gdzie mogę znaleźć twojego szwagra? - Earl’s Court, ale nie aresztuj go. On jedynie skomlał do mojej siostry o tym jak starałem się poróżnić ich, co oczywiście zrobiłem. - To byłoby nieodpowiednie, jesteś pewny? - Nie, ale to musi być jej decyzja. Z jakiegoś powodu ona nadal go kocha. - Przystojny? - Bardzo. Marynarka Królewska. Same mięsnie i mnóstwo testosteronu. Gdyby tylko zachowywał się odpowiednio do swojego wyglądu. Kiedy go spotkałem po raz pierwszy był Panem Czarującym starającym się zaimponować starszemu bratu Janet. Ugh. Gdybym tylko wiedział, jaki naprawdę jest. Zresztą... – Peter delikatnie pogłaskał twarz Johna. – Dziękuję po raz kolejny, że się mną opiekujesz. Wydaje mi się, że musisz być rycerzem na białym rumaku, o którym każdy gej marzy, aby spotkać. Oczy Johna zachmurzyły się na moment. - Nie stawiaj mnie tak na piedestale, Peter. Mogę nie spełnić twoich oczekiwań. - Już je przewyższyłeś. – powiedział Peter uśmiechając się ze śpiącym spojrzeniem – Oh, te leki sprawiły, że jestem śpiący. - Chodź, zatem, położymy cię do łóżka. – Ostrożnie John podniósł Petera z kanapy i zaniósł go do sypialni. Położył go do łóżka, po czym zdjął mu buty, skarpetki, koszulę i spodnie. - Zamierzasz zrobić to dziś ze mną? – mruknął Peter na wpół przytomny. - Nie dziś w nocy, chociaż widok leżącego się nagiego i bezbronnego sprawia że pokusa jest niemal nie do powstrzymania. John uśmiechnął się, kiedy Peter zamknął oczy i zaczął delikatnie chrapać. Okrył Petera kołdrą pochylił się, aby pocałować go w usta. - Śpij mocno, słodki książę – wyszeptał – Wydaje mi się, że się w tobie zakochałem.
Rozdział trzeci Peter obudził się następnego dnia z uczuciem jakby zderzył się z dziesięciotonową ciężarówką. Po tym jak zdał sobie z tego sprawę, że każdy ruch wywołuje przenikliwy ból, powoli zdołał wstać z łóżka, chwytając się ręką za żebra. Poszedł do łazienki sobie ulżyć. Patrząc w lustro skrzywił się na widok swojej posiniaczonej twarzy. Cholerny Rob. Bydlak wyeliminował go z pracy na kilka dni sadząc po jego wyglądzie. Nie tylko to, zniszczył jego szanse na seks z Johnem ostatniej nocy. Zadzwonił telefon, sprawiając, że podskoczył, po czym skrzywił się z powodu kłującego bólu w klatce piersiowej. - Cholera – mruknął, powlókł się z powrotem do sypialni, aby odebrać telefon – Słucham? - Tu John. Jak się czujesz? - Lepiej, dzięki. - Kłamca – zachichotał John – Wiem, że następny dzień jest prawie zawsze najgorszy. Jak tam zebra? - Obolałe. Dzięki za odprowadzenie mnie do domu ostatniej nocy. I przykro mi, że nie zrobiłeś mi tego, co chciałeś. - Masz na myśli, tego, co ty też chciałeś. - Dotknięty, Inspektorze. Gdzie jesteś? - Na posterunku. Mieliśmy IRA alarm wcześnie rano. Okazało się, że to fałszywy alarm, ale spowodował to, że chłopaki wyskoczyli z lóżek szybciej niż lubią. - Dlaczego nie wpadniesz do mnie, kiedy skończysz? Wygląda, że będę fioletowy jak śliwka przez kilka najbliższych dni albo dłużej. - Uh... chciałbym, ale mam kilka spraw, którymi musze się zająć. - Oh, - Peter starał się nie brzmieć na zbyt zawiedzionego. – Więc, kiedy będziesz mógł. - Może jutro... ale zadzwonię do cienie najpierw. Peter odłożył telefon, poczuł dziwne uczucie pustki w dole brzucha. Naprawdę chciałby móc zobaczyć Johna. Było w nim coś tak pewnego. Coś, co sprawiało, że Peter czuł się bezpieczny... i pragnął. I pragnął go. Czy to nie, dlatego chce zdobyć policjanta? Uśmiechając się delikatnie na swój niemądry dowcip, poszedł do kuchni zrobić sobie kubek herbaty. Później, zadzwonił do domu zobaczyć, co Janet robiła w Aberdeen. - Wysycha z tęsknoty za tym idiotą, którego poślubiła. – powiedział mu ojciec. Jim Buchanan był mężczyzną, który mówił to, co myślał. – Twoja matka zabrała ją na zakupy po ubranka dla dziecka. Mam nadzieje, że oderwie od niego jej myśli, choć na chwile. A ty jak się masz synu? - Miałem starcie z Robem poprzedniej nocy. Nie mów Janet ani Mamie. Chciał abym powiedział jej, aby wróciła do Londynu. Oczywiście, odmówiłem, i wdaliśmy się w bójkę. - Nie zrobił ci krzywdy, prawda? Peter zachichotał, prawie nie mówiąc ojcu o jego wizycie w szpitalu. - Nie wyobrażasz sobie moich szans przeciw komandosowi, co? Ale to ja uderzyłem pierwszy. - Peter! I jak poszło? - Nie było pełnych dziesięciu rund – powiedział Peter – padłem w pierwszej.
- To bydlak. Chcę go dostać w swoje ręce. - Jak my wszyscy. Zresztą, Dinah, pamiętasz ją? Blond bombę, która starała się odkupić cię od mamy, kiedy przyjechaliście na wakacje? - Oh tak, pamiętam. Co z nią? - Ona jest moim nowym ochroniarzem. Wprost dała Robowi to, na co zasłużył. Niemal obiła mu jaja. Ojciec roześmiał się, po czym zrobił się poważny. - Peter, uważaj na siebie. Nie wiadomo, do czego jest on zdolny. - Wiemy, do czego jest zdolny, tato. Bicia Janet, tchórz. - Ta... cóż, nie wróci do niego, jeśli mam coś do powiedzenia. Peter nie był taki pewny, ale darował ojcu swojego komentarza o oczywistej obsesji Janet do mężczyzny, który traktował ja tak źle. Czytał o „syndromie bitych żon” i o wszystkich jego przyczynach, ale nie rozumiał tego. Nie było mowy, aby znosił przemoc fizyczną ze strony kogokolwiek. On i Scott mieli swoje problemy – obrzucali się wyzwiskami – ale nigdy nie uciekli się do uderzenia jeden drugiego. Klepanie się po gołych pośladkach było najdalej, do czego się posunęli. I to było i tak dla zabawy. Zastanawiał się jakby to by był klepnąć Johna w nagi pośladek. Ładny pośladek z tego, co pamiętał. Czuł pod rękami, że jest zaokrąglony i gładki. Jęknął głośno, czując nadciągającą erekcje. Zapowiadał się długi dzień.
**** Około osiemnastej włączył telewizor, aby obejrzeć wiadomości. Jego zainteresowanie zostało natychmiast przyciągnięte przez reportaż o groźbie IRA, która wywołała alarm londyńskiej policji. Ale John powiedział, że był to fałszywy alarm. I niespodziewanie był, jego przystojna twarz wypełniła ekran telewizora, kiedy rozmawiał z reporterem BBC. Peter zrobił głośniej. - Wiec Inspektorze, jeden z terrorystów przekazał panu wiadomość. Co powiedział? - Oh, zwykłe rzeczy – odpowiedział John, jego opanowany i spokojny głos pomimo dziennikarzy wokół niego, przepychających się i wtykających mikrofony pod jego twarz – Mężczyzna z irlandzkim akcentem dał nam listę możliwych lokalizacji bomb. Oczywiście bezzwłocznie sprawdziliśmy je wszystkie i nic nie znaleźliśmy. Jakkolwiek utrzymujemy nasza gotowość na najwyższym poziomie, na wszelki wypadek gdyby okazało się to jakąś taktyką dywersyjną. „Więc dlatego nie może przyjść.” Pomyślał Peter, kiedy obraz Johna zniknął z ekranu. Dobrze, ale wyglądał tam tak cholernie dobrze. Obserwował, kiedy przenieśli się do studia. - To był Patrick Johnson rozmawiający z Inspektorem Johnem Reedem jedynie dwie godziny przed tym jak Inspektor i dwoje innych policjantów zostali ranni w wybuchu bomby niedaleko stacji Goodge Street Tube. Wszyscy trzej mężczyźni zostali przewiezieni do Charing Cross Hospital ale jak do tej pory nie dostaliśmy żadnych wiadomości o ich stanie. W pozostałych wiadomościach...
- Nie! - Peter skoczył na nogi, co podwoiło ból, który przeszył jego żebra jak nóż – O Jezu, John – jęknął padając na kolana. Jego oczy wypełniły się łzami bólu, zataczając się poszedł po telefon i wybrał numer „0”. - Numer Charing Cross Hospital proszę. – zanotował numer, po czym szybko go wybrał. Zajęty sygnał. Spróbował po raz kolejny. Nadal zajęte. Oczywiście, wszyscy będą starali się dowiedzieć o stanie policjantów. „Oh, proszę niech nic mu nie będzie” modlił się po cichu. Mógł tam iść, ale co by zrobił potem. Pewnie jest tam pełno policjantów. Może być zamieszanie. Może są jakieś nowe listy. Jego żebra bolały od nagłego padnięcia na kanapę, więc wziął dwie tabletki przeciwbólowe i popił je brandy, po czym położył się na kanapie, jego oczy przykleiły się do ekranu telewizora. Obudził się pod wpływem migoczącym światłem ekranu telewizora powodujące półmrok w pokoju. Chwiejąc się na nogach wpatrywał się w zegarek. Trzecia nad ranem. „Mój Boże” pomyślał „Spałem kilka godzin.” - John. Czy teraz będą nowe wiadomości o jego stanie? Ostrożnie, trzymając się na żebra, wstał z kanapy. Nie tak źle. Sięgnął po telefon i wybrał numer do szpitala. - Charing Cross Hospital. - Witam. Dzwonię, aby dowiedzieć się o stan Inspektora Johna Reeda. - Czy jest pan członkiem rodziny? - Tak. – skłamał Peter – Jego kuzynem Peterem z... Lancashire. - Lancashire? Zaczął się śmiać, kiedy się nad tym lepiej zastanowił. - Proszę chwile poczekać. Po czasie, który zdawał się wiecznością, telefonistka wróciła. - Stan Inspektora Reeda jest stabilny. Peter westchnął z ulgą. - A co z ...? Klik. Telefonistka rozłączyła się. - To wszystko? – Peter zapytał zakłócenia na linii. – Ale wszystko... będzie dobrze? Żył, to było najważniejsze. Panie, jak ten mężczyzna, którego nawet nie znał tydzień temu, niespodziewanie stał się tak ważny w jego życiu? Pozwolił swoim myślom powędrować tych chwil, kiedy na dole schodów trzymali się w objęciach, kiedy ich wargi spotkały się w pocałunku pełnym erotyzmu, które wywoływały ogień w jego wspomnieniach. Zamknął oczy i przywołał ten moment, kiedy po raz pierwszy poczuł ciepłą skórę Johna w swojej ręce, ukrytą siłę w jego torsie i komfort w ramionach, kiedy podnosił Petera bez wysiłku ze sceny w Lido. Zadrżał na myśl o tym, co wybuch bomby mógłby zrobić temu pięknemu ciału. Nie mógł znieść myśli o Johnie, lezącym tam, okaleczonym na całe życie, może bez kończymy lub oka. - Jezu – mruknął – Przestań natychmiast. Nic mu nie będzie. Po kilku kubkach herbaty, kolejnej tabletce przeciwbólowej i gorącej kąpieli, Peter zaczął czuć się znacznie lepiej. „Te ćwiczenia na YMCA muszą zapłacić” pomyślał, zmagając się z czystą koszulą, ostrożnie nie naruszając za bardzo żeber. Poskładał swoje myśli planując odwiedzić Johna w szpitalu. Mógł pojechać metrem i przejść krótki dystans bez większych problemów. Gdyby mógł go zobaczyć, w tedy przynajmniej, mógłby być w stanie zostawić wiadomość, że wpadł, po prostu zapytań jak się ma.
Jego żebra bolały nieco, kiedy wysiadał z metra i szedł ze stacji do szpitala. Tak jak oczekiwał, byli tam policjanci i reporterzy mieszający się ze zwykłym strumieniem wychodzących pacjentów i odwiedzających płynącym z i do drzwi. Pozwolił porwać się tłumowi i wkrótce był w środku przestronnego, wypakowanego ludźmi holu. Zdecydował, że lepiej byłoby gdyby nie ryzykował, że powiedzą mu, że nie może zobaczyć Johna, więc spacerował pod ścianą ze spisem i badał listę możliwości. „Jednostka Specjalna” dotarł do niego dźwięk z prawej, i było to na najwyższym piętrze. Mógł tam zacząć tak czy owak, a gdyby się zgubił zapyta policjanta. Było ich pod dostatkiem wkoło. Pojechał windą na najwyższe piętro i zaczął sprawdzać każde drzwi, które miną. Po około dwudziestu drzwiach niemal się poddał, kiedy usłyszał ciche glosy dochodzący z jednego z pokoi. Jeden głęboki głos znajomą barwę. Pchnął drzwi nieco otwierając je i zajrzał do środka. Oddech uwiązł mu w piersiach, kiedy zobaczył Johna, opartego w łóżku, jego rękę trzymała bardzo atrakcyjna, ciemnowłosa kobieta, z miłością wpatrywała się mu w oczy. Peter zrobił krok w tył zanim mógł zostać spostrzeżony. O cholera. Nigdy, nawet przez moment nie przyszło mu do głowy, że John mógł myć żonaty. Ale dlaczego nie? Mnóstwo geji jest żonatych, a w policji było to prawdopodobnie oczekiwane. Rób, co chcesz w wolnym czasie tak długo jak wracasz do żony na koniec dnia. Ramiona Petera opadły z rozpaczy i rozczarowania. „To koniec” pomyślał. „Przynajmniej wiem, że nim mu nie jest.” - Cześć! Peter prawda? Peter zajrzał do sali, z której dochodził głos. Na początku nie rozpoznał mężczyzny w łóżku, ale zaraz sobie przypomniał. Był on jednym z policjantów siedzących z Johnem w Butterfly Bat w noc, kiedy się po raz pierwszy spotkali. Jak on się nazywał? - Cześć... – Peter wszedł do sali powoli. - Harry... - Racja, Harry – zbliżył się do łóżka i wyciągnął rękę – Także byłeś przy wybuchu? - Tak – powiedział Harry podając Peterowi rękę – Miło, że przyszedłeś nas odwiedzić. Spodziewałeś się zobaczyć Johna? - Byłem u niego... ale ma już gościa. - Joan, prawdopodobnie. Joan. Więc tak jego żona się nazywa. John i Joan... uroczo. Peter czuł jak zaciska mu się gardło i kaszlnął w rękę. - Jak się czujesz Harry? - Naprawdę nie tak źle. Mogło być gorzej dla nas wszystkich. Już wypuścili Clivea... - To dobrze... – Spojrzał za siebie, kiedy kobieta z uśmiechniętą twarzą weszła z tacą owoców. - Oto tarapaty i zmagania – powiedział Harry uśmiechając się promieniście – Gladys, to Peter. Śpiewał dla nas tej nocy, kiedy wyciągnęliśmy Johna do miasta. - Oh, cudownie – Gladys pochyliła się, aby dać mężowi całusa – Miło z twojej strony, że odwiedziłeś chłopaków – powiedziała do Petera. - Przynajmniej tyle mogłem zrobić. – mruknął Peter – Cóż, będę już szedł. Wracaj do zdrowia, Harry. Miło było cię poznać... Gladys. Chór „pa” podążył za nim przez drzwi.
Skierował się do windy i wrócił do tłumu płynął do i ze szpitala. „Może, wrócę do domu piechotą” pomyślał. „Da mi to czas, aby to sobie poukładać.” Szedł powoli po Trafalgar, Square potem skierował się na St. Martin’s Lane, spędzając tak czas, zatrzymując się od czasu do czasu, aby spojrzeć na wystawę sklepową i złapać oddech. Jego żebra pulsowały. Może to jednak nie była aż tak dobry pomysł. Ale był już prawie na miejscu. Za rogiem był pub. Mógł się zatrzymać tam, odpocząć... złapać oddech. W The King’s Arms było cicho. Barman spojrzał na niego pytająco. - Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej. - Pęknięte żebro – powiedział Peter trzymając się za bok dla efektu – Potrzeba mi pół Red Barrel. Znalazł mały stolik i usiadł przy nim, opierając łokcie o blat i rozmyślając generalnie o życiu. Co za kanał. Właśnie, kiedy myślał, że znalazł „pana właściwego” okazało się, że to „inspektor pomyłka”. Cóż, przynajmniej dowiedział się zanim zakochał się po uszy w tym facecie. - Żartujesz? – mruknął do piwa – Już się zakochałeś po uszy w tym facecie. Cholera. Żonaty, co najmniej. A zdawał się taki szczery, taki szczerze opiekuńczy. - Jak bezpieczny jestem z tobą? – pytał go Peter drażniąc się. John odpowiedział z taką powagą. - Bardzo bezpieczny Peter. A potem, kiedy Peter myślał o tej chwili wierzył, że to prawda. Że jego serce będzie bezpieczne z Johnem. Ale przedtem myślał tak o Scottcie, i gdzie go to doprowadziło. Ale kiedy naprawdę się nad tym zastanowił, to nie była ich wina, ale jego, wierzył w kłamstwa. Następnym razem, jeśli będzie następny raz, będzie znacznie bardziej cyniczny i nie tak strasznie skory do zakochiwania się. Miną zaledwie tydzień a jego serce było złamane. „Co za idiota z ciebie Peterze Buchanan,” pomyślał. „Może też powinieneś wrócić do domu do Aberdeen. Niech Mama i Tata zaopiekują się tobą tak jak twoją siostrą. Moglibyście się dzielić swoimi historiami.” Dopił resztkę swojego piwa i wyszedł, pchając wyjście z baru, kiedy poczuł bezsilną złość narastającą w nim, złość na swoją własną łatwowierność i niezdolność, aby przestać czuć osamotnienie, które go ogarniało. Życie było tak cholernie niesprawiedliwe. I jakby komponując się z jego uczuciem beznadziejnego cierpienia zaczęło padać.
Rozdział czwarty Kolejne dwa dni zajęło Peterowi poczuć się tak jak by chciał wrócić do klubu. Tak naprawdę wcale nie chciał wracać, ale jego agent dzwonił mówiąc mu, że zmienią go, jeśli nie pojawi się wkrótce. Więc wrócił do nocnej harówki, starając się wyglądać i brzmieć jakby wkładał w to całe serce, jak oczywiście nie było. Didn’t We Almost Make It? Piosenka w repertuarze nabrała teraz nowej zawziętości i powiedział liderowi trio, że powinni usunąć ją z repertuaru. Oczywiście, zawsze, ktoś zapytał o tą cholerną piosenkę każdej nocy. Każdego ranka, jego telefon dzwonił około dziewiątej i intuicyjnie wiedział, że był to John. Nie odważył się odebrać. Gdyby usłyszał ten głęboki seksowny głos poddałby się i zgodził zobaczyć się z nim gdyby to było coś, po co dzwonił. Peter nie zadzwonił więcej do szpitala. Jaki był tego sens? Facet był żonaty. Nie było przyszłości dla ich związku, bardzo krótkiego związku. Najlepiej niech obydwaj żyją własnym życie, John ze swoją żoną, a Peter... cóż, z kolejnym kłamstwem za sobą. Był wdzięczny, że Rob zdawało się dał sobie spokój z dręczeniem go. Przestał dzwonić do domu rodziców Petera starając się porozmawiać z Janet i grozić, że do nich przyjedzie i zaciągnie ją z powrotem do Londynu. Mimo to Peter był zawsze ostrożny, kiedy zbliżał się do Lido z Frith Street. Nikt nie mówił, że gad nie pojawi się znowu. Potem, pewnej nocy, stało się to, czego Peter lękał się a jednocześnie, do czego potajemnie tęsknił. Był w połowie Spinning Wheel, kiedy zobaczył wysoką postać Johna, który usiadł do pobliskiego stolika. Peter był tak przestraszony, że niemal pomylił słowa piosenki, ale na szczęście pociągną pomimo nerwów brzęczących w dole jego brzucha. Nie było sposobu, aby uniknąć nieuchronnego spotkania, więc krzyżując ramiona, zeskoczył ze sceny i z wielkim stałym uśmiechem na twarzy, podszedł do miejsca gdzie siedział John, na stole przed nim stały dwa drinki. Peter wyciągnął rękę. - Dobrze wiedzieć cię Inspektorze Reed – powiedział ledwie słyszalnie. - Ciebie też Peter – ręka Johna była ciepła i silna tak jak zapamiętał Peter poczuł pożądania, które przeszło przez jego ciało pod wpływem dotyku mężczyzny. Peter usiadł naprzeciwko a John pchnął drinka w jego stronę. - Wódka z tonikiem – powiedział uśmiechając się. - Dzięki – Peter wziął długi łyk – Więc, dobrze wyglądasz. Nie ma złych pozostałości po bombie? - Nie, na szczęście. Miałem szczęście. Jak twoje żebra? - Lepiej – Peter potarł swój bok – Dobre jak nowe. - Peter – John wpatrywał się w niego przez chwile, po czym powiedział – Przepraszam, że nie mogłem przyjść się z tobą zobaczyć wcześniej. Lekarz nie chciał mnie wypisać aż do wczoraj. Ale dzwoniłem do ciebie niemal każdego dnia. Myślałem, że mógłbyś przyjść odwiedzić mnie w szpitalu. Peter odwrócił wzrok. - Sta... starałem się, ale nie pozwolili mi cię zobaczyć. Dzwoniłem i powiedzieli, że jesteś stabilny i to wszystko, więc dałem sposób. - Dałeś spokój? Co to znaczy?
- Um... nie jestem pewny. – z jakiegoś powodu, nie mógł po prostu poruszyć tematu, że wiedział, że John był żonaty. Szczęśliwie Harry musiał nie wspomnieć, że widział go w szpitalu. - Co jest Peter? – zapytał John – Dziwnie się zachowujesz. - Tęskniłem za tobą John. – Peter wygadał się – Ledwie cię znam, ale strasznie za tobą tęskniłem. - A ja tęskniłem za tobą. Nie mogłem się doczekać żeby ponownie cię zobaczyć. - Naprawdę? Mimo że... – przerwał, słowa uwięzły mu w gardle. - Mimo że co? Co się dzieje? – John sięgnął przez stół i wziął rękę Petera – Powiedz mi. Oddech uwiązł Peterowi w piersiach pod dotyku Johna. Oh, Boże, ale on pragnął tego mężczyzny. Pragnął ponownie czuć jego ramiona wokół siebie, pragnął tych gorących, pełnych warg na swoich, a gdyby powiedział teraz, co go martwiło nic z tego by się nie powtórzyło. - Ja... tak bardzo cię pragnę. – wymamrotał. - Skończyłeś tutaj? – zapytał John. Peter kiwnął głową. John wstał i wyciągnął rękę. - Więc chodźmy.
**** Przez dłuższą chwile po tym jak Peter zamknął za nimi drzwi do swojego mieszkania, on i Johna po prostu stali i wpatrywali się sobie w oczy. Poczym, Peter niepewnie wyciągnął rękę i dotknął twarzy Johna, delikatnie przesuwając opuszkami palców po gładkiej skórze. - Pragnąłem tego momentu – powiedział półgłosem – Nie masz pojęcia jak bardzo tego pragnąłem. Móc po prostu być tu z tobą – ściągnął marynarkę Johna z ramion i odrzucił ją na bok – bez pękniętego żebra. Johna uśmiechnął się i pociągnął Petera w swoje ramiona. Jego wargi na Petera były ciepłe i miękkie. Ocierały się lekko o usta Petera, koniuszek jego języka liznął dolną wargę zanim szukał wejścia do jego wilgotnych ust. Peter sapną, kiedy język Johna wsunął się w jego usta, badając każdy zakątek, wirując wokół jego, powodując, że jego ciało napinało się i sztywniało z pożądania. Peter jęknął i John wycofał się trochę. - Nawet jęczysz melodyjnie – powiedział uśmiechając się szeroko. - Zostałem też obdarzony poczuciem rytmu. – szepnął Peter. - Mmm... – John pocałował go ponownie, jego ręka na plecach Petera pociągnęła go bliżej – Chcę to poczuć. Objęli się nawzajem, popędzili do sypialni i upadli na łóżko w plątaninie rak i nóg, ściągając ubrania z siebie nawzajem. Peter poczuł twardość pobudzonej męskości Johna naciskającą na niego. Chwycił ją mocno przy podstawie, delikatnie ściskając, po czym skierował ją do swoich ust. Przesuwał język po wilgotnej główce, liżąc i smakując ją, co wywołało głośny jęk przyjemności u Johna. - Czekaj – Peter spojrzał na niego zaniepokojony – Jesteś gdzieś ranny? Nie chcę nacisnąć gdzieś gdzie nie powinienem... wiesz, co mam na myśli?
- Tylko kilka poparzeń na ramieniu. Tutaj. – wskazał czerwony obszar na skórze, po czym dał Peterowi nieśmiały uśmiech – Możesz pocałować, jeśli chcesz wtedy będzie lepiej. - Chcę... – Peter delikatnie dotknął ramienia Petera swoimi wargami – Dzięki Bogu, że nie zostałeś poważnie ranny. Kiedy usłyszałem wiadomości byłem zrozpaczony. - Zapomnijmy o tym, ok. – mruknął John – Najlepszy moment mojego dnia jest właśnie teraz. Jesteś wszystkim, o co się troszczę. Jego usta znalazły Petera, jego język przesuwał się zmysłowo po delikatnym podniebieniu Petera. Oddech Petera przyspieszył, jego serce szalało od czystego erotyzmu pocałunków Johna. Jego ręka chwyciła erekcje Johna a on zsunął się tak, aby mógł wziąć ją z powrotem w swoje usta. John zmienił pozycje, jego wargi tworzyły ścieżkę po torsie Petera dopóki aż ze słyszalnym westchnieniem przyjemności wziął twardy penis Petera w swoje usta. Ciało Petera napięło się, kiedy poczuł usta Johna zamykające się wokół jego erekcji. Ręce Johna otoczyły pośladki Petera, pociągając go głębiej w swoje usta. Peter mógł poczuć sok wyciekający z penisa Johna, co wywoływało, że jego zmysły szalały. Chciał go całego w swoich ustach, chciał czuć jak John dochodzi pod jego językiem, smakować jego esencje. Mężczyzna ssał mocniej, silniej aż usłyszał jęknięcie Johna, w tym samym momencie poczuł swój własny orgazm wzbierający w nim. Ich ramiona zacisnęły się jednego wokół drugiego, ich biodra cofały się i ponownie napierały jakby pieprzyli każdy usta drugiego, wtedy z niespodziewanym pędem, ich sperma wystrzeliła pod językiem drugiego z westchnieniem rozkoszy, kurczowo przylgnęli do siebie, podnieceni niezwykłą chwilą. Peter trzymała Johna w swoich ustach, rozkoszując się jego smakiem i aromatem, niechętny do uwolnienia go dopóki nie poczuł, że jego erekcja zaczyna mięknąć. Chciał, aby czas się zatrzymał, aby mógł wiecznie trzymać mężczyznę w ramionach i nie pozwolić mu nigdy odejść. I nawet myśl, że wie, że jest to niemożliwe, nawet myśl, że wie, że John ma inne życie z dala od niego, chciał zatrzymać ten niesamowity moment i zatrzymać wspomnienie o tym na resztę swojego życia. Niestety, to jedyne, co może się stać – jedynie wspomnienie. Myśl o tym wywołało delikatny jęk rozpaczy z jego ust. John poruszył się pod nim przewracając go na plecy, jego silne ręce ujęły jego twarz delikatnym dotykiem. - Coś nie tak, kochanie? – szepnął John. - Nie – Peter wpatrywał się w niebieskie oczy nad nim i przysunął twarz Johna bliżej swojej - poza tym, że zakochałem się w tobie. - I co w tym złego? Peter czuł jak coś zaciska się mu w piersiach z emocji. Chciał wykrzyczeć, „ponieważ jesteś żonaty z kobietą a ja nigdy nie będę mógł mieć cię całego tylko dla siebie”. Zamiast tego, pocałował miękkie wargi Johna i powiedział. - Nie powiedziałeś, że mnie kochasz. - Wiec pozwól powiedzieć mi to teraz. Kocham cię Peter – jego wargi nakryły Petera w pocałunku, który bez wątpienia wyrażał to, przynajmniej na razie... Trzymał Johna mocno w swoich ramionach. - Chcę cię czuć w sobie – wyszeptał, jego usta były przyciśnięte do ucha Johna. Jeżeli miał to być ich jedyny raz chciał go w całości. Sięgnął do stolika obok łóżka i wciągnął tubkę lubrykantu z szuflady.
- Pozwól mi to zrobić – John wziął od niego tubkę i zanurzył palce w śliskiej substancji. Delikatnie, wsunął jeden potem drugi palec w Petera. Peter wzdrygnął się trochę pod wpływem tego zimnego wtargnięcia, po czym kiedy John wsunął się głębiej zrobiło mu się gorąco, Peter poruszył się w dół, jego zwieracz zacisnął się mocno wokół palców Johna. - Pieprz mnie John. Peter patrzył na Johna, kiedy podnosił jego nogi i zakładał je wokół pasa wyższego mężczyzny. Wstrzymał oddech, kiedy główka penisa Johna przepychała się przez opór, jaki dawało jego ciało. Oh, był taki duży. Peter przygryzł dolną wargę, kiedy napinał się, aby wziąć Johna. John cofnął się trochę, jego oczy szukały twarzy Petera. - Wszystko w porządku? – szepnął. - Tak. Peter uniósł biodra, aby spotkać opadającą miednicę Johna. Oh tak, cudownie. Penis Johna, taki twardy i gorący wsunął się cały w niego, prześlizgując się po jego prostacie, przesyłając elektryzujący wstrząs przyjemności przez jego ciało. Wyciągnął ręce aby przyciągając twarz Johna do swojej, obsypując jego szczękę i usta słodkimi, wilgotnymi pocałunkami. - Kocham cię, John, kocham cię – wykrzykiwał, kiedy John poruszał się w nim. Jego penis suną w tą i z powrotem z taką siłą, że Peter był pewny, że nie będzie w stanie usiąść przez najbliższy tydzień. Jednak w tym momencie nie przejmował się tym. To było to, czego pragnął, co będzie pamiętał zawsze, nawet po... – nie chciał o tym myśleć teraz. John był tu, pieprzył go i był jego. Unosił się w ramionach Johna, napotykając każde pchnięcie jego bioder, jego wargi otoczyły prawy sutek Johna, ssąc go, liżąc i przygryzając. - Dochodzę – John jęknął a Peter nie posiadał się z radości, chwytając swój twardy penis i doprowadzając się na skraj. Kiedy poczuł nagłą falę gorącego nasienia w sobie, krzyknął, przyciskając większego mężczyznę do siebie i wijąc się pod nim, kiedy ogarnął go orgazm. - John – krzyknął zanim jego wargi zostały wzięte w pocałunku, który palił go do samego mózgu i pozostawił go wyczerpanego, bez tchu... i całkowicie zakochanego. - Oh, John – mruknął całując twarde gorące ramię przyciśnięte do jego klatki piersiowej. Ciężar John na nim był jak cudowne schronienie, głaskał i pieścił gładką skórę pod jego ręką. - Piękny – mruknął John, podnosząc głowę, aby spojrzeć na Petera. - Tak, jesteś. - Ty głuptasie. Masz najpiękniejsze zielone oczy, jakie kiedykolwiek widziałem. – roztrzepał ciemne włosy Petera i pocałował czubek jego nosa, uśmiechając się, kiedy Peter układał się wygodnie w jego ramionach. Przez chwile byli zadowoleni po prostu leżąc razem w ciszy, każdy mężczyzna rozkoszował się po cudowny seksie. - Zostaniesz? – zapytał po chwili Peter. - Przepraszam, nie mogę. Obowiązki wzywają, mój chłopcze. - O tej porze w nocy? - O każdej porze dnia i nocy. – Uderzył lekko Petera w brodę – Coś, do czego trzeba się przyzwyczaić, jeśli wiesz, co mam na myśli. „Gdyby tylko o to chodziło” pomyślał Peter „szybko bym do tego przywykł”. Zamiast tego powiedział: - Czy zobaczę cię jutro? John uśmiechną się do niego.
- Ile to jest dla ciebie warte? Peter spojrzał w niebieskie oczy Johna. - Wszystko, co mam. - Więc przyjdę. Całowali się ponownie a pragnienie ogarnęło ich po raz kolejny. Obowiązki wzywały, ale na razie, obowiązkiem Johna było utrzymać Petera szczęśliwym.
Rozdział piąty Następnego ranka Petera obudził dźwięk telefonu. - Cholera – mruknął i niemal go zignorował. Chciał leżeć w cieple swojego łóżka i przezywać na nowo cudowne chwile spędzone z Johnem. Ale lepiej odebrać. To może być John. - Peter – to był jego agent Morrie – W Palace będzie nowe przedstawienie – powiedział swoim zwykłym nieokreślonym sposobem – coś o epoce wiktoriańskiej. Chcą baryton do jednej z części. Nie jestem pewny, do której. Jesteś zainteresowany? - Oczywiście – odpowiedział Peter ze zniecierpliwieniem. Czy nie mówił mu, aby wysłał go na jakieś przedstawienie na West End? - W porządku. Dam im znać, że się pojawisz. Oh, to dzisiaj o dziesiątej trzydzieści. - Co? O Boże, Morrie. Mała informacja byłaby dobra! - Cóż, to w dole ulicy prosto od ciebie. Powodzenia. - Cholera znowu – mruknął Peter odkładając telefon. Pospieszył do łazienki i zaczął napełniać wannę. Godzina, aby się przygotować i zrobić rozgrzewkę. Chciał mieć spokojny poranek, rozkoszować się wieczorem spędzonym z Johnem. Po tym jak wyszedł Peter rozmyślał o wszystkich możliwościach kontynuowania ich związku. Wiec John był żonaty. Oczywiście nie był szczęśliwy albo nie szukałby seksu gdzie indziej, prawda? Ale jego żona wyglądała uroczo, i była między nimi miłość. Peter był w stanie zobaczyć to nawet z daleka. Kiedy zanurzał się w wannie, zapytał sam siebie czy naprawdę chce być pomiędzy Johnem i jego żoną. Przenośnie oczywiście. Było wystarczająco dużo problemów w związkach bez dodawania napięcia z powodu ukrywania się w cieniu – nie chodzić razem w miejsca gdzie mogliby zostać zauważeni, nigdy nie spotkać przyjaciół drugiego. Ale czas spędzany razem był taki cudowny, i nawet myśl, że było by lepiej gdyby zdusił to w zarodku i powiedział Johnowi, że nie może się z nim więcej widzieć po prostu nie widział czy mógłby kiedykolwiek znaleźć silę, aby przez to przejść.
**** Kiedy Peter dotarł do teatru nieco zdyszany od truchtu w przez Charing Cross Road zdziwił się niewielką ilością osób czekających na przesłuchanie. - Niewiele osób się zjawiło – zauważył podając managerowi swoje imię i nazwisko. - Rano tylko indywidualne – powiedział mu mężczyzna z przyjaznym uśmiechem – Pozostali będą po południu. Co w ogóle zaśpiewasz, tak przy okazji? Podsłuchałem ich jak mówili, że chcą usłyszeć coś szybkiego. - Dzięki. Chciałem Some Enchanted Evening, ale tego nie zrobię, nie chcę, aby pozasypiali – wyją muzykę z Show Me z My Fair Lady – To będzie dobre. - Wywołują alfabetycznie, więc jesteś pierwszy. Możesz iść... i powodzenia. - Ty jesteś Peter Buchanan? – zapytał bezcielesny glos z widowni. - To ja – odpowiedział Peter uśmiechając się i wręczając nuty pianiście. To nie był Brian, niedobrze. Na Brianie mógł polegać, że wszystko zagra dobrze. Wyszedł do przodu, kiedy
pianista usadawiał się przed instrumentem. Na szczęście Peter znał piosenkę wystarczająco dobrze, aby zaśpiewać ją samemu gdyby musiał, więc rozpoczął refren ignorując wszystkie złe akordy rozbrzmiewające ze nim. - Nieźle Peter – odezwał się głos, kiedy zakończył, śpiewając ostatnie wersy wysoko i czysto. – Masz jakaś balladę? - Uh, tak... to Some Enchanted Evening dobrze? - Cudownie. Pianista zdołał dostatecznie zagrać zwrotkę i Peter włożył w piosenkę wszystko, co mógł. - Bardzo dobrze Peter. Czy możesz zostać? - Tak, oczywiście. - Dobrze. Porozmawiamy jak usłyszymy pozostałych. - Dziękuję – Peter zszedł za scenę, a manager wywołał następną osobę. Peter włóczył się za kulisami i zalazł stopień, na który usiał słuchając konkurencji, niektórzy byli dobrzy inni nie. Ale na koniec producent zapytał tylko pięciu czy mogliby zaczekać, poczym wezwał ich wszystkich do siebie. - Panowie, dziękuję, że zaczekaliście – producent wszedł na scenę i uśmiechnął się do mnie. – To, czego potrzebujemy dobrze pasuje do waszych głosów. Peter opuścił teatr w pogodnym nastroju. Mógł powiedzieć, że spodobał się producentowi, chociaż musiał poczekać kilka dni na decyzje, był niemal pewny, że wybiorą właśnie jego. Potem mógł jedynie mięć nadzieję na długą współpracę i dobre pieniądze tak, aby mógł dąć sobie spokój z niektórymi pracami w klubach. Był ciekaw czy John dzwonił, kiedy miał przesłuchanie. Powiedział, że będą mogli spotkać się w ciągu dnia, ale nie był pewny, jaki będzie jego plan dnia. Peter nakazał sobie być cierpliwym, wyciągnąć najwięcej z tego, co mogli zrobić razem, nawet, jeśli wiedział, że maja mało czasu. - Peter! – odwrócił się, aby zobaczyć Dona Hamiltona aktora, z którym grał w jednym przedstawieniu kilka lat temu, machającego do niego z drugiej strony ulicy – Masz ochotę na kawę? - Chętnie – powiedział Peter uśmiechając się. Lubił Dona. Świetnie się dogadywali podczas przedstawienia i od tamtej pory pozostali w kontakcie. - Chodź. Stockpot jest za rogiem. Peter przebiegł przez zatłoczona ulicę i wpadł w ramiona Dona. - Dawno się nie widzieliśmy. – powiedział Don śmiejąc się. – Widziałem cię wychodzącego z Palace. Robisz tam coś? - Byłem na przesłuchaniu do nowego przedstawienia. Coś o epoce wiktoriańskiej. Nie ma jeszcze tytułu. Nadal pracują nad scenariuszem. - Oh, jeden z tych, co? Nie wstrzymuj oddechu. Miasto jest pełne tych niby producentów. - Dobrze się zapowiada. - Cóż, dobrze. Jesteśmy. Weszli do maleńkiej kawiarenki i usiedli przy stoliku koło okna. – Patrz jak świat się zmienia – powiedział Don, kiedy usiedli – Więc co u ciebie? - Dobrze, a u ciebie?
- Pracowicie. Mój agent załatwił mi jakąś reklamę w telewizji. Nie chciałem na początku, trochę tandeta, myślałem. Ale jeśli stary Larry Olivier może, czemu nie? Musze przyznać, że kasa jest cholernie dobra. Ty nadal w nocnych klubach? - Tak. Pięć występów w noc. Trochę to uciążliwe, musze przyznać, Ale wiesz, robię to jedynie dla kasy. Don czekał na kelnera, aby przyniósł ich kawę, po czym powiedział: - Niedawno spotkałem Scotta. - Oh, tak? - Powiedział mi, że się rozstaliście. Nie mogę powiedzieć, że nie byłem zaskoczony. Zawsze myślałem, że nie jest dla ciebie. Kanalia. Peter roześmiał się. - Kanalia? - Tak. Zawsze obmacywał tyłki tańczących chłopaków... - Don! - To prawda Peter. Sam go widziałem, kiedy robiliśmy tamto przedstawienie w Palladium. Zawsze wiedziałem okazuje ci za mało szacunku. - Nie wspominając o „tańczących chłopcach”. - Oh, jeden albo dwóch cieszyło się z tego. - Jestem pewien, że tak. Dlatego zerwaliśmy, w gruncie rzeczy. Był zbyt hojny w uczuciach... dla innych mężczyzn. - Łajdak. - Don popił swoje kawy i puścił oczko do Petera – Więc, bzykasz się z kimś innym? - Oczywiście – odpowiedział Peter chichocząc - I to wszystko, co usłyszysz, na razie. - Żonaty, prawda? Peter niemal zakrztusił się swoja kawa. - Co do cholery sprawiło, że się o to pytasz? - wykrztusił - Cóż, jest takich sporo, prawda? - Jest... znaczy jest? - O tak. Sam miałem jednego takiego rok może więcej temu. Kilka miesięcy dowiedziałem się, że obrabiał swoją kobietę a potem wyrywa się na wolność. Dostosowują się do właściwej osłony, a biedny gnojek ma podbite oko
*** Kiedy Peter wracała do mieszkania nie mógł nic na to poradzić, ale myślał o tym, co powiedział Don. Nie bardzo wiedział czy było to zabawne czy smutne. Oczywiście wiedział, że jest wielu mężczyzn, którzy mieli romans czasami z kobietą, czasami z mężczyzną. Po prostu nigdy nie miał do czynienia z taką sytuacją i nie był pewny czy chce tego teraz. Kochał Johna, nie było, co do tego wątpliwości, ale nie mógł się zgodzić być „mała sprawą na boku”. To nie było w jego stylu, i jakoś, wydawało mu się, że też nie Johna. Nie mógł sobie wyobrazić Johna mówiącego: „więc, jeśli z tobą wszystko dobrze, mogę przyjść we wtorek po południu i będziemy się pieprzyć ile tylko zapragniesz”. Westchnął, kiedy myślał o momencie, kiedy powie Johnowi o tym, że widział go z żoną razem w szpitalu.
Jak zareaguje John? Czy będzie zły, że został odkryty, czy było to coś, o czym myślał, że będą obaj w stanie ignorować? Nie, nie mógł uwierzyć, że John mógł być taki bezduszny, albo niewierny. Ale on właśnie był niewierny, nieprawdaż. Z nim... Usłyszał dźwięk telefonu, kiedy otwierał drzwi swojego mieszkania, i podbiegł, aby odebrać, myśląc i mając nadzieję, że to może być John. - Słucham? - Peter, tu Janet. - O, część Janet. Coś się stało? - To Rob. – brzmiała jakby miała się zaraz rozpłakać – Pokłócił się z Tatą przez telefon, mówiąc, że ma prawo i jedzie to Aberdeen, aby mnie zabrać z powrotem do Londynu. I jeśli mama i tata będą starali się go powstrzymać wezwie policje. Powiedział ze prawo jest po jego stronie. - Co za bydlak – mruknął Peter. - Po prostu nie wiem, co robić. Nie chcę, aby mama i tata wplątali się w jakieś kłopoty. - Cóż, z pewnością nie będą stali i patrzyli jak jesteś wywlekana z ich domu przez tego dupka. Czekaj, mam tutaj przyjaciela w policji. Zobaczę czy nie mogę go jakoś zatrzymać i zapytać, co możemy zrobić. Zadzwonię do ciebie jak tylko z nim porozmawiam. - Oh, mógłbyś? Wiedziałam, że będziesz wiedział, co robić. - Cóż, mam nadzieję, że coś wymyśli. Zadzwonię do ciebie wkrótce. - Dzięki, Peter. Kocham cię. - Ja ciebie też, siostrzyczko. Peter odłożył słuchawkę przeklinając. Ten cholerny Rob był zdecydowany zamienić życie Janet w piekło. Po chwili wahania wybrał numer Roba. - Rob? – wrzasnął jak tylko jego szwagier podniósł słuchawkę – Co chcesz powiedzieć grożąc mojej rodzinie? - Odwal się Peter – warknął Rob – To nie twój interes. Ona jest moją żoną... - Co? To oznacza, że możesz ją maltretować, kiedy ci się tylko podoba? Ona do ciebie nie wróci, więc po prostu się odczep i zapomnij o wyjeździe do Aberdeen. Tata naśle na ciebie policję, jeśli odważysz się pojawić koło jego domu. - Słuchaj, ty mały dziwaku, rozmawiałem z policją i powiedzieli ze mam prawo żądać, aby moja żona wróciła ze mną... - Ale zgaduje, że nie powiedziałeś im że podbiłeś jej oko i pobiłeś ją zanim odeszła, prawda? Mam znajomego w policji w Londynie Rob, i powiedział mi, że bicie kobiety bez względu na to, kim ona jest to przestępstwo. Możesz pójść do więzienia. - Oh, zamknij się. – warknął Rob – Jeśli nie przestaniesz wtykać nosa w moje sprawy mogę pójść do więzienia za urwanie ci jaj. I tak ci są nie potrzebne ty pieprzony pedale. - Boże – głos Petera drżał z wściekłości, kiedy mówił – Pomyśleć, że moja siostra związała się z takim śmieciem jak ty. Znosiła twoje plugawe ręce i usta na sobie... chce mi się od tego rzygać, ty obrzydliwa kupo gówna! Po drugiej storni linii była długa cisza a po niej zniekształcony krzyk przekleństw, połowy, z których Peter nawet nie zrozumiał. Zaczął się śmiać, co zagłuszyło kolejne przekleństwa. Odłożył słuchawkę, po czym szybko ją podniósł i wybrał numer centrali. - Poproszę numer na posterunek policji w Tottenham. - Chwileczkę... Peter zanotował numer, po czym go wybrał.
- Czy zastałem inspektora Reeda? - Kto dzwoni? - Peter Buchanan - Chwileczkę. Łącze. - Peter... – głęboki głos Johna był lekko zaniepokojony – Dzwoniłem wcześniej do ciebie. - Tak, przepraszam. Musiałem pójść na przesłuchanie. Mój agent wyskoczył z nim w ostatniej chwili. - Oh, i jak poszło? - Dobrze, tak myślę. Słuchaj John, potrzebuje rady. - Dawaj. - Mój szwagier grozi ze zmusi siłą Janet, aby wróciła z nim do Londynu. Powiedział, że rozmawiał z policją tutaj i powiedzieli mu, że ma pełne prawo upierać się, aby wróciła z nim. To prawda? - Cóż, ma pewne małżeńskie prawa, jako jej legalny małżonek, ale jego historia przemocy unieważnia to, jeśli złoży przeciwko niemu skargę. - A on oczywiście nie powiedział im o tej części. Właśnie z nim rozmawiałem przez telefon i zwariował, kiedy powiedziałem mu, że to sterta bzdur. John zachichotał. - Prawdopodobnie nie wiedział, że tak bardzo się o nią troszczysz. - Chce, aby się z nim rozstała. Cóż, ok., dzięki za informacje. Dam znać, Janet aby złożyła na niego skargę. - Ale musi to zrobić natychmiast. Jeśli chcesz mogę zadzwonić na policje w Aberdeen i dam im znać o sytuacji, na wszelki wypadek jakby zrobił się groźny. - Oh, mógłbyś? Byłoby wspaniale John. - Wszystko dla ciebie. Co robisz później? - Mam nadzieję, że policjant odpowie na wezwanie. - To miałem nadzieje, że właśnie powiedz. Będę wolny o szóstej. - Do zobaczenia, więc. Zrobię kolacje. - A ja przyniosę deser. - Ty jesteś deserem! Obaj się roześmieli, po czym John powiedział miękko: - Nie mogę się doczekać, kiedy cię znowu zobaczę. - To miałem nadzieję, że właśnie powiesz. – powiedział Peter uśmiechając się – Do zobaczenia o szóstej. Peter spojrzał na zegarek. Piętnasta trzydzieści. Miał wystarczająco czasu, aby pójść do sklepu po jakieś wino i zakupy i wrócić na krótką kąpiel... potem John. Mimo wszystko nie taki zły dzień.
*** Peter pluskał się w wannie, kiedy usłyszał wdzięk dzwonka do drzwi. „Jest wcześniej” pomyślał wstając z wody i chwytając za ręcznik. „Cóż, nie ma to jak chętna piękność”.
Okręcając ręcznik wokół siebie pośpieszył do drzwi i otworzył. Jego oczy rozszerzyły się w szoku, kiedy zobaczył pojawiające się groźną twarz szwagra. - Rob! Co do cholery tutaj robisz? – jego instynkt kazał mu zatrzasnąć drzwi przed twarzą Roba, kiedy wielkie ramię mężczyzny wsunęło się do środka odpychając Petera, który zderzył się ze ścianą za nim. Peter gwałtownie opadł na podłogę, co niemal pozbawiło go przytomności. - Wstawaj, ty mały gnojku – wrzasnął Rob – Wstawaj! – podszedł do Petera uderzając go butem – Wydaje ci się, że jesteś lepszy ode mnie, co? Ty i ci twoi snobistyczni rodzice zawsze starający się abym źle wyszedł! - Sam sobie na to zapracowałeś Rob – powiedział Peter uwalniając się od uchwytu Roba. Zacisnął ręcznik wokół pasa patrząc ze złością na drugiego mężczyznę. – Masz tupet przychodząc tu. Myślisz, że w ten sposób zdobędziesz sympatie, Janet, kiedy powiem jej, że siłą wpychasz się do mojego mieszkania jak jakiś cholerny maniak? - Zamknij się pieprzona cioto. Niedobrze mis się robi do tego twojego tra-la-la. - Tra-la-la? – Peter głośno się zaśmiał – Gdzie to usłyszałeś? Naprawdę musisz częściej wychodzić gdzieś Rob. - Powiedziałem żebyś się zamknął – Zrobił krok w stronę Petra i zamachnął się na niego. W ostatniej chwili Petera wyśmignął się gubiąc przy okazji ręcznik – Proszę, proszę, - zadrwił Rob – Mały chłopiec wcale nie jest taki mały. - Nie wiedziałem, że lubisz penisy Rob – odkręcił się, kiedy Rob starł się go chwycić – Ale tego nigdy nie dostaniesz! – za późno, Peter zdał robię sprawę, że plecami dotyka rogu – Więc, co zamierzasz zrobić? Pobić mnie? Udowodnić sobie, że jesteś mężczyzną? Nie jestem moja siostrą Rob. Oddam i... Warcząc ze wściekłości Rob rzucił się na Petera. Petr padł pod ciężarem drugiego mężczyzny, jego głowa boleśnie uderzyła i parkiet... i nagle równie szybka jak zniknął ciężar Roba oczy Petera zrobiły się olbrzymie kiesy zobaczył Roba szarpiącego się w blokadzie założonej na niego przez jasnowłosego mężczyznę. - Ow... ow puszczaj mnie skurwielu – Rob jęczał, kiedy John nawet mocniej nacisnął na jego szyje. - Co to za drań? – sapnął John trzymając Roba w miejscu. - Mój szwagier. - Oh, ten, który bije kobietę w ciąży, co? – John ścisnął mocniej i Rob zaczął wrzeszczeć z bólu. – W mojej tylnej kieszeni są kajdanki Peter. Możesz je wyciągnąć? – przyglądał się Peterowi, kiedy wstawał – I gdzie są twoje spodnie? - Brałem kąpiel – powiedział Peter uśmiechając się do niego. Podniósł ręcznik i owinął go wokół pasa, po czym wyciągnął kajdanki z kieszeni Johna. - Skuj go póki go trzymam. - Z przyjemnością - Peter chwycił nadgarstki Roba i po krótkiej szarpaninie skuł go. - A zatem – John puścił Roba – Czy mógłbyś wyjaśnić, czemu atakowałeś tego młodego mężczyznę? - Przystawiał się do mnie – warknął Rob – Spójrz na niego, cały nagi, cholerna ciota... John i Peter spojrzeli jeden na drugiego, po czym wybuchli śmiechem. - Obawiam się, że będziesz musiał wymyślić coś lepszego niż to – wycedził John – Ja to widzę tak, siłowe wejście, napaść na właściciela mieszkania, opór przy aresztowaniu... Rob gapił się na niego.
- Jesteś cholernym gliniarzem? - Obawiam się ze tak, a ty, jesteś w kryminale. - O co ci chodzi? – warknął Rob - To znaczy, że trochę pokopałem w twojej sprawie, Robercie McLeod, niedawno przeprowadziłeś się do Londynu ze wschodniego Lothian. Masz nadzór oficera, który szuka cię od kilku tygodni. - Co? – Peter wstrzymał oddech. John kiwną głową. - Wygląda na to, że twój niegrzeczny szwagier maił mały zatarg z prawem kilka miesięcy temu, zarzut o przyjmowanie kradzionego mienia. Szczęśliwy gnojek miał wyrok w zawieszeniu zamiast więzienia. Ale nie dotrzymał umowy, wiec idzie za kraty. Tym razem dodamy usiłowanie pobicia do twoich zarzutów, panie McLeod. Rob patrzył ze złością na Petera. - Janet spodoba się to. Kiedy opowiem jej, kim jesteś i co zrobiłeś... - Oh zamknij się Rob. – odburknął Peter – Z pewnością, nie będzie chciała z tobą już nigdy rozmawiać. Nie, kiedy się dowie o wszystkich pozostałych ohydnych rzeczach, jakie zrobiłeś, jesteś cholernym złodziejem. - Chodź, kolego – John chwycił Roba za ramię i wyprowadził z pokoju. Odwrócił się i puścił oczko do Petera, po czym bezgłośnie powiedział: - Do zobaczenia później.
Rozdział szósty Po tym jak John wyszedł z Robem Peter skończył swoja kąpiel, założył szlafrok i zadzwonił do domu opowiedzieć siostrze o tym, co się stało. Rozpłakała się, kiedy zdała sobie sprawę z faktu, że Rob został oskarżony o sprzedaż skradzionego mienia i unikał spotkania z nadzorującym go oficerem. - Wiedziałaś, czym się zajmuje, Janet? – zapytał łagodnie. - Wcale. – odpowiedziała połykając łzy – Powiedział mi, że zdobędzie górę pieniędzy. Wiedziałam, że będzie to coś nielegalnego, ale miałam nadzieje, że do tego nie dojdzie. - Cóż teraz nie będzie go przez jakiś czas. Naprawdę nie możesz myśleć o powrocie do niego. Ten facet jest niebezpieczny... dla siebie, tak samo jak i innych. - Wiem, wiem... – jej głos drżał, kiedy nieprzerwanie płakała – Chciałabym móc o nim zapomnieć. To piekło kochać tak mocno mężczyznę Peter. - Ale teraz musisz myśleć o dziecku. - Tak, i jeśli mam być całkiem szczera ze sobą, wiem, że Rob byłby okropnym ojcem. Po prostu... cóż, wiem, że nigdy tego nie zrozumiesz Peter... - Janet, wierz mi, rozumiem... cóż, może nie jak Rob, ale wiem, co to być zakochanym w niewłaściwej osobie. - Masz na myśli Scotta? - Uh...tak. To miałem na myśli. Zresztą, kochanie, dbaj o siebie. Niedługo się odezwę. Peter odłożył słuchawkę, z westchnieniem, przyłożył czoło do szybu. Spojrzał na tętniący życiem tłum pod nim, ruch na Tottenham Court Road i zastanawiał się, dlaczego przez cały czas życie musi być tak cholernie skomplikowane. Nie chciał porównywać tego, co działo się w jego życiu z poważnymi problemami Janet, ale mimo to, chciał, aby przynajmniej jednemu z nich szło lepiej. John powiedział, że wróci jak tylko zajmie się Robem, a Peter obiecał mu kolacje. Poszedł do kuchni i zaczął przygotowywać potrawkę, która co prawda wymagała trochę wysiłku, ale była przepyszna. „Specjalnie dla mojego mężczyzny... gdyby tylko mógł być moim mężczyzną” pomyślał ponuro, siekając marchewkę i cebulę. Może był to czas, aby wyjaśnić wszystko i powiedzieć Johnowi, co wie. Ale jeśli znowu będą się kochać… Boże, był tak wspaniały w łóżku. Peter otarł oczy. Cholerna cebula... Trochę po siódmej, John zadzwonił, aby powiedzieć, że już jest w drodze. - Twój szwagier szybko nie wyjdzie – powiedział dusząc śmiech – Ale ja się zajmę tobą całym, kiedy się spotkamy. - Nie mogę się doczekać – wyszeptał Peter – aby cię zobaczyć. - Zaraz będę. Peter nakrył do stołu i otworzył butelkę bordo, którą kupił. Zapalił kilka świec i włączył muzykę wypełniając pokój miękkimi dźwiękami jazzu. Być może to ostatni raz, kiedy przygotowuje coś takiego dla Johna i chciał, aby było idealnie. Myśl ta wywołała w nim rozpacz, ale postanowił nie ulegać depresji, która w nim kiełkowała. Dźwięk dzwonka sprawił, że pobiegł otworzyć i kiedy zobaczył Johna stojącego tam, wyglądającego tak niesamowicie przystojnie w ciemnym garniturze i trzymającego bukiet kwiatów niemal zatracił się.
Kwiaty zostały zmiażdżone, kiedy objęli się i trzymali nawzajem nie odzywając się przez dłuższy czas. Wargi Johna na ustach Petera sprawiły, że obaj zadrżeli z podniecenia, i wszystko zostało zapomniane, a oni pragnęli jeden drugiego. Kwiaty wylądowały na podłodze, kiedy John chwycił Petera w ramiona i zaniósł go do sypialni. Ubrania zostały zrzucone a nagie ciała przywarły do ciebie. Peter jęknął z przyjemności, kiedy usta Johna wędrowały po jego klatce piersiowej, zatrzymując cię nad każdym sutkiem, jego język okrążał każdy malutki guzełek powodując, że twardniały. John wpatrywał się w swojego kochanka, jego ręce masowały klatkę piersiową Petera powolnymi zmysłowymi ruchami. Ich oczy był utkwione jednego w drugim, mały uśmiech ukrytego pragnienia pojawił się na ich ustach. John przesuną ręce w dół po obu stronach ciał Petera, po jego biodrach, udach głaszcząc i pieszcząc je. Chwycił pulsującą erekcje Petera, przesuwając powoli po niej ręką w górę i w dół, uwidaczniając uniesienie, jakie wywoływało to w Peterze i z cudownym miękkim jęknięciem, jakie wyrwało mu się z ust. - Jesteś taki rozkoszny – wyszeptał zniżając twarz do Petera i całując go, na początku delikatnie a potem z większym głodem, który spowodował, że obaj dyszeli z pożądania. - Oh, John.... John – Peter oddychał ciężko trzymając mężczyznę ściśle w swych ramionach i wiercąc się z w ekstazie pod nim. Uczucie ucisku twardego, silnego ciała Johna na nim było wystarczające, aby doprowadzić Petera na skraj prawie, że natychmiast. Niebezpieczeństwo wzrosło, kiedy John przesunął się w dół biorąc erekcje Petera w usta, omiatając spód główki językiem i wywołując wstrząs przyjemności w ciele Petera. Usta Johna otoczyły penis Petera, jego wargi przesuwały się w górę i w dół po całej długości, wywołując jęki i westchnienia rokoszy u jego kochanka. Pieścił jądra Petera, miękką delikatną skórę, po czym pozwolił, aby jego palce przesunęły się na ciasne wejście, będące tak kusząco blisko. Nadal z ustami na Peterze, John sięgnął po tubkę lubrykantu, rozsmarowując go na palcach, po czym wsunął je delikatnie w Petera. Peter jęknął i uniósł biodra, przyjemne uczucie ust Johna na jego penisie i palce pieszczące jego prostatę zawiodły go do nieba. Westchnął szczęśliwie, kiedy Johna wysunął swoje palce i zastąpił je główką swojego penisa, wpychając powoli dopóki nie pokonał oporu, jaki stawiało ciało Petera. John wsunął się głęboko w Petera. Zniżył do niego twarz i pocałował go delikatnie w usta. Peter owinął ręce wokół jego szyi i pociągnął go do długiego rozleniwionego pocałunku tak, że obaj jęczeli w usta drugiego. Zaczęli poruszać się w powolnym rytmicznym tępię, ich ciała poruszały się zgodnie razem, usta połączyły w długim zmysłowym pocałunku. Peter chwycił pośladki Johna wpychając go nawet mocniej, podczas jego palce gładziły pomarszczoną dziurkę, która mógł czuć głęboko w rowku między pośladkami Johna. Nacisnął delikatnie a John jęknął w usta Petera pod tym dodatkowym uczucie. Jego ciało zesztywniało, biodra poruszały się mocniej, szybciej, wywołując w Peterze przytłaczającą mieszankę uczuć. Jego nogi zaciśnięte wokół torsu Johna, jego miednica wypięta w górę dawały Johnowi pełny dostęp do jego gorącego wnętrza. Głębokie pchnięcie i Peter czuł jak przenika go orgazm. Gruba biała smuga wstrzeliła z niego, pokrywając ich ciała i ochlapując jego brodę. John jęknął, kiedy nadszedł jego punkt kulminacyjny. Peter przywarł do niego okrywając jego usta w pocałunku, kiedy jego ciało zadrżało i zesztywniało pod wpływem siły wytrysku. Obaj krzyknęli, kiedy dochodzili, Peter wił się zachwycony, kiedy wypełniło go gorące nasienie Johna.
- Oh... Boże – John łagodnie opadł na Petera nakrywając ciało młodszego mężczyzny swoim, przytrzymując go jakby nie chciał go nigdy puścić, co było dokładnie tym, czego Peter pragnął. - Kocham cię - szepnął. - Też się kocham – odpowiedział John, a Peter przez chwilę wierzył ze może to być prawda. Leżał w ramionach Johan, otoczony ciepłem tego, co właśnie było między nimi. Wargi Johna dotknęły jego policzka i odwrócił się do uśmiechniętego mężczyzny, który kochał się z nim tak cudownie i namiętnie. - Jesteś wspaniały – szepnął Peter wtulając się w ramiona Johna. Kochał ten moment niemal tak samo jak czas, kiedy się kochali. Leżenie w ciepłych objęciach było czymś, do czego tęsknił w związku ze Scottem. Po seksie Scott wydawał z siebie zadowolone chrząknięcie i odsuwał się zostawiając Petera z pustką i pragnieniem czegoś więcej. Ale John zaspakajał go w sposób, jaki zawsze będzie pamiętał, jako słodki i cudowny. Gdyby tylko sprawy wyglądały inaczej. Gdyby tylko spotkał Johna zanim ten się ożenił, zanim Peter spotkał Scotta, zanim wszystkie te okoliczności, które teraz mgły zabrać od niego Jona. Starając się rozproszyć smutne myśli, które go naszył, wsunął się jeszcze głębiej w ramiona Johna. - Mmm, jak miło – zamruczał John – Przytulaśny jesteś, co? - Moje ulubione. - Naprawdę? – zachichotał John – Myślałem, że coś innego. - Cóż, niemal ulubione – przyznał Peter uśmiechając się delikatnie – Mam nadzieję, że cię nie wykorzystuje. - No cóż, z pewnością wiesz jak podsycić męski apetyt. – John odpowiedział uśmiechając się. - Ah, jesteś głodny, jedzenia tym razem. Chodź, zatem... – Peter wysunął się z ramion Johna i pobiegł do łazienki po ściereczkę, aby się wytarli. Kiedy nałożył ubranie powiedział – Możesz mi opowiedzieć o mim cholernym szwagrze, kiedy będę nalewał wino. - Skoro w ten sposób chcesz zniszczyć tak wspaniały wieczór nie ma sprawy. Peter patrzył jak John wyciąga się wkładając koszulkę. Boże, będzie tęsknił za tym mężczyzną bardziej niż był to w stanie przyznać. John spojrzał na niego. - Coś nie tak? - Nie. Podziwiam twoje cudowne ciało. John uśmiechnął się do niego. - I jest całe twoje młody człowieku. Peter odwrócił się zanim skusił się zrobić jakaś uwagę. - Chodź glino. Napijmy się wina. Praktycznie wybiegł z sypialni, zostawiając zakłopotanego Jona patrzącego za nim. - Coś cię martwi? – zapytał John patrząc jak Peter podnosi bukiet zmiażdżonych kwiatów z podłogi. - Oh, to tylko ta cala sprawa z Robem i Janet. – otrzepał trochę kwiaty zanim wstawił je do wazonu z wodą - a tak w ogóle jak ci z nim poszło? - Nie przestawał jęczeć. Chciał, aby zadzwonić do jego żony i że ona wszystko wytłumaczy. Ona na pewno się martwi, że ma te wszystkie problemy.
- Co za kłamca. – Peter uśmiechnął się drwiąco napełniając dwa kieliszki – On się nigdy o nią nie martwił. Mam jedynie nadzieję i modle się, aby Janet kazała mu się odczepić od niej, ale wiem ze tego nie zrobi. Jest w nim zakochana, i nawet myśl, że ona wie, że jest zły dla niej, nie pozwoli mu odejść. - Spędzi w areszcie kilka dni dopóki nie zostanie ustalona data w sadzie. Chcesz wnieść zarzuty? - Z chęcią – powiedział Peter z pewnością – ale nie wiem czy Janet to doceni. - Kiepsko. – zgodził się John – Ale jeśli chcesz, aby o nim zapomniała trzeba czasu… Peter kiwną głową. - Pomyślę o tym, w porządku? Cóż… - Uderzył kieliszki o kieliszek Johna – Na zdrowiem! - Zdrowie – John łyknął wina, po czym nachylił się i delikatnie pocałował Petera w usta – albo powinienem powiedzieć uśmiechnij się? - Przepraszam. Po prostu robi mi się smutno jak pomyślę jak ten drań traktuje Janet. Zjedli posiłek, który przygotował Peter a John pomrukiwał z zadowoleniem. - Wspaniałe – powiedział sięgając po kieliszek – Niemal tak wspaniałe jak kucharz. Peter uśmiechnął się poczym zacisnął zęby. Tak samo mocno jak chciał zakończyć ten idealny wieczór zaciągając Johna powrotem do łóżka na kolejną rundkę seksu wiedział, że musi zrobić to, co musi. Zameczy się, jeśli pozwoli odejść Johnowi, ale… - John jest coś, o czym chciałbym porozmawiać. Uśmiech Johna przygasł, kiedy odstawiał kieliszek. - Wiedziałem, że jest coś, co cię martwi, coś więcej niż tylko sytuacja z twoim szwagrem. - Tak, skłamałem, kiedy powiedziałem ci, że nie pozwolili mi cię zobaczyć jak byłeś w szpitalu. Tak naprawdę nie pytałem, po prostu wszedłem i cię szukałem, i zobaczyłem ciebie… i… i… - I? - Była z tobą kobieta. Bardzo śliczna kobieta… twoja żona. Czułem, że nie powinienem się wtrącać, więc wyszedłem. Ale John, tak się o ciebie martwiłem, po prostu musiałem mieć pewność, że z tobą w porządku, byłem zadowolony, że cię zobaczyłem wiesz, siedzieć i patrzeć… cóż nawet myśl, że nie mogłem wejść i posiedzieć z tobą i… Tak bardzo cię pragnąłem, ze nawet, kiedy dowiedziałem się, że jesteś żonaty nie mogłem przestać…, ale teraz czuję, cóż…, więc… - Nie jestem żonaty Peter. - Jak… - Peter spojrzał w gorę z otwartymi ustami, kiedy słowa Johna dotarły do niego. Ale ta kobieta z tobą… - To moja siostra Joan. - Twoja… twoja siostra? – wydusił Peter, jego twarz poczerwieniała – Oh…, więc nie jesteś żonaty. - To właśnie powiedziałem. Nie jestem żonaty. Peter ukrył twarz w dłoniach. - Czuję się jak kompletny idiota. Cały ten czas… John wyciągnął ręce przez stół i wziął dłonie Petera w gorący uścisk. - Ale najpiękniejszy idiota, jakiego kiedykolwiek spotkałem. - Nawet wiedząc, że nie odwiedziłem cię, kiedy leżałeś w szpitalnym łóżku? Oh, mógłbym się skopać za bycie takim głupkiem.
John wstał i otoczył Peter ramionami. - Zamieńmy tego kopniaka w pocałunek, możemy? Ich wargi spotkały się a Petr czuł, że mógłby zemdleć ze szczęścia. John wcale nie był żonaty. Obaj byli wolni i mogli widywać się, kiedy tylko chcieli, a on chciał tego bardzo. - John? - Mmm? - Co robisz przez resztę swojego życia? - Spędzam je z tobą, jeśli mi pozwolisz. - Cóż.. – Peter drażnił dolną wargę Johna językiem – Może i jestem idiotą w pewnych kwestiach, ale jestem daleki od tego, aby pozwolić ci odejść, Inspektorze Reed. John zdusił śmiech. - Właściwie, zaplanowałem środki zaradcze na wypadek gdybyś próbował. - Jakie środki zaradcze? - Sięgnij do kieszeni mojej marynarki. Peter wykonał polecenie i roześmiał się, kiedy wyciągnął kajdanki. - Oh, Panie nie miałem cie za takiego perwersyjnego typa. - Cóż, już mi kiedyś powiedziałeś, że jestem mężczyzną pełnym niespodzianek. – John wyszczerzył się do niego – Oto jedna z nich.
**** Sześć miesięcy później
„Czasami życie potrafi diametralnie odmienić się na lepsze” pomyślał Peter, kiedy słuchał jak jego siostra trajkocze i wychwala swojego ślicznego noworodka. - Jest rozkoszna Peter. Po prostu idealna pod każdym względem. - Musiała to odziedziczyć po wujku – powiedział Peter śmiejąc się. - Jest trochę podobna – przyznała Janet. - Jak zamierzasz ją nazwać? - Myślałam o Katarzynie, po babci. - Mmm, ładnie. - Więc kiedy zamierzasz przyjechać, aby ją zobaczyć? - Niedługo. John i ja ciężko pracujemy, aby mieć trochę czasu dla siebie… Mam wolny tydzień zanim zaczną się przedstawienia, a John ma mnóstwo zaległego urlopu, którego nigdy nie wykorzystywał. - Nie mogę się doczekać, aby go poznać. Mama mówiła, że brzmiał uroczo przez telefon. Peter zachichotał. - Zapewniam, że jest nawet bardziej uroczy w rzeczywistości. – Zawahał się na chwilę zanim powiedział – Mam nadzieję, że twój mąż trzyma się na dystans. - Nie martw się – powiedziała Janet – Nie słyszałam o nim od czasu, kiedy wyszedł, i zaczęła się sprawa rozwodowa. Adwokat powiedział, że powinno to być bardzo proste biorąc pod uwagę wszystko.
Peter słyszał smutek w jej głosie. - Tak będzie lepiej – powiedział łagodnie – Wiem, że będzie lepiej. W końcu spotkasz kogoś, kto jest ciebie wart. - Tak jak ty? - Tak…, chociaż czasami zastanawiam się czy ja jestem jego wart. Kiedy odłożył słuchawkę, Peter zajrzał do sypialni gdzie John nadal spał po nocnej zmianie. Obiecał, że obudzi go przed dziewiątą tak, aby mogli spędzić trochę czasu razem zanim pójdzie do pracy. Peter usiadł na skraju lóżka i uśmiechnął się do kochanka, jego twarz była gładka i spokojna, delikatny zarost podkreślał linię jego szczeki. Delikatnie, przesunął po niej palcem, po czym schylił się i pocałował go w usta. - Dzień dobry. John otworzył jedno oko, po czym przekręcił się na plecy chwytając Petera w ramiona. - Nie da się odpocząć, kiedy jesteś obok. – wymruczał trzymając Petera przyciśniętego do siebie. - Hej, byłem cicho jak mysz. – zachichotał Peter całując Johna w szyję. Jego ręce ześlizgnęły się wzdłuż torosu Johna, aby się zatrzymać na jego męskości. – Ty, z drugiej strony, jesteś nieokiełznany jak zawsze. - Nie cieszysz się z tego? - Tak… - Peter pocałował go długo i namiętnie – Tak Inspektorze Reed. Jestem szczęściarzem.
KONIEC