Spis treści Okładka Karta tytułowa Karta redakcyjna * Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Rozdział siódmy Rozdział ósmy Rozdział dziewiąty Rozdział dziesiąty Rozdział jedenasty Rozdział dwunasty Rozdział trzynasty Rozdział czternasty Rozdział piętnasty Rozdział szesnasty Rozdział siedemnasty Rozdział osiemnasty Rozdział dziewiętnasty Rozdział dwudziesty Rozdział dwudziesty pierwszy Rozdział dwudziesty drugi Rozdział dwudziesty trzeci Rozdział dwudziesty czwarty Rozdział dwudziesty piąty Rozdział dwudziesty szósty Rozdział dwudziesty siódmy Rozdział dwudziesty ósmy Rozdział dwudziesty dziewiąty Rozdział trzydziesty Rozdział trzydziesty pierwszy Rozdział trzydziesty drugi Rozdział trzydziesty trzeci Rozdział trzydziesty czwarty Rozdział trzydziesty piąty
Rozdział trzydziesty szósty Rozdział trzydziesty siódmy Rozdział trzydziesty ósmy Rozdział trzydziesty dziewiąty Rozdział czterdziesty Rozdział czterdziesty pierwszy Rozdział czterdziesty drugi Rozdział czterdziesty trzeci Rozdział czterdziesty czwarty Rozdział czterdziesty piąty Rozdział czterdziesty szósty Rozdział czterdziesty siódmy Rozdział czterdziesty ósmy Rozdział czterdziesty dziewiąty Rozdział pięćdziesiąty Rozdział pięćdziesiąty pierwszy Rozdział pięćdziesiąty drugi Rozdział pięćdziesiąty trzeci Rozdział pięćdziesiąty czwarty Rozdział pięćdziesiąty piąty Rozdział pięćdziesiąty szósty Rozdział pięćdziesiąty siódmy Rozdział pięćdziesiąty ósmy Rozdział pięćdziesiąty dziewiąty Rozdział sześćdziesiąty Rozdział sześćdziesiąty pierwszy Rozdział sześćdziesiąty drugi Rozdział sześćdziesiąty trzeci Rozdział sześćdziesiąty czwarty Rozdział sześćdziesiąty piąty Rozdział sześćdziesiąty szósty Rozdział sześćdziesiąty siódmy Rozdział sześćdziesiąty ósmy Rozdział sześćdziesiąty dziewiąty Rozdział siedemdzesiąty Rozdział siedemdziesiąty pierwszy Rozdział siedemdziesiąty drugi Rozdział siedemdziesiąty trzeci Rozdział siedemdziesiąty czwarty Rozdział siedemdziesiąty piąty Rozdział siedemdziesiąty szósty
Epilog Podziękowania
Tytuł oryginału GONE IN SECONDS Wydawca Grażyna Smosna Redaktor prowadzący Katarzyna Krawczyk Redakcja Helena Klimek Korekta Ewa Grabowska Irena Kulczycka Copyright © by A.J. Cross 2012 All rights reserved Copyright © for the Polish translation by Dominika Lewandowska 2014 Wszystkie postaci w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych czy zmarłych – jest całkowicie przypadkowe. Świat Książki Warszawa 2014 Świat Książki Sp. z o.o. 02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2 Księgarnia internetowa: Fabryka.pl Łamanie M agik Dystrybucja Firma Księgarska Olesiejuk sp. z o.o., sp. k.a. 05-850 Ożarów M azowiecki, ul. Poznańska 91 e-mail:
[email protected] tel. 22 721 30 00 www.olesiejuk.pl ISBN 9788379437658 Skład wersji elektronicznej
[email protected]
Dedykuję W pułapce następującym wyjątkowym osobom: Martynowi, Kathy, Hope, Evanowi oraz Brianowi, mojemu mężowi i najlepszemu przyjacielowi.
Wiele lat temu, w czasach niewinności, w gorący letni dzień, dwie małe dziewczynki idą znajomą drogą; obok przejeżdża na rowerze mężczyzna, macha do nich, a potem znika za bramą pobliskiego parku. Dziewczynki go nie znają. Myślą o lodach. Kilka minut później idą tą samą drogą do parku z rożkami w dłoniach. Roześmiane. Delektują się lodami. Mężczyzna tam jest, stoi przy gęstym zagajniku, opierając się o rower, i obserwuje, czeka. Zna się na dziewczynkach; szybko rozpoznaje i intuicyjnie odrzuca tę dominującą, a wybiera jej małą przyjaciółkę. Przygląda się jej, chłonie burzę loków, T-shirt z krótkim rękawkiem i opalone krągłe ramiona, krótką spódniczkę w paski, która unosi się na lekkim wietrze i odsłania różowe majtki, kiedy dziewczynka bawi się z przyjaciółką. Wystarcza jedno ciche zawołanie i dziewczynka zbliża się do niego, a rytmiczne ruchy jego dłoni stają się coraz szybsze. Spogląda jej w oczy, widzi twarz zahipnotyzowaną tym, co się dzieje. Wtedy chwyta gęste włosy, a ona upada do tyłu, wydając z siebie bezdźwięczne „O”. Z jego gardła dobywa się charkot, loki wyślizgują się z lepkiego uścisku. * Czasy się zmieniają. Ale ludzie nie. Zawsze gdzieś czyha drapieżca, gotowy uczynić z kogoś ofiarę. Młoda kobieta o blond włosach związanych czerwoną bandaną, z portmonetką w kształcie serca i listami ojca w ręku, oddala się od domu i znika. Dwanaście miesięcy później kolejna młoda kobieta w radosnym nastroju przechadza się po centrum handlowym z przyjaciółkami. Ona też przepada, a świat kręci się dalej. Mijają lata, drapieżca wtapia się w tłum, ale dziewczyna w bandanie zostawiła po sobie maleńkie dziedzictwo, ukryte w szczelinie betonowej podłogi; ono czeka tam na kogoś, kogo sprawa obejdzie na tyle, że go poszuka.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Doktor Kate Hanson weszła cicho tylnymi drzwiami ukrytymi za kotarą z boku audytorium. Jedyna osoba, którą spodziewała się tam zastać, już przybyła: Julian Devenish, jej bardzo zdolny student i pomocnik, marszczył brwi nad podręcznikiem, żylaste ciało w niedbałej pozie spoczywało na płóciennym krześle. Kiedy się pojawiła, zerwał się na nogi. – Witaj, Kate, doktor Hanson. Wszystko gotowe – powiedział, wskazując po kolei palcem. – Dźwięk sprawdzony, poprawiłem oświetlenie, tak jak prosiłaś, a PowerPoint jest włączony. Wydruki dodatkowych informacji ułożyłem na stoliku, żeby po wykładzie studenci mogli je sobie wziąć. Gdyby coś zaszwankowało – a tak się nie stanie – zajmę się tym. Kiedy zaczniesz, musisz tylko wcisnąć... Kate podniosła wzrok na szczerą twarz wysokiego, długowłosego studenta i skinęła głową, a jej głos był niski i krzepiący. – Dziękuję, Julianie. Naprawdę doceniam twoją pomoc. Proszę – wracaj do lektury. Na pewno wszystko pójdzie świetnie. Oparłszy się o krawędź stojącego obok stolika, zerknęła na zegarek – 13.55, środa. Słyszała, jak wśród szumu rozmów audytorium się zapełnia. Za pięć minut zacznie pierwszy wykład w tym roku akademickim. Zamknęła oczy, wykonała kilka głębokich oddechów i otworzyła je ponownie. Julian wyciągał do niej rękę z kartką. Pochyliwszy się, Kate wzięła od niego wiadomość i zerknęła na nią, jednocześnie przekopując torbę w poszukiwaniu komórki. Spojrzała na ekran i zmarszczyła brwi. Ani śladu połączenia, którego się spodziewała. Przeniosła całą uwagę na kartkę z informacją. „Zadzwoń jak najszybciej do sierżanta Wattsa, na Rose Road”. Wybrała numer z listy kontaktów i czekała. Brak odpowiedzi. Rozłączyła się i wyłączyła komórkę. Wyglądało na to, że nikt nie chce z nią dziś rozmawiać. Zerknęła znowu na zegarek. Jedna minuta. Wygładziła na biodrach dopasowaną czarną spódnicę od Armaniego i poprawiła żakiet od kompletu. Zauważyła, że Julian zerknął na nią i skinął; odetchnęła głęboko i odrzuciła gęste ciemnokasztanowe włosy na plecy, jeszcze raz poprawiła żakiet i wyszła na podium
wśród pełnej wyczekiwania ciszy. Sto pięćdziesiąt par oczu śledziło każdy jej ruch. Wcisnęła klawisz na laptopie i zwróciła się do szeregów młodych twarzy. Niektóre rozpoznała z rozmów kwalifikacyjnych. Kilka znała dobrze, w tym niespodziewanego gościa na końcu chłodnej sali, jasnowłosego, w nieskazitelnej białej koszuli odbijającej światło. Uśmiechnęła się do niego lekko, ale nie zauważył. Siedział za daleko. – Witajcie na wykładzie wprowadzającym dla pierwszego roku kryminologii, moduł pierwszy, „Psychologia, przestępczość i sądownictwo karne”. Osoby, które znalazły się w niewłaściwej sali lub nie są zainteresowane tematem, mogą teraz wyjść. – Zaczekała. Głowy rozejrzały się wokół. Nikt się nie podniósł. – Dobrze – powiedziała cicho. – Sami ciekawi słuchacze. Zaczynamy! Kolejne kliknięcie i ogromny ekran wypełnił się portretami. Wszystkie przedstawiały kobiety, w około dwóch trzecich białe, niektóre ze staroświeckimi fryzurami, młode, uśmiechnięte, bezpretensjonalne. Inne miały bardziej „zużyte” twarze. Wśród publiczności rozległy się ciche szepty. Kate zerknęła na zdjęcia, potem na studentów, a w jej cichych słowach pobrzmiewała wiara w ich treść. – Obszerna galeria, nieprawdaż? – Skierowała na ekran wskaźnik laserowy. – Tych osiem kobiet coś ze sobą łączy. Ta siódemka tworzy kolejny klucz... podobnie i ta czternastka. Słuchacze wpatrywali się w fotografie. Kate obserwowała ich kątem oka. – Podejrzewam, że większość was nie rozpoznaje tych twarzy, ale mam nadzieję, że są one jednym z powodów, dla których wybraliście kryminologię jako kierunek studiów i przyszły zawód. Moim zdaniem powinny być. Kate podeszła powoli na przód podium i zwróciła się twarzą do milczących studentów; zniżonym głosem wypowiedziała pierwszą kluczową kwestię wykładu. – Dwadzieścia dziewięć kobiet. Prawie wszystkie młode. Brytyjki, Włoszki, Niemki, Amerykanki, Kanadyjki, Australijki. Grupa geograficznie zróżnicowana. Mogłabym pokazać wam ich znacznie więcej. – Zamilkła na kilka sekund. – Te młode kobiety, jak i tych dwadzieścia dziewięć, czekają. Na to, by kryminolodzy coś im ofiarowali. Upewniwszy się, że sala słucha uważnie, Kate wróciła do laptopa. – W życiu tych młodych kobiet zdarzyło się coś, co uczyniło z nich ofiary: ich ścieżki przecięły się ze ścieżkami osobników – zdecydowane kliknięcie – takich jak ci. Na ekranie pojawił się wachlarz męskich twarzy. Kate dobiegły gwałtowne wdechy i szepty wywołane widokiem znajomych postaci. – Możliwe, że nie rozpoznajecie wszystkich, ale chętnie się założę, że na sali nie ma ani jednej osoby, która nie potrafiłaby zidentyfikować choćby pięciu z nich. Odpowiedziała jej cisza. – Wygrałam zakład. Czy to nie dziwne, że lepiej znamy osobników, którzy popełniają okrutne czyny, niż tych, co cierpią z ich rąk? – Pokiwała głową na widok lekkich zawstydzonych uśmiechów na wielu twarzach.
Wskazała laserem portrety. – Wszyscy ci mężczyźni są lub byli drapieżcami. Gdyby ci, którzy jeszcze żyją, mieli taką możliwość, dalej popełnialiby brutalne czyny, podobne tym, które doprowadziły ich do więzienia. Spojrzała na zdjęcia, po czym znowu na studentów. – Nie powinniśmy się winić, jeśli twarz drapieżcy, a nie jego ofiary jest nam znajoma i budzi nasze zainteresowanie. Główną odpowiedzialność za to ponoszą media. Wszystkie ich rodzaje. Zamilkła na chwilę. – Zanim zaczniemy zajęcia, mam dla was radę. Oto ona: zapomnijcie o fikcyjnych przestępstwach przedstawianych w książkach, telewizji czy w filmach. Zapomnijcie o tych teoriach seryjnych zabójstw, według których działania mordercy koncentrują się na jednym typie ofiar i nigdy nie wyłamują się ze schematu. Kolejna przerwa. – Dapieżcy seksualni mają swoje preferencje, ale niekoniecznie zachowują się w ten sam stereotypowy sposób w stosunku do wszystkich ofiar. Niestety, w ciągu ostatnich dwudziestu lat upowszechniło się przekonanie, że właśnie tak postępują. Taki obraz stanowi bowiem atrakcyjny materiał dla książek, telewizji i filmów. Ale to wszystko. Musimy się wystrzegać uproszczonych założeń opartych na błędnej teorii. Przyjrzała się słuchaczom. – Drapieżcy nie są nieelastyczni, jak może się nam zdawać. – Podeszła kilka kroków bliżej. – Czemu nie są? – Zniżyła głos. – Bo ich fantazje się zmieniają. I tak jak wy czy ja, oni też się przystosowują. Uczą – dodała jeszcze ciszej: – Co, mam nadzieję, i wy będziecie czynić w nadchodzących tygodniach. * Po zielonym, nietypowo jak na późny wrzesień rozgrzanym kampusie rozniósł się dźwięk dzwonu z wieży Chamberlaina i wpłynął do audytorium. Nikt na widowni się nie poruszył. – Powiedziałam, że te młode kobiety, których zdjęcia wam pokazałam, oczekują czegoś. Ode mnie i od was. Czego? Usłyszała kilka jednowyrazowych odpowiedzi i skinęła zadowolona. – Tak. Jeśli i kiedy zaczniecie pracować jako kryminolodzy, zobaczycie kolejne ofiary. Musicie mieć jasny umysł i opierać się na niezawodnej teorii, by dać im sprawiedliwość, na którą czekają. Kate jeszcze raz zlustrowała salę, po czym wypowiedziała z naciskiem następne kluczowe zdanie: – Oni nigdy nie przestają. Ponieważ ich zachowanie płynie z głębokiej potrzeby psychicznej. Niekiedy robią sobie przerwę. Na rok. Albo dłużej. – Pauza. – Nie miejcie jednak wątpliwości. W końcu wracają. Pośród ciężkiej ciszy na sali uniosła się niepewnie jedna dłoń.
– Tak? – spytała Kate. – Czemu? Czemu... robią sobie przerwę? Uśmiechnęła się do skonsternowanej studentki. – Dla kryminologa „czemu” to jedno z najważniejszych słów. Znowu podeszła do przodu podium. – Czemu robią sobie przerwy? Z badań wynika, że może to nastąpić, kiedy w życiu repeatera, czyli takiego seryjnego sprawcy, zajdzie jakaś pozytywna zmiana. Coś nowego, co daje mu satysfakcję, zaspokaja kompulsywną potrzebę. Może to być nowa praca lub związek, który zapewnia wystarczające spełnienie, by odwrócić uwagę od dewiacyjnych myśli i zachowań. Studenci obserwowali, jak Kate robi kilka kroków w głąb podium, po czym odwraca się i podkreśla swoje słowa stanowczym gestem. – Nieuchronnie jednak w pewnym momencie nowa satysfakcja przestaje działać wystarczająco silnie, by pohamować żądania wyobraźni i pokusę odtworzenia. Po „urlopie naukowym” przestępca wróci. Z lekkim uśmiechem Kate skierowała wskaźnik na wciąż widniejące na ekranie zdjęcia. Jej wzrok spoczywał na wpatrzonych w nią młodych ludziach. – Na zakończenie zwracam się do was z apelem, przede wszystkim do obecnych pań. Przyjrzyjcie się dokładnie. Zwyczajni mężczyźni? Niektórzy całkiem atrakcyjni? Na wielu twarzach pojawiły się uśmiechy. Po kilku sekundach twarz Kate nabrała poważnego wyrazu. – Dla młodych kobiet, które wam pokazałam, jedna z tych twarzy mogła być ostatnią, jaką w życiu widziały. Któryś z tych mężczyzn mógł być ich wcielonym koszmarem. Nigdy nie lekceważcie takiego człowieka. To nie tylko aktor. – Zamilkła na chwilę. – W teatrze seryjnego morderstwa on jest reżyserem. Jej słowa zawisły w nieruchomym powietrzu audytorium. Kate przewidywała, że w opisie, który właśnie miała im przedstawić, może garstka rozpoznałaby prawdziwego drapieżcę. – Tak więc następnym razem, gdy sympatyczny mężczyzna z ręką na temblaku upuści wam pod nogi książki i poprosi o pomoc przy pakowaniu ich do jego małego nowoczesnego volkswagena beetle’a, bardzo proszę, byście odpowiedziały: „Przykro mi, chciałabym pomóc, ale nie znam pana”. Kiedy skończyła, zapaliły się światła, a studenci rozładowali napięcie wybuchem spontanicznego aplauzu. Uśmiechnęła się, pomachała lekko, po czym przemierzyła szybko podium i zniknęła za kotarą.
ROZDZIAŁ DRUGI
Wśród hałasu odsuwanych krzeseł i podniesionych głosów Kate wzięła swoją torbę i papiery, czując przyspieszone tętno. Wiedziała już, że tak bywa po długich letnich wakacjach. Julian minął ją kilkoma susami, idąc zebrać sprzęt; miał na sobie obcięte dżinsy i czarny podkoszulek z czerwonym napisem „Grateful” z przodu i „Dead” z tyłu. Kiedy wrócił z laptopem i wskaźnikiem laserowym, Kate uśmiechnęła się do niego ciepło. – Jestem ci wdzięczna, że byłeś tu dzisiaj. Dzięki temu mogłam się skupić na prezentacji, nie troszcząc się, że technika rozwali mi robotę. – Żaden problem, Kate. Kate nie była z tych, co domagają się szczególnego szacunku i poważania, poza wykładami dopuszczała więc mniej oficjalne relacje, zwłaszcza że Julian był też młodszym stażem współpracownikiem przy zleceniach, które dostawała od czasu do czasu od policji West Midlands. Widząc, że jest gotowa do wyjścia, Julian pomachał jej. – Do zobaczenia na konsultacjach. – Oczywiście. Kate wyszła na popołudniowy żar. Pomaszerowała energicznie rozgrzaną asfaltową ścieżką obrośniętą po bokach nierówną brązową trawą, obok nieruchomych drzew jeszcze obciążonych letnimi liśćmi, choć niektóre zaczynały już żółknąć i opadać. Patrząc przed siebie, dojrzała wysportowaną sylwetkę w białej koszuli i dżinsach, z torbą na ramieniu. Jej nieoczekiwany słuchacz. Przyspieszyła. – Harry! Hej, Harry! Zaczekaj. Brak reakcji. Spróbowała znowu, tym razem głośniej. Zatrzymał się, wyciągnął z uszu słuchawki i odwrócił się z niedostępną i srogą miną, a z obu stron szybkim krokiem mijali go studenci. Kate przypomniało się, że Harry lubi Mahlera i Wagnera. Ci dwaj mogliby z każdego zrobić ponuraka. Na widok Kate Harry rozchmurzył się, po czym uśmiechnął się szeroko, gdy ona szybko pokonywała dzielącą ich odległość. Dotarłszy do niego, spocona na czole i klatce
piersiowej, Kate podsunęła wyżej okulary przeciwsłoneczne i przełożyła aktówkę z ręki do ręki. – Nie spodziewałam się ciebie na moim porannym wykładzie. Harry Creed kierował kryminalistycznym zespołem oględzinowym w Komendzie Głównej Policji West Midlands, potocznie nazywanej „Rose Road”. Jako konsultantka zespołu do spraw niewyjaśnionych przez ostatnie osiemnaście miesięcy Kate co jakiś czas stykała się z Harrym i jego współpracownikami. Była mu zobowiązana za to, że w poprzednim roku akademickim zgodził się, by w pracach zespołu oględzinowego uczestniczył Julian, co pozwoliło mu poszerzyć studia o dodatkowy moduł. Poza tym około czterdziestoletni Harry budził w niej sympatię. – Cześć, Kate. Pomyślałem, że wpadnę zobaczyć, jak nieliczni szczęśliwcy spośród nas spędzają czas w środowisku akademickim. Uśmiechnęła się; wiedziała, że Harry pragnie zostać wykładowcą na pół etatu na wydziale psychologii. – No i co o tym sądzisz? Spodobało ci się? Przytaknął z entuzjazmem. – Pewnie. Widzę się w tym. Studenci są pilni, a na wykładach jesteś panem własnego wszechświata – albo panią, jak ty. Kiedy ruszyli ramię w ramię, Kate zaśmiała się. – Tak, cóż... czasem. Przeszli kawałek w ciszy, po czym Kate zapytała. – Co powiedział profesor Bennett, kiedy się do niego zgłosiłeś? Aiden Bennett był kierownikiem katedry psychologii kryminalnej na Uniwersytecie Birmingham i Kate zgodziła się wspomnieć mu, że Harry jest zainteresowany pracą na uczelni. Zrobiła to z radością, przekonana, że Harry umie się dogadywać ze studentami, co było widać po jego relacjach z Julianem. Jak zrozumiała, Harry umówił się na spotkanie z profesorem Bennettem, żeby przedyskutować, czy mógłby, na początek, od czasu do czasu poprowadzić nieodpłatnie zajęcia ze swojej dziedziny. – Jeszcze się z nim nie spotkałem. – Myślałam, że ustaliliście już datę – zdziwiła się Kate. Harry pokręcił głową – Nie. Ale zrobię to. Na pewno. Chcę się dobrze przygotować. Pokazać mu swoje zaangażowanie w edukację młodych umysłów i... – Czemu nie pogadasz z nim mniej oficjalnie? Zobaczyłbyś, jak przedstawia się sytuacja – powiedziała Kate. – Chcę jak najlepiej zaprezentować swoje mocne strony i oddanie... – Kate zerknęła na Harry’ego i zobaczyła na jego twarzy zapał, ale w głosie wyczuła, że jest jakiś problem. – W tej chwili jednak angażuje mnie kilka innych spraw. Przyszłość Donalda nie jest pewna. Pracuje na etacie, ale przy tych cięciach może będzie musiał rozważyć zmianę. – Zapadła cisza. Kate wiedziała, że Harry ma partnera. – Poza tym mama i tata nie są w najlepszej
formie. Od kilku dni u nich mieszkam. Kate skinęła na znak zrozumienia. Wkrótce po tym, jak zaczęła pracować na Rose Road i właśnie starała się zapoznać z policyjnymi procedurami, które mogłyby być istotne dla jej nowej roli, Harry zajrzał do biura zespołu do spraw niewyjaśnionych. Porozmawiali sobie swobodnie. Kate opowiedziała trochę o sobie, a Harry przedstawił jej swoją sytuację, podkreślając poparcie rodziców dla związku z Donaldem. Ta rozmowa dodała jej otuchy. Już miała na ustach słowa współczucia, ale twarz Harry’ego rozpogodziła się. – Wszystko jakoś się ułoży, na pewno zadzwonię i umówię się z profesorem Bennettem. Dam ci znać, jak mi poszło. Jestem niezmiernie wdzięczny, że się za mną wstawiłaś. Kate się uśmiechnęła. – Tylko o tobie wspomniałam, ale Aiden sprawiał wrażenie naprawdę zainteresowanego. Dotarli do krótkiej ścieżki prowadzącej na wielopoziomowy parking. – Masz tu samochód czy cię podrzucić? – spytała Kate, spoglądając na dolny poziom parkingu; nie lubiła tam stawać. Przebiegła szybko wzrokiem zacienioną, wypełnioną pojazdami przestrzeń. Ta ostrożność wynikała z teoretycznej wiedzy starszego wykładowcy psychologii sądowej, a także z jej pracy biegłego sądowego, polegającej na ocenie przestępców przed wydaniem wyroku. Padało tam wiele różnych pytań, ale sedno było zawsze takie samo: czy mogłaby określić, jakie jest ryzyko, że dana osoba dopuści się w przyszłości przestępstw seksualnych i/lub przemocy? W swojej profesji stykała się ze zbieraniną trudnych jednostek, w tym z oportunistami, ludźmi podłymi oraz bezwzględnymi, i zdarzało się, że musiała w sądzie bronić swojego zdania. – Jestem dziś pieszo. Odprowadzić cię do samochodu? – spytał Harry, widząc minę Kate. Wiedział o jej ostrożności. Zupełnie niezdziwiona jego rycerską propozycją, Kate odmówiła. – Dzięki, Harry, ale nie trzeba. – Gdyby była północ, może by skorzystała, ale o trzeciej trzydzieści w słoneczne popołudnie? Pomachała mu lekko, kiedy odchodził w kierunku głównej drogi wyjazdowej, po czym skierowała się pospiesznie na parking i prosto do czarnego audi TT zaparkowanego w cienistym mroku. Lustrując wypełnioną pojazdami przestrzeń, dotarła do swojego małego auta. Na tym etapie roku akademickiego na kampusie panował ogromny ruch. Kiedy przyjechała tu niedługo przed wykładem, musiała koniecznie znaleźć miejsce do zaparkowania. Tylko to było wolne. Rozglądając się wokół, Kate wyłączyła alarm i otworzyła samochód. Może i mam paranoję. Ale też żyję. Wrzuciwszy do bagażnika swoje rzeczy i żakiet, otworzyła drzwi kierowcy i wsiadła. Parkowanie tu dawało jedną korzyść. Auto, gdy się do niego wróciło, nie było nagrzane jak piec. Odblokowując zabezpieczenie, zerknęła na zegarek, weszła do listy kontaktów
w komórce i wybrała numer. Brak odpowiedzi. Marszcząc brwi, spróbowała ponownie. Tym razem zostawiła krótką wiadomość. Przypomniała sobie o kartce od Juliana i wybrała również tamten numer. Znowu nic. Westchnąwszy, wrzuciła telefon do przegródki na drobne, zapaliła silnik i włączyła klimatyzację. Wyprowadzając audi z parkingu i przez główną bramę wyjazdową, przyjrzała się uważnie budynkowi z czerwonej cegły po drugiej stronie ulicy. Liceum dla dziewcząt imienia króla Edwarda VI. Tam właśnie zostawiła jedną z wiadomości. Postukawszy palcami w kierownicę, przecięła popołudniowy ruch uliczny i zajechała półkolistym podjazdem pod otwarte na oścież drzwi szkoły, przyglądając się jednocześnie małym grupkom młodych uczennic i włóczącym się samotnym maruderom. Zatrzymała samochód i zajrzała przez drzwi – nad którymi widniało szkolne motto: „Prawda cię wyzwoli” – do wyłożonego drewnianymi panelami holu o chłodnej marmurowej posadzce. Pustka. Wszyscy już wyszli. Znowu zerknęła na zegarek, wróciła podjazdem na ulicę i włączyła się do ruchu.
ROZDZIAŁ TRZECI
Matka i córka miały scysję w dużej kwadratowej kuchni, w której teraz, gdy potężne wysokie dwuczęściowe drzwi wychodzące na duży ogród zostały otwarte, zrobiło się chłodniej. Ubrana w ciemnozielone bojówki i ciemnografitowy T-shirt firmy agnès b. Kate mówiła do córki i rozpakowywała zakupy, przemierzając tam i z powrotem jasną posadzkę z terakoty i wkładając kartony i paczki do różnych szafek z drewna wiśniowego. – Umówiłyśmy się, że zadzwonisz do mnie rano albo pod koniec przerwy obiadowej, żebym wiedziała, o której cię odebrać. Nie zadzwoniłaś – zakończyła Kate rozdrażniona, dla podkreślenia swoich słów głośno zamykając drzwiczki szafki. Gdy Maisie skończyła dziesięć lat, zaczęła konsekwentnie naciskać na Kate, żeby kupiła jej komórkę. Kate opierała się przez jakieś osiemnaście miesięcy. Spodziewała się, że potem córka zażąda dostępu do Facebooka. O dziwo, na razie żądanie nie padło. Gdyby to jednak nastąpiło, Kate postanowiła, że nie zgodzi się, dopóki Maisie swoim użytkowaniem komórki nie udowodni, że jest godna zaufania i odpowiedzialna. Za oczami Kate pojawił się tępy ból. Nie ruszaj do walki, która jeszcze się nie zaczęła. Otworzyła podwójne drzwi aluminiowej lodówki, włożyła i wyjęła kilka produktów, zamknęła drzwi stopą i łokciem. Maisie, siedząc przy dużym drewnianym stole z głową podpartą dłonią, rzuciła matce gniewne spojrzenie i przewróciła dużymi niebieskimi oczami. Jej twarz w kształcie serca nabrała wyzywającego wyrazu, śniada skóra poczerwieniała pod burzą gęstych loków. – Wiedziałam, że przed południem będziesz zajęta pierwszorocznymi, więc nie było sensu dzwonić! Zresztą co jest złego w autobusie? – Maisie wstała i powlokła się do puszki z ciastkami stojącej na jednym z czarnych granitowych blatów. Kate nie miała jeszcze przygotowanej odpowiedzi na to pytanie, więc zignorowała je. Nie chciała informować córki wprost o swoich lękach w kwestii bezpieczeństwa osobistego. – Dobrze wiesz, że gdybym nie odebrała, mogłaś zostawić wiadomość. Musimy ustalić pewne zasady, jak masz postępować poza domem, i musimy się ich trzy... Po szerokim przedpokoju rozniósł się dźwięk uderzeń w dębowe drzwi frontowe
i wpadł do kuchni. – Któż to? – Skąd mam wiedzieć! – burknęła Maisie, opadając z powrotem na krzesło i skubiąc ciastko. Kate usłyszała, jak na piętrze ucichł odkurzacz, a potem na schodach rozległy się ciężkie kroki. Wciąż zdenerwowana na Maisie, opuściła wypełnioną konfrontacyjną atmosferą kuchnię i udała się do przedpokoju, gdzie zobaczyła prącą do drzwi gosposię, Phyllis. Kate zwolniła kroku i patrzyła na ruchy Phyllis, galeonu na pełnych żaglach, o imponującym biuście i włosach barwy siwej i tlenionego blondu. Phyllis zaczęła pracować u Kate wiele lat temu, kiedy Kate miała grzesznego męża i pulchną, rumianą Maisie na rękach. Te dwie kobiety dobrze się rozumiały. Phyllis sięgnęła do klamki i z całej siły pociągnęła drzwi. Na szerokim ganku w białej koszuli bez marynarki, z rękami splecionymi na wydatnym torsie stał mężczyzna po pięćdziesiątce. Siwiejące włosy przylepione żarem do skóry głowy, poczerwieniała twarz, pod imponującymi brwiami oczy o bystrym spojrzeniu; wyszczerzył zęby w uśmiechu, ukazując niewielką szparę między jedynkami, co potęgowało wrażenie niedbalstwa. – Dzień dobry, skarbie, matka w domu? Kiedy Phyllis odwróciła się z obrzydzeniem, z kuchni doleciał odległy chichot. – A, to ty. Wejdź – przywitała gościa Kate i skierowała się z powrotem do kuchni. – W porządku, Phyllis. – Tobie też dzień dobry – odparł sierżant Bernard Watts z Komendy Głównej Policji West Midlands, idąc za nią do środka. Kate i Bernie Watts poznali się jakieś osiemnaście miesięcy temu, kiedy policja West Midlands poddała pod dyskusję pomysł stworzenia zespołu do spraw niewyjaśnionych, który na nowo badałby umorzone dochodzenia wobec podejrzanych o napaść seksualną i zabójstwo. Relacje zawodowe Kate z Wattsem i pozostałymi współpracownikami nabrały charakteru swobodnego koleżeństwa, mimo jej początkowej rezerwy wobec jego opryskliwości i sarkazmu, silnego birminghamskiego akcentu oraz aluzji do historii i miejsca, czasem dla niej trudnych do zrozumienia. Czarny humor i prześmiechy też stały się częścią jej wprowadzenia do policji. Teraz już wiedziała, że to niezbędne mechanizmy radzenia sobie. Kate weszła do kuchni, gdzie Maisie przysiadła na kuchennym stole, a jej twarz nabrała wyrazu wyrachowania. Rzucając córce znaczące spojrzenie, Kate minęła ją, podeszła do blatu i zabrała się do robienia kanapki. – To jeszcze nie koniec tej rozmowy – zwróciła się do Maisie przez ramię – ale na razie wystarczy. Córka odpowiedziała teatralnym westchnieniem. Gość usiadł przy stole, uśmiechając się szeroko do Maisie. – Co zmalowałaś, kochanieńka?
– Nic! W tym rzecz! – Maisie wydęła usta. – Nie wolno mi nic robić i o wszystko mnie wypytują. Kto? Kiedy? Co? Czemu? Gdzie? – Westchnęła ponownie. – Nie mam życia prywatnego – dokończyła, obserwując uważnie matkę spod długich rzęs. Kate odwróciła się znużona, z nożem do masła w ręku. Wiedziała, że powinna odpuścić sobie tę przepychankę. – Maisie, jesteś za młoda na „życie prywatne”. Masz dwanaście lat i póki... – Za osiemnaście i pół tygodnia trzynaście, matko. – ...jesteś młoda i pozostajesz pod moją opieką, musimy ustalić reguły. Muszę wiedzieć, gdzie przebywasz, kiedy nie ma cię w domu. Krzywiąc się z niezadowolenia i mamrocząc, Maisie zeskoczyła ze stołu i skierowała się ku drzwiom. – Co powiedziała? – spytała Kate, patrząc, jak plecy córki znikają przy schodach. – A te krótkie spodenki są za... krótkie! Po kilkusekundowej ciszy na górze trzasnęły drzwi. Kate westchnęła i postawiła na stole talerz, który trzymała w ręku. – Powiedziała coś jakby: „Nie dziwne, że tata odszedł” – pomógł jej usłużnie Bernie. Sięgnął po kanapkę Maisie, a Kate wyjęła z lodówki wysoki plastikowy pojemnik chudego mleka. – Mam dla ciebie radę, pani doktor. Zapomnij o sprawie. Życie jest wystarczająco trudne. – Chcesz do tego kawę? – spytała Kate. – Kłopot w tym, że ona wie, jak mnie rozjuszyć. Rozumiem, że w tym wieku wydaje jej się, że może sama podejmować decyzje. To jednak oczywiste, że nie. Obecnie tak to więc wygląda. Ja ustalam zasady i nakreślam wytyczne, ona ignoruje je albo kłóci się ze mną, ja podejmuję jej wyzwanie... To błędne koło. W porównaniu z tym moje życie zawodowe jest... tak, wiem. Już zapomniałam. Widzisz? – Ukazała równe białe zęby w sztucznym uśmiechu i postawiła pojemnik na stole. – Masz tu gdzieś porządne mleko? – Nie zaczynaj. – Kate roztarła sobie skronie. – Właściwie co ty tu robisz? Dostałam twoją wiadomość. Dzwoniłam. Dwa razy. Nie odebrałeś. Bernie wytarł grube palce papierowym ręcznikiem i sięgnął do kieszeni, podczas gdy Kate zajęła się parzeniem kawy. – Możliwe, że mamy kolejną sprawę. Tuż przy obwodnicy Halesowen znaleziono ludzkie szczątki. Możesz sobie wyobrazić, że mamy już nazwisko? Zobacz. Wyjął z kieszeni płaską szarą kopertę i rzucił ją na stół. Kate podeszła i wyciągnęła zdjęcie 20 na 25 centymetrów. – Kto to? Bernie pochylił się i popukał w zdjęcie palcem. Dziewczyna miała złoty naszyjnik imienny. – „Molly” – przeczytała Kate. – Jeśli to ona, nazywa się Molly Elizabeth James. Osiemnaście lat. Zniknęła z centrum
handlowego Touchwood w Solihull w dwa tysiące drugim. – Zapadła krótka cisza, w czasie której Bernie się posilił. – Wiesz, że Joe wrócił? Kate wzięła drugą połówkę kanapki i skupiła na niej całą swoją uwagę. – Słyszałam – powiedziała lekkim tonem. – Ma się tu ze mną spotkać za dziesięć minut. Serce Kate zabiło gwałtownie. – Jedziemy obejrzeć miejsce, gdzie znaleziono szczątki – ciągnął Bernie. – Connie jest tam od wczesnego rana. Kate odnotowała jego mimowolne zbliżenie ręki do włosów, kiedy wspomniał o atrakcyjnej lekarce sądowej z Rose Road. Postawiła przed nim filiżankę kawy, drugą nalała sobie i usiadła naprzeciwko. – Co ty na to, pani doktor? Przydałabyś nam się tam. Chcesz się ze mną przejechać moim autem? – Uniósł i opuścił brwi. Kate spojrzała na zegarek, po czym skinęła. – Pewnie, chociaż mamusia mnie przed tym ostrzegała. Bernie dokończył kanapkę i rozejrzał się po stole. Kiedy Kate wstała z krzesła, po drugiej stronie drzwi do kuchni rozległ się hałas i pojawiła się Phyllis taszcząca odkurzacz. Przyjrzeli się sobie z Berniem nieufnie. Mieli wspólną historię, jako że oboje wychowali się w jednej zintegrowanej robotniczej społeczności Birmingham, którą Bernie nieodmiennie nazywał Starym Końcem. Kate nie była pewna, gdzie on się znajduje ani czy jeszcze istnieje, zważywszy na intensywną rewitalizację miasta w ciągu ostatnich czterdziestu kilku lat. Wiele miesięcy temu, na wieść o współpracy Kate z policją z Rose Road, a konkretnie z sierżantem Bernardem Wattsem, Phyllis przeprowadziła krótki kurs przygotowawczy poświęcony zwyczajom klasy robotniczej Birmingham w latach pięćdziesiątych i miejscu Berniego w społeczności. – Sierżant? Ha! Jego matka miała siedmioro dzieci. Jedno po drugim. – Phyllis uniosła rozłożoną dłoń, żeby zobrazować szybką, regularną produkcję potomstwa Wattsów. – Była prawdziwą herod-babą. Stawała na rogu ich ulicy i wykrzykiwała imiona dzieciaków – „Chrissie! Josie! Malky!” – a one zbiegały się z różnych stron. On był najmłodszy. Wszyscy w okolicy znali tę rodzinę. Moja matka mówiła, że są pospolici. – Z tymi słowy Phyllis zamknęła buzię, po czym otworzyła ją, żeby dodać: – My mieliśmy telewizor. I samochód. Kate zwróciła się teraz do gosposi: – Phyllis, mówiłam, żebyś zawołała, to zniosę odkurzacz. Napijesz się kawy? Phyllis minęła ją, krzątając się. – Tak, dzięki. Czego on tu chce? – mruknęła. Twarz Berniego przybrała neutralny wyraz. – Pani doktor pomaga policji w śledztwie. – Spojrzał na Kate. – Zad podniesie sprawę na jutrzejszym zebraniu w komendzie. Skinienie Kate odnosiło się do wzmianki o inspektorze Rogerze Furmanie
i jednocześnie mówiło, że będzie obecna. Nie wszystkie jej zajęcia na uczelni już się zaczęły. Usłyszała, jak Phyllis cmoka z niezadowoleniem, pewnie na słowo „zad”, wciskając odkurzacz do szafki. – Ma dość roboty bez tego, co jej tu znosisz. Musi samodzielnie wychowywać tę dziewczynkę, całe dnie siedzi na uniwersytecie i w sądzie... Bernie, marszcząc brwi, zwrócił się do Kate. – Znowu tam byłaś? – Spokojnie, Phyllis. Nic mi nie jest. Phyllis była teraz przy stole i na fali. – Ona nie potrzebuje, żebyście wy, ty i ten drugi, przychodzili tu z zabójstwami i... – zniżyła głos i wypowiedziała bezgłośnie – „seksem”. I nie wiem, czym jeszcze. Przydałyby się jej wakacje. – Mówiłam ci – zwróciła się do Kate – że Avis właśnie wróciła z Republico Domingo? – Podobno było fantastycznie! Kate zaproponowała Berniemu kolejną kanapkę i rzuciła mu karcące spojrzenie, podczas gdy Phyllis wyszła z kuchni. Pokręcił głową z szerokim uśmiechem. – Jest warta każdego funciaka, którego jej płacisz, za same walory rozrywkowe. – Ćśś – syknęła Kate. – Jeśli Phyllis mi kiedyś wypowie, dopiero będę w tarapatach. Wtem rozległo się pukanie do drzwi wejściowych, a następnie ciężkie kroki Phyllis, znowu mamrotanie i dźwięk otwieranych drzwi. Kate usłyszała głęboki donośny głos i jej serce przyspieszyło. W jednej chwili Phyllis znowu pojawiła się w kuchni. – To ten drugi. Jankes. Kazałam mu czekać. Wpuścić go? – Oczywiście, Phyllis! Kate przechyliła się na bok i przyjrzała się wysokiemu barczystemu przybyszowi, który przemierzył przedpokój i wszedł do kuchni. Miał na sobie niebieską koszulę w kolorze oczu, dżinsy i brązowe trapery marki Frye. Włosy dłuższe niż wtedy, gdy widzieli się po raz ostatni; odrzucone z opalonej twarzy, rozjaśnione słońcem, z tyłu sięgały mu do kołnierzyka. Miał też parodniowy zarost – brąz przyprószony siwizną. Widząc to wszystko, Kate poczuła się dziwnie zaniepokojona zmianami, które przyniosło osiem tygodni. Zerknęła na niego ponownie. Czuła, że jest teraz równie nieświadomy swojej atrakcyjności jak ponad rok temu, gdy nawiązał współpracę z Rose Road, a jego przybycie spowodowało poruszenie wśród policjantek i cywilnych pracownic. Kate wstała od stołu w poszukiwaniu dodatkowej filiżanki. Joe Corrigan. Kate wiedziała, że policja Birmingham skorzystała z okazji i zaproponowała tymczasowe przeniesienie wysoce wyszkolonemu specjaliście od broni palnej z Bostonu, w czasie gdy wszystkie siły w Wielkiej Brytanii musiały zmierzyć się z zagrożeniem terroryzmem wewnętrznym i wynikającą stąd potrzebą doszkolenia jednostek bojowych. Poczuła radość na dźwięk cichego „cześć” i uśmiechnęła się, kiedy przyjmował od niej kawę. Podziękował jej zmęczonym szerokim uśmiechem.
Dwie minuty później Bernie wstał i poprawił obszerne spodnie. – No dobra. Czas się brać. Kate wyszła z nimi na korytarz i zawołała: – Phyllis? Możesz zostać do mojego powrotu? Odwiozę cię do domu. Wychodzę z Berniem i Joem. Uzyskawszy odpowiedź, która wydawała się twierdząca, Kate ruszyła za kolegami; jednocześnie na półpiętrze pojawiła się Maisie i, przewieszona przez poręcz, obserwowała ich drogę do drzwi. Bernie spojrzał na nią i mrugnął. – Przestań męczyć matkę. Joe powitał ją szerokim uśmiechem. – Cześć, geniuszu. Jak tam matma? – spytał, nawiązując do ogromnego talentu matematycznego Maisie, który napawał Kate mieszanymi uczuciami: cieszyła się ze względu na Maisie, ale jednocześnie martwiła się, że to oddali ją od rówieśników. Na razie tak się nie stało. Córka nie obnosiła się ze swoim darem. Maisie odpowiedziała uśmiechem. – Łatwa – odparła rzeczowo. Przypomniawszy sobie o odgrywanej roli, skrzywiła się i potrząsnęła lokami, zerkając na matkę. – Jadę do Chelsey. Mógłbyś mnie podrzucić na Hamilton Avenue, Bernie? Bernie spojrzał na Kate, która skinęła niezauważalnie. – Pewnie. Gotowa? – spytał. Maisie pokonała schody na górę i po chwili pojawiła się z plecakiem. Kate wyszła za nią. – Siódma trzydzieści, Maisie. Nie zapomnij. I mówiłam ci, że nie możesz mieć tu wyszytego imienia – wskazała na różowy plecak. – Ujawniając swoje dane osobowe, narażasz się niepotrzebnie na ryzyko. – Przestań się czepiać. To tylko imię – mruknęła pod nosem Maisie. Obok ich kostek przemknął przez otwarte drzwi mały czarno-biały kot. – Phyllis? – zawołała do środka Kate. – Bandzior wrócił! Przemierzyli zalany popołudniowym żarem podjazd i wsiedli do samochodu Berniego. Zająwszy miejsce z tyłu, Kate zagadnęła Joego o podróż powrotną do Anglii. – Miałeś udany lot? – Tak. Ale jestem naprawdę wykończony. Spójrz tylko na mnie. Maisie zachichotała. Zerknęła na matkę, pochyliła się i powiedziała do Joego. – Chciałbyś przyjść do nas znowu na kolację? Mama mogłaby zrobić curry. – W jej tonie pojawiła się uspokajająca nuta. – Nie martw się. Będzie dobre. Mama robi je z paczki... – Maisie! Po pięciu minutach Bernie zwolnił. Zbliżali się do rozległej rezydencji w stylu Tudorów z czarną bramą z kutego żelaza. Maisie otworzyła drzwi samochodu
i wyskoczyła. – Masz być punkt siódma trzydzieści, Maisie. Nie spóźnij się. Pokręciwszy głową z otwartymi ustami i rzuciwszy „tak-tak”, dziewczynka podbiegła do bramy i wcisnęła guzik interkomu. Odezwała się do urządzenia i szeroka brama otworzyła się bezgłośnie. Bernie zwolnił hamulec ręczny i samochód zaczął się toczyć. – Jeszcze nie – powstrzymała go Kate. Zahamował gwałtownie. – Rządzisz się tak od urodzenia czy musiałaś to wypracować? Kate patrzyła, jak Maisie przebiegła podjazd i dotarła do drzwi frontowych. Te otworzyły się niemal natychmiast, ukazując wysoką, kształtną blondynkę, która im pomachała. Matka Chelsey. Uzyskawszy zgodę Kate, Bernie ruszył i po chwili jechali zatłoczoną dwupasmową Hagley Road, jedną z głównych arterii prowadzących za miasto.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Teraz, gdy byli w drodze na miejsce zbrodni, rosnące wyczekiwanie Kate nagle przerodziło się w napięcie. Przez te wszystkie miesiące współpracy z zespołem do spraw niewyjaśnionych nie widziała żadnych zwłok. Czy to dziewczyna ze zdjęcia, które przyniósł Bernie? Jakby czytając w jej myślach, Bernie spojrzał na nią w lusterku. – Mamy naszyjnik, ale możliwe, że to nie ona. Jej dane są w bazie osób zaginionych, ale sama wiesz, ile osób znika przez dziesięć lat. Kate przytaknęła i spojrzała przez okno na mijany z wielką prędkością krajobraz. Pochodziła z południowego wschodu i po wielu latach spędzonych tutaj wciąż często zaskakiwało ją, jak szybko można opuścić gęsto zabudowane, drugie pod względem liczby mieszkańców miasto w Wielkiej Brytanii i znaleźć się w wiejskiej okolicy. Nawet jadąc z centrum, docierało się tu w zaledwie kilka minut. Teoretycznie. Plus pół godziny na korki. Jeszcze parę minut w rzece samochodów i przez myśli Kate przebił się głos Joego. – Dojeżdżamy. Podniosła wzrok i zobaczyła, że jego niebieskie oczy spoczywają na jej twarzy; po chwili odwrócił się i znów zaczął obserwować drogę. Tętno Kate przyspieszyło. Pochyliła się między kolegami i spojrzała w kierunku, który wskazywał Joe. W niewielkiej odległości przed nimi stała grupka aut policyjnych; mijające je samochody zwalniały. Bernie też przyhamował, wrzucił lewy kierunkowskaz i skręcił powoli, mijając młodego czerwonego na twarzy policjanta w przepisowej koszuli z krótkim rękawem, który energicznie wskazywał kierowcom gapiącym się na działania policji, żeby jechali dalej. Kate go rozpoznała. Whittaker. Z recepcji na Rose Road. Skierował Berniego na otwartą przestrzeń sąsiadującą z gęsto zalesionym terenem. Zatrzymali się przy czarnym kombi z przyciemnionymi szybami, sześciu policyjnych oplach astra w niebiesko-żółtą „battenberską” szachownicę oraz dwóch vanach o podobnych oznaczeniach. Mimo popołudniowej pory, opuściwszy klimatyzowany pojazd Berniego, weszli w nieoczekiwany upał. W gąszczu drzew Kate dostrzegła biel i jej tętno znowu przyspieszyło. Bernie wylegitymował się funkcjonariuszowi, który spisał ich nazwiska – Kate
w kategorii „Cywile”. Wydawszy im obszerne białe kombinezony, w które z trudem się ubrali, skierował ich ku wąskiej ścieżce wydeptanej w gęstym poszyciu. Szli gęsiego, Joe na przodzie, za nim opędzający się od owadów Bernie w czerwonej bejsbolówce. – Nie obraź się, Bernie, ale ta czapka ci nie pasuje – szepnęła Kate. – Dostałem ją od Juliana. Noszę ją ze względów zdrowotnych. Mam wrażliwą skórę głowy. Kiedy szli ścieżką przez suchą jak wiór ziemię, Kate przyjrzała się malowniczym trawom i drobniutkim niebieskim kwiatkom, których nazwy nie znała. Z boku zobaczyła ślady po ognisku i stos puszek. Szli dalej w milczeniu, koło srebrzystoszarych podrostów, pod koronami pogiętych starych drzew o dolnych gałęziach rozłożonych niczym otwarte dłonie i liściach podświetlonych słońcem. Pomyślała, że w innych okolicznościach ta okolica mogłaby być przyjemnym miejscem na wycieczkę. Jak komuś udało się przebrnąć tędy ze zwłokami? A może zmusił ją, żeby szła? Ją. Molly Elizabeth James? Może kilka lat temu okolica była mniej zarośnięta. Gęste listowie odcięło płynący z nieba żar i Kate zadrżała. Po chwili dotarli na polanę. Ze śpiewem ptaków i odległym szumem samochodów mieszały się ostre bezcielesne głosy z centrali, rozlegające się co jakiś czas w odbiornikach przymocowanych do policyjnych mundurów. Jedni specjaliści z zespołu oględzinowego w niebieskich kombinezonach oznaczali teren wąską żółtą taśmą. Inni rękami w lateksowych rękawiczkach zgłębiali nory wykopane przez zwierzęta i dwójkami przesiewali ziemię, a sucha górna warstwa gleby osypywała się wokół butów w ochraniaczach. Kate dojrzała Harry’ego Creeda w niebieskim stroju; chodził po terenie, wskazując i wydając polecenia. Był z nim członek jego zespołu, Matt Prentiss, który podążał za Harrym z ponurą miną i słuchał jego słów. Jeden z techników skrzętnie fotografował każdy szczegół. Pomimo maski i kombinezonu Kate rozpoznała ciemne włosy i okulary w drucianej oprawce Jake’a Browna, fotografa miejsc zdarzeń, i skinęła mu. Nie odpowiedział. Kiedy Kate rozpoczęła współpracę z zespołem, zaprosił ją na kolację. Uprzejmie odmówiła. Więcej jej nie zapraszał. Ani nawet, o ile dobrze pamięta, nie poznawał jej. „Dojrzały” mężczyzna, który nie radzi sobie z nieistotnym odrzuceniem? Tym razem przeczucie jej nie zawiodło. Za drżącą taśmą z napisem „Nie przekraczać” Kate dojrzała szczupłą postać w bieli. Zamachała lekko, a postać odpowiedziała tym samym. Kiedy dotarli do taśmy, zatrzymali się. Bernie, już bez czapki, przygładził włosy. Connie Chong, lekarka sądowa, zbliżyła się do nich z plastikową osłoną na twarz w ręku, zarumieniona. – Czekałam na was! Przejdźcie pod taśmą i chodźcie. Kate i jej koledzy spełnili polecenie Connie i udali się za nią ku białemu namiotowi. Kiedy mijali Matta Prentissa, Kate czuła jego wzrok. Nikt się z nim nie przywitał, gdyż
wiedzieli z doświadczenia, że Prentiss rzadko odpowiada na przyjazne gesty. Wchodząc do namiotu, Connie włożyła kaptur i osłonę na twarz. – No dobrze. Kaptury na głowy i podejdźcie... jeszcze...stop. – Uniosła dłoń, a oni zatrzymali się w rzędzie w pobliżu wejścia do namiotu. Connie tymczasem przesunęła się dalej. Uderzyła w nich fala gorąca i zapachu ziemi. Kate spojrzała niespokojnie na surowy prostokąt czystej gleby otoczony zielono-żółtymi trawami. Na jego obrzeżach drobniutkich niebieskich kwiatków było więcej. Connie znajdowała się teraz po drugiej stronie prostokąta. Przykucnąwszy, wskazała drobną obleczoną w rękawiczkę dłonią coś, co dla Kate wyglądało na kupki gleby, po czym podniosła na nich wzrok. – Wczoraj rano byli tu dwaj pracownicy służb leśnych. Zauważyli, że w tym miejscu roślinność jest wyraźnie bujniejsza. – Wskazała na prostokąt. – Pokopali trochę i znaleźli znany wam złoty naszyjnik. Skojarzyli fakty i zadzwonili na Rose Road. – Connie wstała i rozprostowała nogi. – Nikt nam nie mówi, że ten zawód źle wpływa na stawy kolanowe. Wracając do tematu, udało nam się dotąd odkopać tyle, ale nie ulega wątpliwości, że to ludzkie szczątki. Prawie na pewno kobiety. – Znowu kucnęła i wskazała palcem. – Widzicie? Tu jest głowa. Stopy tam. Nie mogę jeszcze ocenić, w jakim była wieku ani jak długo tu leży. Jak już zbadam kości w świetle ultrafioletowym i zmierzę zawartość azotu, dam wam znać. – Zlustrowała ledwo widoczne szczątki, po czym popatrzyła kolejno na każdego z przybyszów. – Podejrzewam, że leży tu co najmniej pięć lat. Ożywiona Kate utkwiła wzrok w świeżo przekopanej ziemi. Teraz rozpoznała w nierównościach szczątki; widziała zarys kości długich, sklepienie czaszki i maleńkie przypominające kamyczki elementy dłoni. Rozważyła zakres czasowy przedstawiony przez Connie. Zaginięcie Molly James w 2002 roku pasuje do niego. Jak również zaginięcie wielu innych... Connie wskazała miejsce przed namiotem. – Technicy szukają szczątków, które mogły wykopać i rozwlec małe zwierzęta. Kate i jej koledzy też przykucnęli i zaczęli bacznie lustrować wykop i słabo widoczny szkielet. Joe zerknął na Connie. – A masz jakieś przypuszczenie co do wieku ofiary? – Nie odpuszczacie – uśmiechnęła się Connie. – No dobrze, stawiam, że była młoda. Możliwe, że pod dwudziestkę. To też pasuje do Molly James. – Będę wiedzieć dokładniej, kiedy zabiorę ją na Rose Road, zbadam kości i sprawdzę uzębienie. W tej chwili nie mogę nawet stwierdzić, czy szczęka jest cała. Nawet jeśli tak, moja ocena będzie jedynie przybliżona. Próbki DNA, które pobrałam, mogą się okazać niewystarczające, ale liczę, że w identyfikacji pomoże DNA członka rodziny.
Czekali, podczas gdy Connie delikatnie odsunęła czerwonobrązową ziemię wokół czaszki czymś, co przypominało malutki rydel. – Dziś rano przed wyjazdem sprawdziłam, co mamy w systemie o Molly James. – Usiadła na piętach. – Jakiś przewidujący gość z ekipy kryminalistycznej na Bradford Street, który uczestniczył w pierwszym śledztwie, wkrótce po zaginięciu pobrał od matki próbki DNA. Próbki od naszej dziewczyny także trafiły już do laboratorium. Właśnie je badają. Kate przywołała Connie, kiwając palcami. – Co teraz? – Pracujemy dalej nad uwolnieniem szczątków, tak aby można je bezpiecznie przetransportować. – Connie wstała, podeszła do Kate i zdjęła osłonę. Jej twarz była wilgotna od potu. Drugą ręką zmierzwiła sobie włosy. – Przypuszczam, że to potrwa do wczesnego wieczora. Mamy światła, ale po zmierzchu moja praca staje się trudna. Wolę pracować za dnia. Kiedy szczątki będą już gotowe, zostaną przewiezione na Rose Road, gdzie zbadam je dokładnie. Zespół oględzinowy zostanie tu. Upewnią się, że zabraliśmy wszystko, co było do zabrania. Kate i jej współpracownicy wyprostowali się, przy czym Bernie stęknął. – A co ze śladami z okolicy? – spytała Kate, wskazując palcem. – Tam są resztki ogniska i puszki po napojach. Connie spojrzała na nią, przechylając głowę na bok. – O czym myślisz, Kate? Nasza dziewczyna leży tu co najmniej pięć lat. To, o czym mówisz, to zapewne pozostałości po niedawnej imprezie. – Pomyślałam, że może warto je zachować. Morderca tej młodej kobiety mógł tu wrócić. W celach... rekreacyjnych. – Nawiązywała do upodobania niektórych zabójców do masturbowania się przy ofiarach. Bernie wydał z siebie pomruk obrzydzenia. W czasie ich krótkiej współpracy wiele się od Kate nauczył. Większości tego wolałby nie wiedzieć. Connie przyglądała się Kate przez kilka sekund, a potem uśmiechnęła się szeroko, kręcąc głową. – Parasz się mroczną sztuką, Katie. Dobrze. Każę technikom wszystko zabezpieczyć. Kate skinęła w podzięce. Bernie nie odezwał się dotąd słowem. Teraz odwrócił od nich wzrok i ze zmrużonymi oczami przyjrzał się drzewom. – Cholerna szkoda. Jeśli chcecie znać moje zdanie, ktokolwiek to zrobił, zasługuje na stry... – Tacy przestępcy, uwięzieni, wiele wnoszą do teorii – zaprotestowała Kate; znała aż za dobrze radykalne podejście Berniego. – Tak, tak. Już mówiłaś. Twoim zdaniem powinniśmy im dać telewizory plazmowe i załatwić terapię, a wszyscy będą zadowoleni. Kate nie kontynuowała tematu.
– Masz jakieś pomysły co do przyczyny zgonu? – zwróciła się do Connie. Connie stanowczo pokręciła głową. – Żadnego. Możliwe, że nawet na Rose Road nie uda mi się tego ustalić, zważywszy na stan szczątków i upływ czasu. Joe podziękował cicho Connie, zawrócił i skierował się ku drodze, stąpając po suchej roślinności. Bernie skinął Connie krótko i ruszył w tym samym kierunku. Lubił panią doktor. Podobało mu się w niej, że jest nieduża i schludna. Jak Kate, tyle że nie tak wojownicza i gadatliwa. Nie miał nic przeciwko zwykłemu „tak” lub „nie” Connie. Zadzwonił jego telefon. Furman. Z pytaniem, co się dzieje. Kate została z tyłu, żeby popatrzeć, jak Connie z twarzą lśniącą od potu wprawnie pracuje wokół szkieletu rydlopodobnym narzędziem. Nagle cienkie włoski na przedramionach Kate pod kombinezonem stanęły na baczność. Oplotła się rękami, zastanawiając się, jak i czemu zabójca tej młodej kobiety, kimkolwiek był, zrobił coś takiego. Może był jej chłopakiem i pokłócili się? Zabił ją w szale...zazdrości? A może wcale jej nie znał? Jeśli tak, jak doprowadził do tego, co teraz oglądają? Nagły frontalny atak? A może coś subtelniejszego? Sprytny pierwszy ruch? „Witam, jak się dostać do...?”. Myśli Kate zeszły na mroczniejsze tory. „Cześć, skarbie. Szukasz roboty?”. Znów spojrzała na szczątki, które może są jedyną pozostałością po młodej kobiecie o nazwisku Molly James. Zaczęła rozważać, co można wydedukować na temat sprawcy – zabójcy – znajomego bądź nie. Musiał być zmotoryzowany. Znał tę okolicę... I to tyle. Jeśli dostaną tę sprawę, będą mieli w nadchodzących tygodniach mnóstwo pracy. Mimo upału Kate zadrżała, kontemplując nieustające codzienne zagrożenie kobiet; na obrzeżach jej myśli pojawiła się Maisie. Nagle zapragnęła, żeby to nie była młoda kobieta ze zdjęcia. Nie podnosząc wzroku, Connie przemówiła cicho: – Jeśli chcesz przyjść porozmawiać, to – zakładając, że dziś zabiorę ją na Rose Road – najlepszym terminem byłby piątek rano. Wtedy będzie u nas spokój. Tylko Igor i ja. Zerknąwszy ostatni raz na szczątki, Kate wyszła z namiotu; jej umysł bombardowały setki pytań. Zdjęła biały kombinezon, wrzuciła go do dużej papierowej torby, którą trzymał policjant w rękawiczkach, i dołączyła do kolegów w samochodzie Berniego. Teraz przystąpiła do porządkowania myśli. Czas, który upłynął, zgadza się. Płeć też. A co najważniejsze – naszyjnik z imieniem „Molly” znaleziony wraz ze szczątkami. Pokręciła głową. Muszą zaczekać na Connie. Niemniej... Pytanie na teraz: czemu ktoś zakończył życie tej młodej kobiety? Ustalenie przyczyny pozwoli przejść do ważniejszego pytania: Kto? * Kate wreszcie uporała się z zaległą pracą i przygotowała do nowego semestru.
Uporządkowała biurko w gabinecie na dole, myśląc przy tym, nie po raz pierwszy, że stanowisko starszego wykładowcy, bez dodatkowych zobowiązań związanych ze sprawami sądowymi, dostarcza dość zajęć. Kręcąc głową, przypomniała sobie telefon, który odebrała na początku wakacji od kancelarii adwokackiej. Pytali, czy byłaby skłonna spotkać się z ich klientem, przebywającym wtedy w areszcie śledczym więzienia Birmingham, ocenić go i przedstawić swoją opinię co do jego predyspozycji do przemocy w przyszłości. Dała się w to wciągnąć, gdyż jednocześnie jej schlebili i wzbudzili ciekawość szczegółami dewiacyjnej historii klienta. Teraz zerknęła na ciężką zaadresowaną kopertę leżącą na rogu biurka. Skończyła raport. Adwokatowi się nie spodoba. Ani jego klientowi, który, według niej, jest ściśniętą sprężyną impulsywności i poczucia urazy, gotową wystrzelić z byle powodu. W jakimś momencie zostanie pewnie wezwana do sądu i będzie musiała bronić swojej oceny. Postanowiła nie przyjmować więcej takich zleceń. Zajęcia na uniwersytecie plus godziny poświęcane pracy w zespole policyjnym, gdy jest tam potrzebna, to dość. Wyszła z gabinetu i zdecydowanym ruchem zamknęła za sobą drzwi. * Uporządkowawszy sprawy zawodowe, i pod nieobecność Maisie, która miała zjeść kolację u Chelsey, Kate mogła upajać się spokojem panującym w starym domu i obejrzeć powtórkę Inspektora Morse’a. Przy cichym akompaniamencie dzwoneczka Bandzior przemierzył salon, wskoczył na sofę i zakręcił się kilka razy, po czym ułożył się na nogach Kate. Morse nie mógł rozwiązać sprawy, przez co robił się coraz bardziej zrzędliwy, mimo że jego uwagę zajmowało z jednej strony piwo, a z drugiej kształtna odtwórczyni głównej roli kobiecej. Spoglądając na ekran półprzymkniętymi oczami, Kate poprawiła poduszkę na sofie. Nie miała pojęcia, kto jest przestępcą i nic ją to nie obchodziło. Jej myśli zwróciły się ku Maisie i ich wcześniejszemu starciu. Na czole Kate pojawiła się niewielka zmarszczka. Maisie wie, że ma wrócić od Chelsey o siódmej trzydzieści. Ale czy wróci? Obserwując przyjemne sceny z życia uczelnianego, Kate czuła się rozdarta; z jednej strony nie chciała, żeby córka przebywała sama, a z drugiej rozumiała, że w miarę nabywania niezależności Maisie musi się nauczyć unikać niebezpieczeństw. Kate wiedziała, że charakter jej profesji w połączeniu z wrodzoną ostrożnością wyrobiły w niej niezwykłą powściągliwość. Czy na pewno chce tego samego dla Maisie? Stanowczo odsunęła od siebie rozmyślania o samotnym rodzicielstwie, po czym jej myśli popłynęły ku Joemu. Ich relacje zawodowe opierają się głównie na beztroskich żartach i niewiele o nim wie. Ile ma lat? Zapewne jest tuż po czterdziestce... Czy ma więc kogoś w Bostonie? Jej myśli przeniosły się na ich nową sprawę. Co takiego powiedział kilka lat temu dawny ukochany promotor jej doktoratu? „Jeśli czujesz, że musisz, współpracuj z policją. Ale uważaj. Jeśli się sprawdzisz,
przypiszą wszystkie zasługi sobie. A jeśli coś sknocisz, odwrócą się od ciebie”. Z zamyślenia wyrwała ją głośna reklama ubezpieczeń samochodowych. Zdjęła z siebie kota, wyszła z salonu na korytarz i do kuchni w poszukiwaniu koperty, którą zostawił Bernie. Wróciwszy do pokoju dziennego i na sofę, otworzyła ją i wytrząsnęła kolorowe zdjęcie na niski stolik. Wylądowało prawą stroną do góry. Kate przestudiowała widoczną na nim postać. Młoda kobieta, uroczy uśmiech, długie jasne włosy. Błysk odwagi w oczach. Dotknęła lekko zdjęcia. Było jeszcze ciepławe od upału panującego wcześniej w kuchni. Zajrzała ponownie do koperty i zauważyła kartkę papieru. Wyciągnąwszy ją, przeczytała imię i nazwisko „Molly Elizabeth James” oraz informację o jej byłym chłopaku; gdy Molly zaginęła, miał dwadzieścia osiem lat. Hmm... Założę się, że jej matka nie była zachwycona. Włożyła kartkę i zdjęcie z powrotem do koperty. Na ekranie znowu pojawił się Morse. W pubie. Kot przestał się przeciągać i kręcić i leżał teraz spokojnie na jej nogach. Kate utkwiła wzrok w telewizorze; powtórne obejrzenie fotografii Molly Elizabeth James położyło kres rozluźnieniu. Pomyślała o zebraniu na Rose Road następnego dnia. Nie lubiła tego typu formalności. Właśnie gdy znów udało jej się trochę odprężyć, drzwi frontowe otworzyły się i prawie natychmiast zatrzasnęły z hukiem. – Cześć, mamo! Już jestem. Punktualnie co do minuty! Kate podźwignęła się, zostawiając małego niezadowolonego kota samego na sofie.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Molly James patrzyła z wolno stojącej szklanej tablicy na przestronne kwadratowe biuro zespołu do spraw niewyjaśnionych, mieszczące się na parterze ogromnego współczesnego budynku z czerwonej cegły, siedziby Komendy Głównej Policji West Midlands, mieszkańcom przedmieścia Harborne znanej jako Rose Road. Był czwartek i od wczesnego rana Kate i jej dwaj koledzy pracowali przy dużym stole na środku pomieszczenia. Pod jedną ścianą było stanowisko z komputerem; na narożnym biurku leżały podręczniki, kubki Cafè Nero, otwarta paczka chipsów i druga, również napoczęta, M&M-sów. Teren Juliana. Wnętrze było wyłożone ciemnozieloną wykładziną, harmonizującą z jasnozielonymi ścianami. Przesłonięte kremowymi pionowymi żaluzjami szerokie okna wychodziły na eleganckie małe domki z tarasami za czarnym metalowym ogrodzeniem i ceglanymi filarami parkingu. – Jeśli szczątki, które widzieliśmy, to Jamesówna, musimy szybko się zorganizować – powiedział Bernie. – Wiecie, jak będzie wyglądać zebranie. Furman rozgada się o pieniądzach i tak zakombinuje, żeby ograniczyć wydatki do minimum, a my nie dostaniemy dość czasu na porządne śledztwo. – Wskazał na pudło podpisane „James”. – Tak więc na podstawie tego, co już wiemy, wyjąłem to z magazynu dowodów. Nagle zadzwonił telefon i Joe podniósł słuchawkę. Dziś miał na sobie oficjalny ciemnoszary garnitur. Długie włosy i zarost nie zniknęły. Kate obserwowała, jak słucha i od czasu do czasu kiwa głową. Rozłączył się i spojrzał na Kate, a potem na Berniego. – Connie robi sekcję. Krótki kawałek złotego łańcuszka, który leżał wśród szczątków, pasuje do reszty łańcuszka znalezionego na miejscu zbrodni. Gdybyśmy mieli jeszcze jakieś wątpliwości, DNA się zgadza. Na dole leży Molly James. Kate zaczerpnęła powietrza. Spodziewali się tego. Teraz mają pewność. Wtem otworzyły się drzwi i wszedł Julian ubrany w szorty z lycry, z kaskiem rowerowym w ręku. – Dobry wieczór, Devenish – mruknął Bernie. Najmłodszy członek zespołu odwrócił się do niego ze zdziwioną miną.
– Dopiero ósma piętnaście! Kate uśmiechnęła się do przybysza. – Cześć, Julian. Bernie oparł dłonie na grubej talii. – Mógłbym kontynuować? W tym pudle jest wszystko, co mamy, na temat zniknięcia Molly James. Podniósł wieko i wyciągnął coś, co wyglądało na zbieraninę pojedynczych kartek A4 w plastikowych koszulkach; położył wszystko na stole, po czym podzielił na dwie mniej więcej równe części. Jedną podsunął Kate. – Proszę, pani doktor, wspólnie z Devenishem zajmiecie się tym. Ja i Corrigan bierzemy resztę. Przy okazji, słyszałaś, co mu strzeliło do głowy? – Boję się myśleć. Kate zerknęła ostrożnie na Joego, otwierając notatnik na czystej stronie. Julian wyszedł z pomieszczenia ze swoim plecakiem. – Corrigan sprawił sobie rower górski. Do Harborne przybył Swobodny Jeździec. Kate posłała rozluźnionemu Amerykaninowi udawane surowe spojrzenie. – Mam nadzieję, że kupiłeś też kask. Chyba nie chciałbyś sobie otrzeć nosa. – Improwizuję. Z połówką arbuza. – Kate zaśmiała się, a on z uśmiechem przekrzywił głowę. – Wygląda na to, że troszczysz się o moje dobre samopoczucie, Hanson. Kate szybko podniosła wzrok i spojrzała prosto w jego błękitne oczy. – Troszczę się tylko o osoby poniżej czternastego roku życia – odgryzła się, przeklinając w myślach własne słowa, pełne rezerwy i pozbawione wdzięku. Jakby czytając w jej myślach, Joe znowu uśmiechnął się szeroko i uniósł brwi. – Powinnaś się trochę wyluzować, Ruda. – Kolejna dawka bostońsko-irlandzkiej filozofii? – warknęła. – I mówiłam, żebyś mnie tak nie nazywał – dodała sztywno. Nie miała pojęcia, czemu stała się taka opryskliwa, i zastanawiała się, jak przywrócić ich relacji dawną lekkość. – Pewnie tak. Niemniej to fakt. Kate skupiła się na papierach, które dał jej Bernie. Po kilku minutach Julian wrócił, po prysznicu i w dżinsach. Zostawiwszy plecak przy biurku z komputerem, usiadł na krześle obok Kate. Ta podniosła wzrok, gdy Joe wstał, i obserwowała, jak podchodzi do szklanej tablicy i bierze marker. – Może dla wygody wypiszemy tu ogólne informacje? Skupiwszy się na powrót na sprawie, Kate przeczytała notatki, które Joe robił na tablicy, w tym dane podyktowane przez Berniego. Nie było tego dużo. Molly Elizabeth James, lat osiemnaście, zniknęła z centrum handlowego Touchwood w Solihull w lipcu 2002 roku. Po lokalnym dochodzeniu skierowano prośbę o pomoc do Komendy Głównej Policji West Midlands, czyli tu, na Rose Road. Śledztwo w sprawie zaginięcia Molly James zostało oficjalnie umorzone na początku 2003 roku. Kate zastanowiła się nad tym
terminem. Decyzja była pewnie po części podyktowana względami finansowymi, a także napływem nowych, równie poważnych spraw. Joe wskazał pożółkłe wycinki z gazet na stole. – Molly miała osiemnaście lat, metr siedemdziesiąt wzrostu, długie blond włosy. W dniu, w którym zaginęła, była ubrana w jasnoniebieską koszulkę polo, kremowe spodnie, brązowe zamszowe mokasyny, miała złoty naszyjnik i granatowy plecak z białą lamówką i logo Ellesse. Z doniesień lokalnego „Posta” i paru dzienników o zasięgu krajowym, w tym „Timesa”, wynika, że uważano ją za spokojną, roztropną młodą kobietę. Nie z tych, co poszłyby gdziekolwiek z nieznanym mężczyzną. Dorośli z jej otoczenia zgodnie twierdzili, że jest odpowiedzialna. Rozsądna. Julian podniósł gwałtownie głowę. – A czemuż miałaby nie być? Miała osiemnaście lat. – Słuchaj i ucz się, chłopcze – prychnął Bernie. – Mam córkę starszą od ciebie. – Masz też starsze od niego garnitury, przyjacielu – mruknął Joe, przyglądając się temu, co napisał. – Mówię tylko, że większość ich wydaje się rozsądna, ale tak naprawdę najadły się szaleju – odpowiedział niewyraźnie Bernie, z długopisem zastępującym mu papieros w ustach. Kate westchnęła, wznosząc wzrok do sufitu. – Zmieniamy temat. Wiemy, kto z Rose Road prowadził tamto śledztwo? – Zobaczmy... – Bernie przerzucił kilka kartek. Kate patrzyła cierpliwie, jak czyta informacje, poruszając bezgłośnie ustami. W końcu przemówił. – Rose Road włączyła się do sprawy bardzo szybko... wygląda na to, że po paru tygodniach. Pamiętam, że mówiło się o kłopotach lokalnej policji. Potrzebowali ekspertyzy Komendy Głównej. – Odwrócił kolejnych kilka kartek. – Są tu nazwiska sześciu gości z Góry... żadnego już nie ma... Techników kryminalistycznych zapewnił komisariat na Bradford Street. – Podniósł wzrok. – Rose Road nie miała wtedy własnej ekipy. Zobaczmy, kto od nas był starszym oficerem śledczym... Ach, będziecie zachwyceni. Zad. Wtedy jeszcze sierżant Roger Furman. Julian, podpierając głowę rękoma, studiował wycinki z gazet. Kate spojrzała na niego, a potem na dwóch starszych kolegów. – Jak waszym zdaniem podejdzie do wznowienia śledztwa, zważywszy, że to była jego sprawa? – Zadając to pytanie, poczuła ukłucie niechęci wobec Furmana, obecnie inspektora. Joe w odpowiedzi wzruszył lekko ramionami; jego ograniczone kontakty z Furmanem dawały mu z grubsza podobne odczucia. Bernie podszedł ciężkim krokiem do szklanej tablicy, mówiąc przez ramię. – Znam Zada kilka ładnych lat. On nie lubi ani nie popiera niczego, co nie leży w jego interesie. Ale powiem wam, co na pewno się teraz stanie: jako że sprawa była wcześniej jego, będzie się we wszystko wtrącał. Przyjrzał się zapisanym informacjom; wyraźnie wydały mu się niedostateczne. – Ta dziewczyna...
– Molly – podpowiedziała mu Kate. – Taa. Wyszła z domu, przeszła jakieś dwa kilometry do centrum handlowego i puf! Żegnaj, laleczko. Musimy ustalić nazwiska osób związanych ze sprawą przesłuchiwanych w pierwszym śledztwie. – Wskazał na papiery na stole. – Będą w tej stercie. Trzeba zrobić listę. – Odwrócił się do tablicy i napisał na niej dużymi literami „Molly James” i „osoby związane ze sprawą”, po czym podkreślił to podwójną linią. Po dziesięciu minutach mieli pięć nazwisk. Kate patrzyła, jak Bernie kończy pisać ostatnie nazwisko na liście, po czym wskazała na pierwsze. – John Cranham – coś mi to mówi. Co? Czemu? – spytała. – Znałabyś go, gdybyś miała mercedesa. Wylansowany dupek, jak pamiętam z jego wizyty tutaj. Rodzina ma jedno z największych przedstawicielstw handlowych w kraju. W Solihull. Gość naprawdę by mi pasował, ale z jego zeznań, które właśnie przeczytałem, wynika, że kiedy dziewczyna zaginęła, nie było go w kraju. – A więc ma alibi? Bernie uniósł dłoń. – Nie tak szybko, pani doktor. Wszystko trzeba od nowa sprawdzić. I jest jeszcze coś, czym powinniśmy się zainteresować. Według wycinków prasowych parę tygodni po zaginięciu dziewczyny ojciec Cranhama zaoferował dwadzieścia tysięcy funtów nagrody „za informacje o miejscu pobytu Molly James”. To mogłoby wskazywać, że wylansowany dupek miał związek ze sprawą. Kate zmarszczyła brwi i rozłożyła dłonie. – A więc Cranham senior to zamożny miejscowy biznesmen? Może wspierając poszukiwania, chciał się pokazać jako przykładny obywatel? Bernie spojrzał na nią znacząco. – Chodzi mi o to, co mogło się kryć za decyzją o nagrodzie. – Może altruizm? – Kate przyjrzała się Berniemu uważnie. Pokręcił dużą głową i pokiwał grubym palcem. – Nie, nie, pani doktor. Musisz zacząć myśleć kreatywnie. – Postaram się – odparła oschle. – A może było tak. Cranhamowi seniorowi zaświtało, że syn numer jeden znał tę młodą dziewczynę – tak, tak, Molly. Pamiętajcie, że mieszkała blisko jego miejsca pracy. Mógł ją przyuważyć. Może ojciec próbował nagrodą odwrócić uwagę od udziału syna w jej zniknięciu. – Jasne. Przyciągając uwagę całego kraju do swojej rodziny? Świetna teoria – odrzekła Kate z politowaniem. – Psychologia odwrotna. Powinnaś się na tym znać – ciągnął Bernie niespeszony. – Mówię tylko, że trzeba się porządnie przyjrzeć wszystkim osobom związanym ze sprawą, OK? – A co z numerem drugim na liście, George’em Colleyem? – spytała Kate, wskazując
na tablicę. – Co to za jeden? – Znam go i następnego gościa też – odparł Bernie. – Zacznijmy od Colleya. Zboczeniec, który mieszkał wtedy blisko centrum handlowego. Tu jest napisane, że był w ośrodku resocjalizacji. Przez lata uprzykrzał życie okolicznym mieszkańcom. Zbok w płaszczu. – Ekshibicjonista – poprawiła go Kate. – Jak sobie chcesz. Ma na swoim koncie znacznie więcej. Jeśli nadal tu jest, na pewno wezwiemy go na przesłuchanie. Trzeci jest Alan Malins. W czasie kiedy Molly James zniknęła, pracował w domu jej matki – i był już klientem. – Co u nich robił? – spytała Kate, rozpoznawszy policyjny eufemizm przestępcy. – Miejscowy przedsiębiorca budowlany. Miał też biznes na boku: przemoc domowa, ciężkie uszkodzenia ciała i oszustwa. W tamtym okresie urządzał ogród Jamesów, co jest bardzo obiecujące. – Bernie zatarł ręce. Julian podniósł na niego wzrok, marszcząc brwi. – A czemu ten fotograf, George Brannigan, został uznany za osobę związaną ze sprawą? Tamtego dnia robił w centrum handlowym zdjęcia na zlecenie. Miał powód, żeby tam być. – Pewnie właśnie dlatego, Jules – zwrócił się do niego Joe. – To potencjalny świadek. Bernie stuknął palcem w listę. – Numer pięć: Jason Fairley. Chłopak ofiary. Choć już wtedy daleko mu było do chłopca. Julian spojrzał na zdjęcie Molly, potem na Kate. – Jak myślisz, co się z nią mogło stać? – spytał cicho. – Dopóki nie poznamy wyników sekcji, mogę tylko zgadywać. – Słuchasz, Devenish? – Bernie przeniósł wzrok na Kate. – Seks, pani doktor. Zawsze chodzi o seks. – Często tak – przyznała Kate. Wstała i podeszła powoli do okna, rozmyślając o tym, co widzieli przy obwodnicy, po czym odwróciła się. – Myślę, że musimy szybko ukierunkować to śledztwo. – Nie spojrzała na Berniego. – Ale trzeba też uważać, żeby niczego z góry nie zakładać. Kluczowym źródłem informacji są zwłoki. – Zrobiła kilka kroków. – Kiedy dowiemy się, co stwierdziła Connie, pomoże nam to ustalić, czy Molly zabił ktoś, w kim budziła silne osobiste uczucia. Może ten ktoś był zły na nią lub z jej powodu. Może był zazdrosny albo sfrustrowany zdarzeniem czy sytuacją, która miała z nią związek. Do zabójstwa popchnęły go – bo zapewne był to mężczyzna – silne emocje, ukierunkowane na nią jako jednostkę. To by oczywiście znaczyło, że ją znał. Że miał związek emocjonalny z Molly i osobisty powód do tego, co jej zrobił. Joe wstał, podszedł do tablicy i zapisał na niej dwa słowa Kate, opatrując je znakiem zapytania. Kate ciągnęła dalej, a pozostali słuchali, Julian, pochłonięty, robił notatki. – Druga możliwość jest taka, że porwał ją ktoś, kto jej w ogóle nie znał. Ktoś zupełnie jej obcy. Powodowany nieznanymi zamiarami lub wewnętrzną potrzebą, którą musiał wyrazić... i wykorzystał do tego Molly. – Kate zamilkła na chwilę. – Jeśli zabił ją
nieznajomy, śledztwo naturalnie będzie znacznie trudniejsze. – Wtedy byłoby to zabójstwo na tle seksualnym? Tak jak mówiłem: seks – podkreślił Bernie z mądrą miną. – Zapewne. Oznaczałoby to też, że uprowadzenie Molly miało charakter instrumentalny. Dziewczyna była środkiem do celu, który zna i rozumie tylko sprawca. Zapadła krótka cisza; Joe zapisał kolejne słowa, znowu ze znakiem zapytania, a Bernie patrzył na Kate spod ściągniętych brwi. – Czyli gdyby się na przykład okazało, że zrobił to ten fotograf, obcy gość – byłoby to w zgodzie z twoją teorią instrumentalną, tak? – Możliwe – odparła Kate. Bernie z irytacją pokręcił głową. U pani doktor nigdy nie można liczyć na proste „tak” lub „nie”. Nagle otworzyły się drzwi i wszyscy w milczeniu patrzyli, jak pomieszczenie przemierza inspektor Roger Furman. Miał na sobie dobrze leżący garnitur, jego jasnobrązowe włosy były idealnie zaczesane, a charakterystyczna dla niego arogancja jawiła się w pozycji barków i minie, którą Bernie określał jako „zad-zamiast-twarzy”. – Zapomnijcie o nich – powiedział Furman, stukając palcem w listę na tablicy. – Wszystkich dokładnie sprawdzono w pierwszym śledztwie. Po dzisiejszym zebraniu zapoznam was z harmonogramem prac. Do zobaczenia na górze za dziesięć minut. Teraz muszę przejrzeć ważny dokument. – Skierował się ku drzwiom i zniknął za nimi. Bernie patrzył, jak odchodzi. – Znaczy, że przyszedł jego katalog z wypożyczalni DVD. Rzuciwszy ostatnie spojrzenie na twarz Molly James na tablicy, Kate poprawiła dopasowaną białą koszulę na karmelowych spodniach i ruszyła z kolegami na górę, do sali konferencyjnej numer 1.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kiedy ekipa zespołu weszła do największego pomieszczenia konferencyjnego na Rose Road, przywitał ich grad komentarzy funkcjonariuszy z grupy nazywanej „Górą”, ze względu na położenie ich obszernego biura. – Hej, Wattsie! Znalazłeś sobie przyjemniutką sprawę? Mam dla ciebie cynk – to kamerdyner zabił – powiedział sierżant Alan Rand, bystrooki funkcjonariusz, którego Kate znała jako uczestnika szkolenia bojowego, które prowadził Joe. – Dzięki, Randy. Zapisałbym to sobie, gdyby mnie to obchodziło. Randy przeniósł uwagę na Joego. – Hej, szefie, nie mogę się doczekać, aż Zad zobaczy te włosy. I brodę. – Joe uśmiechnął się szeroko, a Randy ciągnął: – Kiedy mamy następne ćwiczenia na strzelnicy? Naoglądałem się Prawa ulicy i tym razem upokorzę pana. Randy i jego dwaj koledzy, „Newt” Newton i „Lepki” Hemmings, zaczęli śpiewać melodyjnie i wykonali mały taniec, kołysząc rękami, składając dłonie i celując palcami w powietrze. – Wszystko w swoim czasie, chłopcze. – Joe zerknął na Randy’ego z ukosa. – I to ja spiorę ci tyłek. – Jego słowa wywołały gromki śmiech. Newt wyszczerzył zęby do Berniego, przeniósł wzrok na Kate i znów na Berniego. – Widzę, że nadal masz swojego psychiatrę, Wattsie. Jeszcze sobie nie poradziła z twoim małym problemem? – Ugryzł pączka, którego trzymał w ręku, i natychmiast popił kawą. Kiedy Kate i jej koledzy zajęli miejsca przy wielkim stole, Newt posadził swój obfity tyłek na brzegu blatu, a Lepki wśliznął się na krzesło obok Kate. – Hej, Kate – powiedział cicho, ale na tyle wyraźnie, żeby pozostali usłyszeli. – Zaczęłaś już czytać w myślach? – Uśmiechnął się do niej serdecznie i uniósł brew. – Czytałabym w tej chwili w twoich, Lepki, gdybyś tylko je miał – odparła z równie serdecznym uśmiechem. Po sali rozniosły się okrzyki i śmiech. – Coś ci powiem, Lepki – zawołał Randy. – Kate jest dla ciebie za dobra, synu. Ma
mózg wielkości małej planety, z którym twój orzeszek nie może się mierzyć. – Rozległ się kolejny wybuch dobrodusznego śmiechu. Kate przypomniała sobie, jak pierwszy raz zetknęła się z taką sytuacją i jak trudno jej się było odnaleźć w czymś tak dalekim od poprawnego politycznie dyskursu towarzyskiego na uniwersytecie. Teraz, gdy wiedziała, czego się spodziewać po policyjnym poczuciu humoru i przycinkach, była dla nich godnym przeciwnikiem. Co nie powstrzymywało jej przed hamowaniem Berniego zawsze, gdy uznała, że jego słowa są niestosowne. Kobiecy brak konsekwencji? Czemu nie. Drzwi się otworzyły i do środka weszło kilka osób, wśród nich Connie Chong. Kate spojrzała na nią z uniesionymi brwiami, a ona odpowiedziała lekkim uśmiechem. Atmosfera w pomieszczeniu uległa zmianie. Tego Kate nie lubiła. Oficjalnych zebrań. Wszyscy zajęli po cichu miejsca, podczas gdy Kate rozglądała się po przybyszach. U szczytu stołu siedział nadinspektor Gander, byczysko o rumianych obwisłych policzkach, które opadały mu na kołnierzyk. Trzymał dłonie przed sobą i rytmicznie stukał palcami w blat. Po jego lewej był szef operacyjny Wydziału Kryminalnego Al Bowen, przysadzisty facet z północy, niekiedy partner Gandera do golfa, a za nim komisarz Wydziału Kryminalnego Gus Stirling, dobrotliwy, uprzejmy, znany z tego, że na uroczystości w komendzie przywdziewa kilt. Współpracując z zespołem do spraw niewyjaśnionych, Kate miała ograniczony kontakt z tą trójką. Oni byli częścią Góry. Drzwi znowu się otworzyły i tym razem pojawili się w nich pracownicy różnych służb kryminalistycznych, których Kate widziała przy obwodnicy, w tym Matt Prentiss z zespołu oględzinowego, wyglądający na więcej niż niecała czterdziestka, którą, jak Kate wiedziała, ma. Zajął miejsce i utkwił wzrok w przestrzeni przed sobą, jak zwykle z kwaśną miną. Przy nim siedział Jake Brown, niedoszły randkowicz Kate, którego wzrok prześliznął się po czubku jej głowy, i doktor Wes Jacobs, niski naukowiec intelektualista, odpowiedzialny za badania w laboratorium kryminalistycznym. Kate nigdy nie widziała go w innym stroju niż biały fartuch. Harry Creed, w kremowej koszuli i czarnej lnianej marynarce, uśmiechnął się do Kate przez stół. Wyglądał na zmęczonego. Kate wiedziała, że razem z Mattem i innymi członkami zespołu pracowali przy obwodnicy do późna. Kontakty Kate z Górą odnawiały się tylko wtedy, gdy podejmowano jakąś niewyjaśnioną sprawę zakwalifikowaną do ponownego śledztwa. Tak więc znowu się tu znalazła, wdzięczna, że rektor ograniczył trochę jej obowiązki na uniwersytecie, by mogła pomagać zespołowi. Gander szybko rozpoczął naradę od podziękowania wszystkim za przybycie, po czym poinformował oficjalnie o wznowieniu śledztwa w sprawie Molly James. Connie krótko i sprawnie omówiła wyniki wstępnych badań szczątków, przekazując podobne ustalenia jak wcześniej w rozmowie z Kate i jej kolegami. Furman skorzystał ze sposobności, żeby utrzymać w centrum zainteresowania zespół do spraw niewyjaśnionych, który, jak Kate wiedziała, uważał za swoje osobiste lenno. Kiedy zwrócił się do nich, skupiła uwagę na stole. Wyróżnił Joego.
– Poruczniku Corrigan. Proszę zapoznać obecnych z faktami – zarządził. Joe spokojnie przedstawił podstawowe informacje o zniknięciu Molly James. Jako że na tym etapie było niewiele do powiedzenia, zaczął omawiać pomysły zespołu, jak poprowadzić śledztwo. – Z poprzedniego śledztwa mamy już kilka nazwisk osób związanych ze sprawą, którymi się zajmiemy. Kate zerknęła na Furmana, żeby zobaczyć, jak przyjął tę wiadomość. Żyła na jego prawej skroni zaczynała się uwidaczniać. Przejął na powrót stery. – Ustaliliśmy z nadinspektorem Ganderem, że będę pełnić funkcję starszego oficera śledczego, ponieważ pełniłem ją w pierwszym śledztwie. Kate westchnęła w duchu. Furman starszym oficerem śledczym w sprawie prowadzonej przez zespół do spraw niewyjaśnionych. To się dotąd nie zdarzyło. Czy to znaczy, że będzie kierował każdym ich najdrobniejszym krokiem? Wróciła myślami do rzeczywistości. – Wtedy nie było dowodów wskazujących, że dziewczyna została uprowadzona, a co dopiero zamordowana. Mogła być jedną z setek osób w różnym wieku, które co dnia porzucają swoje dotychczasowe życie. Kate przyjrzała mu się uważnie. Zarozumiały głupek. U szczytu stołu zapanowała nerwowość, po czym rozległ się głos Gandera. – Umówiliśmy się z inspektorem Furmanem, że zespół... – Panie nadinspektorze – przerwał mu Furman – ustaliłem z zespołem, że spotkamy się zaraz po tej naradzie. Poinformuję ich o harmonogramie prac. Zapewniam obecnych, że z uwagi na ograniczenia finansowe wszystkich wydziałów powtórne śledztwo będzie zmierzać do ustalenia przy kontrolowanym nakładzie środków, czy w pierwszym śledztwie niczego nie przeoczono. Kate przeanalizowała słowa Furmana – stanowiły kolejne potwierdzenie jego wybujałego egocentryzmu. Budżety. Przepisy. Inicjatywy. Wszystko służy skupieniu uwagi na tobie. Najważniejszej osobie wśród zebranych. A przynajmniej twoim zdaniem najważniejszej. Bernie miał kamienną twarz. Joe bazgrolił coś w swoim notesie. Widząc, że jej współpracownicy nie zamierzają zareagować, Kate przerwała ciszę. – Myślałam, że ponowne śledztwo to śledztwo głębsze, pełniejsze. Nie ćwiczenie, które ma potwierdzić to, co już wcześniej zrobiono. Gander spojrzał na nią łagodnie, po czym, zmarszczywszy brwi, na Furmana, który – z pulsującą na skroni żyłą – uśmiechał się do niej z wyższością. – Chyba nie poczuje się pani urażona tym, co powiem: pani problem polega na tym, że zbyt długo przebywa pani w światku akademickim. Albo ogląda pani zbyt dużo programów kryminalnych w telewizji... doktor Hanson. Furman rozejrzał się wokół stołu. Uzyskał w odpowiedzi ze dwa słabe uśmiechy, jeden od Jake’a Browna. – Owszem – odparła.
Odwrócił się do niej, marszcząc brwi. – Co owszem? – Owszem, poczułam się urażona. Ciszę szybko przerwał Gander; kiedy mówił, policzki mu się trzęsły. – No dobrze. Myślę, że możemy oddać głos... Kate skupiła się na uspokojeniu oddechu. Gander wciąż mówił i przeniosła uwagę na niego. – ...Mattowi Prentissowi. Matt ma informacje o pracach eksperymentalnych prowadzonych obecnie w Obiekcie. Kate i pozostali zwrócili się do skrzywionego Prentissa. Kate zerknęła na gładką, pozornie beztroską twarz swojego studenta i jak zwykle poczuła ukłucie niepokoju związane z kontaktami Juliana z Prentissem. Wiedziała, że czasem zamiast Harry’ego właśnie Prentiss kierował szkoleniem Juliana w zespole oględzinowym, a wątpiła, czy potrafi to robić z należytą cierpliwością i zrozumieniem. Choć była promotorką Juliana, nie poruszyła z nim jeszcze tego tematu, gdyż nie chciała wpływać na jego opinie. Teraz pomyślała, że pora o tym porozmawiać, i zabrała się do sporządzania stosownej notatki. Pisząc, przypomniała sobie, jak Julian trafił do ich zespołu. Osiemnaście miesięcy temu włamał się do głównego komputera na uniwersytecie i wszedł do dokumentacji finansowej, na tym poprzestając; wtedy rektor wymógł na Kate, żeby załatwiła Julianowi jakąś pomniejszą rolę w zespole, w której mógłby legalnie wykorzystywać swoje zdolności komputerowe. Gander się zgodził. Układ funkcjonował dobrze i ze względu na Juliana Kate chciała, by tak pozostało. Prentiss mówił dalej o badaniach prowadzonych w Obiekcie, sfinansowanym przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych rozległym terenie badawczym na obrzeżach kampusu. Znajduje się tam duża posiadłość Winterton, otoczona wysokim ogrodzeniem z drutu kolczastego i tabliczkami z napisem „Wstęp wzbroniony”. Służby kryminalistyczne mogą tam przechowywać naraz do pięciu ofiarowanych ciał, zakopanych i poukrywanych w celach naukowych. Monotonny wywód Prentissa trwał w najlepsze. – Obecnie badamy potencjalne skutki celowego zwiększenia populacji pajęczaków... Kate przerwała pisanie, świadoma, że Furman znowu na nią patrzy. – ...na dwojgu niedawno umieszczonych tam zwłokach. Jedna hipoteza zakłada, że celowe zwiększenie populacji pajęczaków zaważy na obecności much i innych organizmów, co z kolei może mieć wpływ na szybkość rozkładu, a tym samym na wyniki ustalania czasu zgonu... Teraz to Kate miała kamienną minę. Furman uśmiechnął się złośliwie i pochylił się ku niej, przewiercając jej oczy swoimi. – Niepokoimy się trochę? – wyszeptał. Bernie się skrzywił, a Kate mrugnęła. Bernie był ich zespołowym psem obronnym, zawsze gotowym do akcji. Kate spojrzała Furmanowi prosto w oczy, z poważną miną,
i odpowiedziała mu rzeczowym tonem. – Nie. To nie niepokój, to fobia. Furman szybko się wycofał, zauważywszy, że Gander zaczyna otwierać usta. Kiedy Prentiss skończył, Furman natychmiast się wtrącił, by jeszcze trochę poćwiczyć głos. – I jeszcze zwyczajowe przypomnienie dla wszystkich. Nikomu, absolutnie nikomu, nie wolno wspominać o Obiekcie poza komendą. To zamożna dzielnica. Mieszkają tu prawdziwe sobki. Jeśli choćby przemknie im przez myśl, że mamy Obiekt, że wykorzystujemy ludzkie szczątki do celów naukowych, zrobią wokół nas straszny smród. Harry Creed pokręcił lekko głową i uśmiechnął się, wymieniając spojrzenie z Kate w odpowiedzi na niezamierzony dowcip Furmana. Teraz przyszła jego kolej, by zwrócić się do zebranych. – Badania nad rozkładem ludzkiego ciała, które umożliwia nam Obiekt, są niezwykle cenne. Wszyscy pracownicy laboratorium kryminalistycznego na Rose Road doceniają troskę inspektora Furmana o dyskrecję. Kate słuchała, jak Harry mówi dalej o Obiekcie. Wiedziała, że przed kilkoma laty, zaangażowany w prace nad rozwojem trupiej farmy, złożył kilka wizyt w organach ochrony porządku publicznego w Wirginii i w stanie Nowy Jork. Po kilku innych, niezwiązanych z tym tematem sprawozdaniach Góry Gander zakończył zebranie. Pięć minut później Kate otworzyła drzwi ich biura z takim impetem, że huknęły w ścianę. Julian zaczął coś mówić, ale zamilkł pod wpływem ostrzegawczego spojrzenia Joego. Bernie wszedł za nimi i skierował się prosto do szafki z kawą i herbatą, zwanej bufetem. Po kilku minutach, wyposażona w kawę i muffina, Kate się uspokoiła. Trochę. Spojrzała po kolei na kolegów. – Jak wy to robicie? – spytała. – Jakim cudem potraficie siedzieć tam z tym... tym... – Zamachała rękoma, sfrustrowana brakiem odpowiedniego określenia. – Imbecylem? – podsunął Joe. Kate odgarnęła palcami włosy z twarzy, skręciła je ciasno z tyłu i napiła się kawy. Joe odwrócił się do niej na krześle. – Jak już mówiłem, Ruda, wszyscy wiemy, że to palant. Czyli udajemy, że słuchamy, a tymczasem myślimy o czymś innym. – Na przykład o czym? – warknęła Kate. – O piwie, kobietach, futbolu... kobietach... piwie. – Wzruszył ramionami. – Chyba powinnaś popracować nad własną listą... Julian uśmiechnął się szeroko, a Kate westchnęła; w tej chwili drzwi otworzyły się z hukiem i do pomieszczenia wszedł swobodnie Furman, obrzucając ich kolejno spojrzeniem. – Ponieważ nadinspektor upiera się, że jesteś częścią tego zespołu – powiedział, celując palcem w Juliana – będziesz odpowiedzialny za wprowadzanie do systemu danych z nowych zeznań. Masz zaznaczać wszelkie rozbieżności i zgłaszać je porucznikowi
Corriganowi. Poprzednio wyszło ci to w miarę znośnie – dodał niechętnie. – Porucznik Corrigan i... ty, Watts, skupicie się na zbieraniu informacji. – Nie wspomniał o Kate. Nikt nic nie powiedział. – Omówiliśmy to z nadinspektorem Ganderem i uzgodniliśmy, że śledztwo potrwa cztery tygodnie – ciągnął dalej Furman. – Licząc od dzisiaj. Jeśli po miesiącu nie będzie żadnych realnych postępów, żadnych nowych osób, które warto by sprawdzić, śledztwo w sprawie James zostanie ponownie zamknięte. Jasne? Zapadła cisza. Kate utkwiła wzrok w Furmanie, nadal okropnie wkurzona. Pokręciła głową. – Nie da się przeprowadzić porządnego śledztwa w cztery tygodnie. Furman prawie jej nie zauważał. – Zamiast kwestionować decyzje kierownictwa, ten zespół powinien wziąć się do roboty. – Rzucił Kate spojrzenie z ukosa. – Co oznacza, że pani może się zająć „wchodzeniem w umysł zabójcy” czy co też pani... – Nie robię tego – odparła Kate zimno. Miała go dość na ten ranek. – Po ostatniej sprawie założyłem... – Proszę niczego na mój temat nie zakładać. Zapadła krótka cisza, po czym Furman odpowiedział: – Wyczuwam, że ma pani jakiś problem z wyznaczonymi przeze mnie granicami. – Tu nie chodzi o granice – odrzekła Kate, wiedząc bardzo dobrze, że właśnie o nie chodzi. Głównie o nie. Furman posłał gniewne spojrzenie w jej kierunku, ale jakby patrzył trochę przez nią, a jego usta wykrzywiły się w szyderczym uśmiechu. – Tak długo, jak ten zespół funkcjonuje, jako jego zwierzchnik decyduję, co... Pomna obecności Juliana, Kate starała się przyjąć postawę pozytywnie asertywną. – Właściwie nie jest pan moim przełożonym – powiedziała spokojnie, zgodnie z rzeczywistością. – Jestem cywilem. Podlegam mojemu gronu naukowemu i uniwersytetowi. – Otóż jestem. – Furman pierwszy raz spojrzał prosto na nią. – Ponoszę odpowiedzialność za ten zespół i każdy, kto tu pracuje, z definicji jest moim podwładnym. W ciepłym pomieszczeniu atmosfera zgęstniała. Nikt się nie odezwał. Kate słyszała tykanie zegara na ścianie. Ciszę przerwał Furman. – Za siedem dni od dziś chcę dostać raport z postępów pracy. – Wziął ze stołu klucze i dokumenty, które tam przedtem położył, skierował się niespiesznie do drzwi i wyszedł. – Zakładam, że wszyscy widzimy, co on robi? – odezwała się Kate pierwsza. – Chce, żebyśmy zajęli się sprawą po łebkach. To próżny, egocentryczny idiota, którego zdolność zarządzania równa jest zainteresowaniu sprawą, czyli zerowa. – Brawo, Ruda. Nie żałuj sobie. – Mówiłam, żebyś mnie tak nie nazywał. – Kate spojrzała gniewnie na Joego. Bernie przyjrzał jej się uważnie. – Twój kłopot, pani doktor, polega na tym, że się mu stawiasz. Stawianie się takim jak
Furman nic nie daje. Coś ci poradzę – wybierz okrężną drogę, jak ja. Przy Furmanie jestem niczym pantera... – Co ty powiesz? Chyba raczej patera – warknęła Kate. Julian pochylił głowę nad klawiaturą, ramiona mu się trzęsły. – Co go tak bawi? – Bernie rzucił na stół swojego długopisowego papierosa i potarł twarz. – Mam dziwne przeczucie, że jeśli nie załatwimy tej sprawy, Furman zechce wprowadzić tu pewne zmiany kadrowe. To znaczy, że już po mnie. Albo trafię do PPP. Kate zmarszczyła brwi. – Przeklętego Patrolu Pieszego – wyjaśnił Joe. – Wtedy i tak rzuciłbym to w diabły, nie wróciłbym do patrolu ani za biurko. Mam co robić w domu... Uwagę Kate przykuła naraz poważna mina Juliana. – Coś nie tak? – A co ze mną, jeśli Bernie ma rację? Podoba mi się tu. Zajmuję się fajnymi rzeczami z Harrym i jego zespołem. Harry ma plany wobec swojej ekipy i chce, żebym był w jej składzie. Mówi, że mam zdolności. – Bernie chrząknął. – Rok temu nie miałem pojęcia, co chcę robić. Teraz wiem. Coś związanego z kryminalistyką i psychologią. Jeśli mnie stąd wyrzucą, ojciec się wścieknie. Nigdy nie uwierzy, że to nie z mojej winy. Pewnie przestanie wspierać mnie finansowo, a to oznacza koniec z uniwersytetem. I nigdy nie będę pracować nad projektami Harry’ego. Kate zastanowiła się nad tym, co wie o pochodzeniu Juliana. Brak matki. Ojciec, który dzieli swój czas między interesy w Londynie, Europie i Kanadzie. Dla Juliana dom – kiedy tam jechał i kogoś zastawał – oznaczał nowoczesne mieszkanie na dziesiątym piętrze w Chelsea z widokiem na Imperial Wharf. Uprzywilejowane pochodzenie? Kate tak nie uważała. – Hej, jeszcze nie czas panikować – uspokoiła go. – Nie martw się, młody. Wiesz, jak mówią: zabawa się nie kończy, póki gruba baba nie dostanie swojej szansy. Zresztą szefem nie jest Furman, tylko Gąska – dodał Bernie, używając ksywy nadinspektora. – A on nas wspiera. – Zwrócił się do Kate: – Furman upatrzył sobie ciebie. – Czemu? – Nie wiem. Ale nawet nie próbuje tego ukryć. – Pewnie martwi się, że ujawnimy, jak beznadziejnie poprowadził sprawę zniknięcia Molly James. Może go to zdziwi, ale tu nie chodzi o niego. Tu chodzi o Molly James i jej rodzinę. – Twój problem, pani doktor, polega na tym, że oczekujesz uczciwego świata. Mam dla ciebie nowinę. Świat nie jest uczciwy – podsumował Bernie, wstając od stołu. – Oczekuję tylko, że ludzie będą wykonywać swoje obowiązki – warknęła, wciąż wściekła. W tej chwili do pomieszczenia wszedł niespiesznie Harry i skinął każdemu, po czym
zwrócił się do Juliana. – Julian, stary! Zgodnie z obietnicą mam tu twoje ocenione prace. Dobra robota. Zobacz sobie stopnie. Z miną wyrażającą wiele różnych emocji Julian wziął od Harry’ego teczkę, przejrzał ją szybko i zarumienił się z radości. Obserwując tę scenkę, Kate uśmiechnęła się. W samą porę, pomyślała. Wróciła do swojego zajęcia, powtarzając sobie w myśli, że ma dobrze płatną i cenioną posadę starszego wykładowcy i że z własnej woli podjęła współpracę z zespołem policyjnym. Zaczęła wkładać papiery z powrotem do pudła. – Przynajmniej wiemy, na czym stoimy. Z czym musimy się zmierzyć. – Wskazała na twarz Molly James na szklanej tablicy. – Furmana nie obchodzi, co się stało z Molly. Skupia się na własnej karierze, i jeśli ma się ona lepiej rozwijać, kiedy ukryje jakieś niedociągnięcia, zrobi to. Tak więc my rozwiążemy tę sprawę. – Rany, uwielbiam, jak jesteś taka zasadnicza – szepnął Joe, studiując listę osób związanych ze sprawą. – Pojadę pogadać z Fairleyem w jego biurze. Jestem ciekaw, co ma do powiedzenia były chłopak Molly. Potem wpadnę do Johna Cranhama w jego miejscu pracy. Pasi wam? – spytał w miejscowym dialekcie, który często parodiował. Bernie skinął, zebrał resztę akt i wrzucił je do pudła. – Trzeba jak najszybciej poinformować rodzinę Molly James o zgodności DNA, zanim prasa coś zwietrzy. Wybieram się do matki. – Pojechać z tobą? – spytała Kate. – Nie trzeba, pani doktor. Nie wiadomo, jak to przyjmie. Taka nagła wiadomość po tylu latach. Wezmę kogoś ze wsparcia dla ofiar. – Sięgnął po telefon. W torebce Kate też rozdzwonił się telefon. Wygrzebała go i odebrała. – Maisie? – Mamo, odwołano dodatkowe zajęcia z matmy. Chelsey ma o czwartej taniec, ale jej mama mogłaby mnie podwieźć do domu. Kate się zawahała, pomasowała sobie czoło i zerknęła na zegarek. Phyllis miała wyjść dziś wcześniej. – Mogłabyś poprosić Candice, żeby przywiozła cię tu na Rose Road, a ja zabiorę cię do domu? Rozłączywszy się, obliczyła, że Maisie pojawi się na komendzie nie wcześniej niż za trzy godziny. – Może zadzwonię do Brannigana i spytam, czy miałby wolną chwilę? – zaproponowała. Nie spotkała się ze sprzeciwem, więc podniosła słuchawkę, gdy tylko Bernie ją odłożył, i wybrała numer.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Przy akompaniamencie Johna Coltrane’a Kate poprowadziła audi wśród gęstwiny samochodów na Broad Street, mijając kluby i bary, i ogromną szaro-białą filharmonię odbijającą się w błękitnym szkle Hyatta po drugiej stronie ulicy. Choć nie pochodziła z Birmingham, znała tutejszą historię na tyle, żeby doceniać, jak niesamowite zmiany zaszły tu na przestrzeni ostatnich czterdziestu lat. Miasto miało teraz świetny teatr, renomowaną orkiestrę i zespół baletowy Sadler’s Wells. Trudno pojąć, że niegdyś było to poczerniałe przemysłowe serce kraju. Kiedy Kate jechała wzdłuż budynków o czystych liniach i wysprzątanych krawężników, poprawił jej się nastrój. Skręciła w lewo na mały mostek nad jednym z wielu odzyskanych kanałów. Następnie skręciła w prawo na szeroki podjazd i zaparkowała w strefie oznaczonej „Tylko dla gości Symphony Court”. Wyjąwszy torebkę z bagażnika i zamknąwszy samochód, weszła do holu głównego i wybrała jeden z ponumerowanych przycisków przy windzie, tak jak poinstruował ją przez telefon George Brannigan. Kiedy czekała, jej myśli zwróciły się ku wstępnym pytaniom, które przygotowała dla Brannigana. Nie zapisała ich sobie. Po latach opracowywania zestawów kluczowych pytań, które miała zadać w czasie krótkich jednorazowych obowiązkowych wizyt w więzieniu, przychodziło jej to niemal tak naturalnie jak oddychanie, i to dlatego Gander zgodził się, żeby uczestniczyła w przesłuchaniach prowadzonych przez zespół. Po kilku sekundach w małej maskownicy zagrzmiał męski głos, po czym przyjechała winda i szybko przetransportowała Kate na drugie piętro. Wysiadłszy, Kate namierzyła numer dwadzieścia, zadzwoniła i czekała. Na widok wizjera przyjęła swobodny, przyjazny wyraz twarzy. Za chwilę drzwi otworzył wysoki przysadzisty mężczyzna po pięćdziesiątce, w białej bawełnianej koszuli z wszechobecnym małym graczem polo na piersi, codziennych spodniach i skórzanych sandałach na bosych stopach. Uprzejmym gestem zaprosił Kate do środka, pokazał jej na migi, że rozmawia przez telefon, i zniknął, dając jej okazję do rozejrzenia się po wnętrzu. Salon był ogromny. Kate podeszła do wielkiego okna i wyjrzała na pobliski kanał,
gdzie ścieżkę holowniczą zdobiły koszyki z kwiatami. Pomyślała sobie, że nie byłoby źle mieszkać tu w centrum. Ale z Maisie? I kotem? Odwróciwszy się od okna, skupiła się na pokoju. Większość jednej ściany zajmowały trzy potężne obrazy abstrakcyjne. Płócienne rolety w kolorze naturalnym; podłoga z uszlachetnionego drewna, a na niej dwa jasne dywany i dwie długie sofy obite koralowym płótnem, które były jedynymi meblami w pomieszczeniu. Kate zauważyła sprzęt grający Bang & Olufsen przymocowany do drugiej ściany. Wszystko w dobrym guście. Na granicy ekstrawagancji. Wróciła do okna, zastanawiając się nad pracą Brannigana. Nad młodymi kobietami, którym może schlebiać, że ktoś robi im zdjęcia. A nawet może je zaślepić obietnica ekscytującej kariery. „O, tak!”. Klik. „Nie ruszaj się!”. Klik. „Masz talent, skarbie! Myślałaś, żeby zostać...”. – Przepraszam. Muszę jechać na lotnisko. UB40 przylatują dziś na koncert. Ich agenci zamówili u mnie zdjęcia, więc... – Brannigan zerknął na stalowego taga heuera na nadgarstku – muszę wyruszyć najpóźniej za piętnaście minut. – Dziękuję, że zgodził się pan ze mną spotkać, panie Brannigan. Jak mówiłam przez telefon, policja bada ponownie sprawę Molly James, która w dwa tysiące drugim roku zniknęła z centrum handlowego Touchwood. – To straszne, co się tam zdarzyło – powiedział, kręcąc głową. Wyglądało na to, że mówi poważnie. – Może mi pan powiedzieć, co pan pamięta z tamtego dnia, panie Brannigan? – Oczywiście – odparł i gestem zaprosił Kate na sofę. Sam zajął miejsce na drugiej. – Odbywał się tam wtedy pokaz mody i dostałem zlecenie od Johna Lewisa na kilka zdjęć promocyjnych. Dotarłem na miejsce zaraz po pierwszej. Tak, wielka szkoda – powtórzył, przeczesując palcami gęste siwo--czarne włosy. – Czy policja z panem rozmawiała? Brannigan przytaknął. – Zjawili się u mnie jakieś trzy dni później. Kiedy już wiedzieli, że zaginęła. Kate przerwała notowanie i spojrzała na niego z uniesionymi brwiami. – Gdy dowiedzieli się o zaginięciu, wystosowali apel o zgłaszanie się świadków, każdego, kto był tamtego dnia w centrum handlowym. – Wzruszył lekko ramionami. – Pracowałem wtedy znowu w Solihull, więc wpadłem do Touchwood i podałem swoje dane. Kilka dni później przyszli do mojego ówczesnego biura. – Pamięta pan, kto to był? – Niech się zastanowię... – Brannigan gwizdnął i zamyślił się. – Było ich dwóch... – Zmarszczył brwi w skupieniu; położył rękę na oparciu sofy i podparł nią głowę. – Tak, zgadza się. Jeden to wysoki blondyn, a drugi niższy, ciemny, w okularach. Nazwisk nie pamiętam. Pierwszy to zapewne Furman. Z bardzo ogólnego opisu Brannigana Kate nie potrafiła zidentyfikować tego drugiego.
– Pamiętam, jak ją opisali – przemówił znowu Brannigan. – Osiemnastolatka, długie blond włosy, jasnobłękitne polo i jasne spodnie... i... plecak Ellesse. – Znakomita pamięć, panie Brannigan, i to po tylu latach. – Kate przyjrzała mu się uważnie. Uśmiechnął się otwarcie. – Zwracam uwagę na szczegóły. To nawyk zawodowy. Dlatego jestem niemal pewny, że nie zauważyłem nikogo pasującego do tego rysopisu. Nie widziałem jej. Zerknął ponownie na taga. – Czy zrobił pan wtedy dużo zdjęć, panie Brannigan? – Owszem, sporo. – Spojrzał Kate prosto w oczy i pokręcił lekko głową. – Przykro mi. Domyślam się, o co pani chodzi, ale niestety, muszę panią rozczarować. Wtedy pytali mnie o to samo. Policja. Powiedziałem im, że robiłem tylko zdjęcia wybiegu. Fotografowałem modelki. Nie ludzi robiących zakupy. Kate machnęła kilka razy długopisem. MacBook, którego miała od miesięcy, leżał w gabinecie w domu. Wolała stenografować, czego nauczyła się wiele lat temu. Zamknąwszy notatnik, jeszcze raz rozejrzała się po pokoju. – Dziękuję, że poświęcił mi pan czas, panie Brannigan, zwłaszcza że jest pan tak zajęty. – Wstała i ruszyła powoli w kierunku drzwi. – Ma pan piękne biuro. Widać, że się panu dobrze wiedzie. Brannigan przyjrzał jej się z uwagą, odprowadzając ją do drzwi, potem roześmiał się głośno, acz przyjaźnie, unosząc ciężkie barki. – I to nie dzięki porno, jak pani zapewne myśli. Tak właśnie myślała. Wieloletnie doświadczenie wytworzyło u Kate przydatną mieszaninę sceptycyzmu i cynizmu. Więcej niż przydatną. Wręcz niezbędną w kontaktach z nieuczciwymi jednostkami. – Oto moje dane kontaktowe, panie Brannigan – powiedziała, wręczając mu wizytówkę. – Gdyby cokolwiek się panu przypomniało, byłabym wdzięczna za telefon do nas. Wziął wizytówkę i włożył ją do kieszeni. Znaleźli się w niewielkim przedpokoju. Obok drzwi Kate zauważyła wąską ścianę wypełnioną obramowanymi czarno-białymi pracami dwadzieścia na dwadzieścia pięć centymetrów. Przyjrzała im się bliżej. Choć nie znała się w ogóle na fotografii, rozpoznała świetną technikę i oko. Zwróciła się do Brannigana, który miał nieobecną, ale wciąż życzliwą minę. – Widać, że lubi pan swoją pracę. – Mam szczęście, że po tylu latach wciąż tak jest. – Podał jej rękę i Kate odpowiedziała na jego mocny uścisk. – Jeśli będę jeszcze pana potrzebować, panie Brannigan... – Proszę tylko zadzwonić. W każdej chwili. Ma pani mój numer. – Poczekał, aż Kate dojdzie do windy, po czym, pomachawszy lekko ręką, zniknął i zamknął za sobą drzwi. *
Kate siedziała przy stole, trzymając stopy na krześle, i słuchała relacji Berniego z wizyty u matki Molly James. – Mówię ci, to okropne, widzieć kogoś w takim stanie. Zadzwonił telefon i Kate pochyliła się nad stołem, żeby odebrać. – Kate, tu Joe. Właśnie wychodzę od Fairleya w Five Ways. Powinienem być za jakieś piętnaście minut. – Jak poszło? – spytała Kate. – Nic specjalnego. Sprawiał wrażenie bardzo przybitego śmiercią Molly, ale nie wykazał zainteresowania śledztwem, jakiego można by się spodziewać. Jeśli jest tam Bernie, możesz go spytać, czy umówił się z Colleyem? Kate przekazała pytanie Berniemu, po czym powtórzyła jego odpowiedź. – Tak. Ma tu być za pół godziny. – Dzięki, Ruda. Do zobaczenia za kwadrans. – Kate otworzyła usta, ale już się rozłączył. Odłożywszy słuchawkę, przyjrzała się szklanej tablicy w poszukiwaniu informacji o Fairleyu. Dziesięcioletnia różnica wieku może nie stanowić problemu w późniejszym życiu, ale zważywszy, że Molly miała niecałe szesnaście lat, kiedy poznała Fairleya, niepokoiła Kate. Właśnie zapisała w notatniku czwarte pytanie, kiedy w drzwiach pojawił się Joe. – Czy Molly, kiedy zniknęła, była dziewczyną Fairleya? – spytała z miejsca. Joe, śmiejąc się, pokręcił głową. – Cześć, Joe! Jak się masz? Miło cię widzieć. Skrzywiła się. – Powiedział, że nie. Byli „tylko przyjaciółmi”. I wygląda na to, że tamtego dnia Cranhama rzeczywiście nie było w kraju. Przyleciał do Birmingham koło północy. Bernie wyglądał na zirytowanego. – Masz coś ciekawego na temat Fairleya? Joe usiadł, oparł się na krześle z palcami splecionymi za głową. – Tak jak powiedziałem Kate przez telefon, spodziewałem się, że okaże choć trochę zainteresowania nowym śledztwem. Nie okazał. Na razie nie powiem nic więcej. Zostaje na liście. Zadzwonił telefon i Bernie podniósł słuchawkę. Przez chwilę słuchał, po czym pokazał Joemu uniesiony kciuk. Kate patrzyła markotnie na tablicę, kiedy Joe wręczył jej profesjonalną ulotkę o firmie Jasona Fairleya. Było w niej zdjęcie Fairleya, dyrektora generalnego o imponujących białych zębach. Tekst zapewniał, że jego firma zaspokoi wszystkie jej software’owe potrzeby. – Idziemy, Corrigan – powiedział, wstając i zmierzając do drzwi. – Zbok czeka na końcu korytarza. Chcesz popatrzeć? – zwrócił się do Kate. Kate zgarnęła notatnik i wyszła za kolegami.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Kate obserwowała przez lustro weneckie, jak jej dwaj koledzy weszli do pokoju przesłuchań, gdzie czekał niechętny rozmówca. Gdy tylko usiedli, Bernie zaczął, udając życzliwość. Mały człowiek naprzeciw niego miał zrośnięte brwi, wąską twarz o nieufnym wyrazie, proste włosy opadające na spocone czoło i brudny kołnierzyk. – A więc znalazł nas pan, panie Colley. No tak, przecież był pan już na Rose Road, nieprawdaż? – To było wiele lat temu – wymamrotał Colley, unikając jego wzroku. Bernie skinął głową z łagodną miną. – Jesteśmy wdzięczni, że zgodził się pan na tę nieformalną pogawędkę. Jestem sierżant Watts, ale już się znamy. A to porucznik Corrigan. Chcemy porozmawiać z panem o lipcu dwa tysiące drugiego roku. Sądzimy, że mógłby nam pan pomóc jako świadek czegoś, co się wtedy zdarzyło. Wie pan, o jakim zdarzeniu mówię? – Nie – powiedział Colley ledwie słyszalnie. Przeniósł spojrzenie z Berniego na Joego i z powrotem, po czym opuścił wzrok na listwy przypodłogowe. Kate zobaczyła, jak Colleyowi bokiem twarzy spływa strużka potu. Kiedy wycierał ją dłonią o brudnych paznokciach, pochyliła się do mikrofonu. – Jest znacznie bardziej zdenerwowany, niż można by się spodziewać, nawet zważywszy na jego przeszłość. Zaproponujcie mu szklankę wody. Spróbujcie okazać troskę – powiedziała kolegom; każdy z nich miał w uchu maleńką słuchawkę. Bernie odchylił się na krześle z rękami splecionymi na szerokiej piersi. Kate widziała, jak jego twarz nabiera pogardliwego wyrazu i czerwienieje. Spiorunował Colleya wzrokiem. Wiedziała, że oczekiwać od niego, żeby okazał Colleyowi troskę, to tak, jakby oczekiwać, że będzie chodził po wodzie. Pokręciła głową. Nie był w stanie, za dużo wiedział o kryminalnej przeszłości Colleya. Joe wstał, skierował się niespiesznie do automatu z wodą, napełnił papierowy kubek i postawił go delikatnie na stole obok Colleya, po czym wrócił na swoje miejsce. Kate z westchnieniem odgarnęła włosy z twarzy. – Panie Colley, przywieźliśmy tu pana w klimatyzowanej policyjnej limuzynie,
a i budynek jest dobrze wyposażony – powiedział swobodnym tonem Joe. – Klima na każdym piętrze. A panu, jak się zdaje, jest bardzo gorąco. Zechciałby pan powiedzieć czemu? Coś pana niepokoi? – Hę?... Ja... Nic mnie nie niepokoi. Powiedzcie, czemu mnie wezwaliście, zadajcie swoje pytania, żebym mógł sobie pójść – mruknął Colley. – Interesuje nas młoda kobieta nazwiskiem Molly James. Zniknęła w lipcu dwa tysiące drugiego. Z centrum handlowego położonego jakiś kilometr od ośrodka, w którym pan wtedy przebywał. Czekali. Colley nic na to nie odpowiedział, ale podniósł wzrok znad listew i zaczął rzucać spojrzenia to Joemu, to Berniemu. Bernie, wciąż ze splecionymi rękami, w milczeniu utkwił w nim wzrok na kilka długich sekund. To sprawiło, że Colley zaczął się wiercić, po czym zainteresował się boczną ścianą pokoju. Bernie pochylił ciężką górną połowę ciała, a Colley w odpowiedzi cofnął się, nabierając szybko powietrza. – Jesteś notowany, Colley. Lata nadużyć seksualnych wobec kobiet i wyrok za przestępstwa seksualne wobec własnej pasierbicy. Spocona twarz Colleya pociemniała. – Nie jestem żadnym przestępcą seksualnym! – Nie wciskaj mi kitu. – Bernie spojrzał na niego z nieskrywaną odrazą. – I nie waż się mówić, że to ona przyszła w nocy do twojego łóżka, a ty pomyliłeś ją z jej matką. Już to słyszałem. Nie raz. – Mówię, że nie jestem żadnym przestępcą seksualnym! – nie ustępował Colley. – To było kazirodztwo za zgodą drugiej strony, ot co. Mieliśmy związek, a ona sama chciała... – Ona miała siedem lat, ty skur... – Bernie był bliski apopleksji. Kate westchnęła, kręcąc głową, świadoma, że nawet ekshibicjoniści i pedofile przy swoich zniekształceniach kognitywnych potrzebują czegoś na kształt szacunku do samych siebie. Bernie opadł na krzesło ze wstrętem, w związku z czym zastąpił go Joe. – Dobrze, panie Colley – powiedział spokojnie. – Przejdźmy do rzeczy. W lipcu dwa tysiące drugiego roku przesłuchała pana policja. Proszę nam o tym opowiedzieć. Colley zerknął ukradkiem na Berniego i Joego, zwilżając językiem spieczone wargi. – Nie pamiętam. O co to chodziło? Zirytowany Bernie, bliski utraty cierpliwości, zmienił pozycję i wycelował palec w twarz Colleya. – Słuchaj, Colley. Naprawdę zaczynasz mnie wkurzać. Wiesz, jak to działa – my zadajemy ci pytania, a ty mówisz nam to, co chcemy wiedzieć. Zgadza się? Spróbujmy jeszcze raz. W dwa tysiące drugim roku przesłuchała cię policja. Gadaj! – warknął. Colley przytaknął tak energicznie, że włosy mu opadły, ale wciąż nic nie powiedział. Kate przeniosła wzrok na Berniego, którego twarz nabrała koloru rdzy, chociaż starał się nad sobą zapanować. – Przesłuchiwano cię w związku z Molly James, dziewczyną, która zniknęła z centrum
handlowego Touchwood. Opowiedz nam o tym. Już. – Minęło tyle czasu, jak mam niby pamię... – Przestań zgrywać mądralę. To nie dla ciebie. – Bernie zamilkł na chwilę i przeszył Colleya wzrokiem. – Powiedz, co pamiętasz, a potem możesz spadać. – Proszę posłuchać, panie Watts – Colley uciekł się do jęczenia. – Nie mam panu co powiedzieć. Słowo daję! Powiedziałem im, że nigdy nie widziałem tej, jak jej tam. Zgarnęli mnie wtedy tylko dlatego, że mieszkałem w ośrodku. Nigdy nawet nie byłem w tym centrum! Bernie spojrzał na niego ze złością. – Zabawne, że gdy tylko tacy jak ty dadzą słowo, od razu robię się bardziej podejrzliwy. Kate pochyliła się do mikrofonu. – Spytajcie, jak w tamtym czasie wyglądał jego dzień. Bernie znowu rozsiadł się wygodnie, dalej piorunując nieszczęsnego Colleya wzrokiem. Po kilku sekundach znowu się odezwał. – Przyjemne miejsce to Solihull. A Touchwood to wspaniałe centrum handlowe. Dla takich, którzy nie mają nic lepszego do roboty. Jest na co popatrzeć. Wszystkie sklepy świata. Domy towarowe, sklepy z... – Colley zaczął energicznie kiwać głową – czekoladkami, perfumami, damską bielizną... – Tak, panie Watts, ma pan... Co? Nie, nie. Zaraz! Próbuje mi pan zamącić w głowie. Joe znowu włączył się do przesłuchania, mówiąc grzecznym, wyważonym tonem. – Rzecz w tym, panie Colley, że przydałaby nam się pańska pomoc. Ta dziewczyna, Molly, zaginęła w okresie, kiedy mieszkał pan w tamtej okolicy. Jeśli myśli pan, że mógł ją widzieć, proszę nam powiedzieć, żebyśmy mieli obraz, jak spędziła swoje ostatnie godziny. Kate uśmiechnęła się do siebie. Joe był bardzo dobrym „dobrym gliną”. Jego łagodne zachowanie i jeszcze ten głos uśpiłyby czujność nawet najbardziej zatwardziałego przestępcy... Skupiła się ponownie, kiedy głos Colleya przerodził się w pisk. – Na miłość boską, nie widziałem jej. W ogóle jej nie kojarzę. To prawda! – Wpatrywał się gorączkowo to w Joego, to w Berniego. – Zawsze to samo. Wystarczy małe wykroczenie, a wy zaraz się przyczepiacie i już nie odpuszczacie. Mówię wam, że nigdy tam nie byłem. Nigdy! Za elegancko tam. Pełno kobiet z drogimi fryzurami i chudych dziwek, co się chwalą ciuchami. To nie dla mnie. Kate szybciej zabiło serce. Patrzyła, jak jej dwaj koledzy znieruchomieli, a Colley nagle zauważył, że w pokoju panuje zupełna cisza.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Colley spoglądał nerwowo to na jednego policjanta, to na drugiego. – Co? No co! – zabeczał. Zanim Kate zdążyła cokolwiek powiedzieć, Bernie się zorientował. – Zamieniamy się w słuch, Colley. Opowiedz nam o tych „chudych dziwkach, co się chwalą ciuchami”. Oczy Colleya znowu śmignęły między dwoma policjantami, a język wystrzelił, próbując daremnie zwilżyć usta. – Tak się tylko mówi, nie? Joe pochylił się i powiedział niskim głosem: – Byłeś tam, prawda, George? W czasie pokazu mody. – Mówię wam, nie byłem tam. – Colleyowi drżały wszystkie kończyny. – Nigdy! Wszyscy wiedzą, że w takich miejscach robią pokazy. Bernie obserwował go bacznie. Nagle huknął mięsistymi dłońmi w stół. – Przestań wciskać kit. I to już. Colley zaczął się kręcić na krześle, potem przestał, spoglądając chmurnie spod brwi na obu funkcjonariuszy. Próbował ocenić, co wiedzą. A oni czekali. A potem czekali dalej. – No dobra. Dobra! Byłem. Wpadłem tylko trochę się rozejrzeć. Spędziłem tam nie więcej niż dziesięć minut. A potem szybko się zwinąłem. To wolny kraj – dodał buntowniczo. Bernie spojrzał na niego wściekle. – Czemu szybko? – syknął. Na widok otwierających się ust Colleya wycelował w niego ostrzegawczo gruby palec. – Ani mi się waż znowu powiedzieć, że tak się tylko mówi. Colley zamknął szybko buzię, rozejrzał się na boki, a potem powiedział: – Byłem umówiony. Z kuratorką. Tamtego ranka zadzwoniła do ośrodka. Obserwując Colleya, Kate zanotowała szczątkowe informacje, które od niego uzyskali, i dodała komentarz o stylu jego wypowiedzi. Bernie spojrzał na niego z obrzydzeniem.
W odpowiedzi na tajny sygnał Joego do pokoju weszła policjantka. Wpatrując się w Colleya, Bernie przemówił powoli i wyraźnie: – Słuchaj! Pójdziesz z tą miłą panią. Funkcjonariuszka Sharma zabierze cię do innego pokoju i spisze twoje zeznania o dniu, o którym mówimy. Powiedz jej wszystko, co pamiętasz. Tylko wszystko. Żadnego ściemniania, że nie pamiętasz. Zerknął na Ritę Sharmę, która przytaknęła, a potem z powrotem na Colleya. – Jeśli będziesz się dobrze zachowywać, może po spisaniu informacji zrobi ci herbatę. Kiedy przeczytamy twoje zeznanie, znowu się z tobą skontaktujemy. A teraz spływaj – ryknął. Poszarzały na twarzy Colley zmył się, a za nim wyszła funkcjonariuszka Sharma. * Po trzech minutach byli z powrotem w biurze, a Julian spijał każde ich słowo. – Był tam, cholerny pokurcz – wściekał się Bernie. – Był w środku. Dlaczego więc w poprzednim śledztwie w ogóle... Co ja mówię? Z Zadem jako szefem to cud, że w ogóle mamy jakiś materiał. – I właśnie dlatego tym razem będziemy cholernie dokładni – powiedziała cicho Kate, wertując swoje notatki. Joe odchylił się na krześle z dłońmi splecionymi za głową. – Twarda gadka, Ruda. Tym razem Kate nie dała się sprowokować. – Ale jeśli chcecie znać moje zdanie, Colley nie ma nic wspólnego ze zniknięciem Molly James. – Nawet biorąc poprawkę na to bardzo interesujące kłamstwo? – spytał Joe. Miał na myśli informację o spotkaniu z kuratorką. Kate też w to nie wierzyła, zważywszy na urywane odpowiedzi Colleya i brak odniesień do samego siebie, a także niskie prawdopodobieństwo, że kuratorka zadzwoniła i umówiła się na ten sam dzień. Skinęła głową. Twarz Berniego przypominała w tej chwili pysk buldoga, którego bolą zęby, a wiedziała, że zaraz jeszcze pogorszy mu nastrój. – Nawet biorąc poprawkę na jego krętactwo, Colley nie porwał Molly James. Bernie spojrzał na nią gniewnie. – Znowu się zaczyna. Poluzuj se kołnierzyk, dobra? Wiem, że masz głowę pełną tych twoich teorii, ale za wcześnie to oceniać. Westchnęła. Bernie nie jest głupcem. Politycznie niepoprawną zarazą owszem, ale nie głupcem. Colleya pewnie należało jeszcze dokładniej sprawdzić, ale cała wiedza teoretyczna Kate o przestępcach seksualnych mówiła jej, że to nie on porwał i zabił Molly James. Pokręciła głową. – Mało prawdopodobne, żeby w jego zeznaniach było coś ważnego. – Posłuchaj, pani doktor, może i dostały mu się najgorsze geny świata i wygląda, jakby się urwał z Ulicy Sezamkowej, ale to przestępca seksualny, który był wtedy w centrum
handlowym. Znasz się na takich jak Colley, a przynajmniej powinnaś. Jest wszystkoseksualny – spróbuje wszystkiego. Miej to na uwadze. Kate wiedziała, że Bernie nie posługuje się teorią, lecz instynktem. Znała przestępczą przeszłość Colleya. Zdawała sobie też sprawę, że swoim wyglądem w czasie przesłuchania wpisywał się w pełni w stereotyp dewianta. To jednak nie wystarczy. Bernie westchnął, czekając. – No dobrze. Dalej. Powiedz nam, czemu to nie on. Kate zwróciła się do obu kolegów, a Julian znów zajął się pisaniem. – Pomyślcie o Molly – powiedziała. – Co możemy przypuszczać? Była wykształcona. Niemal na pewno elokwentna, pewna siebie, obyta towarzysko. Nie ma mowy, żeby zwróciła uwagę na takiego gościa jak Colley. Ten facet to uosobienie niskiej samooceny, braku pewności siebie i nieumiejętności zachowania się w towarzystwie. Jest chronicznie nieasertywny. Taka dziewczyna jak Molly kompletnie by go onieśmieliła. To jeden z powodów, dla których Colley preferuje znacznie młodszą grupę wiekową. – Zamilkła na chwilę, kręcąc głową. – Nie. Ten, kto uprowadził Molly James, o ile był to nieznajomy, miał zupełnie inną osobowość. Był to ktoś, kto potrafił zaplanować zuchwałe posunięcie i z powodzeniem wprowadzić ten plan w życie. I to w biały dzień. Molly była inteligentną młodą kobietą. Mógł ją porwać tylko człowiek zdolny do manipulacji, któremu pewność siebie pozwala kontrolować innych. Joe wyciągnął ręce do góry, po czym je opuścił. Kate zerknęła na niego, a potem na Berniego. Żaden się nie odezwał. Przeniosła uwagę na tablicę i zdjęcie młodej kobiety, która poszła z przyjaciółmi do centrum handlowego i nigdy nie wróciła. Molly odpowiedziała jej spojrzeniem przez ciepłe, słabe popołudniowe światło. Kate zastanawiała się, ile przestępstw seksualnych uchodzi bezkarnie. A nawet nie zostaje wykrytych. Spojrzała prosto w oczy Molly, myśląc o tym, co właśnie usłyszała matka tej młodej kobiety. Że przez dziesięć lat jej córka leżała mniej niż godzinę drogi od ich domu. Miej cierpliwość. Zrobimy wszystko, co trzeba. Proszę. Daj nam szansę. Zadzwoniła komórka Kate. Sięgnęła po nią, zaskoczona. – Kate Hanson. – Kate, tu... – Kevin? – Natychmiast ściszyła głos. – Czego chcesz? Odeszła od stołu i stanęła przy szerokim oknie, podczas gdy jej koledzy zabrali się do porządkowania papierów, a Bernie jednocześnie nękał Juliana, żeby wstawił czajnik. Kate pomasowała sobie czoło, słuchając głosu w słuchawce. – Muszę z tobą porozmawiać. – Kiedy nic nie odpowiedziała, ciągnął dalej: – Wiem, że jutro po południu miałem wziąć do siebie Maisie, ale coś mi wyskoczyło... – Żadnych ale, Kevin – odpowiedziała Kate cicho, acz stanowczo. – Mamy umowę. Wszyscy troje umówiliśmy się, że bierzesz do siebie Maisie w co drugi piątek. Już raz w tym miesiącu to przełożyłeś. Co się dzieje?
– Sytuacja się zmienia, Kate. Przestań robić ze wszystkiego problem. To tylko jeden weekend. – To nie jest dobre dla Maisie. Ona powinna mieć z tobą bliski kontakt. Aby to było możliwe, musicie się regularnie widywać... – Odpuść sobie to kazanie, Kate. A jak często ty stawiasz swoją cenną karierę ponad... Kate zaczerwieniła się. – Nie prawię ci kazań, a pracuję z wielu powodów; jednym z nich jest utrzymanie naszej córki. – Oparła się o parapet i zaczęła stukać stopą w nogę pobliskiego krzesła. Głos Kevina wpływał jej do ucha. – Wpadnę do was w drodze powrotnej z sądu. Może wtedy uda nam się porozmawiać kulturalnie. – W porządku – odpowiedziała Kate, wziąwszy głęboki oddech. – Do zobaczenia, porozmawiamy później. – Przeanalizowała w myślach zajęcia Maisie. Piąta czterdzieści pięć kornet w domu nauczycielki. – Przyjdź po szóstej. Nie chcę, żeby Maisie była przy naszej rozmowie. Rozłączył się i wróciła do stołu, unikając wzroku Joego. Zadzwonił telefon stacjonarny. Odebrała. Whittaker z recepcji. – Witam, doktor Hanson. Dzwonię tylko, żeby powiedzieć, że jest tu pani córka. – Dziękuję – odrzekła sucho Kate, wciąż rozdrażniona poprzednią rozmową. Czemu się denerwujesz? – spytała samą siebie. Przecież to tylko Kevin, który zachowuje się jak Kevin.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Kate w milczeniu postawiła kawę i domowe ciasteczka na stole kuchennym przy gościu, potem wróciła do tego, co robiła, zanim przyjechał. Postanowiła, że pozwoli mu mówić. Na początek. A więc Molly. Było już tyle pytań. Próbowała wrócić do swojej listy, w tle słysząc chrupanie Kevina. Dziwne, jak takie drobne rzeczy potrafią przenieść nas w przeszłość. O swojej Kate wolała nie myśleć. Choć nie wszystko było złe. – Dobre – powiedział, obserwując ją. – Maisie je zrobiła. – Czując na sobie jego wzrok, spojrzała znad notatnika na mężczyznę, który siedem lat był jej mężem. Brązowe kręcone włosy, przerzedzające się na ciemieniu; średniego wzrostu, przysadzisty. Spojrzała na szeroką, gładko ogoloną twarz, zmysłowe usta. Kevin Osbourne. Świetny prawnik. Beznadziejny mąż. Wpatrywał się w nią, pijąc kawę. – Nie sądzisz, że gdyby tylko jedno z nas było aktywne zawodowo, mogłoby nam się udać? Kate odłożyła długopis i patrzyła, jak bierze kolejne ciastko Maisie. – Wiem, co masz na myśli – odparła swobodnie. – Ty siedziałbyś w domu, a ja bym robiła karierę. – Brawo, Kate. – Kevin uśmiechnął się lekko. – Ale wiesz, że jest w tym trochę prawdy. – Spojrzał na nią przez stół i wyraził jej wcześniejszą myśl. – Nie wszystko było złe. Pamiętam też dobre czasy... – Pewnie kiedy ja siedziałam w domu z Maisie – Kate przywołała wspomnienia – a ty „zapoznawałeś się” w biurze z Dolores. – Czemu rozgrzebujesz stare sprawy? To był dla mnie trudny czas; dla nas – dodał szybko. – Mhm... – Kate przyjrzała mu się uważnie. – Pamiętam, jaki byłeś zdziwiony, że niemowlęta wymagają czasu i opieki. – Westchnęła i zmieniła temat. – Jak było w sądzie? – Zakończyłem dziś sprawę. Klient oskarżony o molestowanie seksualne dziewięcioletniej córki partnerki. Oskarżony właśnie przez partnerkę po tym, jak burzliwie
się rozstali. Żadnych dowodów rzeczowych, a jedynym świadkiem była sama dziewczynka – zakończył, wzruszając ramionami. – I to ma znaczenie? W ilu wewnątrzrodzinnych sprawach o molestowanie są świadkowie? – Ława przysięgłych podjęła decyzję, Kate. Uznali, że jest niewinny. – A więc wciąż działasz amoralnie? Pomagasz winnym uniknąć kary. – Daj spokój – prychnął. – Nie masz pojęcia, czy był winny. A poza tym wiesz dobrze, jak działa ten system. A przynajmniej powinnaś, zważywszy, że twój ojciec był jego częścią. Ojciec Kate też był adwokatem. Kevin nawiązywał do tego przy każdej takiej dyskusji. Jej krzesło zazgrzytało o kafelki na podłodze, kiedy wstała i ruszyła w stronę kafetiery, mijając czarną aktówkę i granatową torbę ściąganą na sznurek – ozdobioną inicjałami Kevina – które leżały obok jego krzesła. Odpowiedziała przez ramię. – Wiem, jak działa system. Dopuszcza przemoc wobec ofiar i pozwala takim jak ty... Przy okazji, jak bardzo bała się ciebie ta dziewięciolatka, kiedy wziąłeś ją w krzyżowy ogień pytań? – Daj spokój, Kate! – Kevin był wyraźnie rozdrażniony. – Nawet nie było jej w sądzie. Złożyła zeznania przez połączenie wideo... – A, no to w porządku – przerwała mu Kate, zabierając jego talerz ze stołu i wkładając go do zmywarki. Kevin obserwował ją, kręcąc głową. – Nie bądź taką cholerną idealistką. Nie za to mi płacą, żebym się kierował swoimi osobistymi wartościami i przekonaniami. W systemie prawnym nie chodzi o zasady. Według ciebie gdzieś tam kryje się prawda. Ale prawda nie istnieje! Wszystko jest względne. – Jasne. Jak sobie chcesz – odparła Kate, świadoma, że mówi jak Maisie. – Widzę, że wciąż używasz plebejskiego języka. Próbujesz odciąć się od swojego pochodzenia? Czy to wpływ tego ordynarnego prymitywa, z którym pracujesz? Kate zignorowała drwiącą uwagę na temat Berniego. – Żyjesz w bardzo szarym świecie. – Och, skończ tę gadkę. – A więc tobie też nieobcy jest plebejski język? – W kwestiach zawodowych zostawiam tobie moralizatorski ton i zobaczymy, dokąd cię to doprowadzi. Wiesz, że współpracując z policją, ryzykujesz? Tak to zwykle wygląda, gdy są razem. I tak właśnie wyglądało ich małżeństwo, choć wtedy byli mniej przepełnieni jadem. Chwila ciszy. Kate oderwała wzrok od ogrodu za drzwiami. – Powiedziałeś, że chcesz odwołać spotkanie z Maisie. Co się dzieje? Skąd ta zmiana planów? – Czemu zakładasz, że coś się dzieje? – Odstawił ostrożnie filiżankę na spodek. – Doświadczenie – odparła.
I wiedza, która chroni mnie przed uleganiem dawnym emocjom. – Nie to, że chcę cokolwiek odwoływać, ale sytuacja jest teraz nieco... trudna. – Kevin, mówiłam ci przez telefon. Maisie potrzebuje regularnego kontaktu z tobą. Mieszka ze mną i opiekuję się nią siedem dni w tygodniu, wyłączając te dni, kiedy ty... – A przy tym pracujesz na uniwersytecie i z policją. Prawdziwa mrówa – zakpił. Zaczekała, patrząc na niego, na jego dłonie, zaskoczona, po tylu latach, brakiem obrączki. Tej, którą mu dała wieki temu. Obserwowała jego twarz, kiedy znowu przemówił, nie patrząc jej w oczy. – Pomyślałem, że w niedalekiej przyszłości chciałbym zwiększyć swoją rolę w życiu Maisie. Ona wchodzi w trudny wiek. – Jest w trudnym wieku od jakiegoś czasu. – Nie bądź jędzą, Kate. To zniechęcające. Sądzę, że mogłoby jej dobrze zrobić, gdyby spędzała ze mną więcej czasu bez przerwy. Kate czuła ucisk w piersi. – Kevin, w ciągu ostatnich trzech miesięcy odwołałeś dwa spotkania z Maisie. Teraz odwołujesz trzecie. To zupełnie nielogiczne, że nie przestrzegasz naszej umowy, przez co Maisie widzi cię rzadziej, a potem oświadczasz, że chcesz, by spędzała z tobą więcej czasu. Gdy się zbliżyła, Kevin wstał. Przyjrzała mu się uważniej. I nagle zrozumiała. – A, niech zgadnę. Wielki romans ze Stellą dobiegł końca. Czujesz się samotny. Zagubiony. Ale chcesz też wrócić do gry. Tak więc piątki z Maisie już ci nie odpowiadają, bo szukasz... – Porozmawiamy innym razem. – Wziął swoją aktówkę i torbę i skierował się ku drzwiom. – Jak będziesz w lepszym nastroju. – Mój nastrój jest w porządku. Odwrócił się do niej, niewzruszony. – Niedługo Maisie będzie mogła sama podejmować decyzje. A kiedy to nastąpi, będę na nią czekać. – To byłoby coś nowego. – Posłuchaj mojej rady, Kate. Odpuść sobie tę gorycz. Nie pasuje kobiecie w twoim wieku. Spiorunowała go wzrokiem. No to spadaj. Idź poszukać kolejnego dwudziestokilkuletniego obiektu westchnień. Patrzyła w milczeniu, jak kieruje się korytarzem do drzwi. Słuchała, jak drzwi frontowe się zamykają. Kiedy poszedł, odtworzyła ich rozmowę w myślach. Nie spytał o Maisie. Nie zainteresował się nawet, gdzie jest. W zamyśleniu przerzuciła stosik rzadko używanych książek kucharskich, wśród których leżał mocno sfatygowany poradnik traktujący o tym, co zdaniem dzieci dorośli powinni wiedzieć o rozstaniu i rozwodzie. Podniosła go. Pomyślała o ostatnich siedmiu latach samotnego rodzicielstwa. Samotnego, bo Kevin
łatwo się rozprasza. Żadnego z serii dotychczasowych związków nie stworzył z kobietą na tyle dojrzałą czy otwartą, żeby przyjąć bystre, asertywne dziecko. Kate wiedziała, że ma znacznie więcej szczęścia niż wiele samotnych matek. Ale sprowadzało się to do tego, że w najbliższej przyszłości będzie musiała taką pozostać. Była w pełni odpowiedzialna za dobro Maisie. Naszła ją mroczniejsza myśl. Co gdyby w ciągu dwóch czy trzech lat w którymś momencie Kevin poszerzył wachlarz swoich zainteresowań? Gdyby znalazł kogoś, kto nie będzie miał nic przeciwko obecności nastolatki w ich związku i w domu? Mroczne myśli Kate popłynęły dalej. Co wtedy?
ROZDZIAŁ JEDENASTY
W piątek rano, o siódmej czterdzieści pięć, po niespokojnej nocy Kate zostawiła Maisie pod fachową opieką Phyllis i dotarła do biura jako pierwsza. Otworzywszy wysoką szafkę z boku bufetu, spojrzała w lustro po wewnętrznej stronie drzwiczek i oceniła swój wygląd. – Masakra! – mruknęła. Próbując zdyscyplinować swoje niesforne włosy, przyjrzała się uważnie twarzy i westchnęła. – Jak przywleczona przez Bandziora. – Zaczęła grzebać w małej kosmetyczce, którą położyła na ociekaczu. – Herbata czy kawa? Przerażona, uskoczyła w bok, po czym odwróciła się gwałtownie. – Chryste. Dawno tu jesteś? – wrzasnęła, przyciskając dłoń do piersi. Przed nią stał szeroko uśmiechnięty Joe z torebką herbaty w palcach jednej uniesionej dłoni i dzbankiem kawy w drugiej. – Mam wrażenie, że kilka godzin. Czekałem, aż twój monolog przejdzie w rozmowę. Pod przykrywką uśmiechu Kate wyczuła coś, co podejrzanie przypominało współczucie, i żachnęła się. – Idiota. Matka nie mówiła ci, żebyś nie podkradał się do niczego niepodejrzewających kobiet? – spytała, a jej włosy nagle opadły na ramiona. – Nie. Jakoś o tym zapomniała. Jak i o wielu innych rzeczach. Kate zamknęła z hukiem drzwi szafki, włożyła kosmetyki i grzebień do torby i wzięła od niego napój. – Dzięki. Choć wolałabym herbatę. Bernie wpadł do biura z poplamioną tłuszczem papierową torbą w ręku. – Dobra robota, Corrigan! Dla mnie herbata. Trzy i kawałek kostki cukru. Niech się poparzy kilka dobrych minut. Kate zaniosła swoją kawę na stół. Kiedy usiadła, zadzwonił telefon. Joe podszedł i podniósł słuchawkę. Posłuchał, odłożył ją i spojrzał na zegarek, a potem na współpracowników. – Ja mam teraz obowiązkowe ćwiczenia z bronią, ale na was czeka Connie, gotowa
podzielić się swoją szeroką wiedzą. * Po dziesięciu minutach Kate w towarzystwie Berniego pukała do zielonych oszklonych drzwi prosektorium. Przez nieduże okrągłe okienko zobaczyła, że zbliża się Igor, asystent Connie. Naprawdę miał na imię Tony czy jakoś równie zwyczajnie. Otworzył drzwi i wpuścił Kate i Berniego. Podeszli do pojemników na prawej ścianie i wzięli maski na twarz i lateksowe rękawiczki. Kate przyjrzała się gładkim, zimnym powierzchniom prosektorium, myśląc o tym, jak bardzo jej praca różni się od pracy Connie. Choć obie pracują z ludźmi, Connie obcuje z tymi, którzy nie mogą niczego wyrazić, podczas gdy dni Kate wypełniają albo młodzi i ciekawi świata, głodni wiedzy i gotowi pytać, albo tacy, którzy przekroczyli granice społeczne, często drastycznie, i noszą w sobie negatywne emocje, którym pragną dać ujście – nienawiść, strach, złość, negację. Bardzo rzadko poczucie winy. Ale jest pewien aspekt łączący ich profesje. Obie opierają się na teorii – czy może raczej dzięki niej dystansują się od przedmiotu swoich badań. Kiedy zbliżali się do stołu, Kate wyczuła w Berniem niechęć i domyśliła się, że żałuje wcześniejszej ochoczej wizyty w serwującej śniadania kawiarni w Harborne. Przy wtórze cichego warkotu potężnych wentylatorów Bernie poniuchał powietrze. Chemikalia. I coś jeszcze. Zerkając na Connie, przycisnął sobie maskę do twarzy i stanął obok Kate. Jego żołądek dał o sobie znać. Connie, w białych gumowych butach i kombinezonie, przyglądała się Berniemu przez kilka sekund, po czym uśmiechnęła się szeroko. – W porównaniu z wieloma moimi gośćmi ona właściwie nie wydziela żadnej woni. To zapach ziemi – powiedziała. Bernie przyjął tę informację, ale wciąż przyciskał maskę. Kręcąc głową, Connie przeniosła uwagę na stół, przykryty grubym białym kartonem. Na nim spoczywały nagie szczątki z lasu. Wyposażona jedynie w odległą szkolną znajomość ludzkiej anatomii, Kate przyjrzała się temu, co wyglądało jej na mniej więcej kompletny szkielet. Kości były czerwonobrązowe od gliny, w której leżały co najmniej pięć lat, a żuchwa odpadła już od górnej szczęki. Przesunęła się wzdłuż stołu, żeby się lepiej przyjrzeć. Obok szczątków leżało coś dość długiego, przypominającego kawałek liny, na jednym brudnym końcu postrzępionej. Przeniosła uwagę na czaszkę, próbując w myślach nałożyć na nią twarz Molly ze zdjęcia. – Na miejscu zdarzenia są jeszcze technicy – wyrwał ją ze skupienia głos Connie. – Mają się upewnić, że niczego nie przeoczyliśmy, ale szczątki są kompletne. Powiem wam, co dotychczas ustaliłam, a jest wśród tego kilka ciekawostek – mruknęła. Kate była głodna informacji, ale wiedziała, że tu na dole wszystko odbywa się w porządku i tempie ustalonym przez Connie. Nastawiając się na słuchanie, gdzieś za plecami czuła Berniego.
– To na pewno kobieta – zaczęła Connie. – Chętnie mówię „na pewno” zawsze, gdy to możliwe. Co wcale nie zdarza się często, wbrew sugestiom telewizji. Wiek, na podstawie zębów mądrości, oceniam na co najmniej osiemnaście lat. Kości długie rąk wskazują na niezupełną dojrzałość kośćca, a to znaczy, że w chwili śmierci nie miała więcej niż dwadzieścia pięć lat. Wzrost obliczyłam wstępnie na jakiś metr siedemdziesiąt, siedemdziesiąt trzy. – Spojrzała na Berniego, któremu poszarzały policzki. – Ciemna blondynka. – Wskazała na długi przedmiot zauważony przez Kate. – Zdaje się, że były zaplecione. Oddzieliły się od szczątków w wyniku rozkładu – ciągnęła dalej, zerkając na Kate, która notowała w skupieniu. – Nie znaleźliśmy ubrania, ale – zaprosiła ich gestem dłoni w lateksowej rękawiczce, żeby przesunęli się za nią wzdłuż stołu – tu jest coś, co może cię szczególnie zainteresować, Kate. Kate spojrzała na wskazane kości żeber. – Co to? Connie przysunęła bliżej wolno stojącą lampę, żeby wzmocnić światło padające z sufitu. – Odrobina tkanki, która zachowała się dzięki obecności czegoś naprawdę interesującego. Wskazała długim skalpelem na fragment półkolistych kości. Kate przysunęła się bliżej i wpatrywała się w łuk, czując nasilający się zapach stęchlizny. – Taśma klejąca? – Podniosła wzrok na Connie. – Trafiłaś w dziesiątkę, Katie. Tutaj znalazłam więcej fragmentów. – Wskazała na kości lewego ramienia, po czym poszła do blatu i wróciła z metalową nerką. Kate zajrzała. Krótkie, poplamione na brązowo kawałki taśmy, szerokie na jakieś siedem, osiem centymetrów. Zanotowała coś, a następnie zerknęła na Connie i Berniego. – Wygląda na taką samą. Pytanie, czy to część modus operandi zabójcy? Użył jej, żeby zapanować nad dziewczyną? Czy to tylko dodatek, który służył sprawcy do zaspokojenia jakiejś jego potrzeby psychicznej? – Jeszcze raz przyjrzała się taśmie. – Nie wydaje mi się, żeby to mogło bardzo ograniczyć ruchy ofiary. – Zadumała się. – Moim zdaniem służyła raczej spełnieniu fantazji o krępowaniu. – Usłyszała pomruki Berniego, wciąż gdzieś za sobą. – Jeśli Igor mnie kiedyś opuści – oświadczyła Connie z uśmiechem – jesteś moim pierwszym wyborem. Mogę tylko powiedzieć, że taśma ma osiem centymetrów szerokości. Na razie nie znaleźliśmy żadnych cech szczególnych. Connie podeszła znowu do powierzchni roboczej, odstawiła nerkę z taśmą, wzięła kolejny przedmiot i wróciła do nich. – A teraz spójrzcie na to. Znalezione na części twarzowej czaszki. Connie ostrożnie zaokrąglonymi, płaskimi nożyczkami podniosła przedmiot ze stalowej rynienki i przytrzymała go wysoko. Spory owalny kawałek materiału, kiedyś biały lub jasny, teraz poplamiony i obrzydliwy, z dwiema małymi dziurkami. – Knebel? – Nagle Kate pojęła znaczenie dziurek i wymiarów materiału. Zjeżyły jej się
włoski na rękach. – Jakieś nakrycie na twarz... Maska. Domowej roboty. Connie delikatnie odłożyła przedmiot do rynienki. – To, co ją przytrzymywało, już dawno nie istnieje. Masz jakąś teorię? Kate skinęła głową. – Według mojej wielkiej księgi dewiacji seksualnych „Każde działanie lub czynność wokół ciała w czasie dokonywania zabójstwa, które nie są ściśle związane z zadaniem śmierci lub unieszkodliwieniem ofiary, uważa się za podpis”. – Zmarszczyła brwi. – Ja jestem w tej kwestii otwarta, Connie. Niektórzy teoretycy mają jednak wątpliwości, czy mordercy zostawiają wizytówki. Do rzadkich wyjątków należy sytuacja, w której zabójca upozowuje ofiarę lub wystawia ją na widok publiczny, żeby zaszokować społeczeństwo albo policję. To taki gest mówiący „walcie się”, i niemal zawsze wykonują go repeaterzy. Kate przyjrzała się znowu taśmie na szczątkach, wyłapując kątem ucha pisk gumowych butów Igora, który zajmował się swoimi sprawami. – Zarówno taśma, jak i maska mogą być podpisami. Ktokolwiek to zrobił, mogę o nim powiedzieć – używam tu rodzaju męskiego dla wygody, jak również ze względu na prawdopodobieństwo, że to mężczyzna – iż fascynuje go bondage. I to bardzo. Z tego, a także z faktu, że aby dodać te osobiste akcenty, zapewne zanim zabił tę młodą kobietę, musiał wejść z nią w jakieś relacje, wnoszę, że to niemal na pewno człowiek o skłonnościach sadystycznych. Zaplanował to. To był – jest – wyraz jego wyszukanych fantazji. Connie oddaliła się i wróciła, demonstrując im coś wiszącego na długim skalpelu. – W takim razie to nie jest dla ciebie żadnym zaskoczeniem? Kate przyjrzała się zardzewiałemu metalowemu przedmiotowi kołyszącemu się delikatnie w powietrzu. – Nie. Gdzie były? – Na kościach długich lewej ręki. Blisko nadgarstka. – Ktokolwiek zabił tę dziewczynę – zwróciła się Kate do Berniego – chciał ją uprzedmiotowić i zdominować, kiedy jeszcze żyła. I wątpię, żeby była dla zabójcy kimś ważnym lub bliskim. Biedna Molly. – Drań – mruknął Bernie, omijając wzrokiem stół. – Zginęła tam, gdzie ją znaleziono? – spytała Kate. – Nie – odparła Connie. – A więc Molly James została uprowadzona przez oprawcę w jakieś miejsce, w którym przetrzymywał ją przez pewien czas, po czym dokonał tego, co tu widzimy... i kto wie, czego jeszcze – dokończyła cicho Kate. Connie przytaknęła w milczeniu. Oczy Berniego znowu prześlizgnęły się po szczątkach. – Zostawił coś jeszcze? – spytał. – Nie w tym znaczeniu, które masz na myśli. Bernie pokręcił głową i odsunął się od stołu.
– Choć raz, chociaż na czas tej jednej sprawy, chciałbym żyć w świecie serialów CSI. – Doskonale cię rozumiem – przytaknęła Connie. – Mnóstwo DNA sprawcy, do tego włókna i zarodniki roślin, ślady stóp. Któżby tego nie chciał? Tymczasem na naszej planecie, zbadawszy szczątki bardzo dokładnie, nie znalazłam nic, co należałoby do kogoś innego. Nie mogę ustalić prawdopodobnej przyczyny zgonu. Ale zanim pójdziecie, muszę wam pokazać jeszcze jedną rzecz. Może łączy się z tym, co Kate mówiła o wizytówkach. Przeniosła z powierzchni roboczej mały przedmiot leżący na bibule. Położyła go na stole, a Kate i Bernie nachylili się, żeby mu się przyjrzeć.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Był to kwadratowy kilkucentymetrowy sztywny skrawek, miejscami prawie zupełnie odbarwiony. Connie przysunęła lampę, a Kate pochyliła się jeszcze bardziej. Bernie tak samo. Utkwili wzrok w małym przedmiocie. – Mogłabyś to odwrócić, Connie? Zobaczymy drugą stronę. Connie skinęła i spełniła prośbę Kate, używając wąskiej pęsety. Kate wpatrywała się, aż zaczęły ją szczypać oczy. Po kilku sekundach się wyprostowała. – Nie widzę tu nic. A ty, Bernie? Włożywszy okulary, Bernie przyjrzał się uważnie. – Według mnie nic tu nie ma. – Czy moglibyśmy obejrzeć to jakoś dokładniej? – spytała Kate. Connie sięgnęła do kieszeni i wręczyła Kate szkło powiększające. – Proszę. Odwrócę, bo druga strona wydaje mi się kluczowa. Kate spojrzała przez szkło powiększające, po czym podała je Berniemu. Ten pokręcił głową. Spojrzeli na siebie zdezorientowani. Ciszę przerwała Kate. – To wygląda na kawałek jakiejś karty, ale przecież karta by tak długo nie przetrwała, prawda? – Zbadałam ten przedmiot dokładnie – powiedziała Connie. – To papier, ale bardzo sztywny. Gruby. Pierwotnie pokrywała go błyszcząca warstwa ochronna, z której teraz nie zostało prawie nic. Ale co sądzicie o tym, co przedstawia? Dwie głowy znowu się do siebie zbliżyły. Bernie oddał szkło powiększające Kate. – Kiedyś to musiało być kolorowe, bardzo jasne. Wśród odbarwień widać jakąś plamę. O, tutaj – wskazała Kate. Bernie odsunął się, bo jego żołądek znów się odezwał. – Chyba była brązowawoczerwona – ciągnęła dalej Kate. Podniosła wzrok na Connie. – Widocznie powstała na skutek czegoś, co się zdarzyło podczas grzebania. Plama krwi? A może... to pozostałość czegoś, co było na karcie? – Gdzie ją znalazłaś? – spytał Bernie, a Connie, uśmiechając się, klasnęła w drobne
dłonie. – Kluczowe pytanie, Bernardzie. Kate zobaczyła, że policzki „Bernarda” odzyskują barwy. – Powiem wam gdzie. – Czekali. – Leżała na czaszce. Na twarzy. – Jak to? – Kate otworzyła szeroko oczy. – Mówisz, że to coś, cokolwiek to jest, zostało umieszczone na ciele przed jego pogrzebaniem? – Nie mam pewności, ale na to wygląda. – Connie wzruszyła ramionami. – A nakrycie na twarz, maska była na wierzchu? – Tak to znalazłam – odparła ostrożnie Connie. Kate odeszła kawałek od stołu, po czym wróciła i znów przyjrzała się szczątkom i małemu przedmiotowi. – A więc kiedy zabójca grzebał Molly, karta znajdowała się pod maską? – Jak powiedziałam, Kate. – Connie uniosła dłonie w uspokajającym geście. – Tak to wyglądało, kiedy badałam szczątki in situ. Nie mogę powiedzieć nic więcej. – Wskazała na kartę. – Co do znaku, który zauważyłaś, możemy tylko zgadywać, jakiej barwy był pierwotnie. Ale zapewne był to jakiś mocny kolor, podstawowy, skoro pozostał widoczny tak długo. Powiedziałabym, że mogła to być czerwień. Kate utkwiła wzrok w karcie, a nad jej nosem pojawiła się niewielka zmarszczka. – Czemu? W jakim celu? – mruknęła sama do siebie. Connie wzięła kartę i odniosła ją na miejsce, mówiąc do nich przez ramię: – Wyślę to do analizy. A co do twoich ostatnich dwóch pytań, Katie, to musicie ustalić wy, ty i twoi koledzy. Bernie wyszedł z prosektorium pierwszy. Gdy znaleźli się u siebie, skierował się prosto do bufetu i wypił szklankę wody. Kate podeszła do telefonu, podniosła słuchawkę i wybrała numer. – Myślę, że dobrze by było odwiedzić dziś Dianne James. Muszę się dowiedzieć więcej o Molly. Czekając na połączenie, zauważyła różową kartkę w koszyku na stole. Wiadomość z recepcji. Przeczytała ją i podniosła wzrok. – Dzwonił do nas John Cranham. Pracuje niedaleko. Załatwię oboje... Na drugim końcu linii podniesiono słuchawkę.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Znalazłszy się przed drzwiami wolno stojącego domu, czując żar słońca na plecach, Kate wzięła głęboki oddech, wcisnęła dzwonek i czekała, podczas gdy jego dźwięk rozniósł się po cichych wnętrzach. Nic. Kate zmarszczyła brwi. Może pani James wyszła? Ale przecież spodziewa się... Drzwi otworzyły się powoli. Stała w nich Dianne James. Matka Molly Elizabeth James. Całe jej ciało i twarz mówiły, że lata desperackiej nadziei dobiegły końca. Znaleziony złoty naszyjnik i potwierdzenie przez Berniego tożsamości szczątków położyły im kres. Kate otworzyła usta, by się przedstawić, i na tym skończyła. – Proszę wejść. Dianne James odwróciła się i odeszła powoli, zostawiwszy Kate na progu. Kate weszła do środka i zamknęła drzwi; uderzyło ją ciężkie powietrze i martwa cisza panująca w domu. Długim korytarzem przeszła do jasnej, przestronnej kuchni, przegrzanej, gdyż wszystkie okna były zamknięte. Dianne James siedziała na krześle. Tu też pewnie była, kiedy rozległ się dzwonek. Kate zauważyła popielniczkę przy łokciu kobiety i dopiero teraz zwróciła uwagę na zapach papierosów. Nie ma żadnej książki ani czasopisma. Ani radia. Nic tylko siedzi. I pali. Kate przedstawiła się pokrótce i przyjęła propozycję herbaty. Dianne James wstała i odeszła od stołu. Siadając, Kate rozejrzała się po kuchni. Przyjemne wnętrze w odcieniach żółci i pomarańczowej czerwieni z bladozielonymi akcentami, które łączyły się z barwnym ogrodem. Przeniosła uwagę z powrotem na sztywną postać nieopodal wykonującą powolne ruchy. Kto zajmuje się tym domem i ogrodem? Przecież nie ta kobieta. Bernie mówił, że nie ma pana Jamesa... – Ciastka? – Nie, dziękuję. – Cisza była przytłaczająca. – To piękne pomieszczenie; bardzo podobają mi się kolory i... Dianne James podeszła do stołu z filiżankami i spodkami.
– Ja je urządziłam. Kiedyś zajmowałam się trochę wystrojem wnętrz. Tylko hobbistycznie. Dla znajomych... – Postawiła porcelanę na blacie i rozejrzała się krytycznie po kuchni, jakby pierwszy raz. – Trzeba ją odmalować. Skończyłam miesiąc przed zaginięciem Molly. Jej słowa zawisły w gęstym powietrzu. Kate poczuła ciężar na barkach. Współczuła tej kobiecie, ale chciała znaleźć się daleko od niej i jej wszechobecnego smutku. – Pani James, czy mogłabym zobaczyć sypialnię Molly? – spytała cicho. – Proszę bardzo. Pierwsze drzwi po lewej. – Nie spytała po co. Kate weszła po szerokich schodach i powoli, czując się jak intruz, otworzyła drzwi do pokoju Molly James. Wyjęła z torby notatnik i długopis i weszła bezgłośnie do środka. W pokoju było duszno, ale idealnie czysto. Wszystko odkurzone, uporządkowane, jakby czekało na powrót właścicielki. Pluszaki na półce, łóżko przykryte różowo-białą narzutą, ozdobione zwiewnym materiałem udrapowanym po obu stronach pomalowanego na biało metalowego wezgłowia. Kilka oprawionych zdjęć. Na wszystkich przedstawiających młodą kobietę Kate rozpoznała Molly. Delikatna, gładka twarz obramowana rozpuszczonymi lub związanymi z tyłu blond włosami. Jedna fotografia zwróciła jej uwagę; przykucnęła, żeby się jej dokładnie przyjrzeć. Owszem, młodszy, ale z tego, co pamiętała z niedawno widzianego zdjęcia na ulotce, to z pewnością on. Czy nastolatki trzymają zdjęcia byłych chłopaków? Przeniosła się myślami do własnego domu. Zdjęcia Kevina. Dwa. Jedno w salonie, umieszczone tam wiele lat temu, po rozwodzie, by upewniało Maisie, że jej ojciec wciąż pozostaje ważnym członkiem rodziny. I drugie, którego Maisie zażądała, i stało teraz na jej nocnym stoliku. Co nie cieszyło Kate, choć nigdy by się do tego nie przyznała. Kate podniosła się i podeszła powoli do małego biurka, na którym stał przestarzały komputer. Nie dotykając żadnego z leżących na blacie przedmiotów, pochyliła się z notesem w dłoni, by przyjrzeć się temu, co wyglądało na notatki Molly. Kartki papieru leżały jedna na drugiej w takim układzie, że widać było piękne ozdobne pismo. „Buntuj się, buntuj, gdy światło się mroczy”[1], rozpoznała wiersz Dylana Thomasa. Wypracowanie „Rola postaci pasterza u Wergiliusza”. Pod nim, na kolejnej kartce widniała jakaś pośpieszna notatka. Długopisem Kate uniosła ostrożnie róg kartki z wypracowaniem i przeczytała: „Cześć, Mol. Idź zobaczyć, co mają. J.”. Bez daty, bez podpisu. Przepisała tekst do notesu. Przyjrzała się ścianom w pokoju Molly i przeanalizowała plakaty, kupne i domowej produkcji, ale zrobione z polotem, ze znajomością komputera; chciała lepiej zrozumieć tę młodą kobietę, która tu pracowała, marzyła i przygotowała się na swój ostatni dzień. Ze skąpych informacji uzyskanych dotychczas od Dianne James wynikało, że matkę i córkę łączyły zainteresowania artystyczne. Kate spojrzała na małą toaletkę, na kosmetyki, elektryczną lokówkę, i przypomniała sobie Molly James w prosektorium na Rose Road. Podchodząc do okna, Kate pomyślała o beztroskim wypadzie Molly z przyjaciółkami do centrum handlowego. Ta wycieczka niemal na pewno skończyła się dla niej
przerażeniem i bólem – Molly skrępowana, skuta, z twarzą przykrytą maską. Przyłożyła czoło do ciepłego szkła. Bez przyjaciółek. One wróciły do domu. Wyjrzała na starannie wybrukowany chodnik w ogrodzie. Bernie mówił, że kto przy nim pracował? Alan Malins. Kate wyobraziła sobie scenę tamtego odległego lata. Może Molly miała to okno otwarte i słuchała, jak przedsiębiorca i jego pracownicy rozmawiają i opowiadają sobie dowcipy? Może wychyliła się i zagadnęła ich? Młodzi mężczyźni, roześmiani, opaleni, a ich pracodawca... – Herbata gotowa – dobiegł ją z dołu głos Dianne James. Rozejrzawszy się ostatni raz po pokoju, Kate zeszła do kuchni. Dianne znów siedziała przy stole. I paliła. Kiedy Kate usiadła i uniosła filiżankę, kobieta przemówiła z tak niespodziewaną gwałtownością, że Kate rozlała herbatę. – Po tych wszystkich latach wciąż nie mogę się z tym pogodzić. Zawsze, jeszcze kiedy była małą dziewczynką, ostrzegałam ją: „Nie idź nigdzie z nieznajomym. Z nikim, choćby Bóg wie co mówił”. – Spojrzała na Kate. – Wiem, co pani myśli, ale zapewniam panią, doktor Hanson, moja córka, moja Molly, nie poszłaby nigdzie z obcym. Choćby był nie wiem jak gładki. – Zacisnęła usta i zamilkła. Kate chciała zareagować. Powiedzieć, jak łatwo zamienić kogoś, kogokolwiek, w ofiarę. Ale się powstrzymała. Wystarczyło jedno spojrzenie na twarz Dianne James, żeby stwierdzić, że racjonalne argumenty do niej nie przemówią. – Większość rodziców chce wiedzieć, gdzie... i co się wydarzyło, prawda? – spytała cicho Dianne, patrząc ku oknu. – Ja nie spytałam. Bo wtedy musiałabym sobie poradzić z tym, co ją spotkało... a nie radziłam sobie nawet z jej zniknięciem. – Powoli przeniosła wzrok na twarz Kate. – Czy to źle z mojej strony? Kate zdecydowanie odsunęła od siebie myśl o szczątkach w prosektorium. – Nie. Nie ma w tym nic złego – odparła. Zapadła krótka cisza, w czasie której zerknęła do notesu; pragnęła trzymać się faktów. – Pani James, czy może mi pani podać nazwiska przyjaciółek, z którymi Molly poszła do centrum handlowego? Dianne znów skupiła się na Kate. – Jessica Barnes i Samantha... – zamilkła. Kate podniosła wzrok i zobaczyła na twarzy Dianne mieszaninę emocji. Zaczekała. Po chwili Dianne ciągnęła dalej: – ...Wellings. Ich nazwiska przypomniały mi tamten dzień. Ostatni dzień. Molly była szczęśliwa. Trochę zmęczona nauką, brakiem pieniędzy, jak to zwykle bywa. – Znowu zapadła przytłaczająca cisza, a potem: – Zapewne chciałaby pani ich numery telefonów? Kate skinęła, a Dianne wyszła na korytarz i wróciła z małym notesem na adresy. – To numery ich rodziców. Do domów, w których wtedy mieszkały... Od dawna nie rozmawiałam z Jessicą ani Sam, więc mogą być nieaktualne. Przeczytała numery na głos. Kate szybko je zanotowała, a potem spojrzała niepewnie przez stół. – Czy kiedy Molly zniknęła, miała pani jakiekolwiek... podejrzenia, co się mogło stać?
Starsza kobieta wypuściła dym z ust, zgasiła papierosa w popielniczce, a następnie odpowiedziała cicho: – Nie. To, co się teraz widuje, tutaj i w Birmingham... młode kobiety nocą na ulicach, prawie nieubrane... moja Molly taka nie była. Była dobrą dziewczyną. Porządną. A mimo to odeszła. W biały dzień. Nie mogę się z tym pogodzić. – Zamilkła na chwilę, po czym ciągnęła dalej: – Nigdy nie lubiłam Jasona Fairleya. Molly o tym wiedziała. On też. Zbyt światowy jak na mój gust. Choć z drugiej strony nie lubiłabym pewnie nikogo, z kim Molly zadawałaby się w tym wieku. Była jeszcze bardzo młoda. – Cisza. – A teraz pozostanie taka na zawsze, nieprawdaż? Usłyszawszy te słowa, Kate nie była w stanie spytać o charakter związku Molly z Jasonem Fairleyem. Szok i złość tej kobiety były niemal namacalne. * Kate opuściła dom Dianne James, zawstydzona potrzebą ucieczki do ciepła i odgłosów toczącego się na zewnątrz życia. Siedząc w samochodzie z ręką na czole, westchnęła. Nie była to najchlubniejsza godzina w jej karierze. Miała wciąż w głowie ostatnie słowa tej kobiety: – Niech mi pani powie, doktor Hanson, czemu ktoś uważa, że ma prawo odebrać komuś córkę, zamknąć ją gdzieś, skąd nie może wrócić do domu, i zamienić życie jej rodziny w piekło, bo tęsknią za nią i cały czas zastanawiają się, co się z nią stało. Kate wiedziała, że nie może zaoferować Dianne James nic, co by ją usatysfakcjonowało. Ani nikogo innego. Nie próbowała jej tłumaczyć, z jaką łatwością ten, kto stawia sobie za cel zniszczenie, potrafi przemienić niewinną zdobycz w bezbronną ofiarę.
1 Z przekładu Stanisława Barańczaka (przyp. tłum.).
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Kate pokonała stosunkowo niewielką odległość z domu pani James i wkrótce parkowała przed budynkiem Mercedes--Cranham. Różowa kartka znaleziona w biurze leżała na desce rozdzielczej. Zerknęła na zegarek. Tak blisko domu Molly. Wysiadła na przytłaczający upał. Gdy weszła do chłodnego szklano-stalowego salonu, z miejsca uderzył ją skórzany zapach nowego samochodu. Dobrze prosperująca firma w tych trudnych czasach. Podeszła do recepcji. – Jestem doktor Kate Hanson z zespołu do spraw niewyjaśnionych Komendy Głównej Policji. Jestem umówiona... – Pan Cranham na panią czeka. – Młoda blondynka za biurkiem rozciągnęła w uśmiechu szokująco czerwone usta i, patrząc na Kate, szeroko rozstawionymi palcami wybrała numer telefonu. – Cześć, John! Mhmm... – zachichotała do słuchawki. – Przyszła doktor Hanson z policji. Wpuścić ją na górę?... Dobrze, pa. Blondynka odłożyła słuchawkę, spojrzała znowu na Kate i wskazała: – Schody są tam w rogu. Powiedział, żeby pani weszła. Pierwszy gabinet, na który się pani natknie. Kate postąpiła zgodnie ze wskazówkami. Kiedy dotarła na szczyt schodów, zobaczyła ciemnowłosego mężczyznę pod czterdziestkę, który zbliżał się w jej kierunku. W pięć sekund oceniła, że ten człowiek próbuje sprawiać wrażenie, iż czuje się dobrze we własnej skórze. Mężczyzna przekonany, że zna się na kobietach i rozumie je. Rozszyfrowała go tak szybko, bo była swego czasu żoną kogoś bardzo do niego podobnego. – Doktor Hanson. Witam w Mercedes-Cranham. – Miał niski, przyjemnie modulowany głos. – Proszę tędy. Wyciągnął wypielęgnowaną dłoń i zaprowadził ją do gabinetu o wystroju ze szkła, chromu i czarnej skóry. Przewidywalna nuda, pomyślała Kate. A potem w jej podświadomości zaświtała inna myśl. Coś, co powiedziała Dianne James. „Choćby był nie
wiem jak gładki”. Kiedy oboje usiedli, oddała się dalszej ocenie Johna Cranhama. Z pewnością nie jest nudny. Niezwykle atrakcyjny. I wie o tym. Opalona twarz, gęste ciemne włosy, jedwabny krawat, śnieżnobiała koszula, zwieńczona garniturem, który w ocenie Kate musiał kosztować kilkaset funtów. – Herbata? Kawa? Kate odmówiła. Chciała, żeby w miarę możliwości była to krótka wizyta. – Panie Cranham, wczoraj spotkał się z panem mój współpracownik, porucznik Corrigan... – Proszę mi mówić John. Tak, funkcjonariusz z Ameryki. – ...by potwierdzić, gdzie pan był w czasie, gdy w dwa tysiące drugim roku w okolicy – skinęła lekko w stronę Touchwood, widocznego z okna gabinetu – zaginęła młoda kobieta nazwiskiem Molly James. Cranham złączył dłonie czubkami palców. Obrączka. Spojrzał Kate prosto w oczy i uśmiechnął się. – TT. Niezłe autko. Ale jeśli poczuje pani kiedyś potrzebę zmiany... – Pochylił się i wyjął wizytówkę ze srebrnego pojemnika na biurku. – Na pewno znaleźlibyśmy coś odpowiedniego. Coś nieco... poważniejszego, z prawdziwą klasą. Coś, co bardziej odpowiadałoby pani pozycji zawodowej. Kate wzięła wizytówkę. Jak nazwał go Bernie? – Zadzwonił pan z informacją, że chce dodać coś do tego, co powiedział pan porucznikowi Corriganowi. Przyglądał jej się przez chwilę, po czym skinął głową, przybierając rzeczową minę. – Właściwie trochę mi głupio. – Kate w to wątpiła. – Obiecałem pani koledze papiery, które potwierdzą, gdzie byłem w czasie, gdy ta dziewczyna zniknęła. Zleciłem więc księgowości, żeby je znaleźli. Wygląda na to, że popełniłem błąd. Niewielki. Mam nadzieję, że nie przysporzył on pani i współpracownikom kłopotów czy zbędnej pracy. Jakby na zawołanie do gabinetu weszła kobieta w nieokreślonym wieku, ubrana w elegancki kostium, wręczyła Cranhanowi teczkę, zerknęła na Kate i wyszła. Cranham wyjął z teczki pojedynczą kartkę i podał ją Kate, a ona szybko przeczytała. Wynikało z niej, że Cranham wrócił do Anglii w dniu zaginięcia Molly. Ale znacznie wcześniej, niż powiedział Joemu. A więc prawdopodobnie i w pierwszym śledztwie. * Kate uruchomiła samochód i spojrzała na salon pełen lśniących pojazdów i eleganckich pracowników. A do tego ich szef. Reprezentacyjny, jak auta, które sprzedaje. Zamożny. Przypomniała jej się kolejna uwaga Dianne James: Molly brakowało pieniędzy. * Kiedy Kate weszła do biura, Joe rozmawiał przez telefon. Przykrył słuchawkę. – Jak poszło z mamą Molly? Kate rzuciła swoje rzeczy na stół, pokręciła głową i podała mu wydruk od Cranhama.
– Ta kobieta ma depresję. Cranham zaś jest arogancki i zawsze będzie. Próbował mnie oczarować i sprzedać mi samochód. Poległ na obu frontach. I był w kraju, kiedy zaginęła Molly. Wylądował w Birmingham o szóstej rano, a nie późnym wieczorem, jak powiedział tobie i policjantom w poprzednim śledztwie. – Skierowała się do bufetu, mówiąc dalej: – Mógł przesłać tę informację mailem albo faksem. Ale nie. Wezwał nas, żeby przekazać ją osobiście. Może chciał nas w ten sposób rozbroić, zanim sami się dowiemy. Joe uniósł rękę i zwrócił się z powrotem do słuchawki: – Pan Fairley? Tu Joe Corrigan z zespołu do spraw niewyjaśnionych. Od wizyty u pana myślę sobie, że byłoby dobrze, gdyby wpadł pan kiedyś na Rose Road. To niedaleko Five Ways... Nie, nie, zwykła pogawędka. – Cisza, a potem: – Kiedy będzie panu pasowało. – Joe wymienił dzień i godzinę i uniósł brwi, patrząc na Kate i wskazując na datę w swoim otwartym kalendarzu. Podeszła do stołu, spojrzała i skinęła głową. – Tak, to by nam odpowiadało. Do zobaczenia. – Gdy odkładał słuchawkę, pojawił się Bernie. – Jason Fairley zgodził się na spotkanie tutaj. – Kiedy? – spytał Bernie. – W następny wtorek. – Czemu go tu sprowadzacie? – spytała Kate. Joe wzruszył ramionami. – Po części dlatego, że chciałbym zobaczyć, czy wykaże większe zainteresowanie naszym śledztwem. Bernie opadł na krzesło przy stole. Twarz miał czerwoną, włosy wilgotne. – Złapałem Malinsa, właśnie kiedy wyjeżdżał na kilkudniowe wakacje. Na Kretę. Twierdzi, że kiedy pracował ze swoimi chłopakami w domu Molly James, ani razu z nią nie rozmawiał, i że nic nie wie. Stawi się tu w następny piątek po południu. Do tego czasu go nie ma. Nie jest zachwycony. Kate wręczyła Berniemu kawę i kartkę od Cranhama. – Bardzo ciekawe. Dupek pozostaje na horyzoncie. Kate przytaknęła. – Ciekawi mnie, czy to przeoczenie, niewinna pomyłka? Czy kłamstwo, celowe zatajenie informacji?
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Godzinę później do biura zespołu wparował Whittaker, rzucił na stół brązową kopertę i równie energicznie wyszedł. Kate otworzyła kopertę. Jednostronicowe zeznanie Colleya. W pięć minut przeczytała, co Colley miał do powiedzenia funkcjonariuszce Sharmie, i streściła to z grubsza Berniemu i Joemu. – Mówi, że poszedł do centrum handlowego, zobaczył, że odbywa się tam pokaz mody, ale był nie dłużej niż dziesięć minut, bo zauważył dwie osoby, którym nie chciał podpaść... więc poszedł sobie. – Przekazała zeznanie kolegom. – Jak myślicie, kim były te dwie osoby, które zobaczył? – spytała. Bernie wzruszył ramionami. – Sama wiesz, pani doktor, że zboczeńcy nie należą do najpopularniejszych członków społeczeństwa. To pewnie byli miejscowi, którzy wiedzieli, co zrobił. Takie wieści szybko się rozchodzą i budzą wrogość. Kate wzięła zeznanie Colleya, wsunęła je do odpowiedniej przegródki na biurku Juliana i zaczęła spisywać notatki ze swoich spotkań. Muszą się skontaktować z przyjaciółkami Molly, Jessicą Barnes i Samanthą Wellings. Bernie i Joe omawiali informacje o Malinsie, które Julian znalazł w systemie i zostawił im, kiedy drzwi otworzyły się gwałtownie i do pokoju wkroczył Furman. – Raport o postępach, proszę – powiedział bez żadnego wstępu. Joe zrelacjonował, co wiadomo o szczątkach, przytaczając informacje od Berniego, i powiedział o planowanych spotkaniach z Malinsem i Fairleyem. Kate postanowiła nie mówić o swoich przemyśleniach na temat szczątków Molly James. Jeszcze nie. Nie Furmanowi. – Dziś rano odwiedziłam Dianne James, a potem Johna Cranhama – opisała swoje posunięcia. Odwrócił się do niej gwałtownie i spiorunował ją wzrokiem. – Mówiłem, żeby zostawić go w spokoju. – Nie mówił pan. Mówił?
– Owszem, mówiłem. Kate zmusiła się do spokoju. – W gruncie rzeczy to on zadzwonił do nas i poprosił o spotkanie. Furman przez chwilę wydawał się zbity z tropu, ale szybko doszedł do siebie. – Jego rodzina jest zamożna. Niewłaściwe postępowanie może oznaczać kłopoty dla policji. Skupcie się na szukaniu nowych potencjalnych podejrzanych. Pochodźcie po sąsiadach. Idiota. Kate czekała, obserwując go. Kiedy milczał, spytała cierpliwym tonem: – Chciałby pan wiedzieć, co miał dla nas pan Cranham? Gdy odpowiedział jej krótkim skinieniem, przekazała mu najnowsze informacje od Cranhama. Kiedy skończyła, Furman rzucił jej podejrzliwe spojrzenie, po czym przeniósł uwagę na Berniego i Joego. – Wygląda na to, że się pomylił. Jak mówiłem, uważajcie, jak się obchodzicie z Cranhamem. – Zwrócił się do Joego. – Poruczniku Corrigan, pan będzie odpowiadać za wszelkie przyszłe kontakty z tym panem. – Skierował się ku drzwiom, ale jeszcze się odwrócił. – Prasa zwietrzyła, że coś się dzieje. Pewnie zauważyli wzmożony ruch naszych samochodów. Nikt z tego zespołu o niczym nie wie, rozumiemy się? Jeśli zajdzie taka konieczność, ja zajmę się mediami. – Nie powinniśmy im powiedzieć? Włączyć ich? Może mogliby pomóc. Należałoby przynajmniej uświadomić ludzi, ostrzec... – Nie. – Furman spojrzał na Kate z uniesionym jednym kącikiem ust. – Typowe cywilne myślenie. Nie ujawniamy... – Ale... – Proszę posłuchać. Oficjalne stanowisko policji to „badanie różnych wątków w związku” z czymś, co się wydarzyło. I tak ma pozostać. Kapuje pani? Kate spojrzeniem odprowadziła Furmana za drzwi, potem usiadła i rozważyła wszystko, co powiedział. Szukajcie nowych potencjalnych podejrzanych. Wróciła myślami do tego, co pokazała im Connie. „Ciekawostki”, jak to określiła. Kate, zaaferowana spotkaniami, a także żalem i smutkiem Dianne James, nie omówiła jeszcze z kolegami znaczenia przedmiotów znajdujących się w prosektorium. Spojrzała przez stół na rumianą twarz Berniego. Nie spodobają mu się jej przemyślenia. Zerknęła na naklejkę na teczce, którą studiowali z Joem: „Malins, A.”. Pogrążona w myślach, sporządziła inwentarz przedmiotów znalezionych przez Connie. Taśma klejąca, kajdanki, maska domowej roboty i kawałek karty, jak dotąd nieznanego przeznaczenia. Jednego była pewna. Mają do czynienia z bardzo zaangażowanym zabójcą. * Kate otworzyła gwałtownie potężne drzwi harmonijkowe, które zajmowały prawie całą tylną ścianę kuchni. Uniósłszy brew, wyciągnęła do Joego butelkę. Siedział przy stole i przyglądał się małemu poradnikowi dla rozwiedzionych rodziców.
Podniósł wzrok i skinął. – W końcu jest piątek. Kate wyjęła z szuflady otwieracz. – Jak myślisz, czemu Furman stara się trzymać nas z dala od Cranhama? Joe przyjął od niej kieliszek, napił się i postawił go na stole. – Furman chce przepracować całe życie w policji. To chodzący przykład autoreklamy, każdą sytuację postrzega z perspektywy własnej korzyści i przyszłości, a innych ludzi z perspektywy ich pieniędzy, władzy i wpływów. Boi się zdenerwować bogaty klan. Nie mogę znieść tego typa. – Tak mi się coś zdawało, że nie ma go na twojej liście świątecznych gości. W głowie Kate rozbrzmiało słowo, którego przed chwilą użył Joe. „Pieniądze”. Nagle otworzyły się drzwi frontowe i usłyszeli głosy. Maisie. I Kevin. Co on tu znowu robi? Maisie wpadła do kuchni, a za nią wszedł jej ojciec. – Cześć, mamo! Cześć, Joe! Zobaczcie, kto przyjechał. Tatuś mówi, że zabierze mnie do Disneylandu i... – Hej! Spokojnie, Myszko Maisie. Powiedziałem, że to zależy od tego, ile będę miał pracy i czy dostanę wolne. – Spojrzał przelotnie na Kate, która zachowywała przyjemny wyraz twarzy. Skinęli sobie głowami z Joem. – Floryda – powiedział Kevin. – Twoje rejony. Joe wstał, opróżnił kieliszek i odstawił go na blat. – Plus minus tysiąc kilometrów. – Joe jest z Bostonu, tato. Mówiłam ci. – Na długo przyjechałeś? – spytał swobodnie Kevin, spoglądając na Kate. – Jeszcze nie wiem – odparł Joe. Równie swobodnie. Kate odprowadziła Joego do drzwi, rozmyślając o kwestiach imion i pieniędzy. Notatka na biurku Molly. „J.”. Zastanowiła się nad J. związanymi ze sprawą. J jak John Cranham? J jak Jason Fairley? J jak Julian. Nie bardzo. J... jak Joe.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
W sobotę o siódmej rano Kate była gotowa do zrealizowania planu, który sporządziła poprzedniego wieczoru. Kiedy Kevin sobie poszedł, spędziła godzinę w gabinecie na uzupełnianiu kart ocen studentów i sprawdzaniu notatek do wykładu w nadchodzącym tygodniu. Chciała w ten weekend pobyć trochę z Maisie. Jednakże teraz, gdy szczątki Molly James zostały zidentyfikowane, nie mogła przestać myśleć o sprawie. Zanim podzieli się z Joem czy Berniem swoimi wnioskami co do charakteru zabójcy Molly, chciała się zastanowić nad nimi głębiej i przeanalizować zachowanie mordercy. A z tego będzie można wysnuć jakieś wskazówki co do jego sposobu myślenia. Wbiegłszy lekko po schodach, zajrzała do Maisie, która spała spokojnie. Poprzedniego wieczoru powiedziała córce, że musi wyjść wcześnie rano. Zbiegła pospiesznie na dół, chwyciła kluczyki i wyszła. Kiedy Kate zjechała z drogi i stanęła blisko miejsca, w którym kilka dni temu zaparkował Bernie, licznik wskazywał 9,2 kilometra. Słysząc huk samochodów za sobą, spojrzała przez przyciemniane szyby w kierunku polany, za gęstwiną drzew, nieruchomych w świetle wczesnego poranka. Wysiadła, zatrzasnęła drzwi, zamknęła samochód i ruszyła wąską ścieżką. Minęła ślady ogniska i wyszła na polanę. Znalazła się w miejscu, gdzie wcześniej stał namiot. Zatrzymała się niepewnie, rozglądając się wokół. Niektóre oznakowania wciąż tu były, jak również żółto-czarna taśma odgradzająca teren. Prześlizgnęła się pod nią, zdziwiona, że nikt nie pilnuje miejsca znalezienia zwłok. Czyżby cięcia? Posuwała się po nierównym gruncie, nawet teraz uważając, by nie stanąć na terenie precyzyjnie oznaczonym taśmami i kołkami przez Matta Prentissa. Miejsce zostało dokładnie zbadane. Może dlatego nikogo tu nie było. Mieli już wszystko, co chcieli, jak powiedziałaby Connie... – Doktor Hanson? Na dźwięk głosu i swojego nazwiska Kate odwróciła się gwałtownie. Whittaker. Jak tu
dotarł? Nie widziała żadnego samochodu. Skąd przyszedł? Whittaker ruszył w jej stronę. – Przepraszam, jeśli panią wystraszyłem. Musiałem na chwilę... wie pani. – Jego młoda twarz poczerwieniała, gdy wskazał na drzewa oddalone od miejsca, w którym stali. Kate zrozumiała. – Wydawało mi się dziwne, że nikogo nie ma na straży. – Przywieźli mnie tu o szóstej rano, a poprzednicy się zwinęli. Mam zostać do dziewiątej, wtedy pojawi się następna zmiana. – Zerknął na zegarek. – Mogę pójść kawałek dalej? Będę się trzymać taśmy. Whittaker zmarszczył brwi, po czym przytaknął. – Gander kazał pilnować, żeby nie wszedł tu nikt obcy. Ale pani jest w porządku. Uśmiechnąwszy się lekko do posterunkowego, Kate ruszyła dalej. Kilka minut później dotarła na skraj polany. Znajdowała się teraz mniej więcej dwadzieścia pięć metrów od miejsca, w którym znaleziono zwłoki. Drzewa były tutaj starsze, podrosty nieco masywniejsze, a trawy gęstsze. Spojrzała przed siebie, ku zacienionemu lasowi, próbując zdecydować, czy warto iść dalej. Z rękami w kieszeniach dżinsów rozejrzała się po otaczających ją drzewach i roślinności, miejscami skąpanej w świetle wczesnego poranka. Stąd nie było widać drogi. Ani Whittakera. Jak również jej samochodu. Oparłszy się o drzewo, niewidzącym spojrzeniem zapatrzona w bok, pozwoliła myślom błądzić. Ile ludzi przejeżdżających koło tego miejsca wie, co znajduje się za drzewami rosnącymi wzdłuż jezdni? Ile wie, że to, co z drogi wygląda na gęsto zalesiony teren, jest pełne pustych przestrzeni? Ona nie wiedziała. Choć zna tę okolicę i mieszka niedaleko. Trąciła suchą ziemię traperem. Kiedy samochód zjedzie z obwodnicy, a człowiek zniknie w ciemnościach, nikt nie będzie wiedzieć, co dzieje się za tymi drzewami. Dziewięć i dwie dziesiąte kilometra od południowo-zachodniej części miasta. Można się tak całkowicie zamaskować. Potrzebował miejsca, w którym mógłby pogrzebać Molly. Odludnego. Ukrytego. Musiał dobrze znać okolicę. Wybrał ten teren na podstawie jego cech – odludny i ukryty, o niewielkich obszarach miękkiej gleby, w której można zakopać ciało. Bo nie jest łatwo zakopać zwłoki. Był tu wcześniej. Zanim zabił Molly. Znał to miejsce bardzo dobrze. Już wcześniej uznał je za... idealne? Sięgnęła do kieszeni spodni po telefon i wybrała numer Berniego. – Watts – odezwał się po dwóch sygnałach. – Bernie, to ja. Jestem przy obwodnicy i... – Coś ty znowu wymyśliła?
– Wizyta tutaj pomogła mi myśleć. I właśnie pomyślałam, że to mało prawdopodobne, aby ten, kto porwał Molly i zostawił ją tutaj, zrobił coś takiego tylko raz. Cisza. – Bernie, to repeater. Usłyszała, jak zgodnie z przewidywaniami Bernie wzdycha, a potem odpowiada: – Za co ja tak cierpię? Jesteś pewna? – Tak. Zaplanował to. Natrudził się. Gdy porwał Molly, wiedział już, jak tu jest, z dala od drogi, za drzewami. Wiesz, co to znaczy, Bernie. Trzeba poszerzyć teren. – Pani doktor – kolejne westchnienie – zajmujemy się sprawami, które zleca nam Zad... – Wiem, ale zaufaj mi, Bernie. Molly nie była jedyna. To bez sensu. Nie włożyłby tyle wysiłku w pojedyncze zabójstwo. Z jego punktu widzenia to bez sensu. Pomyśl, co wiemy: na co skierował ten wysiłek. Maska. Brak ubrań. Kajdanki i taśma klejąca. Wszystko to mówi: repeater. Trzeba przeszukać teren pod kątem innych szczątków. A my musimy poszukać w bazie osób zaginionych innych młodych kobiet, które zniknęły w okolicy West Midlands. – Masz pojęcie, ile nazwisk wygrzebiemy? – eksplodował w słuchawce głos Berniego. – Nazwisk dziewcząt, które z różnych względów opuściły dom, dziewcząt, które uważały, że w mieście większym niż Birmingham czeka je... – zamilkł. – Co? – spytała Kate. – Nic. Poddaję się. Zad dostanie szału, jak to usłyszy. Powiemy mu w poniedziałek. Albo nie... Kate miała właśnie odpowiedzieć, kiedy połączenie nagle się przerwało. Zmarszczyła brwi i zobaczyła na ekranie informację: „Słaba bateria”. Z westchnieniem włożyła komórkę z powrotem do kieszeni i odzyskała poczucie miejsca. W pobliżu lekki wietrzyk zaszeleścił liśćmi. Kate spojrzała na kołyszące się gałęzie, a potem szybko w lewo, gdzie – była pewna – właśnie rozległ się trzask suchych gałązek. Whittaker? Próbując uspokoić oddech i czując, że serce bije jej coraz szybciej, ruszyła z powrotem. Nie chciała spędzić tu ani chwili dłużej. Chciała usłyszeć odgłosy ruchu ulicznego, poczuć zapach spalin i obecność ludzi. Chciała zobaczyć swój samochód. Chciała się w nim znaleźć. * Dwadzieścia minut później, wśród weekendowej ciszy, Kate stała przed szklaną tablicą w biurze. Nad imieniem Molly napisała wielkimi literami: REPEATER. Rozejrzała się po pustym pomieszczeniu i nagle poczuła się samotna. Skupiwszy się z trudem, znów spojrzała na tablicę i przeczytała to, co na niej widniało. Nazwisko Molly było połączone strzałkami z nazwiskami jej dwóch przyjaciółek. I ich numerami telefonów. Trzeba to sprawdzić. Sobota rano. Dzień wolny od pracy. Podniosła słuchawkę i zadzwoniła pod oba numery, ale żaden nie odpowiedział. *
Na schodach rozległo się pospiesznie tupanie i w salonie nagle pojawiła się Maisie. Kate siedziała na sofie, oparta na dużej poduszce. Po powrocie do domu zrzuciła z siebie ubranie, w którym była w tym okropnym miejscu, i wzięła prysznic: stanęła pod chłodnym mocnym strumieniem, przepełniona wdzięcznością, że są razem z Maisie w tym domu. Włosy spływały jej teraz na ramiona, lśniące i ciężkie. Włożyła biały bawełniany sweter o luźnym ściegu i żółte szorty do kolan. Błyszczące, świeżo pomalowane jaskrawo pomarańczowe paznokcie podkreślały opaleniznę bosych stóp. Potrzebowała tego wszystkiego. Przewróciła kartkę w notesie i znów coś zapisała. Zawsze czekała na nią jakaś praca. I Kate to odpowiadało. Czuła, że może się z nią zmierzyć. – Cześć, Misiowa Mamo! Kate spojrzała na Maisie, a potem jeszcze raz, zwracając uwagę na jej strój, zwłaszcza na błękitny jedwabny materiał przytrzymujący z tyłu bujne loki. Podejrzanie przypominał jej ulubioną apaszkę od Ralpha Laurena. Przeniosła wzrok na krótką, wykończoną koronką, żółtą spódniczkę, białe legginsy do kolan i błękitną bluzkę niezakrywającą brzucha. Jeśli istnieje coś takiego jak „okaz zdrowia”, to jest to właśnie Maisie. – Witaj, Mały Misiu – odparła ostrożnie, zdejmując nogi z sofy. Dawno minęły czasy, gdy Maisie tolerowała to zwyczajowe kiedyś powitanie. Kate od niechcenia zaczęła składać notatki. Bystra jak zawsze, Maisie przejrzała intencje matki. – Mamo, wiem, czym się zajmujesz. Nie musisz mnie przed tym chronić. Klapnęła na sofie obok Kate i wcisnęła brązowe palce nóg pod udo matki. Kate wróciła do pisania. – Wiesz, na czym polega twój problem, mamo? – Nie, ale coś mi mówi, że zaraz mi zdradzisz. Maisie zaczęła się kręcić, sięgając po rozrzucone wokół notatki, głównie te, które Kate robiła, gdy coś przyszło jej do głowy, a nie miała pod ręką notesu. Kate zebrała je i schowała z powrotem do torby. – Otóż moja teoria brzmi – ciągnęła Maisie. – Myślisz, że wiesz wszystko, prawda? Znaczy, co się stanie i co ktoś może zrobić, bo wszyscy ludzie, z którymi pracujesz, są mocno dziwni – nie Bernie i Joe, mam na myśli tych drugich, tych niebezpiecznych, o których piszesz raporty dla starych sędziów. I dlatego myślisz, że wszyscy są dziwni i knują jakieś okropieństwa. – Nabrała powietrza. – Tak uważam. Phyllis ma rację. Musisz się zrelaksować, wyluzować. Ludzie na ogół są w porządku. Kate zerknęła na twarz córki. Gładka śniada skóra, gęste rzęsy i odrobinka niemal niezauważalnego rudawoblond refleksu wzdłuż linii włosów. Wiedziała, co niektórzy przestępcy seksualni daliby... – Może pojedziemy później do Pizzy Express? – Super! Jednym zwinnym ruchem Maisie zeskoczyła z sofy i ruszyła w stronę korytarza. W połowie schodów wrzasnęła: – Hej, mamo, zapomniałam, Joe dzwonił. Powiedział, że wpadnie później. Mógłby pójść z nami!
Kate sięgnęła znowu po swoje notatki. Zdawało jej się, czy Maisie zrobiła się ostatnio bardziej hałaśliwa? Musi jej zwrócić uwagę, by nie trzaskała drzwiami do garażu. Stara pani Hetherington z domu obok znowu się skarżyła.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
W kawiarni w centrum przeszczęśliwa młoda kobieta dołączyła do poniedziałkowego tłumu ludzi, którzy przyszli tam na lunch, i czekała w kolejce. Czekając, obserwowała ludzi. Była w wylewnym nastroju ze względu na niesamowitą szansę, jaką właśnie przed godziną otrzymała w pracy. Uśmiechając się życzliwie do zmęczonego baristy, wzięła od niego zamówioną kawę, ciastko i resztę; rozejrzawszy się po zatłoczonym wnętrzu, zobaczyła, że pobliski stolik przy oknie zaraz się zwolni, i szybko do niego podeszła. Kolejny znak, że to naprawdę jej dzień! Życie jest po jej stronie. Uśmiechając się do siebie, postawiła tacę i usiadła. Naraz zdała sobie sprawę, że jest obiektem żywego męskiego zainteresowania. Udając wyniosłość, od niechcenia pokazała mu się z profilu, przekonana, że to jej „najlepsza strona”. Przeczesała lekko palcami gładkie blond włosy i delikatnie obciągnęła kremową spódnicę od Prady i miodową kaszmirową górę, z dobrym skutkiem. Uniosła latte do ust i napiła się, po czym odstawiła ją i nadziała na widelczyk kawałeczek czekoladowej babeczki, znacznie mniejszy, niż gdyby nie była świadoma, że ktoś ją obserwuje. Zerknęła ukradkiem, a on uśmiechnął się lekko, po czym wrócił do lektury gazety. Mmm... Bardzo atrakcyjny. Pod czterdziestkę? Po błazenadach Craiga oznaki męskiej dojrzałości przemawiają zdecydowanie na plus. Co ty wyprawiasz! Obcy facet uśmiecha się do ciebie w kawiarni, a ty oceniasz go jako potencjalny materiał na chłopaka. Uśmiechnęła się szeroko i nadziała na widelczyk większy kawałek babeczki. Zmrużywszy oczy, obserwował bacznie tę małą pantomimę. Zobaczył, jak uśmiecha się do siebie. Zauważył pojedynczy sznurek zwiększających się ku środkowi pereł, pewnie matki, miękką skórzaną torbę, którą rzuciła niedbale koło krzesła, czarne mokasyny od Gucciego. Wiedział, że jest z czegoś zadowolona w to poniedziałkowe wczesne popołudnie. Zerknął na gładkie, wypielęgnowane dłonie. Nic nie wskazywało na narzeczonego. Droga w utrzymaniu. Ciuchy do nowoczesnego biura. Takiego z automatycznymi drzwiami,
grubymi wykładzinami. Już wie. Organizacja z możliwością awansu. Obserwował ją dalej, przyswajając kolejne szczegóły, podczas gdy ona wyjęła z torby srebrny telefon. Lekko opalona ręka, szczupły nadgarstek, ozdobiony cienkim złotym łańcuszkiem, jasna złotawa skóra dłoni, każdy opiłowany paznokieć pokryty bladoróżowym lakierem. Kiedy znowu przeniosła na niego uwagę, wziął kubek i znacząco uniósł lekko w jej stronę. Zobaczył delikatny rumieniec na policzku, opuszczone rzęsy i nikły uśmiech. Dobrze, bardzo dobrze – oddychaj i uspokój się... oddychaj i... uspokój sięęę. Kiedy tak napawał się jej wyglądem, tkwił we własnej głowie. Myślał. O tym, jak będzie wyglądała, kiedy w końcu zdejmie jej twarz swoim najlepszym nożykiem do filetowania.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Kate była w swoim gabinecie na uniwersytecie, kiedy zadzwonił Bernie. Nadinspektor Gander przychylił się do prośby zespołu i rozpoczęto dalsze poszukiwania na terenie przy obwodnicy. Na małej polance, gdzie dwa dni wcześniej stała Kate, natrafiono na kolejne szczątki. W pewnej odległości od miejsca, gdzie leżały, znaleziono też kobiecą kość udową. – Jest tam właśnie Connie. Poprosiła, żebym przyjechał. To oznacza, że ma coś, co warto zobaczyć i przeanalizować. Jestem w drodze. Co ty na to, pani doktor? Spotkamy się na miejscu? Kate spojrzała do swojego terminarza i na zegarek. – Tak. Czy Connie mówiła ci coś o tych znaleziskach? – Znasz Connie. Chodząca ostrożność. Ale wygląda na to, że to nasz gość. Rozłączyli się, a Kate odtworzyła w myślach ich krótką rozmowę. Cały Bernie. Nie „Hej, pani doktor, miałaś rację!” czy coś w rodzaju przeprosin za reakcję na jej sobotni telefon. Wiedziała, że to wszystko, na co go stać w tej sprawie. * Czterdzieści minut później Kate była przy obwodnicy, gdzie znowu roiło się od techników kryminalistycznych. Wrócił biały namiot, teraz rozstawiony na zachód od miejsca, w którym znaleziono Molly. Rozejrzała się i zobaczyła z boku Joego i Berniego – rozmawiali z Harrym, który wręczał im kombinezony. Zbliżając się, zawołała: – Cześć, Harry, cześć, koledzy. Wiemy już coś? Bernie, stękając, włożył kombinezon, a Joe pokręcił głową. Kiedy Harry podawał jej strój, zobaczyła w jego twarzy wyczekiwanie. Wiedziała, że kocha swoją pracę. – No dobrze, chodźmy do Connie – powiedziała cicho. Zostawili Harry’ego i ruszyli w stronę namiotu. Kawałek dalej Kate zobaczyła Matta Prentissa, który przyglądał im się ze zmarszczonym czołem i wściekłą miną. – Uważajcie, gdzie stawiacie stopy, co? Ej, ty! – wskazał na Berniego. – Nie wchodź za taśmę. Wszędzie tu mogą być dowody. – Cholerny nazista – mruknął pod nosem Bernie, przemieszczając się wzdłuż taśmy
i ignorując krytyczny wzrok Kate. Wszyscy mieli poczucie déjà vu, kiedy przemierzywszy nierówny, porośnięty trawą teren, stanęli w namiocie tuż przy wejściu. Connie podniosła na nich wzrok, potem wskazała na prostokąt gleby, przy którym kucała. – To powtórka z tego, co mieliśmy poprzednio – powiedziała cicho. – Chodźcie zobaczyć. Zbliżyli się i spojrzeli w dół. Rzeczywiście, kiedy Connie zwróciła ich uwagę na ułożenie szczątków, podobieństwo było oczywiste. – Jakieś cechy szczególne, które mogą się nam przydać? – spytał Joe. – Tak jak poprzednio. Kobieta, młoda – mniej niż dwadzieścia pięć lat. Leży tu co najmniej pięć lat. – Przeszła do dłuższego boku prostokąta i spojrzała na wyczekującą publiczność. – Jest coś jeszcze. – Wskazała na odsłonięte żebra. – Widzicie? – szepnęła, pokazując im pozostałości tworzywa, które zdawało się otaczać część z nich. Kate skinęła. Taśma klejąca. Czyżby to o to chodziło? Czy ten, kto zabił te dwie kobiety, używa taśmy jako podpisu? Wizytówki? Znakuje swoje dzieło. – Znaleziona dziś rano kość udowa leżała tam. – Connie wskazała na oznaczony teren parę metrów za namiotem. – Wiemy, że szkielet Molly James był cały. Nie wiem jeszcze, jak jest z tymi szczątkami. Spytajcie mnie jutro. Cała czwórka popatrzyła na siebie poważnie. Kate i Joe pokonali w upale drogę do swoich pojazdów. Czekając na Berniego, Kate poczuła jednocześnie smutek i radosne podniecenie tym rozwojem wypadków. Te szczątki potwierdziły jej przypuszczenia. Mają dowód na to, że w dwudziestym pierwszym wieku działa repeater. * Tego dnia późnym wieczorem Kate, umyta i w piżamie, siedziała przed telewizorem, a obok niej zwinęła się Maisie, też w nocnym stroju. Kate objęła ramieniem córkę i przyciągnęła ją bliżej siebie. Maisie utkwiła wzrok w gładkiej twarzy Sandry Bullock. – Mamo? – Mhmm? – Zrobisz sobie kiedyś botoks? Albo lifting twarzy? Kate spojrzała na córkę, potem na ekran, a potem znowu na Maisie. – To zależy od tego, ile przykrości czeka mnie w najbliższych latach. Maisie roześmiała się. Parę minut upłynęło w ciszy. – Mamo? – Mhm...? – Mogę pożyczyć twoją bluzkę Abercombie? Kate przeanalizowała w myślach ciuszek, o którym była mowa. Niewydekoltowany. Nieobcisły. Nieprzezroczysty.
– Tak. Tylko jej nie zniszcz. Maisie przytuliła się do niej, zastanawiając się, jak otwarta okazałaby się matka, gdyby powiedziała jej, że chce pofarbować włosy. Na czarno. Jak Sandra Bullock. Przeniosła uwagę na akcję toczącą się na ekranie. Wow! Ale to było super! Kate też błądziła myślami. Wokół prawdopodobieństwa kolejnych ofiar. I „ewolucji” przestępców.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
O siódmej rano Kate, ubrana, zapukała do sypialni Maisie. – Maisie? – Otworzyła drzwi i weszła do pokoju. Na podłodze panował niewielki bałagan. – Nie śpisz? – Idź sobie – odparła Maisie spod burzy niesfornych loków i spod kołdry, pod którą rysowała się jej sylwetka. – Maisie, proszę, posłuchaj mnie. Jadę dziś wcześnie na uniwersytet. Phyllis przyjdzie o ósmej, tak? Zostawię jej kartkę, żeby ci przypomniała o posprzątaniu pokoju, zanim pójdziesz do szkoły. Brak odpowiedzi. – Kto po ciebie przyjeżdża? Wciąż nic. – Maisie! – Co?! – Pytam, kto... – Mama Chelsey. Kate westchnęła i spojrzała na zegarek, pełna wyrzutów sumienia. Musi stworzyć jakiś grafik odwożenia dziewczynek do szkoły. Zadzwoni później do mamy Chelsey. Jeszcze rozejrzała się po pokoju i znowu westchnęła. Pokażcie mi pracującą matkę, samotną lub nie, a ja wam powiem, jak jej na drugie imię – zaczyna się na W. W jak Winna. – Czas wstawać. Za dziesięć minut wychodzę. Kate zeszła na dół i szybko napisała kartkę do Phyllis, podkreślając grubo parę słów. Nie martwiła się, czy gosposia poradzi sobie z Maisie. Phyllis twardą ręką wychowała dwóch synów i dwie córki. * Kate zlustrowała wzrokiem studentów, czekając, aż skończą notować. Sama ustawiła PowerPointa, i to z radością, gdyż nieobecność Juliana oznaczała, że jest w tej chwili
w biurze i szuka w bazie osób zaginionych innych młodych kobiet, które zniknęły w tej okolicy w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Na zakończenie wtorkowego porannego wykładu Kate zwróciła się do młodych słuchaczy, by nie traktowali poważnie języka i założeń hollywoodzkich portretów drapieżnych zabójców. – Ich podejście do tematu nie ma oparcia w nauce. Życzyłabym sobie, żeby zniknęła etykietka „seryjnego mordercy” i podział miejsc zbrodni na „zorganizowane” i „niezorganizowane”. Te terminy stały się banalne i zbyt wygodne, bo kino i telewizja zabiły ich znaczenie. To była niezamierzona gra słów. Nie powinniśmy czuć się dobrze z językiem seryjnego zabójstwa. Rozejrzała się po audytorium, zwłaszcza po żeńskiej jego części. – Jeden z problemów związanych z morderstwem jako rozrywką polega na tym, iż tak nam się ono opatrzyło, że ma niemal zerowy wpływ na to, jak żyjemy. Obejrzenie filmu o poczynaniach seryjnego zabójcy nie sprawia, że zachowujemy większą ostrożność. To tylko rozrywka, prawda? Zachowujemy się tak jak zawsze i nigdy poważnie nie podajemy w wątpliwość własnego bezpieczeństwa. Czemu miałoby być inaczej, skoro to dzieje się na ekranie telewizora czy kina? Albo zależy od naszej decyzji, czy skończyć lekturę, zamknąć książkę? Ale realne zagrożenie istnieje. Czai się na drugim planie. Rozglądając się po twarzach na sali, w większości w wieku zbliżonym do Molly, wygłosiła kluczową kwestię, która wynikła z jej badań, o tym, iż policja często nie powiadamia mediów, a tym samym społeczeństwa, o seryjnych przestępstwach seksualnych. – Żyjemy nieostrożnie, bo często zarówno media, jak i my pozostajemy nieświadomi istniejącego zagrożenia. Przedstawiciele prawa zazwyczaj nie ostrzegają o działającym drapieżcy i nie zdradzają nic ponad to, że „badane są różne tropy”. Dopiero kiedy działania zabójcy staną się bardzo widoczne, na przykład ze względu na liczbę ofiar, potwierdzają oficjalnie jego istnienie. Policja zazwyczaj milczy, dopóki nie pojawią się pierwsze doniesienia prasowe – o aresztowaniu, o przekopywanym w ogrodzie Gloucester. Słuchacze byli młodzi, ale załapali, do czego nawiązuje. – Wszyscy musimy być świadomi i odpowiadać za własne bezpieczeństwo. – Zniżyła głos. – Przestępcy tego typu, ci, którymi będziecie się zajmować w przyszłej pracy, są sprytni. Niekoniecznie bardzo mądrzy, ale wystarczająco znają się na ludziach, by dokonać tylu zabójstw co mężczyźni widoczni na tablicy. Kate przeszła teraz do tego, co wiadomo o drapieżcy, o jego umiejętności oczarowania naiwnych i nieostrożnych. – Jednakże, wbrew powszechnym przekonaniom, żaden z niego Einstein. Osoby spostrzegawcze i dojrzałe mogą go przejrzeć dość szybko. Zamilkła na chwilę, po czym przeszła do kolejnego kluczowego punktu. – Jednego możecie być pewni. On potrafi oszukać nas wszystkich. Jego umiejętność manipulacji, talent do naśladowania ludzi dojrzałych emocjonalnie i do nabierania nas dają
mu to, czego pragnie. Zawsze skupia się na tym, czego chce i co ma zrobić, by to osiągnąć. Sala słuchała jej jak zaczarowana. – Jako kryminolodzy musimy umieć go przejrzeć i w ten sposób powstrzymać przed kolejnymi atakami. Musimy szybko zdać sobie sprawę z jego działań i nie dać się zmylić błędnym przekonaniom na jego temat. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o tych błędnych przekonaniach, znajdziecie je tutaj – dodała, unosząc trzy kartki A4. – Kopie do waszej dyspozycji leżą na stole przy drzwiach. Materiał demaskował dalsze mity wokół seryjnych zabójstw, w tym jeden ważny dla przyszłych policjantów: że repeaterów wykrywa się na podstawie badań DNA czy w wyniku regulaminowych czynności śledczych. – Drapieżca poświęca czas na doskonalenie swojego rzemiosła. Tworzy sytuacje, pisze własne scenariusze. Kojarzy wam się to z jakimś innym zawodem? Kilka dłoni uniosło się niepewnie i na sali rozległa się jednowyrazowa odpowiedź. – Tak – potwierdziła Kate – i jako aktor może udawać, kogo zechce; zmieniać wygląd, nazwisko, zagrywkę. I jak wy wszyscy tutaj, pomyślała Kate, rozwija się. Ewoluuje. Aż osiągnie wyższy poziom. * Po półgodzinie Kate była w biurze. Julian też tam był. – Inspektor Furman męczył mnie o informacje z waszych wizyt i inne rzeczy, ale teraz zabieram się do poszukiwań, które mi zleciłaś. Kiedy minutę później do biura wszedł Bernie, zastał Kate piszącą na tablicy. Zerknął na nią podejrzliwie. – Ewolucja – przeczytał. – Jak to się ma do naszej sprawy? – To podsumowanie przebiegu działań repeatera. – W sensie? Że zaczynają od małych rzeczy jak drobna kradzież, a potem zabierają się do zabijania? – Niezupełnie. No dobrze, niech będzie, że zaczynają od nieistotnych przewinień, ale zwykle określenie to oznacza, że pierwsze przestępstwa są zasadniczo tego samego typu co późniejsze, poważniejsze. W naszym przypadku sprawca zapewne na początku popełniał względnie drobne przestępstwa seksualne. Z czasem jego zachowania stawały się bardziej gwałtowne i bardziej dewiacyjne, aż doprowadziły do śmierci ofiary. Bernie skinął. – Kumam. Julian wziął kartki z drukarki i wręczył je Kate. Usiadła z nimi przy stole i przejrzała je, po czym zaczęła wpisywać informacje do swojego notesu. Kiedy przyszedł Joe, Bernie przygotowywał napoje. – Siema. Widzę, że robota wre. Co tam? Kate zaczekała, aż usiądzie. – Poprosiłam Juliana, żeby wydrukował dane kobiet, które zaginęły w okolicy od
połowy lat dziewięćdziesiątych do teraz. Od połowy lat dziewięćdziesiątych, bo zakładam, że Molly nie została pochowana przy obwodnicy jako pierwsza. Nie możemy utonąć w zgłoszeniach, więc zasugerowałam, żeby Julian przefiltrował je pod kątem głównych cech charakterystycznych – wiek: szesnaście do dwudziestu dwóch lat; wygląd: powyżej metra sześćdziesięciu, długie włosy. Dodałam też „wykształcona”. Na tym etapie nie wiem, czy któreś z tych cech są kluczowe dla sprawcy – wzruszyła ramionami – ale od czegoś trzeba zacząć. – Zerknęła na Juliana. – Opowiedz nam, proszę, o przypadkach, które znalazłeś. Wypiszę je na tablicy jako aide-memoire. Julian odszedł od komputera i stanął przed tablicą. Kiedy zaczął mówić, Kate do niego dołączyła. – Wyszukiwanie wygenerowało pięć nazwisk, w tym Molly James. Pozostałe to Janine Walker, lat osiemnaście, która zaginęła w lipcu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku w Blakedown – uniósł wzrok znad listy – leżącym blisko obwodnicy. – Vanessa Miles – ciągnął – dwadzieścia dwa lata, zaginęła w styczniu dwa tysiące drugiego roku w Walsall. Leah Wilson, dwadzieścia lat, zaginęła we wrześniu dwa tysiące pierwszego roku w Halesowen... – przerwał na chwilę ponurą wyliczankę. – I ostatnia: Amy Brown, lat dziewiętnaście, zaginęła w Bromsgrove w lutym dwa tysiące trzeciego roku. Zmarszczył brwi, po czym spojrzał na Kate. – Czemu nikt wcześniej nie sprawdził tych nazwisk i nie powiązał ich ze sprawą? – W tej chwili najważniejsze jest to, że my to zrobiliśmy – stwierdziła cicho Kate, a potem odpowiedziała jak należy na pytanie Juliana. – Smutna prawda jest taka, że każdego roku znikają setki osób. Wiele z nich to młode kobiety, co do których nie ma podejrzeń, że nie odeszły z własnej woli. Będziemy potrzebować dokumentacji dentystycznej i medycznej tych dziewczyn, żeby sprawdzić, czy to nie któraś z nich została znaleziona przy obwodnicy. Możesz się tym zająć? Julian przytaknął. – Nadinspektor Gander zaakceptuje wnioski. Przez kilka sekund nikt się nie odzywał. Zadzwonił telefon i Joe podniósł słuchawkę, posłuchał, po czym rozłączył się. – Hej, dzieciaki. Gotowi na kolejną dawkę informacji od Connie? Kate odłożyła marker i poszła po notatnik. Zostawili Juliana w biurze i zeszli na dół. Kate zapukała lekko w matowe szkło drzwi i Igor wpuścił ich do prosektorium. Connie, już w pełnym rynsztunku, pracowała w skupieniu przy jednym ze stołów. Wzięli z pojemnika plastikowe fartuchy, maski, lateksowe rękawiczki, po czym, odpowiednio ubrani, podeszli. Connie uniosła rękę, gdy uznała, że są wystarczająco blisko, i spojrzała na wszystkich po kolei z ożywieniem. – Jesteście gotowi dowiedzieć się, co tu mamy? To drugie szczątki z terenu przy obwodnicy. Jest młoda. Zgaduję, że w wieku zbliżonym do Molly James – ale nie powołujcie się jeszcze na mnie w tej kwestii – a jej szkielet jest cały.
Wszyscy pomyśleli o samotnej kości udowej. – Mam dla was więcej prezentów – ciągnęła. – Spójrzcie. – Wskazała na taśmę klejącą na żebrach, którą widzieli wcześniej. – Te same wymiary i cechy. A teraz spójrzcie na to. Kate popatrzyła w kierunku wskazanym przez Connie, potem podeszła do stołu, żeby przyjrzeć się dokładniej. – To włosy – powiedziała Connie. – Ale tym razem obcięte. Zapewne nożyczkami, niekoniecznie nowymi, ale ostrymi. Zwykłymi nożyczkami. Nic specjalnego. Pochyliwszy się, prawie dotykając twarzą stołu, Kate skupiła się na biednych zniszczonych włosach: za życia dziewczyny zapewne blond lub średni brąz. Kiedy studiowała je dalej, z plątaniny wygramolił się malutki żuczek. Niczym miniczołg parł przed siebie, w górę i w dół, w górę i w dół po supłach i kosmykach. Coś jeszcze przykuło uwagę Kate. – Co to? – Wpatrywała się w brudny od rozkładu materiał oklejony grudkami ziemi. Z zamyślenia wyrwał ją głos Connie: – Zdaje się, że to jakaś wstążka lub chustka. Z bawełny. Nie jestem jeszcze pewna co do koloru. Możliwe, że czerwona, w jaśniejsze kropki. Ale spójrzcie, co dla was mam. Wszyscy spojrzeli na przedmiot leżący na metalowej tacce, którą trzymała Connie. Powtórka z Molly. Brudny owalny kawałek materiału z dwiema dziurkami. Kate poczuła pewność i strach i przeszedł ją dreszcz. Zerknęła na Joego. Jego przystojna twarz była poważna. Bernie miał zaciśnięte usta. Ręce splecione w pasie. Kate odsunęła się od stołu, wyjęła komórkę i weszła do spisu numerów. – Zespół do spraw niewyjaśnionych, słucham? – Cześć, Julian. Mógłbyś coś dla mnie zrobić w wolnej chwili? Przejrzyj informacje o naszych dziewczynach i sprawdź, jak były ubrane w dniu, w którym zaginęły. Interesują nas szczególnie wstążki do włosów lub chustki. – Robi się. Oddzwonię. Kate odwróciła się z powrotem do kolegów. – I jeszcze ostatni przedmiot. – Connie podeszła do pobliskiej powierzchni roboczej, wzięła z niej bibułę i wróciła do nich. – Oto on. Ścieśnili się. Kawałek grubej karty. Podobny do znalezionego na szczątkach Molly James. Kate znowu pochyliła twarz nad przedmiotem, nie zbliżając się bardziej, niż pozwoliłaby Connie. – Widzę jakieś znaki... tam i tu. Widzicie? Cofnęła się, żeby koledzy mogli zobaczyć. – Co o tym sądzicie? – spytała po chwili. Joe spojrzał na Kate, a potem znowu na kartę. – Litery? Pismo? Bernie włożył okulary i pochylił się nad małym przedmiotem, opierając ręce na kolanach. – Tak. Okrągły kształt, potem drugi, a na końcu długa kreska. – Wyprostował się z cichym stęknięciem.
– Pamiętacie, co powiedziałam na początku. – Kate rozejrzała się po twarzach wokół stołu – o podziale zabójstwa na emocjonalne i instrumentalne? – Zerknęła w dół. – To kolejne potwierdzenie, że mamy do czynienia z zabójstwem instrumentalnym popełnionym przez kogoś, kto nie znał ofiary. Connie spojrzała w milczeniu na szczątki, potem na współpracowników. – Ponieważ ta dziewczyna ma kości udowe w komplecie, należy przypuszczać, że przy obwodnicy jest jeszcze jedna ofiara. – Trzeba przekopać cały teren, Connie – potwierdziła Kate. – Już się tym zajęliśmy. W dłoni Kate zadzwonił telefon. Odebrała, posłuchała, podziękowała, po czym zerknęła na kolegów. – To był Julian. Janine Walker, kiedy zaginęła w lipcu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku, miała na włosach czerwoną bawełnianą bandankę w białe serduszka i małą czerwoną portmonetkę w kształcie serca. Wśród ciężkiej ciszy Kate podeszła powoli do plątaniny włosów i przyjrzała się uważnie zabrudzonemu przedmiotowi. Podniosła wzrok na Connie. – Czy to znaczy, że portmonetki nie było? Connie pokręciła głową. Kate zamknęła na chwilę oczy. Jakie jest prawdopodobieństwo, że wziął portmonetkę? Jako akcesorium pobudzające wyobraźnię. Gdzie jest teraz?
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
We wtorek o szóstej trzydzieści wieczorem Joe i Bernie sprawdzali w bazie, jak były ubrane wszystkie młode kobiety w dniu, w którym widziano je po raz ostatni. Kate wyszła o piątej za namową Joego, po tym jak usłyszał, że w ciągu godziny zadzwoniła do domu dwa razy, żeby sprawdzić, co u Maisie. W ciszy panującej w biurze Bernie wstał od stołu i podszedł do tablicy, zerkając po drodze na Joego. – Tu jest wszystko o Janine Walker, Corrigan – mruknął, unosząc pojedynczą kartkę. Następnie zaczął pisać na tablicy, jednocześnie mówiąc: – Z raportu w bazie wynika, że ostatni raz widziano ją ubraną w białą lnianą koszulkę z krótkim rękawem, czarne dżinsy i czarne skórzane sandały na płaskim obcasie. Na włosach miała czerwoną bawełnianą bandankę. Niosła dwa listy, które miała wysłać, i portmonetkę w kształcie serca. Joe przeszukał szybko kartki przed sobą. – Ustaliłem, że strój Molly James to... niebieskie polo i kremowe spodnie. Plus złoty naszyjnik. – Zerknął na zegarek, na tablicę, podszedł do niej i przebiegł palcem informacje zapisane przez Kate. – Masz ochotę się przejechać? – Dokąd? Joe pokazał mu na migi, żeby zaczekał, wrócił do stołu i podniósł słuchawkę. Po kilku sekundach odezwał się: – Pani Barnes? – Tak? – Z tej strony porucznik Corrigan z Komendy Głównej Policji West Midlands przy Rose Road w Harborne. Prowadzimy ponowne śledztwo w sprawie zaginięcia młodej kobiety nazwiskiem Molly James. W jej głosie pojawiła się nuta satysfakcji i troski. – Naprawdę? Nie wiedziałam, że policja wróciła do tej sprawy. Bardzo mnie to cieszy, ale co mogę... – Czy zastałem Jessicę?
– Ma pan szczęście. Wpadła z wizytą. Czemu? – Czy nie miałaby pani nic przeciwko temu, żebyśmy podjechali z kolegą i zadali jej kilka pytań? Cisza, a potem: – Cóż, nie, jeśli... – Powiedzmy, za pół godziny? – Znowu chwila ciszy. – Niech się pani nie martwi, pani Barnes. Chcemy tylko zadać córce kilka podstawowych pytań o dzień, w którym zniknęła Molly. – Oczywiście. Ma pan nasz adres? Joe odłożył słuchawkę. – Chodźmy – zwrócił się do Berniego. * Za godzinę zadawali pytania około dwudziestopięcioletniej kobiecie ze śpiącym niemowlęciem na rękach. – Proszę nam opowiedzieć o Molly w dniu jej zaginięcia – poprosił Joe. Młoda kobieta zmarszczyła brwi. Miała niepewną minę. – Jeśli to pomoże, proszę zacząć od jej wyglądu – zasugerował. Jessica pogłaskała niemowlę, patrząc w zamyśleniu w przestrzeń. – To było tak dawno temu. Muszę się zastanowić... Miała rozpuszczone włosy, długie i proste, i była ubrana w jasnoniebieską koszulkę polo. Kremowe spodnie. Miała ze sobą plecak Ellesse. To mnie zdziwiło. Miałyśmy się tylko przejść po centrum handlowym. Nie wiedziałam, na co jej on. – Młoda kobieta pokręciła głową. – Tylko tyle pamiętam. Zaraz, nie. Miała naszyjnik ze swoim imieniem. Wiecie, taki wisiorek z liter. Złoty. Ale zawsze go nosiła. Dostała go od chłopaka. – Co to za chłopak? – Cóż, właściwie wtedy już nie był jej chłopakiem. Od Jasona Fairleya. – Możesz nam powiedzieć coś o nastroju Molly tamtego dnia? – spytał Bernie. – Jej nastroju? – Jessica spojrzała na niego ze zdziwieniem. Wzruszyła ramionami, lekko, nie chcąc obudzić dziecka. – Była taka jak zawsze... gadatliwa. – Przeniosła wzrok z Berniego na Joego i z powrotem. – Teraz jak się nad tym zastanawiam, przypominam sobie, że była nieco cichsza niż zwykle, ale wtedy uznałam, że to z braku pieniędzy. Molly i jej mama często się o to kłóciły. Molly chciała znaleźć sobie pracę. Wtedy było mnóstwo ofert, w barach, kawiarniach i tak dalej, ale mama nie chciała o tym słyszeć. Chyba przypuszczałam, że znowu się pokłóciły. Joe skinął zachęcająco. – To bardzo pomocne, Jessico. Ta praca, o której myślała Molly – chodziło o konkretny bar czy sklep? Jessica uśmiechnęła się i pokręciła głową. – Nie powiedziała, gdzie zamierza się zatrudnić. Rzadko chodziła do barów czy pubów. Pamiętam tylko, że w centrum bywała w jednej czy dwóch kawiarniach. Dosyć
drogich. – W których konkretnie? – spytał Bernie. Przez chwilę milczała. – Przepraszam, ale muszę się zastanowić. Minęło tyle lat. – Jeszcze chwila ciszy, a potem: – Lubiła szczególnie jedną. Nazywała się Coffee Lounge. – Nagle uśmiechnęła się. Joe przyjrzał się jej uważniej. – Byłaś tam z nią? – Nie, ale właśnie przypomniało mi się, jak mówiła nam o tym miejscu. Poszła tam kilka razy pouczyć się – wiecie, poczytać – i spotkała faceta, który... – Obaj policjanci nastawili uszu. – Molly mówiła, że ją podrywał. Nie, nie. Nie mam na myśli nic złego. – Jessica zaśmiała się cicho. – Tyle że to było trochę dziwne. – Spojrzała na obu. – Molly nigdy nie mówiła, że było w tym coś podejrzanego. To było takie... nie wiem, jak to ująć... staroświeckie. Po pierwsze, powiedziała, że ten gość był trochę starszy i wydaje mi się, że nigdy ze sobą nie rozmawiali. Nie znała nawet jego imienia. – Jessica spoglądała ze zmarszczonymi brwiami to na Joego, to na Berniego. – Nie myślcie, że to było coś... Molly się tylko z tego śmiała, opowiadała, jak machali sobie na powitanie i uśmiechali się do siebie. Wspomniała o tym, bo uważała, że to... miłe. Joe zerknął z ukosa na Berniego. – Powiedz, kochana, Molly miała wtedy chłopaka? – spytał Bernie. – Właściwie nie. Zerwała już z Jasonem. – Wie pani czemu? – spytał Joe. Dziecko poruszyło się i sapnęło. Jessica zakołysała nim delikatnie. – Był dla niej za stary. Dużo pracował. Policja wiedziała wtedy wszystko na ten temat. Rzecz w tym, że on był dorosły, podczas gdy Molly, jak my wszystkie, była tylko nastolatką. Tak więc zerwali. – Niemal niezauważalnie wzruszyła ramionami. – Spójrzmy prawdzie w oczy, byłyśmy niedojrzałe. Natomiast Jason Fairley był mężczyzną. Ale pozostali dobrymi przyjaciółmi. Tak jak mówiłam, kupił Molly naszyjnik. – Wracając do tego starszego faceta. Tego z kawiarni, czy on był mniej więcej w tym wieku co Jason Fairley? Czy może starszy? – Przykro mi, ale nie wiem – pokręciła głową Jessica. – Jak mówiłam, nigdy go nie widziałam. – Jason Fairley nadal dbał o Molly? Pomagał jej nawet po tym, jak się rozstali? Jessica zerknęła na Berniego. – Przez „pomaganie” ma pan na myśli... Nie dawał jej pieniędzy ani nic w tym stylu, ale tak, troszczył się o nią. Bo nadal się przyjaźnili. Joe skinął powoli na znak, że rozumie. – Widuje się pani teraz często z Samanthą Wellings? Jessica wyglądała na zaskoczoną. – Z Samanthą? Dobry Boże, nie. Ona, cała jej rodzina, przeprowadzili się... chyba do Bristolu.
* Byli w samochodzie Joego, w drodze na Rose Road. – Nie wiem jak ciebie, Corrigan – mruknął Bernie – ale mnie bardzo zainteresował staroświecki gość z kawiarni.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
Późniejszym wieczorem tego samego dnia Kate pomagała Maisie robić babeczki na akcję charytatywną na rzecz ofiar powodzi, która miała się odbyć następnego dnia w szkole. Maisie dopiero sobie o tym przypomniała, ale Kate ze względu na swój późny powrót postanowiła nie narzekać. Ustawiła małe różowe karbowane papilotki, a Maisie wlała do nich ciasto. Bandzior stał, opierając przednie łapy na nodze stołu, i śledził każdy ruch Maisie. Dziewczynka zachichotała. – Spójrz na Bandziorka, mamo. Ty głupi kocie! Lubisz łososia i kurczaka, i... co jeszcze lubi? Kate odpowiedziała, oddzielając kolejne papierowe foremki: – Lubi prawie wszystko. Ale ma swoje ulubione dania. Maisie zanurzyła czubek palca w cieście, wychyliła się i poczęstowała Bandziora. Kot oblizał jej palec z entuzjazmem. Maisie znowu się zaśmiała. – Fuuj! Ma język jak papier ścierny. – Gotowe, Maisie. Wstawmy je do pieca. Zaraz będą gotowe. Wzięły blachy i przemierzyły kuchnię. Kate ustawiła czas, a Maisie wróciła do stołu, do miski z ciastem. – Ręce, Maisie. Maisie, niezadowolona, podeszła do zlewu, przepłukała szybko dłonie i wytarła je. Wyjęła z szuflady łopatkę i wróciła do miski. – Mamo? – Mhm? – Jak Bandzior zdecydował, co lubi? Skąd wie, że powinien gonić ptaki, jeść myszy i tak dalej? – Nie sądzę, żeby to była jego decyzja. – Ale wie, prawda? – nie ustępowała Maisie. – Skąd? Kate wzięła wyskrobaną miskę i wstawiła ją do zmywarki. – Takie jego przeznaczenie. Koty zawsze to robiły, i Bandzior też. – Zauważyła, że
Bandzior chrupie kawałeczek ciastka. – Nie dawaj mu więcej, Maisie. To mu szkodzi na zęby. – Kiedy on lubi ciastka, prawda, Bandziorku? Myślisz, że ma trudności z nauką? Jest kotem specjalnej troski? Może opuścił lekcję na temat: „Koty nie lubią ciastek” – wyrecytowała monotonnym głosem Maisie, po czym zaśmiała się, głaszcząc kotka. Oparłszy się o stół, Kate obserwowała ich z uśmiechem. – Wiele z tego, co robi, nabył, nauczył się od matki. Albo od innego dorosłego kota. Ale nie chodzi tylko o nabywanie. Chodzi też o to, czym on jest. To kwestia instynktu. Jego natury. Jest zaprogramowany, żeby gonić za małymi zwierzętami, łapać je i zabijać. Marszcząc brwi, Maisie wzięła żelka z małej sterty na stole i włożyła sobie do buzi. – A więc ci ludzie, z którymi pracujesz, co zrobili coś złego... Czy oni też są zaprogramowani? Kate zerknęła na córkę, podając jej małe opakowanie lukru w proszku. – Dobre pytanie, Maisie. Bardzo dobre. – A jak brzmi odpowiedź? Rozległ się ostry dźwięk telefonu domowego. – To pewnie Chelsey w sprawie jutrzejszej wycieczki! – Maisie zeskoczyła ze stołu i popędziła odebrać, zostawiając Kate zamyśloną nad tym, o co spytała córka. Zaprogramowanie i uczenie się. U zwierząt. A u ludzi? Podeszła powoli do drzwi i sprawdziła, czy są zamknięte, po czym wyjrzała na pogrążony w mroku ogród. Dobre pytanie. Choć nie pomoże nam w znalezieniu tego, kto porwał Janine i Molly. A także jeszcze inne, jak się może okazać. Kate usłyszała dzwonek u drzwi wejściowych. Joe. Zaprosiła go na kieliszek wina. – Mamo – krzyknęła Maisie – Joe przyszedł! Ja muszę się szykować. – Już idę. – Kate przemierzyła korytarz i otworzyła drzwi. – Cześć, wejdź – powiedziała, spoglądając na sprane dżinsy i bluzę z napisem „Go Red Sox!”. Nagle jej uwagę przykuło poruszenie na schodach i spojrzała tam, jednocześnie świadoma jednostajnego dźwięku dochodzącego z kuchni. – Nie będziesz potrzebować tego wszystkiego, Maisie. To tylko jedna noc. Chodź, Joe. Och, ciastka! Kate popędziła do kuchni, a Joe ruszył za nią niespiesznie, kiedy Maisie zeszła ze schodów. – Cześć, geniuszu. Wyprowadzasz się? Wyjeżdżasz już na studia? Maisie zachichotała. – Jutro z samego rana sprzedajemy w szkole ciastka, zbieramy pieniądze dla ludzi, którzy stracili domy w powodzi, a potem jedziemy autokarem do Lickey Hills na sponsorowane biegi na orientację. To będzie genialne. – Maisie przerwała, żeby nabrać powietrza. – Jestem liderką naszej drużyny. Zasponsorujesz mnie, Joe? Proszę! – Spod
sterty ubrań, którą trzymała w ręku, wyciągnęła formularz. Joe uśmiechnął się, przyjmując kartkę. Tymczasem w kuchni Kate umieściła babeczki na specjalnych tackach i przeniosła je na granitowy blat, by ostygły. – Maisie, trzeba przygotować lukier i... – Muszę spakować to wszystko – ojej, no dobra. Gdzie lukier? – Stawiałabym, że pod tą stertą ciuchów, których nie będziesz potrzebować. – Mamo, posłuchaj. Lauren Dagnell bierze walizkę. Serio. A co ty o tym sądzisz, Joe? Spędzimy tam noc i cały następny dzień, a poza tym będziemy mieszkać w hostelu, więc mogą też być chłopcy. Maisie wzięła lukier i żelki i podeszła do ciastek leżących na blacie, patrząc na niego przez ramię, z wyczekiwaniem. Joe przyjrzał się stercie na stole z poważną miną. – Kiedy ja wyjeżdżam, zawsze biorę co najmniej cztery pary dżinsów, cztery podkoszulki, różową piżamę i... słoik dżemu. Kate uśmiechnęła się i podała mu kieliszek. – Co porabialiście beze mnie? – spytała cicho. – Odwiedziliśmy przyjaciółkę Molly, Jessicę Barnes – odparł równie cicho Joe. Obserwowali, jak Maisie wychodzi z kuchni. – Dowiedzieliście się czegoś przydatnego? – Mhm. Miło było zobaczyć, że osoby bliskie Molly dobrze sobie radzą. – Kate przygryzła wargę. – I wygląda na to, że Molly mogła być obiektem zainteresowania jakiegoś „starszego mężczyzny”. – Opowiadaj. – Zamieniła się w słuch.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
W czwartek rano nowo znalezione szczątki były już oficjalnie zidentyfikowane dzięki dokumentacji stomatologicznej zdobytej przez Juliana. Joe przyczepił do tablicy zdjęcie osiemnastoletniej Janine Walker obok Molly James. Kate przyjrzała się uważnie. Proste blond włosy opadające na ramiona, chłodne spojrzenie utkwione gdzieś w przestrzeni, powściągliwy uśmiech, jakby fotograf opowiedział niezbyt śmieszny dowcip. Kate przypomniała sobie, co mówiła o niskim prawdopodobieństwie, że to Colley jest sprawcą. A oto i kolejna pewna siebie, inteligentna kobieta. Jedno jej pogardliwe spojrzenie i Colley uciekłby, gdzie pieprz rośnie. Dwie kobiety, plus kość udowa. Kate pomyślała o Vanessie, Leah i Amy, pozostałych dziewczętach wyszukanych przez Juliana. Czy ta kość należy do jednej z nich? Ile czasu minie, nim się dowiedzą? Kate zerknęła na Berniego, który mamrotał coś do siebie. – Co robisz? – Notatkę z wizyty u przyjaciółki Molly dla Juliana. – Pokręcił głową z rozdrażnieniem. – Powiedziała nam o jakimś gościu, który obserwował Molly w kawiarni przed jej zniknięciem. Wspomniała o tym w czasie pierwszego śledztwa? Nie. Nie wspomniała. W tej pracy po prostu nie można polegać na ludziach. – Może nie skojarzyła tego mężczyzny z zaginięciem Molly, bo... – Jak dla mnie to nie jakaś wyższa matematyka! Koleżanka mówi o jakimś dziwnym gościu. Koleżanka znika. Chyba jednak mogła o tym wspomnieć. – Nie. Niekoniecznie. Bernie podniósł wzrok na Kate, potem opuścił je z powrotem na kartkę. – No dobra, mądralo. Popraw mnie. Kate usiadła na brzegu stołu, zebrała włosy z tyłu, skręciła je i spięła. – Nie ma w tym nic dziwnego, że nie skojarzyła tych dwóch faktów. Pomyśl. Epizod z dziwnym gościem mógł się zdarzyć jakiś czas przed zniknięciem Molly. Założę się, że dziewczyny się z tego pośmiały. Potem Molly znika, co jest prawdziwą tragedią i bardzo wszystkich smuci. Dwa zdarzenia. Oddalone od siebie w czasie. Jedno nieistotne.
Zabawne. Drugie... cóż, jak powiedziałam, tragiczne. Nie dziwi mnie, że Jessica nigdy ich nie połączyła. – Chciałbym być taki jak ty, pani doktor. Nigdy nic cię nie zaskakuje – oświadczył Bernie z irytacją. Joe wziął marynarkę i zerknął na Kate. – Chcesz się przejechać do domu Walkerów w Blakedown? – Uzgodniłeś to z nimi? – Dzwoniłem wczoraj wieczorem. Zgodzili się. * Po dwudziestu pięciu minutach Kate i Joe podjeżdżali pod dom rodziców Janine, minąwszy po drodze teren przy obwodnicy. Oboje niedawno oglądali toczące się tam prace, ale teraz żadne nie poruszyło tego tematu. Joe zaparkował na spokojnej ulicy przy krawężniku. Zanim udali się do domu, podeszli w pełnym słońcu do pobliskiego zakrętu. Z akt sprawy wynikało, że tamtego dnia Janine Walker skręciła za róg, ale mężczyzna pracujący w ogrodzie przy pobliskiej ulicy nie widział jej. Joe przyjrzał się ulicy przez swoje ray-bany, kręcąc lekko głową. – Co? – spytała Kate. – Gdyby szła tędy, ten facet w ogrodzie musiałby ją przecież zauważyć. Pamiętasz numer jego domu? Kate zajrzała do notesu. – Sześćdziesiąt cztery. Ruszyli dalej, ramię w ramię, wśród panującej wokół ciszy. Ta okolica była noclegownią dla ludzi dojeżdżających do Birmingham. Na wprost, nieopodal krawężnika, stała wysoka, walcowata czerwona skrzynka na listy. Kate i Joe wymienili spojrzenia. Janine zabrała listy ze sobą w nicość. Minąwszy skrzynkę w milczeniu, poszli dalej, aż dotarli do domu numer 64, nijakiego bliźniaka zamieszkanego przez sąsiada-ogrodnika. Kate spojrzała na drogę, którą przebyli. – Popatrz, Joe. Droga jednak zakręca. – Obejrzeli się. Skrzynki nie było widać. – Masz jakiś pomysł, co się tu mogło wydarzyć? – spytała. – Nie wdając się w szczegóły, porwanie Janine Walker przebiegło zapewne bardzo cicho i spokojnie. Ona... po prostu z nim poszła. – Wpatrywał się w ziemię wokół ich stóp. – Może ją unieruchomił. Może miał jakąś broń elektryczną. Taser. Paralizator. W ciszy wrócili wciąż opuszczoną ulicą do domu Walkerów: dobrze utrzymany, szeroki front otoczony donicami barwnych brodzików, błyszczące czerwone drzwi wejściowe. Stanąwszy na ganku, Kate rozejrzała się wokół, rozmyślając o tragedii za radosną fasadą, podczas gdy Joe zadzwonił. Nie chciała tu być. Dzwonek ledwie ucichł, kiedy drzwi się otworzyły i powitali ich rodzice Janine. Zaprosili ich do środka i zaprowadzili do ogromnej oranżerii zajmującej cały tył domu. W środku panował przyjemny chłód, okna były otwarte, żaluzje na suficie zaciągnięte, dwa
duże wiatraki poruszały liśćmi rosnącej w środku palmy. Gdzieś w tle grała cicho muzyka. Kate rozpoznała orkiestrową aranżację Eleanor Rigby. Usiadła na wskazanym jej miejscu i dyskretnie obserwowała Walkerów, kiedy zajmowali się ugaszczaniem ich. – Poruczniku, doktor Hanson, napijecie się państwo kawy? A może czegoś zimnego? Soku? – Poprosiłbym kawę. Dziękuję – odparł z uśmiechem Joe. Kate obserwowała tę towarzyską wymianę zdań, pozornie beztroski zapał zarówno pana, jak i pani Walker, i wydawało jej się to dziwne i niepokojące, zwłaszcza w porównaniu z jej niedawnymi doświadczeniami z domu Molly James. Pan Walker, chyba po sześćdziesiątce, wyglądał na mężczyznę, który spędza dużo czasu na dworze; biała koszula z krótkim rękawem i piaskowe szorty podkreślały jego opaleniznę. Żona była nieco młodsza, też opalona, ubrana w różową lnianą letnią sukienkę; popielatoblond włosy miała obcięte na boba. Kate już wiedziała, po kim Janine odziedziczyła rysy widoczne na zdjęciu. Jak na jej spostrzegawcze oko małżonkowie może nie czuli radości, ale na pewno ulgę. Nagle zrozumiała. Byli całkowicie skupieni na dochodzeniu w sprawie śmierci córki. Podczas gdy pili kawę, pan Walker opowiadał o zniknięciu Janine i zapewnił, że udzieli wszelkich informacji potrzebnych zespołowi. Kiedy skończyli, zaprosił ich do małej sypialni, którą przerobił na gabinet z myślą o prowadzeniu własnych poszukiwań córki. Kate i Joe udali się za państwem Walker na górę. Kiedy znaleźli się na piętrze, Kate spytała cicho, czy mogłaby zobaczyć sypialnię Janine. Pani Walker chętnie się zgodziła. Znowu czując się jak intruz, Kate otworzyła powoli drzwi do pokoju Janine i weszła. Było to duże pomieszczenie wychodzące na tyły domu. Kiedy patrzyła przez okno na dachy widoczne między drzewami, wróciła myślami do ulicy, którą szli wcześniej z Joem. To są dachy domów przy tamtej ulicy. Tam w dniu zniknięcia Janine pracował w ogródku ten mężczyzna. Rozważyła kilka możliwości, w tym też taką, że z pięter tamtych domów widać ten. I sypialnię Janine. Przyglądała się przez chwilę widokowi, po czym pokręciła głową. Za daleko. Skoro ona nie widzi stąd wnętrz tamtych domów, należy przyjąć, że ktoś obserwujący stamtąd dom Walkerów ma równie ograniczony widok. Na środku pokoju Kate obróciła się bardzo powoli, przyglądając się uważnie wystrojowi i meblom. Eleganckie wnętrze, jedna ściana kremowa, pozostałe bladożółte. Ciepłe, ponieważ rano słońce świeci na tył domu. Jasnobeżowa wykładzina. W pokoju nie ma pluszaków. Na podłodze u nóg łóżka duży kilim, a na nim skrzynia z surowej sosny. Podeszła do niej i po chwili wahania podniosła wieko. Książki. Przeczytała kilka tytułów. Podręczniki. Kilka powieści. Wyjęła notes i zapisała kilka pozycji, potem zamknęła skrzynię i skierowała się do dużego mahoniowego biurka stojącego na prawo od okna. Tak jak w pokoju Molly Kate miała wrażenie, że czas się tu zatrzymał. Na blacie leżało
Private Eye. Przejrzała czasopismo. Artykuł wyśmiewający „teorię spiskową” Mohammeda Al Fayeda. Kolejny o szczycie G8 w Birmingham, a w nim zniewagi i żarty pod adresem miasta. Kate spojrzała na datę. Czerwiec 1998 roku. Przestarzałe dziś komentarze społeczne i polityczne. Na ścianie nad biurkiem wisiał planer. Kate pochyliła się i przeczytała zapiski. Urodziny członków rodziny. Dzień pod koniec października 1998 roku, w którym, według lakonicznej notatki, Janine miała zacząć studia na Uniwersytecie Sheffield. W maju parę wizyt u fryzjera, starannie wykreślonych, zapewne odbytych. Pod datami wpisane godziny oraz, być może z braku miejsca, tylko inicjały osób, z którymi Janine zapewne zamierzała się spotkać. Kate zapisała je w notesie. Jej myśli wróciły do przyjaciółek Molly. Czy, zanim śledztwo dobiegnie końca, będą musieli namierzyć rodzinę Wellingsów w Bristolu? Znów skupiła się na planerze i zauważyła, że w każdym miesiącu jest zaznaczony ten sam dzień. Rozumiała jego znaczenie. Tyle przeżyć, których Janine i jej rodzina nigdy nie będą dzielić. Wyszła powoli z pokoju, pogrążona w analizie osobowości Janine na podstawie jej sypialni. Przemierzyła piętro i weszła po cichu do gabinetu, gdzie pan Walker rozmawiał z Joem. – ...i do dziś coś się czasem pojawia. Nie ma, rzecz jasna, porównania z tym, co było na początku, ale zdarza się, na przykład jeśli jakaś gazeta lub magazyn znowu coś o niej napiszą. Teraz, ze względu na wasze śledztwo, spodziewamy się nowego przypływu materiałów. Janine była fascynującą młodą kobietą. Usłyszawszy to, Kate pomyślała, że ojciec i matka Janine mają bardzo pozytywne nastawienie do rzeczywistości, jakiego ona nie mogłaby mieć na ich miejscu. Potwierdziła to następna uwaga pani Walker. – Janine była wyjątkowa – powiedziała. – Każdy mówi tak o swoim dziecku, prawda? Ale ona naprawdę taka była. Widzicie państwo, ona miała wszystko. Nie od nas. Od... życia. Piękna, mądra, miała mnóstwo planów, była pełna... życia. Miała niesamowity potencjał. – Kate i Joe słuchali w milczeniu. Bo co mogli powiedzieć? Mały pokój, w którym stali, stanowił świadectwo nieustępliwych poszukiwań zaginionej córki. Kate przyjrzała się plakatom ze zdjęciem Janine, informacjom o różnych imprezach połączonych ze zbiórką pieniędzy. Akcje te miały przypominać społeczności o postaci Janine. Wiele plakatów było wyblakłych, z datą sprzed kilku lat. Na korkowej tablicy wisiało mnóstwo wycinków dotyczących wystąpień w telewizji i programów o zaginionej nastolatce. Kate myślała o emocjonalnym zaangażowaniu rodziców przez te wszystkie lata. Ich osobistym wysiłku. W odpowiedzi na pytanie zadane przez Joego oboje rodzice potwierdzili, że w czasie, gdy Janine zaginęła, nie miała chłopaka. Koncentrowała się na wyjeździe do Sheffield i przyszłych studiach. Nie wiedzieli nic o tym, by martwiła się czymkolwiek lub kimkolwiek. Miała wiele nadziei i planów.
– Od początku wiedzieliśmy, że naszą córkę porwano – powiedział pan Walker rzeczowym tonem, a żona stanęła bezgłośnie przy nim. – Nie chcemy... krytykować policji. Zwłaszcza teraz. Ale zaraz po zniknięciu Janine nie chciano potraktować tego jak porwanie. Policjanci pytali nas w kółko, czy miała chłopaka... Nie miała. Kate poczuła gwałtowny przypływ wściekłości na Furmana. – Janine nas opuściła. Patrzyłem, jak odchodzi. Josh, jej ówczesny piesek, pobiegł za nią. Nie chciała go wziąć, więc podszedłem i zabrałem go do domu, pomachałem jej, kiedy znikała za rogiem... Zapadła cisza, którą po chwili przerwał pan Walker, pytając, czy napiliby się jeszcze kawy. Zanim wyszli z pokoju, Joe spytał o mieszkającego w pobliżu mężczyznę, który twierdził, że nie widział Janine. – Howard Kingsley. – Czy wciąż mieszka... – Joe zamilkł, gdy pan Walker pokręcił głową. – Nie. Zmarł jakieś trzy lata temu. – Pan Walker przewidział następne pytanie Kate. – Nie był szczególnie stary. Koło siedemdziesiątki. Udar. – Pan Kingsley nie potrafił pomóc policji w pierwszym śledztwie? – Nie. Stanowczo twierdził, że tamtego dnia nie widział Janine. Nie był pewny, czy mu się zdawało, czy rzeczywiście słyszał w pobliżu samochód. Odwiedziliśmy wszystkich, którzy mieszkali przy tej ulicy. Chodziliśmy od domu do domu. Pytaliśmy, czy ktoś coś widział lub słyszał. Nic. Wielu mieszkańców było wtedy w pracy, a w dodatku były wakacje, więc sporo domów stało pustych. – Poza tym to bardzo spokojna okolica. Kate przytaknęła; przyszła jej do głowy pewna myśl. Kwestia, o której nie było wzmianki w aktach z pierwszego śledztwa. – Panie Walker, wiemy, że tamtego dnia Janine miała ze sobą małą czerwoną portmonetkę i państwa listy. Czy te listy...? – Listy zostały wrzucone do skrzynki zaraz za rogiem i doszły następnego dnia – odpowiedział pan Walker. – Ale kiedy policja sprawdziła ten trop, koperty były już zniszczone, więc nic to nie dało. Wysłali ludzi, żeby przyjrzeli się samej skrzynce, ale... – Wzruszył ramionami. – Portmonetki nie znaleziono – uzupełniła pani Walker. – Janine nie dotarła do pobliskiego sklepu. Państwo nie...? Kate i Joe pokręcili głowami, a Kate rzuciła koledze znaczące spojrzenie. Kiedy mężczyźni zeszli na dół, udała się za panią Walker do pokoju Janine. Obserwowała, jak kobieta wygładza narzutę i poprawia zasłony, zastanawiając się, jak powiedzieć to, co chodzi jej po głowie. Wyglądając przez okno, spytała swobodnym tonem: – Co Janine miała studiować w Sheffield? – Nasze dzieci były dobre z języków. Nick, nasz starszy syn, oczywiście wciąż jest. Pracuje dla Komisji Europejskiej w Brukseli. Kate skinęła, zła na brak informacji o rodzinie Walkerów z poprzedniego śledztwa.
W aktach przyniesionych przez Berniego z piwnicy nie było słowa o rodzeństwie. Mimo wściekłości na Furmana, który przed laty wykonał, jak się teraz zdawało, bardzo pobieżną robotę, jej twarz i głos się nie zmieniły. – Powiedziałaby pani, że Janine była bardzo zorganizowaną młodą kobietą? – Na widok zmarszczonych brwi pani Walker dodała: – Jej planer. Spotkania i tak dalej, wszystko zapisane. – Tak, ma pani rację. – Twarz pani Walker wypogodziła się. – Była bardzo zdyscyplinowana. Nie to co Nick! Ale z drugiej strony czemu nasze dzieci miałyby być takie same, prawda? Następny komentarz pani Walker sprawił, że myśli Kate gwałtownie zamarły. – Na pewno widziała pani jej dziennik. Wziął go policjant nadzorujący pierwsze śledztwo. Janine pisała w nim codziennie, tuż przed snem. Oczywiście nigdy go nie czytałam, ale myślę, że to jej dobrze robiło. Kate pierwszy raz usłyszała o dzienniku. Nikt w zespole o nim nie wspomniał. Jej myśli zaczęły wirować wokół Rose Road. Przeglądała pudło przyniesione z piwnicy, ale nie znalazła w nim żadnego dziennika. Dziennika, w którym Janine mogła napisać... – Janine była nowoczesną dziewczyną – mówiła dalej pani Walker. – Niezależną. Samodzielną. Nie chciała ani nie musiała omawiać z nami swoich spraw. Lubiła sama sobie ze wszystkim radzić. Myślę, że robiła to, spisując swoje myśli. Wierzę, że jej niezależność i zdolność analizy sytuacji pomogłyby jej znaleźć pracę, jakiej pragnęła. – Kate potwierdziła ruchem głowy, a pani Walker ciągnęła dalej. – Chciała pracować dla ONZ. Upatrzyła sobie Stany Zjednoczone. To by się zgadzało, wśród książek w skrzyni Kate widziała powieści o CIA. Wyglądało na to, że Janine miała szerokie zainteresowania polityczne. Kate przyszła do głowy kolejna myśl. Walkerowie zgodzili się, żeby policja wiele lat przetrzymywała dziennik córki, na pewno w nadziei, że w którymś momencie pomoże on wyjaśnić sprawę jej zniknięcia. Teraz, kiedy odnaleziono Janine, będą chcieli go odzyskać. Co powie, jeśli któreś z rodziców o niego poprosi? Dzisiaj. Odsuwając od siebie tę myśl, spytała: – Pani Walker, zauważyłam, że kiedy pani mąż rozmawiał z moim kolegą, mówiąc o Janine, używał zarówno formy „jest”, jak i „była”, ale pani mówiła tylko „była”. – Bardzo pani spostrzegawcza. – Starsza kobieta przebiegła lekko palcami po klawiaturze komputera. – Oboje wiedzieliśmy, że gdyby Janine żyła, już by ją znaleziono. Mnie było łatwiej się z tym pogodzić. Teraz oboje z Frankiem wiemy, że nigdy nie wróci do domu. A przynajmniej nie tak, jak oczekiwaliśmy. Ale teraz możemy coś zaplanować. – Zerknęła na Kate, potem znów na klawiaturę. – Zaginęła tyle lat temu. Na początku myśleliśmy, że wszelki rozgłos pomoże utrzymać nazwisko i twarz Janine w umysłach ludzi. To dawało nam cel w życiu. Teraz nasz cel się zmienił. Teraz, doktor Hanson, nasza rodzina chce zabrać Janine, uczcić jej życie i uznać jego zakończenie. Myśląc o szczątkach, które widziała w prosektorium na Rose Road, Kate chciała
powiedzieć coś stosownego – bez powodzenia. Pani Walker uśmiechnęła się do niej słabo. – Trudno – powiedziała cicho. – Wiedząc wreszcie, że Janine nie żyje, coś zyskujemy. – Zamilkła, spoglądając na komputer. – Parę miesięcy przed tym, nim zaginęła, Janine założyła sobie skrzynkę emailową. Ona wciąż istnieje. Internet był dla nas wtedy zupełną zagadką. Musieliśmy szybko nadrobić zaległości – powiedziała bez cienia goryczy. – Nawet teraz od czasu do czasu idę do gabinetu i piszę do niej krótką wiadomość. Zwykle kilka linijek o tym, co zrobiliśmy, jak nam minął dzień... że ją kochamy. Wciskam „Wyślij” i przez te kilka sekund czuję, że jesteśmy połączone. Wysyłam wiadomość w przestrzeń, bo ona gdzieś tam jest. Prawda, doktor Hanson? I niedługo wróci do domu. Kate skinęła. Miała gulę w gardle i bała się odezwać. Zwróciła uwagę na zdjęcie na biurku. Janine i mały biały westie. Pani Walker to zauważyła, wzięła fotografię i musnęła ją palcami. – Ach, Josh! Spędzali razem każdą chwilę, kiedy Janine nie była zajęta. – Ostrożnie odstawiła zdjęcie na miejsce. – Wie pani, kiedy zdechł w dwa tysiące czwartym roku, poczułam, że straciliśmy ostatnią fizyczną nić, która łączyła nas z Janine. Trudno w to uwierzyć, ale to była dla mnie jedna z najgorszych chwil. Kate wierzyła. Rozumiała to. I wtedy stało się. – Chcielibyśmy odzyskać kiedyś dziennik. Prosiliśmy już o niego parę lat temu, ale kiedy nie został nam zwrócony, uznaliśmy, że lepiej, by pozostał w rękach policji, na wypadek gdyby chcieli wrócić do sprawy. Teraz sytuacja się zmieniła, chcielibyśmy więc dostać go z powrotem, jak nie będzie już potrzebny. Kate skinęła głową, wyrzucając z siebie z trudem „oczywiście” i czując się współwinna tego, jak Furman zaniedbał tę rodzinę. Kiedy wychodziły z sypialni, pani Walker popchnęła lekko drzwi szafy. Stawiły opór. Otworzyła je na oścież i Kate zobaczyła w środku ubrania wyglądające na nieużywane, parę jeszcze z metką. Odsuwając rękaw bluzy od drzwi, starsza kobieta spojrzała przez ramię na Kate. – Nowe stroje Janine. Na uniwersytet. Nie mamy już jej pozostałych ubrań, ale tych nie byliśmy w stanie się pozbyć. To był dla nas symbol nadziei na przyszłość naszej złotej dziewczynki. – Potem dodała rzeczowym tonem: – Kolejna sprawa, w której trzeba będzie teraz podjąć decyzję. Gdy wychodziły z pokoju, Kate, siląc się na spokojny ton, spytała: – Pamięta pani może, czy Janine wspominała kiedyś o jakimś Johnie, Jasonie albo Alanie? – Pani Walker pokręciła głową. – Wiem, że to dość pospolite imiona, ale chodziłoby o dorosłych mężczyzn, dwadzieścia pięć do trzydziestu lat. – Nie. Przykro mi. – Czy wspominała może kiedyś o młodej kobiecie nazwiskiem Molly James? – Nie.
– Po co Janine poszła do sklepu? – spytała jeszcze Kate. – Kupić kartkę. – Pani Walker uśmiechnęła się. – Przyjaciółki za kilka tygodni rozjeżdżały się na różne uniwersytety w całym kraju. To pewnie miała być kartka z życzeniami szczęścia dla którejś z nich. * W drodze powrotnej do Birmingham Kate rozmyślała w milczeniu o rodzinie Walkerów, o ich umiejętności zachowania pogody w obliczu tak głębokiego smutku. Wyjrzała przez okno i pomyślała, że praca policyjna to szczypta humoru i morze horroru. Jedno obok drugiego. Joe zerknął na nią z ukosa, kierując się z powrotem do Harborne. Kate miała twarz zwróconą do okna. Po chwili znów na nią spojrzał i zobaczył, że wyjmuje chusteczkę i małe lusterko. Schowawszy je z powrotem do torby, wyjęła z niej notes. Joe obserwował drogę. Kiedy mijali miejsce znalezienia szczątków, żadne nie spojrzało w tamtą stronę. Przez resztę krótkiej podróży Kate skupiła się całkowicie na informacjach uzyskanych od państwa Walker. Wśród wielu pytań było jedno, które ciągle do niej wracało. Tamtego dnia Janine wybrała się tylko na krótki spacer. Według pani Walker Josh, mały pies Janine, wszędzie z nią chodził. Tego dnia także wybiegł za nią, spodziewając się spaceru, i trzeba go było zabrać do domu. Josh uznał, że pójdzie z Janine do skrzynki i do sklepu. Czemu Janine nie chciała wziąć ze sobą psa? Czyżby tego dnia Josh był dla niej „niewygodny”? Przecież nie powinien być, skoro zamierzała się tylko przejść? Czy tego dnia Janine podjęła w związku z kimś decyzję, która kosztowała ją życie? Kate zastanowiła się nad tym, co przedtem powiedział Joe – że napastnik mógł użyć paralizatora. Istniała też inna możliwość. Janine zgodziła się, żeby podwiózł ją ktoś, kogo znała. Albo myślała, że zna. * Tego wieczoru Kate siedziała w salonie i analizowała pytania zapisane w notesie. Ból głowy, z którym wróciła do domu, prawie już minął. Całe szczęście. Następnego dnia czekało ją mnóstwo zajęć na uniwersytecie. Seminaria, wykład, przygotowania do zajęć, po czym wreszcie wyczekiwany weekend. W sobotę miały jechać z Maisie na zakupy i zjeść lunch w mieście. Kate bardzo się na to cieszyła. Maisie nie była jeszcze na tym etapie, żeby wstydzić się wyjść z matką. A jeśli uda im się wrócić do domu z ciuszkami dla Maisie, które zadowolą obie, będzie to przyjemna odmiana. Odprężywszy się nad notatkami w przyjaznej ciszy panującej w starym domu, Kate zaczęła błądzić myślami, wracając do czasu, kiedy przeprowadzili się tu z Kevinem. Kupili dom za pieniądze, które przed kilkoma miesiącami Kate odziedziczyła po matce. Na początku Kate umieściła łóżeczko Maisie w pomieszczeniu wyznaczonym na pokój dziecinny, po czym zaraz, mimo protestów Kevina, przeniosła je do głównej sypialni, bo bała się, że nie usłyszy córki przez grube ściany. Oparła głowę na sofie i zadumała się nad kwestią straty. Straty dziecka. Bandzior wsunął łeb przez drzwi do salonu, spojrzał na Kate wyczekująco i wydał
z siebie swoją wersję miauknięcia. Kate popatrzyła na niego i uśmiechnęła się. – Dobrze, Bandziorku. Już idę. Wstała, podeszła do niego, wzięła go delikatnie na ręce i zaniosła do kuchni razem z notesem. Kiedy Bandzior chrupał kolację, utkwiła wzrok w swoich pytaniach. Przerzuciła kilka stron, do notatek z tego, co powiedziała im Connie. Włosy Janine zostały obcięte. Zadał sobie trud, by to zrobić. Zmarszczyła brwi. Molly nie obcięto włosów. Czy same włosy mają dla zabójcy szczególne znaczenie? Długie blond włosy były jedną z cech łączących Molly i Janine z pozostałymi młodymi kobietami znalezionymi w bazie osób zaginionych. Czemu obciął Janine włosy? Żeby pozbawić ją kobiecości? Czy po prostu dlatego, że mógł? Czemu nie obciął włosów Molly? Bo między 1998 i 2002 rokiem zmienił się? Nie czuł potrzeby. A więc zmienił swoje zachowanie. Zmiana. Ewolucja.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
W poniedziałek wczesnym rankiem Joe przyjechał po Kate, żeby podwieźć ją do biura. W samochodzie Kate patrzyła nieobecnym wzrokiem przez okno, rozmyślając o niepokojącej kwestii, która dręczyła ją od wizyty w domu Walkerów. Myślała też o swojej pozycji na Rose Road. Wzięła głęboki oddech. Może i jest cywilem, ale musi poruszyć ten temat. – Musimy znaleźć dziennik Janine, Joe. Choćby po to, żeby oddać go Walkerom. Oni powierzyli go policji. Boję się, że Furman go zgubił. – Podniosła okulary przeciwsłoneczne na głowę i spojrzała na niego, rozmyślając o rodzicach ofiar w ich sprawach. – Zastanawia mnie też, jak to możliwe, że różne osoby w obliczu takiego samego doświadczenia reagują tak odmiennie. Jeśli wiesz, co mam na myśli. – Wiem – odparł cicho Joe. – Ale może to jednak nie takie samo doświadczenie. Bo ci ludzie nie są tacy sami. Kiedy znaleźli się w biurze, Kate położyła swoje rzeczy i podeszła prosto do tablicy, wzięła marker i napisała dużymi literami jedno słowo: „Dziennik”. Kiedy do pomieszczenia weszli Bernie i Julian, stawiała przy nim wielki wykrzyknik. Tymczasowo usatysfakcjonowana, wyjęła z torby notes i przejrzała swoje zapiski z poprzedniego wieczoru. Po chwili, siedząc na krawędzi stołu, przedstawiała kolegom swoją teorię. Joe jak zwykle wyglądał na zupełnie zrelaksowanego. Julian jak zawsze notował cały wywód Kate. Jedno spojrzenie na Berniego potwierdziło to, czego się po nim spodziewała. Był wyraźnie zirytowany, a jego ponura i uparta mina znowu upodobniła go do wrogiego buldoga. Kate westchnęła i wskazała na słowa, które zapisała na tablicy. – Twierdzę, że jeśli przyjmiemy założenie, iż nasz repeater nie zaczął od zabójstwa, musimy się zastanowić, co robił przedtem. Na przykład: mógł zacząć od pomniejszych napaści seksualnych. Albo od gwałtu. Bernie oparł potężne ręce na stole i dźgnął drewno grubym palcem wskazującym. – Mamy już dwie, nie, trzy łączące się sprawy i bardzo mało czasu, a do tego jeszcze nazwiska trzech kolejnych zaginionych. W jaki sposób może nam pomóc rozszerzenie
śledztwa? Chodzi o to, żeby mieć więcej roboty? – Chodzi o to, Ber-nardzie – odparł cicho Joe – że po napaści na tle seksualnym, gwałcie, zostaje potencjalny świadek. Po zabójstwie raczej nie. – Rozszerzając dochodzenie o, powiedzmy, niewyjaśnione sprawy gwałtów przed tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym ósmym rokiem – dodała Kate – zwiększamy nasze szanse rozwiązania spraw porwań i morderstw. Może się okazać, że nie znajdziemy nic, co by pasowało, i wówczas będziemy po prostu w punkcie wyjścia, prawda? Bernie wyglądał na jeszcze bardziej niezadowolonego. – Owszem! Bo znalezienie i sprawdzenie tych informacji zajmie nam mnóstwo czasu. – Co miałoby pasować? – Julian spojrzał na Kate znad notatek. Kate zsunęła się ze stołu i wskazała na inną część tablicy. – To robota dla ciebie. Musimy poszukać niewyjaśnionych napaści na tle seksualnym lub gwałtów... Powiedzmy, że skupimy się na pięciu latach przed morderstwami przy obwodnicy, a więc między dziewięćdziesiątym trzecim a dziewięćdziesiątym ósmym rokiem. – Będzie tego od groma i... – obruszył się Bernie. – Ależ nie, Bernie. Zastanów się. możemy zawęzić pole poszukiwań do wydarzeń w Birmingham i okolicach, takich, w których ofiarami były młode kobiety między siedemnastym a dwudziestym pierwszym rokiem życia, blondynki, szczupłe, około metra sześćdziesiąt osiem, wykształcone. Jeśli te kryteria okażą się za szerokie i, jak mówisz, przypadki nas zasypią, trzeba będzie jeszcze zawęzić pole. – Ale czy to nie przeczy temu, co mówiłaś na wykładzie, Kate? Że oni nie trzymają się jednego schematu. Kate ucieszyła się, że Julian tak sprawnie kojarzy fakty. – W tej chwili nie mamy innego punktu wyjścia. Wiemy, co robił w latach, kiedy mordował. Musimy prześledzić jego zachowanie. Masz rację, Julian, ale na wykładzie mówiłam, że musimy uważać na mity. Zabójca Janine, Molly i właścicielki kości udowej jest konsekwentny, a zarazem elastyczny. Dlatego elastyczne musi być również nasze śledztwo. Julian odwrócił się do komputera, ale po chwili powiedział: – Za pół godziny mam wykład. Mogę się tym zająć później? – Jeśli kogoś interesuje, co ja mam do powiedzenia – Bernie był wyraźnie rozdrażniony – chciałbym się dowiedzieć, skąd mamy wziąć czas na całe to trałowanie i mącenie? – Westchnął ciężko, patrząc, jak Julian pakuje książki do plecaka. – Rzuć cukierka, Jules. – Nie mówiłeś, że jesteś na diecie? – spytał Julian, podając mu M&M-sy i wracając do pakowania książek. Kate, patrząc na Joego, spytała bezgłośnie: „Dziennik?”, na co on odpowiedział bezgłośnym: „Archiwum” i wskazał na podłogę. – Tak czy inaczej czekają na nas wcześniejsze sprawy, Bernie... – powiedziała, wciąż
rozmyślając nad przeszłością kryminalną sprawcy. – Ty tak twierdzisz. Drzwi się otworzyły i pojawiła się w nich zmęczona twarz. Harry. – Connie prosiła, bym wam przekazał, że wciąż szukamy szczątków, z których pochodzi kość udowa. – Z tymi słowy zniknął. – Gość nieźle teraz haruje – skomentował Bernie. – Całe dnie przy obwodnicy. Byłem niedawno w ich biurze. Mieli zebranie, było gorąco i... – Co ty opowiadasz? Harry zawsze ciężko pracuje – przerwał mu nerwowo Julian. – Dobra, dobra, Devenish. – Bernie wzruszył ramionami. – Spokojnie. Nie krytykuję twojego towarzysza zabaw. Czemu ludzie zawsze przypisują moim słowom jakieś intencje? – Nie mam pojęcia – mruknęła Kate. Zadzwonił telefon, Bernie podniósł słuchawkę. – Cześć, laleczko! Tak, jest. Chwila. – Wyciągnął słuchawkę do Kate. – Do ciebie. Maisie. Kate wysłuchała, jak Maisie emocjonuje się wycieczką i udaną zbiórką pieniędzy. Na koniec córka powiedziała, że jest zaproszona na kolację do Chelsey. Kate odłożyła słuchawkę i poczuła na barkach kolejną warstwę poczucia winy. Ile razy w ciągu ostatnich paru tygodni Maisie jadła u Chelsey? A kiedy Chelsey była u nich na kolacji? Westchnęła. Kolejna kwestia, w której będą musiały opracować z Candice jakiś grafik. Przygotowując się do wyjścia na uniwersytet, Kate wróciła myślami do wieczoru, kiedy robiły z Maisie babeczki. Do pytania Maisie o Bandziora i swojej odpowiedzi. Geny czy wychowanie. Kimkolwiek jest osoba, wobec której sprawca czuje potężny gniew, z pewnością jest to kobieta. Silna kobieta? Albo taka, którą postrzegał jako silną? Taka, która kontroluje innych?
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY
Późnym popołudniem Kate była znów na Rose Road i udała się do wielkiego magazynu w piwnicy. Nigdy wcześniej tam nie była, choć wiedziała, że składuje się w nim akta spraw Komendy Głównej, a także sporo tych z pomniejszych posterunków w mieście i okolicach. Po jednej stronie znajdowały się ciężkie metalowe drzwi do komory chłodniczej, gdzie przechowywano w niskiej temperaturze dowody mogące ulec zniszczeniu. Jako że było niezwykle ciepło jak na późny wrzesień, w piwnicy nawet o tej porze było duszno. Kate zerknęła na zegarek. Minęło zaledwie dziesięć minut, a jej ręce już pokrył kurz, spod włosów spływał pot. Założywszy, że jeśli jakiś przedmiot mający związek ze sprawą Janine Walker został odłożony w niewłaściwe miejsce, może się znajdować w sąsiednich pudłach, przejrzała cztery, na których nazwiska zaczynały się na „W”. Nic. Odstawiła ostatnie na półkę i przeszła do piątego. Watkinson. Po kilku minutach stwierdziła: Nic. Kate nie rezygnowała. Kiedy skończyły się nazwiska na „W”, przeszła do następnej litery. W połowie pudła podpisanego „Yelland”, usiadła na piętach i rozejrzała się po okolicznych półkach. To bez sensu. Sama nie dam rady. Wtedy przyszła jej do głowy kolejna myśl: Może szukam w niewłaściwym miejscu? Wstała, otrzepała spodnie w kolorze pszenicy, jak je opisała sprzedawczyni w Selfridges. Czemu, do diabła, włożyłaś dziś jasne spodnie? – Bo nie wiedziałam, jak tu jest! – odwarknęła sobie Kate. Odgarnęła włosy z twarzy, zostawiając na niej kolejną smugę kurzu. Westchnęła i przesunęła się kawałek do przodu, spoglądając na teczki na najniższej półce. Nawet nie są ułożone alfabetycznie. Dotarłszy do końca półek, Kate wyprostowała się powoli i spojrzała między metalowymi wspornikami na drzwi komory chłodniczej. Podeszła do nich i wsparłszy ręce na biodrach, stanęła. Jeśli dziennik został umieszczony w niewłaściwym dla niego miejscu, równie dobrze może znajdować się tam lub gdziekolwiek indziej. Sięgnęła do kieszeni
spodni, wyjęła klucze do magazynu, które dostała, i przyjrzała się im. Od razu zorientowała się, że klucz do chłodni zapewne ma szczególny kształt i że nie ma go w tym pęku. Kate skierowała się na schody i do opustoszałego już biura, wprost do szafki, gdzie leżą zapasowe klucze. Przyjrzała się wszystkim uważnie. Żaden nie wydawał się odpowiedni. Domyślała się, że tamten klucz musi być duży, długi i zapewne bez zębów. Zamknęła szafkę, wyszła z biura i udała się do recepcji. Nawet o tej porze panował tam tłok; do Whittakera ustawiło się w kolejce kilka osób zgłaszających kradzież lub zniszczenie mienia, albo też zaginięcie zwierzęcia. Był tam także Matt Prentiss, który instruował Whittakera, jak ma postąpić z kilkoma kopertami, którymi machał młodemu funkcjonariuszowi przed nosem. Kiedy Kate dotarła do biurka, Prentiss, czerwony na twarzy i wyraźnie u kresu bardzo ograniczonej wytrzymałości, stukał stanowczo palcem w koperty spoczywające na blacie. Kate stanęła na palcach i ściągnęła na siebie uwagę Whittakera. Uśmiechnął się do niej i odczytawszy jej pospieszną pantominę, wstał od biurka i po kilku sekundach wrócił z tym, o co prosiła. Świadoma wrogiego spojrzenia Prentissa, Kate poczuła, że musi się odezwać. – Przepraszam, Matt, ale pilnie potrzebuję tego klucza, to bardzo ważne. – A to bardzo ważne sprawy kryminalistyczne. Nie zamierzam narażać mojej pracy na krytykę, dlatego że ty nie możesz zaczekać – warknął, wymachując jej przed nosem kopertami, po czym zwrócił się z powrotem do Whittakera. – Dobrze. Od początku, chcę, żebyś... Kate uciekła korytarzem, myśląc, że Joe ma rację. Prentiss to sztywniak. Obiło jej się kilka razy o uszy, że nie cieszy się popularnością w zespole oględzinowym. Nigdy nie widziała, żeby się uśmiechał albo zachowywał przy kimś swobodnie. Upierdliwiec. Zbiegła szybko po schodach i przekręciła w zamku długi klucz od Whittakera. Otworzywszy ciężkie drzwi, weszła do pomieszczenia i rozejrzała się z ciekawością. Nie była to chłodnia. W środku było zimno, nie mroźno. Znowu miała przed sobą ciężkie pudła; te, jak się zdawało, nie były ustawione według żadnego porządku. Przeszła powoli wzdłuż kartonów i związanych po kilka kopert. Aha. Porządek chronologiczny. Kate weszła głębiej i przyjrzała się datom. Na końcu pomieszczenia znalazła coś, co w pierwszej chwili wyglądało bardzo obiecująco: dwa pudła, na których widniała nie tylko odpowiednia data, ale i litera „W”. Jednakże pięć minut później okazało się, że to błędny trop. Żadnej „Walker”. Zniechęcona, zaczęła się przechadzać wzdłuż półek, przebiegając palcami po pudłach i kopertach. Nagle zatrzymała się. Miała przed sobą lata 1996–2000. Na poziomie jej oczu znajdowały się duże koperty i kilka kartonów. Zmarszczyła brwi na widok pustych miejsc na niektórych półkach, po czym przypomniała sobie, co powiedział jej Bernie i co wiedziała z własnego doświadczenia o systemie sądownictwa karnego: że policyjne teczki z aktami na różnych etapach ich wędrówki przez system są rutynowo wysyłane do Koronnej Służby Prokuratorskiej. Kate wzięła do ręki kopertę i zajrzała do niej, a potem do kolejnej. Nic dotyczącego
Janine Walker. Odłożyła je, ściągnęła z półki karton i postawiła go na podłodze. Podniosła wieko i przejrzała zawartość. Nic. Zerknęła na nazwisko. Jarrett. Żadnego związku. Odstawiła karton i zdjęła następny, podpisany „Dijon”, po czym uklękła obok. Otworzywszy pudło, przestudiowała kartkę na wierzchu. Nie widniało na niej nazwisko Dijon, lecz Kenton-Smith. Zaskoczona tym bałaganem, przeszukała dokładnie pojemnik, wyjmując kartki A4, koperty i... Zamarła i wstrzymała oddech. Był tam. Na dnie pudła. Mniejszy, niż się spodziewała. Notesik o wymiarach kilkunastu centymetrów. Gruby. Czerwień skórzanej okładki wciąż żywa. W okienku na okładce widniało nazwisko właścicielki: „Janine Mary Walker”. Usiadłszy na piętach, Kate powoli wyjęła dziennik i otworzyła go. Przewróciła kilka kartek i utkwiła wzrok w równo, schludnie zapisanych słowach, kiedy nagle, bez ostrzeżenia pomieszczenie pogrążyło się w ciemnościach. Zaskoczona, Kate przez chwilę klęczała nieruchomo, niezdolna zebrać myśli. Odłożyła dziennik, wstała i macając półki zaczęła się przesuwać w kompletnym mroku. Przemieszczając się małymi kroczkami, zdała sobie sprawę z panującego wokół chłodu. I z wszechogarniającej ciszy. Pomacała kieszenie, choć wiedziała, że nie ma przy sobie telefonu. Cholera! W końcu jej wyciągnięte ręce poczuły chłodny metal. Drzwi do komory były zamknięte. Z nią w środku. Stała tam przez kilka sekund, niezdolna do jakiegokolwiek procesu myślowego poza odbiorem bezpośredniego otoczenia. Cisza ją przytłaczała. Jakby znalazła się w torbie z czarnego aksamitu. Grubego, chłodnego, czarnego aksamitu. Wyciągnęła ręce. Jej dłonie znowu zetknęły się z zimną stalą. Popchnęła ją. Drzwi ani drgnęły. Przejechała drżącymi palcami po twardej powierzchni, próbując przypomnieć sobie, jak wyglądają drzwi, czy mają z tej strony dziurkę od klucza. Pokręciła głową. Nie zwróciła na to uwagi. Ręce jej opadły, otulała ją gęsta ciemność. Poczuła pierwszy przypływ paniki, a zaraz potem doznała wrażenia, że unosi się w powietrzu. Wiedziała czemu. Nie odbierała żadnych sygnałów sensorycznych, czuła tylko podłogę pod stopami. Wyciągnęła pospiesznie rękę i znowu dotknęła drzwi. Musi wiedzieć, gdzie się znajduje w tym zimnym, gęstym mroku. Bez tego się zagubi. Panika wróciła, Kate zmusiła się do miarowego oddechu. Po kilku głębokich wdechach i wydechach odzyskała elementarną zdolność logicznego myślenia. Spojrzała na świecącą tarczę zegarka. Piąta. Kto wie, że tu jest? Zastanowiła się, co robiła wcześniej. Pytała Berniego o magazyn. On będzie wiedział, gdzie się podziała. O ile jeszcze nie wyszedł. Pokręciła głową, co spowodowało trzecią słabszą falę paniki. Próbowała sobie przypomnieć wszystko, czego nauczyła się w swojej profesji o strachu i samokontroli. Nie należy skupiać myśli na swoim położeniu. Trzymając rękę na drzwiach, Kate zapanowała nad oddechem. Spokojnie... spokojnie. Wdech... i wydech.
Wciągając powietrze do płuc, poczuła, że jej tętno trochę zwalnia. Dobrze. Musisz ściągnąć na siebie uwagę. No dalej. Kto jeszcze wie, że tu jesteś, i mógłby cię usłyszeć? Przyszły jej do głowy dwa nazwiska. Whittaker oraz nieprzyjemny Matt Prentiss. Usłyszeliby ją w recepcji. Są tam jeszcze? Pewnie nie. Strach znowu podniósł łeb. – Hej?... Jest tam kto? – zawołała nieśmiało. – Wyszło to żałośnie i cicho. – Jest tam kto? – Nasłuchiwała przez chwilę. Nic. Na miłość boską. Gdyby nawet ktoś stał po drugiej stronie tuż przy drzwiach, i tak by tego nie usłyszał. Masz tylko swój głos. Do roboty! – Hej! No dalej. Jest tam kto? Jest ktoś? Otwieraj... – wrzasnęła Kate. Nagle rozległo się kliknięcie, po czym na górze po jednej stronie drzwi pojawiło się światło. Kate wpatrywała się w nie wytrzeszczonymi oczami, z otwartą buzią, potem popchnęła lekko drzwi. Uchyliły się. Znowu je popchnęła. Otwarły się szerzej. Nacisnęła z całej siły i wypadła z komory chłodniczej do zakurzonego i gorącego magazynu. Łapiąc powietrze, dręczona mdłościami, zrobiła kilka niepewnych kroków do pobliskich półek i oparła się o nie, z zamkniętymi oczami, jedną ręką ściskając kurczowo metalowy wspornik. Usłyszawszy za sobą cichy odgłos, odwróciła się gwałtownie.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY
– Ruda? Co ty wyprawiasz? Oj... widziałaś swoje włosy i twarz? Kate wpatrywała się w niego – z pustką w głowie, z otwartymi ustami. W końcu odzyskała głos. – Co ty tu robisz! Jak długo tu jesteś? Widziałeś kogoś? – Szukam ciebie. Właśnie przyszedłem. Nikogo nie widziałem. Następne pytanie? Kate była podminowana. Zaczęła dziko gestykulować rękami i zasypywać Joego informacjami. – Szukałam w komorze dziennika Janine, nagle zgasło światło, więc wymacałam drogę do drzwi, a one były zamknięte i... – Spojrzała na Joego i oczy jej się zwęziły. – Ktoś zamknął mnie w środku. Musiałeś widzieć, kto to zrobił. Mów – zażądała. Joe przywołał ją palcem i zaprowadził do pulpitu sterowniczego przy drzwiach do komory chłodniczej. Kate, ze sterczącymi włosami i kurzem na nosie, spojrzała ze złością na to, co wskazywał. – Wyłącznik zegarowy. Widzisz? Jeśli mechanizm wyczuje w środku ruch, po sześciu minutach otwiera drzwi. Ktokolwiek cię tam zamknął, zrobił to kilka minut przed tym, nim ja się pojawiłem. Kate stała z opuszczonymi rękami, spoglądając na pulpit. – To było tylko sześć minut? Joe przyjrzał jej się i przemówił uspokajająco: – Ktoś zamknął drzwi, kiedy byłaś w środku, tak? Ale urządzenie zabezpieczające cię uwolniło. Doszedłszy nieco do siebie, Kate sapnęła, potarła twarz, roznosząc po niej jeszcze więcej kurzu. – Wierzysz mi, że ktoś celowo zamknął komorę? – Skoro tak mówisz, wierzę ci. Kate spojrzała na solidne metalowe drzwi ze złością i niepokojem, a tymczasem Joe ciągnął dalej: – Słyszałem, że kiedy parę lat temu zainstalowano komorę chłodniczą, gość od
bezpieczeństwa i higieny pracy zrobił na Górze wykład. Uczulił ich, żeby nie zamykali drzwi, nie sprawdziwszy uprzednio, czy w środku kogoś nie ma. W rezultacie Gander zdecydował się kupić urządzenie zabezpieczające – czujnik ruchu i mechanizm sterowniczy. Kate stała, wciąż nabuzowana i zdenerwowana. – Kto wiedział, że tu jesteś? – Już się nad tym zastanawiałam. Whittaker. Okropny Matt Prentiss. Bernie, możliwe, że Julian, no i... ty. – Mam na myśli ludzi spoza zespołu, głuptasie. My byśmy cię raczej nie zamknęli w zimnym magazynie, prawda? Chociaż teraz, jak się nad tym zastanawiam, przychodzi mi do głowy kilka ciekawych pomysłów... Ała! Ej, pamiętaj, że to ja przyszedłem cię szukać. Jestem bohaterem. To przeznaczenie. – Ha! Więcej zera niż bohatera. Chyba raczej przeinaczenie – odgryzła się Kate, zła na siebie, świadoma, że wygląda okropnie. Joe przeczekał chwilę, po czym pochylił się ku niej i przemówił wolno i konspiracyjnie: – Znalazłaś tam coś? Wyraz twarzy Kate zupełnie się zmienił. Spojrzała mu w oczy. – Joe, mam go. Znalazłam dziennik. Minęła go i weszła z powrotem do komory. Wzięła szybko mały czerwony notatnik i wyszła. – Był ukryty w pudle, którego zawartość nie miała żadnego związku ze sprawą. – Błędnie przyporządkowany? Odłożony na nie swoje miejsce? – Wiem, że to wydaje się szalone zakładać, że moje przeżycie było rezultatem czyjegoś celowego działania, ale tak się zastanawiam. – Spojrzała na niego z powagą i popukała palcem w dziennik. – Co jeśli klucz do zniknięcia Janine, odpowiedź na pytanie „Jak?”, a może nawet „Kto?”, znajduje się tutaj? – W takim razie bardzo się cieszę, że cię znalazłem – powiedział, mrużąc oczy w szerokim uśmiechu. Kate zamarło serce. Nie rób tego. Nie patrz tak na mnie tymi błękitnymi oczyma, prosto w moją duszę... Odwróciła się pospiesznie, skierowała ku schodom i zniknęła, a Joe ruszył za nią. Kiedy weszli do biura, dzwonił telefon. Kate podeszła do lustra w bufecie. Joe odebrał, a po chwili Kate usiadła nad dziennikiem. Joe odłożył słuchawkę w chwili, gdy w drzwiach pojawił się Bernie. – Connie ma dla nas nowe informacje. Joe zobaczył, jak Kate wkłada dziennik Janine Walker do torby. – Hej! Co ty znowu wyprawiasz? – Poczytam go w domu. – Mhm. Nie rób tego, Ruda. Jeśli ktoś zamknął cię w piwnicy, żeby ci przeszkodzić,
istnieje prawdopodobieństwo, że przechowywanie dziennika jest ryzykowne. To dowód. Na noc powinien zostać tutaj. Kate podeszła niechętnie do szafki w kącie i włożyła tam dziennik. Tylko ludzie z zespołu mają do niej klucz. * W ciszy prosektorium obserwowali i słuchali Connie, która przekazywała im nowe informacje o szczątkach, wskazując najpierw na pierwsze, potem na drugie, a w końcu na leżącą osobno pojedynczą długą, cienką kość. – Poprosiłam Harry’ego, żeby osobiście udał się do Walkerów i pobrał od nich próbki DNA. Wiemy już na pewno, że to kompletne szczątki Janine Walker. – Podeszła do drugiego szkieletu. – Już wcześniej ustaliliśmy, że to Molly James. Znaleziono je w odległości kilku metrów jedną od drugiej. – Zamilkła na chwilę. – Jestem osobą praktyczną. Naukowcem. Ale cieszę się, że były tam razem. Bernie zacisnął usta, a Connie odeszła kilka kroków i stanęła przy stole, na którym leżała samotnie pojedyncza kość. – A teraz mam dla was kilka informacji o tej kości, która szczęśliwie wykracza nieco ponad normę. – Czekali. – Jest to kość bardzo wysokiej młodej kobiety. Oceniam, że miała mniej więcej metr siedemdziesiąt osiem. – Connie podniosła wzrok znad kości udowej i przemówiła cicho. – A więc trzy ofiary, każda zabita w innym czasie. Wasza sprawa niniejszym nabiera szczególnej wagi. Macie repeatera. Kate poczuła napięcie; rosnący ból smagnął wnętrze jej oczu.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY
Następnego dnia o drugiej po południu Kate weszła do biura przy ostrym akompaniamencie telefonu. W pokoju nie było nikogo innego, więc odebrała. – Zespół do spraw niewyjaśnionych. Przy telefonie doktor Hanson. W czym mogę... – Właściwie chodzi o to, w czym ja mogę pomóc pani, doktor Hanson. Kate zmarszczyła brwi. Ten głos. Poszukała go w pamięci. Fotograf. – Witam, panie Brannigan. – Usłyszała jakiś szelest, po czym wrócił na linię. – Pamięta pani? Mówiłem, że robiłem zdjęcia tylko modelkom? To prawda, ale wygląda na to, że przy okazji złapałem coś więcej. Może jest pani teraz zbyt zajęta, ale dzwonię z Harborne High Street. Robię zdjęcia promocyjne Doktorów. Kate wiedziała, że rozgrywająca się w Birmingham telenowela jest kręcona między innymi w okolicy komendy. – Mógłbym później podrzucić na Rose Road to, co znalazłem. Kate sięgnęła po torbę. – Mogę przyjść do pana teraz. Spotkamy się w Cafè Rouge za dziesięć minut? Odłożyła słuchawkę i napisała w pośpiechu wiadomość dla kolegów. Po dziesięciu minutach Kate siedziała przy oknie w małej kafejce na High Street, popijając americano i obserwując grupkę ludzi po drugiej stronie ulicy. Widziała kamerę naramienną i mikrofon w futrze nakierowane na dwójkę aktorów o brązowych twarzach, którzy przechadzali się, rozmawiając. Dotąd powtórzyli scenę trzy razy. Taka praca w plenerze nie była tu już niczym niezwykłym. Stała się raczej niedogodnością. Nagle krzesło po drugiej stronie stolika poruszyło się. Przestraszona, Kate podniosła wzrok. Brannigan. Nie zauważyła, jak wszedł. Usiadł naprzeciwko. W dżinsowej koszuli i okularach słonecznych na gęstych włosach sprawiał przyjazne wrażenie. Teatralnym gestem położył na stoliku między nimi cienką teczkę. – Po pani wizycie pogrzebałem trochę w moich materiałach. Nie wiem, czy te zdjęcia się przydadzą, ale myślę, że to może być ona, ta zaginiona dziewczyna, choć nie wygląda tak, jak... Proszę zobaczyć. Sama pani oceni. Kiedy Kate brała do ręki teczkę i otwierała ją, poczuła, że jej tętno przyspiesza.
W środku znajdowały się trzy zdjęcia. Bardzo wyraźne. Przyjrzawszy się im przez kilka sekund, wiedziała już, co myśleć. Rozumiała też wątpliwości Brannigana. * Kiedy Kate jechała ulicą w popołudniowym ruchu, jej myśli pędziły jak szalone. Nim dotarła do celu, Canon Johanna Pachelbela rozbrzmiał kilkakrotnie. Zaparkowała przed nowoczesnym przeszklonym budynkiem, zgasiła silnik, a następnie wzięła komórkę i wybrała numer, który zapisała sobie kiedyś w notesie. Na drugim końcu linii odezwał się męski głos. Kate przeszła od razu do rzeczy. – Mówi doktor Hanson z zespołu do spraw niewyjaśnionych Komendy Głównej Policji West Midlands. Muszę się z panem natychmiast zobaczyć. Chciałabym, żeby rzucił pan na coś okiem. Po minucie weszła do recepcji. Szybki telefon i zjawił się, spokojny i serdeczny. – Witam, doktor Hanson! Miło panią widzieć. Zapraszam do mojego gabinetu. Tam możemy spokojnie porozmawiać. Poszła za nim, odnotowując białe zęby, elegancki garnitur i staranną fryzurę. Zaprowadził ją do siebie i usiedli po przeciwnych stronach dużego biurka. – Ustaliliśmy, że to ja stawię się na Rose Road. Bez słowa, obserwując go uważnie, Kate otworzyła teczkę, wyjęła powoli dwa zdjęcia i położyła je przed nim. Jego wzrok przebiegł po nich, po czym przeniósł się na Kate, a na czole pojawiła się głęboka zmarszczka. Czekała. A on milczał. Kate pochyliła się. – To zdjęcia Molly James. Zrobione w dniu jej zaginięcia. Wiemy, że to ten dzień, bo wykonał je oficjalny fotograf pokazu mody zorganizowanego w tym dniu w centrum handlowym. Obie fotografie przedstawiają wybieg, ale widać też na nich wyraźnie Molly. Zgodzi się pan? Nadal milczał, choć Kate niemal słyszała jego procesy myślowe. – Zwłaszcza na tym. – Stuknęła w zdjęcie, na którym Molly zwraca się w lewo, a jej towarzysz jest równie dobrze widoczny. Policzyła w myślach do trzydziestu. Wciąż cisza. – Może pan to jakoś skomentować? Przez ostatnią minutę zbladł, a na jego twarzy pojawił się niepokój. – Ja... niech się zastanowię. To było dawno temu. Nie pamiętam... Nie dała mu skończyć. Znowu stuknęła w zdjęcie. – Tak na oko to zdjęcie zostało zrobione godzinę, może nawet niecałą, przed tym, jak Molly James zniknęła i nigdy więcej jej nie widziano. Z tego, co zrozumiałam, pan nie spotkał się tamtego dnia z Molly. Mógłby pan więc wyjaśnić, skąd wziął się pan na fotografii? Odpłynęła mu z twarzy reszta krwi. Spojrzał na Kate, potem znów na zdjęcie, bez słowa. Obserwująca go uważnie Kate usłyszała, że dzwoni jej komórka. Sięgnęła do torby,
odebrała, posłuchała przez chwilę, po czym odparła: – Będę z powrotem za jakiś kwadrans. Proponuję, żeby pan Jason Fairley za jakieś pół godziny stawił się na Rose Road na rozmowę z nami. Rozłączyła się, wzięła zdjęcia i schowała je do teczki. Wtem przyszła jej do głowy nowa myśl. – Przy okazji, znał pan może młodą kobietę nazwiskiem Janine Walker? Spojrzał na nią, a na jego twarzy malowała się pustka. * Kate, wkroczywszy do biura, podeszła prosto do stołu i wyjęła z teczki zdjęcia od Brannigana. Koledzy zebrali się nad nimi. Bernie machnął lekko pięścią. – No proszę – mruknął Joe, przyglądając się uważnie zdjęciom. – Jak to przyjął, kiedy mu je pokazałaś, pani doktor? – „Totalne oszołomienie” to chyba właściwe określenie. I wątpię, żeby wiedział, co znaleziono przy obwodnicy. Kate skupiła się na jednym ze zdjęć, potem wyciągnęła notatnik i przekartkowała go. Znalazłszy to, czego szukała, zerknęła na tablicę. – Znam to spojrzenie. – Bernie przyglądał jej się uważnie. – Zwykle oznacza, że coś, co wydaje nam się obiecujące, wcale takie nie jest, albo że mamy jakiś szkopuł. Kate pokręciła głową. – Upewniałam się, że poprzednie informacje od Brannigana zgadzają się z tym, co już wiedzieliśmy z poprzedniego śledztwa. Że była ubrana w jasnoniebieską koszulkę polo. Trzej współpracownicy spojrzeli na zdjęcie. Molly James za życia, tryskająca zdrowiem, wargi lekko rozchylone, oczy błyszczące, ręka Jasona Fairleya na rękawie jej białej koszuli. Przewidując, jak może się potoczyć przesłuchanie Fairleya, Kate wyjęła komórkę i wpisała numer z wizytówki, którą Brannigan dał jej przy pierwszym spotkaniu. Miała do niego prośbę. Oby tylko mógł ją spełnić w ciągu godziny.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY
Wiedzieli już, że Molly James przebrała się w dniu porwania. – Czy to mógł być inny dzień? – spytał Julian. Kate pokręciła głową. – Ufam informacjom od Brannigana. Był w centrum handlowym, bo podpisał umowę. Zrobił te zdjęcia w czasie pokazu mody i powiedział mi już wcześniej, że według jego wiedzy było to jedyne tego typu wydarzenie w tamtym miejscu. Poprosiłam go, żeby wyszukał dokumenty dotyczące tego zlecenia. To da nam potwierdzenie i rozwieje wszelkie wątpliwości, które mógłby zasiać Fairley w kwestii tego, kiedy powstały te zdjęcia. Pogładziła delikatnie palcem fotografię i powiedziała cicho: – Oto i ona. Molly. W dniu zniknięcia ma na sobie inne ubranie niż to, w którym wyszła z domu. O ile pamiętam, wygląda na to, że zmieniła też fryzurę. Widzicie? Ma gładko zaczesane włosy. Związane lub spięte z tyłu. – Jessica Barnes powiedziała wam – zwróciła się Kate do Berniego i do Joego – że tamtego dnia Molly miała ze sobą plecak? – Obaj skinęli. – Może trzymała w nim ubranie na zmianę. Nie wiemy, co się stało z jej rzeczami. Ale w tej chwili kluczową kwestią jest zachowanie samej Molly. Czemu się przebrała? – Spojrzała na zegarek. – Powinien już tu być. Jak na zawołanie zadzwonił telefon. Joe odebrał, skinął głową i rozłączył się. – Przyjechał Jason Fairley. I nie jest sam. * Kate i Joe weszli do pokoju przesłuchań, a Bernie udał się do pomieszczenia obok, skąd mógł obserwować rozmowę. Fairley siedział obok elegancko ubranego starszego mężczyzny, przy którym stała aktówka. Kate zajęła miejsce obok Joego. Zerkając przez niewielki stół na Fairleya, zobaczyła, że jest w nieco lepszej formie, niż kiedy od niego wychodziła. Nie wydawał się zachwycony swoją obecnością na Rose Road, ale otrząsnął się już z szoku. Skinął jej głową. Twarz miał poważną, ale nie bladą. – Dziękuję, że pan przyszedł, panie Fairley – zaczął Joe. – Jestem porucznik Joe
Corrigan z zespołu do spraw niewyjaśnionych. Spotkaliśmy się niedawno w pańskim miejscu pracy. To jest doktor Kate Hanson, z którą spotkał się pan już dzisiaj. Fairley milczał. Joe przeniósł uwagę na dostojnie ubranego mężczyznę obok Fairleya. A pan to...? – Alan Whitehead, z kancelarii Whitehead and Graham, adwokat pana Fairleya. Joe uśmiechnął się sympatycznie, po czym spojrzał znów na Fairleya i powiedział szybko: – Panie Fairley, mógłby nam pan wyjaśnić, czemu uznał pan za konieczne sprowadzić prawnika na nieformalne spotkanie, które ma pomóc policji dowiedzieć się czegoś więcej o zniknięciu Molly James? Fairley wciąż milczał. Whitehead odchrząknął. – Może nie zna pan przepisów obowiązujących w Wielkiej Brytanii, poruczniku Corrigan. Pan Fairley ma pełne prawo do obecności przedstawiciela prawnego w czasie każdego spotkania z policją, czy jest ono nieformalne, czy nie. Jestem tu, by doradzić mu w kwestii wszelkich odpowiedzi, jakich mógłby zechcieć państwu udzielić. Whitehead zerknął na Fairleya, a ten przytaknął. Joe postanowił puścić mimo uszu wątpliwości prawnika co do jego znajomości brytyjskiego systemu prawnego. – Panie Fairley, doktor Hanson spotkała się z panem dzisiaj i pokazała panu dwa zdjęcia. Czy tak? Fairley spojrzał na Whiteheada, który odpowiedział w jego imieniu: – Tak. – I zgodzi się pan, że na obu tych zdjęciach widnieje młoda kobieta znana jako Molly James, która w lipcu dwa tysiące drugiego roku zniknęła z centrum handlowego Touchwood? Proszę. Pozwoli pan, że odświeżę mu pamięć. Joe wziął od Kate dwa zdjęcia i położył je na stole przed Fairleyem. – Tak – odparł Fairley za zgodą Whiteheada. – Na obu zdjęciach widnieje też mężczyzna, w którym łatwo rozpoznać pana, panie Fairley. Co pan na to? Fairley oparł się na krześle, zostawiając odpowiedź Whiteheadowi. – Mój klient przyznaje, że mężczyzna na zdjęciu nieco go przypomina, ale nie jest to oczywiste podobieństwo, a biorąc pod uwagę upływ czasu... Kate poczuła, że ogarnia ją fala irytacji. Joe powiódł wzrokiem po Whiteheadzie i Fairleyu i spytał z naciskiem: – Tak czy nie, panie Fairley? Czy potwierdza pan, że to zdjęcie przedstawia pana i Molly James w dniu jej zaginięcia? Fairley znowu nie odpowiedział bezpośrednio. W jego imieniu przemówił Whitehead: – Mój klient mówi... – Pański klient nic jeszcze nie powiedział – wtrąciła Kate, nie mogąc się powstrzymać. – ...że nie można go zidentyfikować na tych zdjęciach ze względu na ograniczenia, które właśnie omówiłem. Mówi też, że nie można ustalić z całą pewnością, że zdjęcia te
zrobiono tego konkretnego dnia. Kate była wściekła. Głównie na siebie, za to, że dała Fairleyowi dość czasu na konsultację z prawnikiem. Spoglądała ze złością to na Fairleya, to na Whiteheada. – Takie pokazy mody nie były organizowane regularnie... – W tym właśnie rzecz, nieprawdaż? – przerwał jej uprzejmie Whitehead. – Nie macie dowodu, że te zdjęcia zrobiono tego konkretnego dnia, a nie przy jakiejś innej okazji. – Właśnie ustalamy tę kwestię, panie Fairley – powiedział Joe. – Tymczasem czy zechciałby pan opisać charakter swoich relacji z Molly James w czasie, kiedy zniknęła? Było jasne, że Fairley by nie zechciał. Siedział ze wzrokiem wbitym w stół. Oczy Kate spoczywały na twarzy Fairleya. To przesłuchanie było dla niego okazją do przedstawienia wiarygodnej wersji wydarzeń. Na razie jego niechęć do współpracy stawiała jego wiarygodność pod znakiem zapytania. – Świadkowie zeznający w pierwszym śledztwie mówili – Kate przeszła do kluczowego pytania – że Molly James wyszła z domu ubrana w jasnoniebieską koszulkę polo i kremowe spodnie. W czasie powtórnego dochodzenia świadek potwierdził, że taki sam opis podali mu śledczy, którzy rozmawiali z nim wkrótce po zniknięciu Molly James. – Postukała w zdjęcia. – Proszę jeszcze raz spojrzeć, panie Fairley. Molly nie ma na sobie koszulki polo. Ani kremowych spodni. Przebrała się. – Przeniosła uwagę na prawnika. – Pański klient tam był. Chciałabym, żeby odpowiedział na pytanie, dlaczego. – Jak już państwu tłumaczyłem – powiedział Whitehead z cierpliwą miną – nie ma dowodu, że... Rozległo się ciche pukanie w drzwi. Zerknąwszy na Whiteheada i Fairleya, Kate wstała i otworzyła je. To był Whittaker. Z krótką wiadomością. Przeczytała ją szybko. Brannigan dostarczył informacje, o które prosiła. Przejrzał dokumentację i poszedł nawet dalej – skontaktował się w sprawie pokazu z redaktorem naczelnym Solihull News. Kate wróciła do stołu, spotykając się przelotnie wzrokiem z Joem, usiadła i skupiła się na Fairleyu. – Panie Fairley, uzyskaliśmy potwierdzenie co do daty pokazu mody. – Przerwała. – I było to jedyne takie wydarzenie zorganizowane przez Johna Lewisa w Touchwood. – Whitehead i Fairley milczeli. – Tak więc zdjęcia te zostały zrobione w dniu zniknięcia Molly. Wiemy też, że zrobiono je po drugiej po południu. Wcześniej Molly była ubrana zwyczajnie. Potem zmieniła strój na... – Kate spojrzała na zdjęcia, a wszyscy obecni poszli w jej ślady – ...bardziej „formalny”. Biała koszula, czarne spodnie, włosy ściągnięte z tyłu. Może pan wyjaśnić tę zmianę, panie Fairley? Kate czekała. Joe też. Przez trzydzieści sekund Fairley się nie ruszał, potem pochylił się do Whiteheada i zaczął szeptać. Kate przeniosła wzrok na sufit. Whitehead poprawił się na krześle. – Prosiłbym o chwilę na osobności z moim klientem. Na korytarzu do Kate i Joego przyłączył się Bernie. Po krótkiej chwili przemówił: – Co o nim sądzisz?
Kate splotła ręce na piersiach i oparła się o ścianę. – Nie powiedział jeszcze nic, co by pozwoliło ocenić, czy miał związek ze zniknięciem Molly, ale jego postawa nie budzi zaufania. – Zrobiła parę kroków, po czym zwróciła się do kolegów: – W tej chwili myślę o krótkiej notatce, którą widziałam na biurku Molly, kiedy odwiedziłam jej matkę. Wtedy nie doceniłam jej znaczenia. Teraz myślę, że mogła być kluczowa. – Przypomnij mi – poprosił Bernie. – Ktoś, kto podpisał się jako „J.”, napisał, żeby Molly przyszła i „zobaczyła, co mają”. Albo coś w tym stylu. – Data? – zgłosił wątpliwość Joe. Kate pokręciła głową. – Masz jakieś podejrzenia? – O tak. – Dobra – zwrócił się Joe do Kate. – Teraz ty prowadzisz przesłuchanie. – Spojrzał na zegarek. – Mieli dość czasu. Do roboty. Joe i Kate wrócili do pokoju, gdzie zastali Whiteheada z nieprzeniknioną miną. Fairley zachowywał rezerwę. I wyglądał na zdenerwowanego. – Dobrze, panie Fairley – przemówiła Kate. – Ma pan coś dla nas? – Właśnie powiedziałem Alanowi. – Fairley zerknął na Whiteheada. – Widziałem się z Molly tamtego dnia, zadzwoniła do mnie i poprosiła, żebym się z nią spotkał. Kate przyglądała mu się przez chwilę z uniesionymi brwiami. – Pomijając fakt, że nie chciał pan powiedzieć o tym nam, czemu zataił pan to w czasie pierwszego śledztwa? Fairley nie odpowiedział. – Gdzie pan był, kiedy zadzwoniła? – W moim biurze. W Five Ways. Wpadłem więc do Touchwood, tylko na kawę. Kate patrzyła na niego ze spokojem. Słowo „tylko” wskazywało na próbę usprawiedliwienia swoich działań tamtego dnia. – Trochę daleko na „wpadanie”. Five Ways i Solihull. Czemu? – Po prostu chciałem się z nią zobaczyć. – Fairley wzruszył ramionami. – Czy był pan wtedy w związku z Molly James? – spytała Kate, przyglądając mu się uważnie. W odpowiedzi pokręcił gwałtownie głową. – Nie. Chodziliśmy ze sobą jakiś rok, ale kilka miesięcy przedtem zerwaliśmy... Jej matka się nie zgadzała. Ja... byłem kilka lat starszy od Molly. Jej matka mnie nie lubiła. – W porządku. Molly nie była już wtedy pana dziewczyną. Spotykała się z kimś innym? – Mol nie miała ochoty na kolejny związek. „Mol”. Kate wróciła myślami do wiadomości na biurku Molly James. – Czy mogła się z kimś spotykać i ukrywać to? Fairley znów, z przekonaniem, pokręcił przecząco głową.
– Nie. Mol była bardzo otwartą osobą. Powiedziałaby mi, gdyby z kimś chodziła. Mówiła mi wszystko. Powiedziała mi nawet o jakimś gościu, którego widywała dość często w kafejce w centrum handlowym – nie mam na myśli, że „widywała się z nim”. Nigdy nawet ze sobą nie rozmawiali. – Wzruszył ramionami. – Po prostu... pozdrawiali się. To nie było nic takiego. Chcę tylko podkreślić, że nawet o nim mi wspomniała. O człowieku, który nic nie znaczył. – Utkwił wzrok w Kate, a potem przeniósł go na swoje dłonie. – I po rozstaniu pozostaliście z Molly przyjaciółmi. Tym razem Fairley przytaknął. – No dobrze, co pan powie na następującą wersję zdarzeń? – Kate przyglądała się uważnie jego twarzy. – Pojechał pan spotkać się z Molly, bo zadzwoniła i poprosiła, żeby dodał jej pan otuchy, może udzielił jej moralnego wsparcia? Fairley poczerwieniał lekko i zerknął na Whiteheada. – Panie Fairley, myślę, że tamtego popołudnia Molly była z kimś umówiona. Nie z panem. To jasne, że uważała to spotkanie za ważne, bo przebrała się na nie. Co znaczy, że wyszła z domu z ubraniem na zmianę. Myślę, że miała je w plecaku. Ale z jakiegoś powodu nie powiedziała o tym nikomu – ani przyjaciółkom, z którymi była w centrum handlowym, ani matce. Nie chciała, żeby ktoś wiedział o tym spotkaniu. Może poza panem. Fairley milczał. Wyglądał na spiętego. – Zastanówmy się nad tym – zaproponowała Kate z przelotnym uśmiechem. – W jakich okolicznościach Molly poszłaby z przyjaciółkami na zakupy, wzięła ze sobą ubranie na zmianę, i w pewnym momencie zadzwoniła do pana? Wciąż cisza. – Wie pan, co myślę, panie Fairley? Spojrzał na nią tak, jakby wolał, żeby Kate nie dzieliła się z nim swoimi przemyśleniami. – Parę osób, które były wtedy blisko z Molly, wspominało, że brakowało jej pieniędzy. – Fairley spojrzał szybko na Kate, potem odwrócił wzrok. – Myślę, że tamtego dnia Molly była umówiona na rozmowę o pracę. Whitehead zmarszczył czoło, a Fairley przełknął ślinę i pochylił się. – To nie miało nic wspólnego ze mną. – Przypuszczam, że to prawda, panie Fairley, o tyle że to nie pan miał przeprowadzić rozmowę kwalifikacyjną. Pan znał się dobrze z Molly. – Kate wpatrywała się w jego twarz. – Widziałam w jej sypialni wiadomość, którą moim zdaniem napisał właśnie pan. Whitehead mimowolnie spojrzał gwałtownie na Fairleya, który pociemniał na twarzy. – Myślę, że kiedy Molly do pana zadzwoniła – ciągnęła Kate – wiedział pan już o rozmowie kwalifikacyjnej, a także kto ma ją przeprowadzić. Ale na pańskie nieszczęście, panie Fairley, w tej chwili wygląda na to, że był pan ostatnią osobą, która widziała się z Molly przed jej zniknięciem. Chyba że wie pan o kimś innym? Fairley zbladł i skierował spojrzenie na swojego prawnika.
Kate porozumiała się wzrokiem z Joem. Porucznik spojrzał Fairleyowi prosto w oczy. – Panie Fairley, musi nam pan powiedzieć, z kim miała się spotkać Molly. I to już. Patrzyli, jak Fairley i Whitehead konsultują się szybko szeptem. Na koniec Whitehead skinął energicznie. Fairley spojrzał na Joego, a potem na Kate. – Mama zdecydowanie nie zgadzała się, żeby Mol pracowała. Miała skupić się na studiach. Ale Mol chciała trochę zarobić. – Spojrzał na nich z niepokojem, a potem znowu na swoje dłonie. – Panie Fairley – wkroczyła znów Kate – czy w czasie kiedy będzie się pan zastanawiać, co jeszcze nam ujawni, mógłby pan powiedzieć, czy zna pan lub kiedykolwiek spotkał młodą kobietę nazwiskiem Janine Walker? Whitehead był gotów zainterweniować, ale Fairley go zignorował, czując na sobie wzrok Joego i Kate. – Nie. Nigdy. Nie znam jej. – W porządku. To jak będzie z tym kluczowym pytaniem, na które pan jeszcze nie odpowiedział? – naciskała Kate. Atmosfera w pokoju była pełna napięcia. – Z kim Molly James była umówiona tamtego dnia? Wciąż wpatrując się w swoje dłonie, Fairley podał im nazwisko.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY
Była piąta czterdzieści pięć po południu, kiedy w biurze zespołu zadzwonił telefon z recepcji. Bernie podniósł słuchawkę i szybko się rozłączył. – Przyjechał. – Kierując się ciężkim krokiem ku drzwiom, z ożywioną miną spojrzał przez ramię na idących za nim Joego i Kate. – Wszystko jednego dnia. Mamy Fairleya jako osobę związaną ze sprawą, a nawet potencjalnego podejrzanego. A teraz to. Z przyjemnością poprowadzę to przesłuchanie. Ich rozmówca czekał w nieoficjalnym pokoju przesłuchań w pobliżu recepcji. Wszyscy troje weszli do środka; Joe i Bernie usiedli naprzeciwko mężczyzny, a Kate stanęła z boku. John Cranham przyjrzał się uważnie każdemu po kolei. Nie czuł potrzeby, żeby w odpowiedzi na wezwanie zespołu do spraw niewyjaśnionych przyprowadzić ze sobą prawnika. Bernie przeszedł od razu do rzeczy. – Był pan umówiony z Molly James w dniu, w którym zniknęła. Wiemy, że tamtego ranka wrócił pan wcześnie z podróży służbowej. Proszę nam opowiedzieć o Molly. Kate taksowała Cranhama wzrokiem. Ani śladu niepokoju. Dobrze ubrany mężczyzna rzucił Berniemu pogardliwe spojrzenie, po czym zerknął na Joego i na Kate. Uśmiechnął się do niej. – Nie mogę wam nic powiedzieć. Bo się, niestety, nie zjawiła. Założył elegancką nogę na drugą. Kate kątem oka dostrzegła błyszczące czarne mokasyny o skórzanych podeszwach. – Czemu nie wspomniał pan o tym wcześniej, panie Cranham? – spytała. Kiedy przyglądał się jej i jej kolegom, Kate doszła do wniosku, że ze wszystkich osób obecnych w pokoju on jest chyba najbardziej wyluzowany. Wzruszył ramionami i posłał jej uśmiech, który w innych okolicznościach można by uznać za rozbrajający. – Bo zupełnie o tym zapomniałem. Posłuchajcie, mówimy o czymś, co zdarzyło się prawie dziesięć lat temu. Po prostu wypadło mi to z głowy. Z pewnością potraficie to zrozumieć! – W pierwszym śledztwie mówiłeś pan – Bernie posłał mu twarde spojrzenie – że nawet nie byłeś wtedy w kraju. Niedawno powiedziałeś nam pan to samo. Aż przemyślałeś
pan sprawę ponownie. Cranham poświęcił całą uwagę usuwaniu niemal niewidocznej nitki z rękawa swojego nieskazitelnego garnituru. – Tak. I wtedy skorygowałem swoją pomyłkę – odrzekł cicho, nieporuszony. Przez chwilę Kate słyszała tylko oddech Berniego. – Po co te gierki, panie Cranham? – przerwał ciszę Joe. – Czemu, kiedy poinformował nas pan o swojej „pomyłce”, nie powiedział pan, że tamtego dnia Molly była z panem umówiona? – Nie było żadnych „gierek” – zirytował się Cranham. – Już wam mówiłem. Zapomniałem o tym. Ponieważ nasze spotkanie nie doszło do skutku. To był niewypał. Dziewczyna się nie zjawiła. – To kiedy „przypomniał” pan sobie, że był z nią umówiony? – spytał Bernie. – Po wizycie doktor Hanson w salonie. – Cranham uśmiechnął się przepraszająco. – Zamierzacie mnie oskarżyć o to, że nie wspomniałem o spotkaniu, na które wiele lat temu umówiłem się z młodą kobietą, której może zaproponowałbym pracę, ale której najwyraźniej nie chciało się na nie przyjść ani go odwołać? – Zerknął na swoje dłonie z wyniosłą miną. Kate poczuła, że się czerwieni. Miała ochotę go spoliczkować. – Rzecz w tym – Joe pochylił się ku Cranhamowi – że kiedy pan sobie przypomniał, nie poinformował nas pan o tym. Ich rozmówca jakby się trochę zirytował. – Jestem zbyt zajęty, żeby gonić za policją ze strzępami nieistotnych informacji. Na co by się wam to przydało? – Nie panu to oceniać – warknął Bernie. – Nie miałem żadnego kontaktu z tą dziewczyną. Nie znałem jej. Nigdy jej nie spotkałem. Nigdy. Nie miała – nie ma – dla mnie żadnego znaczenia. „Nie ma znaczenia”. Kate uderzył jego dobór słów. Zerknęła na kolegów. Oni też zwrócili na to uwagę. Kate obserwowała siedzącego Cranhama: ułożenie barków, rozluźnione dłonie, głowa podniesiona wysoko i lekko przechylona, gdy kierował do Berniego wyniosłe spojrzenie. Widziała w nim pewność siebie i poczucie, że wszystko mu się należy, wyniesione z bogatej rodziny. Sięgnęła do notesu i wyjęła zdjęcie Molly James, które wzięła przed przesłuchaniem z tablicy w biurze. – Panie Cranham – powiedziała cicho. – Zechciałby pan spojrzeć na tę fotografię? Zerknął na Kate, a potem wyciągnął wypielęgnowaną dłoń po zdjęcie. Przyglądał mu się przez chwilę i Kate zdawało się, że jego wyniosłość straciła nieco na sile. Odłożył je na stół i odsunął. – Pamiętam je. Było w prasie, kiedy zniknęła. To bardzo smutne. Ale nigdy jej nie spotkałem. Kate wzięła zdjęcie.
– Dziękuję. Ostatnie pytanie. Zna pan lub poznał kiedyś niejaką Janine Walker? – Poczuła na sobie wzrok Joego i Berniego. – Nie – odparł bez wahania. Kate podziękowała mu skinieniem. – Jeśli to wszystko, to idę. – Spojrzawszy na każde z nich oddzielnie, Cranham wstał. – Jest późno i będę musiał jechać w korku. Jeśli będziecie chcieli jeszcze kiedyś ze mną porozmawiać, postarajcie się, żeby nie było to dla mnie uciążliwe. Umówimy się wcześniej. Wy przyjdziecie do mnie. A rozmowa odbędzie się w obecności mojego prawnika. Skierował się ku drzwiom. – Czemu pańska rodzina zaoferowała tysiące funtów nagrody za informacje o Molly, skoro dziewczyna „nie miała dla pana znaczenia”? – zwrócił się Joe do pleców Cranhama. Cranham odwrócił się. Chłodny. Opanowany. – Nazwijmy to postawą obywatelską ojca. Chęcią pomocy społeczności w potrzebie. – Zamilkł. – Na co policja West Midlands nie powinna więcej liczyć. Z tą uwagą opuścił pokój. * Wróciwszy do biura, Bernie omal nie dostał apopleksji ze złości. – Zabawne, że niektóre rzeczy pamięta, a inne zapomina, nie? Wciąż uważam, że ojciec mógł zaoferować nagrodę, bo myślał, że mały Jim miał coś wspólnego z Molly. Za kogo on się ma? – pieklił się. – On i całe to jego „wy przyjdziecie do mnie”. Zostaje na szczycie mojej listy, nadęty dupek... Zamilkł na chwilę, wciąż wściekły, wpatrując się w tablicę. – No, ale i tak nie poszło najgorzej. On i Fairley wciąż są osobami związanymi ze sprawą. Teraz musimy awansować jednego z nich na podejrzanego. Ktokolwiek zabił te dziewczyny, jest nieźle pokręcony. Kiedy już będziemy go mieć i zaczniemy naciskać, pokaże swoją prawdziwą twarz. Zobaczymy ją. Ten sprawca nie jest „czyimś mężem, czyimś synem”. Kate podniosła gwałtownie głowę. Spojrzała ze zdziwieniem na Berniego. – A kto mówi, że jest? – Julian.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY
W środę późnym rankiem Furman był w biurze zespołu do spraw niewyjaśnionych; żyła pulsowała mu na skroni. Kate przyglądała się jej, podczas gdy Furman gromił wzrokiem ją, Joego i Berniego. – To ja kieruję tym zespołem. Kieruję. Ja – wskazał na siebie – mówię wam trojgu – wskazał na nich – co możecie, a czego nie możecie. Zrobił kilka kroków, gotując się z wściekłości, po czym odwrócił się do nich gwałtownie i spojrzał na Kate, wymachując kartką A4. – Co to jest? – spytał. Kate zerknęła na kartkę. – Karta kontrolna – powiedziała uprzejmie. – To wiem. – Furman poczerwieniał. – Chcę natomiast usłyszeć, czemu sądzi pani, że może spędzać jedną i trzy czwarte godziny z matką tej James? – Zespół potrzebuje informacji. – Kate patrzyła mu prosto w oczy. – Pani James potrzebowała rozmowy. Od zniknięcia córki ma bardzo ciężkie życie. Uznałam, że policja mogłaby przynajmniej poświęcić jej tę jedną i trzy czwarte godziny, wysłuchać, co ma do powiedzenia. Zmrużył oczy i oparł ręce na biodrach. – Czy pani słyszy, co mówi? Całe to „wspieranie” i „wysłuchiwanie”. Nie jest pani jakąś cholerną terapeutką! Ta kobieta nie oczekuje, że policja będzie do niej przychodzić na... Kate straciła cierpliwość. – Dianne James nie oczekuje od nas zupełnie niczego – odcięła się, spoglądając na niego ze złością. – Bo tego właśnie nauczyło ją poprzednie śledztwo. Furman pobladł z wściekłości. Przeniósł uwagę z Kate na pozostałych. – Zgadnijcie, co dziś otrzymałem. – Nikt nie zadał sobie trudu, żeby odpowiedzieć. – Email. Od Rutgersa. – Wszyscy rozpoznali nazwę jednej z najlepszych kancelarii prawniczych w West Midlands. – I czego się dowiaduję? Że wasza trójka ściągnęła tu Cranhama. Na przesłuchanie!
Kate starała się oddychać równo. Cranham spełnił swoją zawoalowaną groźbę. W ciszy, która zapadła, słychać było tylko odgłosy świata za oknami biura. Kate zobaczyła, jak Bernie, a potem Joe, zerkają w tamtą stronę. – Już to omawialiśmy – pieklił się dalej Furman. – Zabroniłem wam przesłuchiwać Cranhama, chyba że wyrażę na to zgodę. A wy co robicie? Ściągacie go tutaj. – Znowu zaczął chodzić tam i z powrotem; jedną ręką przeczesywał krótkie jasne włosy, drugą poluzowywał krawat; jednocześnie jego blada twarz zaczynała znowu czerwienieć, a żyła się uwydatniła. – W dniu zniknięcia Molly – przemówiła Kate – John Cranham był z nią umówiony na rozmowę o pracę. Nigdy tego nie wyjawił, ani wam wtedy, ani nam. Pasuje do profilu osoby, której szukamy. Ktoś, kto umie oczarować. Ktoś, kto może wydać się młodej kobiecie wiarygodny i gładki. Poza tym ma samochód i... – A kto nie ma?! – ryknął Furman. – Szukamy kogoś, kto łączy w sobie te wszystkie cechy. – Kate zapanowała nad oddechem i z trudem zachowywała cierpliwość. – Fakt, że Cranham był umówiony z Molly w dniu, w którym zaginęła, czyni go osobą ważną dla naszego śledztwa. – To ja decyduję, kiedy pojawia się dobry powód, żeby przesłuchiwać ludzi pokroju Cranhama. Jego ojciec jest w dobrych stosunkach z komisarzem, co może oznaczać kłopoty, a wy widzicie jakieś nieistniejące powiązania. – Co jest lepsze niż nieszukanie żadnych powiązań – powiedziała już podniesionym głosem Kate. – Co z panem? Nie chce pan, żeby te sprawy zostały wyjaśnione? Ostatnie pytanie rozbrzmiało w pomieszczeniu, gdy Kate i Furman mierzyli się wzrokiem. Inspektor zgromił po kolei każdego z podwładnych, celując w nich palcem. – Obarczam waszą trójkę odpowiedzialnością za sprawę z Cranhamem. Ale panią – machnął Kate palcem przed nosem – nie da się kierować. Pani nie da się nic powiedzieć. Musi być tak, jak pani chce. Ten zespół potrzebuje ludzi, którzy umieją pracować w grupie. Pani tego nie umie. A ci dwaj pozwalają pani robić, co pani chce! Furman przerwał dla nabrania oddechu. Kiedy znowu przemówił, zniżył głos. – Ja decyduję o tym, co dzieje się w tym zespole. Rozprawię się z tymi dwoma jako z policjantami. Ale pani jest inna. Nie ma mowy, żeby tym zespołem dowodziła maniaczka władzy z szalonymi teoriami, które mogą narazić policję na krytykę mediów, a może i na proces sądowy o tysiące funtów. – Nabrał powietrza, wpatrując się gniewnie w Kate. – Wszyscy pamiętają sprawę Wimbledon Common. Tak się właśnie dzieje, kiedy do policyjnego dochodzenia wtrąca się psychologia. – Przy ostatnim słowie uśmiechnął się szyderczo. – Ja się na to nie zgadzam, słyszy pani? Nie będzie pani łączyć śmierci tych dziewczyn, opierając się na byle jakich dowodach, a potem obarczać winą wysoko postawionych finansowo ludzi tylko na podstawie psychologicznych bredni. – Przerwał na chwilę, żeby zapanować nad oddechem. – Rodzina Cranhamów to siła, z którą należy się liczyć. Tłumiony gniew malujący się na twarzy Kate przerodził się w obrzydzenie.
– A ja myślałam, że to policja powinna być taką siłą. Furman pobielał wokół ust. Wyjął z teczki kolejną kartkę i zamachał nią. – Widzi pani to? Kate milczała. – To pismo do pani samorządu zawodowego. – Przebiegł je szybko wzrokiem. – Do Brytyjskiego Towarzystwa Psychologicznego. Jest zaadresowane do działu skarg i wniosków i informuje o pani rażącym braku profesjonalizmu, lekceważeniu poleceń i ignorowaniu decyzji kierownictwa. Opisuje... Czerwona na twarzy Kate zerwała się na równe nogi i stawiła mu czoło, rozwścieczona zarówno jego postawą, jak i słowami. – Jak śmiesz mi grozić! Jak śmiesz mówić mi o profesjonalizmie! Ty! Pracujemy teraz nad tymi sprawami tylko dlatego, że ty nie wykonałeś swojej cholernej roboty! Dostrzegłszy w drzwiach pobladłego Juliana, Kate próbowała zapanować nad gniewem. – Nie może pan złożyć oficjalnej skargi, dopóki nie przedstawi mi pan zarzutów i nie da mi możliwości... – No to patrz. Bernie i Joe zaczęli mówić jednocześnie. Furman przeniósł swoją furię na Berniego. – Ty się lepiej nie wtrącaj, Watts. Zbliżają się spore cięcia i może nadejść dzień, kiedy pożegnasz się na dobre z policją. – Zerknął z ukosa na Joego i zniżył głos. – Zażądam, żeby ciebie całkowicie przeniesiono do jednostki bojowej. Joe przyjrzał się zimno Furmanowi, wstając powoli z krzesła. Górował nad inspektorem o dobre sześć centymetrów. – Jeszcze zobaczymy. A tymczasem, Furman, musisz uważać, jak się zwracasz do członków tego zespołu. Jasne? Wpatrywali się w siebie, a na ścianie tykał zegar. W tej ciężkiej atmosferze nagle Kate spadł z nadgarstka zegarek i uderzył o wykładzinę. To nie pierwszy raz. Efekt reakcji skórno-galwanicznej. Wywołanej przez stres. Podniosła zegarek i zapanowała nad złością i głosem. – Jeśli wyśle pan to pismo... – zaczęła. – Ma pani jeden dobry powód, czemu nie powinienem? – Gdyby pan wykonał choć połowę roboty przy tych sprawach, nie trzeba by teraz prowadzić nowego śledztwa. Jeśli wyśle pan to pismo – dodała Kate po chwili – natychmiast zasięgnę porady prawnej w BTP, a także w firmie, która zapewnia mi ubezpieczenie zawodowe w wysokości pięciu milionów funtów. Starczy tego na kilku prawników. Posłała Furmanowi wściekłe spojrzenie. On odpowiedział jej tym samym. Widziała, że zastanawia się, jak się ustosunkować do jej słów. – Otrzymuje pani oficjalne upomnienie – warknął. – Jeszcze raz przekroczy pani granicę, zlekceważy zasady i wysyłam pismo.
Włożył kartkę z powrotem do teczki, minął Juliana i wypadł jak burza. Jego furia pozostawiła po sobie pustkę. Julian podszedł cicho do komputera i usiadł; był blady i miał sztywne ramiona. Ciszę przerwał Bernie. – Furman jest stuknięty. Zdajecie sobie z tego sprawę, prawda? Nie ma piątej klepki. Zawsze tak myślałem. Teraz to widzę. Powinien udać się do specjalisty. To on jest maniakiem władzy. Ten facet... – ...stanowi dla ciebie zagrożenie zawodowe. I dla ciebie, Joe. – Nieważnie – odparł Bernie. Wskazał na drzwi, za którymi zniknął Furman. – Nie zamierzam płaszczyć się przed takimi jak on. Gość szuka pretekstu, żeby obsadzić ten zespół osobiście wybranymi sługusami. Do Kate nagle dotarł jakiś hałas na dworze. – Co się tam dzieje? Joe podszedł do okna. – Właśnie przyjechały wozy transmisyjne. Kiedy wrócił do stołu, zadzwonił telefon i Joe odebrał. – Cześć, Connie. – Wysłuchał jej bez słowa. Kate spojrzała na zegarek i pomyślała o Maisie, która miała być tego popołudnia na uniwersytecie, na wykładzie z matematyki. Wkrótce będzie zdawać A-level. Całe lata przed czasem. – Connie chce się z nami zobaczyć – oznajmił Joe, rozłączywszy się. – Media wiedzą, że znaleziono Molly James i Janine Walker.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY
Igor wpuścił ich do cichego prosektorium. Connie siedziała pod bardzo mocną lampą i przyglądała się małemu przedmiotowi, który trzymała pęsetą. Pod niezapiętym białym fartuchem widać było dopasowaną jasnoniebieską koszulkę i czarną lnianą spódnicę do kolan. Uniosła okulary i wcisnęła na krótkie czarne włosy, przywołała ich palcem i pokręciła głową, kiedy Bernie ruszył po kombinezon. – Wystarczą rękawiczki, Bernardzie. Podeszli do niej, wciągając na ręce lateks. – A więc, czy zespół chce zobaczyć, co znalazłam na szczątkach Janine Walker? Kate potrząsnęła lekko głową, starając się skupić, jeszcze poruszona konfrontacją z Furmanem. Connie delikatnie położyła przedmiot na stole, pod ostrym białym światłem. Przybysze skupili się nad blatem. Kolejna zagadka. Connie spojrzała na trzy poważne twarze. – Karta jest podobna do tej, która była przy szczątkach Molly James, ale tu widać coś więcej. Zobaczcie. Przyjrzeli się posłusznie. – Jest na niej jakiś wzór czy ślady. – Kate wskazała konkretne miejsce. – Tu. Dwa okrągłe znaki obok siebie i jeden długi. Wszystkie czarne. Włożywszy okulary, Bernie przyjrzał się uważnie. – Nic mi to nie mówi. A tobie, Corrigan? Joe pochylił się i po kilku sekundach powiedział: – To mi wygląda na litery. Słowo. – Mam nowe informacje o karcie znalezionej przy szczątkach Molly James – powiedziała Connie. – Przyjrzeli się jej w laboratorium kryminalistycznym i przesłali badania. Podeszła szybko do biurka i wróciła z pojedynczą kartką papieru. – To jest tektura. Nic nadzwyczajnego. Dość powszechnie używana. Wes Jacobs opisał ją następująco. – Connie zacytowała. – „Sklejone warstwy papieru. Wytworzona przemysłowo”... „niezwykle mocna”... „Dodatkowe warstwy papieru”. Wes potwierdził, że
są ślady laminowania. Gdyby nie była tak trwała i laminowana, najprawdopodobniej by się rozpadła. Potwierdził też, że są ślady koloru, z niezmywalnego markera. Koloru – odwróciła kartkę – czerwonego. Connie wskazała teraz mały przedmiot przed nimi. – Ta wydaje mi się bardzo podobna, jeśli idzie o materiał. – Do czego zazwyczaj używa się bardzo trwałej tektury? – spytała Kate. – Według Wesa wzmacnianej sztywnej tektury używa się często do robienia tymczasowych znaków, na przykład drogowych. Uważa też, że tak mocny materiał może służyć do prowizorycznej naprawy wewnętrznej konstrukcji budynku, który wkrótce będzie wymagał poważniejszego remontu. – Zgadzam się z tobą – Connie spojrzała na Joego – że te znaki to słowo. Tym razem napisane czarnym tuszem. – Przyjrzała się znowu przedmiotowi i dodała: – Wygląda mi to na dwa „o” i kreskę w dół. Z pozostałych liter nic nie zostało. – Czy ktoś ma pomysł, co to może znaczyć? – spytała Kate. – Nie mam pojęcia. Co robisz? – spytał Joe. – Przepisuję to do notatnika. Kiedy zebrali się do wyjścia, Connie odprowadziła ich do drzwi. – Słyszałam o awanturze. – Już? – zdziwiła się Kate. Connie spojrzała na nią, przechylając głowę. – Kate, cały parter słyszał ją z pierwszej ręki. Harry do mnie zadzwonił. – Wyglądała na zmartwioną. – Mam dla waszego zespołu wiele szacunku i obawiam się, że niedobrze mieć Furmana za wroga. Musicie też uważać na media, teraz, kiedy wiedzą już o tych dwóch młodych kobietach i nowym śledztwie.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY
W środę po południu Kate wróciła do domu targana emocjami. Wciąż czuła napięcie po awanturze z Furmanem, choć teraz przytłumione poczuciem, że śledztwo wreszcie się posuwa. Przemierzyła rozgrzany milczący dom i otworzyła harmonijkowe drzwi, żeby wpuścić trochę powietrza. Bandzior siedział cierpliwie na dworze na patio. Zawołała go. Nie przyszedł, zakołysał tylko ogonem. – A ciebie co ugryzło? W korytarzu rozdzwonił się telefon i Kate poszła go odebrać. – Cześć, kochanie – powiedział chropowaty kobiecy głos. – Celia! – wykrzyknęła radośnie Kate. – Miałam do ciebie dzwonić. Kate i Celia przyjaźniły się od dzieciństwa. Ich więź przetrwała wyjazd obu z rodzinnych domów, lata spędzone przez Kate w Oksfordzie, a przez Celię w Londynie, przeprowadzki, śluby, rozwód Kate i kilka ciąż – w tym jedną Kate. – No pewnie – odparła Celia. – Nie widziałyśmy się od zeszłego miesiąca, a potrzebuję dawki przyjaźni. Czwórka dzieci w okresie dojrzewania to za dużo. Muszę się napić wina i pośmiać. Kate słuchała, uśmiechając się do pobliskiej ściany. Tego jej było trzeba. Zwykłego życia. Luzu psychicznego. – Jestem za. Umówiły się na spotkanie i Kate z uśmiechem odłożyła słuchawkę. Wbiegłszy lekko po schodach, żeby się przebrać, zauważyła na skrzyni na piętrze stertę ubrań Maisie, starannie wyprasowanych i poskładanych przez Phyllis. Leżały tam już dwa dni, mimo że Kate prosiła Maisie, żeby je schowała. Westchnęła, podniosła je i udała się do pokoju Maisie; był on dość porządny w porównaniu z sypialniami dzieci znajomych, które Kate niekiedy widywała. Skierowała się do szafy i otworzyła dużą szufladę na dole. Pełna. Otworzyła kolejną. Jest miejsce. Położywszy ładunek na podłodze, zaczęła przekładać rzeczy w środku, żeby zmieścić wyprasowane.
Nagle przerwała i marszcząc brwi, dwoma palcami podniosła dwa małe przedmioty. Przyjrzała im się uważnie, a serce jej przyspieszyło. Powąchała to, co znalazła, położyła na dywanie obok i zaczęła przeszukiwać szufladę. Wtedy zobaczyła coś znacznie bardziej niepokojącego. Poczuła ucisk za mostkiem, na czole wystąpił jej pot. Głęboko zaszokowana, wyjęła ostrożnie drżącą ręką małe przezroczyste opakowanie i przyjrzała się zawartości. Trzy małe, lśniące niebieskie tabletki. Nie. Nie Maisie. Na Bo... Usłyszała trzaśnięcie drzwi samochodu i dźwięk otwieranych drzwi frontowych. Roztrzęsiona, szybko schowała wszystko z wyjątkiem swoich znalezisk z powrotem do szuflady i zamknęła ją. Przemierzyła piętro i odłożyła wyprasowane ubrania tam, gdzie je znalazła. Nie miała siły mierzyć się teraz z Maisie. Może później, wieczorem. Potrzebowała czasu, żeby przyswoić to, co odkryła, i zastanowić się, jak powinna zareagować. * Stopa Maisie uderzyła z hukiem o podłogę w salonie. Wyrwany z drzemki Bandzior podskoczył, położył uszy i popędził pod niski stolik, przy którym Kate siedziała z książką na kolanach. Usiadł zjeżony i machając ogonem, rzucił Maisie złowrogie spojrzenie. * – Ostrożnie, Maisie. Maisie siedziała na ich wspólnej różowej piłce do ćwiczeń. – Jak ty to robisz, mamo? To przecież niewykonalne! – Kwestia wprawy – odparła cicho Kate. – Ja też próbuję się wprawić. A idzie mi coraz gorzej. Och, na litość... – Aby utrzymać równowagę, musisz siedzieć bardzo prosto i naprężyć tułów – powiedziała Kate, powtarzając słowa Sama, swojego trenera z siłowni. Wyprostowawszy idealnie plecy, Maisie podniosła stopę i natychmiast znowu straciła równowagę. – Widzisz? Nie działa! – To trwa. Spróbuj obrazowania kognitywnego. Wyobraź sobie, że twoje ciało jest stalowym rdzeniem. – O, super! Jestem-stalowym-rdzeniem – wyrecytowała monotonnie Maisie, niczym Dalek[2]. – To naprawdę działa. Wyobraź sobie, że masz rdzeń ze stali, a utrzymasz się na piłce, jak długo zechcesz. Nic nie wytrąci cię z równowagi. Kate obserwowała córkę, rozmyślając nad wydarzeniami tego dnia. Nad awanturą z Furmanem. Nad tym, jak mu się postawiła. To nie były jej najlepsze chwile pod względem zawodowym. Nad „znaleziskami” w pokoju Maisie. Co właśnie poradziła córce? Trzeba mieć rdzeń ze stali... i zachować równowagę. Od stali wszystko się odbija.
Może powinna spróbować obrazowania w przyszłych kontaktach z Furmanem. Pomimo przyjemnej atmosfery Kate wiedziała, że nie może dłużej unikać tematu, który zaprzątał jej myśli. – Maisie? – ...sześć, siedem, osiem-dziewięć-dziesięć. – Maisie uniosła opaloną pięść. – Tak! Co? – Musimy porozmawiać. – Dobra... Raz, dwa, trzy... – Zostaw tę piłkę i chodź tu, proszę. Ton Kate sprawił, że Maisie spojrzała na matkę. Potem jej wzrok powędrował na dwa przedmioty leżące na wyciągniętej dłoni Kate. Nie poruszyła się, ale Kate zobaczyła na twarzy córki szok i poczucie winy – po równo. – Mów. Maisie zawahała się przez sekundę, po czym zdecydowała, że najlepszym wyjściem będzie kontratak. – Byłaś w moim pokoju? Grzebałaś w moich rzeczach! Jak... – Posłuchaj mnie, Maisie... – ...mogłaś! – Powiedziałam, posłuchaj. Na dźwięk głosu Kate Maisie osunęła się na piłkę z chmurną i obrażoną miną. Kate zmusiła się, by odczekać kilka sekund, zanim wyrazi swoje myśli. Wystarczy najmniejszy przejaw gniewu, a Maisie odpowie tym samym i Kate niczego nie osiągnie. – Palisz? Brak odpowiedzi. – Maisie, muszę wiedzieć. Myślałam, że jesteś na tyle mądra, żeby... – Kate wróciła do konkretów. – Te są nieruszone. Były jakieś inne? Maisie podniosła na nią wzrok, po czym odwróciła go. – Nie. – Jesteś pewna? – Przecież powiedziałam, że nie palę – wybuchła Maisie. – Sprawdzasz mnie, grzebiesz w moich rzeczach, a teraz jeszcze mi nie wierzysz! Kate spojrzała na zaczerwienioną, rozzłoszczoną twarz córki. Wierzyła Maisie. Przyjrzała się uważnie papierosom; jeden miał na końcu ślady błyszczyka do ust. Powąchała go. Oranżada. Patrząc na niego teraz, Kate wyobraziła sobie scenę, która prawdopodobnie rozegrała się w pokoju Maisie: Maisie w makijażu, z pomalowanymi paznokciami, jak to było tydzień wcześniej, pozuje przed lustrem toaletki z niezapalonym papierosem. Jej córka, pół dziecko, pół kobieta. Papierosy wywołały niezadowolenie Kate. Jednakże niepokój, który wzbudził w niej drugi przedmiot znaleziony w szufladzie Maisie, zdecydowanie je przyćmił.
– A mogłabyś mi wyjaśnić to? Maisie zerknęła z ukosa na dłoń matki i zamarła z otwartą buzią. Cisza. Kate zobaczyła, jak zaskoczenie i szok na jej twarzy ustępują czemuś innemu. Gorączkowemu myśleniu. – Nie spiesz się, Maisie, ale musisz odpowiedzieć. Dobry Boże, to się nie może dziać. Żebym musiała rozmawiać z moją dwunastoletnią córką o... – To nie moje! Kate spojrzała na dziewczynkę. Mimo jej podejrzanej miny Kate wyczuła, że tabletki rzeczywiście nie należą do niej. Ale to nie może być cała prawda. Zastanowiła się nad tym, co powiedziała córka. – A więc czyje, Maisie? – Nie wiem. Powiedziałam ci... nie są moje. – Ale były w twoim pokoju. Nikt tam nie wchodzi poza tobą i twoimi koleżankami. – Kate walczyła, żeby zachować spokojny ton. – Co to? Zakładam, że nie aspiryna. – Natychmiast się zganiła. Obiecała sobie, że nie pójdzie w sarkazm. – Skąd mam wiedzieć? – nachmurzyła się Maisie. – Czy któraś koleżanka – Chelsey albo...? Maisie zerwała się, kopnęła piłkę do ćwiczeń i ruszyła ku drzwiom, potem odwróciła się, czerwona na twarzy, sztywna w ramionach, z małymi dłońmi zaciśniętymi w pięści. – Jesteś niesprawiedliwa. Ja nic nie mówię na twoich przyjaciół. Wiesz, że tatuś nie lubi, jak Joe tu przychodzi, ale ja nic nie... – Maisie, ani słowa więcej. Idź. – Idę, idę zadzwonić do tatusia! Zapytam, czy mogę przenieść się do niego! Drzwi do salonu zamknęły się z hukiem. Dobra robota. Świetnie ci poszło.
2 Istota pozaziemska z brytyjskiego serialu science-fiction Doctor Who (przyp. tłum.)..
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI
Julian skrzętnie przetwarzał zeznania i informacje zebrane w śledztwie, zgodnie z żądaniem wyrażonym przez Furmana w czasie wcześniejszej wizyty. Na szczęście Kate wtedy nie było. Ubrana w przewiewną białą koszulę i ciemnoszare płócienne spodnie, przerwała swoje wywody i spojrzała z poważną miną na Berniego i Joego siedzących naprzeciwko, obu w koszulach z krótkim rękawem ze względu na panujący za oknami upał późnego poranka. – To, co sprawca zrobił Molly i Janine, a prawdopodobnie też trzeciej, dotąd niezidentyfikowanej młodej kobiecie, wymagało czasu i wysiłku i mogło nieść ze sobą ryzyko, że zostanie nakryty i aresztowany. Z tego wynika, że czuł silną potrzebę, by to zrobić. To było dla niego jakieś fantastyczne doświadczenie. Robił to nieraz przedtem. W swojej głowie. Tego z pewnością nie zrobił zły lub zazdrosny chłopak. Zerknęła na Berniego, który żuł długopis, i poczuła nagłą frustrację w związku ze swoimi próbami przekazania imperatywu psychologicznego sprawcy. Bernie uchwycił jej spojrzenie i przestał żuć. – No co? Dobra, Hanson. Dalej. Wiem, że to było bezosobowe – to instrumentalne cośtam, o czym mówiłaś wcześniej. Nie jestem debilem. Julian zachichotał przy komputerze. Bernie odwrócił się i spiorunował go wzrokiem. – Nastawiłeś czajnik? Pół godziny temu powiedziałeś, że zrobisz to za dziesięć minut. A tymczasem siedzisz tam z posępną miną i klepiesz. Mrucząc coś pod nosem, Julian wstał od biurka i wziął ze sobą długopis i notes. Przysłuchiwał się dalej, podczas gdy woda się grzała. – Mimo braku emocjonalnego związku z ofiarami – ciągnęła Kate – sprawca wybierał je wcześniej ze względu na cechy ich wyglądu. Tylko on wie, czemu te właśnie cechy są ważne. Wstała i zaczęła chodzić w kółko, po czym zatrzymała się pod tablicą i odwróciła do kolegów.
– Wygląda na to, że zakrył twarze dwóch ofiar, i przyznaję, że nie wiem, czemu to zrobił, jaki miał w tym cel. – Roztargniona, zdjęła z włosów szylkretową spinkę, rzuciła ją na stół i przeczesała ręką gęstą, ciemnokasztanową burzę. Julian podszedł do nich z kubkami kawy i jeden wręczył Kate. – Czy to możliwe, że sprawca zrobił to, co zrobił, a potem, kiedy już ochłonął, spojrzał na swoje dzieło i poczuł...skruchę? – Usiadł i położył głowę na złożonych rękach. Kate słuchała, podczas gdy on ciągnął dalej swoje rozważania. – Ale to by się przecież nie zgadzało, prawda, Kate? Bo nie ma on żadnego emocjonalnego związku z ofiarami. Dlaczego więc miałby mieć wyrzuty sumienia? – Podniósł na nią wzrok. – Nie miałby ich, prawda? – Bardzo dobrze – pochwaliła go Kate. – Zakwestionowałeś swoją teorię, a w końcu ją podważyłeś. – Zakrywając twarz ofiary, zabójca zazwyczaj chce chronić samego siebie. Przed emocjami ofiary. Jej gniewem, rozczarowaniem, bólem. Chroni go to też przed własnym wstydem, poczuciem winy, żalem i, tak, skruchą. Zakrywa jej twarz, bo źle mu z tym, co jej zrobił. A jest mu z tym źle ze względu na emocjonalny związek między nimi. – Kate podeszła do tablicy, napisała dwa słowa, podkreśliła je, po czym znów zwróciła się do kolegów. – I na tym polega problem. Bo jestem przekonana, że nasz sprawca to psychopata działający instrumentalnie. – Odsunęła się od tablicy i znowu zaczęła chodzić w kółko. – Ofiara nie budzi w nim takich emocji jak wstyd czy poczucie winy. Nasz sprawca czuje natomiast potężną wściekłość wobec jednej osoby, którą to furię przenosi na ofiary poprzez swoje zachowanie. Tu nie chodzi o młodą kobietę, którą ma przed sobą. Ona się dla niego w ogóle nie liczy. W jej myślach rozbrzmiało wyrażenie, które niedawno usłyszała: „Ona nie ma dla mnie znaczenia”. Usiadła na krześle, zrzuciła pantofle na niskim obcasie i poruszyła palcami nóg. – Nie obchodzą go jej uczucia. Chce zobaczyć jej strach. Musi zobaczyć ból. Bo teraz ona płaci za wszelkie sytuacje, afronty, zniewagi i kto wie co jeszcze, których w swoim przekonaniu doświadczył od tej jednej osoby budzącej w nim tę ogromną wściekłość. Jego ofiary są tylko narzędziem. Joe obserwował Kate, słuchając uważnie jej słów. – To dlaczego zasłania im twarze? – spytał cicho. Kate udała się wcześniej do prosektorium, żeby jeszcze raz przyjrzeć się nakryciom twarzy. Tym razem też zobaczyła tylko te same odbarwienia, poszarzałe fragmenty i plamy od rozkładu w odcieniach od żółtozielonego po brązowy. Pokręciła głową. – Nie wiem, Joe. Bernie wziął łyk kawy. – Biorąc pod uwagę to, co właśnie powiedziałaś, czy mamy kogoś, kogo moglibyśmy uznać za podejrzanego? – spytał.
– Colley odpada. Zabójca tych młodych kobiet potrafi wabić, używa podstępu, po czym całkowicie podporządkowuje sobie ofiarę. Colley jest do tego zdolny tylko wobec osoby, która nie skończyła dziesiątego roku życia. Nasz sprawca jest poniekąd mistrzem. W tym, co zrobił, widać pewnego rodzaju profesjonalizm. Wprawę. On umie planować. Posiada umiejętności, które pozwalają mu zrealizować plan, i jest na tyle ujmujący, że udaje mu się zapędzić inteligentne młode kobiety w zastawione przez siebie sidła. – A może wybrał je tylko dlatego, że były młode? – Masz rację, Bernie. Seryjni sprawcy często wybierają słabsze ofiary, kobiety, nastolatków, tylko dlatego, że łatwiej je kontrolować. Ale w naszych przypadkach, z tego, co wiemy o wyglądzie tych dziewcząt, ofiary były dla niego wyjątkowe pod jakimś względem, który tylko on dostrzega. Możliwe, że było w nich coś... co przypomniało mu kogoś innego. Kate zakryła twarz dłońmi, po czym opuściła je na kolana; czuła się przytłoczona tą sprawą. – Nasz zabójca jest bardzo pewny siebie. Wykazał to, łapiąc w sidła wysokie, zdrowe młode kobiety i zniewalając je fizycznie. – Może sam jest wysoki – zauważył Joe. – Dobrze zbudowany. W dobrej kondycji. Może to ktoś, kto ćwiczy? Kulturysta? – Byłem u Malinsa, nie? Wygląda, jakby kiedyś podnosił ciężary – podrzucił Bernie. – Niewykluczone. – Kate wzruszyła ramionami. – Ale równie dobrze sprawca może być przeciętnej budowy. Mocna budowa nie jest cechą niezbędną. Zastanówcie się. Większość mężczyzn potrafi podporządkować sobie fizycznie większość kobiet, choćby z powodu znaczniejszej siły mięśni. W pewnych sytuacjach ja mogłabym się was bać – natomiast wy raczej nie będziecie się bać mnie. – Czyżby? Jesteś pewna? – Bernie zerknął na nią z ukosa. Upuścił długopis na blat i zaczął masować sobie przedramiona ciężkimi dłońmi, co stanowiło wyraźną oznakę frustracji. – Chciałbym, żebyś nam powiedziała, jaki jest ten sprawca jako osoba – powiedzmy, kiedy prowadzi normalne życie, o ile kiedykolwiek takowe miał. Powiedziałaś „psychopata” i teraz mam w głowie tylko gościa z tamtego filmu. Tego, co go odwiedza w więzieniu babka z FBI, a on jej gada o bobie i winie, i takich tam. Kate przysiadła na brzegu stołu i spróbowała uporządkować myśli. – Dobrze. Nasz sprawca też ma aspołeczną osobowość. Ale to nie żaden hollywoodzki Lecter. Nie zidentyfikujemy go dzięki rzucającym się w oczy elementom, takim jak upodobanie do obcisłych ubrań, przylizane włosy czy wyszukane gusta kulinarne. – Usłyszała, że Bernie coś mruczy, ale ciągnęła dalej. – Wszystkie ścieżki prowadzą nas z powrotem do jego zachowania. Do jego umiejętności wtopienia się w tłum. Pozorowania normalności. To jedyne, co mamy. Zastanowiła się przez chwilę, po czym wstała i przeszła na przód pomieszczenia. – Dobrze, Bernie. Oto moja odpowiedź na twoje pytanie, jaki on jest jako osoba. Na co
dzień gra komedię, udaje Pana Normalnego. Ale dzięki psychologii teoretycznej możemy powiedzieć coś o jego prawdziwym charakterze. Bernie westchnął zniecierpliwiony, podczas gdy Kate zastanawiała się, jak najlepiej przedstawić osobnika wyłaniającego się z teorii. – Żeby zrozumieć jego właściwą istotę ukrytą pod maską normalności, przypomnijcie sobie znane wam przeciętne dziecko w wieku od półtora roku do dwóch lat. – Koledzy spojrzeli na nią, żywo zainteresowani. – Psychopata jest tak samo skupiony na sobie, tak samo zdeterminowany, by dostać to, czego chce. Pod pewnymi względami dwulatek i psychopata mają identyczne widzenie świata, które można streścić jako: „Ja chcę! Ja potrzebuję! Daj mi to! Chcę tego teraz! Nie obchodzi mnie, czy jesteś zmęczony, chory ani co czujesz. Zaspokój moją potrzebę! Daj mi to, czego chcę!”. Zmarszczka na czole Berniego zniknęła, a Kate kontynuowała. – Ani dziecko, ani psychopata nie panują nad swoim zachowaniem. Oboje po prostu robią, co chcą. Ale jest między nimi zasadnicza różnica. Większość dwulatków ma już jakąś świadomość, że inni ludzie to odrębne jednostki, które mają uczucia i potrzeby. Dzieje się tak, ponieważ, na szczęście dla większości małych dzieci, jest w ich życiu co najmniej jedna osoba, która je wychowuje, okazuje im dobroć i troskę. W myśli Kate wkradły się wspomnienia dwuletniej Maisie. – To dlatego małe dziecko może poklepać cię po ręce, kiedy boli cię głowa, albo ukryć zepsutą zabawkę pod wpływem poczucia winy. – Czuła na sobie wzrok Joego. – Dorosły psychopata, nasz sprawca, nie przeszedł przez ten etap rozwoju. Stworzył sobie fałszywą jaźń. Bo – dla podkreślenia postukała palcem wskazującym w blat – musi ukrywać przed innymi, że nie ma w sobie empatii, poczucia winy, a więc i wstydu. Zapadła cisza. Kate wróciła na swoje miejsce, po czym ciągnęła dalej: – To dorosły, który nie wyszedł poza etap „daj mi to, bo cię walnę w głowę”. Ale – rozejrzała się po kolegach – nie jest głupi. Wie, że gdyby pokazał otwarcie, kim jest, i robił, co chce, spotkałby się z potępieniem i karą. Kate była świadoma przekonania, popularnego zwłaszcza w policji, że niektórzy przestępcy są chorzy umysłowo. Rozejrzała się wokół stołu. – On nie jest szalony. Potrafi przecież ukryć swoje aspołeczne zachowania, żeby uniknąć kłopotów. Psychopaci często sprawiają wrażenie, że postępują na ogół zgodnie z powszechnymi zasadami, na przykład w pracy czy w relacjach z innymi. – Czyli ten gość pracuje ciężko, żeby wpasować się w otoczenie? Jest jak kameleon, tak? – spytał Joe. Kate przytaknęła. – Dorastał, obserwując uważnie innych i ich zachowania. Potrafi ukryć prawdziwego siebie, bo umie odgrywać to, co zaobserwował. Jest dobrym naśladowcą. – Czy to znaczy – włączył się do dyskusji Julian – że tacy ludzie mogą być wszędzie? Niezauważeni? Udający „normalnych”? – Tak, choć na szczęście nie wszyscy psychopaci to dewianci seksualni. Jednakże, tak
czy owak, sprawiają problemy. Pomyśl, będąc psychopatą bez dewiacji seksualnej, gdzie mógłbyś znaleźć pracę, w której wymagana jest bezwzględność, egoizm, arogancja? – Na Canary Wharf. W Izbie Gmin – mruknął Bernie. – Na Wall Street – rzucił Joe. – Te obszary zawodowe – potwierdziła Kate – to idealne środowisko dla zwyczajnego psychopaty, który chce tego, czego chce, chce wszystkiego, a jego podejście do życia sprowadza się do zasady „ja, ja i jeszcze raz ja”. Jest jak małe dziecko, tyle że duże. Ubiera się szykownie i trzyma rękę na waszej emeryturze i inwestycjach. „Węże w garniturach”, jak ich określił pewien wybitny badacz. – Mówisz, że całe życie oszukują innych i nikt nie odkrywa, co knują? Tyle kantowania i wszyscy się na to nabierają? – Nie zawsze, Bernie. – Kate pokręciła głową. – Sztuka polega na tym, żeby dopasować przekręt do osoby. Julian ma rację. Można ich spotkać wszędzie tam, gdzie mogą realizować swoje zamiary, naginać zasady, uprzykrzać innym życie. Każdy kiedyś styka się z psychopatą, zazwyczaj w pracy. – Furman – mruknął Joe. Kate przyjrzała się nazwiskom na tablicy. – Psychopata seksualny to całkiem inna historia – powiedziała cicho. – Bo kiedy on udaje normalne emocje i szacunek dla zasad społecznych, cały czas zaspokaja też swoje dewiacyjne potrzeby seksualne. I pozostawia na swojej drodze zniszczenie i dotknięte traumą rodziny. – Nie mów nam tylko, że miał trudne dzieciństwo, pani doktor. – Bernie pokręcił głową i uniósł gruby palec wskazujący. – To mnie naprawdę wkur... wkurza. Dziś nikt nie jest niczemu winny. Wszyscy mają jakiś „izm” albo jakieś zaburzenia, albo widzieli coś okropnego w drewutni, kiedy mieli cztery lata. Poczuł na sobie wzrok Kate; splótł ręce, a policzki mu poczerwieniały. – Kiedy ja dorastałem, moja rodzina nigdy nic nie miała, a musiała się zajmować wszystkimi dzieciakami. Ale my nigdy nikogo nie oszukiwaliśmy ani nie robiliśmy nic okrutnego. – Przerwał i zmarszczył brwi. – Tak czy owak po prostu nie mów mi, że to nie jego wina, dobra? – Nie przyszłoby mi to do głowy – odpowiedziała łagodnie Kate. – Kate... czy gdybyśmy spróbowali myśleć jak on – odezwał się Julian – czy to mogłoby nam pomóc? – Dla ciebie doktor Hanson, chłopcze! Wstaw jeszcze wodę. Od tych waszych teorii boli mnie głowa. – Możemy spróbować – odpowiedziała Julianowi Kate. – Ale, jak już mówiłam, myślę, że najlepiej będzie naprawdę uważnie przestudiować jego zachowanie, to, co zrobił. W czasie tej wymiany zdań w otwartych drzwiach biura pojawił się bezgłośnie Furman. Kate zignorowała go. Przyglądała się Berniemu, który sprawiał wrażenie
przygnębionego. Domyśliła się, że z powodu rozmowy o małych dzieciach. – Jak tam twoja córka Janice, Bernie? – Znowu przy nadziei. Numer cztery. Przyjeżdża z nimi na święta. Będzie jej ciężko samej, ale mówi, że nie dba o to. Usłyszawszy to, Furman rzucił Berniemu pogardliwe spojrzenie. Kate to zauważyła. – Janice naprawdę dużo osiągnęła, prawda, Bernie? – skomentowała z ukrytym zamiarem, kątem oka obserwując Furmana. – Tak. Wiesz, że jestem z niej bardzo dumny – potwierdził Bernie. – Ja nigdy nie zdobyłem porządnego wykształcenia. Koedukacyjna na Adderley Street, potem średnia. A nasza Janice zaszła tak daleko, jak mogła. Kate zobaczyła jeszcze głębszą pogardę na twarzy słuchającego jednym uchem Furmana. Tyle że on nie wiedział, a ona tak, że córka Berniego Watta rzeczywiście zaszła tak daleko, jak mogła. Na Oksford, gdzie dostała stypendium. Potem podjęła pracę na Uniwersytecie Technicznym Hamburg-Harburg, gdzie pracuje również jej partner. – Tak, to wartościowa dziewczyna. Podobało jej się w Balliol. Teraz też sobie radzi. Dużo dała jej matka, kiedy żyła. – Zamilkł. Furman zaczął uważniej przysłuchiwać się rozmowie i wyraz jego twarzy zmienił się. Teraz przyjrzał się im badawczo, doszukując się przejawów niesubordynacji, otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale rzucił im tylko gniewne spojrzenie i wyszedł. Zobaczywszy to, rozsierdzony Julian zwrócił się do starszych kolegów. – Świetnie! Teraz myśli, że go wkręcamy! Już po mnie. – Co cię ugryzło, Devenish? – To oczywiste! Furman myślał, że twoja córka to prawdziwa... – Julian poczerwieniał i zamilkł. – Tak? Co takiego pomyślał o mojej córce? No, wyrzuć to z siebie. – Na pewno uznał, że twoja córka to pasożyt. Mieszkanie komunalne, zasiłek i tak dalej. A potem słyszy, jak opowiadasz o jej studiach na Oksfordzie... Och, nieważne! – Julian rzucił długopis na blat i nadąsany opadł na krzesło. Joe spojrzał na niego przez pokój. – Uważasz, że powinniśmy chronić Furmana Idiotę przed nim samym? Julian wzruszył ramionami bez słowa, wciąż wyraźnie zdenerwowany. – Co z nim? – rzucił Bernie i nie czekając na odpowiedź, zwrócił się do Kate: – Czy któryś z naszych gości choćby w najmniejszym stopniu pasuje do tego profilu, co go właśnie opisałaś? – Cranham – niechętnie skinęła głową. – Czyli porządne przesłuchanie mogłoby ukazać jego prawdziwą twarz? – Może – odparła Kate, myśląc o arogancji Cranhama i oczywistym braku empatii. – Ale niezależnie od tego, co powie, trudna osobowość nie wystarczy jako dowód, prawda? Moim zdaniem najlepiej, żebyśmy z góry niczego nie zakładali ani nie ukierunkowywali na razie śledztwa. Musimy zachować szeroką perspektywę i szukać faktów, które mogłyby
posłużyć jako twarde dowody. Kate wróciła do propozycji, którą przedstawiła już wcześniej. – Musimy wziąć pod uwagę możliwość, że nasz sprawca popełniał przestępstwa jeszcze przed tymi morderstwami. Jeśli tak, to – tak jak powiedział Joe – mogłyby się one stać dla nas ważnym źródłem informacji i posunąć śledztwo do przodu. Żywe ofiary są też świadkami. Julian? Mógłbyś jeszcze raz spróbować przeszukać niewyjaśnione sprawy gwałtów? Ponury i wciąż zły, Julian wbił palce w klawiaturę. Myśli Kate zaprzątało coś jeszcze. Dziennik Janine. Dotąd nie miała okazji go przeczytać. Podeszła do szafki i wyjęła notes. Zabrała się do lektury, podczas gdy Julian z posępną miną stukał w klawiaturę. Po piętnastu minutach, zerkając na Joego, który studiował na wydruku wyniki wyszukiwania Juliana, podeszła znów do szafki i schowała dziennik. Postanowiła, że gdy tylko nadarzy się okazja, nie tylko przeczyta go dokładnie, ale też, nie zważając na ryzyko, o którym mówił Joe, zabierze go do domu. Chciała, żeby ktoś inny rzucił okiem na te zapiski; myślała o konkretnej osobie. * Po dziesięciu minutach wnikliwego studiowania swojego egzemplarza wydruku Kate wiedziała, że w ciągu pięciu lat przed zabójstwem Janine Walker i Molly James w rejonie West Midlands były tylko cztery przypadki gwałtów dokonanych przez nieznanych ofiarom sprawców, które spełniały określone przez nią kryteria – wiek ofiary: siedemnaście do dwudziestu jeden lat; cechy wyglądu: wysoka, blondynka; plus „wykształcona”, co oznaczało osobę przyjętą na studia lub już studiującą. Joe spojrzał na Juliana i poruszył ręką, markując pisanie. Julian podszedł do tablicy i wziął marker. – Zapisz nazwiska i daty, żebyśmy mieli łatwy punkt odniesienia – poprosił Joe, po czym przeczytał na głos: – Cztery ofiary gwałtu zidentyfikowane jako Josie Kenton-Smith, zaatakowana w lutym tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku; Amelie Dijon, czerwiec dziewięćdziesiątego szóstego roku; Suzie Luckman, kwiecień dziewięćdziesiątego siódmego roku; i Tracey Thomas, grudzień dziewięćdziesiątego siódmego roku. To daje nam trzech żyjących potencjalnych świadków. Tracey Thomas zginęła w wypadku drogowym w dziewięćdziesiątym ósmym. Jej chłopaka skazano za niebezpieczną jazdę. Kate skinęła z roztargnieniem. Wtem jej głowa gwałtownie uniosła się do góry. – Zaraz! Widziałam już niektóre z tych nazwisk. Na pewno pierwsze, Kenton-Smith. – Zastanowiła się przez chwilę, po czym uderzyła dłonią w blat. – W magazynie. To nazwisko widniało na czymś w pudle, w którym znalazłam dziennik Janine Walker. Kate patrzyła, jak Julian notuje na tablicy, i jednocześnie rozmyślała nad tym, że potrzebna będzie kolejna wizyta w magazynie. Czemu akurat to pudło?
To przecież nie może być zbieg okoliczności? Pomyślała o tym, jak trudno było im pozyskać odpowiednie informacje o tych dwóch porwaniach. To nietypowe, nawet uwzględniając fakt, że jedno z nich zdarzyło się ponad dziesięć lat temu. Kate poczuła zmęczenie. Rzuciła okiem na zegarek i westchnęła. Gdyby mogła teraz pójść do domu. Ale nic z tego. Po południu musi być na uniwersytecie.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI
Bernie trzymał w potężnej dłoni telefon i słuchał płynącego z niego głosu. Julian był skupiony na ekranie komputera. Kate podeszła szybko do szafki i wyjęła dziennik Janine. Wróciła do stołu, kiedy Bernie wypowiedział kilka słów i rozłączył się, a w drzwiach pojawił się Joe z torbą z Caffè Nero. Kate patrzyła, jak Joe przemierza pomieszczenie i siada na krześle koło niej. Opowiedziała mu, co robili przez tę godzinę z okładem, kiedy go nie było. – Przejrzeliśmy mnóstwo pudeł w poszukiwaniu zeznań Kenton-Smith, francuskiej studentki, i Suzie Luckman. A nawet Tracey Thomas. Nic. Joe skinął głową i zaproponował jej ciastko z owocami z niebieskiej torby. Pokręciła głową. – Nie martw się, pani doktor – włączył się Bernie. – Nie znalazłem też żadnych numerów telefonów, ale Julian pogrzebał trochę w plikach komputerowych i dokopał się do dwóch. Do Kenton-Smith i Luckman. – Istnieje osobny plik z prywatnymi numerami ofiar – wyjaśnił Julian – więc... – To brzmi jak tajna baza danych, do której potrzebne jest zezwolenie – mruknął Joe, podając torbę z ciastkami Berniemu. Bernie ją złapał i zmarszczył brwi. – O tym nie wspominałeś, Devenish! – Obszedłem hasło, bo powiedziałeś, że mam zrobić wszystko, co potrafię, żeby zdobyć te telefony! – Och, przestańcie obaj – skarciła ich Kate. – Potrzebujemy tych informacji. Czasem trzeba... ominąć reguły. Tak czy owak już się stało. – Poradnictwo zawodowe w wydaniu pani doktor. Rób, co ci radzi, Devenish, a twoja kariera w policji skończy się, zanim się zacznie – mruknął Bernie. – Nie zwracaj na niego uwagi! – poradziła Julianowi Kate, widząc wyraz jego twarzy. – To co mamy? – spytał Joe. – Mamy dwa aktualne numery – odpowiedział Bernie. – Jeden do matki Luckman. Na razie nie odpowiada. Drugi do tej Kenton-Smith. Właśnie skończyłem rozmawiać z jej
siostrą. Kenton-Smith pracuje w Londynie. Wraca do Birmingham w piątki późnym wieczorem i jest u siostry do wtorku rano. Siostra mieszka na F-F-F-Far-Qua-Har Road, w Edgbaston – powiedział z afektowanym akcentem, unosząc brwi. – Eleganckie domy – skomentował Joe, przypomniawszy sobie, jak kilkakrotnie jechał tą konkretną ulicą, mijając imponujące budynki położone na dużych działkach. Kate patrzyła, jak Bernie siorbnął kawy i pochłonął pół ciastka jednym kęsem, a na jego koszulę posypały się okruchy. – Umówiłem się na pogawędkę z Kenton-Smith w poniedziałek. Gdyby wszyscy świadkowie byli tak chętni do współpracy – mruknął niewyraźnie. – Bernie, tu będzie potrzebna kobieta. – Kate zmarszczyła czoło. – O co ci znowu chodzi? – Bernie miał minę wnerwionego buldoga. – To wykształcona osoba. Chce porozmawiać. Tak powiedziała jej siostra. – Pojadę z tobą – nalegała Kate. – Ja będę zadawać pytania. Kenton-Smith to ofiara gwałtu. – Czyli mówisz, że nie potrafię okazać zrozumienia kobietom, tak? – Bernie zgromił ją spojrzeniem. – Słuchaj, pani doktor, to się stało jak dawno temu? A poza tym przez lata trochę nas szkolili w tym temacie. Wiem, co mówić, a czego nie mówić. Cała ta politycznie poprawna solidarność jajników potężnie mnie wkur... – Pojadę z tobą, i to ja będę mówić. – Czyli wszystko po staremu. – Bernie wyglądał na mocno niezadowolonego. – Podwieźć cię na uniwersytet? – zwróciła się Kate do Juliana, biorąc swoją torbę. – Dzięki, ale mam rower. Zerknęła przelotnie na Joego, który czytał informacje o Kenton-Smith, i wyszła. * Nieco później Julian rozglądał się po gabinecie Kate na uniwersytecie, lustrując wzrokiem okno z szybkami w ołowianych ramkach i półki na książki od podłogi po sufit, aż w końcu skupił się na dużym rzeźbionym biurku, które Kate dostała od promotora swojego doktoratu, kiedy ten przeszedł na emeryturę. Siedział w starym, acz wygodnym fotelu; Kate podała mu książkę otwartą na fragmencie, który właśnie dla niego wyszukała. – Podoba mi się ten pokój – powiedział. Podniósł wzrok, biorąc książkę, po czym pochylił się nad tekstem. Kate się uśmiechnęła. Pod pewnymi względami jej naukowa relacja z Julianem w tym otoczeniu wydawała się bardziej naturalna. Na Rose Road Kate często przeszkadzały takie kwestie jak chęć chronienia Juliana przed ponurą rzeczywistością pracy w kryminalistyce, a także potrzeba traktowania go jako zwykłego współpracownika. – Panuje tu spokój – ciągnął. – Można się... wyciszyć. Pomyśleć. Kate podeszła do biurka i usiadła. Czekała, wiedząc, że coś mu chodzi po głowie. Wiedziała też, że Julianowi najlepiej pozwolić, żeby to on wystąpił z inicjatywą. – Kate? Myślisz, że mógłbym... że mogę... dać sobie tu radę? Dostać pracę tu,
w Birmingham, kiedy skończę studia? Spojrzała na szczerą młodą twarz. – Julianie, myślę, że jeśli się przyłożysz, możesz zrobić wszystko, wszędzie, gdzie zechcesz. Zaczerwienił się i znowu spuścił wzrok na książkę. Porozmawiali jeszcze kilka minut i konsultacja dobiegła końca. Kiedy Kate robiła notatki na jego planie naukowym, Julian spakował podręczniki do plecaka, podziękował jej i skierował się ku drzwiom. W progu jeszcze się zatrzymał. – W ubiegłym tygodniu na naszych zajęciach ze statystyki była Maisie z dwójką innych dzieciaków z naprzeciwka. Wiesz, że paru studentów z mojego roku poprosiło ją, żeby im wytłumaczyła materiał? Ona jest naprawdę bystra. – Owszem. Pod względem naukowym – zgodziła się Kate. Czasem zbyt bystra. Ale wcale nie tak dojrzała, jak myśli.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY
Kilka godzin później w domu Kate Celia była w swoim żywiole. – ...wtedy zakonnica w wannie zasłania piersi i mówi do mężczyzny: „Jak śmiesz! Mówiłeś, że nie widzisz!”, a mężczyzna odpowiada: „Nie. Mówiłem, że nie widzę w siostrze kobiety...”. Zaraz! Chyba coś pokręciłam... Pół leżąc na sofie, z kieliszkiem wina w ręku, Kate wybuchła śmiechem, kiedy wysoka, kształtna kobieta siedząca wygodnie w fotelu zmarszczyła teatralnie brwi. Celia zerknęła na przyjaciółkę z szerokim uśmiechem. – A ty co ostatnio porabiałaś? Ich przyjaźń przetrwała wiele lat i wciąż kwitła, chociaż ze względu na obowiązki spotykały się nie częściej niż raz w miesiącu. Tego dnia Maisie nocowała u Chelsey, na co Kate umówiła się z Candice nie bez obaw. Nie omówiła jeszcze do końca z Maisie kwestii niebieskich tabletek, które znalazła w jej sypialni. – Siedzę po pachy w dewiacjach. Uczę teorii, bla-bla-bla. Skończyłam też właśnie raport do sprawy karnej. – Oszczędź mi tego. Kiedy dzwoniłam jakiś czas temu, Maisie powiedziała mi, że znów pracujesz na Rose Road. Kate przytaknęła. – Jak tam nasz Błękitnooki? – spytała Celia z uniesioną brwią. – Ma się bardzo dobrze – zaśmiała się Kate. – Nie wątpię! Patrząc na minę Celii, Kate pokręciła głową. – Brakuje tu jeszcze tylko „mrau”, Cee. Przyjaciółka zaśmiała się serdecznie. – Facet jest bardzo wysoko na mojej liście gości do prze... – Cee! – Chciałam powiedzieć „do przeanalizowania” – wyjaśniła niewinnie. Kate spojrzała na nią z ukosa, sącząc wino. – Oczywiście.
– Ale naprawdę przypomina mi młodego Jeffa Bridgesa. I znów tu jest! A myślałaś, że może nie wrócić. – Na Rose Road krążyła plotka, jakoby rozważał powrót na stałe do Bostonu. A teraz spędzi tu kolejny rok. – Kate upiła wina. – W każdym razie... – Zamilkła. – W każdym razie co? – Nic. Będzie tu przez rok. – Kate wzruszyła ramionami. – Znowu pracujemy razem. To wszystko. – Kate, jestem od ciebie starsza o trzy miesiące. To znaczy, że mam znacznie więcej zdrowego rozsądku. Mówię ci, że kiedy poznałam go u ciebie na zeszłorocznym spotkaniu świątecznym, widziałam, że jest durznięty. – Jesteśmy przyjaciółmi i współpracownikami, Cee. I nie ma takiego słowa jak „durznięty”. – Purystka. – Celia upiła łyczek wina. Musiała się zadowolić jednym kieliszkiem, bo przyjechała samochodem. Przyjrzała się Kate, oceniając jej nastrój. – Co? – spytała Kate. – Słowo przestrogi, Kate. – Celia odstawiła kieliszek. – Myślę, że praca, którą wykonujesz, jest dla ciebie zbyt smutna, zbyt ponura. – Taki mam zawód – zaprotestowała Kate, siadając z trudem i dolewając sobie wina. – I co to ma znaczyć „dla mnie”? Nikt tego nie lubi. Właściwie to nieprawda. Dewiacje to moja pasja. Nie patrz tak na mnie. Jeśli moja wiedza może się przydać, muszę ją wykorzystać. Jeżeli nie spróbuję, i nikt inny też nie, koszmar ofiar i ich rodzin nigdy się nie skończy. – Wiem, wiem. Ale to nie musisz być ty, prawda? Kiedy stałaś się panią Niezastąpioną Wojowniczką? Zostaw te rzeczy policji i całemu wymiarowi sprawiedliwości. To często ostatecznie daje dobre rezultaty. Gdyby nikomu nie zależało, wasz zespół by nie istniał, czyż nie? – zakończyła triumfalnie, celując w Kate palcem. – To dowodzi, że w systemie jest wielu takich, którzy chcą, by sprawiedliwości stało się zadość. Kate oparła się na poduszce. – System nie daje wsparcia ofiarom przestępstw, ich rodzinom. Najpierw skupia się na znalezieniu sprawcy. Potem cała energia i pieniądze idą na dowiedzenie mu winy. Gdzieś po drodze ofiary i ich rodziny przestają się liczyć. Masz rację. Są tacy, którym zależy. Ale, tak jak i ja, muszą się zmagać z systemem. Poleżała chwilę, potem, kręcąc się, usiadła, żeby lepiej widzieć przyjaciółkę. – Wiedziałaś, że Bernie Watts od lat w wolnym czasie odwiedza trzy rodziny? Śledztwa, w których się z nimi poznał, nie doszły nawet do etapu aresztowania. Więc odwiedza ich, opowiada o ewentualnych postępach albo po prostu słucha. – Znów opadła na poduszkę. – Nie mów mu, że ci powiedziałam. – Nie powiem, ale w tej chwili martwię się o ciebie. O twoje życie. Miałaś ciężko z Kevinem Niefrasobliwym. Kate rzuciła przyjaciółce podejrzliwe spojrzenie.
– To cytat z Błękitnookiego – wyznała Celia. – Joe z tobą rozmawiał? O mnie? – Spokojnie. Powiedział to na tamtej imprezie świątecznej. Ma rację. Kevin jest właśnie niefrasobliwy. Mniej więcej tak godny zaufania jak stado lisów. Posłuchaj – Celia pochyliła się, a Kate zmarszczyła czoło – chciałam ci to powiedzieć już bardzo dawno. Nie pozwól, by jedno złe doświadczenie powstrzymało cię przed nowym związkiem. Pogrążasz się w pracy... – Praca nigdy mnie nie zawiodła, Celio – powiedziała cicho Kate. – Ale niektóre aspekty tego, co robisz, nie są przyjemne, prawda? I cóż, ta praca ożywia w tobie tamto złe wspomnienie – dokończyła. W pokoju zapadła cisza. – Obie wiemy, czemu wybrałaś zawód związany z przestępczością. Kate spojrzała na Celię, usiadła i odstawiła ostrożnie kieliszek na niski stolik. Nigdy przenigdy nie poruszały tego tematu, odkąd to się zdarzyło. Kiedy były znacznie młodsze, brakowało im słów. Potem nie miały motywacji. – To nie dlatego, Celio. Wątpię, żeby tamto miało w ogóle jakiś wpływ na mój wybór. – Och, daj spokój, Kate! – zirytowała się Celia. – Jesteś psycholożką! To musi mieć związek. Tak, wiem. Robisz to, co uważasz za słuszne. Chodzi mi tylko o to, że policyjna robota, kontakty z osobami, które dotknęła tragedia, a do tego z tymi, które dopuściły się okropnych czynów, mogą mieć na ciebie nie najlepszy wpływ. A może chodzi o to, by podświadomie podtrzymywać tamto wspomnienie. Miałaś – miałyśmy szczęście jako dzieci. To cię nie czyni obrończynią innych ani mścicielką. Podjęła ostrożnie następną myśl. – Kate, nie byłaś winna temu, co się stało. Nie musisz się teraz zaharowywać, żeby udowodnić, że jesteś „dobrą dziewczynką”, bo wydaje ci się, że zrobiłaś coś złego, idąc do niego. Ja nie czuję się winna temu, że cię nie zatrzymałam. Na litość boską, miałyśmy sześć lat. – To nie miało wpływu na mój wybór profesji, Cee, i prawie w ogóle o tym nie myślę. To tylko wspomnienie ukryte gdzieś z tyłu głowy. Nie ma tego – wskazała na czoło – tutaj. – W porządku – westchnęła Celia. – Jak sobie chcesz. Kate wiedziała, że to, co właśnie powiedziała przyjaciółce, nie jest całą prawdą. Tamto zdarzenie z dzieciństwa miało wpływ na to, kim dzisiaj jest. Zdaniem Kevina prymuską, która musi wszystko kontrolować. Wiele lat temu niewinność naraziła je obie na wielkie niebezpieczeństwo. Drugi raz zobaczyły twarz tamtego mężczyzny w wiadomościach telewizyjnych. Zamordował w Surrey cztery małe dziewczynki. W niewielkiej odległości od miejsca, gdzie mieszkały z Celią. – Celia? – poderwała się nagle Kate. – Potrzebuję pomocy. Rzucisz okiem na pewien materiał? Celia skinęła zrezygnowana i udała się za Kate do kuchni.
Kate wyciągnęła z torby niewielki czerwony notatnik. Stanęły obok siebie, oparte o granit. Kate spojrzała na Celię poważnie. – To dziennik jednej z ofiar. – Tej, o której mówili w wiadomościach? Tej, której szczątki znaleziono przy obwodnicy? – Tak. Chciałabym, żebyś zerknęła na niektóre zapiski. Muszę sprawdzić, czy mój tok myślenia jest słuszny, czy też zupełnie błędny. – A jak przyjmuje twoje pomysły Supertandem? – Joe słucha teorii i rozważa ją. Bernie ma z tym problem. W pierwszym odruchu zawsze kwestionuje zdrowie psychiczne sprawców. Uważa, że to szaleńcy. – Trochę go rozumiem – odrzekła Celia. Usiadły przy kuchennym stole; Celia pokręciła lekko głową. – Przyszłam tu przekonać cię, żebyś zrezygnowała z tej pracy, a w końcu ci pomagam i... – Zerknęła na Kate, która przeglądała dziennik i w ogóle jej nie słuchała. – Dobrze – westchnęła. – Zobaczmy. Kate wskazała na zapiski Janine Walker z marca. – Spójrz tutaj. Napisała: „Dziś znowu był. B. miły. Wyraf.” – to na pewno znaczy wyrafinowany. Jak sądzisz? – Bardzo możliwe. – I dalej: „Uniósł filiżankę na powitanie”. – Kate spojrzała na przyjaciółkę. – Co o tym myślisz? – Zapadła cisza. – No, Cee! Podziel się swoim wrażeniem. Celia, marszcząc brwi, przestudiowała słowa w dzienniku i spojrzała na Kate. – Wrażeniem? Pytasz o tego gościa? O sytuację? Nie ma się tu za bardzo na czym oprzeć. – Pokręciła głową. – Dobrze, zobaczmy. Hmm... ta dziewczyna... poznała kogoś, mężczyznę, w... restauracji! A może w kafejce. On jest od niej znacznie starszy – na co wskazuje podnoszenie filiżanki i wyrafinowanie. Ona go nie zna. Powiedziałam „poznała”? Nie, nie. To nieznajomy, ale zaczęli się zauważać. – Tak właśnie myślałam – przytaknęła energicznie Kate, po czym przerzuciła kilka stron i wskazała na kolejny fragment. – A teraz spójrz tutaj. Miesiąc później napisała: „Przyjeżdża do Sheffield, kiedy skończy sek. kurs. Żałuje, że nie poznaliśmy się w lutym. Urocze”. Celia wpatrywała się przez chwilę we wskazany przez Kate tekst. – Nie. Nie mam pojęcia, czemu ważne jest Sheffield. – Przepraszam. Ta młoda kobieta zamierzała tam studiować. Celia spojrzała na przyjaciółkę, marszcząc brwi, po czym znowu utkwiła wzrok w tekście. – Dobrze. Skończył jakiś kurs? Też jest studentem? Kurczę blade! – Przypomniała sobie, co mówiła przed chwilą o jego wieku. – Dobrze, może jest starszym studentem? „Żałuje... poznaliśmy się... urocze” – nie mam pojęcia. On żałuje? Co jest takiego wyjątkowego w lutym, kiedy się nie poznali? – Celia zamilkła. – Zaraz. Mówiłaś, że ona jest młoda, tak? Luty... co takiego jest w lutym... nic. Spokój po świętach... Zaraz!
A może chodzi jej o walentynki? Nie, nie. To przecież on żałuje. – Chwila ciszy. – Aha! Może wtedy pojechał na wycieczkę i kiedy poznali się bliżej, opowiadał jej o tym wyjeździe i powiedział coś w rodzaju: „Ach, byłoby wspaniale, gdybyśmy byli tam razem. Widok z mojego pokoju był cudowny”; wiesz, jak to robią faceci – taka gadka z aluzjami do seksu. Co dalej? Kate przerzuciła kilka stron. Koniec lipca. – Spójrz. Tu pisze: „Cieszę się, że powiedział, iż mnie widział”. – Pokazała zdanie Celii. Celia przyjrzała mu się z namysłem. – Hmm. Powiedział, że ją widział... I co z tego? Po kilku sekundach Celia spojrzała na Kate, naraz podekscytowana. – Mam! Najpierw on zobaczył ją, długo przed tym, zanim ona go zauważyła. Podobała mu się, ale trzymał się z daleka. Może myślał, że nie ma u niej szans? Bo jest starszy! Tak, to by się zgadzało. Powiedzmy, że jest... po czterdziestce, i kiedyś już ją widział, w tej restauracji czy kafejce, i pomyślał: Jest atrakcyjna, ale nie zwróci na mnie uwagi, nie będzie zainteresowana. Mógłbym być jej ojcem... Cholera! – Co? – Przedtem mówiłam, że jest studentem. – Ale starszym – podpowiedziała Kate. Celia popukała się lekko w czoło. – Często robisz coś takiego? Ja już zaczynam wariować. Wzięła dziennik od Kate i zaczęła go przeglądać. Zastanowiwszy się, stwierdziła: – Nie. To wszystko, co mogę powiedzieć. Jest starszy. Wyrafinowany. Obyty w świecie, a przy tym student. Zobaczył ją, zanim ona zobaczyła jego, obserwował ją z daleka, a potem się poznali i bardzo jej się spodobał. Bardzo. A on żałuje, że nie poznali się przed lutym. Moim zdaniem chciał jej się dobrać do majtek. – Dzięki, Cee. Potwierdziłaś wiele elementów mojego rozumowania. Co do reszty też nie jestem pewna. Kate wzięła dziennik i położyła lekko palce jednej dłoni na gładkiej okładce. – Wiem, że to wszystko ma znaczenie, ale jeszcze nie wiem co jakie... – powiedziała cicho. Po chwili znowu otworzyła dziennik. – Masz jakiś pomysł, co może oznaczać sek. kurs? – wskazała fragment tekstu. Przyjaciółka spojrzała na nią, kręcąc głową. – Ty się nigdy nie poddajesz, prawda? – Nie – odparła poważnie Kate. Celia z westchnieniem spojrzała na wskazane słowa. – To może oznaczać różne rzeczy! Sekretarski... nie, to głupie... – Nagle z ożywieniem podniosła wzrok na Kate. – Zaraz, zaraz! Sekretny? Może powiedział jej, że przechodzi jakieś tajne szkolenie! Ha! No i proszę! – Zatarła dłonie z szerokim uśmiechem. – Tak!
Dlatego nie mogła wspomnieć o nim mamusi ani tatusiowi. Ani nikomu innemu. * Była prawie jedenasta. Celia pojechała już do domu. Kate spoglądała przez duże okna w kuchni na pogrążony w mroku ogród. Jeśli Janine Walker była taką kobietą, za jaką miała ją Kate, sprawca musiał być bardzo wiarygodny, żeby ją o czymkolwiek przekonać. Zwłaszcza o czymś związanym z „tajnym szkoleniem”. Starszy mężczyzna, a nawet taki, który udaje dojrzałego, zapewne potrafiłby tego dokonać, rozmyślała Kate. Zwłaszcza jeśli był wykształcony i miał dobrą pracę... Zerknęła na dziennik, który leżał na stole, po czym znowu wpatrzyła się w ogród. Przypomniała sobie książki w skrzyni w sypialni Janine. Co pani Walker mówiła na temat planów córki? Chciała pracować dla ONZ. Janine była bystrą młodą kobietą zainteresowaną polityką międzynarodową. A ten poznany mężczyzna powiedział jej, że bierze udział w jakimś tajnym szkoleniu? Powiedz komuś coś niewiarygodnego, a nie uwierzy ci. Powiedz komuś coś niewiarygodnego, ale na temat, który go interesuje... Jak ten oszust w Ameryce, który mówił zamożnym, inteligentnym osobom, że może pomnożyć wielokrotnie ich już i tak znaczny majątek. Ta obietnica, zbyt piękna, by była prawdziwa, doprowadziła część z nich do ubóstwa. Wszystko jest jakąś częścią oszustwa. Kate przemierzyła kuchnię, gasząc po drodze światła. Głęboko pogrążona w myślach skierowała się na korytarz i na górę. Czego chciała Janine? Chłopaka zaangażowanego w politykę? A Molly? Dotarła do łazienki i postanowiła wziąć kąpiel. Będzie szybciej. Bez suszenia włosów. Spojrzała na swoje odbicie w dużym lustrze na ścianie. Wiedziała, czego chciała Molly. Trochę zarobić.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY
Pędził gładko przez noc drogą szybkiego ruchu, za miasto. Przyspieszywszy do stu, wyprzedził sznur pojazdów, po czym przypomniał sobie, że na tym odcinku drogi stoją radary. Zwolnił do sześćdziesięciu. Na każdym kroku czyhają dziś zasady, przepisy i nadgorliwa policja. Zerknął w tylne lusterko i spojrzał sobie w oczy. Bolały go i okropnie wyglądały. Jakby nie spał od wielu dni, co było prawdą. Twarz poczerwieniała mu ze złości. Jeszcze dwa tygodnie temu wiódł uporządkowane życie, skupiał się na pracy. Głównie. Zdarzały się też niekonwencjonalne manewry, ale bardzo rzadko. Kiedy potrzeba stawała się zbyt silna. W ten sposób unikał wykrycia. Dzięki cierpliwości i wystrzeganiu się regularności. Opierał się potrzebie. Dopóki mógł. Na tym polega kontrola. W ciągu ostatnich kilku dni zauważał, że ją traci. Tak, upatrzył sobie tę, i jeszcze jedną, którą nazywał „Dziewczyną od Latte”. Obie sprawy posuwały się ładnie do przodu, w zadowalającym tempie. Usta mu się zacisnęły, a mięśnie szczęki napięły ze złości na myśl o niemilknących głosach, które zaczął ostatnio słyszeć. Mimo tej bezsensownej gadaniny radził sobie w pracy, chociaż nie wiedział, jak mu się to udaje. Zawrzał z wściekłości. To ich wina, że jest tu teraz. Że musi tu być. Na początku, kiedy odezwały się te głupie, paplające, nudne głosy, zignorował je. Ale one nie milkły. Zmusiły go, żeby wrócił do tego, co zrobił wiele lat temu, żeby odtworzył to wszystko w głowie, rzuciły go w wir. Wspomnienia. Głód. A teraz wywołały tę naglącą potrzebę. To nie jego głos. To ich wina, że tu teraz jest. Opanowawszy wściekłość, rozluźnił uchwyt na kierownicy; mijane światła odbijały się w obrączce na trzecim palcu lewej ręki. Odetchnął głęboko, obserwując drogę. Musi się uspokoić. Lęk i wewnętrzny przymus prowadzą do błędów. Wie to każdy, kto cokolwiek w życiu przeczytał. Zaczął sam siebie przekonywać. Może już czas? Poznał ją dość dobrze. Zmarszczył brwi. Ale to on powinien podjąć decyzję, kiedy działać. Wrócił myślami do poprzedniego wieczoru, kiedy wyjął rzeczy z plecaka, ukrył twarz w ubraniach. Pogładził delikatnie palcami gładką skórzaną powierzchnię, pod którą wyczuwało się monety. Może to jest jego decyzja. Jest gotowy. Zna ją dość dobrze.
Auto pędziło dalej, a nierówna powierzchnia wystukiwała w jego głowie w coraz szybszym rytmie: za-wcześnie, za-wcześnie, zwcześnie-zwcześnie-zwcześnie, aż znowu zalała go fala lęku, a mięśnie szczęki zaczęły boleć. Opanował się i zwolnił. Samochód jechał dalej szeroką drogą. * Po piętnastu minutach zatrzymał się pod nieoświetlonym budynkiem. Zgasił silnik i rozejrzał się wokół, uważając, żeby jego twarz pozostała w cieniu. Cisza. Spojrzał na zegarek. Prawie północ. Otworzył schowek i wyjął z niego dwa przedmioty. Jeden rzucił na deskę rozdzielczą. Drugi odkręcił, po czym odchylił głowę do tyłu i zamrugał. Lepiej. Przez cały dzień czuł w oczach piasek. Spojrzał znowu w lusterko, potem wrzucił buteleczkę do schowka, zatrzasnął go i usiadł wygodnie. Po półgodzinie otworzyły się tylne drzwi klubu. Zaraz ją zobaczył, w gromadzie innych młodych kobiet. Jej czwartkowe wyjście z koleżankami z pracy. Wiedział o tym z informacji, które zebrał przez ostatnie dwa tygodnie. Chodziły do klubu w czwartki, bo niektóre z nich miały tępych chłopaków, z którymi widywały się w piątki. Proszę! Naprawdę ją zna. Uśmiechnął się lekko, opierając się na fotelu, przyglądając się z przechyloną głową, jak młode kobiety całują się i ściskają na pożegnanie. O co w tym chodzi? Z upływem lat nauczył się tego. Naśladując innych. Obserwując się w lustrze: „Och, to okropne! Och, tak mi przykro. Oczywiście, że cię kocham, ty suko”. Teraz jest naprawdę dobry w te klocki. Ale wciąż stanowią one zagadkę. Wydął wargi i patrzył dalej. W rzeczywistości pewnie się nienawidzą. Pewnie próbują się przechytrzyć nawzajem na wszystkie możliwe sposoby. Obserwował ją, jak odłącza się od grupy i podchodzi do krawężnika. Rozejrzała się po ulicy. Nie może zadziałać za wcześnie. Zauważył, że po chwili zaczęła się niepokoić. Wtedy podjechał, tylko kawałeczek, choć wiedział, że z tyłu budynku nie ma kamer. Kici, kici... Dostrzega samochód i ruszyła niepewnie w jego kierunku. Otworzył okno od strony pasażera i zaczekał, aż pochyliła się lekko, żeby na niego spojrzeć. Przesunął głowę tak, by była w cieniu, i usłyszał młody, nieśmiały głos. – Przepraszam. Czy to taksówka? Nie musiał się wcale wysilić. Był niemal zawiedziony. Przydzieliła mu rolę, a on z radością ją przyjął. – Dokąd chcesz jechać? – spytał, modulując odpowiednio głos i dorzucając na końcu „skarbie” dla większego autentyzmu. – Na stację kolejową. Ile to będzie? Przyglądał się uważnie jej twarzy, kiedy wymieniał niezwykle skromną kwotę. Wydawała się zadowolona i odwróciła się do koleżanek, które stały kawałek dalej, pomachała im i krzyknęła „dobranoc” i „do-zobaczenia-rano”. Żadna nie zwróciła uwagi na niego ani na jego samochód. Nawet gdyby było inaczej, nie przejmowałby się. Wątpił,
żeby były w stanie dobrze go opisać w tak kiepskim świetle. Dziewczyna usiadła z tyłu, a on włączył się płynnie w nocny ruch, obserwując ją w lusterku. Spojrzała w nie i ich oczy się spotkały. Odwróciła wzrok. Cisza. Znowu zaczął na nią zerkać ukradkiem. Był teraz pewny, że podjął słuszną decyzję, wybierając ten wieczór. Nikt nigdy niczego nie podejrzewał. Nie było nigdy żadnego porządnego świadka, a co do policji – większość to banda półgłówków. Spojrzał na drogę, potem znowu zerknął na nią. Sama doprowadziła do tego, że tu jest. W jego samochodzie. To ona ponosi odpowiedzialność za to, co się z nią stanie. Stworzyła tę sytuację. Żelazna logika. Jej wina. Dziewczyna oparła się na siedzeniu, zmęczona po wieczorze tańca i alkoholu. Niewielkiej ilości alkoholu. Mnóstwie tańca. Wiedziała, że nie doszłaby na stację w tych butach. Odwróciła głowę na bok i pogłaskała gładką powierzchnię fotela. Skóra. Trochę za elegancko na... – Udany wieczór? Zaskoczona uniosła głowę. – Co? Poczuł chwilowy przypływ irytacji. Spodziewał się, że jest inna. Czy żadna z nich nie ma za grosz manier? – Pytałem, czy dobrze się panna bawiła. – Wymówił te słowa bardzo wyraźnie, ale ona nie wyczuła ironii. – A, tak... dziękuję. Znowu spotkała się z nim spojrzeniem w lusterku i natychmiast odwróciła wzrok. Spoglądała teraz niespokojnie na mijane sklepy, restauracje i puby. – A pan miał dziś dużo pracy? – chcąc przerwać ciszę, spytała, naraz słabiutkim głosem. Rozejrzała się znowu po wnętrzu samochodu. – Trochę. Choć liczę, że później będę mieć znacznie więcej. – Zaczynał się wczuwać w rolę. – A potem do domu... do żony... i dzieci, herbatka i do łóżka. – Patrzył w lusterku, jaki wpływ wywarły na nią jego słowa. Zobaczył, że z jej twarzy znika napięcie. – Tak myślałam, że ma pan dzieci – odparła, potakując sobie ruchem głowy. Spojrzał na nią z udawanym zdziwieniem. – Jesteś jasnowidzką, skarbie? – Uśmiechnął się do lusterka. Świetny akcent! Jest naprawdę dobry. – Och, nie – odrzekła poważnie. – Poznałam po pańskiej zabawce. Przeniósł wzrok na deskę rozdzielczą. Zobaczyła, jak marszczy mu się skóra w kącikach oczu, opadła na siedzenie i odprężyła się. Samochód toczył się prawie bezgłośnie przez ciemność, ku celowi podróży. Zerknął na zegarek, potem w dół, na torbę podręczną w miejscu na nogi pasażera. Jego „przyrząd”. – Mądra dziewczynka – szepnął. Poza jej polem widzenia kąciki jego ust wygięły się w dół. Przyglądał jej się dalej, mrucząc pod nosem dwa słowa, niemal nie ruszając wargami:
– Mam cię.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY
W piątek rano Joe przyjechał do domu Kate ubrany w swobodną białą koszulę z krótkim rękawem i czarne dżinsy; brązowe frye zastąpiły wyższe buty. Wpuszczony przez milcząco krytyczną Phyllis, zastał Kate w kuchni z Maisie. Obie były jeszcze w piżamach. Maisie siedziała przy stole i z marsową miną patrzyła na swoją miskę płatków. Joe spojrzał na nią, potem na Kate, i zrezygnował z powitania. Odsunąwszy od siebie miskę, Maisie wstała od stołu i wyszła z kuchni bez słowa. Joe zaczekał. Kate westchnęła, patrząc za Maisie znikającą na piętrze. – Kevin zaproponował, że weźmie ją do siebie na weekend. Pół godziny temu zadzwonił i powiedział, że nie może. – Aha – skomentował cicho Joe. Siedziała wsparta na rękach, wciąż patrząc w kierunku, gdzie zniknęła Maisie. Współczuła córce, a zarazem była głęboko rozczarowana Kevinem, mimo tych wszystkich lat jego zmienności i skupienia na własnych sprawach. Pochyliła głowę i przeczesała włosy palcami. Joe milczał. Wreszcie podniosła na niego wzrok. – Coś się stało? Usiadł naprzeciw niej. – Na Rose Road przyszło doniesienie. Zaginęła młoda kobieta. – Co? – Kate utkwiła w nim wzrok. – Chodzi o kogoś z okolicy... jak w naszych przypadkach? Skinął głową. – Są podobieństwa do Molly i Janine. Wiek... kolor włosów. Nazywa się Jody Westbrooke. Kate siedziała sztywno. – Kiedy? – spytała, szeroko otwierając oczy. – Matka zgłosiła jej zaginięcie dziś nad ranem. Czekała na nią. Dziewczyna nie wróciła po spotkaniu z koleżankami. Kate wpatrywała się w niego, przyciskając dłoń do ust. Po chwili spytała: – Co się teraz dzieje na Rose Road? Kto się tym zajmuje? Czy my...
– Ze względu na podobieństwa Gander poprosił mnie, żebym zdał Górze sprawozdanie z naszej sprawy. Chce, żeby jak najszybciej ustalili, czy istnieje związek. Ale Jody Westbrooke nie jest nasza. To sprawa Góry. Kiedy się z nimi spotkam, wysłucham, co mają do powiedzenia o jej zniknięciu, i omówimy to w biurze. A teraz ubierz się, to podwiozę ciebie i Maisie. Możesz mi też opowiedzieć, co znalazłaś w dzienniku Janine Walker; bo wzięłaś go wczoraj do domu. – Skąd wiesz? – Znam cię, Hanson. – Daj mi dziesięć minut, muszę przygotować Maisie. Poczęstuj się kawą. * Znalazłszy się w samochodzie Joego, Kate siłą odsunęła od siebie myśli o domowych problemach. Omówiła pokrótce, co znalazła w dzienniku, po czym popatrzyła za okno. – Czemu podjeżdżamy na Rose Road od tyłu? – Żeby uniknąć mediów. Tłoczą się pod budynkiem. Media. Kate przygryzła wargę. Skupia się na nich uwaga prasy lokalnej i krajowej. Pomyślała o poprzednich sprawach – gwałtach, które jej zdaniem mogły stanowić wstęp do porwań. Zdarzenia, które dzieliły miesiące i lata. Znowu przygryzła wargę. A teraz ta młoda kobieta. Czy to on? Czyżby wrócił? W biurze Bernie i Julian pili kawę. Żaluzje były zaciągnięte. – Trochę za wcześnie, żeby zasłaniać słońce – zauważyła Kate. – Jakiś mądrala powiedział im, że tu mieści się biuro zespołu do spraw niewyjaśnionych. Jakiś żartowniś przystawił aparat do okna, kiedy akurat wyglądałem. – Cóż to będzie za zdjęcie – mruknęła Kate, nalewając sobie herbaty, po czym otworzyła pudła z dowodami w sprawach gwałtów i spojrzała na Juliana, który stukał apatycznie w klawiaturę. – Jak leci, Jules? – spytał Joe, przechodząc obok. Julian wzruszył ramionami. Joe cofnął się i przyjrzał się uważnie chłopakowi. – Hej, kolego, wszystko okej? Nie masz za dużo pracy? Julian pokręcił głową. – Potrzebuję więcej informacji z waszych wizyt i przesłuchań, żeby je wpisać i móc szukać anomalii. Furman wciąż mnie o to męczy. Zapomina, że jestem tu tylko na pół... Drzwi się otworzyły i pojawił się w nich Harry, a za nim Matt Prentiss. – Julian, wziąłem wolne popołudnie, więc będziesz pracował z Mattem. Pokaże ci, jak wyznaczać punkty pomiarowe na miejscu zdarzenia, dobrze? Prentiss spojrzał na Juliana. – O trzeciej. Nie spóźnij się. O czwartej się zwijam. Julian skinął głową, Harry i Prentiss wyszli i drzwi się zamknęły. Kate przyjrzała się Julianowi znad swojej filiżanki. Czy te humory mają związek z Mattem Prentissem? Czuła się pokonana. Problemy w domu, problemy w śledztwach, a do tego wciąż nie omówiła z Julianem jego relacji z Prentissem. Świetny z ciebie
promotor, Hanson. Potarła sobie twarz dłońmi. Czemu z młodymi zawsze wiążą się obawy? Nawet kiedy to nie nasze dzieci. Zadzwonił telefon i Bernie podniósł słuchawkę. – Tak. O... cześć. Kate wychwyciła zmianę w jego głosie i zobaczyła, jak przygładza włosy. Dałaby głowę, że to Connie. Zaczęła nasłuchiwać. – Hmm... co ty powiesz? Chol... No proszę. Coś takiego! – Pożegnawszy się, Bernie odłożył słuchawkę. – Co powiedziała Connie? – spytała Kate, gdy Bernie wraz z Joem skierowali się do okna. – Prasa przybyła z posiłkami. Dowiedzieli się o najnowszej dziewczynie. Igor właśnie powiedział Connie, że Furman do nich wyszedł i dzieli się swoim poglądem na sprawę. – A jakiż to pogląd? – spytała Kate. – Według Igora, pomimo to, co się stało wczoraj, właściwie zaprzecza, że mamy do czynienia z repeaterem, ale jeśli się okaże, że tak właśnie jest, choć on osobiście w to wątpi, „zapewnia społeczność”, że bla, bla, bla, „zrobimy wszystko” i tak dalej, i tak dalej, żeby zabójca został jak najszybciej aresztowany. Jak zwykle się asekuruje. Kate stanęła z nimi przy oknie. – I na szczęście dla niego, „społeczność” zapomni o jego zapewnieniach, zanim nadejdzie to, co on uważa za najgorsze. – Czyli co? Kolejne zabójstwa? – odezwał się Julian. – Nie, młody. Dla Furmana najgorsze zawsze wiąże się z finansami. Trzeba będzie wydać więcej pieniędzy. Im dłużej czeka, zwleka z rozpoznaniem prawdy o sytuacji i unika wdrożenia porządnego śledztwa, tym więcej kasy oszczędza. Tak rozumuje i działa Zad. Rozchyliwszy żaluzje, patrzyli, jak Furman, w jasnoszarym garniturze, którego nikt z nich nigdy wcześniej nie widział, stoi przed kamerami i kiwa głową. Kate zmarszczyła brwi. – Wydaje mi się, czy on... – Sukinsyn ma wymodelowane włosy! – przerwał jej Bernie.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY
Siedział na podłodze w słabym świetle, z oczami utkwionymi w jednym punkcie, zasłaniając ręką usta, próbując zapanować nad oddechem. Ona leżała nieprzytomna po drugiej stronie warsztatu. Kiedy to zauważył, zupełnie stracił nad sobą panowanie. Wtedy jeszcze była w samochodzie, bełkotała, chciała do mamy, do taty, do siostry, do najlepszej przyjaciółki, wielkie buu! Próbowała wyszukać po omacku komórkę, a kiedy wyciągał ją z samochodu, kopnęła go. Wtedy je zobaczył. Buty. Pasujące do jej torebki prostytutki. Nie zauważył ich w sztucznym świetle pod klubem. Jak mogła to zrobić? Jak mogła wszystko zepsuć? Co jeszcze gorsze, bez szpilek była... Miał wrażenie, że się dusi, że na jego klatce piersiowej zaciskają się żelazne obręcze, przez chwilę myślał, że ma zawał. Wściekły, z przekrwionymi oczami, z wykrzywionymi złością ustami, wywrzeszczał jej dziko prosto w twarz, jak bardzo jest obrzydliwa. Kiedy się wściekał, wpadła w histerię. A potem się na niego rzuciła. Jak dzika kotka. Aż chwycił ją za kark i rozwalił jej twarz pięścią. Mimo wszystko nie doznał żadnych obrażeń. I dobrze. Inaczej nie mógłby pójść do pracy. Popatrzył na nią jeszcze przez chwilę, po czym odezwał się ostrym szeptem: – Ej. Ej, ty. Dziwko. Co z tobą? Obudź się. Mam dla ciebie niespodziankę. Głęboko niezadowolony spojrzał ze złością na nieprzytomną postać. To była nauczka. Dla niego. Przekonał się na własnej skórze. Nie może się spieszyć. Dopuścił, by presja postawiła go w sytuacji, w której musiał to zrobić. Niemilknące głosy wciąż mu przypominały, przypominały, przez co nie mógł zebrać myśli, póki znowu tego nie zrobił. Oto słowo boże. Odtąd będzie obserwować, jak długo będzie trzeba, by mieć pewność, że wszystko się zgadza. Że to... ona. Kiedy tak się w nią wpatrywał, w brudne, rozdarte spodnie, zmatowiałe włosy, jego myśli zaczęły błądzić. Wokół filmu, który widział wiele lat temu. Nie jakiegoś tam filmu.
Filmu przez duże F. Kiedy to było? Unosząc wzrok, policzył w pamięci. Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty pierwszy. Miał wtedy dziesięć lat. Obejrzał go z nią, przyciśnięty do niej w półmroku, wypełniony jej ciężkim zapachem. Był to film pod tytułem... nie pomyl się. A, tak. Kolekcjoner. Stary film. O mężczyźnie, który kolekcjonuje motyle. Cmoknął z niezadowoleniem. Co za głupota. Po co kolekcjonować coś, co dla większości się zupełnie nie liczy? Ale to właśnie robił ten mężczyzna. A potem porwał kobietę – ona była ruda – i zamknął ją w piwnicy. Nie dla seksu. Nie, nie. Chciał ją posiadać i napawać się jej pięknem. Ale potem, stopniowo, zauważył, że z powodu przebywania w piwnicy nie wygląda już tak dobrze. Musiał więc poszukać innej, która wyglądałaby tak dobrze jak kiedyś ta pierwsza. Kręcąc głową, przyjrzał się nieprzytomnej dziewczynie na betonie. Tamten mężczyzna był jedyną osobą w całym jego życiu, którą naprawdę rozumiał. Pomijając te motyle. Spojrzał na nią znowu. Ta nie wyglądała teraz najlepiej. Potrzebna będzie inna.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ÓSMY
Joe był na szkoleniu strzeleckim. Julian siedział nad notatkami ze spotkań i przesłuchań, które dostał od Berniego. Kate musiała mu przetłumaczyć swoje stenogramy, żeby mógł dołączyć zebrane przez nią informacje. W biurze panował pozorny spokój, kiedy wszedł Whittaker i rzucił na stół wewnętrzną pocztę. Potem zniknął bez słowa. Bernie popatrzył za nim, kręcąc głową. – Ten na pewno się nie utrzyma. Za dużo entuzjazmu. Hiperaktywny. Ulegnie samozniszczeniu. Co nam przyniósł? Sięgnął po kopertę, po czym zapadła chwilowa cisza. – Dałabyś wiarę?! Cholerne HR-y. Chcą, żebym zrobił jakieś badania. Co u... Ciśnienie? Cholesterol? Waga? – Spojrzał na Kate. – Kapuję. Wiesz, kto za tym stoi, prawda? – Kate wiedziała, że Bernie nie oczekuje odpowiedzi. – Dobra! Idę na górę powiedzieć im, co mogą sobie zrobić z tymi swoimi... Drzwi huknęły o ścianę. Kate patrzyła, jak wychodzi. Przeanalizowała nieliczne informacje, które mieli na temat gwałtów, ale myślami wciąż wracała do zaginionej dziewczyny, Jody Westbrooke. Żeby odwrócić od niej uwagę, skupiła się na gwałtach. Trzeba porozmawiać z każdą z ofiar, o ile to będzie możliwe. Ale dla Kate, mającej w pamięci szczątki znalezione przy obwodnicy, jedna ofiara gwałtu była szczególna. Suzie Luckman. Blondynka, niebieskie oczy, metr siedemdziesiąt osiem wzrostu. Connie mówiła, że kość udowa znaleziona nieopodal szkieletu Janine pochodzi z kośćca wysokiej kobiety. Myśli Kate przeniosły się na trzy zaginione młode kobiety, które znaleźli w policyjnej bazie danych. Żadna nie była tak wysoka. Connie powiedziała też, że pobierze z kości próbkę DNA, ale z braku wskazówek co do tożsamości ofiary na tym etapie nie mogą zrobić wiele więcej. Kate przestudiowała informacje o Suzie, z których wynikało, że kilka lat temu przeprowadziła się do Londynu. Gdzie jest teraz? Jak mogą ustalić, czy żyje? W jej głowie pojawiła się ukradkiem zdradliwa myśl o prywatności jednostki. Ale nie widziała innej
drogi, żeby się dowiedzieć, gdzie przebywa teraz Suzie Luckman. Pomasowała sobie skronie, potem usiadła z dłonią przy ustach, a jej serce zaczęło bić szybciej. Tak jak zwykle, gdy stawała w obliczu sprzecznych potrzeb, wystąpiła jako adwokat diabła. Jednym z powodów, dla których Julian znalazł się w zespole do spraw niewyjaśnionych, był fakt, że podpadł. Za piractwo komputerowe. Obecnie znajdował się pod bezpośrednim nadzorem Kate. A teraz rozważasz, czy nie poprosić go o zrobienie czegoś, czego nie powinien robić. Trzeba to zrobić. Ale to przypomina jego wcześniejszy czyn, który wpędził go w tarapaty. Nie da się inaczej zdobyć tej informacji. Potrzebujemy jej natychmiast. Jeśli poprosisz go, żeby to zrobił, postąpisz bardzo niewłaściwie – jako jego promotorka, współpracownica... osoba zaprzyjaźniona. Zginęły już dwie, a może trzy kobiety. To może zagrozić przyszłości Juliana. Te młode kobiety nie mają już przed sobą żadnej przyszłości. Możliwe, że się mylisz. Suzie Luckman pewnie żyje i ma się dobrze. W Londynie. A co jeśli nie? Co jeśli on wciąż działa? Jody Westbrooke? Kate pokręciła głową na myśl o konsekwencjach tego, co rozważa. – Kate...? W jej świadomość wkradł się zaniepokojony głos Juliana i zdała sobie sprawę, że wpatruje się w niego. Zamrugała, odzyskując ostrość widzenia, i zobaczyła zatroskaną młodą twarz, szczupłe ramiona. Skoro nie ma innego wyjścia. Tu chodzi o dobro wyższe. Twoim zdaniem. Głos w głowie Kate dziwnie przypominał jej byłego męża. – Julianie? Jesteś zajęty? Przerwał pracę. – Za pół godziny idę do Matta. Kate sformułowała swoje pytanie bardzo ostrożnie. – Gdybym chciała ustalić, gdzie przebywa jakaś osoba, powiedzmy w Londynie, jak powinnam się do tego zabrać? Przyjrzał jej się z ponurą miną, ale nic nie powiedział. – Zastanawiałam się na przykład nad użytkowaniem kart kredytowych. Ludzie, którzy żyją, muszą wydawać pieniądze, zgadza się? Taka informacja pomogłaby nam ustalić ich miejsce pobytu. I udowodnić, że Suzie Luckman żyje. Albo nie żyje. Patrzyła, jak na jego młodym czole pojawia się głęboka zmarszczka. Wstała, podeszła do niego i usiadła obok.
– Julianie, chciałabym, żebyś mi pokazał, jak się dostać do bazy transakcji kartami kredytowymi, mając tylko nazwisko i datę urodzenia. – To znacznie przekracza moje uprawnienia. – Był wyraźnie zdenerwowany. Kate nie chciała używać perswazji, która mogłaby się wydać manipulacją. Jej wewnętrzny spór trwał. Naprawdę wierzę w to, co zamierzam mu powiedzieć. Dość już tego. Spojrzała na niego spokojnie i przedstawiła fakty. – Julianie, zginęły już dwie, a może trzy młode kobiety. Pewnie odkryjemy ich jeszcze więcej. Ale sprawcę trzeba powstrzymać. Aby to zrobić, musimy posunąć nasze śledztwo do przodu. Chcę, żebyś powiedział, jak zrobić to, o czym mówiłam. Ja będę ponosić za to odpowiedzialność. Nikt nigdy ode mnie nie wyciągnie, że miałeś z tym cokolwiek wspólnego. Po chwili wahania wskazał na odpowiednie przyciski i powiedział Kate, co musi zrobić. Dwadzieścia minut później zastanawiała się nad informacjami, które znalazła. Lista licznych transakcji dokonywanych przez pewną młodą kobietę w Londynie w późnych latach dziewięćdziesiątych, w supermarketach i innych sklepach z podstawowymi produktami. A na koniec dwie transakcje w 2003 roku, w tym jedna w sklepie z ubraniami. Od tego czasu nic. Poczekawszy na powrót Berniego i Joego, przemówiła do nich: – Jesteście gotowi na nowe informacje? Jej ton sprawił, że stanęli i utkwili w niej wzrok. – Connie powiedziała, że kość udowa pochodzi z kośćca wysokiej kobiety, około metra osiemdziesiąt, tak? – zaczęła Kate. – Zgadnijcie, kto użył karty kredytowej we wrześniu 2003 roku w Long Tall Sally na Oxford Street, a potem już nigdy, nigdzie. Nie czekając na nich, odpowiedziała sobie sama: – Jedna z naszych młodych ofiar gwałtu. Suzie Luckman. * W biurze zespołu panowała napięta atmosfera. Taka, która się pojawia, kiedy sprawa zaczyna posuwać się do przodu. Wszyscy czworo byli tego świadomi. Na stole leżała sterta emaili i załączników. Informacje ze śledztwa w sprawie zaginięcia Suzanne Rachel Luckman w 2003 roku, prowadzonego wtedy przez londyńską policję. Joe podniósł wzrok znad swojej lektury. – Napisali tu, że w weekend przed zniknięciem była w Birmingham. W odwiedzinach u mamy. Julian spojrzał pytająco na Kate. – Czyli wróciła do Londynu, a potem została porwana i zamordowana jak te pozostałe dziewczyny?
– Pomyśl, młody. Szczątki przy obwodnicy – powiedział Bernie. – Suzie pochowano niecałe dziewięć kilometrów stąd – orzekła Kate. – Nigdy nie wróciła do Londynu. Joe pochylił się ku Kate, wskazując jeden z załączników. – A jednak tu mamy informację, że londyńscy policjanci odwiedzili mieszkanie Suzie po tym, jak w poniedziałek pracodawca zgłosił jej zaginięcie. Znaleźli w nim walizeczkę, co uznano za dowód, że Suzie wróciła. Poza tym sąsiadka mieszkająca pod Suzie powiedziała, że słyszała jej kroki w niedzielę późnym wieczorem i w poniedziałek nad ranem. Kate wzięła od Joego kartkę. – To bez sensu, żeby pojechał za nią do Londynu, zabił ją i przewiózł jej ciało z powrotem tutaj. Na teren przy obwodnicy. – To co z jej rzeczami? W mieszkaniu? Może to nie jej kość? – spekulował Julian. – Gdzie w takim razie jest Suzie Luckman? Zapadła cisza, którą przerwał Joe: – Popatrz na to, Kate. – Spojrzała na wskazany fragment. – Ta sama sąsiadka powiedziała policji, że widziała Suzie w poniedziałek rano. Siedzieli w ciszy, podczas gdy Julian zbierał swoje rzeczy. – Ile czasu minęło od rozpoczęcia śledztwa w sprawie zaginięcia Suzie? – zastanawiała się głośno Kate. – Kiedy policja rozmawiała z sąsiadami? Joe przeczytał resztę załącznika. – W środę byli w mieszkaniu... W piątek rozmawiali z sąsiadami. Kate wstała energicznie i zaczęła zbierać kartki z informacjami. – Jest na to odpowiedź. Sąsiadka się pomyliła. – Skąd możesz wiedzieć? – zdziwił się Bernie. – Bo tak działa pamięć. Niektóre wydarzenia są silnie zakodowane w naszych wspomnieniach. Są to wydarzenia „szczególne”, a te codzienne nie – przed tym weekendem sąsiadka pewnie widziała Suzie nieskończenie wiele razy. Na tym polega problem z pamięcią autobiograficzną. Nie potrafimy skutecznie oddzielić jednego wspomnienia o jakimś częstym zdarzeniu od innego. Możliwe, że sąsiadka pomyliła z tamtym weekendem wcześniejsze spotkanie z Suzie. – Czyli jednego świadka mamy z głowy – zauważył sucho Bernie. – Nie przychodzi ci czasem do głowy, że możesz nie mieć racji? – Bardzo rzadko – odparła zgodnie z prawdą Kate, wkładając kartki do teczki. – Myślę, że te gwałty, w tym na Suzie Luckman, zostały popełnione przez naszego sprawcę, zanim przeszedł do zabójstw. – Podeszła do tablicy i wzięła marker. – Drogi Suzie Luckman i jej gwałciciela zbiegły się dwukrotnie. Tu. W Birmingham. – Zaczęła pisać, potem przerwała. – Jakiego trzeba mieć pecha? – mruknęła cicho. – A kiedy spotkali się po raz drugi... – On już ewoluował – dokończył Joe.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY
Kiedy siostra Josie Kenton-Smith, jednej z ofiar gwałtu zidentyfikowanej przez zespół, wprowadziła Kate i Berniego do salonu, Josie siedziała na wygodnej sofie i robiła porządek w papierach. Na ich widok odłożyła kartki na bok i wstała. Ściskając im ręce na powitanie, spoglądała na nich z przejęciem. – Nie wyobrażacie sobie państwo, jak się cieszę, że policja przygląda się znowu mojej sprawie. Proszę usiąść. Odpowiem na wszelkie pytania. Kate szybko otaksowała Josie wzrokiem. Dobrze po trzydziestce, miała gładkie blond włosy do ramion. Ubrana swobodnie, acz kosztownie. Kaszmir. Delikatny złoty naszyjnik. Bardzo subtelny. Wyglądała na osobę, którą prawdopodobnie jest. Na kobietę zamożną. Aktywną zawodowo. Nie była niczyją ofiarą. Kate zastanawiała się, czy Molly i Janine też by tak teraz wyglądały. Gdyby żyły. Kiwając głową, Bernie zerknął na Kate z miną „a nie mówiłem”. Zignorowała go, skupiona na Josie. – Pamiętam niektóre szczegóły, ale jest też mnóstwo luk. Obawiam się, że większość to luki. – Nic się nie martw, skarbie – uśmiechnął się do niej Bernie. – Powiedz nam, ile potrafisz. Wszyscy możemy się tylko starać, prawda? W Kate powoli wzbierała złość. Dobrze, że nie nazwał ją „kochanieńką”. Uśmiechnęła się do Josie zachęcająco. – Będziemy wdzięczni za wszelkie informacje. – Podał mi środek usypiający – powiedziała. Kate popsuł się nastrój. – Proszę powiedzieć, co pani pamięta. Josie usiadła prosto i odwróciła wzrok, otulając się ciaśniej luksusowym kremowym kardiganem. – Dobrze... Był zimny wieczór, koło dziewiątej. Zostałam dłużej w pracy i czekałam na taksówkę pod biurem na Bennett’s Hill. Wtedy tam pracowałam. Był wtorek. Wokół było dość pusto. O tej porze pewnie wszyscy siedzieli już w pubach czy restauracjach. Tak czy
owak, kiedy czekałam, podjechał jakiś jasny samochód i zaparkował na drugiego. Pamiętam, że pomyślałam, iż będzie miał przez to kłopoty. Po chwili znalazłam się w środku, a auto ruszyło. Musiałam być w szoku. Nie wiem, czy to był ten samochód, ale tak mi się wydaje. Bo to się stało bardzo szybko jedno po drugim. Pokręciła głową, pogrążona w chwili, którą opisywała. Kate zauważyła, że kiedy się otrząsnęła, spojrzała na Berniego, jak to czyniła, gdy tylko zaczynała się wahać. – Nie ma pośpiechu, kochanieńka – zachęcił ją. – Co się stało potem? Pamięta pani coś o mężczyźnie, o wnętrzu samochodu? – podsunęła Kate. Była zła na siebie, że zadaje kilka pytań naraz, i w głębi duszy winiła za to Berniego. Kobieta skinęła. – Powiedziałabym, że to był drogi samochód; silnik pracował cicho, drzwi zamykały się z takim charakterystycznym przytłumionym odgłosem... A siedzenie było zimne. Jestem pewna, że miał skórzaną tapicerkę... To wszystko, co potrafię powiedzieć o aucie. Nie mam pojęcia, jak długo jechaliśmy. Niewiele mogę też powiedzieć o tym mężczyźnie. Położył mi coś na twarzy, więc nic nie widziałam. Bardzo się bałam. Kiedy Josie zamilkła, Kate zerknęła na Berniego. Potem przeniosła wzrok na kobietę i zauważyła, że tuż pod długimi rękawami kardiganu palce ma kurczowo zaciśnięte. – Wszystko w porządku – przemówił znów cicho Bernie. – Nie spiesz się. To bardzo ważne. Josie uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. – Jest pan bardzo miły. Dziękuję za zrozumienie. Zrozumienie. Kate zerknęła na niego kątem oka, żeby się upewnić, że to na pewno sierżant Koszmar siedzi koło niej. – Nie jestem nawet pewna, jak to przebiegało. Wiem, że w którymś momencie złapał mnie od tyłu. Pociągnął za włosy, odchylił mi głowę i wlał do ust jakiś zimny płyn – w szpitalu powiedzieli, że to był sok. Nie mogłam nic zrobić. Musiałam go połknąć. Pamiętam jego dłonie. Bardzo gładkie. Bardzo ciepłe. – Przerwała na kilka sekund, po czym dodała: – W szpitalu powiedzieli, że mnie uśpił. Zapadła cisza, w czasie której Josie szukała czegoś w papierach na sofie, a potem sięgnęła po złożoną kartkę leżącą na stoliku obok. – Lekarze dali mi to – powiedziała. – Zachowałam na wypadek, gdyby policja jeszcze kiedyś zainteresowała się moją sprawą. Tu jest napisane, co było w soku. Polecili, żebym wzięła to do komisariatu, kiedy będę składać zeznanie. Zerkając na Berniego, Kate wzięła od Josie złożoną kartkę i przeczytała zamieszczoną na niej informację. Flunitrazepam. Znany powszechnie jako Rohypnol. Jego skutek uboczny jest taki, że osoba, która go przyjmie, będzie pamiętać niewiele, jeśli w ogóle coś, z tego, co się wydarzyło, kiedy była pod jego wpływem. Kate słuchała, a Josie ciągnęła dalej: – Miałam wrażenie, że jego rozsadza gniew. Słyszałam, jak mówił sam do siebie, i tak
to właśnie brzmiało. – Co mówił? – spytała Kate. – Słyszałam go dość niewyraźnie, ale brzmiało to bardzo gniewnie, zdaje się, że powiedział coś o „twojej matce”, a ja myślałam: „Nie znasz mojej matki”. Przykro mi, ale to wszystko. Byłam zupełnie oszołomiona. Zacisnęła palce tak, że poniżej miękkich kremowych rękawów widać było tylko różowe i białe kłykcie. – Nie wiem nawet, co mi zrobił, ale zdecydowałam się potem na standardowe testy na AIDS. Kate spojrzała na nią ze współczuciem. – Nie ma pani pojęcia, co się działo po tym, jak panią uśpił? Josie pokręciła głową, zaciskając usta. – Zbadano mnie w szpitalu. Potwierdzono gwałt. Wzięli moje ubrania do badań i później powiedzieli, że nie było na nich żadnych śladów. Uważali, że mógł mnie zgwałcić... czymś, jakimś przedmiotem. Kate poczuła, że ich rozmówczyni mierzy ją wzrokiem, i posłała jej krzepiące spojrzenie. – Nie potrafię opisać, jakie to okropne uczucie wiedzieć, że przydarzyło mi się coś tak... inwazyjnego, a jednocześnie niczego nie pamiętać. Pamiętam tylko to coś na mojej twarzy. Potem nic. – Poszła pani do szpitala od razu po zdarzeniu? Josie przytaknęła. – Znaleziono mnie na jednej z bocznych dróg przy boisku do krykieta. W Edgbaston. Nie... nie miałam na sobie nic od pasa w dół. Powiedziano mi, że ubranie, złożone, leżało nieopodal. – Kto panią znalazł? Josie uśmiechnęła się słabo. – Kobieta z mężem. Byli w kinie, a potem wyszli na spacer z psem. Było bardzo późno... cicho. Owinęli mnie swoimi płaszczami, zadzwonili na policję i pogotowie, i zaczekali, aż przyjadą. – To coś, co miałaś na twarzy, skarbie – co to było? – spytał Bernie. – Przykro mi, ale nie wiem. Szpital o tym nie wspomniał. Może on wziął to ze sobą. Kate spojrzała na Berniego, potem znowu na Josie. – Złożyła pani zeznanie na policji? – Oczywiście. Ale nie od razu. Przez jakieś dwa dni byłam w kiepskim stanie. Lekarze nie pozwolili policjantom ze mną rozmawiać. Poszłam do komisariatu po wyjściu ze szpitala. To było pięć dni później. Wzięłam ze sobą ten dokument. Nawet wtedy nie byłam w stanie opowiedzieć im wszystkiego. Byłam zbyt roztrzęsiona. Musiałam się zgłosić ponownie, po jakichś trzech dniach, żeby dokończyć zeznanie. – Który to był komisariat? – spytała Kate.
– Ten duży. Na Rose Road. W Harborne.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY
Po powrocie do biura Kate miała dwa pytania. – Gdzie jest zeznanie Josie Kenton-Smith? Bernie wskazał na pudło. – Przeszukałem jeszcze raz. Nie ma go. – Robimy zdjęcia ofiar gwałtu? – ciągnęła Kate. Julian, który przysłuchiwał się rozmowie, skinął głową. – Technicy kryminalistyczni robią zdjęcia, jeśli ofiara doznała obrażeń. Jake Brown współpracuje z kobietą, która fotografuje obrażenia twarzy i ciała. Spytać go? Kate zauważyła, że Julianowi chyba trochę poprawił się nastrój. – Mógłbyś pójść teraz? Poproś go o wszelkie dostępne zdjęcia dotyczące wszystkich czterech gwałtów. Pół godziny później Harry i Jake przynieśli to, co znaleźli. Harry odezwał się pierwszy, kładąc na stole stosik fotografii; Julian siedział i patrzył. – To są materiały dotyczące gwałtów, o które prosił Julian. Za pół godziny kończę, ale jak jutro znajdę wolną chwilę, poszukam, czy nie mamy czegoś jeszcze. Puścił oko do Kate i zatarł dłonie. – Idę dziś do Repu. – Co grają? – Sztukę Noëla Cowarda. Moją ulubioną. Present Laughter. – Widziałam to parę lat temu. Bernie łypnął na Harry’ego spode łba i przeniósł wzrok na Jake’a, który układał zdjęcia jedno obok drugiego. – Zaczynajmy. – Zrobiła je moja współpracownica – powiedział Jake. – Harry omówi je z wami. Z tyłu są opisy. Wszystko jest do waszej dyspozycji. Chciałbym je kiedyś odzyskać. Do dokumentacji. Wstał i skierował się do drzwi. Kate patrzyła, jak odchodzi. Przez te kilka minut nie spojrzał na nią ani razu.
Podeszła do stołu i stanęła obok Harry’ego, który podnosił po kolei każde zdjęcie i czytał głośno opis. – To Josie Kenton-Smith, ta, na której Julianowi szczególnie zależało. Napisano tu „stłuczenia ramion”. A więc nic strasznego. Hmm... kilka siniaków. Na zdjęciu prawie ich nie widać. A tu mamy „1 z 1”. To znaczy, że nie zrobiono więcej zdjęć. Czyli to tyle. Tylko siniaki. Nic więcej. Kate przyjrzała się fotografii. Młodsza wersja kobiety, którą odwiedzili z Berniem. Widać było tylko cień siniaka na brodzie Josie. Westchnęła. A wciąż nie otrząsnęła się po tym doświadczeniu. Harry wziął kolejne zdjęcie i oglądał je przez chwilę, po czym odwrócił i przeczytał opis. – To ta Francuzka, Dijon. Tu też na twarzy nie ma nic wielkiego, tylko mały siniak na szczęce. Widzicie? Kate spojrzała na fotografię. Dolna warga Dijon wyglądała na rozciętą, a szczęka była spuchnięta. Znów skupiła się na słowach Harry’ego. – Mało prawdopodobne, żeby ona albo Kenton-Smith miały jakieś obrażenia na ciele, zważywszy na brak zdjęć. Przejdźmy do Suzie Luckman. Nie znaleźliśmy żadnych zdjęć osoby o tym nazwisku. Ta informacja zmartwiła Kate. – A to... – kontynuował Harry, ale Kate mu przerwała. – Nie niepokoi cię, że brakuje fotografii Luckman? Przecież to oznacza, że dokumentacja jest niepełna. – Nieszczególnie, Kate. Akta często wysyła się do oceny do prokuratury. Nie zawsze stamtąd wracają. – Ale nic nie wskazuje, że w sprawie gwałtu na Suzie Luckman był jakiś podejrzany. Po co by więc wysyłano... – Nie wiem, Kate. Następna jest... – Spojrzał na drugą stronę zdjęcia, po czym znów je odwrócił. – Tracey Thomas. Jasna cholera! Nie wygląda za dobrze. Choć to pewnie ze względu na makijaż. Zdjęć ciała też nie ma. Kate wzięła od Harry’ego zdjęcie Tracey Thomas i przyjrzała mu się uważnie. Młoda kobieta o zmierzwionych blond włosach i oczach podkreślonych mocno czarnym eyelinerem i tuszem. Spojrzała na nią drugi raz i ogarnęło ją współczucie dla dziewczyny, która zginęła później w wypadku samochodowym. Harry zdążył już przejść do następnej fotografii. – Ta ostatnia była w teczce Thomas, ale to nie wasza ofiara gwałtu. To samo nazwisko, ale inne imię. Nie wiem, czemu Jake ją włączył. Kate spojrzała z ciekawością na fotografię. – Co się jej stało? – spytała. Harry odwrócił zdjęcie, przeczytał informację i wzruszył ramionami. – Nic. Awantura rodzinna.
Kate wzięła od niego fotografię. – Nie nazwałabym tego niczym, Harry. – Zmarszczyła brwi. Twarz kobiety była opuchnięta i poobijana. Zdaniem Kate ofiara miała też złamany nos. – Miałem na myśli nic, co by ją łączyło z waszymi ofiarami gwałtu, Kate. Harry wziął od niej zdjęcie i jeszcze mu się przyjrzał. – Teraz widzę, że masz rację. Nieźle ją poturbowano. Tak na nas wpływają lata pracy w kryminalistyce. Te wszystkie okropności, które oglądamy, znieczulają, prawda? Kate skinęła lekko. – Harry, jak przyjdziesz jutro, mógłbyś jeszcze raz poszukać z Jakiem czegokolwiek, co dotyczy Suzie Luckman? Mamy tu gdzieś datę. – Nie martw się. Julian dał mi wszystkie informacje. Ta sprawa będzie miała u mnie pierwszeństwo. Rozejrzał się po pokoju. – Dobra, ludzie, ja spadam! Jeśli będziecie czegoś potrzebować, dajcie mi znać albo powiedzcie Julianowi, a on mi przekaże. Jules, stary, do zobaczenia na badaniach kryminalistycznych w przyszłym tygodniu, zgadza się? Uniósł dłoń, a Julian, zaczerwieniony, przybił mu piątkę. Przy drzwiach Harry minął się z Joem. Bernie powoli z dezaprobatą pokręcił głową, a Kate spiorunowała go wzrokiem. – No co?! To nie moja wina, że gość jest taki zniewieściały. – Nie zgrywaj niewiniątka! – warknęła Kate. – Zgrywali je już wobec mnie lepsi. Ty nie dorastasz im do pięt. A takie komentarze są homofobiczne i... – Dobra, dobra! Co cię nagle ugryzło? I co z nim? – Wskazał na Juliana, który już ponownie spochmurniał. Kate zerknęła na podopiecznego i zmarszczyła czoło. Bernie, znów kręcąc głową, usiadł przy stole. – Przyjrzyjmy się, co nam tu przynieśli. Kate zamknęła na chwilę oczy, po czym wróciła do studiowania zdjęć. Nie mają nic na temat Luckman. Zupełnie nic. Teraz, kiedy znaleźli się w posiadaniu tych zdjęć, w umyśle Kate zrodził się pewien pomysł. Spojrzała ostrożnie na kolegów. To będzie coś takiego, jakby poprosić indyki, żeby głosowały za Gwiazdką. Albo za Świętem Dziękczynienia. – Dobrze – zaczęła. – Chcę zaproponować, i naprawdę zrozumiem, jeśli po awanturze z Furmanem nie zgodzicie się, żebyśmy jeszcze raz odwiedzili Johna Cranhama. – Julian podniósł gwałtownie głowę; miał okrągłe oczy i zmartwioną minę. A Kate ciągnęła: – I żebyśmy mu pokazali te zdjęcia. – Czemu sądzisz, że Cranham się zgodzi? – Joe spojrzał na nią przeciągle. – Otoczył się prawnikami. – Życie ci niemiłe czy co? – mruknął Bernie. – Furman zamordowałby cię za samą sugestię.
– Chętnie pójdę sama – powiedziała cicho i podniosła słuchawkę. Po pięciu minutach słuchania przekonującej przemowy Kate Cranham zgodził się bardzo uprzejmie na spotkanie tego popołudnia w jego salonie samochodowym pod jednym warunkiem: bez Berniego. – Cóż... on też nie należy do moich ulubieńców – oświadczył Bernie, usłyszawszy to. – Zresztą jestem umówiony. Na badania.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIERWSZY
Joe przejechał przez bezładną zabudowę Birmingham i dalej, gdzie stopniowo zastąpiły ją nieco mniej gęste przedmieścia, po czym znaleźli się na szerokich ulicach, przy których stały duże domy otoczone rozległymi, dobrze utrzymanymi ogrodami. Znajdowali się w Solihull. W czasie jazdy Kate wypytywała Joego o jego wizytę na Górze i o to, czego się dowiedział o porwaniu Jody Westbrooke. – Gdzie to się stało? – Pod klubem Running Wild w Wolverhampton. – Jacyś świadkowie? Ktoś coś widział? Cokolwiek. – Nie. Jedna z jej koleżanek wspomniała o samochodzie, ale nie potrafiła podać żadnych szczegółów. – Czyli... Jody wsiadła do samochodu nieznajomego? – spytała Kate i zauważyła, że przed nimi pojawiły się pierwsze budynki handlowe centrum Solihull. – To się zgadza, Joe. Podobnie było z Janine i Molly. Jody jest do nich podobna z wyglądu. One też prawdopodobnie zostały porwane sprawnie i cicho, a potem przewiezione... – Musimy poczekać, Ruda – przerwał jej spokojnie, wpatrując się w drogę. – Poczekać na więcej informacji. Kate spojrzała na niego z ukosa, po czym opadła na siedzenie. Dotarłszy pod miejsce pracy Cranhama, Joe zaparkował i przez chwilę siedział za kierownicą, wpatrując się w budynek. Potem spojrzał na Kate. – Myślisz, że on jest w to zamieszany? Chciałbym wiedzieć, co tu robię. – To zadziała najlepiej, jak nic ci wcześniej nie powiem. – Jak chcesz. Wysiedli i weszli do salonu, gdzie zastali czekającego już na nich Cranhama. Przywitał się serdecznie z Kate i skinął Joemu. Zaprowadził ich nie do swojego gabinetu, ale do służbowego pokoju konferencyjnego. W środku czekał już drugi mężczyzna. Kiedy weszli, wstał. Wysoki i elegancki, miał na sobie ciemnogranatowy garnitur w prążki. Zwrócił się wprost do Kate bez żadnego wstępu, wręczając jej i Joemu herbatę w delikatnych
porcelanowych filiżankach: – Sheridan Granville, Rutgers. Będę obecny podczas całej państwa wizyty. – Uprzejmy uśmiech, który przeznaczył dla Kate, nie zagościł w jego oczach. – A przed spotkaniem chciałbym przejrzeć notatki czy pytania, które państwo przynieśli. Kate podziękowała w duchu adwokatowi, który kilka lat temu napadł na nią w sądzie i siłą odebrał jej akta, kiedy była na miejscu dla świadka. Choć sędzia ostro go skrytykował, a w notatkach Kate nie było żadnych treści negatywnych, podburzających ani niczego, co adwokat mógłby wykorzystać, zdawała sobie sprawę, że przecież mogło być. Pożyteczna lekcja. Jak zauważył Joe przy dwóch poprzednich sprawach, nad którymi pracowali razem, a przy których musieli sobie przyswoić mnóstwo dokumentów, Kate „szybko się uczy”. Otworzyła torbę, wyjęła spisane pytania i zdjęcia i wręczyła je Granville’owi, niezbyt chętnie, ale świadoma, że nie ma wyboru. Granville spojrzał na pytania i zdjęcia, po czym oddał je Kate w tej samej kolejności, w jakiej je przyjął, z tym samym ograniczającym się tylko do ust uśmiechem. Na jego sygnał wszyscy usiedli przy okrągłym stole. Pierwszy odezwał się John Cranham. – Jak pani zdaniem mogę wam pomóc, doktor Hanson? Za dziesięć minut mam kolejne spotkanie i... – To nam wystarczy, panie Cranham. Dziękuję, że zgodził się pan znowu z nami spotkać. Prosiłabym, żeby pan spojrzał na pewne zdjęcia. Przedstawiają one młode kobiety, które naszym zdaniem padły ofiarą tego samego człowieka co Molly James. Cranham skinął przyzwalająco, zerknął na Granville’a, potem zaczął oglądać po kolei każde zdjęcie, tak jak Kate je przed nim układała. A ona ani na chwilę nie spuszczała wzroku z jego twarzy. Kiedy ostatnia fotografia znalazła się na stole i zlustrował je wszystkie uważnie, spojrzał pytająco na Kate. – Jak pan sądzi, czy spotkał pan kiedyś którąś z tych kobiet? – Kate nadal uważnie obserwowała jego twarz. Jeszcze raz spojrzał na zdjęcia, potem znów na Kate. – Nie. Nigdy. Kate przyjęła jego odpowiedź ze zrozumieniem. – Proszę powiedzieć, co pan o nich sądzi, panie Cranham. Przyglądał jej się przez kilka sekund, potem spojrzał na Granville’a, a w końcu znów na zdjęcia. Zobaczyła, jak marszczy czoło, kręci głową. – To młode kobiety... zapewne atrakcyjne... ale widać, że – jak by to ująć – ktoś źle się z nimi obszedł. To jasne... – Zmarszczka na jego czole pogłębiła się. – Powiedziałbym, że padły ofiarą jakiegoś przestępstwa. Ewidentnie ktoś bardzo źle je potraktował... szokujące. Tylko tę nie. Ona nie wygląda na skrzywdzoną. – Postukał w zdjęcie, które Kate wyłożyła jako ostatnie, i podniósł na nią wzrok. Wyglądał na zdezorientowanego i lekko zniecierpliwionego. – Czego pani ode mnie chce, doktor Hanson? Nie kojarzę żadnej
z nich. – Dziękuję, panie Cranham – odpowiedziała i po chwili dodała: – To chyba wszystko. Dziękuję panu za współpracę. Joe skierował się posłusznie ku drzwiom, otworzył je, przepuścił Kate i wyszedł za nią. Cranham i Granville obserwowali to ze zdumieniem. W drodze powrotnej Kate zerknęła na Joego, który dotąd nie odezwał się słowem. – Dzięki, że ze mną pojechałeś, Joe. Miałam wątpliwości, czy Cranham miał coś wspólnego z zabójstwem Molly. Chciałam się upewnić. – Kiedy Joe nadal milczał, dodała: – Nie spodziewałam się, że rozpozna którąś z kobiet, nawet Molly, ale nie powiedziałam ci, co chcę zrobić, bo nie chciałam, żebyś mu niechcący coś zakomunikował. Wykazał typowy poziom minimalnego napięcia połączonego z ciekawością, jaki okazałby każdy, komu przedstawiono by jakieś dane o przestępstwie, ale nie wyższy. Rozpoznał ślady fizycznego znęcania się i skomentował je w stosowny sposób. – Czemu jesteś co do niego taka pewna? – Bo winni zwykle nie potrafią ukryć swoich procesów poznawczych; widać je na ich twarzach i w postawie. Ponieważ myśli pracują na wysokich obrotach, często obserwuje się u nich osłabienie reakcji fizycznych dla zrównoważenia wysiłku, który wkładają w myślenie. Nic nie wskazywało, że trybiki myślowe w głowie Cranhama kręcą się bez opamiętania. Nie wyglądało na to, żeby intensywnie się zastanawiał, co byłoby widoczne, gdyby miał wiedzę o kobietach ze zdjęć. Nie próbował niczego ukryć. Nic nie wskazywało, żeby wybiegał myślami naprzód, kombinował, co możemy wiedzieć i jak ma się zachować, jeśli zaczniemy mu zadawać pytania. – Kate uniosła ramiona. – On tylko przyjrzał się uważnie zdjęciom. Nic więcej. – Zdaje się, że nie masz żadnych wątpliwości. – Nie mam. Kilka minut upłynęło w ciszy. – Coś cię zastanawia, Joe? – Skąd wzięłaś to ostatnie zdjęcie? – przemówił w końcu. Kate oglądała krajobraz za oknem. – Poszłam na Górę i poprosiłam o odbitkę jednego ze zdjęć od rodziców Jody Westbrooke. Tak jak i pozostałe, nie miało ono dla Johna Cranhama żadnego głębszego znaczenia. – Odwróciła się do Joego. – Uważasz, że powinnam ci była powiedzieć, co zamierzam zrobić? – Niezła z ciebie ryzykantka, Ruda – przemówił Joe cicho, kręcąc głową. – Kiedy szliśmy na spotkanie, nie wiedziałaś, że Cranham pokaże, iż nie jest naszym sprawcą. – Owszem, wiedziałam – odparła Kate. Joe spojrzał na nią z ukosa. – Czy ktoś ci kiedyś mówił, że można być zbyt inteligentną? Zbyt pewną siebie? – Kilka osób – odrzekła. – No i?
– Nie słuchałam ich. – W takim razie – uśmiechnął się – chętnie zostanę twoim wspólnikiem psychologicznym. * W biurze zastali Berniego, samego w świetle przyćmionym w połowie zaciągniętymi żaluzjami. Kate słyszała przytłumione odgłosy dobiegające z innych części dużego budynku. Rzuciła torbę na ziemię i usiadła, rozgrzana i znużona. – Jak poszło z Wylansowanym Dupkiem? – Dobrze, mimo że był z nim prawnik. Sheridan Granville. Kate poczuła irytację, kiedy na czole Berniego pojawiły się zmarszczki. Po co wymieniła nazwisko? Bernie jest taki przewidywalny. A ty jesteś zmęczona i rozdrażniona. Bernie cmoknął z niezadowoleniem. – Nic mi nie mów. Wysoki, blondyn, szeroka klata i zadarty nos. – Był wysoki, siwy i zakładam, że miał wszystko na swoim miejscu – warknęła Kate. Joe zaśmiał się pod nosem, kierując się do bufetu. Kate zignorowała ich obu i zrzuciła buty. – Johna Cranhama możemy wykluczyć. Nie potknął się przy żadnym zdjęciu. Przy fotografii ofiary przemocy domowej też nie. Gdyby był naszym gwałcicielem, widać by było po jego twarzy, że to zdjęcie nie przystaje do pozostałych. Możecie mi wierzyć, że cały czas obserwowałam go bardzo uważnie. – A co z tą nową dziewczyną, z Jody? Mógł nie zaatakować tych poprzednich, a ją tak. – Jej zdjęcie też mu pokazałam – odparła Kate, masując sobie nogi, a potem rozciągając je. Muszę poćwiczyć. Bernie spojrzał na nią ze złością. – W takim razie cholernie dobrze się składa, że twoim zdaniem facet nie jest w to zamieszany. Bo gdyby był, pokazując mu to zdjęcie, ostrzegłabyś go, że wiemy o... Słuchasz mnie? – Tak. I nie jest w to zamieszany. – Mówił ci ktoś kiedyś, że zachowujesz się, jakbyś miała odpowiedź na wszystko? Mądrale nie cieszą się specjalną popularnością, pani doktor, zwłaszcza u nas. Zerkając na Kate gniewnie z ukosa, Bernie wstał od stołu, podszedł do tablicy, wziął szmatkę i starł nazwisko Cranhama. – Przyjąłeś to z nietypowym dla siebie spokojem – skomentowała Kate, przyglądając mu się. – Tak, cóż, próbuję obniżyć sobie poziom stresu. Nie zamierzam dać Furmanowi żadnych argumentów zdrowotnych. Kate oparła się o krzesło. – Ja dziękuję za herbatę, Joe. Jestem wykończona. Idę do domu. Na kieliszek białego wina i pod chłodny prysznic.
Koledzy wyglądali na równie zmęczonych. Zbyt zmęczonych nawet na typowe dla nich żarty z tego, co powiedziała. * Kate zrobiła kolację dla Maisie i siebie. Teraz była dziesiąta wieczorem i w domu panowała cisza. Maisie poszła wcześnie spać. Kate otworzyła drzwi kuchenne i wyszła do wciąż ciepłego ogrodu. Odkąd rozpoczęło się śledztwo, rzadko tu bywała. Może Celia ma rację. Może to zbyt wiele. Westchnęła i zaczęła myśleć o tym, czego nie robi, współpracując z zespołem. Poczuła gwałtowne napięcie. Nadążała z seminariami, ale tylko dlatego, że studenci byli gotowi dostosować się do jej kalendarza. Wzdychając ponownie, z kieliszkiem w dłoni, ruszyła powoli w głąb ogrodu. Gdzieś w pobliżu rozległo się ciche dzwonienie i z gęstych krzaków wyskoczył mały czarno-biały kształt. – Cześć, kociaku! Gdzie byłeś? Miałeś randkę? Bandzior otarł się o jej nogi. – Miło, że wpadłeś. Chodź do środka. Skierowała się w stronę domu, potem się odwróciła. Kot siedział na trawie. – No chodź – machnęła ręką. – Bez wygłupów. – Bandzior ani drgnął; tylko żółte oczy przeniosły się z Kate na dom i z powrotem. Kate zmarszczyła brwi, spoglądając na zwierzę siedzące twardo na ziemi. Co z nim? – Dobrze. Jak chcesz. Tylko nie przychodź potem z płaczem o pierwszej w nocy. Zrobiła kilka kroków, weszła do domu i zamknęła drzwi na zamek. Potem jeszcze raz spojrzała na kota. Nadal ani drgnął. Pokręciła głową. Zwariowany zwierzak. Kiedy odwróciła się do kuchni, rozległ się nagły warkot. Serce podeszło Kate do gardła i upuściła wino na kafelki. – Na miłość boską – mruknęła, chwytając papierowy ręcznik, żeby wytrzeć podłogę, i posyłając gniewne spojrzenie ekspresowi do kawy, którego rzadko używała. Urządzenie odwdzięczyło jej się kolejnym warknięciem. Kate zostawiła kuchnię pogrążoną w ciemnościach i skierowała się na korytarz i na górę, gasząc po drodze światła. Na piętrze usłyszała ciche skrzypienie i zobaczyła, że drzwi pokoju Maisie powoli się poruszają. Niech szlag trafi te stare drzwi. Otworzyła cicho sypialnię córki i zajrzała do środka. Ze względu na obecny zły nastrój Maisie, związany z kolejną niedotrzymaną obietnicą Kevina, Kate nie pytała ją więcej o to, co znalazła w jej pokoju. Musi ustalić, do kogo należą te tabletki, ale była pewna, że nie są Maisie. Podeszła do łóżka i spojrzała na śpiącą córkę, z gęstwiną włosów rozrzuconych na poduszce. Pomimo że wieczór był ciepły, przeszła przez pokój i zamknęła okno, a następnie zaciągnęła zasłony. Postała, wsłuchując się w rytmiczny oddech Maisie, potem jeszcze raz podeszła cicho do łóżka i znów spojrzała na śpiące dziecko. Które niedługo
stanie się nastolatką. Młodą kobietą. Przygładziła gęste włosy. Nie spiesz się za bardzo. Powoli. Przełknęła ślinę. Jeden kieliszek wina ci wystarczy, moja droga. Zablokowawszy uchylone drzwi książką, żeby w pokoju był przewiew, Kate wyśliznęła się i skierowała do głównej łazienki.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DRUGI
We wtorek o ósmej rano Kate wpadła do kuchni w łopoczącym jedwabistym żółtym szlafroku, włączyła czajnik, po czym wypadła na korytarz. – Maisie? Maisie! Jesteśmy spóźnione! Wróciła do kuchni i przygotowała herbatę, nalała soku i zrobiła tost. Dostrzegłszy na dworze Bandziora, z łapami na szybie, otworzyła drzwi i zwierzak śmignął do środka. – A z tobą co znowu? Maisie weszła niespiesznie do kuchni, zupełnie zaspana. – Nie mów do kota, mamo. Nie jesteś staruszką. – Dzień dobry, słonko mego życia. Pół godziny po szybkim śniadaniu z Maisie Kate była umyta, nawilżona i ubrana w ciemnoniebieską jedwabną koszulę i dopasowane czarne lniane spodnie. Wsunąwszy na nogi czarne zamszowe sandały na koturnie, włożyła na włosy opaskę. Jeszcze wilgotne. – Och, na miłość boską! – Ściągnęła opaskę, pochyliła się i znowu włączyła suszarkę. W jej kieszeni zawibrował telefon. Dzwonił Bernie. – Cześć, pani doktor. Chcę ci tylko przypomnieć, że gdybyś zamierzała wejść do nas przez drzwi frontowe, to możesz zapomnieć. Powinnaś to zobaczyć. Trzymaj się tyłu. Zdaje się, że jednak nie kupili tych bzdur, które wciskał im Furman. Po trzydziestu minutach Kate, wysadziwszy przedtem Maisie pod szkołą, zbliżała się do tylnego wjazdu na teren komendy. Zwolniła, spoglądając na zaparkowane samochody. Tu też czekała prasa. Z tyłu rozległ się klakson. Za późno. Nie mogła się wycofać. Podjechała powoli i zaczęła skręcać ku wjazdowi. W jednej chwili przed jej samochodem pojawiło się cztery czy pięć osób, dwie z wycelowanymi w nią aparatami. Kate była przerażona. Zahamowała gwałtownie, z obawy że kogoś potrąci, nacisnęła kilka razy klakson i zaczęła powolutku przesuwać się do przodu. Dziennikarze się rozstąpili i wjechała szybko za bramę, gdzie zaparkowała w niewidocznym dla nich miejscu. Zastała kolegów w przyćmionym świetle biura; okno było znowu częściowo zasłonięte żaluzjami.
– Złapali mnie! Z tyłu. Chyba zrobili mi zdjęcia. Czy ktoś się tym zajmuje? Ktoś zajmuje się nimi? Joe podał jej kubek herbaty. – Góra na razie milczy. Dziennikarze są wkurzeni, bo wiedzą, że Furman ich zwodzi. Nikt nie przekazuje im żadnych pewnych informacji, więc opierają się na tym, co sami mogą wywnioskować, a potem pomnożyć. – Wskazał skinieniem stertę dzienników na biurku. Kate spojrzała na Berniego, który czytał „The Sun”, zaciskając wargi. – Tutaj napisali, że jestem sześćdziesięcioletnim weteranem. Bezczelność. Kate podeszła do Joego i zajrzała mu przez ramię do lokalnej gazety. Nie musiała szukać artykułu. Był tam. Na pierwszej stronie. – Hmm... najwyraźniej nie są zachwyceni zaprzeczeniami Furmana. Te wszystkie informacje są nieścisłe – mruczała Kate. – Och, na miłość boską! „Zabójca z obwodnicy wciąż na wolności”. Idiotyczne, mylące, banalne bzdury. – Zamilkła i przeczytała artykuł do końca. – Nie wspominają o zaginięciu Westbrooke. Joe podniósł na nią wzrok. – Nikt jeszcze nie wie, czy między tymi sprawami jest jakiś związek. – Jest. – Kate się wyprostowała. Przez chwilę przyglądała się kolegom w milczeniu, a potem postanowiła podzielić się tym, co chodzi jej po głowie. – Zważywszy na te wszystkie nieścisłości, może porozmawialibyśmy z dziennikarzami, podali im podstawowe, okrojone informacje? – Chcesz przeciągnąć ich na naszą stronę? – Co najmniej dwa zabójstwa i prawdopodobnie cztery wcześniejsze gwałty mają ze sobą związek. Myślę, że powinniśmy poinformować społeczeństwo, jakie są fakty, tyle że odpowiednio je przykroić, uwzględniając dotychczasowe ustalenia. Ale jest jeszcze inny powód, dla którego powinniśmy to zrobić. Trzeba ostrzec kobiety przed zagrożeniem. Jeśli nasz sprawca przez pewien czas zaprzestał działania, a teraz znów jest aktywny, należy je o tym poinformować. – Zawahała się. – Może nawet zaowocuje to dla nas jakimiś nowymi tropami. – Skąd? – spytał Bernie. – Kto wie? Z otoczenia sprawcy z lat dziewięćdziesiątych; ktoś przeczyta informację, zastanowi się i powiąże go ze sprawą. Albo od rodziny kogoś, kto zaginął, lub od kobiety, która kiedyś została zgwałcona, i teraz coś jej się przypomni. – Przerwała i odgarnęła z twarzy niesforny kosmyk. – Gdzie jest Furman? – W Londynie, na jakiejś bibie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych – odparł Bernie. Kate spojrzała na Joego. – Co o tym sądzisz? – Zorganizuję to. – Wyszedł. Wrócił po dziesięciu minutach. – Umówiłem się tu na jutro z dwoma dziennikarzami. Potrzebujemy czasu, bo to musi
się odbyć na naszych warunkach. To oznacza, że musimy mieć plan na wywiad. – Tak się zastanawiałam... Mam pewien pomysł. – Utkwiła wzrok w notatniku, a kiedy na nich spojrzała, stwierdziła, że wpatrują się w nią i czekają. Nie było żartów Joego ani humorów Berniego. – Suzie Luckman – zaczęła. – Wiecie, że moim zdaniem nie dotarła do Londynu po weekendowym pobycie w domu. To nie miałoby sensu, żeby sprawca jechał do Londynu, aby tam ją zabić, i przywoził tu. – Odczekała chwilę, po czym powiedziała: – Jeśli mamy rację i te gwałty mają związek z zabójstwami, to znaczy, że Suzie dwa razy padła ofiarą tego samego sprawcy. To nie był przypadek. Nikt nie ma aż takiego pecha. Jeśli sprawca śledził Suzie, zanim ją zgwałcił, wiedział, jak wygląda jej życie w Birmingham: gdzie mieszka, gdzie pracuje. A potem, kiedy po gwałcie przeprowadziła się do Londynu, musiał znowu zacząć ją śledzić, kiedy odwiedzała rodzinę. Dlatego po przemianie wiedział, gdzie jej szukać... a wtedy ją zabił. – Czy teraz powiesz – Bernie wstał od stołu – że mamy szukać też stalkerów? Kate zmarszczyła brwi, patrząc w dół, rozmyślając o informacjach w dzienniku Janine Walker. Płyty tektoniczne zetknęły się. – Jak mogłam być tak głupia? – powiedziała cicho. – Tajemniczy znajomy Janine. Mówił, że kiedyś już ją widział... – Ruda, przecież mówiłaś, że oni nie nawiązują kontaktu z ofiarami? Kate utkwiła wzrok w tablicy. – ...Może Janine była wyjątkiem... choć nie wiemy, jak postępował z innymi ofiarami. W tej chwili jestem tylko pewna, że Janine nie uważała go za stalkera, a było tak dlatego, że on zapewne się nie spieszył, z obserwacji dowiedział się o niej wszystkiego, czego mógł, a potem pokazał jej się jako człowiek rozbrajająco normalny i godny zaufania. Wyciągnęła notatnik z torby i przerzuciła kartki, po czym z wypiekami na policzkach podniosła wzrok na kolegów. – Zgadza się. Obserwował Janine – wyszeptała. – Tak jak Suzie. – No i mamy jeszcze Molly – powiedział cicho Joe. – Wzmianki o mężczyźnie, którego widywała w kafejce w centrum handlowym? Jego słowa zawisły w nieruchomym powietrzu. Kate podeszła szybko do teczki na biurku Juliana. Znalazłszy to, czego szukała, przy akompaniamencie kluczy, którymi Bernie potrząsał w kieszeni, wróciła do stołu, usiadła i zaczęła studiować dane. Po paru minutach wyjęła z torby czerwony marker i spojrzała na Joego i Berniego. – Macie plan miasta? Bernie spojrzał na zegarek, po czym wyciągnął rękę w stronę półki obok stanowiska Juliana i podał jej spiralnie oprawioną księgę. – Jedziesz ze mną do pani Luckman? Kate przytaknęła, wpatrując się w plan dystryktu Birmingham i robiąc na nim niewielkie znaki markerem. Po chwili odchyliła się na krześle i oceniła swoje dzieło
z odległości. Nie jest to kształt idealny. Kilka nie pasuje. Znowu przyjrzała się punktom, które naniosła. Jeśli uznać, że gwałty i morderstwa układają się w kształt koła, nie ulega wątpliwości, co jest jego środkiem. Birmingham. A dokładnie Edgbaston i Harborne na południowym wschodzie. Sprawca działa tam, gdzie czuje się pewnie. Mieszka tam? Pracuje?
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY TRZECI
Po trzech kwadransach Kate i Bernie siedzieli w salonie małego bliźniaka w Moor Green, dzielnicy podmiejskiej, niecałe pięć kilometrów od Rose Road. Kate wyjrzała przez okno na podobne do siebie domy otoczone zadbanymi trawnikami i jaskrawymi rabatami. Tym razem to Bernie mówił, ale nie zdradził starszej kobiecie wiele ponad to, że badają niewyjaśnione napaści w Birmingham. Pani Luckman, owdowiała matka Suzie, poszła zrobić herbatę. – Co o tym sądzisz? – spytał cicho Bernie. – O czym? Bernie skinął w stronę drzwi, za którymi zniknęła pani Luckman. – Wydaje się trochę rozkojarzona. Bernie przytaknął, a pani Luckman bezszelestnie pojawiła się w drzwiach salonu. – Mogłabym poprosić o pomoc? Taca jest dla mnie trochę za ciężka. Bernie zaskakująco zwinnie wstał, udał się za kobietą na tył domu i wrócił z herbatą. Dziesięć minut później mieli potwierdzenie ataku na Suzie, którego dokonano w pobliżu domu, w czwartek wieczór w kwietniu 1997 roku. Rozmowa utknęła w martwym punkcie, kiedy Kate poprosiła, żeby pani Luckman opowiedziała im, co stało się później: czy Suzie złożyła zeznanie na policji, czy nie. Trudno im było ustalić choćby kolejność zdarzeń w życiu Suzie w latach dziewięćdziesiątych. Wyglądało na to, że pani Luckman była pewna tylko tego, że natychmiast po napaści na córkę ich dom odwiedziło dwóch policjantów. Nie pamiętała natomiast nic na temat późniejszego zaginięcia córki, zgłoszonego przez jej pracodawcę, gdy nie pojawiła się w pracy, i dochodzenia przeprowadzonego w Londynie. Julianowi nie udało się znaleźć potwierdzenia, czy pani Luckman albo ktokolwiek inny z Birmingham zgłosił zniknięcie Suzie. Kate przyglądała się uważnie starszej kobiecie, ze smutkiem stwierdzając prawdę o chaotyczności i niespójności jej myśli. Pani Luckman spoglądała na nich niepewnie. – Cóż, jak wiem, pracuje w Londynie...
Bernie zerknął na Kate, wyraźnie skrępowany. Kate przemówiła łagodnie, używając jak najprostszych słów. – Co Suzie zrobiła po napaści? Stara kobieta siedziała milcząca i nieruchoma. Po długiej chwili spojrzała na Kate. – Myślicie, że Suzie nie żyje – powiedziała naraz oskarżycielskim tonem. Zawahali się, a Kate niepokoiła się, że rozmowa z panią Luckman przyjęła przygnębiający ją obrót. Kobieta poruszyła się, skupiła, i wydawała się teraz bardziej świadoma, gdzie się znajduje. Jej wzrok powędrował ku zegarowi na kominku: 11.45. – Może napijecie się słodkiej sherry? Może... kapeczkę? Oboje podziękowali. Znowu zapadła cisza. A potem: – Był tu bardzo miły mężczyzna... zdaje się, że miał na imię Henry. Wziął szczotkę do włosów Suzie. Kate wiedziała, że na wieść o teorii zespołu, iż niedawno znaleziona kość może pochodzić od Suzie, Connie poprosiła kryminalistykę o zebranie materiału. Nagle wzrok pani Luckman nabrał ostrości. – Wiem, co myślicie o Suzie. Czasem też tak myślę. Coś jej się stało. Coś okropnego. Minęło tyle czasu, ale... trudno zebrać myśli. – Sfrustrowana, wskazała na swoją głowę. Kate i Bernie patrzyli zakłopotani, jak nagle się przed nimi rozkleja, a po jej twarzy toczą się łzy. Potem, w jednej chwili, jej nastrój znowu uległ zmianie. – Teraz pamiętam – rozpromieniła się. – Suzie jest w Londynie, ma tam wspaniałe życie. – Zmarszczyła brwi. – A możę ja tylko tak udaję... Kate poczuła ucisk w głowie. Potrafiła zrozumieć oszukiwanie samej siebie, ale widziała też, że pani Luckman ma znacznie bardziej zasadniczy problem. Policzyła w myślach, w jakim wieku może być ta kobieta. Pewnie jest po sześćdziesiątce. Najwyraźniej choroba rozwinęła się u niej dość wcześnie. – Pani Luckman. Może nam pani opowiedzieć o Suzie, bo my jej nie znamy. Twarz pani Luckman złagodniała. – To bystra dziewczyna. Mądra. Teraz przemówił Bernie: – Czy miała chłopaka, pani Luckman? W tamtym okresie, kiedy na nią napadnięto? – Nie. Nie miała tu unormowanego życia. Dlatego postanowiła się przenieść do Londynu. Naprawdę pojechała. Do Londynu. Naprawdę! Widząc, że pani Luckman zaraz się znowu rozpłacze, Kate pospiesznie ją uspokoiła. – Wiemy, że pojechała – powiedziała cicho, kładąc dłoń na ramieniu kobiety. Kate w żadnym razie nie mogła ujawnić wyników wyszukiwania transakcji kartami kredytowymi. Ani powiedzieć, dlaczego Harry wziął osobisty przedmiot używany przez Suzie. Biedna kobieta miała jakby tylko przebłyski świadomości, że jej córka prawie na pewno nie żyje. Może najłaskawszym aspektem jej choroby było to, iż chroniła ją przed tą rzeczywistością. Kate chciała wyjść. Zostawić tę biedną kobietę w spokoju. Ale musieli pilnie ustalić
pewne fakty, gdyby się udało. – Kiedy Suzie była jeszcze w Birmingham, czy mieszkała tutaj? Z panią? – spytała Kate. Szybkie skinienie. – O tak. Choć miała już dwadzieścia jeden lat, nie ułożyła sobie życia. Nie wiedziała, co chce robić. Ani kim zostać. – Miała jakieś pomysły? Pani Luckman uśmiechnęła się. – Zabawne, że to pani pyta. Myślała o wstąpieniu do policji. Była wysoka, ale powiedziała mi: „Mamo, im już na tym nie zależy”. Kate robiła bardzo skrótowe notatki. – Czy przed wyjazdem z Birmingham do Londynu Suzie pracowała? – Tak. Była sprzedawczynią w Rackhams – odparła pani Luckman, używając dawnej nazwy domu towarowego. – Nie chciała tego dalej robić. – Jej uwaga znowu się rozproszyła, kiedy przeniosła wzrok na okno. – Posłuchaj, skarbie – zwrócił się do niej Bernie – wiesz, czy twoja córka miała jakieś kłopoty? No, z mężczyznami. – Nie. – Pani Luckman pokręciła głową. – Suzie by mi powiedziała. Była ładna. Mogłaby mieć wielu chłopaków. Chciała coś osiągnąć, zanim znajdzie kogoś i założy rodzinę. Mówiła właściwie tylko o niektórych klientach domu towarowego. Nazywała ich swoimi stałymi klientami. Kobiety w różnym wieku. I kilku mężczyzn. – Co mówiła o mężczyznach, skarbie? – Pytanie Berniego nie zrobiło na pani Luckman żadnego wrażenia. Znowu odpłynęła. Pochylił się ku niej i powiedział cicho i ostrożnie: – Czy Suzie nazwała któregoś mężczyznę po imieniu? Oczy pani Luckman były mętne. – Nie. Chyba nie. Poznawała wtedy wiele ludzi. Mówiła, że kupują rzeczy dla żon. Ci mężczyźni. – Czy wspomniała kogoś konkretnego? – podsunął znów Bernie. Pokręciła głową, znów jakby otoczona mgłą. – O czym? Po co? – spytała płaczliwie. Kate rozejrzała się po małym salonie, pokrytym warstwą kurzu, ozdobionym bibelotami i fotografiami w ramkach. Na kredensie stało zdjęcie młodej kobiety. – Pani Luckman, czy to Suzie? Starsza kobieta spojrzała tam, gdzie wskazywała Kate. – Tak, to ona. Wstała, wzięła zdjęcie i podała je Kate. Kate przyjrzała się uważnie atrakcyjnej młodej kobiecie, idealnej owalnej twarzy obramowanej blond włosami do ramion, przytrzymywanymi czarną aksamitną przepaską. Zobaczyła też kremową koszulę i delikatny złoty naszyjnik. Poczuła napięcie Berniego, który też zauważył wszystkie te szczegóły. – Pani Luckman, moglibyśmy wziąć to zdjęcie? – spytał. Kiedy nie odpowiedziała,
dodał: – Na pewno je oddamy. Po chwili starsza kobieta powoli skinęła głową. Kate przeniosła wzrok ze zdjęcia na matkę Suzie; wątpiła, że uzyska jasną odpowiedź na następne pytanie, ale wiedziała, że musi spróbować. – Czy po przeprowadzce do Londynu Suzie przyjeżdżała do domu regularnie? – Nie. Dzwoniła i mówiła, że pod koniec tygodnia przyjedzie. Kiedy indziej po prostu przyjeżdżała. Miała swój klucz. Gdy zbierali się do wyjścia, Bernie zwrócił się do pani Luckman: – Przyjemna okolica. Ma pani dobrych sąsiadów, pani L.? Kobieta pokręciła lekko głową. – Są dość mili, ale to sama młodzież. Cały dzień w pracy. Teraz Kate miała jeszcze coś do powiedzenia. – Pani Luckman? Pamięta pani, czy Suzie była kiedyś w komendzie w Harborne? Poczuła na sobie karcące spojrzenie Berniego. Pewnie uważał, że za bardzo naciska. Matka Suzie skinęła, jakby trochę przytomniejsza. – Tak. Poszła do komisariatu. Ten duży. Powiedziała, że chce pomagać innym kobietom, które doświadczyły tego samego. To było po tym, jak została... zgwałcona. Chciała zrobić coś dobrego. I chciała się dowiedzieć, jak się dostać do policji. * Wyszli z domu pani Luckman i wrócili do samochodu. – No i proszę, pani doktor. Nie złożyła oficjalnego zeznania. Kate pokręciła głową. – Zważywszy na stan pani Luckman, nie możemy być tego pewni, choć istnieje możliwość, że Suzie była na Rose Road. Bernie bez słowa wybrał numer w telefonie i zaczekał na odpowiedź. – Do kogo dzwonisz? – Do opieki społecznej. Spytać, czy wiedzą o pani L. Chcę, żeby ktoś do niej przyjechał, i to migiem. Jeśli śledztwo dalej będzie się toczyć w tym kierunku, i tak będzie potrzebowała wsparcia. Zadzwonię do nich za kilka dni i zobaczę, co zrobili. W drodze powrotnej Kate obserwowała, jak za oknem przesuwa się podmiejski krajobraz pełen schludnych bliźniaków, małych sklepów i ludzi. Choć pani Luckman zdawała się pewna, że Suzie była na Rose Road, musieli pamiętać, że nie jest ona wiarygodnym źródłem informacji. Kate zmarszczyła brwi. Według matki Suzie chciała pomagać innym młodym kobietom. W takim razie musiała przecież zgłosić oficjalnie, co ją spotkało. Kate niepokoiło też coś innego. Co z nieregularnością jej odwiedzin? Jak prześladowca może prześladować, kiedy dostępność ofiary jest zupełnie nie do przewidzenia? Oparła się na siedzeniu ze wzrokiem utkwionym za oknem, rozmyślając o pani Luckman, która została teraz sama w domu. Wszyscy jesteśmy bezbronni. Zerknęła na Berniego, pochłoniętego prowadzeniem. Mimo irytacji, jaką czasem w niej
budził, mimo niepoprawności politycznej jego poglądów, to właśnie sierżant Koszmar pomyślał, żeby zadzwonić do opieki społecznej.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY CZWARTY
W biurze Kate zobaczyła wiadomość zostawioną na stole. Od Connie. Przeczytała ją szybko, po czym pokazała Berniemu: „Ustalono, że kość pochodzi z kośćca Suzanne Rachel Luckman”. Choć tego właśnie się spodziewała, Kate poczuła nagłe znużenie. Oparła się o krawędź stołu, znowu rozmyślając o pani Luckman; kobieta i tak już jest w trudnej sytuacji, a teraz będzie musiała stawić czoło tej wiadomości. Nagle usłyszała przy uchu ciche słowa Berniego: – No, pani doktor. Rozchmurz się. Sprawa się ruszyła. Mamy robotę do wykonania. Kiedy Kate się nad tym zastanawiała, otworzyły się drzwi i do biura wszedł Joe. – Widzieliście wiadomość? Kate się wyprostowała i odgarnęła włosy do tyłu. – Tak. Trzeba się zabrać do tego, co mamy do zrobienia – odparła cicho. * Kate i Joe skończyli pracę nad planem spotkania z prasą. Postanowili nie wspominać o gwałtach, ale przyznać, że mają trzy zabójstwa, dokonane, ich zdaniem, przez jedną osobę. Kate miała przedstawić swoją teorię na temat prawdopodobnego podłoża działania i osobowości sprawcy. Joe, bardziej doświadczony w kontaktach z mediami, powiedział, że chętnie coś doda, jeśli uzna to za istotne. Na koniec mieli zaapelować o pomoc ludzi. Postanowili, że Furmanem się zajmą, kiedy dowie się o wywiadzie. Po godzinie byli jeszcze w biurze, ale teraz naprzeciw nich siedziało dwóch dziennikarzy: korespondent „Timesa”, Mark Belding, wysoki, chudy mężczyzna o smętnej minie i z garbem; oraz przygrube, uśmiechnięte przeciwieństwo Beldinga o nazwisku Colin West, z „Birmingham Mail”. Kate pożyczyła z prosektorium dużą płachtę materiału, która zasłaniała teraz tablicę. Joe przedstawił dziennikarzom w zarysie przebieg dochodzenia w sprawach niewyjaśnionych, bez bliższych szczegółów. Belding w tym czasie notował, natomiast West przyglądał im się ze splecionymi na piersiach rękami i od czasu do czasu kiwał głową, a mały dyktafon, który wyciągnął wcześniej z kieszeni, chłonął słowa Joego. Kate była
zaniepokojona dyktafonem oraz faktem, że przyniósł go jowialny West, a nie posępny Belding. West spojrzał na Kate z dziwnie zachęcającym uśmiechem na pulchnej twarzy. – Jaki miała pani dotąd wkład w sprawę, doktor Hanson? Zgodnie z planem Kate przedstawiła w skrócie swoją analizę charakteru zabójstw, a także osoby, której szukają. – Wiemy o nim niewiele – powiedziała. – Informacje, które mamy, są niepewne, prosimy o pomoc każdego, kto zdoła je powiązać z kimś, kogo zna lub znał, może nawet bardzo dobrze. Zamilkła na chwilę, podczas gdy ołówek Beldinga śmigał po notatniku. Skończył pisać i dał znak, żeby kontynuowała. West spojrzał na nią pokrzepiająco, a ona wzięła głęboki oddech, wciąż ostrożna, pomimo planu, który opracowali z Joem. – Uważamy, że mężczyzna, który dokonał zabójstw tych młodych kobiet, ma bardzo określone potrzeby w relacjach intymnych. Jego partnerki seksualne muszą być uległe. To on kontroluje akty seksualne. Wobec żony lub dziewczyny byłby wymagający, dominujący, a nawet brutalny. Istnieje prawdopodobieństwo, że podczas czynności seksualnych mężczyzna ten wiąże partnerkę, a może także zasłania jej twarz. Niemal na pewno często sięga po pornografię. Dwaj dziennikarze wpatrywali się w Kate z wyczekiwaniem, podczas gdy ona myślała o tym, co dotąd powiedziała i co jeszcze powie. – Prosimy o kontakt każdą osobę, która doświadczyła takiego zachowania lub rozpoznaje je i może je odnieść do jakiegoś mężczyzny, który przebywał w Midlands od połowy do końca lat dziewięćdziesiątych. – Przerwała. – Chcielibyśmy poprosić też o pomoc osoby, które w tym czasie mogły z nim pracować, każdego, kto zdał sobie sprawę z jego podejścia do kobiet. Czy ktoś potrafi odnieść podane przeze mnie informacje do jakiejś osoby, z którą zetknął się w ciągu ostatnich piętnastu lat? Ołówek, który pospiesznie pokrywał pismem papier, nagle zamarł w ręku Beldinga. – Wiele z tego, co pani opisała, można uznać za zachowanie normalne. Na kilka sekund Kate straciła animusz. – Mówiłam o przemocy, a poza tym... Przerwała, świadoma, że ołówek Beldinga wciąż czeka, uniesiony. Sprytnie. Chciał, żeby wyszła poza plan. Cały ten wywiad był trudniejszy, niż się spodziewała. Rzuciła okiem na Joego, a on uniósł brew i skinął niemal niezauważalnie, co Kate odczytała jako zachętę. – Opisane przeze mnie zachowanie byłoby odbierane przez partnerkę seksualną jako agresja. To nie byłby akt odbyty za przyzwoleniem drugiej strony. West pokiwał głową z sympatycznym uśmiechem. – Pani doktor, może pani powiedzieć, co legło u podłoża jego zachowań? Czy na przykład był maltretowany w dzieciństwie i tak dalej. – Niekoniecznie – odparła Kate, wciąż ostrożna. – Ale jego młodość musiała być
naznaczona trudnościami. Zachowanie sprawcy wskazuje, że uważa on, iż ma prawo bardzo źle traktować kobiety. Może miał jakąś skomplikowaną relację z kobietami w swojej rodzinie. Może czuł się przytłumiony przez rodzeństwo, na przykład uważał się za mniej atrakcyjnego fizycznie czy inteligentnego. Rozumieją panowie, że to są tylko różne możliwości. Niektóre mogą się okazać prawdziwe, inne nie... – Co jeśli ktoś, czytając to, co nam pani powiedziała, pomyśli, że ma informacje, ale czuje opór przed rozmową z policją? Co by pani powiedziała takiej osobie, doktor Hanson? – Proszę to zrobić. Proszę do nas zadzwonić. Zapewniamy każdego, kto skontaktuje się z nami, że zespół do spraw niewyjaśnionych nie ujawni źródła informacji. – Kate się zawahała. – W tej chwili robimy wszystko, co w naszej mocy, ale potrzebujemy pomocy społeczeństwa. Prosimy, by każdy, kto myśli, że dysponuje jakimiś informacjami, skontaktował się z nami. – Skąd ta przerwa od początku wieku do teraz? – chciał wiedzieć Belding. – Gdzie podziewał się sprawca? – Po pierwsze – odpowiedział mu Joe – nie wiemy na pewno, czy była jakaś przerwa. Istnieje możliwość, że sprawca działał dalej. Może przeniósł się gdzieś ze swoimi przestępczymi zachowaniami. Szukamy teraz przypadków porwania z zabójstwem o podobnym charakterze... – Jaki to charakter? – włączył się West. – Przykro mi, ale nie możemy tego ujawnić – odparł swobodnie Joe. – Poza tym ta pozorna przerwa w jego działaniach przestępczych może oznaczać, że był w więzieniu. Albo przeniósł się do innej części kraju lub nawet za granicę. Nie wiemy tego. Chcemy uwzględnić wszystkie możliwości, dlatego apelujemy też do funkcjonariuszy, pracowników więzień i kuratorów sądowych – jeśli informacje, które dziś upubliczniamy, kojarzą się wam z kimś, z kim pracowaliście lub zetknęliście się w ostatnich latach, zadzwońcie do nas. Dziennikarze spojrzeli na Kate, a ona powtórzyła jeszcze swoje przesłanie. – Jeśli ktokolwiek po przeczytaniu mojego opisu intymnych zachowań tego człowieka skojarzy je z kimś z rodziny lub kimś, kogo znał lub zna, bardzo prosimy o poinformowanie o tym policji. Rozumiemy, że to może być trudne. Ale on zamordował już trzy młode kobiety. – Może po prostu przestał – spekulował West. – Uważamy za bardzo mało prawdopodobne, żeby ten mężczyzna przestał atakować młode kobiety. Po prostu nie wiemy, co robił od dwa tysiące trzeciego roku. – Może pani powiedzieć coś o ofiarach, doktor Hanson? – spytał Belding. – Te trzy kobiety łączyła wspólnota pewnych cech. Wszystkie miały około dwudziestu lat i długie blond włosy. Były wysokie i szczupłe. Wykształcone. Gustownie ubrane. – Zważywszy, że uważa pani, iż on wciąż może stanowić zagrożenie, czy ma pani jakąś radę dla młodych kobiet o podobnych cechach? – spytał West z tym swoim pozornie
zachęcającym uśmiechem. – Wszystkie kobiety powinny zawsze zachowywać ostrożność – odparła po prostu Kate. – Macie w planach publiczną rozmowę z mediami? Występ w wiadomościach? – Nie – odparła stanowczo. Dziennikarze schowali notatniki i dyktafon i wyszli, mijając się przy drzwiach z Berniem, który obszedł ich szerokim łukiem. – Jak nam poszło? – spytała Kate, opierając głowę na dłoni, wyczerpana. – Dowiemy się, jak zobaczymy jutrzejsze gazety – odparł Joe. Bernie potarł sobie policzki. – Wtedy dopiero się porobi. Miejmy nadzieję, że będą z tego jakieś nowe tropy. Joe oparł na stole długie nogi, krzyżując je w kostkach. – Może to zachęci sprawcę do skomunikowania się z nami. – Skąd ten pomysł? – zdziwiła się Kate. – Mieliśmy w Stanach taką dużą sprawę. Mówiono o niej w całym kraju. Facet zabił wiele osób. O ile pamiętam, dziesięć. A potem przestał i... – Zdaniem pani doktor oni nigdy nie przestają. Kate zmilczała, a Joe ciągnął dalej. – On przestał. Kiedy znalazł w swojej okolicy pracę jako taki jakby strażnik. Coś jak wasza straż sąsiedzka, ale płatna i bardziej oficjalna. Właściwie chciał zostać gliną, ale go nie przyjęli. Zdaje się, że ta praca dała mu to, czego chciał czy potrzebował. Mundur i możliwość dyrygowania innymi. Wystąpił parę razy w telewizji, opowiadał o swoich obowiązkach. – No dobra. Czyli przestał, bo dostał pracę, która mu pasowała. A co się stało potem? – spytał Bernie. – Reporter z największej lokalnej gazety wiedział o tych zabójstwach. Pozbierał więc informacje z materiałów prasowych – to było już po tym, jak sprawca przestał działać – i napisał książkę. Została wydana. Nagle reporter zbił wielką kasę. Występował w wiadomościach i talk show. Wtedy zabójca zaczął się komunikować. – Nie mów tylko, że znowu zaczął zabijać – przeraziła się Kate. – Nie. Tak jak powiedziałem, zaczął się komunikować. – Z kim? Jak? Dlaczego? – zdziwiła się Kate. Joe wyciągnął długie ręce i splótł palce za głową. – Wysyłał do gazety listy, zaadresowane do gościa, który napisał książkę. O jego zabójstwach – bo tak je postrzegał. – No to... czemu to zrobił? – spytał Bernie. – Bo był wściekły na reportera. Uważał, że tylko on jest ekspertem w temacie „swoich” zabójstw. I chciał poprawić dziennikarza w kilku kwestiach. Wysyłał mu więc informacje o szczegółach tego, co zrobił. Takie, o których nie wiedział nikt, może poza glinami. Zostawiał też różne straszne rzeczy w pobliżu miejsc, gdzie dokonał zabójstw. Jak
się okazuje, niedaleko swojego domu. – Jakie rzeczy? – ożywił się Bernie. – Na przykład lalki Barbie z urwanymi głowami. Wiadomości w pudełkach od seriali. Serial – seryjny. Łapiecie? – Wkręcasz nas! – Bernie ściągnął brwi i zmrużył oczy. – Nie wkręcam. Kate spoglądała na Joego z wyczekiwaniem; nad nosem pojawiła jej się niewielka zmarszczka. – No i? Co dalej? – niecierpliwił się Bernie. – Złapano go. – Jak? Nadal nie rozumiem, czemu robił te wszystkie wariactwa. – Ja rozumiem – powiedziała Kate. Joe uśmiechnął się do niej szeroko. – Robił to, bo nie podobało mu się, że wszyscy mówią o autorze książki. Uważał, że tylko on zasługuje na uwagę... – Teraz jestem pewny, że nas wkręcasz! – Bernie spojrzał na Joego i Kate, a jego brwi połączyły się w jedną linię. Tymczasem Joe kontynuował: – A złapali go, bo wysłał reporterowi dyskietkę ze szczegółowym opisem zabójstw. Bo wciąż był wściekły, że facet nadal jest w centrum uwagi. Ale najpierw wysłał mu anonimową wiadomość, w której napisał: „Hej, jeśli przekażę ci pewne informacje na dyskietce...” – to było w latach siedemdziesiątych albo osiemdziesiątych – „...nie będziesz mnie mógł po niej wytropić, prawda?”. Na co reporter odpowiedział: „Nie. Przysyłaj śmiało”. I gość to zrobił. Wtedy ustalono, że dyskietka została nagrana na komputerze w kościele, do którego należy zabójca, i... – Jasne. Nie urodziłem się wczoraj, Corrigan. Spadam stąd. – Bernie wstał, poprawił spodnie i skierował się do drzwi. – Dokąd? – zawołała za nim Kate. – Do cholernych HR-ów. Idę zobaczyć, czy mają moje wyniki. – Słyszałam o tej sprawie – przypomniała sobie Kate. – Tak myślałem – zakończył Joe. – Mam nadzieję, że nie sprowokujemy naszego sprawcy, Joe. – Kate poczuła na sobie jego wzrok. – Co? – Zastanawiałem się, czy masz jakieś plany na wieczór? Kate nagle zajęła się notatnikiem, markerem i torbą. – Tak. * Kate dopiero przyszła do domu i przyglądała się posępnie naczyniom, które stały na stole od śniadania, gdyż Phyllis miała dzisiaj wolny dzień. Zerknęła na zegarek i jej zły nastrój jeszcze się pogorszył. Gdzie jest Maisie? Usłyszała szczęk klucza w drzwiach i huk torby z książkami rzuconej na podłogę. Maisie weszła do kuchni, tupiąc głośno, opadła na
krzesło i spojrzała na Kate z wrogą miną. – Mamo! Czekałam na ciebie godzinę! Gdzie byłaś? Czemu nie odbierałaś telefonu? – Nie mogę go znaleźć. Jak to „czekałaś”? Miałaś wrócić do domu z... Poczerwieniała na twarzy Maisie przewróciła oczami. – Mamo, wysłałaś mi esemesa, żebym poszła do klubu studenc... – Nic podobnego! Nie wysłałam żadnego esemesa. Nigdy nie kazałabym ci iść do klubu studenckiego. Tam sprzedają alkohol! Zresztą posiałam gdzieś komórkę, więc nie mogłam... – Czekałam na ciebie w holu klubu, tak jak napisałaś. Naprawdę tracisz rozum, mamo! Kate spojrzała na oskarżycielską minę córki. – Może ktoś z twoich znajomych tak sobie zażartował? Sprawdź numer. – Wykasowałam – warknęła zagniewana Maisie, wstając z krzesła i stąpając ciężko ku drzwiom. – Jeszcze jedno. Myślę, że Phyllis kradnie. Kate podniosła błyskawicznie wzrok znad porcelany, którą układała, przerażona tym oskarżeniem. – Co? Jak możesz tak mówić, Maisie? Phyllis pracuje u nas od... A co zginęło? – Mój najlepszy błyszczyk. Wiesz, ten o smaku oranżady. Oczywiście, że wiedziała. Ten, co był na papierosie. – Tak? Nie jest on raczej w stylu Phyllis. Myślisz, że go zjadła? – Daruj sobie tę ironię – mruknęła Maisie. – Nie ma go. Nigdzie. – Jej głos stopniowo cichł na schodach. Kate pokręciła głową, siadając przy stole i przyciągając do siebie notatnik. Nie dawała jej spokoju kwestia stalkingu. Nie wiedzą, czy sprawca śledził dziewczęta, które zostały zgwałcone wiele lat temu. Ale jeśli ma rację, jeśli Suzie Luckman dwa razy padła ofiarą tego samego napastnika, ich drugie spotkanie musiało być poprzedzone obserwowaniem jej i śledzeniem. Zmarszczyła brwi. I w tym właśnie problem. Według matki Suzie jej wizyty w domu nie były regularne. Co oznacza, że sprawca bardzo chciał – właśnie, co robić? Krążyć po okolicy, licząc, że może akurat Suzie będzie w Birmingham? Kate pokręciła głową. Możliwe, że jest wysoce zmotywowany. Może i cierpliwy. Ale chcieć poświęcić tyle czasu, by czekać na przypadek? Rzuciła długopis na blat. Może informacje od pani Luckman były błędne. Może Suzie przyjeżdżała do domu regularnie. Ale to był jeden z tych nielicznych momentów w ich rozmowie, kiedy wydawało się, że wie, co mówi. Kate z irytacją pokręciła głową. To bez sensu. Stalkerzy nie czekają całymi tygodniami, w nadziei że zobaczą swoją ofiarę. Czy dowiedział się jakoś, że Suzie przyjeżdża do domu akurat tego dnia? Jeśli tak, to w jaki sposób? Po półgodzinie Kate siedziała w salonie i nadal rozważała tę kwestię, kiedy na sofę
wskoczył Bandzior i zaczął się z entuzjazmem myć. Spojrzała na niego i z roztargnieniem pogłaskała futerko na łebku, między uszami. – Cześć, Bandziorku. Co słychać? Pracujesz ciężko, terroryzując małe zwierzątka futerkowe? Spotkałeś jakieś kocie damy? Postanowiła podejść do swojego problemu z innej strony. Czemu zabił Suzie tyle lat po tym, jak ją zgwałcił? Wiedział, że może go rozpoznać? Albo... Tylko tak myślał? Opuściła głowę na oparcie sofy. To prowadzi donikąd. Podniosła głowę i spojrzała w przestrzeń z lekkim uśmiechem. Właściwie zaprosił ją na randkę. Joe. Uśmiech przerodził się w grymas. A ty się wykręciłaś. Co z tobą?
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIĄTY
W środę rano Maisie siedziała na schodach ganku, opierając łokcie na kolanach, i obserwowała matkę. W domu rozdzwonił się telefon, ale nie ruszyła się z miejsca. Po czterech dzwonkach Kate straciła cierpliwość. – Maisie, mogłabyś odebrać? Maisie wstała, wzdychając, i weszła do domu. Kate, stojąc na podjeździe, usłyszała, jak córka mówi do telefonu: – Halo? O, cześć, Joe. Nie, nie możesz... Bo facet zmienia jej oponę, a ona jest w złym humorze, więc dyryguje nim i... Kate wkroczyła dziarsko do przedpokoju i wzięła od Maisie słuchawkę. – Wielkie dzięki. Cześć, Joe. – Cześć, Ruda. Złapałaś gumę? – Mhm, mechanik właśnie powiedział, że zajmie mu to jeszcze parę minut. Muszę zawieźć Maisie... Oj, zaczekaj chwilę. – Mechanik podszedł do drzwi, a w tej samej chwili pod dom podjechał elegancki samochód i zatrąbił głośno. Maisie złapała tornister i pobiegła ku otwartym drzwiom. – Przyjechała mama Chelsey! Jadę z nimi! Pa! Kate wyjrzała, po czym wróciła do rozmowy telefonicznej. – Problem z Maisie rozwiązany, więc mogę przyjechać. – Nie zapomnij, żeby się trzymać... – ...tylnego wjazdu. – Za ile będziesz? Coś w głosie Joego sprawiło, że Kate spytała: – Skąd ten pośpiech? Po jego odpowiedzi odłożyła słuchawkę. Furman chce ich widzieć. Gander też. * Kiedy stawił się cały zespół do spraw niewyjaśnionych, w gabinecie zapanował tłok. Gander siedział przy swoim biurku, Furman stał obok szefa. Kate próbowała ocenić nastrój
Furmana i wyczuć powód tego spotkania. Joe stał z rękami splecionymi na piersi i oglądał bogatą ekspozycję fotografii funkcjonariuszy policji na długiej ścianie gabinetu Gandera. Kate poszła za jego wzrokiem. Wszystko byle nie patrzeć na Furmana. Jej uwagę przykuł szczegół na jednym zdjęciu. Toż to... Gander od razu przystąpił do rzeczy. – Poinformowano mnie, że w ciągu ostatnich trzech dni ktoś z zespołu do spraw niewyjaśnionych, nie mając prawa dostępu, wszedł do poufnej bazy danych o kartach kredytowych. – Wydawał się skrępowany, ale ciągnął dalej, rzuciwszy okiem na Furmana, który stał z kamiennym wzrokiem wbitym w przestrzeń. – Naturalnie, ze względu na... przeszłość, podejrzenie pada na... Kate zobaczyła, że Bernie posyła Julianowi krzepiące oczko. Poczerwieniała na twarzy. Ze względu na przeszłość Juliana byli gotowi obwinić go o to, co zrobiła ona. – Nadinspektorze Gander – przerwała – Julian nie ma z tym nic wspólnego. Na twarzy zarówno Gandera, jak i Juliana pojawiła się ulga. – Ja to zrobiłam. – Kate patrzyła wprost na nadinspektora. – Ponoszę całą odpowiedzialność. Furman był bliski kolejnego ataku szału, żyła pulsowała w najlepsze, ale Kate wyczuwała w nim coś jeszcze. Satysfakcję. – Wiedziałem – powiedział szeptem. – Tamto pismo. Do pani samorządu zawodowego. Już jest w drodze. Od tej chwili już pani tutaj nie pracuje. Jest pani skończona. – Drżącym palcem wskazał na drzwi. – Może pani... Gander zainterweniował; głos miał znużony. – Chwileczkę, Roger. To nie takie proste. Kate jest cywilem związanym z nami kontraktem. – Panie nadinspektorze! Doktor Hanson włamała się bez pozwolenia do danych finansowych. Przesłuchała też syna znaczącego biznesmena, mimo że kategorycznie jej tego zakazano. Te naruszenia zasad dowodzą, że ona nie chce bądź nie potrafi pracować zgodnie z policyjnymi procedurami ani słuchać rozkazów, jedne i drugie mając w pogardzie. Kate przez ostatnie parę tygodni przeczuwała, że ta scena w końcu się rozegra. Zaskoczyło ją tylko, że nastąpiło to tak szybko i właściwie poczuła ulgę, że to się dzieje. Zignorowała Furmana i zwróciła się wprost do Gandera: – Nie mam w pogardzie procedur policyjnych i nigdzie się nie wybieram, dopóki wierzę, że można rozwiązać te sprawy. Nie zrezygnuję. Furman wpatrywał się w nią z wściekłością, prawie nie mógł mówić. – To nie zależy od pani – udało mu się wysyczeć. – To nie pani decyzja. Kiedy Gander otworzył usta, żeby odpowiedzieć Kate, nagle podniósł się Joe i stanął przed Furmanem, a na jego twarzy malowało się obrzydzenie. – Kompletnie nie umiesz zarządzać ludźmi, Furman. – Utkwiwszy wzrok w ogarniętym furią inspektorze, zwrócił się do Gandera. – Panie nadinspektorze, jeśli Kate zostanie
zawieszona, odchodzę z zespołu... Przestraszona takim obrotem spraw, Kate zaprotestowała: – Nie, nie! To mój problem. Moja... – Zgadza się! – wyrwał się Furman. – Policja działa według ustalonych zasad i... Kate odwróciła się do niego gwałtownie. – A jakie to zasady? Należy zawsze robić możliwie najmniej? Nigdy nie poświęcać się sprawie? Nigdy, przenigdy nie myśleć o cierpieniu i stracie, jakiej doświadczyły ofiary i ich rodziny? Bo wygląda na to, że ty się kierujesz właśnie takimi zasadami. Przynosisz hańbę policji! Pozostali spoglądali ze zdumieniem to na Kate, to na białego teraz na twarzy Furmana, ale ona jeszcze nie skończyła. – Pokaż, że to, co przed chwilą powiedziałam, nie jest prawdą. Podaj nazwiska trzech młodych kobiet, o których wiemy, że zginęły – zażądała. W ciszy, która zapadła, wszystkie oczy przeniosły się na Furmana. – Za kogo ty się, u diabła, masz – wyszeptał, kipiąc z wściekłości. – Zasady są potrzebne. I obowiązują wszystkich. Ciebie też. Grzebanie w bazie kart kredytowych, nękanie rodziny Cranhamów. Tu chodzi o prawa człowieka. To nimi się kierujemy. Takie jest prawo! Kate nie sądziła, że może się jeszcze bardziej zezłościć. Myliła się. Pieniąc się z wściekłości, zrobiła dwa kroki w stronę Furmana; Joe zbliżył się do nich. – A więc twoim zdaniem liczą się takie prawa człowieka: nie przyglądać się danym innych ani nie rozmawiać z zamożną rodziną, bo to mogłoby ich „zdenerwować”? A co z prawami Janine Walker? I Molly James, i Suzie Luckman, i innych? Co z prawami ich rodzin, zniszczonych tym, co się stało ich dzieciom, i zmuszonych żyć z tym dalej? – Kate wpatrywała się w Furmana. – Jeśli tak wygląda system, to jest do niczego! Furman zerknął na Joego, a potem na Gandera, który miał bardzo ponurą minę. – Panie nadinspektorze, doktor Hanson wyraźnie nad sobą nie panuje. Uważam, że należy dać jej kilka dni zwolnienia ze względów osobistych. Kate przyglądała mu się, wciąż wściekła. – Jeśli zostanie podjęta próba jakiegokolwiek ograniczenia mojego udziału w tych sprawach, natychmiast pójdę do prasy. – Wskazała palcem okno. – I powiem im wprost, jak niechlujne i powierzchowne były twoje dochodzenia w dziewięćdziesiątym ósmym i dwa tysiące drugim, i jak starasz się zniweczyć nasze wysiłki, kiedy chcemy to naprawić. Równocześnie myślała sobie: „Najwyraźniej Furman nie wie, że już rozmawialiśmy z dziennikarzami”. Odczekała chwilę z marsową miną. – Co z tobą? – spytała cicho. – Boisz się, że ktoś przyjrzy się dokładnie twoim poprzednim śledztwom? – Zbliż się tylko do prasy – odpowiedział niemal bezgłośnie – a zniszczę cię. Jeśli... – Ej, Furman! – przerwał mu głęboki głos Joego. – Mam gdzieś twoje pokręcone priorytety. Nie wolno ci rzucać gróźb, słyszysz?
Kate skierowała się ku drzwiom i wyszła z gabinetu. Wprost na Harry’ego. Domyśliła się, czemu tam jest. Jego zwykły spokój i beztroska gdzieś się ulotniły. Był poruszony i miał zmęczone oczy. Usłyszał o spotkaniu pocztą pantoflową. – Julian powiedział mi o bazie kart kredytowych – rzucił szybko. – Martwię się o niego. Muszę stanąć w jego... – Spokojnie, Harry. Nie ma takiej potrzeby. Powiedziałam im, że to byłam ja. Julian nie ma żadnych kłopotów. – Kate, jako jego przełożony muszę powiedzieć, że ogromnie mnie to cieszy. Kate zerknęła na niego, kiedy ruszyli korytarzem. Wyglądał na zatroskanego. – O co chodzi, Harry? Doszli razem do biura zespołu. – Muszę z tobą porozmawiać. Chodzi o Juliana. Weszli do środka i usiedli przy stole. Kate zastanawiała się, o co chodzi. Harry szybko przeszedł do rzeczy. – Zauważyłaś, że Julian się ostatnio zmienił? – Tak – przytaknęła Kate niechętnie. – Wszyscy zauważyliśmy. Zrobił się humorzasty, spięty. – Zamilkła, po czym uznała, że to właściwa chwila, by podzielić się swoimi obawami. – Właściwie, Harry, sama zamierzałam poruszyć ten temat; niepokoją mnie jego relacje z Mattem Prentissem. Myślę, że to właśnie one mogą być przyczyną... – Przerwała, bo Harry energicznie kręcił głową. – Nie, Kate. To nie ma nic wspólnego z Mattem. Podejrzewam, że Julian zażywa narkotyki. – Czemu tak sądzisz? – Kate wpatrywała się w niego z przerażeniem. – Jak sama powiedziałaś, zrobił się humorzasty i... – Kiedy to nie w stylu Juliana. Wpakował się już kiedyś w tarapaty i teraz robi wszystko, żeby to się nie powtórzyło. To po prostu nie... – Kate, mieliśmy kradzieże pieniędzy na Górze i obawiam się, że Julian jest głównym podejrzanym. Wolałbym tego nie mówić, ale jesteś jego promotorką. Musisz o tym wiedzieć. – Kradzieże? – Kate patrzyła na niego z niedowierzaniem. Harry wzruszył ramionami. Spoglądał na Kate ze szczerym zmartwieniem. – Nie jestem pewny, czy słusznie postąpiłem, ale Furman najwyraźniej dowiedział się skądś o skradzionych pieniądzach. Spytał mnie, czy mam jakieś podejrzenia. Nic nie powiedziałem. Teraz martwię się, że przez to Julian będzie mógł dalej robić to, co robi... – Trzeba powiedzieć Ganderowi – orzekła stanowczo Kate. Harry pokręcił głową. – Już wie. Teraz wszystko zależy od niego, Kate, a ja nie powinienem ci o niczym mówić, bo to poufna sprawa, ale uznałem, że musisz wiedzieć. – Spojrzał na nią i westchnął. – Przykro mi, że przynoszę złe wieści, zwłaszcza zważywszy na obecną sytuację. Przykro mi też z powodu Juliana.
Kate patrzyła, jak wyraźnie zmęczony Harry wstaje powoli od stołu, kieruje się do drzwi i znika za nimi. Wiedział równie dobrze jak Kate, że to koniec kariery policyjnej Juliana. Mijały minuty, a Kate wciąż siedziała przy stole. Była w niewiele lepszym położeniu niż jej student. Jak do tego doszło? Podpierając głowę rękami, wpatrywała się przed siebie niewidzącym wzrokiem. Na szali zapewne ważą się bezpieczeństwo finansowe Maisie oraz reputacja i przyszłość zawodowa Kate. Te czarne myśli pociemniały jeszcze, kiedy jej oczy przeniosły się powoli na tablicę i przeczytała zapisane na niej informacje, choć teraz znała je już na pamięć. On gdzieś tam jest. Działa. Dobrze, może Furman spełni swoją groźbę wobec niej. Może nawet doprowadzi do rozwiązania zespołu w obecnym kształcie. Ale ich sprawy przejmą inni. Przyzwoici fachowcy. Góra. Kate zacisnęła powieki i przytrzymała palcami usta, żeby zapanować nad ich drżeniem. Co takiego powiedział Bernie? Zabawa się nie kończy, póki gruba baba... To nie koniec. Jeszcze nie.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SZÓSTY
Za pół godziny wszyscy byli w biurze. Nikt nie powiedział ani słowa o tym, co działo się później w gabinecie Gandera, jedynie Joe potwierdził, że Gander nie zgodził się na podjęcie działań przeciw Kate. Na razie. Kate ze swojej strony nie powiedziała nic o Julianie. Od kilku minut panowała nietypowa tu cisza. Dostali gazety. Bernie złożył z powrotem „Birmingham Mail” i przejrzał „Timesa”, rzucił go na stół. Joe dał gazetę Kate, i teraz patrzył, jak przelatuje artykuł oczyma, starając się wydobyć sedno. – O mój... – Jest sedno. Czytała dalej. – Tu napisano, że sprawca to sadystyczny tyran, rozpieszczany w dzieciństwie przez matkę i czujący pociąg seksualny do siostry. – Zdumionymi oczami spojrzała znad gazety na Joego. – Nic takiego nie powiedziałam! I co tu ma do rzeczy mój wiek? Jest też zdjęcie. Boże, jakie koszmarne – wymamrotała. – Moim zdaniem wyglądałaś uroczo – pocieszył ją Joe. Ich oczy spotkały się na chwilę, po czym Kate zwróciła się do drugiego kolegi: – Co tam masz, Bernie? – Podobny tekst, tylko jeszcze mniej wyważony. – Sięgnął znów po gazetę i rozłożył ją. – „Sadystyczny mąż znęcający się nad żoną, leci na swoją matkę, nienawidzi braci, uprawiał seks z siostrami” – a ty jesteś rudowłosą flirciarą, która budzi strach w przestępcach seksualnych. Kate przechyliła się i wyrwała mu gazetę. – Do tego się to mniej więcej sprowadza – ciągnął Bernie. – Opuściłem tylko różne pierdoły. Na dokładkę dali jeszcze „psychozę”. Brzmi to tak, jakby gość miał motel. Kate odrzuciła gazetę z obrzydzeniem. – Hej, rozchmurzcie się! Nie jest tak źle – próbował ratować sytuację Joe. – Jakoś go to jednak podsumowuje. – Nie jest tak źle? – Brwi Kate podjechały do góry. – Ci dziennikarze nie mają pojęcia, o co nam chodziło. W tym nie ma za grosz finezji. Chcieliśmy, żeby po lekturze ludzie pomyśleli: „Teraz, gdy o tym przeczytałem, dochodzę do wniosku, że to mógł być ten i ten, z którym zetknąłem się dziesięć czy dwadzieścia lat temu”. Tymczasem każdy, kto to
przeczyta, pomyśli tylko: „Rany Julek! Co za świr” i nie będzie próbował skojarzyć go z nikim ze swojego otoczenia. – Rany Julek? – Joe odwrócił się do Kate zdziwiony, z szerokim uśmiechem. Rozbawiona mimo napięcia i zdenerwowania, wzięła gazetę i rzuciła nią w niego, doceniając, że stara się poprawić jej nastrój. Joe podniósł gazetę z miną cierpiętnika, położył ją na stole i spojrzał na Kate spod ściągniętych brwi. – Chcesz pofinezować, Ruda? Pukasz do niewłaściwych drzwi, czaisz? Kate przechyliła głowę i popatrzyła mu w oczy. – W tej twojej pozie południowca jest mniej więcej tyle finezji co w tych artykułach. A teraz idę do drugiej pracy – powiedziała. – Póki ją jeszcze mam. * Kate usiadła w ogrodzie na stoliku z kutego żelaza i oparła nogi na takim samym krześle. Kilka godzin ciężkiej pracy na uniwersytecie po wydarzeniach na Rose Road zupełnie ją wyczerpało. Nastrój poprawił jej trochę telefon od Joego i jego propozycja, że wpadnie do niej później. W kuchni wciąż rozbrzmiewał Canon Pachelbela; niestety, teraz nie działa już na nią tak zbawiennie. Za bardzo kojarzy się z myślami kotłującymi się wokół Juliana i jej własnych kłopotów. Poprawiła się na stoliku, lampy na tylnej ścianie domu podkreślały opaleniznę jej nóg. Pomimo wysiłków, żeby zająć się czymś innym, jej myśli wciąż powracały do obecnej sytuacji. Gdyby Furman oficjalnie zakwestionował jej uczciwość zawodową i zdolność do współpracy, mogłoby to wpłynąć na jej przyszłość. Gdyby tak się stało, mogłaby mieć trudności z rozwijaniem swojej kariery akademickiej, a nawet z pozostaniem na obecnym stanowisku. Chyba niełatwo byłoby znaleźć inne zajęcie za takie samo wynagrodzenie. A gdyby się to nie udało, w końcu mogłoby się wręcz okazać, że nie mogą z Maisie dalej żyć na tym poziomie co teraz. Ten dom. Spojrzała na ciepłe cegły, wistaria i szerokie okna. Kate wyrwała się z tego wiru myśli i sączyła powoli wino, aż usłyszała dzwonek u drzwi. Weszła do domu, żeby otworzyć, po czym wróciła do ogrodu w towarzystwie. Joe usiadł, postawiwszy kieliszek na notatniku, który położył sobie między stopami, i od razu przystąpił do rzeczy. – Wierz mi, Kate, kiedy mówię, że Furman to kretyn. Nie ma prawa zwracać się w ten sposób do ciebie ani do nikogo innego. W Stanach to by się skończyło w sądzie. Wyłożyłem Ganderowi swoje stanowisko. – Nie chcę ci sprawiać kłopotów, Joe. – Kate pokręciła głową. – Ani Berniemu, ani... Julianowi. Problem w tym, że choć Furman nie jest popularny, przypochlebił się w policji kilku osobom na wysokich stanowiskach. Ludziom, którzy nie muszą go znosić na co dzień. Jego poglądy i opinie mogą mieć znaczenie. – W takim razie wasza policja jest głupsza niż on. – Spojrzał do kieliszka, potem na Kate. – Nie wściekaj się, ale nie rozważałaś innego podejścia: na jakiś czas usunąć się w cień, zachowywać się grzecznie. A może nawet mogłabyś przyznać, że popełniłaś błąd,
tylko na pokaz, i... Nie, tak myślałem. – Joe, wiem, że nie postąpiłam zupełnie słusznie. Wiem, że właściwie złamałam prawo. Ale bywa tak, że musimy zrobić coś dla – sama nie wiem – wyższego dobra. – Upiła wina. – I wiem, że podłożyłam się Furmanowi. Teraz myśli, że mnie ma. I w pewnym sensie tak jest, nieprawdaż? Wróciła do poprzedniej myśli. Kate zawsze utożsamiała się ze swoją pracą. Kochała ją. To była jej deska ratunku w ciężkich chwilach. Jak wtedy gdy odszedł Kevin. Praca dała jej emocjonalne schronienie. Wymagała myślenia koncepcyjnego. Powstrzymywała przed zagłębianiem się w sprawy osobiste. Tymczasem to są sprawy osobiste. Walkerowie. Dianne James. Pani Luckman. Oni nie mieli możliwości śledzić informacji, żeby się dowiedzieć, co spotkało ich córki. A teraz, jeśli ona podejmie się tego zadania, jej przyszłość zawodowa, a nawet osobista może być zagrożona. Czy tak powinno być? – Twarda z ciebie kobitka, Hanson – powiedział Joe, mrużąc oczy. Żartobliwie spiorunowała go wzrokiem. – Nikt już tak nie mówi. Nawet Amerykanie. – Raymond Chandler? – On nie żyje. – Byłby zaskoczony i urażony twoimi słowami. Zaśmiała się, uświadamiając sobie, jak bardzo lubi w Joem jego umiejętność rozładowywania napięcia. Nawet w mrocznych chwilach. – Wiemy dużo o tym, co spotkało te młode kobiety, Joe – podjęła Kate już poważnie. – Nie możemy tego zignorować. Wykluczone, żebyśmy zapomnieli. Możemy też wyobrazić sobie, co to dla nich musiało być, co musiały czuć – zawahała się. – W pierwszych śledztwach niczego nie zrobiono jak należy. Furman nie włożył w nie żadnego wysiłku. Zbadał sprawy pobieżnie, odhaczył punkty programu, zlecił przesłuchania, odegrał rolę śledczego. Ale nic go to wszystko nie obchodziło. Nadal go nie obchodzi. Wątpię, żeby w ciągu wszystkich tych lat choć pomyślał o tych młodych kobietach. Zdjęła opaskę z włosów i przeczesała palcami uwolnione loki. Joe dotąd słuchał jej i czekał. Teraz odpowiedział, ostrożnie dobierając słowa: – Kate, jeśli będziesz miała ciężko, mogę pomóc... Kate ścisnęło się serce. Przestraszona, co on może powiedzieć, sparaliżowana zażenowaniem, odparła: – Nie! Nie, Joe, naprawdę. Dziękuję. Współpracujemy... przyjaźnimy się. Nie możesz brać odpowiedzialności za mnie i Maisie. Kevin może i jest samolubnym idiotą obdarzonym lękiem przed związkami, ale nie pozwoliłby, żeby Maisie czegokolwiek zabrakło. Mówię o mojej przyszłości zawodowej, bo muszę mieć tę świadomość, ze względu na Maisie. Ale nie możemy też pozwolić, żeby sprawy, które są w naszych rękach, zostały teraz potraktowane tak jak przedtem, prawda? Nie będzie dochodzeń na pół gwizdka, żeby tylko je zamknąć, zamknąć pudła i odesłać je do magazynu. Schludne, porządne, zapomniane. Jesteśmy winni Janine, Molly, Suzie, ich rodzinom – i Bóg wie,
komu jeszcze – coś więcej. – Oczywiście, zgadzam się z tobą. Kate wyczuła szczerość w jego słowach. – Kto, jeśli nie my, zrobi ten wysiłek, da z siebie wszystko? To ostatnia szansa tych dziewcząt, Joe. Jeśli nie zrobimy, co w naszej mocy, żeby znaleźć zabójcę, ich sprawy nigdy już nie ujrzą światła dziennego. A jeśli go nie znajdziemy, co z jego przyszłymi ofiarami? Joe wpatrywał się w trawę między stopami. Nie spojrzał na nią, zadając to pytanie: – Co tobą kieruje, Kate? Nikt nigdy nie spytał jej o to tak wprost. Wiedziała, że są dwa powody. Celia miała rację. Mimo że Kate prawie nigdy o tym nie myśli, to, co im się przydarzyło tamtego dnia ponad trzydzieści lat temu, przyczyniło się do tego, kim teraz jest i co robi. Spojrzała na twarz Joego. Wyjawienie prawdy będzie oznaczać, że mu ufa. Czy rzeczywiście tak jest? – Kojarzysz Celię? Otóż wiele lat temu, gdy byłyśmy małe... wpakowałyśmy się w pewną sytuację. Jakiś mężczyzna... – Starała się zapanować nad oddechem. – Zobaczył nas. Zawołał nas. – Oddychaj. – Masturbował się. – Na twarzy Joego pojawiło się napięcie. – Sześć miesięcy później aresztowano go. Zamordował czworo dzieci. Joe czekał, a kiedy Kate milczała, orzekł: – Miałyście dużo szczęścia... – Poszłam do niego, Joe. On mnie zawołał, a ja poszłam. – Kate spuściła głowę. – Byłaś dzieckiem. Nie wiem, ile miałaś... – Sześć. Miałyśmy po sześć lat – wyszeptała. – Nie zrobiłaś nic złego, Kate. Kierowała tobą niewinność. Kate przetarła twarz dłońmi. – Tak jak tymi młodymi kobietami, którymi się teraz zajmujemy. Joe jeszcze czekał. – Ale to chyba nie wszystko. Zawahała się. Drugie doświadczenie, które nią „kierowało”, jak to określił Joe, miało związek z jej pracą przy sprawach karnych. Zeszła ze stołu i usiadła na krześle koło Joego. – Wiesz, że biorę też zlecenia z sądu, prawda? Kilka lat temu pomagałam przy pewnej sprawie w Manchesterze. Ona stała się czymś więcej niż tylko kolejną sprawą karną. Chodziło o dziewczynkę o imieniu Karina. Pewnego ranka znaleziono ją martwą w łóżku. Kate poczuła na sobie wzrok Joego. – A ja byłam, jestem przekonana, że została zabita. Przez kogoś z rodziny, kto był wtedy w domu. Kiedy Karina kładła się spać, była okazem zdrowia. Umarła w nocy. Nikt nie przyznał się do winy ani do udziału w jej śmierci. Poproszono mnie o wydanie opinii. Policja w Manchesterze zbadała sprawę. Jeśli nawet mieli jakieś podejrzenia lub teorię, nie chcieli albo nie mogli pójść ich tropem. Prokuratura uznała, że nie można nikogo
oskarżyć. Uważali, że brak dowodów. Pewnie już się zorientowałeś, Joe, że nasz system działa aktywnie tylko w tych sprawach, które rokują sukces, prawdopodobnie będą wygrane. Moja opinia o cechach osobowości ojczyma: jego lekceważący stosunek do śmierci pasierbicy, skłonność do postrzegania innych jako przedmioty, została zignorowana. Bo nie był to niezbity dowód. Joe pokręcił głową, a Kate ciągnęła dalej: – Karina miała dopiero trzy latka. Małe dzieci nie umierają nagle w łóżeczkach, chyba że coś im się stanie. Ale i tak powiedzieli, że brak dowodów. Tej dziewczynce nikt nie oddał sprawiedliwości, Joe. Jak czasem mawiasz, „nie kapuję”. Opinie, które dostarczam w sprawach karnych, są tak wyważone i wnikliwe, jak to tylko możliwe – ale nie zamierzam unikać komentarzy tam, gdzie moim zdaniem problem tego wymaga. – Odstawiła kieliszek na stolik. – Przez to nie cieszę się szczególną popularnością. Przed minutą zmieniła się muzyka i Pachelbela zastąpiło coś bardziej nowoczesnego. Joe odstawił kieliszek, wstał i sięgnął po dłoń Kate. – Co robisz? Zażenowaną, Joe podniósł łagodnie z krzesła i stanął blisko, obejmując ją ręką w pasie. – Myślę, że warto by wykorzystać tę muzykę. A właściwie uważam, że to świetny pomysł – powiedział cicho. – Uważasz, że to odpowiednia piosenka? Nie wydaje mi się, żeby można było nazwać ten dzień „doskonałym”. Poczuła wokół siebie ramiona Joego i usłyszała w uchu jego szept: – To tylko taniec, Ruda, a wszystko ma w sobie coś dobrego obok całego tego wariactwa. My tańczymy na cześć tego dobra. Muzyka ucichła i ruszyli powoli do domu i na podjazd. Przez chwilę stali w milczeniu przy samochodzie Joego. – Do zobaczenia jutro na Rose Road? – spytał Joe. – Będę – potwierdziła. * Po dziesięciu minutach Kate stała w sypialni i właśnie miała opuścić rolety. Oparła się o parapet i wyjrzała na cichą, wciąż ciepłą alejkę. Był taki spokój, że nawet listek nie drgnął. Co jej powiedziano, kiedy lata temu przyjechała do tego miasta? W Birmingham jest więcej drzew niż ludzi. Pokrzepiająca proporcja, o ile to prawda. Spojrzała na niebo; zastanawiała się, jak długo jeszcze potrwa dobra pogoda. – Mamo? Odwróciła się. W drzwiach stała Maisie z książką w rękach. Ich rozejm trwał. Po raz setny Kate pomyślała o małych niebieskich tabletkach, po czym stanowczo odepchnęła to wspomnienie. – Jeszcze się uczysz? Maisie przytaknęła.
– Angielskiego. Analizuję wiersz. Mam dość, strasznie mnie to nudzi – nadąsała się. Maisie miała umysł ścisły. – Pokaż. Usiadły razem na łóżku Kate i popatrzyły na tekst. – Po co dawać tytuł w starej głupiej łacinie? Czemu nie użyć angielskiego słowa? – marudziła Maisie, kładąc się obok Kate i marszcząc nos. Kate oparła się o wezgłowie i objęła córkę. – Trzeba pamiętać, że kiedy ludzie coś piszą, na przykład opowiadania czy wiersze, zazwyczaj szukają sposobów, żeby nie wyłożyć kawy na ławę. Nie chcą, by sens ich utworu był dla czytelnika oczywisty. – Świetnie. Mnie to z pewnością nie ułatwia życia! Kate uśmiechnęła się. – Może mają za sobą jakieś ważne doświadczenie, które było dla nich trudne. Chcą się podzielić tym, co z niego wynieśli, ale nie banalizując go. Znajdują więc sposób, żeby czytelnik zapracował na tę prawdę, postarał się zrozumieć. Uważają, że ich doświadczenie jest warte wysiłku. Myślę, że robią tak też dlatego, iż zazwyczaj pamiętamy te rzeczy, które przyszły nam z trudem. Czemu nie zgooglowałaś tego wiersza? – Właśnie siedziałam trzy godziny nad geometrią rzutową i inwersją, choć wiem, o co w tym chodzi – nabzdyczyła się Maisie. – Ale to?! Nie obchodzi mnie ten wiersz, nie podoba mi się i jest strasznie przygnębiający. – Wiesz, jaka historia się za nim kryje? – Kate spojrzała na nią spod uniesionych brwi. – Nie. Dodo dała go mojej grupie i powiedziała tylko: „Proszę, przeanalizujcie to wspaniałe dzieło. Bądźcie gotowe jutro, punkt dziesiąta!”. Maisie zupełnie nieźle sparodiowała swoją dyrektorkę, pannę Dodson. Kate się zaśmiała i odgarnęła kosmyk kręconych włosów ze zmarszczonego czoła córki. Wzięła od Maisie książkę. – Ten wiersz opowiada o człowieku, który był bardzo chory i musiano mu amputować nogę. – Widzisz? Mówiłam, że jest przygnębiający. – To było ponad sto lat temu, kiedy nie znano lekarstwa na jego chorobę. Napisał ten wiersz w szpitalu. – Kate wskazała jeden z wersów. – Zobacz. Tutaj autor pisze, że nie da się pokonać temu, co się z nim stało. I nie dał się. Patrzyła, jak Maisie śledzi wzrokiem wskazane słowa. – Hmm... Czyli nie chciał się poddać? – Właśnie. Nie dał się pokonać swojemu położeniu. „Invictus”. To znaczy „Niepokonany”. – Dobra, rozumiem. Był dzielny i nie dał się przeciwnościom. To i tak dość przygnębiające. Maisie wróciła do swojego pokoju, a Kate wyciągnęła się na łóżku i odtworzyła w myślach wcześniejszy, obcy jej dotyk silnych ramion.
Co ja o tobie wiem, Joe? Jesteś cichy, spokojny i stanowisz przeciwwagę dla moich humorów. Według Maisie jesteś „fajny”. Ale nie powiedziałeś mi, co kieruje tobą.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SIÓDMY
W czwartek Kate była w biurze zespołu wcześnie rano. Czuła się nieswojo, choć nic więcej nie zostało powiedziane na temat poprzedniego dnia. Postanowiła zachowywać się tak, jakby cała awantura z Furmanem w ogóle się nie wydarzyła. Zerknąwszy przelotnie na spokojną twarz Juliana, postanowiła podobnie odnieść się do otrzymanych informacji na jego temat. Nie zrobi nic, ani nie powie. Na razie. Przez ostatnie dziesięć minut przedstawiała trzem współpracownikom swoje wnioski na temat sprawcy. Opisała jego prawdopodobny wygląd – zapewne biały, pod czterdziestkę, właściciel samochodu wysokiej klasy, równie dobrze może być w związku, jak i samotny. Nie zamierzała trzymać się ślepo banalnego obrazu smutnego odludka, o którym sąsiedzi powiedzieliby później, że unikał ludzi. Kate przyznała, że wziąwszy pod uwagę różne pory porwań, w tym ostatniego, nie można stwierdzić z całą pewnością, czy sprawca pracuje, choć jej zdaniem tak. Wysoka jakość jego samochodu, wspomniana przez Josie Kenton-Smith, może wskazywać, że ma pracę odpowiedzialną i prestiżową, która prawdopodobnie daje mu też pewną swobodę w ciągu dnia. Kate czuła się bardziej kompetentna w kwestii tych aspektów zachowania sprawcy, na które wskazywały dokonane przez niego gwałty i morderstwa; można było z nich wywnioskować, że potrafi planować i działać w skupieniu. To oznacza, że jest inteligentny i zapewne nie cierpi na żadne zaburzenia psychiczne. Omówiła też zachowanie sprawcy wobec ofiar – sadyzm w sferze seksualnej, potrzebę całkowitego ich obezwładnienia, potrzebę uwłaczania im i kontrolowania ich; prawie na pewno korzysta on z ostrej pornografii. Na koniec wspomniała pokrótce o jego możliwym doświadczeniu z dzieciństwa. – Jego zachowanie wobec młodych kobiet wskazuje, że jako dziecko mógł być związany z dorosłą osobą, która miała na niego przemożny wpływ dezorientujący; może mu imponowała, a nawet przerażała. – Powiedziałaś przecież dziennikarzom, że nie sądzisz, by ktoś się nad nim znęcał w dzieciństwie. – Nie w tym sensie, w jakim się zazwyczaj używa tego określenia, Bernie. – Zapewne
nikt nie znęcał się nad nim psychicznie ani nie molestował go seksualnie, choć nie mogę tego zupełnie wykluczyć. – Oczywiście, że nie – powiedział ironicznie Bernie. – To raczej kwestia odbierania ważnej osoby dorosłej jako godnej podziwu, zdumiewającej, pod względem zachowania lub prezencji – ciągnęła dalej Kate. – To, jak manipuluje i postępuje ze swoimi ofiarami, zdaje się według mnie wskazywać, że on postrzega ich prezencję jako niezgodną z tym, za kogo je uważa. Przypuszczam, że w młodości miał zaburzenia zachowania. Dlatego też, jeśli teraz zajmuje dobrze płatne, odpowiedzialne stanowisko, doszedł do niego dzięki późniejszej ambicji, pracowitości i wyraźnej chęci dopasowania się do reszty. Co powiedziała o nim Celia? To student, dorosły student. Jakieś dwanaście lat temu. Kate spojrzała na kolegów, próbując ocenić, jak przyjęli te informacje. Wiedziała, że Bernie zastanawia się, co dalej. – Jestem pewna tego, co powiedziałam, bo moje obserwacje opierają się na tym, co wiemy o jego zachowaniu. – Odeszła od tablicy i przysiadła na stole. – Myślę, że rozważenie prawdopodobnego zachowania sprawcy w dzieciństwie może okazać się pomocne. – Czemu? – spytał Bernie. – Bo kiedy uznamy, że mamy kogoś związanego ze sprawą, kto może się okazać podejrzanym, możemy zadać mu te pytania w czasie przesłuchania. Jako podejrzanemu o bardzo poważne przestępstwa, które miałby popełnić jako dorosły, może będzie mu łatwiej rozmawiać o tym, co robił wiele lat temu. Zwłaszcza gdybyście to wy zadawali pytania, a nie ja – dodała. – Możemy też zażądać jego dokumentacji medycznej, informacji o wykształceniu, o ile je ma, żeby uzyskać jasny obraz jego młodości. – Jakich zachowań się spodziewamy? – spytał Julian. – Wagarów, drobnych kradzieży, kłamania, łamania reguł, moczenia nocnego, podpalania. – Na tej podstawie moglibyśmy aresztować połowę populacji! – Nie, Bernie. Dla nas ważna jest liczba takich zachowań i ich nasilenie, a do tego te cechy osobiste, które już omówiłam. Chodzi o to, żeby wszystkie te elementy występowały razem u jednej osoby. – Kate pokręciła głową. – Nie mamy zbyt wielu tropów. – Nagle przyszło jej coś do głowy. – Czy coś wynikło z naszego apelu w prasie? – Gander zlecił zajęcie się tym Whittakerowi i jednemu gościowi z Góry. Dadzą nam znać, jeśli pojawi się coś pewnego. A przynajmniej obiecującego. – Jedyny potencjalny świadek porwania Janine, sąsiad – ciągnęła Kate – nie żyje. Nie mamy żadnych informacji o świadkach w sprawach gwałtów – właściwie w ogóle nie mamy prawie nic. To wszystko jest takie... frustrujące. Z braku nowych tropów może powinniśmy jeszcze raz przyjrzeć się jak najdokładniej obecnym potencjalnym podejrzanym. – Powinniśmy sprawdzić – podjął temat Bernie – czy ktoś z naszej listy mógł mieć
jakiś związek z wszystkimi dziewczętami. Kate zajrzała do swoich notatek. – Jestem pewna, że Suzie Luckman śledził i zabił ten sam człowiek, który ją zgwałcił; musiał on też skądś wiedzieć, kiedy przyjeżdża z Londynu do Birmingham. Z dziennika Janine Walker wynika, że ją też ktoś prześladował, choć ona tego tak nie postrzegała. W przypadku Janine, a także w pewnym stopniu Molly, sprawca wyszedł z cienia i zbliżył się do ofiar. To nietypowe zachowanie, ale z naszego punktu widzenia pomocne – mówi nam bowiem, że to niebrzydki mężczyzna, nawet atrakcyjny, choć starszy niż obie ofiary. To kolejne elementy, które możemy dodać do naszej charakterystyki, i te będzie łatwo potwierdzić, kiedy go znajdziemy. – Myślałem, że stalkerzy latami kręcą się upierdliwie wokół ofiary. – Bernie zmarszczył brwi. – W zeszłym roku aresztowaliśmy taką babkę. Miała słabość do swojego lekarza. – Tam ofiara była obiektem uczuć. A my mamy stalkera drapieżnego, którego celem jest schwytać kobietę i skrzywdzić ją fizycznie. W naszych przypadkach zabić. Tacy stalkerzy to zawsze mężczyźni. Średnio po trzydziestce, pracujący. – Miło usłyszeć „zawsze” pośród tych wszystkich „zapewnych” – mruknął Bernie. – Czy zdarza się, że oni przed ostatecznym uderzeniem grożą osobie prześladowanej? – spytał Julian. Kate pokręciła głową. – Ze wszystkich typów stalkerów drapieżcy najrzadziej tak postępują. Oni chcą tylko zebrać informacje, żeby móc się przygotować do właściwego ataku. U naszego stalkera dziwi mnie zachowanie, zwłaszcza wobec Janine, której dziennik wskazuje na pewną zażyłość. Powtórzyła sobie w myśli pytanie Juliana. – Właściwie, Julianie, tak się teraz zastanawiam. Choć stalkerzy tego typu zwykle przed atakiem starają się ukrywać, niektórzy ujawniają się w pewien sposób, czasem wchodząc do domu ofiary. Mają oczywiście sprzyjające warunki. Znają miejsce zamieszkania i nawyki prześladowanej osoby. To jeden ze sposobów pozyskania informacji. Potrafią nawet zabrać małe, nieważne przedmioty, za którymi nikt szybko nie zatęskni. Jak błyszczyk. Kate odgarnęła włosy z twarzy i zbeształa się w myślach za swoją paranoję, choć wiedziała, że jest ona nieunikniona, zważywszy na charakter jej pracy i świadomość, do czego zdolni są niektórzy ludzie. – Jeśli moja ocena jego osobowości jest słuszna, możemy się spodziewać innych zachowań dewiacyjnych. Kiedy będziemy mieć kogoś, kto pasowałby na podejrzanego, sprawdzimy, czy figuruje już w kartotece – za drobne kradzieże, dewiacyjne zachowania seksualne. Zamilkła znowu i zastanowiła się, jak najlepiej ująć następną kwestię, żeby nie
wywołać odruchowej reakcji Berniego. – U sprawców przestępstw seksualnych dewiacja seksualna często wyraża się w różnych formach. Wspomniałam już o ostrej pornografii. Objęliśmy naszymi poszukiwaniami wcześniejsze gwałty. Jeśli i kiedy zidentyfikujemy kogoś, komu warto się bliżej przyjrzeć, będziemy musieli zbadać, czy ma on skłonność do voyeuryzmu – na przykład do podglądania lub naprzykrzania się kobietom. – Wracamy do ewolucji przestępców. Zdarza się, że stalkerzy zaczynają karierę od podglądania lub ekshibicjonizmu... – Zbok w płaszczu? Colley! – wykrzyknął Bernie. – Nie. – Pani doktor, musimy wreszcie znaleźć jakiegoś podejrzanego – powiedział Bernie wyraźnie rozdrażniony. – Mamy trzech gości. – Wyliczył na palcach: – Cranham, Colley, Fairley. Odrzuciłaś Cranhama, bo podobno nie znał ofiar gwałtów. Ja wciąż nie jestem przekonany. Może po prostu umiejętnie ukrywał prawdę? – Nie. Takie ukrywanie wymaga znacznego wysiłku. Jak mówiłam, on się w ogóle nie wysilał. – Dobra, niech będzie po twojemu. A ta gnida Colley? Według ciebie ma niską samoocenę. Jakim cudem w takim razie może wyskakiwać na kobiety? – Sam fakt, że to właśnie robi – odparła Kate – dowodzi zupełnego braku asertywności i pewności siebie. Jego celem było szokować kobiety, Bernie. Żeby pokazać samemu sobie, że potrafi wywrzeć wrażenie i wywołać w nich emocje. Julian pozyskał wydruk z kartoteki Colleya... – Kate przejrzała kartki A4, które miała przed sobą. – Proszę. Z jego siedmiu ofiar cztery miały od siedmiu do dziewięciu lat, a trzy były znacznie po pięćdziesiątce. On się boi kobiet w innych przedziałach wiekowych. – Fairley też ci się nie podoba, zgadza się? – kontynuował Bernie. – Musimy mieć na uwadze szerszy obraz, Bernie. Boję się, że jeśli postawimy na niewłaściwą osobę, sprawa zacznie się sama nakręcać. Albo że postawimy na właściwą osobę, ale zabraknie dowodów, by ją aresztować. Na razie nie mamy podstaw utrzymywać, że Fairley bądź ktokolwiek inny z listy ma większość cech, które opisałam. – Mówię więc, żebyśmy ich tu ściągnęli i sprawdzili. Według mnie Cranham i Fairley pasują do twojego wzorca. Obaj mogą być psycholami. Cranham to arogancki drań. Jamesówna szła do niego na rozmowę o pracę. A potem wszelki ślad po niej zaginął. Mamy tylko jego słowo, że się nie pojawiła. Facet ma wszystkie cechy, o których mówiłaś. A Fairley? Gość tam był. Z Molly. Mniej więcej w tym czasie, kiedy zniknęła. – Bernie odszedł od stołu, ale się jeszcze zatrzymał. – Albo nawet obaj. Nie przyszło ci do głowy, że mogło ich być dwóch? Moim zdaniem powinniśmy dyskretnie popytać – dawnych kolegów ze szkoły, sąsiadów, ludzi, którzy robią z nimi interesy, i spróbować się dowiedzieć, co porabiali w przeszłości. – Nie jestem ekspertką od policyjnych procedur... – Tu się z tobą zgadzam!
– ...ale wydawało mi się, że trzeba mieć jakieś mocne dowody na związki danego człowieka z przestępstwem, zanim można go oficjalnie oskarżyć jako podejrzanego. A gdyby Cranham odkrył, że szukamy informacji na jego temat... – Cóż, niestety, nie żyjemy w świecie doskonałym. Czasem trzeba zrobić to, co trzeba, żeby zrobić sprawę. Już ty to wiesz, pani doktor. Sama nie jesteś najlepsza w przestrzeganiu zasad. Zrobimy, jak powiedziałem, i przekażemy to, co znajdziemy, prokuraturze, a oni... – Oni odrzucą – dokończyła Kate. – Wiele z tego, o czym mówiłam, nie da się sprawdzić, dopóki ich tu nie przesłuchamy. Ci trzej byli już u nas na nieoficjalnej rozmowie. Jakie są szanse, że znowu przyjdą z własnej woli? Zerowe. Zarówno Cranham, jak i Fairley włączyli już do sprawy prawników. Bernie skierował się do bufetu po kawę. Kate rzuciła jeszcze za nim: – I wyobrażam sobie, co by się stało, gdybyś postanowił aresztować Cranhama i nie zdołał udowodnić mu winy. Riposty nie było. – Nie zapominajcie – włączył się Joe – że nie poznaliśmy jeszcze kolejnej osoby z listy. Malinsa. Przedsiębiorcy budowlanego. Facet wydaje się dość aspołeczny. Ty go poznałeś, Bernie. Co o nim sądzisz? – Sami wkrótce zobaczycie. – Bernie wrócił do stołu i wpatrywał się w kawę ze zmarszczonymi brwiami. – Kolejny dupek, ale inny niż Cranham. Cranham ma powierzchowność eleganta. Nie wiadomo, co się pod nią czai. Malins to zbir. Kawał byka. Dużo ćwiczy. Ale nie jest też niechlujem. Lubi dobre ciuchy i samochody. – Z tego, co czytałam i słyszałam od ciebie, Malinsa rozsadza złość, jest aspołeczny i popędliwy seksualnie. Wygląda na naprawdę nieprzyjemnego gościa. Nasz sprawca natomiast to kameleon, który chce ukryć swoją prawdziwą naturę. Wydaje mi się, że Malins to otwarta księga. Bernie stanął na środku pokoju i patrzył na Kate z niedowierzaniem. – Coraz lepiej! Odpuśćmy sobie całą niepotrzebną pracę. Po co mamy go tu w ogóle ściągać. Wystarczy poskładać do kupy parę teorii i voilà! Pozbyliśmy się kolejnego potencjalnego podejrzanego! Julian od jakiegoś czasu milczał, a jedynym dźwiękiem wskazującym na jego obecność był szelest przewracanych kartek. Teraz podniósł wzrok na Berniego. – Kate mówi tylko, że według naszej wiedzy profil psychologiczny Malinsa nie pasuje do zachowań sprawcy. – A tobie kto znowu nadepnął na odcisk, Devenish? – zapytał, czerwieniejąc, Bernie. – Dla ciebie to jest „doktor Hanson”, a skoro już jesteśmy przy temacie, spytaj ją, czy profiluje! No dalej. Spytaj! Powie ci, że nie. I jeszcze jedno. Miałeś rano pójść po mleko do Waitrose’a. Nie ma już ani kropli. Kate westchnęła i spojrzała na zegarek. Ta dyskusja trwa niecałą godzinę, a jej wydaje się, że minął cały dzień. Albo rok.
– Posłuchaj, kiedy spotkamy się z Malinsem, ocenimy jego zdolności aktorskie. Tymczasem wy, Bernie i Joe, wiecie, jak to działa. Czy w tej chwili jesteście pewni, że mamy dość materiału, by uznać Cranhama lub Fairleya za podejrzanych? – spytała Kate, pomijając całkowicie Colleya. Odpowiedziała jej cisza. Kate zerknęła na tablicę. Cranham. Fairley. Colley. Malins. Była pewna tego, co o nich powiedziała. Pewna, jak niczego innego. Naszła ją zdradziecka myśl. Czy może się mylić? Co do jednego z tych mężczyzn? Niemożliwe. Teorię potwierdzały jej obserwacje. A jednak. Co, jeśli się jednak myli? Jej wzrok powędrował za okno. Ci czterej mężczyźni są tam gdzieś. W tej właśnie chwili. Odsunąwszy od siebie te myśli, ale wciąż pochłonięta innymi – o wkradaniu się do cudzych domów, o zaginionych przedmiotach – Kate zapisała w notatniku krótkie pytanie, które należy zadać bliskim ofiar: „Czy macie w domu system alarmowy?”, po czym zaczęła grzebać w torbie. – Czego znowu szukasz? – spytał Bernie, pijąc kawę i krzywiąc się. – Telefonu. Jest gdzieś w tej torbie. Nigdy nie mogę w niej niczego znaleźć. Muszę porozmawiać z Maisie. Ma się po południu uczyć z Chelsey i muszę jej przypomnieć, żeby zadzwoniła, kiedy będzie chciała wracać do domu. Czemu nie może po prostu robić, co się jej mówi? Kate podniosła słuchawkę telefonu stacjonarnego, patrząc, jak Bernie i Julian boksują się dla zabawy i policjant mierzwi włosy studentowi. Kiedy Julian z plecakiem skierował się do drzwi, Kate spojrzała na zegarek. Jako że nikt nie odbierał, rozłączyła się i zaczęła chować rzeczy do torby. Musi jeszcze ocenić na jutro trzydzieści prac pisemnych. W recepcji pełnił dyżur Whittaker. – Ma pani dość na dziś, doktor H.? – Owszem. Do widzenia. Kate Hanson, rozwiedziona, samotna matka, bliska utraty pracy, nieco zirytowana, zmęczona, lekko wkurzona. Teraz rusza do miejsca zatrudnienia przynoszącego jej dochód. Póki je jeszcze ma.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY ÓSMY
Dennis Jackson stał w ciemnościach, nie wiedząc, co jeszcze może zrobić. Nagrał to, co zobaczył, zanim kilka minut temu spektakl dobiegł końca. Policja została wezwana i jest w drodze. W tej sytuacji może tylko czekać. Nie był nawet pewny, czy dzwonić pod numer alarmowy. W sumie nic jej nie grozi. Zerknął na bok ze strachem. Już nie. Wątpił, żeby lokalny posterunek sobie z tym poradził. Dlatego zadzwonił do domu, a jego żona powiedziała, że się tym zajmie. Obszedł znalezisko powoli, zły na siebie za swój brak pewności. Ale z drugiej strony, ile osób wiedziałoby, co zrobić w takiej sytuacji? Gdyby natknęli się na coś takiego. Spojrzał na zegarek. Druga trzydzieści w nocy. Minęło dziesięć minut, odkąd żona powiedziała przez telefon, że już jadą. Powiedział jej, że to – ona – wygląda na zmarzniętą. Chciał zdjąć płaszcz i przykryć ją, ale żona go powstrzymała. „Na miłość boską, Dennis, nie rób nic, dopóki nie przyjadą!”. I nie zrobił. Ale wciąż wyglądała na zmarzniętą. Do szpiku kości. Samo patrzenie na nią sprawiało, że czuł się... współwinny. Zaczął nasłuchiwać. Szum pojazdów. Ich błyskające światła, kiedy zjechały z drogi na peryferiach Romsley Village i ruszyły między drzewami w kierunku miejsca, w którym stał. Są! Aż tylu! Sześć pojazdów zatrzymało się gwałtownie, trzy z jednej strony niedużego trójkątnego terenu, trzy z drugiej. Z pierwszego auta wygramolił się przysadzisty mężczyzna i ruszył ciężkim, zdecydowanym krokiem do Dennisa, a za nim podążyło... pięciu, sześciu, siedmiu – stracił rachubę, kiedy umundurowani funkcjonariusze stłoczyli się przed nim. – Pan Jackson? Dennis Jackson? – wysapał potężny mężczyzna z surową miną, utkwiwszy w nim inkwizytorskie spojrzenie. Jackson skinął głową z otwartymi ustami; jego mózg przestał działać. – Nadinspektor Gander z Komendy Głównej Policji na Rose Road w Harborne. – Pańska żona nam to zgłosiła? Jackson znów kiwnął głową, po raz pierwszy w swoich pięćdziesięciu czterech latach życia przekonał się, jak to jest stracić mowę. Z braku innych możliwości utkwił wzrok w wielkim policjancie, a potem zwrócił spojrzenie na ziemię po swojej lewej stronie. To
ona, wciąż tam jest. Nie wymyślił jej. Któż mógłby wymyślić coś takiego? * Stali nieruchomi, wpatrując się w ciało leżące w trawie. Gander poczerwieniał na twarzy, milczący, pogrążony w myślach. O młodzieńczości i o tym, co za psychopata uczynił to, na co teraz patrzy. Zrobił kilka ciężkich kroków i stanął z drugiej strony ciała, po czym pstryknął palcami na jednego z nieruchomych funkcjonariuszy. – Światło! – Policjant ruszył gwałtownie biegiem, omijając ciało szerokim łukiem. Myśli Gandera przeniosły się na bliższe mu tereny. Ilu młodych ludzi służy na Rose Road. Pokręcił głową z zaciśniętymi ustami i nagle poczuł swój wiek. I znużenie. Jackson zrobił parę kroków i z wahaniem zaofiarował dużemu mężczyźnie swoją latarkę. Spoglądając na niego surowo, Gander wziął ją i skierował światło na ciało. – Co u diabła... – mruknął. – Co to jest, do cholery? Na jej twarzy! Pojawiło się więcej światła i Gander przyjrzał jej się uważniej. Przez te wszystkie lata w policji nigdy nie widział niczego takiego. Rozejrzał się szybko na boki. – Wy czterej. Chcę mieć światła wokół terenu. Tam, tam i – wskazał ręką – tam. Trzymajcie się z dala od ciała. – Zmarszczył brwi, spoglądając trochę dalej. – Zdaje się, że tam leżą ubrania. Do nich też się nie zbliżajcie. Nie chcę, żebyście zniszczyli jakieś dowody. Doktor Chong i zespół oględzinowy już jadą. Do roboty. Już! Wszyscy się rozbiegli. Został tylko Jackson. Stał tam z bezwładnie zwisającymi rękami i obserwował poczynania policji. Gander podszedł do niego, kiwając głową, kiedy Whittaker odczytywał dane mężczyzny z notatnika. – Dobra, panie Jackson... Dennis. Proszę nam wszystko opisać – powiedział Gander. Brak reakcji. – No, Dennis. Musi nam pan powiedzieć, co pan wie. Jackson pokręcił szybko głową, po czym przemówił: – Ja... szedłem tą ścieżką. Mieszkamy w domu tam – machnął ręką w kierunku odległego domu z oknami po obu stronach wejścia, otoczonego łąkami. Miał dziwny, zdławiony głos. – Czemu? Znowu cisza. Gander przybrał na powrót oficjalny ton. – Panie Jackson. Czemu pan tu był? W czwartek, nie, w piątek nad ranem? Obecny tu posterunkowy Whittaker musi spisać wszelkie informacje, których może nam pan udzielić. – Co?... Przepraszam, rozumiem, o co... Pracuję w BTM. Gander w pierwszej chwili pomyślał, że to jakiś bank, ale zaraz uznał, że to musi być coś innego. Czekał na wyjaśnienie, coraz bardziej zniecierpliwiony. Jackson zebrał nieliczne myśli, jakie tłukły mu się po głowie.
– Pracuję naukowo. Dla Brytyjskiego Towarzystwa Mykologicznego. Obecnie prowadzę nocne badania nad fungi, dlatego przyszedłem tutaj... – Zobaczył, że młody funkcjonariusz zmarszczył brwi i przerwał pisanie. – Nad grzybami – dodał, chcąc pomóc. – A więc przyszedł pan tu zbierać grzyby? – spytał Gander, zerkając podejrzliwie na udręczonego skrybę. – Nie, nie. Nie zbieram ich. Ja je dokumentuję. – Wyciąg- nął z kieszeni płaszcza oprawioną spiralnie książkę. – Tu mam wszystkie gatunki. O, proszę. – Wskazał palcem ilustrację i machnął drugą ręką w kierunku pobliskiej kępy drzew. – Zasłonak czerwony. Cortinarius rubellus. Znalazłem tam dwa skupiska. Zaznaczyłem znalezisko, dodałem datę, czas i miejsce... – Whittaker, speszony, notował pospiesznie. Gander miał już serdecznie dość tego świadka. – A więc znalazł ją pan w czasie swoich... poszukiwań? Tych... rzeczy – spróbował zmobilizować Jacksona, jednocześnie posyłając niezadowolone spojrzenie Whittakerowi, który stał z długopisem w gotowości. Jackson tylko skinął. Gander czekał. Widział, że mężczyzna jest w szoku. Kiedy uznał, że nic więcej z niego nie wyciągną, zrozumiał, że trzeba zmienić taktykę. Skinął szybko na przechodzącego obok funkcjonariusza i powiedział mu coś szeptem. Funkcjonariusz popędził jak strzała i po chwili wrócił z termosem. – Proszę, panie Jackson. To dla pana – powiedział Gander, podając mężczyźnie parujący plastikowy kubek. – W takich sytuacjach trzeba się koniecznie napić gorącej herbatki. Tak twierdzi moja żona – dodał, rzucając ostrzegawcze spojrzenie uśmiechającemu się pod nosem Whittakerowi. Jackson z wdzięcznością przyjął gorący słodki napój. – A teraz proszę wszystko opowiedzieć. Nie ma pośpiechu, panie Jackson. Jackson skinął głową, a gdy poczuł ciepło kubka w rękach, jego twarz odzyskała trochę kolorów. – Przepraszam... wyszedłem z domu około... Nie jestem pewny, która była godzina. Moja żona będzie wiedzieć. Podgrzała mi zupę. Zjadłem ją i wyszedłem. W pierwszej chwili myślałem, że to jakiś... chory dowcip. Wiecie, zabawa studentów. Ale to nie miało sensu. Nie było tu nikogo poza mną... i nią. Gander zmarszczył brwi, obserwując mężczyznę. Pomyślał, że Jackson to dziwny typ i może mieć coś wspólnego z tym, co stało się tej młodej kobiecie, której ciało leży zaledwie parę metrów stąd. – Ma pan naprawdę porządną latarkę, Dennis. Maglite. Bez niej mógłby ją pan minąć i... Gander umilkł, bo gdzieś w głębi Jacksona rozległ się przedziwny odgłos. Rozbrzmiewał przez kilka sekund, przyciągając nieufne spojrzenia stojących nieopodal funkcjonariuszy. Zakończył go gwałtowny wdech. – Nie, nie, nie... Nie mógłbym jej nie zauważyć.
Gander był już bardzo rozdrażniony. Ich jedyny świadek, o ile jest tylko świadkiem, okazał się histerykiem. – Panie Jackson, miałem na myśli to, że jest bardzo ciemno. Jeśli był pan skupiony na szukaniu grzybów... Jackson z trudem zebrał się w sobie, przetarł twarz chusteczką i dopił herbatę. – Rzecz w tym... że kiedy przyszedłem, wyglądało to inaczej. Gander spojrzał na niego z wściekłością; usta miał zaciśnięte, twarz mu poczerwieniała. – Co?! Majstrował pan przy miejscu zbrodni? Jackson pokręcił głową, wdzięczny żonie za jej zdrowy rozsądek. – Nie, nie! Niczego nie dotknąłem. Ale nie mogłem jej nie zauważyć – powiedział i zaczął nagle gwałtownie wymachiwać rękami. – Gwiazdy, kwiaty. Strzelające do góry, tryskające! Tak... gwiazdy i kwiaty. Iskrzące się na niebie. Wokół niej. – Zamilkł niczym balon, z którego spuszczono powietrze. Ręce opadły mu bezwładnie, na jednym palcu wisiał plastikowy kubek. Zaniepokojony słowami Jacksona, Gander zerknął na niego z ukosa. Pamiętał lata sześćdziesiąte, nawet jeśli nie brał w nich czynnego udziału. Zastanowił się, co wie o świadku i czy może on być pod wpływem jakiejś niedozwolonej substancji. Jakie się teraz bierze halucynogeny? Grzybki! – Whittaker! – syknął na swojego skrybę i wcisnął mu do ręki kartkę z informacją o wezwaniu. – Zadzwoń pod ten numer. Ściągnij tu jego żonę. Migiem! Usłyszawszy to, Jackson pokręcił głową. – Zaczekajcie. Panie nadinspektorze... przepraszam. Nie mogę zebrać myśli. – Oddał plastikowy kubek Whittakerowi, po czym zaczął przeszukiwać rozliczne kieszenie i przegródki swojego płaszcza. – Ale mogę panu pokazać. – Wyciągnął ręce z kieszeni. – Proszę spojrzeć. Proszę na to spojrzeć. I na to. Teraz rozumie pan, czemu nie mogłem jej nie zauważyć. Gander pstryknął palcami na Whittakera. Wziął od Jacksona ostrożnie każdy przedmiot po kolei i, trzymając za sam brzeżek, umieścił je w plastikowych torebkach. Kiedy skończył, przyjrzał się im w świetle latarki. Następnie zrobił kilka kroków i zlustrował ziemię wokół ciała. Spojrzał na Jacksona, potem znów na ziemię, myśląc sobie, że to jakieś wariactwo. Kiedy wrócił do Jacksona, miał w oczach twardy błysk. – Jeśli dobrze rozumiem, przybył pan tu kilka sekund po... Jackson pokręcił głową. – Nikogo tu nie było. Zdawszy sobie nagle sprawę z obecności lekarki sądowej i całej ekipy kryminalistycznej, Gander rozejrzał się po przybyłych w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby mu pomóc. Zobaczył twarz człowieka, którego uważał za bogate źródło przydatnych informacji, skinął na niego i zaczekał, aż podejdzie na tyle blisko, by mogli porozmawiać szeptem.
– Creed, masz numer telefonu Kate Hanson? Harry wydawał się zaskoczony, ale odpowiedział równie cicho: – Nie, panie nadinspektorze, ale mogę go zdobyć z centrali. – Zrób to. Zadzwoń do niej. Natychmiast. Chcę, żeby cały zespół tu przyjechał. – Tak jest, panie nadinspektorze. Creed oddalił się pospiesznie. Gander przyjrzał się przez plastik trzem kwadratom. Teraz to widział. Teraz rozumiał, co Jackson usiłował mu powiedzieć. A Gander chciał, żeby zobaczyła to konkretna osoba z zespołu do spraw niewyjaśnionych.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DZIEWIĄTY
Zerwawszy się gwałtownie do siadu, Kate starała się zrozumieć, co się dzieje. Dzwonek u drzwi? Telefon domowy? Na zegarze przy łóżku widniała 2.59 w nocy. Telefon o takiej porze nie mógł oznaczać nic dobrego. Zdezorientowana, przemierzyła ostrożnie pogrążony w ciemnościach pokój, piętro i zeszła po schodach do telefonu. Kevin? Celia? – Kate? Zajęło jej kilka sekund, zanim rozpoznała głos rozmówcy. – Harry? – Przepraszam, że cię obudziłem. Gąska poprosił, żebym zdobył twój numer z centrali i zadzwonił. Ożywionym głosem, wyostrzonym przez stres opowiedział jej pospiesznie, co się dzieje w pobliżu miejscowości Romsley. – Musisz to zobaczyć, Kate. Mamy tu martwą dziewczynę. Tego nie da się opowiedzieć. Gąska chce mieć tu wasz zespół, ale przede wszystkim ciebie. Ściągnij też Juliana. To może być cenne doświadczenie dla jego rozwoju zawodowego. Przyswoiwszy jego słowa, Kate zmarszczyła czoło. Harry wie, tak jak i ona, że Julian nie ma przed sobą przyszłości zawodowej. Zresztą i tak by go w to nie włączyła. Po tym, co powiedział Harry, nie miała wątpliwości. Julian jest na to za młody. Harry, odpowiadając na jej pytania, opisał dokładnie, gdzie się znajduje miejsce zdarzenia, po czym Kate się rozłączyła, poruszona tym, co usłyszała. Na szczycie schodów pojawiła się rozczochrana postać w koszulce do ćwiczeń Kate i różowych spodniach od piżamy. – Mamo? Kate pobiegła na górę, zrzucając z siebie bieliznę nocną. – Maisie, muszę wyjść na trochę. Wpadła do sypialni i zaczęła wyciągać z szafy części garderoby. Maisie poszła za nią powolnym krokiem. – Wyjść? Teraz? Dokąd? Czemu?
Kate ubierała się pospiesznie i wiązała włosy. – Posłuchaj mnie, Maisie. Kiedy wyjdę, masz wrócić do łóżka. Zamknę drzwi na zamek od zewnątrz. – Zanurkowała na dno szafy i zaczęła rozrzucać buty w poszukiwaniu adidasów. – Nie otwieraj drzwi. – Jeszcze czego! – Maisie była już całkiem rozbudzona i przyglądała się szaleńczym działaniom matki. – Gdybym to ja cię tak obudziła, dostałabyś cholery. Ignorując ostatnie słowo córki, Kate rzuciła pospiesznie: – Wrócę najszybciej, jak będę mogła. Cholera! Muszę zadzwonić do Joego, żeby zadzwonił do Berniego. Maisie patrzyła, jak matka biegnie po schodach do telefonu. Kręcąc głową, przemierzyła cicho piętro i zgarnęła po drodze kota, który przy akompaniamencie malutkiego dzwoneczka wynurzył się z jednego z wolnych pokoi. – Chodź, Bandziorku. Niech staruszkowie się tym zajmą. Cokolwiek to jest. * Zajrzawszy jeszcze do Maisie z kolejnymi wytycznymi, Kate wyszła z domu i popędziła opustoszałymi podmiejskimi drogami w kierunku drogi szybkiego ruchu. Dotarła do Romsley w dwadzieścia minut. Dokładne instrukcje Harry’ego okazały się niepotrzebne. Na miejscu wrzało jak w ulu, samochody policyjne stały upakowane gdzie popadnie, latarki świeciły, a na środku był już duży namiot Connie. Niektórzy mieszkańcy terenów tuż za pocztówkową miejscowością wyszli z pobliskich domków i większych posiadłości i stali teraz karnie – wielu w bieliźnie nocnej pod szlafrokami – za pospiesznie zmontowanym ogrodzeniem otaczającym miejsce zdarzenia, pod czujnym okiem dwóch miejscowych funkcjonariuszy. Zaparkowawszy, Kate zobaczyła w pobliżu Berniego, który opierał się o swój samochód, ze splecionymi na piersiach rękoma, i rozmawiał z Joem. Kate wysiadła i podeszła do kolegów. – Co wiemy? – Nikt niczego jeszcze nie mówi – mruknął Bernie. – Ale Gander pytał o ciebie. Kate odwróciła się i ruszyła prosto do nadinspektora, który pojawił się nagle przy wejściu do namiotu. Bernie i Joe ruszyli za nią. Gander był skrzywiony, a na jego obwisłych policzkach wystąpiły plamy. Wziął Kate łagodnie za ramię, odsunął się z nią na bok i przemówił poważnym głosem: – Okropna sprawa, Kate. Okropna. Ale jak już wszystko ci opowiem, musisz koniecznie to zobaczyć. Kate słuchała, kiedy szeptem opisywał jej, co kryje namiot. – Jest tam z nią teraz doktor Chong. Świadek – wskazał na bladego mężczyznę w płaszczu Barbour – znalazł ją jakoś między drugą a drugą trzydzieści. W tej chwili tyle z niego pożytku co z psa gnoju. Myślimy, że to może być dziewczyna, która kilka dni temu zniknęła spod klubu w Wolverhampton. Jody, pomyślała Kate.
Gander niecierpliwym gestem przywołał stojącego nieopodal młodego funkcjonariusza, który rzucił się pędem w ich kierunku. – Whittaker dostał od świadka dowody. – Zwrócił się do posterunkowego. – Pokaż je doktor Hanson, a potem zadzwoń po posiłki kryminalistyczne i aprowizację. Będzie potrzebna. Skinąwszy krótko głową, skierował się znów do namiotu. Kiedy dołączyli do niej koledzy z zespołu, Kate spojrzała pytająco na Whittakera. – Proszę, doktor Hanson. Niech pani spojrzy. – Podał jej cztery nieduże kwadraty w plastikowych torebkach. Kate patrzyła, a Joe i Bernie zaglądali jej przez ramię. – O... mój... Boże – powiedziała cicho, wpatrując się w zdjęcia. Każde przedstawiało ciało kobiety leżące na brzuchu. Białe. Młode. Nagie. Kate skupiła się na zasłoniętej twarzy ofiary i pokręciła powoli głową. Poza kontrastem całkiem nagiego ciała z trawą, na której spoczywało, szczególnie uderzające było to, co otaczało zwłoki. Kate liczyła powoli. – Dwanaście – powiedział cicho Joe. Dwanaście tryskających, iskrzących się sztucznych ogni. Umieszczonych w równych odstępach wokół ciała, tworzących krąg iskier i barwnych snopów światła. Kate spojrzała na kolegów, a potem na Whittakera. – Nadinspektor wspomniał, że to zdjęcie zrobił świadek. Gdzie on jest? Whittaker rozejrzał się ze zmarszczonym czołem i wskazał mężczyznę w płaszczu Barbour. – To on. Cały czas się tu kręci. Kate i koledzy podeszli do mężczyzny szybkim krokiem. – Pan Jackson? Kate Hanson, zespół do spraw niewyjaśnionych. – Następnie przedstawiła mu Berniego i Joego, jednocześnie przyglądając się Jacksonowi z namysłem. – Pan zrobił te zdjęcia? Jak? Jackson przytaknął. – Tym – powiedział, wyciągając z niewielkiej torby na ramię ciężki, acz nieduży przedmiot. Polaroid. Kate wpatrywała się w aparat ze zdziwieniem. – Nie wiedziałam, że ktoś ich jeszcze używa. – O tak. Przeżywają teraz renesans. Do tych starszych czasem trudno o film... – W porządku, panie Jackson. Proszę postać tu chwilkę spokojnie, a my się przyjrzymy dokładniej, dobrze? – przerwał mu Bernie. Przeanalizowali ponownie dzieło Jacksona; postać na zdjęciach nadal robiła na nich szokujące wrażenie. – Musimy zobaczyć ciało – zwrócił się cicho do kolegów Bernie. Podeszli do namiotu. Bernie jako pierwszy włożył kombinezon ochronny, który wręczył mu posterunkowy w rękawiczkach, po czym odsunął połę namiotu skrywającą to, co dzieje
się w środku. Rozległ się głos Connie: – Witaj, Bernardzie. Zapraszam. O! Są i twoi współpracownicy. – Mała postać, od stóp do głów okryta bielą, spoglądała na nich znad ziemi, zza przezroczystego plastiku; w jednej ręce odzianej w lateks trzymała dyktafon aktywowany głosem. – Kate, zapewne rozumiesz, dlaczego Ganderowi zależało, byś tu była. Dajcie mi chwilkę na wstępne spostrzeżenia. Kate spojrzała na ciało, a potem znowu na Connie, która przystawiła sobie dyktafon do plastikowej maski i wróciła do pracy. – Kobieta rasy białej. Wiek: piętnaście do dwudziestu pięciu lat. Około metra sześćdziesiąt wzrostu. Waga około pięćdziesięciu kilogramów. Włosy blond, do ramion. Brak ubrania. – Connie przeniosła wzrok na ziemię nieopodal ciała. – Obok leżą sztuki odzieży. Ułożone w kształt ciała. Białe spodnie, koszulka w szaro-białe pasy. Nie widać butów ani torebki. Bielizny też nie. Opuściła dyktafon, żeby odetchnąć, po czym ciągnęła: – Brak stężenia pośmiertnego. Początek rozkładu. Brak kolczyków. Brak widocznych tatuaży. – Znowu zamilkła na chwilę i zerknęła na Kate. – Tułów na trzech poziomach w poprzek skrępowany taśmą klejącą. Twarz zasłonięta białym materiałem, przywiązanym sznurkiem. Na materiale widnieje schematyczny rysunek twarzy. Widoczne obrażenia: liczne poważne stłuczenia w okolicy mostka, a także po obu stronach na żebrach. Stłuczenia obu obojczyków. Ślady jak po mocnym chwycie. Na obu rękach obrażenia obronne. Brak widocznych obrażeń okolicy narządów płciowych. – Ta kobieta walczyła o życie – powiedziała do nich cicho Connie, opuściwszy ponownie dyktafon, po czym wróciła do opisywania ciała. – Brak widocznej biżuterii. Prawa dłoń jest zaciśnięta w pięść. Między palcami widać trzy czy cztery długie włókna. Wyglądają na syntetyczne. Kolor trudny do określenia w sztucznym świetle. Connie wstała i poleciła technikom, żeby zrobili zdjęcia ciała i terenu wokół. Do namiotu wszedł powoli Wes Jacobs, spojrzał przelotnie na Kate, przyjrzał się ciału i wziął się do pracy. Kate i koledzy poszli za Connie na bok. Connie uniosła dyktafon i nagrała końcowe spostrzeżenia. – Wspomniana wcześniej odzież leży w pobliżu ciała, po lewej stronie. Nie ma jeszcze potwierdzenia, czy należy do ofiary. – Zerknęła na zegarek, po czym podała dokładny czas. Kate spojrzała na ubrania i naraz przeniosła się w czasie. Do chwili kiedy miała pięć lat, a babcia dała jej starą, ukochaną zabawkę. Papierową lalkę i stroje do wycinania. Ubrania na każdą okazję przyczepiało się do sylwetki lalki, zginając malutkie papierowe haczyki. Te ubrania były rozłożone w podobny sposób. Miały naśladować osobę. Jednakże tu kończyły się skojarzenia z dzieciństwem. To, co mieli teraz przed oczami, jest symbolem okrutnego zabójstwa. Connie wróciła do ciała i odezwała się do zespołu.
– Teraz zdejmę nakrycie z jej twarzy, żeby móc ją porównać ze zdjęciem w celu identyfikacji. – Uniosła zabezpieczone plastikiem zdjęcie dostarczone przez rodzinę Westbroo- ke’ów. – Góra zdaje się być dość pewna, że to ona – ubrania pasują do opisu, który otrzymali – ale ja lubię w miarę możliwości dokumentować spostrzeżenia in situ. Kate stała obok Joego. Patrzyli, jak Connie wyjmuje cienki przyrząd o dwóch uchwytach. Whittaker i Bernie podeszli kilka kroków w kierunku Jacksona, który stopniowo przybliżał się do wejścia do namiotu. Connie przecięła cienki sznurek po obu stronach głowy ofiary, ujęła nakrycie pęsetą chirurgiczną i zaczęła unosić je delikatnie. Ci, którzy śledzili ruchy Connie, nabrali gwałtownie powietrza. Kate zakryła sobie usta rękami, a obok niej pojawił się Gander. – Co u diabła? Connie ostrożnie opuściła uniesiony w trzech czwartych materiał i usiadła na piętach. Nie zidentyfikują jej po twarzy. Wyszli z namiotu pośród ciężkiej ciszy, zdjęli z siebie jednorazowe kombinezony ochronne i podali je posterunkowemu, który wrzucił wszystkie do czarnej plastikowej torby. Jackson, spod wejścia do namiotu, gdzie stał, zobaczył to, co oni. Ruszył ku nim, potykając się, z twarzą poszarzałą i błyszczącą od potu. Whittaker zerknął na niego raz, potem drugi, chwycił go brutalnie za ramię i spróbował odciągnąć na bok, kiedy tamten zaczął obficie wymiotować na trawę, własne porządne traperki i zamszowe, wiązane buty Berniego. * Kate i jej współpracownicy opuścili miejsce zdarzenia ze zdjęciami Jacksona, które powierzył im Gander. Później miała je odebrać Connie. W drodze na Rose Road Kate kołatały się po głowie myśli o wydarzeniach tej nocy. Ta twarz. Brakujące przedmioty. Buty. Torba. Bielizna. Biżuteria. Pamiątki? To było zaplanowane. Ten koszmarny obrazek. Ta twarz. Czy Bernie ma rację? Co, jeśli przywiązuję zbyt dużą wagę do teorii? Mają już dwie osoby, które mogliby uznać za podejrzane. Jeśli jedna z nich jest sprawcą, to mogłoby zapobiec kolejnemu takiemu atakowi. Ta twarz. Kate ogarnął lęk. Młodej kobiecie, którą przed chwilą widziała, nie można w żaden sposób pomóc. Ale kolejnej? On wrócił. Czy ma już na celowniku następną ofiarę? Trzeba go powstrzymać.
Kate w jednej chwili przyszła do głowy kolejna myśl, a serce ścisnęło jej się w piersi. Czy ich rozmowa z dziennikarzami mogła przyspieszyć to, co spotkało tę młodą kobietę? Czy to jego próba „skomunikowania się”?
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY
W spokoju pogrążonej we śnie okolicy Kate przejechała bez przeszkód przez bramę główną Rose Road. Spojrzała na zegarek. Czwarta trzydzieści pięć. Wygląda na to, że nawet ludzie z mediów czasem sypiają. Ale kiedy wiadomość się rozejdzie, wrócą. Całe ich stada. Będą zdawać relacje dwadzieścia cztery godziny na dobę. Myśl o tym wzmogła w niej lęk. Kiedy Kate wysiadła z samochodu, między niby-wiktoriańskimi filarami pojawiło się auto Berniego. Kate skierowała się do komendy – molocha pośród spowitych mrokiem segmentów, którego światła przyzywały niczym latarnia morska. Minęła pustą recepcję i udała się do biura zespołu, świadoma, że w innych częściach budynku panuje nieustający ruch. Bernie, gdy wszedł, w lateksowych rękawiczkach i gumiakach, z butami w ręku, wydawał się roztargniony. Podszedł prosto do podajnika papierowych ręczników na ścianie w bufecie, po czym zwrócił się do Kate: – Jesteśmy pewni, że to on? Nic nie wskazuje na to, żeby tej obciął włosy. Choć z drugiej strony Jamesównie też tego nie zrobił. – Nie – potwierdziła Kate, podpierając głowę rękami. – Ale każdą okleja taśmą. Teraz rozumiemy sens zakrywania twarzy. Wiemy, co zdobi materiał. Wyciągnęła ostrożnie z kieszeni zdjęcia Jacksona, rozłożyła je na stole jedno obok drugiego i przyjrzała im się uważnie. Na jednym maska ofiary była szczególnie wyraźnie uchwycona. Owalny kawałek białego materiału z dwiema dziurami, przez które przewleczone było coś, co wyglądało na cienki sznurek. Kate przyjrzała się rysunkowi na materiale. Co jej to przypomina? Zaraz sobie uświadomiła. – Wygląda jak dama z pantomimy. Ależ to... uwłaczające – szepnęła. Bernie przytaknął. Joe w milczeniu oglądał zdjęcia przez jej ramię. Pewnie nie słyszał o pantomimie, pomyślała Kate. Wpatrywała się dalej w twarz na materiale. Gęste, proste jak drut rzęsy odchodzące od okrągłych, szeroko rozstawionych, niewidzących oczu o jaskrawoniebieskich tęczówkach,
jedna trochę uciekająca na bok. Jako nos nieduże odwrócone „u” z dwiema czarnymi kropkami – zadarty kinol. W miejscu ust pożądliwa smuga tłustej czerwieni, policzki okrągłe, gorączkowe plamy szkarłatu. Włosy z motków wściekle żółtej wełny. Trawestacja. Cała ta maska jest szyderczą parodią, karykaturą kobiecej twarzy. Już wcześniej widzieli to owalne płótno, bez rysów. Zniszczone. Kate spoglądała na zdjęcia i zastanawiała się, czy sprawca nie wpadł na pomysł takiej parodii dopiero po śmierci Molly i Janine. Mimo że noc była ciepła, poczuła chłód i objęła dłońmi kubek herbaty, który podsunął jej w milczeniu Joe. – Co wiemy na pewno? – spytała; jej słowa zabrzmiały głośno w ciszy pokoju. – Według Gusa na Górze w zeszły czwartek tuż przed dwunastą wyszła z klubu nocnego Running Wild w Wolverhampton. Koleżanki powiedziały, że widziały, jak wsiadła do taksówki – odpowiedział Joe. Pięć dni temu. Przed naszą rozmową z prasą. Kate poczuła, że napięcie trochę słabnie. – To gdzie była od tamtego czasu? – spytała retorycznie. – Jej rodzina mieszka w Warley Woods, kilka kilometrów stąd. Ktoś wie, jak zamierzała dostać się do domu? – padło kolejne pytanie z ust Berniego. – Koleżanki twierdzą, że pociągiem – odparł Joe. – Jeśli trzymała się tego planu, a informacja o taksówce jest pewna, to moim zdaniem porwano ją ze stacji – wywodził Bernie. – Stacje to szemrane miejsca. Przyciągają wszelką hołotę. I zazwyczaj są na nich kamery. – Nie dotarła na stację – pokręcił głową Joe. – Widziano, jak wsiadała do jakiegoś pojazdu pod klubem. Koleżanki uznały, że to taksówka. Nie potrafiły powiedzieć o niej nic poza tym, że była „duża” i „jasna”. Kate milczała, a jej myśli błądziły. Wątpiła, żeby ta szokująco wyeksponowana dziewczyna zmarła w poprzedni czwartek. Gdzie on ją przetrzymywał? Przecież nie w domu? Zrobiła w myślach przegląd swoich teorii na temat dotychczasowych przypadków i potencjalnego znaczenia lub celu zachowania zabójcy. Zastanawiała się, co pokazało im to ciało. Jeszcze raz spojrzała na zdjęcia. Uderzająca pozycja z rozrzuconymi rękami i nogami. Świeża taśma klejąca. A wokół sztuczne ognie. Kate znowu je policzyła. Dwanaście, nie inaczej. Bernie ostrożnie przekręcił i przysunął do siebie jedno zdjęcie. – Robiąc to wszystko, podjął ogromne ryzyko. Musiał ułożyć ciało – i ubrania – a potem otoczyć je fajerwerkami. I odpalić je. W każdej chwili ktoś mógł się pojawić i go zobaczyć. – To raczej wiejska okolica, no i była noc – powiedziała Kate. – Tak, ale na wsi ludzie żyją innym rytmem niż tu, w mieście. Na przykład Jackson. On
sobie spacerował. Do tego są jeszcze ludzie wyprowadzający psy, no i samochody, które mogły przejeżdżać. To było z jego strony szaleństwo. Kate po raz kolejny spojrzała na zdjęcia. Bernie oczywiście miał rację. Postępowanie sprawcy było bardzo ryzykowne. To dowodziło, że potrzeba kierująca jego zachowaniem jest tak silna, tak paląca, że przesłoniła nawet lęk przed tym, iż może zostać nakryty. Co to za potrzeba? Po co te sztuczne ognie? Takie aranżacje scenerii zwykle mają służyć podnieceniu zabójcy. Kręcąc głową, Kate przyglądała się jeszcze chwilę zdjęciom, po czym podniosła wzrok na kolegów, wskazała po kolei na każdą fotografię i przemówiła cicho: – To ma być żywy obraz. Zakrywanie twarzy to zachowanie rytualne. Tak jak i taśma klejąca. Stanowią one wymyślny wytwór jego fantazji. To jego podpis. Zaplanował to tak, by każdy, kto to zobaczy, doznał głębokiego wstrząsu. Kate znowu przeniosła wzrok na kolegów. – I w tym kłopot. To nie ma sensu. Ten obraz jest tak... ulotny. Gdyby Jackson się wtedy nie pojawił, kluczowy element inscenizacji, czyli sztuczne ognie, wypaliłyby się, niezauważone w swojej upiorności. – A może to forma – jak kiedyś powiedziałaś – „rekreacji”? Kate przeczesała włosy palcami i zmarszczyła brwi. – Zadał sobie tyle trudu. Nie wierzę, że zrobił to wszystko tylko dla siebie. – Przecież sama powiedziałaś, pani doktor – chciał zaszokować kogoś takiego jak Jackson. No i nas. – To po prostu nie... – Kate pokręciła głową. – Cholera! – Chwyciła swój notatnik i przerzuciła go w poszukiwaniu wolnej strony. – To było takie... ryzykowne. Po co zawracał sobie głowę? – Wsparła brodę na ręce i zabrała się do spisywania uwag i pytań. Joe siedział pogrążony w myślach, z rękami splecionymi wysoko na klatce piersiowej. Zerknął na zegarek. – Jest piąta trzydzieści. Connie na pewno będzie się chciała później z nami spotkać. – Z nami? – Bernie gwałtownie uniósł głowę. – Oczywiście. Widziałeś taśmę. Może znajdzie też tekturę, tak jak przy Molly i Janine. – Nie, nie – zaprotestował stanowczo Bernie. – Nasz zespół zajmuje się sprawami z archiwum. Ta należy do Góry i... – Jest nasza – powiedziała zmęczonym, monotonnym głosem Kate, wstając. – Muszę wracać do domu. Zaczekajmy, co znajdzie Connie. – Zerknęła na Joego, marszcząc czoło. – Nie wiem jak ty, Joe, ale ja martwię się, że to mogła być ta „komunikacja”, o której mówiłeś. No wiesz. Jak w tamtej sprawie. Ale to chyba niemożliwe. Sprawca porwał Jody przed naszą rozmową z prasą. – Powiodła wzrokiem po kolegach. – Nie wiem jak wy, ale ja czuję z tego powodu ogromną ulgę. * Dotarłszy do domu, Kate zajrzała do śpiącej spokojnie Maisie. Bandzior leżał
wyciągnięty na kołdrze. Poszła do kuchni, mechanicznie zrobiła sobie herbatę, po czym wróciła na górę i położyła się do łóżka; leżała ze wzrokiem utkwionym w jednym punkcie szyby na suficie. * W piątek o dziewiątej piętnaście do biura zespołu do spraw niewyjaśnionych wkroczył Furman i spiorunował ich wzrokiem. Wśród akt, które miał w ręku, Kate zobaczyła gazetę. – Wstępne ustalenia doktor Chong łączą sprawę z Romsley z zabójstwami, nad którymi pracujecie. Spodziewam się, że nadinspektor Gander zażąda od was współpracy z Górą, bądźcie więc na to przygotowani. Co to? – Wskazał na informacje o czterech gwałtach wypisane na tablicy. Joe streścił mu pokrótce ich poszukiwania w bazie danych o przestępstwach seksualnych oraz wyjaśnił, czemu je przeprowadzili. Zniecierpliwiony Furman zerknął na Kate. – Teraz macie dość roboty przy sprawie z Romsley. Kate przyjrzała się Furmanowi, świadoma, że Julian przekazał mu już informację, którą zamierzała mu podać. – Wiemy, że szczątki jednej z tych ofiar gwałtu zostały znalezione nieopodal Molly James i Janine Walker. Wygląda na to, że policji nie udało się posunąć naprzód dochodzeń w sprawach tych napaści. Gdybyśmy porozmawiali z pozostałymi ofiarami, może udałoby się odkryć dalsze powiązania, które... Furman spojrzał na nią z wściekłością. – Pokażcie mi dowody rzeczowe, z których by wynikało, że gwałty mają związek z tymi zabójstwami. – Nie mam jeszcze takich dowodów, ale to, że wszystkie ofiary miały podobne cechy, nie wydaje się zbiegiem okoliczności. – Jeśli nie zdołacie mi przedstawić oczywistego związku między szczątkami a gwałtami, możecie zapomnieć o sprawie. Nie będziemy tracić środków na naciągane teorie. Ta, która została zgwałcona, a później znaleziona przy obwodnicy, cóż... urodziła się pod nieszczęśliwą gwiazdą. – Odwrócił się na pięcie i ruszył ku drzwiom, ale nagle znów spojrzał na tablicę. – Mogę wam powiedzieć, czemu policji nie udało się posunąć naprzód dochodzeń w tych sprawach. Bo po doniesieniu o napaści żadnej z tych kobiet nie chciało się przyjść tu i złożyć zeznania o tym, co je ponoć spotkało. To była strata czasu policji. I teraz też jest stratą czasu. – Spojrzał na zegar na ścianie. – Dochodzi dziewiąta trzydzieści. Gdzie jest Devenish? Nie było go w Romsley... – Jest na uniwersytecie. Na seminarium, do którego przygotował się po godzinach pracy – wyjaśniła zimno Kate. Na uniwersytecie. Gdzie i ja powinnam teraz być. Julian. Trzeba będzie uważać na to, co się mu powie o sprawie Jody Westbrooke. Znów skupiła się na Furmanie, który mówił dalej. I wymachiwał gazetą. – Widzicie, jak się kończą rozmowy z prasą? Zachęciliście jakiegoś
niezrównoważonego osobnika do zabójstwa. Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni. Zobaczymy, co powie na to Gander. – Wcisnął gazetę z powrotem między swoje akta, odwrócił się i wyszedł. Kate popatrzyła za nim, pewna, że zespół nie zrobił nic, co mogłoby doprowadzić do porwania i zabójstwa Jody Westbrooke. Utkwiła wzrok w tablicy. Nie wiedzą na pewno, czy sprawca po zabiciu Janine, Molly i Suzie przestał działać. Gdyby jednak założyć, że tak się stało, oznaczałoby to, że coś sprowokowało go do zabójstwa Jody. Kate poszła za tą myślą, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem. Czy było to odnalezienie Molly, a potem Janine? Jeśli tak, to oznacza, że sprawca bardzo uważnie studiuje gazety. Informacje o tych odkryciach dopiero niedawno trafiły na pierwsze strony. Kate westchnęła i pomasowała sobie czoło. Jednego była pewna. To, co spotkało Jody, jest dziełem jednego człowieka. I trzeba go jak najszybciej zidentyfikować.
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY PIERWSZY
Otworzywszy tego późnego ranka drzwi kuchenne, Kate zawołała kota i nasłuchiwała. Cisza. Wróciła do kuchni. Odstawiła na bok nieotwartą puszkę i włączyła radio, akurat na czas, żeby usłyszeć w wiadomościach wywiad z psychologiem. Wypowiadał się na temat zabójstwa dziewczyny znalezionej nad ranem. Rozkręcił się właśnie, omawiając wysokie prawdopodobieństwo, jakoby w okolicy „grasował” seryjny morderca. Kate westchnęła; zaczynała ją boleć głowa. Czy to już wszystkie komunały, jakie znasz? Teraz usłyszała głos prezentera. „Policja zapewniła nas, że zrobi wszystko, co w jej mocy, by ten potwór zniknął z naszych ulic”. Usłyszawszy jego ostatnie słowa, Kate zacisnęła usta. To mamy już komplet truizmów. – Truizmy nie zapewniają ludziom bezpieczeństwa – mruknęła, stawiając na blacie składniki spóźnionego śniadania, po czym odwróciła się gwałtownie, usłyszawszy za sobą cichy dźwięk. – Maisie! Przestraszyłaś mnie. – Zazwyczaj narzekasz, że jestem zbyt głośna. Już ubrana, Maisie opadła na krzesło i przyjrzała się matce uważnie. Kate wyczuła, że córce coś chodzi po głowie. – Zadzwoniłam do szkoły i powiedziałam, czemu przyjdziesz dziś później. – Obiecałam Chelsey i Lauren – odezwała się po chwili Maisie – że w ten weekend pójdę z nimi popływać. Kate nieznacznie zmarszczyła brwi. – Maisie, nie jestem pewna, czy Lau... – Mamo, nie bądź niesprawiedliwa! Lauren nie zostawiła tu tych... rzeczy! Kate też zaczęła podawać w wątpliwość swoje wcześniejsze podejrzenia. Skąd koleżanki Maisie wzięłyby te tabletki? Maisie chodzi na wykłady z matematyki na uniwersytecie. Julian? Natychmiast odrzuciła tę myśl. Zna Juliana osiemnaście miesięcy. Niemożliwe, żeby
naraził Maisie na niebezpieczeństwo. Zerknęła na puszkę, którą wcześniej odstawiła. – Bandzior jest na górze? – spytała. Maisie miała zatroskaną minę. – Nie... Mamo? Rano mówili w telewizji o znalezionej dziewczynie. To dlatego wyszłaś w nocy z domu? – Tak, ale zajmowało się tym wiele osób. Nie tylko ja. – Myślałam, że zajmujesz się tylko starymi sprawami, różnymi okropieństwami z przeszłości. – Maisie nałożyła sobie płatków. – A wiesz, że mama Chelsey była kiedyś modelką? Kate włożyła chleb do tostera i wzięła talerze. – Nasz zespół zajmuje się głównie sprawami dawnymi. Niektóre są... nieprzyjemne, ale dotyczą ludzkiego życia... Zamilkła. Właśnie złamała własną zasadę. O niedzieleniu się z Maisie informacjami o sprawach zespołu, choćby naj- ogólniejszymi. Potarła czoło ręką. Była zmęczona. – Po prostu... bądź ostrożna, Maisie. – Jak to? – No wiesz. Kiedy jesteś poza domem. Uważaj na obcych, samochody. – Ile ja mam twoim zdaniem lat? – Maisie wstała z krzesła. – Nie jestem dzieckiem! Z tostera wyskoczył chleb, a Kate patrzyła, jak córka, wzburzona, wybiega z kuchni.
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY DRUGI
Ciało leżało w ostrym świetle na stalowym stole; głowę unosiła podpórka. Słychać było szum potężnego systemu wentylacyjnego. Twarz Jody Westbrooke była odsłonięta. To, co z niej zostało. A dokładniej miejsce, gdzie się znajdowała. Kate, odziana w biały kombinezon, czuła się bardzo nieswojo. Dotąd ograniczyła się do przelotnych spojrzeń kątem oka i jeszcze nie miała pełnego obrazu. Kiedy podeszła do nich Connie, serce Kate przyspieszyło. – Witajcie – odezwała się. Wyglądała na zmęczoną. – Gotowi? Powiem wam, co wiem, a jeśli nie wiem – co przypuszczam. Trzy głowy skinęły, a Connie wskazała na ciało. – Mamy potwierdzenie, że to Jody Westbrooke. Osiemnastolatka. Żadnych chorób fizycznych. Niepaląca. Zawartość żołądka – niestrawione chipsy serowo-cebulowe i krakersy. Bez wątpienia dostała je od porywacza, kiedy ją przetrzymywał. Żołądek opróżnia się w ciągu około dwóch godzin. Obecność niestrawionego jedzenia zwykle oznacza, że śmierć nastąpiła godzinę lub dwie po jego spożyciu. U Jody paraliżujący strach zapewne spowolnił procesy trawienne. Nie można dokładnie określić czasu zgonu, ale zważywszy na stan ciała, zakładam, że zginęła na początku tego tygodnia. Jednakże w raporcie nie wyrażę się tak kategorycznie. – Ten, kto ją zabił, zabrał jej bieliznę, biżuterię, buty i torebkę – ciągnęła Connie, spojrzawszy na ciało Jody. – Opieramy się tu na informacjach od rodziny i koleżanek o tym, co Jody miała na sobie tamtego wieczoru. – Nie żyje co najmniej parę dni. – Wskazała spuchnięty, odbarwiony brzuch i podobną opuchliznę na twarzy i szyi. – Widzicie? Skóra na tułowiu i udach jest nierówna na skutek pośmiertnego obrzęku. – To stąd te... kolory? – Kate przygryzła wargę. – Masz na myśli te ślady? To tak zwane smugi dyfuzyjne. Powstają z powodu rozwoju bakterii w naczyniach krwionośnych. – Przeniosła wzrok na Joego i Berniego. – To z pewnością kolejne dzieło waszego sprawcy. Jeśli zrobił sobie przerwę, teraz wrócił. Ta młoda kobieta została potraktowana z dzikim okrucieństwem. Pobito ją, bardzo
ciężko. – Uniosła dłoń i wskazała. – Rany obronne na przedramionach i dłoniach. Widzicie? Zrobiło je cienkie, bardzo ostre ostrze. – Chwila ciszy. – Walczyła wściekle o życie. – Słowa Connie ich uderzyły. – Ale nie zginęła od pobicia. Przyczyną śmierci był jeden potężny cios w tył głowy. Connie odwróciła się. – Podejdź tu, proszę, Kate. Kate spełniła jej życzenie. Connie ustawiła się tuż przed nią i położyła jej na ramionach ciepłe dłonie w lateksowych rękawiczkach. – Potrząsał nią w ten sposób... – Connie zaczęła delikatnie odpychać i przyciągać Kate. – Ale bardzo mocno. Była drobnej postury, tak jak ty i ja. Ostatnie popchnięcie sprawiło, że jej głowa zderzyła się z czymś twardym, od czego pękła jej czaszka. Brak DNA w postaci nasienia, ani włosów, które nie byłyby jej. – Odciski palców? – spytała nieśmiało Kate. – Nie. To ostrożny zabójca. Ale nie zauważył włókien w jej dłoni. Zobaczcie. Podeszli bliżej i spojrzeli na długie włókna, które widzieli już przelotnie na miejscu zdarzenia, obecnie zabezpieczone w plastikowej torebce. – Wspomniałam o ranach obronnych. Przed ostatecznym atakiem sprawcy dłonie miała zaciśnięte w pięści. Widzicie ślady na jej kłykciach? Małe, ale głębokie nacięcia? Kiedy je zrobiono, miała już w ręku te włókna. I trzymała je mocno. Albo sprawca ich nie zauważył, albo nie mógł ich wyciągnąć. – Connie zamilkła na kilka sekund. – Sądzę raczej, że to pierwsze. Zważywszy na brutalność tej napaści, myślę, że gdyby zauważył włókna i nie zdołałby jej ich odebrać, odciąłby jej dłoń. Słowa Connie sprawiły, że Kate straciła na chwilę dech w piersiach. Koledzy z zespołu mieli ponure miny. – To oczywiście tylko moje przypuszczenie – zastrzegła się Connie, po czym wróciła do relacji. Stali bez słowa, a ona ciągnęła dalej: – Na podstawie stanu szczątków znalezionych przy obwodnicy nie mogliśmy stwierdzić, co zrobił Molly i Janine. Nie mogę nawet potwierdzić, czy Molly obcięto włosy i przykryto twarz, tak jak Janine. Włosy Jody są nienaruszone. Ale nakrycie na twarz oraz użycie taśmy klejącej wskazuje wyraźnie, że zabójstwa jej i kobiet znalezionych przy obwodnicy są ze sobą powiązane. Przy okazji, tym razem nie znaleźliśmy niczego z kartonu. – Po chwili kontynuowała: – Mimo tych rozbieżności sprawca, jak się zdaje, jest niewolnikiem swoich przyzwyczajeń, który wie, jak lubi zabijać. Kate słuchała Connie uważnie, świadoma, że trzeba będzie przeanalizować dzieło sprawcy, żeby zrozumieć jego zachowanie, poznać go. Spojrzała przelotnie na torebkę z włóknami z pięści ofiary, po czym odwróciła wzrok. Zmarszczyła brwi. Trudno jej było zebrać myśli. Connie przyglądała się przez chwilę Kate, po czym przemówiła cicho: – No, Katie, moja ty prymusko. Zapomnij o okolicznościach, w jakich je znaleźliśmy.
Widziałaś już takie długie różowe włókna. Kate poczuła, że w pustce jej umysłu dryfują oderwane strzępy informacji. Zdezorientowana spojrzała na Connie, a potem znów na włókna; czuła się ociężała umysłowo i głupia, i była zawstydzona swoją niewiedzą. – Twoja córka... – My Little Pony – powiedziała Kate cicho rzeczowym tonem. – Brawo – szepnęła Connie. Byli już przy drzwiach, kiedy Kate się odwróciła i zebrała na odwagę, by zadać nurtujące ją pytanie: – Connie? Jej twarz... Kiedy...? – Choć tu się ulitował. Już nie żyła. – Connie spojrzała na zegar na ścianie. – Za dwadzieścia minut jest zebranie. Do zobaczenia na Górze.
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY TRZECI
W dużym pokoju konferencyjnym panowały tłok i cisza. Nie było powitań ani żartów. Gander przedstawiał plan działania po zabójstwie w Romsley. – Związek zabójstwa w Romsley ze sprawami badanymi przez zespół do spraw niewyjaśnionych oznacza, że konieczna będzie współpraca zespołów. Od tej chwili uznajemy te zabójstwa za dzieło jednego sprawcy. W związku z tym jest to sprawa bezwzględnie najważniejsza. Ja będę kierować śledztwem. Wszelkie przydatne informacje i tropy macie zgłaszać mnie. Kate zerknęła na Furmana. Miał kamienny wyraz twarzy. Powiodła wzrokiem po twarzach wokół stołu. Wes wyglądał na zmęczonego. Harry był wyraźnie wykończony. Obok niego siedział ponury i obojętny Matt Prentiss. Kate przyjrzała mu się ukradkiem, zastanawiając się, jak on sobie radzi z okropieństwami, z którymi spotyka się w pracy, skoro zazwyczaj i bez nich ma taki zły nastrój. Może po prostu nie angażuje się w pełni. Znowu przeniosła wzrok na Furmana. Skoro tak się przejmuje zdrowiem personelu, powinien zostawić w spokoju Berniego i skupić się na Matcie. Po zakończeniu zebrania pod wpływem impulsu Kate pospiesznie złapała notatnik i torbę i wyszła z pokoju za Mattem, który skierował się do kantyny. Zobaczywszy, jak zamawia kawę i siada w pewnej odległości od pozostałych pozajmowanych stolików, poszła za nim i zajęła miejsce naprzeciwko, niepewna, czemu właściwie to robi. Prentiss nie zwracał na nią uwagi. – Co o tym sądzisz, Matt? – spytała cicho. Otaksował ją wzrokiem. Powoli. – O czym? Kate się speszyła. Przecież wszyscy na Rose Road z pewnością o tym mówią. – O sprawie z Romsley. Byłeś tam. Jakie masz na ten temat zdanie? Nie wydaje ci się, że to jakiś obłęd? Milczenie. – Moim zdaniem to niewyobrażalna zbrodnia – nie ustępowała Kate. – A ty co o tym myślisz?
Milczenie. Kate zaczęła gwałtownie szukać czegoś, co skłoniłoby go, by się otworzył. – Oglądaliśmy ją. Dziś rano. Nie znaleźliście nic poza różowymi włóknami? Zobaczyła, jak jego usta nagle się zaciskają. – Kwestionujesz mój profesjonalizm? – wyrzucił z siebie, utkwiwszy poczerwieniałe oczy w jej twarzy. Kate była zaszokowana jego reakcją. – Nie, absolutnie nie. Pytałam tylko o twoje zdanie o tym wszystkim. Jakie masz odczucia. Czy masz jakieś pomysły albo... Kiedy odpowiedział, jego głos zabrzmiał ostro. Parę osób siedzących tak blisko, że ich słyszały, spojrzało na nich. – Nikt nie płaci mi za opinie! Ani za uczucia czy pomysły. – Zamilkł na parę sekund, po czym ciągnął dalej: – Pracuję w kryminalistyce. I robię to dobrze! Chcesz opinii, uczuć i pomysłów – dodał, nadając tym słowom negatywny wydźwięk – to pogadaj z Harrym Creedem. Z tymi słowy wstał od stołu, zostawiając niedopitą kawę, ruszył do drzwi i wyszedł. Kate patrzyła za nim i zastanawiała się, czemu ich krótka rozmowa wywołała w nim tyle złości. Zdezorientowana, wyszła, a w myślach dźwięczały jej jego słowa: „Robię to dobrze”. Ja. * W biurze Joe zapisywał na tablicy nowe informacje: potwierdzenie od rodziny Jody Westbrooke, że kiedy tam- tego dnia wyszła z domu, miała na nogach buty na obca-sach, a w ręku torebkę. Julian wprowadzał te informacje do specjalnej bazy danych, którą stworzył. Odezwał się do nich wszystkich: – No dobrze, na razie mam następujące fakty: – Rodzaj pracy: redakcja tekstów dla towarzystwa ubezpieczeniowego na Edmund Street. Co dalej? Chłopak? Bernie pokręcił głową. Kate oparła brodę na dłoniach i utkwiła wzrok w swoich notatkach. – Ciekawe, gdzie zobaczył ją po raz pierwszy – powiedziała. – Pod klubem? Zaraz. – Berniemu przyszedł do głowy inny pomysł. – Może był w klubie, zobaczył ją i wyszedł. Poszedł po samochód. Nie pasuje mi natomiast to, że ona ma tylko metr sześćdziesiąt wzrostu. Dotąd wszystkie jego ofiary miały co najmniej metr sześćdziesiąt osiem. – W klubie są kamery? – spytała Kate. – Zamontowane. Ale nie działają. – Mamy jeszcze coś, co mógłbym dodać? – dopytywał Julian. Nikt nie odpowiedział. Joe rzucił długopis na stół. Kate myślała o tym, co widzieli w prosektorium. – Wygląda na to, że od czasu wcześniejszych zabójstw ewoluował, ale taśma klejąca i nakrycie na twarz są elementami stałymi. Potraktował Jody z niezwykłą brutalnością, ale
nie możemy być pewni, że nie obszedł się tak samo z poprzednimi ofiarami. Nagle coś jej zaświtało. Przysunęła do siebie telefon i wybrała numer prosektorium. – Cześć, Igor. Jest tam Connie? W odpowiedzi na linii rozległ się jej głos. – Cześć, Kate. Zgaduję, że dzwonisz w sprawie Jody West- brooke. – Mam pytanie. Czym sprawca okaleczył jej twarz? – Nie jestem pewna, ale podejrzewam, że posłużył się innym narzędziem niż to, od którego pochodzą jej rany obronne. Twarz pociął bardzo cienkim, krótkim ostrzem. I niesamowicie ostrym. – Rozumiem... – Kate się zawahała. – Czy kości twarzy też zostały uszkodzone? – Na kościach nie ma śladów ostrza. Ja nie zrobiłabym tego lepiej, a z oczywistych przyczyn mam naprawdę duże doświadczenie, potrafię robić sekcje zwłok i badania tak, by niczego nie uszkodzić. Sprawca wiedział, co robi. Twarz została pocięta precyzyjnie. Kate notowała pospiesznie. – Myślisz, że to możliwe, by zabójca mógł to zrobić, bo ma odpowiednie wykształcenie? Na przykład... medyczne? – Uważaj, Katie. Często pojawiają się teorie, że jakiś tam morderca ma przygotowanie medyczne albo jest chirurgiem. Rzadko jednak okazuje się to prawdą. Może warto rozważyć inne zawody, w których mógłby nabyć takie umiejętności. – Na przykład? Masz jakieś sugestie? – Kate słuchała, spoglądając na kolegów, potem zapisała coś w notatniku. Odłożyła słuchawkę. – Na kościach twarzy nie ma żadnych śladów ostrza. A więc Janine i Molly mógł potraktować tak samo. Sprawca musi mieć dużą wprawę, skoro zrobił z twarzą Jody coś takiego. – Masz na to jakieś wytłumaczenie psychologiczne? – spytał Joe. – Mam pewną teorię. Takie potraktowanie twarzy pasuje do moich wcześniejszych założeń na temat sprawcy i tego, jak postrzega on swoje ofiary. Możliwe, że wobec Jody czuł... wewnętrzny przymus, by wydobyć na światło dzienne jakąś jej cechę. Może jakiś aspekt jej osoby, który pragnął zobaczyć na własne oczy albo zademonstrować innym. Może próbował pokazać, że w rzeczywistości jego ofiara różniła się od tego, jak się prezentowała. Tylko on widział tę różnicę i czuł potrzebę obnażenia prawdy. – Przerwała. – Sprawca niezwykle sprawnie posługuje się nożem. – Popatrzyła przez krótką chwilę na kolegów. – Na tyle, że możliwe, iż wykonuje lub wykonywał w przeszłości pracę, w której używa się noży. Długopis Juliana śmigał po papierze. Bernie słuchał uważnie. – A więc może pracował na przykład... w rzeźni. A może jest lekarzem? – Myślę, że w przemyśle mięsnym nie wymaga się tak wprawnej ręki – odparła Kate. – Connie wyraźnie nie podoba się przypisywanie sprawcom umiejętności medycznych. Rozumiem ją. Wystarczy pomyśleć o teoriach na temat Rozpruwacza, który siał postrach
w biednych dzielnicach wiktoriańskiego Londynu. Łatwo zrozumieć, czemu robiono z niego chirurga. Niezły kontrast społeczny, rozdmuchiwany przez ówczesne media. – Może to była prawda, pani doktor. Nigdy go nie złapano. – Zastanówmy się nad innymi zawodami, które wymagają umiejętnego posługiwania się nożem. – Kate wstała, podeszła do okna, odwróciła się. – Może sprawca robi coś... technicznego – zasugerował Julian. – Taa? Na przykład co? – spytał Bernie. – Bo ja wiem... – Julian wzruszył ramionami. – Tak jak mówiłem. Rzeźnik – obstawał przy swoim Bernie. – A może jest szefem kuchni? Pracuje przy jedzeniu? – spekulował Julian. Przez chwilę wszyscy milczeli. – Średnio nam to idzie, pani doktor. – A może to nie jego praca? – Kate wpatrywała się w przestrzeń. – Powiedzmy, jakaś pasja... Hobby. – Na przykład? – rzucił Joe. – Stolarka? – Cokolwiek wymyślimy, to i tak nam teraz przecież nie pomoże – orzekł Bernie. – To, co robił, jest ważne, ale... – Przerwał, widząc, że Kate zdecydowanym krokiem podchodzi do tablicy. – Mam w głowie chaos i nie mogę tego znieść. – Chwyciła marker i zaczęła pisać. – Muszę sobie to poukładać. Moje ogólne założenie, o czym już wiecie, jest takie, że sprawca śledził wszystkie swoje ofiary. To oznaczało konieczność podejmowania pewnych decyzji; na przykład, decyzja numer jeden: kogo wybrać? Numer dwa: kiedy i gdzie ją śledzić? I wreszcie numer trzy: kiedy przestać śledzić i dokonać porwania? – Skończyła pisać i odwróciła się do nich. – Macie coś do dodania? – Od lat wiedział, jakiej ofiary potrzebuje. Ze względu na swoje fantazje – powiedział Julian, a Kate przytaknęła. – Ma więc jasność co do ofiary. – Joe wskazał słowa na tablicy. – Pozostaje mu znaleźć kobietę, która spełnia jego kryteria, śledzić ją, wyczekać stosownej chwili, kiedy będzie gotowy. Kate znowu przytaknęła. Zapadła cisza, którą przerwał Bernie. – A co z tą zabawką, którą złapała ofiara? Gdzie ona była? U niego w domu? To niemożliwe. Nie zabrałby porwanej tam, gdzie mieszka. A może zabawka była w samochodzie, gdy dziewczyna do niego wsiadała? – To by miało sens, Bernie. – Kate wpatrywała się przez kilka sekund w szkło tablicy. – Jeśli masz rację, to oznacza też, że ofiara dość szybko zorientowała się, iż została porwana – już w samochodzie. – Przerwała. – Czy ta zabawka znalazła się tam przypadkiem? Czy też była tam z jakiegoś konkretnego powodu? – Masz na myśli, że położył ją tam, żeby mieć punkt wyjścia do rozmowy
z dziewczyną? – spytał Bernie. – A może to był rekwizyt, który miał uśpić jej czujność – podsunął Joe. – „Ej, spokojnie. Spójrz, mam dzieciaka. Jestem zwyczajnym gościem”. – Zgadzam się z wami oboma – powiedziała Kate, dopisując pospiesznie ich uwagi na tablicy. Przyglądała się przez chwilę notatkom. – Moim zdaniem istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że uprowadzenie Janine przebiegło bardzo spokojnie. Ona wiedziała, z kim idzie. A przynajmniej tak jej się zdawało. Ale Jody? – Kate pokręciła głową. – Nie. On ją znał, w tym znaczeniu, że widział ją wcześniej, obserwował. Ale ona go nie znała. Musiał więc użyć podstępu: zaproponował jej standardową usługę. Kurs taksówką. Dlatego wiedział wcześniej, że będzie musiał uśpić jej czujność. Spodziewał się, że w pewnym momencie kobieta się zorientuje, iż coś jest nie tak. Ale nastąpiło to szybciej, niż przypuszczał. Kiedy jeszcze była w samochodzie. – Ale to wszystko wciąż nie daje odpowiedzi na jedno pytanie. – Kate podeszła do stołu i przysiadła na jego krawędzi. – Jeśli wśród kryteriów, którymi kieruje się zabójca przy wyborze ofiary, jest wysoki wzrost, czemu zdecydował się na Jody Westbrooke? To niska kobieta. Jeśli ją obserwował, czemu o tym nie wiedział? – A może widział ją tylko, jak siedziała, w lokalach – rzucił Julian. – Nie miał okazji iść za nią po ulicy. – Ale to on jest szefem – zauważył Bernie. – On decyduje. Może robić, co zechce, być wszędzie, gdzie... – Myślę, że Julian może mieć rację – powiedziała cicho Kate. – Obserwował ją tylko w określonych sytuacjach. To rodzi kolejne pytanie: Czemu? – Może zdecydował, że musi przyspieszyć akcję? – Ale czemu miałby podjąć taką decyzję, Joe? Czemu miałby przerwać proces, który sprawia mu tyle przyjemności? Śledzenie daje prawie tyle satysfakcji co porwanie. – Moim zdaniem to świrus – przypomniał swoją opinię Bernie. – Tak, wiem, co o tym myślisz, pani doktor, ale wysłuchaj mnie. Załóżmy, że śledzi sobie, prześladuje i fantazjuje, i dochodzi do punktu, w którym nie może już wytrzymać. Może jest pełnia albo przypomniał sobie traumę nocnikową z dzieciństwa – kto wie? Ale cokolwiek to było, nakręciło go na nowo i nie miał wyboru, tylko ją porwać. To wariat. – Zgadzam się z tobą, ale zarazem nie zgadzam. – Czyli cuda się jednak zdarzają. – Nie zgadzam się, że to szaleniec, ale również sądzę, że coś go sprowokowało. Kiedy polował na Jody, zaszło coś, co sprawiło, że stracił zimną krew i panowanie nad sobą. Skrócił fazę stalkingu i przeszedł do porwania. A wtedy zorientował się, że się pomylił. Ona nie była jego „ideałem”. – Kate się zawahała. – Czy dlatego tak ją pobił? Przez ponad minutę w pokoju panowała zupełna cisza. Kate odłożyła marker i wróciła na krzesło. Bernie odezwał się jako pierwszy.
– Nie wiem, jak wy, ale ja się niepokoję. Wiem, że ci się to nie podoba, pani doktor, ale zarówno Cranham, jak i Fairley mieli do czynienia z Molly James w czasie, gdy zniknęła. Musimy podjąć odpowiednie działania. Sprawdzić ich, popytać ludzi... Kate skinęła głową, zmęczona. Ta praca to nie dla mnie. Zachowywać równowagę między teorią a ryzykiem. Działać według zasad. To zbyt trudne. A jeśli się pomyliliśmy – jeśli ja się pomyliłam? Będzie następna Jody. Prędzej czy później. Serce zabiło jej mocniej. Joe coś mówił. – Przepraszam, możesz powtórzyć? – Zastanawiałem się, czy masz jakiś pomysł, czemu musiał skrócić fazę obserwacji? – Może miał za dużo stresu w „normalnym” życiu? Albo... poczuł, że musi działać. Powiedzmy, że był z kimś i związek się rozpadł. Albo coś się stało w pracy. Może powiedziano mu o planowanej redukcji – wiele osób teraz tego doświadcza – lub został zwolniony. Cokolwiek to było, w jego życiu pojawiło się jakieś... zakłócenie. Jakaś trudność. Przez myśli Kate znowu przebił się głos Joego. – Może odwiedzilibyśmy rodziców Jody? – Podniósł słuchawkę. – Zanim się z nimi skontaktuję, zawiadomię Górę. Czy to nie będzie zbyt wiele dla tej rodziny. Kate skinęła w zamyśleniu, przerzucając strony notatnika. Czemu? Czemu zrezygnował z przyjemności śledzenia? Utkwiła niewidzący wzrok w tablicy. – Joe? – Tak, Ruda? – Mogę pożyczyć twój terminarz? – Dla ciebie wszystko. Wzięła czarny organizer i szybko znalazła dzień, w którym spotkali się z dziennikarzami. Przed wizytą u rodziców Jody musi być absolutnie pewna wszystkich faktów. Przyjrzała się datom i uspokoiła się. Tak jak myślała, Jody porwano kilka dni przed ich rozmową z prasą. Kate stanęła znowu przed tą samą zagadką: dlaczego przyspieszył zabójstwo?
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY CZWARTY
Tego popołudnia Joe wszedł do biura zespołu i na migi spytał trójkę współpracowników, czy się czegoś napiją. Kate, która też dopiero przyszła, skinęła potakująco i zainteresowała się Julianem, który był bardzo wzburzony. – Byłem w laboratorium kryminalistycznym i spytałem go tylko, czy nie znaleźli na miejscu zdarzenia żadnych wskazówek, a on dosłownie... – Słuchaj, Sherlocku – przerwał mu Bernie. – Wszyscy jesteśmy teraz pod presją. Tak, wiem, że ten gość jest... – Sztywniakiem – dokończył Joe, odgadłszy, o kim mówią. Kate też już wiedziała; chodzi o Matta Prentissa. Jako opiekunka naukowa Juliana niepokoiła się o podopiecznego, o czym nie wspomniała jeszcze kolegom. Ale przecież Prentiss nie dałby chyba Julianowi narkotyków? Przeanalizowała, co wie na temat tego człowieka. Nic, co wskazywałoby na narkotyki, choć słyszała plotki o alkoholu. – Wiecie, czemu Matt Prentiss jest tak nietowarzyski, negatywnie nastawiony... opryskliwy? – Skierowała to pytanie głównie do Berniego, jako że pracował na Rose Road najdłużej. Joe wzruszył ramionami. – Słyszałem, że kiedyś był równy, ale jakiś czas temu to się skończyło, i że to dlatego Harry został szefem zespołu oględzinowego. Choć Matt pracuje tu dłużej. – Ale skąd się bierze jego opryskliwość? – To się zaczęło – podjął Bernie – na długo przed tym, nim wyście się tu pojawili. Ze cztery lata temu. Miał starszą siostrę. – No i? – zachęciła go Kate. – Przedawkowała. Umarła. – No i...co? Jak? Zażyła narkotyki na imprezie i miała pecha? – spytała Kate, teraz jeszcze bardziej zaniepokojona o Juliana. – Nie, nie. Nie była narkomanką. Nigdy nie spotkałem drugiej osoby, która by tak jak ty wszędzie wietrzyła przestępstwo. – Pokręcił głową. – Słyszałem, że miała depresję i wzięła dużo leków naraz, ale to nie wszystko. Upierdliwiec Prentiss był w pracy
prawdziwym perfekcjonistą. Zachowywał się tak, jakby nikt nie mógł zbadać miejsca zdarzenia lepiej niż on. Było tak do czasu, kiedy sknocił jedną robotę i dostał oficjalne ostrzeżenie. – Kiedy to się stało? – chciała wiedzieć Kate. – Jakieś sześć miesięcy po śmierci siostry. – Co zrobił? –Julian patrzył na kolegę okrągłymi oczami. – Słuchaj, młody – Bernie potarł policzek i wycelował w chłopaka palec – nie wolno ci o tym wspomnieć... – Będzie milczał – zapewniła pospiesznie Kate. – Prentiss zmarnował dowód w sprawie o napaść na tle seksualnym. – W jaki sposób? – spytała Kate z uniesionymi brwiami, świadoma, że zarówno Joe, jak i Julian nasłuchują uważnie. – Zabezpieczył go, opisał – wszystko elegancko i zgodnie z procedurą – po czym wsadził go sobie do kieszeni. Connie miała ochotę zrobić sobie podwiązki z jego bebechów. W pierwszej chwili zaprzeczył, potem tłumaczył, że to było przeoczenie. Co i tak już nie miało znaczenia. Ciąg dowodowy został przerwany i sprawca uniknął kary. Prokuratura była wściekła. Ganderowi udało się ograniczyć konsekwencje powołaniem się na sytuację rodzinną Prentissa, i facet dostał urlop okolicznościowy. Potem Creed musiał miesiącami sprawdzać robotę Prentissa, czym nie był oczywiście zachwycony. Przed tym całym zamieszaniem byli z Prentissem w dobrych stosunkach. Potem już nie. Kate rozmyślała nad tym, co powiedział Bernie. – Czy było przypuszczenie, że Prentiss wiedział coś o tamtej sprawie i celowo kombinował z tym dowodem? – Rety! Skąd w tobie taka podejrzliwość? Gdzie tam. Był rozkojarzony i popełnił błąd. Teraz doszedł już do siebie i zachowuje się jak istny rottweiler. Sama widziałaś, jak się wszystkich czepia na miejscu zdarzenia. – Nadmierna czujność – powiedziała cicho Kate, myśląc o często jej towarzyszących paranoi i urojeniach. Dyskusję przerwał telefon. Odebrał Joe. Mruknął kilka słów i rozłączył się. – Kreta straciła, my zyskaliśmy. Właśnie przyjechał Malins. I nie jest zadowolony.
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY PIĄTY
Po pięciu minutach Joe i Kate siedzieli w pokoju przesłuchań. Ustalili, że Bernie będzie obserwował rozmowę z pomieszczenia obok, jako że zna już Malinsa. Kiedy mężczyzna wszedł do pokoju, Kate przyjrzała mu się uważnie. Miał na sobie koszulkę polo, uderzająco białą na tle jego opalenizny, i eleganckie spodnie khaki. Odnotowała gruby kark, ciężkie barki i marynarski chód. A także brzuch nad paskiem. Wyglądał jak były ciężarowiec. Odsunął gwałtownie wskazane mu krzesło, usiadł bez słowa i splótł grube ręce na piersi. W gęstwinie rudawych włosków Kate dojrzała liczne okazy sztuki więziennej oraz inne tatuaże wyższej jakości. Wśród nich ozdobny napis „Mama” i „Kim na zawsze”. W przebitym strzałą sercu widniało imię „Maz”, podając w wątpliwość deklarację wobec Kim. Wyglądało na to, że zawsze kiedyś się jednak kończy. Może pomyliłam kolejność. Kate westchnęła w duchu nad banalnością tego wszystkiego. Malins odnosił się do nich z gniewną obojętnością. Joe zaczął od przedstawienia siebie i Kate i zaczekał spokojnie, aż Malins nawiąże z nim kontakt wzrokowy. – Dziękuję, że zgodził się pan do nas przyjechać, panie Malins. Zespół do spraw niewyjaśnionych bada ponownie sprawę zniknięcia młodej kobiety nazwiskiem Molly James. Joe i Kate czekali. Malins przeniósł wzrok z Joego na ścianę za nimi. – Kiedy niedawno rozmawiał z panem pracownik zespołu do spraw niewyjaśnionych, nie wspomniał pan, że był pan skazany za gwałt – ciągnął Joe. Malins patrzył teraz na prostokątne lustro weneckie na bocznej ścianie, a potem, bardzo powoli, bezczelnie, spojrzał na Kate i Joego. Minęły dopiero dwie minuty, a Kate już miała ochotę mu przywalić. Malins znowu skupił się na ścianie przed sobą. – Zgadza się, nie wspomniałem. – Czemu?
– Bo tego nie zrobiłem. Kate poczuła żar pod włosami i na karku. Joe pochylił się do przodu. – Skazanie to fakt, panie Malins. – I tak tego nie zrobiłem – powtórzył, spoglądając na Kate, a dokładniej na górny guzik jej kremowej jedwabnej koszuli. – Proszę nam o tym opowiedzieć. – Nie mam wam nic do powiedzenia. Po pięciu minutach Malins, poinformowany przez Joego, że może zostać aresztowany, jeśli nie będzie współpracować, przedstawił okrojoną wersję zdarzenia, opatrzoną typowymi zaprzeczeniami, wyrachowanymi przeinaczeniami i wykrętami. W jego relacji w 2000 roku on i tamta młoda kobieta pili w większym towarzystwie w barze na Broad Street. Malins stwierdził, że kiedy wyszedł, ona polazła za nim. Według niego, kiedy znaleźli się na otwartym terenie, częściowo ogrodzonym z powodu przebudowy, kobieta sama z siebie oświadczyła, że nie miałaby nic przeciwko seksowi z nim. Kate spojrzała mu prosto w oczy i powiedziała, zachowując panowanie nad swoim głosem: – Ta młoda kobieta, którą pan zgwałcił, zeznała, że przed wyjściem z klubu zaproponował pan, że ją podwiezie, i powiedział pan, iż pański samochód stoi na tamtym otwartym terenie. Zeznała, że kiedy się tam znaleźliście, popchnął ją pan... – Tamtej nocy nie przyjechałem samochodem. – To nie znaczy, że pan tego nie powiedział! – warknęła Kate, tracąc panowanie nad sobą. Zobaczyła, jak Malins z zaciśniętymi ustami spogląda na nią, a następnie odwraca wzrok. – Proszę nam opowiedzieć o tamtej dziewczynie – zachęcił go Joe. Przez kolejne pięć minut Malins oczerniał swoją ofiarę, opisując ją jako osobę „dobrze znaną” w barach na Broad Street z tego, że jest chętna i ma słabość do alkoholu. Kate i koledzy przeczytali wszystkie zeznania złożone w tamtym śledztwie. Nic nie zgadzało się z tym, co mówił Malins. Teraz z zapałem przypisywał winę za swój wyrok nieudolnemu adwokatowi. – Ona miała dobrego papugę. Mnie się dostał jakiś debil! – Zacisnął usta i Kate zobaczyła w jego twarzy, oczach skłonność do wielkiego gniewu. – Kiedy tamta zeznawała, sześć kobiet na ławie przysięgłych ryczało i szlochało razem z nią. – Kto pana bronił? – spytała Kate. – Idiota nazwiskiem Summers. Myślę, że przeczytał akta sprawy w pociągu w drodze do sądu. Nierób jeden. Nie Osbourne. Nie. Kevin doprowadziłby do uniewinnienia. Malins przyglądał się swoim dłoniom. Kate też na nie zerk- nęła. Zadbane. Nieoczekiwane u osoby z branży budowlanej? On jest szefem. Gwałcicielem ze zmienionym nazwiskiem. Julian musiał dwa razy przeszukać bazę – dopiero w drugim
podejściu, pod „Malin”, znaleźli informacje o wyroku skazującym za gwałt. – Dostał pan za ten gwałt sześć lat. Sporo jak na pierwsze takie przestępstwo. Musiał pan już coś mieć na swoim koncie. – Ostatni komentarz Joego był stwierdzeniem faktu. Malins wzruszył ramionami, złożył ręce na piersi i przybrał znudzony wyraz twarzy. – Pewnie już wiecie. A jeśli nie, to czemu miałbym wam pomagać w wykonywaniu waszej roboty? Zajrzyjcie sobie do akt. Kate znowu poczuła narastającą złość. – Zajrzeliśmy. Ciężkie uszkodzenie ciała i oszustwo zasiłkowe. – Obudź się, skarbie. – Malins wyszczerzył zęby do Kate. – Wszyscy biorą w łapę. A w tamto ciężkie uszkodzenie ciała to mnie wrobili. Moja ówczesna stara i gliny, wspólnie postanowili się mnie pozbyć. Joe obserwował bacznie Malinsa. – Pobił pan żonę niemal do nieprzytomności. Złamał jej pan szczękę. Kiedy pan z nią skończył, wymagała operacji odtwórczej. Malins ziewnął szeroko i zignorował to, co właśnie powiedział Joe. – Mówiłem waszemu kumplowi, temu grubasowi, że kiedy tamta jak-jej-tam zaginęła, byłem w robocie w Henley-in-Arden. – Molly James. Ale znał ją pan – powiedziała Kate, obserwując jego twarz. – Pracował pan u niej w domu. – Nadzorowałem, kochanie. Ja nie haruję. Mam od tego ludzi. – Zerknął od niechcenia na stalowo-złotego rolexa na swoim nadgarstku i gwizdnął przez zęby. – Widziałem ją może ze dwa razy, nie więcej. Gdy zniknęła, przesłuchano mnie. Moich chłopaków też. Mówiłem policji, że w dniu, w którym zaginęła, w ogóle jej nie widziałem. Jak powiedziałem, byłem wtedy w Henley. Joe wrócił do głównego tematu. – Pańska ofiara, ta „kobieta”, o której nam pan mówił, miała tylko szesnaście lat. Skończyła je w tamtym tygodniu. Dlatego była w barze. Świętowała swoje urodziny. Malins spojrzał na niego ze złością. – Głuchy jesteś? Czy może nie rozumiesz po angielsku? Powiedziałem wam, co się stało. Wyglądała na co najmniej dwadzieścia pięć lat. – Wpatrując się w Kate, uśmiechnął się znacząco. – Może dzięki mnie zapamięta te urodziny. Kate wytrzymała jego spojrzenie, przywołując w myślach zdjęcie ofiary Malinsa, młodej, oszołomionej. – Ma pan obowiązek upewnić się co do wieku każdej kobiety, z którą zamierza pan odbyć stosunek płciowy – powiedziała bez wahania. Wstała od stołu i stanęła pod ścianą, by znaleźć się jak najdalej od niego. – Szesnaście lat, skarbie! – Malins uśmiechnął się do niej szeroko. – To oznacza, że wszystko było na legalu. – Oznacza to też, że była młoda i bezbronna. Pan był znacznie starszy. Ile lat ma pańska obecna partnerka, panie Malins?
Uśmiech zamarł Malinsowi na ustach. Oczy mu się zwęziły, a dolna warga wysunęła się do przodu. – Nie twój pieprzony interes. – Bez takich, Malins – ostrzegł go Joe. – Dla ciebie pan Malins! Mam dość! – Wstał z miną pełną niechęci. – Tamta z Broad Street była zdzirą! Kate przypomniał się jeden z jego tatuaży. „Mama”. – Czy jako nastolatek miał pan kłopoty z policją, panie Malins? Wyglądał na zdziwionego tą nagłą zmianą tematu. – A kto nie ma? – Czy mógłby nam pan o tym opowiedzieć? – Jesteś taka sama jak wszyscy goście od czubków, których w życiu spotkałem – powiedział, uśmiechając się. – „Opowiedz mi o swoim dzieciństwie, Alanie. Opowiedz nam o swoich przyjaciołach, Alanie, o swoich dziewczynach, Alanie”. Co w tym takiego ciekawego? Jeśli chcesz znać moje zdanie, to was wszystkich to zwyczajnie rajcuje – nie macie własnego życia! – Jego oczy zatrzymały się na stopach Kate i zaczęły wędrować do góry. – Może jest parę wyjątków... – Zachowuj się, Malins, chyba że chcesz tu na trochę zostać. – Jakie było pytanie, skarbie? – zwrócił się do Kate z uśmiechem. – Miał pan kłopoty jako nastolatek? – powtórzyła Kate. Przytaknął. – W młodości byłem trochę narwany. Wpakowałem się przez to w tarapaty. Dawno temu. – Proszę opowiedzieć o tych tarapatach. Wzruszył ramionami, naraz ostrożny. Kate zgadła, że przeredagowuje swoją historię. – Raz zwinąłem rower jednemu dzieciakowi – a przynajmniej on powiedział, że to zrobiłem. Wysłali mnie przez to do prywatnej szkoły z internatem. Ileż eufemizmów, pomyślała Kate, wiedząc, czym w rzeczywistości była „prywatna szkoła z internatem”. Specjalny ośrodek dla trudnej młodzieży, wobec której rodzice okazali się bezradni. Przypadkowa wzmianka Malinsa o psychoanalitykach upewniła Kate, że miał w dzieciństwie problemy emocjonalne i behawioralne. – Jak mama i tata się z tym czuli? Z pańskim wyjazdem? – Zobaczyła, że Malins w jednej chwili spochmurniał. – Jak kiedyś znajdziecie mojego starego, to będziecie go mogli sami spytać. Tylko nie zadawajcie sobie trudu, żeby mi przekazać, co powiedział. A o mamie nie rozmawiam, nie z takimi jak wy. – Powiódł po nich wzrokiem. – Spadam stąd. Pomaszerował do drzwi; pod rudawymi, króciutko przyciętymi włosami widoczne były blizny. Kate zerknęła na Joego, który pokręcił lekko głową. Nie mogą go zatrzymać. Rozzłoszczona bezdusznością Malinsa w stosunku do młodej ofiary, zwróciła się do szerokich pleców:
– Panie Malins, w rozmowie z nami wyraził pan pewne opinie o kobietach. Czy tak je pan kategoryzuje? Zdziry, dziwki, kurwy albo osoby porządne, czyste. Jego gruby kark poczerwieniał. W półobrocie rzucił wrogim tonem przez umięśnione ramię: – Zapomniałaś o czymś. Jest jeszcze „nadęta pyskata suka”. Joe zaczął się podnosić. Kate szybko pokręciła głową, powstrzymując go. Miała jeszcze jedno, ostatnie pytanie. O kwestię, która niepokoiła ją gdzieś w zakamarkach świadomości. – Co miała na sobie, panie Malins? Ta dziewczyna na Broad Street? Odwrócił się do końca, wyraźnie zdeprymowany kolejną zmianą tematu. – Myślicie, że kto ja jestem, Tommy Hilfiger? Nie pamiętam. – Proszę spróbować sobie przypomnieć. – Dżinsy. Bluzka. Buty. Kate uznała, że ten opis to zapewne szczyt możliwości Malinsa w tym zakresie. – Jakiego koloru były jej ubrania? Miała na sobie jakąś biżuterię? – Nie pamiętam. Mam to w d... Joe wstał, a wtedy Malins szybko zmienił zdanie i odpowiedział: – Czarne dżinsy, pomarańczowy top z dużym dekoltem. Bransoletka z takimi breloczkami. Zaraz! Twierdzicie, że coś jej buchnąłem? – Niech pan tylko odpowie na pytanie, Malins – polecił mu Joe. – Pieprz się! – Na jego twarzy znowu pojawił się uśmieszek. – A! Rozumiem. Ciągle chodzi ci o to, na ile lat wyglądała. Otóż, powiem ci, że gdybym tak miał szesnastoletnią córkę, nigdy nie pozwoliłbym, by wyszła z domu w takim stroju i pokazywała całemu światu swoje... – Dziękuję, panie Malins. Powiedział pan już wszystko, co chciałam wiedzieć – przerwała mu cichym głosem Kate. Rzucił obojgu wrogie spojrzenie, otworzył drzwi i wyszedł. Kiedy Malins znikał im z oczu, Kate rozmyślała, że zapewne ma za sobą dzieciństwo z agresywnym fizycznie ojcem, zahukaną, przestraszoną matką, w gromadzie dzieci, które nigdy nie doświadczyły od nikogo prawdziwej, troskliwej opieki. Nic z tego nie czyniło go jednak repeaterem. * Kate stawiła się na umówione wcześniej spotkanie. Starała się przychodzić tu w miarę regularnie. Była zestresowana i czuła napięcie w całym ciele. Potrzebowała wyzwania dla swoich mięśni. Była we właściwym miejscu. Kiedy opuszczała powoli nogi na matę, z jej ust wydobył się na wpół zduszony jęk. Mimo włączonej klimatyzacji jej czoło spływało potem. – No, Kate! Jeszcze jedna seria. Usiadłszy, Kate napiła się wody z plastikowej butelki, potem położyła się znowu na macie.
– Łatwo ci mówić, a poza tym wiem, jak będę się czuła... uh... jutro... uh... rano. Na pewno nie będę o tobie ciepło myśleć, Sam. Trener Sam przyjął to ze stoickim spokojem. – Co dzień około dziewiątej rano swędzą mnie uszy. – Przyjrzał się uważnie ruchom Kate. – Dobrze. Twoje mięśnie czworogłowe i przywodziciele są teraz naprawdę mocne. Jeszcze jedna seria. – Kiedy to trudne. – Jeszcze mi za to podziękujesz. – Uśmiechnął się do niej szeroko. Po godzinie Kate była w domu, pod prysznicem, i rozmyślała o weekendzie. Podobno ma być dobra pogoda. Podjęła decyzję: zero pracy. Nawet nie otworzy drzwi do gabinetu. Postanowiła spędzić sporą część najbliższych dwóch dni w ogrodzie, na pieleniu – na ile pozwolą jej mięśnie nóg – i wylegiwaniu się na słońcu. Na sobotni wieczór Maisie zamówiła wypad do Pizzy Express, tym razem na makaron, i chciała, żeby wzięły też Chelsey. Dobry pomysł, myślała, wychodząc spod prysznica, bo w ten sposób może się zrewanżować Candice, która ostatnio wiele razy karmiła Maisie. Trening podziałał. Czuła się zrelaksowana. I miała ochotę na odpoczynek.
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY SZÓSTY
W poniedziałek rano Kate zaparkowała pod komendą i podeszła do bagażnika, żeby wziąć torbę. Zastanawiała się, czy nie włożyć lekkiej sukienki, ale zdecydowała, że nie jest to dobry pomysł. W tej pracy nigdy nie wiadomo, gdzie się wyląduje. Włożyła więc czarne spodnie i jasnoniebieską koszulę z krótkimi rękawami, która podkreślała subtelną opaleniznę po weekendowym plażowaniu. Włosy związała w kucyk wąską granatową wstążką. Ruszamy. Była gotowa. – Ładnie się opaliłaś, Ruda – skomentował Joe z szerokim uśmiechem, przemierzając parking; za nim szedł Bernie. Weszli razem do budynku i do biura, gdzie siedział już Julian pochłonięty pracą pisemną, która była częścią modułu kryminalistycznego. – Za pół godziny muszę wyjść – mruknął Joe. Kate spojrzała na niego pytająco. – Rodzice Jody. Nadal chcesz ze mną jechać? Przytaknęła i wyciągnęła z torby notatnik i długopis. – Zanim ruszymy, co sądzimy o Malinsie? Julian przerwał pisanie, a Bernie przemierzył pokój i podkreślił nazwisko Malinsa na tablicy. – Według mnie powinien zostać na liście potencjalnych podejrzanych. Ma wyrok za przestępstwo seksualne. Zostawiamy go, tak? – Na tym etapie zgadzam się z Berniem. – Joe spojrzał na Kate. – Malins ma w sobie dużo złości; atakował już wcześniej kobiety, w tym tę, wobec której powinien żywić jakieś ciepłe uczucia – własną żonę. Zgwałcił też obcą młodą dziewczynę. Możliwe, że ma poważny problem z kobietami w ogóle. Widzieliśmy, jak zareagował na wzmiankę o mamie. Chciałabyś spotkać Malinsa w ciemnej ulicy? Siedząca na krawędzi stołu Kate powoli pokręciła przecząco głową. – To nie on – powiedziała, po czym wpatrzyła się w podłogę, w oczekiwaniu na wybuch złości. Ten jednak nie nastąpił. Podniosła wzrok. Bernie się w nią wpatrywał, czekając.
– No? – przerwał ciężką ciszę. – Mam uważać na ciśnienie i poziom cholesterolu. Może więc powiesz nam, o co ci tym razem chodzi? Kate wstała i zaczęła chodzić w kółko, bo to pomagało jej myśleć. I tłumaczyć. – Pomyślcie o okolicznościach, w jakich Malins zgwałcił tamtą dziewczynę... – Podeszła do stołu i wyszukała właściwe dokumenty. – To było w dwutysięcznym roku. Od tamtego czasu nie popełnił żadnych przestępstw seksualnych, o których byśmy wiedzieli. Tak, wiem, Bernie. To, że go na niczym nie przyłapano, nie oznacza, że nic nie zrobił. – Rozłożyła dłonie. – Ale dla nas ważna jest sytuacja, w jakiej znajdował się z ofiarą. Oboje byli przez krótki czas częścią jednej grupy. Usłyszała prychnięcie Berniego, po czym zapadła cisza. Troska o właściwe ciśnienie i poziom cholesterolu zdawała się zwyciężać. – Malins był w barze. Ona też. Zauważył ją. Zaproponował jej, żeby z nim wyszła. – Nie chcesz chyba powiedzieć, że to jakoś uzasadnia to, co zrobił potem? – Nie, Bernie. Wskazuję tylko na fakty. Dziewczyna zeznała, że poszła z Malinsem po wspólnej zabawie. Popełniła błąd. On też ją ocenił – tak, wiem, że była to ocena bardzo wyrachowana. Postąpił okropnie, ale też wykorzystał okazję. To pokazuje, że Malins jest kompletnie nieodpowiedzialny. Jak również aspołeczny. Ale w tym, co zrobił, nie ma planowania charakterystycznego dla naszego sprawcy. Joe obserwował jej spacer w kółko. – Możesz być tego pewna, Kate? Pokręciła głową, czując, że panuje teraz nad sytuacją znacznie bardziej niż w piątek. – Nie, nie mogę. Teoria nie daje gwarancji. Malins był w tamtym zatłoczonym barze, na widoku, inni klienci zapewne zauważyli, że wyszedł z tą młodą dziewczyną. Brak tu jakiejkolwiek ostrożności. Moim zdaniem gwałt nie był zaplanowany. Wiem, że Malins miał w przeszłości zaburzenia zachowania i dopuszczał się przemocy, ale w moim mniemaniu to nie czyni go jeszcze dobrym kandydatem na naszego sprawcę. Te czynniki potwierdzają tylko jego... – Popędliwość! Wszyscy spojrzeli na Juliana. – Powtarzam tylko to, co Kate powiedziała na wykładzie w zeszłym tygodniu. Bernie zgromił go spojrzeniem i chłopak zamilkł. – Julian ma rację – powiedziała Kate. – Gwałt Malinsa był spontanicznym atakiem dokonanym przez mężczyznę, który już wcześniej zachowywał się impulsywnie. Nic nie wskazuje, że przed napaścią oddawał się fantazjom, które później urzeczywistnił w gwałcie. Ofiara powiedziała, że jego atak był krótki i brutalny... Malins zrobił coś okropnego, ale nie jest naszym sprawcą. – I ty to wiesz, tak? – odezwał się Bernie. – Malins to aspołeczny zbir – Kate zignorowała słowa Berniego – i nie, Joe, nie chciałabym go spotkać w ciemnej ulicy, ale też nie zakładałabym, że mnie zaatakuje. Wszystko zależałoby od sytuacji, w jakiej byśmy się znaleźli i od jego interpretacji tej
sytuacji. Ale przyznaję, że jego gwałt był czynem drapieżnym. – Aha! – Niezaplanowanym czynem drapieżnym. – Kate zrobiła jeszcze kilka kroków, po czym odwróciła się do nich. – Tymczasem nasz sprawca wszystko planuje. Jego umysł wypełniają drobiazgowe fantazje. W tym, co robi, nie ma cienia impulsywności. Malins to taki spontaniczny prześladowca kobiet. A teraz porównajmy to z tym, co wiemy o naszym sprawcy – o śledzeniu, przygotowaniach i wreszcie o tym, co robi swoim ofiarom. Cisza. Kate usiadła i sięgnęła po swój notatnik, marszcząc czoło. A co z faktem, że nagle zrezygnował z dalszego śledzenia Jody Westbrooke? Czy to nie dowód impulsyw... Nagle otworzyły się drzwi i pojawiła się w nich Connie. – Miałam ci dać znać, Katie. Badanie puszek po napojach pozostałych przy resztkach ogniska przy obwodnicy, pamiętasz? Znaleziono kilka różnych DNA, ale żadnego nie ma w naszej bazie. Kate podziękowała jej nieuważnym skinieniem. – Myślałam, że warto spróbować, bo czasem dla przyjemności wracają na miejsce zdarzenia. – A im mniej ja o tym wiem, tym lepiej – zauważył Bernie kąśliwie. Kiedy Connie zniknęła, Bernie podszedł do okna. Wyjrzawszy, przywołał wszystkich do siebie. – Ej! Chodźcie zobaczyć! Podeszli do okna. Wskazał na bmw, niebieski metalik, które właśnie opuszczało miejsce parkingowe, a kierowca wyraźnie się zastanawiał, czy wyjechać bramą główną, czy tylną. – To auto Malinsa. Zadzwoniłem do niego w piątek po tym, jak stąd wyszedł, i kazałem mu wrócić i złożyć zeznanie na temat jego kontaktów z Jamesami. Przyjrzyjcie się dokładnie. Kate i Joe skupili uwagę na aucie. Na widok tablicy rejestracyjnej Kate zmrużyła oczy: GHB 4. – To szczególna rejestracja – ciągnął Bernie. – Kiedy ją teraz zobaczyłem, coś mnie tknęło. I rzeczywiście – oto przestępca Malins pokazuje policji środkowy palec i manifestuje swoją kryminalną przeszłość. Gwałciciel Malins. – Myślisz, że to taki prywatny dowcip? – spytała Kate. – GHB – kwas czterohydroksybutanowy. Płynna ecstasy? Znana jako pigułka gwałtu. Bernie podszedł do tablicy i ponownie podkreślił nazwisko Malinsa. – Bernie, przyjacielu – pokręcił głową Joe – nie możesz oskarżyć gościa, bo ma beznadziejne poczucie humoru. – Założymy się? To pasuje do przypadku Kenton-Smith. Joe usiadł naprzeciw Kate.
– Czemu pytałaś o ubranie ofiary Malinsa? No, Ruda. Gadaj. – Myślałam o wyglądzie naszych ofiar. Nie tylko o wzroście i włosach, ale też o ich stylu. – Kate wskazała na tablicę i przyczepione do niej zdjęcia, także dodatkowe fotografie uzyskane od rodzin, w tym dwie od Westbrooke’ów. Janine. Molly. Suzie. – Spójrzcie na nie – zachęciła. Przyjrzeli się młodym kobietom, które nigdy się nie spotkały. Janine z ciężkim blond warkoczem. Molly z ciemniejszymi blond włosami związanymi w kucyk. Suzie z jasnymi prostymi pasmami do ramion. Jody uchwycona niemal z profilu, z opaską na złotych włosach i słodką buzią o szczerym spojrzeniu. Kate przeniosła wzrok ze zdjęć na kolegów. – Malins opisał swoją ofiarę i ten opis pozwolił mi uchwycić to, co moim zdaniem różni od niej te dziewczęta, a możliwe też, że przyciągnęło ich zabójcę. Kate podeszła szybko do tablicy. – Przyjrzyjcie się, jaki one mają styl. Nie chodzi tylko o włosy. Wszystkie są podobnie ubrane. Zarówno wcześniejsze ofiary, jak i Jody. Nie chodzi o modę. Mówię o guście i stylu. Chodzi o to, żeby ubrania wyglądały na drogie. I żeby były klasyczne. Co jest dość nietypowe dla tej grupy wiekowej. Zgaduję, że ktoś taki jak Malins powiedziałby o nich, że „mają klasę”. Ich zabójcy nie przyciągnęły same blond włosy. Tu chodziło o coś subtelniejszego i głębszego. Zwróćcie uwagę na kolory, jakie nosiły, na rodzaj ubrań. – Fotografie były różnorodne, niektóre pokazywały całą sylwetkę i wszystkie szczegóły wyglądu. – Popatrzcie. Biała koszula. Naszyjnik z drobnych perełek. Kremowy sweterek. Jasnoniebieska koszulka polo, brązowe mokasyny. Wszystko stonowane, niekrzykliwe. – Przerwała, wpatrując się w zdjęcie Molly, której imię widniało na złotym naszyjniku tuż pod jej szyją. – Choć akurat to mnie niepokoi... nie pasuje do stylu, który chcę wam opisać. – Pamiętaj, że dostała go od Fairleya. – Hmm... ale jeśli coś nie jest w twoim guście, po co to nosić po rozstaniu z osobą, od której się to dostało? – Założę się, że wciąż żywiła do niego silne uczucia – powiedział Julian, kiwając mądrze głową. Bernie przewrócił oczami. – Dzięki, Marjorie Proops. – Kto? – spytali chórem Julian i Joe. Kate wpatrywała się w ubrania na zdjęciach, szukając w myślach właściwego określenia. – Wydaje mi się, że to ich sposób ubierania się stanowi klucz, ale nie wiem, jak go nazwać... Przerwała, utkwiwszy wzrok w fotografiach, szukając odpowiedniego słowa na to, o czym mówi. Joe spojrzał na zdjęcia, a potem na Kate. – Ja wiem. W Stanach mamy na to określenie. Nazywamy takie dziewczyny panienkami
z dobrego domu.
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY SIÓDMY
Jechali do domu rodzinnego Jody w ruchu późnego popołudnia. Mimo włączonej klimatyzacji Kate czuła, że się poci. Odciągała nerwowo od skóry cienkie spodnie, żałując, że nie włożyła czegoś innego. Jednakże niecały jej niepokój płynął z upału. W dużym stopniu chodziło o to, co zastaną w domu Westbrooke’ów. Aby zająć myśli czymś innym, Kate wyjrzała przez okno: właśnie zbliżali się do Warley Woods. Przypomniała sobie, że ta okolica przynależy albo do Smethwick, albo do Sandwell, ale na jej oko wyglądała na wiejską enklawę. Patrzyła, jak mijają klub golfowy Warley Woods, położony nieopodal drogi, po czym przeniosła wzrok przed siebie, wiedząc, że gdzieś tam, niedaleko, biegnie ekspresowa Wolverhampton Road. W bliźniaku rodziców Jody Joe i Kate zostali zaproszeni do salonu. Było tu tak, jak Kate przewidywała. Dom przypomniał kapsułę cierpienia, z której uleciało życie. Joe przedstawił siebie oraz Kate rodzicom Jody, oboje pod pięćdziesiątkę, i ich młodszej córce, Annie, po czym w imieniu zespołu do spraw niewyjaśnionych i policji West Mid- lands w prostych i szczerych słowach wyraził współczucie dla rodziny. Matka Jody tylko skinęła głową, a pan Westbrooke podziękował cichym głosem. Młodsza siostra Jody przyglądała im się uważnie. Wszyscy siedzieli rzędem na sofie; wyglądali, jakby nie spali od wielu dni, co, jak Kate sądziła, zapewne było prawdą. Anna, prawie identyczna jak Jody, była zmęczona i oszołomiona. Kate grzecznie skierowała rozmowę na właściwe tory. – Czy moglibyście państwo opisać szczegółowo, co Jody miała na sobie, kiedy tamtego wieczoru wyszła do klubu Running Wild? Pani Westbrooke wpatrywała się w swoje kolana i milczała. Pan Westbrooke spojrzał niepewnie na Kate. – Nie pytalibyśmy o to, gdybyśmy nie uważali, że to ważne, panie Westbrooke – zapewniła go cicho. Opisał ubrania, które już widzieli. Białe lniane spodnie, bluzka w szaro-białe paski. Nagle ciszę przerwała Anna.
– Miała też na sobie naszyjnik z pereł i dobrane do niego kolczyki. Rodzice przytaknęli, a matka Jody wypowiedziała pierwsze słowo w czasie całej tej rozmowy. – Moje. Kate zanotowała uwagę o stylowych dodatkach. Kiedy pisała, pomyślała, jak często widzi w doniesieniach prasowych i słyszy w swojej pracy w sądzie, że motywu napaści seksualnej na młodą kobietę upatruje się w cechach jej wyglądu. Dianne James powiedziała to samo. Ale tu mamy cztery młode kobiety, które nosiły ubrania gustowne, nieprowokacyjne. Które jednakowoż zginęły. – Chcielibyśmy wiedzieć, jakie miała buty i torebkę – zwrócił się Joe do Anny. – Możesz nam coś o tym powiedzieć? Odpowiedź Anny ogłuszyła Kate. – Miała czerwone szpilki i pożyczyła moją torebkę. – Jak wyglądała ta torebka? – spytała Kate cicho. Młoda kobieta pokazała na migi kształt i rozmiar. – Też była czerwona. – Skórzana... czy zamszowa? – spytała Kate, wciąż licząc na odpowiedź, która pasowałaby do jej teorii. – Plastikowa. Kate poczuła się, jakby ktoś wyciągnął jej spod nóg nieistniejący dywan. Zapisała trzy słowa: „Buty. Torebka. Nie”. – Nie... macie ich? – spytała Anna, spoglądając na Kate i Joego z bolesnym grymasem na twarzy. – Nie. Wygląda na to, że zostały... zabrane – odparła Kate. Starała się unikać pewnych słów, lecz zdała sobie sprawę, że to, którego użyła, zabrzmiało nie tylko beznadziejnie, ale i złowrogo. Pan Westbrooke przyglądał im się uważnie. Pochylił się, a na jego twarzy malowało się ogromne napięcie. – Zaraz. Mówiliście, że jesteście z Rose Road? Jakiś czas temu w telewizji był wywiad z gościem od was. Oglądałem go. Pisali też o tym później w gazetach. On powiedział, że nie ma żadnego seryjnego zabójcy! – Powiódł po nich wzrokiem. – Czy o to tu chodzi? Policja myśli, że to może jednak być seryjny? Joe rozłożył dłonie. – Bierzemy pod uwagę różne możliwości, panie West- brooke – powiedział cicho. Ojciec Jody był zaszokowany. – Gdybyśmy wiedzieli, że istnieje najmniejsze podejrzenie, iż w okolicy grasuje ktoś taki, pojechałbym po córkę. Czemu nikt nam nie powiedział?! Pani Westbrooke dotknęła jego ramienia, a on opadł powoli na oparcie sofy. Pogłaskała jego dłoń.
Kate odwróciła wzrok. Dzięki Bogu, że ich rozmowa z prasą odbyła się po zniknięciu Jody. Gdyby było inaczej, do wszystkiego, co czuła w tej chwili, doszłoby jeszcze ogromne poczucie winy – uzasadnione czy nie. Zwróciła się do Anny z następnym pytaniem: – Jak Jody spędzała czas poza pracą? Młoda kobieta osuszyła oczy. – Całym jej życiem był taniec. – Po chwili milczenia dodała: – Pracowała w mieście... lubiła swoją pracę. Miała tam kilka bliskich koleżanek. – Gdzie chodziła na lunch, na kawę w tygodniu? Anna i jej rodzice spojrzeli po sobie. Odpowiedziała Anna. – Ja... cóż, nie miała chyba żadnego szczególnego miejsca. A przynajmniej nigdy o nim nie wspomniała. Normalnie jedli lunch razem w biurze, ale jeśli była akurat sama, wychodziła czasem do kafejki albo po... – Wspominała o jakimś konkretnym lokalu? – Nie. – Jeszcze tylko kilka pytań i zaraz sobie pójdziemy. Czy Jody zawsze chodziła w butach na obcasach? – Tak. Miała kompleks, że jest niższa od wszystkich koleżanek, i uważała, że dzięki obcasom będzie bardziej dostrzegalna. Pani Westbrooke zaczęła szlochać. * Wrócili do biura, ustaliwszy, że Jody nie miała stałego chłopaka ani żadnych problemów z mężczyznami w przeszłości – ani młodymi, ani starszymi. Bernie usłyszał już, czego się dowiedzieli w domu Westbrooke’ów. – Wciąż jesteś przekonana, że sprawca śledził swoje ofiary? – zaczął rozmowę Joe. Kate przytaknęła. – Nie masz żadnych wątpliwości, że Jody pasuje do naszej serii? – spytał. – Co masz na myśli? – Do tamtej nocy nie zauważył, że jest niska. Nie zauważył też, że ubiera się... – Wiem, co chcesz powiedzieć, Corrigan. Czerwone buty i torebka. Trochę to, cóż... zdzirowate, pani doktor. Nie pasuje do twojej teorii o ciuchach. Nagle do świadomości Kate wdarły się gwałtownie wcześ-niejsze rozważania. Teraz już wie. Wstała, pomaszerowała do tablicy i odwróciła się do kolegów. – Jody pasowała. Ale w pewnym momencie zaprzestał obserwacji. Nie śledził jej na tyle długo, by się zorientować, że jest niska. I nie tak długo, by się przekonać, czy jej styl jest konsekwentny. Mówiłam wcześniej, że kiedy śledził Jody, coś się musiało wydarzyć. Coś, co go rozdrażniło, ale to nie wyjaśnia wszystkiego. Cokolwiek się z nim wtedy działo, gwałtownie spotęgowało potrzebę porwania i zabicia. – Zmarszczyła brwi i spoglądając na kolegów, powiedziała cicho: – Był to niezwykle silny bodziec... albo wpływ. Tak silny,
że przeważył nad wszystkim tym, co być może powstrzymywało go od ataku na jakąś młodą kobietę przed Jody. Ta potrzeba była tak silna, że ograniczył też czas śledzenia i obserwowania jej. Coś pobudziło jego fantazję. I wątpię, żeby to był tylko widok jego przyszłej ofiary. – Chodziło o coś innego. Coś, co wkracza w inną sferę jego życia. Zapadła cisza. – A więc – co teraz? – spytał po chwili Bernie. – Pan Westbrooke powiedział – odezwała się Kate – że gdyby zdawał sobie sprawę z sytuacji, chroniłby Jody. Gdyby ktoś uświadomił mu, co oznaczają znaleziska przy obwodnicy, możliwe, że jego córka by żyła. Ale nikt nic nie wiedział. Policja nie poinformowała mediów. Potem prasa zwietrzyła, co się dzieje, ale nie znała żadnych szczegółów, a Furman właściwie zaprzeczył, jakoby istniało jakieś zagrożenie. Powiedzieliśmy dziennikarzom, że nie wystąpimy w wiadomościach, ale teraz myślę, że może jednak należałoby wystosować apel do młodych kobiet i ich rodzin i ostrzec je przed sprawcą. – Masz rację, Ruda. Uważam, że powinnaś to zrobić – zgodził się cicho Joe. Kate przerażona podniosła głowę. – Co? Nie! Myślałam, że ty to zrobisz! Albo Bernie. – Ja mógłbym być postrzegany jako obcy, Kate. – Lepiej, żeby to usłyszeli od kobiety, pani doktor.
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY ÓSMY
Zdając sobie sprawę, że trzeba to zrobić, Kate poszła do Gandera poinformować go, że zdaniem zespołu należy wystosować w telewizji ostrzeżenie do mieszkańców dystryktu Birmingham o zagrożeniu wobec młodych kobiet. Gander przyglądał jej się przenikliwie przez kilka sekund. – Nauczyłaś się czegoś po ostatnim kontakcie z mediami? – Trzymać się tego, co się chce powiedzieć. Bezwzględnie. Nie dać się w nic wciągnąć. Spojrzał na zegarek i sięgnął po telefon stojący na biurku. – Dobrze. Skontaktuję się z Midlands Today. Zobaczymy, czy dałoby się to zrobić w dzisiejszym programie. Kate wróciła do biura, usiadła i utkwiła wzrok w tablicy. Ciszę zburzył dzwonek telefonu. Wyrwana z zamyślenia Kate odebrała, wysłuchała i rozłączyła się. – Wszystko załatwione. Robimy to dziś wieczorem – powiedziała, unosząc dłonie. – Ani słowa. – Koledzy, milcząc, obserwowali małą, spiętą postać. Kate pomyślała o Maisie. Chyba jest już w domu. Mama Chelsey miała ją podrzucić ze szkoły. Phyllis odebrała telefon i potwierdziła, że Maisie wróciła. Z Chelsey. Kate zakryła dłonią oczy i spróbowała zebrać myśli. Jeśli jest co zbierać. Jaki to dzień? Poniedziałek. W poniedziałki i piątki gosposia zostaje dłużej, bo w te dni przychodzi później. Phyllis potwierdziła, że może zaczekać, aż Kate wróci. Kate zaproponowała, że odwiezie ją potem do domu. – Nie, nie trzeba. Zadzwonię do Julie, żeby po mnie przyjechała – powiedziała Phyllis, mając na myśli swoją córkę. Kate odłożyła słuchawkę, nie wspomniawszy Phyllis, dlaczego będzie później. I tak była już cała w nerwach. Nie potrzebowała, żeby reakcja Phyllis czy kogokolwiek innego na wieść o planowanym wywiadzie jeszcze pogłębiła jej strach. *
Kate była w studiu Midlands Today na drugim piętrze luksusowego kompleksu Mailbox. Oparła się większości zapędów makijażystów, pozwalając im tylko, by pomalowali jej usta szminką – jej zdaniem zbyt grubą warstwą. Serce waliło jej jak szalone, kiedy siedziała na kanapie i czekała, aż prezenter przedstawi tematy omawiane w tym wydaniu, świadoma, że jego słowom towarzyszy radosna melodyjka, której nie słychać w studiu. Widziała twarze Molly, Janine, Suzie i Jody wyświetlone na pobliskim ekranie, na którym widniało też zdjęcie Komendy Głównej Policji na Rose Road. Siedząc tam i słuchając znajomej formuły, Kate poczuła się zupełnie zdezorientowana. Serce odbiło jej się w piersi rykoszetem, gdy prezenterka przedstawiła pokrótce szczegóły pracy zespołu nad sprawami zabójstw, po czym zwróciła się do niej: – Dziękuję, że zgodziła się pani u nas wystąpić, doktor Hanson. Wszyscy zdają sobie sprawę, że policja West Mid- lands bada ponownie niewyjaśnione zabójstwa, z których pierwsze wydarzyło się w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym ósmym roku, a teraz zajmuje się też najświeższą zbrodnią, którą mimo upływu ponad dziesięciu lat uważa się za związaną z tamtymi sprawami. Czy chciałaby pani coś przekazać kobietom, doktor Hanson? Zapewne poradziłaby im pani, by dopóki sprawca nie zostanie ujęty, były szczególnie ostrożne. – Tak – zgodziła się Kate, mając nadzieję, że sprawia wrażenie osoby spokojnej i profesjonalnej, choć czuła się wręcz przeciwnie. – Ale mogę powiedzieć coś więcej o zagrożeniu. Poszukała wzrokiem wsparcia u zrelaksowanej prezenterki, która pokiwała zachęcająco głową. Teraz naprawdę jej kolej. – Mężczyzna, który zamordował wiele lat temu trzy młode kobiety, a ostatnio Jody Westbrooke, najpierw wybiera ofiarę, potem obserwuje ją przez jakiś czas, a potem przechodzi do ataku. – Kate postanowiła nie nazywać tego stalkingiem. To mogłoby zostać źle zrozumiane. Nie chciała komplikować sprawy. – Uważamy, że mężczyzna ten prezentuje się dobrze i sprawia wrażenie towarzyskiego, a nawet godnego zaufania. Możliwe, że w czasie obserwowania ofiary okazuje jej lekkie, przyjazne zainteresowanie... – Może pani dać widzom jakiś przykład, doktor Hanson? – Nie jest to nic wymyślnego. Powiedzmy, zwykłe „cześć” albo jakiś dyskretny gest, jak pomachanie ręką, uśmiech w kafejce. – Pomyślała o Janine. – Albo uniesienie kubka. Jeśli oglądające nas kobiety, a przede wszystkim młode kobiety w wieku od szesnastu do dwudziestu jeden lat, blondynki... Kate się zawahała. Nie może wdawać się w swoją teorię o „panienkach z dobrego domu”. Nie ma na to czasu. Widziała, jak kierownik planu pokazuje prezenterce gestem, żeby już kończyć. – ...które dobrze się ubierają, spotkały się z opisanym przeze mnie zachowaniem ze strony jakiegoś nieznajomego albo nawet podejrzewają tylko kogoś, że się nimi zainteresował, zwłaszcza ostatnio, bylibyśmy bardzo wdzięczni, gdyby się z nami
skontaktowały. Zmieszana i osłabiona, Kate podała bezpośredni numer do ZSN, licząc, że nie będzie już więcej pytań. Zupełnie zaschło jej w ustach, a w głowie kotłowały się myśli. Kamera przeniosła się z niej na prezenterkę. Na skinienie kierownika planu Kate uciekła, podczas gdy prezenterka powtarzała numer telefonu.
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY DZIEWIĄTY
Kate dotarła do domu wyczerpana i rozkojarzona i pożegnawszy Phyllis, skierowała się prosto do gabinetu. Z obawy, że pojawią się następne ofiary, czuła teraz, że musi się ponownie przyjrzeć wszystkim osobom na liście. Malins? Cranham? Fairley? I teraz po każdym nazwisku mówiła sobie pod nosem „nie”, choć jednocześnie wiedziała, że nie może ich całkowicie wykluczyć jako potencjalnych podejrzanych. Zastanowiła się nad trzema mężczyznami i ich różnymi cechami. Trzeba będzie ich znowu przesłuchać. Zadać pytania o ich życie prywatne. Zapisała to w notatniku i wyobraziła sobie reakcję Rutgersa. I Furmana, kiedy się zorientuje, jaki ma plan. Opuściwszy gabinet, Kate poszła do kuchni i wstawiła wodę na herbatę. Maisie i Chelsey wciąż były na górze. Nie widziała jeszcze żadnej z nich. Zaczęła nasłuchiwać. Cisza. Nagle przyszło jej do głowy coś, co nasunęła jej uwaga rzucona przez Berniego. Morderczy duet? Może, kiedy znów przesłuchają Malinsa, Cranhama i Fairleya, odkryją między nimi jakieś powiązania? Zaraz poczuła przygnębienie na myśl o tym, jak na ten pomysł zareagowałby Furman. Potarła czoło dłonią. Niezależnie od tego, czy zbuntowałby się prawnik Cranhama czy Furman, wiedziała, że balansuje na krawędzi zawodowej przepaści. Pomyślała o wszystkich, łącznie z Górą, zajmujących się teraz tymi sprawami. Jeśli nicią przewodnią ich pracy dalej będzie arogancja zabójcy, równie dobrze mogą wpisać na listę Furmana. I Prentissa? A nawet pewnego byłego męża. Boże, ależ jestem zmęczona. Kiedy piła herbatę, myśli Kate zaczęły krążyć wokół mężczyzn, których zna towarzysko i z pracy. Parę lat temu psycholog, z którym pracowali nad jedną sprawą – mężczyzny oskarżonego o pedofilię – podszedł do niej po przesłuchaniu w sądzie, żeby podzielić się z nią swoją opinią o oskarżonym i wyjaśnić, czemu się myli. W czasie tego wywodu zasugerował, że Kate ma problem. Z mężczyznami. Ona odparła na to, że zawsze będzie miała problem z mężczyznami, którzy uprawiają seks z dziećmi, i że w tej chwili ma też poważny problem z nim, z powodu jego nieproszonych uwag na jej temat. To, rzecz jasna,
potwierdziło jego opinię o niej – co było przesądzone, gdy zdecydowała się zareagować. W końcu w sprawie wypowiedziała się ława przysięgłych i sędzia posłał pedofila do więzienia. Kate westchnęła. Czy naprawdę ma problem z mężczyznami? A jeśli tak, czy to przeszkadza jej we właściwej ocenie sytuacji? Pomyślała o Joem. Nie. Nie ma problemu z mężczyznami. Poczuła nagły lęk i znajomy ból głowy poruszył swoim potężnym ogonem. Dni mijają, a sprawca może chadza do kafejek, sprawdza sidła, przygotowuje się do następnego ataku. Do następnego zabójstwa. Kate poszukała środka przeciwbólowego, który popiła resztką herbaty. Uświadomiła sobie, że od wielu godzin nic nie jadła. Kiedy wstawiała filiżankę do zmywarki, usłyszała dobiegający z góry, niewyraźny dzwonek komórki, a po minucie na schodach rozległ się tupot dwóch par stóp. – Mamo? Mamo! – Stopy przemierzyły korytarz i przez otwarte drzwi do kuchni wpadła Maisie, a tuż za nią Chelsey. – Czemu mi nie powiedziałaś? Jak mogłaś? To nie w porządku! Kate spojrzała zaniepokojona na zarumienioną twarz i oskarżycielski wzrok córki, potem na Chelsey, której ciemnoblond włosy kłębiły się wokół twarzy, a szarozielone oczy błyszczały, pełne ekscytacji i... podziwu? Dziewczynki zaczęły skakać, krzyczeć i piszczeć. Kate dotknęła dłonią głowy. – O co znowu chodzi, Maisie! Boli mnie gło... – Właśnie zadzwoniła do mnie Lauren Dagnell! Powiedziała mi! – Maisie oskarżycielsko wycelowała w matkę palec z paznokciem pomalowanym na jaskrawy pomarańcz, tak jak i paznokcie Chelsey. – Wystąpiłaś w telewizji! Zaczęła mnie o to pytać, a kiedy się zorientowała, że ja nic o tym nie wiem, zachowała się jak skończona świnia i... Co to za obrzydlistwo na twojej buzi? Potok słów się urwał i obie dziewczynki utkwiły wzrok w jej twarzy, Kate wytarła usta wierzchem dłoni. Szminka. Jaskrawa. Czerwona. Widziała, że Maisie nie posiada się z gniewu, iż nie dowiedziała się wcześniej o telewizyjnym wystąpieniu Kate. Spoglądała na matkę ze złością i oddychała ciężko, pełna dezaprobaty. – Posłuchaj, Maisie, dowiedziałam się dopiero dziś po południu, że będę... – Zadzwoniłaś do Phyllis! Jej też nie powiedziałaś, bo gdybyś powiedziała, ona powiedziałaby mnie! Chelsey stała z miną pełną podziwu. Kate oparła się o granitowy blat; głowa jej pulsowała. – Przepraszam, Maisie. Naprawdę. Powinnam była powiedzieć Phyllis i poprosić, żeby ci przekazała. Kate nie chciała się przyznać, jak bardzo się denerwowała i bała przed wywiadem. Widząc, że Maisie zaraz znowu zacznie narzekać, Kate odepchnęła się od blatu i przemówiła stanowczym tonem:
– Sprawy, którymi się obecnie zajmujemy, to nie temat dla ciebie. Ani dla ciebie, Chelsey. – Jasne, mamo. Czyli szósta to nowa pora dla drastycznych programów? Chodź, Chels. Wypadły z kuchni na korytarz niczym tornado opalonych rąk i nóg i zniknęły na górze. Kate zaczekała na znajomy trzask drzwi sypialni, po czym wyszła z kuchni i skierowała się powoli do salonu, analizując w myślach notatki, które zrobiła poprzedniego wieczoru. O chaosie w magazynie na Rose Road. Parę minut temu przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Kate zerknęła na zegarek. Ósma trzydzieści. Idealna pora. Zważywszy na obecną sytuację na Rose Road, była pewna, że ich jeszcze zastanie, i miała nadzieję, iż będą jej chcieli pomóc. Wciąż podenerwowana, ale teraz przynajmniej zdecydowana, Kate poszła szybko na korytarz po notatnik i torbę. – Maisie?... Maisie! W odpowiedzi usłyszała stłumione: „Co!”. – Zejdź tu, proszę. Obie dziewczynki pojawiły się na szczycie schodów i zawisły na poręczy. Kate podniosła na nie wzrok. – Muszę wrócić na Rose Road. Nie wiem, ile mi to zajmie, więc musicie pojechać ze mną. Chelsey, podrzucę cię do domu. – Czemu nie możemy zostać tutaj? – Bo nie podoba mi się pomysł, żebyście były same w domu, kiedy nie wiem, jak długo... – Jasne. Nie ufasz nam! Nie jesteśmy już dziećmi! Kate miała dość. Odwróciła się, złapała marynarkę wiszącą na krześle. – Weźcie wszystko, co wam potrzebne, i zejdźcie na dół! Już! Dziewczynki zniknęły na chwilę, po czym pojawiły się w przedpokoju, gotowe do wyjścia. Maisie miała zbuntowaną minę. Parę minut później Kate obserwowała, jak Chelsey wciska guzik na intercomie i odzywa się do kratki. Jedno skrzydło dużej czarnej bramy uchyliło się powoli. Pomachawszy im, Chelsey wśliznęła się i pobiegła długim podjazdem w kierunku domu. – Mamo? – odezwała się Maisie z tylnego siedzenia audi. – Czemu nie mogę tu zostać z Chelsey? Kate miała już dość dyskusji, a ponadto uświadomiła sobie, że to rozwiązałoby kłopot, co zrobić z Maisie, jak dotrą na Rose Road. Wysiadła więc z samochodu, podeszła do intercomu i wcisnęła przycisk. – Tak? – odezwała się matka Chelsey. – Cześć, Candice... Mogłabym zostawić u ciebie Maisie na godzinkę? – Oczywiście. Wpuść ją. Pa! Na szczęście Candice nie wiedziała chyba o telewizyjnym wystąpieniu Kate. Na razie.
Kiedy brama znowu się uchyliła, Kate wypuściła Maisie z samochodu i obserwowała córkę, dopóki nie weszła do domu, a Candice nie pomachała jej z progu. Kate wskoczyła szybko do samochodu. Teraz mogła bez przeszkód zrealizować swój plan.
ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY
Na Rose Road w recepcji panowała cisza, ale poza nią komenda była w ruchu. Biuro ich zespołu mieściło się po lewej stronie, ale Kate minęła drzwi i skierowała się na Górę, do dużego centrum koordynacyjnego tuż za gabinetem Gandera. Szukała dwóch konkretnych funkcjonariuszy. Wszedłszy do pomieszczenia, zrozumiała, skąd ten gwar. Centrum było pełne nieumundurowanych policjantów – pracowali przy komputerach, czytali dokumenty, nawoływali się nawzajem; nieduża grupka prowadziła dyskusję przy szklanej tablicy, identycznej jak ta w biurze ich zespołu. Kate przygryzła wargę. Mogła najpierw zadzwonić. Zauważyła Gusa „Kilta” Stirlinga; wstał właśnie od biurka i skierował się do wózka z jedzeniem. Pomachał jej i ruszyła w jego stronę. – Pracujesz w nadgodzinach, Kate? – spytał, uśmiechając się szeroko. – Może kawy? Zjesz coś? Mamy... Pokręciła głową. – Właściwie przyszłam do ciebie, Gus. Potrzebuję twojej pomocy. Spojrzał z ukosa, zdziwiony. – A właściwie twojej i Ala – ciągnęła. – Jest tu gdzieś? – Będzie za – Gus spojrzał na zegarek – jakieś dziesięć minut. Na razie powiedz, o co chodzi, zaoszczędzimy trochę czasu. Chodź. Usiądź. Przy okazji, słyszałem, że zostałaś gwiazdą telewizji. – Proszę, nie. Jeszcze nie oprzytomniałam. Kate podeszła za Gusem do stołu zawalonego papierami i usiadła. Przyglądał jej się z lekkim zdziwieniem, kiedy przedstawiała mu swoją propozycję. Starała się mówić jak najzwięźlej i najprościej. – Chodzi o znane ci zabójstwa z lat dziewięćdziesiątych. Rozszerzyliśmy dochodzenie na kilka spraw gwałtów, które zdarzyły się jeszcze wcześniej. Mieliśmy poważne kłopoty z namierzeniem dowodów i zeznań w tych sprawach. Właściwie wszystkie akta naszych przypadków w archiwum okazują się niekompletne. Muszę wiedzieć, czy tak samo jest
z innymi prowadzonymi tu dochodzeniami. – Przerwała, mając nadzieję, że nie zabrzmiało to zbyt krytycznie. Gus pokręcił głową. – Wątpię, choć wszystkie akta mogą wywędrować do prokuratury. Ale czego chcesz ode mnie i Ala... Proszę, o wilku mowa, a wilk tu. Kate odwróciła się i zobaczyła, jak wchodzi Al Bowen, szef operacyjny Wydziału Kryminalnego. – Kate! Nieczęsto cię tu widuję. Zmęczył cię nasz Buldog z Birmingham? Na dźwięk przezwiska Berniego Kate roześmiała się. Czemu policjanci tak lubią ksywki? Wiedziała, że mimo żarcików kolegów Bernie cieszy się w komendzie powszechnym szacunkiem. Gus streścił szybko Alowi, co mu dotąd powiedziała Kate. Al spojrzał na nią pytająco. – Widzę, że jesteście teraz bardzo zajęci sprawą West- brooke – Kate uważnie dobierała słowa – ale zastanawiałam się, czy nie zechcielibyście wesprzeć mnie w małym... eksperymencie. To nie potrwałoby długo. – Milczeli, ale Kate nie rezygnowała. – Tylko kilka minut. Chciałabym, żeby każdy z was przypomniał sobie jakąś sprawę, nad którą pracował. To musiałyby być dość stare sprawy. Powiedzmy, z lat tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt pięć do dwa tysiące dwa. Aha, i chciałabym, żeby jedna była rozwiązana, a druga nie. – Miała nadzieję, że dzięki takiemu doborowi uda jej się ustalić, czy rzeczywiście, jak jej sugerowano, akta mogą być w prokuraturze. – I co dalej? – przemówił Gus. Zawsze kolejne pytanie. Policyjna robota i psychologia. Idą w parze? Niekoniecznie. – Chciałabym, żebyście poszli do magazynu dowodów, znaleźli zeznanie ofiary lub podobny dokument dotyczący wybranej sprawy i przynieśli go tutaj. Zanim pójdziecie, chciałabym, żebyście powiedzieli, czego będziecie szukać. Policjanci wymienili się spojrzeniami, a Kate zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie naruszyła jakiegoś niepisanego regulaminu. – Dobrze – powiedział Gus. – Chcesz, żebyśmy powiedzieli ci, jakie sprawy wybraliśmy? Kate przytaknęła. – Ja biorę napad z użyciem noża w dziewięćdziesiątym ósmym roku – oświadczył Gus. – Burda w Aston. Gość dostał pięć ciosów w klatkę piersiową, ale przeżył. Dlatego zapamiętałem tę sprawę. Nigdy nie wykryliśmy sprawcy. W magazynie powinno być zeznanie sąsiada. Spojrzeli na Ala. – Ja myślę o zabójstwie kobiety w dziewięćdziesiątym siódmym roku. Została uduszona, a ciało porzucone w Sutton Park. Za parę lat mąż będzie się ubiegać o warunkowe. Będę szukać jego zeznania. – Dobrze – powiedziała cicho Kate. – Potem przyszło jej do głowy coś jeszcze. – Żadnej z tych spraw nie wznawiano? Nie było apelacji? Ponownego śledztwa?
Obaj pokręcili głowami. – W porządku. Jeśli jesteście gotowi... – Rozumiem – Al zmrużył oczy – że chcesz wiedzieć, ile nam to zajmie, jeśli znajdziemy dokumenty? Kate przytaknęła. – Ty, Gus, ruszaj pierwszy, a potem Al. Kiedy Gus szybkim krokiem opuścił centrum koordynacyjne, Kate zerknęła od niechcenia na wskazówkę sekundową swojego breitlinga. Policjant wrócił zaskakująco szybko z właściwym zeznaniem świadka. Kate sprawdziła czas, zapisała go, po czym skinęła na Ala, który pomaszerował żwawo ku drzwiom. On też wrócił bardzo szybko, wymachując kartkami A4. Kate zapisała jego czas. Podziękowawszy obu za pomoc, Kate opuściła pomieszczenie i zbiegła szybko po schodach, korytarzem i wpadła do biura zespołu. Kiedy znalazła się w środku, zapaliła jedno światło i usiadła przy stole, by przeanalizować zebrane informacje. Obaj funkcjonariusze bez trudu zlokalizowali dokumenty, których szukali. Gusowi zajęło to sześć minut i trzy sekundy, a Alowi pięć minut i pięćdziesiąt siedem sekund. Oparła się o krzesło i spojrzała na zapisane liczby. Nie był to eksperyment w prawdziwym znaczeniu tego słowa. Wystarczył jednak, żeby potwierdzić, że nie wszystkie dokumenty na Rose Road są w takim nieładzie i tak niekompletne jak dotyczące spraw zabójstw i gwałtów, które prowadzi obecnie zespół. Wstała, podeszła do tablicy i dopisała pozyskane czasy. Potem cofnęła się o krok i przyjrzała się im, zastanawiając się, co z nich wynika – o ile cokolwiek. Stała tak przez kilka minut, wpatrując się zmrużonymi oczami w tablicę, a ważne informacje zebrane w ciągu ostatnich kilku dni zaczęły ożywać i przyczepiać się do wnętrza jej głowy niczym opiłki do magnesu. * Już w domu Kate położyła głowę na oparciu sofy. Maisie była na górze w swoim pokoju, nadąsana. Kate była w transie i nie mogła tego przerwać mimo późnej pory. Nasze sprawy są inne. Czemu? Informacje leżą w niewłaściwych miejscach lub zaginęły. Czemu? Kto kierował dwoma dochodzeniami w sprawie zabójstw w latach dziewięćdziesiątych? Furman. Kto zdawał się wiedzieć coś o wcześniejszych gwałtach? Furman. Kate zastanowiła się nad plotkami na temat Furmana i jego stylu kierowania ludźmi, które słyszała w czasie swojej stosunkowo krótkiej kariery na Rose Road. Mogłaby wymienić kilka osób, które z wielką radością podstawiłyby mu nogę – jak by to powiedział
Bernie. Może już to zrobiły. Może brak dokumentów to wynik czyichś działań przeciw niemu? Jej myśli rozproszyły się i zaczęły wirować niczym drobniutkie babie lato unoszone przez prądy termiczne. Poderwała głowę do góry, ból powrócił; fakty wyłoniły się z analizowanych zbitek informacji i skrystalizowały się. To niemożliwe. Szaleństwo. Furmanowi zależy na karierze. Nie mógłby być... Pomyślała, jak zareagowałby na to Bernie, gdyby ujawniła, co myśli. Zanim pozwoli, by jej podejrzenia ujrzały świat- ło dzienne, musi dokładnie je przeanalizować.
ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY PIERWSZY
Kate była w swoim gabinecie na uniwersytecie, kiedy zadzwonił telefon. – Tu Hanson. – Witam, pani doktor. Kate zmarszczyła brwi, po czym po chwili odpowiedziała „cześć”, uświadamiając sobie nagle, że nie zna imienia Whittakera. – Nadinspektor Gander poprosił, żebym do pani zadzwonił i dowiedział się, czy będzie pani dziś na Rose Road. – Tak. Koło drugiej. – Chwileczkę, pani doktor. – Whittaker przesłonił dłonią słuchawkę, po czym wrócił na linię. – Nadinspektor chciałby się wtedy z panią zobaczyć. Kate odłożyła słuchawkę, zastanawiając się, o co może chodzić. * Gdy Kate weszła do gabinetu, Gander siedział za biurkiem z surową miną. Machnięciem ręki wskazał jej krzesło. – Właśnie wróciłem ze spotkania z rodzicami Jody Westbrooke. Starałem się przekonać ich, że panujemy nad tym – tym szaleństwem. – Pokręcił głową i spojrzał Kate w oczy. – Porucznik Corrigan i sierżant Watts mówią, iż jest pani przekonana, że to zwierzę obserwuje, śledzi młode kobiety, które następnie zabija? – Tak – potwierdziła Kate. – Uważam, że to jest stalker. Gander wstał ciężko i podszedł powoli do okna. Odwrócony do Kate plecami, przemówił: – Wie pani, kiedy wstąpiłem do policji, nie było tu tego całego wariactwa. Zajmowaliśmy się głównie pospolitymi przestępstwami. Włamania, czasem jakiś napad na bank, awantury rodzinne... Zabójstwa, owszem, ale bez tego całego... zboczenia. Wtedy też mieliście takie sprawy. Tylko nie rozumieliście, z czym macie do czynienia. Kate siedziała cicho i czekała. Gander odwrócił się do niej ze znużoną miną. – Dziś od przeciętnego policjanta oczekuje się, że będzie przyjacielem ludzi,
pracownikiem społecznym, dyplomatą... Proszę mnie źle nie zrozumieć, Kate. Rzeczywiście policjant powinien być tym wszystkim, kiedy wymaga tego sytuacja. – Pokręcił głową. – Ale teraz musi być jeszcze psychologiem. Musi rozumieć, co się dzieje w głowie tego... zwierzęcia! Gander splótł palce i popukał dłońmi w palisandrowe biurko. Kate czekała dalej. – Będzie tu pani całe popołudnie? Przytaknęła. – Dobrze. W takim razie chciałbym panią o coś poprosić. Proszę porozmawiać ze wszystkimi, którzy są dziś na służbie. Proszę im opowiedzieć o stalkingu, stalkerach – wie pani, jacy to ludzie, czemu to robią, jak ich rozpoznać. Proszę im pomóc zrozumieć, o co chodzi temu zwierzęciu. – Spojrzał na nią. – Może pani to zrobić? – Mogę – odparła Kate, analizując w myślach prośbę Gandera. – Dobrze. Może być o trzeciej? Pół godziny powinno wystarczyć. – Tak – odparła Kate. Wyglądało na to, ze Gander jest zadowolony i poczuł ulgę. – Dobrze. Bardzo dobrze. To pomoże im... rozgryźć tego... kimkolwiek on jest. Jeśli go zrozumieją, istnieje prawdopodobieństwo, że go rozpoznają. Dziękuję, Kate. Doceniam, że chce pani to zrobić, mimo iż to wszystko tak w ostatniej chwili. * Po godzinie Kate weszła do wielkiego biura na Górze, gdzie zebrało się co najmniej trzydziestu funkcjonariuszy, bez wątpienia w odpowiedzi na polecenie Gandera. Jedno spojrzenie na salę, która zamilkła, na splecione na piersiach ręce i obojętne twarze powiedziało jej wszystko, co powinna wiedzieć. Policja nie słynie z zamiłowania do psychologii i jej teorii, zwłaszcza tych dotyczących seksu. Ruszyła na przód pomieszczenia, zamierzając stanąć przy białej tablicy zawieszonej na ścianie, kiedy przypomniało jej się pewne zeszłoroczne zdarzenie. Joe uczył Maisie w ogrodzie gry w bejsbol. Maisie zaczęła się denerwować. Puszczała piłkę częściej, niż w nią trafiała. A potem, dzięki zachęcie Joego, załapała. W głowie Kate rozległy się radosne słowa Maisie. Nieźle macham kijem, prawda, Joe? Jeszcze jak, geniuszu. Niech nikt się z tobą nie śmie mierzyć. Kate uśmiechnęła się w duchu na wspomnienie słów, które Joe przytoczył za poetą, a które nieznosząca poezji Maisie uwielbia do dziś. Obrzuciła zebranych funkcjonariuszy uważnym spojrzeniem. Miewałam do czynienia z trudniejszą publicznością niż wy. I potrafię się nieźle zamachnąć. – Pragnienie seksualne. Przyjemność. Fantazje. Satysfakcja. Niektórzy wyglądali na zdziwionych, inni na zainteresowanych. Jeszcze inni osunęli się niżej na krzesłach. – Oto elementy stalkingu. – Kate zapisała na tablicy kilka słów. – Przyjrzyjmy się
pokrótce różnym typom stalkerów. Gdy będziemy wiedzieć, o co mu chodzi, łatwiej możemy go zidentyfikować. – Wskazała palcem na tablicę. – Czy to stalker odrzucony, który był wcześniej w związku z ofiarą? Czy to poszukiwacz intymności z silną potrzebą bliskości, która ukoiłaby jego poczucie samotności? A może osobnik niewydolny społecznie, którego usilne próby stworzenia relacji intymnej nic nie dają, gdyż nie potrafi nawiązać stosownej gry wstępnej przed związkiem? Znacie ten typ. Facet nie wie, jak rozmawiać z kobietami, żeby ich nie odstraszyć. Zobaczyła na widowni kilka szerokich uśmiechów, plus parę ukradkowych spojrzeń na krzepkiego policjanta, który zdawał sobie sprawę, że inni na niego patrzą. – Ej! – zmarszczył brwi, a potem też się uśmiechnął. – Ale może to też być stalker, który żywi urazę. Ktoś, kogo ofiara obraziła lub zdenerwowała w przeszłości – a przynajmniej tak sądzi – więc prześladuje ją, bo chce się zemścić. Odrzuconych i urażonych stalkerów dość łatwo rozpoznać, bo zazwyczaj istnieje wcześniejszy związek między nimi a ich ofiarami. – Skierowała uwagę słuchaczy na tablicę. – Szukający intymności i nieudolni nie są tak łatwo rozpoznawalni. – Celowo zniżyła głos. – A mamy jeszcze przecież piąty typ. W pomieszczeniu zapadła gęsta cisza. Wszystkie oczy były teraz skierowane na Kate. Miała ich. – Sprawa, nad którą wszyscy pracujemy, dotyczy piątego typu. Stalker drapieżny. A czego można się po nim spodziewać? Wielu ofiar. Zupełnego braku zainteresowania intymnością, taką, jak rozumie ją większość nas. Na pewno nie jest nieudolny w kontaktach towarzyskich. Braku wcześniejszych relacji z ofiarami. – Zaczekała, aż przetrawią to, co powiedziała. – Ma on natomiast skomplikowaną osobowość. Możliwe, że to psychopata, co oznacza, że potrafi nawiązywać relacje z innymi, a nawet ich oczarować, ale jest stuprocentowym egocentrykiem, który dba tylko o siebie. – Kate znów przerwała na chwilę. – Podstawową cechą takiego stalkingu jest to, że ten typ zawsze ma na celu zniszczenie. Śledzi i obserwuje, bo ma plan. Najrzadziej się ujawnia, choć może zaznaczyć bardzo dyskretnie swoją obecność. Jego prześladowanie trwa najkrócej. Średnio jakieś sześć miesięcy. W stalkingu drapieżnym chodzi o zebranie informacji przez obserwację, ćwiczenie i przygotowywanie się do tego, czego on pragnie. Jego celem jest zdobycie władzy i zniszczenie ofiary. – Myślałem, że miało chodzić o seks? – odezwał się głos gdzieś na końcu sali. Kate pokręciła głową. – On jest sadystą seksualnym. Dowód na to zostawił przy obwodnicy i w Romsley. Dla sadysty seksualnego seks to tylko środek do celu, który musi osiągnąć: dominacji, całkowitej władzy nad bezbronną ofiarą. Kiedy Kate wyliczała jego cechy na palcach, w pomieszczeniu panowało wyraźne napięcie. – Może pracuje, a może nie. Może mieć stałą partnerkę, ale nie stawiałabym na to. Większość takich stalkerów była już wcześniej notowana. Ale w naszej sprawie na to też
nie powinniśmy stawiać. Niektórzy sprawcy zaczynają karierę od seryjnych gwałtów, choć mogli już wcześniej popełniać mniej poważne przestępstwa. – A czy jest coś, na co możemy liczyć? I czemu to zawsze „on”? – To pytanie padło z innej części sali. – Istnieją przykłady kobiet-stalkerów – przyznała Kate. – Ale nigdy nie jest to typ drapieżny. Na to możecie liczyć. Dopóki nie pojawi się wyjątek. Podeszła do najbliższego stolika, oparła ręce na blacie i rozejrzała się po sali. – Posłuchajcie. To, co mówię, może pomóc rozpoznać naszego sprawcę, kiedy już w dochodzeniu pojawi się jego nazwisko. Bez wskazówek musielibyście się opierać na domysłach. Wyprostowała się, wróciła do tablicy i zapisała na niej kolejnych kilka słów. – Szukamy kogoś o przeciętnej lub wysokiej inteligencji. Chłodnego, możliwe, że wręcz obojętnego. Wyalienowanego społecznie. Kogoś, kto nie potrafi współczuć innym w bólu, ale niezawodnie będzie chciał ten ból zobaczyć i będzie czerpać z tego radość. Kogoś, kto ma problemy z intymnością. Człowieka, który może sprawiać wrażenie wyluzowanego, wręcz pasywnego. Ma bardzo bogatą wyobraźnię, z której czerpie satysfakcję. Może się niekiedy wydawać „nieobecny”, bo siedzi we własnej głowie, pogrążony w marzeniach. Znowu pojawiło się kilka szerokich uśmiechów i chichotów, których celem był policjant z tyłu. Kate odczekała kilka sekund, po czym powiedziała: – Myślę, że nasz sprawca ma wszystkie te cechy. W czasie przesłuchania zapewne natkniecie się na źródło jego sadystycznej furii – gdzieś w dzieciństwie. – Kilka westchnień i mruknięć na sali. – Tak, wiem. W kółko to dzieciństwo. Ale często tak właśnie jest. W tym, co zrobił, co wciąż robi, nie chodzi o te młode kobiety. Chodzi o związek sprzed wielu lat, który był dla niego dezorientujący albo pozbawiony czułości, może niestały, a nawet okresowo zanikający. Znowu odczekała chwilę, żeby przyswoili jej słowa. – Zadanie kilku dyskretnych pytań o dzieciństwo zapewne by się opłaciło. – Rozejrzała się po obecnych i dostrzegła z tyłu kilka znajomych twarzy: Ala, Gusa, „Lepkiego” Hemmingsa, Harry’ego, Matta Prentissa. Zapewne powiedziała już dość. – To wszystko – zakończyła cicho. Kate została pod tablicą, podczas gdy słuchacze wychodzili. Odpowiedziała na kilka pożegnalnych skinień. Nagle dostrzegła Juliana obok Harry’ego. – Cześć, Julian. Nie zauważyłam cię. Cześć, Harry. Harry nie odpowiedział, tylko wyszedł z zatroskaną miną. Julian zobaczył, że Kate odprowadza go wzrokiem. – Furman chce się z nim widzieć. Kate zastanawiała się, czy powód tego spotkania nie stoi właśnie obok niej. – Wracasz do biura? – spytała.
Przytaknął i ruszyli razem. – To, co właśnie powiedziałaś, Kate, na temat relacji z dzieciństwa, która była nierówna i pozbawiona czułości... cóż... tak wygląda mój związek z ojcem. Spojrzała na niego i powiedziała sobie, że choć jest bardzo bystry, to jeszcze młody chłopak, który wciąż buduje obraz samego siebie. – Tak, może i tak jest. Ale nie widzę w tobie żadnej z pozostałych cech, o których mówiłam. – Uśmiechnęła się. – Pamiętaj, że zawsze chodzi o wiele różnych czynników. Zerknęła na młodą twarz i pomyślała, że o cokolwiek podejrzewają go Furman i Gander, mylą się lub zostali wprowadzeni w błąd. Furman. Podejrzenia Kate rozkwitły na nowo. Szli w milczeniu, dopiero tuż przed ich biurem Julian przemówił: – Znam tu kogoś, kogo ojciec odszedł, zanim zdążyli nawiązać jakąś relację. A potem zmarła matka. – To przykre. Kto to taki? – Nie powinienem mówić. Powiedział mi to w zaufaniu.
ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY DRUGI
W piątek wczesnym rankiem Maisie otworzyła drzwi, zanim ucichł ostatni dzwonek. Miała przedziałek na środku, włosy związane w dwa grube kucyki i była ubrana w zielony mundurek szkolny, którego spódnicę elegancko zrolowała w talii i przewiązała wąskim czerwonym paskiem. – Cześć, Joe! Wejdź – powiedziała. – Mamo? Przyszedł Joe! – Dzień dobry, Madeleine – powiedział z żartobliwą powagą. – Nikt mnie tak nie nazywa – odparła Maisie z równą powagą, okraszoną udawaną nadąsaną miną. – Wcześnie wstałaś, geniuszu. Mama zajęta? – Na razie tylko gada, ile to ma roboty. Tatuś ma przyjść na śniadanie. Joe udał się za Maisie do kuchni. Kate rozkładała właśnie nakrycia dla trzech osób; kiedy wszedł, podniosła wzrok. Ponieważ ostatnie dwa dni spędziła na uniwersytecie, nie widziała się z Joem od połowy tygodnia. – Cześć, Joe. Herbaty? Kawy? Maisie, już ci mówiłam – zdejmij ten pasek i odwiń spódnicę. Wybrał kawę. – Słyszałem, że spodziewasz się gościa. Kate się skrzywiła i zaczekała, aż Maisie dotrze do schodów, po czym wyjaśniła cicho: – Będziemy omawiać z Kevinem jego relacje z Maisie. Tym razem będzie się musiał trzymać tego, co ustalimy. A jeśli nie... – nie dokończyła zdania. – A co dziś porabiasz? – Wyprawię Maisie do szkoły, o jedenastej mam wykład, a potem konsultacje z Julianem. Coś go niepokoi, Joe. – Czy powinna powiedzieć mu o podejrzeniach wokół Juliana? Albo, skoro już o tym mowa, o tych wokół Maisie? Nie. Mai- sie z pewnością nie jest problemem Joego. Westchnęła i ciągnęła dalej: – Potrzebuję spokojnego wieczoru, żeby poukładać sobie myśli. Przy Maisie to niemożliwe, więc liczę, że Kevin będzie chciał ją dziś przenocować, by nadrobić w ten sposób ich zaległe weekendy. – Pomyślałem, że może dobrze by ci zrobił mały wieczorny wypad. Nie późno.
A w czasie hulanek mogłabyś mi opowiedzieć, co robiłaś ostatnio wieczorem na Rose Road. Kate nie odpowiedziała. Za wcześnie na to. Musi uporządkować myśli. – Dobrze, w takim razie, wracając do naszego wyjścia. – Wstał, wyciągnął rękę, drugą położył na piersi i rozpoczął swoją mowę. – Myślałem o ginie z tonikiem, potem kolacja w Wongs, pewnie jeszcze kilka ginów z tonikiem, a po nich kurczak w miodzie i pieprzu jako dodatek do menu dla dwojga, następnie jeszcze kapeczka alkoholu i parę gorących jazzowych płyt z mojej kolekcji, na przykład Vince Giordano and the Nighthawks. Zaufaj mi, Ruda. Relaks dobrze ci zrobi. Jego gadka rozbawiła Kate. – Idiota. W krótkiej chwili ciszy wpatrywali się w siebie nawzajem. Na czole Kate pojawiła się niewielka zmarszczka. – Joe... to brzmi naprawdę... wspaniale. Ale, jak mówiłam, muszę popracować... nad moimi pomysłami. Poza tym nie wiem, czy Kevin na pewno nie ma innych planów i będzie mógł wziąć Maisie. Trochę za mało czasu, żeby to wszystko zorganizować. – To tylko przyjacielskie zaproszenie, Ruda. Bez żadnych oczekiwań. Bez stresu. Pomimo swobodnych słów Joego czuć było między nimi ogromne napięcie. – Może... innym razem? – Znowu chwila ciszy. – Wkrótce powiem wam, tobie i Berniemu, czego chciałam od Ala i Gusa... Do kuchni wkroczyła Maisie, już bez paska. – Nie przejmuj się tym, co mówi mama. Jest podenerwowana przez tatusia. – Maisie! Maisie wzruszyła ramionami. – Zostań na śniadanie, Joe. Tatuś będzie się grzecznie zachowywać, prawda, mamo? Joe odstawił kubek z kawą na stół. Kierując się do drzwi, puścił oko do Maisie. Kate poszła za nim. – Joe, to... – Nie ma sprawy, Kate. Patrzyła, jak podchodzi do samochodu właśnie w chwili, gdy na podjazd wjechało z warkotem nisko zawieszone auto Kevina. Cholera! Zawsze musi się pojawiać w najgorszym momencie. – Mamo, gdzie moje Nintendo? – Nie krzycz! Zza pleców Kate wyłoniła się Maisie. – Ale z ciebie... Hej! Tatuś przyjechał! Pobiegła do eleganckiego srebrnego mercedesa, który właśnie się zatrzymał. Kate podeszła powoli do Joego, który otwierał samochód. – To... Czasem sytuacja bywa niezręczna. – Wiem; wrócimy jeszcze do mojego pomysłu.
Starała się, żeby to zabrzmiało beztrosko. – Pewnie się cieszysz, że nie masz dzieci. Uśmiechnął się, wsiadł, opuścił szybę i spojrzał na nią, a jego bardzo błękitne oczy miały zagadkowy wyraz. – Kto mówi, że nie mam? Ruszył, ale zaraz się zatrzymał i zawołał: – Przy okazji, jakąś godzinę temu Góra wezwała na przesłuchanie Malinsa – w związku z zabójstwem Jody Westbrooke. – Co?! Obok niej pojawiła się Maisie, z wyrazem dezaprobaty na twarzy. – Mamo! – syknęła. – Znowu masz otwarte usta, jak staruszka. Ogarnij się! Zaraz przyjedzie Chelsey. Kate stała jeszcze, patrząc za odjeżdżającym samochodem Joego, a w głowie kłębiły się jej myśli. W domu zastała Maisie i Kevina śmiejących się przy stole kuchennym. Powiodła wzrokiem po ich twarzach i dostrzegła podobieństwo w wykroju ust, w wysokości czoła. Podenerwowana, podeszła do kafetiery, a jej myśli cofnęły się do czasu tuż po ślubie. W tygodniu oboje byli zajęci, a weekendy mieli dla siebie – relaks, ale też skupienie. Na sobie nawzajem. Włączyła czajnik. Wszystko się zmienia. Ona się zmieniła. Urodziła Maisie. A Kevin pozostał sobą. Nigdy nie rozumiał, że Maisie potrzebuje uwagi Kate nie mniejszej niż on; a nawet większej, w pierwszych miesiącach i latach. Nie potrafił się nią dzielić. Kate utkwiła wzrok w kremowych kafelkach. – Mamo! Posłuchaj tylko! Tatuś zupełnie oszalał. Mówi, że mógłby zamieszkać tu na parę tygodni i przemalować dom na różowo, żeby stara pani Hetherington dostała apopleksji i... Uwagę Maisie odwrócił odgłos dobiegający sprzed domu. Zerwała się od stołu. – To po mnie! Przyjechały za wcześnie. Szybko, mamo. Dasz mi pieniądze? Kevin sięgnął po portfel. – Proszę, słoneczko. – Wow! Dzięki, tatusiu! Mamo, zobacz, co... – Tak, widzę. Kate poszła za Maisie pożegnać się z nią i pomóc jej z plecakiem i rakietą tenisową. Pomachała Chelsey i jej matce, zamknęła drzwi i wróciła do kuchni. – Nie rób tego, Kevin – powiedziała cicho. – Czego? – spytał niewinnie. – Dobrze wiesz. – Dałem mojej córce kilka funtów. W czym problem? – Naszej córce. Dobrze wiesz, że nie o tym mówię, choć wolałabym, żebyś się ze mną konsultował w kwestii pieniędzy. Mówię, żebyś nie mieszał Maisie w głowie. Nie opowiadał o zamieszkaniu tutaj. To dziecinne.
– Na miłość boską, Kate, to był żart! Ona to rozumie. Jest mądra. – Ma dwanaście lat. Nie igraj z jej uczuciami. Kate cofnęła się myślami do czasu, kiedy dowiedziała się o pierwszym romansie męża. Tak jak igrałeś z moimi. Draniu. Wzięła kubek, z którego pił Joe, wstawiła go ostrożnie do zlewu i przebiegła palcem po jego brzegu. – Słuchaj, chodzi mi tylko o to, żebyś pomyślał, zanim coś powiesz. Wiesz, że pewnie by chciała... Umilkła. – Co? Czego by chciała, Kate? – Niczego. – Odwróciła się i zobaczyła, że patrzy na nią z lekkim uśmiechem na twarzy. Tak dobrze jej znanej twarzy. Twarzy, którą czasem, zdaje się, jeszcze trochę... – Mówiłem ci, że zastanawialiśmy się ze Stellą, czy nie spróbować jeszcze raz? Ale nie. Ta sprawa jest zdecydowanie zamknięta. – Kate czuła na sobie jego spojrzenie. – Czemu zawsze przyciągam kobiety sukcesu? Kate potraktowała jego pytanie jako retoryczne i zaczęła sprzątać ze stołu. Nagle uświadomiła sobie, że chce, by Mai- sie spędziła weekend w domu. I że nie musi godzić się na każdą ani nawet na jakąkolwiek propozycję Kevina. Rdzeń ze stali! Oparty teraz o granitowy blat Kevin przyjrzał jej się uważnie. – Widzę, że twój chłopak wciąż się tu kręci. Wierny bez reszty. – Joe to kolega z pracy... Przyjaciel. Nic więcej. Kevin się wyprostował i zatarł dłonie. – Dobra, co powiesz na moratorium? Nie wspominajmy więcej o dziewczynach, chłopakach ani żadnych takich... Kate się wyłączyła. Wpatrywała się w okno i myślała o tym, co powiedział jej Joe. * Kevin wyszedł, uniknąwszy ostatecznej deklaracji co do przyszłych kontaktów z Maisie. Kate podeszła do telefonu i zadzwoniła na Rose Road. Po chwili odezwał się Gander. – Dzień dobry, Kate. Dzięki za pogadankę. Pani słowa dały im do myślenia. Przypuszczam, że chce się pani dowiedzieć, jak wygląda sytuacja z Malinsem? Kate weszła z telefonem do gabinetu. – Tak. Porucznik Corrigan właśnie mi powiedział. – Zawahała się. – Wątpię, żeby Malins miał coś wspólnego z uprowadzeniem i zabójstwem Jody. Wątpię też, by odpowiadał za zniknięcie Molly. Nie pasuje do naszego profilu. – Wiem już, jakie jest pani zdanie. Obaj pani koledzy złożyli mi raport z postępów. Kate czekała. – Sama pani widzi, na czym polega problem – ciągnął dalej Gander. – Nawet powiedziała to pani w telewizji. Wiemy, że ten mężczyzna gdzieś tam jest i nie możemy
ryzykować. Przy okazji, dobra robota z tym wywiadem. A więc to tyle, pomyślała Kate, kiedy się rozłączyła. Wróciła do przedpokoju, odłożyła słuchawkę, po czym skierowała się powoli na tył domu. Otworzyła drzwi kuchenne na oścież i wyszła na słońce wczesnego poranka. Jeśli Malins zostanie aresztowany za zabójstwo Jody, to będzie tylko kwestią czasu, kiedy oskarżą go o wcześniejsze porwania. Widzenie lunetowe. Tego bała się od początku. Z otwartą puszką kociej karmy w ręku wyszła do ogrodu, nasłuchując dzwoneczka. Dotarła do ogrodzenia, zamyślona nad tym, że zespół nie ma już zapewne żadnego wpływu na przebieg dochodzenia, po czym odwróciła się i spojrzała na stary dom, pokryty patyną czasu; tylną elewację porastała wistaria; fioletowoniebieskie kwiatki prawie już przekwitły. Pora jechać na uniwersytet. Ruszyła do domu, nawołując kota po imieniu. Gdzie on jest? Dotarłszy do patio, zatrzymała się nagle i spojrzała na małą mokrą plamę na jednej z płyt. Kucnęła, przyjrzała się jej i poczuła ucisk w sercu. Krew. Świeża. Wstała i rozejrzała się pospiesznie wokół. Nic. Postawiła puszkę na ziemi i zaczęła przeszukiwać kwietniki i najbliższe krzaki. Uniósłszy gałąź starego krzewu różanego, tak obciążoną szkarłatnymi pąkami, że leżała niemal na ziemi, zajrzała w ciemność. Coś tam leży. Coś... Kiedy Kate wyciągnęła rękę i złapała nieduży przedmiot, ciężka gałąź wyśliznęła jej się z drugiej ręki, a ostre kolce wbiły się w skórę. Cofnęła rękę, nieświadoma, że z dwóch zadrapań zaczyna się sączyć krew. Wpatrywała się w przedmiot, który trzymała. Niebieski aksamit. Poplamiony czerwienią. Potrząsnęła nim lekko. Cichutkie dzwonienie. Kate wcisnęła go do kieszeni dżinsów i podeszła pospiesznie do beczki na deszczówkę. Napełniła wiadro wodą i chlusnęła nią na płyty. Nie chciała, żeby Maisie zobaczyła jakikolwiek ślad zwierzęcej przemocy, której ofiarą padł Bandzior. Zaczęła żuć dolną wargę, zastanawiając się, co powie córce. * – Twoim następnym zadaniem jest sprawdzić uzyskane dane i napisać roboczą wersję raportu – oznajmiła Kate, po czym podała mu datę i zaznaczyła ją sobie w kalendarzu, zamykając tym samym konsultacje. Julian stał na środku jej gabinetu, w dżinsach z niskim krokiem i kolejną koszulką Grateful Dead, zapewniającą o wierności zespołowi założonemu na wiele lat przed jego urodzeniem. Wziął ze stołu plecak i dopakował parę podręczników, które dostał od Kate. – Dokąd teraz? – spytała Kate, patrząc, jak wkłada na głowę bejsbolówkę, daszkiem do tyłu. – Dzień trzeci trupiej farmy – odpowiedział lakonicznie, po czym dopił sok, którym go poczęstowała. Przebiegł ją dreszcz, choć słyszała, jak inni studenci też tak nazywali Obiekt. Mieli tam dostęp tylko ci, których uznano za szczególnie uzdolnionych i pilnych, a także silnych emocjonalnie. Przyszła jej do głowy pewna myśl. Przecież Gander, skoro podejrzewa
Juliana o narkotyki, mógł uznać, że chłopak nie powinien mieć nadal dostępu do Obiektu. Patrzyła, jak Julian zarzuca plecak na ramię. Nie miał dziś kasku. Czyli przyszedł pieszo. Kate wróciła na chwilę myślami do własnych lat doktoranckich. Kiedy w Winterton były laboratoria, sale wykładowe i biblioteka. Wszystko się teraz zmieniło, labirynt wysokich ścian został przekształcony w laboratoria kryminalistyczne, a na rozległym terenie prowadzono badania nad zwłokami. Na tym samym terenie, na którym wieki temu Kate opalała się wraz z innymi studentami. Z Kevinem... – Zaczekaj chwilkę, to cię podwiozę. Nie spojrzawszy na nią, Julian pokręcił głową. – Nie trzeba. To tylko kilka minut piechotą. – Nie kłóć się ze swoją opiekunką naukową – odparła Kate, z uśmiechem, acz stanowczo. Może jeśli uda jej się z nim porozmawiać z dala od napiętej atmosfery Rose Road i szaleństwa uniwersyteckich konsultacji, powie jej, co go niepokoi. I o narkotykach. Może wie coś o tym, gdzie można się zaopatrzyć w małe niebieskie tabletki, choć teraz była pewna, że te znalezione w szufladzie Maisie nie należały do niej. A jednak. Wciąż oznaczało to, że ktoś z towarzystwa Maisie ma do nich dostęp. Kiedy szli do samochodu Kate, pomyślała o tym, co się ostatnio działo wokół spraw prowadzonych przez zespół do spraw niewyjaśnionych. – Słyszałeś? Że przesłuchują Alana Malinsa w sprawie Jody Westbrooke? Julian zwolnił, po czym znowu przyspieszył. – Nie. Nie słyszałem o tym – powiedział po chwili. Kate dostrzegła na jego twarzy zaskoczenie. A pod nim coś jeszcze. Coś, co przypominało poczucie ulgi. Szli dalej w milczeniu, Kate zdziwiona brakiem teoretycznego komentarza, którego się po nim spodziewała. Jadąc, zdała sobie sprawę, że Winterton rzeczywiście jest bardzo blisko. Jej wysiłki, żeby wciągnąć Juliana w rozmowę przez pytania o jego współpracę z innym zespołem, nie przyniosły żadnych rezultatów. Byli już prawie na miejscu. Spróbowała jeszcze raz. – A więc nadal podoba ci się praca z zespołem oględzinowym? – Tak – padło po chwili milczenia. No dalej, pomyślała Kate. Przecież już długo cię to dręczy. Jak widać, Julian sam z siebie nic nie powie. – Matt dobrze cię traktuje? – Tak. On jest w porządku. Znowu cisza. Kate wątpiła, czy zdoła wyciągnąć coś z Juliana, kiedy jest w takim nastroju. Po lewej stronie drogi widziała już wielką bryłę Winterton. Odczekawszy w milczeniu, aż samochody przed nimi przecisną się przez mały mostek, Kate pojechała dalej, po czym zwolniła, zbliżając się do szerokiej bramy. Wjechała między ozdobne ceglane filary i skierowała się ku budynkowi. Nawet w jaskrawym słońcu gmach w wiktoriańskim stylu sprawiał bezspornie gotyckie
wrażenie, ze swoimi łukowatymi drzwiami, masywnymi wielodzielnymi oknami i dachem o wielu wieżach. Z tego, co widziała, brakowało tylko gargulców u wylotów rynny dachowej. W miarę jak zbliżali się do budynku, podziwiała, jak nieraz dawniej, piękne kamienne rzeźbienia wokół drzwi wejściowych – przedstawiały wilkopodobne zwierzę na zworniku na szczycie łuku, a po obu stronach rząd małych myszy uparcie wspinających się ku niemu. Co się stanie, kiedy myszy i wilk się spotkają? Zaparkowała w cieniu ponurego budynku i zerknęła na swojego młodego pasażera. Julian siedział, wpatrując się bez ruchu w Winterton. Gdziekolwiek był w tej chwili, na pewno nie z nią. – W porządku? – Głos Kate zabrzmiał niespodziewanie głośno w niewielkiej przestrzeni samochodu. Jej pytanie wyrwało go z zadumy. Sięgnął do klamki. Kate przemówiła pospiesznie: – Julian? Jeśli ktoś cię niepokoi albo zachowuje się tak, że tobie to nie odpowiada, albo próbuje... cię w coś wciągnąć, powiedz mi, a ja... – Cześć, Kate. Wysiadł. Kate popatrzyła, jak znika w budynku, po czym przejechała powoli pod fasadą i z powrotem podjazdem. Teraz miała inny pilny problem. Co powiedzieć Maisie o zniknięciu Bandziora. Cóż, ma już dwanaście lat. Zawsze miałyśmy zwierzęta. Maisie wie, że wszystko się rodzi, żyje, a potem... Biedny Bandziorek. Kate przygryzła wargę, gdy do myśli nieproszona zakradła jej się zabawa z dzieciństwa. Jaka to pora, panie Wilku? Pora, żebym cię zjadł.
ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY TRZECI
Po południu, gdy Kate dotarła na Rose Road, czekała na nią notatka od Joego z długą listą. W odpowiedzi na jej telewizyjne wystąpienie jak dotąd zadzwoniło osiemnaście osób, jeśli nie liczyć wiadomości niekompletnych albo niezrozumiałych oraz licznych głuchych telefonów. Przeanalizowała informacje o dzwoniących. Sporą część stanowiły kobiety, które sugerowały, że ich partnerzy mogli być zamieszani w badane przez zespół przypadki. Joe i Bernie sprawdzili każdego z nich i wykluczyli jako potencjalnych sprawców. Dwie starsze panie twierdziły, że są obiektami zainteresowania nieznanego mężczyzny. Jeden okazał się miejscowym listonoszem, drugi znanym naciągaczem, który nawiązywał kontakty, dzwoniąc do osób w podeszłym wieku i oferując im usługi ogrodnicze. Pozostałe tropy zostały odrzucone. Żaden nie prowadził do nieznajomego mężczyzny nawiązującego subtelny kontakt z kobietą, której cechy fizyczne i styl noszenia się przypominałyby typ ofiar. Kate ogarnęło zniechęcenie. Ale może na efekt trzeba jeszcze trochę poczekać. Na razie wróciła do pomysłu, z którym tu przyjechała. Malins wciąż przebywał w podziemiach Rose Road. Wiedziała, że Furman zaplanował udział Joego w popołudniowym spotkaniu panelowym dla pięciu oficerów z jednostki bojowej. Wiedziała też od Joego, że wysłał Berniego do Solihull, by wypytał o Malinsa sąsiadów. Pustka i cisza panujące w biurze sprzyjały realizacji jej pomysłu. Wzięła telefon i wybrała wewnętrzny numer z nadzieją, że trafi na Kilta. Trafiła. – Cześć, Gus! – Od razu przystąpiła do rzeczy. – Jak myślisz, zdążyłabym jeszcze zejść na dół i porozmawiać z twoim gościem? Czekała cierpliwie, aż Gus się zastanowi. – Dla mnie nie ma problemu, Kate, ale ponieważ Malins odmówił przyjęcia obrońcy z urzędu, decyzja na tak albo na nie należy tylko do niego. Zważywszy na kaliber podejrzeń, wystąpiliśmy o przedłużenie aresztu, więc jeszcze trochę go potrzymamy. No dobrze, zostaw to mnie, skontaktuję się z tobą.
Oddzwonił niemal natychmiast z wiadomością, że Malins zgadza się z nią spotkać. W ciągu pięciu minut Kate znalazła się w areszcie tymczasowym w podziemiach. Stała przy biurku, czekając na oficera dyżurnego, który miał wszystko przygotować i wrócić po nią. Nigdy wcześniej tu nie była. Przy poprzednich śledztwach prowadzonych przez zespół podejrzanych sprowadzano do nich, do specjalnego pomieszczenia. Rozejrzała się. Nagie ściany i wielki metalowy kontuar broniący przejścia w głąb, do cel i pokojów przesłuchań. – Możemy iść, pani doktor. On już czeka. W ślad za szerokimi plecami sierżanta poszła do niewielkiego pokoju zatrzymań. Sierżant otworzył drzwi i przepuścił ją przed sobą. W środku, przy drzwiach, stał już inny policjant. Kate wiedziała, że obaj zostaną tu przez cały czas spotkania. Przy stole, obok niewłączonego rejestratora dźwięku, siedział Malins. Gdy Kate zajmowała miejsce na masywnym krześle naprzeciwko, obrzucał ją szybkimi, przelotnymi spojrzeniami z ukosa. Emanowała z niego wrogość, ale i niepokój. Jedną z przyczyn, dla których zgodził się z nią spotkać, była zapewne nuda. – Dzień dobry panu. Na chwilę oderwał wzrok od stojących przy drzwiach policjantów, by spojrzeć na nią, a potem znowu uciekł z oczami. Ręce splótł mocno na piersiach. Kate postanowiła mówić otwarcie. – Został pan zatrzymany jako potencjalnie podejrzany o zabójstwo Jody Westbrooke... – To pani dzieło! Kate pokręciła głową. – Nie przypuszczam, by był pan zamieszany w tę sprawę. Chwilę przyglądał jej się nieufnie. – To ciekawe, skarbie, ale... patrzcie państwo, nadal jestem tutaj! Utkwił gniewne spojrzenie w policjantach przy drzwiach. – Czemu zrezygnował pan z pomocy prawnej? Znów przeniósł wzrok na Kate. Był wyraźnie wściekły, ale starał się panować nad sobą. – Myślałem, że pobędę tu jakąś godzinę. Nie zrobiłem nic złego, a mojego papugi nie ma, wyjechał. Ale zaczynam się zastanawiać. Zamilkł i odwrócił się od niej, ale Kate zdążyła zauważyć w jego twarzy wykrętny rys. Przygwoździła go twardym spojrzeniem. – Pan musi ze mną porozmawiać. – Pewnie, jasne. – Jego oczy prześliznęły się po rejestratorze na drugim końcu stołu, po czym wróciły do Kate. Pokręciła głową. – Nie. Nie będę też robić notatek. Zadam panu kilka pytań. Pan mi powie, co pan będzie mógł. Minę miał sceptyczną. – Mam uwierzyć, że pani gra fair? Czy dzięki temu się stąd wydostanę?
– Tak, ma pan uwierzyć, a co do wydostania się, być może. Niczego nie gwarantuję. Malins skrzywił usta. – To wszystko, co mi pani może... – spojrzał wprost na nią, zwrócił ciężkie ciało w jej stronę i westchnął. – No dobra, wal pani. I tak nie mam nic lepszego do roboty. – Pańska kartoteka zawiera historię przemocy wobec kobiet. – Gdy to mówiła, zacisnął wargi. – Chcę, żeby pan mi opowiedział o tych kobietach, które pan skrzywdził. Malins wodził wzrokiem od Kate do policjantów i z powrotem. – Nie mam nic do kobiet, jeśli o to pani chodzi. Tylko moja eksżona... – Potrząsnął głową, a na jego twarz wypłynął rumieniec. – Puściła się z moim kumplem. Tylko dlatego, że się dowiedziała... tak czy owak, żadna baba nie będzie mnie tak traktować. No to dałem jej po ryju. Kate kiwała głową, starając się zachować neutralny wyraz twarzy. – A co z tą młodą osobą, którą pan zgwałcił? Malins rozplótł ręce i nachylił się do niej, opierając dłonie na udach. Kate wyczuła prąd zaniepokojenia płynący z okolicy drzwi. Odpowiedział na jej pytanie schrypniętym szeptem. – Już mówiłem. Bawiliśmy się w barze w większym towarzystwie. Kleiła się do mnie. No więc co? Zrobilem swoje... i tyle. Nie skrzywdziłem jej. Jaki miałbym powód? Nie zrobiła mi nic takiego, żebym miał się na nią wściec. – Spojrzał badawczo na Kate. – Z tego, co czytałem, ten gościu, którego szukacie, to kompletny czub. Pisali o tym w „The Sun”. Psychol! Ja nie jestem z tej gliny. Jestem po prostu normalnym facetem. Kate postanowiła zaryzykować. – A gdybym pana spytała, czy pociągają pana kobiety ubierające się w określony sposób – gustownie, starannie – co by pan odpowiedział? Przyglądał jej się z dłońmi wciąż opartymi na udach, ze zmarszczonymi rudawymi brwiami. – Coście się tak uczepili tych ubrań? Coś mi się zdaje, że macie za mało roboty. Nagle urwał, oczy mu się zwęziły. – Zaraz, zaraz. Słyszałem coś o jakimś psychologu w telewizji. To była pani? Mówili, że wtedy też nawijała pani o tych ubraniach. Niech pani posłucha... – Podniósł ręce, ale na wyraźne poruszenie w okolicy drzwi umieścił je z powrotem na udach. – Powinienem skapować, o co pani chodzi? Bo mówię wyraźnie, że za cholerę nie mam pojęcia. Był ewidentnie rozdrażniony, ale jeden rzut oka na Kate pozwolił mu zrozumieć, że ona naprawdę czeka na odpowiedź. Wzruszył ramionami i odetchnął. – Jestem zwykłym przeciętniakiem, no nie? Nóżka, cyc i wszystko gra. – Urwał na chwilę. – Niech pani zapyta pierwszego faceta z brzegu, co mu się podoba. Faceci lubią kobiety, które wyglądają jak kobiety, jasne? Ale nie jak zdziry, wie pani, o co chodzi? Kate uznała, że wie. – Ta w klubie – ciągnął Malins – jak już mówiłem, topik z dekoltem, obcisłe czarne dżinsy. Bardzo przyjemna.
– Gdzie pan był około północy w czwartek dwa tygodnie temu? – Już mnie o to pytali! Z pięć razy jak nie lepiej. Za każdym razem mówiłem to samo. Byłem na ostrym dyżurze w Selly Oak Hospital. Z tym. Sprawdzają to. Machnął lewą dłonią i Kate dopiero wtedy zauważyła cielistego koloru opatrunek. Patrzyła wyczekująco. Bladoniebieskie oczy w rudej oprawie uciekły od niej. – Robiłem coś w domu mojej staruszki. Śrubokręt się omsknął. Musieli mnie zszyć. Zadowolona? – Ostatnia sprawa. Gdzie pan kupił samochód? Wytrzeszczył na nią oczy i potrząsnął głową. – Jak dla mnie wy wszyscy tu macie fioła. – Westchnął ciężko. – Kupiłem od kumpla. On... akurat mieszka gdzie indziej i na razie go nie potrzebuje. – Jak się nazywa? Malins wzniósł oczy w górę. – Jakby to miało jakieś znaczenie. Gary Bennett. – Ma może drugie imię? Na literę „H”? Malins osłupiał. – Tak, Harvey. Skąd pani wie? * Wróciwszy, Kate analizowała w myślach rozmowę z Malinsem. Nawet jeśli uwzględnić antyspołeczne zasady, według których żyje, prawdopodobnie mówił prawdę. Na ogół. Dostrzegała w nim skłonność do nadmiernej pewności siebie właściwą wielu przestępcom seksualnym. Agresję w stosunku do byłej żony zapewne wyzwoliła zazdrość. Ten czyn miał podłoże emocjonalne. Przysiadła na stole i wpatrzyła się w tablicę. Faktem jest, że zgwałcił młodziutką dziewczynę. Jest to oczywiście akt przemocy. Ale nie sadyzmu. Podniosła słuchawkę i zaczęła naciskać guziki. Gus zgłosił się natychmiast. – Jak poszło? Kate opowiedziała mu o zeznaniach Malinsa i swoich wątpliwościach co do jego udziału w zabójstwie Jody. – Wiem, że jest zdolny do przemocy, ale nie tego rodzaju, z jakim mamy do czynienia w tym śledztwie. A przy okazji, czy jego alibi się potwierdziło? – Ciągle czekamy. Możemy go potrzymać jeszcze kilka godzin. Ostrożności nigdy za wiele. Po skończonej rozmowie Kate zeskoczyła ze stołu, podeszła do tablicy i równiutką linią przekreśliła nazwisko Malinsa. Miała nadzieję, że gdy następnym razem spotkają się tu wszyscy, będzie przygotowana do przedstawienia im swoich przemyśleń na temat człowieka, którego szukają, i hipotezy, że należy go szukać blisko. I zobaczy, jak zareagują.
ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY CZWARTY
Ubrane w różowe tenisowe spódniczki, białe T-shirty i białe conversy Maisie i Chelsey ramię w ramię wędrowały High Street. – Daj słowo, że to nie ty je zostawiłaś – zażądała Maisie. – No co ty, przysięgam! Ani ja się nie bawię w takie rzeczy, ani nikt z moich znajomych. Maisie westchnęła. – No ale wiesz, moja mama ciągle to przeżywa. Jest teraz dosyć zajęta, więc na razie do tego nie wracała, ale wróci. Możesz być pewna. Jeśli cię zapyta o niebieskie tabletki, to po prostu jej powiedz... Chelsey chwyciła ją za ramię. – Choć, Maisie. Przejdźmy tutaj! Maisie spojrzała na jezdnię i zauważyła lukę w natężonym jak zwykle w piątkowe popołudnie ruchu ulicznym. Jeden z kierowców zatrzymał swój wielki srebrny samochód i gestem wskazywał im drogę. Gdy przebiegały na drugą stronę ulicy, Maisie jak zwykle doznała ukłucia w sercu na widok długich nóg i falującego biustu Chelsey. Przez chwilę smutno zadumała się nad dziedzicznością. Ona bez wątpienia odziedziczyła gen niedoboru. Co więcej, miała na sobie wciąż ten sam stanik sportowy, który dostała wreszcie całe pół roku temu. Na tym odcinku nic specjalnego się nie działo. Mamie nawet to nie wyszło, pomyślała gorzko, wspominając drobną sylwetkę matki. Ale u celu Maisie wrócił dobry nastrój. Uwielbiała Upad- łego Anioła; śliczne jasnobłękitne meble, maleńkie ciasteczka za szybą. Była ulubienicą wytwornych, szczupłych bliźniaczek, które obsługują tu gości. Jedna z nich właśnie do nich podeszła i uśmiechnęła się do ruchliwej twarzyczki w kształcie serca okolonej bujnymi lokami. – Co panie dziś zamawiają? – spytała, uwzględniając też Chelsey. Przyjaciółki namyślały się chwilę, rozdarte między Waniliową Markizą a Różowym Marzeniem. W końcu jedna zamówiła jedno, a druga drugie i do tego dwa soki. Dla Maisie urok tej cukierni polegał na tym, że było się tu jakby jedną nogą w świecie
dzieciństwa – te słodkie łakocie i błękitne wnętrze jak z pokoiku malucha – a drugą w świecie dorosłych uosabianym przez dwie wytworne młode kobiety. Widziała w tym odzwierciedlenie własnej sytuacji. Trochę tu, trochę tam. Tak czy inaczej szalenie lubiła przesiadywać w Upadłym Aniele, zajadać ciasteczka i śmiać się z przyjaciółkami. Po chwili pogłaskała się po płaskim brzuszku. – Mmmm ... to było prze-pysz-ne! Zerknęła na Chelsey, która wyglądała przez okno, intensywnie wpatrzona w drugą stronę ulicy. Oczy Maisie powędrowały za wzrokiem przyjaciółki. – Kto to? – spytała, przypatrując się samochodowi, który właśnie tam zaparkował. – Hej, czy to nie ten, który nas przepuścił? – To on! Ten facet, o którym ci mówiłam. Ten, co był w szkole – wyszeptała Chelsey. Odwróciła się do Maisie; jej twarz pałała podnieceniem. Maisie wodziła wzrokiem od samochodu do Chelsey. – Właściciel szkoły aktorskiej? – Aha. Mówił, że może się tu w piątek pojawić. Nie powtarzaj tego nikomu, Maisie, ale możliwe, że zaprosi mnie na casting do sztuki, którą będzie teraz wystawiał! – Chelsey połknęła ostatni kawałek swojej markizy. Maisie zmarszczyła brwi i pociągnęła łyk soku. Znała gorące pragnienie Chelsey, by iść do szkoły aktorskiej. – Jeśli ten człowiek szuka młodych talentów, to czemu nie ogłosił tego w szkole, nie spytał, czy ktoś jest zainteresowany? Zresztą ani Dodo nic o nim nie wspominała, ani żaden inny nauczyciel. Nie lepiej by było, gdybyś na razie dalej chodziła na swoje lekcje tańca i dykcji, a potem... – Już ci mówiłam. Dodo skierowała go do mnie. Powiedziała mu, żeby czekał na mnie w holu. Maisie przyglądała się przyjaciółce. – Skoro to taki wielki łowca talentów, agent, czy co tam jeszcze, to czemu... Chelsey raptem zerwała się na równe nogi. – Zupełnie jakbym słyszała twoją mamę, Maisie. Idę. – Dokąd? Zarumieniona Chelsey wyjrzała przez drzwi cukierni, potem znowu zwróciła się do Maisie: – On nas zobaczył. – Jeszcze raz rzuciła okiem na samochód. – Chodź ze mną, Maisie – zaproponowała nagle. – Wiem, że ciebie to nie interesuje, ale mogłabyś... po prostu być ze mną, co? Maisie wyjrzała przez okno cukierni. – No nie wiem... Mama... Chelsey podniosła swój plecak i ruszyła do drzwi. Tuż przed przejściem przez próg znowu skierowała wzrok na Mai- sie, ciągle jeszcze siedzącą przy stoliku. – No, chodź, Maisie. Proszę!
Wyjrzała za drzwi, na samochód, którego włączony silnik nadal cicho pomrukiwał na ulicy, a potem gwałtownie odwróciła się do Maisie, aż jej długie, jasnobrązowe włosy zawirowały wokół głowy. – Idziesz czy nie? Proszę cię, Maisie. Maisie odprowadzała wychodzącą Chelsey wzrokiem. Targały nią sprzeczne uczucia, ale po kilku sekundach lojalność zwyciężyła. Porwała swój różowy plecak i wybiegła z cukierni. Na chodniku jednak zwolniła. Opuściła plecak. Chelsey stała przy oknie samochodu, mówiąc coś z ożywieniem do mężczyzny w środku i wskazując Maisie, która wciąż trzymała się z daleka. Chelsey odwróciła się do niej. – Chodź, Maisie! Ty też możesz! Maisie zrobiła krok naprzód i zmarszyła brwi, próbując przyjrzeć się kierowcy. Przysłoniła dłonią oczy oślepione jaskrawym popołudniowym światłem. Łowca talentów czy kimkolwiek był ten człowiek siedział w cieniu, głęboko oparty na siedzeniu. Patrząc pod ostre słońce, Maisie nie mogła dostrzec żadnych szczegółów, a jednak miała wrażenie, że jest w nim coś... coś znajomego... Gdy tak stała, podjęła decyzję. Uznała, że zajęcia teatralne aż tak jej nie interesują. Nie do tego stopnia, by jechać gdzieś z tym człowiekiem. Chelsey była już w samochodzie, który stał jeszcze krótką chwilę, po czym z wolna oderwał się od krawężnika, włączył się płynnie do nieprzerwanego strumienia samochodów na ruchliwej High Street i zniknął. Zbita z tropu Maisie stała samotnie na chodniku, patrząc, jak odjeżdża. W jej głowie panował zamęt; głos wewnętrzny nakazujący lojalność wobec Chelsey kłócił się z wielokrotnie powtarzanymi przestrogami matki. Cóż, matka wygrała. Maisie spojrzała w kierunku, gdzie zniknął samochód, potem do wnętrza cukierni. Dwie młode kobiety obsługiwały klientów. A gdyby tak weszła tam i powiedziała – ale co? „Moja przyjaciółka właśnie wsiadła do samochodu jakiegoś mężczyzny, którego niedawno poznała i... to jest jakieś dziwne”. Aha, jasne. Maisie włożyła plecak i ruszyła. Było jej trochę niedobrze. Nie przyjrzała mu się dokładnie. Raczej jednak nie widziała go w szkole. Ale gdzieś chyba tak.
ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY PIĄTY
Gdy Bernie późnym popołudniem wrócił do biura, zastał Kate, która siedziała w przyjacielskim milczeniu z Julianem i ze zmarszczonym czołem przeglądała swoje notatki. – Mam dla ciebie nowinę, pani doktor. Góra postawiła Malinsowi zarzut zabójstwa Jody. Dla Kate nie była to wprawdzie zupełna niespodzianka, ale jednak wstrząs. Wyprostowała się gwałtownie, przewracając szklankę z herbatą. – No nie! Na jakiej podstawie? Jakie mają dowody? Bernie zaczął wyliczać na palcach. – Jego kartoteka, powiązania z małą James... – To wszystko za mało! – warknęła, osuszając blat chusteczkami higienicznymi. – Wyluzuj, pani doktor. Jego alibi padło. Matka zeznała, że nie widziała go na oczy. Jeśli więc używał tego „śrubokręta”, to na pewno nie w jej domu. Tyle mogę powiedzieć. Jeśli coś wygląda jak koń i rży jak koń... Kate huknęła dłońmi o stół. Oczy Juliana zrobiły się jak spodki. – Już to przerabialiśmy! W porządku, zgoda, ma na koncie akt przemocy. Ale generalnie nie żywi nienawiści wobec kobiet. – Zaczekaj, pani doktor. Jest jeszcze coś, o czym nie wiesz. Góra rozmawiała z jego ofiarą. Teraz, po latach. Zeznała, że zachowywał się wobec niej „bardzo miło”, że kiedy zaproponował jej, że ją podwiezie, nie miała żadnych podejrzeń. Nawet przez sekundę nie przeszło jej przez myśl, że może kłamać albo zrobić coś takiego. Zresztą to oczywiste, inaczej by z nim nie poszła, prawda? Cisza. – No. To jest ta umiejętność czarowania, o której trąbisz. Potrafił jej się tak zaprezentować, że czuła się z nim bezpiecznie. – Spojrzał na Kate, bębniąc grubymi palcami w stół. – Dałaś się nabrać, pani doktor! – To nie żadna umiejętność czarowania – odparła wzgardliwie. – Nie w tym sensie. Ona miała wtedy tylko szesnaście lat. Była zbyt niedoświadczona, żeby móc go ocenić.
– Mała James była starsza. Może wtedy, kiedy pracował w jej domu, zdołał jej się zaprezentować jak książę z bajki. Super gość, no wiesz, ktoś. Gdybyśmy wcześniej się do niego wzięli, tak jak chciałem, moglibyśmy zaliczyć aresztowanie i nasz zespół miałby zasługę. – To nie on! – Nie możesz tego wiedzieć! Płonąc gniewem, Kate zerwała się na równe nogi. Nie odrywała wzroku od Berniego. – To wszystko nie tak! To błąd. Mało znasz przypadków, kiedy policja tak bardzo chce mieć podejrzanego, że ignoruje oczywiste dowody i niewinny człowiek ląduje w więzieniu? Bernie zmarszczył brwi, tak że prawie się zetknęły u nasady nosa. – O, czyżby? Gdyby im wierzyć, to w więzieniach siedzą sami niewinni! Ale przypatrzmy się, co mamy tu. Po pierwsze, kiedy Molly zaginęła, był w domu jej matki. Po drugie, był skazany za gwałt. Po trzecie, ma wyrok za użycie przemocy wobec innej kobiety, własnej żony. Po czwarte, ma gwałtowny temperament. Po piąte, nie potrafi wyjaśnić, gdzie był, kiedy zaginęła Jody Westbrooke. Takie są fakty! – Absolutnie niewystarczające, żeby przypisać mu zamordowanie Molly, Janine i Suzie. Jeśli nie był u swojej matki, to gdzie? – Już mówiłem, nie przyznaje się i samo to stawia go w podejrzanym świetle. Słuchaj no, pani doktor. Ja cię nie uczę psychologii. To twoja działka. A moją są procedury policyjne, zgadza się? A poza tym... – A gdzie masz powiązania między wszystkimi czterema ofiarami? Mówię ci, Malins nie jest typem, który nienawidzi kobiet. Przypomnij sobie tę taśmę i inne zachowania mordercy. Nie ma żadnych dowodów, żeby Malins miał skłonności do sadyzmu. – Zgwałcił szesnastoletnią dziewczynę! – Bernie, wiesz doskonale, że to nie jest zachowanie sadystyczne, według definicji... Bernie, czerwony ze złości, prychnął wściekle. – No i jesteśmy w domu! Kraina Teorii, jak zwykle. Definicje, eksperymenty i inne srutu tutu rodem z cholernej wieży z kości słoniowej i z artykułów Doktorów Wszystkowiedzących, z setkami tabel i źródeł. Już ja to znam. To wszystko, co ty tam masz i co on – Bernie wycelował zakrzywiony palec w Juliana, który wodził po nich wzrokiem – tu przywleka i godzinami w tym siedzi. Niech ci się nie wydaje, że skoro gadamy tak, jak gadamy, to o niczym nie mamy pojęcia. – Co? Nie pleć bzdur. – Wbiła w niego pałający wzrok i pokręciła głową. – Bernie, jesteś po prostu nieprawdopodobnym społecznym i intelektualnym snobem. Bernie znieruchomiał. – Odbiło ci? Słuchaj no, jestem birminghamczykiem z krwi i kości. Nie wstydzę się swoich korzeni. I służę od... Julian patrzył w przerażeniu, jak Kate ciska długopisem o stół. – Nie mówiłam nic o twoim pochodzeniu! I nie kwestionuję twoich kompetencji,
Bernie, ale w tym wypadku i ty, i Góra jesteście w błędzie. Wierz mi. – Cholerni południowcy! W tej samej chwili w drzwiach pojawił się Joe z tacą kaw z automatu. Zapasy zespołu się wyczerpały. – No, dzieci, zbiórka. Właśnie dowiedziałem się czegoś ciekawego. Odwrócili się do niego. – Malins nie jest już oskarżony o zabójstwo. Niepodważalne alibi, plus uznanie argumentacji pani doktor Hanson. – Co? – syknął Bernie. Wyglądał jak buldog, któremu właśnie znika sprzed nosa wyjątkowo mięsna kość. – Czyli gdzie był, kiedy porwano Jody? – Razem z dwoma innymi facetami włamywał się do hurtowni materiałów budowlanych w Weoley Castle. Są ślady majstrowania przy zamku i jego DNA. Został ponownie aresztowany pod tym zarzutem. Zapadła chwila ciszy, w której Kate i Bernie mierzyli się wzrokiem. W końcu on wziął z tacy kubek z kawą. – Dobra. Może i nie zabił Jody... – Co znaczy „może”? – Ale to nie znaczy, że nie mógł zabić małej James. Powiem tyle, pani doktor; oby tylko po uwolnieniu go od zarzutu zabójstwa Jody nie okazało się, że zaginęła następna dziewczyna i że właśnie znaleźliśmy jej ciało. – Nawet jeśli tak się stanie, to na pewno nie dlatego, że Malins został zwolniony – odpaliła. Joe spojrzał na Kate. – Co ci się stało w rękę? Znowu się z kimś biłaś? Kate spochmurniała. – Z krzakami. Szukałam Bandziora. Gdzieś przepadł. Joe przypatrywał jej się jeszcze chwilę, potem pokiwał głową i ruszył do drzwi. Kolejne rozmowy z kandydatami do jednostki bojowej. Kate odprowadziła go wzrokiem. Nie powiedziała mu, że dziś będzie w domu z Maisie. Popracuje nad notatkami. A jeśli okaże się, że jej teoria ma ręce i nogi, będzie mogła sprzedać ją im. Zerknęła na twarz Berniego. Małe szanse. Zadźwięczał przenikliwy dzwonek telefonu. Bernie podniósł słuchawkę. – Co jest! – warknął. – Taa... – Spojrzał z ukosa na Kate, unosząc brwi. – No, no. Nie mów. Jasne. – Odłożył słuchawkę. – Mamy gościa. Kate szybko zadzwoniła do Phyllis z wiadomością, że będzie trochę później niż zwykle, i ruszyła za Berniem.
ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY SZÓSTY
Kate i Bernie poszli do recepcji. Na końcu krótkiego korytarzyka siedziało pięć oczekujących osób. Trzech mężczyzn i dwie kobiety. Jedna mogła mieć trzydzieści parę lat, na kolanach miała rozłożony magazyn ilustrowany. Druga była zapewne parę lat starsza, nosiła ciemnobrązowy żakiet, na podłodze u jej stóp stała torba z zakupami. – To na pewno ona. Ta, co czyta – powiedziała cicho Kate, gdy doszli do recepcji. Bernie uniósł brwi i spojrzał na Whittakera. Gdy ten potakująco skinął głową, podszedł do siedzącej kobiety. Kate została z tyłu. Świadoma niełatwego rozejmu między nią a Berniem, czuła się nieswojo. Bernie przedstawił się; kobieta odłożyła pismo i uśmiechnęła się do niego. – Tak, kilka dni temu odebrałam za pośrednictwem uniwersytetu wiadomość od zespołu do spraw niewyjaśnionych. Teraz nazywam się Amelie Dijon-Masterson. Proszę mi mówić Amelie. Wybrałam się na kilka dni do Birmingham i pomyślałam, że wpadnę odpowiedzieć na państwa pytania. Wstała i udała się z nimi do pobliskiego kameralnego pokoju przesłuchań. Wysoka, zauważyła Kate. Przyglądała jej się dyskretnie, gdy zajmowali miejsca i zaczynali rozmowę. Amelie Dijon-Masterson była szczupłą blondynką. Miała na sobie wąskie czarne spodnie, czarne pantofle na płaskim obcasie i kremową bluzkę. Atrakcyjna. W dyskretny sposób seksowna. Niehołdująca najnowszej modzie. Ale czy taki sam styl miała w latach dziewięćdziesiątych? W ciągu dziesięciu minut pani Dijon-Masterson, obecnie mieszkająca w Oksfordzie, swobodnie i niemal idealną angielszczyzną potwierdziła, że istotnie została napadnięta w czerwcu 1996 roku. Była wówczas studentką Uniwersytetu Birmingham. Bernie spytał, czy może powiedzieć coś bliższego o osobie napastnika. Zareagowała wymownym wzruszeniem ramionami. – Wie pan, minęło tyle lat. Nie myślę o tym szczególnie często. Cóż mogę powiedzieć... nie potrafię go opisać. Było ciemno, to się stało tak szybko. Pojawił się nagle na mojej drodze i poprosił o ogień. Był raczej młody. Jak już mówiłam, nie widziałam go dobrze,
ale wydaje mi się, że miał jasne włosy. – Na czym pani opiera przypuszczenie, że to był młody człowiek? – spytała Kate. Ich szykowna rozmówczyni znów wzruszyła ramionami. – Cóż, był szczupły, poza tym te włosy. Długie. Związane z tyłu – o, tak. – Obiema dłońmi dotknęła tyłu własnej głowy. – Kucyk, tak? Natrafiłam na niego rękami. Ale ja o tym mówiłam. Temu policjantowi. – Jakiemu policjantowi? – spytała szybko Kate. – O ile wiemy, nie złożyła pani zeznań. Oczy Amelie zapłonęły. – Ależ oczywiście, że złożyłam! Uważa pani, że po takiej makabrze po prostu spokojnie poszłam do domu? Nie! Zgłosiłam się tutaj, właśnie tutaj, żeby złożyć zeznanie. Kate i Bernie wymienili spojrzenia, tymczasem Amelie podniosła z podłogi czarną skórzaną torbę, położyła ją sobie na kolanach, przeszukała zawartość i wyciągnęła złożoną kartkę. – Mam to ze sobą. Kopię mojego zeznania. Podała ją Kate, która wpatrzyła się w tekst opatrzony godziną i datą – parę dni po koszmarnym przeżyciu Amelie. Było tam także nazwisko policjanta, który ją przesłuchiwał. Kate miała wrażenie, że wszystkie jej zmysły zamarły. Bernie potarł szczękę i zerknął na nią z ukosa. Amelie najwyraźniej zauważyła ich poruszenie. – Jakiś problem? – Była pani tutaj? Rozmawiała pani z tym policjantem? – upewniła się Kate, wskazując nazwisko. – Tak. – Mogłaby nam pani powiedzieć, co pani pamięta z tego przesłuchania? – Z przesłuchania? – Atrakcyjna kobieta po drugiej stronie stołu, wyraźnie skonfudowana, wodziła wzrokiem od jednego do drugiego. – Niech pomyślę. To było wczesnym wieczorem... Ale tu chyba jest podana godzina, tak? Było tu bardzo cicho, pamiętam, że to mnie ucieszyło, bo nie wyobrażałam sobie, żebym mogła zeznawać, gdyby był hałas i zamieszanie. Rozumieją mnie państwo? Oboje potakująco skinęli głowami. – Nie przeszkadzało pani, że przesłuchiwał panią mężczyzna? – spytała Kate. Amelie kolejny raz wymownie wzruszyła ramionami. – Powiedział, że o tej godzinie żadna policjantka nie jest dostępna... Nie chciałam tu przychodzić jeszcze raz, więc się zgodziłam. – Proszę nam o nim opowiedzieć. O tym policjancie. Wszystko, co pani sobie przypomina. – No cóż, był młody. Tak chyba dwadzieścia kilka lat. Ale tylko zgaduję, bo nie przyglądałam mu się zbyt dokładnie, nie czułam się najlepiej, prawda? Był wysoki... Może pan na chwilę wstać? – Bernie spełnił jej prośbę. Amelie także wstała. Była prawie jego wzrostu. Pokiwała głową. – Tak. Mniej więcej taki. Tylko szczupły. Krótkie włosy, blondyn albo szatyn. – Ze zmarszczonym czołem przyglądała się swojemu zeznaniu sprzed
lat. – Nie, nic więcej nie przychodzi mi do głowy. O ile pamiętam, zachowywał się uprzejmie... aha, i nie był w mundurze. Tak jak pan. Podziękowali Amelie, że zgodziła się z nimi spotkać. Bernie odprowadził ją do drzwi. Pozwoliła im zatrzymać kopię zeznania. Po powrocie do biura Kate dokładnie przeanalizowała treść dokumentu. Amelie najwyraźniej nie zwróciła uwagi na fakt, że nie znalazła się w nim informacja o związanych w kucyk włosach gwałciciela. Jeszcze raz przyjrzała się nazwisku policjanta, który przyjmował zeznanie. Po chwili pojawił się Bernie; teraz oboje spoglądali to na kartkę, to na siebie nawzajem. – Powiedział przecież, że żadna z czterech ofiar gwałtu nie pofatygowała się, żeby złożyć zeznanie – stwierdził Bernie. – Gdzie on jest? – Niedługo powinien wrócić z Londynu. Z kartką w dłoni Kate powoli podeszła do okna i przysiadła w cieniu na wpół zaciągniętej żaluzji; w samą porę, bo ujrzała samochód przejeżdżający przez główną bramę wśród poruszenia przedstawicieli mediów. – Jeździ mercedesem, prawda? Bernie przytaknął. – Jakiego koloru? – Taki jasnozłoty. Kiedyś się tym przechwalał. Powiedział, że to „szampan”, czy coś podobnie wymyślnego. – Wygląda na to, że wrócił. I znowu wyjeżdża. Kate spojrzała na nazwisko figurujące na zeznaniu Amelie. Sierżant Roger Furman. Kolejny element pasujący do jej teorii.
ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY SIÓDMY
Przez następne pięć minut ani Kate, ani Bernie nie odezwali się słowem. Wreszcie Kate wstała od stołu i poszła do bufetu, gdzie Bernie nastawił wodę na herbatę. Oparta o wysoką szafkę, ze splecionymi na brzuchu rękami, mocno trzymając kartkę formatu A2, patrzyła, jak kolega się krząta. – Bernie, musimy porozmawiać. Chcę, żebyś mnie posłuchał – to znaczy wysłuchał. Możesz? Zatrzymał się na chwilę i skinął głową. Kate odetchnęła głęboko. – Jest rzeczą oczywistą, że istnieje związek między gwałtami oraz porwaniami i zabójstwami Molly i Janine. Mamy też ofiarę, która łączy oba elementy: Suzie Luckman. Ten sam sprawca zabił też Jody Westbrooke, mimo że była niska i nie pasowała do jego kryteriów. Oddaliła się na kilka kroków od Berniego, który pilnie ją obserwował, i zaraz zawróciła. – Jeśli ci powiem, co mi chodzi po głowie, pewnie uznasz, że zwariowałam albo mam obsesję, a może jedno i drugie. Ale kiedy zobaczyłam to – pomachała kopią zeznania Amelie – pomyślałam, że czas porozmawiać. Urwała. Bernie słuchał z uwagą. Kate podjęła temat, starannie dobierając słowa, by nie zabrzmiały przesadnie. – Sądzę, że ktoś stąd jest albo bezpośrednio zamieszany w to, co się stało z tymi dziewczynami, albo przynajmniej osobiście zainteresowany utrudnianiem śledztwa. Ilekroć próbujemy pójść jakimś tropem, natrafiamy albo na bałagan, albo na lukę w aktach. Dowiedzieliśmy się, że Suzie Luckman przyszła na Rose Road, żeby złożyć zeznanie, ale nie możemy go znaleźć. Nie mamy powodu przypuszczać, że Tracey Thomas nie składała zeznań, ale znaleźliśmy je? Nie. Dalej. Dziennik Janine. Schowany w niewłaściwym miejscu; ale jakim miejscu? W aktach sprawy gwałtu na Josie Kenton-Smith. Ten, kto to zrobił, przypuszczalnie nie spodziewał się, że ktoś dopatrzy się związku między tymi porwaniami a dawnymi gwałtami. Wygląda to tak, jakby ktoś celowo sabotował nasze śledztwo.
Bernie potarł dłonią brodę. – Jeśli masz rację, to dlaczego ten ktoś... po prostu nie pozbył się dziennika? Kate nie odrywała od niego spojrzenia. – Ponieważ rozumuje jak policjant, Bernie. Dziennik stanowi dowód, gdyby więc zupełnie przepadł, wyglądałoby to bardzo podejrzanie i przyciągnęłoby uwagę zbyt blisko. Musiał pozostać osiągalny, żeby w razie potrzeby można go było „znaleźć”. Zerknęła na zeznanie, które nadal trzymała w ręku, i powoli pokręciła głową. – Kiedy poprosiłam Ala i Kilta, żeby odszukali zeznania z ich starych spraw, wystarczyło im sięgnąć do akt. Tylko w tych sprawach, w naszych sprawach, panuje taki chaos. Dla mnie to trochę za dużo jak na zbieg okoliczności. Kate przebiegła wzrokiem po pewnych słowach znajdujących się w zeznaniu, myśląc jednocześnie o tych, których tam nie było. – A teraz spójrz, kto taki przesłuchiwał Amelie. Gdy pisałeś raport dla Furmana, uwzględniłeś także sprawę tych gwałtów? Bernie skinął głową. – A więc Furman wiedział, że się tym zajmujemy. Teraz nawet sobie przypominam, jak nam mówił, żebyśmy dali temu spokój. Ale jakoś nigdy nie wspomniał, że sam był w to zaangażowany. – Kate uniosła do góry kartkę z zeznaniem Amelie. – Zaangażowany w taki sposób. – Może zapomniał? To już tyle lat. – To nie wszystko. – Kate postukała palcem w kartkę. – Amelie powiedziała, i ja jej wierzę, że mówiła policjantowi, który ją przesłuchiwał, iż napastnik miał włosy związane w kucyk. Naprawdę jej wierzę. Dlaczego Furman tego nie zapisał? Bernie znowu potarł szczecinę na brodzie. Ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w zeznanie. – Chcesz więc powiedzieć, że to Furman coś ukrywa? – To jedna możliwość. Na razie możemy tylko stwierdzić, że Furman prowadził oba śledztwa w sprawach porwania i zabójstwa w latach dziewięćdziesiątych oraz że był zaangażowany przynajmniej w jedno śledztwo w sprawie gwałtu, ale nie raczył się z nami podzielić tą informacją. Dodatkowo w swoim raporcie z przesłuchania ofiary jednego z gwałtów nie podał kluczowego szczegółu charakterystyki napastnika. – Kate wpatrzyła się w przestrzeń przed sobą. – Czemu? A jeśli... a jeśli znał sprawcę i chronił go? Ty to powiedziałeś, Bernie... To mógł być tandem. Możemy tę sprawę wyjaśnić, tylko konfrontując się z Furmanem, gdy wróci. Podeszła do stołu, Bernie za nią. Usiadła i dopisała coś w notesie. Bernie w milczeniu zajął miejsce obok. Wiedziała, że zastanawia się nad tym, co mu powiedziała. – Gdzie jest Joe? Myślałam, że rozmowy z kandydatami do jednostki bojowej skończyły się dziś po południu. – Pojechał do Walkerów, powiedzieć im, że wkrótce zwrócimy dziennik Janine. – Wystarczyło przecież zadzwonić. – Kate zmarszczyła czoło. – Ruchem głowy
wskazała leżącą na stole nową fotografię Jody, którą dostali od rodziny. – Mógłbyś mi to zawiesić na tablicy? Bernie wstał i przycisnął zdjęcie do gładkiej powierzchni. Jody miała na nim jasne, lśniące włosy związane w kucyk ledwo widoczną wąską różową wstążką. Kate wpatrywała się w Berniego. W kwestii policyjnych procedur musiała polegać na nim lub na Joem. – Wszystkie śledztwa w sprawach gwałtów były prowadzone na Rose Road, prawda? – To nasz rejon – potwierdził. – Wydawałoby się, że Suzie Luckman przed wyjazdem do Londynu powinna była się tu zgłosić i złożyć zeznanie, nie sądzisz? Bernie wzruszył ramionami. – Różnie to bywa, pani doktor. Gdyby chciała współpracować, wspomóc policję i przyczynić się do aresztowania i skazania sprawcy, to tak. Ale nie zgłosiła się zaraz po fakcie. Potem przeniosła się do Londynu. To wszystko nie sprawia wrażenia, jakby jej zależało. Możemy zrobić tylko tyle, ile możemy. Ofiara musi złożyć doniesienie. Kate sięgnęła po notatnik i zaczęła pisać. Bernie ją obserwował. Suzie była na Rose Road co najmniej raz. Potwierdziła to jej matka. Przyszła dowiedzieć się o pracę. Była dziewczyną o wysokiej świadomości społecznej. Chętną do współdziałania. To, że nie złożyła zeznania, jest po prostu nielogiczne. – Czemu to robisz? – spytał Bernie. – Zawsze kiedy czegoś nie rozumiem albo coś mi się nie zgadza, zapisuję to sobie jako pytanie albo uwagę. – Każdy ma swoje metody – mruknął, opierając łokcie na stole. – Gdybym ja tak robił, toby mnie tylko opóźniało. Na tym polega różnica między nami, pani doktor. Ty układasz i analizujesz. Ja działam bardziej intuicyjnie. Dlatego też uważam, że to Cranham albo Fairley. Albo Ma... tak, racja. Malins nie. Na chwilę zapadła cisza. – Wiesz, co myślę o Furmanie, prawda, Bernie? – Może być sto tysięcy przyczyn, dla których nie powiedział, że przesłuchiwał tę dziewczynę i nie napisał o kucyku. – Jak na policjanta to dość grube przeoczenie. – Może Amelie coś pokręciła. Może jej się tylko zdawało, że to powiedziała. To było dawno temu. Pamięć lubi płatać figle. – Pokręcił masywną głową. – To czyste szaleństwo, co sugerujesz. Kate spojrzała mu w oczy. – Czemu go nagle bronisz? Jeszcze kilka dni temu spodziewałaby się jadowitej riposty. Teraz Bernie po prostu uniósł brwi. – Wcale nie bronię tego kretyna. Tylko że... to, co mówisz, jest... – Przypatrywał się
Kate, jej stężałej w uporze twarzy wspartej na zaciśniętych pięściach. – Daj spokój, pani doktor. Mamy wystarczająco dużo problemów bez twojej psychozy. * Joe zastał ich, jak przeszukiwali pudła z aktami czterech śledztw w sprawie gwałtów. Podszedł do stołu, trzymając ręce w kieszeniach. – Kiedy byłem u Walkerów, przypomniało mi się coś, czego nie sprawdziliśmy. Kate podniosła na niego wzrok. – Co takiego? – Pracowników Malinsa. Więc poszedłem do mamy Molly spytać o nazwiska. – Jak ona się trzyma? – spytała Kate. – Tak jak możesz przypuszczać. Powiedziała, że Malins zatrudniał kilku młodych miejscowych. Dwóch z nich zna. Porządni ojcowie rodzin. O ile jej wiadomo, nie mają na koncie żadnych wykroczeń. Mieszkają w pobliżu. Trzeci zginął w dwa tysiące trzecim. Wypadek samochodowy. Powiódł po nich wzrokiem, zdziwiony, i dorzucił: – Miło zobaczyć, jak ładnie potraficie współpracować. Kawy? Kate z roztargnieniem pokiwała głową. Na stole przed sobą miała akta sprawy Suzie Luckman. Większość już przejrzała. Nie znalazła żadnej poszlaki, że Suzie była przesłuchiwana. – Na pewno chciałaby zeznawać. Myślała przecież o pracy w policji. Jej matka mówiła, że była tu dowiadywać się o możliwości zatrudnienia. – Z całym szacunkiem dla pani Luckman, ona nie jest najbardziej wiarygodnym źródłem. – Ale to po prostu nielogiczne – Kate odwróciła się do Berniego. – Policja stale zachęca kobiety do zgłaszania przypadków przestępstw przeciwko nim, tak czy nie? Bernie zerknął na nią z ukosa. – Nie potrafisz sobie niczego odpuścić, co? Westchnął i przetarł twarz dużymi dłońmi, zbierając resztki cierpliwości, jakie mu jeszcze zostały w to piątkowe popołudnie. – Posłuchaj, pani doktor, spróbuj na to spojrzeć z policyjnego punktu widzenia. Co mamy zrobić, jeśli kobieta nie chce z nami rozmawiać? Zmusić ją, żeby się do nas zgłosiła? Wymusić na niej zeznanie? Po tym, co już przeszła? Już widzę, co na to feministki. Kate zmarszczyła brwi. – Tylko że... — Przerwała odkładanie kolejnych papierów do pudeł i uniosła w górę prawie pusty arkusz jedynie z nagłówkiem „Oświadczenie”. Pod nagłówkiem widniało imię, nazwisko i adres Suzie Luckman oraz numer sprawy. Serce zabiło jej gwałtownie. – Zobaczcie – powiedziała cicho, machając kartką przed oczami kolegów. – A jednak Suzie tu była. W niedzielę, dwudziestego piątego maja tysiąc dziewięćset
dziewięćdziesiątego siódmego. No i co? Joe i Bernie wpatrzyli się w kartkę. – Czemu tu nie ma nic poza jej danymi i datą? – spytała Kate. – Mogła się spietrać – stwierdził Bernie. – To się zdarza. Przestępstwa seksualne mają to do siebie, że czasem kobieta przychodzi złożyć doniesienie, a po chwili zmienia zdanie. Stwierdza, że nie da rady. I wychodzi. – To trudna sprawa dla ofiary przestępstwa, czy seksualnego, czy innego – potwierdził Joe. – Na wszystko macie gotową odpowiedź – odparła Kate. Musiała uznać, że jest w tym pewien sens. – Teraz wiesz, jak to wygląda z drugiej strony – spuentował Bernie. Wciąż nieuspokojona, Kate pomyślała o Suzie Luckman, jak wchodzi do tego budynku i spotyka się z... Spojrzała na prawie pusty arkusz. Nie było nazwiska policjanta. Pociągnęła łyk kawy. Bernie podźwignął się z krzesła. – Na nas już czas, Corrigan. Joe też wstał, poklepując się po kieszeniach w poszukiwaniu kluczyków i telefonu. – A wy dokąd? I naraz przypomniała sobie. Furman już znacznie wcześniej poprosił Joego i Berniego, żeby wzięli udział w dniu otwartym komendy policji w West Mercia w Worcester. Mieli tam jechać tego wieczoru i zostać do następnego dnia. – Słuchaj no, Ruda – uśmiechnął się Joe. – Kiedy nas nie będzie, pamiętaj, żeby myć ręce przed jedzeniem. Jeśli musisz, notuj sobie, co ci tam przyjdzie do głowy. Pisz starannie. Rób rysunki. Nie przechodź na czerwonym świetle. Krótko mówiąc, bądź grzeczna. – Innymi słowy, zajmij się domem? W porządku. Chyba że wpadnę na lepszy pomysł. – Nie, nie, nie – pogroził jej palcem. – Żadnych pomysłów. Gdy wyszli, Kate uzmysłowiła sobie, że nie powiedziała Joemu o swojej najnowszej teorii. O Rose Road. O Furmanie. Ale Bernie mu powie. Wróciła do porządkowania akt Suzie Luckman, wciąż pogrążona w myślach. Miała już pewność, że coś tu jest nie tak. Podniosła telefon. Natychmiast rozpoznała, kto odebrał. Whittaker. – Halo? Czym mogę służyć, pani doktor? – Czy inspektor Furman już wrócił? – Przykro mi, ale kiedy wychodził, zapowiedział, że dziś już go nie będzie. Kate położyła słuchawkę i postanowiła wrócić do domu. I tak sama nie mogłaby stawić mu czoła. A zważywszy na ich obecne stosunki służbowe, gdyby się myliła, dałaby mu tylko broń do ręki. Podniosła pudło z dowodami i wstawiła pod stół. Zeznanie Amelie oraz niekompletny dokument Suzie zamknęła na klucz w szafce. Zebrała swoje rzeczy, a jej myśli nieustannie krążyły wokół informacji, którymi teraz dysponują.
Suzie przyszła tu złożyć zeznanie. Wyszła. W pośpiechu? Co mogło skłonić ofiarę gwałtu do ucieczki? Niemożność zmierzenia się z zadaniem? A może rozpoznała kogoś. Wszystkie drogi rozumowania prowadzą w to samo miejsce. Na Rose Road.
ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY ÓSMY
Był w warsztacie. Siedział oparty o ścianę, oddech wrócił mu już do normalnego rytmu. Prawie. Nie spodziewał się, że okaże się taka silna. Albo taka zdeterminowana. Całe szczęście, że nie zabrał też tej małej rudej. Córki tamtej. Nie dałby sobie rady z nimi obiema. Zapatrzył się przed siebie. Jeszcze jedna lekcja. Za młoda. Chociaż to była zamierzona anomalia. Celowa zmiana modus operandi. Skrzywił się na wspomnienie policyjnego żargonu; targnęło nim rozdrażnienie. Ona nie spocznie, dopóki nie znajdzie odpowiedzi. Nie odpuści. Ledwo zauważalnie wzruszył ramionami. Nie szkodzi. Zanim zacznie jej się to wszystko układać, ją też dopadnie. Przyglądał się nieprzytomnej „anomalii” leżącej jakieś trzy metry dalej, twarzą w dół, z rozrzuconymi jasnymi włosami. Rosła dziewczynka. Wyglądała na znacznie więcej niż dwanaście lat, czy ile tam ma. Właściwie, jak się nad tym zastanowić, nie ma aż tak wielkiej różnicy między nią a jego dotychczasowymi znajomościami. Uśmiechnął się. „Znajomości”. Przyjrzał jej się jeszcze raz. „Anomalia”, „znajomość”, okazja, której nie przepuści. Pulsowało w nim pragnienie.
ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY DZIEWIĄTY
Kate wjechała na Broad Street, która kipiała piątkowym tłumem ciągnącym do domu i do pubów. Zatrzymawszy się na światłach, wypatrując przez przednią szybę, zadała sobie pytanie, co tu robi. Znalazła się tu, ponieważ Brannigan był obecny w miejscu porwania Molly. Może jeszcze jedna rozmowa przywoła mu jakieś wspomnienie tamtego dnia. A przy okazji nie zaszkodzi spytać go, gdzie był w czwartek późnym wieczorem, kiedy zaginęła Jody. Dla porządku. Jadąc, zastanawiała się nad swoją dotychczasową rolą w śledztwie, w tym nad konfliktem z Furmanem. Doszła do przygnębiającego, ale oczywistego wniosku. Jesteś zbyt samowolna; nie nadajesz się do pracy zespołowej. A tu na każdym kroku policyjne procedury. Przepisy. To jest tak frustrujące! A teraz w dodatku masz teorię, którą nawet twoi koledzy z zespołu uznaliby za dziwaczną. Albo szaloną. Może jest – może ty sama jesteś szalona. Może straciłaś poczucie rzeczywistości. Zaparkowała pod Symphony Court. Weszła do budynku i zadzwoniła domofonem. Brannigan otworzył drzwi w rozciągniętych szarych dresowych spodniach i czarnym Tshircie. Wydawał się nieco zdziwiony, ale od razu zaprosił ją do środka. Kate zobaczyła rozłożone gazety na koralowej kanapie i kubek z kawą na podłodze. Brannigan przeczesał palcami włosy i zaczął składać papiery. – Pracowałem wczoraj do późnej nocy, więc dziś trochę odpoczywam. Proszę, niech pani siada. Wskazał jej kanapę, sam zajął miejsce na drugiej, po przeciwnej stronie. – Przepraszam, że znowu zawracam panu głowę, mam nadzieję, że nie gniewa się pan za to najście, ale muszę jeszcze raz porozmawiać z panem o dniu, w którym zaginęła Molly James. – Nic nie szkodzi. Proszę pytać o wszystko, co panią interesuje. Śmiało. Kate westchnęła.
– Nie mam żadnych konkretnych pytań. Zastanawiałam się tylko, czy może przychodzi panu do głowy jeszcze coś, cokolwiek, co mogłoby nam pomóc. Nawet najbanalniejszy szczegół tamtego dnia. – Patrzyła na niego z nadzieją. Potrząsnął lekko głową. Sprawiał wrażenie autentycznie zmartwionego tym, że nie jest w stanie spełnić jej oczekiwań. Przypomniała sobie swoje domysły na temat sprawcy. Aktor, naśladowca. Skupiła się na Branniganie. – Bardzo mi przykro. Chciałbym pani pomóc, naprawdę. Ale nic mi nie przychodzi do głowy. – Zechciałby mi pan powiedzieć, gdzie pan był w ubiegły czwartek późnym wieczorem? Sprawiał wrażenie zaskoczonego, ale wstał z kanapy, wyszedł z pokoju i zaraz wrócił z oprawnym w skórę terminarzem. Przerzucił kilka kartek, pokiwał głową i pokazał Kate to, co znalazł. Było to kilka słów: „Indoor Arena, Broad Street, 22.30”, do tego nazwa znanego zespołu muzycznego. Podziękowała, wspominając telewizyjną migawkę z koncertu i zachwyt Maisie. – Ich menedżer zamówił u mnie sesję po koncercie. Proszę – podał Kate wizytówkę. – To kontakt do niego. Może pani sprawdzić. Znają mnie. Byłem z nimi parę godzin. Kate zanotowała informację, po czym wróciła myślami do Brannigana i do tego, co ją tu sprowadziło. W głowie krystalizował jej się plan dalszego działania. Jako psycholog znała mechanizmy funkcjonowania pamięci. Wiedziała, że musi skłonić go do przeszukania zasobów pamięci epizodycznej z tego dnia przed laty, kiedy to Molly zaginęła. Pochyliła się i zniżyła głos. – Czy mogę pana o coś poprosić? Mógłby pan jeszcze raz wrócić myślą do tego dnia, kiedy w centrum handlowym odbywał się pokaz mody? – Patrzył na nią, niepewny, o co jej chodzi. – Proszę się nie spieszyć. Proszę sobie wyobrazić, że pan tam znowu jest. Może będzie panu łatwiej się skoncentrować, jeśli pan na chwilę zamknie oczy. Brannigan obrzucił ją taksującym spojrzeniem, po czym skinął głową. Zrozumiał, że mówi poważnie. Podparł brodę dłonią, opadł na oparcie kanapy i zamknął oczy. Kate jeszcze bardziej ściszyła głos. – Proszę mi dokładnie opowiedzieć, co się wtedy wydarzyło. Od chwili, w której zajechał pan na Touchwood. Zaparkował pan samochód. Zamknął go. Wszedł pan do centrum... i co? Gałki oczne poruszały mu się pod powiekami. Odezwał się niemal tak cicho, jak ona. – Miałem mały problem z wejściem do centrum. Przyjechałem sporo wcześniej... około wpół do drugiej, ale... zatrzymał mnie ochroniarz. – Dlaczego? – spytała Kate, starając się panować nad głosem, skupiona na twarzy Brannigana, który wciąż nie otwierał oczu. – Miałem na szyi aparat. I jeszcze parę w torbie. Z jakiegoś powodu ten ochroniarz się do tego przyczepił... kazał mi zgłosić się do biura. – Na twarzy Brannigana na to wspomnienie odmalowała się irytacja. – Pokazałem im wszystkie dowody tożsamości, ale
i tak dzwonili do dyrekcji Debenhams, żeby potwierdzić, czy mam prawo tam być. – Lekko wstrząsnął głową. Kate nie odrywała wzroku od jego twarzy. – Wszedł pan więc do centrum. I co dalej? Brannigan zmarszczył czoło. – Spieszyłem się... musiałem jak najszybciej zacząć... znaleźć jak najlepsze miejsce i tak dalej. Wokół wybiegu przygotowanego na pokaz kłębił się tłum ludzi. Postanowiłem przeczekać... aż to się uspokoi. – I co pan w tym czasie robił? Gdzie pan był? – Usiadłem na brzegu wybiegu, blisko wyjścia dla modelek. Siedziałem tak... może pięć minut... – I co potem? – ostrożnie drążyła Kate. Na twarzy Brannigana pojawił się wyraz poruszenia. – Ochroniarz. Ten, o którym już mówiłem... znowu go zobaczyłem. Kate zachęcająco kiwała głową, choć Brannigan nie mógł tego widzieć. – Stał tam... po drugiej stronie holu... Teraz milczała, nie chcąc go rozpraszać. Brannigan jeszcze mocniej zmarszczył brwi, podniósł dłoń. – Był tam niechlujny cwaniaczkowaty typek... zupełnie o nim zapomniałem... Przyglądałem mu się chwilę, bo był taki... kompletnie nie na miejscu. Nic nie robił, po prostu się tam pałętał. Wtedy zjawił się ten ochroniarz. Był z nim jeszcze ktoś. Brannigan otworzył oczy i spojrzał na Kate. – Teraz sobie przypominam. Był z nim policjant. – Może pan opisać tego policjanta? – Wysoki, chyba z metr dziewięćdziesiąt. Jasne włosy. Ubrany zwyczajnie, po cywilnemu. Kate rzuciła mu ostre spojrzenie. – Wobec tego skąd pan wie, że to był policjant? – Bo zobaczyłem go tam znowu parę dni później. Wtedy w tym centrum była masa policji, w mundurach i bez. Wiadomo już było o zaginięciu tej dziewczyny. Policja ogłosiła, żeby wszyscy, którzy tamtego dnia byli w centrum, zgłaszali się do nich. No to się zgłosiłem. Byłem niedaleko. – Nagle się uśmiechnął. – Kilku policjantów wypytywało ludzi, a chyba ze dwóch robiło zdjęcia. On był wśród nich, ten, o którym pani mówiłem. Zażartowałem sobie z niego. Powiedziałem, że ja mogłem zrobić to za niego, a on się roześmiał. Chwila milczenia. – Zabawne, co człowiek potrafi sobie przypomnieć, kiedy się dobrze zastanowi, prawda? Kate opuściła mieszkanie Brannigana i pojechała do domu, zastanawiając się nad tym, co usłyszała.
„Policjant. Jasne włosy. Po cywilnemu”. Jej myśli meandrowały. Fotograf. Fotografie. Pozowanie. * W gasnącym świetle, w ciszy pustego pomieszczenia unosił się niepewny głos Abby Stevens. – Dzień dobry... Mówi... nazywam się Abby Stevens. Widziałam wasz program w telewizji, to znaczy była tam taka pani, która mówiła... – Długa pauza. – Chciałam tylko powiedzieć... że widziałam takiego mężczyznę. Który robił to, o czym ona mówiła. W zeszłym tygodniu. W Coffee Cup, obok katedry. Pamiętam, kiedy to było. To był dzień, w którym dostałam nową pracę. Ale właściwie to nie zrobił niczego dziwnego. Po prostu siedział sobie i patrzył na mnie... Uśmiechał się. Przepraszam, że mówię takie głupstwa... Chyba niepotrzebnie zawracam głowę. To pewnie nic ważnego. Nazywam się Abby... przepraszam, już to mówiłam. Mój numer.... Nagranie się skończyło. Czerwone światełko automatycznej sekretarki zapłonęło w ciszy i półmroku biura niczym miniaturowa latarnia morska.
ROZDZIAŁ SIEDEMDZESIĄTY
Kate weszła do domu w chwili, gdy Phyllis nakrywała do stołu. W powietrzu unosiła się miła woń bazylii. Phyllis zrobiła spaghetti, jak zwykle w piątek. Kate wezwała taksówkę, podziękowała, odprowadziła gosposię do bramy, pomachała jej na pożegnanie. Gdy wróciła, z piętra doleciały ją ciche dźwięki muzyki. Na granitowym blacie stało tekturowe pudełko, a obok niedbale rzucony stos papierów. Kate podeszła i zaczęła je przeglądać. Zdjęcia rodzinne i inne pamiątki. To pewnie Maisie je wyciągnęła. Zaczęła właśnie pracę nad szkolnym projektem – historia rodziny. Kate oglądała jedną po drugiej i odkładała do pudełka. Malutka Maisie na koniu na biegunach, podtrzymywana czyjąś ręką wyłaniającą się zza kadru. Inne zdjęcie Maisie, w szkolnym mundurku i słomkowym kapelusiku. Zdjęcie Kate z Kevinem. Wrzuciła je do pudełka. Następną pamiątką był nekrolog matki Kate. Dalej zaproszenie na przyjęcie z okazji chrzcin Maisie ozdobione portretem pulchnego, uśmiechniętego od ucha do ucha bobasa. Sylwestrowe menu z restauracji Simpsona. Kate wzdrygnęła się. Fantastyczny wieczór, jeden z nielicznych, kiedy to niezaprzeczalnie się skuła. Spojrzała na ostatni eksponat. Program sztuki teatralnej. Present Laughter. Była na niej z Cee. Przeczytała spis osób dramatu i ich krótkie charakterystyki: „Dla Garry’ego nie liczy się nic poza własnym ego... zadufany w sobie infantylizm... jego wyobrażenie o życiu... robić zawsze to, na co ma ochotę”. Wrzuciła program do pudełka i przykryła je pokrywką. Przeszła na drugi koniec kuchni, podniosła blokujące bolce i pchnęła oba skrzydła drzwi. Otworzyły się niemal bezgłośnie; Kate nasłuchiwała; tak chciała usłyszeć dzwoneczek zapowiadający nadejście Bandziora. Cisza. Odwróciła się. Będzie musiała w końcu powiedzieć Maisie. Przeszła przez hol do schodów i opierając się o łuk poręczy, wychyliła się ku górze, aby mieć pewność, że córka ją usłyszy. – Maisie? Maisie! Obiad czeka. Muzyka umilkła i Kate usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Wróciła do kuchni, położyła sztućce i podeszła do kuchenki. Po chwili wróciła z talerzami parującego
makaronu. – Mai... O, jesteś. Postawiła talerze na podkładkach i usiadła. Maisie w milczeniu zajęła miejsce naprzeciwko niej. Kate wzruszyła makaron widelcem. – Jak było na popołudniowych zajęciach? Nadal cisza. – Rozmawiałaś z profesorem Dentonem o rachunku różniczkowym? – Nie musiałam. Umiem to. – Maisie oparła się na krześle i bezmyślnie grzebała w swoim makaronie. Kate spojrzała na córkę. – Co się stało? – Nic – burknęła Maisie. Kate uważniej przyjrzała się jej twarzy. – Jakoś źle wyglądasz. Nachyliła się do niej przez stół i delikatnie dotknęła rozpalonego policzka. Maisie gwałtownie odchyliła głowę. – Na miłość boską, mamo, daj mi spokój! Ku zdumieniu Kate cisnęła widelec, odsunęła krzesło i rzuciła się do drzwi. Po jej drobnej, wykrzywionej buzi spływały łzy. Kate została, patrząc za nią i zastanawiając się nad możliwymi powodami takiego zachowania. Pewnie pokłóciła się z Chelsey. Zajęła się makaronem. Wybierze jakiś odpowiedni moment na rozmowę z córką. Zadzwonił telefon. Kate wstała od stołu i przeszła do holu. Stanowczo trzeba zainstalować telefon w kuchni. – Halo? – Kate? Kate już otwierała usta, żeby odpowiedzieć, ale jej rozmówczyni nie czekała. – Tu Candice. Czy jest u ciebie Chelsey? W głosie po drugiej stronie linii było coś alarmującego. – Nie, nie ma. Maisie jest, na górze. Czy... – Nie były po południu w szkole. Dzwoniłam tam. Jest już wpół do siódmej, a Chelsey jeszcze nie wróciła do domu. Twarz Kate stężała. – Oddzwonię za chwilę, Candice, tylko porozmawiam z Maisie. Rozłączyła się. Już miała zawołać Maisie, ale rozmyśliła się. Szybko pokonała schody i zapukała do jej drzwi. – Co jest? – odpowiedział jej zduszony głos. – Maisie, muszę z tobą porozmawiać. Brak odpowiedzi. Kate pchnęła drzwi. Maisie leżała skulona na łóżku. Wydawała dźwięki świadczące
o emocjonalnym załamaniu. Kate podeszła i delikatnie dotknęła ramienia córki. – Masz mi natychmiast powiedzieć, co się dzieje, Maisie. Jedyną reakcją było stłumione łkanie. – Dość tego, Maisie. Przed chwilą dzwoniła Candice. Chelsey nie wróciła do domu. Maisie usiadła. Z jej gardła wydobył się gwałtowny szloch, a potem strumień słów, od których Kate krew ścięła się w żyłach. – Poszłyśmy do... Upadłego... Anioła i... Chelsey go zobaczyła... on... był u nas w szkole... jest... z teatru... mówiła, że... może... dostać rolę, a potem... wsiadła... – Maisie urwała i spazmatycznie wciągnęła powietrze – do jego samochodu! Kate, zdjęta grozą, wpatrywała się w rozpaloną, błyszczącą od łez buzię. – Chelsey wsiadła do samochodu... z jakimś obcym mężczyzną? Maisie, szlochając, oderwała się od niej i padła na łóżko. Kate z roztargnieniem poklepała ją po ramieniu i wstała. – Zaraz wrócę, Maisie. Muszę zadzwonić do Candice. * Leżała twarzą na zimnym, twardym betonie. Świadomość to jej wracała, to znów ją opuszczała. Stopniowo jednak oprzytomniała na dobre; zamrugała i oderwała policzek od betonu. W głowie jej załomotało. Znów położyła ją na podłodze. Upłynęło jeszcze kilka minut. Zmusiła się do podniesienia powiek. Przed sobą zobaczyła niską półkę, tuż nad podłożem. Zawartość była ledwo widoczna. Jej wzrok, początkowo niewyraźny, po chwili wyostrzył się: jakieś rupiecie... niebieska bluzka... mała portmonetka w kształcie serca... coś ciemnego... Ellesse. Jęcząc, podniosła głowę i powiodła spojrzeniem po chropowatej, popękanej podłodze. Przesunęła dłonią po zakurzonej powierzchni i coś wyczuła. Papier. Mały skrawek papieru. Stary. Poszarzały. Ukryty w szczelinie. Pochwyciła go drżącą, brudną dłonią i ścisnęła; w tej samej chwili dwie silne ręce złapały ją za nogi w kostkach i zaczęły wlec po podłodze. Zapiszczała z przerażenia.
ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY PIERWSZY
Rodzice Chelsey przyjechali zaraz po tym, jak Kate zadzwoniła i powiedziała, co ustaliła. Ona tymczasem zawiadomiła Rose Road. Do zbierania informacji została odkomenderowana Rita Sharma pod dowództwem Gandera. Przyjechał też Whittaker, który właśnie objął służbę. Kate obserwowała spokojną rozmowę młodej policjantki azjatyckiego pochodzenia z Maisie, w nadziei że jej młodzieżowy styl, lekko pociągnięte błyszczykiem usta, czerwonawe pasemka w lśniących czarnych włosach zachęcą dziewczynkę do mówienia. Ona już próbowała ją wypytywać, ale Maisie ciągle się plątała. Kate domyślała się, co czuje – mieszaninę rozpaczy, lojalności i poczucia winy – za to, że nie były w szkole i że nie zdołała zrobić nic, by zapobiec dalszemu biegowi wydarzeń, których szczegóły dopiero wychodziły na jaw. Maisie sprawiała wrażenie wyczerpanej. Kate podeszła do kanapy i usiadła obok niej. Rodzice Chelsey też wyglądali na wykończonych. Była dziesiąta wieczór. Chelsey, od czasu gdy ponad siedem godzin temu rozstała się z Maisie, nie dała znaku życia. Sharma i Whittaker wstali. Sharma skinęła na Kate, by wyszła z nią do holu. Kate zapewniła Maisie, że zaraz wróci, i poszła za nimi. – Wszyscy na Rose Road są w pełnej gotowości – powiedziała Sharma. – Jedziemy teraz z rodzicami Chelsey do ich domu, żeby sprawdzić, czy Kilt i jego ludzie znaleźli coś podczas przeszukania, jakąkolwiek wskazówkę co do tożsamości kierowcy tego samochodu. – Ściszyła głos, by mieć pewność, że Maisie jej nie usłyszy. – Rozmawiałam z dyrektorką szkoły. Potwierdziła, że nie mieli żadnych, bezpośrednich ani pośrednich kontaktów z nikim, kto podawałby się za instruktora teatralnego ani właściciela szkoły aktorskiej. Naraz z odbiornika przypiętego do munduru Whittakera wydobył się chrapliwy dźwięk. Whittaker porozmawiał chwilę, a potem zwrócił się do Kate. – Pani doktor? Porucznik Corrigan i sierżant detektyw Watts są już w drodze z Worcester.
Kate bezradnie patrzyła, jak policjanci wyprowadzają oszołomionych rodziców Chelsey w ciemność. Wróciła do salonu, gdzie siedziała Maisie, ze zbielałą twarzą i głębokimi cieniami pod pustymi oczami. Kate usiadła obok niej i objęła ją. – Zrobiłaś wszystko, co mogłaś, Maisie. Powiedziałaś im wszystko, co byłaś w stanie sobie przypomnieć. – Ale to na nic – wyszeptała Maisie. – Nie pamiętam ani samochodu, ani w ogóle niczego. Kate przytuliła córkę, łagodnie nakłoniła, by się położyła, i okryła ją lekkim kocem. Jeszcze będzie czas na rozmowę o wagarach. Ścisnęła rękę Maisie, wyszła do holu i zadzwoniła do Phyllis, dowiedzieć się, czy dotarła już do domu. Uzyskawszy potwierdzenie, zamówiła taksówkę, by przywiozła ją z powrotem. Będzie ją musiała sowicie wynagrodzić za wszystko, co dla nich ostatnio zrobiła. * Trzy kwadranse później Phyllis zjawiła się w domu. Mai- sie niespokojnie drzemała na kanapie w salonie. Kate spojrzała na zegarek: jedenasta dziesięć. Pozbawiona komórki, nie chciała oddalać się od telefonu, by móc w każdej chwili odebrać wiadomość, zdawała sobie jednak sprawę, że może tak czekać kilka godzin, poszła więc do kuchni. Gdy stanęła w progu, Phyllis podniosła na nią wzrok, ale nic nie powiedziała. Jej zmartwiona twarz mówiła sama za siebie. Kate wyjęła z torby swój notatnik i usiadła przy sprzątniętym już stole. Od czego zacząć? Dopóki nikt nie udowodni, że jest inaczej, będzie trwać w przekonaniu, że zniknięcie Chelsey ma związek ze śledztwem zespołu. Trochę za młoda, ale Kate dostrzegała podobieństwa. Długie, gęste ciemnoblond włosy. Jak na wiek wysoki wzrost. Chelsey była wyższa od Maisie o dobre dziesięć centymetrów. Ale musi być coś jeszcze. Kate otworzyła notatnik i zaczęła przerzucać kartki. Jej uwagę najpierw przykuło pytanie, kogo Colley widział w centrum handlowym wtedy, kiedy się tak szybko zwinął. Kate wróciła myślami do swojej wizyty u Brannigana. Odszukała jego numer i wyszła do holu zadzwonić. Odebrał po czterech dzwonkach. – Pan Brannigan? To znowu Kate Hanson. – Przygryzła wargę. – Przepraszam, właśnie sobie uprzytomniłam, jak jest późno... – Nie szkodzi. Oglądałem telewizję. – Pamięta pan, co mi pan powiedział, że widział pan w centrum handlowym wysokiego, jasnowłosego policjanta. Razem z ochroniarzem zajmował się jakimś obdartusem? – Tak. – No więc, czy to był ten sam policjant, który odwiedził pana jakiś czas po porwaniu Molly James? Mówił pan, że nazywał się Furman. – Nie. To nie był on. Nadzieje Kate upadły.
– Jak już pani mówiłem, tego, który był ze strażnikiem, widziałem jeszcze tylko raz. Był z całą masą innych policjantów, nie w mundurze, w zwykłym ubraniu. Z tymi, którzy robili zdjęcia i ogradzali taśmą... – Bardzo panu dziękuję – powiedziała słabo Kate. Odłożyła słuchawkę i chwilę gapiła się na nią bezmyślnie, po czym wróciła do kuchni. Do swojego notesu. Przebiegała wzrokiem zapisane słowa. Komora chłodnicza. Wróciła myślą do tamtego dnia. Kto wiedział, że tam poszła? Bernie, Joe. Whittaker. Gwałtownie podniosła głowę. Matt Prentiss. To on był w recepcji, gdy przyszła po klucz. Kate wyrwała kartkę z końca notesu i zaczęła tworzyć listę. Wróciła do swoich notatek i czytała dalej. Jedna ze zgwałconych zeznała, że mimo zimnej nocy ręce napastnika były ciepłe i gładkie. Kate oderwała oczy od zapisków i spojrzała w bok. Dłonie Connie na jej ramionach, gdy demonstrowała, jak zabójca pochwycił Jody Westbrooke. Dłonie Connie, ciepłe i gładkie. Czy nie przywiązuje zbyt dużej wagi do tak drobnego szczegółu? Czy z tak wątłej poszlaki można wnioskować, że zabójca zna się na kryminalistyce i mógł nosić lateksowe rękawiczki? Lekko potrząsnęła głową. Kto dziś nie wie takich rzeczy? Świat CSI. Czytała dalej. Kawałki tektury znalezione przy szczątkach Janine i Molly. Zdjęcia żywego obrazu utworzonego z ciała Jody. Dla zabójcy musiało to mieć jakieś znaczenie, bo inaczej po cóż miałby to robić? Ale jakie? Wyrwała z notesu jeszcze jedną kartkę i przedarła ją na trzy części. Na każdej coś napisała. Z brodą opartą na rękach kolejno przyglądała się kartkom. Nic z tego nie wynikało. Ułożyła kartki w innym porządku. Jeśli tektura i ten żywy obraz coś znaczą, może ujawni się to we wzajemnej relacji. Jeszcze raz wpatrzyła się w to, co napisała: Czerwona plama albo wzór na białej tekturze. Dwa czarne kółka i pionowa linia. Fajerwerki. Nie odrywała wzroku od papieru. Wydawało jej się, że te słowa wdrukowują jej się w mózg. A może tak: Zero-Zero. Czerwień. Fajerwerki. Albo inaczej. Fajerwerki. Zero-Zero. Czerwień. Nie! Czerwień. Zero-Zero. Fajerwerki. To przyszło tak nagle, że twarz Kate zapłonęła i pot wystąpił jej na czoło. Obstawiała dobrze za pierwszym razem. Czerwona plama. Walentynki. Luty. Luty! W dzienniku Janine. Fajerwerki – listopad. Chodzi o miesiące. Spojrzała na dwa zera i pionową linię. Teraz wszystko stało się jasne. Właściwie to nie słowo. Okrzyk. Obyczaj kulturowy, który pamiętała ze swoich wizyt w Ameryce. W październiku Amerykanie wysyłają sobie kartki na Halloween. Z trzema najczęściej używanymi literami oznaczającymi żartobliwy przestrach:
Boo! Kate wpatrywała się w to, co napisała. Żywe obrazy. Scenografia. Pozowanie. Powoli pokręciła głową. Dlaczego wcześniej sobie tego nie uświadomiła? Dlaczego nie odgadła, gdy zobaczyła zdjęcia, które Dennis Jackson zrobił w Romsley? Kate odetchnęła głęboko i wyszeptała. – Fotografuje to, co kocha. Dzieło swojego życia. Wróciła do notatnika. Do zapisków na temat dwóch ofiar gwałtu, które zgłosiły się na Rose Road i zeznawały. Teraz wiedziała, że zeznania były trzy, trzecie niespisane. Josie Kenton-Smith i Amelie Dijon złożyły zeznania i żyją. Suzie zrezygnowała w trakcie i uciekła. Zginęła. Suzie musiała kogoś zobaczyć. Kogoś znajomego. Kogoś, kto przypomniał jej o przeżytym koszmarze. I może ten ktoś ją rozpoznał? Znacznie później wróciła na Rose Road. Odważniejsza. Chciała wstąpić do policji. Może ją zobaczył. Przestraszył się, że przyszła go zidentyfikować. Nie mógł ryzykować. Znał oba jej adresy, tutejszy i londyński. Więc Suzie Luckman umarła. W tej chwili zadzwonił telefon i kolejny fragment układanki wskoczył na miejsce. Centrala nigdy nie miała numeru domowego Kate. Podeszła do szafki i wyciągnęła pudełko ze zdjęciami. Był tam, gdzie go położyła. Na samym wierzchu. Przemierzyła kuchnię do pojemnika z makulaturą. Wyciągnęła go i zaczęła wyrzucać gazety na podłogę. Jest. „Evening Mail” z poprzedniej soboty. Otworzyła na dziale kulturalnym i znalazła. Sztuka zeszła z afisza dzień wcześniej! Myśli przelatywały przez głowę Kate z prędkością pociągu ekspresowego. Teraz wiedziała, dlaczego skrócił śledzenie Jody. Był przy obwodnicy, gdy odkopano szczątki. Zobaczył swoje dawne dzieło. Słyszał rozmowy kolegów. Jaskrawe, oszałamiające przypomnienie bestialstwa. Jakkolwiek wiele kobiet od tamtego czasu padło ofiarą jego działań, odkrycie tego, co pozostało z Molly James i Janine Walker, obudziło w nim wszechogarniającą żądzę. Żeby zrobić to jeszcze raz. Nie mógł się powstrzymać. I tak Jody zginęła. Telefon zadzwonił ponownie. Phyllis zawołała ją z holu. – Kate? Dzwonił ten Amerykanin, ale połączenie się przerwało. Teraz ten drugi jest na linii. Bernie Watts... Kate pośpiesznie przejęła telefon od Phyllis. – Bernie! Słyszałeś! Wiesz...? – Pani doktor? – Ledwo go było słychać. – To nie twoja Maisie...
– Nie, z Maisie wszystko w porządku. To Chelsey. To ona zniknęła, ale... – Jasna cholera! Ja... Corrigan... w drodze... u ciebie za pół... – Słuchaj, Bernie. Chyba wiem, kto... halo? Halo? Głos na linii umilkł. Kate odwiesiła telefon i wróciła do kuchni. Znów spojrzała na swoją listę. Serce waliło jej młotem, wspomnienia rozwijały się jak ze szpulki. Jego obojętność na obrażenia kobiet ze zdjęć. Rozdrażnienie i zły nastrój Juliana. Cała jego osoba – jedno wielkie kłamstwo. Kate otarła wilgotne czoło. Wszystkie elementy pasowały idealnie. Julian i narkotyki? Narkotyki w szufladzie Maisie. Był u niej w domu! Wysyłał im, jej, sygnały przez cały ten czas. Bardzo subtelne, ale wyraźne. Tyle że oni – ona – ich nie dostrzegała. Trzeba jeszcze sprawdzić kilka rzeczy. Musi się upewnić, nim wystąpi z oskarżeniem. Przeskakując po dwa stopnie, pobiegła do sypialni. Przebrała się w czarną bluzę z kapturem i dżinsy. Porwał Chelsey, bo czuł przymus, żeby to zrobić, ale też by ukarać Kate. Może, by dać jej nauczkę. W holu złapała kluczyki, cicho podeszła do drzwi salonu, by rzucić okiem na Maisie. Spała. Cofnęła się i poszła do kuchni. Phyllis spojrzała na nią pytająco. Kate wzięła z blatu bloczek do sporządzania listy zakupów. Zaczęła pisać. – Phyllis, ja wychodzę. Jak tylko wyjdę, zacznij dzwonić na te dwa numery komórkowe, dobrze? Dzwoń, dopóki się z którymś nie połączysz. Temu, który odbierze, przeczytaj te trzy słowa. Phyllis skinęła głową, czytając to, co Kate napisała. Miejsce. Imię i nazwisko. * Gdy drzwi się zamknęły, Maisie, jeszcze nie całkiem rozbudzona, zerwała się na równe nogi. Jego twarz. Widziała ją. Na ulicy. Kiedy zatrzymał samochód, by je przepuścić. Znała go. Widziała go przedtem tylko raz, ale wiedziała, kim jest. Wybiegła do holu, wołając przenikliwym, rozpaczliwym głosem: – Mamo! Mamo! Gdzie jesteś? Mamo... W drzwiach kuchni pojawiła się Phyllis. – Co tu robisz? Miałaś spać... – Phyllis! Gdzie jest mama? – Wyszła. Maisie wpatrywała się w nią dzikim wzrokiem. – Gdzie! Dokąd poszła? – Nie mówiła. Powiedziała tylko, żebym zadzwoniła do tych dwóch, i ja właśnie... Maisie wyrwała jej kartkę i rzuciła się do holu, do telefonu.
ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY DRUGI
Kate pędziła pogrążoną w ciszy uliczką do głównej drogi. Nie zważając na ograniczenie prędkości, mknęła przez ciemne przedmieście. Zagrzmiało i o przednią szybę rozbiły się krople deszczu. Po kilku minutach wysiadła z samochodu i weszła do budynku na Rose Road. Minęła oficera dyżurnego, który tylko skinął jej głową, i weszła po schodach na górę. Otworzyła drzwi do gabinetu Gandera, szybko weszła, zamknęła je za sobą i zapaliła światło. Stanęła przed ścianą obwieszoną fotografiami. Jedna z nich zawierała rozwiązanie, ale Kate wiedziała, że jeśli ma pomóc Chelsey, musi być pewna. Zrobiła kilka kroków, prześlizgując się wzrokiem po kolejnych zdjęciach. Na każdym tyle twarzy. Podeszła do samego środka. Fotografie z lat 1994–2008. Był tam. Ciągle można go było rozpoznać. Wtedy nosił długie włosy związane w kucyk. W jego sekcji to było dopuszczalne. Pędem zbiegła na parter i pognała do części administracyjnej. Pchnęła jedne drzwi. Wiedziała, gdzie ma szukać, pamiętała to z czasów, gdy podawała personelowi informacje o swojej dostępności. Pomaszerowała prosto do drewnianej szafy z szerokimi, płytkimi szufladami. Archiwum planerów ściennych. Rozpiska urlopów. Gdy Julian dołączył do zespołu, Furman chciał, by utworzył z nich bazę danych. Kate zaprotestowała, argumentując, że Julian nie został zatrudniony do pomocy w administracji. Otworzyła szufladę opatrzoną datami 1995–1998 i wyciągnęła karty. Musiała się upewnić, czy ma rację. Przesunęła palcem po jednej z nich. Dwa wyjazdy do Stanów. Plus dwa dni urlopu: 22 i 23 maja 1997. Pierwszego z tych dni, zdaniem sąsiadki, Suzie Luckman wróciła do domu. Sąsiadka się myliła. W tamtą niedzielę słyszała mordercę Suzie. Przywiózł jej weekendową walizeczkę. Przy obu wpisach widniało jedno nazwisko. Wtem Kate zastygła w napięciu, które objęło całe jej ciało; drzwi do biura z wolna się otworzyły. – Co pani tu robi, do cholery? – spytał Furman i postąpił kilka kroków naprzód. Nie odpowiadając i nie spuszczając z niego wzroku, Kate błyskawicznie wybrała
drogę odwrotu i przemknęła się za biurkiem prosto do drzwi i na korytarz. Pędem zbiegła po schodach i rzuciła się w noc, ścigana dudnieniem kroków i głosem nawołującego ją Furmana. Dopadła samochodu, wrzuciła wsteczny i skierowała się ku bramie. Nie oszalała. Teraz już miała pewność. Wszystko układało się w makabryczną, niepozostawiającą złudzeń całość. * Po siedmiu minutach zaparkowała przy krawężniku. Kolejna minuta i stanęła na tyłach znajomego budynku, którego mroczny masyw oświetlał tylko księżyc. Po niebie przetoczył się grzmot i na głowę Kate spadło kilka ciężkich kropli deszczu. Podeszła do ogrodzenia. Lite drewno wysokie na ponad dwa metry. Powiodła dłońmi po gładkiej powierzchni. Żadnego punktu zaczepienia, żadnego wgłębienia, gdzie dałoby się wetknąć rękę albo stopę. Serce zatrzepotało jej w panice. Jak długo będzie przetrzymywał Chelsey, zanim... Odepchnęła od siebie tę myśl. Teraz najważniejsza jest koncentracja. Posuwała się pośpiesznie wzdłuż wysokiego płotu. Musi się gdzieś stykać z budynkiem. Przypomniało jej się zebranie zespołu sprzed kilku miesięcy. Ten teren był kiedyś patrolowany. Teraz już nie. Oszczędności. Dotarła do miejsca, gdzie płot się kończył. Znalazła. Wąski fragment siatki łączący płot z ceglanym murem. Spojrzała w górę i zobaczyła zwieńczenie z drutu kolczastego. Bez wahania wetknęła czubek trampka w jedno z oczek i podciągnęła się na rękach. Krok po kroku, w coraz gęstszym deszczu i wśród grzmotów dotarła do szczytu. Chcąc złapać równowagę, zastygła na chwilę z dłonią opartą na murze, napiętymi mięśniami ud i grzbietu. Trwając w tej pozycji, spoglądała w dół po drugiej stronie. Starała się ocenić, jak gęsta może być w tym miejscu trawa. Nagle, znienacka, ciszę rozdarł dźwięk dzwonu z wieży Chamberlaina. Zaskoczona i spłoszona Kate straciła równowagę i poleciała w dół. Drut kolczasty przez ubranie wczepił jej się w udo i rozerwał skórę. Upadła ciężko na ziemię pod płotem i chwilę leżała nieruchomo, nie mogąc złapać powietrza. Dźwignęła się z trudem i przywarła do pogrążonego w mroku muru. Po jej nodze ściekała jakaś gęsta ciecz. Omiot- ła wzrokiem przestrzeń przed sobą. Widziała zarysy bara- ków i zabudowań, z których najodleglejsze wydawało się czymś w rodzaju warsztatu zamykanego roletowymi drzwiami. Spod nich sączyła się strużka światła. Przykucnęła, nasłuchując. Cisza. Przy akompaniamencie kolejnego grzmotu, omijając żwirową ścieżkę, zbliżyła się cicho. Starała się wyprzeć ze świadomości coraz silniejsze pulsowanie zranionego uda. Dotarłszy do warsztatu, przykucnęła pod ścianą. Oddychała spazmatycznie, rozdzierający ból uda przyprawiał ją o mdłości. Czekając, aż oddech jej się wyrówna, nasłuchiwała. Trampek przemókł jej całkowicie. Po chwili ostrożnie, trzymając się w cieniu, przesunęła się naprzód. Dotarła do okna i spróbowała zajrzeć do środka. Było
jednak zakryte – jakby grubą tekturą Naraz usłyszała tuż za sobą stąpnięcie i niski szept prosto w ucho: – Boo! Boooo! Mówi ci to coś, Ruda? Serce podskoczyło jej w piersi. Usiłowała się odwrócić, żeby go zobaczyć. Krew żywiej trysnęła z rany na udzie. Zanim zdołała wykonać swój zamiar czy wypowiedzieć choćby słowo, przyciągnął ją do siebie i unieruchomił jej ręce przyciśnięte do tułowia. – Aj, aj, nie rób tego – syknął, dociskając jej głowę do ściany i miażdżącym chwytem dłoni zamykając usta. – Bądź grzeczna, dobrze? Owiewał ją jego oddech. Ze wszystkich sił próbowała spojrzeć w tę stronę, by zobaczyć jego twarz. Czuła napięcie jego ciała. Domyśliła się, że nasłuchuje. Ale czego? Szarpnęła głową, próbując wyrwać się spod jego ręki. Znów usłyszała szept: – Ho, ho... Uspokój się. Powinniśmy pobyć trochę razem, nie sądzisz? Małe... spotkanko? Tylko ty i ja. Myśli Kate galopowały. Co robić? Co mu powiedzieć, jak go powstrzymać? – Myślę, że powinniśmy wejść do środka. Co ty na to? Brutalnie popchnął głowę Kate i przycisnął guzik w ścianie. Roletowe drzwi powoli się uniosły. Jego usta prawie dotknęły jej ucha. Głos przemówił, parodiując amerykański akcent. – No i co powiesz, Ruda, hmm?
ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY TRZECI
Trzymał ją w uścisku i powoli, ale zdecydowanie popychał przed sobą. Nie podnosił głosu. – Mam tu coś, co chcę ci koniecznie pokazać, ty wścibska dziwko. Nie, nie, nie, przestań! Nie wyrywamy się. Idziemy, dalej... dalej... Tak właśnie. Widzisz? Jak nam dobrze wychodzi... jesteśmy w końcu kolegami. – Wzmocnił uścisk. – No proszę... grzeczna dziewczynka... idziemy, tak jest... Jeszcze kawałek. Kate szybko obrzuciła spojrzeniem wnętrze warsztatu, jaśniejącej plamy na mrocznym tle opuszczonego terenu. Naraz napastnik niespodziewanym kopniakiem podciął jej nogi w kolanach. Udo zakrwawiło silniej. Poczuła, że odpływa; ziemia pod jej stopami gwałtownie się zakołysała. Głowa jej opadła, ale wiedziała, że musi zachować przytomność. Cokolwiek się zdarzy, cokolwiek zrobi ten człowiek, ona nie może dać się wciągnąć do tego warsztatu. Napięła całe ciało. On, przewidując opór, natychmiast zrobił to samo. I wtedy Kate ją zobaczyła. Leżała na betonie twarzą w dół. Różowa tenisowa spódniczka była cała brudna. Jedna ręka bezwładnie otaczała głowę. Ciemnoblond włosy rozsypały się po zakurzonym betonie niczym promienie. Jej widok, myśl o tym, co osłaniają te włosy, były nie do zniesienia. Kate gwałtownie wygięła ciało w łuk i głową uderzyła napastnika w klatkę piersiową. Chwyt na jej ustach zelżał na chwilę. Gdy dłoń wróciła na miejsce, Kate z całej siły zatopiła zęby w jednym z palców. Mężczyzna zaklął i zabrał ręce. – Ty walnięta dziwko! Zaraz ci pokażę, co potrafię, a to... Kate obróciła się, by spojrzeć mu w twarz. Ziemia pod jej stopami znowu zafalowała. Wykrzywiony, czerwony z wściekłości, wpatrywał się w nią pałającym wzrokiem. – Zaraz dam ci lekcję poglądową... Nagle wydał chrapliwy okrzyk; ktoś czy coś oderwało go od Kate i odciągnęło na bok. Zachwiała się i osunęła w tył, po murze. Półprzytomna, słyszała jednak jego głos, który teraz przeszedł we wrzask.
– Moje ręce! Puść moje ręce, sukinsynu! Kate powoli podniosła głowę. Tkwił unieruchomiony z szeroko rozstawionymi nogami i rękami wykręconymi wysoko za plecami. Mogłaby przysiąc, że słyszy trzask kości. – Złamałeś... złamałeś mi rękę! – wyjęczał. – Ty... – Podniósł głos: – Pozwę cię, ty brutalny czubie! Puść mnie! Niech ktoś mi pomoże, pieprzona ręka zaraz mi odpadnie! Głos z wyraźną nosową nutą dotarł do Kate jak zbawcza fala. – Oj, bo się popłaczę, Creed. Tylko spróbuj stawiać opór, a rozwalę ci ten cholerny łeb. W tej samej chwili u boku Joego, górującego w rozkroku nad skulonym jeńcem, pojawił się Bernie i piątka innych policjantów. Kabura odcinała się od białej koszuli. Kate powoli przeniosła wzrok w głąb warsztatu. Chelsey! Nie poruszała się. Kate jeszcze nigdy w życiu nie zemdlała. Teraz miała uczucie, że niewiele jej brakuje. Jej trampek przesiąkł, stopa ślizgała się w nim. Ona jednak patrzyła tylko na leżącą dziewczynkę. Z wolna wstała, zachwiała się, głowa jej pulsowała, umysł wypełniało tylko jedno – koszmarne przypuszczenie, że mogli się spóźnić, i lęk przed tym, co być może będą zmuszeni zobaczyć. Dotarłszy do dziewczynki, niepewnie przyklękła na jedno kolano i położyła dłoń na szczupłym ramieniu. Ciepłe. Spojrzała na wyciągniętą rękę Chelsey. Spomiędzy jej palców coś wystawało. Kate po to sięgnęła. I jeszcze raz wyciągnęła trzęsącą się rękę; odgarnęła Chelsey włosy z twarzy, a ona poruszyła się i jęknęła. Czyjeś silne dłonie ujęły Kate za ramiona. Ktoś podźwig- nął ją w górę. Na betonie została czerwona smuga. – Chodź, Kate. Zostaw. Chodź, kochanieńka; wszystko w porządku. Wzdrygnęła się słabo, wciąż ściskając w dłoni to, co wyjęła z ręki Chelsey; przez jej ociężałe synapsy przemknął ledwo czytelny komunikat. Bernie nigdy dotąd nie zwracał się do niej po imieniu. Nigdy. Przenigdy. U boku dziewczynki, która znowu poruszyła się na podłodze warsztatu, pojawił się jeszcze jeden policjant. – Twarz... twarz? – wyszeptała słabym głosem Kate, niezdolna powiedzieć nic więcej. Wyniesiono ją z budynku, w ciemność. Ale zdążyła jeszcze zobaczyć dziewczynkę ostrożnie odwróconą na wznak. Chelsey. Jedno oko prawie czarne, broda opuchnięta. Ale i tak piękność.
ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY CZWARTY
Późnym sobotnim popołudniem do biura zespołu wprowadzono drobną kobietę. Przycupnęła na brzegu krzesła. Joe przyglądał się szczupłej postaci w za dużym płaszczu przeciwdeszczowym. Bernie poszedł zrobić jej herbatę. Oczy kobiety nerwowo błądziły dookoła. Zauważywszy, że Joe jej się przygląda, zdobyła się na wymuszony uśmiech. Bernie postawił przed nią herbatę. Czekali. W końcu ciotka Harry’ego Creeda przerwała milczenie. – Był takim miłym chłopcem. Po prostu nie mogę w to uwierzyć! – Urwała i zaczęła grzebać w torebce w poszukiwaniu chusteczki. Podniosła na nich wzrok i pokręciła głową. – To nie jego wina. To oni źle to wszystko rozegrali. Była moją kuzynką. Byłam od niej ładnych parę lat młodsza, ale nawet taki dzieciak jak ja widział, że to nie było w porządku. Bernie usiadł i uważnie przyglądał się kobiecie. Potem zerknął na Joego. Obaj milczeli. – Widzicie, panowie, ona była bardzo, bardzo młoda. Przygryzła wargę. – Po co była ta maskarada? – spytał Joe, marszcząc czoło. – W latach siedemdziesiątych ludzie już się przecież nie bulwersowali takimi rzeczami, prawda? – Spod uniesionych brwi spojrzał na Berniego. Bernie wzruszył ramionami. – Nie rozumiecie. Kiedy go urodziła, nie miała nawet piętnastu lat! To... zostało w rodzinie. – Potrząsnęła głową. – Mniejsza o to, nie przyszłam tu prać rodzinnych... Przyniosłam coś. Pomyślałam, że chciałby to mieć. Dacie mu to? Położyła na stole fotografię. Policjanci patrzyli na nią bez słowa. – Harry miał wtedy chyba jakieś trzynaście lat. – Spoglądała to na Joego, to na Berniego. – Mogę wam zaufać, że to dostanie? Proszę... Wyszła pośpiesznie, pozostawiając na stole stygnącą herbatę. Bernie i Joe studiowali fotografię, zastanawiając się, kto w rodzinie Creedów mógł spłodzić dziecko z tą kobietą, gdy była niespełna piętnastoletnią dziewczynką. – Stawiam na tatę – podsumował Bernie.
ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY PIĄTY
W poniedziałek rano blada, wyczerpana Kate weszła do aresztu tymczasowego. Kilt już czekał. Gdy ją zobaczył, szybko podszedł. – Jesteś pewna, że tego chcesz, Kate? Skinęła głową. – Jestem pewna. Jej postawa i ton nie zachęcały do dyskusji ani do perswazji. Już to przerabiała. Uparła się, że przyjdzie tu sama. Ostrożnie stawiając kroki, z notatnikiem w ręku, weszła do pokoju zatrzymań. Tego samego, w którym wieki temu spotkała się z Malinsem. Z pomocą Kilta przysunęła sobie krzesło i powoli usiadła. W piątek w nocy, po opatrzeniu w oddziale ratunkowym, została przewieziona do nowego Queen Elizabeth Hospital i noc spędziła w izolatce. Dziewięciocentymetrowy szew po wewnętrznej stronie uda wciąż ciągnął i pulsował boleśnie. Cała kurcząc się w sobie, ale zdecydowana nie dać mu satysfakcji, Kate uważnie obserwowała otwierające się drzwi. Dwaj policjanci, którzy go przyprowadzili, sprawiali wrażenie wstrząśniętych. Przecież on przez całe lata był jednym z nich. Prawie. Wiedziała, że zostaną tu z nią i nie próbowała się sprzeciwiać. Idąc między nimi, bez pośpiechu przemierzył pomieszczenie i zajął miejsce naprzeciwko Kate. Spojrzała na jego ręce. Złożone jak do modlitwy. Złączone plastikowymi kajdankami. Miał na sobie biały strój technika kryminalistyki. Co za ironia! Kate uśmiechnęła się sama do siebie, po czym spojrzała mu w twarz. Nie odwrócił oczu. Wyczuwała w nim tłumione podniecenie. Przerwała ciszę. – Niezłe przedstawienie. Może trochę banalne, ale... – Dałaś się nabrać – mruknął niewyraźnie, patrząc jej w twarz. W oczy. – Wszyscy dali się nabrać. Kate twardo wytrzymała jego wzrok. – Jaka była twoja koncepcja? Nikt nie będzie podejrzewał geja, który lubi sztuki Noëla Cowarda, że może mieć coś wspólnego z mordowaniem młodych kobiet? Przypuszczam, że musiałeś się nieźle bawić, odgrywając tę rolę.
Nie odpowiedział. Przyglądał jej się tylko. W jego jasnobrązowych oczach zauważyła zielone cętki. Po raz pierwszy. Czekała. Gdy nie przerwał milczenia, podjęła: – Teraz już cię znam, Harry. Wiem, kim jesteś, jakim kłamcą i manipulatorem. – I znów dostrzegła ślad stłumionej emocji, którą z miejsca rozpoznała. Satysfakcja. – Byłeś u mnie w domu. Zabrałeś mój telefon i różne inne rzeczy. – Kate urwała na chwilę; wezbrał w niej gniew. – Ale także coś zostawiłeś. W pokoju mojej córki. Żeby wywołać... Zaśmiał się. Był to dziwny, piskliwy śmiech, wychodzący jakby z głębi gardła. – To ty przebiłeś mi koło. Wszystko to wiem. Chciałeś mi pokazać – pokazać nam – co potrafisz. Ale nie zagrałeś swojej roli bezbłędnie, prawda, Harry? – Obserwował ją z nieporuszoną twarzą, czujnym wzrokiem. Kate powoli pokręciła głową. – Widzisz, zapamiętałam taką jedną rzecz. Gdy zobaczyłeś zdjęcia tych pobitych kobiet, nie byłeś w stanie wystarczająco wiarygodnie okazać współczucia, empatii. Bo nie wiesz, co to takiego. Prychnął przez zaciśnięte wargi. – Postarałeś się, żeby Matt został obwiniony o twój błąd. To też już wiemy. Wreszcie Julian. Manipulowałeś nim. Podsuwałeś mu narkotyki, których nie brał. Mnie okłamałeś, że bierze, bo wyczułeś, że budzisz w nim coraz większy niepokój i sam już nie wie, co ma o tobie myśleć. – Patrzyła mu prosto w twarz. – Chciałeś zrujnować mu życie. Julian nie ma nic prócz szansy i motywacji. Zamierzałeś pozbawić go wszystkiego – zakończyła z wściekłością. Oczy Harry’ego były puste, ale zauważyła, że jego wargi lekko drgnęły; mogłaby przysiąc, że usłyszała drwiące „Boo-hoo”. Siedział w milczeniu, nieporuszony pod jej wzrokiem. – Janine Walker. Molly James. Suzie Luckman. Jody Westbrooke. – Gdy ciągnęła tę litanię, coś poruszyło się głęboko w tym spojrzeniu bez wyrazu. Bezgraniczna zachłanność. Nadal ma je w swoim posiadaniu. W głowie. – Robiłeś im zdjęcia. Fotografowałeś całą grozę tego, co im wyrządziłeś. – Jej wzrok płonął, ale zachowywała chłodną rzeczowość. – Przetrząsnęliśmy archiwa policyjne. Nigdzie na ciebie nie natrafiliśmy. A przecież musiałeś coś zrobić... przed tym. Zareagował ledwo dostrzegalnym uśmieszkiem. Tajemniczym. Kate nie odrywała wzroku od jego twarzy. – Nie mam więcej do powiedzenia na temat twoich czynów. Inni będą z tobą o tym rozmawiać. Przyszłam tu, aby... Urwała, wpatrując się w niego jeszcze intensywniej. On coś robił. Ustami. Osłabiona i wytrącona z równowagi Kate obserwowała, jak jego dolna szczęka porusza się, a mięśnie szyi się napinają. Zobaczyła, jak między ustami pojawia się zwinięty język, zobaczyła, że otacza coś małego plastikowego. Z ząbkami. Kate była zaszokowana, niezdolna zebrać myśli; nagle za jej plecami wyrośli dwaj krzepcy policjanci. W sekundę pochwycili go z obu stron. Potężna ręka zacisnęła się na
szczęce Creeda. – Ty sukinsynu! Otwórz! Otwórz w tej chwili! Powoli usłuchał. Na blat stołu upadł niewielki, oblepiony śliną, ząbkowany przedmiot. Ostrze plastikowego noża. Policjanci na chwilę zastygli w bezruchu, po czym puścili go, nieznacznie odpychając. Gdy ręka w lateksowej rękawiczce usunęła kawałek plastiku, na powierzchni stołu pozostała smużka śliny. Kate patrzyła na Creeda. Ciągle pokazuje, co potrafi. Demonstruje swoje zdolności do manipulowania każdą rzeczywistością, w której funkcjonuje. Jeden z masywnie zbudowanych policjantów zawrócił do stołu i oparł się o blat. Jego koledzy postępowali tuż za nim. Muskularną klatkę piersiową unosił ciężki oddech. Płonący wzrok przeszywał więźnia. – To była twoja jedyna, ostatnia szansa, Creed. Od tej chwili, dopóki jesteś tutaj, nie dostajesz sztućców. Gdybym ja o tym decydował, mógłbyś się co najwyżej napić przez pieprzoną słomkę. Z przyjemnością patrzylibyśmy, jak zdychasz z głodu – mruknął. Gdy wracali na swoje pozycje przy drzwiach, Creed posłał im drwiący uśmiech. Skute ręce trzymał w pobliżu twarzy. Spojrzał na Kate. Jego brązowo-zielone oczy błyszczały. Wciąż uśmiechnięty, upewniwszy się, że jego strażnicy znajdują się wystarczająco daleko, podniósł dłonie i błyskawicznie wycelował palce wskazujące w jej twarz, wykonując nimi w powietrzu drobne tnące ruchy. Kate wytrzymała jego wzrok. Odczekała chwilę. Chciała, żeby się skoncentrował. Chciała, żeby wiedział, że ona wie. Teraz jest ten właściwy moment. – Ja też mam coś dla ciebie, Harry – przemówiła łagodnie i zawiesiła głos, by mieć pewność, że jest całkowicie skupiony na niej. – Historyjkę. Chcesz posłuchać? Uśmieszek nie znikał mu z twarzy, ale widziała, że obudziła jego ciekawość, czujność. Niemal słyszała, jak jego mózg pracuje. – Jest to historia pewnego mężczyzny. Właściwie chłopca. Ten chłopiec nie miał ojca, to znaczy nie miał takiego, którego mógłby ujawnić przed światem. Smutna, nieszczęśliwa sytuacja, nie sądzisz? Słuchał w napięciu. A ona kontynuowała: – Ale kogoś jednak miał. Miał siostrę. Jego stężała twarz wyglądała teraz jak maska. – Chłopiec i jego siostra byli sobie bardzo bliscy, jak to często bywa między rodzeństwem. Ona była sporo starsza i, no wiesz – ciągnęła Kate lekkim tonem – miała stale jakichś chłopaków. – Zerknęła z ukosa na Harry’ego. Siedział zesztywniały. – Była bardzo... atrakcyjną kobietą. Wysoka, złote włosy. Ktoś taki, o kim mężczyźni mówią „niezła sztuka” . Dobrze zbudowana i tak dalej. Ubierała się tak, żeby to jak najbardziej podkreślić. Obcisłe spódniczki. Obcisłe spodnie. Na linii włosów Creeda zaczęły się zbierać krople potu. Kate ciągnęła swoją opowieść:
– Nosiła opięte, wydekoltowane sweterki, żeby każdy mógł zobaczyć, co pod nimi ma. Tylko nie wyciągaj fałszywych wniosków. Była dla niego dobrą siostrą. Przeważnie. Ale chciała wychodzić z domu. Miała w końcu własne życie, nie? Czasem obiecywała, że zostanie z chłopcem, ale zazwyczaj wieczorem obserwował, jak się maluje i szykuje do wyjścia, a on zostawał sam z dziadkiem. Kate nagle zmarszczyła czoło. – Przepraszam, Harry, zapomniałam cię uprzedzić, że to będzie smutna historia. – Z posępną miną pokiwała głową. Ściszyła głos. Widziała, że on czeka na każde jej słowo napięty jak struna. – O, tak. Bardzo smutna. Bo chłopiec chciał, żeby siostra była z nim. Nie chciał zostawać z dziadkiem. Dziadek mówił takie dziwne rzeczy. On wiedział coś, czego chłopiec miał się dopiero dowiedzieć. – Kate lekko się nachyliła i jeszcze ściszyła głos. – Dziadek wiedział, że siostra tego chłopca bynajmniej nie jest jego siostrą! Co ty na to? – Odczekała chwilę. – Domyślasz się, kim ona naprawdę była? Wyprostowała się i znowu chwilę odczekała. Żadnej reakcji, jeśli nie liczyć zaczerwienionych oczu i czujnego wyrazu twarzy. – Nie? No więc, ona była... jego matką. – Jego usta zacis- nęły się w cienką kreskę. – Myślałam, że na to wpadniesz, Harry. W każdym razie chłopiec ją znienawidził, własną matkę. Była oszustką. Okłamywała go dziesięć, jedenaście lat. Na dobrą sprawę przez całe jego życie. Kate czekała, patrząc Creedowi w twarz, której skóra była napięta jak struna, wzrok przykuty do jej oczu. Widząc, że nie zamierza się odezwać, podjęła swoją opowieść: – I to już koniec tej smutnej historii... Och, jeszcze o czymś zapomniałam. Nie powiedziałam ci, co się stało z tym chłopcem, prawda? – Powietrze między nimi zdawało się trzeszczeć i kruszyć od jego oddechu. – Otóż nienawiść, jaką chłopiec żywił do siostry, która tak naprawdę była jego matką, rosła i rosła. Gdy dojrzał, stwierdził, że wszystkie kobiety, bez względu na to, jak wyglądają, są takie same jak ona. Oszustki. Kłamczynie. Jego gniew ciągle się wzmagał. A największą wściekłość budziły w nim kobiety wysokie, szczupłe, gustownie ubrane, używające delikatnych kosmetyków, o miękkich blond włosach. Tych naprawdę nienawidził. Bo wiedział, jak świetnie potrafią maskować swoją prawdziwą naturę. Musiał zdemaskować tę maskaradę. Odsłonić ukrytą prawdę. – Kate nie odrywała oczu od zastygłej twarzy. – Musiał odszukać matkę. W milczeniu, ciągle nie spuszczając z niego wzroku, sięgnęła po notes, wyjęła coś spomiędzy jego kartek i wyciągnęła przed siebie, trzymając tak, aby mógł dobrze widzieć. Przemówiła cicho: – Przywitaj się z mamusią, Harry. Wtedy stracił panowanie nad sobą. Jego oczy zbielały, twarz zsiniała, z ust trysnęła mu ślina. Pilnujący Kate policjanci natychmiast wkroczyli do akcji. Rzucili się na niego. Rozległ się alarm. Do interwencji włączyło się czterech nowych. Szamotanina trwała ponad minutę, zanim udało im się wywlec go z pokoju. Kate wciąż jeszcze go słyszała. Przenikliwy, piskliwy wrzask słabł stopniowo, gdy
ciągnęli go z powrotem do celi. Spojrzała na leżące przed nią na stole zdjęcie. Przypatrywała się starannie zakręconym tlenionym lokom, okrągłej twarzy obficie uróżowanej, mocno podkreślonej tuszem oprawie oczu, nadąsanym ustom pokrytym grubą warstwą błyszczącej czerwieni, szerokiej szyi, która zdawała się rozpychać morze falbanek okalających głęboki dekolt. Wtulał się weń z całej siły mały chłopiec. Pod tandetną maską kosmetyków Kate rozpoznała w jej twarzy coś, co przypominało dorosłego Harry’ego Creeda. Zachłanność. Do pokoju, w którym ciągle siedziała, powoli wszedł wyraźnie poruszony Kilt. Przysiadł na brzegu stołu i przypatrywał jej się z góry, w roztargnieniu przeczesując palcami włosy. – Nic ci nie jest, Kate? – Wszystko w porządku, Gus – odparła spokojnie. Nadal przeczesywał włosy. – Jak można wyjaśnić... coś takiego? – Pragnieniem zdobycia przewagi i ukarania matki. – Wstała ostrożnie. Kilt ujął ją pod rękę i odprowadził do drzwi. – Ona nie żyje. Od dwunastu lat. Ale on wciąż jej szuka i wciąż próbuje ją zdemaskować.
ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY SZÓSTY
Kate była na zwolnieniu lekarskim. Naprawdę nie pracowała. Przez cały miesiąc. Noga dobrze się goiła. Lekarz, który ją zszywał, zapewniał, że zostanie jej najwyżej cieniutka blizna. Leżała na kanapie z kotem zwiniętym u jej boku. Oglądali serial, inspektor Morse jak zwykle zrzędliwy. Na schodach, a potem w holu rozległ się odgłos szybkich kroków i w drzwiach objawiła się Maisie. – Mamusiu! Idą Joe i Bernie. A Joe niesie taaaki olbrzymi... Kate spojrzała na nią z uśmiechem. – Lekcje odrobione? Maisie kiwnęła głową, wprawiając w ruch potargane loki. Gdy Chelsey bezpiecznie wróciła, Maisie szlochała i szlochała: „Przepraszam, przepraszam!”. Kate rozumiała, że obwinia się, bo nie uchroniła przyjaciółki, pozwoliła jej iść samej w paszczę lwa. Musiała wytłumaczyć Maisie, że jej decyzja, by nie iść z Chelsey, była słuszna i że w żaden sposób nie mogła powstrzymać przyjaciółki. Chelsey popełniła błąd, zwiedziona gładką gadką Creeda, już wtedy, gdy zobaczyła go pierwszy raz, jak kręcił się przy wejściu do szkoły – tak sympatyczny, że łatwo mógł oszukać młodą, naiwną dziewczynę. A także inne, o wiele starsze i bardziej doświadczone od Chelsey, która szczęśliwie wraca teraz do zdrowia. W przepracowaniu problemu pomogła Maisie kartka od nadinspektora Gandera; z podziękowaniami za jej udział w zdemaskowaniu Harry’ego Creeda. Teraz Maisie przykucnęła obok Bandziora, drapiąc go delikatnie za uszami. – Ty głupi kocie. Żebyś mi nigdy więcej nie próbował polować na lisa! Nie wolno! – Pomachała mu palcem przed nosem, ale zaraz roześmiała się i pogłaskała go po łebku. – Rozumiesz? To dla ciebie nauczka. A jeśli będziesz bardzo grzeczny, jutro zdejmiemy ci kołnierz. Tak powiedział weterynarz. Odwróciła się do Kate. – Mamuś?
– Tak...? – Myślisz, że nic mu nie jest? Całe wieki siedział w ogrodzie pani Hetherington, zanim Bernie go znalazł. To mogło się odbić na jego psychice. – Bandziora czy Berniego? Głaszcząc kota, Maisie zerknęła z ukosa na matkę. – Skoro znowu jesteś sobą, czy możemy porozmawiać o Facebooku? Drzwi salonu otworzyły się na oścież i zajrzała Phyllis. Odbyła już z gośćmi krótką dyskusję na temat rekonwalescencji Kate. – Przyszli ci dwaj. Mam ich wpuścić? – Oczywiście, Phyllis. Phyllis zniknęła, mrucząc pod nosem. – Pewnie zaraz będą chcieli kawy i... Kate i Maisie wytężyły słuch, łowiąc dobiegający z holu głos Berniego. – Jak się masz, skarbie? Jedyną odpowiedzią Phyllis była seria nieartykułowanych burknięć. – Możesz sobie grać niezdobytą. Ja i tak nie odpuszczę! Maisie, chichocząc, rozparła się na kanapie. Bernie i Joe weszli do salonu; Joe niósł wielki bukiet róż i ozdobną kartę. Kate podniosła na niego wzrok. – Jakoś nie zauważyłam u ciebie dotychczas takiego stylu, Corrigan. Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. – To od całej ekipy z Rose Road. Z Furmanem włącznie. – W to już nie uwierzę! – Nie? Jestem do głębi wstrząśnięty, że moja urocza dama wątpi w moją szczerość. Cześć, geniuszu. – Cześć – odpowiedziała z uśmiechem Maisie. Phyllis, w jednej ręce trzymając tacę z kawą, drugim łokciem po drodze szturchnęła Berniego, dla utrzymania pozorów. Dobrze wiedziała, jaką rolę odegrali obaj w ocaleniu Kate. Wzięła od Joego róże. Uśmiechnięty Joe przykucnął na długich nogach tak, że jego twarz znalazła się na poziomie twarzy Kate. – Mówię prawdę. Niecałą godzinę temu wyrażał się o tobie z najwyższym uznaniem. – Kate przypatrywała mu się, poszukując objawów ironii. – Poważnie, Ruda. Mieliśmy bardzo przyjemne zebranie. Furman złożył hołd twojej wybitnej inteligencji, urodzie i mojej technice dokonywania zatrzymania. Wyraził też głęboką ulgę, że Bernard został uznany za zdolnego do służby. – Był po prostu wniebowzięty – dodał Bernie, przewracając oczami. – Następnie – kontynuował Joe – poświęcił jakieś dziesięć minut na omówienie obowiązków policji wobec młodych i bezbronnych członków społeczeństwa, po czym udaliśmy się pod jego przewodnictwem na uroczysty służbowy lunch na High Street, gdzie o mały włos nie przejechał na parkingu Waitrose’a chłopaka sprzedającego „Big Issue”.
– Co? Mam nadzieję, że Derekowi nic się nie stało. – Kate przywołała w pamięci szczupłego, uprzejmego mężczyznę, który czatował pod supermarketem. – Nic. Uskoczył spod kół Furmana niczym gazela. A my postanowiliśmy darować sobie lunch. – Idioci! – roześmiała się Kate. Zwrot „młodzi i bezbronni” nasunął jej pewne skojarzenie. – A jak tam Julian? – W porządku. Creed ostro brał go w obroty. Julian robił wszystko, co mógł, żeby nie poddać się jego wpływowi. Creed uważał go za podatnego, więc postawił sobie za cel, żeby się z nim zaprzyjaźnić. Powoli próbował go oswoić, podsuwał mu tebletki. A on był zbyt przygnębiony i zanadto się go bał, żeby coś powiedzieć. Twarz Kate przybrała wyraz zatroskania. – Ale jak się czuje? Powiedzcie mu, że może przyjść tutaj i... – Dobrze sobie radzi, pani doktor. Na pewno był wstrząś-nięty, tak jak my wszyscy, kiedy okazało się, kim jest Creed, ale jest młody i dojdzie do siebie. Ten tydzień spędził głównie u mnie. Powiem ci, że chłopak umie gotować! Myśli Kate popłynęły do tego, co dawno temu powiedział o repeaterach Bernie – że to są czyiś synowie i mężowie. Przypisał to zdanie Julianowi. Niewątpliwie Julian wypowiedział tę myśl, ale teraz, kiedy się nad tym zastanawiała, dostrzegała jej bardziej prawdopodobne źródło. Harry Creed. Cytował słowa znękanego oficera policji, który wiele lat temu dowodził obławą na Rozpruwacza z Yorkshire. Sens tej uwagi był taki, że tego rodzaju zabójcy zupełnie nie wyróżniają się spośród innych ludzi. Nieprawda. Gdy jesteśmy dość czujni, dostrzegamy ich. Wróciła też myślą do tego, co sama mówiła o psychopatycznym współpracowniku. I to była prawda. Creed manipulator i Prentiss. Teraz wie, że to Creed sabotował zbieranie dowodów. Niewątpliwie wmanewrował Prentissa w taką sytuację, że ten nie miał innego wyjścia, jak tylko wziąć winę na siebie. W tym świetle jego sposób bycia stawał się znacznie bardziej zrozumiały. Kto na jego miejscu nie byłby wściekły? Przeanalizowali całą historię zdrowotną Creeda. W dzieciństwie przejawiał problemy emocjonalne i behawioralne, jako nastolatek zdawał się pędzić życie pozbawione celu, po czym jakby się ustabilizował. Zaczął chodzić na kurs sztuk pięknych. Kate mogłaby się założyć, że program zawierał jakieś elementy rzeźby. Włączyła się znów do rozmowy w pokoju. Bernie hałaśliwie upił swojej kawy. – Prawdziwy artysta, pani doktor. Aktor, jakich mało. Kiedy, z pewnym opóźnieniem, zaczął pracę w policji, służył na Bradford Street. Wtedy mieściła się tam komenda okręgowa. Rozmawiałem z kilkoma osobami, które tam wówczas pracowały. Nikt sobie nie przypomina, żeby był gejem. – Pokręcił głową. – Cały czas sabotował nasze sprawy. Przesłuchał Amelie Dijon, przedstawiając się jako Furman. A tak przy okazji, Gąska mało nie rozerwał Furmana na strzępy za jego styl zarządzania. Choć, szczerze mówiąc, wątpię,
żeby to miało jakoś zasadniczo zmienić nastawienie Zada. – Bernie, powiedziałeś to jak prawdziwy psycholog – uśmiechnęła się Kate. Bernie odprowadził wzrokiem Maisie, która, z Bandziorem w ramionach, ruszyła do drzwi salonu i wyszła. – Tak... a poza tym... Miałaś rację co do tego drugiego motywu. Kate kiwnęła głową. – Sadyzm jest dochodowy. To znaczy filmowanie tego jako ostrej pornografii. W ten sposób mógł się delektować każdym swoim zabójstwem, jak długo miał chęć, podobnie jak, pośrednio, jego klienci. Mina Berniego była pełna niesmaku. – Widzieliśmy kalendarz, nad którym pracował. Nazwał go „nieukończonym dziełem”. Jego obrazy odpowiadają najwyższym poziomom COPINE. Kate wzdrygnęła się na wzmiankę o skali stosowanej do oceny stopnia dewiacji obrazów pornografii dziecięcej. Odwróciła głowę. Pewnych wspomnień nie mogła jeszcze znieść. Joe przysiadł na poręczy kanapy. – Zrobiłaś kawał dobrej roboty, Ruda – powiedział cicho. – Connie i cały zespół pracują pełną parą. Przy obwodnicy i w obiekcie. Myśli Kate powędrowały do Harry’ego Creeda, takiego, jakim teraz go znali, do jego gwałtownej furii skierowanej przeciwko matce. Ile jeszcze martwych dziewcząt musieliby znaleźć, zanim to by się skończyło? Creed był nienasycony. Był emocjonalnie pustym naczyniem. Jego dążeniem było wciągnąć w tę pustkę innych, zredukować ich do zera, unicestwić. Nie szukał zadośćuczynienia. To, co robił, po prostu sprawiało mu przyjemność. Pomyślała o Creedzie w swoim domu. Zmieniła wszystkie zamki i zainstalowała system alarmowy. Trzy tysiące funtów były skromną ceną za bezpieczeństwo Maisie i jej własny spokój ducha, pomimo że Creed siedzi za kratkami. – Jaka szkoda – powiedziała cicho i spojrzała na Joego. – Nie mogę już tego robić. Pracować dla was. Nie nadaję się. Jestem zbyt niecierpliwa, żeby przestrzegać przepisów, nie umiem działać w zespole. Ale chodzi o coś jeszcze. Było tyle wskazówek, które przeoczyłam... – Niczego nie przeoczyłaś – przerwał Bernie. – Wszystko miałaś spisane i... – Właśnie. Miałam taką masę danych i ciągle nie rozumiałam. Teraz widzę, że traktuję sprawy jak ćwiczenia naukowe. Tak się wciągnęłam w rozwiązywanie łamigłówki, że straciłam napęd do działania. – Odwróciła wzrok. – A dla Chelsey to się mogło skończyć... Joe patrzył na nią uważnie. – Posłuchaj, Kate. Tak samo jest z nami wszystkimi. Kiedy pierwszy raz coś zauważamy, nie zawsze jesteśmy w stanie ocenić, na ile to jest ważne. A nawet czy w ogóle ma znaczenie. Kiedy poszlaka staje się poszlaką? Poszczególne elementy muszą się ułożyć w pewną całość i dopiero wtedy możemy dostrzec, co to znaczy. Na to trzeba
czasu. – Tak, ale przez ten czas Chelsey była w jego rękach i Mai- sie też mogła być. – Hej, odpuść sobie, Kate. Znalazłaś odpowiedź. W ciągu kilku dni rozwiązałaś sprawy nie rozwiązane od ponad dziesięciu lat. Bernie nachylił się do niej. – Z czasem przywykniesz do policyjnej roboty, pani doktor. – Nie. Policyjna robota to przepisy i procedury. Ja nie radzę sobie ani z jednymi, ani z drugimi. Jak sam powiedziałeś, Bernie, czuję się bezpiecznie w Krainie Teorii. Bez emocji, w ograniczonym zakresie. I w ten sposób wracamy do pierwszego problemu... – Cholera, to już dziesięć minut, których nikt mi nie zwróci. Dużo tego jeszcze? – Nie możesz sobie niczego zarzucić, Kate – włączył się Joe. – Kto by pomyślał, że to może być jeden z nas? Nikt inny na to nie wpadł. Ty znalazłaś odpowiedź. Popatrz na nas. Wiedzieliśmy to samo co ty. Kiedy ostatnio byliśmy w gabinecie Gandera, patrzyłem na fotografie na ścianie, żeby nie słuchać Furmana i nie trzasnąć go w pysk. Widziałem zdjęcie Creeda z długimi włosami, ale nie skojarzyłem z nim tego, co mówił Bernie o zeznaniu zgwałconej francuskiej studentki. Rozumiesz? Jak już się wszystko wie, to może się wydawać oczywiste. Ale nie jest. Urwał na chwilę, po czym ciągnął dalej: – To, co zrobiłaś, wymagało prawdziwej odwagi, Kate. Poszłaś tam sama, żeby ratować przyjaciółkę Maisie – co nie jest rzeczą prostą dla kogoś, kto mierzy zaledwie metr sześćdziesiąt. – Posłał jej uśmiech. – Twarda z ciebie sztuka. Dotąd nie wiedzieliśmy jak twarda. – Ja też nie. – Ciałem Kate wstrząsnął dreszcz. Bernie podźwignął się z kanapy, wyjrzał przez okno. – Muszę wracać na Rose Road. Mam to i owo do zrobienia. Wygląda na to, że lato się kończy. Zaczyna się chmurzyć. Joe uniósł brwi i spojrzał na Kate. Pokręciła głową i odpowiedziała uśmiechem. * Kate była bardzo zmęczona. – Gdzie jest Maisie? – spytała. – Piecze ciasto z Phyllis – odparł Joe, podnosząc wzrok znad strun gitary Gibson L5, na której po cichutku sobie ćwiczył. Przyniósł ją już wiele dni temu, na początku rekonwalescencji Kate. Od tego czasu przychodził codziennie i cierpliwie czekał, aż wyzdrowieje. – Joe? – Tak, Kate? – Kiedyś, dawno temu, powiedziałam, że pewnie się cieszysz, iż nie masz dzieci, a ty odparłeś... Przestał brzdąkać. – A to dla ciebie ważne?
Kate podniosła na niego wzrok. – Tak... Nie. – Szkoda, że Bernie już poszedł. Na pewno byłby zachwycony. Widząc drobną zmarszczkę, która pojawiła się między jej brwiami, podszedł i usiadł obok niej. Oparła mu głowę na ramieniu. – Jak twoja noga? – spytał łagodnie. – W porządku... Nie zmieniaj tematu. Powiedz mi. – Ziewnęła. – Dobrze. No więc, jak to szło. Dawno, dawno temu, w hipisowskich czasach, studiowałem na uniwersytecie. Ona też. Byłem naprawdę szczeniakiem. Wzięliśmy ślub. Przeleciało z pięć lat i oboje zrozumieliśmy, że jedyne, co nas łączy, to... – Spojrzał na Kate pogrążoną w głębokim śnie. – Chyba dokończę innym razem – powiedział cicho. Czujnym uchem wyłowił coś, co Kate mruknęła przez sen, i uśmiechnął się. Brzmiało to jak „tępota”.
EPILOG
Kilka tygodni po pogrzebach Janine i Molly wszyscy pracownicy zespołu do spraw niewyjaśnionych zostali zaproszeni na wspólną uroczystość poświęconą pamięci dwu dziewcząt. Na zaproszeniach zaznaczono, że goście proszeni są o przybycie w kolorowych strojach. Kate z początku się wahała, ale zapewniono ją, że żaden dziennikarz nawet się tam nie zbliży. Weszła do niewielkiego kościółka ubrana w kremowy płaszcz, najżywszy z kolorów w jej szafie. Maisie pożyczyła jej długi szal w kolorze lapis-lazuli ozdobiony frędzlami i cekinami. Joe, Bernie i Julian u jej boku włożyli jasnoniebieskie krawaty haftowane w malutkie granatowe kwiatuszki. Wnętrze kościółka wypełniały swobodnie zaaranżowane kompozycje z różowych róż i dźwięki In Paradisum z Requiem Faurego. W czasie nabożeństwa przez wnętrze kościoła przepłynął Nimrod. Kate zacisnęła zęby tak mocno, że rozbolała ją cała twarz. Potem przyszła pora uśmiechów, gdy rodzice, inni krewni i przyjaciele obu dziewcząt przywoływali swoje wspomnienia o nich. Na koniec ogłoszono, że utwór, który pożegna uczestników, gdy będą opuszczali kościół, wybrały wspólnie obie matki. Gdy rozległy się pierwsze znajome dźwięki Here Comes the Sun, ludzie, zaskoczeni, wstrzymali oddechy, ale po chwili wszyscy znowu się uśmiechali. W podniosłym, ale nie smutnym nastroju tłumnie wychodzili przez drzwi kościelne i przystawali w grupkach na zewnątrz, w chłodnym świetle zimowego słońca. Niektórzy jeszcze śpiewali. Potem Kate i jej towarzysze udali się do domu Walkerów. Kate obserwowała, jak goście zdejmują barwne płaszcze i szale. Ich twarze były zarumienione od grudniowego zimna. Dom wypełniały kwiaty. Jedną ścianę salonu przeznaczono na wystawę fotografii. Dwie uśmiechnięte dziewczyny na różnych etapach swojego krótkiego życia. Kate zostawiła Berniego i Joego i podeszła do bukietu żółtych róż w wysokim wazonie pośrodku zastawionego stołu. Musnęła je delikatnie. Poznała je – były od ich zespołu. Furman kręcił się po drugiej stronie stołu. Ich oczy się spotkały. Zdaniem Kate niewiele mógł powiedzieć na obronę swojego niedbalstwa we wszystkich czterech sprawach.
Wiedziała, że dostał oficjalną naganę. Po krótkiej chwili skinął jej głową. Odpowiedziała takim samym gestem. Na jego miejscu nie odważyłaby się tu przyjść. Odwróciła się i dołączyła do Joego, pogrążonego w rozmowie z Paulem Walkerem i Dianne James. Walker zwrócił się ku niej. – Pani doktor, chciałbym bardzo podziękować za udział w uroczystości pożegnalnej Janine i Molly. I za to, że odkryła pani przed światem dzielność Janine, nawet w tak rozpaczliwej sytuacji. Kate kiwnęła głową, wiedząc, że Walker mówi o skrawku papieru, który wyjęła z dłoni Chelsey, zanim wyniesiono ją z warsztatu w Winterton. Przez wszystkie te lata leżał w szczelinie betonowej podłogi tego makabrycznego miejsca. Testament, w którym Janine przekazała swoją wiedzę o tożsamości mordercy i determinację, by doprowadzić do jego ujawnienia. „Janine Harry KŁAMCA pomocy”. Warsztat skrywał także inne dowody. Biżuterię. Ubrania. Różne przedmioty, których część Kate i jej współpracownicy rozpoznali, pozostałe jeszcze niezidentyfikowane. Kate otworzyła torebkę, wyjęła z niej niewielki czerwony notes i podała panu Walkerowi. Teraz, gdy sprawa przeciwko Creedowi była w przygotowaniu, można go już było zwrócić. Gdy jej dziękował, podeszła do nich pani Walker, uściskała Kate i ucałowała Joego. – Tak bardzo się cieszymy, że wszyscy przyszliście. Za kilka dni wrzucimy do sieci zdjęcia. Proszę spojrzeć, to nasz syn Nick z dzieckiem. Kate spojrzała ku drzwiom, na wysokiego, jasnowłosego mężczyznę z roześmianym niemowlakiem w ramionach. Po chwili zwróciła się do Dianne James. – Dzień dobry – zaczęła, nie wiedząc, co jeszcze mogłaby powiedzieć. Uzmysłowiła sobie, że Dianne wygląda jakoś inaczej. – Wzięłam się w garść – powiedziała kobieta w odpowiedzi na niepewne spojrzenie Kate. – Po tym, jak zespół do spraw niewyjaśnionych zaczął badać sprawę Janine, Paul i Isobel nawiązali ze mną kontakt. Walkerowie krążyli teraz wśród gości, śmiejąc się i rozmawiając z nimi. Kate zauważyła też Berniego pogrążonego w rozmowie z Connie. Znów przeniosła wzrok na Dianne. – A więc... czuje się pani... – Już nie wpadam we wściekłość ani nie rozsypuję się psychicznie na każde niewinne słowo. Nigdy nie przeboleję utraty Molly, ale uczę się z tym żyć. Oni – ruchem głowy wskazała Walkerów – pomogli mi zrozumieć, że ból wynika z miłości... i że żyjąc tak, jak żyję, sprawiam zawód Molly. Ona jest tutaj. – Dianne położyła sobie dłoń na czole. – Musiałam zacząć się zmieniać. Aby jej tu było lepiej. – Rozejrzała się po pokoju. – Jest nas już teraz spora grupa. Ludzi, którzy stracili dzieci przez zbrodnie. Kate patrzyła na nią, wspominając swoje odczucia z ich pierwszego spotkania. – Dianne... wtedy, kiedy panią odwiedziłam... nie wiedziałam, co mam pani powiedzieć. Mam nadzieję, że nie sprawiłam na pani wrażenia nieczułej...
Kobieta zaprzeczyła ruchem głowy. – Nie, wcale nie. A co u pani? – Wróciłam do pracy. Na uniwersytet. Dianne uśmiechnęła się. Jest atrakcyjną kobietą, uświadomiła sobie Kate. Kobietą mającą cel. Pomyślała o matce Suzie Luckman, przebywającej obecnie w domu opieki. Czy lepiej przewalczyć rozpacz, czy uciec od niej w niepoczytalność? Westchnęła głęboko. Może po prostu... inaczej. – Powiedziano mi – Dianne chciała ją jeszcze o coś spytać – że on dostanie dożywocie. Co to znaczy? Czy pozostanie w więzieniu... na zawsze? Kate odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Harry Creed jest niebezpieczny. Ale jak każdy człowiek ma swoje prawa. Jego adwokat zapewne będzie chciał go umieścić w szpitalu. Jeśli to się uda, zacznie grać, wydeptywać sobie ścieżkę w systemie, zgłaszać się na ochotnika do wszystkich możliwych programów terapeutycznych, skutkiem czego, jeśli wyjdzie na wolność, będzie jeszcze lepszy w manipulowaniu ludźmi. – Urwała, przygryzła wargę. – Przepraszam, że to tak ponuro zabrzmiało. Szczerze mówiąc, wątpię, by kiedykolwiek został zwolniony. – Doceniam pani szczerość. Ileż złego już się stało. Kto wie, ile strat poniosły inne rodziny, zanim śledztwo trafiło na właściwy tor. Jeszcze nie poznaliśmy całych rozmiarów tej zbrodni. Kate wiedziała, że teren poszukiwań w pobliżu obwodnicy został rozszerzony i prace trwają. Przekopywano też grunty w okolicy Winterton. Gdzież można lepiej ukryć ludzkie zwłoki niż w miejscu legalnego ich przechowywania? Po zbadaniu całego terenu zamierzano zburzyć wszystkie zabudowania. Dianne skierowała spojrzenie w odległy kąt pokoju. – Zdaje się, że ktoś pani szuka – zauważyła z uśmiechem. Kate spojrzała w tym kierunku. Joe. * Ostatnie dni roku ich czwórka spędzała razem na Rose Road. Z powodu awarii w budynku od dwóch dni nie działało ogrzewanie i w biurze zespołu było śmiertelnie zimno. Stół był cały zastawiony pudłami, każde opatrzone nową etykietą. Gander oddelegował do nich Whittakera, który w ciepłym szaliku i rękawiczkach bez palców pracował niezmordowanie, pomagając porządkować i opisywać dokumenty. Kate stała przy oknie, wyglądając na schludne domki z tarasami po drugiej stronie ulicy. Cisza i spokój. Mieszkańcy wreszcie mogli się zajmować swoimi sprawami i parkować samochody nieniepokojeni przez dziennikarzy i nieblokowani przez wozy transmisyjne. To, co zaczęło się w tym pokoju jako niewdzięczna sprawa bez perspektyw, przerodziło się w jedno z największych śledztw w Wielkiej Brytanii, a z pewnością największe w West Midlands. Góra wciąż nad nim pracowała. Nie dalej jak wczoraj Kate przejeżdżała obwodnicą i między bezlistnymi drzewami zobaczyła jaskrawożółte koparki.
Widziała też Creeda. Kilka tygodni temu. Gdy przewożono go do sądu i odsyłano z powrotem do aresztu. Okazało się, że na procesie zamierza się bronić tezą o ograniczonej poczytalności. Obecnie przebywał w szpitalnym oddziale zamkniętym na obserwacji. W jakiejś trudnej do przewidzenia przyszłości Kate stanie przed sądem i będzie dowodzić jego zdolności do przemyślnego planowania i bezlitosnej kalkulacji. – Kate? Słysząc głos Joego, podeszła do stołu. Teraz brali pudło po pudle i znosili do podziemi. Do archiwum. Gdy blat był już zupełnie pusty, wyszli i stanęli obok siebie na korytarzu. Joe powiódł po nich wszystkich wzrokiem i zamknął drzwi biura. Do następnego razu. * Leżąc na wąskim łóżku, nacisnął guzik pilota. Na ekranie pojawiła się lista nagranych programów. Wybrał ten, który go interesował. Informacje Sky News. Patrzył na siebie samego, jak pojawia się w kadrze. Jego głowę i tułów zakrywał koc. Z zaciśniętymi ustami śledził swoją trasę z karetki więziennej, ledwo widocznej w tle, do bocznego wejścia do gmachu sądu. Film był kręcony z ulicy, przy marnym oświetleniu. Nagle obraz się zmienił. Teraz przedstawiał front tego samego budynku. Zwolnił tempo odtwarzania. Oto ona, w jaskrawym zimowym słońcu, w podkreślającym sylwetkę kostiumie, na wysokich obcasach. W zwolnionym tempie przemieszczała się po ekranie, z prawej do lewej. Kamera śledziła każdy jej ruch. Puścił to jeszcze raz. Z prawej do lewej. I jeszcze raz. Z prawej do lewej. Wpatrywał się w jej postać. Ciemnokasztanowe włosy tańczące wokół ramion. Jego wargi ułożyły się w uśmiech. Wiedział, że pod koniec tygodnia sprawdzą mu wszystkie nagrane programy. Ten mu skasują. Za złe sprawowanie straci punkty. Ale ma plan. W przyszłości będzie się sprawował naprawdę dobrze. I zobaczymy, jakie to przyniesie rezultaty. Uśmiech przerodził się w szyderczy grymas. Patrzył na ekran. Na nią, pełną życia, pewną siebie. Wolną. Słowa spłynęły z jego warg wraz z oddechem. – Do zobaczeeenia!
PODZIĘKOWANIA
Szczerze dziękuję następującym osobom za ich cenne fachowe porady i cierpliwą pomoc: głównemu inspektorowi Keithowi Fackrellowi z policji West Midlands (obecnie na emeryturze); Lynne Hart, asystentce koronera dystryktów metropolitalnych Birmingham i Solihull; profesorowi Davidowi C. Knightowi z Wydziału Psychologii University of Alabama w Birmingham; Samowi Taylorowi, instruktorowi fitness; i doktorowi Adrianowi Yoongowi, specjaliście medycyny sądowej. Zważywszy na ich niezwykle wysokie kompetencje, za wszelkie błędy techniczne, rzecz jasna, odpowiadam ja.