Przekład Małgorzata Koczańska
Warszawa 2016 ===
Tytuł oryginału: Alarm of War II: The Other Side of Fear Copyright © 2014 Kennedy Hudner All rights reserved Projekt okładki: Tomasz Maroński Redakcja: Rafał Dębski Korekta: Agnieszka Pawlikowska Skład i łamanie: Ewa Jurecka Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy. Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe. Wydawca: Drageus Publishing House Sp. z o.o. ul. Kopernika 5/L6 00-367 Warszawa e-mail:
[email protected] www.drageus.com ISBN ePub: 978-83-64030-92-5 ISBN mobi: 978-83-64030-93-2 Opracowanie wersji elektronicznej: Karolina Kaiser ===
SPIS TREŚCI Okładka Strona tytułowa Strona redakcyjna Prolog Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18
Rozdział 19 Rozdział 20 Rozdział 21 Rozdział 22 Rozdział 23 Rozdział 24 Rozdział 25 Rozdział 26 Rozdział 27 Rozdział 28 Rozdział 29 Rozdział 30 Rozdział 31 Rozdział 32 Rozdział 33 Rozdział 34 Rozdział 35 Rozdział 36 Rozdział 37 Rozdział 38 Rozdział 39 Rozdział 40 Rozdział 41 Rozdział 42 Rozdział 43 Rozdział 44
Rozdział 45 Rozdział 46 Rozdział 47 Rozdział 48 Rozdział 49 Rozdział 50 Rozdział 51 Rozdział 52 Podziękowania ===
Dla Jennifer, za trzydzieści osiem lat wypełnionych śmiechem, doznaniami, dziećmi, cierpliwością i miłością. Za Twoje wsparcie, chociaż naprawdę twardo się targowałaś o to, która postać powinna zostać przy życiu. I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od „cześć” na chodniku. Tak niewiele wystarczyło, aby zmienić Twoje i moje życie. Pamięci Flossie i Harolda Hudnerów, którzy stanowili wzór miłości, troski i życzliwości. Bez nich świat stał się uboższy. ===
To powieść fantastycznonaukowa, której akcja rozgrywa się w dalekiej przyszłości. Postacie są wyłącznie produktem mojej nadpobudliwej wyobraźni. Wszelkie podobieństwa do prawdziwych osób, żyjących lub zmarłych, są całkowicie przypadkowe. Jeżeli komuś wydaje się, że dostrzega siebie w tej powieści, powinien wsiąść na najbliższy statek i udać się do Sztabu Głównego na planecie Kornwalia w sektorze Victorii, a tam od razu skonsultować się z terapeutą. ===
Wszystko, czego pragniemy, znajduje się w głębi strachu. – George Addair ===
PROLOG NA POKŁADZIE STAT KU WIĘZIENNEGO DOMINIUM „TARTAR” Zabiła pierwszego oprawcę, który przyszedł ją zgwałcić. Był
muskularnym
mężczyzną
z
wijącym
się
wężem
wytatuowanym na torsie. Myślał, że po prostu rzuci ją na podłogę celi i zrobi, na co ma ochotę. Wydawał się rozbawiony, gdy dziewczyna zerwała się do walki. Lubił się poszarpać, dodawało to pikanterii. Krew również lubił, szczerze mówiąc. Wyszczerzył się dziko. Nie przyszło mu do głowy, że Cookie może być równie niebezpieczna jak on. Wyczekała, balansując na ugiętych nogach i oddychając powoli. Oprawca był cholernie dużym draniem, więc wiedziała, że będzie miała tylko jedną szansę, aby go załatwić. Ale wiedziała też, że tę szansę od niego dostanie. Mężczyzna
podszedł
bliżej
z
uśmiechem.
Ręce
miał
opuszczone, myśl o zagrożeniu ze strony Cookie nie zagościła mu w głowie. „O, bogowie naszych matek, przyjmijcie podziękowania od waszej córki” – pomodliła się w duchu. Kiedy oprawca wyciągnął ręce, nie cofnęła się, jak oczekiwał, lecz zrobiła krok do przodu i zaatakowała szybko jak żmija. Wbiła palce głęboko w oczy mężczyzny, zgięła i wykręciła. Wrzasnął z bólu, a gdy
uniósł dłonie do twarzy, Cookie z półobrotu pchnęła go na ścianę, chwyciła za głowę, wykręciła i podcięła przeciwnikowi nogi. Resztę załatwiła grawitacja. I w okamgnieniu było po wszystkim. Dziewczyna cofnęła się i nabrała tchu. – Nareszcie trochę zabawy! –
krzyknęła
wyzywająco.
Wiedziała, że jest obserwowana. Niedługo potem usłyszała łomot
kroków,
zbliżających
się
korytarzem
do
jej
celi.
Przygotowała się na to, co miało zaraz się zdarzyć. Będzie miała ogromne szczęście, jeżeli oprawcy ją zabiją. ===
ROZDZIAŁ 1 W SEKT ORZE AZYLU Spotkanie
odbywało
się
w
sali
widokowej
pałacu
Amandżena na zboczu pasma gór Pelionu. Widok zapierał dech w piersi. Na południu rozciągał się Tindżad, a dalej pustynia. Od północy po zachód ośnieżone turnie Pelionu wznosiły się w niebo, a na wschodzie leżała Kiriat Arba, niegdyś osada rolnicza, która rozrosła się w stolicę Azylu. Otaczały ją pola uprawne, poprzecinane rowami irygacyjnymi wiodącymi od czterech
płynących
tutaj
rzek.
Jak
twierdził
organizator
spotkania, z tego tarasu roztaczał się najpiękniejszy widok na planecie. Niestety, nie zostało to docenione. – Dobra wiadomość jest taka, że mamy prawie trzydzieści okrętów bojowych zdolnych do walki oraz całkiem sporo uszkodzonych, ale nadających się do naprawy. – Admirał Douthat opanowała grymas. Podczas starć wojennych jej definicja
określenia
zmianie.
Obecnie
wyrzutniami,
„zdolny do walki” każdy
kilkoma
okręt
laserami
z
uległa
drastycznej
czterema
sprawnymi
oraz
stanem
osobowym
wystarczającym, aby je obsłużyć, liczył się jako jednostka taktyczna. Niedobitki Floty dotarły do Azylu miesiąc wcześniej, uciekając
przed
przeważającymi
siłami
Dominium.
Flota
Dominium podbiła główną planetę sektora V ictorii, Kornwalię.
Królowa Beatrice została zabita. Tylko szczęśliwy traf ocalił księżniczkę Annę, teraz już królową – znajdowała się wtedy na stacji kosmicznej Atlas. Flota Ojczysta przejęła każdy holownik w przestrzeni sektora V ictorii, aby przeciągnąć Atlasa przez tunel
czasoprzestrzenny
do
bezpiecznego
Azylu,
jednak
schronienie było w najlepszym razie tymczasowe. Przez miniony miesiąc Dominium przypuściło trzy ataki przez tunel. Flota Ojczysta, wzmocniona kanonierkami i fortami Azylu, odparła wszystkie, ale nie bez strat. Jeden z fortów został zniszczony, drugi ciężko uszkodzony, a liczba kanonierek drastycznie spadła – jednostki dysponowały dużą siłą ognia, lecz były mało odporne na trafienia. A chociaż Flota V ictorii nie straciła już ani jednego okrętu, wszystkie wymagały mniej lub bardziej poważnych napraw. – Zła wiadomość jest taka, że Dominium praktycznie zdołało nas zamknąć w klatce. Nie możemy się przebić do naszego sektora bez ogromnych strat, a takie rozwiązanie jest nie do przyjęcia. – Niewiele to znaczyło, ponieważ w obecnej sytuacji utrata nawet paru okrętów była nie do przyjęcia i admirał doskonale o tym wiedziała. – Dominium nie może się przebić do Azylu, przynajmniej nie bez ogromnych strat. W tej chwili mamy zatem impas. – A co z Atlasem? – zapytał Eder, kapitan okrętu bojowego „Lwie Serce”. – Atlas przeszedł przez tunel bez jednego zadrapania. Już teraz prowadzone są naprawy naszych jednostek.
– Bogom niech będą dzięki – mruknął ktoś z zebranych. Królowa Anna popatrzyła po twarzach ludzi siedzących przy stole. Zastanawiała się, czy wygląda na równie znużoną jak wszyscy
pozostali.
Miała
tylko
dwadzieścia
lat
i
była
najmłodsza spośród zebranych, a obowiązki, które przejęła po śmierci matki, niełatwo jej było dźwigać. Zmęczone twarze wokół świadczyły, że nie tylko królowa musiała się zmagać z brzemieniem odpowiedzialności. Anna nie zamierzała się jednak skarżyć. – Kiedy będziemy mogli się przedrzeć i odbić Kornwalię? Przy stole zapadła cisza. Admirał Douthat i kapitan Eder wymienili
niepewne
spojrzenia.
Opiński,
główny
inżynier
mechanik Atlasa, drgnął nerwowo. Premier Tal i minister gospodarki Azylu, Tarek Allali, zacisnęli usta i spuścili wzrok pod spojrzeniem królowej. – No, kiedy? – powtórzyła Anna. – Dominium czeka u wrót tunelu czasoprzestrzennego, panie i panowie. Nie zdołamy pokonać go z Azylu. Odpowiedziała jej znowu tylko krępująca cisza. – Nie zdołam podjąć żadnej rozsądnej decyzji, jeżeli moi doradcy będą się obawiali przekazywania mi nieprzyjemnych wieści – westchnęła Anna i popatrzyła na zgromadzonych. Na dłużej zatrzymała spojrzenie na admirał Douthat. – Mianowałam panią admirałem Floty. Pomyliłam się, gdy przyznałam pani ten awans? – Wasza Wysokość. – Admirał nie odwróciła oczu. – Nawet
z możliwościami stoczni Atlasa nie zdołamy skonstruować wystarczającej liczby okrętów wojennych, aby przebić się przez tunel czasoprzestrzenny i wrócić do naszego sektora. Nie przy tak dużych siłach Dominium strzegących tunelu. Musimy albo wykorzystać dodatkowo stocznie Azylu, albo… – …albo znaleźć jeszcze jednego sprzymierzeńca – włączył się do rozmowy sir Henry. – Sektor, który ma flotę i zechce nią wesprzeć nasze siły w nadchodzących bitwach. – Możemy się przebić, Wasza Wysokość, mamy szansę – odezwał się kapitan Eder, dowódca jedynego okrętu bojowego, jaki ocalał z Floty V ictorii. – Ryzyko jest za wysokie! – Admirał Douthat spojrzała na niego gniewnie. – Jeżeli stracimy zbyt wiele okrętów, gdy będziemy się przedzierać do sektora V ictorii, stracimy wszystko. Flota Dominium zapędzi nas z powrotem do Azylu i tym razem nie uda nam się wydostać… Uniosła ręce w nieskrywanej bezradności. – Nie mamy dość sił. Potrzebujemy czasu, żeby odbudować Flotę. Królowa spojrzała na głównego inżyniera Atlasa. – Panie Opiński, proszę oszacować możliwości produkcyjne stacji. Opiński wyglądał gorzej niż zwykle, a nigdy nie należał do ludzi, którzy dbali o swoją prezencję. Potarł z westchnieniem nieogolony policzek. – Cóż, Wasza Wysokość, taka prawda. Na Atlasie mamy trzy
stocznie, ale tylko jedną wystarczająco dużą, żeby wybudować okręt bojowy. Zakładając, że zdobędziemy dość surowców, bo na razie z tym kiepsko… Tak czy inaczej, możemy wybudować niszczyciel w trzy do czterech tygodni, zależnie od wyposażenia elektronicznego, jakie mu zamontujemy. Oczywiście mówię o jednej stoczni, więc teoretycznie możemy wyprodukować trzy niszczyciele co miesiąc. Inżynier ponownie potarł ze znużeniem kilkudniowy zarost. – Ale stocznie różnią się poziomem technicznym. Powstawały kolejno, każda większa i bardziej zaawansowana, dlatego w tej najstarszej i najmniejszej nie da się już wybudować krążownika. W drugiej możemy budować albo niszczyciel przez miesiąc, albo krążownik przez dwa miesiące. Co oznacza, że podczas budowy krążownika możemy w pozostałych stoczniach skonstruować dwa niszczyciele. – A okręt liniowy? Opiński pokręcił głową. –
Tylko
w
najnowszej
stoczni,
Wasza
Wysokość.
W sprzyjających okolicznościach potrwałoby to ze trzy miesiące, ale należy się raczej liczyć, że dłużej, w zależności od zasobów, czyli nie tylko surowców, lecz także gotowych części, elektroniki oraz wyszkolonego personelu. – Nie wspomniał pan o fregatach – zauważyła królowa. Znowu nastąpiła wymiana znaczących spojrzeń. – Żadna fregata nie przetrwała pierwszych starć, co skłania do wniosku, że nie powinniśmy tracić czasu i zasobów na ich
budowanie – stwierdził beznamiętnie sir Henry. – Obawiam się, że sir Henry ma rację – dodała admirał Douthat. – Fregaty nie wytrzymały tak silnego ostrzału. Nie możemy jednak zapominać o kanonierkach. Azyl buduje cztery takie jednostki na tydzień. Ziemscy dowódcy często powtarzali, że ilość ma równie wiele zalet, co jakość. W odpowiednich warunkach
taktycznych
kanonierki
okazują
się
bardzo
skuteczne. – A co z załogami do tych okrętów? – zapytał sir Henry. – Mamy przynajmniej wyszkolone załogi? – Znajdziemy załogi – zapewnił go premier Tal. Królowa Anna dostrzegła, że minister spraw zagranicznych posłał mu ostre spojrzenie,
ale postanowiła
się tym na
razie nie
przejmować. Miała dość kłopotów, jak na jeden dzień. – Musimy zaatakować już teraz, zanim Dezeci wzmocnią swoje pozycje przy tunelu czasoprzestrzennym – upierał się kapitan Eder. – Powiedziałam, że nic z tego – warknęła admirał Douthat ponuro. – Nie możemy postawić wszystkiego na jedną kartę! – Musimy – sprzeciwił się Eder. – Inaczej zostaniemy tutaj uwięzieni na zawsze. – Musimy znaleźć jeszcze jednego sprzymierzeńca – powtórzył sir Henry – i stworzyć drugi front. – Dość! – Królowa Anna uciszyła go uniesieniem ręki. Nad stołem zapadła ponura cisza. – Cztery tygodnie temu uciekaliśmy z sektora V ictorii, a cała flota Dominium deptała nam po
piętach – przypomniała zgromadzonym. – Dzisiaj trzeba się zastanowić, jak poradzić sobie z najeźdźcą. Musimy go pokonać. I wolałabym zająć się bieżącymi problemami, nie przeszłością. Wstała z krzesła i spojrzała surowo na swoich doradców. – Oto moje rozkazy. Po pierwsze, wszyscy pójdziecie zaraz do łóżek i prześpicie przynajmniej osiem godzin. Ledwie trzymacie się na nogach i ewidentnie wpływa to na poziom waszego myślenia. Po drugie, spotkamy się tutaj jutro o tej samej porze. Przygotujecie dwa plany działania z analizą słabych i mocnych stron każdego z nich. – Uśmiechnęła się lekko. – Życzę przyjemnych snów. A potem odwróciła się i wyszła. Dwoje strażników z gwardii królewskiej poszło za nią. *** Hiram Brill czekał w korytarzu prowadzącym do sali. Ruszył za królową, gdy tylko skierowała się do apartamentów, przydzielonych jej przez zarządcę pałacu, drobnego, szczupłego mężczyznę, który po marokańskich przodkach odziedziczył smagłą karnację i ciemne, przenikliwe oczy. Zarządca wiele razy powtarzał, jaki to zaszczyt gościć w tym skromnym kurorcie praprawnuczkę słynnego króla Adolfa. Brill nie próbował zagaić rozmowy. Po stracie dziewczyny, która utknęła na „Zemście”, okręcie flagowym Dominium, zrobił się mrukliwy. Królowa Anna martwiła się, czy młodzieniec nie zaczyna wpadać w depresję. Zauważyła jednak, że co rano Brill osobiście przegląda raporty
dronów zwiadowczych z sektora V ictorii, i wtedy zrozumiała, że chłopak szuka choć strzępków informacji na temat Cookie. Absurdalne przezwisko dla dorosłej kobiety i na dodatek marine z krwi i kości. Brill nie popadł zatem w depresję, jak by się mogło wydawać na pierwszy rzut oka, lecz skoncentrował się na
działaniu,
przez
co
najwyraźniej
zupełnie
zapomniał
o drobnych codziennych radościach. Dopóki jednak młody adiutant wypełniał swoje obowiązki, królowa nie zamierzała wtrącać się w jego życie uczuciowe. – Słuchałeś? – zapytała, choć doskonale wiedziała, że tak było, przecież wydała mu taki właśnie rozkaz. – Tak – zapewnił Brill. – Kapitan Eder chce atakować natychmiast, admirał Douthat uważa, że taki atak skazany jest na porażkę, chyba że odbudujemy znacząco nasze siły zbrojne, a sir Henry chce szukać sprzymierzeńców. Bóg jeden wie, jak długo to potrwa. – Królowa zerknęła na Brilla. – Nic nie pominęłam? – Nie. Królowa westchnęła ciężko i potrząsnęła głową. – Dobrze by było, gdybyś właśnie teraz zaczął widzieć wszystko bardzo jasno, komandorze. Znajdowali się niemal pod jej apartamentami.
Hiram
zatrzymał się gwałtownie. Dwójka uzbrojonych gwardzistów również stanęła i odruchowo napięła mięśnie, ale nie podjęli żadnego
działania.
Wciąż
jeszcze
przyzwyczajali
się
do
ekscentrycznych nawyków Brilla i tylko nadludzkim wysiłkiem
woli powstrzymywali się od obezwładniania za każdym razem młodego adiutanta i wbijania mu luf blasterów w podbródek. Zdarzyło się to wcześniej. Dość rzec, że królowa nie była zadowolona. Hiram uniósł trzy palce. – Po pierwsze… – Zgiął jeden. – Należy pamiętać, że zarówno admirał, jak i kapitan mają rację, ale czas jest w obu przypadkach nieodpowiedni. Zgiął drugi palec. – Po drugie, aby osiągnąć cokolwiek, musimy poznać lokację tajnej stoczni, w której Dominium zbudowało swoją tajną flotę. Stocznia
to
kluczowy element. Gdy tylko
ją
zniszczymy,
Dominium zostanie strategicznie okaleczone, niezdolne do uzupełnienia strat. Ale… i to jest bardzo duże ale, największy problem stanowi odszukanie tej stoczni. Wiem, że istnieje, musi istnieć, ale Dominium ukryło ją gdzieś z dala od lokalizacji zwykle wybieranych dla takich kompleksów. Myślę, że zdołamy znaleźć tę stocznię, będziemy jednak potrzebowali do tego pomocy Światłości. – Zgiął trzeci palec. – I właśnie to jest po trzecie. Nieważne, z kim jeszcze się sprzymierzymy, przede wszystkim należy pomyśleć o Światłości. Ponieważ Światłość ma najlepszą sieć wywiadowczą. – Światłość? – Królowa Anna uniosła brew. Hiram skinął głową. – Tak, Wasza Wysokość. I proszę sobie darować zgrywanie przede mną niewiniątka, naprawdę staram się tylko pomóc.
Anna zerknęła na dwoje gwardzistów ze swojej ochrony osobistej. Ani John, ani Betty nawet na nią nie zerknęli – skupiali uwagę na korytarzu i ewentualnych zagrożeniach, które tam mogłyby się pojawić. Gwardzistom nie podobało się, że królowa przebywa na planecie, woleli strzec jej na stacji Atlas. – Chodź – rozkazała Anna i weszła do apartamentu. W środku czekała już na stole taca z dzbankiem herbaty i filiżankami. Królowa nalała sobie i młodemu doradcy, podała mu napar. Brill z uznaniem wciągnął mocny aromat. Azyl uprawiał własne gatunki herbaty na zboczach gór Pelion, a ta odmiana przypominała Darjeeling ze Starej Ziemi. – Jakieś wieści o Marii? – zapytała Anna. Nigdy nie nazywała dziewczyny „Cookie”. – Zmieniacie temat, Wasza Wysokość, a robicie to zawsze, gdy chcecie uniknąć pytań dotyczących waszych powiązań ze Światłością. – Brill upił herbaty. – Jeszcze do końca tego nie rozgryzłem, ale Światłość odgrywa kluczową rolę w naszym małym przedstawieniu. Najpierw próbowała ostrzec nas przed Dominium i Tilleke, ale admirał Teehan nie uznał tych informacji za wiarygodne. Potem Światłość powiadomiła nas, że tunel czasoprzestrzenny
się
przemieści,
i
przekazała
dokładne
koordynaty, kiedy i gdzie się przesunie. Niesamowite dane, jak się nad tym zastanowić. Hiram przenikliwie popatrzył na królową znad filiżanki. – Sądzę, że Wasza Wysokość ma powiązania ze Światłością, a admirał Teehan nic o tym nie wiedział. – Zamyślił się. –
Możliwe, że nawet sir Henry nie ma o tym pojęcia. Czyli to powiązania na bardzo wysokim poziomie… Młodzieniec urwał, a jego twarz przybrała bezmyślny, nieobecny wyraz. Anna
widziała
to
już wcześniej,
więc
cierpliwie czekała. Wreszcie Brill oprzytomniał. – To ma sens tylko w jednym przypadku… Światłość utrzymywała stałe kontakty z królową Beatrice, a teraz z wami, skoro
jesteście
królową
V ictorii,
Wasza
Wysokość.
Ale
dlaczego? – Zamyślił się znowu. Anna pokręciła głową. – Masz paskudnie niepokojący nawyk wykrywania spraw, które powinny pozostać tajemnicą, komandorze. – Urwała, rozważając, czy powinna zdradzić więcej, czy też lepiej milczeć, w końcu jednak uznała, że lepiej wszystko wyjaśnić. – To brat Jong. Spotkałam się z nim,
zanim opuściłam Kornwalię
i poleciałam na Atlasa. Matka była zbyt chora, aby skorzystać z jego informacji, dlatego poprosiłam, aby to mnie przekazywał wszystko, co wcześniej mówił jej. – A sir Henry nic nie wie. – Było to raczej stwierdzenie niż pytanie. – Nie i nic mu nie powiesz – odparła Anna. – Sir Henry nie rozumie i nie ufa Światłości. Hiram spoglądał na nią beznamiętnie. Królową opanowało poczucie winy, ale szybko je stłumiła. – Matka
nauczyła
mnie dwóch podstawowych zasad
przetrwania: królowej potrzeba jak najwięcej źródeł informacji
i nikt nigdy nie powinien wiedzieć wszystkiego o jej planach. Nie będę za to przepraszać, to po prostu zasady, którymi muszą kierować się rządzący. Brill z namysłem pokiwał głową. – Wasza Wysokość, jestem całkowicie lojalny. Ocaliliście mnie przed wyrzuceniem przez śluzę. Ale nie mogę pomóc, jeżeli nie będę dysponował każdym,
najmniejszym nawet
okruchem
informacji, jakie posiadacie. Moja umiejętność, żeby widzieć wszystko jasno, bez kompletu danych okaże się nieprzydatna. – Spojrzał
królowej
w
oczy.
–
Jeżeli
miałbym
zgadywać,
zakładałbym, że Światłość ma szpiegów w sektorze Dominium, a Jong od lat przekazywał królowej Beatrice, a teraz wam, informacje. Królowa Anna parsknęła śmiechem. – Nie tylko o Dominium, komandorze, lecz także o innych sektorach, w tym również o Tilleke. Siatka szpiegowska Jonga jest zdumiewająco rozwinięta. Hiram uniósł brew. V ictoria miała agentów w wielu sektorach, również w Dominium, ale żadnemu ze szpiegów nie udało się przeniknąć do Cesarstwa Tilleke. Jeżeli Światłość zdołała tego dokonać, jej siatka rzeczywiście była fantastyczna. – No dobrze, ale po co dzielić się informacjami z V ictorią? Nasz sektor nie był nigdy zaprzyjaźniony ze Światłością… – Ale Światłość zrozumiała na długo przed nami, że Dominium i Tilleke to ekspansjoniści. – Anna w zamyśleniu ostrożnie dobierała słowa. – „Ekspansjonista” to takie sterylne
określenie. A Dominium i Tilleke zależy na podbojach. Chcą zaspokoić swoje dążenia i nie cofną się przed użyciem siły. A Światłość obawia się, że prędzej czy później najeźdźcy mogliby zapragnąć również jej sektora, dlatego wolała mieć pod ręką silnego sojusznika. Hiram starał się to przeanalizować. – Dlaczego nie zwróciła się do nas wcześniej i nie ostrzegła przed Dominium? Anna wzruszyła ramionami. – Może nie miała pewności? Albo polityka wewnętrzna Światłości miała inne cele? To bez znaczenia, dopóki możemy liczyć na pomoc Azylu. – Uśmiechnęła się. – Ale kwestie z tym związane to moje zadanie, komandorze Brill, nie twoje. Masz inne sprawy na głowie. – Wasza Wysokość, znalezienie tajnej stoczni Dominium naprawdę jest ważne. Musimy się dowiedzieć, czy Światłość wie, gdzie znajdują się te zakłady produkcyjne. A jeżeli szpiedzy brata Jonga jeszcze tego nie odkryli, trzeba będzie wysłać okręty zwiadu do sektora Dominium i rozpocząć poszukiwania. A to zajmie sporo czasu. – Jutro o ósmej wieczorem mam kolejne spotkanie z admirał Douthat i Radą Starszych. Weźmiesz w nim udział, komandorze Brill – oznajmiła Anna z drapieżnym uśmiechem. – Nie zamierzam się męczyć tutaj ani dnia dłużej, niż to konieczne. Im szybciej Dominium będzie musiało reagować na nasze działania, tym lepiej.
*** Gdy
Brill
wyszedł
z
apartamentów
królowej,
dwoje
gwardzistów wymieniło porozumiewawcze spojrzenia, a potem John się odezwał: – Komandorze Brill, królowa pana słucha. Gdyby zechciał pan przekonać ją do powrotu na stację, bylibyśmy oboje bardzo zobowiązani. Hiram zamrugał, zaskoczony. Po raz pierwszy gwardzista królowej zwrócił się do niego bez wymierzonej broni. – W czym problem, John? Gwardzista zmarszczył brwi. – To pałac. Kurort, nie baza wojskowa. Otwarta przestrzeń. Nie ma tu bezpiecznych kryjówek, dróg ewakuacyjnych, nie można nawet porządnie zabarykadować tego skrzydła. A mamy tylko
dziesięciu gwardzistów
i paru komandosów. Jeżeli
zostaniemy zaatakowani… – Wzruszył ramionami. – Królowa będzie o wiele bezpieczniejsza na Atlasie, z „Lwim Sercem” w pobliżu. A my wreszcie będziemy mogli spać spokojniej. – Rozmawiałeś z sir Henrym? John potwierdził ponuro. – Jasne. Podobno mówił nawet o tym z królową, ale powiedziała, że nie chce obrazić Azylu, skoro tak bardzo stara się zapewnić jej gościnę. – Na pewno zauważyłeś, że nasza królowa jest nieco uparta – rzekł Hiram. – Ale spróbuję. ***
Martha Wilkinson wcisnęła guzik dzwonka. – Proszę! – usłyszała zza drzwi. Admirał Douthat z nieukrywanym rozdrażnieniem spojrzała na gościa. Pod oczyma miała ciemne kręgi i wyglądała jak śmierć o północy. – Próbuję położyć się spać, cholera jasna! – warknęła niechętnie. – Dostałam rozkaz od królowej, żeby się przespać! Dlaczego nie mogę choć chwilę odpocząć? – Och, przestań z tym płaczliwym narzekaniem – prychnęła Wilkinson i bez zaproszenia rozsiadła się w fotelu. – Na bogów naszych matek, zachowujesz się gorzej, niż gdy uczyłyśmy się razem w Akademii, a już wtedy byłaś nieznośna. Douthat spojrzała na nią groźnie. Admirałowie kulili się pod tym spojrzeniem. – Daruj sobie to straszenie wzrokiem, Alyce. Dobrze wiesz, że na mnie nie działa – skrzywiła się Wilkinson. – Zrobią ci się tylko dodatkowe zmarszczki, a bogowie wiedzą, że obie mamy ich wystarczająco dużo. Rozejrzała się po pokoju. – Nie masz tu nic do picia? To był cholernie długi dzień i potrzebuję szklaneczki dżinu. – Naprawdę powinnam się przespać – powiedziała ze znużeniem Douthat. Wilkinson poklepała ją po ramieniu. – Wiem, wiem. Sama podsunęłam królowej myśl, że jej sztab doradców ledwie trzyma się na nogach. Ale zanim jutro
pójdziesz na spotkanie, musisz przejrzeć mój raport o swoich kapitanach. To potrwa tylko chwilę. – Uśmiechnęła się ciepło. Dzięki pulchnym policzkom wyglądała jak dobroduszna babcia, ale Douthat doskonale wiedziała, że to tylko pozory. Admirał stłumiła westchnienie. Martha Wilkinson była jej wypróbowaną
przyjaciółką
z
dawnych
lat
i
naczelnym
psychologiem Floty. A przynajmniej tego, co z Floty zostało. Przebywała na stacji Atlas, gdy nastąpił atak Dominium, więc niejako automatycznie uciekła do Azylu. Martha ostrzegała, że bardzo wielu żołnierzy odczuje niedługo skutki syndromu stresu pourazowego – staroświecko nazywanego szokiem wojennym – i nikt we Flocie, niezależnie od rangi, nie jest na to odporny. – Czy ci się to podoba, czy nie, nasza Flota działała dotychczas w warunkach pokoju – wyjaśniła Martha. – I praktycznie nikt nie miał doświadczeń z prawdziwego pola walki. Aż nagle w ciągu paru godzin warunki się zmieniły, zniknęły pokój i bezpieczeństwo, stanęliśmy w obliczu najazdu silniejszego wroga. Walczyliśmy zajadle i udało nam się uciec w ostatniej chwili. Ale zostawiliśmy wszystko – nasz świat, domy, rodziny, królową… Straciliśmy przekonanie, że V ictoria jest
niepokonana.
Jako
naczelna
admirał
Floty
musisz
zrozumieć, Alyce, że to ogromna trauma. Miażdżąca. Niektórzy z twoich ludzi tego nie wytrzymają, wkrótce czekają cię załamania nerwowe na wszystkich poziomach, od najmłodszych rekrutów po najstarszych dowódców. Dlatego
właśnie
Douthat
poprosiła,
aby
Wilkinson
przeprowadziła neuroskany u kapitanów trzydziestu czterech okrętów, jakie zostały z całej wielkiej Floty. Musiała wiedzieć, jak wielu z nich poradzi sobie z napięciem, a ilu trzeba wykluczyć. – Streść mi wyniki badań, Martho. Jestem zbyt zmęczona, żeby czytać cały raport. Wilkinson otworzyła plik na swoim tablecie. – Z trzydziestu czterech kapitanów pilnie musisz zastąpić pięciu, a troje uważnie obserwować. Douthat nie potrafiła ukryć zdumienia. – Ośmioro? Na bogów naszych matek, ośmioro?! Zamknęła oczy. Jak ma znaleźć zastępców? Pokręciła głową w rozpaczy. Brak kapitanów… – Przestań, Alyce! – napomniała ją ostro Wilkinson. – Już widzę, co się rodzi w twoim ponurackim umyśle. Zawsze widziałaś każdą sytuację w czarnych barwach. Niczego się nie nauczyłaś na drugim roku psychologii w Akademii? Kiedy mieszały razem w akademiku, Douthat panikowała, że nie zda egzaminów końcowych. Psychologia była przedmiotem wymaganym na kierunku mechaniki i niezaliczenie jej oznaczało zawalenie studiów. Douthat nieustannie płakała i mamrotała, jaka jest głupia i jak zrujnowała sobie życie, zaczęła się nawet pakować, bo wolała wyjechać, niż stawić czoła upokorzeniu, gdy zostaną podane wyniki. Wilkinson tłumaczyła i pocieszała, a
kiedy
wszystko
zawiodło,
naszprycowała
drinka
współlokatorki silnymi środkami uspokajającymi. Kiedy Douthat
obudziła się po dziesięciu godzinach, podano już wyniki egzaminów. Dostała trzy z plusem. Popatrzyła wściekle na Wilkinson, która rozpakowywała jej bagaże, potem jednak opanowała się i przyrzekła sobie, że nigdy więcej nie pozwoli, aby strach wziął nad nią górę. – Powiedziałam ci, że pięciu. Pięciu, a nie ośmiu trzeba zastąpić – przypomniała surowo Wilkinson. – Zaczęłam już przeszukiwać
dossier
Floty,
żeby
znaleźć
odpowiednich
kandydatów. Na pewno będzie z kogo wybierać. Douthat odetchnęła głęboko. – No dobrze, ale i tak wszystko wisi na włosku. Możemy zbudować więcej okrętów, ale dopóki nie wrócimy na Kornwalię i Christchurch, zabraknie nam ludzi do obsadzenia nowych jednostek. Najbardziej dotkliwy będzie brak oficerów. Wilkinson skinęła głową. – Na dodatek musisz się zająć jeszcze jedną osobą. Nie dotknął jej syndrom stresu pourazowego, chociaż nie rozumiem, jak jej się udało, ale bardzo mocno przeżyła to, co ją spotkało. – Emily Tuttle? – upewniła się Douthat. Wilkinson zerknęła na nią uważnie, a potem potwierdziła. – Skan neurologiczny wskazuje, że Tuttle jest na skraju poważnej depresji. Przejrzałam jej akta i rozmawiałam nawet z jej pierwszym oficerem… Tak na marginesie, jest starszy stażem od niej i powinien zostać kapitanem. Pierwszy, Rudd, nie mógł się jej nachwalić, stwierdził, że Tuttle jest genialna.
Zainteresowało mnie to, więc kazałam Gandalfowi zdać raport z jej działań podczas walki. Psycholog przerwała na chwilę, pokręciła głową. – Alyce, ta dziewczyna brała udział w walkach dwa razy częściej niż dowolna para twoich innych kapitanów. Była w grupie zadaniowej Grey, która miała zniszczyć konwój zaopatrzeniowy Dominium. Wszyscy wtedy omal nie zginęli. Potem trafiła do Zimowej Straży kapitana Rowe’a, która niemal w całości została zniszczona podczas osłaniania ucieczki Atlasa. Według raportów zostały jej tylko trzy jednostki, bardzo uszkodzone, a mimo to próbowała powstrzymać ogromny okręt flagowy Dominium i pięć niszczycieli z jego eskorty. Jeżeli dobrze odczytałam dziennik pokładowy, zamierzała staranować okręt liniowy, żeby go powstrzymać. – Przeżyła – mruknęła Douthat. – Niewielu się udało. – Nie udawaj głupiej, Alyce, jesteś na to za inteligentna! – prychnęła Wilkinson z irytacją. – I ani się waż zgrywać macho. Ile razy muszę ci powtarzać, że postawa macho to marny substytut myślenia? Jesteś kobietą i powinnaś wiedzieć lepiej. Oczywiście, że Tuttle przeżyła, ale wcześniej posłała swoją najlepszą przyjaciółkę – jakąś marine, z tego, co pamiętam – na misję samobójczą unieruchomienia okrętu flagowego Dominium od wewnątrz. Albo, aby zobrazować to dosadniej, Tuttle przeżyła, wszyscy przeżyliśmy, ponieważ dziewczyna poświęciła przyjaciółkę. I ta świadomość niszczy ją psychicznie. – Proponujesz, żeby zwolnić Tuttle?
– Absolutnie nie. Na ile mogę ocenić, będzie jednym z twoich najlepszych kapitanów. Nie ma potrzeby jej zwalniać, ale jeżeli nie dasz dziewczynie odrobiny czasu, żeby mogła dojść do siebie, może się załamać. I wtedy stracisz naprawdę dobrego kapitana. Musisz zapewnić jej trochę spokoju, odesłać ją gdzieś na parę dni. Nie na stację, lecz na Hajfę, gdzie nic nie będzie jej nieustannie przypominało o wojnie. Niech Tuttle pospaceruje po plaży albo wybierze się w góry, gdziekolwiek, gdzie się jej przejaśni w głowie. Niech ma trochę zabawy, zachowa się głupio, upije. Przez dziesięć dni żadnych obowiązków. A jeżeli ma chłopaka lub dziewczynę, wyślij ich razem. Warto doceniać ożywczą moc wakacyjnego seksu. Douthat przytaknęła w milczeniu, jednak miała własne pomysły na wakacje odpowiednie dla Emily Tuttle. I właśnie wtedy steward wniósł butelkę schłodzonego białego wina oraz dżin i tonik z lodem. Wilkinson skrzywiła się na widok toniku. – Chcesz rozcieńczać porządny dżin? – oburzyła się. Steward wymamrotał
przeprosiny,
zabrał
niepożądaną
butelkę
i czmychnął za drzwi. Obie kobiety nalały sobie i upiły po łyczku. – Na bogów naszych matek – westchnęła z zadowoleniem psycholog. – Czekałam na to cały dzień. – Wciąż mamy problemy, Martho – szepnęła Douthat. – Wróg nas zapędził w kozi róg. Ma większą flotę niż nasza, trzyma nasze światy jak zakładników. Nawet jeżeli zwyciężymy, zapłacimy za to wysoką cenę.
Wilkinson pokręciła głową. – To głupcy. Myślą, że wygrają, bo mają przewagę liczebną. Ale nie odrobili porządnie zadania domowego, zanim zaczęli tę głupią wojnę. Gdyby to zrobili, wiedzieliby, że umiesz nie tylko panikować jak wariatka, ale masz jedną niebezpieczną cechę. Gdy walczysz, nigdy się nie poddajesz. Z powagą trąciła kieliszek, który trzymała Douthat. – Za Billy’ego MacLeoda, niech gnije w piekle na wieki wieków. I za prawo nieprzewidzianych konsekwencji. Douthat prychnęła, ale upiła wina. Billy MacLeod był z nimi w Akademii, ale na wyższym roku. Alyce i Martha właśnie zaczęły drugi rok nauki. MacLeod ignorował niską, pulchną Douthat, ale spodobała mu się szczupła, wysoka i rudowłosa Wilkinson. Uczucie nie zostało odwzajemnione, jednak oziębłość Marthy prowokowała
MacLeoda
tylko do coraz bardziej
agresywnych zalotów. U innego mężczyzny mogło to nawet uchodzić za urocze, ale MacLeod był brutalny do szpiku kości i zdecydowanie brakowało mu wdzięku. Zaczął dręczyć Marthę. Osiągnęło to szczyt na tydzień przed ostatnim weekendem, po którym MacLeod miał zakończyć studia. Martha i Alyce wybrały się wtedy na piwo. W jednym z barów rozdzielił je tłum. Początkowo Douthat się nie zaniepokoiła, jednak po paru minutach zaczęła się rozglądać za przyjaciółką. Znalazła ją w pomieszczeniu dla personelu na zapleczu baru. MacLeod i dwóch jego kumpli przyciskało Marthę do podłogi. Zdążyli już zedrzeć jej bluzkę i biustonosz, dobierali się właśnie
do spodni. MacLeod spoliczkował ją i stwierdził, że sama się prosiła. Martha szlochała i przeklinała – nigdy w życiu nie była tak przerażona. Douthat wkroczyła bez zastanowienia. Wiele lat później przyznała,
że powinna
była
raczej wykazać się sprytem
i najpierw wezwać pomoc, ale wtedy nie przyszło jej to do głowy. Kopnęła jednego z mężczyzn w twarz, odepchnęła drugiego, po czym natarła na MacLeoda. Element zaskoczenia dał jej chwilową przewagę, ale w starciu trzech na jedną szybko ją straciła. Jeden z osiłków złapał Douthat z tyłu, a MacLeod przyłożył jej kilka razy pięścią w twarz. Potem rzucili Alyce w kąt i zajęli się Wilkinson, nagą i zakrwawioną. MacLeod rozpiął rozporek, rozwarł jej nogi i ukląkł. Zlekceważył Douthat, pobitą i leżącą gdzieś pod ścianą. Nie stanowiła zagrożenia. Ale
Douthat,
choć
została
powalona,
nie
straciła
przytomności. Wypluła ząb i wstała. Na półce stała butelka z wybielaczem. Douthat otworzyła ją i chlusnęła zawartością w twarz MacLeoda. Zaatakowany szarpnął się i wrzasnął, gdy płyn dostał się mu do oczu. Wtedy Douthat chwyciła miotłę i zamachnęła się na dwóch pozostałych mężczyzn. Podcięła im nogi. Martha opowiadała potem, że Alyce wrzeszczała jak banshee. Douthat nie była tego świadoma, pochłaniała ją prymitywna żądza mordu. Czysta
wściekłość
jednak
nie zawsze wystarcza,
aby
wyrównać szanse w
walce. Po chwili zaskoczenia
obaj
mężczyźni ruszyli na Douthat, powalili ją na ziemię i zaczęli kopać. Douthat ugryzła jednego z napastników w łydkę, za co oberwała w głowę. Przetoczyła się i kopnęła drugiego w kolano. Rozległo się satysfakcjonujące trzaśnięcie. Pierwszy miał znowu ją kopnąć, kiedy drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wbiegło czterech kadetów Akademii. Szybko ocenili sytuację, po czym spacyfikowali MacLeoda i jego kumpli do nieprzytomności. Douthat
spędziła
tydzień
w
izbie
chorych.
Doznała
wstrząśnienia mózgu, miała złamaną szczękę i straciła dwa zęby. Połamała sobie również kłykcie, a dłonie jej spuchły. Jedno podbite oko szybko się zagoiło, drugie jednak wciąż zamykała opuchlizna. Niezbyt ładny nos, zmiażdżony w walce, wymagał interwencji chirurga. Kiedy Douthat przyjechała do budynku Akademii, czekał już na nią rektor. – Pozwoliłem sobie przenieść twoje akta służby we Flocie z inżynierii do szkoły dowodzenia, Douthat – oznajmił. – Rzucanie się samotnie na
trzech gości było głupie,
ale
widziałem, co im zrobiłaś, zanim cię powalili. W szkole dowodzenia uczymy, jak nie być głupim, ale trudno znaleźć ludzi, którzy nie boją się narażać w walce. W
akademiku
Martha
Wilkinson
powitała
ją
wraz
z kadetem, jednym z czterech, którzy rzucili się na pomoc tamtej pamiętnej nocy. Nazywał się Albert Hanaway. Martha wyszła za
niego dwa lata później. Spędzili razem dwadzieścia sześć lat i wychowali cztery córki. Albert zmarł na serce w swoim domu i w otoczeniu najbliższych. I tak oto przemoc i próba gwałtu sprawiły, że Martha spotkała przyszłego męża, a Alyce Douthat wkroczyła na ścieżkę kariery w dowództwie i została admirałem Floty Ojczystej w najcięższych dla V ictorii czasach. – Za prawo nieprzewidzianych konsekwencji – powtórzyła Alyce Douthat i uniosła lampkę wina w toaście. Wilkinson wstała. – Na mnie już pora. Przejrzyj ten raport, Alyce, nie odkładaj tego. I upewnij się, że ta dziewczyna, Tuttle, dostanie trochę wolnego. Douthat skrzywiła się ze znużeniem. – Chyba nie dane mi będzie zaznać dzisiaj snu. Wilkinson uśmiechnęła się słodko. – Nie bądź taka pewna. Dodałam ci środek nasenny do wina. I chichocząc, wyszła. ===
ROZDZIAŁ 2 NA POKŁADZIE „SOWY ŚMIESZKI” PRZY STACJI KOSMICZNEJ NA ORBICIE T IMORA W SEKT ORZE DOMINIUM „Sowa
Śmieszka”
zeszła
na
orbitę
synchroniczną
kosmodromu wojskowego dwadzieścia pięć tysięcy mil nad Timorem. Za rufą okrętu ciągnęły się na dwieście mil zestawy sensorów pasywnych wychwytujące sygnały wizualne, radiowe i elektromagnetyczne z obszaru wokół stacji kosmicznej. „Sowa Śmieszka” należała do korwet klasy V isby, nazwanej tak na cześć szwedzkich okrętów zwiadowczych, budowanych na Starej Ziemi i uznawanych za najlepsze w tamtych czasach. Chociaż we Flocie obowiązywała oficjalna nazwa „korwety klasy
V isby”,
wszyscy,
którzy
je
poznali,
pieszczotliwie
przezywali je „sowami”. Były o połowę mniejsze od niszczycieli, ich kadłuby wykonano
z nieprzenikliwych dla
czujników
kompozytów, a napęd zapewniały silniki na antymaterię o mocy godnej krążownika i z kompensatorem inercji potężniejszym niż na innych jednostkach sił V ictorii. Sowy miały piekielne przyśpieszenie, wyposażono je w najnowocześniejsze detektory pasywne, jakie udało się stworzyć inżynierom z V ictorii. Nie były opancerzone i uzbrojone, ale posiadały spore zasoby dronów zwiadowczych i komunikacyjnych. Korwety tej klasy powstały tylko w jednym celu – do szpiegowania. I sprawdzały się w tym
doskonale. Zwykle wysyłano je na misje trwające najwyżej pół roku, chociaż zdarzało się, że okręt nie wracał nawet przez dziewięć miesięcy
lub
dłużej,
ponieważ
albo
natrafił
na
coś
interesującego, co wymagało dłuższej obserwacji, albo czaił się długo
przy
wlocie
do
tunelu
czasoprzestrzennego,
aby
przemknąć się niezauważenie. Załoga sowy liczyła jedenastu ludzi, których kajuty znajdowały się od siebie jak najdalej, aby dać im choć odrobinę prywatności, zwłaszcza podczas nocnych, dyskretnych wizyt, koniecznych podczas tak długich misji. Członków załogi wybierano bardzo starannie spośród obu płci i zwykle byli mniej więcej w tym samym wieku. Oprócz niezbędnych
kwalifikacji
zawodowych
wszyscy
załoganci
w klasie V isby musieli charakteryzować się trzema głównymi cechami osobowości – zdolnością do dzielenia tej samej przestrzeni z tą samą grupą przez wiele miesięcy, poczuciem humoru i cierpliwością. Zwłaszcza cierpliwością, ponieważ okręt szpiegujący mógł skradać się tygodniami i miesiącami w poszukiwaniu cennych informacji, a na dodatek stale groziło mu wykrycie. Okręty szpiegowskie toczyły zupełnie inną wojnę, wymagającą od załóg dojrzałości i wytrzymałości na nieustanny stres. Nic dziwnego, że średnia wieku na takich jednostkach była o dziesięć lat wyższa niż na zwyczajnych okrętach. – Jakieś wieści z Floty? – zapytała Zahiri oficera łączności. – Żadnych, kapitanie – odpowiedział służbistym tonem Dennie Hod. Nieśmiało podniósł wzrok. – Myślisz, że przebili się
do Azylu? Od ostatniej wiadomości minęło siedem tygodni. Sadia starała się, aby jej głos brzmiał radośnie. – Nie ma się co martwić, Dennie. Chroni ich cała Flota Ojczysta. Dotarli do Azylu, to pewne. Nie mamy wieści, bo musiałyby pokonać dwa tunele czasoprzestrzenne, a dron temu nie podoła, potrzebny byłby statek. Drony komunikacyjne mogły wytrzymać jedno przejście przez tunel czasoprzestrzenny, kolejne kończyło się raczej żałośnie. Dlatego kapitan Zahiri podjęła trudną decyzję. Miała pod rozkazami
dziesięć
okrętów
szpiegowskich
w
sektorze
Dominium. „Sowa Śmieszka” czaiła się nad kosmodromem Herzberg,
w
pobliżu największej bazy militarnej Timora,
a pozostałejednostki uformowały sieć wokół planety, aby monitorować ruch na orbicie. Tyle tylko, że od wielu dni nie było żadnego ruchu. Siedem tygodni temu wyruszyła stąd flota licząca z osiemdziesiąt jednostek i skierowała się do tunelu czasoprzestrzennego, wiodącego do sektora V ictorii, potem nadleciały frachtowce z ojczyzny, niosąc wieść o inwazji. Wiadomość zaskoczyła wszystkich. Dominium i Tilleke podstępnym atakiem pokonali V ictorię! Królowa Anna prowadzi do Azylu tych, którzy ocaleli… Anna? Co się stało z królową Beatrice? A potem żadnych wieści. Sadia musiała zdecydować, czy wysłać jedną z sów w długą i niebezpieczną podróż do Azylu, aby nawiązać kontakt z resztą Floty. Właściwie nie było wyboru, na okrętach kończyły się
zapasy żywności. Sowy miały zaopatrzenie na siedem miesięcy, a przebywały z dala od domu już pół roku. Kapitan Zahiri zmniejszyła racje i pewnie będzie musiała znowu to zrobić, ale za osiem, dziewięć tygodni i tak skończy się prowiant. Po dłuższym namyśle postanowiła wysłać jednak dwie sowy do Azylu. Dzięki temu mogła zabrać żywność z obu jednostek i zyskać cztery dni dla pozostałych, które pozostaną nad Timorem. Może potem wszystko się wyjaśni. – Kapitan Zahiri! Okręt z Herzberga! – zameldowała Fatima Binissa, specjalistka od detekcji. – Identyfikacja? – Mam. To statek „Tartar”. Duży, może z milion ton masy. Zbliża się. Sadia zmarszczyła brwi. „Tartar”? Już słyszała tę nazwę… – Merlinie? – Pani kapitan. – „Tartar”, jednostka Dominium. Szczegóły na jej temat poproszę. –
Jednostka
„Tartar”
została
skonstruowana
w
roku
dziewięćset trzydziestym po przełomie, w stoczni imienia Potęgi Ludowej. Miała być transportowcem, ale nigdy nie wypełniała tego
rodzaju funkcji.
Na
rozkaz
Rady Sztabu Wywiadu
Dominium została przekształcona w statek więzienny i od tamtej pory na jej pokład wysyłani są więźniowie polityczni, których z różnych względów rząd nie chce przetrzymywać na planecie Timor. „Tartar” może przyśpieszyć maksymalnie do…
– Dość! – przerwała Sadia. Więźniowie polityczni? Och. Przesunęła dłonią po policzku w głębokim zamyśleniu. Jacy jeszcze więźniowie mogą przebywać na pokładach? Czy ten statek właśnie wyruszał na Kornwalię, przenosząc tam jeńców wojennych wysokiej rangi? – Eskorta? – Żadnej nie wykrywam, pani kapitan – zapewniła Binissa. – Ale tak głęboko w sektorze Dominium pewnie dowódca czuje się bezpieczny. „Słusznie” – pomyślała Sadia. – Dobrze, Fatimo. Czy ten statek przejdzie przez kontrolę orbitalną? Binissa skinęła głową. – Za czterdzieści minut zgłosi cel lotu i dostanie pozwolenie na opuszczenie orbity. – Dennie, namierz go bardzo dokładnie. Musisz przechwycić wszystkie transmisje audio i wideo między „Tartarem” i kontrolą orbitalną. Dennie Hod pochylił się nad oknem komend i zaczął wpisywać polecenia. – Nie powinno być problemu, kapitan Zahiri. Już dawno ustawili drony zwiadowcze w odległości dwóch tysięcy mil od stacji kontroli orbitalnej. Na polecenie Hoda skierowały swoje czułe detektory na „Tartara”. Po czterdziestu trzech minutach drony wychwyciły i nagrały transmisje.
– Kontrola orbitalna, tu „Tartar”, ID 3941-545, prosimy o pozwolenie na lot do celu o kryptonimie Alfa 3-100-X . – Kontrola do ID 3941-545, macie pozwolenie na lot do Siegestora. Szerokiej drogi. – Merlinie, wyszukaj dane o celu pod kryptonimem Alfa 3100-X i Siegestor – rozkazała Sadia. Spodziewała się, że Merlin jak zwykle od razu zacznie udzielać odpowiedzi. Jednak minęło pięć sekund, potem dziesięć. Kapitan uniosła brwi. Wreszcie sztuczna inteligencja odpowiedziała: – Brak informacji w wiktoriańskich bankach danych, do których mam dostęp. Jednak moja baza danych jest przestarzała o siedemdziesiąt dziewięć dni. Zalecam aktualizację… – Dość! – przerwała kapitan. Gdzie, do cholery, znajdował się Siegestor? I dlaczego leciał tam statek więzienny? – Kapitan Zahiri? – w głosie Binissy zabrzmiał niepokój i Sadia spojrzała na nią ostro. – „Tartar” nie kieruje się do tunelu na V ictorię, lecz skręca w głęboką przestrzeń kosmiczną. Sadia sprawdziła holo. Na schemacie „Tartar” zmierzał dokładnie w przeciwną stronę niż zaznaczony wlot do tunelu czasoprzestrzennego. – Merlinie, oblicz potencjalny kurs „Tartara” z Timora. Co znajduje się w zasięgu sześćdziesięciu dni lotu ze średnią prędkością? – Dwa pola asteroid, pierwsze w zasięgu około dwudziestu dni lotu z planety, drugie około pięćdziesięciu dni lotu. Nie zostały oznakowane jako
istotne. Nie ma
tam żadnych
placówek wydobywczych ani innych konstrukcji wykonanych przez ludzi. Jednak moja baza danych jest przestarzała o… – Dość. Sadia
zastanawiała
się
często,
czy
SI
mówiłaby
nieprzerwanie, gdyby nie rozkaz, aby zamilkła. Jednak jaki jest sens wysyłać więźniów politycznych głęboko w kosmos? – Fatimo, przeczesz ten statek falami ELF – rozkazała specjalistce od detekcji. Binissa uniosła brew, ale pochyliła się nad konsolą, aby wykonać rozkaz. Sadia rozumiała ostrożność podwładnej, ale ryzyko mogło się tym razem opłacić. „Tartar” znajdował się przecież w ojczystym sektorze, jego dowódca na pewno nie podejrzewał, że zostanie przeskanowany falami o skrajnie niskiej częstotliwości, ani tym bardziej nie będzie próbował ich wychwycić. Spektrum fal o skrajnie niskiej częstotliwości nie należało do szczególnie precyzyjnych metod namierzania i badania okrętów, ale też „Tartar” nie zaliczał się do
jednostek
bojowych.
Ryzyko
wykrycia
detekcji
było
niewielkie. Niedługo potem wąskie pasmo fal ELF dotarło do statku. Kapitan przyglądała się na zbliżeniu holograficznemu obrazowi „Tartara”. Wewnątrz rozbłysły dwie czerwone kropki, ale po kilku sekundach znikły. Sadia poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Binissa zamarła zaskoczona. Na statku więziennym Dominium znajdowało się dwóch jeńców z V ictorii.
„A niech mnie!” – pomyślała kapitan. – Merlinie,
przeanalizuj dane z detekcji i zidentyfikuj
wiktoriański personel na pokładzie statku „Tartar”! – Z odczytów wynika, że to sierżant Maria Sanchez z oddziałów marines Floty Ojczystej, przydzielona na okręt „Yorkshire”
z zadaniem specjalnym,
oraz szeregowy Otto
Wiśniowski z oddziałów marines Floty, przydzielony na okręt „Yorkshire” z zadaniem specjalnym. Sanchez, lat dwadzieścia cztery, pochodzenie… – Dość. – Co tych dwoje nieszczęśników robiło na statku więziennym i dokąd, cholera, ich zabierano? A co najważniejsze, co mogła z tym zrobić Sadia? ===
ROZDZIAŁ 3 T IMOR, ST OLICA SEKT ORA DOMINIUM Anthony Nasto przyglądał im się z namysłem. Widok naczelnika ludowego tak spokojnego i czekającego w milczeniu na odpowiedź sprawił, że czoło Michaela Hudisa zrosił pot. Anthonym Nasto zawsze targały namiętności, spokój był mu obcy. Anthony Nasto nie tolerował również porażek i nie wybaczał błędów. Kiedy coś poszło źle, gdy plany zawiodły, Anthony Nasto
karał
winnych
w
sposób,
który raz
na
zawsze
uniemożliwiał im popełnienie kolejnej pomyłki. Uważał, że dzięki temu zachęca ludzi, aby starali się ze wszystkich sił już za pierwszym razem. Michael Hudis zaczął się zastanawiać, czy wyjdzie stąd żywy. – Wyjaśnijcie mi – poprosił Nasto cicho – jak to się stało, że ruszyliście do walki z ponad stu siedemdziesięcioma okrętami i ogromną
przewagą
liczebną,
a
teraz nasza
flota
jest
zniszczona, zaś ta suka królowa Wiktów oraz ich stacja kosmiczna znajdują się w sektorze Azylu? Hudis, który miał bardzo silny instynkt samozachowawczy, przezornie milczał, ale zerknął znacząco na admirała Kaesera. Kaeser posłał mu zimne spojrzenie, a potem skinął głową, jakby przyznawał, że wina spoczywa na nim, a zarazem chciał odprawić Hudisa.
– Naczelniku, wiem, że moje życie jest stracone – stwierdził. Nawet naczelnik ludowy uniósł brwi zaskoczony tą prostą prawdą. – Admirał Mello dowodził większą z flot bojowych. Kiedy przyleciałem na Kornwalię, zresztą na czas, co potwierdzą zapisy w dzienniku pokładowym, sił admirała tam nie zastałem. Jedna ze stacji kosmicznych była zniszczona, ale druga zniknęła. Po prostu nie było jej tam, gdzie powinna się znajdować. Nie znalazłem również fregaty, która czekałaby z instrukcjami od admirała, co robić dalej, ani nawet boi komunikacyjnej. Zgodnie z planem czekałem na pojawienie się sił admirała Mello. Miał ze mną nawiązać łączność po dotarciu na Kornwalię. Zostało to nie tylko ustalone w planach bitwy, lecz stanowi również standardową procedurę w podobnych sytuacjach. Naczelnik ludowy skinął głową. – Wszystko jasne, admirale Kaeser, ale powiedzcie mi, jak to się stało, że straciliście tyle moich okrętów? – Z całym szacunkiem, naczelniku, to nie ja. Kiedy admirał Mello wreszcie się ze mną skontaktował, od razu nałożył na mnie areszt i przejął dowództwo nad moją flotą. Następnie zaatakował siły V ictorii, a kiedy dotarł do pola minowego, użył okrętów do detonacji min, żeby przebić sobie drogę. Nasto popatrzył na niego z niedowierzaniem. – Co zrobił? – Admirał Mello, naczelniku, wierzył w koncept decydującej bitwy. Zakładał, że jeśli uda się zgromadzić większość sił wroga w jednym miejscu i pokonać je od razu, będzie to oznaczało
ostateczne zwycięstwo, nie tylko w bitwie, lecz również w wojnie. Pomysł jest stary, ale, jak pokazuje historia, gdy się go wykorzystało właściwie, przynosił sukces. Admirał Mello często o tym mówił. Sądząc po jego działaniach, przypuszczam, że uważał właśnie tę bitwę za decydującą. Sądził chyba, że jeżeli zdoła się przebić przez zaminowany obszar, podczas gdy większość sił obronnych V ictorii znajdowała się daleko, zajęta przy wlocie do tunelu czasoprzestrzennego, będzie mógł przejąć lub zniszczyć stację kosmiczną Atlas. Chroniły ją bardzo słabe siły. Bez Atlasa V ictoria zostałaby całkowicie pokonana. Admirał Mello przebił się przez to pole minowe, ale kosztem utraty większości okrętów. Jednak nawet wtedy mógł jeszcze wygrać… – przyznał Kaeser i zamyślił się. Anthony Nasto zmarszczył brwi. – Nie przerywajcie, admirale Kaeser. Drżę z niecierpliwości, aby dowiedzieć się, co było dalej. Hudisowi zmiękły kolana. Żart? U Anthony’ego Nasto? Czy admirał Kaeser zdawał sobie sprawę, co mu grozi? Kaeser dostrzegł, że Hudis drgnął na ten niezbyt udany żart naczelnika. „Za grosz charakteru” – pomyślał z pogardą i obiecał sobie, że pewnego dnia zajmie się tym żałosnym robakiem. Dominium Zjednoczenia Ludowego zmieni się na lepsze, gdy nie będzie w nim Michaela Hudisa. Zaraz jednak z autoironią przypomniał sobie, że sam pewnie umrze, nim ten dzień się skończy. – Zanim jednak „Zemsta” mogła zaatakować, oddział
marines z Floty V ictorii dokonał abordażu. Przejęli okręt i zabili admirała Mello. Nasto nawet nie mrugnął. Widział nagranie, na którym marine przebił włócznią admirała. – I coście zrobili, admirale? – zapytał cicho. No i doszło do najgorszego. Kaeser wziął głęboki oddech. Od tej odpowiedzi zależało, czy przeżyje, czy umrze. –
Wykonałem
swój
obowiązek,
naczelniku
ludowy
–
odpowiedział beznamiętnie. – Admirał Mello stworzył dla nas okazję, jednak zbyt wielkim kosztem. Wysłałem oddziały, aby odzyskać „Zemstę”, i posłałem krążowniki, aby zaatakowały Atlasa. Jednak nasza pogoń nastąpiła za późno, kosmiczna
dotarła
już
do
tunelu
stacja
czasoprzestrzennego.
Wystrzeliłem w tunel kilka pocisków z ładunkiem antymaterii w nadziei, że ją trafią po drugiej stronie, ale chybiły. Nasto wydął wargi, jego spojrzenie stało się nieobecne, gdy pogrążył się znowu w myślach. – No i mamy teraz impas. – Nie było to pytanie, lecz stwierdzenie. – Na razie – zgodził się Kaeser. – Ale Siegestor jest wyposażony do budowy okrętów wojennych, a Atlas przez ostatnie dziesięć lat produkował tylko frachtowce. Sporo czasu zajmie
przestawienie
maszyn
i
urządzeń,
jeszcze
więcej
znalezienie odpowiednich surowców na polach asteroid, na dodatek trzeba wyszkolić obsługę. W tym czasie zdążymy zbudować dość okrętów, aby przebić się przez obronę wylotu
z tunelu czasoprzestrzennego i zniszczyć raz na zawsze Atlasa. Bez tej stacji V ictoria będzie martwa. Nasto zerknął pytająco na Hudisa. – Rozważano jakieś inne, alternatywne możliwości? – Tak, naczelniku. Jak wiecie, tunel się przemieszcza, niekiedy gwałtownie. Pozwala to przemknąć się niezauważenie małym jednostkom. Zdołaliśmy przerzucić na Hajfę czterdziestu naszych ludzi. Nowa królowa V ictorii, Anna, z tego, co nam wiadomo, znajduje się na planecie. Przy odrobinie szczęścia zdołamy ją znaleźć i zaatakować. Anna nie ma następcy, więc jej śmierć wywoła poruszenie wśród poddanych. – Doskonale. – Nasto pokiwał głową. – Chociaż przepadła prawdziwa okazja, wydaje się, że staracie się odzyskać przewagę, na ile to możliwe w obecnych okolicznościach. Popatrzył przenikliwie na obu mężczyzn. – Niech takie błędy nie powtórzą się w przyszłości. A potem wstał, co oznaczało, że Hudis i Kaeser mają odejść. Admirał odchrząknął niepewnie. – Jeśli można, naczelniku. Nasto uniósł brew. – Kiedy marines z Floty V ictorii dokonali abordażu na „Zemście”, okazało się, że wykorzystali urządzenie z Cesarstwa Tilleke – oznajmił Kaeser. – Rodzaj transportera molekularnego. Nasto usiadł. – Wiemy, skąd je wzięli? – Atak na „Zemstę” przeżyło tylko dwoje marines, sierżant
i szeregowy. Podczas przesłuchania powiedzieli wszystko, co wiedzieli o urządzeniu, jednak było to niewiele. Urządzenie zostało przejęte przez okręty Pierwszej Floty V ictorii. Jeńcy nie mają pojęcia, jak działa. W rękach wroga znajdują się trzy takie maszyny, należy zatem założyć, że wiktoriańscy specjaliści już zaczęli bardzo dokładne badania. – Admirał wyraźnie się wzdrygnął. – Musimy też założyć, że wkrótce dowiedzą się, jak zostały skonstruowane. – A czy wróg wie coś o stoczni na Siegestorze? – zapytał Nasto. – Jeńcy nie mieli pojęcia, ale to nic dziwnego. Jeżeli wróg o niej wie, raczej nie podzielił się taką informacją z żołnierzami niskiej rangi. Naczelnik ludowy potarł policzek. Wieść, że Wiktowie mają technologię
Tilleke,
którą
Cesarstwo
nie
podzieliło
się
z Dominium, była nieprzyjemna, lecz mało zaskakująca. Cesarz Chalabi był paranoikiem, nie ujawniał swoich sekretów i nikomu nie ufał. Nasto uśmiechnął się w duchu – nic dziwnego, przecież Tilleke wykorzystali Dominium tak samo, jak Dominium ich. Zaraz jednak przyszło mu do głowy coś jeszcze – czy Wiktowie odkryli zasadę działania transportera Tilleke samodzielnie, czy Cesarstwo udostępniło im tę technologię, aby pomóc w wojnie z Dominium? Wymagało to dokładnego przemyślenia. – Admirale, czy któryś z jeńców przeżył przesłuchania? Kaeser skinął głową. – Oboje, naczelniku. Wydałem jasne rozkazy, że można
używać środków chemicznych, lecz nie metod… bezpośrednich, tak bardzo cenionych przez Radę Bezpieczeństwa Ludowego. – Gdzie są teraz ci jeńcy? – Nieważne, jak bardzo się starał, nie zdołał wyeliminować wszystkich grup opozycji, które podważały władzę naczelnika ludowego. Lepiej, żeby jeńcy z V ictorii nie trafili w niepowołane ręce. – Gdy tylko dowiedziałem się o sytuacji, kazałem ich przenieść na „Tartara”, naczelniku, i ruszać na Siegestora – zapewnił Hudis
gorliwie. – Pomyślałem,
że lepiej będzie
przetrzymywać jeńców w bezpiecznej kryjówce. Nasto
opanował
grymas
niezadowolenia.
„Tartar”
był
statkiem więziennym i złą sławą dorównywał mitologicznemu miejscu,
od
którego
wziął
swoją
nazwę –
najgłębszym
i najmroczniejszym podziemiom królestwa zmarłych. Nasto osobiście zesłał tam wielu politycznych rywali, a ich śmierć nie była ani szybka, ani bezbolesna. Hudis dostrzegł minę Nasto i od razu zrozumiał, co to oznacza. – Wydałem rozkazy, że jeńcy mają pozostać żywi, naczelniku. Nasto powoli skinął głową. – Dobrze. A jeżeli chodzi o bieżącą budowę okrętów, jak długo będziemy się przygotowywać do decydującego ataku na Azyl? – Cztery miesiące – odpowiedział admirał Kaeser bez wahania. – Z jednostkami, które już mamy, i tymi, które wyjdą ze stoczni na Siegestorze za cztery miesiące, powinniśmy
uzyskać wystarczającą przewagę, żeby przebić się przez obronę przy tunelu czasoprzestrzennym i przejąć stację Atlas. Jedyną przeszkodę stanowić mogą Wiktowie. Jeżeli spróbują wydostać się z Azylu i odbić swoją planetę, możemy stracić sporo okrętów, aby ich odeprzeć, a to opóźni realizację naszych planów. Nasto znowu pokiwał głową w zamyśleniu, a potem spojrzał na Hudisa. – W takim razie, Michaelu, mam dla was zadanie. Hudis wyprostował się czujnie. – Oczywiście, naczelniku. – Za cztery miesiące admirał Kaeser będzie gotów, by rozpocząć atak. Wy natomiast udacie się do Azylu z misją dyplomatyczną. Wiecie, co robić. Hudis uśmiechnął się lekko. Zdradę rozumiał doskonale. – Oczywiście, naczelniku. ===
ROZDZIAŁ 4 GÓRY PELION, W SEKT ORZE AZYLU Emily zeszła z promu. Pilot wyglądał młodo, jakby jeszcze wczoraj chodził do szkoły. Uniósł kciuki, a potem wystartował pionowo na silnikach odrzutowych. Gdy prom znalazł się sto stóp nad ziemią, przyśpieszył z rykiem. Dzieciak wyraźnie próbował zaimponować oficer z V ictorii, co u Emily wywołało uśmiech. I rzeczywiście zrobił na niej wrażenie – przez cały lot czekała, aż się rozbiją. Rozejrzała się. Prom zbliżał się właśnie do dużej osady. Na wschodzie ciągnęły się pola uprawne, a na zachodzie wznosiły się majestatycznie górskie szczyty, u podnóża porośnięte gęstymi lasami, a wyżej spowite śniegiem. Emily miała strój do górskich wędrówek i ciepłe buty, jak jej nakazano, oraz nieduży plecak. Ale po jaką cholerę tutaj przyleciała? Admirał Douthat nie była skora do wyjaśnień. Wezwała Emily przed śniadaniem i powiedziała, że młoda kapitan zostaje oddelegowana na cztery dni. – Oficjalnie jesteś na urlopie, Tuttle – stwierdziła admirał. – Ubierz się stosownie do górskich wycieczek i spakuj kamerę. Kiedy jednak już tam dotrzesz, postaraj się jak najwięcej dowiedzieć o tutejszych ludziach i ich kulturze. Zawdzięczamy Azylowi życie, ale tak naprawdę prawie wcale nie znamy
tutejszego społeczeństwa. Dowiedz się, ile możesz, a po powrocie porozmawiamy o przydzieleniu cię na okręt. Emily podejrzewała, że naczelna psycholog Floty, doktor Wilkinson, maczała w tym palce. Dziewczyna nie wiedziała, co o tym sądzić. A potem zobaczyła mężczyznę prowadzącego przez wioskę trzy konie. Zawołał coś, czego Emily nie usłyszała dokładnie, i pomachał jej z szerokim uśmiechem. Zapewne właśnie on miał być przewodnikiem. Emily poczekała, aż nieznajomy
podejdzie.
Wyszczerzył
śnieżnobiałe
zęby.
Był
wysoki, o smagłej od wiatru, ciemnej skórze i kruczej, starannie przystrzyżonej brodzie. Przyłożył dłoń do serca i ukłonił się lekko. – Zasłużyłaś na uznanie, Emily Tuttle. – W jego głosie zabrzmiał śpiewny akcent Azylu. A potem się roześmiał. – Nie pamiętasz mnie, prawda? Dopiero po chwili Emily przypomniała sobie, gdzie już słyszała ten głos. – Rafael! – Roześmiała się i ku własnemu zaskoczeniu uścisnęła mocno mężczyznę. – Nie poznałam cię przez tę brodę! Rafael Eitan z uśmiechem odsunął ją nieco, żeby się lepiej przyjrzeć. – Dobrze cię widzieć, Emily. – Przekrzywił głowę. – Zmieniłaś się od czasów mostu Killarney, Em. Jesteś równie piękna jak wtedy, ale chyba bardziej smutna. Sporo widziałaś na tej wojnie, co? Emily zalała fala emocji. Poznała Rafaela podczas ostatnich
ćwiczeń
polowych
w
obozie
szkoleniowym
Gettysburg.
Dowodziła wtedy kompanią, której zadaniem było zdobyć ważny strategicznie
most,
żeby
grupa
Rafaela
mogła
przetransportować ładunek na skrzyżowanie nazywane Cztery Drogi. Emily postanowiła ominąć most i przeprawić się brodem. Zwyciężyli, ale właśnie wtedy kadet Tuttle poznała ciemną stronę
dowodzenia
–
dwóch
jej
ludzi
utonęło
podczas
wykonywania tego zadania. A teraz, w ciągu zaledwie trzech miesięcy wojny, zginęło już milion ludzi. Emily miała wrażenie, że jej duszę plami krew i poczucie winy. Wiedziała, że ją to zmieniło. – Rafaelu, co się dzieje? Powiedziano mi rano, żebym wzięła dziesięć dni urlopu i spotkała się tutaj z „przewodnikiem”. – Przyjrzała się dokładniej Eitanowi. – Nie jesteś przewodnikiem górskim, Rafaelu, jesteś żołnierzem. Skąd się tu wziąłeś? Rafael nadal się uśmiechał. – Dzisiaj jestem przewodnikiem, Emily. Szef wezwał mnie rano i oznajmił, że mam cię przeprowadzić do świątyni Ait Driss, wysoko w górach. Pochodzę stąd i dobrze znam tę okolicę, więc dzisiaj nie będę projektował kosmicznych fortec, ale po prostu pójdę w góry. Co ty na to? Zmarszczyła
brwi. Świątynia
Ait
Driss
była
wcześniej
kapliczką wzniesioną przez pierwszych kolonistów, ale Emily nie mogła sobie przypomnieć, z jakiego powodu. Chodziło chyba o
grupę osadników,
którzy zostali zamordowani przez…
Potrząsnęła głową z irytacją. Jeden z koni parsknął. Emily
popatrzyła na zwierzę. – Konie? – zdziwiła się. – O tak, Emily. Droga kończy się w wiosce. W górach są tylko szlaki. Dlatego pojedziemy konno, a kiedy zrobi się stromo, będziemy prowadzić nasze wierzchowce. Spodoba
ci się,
zobaczysz! Emily musiała się roześmiać. – Ostatni raz siedziałam w siodle, gdy miałam czternaście lat, ale
szalałam
na
punkcie
koni.
Po
śmierci
ojca
przeprowadziłyśmy się z matką do miasta i już nie miałam okazji jeździć. Podeszła do kasztanowej klaczy z białą strzałką na czole. Koń pachniał ziemią i naoliwioną skórą, niósł się od niego również
staroświecki
zapach
końskich
odchodów.
Klacz
parsknęła i trąciła Emily chrapami. – Jak ma na imię? – Po berberyjsku nosi długie imię, Tislit n’Azwu, co znaczy „Oblubienica Wiatru”. W jidysz to Kalat Haruacz, co znaczy to samo. Ale ja nazywam ją Różyczka. – Sporo imion, jak na jednego konia – zauważyła Emily z rozbawieniem. Rafael pomógł jej wsiąść, przypiął plecak do siodła, a potem z wprawą dosiadł swojego wierzchowca. – Czeka nas cały dzień jazdy do Ouididi, wioski, gdzie przenocujemy. Jutro ruszymy wyżej, a do Ait Driss dotrzemy około południa trzeciego dnia.
Emily wierciła się w siodle – usiłowała sobie przypomnieć poprawny i wygodny dosiad. Ale Różyczce chyba to nie przeszkadzało,
truchtała
radośnie i bez niepokoju.
Kilku
miejscowych zatrzymało się i pomachało jeźdźcom, jednak pora była dość wczesna i jeszcze niewiele osób wyszło z domów. Wkrótce
Emily
i
Rafael
opuścili
wioskę,
przecięli
pole
i skierowali się na ścieżkę prowadzącą w stronę lasu u podnóża gór. Dopiero wśród drzew Emily dostrzegła wybrzuszenie pod kurtką Rafaela. Kabury z pistoletem impulsowym nie dało się z niczym pomylić. Dlaczego projektant pancernych okrętów kosmicznych nosił broń? Zrównała się z towarzyszem. – Raf, podobno to urlop, mam się odprężyć i spędzić przyjemnie czas. I wiem, że czeka nas spokojna wycieczka w góry do pięknej świątyni… Dlatego zastanawiam się, po co nosisz gnata? Rafael spojrzał na nią zaskoczony. – Ależ, Em, na pewno słyszałaś o groginach, prawda? – Kto to są groginy? – Dziewczyna zmarszczyła brwi, starając się przypomnieć sobie, czy nie słyszała o jakimś groźnym dzikim plemieniu, które zamieszkiwało w górach Azylu. Rafael roześmiał się znowu. Dużo się śmiał i to było miłe. – Nie „kto”, lecz „co”, Emily. Groginy to drapieżniki. Polują w dużych stadach, trochę jak wilki u ciebie, na Christchurch, albo raczej jak hieny ze Starej Ziemi. Są zajadłe, ale żyją wyżej, nad Oudidi, więc zapewne na razie ich nie spotkamy.
– Po co ci pistolet? – Ponieważ z groginami nigdy nie wiadomo – zapewnił ze śmiechem. – Właśnie tego uczono nas na Akademii, prawda? Dobry żołnierz musi być zawsze przygotowany, żeby stawić czoła zagrożeniu. Ale nie przejmuj się, kiedy wyruszymy wyżej w góry, załatwię nam obojgu strzelby, będziemy też mieli przenośne
ogrodzenie
elektryczne,
którym
zabezpieczymy
obozowisko w nocy. Emily wytrzeszczyła oczy i chyba nie zdążyła się opanować, bo Rafael roześmiał się i poklepał ją pokrzepiająco po ramieniu. – To tylko środki ostrożności. Spędziłem w tych górach całe życie, zanim poleciałem do Akademii. Nigdy nie miałem problemów z groginami… No, może raz albo dwa. – Na bogów naszych matek! To nie wygląda na spokojny urlop, tylko na te szalone obozy przetrwania w dziczy! Rafael roześmiał się i ponownie poklepał ją po ramieniu. – Nie, nic z tych rzeczy, Emily, zobaczysz. A tymczasem ciesz się widokiem najpiękniejszych gór we wszechświecie! Emily zawtórowała mu śmiechem i uznała, że lubi, gdy jej dotyka. Na tę myśl roześmiała się jeszcze głośniej i potrząsnęła głową nad własną głupotą. Różyczka zastrzygła uszami, słońce przebiło się przez liście. Emily widziała jednak, że na niebie zbierają się chmury. A ponieważ jej przeklęty umysł nigdy się nie wyłączał, pomyślała o dłoniach Rafaela. Były twarde i poznaczone odciskami.
Emily
widziała
takie
dłonie
u
górników
z Christchurch. I u marines Floty. W zamyśleniu przyjrzała się Rafaelowi Eitanowi jeszcze raz. *** Królowa Anna przebywała na krążowniku „Wellington” i czekała na gościa, którego wcale nie chciała widzieć. Nerwowo
bębniła
palcami
w
podłokietniki
i
planowała
z wyprzedzeniem, co powie. Negocjacje przypominały szachy losowe – można zaplanować swoje ruchy, ale trzeba być gotowym na nieprzyjemne niespodzianki. Nieświadomie zaczęła nucić kołysankę. Hiram Brill nie czuł się dobrze. Rozumiał potrzebę zbierania informacji wywiadowczych, rozumiał taktykę i strategię, ale nie miał pojęcia o dyplomacji. – Co spodziewają się na tym zyskać? – zapytał sir Henry’ego. Sir Henry, weteran wielu dyskusji i niezliczonych negocjacji, popatrzył na niego ze spokojem. – Czas, panie Brill. Czas i odwrócenie uwagi. Królowa Anna wydęła usta. – Chcą sprawdzić nasze nastroje, komandorze. Chcą się dowiedzieć, czy jesteśmy zdenerwowani, niepewni i udajemy odważnych, czy też mają szczęście, bo już czujemy się przegrani i zależy nam na uzyskaniu tylko jak najlepszych warunków. – Wasza Wysokość, a jeżeli chcą tylko odwrócić waszą uwagę,
by
przygotować
kolejny
czasoprzestrzenny? – zaniepokoił się Hiram.
atak
na
tunel
Królowa spojrzała na sir Henry’ego. Oboje uśmiechnęli się pobłażliwie do Hirama. Brill zerknął na Annę, potem na jej doradcę, i westchnął. – No dobrze, to była niewiarygodnie głupia uwaga, bo oczywiście chcą zyskać na czasie i przeprowadzić kolejny atak. Ale skoro to oczywiste, po co w ogóle się fatygować i spotykać z przedstawicielem Dominium? – Panie Brill, na razie obie strony są w impasie. Co znaczy, że walka toczy się teraz o wolę do walki w każdej ze społeczności. Chcemy sprawdzić, jaka jest wola walki Dominium, a Dominium chce sprawdzić nas. Jeżeli wróg zdoła wmówić swojemu przeciwnikowi, że już jest pokonany, dalsza walka nie ma sensu, bo przeciwnik już jest pokonany. – Sir Henry spojrzał na Brilla beznamiętnie. – Rozumie pan? Hiram skinął głową, ale nadal czuł niepewność. – Chociaż istnieje wiele sposobów, aby podważyć wolę walki, wszystko sprowadza się do dwóch. – Sir Henry uniósł lewą rękę. – Trzeba zasiać zwątpienie albo… – Uniósł prawą dłoń. – Albo wzmacniać samozadowolenie. – Albo jedno i drugie jednocześnie – dodała królowa. – Ponieważ jedno może przeważyć nad drugim. Hiram pokręcił głową. Wydawało się to takie… głupie. Sir Henry chyba odgadł, o czym chłopak myśli. – Nigdy nie należy lekceważyć wartości zwątpienia, panie Brill.
Zwątpienie
rodzi
niepewność.
Niepewność
rodzi
niezdecydowanie i niepokój, a to może doprowadzić do błędnych
osądów i błędnych decyzji. Zwątpienie może być równie cenne jak dodatkowy okręt wojenny, nawet dwa, a ponieważ brakuje nam okrętów, musimy wykorzystać narzędzia, które mamy pod ręką. Popatrzył na Hirama z powagą. – Samozadowolenie jest jeszcze cenniejsze. Samozadowolenie często opiera się na uprzedzeniach, a uprzedzenia to nic więcej jak
przekonanie o
własnej
wyższości,
niewsparte żadną
krytyczną analizą. Jeżeli zdołamy utwierdzić wroga w jego uprzedzeniach, przekonać go, że jesteśmy słabi, wtedy może zaatakować, gdy nie powinien, albo nie ustawić rozważnie obrony. Zawsze daje nam to możliwości wykorzystania takich niedopatrzeń. – Henry uśmiechnął się ironicznie, odsłaniając pożółkłe zęby. – A gdy tylko wykorzystamy samozadowolenie przeciwnika, wtedy oczywiście Dominium ogarnie zwątpienie i niepewność. Jak pan widzi, istnieje sporo korzyści. Wysłannik Dominium miał przylecieć statkiem kurierskim za mniej więcej kwadrans. Sir Henry nalegał, żeby spotkanie odbyło się na „Wellingtonie”, nie na „Lwim Sercu” czy Atlasie. Chodziło o to, aby dyplomata nie mógł poznać siły Floty V ictorii. „Wellington”
został mocno
uszkodzony podczas
ostatnich
dwóch ataków Dominium. Miał osmalony, powyginany kadłub, jeden z mniejszych pocisków przebił go nawet, a eksplozja zniszczyła kajuty i hangar remontowy. „Lwie Serce” na wszelki wypadek ukryło się za pasem asteroid i włączyło maskowanie, natomiast stacja Atlas została przeholowana głębiej w pas,
a
jej
prędkość
dostosowano
do
otaczających
ją
ciał
kosmicznych. „Ukrywamy cenną porcelanę w kupie śmieci” – jak to opisał Opiński. Holowniki kapitana Murphy’ego przez wiele dni oczyszczały drogę dla stacji, a potem jeszcze dłużej trwało ustawianie odsuniętych asteroid na poprzednich orbitach, aby zatrzeć ślady po przesunięciu tam Atlasa. Dzięki temu stacja stała się praktycznie niewidzialna dla detektorów. Jeśli Atlas nie zostanie rozbity na kawałki przez przelatujące obok asteroidy o masie kilkunastu tysięcy ton, wszystko powinno się świetnie udać. Przynajmniej taką nadzieję miała królowa Anna. Hiram popatrzył sceptycznie na sir Henry’ego. – Dlaczego ten dyplomata miałby wierzyć w cokolwiek, co mu powiecie? – Postaramy się, żeby uwierzył – stwierdziła królowa Anna. – I właśnie tak go załatwimy – dodał sir Henry z satysfakcją. *** Szli pieszo, prowadząc konie, żeby mogły odpocząć. Drzewa po obu stronach szlaku wznosiły się na sto stóp, a ich małe, woskowate liście szeleściły na słabym wietrze. Zdawało się, jakby fale oceanu majestatycznie kołysały konarami. Emily zatrzymała się, żeby po prostu popatrzeć. Las falował u podnóża gór. Widok był wyjątkowo kojący. – Jak nazywają się te drzewa, Raf? – zapytała, unosząc głowę i patrząc na baldachim liści. Rafael również podniósł wzrok.
– Mieszkańcy tych gór mówią na nie shatah mallah, co można z grubsza przetłumaczyć jako „boski tancerz”, ale na podstawie
moich
doświadczenia,
zaawansowanych
sklasyfikowałbym
te
studiów
akurat
i
lat
drzewa
jako
„wysokie”, może nawet uznałbym, że należą do gatunku „wyjątkowo wysokich” – odpowiedział Rafael z powagą. – I oczywiście „zielonych”. Emily poklepała szyję klaczy. – Wiesz, moja droga, to chyba będzie długi tydzień… – stwierdziła scenicznym szeptem. Milę dalej zadała kolejne pytanie. – Jak to było dorastać w tych górach? Rafael popatrzył na nią z namysłem. – Naprawdę chcesz wiedzieć? Emily skinęła głową. Naprawdę. Nie zapytała dlatego, że admirał
Douthat
potrzebowała
informacji,
była
szczerze
zainteresowana. I lubiła rozmawiać z Rafaelem. Nie odpowiedział od razu. Tym razem nie roześmiał się ani nie zaczął żartować. – Było cudownie i strasznie. Dorastałem wśród piękna, które zapiera dech w piersi, chociaż doceniłem to dopiero po powrocie z Akademii. Spędziłem tutaj dzieciństwo. Odleciałem i wróciłem jako dorosły. I wtedy ujrzałem nie tylko piękno, lecz także stałe zagrożenie. *** Królowa Anna mierzyła Michaela Hudisa przenikliwym
spojrzeniem – podobnie zapewne obserwowałaby wściekłego psa. Jednak twarz miała beznamiętną. Matka nauczyła ją tego już w dzieciństwie i nie była to łatwa lekcja. Dwunastoletnia Anna zasiadała z matką w Sądzie. Kiedyś starsza kobieta przyszła prosić o życie syna. Zabił człowieka i został skazany na śmierć, ale staruszka błagała o uniewinnienie, ponieważ syn utrzymywał ją na stare lata. Serce Anny zmiękło na prośby staruszki i spojrzała błagalnie na królową Beatrice. Beatrice dostrzegła jednak, że stara kobieta zauważyła współczucie Anny i subtelnie skierowała błagania bardziej do dwunastolatki. Królowa
przerwała
prywatnego
posiedzenie
i
gabinetu. Gdy tylko
bez
słowa
wyszła
znalazły się w
do
środku,
odwróciła się do Anny i z zimną krwią uderzyła córkę w policzek. – Pewnego dnia będziesz królową – powiedziała. – Poddani będą do ciebie przybywać z całej V ictorii, aby szukać u ciebie łask. Ale nie przyjdą z lojalności, przyjaźni i altruizmu. Ponownie uderzyła córkę w policzek. – Przyjdą, ponieważ będą od ciebie czegoś chcieli. Rozumiesz, Anno? Annę piekła twarz od uderzeń, ale nie cofnęła się, tylko wściekle spojrzała na matkę. Królowa Beatrice nie odwróciła oczu. – Anno,
będziesz musiała
sobie radzić z poddanymi,
doradcami, ludźmi, którzy cię popierają, a także tymi, których poparcie będzie ci potrzebne. Wszyscy czegoś będą od ciebie
chcieli. I wszyscy będą ci się uważnie przyglądać. Będą patrzyli na ciebie jak na żmiję, która może ich ukąsić, lub jak na kochankę, która może ich pocałować. Ale będą się przyglądać tak uważnie, jak nikomu innemu, w nadziei, że zauważą oznaki współczucia, strachu lub niepewności. A jeżeli któreś z tych uczuć odbije się na twojej twarzy, wykorzystają to bez namysłu. Królowa westchnęła. – Oto lekcja dla ciebie, Anno Radcliff Mendoza Churchill. Dobrze ją zapamiętaj: władca nigdy nie okazuje emocji, chyba że zechce,
a
i wtedy tylko
z ważnego
powodu.
Publiczne
okazywanie uczuć bez przyczyny świadczy albo o niedojrzałości, albo o braku dyscypliny i samokontroli, a w obu przypadkach to bardziej niebezpieczne dla ciebie niż atak nożem lub bronią palną albo zamach bombowy. Królowa westchnęła znowu i popatrzyła w oczy wściekłej córce. – Jesteś na mnie zła. Policzki masz czerwone, źrenice zwężone, a wargi wykrzywione. Wszystkie te oznaki może równie dobrze odczytać wróg. Dlatego teraz zamknij oczy i rozluźnij mięśnie twarzy, aby zniknęły z niej uczucia. Ukryj swoje emocje,
niech twoje oblicze nie ujawnia
ich ani
przyjaciołom, ani wrogom, ponieważ i jedni, i drudzy mogą cię wykorzystać, jeżeli tylko im na to pozwolisz. Anna wybiegła z gabinetu, po policzkach spływały jej łzy gniewu. A nauka trwała. Wreszcie, gdy dziewczyna skończyła piętnaście lat i królowa Beatrice spoliczkowała ją znowu bez
ostrzeżenia, Anna uśmiechnęła się promiennie i oznajmiła ze spokojem: – Dzień dobry, matko, ładny mamy dzień, nieprawdaż? A matka, królowa V ictorii, przyjrzała się jej uważnie, a potem z aprobatą skinęła głową. Tamte
lekcje
Anna
przypominała
sobie
teraz,
gdy
obserwowała podchodzącego do niej wysłannika Dominium. Sala konferencyjna została opróżniona z mebli, położono grubszy
dywan,
a
na
ścianach
powieszono
obrazy
przedstawiające sceny z historii sektora V ictorii. Zbudowano podwyższenie i ustawiono na nim wysokie krzesło. W sali nie było innych miejsc do siedzenia. – Witam na „Wellingtonie”, ambasadorze – odezwała się Anna. Zwracała się tylko do Hudisa. Pozostali byli nieważni i nie zamierzała tracić na nich czasu. Hudis skłonił się lekko. – Dziękuję za audiencję, Wasza Wysokość, i przepraszam, jeżeli wywołałem mylne przekonanie, że jestem ambasadorem. Moją rolą… – Znam pańską rolę – przerwała mu zimno Anna. – Nie jest pan ambasadorem ani nawet dyplomatą. Jest pan, panie Hudis, osobistym pachołkiem naczelnika ludowego. Pełni pan rolę jego osiłka. W innym miejscu i czasie łamałby pan kości, aby zarobić na życie, ale los skrzyżował nasze drogi tu i teraz, panie Hudis, dlatego tytułuję pana „ambasadorem”. Dzięki temu mam pretekst, aby udawać, że rozmawiam z przedstawicielem
honorowego
i
szlachetnego
narodu.
Proszę pozwolić
mi
zachować to drobne złudzenie. Hudis spojrzał na nią zimno. Anna nie spuściła wzroku. –
Myślę,
że
możemy
sobie
darować
dyplomatyczne
uprzejmości, panie Hudis, skoro Dominium napadło na V ictorię bez żadnej prowokacji z naszej strony, użyło broni jądrowej na planecie, czym pogwałciło traktat z Darwina i zamordowało setki tysięcy niewinnych cywilów, nie wspominając o królowej Beatrice. Na jej policzkach pojawiły się różowe plamy i Anna posłała Hudisowi gniewne spojrzenie. Wyraźnie starała się jednak opanować. – Z pewnością ma pan dla mnie wiadomość od swojego naczelnika, panie Hudis – podjęła po chwili. – Słucham. Hudis uśmiechnął się w duchu. Wspaniale. Ta dziewczyna była wściekła. Bardzo. Oczywiście, była jeszcze młoda i niewiele wiedziała. A gdy pojawia się gniew, często towarzyszy mu strach. Na dodatek w gorączce uczuć ludzie często mówią coś, czego
nie powinni.
Hudis
zastanowił się,
jak
może to
wykorzystać, zanim się odezwał. – Wasza Wysokość, jestem tutaj, aby podjąć starania o zakończenie przelewu krwi między naszymi sektorami. Lud Dominium Zjednoczenia Ludowego żałuje, że spadło na was tak wielkie brzemię… – Niech pan nie udaje świętoszka – wycedziła Anna przez zaciśnięte zęby. – Proszę po raz ostatni, żeby pan przeszedł do
rzeczy, albo to spotkanie się zakończy. Hudis skłonił się znowu. – Oczywiście, Wasza Wysokość. Naczelnik ludowy Nasto upoważnił mnie, abym przekazał, że Dominium Zjednoczenia Ludowego zaprzestanie wrogiej działalności przeciwko wam, jeżeli wycofacie swoje okręty, przekażecie stację Atlas Dominium i zgodzicie się na zawsze pozostać w sektorze Azylu. Nie stanie się wtedy żadna krzywda wam ani waszym obywatelom. Naczelnik ludowy Nasto ręczy za to honorem. Królowa Anna przyglądała się Hudisowi przez długi czas. W głębi duszy czuła oburzenie bezczelnością tej propozycji, ale ogarnęło ją także rozbawienie. – Chyba dobrze, że nie jest pan dyplomatą, panie Hudis, ponieważ to wymaga umiejętności, jakich pan nie posiada – przerwała wreszcie milczenie. Z kąta sali Hiram starał się obserwować wszystkich jednocześnie, przesuwał spojrzenie to na królową, to na sir Henry’ego, to na Hudisa. Hudis, jak zauważył Brill, nie poczuł się urażony ani treścią, ani tonem wypowiedzi Anny. W ogóle go to nie obchodziło, jak sobie uświadomił Hiram. Wysłannik Dominium nie przybył tu, aby zawrzeć rozejm. – Proszę pozwolić, że będę mówił wprost, Wasza Wysokość – rzucił Hudis. – Przegraliście. V ictoria przegrała. My, Dominium, okupujemy Kornwalię. Kontrolujemy dostęp do Christchurch i ta planeta również znajdzie się pod naszą okupacją. Zostaliście uwięzieni w Azylu. Wasza Flota jest zdziesiątkowana. Nawet
z Atlasem nie zdołacie wybudować nowej na czas, aby przeszkodzić nam w przedostaniu się do Azylu i zniszczeniu was ostatecznie. Anna wytrzeszczyła oczy, oddech miała płytki i nerwowy. Uniosła rękę do ust, potem opuściła na podołek. Dłoń jej drżała. Głos się jej rwał, gdy się odezwała. – Może i zniszczyliście nasze okręty, panie Hudis, ale obawiam się, że przecenia pan siłę floty, jaka pozostała Dominium, i nie docenia naszej. Na Atlasie można wybudować okręt w ciągu tygodnia. A reszta naszej Floty wkrótce zakończy naprawy, włącznie z tym okrętem. Dominium mogło nas wziąć z zaskoczenia, ale nawet z taką przewagą nie zdołało nas zniszczyć. Hudis znowu uśmiechnął się w duchu. Przesadziła z blefem. Stwierdzenie, że Atlas może wybudować okręt co tydzień, było niewiarygodne. Czyżby ta królowa bez tronu próbowała coś ukryć? Czyżby Atlas został mocno uszkodzony podczas walk? I ta wzmianka o naprawach okrętów? Może siły V ictorii zostały osłabione bardziej, niż doniesiono w meldunkach? Czyżby wszystkie okręty bojowe Wiktów zostały zniszczone? Może – ale tylko może – flota Dominium powinna zaatakować już teraz, a nie czekać cztery miesiące na powstanie kolejnej Floty Bojowej. – Wasza Wysokość – powiedział beznamiętnie – mamy wielką flotę i możliwość konstruowania okrętów szybciej niż wy. Jeżeli stawicie opór, przeprowadzimy po prostu inwazję na Azyl i ci
dobrzy ludzie, którzy udzielili wam schronienia, zginą przez wasz upór. Królowa Anna drgnęła na tronie, zerknęła na sir Henry’ego, jakby szukała wsparcia. – Wydaje się panu, że jest niepokonany, panie Hudis. Wiemy o stoczni imienia Potęgi Ludowej. To bardzo stara konstrukcja, prawda? Niezbyt dobrze broniona, o ile pamiętam. Jeżeli ją zniszczymy, Dominium nie zdoła zbudować nowej przez wiele lat. Niech pan nam nie grozi, panie Hudis. – Urwała i nerwowo splotła dłonie. – Proponuje pan rozejm, ale żąda, abyśmy się całkowicie rozbroili. A jeśli będziemy bezbronni, jakie gwarancje dostaniemy, że Dominium dotrzyma słowa? Hudis nie posiadał się ze szczęścia. Królowa Anna chciała gwarancji! Zamierzała rozważyć nawet rozbrojenie Floty! „Mój Boże, to jeszcze głupiutkie dziecko” – pomyślał. A potem przypomniał sobie jeszcze jej słowa o stoczni. W głębi duszy wyszczerzył się z satysfakcją. Wiktowie nie mieli pojęcia o drugiej stoczni Dominium na Siegestorze. Choćby dla tej wiedzy warto było odbyć to spotkanie. – Jakich gwarancji życzycie sobie, Wasza Wysokość? – zapytał sceptycznie. Anna zerknęła na sir Henry’ego, a ten odpowiedział: – Przede wszystkim nadzoru sił pokojowych z Darwina w sektorze Azylu, żeby pilnowały dotrzymania rozejmu. Chcemy też gwarancji, że cywilom na Kornwalii nie stanie się krzywda. Hudis udał, że się zastanawia.
– Wasza Wysokość, przyjęcie tych warunków oczywiście przekracza moje kompetencje, ale mogę zapewnić, że naczelnik ludowy nie ma powodu krzywdzić cywilów na Kornwalii. Jednakże nie będzie zadowolony z żądania obecności sił pokojowych z Darwina na niepodległym terytorium Dominium. – To nie terytorium Dominium, panie Hudis! – syknęła Anna. – To sektor V ictorii! Hudis wbił w nią obojętny wzrok. – Nie, Wasza Wysokość, to był sektor V ictorii, ale teraz to część obszaru Dominium Zjednoczenia Ludowego. Takie są fakty, Wasza Wysokość, i to się nie zmieni za waszego życia. – Ponownie
skłonił
się
lekko.
–
Przekażę
waszą
prośbę
naczelnikowi ludowemu, a potem przyniosę jego odpowiedź. Tymczasem jednak, jeżeli cenicie sobie dobre samopoczucie swoich dawnych poddanych na Kornwalii i Christchurch, doradzam, żebyście powstrzymali się od jakichkolwiek wrogich działań, dopóki warunki rozejmu nie zostaną ostatecznie ustalone. Po tych słowach odwrócił się i ruszył do wyjścia. Gdy był już w drzwiach sali, królowa Anna zerwała się na równe nogi. – Gwarancje! – krzyknęła piskliwie. – Słyszysz mnie, Hudis? Muszę mieć gwarancje, że moim ludziom nic się nie stanie! Hudis wyszedł, jakby jej nie słyszał. Na korytarzu nikt nie dostrzegł jego uśmiechu. Gdy tylko
zniknął z
pola
widzenia,
królowa
usiadła
i obojętnie skrzyżowała nogi. Oparła dłonie na podłokietnikach,
palec wskazujący zaczął wybijać powolny rytm. Twarz miała beznamiętną. Hiram Brill zerknął na nią,
potem na sir
Henry’ego. – Cóż… – Sir Henry w zamyśleniu pokiwał głową. – Myślę, że poszło całkiem nieźle. – Tak – zgodziła się królowa spokojnie. – Myślę, że nieźle. *** Pod kajutą Hirama Brilla ktoś na niego czekał. Nosił ciemnogranatowy
mundur
oddziałów
specjalnych
Floty
z insygniami pułkownika. Był niski, szeroki w barach, a smagła twarz zdradzała, że większość czasu spędza na dworze. – W czym mogę pomóc? – zapytał z ciekawością Hiram. Mężczyzna przyjrzał mu się przenikliwie. – Hiram Brill to pan? – upewnił się szybko. Brill potwierdził. – Jestem Dov Tamari. Mam wieści o sierżant Sanchez. Hiram po prostu na niego patrzył ze strachem i nadzieją. Nie mógł ukryć emocji. – Nie, nie – uspokoił go szybko Tamari. – Ona żyje. Potrząsnął głową. – Proszę wybaczyć, nie chciałem pana przestraszyć. Możemy wejść? Nie chcę tutaj o tym rozmawiać. W kajucie Hiram odruchowo nalał sobie szkockiej, a potem zaproponował drinka gościowi, ale pułkownik odmówił. – Nie piję alkoholu, wolę herbatę, jeśli można. Brill napełnił kubek wrzątkiem i wrzucił torebkę herbaty,
a potem spojrzał na gościa. – Proszę mi powiedzieć. – Służę w oddziałach specjalnych, jak pan widzi. Co pan wie o siłach dalekiego zwiadu? Hiram pokiwał głową. – Słyszałem o was. Ale co to ma wspólnego z Cookie? Pułkownik upił herbaty. – Zanim Dominium zaczęło się dobijać do naszego sektora, wysłaliśmy na zwiad trzydzieści korwet. Część miała się rozejrzeć w sektorze Dominium, większość w pobliżu Timora. Straciliśmy kontakt niemal ze wszystkimi, ale niektórym udaje się przekazywać wiadomości przez drony kurierskie. Niektóre zdążyły również wrócić do Azylu i dołączyć do Floty. Brill zaczynał tracić cierpliwość. – Nie chcę pana naciskać, pułkowniku, ale co to ma wspólnego z Cookie? Pułkownik skrzywił się. Nie przywykł, by mu przerywano. –
Mieliśmy
w
sektorze
Dominium
tuzin
korwet
zwiadowczych. Często wykonywały zadania w grupach. Około czterech dni temu „Sowa Śmieszka” obserwowała odlot statku z bazy na Timorze. Namierzyła „Tartara”, jednostkę więzienną, na której trzymani są szczególnie niewygodni więźniowie polityczni. Mogłoby się wydawać, że to mało istotne, ale „Sowa” przechwyciła transmisję, w której „Tartar” prosił o pozwolenie na lot do Siegestora. Kapitan nie znalazła żadnych wzmianek ani odniesień do tej nazwy w naszych danych. Bardzo ją to
zaciekawiło. I wtedy nastąpiły dwa wydarzenia. Po pierwsze, „Tartar” zaczął oddalać się od Timora kursem w głęboką przestrzeń, w przeciwnym kierunku niż do tunelu na V ictorię. Z tego, co wiemy, nie ma tam nic, żadnych baz, posterunków ani innych placówek, dlatego kapitan „Sowy Śmieszki” uznała, że należy przyjrzeć się uważniej temu statkowi. Hiram poczuł, że serce bije mu coraz szybciej. –
Po
drugie,
kapitan
„Sowy
Śmieszki”
postanowiła
zaryzykować i użyć skanu przy pomocy fal niskiej częstotliwości. Nie wiem, czy zdaje pan sobie sprawę, komandorze, że niektórzy marines
mają
wszczepione nadajniki.
Dzięki nim można
namierzyć marines nawet bez hełmów bojowych, co przydaje się w
misjach
ratunkowych
i
poszukiwawczych.
Grupom
zwiadowczym pozwala to łatwo rozpoznać wrogów i przyjaciół na powierzchni planet. Hiram przymknął oczy i odruchowo wstrzymał oddech. – Maria Sanchez znajduje się na „Tartarze”, komandorze. Odbiornik zasilany jest przez połączenie nerwowe, można zatem łatwo stwierdzić, czy osoba, której go implantowano, żyje. Cztery dni temu żyła. Niewiele więcej można powiedzieć, ale na pewno żyła. Hiram uniósł powieki i odetchnął. – I? Tamari wzruszył ramionami. – „Sowa Śmieszka” śledzi statek więzienny. Nie śpieszą się, ale bez wątpienia lecą coraz głębiej w kosmos, w obszar, o ile
wiadomo, całkowicie pusty, poza paroma gromadami asteroid. – Myślałem, że teleporter nie przenosi metalu – zaniepokoił się Brill. – Jak to się udało z chipem? Tamari pokręcił głową. – Nie powiedziałem, że to chip, komandorze. Nadajnik jest organiczny, został zaprojektowany tak, aby był niewykrywalny przy skanowaniu przez wroga. Hiram pochylił się nad swoim komputerem i wpisał „Siegestor”,
a
potem
włączył
ogólne
przeszukiwanie.
W wynikach z baz danych wywiadu i wojska nie pojawiło się nic, ale główna wyszukiwarka cywilna wyrzuciła artykuł o łuku triumfalnym w Monachium, jednym z miast na Starej Ziemi. W 1852 roku starej rachuby czasu król kraju nazywanego Niemcy zbudował w Monachium Bramę Zwycięstwa, aby upamiętnić bohaterstwo armii bawarskiej. – Brama Zwycięstwa? – mruknął Brill. Dlaczego Dominium nazwało
coś
Bramą
Zwycięstwa? Chodziło
o
bramę do
zwycięstwa nad V ictorią? Chciałby się znaleźć na tej korwecie zwiadowczej, ale nic z tego. I nie wolno wyciągać pochopnych wniosków, miał za mało informacji. –
Pułkowniku,
kto
jest
obecnie
głównodowodzącym
oddziałów Zwiadu Dalekiego Zasięgu? Tamari spojrzał na niego czujnie. – Cóż… Sztab znajdował się na Kornwalii. Wyjątkowo mnie tam nie było z powodu nagłej sprawy rodzinnej. Musiałem wrócić tutaj, do Azylu. Wychodzi zatem, że ja.
– Pułkowniku Tamari, od tej pory podlega pan mnie – oznajmił Hiram. – Proszę usiąść wygodnie, mamy wiele spraw do omówienia. *** Gdy wspięli się wyżej, na wschodzie roztoczył się widok zapierający dech w piersi. Zatrzymali się na posiłek wśród górskich
łąk
i
rozkulbaczyli
konie,
żeby mogły brodzić
w wysokiej po kolana trawie. Rafael wypakował porcje kurczaka na zimno, owoce i wodę. Rozłożył koc, żeby mieli gdzie usiąść. Głód sprawił, że jedzenie smakowało wyśmienicie. Na niebie Emily ujrzała klucze ptaków odlatujących na południe. – Kiedy moi przodkowie przenieśli się tutaj, posadzili sosny i inne wiecznie zielone drzewa ze Starej Ziemi – opowiadał Rafael przy jedzeniu. – Drzewa rozsiały się po lesie. Z czasem dodali też dęby i wierzby, brzozy i topole. Próbowali sadzić również klony, ale z jakiegoś powodu się nie przyjęły. Rosną tutaj wprawdzie miejscowe drzewa, ale można je spotkać raczej w
kotlinach,
zwykle
przy
rzekach
i
strumieniach.
Przeflancowano nawet trochę sekwoi z Darwina. Są piękne, niesamowicie wysokie i majestatyczne, ale rozprzestrzeniają się powoli. Na pewno zobaczymy je wyżej, za Ouididi. – Twoja rodzina nadal tu mieszka? – zapytała Emily. Potwierdził z uśmiechem. – O tak. Moje trzy matki wciąż są w Ouididi wraz z trzema ojcami… Tradycyjnie nazywa się ich stryjami. Moje siostry i bracia też tam mieszkają. Paru braci zaciągnęło się do marines,
siostry powychodziły za mąż i połączyły się z rodzinami w innych wioskach, ale dwie zostały w Ouididi. Emily wydawało się, że źle usłyszała. – Raf, chcesz powiedzieć, że masz trzy matki? Rafael wyglądał, jakby nie rozumiał. – No jasne. Przecież tutaj się urodziłem. I tutaj mieszkają moi stryjowie i matki. Tym razem to Emily miała wrażenie, że nic nie rozumie. Mgliście
pamiętała
jakieś
skrawki
z
kursu
socjologii
w college’u, coś o komunach rodzinnych z innych światów czy coś podobnego. – To znaczy, że wychowałeś się w komunie z innymi rodzinami? Rafael parsknął śmiechem. –
Ach,
Wiktowie! Nie,
Emily.
Kiedy moi
przodkowie
wylądowali na Azylu i osiedlili się w górach, nie było im łatwo. Stracili wielu ludzi przez pierwsze lata kolonizacji. Mężowie ginęli w potyczkach z groginami, żony umierały na wirusa stilli, a dzieci nie przeżywały zimy. Było wiele rozbitych rodzin, wdów i wdowców, sierot. I jakoś tak wyszło, że zamężne pary zaczęły przyjmować jako żonę kobietę, która straciła męża, żeby mogli sobie wzajemnie pomagać. Podobnie było z mężczyznami bez żon, pary brały ich za mężów na tej samej zasadzie. Emily próbowała sobie to wyobrazić. – Ale… ale to znaczy, że nowa żona lub mąż byli przyjmowani do takiego związku również seksualnie?
Rafael potwierdził skinieniem głowy, w jego oczach zalśniło rozbawienie. – Moi przodkowie walczyli o przetrwanie, Emily. Znaczenie słowa „rodzina” rozszerzyło się wtedy. Chodziło o to, aby rodzina przeżyła, nawet jeśli straciłaby paru członków. – Ale powiedziałeś, że masz trzy matki! Jak to wygląda? Roześmiał się z jej niezrozumienia. – Och, Em, szkoda, że nie widzisz własnej miny! To, co zaczęło się od tradycyjnej więzi między mężczyzną, kobietą i dziećmi, rozwinęło się bardziej. Dwie kobiety z jednym mężem brały sobie kolejnego, żeby dołączył do rodziny. Kobiety uważały się za żony obu mężczyzn, a mężczyźni za mężów obu kobiet. Kiedy nadeszły bardzo złe czasy, jakieś trzydzieści lat po osiedleniu, rodzina się rozrosła ze względu na bezpieczeństwo i pragnienie chronienia się nawzajem. – Uśmiechnął się. – Ale można też stwierdzić, że rozrosła się z miłości. – Ale jeżeli kobiety miały jednego męża i znalazły drugiego, dlaczego nie rozdzielały się na dwie pary? Rafael wzruszył ramionami. –
Bo
nie
chciały.
Ponieważ
kochały
obu
mężczyzn,
a mężczyźni kochali obie kobiety. I ponieważ dla nich miało to sens, żeby pozostać w większej rodzinie, w której było więcej rąk do pracy i do opieki nad dziećmi. Emily odetchnęła głęboko. – Ale jak kobieta odróżnia, kto jest ojcem jej dzieci? Rafael uśmiechnął się łagodnie.
– Kobieta zawsze wie. Ojcami jej dzieci są wszyscy mężowie. A każdy mężczyzna jest „stryjem” dla dzieci. Emily próbowała sobie to wyobrazić, ale nie przyszło jej łatwo. Wreszcie się poddała. Musiało się to odbić na jej twarzy, bo Rafael zaczął wyjaśniać dalej: – Każdy mężczyzna w rodzinie uważa się za ojca dzieci swoich żon. Każda matka uznaje mężów za ojców wszystkich jej dzieci i uważa się za matkę wszystkich dzieci w swojej rodzinie. A dzieci dorastają wśród wielu kochających rodziców, nie tylko pary. – I wychowałeś się w takiej rodzinie? Rafael skinął głową. – Byłem bardzo szczęśliwy, Em. Miałem stryja Amina, który uczył mnie polować w górach, i stryja Yaela, który nauczył mnie języków obcych. Rodzona matka, Leila, pokazała mi, jak gotować i naprawiać ubranie, matka Aisza nauczyła mnie czytać i pisać, a stryj Danny opowiedział mi o innych światach i o życiu marines, a matka… – Dość! – Emily ze śmiechem uniosła ręce. – Dobrze, już dobrze! Rozumiem! A potem pokręciła głową z westchnieniem. – Ale chyba potrzebuję czasu, żeby do tego przywyknąć. – No to chyba nie powinienem ci mówić o Komnacie Kwiatów, gdy dziewczyna kończy piętnaście lat? – zapytał figlarnie. Emily zasłoniła sobie uszy.
– Studiowałam historię, nie antropologię! – jęknęła. – Jeżeli mnie przeciążysz wiedzą, zwinę się w kłębek i będę ssać kciuk! – Tylko nie to! Moja matka Leila byłaby oburzona, gdybym nie sprowadził cię do niej w jednym kawałku i zadowolonej. Wtedy dopiero do niej dotarło. – Czy to znaczy, że spotkam wszystkich twoich rodziców? – Sama myśl wydawała się jej nieco niepokojąca. Rafael parsknął tubalnym śmiechem. – O tak, Emily, wszystkich. Również moje rodzeństwo, przynajmniej to, które nadal mieszka w Ouididi. Wydamy ucztę na twoją cześć, wiesz? Emily zamrugała, zaskoczona. – Ale… Rafaelu, nie jestem przecież twoją dziewczyną ani narzeczoną, tylko zwykłą turystką… Pokręcił głową. – Nie rozumiesz, Em. Jesteś z V ictorii. Każdy z V ictorii byłby dla nas gościem honorowym, a zwłaszcza żołnierz, który walczył przeciwko Dominium. – Ale Dominium nie jest wrogiem Azylu – zaprotestowała Emily. Rafael zrobił się śmiertelnie poważny. – Dominium jest wrogiem V ictorii, a wrogowie V ictorii są wrogami Azylu. Zawsze spłacamy nasze długi. ===
ROZDZIAŁ 5 NA STACJI KOSMICZNEJ AT LAS, W SEKT ORZE AZYLU Hiram Brill długo siedział przy biurku, popijając herbatę Darjeeling. Myślał o lekcji dyplomacji i psychologii udzielonej przez królową i sir Henry’ego, o Emily Tuttle, która poleciała na Hajfę, o Grancie Skiffingtonie, który rozpaczliwie próbował zachować niespodziewane stanowisko kapitana na „Yorkshire”. I o Cookie na statku więziennym Dominium. Oraz o bracie Jongu ze Światłości i jego umiejętnościach podróżowania bez zwracania na siebie uwagi. A także o miejscu nazwanym Siegestor, które nie figurowało na żadnych mapach. Kiedy wreszcie był gotów, odstawił kubek i włączył interkom. – Ta-ak? – zabrzmiał zaspany głos kobiety. – Romano? Lori Romano? – upewnił się Brill. – Noo… – Odpowiedzi towarzyszyło ziewnięcie. – Która godzina? – To pani pracowała nad urządzeniem teleportacyjnym Tilleke. – Było to stwierdzenie, nie pytanie. – Kto mówi? – Głos Romano stał się nagle bardziej przytomny i czujny. –
Przepraszam,
że kontaktuję się tak
późno.
Jestem
komandor Brill, adiutant królowej Anny i oficer wywiadu – przedstawił się cicho Hiram. Usłyszał szelest, gdy Romano
wstawała z łóżka w swojej kabinie. – Proszę się ze mną spotkać o siódmej w moim biurze. Zamówię dla nas śniadanie. Mam dla pani pracę. – Ale, komandorze, ja… – Żadnych ale, Romano. O siódmej w moim biurze. A teraz proszę odpocząć. Do zobaczenia. – Rozłączył się, a potem przygotował sobie kolejny kubek herbaty i włączył holo. Przyjrzał się uważnie wlotowi do tunelu czasoprzestrzennego z V ictorii do Dominium. Siedział tak bardzo długo. ===
ROZDZIAŁ 6 WIOSKA OUIDIDI, GÓRY PELION, W SEKT ORZE AZYLU Przyjechali do Ouididi tuż po zachodzie słońca. Emily zauważyła
przede
wszystkim
ponaddwudziestostopowe
ogrodzenie elektryczne, które otaczało osadę. Zaraz jednak uwagę dziewczyny przyciągnęły domy w jaskrawych kolorach czerwieni, zieleni, błękitu i bieli. Po wąskich uliczkach biegały dzieci, anonsując okrzykami i śmiechem przybycie gości. Ciekawi dorośli wychodzili przed ganki albo wychylali się z balkonów, żeby pomachać na powitanie. Wszyscy wydawali się znać Rafaela. Kobiety przyglądały się mu i Emily, a potem składały gratulacje.
Translator
uniwersalny
nie
miał
problemów
z przekładem. – No, Rafaelu, nareszcie znalazłeś sobie narzeczoną, co? – Och, Bóg jest wielki! Nawet Rafael w końcu się zakochał! I to w jakiej piękności! – To na pewno narzeczona dla twojego brata, bo dla ciebie jest za dobra, Rafaelu! Rafael odgryzał się łagodnie, uważał przy tym, aby nie potrącić
kręcących się przy koniach dzieci.
Ciemnoskóra
dziewczynka o lśniących brązowych oczach podbiegła najbliżej. – Wróciłeś! Wróciłeś! Rafael pochylił się, złapał małą za kołnierz kurtki i wciągnął
na grzbiet wierzchowca. – Co my tu mamy? Czy to mały grogin, który wkradł się do wioski? Dziewczynka spojrzała przez ramię i wyszczerzyła zęby w udawanym warknięciu. – Jestem o wiele groźniejsza niż grogin, Rafaelu Eitanie! Ale nie tak okropna jak matki. One rozerwą cię na strzępy, zobaczysz. Nie było cię w domu od miesięcy, a kiedy wreszcie przyjeżdżasz, zostajesz tylko na jedną noc! – Pogroziła mu palcem. – Zrobią z ciebie potrawkę na kolację! Rafael roześmiał się, ale Emily podejrzewała, że trochę z przymusem. A potem dziewczynka wychyliła się do Emily. – Jestem Nouar, siostra Rafaela. Witaj w naszej wiosce. Emily uścisnęła wyciągniętą dłoń. – Emily Tuttle. Poznałam twojego brata na szkoleniu w Camp Gettysburg. Nouar wytrzeszczyła oczy. – Och, ty jesteś ta Emily! Rodzina będzie zaszczycona, że może cię poznać. Rafael opisywał cię w listach. Emily uniosła brwi. Intrygujące… – Kapitan Tuttle dowodzi okrętem wojennym we Flocie V ictorii – wyjaśnił Rafael siostrze z powagą. – Walczyła z Dominium podczas inwazji na V ictorię i umożliwiła królowej Annie ucieczkę do Azylu. Nouar
przyjrzała
się
Emily
z
jeszcze
większym
zainteresowaniem, zanim jednak zdążyła się znowu odezwać,
Rafael wstrzymał wierzchowca. – Jesteśmy na miejscu – oznajmił. – Odprowadźmy konie i będziemy mogli się czegoś napić. *** Sześcioro
rodziców
Rafaela
dobiegało
pięćdziesiątki.
Najmłodsza, Hakima, miała ponad czterdzieści lat. Rodzona matka mężczyzny, Leila, okazała się drobną kobietą o jasnej cerze i długich, pasmami
siwizny.
jasnobrązowych włosach znaczonych już W
niczym
nie
przypominała
swojego
barczystego, wysokiego syna i Emily z rozbawieniem próbowała zgadnąć, który z trzech mężczyzn spłodził Rafaela. Szybko się poddała, to mógł być każdy z nich. W domu było dziesięcioro dzieci, najmłodsza Nouar, najstarsza Fatum, już zamężna i z dwójką własnych dzieci. Fatum była nieco starsza od Rafaela, może rok lub dwa. Przyglądała się przybyszce z V ictorii z nieskrywaną ciekawością. Kolację podano na dwóch długich stołach na środku przestronnej jadalni. Meble wykonano z miejscowego drewna – ławki dla dzieci, krzesła dla dorosłych. Z kuchni przyniesiono parujące potrawy i gorącą herbatę, bochenki ciemnego pieczywa, które smakowały melasą, oraz ciemnoczerwone wino, które Emily początkowo wydało się zbyt kwaśne i gorzkie, ale po drugiej lampce zaczęło jej smakować. „Jeżeli wypiję więcej, zasnę przy stole” – pomyślała. Trzech ojców – Amin, Danny i Yael – nie było zbyt rozmownych,
w
przeciwieństwie
do
matek
nieustannie
zajmujących się Emily, jakby okazała się ich zaginioną córką.
Przy drugim stole młodsze dzieci rozmawiały głównie ze sobą, od czasu do czasu zerkały tylko na Rafaela i śmiały się w głos. Rozmowy wśród dorosłych dotyczyły przede wszystkim wczesnych oznak zimy, polowań na groginy – ostatnio pojawiło się duże stado i mieszkańcy wioski wychodzili poza ogrodzenie tylko z bronią. Zaczęto też rozmawiać o wojnie z Dominium. – Najbardziej niepokoi mnie pogłoska, że Tilleke byli w to zamieszani po stronie Dominium – powiedział Yael. W jego okularach
odbiło
się
światło
lamp.
–
Źle
przegrać
po
niespodziewanym ataku z Dominium, ale jeszcze gorzej z Tilleke. Oni są naprawdę groźni… Przebiegli, inteligentni. A cesarz Chalabi
to
chyba
najbardziej
okrutny
człowiek
we
wszechświecie. – I bezbożny – mruknęła Leila, a pozostali przytaknęli. – Skąd macie tyle aktualnych informacji? – zdziwiła się szczerze Emily. – Och, mamy radio i telewizję jak w miastach – zapewnił ją Yael. – Nie widziałaś tego, ale pół mili stąd na zboczu stoi antena, zapewnia doskonały odbiór. Sieć też działa bez zarzutu, więc możemy śledzić bieżące wydarzenia. – Khali Yael nie lubi się chwalić – roześmiał się Rafael, który siedział naprzeciwko Emily. – Pół roku spędza w Hajfie, jest wykładowcą nauk politycznych na uniwersytecie, więc jesteśmy lepiej poinformowani niż większość rodzin w Ouididi. – Yael to także nasz udomowiony liberał – dodał Danny. – Chociaż do
tej pory nie mogę zrozumieć,
jakim cudem
wpuściliśmy do rodziny liberała. – Myślę, że to przez mój oszałamiający urok osobisty – stwierdził z powagą Yael, a potem starał się wyglądać na urażonego, gdy reszta dorosłych ryknęła śmiechem. Mrugnął porozumiewawczo do Emily. – Musieliśmy jakoś zrównoważyć żądnego krwi marine i drwala – stwierdziła ironicznie Hakima. Danny parsknął śmiechem. – Coś w tym jest – przyznał, a potem zwrócił się do Emily. – Wyrazy uznania za ucieczkę przed siłami Dominium. Rzadko udaje się uciec z pułapki. – Uderzył dłonią w blat. – Och, szkoda, że nikt nie widział min Dezetów, kiedy się zorientowali, że zabraliście ze sobą Atlasa! Jego śmiech brzmiał znajomo, zupełnie jak śmiech Rafaela. Emily uznała, że to właśnie Danny jest jego biologicznym ojcem. – V ictoria poradziła sobie nieźle, naprawdę nieźle. – I w środku tego zamieszania przybyłaś tutaj, aby odwiedzić świątynię Ait Driss? – zapytała Hakima. Była wysoka, o ostrym nosie
i
wysokich
kościach
policzkowych,
typowych
dla
mieszkańców tych gór. Wyglądała na twardą kobietę. Emily zdała sobie sprawę, że pytanie jest wieloznaczne. Ostatecznie Hakima, chociaż nie urodziła Rafaela, z pewnością była jego matką, a przynajmniej była równie opiekuńcza wobec niego jak każda matka troszcząca się o swoje dziecko. Aisza i Leila, zajęte rozmową z Rafaelem, nie usłyszały tego pytania, ale Yael jak najbardziej. Spojrzał na żonę z oburzeniem.
– Emily to nasz gość, Hakimo – napomniał cicho, lecz stanowczo. – Nie naciskaj jej, przynajmniej nie przed deserem. Rafael naraz zorientował się, do czego zmierza rozmowa, i zaczął słuchać. Hakima nie spuściła wzroku, przyglądała się Emily wyczekująco. – Dotarcie do Azylu zajęło nam tydzień – powiedziała Emily cicho. – Walczyliśmy codziennie, czasami bez przerwy. Moja grupa bojowa, Zimowa Straż, dostała zadanie odszukania jednostek zaopatrzenia Dominium i zniszczenia ich. Udało się znaleźć konwój, ale czekała na nas zasadzka. Ponieśliśmy duże straty. – Emily – przerwał jej Rafael – nie musisz niczego wyjaśniać, my… Emily uniosła rękę, aby go uciszyć. – Wszystko w porządku, Raf. Mnie też wydawało się dziwne, gdy mnie tutaj wysłano, ale chyba już wiem dlaczego. Podniosła oczy na Hakimę i zwróciła się bezpośrednio do niej. Za jej plecami dzieci zamilkły i również zaczęły słuchać uważnie. – Moja kapitan i inni oficerowie zostali zabici. Musiałam przejąć
dowodzenie
okrętem.
Zniszczyliśmy
frachtowce
zaopatrzenia dla floty Dominium, a potem walczyliśmy, żeby wrócić do Atlasa, jednak okazało się, że trzeba powstrzymać atak wroga, którego flota leciała do tunelu w pościgu za stacją. Pod
koniec
z
dwudziestu
okrętów
zostały
tylko
trzy.
Stanowiliśmy tylną straż, gdyby wróg przebił się przez naszą
obronę, miałby czysty strzał i mógł zniszczyć Atlasa. Był tam okręt flagowy Dominium… – Urwała, zanim znowu mogła mówić. – Aby go powstrzymać, wysłałam najlepszą przyjaciółkę na misję samobójczą. Wiedziałam doskonale, co robię. Wydałam rozkaz. Udało się i stacja uciekła, ale moja przyjaciółka została pojmana… I już nigdy jej pewnie nie zobaczę – westchnęła. – Co rano budzę się i przypominam sobie, że siedzi gdzieś w celi, a wszystko to przeze mnie. – Oddajesz jej cześć swoim smutkiem – zapewniła Leila i posłała Hakimie ostrzegawcze spojrzenie. Hakima skinęła głową. – To prawda, twój żal przynosi jej zaszczyt. Ale to nie wyjaśnia,
dlaczego
jesteś
tutaj,
a
nie
z
Flotą,
która
przygotowuje się do walki. – Hakimo, dość! – warknęła Leila. – Jestem tutaj,
ponieważ psycholog
Floty uważa,
że
potrzebny mi urlop, abym się nie załamała – stwierdziła rzeczowo Emily. – I ma rację. Straciliśmy wielu kapitanów podczas ucieczki, wiele okrętów i mnóstwo ludzi z załóg. Dwukrotnie byłam wśród garstki tych, którym udało się przeżyć. Zaczerpnęła tchu. – Pod koniec przygotowałam się na śmierć. Wydawało się to takie…
nieuchronne.
Ewakuowałam
załogę,
której
nie
potrzebowałam do podstawowej obsługi okrętu, a potem zamierzałam staranować okręt flagowy Dominium, ponieważ nie miałam już pocisków. I właśnie wtedy wysłałam przyjaciółkę
z tą straszną misją, choć wiedziałam, że prawdopodobnie nie wróci. Przy
stole
dzieci
nastolatki
przyglądały
się
Emily
z rozdziawionymi ustami. Dorośli wokół reagowali różnie – Hakima patrzyła twardo, Leila wycierała łzy, Yael zaciskał zęby, Amin był wyraźnie zaintrygowany, a Danny, weteran, ze zrozumieniem i współczuciem kiwał głową. – Wiem, że Flota mnie potrzebuje – podjęła Emily, starając się, aby jej głos brzmiał spokojnie, na przekór wezbranym emocjom. – Ale to trudne. Próbuję o tym nie myśleć, zostawić to za sobą. Psycholog chyba uznała, że zmiana otoczenia dobrze mi zrobi, pomoże się otrząsnąć, żebym przestała rozpamiętywać to, co przeżyłam. I, na Boga, nigdy nie widziałam tego, co ujrzałam tutaj. „Powiedziałam to” – pomyślała Emily z niedowierzaniem, że wyznała tyle zupełnie obcym ludziom. Leila wyglądała na wzruszoną, a Hakima skinęła głową i westchnęła. – Azyl spłaca swoje długi. Ale to będzie straszna wojna. Potem uniosła wzrok na Rafaela. – Musisz mi obiecać, synu, że będziesz ostrożny. Nie zniosę, jeżeli coś ci się stanie. – Zerknęła na Leilę i Aiszę. – Żadna z nas tego nie zniesie. –
Powinnaś
się
zakochać
w
Rafaelu
–
oznajmiła
nieoczekiwanie Nouar zza stołu dla dzieci. – To ci pomoże i przestaniesz rozpamiętywać!
– Ach, mądrala – prychnęła surowo Aisza. – Cóż za błogosławieństwo, że taka mądrość spływa z tak młodych ust. Wstała, wyprostowała się na swoje pięć stóp wzrostu. – Dzieci, zbierzcie naczynia po kolacji i umyjcie. A ty, mała swatko, powycierasz stoły i zamieciesz podłogę. Twoja kolej, No, do pracy! Dzieci
niechętnie
ruszyły
do
obowiązków,
ale
Nouar
próbowała mieć jeszcze ostatnie słowo. – Pora, żeby Rafael się ożenił – oznajmiła z uporem. – Emily pasuje doskonale. To bohaterka wojenna, nie jakaś głupia dziewucha z miasta, jak tamte, z którymi się umawiał. – Tak naprawdę chciałam zostać historykiem – przyznała się Emily. – Nie żołnierzem. Nouar rozpromieniła się jeszcze bardziej. – A nie mówiłam? Na dodatek jest inteligentna, nie jak tamte laleczki Rafaela. Emily zamrugała zaskoczona, a potem pochyliła się do Hakimy i zapytała cicho: – Myślałam, że to dziecko. Ile ona ma lat? Hakima prychnęła ironicznie. – Dwanaście, ale wymądrza się, jakby już miała trzydziestkę. Niech Bóg się zlituje nad mężczyznami, których ta dziewczyna poślubi! Emily przyjrzała się wychodzącej Nouar uważniej. – To twoja rodzona córka, prawda? Hakima dobrodusznie przewróciła oczami.
– Och, jak najbardziej. Wszechmogący naprawdę ma poczucie humoru. Emily musiała się roześmiać na tę uwagę. – Jestem tu tylko gościem i nie chcę być wścibska, ale domyślam się, że ty również byłaś nieznośną nastolatką. – To prawda – przyznała nieco zmieszana Hakima. – Moje matki przestrzegały mnie często, że kiedyś urodzę córkę podobną
do
nieznośnym
mnie
i
wreszcie
dzieciakiem.
–
zrozumiem,
Wskazała
na
jakim Nouar.
byłam –
No
i wykrakały. Zaraz jednak spoważniała. – Przepraszam cię za tamto pytanie. Rafael jest bardzo kochany, ale sprowadzał do domu naprawdę nieodpowiednie kobiety, pod tym względem Nouar ma rację. Chciałam mieć pewność… Emily przerwała jej uniesieniem ręki. – Proszę, doskonale rozumiem. Tyle że naprawdę jestem tylko turystką. Do dzisiejszego ranka nie miałam pojęcia, że to Rafael będzie
moim
przewodnikiem.
Myślę,
że
poproszono
go,
ponieważ znamy się z ośrodka Gettysburg. Leila dołączyła do nich i ujęła Emily za ramię. – Chodź, napij się herbaty i spróbuj deseru, a potem pokażę ci pokój. Miałaś długi dzień, a jutro czeka cię sporo wysiłku. Poprowadziła dziewczynę z powrotem do stołu. – Jesteśmy bardzo dumni z Rafaela i zaszczyceni, że wybrano go, żeby poprowadził cię do świątyni. Znasz historię Ait Driss?
– Słabo – przyznała Emily. – Wiem, że była tam masakra, ale żadnych szczegółów. Leila pokiwała głową. – Rafael opowie ci więcej po drodze, ale pamiętaj, że dla nas to święte miejsce. Nie z powodów religijnych, nie, ale ze względu na tragedię, która się tam wydarzyła. Wielu ludzi zginęło. Był to przełomowy moment dla ludzi, którzy osiedli w górach. Musieli przeorganizować swój sposób na życie w imię przetrwania. Emily pomyślała o tym przełomie i wtedy do niej dotarło. –
Czy
właśnie
wtedy
powstały
rozszerzone
jednostki
małżeńskie? – zapytała. – Rozszerzone jednostki małżeńskie – powtórzyła Leila z rozbawieniem. – Co za suchy, kliniczny termin na coś tak doniosłego. Przez setki lat kultury marokańska i izraelska opierały się na tradycyjnych małżeństwach jednej kobiety i jednego mężczyzny. Jednak po masakrze przy Ait Driss, gdy zbliżała się zima i stada groginów nadchodziły z lasów, tak wiele rodzin zostało okaleczonych, że ludzie gór musieli się zmienić. Zmienić lub zginąć. – Wzdrygnęła się. – Nie wiadomo, jak to się dokładnie zaczęło, ale sprawdziło się i z czasem zostało uznane za normę. Z pewnością wielomałżeństwa nie zastąpią tradycyjnych związków, ale zwłaszcza w górach są dość powszechne. Emily rozejrzała się, aby sprawdzić, czy nie ma w pobliżu dzieci, a potem pochyliła się i zapytała cicho:
– A jeżeli nie polubi się jednego z mężów? Co wtedy? Czy można z nim nie uprawiać seksu, a jeżeli nie, jak to znieść? Leila z uśmiechem położyła jej dłoń na ramieniu. – Nie powiem, że to nie problem, ponieważ tak się zdarza. Ale zwykle żony i mężowie są bardzo ostrożni w przyjmowaniu nowego współmałżonka. To poważna decyzja i niekiedy nowi muszą najpierw spędzić „okres próbny”, to znaczy parę miesięcy mieszkać z małżonkami na próbę. Zazdrość i chciwość zwykle rozrywają więzi. – Wzruszyła ramionami. – Nie zawsze się udaje i niekiedy nowy małżonek musi odejść. To trudne, Emily. Jednej osobie trudno się dopasować do drugiej pod względem osobowości i seksualności, a co dopiero większej liczbie. – Oczy jej rozbłysły. – Ale kiedy się udaje, wtedy wszystko wychodzi wspaniale. Emily rozejrzała się po jadalni. – Ale Yael, Danny i Amin tak bardzo się od siebie różnią… Leila uśmiechnęła się i szepnęła znacząco: – I o to chodzi. Emily nie wyglądała na przekonaną. – Pewnie gdybym się tutaj urodziła, nie wydawałoby mi się to takie dziwne… – Urodziła? Na bogów naszych matek, dziewczyno, Rafael ci nie powiedział? Pochodzę z V ictorii, jak ty. Przyleciałam tutaj, gdy miałam dziewiętnaście lat, szukałam pracy i może przygód. Kiedy dowiedziałam się o wielomałżeństwach, nie wierzyłam własnym uszom! A potem poznałam Amina i Aiszę, oświadczyli
mi się i… cóż, to był wstrząs. Prawdziwy wstrząs. Ale… – Uśmiechnęła się figlarnie i Emily przez chwilę dostrzegła w niej odważną,
przebojową
dziewiętnastolatkę.
–
Ale
muszę
przyznać, że było to ekscytujące. I nie, moje związki z mężami nie są takie same, bo każdy z nich jest innym mężczyzną. Kiedy potrzebuję pocieszenia i bezpieczeństwa, idę do Amina. Kiedy chcę się zabawić, do Danny’ego, a kiedy porozmawiać, Yael jest najlepszy. Oczywiście to bardziej skomplikowane, ale zawsze znajdzie się partner do tego, czego potrzebujesz albo na co masz ochotę.
W
każdym
aspekcie
związku.
Zapewne
wielomałżeństwo nie każdemu odpowiada, ale, na Boga, z właściwymi ludźmi okazuje się całkiem niezłe. Uśmiechnęła się łagodnie do swoich wspomnień. – I ludzie tutaj mają najpiękniejsze ceremonie ślubne. – Musnęła palcami wisiorek na rzemyku. Emily zawsze była ciekawska, więc i tym razem też się nie powstrzymała. – Leilo, zauważyłam, że wasza szóstka nosi rzemyki na szyi. Co to jest? Leila wyciągnęła wisiorek spod bluzki, żeby dziewczyna mogła się lepiej przyjrzeć. Rzemyk był stary, wygładzony i ciemny. Zwisał z niego niewielki kamień z wyrzeźbionym drzewem shatah mallah – „boskim tancerzem”. – To dar od rodziny Eitanów. Wzór wybrali Amin z Aiszą, kiedy zamieszkali w tej osadzie i wzięli ślub. Emily przypomniała sobie, jak podziwiała po drodze shatah
mallah kołysane górskim wiatrem. Przesunęła palcem po rzeźbie. – Śliczny. – Nie zdejmowałam go do trzydziestu lat – pochwaliła się Leila. – Podczas ceremonii ślubnej Amin i Aisza zawiązali mi rzemień. Każde z nich zrobiło jeden węzeł. Aisza pierwszy. Powiedziała mi wtedy: „To węzeł miłości, ponieważ łączy nas dzisiaj
miłość”.
A
potem
Amin
zawiązał
drugi
węzeł
i powiedział: „To węzeł zapewniający trwałość, żeby miłość nie przeminęła w godzinie próby i trudnych czasach. Związujemy się z radością i pragnieniem, żeby zachować to szczęście. Węzły łączą nas z tobą i ciebie z nami. I pozostaniemy razem, dopóki nie zostaną rozwiązane”. – Na bogów naszych matek – szepnęła Emily. Leila pokiwała głową. – Gdy wprowadzamy nowego współmałżonka, dodajemy kolejny węzeł do rzemienia. Każdy taki splot czyni nas silniejszymi, chociaż czasami ma się każdego z nich dość! – Roześmiała się serdecznie. – Trzeba jednak przyznać to góralom, wiedzą, jak zakładać rodzinę. Emily zastanowiła się nad tym i próbowała zrozumieć wszystko, czego się dowiedziała. Ledwie mieściło jej się w głowie, że trzech mężczyzn i trzy kobiety mogą kochać się nawzajem i dzielić w małżeństwie. I jeszcze jedno nie dawało jej spokoju. – Ale nie przeszkadza ci, że nie wiesz, kto jest ojcem twoich dzieci? – odważyła się zapytać.
Leila prychnęła z irytacją. – Oczywiście, że wiem. Och, może mężczyźni tego nie mówią, ale kobiety zawsze wiedzą. Nie planujemy tego, chociaż kobieta czasami sypia w odpowiednim czasie z tym mężczyzną, z którym chce począć dziecko, jednak liczy się tak naprawdę to, że wszyscy mężowie traktują dzieci tak samo. To najważniejsza zasada, której nie wolno łamać. Dzieciom z wielomałżeństwa nie brakuje miłości, Emily, to na pewno. Nieco oszołomiona dziewczyna pozwoliła się namówić na herbatę podawaną z odrobiną masła, soli oraz gorącego mleka. Spróbowała jej ostrożnie, po czym uznała, że trzeba się zapewne przyzwyczaić. Popijając
napar,
słuchała
dyskusji
rodziców
Rafaela
o korzyściach otwarcia nowej szkoły na prowincji, podczas gdy dzieci grały w skomplikowaną grę strategiczną polegającą na szukaniu ukrytych skarbów w lesie i ukrywaniu się przed groginami. Wiele godzin później Hakima i mała Nouar pokazały Emily jej pokój. Dziewczyna zastanawiała się jeszcze, gdy mościła się w łóżku, czy wiele jest takich dziwnych rodzin, a potem zapadła w kamienny sen. *** O poranku matki powitały ją ciepło i nakarmiły gorącym śniadaniem,
podczas
gdy
ojcowie
pomagali
Rafaelowi
przygotować konie. Potem Yael objął Rafaela, a Emily pożegnał mocnym uściskiem dłoni. Amin i Danny zabrali ich do stodoły, która, jak się okazało, pełniła też rolę domowego arsenału. Na
jednej ze ścian wisiała broń – karabinki na naboje, strzelby soniczne, śrutówki, broń impulsowa, a nawet jeden karabin plazmowy. Niektóre miały celowniki optyczne, inne nie. Ogniwa zasilające i magazynki leżały na półkach obok. Amin podszedł do stojaka z dużą mapą okolicy. Zaznaczono tu szlak do Ait Driss na szczycie góry. Krępy mężczyzna o smagłej, pomarszczonej twarzy znał doskonale lasy i góry, jak każdy urodzony w Ouididi. Guzowatym palcem wskazał miejsce na mapie. – Widzieliśmy stado tutaj, przecinało szlak do świątyni. Jest spore, może nawet dwa lub trzy połączone w gromadę. Siedemdziesiąt, osiemdziesiąt groginów prowadzonych przez samicę alfa. – Amin spojrzał na Rafaela. – Jeżeli cię zauważą, nie próbuj uciekać, zagonią konie na śmierć. Rafael skinął głową. Groginy miały przerośnięty układ krwionośny, z dużym sercem w klatce piersiowej i mniejszym w okolicach bioder, które wspomagało główny krwiobieg. Miały też płuca jak miechy – mogły godzinami biec równie szybko jak koń w cwale. Amin spojrzał na syna, potem na Emily. – Słuchaj uważnie – zwrócił się do Rafaela, ale Emily rozumiała, że mówił przede wszystkim do niej. – Jeżeli natkniesz się na to stado, chroń plecy, aby mogło cię atakować tylko od przodu. Potem jak najszybciej rozstaw ogrodzenie elektryczne. A potem wciśnij przycisk alarmu. – Uniósł nadajnik radiowy z dużym czerwonym guzikiem. – Przybędziemy jak najszybciej.
Zasilania wystarczy na dwanaście godzin. Jeżeli będziesz mógł się wspiąć na drzewo, to przynajmniej na trzydzieści stóp wysokości. Duże groginy mogą podskoczyć na dwadzieścia stóp. – Na bogów naszych matek! – szepnęła Emily. – Umiecie pokazać dziewczynie, co to dobra zabawa. Mężczyźni zaśmiali się, ale Rafael zaraz spoważniał. – Możliwe, że nie zobaczymy grogina nawet z daleka, Emily. Ich terytoria łowieckie mają po setki mil kwadratowych i mijają miesiące, nim stado wraca w to samo miejsce. Ale jeżeli chcesz, możemy zostać w wiosce. To twój urlop, masz odpoczywać. Zjedziemy z gór i jutro będziesz w Tindżad. Emily rozważyła propozycję. W Tindżad znajdowały się muzea, galerie sztuki, księgarnie, kina i wielomilowe plaże, na których mogłaby leżeć przez cały czas. Ale admirał Douthat nalegała, aby Emily udała się do świątyni Ait Driss. Dziewczyna nie mogła się przestać zastanawiać, dlaczego właśnie tam. I – musiała się do tego przyznać – Rafael był tutaj. Chętnie spędziłaby jeszcze trochę czasu w jego towarzystwie. O wiele chętniej tutaj niż samotnie w Tindżad. Zastanawiała się z rozbawieniem, czy admirał również to zaplanowała. A może to robota starej, dobrej doktor Wilkinson. – Wrócić do Tindżad i zrezygnować z szansy na konną wycieczkę po górach Pelion? Za nic we wszechświecie. Amin zerknął na nią i skinął głową. Danny uśmiechnął się szeroko. Rafael posłał jej ostrzegawcze spojrzenie, ale potem też skinął głową, jak Amin.
– No dobrze. – Danny się wyprostował. Służył w oddziałach specjalnych floty, a w wiosce zajmował się uzbrojeniem. – Pora wybrać dla was broń. Spojrzał na syna. – Dla ciebie to, co zwykle, czy dostałeś w mieście lepszą zabawkę niż ostatnio, gdy się widzieliśmy? – Jak zwykle, dziękuję. Danny wręczył mu pistolet dużego kalibru i dodatkową amunicję,
strzelbę
igłową
oraz
karabin
plazmowy
z dwudziestofuntowym zasilaczem. Potem spojrzał na Emily. – A dla ciebie, młoda damo? Karabin soniczny był podobnego typu jak ten, którego używała
w
ośrodku
szkoleniowym.
Przyjrzała
się
broni
dokładniej, żeby ocenić, co najłatwiej się w niej psuło, wyjęła zasilacz, sprawdziła styki i zamocowała go ponownie. Nadal zabezpieczoną broń Emily włączyła, żeby sprawdzić stan zasilacza. Dopiero wtedy przewiesiła sobie karabin przez ramię. – To wystarczy. Nie jestem zbyt dobra w strzelaniu, ale z tym będę mogła trzaskać nawet na oślep, a pewnie w coś trafię. Danny zaaprobował wybór, ale nalegał, żeby dziewczyna wzięła też pistolet. Wybrała igłowy, bo prawie nie miał odrzutu. Wreszcie byli gotowi wyruszyć. Emily przypięła kaburę z pistoletem do pasa, a strzelbę wsunęła do futerału przy siodle. Poczuła się jak bohaterka komiksu wybierająca się na wyprawę do dziczy. Oczyma duszy ujrzała Cookie, która śmiała się z Emily i powtarzała: „Zabaw się, dziewczyno!”.
Emily dosiadła Różyczki, uniosła wzrok na białe obłoki muskające szczyty, a potem pomodliła się cicho o ocalenie przyjaciółki. ===
ROZDZIAŁ 7 NA POKŁADZIE STAT KU WIĘZIENNEGO „TARTAR” Przyszli w pięciu. Na początku Cookie walczyła, ale sparaliżowali ją pałkami neuronowymi i przykuli łańcuchami do pryczy. Próbowała gryźć, ale ją pobili, a potem wcisnęli dziewczynie do ust brudną szmatę. Próbowała ich przeklinać pomimo knebla, ale tylko się śmiali. A potem po kolei ją zgwałcili. I pobili. Kiedy skończyli, zostawili
Cookie
posiniaczoną
i
krwawiącą.
Szlochała
z poczucia beznadziei, gniewu i wstydu. Wrócili następnego dnia i zrobili to znowu. I znowu. I znowu. Pod koniec drugiego miesiąca
Cookie pozwoliła
sobie
oszaleć. Odeszła. Głęboko. Przypominało to nurkowanie w turkusowej głębi i przyglądanie się, jak w górze, na powierzchni, sztorm przetacza wysokie fale – w mrocznej dali. Wszelkie doznania wydawały się stłumione. Zwierzęce pchnięcia, przekleństwa, ciosy. Cookie widziała to i słyszała jakby z oddali. Z dystansu. Odizolowana od strachu i innych uczuć. Otulona bańką swojego oderwania. W końcu oprawcy zmęczyli się gwałceniem ofiary, która nie
reagowała. I z czasem wszystko ucichło. Żadnych odgłosów. Żadnego bólu. Żadnej powtarzającej się przemocy. Na Cookie opadł spokój, jaki zwiastuje nadejście błogosławionej śmierci. Śniła o Hiramie i córce o kędzierzawych włosach, której nigdy się nie doczekają. Życie łagodnie opuszczało jej ciało. *** Aż pewnego dnia poczuła ciepłą, miękką szmatkę, która delikatnie przesuwała się po jej skaleczeniach i siniakach. Szmatka pachniała mydłem, ręce, które ją trzymały, były łagodne.
Cookie
próbowała
ignorować
te
doznania,
ale
przyciągały ją zbyt mocno. Powoli, wbrew własnej woli, wynurzyła się na powierzchnię świadomości. Otworzyła oczy na ostre światło sterylnego pomieszczenia. Młody mężczyzna w białym kitlu zmywał brud i strupy z jej twarzy. Do przedramienia Cookie wpięto kroplówkę. W nozdrza uderzył ją zapach krwi, nasienia i uryny. W całym ciele pulsował ból, który jednak zaraz zniknął. Z nadludzkim wysiłkiem Cookie odezwała się po raz pierwszy od dziesięciu tygodni. – Chcę… umrzeć… – Ach, ocknęłaś się, prawda? – zapytał radośnie młody mężczyzna. – A już się martwiłem. Myślę jednak, że najgorsze już za tobą. Uśmiechał się pokrzepiająco. Cookie zerknęła
na
jego
plakietkę. Karl. – Tak, jestem doktor Karl, młodszy lekarz na tym statku.
Pewnie mnie nie pamiętasz, ale musieliśmy zrobić ci operację, żeby powstrzymać krwotok. Bardzo krwawiłaś i doktor Faber musiał cię pozszywać. A teraz jesteś w lazarecie i zostaniesz tutaj, dopóki nie wydobrzejesz na tyle, abyśmy mogli odesłać cię z powrotem na pokład zatrzymanych. Cookie mogłaby znieść więcej bicia i przemocy, ale jego życzliwość zupełnie ją rozbroiła. Pod powiekami wezbrały jej łzy i zanim zdołała się opanować, popłynęły z kącików oczu na skronie. Rozszlochała się, zasłoniła twarz dłońmi. Karl przysiadł na skraju łóżka i położył jej rękę na ramieniu. – Już dobrze – uspokajał. – Nie ma się czym martwić. Najgorsze już za tobą, tutaj jesteś bezpieczna. Cookie objęła go desperacko i przytuliła, ale niedługo potem poczuła, że młody lekarz sztywnieje. A potem pogłaskał jej pierś. – Mogę cię ochronić – powiedział cicho. – Wystarczy, że będziesz dla mnie miła. W pierwszej chwili Cookie chciała się odsunąć, ale zaraz obudziła się w niej przebiegłość. Oszacowała, czego pragnął od niej ten mężczyzna i jaką przewagę może jej to zapewnić. Jeżeli znowu byłaby zdana na łaskę pięciu strażników, z pewnością nie przetrwałaby zbyt długo. Ale gdyby wykorzystała tego młodego lekarza, aby zapewnić sobie ochronę, mogłaby zyskać na czasie. Zmusiła się do rozluźnienia mięśni i przysunęła bliżej. Mężczyzna zaczął oddychać szybciej. Cookie ukryła twarz w jego ramieniu i pozwoliła się obejmować.
„Mam cię, draniu” – pomyślała. ===
ROZDZIAŁ 8 GÓRY PELION, AZYL Około południa las zaczął się przerzedzać i coraz częściej jechali w pełnym słońcu. Chociaż było chłodno, Emily czuła gorące promienie na skórze. Gdy powiał wiatr, wciąż mogła zobaczyć ogromne fale przetaczające się po liściach shatah mallah. W dole roztaczał się widok na szeroką kotlinę u podnóża kolejnych turni Pelionu, na poszarpanych szczytach leżał śnieg. Była to piękna, choć trudna do życia kraina. – Czy te groginy naprawdę są takie zajadłe? – zapytała, gdy zatrzymali się na popas. – Zajadłe, dzikie, sprytne i na dodatek całkiem spore. Grogin waży prawie sto trzydzieści funtów, a samice dochodzą do dwustu. Nie o to jednak chodzi. Groginy są niebezpieczne, ponieważ polują w bardzo dużych grupach. – Ale na co? – Emily zmarszczyła brwi. – Na słonie? Rafael parsknął śmiechem. – Przykro mi, nie mamy tutaj słoni. Groginy mogą jeść wszystko, ale najbardziej lubią sambary. – Zamyślił się. – Sambary przypominają łosie ze Starej Ziemi, tylko większe. Samce mają dwa rogi jak u byków, a samice jeden, wyrastający z czoła. To duże zwierzęta i mają paskudny temperament. Stado sambarów potrafi stawić czoła grupie groginów, o ile nie jest za duża. A jeżeli sambary wypatrzą samotnego grogina, często
ruszają za nim i zabijają. Najczęściej jednak uciekają. Sambary w galopie wyglądają pięknie, są nieprawdopodobnie szybkie i skoczne. –
Ale
to
groginy
znajdują
się
na
końcu
łańcucha
pokarmowego wśród drapieżników? Rafael wzruszył ramionami. – Mamy tu duże ssaki podobne do niedźwiedzi, które nazywamy… niespodzianka: niedźwiedziami. – Zaśmiał się, gdy Emily przewróciła oczami. – Jednak najniebezpieczniejszym drapieżnikiem jest sivit. Wygląda jak przerośnięty tygrys, ale jest biały i waży z sześćset funtów. Potężne kły i pazury. Ale sivity to samotniki. Spore stado groginów potrafi zabić sivita, ale przeciw dwóm nie da rady. Sivity biegają szybciej od groginów, ale zdarzało się, że kilka sivitów wabiło duże stado groginów do wąskich przejść, a tam odwracały się i zabijały groginy po kolei. Trzeba przyznać, że sivity to przemyślne i śmiertelnie groźne bestie. Ale nie martw się, nie spotkamy żadnego. Sam widziałem je może trzy, cztery razy i tylko przez lornetkę. – Wiem, że czasami polujecie na groginy dla mięsa. A na sivity? – zainteresowała się Emily. Rafael zaśmiał się tak głośno, że jego koń zastrzygł uszami. – Polować na sivita? Powodzenia dla tego, kto się odważy. Och, zdarza się, że jakiś głupiec z miasta chce zdobyć skórę tego zwierzęcia, więc wybiera się na polowanie. I zwykle już nie wraca. Góry nie są dla głupich, Em. Gdyby nawet jakiś myśliwy napotkał sivita i doszłoby do starcia, stawiałbym, że właśnie
zwierzę wyjdzie z tego cało. Przez jakiś czas jechali w milczeniu. Potem Emily stwierdziła: – Myślę, że chyba powinieneś opowiedzieć mi o Ait Driss. Rafael popatrzył na nią w zamyśleniu, wreszcie skinął głową. – Za godzinę zapadnie zmrok, więc możemy już rozbić obóz. Rozkulbaczyli konie, wytarli je i zaobroczyli, a potem rozbili mały namiot, w którym mogli się przespać. Rafael wypakował przenośne ogrodzenie elektryczne i ostrożnie rozstawił sześć pylonów w podkowę przy skalnej ścianie. Nastawił przekaźniki, potem włączył zasilanie. W powietrzu poniosło się niskie brzęczenie napięcia. Emily przyglądała się temu uważnie, ale nic się nie stało. – I tyle? – zdziwiła się wyraźnie rozczarowana. – Od razu widać, że nie wychowałaś się na wsi. – Rafael podniósł gałązkę i rzucił w ogrodzenie. Rozbłysły iskry i rozległy się głośne trzaski. Wierzchowce podrzuciły łbami zaniepokojone. – Napięcie może zabić konia. Dość, żeby zepsuć samopoczucie niejednemu groginowi. Po chwili jednak wyłączył prąd. – Lepiej oszczędzać energię. Włączę, gdy położymy się spać. Groginy polują za dnia i w nocy, bez różnicy, więc na wszelki wypadek
warto
pokrzepiająco,
mieć ale
zapasy energii.
Emily
zauważyła,
–
Uśmiechnął że
nawet
się gdy
przygotowywał herbatę, strzelbę miał cały czas pod ręką. Na kolację zjedli smażone kluski z nadzieniem warzywnym i kawałki mięsa marynowanego w ostrym sosie. Popili herbatą
z masłem i solą. – Ludzie, którzy zasiedlili ten świat, pochodzili z dwóch różnych statków kolonizacyjnych – zaczął potem opowiadać Rafael. – Jeden wystartował z Izraela, drugi z Maroko. W tamtych czasach ludzie opuszczali Starą Ziemię, uciekając przed epidemiami. Ani Izraelczycy, ani Marokańczycy nie zamierzali kolonizować tego świata wspólnie, ale statek izraelski miał awarię napędu, której nie udało się naprawić. Dryfował przez wiele miesięcy, zanim Marokańczycy odebrali wezwanie o pomoc i zatrzymali się, aby jej udzielić. Izraelczycy byli wdzięczni, ale czujni. Chociaż Izrael i Maroko nie były wtedy wrogami, należały do konkurujących regionów i dzieliło je wiele uprzedzeń. – Rafael dorzucił drew do ogniska. – Marokańczycy mieli części zamienne i statek został naprawiony, ale zaraz potem jeden z członków załogi z Maroka zachorował. Pierwsi zmarli marokańscy lekarze. – To była zaraza – wtrąciła Emily. – Zaraza kairska? Czytała o tym, gdy była małą dziewczynką. – Właśnie – potwierdził Rafael. – Początkowo kapitan Izraelczyków chciał odlecieć, aby chronić swoich, ale przywódca kolonistów przekonał go, aby zostali. Lekarze z Izraela przeszli na pokład statku Marokańczyków, aby pomóc chorym. Kiedy wreszcie chorobę udało się opanować, oba statki postanowiły trzymać się razem na wypadek, gdyby wystąpiły kolejne problemy, a potem dotarły do tego świata. Nazwali go Azylem, ponieważ mieli nadzieję, że właśnie tym się dla nich stanie.
Emily pokiwała głową ze zrozumieniem. – Pierwsze lata
były ciężkie. Koloniści założyli farmy
w kotlinach rzek, zbudowali parę małych osad i zaczęli eksplorację planety. Jedna z grup, zarówno Izraelczyków, jak i Marokańczyków, około pięciuset osób, wyruszyła w góry, które nazwali Pelion, jak jedno z pasm na Starej Ziemi. Stryj Danny mówi, że góry znajdowały się w Izraelu, ale stryj Yael upiera się, że w Maroku. I pewnie to właśnie Yael ma rację. W każdym razie koloniści znaleźli kotlinę, gdzie stoi teraz Ouididi. Gleba okazała
się
dobra
pod
uprawę
kukurydzy
i
pszenicy,
w sztucznych macicach można było wyhodować inwentarz z ziemskich zarodków. W ciągu roku powstała mała górska wioska. Rafael uśmiechnął się do Emily. – I właśnie wtedy osadnicy odkryli groginy, a może to groginy odkryły osadników. Początkowo stada były niewielkie. Ludzie stracili trochę inwentarza, ale traktowali to jako drobną niedogodność. Potem, pierwszego lata, duża grupa osadników wybrała się na wyprawę. Prawie sześćdziesięcioro dorosłych i drugie tyle dzieci. Wspięli się na szczyt góry, znaleźli nieco dalej duży płaskowyż. Tam rozbili obóz. Następnego dnia zamierzali wrócić do wioski. I właśnie tam dopadła ich horda groginów. – Horda? – zdziwiła się Emily. – Zabrzmiało ponuro, co? – uśmiechnął się Rafael. – Ale pasuje. Każde wielkie stado groginów nazywamy hordą. – Osadnicy na pewno byli uzbrojeni?
– Owszem, ale niezbyt dobrze. Horda liczyła ponad sto groginów. Zapewne szła tropem sambarów, ale natrafiła na osadników przy kolacji. Nie wystawiono straży, nikt nie sądził, że grupie coś grozi. Emily przypomniała sobie podstępny atak Dominium na V ictorię. – Historia lubi się powtarzać. – Groginy zaatakowały, zanim osadnicy zrozumieli, co się dzieje – podjął opowieść Rafael. – Wiele osób zginęło w parę minut, a reszta próbowała chwycić za broń i ustawić obronę. Groginy atakowały przez całą noc. Ich wycie przyciągnęło kolejne groginy, nie wiadomo, jak wiele. Wokół piętrzyły się ciała zabitych zwierząt, jednak nie zaprzestały ataku. Tuż przed świtem osadnikom zaczęła kończyć się amunicja. Wreszcie dorośli zabrali ocalałe dzieci i kazali im schronić się w małej jaskini. Zostawili im wodę i żywność, a potem zasłonili wejście głazami.
Dorośli,
którzy jeszcze żyli,
ustawili
się przed
zamaskowanym wejściem i strzelali do groginów, dopóki nie skończyły się naboje… – Urwał i pogrzebał patykiem w ognisku. – Na bogów naszych matek – westchnęła Emily. – Wszyscy zginęli? Nikt nie ocalał? – Wszyscy dorośli – potwierdził Rafael z powagą. – Sześćdziesięciu trzech osadników. I prawie trzydzieścioro dzieci. Kiedy jednak reszta osadników przybyła, aby sprawdzić, co się stało, odnalazła pozostałe dzieci w jaskini. Żywe. Osada przetrwała, a parę lat później mieszkańcy zbudowali kaplicę,
aby upamiętnić masakrę i poświęcenie tych, którzy zginęli za dzieci. Potem kaplicę zastąpiono świątynią, a nazwa Ait Driss stała się symbolem każdego bohaterskiego aktu przetrwania w najbardziej niebezpiecznych warunkach i przy praktycznie zerowych szansach. „I wtedy zaczął się eksperyment społeczny z rozszerzonymi małżeństwami i rodzinami, który trwa już tak długo, jak stoi świątynia” – pomyślała Emily, ale nie powiedziała tego na głos. *** Tuż przed południem następnego dnia spokój się skończył. Rafael prowadził, a Emily jechała za nim na Różyczce. Dziewczyna
nic
nie
usłyszała,
ale
klacz
nieoczekiwanie
odskoczyła i zastrzygła nerwowo uszami. Rafael też zatrzymał swojego konia i wspiął się na głaz, skąd rozejrzał się po okolicy. Emily na wszelki wypadek sięgnęła po strzelbę soniczną w pochwie przy siodle. – Widzisz coś? – zawołała cicho. – Jeszcze nie. Niezbyt ją to uspokoiło, zwłaszcza że Rafael sięgnął po swój karabin. Emily sprawdziła zasilanie broni, potem poklepała Różyczkę po szyi i podjechała bliżej towarzysza. – Chyba nie zamierzasz zepsuć mi urlopu? – Mam nadzieję. – Rafael wpatrywał się w gąszcz. – Wkrótce się przekonamy. Emily też się rozejrzała, ale nic nie wzbudziło w niej niepokoju.
– To może jednak zmienię zdanie – uśmiechnęła się. – Możesz zabrać mnie do Tindżadu zamiast do świątyni. Bar hotelowy i basen chyba bardziej mi odpowiadają. Rafael roześmiał się, nie przestając obserwować lasu. Niemal sto jardów przed nimi wyskoczył pierwszy sambar, jego biały róg zalśnił w słońcu. Zwierzę cofnęło się na widok ludzi i koni. Robiło bokami z wysiłku. Zaraz jednak opuściło głowę i ruszyło naprzód. Kolejne dwa sambary – tym razem samce – wypadły z krzaków w cwale, a niedługo potem pojawił się czwarty. Różyczka nerwowo szarpnęła łbem i parsknęła, drobiąc. – Na prawo! – rozkazał Rafael, po czym spiął konia, aby zjechać z drogi uciekającym zwierzętom. Emily poszła w jego ślady. Sambary przebiegły obok nich jak błyskawica. Dziewczyna dostrzegła przerażenie w ich wybałuszonych ślepiach. Gdy stado zniknęło, a tętent ucichł, zapadła niepokojąca cisza. – Co to… – Emily nie dokończyła pytania, ponieważ usłyszała niski pomruk, a potem piskliwe wycie. Coraz bliżej. „Szlag!” – pomyślała przerażona. – Niedobrze – oznajmił ponuro Rafael. – Bardzo niedobrze. Odwrócił się do Emily. – Jakieś dwieście jardów przy szlaku minęliśmy stromy uskok skalny. Tam się schronimy. Ruszajmy! Popędzili konie w dół szlaku, nie przejmując się korzeniami, o które wierzchowce mogłyby się potknąć, ani gałęziami smagającymi ich po twarzach. Zatrzymali się dopiero pod
stromizną. Miała około czterdziestu stóp szerokości, wnosiła się na piętnaście i kończyła wąską półką. Wyżej wyrastała stroma ściana na jakieś trzydzieści stóp do wierzchołka. Rafael zeskoczył z siodła, podbiegł do jucznego konia i przeciął pasy, które mocowały ogrodzenie elektryczne. Nie zawracał sobie głowy ich odpinaniem, nie było czasu. Słupki potoczyły się po ziemi. Rafael zatrzymał je, po czym jeden rzucił Emily. – Ustaw go jak najbliżej ściany skalnej! – rozkazał, a potem zaczął stawiać kolejne. Miały wysokość dziesięciu stóp, więc nie było to łatwe. Emily rzuciła się do wykonania polecenia. Rozciągnęła teleskopowy słupek, zablokowała jego człony plastikowymi
obejmami,
następnie
rozłożyła
podstawę
i postarała się umieścić ją jak najbardziej stabilnie. Trzy talerzowe przekaźniki energii przysunęła do ściany, a potem przywiązała do pnia małego drzewa. Różyczka nerwowo drobiła i rżała, ale nie było czasu na uspokajanie konia. Emily sięgnęła po wodze wierzchowca jucznego, jednak zwierzę cofnęło się w panice, a potem odwróciło się i pognało w dal za sambarami. Rafael z przerażeniem podniósł głowę. – Przecież tam był karabin plazmowy i dodatkowe ogniwa do ogrodzenia! Emily rzuciła się w pogoń za luzakiem i
wtedy ujrzała
pierwszego grogina, wynurzającego się z lasu jakieś sto stóp przed nią. Grogin był paskudny. Przypominał bardziej hienę ze Starej Ziemi niż wilka. Miał długie, muskularne kończyny, szeroki tors
i czarną sierść, znaczoną na bokach rudymi pręgami. Jednak uwagę przyciągał najbardziej łeb – wypukłe czoło i długi pysk oraz wyszczerzone kły. Grogin warknął na ludzi. Ślepia miał przerażająco czarne. Zaraz po nim pojawiło się więcej bestii, które stanęły w szeregu i wbiły czujny wzrok w dwoje ludzi. Rafael nie przerwał ustawiania słupków. – Nie pozwól im podejść bliżej! – ostrzegł Emily, gdy rozstawiał
ostatnią
Pośpiesznie
cofnął
teleskopową się
i
tyczkę
ustawił
na
tuż
przy
kolejnych
skale.
słupkach
przekaźniki. Emily cofnęła się za ogrodzenie. Słyszała za plecami paniczne rżenie koni. Kolejne dwa groginy dołączyły do szeregu. A potem ruszyły równo tyralierą. – Emily! – krzyknął Rafael. Emily
uniosła
broń,
wymierzyła
między
dwa
groginy
i strzeliła. Rozległo się głośne łupnięcie i trzy drapieżniki przetoczyły się w tył jak odepchnięte. Dwa szybko odzyskały równowagę, ale trzeci się nie ruszył. Emily zacisnęła dłonie na broni. Musiała celować dokładniej, aby impet był równie śmiertelny co trafienie. Po kolejnych pięciu strzałach powaliła jeszcze dwa groginy. Trzy drapieżniki, które nie zginęły, wycofały się niechętnie, wyciem ostrzegając resztę stada. I wtedy z zarośli wyskoczyło dziesięć groginów, a potem dwadzieścia
i
trzydzieści
–
kłębowisko
czarnej
sierści
i wyszczerzonych kłów. Zatrzymały się na chwilę, aby spojrzeć na otoczenie, po czym pognały do ataku. Broń soniczna miała dwie wady – musiała się często ładować
i nie dawała się przełączyć na strzelanie seriami. Emily żałowała, że nie znajduje się na pokładzie okrętu wojennego. Wolałaby walczyć z Dominium niż z tymi bestiami. Przyklękła na jedno kolano i starała się jak najczęściej pociągać za spust. Łup-łup! Łup-łup-łup-łup…. Jednak co cztery-sześć strzałów rozlegał się pusty trzask, kiedy broń pobierała energię. Grogin skoczył wysoko, zawisł w powietrzu na ułamek sekundy, a trafiony eksplodował. Emily jednak nie widziała już zwierząt, lecz okręty Dominium. Strzelała, bo wiedziała, że to atak bezpośrednio na nią. Nie planowała tego ani nie wydała rozkazów, które doprowadziły do takiej sytuacji. Po prostu zrządzenie losu. Dziewczyna czuła przerażającą ulgę, że musi się skupić jedynie na obronie siebie i na przeżyciu. Nie miała załogi, za którą byłaby odpowiedzialna. Strzeliła znowu, ale tylko wzbiła kurz o jard przed pyskiem grogina. Poprawiła celowanie i strzeliła jeszcze raz. Gałąź drzewa nad groginami poszła w drzazgi. – Spróbuj mierzyć w te bestie – poradził Rafael z przekąsem. – Rezultat jest lepszy! Emily zacisnęła zęby i zaczęła znowu strzelać. Tym razem padło więcej drapieżców. Ale reszta nie przestawała się zbliżać. – Nie grzeb się, Raf! Wycie hordy było tak głośne, że Emily musiała krzyczeć, aby towarzysz ją usłyszał. Łup-łup-łup! Cztery bestie padły w rozbryzgach krwi. Kątem
oka Emily dostrzegła, że Rafael włączył zasilanie. W powietrzu zatrzeszczały wyładowania energii, a potem jeden z groginów skoczył z wyciągniętymi pazurami i wyszczerzonymi kłami. Trysnęły iskry. W oślepiającym błysku zdawało się, że drapieżnik przebija się przez pole siłowe, jednak zaraz upadł nieżywy pod jednym ze słupków. Z sierści uniósł się dym. Reszta zaczęła się chaotycznie wycofywać. Emily znowu uniosła broń, ale bestie zniknęły w zaroślach, tylko ich wycie niosło się do reszty stada jak wołanie o pomoc. Po chwili odpowiedział im o wiele głośniejszy chór pomruków i przenikliwego wycia. Rafael podszedł i usiadł obok Emily. Spod kurtki wyjął nadajnik alarmowy z dużym czerwonym przyciskiem i włączył go. Emily sprawdziła zasilanie. Zostało jej dziesięć procent energii. Miała jeszcze trzy ogniwa, ale… były w jukach luzaka. Zerknęła na Rafaela. Uśmiechnął się krzywo. – No dobrze, trzeba było jednak jechać do Tindżadu. Chociaż to też niezła zabawa, prawda? Po drugiej stronie ogrodzenia leżały ciała groginów, niektóre rozerwane.
Wśród
drzew
i
krzewów
lasu
dostrzegli
przemykające bestie, które podkradały się szerokim półkolem. Emily z niepokojem zaczęła się zastanawiać, czy groginy są inteligentne – ich działania nie wyglądały na zwykły instynkt łowiecki, przekazywany w genach. – Mam dwie wiadomości, dobrą i złą – oznajmił Rafael. – Którą chcesz usłyszeć najpierw? – Złą – zdecydowała Emily. Zawsze lepiej znać najgorsze. Nie
miała pojęcia dlaczego. – Zła wiadomość: broń plazmowa i zapasowe ogniwa zasilające do ogrodzenia były w jukach luzaka. Za to dobra wiadomość: zasilanie wystarczy nam na jakieś osiem godzin, może dłużej, jeżeli wyłączymy je, gdy uznamy, że to bezpieczne. Duży grogin wynurzył się zza drzew i przyjrzał obojgu. Zwierzę było o połowę większe od tych, które pojawiały się wcześniej.
Emily
uznała,
że
to
zapewne
samica
alfa,
przywódczyni stada. Danny o tym mówił. Miała bezdenne, czarne oczy, a Emily mogłaby przysiąc, że patrzyła prosto na nią i Rafaela, jakby ich oceniała. Powoli dziewczyna uniosła broń soniczną. – Nie warto – powiedział Rafael. – Pole wytłumi strzał. Tylko broń plazmowa mogłaby się przebić. Zawsze jednak można zrobić to. – Sięgnął za siebie i wyłączył zasilanie. Kiedy jednak pole znikło, grogin odwrócił się i skrył wśród drzew. A zaraz potem z różnych stron nadbiegły mniejsze. Emily zaklęła, strzeliła dwa razy i dwukrotnie spudłowała, a potem pole znowu się włączyło, iskry trzasnęły w powietrzu. Groginy zrobiły to samo, co wcześniej przywódczyni – odwróciły się i pobiegły w las. – Beznadziejnie strzelasz – stwierdził Rafael spokojnie. – Dobrze,
że we Flocie masz
komputer,
który wspomaga
celowanie. – Na bogów naszych matek, powiedz, że groginy nie są inteligentne!
–
wycedziła
Emily przez
zaciśnięte
zęby.
–
Rozpoznały pole siłowe i wiedziały nawet, że nie można przez nie strzelać! Rafael pomacał się po kieszeniach,
aż znalazł radio.
Próbował wywołać jednego ze stryjów, ale zakłócenia tworzone przez
ogrodzenie
skutecznie
to
uniemożliwiły.
Westchnął
z rezygnacją, wyłączył urządzenie, żeby oszczędzać baterię, i schował je pod kurtką. – Dobrze się czujesz, Em? – zapytał z troską. – Na bogów, nie wierzę, że to mówię, ale nic mi nie jest – zapewniła z zaskoczeniem. – To znaczy wiem, że sytuacja jest niebezpieczna i w ogóle, ale jeżeli coś spieprzę, przynajmniej nie będę odpowiedzialna za utratę V ictorii. Jesteśmy tu tylko ty, ja i kilkaset groginów. Rafael skrzywił się z ironią. – Można i tak na to spojrzeć. Przez następną godzinę panował spokój. Groginy przebiegały przez polanę, zatrzymywały się, aby popatrzeć na ludzi, a potem wracały nieśpiesznie do lasu. Wycie niosło się i urywało, coraz bliżej i głośniej. Emily postarała się uspokoić konie, ale wierzchowce szarpały wodze przywiązane do niewielkiego drzewa pomimo wysiłków dziewczyny. W obawie, że zwierzęta mogą jednak się zerwać, Emily zdjęła juki z resztą zapasów. Podała Rafaelowi wyjęte z bagażu herbatniki. Wziął paczkę, nie odrywając wzroku od groginów. Niedługo potem drapieżniki spróbowały nowej taktyki. Dwie bestie
podeszły
czujnie
do
ogrodzenia,
powęszyły,
aby
zorientować się, gdzie dokładnie znajduje się bariera, a potem odwróciły się i zaczęły tylnymi nogami wyrzucać ziemię na pole siłowe. Kamyki i piasek znikały w rozbłyskach i trzaskach energii. – Niech to szlag – mruknęła Emily. Rafael spojrzał na nią bez zrozumienia. – Boisz się? Nie przebiją pola kamykami albo patykami – zapewnił. – Nie rozumiesz? – Zagrożenie sprawiło, że Emily łatwo dała się ponieść irytacji. – Pole siłowe zużywa więcej energii, gdy coś się w nim znajdzie, nieważne, czy duże, czy małe. Jeżeli groginy nie przestaną, zasilanie wyczerpie się wcześniej. Nie mamy już ośmiu godzin. Rafael popatrzył na drapieżniki z szacunkiem i przerażeniem. Coraz więcej bestii podchodziło i czekało po drugiej stronie energetycznej bariery, warcząc w oczekiwaniu, aż pole zniknie i będą mogły zaatakować. Kilka kolejnych bestii dołączyło do obrzucania ogrodzenia kamykami i ziemią, pole błyskało i trzaskało niemal bez przerwy. – Ile czasu zajmie Danny’emu i Aminowi dotarcie z pomocą? – zapytała Emily. Z trudem oderwała wzrok od ogrodzenia. – Cały dzień, może dłużej – mruknął ponuro Rafael. Dziewczyna sprawdziła zasilanie. – Mamy najwyżej pięć godzin. Wstała i odwróciła się od groginów. Spojrzała na skalną ścianę. Kilkanaście stóp wyżej znajdowała się półka. Trudno
było określić, jak szeroka, ale rosło tam parę krzaków, więc pewnie można tam stanąć. Dziewczyna zaczęła szukać szczelin, których mogłaby się chwycić, czegokolwiek, co pomogłoby we wspinaczce. Zadanie nie wydawało się łatwe. Za to pod ścianą rosło parę młodych drzew… – Masz siekierę? – zapytała. W odpowiedzi wyciągnął podręczny toporek z juków. – A linę? – Rafael opróżnił juki, znalazł zwój liny do wspinaczki oraz cienki sznurek z tworzywa. – Może być? – zapytał. Emily wzięła sznurek. Godzinę później udało się jej związać drabinę na czternaście stóp, którą przystawiła do skały. Na ten widok groginy zaczęły atakować ogrodzenie, a chociaż niektóre ginęły, pozostałe nie przestawały nacierać. Rafael sprawdził zasilacz, skrzywił się i pokręcił głową. – Lepiej ruszajmy – zaproponowała Emily. Przytrzymał drabinę, gdy dziewczyna ostrożnie wspinała się na półkę. Szczeble trzeszczały, a konstrukcja chwiała się i chybotała niebezpiecznie. Gdy tylko Emily dotarła na półkę, Rafael rzucił jej broń i ekwipunek. Groginy wyły i pojękiwały przy trzaskach pola wśród rozbłysków iskier. – A co z końmi? – zaniepokoiła się dziewczyna. – Nie możemy ich tak zostawić, będą bezbronne. Rafael skinął głową, a potem przeciął wodze. Konie zaczęły nerwowo drobić, szukając drogi ucieczki przed hordą.
– Powodzenia, maluchy – szepnął Rafael. A potem sam się wspiął na górę. Już na półce oboje wciągnęli powyginaną drabinę. – No, zobaczmy, co tu mamy. – Rafael rozejrzał się uważnie. – Twój ojciec mówił, że groginy potrafią skakać na dwadzieścia stóp – przypomniała mu Emily. – Łatwo nas tutaj dosięgną. Rafael nie odpowiedział, zbyt zajęty przyglądaniem się skalnej ścianie. Półka w najszerszym miejscu miała jakieś cztery stopy, ale zwężała się po obu stronach do zaledwie kilku cali. Ściana wznosiła się na kolejne trzydzieści stóp, do tego wydawała się koszmarnie gładka. Rafael znał się trochę na wspinaczce, ale nie był aż tak dobry. – Umiesz się wspinać? – zapytał. Dziewczyna zerknęła na ścianę i pokręciła głową. – Nie sądzę – stwierdziła z namysłem. – Ale może nie trzeba będzie. Wskazała w górę. Nieco wyżej i dalej od półki rosło drzewo. Było to jedno z „boskich tancerzy”, jednak jeszcze młode, nie tak wysokie jak jego pobratymcy w lesie. Miało może czterdzieści stóp. A co ważniejsze, kilka jego gałęzi wyrastało dość nisko nad ziemią. Emily i Rafael ustawili drabinę tak, aby opierała się o konar shatah mallah. Żerdzie z młodych drzewek, których Emily użyła do budowy drabinki, wydawały się wyjątkowo słabe i kruche. Rafael zrobił kilka pętli na końcach liny wspinaczkowej – on i Emily założyli tę prowizoryczną uprząż, która łączyła ich
ze sobą. – Będziesz musiała się pośpieszyć – oznajmił chrapliwie. – Groginy mogą do ciebie doskoczyć i strącić cię z drabiny. Jeżeli spadniesz, nie żyjesz, pamiętaj. Będę cię osłaniał. Ruszaj! Emily skinęła głową, choć strach skręcał jej wnętrzności. Przewiesiła karabin przez ramię i głęboko nabrała tchu, żeby się przygotować. I wtedy ogarnęła ją nieuzasadniona wesołość. Objęła
Rafaela,
ostentacyjnie
zatrzepotała
rzęsami
i oznajmiła: – Nigdy nie zapomnę tego urlopu. A
potem,
zanim
mężczyzna
zdążył
się
otrząsnąć
z zaskoczenia, odwróciła się, opadła na czworaki i weszła na drabinę. Pokonała
może pięć
niebezpiecznie
wyginać
stopni, i
gdy drabina
kołysać.
Emily
zaczęła
się
zawahała
się
i znieruchomiała, kurczowo ściskając żerdzie. – Nie zatrzymuj się! – zawołał Rafael. – Idź! Trzymam cię! W dole kilkadziesiąt groginów uniosło łby i obserwowało, co się dzieje. Kilka, warcząc i wyjąc, podbiegło bliżej i tłoczyło się z wyszczerzonymi zębami. Pole siłowe z głośnym trzaskiem przestało działać. Horda rzuciła się do ataku, nie zwracając nawet uwagi na konie. Drapieżniki stłoczyły się pod skalną ścianą. Próbowały się wspiąć, ale bez skutku. Jedna z samic rozpędziła się nieco i skoczyła
płynnie do półki. Wyciągnęła
szyję i zawyła
przenikliwie. Na ten mrożący krew w żyłach zew pozostałe bestie odpowiedziały ni to ujadaniem, ni skamleniem. Rafael strzelił ze śrutówki. Głowa grogina zmieniła się w papkę krwi, strzaskanych kości i sierści, bezgłowe truchło spadło na pobratymców. Emily przesuwała się cal po calu niemal na leżąco, drabina kołysała się mocno. W dole kolejny grogin przysiadł, szykując się do skoku. Dziewczyna nie miała jak sięgnąć po pistolet za pasem albo broń soniczną na plecach. Zaraz jednak zwierzę zmieniło się w rozbryzg krwi i tkanki, gdy Rafael do niego strzelił. – Na Boga Wszechmogącego, możesz się, kurwa, pośpieszyć, Emily? – Rafael właśnie zastrzelił dwa groginy, którym udało się doskoczyć na półkę. Emily nabrała tchu i ruszyła szybciej. Dwie stopy dalej, potem jeszcze dwie. Tuż obok pojawił się nagle grogin, machając łapami i plując wściekle, nim spadł. – Na bogów naszych matek, zastrzel drania! – wrzasnęła Emily. Grogin opadł na ziemię, cofnął się nieco i przygotował do kolejnego skoku. Jego tylne łapy zmieniły się w czerwoną breję, gdy dosięgły go strzały z broni Rafaela. Trzy kolejne bestie skoczyły, gdy Emily dotarła już do gałęzi i wciągnęła się w bezpieczny gąszcz korony drzewa. Rafael trafił jednego z drapieżców, jednak pozostałe dwa opadły na drabinę. Wątła konstrukcja nie wytrzymała obciążenia, groginy spadły. Emily nie zwracała na to uwagi, próbowała wyciągnąć pistolet.
Strzeliła trzykrotnie niemal na oślep – trafiła w głowę bestię, która podkradała się już do Rafaela. Cielsko zastawiło drogę kolejnym groginom. Emily strzeliła jeszcze parę razy. Ostrożnie dziewczyna wdrapała się wyżej. Uważała, żeby nie zaplątać liny, która łączyła ją z Rafaelem. Gdy znalazła się dziesięć stóp wyżej, lina była już nieco napięta. Emily rozwiązała pętle na końcu i przymocowała sznur do gałęzi, a potem wychyliła się nieco ze swojego schronienia. Kolejne groginy wskoczyły na półkę skalną i ruszyły na Rafaela. – Skacz! – krzyknęła Emily. – Skacz! Grogin skoczył. Rafael również. Drapieżnik dotarł do miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się jego zdobycz, ale zaraz spadł piętnaście stóp niżej. Rafael poszybował po łuku w stronę drzewa, odbił się z głośnym łomotem od pnia i upuścił śrutówkę. Parę groginów próbowało go dosięgnąć, ale przemknął o włos od ich kłapiących paszcz. A potem Emily strzeliła w kłębowisko bestii i zmusiła je do odwrotu. Rafael wspiął się po linie w rekordowym tempie i zawisł na gałęzi obok Emily. Dziewczyna podała mu manierkę. Najpierw polał sobie twarz, potem trochę się napił. – Ten skok był całkiem… hm… udany – stwierdziła Emily ze złośliwym uśmiechem. – Z jaką gracją uderzyłeś w drzewo. Prawdziwy artyzm, Raf, po prostu artyzm.
Grogin znowu wyskoczył do ataku, jego przednie łapy zadrapały dolne gałęzie,
paszcza
kłapnęła
groźnie. Emily
spojrzała na zwierzę beznamiętnie. Rafael napił się z manierki. Drapieżnik stracił niepewne oparcie i spadł. – Na bogów naszych matek, w życiu nie miałam tak interesującej pierwszej randki – parsknęła Emily. Wychyliła się, żeby popatrzeć w dół. – Koniom chyba udało się uciec. Kolejny grogin wyskoczył, ale zaraz spadł. Emily oparła się o pień i przymknęła oczy. Liście pachniały lekko miętą. Zabawne, wcześniej tego nie zauważyła. – W jakiej jednostce służysz, Raf? Popatrzył na nią czujnie. – Co? –
Na
pewno
nie
zajmujesz
się
projektowaniem
baz
wojskowych – stwierdziła Emily rzeczowo. – Masz odciski na rękach, przy biurku raczej się ich nie nabawiłeś. Wiem, bo pracuję przy biurku. – Zmierzyła go przenikliwym spojrzeniem. – I na dodatek umiesz się bardzo dobrze obchodzić z bronią. Podejmujesz szybkie decyzje w sytuacjach zagrożenia. Nie tego bym się spodziewała po projektancie. No, to z jakiej jesteś jednostki? Rafael milczał, ale wreszcie westchnął i potrząsnął głową. – Pamiętam, że byłaś bystra. – Spuścił wzrok. – Jestem dowódcą oddziału zwiadowczych sił specjalnych. Emily słyszała o tych oddziałach zwiadowczych. Była pod wrażeniem, choć próbowała tego nie okazać. Z uśmiechem
spojrzała na zegarek. W dole nadal kotłowała się horda groginów. – Co powiedzą twoi bliscy, gdy się dowiedzą, że musiałeś uciekać przed hordą? – zapytała niewinnie. – Będzie trochę krępująco – przyznał Rafael z grymasem. Emily sprawdziła jeszcze raz, która godzina, a potem stanęła na gałęzi. Z oddali rozległ się stłumiony huk napędu militarnego promu abordażowego, nieco mniejszego od zwykłego promu pasażerskiego, jednak uzbrojonego po zęby na wypadek starcia na ziemi. Huk stawał się coraz głośniejszy. Rafael zerwał się na równe nogi. – To prom bojowy! Emily wyjęła z kieszeni kamizelki urządzenie przypominające kształtem i rozmiarem długopis. Na jego końcu migotała niebieska dioda. Dziewczyna wcisnęła guzik i dioda zmieniła kolor na
czerwony.
naprowadzająca,
Rafael
która
rozpoznał pomagała
urządzenie – odnaleźć
boja
rannych
i zaginionych żołnierzy. Teraz prowadziła wiktoriański prom abordażowy prosto do Emily. – Szukają nas! – stwierdził z niedowierzaniem i lekkim oburzeniem. – Skąd wiedziałaś? –
Zawsze
zabieram
boję
do
lasu
–
odparła
Emily
z uśmiechem. – Gdy tylko pojawiły się groginy, nadałam sygnał na „Nową Zelandię”. Na pewno został przekazany do oddziałów stacjonujących w Tindżadzie. Prom zatoczył krąg nad ich głowami. Pilot, widoczny za
przezroczystą
kopułą
kabiny
sterowniczej,
uniósł
kciuk
i wskazał w dół, gdzie zamierzał wylądować. Wycie i pomruki na polanie urwały się nagle. Groginy potruchtały do lasu, wszystkie poza samicą alfa, która posłała ludziom groźne spojrzenie. Emily poklepała kolbę broni sonicznej. Samica oddała mocz, a potem odwróciła się i zniknęła w gąszczu. Emily prychnęła, na wpół z ironią, na wpół z podziwem. Bez wątpienia przywódczyni hordy właśnie powiedziała: „Cóż, siostro, wygrałaś pierwszą rundę, ale chyba nie myślisz, że to już koniec, prawda?”. Rafael zmarszczył brwi. – Dlaczego powiedziałaś, że to pierwsza randka? Przecież to nie była randka… Emily uśmiechnęła się promiennie. – Założę się, że twoje matki i siostry powiedzą, że się mylisz. ===
ROZDZIAŁ 9 NA STACJI KOSMICZNEJ AT LAS, W SEKT ORZE AZYLU Hiram Brill po długim spotkaniu z Lori Romano zrobił listę tego, co powinno się stać. Dokładnie sprawdził ciąg zdarzeń, czy wszystko się zgadza i czy zadziała. Obok wypisał potrzebne materiały. Długo układał i porządkował obie kolumny, zanim uświadomił sobie, że wciąż brakuje mu dwóch informacji. Przebiegł palcami po klawiaturze, zastanawiając się nad możliwymi rozwiązaniami problemu. Wreszcie wykonał trzy połączenia. Pierwsze do pułkownika Dova Tamariego. – Tak? – Tamari odebrał, ale ani myślał się przedstawić. – Mówi komandor Brill, pułkowniku. Nadal ma pan okręty w sektorze Azylu? – Tak, komandorze. Osiem korwet, choć niektóre wymagają napraw. – Ale znajdzie pan dwie, które mógłbym zabrać na pilną misję? Nie będą musiały nigdzie lecieć, wystarczy, że wyślą drony komunikacyjne. Tamari zastanawiał się zapewne, dlaczego młody komandor nie zwróci się z tą prośbą do jednego z większych okrętów. – Mam dwie korwety, które mogą odlecieć za godzinę – przyznał wreszcie. – Tyle wystarczy, pułkowniku – ucieszył się Hiram. Ulżyło mu,
że nie będzie musiał niczego wyjaśniać ani admirał Douthat, ani królowej. Przynajmniej na razie. – Przesyłam wiadomość, którą mają przekazać drony, oraz kurs, jakim mają polecieć. Drugą rozmowę Brill odbył z Maxem Opińskim, de facto szefem operacji kosmicznych stacji Atlas. Zadał mu tylko jedno pytanie. Opiński milczał długo, wreszcie westchnął. – Niczego nie robisz połowicznie, co? – Ale to możliwe? – naciskał Brill. – Jasne,
że możliwe. Jeżeli uderzysz,
będzie cholerna
katastrofa, ale tak łatwo się nie da, wiesz, będzie trzeba podejść blisko, żeby mieć szansę. – Wystarczy jedna? – Na bogów naszych matek, Hiram, skąd mam wiedzieć, do cholery? Nikt tego nigdy nie próbował, o ile mi wiadomo. Może cię to zaskoczy, ale zwykle staramy się ze wszystkich sił, aby nic podobnego nigdy się nie zdarzyło. – Ale gdybyś miał to zrobić, ile…? Opiński wymamrotał coś pod nosem. – Gdybym to był ja, upewniłbym się, że mam sześć, im większych, tym lepiej. Trzeba założyć, że dwie chybią, jedna zostanie zestrzelona, ale jeżeli dotrze się w miarę blisko, trzy trafią jak należy. Nie wiem, czy te trzy wystarczą do zniszczenia, ale założę się, że nie będzie to przyjemne. – Mam u ciebie dług, Max – uśmiechnął się Hiram. Trzecia rozmowa odbyła się z Peterem Murphym, dowódcą holowników i kapitanem „Syna Dublina”, jednej z największych
jednostek tego typu we Flocie V ictorii. – Jezu Chryste! – wykrzyknął Murphy, gdy Hiram się przedstawił. – Za każdym razem, gdy się ze mną kontaktujesz, wiem, że wpadnę po uszy w gówno! Jaki szalony pomysł wpadł ci tym razem do głowy? Hiram wyjaśnił. Po drugiej stronie zapadła cisza. – Potrzebuję dość holowników, żeby złapać sześć i nimi sterować, Peter. Musisz mi powiedzieć, ile holowników będzie potrzebnych. I policz z nadmiarem, na wszelki wypadek. Będą miały osłonę, ale ryzyko istnieje. – Ale jak zamierzasz je tam przenieść? – zdziwił się Murphy. – Holowniki są powolne i raczej trudno je zamaskować. Nie podkradną się tak po prostu do tunelu czasoprzestrzennego, zwłaszcza że po drugiej stronie czeka połowa sił Dominium. – Pracuję nad tym – zapewnił Hiram i przerwał połączenie. *** Dziesięć godzin później dwie korwety zwiadu dotarły do swoich celów w przestrzeni Azylu i wystrzeliły po kilka dronów, które rozproszyły się i pomknęły w głęboki kosmos. Wszystkie drony nadawały nieustannie tę samą wiadomość: „Potrzebne mi ciasto czekoladowe. Potrzebne mi ciasto czekoladowe”. Wiadomość odbierały wszystkie stacje nasłuchowe w Azylu oraz na okrętach Floty V ictorii. Odbierały ją nawet okręty zwiadowcze Dominium, przelatujące w pobliżu tunelu w pełnym maskowaniu. Nikt nie miał pojęcia, co znaczy ta wiadomość. Kapitan statku zwiadowczego i jego oficer łączności spędzili
kilka godzin przy komputerze, na próżno próbując złamać szyfr. Następnego dnia wiadomość dotarła do adresata, a ten parsknął śmiechem. Potem zastanowił się, co z tym zrobić. Spoważniał, gdy zaczął rozważać, czy nadeszła już pora, aby Światłość ujawniła swoją najbardziej strzeżoną tajemnicę. I co się stanie potem. ===
ROZDZIAŁ 10 FLOTA BOJOWA DOMINIUM, PRZY T UNELU CZASOPRZEST RZENNYM DO AZYLU – Już są prawie gotowi, zapewniam. Wystarczy jeszcze raz mocniej przycisnąć i będą nasi! – Michael Hudis spojrzał groźnie na admirała Kaesera, a ten odpowiedział tym samym. – Ich królowa to jeszcze dziecko. Zaraz się podda. Jej okręty zostały zniszczone,
flota
rozbita.
Dziewczyna
opowiada
brednie
o budowaniu okrętu co tydzień, ale to kłamstwo, blef. Nie rozumiecie? Królowa chwyta się resztek nadziei jak tonący brzytwy, admirale. Wasze ataki wywołały u niej poczucie klęski. Wystarczy jeszcze jeden, a dziewczyna będzie zdruzgotana. Admirała Kaesera ta przemowa nie poruszyła ani trochę. – Za cztery miesiące będziemy mieli dość nowych okrętów, aby pokonać V ictorię. Tylko cztery miesiące. Nie ma powodu do pośpiechu… – Ale V ictoria wciąż ma Atlasa! Na tej stacji można wiele zbudować w cztery miesiące! Niszczyciele, cztery krążowniki albo pancernik. Po co ryzykować? Hudis dostrzegł upór na twarzy Kaesera i westchnął. Pochylił się do admirała. – Spotkałem się z tą młodą królową, admirale. To dziecko. Przerażone i zrozpaczone dziecko. Była gotowa się poddać, o ile damy jej gwarancje. Gwarancje! V ictoria już padła na kolana.
Nie pora na ostrożność, trzeba zaatakować, póki wróg jest słaby! Kaeserowi się to nie podobało, ponieważ gdyby nawet posłuchał rad Hudisa, a atak zakończyłby się klęską, wina i tak spadłaby na głównodowodzącego. Wiedział, jak to działa, i bynajmniej nie był z tego zadowolony. Niechętnie odwrócił się do ekranu, na którym widniała twarz Anthony’ego Nasto, wykrzywiona grymasem zniecierpliwienia. –
Nie
zalecam
tego,
naczelniku
ludowy
–
oznajmił
beznamiętnie. – Nie wierzę, że możliwości produkcyjne V ictorii przewyższą
nasze
przez
cztery miesiące.
Będziemy mieli
przewagę. – Możecie to zagwarantować, admirale? – zapytał naczelnik. – Nie, ale wszystkie nasze szacunki prowadzą właśnie do takiego wniosku. Nasto spojrzał na Hudisa. – A ta nowa królowa? Jesteście pewni swoich obserwacji? Hudis skinął głową. – Jedno mocne uderzenie, a rozpadnie się na kawałeczki, niczym tanie szkło. – Świetnie. Zaatakujcie, gdy tylko będziecie gotowi, admirale. – Jego podobizna zniknęła z ekranu, gdy przerwał połączenie. Hudis wyszczerzył się radośnie. Dzięki temu tylko utrwali swoją
pozycję
jako
najważniejszego
doradcy
naczelnika
ludowego. Spojrzał na Kaesera. – Nie martwcie się, admirale, wszystko się uda – zapewnił.
Admirał zmierzył go uważnym spojrzeniem. Hudis był głupcem. A co gorsza, ten głupiec nie miał najmniejszego pojęcia, co właśnie zrobił. ===
ROZDZIAŁ 11 NA STACJI KOSMICZNEJ AT LAS, W SEKT ORZE AZYLU Emily wzięła swój bagaż i weszła na prom. W jej krokach była sprężystość, a na ustach – choć nie zdawała sobie z tego sprawy – igrał lekki uśmiech. Młoda oficer zastanawiała się, jakie nowe zadanie jej przypadnie, ale myślami wracała też do Rafaela i jego śmiałej młodszej siostry, do jego ojców i matek, zwłaszcza do rodzonej matki, Leili. Do teraźniejszości wróciła z zaskoczeniem, gdy zdała sobie sprawę, że ktoś idzie obok niej. – Witaj z powrotem na Atlasie – uśmiechnęła się Wilkinson, naczelna psycholog Floty. Od starszej kobiety emanowała pewność siebie i satysfakcja. Emily od razu zrobiła się podejrzliwa. – Dziękuję, proszę pani – odpowiedziała i uniosła brew. – A czy pani admirał przypadkiem też przechodziła przez hangar promów, gdy przyleciałam, czy czekała na tarasie widokowym, żeby sprawdzić, czy nie wracam w stanie katatonii? – Doprawdy, kapitan Tuttle – prychnęła Wilkinson – czyżby pani nie wiedziała, że niezbadane są ścieżki admirałów? – Oczywiście, proszę pani, to wszystko wyjaśnia – zgodziła się Emily ironicznie. Wilkinson się uśmiechnęła. – Skoro jednak tak się złożyło, że na siebie wpadłyśmy,
chciałabym spytać, jak się udał urlop? – Właściwie było świetnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że w lesie ścigała mnie horda drapieżnych groginów i musiałam wdrapać się na drzewo, żeby nie zostać rozdarta na bardzo drobne kawałki i zjedzona żywcem. Wilkinson wybuchła śmiechem, otoczyła Emily ramieniem i uniosła brwi. – Naprawdę? Proszę opowiedzieć ze szczegółami! *** Kiedy Emily nareszcie dotarła do swojej kabiny, czekała na nią wiadomość od admirał Douthat z żądaniem spotkania o osiemnastej czasu pokładowego Atlasa. Była też notatka, aby przejrzeć
załącznik
przed
spotkaniem.
Załącznik
zawierał
komputerowo odtworzone ostatnie trzy starcia z Dominium. Emily westchnęła w duchu. Najpierw Wilkinson, teraz Douthat. Zdaje się, że chodziło o nowy przydział, i dziewczyna miała nieodparte wrażenie, że zadanie jej się nie spodoba. Wzięła prysznic, założyła czysty mundur, zrobiła sobie herbatę i usiadła w starym fotelu bujanym, który znalazła na planecie podczas wcześniejszych
wizyt.
oddelegowana
z
Emily
„Nowej
podejrzewała,
Zelandii”.
że
Należało
zostanie się
tego
spodziewać, gdyż we Flocie pozostało zbyt wielu starszych od niej stażem dowódców i o wiele za mało okrętów. Cóż, o
dowodzeniu
„Nową
Zelandią”
zdecydował
właściwie
przypadek i łut szczęścia, ale ten okres dobiegł końca. Z grymasem rezygnacji otworzyła symulację komputerową
ataków Dominium. Na ekranie ukazał się schemat – rzut z wyświetlacza holograficznego na wlot do tunelu czasoprzestrzennego oraz dwie nadal nietknięte fortece Azylu, co znaczyło, że pokazane będzie jedno z wczesnych starć. Cztery niszczyciele Dominium wyskoczyły z tunelu i znalazły się od razu pod ostrzałem fortec. Emily miała ogląd z góry, nad płaszczyzną lotu okrętów, czyli z perspektywy boga. Domyśliła się, że symulację przygotował Gandalf w oparciu o dane z czujników okrętów V ictorii i mniejszych jednostek Azylu. W symulacji okręty Dominium skierowały się w jedną stronę i skupiły ogień na jednej z fortec. Z tunelu nadleciało więcej wrogich jednostek, w tym dwa wyjątkowo skuteczne jeże oraz dwa
ciężkozbrojne krążowniki.
Ten,
kto
przygotował to
odwzorowanie, skupił się przede wszystkim na działaniach kanonierek Azylu. Emily ujrzała ich grupę nadlatującą w stronę tunelu. Wyświetliła się etykieta z numerem 250, wskazująca na liczebność formacji. Kanonierki zbliżyły się szybko w nierównym szyku i pomknęły do okrętów Dominium jak gigantyczna ameba. Nie próbowały żadnych manewrów, żadnych prób przemyślnego ataku – tylko jedno potężne natarcie. Emily przypominało to szarżę kawalerii ze starych ziemskich filmów wojennych. Kanonierki wystrzeliły pociski, łącznie ponad siedemset, a potem ruszyły z atakiem laserowym. Nie było żadnych prób skupienia
się
na
określonych
okrętach
i
kolejności
ich
eliminowania. Jeże Dominium zestrzeliły lub zakłóciły lot
większości pocisków, jednak kilka okrętów wroga zostało uszkodzonych, a jeden staranował fortecę, powodując sporą eksplozję. Potem pozostałe okręty Dominium zrobiły ciasny zwrot w stronę kanonierek i zaczęły strzelać ze wszystkiego, czym dysponowały, łącznie z laserami obronnymi. Przypominało to koszenie pszenicy. Mnóstwo drobnych kanonierek było niszczonych, gdy przez ich formacje przedzierały się wielkie okręty Dominium. Małe jednostki nie miały już wtedy pocisków, a ich lasery musiały długo się ładować, więc ledwie zdołały odpowiedzieć ostrzałem laserowym na atak. Okręty Dominium przeszły przez gromadę małych jednostek i zniknęły w tunelu czasoprzestrzennym. Animacja zatrzymała się i poniżej pojawił się napis: 1. Zniszczone kanonierki: 82 z 250 (32%) Uszkodzone kanonierki: 135 z 250 (54%) Straty w załogach: 40% Emily zamrugała, zdumiona. Straty były poważne. Zrobiła sobie więcej herbaty i zaczęła oglądać kolejną animację. Zaczęła się podobnie jak pierwsza – okręty Dominium wyskoczyły z tunelu czasoprzestrzennego i rozpoczęły ostrzał jednej z fortec. Tym
razem
opancerzona
placówka
odniosła
widoczne
uszkodzenia i straciła prawie całą obronę przed pociskami. Ponownie pojawiły się kanonierki w chaotycznej formacji, około dwustu. I ponownie nie wykazały żadnego planu ataku, żadnej taktyki. Po prostu ruszyły chmarą i zaczęły strzelać do
wszystkiego, co było w zasięgu. Tym razem miały jednak więcej szczęścia i trzy niszczyciele Dominium wypadły z szyku, a potem zaczęły powoli wycofywać się do tunelu. Parę kanonierek przebiło się przez formację Dominium i ruszyło za uszkodzonymi okrętami wroga, ale chociaż je dogoniły, mogły tylko wystrzelić z przednich, niedużych laserów, więc niszczyciele bez trudu odparły jednostki Azylu przy pomocy laserów bojowych oraz defensywnych. Tymczasem okręty Dominium ostrzelały fortecę i zniszczyły ją niemal zupełnie, podczas gdy kanonierki bezsilnie krążyły wokół. Wtedy do walki wkroczyły okręty V ictorii i zniszczyły jeden z krążowników wroga. Mimo to pozostałe jednostki Dominium niszczyły hurtem kanonierki stałym ostrzałem podczas odwrotu do tunelu. Kolejny napis pojawił się na zakończenie pokazu: 2. Zniszczone kanonierki: 60 z 200 (30%) Uszkodzone kanonierki: 110 z 200 (55%) Straty w załogach: 36% Zaniepokojona
Emily
przewinęła
ostatnią
animację
i przeczytała tylko podsumowanie. 3. Zniszczone kanonierki: 91 z 275 (33%) Uszkodzone kanonierki: 127 z 275 (46%) Straty w załogach: 39% Myślała, że to wszystko, ale wtedy pojawiło się jeszcze jedno zestawienie.
Ogółem: Początkowa liczba kanonierek: 473 Liczba zniszczonych kanonierek: 233 Liczba uszkodzonych kanonierek: 372 Liczba kanonierek zdatnych do użytku, włącznie z nowo wybudowanymi: 112 – Na bogów naszych matek! – wymamrotała Emily. Zaczęła się zastanawiać, kto miałby informacje, których potrzebowała, a zaraz potem skrzywiła się na swoją bezmyślność. A kto zawsze miał potrzebne informacje? Włączyła komunikator i wybrała numer. Na wyświetlaczu pojawiła się twarz Hirama Brilla. Uśmiechnął się na widok Emily. – No proszę, a któż to wrócił z wakacji? – powitał ją ciepło. Wyglądał na zmęczonego, ale przynajmniej nie był ponury. – Jak się udał urlop? – Pełen niespodzianek, ale dobrze się bawiłam. Brill komicznie poruszył brwiami. –
No,
no…
przystojniaka,
Mam
rozumieć,
że
spotkałaś
jakiegoś
który nie przejął się twoimi największymi
wadami i tendencją do gadania godzinami o książkach? Emily uniosła podbródek. – Właściwie – stwierdziła z wystudiowaną obojętnością – to spotkałam przystojniaka. Hiram wytrzeszczył oczy, ale wtedy Emily dodała z powagą: – Powinnam dodać, że spotkałam przystojniaka, jego liczne rodzeństwo oraz trzy matki i trzech ojców.
– Nie ma nic lepszego niż urlop spędzony z rodziną. Znałaś choć jednego z tych ludzi czy siedziałaś w hotelu pełnym obcych? – Pamiętasz Rafaela Eitana z Camp Gettysburg? – Jasne. Dowodził Kompanią Złotych podczas ostatnich ćwiczeń polowych. – Był moim przewodnikiem w górach Pelion – powiedziała Emily. – Ale nie dlatego się z tobą skontaktowałam… Wyjaśniła, że ma się spotkać z admirał Douthat i że przejrzała animowane odtworzenie starć z Dominium. – Potrzebuję więcej informacji o kanonierkach Azylu. Wiem, że to małe jednostki i nie posiadają pancerza, ale strasznie dużo ich tracimy i nie rozumiem, dlaczego nie zastosowano żadnej taktyki. Hiram zamrugał. – Nie jestem specjalistą od historii kanonierek i ich taktyk, Em. – Pewnie, że nie, ale założę się, że masz nazwisko eksperta w tym swoim czarnym notesiku. Brill przekrzywił głowę w zamyśleniu. – Tak się składa, że owszem, znam kogoś, ale już nie służy, przeszedł na emeryturę, a w niektórych kręgach uważany jest za czarną owcę. – A to czemu? – No, opublikował parę artykułów w magazynie sił bojowych Azylu na temat strategii i taktyki, podważył tradycyjne działania kanonierek jako samoniszczące i niebezpieczne. I właśnie po
pierwszym takim artykule zmuszono go do przejścia na zieloną trawkę. Dla Emily brzmiało to coraz bardziej obiecująco. – W jakiej był randze, gdy przeszedł na emeryturę? – zapytała Hirama. – Kapitan. Został pominięty w awansie na wiceadmirała. Dwa razy. Zawsze miał opinię śmiałka, ale opinie o jego służbie były dobre, dopóki nie napisał tego pierwszego artykułu, wtedy nagle stracił sporo reputacji. – Hiram popatrzył na przyjaciółkę z namysłem. – Przesyłam ci te artykuły. – Mam się spotkać z admirał o osiemnastej. Udałoby się porozmawiać wcześniej z twoim znajomym? Hiram parsknął śmiechem. – Bogowie muszą cię wyjątkowo lubić, Tuttle. Ten człowiek nazywa się David Lior i właśnie przebywa na Atlasie. Ma nadzieję przekonać jednostki,
która
Flotę do
zastąpi
wykorzystania
kanonierkę.
nowej
Przygotował
małej nawet
komplet planów technicznych i założenia taktyczne. Emily zamrugała z zaskoczenia. – Żartujesz, prawda? – Przyjdź do mojej kabiny, Em. Zjemy lunch i poznasz niesławnego kapitana Liora. Muszę cię jednak ostrzec, to trochę mruk, a w dodatku trudno go przekonać do zmiany zdania. – Wybaczę mu wszystko, jeżeli dostarczy mi potrzebnych informacji – zapewniła Emily. Umówili się, a potem Emily zajęła się rozpakowywaniem
bagażu. Przerwał jej sygnał drzwi. Kiedy otworzyła, ujrzała w progu Granta Skiffingtona. Był rozgniewany. Rzadko się widywali od rozpaczliwej ucieczki z Kornwalii do Azylu. Emily nie próbowała go unikać, zastanawiała się jednak, czy Grant nie unikał jej. A teraz stał w drzwiach z grymasem gniewu na przystojnej twarzy. Pokazał Emily wiadomość. – Douthat chce mnie widzieć o osiemnastej – wycedził rozzłoszczony. – Myślę, że zabierze mi „Yorkshire”. – Mam takie samo zaproszenie – odparła Emily. – Dostałeś też załącznik o kanonierkach Azylu? – Tak, ale nie widzę… – Przejrzałeś animacje? – Jeszcze nie, byłem zbyt wściekły na myśl, że… – Zjesz ze mną lunch? – nie dała mu skończyć. – Będzie tam ktoś, kogo powinniśmy oboje poznać. *** David
Lior
był
niskim,
pulchnym
mężczyzną
ze
zmarszczonymi gniewnie brwiami i gęstą, skołtunioną brodą. Zza stołu w kwaterze Brilla spojrzał wojowniczo na Emily i Granta. – Coście za jedni? – zapytał bezceremonialnie. – Komandor Emily Tuttle z „Nowej Zelandii”, okrętu Floty V ictorii, a to komandor Grant Skiffington z „Yorkshire” – przedstawiła ich oficjalnie Emily.
Lior skinął głową. – Jesteście tymi nieszczęśnikami, którzy pilnowali tylnych drzwi, gdy Atlas uciekał do Azylu. Tylko wy zostaliście z Zimowej Straży. – Spojrzał zimno na Emily. – Podobno pod koniec była pani gotowa rzucać kamieniami i taranować okręt flagowy Dezetów? To prawda, młoda damo, czy tylko takie gówniane wiktoriańskie gadanie? – Zawsze jest pan taki uroczy, kapitanie? – zapytała słodko Emily. – Nie, staram się dzisiaj wyjątkowo, ponieważ Brill twierdzi, że jest pani kimś ważnym. Proszę odpowiedzieć na moje pytanie. – To prawda – przyznała Emily. Zdumiewające, ale nawet wzmianka
o
tamtym
starciu
zabolała.
–
Zamierzałam
staranować okręt flagowy. – Dlaczego? – zapytał ostro Lior. – Zabrakło wyobraźni, żeby wymyślić lepszą taktykę, niż zniszczyć własny okręt i zabić załogę? Emily zerknęła na Hirama. Brill skinął głową. W głębi duszy młoda kobieta miała ochotę po prostu odwrócić się i wyjść, dalsza rozmowa z tym obrzydliwym typem wydawała się niepotrzebna. Emily przypomniała sobie jednak groginy. „Były o wiele bardziej zajadłe, a przecież je pokonałam”. – Cóż, panie Lior, niezupełnie – stwierdziła rzeczowo. – Zostały mi trzy okręty, wszystkie mocno uszkodzone, i tylko kilka pocisków. Musieliśmy powstrzymać wroga na pół godziny, żeby „Atlas” zdołał dotrzeć do tunelu czasoprzestrzennego. Na
stacji znajdowała się nasza królowa i cała nadzieja, aby potem odbić
naszą
ojczyznę.
Dlatego
podjęłam
decyzję,
żeby
wykorzystać „Nową Zelandię” jako broń. Uznałam, że w ten sposób wypełnię powierzone mi zadanie. – Więc dlaczego nie staranowała pani tego okrętu? – rzucił wojowniczo Lior. – Tchórz obleciał? – Nie staranowałam go, ponieważ okazało się, że można zastosować inne rozwiązanie taktyczne. – Emily poczuła rumieniec
na
policzkach.
–
Dzięki
niemu niewielu ludzi
ryzykowało życie, a nie traciłam też możliwości, aby staranować okręt. A potem nabrała tchu i pochyliła się przez stół do Liora tak, że musiał jej popatrzeć w oczy. – Skoro już to sobie wyjaśniliśmy, zechce pan odczepić się od mojej taktyki i opowiedzieć mi o kanonierkach czy mam poszukać kogoś innego? Lior nie stracił zimnej krwi. – Posłuchaj, młoda damo. Straciłem reputację i karierę, ponieważ ośmieliłem się powiedzieć admiralicji, że jej ukochane kanonierki to tylko samobójcze zabawki, a nie prawdziwe jednostki bojowe. Przez piętnaście lat próbowałem przemówić do rozsądku Straży Kosmicznej i zapłaciłem za to wszystkim, co się dla mnie liczyło, więc nie wytykaj mi, że czepiam się taktyki. Zaskoczona Emily zerknęła na Hirama, a Brill znowu odpowiedział tylko skinieniem głowy. Skupiła się na Liorze. – W porządku, kapitanie. Oto, co wiem. Przejrzałam właśnie
trzy starcia z Dominium. Kanonierki Azylu odparły ataki wroga, jednak poniosły przy tym niepowetowane straty. I kiedy mówię „niepowetowane”, mam na myśli, że nie można tego odrobić w ciągu paru tygodni, a nie miesięcy czy lat. Nie rozumiem jednak, dlaczego walczą w taki sposób? Żadnego szyku, żadnej taktyki, żadnego mobilnego zaopatrzenia…? –
Piloci
kanonierek
walczą
tak,
jak
ich
nauczono.
A nauczono ich, że to bardzo odważnie i po męsku po prostu nacierać na wroga, nie troszcząc się o własne bezpieczeństwo lub przetrwanie. Nauczono ich, że próby przechytrzenia wroga to tylko gra na zwłokę, a stosowanie taktyki, żeby zwiększyć przewagę
w
boju
i
szanse
na
zwycięstwo,
to
zwykłe
tchórzostwo, ponieważ prawdziwy wojownik po prostu walczy z wrogiem i miażdży go doszczętnie. Każdy, kto nie wyznaje takich
kryteriów
odwagi,
zostaje
odsunięty
od
służby
i przeniesiony do rezerwy. A rezerwa to wstyd i hańba, bo wtedy piloci latają tylko tyle, aby nie zapomnieć umiejętności. Ludzie w aktywnej służbie spoglądają na rezerwistów z pogardą. – Uroczo – skomentował oschle Grant Skiffington. „Cóż,
to
przynajmniej wyjaśnia
te wysokie straty”
–
pomyślała Emily. – Ale dlaczego nie przeprojektowano kanonierek, aby dać załodze lepszą ochronę i lepsze możliwości niszczenia wroga? Po co tracić ludzi? Lior prychnął. – Och, błagam, droga pani komandor, na pewno w V ictorii
też zdarzyło się parę skandali korupcyjnych, nieprawdaż? Zwłaszcza gdy chodziło o zamówienia wojskowe? Nasze kanonierki zostały zaprojektowane przez Straż Kosmiczną Azylu wiele dekad temu. W przetargu na projekt i wykonanie kanonierek nieoczekiwanie wygrało przedsiębiorstwo zięcia komendanta Straży Kosmicznej. Pomimo że potrzebowaliśmy tylko kilku takich jednostek, zamówienie opiewało na tysiąc! Dopiero audyt wykazał, co się dzieje, ale do tego czasu mąż córki A
komendanta
wyprodukował
już
ponieważ ich nie potrzebowaliśmy,
setki
kanonierek.
nadwyżka
została
zmagazynowana. Nie wprowadzono żadnych ulepszeń ani innowacji, ponieważ w magazynach składujemy mnóstwo tych przestarzałych jednostek. Zresztą uczciwie trzeba przyznać, że nie zachodziła potrzeba, aby coś z tym zrobić. Kanonierki miały przede wszystkim odstraszać piratów, a z tym radziły sobie nad podziw dobrze. – A komendant Straży Kosmicznej? – zapytał z ciekawością Hiram. Lior zaśmiał się bez radości. – Wojsko troszczy się o swoich. Odsiedział pół roku w więzieniu, a potem dostał spore odszkodowanie, bo nabawił się odcisków na tyłku lub czegoś podobnego. Dzisiaj zapewne bawi się z wnukami na łące przed luksusową willą z widokiem na ocean. Grant przysłuchiwał się rozmowie w zamyśleniu. – Zastanawiał się pan nad ulepszeniami dla kanonierek? –
wtrącił. Lior posłał mu wściekłe spojrzenie. – Oczywiście, że się zastanawiałem! Myśli pan, że czym się zajmowałem przez te piętnaście lat? – Wyciągnął z kieszeni kość pamięci.
–
niezbędnych,
Przygotowałem aby
dokładne
znacząco
zwiększyć
projekty siłę
ulepszeń uzbrojenia
i przeżywalność załóg. Wszystko jest tutaj. Pchnął nośnik przez blat do Skiffingtona. Grant podłączył go do swojego tabletu i zaczął przesuwać palcem po ekranie. – Może pan streścić swoje propozycje? – poprosiła Emily. – Oczywiście, ale na niewiele się to przyda. Siły Azylu utrzymują uparcie status quo. Obowiązki głównego dowódcy eskadr kanonierek Straży Kosmicznej pełni admirał Haim Razon. Awansował z oficera liniowego. Zdobył sławę w walkach z piratami i myśli, że kanonierki w obecnym stanie są doskonałe i nie potrzeba żadnych zmian. – A co pan by zasugerował? – naciskała Emily. – Obecnie kanonierki mają trzy pociski bliskiego zasięgu, które są niewiele lepsze niż zwykłe przeciwrakiety. To nie jest broń do niszczenia okrętów. Proponuję zastąpić ją wyrzutnią czterech pocisków średniego lub dalekiego zasięgu z o wiele silniejszym
ładunkiem.
I
zastąpiłbym
trzycalowe
lasery
dziesięciocalowymi z zasilaniem, które umożliwiłoby ładowanie co pół minuty. Bo obecnie są to cztery. Ulepszyłbym napęd, dodał drugi silnik, który mógłby ładować lasery w razie potrzeby albo zapewniać lepsze przyśpieszenie jednostce. – Kapitan Lior
zamilkł, aby zebrać myśli. – Wie pan może,
ile czasu trwa
zbudowanie jednej
kanonierki? – Emily przypomniała sobie obecne ograniczenia produkcji i skrzywiła się ponuro. – Zastanawiałem się, kiedy pani o to zapyta – stwierdził Lior oschle, ale uśmiechnął się przebiegle. – Myślę, że można zbudować ich dwadzieścia pięć tygodniowo, może więcej, jeżeli Atlas zostanie zaprogramowany na budowę nowego typu jednostek. Uśmiechnął się szerzej, gdy Emily spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Azyl ma trzy stocznie, tyle że stare i oparte na starych metodach produkcji. V ictoria stosuje zmodyfikowane techniki druku molekularnego, jeśli się nie mylę? Emily potwierdziła. Niezbyt dobrze rozumiała, na czym to polega,
ale
trzy
nanotechnologię, wyposażenia.
stocznie
żeby
na
Atlasie
drukować
Przyśpieszało
to
części
znacząco
wykorzystywały okrętów proces
i
ich
budowy
i zapewniało wyższą jakość wyrobów niż w przypadku starych metod produkcji, kiedy okręt był budowany w całości. – Cóż – mruknął Lior z zadowoleniem. – Zaprojektowałem nowe kanonierki tak, aby można je było składać z modułów. Jednostka składa się z plastonowego trzonu, w którym mieści się trzyosobowa załoga i elektronika. Moduł ten połączony jest od rufy z maszynownią i sekcją napędu. Silniki stanowią osobny moduł, lasery również, wyrzutnie pocisków także. Jeżeli któryś
z modułów zostanie zniszczony lub uszkodzony, wystarczy odłączyć go od hydrauliki i elektroniki, a potem wymienić na nowy. Oznacza to także, że jeżeli chce się zmienić jednostkę w wyłącznie laserową, wystarczy zamienić moduł wyrzutni na lasery. Podobnie z napędem, bardzo łatwo można doczepić dodatkowy silnik, wystarczy wpiąć go w odpowiednie zaczepy w
sekcji
napędu.
Każdą
jednostkę
można
dostosować
i modyfikować do wyspecjalizowanych zadań taktycznych lub na potrzeby pola bitwy, oczywiście w ramach założonych ograniczeń. Grant wyglądał na zainteresowanego. – A załoga? – Trzy osoby: pilot, inżynier specjalista od napędu i innych systemów oraz operator uzbrojenia. – Sztuczna inteligencja? Lior wzruszył ramionami. – Wstępnie zakładałem, że będzie można dostosować waszą Harriet, wersję drugą, ale wtedy zmieniliście systemy na Mildred w wersji czwartej. – Westchnął. – Kanonierki można oczywiście podłączyć do systemów komputerowych i sztuczna inteligencja może je pilotować jak każdą inną jednostkę. Emily pochyliła się nad stołem. – A co z magazynem broni na pokładzie? Kapitan z żalem pokręcił głową. – Niestety. Wszystkie cztery pociski znajdują się na zewnątrz w wyrzutniach. Gdy zostaną wystrzelone, kanonierka musi
wrócić na macierzysty okręt, aby załadować kolejne. Ale! – zaznaczył z naciskiem. – Gdy kanonierka znajdzie się na okręcie, załadowanie i wypuszczenie jej z powrotem na pole bitwy nie potrwa dłużej niż dziesięć minut. – Zasięgi? Lior znowu wzruszył ramionami. – Wiele zmiennych, ale mogę zapewnić, że przy średniej prędkości dziesięć
przelotowej milionów
kanonierka
mil
na
będzie
jednym
mogła
silniku,
pokonać ponieważ
w niewykorzystanych slotach sekcji napędu jest miejsce na dodatkowe zbiorniki paliwa. Na dwóch silnikach zapewne przeleci
nie
więcej
przyśpieszeniem.
niż
sześć
Oczywiście
milionów
można
też
ze
stałym
wyłączyć
mil
silniki
i poruszać się ruchem jednostajnym, ale wtedy rzecz jasna nie da się przyśpieszać, dopóki nie włączy się silników. Za to taka kanonierka może latać przez wiele godzin, a nawet dni na niskim poziomie mocy, aby zerwać się do akcji na sygnał. – Systemy podtrzymywania życia? Kolejne wzruszenie ramion. – Osiem lub dziewięć dni przy standardowych ustawieniach na trzy osoby załogi, ale zaprojektowałem zewnętrzny system wspomagania, który zapewni dodatkowe dziesięć dni, a potem może zostać odczepiony automatycznie. Pozwoli to przedłużyć życie załogi w razie konieczności, ale taki moduł zajmie jedno z miejsc na wyrzutnię pocisków, więc do dyspozycji będą tylko trzy pociski zamiast czterech. – Lior postukał palcem w blat. –
Nie należy przerabiać kanonierki na ciężką jednostkę, którą nigdy nie będzie. To nie niszczyciel, nawet nie fregata. Na kanonierce nie można odbywać patroli trwających tygodnie czy miesiące niczym na normalnym okręcie. To tylko jednostka przystosowana do szybkiego ataku, która ma zadać cios o wiele silniejszy, niż wynika to z jej rozmiarów, a potem wrócić na krążownik transportowy. „I właśnie w tym kryje się największa słabość” – pomyślała Emily. Wystarczy zniszczyć transportowiec, aby skutecznie pozbawić kanonierki wsparcia. – Jak broniłby pan transportowca? – zapytała. – Bez niego wszystkie małe okręty byłyby praktycznie stracone. Lior przytaknął skinieniem głowy. – Owszem. Wystarczy zniszczyć transportowiec, a kanonierki staną się bezużyteczne. Można go obronić na trzy sposoby. Po pierwsze, maskowanie. Transportowiec podczas lotu musi być trudny do wykrycia, więc nie może emitować zbyt wielu sygnałów. Kosmos jest wielki, Dezeci nie zdołają zestrzelić czegoś, czego nie mogą wykryć i namierzyć. Emily nie zaprzeczyła. – Po drugie, transportowiec powinien być osłaniany przez dwa lub trzy niszczyciele. W razie ataku eskorta niszczycieli zapewni mu czas na ucieczkę. – Niszczycielom będzie trochę ciężko – zauważył Grant. Lior wzruszył ramionami. – Wojna jest ciężka. Jeżeli nie może pan tego zaakceptować,
powinien pan zostać politykiem, oni żyją w krainie baśni. Na pewno się panu tam spodoba. Skiffington spojrzał na niego zimno, ale Lior to zignorował i kontynuował wyjaśnienia. – Po trzecie, szybkość. A właściwie nie tyle szybkość, co przyśpieszenie. z
Transportowce
największych,
najnowocześniejsze największym
jakie
mają
potrafimy
kompensatory
przyśpieszeniem
wśród
cztery
silniki
wyprodukować, inercji. wszystkich
oraz
Dysponują jednostek
Straży Kosmicznej. Na pierwsze sygnały ataku transportowiec powinien uciekać. O ile Dominium nie ma jakiegoś nowego typu okrętów, o którym nie wiem, nie dogoni żadnej z naszych jednostek tego typu. Wystarczy, że transportowiec wyjdzie poza zasięg pocisków, i będzie bezpieczny. Emily zaczęła się zastanawiać, w jaki sposób zasadziłaby się na taki statek, ale zaraz odrzuciła te myśli. – Ile kanonierek może przenosić taki transportowiec? – Zależy od jego wielkości, nieprawdaż? – wyszczerzył się Lior. „Jeżeli jeszcze raz się tak uśmiechnie, przyłożę mu” – postanowiła Emily. – Transportowce nie różnią się bardzo od frachtowców – podjął Lior. – Przygotowałem projekty tak, aby pasowały do hangarów,
doków
załadunkowe
to
naprawczych głównie
i
załadunkowych.
skomputeryzowana
Doki linia
zaopatrzeniowa. Kanonierka zbliża się do transportowca, jest
przeciągana do doku i ustawiana w kolejce. Moduły uzbrojenia zostają automatycznie sprawdzone, usunięte i wymienione, następnie uzupełnia się zbiorniki powietrza, wymienia filtry i uzupełnia zasilanie i paliwo, a na koniec jednostka zostaje wystrzelona w rejon walk. Cały cykl nie powinien trwać dłużej niż dziesięć minut. Można nawet wymienić załogę, jeżeli pierwsza
potrzebuje
Transportowiec kanonierkami
odpoczynku
może
poradzić
równocześnie,
lub sobie
czyli
odniosła z
rany.
dziesięcioma
wypuszczać
co
minutę
sprawną kanonierkę. – Ale ile takich kanonierek mieści się w transportowcu? – zapytała ponownie Emily. –
Średni
zabierze
około
dwustu
pięćdziesięciu.
Duży
dwukrotnie więcej. Kieszonkowy transportowiec może zabrać do siedemdziesięciu pięciu jednostek. „Ostatnie pytanie” – pomyślała Emily. – Jak długo trwa zbudowanie transportowca? Lior roześmiał się z satysfakcją. –
Ani
Kosmicznej
sekundy! dostał
Szczęśliwy
zięć
komendanta
kontrakt
na
budowę
transportowców.
I
przeniesione
magazynów,
do
zbudował
tyle, gdy
ale
potem
okazało
się,
Straży
piętnastu zostały że
nie
potrzebujemy ich w systemie. Transportowce trzeba będzie przeprogramować i ulepszyć linie załadunkowe, a kompensatory inercji potrzebują przeglądu, ale to nie potrwa dłużej niż miesiąc.
Emily w zamyśleniu skinęła głową, potem zerknęła na Hirama. Brill tylko uniósł brwi, ale również pokiwał głową. – Zauważyłem, że jest tu więcej niż jeden typ kanonierki – odezwał się Skiffington, przeglądając plany na swoim tablecie. –
Owszem –
potwierdził
Lior.
–
Przygotowałem trzy
podstawowe typy. Po pierwsze, jednostki bojowe przystosowane do ataku, po drugie, jednostki zakłócające i do obrony przed pociskami, a po trzecie, jednostka dowódcza. Nie potrafię określić, ile jednostek dowodzenia będzie potrzebnych, ale zakładam, że trzeba sformować eskadry liczące po dwadzieścia pięć sztuk albo trochę więcej. –
Właściwie
moglibyśmy
wykorzystać
Gandalfa,
żeby
stworzył modele takich formacji, zanim jeszcze rozpoczniemy produkcję – zauważył Grant. – Moglibyśmy też skonstruować symulatory, całkiem sporo symulatorów, i rozgrywać starcia, dopóki nie zrozumiemy dobrze, co działa najlepiej, a co w ogóle nie wychodzi, a potem wykorzystać to do sformułowania podstawowych zasad taktycznych. Możemy sporo zrobić, zanim jeszcze będziemy mieli jednostki do latania. Emily zerknęła na zegarek. Miała dwie godziny do spotkania z admirał Douthat, wystarczająco dużo czasu, żeby coś zjeść i zastanowić się nad tym, czego się właśnie dowiedziała. Tymczasem Grant i kapitan Lior poszli do mesy, nie przestając
rozmawiać
o
założeniach
taktycznych.
Emily
popatrzyła na Hirama. – Cóż za przypadek, że kapitan Lior właśnie pojawił się na
Atlasie – stwierdziła beznamiętnie. – Cieszę się, że tak dobrze się ułożyło – odparł Brill równie obojętnym tonem. Emily
zmierzyła
go
uważnym
odpowiedział tym samym,
spojrzeniem.
Hiram
ale nie wytrzymał i parsknął
śmiechem, a potem podniósł ręce. – No, dobra, poddaję się – wydyszał wesoło. – Dowiedziałem się, że admirał Douthat chce cię oddelegować z „Nowej Zelandii” i przydzielić ci zadanie wzmocnienia kanonierek, aby stały się bardziej skuteczne i mniej podatne na zniszczenie podczas bitwy. Poszperałem
trochę
i
znalazłem
kapitana
Liora,
więc
pomyślałem, że powinnaś go poznać. Emily wydęła usta. Potwierdziło się tylko to, czego już się domyśliła, jednak wiadomość i tak zabolała. – Kiedy się dowiedziałeś? – W zeszłym tygodniu, gdy uprawiałaś spacery po górach. – Brill wzruszył ramionami. – Pomyślałem, że przyda ci się wsparcie na nowym przydziale. Bo to bardzo ważny przydział. – A co z „Nową Zelandią”? – zapytała rozpaczliwie. – Przejdzie pod dowództwo kogoś starszego – powiedział łagodnie Brill. – Douthat i tak robi ogólne przetasowania. Pięciu kapitanów zostało odesłanych do działań poza polem walki. Ty i Grant dostaniecie nowe przydziały, żeby zwolnić miejsca dla oficerów z wyższą szarżą i większym… uch… większym… – Większym doświadczeniem? – dokończyła Emily z goryczą. – V ictoria nie uczestniczyła przedtem w żadnych działaniach
wojennych. Sześć tygodni temu walczyliśmy po raz pierwszy. I to ja dowodziłam „Nową Zelandią” podczas najważniejszych starć. – Nie twierdzę, że to sprawiedliwe, Em. Ale myślę, że trzeba zmienić kanonierki w naprawdę skuteczne eskadry bojowe i musimy się pośpieszyć, jeżeli zależy nam na zwycięstwie. To ogromne przedsięwzięcie,
a
admirał Douthat
postanowiła
powierzyć je właśnie tobie. Emily pomyślała o „Nowej Zelandii” i wspomniała wszystko, co na niej przeżyła. Prawie nie mogła uwierzyć, że udało się jej cało wyjść z walki. Ale to się skończyło. Przypomniała sobie animację ze starć i krążowniki Dominium, które przetaczały się przez gromadę kanonierek. Odważni, pragnący sławy głupcy atakowali chaotycznie potężniejszego przeciwnika, chociaż wyrzutnie mieli puste, a lasery słabiutkie. Co mogłyby zrobić eskadry
takich
małych
jednostek,
gdyby
poruszały
się
w zdyscyplinowanym szyku, były lepiej uzbrojone i opancerzone, a do tego stosowały odpowiednie założenia taktyczne? Interesujące. Warto się przekonać. – Wiesz, Em, pozostało tylko jedno pytanie, którego nie zadałaś na temat projektu kanonierek – odezwał się cicho Hiram. Emily popatrzyła na niego ze zdziwieniem. – Jakiego? – Czyja głowa spadnie, gdy weźmiesz się za tę koncepcję i znacząco ją ulepszysz? Emily zamrugała zaskoczona. Ani przez chwilę się nad tym nie zastanawiała, a przecież była to oczywista kwestia. Ktoś
z Azylu na pewno zacznie narzekać i zgłaszać zastrzeżenia do zmian, które zamierzała zaproponować. – Obracałeś się ostatnio wśród polityków, co? – warknęła cicho. – Zostałem adiutantem królowej – odparł z powagą Brill. – Szybko się tutaj nauczyłem, że wszystko jest polityką. *** Dwie godziny później Emily i Grant wmaszerowali do gabinetu admirał Douthat. – Siadajcie – rozkazała Douthat. Przyjrzała się obojgu uważnie, a potem westchnęła i zajęła swój fotel. W jej ruchach widoczne było znużenie, co potwierdzały również ciemne podkowy pod oczami. – Przypuszczam, że już wiecie, dlaczego was wezwałam – powiedziała cicho. – Chce nam pani odebrać okręty! – wypalił Grant. –
Potrzebuje
pani
kogoś
do
nadzorowania
projektu
ulepszenia kanonierek – odpowiedziała w tym samym momencie Emily. Admirał uśmiechnęła się lekko. – Oboje macie rację. Zabieram was z okrętów, ale jako rekompensatę daję wam projekt obejmujący kanonierki. Znacie statystyki. Miesiąc temu V ictoria miała trzy floty liczące łącznie ponad dwieście okrętów, dwie ogromne stocznie na stacjach kosmicznych, dostęp do surowców i materiałów z pięciu planet, a także dużą populację, która zapewniała załogi i personel
potrzebny do działania tych zdobyczy techniki. Dzisiaj zostało nam około trzydziestu okrętów, jedna stacja kosmiczna ze stoczniami oraz wsparcie tylko jednego społeczeństwa, pełnego entuzjazmu, lecz nielicznego Azylu. Nasi wrogowie mają większą flotę, więcej ludzi i łatwiejszy dostęp do surowców. Oczywiście pozostał nam Atlas, więc musimy go wykorzystać, zanim Dominium odbierze nam stację. –
Dlaczego
nie
zbudować
więcej
okrętów?
Więcej
krążowników i niszczycieli? – Pytanie Granta zabrzmiało niemal obraźliwie i Douthat zmierzyła go chłodnym spojrzeniem. – Zrobilibyśmy to, gdybyśmy mogli, ale nie mamy ani czasu, ani surowców. W tym pasie asteroid złoża minerałów, których potrzebujemy, są niewielkie, a cykl produkcyjny dla większych jednostek trwa zbyt długo. Szacuje się, że mamy cztery miesiące, najwyżej pięć, ale prawda jest taka, że Dezeci mogą wedrzeć się tutaj przez tunel w każdej chwili i zaatakować. Musimy być na to gotowi, i to jak najszybciej. – No to przeprowadźmy wyprzedzające uderzenie przez tunel – naciskał Grant. – Skopiemy im tyłki i spowolnimy na dłużej. – Mogłoby się udać – przyznała niechętnie Douthat. – Jednak wtedy będziemy jeszcze bardziej osłabieni niż teraz, a to tylko zachęci Dezetów do kolejnego silnego ataku. Nie odrzucamy zupełnie możliwości działania znienacka, ale to wielkie ryzyko. – Kanonierki – wtrąciła się Emily. – Ale nie takie, które ma Azyl, bo te mają słabą siłę uderzenia i zbyt ograniczony zasięg. Potrzebne nam kanonierki ciężkozbrojne, na dodatek jak
najwięcej.
Mają
prostą
konstrukcję,
nietrudno
je
wyprodukować, a na dodatek nie zużyjemy zbyt wiele zasobów. Jeżeli będziemy mieć ich wystarczająco dużo, możemy przenosić je na transportowcach i… – Widziałaś, jak słabo sobie radzą w starciach z Dominium? – zapytała admirał Douthat. Emily nabrała tchu. – Jest mnóstwo do zrobienia, nie ma co ukrywać, pani admirał. Ile mamy czasu? – Niewiele – westchnęła Douthat. – Gdzie znajdziemy załogi? Jak możemy je przeszkolić? Nie mamy ani kanonierek, ani symulatorów. – Przed tobą spore wyzwanie, Tuttle. – Na bogów naszych matek! – westchnęła Emily. Admirał uśmiechnęła się ze zmęczeniem. – Witaj po urlopie. *** O wiele później Alyce Douthat usiadła w swojej kajucie z Marthą Wilkinson. Admirał nalała sobie lampkę Pinot Noir, a naczelna psycholog radośnie popijała dżin. – Odetchnęłam z ulgą, gdy okazało się, że Tuttle przyjęła to tak dobrze. Właściwie to nic dziwnego, ale co za ulga… Stracić dowództwo nad okrętem to zawsze nieprzyjemna sprawa. – Wilkinson zakołysała szklanką z dżinem, jakby zastanawiała się, czy upić jeszcze trochę. – Mimo to… – Mimo to… co? – Admirał Douthat zmarszczyła brwi.
Wilkinson wzruszyła ramionami. –
No
cóż.
Powierzyłaś
zadanie
zbudowania
formacji
kanonierek najmłodszej kapitan we Flocie, chociaż dziewczyna ma
chyba
najwięcej
doświadczenia
w
walce
spośród
pozostałych dowódców. Jestem wielbicielką Tuttle, ale czy nie mogłaś wybrać kogoś innego? Przecież masz sporo oficerów, włącznie z kilkoma starszymi kapitanami i nawet jednym czy dwoma wiceadmirałami. Dlaczego właśnie ona? Douthat upiła wina. – Martho, jestem najstarsza stopniem we Flocie. Jestem naczelną
admirał.
Wiesz,
jakie
mam
doświadczenie
z kanonierkami i transportowcami? – Niewielkie, jak przypuszczam? – mruknęła Wilkinson. – Nie przypominam sobie, żeby Flota V ictorii używała kiedykolwiek transportowców. – z
I
w
tym
sęk.
transportowcami.
Nie
mam
Podobnie
żadnego
jak
wiceadmirałowie ani kapitanowie.
nie A
co
doświadczenia mają więcej,
go
moi
gdybym
któremuś z doświadczonych kapitanów powierzyła zadanie zbudowania floty transportowców z kanonierkami tak z niczego w cztery do pięciu miesięcy, zaśmiałby mi się w twarz. A wiesz dlaczego? Wilkinson pokręciła głową. – Nie wiem, ale bardzo się cieszę, że zaraz mi powiesz. Douthat zignorowała ironię. – Ponieważ to niemożliwe! Nikt z doświadczeniem przy tak
dużych projektach nawet nie pomyśli, że formację kanonierek tak po prostu można stworzyć w czasie krótszym niż dwa lata. A my mamy tylko parę miesięcy. Dlatego właśnie wybrałam Tuttle. Jest zbyt młoda i niedoświadczona, dlatego nie ma pojęcia, że tego nie da się zrobić. – Jesteś aż taką optymistką? Douthat ponuro pokręciła głową. – Jestem aż tak zdesperowana. – Niech bogowie mają nas w opiece! – skrzywiła się Wilkinson, a potem upiła dżinu. – Oby. Ich opieka może być nam bardzo potrzebna – zgodziła się Douthat. ===
ROZDZIAŁ 12 STACJA KOSMICZNA AT LAS, SEKT OR AZYLU Kiedy Hiram zajrzał do swojego mieszkania następnego ranka, ktoś już na niego czekał. Brill złożył dłonie i skłonił się nisko. – Wiele ścieżek wiedzie do Światłości – przywitał się cicho. – A każdy człowiek musi wybrać własną – odpowiedział brat Jong. – Dziękuję za przybycie. Mogę zaproponować herbatę? Brat Jong zgodził się w milczeniu i usiadł na jednym z krzeseł. Rozejrzał się po pokoju. Kwatery na Atlasie nie były tak spartańskie jak zapewne na okrętach, ale i tak nie należały do luksusowych. Mały stół przy aneksie kuchennym, dwa krzesła, sofa i fotel w salonie, kilka lamp i na każdej ścianie regały z
książkami.
muzycznego,
a
na
Żadnego półce
sprzętu wideo
tylko
jedna
ani
fotografia
kącika kobiety
o jasnobrązowej skórze i figlarnym spojrzeniu w ciemnych oczach. – Zawstydzasz mnie, komandorze – stwierdził Jong. – Żyjesz w większej prostocie niż większość naszych mnichów. Hiram skończył przygotowywać herbatę, postawił na stole czajniczek i filiżanki, a potem usiadł naprzeciw gościa i nalał naparu. – Bracie Jong, czy zechciałbyś opowiedzieć mi o Kanaan? –
poprosił. Jong nie spodziewał się takiego pytania. Nie zdołał ukryć zaskoczenia. Kanaan była planetą, której piękno zapierało dech w piersi. Ciągnęły się tam starannie pielęgnowane od stuleci ogrody. Miały, według założeń Światłości, przynosić spokój i duchową harmonię, a zarazem zapobiegać skalaniu natury przez ludzi. Dlatego właśnie architektura Kanaan wtapiała budynki w krajobraz, czy to w górach, czy w lasach. Był to piękny, spokojny świat, na którym czuło się bliskość Boga. Jong tęsknił za tą planetą zawsze, ilekroć ją opuszczał. – Kanaan to najpiękniejszy świat w ludzkim wszechświecie – stwierdził po prostu. – Przewyższa nawet Darwina. Jeżeli istnieje miejsce,
gdzie przebywają
dusze,
moja
mieszka
właśnie
w Kanaan. – Przymknął oczy i wyobraził sobie łąkę pod wzgórzem, skąd rozciągał się widok na wielkie jezioro. Właśnie tam stał dom Jonga. Niemal słyszał śmiech swoich dzieci, bawiących się przed werandą. – Zazdroszczę ci z całego serca – westchnął Hiram. – I współczuję, że stamtąd odleciałeś. Mogę spytać, jak długo już nie widziałeś ojczyzny? – Och, prawie miesiąc – w głosie Jonga zabrzmiała tęsknota. – Kiedyś, komandorze, pokażę ci mój świat. Jest naprawdę wspaniały. Hiram uśmiechnął się i upił herbaty. – Udało ci się trochę tam odpocząć, zanim musiałeś zająć się wojną i całą resztą?
– Nigdy nie udaje się zostać tam na dłużej, ale wpadłem na parę dni, aby zająć się rodziną i różnymi sprawami. – A jak wróciłeś do Azylu, bracie Jong? – zapytał cicho Brill. Pytanie było zadane rzeczowym tonem, tak neutralnym, że Jong już otworzył usta, aby odpowiedzieć, gdy się zreflektował, że wpadł w pułapkę. W duchu zbeształ się za nieostrożność, po czym zacisnął usta i posłał Hiramowi niechętne spojrzenie. – Rzecz w tym – wyjaśnił Brill z zadowoleniem – że tunel czasoprzestrzenny między V ictorią i Azylem jest zablokowany przez siły Dominium. Monitorujemy wlot, zwłaszcza jednostki, które przylatują lub odlatują… z oczywistych powodów. Jednak nie mamy żadnych zapisów przylotu twojego statku do Azylu. A
przecież
tu jesteś,
bracie Jong.
Mimo
że nigdy nie
przekroczyłeś tunelu czasoprzestrzennego. Jak to możliwe? Jong zmarszczył czoło w zamyśleniu. – Ach,
zapewne przechodziliśmy przez tunel,
gdy się
przemieszczał. Musiałbym zapytać pilota i nawigatorki, ale na pewno o to właśnie chodzi. – Uśmiechnął się z zadowoleniem. – Hm… – Brill wydął usta. – To by wszystko wyjaśniało, ale sprawdziłem, tunel jest stabilny i nie przemieszczał się od dłuższego czasu. Ostrożnie uniósł czajniczek i dolał herbaty sobie i Jongowi. – Bracie Jong, wydarzenia z ostatnich tygodni zmieniły nas. I V ictorię, i Światłość. Nasze społeczeństwa nigdy nie były ze sobą blisko związane, ale też nie staliśmy się nigdy wrogami. Teraz jednak… cóż, Dominium kopnęło w stół i układ się zmienił.
V ictoria nie utrzyma pozycji, którą miała jeszcze parę miesięcy temu, ale Światłości również to się nie uda. – Doprawdy, komandorze, mówisz jak sir Henry – uśmiechnął się Jong, starając się skierować rozmowę na inne tematy niż tunele czasoprzestrzenne. Hiram odpowiedział uśmiechem. – Wybacz, nie zamierzałem wykraczać poza dziedzinę mojej wiedzy. Jednak już dwukrotnie, bracie Jong, interweniowałeś, żeby pomóc V ictorii. Przypuszczam, że wybrałeś stronę, choć nie wiem, czy było to twoim zamiarem. Próbowałeś ostrzec nas, że Tilleke coś knują, ale nie wzięliśmy twoich podejrzeń pod uwagę. A potem uprzedziłeś, że tunel do Azylu się przemieści, i podałeś pozycję, w której się znajdzie. Dzięki temu bez wątpienia ocaliłeś nas przed zniszczeniem, bo Dominium na pewno by nas dopadło. – Hiram urwał, ale Jong milczał, przyglądał się tylko młodemu mężczyźnie znad filiżanki. – Cieszę się, że mogłem pomóc – stwierdził beznamiętnie. – Myślę, że chodzi o coś więcej, bracie Jong. Myślę, że wiesz, jak podróżować ze Światłości do Azylu bez przechodzenia tunelem czasoprzestrzennym łączącym V ictorię i ten sektor. Wydaje się to niemożliwe, a jednak ty to robisz, prawda? – Naprawdę nie mam pojęcia, o czym mówisz – zapewnił Jong, jednak spuścił wzrok. – I teraz muszę prosić cię, żebyś jeszcze raz stanął po stronie V ictorii – Hiram dokończył, jakby nie słyszał, co powiedział Jong.
Starszy mężczyzna zbeształ się ponownie w duchu, że dopuścił do takiej sytuacji, zaraz jednak zamyślił się głęboko. „Do Światłości prowadzi wiele dróg, a każdy człowiek musi znaleźć własną”. Brat Jong ostrożnie odstawił filiżankę na stół i wyprostował się na krześle. – Dominium przypuści kolejny atak przez tunel w ciągu pięciu dni. Warto się na to przygotować – oznajmił. Hiram poczuł zazdrość, że Światłość posiada tak doskonałą siatkę wywiadowczą. – Pokonamy ich – zapewnił Brill. – Prawdopodobnie – zgodził się Jong. – Lecz nie na pewno. – Jeżeli uda nam się odeprzeć ten atak, będziemy mieli dość czasu, aby zbudować okręty i powiększyć naszą flotę. Jong z żalem pokręcił głową. – Nie można tego zakładać. Za kilka tygodni sam się przekonasz, że zasoby minerałów w tym pasie asteroid są znacznie mniejsze, niż początkowo szacowałeś. Plany produkcji opierałeś na założeniu, że na asteroidach w sektorze Azylu występuje podobne zagęszczenie rud jak w sektorze V ictorii. Obawiam się, że było to nieprawidłowe założenie. – Czyli nie będziemy mogli zbudować tyle okrętów, ile potrzebujemy – podsumował Hiram ponuro. Jong wzruszył ramionami. – Zajmie wam to więcej czasu. A Dominium ma wcale duże zdolności produkcyjne. Na każdy krążownik, który uda się wam
zbudować,
oni
zbudują
dwa,
może
nawet
trzy.
Każdy
wybudowany przez was okręt bojowy to półtora, może dwa okręty Dominium. – Co prowadzi nas do Siegestora – zauważył Hiram. Jong nie odpowiedział, ale wokół ust pojawiły mu się ledwie zauważalne zmarszczki. Brill odczekał, a potem spróbował innego podejścia. – Oto, co się moim zdaniem stanie, bracie Jong, jeżeli ta wojna będzie przebiegała tak jak do tej pory. Dominium przewyższy nas w produkcji okrętów. Będzie miało więcej jednostek i zmiażdży nas podczas walk. Jong milczał, więc Hiram mówił dalej. – Obaj doskonale wiemy, co się stanie, gdy Dominium nas pokona. Wkroczy Tilleke i przejmie Dominium. O ile się nie mylę, cesarz szczuł Dominium na V ictorię od bardzo dawna. Niewiele go obchodzi, która strona wygra w tej wojnie, byle tylko zwycięzca był słaby i podatny na ciosy, ponieważ wtedy wystarczy wkroczyć i zmieść go z oblicza wszechświata, zanim jeszcze opadnie kurz po wojennych starciach. Jong zmarszczył brwi. – Nie jestem pewien, czego oczekujesz od Światłości, komandorze Brill. Nie posiadamy floty, o której warto mówić… – Powiedziałeś mi kiedyś, bracie Jong, że jeżeli Cesarstwo Tilleke przejmie władzę nad wszechświatem zasiedlonym przez ludzi, Światłość nie będzie tolerowana. – Hiram spojrzał twardo na mnicha. – Masz dzieci, bracie Jong. Chyba wspomniałeś, że
u
was
nawet
zakonnicy
mogą
wstępować
w
związki
małżeńskie. – Tak – odparł cicho brat Jong. – Bóg pobłogosławił mnie dwiema córkami i synem. Hiram pokiwał głową. – Dominium użyło głowic jądrowych na Kornwalii tylko po to, aby zabić naszą królową. Zniszczone zostało całe miasto, miliony ludzi, byle tylko zabić jedną osobę. Skoro Dezeci zrobili to tak chętnie, jak myślisz, do czego będą zdolni Tilleke? Myślisz, że cesarz Chalabi pozwoli komukolwiek na Kanaan przeżyć? – Możemy zaoferować ci raporty wywiadu… – zaczął Jong, ale Hiram mu przerwał. – Zamierzam wysłać siły do zniszczenia Siegestora, bracie Jong, ale nie mogę ich przeprowadzić przez tunel między Azylem i V ictorią. Myślę jednak, że znasz inną drogę. „I wreszcie znowu dochodzimy do sedna” – pomyślał Jong. Hiram wyłożył swój ostatni atut. – Myślę, że znasz sposób na przedostanie się z Azylu do miejsca w głębokiej przestrzeni kosmicznej Dominium bez przechodzenia przez znany nam tunel – stwierdził wprost. – Wiesz,
jak
tego
dokonać. Jeżeli V ictoria
ma
przetrwać,
Światłość musi w tym pomóc. A jeżeli nam nie pomożesz, bracie Jong, lepiej pomódl się do swojego Boga, ponieważ gdy nas zabraknie, nie zostanie nikt, kto zdołałby pokonać cesarza. ***
Brat Jong wrócił na pokład swojego statku i bez zwłoki poszedł do siostry Takeko, swojej nawigatorki. Musiał jak najszybciej wrócić do domu, a ona znała najlepszy szlak. ===
ROZDZIAŁ 13 PRZY T UNELU CZASOPRZEST RZENNYM AZYL – V ICT ORIA NA POKŁADZIE OKRĘT U BOJOWEGO „NIEZŁOMNY” Bitwy zwiastowane są często przez drobne zdarzenia – okrzyk, hejnał na trąbce, bicie w bębny, komunikat radiowy, a czasami po prostu bójkę uciekających ludzi. Tę
bitwę
zapowiedziała
chmara
czterdziestu
dronów
zwiadowczych, które przemknęły przez tunel czasoprzestrzenny. Zrobiły ostry zwrot, gdy ich aktywne detektory namierzyły zaprogramowany obszar, a potem z powrotem uciekły do tunelu. Dziesięć z nich przetrwało ostrzał laserów i pocisków, uniknęło min i przekazało dane admirałowi Kaeserowi. – Dane z dronów załadowane, admirale – zameldował dziarsko kapitan Fritz Bauer. –
Wystrzelić
pociski
–
rozkazał
spokojnie
Kaeser,
przyglądając się obrazowi holo, stworzonemu na podstawie danych przyniesionych przez drony. Bojowa SI w okamgnieniu przypisała cele do każdej wyrzutni, ale admirał wolał najpierw zobaczyć ten obszar. Znajdowały się tam dziesiątki platform artyleryjskich, ustawione w półkulę pole minowe i ruiny dwóch fortec Azylu, zniszczonych podczas wcześniejszych ataków. Dalej zapewne znajdowało się sporo okrętów,
ale dane
z dronów były zbyt niejednoznaczne, aby można było dokładniej
określić typ i położenie. Przeklęci Wiktowie mogli mieć tam tuzin dużych okrętów
albo
tylko
przynęty. Czas
pokaże. Czas
i cholernie dobra walka. – To będzie klasyczne, jednostronne natarcie – powiedział oficerom ze sztabu. – Wrogi admirał wie,
gdzie muszę
zaatakować, i będzie tam na mnie czekał. Na wczesnym etapie starcia nie będzie żadnych niespodzianek. To jak szachy, otwarcie jest ważne, jeżeli tylko zapewni mi pozycję, z której będę
mógł
wykonać
bardziej
skomplikowane
posunięcia
podczas dalszych etapów rozgrywki. Młodsi oficerowie patrzyli na Kaesera i słuchali z uwagą. Admirał poczuwał się do obowiązku, aby uświadamiać tych ludzi.
Stanowili
przyszłą
kadrę
Dominium
Zjednoczenia
Ludowego. Niektórzy kiedyś zostaną kapitanami i admirałami, będą prowadzić okręty lub floty do właśnie takich bitew, jak ta, która wkrótce miała się zacząć. Admirał Kaeser chciał, aby nauczyli się jak najwięcej. Nie zależało mu, aby wiedzieli tylko, co zrobił i jak zareagował na to wróg, Kaeser chciał, aby ci młodzi oficerowie wiedzieli także,
dlaczego tak postąpił,
ponieważ właśnie to było najważniejsze. – Gdzieś na okręcie podobnym do tego, po drugiej stronie tunelu czasoprzestrzennego, wrogi admirał obserwuje nasze siły. Tak samo my obserwujemy jego. Admirał nazywa się Alyce Douthat. Jest doświadczona i twarda. Wie, że nadchodzę, i zamierza mnie powstrzymać. – Kaeser skrzywił usta w wilczym uśmiechu. – Ale nie zdoła. Mam lepsze załogi, lepsze okręty,
a chociaż Douthat wydaje się, że jest przebiegła, jednak ja jestem bardziej przebiegły. Oficerowie zaśmiali się i pokiwali głowami, a potem wrócili do swoich stanowisk i pochylili się nad monitorami, aby przyglądać się bitwie. Trzysta pocisków pomknęło przez tunel czasoprzestrzenny. Były wymierzone w odpowiednie cele. Pojawiły się w przestrzeni Azylu
jak
rój
wściekłych
pszczół
i
zaczęły
szaleńczo
przyśpieszać. Wśród nich znajdowały się też pociski zakłócające, które miały utrudnić Wiktom namierzenie i zniszczenie rakiet. Oczywiście siły V ictorii dysponowały własnymi urządzeniami zakłócającymi, których zadaniem było utrudnić pociskom wroga trafienie w cel. Pociski te musiały dotrzeć blisko, żeby przebić się przez zakłócenia, a przez to stawały się łatwym celem dla wiktoriańskiej obrony. Dlatego właśnie Dominium tak dokładnie namierzyło
wyrzutnie
pocisków
obronnych
i
na
każdą
przeznaczyło trzy rakiety. Jednak Wiktowie spodziewali się tego i wyposażyli swoje wyrzutnie w broń krótkiego zasięgu i jeszcze więcej urządzeń zakłócających, takich jak przynęty i flary, by zmylić wrogie rakiety, wyprowadzić je w kosmos lub zniszczyć. I tak to szło, atak – unik – kontratak i kontrobrona. W rezultacie przy tunelu raz po raz rozbłyskiwały eksplozje, niosły
się
fale
uderzeniowe,
a
pirotechniczne
tsunami
przetaczało się w przestrzeni kosmicznej, niszcząc po drodze wszystko, w tym również siebie. Większość pocisków Dominium nie dotarła do celu, ale kilku
się udało – pozostawiły po sobie tylko plątaninę metalu i dziury w obronie sił V ictorii. *** Dwa tysiące mil dalej admirał Douthat siedziała w centrum dowodzenia na okręcie „Lwie Serce”. Wszyscy wokół niej obserwowali z ponurymi minami, jak pociski Dominium mkną na setki platform obronnych rozstawionych przy wylocie tunelu. – To otwarcie – wyjaśniła admirał młodszym oficerom. Naprawdę młodym. Gdy wybuchła wojna, większość była jeszcze kadetami, niektórzy dopiero dwa lata spędzili w Akademii. Absolwenci tej uczelni dostali awanse i przydziały we Flocie, a teraz starali się wypełniać kompetentnie swoje obowiązki. Wielu zginęło już w nieustannych potyczkach z Dezetami. Jednak ci młodzi wciąż musieli jeszcze wiele się nauczyć. I dlatego Alyce Douthat, naczelna admirał Floty V ictorii, wykorzystywała każdą okazję do przekazywania im wiedzy. – Dezeci muszą osłabić naszą obronę, czyli zmniejszyć liczbę wyrzutni, żeby mogli się dostać przez tunel i uniknąć znaczących strat – wyjaśniała. – My, oczywiście, doskonale o tym wiemy, dlatego podjęliśmy działania, które mają chronić i zabezpieczać platformy. To jak otwarcie na szachownicy, ale zawsze należy pamiętać, że w naszej grze pionki i figury nie są po prostu zdejmowane
z
szachownicy,
lecz
ulegają
prawdziwemu
zniszczeniu, a ich załogi giną. Młodzi oficerowie spoglądali z powagą. Jeden zapytał:
– Pani admirał, dlaczego nie poślemy na okręty Dominium nieprzerwanego strumienia pocisków, które mogłyby wybuchać przy wlocie tunelu czasoprzestrzennego? Admirał przyjrzała się obrazowi z wyświetlacza holo, a potem spojrzała na młodych. – Na to pytanie są dwie odpowiedzi. Ktoś domyśla się choć jednej? W kącie sali jeden z chorążych pośpiesznie pukał palcami w tablet. Po pytaniu admirał podniósł głowę. Douthat skinęła głową. – Co myślisz, Jasonie? Chorąży Jason Applewhite zmarszczył brwi. – No cóż, pani admirał, przede wszystkim nie mamy dość pocisków. Założyłem, że dla pewności zniszczenia wrogich okrętów,
które
dwadzieścia
przylecą
pocisków,
przez
które
tunel,
będzie
wybuchną
co
potrzebne
pół
minuty
w obszarze o promieniu dwustu mil od wlotu tunelu. Co oznacza czterdzieści pocisków na minutę albo dwa tysiące czterysta na godzinę. Nie mamy również dość czasu na załadunek oraz dysponujemy tylko dziesięcioma tysiącami pocisków. – Spojrzał na tablet. – Och, to znaczy, że… yyy… po czterech godzinach zostaniemy bez amunicji. – I? – Douthat uniosła wyczekująco brew. Za jej plecami na wyświetlaczu komputery Dominium i V ictorii toczyły dziką bitwę na wyniszczenie. Na ekranach maszyny nie nadążały z przeliczaniem, ile pocisków bierze udział w salwie i ile
platform zostało już zniszczonych. – No… – Chorąży Applewhite zmrużył oczy w skupieniu. – Jeżeli Dezeci byliby dość sprytni, puściliby mnóstwo przynęt, aby przekonać nas, że właśnie nadlatują, a potem, gdy już nie będziemy mieli pocisków, przylecieliby z naprawdę dużą siłą. – I? – nie odpuściła Douthat. Applewhite prawie nigdy nie zgłaszał się do odpowiedzi podczas tych prowizorycznych zajęć. Admirał chciała, aby doprowadził wywód myślowy do końca i dowiedział się, czy wywnioskował prawidłowo. Nieoczekiwanie Applewhite uśmiechnął się szeroko. – Kiedy już przylecą, będziemy musieli rzucać w nich kamieniami, bo na pewno nic innego nam nie pozostanie! – Wciąż byśmy mieli lasery, chorąży Applewhite, ale dobrze to ująłeś – przyznała Douthat. Rozejrzała się po młodych twarzach. – Padło dobre pytanie, ale pierwsza odpowiedź jest oczywista: nasze zasoby są ograniczone. Nie możemy sobie pozwolić na ostrzeliwanie pustej przestrzeni w nadziei, że uda się nam zniszczyć wroga, który równie dobrze może nas przeczekać i zaatakować, gdy zostaniemy bezbronni. Odetchnęła. – Ale to tylko część odpowiedzi. Jaka jest reszta? Co zdziwiło admirał, odpowiedzi udzieliła chorąży łączności i namierzania. – W długiej perspektywie nie wystarczy to, aby powstrzymać Dezetów przed przylotem do Azylu. Aby zwyciężyć, trzeba ich pokonać, co znaczy, że musimy zniszczyć ich okręty, jak
najwięcej ich okrętów. Douthat uśmiechnęła się z zadowoleniem. Będzie musiała powiedzieć o tej dziewczynie Alexowi Ruddowi. – Mów dalej, Claire. Co jeszcze? Chorąży Claire Bellman zastanowiła się. – Żeby naprawdę pokonać Dezetów, musimy ściągnąć ich tutaj, do Azylu, a potem zwabić pod nasz ostrzał. – Jak byś się do tego zabrała? – Kontrolowany odwrót – odpowiedziała dziewczyna od razu, a potem się zamyśliła. – A potem okrążenie z jednej flanki lub obu. I zniszczenie wroga. – Przypomina to jakąś znaną bitwę? – zapytała admirał. Claire skinęła głową. – Bitwę pod Kannami, gdzie Hannibal pokonał Rzymian i zniszczył ich armię. Z około osiemdziesięciu sześciu tysięcy żołnierzy, którzy wtedy walczyli, siedemdziesiąt tysięcy zginęło. – A jak zwabiłabyś wroga na tak pewną śmierć? – Musiałaby sprawić, żeby myślał, że wygrywa – wtrącił Applewhite, który wyraźnie pobladł. – Właśnie – przyznała Douthat. – Kiedy jednak my próbujemy sprawić, aby Dezeci tak pomyśleli, oni próbują zrobić to samo. Nigdy nie wolno o tym zapomnieć. *** – Wysłać następną falę – rozkazał admirał Kaeser. Trzydzieści okrętów Dominium – piętnaście krążowników i tyle samo niszczycieli – wyleciało z tunelu do przestrzeni
kosmicznej Azylu, po czym od razu zaczęło strzelać z wyrzutni i laserów. Jednocześnie ich aktywne detektory skanowały przestrzeń, a komputery uzupełniały dane o obronie V ictorii. Po wystrzeleniu pocisków i wiązek laserowych okręty Dominium wyrzucały przynęty i flary maskujące, po czym wycofywały się do tunelu, pozostawiając za sobą chaos i zniszczenie. Atak był tak szybki, że żaden okręt nie doznał uszczerbku. – Dane z detekcji uzupełnione – zameldował znowu Bauer. Kaeser przyjrzał się obrazowi holo. Skinął głową. Robili postępy. Nie tak duże, jak oczekiwał, ale jednak. Obszar tuż przy wylocie z tunelu był dosłownie usiany wrakami platform artyleryjskich oraz resztkami platform z laserami. Zdaje się, że wśród tego złomu dryfował też wrak okrętu V ictorii. Jednak pozostało o
wiele
więcej
sprawnych
jednostek,
niektóre
już
zidentyfikowane, inne jeszcze nie. Lewe skrzydło pola minowego chyba pozostało nietknięte, ale prawe wyraźnie nie było już tak gęste – podczas ostrzału niektóre miny zdetonowały. W dole i na górze półkuli rozciągały się obszary zamaskowane – nie wiadomo,
co
skrywało
się
za
wywołanymi
sztucznie
zakłóceniami. – Wystrzelić drugą salwę pocisków, zwłaszcza w środek i na prawo. Potem posłać drony zwiadowcze, żeby postarały się uzyskać lepsze odczyty i zidentyfikować okręty ukrywające się za środkiem pola minowego. Kolejnych z
dwieście
czterdziestoma
pocisków
urządzeniami
pomknęło
zakłócającymi.
wraz Tuż
po
wynurzeniu się z tunelu pociski rozdzieliły się na dwie grupy i skierowały do swoich celów. – Pociski! Zbliżają się pociski! – zawołał oficer przy stanowisku detektorów „Niezłomnego”. Kaeser wzruszył w duchu ramionami. Oczywiście. Nikt nie oczekiwał, że Wiktowie będą po prostu siedzieć z założonymi rękami. Jednak nadlatująca salwa okazała się nieco mniejsza, niż admirał się spodziewał, a także nieco zbyt rozproszona, aby uzyskać maksymalną skuteczność. Wydął usta. – Namierzanie! Czy mamy odczyty jakiegokolwiek okrętu V ictorii gdzieś w pobliżu? Oficer przy stanowisku detektorów sprawdził dane z dronów zwiadowczych. – Jeszcze nie, admirale. Wciąż jednak wychwytujemy sygnały wielu niezidentyfikowanych jednostek. „Cóż, może ten gnojek Hudis jednak dowiedział się czegoś użytecznego” – pomyślał Kaeser. „Pora to sprawdzić”. – Wysłać jeże – rozkazał. Osiem minut później dziesięć jeży prześlizgnęło się przez tunel i ustawiło w obronny łuk przed wylotem. Od razu pomknęła w nie salwa pocisków, ale właśnie do tego zaprojektowano te jednostki – połączone i sterowane przez SI zestrzeliły wrogie rakiety. Za jeżami przyleciało siedem krążowników ciągnących wyrzutnie. Krążowniki wystrzeliły sporo flar i przynęt, dzięki czemu skuteczność wiktoriańskiej salwy znacząco spadła. Admirał
Kaeser
pokiwał
głową
z
nieskrywanym
zadowoleniem. Świetnie! Siły Dominium zdobyły przyczółek w przestrzeni Azylu. Może słaby i odsłonięty, ale jednak przyczółek. – Widzisz, Fritz? – zapytał cicho Kaeser. – Obie strony pozbijały sobie po parę pionków, aby wyczuć się nawzajem. Ale teraz mamy już wysuniętą pozycję i możemy dokładnie zobaczyć, że po prawej stronie zostało mniej min niż po lewej. Czy to słaby punkt, czy pułapka? Admirała cieszyło starcie pomimo strat, które odniósł, i chociaż wiedział, że niedługo znowu ucierpi. – Teraz możemy zbierać informacje nie tylko na podstawie tego, co widać, ale też tego, co robi przeciwnik. Nieustanne
przeloty
dronów
zwiadowczych,
które
pokonywały tunel w obie strony, zapewniały „Niezłomnemu” dopływ bieżących danych, aktualizowanych w obraz holo tego, co działo się w przestrzeni Azylu. Kaeser widział wciąż niezidentyfikowane okręty V ictorii i Azylu, które tworzyły wyraźne formacje i leciały na spotkanie wroga, lecz jeszcze nie strzelały. – Wysłać następną grupę – rozkazał Kaeser. Trzydzieści
niszczycieli
Dominium,
każdy
z
czterema
wyrzutniami rakiet, wynurzyło się z tunelu czasoprzestrzennego i szybko zajęło pozycje między jeżami. Przestrzeń przed formacją Dominium zdawała się rozdzierać, a detektory wykrywały niewielką salwę nadlatujących pocisków. Jeże szybko zaczęły je zestrzeliwać
laserami,
rakietami
i
eksplozjami
w
strefie
obronnej, i
ale
krążowniki,
wciąż
nadlatywało
których
systemy
więcej.
obrony
Niszczyciele
były
połączone
i sterowane przez sztuczną inteligencję, uruchomiły swoją obronę. Obszar przed formacją Dominium poznaczyły eksplozje. Wkrótce wraki i resztki zniszczonej broni wypełniły pobliską przestrzeń, a detektory i komputery nie nadążały z rejestracją. Na obrazie holo pojawiło się kilka zaciemnionych stref, co oznaczało, że panuje tam zbyt duża aktywność i detektory nie mogą sklasyfikować danych. Kiedy wreszcie obraz się przejaśnił, okazało się, że dwa niszczyciele Dominium i jeż zostały zestrzelone. Inne zaczęły meldować o uszkodzeniach. *** – Po jednej stronie ustawiliśmy nieco słabsze pole minowe, a wróg to zauważył i sprawdził, aby ewentualnie wykorzystać naszą słabość – tłumaczyła Douthat, pokazując odpowiednie elementy na obrazie holo. – Dezeci oczywiście będą podejrzewali pułapkę, dlatego przylecą tu z dużą siłą. My również wyślemy wsparcie, ale będzie się trzymało poza zasięgiem pocisków. Zerknęła na chorążych. – Jak myślicie, dlaczego? Sześcioro
uczniów
spojrzało
na
nią,
potem na
holo.
Applewhite i Bellman skrzywili się do siebie, po czym chłopak gestem zachęcił dziewczynę, żeby się odezwała. – O tym mówiliśmy wcześniej, pani admirał. Chce pani, aby wróg uważał, że wygrywa, a nie, że jest wabiony w pułapkę. Douthat skinęła głową.
– Prosta psychologia. Bardziej ceni się to, co się zdobyło z trudem. Gdybyśmy się po prostu wycofali, wróg podejrzewałby podstęp. Byłby głupcem, gdyby tak nie pomyślał. Jednak skoro musi walczyć o pozycję, a my się wycofujemy, łatwiej jest uwierzyć, że wykonujemy po prostu odwrót, a nie wciągamy Dominium w pułapkę. Ten gambit jest stary jak wojna, ale nigdy nie rozgrywa się go dwa razy w ten sam sposób. – Czyli udało nam się oszukać wroga? – nie wytrzymał inny chorąży. – Jeszcze nie wiadomo – odparła Douthat. – Ale wkrótce się okaże. *** Admirał Kaeser przejrzał meldunki napływające z ocalałych niszczycieli. – Czy krążowniki i niszczyciele uzupełniły uzbrojenie? – zapytał. Adiutant kapitana Bauera sprawdził na swoim tablecie. – Piętnaście krążowników gotowych do odlotu, admirale – potwierdził. – Niszczyciele będą gotowe za dziesięć minut. Kaeser
zmarszczył
brwi.
Uzupełnianie
amunicji
w niszczycielach zawsze trwało długo. Gdy ta bitwa się skończy, będzie trzeba porozmawiać z komendantem zaopatrzenia. – Niech krążowniki ruszają do Azylu – zdecydował admirał. – Gdy tylko się połączą, niech obiorą wspólny kurs. I proszę przekazać kapitanom niszczycieli, żeby się pośpieszyli i dołączyli jak najszybciej. Dwie minuty później krążowniki wynurzyły się z tunelu
i ustawiły nieco wyżej za niszczycielami. Jeże utrzymywały niezmienne pozycje na czele, powyżej i poniżej linii ognia niszczycieli. Kolejna salwa wiktoriańskich pocisków pomknęła na okręty Dominium, lecz tym razem była jeszcze bardziej rozproszona i nieskoordynowana. „Wiktowie tracą kontrolę nad ostrzałem” – uświadomił sobie Kaeser. „Udało nam się zniszczyć któryś z okrętów dowodzenia i przeciwnik nie zdążył naprawić swojej sieci”. Był to niewielki wyłom w obronie, ale Kaeser zamierzał go wykorzystać. – Rozkazy dla sił atakujących: wystrzelić wszystkie pociski na
podejrzane
skoncentrować
okręty wroga. się
na
Zignorować
jednostkach
pole
minowe,
bojowych!
Wykonać
rozkazy,
ponieważ
natychmiast! Drony
komunikacyjne
transmisja
radiowa
czasoprzestrzenny.
przekazały
nie
Dwie
przebiłaby
minuty
później
się
przez
sto
tunel
dwadzieścia
wyrzutni wypuściło wszystkie sześćset pocisków w kierunku okrętów Floty V ictorii. Admirał Kaeser czekał niecierpliwie na dane z detektorów. Kiedy nastąpiła aktualizacja, ponad połowa etykiet
wskazujących
na
niezidentyfikowane
jednostki
wiktoriańskie zniknęła, a reszta cofała się w nierównym, niepewnym szyku. Wróg uciekał! Jednak
admirał
Kaeser
zawsze
był
ostrożny.
W przeciwieństwie do zabitego admirała Mello znał swoje ograniczenia i starał się je nadrobić. Wiedział, że na obrazie holo widać tylko część sytuacji, a wróg może próbować podstępu. Kaeser odwrócił się do kapitana Bauera i jego młodego adiutanta. –
Popatrzcie na
obraz
holo.
Przyjrzyjcie się uważnie
i powiedzcie, co widzicie. Bauer przejrzał na przyśpieszonym podglądzie ostatnie piętnaście minut starcia. Adiutant skupił się na innym obszarze oraz na polu minowym i też cofnął zapis o kilka minut. – No i? – zniecierpliwił się Kaeser. Wskazał na adiutanta. – Najpierw wy. Nie chciał, aby młodszy oficer próbował wytykać błędy kapitanowi. – Wydaje mi się, że Wiktom skończyły się pociski po drugiej salwie, którą wystrzelili przed chwilą. Pole minowe nie jest już zagrożeniem. A tutaj… – Adiutant wskazał na grupę ikon reprezentujących wykonujące
niezidentyfikowane
odwrót.
–
Myślę,
okręty że
Floty
mieliśmy
V ictorii szczęście
i zestrzeliliśmy któryś z okrętów dowodzenia. Tak czy inaczej, działania wroga stały się po tym bardziej niezborne. Przewinął zapis, aby pokazać ostatnią salwę pocisków Dominium, która uderzyła w okręty V ictorii. – Tutaj je trafiliśmy. Te, które to przetrwały, wyraźnie się wycofują. – Adiutant się wyprostował. – Zadaliśmy im mocny cios. Wróg jest zdezorganizowany i ucieka. Powinniśmy ruszyć
w pogoń i nie pozwolić się mu przegrupować! Kaeser spojrzał na kapitana. Fritz Bauer skinął głową. – Zgadzam się, admirale. Powinniśmy kontynuować atak. Zdobyliśmy przyczółek, więc należy przeć naprzód. – No właśnie – przyznał Kaeser. Ale przyglądał się obrazowi holo nieco dłużej. Jego uwagę przyciągnęły znaki zapytania nad ikonami niezidentyfikowanych okrętów V ictorii. Przypomniał sobie słowa cywilnego psychologa, profesor, która prowadziła wykład dla wiceadmirałów, kontradmirałów i admirałów na temat zachowania inteligentnych ludzi ignorujących dowody, jeżeli nie potwierdzały tego, co chcieli zobaczyć. Profesor miała ponad sześćdziesiąt lat, była niska, żylasta i emanowała siłą inteligencji, która zmuszała nawet wysokich rangą oficerów do respektu. –
Wszyscy macie
silne
osobowości
i
zdrowe
ego
–
powiedziała pewnego razu. – I dobrze. We Flocie Dominium nie ma miejsca dla starszych oficerów, którym brakuje pewności siebie. Jednak na wojnie będziecie zmuszeni oceniać sytuację i podejmować decyzje w bardzo krótkim czasie i przy niepełnych danych, dlatego musicie nauczyć się dostrzegać różnicę między tym, co zakładacie, i tym, co naprawdę się dzieje. Będziecie mieli tylko kilka sekund na odczytanie skomplikowanego obrazu holograficznego. Kiedy spojrzycie na obraz bitwy na holo, będziecie musieli zorientować się, co widzicie, a potem wydać rozkazy swoim siłom, aby podjęły określone działania. Atak, odwrót albo utrzymanie pozycji. I właśnie wtedy niektórzy
z was wszystko spieprzą. Przez widownię przemknęły gniewne pomruki. Profesor skinęła głową. – Nie podoba wam się to, co powiedziałam, prawda? Szkoda! Badałam oficerów przez dwadzieścia lat
pod kątem ich
zdolności do odczytywania danych w warunkach bitewnych. Okrutna prawda jest taka, że większość z was nie robi tego zbyt dobrze. A przynajmniej od czasu do czasu wam nie wyjdzie. Niektórzy
stracą
wtedy
okręty,
poślą
swoich
ludzi
na
bezsensowną śmierć i może przegrają też bitwę. Spojrzała twardo na admirałów, zanim podjęła. – Musicie zawsze pamiętać, że choćbyście bardzo chcieli, aby wróg był słaby, powolny lub niekompetentny, nie oznacza to, że taki jest. Wszechświata nie obchodzi, czego chcecie. – Znowu powiodła wzrokiem po widowni. – Widzę, że nie wszystkich przekonałam, pozwólcie zatem, że podkreślę ostatnią kwestię. Wszechświat
ma
gdzieś
to,
czego
chcecie.
Jeżeli
dane
z detektorów mogą zostać odczytane na więcej niż jeden sposób, waszym zadaniem jako starszych oficerów jest nie pozwolić, aby ego wymusiło na was odczytanie danych tylko tak, jak wam to odpowiada. Chodzi o spodziewanie się niespodziewanego, a ci, którzy tego nie robią, zasłyną z rzadkich i spektakularnych zwycięstw i o wiele mniej rzadkich, lecz równie spektakularnych porażek. „No właśnie” – pomyślał Kaeser. „Nie należy brać danych z detekcji za dobrą monetę. Te pytajniki nad jednostkami
V ictorii mogą oznaczać tylko przynęty albo coś zupełnie innego”. – Niech „Zemsta” i reszta niszczycieli dołączy. Mają pozostać w rezerwie na tyłach, gdy inne okręty będą parły naprzód. Okręt bojowy i piętnaście niszczycieli stanowiło bardzo dużą rezerwę,
ale jeżeli była
to
pułapka,
Kaeser wolał mieć
w gotowości wystarczającą siłę, aby zareagować na podstęp. A kiedy o tym myślał, uświadomił sobie, że dwuminutowe opóźnienie w napływie danych to o dwie minuty za długo. A
przecież
powrót
z
przestrzeni
Azylu
z
najnowszymi
informacjami zajmował dronom dwie minuty, potem trzeba było przejrzeć dane i wydać rozkazy przez kolejnego drona. Należało liczyć pięć minut – tyle trwała reakcja na nowe dyrektywy. W pięć minut można było przegrać bitwę. – Kapitanie Bauer – rozkazał – ruszymy za „Zemstą” i niszczycielami do Azylu. Niech wszystkie aktywne detektory zaczną przesyłać dane na mój wyświetlacz holo, chcę mieć pełny obraz bitwy. Gdy tylko przejdziemy przez tunel, ustawimy się tuż za wylotem. Niszczyciele
i
„Zemsta”,
największy
okręt
we
flocie
Dominium, bez przeszkód dotarły do przestrzeni Azylu. Za nimi pojawił się „Niezłomny”. Dwadzieścia minut później nacierające jeże, niszczyciele i krążowniki znalazły się między dwoma zniszczonymi warowniami Azylu i zaczęły się zbliżać do granicy pola minowego. ***
– Myślę, że właśnie ich mamy! – mruknęła Douthat pod nosem, przyglądając się w napięciu ruchom okrętów Dominium na obrazie holo. – Jeszcze trochę naprzód, no, jeszcze odrobinę… *** „Teraz” – pomyślał Kaeser. „Jeżeli to pułapka, Wiktowie zamkną ją właśnie teraz”. Jak oczekiwał, tak się stało. – Ruch przy fortach Azylu! – krzyknął jeden z adiutantów. Kaeser spojrzał
we
wskazane
miejsca.
Dwie
zniszczone
warownie znajdowały się po bokach sił Dominium. Wydawało się, jakby zaczęły się z nich wydostawać czerwone kropki. – Przybliżenie! Obraz zamigotał, a potem pojawiło się dwudziestokrotne powiększenie jednej z warowni. Kaeser dopiero teraz mógł dokładnie zobaczyć dziesięć różnych okrętów wynurzających się z ruin. Każda wiktoriańska jednostka ciągnęła rząd mniejszych obiektów jak na sznurku. A potem okręty wroga odcięły hol, na którym znajdowały się wyrzutnie pocisków, i przyśpieszyły z pełną mocą, aby oddalić się od sił Dominium. Niszczyciele Kaesera już wypuściły za nimi pociski. – Myślałem, że warownie zostały zniszczone! – oburzył się admirał. – Tak jest – zapewnił kapitan Bauer. – Warownie zostały zniszczone. Na żadnej nie wykryliśmy emanacji energii. Kaeser przyjrzał się obrazowi bitwy i wreszcie zrozumiał, co naprawdę widzi. Warownie były zniszczone, ale ukryło się
w nich po dziesięć holowników. To właśnie one przyciągnęły wyrzutnie. A Kaeser wystawił swoje jednostki jak cele na strzelnicy. Nie wszystkie, na szczęście, rezerwa została z tyłu. Wiktowie zapewne nie przewidzieli, że wróg zostawi sobie tak wiele jednostek w zapasie. *** Dwa tysiące mil dalej admirał Douthat zaklęła pod nosem. Tylko część sił Dominium znalazła się w strefie ostrzału, na dodatek żaden okręt nie dotarł do pola minowego, gdzie ukryła więcej wyrzutni. –
Holowniki
zapomniawszy o
ujawniły sześciu
się
za
wcześnie!
chorążych.
–
–
warknęła,
Rozkazałam,
aby
ukrywały się i czekały, dopóki siły Dominium nie wejdą w pole minowe. Kapitan Eder stanął obok niej, aby przyjrzeć się dokładniej obrazowi holo. – Wciąż możemy to wykorzystać. Wróg może uciec przez tunel, ale będzie się musiał przebić przez kanonierki Azylu. – Wykonać! – rozkazała admirał Douthat, po czym wróciła do przyglądania
się
obrazowi.
Jednostki
Dominium
właśnie
wykonywały odwrót, aby wydostać się z pułapki czekającej na polu minowym. – Szlag! – mruknęła. – O mały włos, cholera… *** Pułapka się zamknęła. Kaeser zmniejszył powiększenie, żeby
przyjrzeć się ogólnej sytuacji. Do jego sił mknęły pociski z obu stron, z przodu znajdowało się pole minowe, oby niegroźne – zakłócanie utrudniało orientację. Admirał musiał podjąć decyzję: albo odwrót, albo atak przez zaminowany obszar. Atak byłby śmiałym posunięciem, które na pewno spodobałoby się cywilom z wierchuszki. W ten sposób Kaeser mógłby zdobyć sławę i uznanie… albo stracić wszystkie pozostałe okręty pod swoim dowództwem. Nie pragnął sławy. Za to potrzebował okrętów. Nadeszła pora, aby się odciąć i uciec przez tunel. – Wszystkie jeże na prawą flankę. Przygotować się na salwę ze zniszczonych warowni! – rozkazał Kaeser dziarsko. – Pozostałe jednostki zwrot w prawo i zbliżenie. Włączyć systemy obrony przed pociskami, przekazać sterowanie SI. Wykonać! Siły Dominium szybko wykonały zwrot na prawo do jednej ze zniszczonych fortec Azylu. Wiktowie, jak domyślał się Kaeser, powinni zacząć strzelać z warowni po lewej, jednak wtedy pociski będą miały dłuższą drogę do pokonania. Dzięki temu admirał mógł zająć się zagrożeniami po kolei. Jeże obróciły się w prawo, aby osłaniać zbliżanie się pozostałych okrętów Dominium. Gdy tylko sformowały szyk, wystrzeliły przynęty i flary, aby zmylić systemy namierzania w wyrzutniach pocisków V ictorii. W bieżącym ustawieniu pole minowe znajdowało się z lewej flanki sił Dominium, a jedna z warowni Azylu bezpośrednio przed nimi. Okręty Dezetów rozpoczęły ostrzał pociskami zaraz
po tym, jak wiktoriańskie wyrzutnie wypuściły salwę dwustu własnych rakiet. Kaeser zacisnął zęby, gdy zrozumiał, że jego okręty wystrzeliły salwę w bezużyteczny cel. Na szczęście salwę V ictorii zdziesiątkowały jeże przy pomocy laserów, pocisków odłamkowych i rakiet bliskiego zasięgu. I wtedy kolejną salwę wystrzeliły wyrzutnie ukryte w pobliżu warowni Azylu. Setki pocisków pomknęły na tyły sił Dominium. Jednak istniał sposób, aby radzić sobie z takim atakiem. – Okręty na przedzie: rozproszyć się! Natychmiast! – warknął Kaeser. Ponad trzydzieści jednostek złamało szyk i albo ruszyło kursem wznoszącym nad płaszczyzną działań, albo w dół. Zmusiło to samonaprowadzającą się salwę do rozdzielenia. Rozbłysły
flary
i
chmury
maskujące,
wystrzelone
przez
uciekające okręty. Niektóre z pocisków udało się zmylić, niektóre zniszczyć przy pomocy systemów obrony i laserów. Kiedy niebezpieczeństwo minęło, okręty Dominium przegrupowały się w obrębie bezpiecznego kordonu jeży. Tylko dwa niszczyciele nie odpowiedziały na wezwanie, a detektory wykrywały jedynie chmury odłamków. Atak był silny, Kaeser musiał to przyznać, ale nie zaszkodził tak bardzo, jak zapewne liczył wróg. Siły Dominium znowu zaczęły wykonywać zwrot w prawo i niemal udało się wrócić na kurs wiodący do tunelu czasoprzestrzennego. I wtedy pojawiło się nowe zagrożenie. – Okręty V ictorii atakują przez pole minowe! – zameldował
oficer przy stanowisku namiarów. – Około dwudziestu pięciu jednostek, w tym przynajmniej sześć krążowników i wiele niszczycieli! – Wrzućcie na holo! – warknął Kaeser. Przybliżył obraz, gdy dane zostały zaktualizowane. Zatem gdy z wyrzutni w fortach Azylu padały kolejne salwy, siły V ictorii podeszły pod pole minowe. Admirał zaśmiał się złośliwie. Wiktowie zbyt wcześnie ujawnili pułapkę. Pewnie chcieli, żeby flota Dominium znalazła się w polu minowym, a dopiero potem mieli wprowadzić do walki holowniki. Wtedy siły V ictorii zamknęłyby Kaeserowi drogę ucieczki. Admirał wolał się nie zastanawiać, jakie nieprzyjemne niespodzianki przygotowano dla niego w obszarze z minami. Na szczęście, nie musiał już się tego dowiadywać. Wtedy jednak pojawiło się kolejne ostrzeżenie. – Kanonierki! Kanonierki atakują po kursie pionowym z dołu i z góry w stosunku do naszej płaszczyzny lotu! – W głosie oficera namiarów zabrzmiało napięcie. – Nasze siły są niemal otoczone! Ponad dwieście maleńkich jednostek Azylu zaczęło spadać z góry i zbliżać się z dołu. Admirał miał już do czynienia z tymi jednostkami. Stanowiły zagrożenie, ale były małe, dysponowały tylko trzema pociskami i wolno ładującym się laserem. Nie posiadały opancerzenia i gdy tylko wystrzeliły pociski, były bezbronne. Na dodatek artyleria kanonierek była małego kalibru, nie miała zbyt wielkiego zasięgu ani siły rażenia. Owszem, okręciki mogły okazać się niebezpieczne, ale tylko
z niewielkiej odległości. A co najważniejsze, do zniszczenia okrętu potrzeba było co najmniej kilku kanonierek. Admirał wątpił, czy te jednostki zdołają wiele zdziałać przeciwko jeżom z floty Dominium. – Wysunąć jeże do walki. Dwa na tyły, cztery w górę, cztery w dół. Reszta jednostek, wystrzelić flary i maskowanie na tyły, ale skoncentrować ogień na kanonierkach. Ich pociski mają skuteczny zasięg siedmiuset mil, wystarczy trzymać ten dystans. Ogień obronny zaporowy! Wykonać! Przez
trzy
minuty
nic
nie
było
widać.
Krążowniki
i niszczyciele V ictorii nadlatywały od rufy i starały się przebić przez obłoki maskujące, aby dokładnie namierzyć wycofujące się jednostki floty Dominium. Z góry i z dołu nadlatywały kanonierki, wciąż jednak znajdowały się za daleko, aby wystrzelić pociski. Okręty Kaesera przyśpieszały szaleńczo, aby jak najszybciej dotrzeć do tunelu. A admirał przygotowywał własną zasadzkę. Kanonierki nareszcie weszły w zasięg strzału, wypuściły pociski, po czym parły naprzód, aby wypuścić kolejną salwę. Jeże zaczęły namierzać zagrożenie i eliminować zbliżającą się salwę, podczas gdy cięższe okręty Dominium zajęły się ostrzałem kanonierek. Przestrzeń wokół sił Dominium przecięły ślady pocisków, wiązki laserowe i eksplozje w strefach systemów defensywnych. Chaosu dopełniły odłamki z pocisków obronnych. Kanonierki dotarły do granicy zasięgu, wystrzeliły drugą salwę, a potem jeszcze sto pięćdziesiąt pocisków, aby wywołać
większe zamieszanie. Kiedy jednak znalazły się blisko, stały się podatne na ostrzał obronny. Wkrótce pojedynczo lub po kilka zaczęły eksplodować, gdy obrywały pociskami lub odłamkami. Mimo to parły naprzód i strzelały z laserów albo wypuszczały ostatnie pociski, a kiedy próbowały robić zwrot, wyrzucały chmury maskujące oraz przynęty. Siedem okrętów, w tym dwa cenne krążowniki, wyłamało się z szyku i zaczęło tracić prędkość. Jeden eksplodował. Reszta jednostek również miała coraz więcej uszkodzeń, jednak ich systemy obronne siały spustoszenie w szeregach kanonierek. Maleńkie jednostki Azylu mogły tylko uciekać – wyrzutnie miały puste, lasery ładowały się zbyt długo i najczęściej były wycelowane w złym kierunku. Dominium zniszczyło już dwadzieścia kanonierek, potem kolejne dwadzieścia i kolejne… Te, którym udało się uniknąć ognia zaporowego, wiły się i meandrowały wśród flar i przynęt, a załogi pewnie płakały z ulgi, gdy znalazły się poza zasięgiem. Z dwustu kanonierek ocalało tylko osiemdziesiąt. Jednak bitwa jeszcze się nie skończyła. Na tyłach formacji Dominium Flota V ictorii wreszcie przebiła się przez zakłócenia i zdołała namierzyć cele. Dwadzieścia pięć laserów dużego kalibru uderzyło w uciekające okręty, potem pomknęła salwa dwustu sześćdziesięciu pocisków. Wyrzutnie zaczęły ładować się automatycznie, a kondensatory zawyły przy przekazywaniu energii do laserów. Cztery okręty Dominium zostały zniszczone, dwanaście doznało poważnych uszkodzeń. Okręty Dominium przeciążały już napęd, byle wydostać się ze
strefy ostrzału i umknąć do tunelu. Za nimi ciągnęły się obłoki maskujące i flary, przez które przelatywały pociski. Zanim siły V ictorii były gotowe do kolejnych salw, flota Dominium wykorzystała przewagę prędkości i zwiększyła dystans – pociski z trudem namierzały cele wśród zakłóceń. Niewielu udało się przebić i uszkodzić uciekające jednostki, większość straciła namiar i uległa autodestrukcji w zaprogramowanej, bezpiecznej odległości. Sześć minut
później siły Dominium dotarły do tunelu
czasoprzestrzennego i uciekły. Siły V ictorii włączyły systemy hamowania oparte na ciemnej materii. Jasne rozbłyski ujawniały pozycję każdego okrętu. A potem o wiele wolniej, jakby zawstydzone niepowodzeniem ataku, wiktoriańskie jednostki zaczęły zawracać w przekonaniu, że bitwa dobiegła końca. I właśnie wtedy pojawiły się siły rezerwowe Dominium, które wyłączyły tryb maskowania. Nadlatywały prosto na Flotę V ictorii,
wystrzeliwując
wszystko,
czym
dysponowały.
„Zemsta”, okręt flagowy i największa jednostka zbudowana przez człowieka, dysponowała sześćdziesięcioma pociskami w jednej salwie i dwunastoma bojowymi laserami na dziobie. Piętnaście niszczycieli miało jeszcze sto pocisków i nieco mniejsze lasery. Dwadzieścia pięć okrętów V ictorii w panice zaczęło
się rozpraszać
sterowanych
przez
pod
sztuczną
osłoną
systemów
inteligencję.
Mimo
obronnych ostrzału
obronnego i tarcz dwa krążowniki i siedem niszczycieli rozpadło się na atomy.
„Zemsta” i jej eskorta niszczycieli zawróciły i zniknęły w tunelu czasoprzestrzennym. Na pokładzie wiktoriańskiego okrętu „Lwie Serce” admirał Douthat patrzyła, jak z obrazu holo znikają ikony i etykiety zniszczonych jednostek. – Szlag! – warknęła. – Co za porażka! *** Po drugiej stronie tunelu czasoprzestrzennego admirał Kaeser spojrzał na listę straconych i uszkodzonych okrętów. – Szlag! – warknął. Było tak źle, jak się spodziewał. Siły bojowe Dominium zostały mocno przetrzebione. Co oznaczało, że minie więcej niż cztery miesiące, zanim będzie można przypuścić kolejny atak na sektor Azylu. Kiedy Kaeser skończył szacować straty, Michael Hudis wkroczył do sali. Był blady. Admirał spojrzał na niego z odrazą. Hudis, nawykły do lawirowania wśród najwyższych rangą, odpowiedział podobnym spojrzeniem. – Admirale, wasza niekompetencja doprowadziła Dominium Zjednoczenia Ludowego do straszliwej porażki – oznajmił lodowatym tonem. Kaeser odwrócił się do obecnego zawsze na mostku kapitana Gwardii Ludowej. – Umieśćcie pana Hudisa w celi. Nikomu nie wolno z nim rozmawiać bez mojego pozwolenia. Przeszukajcie go i zabierzcie broń oraz urządzenia łączności. Z pewnością takie posiada. Kapitan gwardii ujął Hudisa za ramię.
– Aresztujesz mnie? – Hudis zatchnął się oburzeniem. Nie takiego rozwoju wydarzeń się spodziewał. – Oszalałeś? O co mnie oskarżysz? – O zdradę i zbrodnicze zaniedbanie obowiązków, panie Hudis. – Admirał skinął na kapitana gwardii. – Zabierzcie go. A gdyby za bardzo hałasował, możecie go zakneblować. – Naczelnik ludowy dowie się o wszystkim, Kaeser! – wykrzyknął Hudis. – Właśnie podpisałeś na siebie wyrok, głupcze! Jego krzyki ucichły, gdy kapitan wepchnął więźnia do windy. – Mało brakowało – mruknął Kaeser. – Bardzo mało. Przez pięćdziesiąt pięć lat życia admirał Scott Kaeser nigdy nie postąpił nierozważnie ani impulsywnie. Dziś zdarzyło mu się to po raz pierwszy. I zaczął się zastanawiać, w co właśnie się wpakował i do czego go to doprowadzi. ===
ROZDZIAŁ 14 NA POKŁADZIE STAT KU WIĘZIENNEGO „TARTAR” Cookie żyła z dnia na dzień. Była teraz nieco bezpieczniejsza, jednak nie do końca jej to wystarczało. Karl zabierał ją z celi po południu, gdy kończył zmianę. Dziewczyna gotowała dla niego i sprzątała kwaterę. Czasami lekarz otwierał butelkę wina, a wtedy przy jedzeniu i piciu opowiadał o swojej pracy, zabawnych incydentach, jakich był świadkiem. Niekiedy nawet wspominał
o
wojnie,
ale
wieści
z
pola
walki
były
przygnębiające. Potem Cookie zmywała naczynia, a lekarz puszczał filmy rozrywkowe albo całował ją i zabierał do sypialni. Cookie nigdy nie nazywała tego uprawianiem miłości. To był tylko seks. Raz odmówiła. Karl nie powiedział słowa, tylko odprowadził ją do celi i tam zostawił. Przez trzy dni Cookie nie dostała jedzenia, a wodę mogła czerpać tylko z muszli klozetowej. Czwartego dnia
Karl wrócił,
zabrał ją
do siebie,
kazał
przygotować obiad. A potem, gdy umyła naczynia, chwycił dziewczynę za ramię i zaciągnął do sypialni. Zgwałcił ją brutalnie i upokarzająco. Cookie nie zaprotestowała. Karl postawił sprawę jasno. Była jego zabawką, miała dostarczać mu przyjemności, kiedy chciał i jak chciał. Jej zdanie się nie liczyło. Cookie potrzebowała czasu,
żeby pogodzić się ze swoją bezsilnością. Nie była już bita, ale wciąż
musiała
znosić
gwałt.
Karl
robił
to
po
prostu
w ładniejszej oprawie. Było to niczym wbijanie noża w brzuch, ale za to noża z różową kokardką na rękojeści. Cookie starała
się wykorzystać
jednak
czas
spokoju.
Zamierzała czekać i obserwować, a w odpowiednim momencie, wcześniej czy później, wykorzystać jakąś szansę i zrobić coś. Cokolwiek. Nie wiedziała, co właściwie zamierza, ale była pewna, że gdy tylko nadarzy się okazja, wykorzysta ją bez wahania. – Bogowie naszych matek – modliła się w celi. – Z waszym błogosławieństwem udało się dożyć do dziś. Wasza córka dziękuje za dar życia i nadzieję na szansę, by coś zmienić. Brzmiało to lepiej niż: „Dajcie mi szansę i pozwólcie zabić wszystkich tych drani”. Po czterech miesiącach od uwięzienia dwa wydarzenia zmieniły wszystko. Pierwsze było straszne. Cookie siedziała w celi, gdy drzwi się otworzyły. Podniosła wzrok pewna, że zobaczy Karla, ale w
progu
stanął
Schroder,
nieformalny
przywódca
pięciu
strażników, którzy wcześniej ją gwałcili i bili. Schroder był niski, robił się już otyły, na policzkach miał ślady po ospie. Łysiał, choć zostało mu trochę rzadkich, jasnych włosów. W wodnistych, niebieskich oczach czaiło się okrucieństwo. W uczciwej walce nie stanowiłby dla Cookie godnego przeciwnika, dlatego zawsze nosił pałkę neuroparaliżującą.
Tym razem również ją miał przy sobie. Cookie wstała powoli i cofnęła się za stolik, który dał jej Karl. Schroder rozejrzał się po celi, jakby był tu po raz pierwszy. – No, no, ślicznie – stwierdził sarkastycznie. – Prawie jak w domu, co? Chociaż ty nigdy nie zobaczysz już domu. Cookie nie odpowiedziała, ale napięła się, gdy Schroder postąpił krok bliżej. – Jesteś teraz dziwką Karla? – Pochylił się i uśmiechnął paskudnie. – Wiem, że tęskniłaś za mną i chłopcami. Przecież tak dobrze się razem bawiliśmy. Ale nie musisz się martwić, Karl zaczyna się tobą nudzić, więc niedługo, bardzo niedługo, jak sądzę, znowu będziemy mogli się zabawić. Wyszczerzył się lubieżnie. – Będzie wspaniale, nie sądzisz? Nasza gromadka znowu będzie się mogła porządnie wyszaleć, co? – Odczep się, Schroder, wiesz, że nie powinno cię tu być – syknęła Cookie. – Och, i co zrobisz, hę? Poskarżysz się Karlowi? To tylko lekarz, a ty jesteś jego dziwką. Ciesz się, że możesz go pieprzyć, dopóki to trwa, bo wkrótce się skończy. A wtedy odda cię nam. I wtedy zacznie się prawdziwa zabawa. O tak, wtedy dopiero się zacznie. – Mrugnął porozumiewawczo i wyszedł. Drzwi celi trzasnęły głośno za jego plecami. Cookie opadła na krzesło. Trzęsła się z emocji. Tej nocy nie mogła zasnąć.
Jednak chociaż pierwsze wydarzenie było straszne, następne przypominało prawdziwy koszmar. Karl przyszedł do celi. Jego twarz była czerwona, oczy zimne. Cookie odruchowo się uśmiechnęła i wstała, ale w duchu spięła się czujnie. Coś było nie tak. Karl popatrzył na nią, odetchnął ciężko, ale milczał. – Karl? – szepnęła dziewczyna. – Co się stało? Ostrożnie podeszła bliżej. – Twoja Flota właśnie pobiła główne siły Dominium podczas starcia w sektorze Azylu – oznajmił zimno mężczyzna. – Straciliśmy sporo okrętów i załóg, minie wiele miesięcy, zanim będziemy mogli znowu uderzyć. Popatrzył na nią z wściekłością, jakby była za to osobiście odpowiedzialna. – Kiedy twoi ludzie zrozumieją, że zostali pokonani? – wykrzyknął. – Zniszczyliśmy waszą Drugą Flotę, podbiliśmy waszą planetę, zabiliśmy wam pieprzoną królową i wygoniliśmy z sektora V ictorii niedobitki! Wasza Flota utknęła w Azylu i nie ma dokąd uciec. W duchu Cookie bardzo się ucieszyła, ale Karl był jej jeszcze potrzebny. Opanowała się i postarała przybrać współczującą minę, wyciągnęła rękę. – Karl… – zaczęła. Uderzył ją. Cookie cofnęła się, w jej oczach zapłonął gniew, nozdrza się rozszerzyły. Kiedy uniósł rękę do kolejnego ciosu, dziewczyna zrobiła krok, złapała go za nadgarstek i wykręciła
mu ramię, a potem przydusiła go przedramieniem. – Uderz mnie jeszcze raz, mały fiucie, a spiorę cię jak psa – wycedziła, po czym cisnęła go na ścianę. I od razu tego pożałowała. Karl odwrócił się z nienawiścią w oczach. Cookie ścisnęło się serce. Powinna była pozwolić, żeby ją uderzył… „Na bogów naszych matek, co ja sobie myślałam?” Karl bez słowa odwrócił się i trzasnął drzwiami. Niech to szlag! Godzinę później do celi wszedł Schroder i jego dwóch podwładnych. Cookie czujnie cofnęła się za stolik. Jeżeli przyszli po nią, zamierzała użyć stolika jak tarczy lub maczugi i wyrządzić oprawcom jak najwięcej krzywdy, zanim ją powalą. A kiedy ją powalą, raczej już nie wstanie – wiedziała to doskonale. Schroder, przebiegły socjopata, czytał chyba jej w myślach. – Nie, nie, moja maleńka, nie przyszedłem po ciebie. – Uspokajający ton jego głosu nie pasował do złośliwej radości w spojrzeniu. – Jeszcze nie. Przyjdzie na to czas, nie martw się. Już wkrótce. Ale twoja Flota dała nam popalić, prawda? Wszyscy są wściekli. Ktoś musi zapłacić. O tak. I zapłaci. Uśmiechnął się pokrzepiająco. Cookie zrobiło się niedobrze z niepokoju. – Przyniosłem ci prezent. Nie chciałbym, żeby ominęła cię cała zabawa. Nie wypada, prawda? Wyjął z kieszeni niewielkie pudełko i postawił na stoliku.
Cookie nawet nie spojrzała, nie spuszczała wzroku z oprawcy. Schroder jednak tylko odwrócił się z uśmiechem. – Mamy małą niespodziankę dla twojego przyjaciela – oznajmił jeszcze na odchodnym. – Myślę, że ci się spodoba. I z tymi słowy zniknął za drzwiami. Cookie jeszcze długo stała z duszą na ramieniu. Wreszcie sprawdziła, co przyniósł Schroder. Był to niewielki głośnik. Włączony. Właśnie zabrzmiał znajomy syk otwieranych drzwi celi, a potem głos Schrodera. – Wstawaj, Wiśniowski. Przez cztery miesiące więzienia udało jej się tylko raz porozmawiać z szeregowym. Właśnie prowadzono go do pokoju przesłuchań, a Cookie szła do celi. Strażnicy wyglądali na zaskoczonych. Dziewczyna domyśliła się, że chyba coś poszło nie tak, bo pewnie nie powinno w ogóle dojść do tego spotkania. Strażnicy natychmiast odciągnęli Cookie w boczny korytarz, ale dziewczyna zdążyła krzyknąć: – Zawsze razem, Otto! A Wiśniowski roześmiał się tubalnie i odkrzyknął: – Nigdy sami! Potem zostali rozdzieleni. Jednak dzięki tamtemu wydarzeniu Cookie przetrwała wiele tygodni. Teraz
usłyszała
szmery
z
głośnika.
Wyobraziła
sobie
Wiśniowskiego, jak wstaje i spogląda z góry na pięciu oprawców. – Czas zapłacić za swoje grzechy, Wiśniowski – oznajmił
z powagą Schroder, a potem parsknął śmiechem. Nieprzyjemnym śmiechem. Znowu szmery, gdy pięciu Dezetów ustawiło się wokół więźnia. – Przyznajesz się, że własnymi rękami zabiłeś admirała Mello? – Macie cholerne nagranie, czego jeszcze chcecie? – warknął ochryple Wiśniowski. – Chcemy, żebyś zapłacił za ten uczynek. Cookie spodziewała się, że w głosie Schrodera usłyszy gniew, jednak wcale go nie było. Usłyszała za to… rozbawienie? A potem nastąpiły odgłosy uderzeń, stłumione przekleństwa i charakterystyczny trzask włączanej pałki neuroparaliżującej. Wiśniowski wrzeszczał, gdy oprawcy bili go neuropałką. – Przytrzymać
go! – rozkazał potem Schroder wśród
szarpaniny i przekleństw Wiśniowskiego. – Przytrzymać mu ramiona! Mocno! Na
chwilę
zapadła
cisza,
zakłócana
tylko
dyszeniem
Wiśniowskiego, a potem rozległy się elektryczne trzaski. Cookie zmarszczyła brwi. Znała ten dźwięk, słyszała go już kiedyś, ale gdzie? – Słyszysz to, suko? – zawołał Schroder w głośniku. – Właśnie to robimy z wrogami Dominium! Trzaski stały się głośniejsze. W przerażeniu Cookie pochyliła się, próbując zrozumieć, co się dzieje i co to… Wiśniowski wrzasnął. Był to długi, przypominający wycie wrzask, który ściskał serce i mroził krew w żyłach, wypełniony niewyobrażalnym
cierpieniem,
czarną
rozpaczą
i
całkowitym
poczuciem
bezsilności, jaki może wydobyć się tylko z gardła człowieka, który przekroczył granice wytrzymałości fizycznej i zaczął osuwać się w obłęd. I gdy Cookie wydawało się, że dłużej nie wytrzyma, że to musi się skończyć, Wiśniowski zaczął znowu krzyczeć, głośniej i wyżej, falsetem, który nie brzmiał już jak ludzki krzyk. Wreszcie zapadła cisza. Cookie usłyszała tylko stłumiony szloch i plaśnięcie, gdy coś ciężkiego upadło na podłogę, a potem spokojne kroki coraz bliżej mikrofonu. – Wkrótce nadejdzie twoja kolej, wiktoriańska suko – wyszeptał Schroder. Cookie próbowała nie jęknąć. Słyszała już taki krzyk, swój krzyk. A potem ogarnął ją gniew. Uderzyła w drzwi pięściami. – Schroder, ty sadystyczny fiucie, już nie żyjesz! Słyszysz, Schroder? Nie żyjesz! Pół godziny później drzwi celi się otworzyły i dwóch strażników rzuciło Wiśniowskiego na podłogę. Nawet nie spojrzeli na Cookie. Otto leżał bezwładnie. Oczy miał otwarte, ale nic nie widział, był przytomny, ale nie świadomy. Cookie pochyliła się nad nim, ale nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Nie chciała uwierzyć. A wtedy Wiśniowski zamrugał i niezdarnie dźwignął się na kolana. Na piersi miał plamy krwi. Uniósł ramiona. – Popatrz, co mi zrobili! – wykrzyknął żałośnie. – Na bogów naszych matek, zobacz, co zrobili!
Obcięli mu obie dłonie. ===
ROZDZIAŁ 15 NA POKŁADZIE STAT KU WIĘZIENNEGO „TARTAR” Przez następne trzy dni zostawiono ich w spokoju. Cookie oddała Wiśniowskiemu swoją pryczę i spała na podłodze. Ściągnęła zakrwawione dłonie, które oprawcy powiesili mu na szyi, i ułożyła je na tacy, po czym przez szparę wypchnęła na korytarz. Spodziewała się, że Schroder lub któryś ze strażników wepchnie dłonie z powrotem do celi, ale tego nie zrobili. Może poczuli wstyd? Może nic ich to nie obchodziło? Może na razie ich żądza krwi została zaspokojona? Wiśniowski albo
dostawał ataków
płaczu,
albo
leżał
nieruchomo i patrzył w sufit. Czasami, gdy płakał, Cookie przytulała
go
z dzieciństwa,
i
kołysała,
albo
po
nucąc
kołysanki
prostu uciszała
go
zapamiętane jak
dziecko
pieszczotliwym „cii-cii”, dopóki nie zasnął. Wiśniowski nie mógł jeść, więc go karmiła, łyżeczka po łyżeczce, przytrzymywała mu też kubek z wodą przy ustach, żeby mógł się napić. Drugiego dnia ogoliła go więziennym bezpiecznym ostrzem – namydliła mu brudną brodę i zabrała się do pracy. Niezbyt dobrze jej szło, kilka razy go skaleczyła, ale Wiśniowski zdawał się tego nawet nie czuć. Trzeciego dnia Otto wrócił do siebie, na ile to było w jego sytuacji możliwe. Cookie poczuła jego wzrok. –
No,
dzień
dobry,
Wiśniowski.
–
Uśmiechnęła
się
najradośniej jak umiała. – Postanowiłeś wrócić do krainy żywych? Wiśniowski przymknął powieki. – Przepraszam – wyszeptał. Usta miał spękane, więc Cookie podała mu wodę. – Gdy tylko się stąd wydostaniemy, chirurdzy wyhodują ci nowe ręce – zapewniła cicho. – Nie wydostaniemy się stąd – szepnął ochryple. – Dobrze o tym wiesz. Cookie chciała zaprzeczyć, ale nie potrafiła. Wiśniowski miał rację, czuła to w głębi duszy. Nieważne, co się jeszcze wydarzy na wojnie, Cookie i Wiśniowski byli straceni. Na zawsze. Zabili głównodowodzącego sił Dominium, naczelnego admirała floty wroga. Nigdy nie uda im się wrócić do domu. Następnego dnia przyszedł Karl. Drzwi celi otworzyły się z sykiem i lekarz wszedł w eskorcie dwóch osiłków Schrodera. Cookie zerwała się na równe nogi i stanęła między Karlem i Ottonem. Karl zignorował ją, zwrócił się bezpośrednio do rannego: – Szeregowy, zamierzam obejrzeć wasze ramiona, żeby sprawdzić, czy nie ma zakażenia. A potem zamierzam zabrać pannę Sanchez na parę godzin. Jeżeli spróbujecie stawiać opór, odetnę wam stopy. Rozumiecie? I nie czekając na odpowiedź, spojrzał na Cookie. – Zabieram cię do mojej kwatery. Będę cię pieprzył. Jeżeli się sprzeciwisz, odetnę stopę szeregowemu. Rozumiesz?
Cookie wiedziała, co się dzieje, spodziewała się czegoś podobnego, ale gdy zobaczyła wyraz twarzy Wiśniowskiego, jego zmieszanie i gniew, ogarnęło ją obrzydzenie do samej siebie, poczuła się nieopisanie brudna, zbrukana. Skinęła głową ze wzrokiem wbitym w podłogę. Wiśniowski popatrzył na nią z przerażeniem. – Nie! Nie musisz tego ro… – W porządku, Otto. – Nie podniosła na niego oczu. – Nic mi nie będzie. „Bogowie naszych matek, pomóżcie mi. Sprawcie, abym wyglądała na słabą i pogodzoną z losem, dzięki temu obojgu nam uda się przeżyć trochę dłużej. Tylko o to proszę”. Wiśniowski nie potrafił znaleźć słów, więc tylko patrzył, jak Karl ujmuje Cookie za łokieć i wyprowadza. Lekarz zabrał ją do swojej kwatery. Przez chwilę stał tylko i mierzył dziewczynę spojrzeniem. Cookie zastanawiała się, czy zamierza oddać ją Schroderowi. Postanowiła, że jeżeli Karl choćby spróbuje, pożałuje. Zginie pierwszy, choćby to miało kosztować ją życie. – Powinienem cię zabić po tym, co zrobiłaś – oznajmił Karl zimno. – Masz szczęście, że naprawdę cię lubię. – Przepraszam, Karl – szepnęła Cookie, jak oczekiwał. – Bardzo przepraszam. – Będziesz musiała mi to wynagrodzić. – Oczywiście – zapewniła. – Zrobię wszystko, co mogę. Co tylko zechcesz.
Karl kazał jej przygotować kolację. Gdy się najadł, chwycił dziewczynę za rękę i zaciągnął do sypialni. Wziął ją brutalnie, z żądzą podsycaną gniewem. Uderzył Cookie kilka razy, a nawet przydusił. Jednak dziewczyna nie próbowała stawiać oporu. Karl chciał nad nią dominować, ale nie zabić, wystarczyło zatem, żeby odgrywała pokorę i poddaństwo, a mogła liczyć, że przeżyje. Zresztą gdyby Karl posunął się za daleko i naprawdę próbował ją zabić, Cookie by go zniszczyła. Wreszcie nadeszła chwila, na którą czekała. Zmęczony i zadowolony Karl kazał Cookie umyć naczynia, posprzątać i wynosić się do celi. Z ulgą ubrała się i zostawiła go w łóżku. Poszła
do
kuchni
i
zajęła
się
wykonaniem
polecenia.
Nasłuchiwała przy tym uważnie. Z sypialni dobiegło wreszcie głębokie posapywanie. Cookie uśmiechnęła się z satysfakcją i zaczęła rozważać swoje możliwości. W celi dostawała tylko plastikową łyżkę do jedzenia, ale sztućce u Karla były metalowe. Dziewczyna wiedziała, że lekarz na pewno przeliczał noże po każdej jej wizycie, ponieważ kazał jej zostawiać je ułożone na blacie. Ale widelce… *** Kiedy
wróciła
do
celi,
Wiśniowski
patrzył
na
tacę
z jedzeniem, którą strażnicy zostawili na podłodze. Bez rąk nie mógł jeść. Pokręciła plastikową łyżką.
głową,
uklękła
i nakarmiła
Ottona
Wiśniowski unikał jej spojrzenia. Cookie miała niedbale zapięte ubranie, sińce na twarzy. Roztaczała zapach seksu. Nie trzeba było geniusza, żeby domyślić się, co Karl jej zrobił. Cookie wiedziała, co Wiśniowski myślał. – To nie twoja wina, Otto – zapewniła go cicho i podała następną łyżeczkę więziennej papki. Wiśniowski pokręcił głową. – Powinienem coś zrobić! – wyrwało mu się ze szlochem. – Powinienem… – Daruj sobie te polskie brednie, szeregowy – powiedziała, ale życzliwie. – Nie mogłeś powstrzymać Karla tak samo, jak ja nie mogłam
powstrzymać
strażników,
którzy
cię
okaleczyli.
Doskonale o tym wiesz. Oboje wiemy. Ale żyjemy. Na pewno niezbyt godnie, ale wciąż żyjemy. – Sierżant Sanchez, nie wydaje mi się, żebym chciał dalej żyć – szepnął Wiśniowski. Jego spojrzenie było puste. Uniósł ramiona z krwawymi kikutami. – Nie wydaje mi się, żebym mógł to znieść… I nie chcę, abyś… ulegała oprawcom, bo tylko tak możesz mnie ocalić. Wolę umrzeć. Cookie objęła go mocno. Znajdowali się tak daleko od domu, otoczeni przez wrogów i zupełnie sami. Ich los był przesądzony. Czekały ich tylko ból i upokorzenie. Cookie wzdrygnęła się na myśl, co by się stało, gdyby Schroder i jego osiłki obcięli również jej obie ręce. Zostawiliby Wiśniowskiego i ją na śmierć głodową? I właśnie wtedy, choć nieświadomie, Cookie przekroczyła
cienką linię między pozostaniem przy życiu za wszelką cenę a śmiercią na własnych warunkach. – Wiesz co, Otto? – szepnęła do ucha Wiśniowskiemu. – Myślę, że ty i ja powinniśmy skopać parę tyłków i wybić trochę zębów, żeby nauczyć te fiuty, że nie zadziera się z marines Floty V ictorii. Co ty na to? Wiśniowski uśmiechnął się jak śmierć, jego zapadnięte oczy pociemniały. – Nakarmimy bestię, sierżant Sanchez. A potem spoważniał, bo z trudem panował nad uczuciami. Cookie miała wrażenie, że pęknie jej serce. – Pamiętaj, Otto, zawsze razem. Do końca. Pocałowała go w czoło i pomogła położyć się na pryczy. A kiedy zasnął, przyciemniła światło, rozebrała się w kącie i obmyła sobie twarz nad zlewem. Dopiero wtedy złożyła ręce i uniosła głowę, jakby chciała spojrzeć w niebo. „Bogowie naszych matek”
– pomodliła
się w
duchu.
„Dziękuję wam za wszystkie łaski, dzięki którym przeżyłam do dziś. Proszę was o siłę i wytrwałość, aby znieść to, co nadejdzie”. Popatrzyła na śpiącego mężczyznę. „A kiedy czas nadejdzie, błagam, sprawcie, aby jego śmierć była szybka i jak najmniej bolesna, ponieważ wycierpiał już zbyt wiele”. Kiedy skończyła
modlitwę,
położyła
się
na
podłodze,
a zwinięte ubranie posłużyło jej za poduszkę. Cookie wsunęła rękę w fałdy tkaniny. Wymacała widelec, który ukradła z kuchni Karla. Tylko jeden widelec. Przesunęła palcem po ostrych końcach. Wiele można zdziałać widelcem. ===
ROZDZIAŁ 16 KANAAN, PLANETA ŚWIAT ŁOŚCI Brat Jong skłonił się nisko. Po plecach spływały mu strużki potu, dłonie miał wilgotne. Rano modlił się, aby przygotować się na to spotkanie, ale chyba to nie wystarczyło. – Witaj, bracie Jong – odezwała się opat Cornelia oficjalnym tonem. Po obu stronach siedzieli członkowie rady rządzącej Światłości.
Ośmiu
opatów
decydowało
o
sprawach
strategicznych i bezpieczeństwie sektora. Od ich decyzji nie było odwołania, nie mieli nad sobą wyższej władzy. Wśród opatów Cornelia wydawała się przewodzić, jednak bardziej jako równa pośród równych – nie miała nadrzędnej władzy. Mogła jednak zerwać wszelkie porozumienia, choć korzystała z tego bardzo rzadko. Jong wiedział, że rada podzieliła się prawie po równo między Księgi i Miecze. Zwolennicy Ksiąg wierzyli, że Światłość powinna
wycofać
się
z
polityki
w
innych
sektorach
zamieszkanych przez ludzi i poświęcić się czczeniu Boga oraz poznawaniu Wszechświata, Jego Dzieła. Zwolennicy Mieczy chcieli się otworzyć, ponieważ wierzyli, że Bóg nie po to stworzył
Światłość,
aby
zginęła
przez
brak
obrony.
Co
ważniejsze, bardziej zagorzali stronnicy Mieczy uważali, że ich obowiązkiem jest wskazać tych, którzy stanowią zagrożenie dla egzystencji Światłości, i unieszkodliwić raz na zawsze. Albo
nawet całkowicie zniszczyć, o ile pojawi się okazja. Obie strony publicznie
respektowały
przekonania
adwersarzy,
chociaż
w duchu uważały, że ci drudzy to głupcy. – Dziękuję radzie, że zgodziła się udzielić mi audiencji w tak krótkim terminie. – Masz do nas prośbę? – Opat Cornelia wiedziała oczywiście, o co chodzi, rozmawiali o tym przez całą noc. Jong wyprostował się i spojrzał na członków rady. – Szacowna rado, potrzebuję pozwolenia, aby ujawnić Tajemnicę rządowi na wygnaniu z sektora V ictorii. Dzięki temu będzie można pokonać siły inwazyjne Dominium Zjednoczenia Ludowego. Żadnemu z opatów nawet nie drgnęła powieka. Cornelia skinęła głową z powagą. – Bracie Jong, Światłość strzegła Tajemnicy przez sześćset lat. Dlaczego mielibyśmy ją ujawnić właśnie teraz? I tak się zaczęło. ===
ROZDZIAŁ 17 NA POKŁADZIE „SOWY ŚMIESZKI” W SEKT ORZE DOMINIUM – Hej-ho! Nasz przyjaciel ma towarzystwo! – zawołała specjalistka od namiarów i łączności. – Doliczyłam się czterech niszczycieli nadlatujących z pasa asteroid. Jest tam też jakiś mały krążownik. Cumują przy „Tartarze”. – Pilot, zatrzymaj się – rozkazała kapitan Sadia Zahiri. – Powoli i bez nerwów. Wszystkie systemy na pełny tryb maskowania. Fatimo, wrzuć dane z detektorów pasywnych na holo. Ben-Ami, przygotuj drony. Zastanowiła się, co jeszcze może zrobić, po czym połączyła się z maszynownią. – Dorfman, zaraz może się zrobić gorąco. Bądź gotów do przyśpieszenia na pełnej mocy, gdy tylko wydam rozkaz. I upewnij się, że kompensator inercji jest włączony. Puściła
sygnał
ostrzegawczy
dla
całej
załogi,
żeby
przygotowali się na duże przeciążenia za dziesięć sekund. Gdyby ktoś nie znalazł się w fotelu przeciążeniowym, gdy okręt przyśpieszał
do
dwustu
pięćdziesięciu
g,
nawet
przy
uruchomionych kompensatorach inercji nie skończyłoby się to przyjemnie. Potem kapitan połączyła się znowu ze specjalistką od namiarów.
– Fatimo, nie ma prób namierzania nas w paśmie S? Ani wyszukiwania w paśmie T? To dziwne… Fatima Binissa wzruszyła ramionami. – Różnie bywa. Jeżeli założyć, że Dezeci chcą utrzymać w sekrecie to, co tu ukryli, pewnie używają tylko świateł pozycyjnych.
Jeżeli
się
przeczesze
jakiś
obszar
wiązką
o częstotliwości w paśmie T, taki sygnał rozniesie się bardzo daleko. Okręt taki jak nasz, który ukrywa się poza zakładanym zasięgiem detekcji, może namierzyć taki sygnał w paśmie T i dowiedzieć się, że ktoś tam jest. A Dominium nie wykryje nas na swoich detektorach. Dezeci mogą też używać dronów zwiadowczych, zupełnie jak my. Wtedy dron, który wykryje, że zbliża się obcy, przekaże laserem ostrzeżenie do bazy. Trwa to dłużej niż detekcja w paśmie T, ale pozwala ukryć pozycję, którą chce się utrzymać w tajemnicy. Zahiri skinęła głową, wpatrzona w obraz holo. „Sowa Śmieszka”
znajdowała
się
o
czterdzieści
tysięcy mil
za
„Tartarem”, powyżej jego płaszczyzny lotu. Dane, które dotarły na
pokład
okrętu
zwiadowczego,
przekazał
laserem
komunikacyjnym dron, umieszczony na posterunku trzy tysiące mil nad statkiem więziennym – poruszał się z tą samą prędkością i zachowywał swoją pozycję. – Odebrałam rozmowy przez radio – zameldowała Binissa. – Puść – rozkazała Zahiri. –
…się.
Powtarzam,
do
niezidentyfikowanego
Przedstaw się albo otworzymy ogień.
okrętu.
– Tu DID 3941-545,
jednostka więzienna „Tartar”
na
standardowym kursie okrężnym do celu o kryptonimie Alfa 3-100-X. Kopia naszych rozkazów została załączona do tej transmisji. Będziemy w tym obszarze przez jakieś cztery tygodnie. W tym czasie załoga zejdzie na Siegestora na przepustki. Potem odlecimy na Timora. – Do „Tartara”. Pamiętajcie, że nie możecie zbliżać się do pasa asteroid ani boi numer czterdzieści cztery. Jeżeli przekroczycie granicę pięciuset mil, zostaniecie ostrzelani bez ostrzeżenia. Potwierdzić. – No, no, jacy przyjaźni – mruknęła Zahiri. – Zrozumieliśmy. Byliśmy już tutaj. Załoga będzie przylatywać na promie, nie więcej niż osiem osób na raz. – Tu kontrola do „Tartara”, zrozumieliśmy. Przyślemy własny prom, żeby zabrać załogę, nie więcej niż osiem osób na raz. Potwierdźcie. Jeżeli użyjecie własnych promów bez pozwolenia, zostaną zestrzelone. Każdy członek załogi musi zaraz po wylądowaniu zameldować się w służbie ochrony. Za brak przepustki grozi aresztowanie. Witamy na Alfa 3-100-X. – Muszę przyznać, że odprawa turystyczna na Darwinie powinna się uczyć od tych kolesi – zachichotała Fatima Binissa. –
Ciepłe
i
przyjacielskie
przyjęcie,
z
lekkim
dodatkiem
totalitarnego drylu, a potem uściski i całuski, aby każdy poczuł się jak w domu. Niedługo potem niszczyciele i krążownik wycofały się do pasa asteroid, a za nimi pomknęły dwa drony sterowane zdalnie
przez Ben-Amiego Behrmana, specjalistę od takiej roboty na pokładzie „Sowy Śmieszki”, oraz drobną kobietę, Dafnę Simon. Okręty wojenne leciały zmiennym kursem, najpierw zanurzyły się w pas asteroid, potem zatoczyły szeroki łuk i znalazły się o tysiące mil od boi numer czterdzieści cztery i „Tartara”, za to blisko granicy pasa. I właśnie tam, tylko pięć mil w głąb gromady asteroid, znajdowała się największa stacja kosmiczna, jaką kapitan Zahiri widziała w swoim życiu. Zapewne był to właśnie tajemniczy Siegestor. Zahiri przyjrzała się przesłanym obrazom. Z pewnością znajdowała się tutaj stocznia. Ogromna! Zahiri zamarła, wstrząśnięta. Oto natknęła się na wielką i bardzo tajną stocznię kosmiczną, Dominium na pewno budowało tę stację przez wiele lat, ale nie pojawiły się na ten temat nawet pogłoski. A chociaż Sadia Zahiri nie znała się na stacjach kosmicznych, nie miała wątpliwości, że ta była większa od Atlasa, co nie wróżyło dobrze V ictorii. Nieważne, co się stanie, ale informacje o Siegestorze musiały zostać jak najszybciej przekazane Flocie. Zahiri
zaburczało
w
brzuchu.
Przypomniała
sobie
o kurczących się zapasach żywności. Jeszcze jeden powód, żeby jak najszybciej wrócić na Atlasa. Na pokładzie „Sowy Śmieszki” zostało żywności na trzy tygodnie, już teraz była racjonowana. Na dodatek kapitan będzie musiała jeszcze zmniejszyć porcje, do najwyżej ośmiuset kalorii dziennie. Załoga będzie wtedy jednak zmęczona i zdenerwowana. Służba w zwiadzie nie należała do
łatwych. Niewielka załoga, długie wachty i brak przepustki przez wiele tygodni. Jedzenie stanowiło jedną z nielicznych przyjemności na pokładzie. Głód będzie prawdziwą męką, na dodatek może się odbić na wykonywaniu obowiązków przez członków załogi. A to groziło, że ktoś popełni błąd. Zahiri westchnęła. Powrót do Azylu na pełnej szybkości potrwa najwyżej dwa tygodnie, ale potem będzie trzeba czaić się pod tunelem, żeby przemknąć się niepostrzeżenie dla okrętów Dominium. Kapitan wiedziała, że miała najwyżej dwa, trzy dni na zebranie dokładniejszych danych o tej przeklętej stoczni, którą Dominium ukryło tak starannie. Potem trzeba uciekać do Azylu i złożyć raport. Oczywiście Zahiri zamierzała wysłać też drony, ale informacje, które właśnie zdobyła, były zbyt istotne, żeby ryzykować. „Sowa Śmieszka” musiała wrócić do domu. – Bennie, wyślij jeszcze dwa drony, niech zrobią dokładniejsze zdjęcia. – Trzeba będzie zbliżyć się bardziej, pas asteroid wywołuje zakłócenia detektorów – przypomniał operator dronów. Zahiri musiała się zastanowić. Jeżeli podejdą blisko, a jeden z dronów zostanie wykryty, „Sowa Śmieszka” straci element zaskoczenia. – Nie podchodź bliżej niż na dwadzieścia mil, niech drony trzymają się blisko którejś z asteroid. Niech zbierają informacje ze wszystkich detektorów pasywnych. – A jeżeli któryś zostanie zauważony? – zaniepokoiła się
Dafna Simon. – Wtedy na pewno dowódca wyśle okręt, żeby sprawdzić, co to. Jeżeli dostrzeżesz, że coś się zbliża, znajdź rozpadlinę albo krater na najbliższej asteroidzie, ukryj tam drona i wyłącz go – poradziła cierpliwie kapitan. Gdyby do tego doszło, „Sowa Śmieszka” po prostu rzuci się do ucieczki – w pełnym trybie maskowania i na pełnej mocy. Załoga
zajęła
się zadaniem,
a
kapitan Zahiri mogła
skorzystać z chwili bezczynności. Zerknęła znowu w dane o Siegestorze z wcześniej wysłanych dronów. Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Zawsze uważała Dezetów za pozbawionych wyobraźni nudziarzy, ale ta stacja zapierała dech w piersi. Nie była prymitywną wojskową konstrukcją. I na dodatek udało się utrzymać ją w sekrecie. Nie do wiary. Jeżeli raporty dotyczące zniszczenia Drugiej Floty były prawdziwe, właśnie w tej stoczni zbudowano okręty, które to zrobiły. I wtedy kapitan Zahiri ogarnął niepokój. Jeżeli Dominium udało się zbudować taką stocznię, czego jeszcze mogło dokonać? ===
ROZDZIAŁ 18 NA STACJI KOSMICZNEJ AT LAS, W SEKT ORZE AZYLU Komputerowa
animacja
odtwarzająca
ostatnie
starcie
z Dominium zgasła i zapaliły się światła. Admirał Douthat spojrzała
ponuro
na
osoby
zgromadzone
przy
stole
konferencyjnym. – To była, panie i panowie, kompletna porażka. Holowniki ujawniły się za wcześnie, pomimo moich wyraźnych rozkazów, przez co straciliśmy okazję do niszczycielskiego ostrzału. – Powiodła
po zebranych groźnym spojrzeniem. – W polu
minowym umieściliśmy trzysta min pociskowych, które tylko czekały na Dezetów. Gdyby kapitanowie holowników oraz doradca
wojskowy,
którego
wysłałam,
aby
dopilnował
dokładnego wykonania rozkazów, trzymali się ustaleń, okręty Dominium znalazłyby się w
polu minowym i holowniki
ustawiłyby wyrzutnie za Dezetami. Straty wroga byłyby o wiele wyższe, a nasze o wiele mniejsze. – Zerwała się z krzesła i zaczęła spacerować wokół stołu. Admirał była niska i pulchna, przez co wyglądała teraz jak purchawka. – Na dodatek okręty, które atakowały przez pole minowe, radośnie rzuciły się w pogoń za uciekającymi jednostkami wroga. Muszę przyznać, że było to odważne posunięcie. Ale co zrobiły potem? Zapomniały użyć detektorów, żeby się upewnić, czy obszar przed nimi jest bezpieczny. I kiedy pierwsza grupa
Dezetów zwiała przez tunel czasoprzestrzenny, okręty V ictorii zaczęły po prostu zawracać na oślep, przez co wpadły prosto w zasadzkę, bo czekała na nie druga grupa wrogich jednostek! – Admirał zatrzymała się i popatrzyła gniewnie na oficerów. – Popełniliśmy elementarne błędy, ludzie! Bezmyślne, głupie błędy, typowe dla aroganckich nowicjuszy! A przecież każdy z was ukończył Akademię Floty. Każdy przez wiele godzin uczył się o historii wojskowości i znanych bitwach, małych i dużych. Pamiętacie bitwę pod Hastings? Albo tę pod Cheroneą? Pamiętacie najazdy Mongołów? Albo przegraną w Cape Breton w starciu z Sułtanatem? Przy pościgu za wycofującym się przeciwnikiem trzeba mieć oczy szeroko otwarte, do cholery! Na bogów
naszych matek,
siły Dominium zaatakowały nas
znienacka i podbiły nasz ojczysty świat! Przepędziły nas przez cały sektor do Azylu i ledwie udało nam się ujść z życiem! Czy ktoś tutaj ma jeszcze wątpliwości, że Dominium jest równie sprytne, zaawansowane technicznie i kreatywne jak my? Nieoczekiwanie admirał uderzyła pięścią w stół. Zgromadzeni drgnęli. – Jesteśmy siłą bojową! Flotą V ictorii! Nasza siła zależy od dyscypliny i wyszkolenia! Jeżeli zlekceważymy dyscyplinę, staniemy się zwykłą bandą! A gdy zapomnimy o naszym wykształceniu i szkoleniu, możemy równie dobrze strzelić sobie w łeb i oszczędzić wrogowi fatygi. Westchnęła ciężko. – Mieliśmy zadać Dezetom druzgocące straty, a sami
straciliśmy dziewięć okrętów. Dziewięć okrętów i ich załogi. Nie możemy sobie na coś podobnego pozwolić. Tak się kończy, gdy nie wypełnia się rozkazów. Tak się kończy uleganie strachowi. Takie są
skutki zapominania
o
wyszkoleniu i zdrowym
rozsądku. Kapitanowie
okrętów
oraz
ich
adiutanci
przy
stole
konferencyjnym poruszyli się niepewnie. Większości z nich nie udało się nawet rozpocząć walki, zanim flota Dominium zaczęła się
wycofywać
do
tunelu.
Ku
swojemu
zawstydzeniu
kapitanowie, którzy wreszcie mogli ruszyć do walki, zostali pobici przez okręt bojowy Dominium i towarzyszące mu niszczyciele, które pojawiły się znikąd. Na
dodatek
w
swojej gniewnej tyradzie admirał nie
wspomniała o dowódcach cywilnych holowników, które wzięły udział w zasadzce. Tak się nie godziło. We Flocie V ictorii nie zapominało się o zasługach, nawet jeżeli nie wszystko się udało. Na wojnie bywało różnie, błędy się zdarzały, strach towarzyszył każdemu. A załogi holowników stanowili cywile, nie żołnierze. Dlatego
oficerowie zerkali
na
siebie z
niezadowoleniem,
a admirał Douthat, która to zauważyła, doskonale wiedziała, o co chodzi. I tylko bardziej ją to denerwowało. – Posłuchajcie mnie uważnie, bo nie będę powtarzać! Wasze tradycyjne myślenie nie ma już znaczenia. Niektórym wydaje się, że powinnam pochwalić ludzi z holowników, uhonorować ich wysiłek,
odwagę
i
poświęcenie.
I
pewnie
myślicie,
że
powinniśmy też wspomnieć załogi okrętów, które wpadły
w zasadzkę podczas pogoni za wrogiem do tunelu. Do cholery, to nie ćwiczenia! To nie poligon, lecz wojna! Wojna na wyniszczenie! Wasze działania w starciu będą, ponieważ muszą być, oparte na jednej, ostatecznej kwestii: czy akcja pomoże uniknąć nam zagłady, czy też pomoże wrogowi uczynić tę zagładę bardziej prawdopodobną? Popatrzyła na zgromadzonych. – To jedyne kryterium, według którego możemy oceniać nasze działania. Albo pokonamy wroga, albo wróg nas zabije. Wszystkich. Admirał opanowania
Douthat
usiadła
wreszcie
i
zmusiła
gniewu. Minęło trochę czasu,
się
do
zanim znowu
przerwała panującą w sali ciszę. – No dobrze. Oto, jak wygląda nasza sytuacja. Mamy dwadzieścia dziewięć okrętów, w tym nowy niszczyciel, który wyszedł ze stoczni Atlasa w zeszłym tygodniu. Okręty podczas ostatniej bitwy nie zostały poważnie uszkodzone, naprawy już trwają. Jednak przez konieczność szybkich napraw budowa kolejnych jednostek na Atlasie opóźni się o co najmniej dwa tygodnie. Wyprostowała się i skrzywiła niechętnie. – Na ile można wierzyć zapisom z detektorów, udało nam się zniszczyć szesnaście jednostek wroga, w tym co najmniej pięć krążowników. Co oznacza, że przegrywamy tę wojnę. Dominium może sobie pozwolić na utratę tylu jednostek, my nie. Potarła skronie.
– Następny problem to produkcja nowych okrętów. Mamy już nowy niszczyciel, ale stało się jasne, że możliwości produkcji ocenione zostały zbyt optymistycznie. Pole asteroid, które eksploatujemy, nie ma zbyt bogatych złóż metali rzadkich, potrzebnych w konstrukcji nowych okrętów. Nie wiadomo, jak bardzo nas to ograniczy, ale należy się liczyć, że przynajmniej o połowę. Nad stołem rozległy się jęki i pomruki rozczarowania. Douthat uniosła rękę, żeby je uciszyć. – Narzekaniem nic się nie wskóra. Jeżeli macie pomysł, jak przyśpieszyć produkcję, porozmawiajcie z panem Opińskim. I
ostatnia
kwestia:
przydzieliłam
komandor
Tuttle
do
zaprojektowania i wdrożenia programu ciężkich kanonierek. Będzie to wymagało nowych projektów jednostek i nowych wytycznych strategicznych. Jeden z kapitanów uniósł rękę i admirał skinieniem głowy pozwoliła mu mówić. – Dlaczego tym się zajmujemy? Kanonierki Azylu ponoszą straszne straty. Douthat przytaknęła. – To prawda, ale podjęłam tę decyzję na podstawie oczywistych faktów. Przede wszystkim, poziom strat wśród kanonierek jest niemożliwy do uzupełnienia. Za miesiąc stracimy je wszystkie. Ale w tym samym czasie możemy wybudować własne okręty – niszczyciele, krążowniki lub pancerniki – na tyle szybko, aby uzupełnić straty. Okazuje się jednak, że Dominium
ma większe możliwości produkcji niż my. Jeżeli nie znajdziemy innego sposobu, aby uzyskać przewagę, Dezeci w ciągu pół roku zmiażdżą nas liczebnością. Może nawet nastąpi to wcześniej. Liczę, że ten nowy projekt, cięższych i lepiej uzbrojonych kanonierek, pozwoli uzyskać dodatkową siłę uderzeniową. – Admirał powiodła ponurym spojrzeniem po zebranych. – A to prowadzi
nas
do
ostatniego
punktu.
Musimy
walczyć
rozważniej. Nie możemy sobie pozwolić na utratę choćby jednego okrętu. Od tej chwili zmieniamy nasze założenia taktyczne. Będziemy polegać bardziej na minach, pociskach dalekiego zasięgu i silnych laserach. Nie wolno już nikomu zbliżać się do wroga, aby uzyskać lepszą pozycję do strzału. Będziemy wykorzystywać jak najwięcej wyrzutni oraz sięgniemy po zmasowany ostrzał laserowy, ale z dalekiego zasięgu. Rozstawimy więcej obszarów minowych i wyrzutni, więc jeżeli będzie trzeba się wycofać, łatwo zdołacie się ukryć pod osłoną pól minowych. Musimy zyskać na czasie, panie i panowie. I, powtarzam, nie wolno nam stracić już ani jednego okrętu. Przemyślcie, jakie rozwiązania taktyczne możecie wykorzystać w nowej sytuacji. Prześlijcie mi swoje rekomendacje do dwudziestej drugiej, jeszcze dziś. – Wstała, a wszyscy podnieśli się i stanęli na baczność. – Możecie odejść. Kapitanowie i adiutanci wyszli w gwarze dyskusji. Wielu kręciło głowami. Douthat zauważyła, że Hiram Brill się ociągał. Admirał skrzywiła się w duchu. Brill działał jej na nerwy, ponieważ
wymyślił
kilka
bardzo
brawurowych
i niekonwencjonalnych akcji, a co gorsza, większość zakończyła się spektakularnym sukcesem, jak choćby przeholowanie stacji Atlas do Azylu. – Chce pan jeszcze o czymś rozmawiać, komandorze? – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Najbardziej denerwujące było to, że Brill wyglądał, jakby miał jeszcze mleko pod nosem, a już zdobył stopień komandora. Wszystko dzięki wpływom królowej Anny, a właściwie jej manipulacjom. Douthat zamierzała to naprawić, gdy tylko nadarzy się okazja. – Tak, pani admirał – odpowiedział Brill. – Mam pomysł, co powinniśmy zrobić. Trzeba
zorganizować rajd na
obszar
Dominium. Chciałbym porozmawiać o dokładnej lokalizacji. To duży najazd, który będzie wymagał zarówno sił Azylu, jak i V ictorii. Alyce Douthat zmarszczyła brwi. – Najazd na obszar w sektorze Dominium? Masz na myśli obszar pod kontrolą Dominium, tak? Do sektora V ictorii? – Nie, pani admirał. Mam na myśli najazd w przestrzeni sektora Dominium. Douthat zmarszczyła brwi z irytacją. – Brill, nie słyszałeś, co mówiłam podczas zebrania? Mamy impas. Nie możemy przebić się przez tunel czasoprzestrzenny bez strat, a nie możemy sobie pozwolić na utratę choćby jednego okrętu. To proste. – Odwróciła się, żeby odejść. – Wpadłem na trop stoczni Dominium. Tajnej stoczni. Mam nadzieję, że uda się potwierdzić jej lokalizację w ciągu paru dni.
Gdybyśmy zdołali ją zniszczyć… – Nie słuchałeś, Brill – powtórzyła admirał, ale zaraz zamarła. Spojrzała na młodego komandora uważniej, a potem wydęła wargi i skinęła głową. – Ponieważ raz niesłusznie omal nie wyrzuciłam cię za burtę, chyba jestem ci coś winna. Dobrze, Brill. Opowiedz, na co wpadłeś. Ale lepiej się streszczaj. Hiram wyjaśnił. Kiedy skończył, Douthat ryknęła śmiechem. – Brill, albo jesteś cholernie inteligentny, albo całkowicie szalony! Może zresztą i to, i to. Dobrze, chodźmy na to spotkanie. Hiram popatrzył na nią bez zrozumienia. – Spotkanie, pani admirał? Douthat roześmiała się złośliwie. – Witaj w prawdziwym świecie, Brill. Tutaj najpierw jest spotkanie, bez tego nic się nie dzieje. Przyzwyczajaj się. *** Okazało się jednak, że spotkanie trzeba przesunąć na następny ranek. Odbyło się w komnacie królowej Anny, a udział wzięła oczywiście królowa oraz sir Henry, admirał Douthat, kapitan Eder, Opiński, kapitan (w stanie spoczynku) Lior z dawnej eskadry kanonierek Azylu, Peter Murphy z Gildii Holowniczych,
premier
Azylu
Yisrael
Tal
oraz
minister
gospodarki, Tarek Allali, pułkownik Dov Tamari z marines Floty, Emily Tuttle, dowódca nowego skrzydła kanonierek V ictorii, w którym na razie nie było ani jednej kanonierki i ani jednego członka załogi, oraz specjalistka naukowa Lori Romano, która
wyglądała, jakby chciała ukryć się pod stołem. Gwardziści królowej przyglądali się zebranym podejrzliwie z trzech kątów pomieszczenia. Oprócz komandora Brilla i admirał Douthat nikt nie znał celu spotkania. Admirał miała za sobą nieprzespaną noc, czytała plany i
sugestie
zaproponowane
przez
kapitanów
na
temat
najlepszych sposobów odparcia następnych ataków Dominium. Była zmęczona i zirytowana, a kubek z kawą trzymała kurczowo niczym ostatnią deskę ratunku. –
Witam
wszystkich
–
powiedziała
bez
wstępów.
–
Zaprosiłam państwa, ponieważ chciałabym, żebyście wysłuchali propozycji najazdu na przestrzeń Dominium. Skinęła głową Brillowi. – Proszę mówić, komandorze Brill. Hiram wstał. Jak zwykle ogarnęła go trema, gdy miał przemawiać przed grupą ludzi. Emily Tuttle, która dobrze znała tę jego nieśmiałość, uśmiechnęła się pokrzepiająco, a potem zrobiła zabawną minę i Brill omal nie parsknął śmiechem. Skłonił się królowej. – Dziękuję, Wasza Wysokość, że znaleźliście czas na to spotkanie. Kapitanie Eder, admirał Douthat… – To była długa noc, Brill – przerwała mu Douthat. – Daruj sobie uprzejmości i przejdź do rzeczy. – Śledziłem meldunki sił Zwiadu Dalekiego Zasięgu. – Hiram zwalczył
zdenerwowanie.
–
Jeden
z
naszych
okrętów
zwiadowczych w sektorze Dominium poleciał w głąb sektora i natrafił na stację kosmiczną Siegestor. Co ważne, o stacji tej nie ma nawet wzmianki w danych wywiadu V ictorii. Nie pojawia się ani nazwa, ani kryptonim, ani nawet numer identyfikacyjny w żadnej z naszych baz danych. Świadczy to, że Dominium zadało sobie bardzo wiele trudu, aby ukryć istnienie tej stacji. Wciąż czekamy na ostateczny raport z „Sowy Śmieszki”, korwety zwiadowczej pułkownika Tamariego, ale mamy powody, żeby wierzyć, że to w stoczni na Siegestorze powstała flota Dominium, która nas zaatakowała. Jeżeli to się potwierdzi,
naszym
najważniejszym
zadaniem
będzie
jak
najszybsze zniszczenie jej, aby uniemożliwić wrogowi budowę kolejnych okrętów. Kapitan Eder sceptycznie pokręcił głową. – Komandorze, nie bardzo rozumiem. W tej chwili nie mamy dość okrętów, aby przebić się przez tunel czasoprzestrzenny do V ictorii, a pan oczekuje, że nie tylko wydostaniemy się z Azylu do V ictorii, lecz jeszcze z V ictorii do Dominium, a następnie polecimy w głęboki kosmos, aby ostrzelać stację, która może się okazać tajną stocznią? Ma pan przynajmniej namiary, gdzie znajduje się ten Siegestor? Hiram pokręcił głową. – Nie, kapitanie, jeszcze nie. Ale… – Obawiam się, że pana plany są zatem nieco przedwczesne – nie dał mu dokończyć Eder. Admirał Douthat uciszyła go uniesieniem ręki.
– Poczekaj, Jim, jest coś jeszcze. Wysłuchaj go do końca. – Pana obawy są całkowicie zrozumiałe, kapitanie Eder – przyznał Hiram. – Ale moje plany wyglądają nieco inaczej, niż pan opisał. Zaproponowałem, aby ominąć tunel z Azylu do V itorii i udać się od razu do sektora Dominium. W komnacie zapanowała cisza. Opiński i Eder wymienili niedowierzające spojrzenia, królowa uniosła lekko brwi, a Emily przekrzywiła głowę na ramię, gdy zastanawiała się nad konsekwencjami tego, co Brill właśnie powiedział. Wreszcie sir Henry odchrząknął i przerwał milczenie. – Komandorze Brill, pracuję z panem dość długo, więc wiem, że pan nie oszalał, ale to, co pan proponuje, wydaje się raczej niemożliwe. Zechciałby pan zdradzić nieco więcej szczegółów i dokładniej wytłumaczyć, co pan ma na myśli? Hiram wziął głębszy oddech. – Zaproponowałem, sir Henry, żebyśmy otworzyli nowy tunel czasoprzestrzenny i posłali tamtędy siły bojowe bezpośrednio do sektora Dominium, aby zniszczyły stocznię Siegestor. – Och, na litość boską, przecież to niemożliwe – prychnął Eder z irytacją. – I tu się pan myli, kapitanie – odparł Hiram. – Za pozwoleniem, admirał Douthat? – Mów, Brill. – Douthat machnęła ręką. – Twój cyrk, twoje małpy. Hiram podszedł do drzwi i otworzył je. Rozmawiał z kimś cicho przez chwilę, po czym do komnaty weszły jeszcze dwie
osoby – niski, krępy mężczyzna z wygoloną głową mnicha oraz wysoka, władcza kobieta w prostej, długiej szacie. Prostota stroju nie mogła ukryć bijącego od niej autorytetu. Sir Henry zesztywniał i zaczął mówić, ale królowa Anna położyła mu uspokajająco rękę na ramieniu. – Chciałbym przedstawić opat Cornelię ze Światłości oraz członka
jej…
korpusu
dyplomatycznego,
brata
Jonga
–
powiedział Hiram. – Nasi goście wyjaśnią dokładnie, jak można otworzyć tunel czasoprzestrzenny bezpośrednio do sektora Dominium. Sir Henry skrzywił się, jakby właśnie ugryzł cytrynę. – Wasza Wysokość, Światłość nie powinna się wtrącać. Omawiamy sprawy istotne dla V ictorii. Nie wiem, co Brill sobie myśli, ale… Królowa
Anna
uciszyła
go gestem. Posłała
Hiramowi
znużone spojrzenie, potem westchnęła. – Tak się składa, sir Henry – wyjaśniła cicho – że ja i brat Jong znamy się. Zaraz jednak popatrzyła na wysoką kobietę. – Nie miałam jednak przyjemności poznać opat Cornelii. – Wstała i wyciągnęła rękę na powitanie. Opat Cornelia najpierw złożyła dłonie i skłoniła się nisko, dopiero potem uścisnęła dłoń królowej. – Wiele o was słyszałam od mojego krewniaka – oznajmiła. Królowa uniosła brwi. – Przyznasz, pani, że nasz komandor Brill jest pełen
niespodzianek, nieprawdaż? Kącik ust Cornelii zadrżał lekko w tłumionym uśmiechu. – Pomyślałam dokładnie to samo, gdy przysłał do mnie brata Jonga z propozycją. – Wszystko zmienia się tak szybko – westchnęła królowa. – Proszę
wybaczyć
mi
bezpośredniość,
ale
chciałabym
się
dowiedzieć, czy to, co powiedział komandor Brill, jest prawdą? Czy Światłość może stworzyć tunel czasoprzestrzenny do sektora Dominium? Opat Cornelia pokręciła głową, a z jej twarzy nie dało się nic wyczytać. – Nie, Wasza Wysokość, nie mamy żadnej tajnej supermocy. Tworzenie tuneli czasoprzestrzennych to dzieło Boga i tylko Bóg może tego dokonać. Królowa
Anna
nie
kryła
rozczarowania.
Westchnęła
z rezygnacją i podziękowała skinieniem głowy za odpowiedź. – Jednak nie wszystkie cuda Dzieła Bożego ukazują się nam od razu, Wasza Wysokość – podjęła opat Cornelia. – Czasami wydaje nam się, że wiemy już wszystko o jakimś zjawisku, a tymczasem okazuje się, że nie wiemy prawie nic. Wszechświat jest pełen tajemnic, które czekają, aby je odkryć i zrozumieć. Musimy tylko rozwinąć bardziej nasz intelekt, aby poznać lepiej Dzieło Boże. Anna zmrużyła oczy. Wychowała się w arystokratycznym rodzie, znała kwiecisty język, jakiego używała Cornelia. – Zechciej nas oświecić.
Cornelia uśmiechnęła się łagodnie. –
Już
w
dzieciństwie
uczymy
się
o
tunelach
czasoprzestrzennych. Wiemy, że V ictoria stanowi środek wielkiej pajęczyny tuneli, które łączą Cape Breton, Sybillę, Sułtanat, Dominium, Darwina, Gilead i oczywiście Azyl. Znamy też dodatkowe tunele, które łączą obszary wszechświata zasiedlone przez ludzi. Wszyscy znamy ich mapę, która nie uległa zmianie od tysiąca lat. Opat skłoniła głowę. – Ale kryje się za tym tajemnica, której Światłość strzeże od sześciuset lat. Mapa tuneli czasoprzestrzennych jest fałszywa. Wszystkie oczy wbiły się w wysoką opat Światłości. Nikt, poza Brillem, który wcześniej sam zaczął coś podobnego podejrzewać, nie wierzył w to, co właśnie zostało powiedziane. Wreszcie sir Henry, straciwszy swoją zwykłą wymowność, wyjąkał: – Co to za brednie? – To nie brednie, sir Henry, lecz odkrycie naukowe, które nie zostało
jeszcze
ujawnione
–
odpowiedziała
beznamiętnie
Cornelia. – Członkowie Światłości poświęcają się Bogu na dwa sposoby: stają się kapłanami lub naukowcami. Nasi naukowcy starają się poznać wiele cudów, które stworzył dla nas Bóg. Jedna
z
naszych
czasoprzestrzennymi,
badaczek a
zajęła
szczególnie
się ich
tunelami dokładnym
wykrywaniem. Była przekonana, że Bóg stworzył ich więcej, niż nam się wydaje. Wynalazła nowe metody wykrywania tuneli
czasoprzestrzennych i w trakcie tych badań znalazła również nowe tunele. – Chwileczkę – przerwał sir Henry. – Chce nam pani powiedzieć, że istnieje inny tunel czasoprzestrzenny, o którym nikt nie wie? Cornelia
uśmiechnęła
się
łagodnie,
jakby
zachęcała
uzdolnione dziecko do większego wysiłku. – Nie jeden, sir Henry, lecz dziesiątki. – Na bogów naszych matek! – wyrwało się Emily. Królowej Annie pozostało tylko zadać ostatnie pytanie. – Opat Cornelio, czy próbujesz nam powiedzieć, że istnieje tunel
czasoprzestrzenny,
który
łączy
Azyl
z
Zjednoczenia Ludowego? Opat znowu pokręciła głową. – Nie, Wasza Wysokość. Nie jeden, lecz dwa tunele. ===
Dominium
ROZDZIAŁ 19 NA STACJI KOSMICZNEJ AT LAS W SEKT ORZE AZYLU Emily tonęła w detalach. Podzieliła program nowych kanonierek na trzy zagadnienia: produkcja, rekrutacja i założenia taktyczne. Produkcja była najłatwiejsza. Przekazała zadanie Maxowi Opińskiemu
oraz
Davidowi
Liorowi.
Mieli
nadzorować
zaprogramowanie koniecznych zmian w konstrukcji kanonierki oraz nadzorować prace wraz z kierownictwem stoczni na Azylu. Plan zakładał produkcję jednostek zarówno w stoczni na Atlasie, jak i na planecie. Opiński i Lior mieli również sprawdzić transportowce, zainstalować nowoczesną elektronikę, SI oraz systemy obrony przed pociskami. Po krótkich dyskusjach zdecydowano, że skrzydło dostanie sztuczną inteligencję, model Mildred. Mildred była nieco starsza niż Merlin czy Gandalf, ale łatwiejsza w instalacji i wyjątkowo stabilna. Emily uznała, że skrzydło będzie miało dość innych problemów, nie należało dodawać do nich jeszcze awarii komputerów z systemem SI. Rekrutacja przyprawiała o migrenę. Emily powierzyła to zadanie Grantowi Skiffingtonowi. Nakazała mu znaleźć pilotów, operatorów i oficerów uzbrojenia do obsadzenia stu kanonierek. Grant miał ich przeszkolić. Po wyjściu z biura Emily Skiffington wyglądał na oszołomionego, ale zaciskał zęby z ponurą
determinacją. Założenia taktyczne zostawiła sobie. I przyprawiało ją to o potężne bóle głowy. Dziewczyna przez pierwszy tydzień poświęciła
się
tylko
poznaniu
taktyki
transportowców,
a przynajmniej próbowała to zrobić. V ictoria nigdy nie używała transportowców, nie było więc żadnych pomocnych opracowań. Emily załadowała atak Dominium na „Lwie Serce” podczas ucieczki do Azylu, ale gdy obejrzała zapisy kilka razy, doszła tylko do wniosku, że nie dowiedziała się wiele o tym, co powinno się robić z takimi jednostkami, za to bardzo wiele o tym, czego robić się nie powinno. Dzięki pomocy Gandalfa znalazła zapisy, że sektory Sybilli i Sułtanatu wykorzystywały kiedyś transportowce, ale nigdy nie użyły ich w walce. Podręczniki o taktyce, jakie udało się wyszukać, okazały się raczej ogólne i niejasne. Potrzebne były założenia
taktyczne
nieco
bardziej
dokładne
niż
tylko
wypuszczenie eskadry na wroga. Jednak nie było nic o tym, w jaki sposób eskadra powinna atakować, ani nic o ochronie transportowców podczas bitwy. Emily zastanawiała się, bębniąc palcami w blat biurka. Gdzie miała szukać wiedzy? Od czasów powstania V ictorii praktycznie nie było żadnej kosmicznej wojny,
co najwyżej potyczki
niewielkich jednostek, oparte głównie na elemencie zaskoczenia, ale nic więcej. A potem prychnęła. Była nawet trochę zaskoczona, że nie wpadła na to wcześniej.
„Ale ze mnie historyk!” – pomyślała. –
Gandalfie!
militarnych
na
Masz Starej
zapisy Ziemi?
historycznych
Zwłaszcza
starć
konfliktów marynarki
wojennej oraz bitew powietrznych? – Oczywiście, komandor Tuttle – odpowiedziała sztuczna inteligencja. – W archiwach znajdują się fascynujące artykuły o Hetytach, którzy pokonali Cypryjczyków w tysiąc dwieście dziesiątym roku przed Chrystusem według starej rachuby czasu, pokonaniu ludzi morza przez Ramzesa Trzeciego w bitwie o deltę Nilu w tysiąc sto dziewięćdziesiątym roku przed Chrystusem, o pięcioletniej kampanii w Alalii, podczas której Kartagińczycy sprzymierzeni z Etruskami pokonali Greków w pięćset trzydziestym piątym roku przed Chrystusem, a także słynna bitwa morska pod Lade w czterysta dziewięćdziesiątym czwartym roku przed Chrystusem między Persami i… – Dość! – jęknęła Emily. „Na bogów naszych matek, czy ja też tak gadam, gdy się upiję?” – Gandalfie, szukam czegoś bardziej nowożytnego. – Po kilku bardziej dokładnych poleceniach udało się wyszukać o wiele więcej opracowań o transportowcach jednostek latających, tak zwanych lotniskowcach, których używano w siłach zbrojnych na Starej Ziemi. Sporo materiałów Emily znalazła z okresu konfliktu zbrojnego na
dużą
skalę,
który nazywano drugą
wojną
światową. Okazało się jednak, że występowały wtedy tylko trzy typy małych jednostek bojowych – bombowce, torpedowce
i myśliwce. Wszystkie miały spore ograniczenia. Bombowce musiały atakować z dużej wysokości nad celem, torpedowce z kolei zniżały się tuż nad powierzchnię wody, a potem leciały powoli, aby dobrze wycelować. Zarówno bomby, jak i torpedy okazały się bronią dość prostacką, nie można było nimi sterować po wystrzeleniu. Myśliwce miały tylko jedno zadanie – chronić bombowce i torpedowce przed ogniem nieprzyjaciela. Wszystko to było tak prymitywne, że do niczego się nie nadawało. Lotniskowce w późniejszej historii Ziemi, podczas zimnej wojny między dwoma potęgami tamtych czasów, stosowały bardziej zaawansowane rozwiązania taktyczne do obrony przed pociskami rakietowymi albo atakami okrętów podwodnych. Emily przeczytała
niezliczone
opracowania
o
słabościach
i dyskusyjnych mocnych stronach lotniskowców. Zapoznała się z
zagadnieniami
osłon
zewnętrznych
i
wewnętrznych,
z uzbrojeniem w pociski samonaprowadzające oraz balistyczne, z taktyką walki z jednostkami podwodnymi, obroną przed zmasowanym atakiem myśliwców. Z tego wszystkiego Emily mogła
wyprowadzić
jeden wniosek:
podstawową
obroną
transportowca była jego niewykrywalność. W starciu dwóch armii ta, która pierwsza zlokalizowała przeciwnika, zyskiwała ogromną przewagę. Podczas zimnej wojny systemy wykrywania i namierzania były dość prymitywne, dlatego pozostawanie w ukryciu okazywało się o wiele łatwiejsze niż strącanie pocisków wroga.
– Niewiele się zmieniło od tamtej pory – mruknęła Emily pod nosem. Pod koniec tygodnia doszła do kilku istotnych konkluzji. Po pierwsze, ciężkozbrojna kanonierka była jednostką, jakiej Flota V ictorii nigdy wcześniej nie używała. Po drugie,
starcie
w kosmosie różniło się od starcia na oceanie pomimo kilku cech wspólnych.
Po
trzecie,
taktykę
walki
transportowców
wyznaczały interakcje trzech czynników: możliwości dostępnych detektorów, parametrów jednostek latających oraz uzbrojenia. Wzmocnienie choćby jednego z nich mogło zapewnić dużą przewagę nad wrogiem, choć nie gwarantowało zwycięstwa. Po przemyśleniach nad kolejnym kubkiem herbaty Emily uznała, że to do niej i jej załóg będzie należało stworzenie założeń
taktycznych
bitewnych:
jak
dla
trzech
wykorzystać
podstawowych
transportowce
w
sytuacji
połączeniu
z okrętami floty, jak wykorzystać tylko transportowce do walki z wrogiem, a także jak najlepiej wykorzystać posiadane już kanonierki do ataku. Admirał Douthat pozwoliła Emily zabrać załogę mostka z „Nowej Zelandii”. Starszy bosman Gibson na pewno pomoże w planowaniu działań w praktyce, jednak to Alex Rudd i Toby Partridge zapewne wykażą się wyobraźnią i kreatywnością. Chociaż żaden z nich nie znał się ani trochę na transportowcach. Wywołała Brilla. – Z kim powinnam porozmawiać o założeniach taktycznych i strategii walk z wykorzystaniem transportowców? – zapytała,
a potem opisała trzy sytuacje, które próbowała opracować. Hiram jak zwykle nie wydawał się zdziwiony, że zwróciła się tak po prostu właśnie do niego. – Chodzi ci o kogoś innego niż kapitan Lior? – upewnił się tylko. – Azyl używa kanonierek, więc kapitan na pewno się przyda, ale
potrzebuję
też
kogoś,
kto
wie,
jak
wykorzystać
transportowce w połączeniu z typowymi okrętami floty, na przykład z niszczycielami i krążownikami. Masz kogoś takiego? Hiram pokręcił głową. – Eksperci od transportowców to rzadkość, Em. Rozejrzę się, ale myślę, że Lior to twoje najlepsze źródło informacji. Albo sam coś będzie wiedział, albo będzie znał kogoś, kto wie. Potem Emily skontaktowała się z Lori Romano, specjalistką od
sztucznej
inteligencji,
która
obecnie
pracowała
nad
skopiowaniem teleportera. – Potrzebna mi fachowa pomoc techniczna, i to pilnie – wyjaśniła Emily. – Wiem, że masz bardzo dużo pracy, ale może znalazłabyś chwilę? Lori Romano nie odpowiedziała od razu i Emily zaczęła się już niepokoić, czy połączenie nie zostało przerwane. – Romano? Specjalistka odchrząknęła nerwowo. – Przepraszam, komandor Tuttle, ale pracuję nad projektem, który pochłania cały mój czas. – Komu podlegasz, Romano? Mój program ma najwyższy
priorytet, mogę załatwić ci przeniesienie. Znowu zapadła cisza. – Wszystko w porządku, komandor Tuttle, ale nie wolno mi powiedzieć, dla kogo pracuję, ani ujawnić rodzaju projektu – odpowiedziała wreszcie Romano nerwowo. Emily uniosła brwi. Ciekawe, zwłaszcza że admirał Douthat przydzieliła programowi kanonierek najwyższy priorytet. – No dobrze, Romano, skoro nie możesz powiedzieć, dla kogo pracujesz,
może przynajmniej powiesz,
z kim powinnam
porozmawiać, aby się przekonać, czy mogę uzyskać dostęp do twojego tajemniczego szefa? Emily niemal usłyszała, jak serce Lori przyśpiesza. – Uch… Umm… W zasadzie nie jestem pewna, ale może… chyba z królową Anną? Emily gwałtownie nabrała tchu. Zatem to musiał być Hiram i jego planowany najazd na Siegestora. – W porządku, Romano. Potrzebne mi sto dwadzieścia symulatorów ciężkich kanonierek do szkolenia załóg, ale ktoś musi wykonać
trochę pracy przy komputerze i obliczyć
charakterystyki lotu i tym podobne parametry, ponieważ nie mam ani jednej kanonierki. Kogo zaproponowałabyś do tej roboty, skoro sama jesteś zbyt zajęta? –
Billa
Satore
–
odpowiedziała
od
razu
Romano
z nieskrywaną ulgą. – Jest naprawdę dobry i potrafiłby złożyć i uruchomić moduł szkoleniowy bardzo szybko. Ale, jeśli mogę spytać, komandor Tuttle, dlaczego nie weźmiesz po prostu
jednej takiej kanonierki i nie polecisz, zamiast zgadywać, co można z nią zrobić? Emily
westchnęła.
Czasami
miała
wrażenie,
że
brnie
w bagnie. – Romano, przecież powiedziałam, że nie mam żadnej kanonierki, nie zostały jeszcze zbudowane. Gdybym miała, mogłabym się przelecieć, ale… – Bardzo przepraszam – przerwała jej Lori Romano. – Właśnie patrzę na pięć kanonierek. Emily zamknęła oczy. „Bogowie naszych matek, dajcie mi siłę…” – A możesz mi powiedzieć, gdzie właściwie jesteś, Romano? – Stocznia druga, kwadrant trzeci, komandor Tuttle. – Dziękuję. – Emily przerwała połączenie, a potem wywołała Maxa Opińskiego. Kiedy się zgłosił, rzuciła cicho: – Max, tu Emily. Czy chcesz mi coś powiedzieć? *** Pięć
wyprodukowanych
niedawno
ciężkich
kanonierek
znajdowało się pod ścianą wielkiego hangaru. Opiński i Lior, którzy stali obok, szczerzyli się jak para sztubaków. Kanonierki wyglądały na niedokończone, ale Emily domyśliła się, że wrażenie to powoduje brak dołączonych modułów uzbrojenia. Przyjrzała się dokładniej maszynom w kształcie kropli, długim najwyżej na osiemdziesiąt stóp. Przypominały jako żywo ostrzyżone owce. Ponieważ kanonierka miała być sterowana wyłącznie na podstawie danych z detektorów, nie miała
iluminatorów, przez które ludzie mogliby oglądać widoki z dziobu czy burty. Do rufy przymocowano już silniki, przez co jednostka wydawała się nieco przekrzywiona. Kabina z przodu była mała, trójka ludzi mogła się pomieścić z wielkim trudem. Jednostka nie robiła piorunującego wrażenia. – Czyż nie są wspaniałe? – Lior rozłożył ramiona. – Na Boga Jedynego, wyglądają pięknie, tylko spójrzcie! Pod koniec trzeciego tygodnia pięciu pilotów oblatywało kanonierki testowe przez dwanaście godzin na dobę, więc dało się łatwo oszacować ich parametry lotu. Z dobrych nowin – okazało
się,
że
nawet
z
jednym
silnikiem
kanonierka
przyśpieszała szybko i robiła zwroty niemal w miejscu. Z dwoma silnikami przyśpieszenie wciskało pilota w fotel i można było zemdleć
od przeciążeń,
a
wtedy Mildred musiała
sama
doprowadzić statek do portu. Po załadowaniu modułów wyrzutni sterowanie nieco się pogarszało, ale niezbyt znacząco. Złą wiadomością było jednak, że oprócz pięciu oblatywaczy Emily nie miała załóg do swoich eskadr. Prawdziwe pociski pojawiły się w czwartym tygodniu, więc piloci wykonali próbne strzelanie do zniszczonych frachtowców i wraków niszczycieli. Pociski wybiły bardzo ładne dziury w celach. Potem dodano lasery. Oryginalny plan zakładał wmontowanie
stałych
laserów,
jednak
oznaczało
to,
że
strzelanie mogłoby się odbywać tylko wtedy, gdy kanonierka zwróci się dziobem do celu. – To zbyt duże ograniczenie – sprzeciwił się Grant Skiffington
w dyskusji z Opińskim i Liorem. – Jedną z zalet nowych kanonierek jest ich manewrowość. Jeżeli nie będą mogły strzelać z laserów pod kątem, zmusicie pilotów do rezygnacji ze zwinności.
Ich
manewry
staną
się
przewidywalne.
A przewidywalność oznacza śmierć. Lior i Opiński wymienili porozumiewawcze spojrzenia, potem pożegnali się na trzy dni i wrócili z laserem dziobowym, który mógł się obracać do stu osiemdziesięciu stopni. Ze wsparciem Mildred przy celowaniu kanonierka mogła zbliżyć się z dużą prędkością, wymierzyć w cel, zmienić kurs, aby uniknąć ostrzału obronnego, a przy tym nadal wystrzelić z dziesięciocalowego lasera i umknąć. Grant skinął głową. – Podoba mi się – powiedział kapitanowi sił Azylu i chudemu inżynierowi. – A teraz dodajcie laser rufowy o takich samych parametrach, żeby można było ostrzelać cel nawet podczas ucieczki. *** Specjalista czwartej klasy Bill Satore nieśmiało zameldował się przed Emily. Zasalutował, ale sposób, w jaki to zrobił, od razu zdradzał technika, nie żołnierza. Miał szerokie ramiona, zaskakująco niebieskie oczy, silne białe zęby, faliste jasne włosy i bardzo kwadratowy podbródek. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak chłopak z reklamy werbunkowej ze Starej Ziemi. Wystarczyło jednak, żeby otworzył usta, a już było wiadomo, że to czystej krwi kujon. Emily wiedziała, że i ona ma w sobie
kujona, więc starannie opanowała uśmiech. – Lori Romano powiedziała, że potrzebny jest ktoś do zrobienia programu szkoleniowego na kanonierki, które pani buduje. Pomogę, na ile zdołam – oznajmił. Bill nie śmiał spojrzeć Emily w oczy, więc uciekał wzrokiem na jej biurko. – Ciężkozbrojne kanonierki to zupełna nowość, specjalisto Satore. Musimy wyszkolić ponad sto załóg, a mamy bardzo niewiele czasu. Potrzebny jest symulator na trzyosobowy zespół: pilot, celowniczy i strzelec. Do tego niezbędne oprogramowanie. Nie
oczekuję,
zbudowanie
żeby
pan
działającego
opracował
szkolenie,
symulatora.
wystarczy
Pracowałby
pan
z komandorem porucznikiem Skiffingtonem i kapitanem sił Azylu Liorem
oraz
inżynierem
odpowiedzialność
za
Opińskim.
Na
techniczny projekt
panu
spoczęłaby
symulatora
i za
oprogramowanie, na którym działałby taki symulator. – Tak jest, pani komandor – odpowiedział Bill do biurka. Emily wyobraziła go sobie na randce. Dziewczyna musiałaby przy takim chłopaku sama prowadzić rozmowę. Pokręciła w duchu głową. „Na bogów naszych matek, skąd u mnie taka myśl?” – Zapewnię pełne wsparcie, Satore, ale to pan będzie całkowicie odpowiedzialny za wyniki techniczne. – Spojrzała na niego przenikliwie, choć w duchu zaczynała mieć wątpliwości. – Chcę szczerej odpowiedzi, Satore, dasz sobie z tym radę? Usta mu drgnęły raz i drugi. – Pani komandor,
a
czy będę musiał latać na
tych
kanonierkach, żeby sprawdzić ich parametry? – Na czole Satore pojawiły się kropelki potu. – Nie. – Emily stanowczo pokręciła głową. – Już to zrobiliśmy. Postawiła na stole kostkę danych. – Trzeba tylko dopilnować, aby symulator szkoleniowy zachowywał się jak prawdziwa jednostka. Satore odetchnął z nieskrywaną ulgą. – Och, bogom niech będą dzięki. Powiedziano mi, że będę musiał latać na kanonierce, żeby zrozumieć, jak nią sterować, a mam straszną chorobę lokomocyjną. Emily zacisnęła zęby. – Nie będzie trzeba latać – zapewniła cierpliwie. – Ale symulator szkoleniowy musi być realistyczny. Załogi mają poczuć, jak to naprawdę działa. Może pan to zrobić, Satore? Tym razem Bill Satore podniósł na nią niebieskie oczy. – Jasne, komandor Tuttle. Mogę sprawić, że będzie się wydawało, jakby to była prawdziwa kabina kanonierki, ale proszę mnie nie obwiniać, jeśli paru kadetów zwróci wtedy lunch. – Ile potrwa zbudowanie pierwszego symulatora? Satore podrapał się w głowę. – No… A dostanę jedną linię produkcyjną tylko dla siebie? Emily potwierdziła. Satore wzruszył ramionami. – Pewnie tydzień zajmie projektowanie kabiny do ćwiczeń fizycznych, a potem trzy tygodnie na oprogramowanie, jeżeli dostanę asystę. Wiem, że Lori… to znaczy specjalistka Romano,
zaanektowała paru techników, ale na pewno znajdzie się jeszcze kilku dobrych informatyków, więc software da się zrobić. Nagle dotarło do niego, że patrzy na Emily, i czym prędzej spuścił oczy na biurko. Zarumienił się. Emily westchnęła. – Do roboty, Satore. Musimy mieć symulator jak najszybciej. Odmaszerować. *** Produkcja tygodnia
zaczęła
było
już
przyśpieszać.
piętnaście
Pod
koniec
ciężkozbrojnych
drugiego
kanonierek,
a tydzień później czterdzieści. Atlas miał większy przerób w kolejnym tygodniu, więc udało się wybudować jeszcze trzydzieści jednostek. Razem wyszło już siedemdziesiąt. W tym samym
czasie
wyciągnięto
ze
składów
transportowce,
uruchomiono je i przygotowano. Konstrukcja każdego była nienaruszona, ale potrzebowały aktualizacji oprogramowania oraz wmontowania systemów obronnych, należało też przejrzeć i unowocześnić nieco napęd. Lior zapewnił, że Emily nie musi się martwić. Skrzydło ciężkozbrojnych kanonierek Floty V ictorii stawało się coraz bardziej realne. Wtedy jednak pojawił się kolejny problem. Wciąż nie było załóg. Grant Skiffington wyjaśnił to Emily dokładnie. – Mamy problem – stwierdził cicho. Emily spojrzała na niego wyczekująco. – Admirał Razon ze Straży Kosmicznej Azylu nie
przeniesie żadnej ze swoich załóg
na
nasze kanonierki.
Powiedział, że jego ludzie poświęcili lata na szkolenie, jak latać na kanonierkach Azylu, więc jeżeli nam ich odda, Azyl stanie się bezbronny. Emily zmarszczyła brwi. Jeżeli będzie trzeba, przekaże tę sprawę admirał Douthat i królowej, a wtedy na pewno uda się przejąć załogi. – Ale nie na tym polega problem – dodał Grant. – Prawda jest taka, że wcale nie chcielibyśmy tych załóg, nawet gdybyśmy je dostali. Emily przekrzywiła głowę. – To znaczy? Grant wzruszył ramionami. – Załogi z pierwszego szeregu sił Azylu to właśnie te, które ponoszą kolosalne straty w każdym starciu z Dominium. Uważają, że porządne natarcie to po prostu podlecieć jak najbliżej i wystrzelić pociski. Żadnych cholernych manewrów, minimum namierzania, zero skupienia na wyznaczonym celu, tylko podlecieć na pełnej szybkości i wystrzelić, co się da. Nawet gdyby te załogi przyłączyły się i przejęły stery na naszych kanonierkach, nie zdołalibyśmy ich przekonać do zupełnie innego latania. Pewnie stwierdziliby, że latają na naszych maszynach tylko dlatego, iż stracili tak dużo własnych. – Myślisz, że nie uda nam się ich przeszkolić? – upewniła się Emily cicho. Grant pokręcił głową.
– Nie w tak krótkim czasie. Trzeba by odwrócić lata treningu i tradycji. Kiedy próbowałem pokazać im, jak walczą jednostki V ictorii, nie przejawili grama zainteresowania. A co gorsza, okazywali
wręcz
pogardę.
Niejeden
stwierdził,
że
skoro
walczymy jak tchórze, zasłużyliśmy na każdą porażkę. Emily zrobiła to, co zawsze, gdy problem wydawał się ogromny.
Podzieliła
go
na
mniejsze
problemy
i
każdy
przeanalizowała jak najdokładniej. Zasadniczo kwestia polegała na tym, że do ciężkich kanonierek nie było załóg. Rozwiązanie: albo wyszkolić nowe załogi z tego, co się da, albo znaleźć już przeszkolone. Potarła nos, nieświadomie rozcierając garb, który został po złamaniu w ośrodku Gettysburg. Emily nie miała pojęcia, ile potrwa szkolenie załóg od zera, ale wiedziała, że nie ma tyle czasu. Mimo to warto było zacząć szeroko zakrojoną rekrutację.
Trzeba
będzie
wymyślić
testy
sprawdzające
przydatność, aby odsiać ludzi pozbawionych odpowiednich zdolności, ale… Zajęła się drugą częścią problemu. Gdzie, do cholery, można znaleźć wyszkolone załogi? W siłach V ictorii nigdy nie używano małych jednostek bojowych, więc ludzi trzeba by szkolić od początku. Rozważała kolejne światy, zaraz jednak zrozumiała, że donikąd to nie prowadzi. Skontaktowała się z kapitanem Liorem i wyjaśniła problem. Ku zaskoczeniu Emily mężczyzna parsknął śmiechem. – Och, bez trudu znajdę ci załogi – zapewnił z mściwym grymasem. – Nie wiem tylko, czy ten durny Razon zechce je
oddać. – Jak znajdziesz załogi? – zainteresowała się Emily. Lior prychnął gniewnie. – Gdybyś słuchała, co mówiłem, młoda damo, doskonale byś wiedziała. – I tak po prostu się rozłączył. Dwa dni później pojawił się u Emily. Wyglądał na bardzo zadowolonego. – Znalazłem prawie sześciuset ludzi, wszyscy wyszkoleni do lotów na standardowych kanonierkach Azylu i są raczej mało przywiązani
do
tradycji
macho
pielęgnowanej
w
Straży
Kosmicznej. – Nie zajęło ci to dużo czasu – zauważyła Emily. – Kim oni są? Kapitan Lior usiadł, choć wyraźnie pękał z dumy. – Pamiętasz, że wspomniałem o załogantach, którzy nie zostali przyjęci do służby w Straży Kosmicznej, tylko przeniesieni do rezerwy? Emily skinęła głową. Mgliście pamiętała, że o tym wspominał przy pierwszym spotkaniu. – Rezerwa to bardzo nieodpowiednia nazwa. Ci ludzie zostali wyrzuceni i tyle. Odbyli szkolenie i trening, ale instruktorzy uznali ich za zbyt mało agresywnych. Ci piloci nie rzuciliby się do samobójczego rajdu na okręty wroga, nie zaatakowaliby, gdy jedyną bronią, jaka im została, jest trzycalowy, zupełnie nieskuteczny laser, który nawet nie przysmali pancerza okrętu wojennego. – Byli zbyt rozsądni, więc nie nadawali się na pilotów
kanonierek Azylu? – zdziwiła się Emily. – Właśnie – potwierdził Lior. – Ale potrzebni nam nie tylko piloci – zauważyła. – Potrzebujemy też celowniczych i strzelców. Kapitan wzruszył ramionami. – Każdego z nich można wyszkolić na strzelca. Wszyscy znają się na systemach uzbrojenia. Systemy napędu mogą stanowić trudniejszą kwestię, ale wielu z tych ludzi ma wykształcenie techniczne, więc chyba dadzą sobie radę. – Dobrze – zgodziła się Emily. – Co trzeba zrobić? Lior uśmiechnął się złośliwie. – Trzeba przekonać admirała-kretyna Razona, żeby oddał nam rezerwistów. – Rozparł się na krześle. – I chcę tam być, żeby zobaczyć to na własne oczy. *** Spotkanie z admirałem Razonem zaczęło się źle, a potem było tylko gorzej. Emily i Lior polecieli na planetę, aby spotkać się z admirałem w jego biurze, czyli w sztabie Straży Kosmicznej w Hajfie. Razon kazał im czekać przez godzinę, zanim wpuszczono ich do gabinetu. Siedział za wielkim, bardzo lśniącym biurkiem. Na blacie nie było nic – ani dokumentów, ani książek, ani przyborów do pisania, ani nawet interkomu. Admirał nie zaprosił, żeby jego goście usiedli. – Gdzie admirał Douthat? – zapytał bezceremonialnie. – Skoro to spotkanie jest takie ważne, jak mówiliście, oczekiwałem, że
pojawi się admirał, nie jakaś młodsza komendant. Potem spojrzał z odrazą na Liora i spytał Emily: – I co ten człowiek tutaj robi? Emily wzięła głęboki oddech i oznajmiła: – Admirale, proszę o wybaczenie. Jeżeli naruszyłam wymogi etykiety i w jakikolwiek sposób mogłam pana obrazić, zrobiłam to nieświadomie i niechcący. Jesteśmy tutaj od niedawna i nie mieliśmy wielu okazji, aby poznać tutejsze zwyczaje. Jednak powodem tego spotkania… – Nie chodzi o zwyczaje, pani komandor – przerwał jej ostro Razon. – Chodzi o prosty szacunek i wojskową uprzejmość, której spodziewałbym się po każdym, kto służy w siłach zbrojnych. I chociaż doskonale rozumiem, że admirał Douthat może być zbyt zajęta, aby brać udział w każdym spotkaniu, nawet ważnym, jednak nie rozumiem, dlaczego uznała, że obecność tego człowieka będzie stosowna. – Kościstym palcem wskazał na Liora. – Ten człowiek nie służy już w Straży Kosmicznej i nie ma z nią nic wspólnego, a na dodatek od dekady prowadzi osobistą wendetę przeciwko Straży swoimi skandalicznymi publikacjami. Uważam, że jego obecność jest nie tylko niestosowna, lecz wręcz obraźliwa! – Twarz Razona poczerwieniała z gniewu, gdy wbił oskarżycielskie spojrzenie w Emily. „No, świetny początek” – pomyślała. – Admirale, za kilka tygodni, może miesięcy, będziemy potrzebować
ludzi
do
obsługi
nowych
kanonierek,
aby
skutecznie przeciwdziałać natarciom Dominium. Nawet teraz, gdy rozmawiamy, powstają nowe jednostki. Brakuje nam jednak załóg do ich prowadzenia. To bardzo pilne. Rozumiem, że… – z trudem udało jej się nie spojrzeć na Liora – rozumiem, że Straż Kosmiczna ma około sześciuset specjalistów, których obecnie nie wykorzystuje ani nie planuje wcielić do służby w najbliższej przyszłości. Przyszłam do pana prosić, aby zwolnił pan rezerwę i pozwolił jej przyłączyć się do Floty V ictorii w roli załóg nowych ciężkozbrojnych kanonierek. Admirał Razon oparł dłonie o swoje nieskazitelne biurko. Popatrzył na Emily bez wyrazu, a potem powoli pokręcił głową. – Nie ma mowy, pani komandor, absolutnie nie ma mowy. Rezerwa
jest
dla
odrzuconych,
których
uważamy
za
nieodpowiednich do służby w Straży Kosmicznej. Nie przekażę pani tych ludzi, bo nie mogę. Byłaby to hańba w obliczu długu, jaki mamy wobec V ictorii, i przyniosłaby wstyd społeczności Azylu. Mogę zaproponować więcej eskadr kanonierek Azylu, z pewnością uzna je pani za odpowiednie do radzenia sobie z każdym zagrożeniem, jakie można tutaj napotkać. Eskadry kanonierek prowadzone są przez naszych najlepszych pilotów, którzy dowiedli swojej bezwzględnej odwagi. Właśnie oni reprezentują wszystko, co najlepsze w Azylu – stwierdził z powagą. „A za trzy miesiące żadnego z nich nie będzie wśród żywych” – pomyślała Emily niechętnie. Zaczęła się zastanawiać nad innymi
argumentami
i
sposobami,
aby
wyperswadować
admirałowi tę decyzję, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Razon wyprostował się, dając do zrozumienia, że spotkanie uważa za zakończone. Emily wstała. „Gorzej już być nie może” – pomyślała. I wtedy, jakby czytając jej w myślach, stanął obok niej kapitan Lior. – To spotkanie wiele wyjaśniło – zapewnił z uśmiechem. – Mogę teraz z całym przekonaniem powiedzieć, admirale, że jest pan kretynem. Po czym ujął Emily pod łokieć i wyprowadził ją z gabinetu. ===
ROZDZIAŁ 20 NA POKŁADZIE „NIEZŁOMNEGO” , OKRĘT U SIŁ DOMINIUM Oficer łączności i namierzania wyglądał na przestraszonego. – Admirale, naczelnik ludowy Nasto życzy sobie z wami rozmawiać. Kaeser westchnął. Wiedział, że to musi nadejść. „Pora stawić temu czoła” – pomyślał. –
Oczywiście.
powiedział
Odbiorę w
podwładnemu
i
swojej poszedł
kajucie służbowej do
niewielkiej
–
sali
konferencyjnej obok mostka, po czym zatrzasnął drzwi. Obraz na ekranie panelu łączności zamigotał i ukazała się twarz Anthony’ego Nasto. – Naczelniku – przywitał się admirał Kaeser. – Admirale Kaeser – odpowiedział w zamyśleniu Nasto. – Doszły
mnie
wieści,
że
zamknęliście
mojego
osobistego
przedstawiciela w areszcie. Czy to prawda? Uśmiechnął się lekko, gdy czekał na odpowiedź. Kaeser potwierdził. – Jak najbardziej, naczelniku ludowy. Po ostatnim naszym ataku na Azyl aresztowałem Michaela Hudisa za zaniedbanie obowiązków. Wróg czekał na nas w pełnej sile i, co gorsza, wyraźnie się nas spodziewał. Posłuchałem rady Hudisa, aby atakować bez zwłoki. Hudis po ostatnim spotkaniu z królową
V ictorii uznał, że nasz przeciwnik jest słaby i ma niskie morale. Dlatego uznałem, że areszt jest konieczny. – Admirale, wasza lojalność i oddanie dobrze o was świadczą, ale należy zachować hierarchię władzy – powiedział beznamiętnie Nasto. – Hudis to mój adiutant, nie wasz. Odpowiada wyłącznie przede mną, nie podlega ani waszym rozkazom, ani jurysdykcji. Jeżeli okaże się konieczne, żeby go ukarać, będzie to zależało wyłącznie ode mnie. Czy rozumiecie, admirale? Kaeser skinął głową. – Oczywiście, naczelniku ludowy. – Wysłałem do was statek kurierski. Niech Hudis wejdzie na jego pokład i bez zwłoki wróci na Timora. – Tak jest. – I na koniec, admirale Kaeser, chcę dostać pełny raport o ostatnim ataku na Azyl, ze szczególnym uwzględnieniem analizy, co poszło źle i jak uniknąć w przyszłości podobnych problemów. Chciałbym też usłyszeć wasze sugestie, jakie kroki powinniśmy podjąć, aby uniknąć takich porażek. – Oczywiście, naczelniku ludowy. – Powinienem też was ostrzec, admirale Kaeser. Ludzi na wysokich stanowiskach, czy to cywilnych, czy wojskowych, często kusi podejmowanie gry o władzę. Proszę nie ulec takiej pokusie, admirale. W Dominium Zjednoczenia Ludowego istnieje tylko jedna władza i to ja nią jestem. Nie będę tolerował żadnych rywali. Zrozumieliście, admirale Kaeser?
– Tak jest, naczelniku ludowy. Nasto uśmiechnął się zimno. – Rozważnie będzie, jeśli o tym nie zapomnicie. – Połączenie zostało zakończone i ekran zgasł. Admirał Kaeser usiadł w fotelu i zamyślił się nad tym, co się właśnie stało… i co się nie stało. Nie był głupcem, wiedział, że właśnie wykorzystał swoje szczęście, i to na wszystkie dziewięć żywotów. Widział wielu, których za mniejsze przewinienia posyłano na „Tartara” albo przed pluton egzekucyjny. Nasto jednak udzielił mu tylko reprymendy, nie skończyło się ani rozkazem aresztowania, ani natychmiastową egzekucją. Kaeser rozmyślał o tym dość długo. ===
ROZDZIAŁ 21 NA STACJI KOSMICZNEJ AT LAS Emily
zapukała
do
kwatery
Hirama,
a
potem
bez
zastanowienia pchnęła drzwi. To, co zobaczyła, sprawiło, że zamarła zaskoczona. Na stole piętrzyły się arkusze i rysunki, a także tablety oparte o sterty książek. Hiram Brill siedział ze specjalistką Lori Romano. A naprzeciw pochylali się nad dokumentacją Rafael Eitan i jego ojciec Yael. Cała czwórka popatrzyła na nią jak na intruza. Emily ani drgnęła, zastanawiając się, dlaczego te osoby, pozornie ze sobą niezwiązane, znajdowały się tutaj razem, w prywatnym mieszkaniu, nie w sali konferencyjnej albo w biurze wywiadu, gdzie pracował Hiram. Obecność Romano miała jeszcze sens, była główną specjalistką w grupie badającej urządzenia teleportacyjne Tilleke. Ale Rafael? Rafael był przecież kapitanem w oddziałach specjalnych Azylu, nie służył nawet we Flocie V ictorii. Albo Yael? Yael nie był nawet wojskowym, lecz cywilem,
profesorem na
uniwersytecie w
Hajfie,
czasami
udzielającym się jako konsultant rządu. Co najlepszy doradca wywiadu królowej i specjalistka od kraitów Tilleke robili z wykładowcą politologii z Azylu oraz jego synem, oficerem w siłach zbrojnych Azylu? Gdyby Hiram chciał teleportować żołnierzy do jakiejś akcji, miał do dyspozycji oddziały marines Floty. Emily zmarszczyła czoło. Nie, właśnie, że
nie.
Wszyscy
spodziewali
się,
że
Dominium
zacznie
wykorzystywać teleportery Tilleke, co znaczyło, że Flota V ictorii potrzebowała
marines
do
ochrony
na
pokładzie
każdej
jednostki. A we Flocie wcale nie było tak wielu marines, zwłaszcza jeżeli mieli skutecznie chronić Atlasa i okręty. Może zatem Hiram nie miał wcale do dyspozycji wystarczająco liczebnego oddziału, zwłaszcza jeśli zamierzał zaatakować spory cel. Jednak jedynym dużym celem, o jakim Emily wiedziała, była tajna stocznia Dominium, Siegestor, której Hiram nie chciał przejąć, lecz zniszczyć. Co oznaczało, że Brill myśli o innym celu i potrzebuje dodatkowych żołnierzy do ataku, a ponieważ własnych mu brakuje, chce wykorzystać siły Azylu. Inny cel. Ważny cel. Emily zamknęła oczy. Dlaczego jednak Hiram zaaranżował spotkanie w swoim ciasnym mieszkaniu? Chyba że misja, którą zaplanował, nie była oficjalna i nie… Komandor podszedł do Emily. – Znalazłeś ją – szepnęła. Było to na wpół pytanie, na wpół pragnienie. – Znalazłeś Cookie. – Żyje – wyznał Brill. – Zamierzamy ją odbić. – Och, na bogów, nie wiedziałam… I ku własnemu zaskoczeniu Emily rozpłakała się jak dziecko. Pozostali przyglądali się jej z niepokojem i nie bardzo wiedzieli, co zrobić, ale Yael wstał i objął ją mocno. – Spokojnie – wymruczał kojąco, gdy dziewczyna wbiła nos w jego kościste ramię. – Wszystko będzie dobrze. Spokojnie, wszystko jest dobrze.
*** Opanowanie emocji zajęło Emily parę minut. Pozostali cierpliwie czekali, aż dziewczyna się uspokoi, przemyje twarz nad
zlewem
w
kuchni,
a
potem
dołączy
do
nich
z przepraszającym uśmiechem. Yael podsunął jej kubek herbaty i poklepał po plecach. – Nigdy nie wstydź się okazać miłości. Tylko tak zbliżamy się do Boga. – Uśmiechnął się ironicznie. – Dużo czasu mi zajęło, zanim się tego nauczyłem. Emily położyła mu rękę na dłoni. – Miło znowu cię widzieć, Yaelu, ale nigdy nie sądziłam, że spotkamy się w takich okolicznościach. A potem zerknęła na Rafaela i uśmiechnęła się tylko, bo nie ufała swojemu głosowi. Hiram odchrząknął. – Dostałem meldunek, że Cookie i jeden z jej ludzi znajdują się na statku więziennym Dominium, na „Tartarze”. Co więcej, o ile wiadomo, „Tartar” kieruje się na Siegestora. Zamierzam uwolnić ją z więzienia, gdy tylko ruszymy do ataku na stocznię. – Wskazał
na
specjalistkę
Romano.
–
Lori
zajmuje
się
urządzeniami teleportacyjnymi zdobytymi od Tilleke. – Tak naprawdę nie jesteśmy pewni, czy rozumiemy fizykę, która
umożliwia
przesył,
ale udało
nam się skopiować
urządzenia i działają – pochwaliła się Romano. – Oryginalny projekt był dość prymitywny, więc trochę go ulepszyliśmy, żeby był mniej awaryjny. Myślę, że tym razem uda się uniknąć przerw
w dopływie mocy, które stały się przyczyną tego, że sierżant Sanchez utknęła na okręcie Dominium. Młoda kobieta zarumieniła się na wspomnienie tamtej akcji. –
Zmniejszyliśmy
przetransportować,
z
liczbę
osób,
czterdziestu
do
które
można
trzydziestu,
żeby
umożliwić bardziej stały przepływ energii, gdy… Emily przerwała jej uniesieniem ręki. – Wierzę na słowo, Romano. Ale co to znaczy? Romano przełknęła, zanim zaczęła wyjaśniać. – Znaczy to, że zamiast trzech teleporterów zdobytych od Tilleke mamy teraz dwadzieścia dwa, a każdy może przesłać trzydziestu żołnierzy na odległość piętnastu tysięcy mil całych i zdrowych oraz przytomnych. Cykl doładowania trwa pięć minut, wtedy z tego samego urządzenia możemy przesłać kolejną
grupę
żołnierzy.
Przekonstruowaliśmy
krążownik
i niszczyciel, na każdym znajdują się teraz cztery teleportery, co oznacza, że możemy za jednym zamachem przesłać do celu trzystu sześćdziesięciu żołnierzy. Emily w zamyśleniu potarła nos. – Można tym przesłać coś wybuchowego albo metalowego? – Niestety, jeszcze nie. Chociaż im więcej się dowiaduję, tym bardziej mi się wydaje, że nie ma powodu, aby przenoszenie bomb czy metalu nie było możliwe. Nie wiem jeszcze, jak to zrobić, ale w końcu się dowiem. – Dobrze, Romano, pracuj nad tym – pochwaliła dziewczynę Emily, a potem zwróciła się do Hirama. – Potrzebni ci żołnierze
Rafaela, ponieważ nie ma dość naszych, tak? Hiram potwierdził skinieniem głowy. Emily spojrzała na Rafaela. – Wiesz, w co się pakujesz, Raf? Twoi ludzie nie będą mogli zabrać typowej broni. Zostaną rozbici w pył, przerzuceni wiązką na pokład wrogiego statku, zmaterializowani w coś, co, jak mamy nadzieję, przypomina oryginał, a potem, jeżeli wszystko się uda, będą musieli walczyć przy pomocy karabinków pneumatycznych i mieczy. Rozumiesz, co to oznacza? Hiram przyglądał się jej z niepokojem, potem zerknął niepewnie na Rafaela. – Tak, Emily, doskonale zdaję sobie sprawę, co to oznacza – uśmiechnął się Rafael pokrzepiająco. – Moi ludzie już ćwiczą z waszą bronią… jak ona się nazywa… broń kamykowa? – Broń odłamkowa – poprawiła Emily. – Właśnie, broń odłamkowa. Ćwiczą też walkę mieczem. – Skrzywił się i z niechęcią pokręcił głową. – To wymaga jeszcze sporo praktyki. – A ty? – Emily wbiła wzrok w Yaela. – Co ty tutaj robisz? Yael wzruszył ramionami. –
W mojej
pracy poznałem blisko
wielu urzędników
rządowych wysokiego szczebla, włącznie z premierem Talem. Chociaż prawdą jest, że Azyl spłaca swoje długi, nie wszyscy podchodzą do tego z pełnym entuzjazmem. Kiedy V ictoria poprosi o pięciuset żołnierzy sił specjalnych do wykorzystania w ataku na statek więzienny Dominium, ktoś w armii na pewno
zaprotestuje. Moje zadanie polega na ułatwieniu tych spraw. Hiram zerknął na nią z ciekawością. – Emily, nie wyjaśniłaś jeszcze, dlaczego do mnie przyszłaś. – Admirał Razon, głównodowodzący Straży Kosmicznej Azylu… – zaczęła i urwała, gdy Yael jęknął z niechęcią. – No co? Yael tylko machnął ręką. – Dokończ, proszę. – Admirał Razon odmówił przekazania sił rezerwy do naszej eskadry ciężkich kanonierek. Mówi, że nie są dość kompetentni i splamią honor Azylu – wyjaśniła Emily. – Potrzebuję rady, jak to obejść, i miałam nadzieję, że Hiram wpadnie na jakiś pomysł. Yael pokręcił głową. – Razon to tradycjonalista. Nie rozumie, po co ci nowa obsługa kanonierek, dlatego jest podejrzliwy. No, a przede wszystkim to jest… cóż, kretyn, ale niestety, kretyn z plecami. – Zerknął na Emily. – Nie powinnaś w ogóle się z nim spotykać. I wcześniej odrobić zadanie domowe. Teraz trudno będzie to zmienić. – Może porozmawiasz z królową? – zaproponowała Emily Brillowi. – Nasz program kanonierek zależy od tej rezerwy. Nie ma po prostu nikogo, kogo zdążylibyśmy tak szybko przeszkolić. Yael tylko się skrzywił. – Nie rób tego, przynajmniej jeszcze nie teraz. Pozwól, że najpierw porozmawiam z premierem. Znamy się dobrze, może uda się przekonać go i uniknąć eskalacji niechęci. – Zamyślił się, zanim znowu się odezwał. – Musi być sposób, aby odwołać się
do premiera, a admirał nie będzie mógł tego zablokować. Przemyślę to dokładniej. A potem wstał i zaczął się żegnać. Pozostali poszli w jego ślady. – Odprowadzić cię do wind? – zaproponowała Emily Rafaelowi. – Z tobą będę się czuł bezpieczniej, zwłaszcza jeżeli na Atlasie natkniemy się na groginy – zgodził się Rafael z absolutną powagą. – Mimo że masz cela jak koleś z wesela. – Baba – poprawiła Emily z uśmiechem. – Mówi się: „mieć cela jak baba z wesela”. Rafael skrzywił się z uporem. – Znam to powiedzonko – zapewnił z odrazą. – I widziałem cię w akcji, Emily Tuttle. Baba czy facet, nie trafiłabyś w nic nawet z metra. Emily ujęła go pod ramię i poprowadziła korytarzem. – Co u twoich matek? I u Nouar? Rafael parsknął śmiechem. – Nouar wiele o tobie mówi. Chce wiedzieć, kiedy znowu nas odwiedzisz.
Próbowałem jej wytłumaczyć,
że masz tutaj
obowiązki i trudno ci znaleźć czas, ale bardzo nalega. – Wyobrażam sobie, że pewnego dnia będzie admirałem – stwierdziła Emily tylko półżartem. Kiedy dotarli do wind, Rafael się zatrzymał. – Emily, nie chcę cię drażnić, ale co poszło nie tak, gdy wysłałaś marines na okręt Dominium?
– To była „Zemsta”, największy cholerny okręt bojowy, jaki w życiu widziałam – odpowiedziała Emily z goryczą. – Mieliśmy jeden z tych teleporterów Tilleke i wysłaliśmy prawie stu marines, ale to przeklęte urządzenie się zepsuło i nie udało się posłać następnej grupy. Nasi ludzie na „Zemście” znaleźli się w pułapce i zginęli. Rafael pokiwał głową z namysłem. – A ta twoja techniczna czarodziejka, Romano, myśli, że udało się to naprawić, tak? – Romano jest dobra, więc jeżeli myśli, że się udało, to widocznie tak właśnie jest – zapewniła Emily. Rafael skinął głową. – Nie chcę, żeby moi ludzie zmienili się w… jak to mówicie? W armatnie żarcie. – W mięso armatnie. – Właśnie. Azyl spłaca swoje długi, Emily, nieważne, co robi ktoś taki jak admirał Razon, ale nie poświęcę żołnierzy bez sensu. Dzwonek zasygnalizował przyjazd windy. – Kiedy to się skończy, moja rodzina chciałaby cię znowu gościć w Ouididi – powiedział na pożegnanie. Emily pomyślała o czekającym ich zadaniu. Mieli przejść przez tunel czasoprzestrzenny w głęboki kosmos w sektorze Dominium, a potem zaatakować doskonale bronioną stocznię i jeszcze po wszystkim wrócić do Azylu. I dokonać tego z niesprawdzonymi załogami na jednostkach bojowych zupełnie
nowego typu. – No to jesteśmy umówieni – obiecała. ===
ROZDZIAŁ 22 W GABINECIE PREMIERA AZYLU – Dziękuję, że nas pan przyjął, premierze. – Dwaj mężczyźni i kobieta usiedli przy stole naprzeciw dostojnika państwowego. Mówiła minister obrony Azylu, Eliana Zohar, która sprawowała nadzór nad armią i flotą. Po lewej zajął miejsce Tarek Allali, minister
gospodarki,
zajmujący
się
nie
tylko
budową
wszystkiego, czego potrzebowały siły zbrojne, lecz również źródłami finansowania tych przedsięwzięć. Ostatnio wciąż miał podkowy pod oczami i rozwichrzone włosy, jakby rzucał się nocami na posłaniu i nie mógł spać. Po prawej stronie Zohar usiadł Yael Eitan, znany w kręgach rządowych jako moderator i negocjator, człowiek, który potrafił przekonać ludzi, że w ich najlepszym interesie jest to, czego chce od nich rząd. „Z pewnością Yael znalazł się tutaj po to, aby przekonać rząd, że w jego najlepszym interesie jest coś zrobić” – pomyślał ironicznie premier. Tylko co? Obok premiera zajął miejsce Aamir Fareed Khan, minister spraw zagranicznych Azylu, wysoki i elegancki, uśmiechnięty i przyglądający się wszystkim uważnie, szczególnie Yaelowi. Eitan uśmiechnął się w odpowiedzi i skinął głową na powitanie. Rząd premiera Tala był niełatwą i kompromisową koalicją. Tal należał do Partii Wolności, ale ponieważ ugrupowanie nie uzyskało wyraźnej przewagi w wyborach, musiał dopuścić do
rządu dwie inne partie. Minister obrony również należała do Partii Wolności, ale minister spraw zagranicznych od dawna działał wśród konserwatystów i marzył o zajęciu kiedyś fotela premiera.
Minister
ugrupowania przewidziałby
gospodarki
religijnego każdy
natomiast
nazywanego
psycholog,
był
Partią
zwłaszcza
członkiem
Proroka. gdy
Jak
chodziło
o trójkąty w stosunkach międzyludzkich – był to związek niestabilny. Oznaczało to, że podjęcie każdej ważnej decyzji wymagało kolejnych spotkań z przedstawicielami trzech różnych partii, które nieustannie walczyły o wpływy. Premier uśmiechnął się w duchu. Całe to zamieszanie bardzo by go męczyło, gdyby tak dobrze się przy tym nie bawił. I właśnie jego koleżanka z partii i minister obrony ściągnęła Tala na kolejne spotkanie, żeby przedyskutować… Ale co? – Mamy dwie sprawy, premierze – oznajmiła minister Zohar. – Pierwsza to budżet, drugą jest odpowiednie wykorzystanie naszych sił obronnych. Zabraknie im niedługo pieniędzy. Kiedy tworzyliśmy budżet, nie mieliśmy pojęcia, że wmieszamy się w wojnę między naszym sojusznikiem a Dominium. Wydaliśmy większość przez minione dwa miesiące i szybko musimy znaleźć środki albo zrezygnować z istotnych działań. – Ile potrzeba? – zapytał Tal. Kiedy
minister
obrony
podała
sumę,
premier
aż
zachłysnął. Pobladł. Wiedział, że będzie źle, ale aż tak? Minister obrony dostrzegła jego minę i pokiwała głową.
się
– Tak, premierze, to przytłaczające sumy. – Złożyła dłonie na stole. – Azyl oczywiście spłaci swoje długi wobec V ictorii, ale moim zadaniem… naszym zadaniem jest zadbać też, aby ten dług nie zniszczył Azylu. Myślę, że możemy od razu zrobić coś, co trochę nam ulży i może pomóc przenieść wojnę z sektora Azylu z powrotem do V ictorii. Tam, gdzie powinno się ją toczyć – nie powiedziała tego, ale wszyscy w gabinecie doskonale to rozumieli. – Przede wszystkim możemy obciąć wydatki – oznajmiła Zohar. – To tylko niewielkie utrudnienie, ale może przynieść nieoczekiwane dodatkowe korzyści przy przeniesieniu walk z powrotem do sektora V ictorii. – Ufam, że pokażesz mi rezultaty, Eliano – zauważył oschle premier. – Oczywiście – zgodziła się Zohar. – Dotyczy to przede wszystkim Straży Kosmicznej. Jak wiemy, wielu ludzi zgłasza się, aby zostać pilotami w Straży, ale niewielu się dostaje. Z tych odrzuconych większość wraca po prostu do cywila i nie obciąża w żaden sposób budżetu, ale okazuje się, że mamy również ponad sześciuset specjalistów, którzy nie zostali przyjęci do służby na kanonierkach, ale i tak pozostają w Straży. Nazywa się ich „odrzuconymi” i właściwie pozostawia się w spoczynku. Nie mają obowiązków, nikt w Straży nie chce tych ludzi. Pomimo to rezerwa pozostaje pod rozkazami admirała Razona, otrzymuje połowę zwykłego a z czasem również emerytury.
żołdu,
dodatkowe przywileje,
– Znam sytuację odrzuconych w Straży Kosmicznej – zauważył surowo premier, który ongiś był kandydatem na pilota i nie zdał egzaminów. Wspomnienie, że został odrzuconym, wciąż bolało, nawet po trzydziestu latach. – Oczywiście, premierze. – Zohar doskonale wiedziała, że Talowi nie udało się zostać pilotem kanonierki. Wbiła nóż jeszcze głębiej. – Odrzuceni są ciężarem dla Straży Kosmicznej. Kosztują nas pięćdziesiąt jeden milionów rocznie, zwłaszcza emerytury dla tych, którzy przechodzą w stan spoczynku. A co najgorsze, Straż nie ma z nich żadnego pożytku, nie udaje się również przenieść ich do innych branż w siłach obronnych, ponieważ nikt nie chce tych pilotów. Premier
posłał
jej
ostre
spojrzenie.
Minister
obrony
odpowiedziała śmiało. „Dlaczego to robi?” – zastanawiał się premier. Chciała, żeby coś zrozumiał, czekała na to, ale… Co, u diabła, się działo? Dopiero teraz dotarła do niego w pełni suma wymieniona przez Zohar wcześniej. Premier wzdrygnął się w duchu. Budżet Ministerstwa Obrony zaplanowano na dwieście pięćdziesiąt miliardów. Pięćdziesiąt jeden milionów to margines błędu obliczeniowego przy ogólnej kwocie. Dlaczego Zohar nie zrobiła po prostu tego, co zamierzała, tylko oczekiwała aprobaty od zwierzchnika rządu? O co tutaj, na Boga, chodziło?! Tal rozejrzał się po gabinecie. Minister spraw zagranicznych należał do konserwatystów, Partii Tradycjonalistów, a minister gospodarki był z Partii Proroka. Admirał Razon, dowódca Straży
Kosmicznej, też należał do Partii Proroka i otwarcie nie popierał wysiłków Tala, aby pomóc V ictorii. I wreszcie Yael Eitan, bezpartyjny znajomy wszystkich ważnych osobistości. Co on tutaj robił? Pora na ostrożne wybadanie sytuacji. – Cóż, Partia Wolności nie zamierza zniesławić się jako ugrupowanie, które tnie budżet siłom obronnym. Dopóki admirał Razon godzi się na takie obciążenia finansowe, nie widzę powodu do pośpiesznych decyzji – stwierdził stanowczo. – Dziękuję, premierze. – Zohar niemal westchnęła z ulgą. – Podzielam pańskie zdanie w tej kwestii, ale miałam obowiązek przedstawić panu problem. Aamir Fareed Khan popatrzył na premiera i na ministra gospodarki. Tradycjonaliści i Partia Proroka nigdy nie pałali do siebie sympatią. Partia Proroka chciała wprowadzić religię do struktur politycznych i upierała się, że wszyscy urzędnicy i przedstawiciele rządu, zwłaszcza premier i ministrowie, powinni być też wyznawcami. Tradycjonaliści natomiast stali murem
za
wyrazistym
rozdzieleniem
państwa
i
religii.
A ponieważ dowódca Straży Kosmicznej był tak głośnym i sławnym zwolennikiem Partii Proroka, uważano powszechnie, że cała Straż wspiera właśnie to stronnictwo. – Wydaje mi się, że patrzymy na to ze złej perspektywy – stwierdził premier. – Zamiast uważać, że to problem budżetowy, powinniśmy potraktować to jako okazję do wyszukania dla odrzuconych pełnego zatrudnienia. – Przeniósł spojrzenie na
Yaela Eitana. – Panie Eitan, może ma pan jakieś propozycje? Yael z namysłem skinął głową. – Tak, panie premierze. Wiem, że Flota V ictorii oferuje zaciąg dla byłych wojskowych z sił zwiadu, a zwłaszcza ze Straży Kosmicznej, ale czy zechce przyjąć na służbę odrzuconych? – Znacząco wzruszył ramionami. – Myślę, że rozsądniej będzie powiedzieć admirałowi Razonowi, że musi sobie poradzić z obciążeniem finansowym, jakim jest rezerwa. Oczywiście zmniejszy to jego środki na ulepszenia i produkcję, ale odrzuceni to problem Straży, nie całych sił obronnych. Tarek
Allali,
minister
gospodarki,
zmarszczył
czoło
z niezadowoleniem. – To niesłychane! Ci ludzie są kulą u nogi dla Straży Kosmicznej. Wysysają cały budżet sił obronnych. Powinni zostać zwolnieni ze służby. Jeżeli V ictoria jest na tyle głupia, że chce ich przyjąć, to sprawa jej władz. Mogę tylko życzyć powodzenia! Minister spraw zagranicznych zmierzył go zaskoczonym spojrzeniem. – Chce pan powiedzieć, że wyraziłby zgodę na zwolnienie odrzuconych ze służby? – Oczywiście, że tak – potwierdził pewnie Allali. – Im szybciej, tym lepiej! –
Nie
powinniśmy
przedyskutować
tego
najpierw
z admirałem Razonem? – zawahał się premier. – Nie ma takiej potrzeby – sprzeciwił się stanowczo Khan. – Przecież chodzi o nasze ministerstwa, to one ponoszą straty.
Admirał Razon będzie na pewno zadowolony,
kiedy mu
powiemy, że w swoim budżecie zyska pięćdziesiąt milionów na ważniejsze przedsięwzięcia niż utrzymywanie darmozjadów. Premier Tal popatrzył po swoich ministrach. – No dobrze. Podpiszę jeszcze dziś rozkaz zwolnienia ze służby rezerwistów w siłach obronnych. Od jutra będą cywilami. – W samą porę! – ucieszył się minister spraw zagranicznych. – Na dodatek pokażemy, że koalicja trzech partii może świetnie współpracować, o ile tylko zechce. – Właśnie – zgodził się minister gospodarki. – A mnie przyda się to, żeby skłonić siły V ictorii do przeniesienia tej wojny z Azylu do V ictorii – oznajmiła z dumą minister obrony. – Królowa Anna zapewniła mnie osobiście, że Flota V ictorii pokryje żołd i dodatki każdego żołnierza, którego przeniesiemy do ochrony jej okrętów albo stacji Atlas, dzięki czemu marines będą mogli aktywnie zająć się atakami na Dominium Zjednoczenia
Ludowego.
Osobiście przekazałam
pięciuset naszych żołnierzy z oddziałów specjalnych Flocie V ictorii jako garnizon, co również odciąży budżet do końca tego roku fiskalnego… Minister Khan uniósł sceptycznie brew, ale potem tylko wzruszył ramionami. Minister gospodarki rozejrzał się, upewnił się,
jakie panują
nastroje,
potem skinął głową. Premier
rozpromienił się w uśmiechu. – Czyli udało nam się zrobić postępy – powiedział ciepło. Spotkanie skończyło się niedługo potem. Minister gospodarki
wyszedł pierwszy. Khan, zanim opuścił gabinet, oznajmił Talowi i Zohar: – Nie jestem pewien, o co chodziło, ale jesteście mi winni przysługę. A potem odwrócił się i niemal wybiegł. Premier zerknął na Zohar i Eitana. – Macie, czego chcieliście? – zapytał surowo. Skinęli głowami. – Następnym razem proszę mnie uprzedzić. Nie cierpię niespodzianek, jasne? Zohar i Eitan zerknęli na siebie. – Tak jest, panie premierze – odpowiedzieli chórem. Tal skrzywił się, spojrzał groźnie na Yaela. – Przekaż ludziom z V ictorii,
żeby dobrze traktowali
wyrzutków, Yaelu. Większość z nich będzie walczyć do ostatniej kropli krwi, byle odzyskać honor. A jeżeli chodzi o oddziały specjalne, rozumiem, że nie będą wykorzystywani jako straż, lecz do bardziej odpowiedzialnych działań? – Tak, panie premierze – przyznał Yael. Tal przyjrzał mu się z namysłem. – Yaelu, jak ty się w to wmieszałeś? Eitan senior westchnął ponuro. – Mój syn jest oficerem w oddziałach specjalnych. Premier przymknął oczy ze współczuciem. – Niech Bóg go chroni i błogosławi, a przekleństwo niechaj spadnie na starców, którzy pozostają w domach, gdy ich córki
i synowie idą na front. – Amen – zgodził się Yael. Zastanawiał się, jak wyjaśni to matkom Rafaela. ===
ROZDZIAŁ 23 NA STACJI KOSMICZNEJ AT LAS Emily wkroczyła dziarsko na podwyższenie, a sześciuset dwunastu rekrutów przydzielonych do skrzydła kanonierek z szurnięciem butów stanęło na baczność. Dopiero teraz do kobiety dotarło, że niezbyt dobrze radziła sobie z publicznymi wystąpieniami. Zastanawiała się, czy Hiram Brill czuł się podobnie w takich sytuacjach. – Spocznij! – rozkazała. Omal nie dodała „proszę”. Niezbyt dobrze by się jej to przysłużyło, przecież dyscyplina była podstawą. – Jest was tutaj sześćset dwanaście osób, wszystkie z
rezerwy
Straży
Kosmicznej
Azylu.
–
Popatrzyła
na
zgromadzonych. Trochę więcej mężczyzn niż kobiet, wszyscy w wieku między dwadzieścia pięć a trzydzieści pięć lat. Przyglądali się Emily. – Oficerowie wysokiej rangi w Straży Kosmicznej powiedzieli mi, że jesteście wyrzutkami i nie kwalifikujecie się na pilotów kanonierek. Żadne z was nie wykazało wystarczająco dużej agresji. Ostrzegano mnie, że zwyczajnie się nie nadajecie. Urwała i patrzyła na falę gniewu i niekiedy goryczy przetaczającą się przez widownię. „Dobrze” – pomyślała. Chciała, żeby byli rozgniewani. – Uważam, że ci oficerowie się mylili. Uważam, że ocenili was źle i niesprawiedliwie. Przejrzałam wasze akta i w wielu
przypadkach
sprawdziłam
nawet
wasze
wyniki
na
symulatorach. To, co uznano za brak agresji, dla mnie jest świadectwem dojrzałości. To, co oficerowie Straży uznali za słabość, według mnie jest profesjonalizmem. W szeregach zapadła śmiertelna cisza, wszystkie oczy wbijały się w Emily. W spojrzeniach wielu rekrutów dostrzegła łzy, oczekiwanie… Niektórzy patrzyli twardo, inni wydawali się błagać, choć nie wiedziała, o co… o odkupienie? – Powszechnie wiadomo, że piloci kanonierek Azylu gotowi są umrzeć za swój świat. I umierają setkami i tysiącami. W moim przekonaniu to słabość, nie siła. Wyprostowała się na mównicy. – Przed wielką bitwą na Starej Ziemi pewien generał powiedział podczas zgromadzenia podobnego do naszego, że nie chce, aby jego żołnierze umierali za swój kraj, lecz chce, aby sprawili, że żołnierze wroga będą umierać za swój kraj. Myślę, że jesteście żołnierzami, którzy potrafią tego dokonać. Wśród kadetów pojawiły się uśmiechy i skinienia głowami. Emily napiła się wody, nabrała tchu i podjęła przemowę. – Ten program jest zupełnie nowy i mamy bardzo mało czasu, żeby przeszkolić was i opracować taktykę. Ale zamierzamy przenieść działania wojenne do sektora Dominium, i to już niedługo. Jeżeli się dzisiaj przyłączycie, wkrótce będziecie latać i szkodzić wrogom. Oznacza to jednak, że będziecie musieli się zaangażować. Całkowicie i bez wymówek. Będziecie trenować na symulatorach przez kilka godzin dziennie, potem latać na
nowych,
ciężkich
kanonierkach,
potem
uczestniczyć
w odprawach, a następnie znowu wracać do symulatorów. Oznacza to długie sześć dni w tygodniu poświęcone tylko na loty treningowe, a na koniec, siódmego dnia, zajęcia teoretyczne. Będziecie wtedy zarówno
uczniami,
jak
i nauczycielami,
ponieważ kiedy zauważycie, że coś nie działa, oczekuję, że nas o tym poinformujecie od razu. A jeżeli wpadnie wam do głowy pomysł na coś, co zadziała, albo na coś, co można ulepszyć, żeby działało lepiej, także chcemy to od was usłyszeć. Zrobiła pauzę, żeby dobrze to przyswoili. –
Dzięki
przeszkoleniu
na
Azylu
wszyscy
posiadacie
umiejętność pilotażu, ale ciężkie kanonierki różnią się od waszych, są bardziej skomplikowane i potrzebują nie tylko pilota. W najbliższych dniach i tygodniach określimy, kto zostanie pilotem, kto specjalistą od systemów namierzania albo systemów napędu. Ciężkie kanonierki potrzebują trzech osób w załodze. Przydziały będą oparte na waszych wynikach podczas ćwiczeń oraz wstępnych próbach na symulatorach, a potem każdy będzie się szkolił do swojej nowej funkcji. Oznacza to, że nie odpadniecie, nawet jeżeli nie będziecie się nadawać
na
umiejętności,
pilotów. które
Oznacza
uważamy
za
to
także,
istotne
że
posiadacie
dla
stworzenia
skutecznego skrzydła ciężkozbrojnych kanonierek. Gdyby było inaczej, nie stalibyście teraz przede mną. Kadeci obserwowali ją uważnie, Emily wiedziała, że nadszedł czas, aby odwołać się do ich emocji.
– I żeby było jasne. Niektórzy z was zginą – oznajmiła. – Ciężkie kanonierki przeznaczone są do wyszukania wroga i zaatakowania go. Będziecie często walczyć. Nie zawsze wszystko pójdzie zgodnie z planem. A ponieważ prosimy was o bardzo duże zaangażowanie w nadchodzących miesiącach oraz dlatego, że jesteście żołnierzami ze sprzymierzonego świata, możemy przyjąć tylko ochotników. Jeżeli się zgłosicie, zostaniecie w
członkami
skrzydle
Floty
ciężkozbrojnych
postanowicie odejść,
V ictorii
w
stopniu
kanonierek.
Jeżeli
nie będzie żadnych pytań,
kadeta jednak żadnych
pouczeń. W hangarze numer czternaście czekają promy, które przed kolacją zabiorą was z powrotem do Azylu. Emily znowu przerwała. Ledwie mogła
ufać swojemu
głosowi. Jeżeli zbyt wielu z tych ludzi odejdzie, program ciężkozbrojnych kanonierek umrze przed narodzinami. I to ona będzie za to odpowiedzialna. – Bardzo rzadko w życiu mamy okazję, aby uczestniczyć w czymś wielkim. Taka okazja nadarza się właśnie teraz. Ale musicie podjąć decyzję, i to zaraz. Przykro mi, ale nie mamy czasu. Z okazjami właśnie tak jest. Każdy, kto postanowi wrócić na Azyl, odleci od razu. Wystarczy pokazać identyfikator starszemu bosmanowi Gibsonowi przy drzwiach. – Spojrzała na zegar na swoim tablecie. – Macie minutę. A potem zeszła z podium. „Zanosi
się,
że
to
będzie
interesujące”
Uświadomiła sobie, że wstrzymuje oddech.
–
pomyślała.
Przez chwilę nikt się nie poruszył, a potem wysoka kobieta w jednym ze środkowych szeregów zaczęła się przepychać do wyjścia na korytarz. Reszta tylko się przyglądała. Potem dołączył do niej mężczyzna. – Mam już rodzinę – wyznał przepraszająco. – Dwoje dzieci. Dla mnie jest już za późno. I wyszedł. Za nim podążyło jeszcze dwóch, a potem kolejne osoby w grupkach lub parami i trójkami. Gdy ustawiły się w
kolejce do drzwi,
żeby pokazać
identyfikatory, ktoś z pozostałych kadetów zawołał: – Nigdy więcej nie będziecie mieli takiej szansy! Wyjdziecie i do końca życia będziecie tego żałować! Jeden z rekrutów w kolejce zawahał się, potem jednak pokręcił głową i wrócił do drzwi. Jedno po drugim reszta mijała bosmana Gibsona i znikała na korytarzu. W
końcowym
rozrachunku
okazało
się,
że
odeszło
pięćdziesiąt dziewięć osób. Pozostały jednak pięćset pięćdziesiąt trzy. Emily powoli odetchnęła. „Mamy dość ludzi na obsadzenie stu osiemdziesięciu czterech jednostek. Mogło być gorzej” – pomyślała. A potem wróciła na mównicę. – Baczność! – ryknął starszy bosman Gibson. Rekruci wykonali rozkaz. Wielu uśmiechało się, niektórzy mieli łzy w oczach. – Pragnę podziękować wszystkim, którzy zostali, w imieniu
nie tylko swoim, lecz także królowej i ludzi z V ictorii. – Emily musiała przerwać, bo zalała ją fala emocji. Oczy wypełniły się jej łzami. Teraz byli to jej ludzie. Utrata dowództwa na „Nowej Zelandii” wydawała się zupełnie nieistotna. Z trudem zmusiła się do mówienia. – Przyrzekam, że ten dzień zawsze będziecie wspominać z dumą. – Odchrząknęła. – A teraz zabierajmy się do pracy. I tak rozpoczęło się szesnastotygodniowe, nużące szkolenie załóg. ===
ROZDZIAŁ 24 QOM, GŁÓWNA PLANETA CESARST WA T ILLEKE Książę RaShahid
minął szerokie na
dwadzieścia
stóp
podwoje i wszedł do sali tronowej. Minął szpaler savaków, zachowując czujność. Nie należało okazywać najmniejszego wahania albo nerwowości. Savakowie potrafili wyczuć strach. Za szpalerem znajdowało się podwyższenie z tronem cesarza. Po prawej zwisało nadziane na pal ciało prawnika z Arkadii, który tak
bezmyślnie
obraził
władcę.
Zwłoki
miały
stanowić
przypomnienie, czym grozi brak manier na dworze cesarza Chalabiego. Pod tronem po obu stronach czuwały dwie wielkie bestie. Siedziały jak psy, ale łby miały podobne do ludzkich głów, choć z długimi kłami drapieżców. „Ojciec znowu zabawiał się w boga” – pomyślał książę, ale jego
twarz
zachowała
kamienny
wyraz.
Przed
tronem
przyklęknął i pochylił nisko głowę. – Wstań, synu mój – powiedział cesarz. – Opowiedz, czego się dowiedziałeś o Dominium i V ictorii. Jak przebiega ich wojna? – Obecnie zapanował impas, ojcze. Obie strony poniosły ogromne straty, jednak wkrótce Dominium uzupełni flotę dzięki nowym jednostkom ze swojej stoczni, a to powinno zmienić układ sił. Cesarz przymknął oczy w zamyśleniu.
– Powiedziałeś, że obie strony poniosły straty. Jakimi flotami dysponują? – Sądząc po meldunkach, które udało się nam przejąć, oceniłbym, że V ictoria ma najwyżej czterdzieści okrętów, a Dominium nie więcej niż pięćdziesiąt. Chalabi pokiwał głową. Wiedział to już od swoich szpiegów, ale zawsze warto sprawdzić, czy książę nie kłamie. Zdawał sobie sprawę, że nadejdzie dzień, gdy ambicje syna przeważą nad lękiem. Zanim to jednak nastąpi, cesarz miał innych wrogów, z którymi zamierzał się rozprawić. – Doskonale – stwierdził. – Dobrze, gdy nasi wrogowie zabijają się nawzajem. – Są tak słabi, że moglibyśmy bez trudu ich zniszczyć – zauważył książę RaShahid. Cesarz Chalabi uśmiechnął się w duchu. Kto kogo sprawdzał? – Możliwe, synu mój, ale nie ma powodu, żeby działać w pośpiechu. Niech zmiażdżą się i wykończą w wojnie. Każdego dnia stają się słabsi, a my tymczasem rośniemy w siłę. Kiedy zostanie tylko jeden przeciwnik, zakrwawiony i wycieńczony, wtedy wkroczymy i weźmiemy wszystko, czego pragniemy. Książę RaShahid skłonił się i wycofał. Cesarz melancholijnie przyglądał się jego odejściu. Pokładał w tym potomku wielkie nadzieje. Nie chciałby go stracić. ===
ROZDZIAŁ 25 NA STACJI KOSMICZNEJ AT LAS Pokoju konferencyjnego pilnowało czterech uzbrojonych po zęby marines. Nie ustawiono żadnych urządzeń rejestrujących, nie dopuszczono asystentów. Udział w spotkaniu brali tylko ci, którzy bezwzględnie musieli, czyli bardzo wąskie grono – admirał Douthat, kapitan Eder, królowa Anna, sir Henry, Hiram Brill i Emily Tuttle. Przewodniczyła
opat
Cornelia,
najwyższa
rangą
przedstawicielka Światłości. – Oto mapa tuneli czasoprzestrzennych, którą znają wszyscy. – Cornelia wyświetliła na ścianie dobrze znany schemat. Każde dziecko w kosmosie zasiedlonym przez ludzi uczyło się go na pierwszym etapie edukacji. – V ictoria znajduje się w centrum dzięki tylu wspaniałym tunelom prowadzącym do innych sektorów – podjęła po chwili opat Światłości. – Jest jak wielka budowla z mnóstwem wejść i wyjść, które stanowią jej siłę, ale, jak już się przekonaliście, również
słabość.
Wszystkie
tunele
czasoprzestrzenne
są
dwukierunkowe, co oznacza, że do każdego sektora można się dostać
albo
wydostać
z
niego
przez
ten
sam
tunel
czasoprzestrzenny. Jej słowa przyjmowano w milczeniu. Cornelia uśmiechnęła się łagodnie.
– Prawdziwa mapa tuneli wygląda jednak trochę inaczej. Na ścianie pojawił się kolejny schemat. Mapa ta nie przypominała tradycyjnej, z czarnymi liniami znanych tuneli, lecz stanowiła plątaninę wektorów, strzałek obrazujących
kierunek
połączeń
w
całym
ludzkim
wszechświecie. Tuneli było trzy razy więcej niż na starej mapie. Rozległy się pomruki zaskoczenia i niedowierzania. Opat pokiwała głową. – Właśnie. Wszechświat zasiedlony przez ludzkość nie jest taki,
jak
się
wydawało.
Istnieje
więcej
tuneli
czasoprzestrzennych. – Opat przyjrzała się nowym szlakom. – W tej chwili interesuje nas dotarcie do sektora Dominium bez przechodzenia przez tunel między Azylem i V ictorią. Aby tego dokonać, trzeba opuścić sektor Azylu i przejść do starego Układu Słonecznego, a potem udać się do Sułtanatu. Stamtąd droga wiedzie do Gileadu, a następnie do Dominium. Wyjdziemy w dużym pasie asteroid, o kilka dni lotu od Timora. – Ile trwa przelot od tunelu do tunelu? – zapytała admirał Douthat. – Niedługo – zapewniła Cornelia. – Wejścia do tuneli zwykle znajdują się blisko siebie, o ile się wie, jak je znaleźć. Należy założyć, że okręty dotrą do Dominium w ciągu dwóch dni. Brat Jong będzie wam towarzyszył, aby pomóc w nawigacji. – I tak się skończy monopol V ictorii na szlaki przelotowe – mruknął ponuro sir Henry. Hiram odchrząknął. Był najmłodszym wiekiem i stopniem
oficerem na spotkaniu, jednak nikt inny nie zadał oczywistego, jak mu się wydawało, pytania. Opat Cornelia spojrzała na niego. – Opat Cornelio, powiedziałaś, jak możemy się dostać do sektora Dominium, ale jak się wydostaniemy? Czy istnieje jakiś jednokierunkowy tunel czasoprzestrzenny, którym będziemy mogli się wycofać po ataku? Wszyscy wbili w kobietę spojrzenia. Pokręciła głową. – Znamy trzy szlaki wychodzące z sektora Dominium. Można użyć starej drogi na Sybillę, można odlecieć na V ictorię albo wykorzystać jednokierunkowe przejście do Gileadu. W sektorze V ictorii znajduje się kilka dodatkowych tuneli, wszystkie jednokierunkowe. Można wybrać któryś z nich, zależy, co zamierzacie zrobić potem. – A gdzie dokładnie znajduje się ten jednokierunkowy tunel do Gileadu? – zapytał Hiram. – Mniej niż dzień lotu z Timora. – Czyli możemy łatwo się wkraść do sektora Dominium, ale żeby się stamtąd wydostać, będziemy musieli zbliżyć się do Timora – upewnił się kapitan Eder, a potem spojrzał na admirał Douthat. Oboje wiedzieli, co to oznaczało. Dezeci bardzo dokładnie patrolowali obszar w pobliżu głównej planety. Zapewne patrole zostały wzmocnione, skoro główne siły bojowe zajmowały się pilnowaniem tunelu między V ictorią i Azylem. Lepiej nie myśleć, co by było, gdyby Dezeci uznali, że tunel nie wymaga aż tak wielkiej obrony. Admirał Douthat złożyła ręce na brzuchu i wpatrzyła się
w nową mapę. Rozmyślała o impasie, jaki zapanował, gdy Dominium zablokowało
tunel między V ictorią
a
Azylem.
Rozmyślała też o tajnej stoczni w sektorze Dominium. I o „Sowie Śmieszce”. Potem odwróciła się do Brilla. – Twój pomysł właśnie wszedł w fazę realizacji, Brill. Ale zamierzam do niego dodać kilka modyfikacji. – Uśmiechnęła się złośliwie. – Myślę, że przypadną ci do gustu. Kapitan Eder przejmie dowództwo, więc będziesz miał do dyspozycji „Lwie Serce”, trzy niszczyciele oraz krążownik, a także każdą cholerną kanonierkę ciężkozbrojną, jaką uda się przygotować. Spojrzała na Emily. – Jak szybko może być gotowe skrzydło kanonierek, komandor Tuttle? I jaką siłą uderzeniową będzie dysponowało? Emily zmarszczyła brwi. Wszystko działo się za szybko, stanowczo za szybko. – Pani admirał, prowadzimy szkolenie zaledwie od dwóch tygodni, dopiero zaczęliśmy na poważnie treningi załóg na kanonierkach.
Ludzie
szybko
się
uczą,
szybciej,
niż
się
spodziewałam, ale potrzebują trochę czasu, zanim osiągną sprawność bojową. Douthat pokręciła głową. – Mamy wszystko, tylko nie czas, Tuttle. Daję ci cztery tygodnie, potem ruszamy na Dominium. Symulatory załadujemy na frachtowce, żeby można było kontynuować szkolenie podczas lotu, ale nic więcej nie da się zrobić. Powiadom swoich ludzi i przyciśnij ich bardziej.
Admirał wstała. – Wracać do pracy, wszyscy. Kapitanie Eder, mam pewien pomysł, który chciałabym przedyskutować. ===
ROZDZIAŁ 26 NA STACJI KOSMICZNEJ AT LAS Emily przyglądała się obrazowi holo z bitwy, nieświadoma nerwowego tiku, który unosił jej kącik ust. Na nogach trzymała ją tylko adrenalina. Symulacja trwała trzeci dzień i wszyscy ciągnęli praktycznie tylko na kawie oraz przypadkowych drzemkach. Na dodatek kawa była ohydna. Emily miała sto pięćdziesiąt kanonierek w kosmosie, czyli piętnaście pełnych eskadr. Każda składała się z dziewięciu jednostek bojowych i jednej obronnej, wzorowanej na jeżu. Trzy eskadry podlegały jednostce dowodzącej, posiadającej tylko lekkie uzbrojenie. Na jej pokładzie przebywały cztery osoby, nie trzy. Emily, jako dowódca, miała pod rozkazami pięć jednostek dowodzenia, a te wydawały rozkazy swoim eskadrom. Siłami wroga dowodzili Alex Rudd, Toby Partridge i bosman Gibson. Rudd, jak to miał w zwyczaju, tańczył złośliwie i robił uniki wokół zielonych zupełnie eskadr kanonierek, natomiast Partridge
ujawnił
wręcz
psychopatyczne
zdolności
do
podstępów. Już na początku podczas ćwiczeń na symulatorach ustawił sfery przynęt oraz zakłócaczy. Po ostrożnym przebiciu się przez trzy takie strefy dowódcy Emily zyskali dość pewności, aby po prostu przelecieć przez czwartą – i wtedy przekonali się, że „przynęty” tym razem były prawdziwymi okrętami – ośmioma krążownikami, ukrywającymi się wśród zakłócaczy.
Wybuchł chaos, a potem nastąpiła jatka. Kanonierki zostały rozerwane na strzępy. Bosman Gibson natomiast polegał na solidnie przygotowanej obronie. Ustawił posterunki na pozycjach strategicznych – kanonierki musiały albo przebijać się przez zmasowany ostrzał, albo porzucić opracowane drobiazgowo plany starcia na rzecz o wiele mniej skutecznej improwizacji. Bosman był również wielbicielem dużych obszarów minowych, które naprowadzały kanonierki
prosto
pod
ogień
cierpliwie
czekających
automatycznych wyrzutni i dział. Bill Satore, przygotował
specjalista
od sztucznej inteligencji,
symulatory szkoleniowe,
okazał
się
który
również
sadystycznym geniuszem. Doznania w symulatorze były jak prawdziwe. Kiedy „leciało się” w kabinie, czuło się nieustanną wibrację silników, zmiany przyśpieszenia, a nawet szarpnięcia przy zwrotach. Kiedy pociski wroga „wybuchały” w pobliżu, symulator drżał i kołysał się, a czasami wirował dziko wokół własnej osi, dopóki pilot lub Mildred nie odzyskali kontroli nad sterowaniem. Satore zaprogramował nawet zmianę warunków wewnętrznych, gdy dochodziło do akcji, więc po rozpoczęciu „walki” w kabinie robiło się duszno, załogę zalewały fale gorąca i siódme poty, wciąż zdawało się, że brakuje powietrza. W
przeklętym
symulatorze
cuchnęło
przegrzaną
izolacją
przewodów, strachem, a niekiedy również wymiocinami. Najbardziej jednak wkurzający był moment, gdy kanonierka ulegała „zniszczeniu” w ogniu walki – wtedy na ekranie
łączności wyświetlał się animowany prosiak z jakiejś kreskówki ze Starej Ziemi. Prosiak chichotał i skrzeczał: „No to tyle, dzieciaki!”. Kadeci nienawidzili tego zwierzaka. *** Emily przekonała się, że jej największym problemem była nieskuteczność. Eskadry podczas bitew na symulatorach nie radziły sobie zbyt dobrze. Na dodatek Emily musiała przyznać, że sama też nie radzi sobie zbyt dobrze – i to był jej drugi problem. Pomimo testów dopasowania i szkolenia od podstaw okazało się, że mnóstwo ludzi przydzielono nieprawidłowo. Rekruci, którzy wypadli dobrze w nawigacji, nie umieli znaleźć końca własnego nosa podczas działań bojowych. Inni, którzy wykazali się świetną obsługą systemów naprowadzania lub uzbrojenia, w bitwach okazywali się powolni i zupełnie nieskuteczni – choćby dlatego, że nie udawało im się trafić w przeklęty cel podczas ćwiczeń praktycznych. A co najgorsze ci, którzy wydawali się urodzonymi przywódcami, zamierali w fotelach i nie potrafili podjąć decyzji, gdy odpowiadali za eskadrę albo grupę bojową. Roztrzęsiona,
zaniepokojona
Emily
poszukała
rady
u naczelnej psycholog Floty. – A co myślałaś, Tuttle – parsknęła śmiechem Martha Wilkinson. – Wydawało ci się, że wszystko pójdzie jak po maśle? Ludzie to nie suma wyników osiągniętych na testach, zwłaszcza
za młodu. Czasami kryje się w nas o wiele więcej, a czasami, niestety,
mniej.
Znalezienie przywódców
to
najtrudniejsze
zadanie. Flota próbowała to rozpracować od dziesięcioleci, a nawet stuleci, a wciąż wiele razy nie wychodziło. Trudno tę cechę wykryć. Niekiedy twardzi, zmotywowani i agresywni dowódcy zupełnie nie potrafią prowadzić ludzi, gdy tylko znajdą się na polu bitwy. Och, umieją walczyć, ale nie dowodzić. Wtedy trzeba bowiem zdawać sobie sprawę nie tylko z własnej sytuacji taktycznej,
lecz
także
ogólnej
w
starciu
oraz
pozycji
strategicznej. Tylko jedna osoba na dziesięć potrafi to osiągnąć. Jednak czasami taki potencjalny przywódca po prostu siedzi i obserwuje, ale jest niezdolny do podjęcia decyzji. Musisz szukać kogoś wszechstronnego. – Skoro nie mogę polegać na testach, jak mam takie osoby znaleźć? – Emily starała się nie jęczeć ze zdenerwowania. Wilkinson spojrzała na nią z rozbawionym współczuciem. – Historia wciąż faworyzuje tak zwaną „metodę prób i błędów”. Co niestety oznacza, że musisz być bezwzględna. Jeżeli ktoś nie ma cech, jakich potrzebujesz, musisz go wyrzucić ze stanowiska i posadzić tam kogoś innego, a co gorsza, bardzo szybko. To wystawi na próbę twoje zdolności przywódcze, Emily. Drugi problem okazał się jeszcze gorszy. Emily przećwiczyła ze swoimi kadetami walki w czasie rzeczywistym. Pięć razy. I pięć razy poniosła całkowitą i bezwzględną klęskę. Zawsze zadanie było takie samo: kanonierki miały zniszczyć stocznię wroga. Nie udało się nawet zbliżyć do celu. Kapitan Lior
przejrzał zapisy kilka razy. Pogłaskał brodę i pokręcił głową. – Nie widzę, żebyś coś robiła źle. – Wskazał na holo ćwiczeń, gdy Emily dowodziła dziesięcioma eskadrami i atakowała oddział krążowników i niszczycieli. – Utrzymujesz szyk przez cały czas podejścia, maksymalizujesz siłę uderzenia. Nie ma w tym nic złego. Na wyświetlaczu eskadry kanonierek pędziły w stronę okrętów wroga, lecz zostały zdziesiątkowane równoczesną salwą pocisków i laserów. Formacja się rozpadła, gdy ocalałe kanonierki wycofywały się w panice. – Nie ma w tym nic złego, tyle że dostajesz po tyłku – stwierdził wreszcie Lior ironicznie. Kapitan Eder i admirał Douthat też przejrzeli nagrania, ale nie potrafili pomóc. Opat Cornelia wróciła do Światłości, ale brat Jong pozostał i zajrzał w końcu do Emily. Cierpliwie wysłuchał jej narzekań i przyjrzał się w zamyśleniu nagraniom holo. Wreszcie, gdy zakończył się zapis z kolejnej nieudanej próby ataku, oznajmił: –
Z
całym szacunkiem,
komandor Tuttle,
nie jestem
żołnierzem, tylko mnichem. – Skłonił się lekko. – Ale nawet laik w sztuce wojny dostrzegłby, że popełniasz fundamentalny błąd. – Liczba nieudanych prób potwierdza tę obserwację, bracie Jong – zgodziła się Emily z westchnieniem. – Jeżeli masz jakiś pomysł, nie wahaj się nim podzielić. –
Jesteś
świetnym
kapitanem,
ale
gdy
dowodzisz
kanonierkami, zachowujesz się, jakbyś miała pod komendą
niszczyciele i krążowniki – uśmiechnął się brat Jong i czekał, aż Emily sama dostrzeże, o co mu chodzi. Emily wzięła głęboki wdech, aby pohamować wybuch gniewu. „Przeklęty, gadający zagadkami mnich”. A potem odtworzyła w pamięci to, co robiła z eskadrami kanonierek – ścisłe, czyste formacje, ustawione w kierunku wroga jak groty strzał. Linearnie. Wyraziście i linearnie. Cholerna linearność. – A niech mnie – westchnęła. Jong
skinął
głową,
starając
się
ukryć
uśmiech,
gdy
dziewczyna niechętnie przyjęła prawdę. – We wszechświecie nie ma równości i nie można jednej rzeczy
czynić
równą
innej.
Kiedy
niedźwiedź
walczy
z niedźwiedziem, walka na kły i pazury ma sens, ponieważ to broń dana im przez Boga. Ale kiedy walczysz kanonierkami z krążownikami i okrętami liniowymi, nie jesteś przy nich jak niedźwiedź przeciw niedźwiedziowi, lecz jak pszczoła. Widziałaś choć raz pszczoły atakujące niedźwiedzia? Po czym brat Jong skłonił się nisko i wyszedł. *** Emily spędziła następną godzinę, przeglądając nagrania z rojami pszczół, które atakowały duże zwierzęta, ale potem natrafiła na zapis stada groginów polujących na sambara. Było to krwawe, ponure nagranie. Pięć groginów otoczyło sambara. Był dziesięć razy cięższy od każdego z napastników. Ale po
stronie drapieżników była przewaga liczebna i szybkość. Za każdym razem, gdy sambar próbował zaatakować grogina, dwa pozostałe rzucały się od tyłu i gryzły roślinożercę w tylne nogi, aby uniemożliwić mu dalszy bieg. Sambar odwracał się, próbował dopaść drapieżców, ale groginy cofały się, a w tym samym czasie kolejny z ich stada atakował ofiarę od tyłu. Niezależnie od tego, jak szybko obracał się sambar, drapieżcy zawsze ranili go poza zasięgiem niebezpiecznych rogów, aż zdobycz wykrwawiała się od dziesiątek ran. Atak trwał prawie godzinę i jeden z groginów musiał się wycofać po ciosie rogiem w łopatkę, ale niewyobrażalnie wycieńczony sambar obracał się coraz wolniej i w końcu jednemu z drapieżców udało się przegryźć mu ścięgna. Nieszczęśnik wlókł zranioną
nogę
w próżnej ucieczce – jego los był już przesądzony. Dziesięć minut później groginy rozszarpały mu brzuch i wyrwały drugą nogę. Sambar padł. *** Emily wezwała Granta Skiffingtona, Toby’ego Partridge’a i Alexa Rudda. Kiedy się zebrali, pokazała im nagranie z groginami i sambarem. – Właśnie tak będziemy walczyć – oznajmiła. – Koniec ataków w eskadrach i ciasnym szyku, koniec grupowania jednostek, aby zwiększyć siłę uderzenia. Będziemy się rozdzielać na dwie albo trzy grupy. Nieważne, jak silny będzie wróg, nie starczy mu czasu, aby namierzyć wszystkie kanonierki. Od tej pory będziemy nękać przeciwnika, szarpać go, aż dostrzeżemy
słaby punkt, a gdy się wyraźnie odsłoni, wyszarpiemy mu flaki. – Ale jak zdołamy podejść tak blisko? – zapytał Rudd. – Drony zakłócające, flary, przynęty. No i będziemy zbliżać się zawsze ze wszystkich kierunków jednocześnie, aby przerwać łańcuch łączności dowódcy z podwładnymi. – Emily żywiła nadzieję, że ma rację. – A potem użyjemy laserów, żeby oczyścić sobie pole do wystrzelenia pocisków w jakiś naprawdę istotny cel. Lasery ładowały się około pół minuty. Jeżeli wokół jednostki wroga wyroi się czterdzieści do sześćdziesięciu kanonierek, ostrzał z ich dziesięciocalowych laserów będzie praktycznie ciągły. A tyle już wystarczy, aby uszkodzić największy nawet okręt. –
Gdy
zaczynaliśmy
strzelać
pociskami,
gdy
tylko
znajdowaliśmy się w zasięgu, wróg zwykle niszczył salwę systemami obronnymi – wyjaśniała dalej Emily. – Zacznijmy używać najpierw laserów, potem zakłócania i przynęt, aby podejść jak najbliżej wroga, gdy jego lasery będą się ładować, a potem otoczmy go rojem i dręczmy, dopóki nie będziemy mieli czystego strzału. Użyjmy rakiet dopiero wtedy, gdy przeciwnik nie będzie mógł się przed nimi obronić. Toby Partridge i Skiffington pokiwali głowami, ale Rudd nie wyglądał na przekonanego. – Poniesiemy duże straty – ostrzegł. – Teraz wciąż ponosimy straty – zaoponowała Emily. – Lepiej ponieść straty i wykonać zadanie, niż przegrać, również je
ponosząc. Rudd popatrzył na nią beznamiętnie. – Dobrze – stwierdził z namysłem. – Ale będziemy musieli opracować manewry tak, aby inne kanonierki mogły wypełniać luki po stracie jednostek. – Tak i nie – odparła Emily. – Będziemy musieli to przetestować
na
symulatorach,
ale
mam
wrażenie,
że
w końcowym rozrachunku straty okażą się mniejsze. Przynajmniej taką miała nadzieję. *** Resztę nocy spędzili na przygotowaniu ćwiczeń taktycznych. Udało im się przespać parę godzin, przełknęli szybkie śniadanie, a potem zajęli się symulacjami. Powtarzali je raz po raz, ze zmianami, uwzględniającymi najróżniejsze warianty rozwoju wydarzeń. Wreszcie, zaledwie pięć dni przed wyruszeniem, przygotowali ćwiczenia dla wszystkich rekrutów. Było to tylko ćwiczenie na kanonierkach – zaczynało się od „wystrzelenia” ich z
transportera,
aby przeprowadziły atak
na
niszczyciele
i krążowniki „Dominium” broniące stoczni. Na początku pojawił się pewien chaos. Tak wiele kanonierek zostało wystrzelonych w tak krótkim czasie, że eskadry i zespoły zaczęły się mieszać i niektórzy piloci ruszyli za nie swoimi dowódcami. Emily przerwała ćwiczenie, zmusiła wszystkich rekrutów do obejrzenia, co się stało, przedyskutowała to z nimi i zaczęła jeszcze raz. Tym razem poszło lepiej. Nie idealnie, ale lepiej. Niektóre kanonierki znowu
ruszyły za nie swoim prowadzącym, lecz Mildred szybko je przekierowała na prawidłowy kurs. Potem drony zwiadowcze przekazały, że jednostki wroga zbliżają się łukiem zza stoczni. Poprzednio Emily zgrupowałaby swoje piętnaście eskadr, aby zmaksymalizować siłę uderzenia formacji, lecz tym razem rozproszyła kanonierki poziomo i pionowo. Cztery grupy – czterdzieści jednostek – ustawiło się nad płaszczyzną spodziewanego pola bitwy i miało atakować z góry, a cztery zeszły niżej. Pozostałe siedem rozproszyło się po prawej i lewej. Okręty wroga zaczęły przygotowywać się do obrony stoczni z różnych kierunków, podczas gdy kanonierki rozproszyły się, zmniejszając szanse trafienia. – Niech wasze jednostki lecą osobno po przypadkowych kursach, ale muszą wymierzyć w ten sam punkt przydzielonego celu – powiedziała Emily dowódcom eskadr. – Szukajcie czegoś istotnego,
jeżeli to
możliwe.
Próbujemy wykonać
wyłom
w obronie, przez który będziemy mogli się przedostać i ruszyć na stocznię. Przestrzeń wokół stoczni wypełniała aparatura zakłócania łączności, przynęty, flary i chmury kamuflujące oraz odłamki wraków różnego rodzaju okrętów. Trzy kanonierki odpadły, potem jeszcze cztery i dwie. Jeden z niszczycieli Dominium stracił silniki, ale jakoś udało mu się bronić swojego sektora. Trzy okręty wroga zdołały wypełnić swoje sektory setkami, potem tysiącami i setkami tysięcy rakiet starego typu Bofor, jednak każda
taka
rakieta
wystarczyłaby
do
uszkodzenia
lub
zniszczenia
kanonierki.
Udawało
się
trafić
nimi
wiele
kanonierek, chociaż żadna nie oberwała więcej niż raz. Emily nie miała pojęcia dlaczego. Symulacja trwała dwadzieścia minut, a wydawało się, jakby minęła wieczność. – Wróg zmienia pozycję! – zawołał specjalista od nasłuchu. – Jeden z krążowników podchodzi do najbliższego niszczyciela, aby dać mu wsparcie. A niszczyciel broniący sektora po prawej cofa się, zapewne próbuje wejść w zasięg systemów obrony innego krążownika. – Zbliżenie na holo! – rozkazała Emily i pochyliła się, żeby przyjrzeć się dokładniej. Nie od razu zauważyła, co się dzieje. Krążownik chroniący lewą flankę stoczni przybliżył się do niszczyciela od rufy. W tym samym czasie niszczyciel chroniący stocznię z przodu cofał się przed silnym ostrzałem trzech kanonierek pod osłonę systemów
obrony krążownika
po
sterburcie, strzegącego prawej flanki stoczni. Oba manewry tworzyły lukę w obronie. Emily uśmiechnęła się dziko. Nie była to duża luka, ale powinna wystarczyć. – Dowódcy eskadr, nowe rozkazy! Wszystkie jednostki, ruszać na górną krawędź stoczni i strzelać wszystkim, co mają, a potem rozproszyć się, dopóki lasery się nie naładują! Powtarzam, strzelać wszystkim, co macie, w górny sektor stoczni, a potem rozproszyć się, aż naładują się lasery! Wykonać! Już! Sto czterdzieści jeden kanonierek gwałtownie przerwało
ostrzał najbliższych jednostek wroga i przyśpieszyło w kierunku wskazanej luki. Zaskoczeni obrońcy stoczni zawahali się, potem rozpaczliwie próbowali przebić się przez zakłócenia i przynęty, aby namierzyć przeciwnika. Było już jednak za późno. W ciągu paru sekund kanonierki pomknęły do górnego sektora ogromnej stoczni, po drodze wyrzucając dodatkowe przynęty. A potem nie było już okrętów Dominium, z którymi musiałyby walczyć. Kanonierki radośnie wystrzeliły najpierw lasery, żeby jak najszybciej rozpocząć ponowne ich ładowanie, potem pociski, gdy zbliżyły się do stoczni, a na koniec rozproszyły się w różnych kierunkach, aby uniknąć namierzenia. Pancerz gigantycznej stoczni zaczął pękać, najpierw pojawiły się niewielkie dziury po pierwszych trafieniach laserów, potem kolejne, po drugim ostrzale. Z dziesiątków wypalonych otworów zaczęło wydostawać się powietrze, a niedługo później również ciała. Emily zamrugała i opanowała dreszcz – specjalista Satore właśnie
ujawnił
okrucieństwo
swojej
natury.
Wreszcie
w stocznię uderzyły wystrzelone wcześniej pociski. Prawie sto trafiło w cel i górny sektor wielkiej fabryki zmienił się w spienioną, wyszczerbioną i bulgoczącą masę eksplozji. Z głośników rozległy się wiwaty załóg. Ale ćwiczenie nie dobiegło jeszcze końca. Jeden z niszczycieli został wyeliminowany, ale inne jednostki Dominium wynurzyły się
zza
zniszczeń
i
rozpoczęły ostrzał
przeciwrakietowy.
Kanonierki znowu się rozproszyły, aby uniknąć trafienia, ale
kilku się nie udało. Reszta triumfalnie wróciła na transportery i wykonała lądowanie. Załogi były wyczerpane. Jeszcze dwie kanonierki uległy zniszczeniu przy dokowaniu. SI uznała załogi za zabite. W prawdziwej bitwie ocalałe załogi wysiadłyby, paliwo i uzbrojenie zostałyby uzupełnione, po czym przy stanowiskach zasiadłyby wypoczęte załogi i ruszyłyby do dalszej bitwy. Jednak nie w tym ćwiczeniu. Emily spojrzała na Skiffingtona i pozostałych dowódców. – Późno już, a to był długi dzień. Zadbajcie, aby wasi ludzie dzisiaj świętowali, bo na to zasłużyli. Jutro spotkamy się na odprawie.
Chcę
usłyszeć
wasze
rady
w
kwestii
zmian
taktycznych. Czasu wystarczy nam zaledwie na kilka ćwiczeń i musimy wszystko przewidzieć już teraz. Potem spotkacie się ze swoimi eskadrami, żeby przekazać im szczegółowe ustalenia. Dzisiaj dowiedliśmy, że możemy pokonać tradycyjne duże jednostki. Musimy jednak przećwiczyć tę umiejętność i podnieść ją na wyższy poziom. Potem
Emily
obdarzyła
wszystkich
zaskakującym,
promiennym uśmiechem. – Fajnie było
dla
odmiany skopać parę tyłków,
co?
Postarajmy się robić to nadal. *** Dwa tysiące mil dalej, na pokładzie „Lwiego Serca”, admirał Douthat przeglądała nagranie z ćwiczenia już trzeci raz. Gdy skończyła, spojrzała na gości w gabinecie. – I co sądzicie? – Skinęła na kapitana Edera. – Jak myślisz,
Jim, obroniłbyś stocznię podczas ataku Tuttle i przy takiej taktyce? Eder potarł policzek. – Nie wiem – przyznał z namysłem. – Jej atak był zupełnie inny niż ten przeprowadzony przez Dezetów podczas naszej ucieczki do Azylu. Dezeci ruszyli prosto na nas,
a my
spowalnialiśmy ich bronią pozycyjną. To, co widzieliśmy… – Kapitan wzruszył ramionami. – Jakby okręty Dominium wpadły w burzę. Tuttle była wokół nich, a gdy tylko dostrzegła wyłom w obronie, wykorzystała go cholernie dokładnie. – Co byś zrobił, aby bronić się przed tego rodzaju atakiem? – naciskała Douthat. Eder zerknął na królową Annę przy stole, sir Henry’ego i naczelną psycholog. Za królową siedział Hiram Brill i notował coś na tablecie. – Cóż… Jeżeli mowa o obiektach stacjonarnych, jak stocznia, broniłbym jej przez rozstawienie pól minowych i fortów. Kanonierki są zwinne, ale niełatwo by im było przedrzeć się przez taką obronę. – A w starciu ruchomym kanonierek przeciw niszczycielom, krążownikom czy okrętom flagowym? Eder zastanowił się. We Flocie V ictorii preferowano, gdy kapitanowie
najpierw
myśleli,
potem
działali.
Wreszcie
mężczyzna skinął głową. – Z pewnością wydłużyłbym zasięg działań obronnych co najmniej na średni, nie krótki. I wykorzystałbym lżejsze
jednostki, niszczyciele i fregaty, które wzmocniłbym i dodał zdalne wyrzutnie. Tylko do obrony. Zrobiłbym z nich jeże na sterydach,
mówiąc
oględnie.
Używałbym
ich
do
osłony
krążowników i transportowców, a potem pozwolił dużym jednostkom zająć się atakiem. – Ale nie mamy ani czasu, ani zasobów, żeby wyprodukować wielkie jednostki, prawda? – wtrąciła królowa cicho. – Nie, ale jeżeli uda nam się przygotować tę pułapkę, Dominium również nie będzie tego miało – zauważyła admirał Douthat. – Zgadzam się z kapitanem Ederem, że można znaleźć dobrą taktykę przeciwdziałania, która pozbawi kanonierki ich skuteczności, ale myślę, że zdołają zadać sporo szkód, zanim wróg wdroży nowe zasady w swoich siłach. – Ale Dominium ma jeże! – zaprotestował sir Henry ostro. – Owszem, ale nie dość dużo, sir. Nie dość dużo. – Douthat powiodła spojrzeniem po twarzach zebranych. – Wysyłaliśmy drony przez tunel z Azylu do V ictorii. Kilka z tych, które wróciły, przekazało raporty, że wsparcie dla Dezetów właśnie nadchodzi. Detektory wykryły sześć nowych jednostek. Gdybyśmy nie budowali kanonierek, w tym samym czasie udałoby się nam wybudować jedynie dwa niszczyciele albo jeden krążownik. W gabinecie zapadła ponura cisza. Wszyscy starali się przeanalizować, co wynika z nowych informacji. Wreszcie królowa położyła dłonie na stole. – No dobrze. Admirał Douthat, jaką ma pani propozycję? Admirał wyjaśniła. A kiedy skończyła, wszyscy wbijali w nią
zdumiony wzrok przez długą chwilę. Królowa wyglądała na zamyśloną, sir Henry zdawał się bliski wybuchu. – To nonsens! – warknął. – Wyzywa pani los! Chce pani posłać niewyszkolone siły przez pół znanego wszechświata, kazać im walczyć w dwóch bitwach, zanim jeszcze przystąpią do starcia, które ma największe znaczenie. Do tego trzeba przemyśleć rozkład czasowy i koordynację! Na bogów naszych matek! Admirał tylko patrzyła, jak sir Henry unosi gniewnie ręce. – Jak chce pani skoordynować siły do tych dwóch zadań, skoro nie będą mogły się ze sobą kontaktować? To absurd! Admirał Douthat skinęła głową. – Poruszył pan istotne punkty, sir Henry. Tak, po pierwsze, kanonierki mają niewyszkolone załogi, jednak muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem postępów, jakie zrobiły do tej pory. I widział pan ostatnie ćwiczenie. Chociaż Tuttle początkowo miała problemy, wygląda, że wreszcie je rozwiązała. A jeżeli chodzi o koordynację, będzie to trudne, ale sądzę, że na to też mamy rozwiązanie. Sir Henry nie wyglądał na przekonanego. – Ta Tuttle… Czy omal się nie załamała po naszym przybyciu do Azylu? Jest pani pewna, że ta kobieta poradzi sobie z takim stresem? Musi pani przyznać, admirał Douthat, że w planowanej misji pojawi się wiele trudności, które trzeba będzie pokonywać od ręki i na wyczucie. Admirał Douthat ponownie skinęła głową.
– W tej sprawie opinię powinna wygłosić naczelna psycholog Floty. Martho? Wiceadmirał Wilkinson wstała. Była wysoka i często to wykorzystywała jako atut. Zresztą od siedzenia zdrętwiały jej pośladki. – Sir Henry, sprawdzałam kondycję psychiczną komandor Tuttle i każdego innego kapitana od przylotu do Azylu. Jak pan wie, wielu kapitanów zostało zwolnionych z obowiązków – rekomendowałam to admirał Douthat. Komandor Tuttle nie należała do tej grupy. Monitorowałam jej stan zaledwie dziesięć dni temu i podtrzymuję swoją opinię. Komandor Tuttle jest stworzona do tej misji. – Wilkinson usiadła. – Powierzyłam Tuttle zadanie zbudowania sił kanonierek – dodała admirał. – Uznałam, że ta dziewczyna wymyśli, jak to zrobić, ponieważ należy do nielicznych kreatywnych dowódców. Nie wiem, czy mnie by się udało coś podobnego. Na pewno nie w tak krótkim czasie. Sir Henry posłał jej gniewne spojrzenie, po czym odwrócił się gwałtownie do Hirama. – A co pan sądzi, Brill? O ile wiem, zna pan Tuttle osobiście. Podoła misji? Jeżeli pytania wytrąciły Brilla z równowagi, nie dał tego po sobie poznać. – Bez wątpienia, sir Henry. Znam ją od szkolenia w ośrodku. Jest twarda. Bardzo twarda. Przypomnę, że była gotowa staranować okręt Dominium, byle tylko ocalić Atlasa i królową.
Emily to bardzo dobry taktyk, a w najtrudniejszych sytuacjach potrafi być niezłomna. Nie mogę zagwarantować, że uda jej się zrealizować plan admirał Douthat, ale przyznam, że nie widzę innego oficera, który mógłby się tym zająć. I dodam jeszcze coś, czego nie można się dowiedzieć ze skanów mózgu ani dossier służby. Jeżeli komandor Tuttle dostanie zadanie, które musi zostać bezwzględnie wykonane, wykona je za wszelką cenę. Emily to po prostu wojowniczka. Tylko śmierć może ją powstrzymać. Sir Henry wciąż nie wyglądał na przekonanego, ale królowa Anna nie pozwoliła mu dojść do słowa. – Myślę, że to nie ma znaczenia. Mam rację, admirał Douthat? – Tak, Wasza Wysokość. Królowa
westchnęła.
Wyglądała,
jakby postarzała
się
o dwadzieścia lat. – O ile dobrze rozumiem sytuację, nie możemy po prostu zostać tutaj i bronić się nadal w Azylu. Czy to prawda? –
Wasza
Wysokość,
doprowadziliśmy do
impasu,
ale
Dominium ma dostęp do lepszych zasobów surowców i może wybudować więcej dużych okrętów niż my. Musimy przejść jak najszybciej do ofensywy albo Dominium wedrze się tutaj przez tunel czasoprzestrzenny i nas zniszczy. Królowa Anna wskazała na wyświetlacz holograficzny, na którym jeszcze niedawno oglądała wraz z resztą przebieg symulowanego starcia.
– I to jest pani najlepszy plan? – zapytała cicho. – Tak, Wasza Wysokość. Nie mam żadnego innego pomysłu. – Wasza Wysokość – zaoponował sir Henry – możemy wzmocnić obronę! Potrzebujemy tylko czasu na… Królowa uśmiechnęła się do swojego doradcy. Z sympatią i melancholią. – Sir Henry, uczyłeś mnie przez lata. Na jednej z lekcji powiedziałeś, że los niekiedy zmusza nas do odwagi. – Królowa wstała i spojrzała na Alyce Douthat. – Niech tak będzie. Przyszłość V ictorii znowu spoczywa w pani rękach. Po czym ruszyła do drzwi. Martha Wilkinson pochyliła się do przyjaciółki i szepnęła: – Możemy już wznieść toast za powodzenie, moja droga? ===
ROZDZIAŁ 27 NA POKŁADZIE „SOWY ŚMIESZKI” W POBLIŻU SIEGEST ORA, ST OCZNI DOMINIUM – Musisz to zobaczyć, Sadia! – zawołał specjalista od namiarów i łączności. Sadia Zahiri, kapitan okrętu, podeszła szybko do fotela podwładnego i popatrzyła na wyświetlacz holo. Cztery drony zwiadowcze, reprezentowane przez migoczące niebiesko plamki, zataczały w nierównej formacji łuk wokół czerwonej kuli – stoczni Dominium. Nieregularne kształty pojawiły się na asteroidach. Na oczach kapitan Zahiri zmieniły położenie, czasami przesłaniały drony, a nawet stocznię. Dopiero po chwili udało się Sadii skupić na tyle, aby wypatrzyć dwadzieścia czerwonych trójkątnych ikon,
wskazujących na
uzbrojone
patrole – tagi etykiet ujawniały, że są wśród nich niszczyciele, krążowniki oraz okręty nieznanego typu. – Wróg
chyba wykrył obecność dronów – powiedział
przepraszająco Behrman. Podświetlił pięć jednostek Dominium. – Widzisz? Te okręty zrobiły gwałtowny zwrot i zeszły z kursu, aby sprawdzić granicę pasa asteroid. – Innymi słowy, lecą na nas – stwierdziła Zahiri. – Tak – zgodził się ponuro Behrman. – Ale nie znają naszej dokładnej pozycji? – Nie, lecz jeżeli wychwycili choć ślad drona, wiedzą, że tutaj
jesteśmy. Zaczną nas szukać. Zahiri zakołysała się na piętach w głębokim namyśle. Pora wracać? Wystarczy zrobić zwrot i umykać gdzie pieprz rośnie. „Sowa” miała takie przyśpieszenie, że żaden okręt Dominium nie zdoła jej dogonić. Kapitan Zahiri wolałaby zdobyć więcej danych o stoczni, ale jeżeli oznaczałoby to, że… – Nowy odczyt z detektorów! – zawołała Fatima Binissa ze swojego stanowiska. – Trzy niszczyciele z trzech różnych kierunków! Odległość – piętnaście tysięcy mil od Biesa Jeden, osiemnaście od Biesa Dwa i tyle samo od Biesa Trzy. Podchodzą powoli. Według danych z detekcji na paśmie T wróg pinguje pas asteroid, pani kapitan, pewnie planuje wyjście z pasa. Wysłał też kilka mniejszych obiektów, zapewne dronów. Żaden nie pinguje aktywnie, chociaż nie mam zielonego pojęcia dlaczego. – Twarz Binissy pobladła. – Na pewno wiedzą, że tu jesteśmy. Kapitan zmrużyła oczy. A to coś nowego. Przed chwilą była gotowa uciec, teraz znalazła się w pułapce. Pięć okrętów wroga nadlatywało z różnych stron. Przyjrzała się uważniej układowi na holo. Nic nie zbliżało się ani z dołu, ani z góry pasa. Ucieczka tamtędy wydawała się bardzo obiecująca, skoro inne trajektorie wiązały się z wysokim ryzykiem… I bardzo kusząca… Nabrała
tchu,
gdy do
głowy wpadła
jej
wyjątkowo
nieprzyjemna myśl. Czy Dezeci byli aż tak sprytni? Czy próbowali zagonić ją w kozi róg? – Pełne maskowanie. Bennie,
niech drony zakłócające
i przynęty będą gotowe na mój rozkaz. Fatima, użyj lasera komunikacyjnego, aby przełączyć wszystkie nasze detektory na zdalnych platformach. Niech zbierają dane bez przerwy i niech będą w stałym zasięgu łączności laserowej. Nie chcę, żeby jakiś zagubiony sygnał ujawnił naszą pozycję. Odetchnęła. – Pilot, poprowadź nas powoli w kierunku pola asteroid, ale w razie czego bądź gotów do pełnego przyśpieszenia. Cały czas utrzymać pełne maskowanie, zrozumiano? Musimy się dostać w pole asteroid, ono nas ukryje. Jeżeli zostaniemy wykryci, skieruj okręt na pierwszy pusty obszar i gnaj jak szalony, Forrest. Pilot Forrest Janson, najmłodszy członek załogi „Sowy Śmieszki”, skinął głową. Nie odrywał oczu od panelu sterów i sprawdzał ustawienia. Zahiri nie była początkowo pewna, czy ten młodzik sobie poradzi – nigdy nie wiedziała, czy słucha rozkazów, ponieważ nie podnosił wzroku, gdy się odzywała. Początkowo Sadię to niepokoiło i denerwowało, ale z czasem przekonała się, że pilot słucha każdego słowa i planuje kolejny krok, jaki powinien wykonać w danej sytuacji. A co więcej, kapitan Zahiri przekonała się, że jej pilot ma świetną orientację w
przestrzeni.
Oczywiście taka
zdolność
była
niezbędna
w przypadku każdego pilota, ale Forrest był wybitny. Gdy leciał, nieustannie przeskakiwał z małej skali na wyświetlaczu holo do szerokiej panoramy, a przy tym słuchał meldunków z detekcji i dronów.
I na dodatek miał nerwy ze stali. Niemal wcale nie reagował fizycznie na trudne sytuacje – nie pocił się, nie wiercił, nie krzyczał ani w żaden inny sposób nie okazywał emocji. Zahiri czasami zastanawiała się, czy jej pilot w ogóle pojmuje wagę różnych zagrożeń. Kapitan doszła do wniosku, że Forrest był jednym z nielicznych szczęściarzy, którzy urodzili się z lodowatą wodą zamiast krwi w żyłach, i dziękowała wszystkim bogom, że chłopaka przydzielono właśnie na „Sowę Śmieszkę”. – Forrest, choć raz powiedz, że rozumiesz, co masz robić – warknęła, ujawniając własne zdenerwowanie, którego nie zdołała opanować. Podniósł na chwilę głowę, spojrzał na swoją przełożoną, po czym odpowiedział ze spokojem: – Tak, kapitan Zahiri, rozumiem. – Po czym znowu zajął się panelem sterowania. Zahiri westchnęła i potrząsnęła głową. Fatima Binissa uśmiechnęła się współczująco. Potem kapitan podeszła do stanowiska Denniego Hoda, specjalisty od łączności i zastępcy dowódcy. – Zaktualizuj dane w dronach Omega. Upewnij się, że wszystkie mają współrzędne stoczni Dezetów – rozkazała mu szeptem. Drony Omega automatycznie zostaną wystrzelone, jeżeli okręt ulegnie zniszczeniu. Ruszą od razu do sektora V ictorii i będą szukały okrętu własnej Floty lub jakiejś ojczystej placówki,
po
czym
zaczną
nadawać
kod
Omega,
aby
powiadomić o losie „Sowy Śmieszki” i przekazać wszystkie
istotne dane. Kapitan Sadia Zahiri nie zamierzała się poddać, ale nie była głupia. Poważnie ryzykowała. – Zapiąć pasy! – rozkazała. Gdyby ktoś z załogi nie zabezpieczył się, z pewnością odniósłby rany, gdyby okręt zaczął przyśpieszać.
Gdy
zastanawiała
się
zapinała nad
pasy
swoim
we
własnym
kolejnym
fotelu,
posunięciem.
Uśmiechnęła się szyderczo. Zapowiadała się ciekawa potyczka. Na wyświetlaczu pięć okrętów Dominium nadal powoli przedzierało się przez pas asteroid, aby dotrzeć do jego granicy. Zdecydowanie powoli. Biesy Jeden, Dwa i Trzy kontynuowały podejście w kierunku „Sowy”, ale nieco z boku, co kazało wnioskować, że wróg zapewne już wiedział o obecności okrętu w pasie, ale nie znał jego dokładnej pozycji. Okręty wroga zamkną swoje przeszukiwanie dwa tysiące mil od „Sowy”, która będzie cicho skradać się nad nimi do bezpiecznego schronienia wśród asteroid. – Forrest, jak daleko mamy do pasa? – zapytała kapitan Zahiri. Fatima Binissa zachichotała. – Daleko jeszcze, tato? – wyszeptała scenicznie, co wywołało śmiech na pokładzie. – Dziewięćdziesiąt pięć minut przy tym kursie i prędkości – odpowiedział Forrest Janson beznamiętnie. „Sowa Śmieszka” była niemal czarną dziurą w przestrzeni kosmicznej – nie emitowała prawie żadnych fal ani energii, gdy poruszała się w żółwim tempie. Gdy tylko znajdzie się w pasie
asteroid, pełnym radiowego hałasu i zakłóceń, będzie mogła poruszać się swobodniej, a im głębiej się zanurzy, tym łatwiej zdoła zamaskować się w szumie. –
Fatimo,
oblicz,
gdzie
będą
jednostki
wroga
za
dziewięćdziesiąt minut. Binissa podniosła tablet, a potem wyniki przerzuciła na holo. Osiem jednostek Dominium tworzyło pudełkową formację, a
„Sowa”
znajdowała
się w
jej prawym dolnym rogu.
Maskowanie czy nie, jeżeli do tego dojdzie, „Sowa” ukaże się na aktywnych detektorach i spotka ją okrutny koniec. Zahiri zmarszczyła brwi. Jeżeli ruszy w dół, czas dotarcia do pasa asteroid jeszcze się wydłuży. A jeżeli „Sowa” zmieni kurs, możliwe, że wpłynie to również na kurs Dezetów. Zanim kapitan zdążyła się zastanowić, odezwała się Fatima: – Nowe jednostki! Bies Cztery nadlatuje kursem nad nami, skierowanym nieco w lewo. Odległość: piętnaście tysięcy mil. Wcześniej był cichy, ale właśnie włączył aktywną detekcję. Bies Pięć nadlatuje z dołu, również z aktywnymi detektorami. Leci ukośnie w górę. Dziewiętnaście tysięcy mil. Biesy Cztery i Pięć poruszają się powoli. Zahiri skinęła głową. Potwierdziły się jej wcześniejsze podejrzenia. Gdyby ruszyła w dół lub w górę z obecnej pozycji, wpadłaby prosto na któryś z tych okrętów. – Mildred! – wywołała pokładową sztuczną inteligencję. – Pokaż na holo szacowany obszar obejmowany przez detektory okrętów Dominium.
– Oczywiście, moja droga – odpowiedziała SI ciepło. Na wyświetlaczu pojawił się wycinek przestrzeni wypełniony na różowo. „Sowa” znajdowała się w środku czystego obszaru, ale sfera zaczynała się zbliżać. – Mildred, oblicz w przybliżeniu, kiedy nas wykryją, przy założeniu, że żadna z jednostek nie zmieni kursu. – Za pięćdziesiąt dwie minuty. – Świetnie. – Kapitan Zahiri wyprostowała się dziarsko. – Oto, co zrobimy. Hod, potrzebna mi przynęta zaprogramowana, żeby naśladować nasz okręt. Wystrzel ją, lecz nie odpalaj. Niech włączy się dopiero za… – Sadia zerknęła na holo – trzydzieści minut. Wyślij przynętę po łuku w górę na pełnym przyśpieszeniu. Niech leci przez czterdzieści parę sekund, a potem przejdzie w tryb maskowania. Dezeci poganiają sobie trochę za fałszywą „Sową”. Przygotuj też cztery dodatkowe przynęty imitujące „Sowę”, gotowe do włączenia na rozkaz. „Miejmy nadzieję, że nie będą nam potrzebne” – pomyślała przy tym. Minuty ciągnęły się w nieskończoność. Znacznik „Sowy Śmieszki” powoli przesuwał się na wyświetlaczu holo w prawą stronę, coraz bliżej asteroid, jednak różowy obszar możliwej detekcji zbliżał się nieuchronnie. Forrest Janson powiększył obraz i zaczął go obracać w różne strony, aby sprawdzić, jakie będzie miał pole do manewru. Minęło pół godziny. Kapitan Zahiri pomniejszyła obraz, aby przyjrzeć się kursom wszystkich jednostek wroga otagowanych
jako Biesy oraz przynęcie, która właśnie jak szalona gnała w górę i ciągnęła za sobą długi ślad emisji energii i fal radiowych. Innymi słowy, świeciła jak choinka na nocnym niebie. Nawet ślepy by zauważył. Kapitan Sadia Zahiri wstrzymała oddech. Czy wróg da się na to złapać? Dziesięć sekund później miała już odpowiedź. – Wystrzelili coś! – zawołała Binissa. – Chyba pociski. Wykrywam pięć… nie, dziesięć! – Wycelowane w nas? – zapytała kapitan. Binissa pokręciła głową. – Nie, w środek obszaru ich poszukiwań. Są ustawione dość szeroko, nie mogę stwierdzić… Ale Zahiri domyśliła się już, co robią Dezeci. Niech ich szlag! Wyczuli
podstęp
i
zaczęli
ostrzeliwać
obszar,
który
przeszukiwali, w nadziei, że albo zniszczą „Sowę”, albo przynajmniej wypłoszą. Jednak Sadia mogła to wykorzystać… Jeśli się uda… – Przygotować się na uderzenie! Wszyscy uwaga! Uderzenie! Pilot, po pierwszej eksplozji przyśpiesz i zabierz nas… – Wiem – odpowiedział Janson spokojnie. Eksplodowała pierwsza głowica antymaterii, potem kolejna i jeszcze osiem. Przestrzeń zawirowała. Fala energii uderzyła w okręt zwiadowczy jak huragan, wytrąciła „Sowę” z kursu. Wskazania
detektorów
spowił
biały
szum,
a
wszystkie
przedmioty, które nie zostały przymocowane – książki, tablety,
kubki, mnóstwo zdjęć rodzinnych oraz jeden bezradny inżynier – rykoszetem odbiły się od włazów i pokładów. Głowa kapitan Zahiri uderzyła o zagłówek fotela, a potem zapadła cisza. Ben-Ami Behrman patrzył z niedowierzaniem, jak tablet zrywa się z konsoli namiarów, przelatuje przez pomieszczenie i trafia go prosto w nos. Zanim stracił przytomność, zdążył jeszcze pomyśleć: „Jakie jest prawdopodobieństwo takiego zdarzenia?”. Fatima Binissa była przypięta do fotela. Ale lewe ramię zostawiła sobie wolne. Kiedy okręt zakręcił się jak szpulka, uderzyła ręką w konsolę. Nadgarstek eksplodował szalonym bólem. Dennie Hod, łącznościowiec i specjalista od namierzania, nie zacisnął pasów tak mocno, jak mu się wydawało. Jego ciało uniosło się, a potem zderzyło z fotelem, potem znowu i znowu… Kiedy wstrząsy się skończyły, czuł, że coś w nim pękło, i miał szczerą nadzieję, że pożyje na tyle długo, aby się dowiedzieć, co takiego. Janson starał się rozluźnić, gdy rzucało nim w fotelu na wszystkie strony.
Na
holo
dostrzegł,
jak
ikona
„Sowy”
zamigotała na pomarańczowo, co znaczyło, że okręt odniósł krytyczne uszkodzenia. „No co ty nie powiesz” – pomyślał kwaśno, a potem skinął głową. Było zupełnie jak na szkoleniu pilotażu. Instruktorzy o niczym innym nie marzyli, jak tylko o tym, żeby wpinać nowych rekrutów do symulatorów i przepuszczać ich przez
prawdziwy tor przeszkód. Ulubionym scenariuszem były właśnie katastrofy. Okręt wpadał w korkociąg, zwykle spadał przy tym na planetę albo którąś z wiktoriańskich stacji kosmicznych. Większość rekrutów była tak zajęta rzyganiem, że nawet nie zauważała, kiedy się rozbijali. – Zapomniałeś o swoim zadaniu, rekrucie! – wrzeszczeli wtedy instruktorzy. – Rekrucie, jakie masz zadanie? Jakie masz ZADANIE? Zadaniem Jansona było teraz ustabilizować okręt, zanim wyruszy w Daleką Drogę albo ukaże się na detektorach Dominium. Pilot głęboko nabrał tchu. Po kolei. – Mildred! Opisz swój stan – rozkazał głośno. – Funkcjonuję w ramach założonych parametrów, pilocie Janson – odpowiedziała radośnie SI. – Dziękuję, że pytasz, mój drogi. Ale okręt stracił sterowność oraz ma uszkodzone sporo systemów, w tym hydroponikę, usuwanie odpadów i recykling… – Wystarczy! Janson usłyszał jęk. Fatima Binissa przyciskała rękę do piersi i krzywiła się z bólu. Będzie musiała poczekać. – Mildred, masz dostęp do sterowania? – Tak, pilocie Janson. – Ustabilizuj lot i użyj silników odrzutowych, aby utrzymać kurs na ten sektor. – Zaznaczył współrzędne w pasie asteroid. – Zachowaj tryb maskowania, na ile to możliwe. – Z przyjemnością. I
zaraz
potem,
po
minimalnych
korektach
silnikami
wspomagającymi, głównym napędem, a nawet przy pomocy systemów hamujących opartych na ciemnej materii, „Sowa” zaczęła wyrównywać kurs. W pół minuty było po wszystkim. Janson skinął głową. Sam mógłby to zrobić… och, robił to dziesiątki razy, ale wykorzystałby ciąg silników pomocniczych raczej niż głównych. Inaczej niż Mildred. Poza tym SI na pewno umiała takie manewry wykonać szybciej i dokładniej, a przy tym emitować minimalne ilości energii. Zadowolony Janson zwrócił oczy na holo. „Sowa” poruszała się na skraju różowego obszaru, w którym zostałaby wykryta przez detektory Dominium. – Mildred, dostosuj obraz holo tak, aby pokazywał zasięg detekcji okrętów Dominium z uwzględnieniem zakłóceń po wybuchach głowic antymaterii. – Tak jest, mój drogi. Różowy wycinek przestrzeni zmniejszył się znacząco. „Sowa” znowu znajdowała się w bezpiecznym obszarze. – Mildred, dopasuj nasz kurs tak, aby omijał sferę detekcji po tym, jak systemy na okrętach Dominium zresetują się po eksplozjach. Nie byłoby dobrze, gdyby po resecie Dezeci natrafili na nowy ślad. Wreszcie pilot uśmiechnął się z satysfakcją, a potem przejął stery od SI i poprowadził okręt pod osłonę pasa asteroid. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Dobrze się bawił. *** Kapitan Zahiri ocknęła się. W pewnym sensie.
– A niech to! – jęknęła. Głowę rozpychał jej wredny obcy, który właśnie próbował wygryźć sobie drogę na wolność. Rozejrzała się. Mostek „Sowy Śmieszki” wyglądał jak po przejściu tornada. Wszędzie leżały tablety, kubki, papiery. Z niepokojem Sadia dostrzegła też smugi krwi i kałuże wymiocin. Zdawało jej się, że okręt się nie rusza i stracił moc. Zaraz jednak uznała, że jest to wrażenie cokolwiek mylne. Nie miało sensu. – Kapitan Zahiri? Żyjesz? Odwróciła głowę. Świat wokół zawirował, żołądek Sadii się skurczył, a przed oczyma wybuchły gwiazdy. – Kapitan Zahiri? – Tym razem głos był bardziej naglący. Sadia
z
trudem
odnalazła
pod
palcami
przyciski
i wyprostowała fotel. Dlaczego wciąż wszystko wirowało, do cholery? – Mildred! – zabrzmiał znowu ten sam głos. Rozpoznała go mgliście. Należał chyba do pilota, Forresta Jansona. Jednak, co bardzo dziwne, zwykle nieustraszony Janson wydawał się przerażony. – Mildred, zrób skan medyczny kapitan Zahiri i zdiagnozuj jej stan! Czujniki medyczne fotela włączyły się na rozkaz, zaczęły błyskać i piszczeć. Po czterdziestu sekundach pokładowa SI oznajmiła: –
Prawdopodobieństwo
wstrząśnienia
mózgu:
dziewięćdziesiąt procent. Poziom zagrożenia życia i zdrowia: średni. Brak krwawienia wewnętrznego. Lekki szok. Puls przyśpieszony. Stan świadomości: nieprzytomna. – Rokowania? – Kapitan Zahiri dojdzie w pełni do zdrowia w ciągu pięciu dni. Wymagany jest odpoczynek i lekarstwa. Niektórzy pacjenci w podobnym stanie dobrze reagują na muzykę i… –
Dość.
Mildred,
możesz
zaaplikować
kapitan
Zahiri
odpowiednie leki? – Janson nie przyznałby się do tego, ale na myśl, że miałby zrobić komuś zastrzyk, było mu niedobrze. –
Tak.
Jako
Mildred,
wersja
cztery
zero,
posiadam
zaawansowane kwalifikacje pielęgniarskie i mogę zgodnie z prawem dokonywać zabiegów na obszarach jurysdykcji V ictorii, Azylu, Cape Breton, Darwina… – Dość! – Forrest odetchnął głęboko, żeby się uspokoić. Przez chwilę wyobrażał sobie, że strzela do Mildred tak długo, aż sztuczna inteligencja zmieni się w dymiący stos elektroniki. – Mildred, podaj kapitan Zahiri potrzebne lekarstwa. – Oczywiście, mój drogi. Z boku fotela kapitańskiego wysunął się panel z niewielkim manipulatorem. Kiedy dotknął szyi kapitan, rozległ się syk strzykawki
pneumatycznej,
a
potem
manipulator zniknął
w skrytce. Po pięciu minutach twarz Sadii odzyskała normalny kolor, a po dziesięciu kobieta poczuła się znowu człowiekiem. – Co z okrętem? – zapytała, gdy tylko otworzyła oczy. – Dwa silniki nie działają, ale Avi już nad nimi pracuje.
Dopóki ich nie naprawi, nici z przyśpieszenia. Hydroponika i recykling odpadów zdewastowane. Reszta systemów działa mniej więcej normalnie. Tyle tylko,
że wszystkie drobne
przedmioty poleciały w różne strony i okręt będzie wymagał naprawdę gruntownego sprzątania. Zahiri tylko się skrzywiła. Dwa silniki oznaczały, że „Sowa” nie ucieknie, jeśli zostanie wykryta. Hydroponika i recykling nie stanowiły problemu, przynajmniej przez tydzień… Co nie miało znaczenia. Sadia nie sądziła, żeby okręt przetrwał aż tyle. – Co z załogą? Janson pokręcił głową. – Jeden nie żyje. Branson złamał kark. Nie przypiął się i wylądował na grodzi. Zahiri wciągnęła powietrze. Niedobrze, bardzo niedobrze. Polegała na głównym mechaniku Bransonie, jego asystent, Avi, był jeszcze zielony. – Co z resztą? Janson machnął ręką. – Hod jest w kapsule medycznej, ma pękniętą śledzionę. Za osiem godzin odzyska sprawność. Behrman złamał nos i kość policzkową, a podbite oko spuchło, może być uszkodzone, zdaniem Mildred. Podała leki na ból głowy, ale Behrman zachowuje się niepewnie, powinien trafić do kapsuły medycznej, gdy tylko się zwolni. Binissa złamała nadgarstek w kilku miejscach, dostaje kroplówkę z antybiotykami, żeby zapobiec
infekcji, oraz leki przeciwbólowe, ale też powinna znaleźć się w kapsule. Ból głowy kapitan Zahiri nie wyglądał dobrze, ale mogła go opanować. Chyba nie wszystko pamiętała… – Co z Dafną? – Nic jej nie jest. Reszta też tylko trochę się poobijała. – Dafna? Masz kontakt ze swoimi dronami? – zawołała kapitan. – Wciąż dostarczają dane? Dafna Simon sprawdziła odczyty na trzech komputerach. – Cały czas napływają dane ze wszystkich czterech dronów – zameldowała. Jej głos brzmiał nieco piskliwie, a piegi odcinały się od bladej skóry. Zahiri przyjrzała się jej z namysłem, potem skinęła powoli głową. – Dobrze. Możesz wystrzelić jeszcze jednego drona, żeby leciał przed nami, jakieś pięćset mil? Jako zwiadowca. Simon sprawdziła magazyn. – Mam jeszcze tylko cztery – ostrzegła. Zahiri skinęła odruchowo głową i znowu przeszył ją ból. – Mildred! Podaj mi coś mocniejszego na ból głowy – rozkazała. Syknęła znowu strzykawka pneumatyczna i ucisk w czaszce zmalał. Przynajmniej na tyle, że Sadia mogła myśleć. – Avi, ile potrwa naprawa silników? Avi Lani, asystent mechanika, wzruszył ramionami. – Och, szlag, nie mam pojęcia. Same silniki wyglądają na
nieuszkodzone, ale elektronika się usmażyła, jak mi się zdaje. Muszę zrobić pełny przegląd, aby znaleźć awarię, a potem wymienić uszkodzone podzespoły. – Jak długo, Avi? Ile czasu ci to zajmie? Młody inżynier wydął usta. – Dwa do pięciu dni. – Bierz się do roboty – mruknęła Zahiri. – Bez sprawnego napędu nasze szanse maleją. Potem spojrzała na Jansona i Simon. – Dafno, będziesz musiała przejąć detekcję, dopóki Fatima nie odzyska sprawności. Muszę wiedzieć, czy coś wskazuje, że Dezeci wiedzą o naszej obecności, a raczej, czy wiedzą, że wciąż żyjemy. Dafna, wciąż blada, spędziła parę minut przy stanowisku detektorów. Przejrzała zapisy z minionej godziny, zwłaszcza moment
odpalenia
przynęty
i
wystrzelenia
przez
wroga
pocisków z antymaterią. – Na ile mogę ocenić, ale to tylko przypuszczenia, niewiele więcej, Dezeci nie widzieli nas na swoich detektorach, gdy wypuścili głowice. Podejrzewam, że kiedy włączyła się nasza przynęta, ostrzelali jak największy obszar, aby trafić nas na oślep. Pewnie domyślili się, że to przynęta. Ich detektory nie wyłapały nas, eksplozje wywołały za duże zakłócenia. Nasze czujniki
już
przeszukują
się
zresetowały.
przestrzeń w
Widzę
trzy
okręty
pobliżu. Brak śladów
jednostki, może poleciała za przynętą.
wroga, czwartej
– Domyślaj się dalej – zachęciła kapitan. Dafna spojrzała na nią. – Nie sądzę, żeby Dezeci wiedzieli o naszej obecności. Uznali zapewne, że wszystko, co znajdowało się w zasięgu detonacji głowic
z
antymaterią,
zostało
zniszczone
lub
poważnie
uszkodzone, a przynęta albo odleciała, albo również uległa destrukcji. Tak czy inaczej, wróg nie szuka naszego okrętu, lecz raczej jego wraku. Zahiri starała się nie skinąć głową. Domysły Dafny miały sens. Gdyby „Sowa Śmieszka” miała sprawny napęd, Sadię kusiłoby, żeby uciec. – Dobra, w takim razie poszukajmy kryjówki, ale bardzo, bardzo ostrożnie. Dwie godziny później okręt wślizgnął się w pas asteroid. Wszyscy odetchnęli z ulgą, a „Sowa” wchodziła głębiej na bardzo niskiej mocy. Ale ulga nie trwała długo. – Och, szlag! – wybuchła Dafna. – Kłopoty, kapitan Zahiri. Drony zwiadowcze wykryły pół tuzina okrętów, fregaty i jeszcze mniejsze jednostki. Zdaje się, że Dezeci sprawdzają każdą asteroidę, czy się nie ukrywamy w jej cieniu. Zahiri przetarła
oczy,
starając
się nie ulec
znużeniu.
Żałowała, że Dennie Hod wciąż leży w kapsule medycznej, przydałyby się jego pomysły. Kapitan chciałaby mieć również trzech sprawnych mechaników zamiast tylko jednego. Żałowała, że nie wyruszyła do domu poprzedniego dnia. Załoga była
głodna, a zapasy się kończyły. – Obserwuj te patrole – nakazała Dafnie. – Muszę wiedzieć natychmiast, jeżeli któryś skieruje się w naszą stronę. Forrest, wrzuć na holo dane nawigacyjne, chcę mieć pewność, gdzie właściwie jesteśmy. Obraz holo zmienił się i powiększył. „Sowa”, reprezentowana przez niebieską ikonę, znajdowała się pośrodku. Wokół krążyły nierówne bryły, niektóre małe jak okręt, inne ogromne. Asteroidy przemieszczały się od prawej do lewej. – Wyrównaj kurs i prędkość tak, abyśmy poruszali się razem z głównymi obiektami w pasie, czyli skręć o dziewięćdziesiąt stopni od obecnego kursu, bo wystajemy jak patyk z kałuży. – Nie jest tak źle, pani kapitan – zapewnił Janson. – Niektóre asteroidy na krawędzi pasa zostały wytrącone ze swoich orbit przez eksplozję. Zderzyły się z innymi skałami, zakłóciły ich dotychczasowy bieg… i tak dalej. Wygląda to jak wielka układanka domino, która właśnie się przewraca. Zahiri westchnęła. To mogło bardzo pomóc. „Sowa” przemieszczała się pasie, zawsze jak najbliżej różnych dużych obiektów, aby osłaniały ją przed zwiadowcami Dominium. Członkowie załogi, którzy nie mieli na razie nic pilnego do roboty, zajęli się sprzątaniem mostka. Dennie Hod wyszedł z kapsuły medycznej, po czym rzucił się od razu na pryczę – nie zanosiło się, żeby wrócił do pracy wcześniej niż za kilka godzin. Do kapsuły weszła Fatima Binissa. Ktoś z załogi zrobił kanapki i przyniósł obsłudze mostka
tabletki pobudzające. Kapitan Zahiri spojrzała na pigułkę z odrazą. Rozpaczliwie chciała się przespać. Z westchnieniem połknęła tabletkę i popiła ciepłą wodą. Parę minut później wróciła jej nerwowa energia. Przyjmowanie stymulantów było jak masaż psychiki papierem ściernym. Sadia Zahiri popatrzyła na różową sferę, która wciąż podążała za „Sową”. A potem wydarzenia potoczyły się jak lawina. – Pani kapitan! – zawołała Dafna znad detektorów. – Za minutę wejdziemy w pusty obszar we wnętrzu tego pasa. To na pewno stocznia Siegestor. Ale zwiadowcy Dezetów przeszukują obszar przed nami, zbliżają się. Udało mi się wychwycić z zakłóceń tylko przebłyski, ale Mildred szacuje, że za mniej niż godzinę znajdziemy się w zasięgu ich detektorów. „Szlag!” – pomyślała wściekle Zahiri. – Dafna, jaką pozycję zajmują Dezeci za nami? – Wciąż nas szukają. Na razie jeszcze jesteśmy bezpieczni, ale to się zmieni, jeżeli się zatrzymamy. Co znaczyło, że „Sowa” nie może się zatrzymać i trzeba jej znaleźć kryjówkę, chociaż z obu stron zbliżają się wrogowie. Okręt mógł lecieć w dół lub górę pasa asteroid. Niestety, lot w dół oznaczał, że „Sowa” po najwyżej dwóch godzinach lotu znalazłaby się bez osłony, wychodząc z pasa. A lot w górę prowadził w głąb skupiska asteroid, a potem… prosto na stocznię Dominium. Kapitan wpadł do głowy pewien pomysł.
Na samą myśl czuła dreszcze. A niech to… – Dafno – oznajmiła spokojnym tonem – chcę dokładny obraz obszaru pod stocznią. Pokaż wszystko, co mamy, będziemy ogniskować obraz. Dafna spojrzała z powątpiewaniem, po czym wysłała drona na pozycję i włączyła kamerę. Widok na ekranie zaskoczył wszystkich. Spód Siegestora wyglądał jak śmietnik, brudny i poobijany, a w szczelinach i zagłębieniach poszycia widać było resztki smaru. Po światłach zostały tylko zniszczone osłony, żadna z lamp nie działała. Kawałki poszycia wraków wystawały pod różnymi kątami z pancerza stoczni, niektóre obracały się w pobliżu, ale pozostawały na tej samej pozycji względem ogromnego kompleksu podczas jego ruchu przez kosmos. Śmieci i resztki kumulowały się zwłaszcza na rufie, gdzie spore kawałki kadłubów wisiały i kołysały się jak na wietrze. – Co to za cholerstwo? – zdziwił się pilot. Avi Lani odszedł od stanowiska, żeby zerknąć na monitory Dafny. Zmarszczył brwi w zamyśleniu, a potem wyprostował się i parsknął śmiechem. – Generator grawitacji nie jest dobrze skalibrowany – wyjaśnił. – Tworzy pole grawitacyjne również na zewnątrz stoczni. Każdy wyrzucony tam śmieć wpada w pułapkę grawitacyjną. Śmieci zostały przyciągnięte do kadłuba stoczni, płaskie odłamki zapewne do niej przylgnęły, lecz te o mniej regularnych kształtach odbijają się i wirują w pobliżu. A to… –
Avi wbił palec w kawałki poszycia kołyszące się leniwie – to części poszycia, które nie mogą przylgnąć do stoczni z różnych powodów, a jej ruchy wywołują tę oscylację. Niezłe. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Zahiri zagryzła usta. „Czas na szalone posunięcia”. – Mildred, chcę, żebyś bryłę naszego okrętu porównała z tymi pod stocznią. Dopasuj jedną, aby zmieściła „Sowę”. Forrest i Dafna spojrzeli na siebie z niedowierzaniem, jakby zastanawiali się, czy ich przełożonej przypadkiem nie odbiło. Może wcale się nie mylili… Bryła „Sowy” pojawiła się po paru sekundach na obrazie z Siegestora, potem kolejna i jeszcze jedna… Zahiri przyglądała im się uważnie. – Janson, myślę, że ten będzie dobry – wskazała kapitan. – Zabierz nas tam, pod stocznię. Tylko powoli. A potem posadź go pod dnem stoczni. Podciągnęła nogi i usiadła, chociaż znowu zaczęła mieć mdłości. Mimo wszystko starała się, aby jej mina wyrażała pewność siebie. Forrest Janson, który nigdy nie okazywał strachu, popatrzył na nią uważnie. – Kapitan Zahiri? – zapytał słabo. – Bez obaw, urodziłeś się do tego. Po prostu leć. Janson wytarł ręce o koszulę i ujął stery. „Sowa Śmieszka” ruszyła niepostrzeżenie do wybranej kryjówki. ===
ROZDZIAŁ 28 NA STACJI KOSMICZNEJ AT LAS Hiram Brill skręcił za załom korytarza, za którym znajdowała się jego kabina. Pod drzwiami z zaskoczeniem ujrzał dwoje ochroniarzy królowej Anny. Powitali Brilla beznamiętnymi spojrzeniami. Jak zwykle. – Betty, John – przywitał ich Brill. – Królowa jest u mnie? Betty skinęła głową. – Ona i admirał czekają. Kapitan Eder też. Hiram uniósł brwi. Królowe i admiralicja nie zaglądali do prywatnych
kwater
zwykłych
komandorów.
Zwykłych
komandorów wzywało się do królowych czy admirałów. – Wiecie coś? – zapytał ochroniarzy. Nie odpowiedzieli. Brill westchnął. – No to lepiej wejdę i przywitam się z gośćmi. Kiedy stanął w progu, zastał królową i admirał przy stole w kuchni, a Edera na kanapie. Kapitan skinął mu krótko, królowa Anna uśmiechnęła się ciepło, a admirał zmierzyła go spojrzeniem. Brill pokręcił głową. – Przyznam, że nie wiem, czy zasalutować, zaproponować coś do picia, czy zapytać, co na obiad. Kapitan Eder uśmiechnął się, a grymas admirał Douthat tylko się pogłębił. – Nie przeginaj, Brill. – Nie śmiałbym, pani admirał.
– Chcemy porozmawiać o zmianach, jakie wprowadziliśmy do założeń taktycznych ataku na Siegestora. – Brill spojrzał ponuro. – Spokojnie, nie zamierzamy odwołać tej misji. Wręcz przeciwnie. Pamiętasz, że gdy dostaniemy się do sektora Dominium, będziemy mogli wrócić przez tunel czasoprzestrzenny z Dominium do V ictorii albo przez jednostronny do Gileadu? Hiram potwierdził, przez głowę przemykały mu tysiące myśli. Czy te zmiany wpłyną na jego plany uwolnienia Cookie ze statku więziennego? – Po tym jak zniszczymy stocznię, grupa bojowa pod dowództwem kapitana Edera wróci do tunelu V ictoria – Azyl, gdzie zaatakuje siły Dominium. W tym samym czasie my zrobimy to samo od strony Azylu. Wróg znajdzie się w pułapce, między dwoma atakującymi grupami. Czy to jasne? – Tak, admirał Douthat. – Brill starał się nie zająknąć. Zaczął się już zastanawiać nad wymaganą przy takim przedsięwzięciu logistyką i koordynacją. – Świetnie. Będzie to oczywiście wymagało poprawek w
taktyce
i
przygotowania
dodatkowej
grupy
bojowej.
W ramach tych przygotowań zakładamy wyposażenie oddziałów w kraity skopiowane od Tilleke. Hiram skinął głową. Douthat zmierzyła go przenikliwym spojrzeniem. –
Dlatego
proszę
sobie
wyobrazić
moje
zaskoczenie,
komandorze Brill, gdy odkryłam, że już pan zorganizował dwa niszczyciele i krążownik, na których zostaną zamontowane
teleportery – zakończyła chłodno admirał. – Bez mojej wiedzy dokooptowane zostały również oddziały z Azylu, które mają dołączyć do naszych. I proszę wyobrazić sobie moje jeszcze większe zaskoczenie, gdy zamieniłam słówko z pułkownikiem Tamarim ze Zwiadu Dalekiego Zasięgu i dowiedziałam się, że po ataku na stocznię planowany jest abordaż na statek więzienny „Tartar”, który znajduje się właśnie w pobliżu Siegestora. Hiramowi krew odpłynęła z twarzy. Zatem to koniec. Przygotowania i planowanie poszły na marne – stracił szansę na uratowanie Cookie. – Doprawdy, admirał Douthat – przerwała tę przemowę królowa. – Już pani powiedziałam, że upoważniłam komandora Brilla do zaplanowania i przeprowadzenia tej misji. Hiram Brill popatrzył na nią z niedowierzaniem. – Mamy informacje, że na pokładzie „Tartara” zamknięto setki więźniów politycznych z Dominium, jak również paru z Kornwalii. Nie będziemy mieć drugiej takiej okazji. Chyba powinnam powiadomić panią wcześniej, ale komandor działał z mojego rozkazu. I muszę dodać, że zrobił dokładnie to, o co prosiłam. Na dodatek wywiązał się z tego znakomicie. Admirał Douthat spojrzała na Hirama z niechęcią, potem zmusiła się do obojętnego wyrazu twarzy i zwróciła do królowej: – Wasza Wysokość, celem tej wizyty jest… – Celem tej wizyty, admirał Douthat, jest przypomnienie, że rząd zachowa lojalność i miłość poddanych tylko tak długo, jak
długo będzie odwzajemniał te uczucia – przerwała królowa z naciskiem. Wskazała na zdjęcie Cookie na ścianie w pokoju Hirama. – Maria Sanchez i jeden z jej podwładnych znajdują się na „Tartarze”. Żyję i jestem tutaj dzięki ich poświęceniu. Myśl, że wyślemy siły do sektora Dominium i nawet nie spróbujemy uwolnić swoich żołnierzy, budzi we mnie odrazę. Z pewnością jest to dla pani równie oczywiste, admirał Douthat. Alyce ugryzła się w język, aby powstrzymać ripostę. Nie pyskuje się królowej, jeżeli ma się własną karierę na uwadze. – Oczywiście, Wasza Wysokość. Za pozwoleniem, wrócę przygotowywać Flotę do lotu w sektor Dominium. – Zerknęła na Hirama. – Leci pan z nami, komandorze, lecz niech to będzie jasne: misją będzie dowodził kapitan Eder. Jeżeli atak na stocznię okaże się możliwy i jeżeli Siegestor ulegnie zniszczeniu, kapitan Eder zdecyduje, czy można podjąć się misji ratunkowej i zaatakować „Tartara”. A jeżeli dojdzie do tej misji, to pułkownik Tamari będzie wydawał rozkazy. Rozumie pan, komandorze Brill? Na to pytanie można było odpowiedzieć tylko w jeden sposób: – Tak jest, admirał Douthat. – Dziękuję, pani admirał – dodała królowa. Gdy tylko Douthat i Eder wyszli, spojrzała na Hirama. – Dziękuję za wsparcie, Wasza Wysokość. – Myślisz, że nie wsparłabym twojego planu, aby uratować Marię? Tak nisko mnie cenisz? – rzuciła królowa z wyrzutem.
Hiram nie wiedział, co odpowiedzieć. – Jesteś moim doradcą, komandorze Brill. Nie mogę sobie pozwolić, żebyś potajemnie planował operację o takiej skali i
konsekwencjach.
Musisz
mnie
informować
o
swoich
posunięciach. Doprawdy, spodziewałam się po tobie czegoś więcej. – Królowa umilkła. Brill myślał, że skończyła, ale się mylił. – I co ty sobie właściwie myślałeś? Dwa niszczyciele i krążownik? Pięciuset żołnierzy z Azylu? Posunąłeś się nawet do tego, żeby zaangażować premiera! Rozum ci odjęło? Nie ty jesteś rządem, Brill, lecz ja! Nie możesz na własną rękę planować takich
akcji.
Mógłbyś
wywołać
incydenty
dyplomatyczne
i polityczne, a na to nie możemy sobie pozwolić. Czy to jasne, komandorze? Zrozumiałeś? – Tak, Wasza Wysokość. Dziękuję raz jeszcze. Królowa wstała i Hiram zerwał się niezdarnie. Własna kajuta czy nie, nikt nie siedzi, gdy królowa V ictorii stoi. W progu Anna jeszcze się odwróciła. – Wykonaj dobrze to zadanie, Brill. Skup się. Zniszcz stocznię Dominium. A potem sprowadź Marię do domu. I wyszła, a Hiram stał na środku kuchni, przepełniony ulgą, radością, determinacją i przerażeniem. ===
ROZDZIAŁ 29 NA STACJI KOSMICZNEJ AT LAS Była to ostatnia noc Emily na Atlasie. Rano, dokładnie o siódmej, miała przenieść się na „Rubat”, transportowiec sił Azylu. Tam znajdowało się jej centrum dowodzenia na czas misji. Emily była krańcowo wyczerpana, ostatnie parę tygodni spędziła na planowaniu, szkoleniu i odprawach z załogami kanonierek, właściwie bez przerwy. Przeniesienia na inne stanowiska w załogach zdarzały się zaskakująco często. Wielu pilotów trzeba było przenieść na broń lub mechanikę, podobnie jak zmienić zakres obowiązków wielu innych członków załóg. Emily przekonała się, że pomimo dokładnych testów ludzie przejawiali zaskakujące zdolności w
zupełnie
innych
dziedzinach,
niż
wskazywały
wyniki.
W dwóch przypadkach osobiste konflikty rozbiły zespół, a pięć osób zostało odesłanych, ponieważ zwyczajnie nie osiągało żadnych rezultatów. Kolejnym zaskoczeniem byli dowódcy. W trakcie ćwiczeń wyszło, że niekoniecznie dowódcą załogi musi być pilot. Czasami przywództwo obejmowała osoba,
która najlepiej
umiała ocenić pole bitwy i zarazem cieszyła się zaufaniem – zwykle operator systemów
łączności i namierzania,
czyli
celowniczy, ponieważ dzięki swojej aparaturze mógł nie tylko oglądać starcie, lecz także prowadzić pilota i wybierać taktykę
potrzebną do wykonania zadań. Początkowo wahano się, czy pozwolić, aby dowódcą kanonierki był ktoś inny niż pilot, naruszało
to
utrwalone zwyczaje i przekonania,
płynące
zarówno z doświadczeń Straży Kosmicznej Azylu, jak i Floty V ictorii. Jednak Emily szybko zakończyła ten spór. – Zapomnijmy o tradycji. Przez tradycję Dezeci spuszczali nam lanie. Lepiej stworzyć coś nowego, niż upierać się przy nieskutecznych zwyczajach. Były też dobre wieści. Udało się zwerbować i wyszkolić piętnaście załóg
z Azylu i – nieoczekiwanie – również
z holowników. Dzięki temu flota Emily zwiększyła się do stu dziewięćdziesięciu ośmiu jednostek. Kanonierki stacjonowały na trzech małych transportowcach, dodatkowo przenoszących również nowo wybudowane kraity, skopiowane z jednostek Tilleke.
Czwarty
transportowiec,
„Meknes”,
służył
jako
jednostka naprawcza i dodatkowy hangar dla kanonierek lub holowników. Tempo pracy było wyczerpująco szybkie i nerwowe, dlatego ostatniego dnia Emily dała wszystkim wolne. Jednak już przed kolacją musiała zająć się drobiazgami przed wyruszeniem na misję. Teraz marzyła tylko o drinku i gorącym prysznicu, niekoniecznie w tej kolejności. Na Atlasie miała kajutę na końcu korytarza, za rzędami sklepów i restauracji. Po drodze czuła kuszące zapachy jedzenia – aromaty pieczonego mięsa i warzyw, oleju sezamowego i jeszcze czegoś, czego nie potrafiła określić. Wiedziona impulsem, Emily zmieniła kierunek, a po niedługim
czasie wyszła z restauracji z dużą porcją dań na wynos i dwoma butelkami
schłodzonego
piwa.
Nigdy wcześniej
nie była
w tajskiej restauracji, ale obiecała sobie, że znajdzie i przeczyta wszystkie informacje o planecie Taj. W mieszkaniu otworzyła piwo, pociągnęła długi łyk, a potem nałożyła trochę jedzenia na talerz. Na bogów naszych matek! Pachniało wspaniale. Ślinka napłynęła jej do ust. Usiadła przy stole z piwem w jednej ręce i widelcem w drugiej. „Życie jest piękne” – pomyślała ze śmiechem. Rozległ się sygnał dzwonka. – A niech to! – warknęła pod nosem, a potem rozkazała domowej SI, aby włączyła komunikator. – Włączony – zameldowała AI. – Czego? – warknęła niechętnie Emily. – Emily? To ja, Raf. Emily zamrugała.
Rafael?
Tutaj?
Wiedziała,
że został
przydzielony do jednego z transportowców, dowodził oddziałem Specjalnych Sił Zwiadowczych Azylu i zapewne miał wziąć udział w ataku na statek więzienny Dominium, aby uwolnić Cookie. Kiedy otworzyła drzwi, ujrzała przed sobą czerwone oczy grogina i dziko wyszczerzone, pluszowe kły. Pluszowe kły? – To prezent od Nouar – roześmiał się Rafael i wręczył Emily zabawkę. Dziewczyna nie wiedziała, co powiedzieć. Przyjrzała się bliżej zwierzakowi. Był długi na półtorej stopy, stary i poniszczony, z wytartą sierścią, szwami w paru miejscach,
pogryzionym uchem i wielkimi paciorkami oczu. Bez wątpienia zabawka była kochana, i to żarliwie. – Nouar i Leila wpadły do mnie w odwiedziny parę dni temu, tuż przed odlotem na Hajfę. Nouar stwierdziła, że to dla ciebie i będziesz wiedziała, co zrobić z tą zabawką. – Rafael zmierzył Emily uważnym spojrzeniem. – Miała tego grogina, odkąd skończyła sześć tygodni, i kochała go całym sercem. Uśmiechnął się, błysnęły białe zęby. –
Nouar robi
wszystko
całym sercem.
Przyznam,
że
zaskoczyła mnie, gdy postanowiła się rozstać ze swoim pieszczochem. Kazała mi powtórzyć, że kiedy nie będziesz go potrzebowała, odeślij jej albo podaruj komuś, komu przyda się bardziej. Emily przycisnęła pluszowego grogina do piersi. Jego sierść pachniała… mydłem? Dziewczyna roześmiała się, bo wyobraźnia podsunęła jej obraz bardzo młodej Nouar starannie mydlącej swoją zabawkę. – Jak ma na imię ten grogin? – To nie on, tylko ona, a jej imię to Dzika Grogina, ponieważ, jak wyjaśniła Nouar całej rodzinie, taka właśnie jest. – Podziękuj jej, proszę – powiedziała Emily, wciąż ściskając pluszową zabawkę. – Och, będziesz musiała zrobić to osobiście – stwierdził Rafael. – Gdy wrócimy, masz zaproszenie na obiad w Ouididi. Emily pomyślała, co się stanie i co może się stać z nią, Rafaelem i tysiącami innych żołnierzy przed powrotem do Azylu,
ale zaraz odsunęła tę myśl. Nie dziś. Nie teraz. – Jadłeś obiad? Właśnie kupiłam tajskie jedzenie i parę piw. Pyszne. Rafael aż się rozjaśnił. – Bije na głowę resztki z kantyny pokładowej, ale jesteś pewna? Wiem, że pewnie miałaś ciężki dzień, musiałaś wszystko przygotować na jutro… Emily cofnęła się i zaprosiła go do środka. – Skończyłam na dziś. Jeżeli trochę nie odetchnę, jutro będę do niczego. Wejdź. Co słychać u twoich matek? I u Yaela, opowiedz o Yaelu. Z Dziką Groginą jako gościem honorowym, siedzącym na stole, Emily i Rafael zjedli tajskie potrawy i popili piwem, po czym Raf poszedł do tej samej restauracji, przyniósł więcej piwa i jeszcze dwie porcje jedzenia. – Co dostałeś? – zapytała Emily. Rafael wzruszył ramionami. – Nie mam pojęcia. Poprosiłem o coś dobrego. Kucharz powiedział, że jedno danie jest ostre, a drugie nie, ale oba nam posmakują. Otworzyli więc kolejne piwa i zabrali się do jedzenia. Kucharz kłamał, oba dania były pikantne. Jedno okazało się po prostu bardzo ostre, a drugie oszałamiająco, przerażająco ostre. Z poczerwieniałymi policzkami i załzawionymi oczyma Emily i Raf rzucili się na piwo, a potem ostrożnie dokończyli jedzenie. – Na Jedynego! – westchnął Rafael. – Ten kucharz powiedział, że zapamiętam ten smak, ale to…
Potem rozmawiali o rodzinie Rafaela, o zmarłej matce Emily, śmiali się,
wspominając
ośrodek
Gettysburg,
a
wreszcie
nieuchronnie wrócili do rozpoczynającej się następnego dnia wyprawy na stocznię Dominium. Rozmawiali też o planowanej próbie uwolnienia jeńców z „Tartara”. – Posłuchaj – rzucił Rafael. – Nie mam dostępu do szczegółów ataku, ale wiem, że poleci tylko okręt flagowy, krążownik, dwa niszczyciele i twoje ciężkie kanonierki. Nie mam pojęcia, jak silna będzie obrona, ale czy takie siły wystarczą na stocznię? Na pewno jest dobrze strzeżona. Emily skinęła głową. – Dzięki Hiramowi mamy coś w zanadrzu, więc owszem, myślę, że damy radę ją zniszczyć. Nie będzie łatwo, ale da się zrobić. A co z „Tartarem”? Twoim ludziom uda się zdobyć ten statek? – Och, zdobędziemy go – zapewnił Rafael z odważnym uśmiechem. – Ręczę honorem. Wystarczy, że znajdziemy się na pokładzie, a zdobędziemy „Tartara”, choćbyśmy mieli to zrobić tylko tymi śmiesznymi mieczami. – Odważne słowa, jak na człowieka, który dotąd miał do czynienia tylko z paroma milutkimi groginami – zażartowała Emily. Rafael prychnął. – I mówi to kobieta, która nie umie trafić ze strzelby sonicznej w cel wielkości domu. – Stodoły, nie domu.
– Nieważne. W oba nie trafisz. – Przynajmniej mam dość rozsądku, aby wezwać pancerny prom – wyszczerzyła się Emily. Rafael cmoknął z udawaną pogardą. – To
niehonorowe.
Tylko
mieszkaniec
równin mógłby
pomyśleć, że wezwanie floty jest lepsze niż pokonanie hordy groginów na własną rękę. – Pokonanie hordy groginów? Tym właśnie się zajmowałeś, gdy wisiałeś na drzewie? Chociaż, jakby się zastanowić, rzeczywiście, groginy mogłyby paść… ze śmiechu! – Drzewo stanowiło przeszkodę i tyle. Chwilowe utrudnienie. Emily ze śmiechem potrząsnęła głową. – A pamiętasz tę wielką sukę alfa? Kiedy przyleciał po nas prom, „pożegnała” nas uniesioną nogą i strugą moczu. – Chciała nam tylko przypomnieć, że to wciąż jej góra – zaśmiał się Rafael. Z uśmiechem Emily rozejrzała się po pokoju. Nie patrzyła na Rafa. Nachodziły ją dość wyraziste fantazje i wiedziała, że to przez napięcie przed zbliżającą się misją… Wiedziała, że to bardzo zły pomysł, ale wiedziała też, że nie chce być sama tej ostatniej
nocy
Nieświadomie
przed potarła
odlotem
do
sektora
zgrubienie
po
wewnętrznej
Dominium. stronie
przedramienia, gdzie wszczepiono jej regulaminowy środek antykoncepcyjny.
We
Flocie
nie
uważano,
że
ludzie
powstrzymają się od uprawiania seksu, byłoby to głupie, ale nieplanowane ciąże też nie wchodziły w grę. Emily przymknęła
oczy, starając się przeanalizować splątane emocje. Chciała tego. I obawiała się. Ale potrzebowała bliskości. Otworzyła oczy. Rafael przyglądał się jej przenikliwie. – Raf, jutro znajdziemy się na okrętach… – zaczęła i urwała. Żadne się nie odezwało. W powietrzu wyczuwało się napięcie, cudownie iskrzące od możliwości. Emily pochyliła się nad stołem. – W V ictorii mamy tradycję, że w noc przed bitwą dowódca bierze długi, gorący prysznic. – Spojrzała na mężczyznę. Rafael uniósł brwi. – Tradycja jest dobra – przyznał ostrożnie. – Tradycyjnie osoba, której zależy, myje plecy partnerowi i spędza z nim noc – dodała Emily. Rafael uśmiechnął się z udawanym zaskoczeniem. – Emily Tuttle! Co by powiedziała Nouar, gdyby to usłyszała? – Powiedziałaby: „do dzieła”. – A potem Emily pochyliła się nad stołem i pocałowała Rafaela. Smakował ryżowym piwem i ostrym curry. Kiedy niósł Emily do sypialni, złapała jeszcze pluszowego grogina ze stołu. – Nie jestem pewien, czy właśnie o to chodziło Nouar, gdy dała ci Dziką Groginę – zaśmiał się, a potem opuścił dziewczynę na łóżko. – To początek – wyjaśniła Emily. – Nowy początek. Ostrożnie odstawiła pluszowego stwora na szafkę nocną. Raf spojrzał na nią poważniej. – Czy to nasz początek, Emily Tuttle? Czy tego właśnie
chcesz? – zapytał bardzo cicho. Emily poczuła rumieniec na policzkach. Sięgnęła do jego koszuli i zaczęła rozpinać guziki. – Nie wiem – przyznała cicho. – Ale chcę się dowiedzieć. Przez całą noc, wśród krzyków namiętności, westchnień rozkoszy
i
szeptanych
czułości,
zdyszanych
śmiechów
i głębokich oddechów, i wreszcie zasłużonego snu, zabawkowy grogin z pogryzionym uchem i pluszowymi kłami czuwał nad parą kochanków i na kilka cennych godzin nie dopuścił, aby dopadła ich rzeczywistość. ===
ROZDZIAŁ 30 NA POKŁADZIE T RANSPORT OWCA AZYLU „RUBAT ” Emily Tuttle wkroczyła na pokład „Rubat” nie jako kapitan, lecz
komendant
skrzydła
ciężkich
kanonierek.
Kapitan
transportowca, Rahim Zar, powitał ją przy trapie szpalerem honorowym złożonym z sześciu załogantów w bieli, którzy wyprężyli się na baczność, gdy Emily przechodziła. Zrobiłaby zapewne wrażenie swoim galowym mundurem, gdyby nie stara maskotka grogina, którą niosła pod pachą. Kapitan Zar zerknął na
pluszaka
z
ciekawością,
ale
dyplomatycznie
nie
skomentował. – Witam na pokładzie, komendant Tuttle – powiedział i przyjrzał jej się uważnie. Emily zrobiła to samo. Kapitan był od niej trochę starszy, może pod czterdziestkę. Chociaż większość jego załogi została wymieniona, gdy transportowiec został przekazany Flocie V ictorii, mężczyzna pozostał na swoim stanowisku. Bliska współpraca z nim była bardzo istotna. Emily mogła rozkazywać wszystkim transportowcom, gdy przenosiły kanonierki, ale w ramach ograniczeń „Rubat” pozostawała pod rozkazami Zara. Emily miała nadrzędną pozycję w hierarchii, ale Zar należał do sił zbrojnych Azylu, więc należało go traktować z szacunkiem. – Dziękuję, kapitanie. Cieszę się, że tu jestem. – Uścisnęła mu mocno rękę.
– Odprowadzę panią do kabiny, chyba że woli pani zająć się czymś od razu – zaproponował kapitan „Rubat”. – Bagaże już zostały przeniesione do pani kajuty. – Chętnie bym się zamknęła w kwaterze, ale szczerze mówiąc, umieram z głodu i najchętniej zajrzałabym najpierw do mesy. – Da się załatwić. – Zar uniósł pytająco brew. – Pani mały towarzysz
ma
jakieś
specjalne
wymagania
dietetyczne,
o których kuk powinien wiedzieć? – Skinieniem głowy wskazał zabawkę. Emily uśmiechnęła się cieplej. Kapitan miał poczucie humoru, a to dobrze wróżyło na przyszłość. – Cóż, właściwie woli mięso raczej mało wypieczone. Najlepiej takie, które ucieka z talerza. Zar przytaknął z powagą. – Poinformuję kambuz. Może być koń z kopytami? Droga do kantyny była długa. Wielkość okrętu zrobiła wrażenie na Emily, nawet mały transportowiec okazał się ogromny. Miała też okazję porozmawiać z dowódcą. – Wszystkie kanonierki są już na pokładzie, pani komendant – zapewnił Zar. – Moja załoga dokonuje przeglądu. Wieczorem będą w pełni uzbrojone i zatankowane, a pierwsza czterdziestka trafi do wyrzutni startowych. Emily skinęła głową. –
Wspaniale.
Muszę
z
panem
i
resztą
kapitanów
transportowców znaleźć trochę czasu na ćwiczenia startów
kanonierek. Przerobiliśmy sporo procedur i gier wojennych, ale nie mieliśmy transportowca, aby przećwiczyć starty i lądowania. Wszyscy moi piloci muszą wiedzieć, jak szybko i bezpiecznie oddalić się od transportowca, a potem wrócić. – Pani piloci są jeszcze zieloni? – Wszyscy jesteśmy, kapitanie. Ciężkozbrojne kanonierki powstały dopiero trzy miesiące temu. Musieliśmy w krótkim czasie wymyślić i opanować skuteczne rozwiązania taktyczne dla tej formacji. Start z lotniskowca to jedyne, czego nie mogliśmy przećwiczyć. Dlatego chciałabym się dowiedzieć czegoś o stanowiskach startowych. Wyobrażałam sobie, że to długie
konstrukcje
podobne
do
tuby,
które
posłużą
do
wystrzeliwania kanonierek z dużą prędkością? – Zapewniam, że to nic tak teatralnego – roześmiał się kapitan Zar. – Do startu nie potrzeba takiego zachodu. Stanowiska znajdują się przy lądowisku i dokach naprawczych. Gdy tylko kanonierka zostaje uzbrojona i zatankowana, zostaje wepchnięta na wyrzutnię i gródź się zamyka. Kanonierka zwrócona jest na zewnątrz kadłuba, właściwie w stronę kolejnej grodzi. Kiedy kanonierka jest gotowa do startu, odcinamy grawitację na stanowisku startowym i wypompowuje się powietrze. Trwa
to
krótko,
dwie,
trzy sekundy. Grodzie
zewnętrzne się otwierają, a pilot po prostu włącza silniki odrzutowe i… voilà! W parę sekund jest poza okrętem i może włączyć główny napęd i przyśpieszyć. W tym czasie zewnętrzna gródź się zamyka, wprowadzona zostaje następna kanonierka
i cykl się powtarza. – Ile tutaj mamy stanowisk? – Czterdzieści, po dwadzieścia na burtę. Okazuje się, że przy większym zagęszczeniu ryzyko kolizji przy starcie dramatycznie rośnie. A gdyby transportowiec został uszkodzony z jednej burty, zawsze można wypuścić kanonierki z drugiej. Oczywiście, mogą też wystartować bezpośrednio z lądowiska, lecz o wiele mniej za jednym razem. – Ile wynosi cykl od startu jednej partii do kolejnej? Zar wzruszył ramionami. – Zwykle nie więcej niż dwie-trzy minuty, czasami trochę dłużej, jeżeli jest duży ruch w dokach napraw, ale ekipy techniczne znają się na swojej robocie, więc nie zdarza się to często. Wypuszczamy jednostkę, gdy tylko znajdzie się na stanowisku, dzięki czemu nie trzeba czekać, aż cały rząd wyrzutni będzie załadowany. Co znaczy, że pierwsza kolejka czterdziestu jednostek
startuje równocześnie,
a
pozostałe
według kolejności ustawiania na stanowiskach, czyli kto pierwszy, ten lepszy. Z zewnątrz wydaje się to bałaganiarskie, ale znacząco przyśpiesza wystrzelenie kolejnej tury. Emily spojrzała na kapitana z namysłem. – Robi to pan od dawna, prawda? Uśmiechnął się ironicznie. – Zanim zostaliśmy uziemieni przez admirała Razona, ćwiczyliśmy nieustannie. Potem trochę rzadziej, ale to jak jazda na rowerze, nieprawda? Proszę się nie martwić, wypuścimy
sprawnie pani ptaszki. Dotarli do kantyny i zjedli szybki lunch. Gdy ruszyli do kajuty, Emily przypomniała sobie coś. – Ma pan na pokładzie grafika komputerowego, kapitanie Zar? – Jasne, czego pani potrzeba? – Mam pomysł na godło i chciałabym, aby ktoś mi je zaprojektował. – Uśmiechnęła się lekko. *** Następnego ranka, po pierwszej rundzie spotkań, młoda podoficer z
działu
graficznego
przyniosła
Emily projekty
oznaczeń dla kanonierek i załóg. Tarcza na mundur składała się z trzech pysków groginów ustawionych w literę V. Oczy miały czerwone, a kły wyszczerzone. – Wie pani, że groginy mają czarne oczy, prawda? – upewniła się Emily. – Ale czerwone wyglądają bardziej złowrogo, komendant Tuttle – odpowiedziała podoficer z przekonaniem. Emily musiała się zgodzić. Potem obejrzała znak, który miał się znaleźć na burtach kanonierek. Wciągnęła powietrze. – Jak się nazywacie? – zapytała dziewczynę. – Podoficer trzeciej klasy Abigail Fleming, pani komendant. – Cóż, Abigail, jesteś genialna. Właśnie tego było mi potrzeba – stwierdziła radośnie Emily. Dziewczyna uśmiechnęła się. Na tarczy wielka samica alfa spoglądała przez bark i unosiła tylną nogę jak do oddania moczu. Pysk grogina krzywił
ironiczny, drwiący uśmiech. Całość przekazywała: „Lejemy na was!”. Znaki zostały wymalowane na kanonierkach jeszcze tego samego dnia. Od tego momentu każda jednostka miała kryptonim wywoławczy „grogin”, do którego dodawało się numer porządkowy. ===
ROZDZIAŁ 31 GRUPA BOJOWA W DRODZE DO SIEGEST ORA Pierwszy tunel czasoprzestrzenny przeniósł grupę bojową do starego Układu Słonecznego, kolebki ludzkości, obecnie objętego kwarantanną ze względu na rozwijające się wirusy i potencjalne epidemie. Wystarczył godzinny lot, aby dotrzeć do kolejnego tunelu, dokładnie tam, gdzie wskazał brat Jong. Dwie minuty później grupa okrętów dotarła do Sułtanatu i wynurzyła się w pobliżu starożytnego obłoku pyłu. Brat Jong skierował ich do kolejnego tunelu, oddalonego o dzień lotu. – Znalezienie go zajęło nam dziesięciolecia – powiedział. – Tunel znajduje się z dala od płaszczyzny ekliptyki. Domyślaliśmy się, że musi gdzieś tu być, ale już prawie się poddaliśmy i chcieliśmy przerwać poszukiwania. Natrafiliśmy na wlot przez przypadek.
Na
szczęście
tunele
jednokierunkowe
nie
przemieszczają się zbyt często. Grupa bojowa starała się utrzymać maskowanie, chociaż było to niesłychanie skomplikowane w przypadku okrętu liniowego,
dwóch
niszczycieli,
krążownika,
czterech
transportowców i dwunastu holowników. Dla bezpieczeństwa jednostki trzymały się z dala od znanych szlaków handlowych. Grupę
poprzedzały
korwety
zwiadowcze
–
nazwane
od
gatunków sów – które przeszukiwały przestrzeń i miały ostrzegać o wszelkich zagrożeniach. „Sowa Uszata” wychwyciła
emisje osiedla górniczego na granicy zasięgu detektorów pasywnych. Kapitan Eder wydał rozkaz zaciemnienia i wszystkie jednostki dryfowały jednostajnie, dopóki nie znalazły się z dala od czujników ludzkiej siedziby. Dwie godziny minęły załogom w napiętym wyczekiwaniu, a potem silniki zostały włączone i grupa ruszyła ustalonym kursem. Trzeci tunel czasoprzestrzenny wiódł do Gileadu, pustego sektora, pozbawionego układów planetarnych, ale z tunelami wiodącymi na Darwina, do V ictorii, do Cesarstwa Tilleke i do Światłości. Panował tu ruch, przelatywały frachtowce z różnych światów. Grupa bojowa mogła w każdej chwili napotkać zagrożenie w postaci jednostek Dominium albo Tilleke. Na szczęście wynurzyła się z dala od głównych szlaków, w pobliżu skupiska asteroid. Zrobiła zwrot i oddaliła się jeszcze bardziej od wścibskich czujników, po czym przyśpieszyła i po dniu lotu zbliżyła się do ostatniego tunelu, tego, który prowadził prosto do sektora Dominium Zjednoczenia Ludowego. Sowy ruszyły od razu na zwiad, a kapitan Eder zwołał odprawę kapitanów i komendantów. Na głównym ekranie pojawiło się osiemnaście napiętych twarzy. – No dobrze. – Eder nie bawił się we wstępy. – Za godzinę przejdziemy do sektora Dominium. Nie wiadomo, czy Dezeci na nas czekają. Wszyscy zdajecie sobie sprawę, z czym będziemy się mierzyć – nie możemy wysłać zwiadowcy, żeby się rozejrzał i zameldował, co odkrył, więc czeka nas przeprawa na oślep. Gdy wyruszymy, nie będzie można zawrócić. Jeżeli Dezeci tam się
czają,
będziemy
musieli
walczyć,
potem
wycofać
się
i przegrupować. Jeżeli nikogo tam nie będzie, zaczniemy szukać stoczni. Wbił wzrok w podkomendnych. – Przechodzimy tak, jak to przećwiczyliśmy. Najpierw dwie jednostki zwiadowcze, „Płomykówka” i „Puchacz”. Jeżeli ktoś na nas będzie czekał, zadaniem sów będzie odciągnąć wroga od wylotu tunelu. Wszyscy to rozumieli. Ponieważ sowy nie miały uzbrojenia, mogły jedynie uciekać, a potem się ukryć. Eder chciał, aby wykorzystały swoje duże przyśpieszenie, i miał nadzieję, że siły Dominium ruszą za nimi w pościg. – Potem przechodzą niszczyciele „Oxford” i „Edynburg”, następnie krążownik „Wellington”. „Lwie Serce” ruszy za nimi, potem
od
razu
transportowce.
Gdy
tylko
znajdą
się
w przestrzeni Dominium, wypuszczą wszystkie kanonierki. Jeżeli ktoś czeka, będziemy mogli zaatakować. Na koniec przechodzą holowniki
i
ruchomy
dok
naprawczy,
„Meknes”.
Proszę
pamiętać, znajdziemy się w sektorze Dominium, więc żadnych aktywnych detektorów. Jeżeli ktoś na nas czeka, nie chcemy się ujawnić zbyt wcześnie. – Popatrzył na podłączonych dowódców. – Pytania? Nie było pytań. Wszyscy znali plan i mieli czas zgłosić uwagi wcześniej. Rozumieli, że jeżeli Dezeci dowiedzieli się jakoś o tej misji i zgromadzili duże siły, grupa poniesie klęskę. – Czekaliśmy na okazję, aby przejąć inicjatywę strategiczną
i taktyczną – przypomniał Eder. – Zatem oto nasza szansa, aby skopać tyłki Dezetom i zmusić ich do wycofania się z V ictorii. Najpierw jednak musimy zdobyć ich stocznię. Wyślę sygnał przez drony. – Skinął głową. – Wszyscy jesteśmy zawodowcami, najlepszymi z V ictorii i Azylu. Może nam się uda. Na pewno nam się uda. To wszystko. Gdy ekran zgasł, kapitan odwrócił się do Hirama Brilla. – Gotowy? Gdy tylko znajdziemy Siegestora, przejmiesz dowództwo taktyczne nad grupą. Hiram podniósł na niego zaczerwienione ze zmęczenia oczy. – Byłem gotów od dawna, kapitanie. Eder przyjrzał się baczniej. Brill nie wyglądał na tak nerwowego jak w Azylu, ale nadal niepokoił Edera. Jak dotąd, ta misja była najważniejszą akcją w wojnie z Dominium. Zniszczenie Siegestora pozbawi Dezetów możliwości produkcji nowych jednostek na wiele miesięcy, może nawet na lata. I takie zadanie spoczywało mężczyzny,
na
barkach tego
chudego,
niskiego
który sprawiał raczej wrażenie urzędnika
niż
żołnierza. Eder westchnął. Wiedział, że nie należy sądzić po pozorach, a wartości bojowej żołnierza nie wyznacza jego wygląd, jednak nie mógł się pozbyć przekonania, że Brill powinien raczej sprzedawać bilety na pociąg w jakiejś zabitej dechami dziurze, niż dowodzić najbardziej desperackim atakiem sił V ictorii. – A
holowniki? Są gotowe? – zapytał kapitan. Znał
odpowiedź, ale wolał się upewnić.
Hiram uśmiechnął się lekko. – Peter Murphy zapewnił mnie, że tak. Ćwiczyliśmy i na symulatorach, i w kosmosie, a przy tym przypomniał mi bardzo dyplomatycznie, że jego kapitanowie przesuwali skały od lat. Właściwie Murphy powiedział dosłownie: „Nie ucz ojca dzieci robić.
Prowadzimy
holowniki
od
dawna,
Hiramie.
Przesuwaliśmy głazy w kosmosie, gdy jeszcze sikałeś w pieluchy i przed narodzinami królowej Anny, więc zabieraj stąd tyłek i daj nam pracować”. Adiutant zajrzał do gabinetu. – Kapitanie, odliczanie zacznie się za dwie minuty. Eder skinął głową. – No dobrze, komandorze Brill, do roboty. *** – Wysłać korwety – rozkazał Eder. „Puchacz”
i
„Płomykówka”
wślizgnęły
się
do
tunelu
i zniknęły. – Mildred, ustaw czas oczekiwania na dziesięć minut. – Eder rozejrzał się po
mostku,
dostrzegł chorążego. – Melvin,
przydałaby się kawa. Chorąży skinął głową i wyszedł do niewielkiego kambuza za mostkiem, a po chwili wrócił z parującymi kubkami. Najpierw obsłużył kapitana, potem dwóch pilotów, oficera namiarów, zbrojmistrza, głównego mechanika. Zabrakło dla innych, więc poszedł po kolejną dostawę. Kapitan wrzucił trzy kostki cukru, napił się i odetchnął
z zadowoleniem, co, jak wiedział Hiram, było na wpół komedianctwem, a na wpół popisem autorytetu. Dwie sowy wynurzą się w sektorze Dominium dokładnie po dwóch minutach od wejścia do tunelu. Niezależnie od prędkości początkowej, przejście trwało zawsze tyle samo czasu. Ale nikt nie wiedział dlaczego. Co napotkają po drugiej stronie? Jeżeli Dezeci czekali przy wylocie tunelu, sowy miały ruszyć na pełnym przyśpieszeniu i próbować zwabić w pościg wrogie jednostki. Chyba że od razu zostaną zniszczone. Tak czy inaczej, dwa niszczyciele wyruszą po dziesięciu minutach, krążownik minutę później, a okręt flagowy po następnej minucie. Potem transportowce, które wystrzelą kanonierki, a na końcu okręt naprawczy i dwanaście holowników. Hiram
wiedział,
że
jeżeli
Dezeci
czekali,
grupa
była
ugotowana. Może komuś uda się wydostać z pułapki, ale plan ataku spali na panewce. Nie
mieli
jednak
wyboru.
Gdy
się
przechodzi
przez
jednokierunkowy tunel czasoprzestrzenny, to, co się zastanie po drugiej stronie, zawsze będzie niespodzianką. Hiram opanował niepokój,
a
potem
zerknął
na
zegar.
Sekundy
mijały
niewyobrażalnie powoli. Potem przysiadł się brat Jong i szepnął, aby nie przeszkadzać obsłudze mostka: – Oto czas, który człowiek wierzący znosi o wiele lepiej niż wy, beznadziejni agnostycy, wierzący tylko w logikę. Musisz tu siedzieć i starać się nie panikować w obliczu sytuacji, której
trzeba stawić czoła po drugiej stronie tunelu, podczas gdy ja po prostu oddaję się w ręce Boga i ufam w Jego miłość. Wbrew sobie Hiram poczuł, że napięcie nieco mija. Spory z bratem Jongiem stały się jego ulubioną formą spędzania wolnego czasu. – Myślisz więc, że człowiekowi Boga łatwiej jest iść do bitwy niż niewierzącemu? – Ależ oczywiście. I gdybyś nie był tak zagubioną duszą, która odeszła od Bożej miłości i wybaczenia, rozumiałbyś to doskonale. W twoim przerażonym umyśle zdajesz sobie sprawę, że jeżeli Dominium czeka po drugiej stronie, jesteś skończony na wieki wieków, martwy i pozbawiony nadziei na jakiekolwiek ocalenie. A ja, ponieważ wychowałem się w Światłości, wiem, że jeżeli spotkamy czające się na nas siły Dominium, wszyscy będziemy mieli… – urwał. – Tak? – zachęcił go Hiram. – Wszyscy będziemy mieli koncertowo przejebane – dokończył odważnie mnich. Hiram parsknął śmiechem, choć szybko się opanował. Brat Jong mrugnął do niego porozumiewawczo, zanim odszedł na swoje miejsce. Zegar odmierzył dziesięć minut. – Posłać niszczyciele – rozkazał Eder, ale nawet nie skończył, a
okręty
już
„Wellingtona”.
zniknęły Wszystkie
gotowość bojową.
w
tunelu. pozostałe
–
Minuta jednostki:
do
odlotu
utrzymać
A potem zmienił pasmo i połączył się z Emily na „Rubat”. – Komendant Tuttle, pani kanonierki mają być gotowe do startu. – „Fez”, „Hajfa” i „Rubat” meldują, że wszystkie stanowiska startowe czekają w gotowości. Wystrzelimy groginy z każdego transportowca, gdy tylko znajdziemy się w sektorze Dominium. „Meknes” będzie czekał z uzupełnieniem paliwa i uzbrojenia, zgodnie z planem – zapewniła Emily. Eder pozwolił sobie na lekki uśmiech. – Groginy? Wypuścimy na Dominium dzikie bestie? – W rzeczy samej, kapitanie. Wredne i dzikie bestie. Współczuję Dezetom. Hiram mógłby się założyć z każdym o miesięczny żołd, że Emily emitowała tę rozmowę na wszystkie transportowce, do załóg kanonierek. Kapitan Eder uśmiechnął się szerzej, po czym skinął na oficera łączności. – Wysłać „Wellingtona”. A potem nadeszła kolej na „Lwie Serce”. Okręt flagowy przyśpieszył przy wlocie do tunelu i na dwie minuty zniknął z przestrzeni einsteinowskiej. *** Kiedy „Lwie Serce” wynurzyło się w sektorze Dominium, nie wykryło żadnych sił wroga, tylko własne okręty. Zaraz potem nadszedł laserowy meldunek z „Wellingtona”. – Nic w zasięgu detektorów pasywnych – zameldował
radośnie kapitan krążownika. – Wysłałem sowy na dziesięć tysięcy mil, żeby powęszyły dokładniej. Hiram odetchnął z ulgą. Pierwsza obawa znikła – dotarli do sektora Dominium, a Dominium nic o tym nie wiedziało. Po paru minutach do grupy dołączyły holowniki – „Złota Reneta” i „Dostawczak”, oraz pozostałe sowy. Gdy jednostki ustawiały się w szyku, sowy rozproszyły się nieco i zaczęły przeszukiwać
przestrzeń
swoimi
wrażliwymi
detektorami
pasywnymi. „Sowa Uszata” oznakowała gwiazdy na mapie i określiła w przybliżeniu ostatnią znaną pozycję „Sowy Śmieszki”, po czym przesłała dane na okręt flagowy. – Wszystkie jednostki, zaktualizować dane. – Kapitan Eder przesłał dane laserem. Następnie ustalił płaszczyznę lotu i kurs. Sowy ruszyły przodem w luźnym, owalnym szyku wokół reszty sił. Przy odrobinie szczęścia wychwycą każdą obcą jednostkę, zanim zostaną wykryte. – Tryb maskowania i dostosować prędkość do „Lwiego Serca”. Łączność tylko przez laser. Bez odbioru. Po
czym
Siegestora. ===
grupa
bojowa
wyruszyła
na
poszukiwanie
ROZDZIAŁ 32 NA POKŁADZIE „SOWY ŚMIESZKI” Kapitan Sadia Zahiri była głodna. Nie było to ssanie, jakie pojawia się, gdy podczas ciężkiej pracy człowiek uświadamia sobie, że zapomniał o drugim śniadaniu. Ani też rwący skurcz, gdy organizm zużył zapas z poprzedniego posiłku i poziom cukru we krwi spada. Nie było to nawet bolesne rwanie, nieznośne uczucie po opuszczeniu dwóch lub trzech posiłków, gdy trzeba naprawdę coś zjeść. Zahiri znała dobrze wszystkie te stadia głodu. Teraz jednak dręczył ją głód o wiele gorszy, nieznośny, wyniszczający, demoralizujący. W tym stadium Zahiri tylko nadludzkim wysiłkiem coraz słabszej woli zmuszała się do myślenia, co robić. Pięć dni temu skończyły się zapasy. Zahiri na ostatni posiłek miała kromkę czerstwego pszennego chleba z racji żywnościowej, herbatniki, którymi podzieliła się z resztą załogi, oraz pięć orzeszków leśnych, wszystko spłukane letnią wodą. Zahiri
położyła
całą
niepotrzebną
załogę
do
łóżek
i nafaszerowała ją środkami uspokajającymi, jednak pilot, mechanik – w tym przypadku asystent mechanika, specjalista od detekcji i dronów oraz operator łączności musieli zachować sprawność.
Wszyscy
byli
wygłodzeni.
Nie
głodni,
lecz
wygłodzeni. Jeżeli wkrótce nie uda się zdobyć czegoś do
jedzenia,
staną
się
niezdolni
do
wykonywania
swoich
obowiązków, a potem umrą. – Wykryłaś coś, Fatimo? – Zahiri bardzo powoli wymawiała każde słowo. Fatima Binissa popatrzyła na ekrany, a potem pokręciła głową. Nic nie mówiła, siedziała tylko. Avi Lani spał na fotelu obok. Był młody i silny, ale przez to chyba najgorzej znosił głód. „Może jego metabolizm jest szybszy i chłopak potrzebuje więcej jedzenia, żeby go podtrzymać?” – pomyślała Zahiri. Nie miało to znaczenia, niech śpi. „Sowa Śmieszka” prawie nie zużywała
energii,
wyłącznie
tyle,
aby
działał
system
podtrzymywania życia i detektory pasywne. Mechanik nie miał wiele do roboty. – Proszę wypić, pani kapitan. Forrest Janson podsunął jej kubek z gorącą czekoladą. Jedzenie się skończyło, ale kawa, herbata i czekolada jeszcze zostały. Sadia Zahiri poczuła, jak ślinka napływa jej do ust na sam aromat. – Mianuję cię głównym kukiem. – Uśmiechnęła się, po czym wskazała Binissę. – Zanieś też kubek dla niej, Forrest, i dopilnuj, żeby wypiła. Niedługo potem Janson podszedł do stanowiska Binissy i przyklęknął przy kobiecie. – Hej, Fatima, jak leci? Mam dla ciebie czekoladę. Napij się trochę. Binissa podniosła oczy, ale nie ruszyła się, żeby wziąć kubek.
Pilot wsunął jej naczynie do rąk i przytrzymał. – No, Fatimo, śmiało. Wypij chociaż łyczek. Podniósł kubek do jej ust i kobieta odruchowo przełknęła napój. A potem oblizała się, ujęła kubek samodzielnie i zaczęła pić jak mała dziewczynka. Zahiri spojrzała na Denniego Hoda, zastępcę i zaraz po niej najstarszego członka załogi. – Łączność, Dennie? – zapytała. – Sporo rozmów Dezetów – odpowiedział leniwie. – Odwołali poszukiwania, ale pozostają w gotowości. Wyglądało na to, że Hod najlepiej radzi sobie z głodem. Niski, grubokościsty i łysiejący, znosił brak jedzenia ze stoickim spokojem. Nawet gdy sytuacja wyglądała naprawdę niedobrze, po prostu pracował, godzina po godzinie. – Wiedzą, że tutaj jesteśmy? – „Tutaj” znaczyło pod stocznią. – Nie mają pojęcia – zapewnił Hod. – Gdyby chociaż zaczęli podejrzewać, już bym o tym usłyszał. – Nie możemy im zepsuć niespodzianki. – Wszystkie systemy są sprawne, wystarczy tylko włączyć. – Dobrze – skinęła głową kapitan. – Bardzo dobrze. Rozejrzała się. Janson wrócił na swoje stanowisko przy sterach i zasnął. Fatima wyglądała na bardziej pobudzoną, ale nie
należało
jej
mimo
wszystko
powierzać
żadnych
skomplikowanych zadań. „Szlag – pomyślała Zahiri – żadnemu z nas nie należy powierzać już skomplikowanych zadań”.
Tylko Dafna Simon wciąż jeszcze miała odrobinę wigoru. Była drobna i chuda już na początku, wyglądała, jakby mógł ją porwać podmuch wiatru, a teraz niewiele się zmieniła – jej włosy nadal były dłuższe, niż pozwalał regulamin, a brązowe oczy zrobiły się jeszcze większe. Pomimo głodówki uśmiechała się często i sporo ruszała, na co Zahiri nie potrafiła się zdobyć. – Drony wykryły coś ciekawego? Głupie pytanie, doprawdy. Drony zwiadowcze znajdowały się w pasie asteroid, pięćdziesiąt tysięcy mil od obecnej pozycji sowy. Zostały ukryte, pozostawały w trybie maskowania. Niemal nie generowały ciepła,
a
ich detektory pasywne
nastawione były tylko na wyszukiwanie emanacji jednostek choć trochę przypominających wiktoriańskie. Oprogramowanie ignorowało jednostki Dominium, ale jeżeli drony wykryją okręt V ictorii, wtedy – i tylko wtedy – przejdą w tryb aktywny. Gdyby coś takiego zgłosiły, Dafna już by wiedziała. Dafna Simon uśmiechnęła się do kapitan i pokręciła głową. – Jeszcze nic, ale myślę, że niedługo wykryją naszych. Zamelduję, gdy tylko coś zauważę. Kapitan Zahiri próbowała odpowiedzieć uśmiechem, ale nie była pewna, czy jej się udało. Odstawiła pusty kubek. A jeżeli Flota nie przyleci? Jeżeli została pokonana, a na sowie na razie jeszcze nikt o tym nie wie? Co wtedy? Mają zapukać do drzwi Siegestora i poddać się dobrowolnie? Poprosić o szklankę cukru i gorący posiłek? Trafią do więzienia na resztę życia? A może zostaną skazani na śmierć? Będą torturowani?
Zahiri popatrzyła na Fatimę i Dafnę, obie piękne i młode. Co z nimi będzie? Ogarnięta wątpliwościami i dręczącym głodem, kapitan Sadia Zahiri zamknęła oczy i starała się nie rozpłakać. Nie od razu zdała sobie sprawę, że obok ktoś siedzi i obejmuje ją ramieniem. – Spokojnie, Sadio – wyszeptał Dennie Hod. – Wszystko w porządku. Robisz, co możesz. Resztę zostaw w rękach bogów naszych matek, a co ma być, to będzie. Sadia Zahiri nie podniosła oczu. Jeżeli inni jej się przyglądali, nie chciała o tym wiedzieć. Czuła się mała i słaba, jak dziecko, które zgubiło się na placu zabaw i nagle zdało sobie sprawę, że w pobliżu nie widać matki. Poklepała Denniego po dłoni. – Istnieje możliwość, że to nie zadziała, Dennie – wyznała cicho. Dennie Hod zaśmiał się przebiegle. – Na bogów naszych matek, dopiero teraz się nad tym zastanawiasz? Siedzimy pod tajną stocznią Dezetów, podczas gdy oni przeszukują wszystkie zakamarki i próbują nas znaleźć. Wydaje mi się, że mieliśmy bardzo małe szanse, aby do tego doszło, a tu, proszę, zabrałaś nas do bezpiecznej kryjówki. Zakładam zatem, że wciąż jesteśmy o krok przed wrogiem. Zresztą mamy gorącą czekoladę. Czyli nie może być tak źle, jak ci się wydaje. Trzy godziny później Dafna zerwała się z fotela przy swoim
stanowisku. – Musisz to zobaczyć, kapitan Zahiri! ===
ROZDZIAŁ 33 BIT WA O SIEGEST ORA Dron zwiadowczy zwęszył na słonecznym wietrze zapach domu. Dron numer sześć był ustawiony pod kątem czterdziestu pięciu stopni nad płaszczyzną pasa asteroid i pięćdziesiąt tysięcy mil
od głównego
świata
Dominium,
Timora.
Gdyby był
człowiekiem, odczuwałby zapewne podziw dla łuku gwiazd ciągnącego się nad jego głową, z wirującymi miriadami słońc, płonących niewypowiedzianą obietnicą w czarnej pustce. Dron nieustannie zbierał dane z detekcji pasywnej, sprawdzał światło, ciepło, fale radiowe i wszelkie zakłócenia w polu elektromagnetycznym,
przetaczające
się
jak
przypływy
i odpływy. Co trzy godziny budził się z drzemki i porównywał dane z detekcji z bazą danych zawierającą charakterystyki jednostek
V ictorii
i
Azylu.
Jeżeli
nie
znalazł
żadnych
podobieństw, przechodził znowu w tryb jałowy, pracowały tylko czujniki pasywne. Dziesiątego dnia o szesnastej uniwersalnego czasu Floty dron numer sześć znowu się włączył i porównał dane detekcji z bazą. Tym razem odkrył cztery dopasowania do okrętów V ictorii i pięć do jednostek Azylu. Po zidentyfikowaniu jednostek przełączył się w
tryb
gotowości,
po
czym porównał
najnowsze
dane
z biblioteką zawierającą informacje o wszystkich rodzajach
napędu. Dopasowanie zostało potwierdzone. Dron przeszukał dane,
aż
zidentyfikował
jednostkę,
na
której
pokładzie
z największym prawdopodobieństwem znajdował się oficer najwyższy rangą. Okręt znajdował się w odległości czterdziestu siedmiu tysięcy mil i poruszał się kursem, który zapewniał mu dotarcie do obecnej pozycji drona w ciągu dwóch godzin. Dron numer sześć przeliczył kurs na spotkanie, po czym włączył napęd i wystartował. Godzinę później znalazł się na tyle blisko, aby włączyć laser komunikacyjny i przesłać wiadomość. *** Na pokładzie okrętu flagowego „Lwie Serce” Brill próbował połączyć dwa niepasujące fakty. Po pierwsze, pas asteroid, do którego zbliżała się grupa bojowa, był ogromny, głęboki na czterdzieści, szeroki na ponad pięćdziesiąt, a długi na tysiące mil. Dominium mogło tutaj ukryć nie jedną, lecz dziesięć sporych stoczni, a i tak ich znalezienie zajęłoby co najmniej rok. Po drugie, co wynikało z „po pierwsze”, Brill nie miał pojęcia, gdzie znajduje się „Sowa Śmieszka”. Plan zakładał, że grupa bojowa zbliży się na trzydzieści tysięcy mil i zajmie pozycję, a potem wyśle sowy, aby odszukały „Śmieszkę”
i
Siegestora,
niekoniecznie
w
tej
kolejności.
Hiramowi to się nie podobało, zbyt łatwo któryś z patroli wroga mógł wykryć jedną z ośmiu sów. – Przestań się zamartwiać – napomniał go pułkownik Dov Tamari. – Na krew Jedynego Boga, jesteś jak stara kobieta,
Hiramie.
Mówiłem
ci,
kapitan
Zahiri
to
najbardziej
doświadczony dowódca w zwiadzie. Na pewno wiedziała, że nie możemy przeszukać całego pasa asteroid, więc zostawiła nam wiadomość. Hiram poczuł rozbawienie, ale starał się wyglądać na oburzonego. – Nie wolno zwracać się tak do zwierzchnika. Tamari tylko prychnął. –
Ktoś
musiał
ci
to
powiedzieć,
zanim
popadniesz
w załamanie nerwowe. Zresztą doprowadzasz wszystkich do obłędu. Właśnie teraz sowy przygotowują się do poszukiwań. Kapitan Zahiri wie, jak to się robi. Zostawiła wiadomość. Zapewniam cię, Hiramie, więc pomóż mi opanować ochotę, żeby cię udusić. Po drugiej stronie mostka na stanowisku detekcji zamigotał czujnik. Zaraz potem rozległ się głos SI: – Niezidentyfikowany strzał laserowy. Niezidentyfikowany strzał laserowy! Trafienie w kwadrant pięćdziesiąt trzy poszycia, górny pokład. „Lwie Serce” było już w gotowości bojowej, więc nie rozległy się żadne syreny alarmowe, ale światła na mostku mrugnęły raz. Oficer detekcji szybko zaczął stukać w klawiaturę komputera na swoim stanowisku, a potem sprawdził wyniki. – Zdaje się, że to skupiona wiązka lasera komunikacyjnego, typ A34 – oznajmił z nieskrywaną ulgą. Wszyscy na mostku odetchnęli. Brat Jong zerknął pytająco na
Hirama Brilla. Młodszy mężczyzna pochylił się i wyszeptał: – To laser komunikacyjny używany przez drony zwiadowcze Floty V ictorii – wyjaśnił. – Ten pochodzi pewnie z „Sowy Śmieszki”. – Ach – ucieszył się mnich. – Czyli to dobre wieści. – Chyba najlepsze – zgodził się Hiram z uśmiechem. *** Kapitan Eder zerknął pytająco na oficera łączności. – Zaraz, kapitanie. Hiram wiedział, że dwa poziomy niżej znajduje się niewielki pokój nazywany przez jego użytkowników Dziurą. Pięciu innych specjalistów
od
łączności
pracowało
tam,
aby
dobrać
odpowiedni kod i odszyfrować wiadomość przesłaną przez drona. Oficer łączności przytrzymał słuchawki przy uchu. Skinął głową, po czym rozkazał: – Przyślij, Murray. Po chwili zwrócił się do kapitana Edera: – Rozkodowaliśmy wiadomość. Gdzie przesłać? – Na główny ekran. – Eder pochylił się w fotelu. – I, panie Lair, proszę połączyć się z innymi kapitanami grupy i poprosić, aby pozostawali w gotowości. Jeżeli to wiadomość, na którą czekamy, niedługo ruszymy do akcji. Z głównego ekranu na mostku „Lwiego Serca” byłoby dumne każde kino. Pojawił się na nim obraz kobiety – kapitana, jak wskazywały pagony. Wyglądała na wyczerpaną i… nawiedzoną,
jakby pracowała za ciężko i za długo. – Mówi Sadia Zahiri, kapitan „Sowy Śmieszki”, jednostki sił kosmicznych Floty V ictorii. Jeżeli to na was właśnie czekam, mam dobrą
wiadomość:
to,
czego
szukacie,
jest
tutaj.
Zweryfikujcie się przez przesłanie daty mojego urodzenia do drona. Jeżeli tak zrobicie, dron odeśle wam kod, a potem wróci w pas asteroid. Podejdźcie na dwadzieścia tysięcy mil, nadajcie kod
otrzymany przez
drona,
a
wtedy włączy się
boja
naprowadzająca. To, czego szukacie, jest przy boi. Kapitan Zahiri zamilkła, po czym ze znużeniem podjęła nagrywanie: – Bądźcie gotowi do działania. Dezeci wciąż patrolują skraj pasa i mają kilka posterunków obronnych. Przy odrobinie szczęścia wciąż tutaj będziemy, gdy włączy się boja, co znaczy, że spróbujemy się do was przekraść z pasa. Wypatrujcie nas. Skończyło nam się jedzenie, więc sowę poprowadzi pewnie Mildred. Kapitan zamrugała, a potem zaczerpnęła tchu. – Na wszelki wypadek do tej wiadomości dołączono kilka osobistych plików. Dopilnujcie, aby trafiły do właściwych adresatów. Mówiła kapitan Zahiri z „Sowy Śmieszki”, godzina dziewiąta trzydzieści, siedemnasty sierpnia dwa tysiące sześćset piętnastego roku, UCF. Powodzenia w łowach! Na koniec uśmiechnęła się słabo. – Wypatrujcie nas – szepnęła. – Koniec transmisji. Obraz znieruchomiał. Kapitan Zahiri wbijała ciemne oczy
w mostek, nie mrugała ani się nie poruszała. Kapitan Eder spojrzał na pułkownika Dova Tamariego. Tamari skinął głową. – To Sadia. – Czy to może być pułapka, pułkowniku? Może wysłała tę wiadomość pod przymusem? Tamari pokręcił głową. – Nie. Mamy plan na taką ewentualność. Gdyby ją zmuszono, użyłaby słów kluczy w wiadomości albo w załącznikach. To Sadia. Wiadomość jest pewna. – Dobrze. – Kapitan Eder przeniósł spojrzenie na Brilla. –
Komandorze,
myślę,
że
pora,
aby
udał
się
pan
z pułkownikiem na transportowiec „Hajfa”. Brill, działamy według pańskiego planu, dopóki nie powiem inaczej. Proszę pamiętać, że im dłużej wróg nas nie widzi, tym lepiej, więc obowiązuje absolutna cisza radiowa. – Posłał Hiramowi twarde spojrzenie. – I proszę pamiętać, co mamy zrobić potem. Możemy sobie pozwolić na utratę holownika, ale nie transportowca. Zrozumiano? Hiram skinął głową. Nie podobało mu się takie podejście, zbyt zimne i wyrachowane, ale sam doszedł do podobnych wniosków. Zastanawiał się, czy Peter Murphy również tak uważał. Chyba tak. – Dobrze. – Kapitan Eder popatrzył na swój panel. – Rozmawiałem już z Tuttle. Gdy tylko będziemy mieli namiar na Siegestora, zaczynasz działać. „Lwie Serce” i „Wellington”
odciągną wroga od stoczni, abyś miał czyste pole do strzału, ale musimy oszczędzać siły, na ile to możliwe. Dwa niszczyciele będą osłaniać holowniki, ale gdy tylko holowniki skończą swoje zadanie, niszczyciele wrócą do osłony transportowców. – I
Tak
jest,
rzeczywiście
ekonomia
kapitanie, rozumiał.
wojny.
rozumiem Była
Zachwycała
to Brilla
–
zapewnił
brutalna,
Hiram.
bezwzględna
i zarazem brzydziła.
Wiedział, że może nadejść taka chwila, że ta ekonomiczna analiza zwróci się przeciw niemu. Zaniósł w duchu krótką modlitwę dziękczynną do bogów, w których nie wierzył, za to, że królowa Anna otwarcie rozkazała kapitanowi Ederowi ratować Cookie. Nieważne, co się stanie, Cookie nie wolno zostawić na pastwę losu. – No, to do roboty – rozkazał kapitan Eder. – Niech prom zostanie na „Hajfie”, ruszamy, gdy tylko dotrze pan na transportowiec. Hiram zasalutował.
We Flocie nie przywiązywano
do
salutowania wielkiej wagi, ale wydało mu się to stosowne. Eder tylko machnął ręką. – Pewnie powinienem wygłosić rzewną mowę, Brill, ale znasz stawkę. Nie zepsuj tego. Urodziła mi się wnuczka i zamierzam wrócić, żeby ją rozpieszczać do imentu. Hiram uśmiechnął się. – Skoro tak pan stawia sprawę, kapitanie. Eder prychnął, odwrócił się, po czym zawołał adiutanta i kazał mu odszukać datę urodzenia kapitan Zahiri. Brill ruszył
korytarzem do hangaru promów. Obok niego szedł pułkownik Tamari. – Dov, a może spróbujemy jednego z teleporterów? – zaproponował Brill. Na jego polecenie teleporter znajdował się na każdym okręcie grupy bojowej. Hiram nie wiedział, po co to zrobił, uznał po prostu, że to dobry pomysł. – Będziemy na „Hajfie” za parę minut, zamiast tłuc się promem. Twarz pułkownika wykrzywił grymas przerażenia. – Mam pozwolić, żeby ten twój mikser rozerwał mnie na atomy, a potem przetransferował je przez kosmos? Nie, dzięki. Zachowaj to dla marines. Przy ich bezdennej głupocie pewnie uznają, że rozbicie na molekuły i złożenie w innym miejscu to świetna zabawa. *** Sygnał nadszedł pół godziny po wylądowaniu promu na „Hajfie”. Wszystko było już gotowe. Kapitan Eder skierował laser komunikacyjny na drona i nadał datę urodzin Sadii Zahiri. Dron odpowiedział pięćdziesięciocyfrowym kodem, po czym zrobił zwrot i ruszył do pasa asteroid. „Zaczęło się” – pomyślał Eder. Wysłał sygnał do wszystkich jednostek, nakazał powolne podejście w pełnym maskowaniu. Z sowami w awangardzie grupa bojowa ruszyła w stronę pasa. Cztery godziny później „Lwie Serce” znalazło się w odległości dwudziestu tysięcy mil i wciąż nie zostało wykryte. Eder niechętnie przerwał ciszę radiową, wysłał jednak otrzymany
kod, choć wiedział, że zaalarmuje tym patrole Dezetów. Grupa bojowa przyśpieszyła w kierunku pasa asteroid. Na pokładzie „Hajfy” Hiram Brill wysłał laserem wiadomość do każdego z dwunastu holowników. Oddział zmienił kurs o trzydzieści stopni w prawo i nieco w górę, oddalając się od reszty formacji do szczytu pasa asteroid. Transportowiec „Hajfa” sunął za nimi wraz z niszczycielami. „Rubat” i „Fez” oraz „Meknes” zwolniły i zaczęły zostawać z tyłu. Główne siły grupy uformowały szyk w kształcie V
z „Lwim Sercem”
i „Wellingtonem” na lewym skrzydle, z dwoma transportowcami i
jednostką
naprawczą
na
dole
oraz
holownikami
i niszczycielami wraz z „Hajfą” po prawej stronie. *** Trzy godziny później „Sowa Uszata” zatrzymała się dwa tysiące mil od pasa. Kapitan Bengt Thuree przejrzał wskazania detektorów. Początkowo wydawało się to beznadziejne, gdyż tysiące asteroid uniemożliwiało uzyskanie wyraźnego obrazu. – Możesz to trochę wyczyścić? – zapytał Bengt specjalistę od detekcji. – Może odfiltrować wszystko, co zmierza w tym samym kierunku, co asteroidy, żeby sprawdzić, co zostanie? – Jasne, kapitanie. – Twarz oficera jaśniała podnieceniem. Był świeżo po Akademii i stanowił wyjątek od zasad, że załogi sów powinny być starsze niż średnia wśród załogantów reszty Floty. „Nigdy nie byłem tak młody” – pomyślał kwaśno kapitan Thuree. „Ani tak pełen wigoru. Starzeję się, cholera”. Detektory nieoczekiwanie zgasły,
po
czym zaczęły się
restartować. Wirujące asteroidy zniknęły. Na holo pojawiło się tylko kilka czerwonych ikon przedzierających się „pod prąd” pasa, a także parę przecinających skupisko ukosem od pozycji „Sowy Uszatej”. A potem obraz znowu się zresetował. Tym razem
pojawiło
się
więcej
poruszających się ukośnie przez
czerwonych pas
znaczników,
asteroid.
Zmierzały
w stronę grupy bojowej V ictorii. – Cóż, było zbyt pięknie, żeby długo trwało – westchnął kapitan Thuree. – Przesłać laserem wiadomość na „Lwie Serce”, że dwie jednostki wroga wielkości niszczyciela przetną kurs grupy. – Spojrzał jeszcze raz na młodego specjalistę z odrobiną smutku. Szansa, że ten entuzjastyczny młodzieniec dożyje następnych urodzin, była bardzo mała. – Kapitanie! – zawołał chłopak. – Mamy namiar na jeszcze jednego! Wskazał na duży czerwony znacznik, który właśnie się pojawił na ekranie. – Mildred uważa, że to krążownik. Wcześniej pewnie poruszał się w tym samym kierunku, co asteroidy, dlatego został odfiltrowany. Dopiero gdy zmienił kurs, można go było wykryć. – Mildred, oblicz jego kurs. Pokaż, dokąd leci – rozkazał kapitan Thuree. – Gotowe. – Na holo ukazała się linia. Przecinała kursy wyznaczone dla wrogich niszczycieli. Wszystkie trzy zmierzały do pozycji, w której znajdzie się w tym czasie „Lwie Serce”. – Wszystko jasne – mruknął kapitan. – Prześlij dane na „Lwie
Serce”. Przekaż, że do niszczycieli dołączył krążownik, spotkanie za czterdzieści minut. Specjalista od detekcji zamarł. Po prawej od oddalających się wrogów zamigotał niebieski kwadratowy znacznik. Nadawał swoją pozycję do wszystkich w zasięgu do trzydziestu tysięcy mil. Tajna stocznia Dezetów właśnie przestała być tajna. – Dobra robota, Sadio – mruknął Thuree. I rozpoczęła się bitwa o Siegestora. *** Na
pokładzie
„Sowy Śmieszki”
załoga
wypiła
resztki
czekolady. Kapitan Zahiri odstawiła kubek i otarła usta grzbietem dłoni. Wyszczerzyła się do pozostałych. – Myślę, że pora się wynosić. Pilot, jakieś sugestie? Forrest Janson uśmiechnął się słabo. Kurs przeliczył już wiele dni temu. – Myślę, że prosto w górę. Wylecimy z pasa asteroid i skierujemy się do najbliższych naszych jednostek. – Doskonała rada, Forrest. Niech wszyscy się przypną. Czeka nas trudna jazda. Mildred? – Tak, pani kapitan? – Głos SI jak zawsze brzmiał radośnie. Sześć dni bez jedzenia akurat na nią nie miało wpływu. – Gdy tylko wystartujemy, przejmiesz stery. Leć kursem wyznaczonym przez Forresta, ale omijaj jednostki wroga. Zabierz nas z pasa asteroid i jak najprędzej skieruj się do sił V ictorii. Zrozumiałaś? – Potwierdzam przyjęcie rozkazów, kapitan Zahiri.
Kapitan
zapięła
się
w
fotelu.
Istniało
spore
prawdopodobieństwo, że gwałtowne manewry, na które się zanosiło, pozbawią ją przytomności. Sadia była słaba, na wpół zagłodzona. Dafna Simon pomogła Fatimie zapiąć pasy, potem zajęła miejsce w swoim fotelu. Po drugiej stronie mostka Dennie Hod uśmiechnął się, a potem zamknął oczy. Janson spojrzał na kapitan. – No dobra, Forrest, zabieraj nas stąd. Ponieważ kurs został wyznaczony, Janson po prostu wcisnął jeden z guzików na swoim stanowisku. Przez chwilę panowała cisza,
po
czym
rozległ
się
zgrzyt,
gdy
puściły
klamry
magnetyczne, którymi „Sowa Śmieszka” podczepiła się do poszycia Siegestora. Sowa otarła się o stocznię, przez pokład przetoczył się głośny huk,
po czym włączyły się silniki
odrzutowe. Okręt, odepchnięty na dwieście stóp do kadłuba stoczni, łatwiej mógł manewrować wśród złomu i odłamków. Stocznia posuwała się naprzód z asteroidami, okręt zostawał w tyle. Pół minuty później miał już przestrzeń do manewru – w prześwicie migotały gwiazdy. Chociaż Janson chętnie sam ująłby stery, wiedział, że jest zbyt wyczerpany, a jego refleks i odruchy za bardzo spowalnia głód. – Stery są twoje, Mildred – powiedział. Przypominało to oddanie ukochanego dziecka pod opiekę ciotki. – Przejmuję, mój drogi – zapewniła radośnie Mildred. Po czym „Sowa Śmieszka” skoczyła naprzód. Pomimo
działania kompensatorów inercji załogę wgniotło w fotele. Okręt skręcił ostro w lewo, potem w prawo, potem jeszcze raz w prawo i wreszcie wyszedł na prosty kurs. Przyśpieszył. Zahiri próbowała sprawdzać obraz holo, ale oczy miała podkrążone i załzawione. Sowa właśnie meandrowała, aby jak najszybciej wydostać się z pasa, przy pomocy skrętów i obrotów omijała asteroidy z precyzją, o jakiej ludzki pilot mógłby tylko pomarzyć. Wreszcie okręt ustawił się na prostym kursie i jeszcze bardziej przyśpieszył.
Przed
oczyma
Zahiri
rozlała
się
czerwień
i wymazała z głowy wszelkie myśli. Każdy
okręt
w
promieniu
pięciu
tysięcy
mil
wykrył
pulsowanie napędu „Sowy Śmieszki”, która mknęła coraz dalej od pasa asteroid w stronę sił V ictorii. A dron podczepiony do poszycia stoczni nadawał nieustannie pozycję Siegestora i niczym syreni śpiew przywoływał śmiałków. *** – Wrzucić ich na ekran, chcę zobaczyć! – warknął kapitan Eder. Oficer detekcji wpisał polecenia, a holo zamigotało i zaczęło się resetować. Okręt flagowy grupy „Lwie Serce” oraz krążownik „Wellington” znajdowały się w centrum obrazu. Przed nimi, trzydzieści stopni z lewej, zbliżały się dwa niszczyciele Dominium, podczas gdy trzydzieści stopni z prawej nadlatywał krążownik. Na krawędzi wyświetlacza migotała czerwienią kula reprezentująca Siegestora. W oddali po prawej, niemal na końcu pasa
asteroid,
kilkanaście
niebieskich
znaczników
reprezentowało holowniki, wciąż lecące na swoje pozycje.
Wydawały się poruszać żałośnie powoli i Eder po raz kolejny zaczął się zastanawiać, jak mógł się zgodzić na udział cywilnych jednostek w tak istotnych działaniach wojennych. Najważniejszym założeniem planu było odwrócenie uwagi wroga od holowników. Nieuzbrojonych, kruchych stateczków. Jeżeli jednak „Lwie Serce” pozostałoby na kursie, okręty wroga osiągnęłyby zasięg rażenia pociskami w tym samym czasie. „Nie pozwolę na to” – pomyślał kapitan Eder. Popatrzył na holo, po czym skinął na oficera łączności. – Wezwij „Wellingtona” i „Rubat”! W okamgnieniu na ekranie pojawiły się twarze kapitana Bruce’a Hillsona z krążownika i Emily Tuttle z transportowca. – Trzy okręty wroga zbliżają się, będą w zasięgu strzału za dwadzieścia minut. Zdaje się, że nasze przybycie mocno ich zdziwiło, bo z trudem koordynują działania. Trzeba pilnować, żeby nas nie zaskoczyła jakaś jednostka, nie chcę dostać od tyłu pociskami, gdy będziemy zajęci tym, co się dzieje przed nami. Holowniki dotarły już niemal na pozycje, ale musimy drani zabawić przez chwilę – oznajmił Eder, po czym skinął głową Emily. – Komendant Tuttle, wypuść połowę swoich bestii na krążownik. Podejdź głośno, chcę, żeby wróg wiedział o naszej obecności. Nie trzeba niszczyć tego okrętu, wystarczy go zająć starciem i, na litość bogów, trzymać z daleka od „Lwiego Serca”. Kapitanie Hillson, niech „Wellington” ustawi się po mojej sterburcie, bliżej dziobu. Zajmiemy się niszczycielami, dotrzemy do nich na parę minut przed tym, zanim krążownik włączy się
do walki. Proszę wystrzelić flary i zakłócanie, ale w krążownik, zrozumiano?
Gdy
znajdziemy
się
w
zasięgu
strzału
do
niszczycieli, wypuścimy pociski. Potem lasery, a kiedy będziemy ładować ponownie, zrobimy zwrot na krążownik. Proszę pamiętać, niszczyciele trzeba zlikwidować, a przynajmniej poważnie uszkodzić, ale najważniejsze jest zyskanie na czasie, żeby holowniki mogły wykonać zadanie. Zrozumiano? – Tak jest – odpowiedzieli kapitan Hillson i Emily. – Pytania? – Nie, kapitanie – odparł Hillson. Był dowódcą starej szkoły, nigdy nie zadawał pytań. Eder zerknął na Emily. – Tuttle? – Jeżeli któryś z niszczycieli albo krążownik ruszy na holowniki, co wtedy? – zapytała. Eder z aprobatą skinął głową. – W takiej sytuacji proszę skierować kanonierki na to zagrożenie. W razie potrzeby może pani wypuścić resztę eskadr, ale
przede
wszystkim
trzeba
zabezpieczyć
holownikom
wykonanie misji. – Popatrzył na oboje surowo. – To nie symulacja – przestrzegł. – Musi się udać za pierwszym razem. „Lwie Serce” i „Wellington” skierowały się w lewo i ruszyły na niszczyciele.
Wystrzelono
zakłócanie,
przynęty
również.
Detektory na krążowniku wroga zaczęły tracić czyste odczyty. Przez chwilę okręt Dominium leciał na oślep. –
Wystrzelić
pociski w
niszczyciele! –
rozkazał Eder.
Sześćdziesiąt rakiet, po trzydzieści na każdy obiekt, pomknęło na oznaczone cele. Niszczyciele dopiero teraz zdały sobie sprawę,
w
jak
dużym
niebezpieczeństwie
się
znalazły,
i rozproszyły się, jeden ruszył w górę, drugi w dół, wyrzucając po drodze przynęty i flary, aby zmylić pociski. Jeden z niszczycieli pomyślał nawet o wystrzeleniu własnej salwy, ale drugi po prostu zaczął uciekać. Pociski V ictorii pomknęły za nimi. Kapitan Eder uznał, że to dobry początek. Niestety, dobry początek szybko się skończył. Przynęty zmyliły wiele pocisków, wiele wykonało chaotyczne zwroty i uderzyło w inne. Ostatnie osiem straciło namiar celu, a gdy zadziałała procedura bezpieczeństwa, włączył się program autodestrukcji. Jednak sporo przedostało się przez zakłócenia. Oba niszczyciele uruchomiły obronę bliskiego zasięgu. Mimo to reszta salwy parła naprzód. Jeden z niszczycieli wroga zadrżał i leniwym zwrotem na burtę odpadł ze starcia. Uszkodzenia były zbyt duże. Drugi niszczyciel wypuścił więcej obłoków maskujących i przynęt, po czym zrobił ostry zwrot. Dwie rakiety namierzyły go, ale nagły manewr sprawił, że znowu straciły cel. Nieprzyjacielski okręt wykonał kolejny zwrot i zaczął się wycofywać, na ile pozwały mu uszkodzone generatory mocy. – Zostawić go! – rozkazał Eder. – Oszczędzajmy lasery na krążownik! *** Emily na pokładzie „Rubat” wcisnęła guzik „start” dla
ciężkozbrojnych
kanonierek.
Na
pokładzie
transportowca
znajdowało się ich sześćdziesiąt sześć, jedna trzecia całej formacji. W dziesięć sekund czterdzieści z nich było w kosmosie. Cztery minuty później pozostałe dwadzieścia sześć dołączyło do eskadr i przyśpieszyło, aby dotrzeć do krążownika Dominium. Gdy tylko groginy zostały wystrzelone, „Rubat” wycofała się, aby
pozostać
poza
zasięgiem
ostrzału.
„Fez”,
wciąż
z kanonierkami na pokładzie, leciał blisko, ale „Meknes”, przerobiony z transportowca na ruchomy okręt naprawczy, wlókł się na prawej flance z daleka od działań wojennych. Wystawiało go to jednak na niebezpieczeństwo i Emily nie podobało się takie ryzyko. Na wszelki wypadek kanonierki na „Fezie” czekały w gotowości do lotu. Wreszcie zarysowała
wszystkie się
pewna
jednostki
zajęły
geometria
swoje
starcia.
pozycje,
„Lwie
Serce”
i „Wellington” zrobiły zwrot w lewo na spotkanie niszczycieli. Wrogi krążownik z oślepionymi detektorami nie mógł dostrzec manewru, więc leciał ustalonym kursem z prawej. Spodziewał się, że zaraz dołączy do pozostałych jednostek Dominium. Tymczasem eskadry z „Rubat” już nadlatywały, zamierzały dopaść krążownik z prawej. Każda
eskadra
dziesięciu
kanonierek
miała
dowódcę.
W grupie były trzy eskadry, które zbierały się w dwie grupy, a te w skrzydło. Każda grupa miała dowódcę, a każde skrzydło komendanta – w skrócie KS. Każdy transportowiec miał na pokładzie
jedno
skrzydło,
w
przybliżeniu
sześćdziesiąt
kanonierek,
oraz
kilka
wyspecjalizowanych
jednostek
zakłócania lub podobnych do jeży kanonierek osłonowych. Po wielu, bardzo wielu godzinach ćwiczeń na symulatorach udało się ustalić, że KS wydają rozkazy taktyczne. Dowódcy grup musieli być gotowi się włączyć, gdyby komendant skrzydła stracił koncentrację albo był zbyt zajęty, aby zajmować się problemami paru eskadr. Komendantami skrzydeł Emily zostali: Alex Rudd na „Rubat”, Grant Skiffington na „Fezie” i Avi Yaffe na „Hajfie”. Yaffe mówił wolno, poruszał się jeszcze wolniej i zawsze prezentował pokerową twarz. Ludzie, którzy z nim służyli, zastanawiali się często, czy Avi w ogóle jest przytomny. Należał wcześniej do pilotów ze Straży Kosmicznej Azylu. Okazał się średnim pilotem, ale o wiele lepszym, wybitnym wręcz taktykiem i – co zaskakujące, biorąc pod uwagę jego pełną rezerwy postawę – dobrym managerem często skrajnie egoistycznych pilotów. Emily początkowo przeniosła go ze stanowiska pilota na operatora systemów namierzania, ale szybko zorientowała się, że to głównie Avi kieruje całą swoją eskadrą i od czasu do czasu udziela rad swojemu dowódcy. Wezwała Yaffego do gabinetu i zapytała, czy chciałby spróbować dowodzenia skrzydłem. – To oznacza, że nie będzie pan więcej latał – ostrzegła. Yaffe zastanowił się, po czym wzruszył ramionami. – Nie jestem dobry w lataniu – przyznał. – Ale lubię przesuwać pionki. I przyjął funkcję.
*** Emily usiadła obok Rudda na „Rubat”. –
Jak
za
dawnych
czasów
–
stwierdził
mężczyzna,
przyglądając się obrazowi na wyświetlaczu holograficznym. Wrogi krążownik znajdował się po prawej, leciało tam sześć eskadr kanonierek. Dzięki łączu między pokładami SI Emily wiedziała, że „Lwie Serce” i „Wellington” właśnie wypuściły salwę pocisków na niszczyciele. W zależności od tego, jak skuteczny
będzie
ostrzał,
okręty
miały
skierować
na
przeciwników lasery albo zrobić zwrot i ruszyć na krążownik Dominium. Wzmiankowany krążownik wciąż przedzierał się przez zakłócacze i nie zdawał sobie jeszcze sprawy, że dostał się w klasyczne imadło. Emily uśmiechnęła się do Rudda. – Mamy go, choć jeszcze o tym nie wie. Rudd przytaknął. Włączył komunikator. – Eskadry pierwsza i druga górą, trzecia i czwarta dołem, piąta i szósta, wykorzystać każdą lukę, jaką uda wam się dostrzec. Pierwsze pociski na mój znak, potem go po prostu załatwcie. Na
obrazie holo
przy dużym powiększeniu niewielkie
znaczniki kanonierek zbliżały się do większej, czerwonej ikony wrogiego krążownika jak stado dzikich… no cóż, groginów, ścigających zdobycz. – Wystrzelić pierwsze pociski! Przygotować lasery! – rozkazał Rudd. Odwrócił się do Emily i uśmiechnął. – Cholera, uwielbiam
to! A potem spojrzał na holo i zbladł. – Szlag. *** Dwadzieścia tysięcy mil na lewo i powyżej „Lwiego Serca” dwanaście holowników wdzierało się do pasa asteroid. Leciały powoli
na
słabej
mocy
w
niezbyt
skutecznej
próbie
zamaskowania swojej obecności. Działały w parach, szukały odpowiedniego obiektu, asteroidy wielkości najwyżej domu. Kiedy któraś z par znalazła taki odłamek kosmicznej skały, ustawiały się przy nim, wypuszczały wiązki przyciągające i ostrożnie wyciągały zdobycz nad pas. Jak dotąd udało się tego dokonać
trzem
parom,
pozostałe
trzy
wciąż
szukały
odpowiednich asteroid. W pasie znajdowało się mnóstwo niewielkich odłamków, jednak okazywały się zbyt małe. „Jak na złość” – pomyślał Hiram. Większe skały byłyby zbyt trudne do ustawienia
w
pozycjach do ataku,
pomijając
trudności z ich wyciągnięciem ze skupiska. Niestety, asteroid odpowiedniego rozmiaru i masy było jak na lekarstwo. – Chyba mamy czwartą – zameldował Peter Murphy przez komunikator. – Dziesięć mil w głąb i piętnaście mil na prawo od nas. Dwa holowniki już lecą. Dowiemy się za parę minut. Murphy nie pytał, co się dzieje w innych miejscach, a Hiram nie wspomniał o starciu prowadzonym przez „Lwie Serce”. Kapitanowie holowników musieli się skupić na znalezieniu odpowiednich obiektów i wyciągnięciu ich z pasa. I tylko na
tym.
Nad
pasem
przelatywały
też
niszczyciele
„Oxford”
i „Edynburg”, jakieś pięćset mil przed holownikami, gotowe do działania. Za nimi ciągnął transportowiec „Hajfa”. Rozglądali się wszyscy, czy nie pojawią się inne okręty Dominium niż te walczące z „Lwim Sercem”, ale jak dotąd operacja pozostała niezauważona. Hiram wiedział jednak, że długo to nie potrwa. Musieli atakować, i to jak najszybciej. – Murphy – powiedział Brill – możesz jakoś przyśpieszyć działania holowników? – Jasne – Murphy prychnął. – Znajdź mi tylko lepsze skupisko asteroid albo zgódź się, że wystarczą trzy głazy, a powiem, że jesteśmy gotowi. Jak nie, daj nam wykonać naszą robotę. – Komandorze Brill? – zgłosił się nagle Avi Yaffe z „Hajfy”. – Co się dzieje, komendancie? – Chyba powinniśmy wystrzelić kanonierki. Nasza detekcja tak blisko pasa asteroid jest słaba. Jeżeli Dezeci nas wykryją, będziemy mieli najwyżej minutę albo dwie, a to niewiele czasu na zorganizowanie obrony. Brill zmarszczył brwi. – Myślałem, że kanonierki czekają w gotowości do startu. Wystarczy, żeby wystartowały. Możemy wypuścić czterdzieści jednostek w parę sekund. Yaffe przyglądał mu się w milczeniu, po czym powoli skinął głową. – To prawda, komandorze, ale to nie znaczy, że kiedy wystartują, znajdą się od razu tam, gdzie powinny. Z obecnej
pozycji od holowników dzieli je około piętnastu minut lotu, a jakieś dwadzieścia minut, może pół godziny od niszczycieli. W tym czasie wróg może nam załatwić wszystkie holowniki albo nieźle poobijać niszczyciele. Musimy wypuścić kanonierki, żeby były gotowe do wsparcia, jeżeli Dezeci nas wykryją. Hiram westchnął w duchu. Sam powinien o tym pomyśleć. – Dobry pomysł, Yaffe. Wykonajmy go od razu. Coś jeszcze powinniśmy zrobić? – Skoro pan pyta, komandorze… Przyglądałem się starciu z krążownikiem Dezetów. Jeżeli Dominium dorzuci więcej jednostek, bitwa może się bardzo zmienić, a wtedy „Lwie Serce” powinno dostać wsparcie również od nas. Hiram opanował grymas. – Sugestie, komendancie? – Wyślijmy czterdzieści kanonierek holowników
i
holowników,
niszczycieli, bo
są
z
jako
zadaniem
ważniejsze
dla
wsparcie dla
głównie
osłony
powodzenia
misji.
Dwadzieścia parę jednostek zatrzymajmy w rezerwie do użytku tam,
gdzie będą potrzebne. Wypuśćmy też parę dronów
zwiadowczych,
żeby
rozciągnąć
zasięg
detekcji.
Jak
się
zastanowić, musimy wypuścić też zakłócacze. Jeżeli Dezeci wykryją nas i ruszą do ataku, zakłócaniem zyskamy parę minut dla holowników, zanim wróg zdąży je namierzyć. A to zapewne okaże się decydujące. – Wykonać, komendancie. Potem Brill zmienił pasmo i połączył się z Murphym.
– Jak szukanie skał, Murph? – zapytał. Starał się, żeby zabrzmiało to beznamiętnie. Nie wyszło ani trochę. – Wszystkie za duże – mruknął Peter Murphy. – Wciąż szukamy. Zdaje się, że wykryliśmy skupisko średnich odłamków, więc zaraz pewnie znajdziemy odpowiednie. Skontaktuję się, gdy będę miał coś do zameldowania. Nie powiedział wyraźnie, żeby Brill mu nie przeszkadzał, ale ton wypowiedzi nie pozostawiał wątpliwości. Hiram westchnął. Kto by pomyślał, że w wielkim pasie asteroid tak trudno będzie znaleźć sześć odpowiedniej wielkości głazów? Cholera. *** – Och, szlag – warknął Alex Rudd. Emily uniosła głowę i zdusiła przekleństwo. Drugi krążownik Dominium i trzy fregaty pojawiły się na detektorach i pędziły wprost na „Lwie Serce” i „Wellingtona”. Nie mogły poczekać jeszcze z dziesięć minut? – Toby, połącz mnie z kapitanami Ederem i Hillsonem. Partridge wbił na swojej konsoli odpowiednie kody. – Gotowe – zameldował. – „Lwie Serce”, „Wellington”, tu komendant Tuttle. Nasze drony wykryły kolejny krążownik i trzy, powtarzam, trzy fregaty. Zbliżają się do was. Czas dotarcia: dwadzieścia minut. Kapitan Eder spojrzał na dane ze swoich detektorów, ale zakłócenia uniemożliwiały wyraźne odczyty. Nie tylko jego okręt miał ten problem, ścigany krążownik wroga również. – Tuttle, kiedy twoje bestie dotrą do pierwszego krążownika?
Emily zerknęła na holo. – Sześć eskadr uderza już teraz, kapitanie Eder. Wystrzeliły już po pierwszym pocisku i zbliżają się do kolejnego strzału. Eder skinął głową. – Dobrze, przekaż swoim, że dołączymy z laserami. Nasze systemy identyfikacji swój – obcy działają świetnie, ale przekaż, że nie chciałbym oberwać nawet przypadkiem. Nadlecimy z
ciężkim
wyrzutniami
laserem
bojowym
pocisków
gotowym
gotowymi
do
do
strzału
strzału.
oraz
Zamierzam
otworzyć ogień za… – Eder zerknął na swoje ekrany. – Za cztery minuty. „Lwie Serce”, bez odbioru. Hillson uśmiechnął się nieoczekiwanie. – Emily, powiedz swoim wrednym groginom, że tym razem im wybaczę, jeżeli nic dla mnie nie zostawią. Sądząc po tym, ile nowych jednostek Dezetów właśnie się zbliża, będziemy mieli sporo na głowie. „Wellington”, bez odbioru. Emily popatrzyła na obraz holo. Bitwa przybrała kształt odwróconej litery L, z krótszym bokiem wymierzonym w prawo, równolegle do płaszczyzny pasa asteroid. Na tym krótszym ramieniu znajdowały się holowniki z głazami i „Hajfa”. Niszczyciele „Oxford” i „Edynburg” czekały na straży, ale jak dotąd Dezeci nie poświęcali im uwagi. Na długim ramieniu odwróconego L okręty „Lwie Serce” i
„Wellington”
ścierały
się
z
niszczycielami
Dominium
i pierwszym krążownikiem, ale nadlatywał już kolejny z eskortą fregat, aby dołączyć do starcia.
A za stykiem krótszego i dłuższego ramienia L znajdował się Siegestor, tajna stocznia Dominium. Na
ekranie łączności
pojawiła
się twarz
Skiffingtona
z „Fezu”. – Wiem, czego chcesz, Grant, ale odpowiedź wciąż brzmi nie – Emily odezwała się, zanim komendant skrzydła zdążył otworzyć usta. Skiffington zacisnął zęby. – Powinniśmy wypuścić moje kanonierki na drugi krążownik, Emily, nie możemy… – Powiedziałam nie, Grant. Jesteś moją jedyną rezerwą. Nie martw się, na pewno będziesz miał okazję do walki, ale teraz potrzebuję cię na transportowcu. Skiffington poczerwieniał. – Szlag z tym, Emily, przecież możemy załatwić drugi krążownik i… Emily po prostu przerwała połączenie. Nie miała na to czasu. – Detekcja, czas dotarcia do nas drugiego krążownika wroga z eskortą? – Piętnaście minut, zanim znajdą się w zasięgu ostrzału „Lwiego Serca” – odpowiedział oficer. – Przy takich zakłóceniach i chmurach maskujących wątpię, aby Dezetom udało się namierzyć cele wcześniej. Emily zastanowiła się, po czym przypomniała sobie ćwiczenia taktyczne z Alexem Ruddem, gdy była jeszcze kadetką. Dobrze pamiętała zwłaszcza obronę stacji. – Toby, połącz mnie z kapitanem Ederem!
Eder zgłosił się po chwili, a Emily wyjaśniła, co przyszło jej do głowy. Kapitan rozważył propozycję, po czym skinął głową. – To znaczy, że musimy zdjąć pierwszy krążownik jak najszybciej, ale myślę, że da się to zrobić. Pogładził się po podbródku i spojrzał na Emily z namysłem. – Dobrze, Tuttle, spróbujmy. I tak alternatywą jest lecieć prosto na nich, a to nie tylko ryzykowne, ale też strasznie nudne. *** Sześćdziesiąt trzy ciężkozbrojne kanonierki z „Rubat” opadły pierwszy krążownik Dominium jak szarańcza. Wypuściły salwę pocisków z bliska, obrona krążownika miała niewiele czasu na reakcję. Potem poleciała druga salwa i ostrzał z laserów. Nie do wiary, ale systemy obronne wroga zdążyły wypuścić przynęty i chmury zakłócające w porę, odparły osiemdziesiąt pocisków. Kolejne czterdzieści jeszcze nie dotarło, gdy groginy zaczęły ostrzał z dziesięciocalowych laserów. Zniszczyły sporo wyrzutni pocisków osłonowych na kadłubie krążownika i pozostawiły spore dziury w pancerzu. Powietrze i śmieci zaczęły się tamtędy wydobywać jak ropa z zakażonej rany. Kanonierki
zrobiły
zwrot
i
ruszyły
prostopadle
do
krążownika. Ich lasery wciąż się ładowały po strzale, załogi przeklinały i wiwatowały. Mieli wkrótce załatwić krążownik i to uczucie było… nieopisanie cudowne! Bez dalszych rozkazów i konsultacji wszyscy wykonali to samo posunięcie – przełączyli dodatkowy napęd, aby naładować jak najszybciej laser bojowy.
Zajmowało to pół minuty, a podczas tego czasu znacząco spadło przyśpieszenie, przez co kanonierki znajdowały się blisko wroga bez możliwości szybkich manewrów. Dowódcy grup, siedzący obok siebie na „Rubat”, wymienili spojrzenia i obaj skinęli głowami, a potem rozkazali swoim eskadrom wystrzelić pozostałe pociski i wycofać się jak najszybciej. Kolejne sto dwadzieścia rakiet pomknęło do celu, tak bliskiego i tak dużego, że wystarczyło, aby salwa leciała po prostej. Nie było potrzeby robienia zwrotów albo wywoływania zakłóceń. Głowice pomknęły po prostu czterdzieści mil, uderzyły w podziurawiony kadłub. Nadleciały ze wszystkich stron. Kawałki poszycia krążownika odgięły się i oderwały, po czym, wirując, zniknęły w próżni, a przez wyrwy jeszcze intensywniej zaczęło
wydostawać
się powietrze,
przygasały natomiast
płomienie. Wyrzutnie systemów obronnych krążownika zapadły się. Pociski wbiły się głęboko do wnętrza okrętu. Wybuchy rozerwały grodzie wewnątrz, szrapnele zwiększyły uszkodzenia. Szybami i korytarzami przetaczały się płomienie. Spalone płuca wrogiego okrętu umierały wraz ze zużytym przez pożary tlenem. Ogień ryczał jak dziki demon. Ostatni pocisk wybuchł o dwadzieścia stóp od zbiorników antymaterii. Dwa tysiące funtów materiału wybuchowego zmieniło sekcję okrętu w szalejący wir plazmy. Ostatnia gródź rozpadła się i plazma zetknęła się z antymaterią. Krążownik
po
prostu
znikł.
Eksplozja
wymazała
go
z detektorów, gdy w paroksyzmie światła antymateria i materia
połączyły się, po czym pozostawiły po sobie tylko szaleńczą radiację i energię. Lecz w swojej agonii krążownik wroga wziął odwet. Eksplozja rozciągnęła się w promieniu pięćdziesięciu mil. Pożarła trzydzieści osiem cennych kanonierek. Kiedy światło ściemniało, nie było już czterech eskadr – wyparowały w ułamku sekundy. Nie było wraków, ciał ani kapsuł z tymi, co przeżyli. Pozostałe kanonierki, znajdujące poza bezpośrednim zasięgiem zabójczej fali, zostały uszkodzone w różnym stopniu. Wszystkie, zdezorientowane i zaskoczone stratami, zawróciły do swojego transportowca. Alex Rudd zbladł, gdy zobaczył listę strat. – Niech bogowie naszych matek zmiłują się nad nimi – wydusił cicho. Emily zajrzała mu przez ramię. Początkowo nie rozumiała, co się stało, ale ostatnie dziesięć sekund nagrania odtworzone na holo wyjaśniło wszystko. Ogarnęła ją zgroza i konsternacja. Zapewne ostrzał trafił w głowice antymaterii w arsenale krążownika… Chyba. Co najgorsze jednak, Emily znalazła
właśnie
ukrytą
wadę
produkcyjną
swoich
ciężkozbrojnych kanonierek. Pochyliła się nad panelem łączności. – „Meknes” i „Rubat”, pomóżcie ocalałym. „Fez”, wypuść swoje eskadry i czekaj na rozkazy. „Skiffington będzie zadowolony” – pomyślała z goryczą. *** Na pokładzie „Sprawiedliwości”, krążownika Dominium,
kapitan patrzył zmieszany na obraz z wyświetlacza holo. Nie podobało mu się to, co widział. Jego bratni krążownik, „Odkupienie”, właśnie padł ofiarą małych jednostek. Pokładowy komputer na podstawie danych z detektorów określił je jako sterowane,
samodzielne wyrzutnie pocisków. Czymkolwiek
jednak były, okazały się tragicznie mało wytrzymałe, ponieważ więcej
niż
połowa
została
zniszczona,
gdy pękła
butla
magnetyczna na pokładzie „Odkupienia”. Niedobitki małych jednostek wycofywały się właśnie. Kapitan nie wiedział dokąd, ale też go to nie obchodziło. Musiał skupić się na okręcie Wiktów, kryjącym się za zakłóceniami i przynętami, ale z pewnością nadlatującym i szykującym się do ataku. Obca jednostka zrobiła zwrot i
oddalała
się
od
„Sprawiedliwości”,
dla
niepoznaki
wypuszczając jeszcze więcej przynęt i chmur maskujących. Kapitan zmarszczył czoło. Dlaczego okręt V ictorii nie atakował? Przecież to na pewno był wielki pancernik, na dodatek miał krążownik jako wsparcie. Mógł bez trudu ruszyć na „Sprawiedliwość” i jej fregaty. Powinien zaatakować. Czy Wiktowie wiedzieli o wsparciu, które już leciało? A może ich okręty były uszkodzone? Kapitan potrząsnął głową. Za dużo niewiadomych. Detektory nie mogły się przebić przez zakłócenia, a wysłanie drona zabierze za dużo czasu. Kapitan znowu zerknął na holo. Trzy fregaty leciały za nim ustawione w kształt litery V. Wspaniale. Wcisnął guzik łączności.
– Nowe rozkazy. Wykonać zwiad i zameldować o stanie sił V ictorii ukrytych za chmurami maskującymi i zakłóceniami. Meldować najszybciej, jak to będzie możliwe. Potwierdzić! Najstarszy rangą kapitan fregaty potwierdził rozkaz. Jego głos wydawał się… napięty? „Pewnie koleś sika w gacie” – pomyślał z pogardą kapitan krążownika. „Też bym tak miał na jego miejscu”. Fregaty przyśpieszyły i zniknęły wśród zakłóceń. Kapitan krążownika czekał. Żadnych wiadomości radiowych. Żadnych dronów. – Kapitanie – odezwał się specjalista przy stanowisku detektorów
–
odbieram
ślady
eksplozji
za
chmurami
maskującymi. – Podobne do charakterystyki eksplozji min używanych przez Wiktów? – upewnił się sucho dowódca. Podwładny sprawdził odczyty. – Tak jest, kapitanie. Kapitan skrzywił się kwaśno. Wiktowie byli przebiegłymi draniami, trzeba im to przyznać. Ale ciekawe, jak sprytni będą za godzinę, gdy dotrze tutaj wsparcie. – Sternik, zabierzcie nas stąd – warknął. – Wracamy do pasa asteroid. Trzymajcie się z daleka od chmur maskujących. Detekcja, jeżeli wykryjecie małe jednostki, dajcie znać od razu. Zbrojownia, wysłać dwa pociski z antymaterią prosto w te chmury. Zobaczmy, jak to się spodoba naszym przeciwnikom! Kapitan oparł się wygodniej w fotelu, napięty z gniewu.
– I wysłać wiadomość do sił wsparcia, żeby się pośpieszyli! Nie możemy się rozdrabniać w tej bitwie, bo Wiktowie skopią nam tyłki. Pora im oddać z nawiązką, tak dla odmiany. *** Emily na „Rubat” monitorowała przebieg bitwy. Od razu dostrzegła, że krążownik zawraca do pasa asteroid, ale wcześniej wypuszcza dwa pociski. Salwa zmierzała prosto w chmury, za którymi krył się okręt flagowy. Emily zmarszczyła brwi. Dwa pociski? Dlaczego tylko dwa? – O cholera! – warknęła i wbiła przycisk łączności. – „Lwie Serce”, „Wellington”! Odwrót, odwrót! Lecą na was dwa pociski z antymaterią! Zmierzają prosto w waszą chmurę maskującą! Powtarzam, dwa pociski z antymaterią wymierzone w was! Wynoście się stamtąd! A
potem
nacisnęła
kolejny
guzik,
aby
nadawać
do
wszystkich jednostek. – Pociski z antymaterią blisko chmury maskującej! Wszystkie jednostki odwrót! W starciu nastąpił pozorny bezruch, gdy okręty V ictorii włączały przyśpieszenie i zaczynały uciekać, a potem chmura maskująca eksplodowała oślepiającą bielą, jakby trafiła tam ogromna błyskawica. Kiedy detektory się zrestartowały, Emily rozkazała
aktywne
sprawdzanie
najbliższego
obszaru
i odetchnęła z ulgą, gdy na odczytach pojawiły się „Lwie Serce”, „Wellington” i dziesiątki kanonierek. – Mildred, melduj o stanie sił – rozkazała.
SI przetworzyła dane, po czym zaczęła mówić. – „Lwie Serce” i „Wellington”, brak znaczących uszkodzeń, „Fez” w gotowości, bez uszkodzeń. Wszystkie kanonierki na pokładzie
„Feza”:
w
gotowości,
nieuszkodzone.
„Rubat”
w gotowości, nieuszkodzona. Trzydzieści sześć kanonierek na pokładzie, status nieznany. Dwadzieścia dwie jednostki są w naprawie na „Rubat” lub na „Meknes”. Brak szczegółowych raportów o uszkodzeniach. Wszystkie holowniki w gotowości przy pasie asteroid. Niszczyciele „Oxford” i… – Dość. Podaj dane o okrętach wroga – rozkazała Emily. – Jeden krążownik Dominium wycofuje się szybko do pasa asteroid. Inny krążownik, cztery niszczyciele i sześć fregat właśnie wynurzyły się stamtąd. Żadnych innych… – Stop! Powtórz ostatnie zdanie. – Żadnych innych… – Przedostatnie. – Emily zacisnęła zęby. – Inny krążownik, cztery niszczyciele i sześć fregat właśnie wynurzyło się stamtąd… – powtórzyła Mildred. Emily odwróciła się do bosmana Gibsona. – Bosmanie, mamy to na detektorach? Bosman przyjrzał się odczytom, a potem pokręcił głową. – Nic tu nie widać, ale wybuchy antymaterii strasznie namieszały w odczytach. Detektory nie będą dobrze działać jeszcze przez jakiś czas. – Mildred, skąd pochodzą dane o nowych jednostkach wroga? – zapytała Emily.
– Z łącza wirtualnego „Sowy Uszatej”. Emily
szybko
połączyła
się
z
okrętem
flagowym,
krążownikiem i transportowcem „Fez”. – Uwaga, duże siły wroga nadlatujące z pasa asteroid. Krążownik, cztery niszczyciele i sześć fregat. Brak określenia czasu przybycia, ale będą tutaj niedługo. Nie ma odczytów na detektorach, ostrzeżenie pochodzi od „Sowy Uszatej”. „Rubat”, bez odbioru. A potem Emily potarła czoło. – Mildred, połącz mnie laserem z „Sową Uszatą”. – Oczywiście, kochanie. Twarz kapitana Thuree od razu pojawiła się na ekranie łączności. Mężczyzna patrzył w bok, chyba nieświadomy obecności Emily. Dopiero ktoś z załogi szturchnął go i kapitan spojrzał zaskoczony na ekran. – Dziękuję za ostrzeżenie, kapitanie Thuree. Widział pan coś jeszcze? Kapitan skrzywił się ponuro. – Nasze czujniki zostały przeciążone przez anihilację, ale mój spec od detekcji twierdzi, że widział jedną lub dwie jednostki wielkości fregaty poruszające się nad pasem asteroid w stronę holowników. Mamy za dużo zakłóceń z pasa, żeby je namierzyć. Nie mam połączenia laserowego z „Hajfą” albo inną jednostką w tamtym obszarze, więc nie mogę ich ostrzec, a jeżeli wyślę drona, ujawnię swoją pozycję. – Proszę poczekać, kapitanie – nakazała Emily. Zerknęła
pytająco na Toby’ego Partridge’a. Chorąży skinął głową. – Mam połączenie z „Hajfą” i „Oxfordem”. – Kapitanie Thuree, przekażę ostrzeżenie. Proszę mnie informować o dalszych zmianach. Ocalił pan naszą grupę ostatnim meldunkiem. „Rubat”, bez odbioru. – Dziękuję, pani komendant. „Sowa Uszata”, bez odbioru. Twarz kapitana Edera pojawiła się na ekranie łączności zaraz potem. – Tuttle, kierujemy się z „Wellingtonem” na lewo od pasa, może ściągniemy na siebie uwagę kolejnych sił Dominium. Gdy tylko wynurzą się bardziej, będą potrzebne twoje groginy, żeby narobiły zamieszania i zniszczyły, co się da. Nie możemy wykonać
skoordynowanego
ataku,
rozumiesz?
Uważaj
zwłaszcza na krążownik i niszczyciele, mogą być bardzo niebezpieczne. – Tak jest, kapitanie. – I spróbuj połączyć się z Brillem. Zapytaj, czy nie zechciałby się trochę pospieszyć, jeśli łaska. Niech wreszcie zaatakuje tę cholerną stocznię Dezetów, żebyśmy mogli się stąd wynieść. – Tak jest, kapitanie. – „Lwie Serce”, bez odbioru. Ekran zgasł. *** Hiram Brill rozmawiał właśnie z Peterem Murphym. – Murph, nie chcę cię naciskać, ale jak ci idzie z głazami? – Jak na razie mam pięć. Szukamy ostatniego. Może będzie
trochę za mały, nie jestem pewien. Jeszcze nie. – Szukaj szybciej, Murph! Właśnie dostałem wieści, że lecą do nas fregaty. Mam dwie eskadry kanonierek, które ich szukają, ale nie zostało dużo czasu. – Nie popędzaj, Brill – oburzył się Murphy. – To nie zabawa. Hiram nabrał tchu. Przypomniał sobie odczyty przesłane przez Emily, które wskazywały na coraz większe siły Dominium gromadzące się w pobliżu grupy bojowej. Czas przestał sprzyjać misji Brilla. – Murphy, masz dziesięć minut i ani sekundy więcej. Za dziesięć minut zaczynamy atak, z pięcioma asteroidami, jeżeli będzie trzeba. – Szlag, Hiram, musimy… – Dziesięć minut, Murph – przerwał kapitanowi holownika Brill, a potem się rozłączył. Pozostało mu tylko jedno do zrobienia. Sprawdził, żeby się upewnić, czy ma dobre połączenie laserowe z „Puchaczem”, a potem wywołał kapitana sowy. – Macie coś? „Puchacz” został przydzielony do szukania „Tartara”, statku więziennego Dominium. – Jeszcze nie – odpowiedziała kapitan Karen Selby z pokładu „Puchacza”. – Szukajcie dalej. Hiram popatrzył na holo. Pas asteroid zakłócał odczyty czujników, co oznaczało, że „Tartar” może być praktycznie wszędzie. Mimo wszystko Brill zamierzał go znaleźć.
*** Emily zamyśliła się głęboko. Całe skrzydło z „Fezu” polowało na wsparcie Dominium, odszukanie wroga nie potrwa długo. Dwa krążowniki, cztery niszczyciele, sześć fregat. Emily potarła zgrubienie na grzbiecie nosa, pamiątkę z ośrodka Gettysburg, która przypominała, jak łatwo wszystko może się zepsuć. Czy Dezeci naprawdę mieli tak dużo jednostek? Nadlatywały w niewielkich grupkach, ale teraz zbliżała się prawdziwa grupa bojowa. Jak zdołali tak szybko się zebrać? Potarła nos i przypomniała sobie czasy, gdy używała dronów i przynęt, aby zmylić Dezetów. Przynęty działały tak dobrze, ponieważ dla czujników detekcji wyglądały jak prawdziwe jednostki i dopóki nie podeszło się w zasięg czujników optycznych, nie można było stwierdzić… Emily pokiwała głową i popatrzyła na Toby’ego Partridge’a. – Połącz mnie z komendantem Skiffingtonem na „Fezie” i sową najbliżej fregat Dominium. Łączność została nawiązana w okamgnieniu. – Grant, ile czasu zajmie ci podejście do niszczycieli lub fregat Dominium? – zapytała szybko. – Czternaście minut do wejścia w zasięg ostrzału pociskami w
przypadku
fregat
–
odparł
Grant.
–
Piętnaście
przy
niszczycielach. Byłbym bliżej, gdybyś… Emily nie słuchała go dalej. – Kapitan Perl, jeżeli przyśpieszycie, ile czasu zajmie wam zbliżenie się do Dezetów na tyle, aby zrobić aktywny skan?
Kapitan Perl zmrużyła oczy. – Aktywny skan? Chodzi pani o zdjęcie maskowania? – W jej głosie zabrzmiało zaskoczenie. Dla sowy maskowanie oznaczało przeżycie. Emily skinęła głową. – Tak, kapitan Perl. Czas jest najważniejszy. Ile czasu potrzebuje pani na wykonanie porządnego aktywnego skanu okrętów Dominium? Perl wyglądała, jakby chciała powiedzieć coś nieprzyjemnego, ale sprawdziła swój pulpit i zapytała o coś cicho pilota, po czym wróciła do ekranu. – Na pełnej prędkości możemy podejść pod szeregi wroga w pięć minut. Ale z tej odległości możemy też dokonać doskonałej pasywnej detekcji i nie ujawniać naszej obecności. Emily pokręciła głową. – Muszę wiedzieć, czy Dezeci używają przynęt, aby nas zmylić, kapitan Perl. Jeżeli jest pani na tyle blisko, żeby użyć czujników optycznych i uzyskać naprawdę pewny odczyt wizualny, mogę się zgodzić, ale w innym przypadku proszę użyć aktywnej detekcji i uciekać. Wykonać natychmiast – rozkazała. A potem spojrzała na Skiffingtona. – Grant, zabierz swoje skrzydło na dystans dziesięciu minut lotu i czekaj na rozkazy. *** Kapitan Perl z „Sowy Rybiarki” przyglądała się, jak okręt nabiera
przyśpieszenia
i kieruje się nad siły Dominium.
Początkowo kapitan zamierzała podkraść się na odległość
tysiąca
mil
nieprzyjaciela,
na
pasywnej
detekcji
teraz jednak sytuacja
i
potwierdzić uległa
pozycję
zmianie. Perl
spojrzała na swojego zastępcę. – Billy, przez pięć lat dowodzenia sową nigdy nie wydałam takiego rozkazu, ale chyba zawsze kiedyś musi być ten pierwszy raz. – Nabrała tchu. – Włączymy detektory aktywne, pełny skan na mój znak. Gdy tylko nadejdzie odczyt, przekazać na „Rubat”. Nie czekać na rozkaz, nie analizować, tylko przesyłać. Bill Holcomb wytrzeszczył na nią oczy, ale potwierdził polecenie. – Będzie ciekawie – skomentował. Perl prychnęła. – Och, jasne. Znakomicie to ująłeś. – Będziemy nad Dezetami za minutę – ostrzegł operator detekcji. Perl zerknęła
na
chronometr. Gdy minęło pół minuty,
oznajmiła: – Włączyć detekcję aktywną. – A potem obróciła się do pilota. – Cindy, nie wydaje mi się, żeby Dezeci ucieszyli się na nasz widok. – Pociski! Dwa nadlatujące pociski! Nie, cztery! – Głos Holcomba zabrzmiał nieco piskliwie. – Mijamy fregaty, lecimy do niszczycieli! Więcej pocisków za nami. – Mildred, uruchom procedury obronne – rozkazała Perl. Przez ściany przebiegło drżenie, gdy sztuczna inteligencja wypuściła chmury maskujące, flary i przynęty.
– Mijamy niszczyciele – zameldował Holcomb. – A raczej niszczyciel. Dobry odczyt, tylko jeden niszczyciel. – Prześlij dane na „Rubat”. – Zrobione – zapewnił Holcomb. Przyjrzał się odczytom. – Mijamy krążowniki. Ignorują nas, szukają lepszego celu, jak myślę. Potem wpisał polecenie na swoim stanowisku. – Wszystkie dane na „Rubat”, potwierdzenie przyjęcia. – Cindy, pełne maskowanie i zabierajmy się stąd – warknęła Perl. „Rybiarka” zrobiła ostry zwrot pod kątem prostym i zmniejszyła przyśpieszenie. Kapitan Perl odetchnęła
głęboko.
Pomyślała
o
swojej
wnuczce na Kornwalii. Ślicznej czterolatce. Modliła się do bogów, aby Jessica wciąż żyła. Perl przysięgła, że jeżeli przeżyje tę bitwę i tę cholerną, głupią wojnę, wróci na Kornwalię, odszuka córkę i wnuczkę, a potem nigdy, przenigdy więcej ich nie zostawi. *** Emily wywołała najpierw Skiffingtona. – Grant, odczyty pokazały dwa krążowniki i jeden niszczyciel, ale żadnych, powtarzam, żadnych fregat. Poślij na nie skrzydło. Skup się na krążownikach. Powodzenia w łowach! – A potem zmieniła częstotliwość, aby porozmawiać z kapitanem Ederem. – Tu „Rubat” do „Lwiego Serca”. Odczyty z sowy pokazują tylko jeden niszczyciel, dwa krążowniki i żadnych fregat. Skrzydło z „Fezu” leci na krążowniki. Proszę potwierdzić.
Na „Lwim Sercu” kapitan Eder odetchnął z ulgą. Dwa krążowniki Dezetów były wystarczająco dużym zagrożeniem, ale gdyby dodać do tego fregaty z niszczycielem, zrobiłoby się naprawdę nieprzyjemnie. Teraz jednak siły wydawały się bardziej wyrównane – Eder dysponował nieco większą mocą, podczas gdy okręty Dominium należały do nieco bardziej zwrotnych. A przynajmniej tak można by sądzić. Gdyby nie kanonierki. Eder miał kanonierki i zamierzał dobrze wykorzystać tę przewagę. Przyjrzał się holo. Krążowniki wroga wciąż próbowały się przedrzeć przez zakłócenia i obłoki maskujące, aby namierzyć „Lwie Serce” i „Wellingtona”. – Sternik, ruszajmy szerokim, łagodnym łukiem oddalającym nas od pasa asteroid i ewentualnych nowych przeciwników. Trzymajmy się na granicy zasięgu pocisków. Krążą paskudne plotki, że jednostki Dezetów potrafią przyśpieszyć szybciej niż nasze, więc gdy tylko nas namierzą, będziemy naprawdę dziko manewrować. Przygotować się. – Znowu spojrzał na holo. Gdzieś tam, wśród śmieci i zakłóceń, kryło się skrzydło kanonierek. Krążowniki Dominium sądziły, że Eder też jest oślepiony i właśnie ucieka. Wkrótce przekonają się, jak bardzo się myliły. *** W najdalej wysuniętej części pola bitwy Hiram Brill czekał niecierpliwie, aż zegar odmierzy dziesięć minut. Po ośmiu
minutach zgłosił się Murphy. – Mamy numer szósty na pozycji. Większy, niżbym chciał, ale nic nie poradzę. Hiram odetchnął. – Holowniki z głazem numer jeden, Holowniki z numerem drugim,
rozpocząć
czekacie na
znak.
atak! Pełna
gotowość. „Boże, niech się uda” – pomyślał żarliwie. Pierwsza para holowników włączyła wiązki przyciągające i zaczęła przyśpieszać, wlokąc za sobą odłamek skalny o masie stu ton. Głaz nie dorównywał masą okrętom, które zazwyczaj musiały holować, ale nie chodziło o ustawianie wielkich jednostek w dokach. Boja sygnałowa na powierzchni stoczni zdradziła lokalizację celu, jednak holowniki nie ruszyły tam, lecz uniosły się nad płaszczyzną pasa asteroid wraz z odłamkami. Patrol kanonierek zajął pozycje na flankach, a kilka innych wysunęło
się
do
przodu,
aby
sprawdzić,
czy
żadne
nieprzyjacielskie okręty nie spróbują przeszkodzić w zadaniu. Jak dotąd, nieprzyjaciel się nie pojawił, ale wszyscy znali meldunki o
nadlatujących fregatach i trzymali palce na
przyciskach wyrzutni pocisków. Holowniki cofnęły się na pozycję, a gdy Mildred oznajmiła, że już
pora,
łukiem
zaczęły opadać
na
cel.
Nieświadomie
naśladowały torpedowce z okresu drugiej wojny światowej. Detektory holowników namierzyły wielką stocznię i zgodnie z obliczeniami – gdy znalazły się w odpowiednim położeniu –
zwolniły wiązki holownicze, aby wypuścić głaz. Piloci włączyli dodatkowe silniki odrzutowe, otworzyli przepustnice i zeszli z kursu. Asteroida o poszarpanej powierzchni potoczyła się w kierunku Siegestora. Jedna z kanonierek ustawiła się za wypuszczonym
głazem,
w
odległości
trzydziestu
mil,
i nagrywała wszystko, po czym przekazywała dane na „Hajfę”. Hiram patrzył na holo. Siegestor przemieszczał się wraz z asteroidami orbitującymi w pasie. Niemal widział wirujący odłamek skalny mknący do celu. Avi Yaffe usiadł obok niego, wbił oczy w obraz na wyświetlaczu, ale milczał. – Trafi – powiedział cicho Hiram, jakby mógł siłą woli zmusić głaz do uderzenia. Cienie na obrazie, asteroidy, przemykały obok. Gdyby choć
jeden zderzył się z
wypuszczonym skalnym
odłamkiem, na pewno wytrąciłby go z kursu. Hiram patrzył. Holo pokazywało obraz z kanonierki, widać było cień-głaz spadający na stocznię. Siegestor rósł, a gdy kanonierka zmieniła pozycję, okazało się, że odłamek zbliża się do stoczni „pod prąd”, nie po prostu „spada”. A potem Siegestor drgnął lekko w prawo, usuwając się asteroidzie z kursu. Obok Hirama Avi jęknął głośno. Stocznia przesunęła się jeszcze dalej, po czym pozostała na kursie z asteroidami. Odłamek, pokazywany teraz przez kanonierkę z góry, przemknął obok i zaczął zanurzać się w pole asteroid. Pudło. Hiram zacisnął zęby, po czym włączył panel łączności. – Holowniki z numerem drugim, rozpocząć atak, para numer
trzy, przygotować się! *** Kapitan krążownika Dominium przebił się przez drony zakłócające oraz obłoki maskujące miny. Od razu wysłał drona zwiadowczego, Wiktów,
aby odszukać
okręt
bojowy i krążownik
po czym połączył się z koordynatorem centrali
bezpieczeństwa
na
Siegestorze.
Odpowiedział mu admirał
dowodzący siłami obronnymi stoczni. Wściekły admirał. – „Sprawiedliwość”, gdzie byliście? Wywołujemy was od godziny! – ryknął. Kapitan krążownika zmarszczył brwi. O co chodziło? – Admirale, jestem w ogniu bitwy z okrętami V ictorii. Ich drony
zakłócające
pewnie
odcięły
wasz
sygnał.
Nie
dorównujemy wrogom pod względem siły ognia, możecie przysłać wsparcie? – To dywersja, głupcze! Siegestor jest atakowany! Wiktowie używają
asteroid
jak
pocisków
kinetycznych.
Przerwijcie
zabawę i zacznijcie atakować holowniki wroga. Przesyłam współrzędne. Ściągam wszystkie nasze jednostki. Wracajcie natychmiast! –
Ale,
admirale,
pozwólcie
przynajmniej
zawiadomić
„Obowiązek”, oni wciąż są w polu zakłóceń i jeżeli ich nie złapię… – Nie! Słuchajcie rozkazów, kapitanie! Na pełnej prędkości! Wracajcie natychmiast. Wysłałem drony do innych jednostek. Potwierdźcie rozkazy!
Kapitan „Sprawiedliwości” zaklął pod nosem. Zanim admirał odszuka resztę okrętów, będzie za późno. Ale z krążownika można było wysłać drona, żeby nadawał komunikat alarmowy. Kapitan nie mógł zrobić nic więcej. *** Kanonierki z „Fezu” zameldowały gotowość. – Komendancie, wciąż widzimy krążownik i niszczyciel za przynętami, ale reszta się wycofuje. Ciągnie chyba na stu pięćdziesięciu g. Co mamy robić? Grant Skiffington zerknął na holo. Drugi krążownik wyraźnie zmykał gdzie pieprz rośnie. Przy takim przyśpieszeniu na pewno przeciążał kompensatory inercji. Uciekał z pola bitwy jak szalony. Jednak pozostałe dwa okręty Dezetów stanowiły doskonałe cele – poruszały się powoli, jakby nieświadome zbliżania się roju. – Trzymać się planu – rozkazał. – Atakujemy niszczyciel i krążownik. – Przyjęte! – ucieszył się pilot kanonierki. Eskadry uformowały półksiężyc
złożony
z
sześćdziesięciu
jednostek
i
ruszyły
w chmurę maskującą. Okazało się, że kanonierki złapały jednostki wroga, gdy te wynurzały się z chmury maskującej. Właściwie kanonierki praktycznie wpadły na okręty, jak jeden człowiek na drugiego w ciemnym zaułku. Niestety, niszczyciel miał systemy obronne ustawione na działanie automatyczne – gdy tylko rój małych jednostek wynurzył się z chmury, systemy przystąpiły do
działania. Pociski rakietowe, lasery i pociski odłamkowe zostały od razu wystrzelone. Trzy kanonierki zostały natychmiast zniszczone
ostrzałem
bliskiego
zasięgu,
pięć
próbowało
wykonać nerwowe uniki i powpadały na siebie. Pozostałe zawróciły, chociaż dowódcy krzyczeli, aby strzelać. Dwa tuziny kanonierek wynurzyły się z chmury i zdążyły namierzyć niszczyciela, po czym od razu wystrzeliły wszystko, czym dysponowały. Systemy obronne okrętu tym razem nie zdążyły zareagować, kadłub został podziurawiony jak sito. Uszkodzony okręt, tracąc powietrze, odpadł z bitwy. Tymczasem krążownik Dominium nie tracił czasu. Na pełnym przyśpieszeniu wszedł w zwrot, który co prawda oddalił go od kanonierek, ale… skierował prosto na kurs „Lwiego Serca” i „Wellingtona”. Kapitan Hillson, który zawsze obawiał się, że zabraknie mu pocisków, rozpoczął z bliskiego zasięgu ostrzał z czterech dziesięciocalowych laserów. Zadał przeciwnikowi poważne uszkodzenia, ale nie na tyle, aby powstrzymać krążownik. Kapitan z Dominium w odpowiedzi posłał dwa pociski prosto w dziób „Wellingtona”. Hillson zaklął, wystrzelił dziesięć z dwudziestu swoich rakiet. Krążownik Dominium zakołysał się i skręcił, duże płaty kadłuba oderwały mu się z burty. Wieżyczki laserów skierowały się na „Wellingtona”, kolejne pociski pomknęły w jego stronę. Trzy małe lasery wiktoriańskiego krążownika wykryły ruch i wystrzeliły, paląc pociski niemal na wyrzutniach w pancerzu okrętu Dominium. A
potem obok przeleciało „Lwie Serce”
i praktycznie
rozpołowiło
wzdłuż
dwunastocalowych
okręt laserów
wroga
przy
bojowych
pomocy oraz
swoich
mniejszych
obronnych. Rozcięte połówki krążownika zaczęły się od siebie oddalać,
ogień
wewnątrz
gasł,
gdy
powietrze
uciekało
w próżnię. Nie pojawiła się ani jedna kapsuła ratunkowa. Załoga mostka na „Wellingtonie” przyglądała się rzeźni na ekranach czujników optycznych. Pierwszy oficer obok kapitana krążownika warknął mściwie: – Mają nauczkę, dranie! Ale Hillson, który już doczekał się wnuków, tylko westchnął. – Niech bogowie się nad nimi zlitują. Zakończenie starcia podsumował kapitan Eder, który nadał komunikat radiowy z pokładu okrętu bojowego „Lwie Serce”. – „Wellington”, proszę, pamiętajcie, że macie dwadzieścia wyrzutni
pocisków!
Następnym
razem
nie
cackajcie
się
z wrogiem, wystrzelcie wszystkie pociski i zabijcie drania! *** Druga para holowników ruszyła powoli naprzód, ciągnąc bryłę asteroidy. Zamiast unosić się nad pasem, a potem zanurkować i posłać odłamek na Siegestora, holowniki zaczęły zbliżać się pod kątem. Podeszły ostrożnie do pasa, unikając asteroid, manewrowały między nimi, aby dostać się w pobliże stoczni. Gdy wreszcie zrównały się z Siegestorem i podążyły za nim „z prądem” pasa, przyśpieszyły. Wszystko zależało od pędu, jaki nadadzą skale. Asteroida nie miała głowicy z materiałami wybuchowymi, dysponowała tylko brutalną energią kinetyczną.
Holowniki ominęły inne asteroidy, weszły na kurs po prostej i zaczęły przyśpieszać. Rozpoczęło się odliczanie do punktu zwolnienia holu. I właśnie wtedy dokładnie przed nimi pojawiła się fregata Dominium. Sześć pocisków pomknęło z bardzo bliskiej odległości. Trzy trafiły w jeden holownik, trzy w drugi. Fregata od razu zniknęła wśród
asteroid.
Tylko
jedna
z
kanonierek
eskortujących
holowniki zdążyła wystrzelić. – Niech to! Gdzie ona znikła? Gdzie znikła? – wrzasnął pilot prowadzący eskortę. Za jego plecami celowniczy zmarszczył brwi zmieszany tym, co widział na swoich ekranach. – Nieważne, gdzie znikła, ale skąd się wzięła! – Odtworzył zapis ostatnich paru sekund. Na odczytach nic nie zobaczył, fregata
zdawała
się
materializować
znikąd.
Po
trzecim
odtworzeniu celowniczy wreszcie to dostrzegł – nie kryła się za asteroidą, lecz siedziała na niej. Gdy holowniki zbliżyły się w zasięg ostrzału, po prostu uniosła się i wypuściła pociski. –
Spryciara
zdenerwowaniem
z a
ciebie
–
podziwem.
mruknął, Szybko
rozdarty wpisał
między
meldunek,
dołączył dane i posłał na „Hajfę”. Ta fregata na pewno pojawi się znowu, ale tym razem będą przygotowani. *** Brill zacisnął zęby. Obok niego Avi Yaffe włączył mikrofon. – Uwaga, groginy z „Hajfy”! Uwaga, groginy z „Hajfy”!
Trzeba oczyścić korytarz dla holowników. Powtarzam, trzeba oczyścić korytarz do ostrzału dla holowników! Następna para rusza za pięć minut. Holowniki z głazem numer cztery, pięć i sześć, przygotować się. Spróbujemy oczyścić korytarz do wypuszczenia głazu dla pary numer trzy! Jeżeli się nie uda, głazy numer cztery i pięć poślecie równocześnie. Yaffe zerknął na Hirama, który sprawiał wrażenie, jakby chciał bić czołem o konsolę. – Spokojnie,
przyjacielu,
właśnie dlatego
mamy sześć
asteroid, nie jedną. *** Fregata Dominium wróciła na swoją asteroidę. Namierzyła wcześniej pozycję, gdzie holowniki sił V ictorii ciągnęły odłamki skał. Kapitan Astrid Drechsher była uradowana. Zniszczyła dwa holowniki Wiktów i zniknęła w pasie, zanim eskorta wroga zdążyła zareagować. A teraz wiktoriańskie jednostki zapewne przeszukiwały już pas, żeby znaleźć fregatę. Musiały osłaniać holowniki, kolejna para pewnie już szykowała się do uderzenia na stocznię. Tych przeklętych małych jednostek będzie pewnie na pęczki przed holownikami, ale kapitan Drechsher wcale nie zamierzała znaleźć się przed holownikami. W Akademii Wojskowej Dominium Astrid Drechsher była cicha i przesiadywała głównie nad książkami. Nie miała w sobie śmiałości wielu kadetów ani wybuchowego temperamentu innych,
nie
przejawiała
cech
wojownika
ani
dowódcy
oddziałów. Nie wyróżniała się. Większość studentów z jej roku
nawet nie znała imienia Astrid. Paru instruktorów nalegało, by usunąć Drechsher z Akademii, ale inni dostrzegali jej dobre oceny i jej pytania podczas zajęć, więc upierali się, aby dziewczynę zatrzymać. Niekiedy kwiat, który zakwita późno, jest najpiękniejszy. Kiedy rocznik Astrid zaczął studiować strategię i taktykę wojny w kosmosie, większość jej rówieśników zajęła się krążownikami lub większymi jednostkami i zgłębiała głównie zagadnienia walki flot czy armady przeciwko armadzie. Drechsher myślała o okrętach podwodnych. Okręty podwodne zawsze walczyły samotnie, zawsze przeciw większym siłom i nieustannie musiały się ukrywać. Astrid studiowała taktykę walk podwodnych ze Starej Ziemi, świata z najbardziej bogatą historią konfliktów militarnych. Czytała
o
Richardzie
Valentinerze,
o
Ottonie
Mochitsurze
Hashimoto
O’Kanie,
Sladzie
Steinbrincku i
jego
oraz
Cutterze, o
Maxie
Japończyku,
przerażającym
okręcie
podwodnym I-58. Astrid poznała również dzieje wilczych stad z drugiej wojny światowej, które powaliły na kolana marynarkę aliantów. Czytała opracowania historyczne z wyjaśnieniem, dlaczego amerykańskie i japońskie okręty podwodne należały do budzących największą grozę. Nauczyła się, jak jeden ukryty okręt przyczajony w ciemności może wywołać chaos w siłach przeciwnika i zniszczyć dokładnie przygotowane plany. W pierwszych latach zyskała sobie opinię odludka. Gdy jej rówieśnicy spotykali się i bawili, Drechsher spędzała długie
godziny, dni i całe weekendy w symulatorze. Od oficerów z niszczycieli i krążowników, którzy odwiedzali Akademię, starała w
się
dowiedzieć
maskowaniu
i
jak
atakach
najwięcej
znienacka.
o
Swoje
manewrach dziewictwo
wymieniła na trzydniową sesję gier wojennych z pierwszym oficerem na fregacie, porucznikiem Johannem Tellerem. Powiedziała mu, że pójdą znowu do łóżka, o ile ją złapie. Teller miał Astrid dwa razy w sobotę, raz w niedzielę, ale już ani razu
w
poniedziałek.
Kiedy
wyłączyli
symulatory
w poniedziałkowy wieczór, Teller zaprosił dziewczynę do swojego hotelu, ale Astrid tylko uścisnęła mu rękę i odwróciła się, aby odejść, zajęta myślami o tym, czego się dowiedziała. – Podstępów się nauczyłaś! – zawołał za nią porucznik. – Ale urodziłaś się już wredna! A potem nadeszły ćwiczenia na trzecim roku, czterodniowa bitwa na symulatorach, która miała zdecydować o przydziałach kadetów po zakończeniu nauki. W czasie rzeczywistym połowa roku Astrid walczyła przeciwko drugiej połowie. Każdy kadet miał prawo wybrać sobie jednostkę, którą będzie dowodził podczas starcia. Studentom przydzielono funkcje kapitanów, oficerów uzbrojenia lub namierzania czy łączności. Drechsher wybrała fregatę. Niewielu z jej roku zdecydowało się na taki okręt, więc Astrid została kapitanem. Paru instruktorów zasugerowało życzliwie, że lepszy byłby krążownik lub
okręt
bojowy,
ponieważ
to
prawdziwe
okręty
floty
Dominium. Drechsher podziękowała, ale nie zmieniła decyzji.
Kiedy obie floty grupowały się do bitwy przeciwko sobie, Astrid włączyła pełne maskowanie i oddaliła się od płaszczyzny starcia i innych jednostek. Trzydzieści sześć godzin później, gdy jej flota została niemal doszczętnie zniszczona i uciekała, Astrid przekradła
się
na
tyły sił
wroga,
na
odległość
niemal
wyciągniętej ręki od ostatniego okrętu bojowego. Minutę później okręt został zniszczony. W ciągu dwudziestu czterech kolejnych godzin dwa ostatnie krążowniki
przeciwnika
również
zostały
wyeliminowane
z walki. Na
tym etapie ćwiczenie zostało
przerwane – bitwa
praktycznie się skończyła – a Drechsher padła na łóżko. Obudziło ją trzy godziny później pukanie do drzwi. Kiedy otworzyła, ujrzała w progu kapitana. Miął czapkę w dłoniach. Drechsher z trudem skupiła na nim uwagę. – Kadet Astrid Drechsher? – zapytał przybyły uprzejmie. Dziewczynę ogarnął niepokój. Czy zrobiła coś źle podczas ćwiczeń? Czekała ją kara? – Tak jest, kapitanie. – Zdawała sobie boleśnie sprawę, że stoi boso, owinięta wytartym, starym szlafrokiem. – Jestem kapitan Scott Kaeser – przedstawił się mężczyzna. – Zaproszono mnie, żebym obserwował ćwiczenia trzeciego roku. Widziałem, co zrobiłaś. Oczy mu rozbłysły, gdy to powiedział. – Zdajesz sobie sprawę, że nawet teraz dowódca okrętu bojowego twoich przeciwników nie ma pojęcia, jak został
zniszczony? – Pokręcił głową i zaśmiał się cicho. – Chciałbym się dowiedzieć,
jak nauczyłaś
się tego,
co zrobiłaś
podczas
ćwiczeń… i może trochę też o twojej karierze. – Uśmiechnął się nieśmiało. – Ale najpierw, kadet Drechsher, lepiej by było, gdybyście się nieco odświeżyli i założyli mundur, inaczej ktoś mógłby zarzucić nam nieprzyzwoitość. Na sąsiedniej ulicy jest kawiarnia, spotkamy się tam. Rok później Astrid Drechsher skończyła studia jako czwarta na swoim roku, z nagrodą od naczelnika za wybitny występ w ćwiczeniach na trzecim roku. Została przydzielona w stopniu młodszej porucznik na fregatę „Draugr”. Większość studentów z jej rocznika nadal nie znała nazwiska Astrid, w przeciwieństwie do instruktorów z Akademii. A teraz kapitan Drechsher wysłała drony zwiadowcze, aby sprawdziły, gdzie znajduje się reszta holowników wroga. Detektory
pasywne
wychwytywały
sygnały
przynajmniej
trzydziestu małych jednostek bojowych, przeszukujących pas asteroid. Niech szukają, fregaty tam nie było. Parę minut później drony wykryły holowniki i określiły ich dokładną pozycję. To właśnie te jednostki były celem kapitan Drechsher. A Wiktowie na pewno się nie spodziewają ataku właśnie na nie… ===
ROZDZIAŁ 34 ATAK NA SIEGEST ORA Emily popatrzyła na obraz z wyświetlacza holo. Próbowała śledzić tempo rozwoju bitwy. Pomagało wyobrażanie sobie, że starcie przypomina rozgrywkę na boisku do futbolu. Dlaczego właśnie
takie
skojarzenie,
porównanie się sprawdzało.
Emily nie
miała
Boisko
nie było
pojęcia, po
ale
prostu
płaszczyzną, miało trzy wymiary, jak wielki prostopadłościan. A wróg mógł atakować także z góry lub z dołu. Pas asteroid i stocznia Siegestor stanowiły front dla Emily, lecz w jej wyobrażeniu znajdowały się z tyłu prostopadłościanu, przy czym pas ciągnął się z prawa na lewo i niknął z pola widzenia. „Lwie Serce” znajdowało się z przodu po lewej, obok „Wellingtona”. Oba okręty walczyły z jednostkami Dominium – krążownikiem i niszczycielem. Transportowiec „Fez” sunął nieco bliżej Emily, ale jego skrzydło kanonierek znajdowało się daleko po lewej, wspomagając okręty V ictorii. W prawym dolnym rogu czaił się transportowiec „Hajfa” jako osłona dla holowników, których zadaniem było wystrzelić holowane głazy na stocznię. Towarzyszyły im również „Oxford” i „Edynburg”, niczym strzelby gotowe do strzału. Wroga fregata właśnie zniszczyła dwa holowniki,
ale okolicę patrolowały kanonierki.
Panowało
przekonanie, że podstępna fregata uciekła. – Pani komendant! – zawołał Partridge.
– Nadlatuje
krążownik wroga, kieruje się na pas asteroid. Detektory wykryły, że odebrał transmisję radiową z Siegestora, zanim ruszył na asteroidy. Emily obróciła się w fotelu i zrobiła zbliżenie obrazu holo. Szlag, co robił tutaj ten Dezet samotnie? – Dokąd leci, Toby? – Podejrzewam, że skieruje się na holowniki i zaatakuje. Powinniśmy założyć, że Dezeci już wiedzą o holownikach i zbierają siły, aby się z nimi rozprawić. Emily wywołała Granta Skiffingtona. – Zbierz swoje kanonierki i kieruj się do holowników. Postaraj się przeciąć drogę krążownikowi, który też tam leci. Skiffington od razu się sprzeciwił. – Ścigaliśmy ten okręt spod chmury maskującej. Uciekł. Nie zamierza walczyć – wyjaśnił z zadowoleniem. Emily spojrzała na niego z niedowierzaniem. On nic nie rozumiał! – Ten krążownik to „Sprawiedliwość”. Sądzimy, że chce zaatakować holowniki. A teraz zbieraj kanonierki i ruszaj na pomoc! To rozkaz! Skiffington posłał jej niechętne spojrzenie, zanim się rozłączył. Zaraz
potem
jednak
detektory
pokazały,
że
kanonierki
zawracają ostro i przyśpieszają w kierunku pasa. Dobrze. Emily odwróciła się do Alexa Rudda. – Możemy zebrać kanonierki z „Rubat” i dołączyć je do tych z „Hajfy”?
– Mamy tylko dwadzieścia pięć – ostrzegł Rudd. – Zbierz wszystkie! Cała ta wyprawa nie będzie miała sensu, jeżeli Dezeci zniszczą holowniki. Potem Emily popatrzyła na Partridge’a. – Toby, wywołaj „Hajfę” i ostrzeż, że zbliża się krążownik. A potem połącz się z „Meknesem” i każ mu wypuścić w kosmos wszystko, co lata i może strzelać. Następnie wezwij wszystkie jednostki, niech lecą na pomoc holownikom. Na koniec zwróciła się do kapitana Zara. – Mógłby pan nas jak najszybciej zabrać do holowników? Opadła na fotel w głębokim zamyśleniu, ale na razie nic więcej nie można było zrobić. Popatrzyła znowu na holo. Wszystkie jednostki Floty V ictorii gromadziły się w górnym prawym rogu wyobrażonego „boiska”. Trzeba jak najszybciej zniszczyć tę przeklętą stocznię. A potem znaleźć Cookie. ===
ROZDZIAŁ 35 NA POKŁADZIE STAT KU WIĘZIENNEGO „TARTAR” Cookie poczuła drżenie podłogi i zdała sobie sprawę, że statek przyśpiesza. Spojrzała z niepokojem na Wiśniowskiego. – Poczułeś to, Otto? Wiśniowski spoglądał w sufit, ale skinął powoli głową. – Coś się dzieje, ten grat nigdy tak się nie poruszał. Przyśpieszanie trwało, a Cookie zaczęła wyczuwać na granicy słyszalności niski pomruk przeciążanego napędu. „Uciekają” – pomyślała. A zaraz potem zmarszczyła brwi. Ale przed kim? Była na to tylko jedna odpowiedź. – Gdzieś w pobliżu znajduje się okręt V ictorii – oznajmiła. Wiśniowski spojrzał na nią z niedowierzaniem. – Jeden z naszych? – Jeden z naszych – skinęła Cookie. Potwierdzenie tych domysłów pojawiło się godzinę później, gdy drzwi się otworzyły i do celi weszli Karl oraz Schroder. Twarz lekarza wykrzywiała się w paskudnym grymasie gniewu. Schroder,
jak
zwykle,
marszczył
brwi
i
neuroparalizatora. Cookie wsunęła widelec,
ściskał
pałkę
który ukradła
z kuchni Karla, za gumkę spodni. Za jej plecami Wiśniowski zaczął powoli podnosić się z posłania. Schroder zerknął na jego bose stopy i zarechotał.
– Wciąż próbujesz wymyślić, jak zawiązać sznurówki bez pomocy twojej cipy, co? Bez obaw, chłopacy i ja mamy co do ciebie
plany.
Nie
będziesz
musiał
przejmować
się
sznurowadłami, wiesz? To właściwie miłosierdzie. – Uśmiechnął się ze swojego żartu. Cookie zignorowała go i popatrzyła na Karla. – Co się dzieje? – zapytała cicho. Starała się, aby jej głos brzmiał spokojnie i rozważnie. – Jesteś wyraźnie zaniepokojony, ale przecież nic nie zrobiliśmy, siedzieliśmy cały czas w celi. Miała nadzieję, że Karl nie zauważył ukradzionego widelca, wiązała z tym sztućcem wielkie nadzieje. Jednak jeżeli będzie musiała, użyje go teraz i do diabła z konsekwencjami. Karl popatrzył na nią groźnie. – Okręty V ictorii atakują bardzo ważną placówkę Dominium. Ponieśliśmy już wielkie straty. – Pochylił się, jego twarz poczerwieniała z wściekłości. – To nie do przyjęcia! To obraza naczelnika i mieszkańców Dominium! Ty i twoi pobratymcy jesteście jak plaga z waszą arogancją, bezczelnością i ślepą odmową przyjęcia porządku i struktur, które naczelnik stara się wprowadzić do wszechświata zasiedlonego przez ludzkość. Nie rozumiesz? Zostaliście pobici! Pokonani! Cookie tylko na niego patrzyła. Doskonale wiedziała, że cokolwiek powie, tylko pogorszy sytuację. I rzeczywiście, zrobiło się gorzej. Karl cofnął się od niej o krok. – Umywam ręce – stwierdził z niesamowitym spokojem. –
Schroder ma rację, nie powinnaś żyć, ściągasz na nas tylko zagrożenie. Nie pozostawiłaś mi wyboru. A potem odwrócił się od Cookie i wyszedł. A Cookie wiedziała, że jej los został przesądzony. Schroder uśmiechnął się do niej serdecznie, ale neuropałkę trzymał w gotowości. – Byliśmy trochę zajęci, ja i chłopaki, ale jutro rano wpadniemy może i urządzimy sobie imprezkę. Czyż to nie miłe? Mamy plany względem ciebie i twojego kalekiego przyjaciela. – Gdy byłeś małym chłopcem, Schroder, dziewczynki się z ciebie wyśmiewały, bo obrywałeś owadom skrzydełka? Klawisz spojrzał na nią groźnie i postąpił krok naprzód z wyciągniętą neuropałką. – No, śmiało, ty chory pojebie – drażniła go Cookie. – Boisz się dziewczyny i kaleki? Robisz się odważny tylko wtedy, gdy ofiara jest przywiązana i nie może walczyć? „No, ruszaj, ty draniu” – zachęcała go w duchu. Gdyby podszedł jeszcze trochę bliżej, mogłaby wyrwać mu tę pałkę i… Jednak Schroder zorientował się porę, że jest sam na dwoje więźniów. Cofnął się szybko z pałką w gotowości. Kiedy był już w progu, uśmiechnął się złośliwie do Cookie. – Zabawnie będzie popatrzeć, które z was wytrzyma dłużej, co? Mam nadzieję, że to będziesz ty, suko, naprawdę mam taką nadzieję. Słodkich snów. I zamknął drzwi. Ani Cookie, ani Wiśniowski nie odezwali się po jego wyjściu.
Cisza stawała się przytłaczająca, ale wtedy Wiśniowski zaśmiał się głośno. – Cholera, jesteś urodzoną dyplomatką, sierżant Sanchez. „Dziewczynki się z ciebie wyśmiewały, bo obrywałeś owadom skrzydełka?” Niezłe. Urocze, wciągające i całe to gówno… Cookie wbrew własnej woli również się roześmiała. – Urodzona dyplomatka? Wymyślne słówka, jak na marine, Otto. Wiśniowski spojrzał na nią z urazą. – Nie jestem tylko głupim przystojniakiem. Cookie przysunęła się do niego bliżej i oparła mu czoło o skroń. Zawsze podejrzewała, że cela jest na podsłuchu. – Kończy nam się czas, Otto. To musi być dziś w nocy. Wiśniowski skinął głową z powagą. – Wiedzieliśmy, że ten czas nadejdzie. Nie ma sensu zwlekać. Cookie kamień spadł z serca. Jutro o tej porze będzie po wszystkim. ===
ROZDZIAŁ 36 BIT WA O SIEGEST ORA – Holowniki z numerem trzecim, ruszajcie! Para z numerem czwartym i piątym,
przygotować się! – rozkazał Hiram.
Obserwował przez skanery optyczne, jak holowniki z głazem numer trzy włączyły wiązki i ruszyły naprzód. Zbliżały się z góry, głównie dlatego, że nie udało się znaleźć tej przeklętej fregaty, która
załatwiła
poprzednią
parę.
Czterdzieści
kanonierek
uformowało tunel, przez który holowniki miały przeciągnąć cenny ładunek. Ta para powinna być bezpieczna. Zmarszczył brwi. Co mu umknęło? Nerwowo przyjrzał się obrazowi na holo. Para holowników już ruszyła wzdłuż szpaleru kanonierek, który miał chronić ładunek. Dwie następne pary powoli przesuwały się wzdłuż pasa asteroid z dostosowaną do niego prędkością, więc wydawały się nieruchome. W oddali po lewej i prawej niszczyciele „Oxford” i „Edynburg” strzegły flanek. Nieświadomie wrócił spojrzeniem do czterech pozostałych holowników nad gęstą masą wirujących asteroid, które… które… Hiram
zaklął
głośno.
Obok
niego
Avi
Yaffe
spojrzał
z niepokojem. – O co chodzi? Hiram nie odpowiedział, gniewnym gestem przywołał oficera łączności.
– Połącz mnie z niszczycielami! Błysnęła zielona kontrolka i na ekranie pojawiły się zmęczone twarze kapitanów Michaela Stronga i Michaela Sweeneya. – Wracajcie! Zajmijcie pozycje w pobliżu ostatniej pary holowników i przeskanujcie otoczenie aktywnymi czujnikami! Wykonać natychmiast! – warknął Brill. Ze wszystkich sił starał się nie krzyczeć. Na holo zobaczył, jak niszczyciele robią zwrot i pędzą do holowników. Oba wypuściły drony zwiadowcze, które aktywnie pingowały pas asteroid. Hiram opadł na fotel i odetchnął ciężko. Yaffe spojrzał pytająco. – Chodzi o tę fregatę Dezetów – wyjaśnił Brill, kręcąc głową. – Kimkolwiek jest kapitan, lubi podkradać się blisko. Myślę, że parze numer trzy nic nie grozi, ale dotarło do mnie, że ostatnie holowniki aż się proszą, żeby je zestrzelić, bo nie ma w pobliżu żadnej jednostki, która by je chroniła. Na bogów naszych matek! Yaffe skinął głową, potem rozkazał detekcji włączyć aktywne czujniki i wysłać drony z „Hajfy”, aby pomogły niszczycielom. Niedługo potem obszar wokół holowników tak wibrował od pingów detektorów, że mógłby rozgrzać poszycie okrętu. *** – Wielkie nieba! – Kapitan Astrid Drechsher wzdrygnęła się na
dźwięk
pingów
jednostek
V ictorii,
które przeszywały
przestrzeń wokół nich. Przez dwie godziny zdołała podejść do holowników na pięćset mil, technicznie już w zasięg pocisków, jednak nie mogła porządnie ich namierzyć przez zakłócenia
z pasa asteroid. Wciąż skradała się bliżej, gdy Wiktowie włączyli aktywną detekcję, a ekrany na mostku „Draugr” rozświetliły się danymi. Symulacja audio reprezentująca pingi wroga brzmiała niemal jak syrena. Aparatura do namierzania i wykrywania została zaprogramowana tak, aby sygnalizowała dźwiękiem pingi i inne działania czujników aktywnych na wypadek, gdyby oficer przyglądał się czemuś innemu, jednak takie rozwiązanie miało swoje wady. – Przełączcie na powiadomienia wizualne, bo zaraz ogłuchnę – rozkazała spokojnym tonem swojemu specjaliście od detekcji. Przeklęci Wiktowie pingowali tak często, że mogliby obudzić umarłego… albo zabić żywych. –
Jesteśmy
w
zasięgu
strzału,
kapitan
Drechsher
–
zameldował oficer przy stanowisku detektorów. – Wróg nas jeszcze nie wykrył tylko dlatego, że pas asteroid zakłóca sygnały. Jeśli podejdziemy bliżej… – urwał, ale kapitan wiedziała, o co mu chodziło. Usiadła wygodniej w fotelu, żeby jeszcze raz przemyśleć następne posunięcie. Główny cel był zbyt dobrze strzeżony, żeby się zbliżyć. Astrid pozostały zatem trzy możliwości. Zbliżyć się i wystrzelić, wiedząc, że jednostki V ictorii rozbiją jej okręt na kawałki. Kapitan odrzuciła to od razu. To nie był czas ani miejsce na samobójczy atak. Mogłaby też zaatakować któryś z okrętów
strzegących holowników,
a
potem ruszyć na
holowniki. W duchu pokręciła głową. Zbyt wielu Wiktów wokół, aby to się udało. Ale mogła również odciągnąć straż.
–
Kapitan
Drechsher!
Wykrywam
krążownik
V ictorii
zbliżający się na pełnej prędkości. – Oficer przy stanowisku detektorów
pochylił się do
ekranu.
–
Używa
systemów
hamowania na ciemnej materii, ma spory wyrzut z napędu. Zatrzyma się o jakieś sto mil od holowników. – Pilot, zabierzcie nas stąd. Kurs na… – Drechsher zerknęła na monitory
i
wskazała
wewnątrz pasa
miejsce
obok
krążownika
asteroid. – Tutaj. Tylko
bardzo,
V ictorii bardzo
ostrożnie. Uzbrojenie! Naszym nowym celem będzie krążownik. Tylko pociski, lasery zostawmy na holowniki. Gdy wypuścimy pociski na krążownik, zrobimy zwrot i ruszymy na holowniki. Niech wyrzutnie będą znowu załadowane, gdy znajdziemy się na tyle blisko, aby je zestrzelić, zrozumiano? Fregata dysponowała tylko sześcioma wyrzutniami i trzema laserami. Nie miała szans na pokonanie krążownika, ale jeżeli uda się odciągnąć niszczyciele i te denerwujące małe kutry, może Astrid Drechsher zyska jeszcze jedną szansę na zniszczenie holowników. Fregata „Draugr” zawróciła i zaczęła podkradać się do pasa asteroid. *** „Sprawiedliwość”, krążownik Dominium, włączył systemy hamowania
wykorzystujące
ciemną
materię
i
zmniejszył
szybkość w gorącym rozbłysku. Potem od razu wypuścił pięć przynęt, aby zmusić Wiktów do zastanawiania się, ile jednostek przybyło, i pośpiesznie zanurzył się w pas asteroid. Wciąż
znajdował się po lewej od niszczycieli i holowników V ictorii, ale poruszał
się
szybko
pod
prąd
pasa.
„Sprawiedliwość”
zostawiała Siegestora z tyłu, może tysiąc mil dalej. Detektory pingowały
przestrzeń
w
poszukiwaniu
małych
jednostek
bojowych wroga. – Kapitanie – zameldował oficer detekcji – nieprzyjaciel chyba wypuścił kolejną parę holowników na stocznię. Pewnie ciskają jeden lub dwa odłamki. Chcą trafić. Kapitan wzruszył ramionami. Nic nie mógł na to poradzić, ale przynajmniej mógł powstrzymać resztę sił wroga. – Masz namiary na resztę holowników? – zapytał. – Za duże zakłócenia, kapitanie. Będzie trzeba podejść bliżej, żeby w cokolwiek wymierzyć. – Oficer zawahał się. – Wszędzie niosą się pingi aktywnych detektorów, kapitanie. Niedługo zostaniemy wykryci. Kapitan zacisnął zęby. Musiał istnieć jakiś sposób, żeby powstrzymać ten atak. – Pokażcie mi wszystko w zasięgu pocisków – warknął. Na holo pojawiło się osiemnaście czerwonych znaczników. Kapitan pochylił się, by lepiej widzieć etykiety. Szesnaście małych jednostek bojowych, których zaczęli używać Wiktowie, jeden niszczyciel i ostatni, największy, który wyhamował tuż przy granicy pasa asteroid przy pomocy systemów z ciemną materią. – Co to za okręt? – Wskazał. – Według danych to nowy transportowiec V ictorii, „Fez”. Kapitan raz jeszcze spojrzał na obraz holo. „Fez” przyleciał
bez eskorty. Wszystkie małe jednostki bojowe były zajęte poszukiwaniami w pasie i zapewne nie zdążą wrócić, aby pomóc „Fezowi”. Kapitan uśmiechnął się mściwie. Chociaż nie wiedział, że fregata „Draugr” mierzy w ten sam okręt, biorąc go za
krążownik,
postanowił
wydać
rozkaz,
który wywoła
zamieszanie w siłach V ictorii. A wtedy, w tym chaosie, może uda się znaleźć te przeklęte holowniki. – Gdy tylko wyjdziemy z pasa asteroid, skierować uzbrojenie na „Fez” i strzelać. Jak znajdziemy się w zasięgu, strzelać bez rozkazu! Zrozumiano? Oficer skinął głową. Był już stary, ale nigdy wcześniej nie brał udziału w walce. Dopiero godzinę temu przeszedł swój chrzest bojowy, a najbardziej obawiał się, że popełni błąd i doprowadzi do zniszczenia okrętu. – Zrozumiano, kapitanie! – rzucił. Kapitan pochylił się do niego i szepnął: – Jak na ćwiczeniach, Reinhardt. Będziemy w bezpośrednim zasięgu, więc po prostu załatw drania. – Poklepał starego żołnierza po ramieniu i odwrócił się do sternika. – Sternik, oznaczcie kurs na transportowiec „Fez”, a potem jak najszybciej zabierzcie nas do pasa asteroid. Wykonać! Opanowany i pewny siebie, rozparł się na fotelu kapitańskim. Poświęcał całą uwagę transportowcowi i ani razu nie pomyślał o okręcie bojowym V ictorii. *** Transportowiec „Fez” wytracił prędkość tuż przy granicy
pasa asteroid z wyrzutem fali ciepła i światła, która na kilka minut oślepiła czujniki. Grant Skiffington był wściekły. Wściekły na siebie, że nie uświadomił sobie w porę, jak niebezpieczny jest krążownik Dezetów, oraz na Emily, że wmieszała się w operację. – Przygotować się na przyjęcie każdej kanonierki, która potrzebuje uzupełnienia paliwa lub amunicji – warknął do załogi na mostku. Oficerowie spojrzeli na niego czujnie. Kapitan rzadko wybuchał, ale kiedy już do tego dochodziło, należało schodzić mu z drogi. – Coś widać na detektorach? Oficer detekcji pokręcił głową. – Przez systemy hamowania CM będziemy ślepi i głusi jeszcze przez dwie minuty, komendancie. Skiffington zgrzytnął zębami. Chciał coś zrobić, nie tylko siedzieć i czekać na rozwój wydarzeń. Dlaczego dał się namówić Emily Tuttle na tę robotę? Powinien dowodzić niszczycielem albo jeszcze lepiej krążownikiem. A musiał siedzieć i patrzeć, jak inni stawiają czoła wrogowi, jak… Czterysta
mil
„Sprawiedliwość”
po
prawej
wynurzył
się
krążownik z
osłony
pasa
Dominium asteroid,
potwierdził namiar na cel i wystrzelił wszystko, co mógł. Dwadzieścia pięć pocisków i pięć ciężkich laserów bojowych bluznęło śmiercionośną salwą. Sto mil na lewo fregata Dominium, „Draugr”, ledwie dotarła do granicy pasa. Zaraz potem wystrzeliła sześć pocisków
i wiązkę z lasera, po czym znikła wśród zakłóceń i pod osłoną pasa skierowała się na holowniki. Na pokładzie „Fezu” oficer detekcji odetchnął z ulgą, gdy ekrany nareszcie zaczęły się przejaśniać. A potem rozległ się alarm. Skiffington zaskoczony podniósł głowę. Spojrzał na holo i zbladł. W pośpiechu wystawił swój okręt na ostrzał. – Tak mi przykro – powiedział do załogi. Oficer uzbrojenia przełączył systemy w tryb automatyczny, ale było już za późno, o wiele za późno. Pierwszy pocisk trafił czysto, kolejne również. Sześć trafień, a potem jeszcze większa salwa. Z trzydziestu jeden rakiet Dominium dwadzieścia cztery uderzyły w kadłub i eksplodowały w głębi okrętu. Wszystkie sześć wiązek laserowych również zrobiło swoje. Na pokładach „Fezu” paliwo i płyny chłodzące zajęły się ogniem,
amunicja
wybuchła.
Po
minucie tlen
w powietrzu się spalił. Ci, którzy jeszcze nie zginęli, umarli w bolesnej agonii. W mniej niż trzy minuty „Fez” rozpadł się na cztery części. Wszystko stało się tak szybko. Nikt nie zdążył dostać się do kapsuł ratunkowych. *** –
Zwrot!
Zwrot!
–
Kapitan
Teller
na
pokładzie
„Sprawiedliwości” pogonił sternika. – Wracamy w pas asteroid! I właśnie wtedy zawył alarm zbliżeniowy. Kapitan popatrzył z niedowierzaniem na ekran. Prosto na niego mknął okręt bojowy V ictorii „Lwie Serce”.
– Namierzyć i strzelać! – rozkazał piskliwie, ale nawet gdy to mówił, wiedział, że nie ma pocisków w wyrzutniach, a lasery jeszcze się nie załadowały po poprzednim strzale. Jego ukochany okręt nie miał kłów ani pazurów. – Manewr unikowy! Sternik, zanurzmy się… Nie dokończył. „Lwie Serce” wypuściło czterdzieści pocisków, a potem poprawiło ciężkim laserem z bliska. Dziesięciocalowa wiązka przecięła pancerz „Sprawiedliwości” od burty do burty, wypaliła ziejący wąwóz zniszczenia i śmierci, przez który wdarła się kosmiczna próżnia. Parę sekund później pociski spadły na krążownik jak piekielna lawina. Dwie minuty i piętnaście sekund po zestrzeleniu przez „Sprawiedliwość” transportowca „Fez” krążownik eksplodował. Zaledwie pięćset mil dalej zniszczenie „Sprawiedliwości” zostało
zarejestrowane
przez
czujniki
korwety
„Draugr”.
Kapitan Drechsher popatrzyła z niedowierzaniem na ekrany i pulsujący znacznik na obrazie holo, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się krążownik. Patrzyła długo, nie zdając sobie sprawy z zaniepokojonych spojrzeń załogi mostka. Wreszcie starszy oficer, specjalista od detekcji, podszedł do fotela Astrid i przyklęknął. – Kapitan Drechsher – odezwał się cicho i dotknął jej ramienia. – Musimy uciekać. Jeżeli wróg nas dorwie, nie będzie komu powiadomić Timora, co się tutaj stało. Proszę, musimy zgłosić na Timora, że straciliśmy stocznię. Atak może się teraz
przenieść na Timora! Kapitan Drechsher nabrała głęboko powietrza, a potem powoli odetchnęła. –
Kapitan
Teller
spędził
ze
mną
kiedyś
weekend
w symulatorach, gdy jeszcze uczyłam się na Akademii – oznajmiła cicho, beznamiętnie i nieprzytomnie. – Nauczył mnie sporo z tego, co dzisiaj robiłam. Mam wobec niego dług. – Musimy uciekać, kapitan Drechsher. Zanim wróg nas znajdzie – powtórzył oficer. Astrid Drechsher westchnęła i skinęła głową. – Oczywiście – zgodziła się potulnie. – Sternik… A potem wydała rozkazy, aby opuścić strefę walk i ruszyć jak najszybciej
na
Timora.
Musiała
powiadomić
naczelnika
ludowego, że stało się coś niewyobrażalnego. Siły V ictorii wróciły. A co gorsza, stocznia Siegestor nie miała już żadnej obrony, pozostała tylko uszkodzona fregata i parę promów. *** – Pani komandor, „Fez” nadał kod Omega! – zawołał Avi Yaffe. Emily zerwała się z fotela i podeszła do swojego holo. – Gdzie jest? – zapytała ostro. Oficer przy stanowisku detektorów wpisał parę komend i
obraz
się
przesunął.
Na
powiększeniu
zamigotał
pomarańczowy znacznik kodu Omega. –
Mamy
niezłe
zapisy
ataku.
Krążownik
Dezetów,
„Sprawiedliwość”, ostrzelał „Fez”, a potem został zniszczony przez „Lwie Serce”. – Ktoś ocalał z „Fezu”? – zapytała cicho Emily, ale oficer tylko pokręcił głową. – Pani komendant, wykryto ślad fregaty Dominium. Posłała kilka pocisków na „Fez” i zniknęła w pasie asteroid. Nie mamy jej pozycji. – Przesłać ostrzeżenie na „Hajfę” i do niszczycieli, ale myślę, że już niedługo będzie koniec – stwierdziła Emily. Myślami wróciła do Granta Skiffingtona. Wspomniała zagadkę, którą zadawał, żeby sprawdzić, czy okręt wpadł w ręce Dominium, czy nadal należy do Floty V ictorii. Była prosta i skuteczna. – Pamiętacie wykładowcę z pierwszego roku na Akademii, który uczył nas, jakie zadania mają poszczególne typy okrętów? – zapytała nieoczekiwanie Emily załogę na mostku „Rubat”. Oficer
przy
stanowisku
detektorów
spojrzał
na
nią
z niedowierzaniem. – To był profesor Yavis – mówiła dalej. – Uczył nas, że zadaniem fregaty jest znaleźć wroga, a potem zamaskować się i zadzwonić do domu. Oficer pokręcił głową. – Pamiętam profesora Yavisa… chyba… ale nie przypominam sobie niczego o fregatach. Emily uśmiechnęła się smutno. – Grant Skiffington pamiętał to bardzo dobrze. ***
Na pokładzie transportowca „Hajfa” Hiram Brill i Avi Yaffe obserwowali przez czujniki optyczne, jak para holowników z głazem numer trzy wypuszcza asteroidę na stocznię Dezetów, a potem po krzywej odlatuje z drogi. Dwie minuty później kolejna para spuściła swój ładunek z holu, a potem następna. Dwie minuty po nich ostatnie holowniki wystrzeliły głaz numer sześć. Głaz numer trzy przebił się do hangarów stoczni, rozbił rury i pompy paliwowe, zerwał przewody elektryczne oraz systemy przeciwpożarowe. Odłamek został wysłany po nieco ukośnym kursie i przebił poziomy od stanowisk startowych po magazyny paliwa. Chociaż niewielka asteroida nie poruszała się tak szybko jak pocisk, miała ogromną masę i dzięki tej masie przebiła
się
jeszcze
niżej,
do
doków
naprawczych
pod
zbiornikami paliwa. Zanim się zatrzymała, zgniotła jeszcze trzy krążowniki, czekające na ulepszenie systemów uzbrojenia przed ostatecznym starciem z siłami V ictorii, uwięzionymi w sektorze Azylu. Rozpętały się pożary, amunicja zaczęła wybuchać, cenne powietrze
umykało
w
próżnię,
setki
ludzi
umarły
w okamgnieniu. Cała stocznia, chociaż ogromna, zadrżała. Każdy wewnątrz od razu zrozumiał, że Siegestor został trafiony. Mocno. A potem uderzył kolejny głaz. Był większy niż poprzedni, a holowniki zdołały nadać mu większą prędkość przed wypuszczeniem. Ponieważ nie zagrażały
im już okręty Dominium, holowniki wzniosły się wyżej nad pas asteroid i przyśpieszały, ile się dało, zanim wypuściły skalny pocisk. Do wymierzenia wykorzystały boję przyczepioną przez „Sowę Śmieszkę”. Przez chwilę zdawało się, że głaz został wypuszczony za późno i chybi, jednak trafił – dwieście jardów od rufy. Była
to
najstarsza
sekcja
stoczni,
pierwszy
dok
konstrukcyjny. Pod ścianami stały cztery nowe okręty liniowe. Miały opuścić Siegestora tydzień wcześniej, ale problemy z systemami komputerowymi opóźniły ich odlot. Te cztery okręty miały stać się żelazną pięścią Dominium podczas ataku na Azyl. Były zatankowane, wyposażone w zapasy pocisków i min, i
właściwie
gotowe
do
walki,
gdyby
nie
problemy
z komputerami pokładowymi. Głaz numer pięć przebił się przez powłokę i dok, rozbił wszystkie cztery wielkie jednostki, dotarł do grodzi hali naprawczej, po czym przebił się i przeorał kajuty personelu. Jedna z butli na antymaterię straciła spójność i rufa stoczni uległa anihilacji. Powietrzem, które jeszcze pozostało wewnątrz, przetoczyła
się
fala
uderzeniowa,
która
zmasakrowała
uciekających ludzi. Tylko kilkadziesiąt kapsuł ratunkowych opuściło pokład. Ostatni głaz przeleciał przez rozszerzające się wrakowisko. Resztki, które zostały z Siegestora, wirowały leniwie. Osmalone i
powyginane
części
stoczni
zderzały
się
z
pobliskimi
asteroidami, ulegając jeszcze większym uszkodzeniom.
Siegestor został zniszczony. Avi Yaffe odwrócił się do Hirama Brilla. Z powagą uścisnęli sobie dłonie. Potem Brill zwrócił się do oficer łączności. – Proszę przekazać do wszystkich jednostek: „Dobra robota. Misja wykonana”. Dominium jeszcze tego nie wie, ale jego dni są policzone. – Tak jest! – Kobieta uśmiechała się od ucha do ucha. – Avi, ściągnij na pokład wszystkie kanonierki – nakazał Brill. – Przy odrobinie szczęścia będziemy ich niedługo znowu potrzebować. Niech uzupełnią paliwo i amunicję, a załogi spróbują odpocząć. Na ekranie łączności pojawiła się twarz Emily. Hiram uśmiechnął się do niej promiennie. – Udało ci się, Hiram! – Uśmiechnęła się, ale Brill wyczuł, że ta radość jest trochę wymuszona. – Emily? – spoważniał. – Co się dzieje? – Straciliśmy „Fez” – wyznała. – Grant był na pokładzie. Zginął. – Och, cholera… – westchnął Brill ze znużeniem. Zaraz jednak znowu zaczął myśleć jak dowódca. Jego misja nie była jeszcze zakończona. – Ile kanonierek nam zostało? – W tym przypadku same dobre wieści. – Emily postarała się, aby w jej głosie zabrzmiał optymistyczny ton. – Całe skrzydło z
„Fezu”
wystartowało
wcześniej
i
przeżyło.
Właśnie
przyjmujemy eskadry na „Hajfę” i „Rubat”, część wysłaliśmy do doków
na
„Meknesie”,
dopóki
nie
znajdziemy
lepszego
rozwiązania. – A potem zapytała wprost: – Masz jakieś wieści o Cookie? Pokręcił głową. – Jeszcze nie. Ale wysłałem większość sów na zwiad, prędzej czy później coś znajdą. Po półgodzinie, gdy grupa bojowa szacowała jeszcze straty, oficer łączności powiadomiła o pilnym połączeniu. – To „Puchacz”! Na ekranie pojawiła się kapitan Karen Selby. A nad jej ramieniem znajdował się ekran główny, na którym widać było obraz o wiele większej jednostki. Kapitan Selby szczerzyła się z satysfakcją. – Znaleźliśmy statek więzienny, komandorze – oznajmiła. – Powolny drań, nie ucieknie daleko. Wysyłam współrzędne, przylatujcie. Dogonicie go w dwie godziny. Na ile mogę określić, ten statek przyśpiesza najwyżej do trzydziestu g. – Kapitan „Tartara” wie o waszej obecności? – zapytał Hiram podejrzliwie. – Nie sądzę – zapewniła kapitan Selby. – Podeszliśmy w pełnym kamuflażu, a teraz lecimy kursem równoległym, jakieś dwadzieścia tysięcy mil od jego sterburty. Obraz, który widać na moim ekranie, przesłał dron zwiadowczy. Na pewno niewykryty. – Dziękuję, kapitan Selby. Bardzo dziękuję. – Zostawimy okruszki, żeby normalne jednostki floty mogły nas znaleźć – uśmiechnęła się Selby psotnie. Niedługo potem z Brillem połączył się kapitan Eder.
– Komandorze, słyszałem, że „Tartar” został namierzony i znajduje się o dwie godziny lotu. – Tak, kapitanie. Ucieka, ale bardzo powoli. – Niech pan go złapie, komandorze – powiedział Eder łagodnie. – Proszę zabrać ze sobą niszczyciel. Oddziały z Azylu pod dowództwem kapitana Eitana podlegają pana rozkazom, ale przypominam, że kapitan Eitan zna się na swojej robocie, gdy chodzi o abordaż wrogich jednostek. W przeciwieństwie do pana. – Tak, kapitanie – zgodził się pokornie Hiram. – Musi pan wrócić tutaj za dziesięć godzin, komandorze Brill, zrozumiano? Dziesięć godzin. Doskonale pan wie, że ta misja to nie tylko zniszczenie stoczni, lecz o wiele więcej. Kilkanaście minut później „Hajfa” oddzieliła się od reszty grupy
bojowej.
Miała
na
pokładzie
siedemdziesiąt
trzy
kanonierki stłoczone w hangarach oraz dwie z działami dużego kalibru.
Emily
wywołała
transportowiec
na
prywatnej
częstotliwości. – Powodzenia w łowach, Hiram. Sprowadź ją do domu. ===
ROZDZIAŁ 37 NA POKŁADZIE STAT KU WIĘZIENNEGO „TARTAR” Był środek nocy. Cookie uklękła na podłodze celi i powoli wyszeptała ostatnią modlitwę. – Dziękuję wam, bogowie naszych matek, że utrzymaliście mnie przy życiu i pozwoliliście dożyć tego dnia. Dziękuję za próby, które uczyniły mnie silną. Dziękuję za łaskę miłości i za to, że kocham kogoś nad życie. Urwała. Nie było już powrotu. Kiedy wypowie kolejne słowa, będzie związana tylko obowiązkiem i swoim przeznaczeniem. Nigdy więcej nie przytuli już Hirama, nigdy nie urodzi córeczki z kręconymi, ciemnymi włosami. Cookie nabrała tchu i zaczęła mówić dalej: – Dziękuję za tę ostatnią próbę, poświęcam ją wam. Śmiercią swoją oddam wam cześć. Proszę, weźcie mnie w opiekę, a kiedy nadejdzie mój czas, otoczcie mnie ramionami waszymi, otulcie waszą miłością. Wasza córka o więcej nie prosi. Zakończyła modlitwę. Ogarnął ją spokój. Skupienie. Miała wrażenie,
że
spowija
ją
blask
płynący
z
głębi
serca
i przesycający każdy zakamarek duszy. Cookie westchnęła, wdzięczna
za
moc,
którą
dopiero
zaczynała
pojmować
i ukochała nad życie. Wstała. Nadeszła pora, aby pozabijać tylu drani, ilu się uda.
Wiśniowski stał w kącie i przyglądał jej się z powagą. – Czas ruszać, szeregowy Wiśniowski – szepnęła Cookie. – Pora nakarmić bestię – warknął Wiśniowski. Wypracowali dwa różne scenariusze. W pierwszym założyli, że do celi przyjdzie Schroder i jego dwóch osiłków. Wtedy będzie trudniej. Drugi scenariusz, który Cookie podobał się bardziej, przewidywał, że będzie to zwykły strażnik pilnujący korytarza. Schroder jeszcze nie przyszedł, zatem należało spodziewać się drugiej możliwości. Cookie skinęła głową, a Wiśniowski położył się na pryczy, nabrał tchu i zaczął się trząść i szarpać. Nie wyglądał na szczególnie chorego, ale w przygaszonym świetle mogło to ujść. Zaczęła walić w drzwi i krzyczeć. – Hej, mój przyjaciel ma atak! Chyba połknął język! Pomocy! Prawie
minutę
zajęło
zwrócenie
uwagi
strażnika.
W korytarzu rozległy się ciężkie kroki. – Odsuń się od drzwi, do kąta! – zabrzmiał ochrypły rozkaz. – Szybciej! – krzyknęła Cookie. – On umiera! – Do kąta, twarzą do ściany – rozkazał klawisz. Cookie zrobiła krok i odwróciła się, jak kazał. Nadal znajdowała się ponad cztery stopy od ściany, ale Wiśniowski znowu
zaczął
się
rzucać.
Trząsł
się,
wytrzeszczał
oczy
i wykrzywiał usta. Tym razem przygryzł sobie wargi i pluł krwią – czerwone rozpryski zabarwiły mu podbródek i tors. Cookie obejrzała się przez ramię. W duchu się skrzywiła. Do celi wszedł nie jeden, lecz dwóch klawiszy. Jeden czujnie stanął
w progu, z opuszczoną lufą karabinu w dłoni. Drugi strażnik znajdował
się
pomiędzy
Cookie
i
Wiśniowskim,
zerkał
podejrzliwie to na nią, to na niego. Cookie musiała myśleć szybko. Czy poradzą sobie z dwoma strażnikami? Mogła powiedzieć Wiśniowskiemu, żeby przestał. Umówili się na hasło: „Bądź silny, Otto”. Mogli poczekać na kolejną okazję, ale zostało tak niewiele czasu… Rano zapewne pojawi się Schroder i jego ludzie. Nie, Cookie wolała umrzeć, niż pozwolić, aby znowu ją zgwałcili. Milczała, a gdy uwaga strażników skupiła się na Wiśniowskim,
wyciągnęła
widelec,
schowany pod gumką
spodni. Widelec przeciw dwóm mężczyznom z karabinami. „Bogowie naszych matek, miejcie mnie w opiece”. Wiśniowski nagle uniósł się do pozycji siedzącej, chwycił za pierś i zaczął jęczeć. Klawisz pochylił się do niego, a wtedy Otto wykasłał mu w twarz ślinę i krew. – O bogowie! – wykrzyknęła Cookie. – Czy to zaraźliwe? Strażnik spod drzwi zmarszczył czoło i wszedł do celi. Patrzył na Wiśniowskiego. Drugi klawisz nerwowo opuścił karabin i odwrócił się, wycierając krew z policzków. Doskonała okazja. Cookie zrobiła krok w prawo, aby drugi strażnik znalazł się dokładnie między nią i pierwszym, tym przy drzwiach. Drugi podniósł głowę – dopiero teraz zdał sobie sprawę z obecności Cookie. Spojrzał podejrzliwie, bo zamiast się od niego cofać, podeszła bliżej.
Już zaczął unosić broń, kiedy dziewczyna prawą ręką wbiła mu widelec w lewe oko – głęboko, przez cienką kość oczodołu do
mózgu.
Lewą
ręką
chwyciła
karabin,
który
nosił
przewieszony przez ramię. Nie zwracając uwagi na wrzask bólu rannego, zrobiła krok w lewo, aby oczyścić sobie linię strzału. Działała szybko. Ale niewystarczająco szybko. Gdy miała czyste pole strzału i próbowała unieść broń, drugi klawisz już w nią mierzył. Cookie zamrugała, wypuściła karabin i cofnęła się do rannego strażnika. Złapała go za pasy munduru i uniosła jak tarczę. Strażnik wystrzelił sześć razy. Fleszetki z setkami ostrych jak brzytwy igieł przebiły plecy rannego, przecięły kręgosłup i serce. Zginął na miejscu, zmienił się w dwieście funtów bezwładnego mięsa. Cookie z trudem utrzymywała go jako osłonę. Klawisz przesunął się w bok, aby mieć lepszą pozycję do kolejnych
strzałów.
Opuścił
nieco
broń.
Właśnie
wtedy
Wiśniowski uderzył go łokciem w skroń. Strażnik zachwiał się, a wtedy więzień poprawił kopnięciem w kolano. Atak byłby skuteczniejszy, gdyby Otto nosił wojskowe, ciężkie buty, ale wystarczył,
aby
rzucić
klawisza
na
podłogę.
A
wtedy
Wiśniowski uderzył leżącego stopą w szyję. Raz i drugi. Rozległ się trzask jak przy łamaniu wilgotnego patyka. Strażnik szarpnął się, uniósł ręce do szyi, wytrzeszczył oczy. Błagalnie popatrzył na Cookie. Zabębnił nogami w podłogę, znieruchomiał, szarpnął się i z długim, smętnym westchnieniem wyzionął
ducha. Cookie była zaskoczona, że wyglądał tak młodo. Wiśniowski stanął nad zwłokami. Dyszał ciężko, ale patrzył z ponurym zadowoleniem. – Gnojki! – prychnął. – Zabrali mi dłonie, ale zapomnieli o reszcie. Broń, którą Cookie odebrała pierwszemu strażnikowi, była karabinem sonicznym. Dziewczyna wiedziała, jak ją obsługiwać, na szkoleniu miała do czynienia z uzbrojeniem Dominium. Ustawiła rażenie na duże, ponieważ należało założyć, że będą walczyć w wąskich korytarzach, po czym upewniła się, że bezpiecznik jest zwolniony. Potem przeszukała pas i kieszenie klawisza.
Znalazła
prosty
komunikator radiowy
i
kartę
magnetyczną, zapewne do otwierania drzwi. Klawisz miał dodatkowy magazynek do karabinu oraz niewielki pistolet igłowy. Cookie wsunęła pistolet za pas. Potem zabrała mu lekki pancerz. Nie wytrzymałby strzału z broni większego kalibru ani wiązki z blastera, ale mógł ocalić przed igłami albo strzałem sonicznym z większej odległości. Przynajmniej tak zakładano. Drugi strażnik miał tylko broń igłową. Pozbawiony dłoni Wiśniowski nie mógł jej niestety użyć, więc karabinek został tam, gdzie upadł. *** Była
to
tylko
kwestia
czasu.
Plan zakładał dotarcie
niepostrzeżenie do maszynowni. Ani Cookie nie wiedziała, jak tam dojść, ani tym bardziej Wiśniowski. Ale Karl miał w kajucie
komputer, a Cookie doskonale znała drogę do kajuty Karla. Wybiegła na korytarz z Wiśniowskim za plecami, po czym oboje szybko wyszli na schody, którymi dostali się dwa poziomy wyżej, na pokład, gdzie znajdowały się pomieszczenia personelu. Właśnie tam mieszkał Karl. A przy odrobinie szczęścia może nawet był teraz w kajucie. *** Avi Yaffe stanął na mostku „Hajfy” i omal się nie roześmiał. – Boże Jedyny, ten statek jest naprawdę powolny! „Tartar” znajdował się w zasięgu czujników optycznych, a na ekranach było widać, jak niezdarnie próbuje przyśpieszyć, aby uciec okrętom. Oczywiście nie mogło się udać. „Hajfa”, „Oxford” i „Edynburg” dogoniły go w dziewięćdziesiąt osiem minut. Hiram widywał śmieciarki szybsze od tego statku. W głównym hangarze, wypchanym wręcz kanonierkami w różnym stopniu napraw, Rafael Eitan miał ostatnią odprawę z
dowódcami
oddziałów,
które
zostaną
przeniesione
teleporterami na „Tartara”. Łącznie było to stu pięćdziesięciu żołnierzy. Zadanie mieli proste – przejąć lądowisko promów. Eitan przeczytał raporty o ataku Cookie na okręt flagowy Dominium i wziął sobie do serca lekcję, której dziewczyna i jej ludzie musieli nauczyć się w tak bolesny sposób: żołnierze przeniesieni na
pokład wrogiej jednostki z plastikowymi
mieczami i bronią pneumatyczną nie sprostają przeciwnikom uzbrojonym w karabiny i granaty. Nie, zadaniem oddziału, który dokona abordażu przez kraity,
było tylko przejęcie pokładu z portem promowym, otworzenie głównej grodzi i utrzymanie posterunku do czasu, aż przylecą cztery promy bojowe z oddziałami specjalnymi Azylu i marines V ictorii, wyposażonymi w ciężką broń, pancerze, materiały wybuchowe, Marwy – roboty kroczące, które tak lubili marines z V ictorii – i oczywiście piłki plażowe. Gdy tylko promy wylądują, oddziały będą mogły wydostać się z lądowiska różnymi korytarzami i rozproszyć po statku. Zadaniem natarcia było znalezienie więźniów politycznych wysokiej rangi, przejęcie pamięci z komputera pokładowego i – co najważniejsze – uwolnienie sierżant Marii Sanchez oraz szeregowca Ottona Wiśniowskiego. Kiedy Rafael skończył mówić, plutonów.
Wszyscy
służyli
z
spojrzał na
nim
od
lat.
dowódców
Byli
twardzi
i doświadczeni, ale nigdy nie brali udziału w takiej walce. – Główny krait przeskanuje statek i znajdzie lądowisko promów, a potem pomieszczenie w pobliżu, aby nas tam przenieść. Rafael
dostrzegł
zaskoczenie
na
niektórych
twarzach
i uśmiechnął się szeroko. – O tak, panowie, nie myślicie chyba, że będziecie mieli całą zabawę tylko dla siebie, prawda? – Żołnierze zaśmiali się, choć paru
popatrzyło
na
siebie
niepewnie.
–
Poprowadzę
teleportowane oddziały. Gdy tylko dołączą do nas ci z promów bojowych, przebierzecie się w pancerze bojowe i weźmiecie normalne wyposażenie oraz nieco lepszą broń niż te plastikowe
gadżety. Dopiero wtedy będziecie mogli przyłączyć się do poszukiwań jeńców z V ictorii. Są naszym priorytetem! Gdy tylko ich znajdziemy, wycofamy się do promów i wrócimy na „Hajfę”. Powiódł po żołnierzach ponurym spojrzeniem. – Nikogo nie zostawiamy. Wszyscy wracają do domu. Żołnierze skinęli głowami. Była to poważna obietnica, którą składali sobie nawzajem. Myśl, żeby zostawić ciało poległego żołnierza,
wydawała
się
nieprzyjemna,
ale
pozostawienie
towarzysza broni, aby trafił do niewoli wroga, było po prostu odrażające. Rafael wyprostował się, a dowódcy plutonów odruchowo zrobili to samo. – Zabierzcie ludzi do przydzielonych kraitów – rozkazał. – Ruszamy za pół godziny. Sam miał jeszcze sporo do zrobienia. Szybko przeszedł na drugą stronę hangaru, gdzie stały promy bojowe oraz torby z wyposażeniem zarówno marines, jak i żołnierzy z oddziałów Azylu. Przez pokład zmierzało do nich też pięć Marwów. Rafael przystanął. Marwy były paskudnymi maszynami do zabijania i – prawdę mówiąc – przerażały go. Robotami można było sterować zdalnie albo puścić je luzem. Mogły wkroczyć do budynku albo okrętu, zabić wszystkich w zasięgu wzroku, chyba że cel będzie oznaczony jako przyjazny w systemie IFF. Oddziały, które miały dokonać abordażu na statek więzienny, miały wszczepione organiczne chipy. I te nadajniki zwykle działały… Jednak wśród żołnierzy krążyły opowieści o Marwach, które nieoczekiwanie
odwracały się i zabijały członka oddziału, bo biednemu draniowi przestał działać nadajnik. Marwy
wyglądały
koszmarnie.
Szybkie,
pancerne,
bezwzględne i śmiertelnie niebezpieczne. Poruszały się na ośmiu kończynach jak przeklęte pająki z piekła rodem. Podczas prób z
prototypami
jakiś
sukinsyn
z
działu
psychologicznego
zaproponował, aby robotom zamontować głośnik, bo dzięki temu Marw będzie mógł „mówić”. Dlatego kiedy Marw wędrował po budynku lub okręcie w poszukiwaniu swojego celu, mógł przy tym oznajmiać: „Idę po ciebie! Idę…”. Zdarzało się, że żołnierz zmoczył spodnie, gdy to usłyszał podczas ćwiczeń, mimo że wtedy roboty strzelały tylko ślepakami. Na dodatek były dobrze uzbrojone. Przy odrobinie szczęścia trafiało się na Marwa wyłącznie z amunicją przebijającą, jednak większość została wyposażona jeszcze w ciężki blaster, granaty i broń przeciwpancerną. Gdy Rafael podszedł bliżej, ujrzał pół tuzina piłek plażowych, toczących się radośnie po pokładzie, odbijających się od różnych przeszkód i od siebie nawzajem, gdy ich operatorzy kalibrowali czujniki. Piłki wyglądały tak idiotycznie, że Rafael musiał się uśmiechnąć.
Tak
naprawdę były to
sferyczne urządzenia
zwiadowcze. Sterowane zdalnie piłki przekazywały na bieżąco dane audiowizualne o swoim otoczeniu. Produkowano je w dwóch rozmiarach – piłek golfowych z dość ograniczonymi czujnikami oraz piłek plażowych. Te większe, piłki plażowe, mogły przekazywać obraz w podczerwieni oraz podłączyć się do
systemów
komputerowych,
miały
również
bardzo
dobry
program rozpoznawania twarzy. Gdy tylko znajdą się na pokładzie „Tartara”, piłki zmapują wnętrze statku i zaczną pomagać w poszukiwaniu Sanchez i Wiśniowskiego. Rafael znowu przystanął, żeby nie przeszkadzać żołnierzom w krzątaninie i ładowaniu ekwipunku na promy. Rozejrzał się uważnie. Miał nadzieję, że nie zobaczy tej twarzy. Nic z tego, niestety. – Komandorze – odezwał się cicho Eitan – miło, że wpadłeś sprawdzić, jak radzą sobie żołnierze. Hiram Brill miał przynajmniej dość przyzwoitości, żeby wyglądać na skarconego. Ale ani myślał ustąpić. – Nie będę wchodził ci w drogę, Raf, ale muszę się tam dostać. Cookie tam jest – oznajmił z uporem. Rafael stłumił westchnienie. – Nie, komandorze, nigdzie się nie dostaniesz. Wszyscy moi ludzie to specjaliści od takich zadań. Tobie brakuje wyszkolenia. Najpewniej zostaniesz zabity albo doprowadzisz do śmierci któregoś z moich ludzi… – głos Rafaela zabrzmiał stalą. – Na co nie mogę pozwolić. Hiram podniósł na niego wzrok. Raf miał rację, ten człowiek stanowił tylko utrudnienie w bezpośredniej walce. Brill nie posiadał
wyszkolenia.
Nie
miał
doświadczenia.
dyktowała, aby zostawić go na pokładzie „Hajfy”. Pieprzyć logikę.
Logika
Brill przysunął się i wyszeptał do Rafaela: – W tej operacji, kapitanie, podlegasz pułkownikowi Dovowi Tamariemu, a pułkownik Tamari podlega mnie. Idę tam. Przyjmij
to
do
wiadomości
i
poczyń
odpowiednie
przygotowania. Rafael zmierzył go zimnym spojrzeniem, potem pstryknął palcami na łysego sierżanta, który stał niedaleko i starał się ze wszystkich sił nie wyglądać na kogoś, kto podsłuchuje. Wyprostował się teraz. – Tak, kapitanie? – warknął. – Sierżancie Maimon – oznajmił Rafael zimno – oto komandor Brill z Floty V ictorii. Dowodzi tą operacją i postanowił łaskawie przejść z nami na „Tartara” z pierwszą grupą, aby podzielić się swoją głęboką wiedzą o tym, jak należycie wykonać abordaż wrogiej jednostki. – Tak jest, kapitanie – odpowiedział sierżant Maimon z beznamiętnym wyrazem twarzy. – Sierżancie, chociaż zwykle zajmujecie się ważniejszymi sprawami,
tym
razem
będziecie
osobistym
ochroniarzem
komandora Brilla. Będzie to wasze jedyne zadanie. Macie utrzymać go przy życiu i postarać się, aby komandor Brill nie zabił niechcący któregoś z naszych. – Tak jest, kapitanie! – Jeżeli komandorowi Brillowi przyjdzie do głowy wałęsać się bez celu po tym wielkim statku więziennym Dezetów, macie moje pozwolenie, aby przytrzymać go do chwili, aż odzyska
zdrowy rozsądek. – Rafael ani na chwilę nie spuścił wzroku z Hirama. – A jeżeli odmówi trzymania się z daleka od zagrożeń albo
zrobi
cokolwiek,
co
narazi
operację,
możecie
go
aresztować, sierżancie, i odesłać bez zwłoki na „Hajfę”. Czy to jasne? – Tak jest, kapitanie! – Sierżant Maimon spojrzał złowrogo na Hirama. – Do roboty, sierżancie – rzucił Rafael, a potem skrzywił się, patrząc na Hirama. – Witamy w oddziałach specjalnych, komandorze. I z tymi słowami odszedł sztywno do kraitów, gdzie zbierały się grupy abordażowe. – No proszę – mruknął ironicznie Brill. – Chyba go nieźle wkurzyłem. Sierżant Maimon popatrzył z powątpiewaniem. –
Proszę
o
wybaczenie,
komandorze,
ale
umie
pan
obsługiwać broń soniczną, tak? Hiram uśmiechnął się szerzej. – O tak, sierżancie, zaliczyłem podstawowy kurs strzelania. Sierżant skrzywił się, jakby przełknął coś gorzkiego. – Rozumiem. – Nabrał tchu. – No to poszukajmy fotela. Musi się pan przypiąć. – Nie martwcie się, sierżancie, nie będę sprawiał kłopotów – zapewnił Brill. – Po prostu muszę tam być. Maimon zamarł, a potem spojrzał mu w oczy. – Na pewno nie będzie pan sprawiał kłopotów, komandorze.
Ale, proszę wybaczyć śmiałość, jeżeli narazi pan kogoś z moich chłopców lub dziewczyn, wykopię pana stamtąd z prędkością światła, bez względu na szarżę. Hiram skinął głową. – Czyli rozumiemy się, sierżancie. *** Na
pokładzie
„Tartara”
panował
nastrój
ledwie
powstrzymywanej paniki. Chociaż Cookie nigdy ich nie widziała, stacjonował
tutaj
oddział
Sił
Bezpieczeństwa
Dominium,
wysłany ze względu na liczbę więźniów. Na statku znajdowało się ponad dwa tysiące osadzonych na wniosek wywiadu. Większość stanowili więźniowie polityczni, ale więzienie może zmienić
diametralnie
nawet
prostego
akademika
w niebezpiecznego twardziela, a bezpieka Dominium wolała do tego nie dopuścić. Oczywiście większość więźniów umierała po roku zamknięcia na „Tartarze”, jednak zawsze pojawiali się nowi wrogowie porządku, których trzeba było zamknąć. Bezpieka wypełniała ten obowiązek z zapałem. Kiedy w pobliżu statku zjawiły się trzy okręty V ictorii i bez wątpienia szykowały się do abordażu, oficer bezpieki stanął przed prostym wyborem: czy zabić wszystkich więźniów, zanim pojawią się oddziały abordażowe wroga, czy wzmocnić obronę i utrzymać statek, dopóki nie dotrze pomoc. Logistycznie było to trudne. Chociaż oficerowie bezpieki wiele razy o tym mówili, jednak na „Tatarze” nigdy nie zamontowano
systemów bezpieczeństwa, które pozwoliłyby odciąć określony blok więzienny i wypuścić powietrze z cel. Byłby to system prosty i skuteczny. Nie trzeba by wysyłać ludzi na różne poziomy, żeby otwierali cele po kolei i zabijali osadzonych. Zastrzelenie wszystkich więźniów zajęłoby dużo czasu. Obrona statku również nie dawała pewności, że będzie warto. Oficer zmarszczył brwi, gdy zastanawiał się nad tą kwestią. Wahadłowce abordażowe pojawią się zapewne za kilka minut. Oficer bezpieki rozmyślał nerwowo. Był inny sposób. Mężczyzna odwrócił się do swoich ochroniarzy. – Za mną – warknął. – Idziemy na mostek. Po drodze włączył komunikator i wydał rozkazy swoim ludziom, aby stanęli na straży przejść do hangaru lądowiska promów oraz zostawili dwa oddziały na dziobie i rufie do obrony przed grupą abordażową, która na pewno spróbuje przedostać się przez kadłub do wnętrza statku. Na mostku pułkownik Konig nie tracił czasu. –
Kapitanie,
włączcie
wszystkie
systemy
monitoringu
wewnętrznego – rozkazał. – I uzbrójcie wszystkie ładunki. Kapitan zmrużył oczy. – Uzbroić wszystkie ładunki? – Już, kapitanie – ponaglił Konig. – Wykonajcie rozkaz. Konig usiadł w fotelu kapitańskim. Mógł stąd obserwować walkę, do której na pewno dojdzie. Jeżeli bezpieka sobie poradzi, wszystko będzie dobrze. Jeżeli oddziały poniosą klęskę, Konig wykona swój obowiązek.
*** Cookie
poprowadziła
Wiśniowskiego
korytarzem.
Broń
soniczną niosła na ramieniu. Mijali kolejne drzwi do kajut. Jeżeli któreś były zamknięte, szli dalej, jeżeli otwarte, Cookie szybko sprawdzała i gdy w środku znajdował się ktoś, kto mógłby zauważyć
ich
przejście,
dziewczyna
po
prostu
strzelała
z pistoletu igłowego. W głowę. Za kolejnym zakrętem znajdowały się schody. Obok dwaj mężczyźni rozmawiali cicho. Byli zbyt daleko, aby polegać na strzale
z
pistoletu.
Cookie
ruszyła
w
stronę
schodów
nieśpiesznym krokiem, ze strzelbą na ramieniu, ale w gotowości. W końcu jeden z rozmawiających podniósł na nią wzrok. Gdy tylko mężczyźni wytrzeszczyli oczy i otworzyli usta, dziewczyna strzeliła z karabinka. Szuuu… Obaj upadli, krew buchnęła im z nosów, uszu i oczu. Cookie obróciła się z wymierzoną bronią, rozejrzała w prawo i w lewo, jednak nic jej nie groziło. Sięgnęła więc po pistolet, strzeliła każdemu z leżących w głowę, po czym schowała krótką broń. Wiśniowski sprawdził, czy zabici byli uzbrojeni. – Nic – zameldował. – Trzymaj się blisko – rozkazała Cookie i ruszyła po schodach. Pokonali je szybko i cicho dzięki miękkiemu obuwiu więźniów. Piętro wyżej znajdowały się duże, otwarte drzwi. Cookie zatrzymała się, nasłuchując. Z oddali rozległ się terkot i charakterystyczne „pyk-pyk”. Na bogów naszych matek!
Spojrzała na Wiśniowskiego. – Otto, myślę, że na pokład dostali się nasi! Wiśniowski wyszczerzył się jak rekin. – Poszukamy ich? Cookie znowu zaczęła nasłuchiwać, ale więcej strzałów nie było. Rozległy się krzyki, ale tak daleko, że nie umiała określić, skąd dobiegały. Zresztą, gdyby nawet wpadła z Wiśniowskim na grupę
abordażową
wiktoriańskich
marines,
na
dodatek
w środek walki, pewnie oboje zostaliby zastrzeleni. Dziewczyna pokręciła głową. – Trzymajmy się planu – szepnęła. – Idziemy do Karla i sprawdzamy, gdzie jest maszynownia. Przemknęli
obok
wielkich
drzwi,
weszli
na
następną
kondygnację. Za dużymi drzwiami znajdował się korytarz, na szczęście pusty,
ale wyraźnie dawało
się słyszeć
krzyki
i pośpieszne kroki. Cookie przebiegła korytarze, skręciła w lewo i minęła sześcioro drzwi. Kajuta Karla. Wiele razy widziała, jak mężczyzna wbija kod na panelu obok. Otworzyła bez trudu. Z Wiśniowskim za plecami weszła do kwatery. Karl stał i patrzył na nich z przerażonym zdumieniem. *** Rafael Eitan i jego ludzie zmaterializowali się w podmuchu śnieżycy. Początkowo śnieg był tak gęsty, że nie widzieli, gdzie są, ale gdy tylko wiatr przeskoku zamarł, śnieg opadł na podłogę. Rafael szybko sprawdził – nie brakowało żadnego z żołnierzy. Cztery inne grupy, złożone z trzydziestu ludzi każda,
zostały przerzucone do innych pomieszczeń w pobliżu hangaru lądowiska promów. – Przespacerujemy się, moi drodzy? – zapytał cicho. Jego porucznik
parsknęła
śmiechem,
po
czym przepchnęła
się
łokciami do Rafaela. – Z całym szacunkiem, kapitanie, proszę pozwolić, że zajmę się swoją robotą. Daniella Tal znała Rafaela od dziecka, ponieważ ich rodziny się przyjaźniły. Podkochiwała się w Rafie, gdy miała dziewięć lat, a teraz spoglądała na niego nieco protekcjonalnie, ale z rozbawieniem. Rafael skłonił się i gestem pozwolił, aby przejęła prowadzenie. Tal gestem posłała dwóch żołnierzy pod drzwi. Uchyliła je ostrożnie,
po
czym
cicho
zamknęła
i
cofnęła
się
do
pomieszczenia. Podeszła do Rafaela. – Myślę, że wejście na lądowisko promów znajduje się tuż za rogiem. Stoi tam dwudziestu uzbrojonych Dezetów, jakieś czterdzieści stóp od nas – zameldowała szeptem, a jej zielone oczy rozbłysły. – Chyba czekają, aż podlecimy i spróbujemy się przebić. Nie wiedzą, że jesteśmy tuż za nimi. Rafael skinął głową. Przypuszczał, że podobną sytuację zastały pozostałe cztery oddziały. Oznaczało to jednak, że odkrycie ich obecności jest tylko kwestią czasu. Pochylił się do porucznik Tal. – Musimy ich szybko załatwić. Tal przytaknęła entuzjastycznie, potem pstryknęła palcami,
aby
przyciągnąć
uwagę
oddziału.
Wskazała
dziesięcioro
żołnierzy. Użyła prostych znaków migowych i krótkich szeptów, aby wyjaśnić, co mają robić, po czym wróciła do drzwi. Wyjrzała, upewniła się, że wszyscy są gotowi, posłała uśmiech Rafaelowi, a potem wyślizgnęła się na korytarz z bronią gotową do strzału. Żołnierze ruszyli za nią powoli i bezszelestnie. Pierwszych pięciu przyklękło z wymierzonymi karabinami pneumatycznymi.
Kolejni
podkradli
się
za
plecy
niespodziewających się niczego Dezetów. Tal uśmiechnęła się pod nosem – prowadziła grupę uzbrojoną chyba gorzej niż cywile-partyzanci podczas drugiej wojny światowej na Starej Ziemi. Żaden z Dezetów nie zauważył, co się dzieje za jego plecami, wszyscy skupiali uwagę na grodzi zamykającej hangar promów. Tal trochę im współczuła. Troszeczkę. Równie dobrze mogło to spotkać ją i jej oddział. – Teraz – szepnęła. W okamgnieniu było po wszystkim. Żaden z Dezetów nawet nie krzyknął. Nie zdążył. Rafael wyszedł, spojrzał na stertę ciał i z aprobatą skinął głową Danielli. – Zabierzcie im broń, pancerze i komunikatory – rozkazał. Zastanowił się jeszcze. – A najlepiej rozbierzcie ich. Szybko. Mamy wiele do zrobienia. *** Pół mili od sterburty „Tartara” cztery promy bojowe Floty
V ictorii w zwartym szyku zbliżały się do lądowiska. Czekały, aż grodzie się otworzą i będzie można wylądować. W każdym promie było pięćdziesięciu marines, jeden lub dwa Marwy, piłki plażowe oraz ich operatorzy. Marwy były jeszcze wyłączone, tylko stały, groźne w swojej pancernej brzydocie, ale całkowicie
nieszkodliwe.
Piłki
natomiast
toczyły
się
po
pokładzie jak rozbrykane dzieci – hałasowały, obijały się o różne przedmioty i ogólnie robiły zamieszanie. Między operatorami i
marines
zawsze
panowało
lekkie
napięcie.
Operatorzy
zostawali na pokładzie i stamtąd sterowali piłkami, więc marines często wypominali im, że to mało honorowe i bardzo tchórzliwe. Marines przygotowywali się mentalnie do walki, każdy pogrążony we własnych myślach. Starali się zachować spokój. W zasadzie po prostu nie należało im przeszkadzać. Operatorzy piłek wiedzieli o tym i robili wszystko, aby ich drażnić. Jedna z piłek potoczyła się po pokładzie i zatrzymała przed wysokim
marine,
który
siedział
z
odchyloną
głową
i zamkniętymi oczami. – Hej, cześć, przystojniaku! – zaćwierkała piłka. – Jestem samobieżną, opancerzoną, wieloczujnikową jednostką zwiadu w kuszącym kształcie kuli i ze wspaniałym poczuciem humoru. Czy jesteś świadomą formą życia? – Odwal się, tchórzu. – Marine nawet nie otworzył oczu. – Próbuję się przespać. – Och, chętnie prześpię się z tobą, śliczny – zaszczebiotała
piłka. Przytoczyła się do kolana żołnierza. – Wielkie nieba! Mamy problem. Skanowanie twojej anatomii wykazuje, że albo nie masz męskich organów płciowych, albo są za małe i moje urządzenia ich nie wykrywają. Czy to możliwe? Można mieć tak małe jaja? – Spadaj – warknął marine z irytacją. Jego towarzysze obok zaczęli się uśmiechać lekko. Piłka zatoczyła ciasny krąg i zamigotała kontrolkami. – Spławił mnie mięśniak bez jaj! Odrzucił! Wzgardził! – zajęczała. – I może dobrze, bo z tak małymi jajami nigdy nie zaspokoiłbyś prawdziwej piłki! Z
warknięciem marine wymierzył kopniaka,
ale piłka
podskoczyła na dwie stopy i żołnierz chybił. Urządzenie potoczyło się poza zasięg ataku z pogardliwym chichotem. – Mówiłem, że nie warto ich kopać – mruknął inny marine. – Bez szans, są szybkie. Piłka tymczasem stanęła przed kolejnym żołnierzem. – Hej! Jestem samobieżną, opancerzoną, wieloczujnikową jednostką zwiadu w kuszącym kształcie kuli i ze wspaniałym poczuciem humoru.
–
Zamrugała
kontrolkami,
jakby się
przyglądała żołnierzowi. – Czemu, na litość boską, nikt mi nie powiedział, że do marines V ictorii werbuje się wypierdki z Dominium? A może jesteś tylko maskotką? I tak w kółko. Marines, zamiast skupiać się na tym, co ich czeka, obserwowali z rozdrażnieniem, jak piłki przekomarzały się i obrażały ich, a potem umykały przed nieuchronnym
atakiem. Na
samym
końcu
rzędu
siedzeń
Hiram
Brill
patrzył
z niedowierzaniem, co się dzieje. – Na bogów naszych matek, zawsze tak jest? – Nie, komandorze – odparł filozoficznie sierżant Maimon. – Czasami prom zostaje po prostu zestrzelony i wszyscy giną. *** Karl patrzył na Cookie. Otwierał i zamykał usta jak ryba wyrzucona z wody. Cookie kopnięciem zatrzasnęła drzwi. – Karl, chcę wiedzieć tylko jedno: gdzie jest maszynownia? Karl przyglądał się jej bez słowa. – Karl, albo mi powiesz, albo zastrzelę cię tutaj i teraz – ostrzegła Cookie konwersacyjnym tonem. – Nigdy nie chciałem, żeby cię skrzywdzili – wyjąkał Karl. – Żołnierze z V ictorii zrobili abordaż. Możemy do nich podejść, poddam się… Cookie westchnęła. – Karl, pytam po raz ostatni, gdzie jest maszynownia? Karl, drżąc, wskazał na jedną ze ścian. – A na którym poziomie? – Od piątego do dziesiątego. – No i świetnie. Nie było to takie trudne, prawda? A teraz, Karl, wyświetl mapę statku i pokaż dokładnie – poprosiła uprzejmie Cookie. Powoli, ze strachem, mężczyzna wykonał polecenie. Gdy tylko pojawiła się mapa, próbował się lekko uśmiechnąć do dziewczyny.
– Hej, Cookie, ale miło spędziliśmy razem czas, prawda? – Och, Karl, tortury i gwałt, doprawdy lepiej nie można. – A potem Cookie strzeliła mu w czoło. Karl upadł jak kamień. Wiśniowski przeszedł nad ciałem i przyjrzał się mapie na ekranie komputera. – Cztery piętra pod nami. Dłuższy spacer, nie ma co. Cookie wzruszyła ramionami. – Tutaj na nic się nie przydamy. Spędzili chwilę w kuchni, żeby coś zjeść i napić się wody, potem Cookie sprawdziła i zapamiętała najkrótszą drogę do maszynowni. Wiśniowski miał rację, czekał ich dłuższy spacer. Dopóki nie zeszli schodami na piąty poziom, nie natrafili na żadne kłopoty. W oddali usłyszeli strzały i krzyki. Dobiegli na korytarz w porę, aby zobaczyć, jak wiktoriańscy marines walczą w zwarciu z żołnierzami Dominium. Marines, tylko z bronią pneumatyczną
i lekkimi kamizelkami ochronnymi,
zostali
złapani w otwartym przejściu, a Dezeci nosili ciężkie pancerze i broń. Marines strzelali, lecz żaden nabój nie przebił twardych napierśników wroga. W okamgnieniu Dezeci rozbili przeciwników na kawałki – dosłownie – przy pomocy blasterów. Kiedy walka się skończyła, Dezeci ostrożnie podeszli do zabitych. Cookie odczekała, aż miną drzwi, za którymi się ukrywała, potem przestawiła karabinek na wąską wiązkę, stanęła za plecami wroga i strzeliła. Szuu! Szuu! Żołnierze upadli, krew bryznęła spod hełmów. Cookie rozejrzała się czujnie po korytarzu, a potem zabrała
blastery.
Karabinek
soniczny
przewiesiła
przez
ramię
Wiśniowskiego, potem dodała jeszcze blaster. Drugi zatrzymała dla siebie. Wiśniowski spojrzał na trzech zabitych marines. – Biedni dranie – mruknął, jednak podobnie jak Cookie wyglądał, jakby miał teraz więcej wigoru, wydawał się też bardziej skupiony. – Wykorzystam cię jako muła, Wiśniowski – oznajmiła mu Cookie. – Trzymaj się blisko na wypadek, gdybym potrzebowała dodatkowej broni. Przeszukała jeszcze zabitych Dezetów, zabrała im trzy zapasowe ogniwa zasilające, które schowała w kieszeniach. Tęsknie spojrzała na ciężkie pancerze, ale uznała, że rozebranie zwłok i ubranie się w ich stroje potrwa zbyt długo. Obejrzała się jeszcze na trzech zabitych marines z V ictorii, a potem ruszyła dalej. *** Rafael Eitan wszedł na lądowisko i rozejrzał się uważnie. Zza dwóch innych grodzi dobiegał huk strzałów – Dezeci próbowali powstrzymać atak oddziałów specjalnych Azylu. Rafael szybko zasygnalizował swoim ludziom, żeby pomogli towarzyszom. Dziesięciu pobiegło do jednego przejścia, kolejna dziesiątka do następnego. Pozostali ruszyli za nim, żeby sprawdzić, jak otworzyć zewnętrzne grodzie. Okrutna prawda była taka, że nie musiał ratować swoich ludzi, otworzyć lądowisko promów.
za to koniecznie należało
W głębi hangaru jeden z jego żołnierzy machał, starając się przyciągnąć uwagę Rafaela. Przy teleportacji, jak uznał Eitan, najbardziej dotkliwy był brak porządnych hełmów bojowych z wewnętrzną łącznością. Podbiegł do mężczyzny – specjalisty Leckiego – który stał przy drzwiach. – Znalazłem sterownię, kapitanie. – Wskazał na niewielkie pomieszczenie. Rafael wszedł. Znajdowała się tutaj konsola z niewiarygodną ilością przycisków, pokręteł i tarcz, a także ekrany pozwalające przyglądać się temu, co dzieje się wewnątrz hangaru i na zewnątrz. Eitan spojrzał na żołnierza. – Mamy pięciu ludzi, którzy wiedzą, jak działają jednostki Dominium. Gdzie oni są? Specjalista Leckie uśmiechnął się szeroko. – Jestem jednym z tej piątki, kapitanie. Rafael odetchnął z ulgą. – Świetnie. Możesz znaleźć sterowniki tej cholernej grodzi? Specjalista Leckie przyjrzał się panelowi. – No cóż… W oparciu o lata doświadczeń i rygorystyczne szkolenie,
jakie
przeszedłem
ze
względu
na
tę
misję,
przypuszczam, że czerwony duży guzik z podpisem „gródź otwarta” będzie dobrym wyborem. Rafael spojrzał na pulpit. Znajdowały się na nim dwa duże przyciski, jeden czerwony, drugi niebieski, z podpisem „gródź zamknięta”. Ironicznie pokiwał głową i spojrzał na Leckiego, który szczerzył się od ucha do ucha. – Mówiono ci, że nikt nie lubi przemądrzałych dupków?
Leckie, o ile to możliwe, uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Wiele razy, kapitanie. Rafael wskazał na pulpit. – Czyń honory. Leckie usiadł przy pulpicie, przyjrzał się jeszcze raz, tak na wszelki wypadek, czy czegoś nie pominął, po czym wcisnął guzik.
Rozległy się
alarmy,
a
automatyczne
komunikaty
z głośników podały ostrzeżenie, że gródź otworzy się za dwie minuty. – Personel bez skafandrów próżniowych musi przejść za żółtą linię! Uwaga! Personel bez skafandrów próżniowych musi przejść za żółtą linię. Buczenie towarzyszyło włączaniu się pola siłowego przed żółtą linią. Bariera utrzymywała powietrze, dopóki gródź ponownie nie zostanie zamknięta. Parę minut później cztery promy bojowe Floty V ictorii znalazły się na lądowisku. Marines wysiedli i od razu rzucili się na pomoc swoim. W tym samym czasie inni włączyli Marwy – dwa
zostały
na
straży
promów,
pozostałe
trzy
miały
towarzyszyć drużynom abordażowym. Piłki plażowe potoczyły się i pokozłowały na korytarze. Rafael kazał ludziom z teleportowanej grupy przebrać się w sprzęt bojowy marines V ictorii. Z ulgą włożył hełm i podłączył się do SI kompanii, Cezara („kto wymyśla im te imiona?”), a potem z zadowoleniem patrzył na dane wyświetlające się po wewnętrznej stronie przyłbicy.
Pojawiły się zarówno dobre, jak i złe wieści. Ze stu pięćdziesięciu ludzi przerzuconych na „Tartara” trzydziestu zginęło, piętnastu odniosło rany, a trzech zaginęło. „Też mi misja ratunkowa” – prychnął Rafael w duchu. Ale zostało jeszcze ponad stu ludzi oraz dwustu z promów pod dowództwem pułkownika Dova Tamariego. *** Hiram Brill opuścił pokład wraz ze swoim owczarkiem obronnym, sierżantem Maimonem. Ujrzał tylko chaos, ale taki, jaki
panuje w
ulu.
Każdy żołnierz
znał
swoje zadanie
i wykonywał je bez poganiania. Panowała też zaskakująca cisza. Wszyscy używali hełmów, a każdy z oddziału miał własną niszę w sieci komunikacyjnej. Oprócz Hirama. Hiram miał siedzieć na pokładzie „Hajfy”. „Nie, nieprawda” – napomniał się w duchu. Był dowódcą tej misji, mógł być tam, gdzie chciał – od czego są przywileje władzy? Popatrzył na
pasek narzędzi wewnątrz swojego
wizjera. – Cezarze, gdzie są operatorzy? SI odpowiedział od razu: – Prom numer trzy, przedział rufowy. – Sierżancie Maimon, proszę za mną. – Brill ruszył do promu numer trzy, wspiął się na pokład, a potem znalazł sobie fotel w kącie, skąd mógł obserwować większość ekranów. Dzięki temu widział to, co pokazywały piłki plażowe i Marwy. Sierżant dowodzący operatorami dostrzegł intruza i wstał, ale Hiram
szybko podniósł przyłbicę i uśmiechnął się uprzejmie. – Dzień dobry, sierżancie Stafford. Stafford
zatrzymał
się,
trochę
zdenerwowany,
że
głównodowodzący znajduje się w jego „królestwie”, i jeszcze bardziej wściekły, że nikt go nie ostrzegł. – Pomyślałem, że posiedzę tutaj i zobaczę, jak nam idzie – wyjaśnił radośnie Hiram. – Proszę sobie nie przeszkadzać, sierżancie, nie będę nikomu wchodził w drogę. Sierżant Stafford opanował grymas i wrócił na swoje miejsce przy panelu kontrolnym. *** Rafael Eitan sprawdził status jeszcze raz. Jego ludzie byli już ubrani i uzbrojeni. Zgłosił się też pułkownik Tamari, w rogu ekranu wyświetliła się jego twarz. – Kapitanie? Cezar zameldował, że twoi ludzie są gotowi. Niech zabezpieczą pokład maszynowni. Przyda się paru jeńców, ale nie więcej niż garstka. Dezeci chyba mają na pokładzie kompanię bezpieki. To twarde, wredne dranie, więc lepiej uważać. Wysyłam moich ludzi, aby zajęli resztę statku i mostek. Sierżant
Sanchez
i
szeregowy
Wiśniowski
znajdują
się
w środkowej części i chyba idą w kierunku maszynowni, więc rozglądaj się uważnie. Skanery pokazały, że żyją, ale nie umiemy określić ich pozycji. – Tak jest, pułkowniku. – „Hajfa” przysłała ostrzeżenie, że na lądowisko promów idzie mnóstwo ludzi. Pewnie jeszcze więcej sił bezpieki, więc
lepiej się stamtąd wycofać. – Pułkownik wyszczerzył się w uśmiechu. – Powodzenia w łowach, Raf. Ruszajcie. –
Pułkowniku,
chciałbym
wziąć
parę
piłek,
aby
przeprowadzić zwiad, i jednego Marwa na wszelki wypadek. Tamari mruknął, a potem na wyświetlaczu Eitana pięć ikon zmieniło pozycję – znacznik Marwa przesunął się do oddziałów specjalnych, a potem zamigotały też cztery piłki. – Dziękuję, pułkowniku. – Użyj ich dobrze, Raf. I szybko. Musimy przejąć ten statek, zanim Dezeci wyciągną nosy z tyłków i zorganizują kontratak – warknął Tamari.
– I,
na
cycki naszych matek,
uważaj
z blasterami w maszynowni. Jak któryś z twoich chłopców da się ponieść, może wysadzić cały ten wrak. – Postaram się do tego nie dopuścić. Tamari tylko mruknął. – Oby. Pozostań w kontakcie. Rafael spędził jeszcze chwilę na organizowaniu swoich ludzi, a potem połączył się operatorami, którzy z nieznanych powodów nazywali swoją placówkę Pudłem. – Tu kapitan Eitan, kto operuje moimi piłkami? –
Tu
sierżant
Stafford,
kapitanie.
Dowodzę
stadem
operatorów. Przydzieliłem panu specjalistów Baleka i Cocchi, każde steruje dwiema piłkami. Czym mogę służyć? Rafael zastanowił się. Musiał dotrzeć do maszynowni, ale Maria Sanchez i Otto Wiśniowski nie siedzieli w jednym miejscu. – Przede wszystkim potrzebne mi bezpośrednie połączenie
z Balekiem i Cocchi. Jak się zrobi gorąco, nie będzie czasu na kontakt pośredni. – Załatwione – odpowiedział sierżant Stafford i nowe ikony połączeń pojawiły się na panelu wewnątrz hełmu Rafaela. – Niech piłki Cocchi kierują się na rufę i szukają dwóch jeńców z V ictorii. Niech szukają najszybszej drogi i mapują wszystkie jednostki wroga. – Rafael podłączył Marwa do piłki. – I niech Balek pamięta, że Marw będzie szedł jakieś sto stóp za jedną z jego piłeczek. Rafael został przeszkolony w używaniu robotów kroczących jako broni pancernej, ale wolał trzymać je z daleka, najlepiej za piłkami.
Kiedy
napotkałyby
kłopoty,
ludzie
mogliby
się
rozproszyć z tyłu i pod osłoną ognia Marwa rozprawić się z zagrożeniem. Na ćwiczeniach wychodziło to doskonale, ciekawe, jak się sprawdzi w praktyce. – Wysłać piłki – rozkazał specjalistom Balekowi i Cocchi, a potem przełączył się na częstotliwość swojej kompanii. –
Wszystkie
jednostki,
sprawdzić
dokładnie
swoje
transpondery IFF! Włączam Marwa za minutę! Obowiązkowo Rafael sprawdził własny system identyfikacji, a gdy ikona zalśniła zielono, odetchnął. Byłby straszny wstyd, gdyby dowódca został zabity, bo zapomniał włączyć IFF. *** W Pudle specjalistka Mariella Cocchi włączyła swoje dwie piłki i wyszeptała przez łącze: – Lassie! Lassie, znajdź Timmy’ego! Znajdź Timmy’ego! Dobry
piesek! Sierżant Stafford posłał jej mroczne spojrzenie, ale zanim się odezwał, wtrącił się Hiram: – Gratuluję, operatorko Cocchi, nie tak wiele osób zna procedury poszukiwań ratunkowych ze Starej Ziemi. Cocchi posłała mu uśmiech wdzięczności. Stafford skrzywił się ponuro i wrócił do pracy. Cztery piłki plażowe podskoczyły wysoko pod sufit, a potem pomknęły korytarzem
do
maszynowni.
Kiedy dotarły do
pierwszego rozgałęzienia korytarza, Balek skierował swoje prosto, a Cocchi skręciła w lewo, potem operatorzy przełączyli piłki w tryb autonomiczny i usiedli wygodnie, żeby obserwować ekrany. Parę sekund później Marw ruszył korytarzem, dotrzymując tempa piłkom, do których został przyłączony. Za robotem szedł Eitan i jego stu ludzi. Tymczasem
pułkownik
Tamari
prowadził
swój
dwustuosobowy oddział i dwa Marwy prosto na mostek statku więziennego. *** Cookie i Wiśniowski nie dotarli do maszynowni. Gdy skręcili za róg, natrafili na oddział bezpieki. Żołnierze zawahali się, ale Cookie zdążyła unieść blaster i strzelić dwa razy, po czym szybko wycofała się z linii strzału za załom korytarza. Za nią potoczył się granat. Nie bardzo wiedząc, co robić, Cookie strzeliła i posłała go z powrotem. Wybuchł i zabił kolejnych żołnierzy
wroga. – Do tyłu! – wrzasnęła na Wiśniowskiego i oboje pognali do następnego rozgałęzienia korytarzy. Cookie strzeliła jeszcze trzy razy. Kolejny granat już ich nie dosięgnął, zdążyli uciec z jego śmiercionośnego zasięgu. Dziewczyna w porę zajrzała za róg, gdzie korytarz skręcał – nadchodziło tamtędy kolejnych pięciu ludzi, ale tym razem w pancerzach bojowych marines V ictorii. Dwóch na czele od razu otworzyło ogień. Cookie i Wiśniowski musieli znowu uciekać. – Przyjaciele! – ryknął Wiśniowski z gniewem i strachem. – Zawsze razem, nigdy sami, wy pierdolone gnojki! Jesteśmy swoi! Przyjaciele! Od
strony
marines
padły
kolejne
strzały,
na
które
odpowiedzieli żołnierze bezpieki Dominium. – No, to zabawa się zaczęła – mruknęła Cookie, a potem pociągnęła Wiśniowskiego najbliższym korytarzem na schody prowadzące piętro wyżej. Dotarłszy tam, spojrzała szybko w lewo i w prawo, a gdy upewniła się, że jest pusto, przebiegła do wąskiego przejścia. Za jej plecami Wiśniowski potknął się, niezdolny do powstrzymania upadku poranionymi ramionami. Cookie wróciła, aby mu pomóc, ale ujrzała dwóch żołnierzy Dominium na szczycie schodów, a za nimi kołyszącego się na ośmiu nogach Marwa. Dezeci unieśli blastery. Cookie padła płasko na podłogę i zasłoniła głowę ramionami. Zdawało się, że powietrze nad nią zaiskrzyło i trzasnęło. Podmuch gorąca zmierzwił jej włosy,
a kiedy podniosła głowę, zobaczyła tylko dolne połowy żołnierzy, które powoli stoczyły się po schodach. Nie było góry tułowi. Marw ruszył w jej stronę, ale gdy znalazł się blisko, spadł na niego granat i eksplodował mu na pancerzu. Robot zatrzymał się, a potem osiem nóg ugięło się i Marw znieruchomiał. Cookie czekała na kolejny granat, ale nie spadł. Zaklęła pod nosem, złapała Wiśniowskiego pod ramię i wcisnęła się w pierwsze drzwi, jakie zdołała otworzyć. I zamarła. Statek więzienny „Tartar” miał dwadzieścia sześć poziomów. Cookie stała na kładce, sześć pięter od parteru. Wokół ciągnęły się cele. Drzwi i kładki galerii dwudziestu kolejnych pięter niknęły w półmroku. Poziomy zakręcały lekko wzdłuż krzywizny kadłuba. Tutaj znajdowali się wszyscy więźniowie. Cookie odruchowo chciała liczyć cele, ale szybko się poddała, było ich za dużo. A parę stóp od niej, w celi, do której się wsunęła, stał mężczyzna i patrzył ze zdumieniem. – Kim jesteś? – wychrypiał. Miał brodę i wyraźnie od dawna nie jadł. Stracił oko, z rozbitego oczodołu sączyła się żółtawa ropa. Odór zgnilizny Cookie wyczuwała nawet z odległości dziesięciu stóp. – Siły V ictorii dokonały abordażu – oznajmiła, unikając odpowiedzi. – Coś za jeden? – Wiktowie? Tutaj? – Mężczyzna zachwiał się wyraźnie. A potem twarz wykrzywiło mu przerażenie. – O nie! Musisz ich
ostrzec. Jeżeli bezpieka uzna, że statek jest stracony, wysadzą go. Wszędzie są ładunki wybuchowe. Musisz uciekać! Szybko! – Kim jesteś? – powtórzyła wcześniejsze pytanie Cookie. – Friedrich Altman. – Zerknął na nią jednym okiem. – Byłem kapitanem tego statku. A potem zamrugał niepewnie. – Mój Boże, naprawdę tu jesteś? *** Na mostku „Tartaru” pułkownik Konig usiadł przy panelu sterowania
i
obserwował
uważnie
starcia.
Trudno
było
powiedzieć, ale chyba jego ludzie radzili sobie lepiej, niż można by się spodziewać. Czy jednak wytrzymają do nadejścia pomocy? Pułkownik postanowił, że jeżeli wrogowie dotrą do maszynowni albo na mostek, zdetonuje ładunki. *** Cookie patrzyła na kapitana Altmana. „A niech mnie!” – pomyślała zaskoczona. – Wiśniowski, za mną! – rozkazała, po czym wybiegła z powrotem na korytarz. Po lewej usłyszała strzelaninę między marines i bezpieką. Skręciła w prawo, dobiegła do rozwidlenia. Wiśniowski dyszał za nią. Oboje znajdowali się korytarzu równoległym do tego, w którym trwała walka. Mogli dostać się tamtędy do swoich,
wystarczy,
że wejdą w prostopadłe
przejście. Cookie pobiegła jak najszybciej. Nie starała się zachować ciszy. Minęli z Wiśniowskim jeszcze trzy skrzyżowania. Nie
spotkali nikogo. „Jeszcze ze dwa i będziemy na miejscu” – pomyślała Cookie. I właśnie wtedy szczęście ją opuściło. Na kolejnym skrzyżowaniu natknęli się na czterech żołnierzy. Wszyscy
mieli
broń
igłową.
Cookie
serce
zamarło,
gdy
rozpoznała czarne mundury Sił Bezpieczeństwa Ludowego. Zatrzymali się. Wiśniowski wystąpił przed nią. – Ludzie, dobrze, że jesteście – powiedział. – Oddział marines V ictorii właśnie idzie… – Niezła próba – rzucił jeden z żołnierzy bezpieki i wszyscy czterej strzelili. Cookie poczuła uderzenie w udo, a potem Wiśniowski zwalił się na nią i przygniótł do ziemi. Żołnierz podszedł z wymierzoną bronią, gotów dobić ofiary. – Hej, przystojniaczku – rozległ się uwodzicielski damski głos. Czterech mężczyzn odwróciło się gwałtownie. Ujrzeli metalową kulę z migoczącymi kontrolkami. Kula przytoczyła się na parę stóp. –
Jestem
samobieżną,
opancerzoną,
wieloczujnikową
jednostką zwiadu w kuszącym kształcie kuli i ze wspaniałym poczuciem humoru – zaświergotała. *** W Pudle Mariella Cocchi wyprostowała się przed ekranami. – Komandorze Brill, musi pan to zobaczyć! Hiram i sierżant Stafford pośpieszyli do jej stanowiska i zajrzeli przez ramię kobiety. Na dużym monitorze ujrzeli Cookie i Wiśniowskiego biegnących korytarzem. Cocchi połączyła się
z oddziałami specjalnymi Azylu. – Mam kontakt wizualny z sierżant Sanchez i szeregowym Wiśniowskim. Potrzebują pomocy, podaję współrzędne… – Przesłała lokalizację bezpośrednio do wyświetlaczy w hełmach bojowych. Potem połączyła piłki i nadała sygnał alarmowy. Trzysta jardów dalej druga piłka obróciła się i pomknęła przez korytarze do swojej towarzyszki. Hiram miał duszę na ramieniu. Cookie znajdowała się tak blisko. Wystarczyło tylko podejść do… I wtedy zza załomu wyszło czterech mężczyzn. Stanęli plecami do piłki Cocchi. Nastąpiła krótka wymiana zdań, a potem rozległy się wystrzały. Cookie i Wiśniowski padli w rozbryzgach krwi na podłogę. – Bogowie naszych matek! – zaszlochał Hiram. Sierżant Maimon szarpnięciem odciągnął go od monitora. – Daj jej pracować! – szepnął ochryple. Specjalistka Cocchi musiała szybko coś wymyślić. Wbiła przycisk, który umożliwiał jej mówienie przez zewnętrzne głośniki
urządzenia.
Pochyliła
się
nad
mikrofonem
i uwodzicielskim tonem zaczęła: – Hej, przystojniaczku… *** –
Jestem
samobieżną,
opancerzoną,
wieloczujnikową
jednostką zwiadu w kuszącym kształcie kuli i ze wspaniałym poczuciem humoru – zaświergotała kula. Czterech Dezetów wytrzeszczyło na nią oczy.
– Moim zadaniem jest dostarczyć tych więźniów do cel, więc muszę prosić,
żebyście odsunęli się natychmiast. – Kula
przetoczyła się o kolejne parę stóp. – Jeżeli spróbujecie przeszkadzać, będę zmuszona zgłosić skargę do przełożonych i powiadomić o niesubordynacji, zgodnie z Regulaminem Służby Dominium, punkt czterysta trzydzieści siedem-siedemdziesiąt cztery. Kula przytoczyła się jeszcze bliżej, aż znalazła się najwyżej o piętnaście stóp od żołnierzy. Z warknięciem jeden z nich uniósł strzelbę. – Nieładnie! – upomniała go piłka. A potem wybuchła. Szrapnele przecięły wszystkich czterech, zwaliły z nóg i pozbawiły przytomności. Piłki zawierały niewiele materiałów wybuchowych
–
wystarczająco,
aby
dokonać
skutecznej
autodestrukcji, lecz za mało, żeby zabić tych, którzy znajdą się blisko. Mimo to jeden z Dezetów dostał odłamek w szyję i teraz rozpaczliwie próbował zatamować krwotok. Pozostałych trzech było ogłuszonych i poranionych. Leżeli, jęcząc. Cookie próbowała usiąść, ale nieprzytomny Wiśniowski przygniatał jej brzuch. Widziała, że Dezeci zaczynają odzyskiwać przytomność. – Otto, złaź ze mnie! – krzyknęła, ale Wiśniowski ani drgnął, dwie głębokie rany po fleszetkach znaczyły pierś szeregowca, w ustach zbierała mu się krwawa piana. – Kurwa! – warknęła Cookie, próbując się wydostać spod bezwładnego ciała. Jeden
z Dezetów powoli usiadł. Dziewczyna rozpaczliwie próbowała dosięgnąć blastera, który leżał tuż-tuż. Dopiero po chwili przypomniała
sobie,
że ma
za
paskiem pistolet
igłowy.
Wyszarpnęła broń, wymierzyła niezdarnie i strzeliła. Chybiła. *** – Co się dzieje? – krzyknął Hiram. – Co się dzieje? – Nie wiem! – odpowiedziała Cocchi. Druga piłka znajdowała się jeszcze o pół minuty od miejsca, gdzie eksplodowała pierwsza. Operatorka była ślepa. – Jeszcze pół minuty! *** – A niech to – warknęła Cookie i ujęła pistolet oburącz. Żołnierz macał wokół siebie, próbował podnieść upuszczoną broń, ale palce miał niezdarne. Cookie przestawiła broń na szeroki rozprysk i wymierzyła, a gdy Dezet złapał strzelbę i zaczął ją unosić do ramienia, strzeliła. Raz. Drugi. Trzeci. Za pierwszym razem chybiła zupełnie, za drugim trafiła mężczyznę w ramię i szyję. Krew chlusnęła, żołnierz odwrócił się do Cookie. Trzeci strzał trafił go w pierś i pozbawił życia. Cookie odetchnęła z ulgą. A
potem usłyszała dziwny,
metaliczny odgłos. Uniosła wzrok. Korytarzem toczyła się do niej piłka. Zatrzymała się w pobliżu i szybko obróciła, aby zarejestrować leżące ciała. – Operator! Mamy tu sytuację krytyczną! – odezwała się Cookie. Starała się mówić stanowczo i ostro, jak przystało na
sierżant marines. – Skontaktuj mnie z oficerem dowodzącym siłami abordażowymi. W Pudle Cocchi odwróciła się do Hirama Brilla. – Komandorze, sierżant Sanchez chce z panem rozmawiać. Hirama ogarnęła fala emocji. Zdusił je szybko i pochylił się do mikrofonu na konsoli Cocchi. – Cookie, tu Hiram. Cookie na chwilę zamknęła oczy. Ile godzin, dni, tygodni siedziała w celi i próbowała sobie wyobrazić, że słyszy głos Hirama… Ale nigdy nie pomyślałaby, że będzie tak, jak teraz. Z wysiłkiem uniosła powieki i skupiła się na najważniejszych kwestiach. – Komandorze – powiedziała spokojnie – na pokładzie jest około dwóch tysięcy więźniów. Jeden z nich był kapitanem tego statku.
Powiedział,
że
Dezeci
mają
podłożone
ładunki
wybuchowe. Zdetonują je, jeżeli uznają, że statek jest stracony. Hiram zakołysał się na piętach. – Cookie, a powiedział, skąd je detonują? – Z mostka. Powiedział, że można je włączyć tylko z mostka. – Poczekaj! – rozkazał. Opuścił przyłbicę hełmu i połączył się z dowódcami oddziałów. – Mówi komandor Brill. Dezeci mają bomby,
które
można
detonować
z
mostka.
Zarządzam
natychmiastowy odwrót! Przerwać atak i wycofać się do promów! A potem przełączył się do Cookie. – Gdzie jesteś? Jesteś bezpieczna?
Cookie chciało się śmiać. Bezpieczna? Nigdy w życiu nie poczuje się już bezpieczna. – Wiśniowski oberwał. Mocno. Potrzebujemy sanitariuszy. Hiram zerknął na Mariellę Cocchi, która skinęła głową i zaczęła konferować przez swój mikrofon. – Wkrótce tam będą, Cookie. Wytrzymaj. Hiram rozłączył się, znowu opuścił przyłbicę i wywołał pułkownika Tamariego, kapitana Eitana oraz kapitana Yaffego z „Hajfy”. Pokrótce opisał im sytuację. – Ściągnijcie wszystkich na lądowisko promów – rozkazał. – Kapitanie Yaffe, trzeba zdjąć mostek tego statku. Gdy zostanie zneutralizowany, zakończymy atak. Wszystko jasne? Wszystko było jasne. – Dobrze – mruknął Hiram. – Kapitanie Yaffe, najważniejszy jest czas. Wykonać, jak tylko będzie można. I niech bogowie mają nas w opiece. Hiram odłączył się od sieci i zdjął hełm. Wyszedł z Pudła, poszukał spokojnego kąta w hangarze. Gdy został sam i upewnił się, że nikt nie patrzy, ukrył twarz w dłoniach i zapłakał. *** Cookie oderwała wzrok od piłki. Jeden z Dezetów jęknął i spróbował się podnieść. – Ani się waż! – syknęła na niego. Uniosła pistolet. – Ani się waż, kurwa! Mężczyzna opadł na plecy.
Szeregowy Wiśniowski nadal był nieprzytomny. Jego oddech zmienił się w ciężki charkot, na ustach pojawiało się coraz więcej krwawej piany. Obok zadudniły kroki. Cookie ujrzała pięciu marines i sanitariusza. Biegli korytarzem w jej stronę. Ostrożnie podnieśli Wiśniowskiego, położyli go na wznak. – Dwie rany od broni igłowej – powiedziała Cookie. – Trafienie w płuca, topi się we własnej krwi. Marines pomogli jej usiąść. – Pani też dostała. – Jeden z nich wskazał poszarpane udo. – Nie mów? Sam się domyśliłeś? – warknęła. Teraz, gdy poziom
adrenaliny
zaczął
rozdzierający ból w
ranie.
się
zmniejszać,
Cookie
– Weźcie jeńców,
czuła
szeregowy,
przynajmniej jeden z nich żyje. Marine
szerzej
otworzył
oczy,
odwrócił
się
z
bronią
w gotowości. Jeden z żołnierzy Dominium zamrugał powoli, pozostali leżeli w bezruchu. Marine związał ręce przytomnego Dezeta, a potem sprawdził puls pozostałych. – Trzech nie żyje – zameldował Cookie. – Co tu się stało, do jasnej cholery? Cookie
syknęła
z
bólu,
gdy
sanitariusz
dotknął
jej
zakrwawionej nogi. – Złapali nas, gdy próbowaliśmy się przedostać do was, chłopcy. A potem pojawiła się piłka i wybuchła między nimi. – Coś podobnego? – Marine wyraźnie był pod wrażeniem działań operatora. – Niech to, boli jak cholera! – powiedziała Cookie do
sanitariusza. – Już prawie skończyłem – odparł. Przycisnął jej do skóry strzykawkę pneumatyczną. Za plecami usłyszała, że jeden z marines rozmawia przez komunikator. – O tak – zaśmiał się. – Nic jej nie jest. Już wydaje rozkazy. Cookie poczuła, że odpływa. Wyobraziła sobie rząd łodzi kołyszących się na jeziorze w słoneczny dzień. Białe obłoki… Lekki wiatr… – Utrzymajcie go przy życiu! – krzyknęła nagle. Sanitariusz spojrzał
na
nią
zaskoczony.
Cookie wskazała
słabo
na
Wiśniowskiego. – Utrzymajcie go przy życiu. Za dużo przeszedł, żeby teraz umrzeć. Nie dajcie mu umrzeć! – Bez obaw – zapewnił sanitariusz. – Za dziesięć minut znajdzie się w kapsule medycznej. – Pośpieszcie się. – Zachichotała, gdy leki przeciwbólowe zabrały ją w miękkie, ciepłe miejsce. – Dezeci chcą wysadzić statek. *** Na mostku „Hajfy” kapitan Avi Yaffe stanął obok swojej oficer uzbrojenia, porucznik Marjorie Stone. Pozostali oficerowie tłoczyli się za nimi i wskazywali sobie miejsce na głównym ekranie. – Dokładnie tutaj, kapitanie. To mostek na statku wroga. Można wykryć dwanaście osób, pewnie siedzą przy różnych stanowiskach. Wygląda to podobnie jak nasz mostek. – Gotowa, Marjorie? – zapytał cicho Yaffe.
– O tak, kapitanie – uśmiechnęła się Stone. – Z tego dystansu mogłabym rzucić tam kamieniem. Yaffe wyprostował się. – No to do dzieła. Stone spojrzała jeszcze raz na holo, a potem przycisnęła guzik. Wcześniej zaprogramowała sekwencję strzałów. Trzy dziesięciocalowe lasery na dziobie były naładowane i w stanie gotowości.
Wystrzeliły równocześnie w
kadłub „Tartara”.
Wypalone otwory tworzyły wierzchołki trójkąta o boku długości piętnastu stóp. Temperatura poszycia w tysięcznym ułamku sekundy wzrosła z dwustu siedemdziesięciu stopni poniżej zera do tysiąca czterystu. Płyty kadłuba popękały jak przy wybuchu. W jedną dziesiątą sekundy po pierwszych laserach wystrzeliły trzy kolejne. Ich promienie przebiły się przez wewnętrzne grodzie prosto na mostek. Przebiły się dalej na drugą stronę statku, a choć trochę osłabione, zdołały rozgrzać gwałtownie kadłub po drugiej stronie i spowodować pęknięcia w konstrukcji oraz wypalić małą dziurę. Cztery pięciocalowe lasery uderzyły w te same miejsca, ale nie były już tak naprawdę potrzebne. Porucznik Stone po prostu była kobietą przezorną. *** Na mostku „Tartara” nie rozległy się żadne alarmy. Najbliższy okręt V ictorii był oddalony o trzysta mil. Pułkownik Konig, zajęty
obserwowaniem
starć
o zagrożeniu, jakie stanowił okręt.
na
pokładach,
zapomniał
Pierwsze strzały z dziesięciocalowych laserów wypaliły otwory w suficie mostka, przez które zaczęło uciekać powietrze. Panel sterowania z detonatorem bomb został trafiony wiązką i po prostu wyparował. Pułkownik Konig właśnie zaczął sobie zdawać sprawę, że coś się stało, gdy druga salwa przebiła pomieszczenie. Jedna z wiązek musnęła go – połowa twarzy mężczyzny zniknęła, a zaraz potem reszta ciała. Nie poczuł tysięcy odłamków metalu, które przemknęły do wypalonych dziur, ani nagłego przyśpieszenia wyrwanego z podłogi fotela, gdy pomieszczenie zostało praktycznie wyssane w próżnię. Kiedy minęło zagrożenie, że statek zostanie zniszczony, pułkownik Tamari i kapitan Eitan wrócili ze swoimi oddziałami. Maszynownia
została
zabezpieczona
najpierw,
potem
obezwładniono i wzięto do niewoli siły bezpieki. Marjorie
Stone
pokiwała
z
zadowoleniem
głową
i uśmiechnęła się figlarnie do kapitana Yaffego. – Nigdy nie sądziłam, że będę używać dziesięciocalowego lasera jak karabinu snajperskiego. Yaffe opadł ciężko na swój fotel. Starał się nie okazać ulgi, jaka go ogarnęła. Odetchnął głęboko. – Właśnie dlatego zaciągnęliśmy się do floty, panno Stone. Codziennie uczymy się czegoś nowego. ===
ROZDZIAŁ 38 NA POKŁADZIE OKRĘT U FLAGOWEGO „LWIE SERCE” Na „Lwim Sercu” panował nastrój świąteczny. Stocznia została zniszczona, jeńcy odbici, a na dodatek więźniowie z
„Tartara”
dostarczyli
mnóstwa
istotnych
informacji
wywiadowczych. Kapitanowie okrętów i dowódcy oddziałów usiedli wokół stołu konferencyjnego upojeni zwycięstwem. Kapitan Sadia Zahiri reprezentowała kapitanów sów. Pułkownik Tamari przyszedł w imieniu marines, a Rafael Eitan – oddziałów specjalnych Azylu. Brakowało tylko Hirama Brilla, który za pozwoleniem kapitana Edera poleciał na „Rubat”, aby odwiedzić Cookie w izbie chorych. Kapitan Eder pozwolił cieszyć się wszystkim przez parę minut, po czym odchrząknął. W sali zapadła cisza. Eder popatrzył zebranym w oczy, po czym oznajmił ponuro: – Zacznijmy od tego, że mieliśmy bardzo dużo szczęścia. Dezeci posiadali dość jednostek, żeby nas powstrzymać, gdyby skoordynowali działania. Spanikowali jednak i atakowali nas w małych grupach. Mimo to zdołali zadać nam straty. „Fez” został zniszczony, dwa holowniki i ponad siedemdziesiąt kanonierek również. A co najgorsze, komuś udało się zniszczyć również „Złotą Renetę”, jeden z dwóch naszych frachtowców. Nie wiadomo, co się stało, ale pod koniec bitwy „Złota Reneta” wysłała kod Omega. Strata połowy zaopatrzenia oznacza, że na
tym etapie mamy o wiele mniej amunicji, niż planowaliśmy. Urwał. Uśmiechy znikły. – To te złe wiadomości. Dobra jest taka, że zniszczyliśmy stocznię Dezetów. Dowództwo sił Dominium jeszcze o tym nie wie, ale już nie mogą uzupełniać straconych jednostek nowymi, chyba że wybudują je w zakładach Potęgi Ludowej, a te, jak wiemy, są dość powolne. Co więcej, udało nam się uratować sierżant Marię Sanchez i szeregowego Ottona Wiśniowskiego. Lekarze powiedzieli, że traktowano ich w niewoli bardzo brutalnie. Sanchez dodała, że Dezeci zamierzali ich zabić za parę godzin,
więc
pojawiliśmy
się
w
samą
porę.
Specjalne
podziękowania należą się specjalistce Cocchi, która uratowała obojgu życie, wykorzystując mechanizm autodestrukcji piłki plażowej jak granat ogłuszający. Unieruchomiła kilku żołnierzy Dominium, którzy chcieli zabić więźniów. – Dwóch marines ocalonych przez operatorkę – roześmiał się jeden z kapitanów. – Prawdziwy cud! Nad stołem przetoczyły się śmiechy, ale nikt nie odrywał oczu od kapitana Edera. – Niektórzy już wiedzą – podjął Eder – że czeka nas jeszcze jedno zadanie. Mieliśmy wykorzystać nowo poznane tunele czasoprzestrzenne, aby dotrzeć do V ictorii, a potem zaatakować od tyłu siły Dominium blokujące tunel między V ictorią i Azylem. Gdy tylko rozpoczniemy atak, admirał Douthat przeprowadzi natarcie od strony Azylu. Urwał, a inni dowódcy i kapitanowie popatrzyli na siebie.
Tylko Emily i nieobecny Hiram wiedzieli o dodatkowej misji. Jeden lub dwóch kapitanów wyglądało na zmartwionych. – Problem w tym, że nie sądzę, abyśmy w tej chwili mieli siły wystarczające na taką akcję. Według najnowszych wiadomości Dominium ma przy tunelu V ictoria – Azyl około pięćdziesięciu jednostek bojowych. Wydaje mi się, że to dostatecznie duże siły, żeby nie tylko utrzymać tunel, lecz także wepchnąć okręty admirał Douthat z powrotem do Azylu oraz udaremnić każdy atak, jaki uda nam się przeprowadzić. Zakładano, że atak z zaskoczenia pozwoli nam osłabić flotę Dominium. Wtedy admirał mogłaby z resztą naszej Floty wzmocnionej Strażą Graniczną Azylu przedostać się do sektora V ictorii i rozbić siły Dominium, zanim się przegrupują. – Popatrzył z powagą na zebranych. – Przy naszych obecnych stratach i mniejszym zapasie amunicji nie wydaje mi się, aby ten plan był możliwy do zrealizowania. Dowódcy przy stole popatrzyli z niepokojem. Czyżby Eder się poddawał? Zawrócą do domu? – Biorąc to wszystko pod uwagę, chcę przedyskutować inne możliwości – podsumował kapitan Eder. – Chciałbym usłyszeć wasze propozycje. Co powinniśmy zrobić? I dlaczego? Jak to zwiększy nasze strategiczne możliwości w tej wojnie i czy w ogóle jest to możliwe. Żadnych bredni. Musimy zdecydować za godzinę i zacząć realizować nowy plan albo spakować manatki i wrócić jak najszybciej do Azylu. Kapitan Bruce Hillson, dowódca krążownika „Wellington”,
odezwał się pierwszy. – Proponuję kontynuować atak – stwierdził z mocą. – Musimy utrzymać dystans, aby wróg nie wykorzystał przewagi liczebnej, ale powinniśmy realizować plan ataku. Właśnie zniszczyliśmy największą stocznię Dezetów na ich własnym podwórku. Musimy utrzymać inicjatywę. Michael Strong, kapitan „Oxfordu”, potrząsnął głową. – Inicjatywa to fajna sprawa, ale ma się ją tylko dopóty, dopóki się wygrywa. Jeżeli przegramy choć jedną bitwę, inicjatywę przejmą od razu Dezeci. Myślę, że musimy znaleźć sposób, aby zadać Dominium jeszcze więcej strat, ale tylko tak, aby to umacniało nasze siły. – Spojrzał po zebranych. – Nie możemy pozwolić sobie na stratę któregoś z większych okrętów. – Michael, z całym szacunkiem, ale pozwolę sobie się nie zgodzić – wtrąciła kapitan Zahiri. – Chcesz, żebyśmy nie podejmowali ryzyka. To wojna, musimy ryzykować! Strona, która boi się ryzyka, nie zwycięża! Właśnie podcięliśmy Dezetom skrzydła. Jeżeli będziemy nadal naciskać, zmusimy ich do reakcji na nasze działania. Zmusimy ich do posunięć, których nie chcą podejmować. Zepsujemy im plany, zmusimy do przenoszenia sił z jednego miejsca na inne, a przede wszystkim odbierzemy im pewność siebie. Proponuję, abyśmy postarali się zadać jak największe straty naszym wrogom. Jeżeli stracimy jakiś okręt, trudno. Dyskusja trwała. Zarysował się podział na tych, którzy uważali, że atakowanie floty Dominium przy tunelu V ictoria –
Azyl to proszenie się o katastrofę, oraz tych, którzy upierali się, żeby grupa bojowa zmieniła się w partyzantów, narobiła zamieszania w sektorze Dominium, a potem uciekła do domu. Bardzo niewielu uważało, że należy zaprzestać działań i wrócić do Azylu od razu. Przez cały czas Emily milczała. Zerkała, odruchowo szukając Hirama, chociaż wiedziała, że jest u Cookie. Zamknęła oczy, potarła grzbiet nosa, westchnęła. Znikąd wsparcia. Jaki cel był najważniejszy w obecnym układzie sił? To proste: wyrzucić siły okupacyjne z Kornwalii, a najlepiej z całego sektora V ictorii. Zamyśliła się nad tym głęboko i zaczęła rozkładać problem na czynniki pierwsze. Główną kwestią było pozbycie się Dezetów z Kornwalii. Czy miało
znaczenie,
jak
okręty Dominium zostaną
usunięte
z planety? Emily w duchu wzruszyła ramionami. Nie, ani trochę. Byłoby miło rozbić okręty wroga na atomy, ale tak naprawdę chodziło tylko o to, aby opuściły planetę. Jak skłonić je, żeby się ruszyły? Cóż, były na to tylko dwa sposoby – zaatakować je albo wywabić. Atak bezpośredni rodził mnóstwo problemów, w tym punkcie musiała się zgodzić z kapitanem Ederem. Nawet gdyby Flota V ictorii zwyciężyła, poniesie straty po wyczerpującym starciu. Kapitan Eder w tym również miał rację – nie mogli sobie pozwolić na kolejne duże straty. Jak zatem sprawić, aby Dezeci opuścili Kornwalię i sektor V ictorii? Emily otworzyła oczy i napotkała spojrzenie kapitana Edera, który przyglądał się jej z namysłem.
– Tak, komendant Tuttle? – zapytał z leciutkim uśmiechem. – Myślę, że rozwiązanie jest oczywiste – stwierdziła Emily rzeczowo. Kapitan Hillson spojrzał na nią ze zniecierpliwieniem. Chciał coś powiedzieć, ale Eder uciszył go uniesieniem dłoni. – Czyli? – ponaglił Emily. Uśmiechnęła się zimno. – Musimy zaatakować Timora, główny świat Dominium. ===
ROZDZIAŁ 39 GRUPA BOJOWA FLOT Y V ICT ORII W SEKT ORZE DOMINIUM Na chwilę zapadła cisza, gdy wszyscy przetrawiali słowa Emily. Wreszcie kapitan Zahiri parsknęła śmiechem. – Na bogów naszych matek, to mi się podoba! – Absurd! – zaoponował kapitan Hillson. – Przecież już ustaliliśmy, że nie mamy dość okrętów, aby zaatakować flotę Dezetów, która okupuje nasz sektor, a teraz mamy atakować główny świat Dominium? To niedorzeczne! Kapitan Eder zabębnił palcami po stole. – Spokój! – Potoczył groźnym spojrzeniem po zgromadzonych. Dłużej zatrzymał wzrok na kapitanie Hillsonie. Potem skinął głową Emily. – Proszę mówić dalej. – Podstawowy cel, który staramy się osiągnąć, to zmuszenie sił Dominium do opuszczenia sektora V ictorii – oznajmiła Emily spokojnie. – Myślę, że wszyscy się z tym zgadzamy. Dowódcy potwierdzili ostrożnie. – Nie interesuje nas, dlaczego Dominium opuści sektor V ictorii, chodzi tylko o to, aby tak się stało. Jeżeli dowództwo Dominium uzna, że ich rodzimy świat jest zagrożony, wezwą na pomoc flotę okupującą V ictorię. To proste. – Popatrzyła na zebranych.
Niektórzy
krzywili
się,
inni
wyglądali
na
zamyślonych. – A nie uważasz, że atak na planetę, zwłaszcza dobrze bronioną, jest bardziej ryzykowny niż natarcie w sektorze V ictorii? – zapytał zimno Hillson. – Nie musimy zdobywać Timora – odparła Emily. – Co więcej, nie musimy go nawet atakować. Musimy tylko sprawiać wrażenie, że mamy możliwość zaatakowania tego świata. – Mam przypomnieć, że dysponujemy tylko sześcioma okrętami i trochę ponad setką kanonierek? Z czym zaatakujemy Timora? – prychnął kapitan „Wellingtona”. Emily wzruszyła ramionami. – Dezeci tego nie wiedzą. Po kolei siedzący przy stole dowódcy i kapitanowie zaczęli się uśmiechać. *** Transportowiec
„Rubat”
stał
się
głównym
ośrodkiem
medycznym dla grupy bojowej z bardzo prostego powodu – znajdował się tam największy i najbardziej nowoczesny gabinet chirurgiczny.
Właśnie
dlatego
Cookie
i
Wiśniowskiego
umieszczono na „Rubat”, aby lekarze mogli zająć się ich ranami. Nogę Cookie zoperowano, a specjaliści od regeneracji już zaczęli proces hodowania nowych dłoni dla Wiśniowskiego. Obojgu wykonano również pełny skan neuronowy. Lekarze i pielęgniarki przemykali przed oczyma Cookie w nieustającym pochodzie. Sprawdzali wyniki analiz krwi i moczu, robili niekończące się badania EKG i EEG, skanowali ją
i nakłuwali. Znaleźli źle zrośnięte kości, stare urazy i blizny. Sprawdzali odczyty, wyniki i diagramy. Dowiedzieli się, że ginekologicznie jest z dziewczyną niedobrze, znaleźli mnóstwo infekcji, urazów i dwa beznadziejnie wyleczone przebicia tkanek. Po kolei zajęto się wszystkimi problemami, a powolny proces zdrowienia wreszcie się rozpoczął. Lekarze nie wiedzieli, a skany nie mogły im tego pokazać, że chociaż Cookie była już bezpieczna i nie musiała ustawicznie zachowywać czujności, jednak szalała w niej emocjonalna burza,
mroczny
huragan
przetaczający
się
przez
jałowe
pustkowie – wiry strachu i zwątpienia, odraza do siebie i przede wszystkim niemy krzyk zgrozy. Miesiąc po miesiącu Cookie stała na skraju przepaści, a przez chwilę znalazła azyl w tym szaleństwie. Teraz, gdy była znowu bezpieczna i po raz pierwszy miała czas, aby wejrzeć w siebie, musiała stawić czoła wspomnieniom tego, co się stało. Wewnątrz, głębiej nawet, niż chciałaby zaglądać, Cookie spadała… spadała… *** Hiram Brill usiadł w małym gabinecie wiceadmirał Marthy Wilkinson,
naczelnej
psycholog
Floty,
która
postanowiła
towarzyszyć grupie bojowej do sektora Dominium. – Komandorze, pan i sierżant Sanchez jesteście bardzo blisko, prawda? Hiram skinął głową. Wciąż nie widział Cookie, a na dodatek wiceadmirał
nalegała
na
rozmowę
przed
odwiedzinami
u dziewczyny. Brill denerwował się już wcześniej, ale teraz był przerażony. – Nie chcę być wścibska, ale kiedy mówię „blisko”, mam na myśli, że wy dwoje jesteście emocjonalnie związani? Fizycznie też? – zapytała cicho Wilkinson. Hiram znowu tylko skinął głową. – Dobrze – uśmiechnęła się lekko psycholog. – Musisz wiedzieć, że Cookie była traktowana brutalnie, bardzo brutalnie. Gwałty, bicie, psychiczna i fizyczna przemoc, która wielu ludzi by zabiła. Fizycznie dziewczyna dojdzie do siebie. Zraniono ją w nogę, ale ta rana zagoi się za tydzień. Lewa kość ramieniowa była złamana w dwóch miejscach, prawa promieniowa również, do tego zostało mnóstwo pęknięć i urazów tkanki łącznej… – Wiem o tym – stwierdził Hiram. Wilkinson skinęła głową. – Cookie miała bardzo mocno uszkodzoną pochwę i macicę od rozdarć i dwóch raczej paskudnych pchnięć, a także poważne zakażenia. Hiram zamknął oczy. – Komandorze! Spojrzał na wiceadmirał. Wilkinson zmarszczyła brwi. – Komandorze, wiem, że nie jest to dla pana łatwe, ale proszę pomyśleć, co ona przeżyła. Będzie potrzebowała wsparcia, i to naprawdę dobrego. Co oznacza, komandorze Brill, że będzie potrzebowała pana. Fizyczne urazy pochwy oraz zakażenia niemal ją zabiły, ale, co zaskakujące, Dezeci wyleczyli najgorsze.
Podaliśmy jej leki na infekcję, więc wszystko powinno wrócić do normy. Hiram zamrugał. Bał się, że Cookie będzie przechodziła piekło, ale gdy o tym słuchał, pękało mu serce. – Będzie mogła mieć dzieci? – zapytał. Wilkinson uśmiechnęła się uspokajająco. – Tak, ale jeszcze nie teraz. Uszkodzenia macicy wymagają dalszej kuracji, inaczej nie zdoła donosić ciąży. Myślę, że uda się to naprawić, ale jeżeli dojdzie do najgorszego, wystarczy pobrać jajeczka, a płód może rozwijać się kapsule medycznej. Hiram odetchnął z ulgą, ale zaraz wyprostował się czujnie, bo Wilkinson pokręciła głową. – Chyba nie wyrażam się jasno, komandorze. Myślę, że Cookie przechodzi głęboką traumę. Nie zdołała się jednak do tego jeszcze przyznać. Przez większość czasu w niewoli starała się utrzymać przy życiu szeregowego Wiśniowskiego. Dezeci wykorzystali jego słabość, aby kontrolować Cookie. Musiała… musiała robić coś… Hiram zamknął oczy. Przez cały czas, gdy jej szukał, myślał, że jeżeli tylko ją odnajdzie, wszystko będzie dobrze. A teraz wydawało się, jakby tamto pragnienie wymykało mu się, przesypywało jak piasek przez palce… I Hiram nie miał pojęcia, co robić. – Cookie jest wyjątkowo twarda – mówiła Wilkinson. – To jej pomaga, ale też rani. Będzie uważała, że poradzi sobie z tym, co przeszła, samodzielnie, że powinna sobie z tym poradzić.
Przywykła, że ma kontrolę nad innymi jako sierżant marines, ale też nad sobą, bo jest marine. Ale potem czuła się upokorzona i nie widziała wyjścia. Cookie przyjmie w pewnym stopniu upokorzenie, ale poczucie bezradności? Zmuszono ją, aby czuła się bezradna. To tak, jakby musiała wypić kwas, wypala ją to od środka. Dla kogoś takiego jak Cookie poczucie bezradności jest gorsze niż śmierć. Wilkinson spojrzała na Brilla z namysłem. – Czy ona jest religijna, komandorze? Hiram zastanowił się. – Tak, ale to dla niej bardzo osobiste. Sam nie jestem szczególnie religijny, więc dużo o tym nie rozmawialiśmy. Wilkinson pokiwała głową. – Czasami to pomaga – przyznała. – Ale teraz może być wściekła na bogów, że pozwolili, aby przez to przechodziła. Zobaczymy. – Co mogę zrobić? – Skan neuronowy dostarczył mi mniej informacji, niż miałam nadzieję, ale wskazuje, że dziewczyna ze sobą walczy. Jeżeli dobrze się domyślam, będzie miała ataki depresji i czystej furii. Duże
wahania
nastrojów
wywołane
drobiazgami,
które
w normalnych warunkach nie mają znaczenia. Ktoś nie zszedł jej z drogi, gdy się śpieszyła. Ktoś zaśmiał się obok i pomyślała, że to z niej. Głośne dźwięki. Wybuch może być wywołany czymkolwiek i spowodować silne emocjonalne reakcje, albo nawet przywołać przeżycia z niewoli. Trudno przewidzieć, ale
sądząc po tym, co przeżyła, nic mnie nie zaskoczy. Pan, komandorze, musi być przy niej, gdy Cookie wyciągnie rękę po pomoc. – Spojrzenie i ton głosu Wilkinson wskazywały, że nie będzie to łatwe. Hiram z gabinetu Wilkinson poszedł do pokoju Cookie w izbie chorych. Pielęgniarka powiedziała mu, że dziewczyna wciąż śpi i lepiej zajrzeć później. Brill wędrował bez celu po sekcji medycznej, w głowie kłębiły mu się ponure myśli. Ponieważ nie miał nic do roboty, postanowił zjeść. Później zastanawiał się, czy wydarzenia potoczyłyby się inaczej, gdyby został. *** Cookie obudziła się parę minut później. Włożyła mundur – ani myślała
nosić
szpitalnej
pidżamy –
i
przypięła
nóż
do
przedramienia. Od powrotu, gdy była przytomna, zawsze miała przy sobie broń, a na wszelki wypadek trzymała też nóż pod poduszką. Nie mogła znieść nawet myśli, że mogłaby pozostać bezbronna. Noszenie broni stało się obowiązkowe od ataku Tilleke – powstanie teleporterów oznaczało stałe zagrożenie abordażem. W izbie chorych nie pozwolono Cookie na noszenie pistoletu, ale pożyczyła mały nóż bojowy od strażnika z marines i nigdy się z nim nie rozstawała. Nawet jeżeli pielęgniarki to zauważyły, nie powiedziały ani słowa. Kiedy Cookie wyszła z pokoju, zatrzymała ją pielęgniarka dyżurna: – Sierżant Sanchez, parę minut temu był tutaj komandor Brill.
Poprosiłam, żeby wrócił, gdy się pani obudzi. Cookie poczuła falę radości, rozczarowania i… lęku. Wydęła usta. – Powiedział, gdzie idzie? – Myślę, że na kolację. Cookie skinęła głową i ruszyła powoli do mesy. Nogę wciąż miała trochę sztywną od rany postrzałowej odniesionej na „Tartarze”. Dziewczyna nie była pewna, czy chce zobaczyć Hirama. Wiedziała, że nie będzie jej traktował, jakby została zbrukana. Na pewno nie. Hiram byłby dla niej dobry, rozważny i cierpliwy, okazałby wszystkie te cechy, za które go pokochała. Ale nie była już kobietą, którą pokochał Hiram. Tamta kobieta
zginęła,
a
obecna
Cookie
została
zhańbiona
i wykorzystana. Hiram nie powinien już nigdy z nią być, nie miała prawa tego oczekiwać. Wątpliwe zresztą, żeby ją chciał. Ale jak miała mu to wyjaśnić? I jak miałby zrozumieć? Nieświadomie odwróciła się. Ruszyła korytarzem jak najdalej od mesy, nie zwracając uwagi, dokąd idzie. Utykała, ludzie schodzili jej z drogi. Czuła się napiętnowana, chociaż inni nie potrafili tego dostrzec, a nawet gdyby zobaczyli, nie zdołaliby zrozumieć. Kiedy ktoś z przechodzących patrzył na Cookie, w jego oczach pojawiał się błysk rozpoznania, a zaraz potem litość i niekiedy odraza. Cookie rozumiała te spojrzenia. Widziała je codziennie w lustrze. Na skrzyżowaniu korytarzy marine z żandarmerii zatrzymał
Cookie i innych przechodniów uniesieniem ręki. – Proszę poczekać – nakazał bez żadnych wyjaśnień. Potem
z
drugiego
korytarza
wyszło
jeszcze
dwóch
żandarmów, którzy prowadzili około trzydziestu mężczyzn w czarnych kombinezonach. Nie nosili broni ani hełmów, za to na szyi każdy miał obrożę paraliżującą, uniemożliwiającą ucieczkę. Żołnierze z Oddziałów Bezpieczeństwa Ludowego pojmani na „Tartarze”. A piąty w rzędzie szedł Schroder. Nie
było
żadnej
świadomej
decyzji,
żadnej
myśli
o planowaniu. W jednej chwili Cookie patrzyła na grupę jeńców z Dominium, w następnej ramię dziewczyny objęło szyję Schrodera, a nóż bojowy znalazł się przy jego gardle. Cookie odciągnęła mężczyznę za róg. – Puść go! Puść go! Cofnij się! – krzyczeli żandarmi. Ale byli uzbrojeni tylko w paralizatory i włączniki obroży, a Cookie oczywiście nie nosiła obroży. I nie zamierzała puścić swojego jeńca. Schroder szarpał się przez chwilę,
dopóki Cookie nie
przycisnęła mocniej noża do jego szyi. Wtedy zamarł i tylko strzelał oczami na wszystkie strony. Atak nastąpił tak szybko i niespodziewanie, że Schroder nie wiedział nawet, kto go unieruchomił. Jeden z żandarmów przekazywał informacje przez radio, podczas gdy pozostali odpychali gapiów od Cookie i Schrodera. Strażnik zbliżył się ostrożnie. Cookie zacisnęła mocniej chwyt
na szyi swojego jeńca. – Hej, pani sierżant, zachowajmy spokój. To jeniec, zna pani zasady, nie wolno go źle traktować. Cookie spojrzała na żandarma bez słowa. Coś w jej wzroku sprawiło, że marine wzdrygnął się i cofnął o krok. Cookie ogarnęła niesamowita radość. Wiedziała, że powinna czuć zdenerwowanie. Żandarmi krzyczeli, jej kariera legła w gruzach, straciła Hirama na zawsze… Ale Schroder tu był – dokładnie tutaj, a Cookie wiedziała, że nieważne, co jeszcze się zdarzy, bogowie ją kochali, ponieważ sprowadzili jedynego człowieka, którego potrzebowała najbardziej na świecie. Strażnik posłał jej uśmiech i spróbował innego podejścia. – Pani sierżant, proszę mi pomóc. Jeżeli temu kolesiowi coś się stanie, będę musiał wypełniać stertę papierów przez następny miesiąc. On jest więźniem, pani sierżant. – To ja byłam jego więźniem – krzyknęła Cookie. – Byłam twoim więźniem, co, Schroder? A potem przysunęła usta bliżej jego ucha. – Pamiętasz, jak mnie biłeś, Schroder? *** Na okręcie liniowym „Lwie Serce” Emily i kapitan Eder byli w środku planowania ataku na Timora, gdy komunikator kobiety zabrzęczał sygnałem alarmowym. Zaskoczona Emily odebrała. Słuchała w milczeniu przez piętnaście sekund. – Zaraz tam będę! – odpowiedziała. – Pod żadnym pozorem nie wolno użyć przeciw niej środków przymusu. Rozumiecie?
Żadnych środków przymusu, to rozkaz! Rozłączyła się i spojrzała na Edera. – Kapitanie, mam sytuację krytyczną na „Rubat” i muszę tam wrócić. Eder skinął głową. – Zaraz każę przygotować prom… – Za długo. – Emily potrząsnęła głową. – Ma pan na pokładzie ten nowy teleporter Tilleke? Eder skinął głową. – Proszę za mną. *** W mesie na „Rubat” Hiram właśnie kończył posiłek, gdy usłyszał podniecony szum rozmów. Zaciekawiony zaczepił przechodzącego żołnierza. – Co się dzieje? Żołnierz zatrzymał się zaskoczony. – Panie komandorze, zdaje się, że ktoś wziął jednego z pojmanych Dezetów na zakładnika i grozi, że go zabije. Hiram zerwał się z krzesła i w biegu wykrzyczał do Mildred, aby podała mu, gdzie się wydarzył incydent. *** Cookie mówiła spokojnie. – Pamiętasz, gdy odciąłeś Wiśniowskiemu ręce i powiesiłeś mu je na szyi? Pamiętasz, jak twoi chłopcy mnie zgwałcili, Schroder? A potem zrobili to znowu i tak przez całe tygodnie? Pamiętasz, jak dusiłeś mnie, dopóki nie zemdlałam?
Schroder konwulsyjnie złapał ją za ramię, chciał się uwolnić. Cookie przysunęła mu klingę pod oko, wtedy znowu zamarł. Żandarmi i inni, którzy obserwowali zajście od początku, nie śmieli się odezwać. Panowała absolutna cisza. Cookie ściszyła głos. – Pamiętasz, jak wbiłeś mi neuropałkę w ciało, do środka, i włączyłeś? Powiedziałeś, że chcesz podarować mi coś, co zapamiętam Wrzeszczałam
na
zawsze. w
agonii
No,
Schroder,
i
błagałam,
ZAPAMIĘTAŁAM. żebyś
przestał.
Wrzeszczałam i wrzeszczałam. A ty się ŚMIAŁEŚ. Pamiętasz, Schroder? ŚMIAŁEŚ SIĘ. – Wbiła nóż pod oko Schrodera, krople krwi spłynęły mu po policzku. – I wiesz co? Zdaje się, że teraz to ja się śmieję. W tle słyszała biegnących ludzi. Cookie wiedziała, kim byli i czego chcieli. „Ale nie dzisiaj” – pomyślała. Szarpnięciem zmusiła Schrodera, żeby się wyprostował. – Cookie, nie! – krzyknął ktoś. Głos wydawał się dochodzić z bardzo daleka. Cookie skupiła się tylko na Schroderze. Schroderze, który tyle jej zrobił. Który tyle jej zabrał. Tak wiele, że nigdy już tego nie odzyska, choćby nie wiadomo jak się starała. Schroderze, na którego przyszedł czas. – Bogowie naszych matek, oto mój dar dla was – wyszeptała, a potem przeciągnęła nożem głęboko po gardle, przecinając arterie i tchawicę. Krew bryznęła wysoko, splamiła grodzie. Była
czerwona, miała barwę radości. Barwę sprawiedliwości. A potem, ponieważ zdawała sobie sprawę, że medycyna może czynić cuda, Cookie wbiła nóż w cienką kość skroni Schrodera i dosięgła mózgu. Obróciła klingę parę razy. Tak na wszelki wypadek. Łzy popłynęły jej po policzkach. Dokonało się. Ona tego dokonała. Puściła wstrząsane konwulsjami ciało. Nie wyszarpnęła noża wystającego ze skroni. Krew zbryzgała Cookie od stóp do głów. Mrugnęła i dopiero wtedy zobaczyła Hirama Brilla, który stał dziesięć
stóp
od
niej.
W
jego
oczach
zobaczyła
tylko
bezgraniczny smutek. Serce jej zamarło. Straciła go na zawsze. – Możesz mnie taką kochać, Hiri? – krzyknęła, a głos rwał się jej z udręki. – Możesz mnie taką kochać? ===
ROZDZIAŁ 40 NA POKŁADZIE T RANSPORT OWCA „RUBAT ” Żandarmi marines otoczyli Cookie. – Stać! – rozległ się ostry rozkaz. Komendant Emily Tuttle podeszła bliżej. – Podnieść więźnia i przenieść go na pokład pomocniczy do aresztu. Żandarmi popatrzyli na nią bez zrozumienia. – Wykonać! – ponagliła Emily z naciskiem, a potem odwróciła się do dwóch pozostałych marines. – Proszę odprowadzić sierżant Sanchez na pokład pomocniczy. – Ściszyła głos. – Bardzo delikatnie. Rozejrzała
się,
wypatrzyła
wiceadmirał
Wilkinson
przepychającą się przez tłum. Wilkinson zatrzymała się, gdy zobaczyła ciało na podłodze i Cookie całą we krwi. Popatrzyła bezradnie na Emily. – Admirał Wilkinson, byłabym wdzięczna, gdyby podała pani sierżant spokojna
Sanchez łagodny środek uspokajający. Musi być na
procesie
wojennym,
który
zamierzam
przeprowadzić – oznajmiła Emily rzeczowym tonem. Wilkinson zacisnęła zęby. Wskazała na Schrodera. – Czy to jej oprawca? Emily, która dotarła na czas, aby usłyszeć większość tego, co mówiła Cookie, potwierdziła skinieniem głowy. – Na bogów naszych matek! Nie może pani oskarżyć jej, że
go zabiła! Ten człowiek gwałcił i torturował ją miesiącami. Sanchez to emocjonalny wrak, a ten… Emily uciszyła ją uniesieniem ręki. – Admirał Wilkinson, potrzebuję Cookie jako świadka. Proces dotyczy tego więźnia. Oskarżę go o zbrodnie wojenne. Wilkinson zamknęła usta z głośnym trzaskiem. Spojrzała z niedowierzaniem na zbryzgane krwią ciało, które właśnie położono na noszach. – Ale… Ale on jest… – Pani doktor! – przerwała jej Emily. – Nie przeprowadzono żadnego badania, nie stwierdzono zgonu. Uznałam, że proces tego człowieka powinien się odbyć jak najszybciej. Zgadza się pani? – Spojrzała twardo na naczelną psycholog Floty. O Marcie Wilkinson można było wiele powiedzieć, ale na pewno nie to, że była głupia albo niezdecydowana. Podeszła do noszy i pochyliła się nad leżącym. – Mildred, zarejestruj, proszę, że to badanie wstępne jeńca z Dominium… – Zerknęła na Emily. – Schroder – podpowiedziała młodsza kobieta. – Stopień na razie nieznany. – …jeńca z Dominium Schrodera. – Lekarka dotknęła twarzy mężczyzny. – Proszę zapisać, że moje wstępne badanie ujawniło płytką ranę kłutą na policzku Schrodera, która będzie wymagała przynajmniej jednego szwu. Pan Schroder ma na twarzy krew z powodu wspomnianej rany. Pan Schroder ma również skaleczenie
na
prawej
skroni,
które
również
krwawi.
Szczegółowy
opis
rany
będzie
musiał
poczekać
do
dokładniejszych oględzin. Mildred, podaj czas. – Osiemnasta dwadzieścia dwie uniwersalnego czasu Floty. – Mówi doktor Martha Wilkinson. Ze względu na pośpiech badanie
wstępne
pana
Schrodera
zostało
zakończone
o osiemnastej dwadzieścia trzy UCF, a pan Schroder oddany pod nadzór komendant Tuttle do dalszych czynności. Dokończę badanie przy najbliższej okazji. Koniec nagrania. Emily z powagą skinęła głową. – Mildred, zapisz, proszę, odebranie przeze mnie jeńca Schrodera o osiemnastej dwadzieścia trzy UCF. Koniec nagrania. Odwróciła się potem do zdziwionych marines oraz do Hirama i Cookie. –
Spotkamy
się
za
piętnaście
minut
na
pokładzie
pomocniczym. A potem wywołała przez komunikator kapitana Zara. Zgłosił się od razu, zapewne oglądał całe zajście przez kamery w korytarzu. – Tak, pani komendant? – zapytał rzeczowo i tak obojętnie, że Emily mogłaby go ucałować. – Kapitanie Zar, czy istnieją przeciwwskazania prawne do przeprowadzenia przeze mnie procesu wojennego w sprawie jednego z jeńców? – Nie, nie wydaje mi się – odpowiedział z namysłem Zar. – Pozwany oczywiście powinien mieć prawnika. Emily potarła grzbiet nosa. Nie pomyślała o prawniku.
Prawnicy…
komplikowali sytuację.
Zwłaszcza
że czasami
nalegali na przestrzeganie niewygodnych przepisów. – Oczywiście, kapitanie Zar. Może pan kogoś polecić? – Cóż, tak się składa, że mam w załodze młodego oficera, który się na tym zna, Michaela Mastromonaco. Powiadomię go i każę stawić się w… e… sali sądowej. A skoro już o tym mowa, zadbam, aby przygotowano dla pani salę sądową. Emily odetchnęła. – Dziękuję za pomoc, kapitanie. – Wszystko dla dobra sprawy – odpowiedział z powagą. – Mildred, wezwij porucznika Mastromonaco i powiadom, że będzie reprezentował więźnia Schrodera. Minęło pół godziny, zanim wszyscy zgromadzili się na pokładzie pomocniczym. Biurka i krzesła były już poustawiane, a także tace z przekąskami, woda i kawa. Emily szybko wypiła kubek kawy i zagryzła ciastkiem, po czym usiadła. Kiedy się przygotowywała,
wszedł porucznik
z
nieco
zbyt
długimi
włosami i w niedbale zapiętym mundurze. Wyprężył się na baczność przed Emily. – Melduje się porucznik Mastromonaco, pani komendant. Był taki chudy, że wiatr mógłby go zdmuchnąć. Nosił grube okulary. Emily pomyślała, że zapewne pachniał jak stara biblioteka – kurzem i mądrością. – Spocznij, poruczniku – powiedziała. Chude ramiona opadły. – Czy kapitan Zar uprzedził, co tutaj robię? – Rozumiem, że mam reprezentować więźnia Schrodera na
procesie dotyczącym zbrodni wojennych. Co oznacza, że muszę poznać zarzuty i porozmawiać ze swoim klientem – oznajmił spokojnie. – I chcę, aby cała rozprawa została zarejestrowana. – Oczywiście, poruczniku. Mildred? Zarejestruj rozprawę. Tylko zapis audio, bez wideo. Rozpocznij rejestrację. – Rejestruję – zabrzmiał opiekuńczy, ciepły głos sztucznej inteligencji. – Więzień Schroder jest oficjalnie oskarżony o zbrodnie wojenne. Po pierwsze, gdy był jednym ze strażników na statku więziennym „Tartar”, Schroder wielokrotnie dopuścił się na jednej
z
więźniarek,
może
na
innych
również,
gwałtu,
uczestniczył również w gwałcie zbiorowym. Po drugie, również jako strażnik na statku więziennym, dopuścił się tortur na więźniu. Po trzecie, Schroder jako strażnik znęcał się fizycznie co najmniej nad dwoma
jeńcami pojmanymi przez żołnierzy
Dominium. Stanowi to naruszenie kodeksu sprawiedliwości i przepisów prawa wojskowego. – Emily zerknęła na młodego porucznika. – Flota rezerwuje sobie prawo do postawienia dodatkowych
zarzutów
w
przypadku
pojawienia
się
dodatkowych dowodów. Mastromonaco skinął głową. – Będę musiał porozmawiać ze swoim klientem, pani komendant. –
Mildred,
przerwij
rejestrację
na
dwadzieścia
minut
i zaznacz to w zapisie. – Emily wstała i wskazała na nosze w kącie, pod którymi tężała kałuża krwi. – Pana klient,
poruczniku. Mastromonaco popatrzył na ciało Schrodera. Wziął głęboki oddech. – Mm… Tak. Kapitan Zar wspomniał, że ten proces będzie… nietypowy. A potem odwrócił się do Emily. – Nie wydaje mi się, abym potrzebował aż dwudziestu minut na rozmowę z klientem, pani komendant. Emily podjęła rozprawę. – Mildred, odtwórz nagranie z incydentu w korytarzu numer trzy… SI
posłusznie
wykonała
polecenie.
Zapis
doszedł
do
momentu, gdy Cookie powiedziała: „Wrzeszczałam w agonii i błagałam, żebyś przestał. Wrzeszczałam i wrzeszczałam. A ty się ŚMIAŁEŚ. Pamiętasz, Schroder? ŚMIAŁEŚ SIĘ”. – Zatrzymaj tutaj, Mildred – rozkazała Emily. Odwróciła się do Cookie, która siedziała nieopodal. Hiram trzymał ją za rękę. Twarz Cookie ktoś wytarł z krwi, ale posoka pozostała
na
mundurze.
Kobieta
patrzyła
w
ziemię
z zaciśniętymi ustami. – Sierżant Sanchez – zwróciła się do niej Emily łagodnym tonem – jako jeniec Dominium została pani zgwałcona? Cookie zerknęła na Emily. – Tak, wiele razy – szepnęła. – Bardzo wiele razy. – Czy jeden z żołnierzy Dominium nazwiskiem Schroder był pani oprawcą?
Cookie skinęła głową. – Było ich pięciu. Schroder im przewodził. Emily wskazała ciało na noszach. – Czy to jest Schroder? Twarz
Cookie
stwardniała,
a
potem
nieoczekiwanie
rozciągnęła się w uśmiechu. – To on. Potem Emily połączyła się z izbą chorych, aby porozmawiać z szeregowym Ottonem Wiśniowskim. – Szeregowy Wiśniowski, czy podczas pana pobytu w niewoli Dominium pozbawiono pana przemocą rąk? Wiśniowski uniósł kikuty do kamery. – Odcięto mi ręce. Nożem laserowym. – Kto to zrobił? – Drań nazywany Schroder i paru jego kumpli. Nie znam nazwisk. Emily odwróciła się do porucznika Mastromonaco. – Poruczniku, chce pan przedstawić świadka lub świadków na obronę przeciw postawionym zarzutom? Porucznik wydął usta i pokręcił głową. – Nie, pani komendant. Emily wyprostowała się na krześle. – Po wysłuchaniu zeznań naocznych świadków uznaję oskarżonego Schrodera winnym zbrodni wojennych i naruszenia kodeksu i przepisów oskarżonego
na
prawa
śmierć.
–
wojskowego. Skazuję zatem Skinęła
głową
na
jednego
z żandarmów. – Wykonać wyrok przez umieszczenie skazanego w śluzie zewnętrznej i wyrzucenie go w próżnię. Gdy marine przystąpił do wykonania rozkazu, choć zapewne zastanawiał się, dlaczego ma wykonywać wyrok na zwłokach, Emily przymknęła oczy. – Mildred, zaznacz w zapisie, że więzień Schroder został uznany winnym zbrodni wojennych i skazany,
a
wyrok
wykonany został niezwłocznie. Rozprawa zakończona. Ludzie na widowni wstali i zaczęli się rozchodzić. Niektórzy byli zaskoczeni, inni się uśmiechali lub marszczyli brwi. Porucznik Mastromonaco podszedł do Emily. – Dobrze pan sobie poradził, poruczniku – powiedziała mu z powagą. – Powinien pan być zadowolony. Mastromonaco pokręcił głową. – Cieszę się z wyniku, pani komendant, ale nie jestem zadowolony. Emily przekrzywiła głowę. – Och? Twarz porucznika zdradzała głęboki namysł. I wewnętrzny spór. – Mogę mówić otwarcie, pani komendant? Emily spojrzała w szczere oczy młodego mężczyzny. – Śmiało, poruczniku. – Rzecz w tym, że podeptała pani dzisiaj prawo. – Emily otworzyła usta, aby zaprotestować, ale Mastromonaco uniósł dłoń. – Błagam. Chociaż do Floty wstąpiłem niedawno,
prawnikiem jestem od lat. Nagięła pani prawo, a ja w tym pomogłem. We dwoje zadrwiliśmy sobie z najważniejszej instytucji, jaką posiada V ictoria, jednej z tych, które odróżniają nas od Dominium i Tilleke. Wiem, że to w imię dobrej sprawy, ale są inne sposoby, aby chronić pani przyjaciółkę, niekoniecznie trzeba było fałszować proces. – Ten człowiek był winny, poruczniku – stwierdziła Emily, choć nieco zimniejszym tonem, niż zamierzała. Młody porucznik ją pouczał. Zaskakujące, jak bardzo to zabolało. – Oczywiście, że tak – zgodził się spokojnie Mastromonaco. – Dlatego to było takie łatwe. Ale może następnym razem sprawa nie będzie tak oczywista, nie tak pewna. Jednak pani nadal będzie skłonna nagiąć prawo do osiągnięcia swoich celów. A właśnie tak buduje się drogę do piekła. Cal po calu. Gdy tylko zaczniemy wykorzystywać prawo
do
osiągania
własnych,
bieżących celów, zaczniemy się staczać po równi pochyłej. A potem, bardzo niedługo, nikt już nie będzie wierzył, że system sprawiedliwości opiera się na sprawiedliwości. I gdy tak się stanie,
stracimy coś
bardzo
wartościowego,
a
wszystko
zapoczątkowane zostało dzisiaj, na tej sali. Proszę mnie źle nie zrozumieć, sierżant Sanchez należało bezwzględnie chronić, ale za to, jak pani to zrobiła, płaci się wysoką cenę. Cenę, którą pani lekceważy. Cofnął się i skinął głową. – Mogę odejść, pani komendant? – Tak, poruczniku.
*** Hiram siedział z Cookie. Popatrzyła na niego, cofnęła rękę. – Nie musisz zostawać. Rozumiem – powiedziała. Hiram pokręcił głową, ujął ją za ręce. Uniósł je i pocałował. – Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. Zostaję. Podeszła do nich Emily, usiadła naprzeciw. – Zabiłam go – wyznała jej Cookie. Emily pokręciła głową. – Obawiam się, że jesteś w błędzie. Zapisy mówią jasno: więzień Schroder miał proces i został skazany na śmierć za zbrodnie wojenne. – Poczuła ukłucie w sercu, gdy to mówiła. Uprzejme, ale ostre słowa porucznika Mastromonaco nie zostały zapomniane. – Ale… – Sierżant Sanchez, nie dyskutujcie z oficjalnymi zapisami Floty – rozkazała Emily z drwiącą surowością. Cookie nie odpowiedziała. Emily dotknęła jej ramienia. – Wysłałam cię tam, Cookie. I zostawiłam na pastwę losu. Ale teraz, bogom niech będą dzięki, wróciłaś. Bo zasady się nie zmieniły. Zawsze razem. Nigdy sami. Cookie odetchnęła głęboko. Zacisnęła palce na dłoniach Hirama. Łzy spłynęły jej po policzkach – Co teraz będzie? – szepnęła. – Teraz? – Emily uniosła brew. – Teraz wykonamy nasz ruch na szachownicy i spróbujemy zablefować, aby Dezeci wykonali swój ruch. A jeżeli wykonają taki ruch, jak chcemy, załatwimy
ich raz na zawsze. *** Kapitan Zar spotkał się z Emily, gdy szła do swojego gabinetu. – Słyszałem, że potrafi być pani dość nieortodoksyjna – stwierdził z lekką ironią. – Tak. Porucznik Mastromonaco też mi to powiedział. – Pouczał panią, tak? – zaśmiał się Zar. – Trzeba mu to przyznać, Mastromonaco zawsze mówi to, co myśli. – Kapitan zaraz jednak spoważniał. – A sierżant Sanchez? Dojdzie do siebie? Emily westchnęła. – Nie wiem – przyznała szczerze. – Ale przynajmniej nie trafi do celi. ===
ROZDZIAŁ 41 T IMOR, W FORTACH OTACZAJĄCYCH ST OCZNIĘ IMIENIA POT ĘGI LUDOWEJ – Do diabła, są tutaj! – Komendant Folker z Dominium dowodził jedną ze stacji broniących Kosmicznych Zakładów Konstrukcyjnych imienia Potęgi Ludowej. Słyszał plotki, że siły V ictorii wydostały się jakoś z Azylu i zniszczyły inną stocznię, tę, o której bano się wspominać nawet szeptem. Plotki zaczęły się ledwie dwa dni temu i z każdą godziną stawały się coraz bardziej fantastyczne. Głosiły, że Wiktowie zniszczyli stocznię i zniknęli w kosmosie, zostawiając po sobie tylko wraki okrętów Dominium. Jedna z eskadr Sił Obrony Wewnętrznej została skierowana do pasa asteroid, gdzie znajdowała się tajna stocznia, ale po wrogach nie było już śladu. A teraz pojawili się tutaj. Komendant Folker przyglądał się z narastającym niepokojem, jak detektory zidentyfikowały trzy krążowniki klasy Trójząb i aż osiem niszczycieli Floty V ictorii. Skąd się tutaj wzięły, u diabła? Komendant zaczerpnął głęboko tchu i opanował emocje. No dobra, Wiktowie tu byli, ale jego stacja mogła poradzić sobie z jedenastoma okrętami, nawet z krążownikami… Chyba. –
Naładować
broń
energetyczną
–
rozkazał.
Cztery
przemysłowe generatory na antymaterię dostarczały mocy
piętnastu
dziesięciocalowym
laserom,
ponad
dwudziestu
pięciocalowym oraz kilkudziesięciu mniejszym, które mogły służyć jako obrona przeciw pociskom. Lasery były dość starego typu i ich zasięg nie należał do najbardziej imponujących, ale nikt też tego nie wymagał. Wszystkie jednostki, które chciały dostać się do stoczni imienia Potęgi Ludowej z tego kierunku, musiały minąć fortecę Folkera i jeszcze dwie sąsiednie. – Komendancie! – odezwał się jego oficer sekcji namierzania. – Wykryliśmy kolejne siły za tymi pierwszymi. Naliczyliśmy dwa okręty bojowe, jeszcze cztery krążowniki i przynajmniej dziesięć niszczycieli oraz inne jednostki, których nie znam. Jedna jest naprawdę wielka. Oznakowałem pierwszą grupę jako Wróg Jeden, a drugą jako Wróg Dwa. Czerwone
znaczniki
pojawiły
się
na
wielkim
obrazie
z wyświetlacza holograficznego, który pokazywał przestrzeń wokół stacji w promieniu dwustu tysięcy mil. Folker skinął ręką na swojego oficera łączności. – Przekażcie ostrzeżenie do pozostałych stacji, upewnijcie się, czy widzą to samo, co my, i powiedzcie im, żeby obserwowali uważnie swoje sektory. I zapytajcie Radę Bezpieczeństwa Ludowego, czy ma pod ręką jakieś okręty. „Dwadzieścia
cztery jednostki V ictorii wystarczą,
żeby
bezpieka zaczęła sikać w gacie” – pomyślał Folker ponuro. Może nawet bezpieka wyśle pomoc albo uzna, że każdy okręt jest potrzebny na wypadek, gdyby okazało się, że prawdziwym celem V ictorii wcale nie jest stocznia, lecz sam Timor.
Zanim oficer łączności zdążył zająć się swoim zadaniem, odezwał się znowu specjalista od detekcji: – Kapitanie, wykryłem kolejne okręty! Nadlatują kursem prostopadłym do pierwszych dwóch grup. Oznaczyłem je jako Wróg Trzy. – Co to za jedne? – warknął Folker. – Trzydzieści cztery okręty! Na pewno nie przyleciały trochę się poszarpać, co do tego raczej nie ma wątpliwości. – Wciąż są za daleko na pełną identyfikację, ale wyglądają na jeszcze trzy krążowniki i siedem niszczycieli. Znajdziemy się w zasięgu laserów Wroga Jeden i Wroga Dwa za jakieś czterdzieści minut,
a
w
zasięgu Wroga
Trzy za
blisko
czterdzieści pięć minut. Folker skinął głową. Może nie tylko Dominium miało ukrytą stocznię. Może diabelscy Wiktowie posunęli się do tej samej sztuczki. – Wytężaj wzrok, może ich być więcej. Czas płynął. Po trzydziestu minutach Wróg Jeden i Wróg Dwa zwolniły i pozwoliły, aby dogonił ich Wróg Trzy, po czym grupy przyśpieszyły. Minutę później wypuściły pociski. Folker rozkazał włączyć automatyczny tryb systemów
obronnych. Rakiety
nadleciały, ale wtedy włączyły się mniejsze wieżyczki laserowe i zaczęły je zestrzeliwać. Jeden po drugim pociski schodziły z kursu, zaczynały wirować i meandrować. Folker z satysfakcją pokiwał głową – obrona stacji strąci większość, jeśli nie wszystkie.
Wtedy jednak wszystkie pozostałe pociski sił V ictorii wybuchły w
tym
samym
czasie…
a
chmury maskujące
i zakłócające zmieniły odczyty z detektorów w śnieżący chaos. Folker pochylił się z duszą na ramieniu i czekał, kiedy okręty wroga wynurzą się z zakłóceń. Tak się jednak nie stało. Wszystko potem potoczyło się jak lawina. Coś – komputer nie potrafił rozpoznać, co – wyleciało z chmur maskujących. Wydawało się, że wiruje nad stacją niczym drobinki kurzu. Włączało się coraz więcej zakłócaczy i detektory straciły nawet
te niewyraźne odczyty. Komendant
Folker
zmarszczył czoło z niedowierzaniem. Gdzie się podziały okręty V ictorii? Co to za „pył”, który dryfował ku stacji? I wtedy Folker przypomniał sobie dawne lekcje taktyki. Och, do diabła! – Miny! – ryknął. – Wiktowie podrzucili miny, a potem się wycofali! To miny! Lecą prosto na nas! Wszystkie lasery, strzelać! Ostrzał ciągły! Systemy obrony przeciw pociskom w tryb automatyczny! Folker nerwowo zazgrzytał zębami. To była stara, bardzo stara sztuczka. Jeżeli nie można ryzykować podejścia w zasięg ostrzału
przeciwnika,
wystarczy
wystrzelić
miny
bez
stabilizatorów, aby dotarły na wskazany obszar. Będą lecieć po kursie okrętu z tą samą prędkością. Kiedy dotrą w miarę blisko celu, wystarczy zdetonować wszystkie. Rozwiązanie było proste i doskonale nadawało się do niszczenia nieruchomych celów…
albo takich jak stacja kosmiczna, która porusza się po przewidywalnej, stałej orbicie i nie może manewrować. Lasery
stacji
zaczęły
strzelać.
Dziesięciocalowe
działa
wypalały długie tunelowe otwory, niszczące nadlatujące miny, jednak było to jak wbijanie szpilek w lawinę. Nawet jeśli udało się zniszczyć dziesiątki czy setki, tysiące pozostałych zbliżały się do celu. – Komendancie! – znowu odezwał się oficer przy stanowisku detektorów. – Wychwytujemy coś jeszcze. Za minami znajdują się… cóż… wygląda to jak wielkie głazy, asteroidy. Naliczyłem dwanaście, wszystkie lecą po kursie na zderzenie z nami. Lasery wciąż prowadziły ostrzał,
ale coraz wolniej –
kondensatory musiały ponownie się naładować. Nawet przy czterech generatorach na antymaterię nie da się prowadzić nieustannie ognia. Pierwsza fala min uderzyła dziesięć minut później. Potężny pancerz stacji wytrzymał, ale nadlatywała już kolejna fala. I następna. Pierwsze wyrwy w poszyciu pojawiły się pięćdziesiąt sekund później. –
Maszynownia,
wpompować
uszczelniacz
w rozhermetyzowane sekcje! Uszczelniacz
powiększy
swoją
objętość
i
wypełni
pomieszczenie. Każdy, komu jeszcze udało się tam przeżyć, zginie, ale na to nic nie można było poradzić. Pierwsza asteroida została rozbita przez lasery na pył. Drugą poszatkowały na drobne kawałki, jednak te kawałki nadal
przemieszczały się po pierwotnej trajektorii. Wtedy wybuchło więcej min i uszkodziło część laserów. Ostrzał stracił znacząco na intensywności. A to równało się zagładzie stacji. Kawałki drugiej asteroidy uderzyły w niezniszczoną część poszycia. Niewiele zdołały zrobić, co najwyżej wybić głębokie rysy w zewnętrznych płytach. Jednak trzecia asteroida trafiła w powierzchnię już poszarpaną wybuchami min i wgniotła pancerz od sekcji czterdzieści do osiemdziesiąt, a przy tym rozhermetyzowała jeszcze trzy różne sektory. Stacja zachwiała się gwałtownie, wstrząsy cisnęły na ściany ludzi znajdujących się w środku. Komendant Folker leżał na plecach i trzymał się za złamany nadgarstek. Ekran nad jego głową wciąż działał – pokazywał kolejne asteroidy przygotowane do rzutu. – Grendel! – Folker wezwał pokładową sztuczną inteligencję. – Słucham, komendancie – odpowiedział głęboki głos. Komendant Folker potrząsnął głową w poczuciu gniewu i wstydu. – Przekaż na Timora, że stacja dziewiąta została zniszczona. Pozostałe asteroidy uderzyły po czterdziestu sekundach. Jak się
okazało,
centrum
dowodzenia
nie
zostało
rozhermetyzowane, jednak stacja straciła wszystkie generatory. Powietrza mogło wystarczyć na trzy dni, lecz bez energii nie było ciepła. Komendant Folker i jego ocalała załoga zmarli dziesięć godzin później na skutek hipotermii. ***
W swoim sztabie na powierzchni planety naczelnik ludowy Anthony
Nasto
popatrzył
na
Michaela
Hudisa
z niedowierzaniem. – Co to znaczy, że Potęga Ludowa została zaatakowana? Przez kogo? – wykrzyknął. – Przez siły bojowe Floty V ictorii w liczbie trzydziestu czterech okrętów. – A jak, u diabła, okrętom V ictorii udało się przedrzeć przez armadę admirała Kaesera przy tunelu czasoprzestrzennym między Azylem a V ictorią? – zagrzmiał Nasto, a jego twarz zrobiła się ciemnoczerwona. Hudis aż się skulił. – Nie przedarły się, naczelniku. Jakoś, jeszcze nie wiadomo jak, dostały się do sektora Dominium w inny sposób. Nasto zamarł jak ogłuszony, zaraz się opanował. Przeniósł spojrzenie na admirała stojącego obok Hudisa. – Cóż, admirale Wagner, czy stocznia jest bezpieczna? – zapytał zimno. Admirał należał do starych wyjadaczy. Pełnił służbę we Flocie na każdym stanowisku, oprócz głównodowodzącego, które obecnie zajmował Kaeser. Wagner przeżył trzech wcześniejszych naczelników
ludowych i nieustanne wewnętrzne konflikty
między starszymi admirałami głównie dzięki temu, że znał się na swojej robocie i nie mieszał w politykę. Za plecami z niego szydzono, mimo to jednak cieszył się też zaufaniem. – Na razie, naczelniku ludowy, stocznia jest bezpieczna.
Wezwano grupy szybkiego reagowania z sił bezpieczeństwa, ale odmówiły ataku na okręty V ictorii z obawy, że Timor pozostanie bez należytej obrony – stwierdził Wagner z nutą lekkiego sarkazmu. Praktycznie wszyscy starsi oficerowie wiedzieli, że dowódca Sił Bezpieczeństwa Ludowego spanikował na myśl, że miałby stawić czoła tak wielkiej armadzie okrętów V ictorii, i zszedł na ciaśniejszą orbitę wokół Timora, oficjalnie w celu chronienia
planety
przed
ewentualnym
atakiem.
–
Moi
podwładni zdołali zebrać dwadzieścia pięć okrętów różnego typu i zgromadzić je po zewnętrznej stronie fortów. Kiedy się zbliżyliśmy, jednostki V ictorii się wycofały – nietknięte, niestety – pod osłoną chmur maskujących i zakłócających oraz dużego pola minowego. – Pokażcie – rozkazał Nasto. Admirał
Wagner
wywołał
mapę
holograficzną
Potęgi
Ludowej oraz ufortyfikowanych stacji, które ją otaczały. Trzy z tych stacji pulsowały czerwienią. Admirał wskazał na czerwone znaczniki. – To trzy z dziesięciu fortów otaczających stocznię. Stacja pięć i dziewięć uległy zniszczeniu, siódma natomiast została poważnie uszkodzona. Naczelnik Nasto przyjrzał się uważnie mapie. Pozostałych siedem stacji jaśniało radosną zielenią. Spojrzał groźnie na Wagnera. – Czego mi nie mówicie, admirale? – Kluczową sprawą jest to, naczelniku ludowy, że nie
odparliśmy grupy bojowej V ictorii. Ona się wycofała – wyjaśnił admirał, jakby tłumaczył to jednemu ze swoich młodszych oficerów. – Myślę, że te okręty przyleciały tam tylko w jednym celu: wypróbować taktykę i sprawdzić, czy jest skuteczna. I była. Co gorsza, wrogom wystarczyła tylko godzina, żeby tego dokonać. V ictoria już wie, że może zrobić wyłom w osłonie z ufortyfikowanych stacji kosmicznych, które strzegą stoczni. – Wystarczy zatem umieścić tam nowe stacje i załatać wyłom – warknął Nasto z irytacją. – Z pewnością wiecie doskonale, naczelniku ludowy – pokornie zauważył admirał – że przez kilka ostatnich lat wszystkie nasze surowce były przekazywane do
budowy
okrętów w stoczni Siegestor. Budowa zapasowych fortów została rozpoczęta, jednak przerwano ją, gdy ruszyły prace w Siegestorze. Gdyby rozpocząć dzisiaj budowę nowego fortu, prace potrwałby co najmniej pół roku, a trzeba by jeszcze uzbroić go i ustawić na pozycji. Nasto spojrzał zimno na admirała. Naczelnik osobiście wydał rozkaz, aby przekierować wszystkie surowce do Siegestora, i Wagner doskonale o tym wiedział. – Powiedzieliście, że macie dwadzieścia pięć okrętów… Admirał Wagner uniósł rękę. – Powiedziałem, że udało mi się zebrać dwadzieścia pięć okrętów. Większość jest stara i służą na nich gorzej wyszkolone załogi. I, jak powiedziałem wcześniej, nie odparliśmy sił V ictorii, wycofały się. – Spojrzał beznamiętnie na naczelnika ludowego,
ale w jego głosie brzmiała stanowczość. – Jestem przekonany, że możemy się spodziewać w każdej chwili kolejnego ataku ze strony V ictorii z zamiarem zniszczenia Potęgi Ludowej, a nie mam pod ręką okrętów, które mogłyby powstrzymać wroga. – A jeżeli się mylicie, admirale? – zapytał Nasto lodowatym tonem. Wagner zrozumiał. Forty obronne otaczające Timora, główny świat Dominium, były skonfigurowane w ten sam sposób, co obrona wokół stoczni. – Jeżeli się mylę, wtedy atak na stocznię mógł być tylko sprawdzianem, próbą, żeby dowiedzieć się, czy Flota V ictorii może przełamać nasze fortyfikacje obronne bez ciężkich strat. Teraz wróg wie, że tak, więc mógłby wrócić z większymi siłami i zaatakować Timora. – Jakimi większymi siłami? – wykrzyknął Hudis. – Wiktowie nie mogą przedostać się przez flotę admirała Kaesera, która blokuje tunel czasoprzestrzenny Azyl – V ictoria. Okręty, które widzieliśmy, były zapewne tylko niedobitkami po naszym ataku na siły V ictorii w sektorze Tilleke. Admirał Wagner porzucił maskę neutralności i spojrzał na Hudisa z nieskrywaną pogardą. –
Trzydzieści
cztery
okręty
trudno
raczej
nazwać
niedobitkami. W każdym razie to nie pora na ryzyko. – Wojny wygrywają ci, którzy podejmują ryzyko – odgryzł się Hudis. Wagner przytaknął ze spokojem.
– Tak, sekretarzu ludowy, właśnie tego uczymy wszystkich młodych oficerów. Ale starsi oficerowie uczą się bardziej okrutnej prawdy: ryzyko trzeba podejmować ostrożnie. Gotowi jesteście zaryzykować całe istnienie Dominium, sekretarzu ludowy? Ponieważ właśnie taka jest stawka w obecnej sytuacji. Jeżeli V ictoria znalazła inną drogę do sektora Dominium, wykorzysta ją, żeby zaatakować naszą planetę, podczas gdy większość naszej floty pilnuje tunelu między Azylem i V ictorią, i znajduje się za daleko, by nam pomóc. – Admirał zwracał się do sekretarza ludowego, ale wiadomo było, że mówi do naczelnika. Naczelnikowi ani trochę nie podobały się te słowa. Jednak nie wdrapał się na szczyt hierarchii władzy Dominium bez przyjmowania do wiadomości trudnych prawd, gdy miał je przed oczami, a właśnie taką pokazał mu Wagner. – Admirale, wezwij flotę z sektora V ictorii. Chcę, aby wróciła najszybciej, jak to możliwe – oznajmił, po czym spojrzał na Michaela Hudisa. – Czy przy Kornwalii mamy krążownik Sił Bezpieczeństwa? Hudis skinął głową. Dominium pozostawiło na orbicie Kornwalii krążownik na wypadek, gdyby Wiktom przyszło do głowy coś niespodziewanego. – Dobrze – stwierdził Nasto z opanowaniem. – Połączcie mnie z admirałem Kaeserem. Admirał Wagner stał obok niego, słyszał każde słowo i rozumiał wynikające z tego konsekwencje, ale zachował
kamienny wyraz twarzy. ===
ROZDZIAŁ 42 NA POKŁADZIE OKRĘT U BOJOWEGO „NIEZŁOMNY” – Kapitanie, połączenie z gabinetu naczelnika ludowego! – oznajmił oficer łączności. – Priorytet na poziomie Alfa. Admirał Scott Kaeser nie skomentował. Każde połączenie od naczelnika ludowego miało priorytet Alfa. – Odbiorę w moim gabinecie – stwierdził. Gdy tylko się tam znalazł, zamknął drzwi i włączył komunikator. Na ekranie natychmiast pojawiła się twarz naczelnika Nasto. – Admirale – Nasto nie bawił się we wstępy – wydarzyło się coś, o czym zapewne jeszcze nie wiecie… Sześć minut później admirał Kaeser siedział w bezruchu, wstrząśnięty tym, co właśnie usłyszał. Siły V ictorii miały tylne wejście do sektora Dominium! Na Boga, cały plan Kaesera dotyczący pokonania V ictorii właśnie zwalił się w gruzy. – Odwołuję waszą Flotę Bojową, admirale – stwierdził naczelnik. – Nie możemy ryzykować, że wróg zaatakuje Timora. Flota musi być tutaj, żeby chronić planetę. Kaeser myślał gorączkowo. Z ostatnio dodanymi okrętami, które wyszły z doków konstrukcyjnych Siegestora – teraz już zniszczonego – miał armadę liczącą czterdzieści siedem okrętów. Powinno z nawiązką wystarczyć do obrony Timora… chyba że Wiktowie zdołali zniszczyć też stocznię imienia Potęgi Ludowej. – Ale trzeba też zrobić jeszcze jedno, admirale – dodał Nasto
beznamiętnie. – W drodze powrotnej przez sektor V ictorii miniecie świat Wiktów, Kornwalię. Spojrzał znacząco na Kaesera. Admirał zamrugał. Oczywiście, że minie Kornwalię. Ale co to ma… Nasto pochylił się bliżej na ekranie. – Admirale Kaeser, chcę, żeby Kornwalia SPŁONĘŁA! Użyjcie, czego trzeba, antymaterii, pocisków kinetycznych, wszystkiego, co macie do dyspozycji. To mój rozkaz. Chcę, aby Kornwalia została wysterylizowana, admirale. Chcę, aby jej mieszkańcy zginęli. Kiedy ta suka, królowa, ośmieli się wyściubić nos z Azylu i wrócić do domu, chcę, aby zastała tylko popioły. Rozumiecie mnie, admirale Kaeser? – Tak, naczelniku. Zrozumiałem wasz rozkaz. – Więc go wykonajcie, admirale. A przylećcie
na
Timora.
Możecie
być
kiedy skończycie,
potrzebni,
jeżeli
ta
wiktoriańska grupa bojowa wróci. Nasto się rozłączył. Admirał Kaeser, oszołomiony i oniemiały, usiadł za biurkiem. Dostał rozkazy. Teraz musiał się zastanowić, czy zamierza je wypełnić. Wezwał kapitana Bauera. Gdy tylko dowódca okrętu wszedł, Kaeser wskazał mu krzesło. – Fritz, cała Flota Bojowa została wezwana z powrotem na Timora. Bauer zaczął protestować, ale Kaeser uciszył go uniesieniem
ręki. – Siegestor został zniszczony. Bauer wytrzeszczył oczy. Kaeser pokiwał głową. – Niestety. Naczelnik ludowy właśnie mi powiedział. A co więcej, Potęga Ludowa również została zaatakowana. Na razie nie została w żaden sposób uszkodzona, ale admirał Wagner twierdzi, że jest wystawiona na atak… tak samo jak Timor. – Ale jak? – wydusił kapitan. Kaeser skrzywił się ponuro. –
Zdaje
się,
że
kiedy
siedzieliśmy
pod
tunelem
czasoprzestrzennym, Wiktowie znaleźli tylne drzwi do sektora Dominium. Zaatakowali Siegestora, a potem zniknęli. Pojawili się znowu przy zakładach stoczniowych… Kaptan Bauer wyglądał jak skamieniały. – To wszystko zmienia. – Fritz – westchnął ciężko Kaeser – to jeszcze nie jest najgorsze. Naczelnik ludowy wydał nam jeszcze inne rozkazy. A potem powtórzył, jakie rozkazy zostały im wydane. ===
ROZDZIAŁ 43 NA STACJI KOSMICZNEJ AT LAS – Wciąż żadnych wieści? – Królowa Anna wyglądała na zmęczoną, ale i tak prezentowała się lepiej niż wszyscy pozostali. – Nie, Wasza Wysokość, wciąż nic – potwierdziła admirał Douthat. Wzruszyła ramionami. – Takie operacje nigdy nie trzymają się terminarza. Musimy po prostu czekać, aż kapitan Eder pojawi się ze swoją grupą bojową przy tunelu V ictoria – Azyl. – I jest pani pewna, że kiedy się pojawi, będzie pani o tym wiedziała? – zapytał sir Henry po raz piąty. Admirał Douthat powstrzymała westchnienie. – Tak, sir Henry, gdy tylko grupa bojowa kapitana Edera przyleci, wyśle nam sygnał, że możemy zaczynać atak. Czekali wszyscy od wielu dni na wieści od kapitana Edera, ale żadne nie nadchodziły. Nie było też żadnego ataku na siły Dominium blokujące tunel czasoprzestrzenny między V ictorią i Azylem. I, na szczęście, nie pojawiły się również drony z kodem Omega. Admirał Douthat i jej sztab czekali ze stoickim spokojem, podczas gdy królowa Anna i sir Henry denerwowali się rozpaczliwie i niecierpliwili. – Wasza Wysokość, kapitan Eder rozumie, że jego priorytetem jest chronić grupę bojową – zapewniła Douthat. – Nie podejmie
niepotrzebnego ryzyka. Sir Henry pokręcił głową. – Proszę wybaczyć mi zdenerwowanie, admirał Douthat. Pokładam wiarę w kapitanie Ederze. Martwię się tylko, co się stanie, gdy ta wojna dobiegnie końca. – Postarajmy się walczyć w jednej wojnie naraz – odparła admirał surowo. – Straciliśmy już nasz ojczysty świat, ponieważ nie byliśmy przygotowani na wojnę – przypomniała jej królowa Anna. – Jeżeli nie będziemy przygotowani do następnej, przegramy ją, zanim jeszcze się zacznie. Odwróciła się do czwartej osoby w sali, brata Hana, który zastępował brata Jonga, towarzyszącego kapitanowi Ederowi. – Bracie Hanie, porozmawiajmy o Tilleke. Brat Han był bardzo stary, chyba najstarszy z przedstawicieli Światłości, których spotkała królowa Anna. Miał łysą głowę i krzaczaste, białe brwi, odcinające się od orzechowej skóry. Patrzył ze spokojem. – Bardzo proszę. – Czy Światłość dostrzegła, żeby Tilleke przygotowywało się do inwazji na sektor Dominium albo V ictorii? Han wydął usta. – Cesarz Chalabi poczynił przygotowania wiele lat temu, kiedy znalazł sposób, aby nastawić Dominium i V ictorię przeciw sobie. Teraz czeka. Królowa zerknęła na sir Henry’ego, a potem znowu na Hana.
– Czeka, aby zobaczyć, kto wygra tę wojnę? Han pokręcił głową. – Nie. Dla cesarza kwestia, kto wygra wojnę, nie ma zupełnie znaczenia.
Dopóki
zwycięzca
jest
osłabiony i
łatwy do
pokonania, pokona go. Nieważne, czy to będzie V ictoria, czy Dominium. – Więc dokona najazdu? – zapytał sir Henry. Han skłonił głowę. – Gdy będzie gotów. – A kiedy będzie? – zapytała admirał Douthat. Han wzruszył ramionami. – Cesarz Chalabi potrafi być bardzo cierpliwy. Kiedy uzna, że jesteście najsłabsi, militarnie i psychicznie, wykona swój ruch bardzo zręcznie. – Możemy go powstrzymać? – zapytała cicho Anna. Brat Han uśmiechnął się na jej słodką naiwność. – Nie wiem. Nastała
długa,
ponura
cisza.
Potem
królowa
Anna
otrząsnęła się i uderzyła dłonią w stół. – Admirał Douthat, nadchodząca bitwa przeciw Dominium spoczywa na pani barkach. Będziemy się modlić o pani zwycięstwo. Tymczasem ja i sir Henry powinniśmy wysłać emisariuszy do paru sektorów. Potrzebni nam będą sojusznicy w wojnie z Tilleke. Nagle drzwi otworzyły się i jeden z adiutantów admirał Douthat wszedł do sali. Pośpiesznie zaczął coś szeptać do ucha
admirał. Douthat wyglądała na zaskoczoną, potem zmarszczyła brwi. – Żadnych wiadomości od kapitana Edera? – upewniła się jeszcze. Adiutant pokręcił głową. Admirał wstała. – Proszę o wybaczenie, Wasza Wysokość, ale powstała nowa sytuacja pod tunelem czasoprzestrzennym. Muszę wrócić na posterunek. Królowa Anna uniosła pytająco brwi. – Wygląda na to, że siły Dominium wycofują się, ale nie wiem dlaczego. *** Na pokładzie okrętu „Lwie Serce” kapitan Eder spojrzał na Emily Tuttle. – Myślisz, że to kupili? Emily potarła grzbiet nosa. – Niektórzy będą chcieli zaryzykować, ale mądrzejsi dowódcy potraktują zagrożenie poważnie. Brat Jong przyglądał się uważnie pulpitowi nawigacyjnemu. – Dziewięć godzin do tunelu czasoprzestrzennego do Gileadu, a potem trzeba wygrać. Możemy przejść przez Światłość i spróbować, czy dowiemy się czegoś o sytuacji taktycznej przy tunelu V ictoria – Azyl, albo możemy prosto z Gileadu dostać się do V ictorii znaną trasą przez tunel. – Ile to potrwa? – Z Gileadu do Światłości i stamtąd do V ictorii trzydzieści godzin – stwierdził Jong. – Z Gileadu prosto do V ictorii
dwadzieścia. W obu przypadkach jednak znajdziemy się z dala od tunelu do Azylu. Potrzebne będzie jeszcze dwadzieścia cztery godziny, żeby tam dotrzeć, więc całkowity czas przelotu wyniesie pięćdziesiąt cztery godziny, jeżeli przejdziemy przez Światłość, albo czterdzieści cztery godziny, jeżeli udamy się bezpośrednio do V ictorii. – I tak już jesteśmy po czasie – przypomniała mu Emily. Eder przytaknął. – Zamierzam posłać „Tartara” do Światłości i przekazać jej więźniów politycznych Dominium – stwierdził. – Nie chcę ciągnąć ich za nami, zwłaszcza że informacje, jakich mogą dostarczyć wywiadowi, będą miały charakter raczej strategiczny niż taktyczny. Reszta grupy bojowej poleci prosto do V ictorii i ruszy do tunelu czasoprzestrzennego do Azylu. Brat Jong odchrząknął. – Chciałbym zasugerować, kapitanie, żebyśmy przelecieli przez Gilead w pełnym maskowaniu i wypatrywali jednostek Tilleke. Nie byłbym zaskoczony, gdybyśmy jakieś zauważyli. Kapitan Eder spojrzał na niego z namysłem, a potem skinął głową. – Powinienem o tym wcześniej pomyśleć. Mildred! – Słucham, kapitanie Eder. – Przekaż rozkaz wszystkim jednostkom grupy: pełne maskowanie i zgłaszanie natychmiast każdej jednostki Tilleke przez łącze cyfrowe do mnie. Chwila ciszy.
– Rozkaz przekazany, kapitanie. Eder wstał. – Wracajmy do domu, panie i panowie. Mam wrażenie, jakby minęła wieczność. Kiedy ludzie wychodzili, Eder gestem nakazał Emily zostać. – Chciałbym pochwalić cię za pomysł ataku na Potęgę Ludową i zmylenia Dezetów. – Mam nadzieję, że się uda – westchnęła Emily. –
Możliwe,
choć
większość
poprowadziłaby bezpośredni
atak.
–
moich
dowódców
Eder powiedział
to
rzeczowo, nie z wyrzutem. Emily wzruszyła ramionami. – Mamy dwa zadania, przynajmniej tak to widzę. Pierwsze to wydostać się z Azylu i odzyskać Kornwalię. Drugie to wygrać wojnę z Dezetami. Skupiam się na naszym pierwszym zadaniu. Zależy mi, aby wykonać je bez kolejnych krwawych bitew i strat w naszych ludziach. Bo właśnie o to chodzi. – Nie uważasz, że musisz pokonać wroga militarnie, aby wygrać wojnę? – zapytał Eder. Emily spojrzała na niego zaskoczona. – Nie. A pan? Eder wyszczerzył się w uśmiechu, białe zęby zalśniły na tle smagłej skóry. – Wróg jest pokonany, gdy sam wierzy, że został pokonany. *** Grupa bojowa prawie dotarła do tunelu czasoprzestrzennego
do Gileadu, gdy jedna z sów podniosła alarm. – „Lwie Serce”, tu „Sowa Śmieszka”. Mamy stały odczyt na detektorach, który sugeruje, że grupa bojowa jest śledzona. Nie mogę określić rozmiarów jednostki ani jej przynależności. Kapitan Eder z uniesionymi brwiami spojrzał na brata Jonga. – Nie, to nie Światłość – zapewnił mnich. – Nasze patrole zostały odwołane, żebyśmy przypadkiem nie przyciągnęli uwagi do grupy bojowej. – Na pewno to nie odbicie sygnałów? – zapytał czujnie Eder. Bogowie raczą wiedzieć, ile razy przed wojną jednostki V ictorii uganiały się za odbiciami. Sadia Zahiri nie odpowiedziała od razu. Kapitan Eder domyślił się, że wymieniła niechętne spojrzenia z załogą swojego mostka. Sowy miały najlepsze detektory pasywne we Flocie – kiedy mówiły, że widzą zamaskowaną jednostkę, raczej się nie myliły. – Nie, kapitanie, to nie odbicie. Wykrywamy emisje energii, na dodatek obiekt zmienił kurs i prędkość co najmniej dwa razy, żeby nie zgubić grupy bojowej. Właśnie przesłaliśmy nasze odczyty. Eder spojrzał na dane. Nie znał się zbyt dobrze na detekcji, ale nawet on widział, że coś tam było. Zastanowił się nad możliwościami i zaklął pod nosem na kretyna, który przy projektowaniu sów nie wyposażył ich w broń. – Macie pewność, że ten obcy was nie widział? – zapytał w końcu.
Zahiri zachichotała. – „Sowa Śmieszka” nie ma żadnego wycieku emisji, o którym bym wiedziała. Jesteśmy bardziej cisi niż otaczająca nas próżnia. Słyszymy, jak obcy szura nogami, ale on nas nie może wykryć. – Możecie wysłać drona zwiadowczego na tyle blisko, aby zdobyć odczyt, który pozwoli zidentyfikować tę jednostkę? Kolejna długa pauza oznaczała, że Zahiri się zastanawia. – Może, ale jesteśmy za tym obcym, czyli dron musi poruszać się bardzo szybko, żeby go dogonić. A jeżeli obcy jest takim zwiadowcą jak sowy, pewnie ma doskonałe detektory, więc wykryje maszynę bez trudu. Eder pokręcił głową ze zdenerwowaniem. – Oczywiście, „Lwie Serce” może po prostu wyrzucić drona z ładowni i pozwolić, żeby obcy na niego wpadł – podsunęła Zahiri. – Co zabawne, dron nie musi nawet włączać silników. Jeżeli obcy podejdzie wystarczająco blisko, urządzenie obejrzy go na czujnikach pasywnych. Kapitan uśmiechnął się szeroko. Pół godziny później pułapka została zastawiona. Eder kazał grupie bojowej raz jeszcze zmienić kurs, tyle że tym razem okręty ustawiły się w szyk. „Wellington”, „Oxford” i „Edynburg” zostały nieco w tyle, aby niezidentyfikowana jednostka znalazła się w wygodnym zasięgu ostrzału pociskami i laserami. Kapitan ustawił też holowniki za rufą swojego okrętu, czym tymczasowo zamaskował „Lwie Serce” przed detekcją, i w tej krótkiej
przerwie wypuścił drona zwiadowczego z ładowni. Lekkie pchnięcie
wiązką
przyciągającą
ustawiło
maszynę
na
odpowiedniej trajektorii. Holownik poleciał dalej, okręt liniowy znowu stał się widoczny i wszystko wróciło do normy. Minęło kolejne pół godziny. Grupa była gotowa. Obcy znalazł się tuż nad dronem zwiadowczym. – Włączyć aktywną detekcję! Pełny skan! Dron, który znajdował się ledwie tysiąc mil od obcego, włączył czujniki i zaczął pingować, wypuszczając wiązki energii po półkuli. Ich fala uderzyła w obcą jednostkę i odbiła się, tworząc wyraźny odczyt. I oto wszyscy w grupie bojowej ujrzeli lekki krążownik Tilleke tam, gdzie przed chwilą nie było nic. Załogi mostków na okrętach V ictorii wzdrygnęły się, gdy okazało się, że nieprzyjaciel znajduje się tak blisko. Gdy odbita fala słabła, krążownik Tilleke zaczął znikać znowu. – Stały skan! – rozkazał kapitan. – Łączność na pełny zakres! Gdy dostał potwierdzenie, że nadawanie rozpoczęte, Eder zaczął mówić. – Do jednostki Tilleke! Mówi kapitan Eder z „Lwiego Serca”, okrętu bojowego Floty V ictorii! Przerwij maskowanie i wyłącz moc! Jesteś otoczony! Mamy przewagę liczebną! Wyłącz moc i przerwij maskowanie albo otworzę ogień! – Skok mocy! – krzyknął oficer ze stanowiska detekcji. – Wykrywam duży skok mocy od okrętu Tilleke! Wygląda jak… Wiązka
energii
wypuszczona
przez
krążownik
Tilleke
przecięła próżnię i uderzyła w niszczyciel „Oxford”, który właśnie szykował
się
do
strzału.
Zanim
okręt
V ictorii
zdążył
zareagować, jego dziób zmienił się w roztopiony metal i plazmę. Gwałtowna dekompresja wyrwała wielką dziurę w kadłubie. Okręt
skręcił z kursu i znalazł się przed krążownikiem
„Wellington”, któremu zablokował pole ostrzału. Kolejna
wiązka
energii z krążownika
Tilleke musnęła
„Edynburg” i wybiła cienką rysę w pancerzu, z której próżnia zaczęła wysysać powietrze i wyposażenie. – Niech bogowie się nad nami zlitują! – krzyknął kapitan Sweeney, ale zaraz się opanował. – Ognia! Ze wszystkiego, ognia! Oficer uzbrojenia uderzył w przycisk na swoim pulpicie. Lasery wystrzeliły w jednostkę Tilleke, zaraz potem pomknęła salwa dziesięciu pocisków. Krążownik zadrżał pod naporem trafień, zrobił zwrot, strzelił w odpowiedzi z laserów, a potem wypuścił
ogromny
obłok
maskujący.
Obłok
generował
zakłócenia czujników i wyrazista sytuacja taktyczna zmieniła się w rozmazany koszmar. Na „Lwim Sercu” kapitan Eder nie mógł uwierzyć własnym oczom. Spodziewał się, że detektory ujawnią małą jednostkę zwiadowczą, nie krążownik. Zamiast myszy spotkali lwa. Zaklął pod nosem i zganił się w duchu, że ustawił swój okręt na czele formacji, przez co był najdalej od Tilleke. – Pilot, zabierz nas bliżej. Połączyć z „Wellingtonem”! – warknął.
Na ekranie pojawił się kapitan Hillson. – Kapitanie, atakuj okręt Tilleke! – rozkazał Eder. – NIE MOGĘ! – krzyknął wściekle Hillson. – „Oxford” praktycznie przykleił mi się do dziobu. – To się oderwij od niego, do cholery! – wysyczał Eder. Odwrócił się do bezradnego pilota. – Zabierz nas tam jak najszybciej! Tymczasem
„Edynburg”
wreszcie
załadował
ponownie
wyrzutnie. Tyle że nie miał do kogo strzelać. – Pociski gotowe! – zameldował oficer uzbrojenia. – Pierwsza bateria laserów gotowa za dwie minuty, druga zaraz potem. – Detekcja, mamy namiar celu? – zapytał niecierpliwie Sweeney. – Nie, kapitanie – odpowiedział niechętnie oficer przy detektorach. – Trafienie laserem oślepiło czujniki dziobowe. Musimy je zresetować i ponownie skalibrować. Kapitan Sweeney musiał podjąć decyzję – albo wysłać drona zwiadowczego, żeby odszukał wrogi krążownik, albo po prostu strzelić na oślep w środek wielkiego obłoku maskującego. Sweeney
zawsze
podziwiał
ludzi
czynu,
ludzi,
którzy
podejmowali decyzje, gdy było to konieczne, i którzy odważnie przejmowali inicjatywę w walce. – Wystrzelić całą salwę w obłok maskujący! – rozkazał. – Potem zacząć ładowanie do kolejnej. Dziesięć
pocisków
uderzyło
zbliżeniowe tylko czekały,
w
chmurę,
ich
czujniki
aż wykryją wrogi okręt,
żeby
detonować głowice. Jednak krążownika Tilleke tam nie było. Po strzale kapitan Tilleke znowu się zamaskował i zmniejszył moc, aby utrzymać emisje okrętu na minimalnym poziomie. Skradał się jak najdalej od obłoku maskującego, a jego detektory namierzały pociski Wiktów, które eksplodowały mu za rufą. Gdyby znowu zaczęli podchodzić za blisko, kapitan Tilleke porzuciłby kamuflaż i na pełnej
mocy
zacząłby
przyśpieszać.
Ale
do
tego
czasu
wystarczało mu, że może się skradać i oddalać niepostrzeżenie. Nie wiedział jednak, że pierwsza salwa „Edynburga” uszkodziła jedną z wieżyczek laserowych krążownika i roznieciła niewielki ogień, podsycany powietrzem wydostającym się ze szczeliny w kadłubie. Mały pożar zostawiał wyraźny, cieniutki ślad ciepła i produktów spalania, niczym niewielkie stopy na piasku. *** Gdy „Lwie Serce” zawracało na tyły formacji, kapitan Eder warczał na swojego oficera detekcji: – Gdzie jest ten Tilleke? Czy ktoś go namierzył? Nikt. *** Transportowiec „Rubat” znajdował się przed „Oxfordem” i
„Edynburgiem”
oraz
„Wellingtonem”,
gdy
zaczęło
się
zamieszanie. Emily nie miała pojęcia, co się stało ani skąd się wziął krążownik Tilleke, ale gdy jeden z niszczycieli V ictorii nadał kod Omega, zdecydowała, że najlepiej będzie wypuścić groginy. W kosmosie mogły szybko przygotować się i pomóc
w walce. – Stanowiska bojowe! – rozkazała. – Wypuścić wszystkie groginy! Powtarzam, wypuścić wszystkie groginy! Skinęła na Alexa Rudda, który przybiegł, gdy tylko usłyszał alarm. – Alex, wyślij wszystkie swoje kanonierki na tyły po prawej stronie naszej formacji. Rozkaż, żeby użyły aktywnej detekcji i odszukały okręt Tilleke. I niech nie zapomną włączyć przekaźników identyfikacyjnych, bo oberwą od naszych. Rudd usiadł przy swoim stanowisku, a Emily wywołała transportowce „Meknes” i „Hajfa”. – Wypuśćcie wszystkie groginy zdolne do lotu – rozkazała. – Gdzieś w pobliżu kręci się krążownik Tilleke. Wyślijcie groginy na lewą flankę formacji, groginy z „Rubat” polecą na prawą. Hiram,
pamiętaj
o
włączonych IFF,
będzie duże ryzyko
ostrzelania przez własne okręty. Odczyty z czujników przesyłaj na „Lwie Serce” i na „Rubat”. – Większość kanonierek u mnie jest uszkodzonych lub w trakcie remontów – przypomniał Emily kapitan „Meknesa”. – Proszę wysłać te, które są sprawne, niech dołączą do eskadr z „Hajfy” – zdecydowała. Potem rozłączyła się i wróciła do holo. Obserwowała, jak błękitne znaczniki pojawiają się na obrazie i zaczynają przesuwać się na tyły grupy bojowej. W tym samym kierunku przemieszczał się większy znacznik „Lwiego Serca”. Emily znowu włączyła komunikator. – „Lwie Serce”, proszę pamiętać, że około dziewięćdziesięciu
kanonierek leci na prawą i lewą flankę formacji, w stronę wrogiej jednostki. IFF włączone. – Tu „Lwie Serce”, potwierdzam. Potem Emily nie miała już nic do zrobienia. Wysłała swoich ludzi do walki i wszystko zależało od nich. *** Kapitan Sweeney zbliżył się do skraju obłoku maskującego, ale nie zanurzył się w nim. Jego dziobowe czujniki nadal nie działały,
ale
wysłał
drony,
żeby
wykonywały
aktywne
skanowanie. Po paru minutach jeden z dronów, po prawej stronie chmury, wykrył mały ślad cieplny. – Może coś mamy, kapitanie – rzekł oficer przy stanowisku detektorów. Wstawił znacznik na obraz holograficzny. – Zgłosić do „Lwiego Serca” – rozkazał kapitan. – Pilot, pełne przyśpieszenie. Broń w gotowości! Czas odpłacić draniowi za „Oxford”. Jednak w zamieszaniu oficer nie przesłał odczytów na okręt flagowy. – Odczyty coraz wyraźniejsze – zgłosił, a zaraz potem: – O bogowie, jest! Mam go! Krążownik Tilleke zdjął maskowanie nie dalej jak pięćset mil od „Edynburga”. *** Kapitan
okrętu
Tilleke
obserwował
z
niepokojem
i rezygnacją, jak przestrzeń wokół wypełniają drony zwiadowcze sił V ictorii i zaczynają aktywnie pingować. A potem niszczyciel
wroga nagle zmienił kurs i zaczął przyśpieszać. – Czy broń energetyczna już się naładowała? – zapytał, chociaż znał odpowiedź. – Jeszcze nie, szlachetny. Zostało sześć minut – odpowiedział oficer przy stanowisku bojowym, wolny z urodzenia. Miecz Cesarza był przerażającą bronią, ale ponowne ładowanie trwało prawie osiem minut. Krążyły pogłoski, że konstruktorzy cesarscy zaprojektowali specjalnie pod broń plazmową nowy okręt, na którym cykl ładowania był krótszy. Kapitan nie miał jednak nadziei, że ujrzy te okręty w akcji. Jego oficer, z wolnego rodu, był weteranem – wiedział, w jak duże wpadli kłopoty. Kapitan zmarszczył brwi. Nie było czasu na rozważania. – Wymierzyć w niszczyciel z pozostałej broni. – Wedle rozkazu, szlachetny. *** Wiązka, która trafiła „Edynburg”, różniła się od plazmy, która zniszczyła „Oxford”. Była węższa, jasnozielona, nie oślepiająco
biała.
„Edynburg”
w
Uderzyła
niszczyciel
okamgnieniu stracił całą
prosto
w
dziób.
moc. Komputery
i systemy podtrzymywania życia przestały działać, światła zgasły na wszystkich pokładach. Nie włączyły się nawet generatory awaryjne. Później naukowcy V ictorii odkryli, że działały wciąż tylko generatory na antymaterię, jednak turbiny wytwarzające energię elektryczną na okręcie były bezużyteczne. „Edynburg” leciał dalej bezwładnie – ślepy, głuchy i bezradny. Tymczasem krążownik Tilleke znowu się zamaskował i zmienił
kurs. Jego dowódca wciąż miał nadzieję, że wymknie się z sieci aktywnych czujników. *** – Wykrywam wiele jednostek, szlachetny – odezwał się specjalista od detekcji. Na obrazie holo ukazały się gromadki małych znaczników z przodu krążownika i po obu burtach. Za nimi szybko zbliżał się większy znacznik okrętu V ictorii, gotowego do niszczycielskiej salwy. Po drugiej stronie był krążownik wroga. Operator detekcji Tilleke nie wiedział, że kolizja
z
„Oxfordem”
pozbawiła
„Wellingtona”
niemal
wszystkich czujników dziobowych i okręt leciał na oślep, starając się wymacać dronami ślad krążownika. – Skąd nadlatują? – zapytał kapitan Tilleke. Operator detekcji bezradnie rozłożył ręce. – Zewsząd – odpowiedział cicho. – Rozumiem – mruknął kapitan, ale jego myśli skupiały się już na kolejnym problemie. Jego okręt skrywał wiele sekretów, systemów
broni
i
maskowania
o
wiele
bardziej
zaawansowanych niż te, których używały jednostki V ictorii czy Dominium.
Nie
mogły
wpaść
w
ręce
wroga.
Kapitan
wyprostował się powoli. Znał swoją powinność. Obrócił fotel do konsoli komputera i szybko wpisał tajny kod. Na ekranie pojawiło się pytanie. Kapitan pochylił się do mikrofonu i wymówił wyraźnie: – Na wieczną chwałę cesarza, wykonać mój rozkaz. Ekran rozbłysnął. Kapitan rozparł się w fotelu i odetchnął
głęboko. Wypełnił swój obowiązek. *** W centrum dowodzenia na „Rubat” Emily obserwowała odczyty detektorów i pozycje groginów. „Lwie Serce” śpieszyło na prawą stronę kolumny, jego detektory aktywnie pingowały przestrzeń przed dziobem. Drony zwiadowcze rozproszyły się kuliście
wokół
wielkiej
chmury maskującej
i
skanowały
otoczenie. Emily zesztywniała, gdy „Edynburg” nagle zmienił kurs i zaczął dryfować w dół na prawo. Pewnie coś wykrył, ale na holo nie pojawiły się żadne nowe odczyty. Na pięć sekund pojawił się nieoczekiwanie krążownik Tilleke, co pozwoliło znowu dobrze go namierzyć aktywnym skanem. Zaraz jednak okręt zniknął ponownie. Mildred śledziła go stale, obliczała możliwe kursy przy różnych prędkościach. Potem na holo pojawiły się trzy koncentryczne, rosnące sfery. Wewnętrzna była czerwona i oznakowana jako 75%, następna niebieska z
oznakowaniem
półprzezroczystej, zorientowała
się,
50%, z
etykietą że
aż
do 10%.
„Edynburg”
ostatniej, Emily ma
ciemnej,
dopiero
kłopoty.
teraz
Odczyty
wskazywały, że okręt nie emituje żadnych sygnałów, w tym również identyfikacyjnego IFF. Niszczyciel dryfował po tym samym kursie, na który wszedł, gdy na parę sekund pojawił się okręt Tilleke. Co się stało? Czy „Edynburg” wyruszył w Daleką Drogę? Pośpiesznie włączyła komunikator.
– Alex, możesz wysłać dwie kanonierki, żeby sprawdzić, co się dzieje z „Edynburgiem”? Z odczytów wynika, że nie ma uszkodzeń, ale jest całkowicie pozbawiony mocy. Rudd nie odpowiedział,
ale na holo para kanonierek
pośpieszyła do burt dryfującego okrętu. Emily skinęła głową i wróciła do obserwacji. Czujniki śledziły słabe źródło ciepła przemieszczające się w dół i na prawo, a potem bardziej na prawo i wreszcie prosto w górę. „Lwie Serce” zrobiło kolejny zwrot i przyśpieszyło, podczas gdy kanonierki z „Rubat” zbliżały się do wykrywanego źródła ciepła z różnych kierunków. Zbliżały się coraz bardziej i otaczały Tilleke, ale cel nie próbował ani przyśpieszyć, ani zmienić kursu. Za minutę kanonierki
będą
miały
pełny
namiar
i
wystrzelą
z dziesięciocalowych laserów, a potem, z jeszcze mniejszego dystansu, wypuszczą pociski. Emily zmarszczyła
brwi.
Dlaczego
kapitan Tilleke nie
manewruje? Musi widzieć groginy, które kierują się prosto na jego okręt… Na ekranie łączności pojawił się Alex Rudd. – Pani komendant – rzucił z niepokojem – myślę, że to podstęp, jak z ataku na Siegestora. Wtedy jednostka Dezetów dokonała samozniszczenia… Emily zamrugała zaskoczona, a potem połączyła się ze wszystkimi kanonierkami. – Wszystkie groginy, odwrót! Odwrót natychmiast! Zaraz nastąpi autodestrukcja okrętu wroga!
Krążownik Tilleke zniknął w znanej już, rozrastającej się kuli oślepiającego blasku, która pożerała wszystko, czego dotknęła. Kula
rosła
przez
piętnaście
sekund,
antymateria
paliwa
anihilowała wszystko, co napotkała, a potem z białej zrobiła się czerwona. Kiedy wreszcie zgasła, z okrętu Tilleke i dwunastu kanonierek nie zostało nic – ani kapsuł ratunkowych, ani dronów z kodem Omega. Nic. Potem jeden z pilotów kanonierek mruknął: – Dopadliśmy drania! Na co inny pilot odpowiedział: – Dupek. Dwadzieścia
minut
później
„Edynburg”
odzyskał
moc
i eskortowany przez dwie kanonierki z „Rubat” wrócił na kurs. Kapitan Sweeney nie umiał wyjaśnić, co się stało. – Trafił nas promień Tilleke i wszystko na pokładzie padło. Puf! Weszliśmy w dryf, a potem dotarły do nas dwie kanonierki, ale bez mocy nie mogliśmy nadać do nich nawet prostego sygnału radiowego. Po prostu dryfowaliśmy, a po kwadransie moc wróciła. Ot, tak. – Kapitan pokręcił głową. – Nie wiem dlaczego. Wiem tylko jedno, gdy wszystko padło, Tilleke mógł nas załatwić dowolną bronią. A potem rozejrzał się i zmarszczył brwi. – Hej, a ilu ludzi udało się uratować z „Oxforda”? Oficerowie popatrzyli na siebie, a potem jeden z nich zaklął głośno i rozkazał odtworzyć ostatnią godzinę starcia. ***
Sto tysięcy mil dalej „Oxford” wyruszył w Daleką Drogę. Promień plazmowy Tilleke rozdarł cały dziób niszczyciela. Próżnia wysysała powietrze, poszycie miało wyrwę ciągnącą się od wieżyczki laserów numer dwa i trzy,
generatory na
antymaterię wyłączyły się automatycznie. Zapłonęły światła awaryjne,
ale jedna trzecia okrętu była już pozbawiona
powietrza i martwa. Bez sztucznej grawitacji ciała załogi unosiły
się
zniszczonym
w
ciemniejących
dziobie
zdołała
korytarzach. założyć
w
Garstka
porę
na
skafandry
próżniowe. Ludzie pojedynczo przechodzili przez najbliższe grodzie, do szczelnych sekcji pokładów. Czekali tam na pomoc, która nigdy nie miała nadejść. Mildred działała dzięki zasilaniu z niewielkiej kostki zyrydu wmontowanej w jej rdzeń. Jednak inne systemy okrętu szybko przestawały pracować. Brak systemu wspomagania życia sprawił, że stężenie dwutlenku węgla przekraczało już normę, a chociaż sprężone powietrze znajdowało się w zbiornikach zapasowych, jedna z wielu eksplozji na okręcie uszkodziła pompy i tlen nie dotarł na pokłady. Ciśnienie wewnątrz nieszczelnego
kadłuba
spadało.
Pomimo
wyszkolenia
i doświadczenia w walce większość załogi nie włożyła na czas skafandrów próżniowych. Przez dym niosły się jęki rannych i umierających, zagłuszane hukiem uciekającego powietrza. Nie miało to jednak znaczenia. „Oxford” wraz z resztkami załogi skazany był na zagładę. Sześć minut po trafieniu plazmą i zniszczeniu dziobu Mildred oszacowała, że okręt wkrótce
przepadnie, i próbowała wysłać kod Omega. Niestety, wyrzutnie dronów również zostały uszkodzone. Sztuczna inteligencja nie miała kontaktu z większością systemów na pokładzie, ani mechanicznych, ani elektronicznych. Było to tak, jakby Mildred amputowano wszystkie kończyny. Nie oznaczało to jednak, że nic nie mogła zrobić. Wiele lat temu sztuczną inteligencję jej typu zaprojektowała głęboko religijna kobieta, która przewidziała z ponurą pewnością, że załogę może spotkać właśnie taki koniec. Nie szybka, łatwa śmierć, lecz powolna, samotna agonia w bólu i przerażeniu. Projektantka wiedziała, że nie będzie można nic zrobić, aby zapobiec takim tragediom, ale modliła się, żeby przynajmniej dało się ulżyć konającym. Dlatego kiedy „Oxford” dryfował z resztą ocalałej załogi, gdy temperatura na pokładzie spadała, powietrze uciekało, a gorycz bezradności wkradała się w serca żywych, Mildred wykonała swoje ostatnie zadanie. Zaczęła śpiewać. Głębokim kontraltem śpiewała powolną melodię i znane wszystkim słowa psalmu. A na całym okręcie przerażona załoga zatrzymała się, przestała się szarpać i dyszeć w panice. Niektórzy zapłakali cicho, wszyscy słuchali. A Mildred śpiewała. Cudowna Boża Łaska ta Zbawiła z grzechów mnie.
niektórzy się uśmiechnęli,
lecz
Zgubiony, nędzny byłem ja, Lecz teraz cieszę się[1]. Były to ostatnie słowa, jakie usłyszało dwustu szesnastu ludzi z załogi niszczyciela „Oxford”. ===
ROZDZIAŁ 44 GRUPA BOJOWA FLOT Y V ICT ORII W SEKT ORZE GILEADU Wiktoriańscy kapitanowie siedzieli przy stole konferencyjnym cisi i przygnębieni. Brat Jong przyłączył się do nich. Mogli uczestniczyć w spotkaniu tylko na ekranie, jak to zwykle robili, ale ogarnęła ich niewypowiedziana potrzeba fizycznej bliskości. Kapitan Sweeney przyniósł dwie butelki ciemnej,
dymnej
szkockiej i nalał każdemu na palec. Potem wyczekująco spojrzał na kapitana Edera. Eder uniósł szklaneczkę. – Za nieobecnych towarzyszy – wzniósł z powagą toast. Wszyscy powtórzyli i unieśli naczynia. Emily wysączyła whisky ostrożnie, nauczyła się na własnej skórze, że słabo znosi alkohol. Dostrzegła też, że brat Jong, choć uniósł szklaneczkę do ust, nie wypił ani kropli. – Za pięć godzin przejdziemy przez tunel do sektora V ictorii. – Eder zakręcił trunkiem na dnie szklanki. – Wciąż nie wiadomo, czy Dezeci wycofali się z tunelu do Azylu. Jeśli tak, dołączymy do admirał Douthat i reszty Floty. Jeżeli nie, zastanowimy się, co możemy zrobić. Nie był to właściwie plan, ale nic lepszego na razie nie udało się wymyślić. – Co z tym krążownikiem Tilleke? – zapytał kapitan Zar.
Eder zerknął na Hirama. – Mamy cztery pewne informacje – odezwał się posłusznie Brill. – Może pięć. Mówił nieobecnym tonem, jakby opisywał posiłek, który jadł tydzień temu. Emily, która siedziała przy stole naprzeciw niego, zdała sobie sprawę, że Hiram myślami jest przy Cookie, wciąż na pokładzie „Rubat” i pod opieką doktor Wilkinson. Wilkinson według Emily była albo czarownicą, albo aniołem – pojawiała się tam, gdzie była najbardziej potrzebna. – Po pierwsze, wiemy, że krążownik został zbudowany na szkielecie
jednostki
Dezetów,
więc
Dominium
albo
wyprodukowało jego kadłub i sprzedało Tilleke, albo przekazało im plany. Po drugie, wiemy, że Tilleke mają broń, jakiej wcześniej nie widzieliśmy. Z pewnością taką nie dysponujemy i, na ile nam wiadomo, nie mają jej też Dezeci. – Czym załatwili „Oxford”? – zapytał kapitan Sweeney. – Nie wiadomo – odparł Hiram. – Ale wygląda na to, że choć bardzo potężna, ma długi czas ładowania, czyli można jej użyć tylko raz podczas walki. – Bogom niech będą dzięki za te drobne łaski – mruknął jeden z dowódców. – Ten promień to chyba strumień ekstremalnie rozgrzanego i zjonizowanego gazu, ale kiedy przyglądaliśmy się odczytom z czujników w zwolnionym tempie, widzieliśmy pięć osobnych wyrzutów. Nie przypomina to używanych przez nas karabinów plazmowych. Wygląda na to, że Tilleke udało się rozwiązać
problemy z transferem ciepła, a to pozwoliło im skonstruować naprawdę wielką broń plazmową. Taki strumień dosłownie topi w okamgnieniu wszystko, w co trafi. Co więcej, promień plazmowy ma ekstremalnie wysoki poziom przewodnictwa elektrycznego, więc ładunek może nieść się po promieniu. – Hiram zaczał wyliczać na palcach. – Trafiony okręt dozna uszkodzeń od ekstremalnego gorąca, strumień roztopi obszar wokół trafienia, głęboko. Uderzenie rozbije też poszycie, kadłub nie zdoła wchłonąć tyle ciepła w tak krótkim czasie i metal, który nie stopił się od razu, popęka. Do tego dochodzą uszkodzenia
od wyładowania
elektrycznego
w
systemach
okrętu, a także straty w załodze, ponieważ ładunek ze strumieniem porazi wszystkich w pobliżu. Hiram pokiwał głową w zamyśleniu. – To bardzo wredna broń. Byłem zaskoczony, gdy zobaczyłem ją na stosunkowo małej jednostce, chociaż to wyjaśnia, dlaczego ma tak długi cykl ładowania. – Co jeszcze? – zainteresował się Bengt Thuree z „Sowy Uszatej”. – Wiemy, że Tilleke są w sektorze Dominium i obserwują starcia między nami i Dezetami. Możemy zatem założyć, że nie zamierzają aktywnie pomagać Dominium. – Hiram spojrzał w notatki na swoim tablecie i dokończył ponurym tonem: – A to prowadzi do kolejnego punktu. – Niech zgadnę – odezwała się Sadia Zahiri z „Sowy Śmieszki”. – Tilleke mają naprawdę dobre systemy maskowania.
– Przynajmniej na to wygląda – zgodził się kapitan Eder. – Wiemy, że ten krążownik podszedł do nas na sześć-siedem tysięcy mil i nic nie zauważyliśmy. A przecież nie była to mała jednostka. Dlatego teraz musimy mieć oczy i uszy otwarte, używać nieustannie dronów zwiadowczych do sprawdzania przestrzeni… I od czasu do czasu trzeba robić skanowanie aktywne. – Będzie nas o wiele łatwiej wykryć – ostrzegła Zahiri. – Nic na to nie poradzimy – odpowiedział Eder. – W co pogrywają Tilleke? – zastanawiał się kapitan Thuree. Dowódcy popatrzyli po sobie. Wreszcie odezwał się Hiram: – Nie wiem, ale na pewno nam się to nie spodoba. – Zastanowił się. – I, jeśli się nie mylę, Dominium też nie będzie zachwycone. Cztery godziny później grupa bojowa wślizgnęła się przez tunel czasoprzestrzenny do sektora V ictorii. Zastali na wpół wykończony fort i ślady, że siły Dominium pośpiesznie opuściły swoje pozycje. Grupa zrobiła zwrot od Kornwalii i skierowała się do tunelu czasoprzestrzennego między V ictorią i Azylem. Dowódcy okrętów V ictorii nie mieli pojęcia, że właśnie skazują
na
śmierć
dwadzieścia
pięć
milionów
swoich
pobratymców. *** Na „Niezłomnym”, pancerniku Dominium, admirał Kaeser rozmyślał nad swoim życiem jako żołnierza. Zaciągnął się do floty w wieku lat siedemnastu – był naiwnym dzieciakiem
z
małej,
rolniczej
społeczności,
żyjącej
na
równinach
południowej półkuli Timora. Młody chłopak z równin dorósł. Flota
zapewniła
mu wykształcenie i
zawód,
wykarmiła,
nauczyła odpowiedzialności, a wreszcie powierzyła dowództwo. W zamian wymagała tylko dyscypliny i posłuszeństwa. I Kaeser z chęcią się temu podporządkował, był szczęśliwy, że może wypełniać rozkazy, choć nie zawsze wydawali je ci, którzy nosili mundur, częściej byli to cywile i politycy w garniturach. Jednak Kaesera dotknęło przekleństwo – był inteligentny. I kiedy robił się starszy, obserwował i słuchał. Widział korupcję, niezdolność
do
działania,
egoizm i
niesnaski
polityków.
Z czasem uświadomił sobie, że jego ukochana flota to nie tylko tarcza
obronna
Dominium,
lecz
także
straszliwy
miecz
polityków, którym udało się wyszarpnąć władzę innym równie chciwym politykom, którzy zostali pokonani przez jeszcze bardziej chciwych. Jednak Kaeser wciąż służył we flocie. W chwilach najbardziej ponurych nastrojów, kiedy wszystkie osiągnięcia miały posmak goryczy i popiołu, powtarzał sobie, że jest ponad brudne politykierstwo. Służył przecież miliardom ludzi, którzy tworzyli Dominium Zjednoczenia Ludowego, i tylko to miało znaczenie. Jednak teraz, gdy Dominium rozpętało wojnę, a Kaeser dostał rozkaz, aby zamordować miliardy ludzi tylko z powodu porażki na tej wojnie… zrobiło się nieciekawie. Admirał zastanawiał się, jak do tego doszło. I jak powinien postąpić.
– Nasze rozkazy są jasne – stwierdził Bauer blado. Wyglądał na znużonego i poszarzałego. Siedzieli w prywatnej kajucie Kaesera. Admirał nie tknął swojego drinka. Bauer kurczowo ściskał szklaneczkę. – Mamy wysterylizować planetę Kornwalię i wymordować ludzi w sektorze V ictorii. Kapitan miał rozpięty kołnierzyk, na czole perliły mu się krople potu. – Wiesz, ilu ludzi mieszka na Kornwalii? – spytał cicho Kaeser. Bauer tylko popatrzył bez słowa. – Mniej więcej trzy miliardy. I kolejne trzy na Christchurch. Wiesz, co zrobią nam ludzie z V ictorii, co zrobią Dominium Zjednoczenia Ludowego, jeżeli spuścimy antymaterię na Kornwalię? – Jeżeli zrobimy, co trzeba, nie będzie nikogo, kto będzie mógł coś
zrobić.
I
zwyciężymy.
– Bauer mówił jak
człowiek
w rozpaczy, który ma przed sobą dylemat i nie potrafi go samodzielnie rozwiązać. Jednak Kaeser pamiętał, że to właśnie Bauer przyszedł, gdy admirał trafił do aresztu, i tylko dzięki kapitanowi mógł odzyskać władzę. „Nie należy go nie doceniać tylko dlatego, że jest przerażony” – napomniał się Kaeser w duchu. –
Nie zdołamy wymordować
wszystkich mieszkańców
sektora V ictorii, Fritz – stwierdził cicho. – Wiesz to tak samo jak ja. Nawet jeżeli obrócimy całą planetę w dymiący popiół, jej Flota dawno uciekła. Nie została pokonana, Fritz, a na pewno nie na długo. Straciliśmy Siegestora. Siegestora! Dopóki nie ulepszymy znacząco Potęgi Ludowej,
nie będziemy mogli
uzupełniać strat. I pamiętaj jeszcze o jednym, Fritz. Wiktowie znaleźli sekretne przejście do sektora Dominium. Mamy teraz wojnę na dwóch frontach. Bauer nie odpowiedział, tylko obrócił szklaneczkę w dłoni. Kaeser, gdy mu się przyglądał, nagle zrozumiał. – Twoja rodzina jest bezpieczna, Fritz. Powiedziałem, że się nimi zajmę, i dotrzymałem słowa. Są na Darwinie, bezpiecznie ukryci. Bezpieka ich nie znajdzie. Bauer odetchnął głęboko. Zadrżał. – Są wszystkim, co mi zostało, admirale. Jeżeli nie przeżyję tej wojny, nie chcę, żeby bezpieka zaczęła ich ścigać i zamordowała tylko za to, co zrobiłem. Kaeser skrzywił się ponuro. – Nie martwię się, że zostaniemy zabici za to, że nie spalimy Kornwalii. Martwię się, że będziemy ścigani przez V ictorię po krańce Galaktyki, jeżeli to zrobimy. A inne sektory z pewnością pomogą, zwłaszcza Światłość. Ci przeklęci fanatycy przerażają mnie do szpiku kości. Nie mam pojęcia, jak to robią, ale wiedzą o wszystkim, co dzieje się w kosmosie. Muszą mieć szpiegów w każdym zakamarku. Bauer tym razem popatrzył na niego z niedowierzaniem. – Tylko to was martwi, admirale? Boicie się, że zostaniecie złapani? – zapytał z brutalną szczerością. Kaeser pokręcił głową. – Nie. – Uniósł ręce. – Dowodziłem okrętem. Walczyłem z wrogiem i zabijałem go, gdy mogłem, żołnierz na żołnierza. Ale
to… Nie chcę umierać z krwią trzech miliardów ludzi na rękach, Fritz. Nie chcę także, aby moje załogi musiały z tym żyć. – To rozkaz naczelnika ludowego – stwierdził Bauer, jednak nie po to, aby się spierać. Sprawdzał Kaesera. Admirał skinął głową. – Zgadza się. Co oznacza, że muszę podjąć decyzję, dlatego chcę cię spytać, czy posłuchasz moich rozkazów, Fritz. Nie dlatego, że musisz, ale dlatego, że chcesz. Bauer zacisnął zęby i pięść, po czym zmusił się do rozluźnienia. – A jakie to rozkazy, admirale? Kaeser uśmiechnął się z goryczą. – Naprawdę nie wiem, jak to się skończy, Fritz. – Wiem, admirale. Kaeser wstał i wygładził bluzę. – No to zaczynajmy. *** „Niezłomny” dotarł do Kornwalii dzień po opuszczeniu przestrzeni przy tunelu czasoprzestrzennym do Azylu. Admirał Kaeser wysłał wszystkie okręty Floty Bojowej do rodzimego sektora i nakazał kierować się jak najszybciej na Timora. Tylko „Niezłomny” skierował się do planety. Kiedy się zbliżył, na orbicie zastali krążownik wywiadu Dominium. Sztuczna inteligencja powiedziała Kaeserowi, że dowódcą tego okrętu jest kapitan Kurt Adler. – Co wiesz o Adlerze? – zapytał Kaeser Bauera.
– Wschodząca gwiazda wśród oficerów bezpieki. Służbista, bardzo lojalny wobec naczelnika. Wypełnia gorliwie rozkazy i wierzy, że wrogowie Dominium zasługują na karę. Uważa się także za wybitnego stratega, chociaż jego popisy na uczelni były ledwie-ledwie zadowalające. – Pewny siebie? – Absolutnie. I nie znosi, gdy podwładni kwestionują jego rozkazy. Nie ma to wielkiego znaczenia, bo krytyka ze strony rówieśników niewiele go obchodzi – zaśmiał się Bauer. – Mieliśmy swoje wzloty i upadki z Kurtem. Gdy
„Niezłomny”
się
zbliżał,
okręt
kapitana
Adlera,
„Prawość”, wypuścił salwę dziesięciu pocisków w powierzchnię Kornwalii. Kaeser jęknął. – Do diabła! Musiał otrzymać rozkazy bezpośrednio od naczelnika… Oficer podniósł wzrok znad stanowiska detektorów. – Wszystkie dziesięć pocisków trafiło w planetę, admirale. – Gdzie? – W główne ośrodki miejskie. Pięć pocisków miało głowice jądrowe
o
mocy
pięciuset
megaton,
pięć
to
głowice
z antymaterią. Zbyt wiele czynników trzeba by uwzględnić, aby obliczyć z wyprzedzeniem, ile megaton może mieć eksplozja antymaterii w atmosferze i tuż nad powierzchnią planety, ale wszyscy doskonale wiedzieli, że wywoła to niewyobrażalne zniszczenia.
Admirał Kaeser pochylił się do kapitana „Niezłomnego”. – Fritz, chcę, żebyś przejął stanowisko uzbrojenia – nakazał cicho. Bauer spojrzał na dowódcę, a Kaeser skinął głową. – Połączcie mnie z „Prawością” – rozkazał. Zaraz potem z ekranu spojrzał na niego kapitan Adler. „Dlaczego wszyscy oficerowie bezpieki wyglądają, jakby się cały czas krzywili?” – pomyślał admirał. – Kapitanie Adler – odezwał się ostro – chcę wiedzieć, dlaczego bombardujecie planetę i łamiecie rozkazy naczelnika! Grymas Adlera nieco zmalał, ale bardzo nieznacznie. – O czym wy mówicie? Dostałem bezpośredni rozkaz od naczelnika ludowego, aby ostrzelać Kornwalię. – Kiedy dostaliście taki rozkaz, kapitanie Adler? Adler zmarszczył brwi, machnął ręką za ekranem. Wyglądał, jakby słuchał kogoś, a potem odwrócił się znowu do ekranu. – Rozkaz przyszedł czterdzieści pięć minut temu – stwierdził z przekonaniem. Admirał Kaeser pokiwał głową. – Powiedzcie, kapitanie, nie sprawdziliście transmisji sprzed pół godziny, w której ten rozkaz został odwołany? – Kątem oka Kaeser dostrzegł, że oficer łączności posłał mu zaskoczone spojrzenie, a potem pochylił się nad pulpitem, bez wątpienia aby sprawdzić, o jakiej wiadomości od naczelnika mówi admirał Kaeser. Adler wytrzeszczył oczy, zaraz jednak je zmrużył. – Nie wiem, o czym mówicie…
– Ty durniu! – ryknął Kaeser. – Złamałeś rozkaz naczelnika ludowego i właśnie dokonałeś anihilacji dziesięciu największych miast V ictorii, przez co podważyłeś propozycję pokoju, jaką przedstawił
naczelnik!
Teraz
również
Sułtanat
i
Sybilla
przystąpią do wojny, a wszystko to przez twoją niedbałość i bezdenną głupotę! Kapitanie Adler, jesteście aresztowani. Staniecie przed trybunałem wojskowym, gdy tylko wrócimy na Timora. – Nie możesz mnie aresztować! – wybuchł Adler. – Nie podlegam flocie ani twoim rozkazom. Tylko oficer służby bezpieczeństwa… Kaeser dostrzegł, że oficer łączności próbuje przyciągnąć jego uwagę. Z pewnością chciał powiedzieć, że nie ma żadnego rozkazu z Timora odwołującego atak na Kornwalię. Kaeser to zignorował. – Nie podlegacie moim rozkazom? – ryknął znowu admirał. – Jestem
głównodowodzącym
Floty
Bojowej
Dominium,
mianowanym przez samego naczelnika Nasto! Dowodzę każdym okrętem
w
sektorze
V ictorii.
Poprzednio
chciałem
was
aresztować tylko za zaniedbanie obowiązków, kapitanie, ale teraz aresztuję was za zdradę! Kaeser pochylił się i wysunął podbródek. – Kto jest waszym zastępcą na „Prawości”? Zgłosi się natychmiast. Na ekranie pojawił się barczysty, ciemnowłosy mężczyzna. – Tu komandor Bittman, admirale. Jakie są wasze rozkazy?
– Komandorze, mianuję was dowódcą „Prawości”. Ze skutkiem natychmiastowym.
Macie osobiście odprowadzić
byłego kapitana Adlera do kajuty i zamknąć go tam. Nie wolno mu się komunikować z nikim, dopóki nie dotrzemy na Timora, gdzie
zostanie
przekazany
pod
nadzór
oficera
Służby
Wewnętrznej Floty, który dowodzi osobistą ochroną naczelnika ludowego. Zrozumieliście, komandorze? Na
wzmiankę o
Bittman
Służbie Wewnętrznej Floty komandor
zesztywniał
śmiertelnym
wrogiem
z
zaskoczenia. Sił
Ta
instytucja
Bezpieczeństwa
była
Ludowego.
Przekazanie kapitana Adlera pod jej nadzór oznaczało, że bezpieka wypadła z łask naczelnika. – Komandorze Bittman, potwierdźcie rozkazy! – warknął ostro Kaeser. – Oczywiście, admirale, potwierdzam wasze rozkazy – komandor nieco się zająknął, gdy to mówił. – Więc zacznijcie je wykonywać i powiadomcie, kiedy kapitan Adler znajdzie się w areszcie. Ekran łączności ściemniał. Admirał Kaeser zerknął na zegarek. – Sternik, zbliżcie się na siedemset mil za rufą „Prawości”. Szybko! Znowu zerknął na zegarek. Za minutę komandor Bittman odeprze
protesty
kapitana
Adlera
i
wezwie
któregoś
z podwładnych, aby zabrał więźnia do celi. Kolejne pięć minut zajmie odprowadzenie do aresztu. W tym czasie mostek
pozostanie pod komendą trzeciego oficera, zapewne operatora detektorów lub uzbrojenia. Każdy się nada. Kaeser założyłby się, że załoga mostka „Prawości” jest tak wstrząśnięta tym, co się stało, że niewiele uwagi poświęca monitorom. Raz jeszcze spojrzał na zegarek. Minęły dwie minuty. „Niezłomny” podkradał się coraz bliżej „Prawości”. Trzy minuty. Cztery. Wreszcie sześć. Kaeser połączył się znowu z krążownikiem. Twarz młodego oficera pojawiła się na ekranie. – Słucham, admirale – odezwał się nerwowo. Kaeser naskoczył na niego bez ceregieli. – Dlaczego nie powiadomiono mnie, że kapitan Adler jest już w celi? – warknął. Młodszy oficer wyraźnie pobladł. – N-nie w… – Nazwisko i ranga! – Porucznik Kaufman, admirale, oficer detekcji… – Poruczniku, pójdziecie zaraz do aresztu i sprawdzicie, skąd ta zwłoka – rozkazał zimno Kaeser. Kaufman nie potrafił odmówić, odruchowo zerwał się i pobiegł do windy, zupełnie nieświadomy, że nie przekazał komendy. Admirał znowu zerknął na zegarek. Prawie siedem minut. Przemoc werbalna sprawiła, że trzech najstarszych stopniem oficerów na „Sprawiedliwości” zeszło z mostka. Kaeser odwrócił się do kapitana Bauera, który zajmował stanowisko uzbrojenia, i krótko skinął głową. Bauer nacisnął guzik. Trzydzieści osiem pocisków i cztery
ciężkie lasery ostrzelały niczego niespodziewającą się „Prawość” z odległości zaledwie siedmiuset mil. Nie było szans na odpowiedź ogniem. Pociski trafiły w śródokręcie i krążownik został zniszczony w parę sekund. – No dobrze. Wracajmy do domu – rozkazał admirał Kaeser wstrząśniętej załodze. ===
ROZDZIAŁ 45 NA POKŁADZIE OKRĘT U FLOT Y V ICT ORII „SYDNEY” Najgorsze jest to, że kiedy trzeba podjąć najważniejszą decyzję w karierze, brakuje informacji, na których można by się oprzeć, fuknęła w duchu admirał Douthat. Od wielu dni trzymała Flotę V ictorii w gotowości, tuż poza zasięgiem detektorów z tunelu czasoprzestrzennego V ictoria – Azyl. Od wielu dni okręty czekały na sygnał od kapitana Edera z „Lwiego Serca”, że rozpoczyna atak na siły Dominium blokujące tunel. Od wielu dni nie było żadnych wieści. Dzień po dniu admirał wysyłała setki dronów zwiadowczych do sektora V ictorii tylko po to, aby denerwować Dezetów i wytrącać ich z równowagi. Dezeci, rzecz jasna, odpłacali z nawiązką, co – Douthat musiała to przyznać – również wytrącało ją z równowagi i denerwowało. Dzień po dniu nic się nie zmieniało. A pół tuzina ciężkich krążowników Dominium patrolowało przestrzeń w pobliżu wejścia do tunelu, podczas gdy na granicy zasięgu drony zwiadowcze wykrywały ślady jeszcze większej liczby okrętów. Raz czy dwa udało się wychwycić obraz nowej jednostki dodawanej do sił Dominium, jednak nie były to pewne dane. Dezeci jeszcze skomplikowali sytuację, ponieważ zaminowali obszar przy tunelu. Miny wysadziły tysiące dronów wysłanych przez Douthat. Z czasem na pewno miny te zostaną zniszczone przez pływy grawitacyjne
wokół
tunelu
czasoprzestrzennego,
ale
na
razie
bardzo
skutecznie utrudniały dokonanie zdalnego zwiadu siłom V ictorii. A potem wszystko się zmieniło. Drony zwiadowcze przeszły przez tunel. I wróciły. Wszystkie. Kiedy specjaliści od detekcji sprawdzili wyniki zwiadu pierwszego drona, nie uwierzyli własnym oczom. – Gandalfie, wykonaj pełną diagnostykę drona – rozkazał jeden z nich sztucznej inteligencji, a gdy tak się stało, sprawdzono dane z kolejnych dronów. Oficer detekcji zmarszczył brwi. Wyniki były za każdym razem takie same. Gandalf zameldował, że wszystkie systemy sprawdzanego drona funkcjonują prawidłowo. Wtedy oficer detekcji kazał się połączyć z admirał Douthat. Oficer łączności pochyliła się nad aparaturą. – Komandorze, mam informację, że admirał jest na spotkaniu u królowej. Chyba nie powinno się jej przerywać, prawda? Oficer detekcji nie fatygował się z odpowiedzią. Kobieta na stanowisku łączności służyła od niedawna i nie było czasu, aby ją pouczać ani napominać. Dlatego oficer detekcji po prostu odsunął ją delikatnie i wpisał kod, który zaalarmował adiutanta admirał Douthat. – Tu porucznik Perry – zgłosił się od razu. – Poruczniku Perry, mówi komandor Barnes, oficer naczelny centrum detekcji Floty. Chcę, żeby pan przerwał spotkanie admirał i przekazał, że mamy tu raporty dronów wysłanych
przez tunel, które muszę z nią omówić natychmiast. Zrozumiał pan? – Bezzwłocznie przekażę to admirał Douthat, komandorze – zapewnił spokojnie adiutant. – Proszę pozostać na linii. Niedługo potem twarz Douthat pojawiła się na ekranie. – Co macie? Barnes to właśnie w niej lubił, nigdy nie traciła czasu na uprzejmości. – O siedemnastej uniwersalnego czasu Floty wysłaliśmy czterdzieści dronów przez tunel do V ictorii. – Przerwał dla lepszego efektu. – Wróciły wszystkie. Douthat uniosła brwi. – Wszystkie? – Nie wykryły najmniejszych śladów sił Dominium. Żadnych okrętów, min, zdalnych wyrzutni. Sprawdziłem dwukrotnie drony, nie wykazują usterek. – Żadnych innych danych? – zapytała admirał. Barnes pokręcił głową. Admirał Douthat skinęła głową na adiutanta – pewnie Perry’ego – i zaraz potem na ekranie pojawiły się twarze czterech głównych kapitanów. – Drony zwiadowcze wróciły dziesięć minut temu. Ich dane wskazują, że Dominium mogło wycofać swoje siły spod tunelu. Wyślijcie kolejne drony i fregatę. Gdy tylko wrócą, o ile nadal nie będzie żadnych śladów obecności Dezetów, przeprowadźcie swoje grupy bojowe przez tunel.
Będę na
„Sydney”
za
czterdzieści minut. Kapitanie Aukes, dopóki nie wrócę, będzie
pan dowodził Flotą. Gdy tylko grupy przejdą przez tunel, chcę dostawać informacje o sytuacji co pięć minut. Zamilkła i spojrzała na swoich głównych dowódców. – Myślę, że się udało, moi drodzy. Bez odbioru. *** Pięć
minut
później
czterdzieści
dronów
zwiadowczych
wypadło z tunelu w przestrzeń V ictorii, a za nimi podążyła fregata „Olimp”. Drony zwiadowcze rozpoczęły aktywny skan. Nie znalazły nic oprócz wyłączonych min. „Olimp” wypuścił więcej dronów, aby rozszerzyć zwiad na pięćdziesiąt tysięcy mil. Mijały minuty, a potem napłynęły dane z dodatkowych dronów. Nadal nic. Kapitan Allison Lewicka rozkazała zwiększyć promień skanowania na sto tysięcy mil, co pozwalało wykryć niezamaskowane jednostki w zasięgu sekundy świetlnej. Potem niecierpliwie zabębniła palcami w blat, gdy czekała na rezultaty. Kapitan Aukes przesłał równie niecierpliwe żądanie przekazania wyników zwiadu. Lewicka wysłała dosadną odpowiedź. – Nic w promieniu pięćdziesięciu tysięcy mil. Rozszerzyłam skan do stu tysięcy. Proszę pozwolić, że wykonam swoją pracę. Po prawie półgodzinie drony zwiadowcze zameldowały się z powrotem. Lewicka, dawniej kapitan sowy, wydęła usta, a potem się uśmiechnęła. – Zabierz nas z powrotem, Mickey – powiedziała pilotowi. Po dwóch minutach pojawili się w przestrzeni Azylu, gdzie niecierpliwie czekała reszta Floty V ictorii. – Mnóstwo niczego! – nadała Lewicka do „Sydney”. – Skan na
sto tysięcy mil. Ani jednego Dezeta. Dwadzieścia minut później Flota znalazła się w sektorze V ictorii i zaczęła przyśpieszać, aby jak najszybciej dotrzeć do Kornwalii. Lot trwał dziesięć godzin, gdy sowa na zwiadzie wykryła ślady dużej liczby okrętów przelatujących po kursie zbliżeniowym. Sowa zamaskowała się i rozpoczęła pasywną detekcję. Kilka nadlatujących jednostek maskowało się, ale większość nie. Trochę to zaskoczyło zwiadowców, dopóki nie rozpoznali z odczytów, co to za jednostki. Holowniki. Wiktoriańskie holowniki. Kapitan sowy roześmiał się serdecznie. – Łączność, powiadom admirał Douthat i kapitana Aukesa, że cudowne dziecko wróciło do domu. *** Odprawa odbyła się na pokładzie „Lwiego Serca”. Admirał Douthat przeczytała raport kapitana Edera, ale chciała poznać więcej szczegółów. Była wstrząśnięta, ale nie zaskoczona, gdy dowiedziała się o stracie transportowca „Fez”, niszczyciela „Oxford”,
czterech
holowników
i
osiemdziesięciu
siedmiu
kanonierek. A gdy czytała, co Dezeci zrobili Marii Sanchez i Ottonowi Wiśniowskiemu, zgrzytała zębami. Kiedy kapitan Eder skończył wyjaśnienia, admirał Douthat skinęła głową z satysfakcją. – Nie ma wątpliwości, że Siegestor został zniszczony? –
Jajogłowi
sprawdzili
dokładnie
odczyty detektorów.
Z Siegestora zostały tylko kawałki, lecące w różne strony.
Królowa Anna pochyliła się nad stołem. – Jeśli mogę spytać, kapitanie Eder, dlaczego po zniszczeniu Siegestora zdecydował się pan zaatakować stare zakłady stoczniowe Dominium, te, które nazywacie Fabryką Mopów? – Uznaliśmy, Wasza Wysokość, że nie zdołamy wypełnić powierzonego nam zadania przy pomocy ataku na tyły sił Dominium pod tunelem do Azylu. Straciliśmy więcej jednostek, niż się spodziewałem, mieliśmy mało amunicji, więc… – Wzruszył ramionami. – Nie chcieliśmy tak po prostu wrócić do Azylu, więc wymyśliliśmy podstęp, aby przekonać Dezetów o konieczności wycofania się z sektora V ictorii. – Byliście zbyt słabi, aby zaatakować okręty Dezetów, więc uznaliście, że lepiej napaść na centralny świat Dominium? – Królowa Anna spojrzała na kapitana z niedowierzaniem. – Niezupełnie, Wasza Wysokość. Ruszyliśmy nie na planetę, tylko na starą stocznię. Zresztą to był tylko blef – uśmiechnął się Eder. – Trochę dramatyczne przedstawienie, aby wstrząsnąć Dezetami
i
przekonać,
że
Timor
znalazł
się
w niebezpieczeństwie. Mieliśmy nadzieję, że jeżeli się uda, naczelnik wezwie swoje siły bojowe do obrony planety i stoczni. A potem kapitan uśmiechnął się szerzej. – I z tego, co słyszałem, udało się. Sir Henry odchrząknął. – Kapitanie, co pan sądzi o tym krążowniku Tilleke, na który się natknęliście? Uśmiech Edera zniknął.
– Bardzo złe wieści. Tilleke mają zdecydowanie lepsze systemy maskujące od nas i nową broń energetyczną, naprawdę niebezpieczną. – Pokręcił głową. – Jajogłowi studiują wszystko, co udało im się zebrać, ale trzeba będzie zmienić taktykę. Ta broń może mieć niewielki zasięg, przynajmniej mamy taką nadzieję, ale jedno trafienie zniszczyło „Oxford”. Siedzący obok Emily Hiram Brill pochylił się i szepnął: – Sir Henry’ego nie interesuje technologia, lecz polityka. Sir Henry zmarszczył brwi. – Proszę mi powiedzieć, kapitanie, czy pana analitycy wyciągnęli jakieś wnioski z tego, że w ogóle natknęliście się na okręt Tilleke? Eder wzruszył ramionami. – Nie, sir Henry. Albo krążownik Tilleke przyleciał tam, aby pomóc Dominium, albo tylko obserwował, jak toczy się wojna między V ictorią i Dominium. Sir Henry pogłaskał się po podbródku długimi palcami. – Hm, tak. Dziękuję, kapitanie. A potem zerknął na królową Annę, która lekko skinęła głową. – Widzisz? – szepnął Hiram do Emily. – Stary już planuje na dwa albo trzy ruchy do przodu. Wie, że Tilleke czekają, aż ta wojna na pewno się skończy, a wtedy zaatakują zwycięzcę, bo chcą go dorwać, gdy będzie jeszcze słaby. Cesarz Chalabi to przebiegły drań i lubi długoterminowe rozgrywki. Ale sir Henry też.
Admirał Douthat zabębniła palcami po stole. – Jesteśmy o sześć godzin lotu od Kornwalii. Wkrótce dowiemy się, czy Dominium wycofało się również z planety. Proszę wracać na swoje okręty i przygotować je do walki. – Wstała, spojrzała na królową i jej doradcę. – Jeżeli siły Dominium
wycofały
się
do
swojego
sektora,
możemy
zdecydować, czy ruszyć za nimi. Nasi analitycy przyjrzą się danym, ale ostateczna decyzja będzie polityczna. Kiedy nadejdzie pora, będziemy czekać na rozkazy, Wasza Wysokość. Królowa Anna skinęła głową, a potem spojrzała na Hirama i Emily, nim znowu zwróciła się do admirał Douthat. – Jeżeli można, chciałabym pożyczyć komandora Brilla na parę godzin. Obiecuję, że dołączy na czas, gdyby miała się rozpocząć jakakolwiek akcja bojowa. Admirał Douthat skinęła głową. – Oczywiście, Wasza Wysokość. – Rzuciła jeszcze twarde spojrzenie na Hirama, jakby sprawdzała, czy się zmieści w zewnętrznej śluzie, gdy będzie chciała tamtędy wyrzucić go w kosmos. – Reszta niech wraca na swoje okręty. Mamy wiele pracy i bardzo mało czasu. *** Sowy popędziły przodem na Kornwalię. Dwie godziny później zgłosiła się Sadia Zahiri z „Sowy Śmieszki”. A ponieważ nie użyła
drona
komunikacyjnego,
lecz
zwykłego
połączenia,
oznaczało to, że nie boi się wykrycia przez Dezetów. Admirał Douthat
z
uśmiechem odebrała
połączenie i cofnęła
się
zaskoczona na widok napiętej, wykrzywionej twarzy Zahiri, która pojawiła się na ekranie. – Admirał Douthat, siły Dominium opuściły Kornwalię, ale zanim
to
zrobiły,
zbombardowały
planetę
głowicami
z antymaterią. Douthat zacisnęła zęby. Tego się najbardziej obawiała. – Jak bardzo jest źle? – Zniszczyli dziesięć dużych miast. Meldunki z powierzchni nadal są skąpe, ale szacujemy, że zginęło dwadzieścia pięć do trzydziestu milionów ludzi. Alyce Douthat zamknęła oczy. – Jest jeszcze coś – dodała Zahiri. – Admirał Dezetów zostawił boję komunikacyjną. Myślę, że powinna pani tego wysłuchać. *** W sali konferencyjnej na pokładzie okrętu „Lwie Serce” usiedli admirał Douthat, kapitan Eder, królowa Anna, sir Henry, kapitan Zahiri i Hiram Brill. I skryty nieco dalej w kącie brat Jong. – Z powierzchni planety zniknęły miasta: Liverpool, Brighton, Belfast, Westminster, Dover i Lancaster – powiedziała kapitan Zahiri.
Zerknęła
na
królową.
–
Nie
ma
też
Londynu,
zniszczonego podczas pierwszego ataku. Wydawało się, że minęły wieki od tamtej pory. – Ale najpierw trzeba wysłuchać wiadomości pozostawionej na orbicie Kornwalii.
Dotknęła swojego tabletu i nad stołem pojawił się obraz holograficzny. Ukazywał mężczyznę w średnim wieku, z siwymi włosami i w uniformie admirała Floty Bojowej Dominium. Mężczyzna spojrzał beznamiętnie, po czym zaczął mówić: – Nazywam się Scott Kaeser, admirał z Floty Dominium Zjednoczenia Ludowego. Dowodzę armadą, która zablokowała tunel czasoprzestrzenny do Azylu i blokowała tam siły V ictorii przez ostatnie trzy miesiące. Dwa dni temu dostałem rozkaz powrotu do sektora Dominium. – Urwał i skrzywił się lekko. – Dostałem
także
rozkaz,
aby
zbombardować
Kornwalię.
Wysterylizować planetę. Postanowiłem tego nie robić. Niestety, jeden z kapitanów również otrzymał ten rozkaz. Jego okręt znajdował się na orbicie Kornwalii i od razu wystrzelił kilka pocisków dużego rażenia. Twarz admirała Kaesera stwardniała. – Jestem oficerem floty Dominium. Moja lojalność należy się flocie, ale nie zniżę się do mordowania niewinnych. Zniszczyłem okręt, który zbombardował wasz świat. Przykro mi, że nie przyleciałem na czas, aby temu zapobiec. Teraz jednak trzeba spojrzeć w przyszłość. Bez wątpienia rozpoczniecie atak na Timora. Timor to mój świat ojczysty. Jeśli zaatakujecie… Kiedy zaatakujecie, zrobię wszystko, aby go bronić. Niech wam się nie wydaje, że będzie inaczej. A jeżeli zawiodę i Timor wpadnie w wasze ręce, pamiętajcie, nie zniszczyliśmy całkowicie waszej planety, chociaż mogliśmy. Myślę, że nawet w ogniu wojny będzie to miało jakieś znaczenie. Kaeser, bez odbioru.
Obraz znikł. Wszyscy w sali konferencyjnej spojrzeli na siebie. – Wierzymy mu na słowo? – zapytała chrapliwie królowa Anna. – Nasza planeta leży w gruzach, a on mówi, że mogło być gorzej? – Wasza Wysokość, mogło być gorzej. Dezeci mogli sprawić, że Kornwalia nie nadawałaby się do zamieszkania przez wiele stuleci – przyznał Hiram. – Ale nawet jeżeli mu uwierzymy na słowo, pozostaje kwestia najważniejsza: czy ruszymy na Dominium, czy zostaniemy tutaj i zaczniemy tworzyć obronę Kornwalii. Królowa
spojrzała
na
Brilla
zimno,
a
potem
nieco
złagodniała i przeniosła wzrok na admirał Douthat i kapitana Edera. – Czy nasze siły są wystarczające, żeby zaatakować? Kapitan Eder zaczął kręcić głową, ale admirał Douthat potwierdziła. – Tak, Wasza Wysokość. Możemy przeprowadzić atak za trzy dni. Eder rzucił jej niedowierzające spojrzenie, ale się nie odezwał. – A ile czasu potrwa zbudowanie przyzwoitej linii obrony? – zapytał ponuro sir Henry. Douthat wydęła usta. – Dwa, może trzy lata, jeżeli większość naszych baz przetrwała bombardowanie Kornwalii. Pięć lat, jeżeli zaplecze przemysłowe zostało mocno zniszczone. Może sześć.
Sir Henry parsknął z odrazą. – Czyli trzeba liczyć, że dziesięć. Królowa Anna wstała. – Zdaje się, że za każdym razem, gdy się spotykamy, admirał Douthat, spieramy się, jak najlepiej walczyć o los V ictorii. Niech to się więcej nie powtórzy. Ma pani moje pełne poparcie, aby rozpocząć atak na sektor Dominium. I niech bogowie pani sprzyjają. *** Dwie godziny później admirał Douthat i kapitan Eder usiedli naprzeciw Emily Tuttle i Hirama Brilla. Emily czekała cierpliwie, aż admirał zacznie. Hiram wyglądał na nieobecnego. Douthat zmarszczyła brwi. – Oboje wiecie, że królowa dała nam pozwolenie na zaatakowanie Dominium. Co oznacza rajd na Timora. – Kciukiem wskazała na kapitana Edera, który z nieprzeniknionym wyrazem twarzy siedział obok niej. – Z przyczyn, których nie rozumiem, kapitan nalegał, żebym pozwoliła wam dwojgu przejrzeć
projekt
planu
ataku.
Skończyliście
się
z
nim
zapoznawać? Emily i Hiram zerknęli na siebie, po czym potwierdzili. Plan ataku został przygotowany przez komisję dowódców niszczycieli i krążowników wcześniej należących do Królewskiej Grupy Bojowej. Było to logiczne posunięcie, ponieważ właśnie ta grupa najmniej ucierpiała podczas walk. Oznaczało to jednak, że również najrzadziej brała udział w starciach i miała mniej
doświadczeń z pola walki. – No i? – zapytała ostro admirał. – To bardzo solidny, tradycyjny plan ataku – stwierdziła ostrożnie Emily. – Bardzo tradycyjny – powtórzył Hiram. Admirał zerknęła na nich, potem na kapitana Edera, chciała coś powiedzieć, ale zmieniła zdanie i znowu spojrzała na dwoje młodych oficerów. – Nie podoba wam się – stwierdziła beznamiętnie. – Dlaczego? – To niezły plan – wyjaśnił Hiram. – Do bezpośredniego natarcia. Och, jest spora szansa, że wygramy, ale jeżeli będziemy działać według
tych wytycznych,
poniesiemy duże straty.
A wtedy staniemy się tarczą strzelniczą dla Tilleke, gdy wpadną z niezapowiedzianą wizytą. – Musimy skupić się na jednej wojnie naraz – zaoponowała zimno admirał. – Zapewne – zgodził się Hiram. – Ale gdy będziemy walczyć w jednej wojnie, lepiej, żebyśmy przygotowali się już na kolejną, skoro Tilleke tylko czekają, aby nas załatwić. Wskazał na tablet, na którym widniały założenia planu ataku. – Jeżeli przyjmiemy ten plan, stracimy jedną trzecią naszych okrętów. Zdołamy pobić Dominium, owszem, ale nawet jeżeli zwyciężymy, zabraknie nam sił, aby stawić czoła nowemu wrogowi.
Douthat
zerknęła
na
Edera.
Skinął
głową.
Admirał
westchnęła. Przygotowała sporą część założeń tego projektu, chociaż wiedziała, że nie jest to plan, jakiego potrzebuje V ictoria. Niestety, nic lepszego nie wpadło jej do głowy. Kapitan Eder próbował wyrazić to dyplomatycznie, ale było jasne, że jemu też nie spodobał się ten plan. A jeszcze tych dwoje smarkatych oficerów… Cóż, było to śmiałe, ale co miała do stracenia? – Jak zrobić to lepiej? – zapytała kwaśno. Emily z uśmiechem pochyliła się nad stołem. – Chcemy wygrać bez utraty zbyt wielu okrętów. Myślę, że możemy to zrobić, o ile osiągniemy trzy cele. Wyjaśniła, o co chodzi. Kiedy skończyła, admirał wbiła w nią wzrok. – A jak mamy osiągnąć te trzy cele? – zapytała sceptycznie. – Mamy pomysły, jak osiągnąć dwa z nich – przyznała Emily. – A trzeci? Emily pokręciła głową. – Nie mam pojęcia – przyznała, ale zaraz się uśmiechnęła. – Jednak wydaje mi się, że królowa Anna będzie wiedziała. *** Trzy dni minęły na gorączkowym dozbrajaniu okrętów i naprawach. Ładownie wypełniły się pociskami, działa laserowe wyremontowano i skalibrowano, wieżyczki wymieniono, nowe załogi sprowadzono z Kornwalii, uzupełniono też systemy obronne.
Już
drugiego
dnia
z
Azylu
przyleciały
dwa
transportowce
z
zupełnie
nowym
kontyngentem
siedemdziesięciu pięciu ciężkozbrojnych kanonierek. Nie miały załóg, ale Emily poszukała we Flocie V ictorii odpowiednich pilotów, strzelców i celowniczych, a potem zamknęła ich w symulatorach. Pod koniec trzeciego dnia odbyły się dwa spotkania. Jedno w sekrecie. Pierwsze rozpoczęło się w sali konferencyjnej na pokładzie „Lwiego Serca”, a przy stole z tabletami i obrazami holo oraz pustymi kubkami po kawie stłoczyli się zmęczeni, niewyspani ludzie.
Najstarsza
rangą
była
admirał
Alyce
Douthat,
głównodowodząca Floty Jej Królewskiej Mości. Najmłodszą okazała
się
chorąży
Lori
Romano,
dawniej
specjalistka
systemów sztucznej inteligencji. Douthat wyglądała na wyczerpaną i zmartwioną. Romano – na wyczerpaną, zmartwioną i przerażoną, że znalazła się w jednym pomieszczeniu z tyloma najwyższymi szarżami. Admirał zabębniła palcami po stole, aby przyciągnąć uwagę zebranych. – No dobrze, wszyscy macie zręby planu. Opiera się na dwóch założeniach. Po pierwsze, na pozycji „Zemsty”, okrętu flagowego Dominium, a po drugie, na sprawności operacyjnej systemu teleporterów. – Spojrzała na kapitana Edera. Eder przytaknął. – Dezeci rozdzielili swoje siły. Trzon ich floty znajduje się na wysokiej orbicie wokół Timora. Wiedzą, że mamy tylne wejście
do ich sektora, ale nie wiedzą, gdzie ono się znajduje, dlatego martwią się, że możemy zaatakować wszędzie. Sowy, które zostawiliśmy w sektorze Dominium, donoszą, że wróg ma okręt liniowy
i
około
czterdziestu
pięciu
innych
jednostek
rozstawionych wokół planety. Są wśród nich dwa lub trzy ciężkozbrojne krążowniki w pobliżu Fabryki Mopów, ale ona znajduje się blisko Timora, więc w każdej chwili mogą ruszyć do jej obrony, jeżeli okaże się, że stara stocznia to nasz właściwy cel. Eder wyprostował się na krześle. – Dezeci zostawili szpicę przy tunelu czasoprzestrzennym V ictoria – Dominium. Składa się z pięciu niszczycieli, kilku fregat i jednego krążownika oraz – kapitan uśmiechnął się do zgromadzonych
–
wsparcia
w
postaci
okrętu
bojowego
„Zemsta”. Jeszcze godzinę temu „Zemsta” wciąż tam była. Admirał spojrzała na Romano, która wierciła się na krześle. – Spokojnie, Romano, chociaż masz niski stopień, jesteś ekspertem od teleporterów Tilleke, czyli musimy polegać na tobie. Wiesz, co planujemy. Czy teleportery wykonają zadanie? Mamy ich wystarczająco dużo? Działają bezawaryjnie? Romano wzięła dwa głębokie wdechy, żeby się uspokoić. – Tak, pani admirał. Domyślam się, że wszyscy wiedzą, że wykorzystaliśmy teleportery do ataku na statek więzienny „Tartar”. Pracowały doskonale, żadnych usterek. Przypuszczam, że
to
dzięki
zmniejszeniu
liczby
przenoszonych
osób
z czterdziestu do trzydziestu, dzięki czemu nie przeciążamy…
Siedząca naprzeciw Romano Emily chrząknęła i uniosła brwi. Romano zarumieniła się i zająknęła. – No tak, właśnie. Najważniejsze, że działają. Następna sprawa to liczba teleporterów. Budowaliśmy je, więc mamy już piętnaście jednostek, które mogą się podkraść, podobnych do tych, które zdobyliśmy na początku wojny od Tilleke. Mamy też teleportery na połowie naszych okrętów, dwa na „Lwim Sercu”, dwa na krążownikach i… – Chorąży Romano – przerwała admirał. – Poprzednim razem, gdy zaatakowaliśmy „Zemstę”, nie byliśmy w stanie wysłać drugiej grupy marines. Czy ten problem został naprawiony? – Tak, pani admirał, całkowicie. – Świetnie. – Douthat spojrzała na Emily. – Jeżeli mogę, chciałabym zadać jeszcze jedno pytanie, chorąży Romano – oznajmiła Emily. Douthat zerknęła na zdenerwowaną specjalistkę, po czym niechętnie skinęła głową. – Chorąży Romano, czy jest coś, co chciałaby pani dodać na temat teleporterów? – zapytała Emily. Romano zmarszczyła czoło, chyba nie zrozumiała, o co chodzi. –
O
ulepszeniach,
jakie
wprowadzono
do
systemu
teleporterów? – naciskała Emily. – O tak! – Do Romano wreszcie dotarło. – Nie mogłam zrozumieć, dlaczego teleportery nie przenoszą metalu ani materiałów
wybuchowych,
dlatego
przejrzałam
dokładniej
urządzenie i wreszcie zrozumiałam, że właśnie tak od początku
zostało zaprojektowane. Nie jest to ograniczenie wynikające z praw fizyki. Okazało się, że cesarz nie życzy sobie, aby jego savakowie mieli możliwość teleportowania się z cięższą bronią. Uśmiechnęła się szeroko. Admirał Douthat i kapitan Eder patrzyli na Romano bez zrozumienia. Emily westchnęła. –
Chorąży
Romano
próbuje
powiedzieć,
że
usunęła
zaprojektowane ograniczenia z teleporterów, więc możemy wysyłać naszych żołnierzy w normalnym, pełnym uzbrojeniu i opancerzeniu bojowym – wyjaśniła. – Właśnie – ucieszyła się Romano. Rafael Eitan pochylił się bliżej. – Admirał Douthat, dzięki temu zyskamy ogromną przewagę, gdy dostaniemy się do jednostki wroga. Będziemy mieli nie tylko porządną broń, lecz także łączność i dostęp sieci. To ogromne ułatwienie. Admirał skinęła Romano głową. – Dziękuję za wkład, chorąży Romano. Może pani wrócić do obowiązków. Z nieskrywaną ulgą Romano pośpieszyła do wyjścia. Admirał pokręciła głową. – Przyznaję, że nie rozumiem połowy z tego, co ta dziewczyna powiedziała. Czy te teleportery naprawdę działają tak, jak mówiła? Emily i kapitan Eder skinęli głowami. – Działały bardzo dobrze, „Tartara” – zapewnił Eder.
gdy zrobiliśmy abordaż na
– Romano jest bardzo kompetentna – dodała Emily. – Tylko od czasu do czasu potrzebuje tłumacza. Admirał Douthat wstała. – Wszyscy wiedzą, co mają robić – pożegnała się. – Brat Jong zapewnia mnie, że dwadzieścia cztery godziny wystarczy. Kiedy zaczniemy
realizować
plan,
pamiętajmy,
że
Dominium
zamordowało dwadzieścia pięć milionów naszych rodaków. Niewinnych cywili. A teraz rozejść się. *** Gdy admirał prowadziła spotkanie, królowa Anna i sir Henry spotkali się z bratem Jongiem. – Wiesz, że nadchodzą – powiedziała królowa do mnicha. – Oczywiście, Wasza Wysokość – odparł z powagą. – A opat Cornelia? Jong skłonił głowę. – Mamy wspólnego wroga, Wasza Wysokość. Myślę, że przysłowie ze Starej Ziemi dobrze oddaje naszą sytuację: „Możemy
albo
razem
stanąć
do
walki,
albo
zawisnąć
samotnie”. Królowa usiadła, zerknęła na sir Henry’ego, a ten skinął lekko głową. – Bracie Jong, przydzieliłam niszczyciel do twojej dyspozycji. –
Zatem,
za
pozwoleniem
Waszej
Wysokości,
odlecę
natychmiast. – Skłonił się, po czym dodał: – Żałuję głęboko, że królowa Beatrice nie dożyła tej chwili i nie ujrzała Waszej Wysokości w roli władczyni. Byłaby bardzo dumna.
Uśmiechnął się, skinął głową sir Henry’emu i opuścił pomieszczenie. Kiedy wyszedł, sir Henry obrócił się na krześle i spojrzał na królową. – Mam nadzieję, że możemy zaufać temu małemu draniowi – stwierdził z goryczą. Królowa uśmiechnęła się ze znużeniem. – Możemy, ale to potrwa. – Wzruszyła ramionami. – Po prostu nie mamy dość okrętów. Sir Henry wstał i podał jej ramię. – Wasza Wysokość, może zamówimy trochę wina i pójdziemy do centrali dowodzenia pooglądać wojnę? Królowa przyjęła jego ramię. – Wyjaśnij mi, sir Henry, czy gdy byłeś młodszy, miałeś kłopoty z podrywaniem dziewcząt? Bo takiej propozycji żadna by się na pewno nie oparła… ===
ROZDZIAŁ 46 ATAK W SEKT ORZE DOMINIUM Pięćdziesiąt
pocisków
przemknęło
przez
tunel
czasoprzestrzenny, namierzyło niszczyciele Dominium pięćset mil dalej i ruszyło prosto na nie. Trzy okręty wystrzeliły chmury maskujące i drony zakłócające, po czym wypełniły przestrzeń wokół siebie wiązkami laserów i ostrzałem, ale było za późno. Dziesięć pocisków udało się zniszczyć lub zmylić, jednak reszta przyśpieszyła.
Dzięki
dokładnym
namiarom
uderzyła
w okamgnieniu na wrogie jednostki. Jeden z trzech niszczycieli zdołał zrobić zwrot i powoli zaczął uciekać, ciągnąc za sobą ślad powietrza, ale pozostałe dwa uległy zniszczeniu. Rozpoczęła się bitwa o sektor Dominium. Drony zwiadowcze straciły orientację w zamieszaniu, jednak po pół minucie zawróciły i pomknęły z powrotem przez tunel do V ictorii.
Emily zamrugała
z
zaskoczenia
i
radości,
gdy
zobaczyła, jak szybko salwa rozbiła okręty. „Jednostki z drugiej linii” – pomyślała. „Miały tylko siedzieć pod tunelem”. Ale przyjęła, co dał jej los. Co z tego, że poszło łatwo? Tym lepiej. Martwy wróg to martwy wróg. Meldunki detekcji wskazywały na jeszcze dwa niszczyciele tysiąc mil dalej oraz kilka fregat. Jeszcze dalej dało się wychwycić słabe sygnatury dwóch krążowników Dominium
i pancernika „Zemsta”. Chwilę później druga fala pocisków wyskoczyła przez tunel, tym razem z namiarami na jednostki w zasięgu tysiąca mil. Za pociskami pojawiły się transportowce „Rubat” i „Hajfa”, które wypuściły swoje kanonierki, zawróciły i znikły w tunelu na V ictorię. Sześćdziesiąt kanonierek zebrało się w eskadry, potem rozproszyło i szeroką trajektorią ominęło okręty Dominium w promieniu tysiąca mil. Groginy szykowały się na większą zdobycz. Okręty Dominium zareagowały salwą pocisków i ostrzałem laserów, ale kanonierki były małe, a emisje i części wraków z wcześniejszych eksplozji wprowadziły zakłócenia w odczytach czujników. Żadna kanonierka nie została trafiona, na dodatek niszczyciele i fregaty Dezetów miały ważniejsze sprawy na głowie. Rozpoczęła się czwarta i piąta fala ataku. W czwartej dwa nowe transportowce z Azylu, „Riszon” i „Aszdod”, wyślizgnęły się z tunelu, wypuściły więcej kanonierek, a wśród nich również piętnaście jednostek z teleporterami klasy Krait. Kraity od razu się zamaskowały. Nowe kanonierki – z niedoświadczonymi pilotami – ustawiły się w nierówną formację i ruszyły „z góry” na okręty Dominium, okrążając je z tysiąca mil. Były nowe i leciały zbyt blisko, więc Dezeci mogli je namierzyć. Pociski dotarły do kanonierek na flankach. Emily widziała to dzięki danym przekazywanym przez drony. Wysłanie nowicjuszy na niszczyciele Dominium było decyzją bardzo wyrachowaną z jej
strony. Emily czuła z tego powodu i odrazę, i satysfakcję. Nowe kanonierki były przynętą, miały odwrócić uwagę, gdy Emily pozycjonowała swoje główne siły. Chociaż nie chciała stracić żadnego z nowych pilotów, jeszcze bardziej nie mogła sobie pozwolić na utratę tych doświadczonych. Miała słabe i mocne zasoby – jeśli sytuacja tego wymagała, Emily zamierzała poświęcić te słabe, aby ochronić mocne. Była to straszliwa kalkulacja, ponieważ chodziło o żywych ludzi, ale tak właśnie myśleli generałowie na długo przed Hannibalem, gdy przekraczał Alpy. Dlaczego więc Emily czuła się winna? A może czuła się źle, że miała za małe poczucie winy? W piątej fali nadleciało sześć niszczycieli. Planowano również włączyć dwa krążowniki, ale Emily wolała je zachować na później. Chciała zwabić wielką rybę, nie przestraszyć resztę. Osłodziła
nawet
trochę
przynętę,
posławszy
jeden
z transportowców, „Rubat”. „Hajfa”, „Riszon” i „Aszdod” wraz z „Meknesem” zostały w sektorze V ictorii. Niszczyciele Dominium, zajęte strzelaniem do kanonierek, na parę minut zlekceważyły nową falę okrętów Floty V ictorii. Zwlekały zbyt długo. Jednostki wiktoriańskie otworzyły ogień z laserów, a wypalone w kadłubach dziury przyciągnęły uwagę przeciwnika. Dezeci oczywiście nie mogli wiedzieć, że lasery okrętów V ictorii nie były na pełnej mocy. Niszczyciele Dominium przetrwały ostrzał i cofnęły się, wzywając na pomoc większe okręty.
Patrolujące strefę o promieniu dwudziestu tysięcy mil od tunelu krążowniki Dominium oraz ogromny okręt liniowy „Zemsta” usłyszały wezwanie i pośpieszyły z odsieczą. Jednostki mogły pokonać trzydzieści tysięcy mil w godzinę, więc bardzo szybko mogły dotrzeć do bitwy. Emily uważnie to obserwowała. Wszystko zależało teraz od rozplanowania w czasie i od pozycji. Musiała postraszyć niszczyciele i fregaty Dezetów, aby zwabić duże jednostki, ale nie mogła oddalić się za bardzo od tunelu, ponieważ ryzykowała, że liczniejszy przeciwnik łatwo ją zniszczy. „Co może się nie udać?” – pomyślała ironicznie. Alex Rudd, jakby czytał jej w myślach, uśmiechnął się szeroko z drugiej strony mostka i poruszył brwiami. Czas płynął. – Jesteśmy w zasięgu pocisków z pancernika – ostrzegł bosman Gibson. – Dezeci nie strzelają pewnie tylko dlatego, że jeszcze nie namierzyli nas dokładnie. Możliwe, że własne niszczyciele przesłaniają im cel. – Okręty Dominium zbliżają się szybko – zameldował Tobias Partridge. – Wciąż przyśpieszają. Dwa krążowniki zaczynają się wycofywać z bitwy, odseparują się za jakąś minutę. Czyste pole strzału za mniej niż piętnaście minut. – Gdzie są eskadry nowych kanonierek? – zapytała Emily. Patrzyła na holo z bitwy i na znacznik zbliżającej się „Zemsty”. Przeklęty okręt ścigał Flotę V ictorii przez cały sektor aż do Azylu i zniszczył tuzin okrętów. Przez niego Cookie musiała tyle
przeżyć. Głupio było nienawidzić okrętu, ale Emily tak właśnie czuła. – Obecnie są między dwoma krążownikami Dezetów i dwoma niszczycielami oraz okrętem liniowym – odpowiedział bosman Gibson. – A pierwsze eskadry kanonierek z „Hajfy” i „Rubat”? Alex Rudd monitorował przebieg bitwy. – Wszystkie się zamaskowały, ale powinny się znajdować na kursie
przecinającym
trajektorię
„Zemsty”,
gdy
ruszy
ze
wsparciem dla niszczycieli. – Podniósł głowę znad ekranów i uśmiechnął się złośliwie. – Idealna pozycja do zasadzki. – A teleportery na kraitach? – upewniła się Emily. Kraity były kluczem. Dręczyła ją myśl, że powinna znaleźć lepszą nazwę dla tych jednostek, bo przecież tym słowem określali je Tilleke. Odsunęła na razie tę myśl i spojrzała na licznik, którym Mildred odmierzała czas. – Mildred szacuje, że są już na pozycjach – powiedział bosman Gibson. „Jeśli nie są, niech bogowie nas mają w opiece” – pomyślała Emily. Dwie minuty. Odliczanie trwało. Bosman Gibson i Toby Partridge wpatrywali się w ekrany, ale Rudd szczerzył się radośnie jak głupi do sera. Naprawdę lubił adrenalinę. Emily połączyła się z niszczycielami. – Piętnaście sekund do fazy pierwszej! Patrzyła na zegar, chociaż wiedziała, że Mildred i tak by ją
powiadomiła automatycznie, że już pora. – Faza pierwsza! Wykonać! Sześć niszczycieli wystrzeliło z laserów, potem wysłało pociski.
Wszystkie
wymierzone
w
niszczyciele
i
fregaty
przeciwnika znajdujące się w promieniu tysiąca mil. A potem wiktoriańskie okręty przeładowały i wystrzeliły znowu. Lasery tym razem były ustawione na pełną moc, pociski miały pełny namiar. Dwie fregaty wroga zostały zniszczone od razu, na holo ich znaczniki zamigotały. Niszczyciele Dezetów odpowiedziały ogniem,
po
czym
zaczęły
wyrzucać
chmury
maskujące
i zakłócające i pomknęły pod osłonę zbliżających się szybko krążowników oraz okrętu liniowego. Kiedy druga salwa dotarła do wrogich jednostek, niszczyciele Floty V ictorii przeładowały jeszcze raz i wystrzeliły znowu sześćdziesiąt pocisków. Niszczyciel przeciwnika zakołysał się, jakby dostał kilka razy, a potem zaczął powoli wirować wokół wzdłużnej osi. Kolejna fregata zniknęła w kuli ognia, ale pozostałe wyglądały na nieuszkodzone, podobnie jak drugi niszczyciel. Krążowniki i pancernik Dominium zbliżały się nieustannie.
Wiązki laserów
dosięgły czterech niszczycieli
V ictorii, a drony zwiadowcze zameldowały o pociskach. „Czas uciekać” – pomyślała Emily. – Faza druga! Faza druga! – rozkazała. Sześć niszczycieli V ictorii od razu wykonało szeroki zwrot, aby oddalić się z zasięgu ognia wroga. Wyrzuciły przynęty i chmury maskujące, a potem przyśpieszyły na pełnej mocy
i skierowały się do tunelu, ścigane przez dziesiątki pocisków Dezetów. Jeden z niszczycieli był nowego typu, miał sporo zalet jeża. Wykorzystał to teraz i zaczął metodycznie zestrzeliwać nadlatujące pociski. Jednak było ich za dużo. – Faza trzecia! – rozkazała Emily. Dwa wydarzenia zaszły niemal równocześnie. Najpierw kanonierki z transportowców „Riszon” i „Aszdod” zawróciły i spadły na krążownik Dominium w pobliżu niszczycieli V ictorii. Potem kanonierki z „Rubat” wzięły na cel drugi krążownik. Rozpętało
się
pandemonium,
gdy
krążowniki
zostały
zaatakowane przez roje małych jednostek, które zdawały się chaotycznie strzelać pociskami i laserami. Dwaj dowódcy zaatakowanych okrętów, ludzie twardzi i zahartowani, którzy nigdy nie ulegali panice, przerwali ostrzeliwanie uciekających niszczycieli V ictorii i włączyli systemy obronne małego zasięgu. Nie miało to wielkiego wpływu na groginy z „Rubat”, które utrzymywały rozsądny dystans, ale nowe kanonierki, walczące z pierwszym krążownikiem, ponosiły wielkie straty. Tymczasem „Zemsta” weszła w bliski zasięg laserów i zaczęła strącać groginy od tyłu. Atak na pierwszy krążownik osłabł, a ponad dwadzieścia małych jednostek wybuchło. Kanonierki z „Rubat”, poruszające się w większym rozproszeniu, zniosły to trochę lepiej, ale znalazły się w krzyżowym ogniu i musiały szybko się wycofać. Dwa krążowniki i okręt liniowy koncentrowały się wyłącznie na kanonierkach.
„Dobrze” – pomyślała Emily. – Faza czwarta! Już! Na pokładzie „Rubat” pułkownik Tamari, dowódca marines Jej Królewskiej Mości, włączył komunikator. Powiedział tylko jedno słowo: „Naprzód”. Piętnaście zamaskowanych jednostek włączyło
teleportery
pięćdziesięciu
i
przeniosło
ciężkozbrojnych
marines
wiązkami z
Floty
czterystu V ictorii
i Specjalnych Sił Zwiadowczych Azylu na wyznaczone pozycje wewnątrz okrętu liniowego wroga. „Zemsta” nie spodziewała się takiego ataku. *** –
Niech to
szlag! –
Rafael
Eitan miał nadzieję,
że
zmaterializuje się na mostku „Zemsty”. Rozejrzał się po wysokich ścianach z metalowymi półkami uginającymi się od pudeł i skrzyń. Z pewnością nie był to mostek. Eitan sprawdził wyświetlacz w hełmie. Oczywiście mnóstwo żołnierzy z V ictorii i Azylu zostało rozrzuconych po okręcie. Przeszukał kanały – jako
dowódca
miał dostęp do
częstotliwości wszystkich
oddziałów – i przekonał się, że połowa ludzi już walczyła, a niektóre grupy trafiły pod ciężki ostrzał. Zdał sobie sprawę, że chyba żaden oddział nie wylądował tam, gdzie powinien. Poważne niedociągnięcie. Rafael poprzysiągł, że pogada o tym poważnie z chorąży Romano, gdy tylko przejmie ten cholernie wielki okręt. A skubaniec był naprawdę wielki. Grupy abordażowe zostały rozrzucone na trzydziestu różnych pokładach długich na tysiąc
jardów. Sierżant Maimon przeszedł przez topniejący szybko śnieg i stanął przed Rafaelem. – Zdaje się, że jak zwykle coś się spieprzyło, szefie – zauważył radośnie. Rozejrzał się po składziku. – Jak myślisz, kapitanie, gdzie powinniśmy zabrać nasze tyłki, żeby załatwić paru Dezetów? Rafael nieświadomie też się wyszczerzył. – Znajdźmy kogoś, kto wskaże nam kierunek, sierżancie. Przecież mostek nie może być daleko. Trzydziestu żołnierzy z oddziałów specjalnych Azylu, cały transport
kraita,
zmaterializowało
się
korytarza. Pięciu ostatnich cofnęło się,
po
obu
stronach
sprawdzając tyły.
Z oddali słyszeli strzały, potem czasami wrzaski lub jęki, czasami ciszę. Kapitan Eitan stanął w środku grupy. Jego praca polegała na czymś więcej niż strzelaniu. Rozejrzał się, szukając znaków, choćby drobnych, które mogłyby wskazać, gdzie się znalazł. Sprawdził też wyświetlacz w hełmie, aby zobaczyć, co się dzieje z pozostałymi grupami. Na „Zemstę” dostały się cztery oddziały z Azylu i jedna grupa marines z V ictorii. Oddział Rafaela składał się z trzech plutonów. Jeden już walczył pod silnym ostrzałem. Eitan wysłał drugi pluton w odpowiednim kierunku, aby pomóc swoim. Nie przejmował się, że trafił w złe miejsce. Plany zawsze zawodziły. Jak często powtarzał sierżant Maimon, każdy głupi zrobi wszystko dobrze, gdy plan nie zawiedzie, a prawdziwy
sprawdzian jest wtedy, gdy plan pada. Sierżant dbał, żeby na ćwiczeniach polowych oddziałów Specjalnych Sił Zwiadowczych wszystko nieustannie szło źle. Rekruci, którzy nie potrafili sobie z tym poradzić, nie wytrzymywali długo. Znajomy błysk w rogu wyświetlacza HUD sygnalizował, że pułkownik próbuje się połączyć. Rafael mrugnął dwa razy, żeby odebrać połączenie. – Stan? – zażądał raportu Dov Tamari. Obserwował starcie z pokładu „Rubat”. – Chybiliśmy przy materializacji, więc próbujemy znaleźć drogę na mostek – wyjaśnił Rafael. – Wiesz może, gdzie powinniśmy iść? Pułkownik pokręcił głową. – Wszystkie drużyny wylądowały poza zakładaną pozycją. Gdy tylko się dowiesz, daj znać wszystkim. – Zawsze chętnie pomagam marines Floty V ictorii znaleźć właściwą
drogę – odparł Rafael ze śmiertelną
powagą.
Pułkownik prychnął tylko. – I nie zapomnij zostawiać drogowskazów oraz powtarzać wiadomości. Zaraz pewnie Dezeci zaczną cię zagłuszać. – Tak jest. – Rafael rozłączył się i zajął miejsce na czele grupy. Jego dowódca plutonu, porucznik Bina Shalvey, właśnie wysłała ludzi na czujki – Nura i Amali. Nur był nieco starszy, bardziej stoicki. Amali cieszyła się reputacją żołnierza z najszybszym refleksem w oddziale, czasami jednak dawała się ponieść. Gdy tylko Rafael dołączył, w korytarzu pojawił się mężczyzna.
Popatrzył na oddział z rozdziawionymi ustami, po czym padł na podłogę z elegancką dziurą w czole. Rafael zmełł w ustach przekleństwo. Przecisnął się do szeregowej Amali i sprawdził, czy intruz nie żyje, chociaż mózg na ścianie raczej wykluczał wszelkie wątpliwości. Potem Raf odwrócił się do podwładnej. – Szeregowa, przesłuchaj tego człowieka i dowiedz się, gdzie jest centrum dowodzenia – rozkazał. Starał się, aby jego głos brzmiał spokojnie. Szeregowa zmarszczyła czoło, gdy usiłowała zrozumieć, o co chodzi. – Ale on nie żyje, szefie! Rafael przysunął się bliżej. – Właśnie, szeregowa. Dlatego rozkazałem brać żywcem. Bo z martwych trudniej jest wyciągnąć jakieś informacje. Szeregowa Amali wyglądała na skruszoną. – Tak jest, szefie! Przepraszam, szefie! – Należysz do oddziałów specjalnych, szeregowa, masz umieć coś więcej, niż tylko pociągać za spust. – Tak jest, szefie. Dziesięć minut później udało się złapać jeńca. Uśmiechnięta Amali
przeciągnęła
mężczyznę
po
podłodze
za
kołnierz
i postawiła przed Eitanem. Jeniec miał mundur wskazujący na przynależność
do
służb
pomocniczych,
jak
konserwacja
systemów lub maszyn. Patrzył na żołnierzy wroga wyzywająco. Rafael
skinął
na
sierżanta
Maimona,
a
ten
przycisnął
strzykawkę pneumatyczną do szyi Dezeta. Szybko działający specyfik zmuszał ofiarę do mówienia wszystkiego. Jeńcowi rozszerzyły się źrenice, a mięśnie twarzy rozluźniły się i opadły. Rozejrzał się sennie i uśmiechnął bezmyślnie. Rafael pochylił się do niego i uśmiechnął ciepło. – Cześć, mam na imię Raf, a ty? Dziesięć minut później mieli mapę. Maszynownia znajdowała się na rufie – żadna niespodzianka – w pobliżu sekcji napędowej, systemy wspomagania życia na piątym pokładzie śródokręcia, a mostek na trzynastym, tuż przed dziobem, natomiast centrum kontroli bojowej zaledwie dwa pokłady wyżej od obecnej pozycji oddziału. Rafael załadował dane do czterech oddziałów. Pułkownik Tamari od razu wydał odpowiednie rozkazy. – Uwaga! Marines są najbliżej maszynowni, więc tam idą. Pierwszy oddział Azylu bierze mostek, drugi centrum bojowe, trzeci zostaje jako rezerwa. Pamiętajcie, co powiedział jeniec – na okręcie jest pięciuset, powtarzam, pięciuset żołnierzy Sił Bezpieczeństwa Dominium. Ściągnęliśmy kraity, wyślemy posiłki najszybciej, jak się uda. Wykonać! „Pięciuset
żołnierzy
bezpieki?”
–
pomyślał
Eitan
z niedowierzaniem. „Na Boga!” – Drugi oddział, słuchać! Naszym celem jest centrum kontroli bojowej. Znajduje się na pokładzie piętnastym, dwa poziomy nad nami. Ruszamy! Plutony Alfa i Charlie znajdowały się wciąż o kilkaset jardów
dalej, ale przesuwały się najszybciej jak mogły po wąskich korytarzach. Nur i Amali prowadzili pluton Bravo kolejnymi schodami. Broń trzymali gotową do strzału. Schody wyglądały dla Rafaela jak śmiertelna pułapka. Cholera, bo to była śmiertelna pułapka. Wyżej ciągnął się kolejny korytarz, krzywizną
kadłuba
z
lewej
i
niknący za
prawej
strony.
lekką Rafael
zasygnalizował pułkownikowi problem migoczącym znakiem zapytania. – Myślę, że na lewo – odparł Tamari. Eitan wskazał ten kierunek Nurowi i Amali. Zdążyli zrobić dwa kroki, gdy potoczył się w ich stronę granat. Wybuchł sześćdziesiąt
stóp przed zwiadowcami.
Fala
uderzeniowa
w wąskim korytarzu zwaliła wszystkich z nóg. Dwóch ludzi już się nie podniosło. Żołnierze za nimi padli na podłogę i zaczęli strzelać, żeby odeprzeć atakujących. Poleciał kolejny granat. Grupa cofnęła się w porę i wybuch nie wyrządził żadnych szkód. Rafael zerknął na zegarek, czas uciekał. – Bina – wezwał dowódcę plutonu – zajmij się tymi tutaj. Spróbuję podprowadzić resztę oddziału inną drogą. Porucznik Shalvey skinęła tylko głową, po czym rozkazała długiemu rzędowi swoich ludzi: – Pluton Alfa, sprawdźcie korytarz naprzeciwko i dajcie znać, co tam znajdziecie. Bravo, wyślijcie osę, zobaczymy, co pokaże. Ruszać się! Jeden z sierżantów sięgnął do kieszeni i wyjął małe pudełko,
nie większe niż opakowanie na pierścionek. Otworzył je i wypuścił maleńkiego drona zwiadowczego. Prowadził go dzięki oprogramowaniu w hełmie bojowym przez korytarz i za zakręt. Obrazy z drona widzieli również Rafael i Shalvey. Czterdzieści stóp za zakrętem czterech mężczyzn siedziało przy wspartej na trójnogu broni energetycznej. Jeszcze dwóch kryło się za przezroczystymi tarczami. – Ta broń wygląda paskudnie, nie? – stwierdził sierżant. Shalvey westchnęła. Nigdy nie było łatwo. – Dobra, piłki golfowe, ustawić na cztery sekundy, a po trzech następne dwie i jeszcze dwie. Zaraz potem kule wielkości piłek golfowych pomknęły korytarzem,
zniknęły za
zakrętem,
po czym przyśpieszyły
w stronę czterech wrogich żołnierzy. Dezeci nie od razu je zauważyli w półmroku, ale zaraz otworzyli ogień. Broń na trójnogu okazała się ciężkim laserem impulsowym. Udało się nią zestrzelić
dwie piłki,
ale następne dwie przemknęły się
i wybuchły, raniąc przeciwników szrapnelami. Dwaj za tarczami zostali
tylko
przewróceni
siłą
uderzeniową,
ale
nie
wyeliminowani z walki. – Jeszcze dwie – rozkazała Shalvey. Tym razem, gdy tylko Dezeci zobaczyli kule, wycofali się, a Shalvey ruszyła z plutonem naprzód. Korytarz lekko zakręcał, a mniej więcej co sto stóp czaili się kolejni obrońcy z coraz silniejszymi barykadami. W tym samym czasie Rafael przeprowadził pozostałe dwa plutony na pokład piętnasty i podszedł do centrum kontroli
bojowej z drugiej strony okrętu. Natrafił na trzecią grupę Shalvey, a potem na dobrze bronioną barykadę. Żołnierze bezpieki mieli broń energetyczną przygotowaną do strzału. Osy brzęczały, latając w tę i z powrotem, i wkrótce udało się skompletować dane wizualne. Rafael i jego ludzie przedarli się przez pół korytarza na prawej burcie, podczas gdy bezpieka broniła drugiej połowy. Gdzieś tam znajdowało się wejście do centrum, ale przebicie się tam doprowadziłoby do straty większości żołnierzy z drugiego oddziału Rafaela i zajęłoby mnóstwo czasu. A przez ten czas przeklęci Dezeci dostaliby bez wątpienia pomoc. Rafael niemal słyszał tykanie zegara. Przyjrzał się mapie na wyświetlaczu w hełmie, a potem cofnął się i położył rękę na grodzi. Sierżant Maimon stanął za nim. – Co myślisz, szefie? – zapytał. – Sierżancie Maimon – Rafael wyszczerzył białe zęby – myślę, że pora coś wysadzić. Skanery ujawniły, że gródź miała cztery cale grubości, a z drugiej strony dochodziły odgłosy elektroniki i głosy ludzi. Założenie ładunków zajęło dwadzieścia minut, po czym pluton się wycofał jak najdalej za zakręt i przypadł do podłogi. Wszyscy zatrzasnęli przyłbice i wyłączyli zewnętrzne mikrofony. Sierżant Maimon nacisnął detonator. Ładunki przebijające na szczęście emitowały więcej ciepła niż silnej fali uderzeniowej. Rozległ się odległy, wysoki pisk, a potem syczenie, jak wtedy, gdy zimne krople spadają na gorący metal, wreszcie płat szeroki na dziesięć i wysoki na siedem stóp zadrżał i zatrząsł się, po
czym upadł do środka pomieszczenia. Ledwie dotknął podłogi, już pluton Shalvey zerwał się do biegu. Jakiś odważny Dezet wyjął pistolet i strzelił, ale Amali trafiła go w czoło. Dwaj następni próbowali uciekać, chcieli otworzyć awaryjnie główne drzwi i schronić się za plecami swoich żołnierzy na zewnątrz. – Stać! – warknął Nur. Jeden z Dezetów zatrzymał się natychmiast i przeżył, drugi rozpaczliwie wyciągnął rękę do awaryjnego przycisku i padł po strzale z karabinka sonicznego. – Wszyscy na ziemię! Na ziemię! Każdy, kto stoi, zginie! – krzyknęła
porucznik
Shalvey.
Piętnastu
członków
załogi
w centrum bojowym położyło się bez zwłoki. Żołnierze Azylu pośpiesznie związali im ręce i odebrali broń. Rafael Eitan poczekał, aż wszystko będzie pod kontrolą, zanim skontaktował się z pułkownikiem. – Tu Skoczek Jeden. Centrum kontroli bojowej jest nasze, przynajmniej na razie – zameldował. – Możesz podesłać jajogłowych? Spodziewamy się kontrataku w każdej chwili. – Będą za dziesięć minut – odpowiedział Tamari. – Kraity są ładowane, podlecą blisko was. – Przekaż mojej ulubionej chorąży, żeby tym razem upewniła się,
gdzie
wysyła
grupę.
Ustawimy
częstotliwości alarmowej. Przyda
boję
nadającą
na
się też wsparcie i jak
najwięcej Marwów. – Wsparcie prześlę przez teleporter, ale Marwy trzeba przetransportować promami.
– Rozumiem. Jeżeli uda się podejść blisko, przydaliby się pszczelarze. Pszczelarzami nazywano operatorów małych dronów, w tym os. Rafael chciał sprawdzić dokładnie najbliższą okolicę wokół centrum kontroli, a drony zwiadowcze nadawały się idealnie. – Już się robi, Skoczek Jeden. – Skoczek Jeden, bez odbioru. – Rafael wyłączył się, a sierżant Maimon podszedł nieśpiesznie. – Podobno przejęliśmy maszynownię – oznajmił. – Ale Dezeci już kontratakują. Marines twierdzą, że się utrzymają, ale założę się, że niedługo zaczną piszczeć o pomoc. Rafael
zmarszczył
brwi.
Sprawdził
swoje
siły
na
wyświetlaczu, po czym wywołał dowódców oddziałów Azylu. Wieści były niedobre. – Raf? Dezeci kopią nam tyłki – krzyczała Kris Green, dowódca pierwszego oddziału, a w tle huczały strzały. W jej głosie brzmiał gniew. – Prawie udało się nam dotrzeć do celu, ale pojawiły się oddziały bezpieki! Mają boty i różne wredne wynalazki. – Stan oddziału, Kris? –
Dwudziestu
zginęło.
Trzydziestu
rannych.
Musiałam
zostawić trzech poważnie rannych po drodze. Dranie po prostu ich zabili. Wycofujemy się do głównego korytarza i do hangaru promów, skąd zaczęliśmy, ale Dezeci walczą twardo. Boty trudno załatwić. Dezeci nas flankują i szarpią od tyłu. Myślę, że przechodzą przez pokład nad nami, a potem schodzą i atakują.
Wysłałam zwiad, żeby to sprawdzić. Wieści z trzeciego oddziału były równie mało radosne. – Próbujemy dotrzeć do centrum kontroli bojowej, żeby dać wam wsparcie. – Ahmed Hameed dyszał ciężko. – Posuwamy się szybko, ale Dezeci mają boty z miotaczami płomieni i działka. Jesteśmy na pokładzie dziesiątym, próbuję się przedostać na dwunasty, żeby ich zgubić. – Przydasz mi się, Ahmed. Kiedy dotrzesz? – Za kwadrans, może dwadzieścia minut. Rafael
sprawdził
HUD,
wywołał
statystyki
trzeciego
oddziału. Zamrugał zaskoczony, gdy zobaczył wynik. Potrząsnął głową. Musiało być naprawdę źle. – Ahmed, Cezar wskazuje, że macie pięćdziesiąt procent strat. To prawda? – Te przeklęte boty pożerają nas szybko, Raf. Sześćdziesięciu zginęło lub zaginęło. Wielu jest rannych. Kończą się ogniwa i amunicja. Nie mamy os, więc nie możemy przeprowadzić zwiadu. Rafael musiał szybko coś wymyślić. Pluton, z którym wylądował, znalazł się w otwartym przejściu na pokładzie trzynastym, z ciężkimi maszynami przy ścianach i wysokimi kładkami – miejscami idealnymi dla rozlokowania snajperów. – Ahmed, słuchaj. Idź na pokład trzynasty, a potem ruszaj prosto do centrum kontroli bojowej. Pamiętaj, że Dezeci patrolują korytarze, ale większość skupia się na nas. Wysyłam ci kogoś do pomocy, więc sprawdzaj cele, zanim strzelisz. Skoczek
Jeden, bez odbioru. Rafael rozejrzał się, kogo może wysłać. Zatrzymał wzrok na Nurze i Amali. – Amali, Nur, weźcie pięciu ludzi, wróćcie na pokład trzynasty i ustawcie się na pozycjach, aby osłonić przejście trzeciego oddziału. Czają się tam boty, więc weźcie karabiny plazmowe. Pilnujcie tyłów i boków, Dezeci znają ten okręt o wiele lepiej niż my. Ruszajcie. Sierżant Maimon zawołał z korytarza: – Nadchodzi bot Dezetów! Rafael nabrał głęboko tchu. Przypomniało mu się, jak z Emily byli ścigani przez groginy. „Nie wolno się rozpraszać” – napomniał się w duchu. – Skoczek Jeden do Wieży, czas przybycia posiłków? – Wkrótce, Skoczek Jeden – odpowiedział od razu pułkownik. – Próbujemy przemycić promy obok krążowników Dominium. Wkrótce. Rafeel zaklął, ale to nie był jego problem. – Wieża, prześlijcie mi jajogłowych, a załatwię krążowniki! Byle szybko, jesteśmy oblężeni. – Wieża do Skoczka Jeden, kraity za pięć minut. *** Trzydzieści
mil
od
„Zemsty”
starsza
pilot
Stephanie
Mastromonaco sprawdziła odczyty z detektorów. Dziesiątki małych
jednostek
roiły
się
wokół
krążowników
wroga,
broniących się dziko przed pociskami. Ostrzał z okrętu liniowego
ustał
nagle,
co
wskazywało,
że
żołnierze
przerzuceni
teleporterem zapewne przejęli kluczowe centra.
Nikt
nie
próbował namierzać jednostki pilotowanej przez Stephanie, chyba w ogóle nie zauważono jej obecności. Tym lepiej. Na pokładzie miała dwudziestu jeden pasażerów w
kraicie,
w
tym
dwudziestu
przerażonych
techników,
wyszkolonych do przejęcia stanowisk na okręcie Dezetów. Nie byli żołnierzami. Za każdym razem, gdy eksplozja wprawiała prom w drżenie, technicy krzyczeli i patrzyli ze strachem w sufit. Stephanie pokręciła głową z irytacją. Nie rozumieli, że gdyby prom trafił pocisk, nie zdążyliby nawet zauważyć, co się stało. Nieważne, Mastromonaco miała tylko podejść jak najbliżej „Zemsty”
i
przerzucić
odpowiedniego
teleporterem techników
pomieszczenia.
Opadła
niżej
prosto nad
do
kadłub
wielkiego okrętu. „Duży drań” – pomyślała, ale zaraz zbladła, gdy rozległ się alarm. – Detektory wroga! – ostrzegła Gertruda. – Unik! Unik! Odruchowo Mastromonaco odpadła na sto stóp, a potem tysiąc
w
bok.
Małe
pociski
obrony
przemknęły
obok.
Mastromonaco opadła jeszcze tysiąc stóp i skręciła w prawo, po czym wspięła się wyżej i zrobiła zwrot w lewo. Gertruda wrzasnęła: – Laser! Laser! – Gertrudo, powiedz, skąd strzela! – warknęła Stephanie. Czerwone kółko pojawiło się na obrazie „Zemsty”.
– Powiększ! – rozkazała pilot, prowadząc prom ciasną spiralą do okrętu. Kolejne pociski minęły ją o włos. „Byle nie trafiły, byle nie trafiły” – powtarzała w duchu jak mantrę. Obraz powiększył się i na kadłubie okrętu ukazały się dwie baterie, jedna z wyrzutniami pocisków, druga z laserami. Ktoś na pokładzie „Zemsty” odłączył je od zdalnego sterowania i strzelał samodzielnie. Przejawiał inicjatywę. – Zajebiście, po prostu zajebiście – mruknęła Stephanie ponuro. – Nie wiecie, chłopaki, że powinnam być niewidoczna? Nie mogła tu zostać zbyt długo, za bardzo wystawiała się na cel. Przyjrzała się kadłubowi najeżonemu bronią i Bóg raczy wiedzieć, czym jeszcze. Dostrzegła jednak coś, co sprawiło, że uśmiechnęła się radośnie. W połowie kadłuba znajdowały się dwa płaty skrzydeł – nie do latania, lecz do podtrzymania sporych detektorów. Pod tymi skrzydełkami mały krait będzie niewidzialny dla wieżyczek, które sprawiały tyle problemów. – Trzymajcie się, chłopcy i dziewczęta! – zawołała i opadła wzdłuż kadłuba jak rakieta. Promem zaczęło trząść. Trzy minuty później Stephanie ustawiła się do góry nogami przy pomocy silników manewrowych i podczepiła się kotwami do dokowania pod skrzydłem. Odetchnęła głęboko. Nawet nie zauważyła, że wstrzymywała oddech. Bezpieczna. Przynajmniej na razie była bezpieczna. – Dziękujemy za skorzystanie z linii lotniczych Krait –
oznajmiła wesoło. Większość pasażerów wymiotowała podczas manewrów, teraz wyglądali na wstrząśniętych. – A teraz wynocha z mojego promu. Macie wygrać tę wojnę. Operator teleportera, pozieleniały od mdłości, namierzył boję oddziałów Azylu, skalibrował przerzut i wcisnął guzik, a potem opadł na fotel. – Boże, niedobrze mi! – jęknął, po czym zwymiotował po raz trzeci. Niedługo potem w centrum kontroli bojowej „Zemsty” zawirowała
zamieć.
dwadzieścia
jeden
W
szalejącym
niewyraźnych
śniegu
pojawiło
postaci,
po
się czym
zmaterializowało się w ludzi z krwi i kości. „Nie wyglądają dobrze” – pomyślał Rafael sceptycznie. Paru techników opadło na kolana, niektórzy krztusili się, wstrząsani torsjami. Reszta po prostu stała i rozglądała się niepewnie. Oprócz jednej osoby. – No dobra, ludzie! – zawołała radośnie Emily Tuttle. – Mieliśmy zabawną przejażdżkę, ale pora brać się do roboty! Rafael podszedł do niej, zasalutował z uśmiechem. – Miło cię widzieć, pani komendant. – Bardzo się starał, aby zabrzmiało to oficjalnie, ale zupełnie mu nie wyszło. – Ale tak naprawdę potrzebne nam wsparcie militarne. – Będą zaraz po mnie, Raf – zapewniła pogodnie. Przelotnie wspomniała ich wspólną noc na Atlasie, ale zaraz stojący nieopodal technik zgiął się wpół i zwymiotował, a potem zemdlał. No i tyle zostało z romantycznego nastroju.
– Raf, ci technicy nie posiadają doświadczenia bojowego. Właśnie mieli trudne lądowanie i jeszcze trudniejszy pierwszy przerzut. Jak widzisz, rzygają i są odwodnieni. Masz trochę wody, a lepiej słodkiej herbaty? Trzeba ich postawić na nogi. Herbata? Tutaj? Eitan zaczął się rozglądać, ale wtedy obok stanął sierżant Maimon. – Zajmę się tym, szefie – rzucił. Zerknął
na
Emily.
Kimkolwiek
była
ta
wiktoriańska
komendant, nie dało się przeoczyć, że kapitana wyraźnie zauroczyła. Sierżant Maimon musiał zatem zatroszczyć się, aby jego
dowódca
wyglądał
na
najbardziej
kompetentnego
i skutecznego w długiej i bogatej historii Specjalnych Sił Zwiadowczych. W końcu od czego byli sierżanci, zwłaszcza gdy lubili swoich kapitanów… *** Niedobitki trzeciego oddziału dotarły na pokład trzynasty. Za nimi cztery opancerzone boty bojowe powoli wspinały się po schodach. Żołnierze Ahmeda Hameeda dotarli na szczyt stopni i znaleźli się w długim otwartym przejściu. Wyglądało na ładownię z czołgami czy innymi maszynami stojącymi po prawej i lewej. Tuż pod sufitem ciągnęły się kładki. Z końca korytarza błysnęło raz, potem drugi. – Mamy cię na celownikach, kapitanie – zabrzmiał ironiczny głos w głośnikach hełmu Ahmeda. – Ale będzie lepiej, jak się
ruszysz. Nasze osy pokazują, że te cholerne boty właśnie pokonały schody. Kapitan Hameed wziął głęboki oddech i wzdrygnął się lekko. – Na kładkach mamy zaprzyjaźnionych snajperów – zawołał do swoich ludzi. – Ruszajcie jak najszybciej w głąb korytarza. Niech nikt nie zostaje z tyłu. Zostawić ekwipunek, zabrać tylko broń i amunicję. Naprzód! Jednak wycieńczeni i ranni żołnierze nie byli w stanie poruszać się szybko. Powlekli się, szurając nogami i nerwowo zerkając przez ramię na przeklęte maszyny, które wybiły połowę oddziału i szykowały się do załatwienia reszty. Boty strzelały z laserów, miały broń maszynową, a dwa razy, gdy znalazły się dość blisko, użyły miotaczy płomieni. Wszystko to złamało morale trzeciego oddziału, ludzie uciekali z krzykiem i w panice. Pierwszy bot dotarł do szczytu schodów i obrócił się, żeby zaatakować żołnierzy. Wymierzył i otworzył ogień z lasera, ale zaraz się cofnął, gdy uderzenie plazmy oślepiło mu przednie czujniki. Żyroskopy skompensowały uderzenie i urządzenie ustabilizowało się, ale wtedy trafiła je kolejna kula plazmy, a potem jeszcze jedna. Zgodnie z programem, bot wystrzelił z całego swojego arsenału, aby zabić albo przynajmniej zranić niewidzialnego wroga. Cztery szybkie uderzenia plazmy trafiły w pancerz z przodu i wreszcie przebiły się do wewnętrznych obwodów. Bot przestał strzelać, po prostu znieruchomiał. – Twardy drań – mruknął kapral Nur, trochę pod wrażeniem,
że robot zdołał przetrzymać tyle trafień z karabinu plazmowego. – Ale nie aż tak twardy – uśmiechnęła się szeregowa Amali. Niedaleko pozostali snajperzy zaśmiali się cicho. Amali zerknęła na zasilanie swojej broni. Wciąż dziewięćdziesiąt procent.
Z
zadowoleniem
przyłożyła
oko
do
celownika
i przygotowała się na prostą i przyjemną robotę, jaką było niszczenie celów z dużej odległości. – Zbliża się następny drań! Snajperzy zaczęli strzelać. *** Pierwszy atak Dezetów na centrum kontroli bojowej był słaby, oficer bezpieki nie miał dość żołnierzy. Dlatego wsparł swoje siły dwoma botami, którymi zamierzał zaskoczyć wroga. Roboty miały siedem stóp wysokości, pancerze pomalowane na czarno,
ozdobione
demonicznymi,
najeżonymi
bronią
„twarzami”, które zwracały w stronę ofiar. Oficer bezpieki miał nadzieję, że przerazi żołnierzy V ictorii, dlatego puścił najpierw jednego bota, aby narobił jak najwięcej szkód. Robot poruszał się cicho – unosił się cztery cale nad podłogą na poduszce elektromagnetycznej. Kiedy znajdował się blisko wroga, zaczynał wykonywać chaotyczne, dzikie ruchy do rytmu „Święta wiosny” Igora Strawińskiego. Utwór został wybrany przez badaczy zajmujących się wojną psychologiczną, gdyż jego brzmienia skłaniały ludzi do cofania się i ucieczki. Bot
ruszył
śmiało
korytarzem.
Mijał
pomieszczenia
i przejścia, skanując je czujnikami termicznymi. Zza rogu
wyskoczyło pięć piłek golfowych. Robot ostrzelał je z broni maszynowej i igłowej, przez co eksplodowały w bezpiecznej odległości. Bot zatrzymał się i skierował czujniki na korytarz z przodu. Dwadzieścia stóp za nim sierżant Maimon cicho otworzył drzwi i wyjrzał. Bot był sam, więc sierżant wyciągnął granat plazmowy, rzucił i zamknął drzwi. Maszyna, wyczuwszy ruch, obróciła się, otworzyła ogień z broni igłowej, a nawet lasera, którego wiązka przesuwała się z prawa na lewo na wysokości ludzkich kolan. Żaden z tych ataków nie zaszkodził ani trochę granatowi. Eksplodował dwie stopy od robota, spowił go oślepiającym światłem i gorącem. Uszkodził poduszkę elektromagnetyczną. Bot znieruchomiał. Wybuch zniszczył też większość czujników, oślepiając bota, a także stopił lufy broni. Robot wciąż miał energię, ale nie miał już jej do czego wykorzystać. Zirytowany oficer bezpieki ani myślał się wycofać. Wysłał kolejne urządzenie, tym razem ze wsparciem siedemdziesięciu żołnierzy. Przekradli się głównym korytarzem i dwoma bocznymi w nadziei, że zbliżą się do ciężkich wrót centrum bojowego i podłożą ładunki przebijające. Wewnątrz centrum Eitan uznał, że lepiej zostawić przeklęte drzwi zamknięte, ale wysłał żołnierzy
na
zewnątrz.
Grupy
z
oddziałów
specjalnych
oflankowały Dezetów i przetrzebiły ich przy pomocy snajperów i granatów. Udało się powstrzymać wroga na blisko pół godziny,
dopóki oficer sił bezpieczeństwa
nie zaczął się
zastanawiać,
skąd
nadchodzą
przeciwnicy.
Niedługo
po
przeprowadzeniu zwiadu okazało się, że Wiktowie przedarli się do centrum kontroli bojowej od tyłu, więc oficer bezpieki postanowił właśnie tam skoncentrować następne natarcie. Zostawił lekki oddział na straży głównych drzwi, a resztę posłał na drugą stronę. Mniej więcej w tym samym czasie oddział kapitana Hameeda dotarł do centrum. Chociaż wciąż miał mało amunicji, morale żołnierzy polepszyło się po tym, jak strzelcy załatwili boty Dezetów. Trzeci oddział pragnął teraz wziąć odwet. Kiedy wyszli zza zakrętu i zobaczyli, że tylko sześciu ludzi pilnuje głównych drzwi do centrum kontroli bojowej, nie wahali się ani chwili. Nie było żadnych wymyślnych manewrów ani sprytnego planu, po prostu otworzyli ogień i ruszyli na nieszczęsnych Dezetów. W parę sekund wszystko się skończyło. Hameed i jego ludzie popatrzyli na rzeźnię, którą po sobie zostawili, skinęli głowami i uśmiechnęli się do siebie z zadowoleniem. Miło było dla odmiany dać wrogowi łupnia. W słuchawkach Ahmeda Hameeda rozległ się głos Rafaela: – Dobra robota, Ahmed. Otwieramy drzwi. Wejdź z ludźmi jak najszybciej, osy pokazują, że zbliżają się Dezeci. *** Specjaliści Emily przeszli wokół centrum kontroli bojowej z kubkami herbaty w roztrzęsionych dłoniach. Starali się znaleźć znajome wyposażenie. Szkolono ich w obsłudze konsoli, które według informacji dostarczonych przez wiktoriańskich szpiegów
wykorzystywano na okrętach Dominium. Oczywiście nic nie wyglądało tak samo, jak na szkoleniu. Jednak jeden po drugim lub parami technicy w końcu zaczęli rozpoznawać, z czym mają do
czynienia,
a
potem
usiedli
przy
stanowiskach,
aby
zaznajomić się z pulpitami. Emily starała się nie zaglądać nikomu przez ramię, ale kiedy odgłosy walki za drzwiami stawały się coraz głośniejsze, pochyliła
się
do
technika
przy
stanowisku
sterowania
uzbrojeniem. – Fiona, kiedy będziesz mogła namierzyć cel i strzelić? Fiona Campbell wydęła usta w zamyśleniu. – O matko, za pięć do dziesięciu minut, nie dłużej, jak myślę. To tak jak na symulatorach, prawda? – Najszybciej jak potrafisz, Fiona – ponagliła Emily. Z drugiej strony sali podszedł do niej Rafael. – Co się dzieje, Raf? – Cztery promy właśnie wylądowały w
hangarach. –
Wyszczerzył radośnie zęby. – Mają dziesięć Marwów i właśnie ruszyły przez okręt. Trzy idą tutaj, dwa do maszynowni, a dwa na mostek. Emily poczuła falę radości i… ulgi. – Utrzymamy się do ich przybycia? Rafael wzruszył ramionami z grymasem. – Tak myślę, ale nie będzie łatwo. Emily rozejrzała się po pomieszczeniu. Stanowiska były rozrzucone po całej sali, gdy tylko walka przeniesie się tutaj, technicy będą wystawieni na ogień wroga. Konsola Fiony
Campbell, z której sterowało się uzbrojeniem, znajdowała się zaledwie parę stóp od wyłomu w grodzi. A nie da się strzelać do krążowników Dominium, jeżeli po centrum zaczną świstać kule. Nieświadomie potarła grzbiet nosa, gdy się zastanawiała. Jak pokonać wroga bez walki? Odwróciła się i spojrzała na pojmaną załogę obsługującą centrum. Jeden z jeńców nosił mundur admirała. Świetnie. Emily przykucnęła przy nim. – Ma pan problem, admirale. – Nie, panienko, wy macie problem – odgryzł się admirał Bohm. – Za mniej niż trzy minuty siły bezpieczeństwa wtargną tutaj z robotami i wszyscy zginiecie. Proponuję, żebyście się poddali, jeżeli chcecie ocalić swoich żołnierzy. Emily parsknęła śmiechem. – Wie pan, kiedy ostatnim razem oficer z Dominium mi to powiedziała, musiałam ją wyrzucić przez śluzę. A potem zaczęła mu rozpinać bluzę. Admirał próbował się odsunąć, ale jeden z żołnierzy Azylu przytrzymał go mocno. Emily przeszukała bluzę i wyjęła portfel. Znalazła w nim kartę identyfikacyjną, kartę płatniczą, karnet wstępu do restauracji na Timorze oraz… trzy zdjęcia. Admirał spojrzał na fotografie, zacisnął usta, a potem odwrócił wzrok w udawanej obojętności. Interesujące. Emily
przyjrzała
przedstawiało
się
admirała,
dokładniej gdy był
zdjęciom.
młodszy.
Stał
Pierwsze z
grupą
rówieśników z Akademii Wojskowej Dominium. Na drugim
widniał admirał z drobną, piękną kobietą – czarnowłosą, o bardzo jasnej cerze. O ile Emily dobrze się domyślała, kobieta była chora, bardzo chora. Odwróciła fotografię. Zrobiono ją dwadzieścia sześć lat wcześniej. Emily przyjrzała się znowu twarzy
admirała
na
zdjęciu.
Kobieta
patrzyła
prosto
w obiektyw, ale mężczyzna przyglądał się jej z nieskrywaną miłością i troską. Emily podniosła głowę. – Współczuję panu, admirale, straty żony. Na co umarła? Admirał Bohm zacisnął zęby. – Miała na imię Julia i zmarła na białaczkę limfoblastyczną. – Zamilkł, ale Emily odniosła wrażenie, że chciał powiedzieć coś więcej.
Młody
żołnierz
Dominium,
może
już
wtedy
przygotowywany do stopnia admirała, na pewno bardzo utalentowany. Piękna, młoda żona z okrutną chorobą. Co jeszcze? Co umknęło Emily? Spojrzała na ostatnią fotografię. I rozwiązanie zagadki przyszło do niej samo. Ostatnie
zdjęcie
przedstawiało
młodego
mężczyznę
w mundurze kadeta ze złotym sznurem najlepszego ucznia. Stał przed budynkiem Akademii Wojskowej. Miał ciemne włosy i jasną, bladą cerę. Był tak podobny do zmarłej matki, że zapierało dech w piersi. A obok syna uśmiechał się z dumą admirał. – Pana syn jest podobny do matki – stwierdziła rzeczowo Emily.
Admirał nie odpowiedział. – Wspaniale jest mieć dzieci. A w pana przypadku tym bardziej, ponieważ syn przypomina matkę. Musi pan go bardzo kochać, bo gdy pan na niego patrzy, widzi pan też i ją. Matka żyje w nim. Admirał milczał, ale chyba lekko skinął głową. Jednak było coś jeszcze, co wyższy oficer ukrywał. Emily zerknęła na jego mundur. Nie był czarny, więc nie służył w siłach bezpieczeństwa, tylko we flocie. Z pewnością Emily nie odkryje jego zamiarów. Ale był admirałem, dowodził największym okrętem liniowym floty Dominium, zastąpił na tym stanowisku nieżyjącego Mello. Emily raz jeszcze spojrzała na zdjęcie syna. Jakie nadzieje i aspiracje wiązał admirał z tym chłopcem? Swoim jedynym dzieckiem, jedynym łącznikiem z ukochaną żoną. I wtedy się domyśliła, a potem skarciła się, że od razu na to nie wpadła. – Admirale Bohm – oznajmiła beznamiętnie – w hangarach wylądowały właśnie nasze promy. Przyniosły odpowiedniki waszych robotów liniowych. Jest ich dwadzieścia – skłamała. – Są lepiej opancerzone i uzbrojone niż wasze… – Dragony – podsunął admirał Bohm. –
…niż
wasze
Dragony.
Nasze
nazywamy
Marwy.
Z dwudziestoma takimi na pokładzie mogę wycofać swoich żołnierzy na
bezpieczne pozycje i pozwolić,
aby Marwy
przeszukały okręt i zabiły każdego na pokładzie. Wszystkich co do jednego, rozumie pan?
– Nie ośmielicie się – zaprotestował, ale Emily dostrzegła cień wątpliwości. Wiedział przecież, co zrobili jego rodacy V ictorii. Emily pochyliła się i zbliżyła usta do jego ucha, naruszając prywatną przestrzeń i wymuszając intymność, która miała wytrącić mężczyznę z równowagi. – Admirale Bohm, nie my zaczęliśmy tę wojnę. Napadliście podstępnie naszą Flotę, a potem zaatakowaliście Kornwalię. Zrzuciliście głowice jądrowe na nasz świat i zabiliście nam królową. Pojmaliście dwoje z naszych żołnierzy i oprawcy z waszych Sił Bezpieczeństwa Ludowego przez pół roku gwałcili kobietę, a mężczyźnie obcięli ręce. – Nie mam nic wspólnego z… – A potem – dokończyła Emily z naciskiem – naczelnik ludowy Nasto rozkazał zbombardować Kornwalię tak, aby na planecie zostały tylko popioły, a wszyscy mieszkańcy zginęli. Powstrzymaliśmy to – zapewniła. – Ale straciliśmy ponad dwadzieścia pięć milionów niewinnych ludzi. Spojrzała twardo na jeńca. – Niech więc pan posłucha, co zrobię. – Uniosła zdjęcie syna Bohma. – Najpierw, admirale, zamierzam wysłać fotografię pańskiego syna do każdego Marwa na pokładzie z poleceniem, aby go znaleźć, a potem strzelić mu w tył głowy i przywlec tutaj, żeby na własne oczy zobaczył pan to, czemu mógł zapobiec. A potem wydam rozkaz, aby żołnierze z V ictorii przeszukali wszystkie zakamarki tego okrętu i zabili każdego członka załogi. Żadnych jeńców.
Bohm popatrzył na nią z mieszaniną zimnej furii i czystej zgrozy. – Pański syn zginie w ciągu najbliższej godziny, chyba że podda pan okręt i każe siłom bezpieczeństwa zaprzestać walki – oznajmiła Emily zimno. Wiedziała, że admirał jej uwierzył. Zmarszczył brwi. – Jesteście bezwzględną, niemoralną suką. Emily skinęła głową. – Dominium postanowiło rozpętać wojnę totalną przeciw V ictorii, admirale. I właśnie tak wygląda wojna totalna. Piętnaście minut później ostatnie grupy żołnierzy bezpieki złożyły broń. Jeńców odprowadzono do hangaru promów pod strażą
ludzi i Marwów.
Ostatnie boty Dezetów
zostały
wyłączone. A potem Emily zmusiła Bohma, aby rozkazał obu krążownikom kapitulację. Jeden posłusznie wyłączył systemy uzbrojenia i moc, ale drugi próbował uciec – przyśpieszył mocno, wystrzelił przynęty i chmury maskujące. Pociski i lasery „Zemsty” dopadły go w okamgnieniu. Uszkodzony okręt wpadł w dryf, tracąc powietrze przez rozdarty kadłub. Kilka kapsuł ratunkowych oderwało się od wraku i pomknęło na Timora. Wkrótce znikły z detektorów. – Ostrzegą Dezetów, że nadlatujemy – zauważyła Fiona Campbell. – Tak – zgodziła się Emily. – Ostrzegą ich. I uśmiechnęła się promiennie. ***
Odesłanie jeńców ze zdobytych okrętów i przeniesienie ich do obozu
w
Azylu
zajęło
trzy
dni
szaleńczej
krzątaniny
i rozplanowania wszystkiego co do minuty. Emily i reszta dowódców
uznali,
że lepiej umieścić Dezetów
w
Azylu,
w sektorze V ictorii mogliby zostać zlinczowani. Podczas tej wojny wydarzyło się dość koszmarnych okrucieństw i Emily nie chciała prowokować kolejnych. Admirał Bohm zobaczył syna. Nigdy nie był człowiekiem, który okazuje uczucia – niewielu wojskowych wysokiej rangi było do tego skłonnych – ale kiedy przyprowadzono chłopaka całego
i
zdrowego,
mężczyzna
ukrył
twarz
w
dłoniach
i zapłakał. Na okręty Dominium sprowadzono załogi z V ictorii, aby zajęły się ich obsługą. Flota V ictorii właśnie zyskała dwie potężne jednostki, w tym największy okręt liniowy we flocie Dominium, a obecnie we Flocie V ictorii. Emily wróciła na „Rubat” z kompletem kanonierek i załóg. Czwartego dnia nowa grupa bojowa Floty V ictorii, złożona z okrętu liniowego, czterech krążowników, sześciu niszczycieli, czterech transportowców, jeża, jednostki naprawczej i kilku sów oraz holowników, ruszyła głębiej w przestrzeń sektora Dominium na spotkanie z kapitanem Ederem i admirał Douthat. Etap pierwszy został zakończony. ===
ROZDZIAŁ 47 OSTAT NIA BIT WA Admirał
Kaeser
musiał
poradzić
sobie
z
dwoma
nierozwiązywalnymi problemami. Po pierwsze, dysponował mniejszą liczbą okrętów niż Flota V ictorii, na dodatek jednostki te były mniejsze, co znaczyło, że miały mniej wyrzutni i laserów. A po drugie, naczelnik Nasto i ta łasica, Hudis, związali mu ręce. Pomimo próśb admirała nalegali obaj, żeby flota pozostawała na orbicie Timora i nie pozwalali aktywnie patrolować dalszej przestrzeni, żeby zetrzeć się z wrogiem w ruchomej bitwie. W takim starciu Kaeser mógłby wykorzystać maskowanie, zmyłki i manewry, które zrekompensowałyby
mniejszą
liczebność.
Jednak
został
przywiązany do planety i zmuszony do walki bezpośredniej z silniejszym przeciwnikiem. Dotarły już do
niego
wieści,
że pancernik
„Zemsta”,
najwspanialszy z okrętów Dominium, został zdobyty. Kaeser nie tylko stracił tę jednostkę, lecz co gorsza, trafiła w ręce wroga i na pewno zostanie wykorzystana przeciwko Dominium. Kapitan Astrid Drechsher z fregaty „Draugr” zgłosiła się na ochotnika, żeby dopaść i zniszczyć „Zemstę”, ale admirał odmówił. Myślał o nadchodzącej bitwie i całej wojnie. Jeżeli los się odwróci, Kaeser będzie bardzo potrzebował Astrid Drechsher i jej podobnych.
Siły wroga, które nadleciały przez tunel z V ictorii, zagłębiały się w sektor Dominium. Kaeser wysłał zwiad, rzecz jasna, ale Wiktowie wykryli go i zniszczyli, więc admirał nie wiedział nawet, gdzie znajduje się przeciwnik. Co gorsza, były to dość małe siły, zaledwie piętnaście okrętów. Gdzie zniknęła reszta Floty
V ictorii?
krążowników
Gdzieś i
Bóg
tam wie
był
ile
okręt
liniowy,
niszczycieli.
Oraz
gromada przeklęte
transportowce, choć Kaeser nawet przed sobą nie chciał przyznać, że stanowią poważne zagrożenie. Gdzie była ta Flota? Z którego kierunku nadleci? Pokręcił głową. Jeżeli naczelnik nadal nie zechce pozwolić na wysłanie patroli, aby zlokalizować siły V ictorii i zaangażować je w walkę, Kaeser będzie musiał zebrać jak najwięcej jednostek do
obrony Timora.
Nasto
nalegał,
żeby admirał
wysłał
dwanaście okrętów do stoczni imienia Potęgi Ludowej, ale takie niewielkie siły nie zdołałyby jej obronić.
Zresztą
Kaeser
potrzebował każdej jednostki tutaj, wokół planety. Admirał nabrał tchu i w myślach zrobił krok do tyłu. Każdy wróg
ma
słaby
punkt,
coś,
co
można
wykorzystać
w odpowiednim czasie i okolicznościach. U Wiktów była to zawsze arogancja. Stanowiła powszechną wadę, znaczyła osobowość całego społeczeństwa. Arogancja Wiktów pozwoliła zwabić Flotę V ictorii w zasadzkę w sektorze Tilleke, a to umożliwiło admirałowi Mello atak z zaskoczenia na Kornwalię. Pytane tylko, czy od tamtej pory nauczyli się czegoś, czy nawet teraz można by wykorzystać tę ich piętę Achillesa?
W zamyśleniu patrzył na holograficzny obraz Timora i starał się
wymyślić,
jak
pokonałby obronę
planety,
gdyby był
admirałem Floty V ictorii. Zastanawiał się długo, a potem skinął głową. Czasami warto było zaryzykować. *** – Jedna z sów prowadzi zwiad wokół Fabryki Mopów – powiedział Toby Partridge. – Dane z detektorów już nadchodzą. Początkowy plan zakładał ominięcie stoczni i skierowanie się od razu na Timora, ale nie zaszkodziło sprawdzić. – Na holo, Toby – rozkazała Emily. Obraz zamigotał, gdy wprowadzane były nowe informacje. Forty chroniące stocznię były tam, gdzie wcześniej, ale naliczyła ich mniej. Z dziesięciu zostały tylko cztery. A okręty do obrony… Emily pochyliła się, żeby dokładnie sprawdzić, a potem zmarszczyła brwi. – Czy to możliwe? – zapytała. Bosman Gibson splótł ramiona na piersi i pokręcił głową. – To dane z detektorów, ale musimy je potwierdzić. – Która sowa je przekazała? – „Śmieszka” – odpowiedział Partridge. Emily uniosła brwi i wymieniła znaczące spojrzenie z Alexem Ruddem. Kapitan Zahiri należała do najbardziej doświadczonych dowódców sów. Załączyłaby adnotację, gdyby sądziła, że dane są niekompletne lub obarczone błędem. – Cóż, to kuszące – przyznała Emily. – Bardzo kuszące – zgodził się Rudd.
Wzięła głęboki oddech. – No dobrze. Oto, co mamy. Dezeci wycofali większość swoich fortów i okrętów spod stoczni, aby bronić planety. Dla nas to dobra wiadomość. Detektory wykryły tylko dwanaście niszczycieli i cztery forty. Żadnych krążowników i okrętów liniowych. Za dobrze to wygląda, aby po prostu zlekceważyć taką okazję. Układ fortów wskazuje, że nie mogą się wzajemnie wspierać, wystarczy zatem przejąć jedną stację, aby mieć dostęp do stoczni, a potem trzeba by skupić się na wyeliminowaniu niszczycieli. Nie chcę nikogo stracić, więc po prostu trzymajmy się na dystans i likwidujmy je po kolei. Alex Rudd i bosman Gibson zerknęli na siebie, a potem wzruszyli ramionami. – Jak chcesz zdobyć fort? Emily zastanowiła się nad tym, odruchowo pocierając nos. – Cóż, najprościej, zażądajmy kapitulacji. Pół godziny zajęło połączenie się z komendantem obrony Potęgi Ludowej. Wreszcie na ekranie pojawił się pulchny, łysiejący mężczyzna około pięćdziesiątki w mundurze admirała. – Jestem admirał Manfred Duerr – oznajmił z powagą. – Z kim rozmawiam? – Komendant Emily Tuttle z pierwszej grupy bojowej Floty V ictorii – przedstawiła się Emily. – Kontaktuję się, aby dać panu szansę na kapitulację, admirale. Jej słowa zostały przekazane nie tylko admirałowi, lecz nadane także do wszystkich fortów i niszczycieli wokół stoczni.
– Na pewno zdaje pan sobie sprawę, że nasze siły mogą pokonać obronę stoczni. A co ważniejsze, wie pan, że Timor pana opuścił. Nie będzie wsparcia, admirale. Jest pan zdany tylko na siebie. Daję panu szansę ocalenia ludzi pod pana rozkazami. Admirał
Duerr
patrzył
na
nią
z
dezaprobatą.
Emily
przypomniała sobie francuskiego generała z okresu drugiej wojny światowej na Starej Ziemi, który nalegał na to, by propozycje kapitulacji składali mu tylko równi stopniem. – Oczekujecie za wiele – odparł wyniośle Duerr. – Zapewniam, że wasze siły nie wystarczą do przełamania obrony, zginiecie, jeśli spróbujecie to zrobić. Co więcej, naczelnik zapewnił mnie osobiście, że przyśle posiłki, gdy tylko je wezwę. Właśnie
tego
się
spodziewała.
Chciała
jednak
zasiać
wątpliwość, jeśli nie w umyśle Duerra, to wśród innych, którzy słuchali transmisji tej rozmowy. – Szczerze wątpię,
admirale. Podsłuchujemy transmisje
naczelnika ludowego. Z tego, co wiemy, nie ma zamiaru wspierać pana w walce, właśnie dlatego wycofał większość fortów na orbitę Timora, podobnie jak cięższe okręty. Naczelnik ma nadzieję, że uda się panu zniszczyć parę moich jednostek, osłabić grupę. – Emily uśmiechnęła się lekko. – Ale tak się nie stanie. Zaczniemy od fortu, który znajduje się najbliżej nas. Za dwadzieścia minut rozpoczniemy operację. Jeżeli pan chce, może przekazać załodze, żeby już skorzystała z kapsuł ratunkowych, póki jeszcze nie jest za późno.
A potem Emily przerwała połączenie. Rudd spojrzał na nią z rozbawieniem. – Podsłuchiwaliśmy naczelnika ludowego? Emily wzruszyła ramionami. – Nie, ale gdybyśmy podsłuchiwali, pewnie właśnie to byśmy usłyszeli. Kto wie, może to sprawi, że Duerr będzie mniej pewny siebie. – Odwróciła się do Toby’ego Partridge’a. – Połącz mnie z kapitan Zahiri, Toby. Odbiorę w swoim gabinecie. Niedługo potem, gdy Emily usiadła za biurkiem, Sadia Zahiri już patrzyła na nią z ekranu. – Już pora,
Sadio – powiedziała jej Emily. – Muszę
wykorzystać cię w pewnym zadaniu. *** Żadna kapsuła ratunkowa nie opuściła ufortyfikowanych stacji Dominium. Dwie godziny po rozmowie z admirałem Duerrem pierwsza asteroida została ustawiona na pozycji i posłana na fort oddalony o trzydzieści tysięcy mil. Ze stacji wystrzelono pociski na holowniki i okręty, ale z takiej odległości systemy obronne nie miały trudności z odparciem salwy. Pierwszy głaz chybił, drugi również. Trzeci stacja rozbiła przy pomocy pocisków. Dwa fragmenty skały uderzyły w fort i wytrąciły go z orbity wokół stoczni. Stacja zawirowała i zakołysała się lekko. Emily zmarszczyła brwi, po czym rozkazała,
aby następną
asteroidę wypuścić
odległości. – Podciągnijcie ją na dwadzieścia tysięcy mil.
z
mniejszej
Alex Rudd obok niej przestąpił z nogi na nogę. – Nie bądź niecierpliwa, Emily – ostrzegł cicho. – Mamy czas, nie musimy się śpieszyć. Sprawmy, żeby uwierzyli. I nie chcemy stracić ani jednego okrętu. Nie tutaj. Emily zmełła ostrą ripostę, po czym w duchu się napomniała. – Wycofuję rozkaz! – poprawiła się szybko. – Wypuścić asteroidę z dwudziestu ośmiu tysięcy mil. Zerknęła na Rudda. Uśmiechnął się. – Niecierpliwość to przekleństwo małych admirałów – stwierdził pompatycznie. – Opanuj się, kadet Tuttle, a może nawet uda ci się zaliczyć mój kurs taktyki. Emily prychnęła z pogardą. Rudd roześmiał się złośliwie. Ze stanowiska
łączności
Toby
Partridge
spojrzał
na
nich
z zaciekawieniem. Emily czym prędzej odwróciła się, by ukryć uśmiech. – O wiele lepiej – mruknął do niej Rudd. Następne trzy asteroidy chybiły ledwie o kilkaset jardów. Wreszcie ostatnia uderzyła prosto w fort, rozbiła płyty poszycia i uszkodziła
kadłub.
Przez duży wyłom zaczęło
uciekać
powietrze, a stacja wypadła bardziej z orbity. Parę minut później kapsuły ratunkowe pomknęły do stoczni. Na obrazie holo sytuacja taktyczna przypominała worek. Zniszczenie jednego z fortów otworzyło go – w środku znajdowała się stocznia, a nad nią i poniżej krążyły dwa forty, trzeci zaś, najdalszy, zamykał ten worek. Dwanaście niszczycieli znajdowało się na tej samej płaszczyźnie, co stocznia, która
z kolei była w zasięgu ostrzału każdego fortu. Oznaczało to, że każdy wrogi okręt, który wleci do „worka”, trafi pod ogień przynajmniej jednego z fortów. Ale drzwi do stoczni otworzyły się nieznacznie. Najlepszym posunięciem byłoby zniszczenie jeszcze jednego fortu, aby powiększyć wyłom w obronie, przez który można by zaatakować.
Emily
tak
właśnie
by
zrobiła…
gdyby
jej
prawdziwym celem była stocznia. – Niech holowniki podejdą bliżej, na dwadzieścia tysięcy mil, i wypuszczą kolejne głazy na stocznię – rozkazała Emily. Potem zerknęła na bosmana Gibsona. – Mamy coś? Chociaż w sterowni było chłodno, starszy bosman Gibson pocił się mocno, a jego siwe włosy zrobiły się wilgotne. „Na
bogów
naszych matek,
bosman się starzeje!”
–
pomyślała Emily z zaskoczeniem. – Jeszcze nic – odpowiedział cicho. Niszczyciele
Dominium
wystrzeliły
mnóstwo
dronów
zakłócających i chmur w obszar maskujących między stocznią a jednostkami V ictorii. Oślepiły czujniki i prowokowały Emily do podejścia bliżej. Jednak Emily ani myślała ulec. Dzięki dronom zwiadowczym za chmurami doskonale znała pozycję stoczni. Pierwsza asteroida chybiła i pomknęła w próżnię. Druga i trzecia przeszły bliżej. Czwarta wydawała się śmiertelnie niebezpieczna, ale pociski i lasery rozbiły ją, zanim wyrządziła jakiekolwiek szkody. Niszczyciele Dominium zaczęły przesuwać
się na prawą i lewą stronę „worka”, w oczekiwaniu, że holowniki będą musiały zmniejszyć dystans, aby uzyskać czyste trafienie. – Niszczyciele się podkradają – ostrzegł bosman Gibson. Emily uśmiechnęła się do Alexa Rudda. – Najwyższa pora. Połączyła się z resztą grupy zadaniowej i zaczęła wydawać rozkazy. *** Na orbicie wokół Timora admirał Kaeser przyglądał się starciu
z
uwagą.
Obraz
bitwy
przekazywany
był
na
„Niezłomnego” prosto ze stoczni Potęgi Ludowej oraz trzech ocalałych fortów. Utrata czwartego fortu zabolała, ale była konieczna – Kaeser chciał, aby okręty wroga zaangażowały się w walkę. – Admirale Duerr, jak się trzymacie? – zapytał. Duerr uśmiechnął się drapieżnie. – Mamy w zanadrzu parę okrętów, jak na razie radzimy sobie sami. Wiktowie wciąż rzucają w nas kamieniami. Chyba są gotowi ruszyć naprzód, aby zaatakować niszczyciele. – Odwracajcie ich uwagę, admirale, o nic więcej nie proszę. Skupcie uwagę wroga na sobie. Duerr roześmiał się – lubił dobrą walkę. – Z przyjemnością, admirale Kaeser, z przyjemnością. *** Emily obserwowała obraz na holo. Nareszcie. Niszczyciele
Dezetów zaczęły się zbliżać. – Mildred, powiadom mnie, gdy znajdą się w zasięgu pocisków. – Tak jest – odpowiedziała sztuczna inteligencja. Kolejna asteroida chybiła, i to bardzo. Niszczyciele Dominium przekroczyły nieuchronnie granicę, za którą były wystawione na salwy okrętów V ictorii. – Teraz! – zawołała Emily. *** – Teraz! – wykrzyknął admirał Duerr. *** Wydarzenia potoczyły się jak lawina. Niszczyciele Dominium wypuściły sto pocisków przeciwko jednostkom Floty V ictorii, a potem przyśpieszyły i wymierzyły lasery. „Zemsta”,
nowo
zdobyty okręt
liniowy Floty V ictorii,
wystrzeliła w odpowiedzi sześćdziesiąt pocisków. Jej załoga, wciąż jeszcze mało wprawna w obsłudze systemów, przez chwilę rozglądała się niepewnie, zanim wymierzyła baterie, po czym zaczęła strzelać z dwunasto- i dziesięciocalowych laserów. Sześć niszczycieli Floty V ictorii wysunęło się do przodu. Każdy wypuścił pociski, po czym skupił lasery na dwóch specjalnych okrętach Dezetów. Jedyny jeż grupy zadaniowej również zajął nową pozycję i zaczął namierzać nadlatującą salwę. Cztery krążowniki V ictorii posłały osiemdziesiąt pocisków na
fort po lewej od stoczni, po czym przybliżyły się, aby poprawić laserami, gdy ładowały kolejną salwę do wyrzutni. Cztery
transportowce
–
„Rubat”,
„Hajfa”,
„Riszon”
i „Aszdod” – rozdzieliły się. „Riszod” i „Aszdod” zeszły poniżej płaszczyzny wyznaczanej przez grupę zadaniową i stocznię. Na stanowiskach czekało trzysta kanonierek, ale załogi były niespokojne – brakowało im doświadczenia. Ponad dwieście czterdzieści pocisków zostało wystrzelonych podczas
starcia.
Ich
systemy
naprowadzania
próbowały
rozpaczliwie przebić się przez chmury maskujące i zakłócenia, aby namierzyć prawdziwy cel. Pociski V ictorii miały przewagę dzięki licznym dronom zwiadowczym,
przesyłającym dane
w czasie rzeczywistym i namiary na pozycję zarówno dwóch wybranych niszczycieli, jak i fortu po lewej stronie, który Emily oznakowała na mapie taktycznej jako „Alamo”. Do
akcji
włączyły
się
jeże,
strzelając
z
laserów
i wypuszczając pociski małego kalibru na salwę Dominium. Trzy minuty później zdziesiątkowane salwy po obu stronach dotarły do celu. Jeden z niszczycieli V ictorii zwolnił nieoczekiwanie i przerwał ostrzał, po czym zadrżał i zaczął chaotycznie wirować. Z jego burt wystrzeliły kapsuły ratunkowe. Trzy pozostałe niszczyciele leciały dalej naprzód i pomimo uszkodzeń nie przerywały walki. Na pokładzie każdego z okrętów zespoły naprawcze pędziły gasić pożary i uszczelniać uszkodzony kadłub. Okrętów Dominium było mniej, więcej razy zostały też
trafione. Jeden ciężko uszkodzono laserami i stracił systemy obronne. Salwa pocisków dosięgła go, gdy załoga opuszczała pokład w kapsułach. W wybuchu zginęli ci, którzy nie zdążyli się ewakuować, kilka kapsuł również zostało wytrąconych z kursu. Dwa
kolejne
nieopanowanie,
gdy
niszczyciele eksplozje
Dominium przełamały
wirowały im
kadłuby.
Z pozostałych dziewięciu jednostek sześć pomimo uszkodzeń nie przerwało starcia. Jeden z kapitanów jednak uległ panice i chociaż jego okręt był nieuszkodzony, zrobił nieoczekiwany zwrot i uciekł z pola bitwy pod osłoną przynęt i chmur maskujących. Na lewej flance pociski z czterech krążowników Floty V ictorii pomknęły na Alamo, ale silne systemy obronne stacji strąciły niemal całą salwę – najpierw po jednym, potem po dwa i po trzy pociski. Z osiemdziesięciu do celu dotarło tylko piętnaście, a z nich tylko pięć skutecznie uderzyło w poszycie. Stacja została uszkodzona, ale niezbyt mocno, po czym sama zaczęła strzelać do nadlatujących okrętów wroga. – Naprzód! – rozkazała Emily kapitanom. Gdyby jej okręty przebiły się przez niszczyciele Dominium, grupa zadaniowa V ictorii znalazłaby się tak blisko stoczni, że forty nie ośmieliłyby się strzelać w obawie, że trafiłyby Potęgę Ludową. Emily zerknęła z niepokojem na holo i ekran taktyczny. Gdzie oni są? Czyżby się pomyliła w swoich szacunkach? A potem wszystko się zmieniło. Na gorsze. Jeszcze przed chwilą grupa zadaniowa walczyła tylko
z trzema stacjami i stocznią, które próbowały sobie radzić samodzielnie, a zaraz potem dwadzieścia osiem okrętów Dominium wynurzyło się z cienia fortów i Potęgi Ludowej, dzięki którym pozostawały niewykryte, po czym włączyło się do starcia. – Wiele jednostek! Wykrywam wiele jednostek! – krzyknął bosman Gibson. – Widzę dwadzieścia dodatkowych niszczycieli i chyba osiem fregat. Fregaty nadlatują zza najdalszego od nas fortu. Siedem niszczycieli zbliża się od lewego fortu, siedem od prawego, a sześć ze stoczni. Wszystkie niszczyciele znajdują się w zasięgu pocisków, fregaty wejdą w zasięg za sześć minut. Emily przypomniała sobie raporty ze zwiadu, które szacowały siły broniące Timora. Pozwoliła sobie na uśmiech satysfakcji. Admirał Dominium spieprzył sprawę – przez tę zasadzkę do obrony planety zostawił tylko około dwudziestu jednostek. „Ograniczone zasoby” – pomyślała. „Wszyscy musimy sobie radzić z ograniczonymi zasobami”. Sztuka polegała na tym, aby wykorzystać to, że przeciwnik nie ma dostatecznie dużo sił, ale nie pozwolić, aby własne zasoby, również ograniczone, stały się słabym punktem. – Zaktualizować dane i wysłać drony komunikacyjne! – rozkazała Emily. – Toby, połącz mnie ze wszystkimi jednostkami! Partridge po drugiej stronie mostka wpisał kody na swoim pulpicie i skinął głową. –
Do
Zaprzestać
wszystkich! walki
i
Do
wszystkich!
ruszać
na
Zaprzestać
planetę!
walki!
Rozkaz
dla
transportowców:
wysłać
wszystkie
kanonierki
do
osłony
okrętów! Gdy niszczyciele i fregaty Dominium ruszyły do ataku, wszystkie krążowniki, niszczyciele i transportowce Floty V ictorii wykonały nieoczekiwany zwrot w rozbłysku systemów opartych na ciemnej materii, po czym skierowały się na Timora. Jeż „Szkocki Topór”
ustawił się na
tyłach wycofujących się
jednostek i zaczął strącać pociski wystrzelone przez Dezetów. Grupa
zadaniowa
wypuściła
flary
i
chmury
maskujące.
Wyczuwszy krew, siły Dominium ruszyły w pościg. *** Na
„Niezłomnym”,
orbitującym
wokół
okręcie
Timora,
flagowym admirał
sił
Dominium,
Kaeser
zmarszczył
niepewnie brwi. Podstęp się udał i jednostki Floty V ictorii uciekały, ale czemu w kierunku planety? Nieważne. Admirał zaczął wydawać rozkazy – okręty na
orbicie miały się
przygotować do strzału, gdy tylko wróg znajdzie się w zasięgu. Wyrzutnie na powierzchni również czekały jedynie na sygnał. Kaeser pokiwał głową. Jak na razie jego plan sprawdzał się bardzo dobrze. Dlaczego więc odczuwał niepokój? *** Niszczyciele Dominium zaczęły doganiać krążowniki wroga i zbliżać się w zasięg ostrzału. Na szczęście nie nastąpiła skoncentrowana salwa, więc „Szkocki Topór” bez trudu poradził sobie
z
nadlatującymi
pociskami.
Potem
kanonierki
zaatakowały dwa niszczyciele na czele pościgu, zasypały je pociskami i potraktowały wiązkami laserów. Podziurawione niszczyciele odpadły z kursu. Cztery pozostałe niszczyciele Dominium rozważnie zwolniły, aby reszta Dezetów mogła do nich dołączyć. –
Zgodnie
z
rozkazem,
odliczanie
trzydziestu
sekund
rozpoczęte – zameldowała spokojnie Mildred, jednak na tyle głośno, aby przebić się przez hałas w centrum dowodzenia. – Dwadzieścia siedem… dwadzieścia sześć… – Transportowce, zabierać kanonierki! – rozkazała Emily. – Wszystkie
groginy
na
pokład.
Jeżeli
transportowiec
jest
niedostępny, lądować w hangarze najbliższej jednostki! – Dwadzieścia dwa… dwadzieścia jeden… – Wejście w zasięg ostrzału sił obronnych planety za sześćdziesiąt sekund! – zawołał starszy bosman Gibson. – Dezeci wciąż doganiają nas od tyłu. Będziemy w zasięgu ich pocisków za czterdzieści sekund! Na
holo
pojawiło
się
mnóstwo
pulsujących
kul
oznaczających wybuchy min. – Dezeci wpadli w pole minowe! – zaśmiał się Rudd. Przez chwilę stukał w klawiaturę, po czym pochylił się do ekranu. – Na pewno załatwiliśmy jeden okręt i chyba uszkodziliśmy resztę. Na holo jeden z czerwonych znaczników rozbłysnął i zgasł, a dwa pozostałe odpadły na prawo i lewo i chyba zwalniały. – Dziesięć… dziewięć… osiem… – Przygotować systemy hamowania – nadała Emily.
*** Na „Niezłomnym” admirał Kaeser przyglądał się z rosnącym zdumieniem, jak okręty V ictorii zmierzają prosto na niego. Pokręcił głową. Co oni kombinowali? Za parę sekund wystawią się na ostrzał z planety, z okrętów na orbicie oraz tych z pościgu. Czyżby Wiktowie oszaleli? *** – Dwa… jeden… – Do wszystkich jednostek! Zwrot i cała naprzód! – rozkazała Emily. Prawie równocześniej grupa zadaniowa zawróciła od Timora i zaczęła przyśpieszać. Trajektoria ledwie muskała granicę zasięgu pocisków, które mogłaby wystrzelić obrona planetarna, oraz granicę zasięgu strzału z okrętów admirała Kaesera na orbicie. Potem jednostki V ictorii wykonały następny zwrot, żeby oddalić się od ścigających je niszczycieli i fregat Dominium. Okręty z pogoni znajdowały się w linii, skupione blisko siebie i depczące po piętach jednostek wiktoriańskich. Jeszcze parę sekund i znajdą się w zasięgu, a potem wystrzelą salwę. – Odliczanie, zgodnie z rozkazem – oznajmiła Mildred. – Piętnaście… czternaście… trzynaście… Z dwustu tysięcy mil nad nimi, spoza zasięgu jakichkolwiek detektorów, spadła gromada gwiazd. Przecięły rozgwieżdżone niebo łukiem i wytraciły prędkość w rozbłyskach energii i ciepła. Przez kilka sekund każdy czujnik mógł je wykryć, gdy zbliżały się do
pościgu.
Co
dziwne,
zamiast
przyśpieszać,
wyraźnie
zwalniały. Lecz im bardziej zwalniały, tym większa aureola ciepła i światła ciągnęła się za nimi jak ogon komety, błyszczący kanarkową żółcią, palatyńskim błękitem, turkusem Morza Karaibskiego i ciemną czerwienią wiśni. Były tak jasne, że z „Niezłomnego” admirał Kaeser bez trudu widział je gołym okiem. Spektakularny widok zapierał dech w piersi. Kaeser wiedział, że nigdy w życiu nie zobaczy czegoś równie pięknego. Spadające gwiazdy zdawały się wypełniać niebo niezliczonymi iskrami, ale ze swojego stanowiska obserwacyjnego admirał dostrzegł, że było ich co najwyżej czterdzieści. – Systemy hamowania wykorzystujące ciemną materię – mruknął z niechęcią. Oto nadleciała Flota V ictorii. – Cztery… trzy… dwa… jeden – odliczyła Mildred. Trzydzieści dziewięć okrętów pod dowództwem admirał Alyce Douthat wślizgnęło się na pozycję za trzydziestoma jeden niszczycielami i fregatami Dominium, wciąż hamując, aby ich nie wyprzedzić. Na przodzie grupa zadaniowa Emily wykonała obrót i wymierzyła broń dziobową w Dezetów. W okamgnieniu sytuacja się odwróciła. Trzydzieści jeden okrętów Dominium nie ścigało już czternastu jednostek Floty V ictorii, teraz czterdzieści cztery okręty V ictorii, w tym dwie duże jednostki, atakowały trzydzieści jeden okrętów Dezetów. Na
każdym
okręcie
Dominium
rozległy
się
alarmy
ostrzegające o namierzeniu przez wroga. Trzydziestu jeden kapitanów
skuliło
się
odruchowo
w
oczekiwaniu
na
nieuchronne. Jednak
śmiercionośna
salwa
pocisków
i
laserów
nie
nastąpiła. Na ekranach łączności niszczycieli i fregat Dominium pojawiła
się pulchna,
ciemnowłosa
kobieta
w
mundurze
admirała Floty V ictorii. Spojrzała groźnie. – Jestem admirał Alyce Douthat – oznajmiła. Głos miała chrzęszczący jak żwir w betoniarce. – Macie dokładnie pięć minut, aby zdecydować o życiu lub śmierci. Natychmiast wyłączycie swoje detektory. Każda jednostka z włączonymi detektorami zostanie natychmiast zniszczona. Zwolnicie do względnej prędkości zerowej i opuścicie pokłady w promach i
kapsułach
ratunkowych.
Nie
zniszczycie
komputerów
pokładowych. Nie włączycie autodestrukcji. Kiedy opuścicie okręty, udacie się na powierzchnię planety. Nikt wam w tym nie przeszkodzi. Spojrzenie admirał Douthat stwardniało. – Każdy,
kto nie posłucha moich rozkazów,
zostanie
ostrzelany bez ostrzeżenia. Macie pięć minut. Twarz admirał znikła, zastąpił ją zegar odliczający czas. Przez kilka sekund nic się nie działo. Wszystkie okręty leciały z tą samą prędkością. Dezeci wciąż mieli włączoną moc i detektory, ale nie strzelali. – Sporo rozmów na ich częstotliwościach – zauważył cicho Toby
Partridge
ze
słuchawkami
przy
uchu.
–
Mildred
rozszyfrowała część. Zdaje się, że się kłócą, czy walczyć z nami, czy skapitulować.
Emily skinęła głową. Starała się nie wstrzymywać oddechu. Drgnęła, gdy na jej ekranie łączności pojawiła się admirał Douthat. Skinęła głową. – Cieszę się, że przeżyłaś, Tuttle. I udało ci się zdobyć okręt flagowy Dominium. Dobra robota. Emily również skinęła głową. – Czym mogę służyć, pani admirał? – Dorzućmy Dezetom trochę więcej zmartwień. Wypuść wszystkie kanonierki, niech ustawią się na flankach. Bez odbioru. Ekran zgasł. Zaraz potem kanonierki zaczęły eskadrami wylatywać z czterech transportowców i ustawiać się na skrzydłach formacji niszczycieli i fregat wroga. Może kapitanowie już wcześniej podjęli decyzję, a może wpłynęło na nią trzysta kanonierek rojących się nad okrętami, nie wiadomo. Tak czy inaczej, jednostki Dominium zaczęły zwalniać i wyłączać detektory, aż pozostały tylko cztery niszczyciele. Nie wystrzeliły nawet pocisków, po prostu uparcie nie zwalniały i nie wyłączały czujników. Na pokładzie „Lwiego Serca” admirał Douthat westchnęła z rezygnacją, a potem skinęła głową kapitanowi Ederowi. Kilka dziesięciocalowych laserów wypuściło wiązki, potem nastąpiła salwa sześćdziesięciu pocisków. Z niszczycieli nie ocalała nawet jedna kapsuła ratunkowa czy prom. Admirał pokręciła głową. – Daj mi głupiego śmiałka, a w dziewięciu przypadkach na
dziesięć będziesz miał wkrótce martwego głupiego śmiałka. Inne jednostki Dominium zwolniły i weszły na stabilną orbitę równikową wokół Timora. Niedługo potem z ich hangarów wystartowały promy i zaczęły opadać na planetę. Te, które nie miały promów, wypuściły kapsuły ratunkowe, które bardzo powoli
podążały
za
promami.
Douthat
uśmiechnęła
się
z satysfakcją. – Teleportować grupy abordażowe, niech zabezpieczą okręty Dominium. Załogi niech przylecą tam potem na promach – rozkazała. Zdobyte okręty będą miały bardzo podstawową obsadę, dopóki nie przylecą posiłki z V ictorii, ale nie miało to znaczenia. Douthat uważała, że pokazy siły nie będą już konieczne. Gdy wszystko zostało zorganizowane, admirał Douthat wywołała „Niezłomnego” i zażądała, aby admirał Kaeser się poddał. Kiedy jednak „Niezłomny” odpowiedział na wezwanie, admirała Kaesera nie było już na pokładzie. ===
ROZDZIAŁ 48 PAŁAC ZJEDNOCZENIA LUDOWEGO NA T IMORZE Wezwanie nie zaskoczyło admirała Kaesera. Michael Hudis pewnie by się złośliwie cieszył, gdyby nie wyglądał na tak przerażonego, gdy jego twarz pojawiła się na ekranie. – Przylećcie natychmiast do pałacu, admirale – rozkazał zimnym, ostrym tonem. – Wzywa was sam naczelnik ludowy. Kaeser uznał, że istnieją tylko dwie przyczyny takiego wezwania. Albo naczelnik Nasto chce porozmawiać, jak najlepiej chronić Timora, gdy większość floty została stracona, albo zamierza oskarżyć admirała o zdradę i rozstrzelać go na miejscu. Kaeser stwierdził, że szanse są pół na pół. Dziesięć
minut
konferował
z
kapitanem
Bauerem
i dowódcami dwóch krążowników. Admirał znał tych ludzi od lat i darzył zaufaniem. Na koniec wybrał połączenie z numerem, który zapamiętał wiele lat temu. – Tak? – odezwał się zachrypnięty głos. – Zostałem wezwany do pałacu – oznajmił beznamiętnie Kaeser. – Tak, wiem. Byłem przy wydaniu tego rozkazu. Kaeser milczał, czekając, czy otrzyma więcej informacji. Kiedy stało się jasne, że niczego więcej się nie dowie, odezwał się znowu:
– Sądzę, że chyba już czas. – O tak – zaśmiał się mężczyzna o schrypniętym głosie. – Też mi się tak wydaje. Zaraz jednak rozmówca spoważniał. – Wiedzieliśmy, że ten czas nadejdzie. Sądziłem tylko, że to będzie Tilleke, nie V ictoria. – Na dłuższą metę dla nas lepiej, że to V ictoria – zauważył admirał. Rozmówca znowu się zaśmiał. – Przekonamy się niedługo, prawda? – Po czym przerwał połączenie. Admirał Kaeser spakował teczkę bardzo starannie i wreszcie wsiadł do promu. „Niezłomny” znajdował się na orbicie synchronicznej W
nad
atmosferze
wojskowych
sił
pałacem,
dołączyła
bezpieczeństwa.
mogłyby ścigać promu w
więc
eskorta
lot
Chociaż
kosmosie,
trwał
dwóch
krótko.
odrzutowców
odrzutowce
nie
pociski umieszczone
w wyrzutniach pod skrzydłami przypominały, że w razie czego i tak dosięgną ofiarę. Kapitan Bauer, z którym admirał rozmawiał przez całą drogę, meldował, co robią Wiktowie, i zastanawiał się, co knują. Jak na razie jednak chyba zajmowali się tylko umieszczaniem załóg na zdobytych niszczycielach i fregatach. Admirał Kaeser skrzywił się gorzko. Flota V ictorii dysponowała teraz siedemdziesięcioma ośmioma jednostkami bojowymi, podczas gdy jemu zostało pięć okrętów. Tuż przed lądowaniem kapitan Bauer przekazał jeszcze jedną
wiadomość. – Admirał Floty V ictorii żąda bezwzględnej kapitulacji Dominium! – oznajmił wstrząśnięty. – Dała nam dwie godziny na decyzję. – Właśnie ląduję przed pałacem – odpowiedział Kaeser. – Miej na wszystko oko, Fritz, ale pod żadnym pozorem nie pozwól, aby któryś z krążowników użył detektorów do namierzania, zrozumiałeś? Nie daj Wiktom pretekstu do otwarcia ognia. Gdy padną strzały, nie będziemy mogli ich powstrzymać. „Gdy padną strzały – pomyślał – Timor będzie zgubiony”. – Tak
jest,
admirale.
– W głosie kapitana
brzmiało
zdecydowanie, ale też przerażenie. *** Michael Hudis i czterech uzbrojonych strażników z bezpieki czekało już, gdy Kaeser wysiadł z promu. – Tędy, admirale – powiedział Hudis. Kaeser skinął głową i ruszył do pałacu, a strażnicy ustawili się za nim. Po drodze na korytarzach admirał dostrzegł strażników z bezpieki rozstawionych co jakieś sto stóp. Po kilku zakrętach znalazł się wreszcie pod drzwiami pilnowanymi przez trzech gwardzistów. Kaeser był tutaj tylko raz, ale pamiętał ten mały gabinet, w którym naczelnik lubił umawiać się na prywatne spotkania. Jeden
ze
strażników
otworzył
drzwi.
Kaeser
wszedł.
Zastanawiał się, czy wyjdzie stąd żywy. Przy stole siedział Anthony Nasto, naczelnik ludowy, admirał
Wagner i drobny, łysy mężczyzna z wyłupiastymi ciemnymi oczyma.
Kaeser
Bezpieczeństwa
rozpoznał Dominium.
Erika Podczas
Niedermana, gdy Hudis
szefa
Sił
zajmował
miejsce, admirał wyprostował się na baczność i oznajmił oficjalnym tonem: – Admirał Kaeser melduje się naczelnikowi ludowemu zgodnie z rozkazem. – Siadajcie – warknął zimno naczelnik. Kaeser zajął wolne miejsce. Starał się wyczuć panujący nastrój. Michael Hudis wyglądał na zaniepokojonego, ale kiedy zerknął na admirała, uśmiechnął się złośliwie. „Ma nadzieję, że się zemści” – pomyślał Kaeser. Admirał Wagner jak zwykle nie zdradzał żadnych emocji, a Niederman wyglądał na rozbawionego, co budziło niepokój. Natomiast
sam naczelnik
był
po
prostu wściekły,
choć
maskował to chłodem. Tak czy inaczej, niezbyt obiecujący początek. – Admirał Floty V ictorii zażądała bezwarunkowej kapitulacji – warknął Nasto. Uderzył pięścią w stół. – Nie poddamy się pod żadnymi warunkami! Nigdy! – Popatrzył groźnie na siedzących przy stole. – Wciąż mamy obronę planetarną. Tysiące pocisków! Niech wszystkie zostaną wystrzelone w Wiktów! Od razu! – Znowu uderzył w stół dla podkreślenia swoich słów. – Dlaczego okręty na orbicie nie strzelają? – Spojrzał niechętnie na Kaesera. – Dlaczego? – Wydałem im rozkaz, aby nie używały detektorów –
odpowiedział Kaeser. Z trudem udawało mu się zachować spokój. – Gdy tylko krążowniki włączą detektory, Wiktowie je zestrzelą. – Takie tchórzostwo prezentujecie od początku kampanii! – nie wytrzymał Nasto. – Admirał Mello miał rację! Nie można zwyciężyć, gdy się nie walczy, a wy, admirale, boicie się walczyć! – Admirał Mello przecenił własne siły i został zabity – odparł ostro Kaeser. – Naczelniku, obrona planetarna może co najwyżej skłonić siły V ictorii do wycofania się na bezpieczny dystans, a wtedy zaczną nas bombardować pociskami kinetycznymi. Niektóre zapewne zdołamy zniszczyć, ale nie wszystkie, a nie mamy dość okrętów, aby zmusić… – Nie mamy dość okrętów przez waszą niekompetencję! – krzyknął Nasto. Zaraz jednak odetchnął i trochę się uspokoił. – Zresztą Wiktowie nie użyją pocisków, to wbrew ich kodeksowi zasad prowadzenia wojny. –
Mogą
być
mniej…
hm,
opanowani,
skoro
zbombardowaliśmy ich świat – zauważył Kaeser. – Sugerujecie, że powinniśmy się poddać? – wycedził Nasto. – Właśnie! – wtrącił się Hudis z nadzieją. – Powinno się go aresztować i zastrzelić. Admirał Wagner skrzywił się, spojrzał na zegarek, ale milczał. Niederman uniósł brwi. – A kto będzie dowodził flotą? – zdziwił się. – Jaką flotą? – burknął gniewnie Nasto. Niederman wzruszył ramionami. W tym przypadku naczelnik miał rację.
Do
gabinetu
wszedł
adiutant
i
wręczył
naczelnikowi
karteczkę. Nasto przeczytał ze zmarszczonym czołem, po czym podniósł wzrok. – Detektory wskazują, że okręty Wiktów wycofują się na daleką orbitę pięćdziesięciu tysięcy mil. – Może rezygnują – ucieszył się Hudis. Kaeser pokręcił głową. – Wycofują się poza zasięg naszej obrony planetarnej – wyjaśnił. – Pociski z Timora mają zasięg trzydziestu tysięcy mil, potem wchodzą na trajektorię balistyczną i łatwo je zniszczyć lub ominąć. – Niech nasza obrona planetarna od razu zacznie strzelać do wroga, gdy jeszcze jest w zasięgu – rozkazał Nasto. – Będziemy walczyć do ostatniego człowieka. Nigdy się nie poddam, słyszycie? Kaeser zerknął na Wagnera. Ten wstał. – Mogę odejść, aby wykonać rozkaz, naczelniku ludowy? Kaeser wstał również i oparł się rękami o stół. –
Naczelniku,
przez
wasze
rozkazy
planeta
zostanie
całkowicie zniszczona! Jedynym wyjściem jest kapitulacja. I wtedy z korytarza dobiegł huk wystrzału, a potem następne. Strażnik w gabinecie podbiegł do drzwi, a wszyscy czekali, co się stanie. Nikt nie zauważył, że admirał Wagner wyjął niewielki pistolet igłowy ze swojej aktówki. Spokojnie podszedł do naczelnika Nasto i strzelił mu w tył głowy. Gdy strażnik odwrócił się od drzwi, Wagner powalił go dwoma
trafieniami w pierś. Admirał Kaeser podniósł karabin igłowy strażnika, zamknął drzwi i odwrócił się do pozostałych. Odgłosy walki na korytarzu stawały się głośniejsze. Kaeser spojrzał na dowódcę wywiadu. – Niederman, doradzam, abyście kazali swoim ludziom złożyć broń. Niederman uśmiechnął się, podniósł ręce w geście poddania. – Nigdy nie spieram się z człowiekiem, który ma broń. Potem zerknął na Wagnera. – Dobrze rozegrane. Mówię szczerze. Moi ludzie niczego się nie spodziewali. Kaeser wymierzył w niego broń. – Wiktowie za parę minut zaczną nas bombardować, Niederman. Odwołajcie swoich ludzi. Niederman ostrożnie wyjął i włączył komunikator. – Mówi Niederman – odezwał się spokojnie i wyraźnie. – Cały personel sił bezpieczeństwa, wycofać się. Powtarzam, cały personel sił bezpieczeństwa, wycofać się natychmiast i czekać na dalsze rozkazy. Odłożył komunikator, uśmiechnął się do admirała Kaesera. – Widzicie? Współpraca bez groźby odwetu. Myślę, że siły bezpieczeństwa i flota doskonale sobie poradzą w tworzeniu rządu, który… Kaeser go zastrzelił. Michael Hudis uniósł ręce w obronnym geście. – Czekajcie, zaraz! Jestem wam potrzebny! Mogę się przydać.
Potrzebujecie rzecznika nowego rządu. Mogę pomóc, mogę… – Nie – stwierdził spokojnie admirał Wagner i strzelił Hudisowi w pierś. Potem podszedł do ciała naczelnika Nasto, przyłożył lufę do czoła trupa i strzelił jeszcze dwa razy. – Trzeba być przezornym – mruknął, po czym uśmiechnął się krzywo. – Widziałem to kiedyś na filmie. Dwaj mężczyźni stali tak przez chwilę, otoczeni ciałami, wśród zbryzganych krwią ścian, po czym rozległo się pukanie do drzwi. – Admirale Wagner? Admirale, tu komandor Lowe. Pałac jest nasz. Komandor Lowe był adiutantem admirała. Dwaj admirałowie odetchnęli z ulgą, a potem obaj rzucili broń na stół. – Nigdy nie żywiłem wielkiej sympatii do wojsk lądowych – stwierdził Kaeser, wycierając ręce. *** Dziesięć minut później młoda oficer floty wręczyła Kaeserowi komunikator. – To admirał Douthat z Floty V ictorii. – Kobieta zerknęła na niego nerwowo i dopiero wtedy admirał zdał sobie sprawę, że mundur ma zbryzgany krwią. Wziął urządzenie. – Admirał Douthat, mówi admirał Kaeser z floty Dominium. Na
pokładzie
„Lwiego
Serca”
Douthat
podejrzliwie
zmarszczyła brwi. Kaeser w pałacu? Spodziewała się, że
odbierze naczelnik Nasto. Zerknęła na sir Henry’ego, który przyglądał się tylko i głęboko zastanawiał nad różnymi implikacjami tego, co się właśnie działo. Wreszcie pokręcił głową. – Proszę zapytać, czy rozmawiał z naczelnikiem. *** Nastąpiła pauza, a potem głos admirał Douthat rozległ się w głośniku: – Admirale,
za
dwadzieścia
minut
spuścimy pierwszą
asteroidę na pańską planetę. Czy rozmawiał pan o tym z naczelnikiem Nasto? Kaeser i Wagner spojrzeli sobie w oczy. Wagner wzruszył ramionami i machnął ręką. – Śmiało – mruknął. Kaeser odezwał się ostrożnie. – Naczelnik ludowy nie może odpowiedzieć, admirał Douthat. Jest… niedysponowany. *** Na pokładzie „Lwiego Serca” sir Henry triumfalnie uniósł pięść i uśmiechnął się. Douthat popatrzyła z niedowierzaniem na ekran łączności, pokiwała głową i odezwała się znowu: – Admirale, zakładam, że w takim razie pan stoi na czele rządu Dominium Zjednoczenia Ludowego. Kiedy Kaeser nie zaprzeczył, podjęła: – Admirale Kaeser, może pan ocalić życie ludzi na Timorze, oszczędzić im cierpień i śmierci. Skoro naczelnika Nasto nie ma
między
nami,
zapytam
pana.
Czy
poddaje
się
pan
bezwarunkowo w imieniu sił zbrojnych Dominium? Admirał Kaeser wziął głęboki oddech. –
Dominium
Zjednoczenia
Ludowego
składa
oficjalną
kapitulację. Wszystkie wojska i siły bezpieczeństwa dostały rozkaz, aby niezwłocznie poddać się i złożyć broń. ===
ROZDZIAŁ 49 DWA T YGODNIE PÓŹNIEJ NA POKŁADZIE T RANSPORT OWCA „RUBAT ” Wiceadmirał Martha Wilkinson przeczesała palcami włosy. – Neuroterapia zadziałała nieźle, to nie problem – stwierdziła ze znużeniem. Emily zmarszczyła brwi. – Jak działa ta terapia? Wilkinson machnęła ręką. – Gdybym miała ci tłumaczyć, musiałabym wezwać jednego z neuropsychiatrów, a to bardzo nieznośni pedanci, którzy lubią używać trudnych terminów. I nawet gdyby jeden z nich zgodził się z tobą rozmawiać, potrzebny byłby jeszcze neurolog do tłumaczenia jego słów. – Wiceadmirał wydęła usta. – W skrócie chodzi o to, że neuropsychiatra dostaje się do wspomnień, lokalizuje ich fizyczne umiejscowienie, a potem osłabia tam pamięć tak, że złe wspomnienia wydają się odległe, niezwiązane z bieżącym doświadczeniem pacjenta. Zmienia się nastawienie, jakby to, co pacjent przeżył, było tylko czymś, co się czytało dawno temu i co przytrafiło się komuś obcemu. Nie ma silnych emocji, jakie towarzyszą osobistemu doświadczeniu. – I z Cookie się udało? – upewniła się Emily. – Całkiem nieźle. Było ciężko, rzecz jasna, trzeba było przepracować pół roku wspomnień fizycznej i psychicznej
przemocy oraz wszystkiego, co przytrafiło się żołnierzowi, który był tam z Sanchez. Udało się. Wspomnienia nie wywołują już tak gwałtownych emocji, jak wcześniej. Przeżycia podczas niewoli zostały złagodzone, rozmyte. Emily uniosła brwi w niewypowiedzianym pytaniu. – Problem polega na tym, że teraz z kolei Cookie uważa się za zbrukaną, ponieważ musiała przejść terapię, żeby poradzić sobie ze złymi wspomnieniami i emocjonalną traumą. – Wilkinson była wyraźnie zirytowana. Emily zastanowiła się nad tym, co usłyszała. Przypomniała sobie, jak bardzo niezależna była Cookie i jak sobie ceniła, że jest twardą, pewną siebie marine. – Czyli jej problem polega na tym, że uważa się za słabą, bo musiała przejść terapię, aby poradzić sobie z traumą po niewoli? Wilkinson skinęła głową. – To trochę bardziej skomplikowane, ale owszem, można to tak ująć. I teraz dziewczyna czuje się rozdarta. Nie ufa samej sobie. Martwi się, że nie może polegać na własnej ocenie. – Wilkinson uniosła ręce. – Nie mogę jej pozwolić na powrót do służby, dopóki nie poradzi sobie ze sobą. – Nie można przeprowadzić kolejnej terapii? – Nie. To wspaniała metoda, ale występują niebezpieczne skutki uboczne. Cookie będzie musiała poczekać przynajmniej rok, zanim nastąpi kolejna sesja. – A co z Hiramem? Nie może jej pomóc? – Sanchez nie chce go widzieć – wyjaśniła wiceadmirał. –
Dziewczyna chyba uważa, że go zawiodła. Starsza kobieta pokręciła głową i westchnęła bezradnie. – Im dłużej trzymam ją w izbie chorych, tym gorzej to na nią wpływa. Myślę, że izolacja i brak aktywności męczy Sanchez, ale nie mogę jej wypuścić w takim stanie. – Może popełnić samobójstwo? – Nie, ale rozpaczliwie potrzebuje jakiejkolwiek zmiany, musi przestać myśleć o przeszłości i zwyczajnie na chwilę się rozluźnić, odpocząć. Emily zmarszczyła brwi. Zabierała „Rubat” z powrotem do Azylu, żeby dokonać niezbędnych napraw. Wszystko potrwa pewnie od dziesięciu do dwunastu tygodni, a nie będzie potrzebna na pokładzie, skoro transportowiec znajdzie się w doku. Uśmiechnęła się szerzej. – Proszę przekazać Cookie pod mój nadzór. Wiem, czym odwrócić jej uwagę od ponurych wspomnień. ===
ROZDZIAŁ 50 W SEKT ORZE GILEADU OKRĘT Y WŚRÓD NOCY Trzydzieści okrętów Tilleke prześlizgnęło się jak węgorze przez tunel czasoprzestrzenny do sektora Gileadu. Każda z jednostek była czarna jak bezgwiezdna noc i ostrze asasyna. Pod
silnym
maskowaniem,
niemal
całkowicie
tłumiącym
wszelkie emisje energii, okręty powoli oddalały się w głąb sektora. Z Gileadu miały do wyboru różne trasy. Mogły lecieć do Światłości, chociaż kto chciałby się spotykać z szalonymi mnichami i fanatykami religijnymi? Mogły też udać się na Darwina lub do V ictorii albo wybrać stary szlak handlowy do Azylu. Jednak to V ictoria była największą nagrodą. Ten, kto władał sektorem V ictorii, władał całym wszechświatem zasiedlonym przez ludzi. Pięć
tygodni
temu
okręt
szpiegujący
z
Dominium
Zjednoczenia Ludowego doniósł, że Flota V ictorii dostała się do sektora Dominium. I że siły obu stron konfliktu są wyrównane. A potem okręt szpiegowski zamilkł. Nie żeby miało to znaczenie, chociaż książę RaShahid, najstarszy syn cesarza Chalabiego, niech jego potęga trwa wiecznie, wkrótce dowie się, co zaszło. Po pięciu tygodniach
któraś ze stron musiała już pokonać drugą, a może nawet przeciwnicy wyniszczyli się nawzajem. Książę uśmiechnął się na tę myśl. Tak czy inaczej, wybierał się do sektora V ictorii, a potem do Dominium, aby zapewnić cesarzowi należne prawa i przestrzeń dla rozrastającej się dynastii. „Chwała Cesarza” pokonała zaledwie pięć tysięcy mil, gdy detektory wykryły samotny okręt. Książę RaShahid drgnął zaskoczony. – Co to jest? – zapytał władczo. Jego operator detekcji, zaufany z wolnego rodu, spojrzał z niepokojem na ekrany, po czym wyprostował się. – Samotny okręt, szlachetny, wielkości niszczyciela, słabej mocy. Pewnie się maskował, bo detektory wcześniej nie wychwyciły jego śladu. – Czyja to jednostka? – Książę nie znosił niespodzianek. – Nie mamy wyraźnego odczytu z czujników, książę. – Operator zmarszczył czoło w namyśle. I wtedy rozległ się alarm. „Chwała Cesarza” została namierzona. – Jak mogą nas widzieć? – oburzył się RaShahid. Operator detekcji nie odpowiedział. Zaraz potem rozległ się sygnał połączenia. Książę zastanowił się, po czym skinął głową operatorowi łączności. – Odbierz. Ekran pozostał czarny, słychać było tylko głos. – Twoje jednostki szpiegowskie zostały zniszczone. – Głos był
cichy, równy i beznamiętny. – Przybyłeś tutaj w przegranej sprawie. Poczyniłeś mylne założenia. Książę
Rashahid
odwrócił
się
do
oficera
uzbrojenia,
szlachetnie urodzonego. – Zniszcz ten okręt! – rozkazał gniewnie. – Nie mamy dokładnego namiaru – zaoponował oficer. – Nieważne, strzelaj! Niech się ruszą. Gdy się ruszą, będziemy mogli złapać namiar. Nie powinienem ci w ogóle tego mówić! Sam powinieneś wiedzieć, durniu! W każdym innym przypadku takie grubiaństwo skończyłoby się kafari, honorowym pojedynkiem na śmierć i życie, ale to był syn cesarza i następca tronu. Oficer uzbrojenia opanował gniew i wystrzelił pociski w dużym rozproszeniu, aby objąć zasięgiem jak największy wycinek przestrzeni. – Widzę, że wystrzeliłeś pociski, książę RaShahidzie – zauważył nieznajomy rozmówca. – Myślałeś, że to takie proste. Patrz. Gdy pociski dotarły w pobliże celu, czerwony znacznik zniknął, po czym pojawił się tysiąc mil dalej. – Czy jestem tutaj, mój książę? Możesz do mnie strzelić? A może jestem tutaj? Obok znacznika pojawił się drugi, identyczny, pięćset mil po prawej. – A może tutaj? – Na holo zajaśniał trzeci znacznik. – Użyj laserów! – warknął książę do oficera. – Wszystkie jednostki, strzelać! Strzelać do obcych!
Lasery z trzydziestu okrętów Tilleke wystrzeliły. Na holo wiązki przecięły wszystkie trzy cele. Znaczniki zniknęły. Książę RaShahid skinął głową. Dobrze. Najwyższy czas nauczyć tych impertynentów, że kto staje cesarzowi na drodze, ginie. Wtedy jednak z głośników panelu łączności rozległo się ironiczne pytanie: – Wydawało ci się, że mnie zniszczyłeś, książę? – Kolejny czerwony znacznik rozbłysnął na holo, zaledwie tysiąc dwieście mil nad „Chwałą Cesarza”. Potem pojawił się kolejny, tym razem bliżej, a potem trzeci i czwarty. Aż na wyświetlaczu było widać dziesiątki identycznych ikon. – Jesteś głupcem, książę, a twoje załogi właśnie się o tym przekonały na własne oczy. Sądziłeś, że ludzie z V ictorii zniszczą tych w Dominium lub że mieszkańcy Dominium zniszczą ludzi z V ictorii? Książę RaShahid rozejrzał się czujnie po mostku „Chwały Cesarza”. Przy stanowiskach obsługi stało ośmiu specjalistów z wolnych rodów, wszyscy w zamyśleniu wpatrzeni w swoje ekrany. Żaden nie śmiał podnieść wzroku na księcia. Ale słuchali uważnie każdego słowa. W sercu RaShahida zapłonął gniew. Gniew, że tajemniczy głos nie może zostać uciszony. Gniew, że na mostku byli świadkowie hańby RaShahida. Jeden z wolnych zakasłał.
Zapewne
próbował
ukryć
śmiech?
„Zapewne”
stanowiło wystarczający powód dla szlachetnie urodzonego. Książę pstryknął palcami, aby przywołać savaka, który stał na straży w kącie pomieszczenia, i wskazał operatora.
Savak podszedł do mężczyzny i stanął za jego plecami. Operator głowę miał spuszczoną, nie ośmielił się podnieść oczu. Barczysty savak chwycił operatora za głowę, mruknął, i obrócił ją do pleców. Mężczyzna pisnął, rozległo się wilgotne trzaśnięcie łamanego karku, po czym zapadła cisza. Savak puścił bezwładne ciało. Upadło na pulpit. Zabójca wrócił do swojego kąta. – Ale myliłeś się, książę – mówił dalej nieznajomy. – A twój potężny ojciec również był w błędzie. Mieszkańcy V ictorii i Dominium nie wybili się nawzajem, lecz zawiązali sojusz. Przybyłeś
z
trzydziestoma
okrętami
w
przekonaniu,
że
zastaniesz tylko padlinę, którą się pożywisz. Jednak to błąd, mój książę. Czeka tam na ciebie żywy, wściekły tygrys, żądny zemsty. I spragniony krwi. Coraz więcej znaczników pojawiało się na holo i ekranie taktycznym. – Szlachetny, detektory wykrywają sześćdziesiąt okrętów, ale nie możemy żadnego namierzyć – zameldował operator, a potem zerknął nerwowo na savaka w kącie. – Musisz zdecydować, mój książę – stwierdził ironicznie głos. RaShahid zaczynał go nienawidzić. – Musisz zdecydować, czy ruszysz naprzód, jak przystało na śmiałego, nieustraszonego syna wielkiego cesarza, i stawisz czoła pewnej śmierci, czy też podwiniesz ogon i wrócisz do swojego sektora. Nieoczekiwanie znaczniki jeden po drugim zaczęły znikać, aż pozostał tylko jeden. Wydawał się jaśniejszy niż wcześniej. – Detektory rozpoznały cel jako okręt liniowy, szlachetny
książę – powiedział pośpiesznie operator detekcji. – Silny sygnał, bardzo duży okręt! Jednak i ten znacznik zniknął. Tylko głos wciąż płynął. – Jeżeli ruszysz do sektora V ictorii, zastaniesz potężną flotę sojuszniczą, która na ciebie czeka, książę. A kiedy tam dotrzesz, zastanów się, kto cię ostrzegł w Gileadzie. I będziesz się zastanawiał, czy dojdzie do kolejnego spotkania. Głos zamilkł, a potem zabrzmiał chłodem. – Powiem ci, drogi książę, że nasze następne spotkanie będzie ostatnim. A kiedy skończymy z twoją nędzną flotą, przejdziemy przez tunel do Tilleke i twój ojciec, jego wspaniałość cesarz, umrze, przeklinając cię za głupotę. Głos zamilkł. A książę RaShahid siedział długo i rozpaczliwie próbował pojąć, co właściwie się stało i co to miało znaczyć. Wreszcie westchnął i rozkazał flocie zawrócić do sektora Tilleke. Rozmyślał, co powie ojcu. I czy to przeżyje. ===
ROZDZIAŁ 51 W SEKT ORZE AZYLU Wyruszyli w góry wczesnym rankiem. Emily poklepała szyję klaczy, a ta trąciła ją chrapami. – Poznaj Różyczkę – przedstawiła Cookie konia. – Ma wymyślne imiona w języku berberyjskim i hebrajskim, ale nie potrafię ich wymówić. Znaczą „Oblubienica Wiatru”, ale dla mnie to po prostu Różyczka. Cookie skinęła głową, ale nie odezwała się. Spojrzała na turnie w oddali, potem na wierzchowca, kasztana noszącego niepokojące imię Kulas z powodów, których nikt jej nie raczył wyjaśnić. Cookie patrzyła, jak Emily wspięła się na siodło, po czym naśladując przyjaciółkę, znalazła się na końskim grzbiecie. Kulas spojrzał na Cookie przez bark, ale nie próbował drobić, jak miało w zwyczaju wiele koni. Wiatr zmierzwił włosy kobiety i Cookie przymknęła oczy. Odetchnęła głęboko powietrzem i zapachami innego świata. Potem podszedł do niej Rafael Eitan i wsunął w kaburę przy siodle karabin igłowy. Cookie uniosła brwi w niemym pytaniu. – Na wypadek spotkania z groginami – wyjaśnił Rafael z uśmiechem. – Zwykle nie schodzą tak nisko, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Mam nadzieję, że strzelasz lepiej niż Emily. Cookie spojrzała na przyjaciółkę z namysłem. – Zabrałaś mnie tutaj, żebym wypoczęła? Naprawdę?
Wspinali się na górę powoli, zimne poranne powietrze ocieplało się z czasem. Cookie i Emily jechały razem, podczas gdy Rafael wysunął się do przodu na blisko sto jardów i rozglądał się, czy nie widać groginów. W lesie śpiewały ptaki, a dalej rozciągał się zapierający dech w piersi krajobraz doliny u stóp turni. Cookie nie skomentowała ani słowem, ale pożerała spojrzeniem panoramę – egzotyczną, bujną i rozległą. Po tak wielu miesiącach w zamkniętych pomieszczeniach okrętów i… więzienia… było to prawdziwa ulga dla oczu i duszy. W południe zatrzymali się nad górskim stawem w małej kotlinie. Strumyk spływał ze zbocza góry długą kaskadą, a woda rozbijająca się na głazach tworzyła wokół małe tęcze. Raf włożył do stawu butelkę białego wina, żeby je schłodzić, a potem rozpakował trochę sera i kurczaka oraz owoców podobnych do śliwek, lecz w smaku przypominających bardziej arbuzy skrzyżowane z jabłkami. Potem wyjął butelkę z wody i upił łyk. – Doskonałe, po prostu doskonałe. Nalał trunku do kubków Emily i Cookie, po czym wzniósł toast. – Za pamięć. – Wskazał na otaczający ich krajobraz. – Za pamięć, że świat może być pięknym miejscem. Z oddali poniosło się jękliwe wycie groginów na polowaniu i odbiło echem od skał. Rafael uśmiechnął się krzywo. – No, przynajmniej od czasu do czasu.
Potem wsiedli na konie i ruszyli wyżej. Po kolejnej godzinie dotarli do pierwszych shatah mallah, wysokich drzew z drobnymi woskowatymi liśćmi, które falowały na wietrze niczym ocean spływający z turni. Cookie zatrzymała się i patrzyła, jak wiatr kołysze drzewami, które zaczęły swój rytmiczny, płynny taniec. Dziewczyna przyglądała się temu z podziwem. – Miejscowi nazywają te drzewa „boskimi tancerzami” – wyjaśniła jej Emily. – Pierwszy raz, gdy je zobaczyłam, uznałam, że to najpiękniejszy widok w kosmosie. Cookie skinęła głową. – Zaczynam rozumieć, dlaczego tę planetę nazwano Azylem. Te góry są… niewiarygodne. – Owszem, ale nie widziałaś jeszcze groginów – zaśmiała się przyjaciółka. – Ten świat nie jest tak doskonały, jak się wydaje. A potem spojrzała na okryte śniegiem szczyty nad doliną i westchnęła. – Ale i tak to przepiękny świat. Cookie wbiła oczy w dal. – On mnie nie przyjmie z powrotem – stwierdziła. Starała się, aby jej głos brzmiał rzeczowo, ale niezbyt się jej to udało. Westchnęła. – Wydaje mu się, że może to zrobić, ale widziałam wyraz jego twarzy, gdy zabiłam Schrodera. Za każdym razem, gdy na mnie patrzy, przypomina sobie tamtą chwilę. – Nie zabiłaś Schrodera – zaprzeczyła twardo Emily. – Skazałam
go
na
śmierć
na
sądzie
wojskowym.
Wyrok
wykonano. Wszystko to jest w archiwach Floty. Cookie spojrzała na przyjaciółkę ponuro. – Był zboczeńcem i sadystą. Zasłużył na śmierć – warknęła Emily z niechęcią. Cookie wykrzywiła usta w ironicznym uśmiechu. – Jasne, zgadzam się z tobą całkowicie, ale nie w tym problem. Rzecz w tym, że podcięłam mu gardło i nie zwracałam właściwie uwagi, że mam widownię i że wśród gapiów jest Hiram. Mogę żyć z tym, co zrobiłam, i zrobiłabym to jeszcze raz bez wahania, ale on to zobaczył i zapamięta na zawsze. I właśnie to widzi, gdy na mnie patrzy. Jechały przez dłuższą chwilę w milczeniu, wreszcie Emily się odezwała. – Myślę, że go nie doceniasz, Cookie. Hirama nie przeraziło to, co zrobiłaś. – Brednie. – Cookie gniewnie starła łzę z kącika oka. – Widziałam, jak na mnie patrzył. Szlag, widzę to w jego spojrzeniu za każdym razem, gdy się spotykamy. – Posłuchaj mnie, ty uparta idiotko – odezwała się Emily bardzo łagodnie. – Hiram nie był przerażony tym, co zrobiłaś. Myślał o tym, co zrobiono tobie, skoro musiałaś zabić Schrodera. Nie widzisz różnicy? Cookie z uporem pokręciła głową. – Nigdy mi nie wybaczy. – Nie ma czego wybaczać – zaoponowała Emily ze spokojem. – A kiedy to zrozumiesz, kiedy to zaakceptujesz, będziesz mogła
wybaczyć sobie. Cookie prychnęła i wytarła kolejną łzę. – Emily! Na bogów naszych matek! Kto cię mianował dowódcą moich emocji? Ze szlaku wyżej pomachał im Rafael. – Pośpieszcie się, jeśli mamy zdążyć do wioski przed zmrokiem! Jechali w milczeniu przez następne dwie godziny, aż dotarli do Ouididi. Cookie zerknęła podejrzliwie na ogrodzenie z drutem kolczastym. Znowu na spotkanie przybyszów wybiegły dzieci, a wśród nich młodsza siostra Rafaela. – Wróciłaś! – wykrzyknęła Nouar z radością, po czym rzuciła się Emily w ramiona i mocno ją objęła. Wreszcie z ciekawością przyjrzała się Cookie. –
To
moja
najbliższa
przyjaciółka,
Maria
Sanchez.
Spotkałyśmy się w ośrodku szkoleniowym, w tym samym, w którym poznałam Rafaela – wyjaśniła dziewczynce Emily. Cookie pochyliła się i uścisnęła rękę Nouar. – Wszyscy nazywają mnie Cookie. Dziewczynka parsknęła śmiechem. – Ale śmieszne imię! Cookie uśmiechnęła się od razu. – Mama powiedziała mi, że przezywała mnie w ten sposób, bo wyglądałam tak słodko, kiedy się urodziłam. Nouar popatrzyła na nią z lekkim niedowierzaniem. Cookie była wysoka, muskularna, z ciemnymi, krótkimi włosami i łzami
wytatuowanymi na policzku. Jednak dziewczynka uśmiechnęła się uprzejmie. Potem pojawiły się matki, drobna Leila, krępa Aisza i wysoka, nerwowa Hakima. Przywitały Emily serdecznie. Leila, rodzona matka Rafaela, przyjrzała się Emily, potem Rafaelowi, potem znowu Emily i Rafaelowi. I ku swojemu zaskoczeniu i zawstydzeniu Emily zarumieniła się mocno. Leila objęła ją i szepnęła: – Cieszę się, że do nas wróciłaś, Emily. Bardzo, bardzo się cieszę. Aisza uścisnęła ją krótko. – Musisz być głodna – stwierdziła, praktyczna jak zawsze. – Kolacja niedługo będzie gotowa. Każę dzieciom, żeby zaniosły twoje bagaże do domu. Hakima początkowo zachowywała się nieco nieśmiało, pewnie pamiętała, jak traktowała dziewczynę podczas pierwszej wizyty. – Cieszę się, że cię nie odstraszyłam – mruknęła. – Ja też – przyznała Emily. Potem odwróciła się do Cookie. – Te trzy przemiłe kobiety to matki Rafaela, chociaż nie mam pojęcia, jak to się stało, że tak im nie wyszedł – zażartowała. – Och, przepraszam – oburzył się Rafael. – Jestem tutaj, pamiętasz? Potem przyszli ojcowie – drwal Amin, dawny żołnierz Danny oraz
Yael,
profesor.
Przywitali
się
uprzejmie
i
wycofali,
pozwalając starszym dzieciom zabrać bagaże do pokojów
gościnnych, a żonom zająć się gośćmi. Emily dostrzegła jednak, że Danny obserwuje Cookie. Domyśliła się, że rozpoznał bratnią duszę, towarzyszkę broni, żołnierza poobijanego i poranionego przez wojnę. *** Kolacja była hałaśliwa, wypełniona śmiechem i docinkami. Wszyscy się przekrzykiwali i mówili jeden przez drugiego. Cookie, jak zauważyła Emily, była oszołomiona i zupełnie przytłoczona. Wreszcie Aisza pochyliła się do niej i szepnęła coś do ucha. Cookie skinęła głową, a starsza kobieta ujęła ją pod rękę i wstała. – Długi dzień w drodze – wyjaśniła po prostu. – Odprowadzę Cookie do pokoju gościnnego, a dzieci posprzątają ze stołu. A potem wyprowadziła dziewczynę na piętro. Nouar pochyliła się do Emily i Rafaela, jej brązowe oczy błyszczały psotną ciekawością. – A wy będziecie spać w osobnych pokojach czy w jednym? Emily zamrugała. W ogóle się nad tym nie zastanawiała. Rafael jęknął i wzniósł oczy do nieba. – Chyba znam młodszą siostrę, która powinna dostać klapsa. Nouar zacisnęła usta i groźnie pomachała mu widelcem. – Tylko spróbuj, Rafaelu, a przekonasz się, że stryj Amin i stryj Danny nauczyli mnie dobrze walczyć. – Nie będzie żadnej walki, zwłaszcza na widelce – stwierdziła stanowczo Aisza, która właśnie zeszła ze schodów. – Nouar, wolałabym, żebyś umyła ten widelec, a nie brudziła go krwią
brata. – A potem groźnie spojrzała na Rafaela. – A jeżeli chodzi o ciebie, Rafaelu Eitanie, dopóki nie zostaniesz rodzicem, w tym domu nie będziesz decydował, kto ma dostać klapsa, a kto nie. Czy to jasne? – Tak, matko – odpowiedział pokornie kapitan elitarnych oddziałów specjalnych. – Świetnie – stwierdziła Aisza, po czym spojrzała na Emily. – Możemy chwilę porozmawiać? Zaprowadziła dziewczynę do innego pokoju, gdzie czekali już ojcowie i pozostałe dwie matki. Leila podała Emily lampkę wina i zaprosiła, aby usiadła. Z drugiego pomieszczenia dobiegały piski dzieci i wesołe przekomarzania, gdy sprzątały stół i myły talerze. Emily słyszała głos Rafaela wśród nich i z nieznanego powodu poczuła falę emocji, wzbierających łzami. Wszystko w tym domu – uściski, posiłek, śmiech i żarty, hałaśliwa kolacja, Rafael, jego różne matki i cisi ojcowie – wszystko to wydawało się takie solidne, fundamentalne i niemal w zasięgu ręki. Zarazem jednak zdawało się też kruche i eteryczne, jak dym, który może zniknąć w podmuchu mocniejszego wiatru. Leila dotknęła ramienia młodszej kobiety. – Emily? Twoja przyjaciółka,
Maria,
chyba ma spore
problemy. Emily mogła tylko potwierdzić skinieniem głowy. Rodzice Rafaela popatrzyli na siebie, a Emily wyczuła, że rozumieją się bez słów. Leila odczekała cierpliwie, zanim zapytała:
– Możesz nam powiedzieć? I Emily opowiedziała im o okrętach ścigających stację kosmiczną Atlas przez sektor V ictorii, o rozpaczliwej próbie ocalenia Atlasa i królowej, o wysłaniu Cookie przez teleporter na okręt flagowy wroga, o niewoli Cookie i torturach, które musiała znosić z rąk Dezetów, oraz o jej uwolnieniu po pół roku. Przerwała, żeby zastanowić się, ile jeszcze może opowiedzieć, a potem wyjawiła resztę – o Schroderze i przypadkowym spotkaniu w korytarzu transportowca. O Cookie i nożu. O sfałszowanym procesie i prawdziwej egzekucji człowieka, który już nie żył. O depresji Cookie. I o Hiramie. – No tak – westchnęła Leila ciężko i potrząsnęła głową. Aisza, stoicka i praktyczna, siedziała w bezruchu, a łzy spływały jej po policzkach. Hakima wyglądała na zamyśloną. Amin i Yael patrzyli z powagą i troską. Emily uświadomiła sobie, że żadne z nich nie patrzy na nią, lecz na Danny’ego, dawnego marine. Danny był biały jak płótno. Leila wreszcie spojrzała pytająco na Emily. – Chyba rozumiem, co się dzieje z twoją przyjaciółką, ale dlaczego przyprowadziłaś ją tutaj? Żadne z nas nie jest psychologiem ani nawet trochę się na tym nie zna. – Nie miała szczęścia z psychiatrami – uśmiechnęła się smętnie Emily. Leila powoli skinęła głową. – Dlaczego ją tutaj sprowadziłaś, Emily? – zapytała po raz drugi.
Emily nie próbowała wcześniej wyrazić tego słowami, ale teraz do niej dotarło. Było to równie skomplikowane jak jej życie przez ostatnie kilka lat i zarazem proste jak prawda. – Sprowadziłam ją tutaj, bo Cookie rozpaczliwie potrzebuje pomocy, chociaż nawet tego sobie nie uświadamia. – Spojrzała szczerze na rodziców Rafaela. – Przyprowadziłam ją tutaj, bo jestem za nią odpowiedzialna, to ja wysłałam ją na okręt wroga. – Przygryzła usta. – I ponieważ Cookie to moja przyjaciółka, a nie mam wielu przyjaciół. Ale było coś jeszcze, coś więcej. Niewypowiedziane, lecz wynikające z jej słów i myśli. Bardzo tego pragnęła, lecz obawiała się to wyrazić, jakby słowa mogły wszystko zniszczyć. Leila, Aisza i Hakima spojrzały na nią i zachęcająco skinęły głowami.
Udzieliły
pozwolenia.
Amin
objął
Danny’ego
ramieniem i spojrzał na Emily z troską. Yael uśmiechnął się, ale potem patrzył tylko na Danny’ego. Emily spróbowała wyrazić, co czuje. – Sprowadziłam tutaj Cookie, ponieważ to jedyny dom, jaki teraz mam… i nie wiedziałam, dokąd jeszcze miałabym się udać. I dlatego, że jeżeli potrafię ocalić Cookie, to będę mogła ocalić też siebie. A potem stało się coś zaskakującego. Trzy matki, zamiast podejść
do
Emily,
objęły
Danny’ego,
który
powtarzał
z napięciem: – Nic mi nie jest, naprawdę nic. To ojcowie objęli Emily, Amin i Yael, gdy zaczęła płakać i nie
potrafiła pojąć dlaczego, ponieważ to Cookie potrzebowała pomocy, prawda? A potem pojawiła się też Nouar, przytuliła się mocno do Emily, choć nie miała pojęcia, co się dzieje, i zapewniła stanowczo: – Wszystko będzie dobrze, obiecuję. A Emily wiedziała, że tak właśnie się stanie. ===
ROZDZIAŁ 52 W PAŁACU CESARZA QOM, W SEKT ORZE T ILLEKE Dzień później okręty RaShahida dotarły do sektora Tilleke i na planetę Qom. Książę poleciał promem do pałacu i wkroczył do prywatnych komnat ojca. Dwóch savaków stanęło na straży, zanim pojawił się cesarz. Książę przyklęknął, spuścił oczy. – Zawiodłem cię, ojcze – oznajmił. A potem wyjaśnił, co się stało. Ku zaskoczeniu RaShahida cesarz roześmiał się gromko. – Wyczuwam w tym Światłość – stwierdził z namysłem. – To przebiegli
zdrajcy
i
trzeba
ich
traktować
z
ogromną
ostrożnością, synu mój. Obserwuj ich i ucz się, ponieważ to mistrzowie ułudy i wojny psychologicznej w każdej możliwej formie. Popatrzył na syna, pilnowanego przez dwóch savaków. – Powiedziałem ci, że najlepszy sposób pokonania wroga to przekonać go, że nie jesteś zagrożeniem, a potem zaatakować znienacka i zniszczyć. Drugim doskonałym sposobem jest przekonać wroga, żeby w ogóle nie walczył. Przebiegli mnisi ze Światłości mają do tego prawdziwy talent. – Jestem twoim oddanym sługą, cesarzu i ojcze, dlatego błagam o wybaczenie mi porażki – powiedział książę RaShahid szczerze. Był szczery, tym bardziej że jego życie wisiało na włosku.
Cesarz Chalabi przyjrzał się swojemu synowi z sympatią i zarazem irytacją. Wiedział doskonale, co myśli ten młodzieniec. Zostanie zabity czy nie? Czy syn wyciągnął z tych wydarzeń jakąś naukę? Czy on sam, cesarz Tilleke, umiałby to zrobić? A potem Chalabi wrócił myślami do Światłości, a to popsuło mu nastrój. Powinien był wiele lat temu rozprawić się z mnichami. Nie uczynił tego, a Światłość znowu wtrącała się w sprawy cesarstwa. Chalabi pomyślał, że głowa opat Cornelii dobrze by się prezentowała w jego komnacie audiencyjnej. Pewnego dnia, obiecał sobie cesarz, ta głowa tam się znajdzie. Opuścił wzrok na klęczącego syna. RaShahid był zbyt przerażony, by spojrzeć na ojca. Stanowił zagrożenie, lecz także użyteczne narzędzie. Nie wyrzuca się noża tylko dlatego, że ostrze może skaleczyć. Nie, to nie była odpowiednia analogia. Nie zabija się skorpiona tylko dlatego, że ma ostre żądło, zwłaszcza gdy można podrzucić takiego skorpiona do łóżka wroga. – Wstań,
synu. Zapamiętaj tę lekcję. Będziemy nadal
wzmacniać nasze siły i budować okręty, ponieważ pewnego dnia V ictoria i Dominium mogą razem zwrócić się przeciwko nam. Za parę miesięcy, najwyżej za rok, będziemy gotowi. – Cesarz rozciągnął usta w uśmiechu, który tylko nieliczni widzieli i nadal żyli. – A kiedy będziemy gotowi, uderzymy. Nie tak, jak wrogowie mogą się spodziewać, lecz tak, jak nawet nie potrafią sobie wyobrazić.
Cesarz podszedł i ujął syna za ramię. – Teraz jednak chodź ze mną. Chcę ci pokazać nową broń, nad którą pracuję, i strategię, którą wykorzystamy, gdy tylko będzie gotowa. Myślę, że ci się spodoba. Ramię w ramię wyszli z komnaty. Ojciec i syn. Rodzina. A każdy z nich zastanawiał się, kiedy będzie zmuszony zabić tego drugiego. KONIEC KSIĘGI DRUGIEJ ===
PODZIĘKOWANIA Chciałbym podziękować wielu ludziom, którzy pomogli mi przy pisaniu tej powieści. Po pierwsze, jak zwykle, za ich cierpliwość i zachętę, cenną krytykę i niekiedy trafne opinie. Dziękuję przede wszystkim swojej żonie Jennifer oraz synom Joshui i Danielowi. Dziękuję za niespodziewane ponaglenia od czytelników, którzy uprzejmie wypytywali mnie, kiedy ta książka będzie
wreszcie
gotowa.
Z
radością
współpracowałem
z kilkoma z nich i prosiłem, aby przeczytali niedokończone wersje powieści, co uczynili z dużą dawką dobrego humoru oraz wspaniałomyślności, a niektóre komentarze okazały się bardzo pomocne.
Wyrazy wdzięczności
chcę
przekazać
Mike’owi
Strongowi, Forrestowi Jansonowi i Bengtowi Thuree za ich zaangażowanie i uwagi. Wielu innych zachęcało mnie i podsuwało pomocne pomysły, jak Beth i Bruce Hillsonowie, Joan i Mike Mastromonaco, Michele i Craig Fontaine’owie, Beth Hillson (inna osoba o tym samym imieniu i nazwisku) oraz dwóch współlokatorów z college’u, Scott Kaeser i John Mello. Serdecznie podziękowania składam Donowi Krayowi, który dobrowolnie podjął się korekty całego tekstu, zanim jeszcze przekonał się, jak słabo piszę na klawiaturze. Jeżeli jest ktoś, o kim zapomniałem, przepraszam, ale bardzo wiele osób pisało życzliwe recenzje i uwagi oraz przysyłało e-
maile z zachętami, a nawet dzwoniło, żeby się przedstawić. Zapewniam, że naprawdę doceniam ich wsparcie. Pisanie drugiej części trylogii jest trudne i męczące. Czytałem wiele „środkowych części”, które słabo rozwijały postacie i nie posuwały naprzód fabuły w intrygujący i wciągający sposób. Nie chcę zrobić tego samego moim czytelnikom – ani postaciom, skoro już o tym mowa – a to zmusiło mnie do tworzenia wątków i nużącego, a niekiedy zastraszającego analizowania bohaterów. Wydaje mi się, że się udało, ale ostateczną opinię wydacie jak zawsze Wy, Czytelnicy. Kennedy Hudner 3 października 2014 roku ===
[1] „Amazing Grace” w przekładzie Adeli Bajko. ===