SPIS TREŚCI Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18 Rozdział 19
Rozdział 20 Epilog
ROZDZIAŁ 1 Karolina stała przy oknie, starając się skupić uwagę na bawiących się z psem dzieciach sąsiadów. Dźwięk zapinającego się zamka błyskawicznego w torbie podróżnej jej bratanka ranił jej uszy. Kuba jechał do domu na długo wyczekiwaną majówkę. Ona jednak czuła dziwny niepokój. Lubiła mieć go przy sobie. Przyjemnie było wracać do domu, wiedząc, że będzie miała się do kogo odezwać. Usłyszała ciężkie westchnienie Kuby. Chłopiec cieszył się na spotkanie z rodziną, ale martwił się o Karolinę. Zauważył, że ostatnio jest w nie najlepszym nastroju. Czuła to. Widziała, jak na nią patrzył, ale nic nie mogła na to poradzić. – Mógłbym jeszcze trochę zostać… – powiedział niepewnie. – Boisz się zostawić swoją starą ciotkę samą? – zadrwiła, odwracając się do niego. – Musisz. Mam cię przy sobie częściej niż twoja rodzona matka. Niedługo zacznie mnie za to nienawidzić. – Karolina! – Spiorunował ją spojrzeniem. – Wiem. Twoja mama to wspaniała kobieta i nigdy nie zdobyłaby się na żywienie do kogoś nienawiści. Jestem wdzięczna, że wypożycza mi ciebie na te kilka miesięcy. Jesteś za stary, żeby być moim synem, ale czasem mogę poudawać. – Może przyjechałabyś do nas na trochę? – zaproponował. – Odpoczęłabyś. Urządzilibyśmy ognisko! To byłaby majówka z prawdziwego zdarzenia! – zawołał z entuzjazmem. – Nie. – Pokręciła głową. – Mam sporo pracy. – Jak zawsze. – Uśmiechnął się kwaśno. – Przyjadę, jak tylko moja mama wróci z Włoch. Wtedy będę musiała. Nie odpuści mi. – Skrzywiła się na samą myśl. – To prawda – przyznał. Krystyna Mec nie należała do osób, którym łatwo jest odmówić. – Będziemy czekać. Obiecaj mi tylko, że gdy wyjadę, przestaniesz zgrywać odpowiedzialną ciotkę i wreszcie trochę się zabawisz. – Zrobię wszystko, co w mojej mocy – zapewniła. – Trzymaj się. – Pocałował ją w policzek, zabrał bagaż i wyszedł. – Udanej majówki! – zawołała za nim. Wraz z odgłosem zatrzaskujących się drzwi wejściowych z jej twarzy zniknął uśmiech. Znów odwróciła się do okna. Dzieci sąsiadów bawiły się z psem w ogrodzie. Lubiła je obserwować. Bliźniacy byli tak rozkoszni, że nie mogła oderwać od nich wzroku. Śmiali się i biegali w kółko, goniąc się nawzajem. Ich widok przywodził jej na myśl przyjemne wspomnienia z własnego dzieciństwa, które skończyło się gwałtownie. Jej dorosłe życie nie było przepełnione bolesnymi doświadczeniami, ale brakowało w nim tego czegoś, co sprawiłoby, że z czystym sumieniem mogłaby nazwać je szczęśliwym. Niestety coraz bardziej zdawała sobie z tego sprawę.
Dzwonek komórki skutecznie wyrwał ją z zamyślenia i sprowadził na ziemię. Odebrała machinalnie, nie sprawdzając nawet, kto dzwoni. – Tak? – odezwała się. – Karolino, przypominam ci o dzisiejszych zakupach – oświadczył radosny głos po drugiej stronie. – Gośka… Nie mam ochoty – podjęła nieudolną próbę wykręcenia się od spotkania. – Nawet tak nie mów – oburzyła się przyjaciółka. – Obiecałam Kubie, że rozerwę cię trochę pod jego nieobecność. – Co? Nie potrzebuję żadnego rozrywania. Ja się czuję świetnie w jednym kawałku. – Dobra, dobra. Zaprosiłyśmy na niedzielę parę osób i robisz imprezę. – Cieszę się, że mnie o tym informujesz z aż jednodniowym wyprzedzeniem. To bardzo szlachetne z twojej strony. – Twój entuzjazm mnie motywuje. Za pół godziny widzimy się w centrum handlowym. – Właściwie to chciałam popracować… – Daj spokój – przerwała jej. – Nawet jeżeli odpuścisz na kilka dni, to i tak będziesz największym pracoholikiem, jakiego znam. – Niech będzie, ale za półtorej godziny, bo muszę przejrzeć kilka dokumentów i trochę podzwonić. – Maniaczka – parsknęła. – Też cię kocham. – Do zobaczenia. – Pa. Wcisnęła przycisk kończący rozmowę. Spojrzała przez okno na podwórko sąsiadów, ale dzieci zniknęły. Zegar z wizerunkiem Elvisa Presleya na ścianie wskazywał kwadrans po piątej. Pewnie poszły na kolację, pomyślała. Uśmiechnęła się do siebie, omiatając spojrzeniem pusty pokój. Już tęskniła za chłopakiem, który zamieszkiwał go przez większą część roku. A przecież nie było go dopiero od kilku minut. Poszła do kuchni i usiadła przy starym drewnianym stole. Zawsze wolała pracować tu niż w gabinecie. Nawet gdy chodziła jeszcze do szkoły, lepiej odrabiało jej się lekcje przy kuchennym stole niż przy biurku w swoim pokoju. Włączyła laptopa i otworzyła plik ze sprawozdaniem finansowym firmy Budimax, której była głównym udziałowcem. Kilka miesięcy wcześniej usunęła się w cień i przestała brać czynny udział w zarządzaniu firmą. Wszystko zostawiła na barkach swojego wspólnika, Roberta. Wciąż czuła się jednak w obowiązku być na bieżąco, szczególnie że nowy prezes często prosił ją o radę.
Biegła, mijając kolejne sklepy w galerii handlowej. Zmierzała do niewielkiej księgarni, w której zwykle spotykała się z przyjaciółką. Przez cały czas rozmawiała przez telefon, a przynajmniej starała się rozmawiać bez zbędnego podnoszenia głosu. Czuła jednak, że tego, co chce wykrzyczeć, i tak nie da się powstrzymać. – Nie chcę tego dłużej słuchać. Moja wspólniczka wpłaciła zaliczkę półtora miesiąca temu, a wy nie wywiązaliście się z kontraktu. Weszła do sklepu i od razu zauważyła długie, lśniące blond włosy migające pomiędzy regałami z książkami. Ruszyła ich śladem. – Daję państwu czas do końca tygodnia – kontynuowała. – Jeżeli w piątek nie zobaczę ekipy, w poniedziałek przekażę sprawę mojemu adwokatowi. Rozłączyła się i wrzuciła telefon do torby. – Nie chciałabym wkroczyć z tobą na wojenną ścieżkę – zaśmiała się Gośka. – I słusznie – warknęła, nie mogąc opanować wzburzenia zakończoną właśnie rozmową telefoniczną. – Co się dzieje? – Staję na głowie, żeby Marta nie doprowadziła firmy do bankructwa, ale ona mi to naprawdę utrudnia – westchnęła, poirytowana. – Do tego jeszcze Robert nie chce się zgodzić na modernizację ERP w Budimaksie. – Interesy. – Blondynka wywróciła oczami. – Dość już gadki o interesach. Wystarczy, że w domu mam to na okrągło. Na pewno coś wymyślisz. – Teraz potrzebuję już tylko dobrego prawnika, a tak się składa, że Adam jest w podróży poślubnej i nieprędko wróci – burknęła. – Dużo osób zaprosiłaś na tę imprezę? – Troszkę, ale o tym później. Znalazłam boską sukienkę, w sam raz dla ciebie. – Chwyciła ją pod ramię i pociągnęła w tylko sobie znanym kierunku. –I jak ci się podoba Rzym, mamusiu? Odkąd mieszkały oddzielnie, rozmawiały przez telefon codziennie. Nie zaprzestały tego nawet podczas częstych wyjazdów Krystyny. Córka uwielbiała słuchać o jej przygodach. Relacje matki były zazwyczaj tak barwne i szczegółowe, że Karolina czuła się, jakby była tam razem z nią. – Jest piękna pogoda, więc mnóstwo czasu spędzamy na powietrzu – powiedziała. – A co u ciebie? Jak radzisz sobie sama? – Ależ ja nie jestem sama – zapewniła, spoglądając na przyjaciółki, które witały już pierwszych gości. – Dziewczyny urządziły tu imprezę tak na wypadek, gdybym miała się nudzić. – To świetnie. Bawcie się dobrze. Danka cię pozdrawia. – Dziękuję. Ja też serdecznie ją pozdrawiam. Bawcie się dobrze. Pa, mamuś. – Pa, żabko. Rozłączyła się i schowała telefon do szuflady kredensu. Przyjrzała się
swojemu odbiciu w przeszklonych drzwiach prowadzących na taras. Wygładziła na biodrach czerwoną sukienkę, którą poprzedniego dnia kupiła za namową Gośki. Uważała, że jest zbyt szykowna jak na domowe przyjęcie dla przyjaciół, ale nie chciała się z nią kłócić. Odrzuciła do tyłu długie, czarne włosy i poszła przywitać znajomych. – Karolina! – Usłyszała za sobą głos, przebijający się przez nieco zbyt głośną muzykę. Odwróciła się i zobaczyła machającego do niej Roberta. – Cześć. – Uśmiechnęła się i cmoknęła go w policzek na powitanie. – Pozwól, że ci przedstawię. – Wskazał stojącego obok mężczyznę. – To jest Janek, mój najlepszy przyjaciel z czasów liceum. – Miło mi. – Uścisnęła jego dłoń. Poczuła w niej siłę, pod wpływem której przebiegł ją dreszcz. – Janek, to Karolina – najlepsza przyjaciółka mojej żony, moja wspólniczka i właścicielka tego wspaniałego domu. – Cześć. – Uśmiechnął się niepewnie. Dłoń wciąż ją mrowiła. Z całych sił próbowała nie gapić się na niego tak nachalnie, ale nie była w stanie nic na to poradzić. Nigdy wcześniej kogoś takiego nie poznała osobiście. Nie mogła uwierzyć, że chorobliwie ambitny pracoholik, za jakiego wszyscy uważali Roberta, w młodości przyjaźnił się z tym kolorowym ptakiem. Nieznajomy sprawiał wrażenie kogoś nie z tej bajki. Wzory wytatuowane na jego skórze sięgały tak daleko, że wystawały spod rękawów czarnej skórzanej kurtki i dekoltu białego podkoszulka. Wraz z niecodzienną fryzurą – ogolonymi bokami głowy i dłuższymi, ciemnymi włosami na środku – sprawiałby wrażenie niebezpiecznego typka. Sprawiałby, gdyby nie soczyście zielone oczy otoczone gęstymi rzęsami, które krzyczały wręcz o jego łagodności. Jednego była pewna – w jej świecie, świecie spotkań biznesowych i posiedzeń spółek, nie spotykało się kogoś takiego. Jego twarz jednak wydała jej się dziwnie znajoma. – Janek tuż po maturze wyjechał do Stanów i stracił kontakt z większością znajomych, dlatego go zaprosiłem – wyjaśnił Robert. – Świetnie. Mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawił. Przepraszam was, poszukam Gośki. Cała trójka wymieniła uśmiechy i Karolina oddaliła się w stronę kuchni. – Lepiej trzymaj się od niej z daleka, bo źle się to dla ciebie skończy – ostrzegł Robert. Dopiero teraz Janek uświadomił sobie, że odprowadził kobietę wzrokiem, aż zaniknęła gdzieś przy schodach na piętro. Gdy stracił ją z oczu, natychmiast zapragnął podążyć jej śladem, lecz powstrzymała go surowa mina na twarzy przyjaciela. Jej uroda oszołomiła go jak kilka shotów wypitych jeden po drugim. Nie była dziewczyną, dla której traci się głowę. Była kobietą, której oddaje się serce
i duszę. Długie, lśniące kruczoczarne włosy okrywały jej kształtne ramiona niczym peleryna. Podobało mu się, jak falowały w rytm jej kroków. Miała doskonałą figurę. Nie była przesadnie chuda jak modelki, z którymi zwykł umawiać się jego przyjaciel Nate. Nie wydawało się też, by borykała się z nadwagą, choć nie wyglądała na osobę, która katuje się na siłowni. I ta zwiewna czerwona sukienka, od której trudno oderwać wzrok. Dziwiła go jego własna reakcja. Od kilku miesięcy nie czuł takiej ekscytacji jak teraz, po tych paru minutach spędzonych z tą kobietą. – Nawet o tym nie pomyślałem – skłamał i napił się wody, by ukryć zakłopotanie. – Mnie nie oszukasz. Nie jesteś ani pierwszym, ani ostatnim facetem, któremu wpadła w oko. – Ma pewnie tabuny wielbicieli, co? – zagadnął niby od niechcenia. W rzeczywistości pragnął wiedzieć, czy jest z kimś związana. Nie dlatego, żeby próbować ją zdobyć. Ot, tak po prostu. – Ale wszyscy są cichymi wielbicielami. – Jak to? – Nie zrozum mnie źle. Karolina to najlepsza przyjaciółka mojej żony i moja długoletnia wspólniczka. Podziwiam jej osiągnięcia zawodowe, ale prawda jest taka, że to najbardziej pamiętliwa, mściwa i bezlitosna osoba, jaką znam. – Widząc konsternację na twarzy przyjaciela, Robert kontynuował: – Dobrze jest mieć ją po swojej stronie. Karolina ma wiele użytecznych kontaktów i nigdy nie odmawia pomocy przyjaciołom. Jest bardzo lojalna. Jednak, jeżeli zajdziesz jej za skórę, ona znajdzie sposób, żeby cię zniszczyć. Prędzej czy później. – Zniszczyć? – powtórzył z niedowierzaniem. – Ostatni mężczyzna, z którym była związana, musiał wyjechać z miasta. Gośka powiedziała mi, że ją zdradzał. Kiedy Karolina się o tym dowiedziała, uruchomiła swoje kontakty i nieszczęśnik musiał wyjechać na drugi koniec kraju. – Jak do tego doprowadziła? – Nie mógł uwierzyć, że Robert opisuje tę słodką istotę, którą poznał zaledwie chwilę temu. – Marek był doradcą finansowym. Nawiasem mówiąc, całkiem niezłym. Sam dzięki niemu dokonałem kilku bardzo korzystnych inwestycji. Jednak jego życie zawodowe dosłownie umarło, gdy Karolina przekonała swoich znajomych, by zrezygnowali z jego usług. – Posłuchali jej? – Nie wyobrażasz sobie, jaką ona jest wpływową osobą. To ważna postać w tym mieście i wielu ludzi ma u niej dług wdzięczności. – Aha. – Natomiast facet, z którym kiedyś prowadziła firmę spedycyjną, teraz
układa bruk. Odkryła jego machlojki w księgach rachunkowych i nie omieszkała zrobić mu z tej okazji antyreklamy w branży. O ile pamiętam, zgłosiła też sprawę do prokuratury i wszystko skończyło się wyrokiem w zawieszeniu. W każdym razie chcę powiedzieć, żebyś trzymał się od niej z daleka. Może i żyjecie w różnych światach, ale jeżeli cokolwiek, co zrobisz, ją zaboli, ona znajdzie sposób, by ciebie zabolało bardziej. Taka już jej natura. Karolina znalazła przyjaciółki na tarasie. Stały blisko siebie, pogrążone w rozmowie. Jasnowłosa Gośka o posągowej figurze greckiej bogini, Ewa z trudną do ujarzmienia burzą brązowych loków i filigranowa blondynka Lena. Trzy bratnie dusze odnalezione dzięki cudownym zrządzeniom losu. Lenę poznała, gdy na początku studiów pracowały razem jako kelnerki w pubie. Knajpa cieszyła się nie najlepszą reputacją, ale Karolina rozpaczliwie potrzebowała pieniędzy. Lena od razu urzekła ją swoją charyzmą, której nie straciła do dziś. Skończyła technikum gastronomiczne i marzyła o własnej restauracji, na którą odkładała każdy zarobiony grosz. Studiowała zaocznie hotelarstwo, by, jak mawiała, „doić alimenty od swojego staruszka”. Wybrała kierunek właściwie na chybił trafił. Zależało jej na pieniądzach od ojca, który jedynie w tej kwestii poczuwał się do rodzicielskiego obowiązku. W końcu, sfrustrowana marnymi zarobkami, rzuciła studia i wyjechała do Londynu. Tam pracowała w przeróżnych lokalach gastronomicznych, podpatrując restauratorów i właścicieli pubów. W ciągu sześciu lat kilkanaście razy zmieniała miejsce pracy. Gdy znudził jej się Londyn, przeniosła się do Manchesteru, a potem do Sheffield. Przez cały ten czas Lena i Karolina nie straciły ze sobą kontaktu. Gdy wróciła do Polski, gotowa spełnić swoje marzenie, poprosiła Karolinę, by została jej wspólniczką. Z Ewą poznały się, gdy Karolina wraz z Robertem rozkręcali Budimax. Na początku swojej działalności żadne z nich nie czuło się na tyle pewnie w sprawach rachunkowych, by samodzielnie prowadzić księgowość. Ktoś ze znajomych polecił im studentkę pierwszego roku, która pracowała jako pomoc w biurze rachunkowym. Umiała prawie tyle samo, co jej szefowa, a miała jedynie tytuł technika ekonomisty. Karolina pamiętała doskonale Ewę z tamtego okresu. Była taka zahukana. Mówiła tak cichutko, że ledwo było ją słychać. Robert czasem żartował złośliwie, że jej szept zapewne przypomina milczenie. Dopiero potem życie nauczyło ją głośno wyrażać swoje opinie. Kiedyś Karolina wpadła na nią przed kliniką, w której jej matka leczyła się na depresję. Początkowo była zażenowana, ale gdy Ewa opowiedziała jej o swoim młodszym bracie chorym na schizofrenię paranoidalną, sama zwierzyła się z rodzinnych problemów. Tego dnia nawiązała się między nimi więź, która dziś wydawała się Karolinie niemożliwa do przerwania. Ewa stała się dla niej tak samo
ważna jak Gośka i Lena. Karolina wiedziała, że zbyt często wtrąca się w życie przyjaciółek, ale robiła to z miłości. Pamiętała, jak gwałtownie protestowała, gdy Ewa oświadczyła, że wpadła z chłopakiem, z którym spotykała się od miesiąca, i w związku z tym biorą ślub. Karolina nigdy go nie lubiła. Wydawał jej się taki oślizgły i cwaniakowaty. Wcale nie czuła satysfakcji, gdy sześć rocznic ślubu i dwoje dzieci później okazał się też kłamliwym cudzołożnikiem. – Nie chcę wyjść na sztywniarę, ale chyba zaprosiłyście tu pół miasta – powiedziała, podchodząc. – To tylko parę osób. – Gośka machnęła ręką. – Twoi sąsiedzi, ludzie ze szkoły, ze studiów i jeszcze paru znajomych. – Czas odświeżyć sobie pamięć – wytknęła Ewa. – Znasz wszystkich, ale zaczynasz o nich zapominać. – Myślałam, że Facebook zaoszczędzi mi takich spędów we własnym domu. – Pewnie by tak było, gdybyś nie używała go jedynie w celu szpiegostwa gospodarczego – parsknęła Lena. – Poznałam kolegę Roberta – powiedziała Karolina, puszczając uwagę przyjaciółki mimo uszu. – To miło z jego strony, że pomaga mu nawiązać nowe znajomości. Na twarzach dziewczyn pojawiło się trudne do ukrycia zaciekawienie. Takie zachowanie zazwyczaj oznaczało jakiś podstęp, więc nie sposób się dziwić, że w głowie Karoliny zapaliła się czerwona lampka, ostrzegająca przed kłopotami. – I co? Ładniutki jest, nie? – Lena poruszyła znacząco brwiami. – No nie! – Karolina uderzyła się w czoło otwartą dłonią. – Od razu mogłam na to wpaść. Pewnie ta historyjka o Stanach to też bujda. – Nie – zaprzeczyła Gośka. – Niedawno wrócił i próbuje się jakoś ogarnąć. – I to dla niego mnie tak ubrałaś? – Wskazała na swoją sukienkę. – Oczywiście, że nie – oburzyła się. – Ubrałam cię tak… To znaczy zaproponowałam ci tę sukienkę – poprawiła się, nie okazując cienia zmieszania – bo chciałam, żebyś ładnie wyglądała i dobrze się czuła na swojej imprezie. – Czytaj: żebym była w nastroju do flirtu. – Karolina zdemaskowała jej drobne kłamstewko. – Powinnaś wreszcie kogoś sobie znaleźć – stwierdziła Ewka. – Może zostawcie tę decyzję mnie. – Nie wiem, czy podejmiesz właściwą – sarknęła Lena. – A może zajmiemy się twoim staropanieństwem, Ewka? – Ja to co innego. Nie jestem starą panną, tylko młodą rozwódką. – Więc może Lena? – Zwróciła się ku przyjaciółce, krzyżując ręce na piersiach. – Wychodzę z założenia, że tego kwiatu jest pół światu i szkoda byłoby nie
powąchać choć odsetka, zanim się zestarzeję i moje libido przejdzie do historii. – Uśmiechnęła się lubieżnie, na co pozostałe, łącznie z Karoliną, zachichotały. – I dlatego przyprowadziłaś tu tego małolata? – zakpiła Gośka. Karolina też zwróciła uwagę na młodego, diabelnie przystojnego chłopaka, który towarzyszył tego wieczoru jej przyjaciółce. – Oj, tam. Czepiacie się. Jest pełnoletni. – Sprawdziłaś dowód? – zapytała zupełnie poważnie Ewa. – Bo wiesz, jutro do twoich drzwi może zapukać jego rozhisteryzowana mama. Dziewczyny wybuchnęły śmiechem. Lena patrzyła na nie z politowaniem. Chyba żart nie przypadł jej do gustu. – Wróćmy może do głównego problemu, czyli długotrwałej posuchy u gospodyni tego wieczoru. – Dziewczyny, dobrze mi samej i nie chcę tego psuć. Nie mogłabym nauczyć się żyć w duecie. – Mogłabyś – zawyrokowała Gośka. – Tylko nie próbujesz. – Nie poznasz nikogo, przesiadując przed laptopem albo na spotkaniach biznesowych – dodała Ewka. – No, chyba że szukasz takiego nudziarza jak Robert – zaśmiała się Lena, za co natychmiast została ukarana przez Gośkę kuksańcem w bok. – I dlatego ta impreza? – zapytała Karolina. – Tak – zgodziły się wszystkie trzy jednocześnie. Popatrzyły na siebie i wybuchnęły śmiechem. Zdecydowanie zbyt często zdarzało im się mówić jednym głosem. – Dobra, nie wiem, co powiedziałyście temu Jankowi, więc same musicie to odkręcić. – Nic mu nie powiedziałyśmy – burknęła Gośka. – Brałyśmy pod uwagę twoją reakcję i nie chciałyśmy, żeby się rozczarował. – Więc sprawa załatwiona. – Niekoniecznie. Wiesz… Dawno się z nikim nie spotykałaś, a on jest idealny, żeby znów wrócić do gry – zachęcała Lena. – Można powiedzieć, że jest takim wolnym duchem, w sam raz na przygodny flirt. Poza tym pewnie niedługo wróci do Stanów, więc nie będzie problemów z kłopotliwym zerwaniem. – Czy ja dobrze rozumiem? – Karolina otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. – Namawiasz mnie na niezobowiązujący romans? A ty, Gośka, bierzesz w tym udział? – Dziewczyno, jeżeli nie czułabym, że tobie to ciasteczko przyda się bardziej, sama bym je schrupała – powiedziała zniecierpliwiona Lena. – Mój małolat nie dorasta mu do pięt. – Nigdy nie zostawiłabym biednego Janka na pożarcie takiej modliszce jak ty – zaprotestowała Gośka. – Jest bardzo wrażliwy i przechodzi teraz trudny okres.
Nie potrzeba mu na dokładkę złamanego serca. – Zwróciła się do Karoliny: – Dlatego nie nastawiaj się od razu na coś krótkotrwałego. To naprawdę wspaniały facet. Gośka i Karolina patrzyły sobie w oczy przez krępująco długą chwilę. Brunetka poczuła się naprawdę nieswojo. Jakby rozmawiała z własną matką, a nie najlepszą przyjaciółką. Powaga, z jaką przekonywała ją do tego wytatuowanego typa, przyprawiała ją o gęsią skórkę. – Lena – Karolina przerwała milczenie i zwróciła się do drobnej blondynki: – Nie krępuj się. Bierz go sobie. – Jestem dobrą przyjaciółką i naprawdę wiem, że tobie przyda się bardziej – westchnęła ciężko, demonstrując w ten sposób swoje poświęcenie.
ROZDZIAŁ 2 Obudziła się zlana zimnym potem po zaledwie trzech godzinach snu. Musiała mieć jakiś zły sen, bo czuła, jak jej serce bije nienaturalnie szybko. Gdzieś z tyłu głowy pojawiła się myśl, że może to mieć coś wspólnego z nadciśnieniem, które wykryto u niej kilka lat temu i które od tamtej pory lekkomyślnie ignorowała. Szybko jednak przegoniła nieprzyjemne przeczucie. W jego miejsce pojawiło się inne wytłumaczenie. Zasypiając, ujrzała w wyobraźni parę bajecznie zielonych oczu otoczonych gęstymi rzęsami. Niechętnie przyznała, że nowy znajomy mógł przyprawić ją o przyspieszone bicie serca i bezsenność. Karolina usiłowała jeszcze zasnąć, ale wizja bałaganu po imprezie nie pozwalała jej wylegiwać się w łóżku do późna. Narzuciła na siebie pierwsze ciuchy, które wpadły jej w ręce, i natychmiast wzięła się do sprzątania. Jej dom przypominał krajobraz po studenckiej popijawie, a nie kulturalnym spotkaniu dorosłych, odpowiedzialnych ludzi. W głębi ducha podziękowała Gośce, że przyjęła jej gości na tandetnej, plastikowej zastawie. Teraz wystarczyło po prostu wszystko wrzucić do worka na śmieci. Po dziewiątej sprzątała już ostatnie plastikowe kubki w ogrodzie. – Hej! – Usłyszała za sobą męski głos. Odwróciła się i zobaczyła wysokiego bruneta. Znów poczuła, jak jej serce przyspiesza. Jego chłopięcy, nieco nieśmiały uśmiech kontrastował z posturą typa spod ciemnej gwiazdy. Przez dłuższą chwilę lustrowała go wzrokiem bardzo uważnie, centymetr po centymetrze. Zupełnie jak poprzedniego dnia. – Obawiałem się, że cię obudzę. – Jego głos sprowadził ją na ziemię. – Pamiętasz mnie? – Jasne. Janek, prawda? – powiedziała zaskakująco przytomnie, biorąc pod uwagę, jak daleko odpłynęła. – Zgadza się. Nagle zza domu wybiegł, szczekając przeraźliwie, wielki, kudłaty owczarek kaukaski. Mężczyzna zamarł w bezruchu. Pies zbliżył się do niego ostrożnie i zaczął dokładnie obwąchiwać. Karolina zesztywniała z przerażenia. Wiedziała, na co stać tego olbrzyma. – Po prostu stój spokojnie – poradziła. – Kazik, do mnie! – zażądała stanowczo. Owczarek puścił mimo uszu komendę swojej pani i nie ruszył się ani o krok. Gdy już zakończył proces poznawczy, zadarł łeb, by spojrzeć intruzowi w oczy. Potem trącił go nosem w kolano i zamerdał ogonem. – Ale numer! Kazimierz! – zawołała Karolina. – Przez chwilę naprawdę bałam się, że cię zje.
– Jeszcze nic straconego – odparł niepewnie, głaszcząc psa po łbie. Zwierzakowi wyraźnie podobała się ta pieszczota. Otworzył pysk, wywiesił wielki, różowy jęzor i pomerdał potężnym ogonem. – Roberta zna od szczeniaka, a wariuje na jego widok z wściekłości. – W jej głosie nadal słychać było niedowierzanie. – Rzeczywiście dziwne – przyznał. – Co cię do mnie sprowadza? – Telefon – westchnął. – Zdaje się, że zostawiłem wczoraj u ciebie moją komórkę. – Czy to taki wypasiony iPhone? – Wypasiony? – No, jak na polskie standardy to jest wypasiony. Na amerykańskie raczej w normie. – W takim razie tak. To pewnie mój. – Wejdźmy do środka – zaproponowała. – Ostatnio widziałam go w kuchni. Oboje udali się w stronę przeszklonych drzwi na tarasie. – Panu natomiast już dziękujemy. – Z niemałym wysiłkiem wypchnęła psa na zewnątrz i zamknęła przed nim drzwi. – Mieszkasz sama w takim dużym domu? – zapytał, rozglądając się. – Czasami. – Uśmiechnęła się tajemniczo. – Teraz mieszkam tylko z Kazimierzem. Przedwczoraj mój bratanek pojechał do domu na majówkę. Kończy drugą klasę liceum. – Od początku szkoły średniej mieszkał z tobą? – Tak. Jego rodzice mieszkają na wsi, ponad czterdzieści kilometrów stąd, więc dojazdy byłyby uciążliwe. Wystrój kuchni utrzymany był w stylu rustykalnym. Jankowi trudno było określić, czy efekt był zamierzony, czy przypadkowy. Podobały mu się ściany obłożone drewnianą boazerią i szafki z rzeźbionymi drzwiczkami i witrażowym szkłem. Żadnego metalu. Nic nowoczesnego. Karolina przez chwilę rozglądała się po pomieszczeniu. Przewróciła kilka czasopism leżących na barowym blacie. Jankowi udało się dostrzec kilka tytułów: „Kurier Finansowy”, „Manager”, „Harvard Business Review”, „MSP”. – Oto twoja zguba. – Podała Jankowi telefon. – Dzięki. – Odebrał od niej komórkę, po czym natychmiast zaczął sprawdzać otrzymane wiadomości i nieodebrane połączenia. – Napijesz się czegoś? Może kawy? – zapytała. – Chętnie. – Uśmiechnął się. – Nie masz nic przeciwko, żebym wykonał kilka telefonów? – Jasne, że nie. – Machnęła niedbale ręką, odwracając się w stronę ekspresu, żeby wsypać kawy. – Czuj się jak u siebie.
Janek wyszedł z kuchni, ale nie oddalił się zbytnio. Wciąż słyszała jego głos. Rozmawiał z kimś po angielsku. Starała się skupić na robieniu kawy i nie podsłuchiwać. Wyłapała jednak mimowolnie kilka słów, z których nie wywnioskowała niczego logicznego. Mówił coś o powrocie i jakichś przerwanych nagraniach. Po kilku minutach wszedł z powrotem do kuchni. Schował telefon do kieszeni. Zdjął skórzaną kurtkę, odsłaniając muskularne, wytatuowane ręce. Przewiesił okrycie przez oparcie krzesła, po czym usiadł naprzeciwko Karoliny. Przed nim czekał już kubek parującej kawy, na którego widok uśmiechnął się z wdzięcznością. Rano wyszedł z domu tak wcześnie, że nie miał okazji zafundować sobie obowiązkowej dawki kofeiny. – To naprawdę piękny dom – powiedział jeszcze raz, rozglądając się po kuchni. Wsypał do kubka trzy łyżeczki cukru z cukiernicy stojącej na środku stołu i zamieszał. – Dziękuję. – Uśmiechnęła się serdecznie. Zawsze czuła sympatię do ludzi, którzy potrafili docenić jej dom. I, co najważniejsze, robili to szczerze. – Wygląda, jakby był świadkiem wielu wydarzeń. – Zbudowano go blisko osiemdziesiąt lat temu. Ledwo mogła skupić się na jego słowach. Wodziła oczami po skomplikowanych wzorach zdobiących jego skórę. Odnalazła fikuśny napis: Seize the day or die regretting the time you lost[1], wytatuowany na wewnętrznej stronie lewego przedramienia. Z zainteresowaniem przeniosła wzrok na drugie, zastanawiając się, co tam zastanie. Znów trafiła na napis. Tym razem głosił: Silence all I wanna say[2]. Ciekawiło ją, co te słowa dla niego znaczą. Nie mogły być przypadkowe, skoro zdecydował się uwiecznić je na swojej skórze. – Wychowałaś się tu? – Usłyszała jego głos, ledwo przebijający się przez szum jej własnych myśli. Oderwała wzrok od fascynujących wzorów i przeniosła go na jego twarz. – Tak. Mój tata też. Ten dom jest w mojej rodzinie od trzech pokoleń. Wybudował go mój pradziadek. Wtedy to był skromny budynek. Dopiero mój tata rozbudował go do takich rozmiarów. Prawie wszystko tu zrobił własnymi rękami. – To musi być przyjemne mieszkać w takim miejscu… – Uśmiechnął się nostalgicznie. – Zapuszczać korzenie. – Tak – przyznała. – Nie wyobrażam sobie życia gdzie indziej. Jej wzrok znów mimowolnie wrócił do napisów na przedramionach. Przyglądała się słowom po jego prawej stronie. Dopiero teraz dostrzegła w tle gryf gitary, który zdawał się wyrastać spod jego skóry. Jak się miała ta cisza do instrumentu muzycznego? Przeskoczyła spojrzeniem na drugą rękę. Napis otaczały kwiatowe wzory: czarne róże z zielonymi liśćmi i wyraźnie zarysowanymi kolcami. Ze zdumieniem zauważyła, że kolor roślin był dokładnie taki sam jak
kolor jego oczu. Łodygi wiły się i znikały pod rękawem granatowego podkoszulka. Zastanawiała się, co znajduje się na zewnętrznej stronie jego smukłych, umięśnionych rąk. – A co z twoimi rodzicami? Przeprowadzili się? – Jej obserwacje znów zakłócił jego głos. Tym razem również zmusiła się, by oderwać wzrok od fascynujących wzorów i spojrzeć mu w twarz. – Moja mama kilka lat temu zamieszkała na wsi w domu po swoich rodzicach. Tata zmarł, gdy miałam osiemnaście lat. – Bardzo mi przykro. – Posłał jej pełne współczucia spojrzenie. – Chorował? – Nie. Potrącił go pijany kierowca. – Skrzywiła się, przywołując nieprzyjemne wspomnienia. – Zatrzymał się, żeby pomóc kobiecie, która złapała gumę. To było poza miastem, droga była słabo oświetlona i ktoś w niego wjechał. Zginął na miejscu. – Przepraszam, nie chciałem cię zasmucać. – To nic. – Uśmiechnęła się blado, mrugając szybko, aby rozgonić łzy, zbierające się pod powiekami. – Minęło tyle czasu, ale wciąż tęsknię za nim tak samo mocno. Byliśmy ze sobą bardzo zżyci. – Rodzeństwo? – zapytał, usiłując nakierować rozmowę na inne, nieco mniej przygnębiające tory. – Zdaje się, że wspominałaś o tym, że mieszka z tobą syn twojego brata. – Kuba jest synem mojego kuzyna. – Jej twarz natychmiast rozpogodziła się na wzmiankę o chłopcu. – Ciotecznego brata ze strony mamy. Mam mnóstwo kuzynek i kuzynów. Moi rodzice pochodzą z wielodzietnych rodzin. Jestem jedyną jedynaczką od wielu pokoleń – zaśmiała się. – Teraz twoja kolej. Opowiedz o swojej rodzinie. – Mam młodszą siostrę. Od trzech lat pracuje z ojcem w jego kancelarii. – Jest prawnikiem? – Tak, to rodzinna tradycja – rzucił z przekąsem. – Twoja mama też jest prawnikiem? – Nie, muzykiem. Dokładniej wiolonczelistką. – Masz z nimi dobry kontakt? – W miarę. Tak naprawdę to nie byłem w Polsce od kilkunastu lat. Przez ten czas kontaktowaliśmy się głównie telefonicznie albo mailowo. – Od kilkunastu lat? Ani razu? – Nie potrafiła zrozumieć, jak można przez tyle czasu nie widzieć rodziny i przyjaciół. – Byłem… dosyć zajęty – powiedział wymijająco. – A właśnie. Czym ty się zajmujesz? Nie wiedział dlaczego, ale nie chciał mówić jej prawdy. Wyczuwając jego zakłopotanie, oderwała wreszcie wzrok od jego tatuaży i spojrzała uważnie w parę zielonych oczu. Podniósł kubek do ust i upił porządny łyk kawy, dając sobie czas
do obmyślenia odpowiedzi. Jednak jego milczenie nie mogło trwać w nieskończoność. – Mieszkam w L.A. Czym mógłbym się zajmować? – zaśmiał się nerwowo. Nie chciał jej mówić, z czego żyje. Jego zawód miał nie najlepszą renomę i wiedział dobrze, co ludzie gadają na jego temat. Niektóre z tych rzeczy były prawdziwe, inne nie, ale nie o to chodziło. Nie chciał, by Karolina go zaszufladkowała. Trudno wydostać się z szufladki. Po chwili wpadł mu do głowy świetny pomysł. Było kilka zawodów, o których wiedział wystarczająco dużo, żeby się nie zdradzić w razie szczegółowego przesłuchania. Nie miał pojęcia, ile dotarło do niej z jego rozmowy z Allie. Poza tym jego powierzchowność nie dawała wielkiego pola do popisu. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie wyglądał na pracownika banku. – Jestem inżynierem dźwięku – powiedział. – Czyli co dokładnie robisz? Uśmiechnął się na myśl, że przewidział jej reakcję i był doskonale przygotowany do odpowiedzi. – Obsługuję konsolę w studiu nagraniowym. Rejestruję muzykę, czasem miksuję nagrania. – Nagrywałeś kogoś znanego? – Ja… pracuję głównie z metalowymi kapelami. Nie wydaje mi się, żebyś znała choć jedną z nich. Poza tym żadne z nich gwiazdy. – Masz rację. – Pokiwała głową z rezygnacją. – O metalu nie wiem kompletnie nic, ale chętnie się dowiem. Może kiedyś puścisz mi coś, przy czym pracowałeś? – Jasne – odparł, przywołując na twarz wymuszony uśmiech. Nagle dotarło do niego, że Karolina i tak niedługo dowie się, że skłamał. Zapewne już przy najbliższej rozmowie z Gośką. – To musi być ciekawa praca – powiedziała, a jej oczy błysnęły żywym zainteresowaniem. Ostatnio wszystko wydawało jej się bardziej interesujące niż własne zajęcia. Poczuła w kieszeni wibrację komórki. Wyjęła ją i spojrzała na wyświetlacz. Oto samospełniająca się klątwa. Jęknęła z rezygnacją i odebrała połączenie. – Przepraszam na chwilę. Przyłożyła telefon do ucha. Starała się nie okazywać irytacji, którą czuła głęboko w środku. – Tak, Marta? Przez dłuższy moment słuchała w skupieniu. Ściągnęła brwi i wbiła wzrok w blat drewnianego stołu. – Ale jak to jest niedostępny? Rozmawiałaś z nim osobiście? Powołałaś się na mnie, tak jak ci mówiłam?
Nie odrywał oczu od jej twarzy. Bez problemu odczytywał z niej wszystkie emocje: na początek rozczarowanie, irytację, a na koniec znudzenie. Zadziwiające było to, że ton jej głosu przez cały czas pozostawał niezmiennie opanowany i rzeczowy. – Zaraz do ciebie oddzwonię. Daj mi pięć minut – powiedziała, po czym rozłączyła się i zaklęła pod nosem. Wybrała kolejny numer i przyłożyła telefon do ucha w oczekiwaniu na połączenie. – Mikser? Co to za heca, do cholery? – rzuciła na wstępie. – Umawialiśmy się na coś. – Zamilkła na chwilę, słuchając gęstych wyjaśnień osoby po drugiej stronie. – Kochany, umowa była taka, że moje zlecenia to priorytet, tak? Zgodziłeś się. Albo przesuniesz innych swoich klientów i zajmiesz się do jutra Szymańską, albo naprawdę się pogniewamy… No, ja myślę, że nie chcesz mieć we mnie wroga. Cieszę się. Cześć. – Zakończyła połączenie, po czym natychmiast wybrała kolejny numer. – Marta… Załatwione. Zjawi się dziś około piątej. Jeżeli będzie się ociągał, to daj mi znać. Cześć. Odłożyła telefon na stół i westchnęła ciężko. Upiła łyk letniej już kawy i odstawiła kubek. Kiedy nieco ochłonęła, spojrzała na Janka. Przyglądał jej się uważnie, co wprawiło ją w lekkie zakłopotanie. – Na czym skończyliśmy? – zapytała, gdy nie doczekała się od niego ani słowa. – Nie pamiętam – powiedział. – Przyznam, że twoja… powiedzmy, stanowczość zrobiła na mnie zbyt duże wrażenie, żebym mógł sobie przypomnieć, o czym mówiliśmy wcześniej. – Stanowczość? – zaśmiała się. – Nazwałbym to dosadniej, ale chyba nie wypada. – To tylko praca. – Wzruszyła obojętnie ramionami. – Jakieś problemy? – Żadnych. – Pokręciła głową. – Nie chce mi się o tym gadać. To nudne. – Więc dlaczego to robisz? – zapytał, szczerze zainteresowany. Właśnie. Dlaczego? Dla pieniędzy? Adrenaliny? Z przyzwyczajenia? Z braku innej perspektywy? Chyba wszystko po trochu. – Nie wiem. – Wzruszyła ramionami kolejny raz. – Pamiętam, że kiedyś dawało mi to satysfakcję. Czułam się ważna. Czułam, że znaczę więcej niż moi rówieśnicy. Że jestem lepsza. Siedzę w tym od tak dawna, że teraz już sama nie wiem, co czuję. – To niedobrze – mruknął, zamyślony. – Niedobrze nie wiedzieć, co się czuje. Odniosła wrażenie, że mówił bardziej o sobie niż o niej. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że jest zagubiony. A może to mylne wrażenie? W końcu co ona o nim wiedziała? Rozmawiali ze sobą pierwszy raz w życiu, nie licząc wczorajszej krótkiej prezentacji. Gdy przestawał się śmiać i żartować, dostrzegała w nim jakąś
melancholię. Przecież nikt nie jest całkowicie beztroski. Z zamyślenia wyrwało ją burczenie telefonu. Spojrzała na niego z niechęcią. Miała ochotę nie odbierać. Zamiast tego wolała dowiedzieć się, co gnębiło jej nowego znajomego. Poczucie odpowiedzialności jednak wygrało. Podniosła telefon i popatrzyła na wyświetlacz. Zdecydowanie powinna odebrać. – Ala? Znów w skupieniu wysłuchała osoby po drugiej stronie. Tym razem na jej twarzy nie było znudzenia. Irytacja, owszem. Złość, na pewno. Może nawet odrobina paniki. – Gdzie jest Robert…? Jak to nie wiesz? To kto ma wiedzieć?! – Po opanowaniu z poprzedniej rozmowy telefonicznej nie został nawet ślad. Była naprawdę zdenerwowana i nawet nie starała się tego ukryć. – Dobra, sorry. Nie denerwuj się, Alu. Powiedz mi, czego oni chcą. Chodzi o ten przetarg z kwietnia? Przecież wszystko było w porządku… Wiem, że to nie twoja wina. Nie denerwuj się. Będę tak szybko, jak się da. Postaraj się jakoś ich zagadać. Dasz radę. Rozłączyła się i zerwała z krzesła jak oparzona. – Tym razem na pewno coś się wydarzyło – powiedział z przekonaniem Janek. – Tak. Mamy kontrolę w Budimaksie. Sprawdzają dokumenty dotyczące przetargu, który wygraliśmy parę tygodni temu. Właśnie dzwoniła Ala, sekretarka Roberta. Jest na skraju załamania, bo nie może znaleźć tych papierów, a Robert i jego asystentka pojechali na jakieś spotkanie z nowym klientem i nie można się z nimi skontaktować. – Rzuciła mu przepraszające spojrzenie. – Nie gniewaj się, ale naprawdę muszę jechać. – Jasne. – Uśmiechnął się ze zrozumieniem, choć nie potrafił ukryć rozczarowania. – Nie ma sprawy. I tak zająłem ci dużo czasu. – Fajnie było pogadać. – Mnie też było miło. Będę leciał. Wstał i poszedł w kierunku drzwi prowadzących na taras w ogrodzie. Karolina ruszyła krok w krok za nim. – Mam nadzieję, że Kazik mnie nie zje – powiedział, wychylając się ostrożnie na zewnątrz. – Kazimierz z jakiegoś, tylko jemu znanego, powodu uznał cię za przyjaciela. Jesteś bezpieczny – zapewniła. – Więc nie ma powodu, żebym dłużej tu sterczał. – Odwrócił się w jej stronę. Powoli wyciągnął rękę i dotknął jej ramienia. Potem pocałował ją w policzek. – Cześć. Szybkim krokiem wyszedł do ogrodu i pokierował się do furtki. Chwilę zajęło jej przyswojenie tego, co się stało. Niby nic takiego. Przyjacielskie cmoknięcie w policzek. Nic, nad czym można by się roztkliwiać. Mimo to miejsce
na skórze, które przed chwilą musnął wargami, paliło ją żywym ogniem. – Cześć – mruknęła, spoglądając, jak jej pies dopada go pod samą furtką, nie pozwalając wyjść bez pożegnalnego podrapania za uchem. Nawet Kazimierz zwariował na jego punkcie. Kiedy Gośka zadzwoniła do niej ze spontaniczną propozycją wspólnego obiadu, Karolina ochoczo się zgodziła. Z przyjemnością odłożyła na bok raport finansowy jednej ze spółek, których była udziałowcem. Wyniki były jednoznaczne i dłuższe siedzenie nad nimi nie sprawiłoby, że w jakiś magiczny sposób uległyby zmianie na lepsze. Wyczerpała wszystkie swoje pomysły i trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy – jedynym wyjściem była likwidacja. Kiedyś może by się tym bardziej przejęła. Potraktowałaby to jako zawodową porażkę i starała się to jakoś naprawić. Ostatnio jednak interesy przestały ją tak ekscytować. To w końcu nie pierwszy nieudany biznes w jej życiu. Mogła się też założyć, że nie ostatni. Restauracja, w której się umówiły, znajdowała się na deptaku w centrum. Często się tam spotykały, ponieważ właścicielkami lokalu były Lena i Karolina. Przy okazji prywatnej wizyty zawsze trafiała się okazja, żeby sprawdzić, jak idzie interes. Przemierzając deptak, Karolina już z daleka dostrzegła przyjaciółkę. Siedziała przy stoliku w głębi restauracyjnego ogródka. Miała na sobie wściekle czerwoną, świetnie dopasowaną sukienkę. Delikatny wietrzyk rozwiewał jej długie, idealnie proste włosy. Jak zawsze wyglądała zjawiskowo. Karolina mimowolnie rzuciła okiem na swoje cukierkowo różowe, opięte dżinsy i białą koszulkę, za dużą o jakieś dwa rozmiary. Do tego jeszcze długie, niesforne włosy, niedbale zebrane w chaotyczny węzeł na czubku głowy. Uświadomiła sobie, że chyba przegapiła moment, gdy przestała być nastolatką, i powinna zacząć ubierać się jak dorosła kobieta. Jej przyjaciółka śmiała się z czegoś na cały głos. Przesunęła okulary przeciwsłoneczne na czubek głowy. Dopiero po pewnym czasie Karolina zauważyła, że Gośka nie jest sama. W pierwszej chwili miała ochotę dać nogę. Jednak gdy tylko o tym pomyślała, parsknęła nerwowym śmiechem. Niby dlaczego miałaby to zrobić? Krępował ją wytatuowany, nieco wścibski przyjaciel Roberta? Najwyraźniej bardziej, niż powinien. – Cześć – rzuciła najbardziej nonszalanckim tonem, na jaki było ją stać w tej sytuacji. – Wreszcie jesteś – powiedziała Gośka. – Przecież się nie spóźniłam. – Zaniepokojona, spojrzała na zegarek na nadgarstku. Ceniła sobie punktualność. Była trzynasta pięćdziesiąt sześć. Umówiły się na czternastą.
– My siedzimy tu już od południa. Pewnie tak ją zanudzam, że nie mogła się już ciebie doczekać – powiedział Janek. Rzeczywiście, na stoliku przed nimi stały w połowie puste szklanki i talerze. Karolina usiadła na metalowym krześle i przewiesiła torbę przez oparcie. Wzięła się do studiowania menu. – Lubisz kokietować, co? – Gośka pochyliła się w stronę Janka, a na jej twarzy pojawił się uśmiech, który zazwyczaj powalał mężczyzn na kolana. – Zostawiam to tobie, piękna – odpowiedział jej tym samym. Brunetka odchrząknęła, przerywając flirt swoich towarzyszy. Była przez nich skrępowana i nie wiedziała dlaczego. Czy powodem było to, że jej przyjaciółka tak szybko spoufaliła się z niebezpiecznie przystojnym przyjacielem swojego męża? A może to przez niezaprzeczalny fakt, że ów przyjaciel nie miał nic przeciwko temu? – Po co czytasz menu, skoro zawsze zamawiasz to samo? – dogryzła jej Gośka. – Po to, żebyś zapytała – mruknęła, nie odrywając wzroku od oferty napojów. Lepsze to niż patrzenie na jej drwiący uśmieszek. Rzeczywiście wiedziała, co zamówi, zanim jeszcze usiadła. Przeglądała menu, żeby sprawdzić wprowadzone zmiany i układ graficzny. Nie było jednak sensu tłumaczyć tego przyjaciółce. Gośka znów naigrywałaby się z niej, że nie może przestać myśleć o pracy nawet w czasie towarzyskiego spotkania. Po chwili podeszła do nich kelnerka. Karolina obrzuciła ją szybkim spojrzeniem. Wyglądała nienagannie: ciasno związane włosy, czarny strój bez śladu zabrudzeń ani paprochów, czyściutki fartuch, lekki makijaż i nieco nerwowy uśmiech. Nie była pewna, czy to wszystko efekt pojawienia się współwłaścicielki, czy personel zawsze był tak profesjonalny. – Dzień dobry, pani Karolino – przywitała się. – To, co zawsze? Gośka parsknęła śmiechem, nie kryjąc satysfakcji. – Dzień dobry. Tak, to, co zawsze – odpowiedziała, ignorując przyjaciółkę. – Jest szefowa? – Niestety nie. Załatwia coś na mieście. Zapowiedziała, że będzie dopiero około osiemnastej. – Trudno. – Może coś przekazać? – Nie, dziękuję. To wszystko. Kelnerka ponownie się uśmiechnęła i odeszła, zapisując po drodze zamówienie w małym notesiku. Karolina wreszcie zebrała się na odwagę i spojrzała na swoich towarzyszy. Gośka pisała właśnie esemesa. Janek natomiast wpatrywał się w nią z błądzącym po twarzy rozbawieniem. – Masz tu jakieś specjalne chody? – zapytał wreszcie. – Dla nas nie była aż
taka miła. – Jest współwłaścicielką tej restauracji – odpowiedziała Gośka, nim Karolina zdążyła zebrać myśli. – Działasz jednocześnie w branży budowlanej i restauracyjnej? – To tylko dwa z wielu jej interesów. – Przyjaciółka znów wyręczyła ją w odpowiedzi. – Wielu? – Na jego twarzy widać było mieszankę szczerego zdumienia, ale i uznania. – Ja nie potrafię zarządzać swoim prywatnym majątkiem, a co dopiero kilkoma firmami. – Jest niesamowita. – Gośka oderwała wzrok od telefonu i spojrzała na nią z podziwem. – Mój mężulek to rzemieślnik. Karolina to artystka. Karolina poczuła, jak oblewa się rumieńcem. Nigdy nie reagowała dobrze na komplementy, ale to? To już była przesada. Przyjaciółka zwykle wyrażała się z lekceważeniem o jej stylu życia. – W zeszłym tygodniu mówiłaś, że jestem nudną pracoholiczką, jak Robert – wypomniała jej. – Bo w zeszłym tygodniu nie miałaś czasu na obiad z najlepszą przyjaciółką. Zamiast tego wolałaś siedzieć na jakimś głupim zebraniu z moim mężem. – Wypowiedziała te słowa niemal z obrzydzeniem. – Gdybyś zdradzała mnie z kimś innym, nigdy bym ci tego nie wybaczyła. – Ach, ten nasz trójkąt – westchnęła Karolina. Niespodziewanie Janek wybuchnął głośnym śmiechem. Pochylił się do przodu i próbował dojść do siebie, łapiąc się za brzuch. Obie kobiety spojrzały na niebo, zdziwione, czekając, aż wyjaśni, co go tak rozbawiło. – Wybaczcie. Wiem, że to był żart, ale Robert, jakiego znam, nigdy nie miałby szans na względy dwóch tak pięknych kobiet jak wy. A przynajmniej nie jednocześnie. Gdy go sobie przypomnę w liceum… – Zrobił przerwę na kolejny wybuch radości. – Sugerujesz, że mojemu mężowi czegoś brakuje? – Gośka próbowała udawać oburzenie, co nie wyszło jej najlepiej. Najwyraźniej zaczął się jej udzielać humor Janka. – Nie. Chodzi o to, że… No, wiesz. – Nie. Nie wiem. Wyjaśnij mi, z łaski swojej. – Jak długo jesteście małżeństwem? Jakieś osiem lat, o ile pamiętam. – Dobrze pamiętasz – przytaknęła. – Więc już chyba powinnaś zauważyć ten kij, który połknął, a który nie pozwala mu wyluzować na dłużej niż pół godziny. Tym razem to Karolina wybuchnęła śmiechem. Nigdy nie słyszała bardziej trafnego opisu Roberta. Na początku myślała, że skoro kiedyś przyjaźnił się z kimś takim jak Janek, musiał stać się sztywnym służbistą dopiero potem. Okazało się, że
po prostu miał tak od urodzenia. – Nareszcie – powiedział Janek, uśmiechając się do niej. – Już myślałem, że nigdy się nie rozchmurzysz. – Nie wierzę, że śmiejesz się z niego, gdy sama zachowujesz się dokładnie tak samo – oburzyła się Gośka. Tym razem wyglądała całkiem poważnie. – Gosia, ja… – zaczęła oszołomiona Karolina, ale przyjaciółka bezceremonialnie weszła jej w słowo. – Zawsze się z niego nabijacie. Ty i dziewczyny. Kto jak kto, ale ty nie powinnaś tego robić, bo jesteś tak samo ześwirowana na punkcie pracy jak on. Nawet bardziej. – To ja może przejdę się po coś do picia – zaproponował Janek, wskazując na puste szklanki. Dla własnego dobra postanowił się ewakuować. – Co ci przynieść? – zwrócił się do Karoliny. – Poczekam na moje zamówienie. Dzięki. Janek wstał od stolika i skierował się do wnętrza restauracji. Karolina odprowadziła go wzrokiem, podczas gdy przyjaciółka wciąż robiła jej wymówki. – Gosiu, przecież wiesz, że nie mam nic złego na myśli – przerwała jej tyradę w obronie męża. – Przecież sama czasem z niego żartujesz. – Robię dobrą minę do złej gry – burknęła. – Myślisz, że jestem szczęśliwa, kiedy stroicie sobie kpiny z mojego męża? Po prostu staram się obrócić to w żart. – Przepraszam. Nie wiedziałam, że aż tak ci to przeszkadza. Jesteśmy, jacy jesteśmy. Robert i ja rzeczywiście mamy bzika na punkcie pracy. Różnica między nami jest taka, że mnie zaczyna to przeszkadzać. – Tak? – Najwyraźniej była tak oszołomiona tym wyznaniem, że zapomniała już o niedawnej urazie. – Chyba muszę parę rzeczy odpuścić. – Czy ja dobrze rozumiem? Mówisz właśnie, że chcesz mniej pracować? – dopytywała Gośka, nie wierząc własnym uszom. – Tak, myślę o sprzedaży udziałów w niektórych spółkach. Może przekażę też większą część uprawnień mojemu asystentowi. Jeszcze nie wiem. – Dlaczego? – Po prostu przestaję nadążać. Żeby mieć wszystko pod kontrolą, musiałabym jeszcze zwiększyć obroty, a nie mam już na to siły. Nie chcę spędzić tak mojego życia. – Popieram. – Pokiwała głową z entuzjazmem. – To nie znaczy, że za chwilę mnie z nim zeswatasz – skinęła głową w kierunku wejścia do restauracji – i zrobimy sobie gromadkę dzieci. – A dlaczego nie? Sama powiedz, czy czegoś mu brakuje? – Uśmiechnęła się znacząco. – Janek jest absolutnie fantastyczny, choć nie każda kobieta przełknie te wszystkie wariactwa, które dołączone są do niego w pakiecie.
– Jakie wariactwa? – zapytała, rozbawiona. W tym momencie ich uszu dobiegł ogłuszający wręcz pisk. Odwróciły się w stronę, z której dochodził. Zobaczyły Janka otoczonego przez trzy młode dziewczyny. Wyglądały na nie więcej niż dwadzieścia lat. Piszczały i podskakiwały, jakby zobaczyły jednorożca. On natomiast wyglądał na zażenowanego. Niewątpliwie jednak znał powód ich zachowania, bo nie wydawał się ani trochę zaskoczony. – Właśnie takie – mruknęła Gośka. Jankowi udało się jakimś cudem uciszyć dziewczyny. Odciągnął je nieco na bok. Zdaje się, że nikt nie zwrócił większej uwagi na zamieszanie, które wywołał. Jedna z dziewczyn wyjęła z torby czarny mazak i wręczyła mu go. Karolina patrzyła na całą scenę w osłupieniu. Kompletnie nie wiedziała, co się dzieje. Przemknęło jej nawet przez myśl, czy nie powinna wezwać ochrony lub kogoś z obsługi. – Domyślam się, że nadal nie wiesz, kim on jest? – Usłyszała kpiący głos przyjaciółki, którym przypomniała jej o swojej obecności. – Inżynierem dźwięku? Gośka prychnęła i pokręciła głową. – Jego pseudonim artystyczny to Johnny Madness. Jest gitarzystą prowadzącym heavymetalowego zespołu Brompton Cocktail. Dwa lata temu prestiżowy amerykański miesięcznik muzyczny umieścił go na dwunastym miejscu listy stu najlepszych metalowych gitarzystów wszech czasów. – No. Robi wrażenie – powiedziała z uznaniem. – Ale skoro jest taki supersławny, to co tu właściwie robi? Nie ma jakiejś płyty do zrobienia, koncertów do zagrania czy coś? – Jego najlepszy przyjaciel zmarł kilka miesięcy temu. Był perkusistą Brompton Cocktail. Zespół zawiesił działalność do odwołania. Zastanawiają się nad rozwiązaniem kapeli. Janek wrócił do domu, żeby wszystko przemyśleć i zdecydować, co dalej. – Nie wygląda na przybitego – mruknęła, przyglądając się, jak trzy dziewczyny po kolei wieszają się na jego szyi i pstrykają sobie nawzajem zdjęcia komórką. Może i wydawał się lekko zawstydzony, ale zdecydowanie miał wprawę. – Może trudno w to uwierzyć, ale jeszcze dwa tygodnie temu był w naprawdę fatalnej formie. Może po prostu świetnie się maskuje. W show-biznesie dobra maska to podstawa. – Uśmiechnęła się gorzko. – Śmierć Craiga naprawdę mocno go trzepnęła. Dopiero zaczyna wracać do siebie. Przypomniała sobie ich rozmowę, która odbyła się dzień po tym, jak Robert ich sobie przedstawił. Powiedział wtedy: „Niedobrze nie wiedzieć, co się czuje”. Czy właśnie to miał na myśli? Swoje rozterki związane ze zmarłym przyjacielem i zespołem?
Po kilkunastu minutach Jankowi udało się oswobodzić z uścisków swoich wielbicielek i wrócić do stolika. Opadł bezwładnie na krzesło i ukrył twarz w dłoniach. – Moje biedactwo. – Gośka wyciągnęła rękę i pogłaskała go po wytatuowanym ramieniu. – Tak bardzo męczy cię zainteresowanie młodych, pięknych kobiet? – Nawet nie masz pojęcia – jęknął żałośnie, na co Gośka odpowiedziała wybuchem perlistego śmiechu. – Chyba że mowa o was. – Podniósł wzrok, a na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech. Do stolika podeszła kelnerka i postawiła przed Karoliną jej zamówienie: zapiekankę makaronową z brokułami i zieloną herbatę. – Czy podać coś jeszcze? – zapytała. – Tak – odezwała się Gośka. – Dwa soki pomarańczowe. – Po tych ekscesach ja chyba potrzebuję czegoś mocniejszego – powiedział Janek. – Jest nieco za wcześnie na alkohol. – Blondynka posłała w stronę Janka karcące spojrzenie. – Niestety, masz rację, mamo – odgryzł się, po czym zwrócił w stronę kelnerki: – Poprosimy tylko te dwa soki. Dziewczyna przyjęła zamówienie i odeszła. – Myślałem, że jestem tu anonimowy – jęknął ponownie. – Nie wiedziałam, że inżynierowie dźwięku mają takie aktywne wielbicielki – rzuciła z sarkazmem Karolina. – Słabo wyszło, wiem. – Skrzywił się. – Ale ty też się nie chwaliłaś, że jesteś rekinem biznesu. – Nie pytałeś. Ja nie skłamałam ci prosto w twarz – odgryzła się. – Nie lubię być oceniany przez pryzmat tego, co robię – powiedział, patrząc jej przy tym prosto w oczy. – Ja też nie lubię być oceniana przez pryzmat tego, co robię – odparła, wytrzymując jego spojrzenie. – Więc mnie rozumiesz. – Rozumiem – przyznała niechętnie. – Ale nie lubię tajemnic, niedomówień i przekrętów. Dalsza rozmowa powędrowała w stronę wspomnień z dzieciństwa i wczesnej młodości. Dziewczyny chętnie słuchały opowieści Janka. Karolina stwierdziła, że jest szczególnie utalentowanym bawidamkiem. Gośka wsłuchiwała się z wypiekami na twarzy w jego wspomnienia z czasów licealnych, kiedy to poznał jej męża. Wyjawił wiele wstydliwych szczegółów, o których Robert zapewne wolałby zapomnieć. A przynajmniej chciałby nie wyjawiać ich swojej wspólniczce i żonie. Karolina była nimi szczerze ubawiona.
Dobry nastrój szybko minął, gdy Gośka zaczęła opowiadać o żenujących tajemnicach Karoliny. Ta była wściekła, gdy przyjaciółka nabijała się z jej studenckiego zauroczenia. Choć minęło już parę lat, wciąż nie mogła wybaczyć sobie własnej głupoty. Gośka jednak osiągnęła szczyt podłości, wspominając o tym przy Janku. To nie była zabawna anegdotka, którą można powtarzać każdemu, kto się nawinie. Profesor Kowalczuk był bezwzględnie najlepszym nauczycielem, jakiego miała. Bardzo angażował się w prowadzenie zajęć, miał charyzmę i doskonały kontakt ze studentami, dzięki czemu miała pewność, że dobrze wybrała kierunek studiów. Doradzał jej, gdy zdecydowała się sprzedać swój pierwszy biznes, i dzięki niemu udało jej się wynegocjować tak dobrą cenę. Potem często zasięgała jego opinii przy innych projektach. Do tej pory była mu wdzięczna za wszystkie bezcenne rady, których jej udzielił. Była też przekonana, że bez niego Budimax splajtowałby już po roku. – Profesor Kowalczuk to, profesor Kowalczuk tamto – przedrzeźniała ją Gośka. – Nie dało się tego słuchać. – Daj już spokój – Karolina usiłowała ją uciszyć. – Lubisz starszych facetów? – zapytał Janek z rozbawieniem. Jego dobry humor nie zniknął nawet pod wpływem groźnego wzroku Karoliny. – On nie był stary – uściśliła Gośka. – Był jakieś dziesięć lat starszy od nas. Myślę, że między innymi to ją w nim kręciło… – Gośka, zawrzyj dziób – warknęła, wchodząc jej w słowo. – … że osiągnął tak wiele w tak młodym wieku. – Nie posądzałbym cię o romans z nauczycielem. Niezła perwersja. Karolina wzięła głęboki, uspokajający wdech nosem i wypuściła powietrze ustami. Nie będzie reagowała na te głupie komentarze. Postanowiła też zrezygnować z prób uciszenia judasza w czerwonej sukience. Niech sobie dalej prowadzą tę rozmowę, ale bez jej udziału. Skrzyżowała ręce na piersiach i oparła się wygodnie. Do końca zabawnej historyjki było już niedaleko. – Nie było żadnego romansu – kontynuowała Gośka. – Karolinie całkowicie przeszło po tym, jak Lena zabawiła się z profesorkiem. Mieszanka rozbawienia i zdziwienia na twarzy Janka była komiczna, ale Karolinie w ogóle nie było do śmiechu. Nie wściekała się, wspominając tamte wydarzenia. Czuła się raczej zażenowana tym, że Gośka ma rację i rzeczywiście, mimo zdrowego rozsądku, „podkochiwała się w profesorku”. – Profesor Kowalczuk doradzał dziewczynom w sprawie restauracji. Kuchnia była już otwarta, ale coś im tam nie szło. Lena umówiła się z profesorem na prywatne konsultacje. – Zachichotała. – Bardzo prywatne. – I do tej pory się przyjaźnicie? – Nasza przyjaźń jest czymś o wiele silniejszym niż zadurzenie w byle
facecie – wyjaśniła Gośka. Karolina skinęła na znak, że się zgadza. Choć miała ochotę urwać jej głowę, sama nie ujęłaby lepiej tego, co je łączy. Po tej opowieści Gośka zlitowała się nad godnością przyjaciółki i próbowała zmienić temat. Usiłowała przekonać Janka, żeby opowiedział im jakąś przygodę gwiazdy rocka, ale on zręcznie kierował rozmowę na inne tory. Karolina nie mogła pozbyć się wrażenia, że on bardzo stara się unikać tematu swojej kariery muzycznej i życia w L.A. Za każdym razem, gdy Gośka próbowała coś z niego wyciągnąć, Karolina przyglądała się biernie, nie mając odwagi zagadnąć Janka na ewidentnie nieprzyjemny dla niego temat. Nie znaczyło to, że nie zżerała jej ciekawość. Wręcz przeciwnie. Widziała dwie twarze Janka. Jedna z nich była celowo wyeksponowana, przeznaczona dla obcych. Przedstawiała beztroskiego wiecznego chłopca, dla którego życie to niekończąca się impreza. Druga twarz Janka objawiała się w tej melancholii, której czasem, podczas chwili nieuwagi, nie potrafił utrzymać w ukryciu. Pojawiała się wtedy w jego hipnotyzująco zielonych oczach. Ta twarz była przeznaczona dla tych, którzy byli blisko i uważnie mu się przyglądali. – Dobra, spadam – oznajmiła niechętnie Karolina, podnosząc się powoli z krzesła. – Moje dzieciaczki czekają. Janek rzucił w jej stronę pytające i nieco przerażone spojrzenie. Gośka nie mogła opanować parsknięcia. – Nie spinaj się tak. Nie mówiła o swoich dzieciach, tylko o studentach – wyjaśniła blondynka. – Karolina prowadzi zajęcia z… – Popatrzyła na przyjaciółkę wzrokiem mówiącym, że nie ma o tym bladego pojęcia. – Dzięki. Twoje zainteresowanie moją pracą jest naprawdę motywujące. – Uśmiechnęła się kwaśno i zwróciła do Janka: – Prowadzę zajęcia z etyki w biznesie i start-upów. – Jak znajdujesz na to wszystko czas? – zapytał z nieskrywanym podziwem. – Podobno, gdy ma się zbyt mało czasu, należy znaleźć sobie dodatkowe zajęcie – odparła, wzruszając ramionami. Dopiła herbatę i odstawiła pustą filiżankę. – Tak przynajmniej słyszałam. Wyjęła ze swojej przepastnej torby portfel. – O, nie – zaprotestował Janek. – Nawet o tym nie myśl. Ja stawiam. Tylko tak mogę odwdzięczyć się za to, że niańczycie mnie przez cały dzień. – Cała przyjemność po naszej stronie. – Gośka po raz kolejny puściła do niego perskie oko i uśmiechnęła się zalotnie. – Dobra, jak chcesz. Nigdy w życiu żadna gwiazda rocka nie postawiła mi obiadu. Zawsze musi być ten pierwszy raz – powiedziała i wrzuciła portfel z powrotem do torby. – Do zobaczenia. Odeszła szybkim krokiem w stronę głównej ulicy. Janek odprowadził ją tęsknym wzrokiem, aż zniknęła za rogiem.
– Trochę się do niej ślinisz, co? – zagadnęła Gośka, przywołując jego myśli z powrotem do stolika. – Ja? – Uśmiechnął się i przeciągnął leniwie. Nie zdawał sobie sprawy, że jest tak przewidywalny. – Nawet gdyby tak było, nie miałbym szans. To nie moja liga. – Odpowiedziała mu jej zdziwiona mina. – Nie wydaje mi się, żeby istniała „nie twoja liga”, Panie Gwiazdo Rocka – zakpiła Gośka. – Taka jest, niestety, gorzka prawda. Karolina jest inteligentną, ambitną kobietą sukcesu, a ja leniwym, próżnym gitarzystą metalowym, który ma zaledwie średnie wykształcenie. Gośka doskonale wiedziała, jak inni widzą jej przyjaciółkę. Karolina od lat pozowała na zimną, twardą babę, która chwyta swoich partnerów biznesowych za jaja i trzyma mocno, dopóki nie postawi na swoim. Poniekąd tak właśnie było, ale to nie była jej jedyna twarz. Musiała się taka stać, żeby przetrwać. W Polsce kobiety w świecie biznesu wciąż zmagają się jeszcze ze szklanym sufitem i żeby coś osiągnąć, muszą czasem pokazać facetom, że są co najmniej tak twarde i bezwzględne jak oni. Pod tą maską kryła się jednak wciąż ta sama Karolina, która bez wahania wskoczyłaby w ogień za przyjacielem, mieszkała w domu zbudowanym przez swojego pradziadka i jeździła starym rzęchem, który więcej czasu spędzał w warsztacie samochodowym niż na drodze. Nie lubiła pokazywać tego oblicza, bo bała się rozczarowań, ale to nie znaczy, że go nie było. Dlatego właśnie Gośka opowiadała te zabawne historyjki. Pragnęła ocieplić jej wizerunek w oczach Janka. Chciała, żeby zdjął ją z piedestału, bo jej zdaniem nie tam było jej miejsce. Przynajmniej nie w życiu prywatnym. – Jesteś inteligentnym, przystojnym jak diabli, dwunastym najlepszym gitarzystą w historii muzyki metalowej. – Prowadzi zajęcia ze studentami, naprawdę? – kontynuował, puszczając jej pochlebstwa mimo uszu. – Musi być bardzo mądra. – I jest. Kiedy my po obronie naszych magisterek odetchnęliśmy z ulgą, że mamy studia za sobą, ona robiła doktorat. – Doktorat? – wykrztusił. Teraz naprawdę poczuł się niedowartościowany. – Tak. Jest doktorem nauk ekonomicznych o specjalizacji z informatyki gospodarczej i zarządzania przedsiębiorstwem – wyrecytowała. Doskonale wiedziała, czym zajmuje się jej przyjaciółka. Czasem jednak udawała, że nie ma o niczym pojęcia, by się z nią podroczyć. – I sama widzisz, że to nie moja liga. – Zaśmiał się, mając nadzieję, że odwróci tym jej uwagę od swoich prawdziwych emocji. – Przestań być taki skromniutki. – Dała mu kuksańca w bok. – Czy to przypadkiem nie na twój widok małolaty na całym świecie piszczą z zachwytu? – I co z tego? Jestem podrzędnym grajkiem dla dzieciaków w kryzysie wieku
nastoletniego. – Teraz już grubo przesadziłeś. – Janek odpowiedział jej wzruszeniem ramion. – Twoja muzyka jest tym dzieciakom potrzebna, jakbyś nie zauważył. – Ale przyznasz, że życie, jakie prowadzimy, w porównaniu z karierą zawodową Karoliny i Roberta jest dziecinadą. – Jesteśmy artystami – oświadczyła z powagą. – Świat nas potrzebuje tak samo jak tych nudnych krawaciarzy. – Czym tak naprawdę zajmuje się Karolina? – Jeszcze na studiach rozkręciła swój pierwszy biznes. Całkiem nieźle radziła sobie z komputerami i stworzyła własny portal randkowy. Po jakichś dwóch latach sprzedała go za piękną siedmiocyfrową sumkę. Potem zaczęła inwestować te pieniądze w pomysły swoich znajomych. Między innymi Roberta. Niektóre z nich rozwinęły się w prężnie prosperujące firmy, ale były też takie, które okazały się klapą. Części udziałów już się pozbyła, ale wciąż dochodzą nowe projekty. Co roku wyróżniają ją w plebiscytach na najlepszych przedsiębiorców w mieście. No i uczelnia. Prowadzi zajęcia, odkąd obroniła doktorat. Mam wrażenie, że ona po prostu lubi naukę i przebywanie wśród studentów. – To imponujące jak na kogoś, kto jest tak młody. – Janek, skończ z tymi zachwytami, bo się jeszcze zakochasz i dopiero będzie problem. – A czy to byłby aż taki problem? Dawno nie byłem zakochany. Już prawie nie pamiętam, jak to jest. – Spojrzał na nią i uśmiechnął się z rozmarzeniem. – Pół świata trąbi o tym, jak bardzo niestały jesteś w uczuciach. – A ty jesteś jedną z niewielu osób, które wiedzą, ile w tym prawdy. W głębi serca wiedziała, że gdzieś tam na każdego czeka bratnia dusza, dla której zdolni jesteśmy wywrócić swoje życie do góry nogami. Jakiś cichutki głosik w jej głowie nieustannie szeptał, że Karolina i Janek są właśnie takimi duszami. – A co z tobą? Nie wydajesz się tryskać szczęściem. Ta nagła zmiana tematu wprawiła ją w zakłopotanie. Od dawna siliła się przed ludźmi na beztroski ton i przyklejała na twarz szeroki uśmiech. Nie sądziła, że ktoś mógłby to zauważyć. Jej przyjaciółki może, ale ktoś, kogo nie widywała na co dzień? Była tak zaskoczona, że nie mogła sformułować żadnej zgrabnej wymówki. – Z tego, co pamiętam, kiedyś było inaczej. Może i znamy się głównie z maili i rozmów na Skypie, ale dostrzegam różnicę. – Po prostu… – Zawahała się na chwilę. – Nie tak wyobrażałam sobie moje życie. – A jak? – Miałam być z facetem, który by za mną szalał. Zamiast tego mam takiego, który ledwie mnie zauważa. Staram się, jak mogę: ciuchy, makijaż, fryzura. To
żałosne, ale czuję się przy nim jak powietrze. Dlatego flirtuję z kim popadnie. – Uśmiechnęła się gorzko. – Wtedy, choć przez chwilę, czuję, że ktoś zwraca na mnie uwagę. Nawet jeżeli nie jest to facet, który ślubował mi miłość i wierność do grobowej deski. – Jesteś piękna, mądra, zabawna, a twoja sztuka zapiera dech w piersiach. Nawet takiego laika jak ja – powiedział całkiem poważnie. – Robert po prostu zawsze był chorobliwie ambitny. Czuł, że musi udowodnić swoją wartość. – Wiem. Doskonale to rozumiem, bo z Karoliną jest podobnie. Czasem myślę, że mój mąż to po prostu męska wersja mojej najlepszej przyjaciółki. – Jesteś zazdrosna? – Nie. – Pokręciła głową z przekonaniem. – Ich umysły po prostu nadają na tych samych falach, ale wiem, że między nimi nie ma i nigdy nie będzie nic więcej. Ufam im. – To dobrze. Zaufanie to ważna rzecz. Nie mogła pozbyć się myśli, że pytanie Janka miało drugie dno. Czuła, że bardziej interesowało go to, czy Karolina mogłaby zwrócić uwagę na Roberta niż odwrotnie. Postanowiła rozwiać jego wątpliwości. – Karolina jest teraz bardzo skupiona na pracy. Kiedyś naprawdę potrafiła się zabawić. – Uśmiechnęła się na wspomnienie szalonych imprez do białego rana za studenckich czasów. – Myślę, że chciałaby chwycić każdą szansę, jaka pojawia się w jej zawodowym życiu. Odstawiła prywatne sprawy na dalszy plan. Przed chwilą powiedziała mi jednak, że myśli o zrezygnowaniu z kilku projektów. – Zmierzasz do tego, że mam szansę zapełnić tę lukę, która się wytworzy, gdy zacznie mniej pracować? – zapytał, uśmiechając się porozumiewawczo. Zaskoczyło ją, że tak świetnie rozszyfrował jej intencje. – Jeżeli tylko nie chcesz złamać jej serca, daję wam moje błogosławieństwo. – Doceniam to, ale nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł – powiedział, przybierając nagle poważny ton. – Jeżeli się do niej zbliżę, zrobię jej krzywdę. Mimo że wcale tego nie chcę. Ona na to nie zasłużyła. – A nie przyszło ci do głowy, że to ona mogłaby skrzywdzić ciebie? Też ma swoje wady. Niektóre nawet całkiem sporawe. – To nic w porównaniu z tym, co teraz siedzi w mojej głowie – mruknął ledwo słyszalnie. – Kochanie, wydawało mi się, że ostatnio lepiej się czujesz. – Pogłaskała go czule po ramieniu. – Zacząłeś wychodzić z domu, uśmiechasz się i nawet żartujesz. – Masz rację, trochę mi lepiej – przytaknął. – Czy ta poprawa nie nastąpiła zaraz po imprezie u Karoliny? – zapytała podstępnie. – Ale z ciebie spryciula! – Przyznaj, że wpadła ci w oko, i będziesz miał to z głowy.
– O czym my właściwie rozmawiamy? Znamy się dopiero od kilku dni. – Czas nie jest ważny. Jesteś artystą i wiesz, że pokrewieństwo dusz rozpoznaje się od razu. Widzę, jak na nią patrzysz i jak ona patrzy na ciebie. To już się stało. – Gośka, przerażasz mnie. Brzmisz jak jakaś nawiedzona szamanka. – Próbował obrócić wszystko w żart, choć niechętnie przyznał sam przed sobą, że przeszedł go przyjemny dreszcz na myśl o tym, że Karolina mogłaby zwrócić na niego uwagę. – Mnie nie oszukasz. – Tak czy inaczej, nie mam zamiaru się angażować – zapewnił. [1] Seize The Day Avenged Sevenfold. [2] Tonight The World Dies Avenged Sevenfold.
ROZDZIAŁ 3 Szybkim krokiem przemierzyła parking przed uczelnią. Była prawie spóźniona, co przyprawiło ją o szybsze bicie serca. Zawsze ceniła sobie punktualność. Wymieniła uprzejmości z mijanymi kolegami, którzy zmierzali na swoje zajęcia bez pośpiechu. Dlaczego ona tak nie potrafiła? Kiedy weszła do budynku, na korytarzu zastała jeszcze tłum studentów. Wcale jej to nie uspokoiło. Spojrzała na zegarek. Zajęcia powinny trwać już od trzech minut. To brak szacunku dla jej studentów. – Witam wszystkich – przywitała się z grupą tłoczącą się pod aulą. Odpowiedzieli jej niezbyt zgranym, lecz entuzjastycznym chórem. Uśmiechnęła się i weszła do środka, a za nią pozostali. Skierowała się w stronę pulpitu i opadła na miękkie, sfatygowane krzesło. Powiodła spojrzeniem po auli wypełnionej młodzieżą w mniej niż połowie. Doskonale pamiętała, jak to jest być na ich miejscu. Często wracała myślami do tamtych dni, nierzadko z uśmiechem na twarzy. – Znacie taki zespół Brompton Cocktail? – rzuciła, zanim zdążyła o tym pomyśleć. Jej własne słowa wprawiły ją w zakłopotanie. Co też jej strzeliło do głowy? Po auli rozniosło się kilka entuzjastycznych okrzyków. – Jasne, że tak. A kto nie zna? – odezwał się Tomek, jeden z jej ulubionych studentów. – Są jednym z najbardziej uznanych współczesnych zespołów metalowych. – Ich gitarzysta prowadzący jest niesamowity – powiedział chłopak, siedzący obok. – Gdyby skończył z muzyką, mógłby zostać modelem. Podobno pochodzi z tych okolic. Fajnie byłoby kiedyś na niego wpaść – zachichotała blondynka w pierwszym rzędzie. – Ich perkusista zmarł kilka miesięcy temu. Byłaby wielka szkoda, gdyby zakończyli działalność. Są naprawdę świetni. – Tomek znów zabrał głos. – Ale dlaczego pani o nich pyta? Mają coś wspólnego z tematem zajęć? Właśnie. Po co zapytała? Skarciła się w duchu za brak kontroli nad własnym językiem. – Właściwie nie – powiedziała, wyjmując z torby notes i terminarz. – Dziś chciałabym porozmawiać z wami o tym, czy sukces ma tylko pozytywne skutki. Czy uważacie, że są sytuacje, kiedy lepiej zataić swoje osiągnięcia, żeby nie zostać wykorzystanym? – Myślę, że tak. – Pierwszy głos zabrał Tomek. – Jeżeli masz zbyt dużo pieniędzy lub użytecznych znajomości, nigdy nie możesz być pewny, czy ludzie nie chcą na tym zyskać.
– Ale kłamstwo ma krótkie nogi. – Z drugiego końca auli odezwał się głos sprzeciwu. Należał do Oli, która zawsze stawała w opozycji do Tomka. Karolina lubiła przysłuchiwać się ich dyskusjom, bo oboje wysnuwali ciekawe wnioski. Podejrzewała jednak, że ich sprzeciwianie się sobie nawzajem ma źródło w ich prywatnych relacjach. – Robi się z tego taki zamknięty krąg: ty nie ufasz, bo nie mówisz, jak dobrze ci się powodzi, więc jak ta druga strona ma zaufać tobie? Jeżeli wszyscy będziemy wszystkich bez przerwy podejrzewać, to niczego nie osiągniemy. Zaparkowała swojego mustanga na podjeździe przed domem, wciąż prowadząc rozmowę z doradcą finansowym. Wyłączyła tryb głośnomówiący, zabrała torbę z siedzenia pasażera i wygramoliła się niezdarnie z samochodu, przytrzymując telefon między uchem a ramieniem. Słuchała propozycji nowych funduszy inwestycyjnych. Przyłapała się w końcu na tym, że wcale nie słucha rozmówcy po drugiej stronie linii. Nawet nie wiedziała, kiedy się wyłączyła. Była zbyt zmęczona porankiem spędzonym nad raportami i zajęciami ze studentami. Czuła, że więcej informacji nie ma szans zagnieździć się w jej głowie tego dnia. Przynajmniej tak chciała myśleć. Karolinie wcale się nie podobało, że powodem jej roztargnienia był jakiś tam gitarzysta. Ile miała lat? Piętnaście? Otóż nie. Cholerne trzydzieści jeden! Poprosiła doradcę o przesłanie wszystkich informacji mailem i pożegnała się z nim. Po skończonej rozmowie miała ochotę po prostu wyłączyć telefon i udawać, że nie istnieje, aż do rana. Poczucie odpowiedzialności jednak okazało się silniejsze. Zablokowała klawiaturę i wcisnęła telefon do kieszeni różowych dżinsów. Gdy tylko weszła na podwórko, niemal natychmiast obok niej pojawił się Kazik. Polizał jej dłoń z entuzjazmem i zagrodził przejście, domagając się powitalnej pieszczoty. Podrapała go energicznie za uchem, nie mogąc się oprzeć jego wesołym oczom. – Jak ci minął dzień, wielkoludzie? – zapytała, pochylając się nad nim. – Pogoniłeś dziś jakiegoś kota? Nie? Wiewiórkę? Owczarek odpowiedział jej zadowolonym pomrukiem. Roześmiała się i ruszyła do drzwi wejściowych. Pociągnęła za klamkę i ustąpiły. Weszła do środka i natychmiast zrzuciła z nóg tenisówki. – Kuba, znów nie zamknąłeś drzwi! – zawołała. – Po co, skoro mamy obronnego psa? Rzeczywiście, Kazimierz na co dzień potrafił przerazić niejednego twardziela. Zdarzały mu się jednak chwile słabości, gdy zakochiwał się od pierwszego obwąchania w wytatuowanych nieznajomych. Karolina zaczęła mieć
wątpliwości co do jego kompetencji jako obrońcy rodzinnego domu. Weszła do przedpokoju i dostrzegła Kubę siedzącego na kanapie przed telewizorem, z laptopem na kolanach. – O której wróciłeś wczoraj do domu? – Przed trzecią – odpowiedział, nie odrywając wzroku od ekranu. – A o której miałeś wrócić? – Przed północą? – Bingo! Wygrał pan nagrodę specjalną. Może pan wybrać: zmywanie garów przez miesiąc lub telefon do rodziców. Wreszcie podniósł głowę znad laptopa i spojrzał na nią, zdziwiony. Rzadko wymierzała mu kary. Czasem żartowała tylko, że da mu szlaban na wyjścia albo coś w tym stylu. Teraz zdawała się być całkiem poważna. – Miesiąc to długo. – Trzy godziny spóźnienia też. – Dwa tygodnie? – Jeżeli tak bardzo nie lubisz zmywania, możesz wybrać pogawędkę z ojcem. Każdy zdrowy na umyśle nastolatek wolałby przez chwilę posłuchać biadolenia rodziców, niż zmywać przez miesiąc. Mirek nie był jednak ojcem, któremu można wcisnąć każdy kit i który szybko odpuszcza. Karolina też odbyła z nim w życiu kilka pogadanek i dobrze wiedziała, że nikt tak jak on nie potrafi odwoływać się do poczucia odpowiedzialności, a nic tak nie dogryzie człowiekowi jak własne sumienie. – Poddaję się – mruknął zrezygnowany. – Świetnie. Mam nadzieję, że zrobiłeś zakupy – rzuciła do bratanka i skierowała się w stronę kuchni. – Umieram z głodu. – To nasz szczęśliwy dzień. Po południu była tu twoja babcia i przyniosła gołąbki – powiedział. – Nie będziesz musiała znowu udawać, że umiesz gotować. – Udam, że tego nie słyszałam, niewdzięczniku. – Pamiętasz ten smród po tym, jak wydawało ci się, że umiesz sama zrobić sos do spaghetti? Karolina wzdrygnęła się na samo wspomnienie. Miliardy kobiet na świecie potrafiło samodzielnie przygotować posiłek. Uznała więc, że to nie może być nic aż tak trudnego. Poza tym spaghetti nie jest chyba jakimś wybitnie trudnym daniem. Niestety, przeceniła swoje możliwości. Smród, o którym wspomniał Kuba, unosił się w całym domu przez ładnych kilka dni. Karolinie trudno było pogodzić się z tym, że jej kulinarne umiejętności ograniczają się jedynie do tostów, jajecznicy i zupki z proszku. – Masz świetną pamięć, ale ciekawi mnie, czy nie zapomniałeś o zakupach. – Nikt nie jest doskonały.
– Całe szczęście, że moja babcia jednak jest. Tylko dzięki niej nie umrzemy z głodu. Rzuciła torbę na jedno z krzeseł stojących przy kuchennym stole. Zajrzała do lodówki, omiotła wzrokiem jej zawartość i zatrzasnęła drzwiczki. Nalała sobie szklankę soku z butelki znajdującej się na blacie. – Jadłeś już? – zawołała. – Tak! Ponownie otworzyła lodówkę i wyjęła z niej pojemnik z gołąbkami. Przełożyła jeden do miski i wstawiła go do mikrofalówki. Resztę schowała z powrotem. Usiadła na drewnianym krześle i od niechcenia sięgnęła po leżące na stole czasopismo. Przewracała kartki w poszukiwaniu czegoś interesującego, ale nie mogła się skoncentrować. Wciąż miała przed sobą twarz Janka: jego niebezpiecznie figlarny uśmieszek i parę intensywnie zielonych oczu, w których dostrzec można było tak wiele sprzeczności, że sama już nie była pewna, czy to aby nie jedynie wytwór jej wyobraźni. Z zamyślenia wyrwał ją zegar mikrofalówki. No tak, jedzenie. Zabrała się ze wszystkim do salonu i usiadła na kanapie obok bratanka. Oparła stopy na półeczce pod stolikiem i zatopiła w miękkich poduchach. Włożyła do ust pierwszy kęs gołąbka i uśmiechnęła się na myśl o babci, która wciąż tak dba o swoją wnuczkę. – Coś ciekawego? – zagadnął Kuba, nawet nie odrywając wzroku od ekranu laptopa. – Nieszczególnie – wymruczała z pełnymi ustami. Smak babcinych gołąbków nie sprzyjał dobrym manierom. – Co w szkole? – Nuda – odparł. Po chwili parsknął śmiechem. – A jednak. – Przypomniało mi się, jak Rosińska wywinęła dziś orła pod tablicą. Karolina zareagowała niepohamowanym wybuchem śmiechu, krztusząc się przy tym. Kuba chodził do tego samego liceum, które ona kończyła kilkanaście lat temu i w którym paru jej nauczycieli wciąż jeszcze pracowało. Oczami wyobraźni widziała jedną z najgroźniejszych nauczycielek, która wywraca się na środku sali, ku uciesze uczniów. Dałaby wiele, żeby zobaczyć tę akrobację osobiście. – Jak to wywinęła orła? – zapytała, gdy była już w stanie złapać oddech. – Normalnie. Zamienili nam sale i mieliśmy niemiecki w pracowni chemicznej, a tam jest taki podest pod biurkiem i tablicą. Przyszła Milecka i zagadała Rosińską tak, że ta nie zauważyła tego schodka i bum. Wyłożyła się jak długa. – Tak całkowicie? Leżała na deskach? – dopytywała Karolina, ocierając łzy rozbawienia, które zebrały jej się w kącikach oczu.
– Tak, całkowicie. Była tak zaskoczona, że nawet nie podparła się rękami. Po prostu padła na ten podest szczupakiem. Odstawiła drżącą ręką pustą miskę na stolik i chwyciła się za brzuch. Obraz wywracającej się nauczycielki nie chciał jej opuścić. – Reagujesz nieco zbyt entuzjastycznie jak na osobę w twoim wieku – wytknął jej Kuba. – W jakim wieku? – Zwróciła się do niego, posyłając mu oburzone spojrzenie. Po jej rozbawieniu nie było już śladu. – To znaczy… – zająknął się chłopak. – Dobra, wiem, że jestem za stara na to, żeby śmiać się z nauczycieli – powiedziała. – W ramach przeprosin idź pozmywać. – Ale teraz? – jęknął. – Tak, teraz. – Podkreśliła stanowczość swojej prośby, spychając go łokciem z kanapy. – Padam z nóg. – A nie mógłbym… – Nie, nie mógłbyś – powiedziała stanowczo. – Twój miesiąc na zmywaku właśnie się rozpoczął. Chłopak odstawił laptopa na stolik i niechętnie sięgnął po miskę i kubek, po czym powlókł się do kuchni. Chwilę później Karolina usłyszała szum wody w zlewozmywaku. W telewizji leciał właśnie jakiś serial, którego wątków nie próbowała nawet zrozumieć. Rozejrzała się za pilotem, ale jej wzrok zatrzymał się na leżącej na stoliku gazecie. Sięgnęła po nią. Było to czasopismo muzyczne, które prenumerował i czytał od deski do deski jej bratanek. Na okładce dostrzegła znajomą twarz. Uśmiechnęła się do siebie i pokręciła głową z rezygnacją. Czy to można już nazwać prześladowaniem? Okładkę czasopisma zdobiło zdjęcie pięciu facetów. Każdy w wieku około trzydziestu lat, z tatuażami i kolczykami, w koszulkach z budzącymi grozę napisami i wizerunkami kościotrupów oraz w skórzanych kurtkach. Na dole na czerwono wypisane były słowa: „Czy to koniec Brompton Cocktail?”. Niewiele myśląc, Karolina przewróciła kilka kartek w poszukiwaniu interesujących ją informacji. Trafiła w końcu na czterostronicowy artykuł zatytułowany: „Żałoba w szeregach Brompton Cocktail”. Jej wzrok przykuło niewielkie zdjęcie Janka, umieszczone w lewym dolnym rogu kartki. Miał inną fryzurę, ale od razu go rozpoznała. W rękach trzymał gitarę, a wyraz jego twarzy ujawniał najwyższy poziom ekstazy. W tle widać było czerwone i niebieskie światła. Pod zdjęciem umieszczony był podpis: „Johnny Madness podczas koncertu w Long Beach, Kalifornia, 2010 rok”. Kolejna fotografia przedstawiała piątkę młodych mężczyzn. Tym razem z trudem rozpoznała Janka. Mimo że miał na sobie koszulkę z krótkim rękawem,
nie dostrzegła ani jednego tatuażu. W jego nosie tkwił tylko srebrny kolczyk w kształcie kółeczka. Za to pozostali wyglądali na rasowych metalowców. Podpis na dole informował, że zdjęcie pochodzi z roku dwutysięcznego. Pochłonęła treść artykułu z wypiekami na twarzy. Dowiedziała się z niego, że zespół powstał z inicjatywy multiinstrumentalisty Craiga Petersona, który ostatecznie przejął obowiązki perkusisty. Przez lata skład ulegał zmianie i Peterson był praktycznie jedynym stałym członkiem Brompton Cocktail. To on sprawiał, że muzycy pojawiali się i znikali. Autor ze szczegółami opisywał wszystkie zmiany personalne i wkład, jaki muzycy wnosili w rozwój zespołu. Prawdziwy sukces BC zapewnił dopiero duet kompozytorski, który Peterson stworzył z polskim gitarzystą prowadzącym, Janem Drzewieckim, posługującym się pseudonimem Johnny Madness. Ostateczny skład zespołu ukształtował się po dołączeniu wokalisty Jake’a Saverigna w roku dwa tysiące pierwszym. Od tamtej pory BC systematycznie pięli się w górę. Z każdym albumem zyskiwali coraz większe uznanie wśród krytyków, fanów i środowiska. Mieli na swoim koncie wyjątkowo długie trasy koncertowe na niemal wszystkich kontynentach. Dobra passa skończyła się dwudziestego lutego tego roku, gdy świat obiegła wiadomość o śmierci założyciela zespołu. Oficjalną przyczyną zgonu Craiga Petersona było przedawkowanie środków psychotropowych i kokainy. Miał trzydzieści siedem lat. Brompton Cocktail zawiesili działalność do odwołania. Mówiło się jednak, że bardziej prawdopodobne jest rozwiązanie kapeli niż jej powrót w składzie bez Petersona. Na ostatniej stronie umieszczono kolejne zdjęcia. Pierwsze przedstawiało cały zespół podczas odbierania, dwa lata temu, nagrody Golden Gods za album roku. Na następnym widać było dwóch roześmianych mężczyzn obejmujących się ramionami. Jednym z nich był Janek, a drugim, sądząc po opisie, Craig Peterson. Perkusista miał na głowie imponującej wielkości irokeza w kolorze głębokiej czerni, z pomarańczowo-czerwonymi końcówkami. Ogolone do zera boki czaszki zdobiły wytatuowane skrzyżowane rewolwery. Z daty umieszczonej pod zdjęciem Karolina dowiedziała się, że zrobione zostało kilka tygodni przed śmiercią muzyka. W wyglądzie Janka nie zaszły praktycznie żadne zmiany. Poza drobnym szczegółem. Gdy podczas popołudniowego spotkania przyglądała mu się ukradkiem, sprawiał wrażenie odprężonego i zadowolonego. W jego oczach nie było jednak śladu radosnej iskry, którą miał na zdjęciu. W objęciach przyjaciela zdawał się promienieć. To, co Karolina widziała w restauracji, teraz wydało jej się jedynie namiastką. Uderzyło ją jego cierpienie. Nie okazywał go, ale ona wiedziała, że gdzieś głęboko w nim wciąż tli się ból po stracie bliskiej osoby. Mimowolnie jej myśli
powędrowały ku zmarłemu ojcu. Nigdy nie miała wystarczająco dużo czasu, żeby należycie go opłakiwać. Janek, w przeciwieństwie do niej, prawdopodobnie nie miał w tej chwili niczego, co mogłoby odwrócić jego uwagę. Karolina przestała rozczulać się nad sobą w momencie, gdy skończyło się jej dzieciństwo. Doskonale pamiętała dzień, w którym do ich domu zapukali funkcjonariusze policji z informacją o wypadku. Matka patrzyła na nich niewidzącym wzrokiem i milczała. Karolina nie mogła poradzić sobie ze swoimi uczuciami, a co dopiero z załamaniem matki. Jedyne, co mogła zrobić, to odciążyć ją i zająć się formalnościami. Ciało ojca było tak zmasakrowane, że identyfikacja mogła odbyć się jedynie na podstawie karty dentystycznej bądź badań DNA. Karolina poczuła ulgę. Nie wiedziała, czy zniosłaby widok jego martwego ciała, nawet przez chwilę. Nadzorowała przygotowania do pogrzebu razem z jedną z sióstr ojca. Mama i babcia były zbyt załamane, żeby się tym zająć. Karolina natomiast przez cały czas starała się myśleć, że organizuje pochówek kogoś obcego. Niewątpliwie pomagał jej fakt, że nie widziała zwłok ojca. Mogła udawać, że wyjechał, aby ściągnąć kolejny szrot do remontu. Dwa dni po pogrzebie przystąpiła do egzaminu maturalnego z języka polskiego, a potem do następnych. Przez cały czas udawała przed sobą, że ojciec wciąż żyje. Wiedziała, że nie może pozwolić sobie na załamanie, któremu uległa jej matka. Ktoś dla równowagi powinien pozostać przy zdrowych zmysłach. Robiła, co mogła, aby nie ulegać emocjom i kierować się zdrowym rozsądkiem. Po maturze przyszła kolej wyboru kierunku studiów. Karolina zastanawiała się również nad rezygnacją z wyższego wykształcenia. Żałoba jej matki była na tyle intensywna, że lekarz skłaniał się raczej ku diagnozie „depresja”. Straciła pracę i jedynym źródłem ich utrzymania stał się niewielki dochód z warsztatu samochodowego, który ojciec prowadził ze swoim przyjacielem. To jednak nie wystarczało, by opłacać rachunki, leczyć matkę i nie doprowadzić starego domu do ruiny. W oczach osiemnastoletniej Karoliny najrozsądniejszym wyjściem było porzucenie przyszłości akademickiej i pójście do pracy. Zapewne tak by zrobiła, gdyby nie śladowe przebłyski świadomości jej matki, która kategorycznie się temu sprzeciwiła. Kobieta wolała już sprzedać dom, niż pozwolić córce w taki sposób się poświęcać. Ostatecznie stanęło na tym, że Karolina rozpoczęła studia na kierunku zarządzanie miejscowego uniwersytetu. W międzyczasie łapała jakieś dorywcze zajęcia, żeby związać koniec z końcem. Głównym, a w końcu jedynym jej źródłem utrzymania było projektowanie stron internetowych na zlecenie. Umiejętność tę nabyła podczas pozalekcyjnych zajęć w liceum. Temat zainteresował ją na tyle, by dodatkowo samodzielnie pogłębiać swoją wiedzę. Z czasem miała coraz więcej zleceń, co pozwoliło jej wyprowadzić rodzinny budżet na prostą.
Kiedy po kilku miesiącach od śmierci męża stan Krystyny nie uległ poprawie, lekarz zaproponował skierowanie jej do szpitala. Karolina z miejsca wyraziła zgodę. Nie dopuszczała do siebie obaw związanych z umieszczeniem matki w klinice chorób umysłowych. Myślała zupełnie racjonalnie. Wiedziała, że sama nie jest w stanie dłużej się nią zajmować i sprawić, by jej depresja minęła. Hospitalizacja przyniosła zaskakujące efekty. Po kilku tygodniach Krystyna poczuła się lepiej. Któregoś dnia po prostu obudziła się w zupełnie dobrym nastroju. Natychmiast zażądała wypisu i wróciła do domu. Nigdy więcej nie wspominały o jej załamaniu. Matka Karoliny znów była pogodna i energiczna tak, jak przed śmiercią męża. Znalazła nową pracę i odnowiła dawne przyjaźnie. Odciążyła córkę od wielu codziennych zajęć, ale Karolina tak bardzo przyzwyczaiła się do życia na wysokich obrotach, że nie potrafiła już zwolnić. Podczas gdy Karolina po śmierci ojca zmagała się z wieloma problemami życia codziennego, Janek sprawiał wrażenie, jakby kompletnie pochłonął go żal po stracie przyjaciela. Nie wiedziała, czy dla innych było to równie oczywiste, ale fakt był niezaprzeczalny. Po kilku godzinach spędzonych nad papierkową robotą w końcu się położyła. Wcale nie była śpiąca, ale następnego dnia miała parę ważnych spotkań i musiała się wyspać. Gdyby nie to, pewnie pracowałaby do oporu. Jak zawsze. Przewracała się z boku na bok, szukając odpowiedniej pozycji. Nie to jednak nie pozwalało jej zmrużyć oka. Myślała o Janku. Artykuł, który przeczytała tego popołudnia, rozbudził jej ciekawość. Chciała wiedzieć więcej. Zrezygnowała ze snu. Postanowiła zaspokoić swoją ciekawość przed ekranem laptopa. Wpisała pseudonim Janka w wyszukiwarce internetowej. Pojawiło się mnóstwo rekordów. Kilka w języku polskim, ale w przeważającej większości po angielsku. Najpierw przeszła do grafiki. Jej oczom ukazały się wizerunki Janka z różnych okresów jego życia. Na niektórych zdjęciach był sam, na innych w towarzystwie kolegów z zespołu, jakichś muzyków lub pięknych młodych kobiet. Nagle poczuła nieprzyjemne ukłucie zazdrości na widok kolejnej całującej go dziewczyny. Płonąc ze wstydu, wpisała w wyszukiwarce: Johnny Madness’s girlfriend. Prawie na każdym zdjęciu obejmował inną piękność. – A więc takie z ciebie ziółko – mruknęła. Kiedy już napatrzyła się wystarczająco, zaczęła szukać jakichś informacji o jego życiu prywatnym. Nie było tego zbyt wiele. Większość artykułów skupiała się na jego karierze muzycznej. Krytycy, fani i inni gitarzyści komplementowali jego umiejętności. Znalazła jednak wzmiankę o tym, jak to kompletnie pijany lub naćpany odbierał nagrodę dla najlepszego gitarzysty roku dwa tysiące jedenastego. Tak
długo wyrażał swoją miłość do fanów i reszty zespołu, że siłą musieli ściągnąć go ze sceny. Natrafiła też na film nakręcony w studiu podczas pracy nad czwartym albumem Brompton Cocktail. Janek, w doskonałym humorze, oprowadzał dziennikarza i wtajemniczał go w cały proces. Chwilę później na jednym z ujęć nagrywał swoją partię. Przerywał często i przeklinał na cały głos. Nie na inżyniera, nie na techników ani swój instrument. Wściekał się tak na samego siebie. Na kolejnym ujęciu Janek siedział z gitarą na obrotowym krześle. Wydawał tak jazgotliwe dźwięki, że stojący obok niego basista uciekł z pomieszczenia, zatykając uszy. Następnie znów pokazano Janka podczas nagrywania. Przebierał palcami po gryfie z taką prędkością, że ledwo mogła dostrzec jego ruchy. Gdy nagranie zostało zakończone, mężczyzna obsługujący konsolę spojrzał na niego z prawdziwą czcią, poklepał po ramieniu i zapytał: „Stary, jak to zrobiłeś?”. Janek uśmiechnął się zawstydzony i wzruszył ramionami.
ROZDZIAŁ 4 –Możesz po mnie przyjechać? – zapytała Karolina. Właśnie pakowała swoją torbę plażową, trzymając telefon między uchem a ramieniem. – Samochód mi nawalił. – Powinnaś pozbyć się tego grata – napomniała ją Gośka. – Nigdy w życiu! – zaperzyła się. – Jeżeli to taki problem, to zamówię sobie taksówkę. – Jasne, że to nie problem, ale obiecałam Ewce, że zabiorę po drodze ją i dzieciaki. Obawiam się, że kiedy zapakują wszystkie swoje plażowe zabawki, ty możesz się już nie zmieścić. – Ach… – Karolina nagle rozczuliła się na myśl o rozbrykanych dzieciach przyjaciółki. – Zadzwonię do Janka, żeby zgarnął cię po drodze. – To nie będzie… – Próbowała jej to wyperswadować, ponieważ towarzystwo nowego znajomego wciąż było dla niej krępujące, jednak Gośka brutalnie weszła jej w słowo. – Muszę kończyć. Widzę patrol. Pa. W słuchawce rozległ się dźwięk oznaczający zerwane połączenie. Karolina oderwała komórkę od ucha i rzuciła gniewne spojrzenie w stronę wyświetlacza. – Jasne, patrol – mruknęła. Wróciła do składania plażowego ręcznika. Cieszyła się, że znalazły z Gośką i Ewką chwilę, żeby pojechać na plażę i złapać trochę słońca. Lena wyjechała na upojny weekend z małolatem, a Robert od ładnych kilku lat nie był w stanie przeżyć jednego dnia bez wizyty w biurze. Miały być tylko we trzy. No, oczywiście nie licząc dzieci Ewki. Nikt jej nie ostrzegł, że Janek też został zaproszony. Nie była pewna, co tak naprawdę zmienia jego obecność, ale wolałaby, żeby ktoś ją uprzedził. Może wtedy zdołałaby się jakoś wykręcić. Wrzuciła do torby jeszcze olejek do opalania i okulary przeciwsłoneczne. Zapięła umieszczoną na środku napę, zarzuciła torbę na ramię i z ociąganiem ruszyła na dół. Przy kuchennym stole zastała Kubę. Siedział ze skwaszoną miną nad stertą podręczników. Wyglądał, delikatnie mówiąc, żałośnie. – Ale ci dobrze – jęknął. – No nie wiem – mruknęła ledwo słyszalnie. Wizja kilkunastu minut spędzonych sam na sam z Jankiem w klaustrofobicznym wnętrzu samochodu przyprawiała ją o dreszcze. Czyżby to była ekscytacja? – Będziesz się opalać na plaży, podczas gdy ja muszę zakuwać. – Każdy ma to, na co zasłużył. Ja nigdy nie miałam zagrożenia – oświadczyła z dumą. – I to jeszcze z polskiego? Wstydź się.
– Taaa… Od kilku dni niczego innego nie robię – mruknął, zrezygnowany. – Jak ci idzie? – Nie wypowiem się na ten temat, dopóki nie dostanę mojej upragnionej dwójki. – Mówiłam ci, żebyś nie pogrywał sobie z Wilczyńską, bo to prawdziwa zołza – przypomniała mu. – Masz na nią jakiś sposób? – Mam. Jeden, ale niezawodny. – Odpowiedziało jej pełne nadziei spojrzenie Kuby. Ledwo powstrzymała się od wybuchu śmiechu. – Czytać lektury na czas. Zawiedziony bratanek cisnął w nią długopisem. Jednak zdążyła się w porę uchylić. Głowa Kuby opadła z dramatycznym pacnięciem na otwarty egzemplarz Lalki, podczas gdy jego ciotka zanosiła się śmiechem. Dorzuciła do swojej wielkiej torby butelkę wody mineralnej. W tym samym momencie, gdy zatrzasnęła drzwiczki lodówki, usłyszała klakson. Serce podskoczyło jej do gardła, ale ze wszystkich sił starała się nie ujawnić tego, że kolana jej zmiękły. Skarciła się w duchu za reakcję godną nastolatki. Odrobinę pomogło. – Jak wrócę, to cię przepytam, więc lepiej, żebyś wykorzystał wolną chatę na intensywną naukę – rzuciła na odchodne. Powoli przemierzyła podwórko aż do furtki. Miękkie kolana nie pomagały w graniu pewnej siebie. Janek czekał oparty o drzwi swojej toyoty. Uśmiechał się szeroko na jej widok. Odwzajemniła się tym samym. Nawet gdyby nie miała takiego zamiaru, to nie mogła się powstrzymać. Poczuła jednak zawód z powodu jego ciemnych okularów. Nie mogła przez nie dojrzeć jego zielonych oczu. – Podobno potrzebny ci transport – rzucił, otwierając przed nią drzwi. Zastanawiała się, czy wszyscy rockmani są tak dobrze wychowani, czy to sprawa indywidualna. – Rozrusznik mi padł. Dopiero dziś po południu mam odebrać samochód od mechanika. Wsiadła do środka i umościła się w wygodnym fotelu. Gdy tylko poczuła zapach Janka, wypełniający wnętrze rozgrzanego samochodu, zaciągnęła się mocniej, co niemal natychmiast wywołało w niej poczucie zażenowania. Wypuściła z płuc powietrze z głośnym świstem. Zaczynała mieć serdecznie dość swojego zachowania. Jednak znów wzięła głęboki wdech przez nos. Wysoka temperatura w samochodzie sprawiła, że charakterystyczna woń była szczególnie intensywna. Obszedł toyotę dookoła i usiadł za kierownicą. Przekręcił kluczyk w stacyjce i w tej samej chwili z radia huknął głośny metal. Karolina wzdrygnęła się, zaskoczona. Dłoń Janka natychmiast powędrowała ku odbiornikowi i w samochodzie zapanowała wręcz głucha cisza. – Przepraszam – powiedział zmieszany. – Zazwyczaj słucham głośno
muzyki podczas jazdy. – Nie przeszkadzaj sobie. Ja nie mam nic przeciwko. – Sięgnęła do radia i włączyła je, ale odrobinę ściszyła. – Po prostu zaskoczyło mnie to. Właściwie nigdy nie przejawiałam szczególnego zainteresowania muzyką, więc nie mogę powiedzieć, że jej nie lubię. Karolino, czy ty aby nie zaczynasz trajkotać jak rozhisteryzowana małolata? Znów skarciła się w duchu i nakazała opanowanie emocji. – Metal nie jest dla każdego – powiedział wymijająco Janek. – A dla kogo jest? – W sumie sam nie wiem – roześmiał się. – Czasem wydaje mi się, że słuchają go tylko popaprańcy, a grają wybitni popaprańcy. – Myślisz, że jesteś popaprany? – Każdy trochę jest, ale muzycy to szczególne przypadki. Nie odpowiedziała, bo niby co miałaby powiedzieć? Zastanawiała się, czy to jego szczególne popapranie nie jest przyczyną jej zachowania. Pocieszała się jednak w myślach, że niedługo jej minie. Skoro jej uczucia do złudzenia przypominają młodzieńcze zadurzenie, pewnie szybko się ulotnią. Tymczasem starała się opanować, skupiając całą swoją uwagę na muzyce. Nigdy wcześniej nie zwracała na nią uwagi. Było wiele innych rzeczy, na których się koncentrowała. Piosenka, której właśnie słuchali, była zdecydowanie cięższa od tego, co zazwyczaj puszczają w radiu, ale przypadła jej do gustu. Wokalista wyśpiewywał zaskakująco łagodnym głosem pogmatwany tekst o miłości, a w tle rozchodziła się mocna perkusja i ciekawie brzmiące gitary. – Czego właściwie słuchamy? – zapytała. Janek zerknął na nią, badając, czy rzeczywiście jest zainteresowana, czy chce po prostu przerwać milczenie. – Zespół nazywa się Deftones – odpowiedział zaskoczony faktem, że naprawdę ją to interesuje. – Utwór nosi tytuł Beauty School. – Podoba mi się – powiedziała. – „Strzelasz gwiazdami z karabinów twoich oczu” – zacytowała. – Ładne. Uśmiechnął się mimowolnie. Zdziwiło go, że poczuł ulgę. Karolina z taką łatwością zaakceptowała muzykę, którą lubił. Mało tego – powiedziała nawet, że jej się podoba. Był lekko zażenowany własnymi uczuciami i nie miał pojęcia, skąd się one biorą. Znów zamilkli. Utwór się skończył i teraz z głośników popłynął kolejny – You’ve Seen The Butcher. – Chyba musisz mnie pilotować. – Janek odezwał się w końcu. – Nie pamiętam, gdzie dokładnie jest ta plaża. Mam wrażenie, że przez ostatnie piętnaście lat to miasto zostało zburzone i postawione na nowo. Udzieliła mu wskazówek, dzięki którym kilka minut później zatrzymali się na parkingu przed plażą miejską. Karolina stwierdziła z rozczarowaniem, że
miękkość jej kolan jeszcze niezupełnie minęła. Wygramoliła się z samochodu dość niezdarnie, ale całą winę za brak koordynacji ruchowej zrzuciła na wielką torbę, spoczywającą na jej kolanach. Karolina miała już dzwonić do którejś z przyjaciółek, żeby pomogły im się znaleźć, ale okazało się to kompletnie niepotrzebne. Rozbrykane dzieci Ewy można było już z daleka dostrzec i usłyszeć. Ignaś biegał w kółko usypanej z piasku góry, pohukując jak Indianin, a jego młodsza siostra prawdopodobnie usiłowała go zatrzymać, pokrzykując z frustracji. Karolina na ich widok uśmiechnęła się szeroko i zapomniała o swoich problemach z kolanami. Natychmiast ruszyła w ich stronę, a chwilę później porwała Marcysię w objęcia i całowała w pulchne policzki. – Kto tak szybko biega? – zapytała, zasypując uradowaną dziewczynkę buziakami. – Ciocia, ja biegam szybciej – oburzył się Ignaś. – Bo masz dłuższe nogi, dryblasie – odparła, mierzwiąc mu włosy dłonią. Chłopiec przygładził zdewastowaną fryzurę i podbiegł do mamy, która siedziała na rozłożonym nieopodal ręczniku. Ewa poprawiła chłopcu do końca włosy i wytarła jego umorusaną buzię wilgotną chusteczką. – Mamo, kto to dryblas? – zapytał. – Ktoś bardzo wysoki – powiedziała, trąc chusteczką jego maleńkie rączki. Ignaś uśmiechnął się z satysfakcją i wrócił do zabawy w Indianina. Gdy tylko Karolina postawiła jego siostrę na ziemi, dziewczynka natychmiast pobiegła za nim. – Już myślałyśmy, że zboczyliście z drogi. – Gośka podkreśliła swoją aluzję chytrym uśmieszkiem. – Chyba mnie pomyliłaś z pewną blondynką sięgającą ci do ramienia – burknęła Karolina, rozkładając swój ręcznik tuż obok przyjaciółki. Zrzuciła klapki dużo bardziej zamaszyście, niż wymagała tego sytuacja. Potem zdjęła obszerną koszulkę i krótkie spodenki, zostając jedynie w stroju kąpielowym. Usiadła na ręczniku i zaczęła przetrząsać swoją torbę w poszukiwaniu olejku do opalania. Janek w tym czasie rozkładał ręcznik tuż obok niej. – Naprawdę? Jednoczęściowy? – mruknęła z dezaprobatą Gośka. – Od tej posuchy naprawdę zardzewiały ci zwoje mózgowe, skoro zapomniałaś, na czym polega podryw. W Karolinie jakby coś się zagotowało. Najprawdopodobniej była to krew, bo niemal natychmiast poczuła, jak jej policzki stają się nienaturalnie gorące. I bynajmniej nie miało to nic wspólnego z falą upałów. – Daruj sobie – warknęła. – Daruję sobie, kiedy ty sobie darujesz. Nigdy w życiu nie widziałam, żebyś nosiła na plaży strój godny starej ciotki. Robisz to specjalnie. Spójrz na niego. –
Skinęła głową w kierunku Janka. – Przynajmniej on nie utrudnia. Karolina nie zapytała już, czego Janek nie utrudnia. Była byt zajęta podziwianiem jego pięknie wyrzeźbionego ciała pokrytego tatuażami, które skrywał zazwyczaj pod podkoszulkami. Siedział na piasku kilka metrów dalej. Miał na sobie tylko krótkie spodenki. Dzieciaki dopadły go z serią pytań na temat wzorów na jego skórze. Cierpliwie odpowiadał na każde z nich. Żadnego nie zbywał. Starał się znaleźć słowa wyjaśnienia adekwatne do wieku przesłuchujących. Był tym tak pochłonięty, że Karolina mogła mu się przyglądać bezkarnie, bez obawy, że zostanie przyłapana. Zaczęła od obojczyków. Po obu stronach dostrzegła symetryczne ptaki w locie. Kruki? Nie było to nic wyszukanego. Po prostu czarne, rozpostarte skrzydła, ogon i dziób. Poniżej, na klatce piersiowej, znajdowało się już natomiast istne arcydzieło: dłonie, które dążą do zetknięcia się wskazującymi palcami. Do złudzenia przypominały te z fresku Michała Anioła Stworzenie Adama. Długo nie mogła oderwać wzroku od misternie zarysowanych konturów mięśni. Jego tatuażysta musiał być prawdziwym artystą. Na brzuchu układał się w półkole napis Brompton Cocktail. Na biodrach znajdowały się dwa rewolwery, których lufy skierowane były w stronę… Szybko odwróciła wzrok w kierunku wody. Zamrugała powiekami. Uznała, że orzeźwiająca kąpiel w jeziorze świetnie jej zrobi. Nie zastanawiając się wiele, poderwała się z ręcznika i ruszyła do brzegu. – Jest za zimna. Nikt się nie kąpie – zawołała Ewa. Rzeczywiście, w wodzie nie było nikogo. Karoliny to jednak nie zniechęciło. Dziarsko maszerowała do celu. Kiedy straciła z zasięgu wzroku fragment fresku Michała Anioła, mistrzowsko przeniesiony na skórę, poczuła się pewniej. Gdy tylko palce jej stóp zetknęły się z lodowatą wodą, wzdrygnęła się i odruchowo cofnęła. Miała ochotę spojrzeć przez ramię, żeby sprawdzić, czy przyjaciele to zauważyli, ale powstrzymała się. Nie zwlekała z wejściem do wody zbyt długo, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Nie mogła wrócić do reszty. Przynajmniej nie od razu. Wchodziła coraz głębiej, starając się nie myśleć o tym, że kąpiel skończy się zapewne zapaleniem płuc. Po kilku minutach jej ciało przyzwyczaiło się do niskiej temperatury i przestała odczuwać dyskomfort. Odbiła się stopami od dna i odpłynęła kawałek dalej. Odwróciła się w stronę brzegu. Nikt oprócz Janka nie zwracał na nią uwagi. – I czego się gapisz? – warknęła. Co prawda, czuła większy gniew do siebie niż do niego. W końcu ona też nie mogła oderwać od niego wzroku. Gdy wychodziła z wody, spodziewała się, że promienie słoneczne szybko ją ogrzeją. Nie mogła być jednak w większym błędzie. Majowe słońce nie radziło sobie z jej wychłodzonym ciałem. Nawet delikatny wietrzyk przypominał
smagnięcia biczem. Doszła do swojego ręcznika, cała dygocząc. – Miła kąpiel? – sarknęła Gośka. – Tak, bardzo orzeźwiająca – odparła hardo. Owinęła się szczelnie ręcznikiem i starała nie szczękać zębami zbyt głośno. Nie mogła nic poradzić na to, że trzęsła się jak galareta. – Weź mój ręcznik. – Usłyszała za sobą głos, na dźwięk którego przeszedł ją kolejny dreszcz. Tym razem niezwiązany z temperaturą. Chwilę później poczuła na ramionach silny dotyk i jej ciało owinięte zostało kolejnym ręcznikiem. Przeszedł ją następny dreszcz, gdy Janek zaczął pocierać jej plecy otwartą dłonią. – Mimo tych ostatnich upałów woda chyba nie zdążyła się jeszcze nagrzać – powiedział. – Karolina tak bardzo lubi pływać, że nie mogła się powstrzymać – rzuciła Gośka. Dlaczego nie udławisz się własnym językiem, małpo? – pomyślała jej przyjaciółka. Nie wiedziała, ile czasu przesiedziała w szczelnym kokonie z dwóch ręczników. Wciąż czuła przez materiał dotyk Janka. Uniemożliwiało jej to skupienie się na czymkolwiek. Od dawna nie było jej zimno, ale jakoś nie miała siły się poruszyć. Nie udawała nawet, że śledzi rozmowę, którą toczył z jej przyjaciółkami. Całe jej ciało stało się miękkie, niemal płynne. Dopasowywało się do jego dłoni, wędrujących po jej ramionach i plecach. Na szczęście Gośka wspaniałomyślnie darowała sobie w końcu nabijanie się z niej. Karolina doskonale zdawała sobie sprawę, że nie potrafi ukrywać swoich emocji. Dziewczyny zbyt dobrze ją znały, żeby nie zauważyć jej ogłupienia w towarzystwie tego faceta. Podczas gdy Ewa taktownie udawała, że niczego nie widzi, Gośka zazwyczaj bez skrępowania wyrażała swoje myśli. Karolina skarciła się w duchu za brak opanowania i obiecała sobie, że lada chwila weźmie się w garść. Zgrzytała zębami z wściekłości na przyjaciółkę. Nie miała wątpliwości, że Gośka, ku własnej uciesze, ściągnęła na nią to nieszczęście w postaci Janka. Po południu, gdy wszyscy mieli już dość słońca i piasku, a dzieciaki zmęczyły się zabawą, postanowili wrócić do domu. Pozbierali swoje rzeczy i ruszyli na parking. Pomogli Ewce zapakować dzieci do samochodu Gośki. Nie było to wcale takie łatwe, bo nagle maluchy dostały niespodziewanego zastrzyku energii. Janek jednak wykazał się zaskakującą znajomością dziecięcej psychiki i w tylko sobie znany sposób nakłonił Ignasia i Marcelinę, żeby dali się spokojnie zapiąć w fotelikach. O dziwo, świetnie poradził sobie też z obsługą tego ustrojstwa. – Jesteś wielki – powiedziała z niekłamaną wdzięcznością Ewka. – Odkąd Piotrek się wyprowadził do tej swojej… – Urwała, zaciskając wargi i tłumiąc
przekleństwo. – W każdym razie od tamtej pory dzieciaki są nieznośne. – To dla nich na pewno bardzo trudne – odparł ze zrozumieniem. – Pewnie po prostu nie wiedzą, co się dzieje. Są jeszcze małe, ale powinnaś z nimi szczerze porozmawiać i postawić sprawę jasno. – Łatwo powiedzieć – westchnęła zażenowana. – Mój przyjaciel przechodził coś podobnego. Jego syn miał rok, kiedy ten rozstał się z jego matką. Tamta sytuacja była fatalna, bo jego była żona utrudniała mu kontakty z chłopcem. Kiedy mały podrósł, miał naprawdę namieszane w głowie, bo nikt z nim nie rozmawiał. W końcu Nate i jego matka doszli do porozumienia. Porozmawiali z nim szczerze, i to naprawdę pomogło. Wiem, że rozwód to stresująca sytuacja, ale dla dobra dzieci powinniście chociaż się tolerować. Złość kiedyś minie. Ty też kogoś poznasz i wszystko się ułoży. Nadal będziesz się zastanawiać, jak mogłaś wyjść za tego palanta – roześmiał się – ale poczujesz ulgę, że się rozstaliście, bo dzięki temu dostaniesz coś lub kogoś, na kogo naprawdę zasługujesz. Wszystkie trzy patrzyły na niego jak zahipnotyzowane, co wprawiło go w zakłopotanie. – To było piękne – westchnęła Gośka. – Nie powinieneś stanąć po jego stronie? Wiesz, taka solidarność plemników? – zapytała podejrzliwie Ewa. – Nie solidaryzuję się z palantami, którzy nie doceniają faktu, że mają w domu piękną, inteligentną, zabawną żonę i dwójkę rozkosznych dzieciaków – oświadczył z powagą. – Jedźmy już – zażądała twardo Ewka. – Jestem tylko słabą kobietą ze świeżo złamanym sercem. Posłucham go jeszcze chwilę i wpadnę po uszy. Karolina roześmiała się nienaturalnie piskliwie, co nie uszło uwadze Gośki. Rzuciła jej pełen satysfakcji uśmieszek, co natychmiast sprowadziło ją na ziemię. Koniec robienia z siebie idiotki, pomyślała. Jako że w samochodzie Gośki nie było dla niej miejsca, Karolina znów miała jechać z Jankiem. I tym razem otworzył jej drzwi, zanim sam wsiadł do samochodu. W środku było niesamowicie duszno. – Lubisz towarzystwo kobiet, prawda? – zapytała. – Bardzo. – Uśmiechnął się. – Towarzystwo kobiet działa na mnie kojąco. Szczególnie kiedy większość czasu spędzam z samymi facetami. No wiesz, trasy koncertowe, sesje nagraniowe. Świat hard rocka jest niemal zupełnie zdominowany przez mężczyzn. Brakuje mi wtedy platonicznych relacji z kobietami. – Bez prób zaciągnięcia ich do łóżka? – Różnie bywa – roześmiał się. – Moja najlepsza przyjaciółka jest narzeczoną basisty BC, więc narobiłbym sobie niezłych kłopotów, gdybym próbował. A tak na poważnie, to Jess jest niesamowita. Gdybyś ją poznała, od razu
byś ją pokochała. – Też jest muzykiem? – Nie, Jess jest… Nie wiem, jak to ująć. Jess jest jak szósty członek zespołu. Wiele dla nas zrobiła i nadal robi. – Długo się znacie? – Znam ją tak długo jak Gabe’a, naszego basistę. Są parą niemal od zawsze. Kiedyś zapytałem go, jak zaczęli się spotykać, ale wzruszył tylko ramionami i powiedział: „Zwyczajnie. Wychowywaliśmy się na tym samym osiedlu”. Musiałabyś poznać Gabe’a, żeby to zrozumieć. Nigdy nie spotkałem kogoś bardziej małomównego i zamkniętego w sobie niż on. Za to Jess bardzo lubi o tym opowiadać. – Uśmiechnął się na wspomnienie tamtego wieczoru podczas pierwszej trasy, w którą pojechał z zespołem. Wciąż jeszcze gromadził informacje na temat nowych przyjaciół, a wyjątkowo silna więź łącząca basistę z jego dziewczyną wydawała mu się czymś zupełnie nadzwyczajnym. Upatrzyła go sobie jeszcze w podstawówce. Bardzo ubolewała nad tym, że nie zwracał na nią uwagi. Pocieszający okazał się fakt, że nie zwracał też uwagi na żadną inną dziewczynę. Poświęciła ładnych parę lat, żeby się do niego zbliżyć. Zaczęła interesować się tym, co interesowało jego. Tak zapałała miłością do heavy metalu. Gabe nie mógł dłużej pozostać obojętny na zakochaną w nim po uszy dziewczynę, która w dodatku rozumiała i podzielała jego miłość do muzyki. Parą zostali na początku liceum. Rodzice Jess nie lubili Gabe’a. Uważali, że nie jest odpowiednim towarzystwem dla ich córki. Byli pewni, że to on odciąga ją od nauki. Bądź co bądź, zaczęła więcej uwagi poświęcać zespołowi, do którego właśnie dołączył, niż własnym stopniom. Ku zgorszeniu rodziny i sąsiadów, zaczęła się też nosić jak rasowa metalówa. Po skończeniu liceum Jess nie poszła na studia, tak jak planowali jej rodzice. Nie złożyła papierów na żadną wyższą uczelnię. Była już wtedy managerem Brompton Cocktail i poświęciła się zespołowi bez reszty. Zamieszkała z Gabe’em w obskurnej kawalerce w dzielnicy, do której policja bała się zaglądać. Nawet na to lokum ledwo starczało im pieniędzy, ale byli szczęśliwi. Janek zawsze był pod wrażeniem tego, że ich związek przetrwał te wszystkie trudności. Bezustannie się wspierali, mogli liczyć na siebie nawzajem w każdej sytuacji, podczas gdy wokół wszyscy zdradzają, oszukują i rozstają się, nie próbując nawet walczyć o miłość. Bez wątpienia Jess wybrała najlepiej, jak mogła. Gabe był naprawdę porządnym facetem. Nigdy się nie upijał, unikał narkotyków i kłopotów. W ogóle nie potrafił kłamać i przez to czasem mu się obrywało. Nie interesowały go też inne kobiety. Miał Jess i czasem, gdy na nią patrzył, Jankowi wydawało się, że dziewczyna jest całym jego światem. Kiedy zespół przygotowywał się do nagrania trzeciego albumu, Jess nagle oświadczyła, że nie może być dłużej managerem grupy. Uważała, że ma zbyt małe
kwalifikacje, by dalej rozwijać ich karierę. Zrobiła dla nich wszystko, co mogła, ale teraz potrzebowali kogoś lepszego. Chłopaki nie chcieli o tym słyszeć. To Jess załatwiła im pierwsze występy. Stała godzinami w pełnym słońcu i rozdawała ulotki, zachęcając ludzi do przyjścia na koncert. Sama robiła na koszulkach nadruki z nazwą zespołu i sprzedawała je na prowizorycznych stoiskach w klubach. Potrafiła wykopać spod ziemi pieniądze na naprawę sprzętu i transport. To ona załatwiła im pierwsze demo i znalazła wytwórnię, która wydała ich debiutancki album. Wszyscy mieli wobec niej dług wdzięczności i nie wyobrażali sobie nikogo innego w roli managera zespołu. Jess była jednak zdecydowana. Dotarła do faceta, który był odpowiedzialny za sukcesy czołowych współczesnych kapel metalowych, i nakłoniła go, by wziął pod swoje skrzydła Brompton Cocktail. Postawiła ich przed faktem dokonanym. Nawet Craig nie mógł dłużej protestować. Od tamtej pory Jess kierowała fanklubem zespołu. – Teraz dopiero jest w swoim żywiole – parsknął śmiechem Janek. – Na początku wydawało mi się, że Jess opiekuje się nami tylko ze względu na Gabe’a, ale z biegiem czasu zrozumiałem, że jest naszą najbardziej oddaną fanką. Ona po prostu kocha tę muzykę. Gdy pojechali w pierwszą trasę bez Jess, dziewczyna dostawała szału. Wydawało jej się, że to będzie prostsze. Bez przerwy wydzwaniała do chłopaków i wypytywała o wszystko. Przede wszystkim o Gabe’a. Nie przewidziała tego, że będzie za nim aż tak tęskniła. Odkąd zaczęli się spotykać, nigdy nie rozstawali się na dłużej niż kilkanaście godzin. Nie tylko ona tęskniła. Kiedy Nate zobaczył zdjęcia Jess przyklejone nad pryczą Gabe’a w busie zespołu, wszyscy nabijali się z niego tygodniami. – Bez niej w trasie było zupełnie inaczej. Ona trochę nas niańczyła. Pilnowała, żebyśmy nie chodzili głodni i wstawali na czas. Niekiedy nawet zajmowała się naszym praniem – roześmiał się z zażenowaniem. – Jest jak matka, siostra i najlepszy kumpel w jednym. – Rzeczywiście, musi być niesamowita – mruknęła Karolina. Bardzo chciała nie czuć zazdrości, ale nie miała nad tym kontroli. – Potrafisz przyjaźnić się z kobietami i do tego świetnie radzisz sobie z dziećmi – rzuciła, usiłując zmienić temat. Przeszła jej ochota na słuchanie opowieści o wspaniałej Jess. – Zupełnie nie wiem dlaczego, ale dzieci mnie lubią. Pewnie podświadomie wyczuwają, że ja też je bardzo lubię – zaśmiał się. – Dzieci są nieustraszone. W przeciwieństwie do dorosłych nie kłamią, a nawet jeśli, to są w tym tak beznadziejne, że to wcale się nie liczy. Nie mam zbyt dużego doświadczenia z dziećmi. Z wyjątkiem Tobiego, o którym wspominałem. Nate, jego ojciec, jest gitarzystą rytmicznym w BC. Kocha go ponad wszystko i stara się spędzać z synem tyle czasu, ile może, dlatego siłą rzeczy ja też widuję go stosunkowo często.
Bardzo lubię tego dzieciaka. – Ile ma lat? – Dwanaście, właściwie w przyszłym miesiącu kończy trzynaście. – Uśmiechnął się na wspomnienie chłopca. – Świetnie gra na gitarze. Zdaniem Craiga dużo lepiej niż jego ojciec, gdy dołączył do BC. Niemal w tej samej chwili, gdy wypowiedział na głos ostatnie zdanie, z jego twarzy zniknął uśmiech. W jego miejsce pojawił się grymas bólu, pasujący jak ulał do smutku czającego się głęboko w jego zielonych oczach. Chciała zapytać go o Craiga od momentu, gdy dowiedziała się, kim jest i przez co przeszedł. Czuła jednak, że to zbyt osobisty temat na rozmowę z kimś, kogo poznało się zaledwie parę tygodni temu. – Mógłbyś wysadzić mnie przy warsztacie samochodowym na końcu mojej ulicy? – zapytała po chwili krępującej ciszy. Miała nadzieję jak najszybciej oddalić się od nieprzyjemnego tematu. – Jasne. Coś poważnego stało się z twoim samochodem? – Rozrusznik w końcu padł – westchnęła ciężko. – Mój mechanik ostrzegał mnie, że wkrótce się to zdarzy. Niestety, to dość leciwe auto, więc musi specjalnie sprowadzać części z zagranicy. – Nie lepiej sprawić sobie coś nowszego? – Czuję się emocjonalnie związana z tym samochodem. Dostałam go od taty na osiemnaste urodziny. – Osiemnaste? – zapytał zdumiony, rzucając jej zaciekawione spojrzenie. – Tak – przyznała. – Pewnie teraz szybciutko liczysz, ile może mieć lat, bo od mojej osiemnastki minęło już sporo czasu. – Wcale nie miałem… – Mam trzydzieści jeden lat, a mój staruszek czterdzieści siedem – oznajmiła z dumą. – Idę z tobą do tego mechanika – oświadczył rozbawiony. – Muszę zobaczyć tego grata. – Teraz na pewno nigdzie nie pójdziesz – zaperzyła się. – Nie zbliżysz się do mojego samochodu nawet na dziesięć metrów za tę zniewagę. Może i była nowoczesną kobietą biznesu, ale samochód, tak jak rodzinny dom, miał dla niej wartość większą niż wszystkie pieniądze świata i czuła się z nim emocjonalnie związana. Wiedziała, ile czasu i poświęcenia kosztowało jej ojca znalezienie go i doprowadzenie do ładu. – No, proszę cię – jęknął. – Powiedz chociaż, jaka to marka. – A co cię to interesuje? Już w myślach odesłałeś go na szrot. – Daj mi szansę, żebym zmienił zdanie. Zatrzymali się właśnie przed warsztatem samochodowym. – Mustang GT CS.
– Czterdziestosiedmioletni GT? – zapytał zdumiony. – W Polsce? – Mój tata prowadził kiedyś ten warsztat ze swoim przyjacielem, panem Sławkiem – powiedziała, spoglądając na budynek. – Pan Sławek w latach osiemdziesiątych wyjechał do Stanów i spędził tam trochę czasu. Pracował jako mechanik i złapał kilka kontaktów. Kiedy wrócił, otworzyli z tatą interes. Zajmowali się między innymi ściąganiem zabytkowych amerykańskich aut. Zdziwiłbyś się, ilu pasjonatów chciałoby jeździć czymś takim. Na osiemnaste urodziny, tuż po zdaniu egzaminu na prawo jazdy, dostałam pięknego czerwonego forda mustanga GT CS z sześćdziesiątego ósmego roku. Kocham ten samochód. Pan Sławek pomaga mi utrzymać go przy życiu. Pochłania to całkiem sporo pieniędzy, ale to nieważne, bo to jedna z najpiękniejszych pamiątek, jakie zostały mi po tacie. Motoryzacja była jego wielką pasją. Nigdy nie pozbędę się tego auta. – I nie powinnaś. – Pokiwał głową. – Kiedy bliscy odchodzą, pamiątki są potrzebne. Lepsze to niż nic. Znów miała wrażenie, że mówi o sobie i Craigu.
ROZDZIAŁ 5 Kilka następnych dni minęło Karolinie na doprecyzowaniu umowy zbycia udziałów w firmie, której była współwłaścicielką od paru lat. Przedmiotem jej działalności było wdrażanie systemów ERP. Zarządzał nią znajomy Karoliny z czasów studenckich. W tamtym czasie była bardzo zainteresowana informatyką i nowinkami w dziedzinie technologii, dlatego niemal bez wahania weszła w projekt opracowany przez Marcina. Sukces przedsięwzięcia opierał się w sporej mierze na szczęściu, ale nie zniechęciło ich to. Zdrowy rozsądek podpowiadał Karolinie, że mogą ponieść sromotną klęskę. Intuicja jednak jej nie zawiodła. Może i firma nie przynosiła kolosalnych zysków, przewidywanych przez Marcina, ale nie mogli narzekać. Z czasem jednak obszar zainteresowań Karoliny nieco się zmienił i pozostawiła rozwój firmy w rękach wspólnika. Ustalili, że w dogodnym momencie odsprzeda mu swoje udziały. W mniemaniu Karoliny właśnie nadeszła odpowiednia chwila. Razem ze swoim asystentem przygotowali właściwą umowę i teraz pozostawało tylko ją podpisać. – Zastanów się jeszcze – powiedział Marcin. – Dobrze nam się układało. – Mówisz, jakbyśmy się rozwodzili – parsknęła śmiechem. Siedzieli w przestronnej sali konferencyjnej. Zajmowali miejsca po przeciwnych stronach metalowego stołu o szklanym blacie. Byli sami. Ich asystenci zostali za drzwiami. Oboje czuli, że nie będą ich potrzebować. To spotkanie miało bardziej prywatny niż służbowy charakter. – Bo trochę tak jest – przyznał niechętnie. – Muszę nieco posprzątać w moim kurniku. – A Integro Soft jest dla ciebie zgniłym jajem – westchnął. – Nie udawaj, że o tym nie marzyłeś. Od samego początku to była twoja firma. To ty wszystko zaplanowałeś. Ja tylko dołożyłam kasę. Integro Soft to twoje dzieło. – Nie do końca. Bez ciebie niczego bym nie wskórał i chcę, żebyś to wiedziała. – Jestem pewna, że mnie przeceniasz, ale wiem, o co ci chodzi. Podpisuj – ponagliła wspólnika i rzuciła w niego piórem. Odpowiedział jej łagodnym uśmiechem. – Na pewno nie będziesz tego żałowała? – O co ci chodzi? Będziesz miał sto procent udziałów, i to w całkiem dobrej cenie. – To prawda, ale nauczyłem się od ciebie, że pieniądze to nie wszystko. – Jako biznesmen nie powinieneś chyba posiadać takiej wiedzy. – Tobie wyszła na dobre.
– Nie obraź się, ale ja mogę sobie pozwolić na taką ekstrawagancję. Ty niekoniecznie. – Niemal zabolało. – Skrzywił się, jakby naprawdę odczuwał ból. – Będzie mi ciebie brakowało. – Przecież żadne z nas nie umiera. – Wiem. Będzie mi brakowało ciebie jako wspólniczki. Do kogo będę ganiał z każdym problemem? – Masz prawnika, księgowych i całą masę innych ludzi, ale jeżeli oni ci nie wystarczą, mój numer telefonu wciąż jest taki sam. Podpisuj wreszcie! Marcin westchnął ciężko i przysunął do siebie umowę. Przewrócił stronę i złożył na następnej zamaszysty podpis. Potem to samo zrobił z drugim egzemplarzem. Po wszystkim jeden z nich podał Karolinie. – Nie można było tak od razu? – Uśmiechnęła się i podała mu dłoń na znak przypieczętowania umowy. – Nie mogę uwierzyć, że z taką beztroską pozbywasz się firmy, którą budowaliśmy razem tyle lat – odparł, przytrzymując jej dłoń nieco zbyt długo jak na zwykły biznesowy układ. – Przestań. Od dłuższego czasu w nic się nie wtrącałam. – Skoro mamy za sobą tę formalną część, może teraz gdzieś wyskoczymy? – zaproponował. – Drink? Co ty na to? Jak za starych, dobrych czasów. Ach, stare, dobre czasy. Karolinie wydawały się naprawdę stare. Marcin nie należał, co prawda, do grona jej najbliższych przyjaciół, ale znali się i lubili od ponad dziesięciu lat. Na studiach spędzali ze sobą dużo więcej czasu. Przede wszystkim podczas rozkręcania Integro Soft, ale także prywatnie, odreagowując w klubach związany z pracą i nauką stres. Marcin był niezastąpionym kompanem. – Z przyjemnością – odparła, uśmiechając się z nostalgią na wspomnienie tamtych „starych, dobrych czasów”. Wyszli z sali konferencyjnej. Tak jak się spodziewali, za drzwiami zastali swoich asystentów. Oboje tak bardzo pogrążeni byli w rozmowie, że nie spostrzegli otwierających się drzwi. Dopiero pogodny śmiech pracodawców sprowadził ich na ziemię. Kuzynka Marcina, Magda, jego prawa ręka, była niską, nieco tęgawą, świeżo upieczoną absolwentką prawa. Nie udało jej się załapać na aplikację, więc kuzyn przyjął ją do siebie na staż. Bardzo szybko wdrożyła się w nowe obowiązki. Marcin nie szczędził jej pochwał przed wspólniczką, opowiadając, jak nieraz ratowała go z prawdziwych opałów. Niewątpliwie miała dryg do tej roboty. Natomiast wysoki blondyn w okularach był asystentem Karoliny. Andrzej wciąż jeszcze studiował. W przyszłym roku miał bronić swojego drugiego magistra. Tym razem z ekonomii. Pierwszego miał z filologii polskiej. Karolina ceniła sobie jego wszechstronność. Był najbardziej kompetentnym człowiekiem,
z jakim dane jej było pracować, i martwiła się, że wkrótce nadejdzie moment, gdy ją opuści. Już na wstępie Andrzej poinformował ją, że marzy o posadzie maklera, a praca u niej to jedynie przystanek na drodze do upragnionego celu. – Na dziś już skończyliśmy – zwróciła się do asystenta Karolina. Schowała swoją wersję umowy do skórzanej teczki. – Jutro zaczniemy pracę nad Afrodytą. – Naprawdę robisz czystkę – rzucił Marcin. – Ja też już wychodzę – zwrócił się do kuzynki. – Do zobaczenia jutro. Udali się do pubu nieopodal biura Marcina. Lubił to miejsce. Często wpadał tam po pracy. Dla Karoliny był to jednak pierwszy raz. Przez ostatnie lata rzadko wychodziła, chyba że do własnych lokali, ale ten przypadł jej do gustu. Wystrój utrzymany był w stylu marynarskim: liny, statki w butelkach i szanty były może nieco tandetne, ale w tym konkretnym zestawieniu wydawały się urzekające. Usiedli przy barze i zamówili kolejkę. – O co chodzi z tą czystką? – zapytał w końcu. – Robię miejsce na nowe projekty – skłamała. Nie miała ochoty opowiadać Marcinowi o swoim wypaleniu. – Masz coś konkretnego na oku? – Kilka pomysłów, ale nic nie jest jeszcze dopracowane – odpowiedziała wymijająco. Poczuła, że przyjacielski wypad zamienia się powoli w wywiad gospodarczy. I pomyśleć, że Marcin był kiedyś taki wyluzowany… No cóż. Ona też była. – Ilu udziałów masz zamiar jeszcze się pozbyć? – Na razie myślę o salonach piękności i firmie ogrodniczej. Zastanawiam się też nad Kuchnią. Potem zobaczymy – usiłowała go zbyć. – Jak sprawy między tobą a Dorotą? – zapytała z nadzieją, że ten temat skutecznie odwróci jego uwagę od interesów. – Wiesz, jak to z nami jest – westchnął ciężko. – Nie potrafimy ze sobą wytrzymać, ale żyć bez siebie też nie możemy. Rzeczywiście tak właśnie było. Marcin i Dorota byli ze sobą od liceum. Ich burzliwy związek przechodził więcej wzlotów i upadków niż jakikolwiek inny znany Karolinie. Jej zdaniem, ich relacje byłyby świetnym materiałem na książkę. Nie wiadomo tylko, czy wyszłaby z tego komedia, czy raczej dramat. Odkąd pamiętała, potrafili się kłócić wyjątkowo zajadle o byle błahostkę. Po wielkiej burzy następowało wielkie pojednanie i na krótki moment w ich związku zapanowywał spokój. Idylla jednak nigdy nie trwała długo. Znów znajdowali powód, żeby zerwać. I tak w kółko. Karolina trafiła ze swoim pytaniem na moment po burzy, kiedy kurz opadał i po wielkim gniewie nie było już śladu. Marcin zaczynał tęsknić za Dorotą i myślał już o tym, żeby do niej wrócić. – Nie myślałeś kiedyś, żeby naprawdę z nią skończyć i poszukać kogoś,
z kim mógłbyś stworzyć normalny, zdrowy związek? – zapytała. – Zwariowałaś? – oburzył się. – Kocham ją. Nie wyobrażam sobie życia z kimś innym. – Więc dlaczego wciąż z nią zrywasz? – Bo nie mogę z nią wytrzymać – oświadczył zrezygnowany, wpatrując się w dno pustej szklanki. Poczuła, że kolejna porcja czegoś mocniejszego dobrze mu zrobi. Zlitowała się nad byłym wspólnikiem i skinęła w stronę barmana, żeby zamówić jeszcze jedną kolejkę. Na skutek wypitego alkoholu, sens – a może raczej jego brak – ich rozmowy dotarł do niej z opóźnieniem. Czy ten, kto łączył ludzi w pary za pomocą mitycznej siły zwanej miłością, dobrze się bawił, wycinając takie numery? Dlaczego nie możemy zakochiwać się w zgodzie z logiką? Gdyby każdy znalazł osobę podobną do siebie i obdarzył ją uczuciem, świat byłby prostszy. Ale czy piękniejszy? Karolina w całym swoim życiu nie spotkała pary mniej dobranej niż Marcin i Dorota. Im po prostu nie mogło się udać. Lgnęli do siebie jak ćmy do ognia, z tym że nie było pewności, które jest czym. Nie zmieniało to jednak faktu, że Marcin nigdy nie był szczęśliwszy niż tuż po powrocie do ukochanej i bardziej zdruzgotany niż zaraz po rozstaniu. Niemal natychmiast jej myśli powędrowały ku nowo poznanemu mężczyźnie. Oczywiście obwiniła o to lekki szumek w głowie, który czuła, zabierając się do trzeciego drinka. W przypadku jej i Janka ktoś również robił sobie ewidentne jaja. Postanowiła, że ostatecznie skończy z miękkimi kolanami i brakiem języka w gębie. Od tej pory będzie traktowała go jak wszystkich innych ludzi na tej planecie. W końcu niczym zasadniczo się od nich nie różnił. Jeżeli nie będzie się powstrzymywała przed poznaniem go bliżej i wyciągnie na światło dzienne wszystkie jego sekrety, na pewno okaże się zwyczajny. Tak, uznała, że ciągnie ją do niego, bo jawi się wszystkim jako zraniony, wrażliwy, nierozumiany rockman. Jednak to tylko maska. Gdy pozbywamy się masek, wszyscy, w gruncie rzeczy, jesteśmy do siebie podobni. Pojechała do domu taksówką. Na szczęście na spotkanie z Marcinem podwiózł ją Andrzej, i zostawiła swój samochód przed domem. Następnego dnia nie będzie musiała go szukać. Wyrzuciła z siebie pospiesznie adres. Dobrze, że zrobiła to na tyle wyraźnie, żeby nie musieć powtarzać. Kierowcy taksówek chyba powinni kończyć jakieś kursy rozszyfrowywania słów pijanych pasażerów. Zdecydowanie była wstawiona. Nie tak bardzo, jak Marcin, ale miała problemy z wyraźnym mówieniem. Powinna darować sobie rozchodniaczka. Nagle pomyślała o Kubie i poczuła, jak ogarnia ją panika. Która godzina? Co
on sobie pomyśli, widząc ją wracającą w nocy do domu w takim stanie? Usilnie szukała zegarka, ale nigdzie w taksówce go nie było. Widziała tylko migające neonowe cyferki licznika. Uświadomiła sobie, że przecież ma zegarek na nadgarstku, ale w ciemności nie mogła dojrzeć wskazówek. I nagle ją olśniło. Przypomniała sobie, że przecież jest piątek i Kuba pojechał na weekend do domu. Odetchnęła z ulgą i rozsiadła się wygodniej. Zauważyła, że starszy pan za kierownicą zerka na nią w lusterku wstecznym i uśmiecha się pobłażliwie. Zawstydzona, odwróciła twarz do okna. – Ciężki dzień? – zagaił. – Ciężki dzień, miesiąc, rok – westchnęła ciężko. – Ciężkie życie – skwitowała. Gdy podjechali pod jej dom, taksówkarz zapalił światełko nad lusterkiem wstecznym i odczytał kwotę z licznika. Sięgnęła do portmonetki i wyjęła pierwszy z brzegu banknot. Nie mogła skupić wzroku na tyle, żeby odczytać nominał. Gdy zaczął się wiercić, szukając reszty, uznała z ulgą, że dała mu wystarczająco dużo. – Reszta dla pana – powiedziała. – Dziękuję. – Dziękuję. Dobranoc pani. Otworzyła drzwi i z trudem wygramoliła się na zewnątrz. Potknęła się o krawężnik i usłyszała chichot odjeżdżającego taksówkarza. Unikała wysokich obcasów jak ognia. Teraz właśnie przypomniała sobie, dlaczego. – Ale śmieszne – mruknęła. Poprawiła żakiet i mocniej chwyciła rączkę skórzanej teczki. Wyprostowała się, usiłując zachować pozory trzeźwości. Może ktoś uwierzyłby, że naprawdę wraca ze spotkania biznesowego. Gdyby nie ta pora. Ulica okazała się zupełnie pusta, więc była swoim własnym jednoosobowym audytorium. Udawanie przed samą sobą jest zawsze najtrudniejsze. Furtka skrzypnęła, obwieszczając jej przybycie. Niemal natychmiast poczuła przez rajstopy miękką sierść swojego psa. Ucieszyła się, że ktoś jednak na nią czekał. Nie lubiła wracać do pustego domu. Wyciągnęła bezwiednie rękę, żeby go pogłaskać. Trafiła na grzbiet. – Jak ci minął wieczór, wielkoludzie? – Trochę nudno, ale Kazik dotrzymał mi towarzystwa. – Usłyszała w ciemnościach. Poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Teraz biło w przełyku. Zawsze lekceważyła ostrzeżenia znajomych i rodziny i nie chciała zamontować alarmu ani nawet porządnego zamka w furtce. Przecież miała wielkiego, groźnego psa. Psa, który najwyraźniej wpuszczał na podwórko kogo popadnie. I wtedy przez szumek w głowie przebił się głos rozsądku. Kazimierz tylko raz przez całe swoje pięcioletnie życie – pomijając lata szczenięce, gdy ufał
każdemu i w nikim nie wzbudzał strachu – wpuścił nieznajomego. – Janek? – zapytała z nadzieją. Z zaskoczeniem stwierdziła, że nagły stres niemal zupełnie ją otrzeźwił. A przynajmniej na tyle, by nie bełkotać. – Tak. – Co tu robisz? – Nie miałem co ze sobą zrobić i pomyślałem, że wpadnę, żeby pogadać – powiedział. – A tak naprawdę to moją siostrę odwiedził jej facet. Obawiam się, że noc spędzona na wysłuchiwaniu przez cieniutką ścianę odgłosów życia seksualnego mojej młodszej siostry odcisnęłaby piętno na mojej psychice, więc musiałem się ulotnić. – Rozumiem. – Nie było cię, więc pozwoliłem sobie zaczekać. Otrząsnąwszy się odrobinę, ruszyła do drzwi wejściowych. Poszedł za nią. – Długo tu jesteś? – Nie wiem. Kilka godzin – oznajmił niewyraźnie. – Przepraszam – dodał już pewniejszym głosem. – To niegrzeczne tak tu na ciebie czatować. Powinienem już iść. Ruszył do furtki niemal w tym samym momencie, gdy skończył wypowiadać ostatnie zdanie. – Cieszę się, że przyszedłeś – powiedziała. Zatrzymał się i odwrócił w jej stronę. – Cieszę się też, że zaczekałeś. I skoro jeszcze nie poszedłeś, to nie ma powodu, żebym miała cię nie zaprosić do środka. No, chyba że nie znajdę kluczy w tych ciemnościach. Usłyszała, jak podchodzi do niej. – Powinnam zostawić zapalone światło na zewnątrz. Nie spodziewałam się, że wrócę tak późno. Zanurkowała ręką w przepastnej torbie i natknęła się na masę rzeczy. Wyczuła długopis, szminkę, okulary przeciwsłoneczne, pendrive’a, portmonetkę, pióro. W końcu wymacała breloczek przypięty do kluczy. Wyjęła je z triumfalnym uśmiechem, którego na szczęście nikt nie mógł zobaczyć. – Przepraszam, ale… – zaczął Janek, lecz nagle się wycofał. – Czy ty jesteś pijana? – To aż tak widać? – Widać – nie. Jest na to zbyt ciemno. Raczej czuć. – Przepraszam – powiedziała zawstydzona. Jej wolna dłoń mimowolnie powędrowała do ust. – Dawno tego nie robiłam i moja tolerancja na alkohol chyba się zmniejszyła. Wcale dużo nie wypiłam. Może teraz w pubach mniej rozwadniają drinki – dodała na swoje usprawiedliwienie. Janek na szczęście taktownie tego nie skomentował. Weszli do środka. Karolina poszła przodem. Znała rozkład domu na pamięć
i z powodzeniem mogła się po nim poruszać po ciemku, a do tego w szpilkach i na rauszu. Zapaliła światło i przeszła do kolejnego pomieszczenia. Janek podążył za nią, mrużąc przyzwyczajone do ciemności oczy. Zatrzymali się w kuchni. – Łał – powiedział zaskoczony. Wpatrywał się w nią, jakby widzieli się po raz pierwszy w życiu. – Co? – zapytała zaniepokojona. Zerknęła na swoją białą jedwabną bluzkę, oczekując, że znajdzie tam kompromitującą plamę po tym wściekle czerwonym drinku, który piła. Takie historie zdarzały jej się żenująco często. Tym razem jednak materiał był nieskazitelnie czysty, choć w niektórych miejscach dość mocno wygnieciony. – Wyglądasz inaczej – powiedział. Do tej pory widywał ją w dżinsach i wyciągniętych podkoszulkach. Nie licząc oczywiście przyjęcia, na którym się poznali. Karolina ceniła sobie wygodę i zazwyczaj kierowała się nią w doborze garderoby. Spotkania biznesowe były jednak wyjątkiem. Wtedy wyglądała nienagannie. Tym razem miała na sobie idealnie dopasowany, szary kostium z żakietem i ołówkową spódnicą oraz czarne szpilki. Włosy gładko zaczesała w elegancki kok i zrobiła nieco mocniejszy makijaż niż zazwyczaj. Skoro po całym dniu spędzonym na spotkaniach i kilku godzinach upijania się w knajpie jej strój wywarł na nim takie wrażenie, żałowała, że nie widział, jak wyglądała rano. Wtedy dopiero byłby pod wrażeniem. – Tak wyglądam, gdy pracuję – powiedziała. – Wracasz z pracy? – zapytał z niedowierzaniem. – O tej porze, i to w dodatku… – Kim ty jesteś, żeby robić mi wymówki?! – warknęła ostro. – Przepraszam… Ja nie chciałem – wyjąkał speszony. – To ja przepraszam – powiedziała. Usiadła przy kuchennym stole z butelką wody mineralnej. – Ale jestem niewychowana. Napijesz się czegoś? – Szklankę wody, jeśli można – powiedział. Wstała od stołu i zaraz przyniosła mu szklankę i butelkę. Znów opadła na krzesło i westchnęła z ulgą. Zrzuciła z nóg niewygodne buty. – Sprzedałam dziś udziały jednej z firm, których byłam współwłaścicielką – powiedziała. Sama nie wiedziała, dlaczego poczuła nagle silną potrzebę wytłumaczenia się przed nim. Może to wyrzuty sumienia przez ten nieoczekiwany wybuch? A może nie chciała, żeby myślał, że upija się tak bez okazji? – Zrobiłam słaby interes, ale ważne, że mam to już za sobą. – Dlaczego słaby? – Odsprzedałam swoje udziały mojemu wspólnikowi po zaniżonej cenie. – Dlaczego to zrobiłaś? – zapytał, szczerze zdumiony.
Myślała, że krótkie wyjaśnienie wystarczy. Nie rozumiała, dlaczego interesuje go jej praca. Przywykła raczej do tego, że o interesach rozmawia tylko ze wspólnikami. No i czasem ze studentami. Dla pozostałych było to zwyczajnie nudne. – Bo znamy się od dawna – zaczęła wyjaśniać. – Jest dla mnie tak jakby przyjacielem. Ta firma to jego pomysł i zasługuje, żeby mieć ją w całości. – A co z tobą? – Mnie to już nie interesuje. – Dlaczego więc nie zażądałaś tyle, ile faktycznie powinnaś dostać za te udziały? – Bo wiedziałam, że Marcin nie ma takich pieniędzy, a gdyby się zadłużył i coś poszło źle, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. Poza tym chciałam pozbyć się tego balastu jak najszybciej. – To bardzo szlachetne – powiedział z uznaniem. – Taaa… Dlatego czasem nie nadaję się do tej roboty – mruknęła. – Potem poszliśmy z Marcinem do pubu i upiliśmy się na smutno. Mieliśmy, co prawda, inne plany, ale samo jakoś tak wyszło. Wiesz, jak to jest. Melancholia nie potrzebuje zaproszenia. – Uśmiechnęła się kwaśno. – Czasem wystarczy tylko jeden drink. W każdym razie ponarzekaliśmy sobie trochę na nasze życia. – Na co konkretnie narzekałaś? – Konkretnie to on głównie narzekał, ale ja też znalazłabym parę rzeczy, które można by poprawić – wymamrotała z brodą opartą na dłoni. – Na przykład zamek od spódnicy wbija mi się w biodro. Chyba przytyłam od czasu, gdy miałam ją na sobie ostatni raz – wyznała, nie panując nad segregacją myśli nadających się do wypowiedzenia na głos przy mężczyźnie. – Idę się przebrać. Zaskakująco energicznie zerwała się z krzesła i pobiegła schodami na górę. Wpadła do swojej sypialni. W pośpiechu zrzuciła z siebie „służbowe” ciuchy i włożyła swój ulubiony duet – dżinsy i podkoszulek. Czuła się o wiele lepiej, niż gdy wychodziła z pubu. Wyjęła z koka wsuwki i zostawiła je na toaletce. Jej włosy opadły swobodnie na ramiona i plecy. Przeczesała je palcami i rozrzuciła. W takim wydaniu czuła się o wiele bardziej sobą. – Wejdź na górę! – zawołała w stronę schodów. – Posiedzimy na balkonie. Potrzebuję świeżego powietrza. Zanim Janek zdążył do niej dołączyć, otworzyła drzwi i wyszła na zadaszony taras. W ciemnościach wymacała włącznik światła i trzy latarnie rozbłysły przytłumionym światłem. Podeszła do barierki i wyjrzała przez nią. Zobaczyła na dole jasny zarys sylwetki Kazika. Chodził wzdłuż płotu, merdając nerwowo ogonem. Karolina wetknęła palec w ziemię balkonowej skrzynki. Na szczęście Kuba podlał kwiaty przed wyjazdem. Zbliżały się wakacje, więc niedługo sama będzie
musiała o tym pamiętać. – Fajnie tu masz. – Usłyszała za sobą jego głos. – Też mi się podoba – mruknęła z rozmarzeniem, wpatrując się w korony drzew. Niektóre z nich zasadził jej dziadek, a inne ona z pomocą ojca. – A ty? Jak mieszkasz? Nagle zapragnęła wiedzieć, jak żyje. Nie ukrywał, że podoba mu się jej rodzinny dom, ale czy jego mieszkanie było podobne? Czy gwiazdorzy jego pokroju nie powinni wybierać raczej surowo wykończonych, nowoczesnych loftów w modnych dzielnicach dużych miast? Albo może okazałe rezydencje z chmarą ochroniarzy… – Mieszkam kątem u siostry – powiedział. – Chodziło mi o twój własny dom. W Stanach. – Mam domek przy plaży. Z okien na piętrze widzę ocean. Lubię ocean. – Uśmiechnął się lekko. – Może to dziwne, ale uspokaja mnie. Im bardziej wzburzone są fale, tym ja jestem spokojniejszy. – To musi być piękny widok. – I jest. Nie ma nic piękniejszego niż ocean. Za nim tęsknię najbardziej, kiedy wyjeżdżam. – A dom? Jaki jest? – Odkupiłem go kilka lat temu od młodego małżeństwa z dwójką dzieci. Właściwie niewiele w nim zmieniłem. Nadal jest tam pokój z tapetą w misie – parsknął śmiechem. – Dlaczego nie urządziłeś go po swojemu? – Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Nigdy nie przywiązywałem wagi do dekoracji wnętrz. Kupiłem go dla widoku. – Naprawdę musisz lubić ocean – stwierdziła. Nigdy nie słyszała, żeby ktoś zdecydował się na zakup nieruchomości ze względu na widok z okien. Właśnie zauważyła coś, co ich łączy: oboje podejmują ważne życiowe decyzje pod wpływem emocji. – Mówiłem ci – zaśmiał się. Karolina odeszła od barierki i usiadła na drewnianej ławce. Świeże powietrze rzeczywiście działało na nią kojąco, ale cały dzień spędzony w niewygodnych szpilkach dał jej popalić. Janek usiadł na krześle obok niej. – Opowiedz mi coś o swoim życiu. Cokolwiek – rzuciła szybko, widząc jego zdezorientowaną minę. – Mam wrażenie, jakbym wpuściła obcego do domu. Do tego w środku nocy. – Nie wiem, co chciałabyś wiedzieć. – Mówiłeś o swojej rodzinie, której nie widziałeś od lat, i o przyjaźni z Robertem. Opowiedz mi o tym, jak żyłeś po wyjeździe z Polski. – Och, to długa historia. W dodatku pełna szalonych przygód, których nie
powinno się opowiadać damie, jeżeli nie chce się do końca zniszczyć swojej reputacji. – Po pierwsze, mamy mnóstwo czasu. Po drugie, poszperałam w Internecie i czytałam takie rzeczy na twój temat, że nic, co powiesz, mnie nie zaszokuje. Po trzecie, muszę zdradzić ci pewien sekret. – Pochyliła się ku niemu, szepcząc konspiracyjnie: – Nigdy nie byłam damą. Raczej dziewczyną z sąsiedztwa. – Dobra, ale na twoją odpowiedzialność. – W odpowiedzi wywróciła oczami. Wyjechał zaraz po maturze. Rodzice opłacili mu studia prawnicze na UCLA. Miał zostać adwokatem i kontynuować rodzinną tradycję. Na początku nawet mu się to podobało. Szczególnie że studiował za granicą. Niewielu młodych ludzi miało wtedy takie możliwości. Jego ojciec przeczuwał, że Janek nie palił się do prawa, i dlatego wyszedł z inicjatywą studiów w słonecznej Kalifornii. Chciał go zwyczajnie przekupić, ale to, niestety, nie poskutkowało. W mniemaniu ojca Janek postradał zmysły, rzucając studia na amerykańskiej uczelni, żeby grać na gitarze z nikomu nieznanym zespołem. – Twoi rodzice nie akceptują tego, że wybrałeś muzykę? – zapytała. – Myślę, że ojciec nadal ma z tym problem. Jestem bardziej podobny do mamy. Muzyka jest zapisana głęboko w moim DNA, ale potrzebowałem katalizatora, żeby ją wyzwolić. Rzuciłem studia jeszcze przed ukończeniem drugiego roku. Wszystko przez Craiga – powiedział, po czym wbił wzrok w swoje dłonie. Wyglądał tak, jakby miał się już nie odezwać, ale Karolina chciała wiedzieć więcej i nie miała zamiaru zadowolić się niczym. – Był perkusistą w twoim zespole? – zapytała. – To raczej ja byłem gitarzystą w jego zespole – poprawił ją. – Poznałem Craiga po czterech miesiącach pobytu w Stanach. Kolega z akademika załatwił mi pracę w sklepie muzycznym niedaleko kampusu. Zaopatrywały się tam głównie studenckie kapele, z których prawdopodobnie żadna nie przetrwała do dziś. Craig pracował tam od dawna. Niemal zupełnie zatracił się w opowieści o najlepszym przyjacielu. Pozwolił sobie na szczerość i język całkowicie mu się rozwiązał. Do tej pory był powściągliwy w zdradzaniu szczegółów swojego życia. O Craigu opowiadał otwarcie, z przyjemnością dzieląc się swoimi wspomnieniami z Karoliną. Craig Peterson był sierotą. Został porzucony przez matkę narkomankę zaraz po urodzeniu. Nigdy nie poznał ani jej, ani swojego ojca. Przez całe dzieciństwo tułał się po domach dziecka i rodzinach zastępczych. Urodził się z wadą serca, która odstraszała potencjalnych rodziców adopcyjnych, choć nie było to nic poważnego. Gdy tylko podrósł, zaczął pakować się w kłopoty. Bójki i kradzieże były na porządku dziennym. Nikt nie chciał dziecka sprawiającego tyle problemów, dlatego zawsze był sam. Nieszczęśliwe dzieciństwo odbiło na nim piętno, którego nigdy się nie pozbył.
Jako ośmiolatek, za sprawą nastoletniego wolontariusza, zainteresował się muzyką. Craig zwykł mawiać, że muzyka była jego pierwszym przyjacielem i wyznaczała mu cel. Uratowała go przed samotnością i cierpieniem. Od tamtej pory poznał wiele gatunków muzycznych i opanował wiele instrumentów. Zawsze przychodziło mu to z niebywałą łatwością. Jakby miał to we krwi. Był bardzo utalentowanym muzykiem. Pierwsze zespoły zakładał jeszcze jako dzieciak. Już wtedy wiedział, że muzyka jest jego jedynym planem na życie. Był bardzo skupiony na osiągnięciu celu. Przestał ładować się w kłopoty. Myślał tylko o muzyce. Wyszukiwał dzieciaki, które miały talent i potencjał. Jego wizja wyklarowała się, dopiero gdy miał siedemnaście lat. Wtedy założył Brompton Cocktail. Przez wiele lat szukał odpowiednich muzyków. Dla Craiga „odpowiedni” nie znaczyło tylko utalentowany i zdolny. Z tego, co mówił Janek, Craig był prawdziwym dyktatorem w początkowym okresie funkcjonowania zespołu i pozostali muzycy mieli przede wszystkim sprostać jego oczekiwaniom i nie doprowadzać go do wściekłości, co wcale nie było takie proste. Gdy się poznali, Janek miał dwadzieścia lat. Craig dwadzieścia dwa. Od razu nawiązali ze sobą dobry kontakt. Starszy kolega szybko wprowadził go w obowiązki sprzedawcy w sklepie muzycznym. Craig od samego początku budził w Janku głęboki podziw. Był całkowicie niezależny i wolny. Pracował w sklepie, żeby mieć z czego żyć, a wszystkie pozostałe pieniądze ładował w swój zespół. Roztaczał wokół siebie aurę, która kazała wszystkim mieć się na baczności. Przed nikim się nie płaszczył. Był sobą i albo to się ludziom podobało, albo nie. Janek był dumny ze swojej kiełkującej przyjaźni z Craigiem. Dużo rozmawiali o muzyce. Peterson był jak chodząca encyklopedia. Właściwie dzięki niemu Janek odkrył metal. Craig pożyczał mu swoje płyty, których nocami w akademiku słuchał na discmanie. Ówczesny skład Brompton Cocktail wciąż ulegał zmianie. Rob, ich gitarzysta prowadzący, właśnie odszedł. Jego dziewczyna spodziewała się dziecka i nie mógł sobie dłużej pozwolić na granie w zespole, który nie przynosi praktycznie żadnego dochodu. Craig był wściekły. Właśnie po wielu latach walki udało im się nagrać pierwszy album i mieli zaplanowanych paręnaście występów. Nic wielkiego, same supporty w małych klubach. Jednak to był pierwszy krok i gdyby sobie odpuścili, nigdy nie zrobiliby następnego. Za sprawą intryg Craiga Janek szybko zajął miejsce Roba. Przez dwie dekady swojego życia nigdy nie pomyślał o graniu w zespole, a teraz miał jechać w najprawdziwszą trasę. Był zachwycony. Od tamtej pory Janek dzielił czas między zajęcia, pracę w sklepie i próby zespołu. Musiał szybko nauczyć się wszystkich utworów, bo dwa tygodnie później
grał już pierwszy koncert jako nowy gitarzysta prowadzący. Jeszcze przed pierwszym występem Rob podesłał zespołowi swojego kumpla, Nate’a. Facet okazał się naprawdę niezłym gitarzystą. Janek przyznał to, mimo że miał on zająć jego miejsce. Poczuł zawód, że jego kariera w zespole skończy się jeszcze przed pierwszym wspólnym koncertem. Bądź co bądź, już się trochę przywiązał do myśli, że będzie grał w prawdziwej metalowej kapeli. Wtedy Craig zrobił coś, czego nikt się po nim nie spodziewał. Przyjął nowego na swoje miejsce. Miał grać z nimi po skończeniu tej krótkiej trasy. Oczywistym było, że nie przygotuje się do występów w przeciągu kilku dni, które im zostały. Nikt jeszcze wtedy nie wiedział o nowej intrydze Craiga. Po skończonej trasie Peterson powiedział Jankowi, żeby rozglądał się za nowym wokalistą. Na początku myślał, że źle się zrozumieli. Przecież Craig był wokalistą. Janek uznał, że jego przyjaciel chce odejść, ale nic podobnego. On po prostu chciał wywalić Tylera, dotychczasowego perkusistę, a potem sam zająć jego miejsce. Od samego początku wszyscy wiedzieli, że między nimi zgrzyta, i to był właściwie główny powód decyzji Craiga. Tyler był świetnym perkusistą. Grał jak sam szatan. Jednak Craig był szefem i jego słowo było święte. Wtajemniczył w swój plan tylko Janka i Nate’a. Nie powiedział ani słowa Gabe’owi, bo wiedział, że ten jest zbyt uczciwy i prędzej czy później wygada się przed Tylerem. Poszukiwania nowego wokalisty trwały ponad rok. Musieli zachowywać się dyskretnie, żeby Tyler nie dowiedział się, że jego dni w BC są policzone. Gdyby zostawił ich na lodzie z dnia na dzień, tak jak wcześniej Rob, mogliby mieć problemy. Craig próbował nawet podebrać kilku wokalistów z tych studenckich zespołów, które zaopatrywały się w ich sklepie. Wszystko na próżno. Sława Craiga Petersona zdecydowanie go wyprzedzała. Wszyscy słyszeli historie o jego dyktatorskich zapędach. Nikt nie chciał być jego marionetką. Śpiewać tak, jak on zagra, a na koniec zostać po prostu usuniętym jak śmieć. Jednak czas ich gonił. Craig chciał, żeby na następnym albumie BC śpiewał już nowy wokalista. Przełom w poszukiwaniach nastąpił w dwudzieste drugie urodziny Janka. Craig zabrał go do swojego tatuażysty. Stwierdził, że żaden szanujący się metalowiec nie może mieć skóry nieskazitelnej jak niemowlak. Powiedział, że Janek zwyczajnie psuje wizerunek zespołu. Zgodę uzyskał dopiero po wlaniu w przyjaciela kilku głębszych. Salon tatuażu Kałamarz znajdował się na Sunset Boulevard. Jego właścicielem był Billy Ink. Mężczyzna przywitał ich serdecznie jak starych przyjaciół. Craig uważał go za największego artystę w tym fachu i tylko jemu pozwalał zbliżać się do siebie z maszynką. Facet rzeczywiście był świetny. Janek, z zachwytem na twarzy, długo oglądał albumy z jego pracami w poszukiwaniu właściwego wzoru. Żeby go ośmielić, Craig powiedział, że wytatuuje się pierwszy.
Wybrał dla siebie skrzydło kruka, którym Billy miał zakryć niezbyt udany tatuaż na jego prawym ramieniu. Janek przez cały czas uważnie przyglądał się pracy artysty. Najpierw za pomocą kalki naniósł na skórę wzór, potem obrysował kontury. Po wypełnienie Craig miał wrócić za kilka tygodni, gdy wszystko się zagoi. Efekt końcowy tak bardzo spodobał się Jankowi, że zażyczył sobie identycznego tatuażu. Zdążył już wytrzeźwieć i był pewien swojej decyzji. Jakoś dziwnie podniecała go świadomość, że będzie miał taką samą dziarę jak ten fenomenalny muzyk i jego najbliższy przyjaciel. Gdy siedział na kozetce i w skupieniu śledził działania tatuażysty, niespodziewanie usłyszał śpiewany a cappella utwór Cemetery Gates Pantery. Dosłownie wbiło go w oparcie. Po minie Craiga domyślił się, że przyjaciel poczuł to samo. Billy natomiast, jak gdyby nigdy nic, wciąż opowiadał im o swoim ostatnim kliencie tatuującym się w wersety z Biblii. Głos dochodził z zaplecza. Obaj z Craigiem nie spuszczali oczu z uchylonych drzwi, ciekawi zagadki, która się za nimi skrywała. W końcu z zaplecza wyszedł wysoki, chuderlawy, ubrany całkowicie na czarno chłopak. Miał sięgające ramion jasnobrązowe włosy i gładko ogoloną przyjazną twarz. Wyglądał na ich rówieśnika. Miał słuchawki na uszach i walkmana przyczepionego do paska. Gdy tylko ich zobaczył, zamilkł i zsunął jedną słuchawkę. – Cześć – powiedział, uśmiechając się do nich. – Jake? – Mimo że ewidentnie się znali, Craig spojrzał na niego, jakby widział go pierwszy raz w życiu. Jake zabrał się do dezynfekowania sprzętu, podczas gdy Craig i Janek nie spuszczali z niego wzroku. Dawno przestali słuchać opowieści Billy’ego. Obaj wiedzieli, że znaleźli wokalistę dla Brompton Cocktail. Jake Saverign był najmłodszym z trzech synów Billy’ego Inka. Studiował historię sztuki na tym samym uniwersytecie, na którym Janek zgłębiał tajniki prawa. Po zajęciach pracował w salonie tatuażu ojca. Od dziecka fascynował go jego zawód i chciał iść w ślady Billy’ego. W wieku dwudziestu lat sam już z powodzeniem wykonywał tatuaże i miał swoich stałych klientów. Ludzie mu ufali, bo w końcu był synem i uczniem samego Billy’ego Inka. Gdy Janek i Craig przedstawili mu swoją propozycję, zareagował sceptycznie. Był szczęśliwy, robiąc tatuaże. Nigdy nawet nie myślał, żeby śpiewać zawodowo. Po prostu lubił sobie czasem coś zanucić. Craig okazał się jednak na tyle przekonujący, że Jake zgodził się na jedną próbę. Umówili się na weekend. Jeszcze tego samego dnia Craig zadzwonił do Tylera, żeby mu powiedzieć, że już nie jest perkusistą jego zespołu. Był zdeterminowany, żeby pozyskać Jake’a na stałe. Tyler nie przyjął tej wiadomości dobrze. Jeszcze przez jakiś czas
nie dawał im spokoju. Zgodnie z oczekiwaniami Craiga, Jake przyjął jego propozycję, choć nadal nie podchodził do całego projektu z nadmiernym entuzjazmem. – Nie tańczył tak, jak mu zagrał Craig. Już go lubię – powiedziała Karolina. – Dlaczego? – zapytał zdezorientowany, wyrwany niespodziewanie ze swojej opowieści. – Ten cały Craig wydaje się naprawdę nieznośny. Nie liczył się z uczuciami innych, tylko po trupach dążył do celu. – Nie przesadzaj. Żeby stworzyć coś wartościowego, czasem trzeba coś poświęcić. Tyler miał wielki talent, ale był leniwy, uparty i nie szło się z nim dogadać. Niczego byśmy z nim nie osiągnęli. Craig go wyrzucił dla naszego wspólnego dobra. Był liderem. Niewygodne decyzje były jego działką. – A co z Jakiem? Był szczęśliwy jako tatuażysta. – Jako wokalista jest szczęśliwszy, uwierz mi. Poza tym nadal czasem tatuuje, żeby nie wyjść z wprawy. Craig był wizjonerem. Tamtego dnia, w moje dwudzieste drugie urodziny, zobaczył przyszłość Jake’a. Nie pomylił się. Doszłabyś do takiego samego wniosku, gdybyś tylko go poznała. Zaraz po tym, jak Jake stał się oficjalnym wokalistą Brompton Cocktail, a Craig na stałe usiadł za zestawem perkusyjnym, zespół zaczął intensywne próby. Jake musiał nauczyć się wszystkich dotychczasowych utworów i opanować te przygotowane przez Janka i Craiga z myślą o drugim albumie. Nagrania zaczęły się zimą dwa tysiące drugiego roku. Nowa płyta coś zmieniła. Cały zespół miał świadomość, że weszli na nowy, lepszy poziom. Drugi album Brompton Cocktail znalazł się nawet na liście najlepiej sprzedających się płyt w Stanach Zjednoczonych. Co prawda, na szarym końcu, i do tego na krótko, ale przynajmniej mieli pewność, że dotarli do większej liczby odbiorców, podczas gdy ich debiut przemknął niemal bez echa. Promocja obejmowała kilka tygodni trasy koncertowej w małych klubach na Zachodnim Wybrzeżu. Podróżowali od miasta do miasta w małym busie. Gdyby nie dziewczyna Gabe’a, która w tamtym czasie była ich managerem koncertowym, zapewne przymieraliby głodem i nie wróciliby z tej trasy w jednym kawałku. Jess zawsze dbała, by byli na miejscu w odpowiednim czasie, mieli czyste ciuchy i nie byli głodni. Kiedyś Gabe zwierzył się chłopakom ze swoich obaw co do pozycji w zespole. Kiedy Craig zaczął mieszać w dotychczasowym składzie, ich basista był pewien, że niedługo przyjdzie czas na niego. Peterson roześmiał się wtedy i obiecał mu, że dopóki nie pozbędzie się Jess, to on nie pozbędzie się jego. Prawda była jednak taka, że Gabe doskonale wiedział, czego Craig od niego oczekuje. Zdążył go świetnie poznać. Przez kilkanaście lat istnienia Brompton Cocktail Craig nigdy nie pomyślał o zmianie basisty. Gabe od początku był pewniakiem.
Trasa promująca drugi album Brompton Cocktail spowodowała zmiany w życiu Janka i Jake’a. Obaj musieli rzucić studia. Nie byli w stanie dłużej godzić muzyki i nauki. Rodzina Janka nie przyjęła tego najlepiej. Ojciec natychmiast kazał mu wracać do domu i odciął go od pieniędzy. Janek musiał się też wynieść z akademika. Zamieszkał wtedy z Craigiem. Petersonowi było to bardzo na rękę, bo dzięki temu jego przyjaciółka ograniczyła nieco swoje „spontaniczne” wizyty. Craig i Allie znali się i przyjaźnili od dawna. Przez pewien czas byli w tej samej rodzinie zastępczej. Dziewczyna nie ukrywała wcale tego, że się w nim podkochuje. Zawsze wspierała go w dążeniu do celu i, tak jak Jess, była niemal pełnoprawnym członkiem zespołu. W pierwszych latach działalności Brompton Cocktail obie dziewczyny były bardzo pomocne. – Czy kiedykolwiek byli parą? – Nie. Wszyscy wiedzieliśmy, że kochają się do szaleństwa, ale Craig nigdy nie pozwolił, żeby to się rozwinęło. – Dlaczego? – Mówił, że ta odrobina przyzwoitości, którą miał w sobie, nie pozwalała mu obarczać jej swoim popieprzeniem. Na początku wydawało mi się to mądrą decyzją. Związek to odpowiedzialność. Nie chciał, żeby czuła się odpowiedzialna za depresję, która ciągnęła się za nim latami. Ona jednak nigdy go nie opuściła. Znali się od dzieciństwa. Zawsze go wspierała. Wiem, że cały czas miała nadzieję, że Craig zmięknie. Ale on zawsze trzymał ją na piedestale. Mówił, że kiedy patrzy w jej oczy, słyszy muzykę. – Bardzo romantyczne. – To cały Craig – zaśmiał się. – Uwielbiał Allie. Bał się tylko, że jego miłość ją zepsuje. – To szlachetne. To, że się tak powstrzymywał, ale może wcale by jej nie zepsuł? Może ona naprawiłaby jego? – Teraz myślę, że tak by właśnie było. Zapadła chwila ciszy, podczas której Janek patrzył niewidzącym wzrokiem w korony starych drzew, szumiących w ciemności. Pozwoliło to Karolinie poprzyglądać mu się uważnie, bez obaw, że zostanie na tym przyłapana. Na jego twarzy pojawił się nostalgiczny uśmiech, który odczytała jako objaw tęsknoty za przyjaciółmi i dawnym porządkiem. – Teraz, kiedy o tym wspominam, naprawdę nie wiem, jak udało nam się to wszystko przeżyć – powiedział w końcu. – Nie mieliśmy pieniędzy, dosłownie przymieraliśmy głodem, bus ciągle się psuł, sprzęt tak samo, wytwórnia robiła wieczne problemy z nagraniami. – Pokręcił głową z niedowierzaniem. – A jednak się udało. Przetrwaliśmy to i wyszliśmy na prostą. Teraz zrobiliśmy się tak wygodni, że spanie na kupie na podłodze tego małego, śmierdzącego busa byłoby nie do pomyślenia.
– A co z twoimi rodzicami? Mówiłeś, że nie akceptowali twojego wyboru. – Ojciec nie akceptował – uściślił. – Mama jest muzykiem, więc wszystko rozumiała. Ojciec też w końcu się z tym pogodził, ale zajęło to trochę czasu. Wiadomość o tym, że syn wybrał drogę muzyka rockowego, jest trudna do przełknięcia. – Wiedziesz rockandrollowy tryb życia? – zapytała, rozbawiona. – Masz na myśli imprezy do białego rana, haj przypominający lot w kosmos, spontaniczne tatuaże i budzenie się w środku dnia u boku dziewczyn, których imion za cholerę nie można sobie przypomnieć? – Z wyrazu jej twarzy wyczytał, że właśnie to miała na myśli. – Och, tak – powiedział, obdarzając ją rozmarzonym uśmiechem. Jej brwi ze zdumienia powędrowały niemal pod samą linię włosów. Najwyraźniej oniemiała, bo otworzyła usta, po czym szybko je zamknęła, nie wypowiadając ani słowa. Liczył, że mu nie uwierzy lub zwyczajnie uzna, że żartował, ale ona potraktowała serio jego beztroskie przyznanie się do rozwiązłości. Całkiem słusznie. W końcu powiedział samą prawdę. Do tej pory Karolina okazywała mu wiele zrozumienia i akceptacji. Czuł się bardzo swobodnie w jej towarzystwie. Na myśl o tym, że miałaby pomyśleć o nim źle, żołądek zacisnął mu się boleśnie. Pożałował natychmiast swojej naiwnej szczerości. Takich rzeczy nie mówi się kobiecie, która… Na której… No właśnie. Której? – Jednak już od jakiegoś czasu nie robię żadnych z tych rzeczy. Zapomnij o tym, co usłyszałaś – podjął próbę załagodzenia sytuacji. – Chyba poczułabym zawód, gdybyś powiedział, że po każdym koncercie wracałeś grzecznie do hotelu, brałeś prysznic i kładłeś się spać. – Na jej twarzy znów zagościł figlarny wyraz rozbawienia. – W dodatku zupełnie sam. Jej beztroski ton głosu sprawił mu nieopisaną ulgę. Uśmiechnął się szeroko. Czy było coś, czym można by ją zaszokować? Czy mógłby w jakiś sposób ją do siebie zrazić? A jednak jej dobry humor zniknął po chwili i dostrzegł w jej oczach zatroskanie. – Martwi mnie tylko… – zaczęła, ale zaraz urwała. – Lot w kosmos? – podsunął jej nieśmiało. – Tak. – Już nie robię żadnej z tych rzeczy – powtórzył. Na chwilę między nimi zapadła cisza. Karolina walczyła ze sobą, żeby nie zasypać go gradem pytań. Pragnęła dowiedzieć się o nim wszystkiego. Nie chciała jednak wyjść na nieczułą i wścibską. Wiedziała, że punktem zwrotnym w jego życiu była śmierć przyjaciela. Byłaby w siódmym niebie, gdyby sam zechciał o tym opowiedzieć. Nie miała zamiaru niczego wyciągać od niego na siłę. Uznała,
że na takie zwierzenia warto poczekać. Nie spodziewała się jednak, że przyjdzie jej czekać tak krótko. – Jestem teraz innym człowiekiem. Kiedy umarł, przestraszyłem się – oznajmił ledwo słyszalnym szeptem. – Oczywiście, czułem też ból po stracie najlepszego przyjaciela, ale strach był silniejszy. Zawsze funkcjonowaliśmy według zasady: żyj szybko, umieraj młodo. Kiedy go zabrakło, przestraszyłem się, że umrę, zanim naprawdę zacznę żyć. – Nie byłeś szczęśliwy jako muzyk? – Oczywiście, że byłem – powiedział z przekonaniem. – Rzucenie studiów i dołączenie do BC było najlepszą decyzją w moim życiu. – Więc w czym rzecz? – Craig był najbliższą mi osobą. Kiedy umarł, poczułem, jakbym został na świecie sam. – Przecież masz rodzinę i przyjaciół. – Tak, ale to, co było między nami, było szczególne. Znów zapadła cisza. Karolina wpatrywała się w jego udręczoną twarz, nie wiedząc, co myśleć. – Czy ty… ty i Craig… – jąkała się, nie wiedząc, jak ubrać swoje myśli w słowa. – Nie! – zaprzeczył gwałtownie. – Nie jestem gejem. Chodzi o to, że łączyło nas pokrewieństwo dusz. Rozumieliśmy się bez słów jako muzycy i jako przyjaciele. – Rozumiem. – Skinęła głową. Coś podobnego czuła w stosunku do swojego ojca. – Co zamierzasz teraz zrobić? Spojrzał na nią, zdezorientowany. Chciała wiedzieć, co zamierza. Problem w tym, że sam nie miał o tym zielonego pojęcia. Od lutego jego życie dryfowało w nieznanym kierunku. – Czytałam, że wasz zespół jest w rozsypce – powiedziała. – W rozsypce – powtórzył za nią. W rozsypce… To zbyt delikatnie powiedziane. Bez Craiga ten zespół przestał mieć jakikolwiek sens. Mało tego. Muzyka Janka przestała mieć bez niego sens. Poza tym świadomość, że zadała sobie trud, żeby się czegoś o nim dowiedzieć, dziwnie mu schlebiała i jednocześnie napawała lękiem. Bo jeżeli przeczytała o tym, że BC są na skraju rozpadu, to dotarła też na pewno do tych wszystkich bzdur, jakie o nim wypisują. Co prawda, przyznała się do tego wcześniej, ale wciąż mogły to być tylko żarty. Na samą myśl, że miałaby go wziąć za nieczułego kobieciarza i wiecznego imprezowicza ze skłonnością do używek i awantur, ściskało go w dołku. – Nie wiem – powiedział.
– Nie chcesz dalej grać w tym składzie? – Nie wiem – powtórzył. – Zamierzasz w ogóle wrócić do Los Angeles? – Tego też nie wiem – wyznał bezradnie. – Więc powiedz mi, co wiesz – poprosiła, kładąc dłoń na jego splecionych mocno palcach. – Wiem, że świat bez Craiga wygląda inaczej i będę musiał nauczyć się żyć od nowa. – Myślę, że dasz sobie radę. – Tak uważasz? – Jestem tego pewna – oświadczyła, patrząc mu głęboko w oczy. Jakimś cudem sprawiła, że on też w to uwierzył.
ROZDZIAŁ 6 Rano obudził ją pojedynczy promień słońca przebijający się przez niedokładnie zaciągnięte zasłony. Padał prosto na jej lewe oko. Miała na sobie wczorajsze dżinsy i podkoszulek, a jej długie potargane włosy przypominały ptasie gniazdo w początkowej fazie budowy. Podniosła głowę, żeby sprawdzić, która godzina. Poczuła, jak miliony igieł wbijają się w jej czaszkę. Skrzywiła się i palcami ucisnęła skronie. – Nigdy więcej nie będę piła – jęknęła. Zwlokła się z łóżka i udała się do przylegającej do sypialni łazienki. Gdy już stamtąd wyszła, poczuła zapach świeżej kawy. Zdziwiło ją to, bo przecież była w domu zupełnie sama. Zeszła na dół i ostrożnie zajrzała do kuchni. Może to mama złożyła jej niezapowiedzianą wizytę? Osłupiała na widok Janka stojącego przy kuchence. Właśnie przewracał na patelni naleśnik. Przez dłuższą chwilę nie mogła zebrać myśli. Po prostu stała cichutko w drzwiach i na niego patrzyła. Był utalentowanym muzykiem, lubił dzieci i świetnie dogadywał się z kobietami, potrafił też doskonale słuchać i do tego gotował. W jej kuchni. Dlaczego? Zaczęła gorączkowo odkopywać z zakamarków pamięci wczorajszy wieczór. Wiedziała, że na nią czekał, a gdy wpuściła go do domu, rozmawiali na tarasie aż do świtu. Nie była jednak tak zalana, żeby pójść z nim do łóżka i niczego teraz nie pamiętać. Poza tym obudziła się kompletnie ubrana. To ostatnie ją uspokoiło. – Cześć – powiedziała. – Cześć. – Odwrócił się do niej i obdarzył ją szerokim uśmiechem. – Jak ci się spało? – Nie najgorzej. A tobie? – Patrzyła na niego, wyczekując z niecierpliwością odpowiedzi. – Spałem na kanapie. Jest nawet wygodna – powiedział z uznaniem. – Mogłeś zająć sypialnię obok. – Kanapa w zupełności mi wystarczyła. – Nawet nie pamiętam, kiedy zasnęłam – wyznała szczerze. Usiadła na krześle przy stole i nadal obserwowała jego sprawne ruchy przy kuchence. – Sam nie wiem, kiedy to się stało. W jednej chwili rozmawialiśmy, a w drugiej już spałaś. Zaniosłem cię do łóżka, a sam położyłem się na kanapie – wyjaśnił. – Jeżeli cię to nurtuje, to do niczego między nami nie doszło – dodał pośpiesznie. – Wiem. Nie wykorzystałbyś pijanej kobiety. – Nie byłaś pijana, tylko lekko wstawiona. I to jedynie na początku. Zasnęłaś raczej ze zmęczenia.
– Przez całą noc bezczelnie cię przesłuchiwałam, a teraz w nagrodę robisz mi śniadanie? – zapytała rozbawiona. – Zazwyczaj muszę się bardziej starać, żeby zasłużyć na taki luksus. Metalowa łopatka, za pomocą której przewracał naleśniki, wyślizgnęła mu się z ręki i z głośnym brzękiem wpadła do zlewu. Karolina zachichotała. – Ale już od dawna nie robię takich rzeczy – powiedziała. – Jakich? – zapytał niepewnie. – Nie budzi mnie zapach kawy parzonej przez faceta, z którym spędziłam noc – wyjaśniła. – Ale my przecież… – Wiem – przerwała mu. – Tylko się z tobą droczę. W domu rozległ się dźwięk dzwonka. Oboje spojrzeli odruchowo w stronę drzwi. Kto to mógł być? Skoro Kazik nie zareagował, pewnie ktoś ze znajomych lub rodziny. Jak wytłumaczy niespodziewanemu gościowi, że obcy, z jego punktu widzenia, mężczyzna robi jej śniadanie? Miała ochotę poprosić Janka, żeby się gdzieś schował, ale uznała, że to zachowanie godne nastolatki. Ale czy ostatnio nie zachowywała się właśnie jak zadurzony podlotek? Obiecała też sobie, że z tym koniec. Ociągając się, wstała i ruszyła do drzwi wejściowych. Przez okienko zobaczyła niewysoką, tęgawą starszą panią i poczuła dreszcz na plecach. Kobieta jeszcze raz z niecierpliwością wcisnęła dzwonek. Nie pozostawało nic innego, jak zachować się jak dorosły człowiek i wpuścić ją do środka. – No, nareszcie – powiedziała na wstępie. – Już myślałam, że cię nie ma. – Cześć, babciu. – Cześć, żabko. – Kobieta pocałowała ją w policzek i bez zbędnych ceregieli weszła do środka, po czym od razu udała się w stronę kuchni. Karolina zamknęła drzwi i powoli poszła za nią. Nie było sensu odwlekać tej konfrontacji, ale na samą myśl czuła drżenie w żołądku. W kuchni zastała babcię i Janka ściskających sobie dłonie na powitanie. – Miło mi panią poznać – powiedział uprzejmie. Babcia zlustrowała go czujnym wzrokiem: od zwichrowanych włosów przez tatuaże aż po stopy. Bose stopy. Potem znów wróciła do jego twarzy i skinęła głową. – Mnie również – powiedziała lodowatym głosem. Położyła na stole swoją torbę i zaczęła ją rozładowywać. – Zrobiłam pyzy i przyniosłam ci trochę – oznajmiła, stawiając plastikowy pojemnik na drewnianym blacie. – Super! – Karolina próbowała udawać swój zwykły entuzjazm, ale wyszło jej to dość pokracznie. Odchrząknęła, symulując, że coś utkwiło jej w gardle. – Uwielbiam twoje pyzy.
Żeby odwrócić uwagę od rumieńców na twarzy, wzięła do ręki pojemnik. Był jeszcze ciepły, więc musiała gotować od rana. Kochana babcia. Janek w tym czasie wyłączył kuchenkę i postawił na środku stołu talerz pełen naleśników. Z lodówki wyjął dżem i sok. Ustawił trzy nakrycia. Zrobił to z taką swobodą, jakby mieszkał tu od dawna. Karolina miała ochotę wymierzyć mu solidny cios pięścią w brzuch. Jego zachowanie świadczyło o tym, że się u niej zadomowił, i mogła sobie jedynie wyobrażać, co też babcia teraz myśli. Wszyscy troje usiedli do stołu i zaczęli jeść. Karolina o mały włos nie udławiła się już pierwszym kęsem. Dlaczego tak się denerwowała? Przecież od dawna była pełnoletnia i nie musiała się tłumaczyć z tego, co robi. Doszła jednak do wniosku, że nie chodzi o nią. Chodzi o Janka. Czuła niemal fizyczny ból na samą myśl, że babcia mogłaby mieć o nim złe zdanie, a wszystko na to wskazywało. Starsza pani świdrowała Janka lodowatym spojrzeniem, Karolinę natomiast zupełnie ignorowała. Była też nienaturalnie milcząca. Nie tknęła nawet jedzenia. Po prostu patrzyła na Janka, jakby chciała prześwietlić go niczym aparat rentgenowski. – Czym się pan zajmuje? – zapytała wreszcie, przerywając krępującą ciszę. Nie zapytała go, kim jest dla jej wnuczki, bo jego bose stopy w jej kuchni o dziesiątej rano mówiły same za siebie. – Jestem muzykiem – odpowiedział. – Muzykiem – mruknęła pod nosem. Karolina skurczyła się na swoim krześle. – To zawód czy hobby? – Myślę, że jedno i drugie – odparł, niezrażony jej osądzającym spojrzeniem. – Jestem w stanie się z tego utrzymać, a do tego bardzo to lubię. Babcia pokiwała głową. Odkroiła niewielki kawałek naleśnika i wzięła go do ust. Przeżuwała powoli, zastanawiając się zapewne, z której tym razem strony zaatakować Janka. – Dobrze pan sobie radzi w kuchni – powiedziała. – Dziękuję. – Obdarzył ją jednym z tych swoich chłopięcych uśmiechów. Karolina odetchnęła z ulgą. Wiedziała, że to rozmiękczy babcię. Każdego rozmiękczał ten jego uśmiech. – Jestem kawalerem od trzydziestu pięciu lat i gdybym nie potrafił choć trochę gotować, przymierałbym głodem. – Skąd pan pochodzi? – Stąd. Przez ostatnie piętnaście lat mieszkałem w Stanach, ale jestem miejscowy. – Tak ci się tylko wydaje – rzuciła Karolina. Dwie pary oczu zwróciły się w jej stronę. – Po tylu latach jesteś bardziej Amerykaninem niż Polakiem. – Skoro nie odwiedzał pan rodzinnych stron tak długo, co pana skłoniło do powrotu? Wyraz twarzy Janka zmienił się. Karolina dostrzegła, jak ściąga nieznacznie
brwi. Zastanawiała się, co odpowie. – Straciłem niedawno kogoś bliskiego – powiedział w końcu. – Przyjechałem, żeby pomyśleć, co dalej. – Rozumiem. – Babcia pokiwała głową, jakby dokładnie znała jego uczucia. – Kiedy traci się kogoś bliskiego, musi minąć trochę czasu, zanim stanie się na nogi i zacznie rozumieć świat na nowo. Rodzina, przyjaciele, znajome otoczenie… To przynosi ulgę. Karolina wiedziała, że babcia myśli o jej ojcu. Czasem roztkliwiała się nad matką tak bardzo, że zapominała, że nie tylko ona go straciła. Babcia pochowała swojego trzydziestodziewięcioletniego syna. Każdy w swoim życiu kogoś stracił. Jak ludzie po czymś takim dochodzą do siebie? – I co pan wymyślił? – zapytała. – Na razie niewiele. Po prostu przyzwyczajam się do nowego porządku. Babcia znów pokiwała głową ze zrozumieniem. Karolina nie mogła się nadziwić, jak szybko Janek zyskał jej sympatię. Nie wiedziała, co przeważyło szalę: jego wyznanie, talent kulinarny czy ciepło i szczerość bijące z zielonych oczu. Wiedziała jednak, że tego poranka udało mu się podbić serce jej babci. Zaledwie po godzinie starsza pani zbierała się już do wyjścia. Było to do niej zupełnie niepodobne. Zazwyczaj, gdy już udawało jej się zastać wnuczkę, spędzała z nią dużo więcej czasu, żeby nadrobić zaległości. Karolina podejrzewała, że po prostu chce taktownie się usunąć, żeby zostawić ich samych. Nie ulegało wątpliwości, że dawała tym wnuczce sygnał, że akceptuje jej absztyfikanta. Ale przecież do niczego między nimi nie doszło. Karolina nie wiedziała, co zrobić albo powiedzieć, żeby wyprowadzić babcię z ewidentnego błędu. Kobieta zapędziła się w swoich osądach i choć nie wyrażała tego jasno, Karolina znała ją zbyt dobrze, by nie wiedzieć, co chodzi jej po głowie. Gdy zostali już sami, nie mogła myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, że po jej rodzinie zaraz rozejdzie się wieść o Janku. Całe mnóstwo kuzynów i kuzynek będzie się zastanawiać, czy to coś poważnego, czy tylko chwilowy romans. Zapewne niektórzy nawet będą analizować, jak długo ta znajomość przetrwa. – Twoja babcia jest fantastyczna – powiedział. Rzuciła mu badawcze spojrzenie. Nie wiedziała, czy mówi serio, czy to tylko taka gadka, żeby zarobić kilka dodatkowych punktów. Wydawał się być zupełnie szczery. Wychodziło na to, że przypadła mu do gustu tak, jak on jej. – Kiedy weszłaś do kuchni i zobaczyłaś, jak się witamy, byłaś przerażona – parsknął śmiechem. – Wcale nie – obruszyła się. – Wcale tak. Bałaś się, że weźmie mnie za jakiegoś kryminalistę. – Bałam się raczej, że weźmie cię za seryjnego uwodziciela. Jesteśmy ze
sobą dość blisko, a nigdy jej o tobie nie mówiłam. Jak uważasz, co sobie pomyślała, kiedy cię tu zobaczyła? Robiącego śniadanie, w pomiętym podkoszulku, boso i w dodatku o dziesiątej rano. Wiedziałeś nawet, gdzie trzymam talerze. – Nie wziąłem tego pod uwagę – mruknął. – Przepraszam. Nie chciałem stawiać cię w niezręcznej sytuacji i popsuć niczego między tobą a twoją babcią. – Moja babcia jest zaskakująco nowoczesna. Wychowała czworo dzieci, dziesięcioro wnucząt i troje prawnucząt. Okazuje się, że na tym świecie istnieje niewiele rzeczy, które mogłyby zadziwić lub zbulwersować tę kobietę. – Wierzę ci na słowo – roześmiał się. – Poza tym seryjni uwodziciele chyba raczej nie robią śniadań. – Punkt dla ciebie. Wciąż się uśmiechając, zabrał się do sprzątania ze stołu. – Ty gotowałeś, ale nie pozwolę ci zmywać – zaprotestowała. – Ale ja chcę. Po wczorajszym czuję, że jestem twoim dłużnikiem. Chociaż tyle mogę zrobić. – Czyżby jednak do czegoś doszło? – zapytała, udając przerażenie. – Wiesz, o czym mówię – mruknął speszony. – Kiedy opowiedziałem ci o Craigu, poczułem się lepiej. – Może ci się to wydać dziwne, ale ja też poczułam się lepiej, kiedy to usłyszałam. Podniósł na nią wzrok i przez chwilę patrzyli na siebie, nic nie mówiąc. Dla Karoliny było to niemal jak dalszy ciąg tej rozmowy. Jak nieme wyznanie, które chciała usłyszeć, mimo że tak bardzo się go bała. – Co robisz dziś wieczorem? – zapytała, zanim zdążyła się zastanowić. Chwilę później tego pożałowała, ale tylko przez moment. Poprzedniego dnia postanowiła, że pójdzie na żywioł i przestanie się wzbraniać przed własnymi uczuciami. Czuła, jak zbliżają się do siebie z Jankiem, i ta świadomość, o dziwo, wcale nie była taka straszna, jak się spodziewała. Co ma być, to będzie. – Jeszcze nie wiem. Masz jakąś propozycję? – Moja mama wróciła wczoraj z Włoch. Jeszcze nie miałam okazji się z nią zobaczyć, bo byłam zawalona robotą. Dziś urządza ognisko. Może chciałbyś pojechać? – Na ognisko do twojej mamy? – Wiem, że to brzmi strasznie… – Wcale nie – zaprzeczył. – Będzie tam mnóstwo ludzi. Moja mama jest bardzo towarzyska. O wiele bardziej niż ja. – Uśmiechnęła się kwaśno. – Mówiłam ci, że mieszka na wsi. Prowadzi tam pensjonat ze swoją siostrą. To bardzo fajne miejsce. Spodoba ci się. – Skoro mówisz, że mi się spodoba.
– To nie jest tak, że koniecznie chcę, żebyś poznał moją matkę – zaczęła się tłumaczyć. – Jest mistrzynią w urządzaniu takich plenerowych imprez. Potraktuj to po prostu jak dobrą zabawę. Będą tam też Robert, Gośka, Lena i Ewka z dzieciakami… – Z przyjemnością poznam twoją mamę – przerwał jej paplaninę i uśmiechnął się szeroko. – Tak? To świetnie. – Tylko będę potrzebował podwiezienia, bo moja siostra już wczoraj zapowiedziała, że nie pożyczy mi samochodu w weekend. – Nie ma sprawy. Przyjadę po ciebie. – Adres wyślę ci esemesem. Przez całe popołudnie Karolina próbowała skupić się na pracy. Miała do przejrzenia sporo dokumentów, a poza tym musiała zastanowić się nad warunkami sprzedaży udziałów salonu piękności. Jednak wszystkie jej myśli bezustannie odpływały w jednym i tym samym kierunku. Nie potrafiła wyrzucić z pamięci ostatniej nocy. Wciąż widziała twarz Janka, gdy opowiadał jej o swoim zespole i przyjaciołach. Było jasne, że bardzo są dla niego ważni. W szczególności Craig. To, co czuła po śmierci ojca, było czymś innym. Utrata Gośki też nie byłaby tym samym. Janka i Craiga łączyła nie tylko przyjaźń, ale i wspólna pasja, z której uczynili sposób na życie. Teraz Janek będzie musiał nauczyć się pracować bez niego. Po wczorajszej rozmowie wiedziała, że muzyka jest częścią niego i nie może, ot tak sobie, przestać tworzyć. Cóż innego miałby robić?
ROZDZIAŁ 7 Siostra Janka mieszkała w nowoczesnym apartamentowcu w centrum miasta. Budynek stał samotnie pośród zabytkowych kamienic i wyglądał w tym otoczeniu dość dziwacznie. Jakby pochodził z przyszłości, pomyślała Karolina. Janek czekał już na nią na zewnątrz. Przestępował nerwowo z nogi na nogę, jakby nie mógł się jej doczekać. Karolina uśmiechnęła się z ulgą. Czuła dokładnie to samo, co on, i cieszyła się, że nie jest w tym uczuciu osamotniona. Zatrzymała się, ale nie wyłączyła silnika. Ku jej zdziwieniu nie wsiadł na miejsce pasażera, tylko obszedł samochód, zatrzymał się przy drzwiach od strony kierowcy i pochylił nad spuszczoną szybą. – Mam do ciebie prośbę – zaczął niepewnie. – Tak – powiedziała. – Możesz poprowadzić. Wrzuciła jałowy bieg, zaciągnęła hamulec ręczny i wysiadła. Uśmiechał się szeroko, zacierając ręce z podekscytowania. – Ale najpierw pokaż mi swoje prawo jazdy. Przewrócił oczami z rozbawieniem i sięgnął do tylnej kieszeni czarnych dżinsów. Wyjął z niej portfel i pokazał Karolinie dokument. Przyjrzała się dacie wydania, ale jej wzrok zatrzymał się dłużej na zdjęciu. Blady, wymizerowany chłopak był kropka w kropkę podobny do stojącego przed nią mężczyzny. Dzieliło ich jedynie jakieś kilkanaście lat życiowych doświadczeń. – W porządku? – zapytał. – Ile masz lat na tym zdjęciu? – Dwadzieścia cztery – odpowiedział, chowając dokument z powrotem do kieszeni. – Ukradli mi portfel w jakimś barze w Nashville i musiałem wyrobić sobie nowe dokumenty. Na szczęście byłem kompletnie spłukany, więc złodziej się nie obłowił. – Może wziął cię za gwiazdę rocka? – zasugerowała. – Myślę, że tak właśnie mogło być – przyznał z rozbawieniem. – Nie wziął jednak pod uwagę, że byłem wtedy bardzo biedną gwiazdą rocka. Gdy wyjeżdżali z miasta, mijała piąta. Popołudniowe korki w centrum zdążyły się nieco przerzedzić. Kierowali się na południe świeżo wyremontowaną szosą. Karolina nie mogła odmówić sobie przyjemności zerkania na Janka co jakiś czas. Najchętniej w ogóle nie odrywałaby od niego wzroku. Zdawał się być bardzo podekscytowany prowadzeniem jej samochodu. Podziwiał wnętrze rozbieganym wzrokiem, jakby chciał zobaczyć jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Ona natomiast podziwiała jego profil. Idealnie prosty nos, wyraźnie zarysowaną szczękę i wygięte w lekkim uśmiechu usta. Niekiedy musiała oderwać wzrok, żeby nie zacząć pretensjonalnie wzdychać. Nie czuła już skrępowania
w jego towarzystwie. Etap miękkich kolan miała już zdecydowanie za sobą. Teraz czuła przyciąganie. Jakby jej ciało i umysł mimowolnie dążyły ku niemu. Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk telefonu. Zaskoczył ją tak bardzo, że wzdrygnęła się i wyprostowała w fotelu. Nawet nie zauważyła, że zwinęła się w nim jak kot. Janek jedną ręką usiłował wyjąć komórkę z kieszeni. Dobrą chwilę potrwało, nim udało mu się ją wydostać. Wcisnął odpowiedni przycisk i przyłożył telefon do ucha. – Cześć, Gośka – przywitał się. Karolina wyjęła telefon z jego ręki, ustawiła tryb głośnomówiący i odłożyła aparat na wmontowany przy radiu uchwyt. Janek uśmiechnął się do niej z wdzięcznością i położył uwolnioną rękę z powrotem na kierownicy. – Bardzo cię przepraszam, ale na śmierć zapomniałam, że się dziś z tobą umówiłam – powiedziała skruszona. – Mama Karoliny urządza ognisko u siebie i nie mogę nie pojechać, ale pomyślałam, że może masz ochotę, co? Jestem w pobliżu. Mogłabym po ciebie wpaść. – No nie wiem – bąknął Janek. – A co na to Karolina i jej mama? Nie będą złe, że się tak wpraszam? Karolina przykryła usta dłonią, żeby stłumić chichot. – No coś ty. Obie będą zachwycone – zapewniła Gośka. – Jesteś tego pewna? – odezwała się brunetka. Na chwilę zapadła cisza, którą przerwał śmiech pasażerów mustanga. – Karolina? Co ty tam robisz?! – zapytała zaskoczona. – Spóźniłaś się. Jedziemy właśnie do mojej mamy – wyjaśniła. – Aha – bąknęła. Karolina miała wrażenie, że pierwszy raz w życiu jej przyjaciółka nie wie, co powiedzieć. – Spotkamy się na miejscu – powiedział Janek i wcisnął przycisk kończący rozmowę. – Tak się zastanawiam – zaczął niepewnie – czy twoja mama naprawdę nie będzie miała nic przeciwko temu, że przyjadę bez zaproszenia. Może chciałaby się nacieszyć bliskimi po podróży? – Daj spokój. – Machnęła ręką. – Dla niej im więcej ludzi, tym lepiej. Nie znam bardziej towarzyskiej osoby niż moja mama. – Kiedy Gośka powiedziała, że przedstawi mnie swoim przyjaciołom, pomyślałem, że to będzie krępujące. Tak jakbym był nowym dzieciakiem w szkole, który musi się na siłę szybko zaaklimatyzować. Tymczasem naprawdę czuję się z wami bardzo swobodnie. Z Ewą, Leną i tobą. Jakbym znał was o wiele dłużej. – Cieszę się – powiedziała, starając się nie okazać wszystkich emocji, które czuła. – Może po prostu też jesteś towarzyskim człowiekiem. Znów zapadła chwila ciszy, podczas której Janek zaczął majstrować przy radiu. Karolina chciała mu powiedzieć, że jeżeli szuka stacji puszczającej ciężką muzykę, to nic z tego. Jednak zanim zdążyła się odezwać, znalazł to, czego szukał.
Oderwał wzrok od radia i wyprostował się na siedzeniu. Wnętrze samochodu wypełniła muzyka klasyczna. Jego wybór początkowo zbił ją z tropu. Gdy jednak zastanowiła się nad tym głębiej, doszła do wniosku, że delikatna melodia wygrywana na fortepianie świetnie do niego pasuje. Janek był uosobieniem łagodności. Dobrze wychowany, uprzejmy, pomocny, wrażliwy artysta. W tym momencie nie mogła wyobrazić go sobie na scenie wygrywającego ciężkie riffy. A jednak gdy oglądała w Internecie nagrania z koncertów jego zespołu, wydawało się, że tam jest właśnie jego miejsce. – Skąd wziął się twój pseudonim? – zapytała. – Johnny Madness – mruknął. – Od samego początku mojego pobytu w Stanach ludzie zwracali się do mnie anglojęzyczną wersją mojego imienia. Madness to jednak wymysł Craiga. Powiedział, że jako gitarzysta prowadzący odgrywam ważną rolę w zespole i nikt nie wymówi nazwiska Drzewiecki. Żebyś słyszała moich profesorów na uniwersytecie, gdy czytali listę obecności. Dosłownie łamali sobie języki – roześmiał się. – Dlatego, zdaniem Craiga, potrzebowałem właśnie pseudonimu. Padło na Madness, bo jestem podobno zbyt wesoły i pogodny, i to nie pasuje do zespołu. Craig chciał trochę przybrudzić mój wizerunek. Na samym początku nawet opowiadał wszystkim, że straszny ze mnie zakapior i w ogóle bez kija nie podchodź – znów się zaśmiał. – Był tak skuteczny, że do tej pory mam opinię narwańca. – Moim zdaniem zwyczajnie się rządził – stwierdziła. – Może trochę tak, ale on miał kompletną wizję tej kapeli, a my nie. Poddawaliśmy się zazwyczaj jego woli, bo wiedzieliśmy, że ma rację. Poza tym Johnny Madness dobrze brzmi. Podoba mi się. – Ale nie odzwierciedla twojego charakteru. Nie ma w tobie nic szalonego. No, może poza tatuażami. Ty nawet nie przeklinasz. Janek westchnął, po czym zamyślił się na chwilę. Karolina obserwowała, jak ściąga brwi, a między nimi pojawiają się dwie pionowe zmarszczki. – Nigdy o tym nie myślałem – mruknął ledwo słyszalnie. – Gdy jesteśmy z chłopakami w trasie albo nagrywamy w studiu, czy nawet spędzamy razem wolny czas, klnę jak szewc i bez przerwy opowiadam sprośne kawały. Jednak odkąd jestem tutaj, faktycznie stałem się jakiś taki ugrzeczniony – przyznał z rozbawieniem. – To chyba dlatego, że dorastałem w rodzinie, dla której dobre wychowanie to podstawa. Z tym kojarzy mi się moja rodzina w Polsce i od kiedy znów z nimi jestem, wróciłem do poprzednich nawyków. – Może po prostu nie umiesz kląć po polsku – zauważyła Karolina. – Może masz rację. Chyba rzeczywiście nie umiem. Śmiali się tak głośno, że ledwo usłyszeli dzwonek telefonu. Janek sięgnął do klawiatury komórki umieszczonej w samochodowym uchwycie. Nie zwracając uwagi na to, kto dzwoni, odebrał połączenie i ustawił tryb głośnomówiący.
– Halo – powiedział, nadal się śmiejąc. – Johnny? – odezwał się ostry kobiecy głos. Karolina mimowolnie spojrzała w stronę telefonu, jakby spodziewała się, że na wyświetlaczu zobaczy twarz rozmówczyni. Wiedziała, że to niegrzeczne, ale czekała w napięciu na jej słowa. Pierwsze, co przyszło jej do głowy, to że jest ona jedną z jego wielu dziewczyn porzuconych bez słowa za oceanem. – Allie? – Z twarzy Janka zniknęła ostatnia oznaka dobrego humoru. Nagle stał się nienaturalnie spięty. – Mogę wiedzieć, co ty, do cholery, wyprawiasz? – warknęła rozwścieczona. – Nie rozumiem, co masz na myśli. – Gdzie ty jesteś i dlaczego nie ma cię tam, gdzie powinieneś być?! – Allie… – Nie chcę tego słuchać! Macie skończyć tę cholerną płytę! Jeżeli nie dla siebie i tych wszystkich ludzi, którzy na to czekają, to przynajmniej dla Craiga. Jesteście mu to winni. Szczególnie ty! – krzyczała do słuchawki, nie dając mu możliwości odparcia tego brutalnego ataku. – Nie zapominaj, kto ci to wszystko dał! Kto zobaczył w tym przestraszonym szczeniaku, którym kiedyś byłeś, najlepszego metalowego gitarzystę na świecie. Wiesz, że tak cię nazywał? – zapytała, ale nie czekała na odpowiedź. Nie potrzebowała jej. – Najlepszym gitarzystą na świecie! To on wyciągnął cię z uczelni i dał ci to wspaniałe życie! Gdyby nie Craig, Johnny Madness w ogóle by nie istniał, i dobrze o tym wiesz! Nie możesz się teraz od niego odwrócić! – Ja się wcale nie odwracam… Allie, przecież wiesz, że to nie tak – jęknął żałośnie. – Ja po prostu nie wiem, jak robić to dalej bez niego. – Myślisz, że ja wiem? Sądzisz, że mnie jest łatwo wstawać każdego ranka, brać kolejny oddech jak gdyby nigdy nic? Funkcjonować ze świadomością, że już nigdy go nie zobaczę, nie usłyszę, nie dotknę… – Głos kobiety się załamał i zamilkła. W słuchawce słychać było tylko jej przepełniony bólem szloch. Karolina walczyła ze łzami zbierającymi się gwałtownie pod powiekami. – Allie, wiem wszystko – powiedział czułym, współczującym głosem. – Przepraszam. Wiem, że powinniśmy być teraz wszyscy razem, ale… Nie mogę. Po prostu nie jestem w stanie. – Uciekłeś! – rzuciła oskarżycielsko. – Słuchaj, masz tu wrócić. Wytwórnia nie będzie odkładała premiery w nieskończoność. Macie nagrać tę płytę, choćby nie wiem co. Craig by tego chciał. Ten zespół był całym jego światem. To jego ostatnie kompozycje, ostatnie słowa na tym cholernym świecie. Nie pozwolę, żeby ktoś wyrzucił jego twórczość do kosza na śmieci! Rozumiesz, co mówię? – Tak – odparł pokornie. – Kiedy wracasz? – Jeszcze nie wiem.
– Ale wrócisz? – Tak. – Johnny? – Tak? – Kocham cię. – Ja ciebie też kocham, Allie. – Do zobaczenia wkrótce. – Dbaj o siebie. Pogodny nastrój na dobre ich opuścił. Janek wbił wzrok w drogę przed sobą i mocniej zacisnął dłonie na kierownicy. Jasne było, że nie skomentuje tej rozmowy z własnej inicjatywy. Karolina nie mogła powstrzymać pojedynczej łzy, która wymknęła się spod kontroli i popłynęła po jej policzku. Skończyła jako mokra plamka na bawełnianej koszulce. Allie. Myśl o dziewczynie, która straciła ukochanego mężczyznę, przyprawiała Karolinę niemal o fizyczny ból. Wspomniała o swojej mamie, która owdowiała w podobnym wieku. Ale przecież Craig i Allie nigdy nie byli małżeństwem. Nie byli nawet parą. Przez dwadzieścia lat żywiła nadzieję, że w końcu przestanie się wygłupiać i ją do siebie dopuści. Zdaniem Janka była miłością jego życia. Każdy inaczej przechodzi żałobę. Jedni chowają się we własnej skorupie, inni szukają pocieszenia w pracy. Allie najprawdopodobniej pragnęła uchronić dziedzictwo Craiga przed zapomnieniem. Jej postawa wzbudziła w Karolinie głęboki podziw i szacunek. Allie zamierzała zmusić czterech krnąbrnych metalowców do posłuszeństwa. Karolina wcale jej nie znała, ale wiedziała, że postawi na swoim. Poznała to po tym, jak skłoniła Janka do deklaracji powrotu. – Chcesz o tym porozmawiać? – zapytała cicho. – To nie jest dobry moment – powiedział. – Dojeżdżamy na miejsce. Rzeczywiście, chwilę później minęli tabliczkę z nazwą rodzinnej miejscowości jej mamy. Karolina wyjrzała przez okno, żeby nie patrzeć na jego udręczoną twarz. Powiedział, że to nie jest odpowiedni moment na rozmowę, a nie, że wcale nie chce rozmawiać. Postanowiła cierpliwie zaczekać na chwilę, którą on uzna za stosowną do zwierzeń. Do tego czasu miała zamiar spróbować go jakoś rozweselić. Zatrzymali się przed parkanem z poprzecznych sękatych desek. W pobliżu zaparkowanych było sześć innych samochodów. Karolina rozpoznała tylko niektóre z nich. Wysiedli i skierowali się w stronę bramy. Nad nią zawieszona była drewniana tablica z wystruganym ręcznie napisem: „Drewniana Chata”. Weszli na posesję. Z daleka było widać już kilku gości. Zebrani w niewielkie grupki, pogrążeni
byli w ożywionej rozmowie. Tylko nieliczni zauważyli ich przybycie. Parę osób siedziało na drewnianych pieńkach przy gotowym palenisku, inni wylegiwali się na trawie lub chronili przed natrętnymi promieniami zachodzącego słońca w altance zbudowanej na drewnianych palach. Na schodach domu z drewna stała szczupła kobieta w fartuchu. Trzymała się pod boki i nie spuszczała z oka nowo przybyłych z oka. – Ciociu! – zawołała Karolina i rzuciła się pędem w kierunku kobiety. Zarzuciła jej ręce na szyję i uścisnęła mocno. Janek zauważył powoli idącego ku niemu psa. Do złudzenia przypominał Kazika, z tym że zdawał się być jeszcze większy. Przez chwilę Janek stał zupełnie nieruchomo, nie wiedząc, czego się spodziewać. Zwierzę wciąż zbliżało się do niego. – Jest niegroźna – zawołała kobieta. Rzeczywiście, gdy suka podeszła bliżej, zauważył, że kładzie uszy po sobie i merda ogonem, jakby witała starego znajomego. Podrapał ją po łbie i ruszył w kierunku stojących na schodach kobiet. Zwierzę podreptało tuż za nim. – Dzień dobry – przywitał się z kobietą w fartuchu. – Ciociu, to mój przyjaciel, Janek – powiedziała Karolina. Kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie, usiłując stłumić zainteresowanie jego ekscentrycznym wyglądem. – A to siostra mojej mamy, Marysia. – Bardzo mi miło panią poznać. – Skłonił się lekko i uścisnął jej dłoń. Karolina uśmiechnęła się pod nosem, wspominając ich rozmowę o dobrym wychowaniu. – A ta dama to Przytulanka. – Karolina podrapała sukę za kudłatym uchem. – Jest mamą Kazika, ale są do siebie zupełnie niepodobni. – Przytulanka jest bardzo ufna i uwielbia ludzi. Za to Kazik to prawdziwy awanturnik – powiedziała Marysia. – Dokładnie – przytaknęła jej siostrzenica. – Ale wyobraź sobie, że gdy pierwszy raz zobaczył Janka, od razu zaczął się do niego łasić. – Nie może być. – Kobieta spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Musisz być naprawdę dobrym człowiekiem. Psy czują takie rzeczy. – Czy mnie uszy nie mylą? Czyżbym słyszała moją jedynaczkę? – Dobiegł ich głos z głębi domu. Chwilę później dołączyła do nich kolejna kobieta. Miała na sobie jasne dżinsy i obszerną błękitną koszulę z podwiniętymi do łokci rękawami. Jasnobrązowe, krótkie włosy wiły się uroczo wokół jej twarzy. Bez słowa rzuciły się sobie z Karoliną w ramiona. Ściskały się tak mocno, jakby ich rozłąka trwała co najmniej kilka dekad. Janek zakładał, że zdecydowanie krócej, chociaż nie wiedział, jak długo mama Karoliny była za granicą. Gdy w końcu oderwały się od siebie, kobieta odsunęła córkę na odległość ramion
i przyglądała jej się z uśmiechem. – Mizernie wyglądasz, żabko – powiedziała z wyrzutem. – Dziękuję. – Odpowiedziała jej kwaśnym uśmiechem. – Za to ty wyglądasz kwitnąco. Podobały ci się Włochy? – Oczywiście! Komu by się nie podobały? Słońce, mili ludzie, dobre jedzenie. Żyć nie umierać. Powinnaś kiedyś tam pojechać. – Kiedyś – rzuciła wymijająco. – A to kto? – Kobieta skinęła w stronę Janka. Wydawało się, jakby wcześniej nie zdawała sobie sprawy z jego obecności. – To mój przyjaciel, Janek. – Przedstawiając go, bezwiednie dotknęła ręką jego ramienia, co nie umknęło uwadze jej matki. – Karolina rzadko przywozi tu mężczyzn. – Mamo – jęknęła zażenowana. – Właściwie to nigdy – kontynuowała, ignorując niezadowolenie córki. – Jestem Krysia. – Wyciągnęła do niego dłoń i wymienili uścisk. – Długo się znacie? – Od paru tygodni – powiedział Janek. – Od paru tygodni – powtórzyła, spoglądając to na niego, to na córkę. Po chwili uśmiechnęła się szeroko. – Muszę was przeprosić. Mam do przygotowania całą furę przekąsek. Potem pogadamy. Obie kobiety znów zniknęły w domu, zostawiając ich samych. Zapadła krępująca cisza, podczas której Karolina błądziła wzrokiem w okolicach własnych butów, bojąc się spojrzeć na Janka. Jej matka zawsze potrafiła ją zawstydzić. – Może gdzieś usiądziemy? – zaproponował. Wyraźnie usłyszała uśmiech w jego głosie i to ośmieliło ją, by podnieść wzrok. Nie myliła się. Uśmiechał się i wyglądał na odprężonego. Spodziewała się raczej, że zachowanie matki wprawi go w zakłopotanie, tak jak ją. W odpowiedzi tylko skinęła głową. Janek wziął ją za rękę i poprowadził w stronę drewnianej ławki między starymi jabłoniami. Przyjemne ciepło jego dłoni sprawiło, że jej własna stała się miękka i zupełnie wiotka. Jakby nie miała w niej ani jednej kosteczki. Nie rozumiała, dlaczego to zrobił, ani co to znaczy, ale podobało jej się. Gdy usiedli, Janek poprosił, by opowiedziała mu coś więcej o swojej mamie. Powiedziała mu więc o jej depresji po śmierci męża i o tym, jak opiekowała się matką przez kilka miesięcy. Zrelacjonowała mu przebieg jej choroby i nagłe ozdrowienie. Mówiła też o tym, jak nie mogła uwierzyć, że Krystyna pewnego dnia po prostu wstała z łóżka i wróciła do dawnych zwyczajów. Karolina zawsze uważała, że jej matka jest nieuleczalnym lekkoduchem i nieustannie trzeba mieć na nią oko. Krystyna zbyt mocno ufała ludziom i we wszystkich widziała tylko dobre strony. Córka w żartach nazywała ją zwariowaną hipiską, ale to określenie bardzo trafnie oddawało jej charakter.
Gdy przeprowadziła się na wieś, otworzyła wraz z siostrą pensjonat „Drewniana Chata”. Mąż Marysi zajmował się budowaniem domów i różnego rodzaju altanek z drewnianych bali, więc pomógł im zorganizować przedsięwzięcie. W lecie goście pensjonatu chodzili na piesze wycieczki po okolicznych lasach, pływali w rzece i jeździli konno w stadninie na drugim końcu wsi. Zimą natomiast organizowano tu kuligi i warsztaty z rękodzieła ludowego. Kilka miejscowych kobiet pomagało w pieleniu ogrodów i sprzątaniu. Była to dla nich jedyna okazja do zarobienia jakichś pieniędzy, bo w okolicy nie było perspektyw na znalezienie pracy. Od paru lat mama Karoliny raz do roku wybierała się w kilkutygodniową podróż ze swoją najlepszą przyjaciółką, Danusią. Zjeździły już ładny kawałek świata i wciąż miały apetyt na więcej. Obie były wdowami, a to tylko zbliżało je do siebie. Krystyna żyła pełną piersią. Przebyta depresja sprawiła, że jeszcze bardziej zaczęła doceniać piękno otaczającego ją świata. Lubiła podróżować, zawierać nowe znajomości i pracować w swoim pensjonacie. Choć owdowiała przed czterdziestką, nigdy nie wyszła ponownie za mąż. Mawiała, że już przeżyła swoją wielką miłość z ojcem Karoliny i żaden mężczyzna nie dorasta mu do pięt. – Jak poznali się twoi rodzice? – zapytał Janek. – To ciekawa historia. Trochę jak z komedii romantycznej – zaśmiała się. – Poznali się podczas letniej burzy. Deszcz złapał ich w mieście i oboje uciekli przed nim do tego samego sklepu. Stali obok siebie i czekali, aż przestanie padać. Tata był bardzo nieśmiały, więc to mama zagadnęła go pierwsza. Miała wtedy osiemnaście lat, a on dwadzieścia. Poprosiła, żeby odprowadził ją do domu. Powiedziała mi, że specjalnie wybrała okrężną drogę, żeby mieć czas wciągnąć go w rozmowę. Tata połknął haczyk i pół roku później byli już małżeństwem. – Wspaniała historia – powiedział. – Miłość zrodzona w burzy. – Byli razem bardzo szczęśliwi. – Wierzę. Gdyby nie byli, nie przeżyłaby tak mocno jego straty. Miłość tak wielka, że jej utrata odbiera rozum, rzeczywiście mogła wydawać się bardzo romantyczna. Karolina jednak widziała to inaczej. Wciąż nie mogła pozbyć się wspomnień z tego najczarniejszego okresu swojego życia, kiedy jej matka oddawała się rozpaczy po stracie ukochanego. Ona tymczasem musiała trzymać się za nie obie. Nie miała pretensji do matki, że ta się załamała. Wiedziała, że nie miała na to wpływu. Nie była jednak pewna, czy sama chciałaby doświadczyć tak intensywnego uczucia. Być może gra nie jest warta świeczki. Niedługo później dołączyła do nich Ewa z dzieciakami i Gośka. Robert nie przyjechał, wymawiając się jakimiś pilnymi sprawami do załatwienia. Gośka wcale nie kryła rozdrażnienia z tego powodu, ale zły humor szybko jej minął. Marcysia i Ignaś bez trudu zdołali ją rozweselić. Bawiła się z nimi w berka tak długo, aż
zabrakło jej tchu. Siedzieli we trójkę na drewnianej ławce, racząc się winem domowej roboty i przyglądając, jak dzieciaki biegają w kółko i krzyczą wniebogłosy. Ewa kilka metrów dalej rozmawiała z kuzynką Karoliny i kątem oka obserwowała, czy jej pociechom nie dzieje się krzywda lub czy one nie krzywdzą innych dzieci. – Zaraz wrócę – powiedziała Karolina. Odstawiła plastikowy kubeczek z winem i pobiegła w stronę wchodzącego przez furtkę mężczyzny. Janek przyglądał się im uważnie. Ledwie rozszyfrowywał głos lekko wstawionej Gośki. Bardziej interesował go głośny śmiech Karoliny i to, co ją do tego uroczego śmiechu doprowadziło. – Mam wrażenie, że ten facet się na mnie gapi. – Janek skinął na mężczyznę w kraciastej koszuli i ciemnych dżinsach, który od pewnego czasu nie spuszczał go z oka. – I to nie jest przyjacielskie spojrzenie, ale raczej wzrok w stylu „mam broń i nie zawaham się jej użyć”. – Być może masz rację – oznajmiła Gośka, sącząc powoli swoje wino. – To ojciec chrzestny Karoliny. Od śmierci jej taty stał się lekko nadopiekuńczy wobec niej. Mimo że ma czwórkę własnych dzieci, traktuje ją jak rodzoną córkę. Prawdopodobnie w tej chwili zastanawia się, co ten wytatuowany typek spod ciemnej gwiazdy ma wspólnego z jego ukochaną chrześnicą. Obmyśla już, jaką krzywdę ci wyrządzi, jeżeli spadnie jej choćby jeden włos z głowy. A na pewno będzie wiedział, jeżeli spadnie – zapewniła. – Przerażasz mnie. – Ja? – Zrobiła minę niewiniątka. – To nie mnie powinieneś się bać, ale Mirka. Wiesz, jego hobby to myślistwo, więc łatwo się domyślić, że ma w domu broń. – W takim razie dobrze się składa, że nie mam zamiaru z nim zadzierać. – Prawda? Korzystny zbieg okoliczności. Ale dalej nie wiem, co to oznacza dla mnie. Będę druhną czy nie? – Gośka. – Janek rzucił jej spojrzenie, jakim obdarza się wyjątkowo niereformowalne dziecko, i pokręcił głową. – No co? Przecież powiedziałeś, że ci się podoba. – Tak, ale powiedziałem też, że nie mam u niej szans. – Oj, ale z ciebie głuptas. – Położyła mu głowę na ramieniu i westchnęła ciężko. – Zastanów się przez chwilę. Spędza z tobą czas, chociaż ma go niewiele. Rozmawia o osobistych sprawach, a musisz wiedzieć, że nie jest zbyt wylewna w tej kwestii. W dodatku przywiozła cię tutaj. Nie wiem, co jeszcze ma zrobić, żeby dać ci do zrozumienia, że masz u niej szanse. Jeżeli chcesz znać moje zdanie, to nawet spore. – Tak myślisz? – mruknął. – Ja to wiem. Znam ją lepiej niż ktokolwiek inny, a już na pewno lepiej niż
ona sama. Wiem, jak bardzo cię lubi i jak wodzi za tobą wzrokiem. Niby nic dziwnego, bo przystojniak z ciebie, ale wiem też, że to u niej rzadkie. – Zdaje się, że ma mnóstwo znajomych. – Tak, znajomych i partnerów biznesowych. Nie myl tego z przyjaźnią, a tym bardziej z czymś więcej. – Czymś więcej? Czy ty mnie przypadkiem nie podpuszczasz? – zapytał podejrzliwie. – To zbyt poważna sprawa, żeby z niej żartować. – Ale to i tak nie ma sensu. – Wzruszył ramionami, zrezygnowany. – Ona nigdy stąd nie wyjedzie, a ja tu nie zostanę. – Jeżeli między wami zrobi się poważnie, to na pewno coś wymyślicie – zapewniła. – Czyli zdecydowałeś, że jednak wracasz? – Tak. –Cześć, malutka. – Mężczyzna objął Karolinę ramionami i przyciągnął do siebie. – Dawno cię nie było. – Wiesz, jak to jest. Byłam okropnie zajęta – powiedziała, odwzajemniając niedźwiedzi uścisk. – Za dużo pracujesz. – Wiem. – Wiesz? – Zdziwił się tak bardzo, że nie mogła powstrzymać wybuchu śmiechu. Zazwyczaj gdy wypominał jej pracoholizm, zaprzeczała i broniła się ze wszystkich sił. – Tak – potwierdziła. – Zaczynam powoli zwalniać. – Coś się stało? – zapytał z troską. – A czy od razu musiało się coś stać? Po prostu zatrzymałam się na chwilę, rozejrzałam wokół siebie i stwierdziłam, że nie do końca jestem szczęśliwa. – Czujesz się szczęśliwsza, odkąd zaczynasz zwalniać? – Tak, dlatego wiem, że to odpowiednia decyzja – odparła z przekonaniem. – Co zamierzasz? – Sprzedam niektóre udziały, zatrudnię kogoś do pomocy, ograniczę nowe projekty… – Pytałem o to, co zamierzasz zrobić z wolnym czasem. Wiem, że z interesami świetnie sobie poradzisz. Jak zawsze. – Jeszcze nie zdecydowałam. – Wzruszyła ramionami. – Może na początek trochę odsapnę i wtedy zastanowię się, co dalej. Wzrok Mirka powędrował ku mężczyźnie w czarnej skórzanej kurtce, który siedział na ławce pod jabłonią w towarzystwie przyjaciółki Karoliny. Gdyby była jego córką, ostrzegłby ją, żeby trzymała się z dala od takich typków, bo mogą ściągnąć na nią tylko kłopoty. Ale skoro nie był jej ojcem, a ona była dorosłą,
niezależną kobietą, nie będzie się wtrącał. Nie powie ani słowa. – Co to za jeden? – Skinął głową w jego kierunku. – Janek – odpowiedziała. Podejrzewała, jakie będzie jego następne pytanie, a nawet dalszy przebieg rozmowy. Nie czuła jednak skrępowania. Dawno temu przekonała się, że może zaufać Mirkowi jak rodzonemu ojcu. – To ktoś ważny? – zapytał zgodnie z jej oczekiwaniami. – To tylko przyjaciel. – Nigdy nie przywoziłaś tu tylko przyjaciół. Zanim zaczniesz się wymigiwać, powiem, że Robert i Maciek się nie liczą. Pierwszy jest mężem twojej najlepszej przyjaciółki, a drugi gejem. – Dobrze. Janek jest szczególnym przyjacielem – oznajmiła, a gdy tylko powiedziała to na głos, natychmiast poczuła, jak jej gardło zaciska się, i zaczęła panikować. – To znaczy… jeszcze tego nie wiem. I on absolutnie o niczym nie wie, więc lepiej będzie, jeżeli nikomu o tym nie powiesz i będziesz traktował go jak najzwyklejszego przyjaciela. Dawno nie widział jej tak wytrąconej z równowagi. Zaczął się już nawet zastanawiać, czy jakiś mężczyzna zdoła kiedykolwiek wpłynąć na nią w ten sposób. Zerknął na Janka jeszcze raz i uznał, że skoro ten facet ma w sobie to coś, co wzbudza w jego rozsądnej, zawsze opanowanej chrześnicy taką burzę uczuć, nie może być tak do końca nieodpowiedni. Tylko czy on musi tak wyglądać? – Po tym, co przed chwilą usłyszałem, wiem, że jest bardzo szczególnym przyjacielem. – Uśmiechnął się pobłażliwie. Karolina poczuła się jak mała dziewczynka. – Kim on w ogóle jest? – Gitarzystą kapeli metalowej. – To by wyjaśniało jego wygląd – mruknął z dezaprobatą, co natychmiast nagrodzone zostało kuksańcem i groźną miną chrześnicy. – Nie oceniaj go po tym, jak wygląda. Jest naprawdę porządnym facetem. Jest wrażliwy i opiekuńczy. Ma wspaniałe poczucie humoru i potrafi śmiać się z siebie. Ma wielki talent, ale jest też niezwykle skromny. Świetnie dogaduje się z dziećmi i… – Dobra, wystarczy – przerwał jej, uśmiechając się szeroko. Odpowiedziała właśnie na wszystkie niezadane pytania. – Już wszystko wiem. – Otoczył ją ramieniem i pocałował w skroń. – Co wiesz? – Mam nadzieję, że nie mylisz się co do niego. – Na pewno się nie mylę, ale co wiesz? – Wiem, co zrobisz z wolnym czasem. – Mirek! – Chodźmy, zanim zjedzą całą kiełbachę. – Poprowadził ją w kierunku
wielkiego ogniska. Ludzi przybywało z godziny na godzinę. Zjawiło się kilkoro kuzynów i kuzynek Karoliny, sąsiedzi jej matki i goście pensjonatu. Gdy zapadł zmrok, większość z nich stłoczyła się przy ognisku. Popijali kompot z truskawek i jedli pieczone kiełbaski. Janek wzbudził zainteresowanie wśród młodzieży, co wprawiło go w zakłopotanie. Karolina dziwiła się, jak ktoś tak rozpoznawalny, jak on, może wciąż czuć się skrępowany w takich sytuacjach. Kuba natomiast nie ukrywał swojego rozczarowania tym, że ciotka nie poznała go wcześniej ze swoim nowym przyjacielem. Przypomniał jej o plakacie z podobizną Johnny’ego Madnessa wiszącym na szafie jego pokoju w jej domu. Jak mogła nie pamiętać, że to jego ulubiony gitarzysta? Patrzył na nią z wyrzutem i ignorował każdą jej próbę nawiązania rozmowy. Za to Janka nie odstępował na krok. Zadawał mu mnóstwo pytań, na które mężczyzna chętnie odpowiadał. Karolina próbowała dopatrzyć się w Janku jakichś oznak znudzenia lub irytacji, ale niczego takiego nie zauważyła. Zdawało się, że rozmowa o muzyce sprawiała taką samą przyjemność im obojgu. Dyskutowali o swoich ulubionych zespołach i utworach. Okazało się, że Kuba ma zaskakująco rozległą wiedzę na temat muzyki. Karolina wcześniej nie zwróciła na to szczególnej uwagi. Słuchał z wypiekami na twarzy anegdotek o muzykach znanych mu tylko z gazet. Janek opowiadał o swoich przygodach przez dobre dwie godziny. Karolina mogła jedynie siedzieć obok i słuchać. W końcu Kuba wpadł na pomysł, by skorzystać z obecności profesjonalnego muzyka, i namówił Janka, by zagrał coś dla wszystkich. Pobiegł do domu po swoją gitarę, a Karolina i Janek wreszcie zostali sami. – Kuba nigdy nie wybaczy mi tego, że cię przed nim ukrywałam – oświadczyła, wzdychając ciężko. – A ukrywałaś? – Nie. Po prostu tak jakoś wyszło. – To fajny dzieciak. – I dobry współlokator. Dobrze mi się z nim mieszka, ale nie wiem, czy zniesie tę zniewagę. – Myślę, że ci wybaczy. Nie sposób się na ciebie gniewać. Patrzył na nią tak intensywnie, że zabrakło jej powietrza w płucach. Nawet nie zauważyła, kiedy ich twarze zbliżyły się do siebie tak bardzo, że niemal stykali się nosami. Czuła na skórze jego ciepły oddech, przesiąknięty słodką wonią kompotu truskawkowego. Gdy jej wzrok odnalazł w ciemnościach jego usta, nie mogła już skupić się na niczym. Myślała tylko o tym, że przez całe swoje życie nie pragnęła tak bardzo całować innych warg.
Gdyby nie zjawił się Kuba, posunęłaby się dalej. Jednak bratanek przybiegł ze swoją gitarą akustyczną i poinformował wszystkich zgromadzonych, że za chwilę będą mieli niepowtarzalną okazję usłyszeć na żywo Johnny’ego Madnessa. Janek uśmiechnął się nieśmiało i wziął od niego instrument. Przejechał palcami po strunach i pokręcił kilkoma kołeczkami. – Niestety, tak długo żyłem w oderwaniu od polskiej kultury, że chyba nie znam już żadnego polskiego utworu – powiedział, uśmiechając się przepraszająco. – Dlatego będziecie się musieli zadowolić kompozycją mojego bliskiego przyjaciela. Wszystkie rozmowy ucichły, a twarz każdego gościa w oczekiwaniu zwróciła się ku Jankowi. On patrzył tylko na gryf. W skupieniu szarpał struny, wygrywając delikatną melodię, która natychmiast chwyciła Karolinę za gardło. Z trudem przełknęła ślinę, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Gdy zamknął oczy i zaczął śpiewać, kilka osób wypowiedziało słowa uznania, ale szybko zostali uciszeni przez innych, którzy nie mieli zamiaru opuścić ani sekundy tego występu. Słowa piosenki mówiły o miłości na odległość. Mężczyzna prosił Boga, by opiekował się jego ukochaną pod jego nieobecność. By strzegł jej, gdy on sam nie może być przy niej. Karolina natychmiast rozpoznała w podmiocie lirycznym Craiga Petersona. Myśl, że napisał ten piękny utwór dla Allie, ścisnęła ją za serce. Cóż to musiała być za miłość, że inspirowała tego mężczyznę do tak romantycznych rzeczy. W tamtej chwili żałowała, że nie poznała i nigdy już nie pozna tego utalentowanego, pełnego sprzeczności, wyjątkowego człowieka. Coraz bardziej też rozumiała tęsknotę i rozterki Janka. Gdy skończył swój mały występ, wszyscy zaczęli go oklaskiwać i namawiać na kolejny utwór. On jednak nie dał się przekonać. Oddał gitarę Kubie. Karolina widziała w jego twarzy, ile kosztowała go ta jedna piosenka. Złapała go za rękę, jak on ją wcześniej, i odciągnęła od zbiorowiska. Poprowadziła go w kierunku ławki pod jabłoniami. Zastali tam siedzącą samotnie Lenę. – Nudzę się – mruknęła. – Gdybyś tylko na jeden wieczór zniosła zakaz zbliżania się do twoich kuzynów, bawiłabym się o stokroć lepiej. – A gdzie twój małolat? – Jaki małolat? – zapytała, szczerze zdumiona. – Ten, z którym byłaś u mnie na majówce. – Tamten? – roześmiała się. – Dawne dzieje. Nawet już nie pamiętam, jak ma na imię. Kamil… Konrad…? – Zmarszczyła brwi w skupieniu. – Nie pamiętam. To co z tym zakazem? – Dobra – zgodziła się. – Ale tylko Marek, i nie posuniesz się dalej niż do jednego, no, góra dwóch pocałunków.
– Mówisz tak, jakbym była jakąś modliszką i miała odgryźć mu głowę – odparła z oburzeniem. – Bo jesteś modliszką i wiem, że gdybym ci pozwoliła, odgryzłabyś mu nie tylko głowę. Ostatnio jednak znów mi dokucza, nazywając starą panną, więc trochę cierpienia dobrze mu zrobi. Podobno cierpienie uszlachetnia. – Okej. – Lena zerwała się z ławki i tanecznym krokiem ruszyła w kierunku kuzyna Karoliny. Oboje z Jankiem patrzyli z daleka, jak Lena dopada swojej zdobyczy i zastawia sidła. Marek był bez szans. Karolina czuła bliską więź ze wszystkimi swoimi kuzynami i kuzynkami. Każdego lata spędzali wspólnie wakacje na wsi u dziadków, doprowadzając ich do szału. Spotykali się też kilka razy do roku przy okazji świąt, urodzin, wesel czy chrzcin. Z większością krewnych dogadywała się dobrze, ale Marek od dzieciństwa działał jej na nerwy. Kiedy byli mali, wciąż przechwalał się swoimi drogimi zabawkami, urywał głowy jej lalkom i burzył zamki z piasku. Potem opowiadał wszystkim o swojej prywatnej szkole dla wybitnie uzdolnionych i o tym, jaką wielką karierę zrobi w przyszłości. Ożenił się z pustogłową jak on, ale za to bogatą kobietą. Ich małżeństwo trwało jednak krócej niż planowanie wystawnego ślubu. – Myślisz, że naprawdę jest taka niebezpieczna? – zapytał Janek. – Są kobiety, które potrafią omotać absolutnie każdego faceta, i Lena jest właśnie jedną z nich – oznajmiła. – Nie znam mężczyzny, który by jej odmówił. Nieważne, czy jest szczęśliwym mężem albo nie gustuje w blondynkach. Ona sprawia, że faceci jedzą jej z ręki i są dla niej gotowi na wszystko. Wystarczy, że sobie takiego upatrzy i już po nim. – Niemożliwe. A wolna wola? – Wolna wola właśnie sprawia, że jej ulegają. Myślą, że robią, co chcą, a tak naprawdę są tylko niewolnikami własnego pożądania. – Myślisz, że dałaby sobie też radę ze mną? – Jestem tego pewna. Usiedli na ławce i obserwowali bawiących się ludzi. Karolina czuła, że Jankowi przyda się odrobina oddechu od codziennych zmartwień. Wzięła sobie za punkt honoru, żeby go rozbawić i poprawić mu nastrój. Chciała, by przestał martwić się o przyszłość. Nie myślał o powrocie do dawnego życia, śmierci przyjaciela i naciskach ze strony Allie. Opowiadała mu śmieszne historyjki o swoich kuzynach i ich dzieciach. Walczyła ze sobą, by nie zwracać uwagi na intymność sytuacji – siedzieli w ciemności na drewnianej ławce, a nad nimi rozpościerał się baldachim z młodych liści jabłoni. Za wszelką cenę próbowała go rozweselić i okazało się, że jest w tym naprawdę dobra. Co rusz Janek wybuchał śmiechem. Gdy wrócili do towarzystwa, grono przyjaciół Krystyny znacznie się
przerzedziło. Ci, którzy jednak zostali, bezustannie rozpływali się nad przystojnym, utalentowanym i uprzejmym Jankiem. Nieświadomie udało mu się oczarować wszystkich bez wyjątku. Nawet ci, którzy na początku sceptycznie przyglądali się jego fryzurze i tatuażom, teraz byli nim zachwyceni. Karolina nie mogła pozbyć się wrażenia, że wszyscy chcą ją wyswatać. Czyżby naprawdę już weszła w okres staropanieństwa? Każda kolejna rozmowa na temat Janka wprawiała ją w coraz większe zakłopotanie. Była wręcz boleśnie spięta, więc postanowiła rozluźnić się za pomocą wina swojej matki. Nie minęło sporo czasu, gdy poczuła w głowie szumek, który skutecznie zagłuszał nieprzyjemne myśli. Około pierwszej ostatni goście zaczęli się już zbierać do domów. Ewa zdecydowała się zostać na noc. Marcelina i Ignaś już dawno spali w jednym z pokoi gościnnych pensjonatu. Krystyna obiecała im wycieczkę do stadniny następnego dnia. Usiłowała też namówić córkę na nocleg, lecz Karolina się nie zgodziła. Wymówiła się nawałem pracy. Na szczęście Janek przez cały wieczór nie tknął alkoholu, więc mogli spokojnie wracać do miasta. Gdy nadeszła pora pożegnań, Kuba wymógł na Janku obietnicę kilku lekcji. Chciał poznać wszystkie jego triki. Muzyk zgodził się i uściskał chłopaka jak starego przyjaciela. Krystyna i Karolina przytulały się bez końca. Córka kilkakrotnie musiała ją zapewnić, że wkrótce spędzą ze sobą więcej czasu. Dopiero wtedy matka ją puściła. Odsunęła się na odległość ramion i obdarzyła Karolinę czułym spojrzeniem, które matki rezerwują tylko dla swoich dzieci. – To on, żabko – powiedziała z powagą. – Co? Co powiedziałaś? – zapytała zdezorientowana. – Słyszałaś. – Krystyna uśmiechnęła się do córki i pogładziła ją po policzku. – Kiedy przedstawiłam twojego tatę moim rodzicom, moja matka powiedziała mi, że to ten jedyny. Że spędzę z nim resztę życia i będę bardzo szczęśliwa. Nie uściśliła, co prawda, że będzie to niesprawiedliwie krótka reszta jego życia, ale zasadniczo miała rację. Zareagowałam wtedy tak jak ty teraz. Powiedziała mi na to, że matki wiedzą takie rzeczy i kropka. Teraz ja mam pewność. – Mamo… – Nic nie mów, bo potem będzie ci głupio, że mi od razu nie uwierzyłaś. Wiem, że nie tak go sobie wyobrażałaś, ale los jest przewrotny. – Mamo… – Mówię ci, że to ten. Wiem i kropka. Nie pytaj skąd. Po prostu wiem. Uznała przepowiednię swojej matki za majaki starej, podpitej hipiski. No bo jak miała wziąć to na serio? Co ona mogła wiedzieć? Absurd. Postanowiła, że nie będzie uświadamiać matce jej pomyłki. Zapewne sama dojdzie do tego wniosku, gdy rano wytrzeźwieje. Może nawet niczego z tej rozmowy nie będzie pamiętała.
Szkoda, że Karolina nie upiła się wystarczająco. Słowa matki nie chciały ulotnić się z jej głowy. Tłukły się wewnątrz czaszki, zagłuszając głos rozsądku.
ROZDZIAŁ 8 Zatrzymali się przed jej domem. Janek wyłączył silnik, ale nie wysiadł. Wytarł spocone dłonie w nogawki dżinsów i czekał, ale ona też nie wysiadła. Patrzyła na niego spod przymkniętych powiek. Nie czuła się skrępowana. Może to przez wypity alkohol, lecz nie przejmowała się tym. Jedyne, co zaprzątało teraz jej głowę, to że nie chce, by ten wieczór dobiegł końca. Był zbyt blisko. Na wyciągnięcie ręki. Dosłownie i w przenośni. Zbyt długo obywała się bez tego uczucia. Już wiedziała, czym wypełnić tę pustkę, którą odczuwała od pewnego czasu. Nagle wszystko przestało mieć znaczenie – praca, kolejne projekty. Potrafiła myśleć wyłącznie o jego udręczonej duszy. Nade wszystko pragnęła być tą, która ją uleczy. Być dla niego tą jedyną. Gdy tylko przyznała się do tego przed samą sobą, poczuła błogi spokój. Żadna przeszkoda nie miała teraz znaczenia. – Wejdziesz? – zapytała. Oderwał wzrok od swoich dłoni i spojrzał na nią. Dostrzegła wahanie w jego oczach, ale ona była pewna. – Nie jesteś zmęczona? – Ani trochę. – Pokręciła głową. – Możemy porozmawiać. Albo milczeć. Co chcesz. – W porządku. Wysiedli. Janek zamknął samochód i podał kluczyki Karolinie. Schowała je do kieszeni dżinsów i ruszyła przodem do furtki. Nie zdążyli nawet jej zamknąć, gdy dobiegł ich dudniący odgłos psich łap uderzających o ziemię. – Cześć, wielkoludzie – powiedziała na powitanie Karolina. Ku ich zdziwieniu pies musnął tylko nosem jej rękę i niemal natychmiast zaczął łasić się do Janka. Mężczyzna roześmiał się i ukucnął przed nim, by obiema dłońmi potarmosić go za kudłate uszy. Karolina wspomniała słowa ciotki. To przyjazne zachowanie było bardzo nietypowe dla Kazika. Zwierzę rzeczywiście musiało mieć jakieś tajemne przeczucie co do nowego przyjaciela domu. – Możemy posiedzieć w ogrodzie – zaproponowała. – Kazimierz cały wieczór spędził sam i przyda mu się towarzystwo. Na dźwięk swojego imienia owczarek zaszczekał i machnął jęzorem tuż przy policzku Janka. W przytłumionym świetle ulicznej latarni Karolina dostrzegła uśmiech na twarzy mężczyzny. – Świetny pomysł – powiedział. Ruszyli w stronę ogrodu. Karolina szła pierwsza. Kazik natomiast nie odstępował nowego ulubieńca na krok. – Usiądź sobie. Zrobię herbaty i zaraz przyjdę. Weszła do domu i skierowała się od razu do kuchni. Napełniła czajnik wodą,
postawiła go na kuchence i przygotowała kubki. Przez oszklone drzwi widziała, jak Janek siada na ogrodowej kanapie, a wielki owczarek wskakuje na miejsce obok niego i gramoli mu się na kolana. Przygniótł go tak bardzo, że biedny mężczyzna nie miał innego wyjścia, jak tylko się poddać. Wróciła do ogrodu, niosąc dwa kubki herbaty. Postawiła je na stole i usiadła na fotelu po przeciwnej stronie. – Kazimierzu, nie uważasz, że za bardzo się narzucasz? – Pies spojrzał na nią i przekrzywił głowę, jakby oczekiwał wyjaśnień. – Nikt nie lubi namolnych typków. Pies sapnął i położył łeb płasko na kolanach Janka. Mężczyzna pogłaskał go po grzbiecie jedną ręką, uśmiechając się lekko. – Jeżeli jest zbyt ciężki, mogę spróbować go ściągnąć – zaoferowała. – Ale tylko spróbować. Niczego nie gwarantuję. Kazimierz, niestety, nie uznaje autorytetów i nie słucha nikogo poza samym sobą. – Naprawdę? Więc łączy was więcej, niż myślałem. Jaki pan, taki kram. Karolina sięgnęła po kubek. Podmuchała przez chwilę na gorącą jeszcze herbatę, po czym upiła łyk. Noc była przyjemnie chłodna i miło było grzać sobie dłonie od kubka. – Świetnie się dziś bawiłem – powiedział. – Naprawdę? Moja matka i jej imprezy potrafią być męczące. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak miło spędziłem czas. – Cieszę się. Zapadło milczenie, przerywane jedynie pomrukami zadowolonego Kazika. Gdy tylko Janek przestawał go głaskać, pies zaczynał wiercić się niespokojnie i trącać go nosem i łapami, dlatego mężczyzna nieustannie mierzwił mu sierść na grzbiecie. Widać było, że obu sprawia to taką samą przyjemność. – Więc wyjeżdżasz – zaczęła Karolina. – Tak – odparł. – Allie ma rację. Jestem to winien Craigowi. Gdyby nie on, teraz byłbym kimś zupełnie innym. – Mniej szczęśliwym? Mniej nieszczęśliwym? – Trudno powiedzieć. Gdybym nigdy go nie spotkał, pewnie skończyłbym studia, wrócił do domu zaraz po otrzymaniu dyplomu i pracował dla ojca, tak jak moja siostra. Nie byłbym nieszczęśliwy, bo nie wiedziałbym, co mnie ominęło. Nie musiałbym go teraz opłakiwać. – Wydaje mi się, że lepiej żałować, że coś się zrobiło, niż się nie zrobiło. – Zgadza się. – Pokiwał głową. – Z tym że ja niczego nie żałuję. To było niezapomniane piętnaście lat. Allie miała rację, mówiąc, że to Craig dał mi to wspaniałe życie. Dał mi cel. Pasję. Uwielbiałem to: życie w trasie, wspólne jamowanie, wszechobecną muzykę. Nie wyobrażałem sobie siebie w innym
miejscu. Jako Johnny Madness doświadczyłem rzeczy, których nigdy nie przeżyłbym jako Janek Drzewiecki. – Myślę, że było w tym też sporo twojej zasługi. – Gdyby Craig nie uświadomił mi, do czego jestem zdolny, nigdy bym o tym nawet nie pomyślał. Zresztą, podobnie było w przypadku Jake’a. Był szczęśliwy, miał plany, ale życie tatuażysty i studenta historii sztuki nie było nawet w połowie tak dobre, jak życie muzyka. Craig dał nam wszystkim perspektywę. Bez niego ten zespół nigdy nie będzie kompletny. To tak jakby Nirvana grała dalej bez Kurta Cobaina, Pantera bez Dimebaga Darrella… – A jednak chcesz wrócić. – Jestem mu to winien. Muzyka była całym jego światem. Allie ma rację. Nie powinniśmy pozwolić, by jego ostatnie kompozycje wylądowały w koszu na śmieci. Jego fani zasługują na to, żeby je usłyszeć. Powinniśmy skończyć tę płytę i uhonorować tym jego pamięć. – A co dalej? – Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że teraz czeka nas droga przez piekło. Nigdy nie nagrywaliśmy bez Craiga. Boję się, że to spieprzymy. Chyba od początku podświadomie wiedziałem, że wrócę. Chciałem to tylko odciągnąć w czasie. Kazik podniósł łeb i zastrzygł uszami. Cały zesztywniał i rozejrzał się nerwowo na boki, po czym zeskoczył z kolan Janka i zniknął w ciemności. – Nie mogę uwierzyć, że już go nie ma – powiedział. – Nie mogę przyzwyczaić się do myśli, że wrócę do L.A. i jego tam nie będzie. Tęsknię za nim. Brakuje mi nawet jego huśtawki nastrojów – roześmiał się gorzko. – W ciągu dnia był zazwyczaj burkliwym gburem. Wyjątkiem były chwile, gdy w pobliżu kręciła się Allie. Wtedy jej towarzystwo pochłaniało go bez reszty i nie było mowy, by rozproszyć czymś jego uwagę. Uśmiechał się i żartował. Wydawał się być szczęśliwy. Rzadko jednak sobie na to pozwalał. Na scenie natomiast oddawał się kompletnie muzyce. Pozwalał, by cała frustracja ulatniała się z niego. Koncert był dla niego niczym katharsis. Grał jak opętany przez cały set i chętnie wychodził na bisy. Gdy schodził ze sceny, był już zupełnie innym człowiekiem. Wtedy dopiero był naprawdę sobą. Po prostu emanował najczystszą energią. Jednak, gdy wstawał rano, wszystko zaczynało się od początku. Myślę, że nigdy nie uporał się ze swoim dzieciństwem i okresem dorastania. Wspomnienia bolały go bardziej, niż gotów był przyznać. Chciałem mu pomóc, ale nie wiedziałem jak. Może gdybym był bardziej stanowczy, teraz wszystko byłoby po staremu. Oddałbym bardzo wiele za jeszcze jedną rozmowę. Pozwoliłbym odrąbać sobie obie ręce, żeby móc cofnąć czas. Zamilkł, bo nie był już w stanie mówić. Nie miał siły powstrzymywać łez spływających po policzkach. Nie chciał tego robić. Wiedział, że Craig zasługuje, by go właściwie opłakiwać. Nie należał do mężczyzn, którzy uważają, że łzy są
skazą na honorze. Niespodziewanie poczuł dotyk jej dłoni na policzkach. Jej palce rozmazały słone krople na jego skórze. Podniósł wzrok i zobaczył, że Karolina klęczy u jego stóp i wpatruje się w niego z czułością, która otuliła go całego jak ciepły, miękki puch. Poddając się impulsowi, delikatnie musnęła ustami jego wargi. Wyczuła na nich delikatny, cierpki smak herbaty i wypowiedzianych przed chwilą słów. Janek chwycił ją mocno za ramiona i nim zdążyła pozbierać myśli, siedziała na jego kolanach i obejmowała go za szyję. Wplotła palce w jego włosy i zacisnęła je mocno. – Nie powinnaś tego robić – wymruczał ochryple z ustami tuż przy jej wargach. Całował ją tak łapczywie, że przez chwilę zapomniała o oddychaniu. Mimo że to ona zaczęła, teraz pozwalała, aby to on przejął inicjatywę. Nie spodziewała się takiej gwałtowności z jego strony. Nie była przygotowana na siłę, z jaką przywarł do jej ust. Mogła tylko się poddać. Gdy ich wargi się rozłączyły, czuła, jakby dopiero wynurzyła się z głębokiej wody i gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Nadal kurczowo ściskała w palcach jego włosy, bojąc się, że zaraz ją odepchnie. Czuła napięcie w jego mięśniach. Nie chcąc, by ta chwila się skończyła, pocałowała go jeszcze raz. Tym razem to ona przejęła inicjatywę. Przyjęła jego uległość z entuzjazmem i przywarła do jego ciała najmocniej, jak mogła. Gdy poczuła, że ciepłe dłonie Janka wślizgują się pod cienki materiał koszulki i gładzą skórę na jej plecach, przeszedł ją przyjemny dreszcz. Westchnęła, nie przerywając pocałunku. Wyplątała się z jego objęć i wstała. Janek patrzył na nią zdezorientowanym, zamglonym wzrokiem. Chwyciła go za rękę i bez słowa poprowadziła do domu. Nie protestował. W tym momencie nie był w stanie samodzielnie myśleć. Szedł za nią do kuchni, potem do salonu. Czuła, jak potyka się na schodach, prowadzących na piętro. Gdy tylko znaleźli się w jej sypialni, zaczęła szarpać niezdarnie jego koszulkę. Podniósł posłusznie ręce, by ułatwić jej zadanie. – Nie powinnaś tego robić – powtórzył słabym głosem. Zignorowała jego słowa, pozbywając się własnej koszulki. Popchnęła go delikatnie w stronę łóżka, a chwilę później leżała już przy nim. Przez jakiś czas wymieniali się czułymi pocałunkami i dotykali wzajemnie. Karolina nie miała jednak zamiaru na tym poprzestać. Sięgnęła drżącą z podniecenia dłonią do paska jego spodni. – Masz? – zapytała. – Mam? – powtórzył szeptem. – Co mam? – Prezerwatywę.
– Och. – Poczuła, jak cały sztywnieje, więc odsunęła ręce. – Przepraszam. Od jakiegoś czasu ja nie… – Ja też nie – powiedziała. Przez dłuższą chwilę leżeli nieruchomo, spleceni w ciasnym uścisku. Karolina przylgnęła policzkiem do nagiej klatki piersiowej Janka i wsłuchiwała się w jego spokojny oddech. Zaczęła już podejrzewać, że zasnął. Sen był jednak ostatnim, na co miała teraz ochotę. – Na sąsiedniej ulicy jest sklep całodobowy – zasugerowała. – Nie wiem, czy byłbym w stanie oderwać teraz od ciebie ręce – wymruczał jej do ucha, na co wydała z siebie najbardziej żenujący dźwięk, jaki można było sobie w tej chwili wyobrazić: zachichotała. Janek przyciągnął ją do siebie jeszcze mocniej i natychmiast wywietrzało jej z głowy zakłopotanie. – Nie musimy się dziś kochać. Nie ma pośpiechu. – Chcesz powiedzieć, że nigdy nie przeżyłeś przygody na jedną noc? – zaśmiała się. – Przeżyłem ich mnóstwo – przyznał rozbrajająco szczerze. – Ale to nie to samo. Ty nie jesteś przygodą. Karolina wyplątała się z jego ramion, podniosła na łokciach i spojrzała na niego. Niewiele widziała w ciemności, ale dostrzegła poważny wyraz jego twarzy. – Leżę obok ciebie półnaga i gotowa na wszystko – oświadczyła równie poważnie. – Wiesz, że nie musisz mnie już dłużej bajerować. – A ty wiesz, że nigdy cię nie bajerowałem. – Dotknął czule jej policzka. – Wiem? – Dziewczynom, które chcę zaciągnąć do łóżka, nie zwierzam się z bliskiej przyjaźni ze zmarłym facetem, która, jak sama zauważyłaś, przypominała lekko gejowski związek. Nie płaczę przy nich z tęsknoty za Craigiem. Nie opowiadam o tym, jak wielkim jestem rozczarowaniem dla własnej rodziny. Nie przyznaję się do bezradności. – Cieszę się, że mi to powiedziałeś. – Ja też. – Ale co to znaczy? – Nie mam pojęcia. Następnego dnia obudził ją dźwięk telefonu. Była na tyle przytomna, by wiedzieć, że został w kieszeni dżinsów, które poprzedniej nocy zrzuciła z siebie i cisnęła niedbale na podłogę. Nie miała ochoty teraz po nie sięgać. Oznaczałoby to zaburzenie tej wspaniałej kompozycji, którą tworzyło jej ciało splecione z ciałem śpiącego obok mężczyzny. Zdecydowanie zbyt krótko było jej dane napawać się jego widokiem. Po chwili on też zaczął się budzić. Otworzył oczy i zamrugał powiekami, jakby nie do
końca dowierzał swoim zmysłom. – Cześć – szepnęła, uśmiechając się szeroko. – Cześć – odpowiedział jej tym samym. – Telefon dzwoni. – Zaraz przestanie. Dobrze spałeś? – Nie pamiętam, kiedy ostatnio spało mi się równie dobrze – wymruczał sennie. – Ja też – przyznała. Ułożyła się wygodniej, z głową na jego ramieniu. Palcem wodziła delikatnie po wytatuowanych na jego klatce piersiowej dłoniach z fresku Michała Anioła. – To prawdziwe dzieło sztuki – powiedziała z uznaniem. – Jake zrobił mi ten tatuaż – wyjaśnił. – Byliśmy w pierwszej poważnej trasie koncertowej z nim w roli wokalisty. Miał wtedy kompletny mętlik w głowie i wciąż wahał się między muzyką a tatuowaniem. Strasznie narzekał, że nie ma czasu na doskonalenie swojego rzemiosła. Żeby przestał wreszcie jęczeć, obiecałem mu, że jak tylko zdobędzie sprzęt, pozwolę mu wytatuować mnie, jak tylko zechce. – Nie dlatego to zrobiłeś – powiedziała, muskając wargami jego szczękę. Żałowała, że nie może dosięgnąć ust. – Zrobiłeś to, bo chciałeś, by był szczęśliwy. – Chyba trochę mnie przeceniasz – zaśmiał się. – Nie wydaje mi się – upierała się. – W każdym razie od tamtej pory został moim ulubionym tatuażystą. – Naprawdę? – Uniosła się na łokciach i spojrzała na niego z żywym zainteresowaniem. – Który jeszcze jest jego autorstwa? – Napisy na przedramionach. To fragmenty jego tekstów[1]. Był szczerze zażenowany, tatuując na moim ciele własną twórczość, ale chyba dodało mu to trochę pewności siebie. Kiedy zaczął z nami grać, był wręcz chorobliwie nieśmiały. Z maszynką do tatuowania czuł się znacznie lepiej niż z mikrofonem. – To musi być wspaniałe uczucie wiedzieć, że twoje słowa znaczą dla kogoś tak wiele, że ten ktoś zechciał uwiecznić je na swojej skórze. – Może. Nie wiem. – Który jeszcze? – Ten kwiatowy motyw na przedramieniu. Jake znany jest ze swojej dbałości o szczegóły. Zdecydowanie jest pedantem w niektórych kwestiach, co czasem bywa naprawdę wkurzające. Zrobił mi też ślady po kulach na żebrach, wilka na łydce i rewolwery na brzuchu. Reszta to dzieło jego ojca. – Czy te tatuaże coś znaczą? – Niektóre tak – przyznał. – Słowa Silence all I wanna say pochodzą z utworu Jake’a, ale dla mnie mają też inne znaczenie. Show-biznes jest fałszywy. Ludzie oczekują od nas, że będziemy ich zabawiać jak małpki w zoo. Czekają, aż zrobimy lub powiemy coś zabawnego lub kontrowersyjnego. Tymczasem my
jesteśmy zwyczajnymi facetami lubiącymi zwyczajne rzeczy. – A ten drugi cytat? – Seize the day or die regretting the time you lost – wyrecytował. – Te słowa odnoszą się do mojej decyzji o rzuceniu studiów i przeciwstawieniu się ojcu. – Rozumiem. – Ślady po kulach na żebrach kazałem sobie wytatuować po tym, jak Craig został postrzelony. – Postrzelony? – Mieszkaliśmy wtedy w Watts. To nie była najlepsza dzielnica. Szczególnie dla dwóch białych metalowców. Nie sądzę, żeby nie było nas już wtedy stać na coś lepszego. Po prostu przyzwyczailiśmy się do tego miejsca. Zresztą dużo wtedy koncertowaliśmy i rzadko kiedy bywaliśmy w domu. Niewiele nas obchodziło, jak ten dom wygląda. W każdym razie w okolicy mieszkali niemal wyłącznie Afroamerykanie, którzy krzywo patrzyli na białych. Naszymi sąsiadami byli członkowie gangów, dilerzy, złodzieje i prostytutki. Kiedyś jakiś dzieciak podszedł do nas na ulicy i wyciągnął broń. W biały dzień. Kazał nam oddać całą gotówkę. Zrobiłem to, o co prosił. Jednak Craig kazał mu się gonić i powiedział, że nie dostanie ani centa. Chłopak zaczął wymachiwać spluwą i przestraszyłem się nie na żarty, ale Craig ani myślał sięgać po portfel. Zaczęli się szarpać, próbowałem ich rozdzielić, ale mnie zignorowali. W końcu usłyszałem strzał. Craig puścił wiązankę przekleństw i upadł na ziemię, a dzieciak zwiał. Wezwałem pogotowie i policję. Craig klął na czym świat stoi, dopóki nie stracił przytomności. Wszędzie było mnóstwo krwi. Myślałem, że umrze. Byłem naprawdę przerażony. – Odniósł poważne obrażenia? – Dostał trzy kulki. Zdziwiło mnie to, bo usłyszałem tylko jeden strzał. Chyba byłem w szoku. Działałem na autopilocie i niewiele pamiętam. W każdym razie wszystkie kule przeszły go na wylot. Musieli usunąć mu śledzionę i pozszywać poharataną wątrobę. Wszyscy siedzieliśmy w poczekalni i nie mieliśmy odwagi wypowiedzieć ani słowa. Tylko Allie bez przerwy płakała, a musisz wiedzieć, że ona rzadko się rozkleja. Właściwie chyba nigdy wcześniej nie widziałem, żeby uroniła choć jedną łzę. – Zamyślił się na chwilę. – Jess siedziała obok niej i gapiła się w podłogę jak zombie przez kilka godzin. Była tak przerażona, że nie chciała z nikim rozmawiać. Gdy Craig się obudził, nadal był wściekły. Denerwowała go troska Allie. Nie mówił tego, ale ja to wiedziałem. Zawsze pragnął, by żyła zupełnie pozbawiona trosk, a przynajmniej on nie chciał być ich przyczyną. Gdy wyszedł ze szpitala, powiedział, że nie będzie dłużej mieszkać w sąsiedztwie takiego bydła, i się wynieśliśmy. – Znów zamieszkaliście razem? – Nie. Craig kupił sobie apartament w Bel Air, jak na gwiazdę przystało, a ja zamieszkałem w domku przy plaży. Wytatuowałem sobie te ślady po kulach na
znak solidarności z przyjacielem. Są rozmieszczone dokładnie tak samo jak blizny Craiga. Tamtego dnia czułem, jakbym oberwał razem z nim. – Cieszę się, że to tylko tatuaże – powiedziała, przeciągając palcami po krwawych wzorach umieszczonych na jego żebrach. Janek przykrył jej dłoń swoją i przytrzymał. Leżeli w milczeniu jeszcze parę minut, po czym wstali, ubrali się i zeszli na dół. Karolina zabrała się do przygotowywania śniadania, a Janek wyszedł do ogrodu, żeby nakarmić psa. Krzątała się po kuchni, zerkając co chwila przez okno, żeby popatrzeć, jak bawi się z Kazikiem. Błogi uśmiech nie schodził jej z twarzy przez cały czas. Nie mogła uwierzyć, że zachowuje się jak te infantylne kobietki, którymi zawsze gardziła. Jak jedna noc, podczas której, technicznie rzecz biorąc, do niczego między nimi nie doszło, mogła wywoływać tak beztroski nastrój? Śniadanie zjedli w ogrodzie. Janek ciągle dokarmiał pod stołem Kazika. Wyznał Karolinie, że od dziecka marzył, żeby mieć psa. W dzieciństwie ojciec kategorycznie nie zgadzał się na zwierzęta w domu, a w Los Angeles najpierw nie miał ku temu warunków, a potem wystarczająco dużo czasu, by zająć się zwierzakiem. Kazik, przejedzony do granic możliwości, zwinął się w kłębek u stóp nowego ulubieńca. Karolina z trudem przecisnęła się obok niego, by zająć miejsce na ogrodowej kanapie u boku Janka. Otoczył ją ramieniem i z uwagą słuchał jej opowieści o rodzicach, dzieciństwie i dorastaniu w tym starym domu. Rozmowę przerwał im dzwonek telefonu. Karolina westchnęła z niechęcią i wyjęła komórkę z kieszeni. – To mój asystent – mruknęła. – Odbierz. Ja w tym czasie pozmywam – powiedział, podnosząc się z miejsca. – Nie. – Zatrzymała go, chwytając za brzeg koszulki. – To nic ważnego. – Gdyby tak było, nie dobijałby się do ciebie w niedzielę. – Uśmiechnął się i pocałował ją w skroń. – Odbierz. – Dobrze, ale nie odchodź nigdzie – poprosiła. – Jak sobie życzysz – odparł, na powrót otaczając ją ramieniem i przyciągając do siebie. Karolina odebrała połączenie i przyłożyła telefon do ucha. – Tak, Andrzej? – Zamilkła w skupieniu, słuchając swojego rozmówcy. – Myślę, że sam sobie z tym poradzisz – zapewniła go. – Zrób, jak uważasz. I jeszcze jedno. Przez kilka dni będę niedostępna… Tak, zupełnie. Chciałabym też, żebyś zaczął rozglądać się za kimś do pomocy. Ty decydujesz. Ufam ci. Cześć. Odłożyła telefon na stół i przytuliła się mocniej do Janka. Znów na jej twarzy pojawił się błogi uśmiech. – Masz jakieś plany na kilka najbliższych dni? – zapytał.
– Nie wiem. A ty? – Moglibyśmy spędzić je razem – szepnął, muskając wargami jej włosy. – Szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że to zaproponujesz. – Ale teraz już będę musiał się zbierać – powiedział. – Minęło południe i zaraz spóźnię się na cotygodniowe spotkanie w rodzinnym gronie. – Rozumiem – odparła, nie potrafiąc ukryć zawodu w swoim głosie. Oderwała się od niego i usiadła prosto. Splotła dłonie na kolanach i wpatrywała się w nie, usiłując nie okazywać rozczarowania. Powtarzała sobie, że to dziecinne być zazdrosną o rodzinę, ale na niewiele się to zdało. – Spotkamy się później? – zapytał. – Postaram się wyjść od rodziców tak szybko, jak się da. – Jasne. Gdy Janek wyszedł, Karolina tłukła się po domu bez celu. Na biurku w jej gabinecie piętrzył się stos dokumentów do przejrzenia, ale nie miała na to najmniejszej ochoty. Pierwszy raz w życiu czuła, że praca nie przyniesie ukojenia jej skołatanym nerwom. Chciała tylko, żeby Janek się pospieszył i wrócił do niej jak najszybciej. Nieustannie odtwarzała w głowie ich rozmowy, począwszy od dnia, gdy się poznali, na dzisiejszym poranku skończywszy. Nie potrafiła przestać się uśmiechać na wspomnienie jego pięknej twarzy. Przywoływała w pamięci dźwięk jego głosu i za każdym razem przechodził ją przyjemny dreszcz podniecenia, mimo że zdawała sobie sprawę, że jej wyobraźnia nie może równać się z rzeczywistością. Co i rusz wybuchała śmiechem. Jej reakcje na tego faceta przypominały istne szaleństwo. Nigdy nie sądziła, że tak łatwo da się omotać. Bo tego właśnie była pewna: Janek omotał ją całkowicie i była teraz zdana na jego łaskę i niełaskę. Starała się nie myśleć o jego wyjeździe. Stłumiła w sobie obawę, że straci go, zanim zdąży naprawdę zdobyć. Wiedziała, że to nieuniknione, ale pozwoliła, by obecne szczęście kompletnie ją zaślepiło. Nie chciała myśleć o tym, że jest ćmą, która lada chwila spłonie w ciepłym płomieniu świecy. [1] W rzeczywistości fragmenty obu utworów pochodzą z repertuaru Avenged Sevenfold.
ROZDZIAŁ 9 Tego wieczoru Janek się nie pojawił. Nie odpowiadał też na jej telefony ani esemesy. Karolina zaczęła już myśleć, że stało się coś złego. Nie dopuszczała do siebie myśli, że świadomie, z premedytacją wystawił ją do wiatru. Przecież gdy wychodził, był równie podekscytowany rychłym spotkaniem jak ona. A jednak późnym wieczorem, po kilku godzinach warowania przy telefonie, zdała sobie sprawę, że została oszukana. Omamiona. Wystawiona do wiatru. Wystrychnięta na dudka. Ośmieszona! Jak to możliwe, że jeszcze tego ranka zdawało jej się, że stąpa w chmurach? Teraz czuła tylko wściekłość. Nie tyle na niego, co na siebie. Przecież od samego początku wiedziała, jaki jest. Po tym, czego się o nim naczytała, rozsądek podpowiadał jej, że Janek nie jest typem długodystansowca. Ale to, co zaszło między nimi poprzedniej nocy, trudno nazwać jakimkolwiek dystansem. Szczerze mówiąc, Karolina miała poważne problemy, żeby to w ogóle zdefiniować. Sytuacja nie uległa zmianie w ciągu kilku następnych dni. Żadnych telefonów. Żadnych wiadomości. Zero znaku życia. Karolina powoli oswajała się z myślą, że jej płomienny romans to tylko wymysł jej spragnionej bliskości wyobraźni. Wyjaśniła sama sobie, że zbyt długo żyła samotnie i dlatego teraz przypisywała nadmierne znaczenie rzeczom, które były tego znaczenia całkowicie pozbawione. Żeby wyrzucić Janka z pamięci, znów ostro wzięła się do pracy. Udało jej się znaleźć odpowiednią osobę do pomocy przy projektach. Olga Kruk była absolwentką studiów ekonomicznych na uniwersytecie Cambridge. Tak, tym Cambridge. Jej CV bardzo zaimponowało Karolinie, która zachodziła w głowę, dlaczego ktoś z tak bajecznym wykształceniem i doświadczeniem zdobytym w dużej zagranicznej firmie, specjalizującej się w doradztwie finansowym, chciał pracować dla drobnej bizneswoman z Polski B. Okazało się, że matka Oli zachorowała i dziewczyna zmuszona była wrócić do domu, by się nią zająć. Kobieta wychowywała ją samotnie i były ze sobą bardzo zżyte. Miały tylko siebie. Ola zapewniła jednak, że jest dyspozycyjna, ponieważ wynajęła stałą opiekę dla matki. Zależało jej na tej pracy, by nie wypaść z obiegu. Nie bez znaczenia okazał się też fakt, że od razu złapała świetny kontakt z Andrzejem. Dla Karoliny było to ważne, ponieważ tych dwoje miało w przyszłości ściśle współpracować, prowadząc razem większość jej interesów. Gdyby Andrzej nie dogadał się z nową pracownicą, nawet najlepsze CV nie zapewniłoby jej tej posady. Okazało się, że jego plany na przyszłość uległy zmianie. Nowy poszerzony zakres obowiązków oraz odpowiednia podwyżka sprawiły, że porzucił marzenia o zostaniu maklerem. Obecna praca bardzo mu odpowiadała.
Zwiększona liczba obowiązków spowodowała, że Karolina odrobinę się uspokoiła. Było tak jak po śmierci jej ojca. Praca pozwoliła jej nie myśleć o nieprzyjemnych sprawach. Nie sprawiła jednak, że czuła się szczęśliwa. Miała wrażenie, że wraca do punktu wyjścia. Znów wpadła w ten sam schemat, gdy próbuje zapełnić pracą pustkę w swoim życiu. To dobra taktyka na chwilę, ale nie na dłuższą metę. Wiedziała to, ale w tym momencie nie miała innego pomysłu. Wieczór był przyjemnie rześki w porównaniu z falą męczących upałów, które od kilku dni bezlitośnie wyciskały z ludzi siódme poty. Gośka i Karolina siedziały przy drewnianym stole na tarasie, racząc się gorącą czekoladą i chrupiąc kruche ciasteczka. Gośka kolejny raz narzekała na brak uwagi ze strony Roberta. Twierdziła, że nie po to wychodziła za mąż, by wieczorami szukać towarzystwa u przyjaciółek. Była zła, że spędzają ze sobą coraz mniej czasu. Tym razem Robert wyjechał na cztery dni do Frankfurtu, żeby sfinalizować kontrakt z nowym klientem. Karolina akurat bardzo cieszyła się z towarzystwa przyjaciółki, bo wyjazdy Kuby zawsze ją przygnębiały. Tego dnia skończył drugą klasę liceum i pojechał do domu na zasłużone wakacje. Karolina wolała narzekania Gośki niż pusty dom. Słuchała jej jednak falami. Po kilku minutach zawsze się wyłączała i jej myśli dryfowały w zupełnie innym kierunku. Potem karciła się za brak empatii wobec przyjaciółki i znów wracała do śledzenia jej tyrady o niewdzięcznym i nieczułym mężu. – Co się z wami dzieje?! – wybuchnęła w końcu Gośka. Przyłapała Karolinę podczas jednej z tych chwil, gdy jej myśli były daleko stąd. – Wczoraj widziałam się z Jankiem i ma tak samo żałosną minę jak ty. Na wzmiankę o Janku Karolina nieznacznie się ożywiła. Podniosła wzrok na przyjaciółkę i posłała jej spojrzenie, którym wyraźnie prosiła o więcej informacji. Była wściekła na siebie, że zachowuje się tak żałośnie, ale miała nadzieję, że jeśli nie wypowie swojego pragnienia na głos, Gośka przemilczy ten temat. – Teraz przynajmniej wiem, że wasze skwaszone miny mają to samo źródło. Nie mylę się, prawda? – zapytała, uśmiechając się złośliwie. Karolina natychmiast poczuła się rozgrzeszona z własnego braku empatii. Wypuściła z płuc całe powietrze i opadła bezwładnie na fotel. Jaki sens miało dalsze duszenie w sobie tego paskudnego uczucia, skoro i tak prędzej czy później wybuchnie? Kontrolowana eksplozja przed najlepszą przyjaciółką nie była taką złą opcją. – Chyba mnie uwiódł – powiedziała cicho. Prawdę mówiąc, sama nie wiedziała, co się stało. Nie pozwoliła sobie przecież zbyt długo nad tym rozmyślać. – Jak to cię… uwiódł? – Zdziwienie Gośki przybrało komiczne rozmiary. – Janek? – A o kim właśnie rozmawiamy? – rzuciła z irytacją. – Oczywiście, że Janek.
– Ale… jak…? Przecież powiedziałaś, że w ogóle cię nie interesuje. – A co miałam powiedzieć? Że miewam mokre sny o gwieździe rocka? – odparła Karolina. Gośka natomiast zakryła dłońmi usta, tłumiąc parsknięcie. – Sama widzisz, że to żenujące. – Wcale nie – zaprzeczyła jej przyjaciółka. – Po prostu myślałam, że mokre sny zdarzają się tylko chłopcom w wieku dojrzewania. – Jak widać, nawiedzają też kobiety w wieku niemal przejrzałym – mruknęła rozeźlona. Gośka kolejny raz z trudem stłumiła wybuch śmiechu. – Dawno nie reagowałaś na mężczyzn tak… intensywnie – powiedziała, ostrożnie dobierając słowa. – Tak, okazuje się, że ja też mam uczucia. – Nie o to mi chodziło. Po prostu naprawdę zaczęłam myśleć, że odpuściłaś sobie facetów na dobre. – Ja też. Może gdyby to było tylko jego łagodne spojrzenie albo uwodzicielski uśmiech, lub jedynie gadka wrażliwego artysty, udałoby mi się nad tym zapanować. Wszystko razem jednak dało mieszankę wybuchową. I eksplodowałam. Dosłownie i w przenośni. Po prostu mnie uwiódł byciem tym, kim jest. Zawrócił mi w głowie, sprawił, że się przywiązałam, a potem zniknął, a ja nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Karolina zawsze szczyciła się tym, że w życiu kieruje się zdrowym rozsądkiem. Nigdy nie traciła zimnej krwi i potrafiła znaleźć wyjście z każdej sytuacji. Zastanawiała się teraz, gdzie podziała się ta jej racjonalność, bo od rozstania z Jankiem nie radziła sobie z niczym. Udawała jedynie, i to niezbyt dobrze. Dostrzegła właśnie, że wcale nie różni się od kobiet, które są gotowe na każde poświęcenie dla faceta. Tęskniła za nim i była wobec tego uczucia słaba i bezwolna. – Jak to zniknął? – Pamiętasz ognisko u mojej mamy? – Gośka odpowiedziała jej skinieniem, więc kontynuowała: – Odwiózł mnie do domu i został na noc. Kiedy wychodził następnego dnia, wszystko wydawało się w porządku, a potem zupełnie przestał się odzywać. – Został na noc? – zapytała, unosząc brwi. – Spaliście ze sobą? – I tak, i nie. To skomplikowane – mruknęła wymijająco Karolina. Nie miała ochoty tłumaczyć Gośce czegoś, co sama ledwo rozumiała. – Ale coś między wami zaszło? – Zdecydowanie coś zaszło. Tylko że teraz to już nie ma żadnego znaczenia. – Ależ oczywiście, że ma znaczenie – żachnęła się Gośka. – Skoro dwoje ludzi, między którymi do czegoś doszło – zauważ, że taktownie nie wnikam do czego – nagle zrywa kontakt, ale mimo to nie przestają o tym myśleć, to wciąż ma znaczenie.
– Kto ci powiedział, że wciąż o tym myślę? – Twoja twarz. – Uśmiechnęła się do przyjaciółki pobłażliwie. – A jego twarz powiedziała mi dokładnie to samo. – A ja myślę, że czytasz za dużo romansów i dlatego masz wypaczone spojrzenie na świat. – Może i moje spojrzenie na świat jest wypaczone, ale twoje wypaczyło się w drugą stronę – odgryzła się. – Po prostu twardo stąpam po ziemi i przyjmuję do wiadomości fakt, że gdy ktoś nie odbiera ode mnie telefonów przez trzy tygodnie, to znaczy, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego. – Może masz rację. Oczywiście, istnieje taka możliwość, choć moim zdaniem naprawdę nikła. Spędziliście ze sobą trochę czasu. Na pewno dużo rozmawialiście i wiesz, w jakiej jest teraz sytuacji. Nagle, nie wiedzieć czemu, Karolina przypomniała sobie, jak kilka tygodni wcześniej siedziała w tym samym miejscu z Jankiem. Opowiedział jej wtedy o swoim życiu w Stanach, które w większości stanowili jego przyjaciele z zespołu, a w szczególności Craig. Ten facet był dla Janka prawdziwym guru. Identyfikował się z nim i zapewne traktował jako autorytet w wielu kwestiach. Może w kwestii miłości również? Dobrze pamiętała historię Craiga i Allie. Janek uważał, że tę dwójkę łączyło prawdziwe uczucie, ale za sprawą Craiga nigdy nie byli dla siebie kimś więcej niż tylko przyjaciółmi. Janek twierdził, że jego przyjaciel trzymał dziewczynę na dystans, bo wiedział, że jest dla niej nieodpowiedni i nie chciał jej skrzywdzić. Czyżby teraz ta sama obawa kierowała Jankiem? Może on też myślał o swoich zobowiązaniach wobec zespołu, które miały go wkrótce rozdzielić z Karoliną? Może dlatego zdecydował się zerwać już teraz? Nikt nie będzie podejmował takich decyzji za mnie, pomyślała rozgniewana Karolina. Jeżeli ma się więcej nie spotkać z Jankiem, to tylko dlatego, że któreś z nich lub oboje nie będą tego chcieli. Żaden martwy perkusista nie ma w tej kwestii nic do gadania. – Jaki jest numer mieszkania siostry Janka? – Pytanie padło z ust Karoliny, nim zdążyła dobrze przemyśleć dalszy bieg wydarzeń. – Tak! – Gośka z ekscytacji aż podskoczyła na krześle. – Trzydzieści sześć D. – Przepraszam cię, ale muszę wyjść. Możemy przełożyć twoje narzekanie na Roberta na inny dzień? – Jesteś podła – burknęła Gośka. – Ale wybaczę ci, jeżeli zadzwonisz zaraz po tym, jak z nim porozmawiasz. – Zadzwonię, ale musimy szybko wyjść, zanim się rozmyślę. – Już uciekam!
Kilka minut później obie wsiadały już do swoich samochodów. Pomachały do siebie i rozjechały w dwie przeciwne strony. Karolina prowadziła zupełnie nieświadomie. Działała na autopilocie. Wykonywała wszystkie czynności machinalnie, myślami błądząc daleko od przepisów drogowych. Na szczęście znała to miasto jak własną kieszeń, a w poniedziałek o tej porze ruch na ulicach był niewielki. Stanęła na skrzyżowaniu, czekając, aż światło zmieni się na zielone. Co ja wyprawiam? – pomyślała. Czy była aż tak zdesperowana, żeby jechać do niego w środku nocy? Co w nim takiego było, że łamała własne zasady i zapominała o dumie i zdrowym rozsądku? Wiedziała tylko, że ostatnie tygodnie były katorgą i pragnęła to zakończyć. W ten lub inny sposób. Światło zmieniło się na zielone, ale ona nadal nie ruszyła z miejsca. Jej stopa drżała tuż nad pedałem gazu. Przypomniała sobie, jak bardzo upokorzyło ją jego zachowanie. Jak warowała przy telefonie i wydzwaniała, podczas gdy on nie raczył nawet dać znaku życia. Przez króciutki moment naprawdę wolała, żeby coś mu się stało, niż aby miał z wyrachowania zostawić ją bez słowa wyjaśnienia. Nie wiedziała, co się stało. Dlaczego zmienił zdanie? Czy to przez nią? Zrobiła lub powiedziała coś nie tak? A może miała rację i wpływ na jego zachowanie miał Craig? Gorsza od urażonej dumy okazała się niewiedza. Ciągłe zadawanie sobie tych samych pytań bez szansy na odpowiedź. Dlatego właśnie musiała na chwilę schować dumę do kieszeni, zapukać do jego drzwi w środku nocy i poznać przyczynę. Kolejny raz światło zmieniło się na zielone i tym razem ruszyła. Zaparkowała przed apartamentowcem, w którym mieszkała siostra Janka. Przeszło jej przez myśl, czy nie powinna najpierw do niego zadzwonić, ale szybko zrezygnowała z tego pomysłu. Skoro nie odbierał od kilku tygodni, co miało się nagle zmienić? Wysiadła i pewnym krokiem ruszyła do drzwi. Szybko, zanim dążyła pomyśleć o tym, co robi, wcisnęła guzik domofonu przy numerze trzydzieści sześć D. Nikt nie odpowiedział. Wcisnęła go jeszcze raz i kolejny. Wreszcie usłyszała dźwięk odblokowywanego zamka w drzwiach. Nikt się nie odezwał, więc chwyciła klamkę i weszła na klatkę. Szybko znalazła drzwi oznaczone odpowiednim numerem i wcisnęła dzwonek. – Jeżeli jesteś jakimś cholernym zbokiem, to obiecuję, że pożałujesz tego, że tam teraz stoisz! – Usłyszała rozwścieczony kobiecy głos dochodzący zza drzwi. Wyjęła z kieszeni komórkę i zerknęła na wyświetlacz. Było po pierwszej. Skuliła ramiona i wpatrywała się zażenowana w drzwi, oczekując, że za chwilę otworzą się i właścicielka wściekłego głosu rozszarpie ją na strzępy. Usłyszała kliknięcie zamka i stanęła przed nią wysoka piękność w koszulce nocnej z różowej satyny. Ramiona okrywał jej niedbale przewiązany w pasie
szlafrok. Jej zmierzwione, krótkie kasztanowe włosy świadczyły o tym, że wyrwana została z głębokiego snu. Wpatrywała się gniewnie w Karolinę spod przymrużonych powiek. – Słucham – warknęła. Karolina nie mogła zebrać myśli. Jedyne, co kołatało się w jej głowie, to że robi z siebie kompletną idiotkę, budząc nieznajomych, zapewne porządnych ludzi, w środku nocy. – Przepraszam za tak późną porę – wykrztusiła wreszcie. – Nazywam się Karolina Mec i szukam… – Nareszcie! – Dziewczyna rozpogodziła się nagle, chwyciła ją za rękę i wciągnęła do mieszkania. – Antonina jestem. – Wyciągnęła ku niej dłoń. Karolina uścisnęła ją, oszołomiona. – Już myślałam, że nigdy się nie zjawisz. Sama miałam zacząć cię szukać. Od kilku tygodni okupuje kanapę w salonie i gapi się w telewizor. – Poprowadziła ją ciemnym korytarzem w stronę przestronnego pomieszczenia. Pokój pogrążony był w niemal zupełnej ciemności. Jedyne światło pochodziło z ekranu telewizora. Karolina nie zwróciła uwagi na wystrój. Jej wzrok natychmiast zatrzymał się na Janku. Siedział na kanapie, opierając bose stopy o stolik do kawy. Na uszach miał słuchawki i wpatrywał się w monitor. Na jego widok Karolina poczuła zupełnie niezrozumiałą mieszankę czułości i wściekłości. – Skoro już wpadłaś, może z nim pogadasz – rzuciła Antonina. Siostra Janka podeszła do kanapy i zerwała mu słuchawki z uszu. Odwrócił się i rzucił jej zdezorientowane spojrzenie. – Ktoś do ciebie, braciszku – powiedziała. Janek wyjrzał zza ramienia siostry i dostrzegł w mroku zarys sylwetki gościa. Karolina zrobiła krok do przodu i wyszła do światła, by mógł ją zobaczyć. Natychmiast odrzucił słuchawki na bok i wstał. – Co ty tu robisz? – zapytał. – Najwyraźniej jest mądrzejsza od ciebie. – Tośka – warknął Janek, na co ta tylko uśmiechnęła się niewinnie. – Mogłabyś zostawić nas samych? – Oczywiście – powiedziała. – Mam rozprawę jutro o wpół do dziewiątej. Muszę się wyspać, więc nie krzyczcie zbyt głośno. Miło było cię poznać. – Mrugnęła do Karoliny i wyszła. Przez chwilę stali naprzeciwko siebie i milczeli. Janek już otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz zamknął je, nim zdążyło paść choć jedno słowo. Karolina poczuła, jak wzbiera w niej wściekłość. Z każdą chwilą proporcja między tym uczuciem a czułością była coraz bardziej zachwiana. Podczas gdy ona odchodziła od zmysłów, czekając na jakikolwiek znak od niego, on oglądał… koncerty na DVD!
– Podejrzewam, że masz jakiś problem z telefonem – warknęła. – Nie. Nie mam – odparł skruszony, spuszczając wzrok. – Więc z premedytacją sprawiłeś, bym poczuła się jak tania rozrywka na jedną noc. – Nie wygaduj bzdur. Powiedziałem ci przecież, że nie jesteś przygodą – zapewnił żarliwie. – Tak, powiedziałeś. Mówiłeś różne rzeczy, a potem zrobiłeś coś zupełnie innego – odparła z wyrzutem. – Wiesz, że to nie tak. – Ja nic nie wiem. Nic mi nie powiedziałeś, więc skąd mam cokolwiek wiedzieć? Spojrzał na nią, mając nadzieję, że to wystarczy i nie będzie musiał wypowiadać tych wszystkich bolesnych słów na głos. – Zdecydowałeś za mnie – warknęła. – Dobrze wiesz, że postąpiłem słusznie. To nie miałoby sensu. Wycofałem się, i tak o jedną noc za późno. – Co? Nie mogła uwierzyć własnym uszom. A jednak miała rację. Przejrzała go na wylot. W tym momencie poczuła, że zna go lepiej, niż można by się było spodziewać. Przez ostatnie dni powtarzała sobie, że ich znajomość trwa zbyt krótko, aby można było mówić o czymś poważnym. Jednak czas, jak twierdził Einstein, to pojęcie względne. Czas zaciera granice rzeczywistości, bo rzeczywistość jest taka, że czuła, jakby Janek stanowił sporą część jej życia i teraz miała go nagle stracić. – Nie chcę, żebyś cierpiała. – A może ja chcę cierpieć! – rzuciła hardo. – Może właśnie tego pragnę. – Nikt tego nie chce. – Nie zmienia to faktu, że właśnie to robiłam od naszego ostatniego spotkania: cierpiałam – wyznała z trudem. – Możesz już przestać być miłosiernym samarytaninem i brać przykład z Craiga. Już zdążyłeś wyrządzić mi krzywdę i nie pozwolę, żebyś zmarnował mi życie, tak jak twój kumpel zmarnował je swojej dziewczynie – oświadczyła. – Jeżeli to, co się zdarzyło między nami, ma dla ciebie takie samo znaczenie jak dla mnie, to chcę… Nie! Żądam, żebyś przestał mnie unikać. Jeśli jednak chcesz odejść, odejdź. Ale powiedz mi to prosto w twarz, jak mężczyzna. Nie jestem małą dziewczynką. Zniosę to. Znosiłam w życiu o wiele większe tragedie i nadal żyję. Zniosę też, jeżeli za chwilę wrócisz do Stanów i nigdy więcej się nie zobaczymy. – Zakochałem się w tobie tamtej nocy, gdy siedzieliśmy razem na twoim tarasie – wyznał. Zaskoczyło go to, z jaką łatwością przyszło mu wypowiedzieć te słowa i jaką ulgę poczuł, gdy wreszcie to zrobił. – Do tamtej pory byłem tylko
zadurzony, choć wyjątkowo mocno. Już tego wieczoru, kiedy Robert nas sobie przedstawił, pomyślałem, że jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widziałem, i z każdym spotkaniem wydawałaś mi się jeszcze piękniejsza. Potem okazało się, że jesteś też onieśmielająco wręcz inteligentna, czuła, zaradna i silna. Pomyślałem, że jesteś tak wspaniała, że na świecie nie ma faceta, który by na ciebie zasługiwał. A mnie to już na pewno do takiego faceta daleko – powiedział speszony. – Ale ty jakimś cudem pozwoliłaś mi się do siebie zbliżyć i przestałem myśleć racjonalnie. – Cieszę się, że to powiedziałeś. Jej serce pędziło jak oszalałe i z trudem utrzymywała w ryzach swój entuzjazm spowodowany najpiękniejszym wyznaniem, jakie dane jej było usłyszeć w życiu. Nie chciała od razu rzucać mu się na szyję. Wciąż czuła się zraniona. Nie łudziła się, że to prawdziwa miłość. Wiedziała, że to co najwyżej zakochanie, ale to i tak najlepsze, na co mogła w tej sytuacji liczyć. – Ja chyba też, choć nie mogę pozbyć się wrażenia, że skończy się to dwoma złamanymi sercami. – Nie dopuszczasz możliwości, że jednak nam się uda? Może będziemy utrzymywać związek na odległość? Może ja się przeniosę lub ty zostaniesz tutaj. – Związki na odległość to mrzonka. Ty nigdy nie zostawisz swojego rodzinnego domu, przyjaciół i interesów. A ja od dawna przestałem myśleć o Polsce jak o swoim domu. – Więc? – Wzruszyła ramionami, zrezygnowana. – Chcesz to skończyć teraz i do końca życia zastanawiać się, co by było, gdyby? – I tak, i nie – mruknął wymijająco. – Ale bardziej tak czy bardziej nie, bo nie wiem, na czym stoję, i trochę mnie to frustruje – warknęła. – Zastanów się nad konsekwencjami. – Ja się już zastanowiłam. – I chcesz…? Być… ze mną? – wykrztusił oszołomiony. – Chcę. – Więc ja też chcę. – Świetnie – uśmiechnęła się z satysfakcją. Janek ruszył w jej kierunku. Chciał ją objąć i pocałunkiem przypieczętować porozumienie. Karolina przewidziała to, ale nie pozwoliła mu się do siebie zbliżyć. Cofnęła się o krok i powstrzymała go, wyciągając przed siebie otwartą dłoń. – A teraz prześpij się z tą myślą. Pogadamy jutro – oznajmiła i ruszyła do drzwi. – Karolina – jęknął sfrustrowany. – Kiedy następnym razem mnie dotkniesz, masz być pewien. – Jestem pewien. Pokręciła przecząco głową.
– Ostatnim razem też wydawało ci się, że jesteś pewien – przypomniała. – Do zobaczenia jutro. Ignorując jego protesty, jak najszybciej opuściła mieszkanie. Zbiegła na dół schodami, darując sobie windę. W mig pokonała dystans między budynkiem a niewielkim parkingiem po drugiej stronie ulicy. Zanim wsiadła do samochodu, obejrzała się i zerknęła na apartamentowiec. W niewielu mieszkaniach paliło się światło. W jednym z okien na trzecim piętrze dostrzegła Janka. Uśmiechnęła się do siebie z satysfakcją. Wygrała.
ROZDZIAŁ 10 Tej nocy nie zmrużyła oka. Nie mogła wyrzucić z głowy myśli, że może jednak Janek ma rację. Po co ładować się w związek bez przyszłości? Przez cały czas próbowała przekonać samą siebie, że może istnieje jakaś szansa, by im się udało. W końcu cuda się zdarzają. Ale dużo bardziej prawdopodobne było, że prędzej czy później się rozstaną i któreś z nich będzie cierpieć. Albo oboje będą. Jedno z nich mogłoby dla wspólnego dobra zmienić miejsce zamieszkania. Gdyby Janek został na stałe albo ona rzuciła wszystko i pojechała do Stanów… Ale w końcu nadszedłby moment, w którym zaczęliby licytować się między sobą o to, kto więcej poświęcił dla tego związku. Cała sztuka polegała na ustaleniu priorytetów. Co było ważniejsze? Janek czy praca? Janek czy przyjaciele? Janek czy miejsce, w którym się wychowała i czuła bezpiecznie? Tylko jak to zmierzyć? Doszła do wniosku, że nie da się podjąć decyzji na tym etapie. Mimo że cholernie ją do niego ciągnęło, nie mogła mieć gwarancji, że w rzeczywistości będzie układało im się równie pięknie, jak w jej marzeniach. Zdumiewała ją łatwość, z jaką zerwał z nią kontakt. Miała takie same obawy jak on, z tym że dla niej nie do pomyślenia było trzymanie się od niego z daleka. Coś głęboko w środku przyciągało ją do Janka i nie była w stanie się temu oprzeć w żaden sposób. Ryzyko niemal zupełnie się dla niej nie liczyło. Jeżeli będzie cierpiała, trudno. Będzie przynajmniej wiedziała, kogo winić za swój ból. Kiedy na dworze zaczęło się przejaśniać, pogodziła się z tym, że i tak nie zmruży oka. Wstała więc i ubrała się. Po porannej toalecie zaparzyła dzbanek świeżej kawy. Rozłożyła swoje dokumenty na stole w kuchni i przeszła do przeglądania tych najpilniejszych. Zaczarowany Ogród był firmą ogrodniczą działającą na lokalnym rynku od trzech lat. Karolina inwestowała w nią od samego początku. Pomysł wyszedł od Igora, studenta rolnictwa. Uczęszczał na jej zajęcia poświęcone start-upom. Chłopak odziedziczył po dziadkach kilka hektarów ziemi pod miastem. Postanowił postawić na niej szklarnie i hodować tam rośliny. W pierwszym roku zaczynał od rozsady warzyw i najbardziej popularnych kwiatów rabatowych i doniczkowych. Zatrudniał trzech stałych pracowników i sezonowo kilkanaście osób z okolicy. Karolina miała pomóc Igorowi w sprawach związanych z rozwojem przedsiębiorstwa. Szybko jednak wycofała się, ponieważ chłopak świetnie radził sobie sam. Karolina właśnie miała w rękach raport, który nie przedstawiał się najlepiej. Tegoroczna sytuacja finansowa w Zaczarowanym Ogrodzie nie wyglądała tak dobrze, jak w poprzednich okresach. Co prawda, sezon się jeszcze nie skończył, ale do tej pory powinni mieć o wiele większe zyski. Igor wprowadził do sprzedaży
kilka gatunków rzadkich odmian roślin. Zakładał, że znajdą one odbiorców wśród nowoczesnych miłośników ogrodnictwa. Tak się jednak nie stało i spowodowały one znaczne straty. Zdaniem Karoliny większość winy leżała po stronie słabo rozbudowanych działań marketingowych. Klientami Zaczarowanego Ogrodu byli zazwyczaj okoliczni właściciele przydomowych ogródków, którzy polecali firmę znajomym o podobnych potrzebach. Ponadto firma zaopatrywała kilka sklepów, które niechętnie decydowały się na ekstrawaganckie rośliny, skłaniając się raczej ku tym powszechnie znanym. Aby zbyć egzotyczne rośliny Igora, należało trafić do zupełnie innej grupy docelowej. Już w trakcie przeglądania dokumentów Karolina wpadła na kilka pomysłów. Mogliby na przykład nawiązać współpracę z firmami projektującymi ogrody na zlecenie. Projektanci miewają czasem ułańską wręcz fantazję, a ludzie, którzy ich wynajmują, dysponują wystarczającymi środkami finansowymi, by pozwolić sobie na rośliny bardziej fantazyjne niż bratki i hortensje. Tak się składa, że bez problemu mogłaby do takich specjalistów dotrzeć. Zapisała sobie w notesie, by zadzwonić w tej sprawie do Alicji, starej znajomej Gośki, która skończyła architekturę krajobrazu. Kilka lat wcześniej organizowała wiejski ogród Krystyny i sprawdziła się idealnie. Może skorzystałaby przy swoich następnych projektach z roślin oferowanych przez Zaczarowany Ogród lub przynajmniej poleciła firmę kolegom po fachu. W najbliższym czasie Karolina miała zamiar pozbyć się udziałów w firmie Igora, ale zanim to nastąpi, pragnęła uczynić wszystko, by wyciągnąć przedsiębiorstwo z chwilowych kłopotów i sprawić, by chłopak był w stanie je nabyć. Nie chciała oddawać udziałów w obce ręce. Poza tym czuła się częściowo winna zaistniałej sytuacji. Mało brakowało, a oboje z Igorem mogli wpaść w poważne kłopoty. Kilka firm w życiu doprowadziła już do bankructwa przez brak czasu i nieuwagę, ale tak już w biznesie bywa. Rzadko wszystko idzie gładko. Między innymi dlatego zdecydowała się na działalność w różnych branżach. Miało to swoje plusy, jednak wciąż należało trzymać rękę na pulsie, a nie zawsze jej się to udawało. Gdy zakończyła analizowanie sprawy Zaczarowanego Ogrodu, miała przejść do kolejnej, jednak nie mogła się skupić. Kiedyś praca pochłaniała ją tak bardzo, że traciła poczucie czasu, zapominała o jedzeniu i odpoczynku. Ostatnio jednak, przeglądając tabelki, wykresy i sprawozdania, czuła jedynie znużenie. Zaledwie raz na jakiś czas zdarzała się jakaś ciekawsza sprawa. Miała nieodparte wrażenie, że wszystko to przerabiała już wcześniej. Problemy lokalowe, spadek sprzedaży, chybiona inwestycja, ekspansja na większy rynek zbytu, poszukiwanie wykwalifikowanej kadry, badania rynku. Przez ostatnią dekadę działała w tylu branżach i na tak szeroką skalę, że kolejne projekty zaczęły tracić dla niej urok
nowości. Coraz bardziej zdawała sobie też sprawę, że nie jest w stanie dłużej efektywnie nadzorować wszystkiego. Zbyt wiele informacji, zbyt mało czasu i energii. Odnoszenie sukcesów nie miało już takiego znaczenia jak kiedyś. Zerknęła na zegarek. Dochodziła dziewiąta. Postanowiła zrobić sobie przerwę, żeby rozprostować kości i napić się kawy. Obiecała sobie jednak, że za chwilę wróci do nadrabiania zaległości w pracy. Podeszła do kuchenki i nastawiła wodę. Potem wsypała do ulubionego kubka dwie łyżeczki mielonej kawy. Zanim woda się zagotowała, zdążyła podlać kwiaty doniczkowe na parterze. Następnie zrobiła to samo na piętrze. W tym czasie kawa nieco ostygła. Jeszcze jeden dzień i wszystkie rośliny wyschłyby na wiór. Znów o nich zapomniała. Z pełnym kubkiem parującej kawy, ponownie zasiadła do dokumentów i spędziła nad nimi kolejnych kilka godzin. Skonsultowała telefonicznie parę pomysłów z Andrzejem i wydała mu niezbędne dyspozycje. Gdy odłożyła na bok ostatnią teczkę, dochodziła czwarta po południu. Poczuła nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej. Janek nadal się nie odzywał, a jej życie nieodwołalnie wróciło na dawne tory. Postanowiła spojrzeć wreszcie prawdzie w oczy. Miał rację. Ich związek nie miał przyszłości i lepiej przyjąć to do wiadomości teraz, niż potem cierpieć z powodu bolesnego rozstania. Tak, tak będzie lepiej. Zaniosła wszystkie dokumenty do swojego gabinetu i poukładała je na półkach w odpowiednim porządku. Przez okno wpadały promienie słoneczne przerzedzone przez liście dębu. Pogoda była piękna i Karolina natychmiast uświadomiła sobie, że absolutnie zasłużyła na odpoczynek na świeżym powietrzu. Wciągnęła na nogi tenisówki i wyszła do ogrodu. Poczuła na twarzy uderzenie gorąca. Kazik pojawił się przy niej niemal natychmiast. Musiał usłyszeć skrzypnięcie drzwi. Pomerdał ogonem i zaszczekał radośnie. – Nudzi ci się, wielkoludzie? – Podrapała go za uszami i spojrzała w jego brązowe oczy. – Mnie też. Pies przez chwilę poddawał się jej pieszczotom, po czym zerwał się jak oparzony i podbiegł do furtki. Kręcił się przy niej i poszczekiwał nerwowo. – Chcesz iść na spacer? – zapytała. Pies nie zareagował. Na moment zniknęła w domu, po czym wróciła ze smyczą w dłoni. Sama też miała ochotę się przejść. Od siedzenia nad tymi papierami całe jej ciało zesztywniało. Przypięła smycz do metalowego kółeczka na obroży Kazika i otworzyła furtkę. Pies wyrwał się przed nią i natychmiast doskoczył do przycupniętego na krawężniku mężczyzny. Karolina przez dłuższą chwilę stała oniemiała i patrzyła, jak jej pies wita się ze swoim ulubieńcem.
Janek wstał i otrzepał spodnie jedną ręką. W drugiej trzymał bukiet zwiędłych drobnych, różnokolorowych kwiatów. Jego wzrok błądził po twarzy Karoliny, ale nic nie mówił. – Długo tu jesteś? – zapytała w końcu. Odchrząknął nerwowo, po czym wreszcie się odezwał: – Kilka godzin. Z całego serca chciała zapytać, dlaczego? Dlaczego siedział parę godzin przed jej domem z tymi, pewnie pięknymi niegdyś, kwiatami? Pragnęła usłyszeć tylko jedną odpowiedź, ale nie była pewna, czy i tym razem się nie zawiedzie. Miała dość tej emocjonalnej huśtawki. Czułość, uniki, żarliwe zapewnienia o jego miłości, a teraz… Co tym razem? Wolała na nic się nie nastawiać. Co ma być, to będzie. – Wybierałaś się dokądś? – zapytał. – Na spacer z Kazimierzem – odparła. – Wydawało mi się, że tego właśnie chce, ale najwyraźniej szalał tak z twojego powodu. Pies nadal nie odstępował Janka. Stał u jego boku, zadzierając łeb do góry, tak by móc patrzeć mężczyźnie w twarz. Wielki różowy jęzor zwisał z jego otwartego pyska, co sprawiało, że wyglądał na bardzo zadowolonego. – Mogę iść z wami? – Jeżeli chcesz. – Wzruszyła ramionami, siląc się na obojętność. – To dla ciebie. – Wyciągnął ku niej bukiet. Spojrzał na niego i nagle cofnął rękę. – To znaczy… – bąknął z zakłopotaniem. – Kiedy je kupowałem, wyglądały dużo lepiej. Skoro siedział na słońcu od kilku godzin, nie było wcale dziwne, że kwiaty zwiędły. Były kolorowe i miały drobniutkie płatki. Karolina nie znała ich nazwy, ale podobały jej się. Potrafiła bez trudu wyobrazić sobie, jak wyglądały, gdy je dla niej wybierał. – Na pewno były ładne – powiedziała. – Przepraszam. – Za co? – Za wszystko. Wszystko. Wszystko tak naprawdę często oznacza po prostu nic. O ile kwiaty wzruszyły Karolinę, o tyle przeprosiny ani trochę. Bez słowa zamknęła furtkę i ruszyła powoli chodnikiem. Zatrzymała się jednak po kilku krokach, bo okazało się, że Kazik wciąż siedzi przy nodze Janka. Ogarnęła ją nagła wściekłość. Nie dość, że ten mężczyzna zabrał jej cząstkę zdrowego rozsądku, który tak sobie ceniła, to teraz jeszcze ukradł jej miłość jedynego towarzysza życia. A podobno psy są najwierniejszymi przyjaciółmi. – Idziesz czy nie? – zapytała, nie mogąc ukryć nerwowej nuty w swoim głosie. – Wygląda na to, że Kazimierz nie ruszy się bez ciebie.
Odpowiedział skinieniem głowy i udał się w jej kierunku, a wraz z nim pies. Przez moment szli w milczeniu. Gniew Karoliny zniknął tak szybko, jak się pojawił. Zastąpiła go ciekawość. Nadal nie wiedziała, po co przyszedł. Pożegnać się czy wręcz przeciwnie? Przeszli obok przystanku autobusowego. Karolina wymieniła pozdrowienia z kilkoma stojącymi tam osobami. Wszyscy bez wyjątku obrzucili Janka ciekawskimi spojrzeniami. On natomiast zdawał się w ogóle nie zwracać na to uwagi. Jeżeli akurat nie zerkał ukradkiem na Karolinę, wpatrywał się w płytki chodnikowe pod swoimi stopami. Wrzucił zwiędłe kwiaty do śmietnika. Karolina mimowolnie obejrzała się i rzuciła im tęskne spojrzenie. Mimo że nie wyglądały najlepiej, miała ochotę zabrać je do domu i spróbować jakoś reanimować. Skręcili w głąb osiedla. Chodnik był tak wąski, że aby iść obok siebie, musieli bezustannie ocierać się ramionami. Kazik natomiast wyprzedził ich i przemierzał trasę z nosem przy ziemi, merdając przy tym ogonem z radości. – Nie wiem, od czego zacząć – powiedział w końcu Janek. Nie odpowiedziała. – To kompletne szaleństwo – stwierdził. – Może – mruknęła. – A mimo to nie mogę myśleć o niczym innym. Starała się, jak mogła, powstrzymać uśmiech satysfakcji. – Trudno mi wyobrazić sobie dwie osoby, których życiorysy byłyby mniej dopasowane. – Mnie też – zgodziła się. – Oboje będziemy cierpieć. – Zapewne masz rację. – Więc dlaczego w ogóle prowadzimy tę rozmowę? – Bo powiedziałam ci, że nie mam nic przeciwko cierpieniu, jeżeli ma to oznaczać, że będziemy razem choć przez chwilę. – Chyba jesteśmy masochistami – powiedział – bo ja też wolę cierpieć, niż trzymać się z dala od ciebie. Teraz już nie była w stanie powstrzymać uśmiechu. Szczerzyła się od ucha do ucha, czując przyjemne łaskotanie w żołądku. Uczucie euforii pogłębiło się jeszcze bardziej, gdy poczuła ciepło jego dłoni na swojej własnej. Zacisnęła na niej palce. Janek zrobił to samo. Minęli kilka kolejnych ulic, uśmiechając się i trzymając za ręce jak nastolatki. Karolina straciła poczucie czasu i przestrzeni. Była zupełnie pewna, że nigdy w życiu się tak nie czuła, mimo że już bywała zakochana. A może tak jej się tylko wtedy wydawało? To, czego doświadczała w tym momencie, było o wiele intensywniejsze i przyjemniejsze. Wrócili do domu przed szóstą. Gdy tylko Karolina spuściła Kazika ze
smyczy, pies natychmiast pognał w głąb podwórka, aby zająć się swoimi sprawami. Widocznie zdążył już nacieszyć się towarzystwem Janka lub po prostu zwierzęcy instynkt podpowiadał mu, że powinien zostawić ich samych. – Tęskniłem za nim – przyznał Janek, uśmiechając się. – A za mną nie? – Myślałem, że to już ustaliliśmy. – Nie do końca. Spodziewałam się, że skoro jesteś światowej sławy artystą, potrafisz wyrazić swoje uczucia jakoś klarowniej. – Wciąż się z nim droczyła. – A może w tej kwestii jestem po prostu zwyczajnym facetem. – Wzruszył bezradnie ramionami. – Nie sądziłem natomiast, że ty jesteś jedną z tych kobiet, które potrzebują pięknych słówek. – Bo nie potrzebuję słów. Bardziej zależy mi na czynach. Twoje unikanie mnie przez ostatnie tygodnie było bardzo wymowne. Zamilkł i przybrał zbolały wyraz twarzy. Karolina natychmiast pożałowała swoich słów. Nie chciała robić mu przykrości, ale musiała mieć pewność, że to się więcej nie powtórzy. – Oprócz tego, że jestem zwyczajnym facetem, jestem też tchórzem – przyznał pokornie. – Nie jesteś. – Pokręciła głową. Zbliżyła się do niego i zarzuciła mu ręce na szyję. Objął ją ramionami i przyciągnął do siebie. Ten gest wydał jej się równie naturalny jak oddychanie. Wtuliła twarz w zagłębienie między jego szyją a ramieniem. Poczuła na policzku ciepło jego ciała i bezwiednie zaciągnęła się jego zapachem. – Jesteś idealny – szepnęła. – Nie jestem – żachnął się. – Istnieje astronomiczna odległość między mną a ideałem. – Myślę, że punkt widzenia w dużej mierze zależy od punktu siedzenia. Dla mnie jesteś ideałem. – Dlaczego jesteś dla mnie tak wyrozumiała? To nienormalne. Myślę o tobie to samo, choć nie znamy się zbyt dobrze. – Ja uważam, że znamy się wystarczająco, bym mogła stwierdzić, że… – Przeciągnął dłonią wzdłuż jej pleców tam i z powrotem i na chwilę straciła wątek. Westchnęła i zmrużyła powieki. – Że? – dopytywał. – Wiem, jakim typem człowieka jesteś, a to najważniejsze. Nie przeszkadza mi, że nie znam faktów z twojego życia. One nie zmienią moich uczuć do ciebie. – Jakich uczuć? – zapytał, chcąc, by wypowiedziała te słowa na głos. Karolina oderwała policzek od jego ramienia i spojrzała w parę soczyście zielonych oczu. Aby nie zatracić się kompletnie w ich głębi, zamrugała kilkakrotnie powiekami. Pogładziła go dłonią po twarzy i z zadowoleniem
zauważyła, że wtula w nią policzek. – Wiem, że jest stanowczo za wcześnie, by to mówić, ale kocham cię – szepnęła. – Ja powiedziałem to już wczoraj – przypomniał jej z uśmiechem. – Uważam, że powinniśmy mówić to sobie jak najczęściej, zważywszy na to, że nasz czas może być ograniczony. Oboje posmutnieli, ale nie oderwali się od siebie. Janek znów pogładził ją po plecach, a ona na powrót wtuliła twarz w jego szyję. – Kocham cię – powiedział. – Kocham cię – odparła. Stali tak, tuląc się do siebie, aż ich troski ulotniły się całkowicie. Tego wieczoru żadne z nich nie wracało już do zbliżającego się rozstania. Rozkoszowali się swoim towarzystwem i nie myśleli o przyszłości. Rozmawiali o swoim dzieciństwie i dorastaniu. Uzupełniali wiedzę na swój temat. Odtwarzali wszystkie spędzone wspólnie chwile. Choć nie było ich wiele, wyraźnie wyryły się w ich pamięci. Tej nocy po raz pierwszy się kochali. Nie było tak, jak się tego spodziewali, a oboje myśleli o tym od tamtego razu, gdy przez ich pożądanie przebił się zdrowy rozsądek. Ta noc przerosła jednak ich oczekiwania. Może stało się tak za sprawą poprzedzających ją czułych wyznań, a może po prostu ich ciała były dla siebie stworzone. Karolina uważała swoje dotychczasowe doświadczenia damsko-męskie za umiarkowanie satysfakcjonujące. Nigdy nie trafiła na partnera, który poruszyłby ziemię pod jej stopami. Nie miała czasu ani dostatecznej determinacji, by szukać kogoś takiego. Nigdy nie rozumiała Leny i jej błyskawicznego zmieniania kochanków. Doświadczenia Janka były zupełnie inne. On zawsze miał wystarczająco dużo czasu na kobiety. Tak wiele z nich zabiegało o jego uwagę, że nigdy nie musiał się zbytnio wysilać, by zapewnić sobie ich towarzystwo. Może dlatego tak rzadko je doceniał. Seks traktował jak zabawę. Nigdy nie łączył go nierozerwalnie z uczuciami. Bezbłędnie odróżniał sytuacje, gdy dwoje ludzi idzie do łóżka, nie oczekując romantycznego zakończenia. Tej nocy przekonał się, że seks z ukochaną osobą to doświadczenie zupełnie innego kalibru. Odczuwał pieszczoty Karoliny o wiele intensywniej niż pieszczoty poprzednich kochanek. Jej westchnienia i czułe słowa, które szeptała, sprawiały mu nieopisanie większą satysfakcję. Namiętne pocałunki miały zupełnie inne znaczenie. Zapewniały go o silnych uczuciach, jakimi go darzyła. Starał się, by ona też poczuła, że póki są razem, złączeni w miłosnym uścisku, świat może przestać istnieć, bo to, co ich połączyło, nigdy się nie skończy.
–Powinniśmy już wstać – powiedziała stanowczo Karolina. Minęło południe, a oni nadal leżeli owinięci niedbale skotłowaną kołdrą. Żadne z nich nie miało siły podnieść się z łóżka. Przez całą noc nie zmrużyli oka. Kochali się i rozmawiali, a potem znów się kochali. Zasnęli dopiero nad ranem, ale po zaledwie dwóch godzinach regenerującego snu Karolina obudziła się, czując czułe pocałunki Janka na swojej szyi. – Wcale nie. Niczego nie musimy – wymruczał leniwie. – Ale… – Żadnych ale – przerwał jej stanowczo. – Masz dwójkę wykształconych i utalentowanych asystentów, którzy zajmą się twoimi sprawami, a ja jestem bezrobotnym grajkiem, więc mamy mnóstwo czasu. Odpręż się. – Mieli przygotować dziś dla mnie pewne dokumenty. Powinnam sprawdzić, jak im idzie. – Myślę, że teraz powinnaś mnie pocałować. Ich spojrzenia skrzyżowały się. Zupełnie odpłynęła, gdy dostrzegła drobne zmarszczki wokół jego zielonych oczu, które pojawiły się wraz z jego pięknym uśmiechem. Nagle przyznała mu w myślach rację. Powinna go pocałować, a nie myśleć o jakichś tam papierach. Pogłaskała go z czułością po policzku i delikatnie musnęła jego usta. – Tylko tyle? – zapytał zawiedziony. Parsknęła śmiechem. – Nie licz na więcej. Chyba wyczerpałeś limit. Wstawaj! – Szturchnęła go w bok. – Negocjujmy – zaproponował. – Ja nie negocjuję. – Zawsze dostajesz to, czego chcesz? – droczył się z nią. – Zazwyczaj – przyznała szczerze. – Jak mogę cię przekonać, żebyś zmieniła zdanie? – Uśmiechnął się łobuzersko, unosząc jedną brew. Poczuła, jak jego dłoń przemieszcza się powoli po jej boku, od biodra aż do piersi. Przeszedł ją dreszcz podniecenia, a na twarzy poczuła wykwitający rumieniec. Zanim poznała Janka, nigdy nie rumieniła się z powodu mężczyzny. Nim posunął się dalej, chwyciła jego dłoń i oderwała ją od swojego ciała. Spojrzał na nią z niemym wyrzutem. – Jeżeli w tej chwili nie przestaniesz, pomyślę, że masz problem z samokontrolą – powiedziała. – Ależ ja potrafię się świetnie kontrolować – zapewnił. – Gdyby tak nie było, rzuciłbym się na ciebie już wtedy, na przyjęciu, kiedy się poznaliśmy. Miałaś na sobie piękną czerwoną sukienkę, którą natychmiast miałem ochotę z ciebie
zerwać… – wymruczał uwodzicielsko gdzieś w okolicach jej szyi. – W tej chwili przestań! – Albo wtedy na plaży – kontynuował, ignorując jej protesty. – Dzięki Bogu, że założyłaś strój jednoczęściowy. Gdyby nie to, pewnie bym się nie powstrzymał i… – Przestań! – upomniała go, coraz bardziej skrępowana. Skrępowana? Tego uczucia też wcześniej nie znała. – Poleżmy tak jeszcze tylko godzinkę lub dwie – poprosił. Nie chciała tego przyznać, ale udało mu się ją przekonać już dawno. A może od początku nie miała ochoty wstawać? Oznaczałoby to, że musiałaby się od niego oderwać. – Dobrze, pod warunkiem, że nie będziesz leżał bezczynnie. – Piękna, inteligentna, zabawna, a do tego telepatka. Gdzie byłaś przez całe moje życie?
ROZDZIAŁ 11 Kilka kolejnych dni spędzili razem. Janek niemal przeniósł się do jej domu i dla obojga było to zupełnie naturalne. Spędzali ze sobą tyle czasu, ile tylko mogli. Nie czuli, że sprawy między nimi rozwijają się za szybko. Wręcz przeciwnie. Pragnęli wszystko przyspieszyć jeszcze bardziej, czując podświadomie, że nie mają zbyt wiele czasu. Przez ten okres zdążyli pogłębić swoją znajomość i utwierdzić się w przekonaniu, że postąpili słusznie, decydując się na ten związek. Bez względu na konsekwencje. Karolina uświadomiła sobie, że Janek był wszystkim, czego brakowało jej w życiu. Wcześniej czuła pustkę, która sprawiała, że była niekompletna. On natomiast świetnie tę pustkę wypełniał. Nauczył ją spać do południa i nie zawracać sobie głowy drobiazgami. Przy nim przestała czuć stres związany z pracą, który nieustannie towarzyszył jej przez ostatnią dekadę. Uświadomiła sobie, że nawet gdy była pewna, że myśli o czymś innym, z tyłu jej głowy błąkały się myśli związane z interesami. Teraz bez najmniejszych wyrzutów sumienia ignorowała telefony służbowe, by nie przerywać namiętnych pocałunków i czułych spojrzeń. Zachodziła w głowę, jak mogła przeżyć trzydzieści jeden lat bez tego mężczyzny. Zastanawiała się też, jak przeżyje choć jeden dzień, gdy zniknie. Ostatnie dni były najbardziej beztroskim czasem, jaki było jej dane doświadczyć od dzieciństwa. Natomiast Janek kompletnie oszalał na jej punkcie. Bezustannie szukał okazji, żeby jej dotknąć, choćby tylko musnąć ramię opuszkami palców. Kiedy siedzieli w ogrodzie i przyglądali się w milczeniu starym dębom, zaczynał wypytywać ją o jakieś bezsensowne sprawy po to tylko, by usłyszeć jej głos. Wciąż ją rozśmieszał, bo uwielbiał jej śmiech. Gdy zasypiała, patrzył na nią i nie mógł uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Pragnął, by ich czas nigdy się nie skończył. Już wiedział, że zrobi wszystko, by jej nie stracić. Rzuci granie, zostanie w Polsce i do końca swoich dni będzie tylko kochał tę wspaniałą kobietę. Nie wiedział, jak mógł wcześniej myśleć, że to nie wystarczy. Stała przed lustrem w sypialni i przyglądała się swojemu odbiciu. Miała na sobie długą do kostek zwiewną spódnicę w kolorze jasnego brązu i białą, bawełnianą bluzkę z krótkimi rękawami, wykończoną koronką. Wcześniej przymierzyła cztery inne, ale ta wydała jej się najbardziej odpowiednia. Założyła do tego brązowe sandały na wysokim koturnie, które rzadko nosiła. Zależało jej, by dobrze wyglądać. Nie chciała wypaść zbyt oficjalnie ani zbyt frywolnie. Denerwowała się jak diabli. Godzinę wcześniej rozmawiała przez telefon z Kubą i z rozpędu podzieliła się z nim swoimi obawami co do spotkania z rodzicami
Janka. Chłopak zareagował śmiechem i zaczął jej docinać. Wiedziała, że jej zachowanie jest dziecinne, ale nie mogła nic na to poradzić. W końcu wzięła głęboki, uspokajający wdech i postanowiła ostatecznie wziąć się w garść. Chwyciła torebkę i ostrożnie zeszła na dół. Usłyszała dochodzący z ogrodu głos Janka. Przez moment nasłuchiwała uważnie, zastanawiając się, z kim rozmawia. Po chwili zorientowała się, że tłumaczy coś Kazikowi. Uśmiechnęła się lekko i podążyła za głosem mężczyzny. Janek siedział na tarasie w ogrodzie tyłem do drzwi. Kazik natomiast zajął miejsce przed nim i słuchał uważnie jego głosu, jakby rozumiał każde słowo. – Jak wyglądam? – zapytała, przerywając tę pogawędkę. Wstał i odwrócił się do niej. Z jego twarzy wyczytała aprobatę, ale to nie rozwiało jej wątpliwości. Zauważyła już, że Janek zawsze patrzył na nią w ten sposób. Nawet gdy tuż po przebudzeniu człapała sennym krokiem do łazienki, mając na sobie stary, rozciągnięty podkoszulek i spodnie od dresu z dziurą na kolanie. – Może powinnam założyć jednak coś bardziej oficjalnego? – Wyglądasz cudownie – powiedział. – Chcę dobrze wypaść przed twoimi rodzicami. – Nie przejmuj się tym. – Łatwo powiedzieć – żachnęła się. – Tak się składa, że nigdy w życiu nie zależało mi na sympatii czyichś rodziców bardziej niż w tej chwili. Podszedł do niej i otoczył ramionami. Natychmiast przylgnęła do jego ciała. Za sprawą jej butów na koturnie byli niemal równi wzrostem. Ogarnęła go nagła fala czułości i nadziei. Skoro tak bardzo zależało jej na aprobacie jego rodziców, traktowała go tak samo poważnie, jak on traktował ją. – Tak się składa, że to, co masz na sobie, nie ma najmniejszego znaczenia – zapewnił. – Mój ojciec nie lubi prawie nikogo, a moja matka uwielbia prawie wszystkich i dzieje się tak bez względu na strój, zdolności interpersonalne czy cokolwiek innego. – Czyli wszystko zostało z góry przesądzone. – Dokładnie. Mama już jest tobą zachwycona. Co nieco zdążyłem jej o tobie opowiedzieć. Spojrzała na niego spanikowana, na co zareagował śmiechem. – Nie martw się. Powiedziałem jej tylko samą prawdę. – Pocałował ją w skroń i wtulił policzek w jej włosy. – Że zaraz po niej jesteś najwspanialszą kobietą, jaką znam. Komplement nagrodzony został czułym pocałunkiem, który niekontrolowanie przerodził się w dłuższy i bardziej namiętny. – Ojciec natomiast będzie w burkliwym nastroju i wypomni nam jakieś
piętnaście razy, że się spóźniliśmy. – Spóźniliśmy?! – zawołała zaniepokojona. – Która godzina? – Dziesięć po czwartej. – Czyli spóźnimy się prawie pół godziny! Dlaczego nic nie mówiłeś?! – Spojrzała na niego z wyrzutem. – Nie chciałem cię poganiać. – Wzruszył ramionami. – Gdzie są kluczyki do samochodu?! Mimo że w niedzielne popołudnia korki praktycznie nie istnieją, spóźnili się ponad pół godziny. Karolina wchodziła na podwórko przed domem rodziców Janka cała w nerwach. Miała ochotę uciec. Skoro już okazała brak szacunku spóźnieniem, równie dobrze mogła wystawić ich do wiatru. Poczuła na plecach ciepłą dłoń Janka. Spojrzała na niego. Jego uspokajający uśmiech sprawił, że troski zniknęły. Jak zwykle potrafił sprowadzić ją na ziemię. Uśmiechnęła się do siebie i krok za krokiem zbliżała ku drzwiom, zapominając powoli o tym, co ją za nimi spotka. Stanęli przed drzwiami i Janek wcisnął guzik domofonu. Następnie otworzyła im wysoka brunetka w średnim wieku. Karolina od razu zorientowała się, że to pani Drzewiecka, ponieważ natychmiast bez słowa otoczyła Janka ramionami i trzymała w czułym uścisku dłuższą chwilę. – Och, przepraszam – powiedziała, puszczając go. – To nieładnie ignorować gościa. Zofia Drzewiecka – przedstawiła się i wyciągnęła do Karoliny dłoń, uśmiechając się przyjaźnie. – Miło mi panią poznać. Karolina Mec. – Mnie również jest bardzo miło. Janek opowiedział mi o tobie tyle wspaniałych rzeczy, że czuję, jakbyśmy znały się od dawna. Weszli do domu. – Tosia opowiadała mi o okolicznościach, w jakich się poznałyście – uśmiechnęła się znacząco. – Mój syn jest typem mężczyzny, który często bywa zagubiony i rzadko wie, czego chce, dlatego cieszę się, że ma u swego boku kobietę, która potrafi nim potrząsnąć. – Mamo – jęknął zażenowany Janek. Karolina speszyła się, słysząc te słowa. Najwyraźniej dzieci pani Drzewieckiej nie miały przed nią zbyt wielu tajemnic. To dziwne uczucie mieć świadomość, że osoba, którą właśnie poznajesz, wie o tobie rzeczy, których nie możesz sprostować. Weszli do przestronnego salonu. Na fotelu w centralnej części pomieszczenia siedział starszy mężczyzna. Miał na nosie okulary w modnej oprawce. Podniósł wzrok znad gazety i zerknął na zabytkowy zegar na ścianie, po czym obrzucił syna spojrzeniem pełnym dezaprobaty. – Jak dobrze, że chociaż w kwestii niepunktualności zawsze można na ciebie
liczyć, synu – powiedział z wyrzutem. – Cześć, tato – odparł, po czym dodał ciszej, tak by nikt poza Karoliną nie mógł go usłyszeć: – Mnie też miło cię widzieć. Karolina z trudem powstrzymała parsknięcie, choć sytuacja nie była wcale zabawna. Zdziwiło ją to, jak dobrze Janek znał swojego ojca. Przez paręnaście lat nie kontaktowali się ze sobą zbyt często, ale więź między nimi była na tyle silna, by móc bez trudu przewidzieć swoje reakcje w określonych sytuacjach. Może i za sobą nie przepadali, ale bez wątpienia znali się jak łyse konie. – Tato – podjął po chwili. – Chciałbym, żebyś poznał moją dziewczynę. Karolino, to mój ojciec, Jan Drzewiecki. Dziewczyna. Mimo że spędzali ze sobą trochę czasu, nigdy nie rozmawiali o tym, kim dla siebie są. Przyjaciółmi? Brzmiało to zbyt bezosobowo. Kochankami? Zdecydowanie zbyt płytko. Karolina wiedziała tylko, że Janek jest miłością jej życia, a to z kolei brzmiało zbyt banalnie w zestawieniu z jej uczuciami. Musiała zadowolić się byciem dziewczyną. Jan Drzewiecki senior taksował ją przenikliwym, surowym spojrzeniem. Czuła się jak niesforny uczniak na dywaniku u dyrektora. Rozumiała już, dlaczego Janek nie dogadywał się z ojcem: facet najwyraźniej miał w zwyczaju wyrabiać sobie o wszystkich opinię i kurczowo się jej trzymać. – Miło mi pana poznać. – Wyciągnęła do niego dłoń. – Przepraszam, nie dosłyszałem nazwiska… – Mec – rzuciła pospiesznie. – Karolina Mec. Twarz mężczyzny rozpogodziła się nagle i przybrała przyjazny wyraz. Karolina poczuła się oszołomiona tą radykalną zmianą. – Ta Karolina Mec? – zapytał, unosząc z zaciekawieniem brwi. Karolina skinęła głową, odgadując, co chodziło mu po głowie. – To pani jest właścicielką Budimaksu… – Współwłaścicielką – poprawiła go, ale zdawał się ją kompletnie ignorować. – … Integro Soft… – Byłą współwłaścicielką – wtrąciła. – …i tej całej masy innych mikro i małych przedsiębiorstw w naszym regionie. – Tak, to ja – przyznała – choć czuję, że pan mnie przecenia. W większości przypadków jestem współwłaścicielką lub jedynie inwestorką. Mężczyzna spojrzał na Janka wzrokiem mówiącym: „No, synu. Wreszcie przyprowadziłeś do domu kogoś wartościowego. Może będą jeszcze z ciebie ludzie”. Miała ochotę kopnąć go między oczy. – Mnóstwo dobrego o pani słyszałem. To naprawdę wielka przyjemność wreszcie panią poznać – powiedział mężczyzna.
Karolina uśmiechnęła się najpogodniej, jak umiała. Coraz lepiej rozumiała niechęć Janka do ojca. Ten facet był po prostu kolekcjonerem sukcesów. Jej pozycja zawodowa zapewne liczyła się dla niego bardziej niż uczucia, jakimi darzyła jego jedynego syna. We trójkę przeszli do jadalni, gdzie czekali już na nich Antonina i jej chłopak. Młody mężczyzna miał na sobie starannie wyprasowaną błękitną koszulę i brązowe spodnie. Za sprawą dwóch rozpiętych guzików pod szyją jego strój zapewne miał sprawiać wrażenie nieformalnego, ale w porównaniu z Jankiem wyglądał, jakby przyszedł na niedzielny obiad do przyszłych teściów. Gdy mężczyźni się witali, Karolina z przyjemnością podziwiała kontrast między nimi. Za żadne skarby nie zamieniłaby swojego zbuntowanego chłopaka na tego poważnego dwudziestoparolatka. Zofia z drobną pomocą córki podała obiad. Na chwilę rozmowy ucichły i wszyscy zajęli się jedzeniem. Karolina zauważyła, że Janek rzuca ukradkowe spojrzenia w stronę chłopaka siostry. Jakby obserwował każdy jego ruch i szukał powodu, by dać mu po gębie. Zachowywał się jak książkowy egzemplarz zaborczego starszego brata, który uważa, że nie narodził się jeszcze mężczyzna godny uczuć jego słodkiej młodszej siostrzyczki. Z tym że Antonina była dorosła. I nie miała w sobie ani grama słodyczy. – Muszę przyznać, że to, co pani osiągnęła, zawsze wzbudzało mój głęboki podziw – powiedział z uznaniem Jan. – Dziękuję – odparła Karolina. Często słyszała podobne opinie, ale nigdy nie nauczyła się przyjmować komplementów. Wiedziała, że jej sukces to w dużej mierze szczęście i odpowiednio dobrani, utalentowani współpracownicy. Sama niczego by nie osiągnęła. Poza tym opinia publiczna, dziwnym trafem, skupiała się głównie na jej sukcesach, pomijając fakt, że było ich nie więcej niż porażek. – W wieku dwudziestu dwóch lat rozkręcić i sprzedać firmę wartą blisko pięć milionów złotych to duże osiągnięcie – kontynuował. – W tym wieku mój syn grał na gitarze w zadymionych knajpach z bandą obdartusów, a córka imprezowała. Karolina kątem oka zauważyła, jak palce Janka zaciskają się na sztućcach, za pomocą których jeszcze przed chwilą kroił kurczaka na swoim talerzu. Jego siostra natomiast grzebała bezwiednie widelcem w swojej porcji. Facet naprawdę nie doceniał tego, jak wspaniałe dzieci udało mu się wychować. Światowej sławy gitarzysta i początkująca gwiazda palestry. Każdy rodzic byłby dumny. – Jak idą interesy? – Jan znów zwrócił się do Karoliny. Żona rzuciła mu karcące spojrzenie, ale zignorował ją. – W porządku. Dziękuję – odparła. – W tej chwili przygotowuję się do zbycia większości udziałów. – Zbycia? – zdziwił się. – Po co pozbywać się kur znoszących złote jaja? – zaśmiał się.
– Chciałabym pozbyć się projektów, które przestały mnie interesować – podjęła próbę wyjaśnienia. – Jeżeli interes idzie gładko i osoba zarządzająca nie zgłasza żadnych problemów, nie stanowi to dla mnie żadnego wyzwania. – A dochód? Wciąż może pani być udziałowcem i czerpać korzyści z działalności. – Tak, ale ludzie, którzy sami wpadli na pomysł prowadzenia biznesu i poświęcili czas i energię, żeby wprowadzić go w życie, zasługują, by posiadać go w całości. Ja wykładam tylko pieniądze i służę radą w razie potrzeby. Poza tym większość umów jest tak skonstruowana, że po osiągnięciu konkretnego stadium rozwoju wspólnik zobowiązuje się mnie wykupić. – Nie bez powodu nazywa się was aniołami biznesu – wtrąciła Antonina. – To bardzo poetyckie określenie – zaśmiała się Karolina. – Ja po prostu lubię wyzwania, a każda firma w fazie pomysłu lub początkowym stadium rozwoju stanowi pewnego rodzaju wyzwanie. – Co zamierza pani robić po dokonaniu sprzedaży tych firm? – zapytał Jan. – Jeszcze nie wiem – przyznała. – Może skupię się na pracy naukowej. Chciałabym kiedyś zrobić habilitację. – Masz tytuł doktora? – zainteresowała się Zofia. – Tak. – Skinęła głową. – Karolina jest doktorem nauk ekonomicznych o specjalizacji z informatyki gospodarczej i zarządzania przedsiębiorstwem – wyjaśnił Janek. Gdy to mówił, Karolina dostrzegła szczerą dumę w jego oczach, co sprawiło, że miała ochotę natychmiast wziąć go w ramiona i nie puszczać przez długi czas. – Tak. Lubię pracować z młodzieżą. Studenci miewają ciekawe spojrzenie na biznes i bywają bardzo kreatywni. Może od przyszłego roku akademickiego wezmę więcej zajęć na uczelni. Jeszcze nie zdecydowałam. Myślę też, że chciałabym zwiedzić trochę świata. Moja mama dużo podróżuje i zawsze, kiedy wraca, opowiada o swoich przygodach w taki sposób, że chciałabym zobaczyć wszystkie te miejsca na własne oczy. Nastrój Jana seniora znów się zmienił. Na powrót rzucał gościom gniewne spojrzenia. Swoim szczerym wyznaniem Karolina sprawiła, że w jednej chwili straciła wszystkie punkty, które udało jej się wcześniej zdobyć. W oczach Jana Drzewieckiego seniora stała się równie bezwartościowa jak jego syn. W pierwszej chwili zabolało ją to. Pragnęła zdobyć akceptację jego rodziny od momentu, gdy wspomniał jej o tym spotkaniu. Uświadomiła sobie jednak, że nie zależy jej na szacunku osoby, która nie szanuje Janka. Nawet jeżeli to jego rodzony ojciec. – Opowiedz o swojej rodzinie – poprosiła Zofia, ignorując nawrót posępnego humoru męża. – Moja mama była krawcową. Teraz prowadzi taki mały pensjonat na wsi. Coś w stylu gospodarstwa agroturystycznego. Jest bardzo pogodna – powiedziała
i uśmiechnęła się na myśl o towarzyskim usposobieniu matki. – Mój tata był mechanikiem samochodowym. Razem ze swoim przyjacielem prowadzili warsztat niedaleko naszego domu. – Był? – zapytała ostrożnie Zofia. – Tak. – Karolina skinęła głową. Poczuła na karku ciepłą dłoń Janka i dopiero wtedy uświadomiła sobie, jaka jest spięta. Jego dotyk sprawił, że się rozluźniła i poczuła ulgę. – Tata zmarł, kiedy miałam osiemnaście lat. – Och, kochanie – wyszeptała Zofia. – Bardzo mi przykro. – Dziękuję. – A rodzeństwo? – Jestem jedynaczką. Zapadło niezręczne milczenie. Karolina czuła, że zepsuła wszystkim nastrój jeszcze bardziej niż fochy i niestosowne komentarze pana domu. Śmierć nie jest dobrym tematem na niedzielny obiad w rodzinnym gronie. – Mają państwo piękny dom – powiedziała, mając nadzieję, że poprawi samopoczucie Zofii. Każda kobieta lubi, gdy komplementuje się gniazdo, które uwiła dla swojej rodziny. – Dziękujemy. – Zofia uśmiechnęła się do niej promiennie. – Mieszkamy tu zaledwie od czterech lat i chyba wciąż się jeszcze nie zadomowiliśmy. Janek wspominał za to o twoim rodzinnym domu. Powiedział, że bardzo mu się podoba. – Jest w mojej rodzinie od kilkudziesięciu lat. Każde pokolenie coś w nim zmieniało, ale wciąż wygląda mało nowocześnie. To właściwie takie mauzoleum – roześmiała się. – Mam mnóstwo pamiątek, których nie wyobrażam sobie wyrzucić. Na przykład posażny kufer mojej babci. Jest okropny, nawet babcia powiedziała, że na moim miejscu dawno by go porąbała i spaliła, ale ja go uwielbiam. Zrobił go jej ojciec. Mój pradziadek. – Jesteś sentymentalna – zauważyła z lekkim uśmiechem pani Drzewiecka. – Na to wygląda – zgodziła się. W drodze powrotnej Karolina miała mieszane uczucia. Co prawda, wiedziała, że matkę Janka owinęła sobie wokół palca, a z Tośką miały szansę zostać bliskimi przyjaciółkami, za to pan Drzewiecki do samego końca wyglądał na szczerze rozczarowanego. Zanim powiedziała mu o swoich niesprecyzowanych planach na przyszłość, zdawał się być nią oczarowany, ale potem… Cóż, patrzył na nią takim samym wzrokiem jak na swego niesamowicie skromnego i utalentowanego syna, którego nigdy nie doceniał. Mimo że Janek zapewniał ją, że opinia jego rodziców nie ma dla niego żadnego znaczenia, czuła, że cieszyłby się, gdyby ją oboje zaakceptowali. Mógł sobie mówić o dawno przeciętej pępowinie i swojej niezależności, ale prawda była taka, że rodzice zawsze mają wpływ na swoje dzieci. Nieważne, że od dawna są już
pełnoletnie i samodzielne. Gdy wysiedli z samochodu, Karolina bez słowa chwyciła Janka za rękę i oparła głowę na jego ramieniu. Objął ją w pasie i ruszyli w stronę domu. Na podwórku jak zwykle urzędował Kazik. Przywitał ich przyjacielskim szczeknięciem i merdaniem ogona. Polizał wyciągniętą dłoń Janka, pozwolił pogłaskać się chwilę za uszami, po czym wrócił do swoich zajęć. – Przestań się tym gryźć – powiedział. – Po prostu miałam nadzieję, że mnie polubi. – To nie ma znaczenia. Ojciec już taki jest. Prawdopodobnie nigdy nie zaakceptuje mojego wyboru życiowej drogi, ale wiem, że mnie kocha – stwierdził. Weszli do domu i skierowali się do kuchni. Janek wyjął z lodówki butelkę wody mineralnej i napełnił do połowy dwie szklanki. Jedną z nich podał Karolinie. – Ciebie natomiast pokochał w chwili, gdy usłyszał twoje nazwisko. Gdybyś nie powiedziała mu o swoich planach… – Raczej o braku planów – sarknęła, wchodząc mu w słowo. – … czarowałby cię przez cały wieczór – zapewnił. – Jeszcze nie zdecydowałam, czy zrezygnuję z interesów. – Wiem, ale uważam, że powinnaś to zrobić. Przynajmniej na jakiś czas. Spojrzała na niego uważnie. Nigdy wcześniej nie wyrażał się tak jednoznacznie na temat jej pracy. Nigdy też nie prosiła go o radę w tej kwestii. Teraz zastanawiała się, dlaczego. Pragnęła wiedzieć, co on o tym myśli. Jego opinia okazała się dla niej naprawdę ważna. – Z tego, co mówiłaś i co słyszałem od twoich przyjaciół, przez ostatnią dekadę zajmowałaś się tylko pracą. Teraz przyszedł czas, żeby trochę pożyć. Masz wystarczająco dużo pieniędzy i fantazji, żeby stworzyć sobie nowy plan. Myślę, że taka odskocznia pomoże ci nabrać dystansu. Może okaże się, że biznes jest twoim powołaniem, a może znajdziesz nowy sposób na życie. – Dziękuję, że to powiedziałeś. – Po prostu tak mi się wydaje. – Wzruszył ramionami zakłopotany. Nie rozumiał, dlaczego patrzyła na niego z taką wdzięcznością i uwielbieniem. – Ale mogłeś zachować to dla siebie. Twoja opinia jest dla mnie ważna. Wieczór spędzili przed telewizorem. Było to coś najzwyklejszego w świecie, dlatego Janek dziwił się, że sprawia mu to tyle przyjemności. Karolina siedziała po turecku na kanapie obok niego i chrupała kakaowe wafelki. Kruszyła naokoło i wpatrywała się z przejęciem w ekran telewizora. Puszczali jakąś komedię romantyczną, ale Janek nie śledził fabuły zbyt dokładnie. Dużo bardziej pochłaniało go obserwowanie Karoliny i ich własny romans. Była taka zwyczajna, a jednocześnie tak niezwykła. Gdy patrzył na nią, czuł błogi spokój rozlewający się po jego ciele przyjemną falą. Pomyślał, że tak mogłoby być już zawsze. Jego dotychczasowe życie, przepełnione koncertami,
dzikimi imprezami i uwielbieniem fanów, nagle jakoś zbladło przy wspólnym oglądaniu komedii romantycznej z Karoliną. Chaos, który szalał w jego głowie od dłuższego czasu, ustąpił miejsca harmonii. Nadal nie miał planu na przyszłość, za to znał kilka pewników. Kochał muzykę. Kochał przyjaciół. Kochał Los Angeles. A przede wszystkim kochał tę niezwykłą kobietę, chrupiącą kakaowe wafelki jak mały króliczek. Przysunął się bliżej i otoczył ją ramieniem. Odwróciła ku niemu twarz, uśmiechnęła się leniwie i cmoknęła go w policzek. Przylgnęła do jego ciała i wróciła do filmu i wafelków.
ROZDZIAŁ 12 Obudził się wypoczęty. Nigdzie nie spało mu się tak dobrze, jak w domu Karoliny. W jej łóżku. Przy niej. Przeciągnął się leniwie, wyciągając ramiona w poszukiwaniu miękkiego, ciepłego ciała ukochanej. Trafił jedynie na zimne poduszki. Zerknął na zegarek na ścianie. Dochodziła dziewiąta, więc musiała już wstać. Od jakiegoś czasu ich zwyczajem było wspólne leniuchowanie w łóżku do południa, więc jej nieobecność o tej porze wzbudziła jego niepokój. Wstał, ubrał się i zszedł na dół. Obszedł cały parter i znalazł ją dopiero w jej gabinecie. Siedziała przy masywnym drewnianym biurku, pogrążona w lekturze góry dokumentów. Zapukał w futrynę, by zwrócić jej uwagę. – Cześć. – Uśmiechnęła się szeroko. – Już wstałeś? – Ty też – zauważył. – Mam trochę roboty związanej z Budimaksem. Robert już jakiś czas temu prosił mnie o radę w pewnej sprawie. Odwlekałam to wystarczająco długo. – Masz ochotę na śniadanie? – Jasne. Za pół godziny? – Czekam w kuchni. Zostawił ją samą i zajął się przygotowywaniem posiłku. Rozejrzał się po kuchni, przeglądając dostępne produkty. Zdecydował się na najzwyklejszy omlet. Można było nazwać to jego specjalnością. Może rozbicie kilku jajek, roztrzepanie ich w misce i usmażenie nie było niczym nadzwyczajnym, ale sprawiało, że na tle swoich kumpli prezentował się niczym najlepszy szef kuchni. Przygotował wszystko, włączył ekspres i usiadł przy drewnianym stole, czekając, aż Karolina skończy załatwiać swoje ważne sprawy. W międzyczasie wodził palcem po słojach na drewnianym blacie i błądził myślami wokół spotkania z rodzicami. Nie przyznał tego, ale przedstawienie Karoliny swoim bliskim było dla niego wielką rzeczą. W końcu była pierwszą kobietą, którą przyprowadził do domu. Uważał, że wszystko przebiegło pomyślniej, niż można się było spodziewać. Matka była zachwycona, Tośka natychmiast nawiązała z Karoliną dobry kontakt, a ojciec był mniej opryskliwy niż zwykle, co świadczyło o tym, że nie chciał jej do siebie zrazić. Janek czuł, że wszystko jest tak, jak powinno. Jeżeli miałby spędzić resztę życia z jedną kobietą, nie miałby nic przeciwko, gdyby to była Karolina Mec. Z zamyślenia wyrwał go dotyk ciepłych dłoni na ramionach. Zaraz potem poczuł muśnięcie miękkich warg na policzku. Uśmiechnął się i wtulił twarz w jej włosy. – Właśnie doszłam do wniosku, że nie przywitałam się tobą, jak należy – mruknęła. – Cześć, przystojniaku.
Jej usta odnalazły jego wargi i połączyły się w długim, namiętnym i przesyconym tęsknotą pocałunkiem. Tęsknotą? Przecież nie widzieli się przez niespełna pół godziny i dzieliło ich wtedy zaledwie kilka metrów i dwie ściany. Przyciągnął ją bliżej i posadził sobie na kolanach. Karolina zarzuciła mu ramiona na szyję. Splotła palce na jego karku. Gdy już umościła się wygodnie, znów go pocałowała. Tym razem jeszcze bardziej wygłodniale i z jeszcze większą pasją. Objął ją w talii i wsunął dłoń pod bawełniany podkoszulek, by pogładzić miękką skórę na jej plecach. Poczuł, jak ogarnia go fala przyjemnego podniecenia, i uśmiechnął się, nie odrywając swoich warg od jej ust. Karolina westchnęła, nie przestając go całować. Czuł, jak coś w głębi niego mięknie i rozpływa się na myśl o tym, że rozpala ją tak samo mocno jak ona jego. – Musisz przestać – wymruczał, odrywając się od niej. – Jeżeli twoje usta dalej będą wyczyniały te wszystkie cudowne rzeczy, nie powstrzymam się i zaciągnę cię z powrotem do łóżka. – To groźba czy obietnica? – zapytała, uśmiechając się zalotnie. – Jedno i drugie. – Kuba jest na górze. – I śpi jak kamień. Wrócił wczoraj w środku nocy. Bratanek Karoliny przyjechał, żeby spotkać się ze znajomymi. Poprzedniego dnia były urodziny jego najlepszego przyjaciela i Karolina obawiała się, że nieco przeholował. Zastanawiała się, czy ma to tak zostawić. Nie chciała wyjść na sztywną ciotkę, która zapomniała o własnej młodości, ale uważała, że każdemu nastolatkowi warto od czasu do czasu przypomnieć o granicach. – Myślisz, że powinniśmy mu nawrzucać? – Nie jesteśmy jego rodzicami. Mirek wystarczająco daje mu popalić. Po raz ostatni musnęła delikatnie jego wargi i wstała. Usiadła na krześle obok. Janek niechętnie podniósł się z miejsca i podszedł do telefonu. Oderwał kartkę z firmowego notatnika Budimaksu, który leżał tuż obok. Położył ją wraz z długopisem na stole przed Karoliną. – Co to? – zapytała zdziwiona. – Kartka i długopis – odparł jak gdyby nigdy nic. – Widzę. Ale co mam z tym zrobić? – Już wyjaśniam. Powiedziałaś przy wczorajszym obiedzie, że jeszcze nie wiesz, co zrobisz z wolnym czasem po sprzedaży udziałów – przypomniał. – Chciałbym, żebyś się zastanowiła i zapisała tu wszystko, co zawsze miałaś ochotę zrobić, ale nigdy nie miałaś na to czasu. – To śmieszne. – Wcale nie. Zrób listę swoich marzeń, a ja obiecuję, że zrobię wszystko, by pomóc ci spełnić każde z nich.
Przez chwilę wpatrywała się w niego w osłupieniu. Mrugała z niedowierzaniem powiekami, ale on nadal stał obok niej i nie wydawało się, żeby sobie z niej żartował. Wręcz przeciwnie. Mówił całkowicie serio. Karolina poczuła, jak wszystkie gorące uczucia, które do niego żywiła, wzbierają w jej gardle, tworząc gulę utrudniającą mówienie. – Skąd się wziąłeś? – szepnęła. – Nie możesz być taką samą istotą jak mężczyźni, których spotkałam do tej pory. – Po prostu cię kocham. – Wzruszył ramionami, jakby to wszystko wyjaśniało. – Jak sobie na ciebie zasłużyłam? Roześmiał się i spuścił wzrok. Ujęła jego twarz w dłonie i sprawiła, że ich spojrzenia znów się spotkały. Pogładziła palcami jego policzki. – Po prostu to spisz – powiedział. – A co, jeżeli wszystkie moje marzenia się już spełniły? Co, jeśli moje największe, najskrytsze pragnienie jest tu, na wyciągnięcie ręki? – Wtedy spisz te mniejsze. – Uśmiechnął się i nakrył jej dłonie własnymi. – W tym czasie zrobię śniadanie. Nigdy nikt nie dał jej tak trudnego zadania. O czym właściwie marzyła? Nie miała bladego pojęcia. Na ten moment naprawdę postrzegała Janka jako najlepsze, co mogło ją spotkać w życiu, ale trudno było go nazwać marzeniem. W końcu nigdy o niego nie prosiła. W porównaniu z nim i tym, jak odmienił jej życie, wszystko inne wydawało się nieistotne. Dlatego postanowiła zastosować się do jego rady i spisać te mniejsze. Wygładziła kartkę dłonią i wzięła głęboki oddech. Przyłożyła długopis do papieru i zaczęła pisać: Moje marzenia: – zrobić habilitację, – obejrzeć wszystkie filmy o Bondzie, – przeczytać wszystkie powieści Nory Roberts, – przepłynąć kanał La Manche, – zobaczyć podniesiony Tower Bridge, – założyć własny ogródek, – nauczyć się gotować, – zagrać w ruletkę w Vegas, – wybrać się w bezcelową podróż samochodem. Pomysły pojawiały się w zastraszającym tempie. Gdy już zaczęła, nie mogła skończyć. Z uśmiechem na ustach wpisywała coraz to nowe rzeczy, na które nigdy wcześniej nie starczyło jej czasu. Jej małe marzenia dotyczyły podróży, edukacji, życia osobistego i wielu innych dziedzin. Zawahała się nieco, pisząc, że chciałaby zostać matką. Nie chciała jednak, by wziął to zbytnio do siebie. Nadal miała
świadomość, że to, co jest między nimi, może się nigdy nie rozwinąć w trwałą relację. Ale musiała być szczera. Przekroczyła trzydziestkę i posiadanie dziecka było jednym z jej priorytetów. Z przykrością doszła do wniosku, że przez całe swoje życie nie była nawet bliska spełnienia tego marzenia. Żaden z jej poprzednich partnerów nie nadawał się na ojca. Przynajmniej nie na ojca jej dziecka. Zerknęła na Janka i przyszło jej do głowy, że mężczyzna, który wymyślił to zadanie, byłby najlepszym ojcem pod słońcem. Uśmiechnęła się i zadała sobie w myślach pytanie, jakie są jego marzenia. Ona również pragnęła spełnić je wszystkie. Janek był muzykiem. Urodził się nim i umrze jako muzyk. Nie straci swojego talentu w żadnym momencie swojego życia. To, że teraz przechodzi żałobę po stracie przyjaciela, który rozbudził w nim chęć dzielenia się ze światem swoją muzyką, nie znaczy, że już nigdy nie będzie tego robił. Karolina widziała nagrania w Internecie, czytała relacje z koncertów, recenzje płyt i opinie zachwyconych fanów. Sam też wielokrotnie opowiadał jej o swoich uczuciach związanych z zespołem. Mimo że teraz wydawał się być szczęśliwy, Karolina wiedziała, że gdyby znów zaczął tworzyć muzykę z przyjaciółmi, byłby o niebo szczęśliwszy. U dołu kartki dopisała swoje ostatnie marzenie: – pójść na koncert Brompton Cocktail. Teraz lista była kompletna. – Skończyłam – oświadczyła, zadowolona z siebie. – W samą porę. Janek podszedł do stołu i postawił przed nią talerz z parującym omletem. Karolina natychmiast zabrała się do jedzenia, a on przystąpił do studiowania listy. Czytał ją w skupieniu, co chwila marszcząc ze zdziwienia brwi lub uśmiechając się lekko. – Chciałabyś mieć tatuaż? – zapytał. – Skoro tak napisałam, to tak – wymamrotała z pełnymi ustami. Tak naprawdę zapragnęła tego, dopiero kiedy poznała Janka. Wzory na jego skórze były prawdziwymi dziełami sztuki i mogłaby podziwiać je godzinami. Przejrzał kilka kolejnych pozycji. Gdy doszedł do końca listy, z jego twarzy zniknęło rozbawienie. Spojrzał na nią, po czym znów wbił wzrok w kartkę. Pokręcił głową i podniósł na nią oczy. – Chcesz, żebym dalej grał? – spytał. Pokiwała głową. – Chcesz, żebym wyjechał i znów był gitarzystą BC? – Tak. – To znaczy, że chcesz ze mną zerwać? – Nie. To ostatnie, czego bym chciała. Pragnę po prostu, żebyś był
szczęśliwy. Obawiam się, że bez muzyki nie ma na to szans. – Ale ja jestem szczęśliwy. Teraz, z tobą. – Wiem. Mnie też jest z tobą dobrze, ale chciałabym, żebyś nie rezygnował z czegoś, co dawało ci szczęście przez tyle lat. Muzyka jest dla ciebie ważna. Kiedy o niej opowiadasz, na twojej twarzy pojawia się coś takiego… Nasza miłość nigdy nie da ci tego, czego pragniesz i na co zasługujesz. A więc jesteśmy już na tym etapie, pomyślała. Na etapie, kiedy twoje potrzeby liczą się dla mnie bardziej niż moje własne. Serce pękało jej na myśl, że mógłby wyjechać i zostawić ją, jak gdyby nic się między nimi nie wydarzyło. Jakby była jedynie przystankiem na jego drodze do wielkości. Jednak nie wyobrażała sobie, by miał dla niej z tej wielkości zrezygnować. – I jak ty to sobie wyobrażasz? – zapytał. – Pojedziesz ze mną? Będziemy żyli na dwa domy? Utrzymywali związek na odległość? Czy po prostu się rozstaniemy? – Jeszcze nie wiem – przyznała. – Wiem tylko, że musisz grać. – A co z tobą? – Jestem teraz na etapie tworzenia nowych planów na przyszłość. Może pojawi się coś ciekawego tutaj i nie będę w stanie z tego zrezygnować? Może oboje będziemy szczęśliwi za oceanem? Ale żebyśmy oboje byli szczęśliwi, na pewno nie możemy zapominać o samorealizacji, o własnych marzeniach. – Podkreśliła swoje słowa, wskazując na zapisaną na jego prośbę kartkę. – Czy byłbyś w stanie robić coś innego? Przestać grać albo założyć nowy zespół z ludźmi, których nawet nie znasz? Na samą myśl o nowej kapeli poczuł bolesny skurcz w żołądku. Brompton Cocktail bez Craiga Petersona był jak organizm po amputacji. Kilka miesięcy temu wizja grania bez niego była dla Janka odpychająca. Jednak gdyby teraz stanął przed wyborem: przestać grać, grać bez Craiga lub zaczynać wszystko od nowa, wiedziałby doskonale, co jest dla niego najlepsze. Miał pewność, że gdyby nie Jake, Gabe, Nate i Craig, bycie gitarzystą nigdy nie byłoby dla niego choć w połowie taką frajdą. Jeśliby miał grać z kimś innym, równie dobrze mógłby do końca życia brzdąkać we własnych czterech ścianach jedynie dla przyjemności. Zupełnie inaczej było z Craigiem. Muzyka była całym jego światem i nie miał problemu z manipulowaniem składem swojej kapeli. Nieważne, czy grał na gitarze, basie, perkusji, klawiszach, czy śpiewał. W każdej roli spisywał się świetnie i mógł to robić z jakimikolwiek przyzwoitymi muzykami. Z rozmyślań wyrwał go odgłos kroków na schodach. Chwilę później w drzwiach pojawił się Kuba. Wyglądał tak żałośnie, że oboje na jego widok parsknęli śmiechem. Nawet gdyby Karolina zdecydowała się palnąć mu wykład o późnym wracaniu do domu i spożywaniu alkoholu, wiedziała, że kac jest jego
największą karą. – Jak tam twoja rozczochrana głowa, chłopie? – zapytał Janek, nie kryjąc rozbawienia. Kuba rzucił mu mordercze spojrzenie i poczłapał w stronę lodówki. Wyjął z niej butelkę wody mineralnej i przyssał się do niej jak niemowlę. – Chyba zabawa się udała, co? – No… – mruknął w odpowiedzi. – Będę tak wspaniałomyślny, że podzielę się z tobą moją niezawodną recepturą specyfiku na kaca. Możesz mi ufać w tej kwestii. Mam za sobą wieloletnie doświadczenie. Janek z udawanym współczuciem poklepał chłopaka po ramieniu i wyjął z lodówki opakowanie jajek. Karolina przyglądała im się z rozbawieniem. Chciałaby zostać dłużej, ale miała obowiązki, których w tym momencie nienawidziła bardziej niż zwykle. – Muszę jechać do Budimaksu. Janek odwrócił się w jej stronę. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Nagle ogarnął go błogi spokój. Choć chwilę wcześniej odczuwał przygnębienie z powodu zbliżającego się rozstania, coś podpowiadało mu, że to nie może źle się skończyć. Cokolwiek się stanie, będzie dobrze. Obudził ją dzwonek do drzwi. Ktoś dobijał się wyjątkowo energicznie, ale Janek nadal spał jak kamień. Nawet lekko pochrapywał. Miał teraz bardzo mocny sen, tym bardziej że przez pół nocy wiercił się, nie mogąc usnąć. Karolina kilka razy zapytała go, czy wszystko w porządku, ale za każdym razem zapewniał, że nic mu nie jest. Zerwała się z łóżka i narzuciła na siebie szlafrok. Zbiegła schodami na dół, spiesząc się, by nieproszony gość nie obudził Janka. Nie chciała, by coś przerwało jego odpoczynek. Wyszła z domu i skierowała się w stronę furtki. Nad gęstymi sztachetami zobaczyła burzę włosów w kolorze ciemnoblond i oczy schowane za ciemnymi okularami. Otworzyła furtkę i usłyszała za plecami nerwowe warknięcie Kazika. Choć twarz mężczyzny wydawała jej się znajoma, nie rozpoznała go i poczuła ulgę, że w razie gdyby okazał się seryjnym mordercą, może liczyć na wsparcie psa. – W czym mogę pomóc? – zapytała uprzejmie, zaciskając mocniej pasek od szlafroka. – Nie mówię po polsku. Znasz angielski? – zapytał z nadzieją, a gdy kiwnęła głową na potwierdzenie, uśmiechnął się z ulgą. – Cześć – przywitał się nieznajomy. Obrzucił ją badawczym spojrzeniem od puchowych kapci aż po zmierzwione włosy. Poczuła się nieswojo, ale nie dała tego po sobie poznać. – Nazywam się
Jake Saverign – przedstawił się. Karolina natychmiast rozpoznała nazwisko i przypomniała sobie twarz. Teraz to ona zlustrowała go od stóp po czubek głowy. Miał na sobie ciężkie skórzane buty, czarne dżinsy, czarny podkoszulek z białym, nieco spranym napisem „Pantera” – pamiętała, że to nazwa jednej z ulubionych kapel Janka – i czarną skórzaną kurtkę, noszącą ślady wieloletniego użytkowania. Jego lekko kręcone włosy żyły własnym życiem, tworząc uroczo chaotyczną fryzurę. Na ramię zarzucony miał marynarski worek, który przytrzymywał wytatuowaną dłonią. – Szukam Johnny’ego. Jego siostra powiedziała mi, że znajdę go pod tym adresem. Jake zdjął okulary i Karolina zobaczyła jego brązowe oczy, zdradzające trud długiej podróży, jaką musiał przebyć, by tu dotrzeć. – Jestem Karolina. – Wyciągnęła ku niemu dłoń, którą uścisnął, obdarzając kobietę lekkim uśmiechem. – Wejdź – zaprosiła go. Zanim wszedł na podwórko, chwyciła mocno obrożę Kazika, ale, o dziwo, pies wcale nie wyglądał, jakby miał rzucić się nieznajomemu do gardła. Skoro nie mógł do niego podejść, po prostu obwąchał go z daleka, ale nie sprawiał wrażenia rozeźlonego. – Fajny pies – powiedział Jake i nim zdążyła zareagować, wyciągnął rękę, by go pogłaskać. Kazik zaskoczył ją, wyciągając szyję, by przyjąć pieszczotę. Spodziewała się raczej wyszczerzonych zębów i gardłowego warkotu. Najwyraźniej lubisz gwiazdy rocka, pomyślała z przekąsem i puściła jego obrożę. – Janek jeszcze śpi. Późno się położył – poinformowała. – Chodźmy do środka. – Ruszyła przodem w stronę drzwi wejściowych. Jake poszedł za nią. W kuchni Karolina posadziła gościa przy stole, a sama zabrała się do robienia kawy i śniadania. Przybycie przyjaciela Janka oznaczało koniec pewnego etapu. Nie musiała pytać, po co przyjechał. Wiedziała, że przekona Janka do powrotu, i w pewnym sensie cieszyło ją to. Co ma być, to będzie. Jeżeli są sobie pisani, to nawet Ocean Spokojny ich nie rozdzieli. Postawiła na stole dzbanek kawy, dwa kubki i talerz grzanek z serem. Usiadła naprzeciwko Jake’a. – Fajnie mieszkasz – powiedział, sięgając po dzbanek. – Dzięki. Masz się gdzie zatrzymać? – Znajdę sobie jakiś hotel – powiedział. – Możesz zostać tutaj, jeżeli chcesz. – Johnny mieszka z tobą? – Praktycznie tak. – Nie chcę wam przeszkadzać. – Jego przyjaciele są moimi przyjaciółmi. Mam jeden wolny pokój.
– To świetnie – przyjął jej propozycję z ulgą – bo szczerze nienawidzę hoteli. Karolinę rozbawiło to wyznanie. Jako wokalista kapeli koncertującej na całym świecie musiał naprawdę cierpieć z tego powodu. – Zapytałabym, co cię tu sprowadza, ale chyba się domyślam. Pokiwał głową, przeżuwając tost. Popił kawą, przełknął i westchnął ciężko. – Wrobili mnie w misję specjalną. Nate wymigał się opieką nad Tobim, a Gabe nie chciał zostawiać Jess. Zaczyna dochodzić do siebie, choć nadal jest w nie najlepszym stanie. Nie spodziewaliśmy się, że ona tak bardzo to przeżyje. Chyba zaczyna udzielać się jej szaleństwo Allie. – Pokręcił głową. – Mnie natomiast w L.A. nie trzyma żadne zobowiązanie i oto jestem. – Powiedz mi, jak naprawdę wygląda sytuacja – poprosiła. – Janek niewiele mi mówi. Wciąż opowiada o Craigu i o was, ale raczej w czasie przeszłym. Jake, ze zbolałą miną, zaczął opowiadać o tragedii, która ich dotknęła. Na początku o tym, jak dowiedzieli się o śmierci Craiga. Siedzieli w studiu. Gabe nagrywał właśnie partie basu do kilku utworów, ale pozostali członkowie zespołu też byli obecni. Lubili wspólnie uczestniczyć w całym procesie pracy nad płytą. Czasem, gdy coś ważnego im wypadało, opuszczali sesje, ale Craig nie robił tego nigdy. Zespół był priorytetem. Craig lubił mieć oko na wszystko. Podczas nagrywania praktycznie mieszkał w studiu. Tego dnia nie przyszedł wcale. Nie odbierał telefonów, więc zawiadomili Allie. Dziewczyna pojechała do niego, i to ona go znalazła. Craig dał jej wcześniej klucze do swojego mieszkania, żeby mogła się nim opiekować, gdy zespół był w trasie. Weszła bez problemu. Leżał w swoim łóżku, przykryty kocem. Z początku wydawało jej się, że śpi, ale gdy podeszła bliżej, zorientowała się, że nie żyje. Kiedy przyjechało pogotowie i policja, zobaczyli resztki kokainy na stoliku w salonie. Wtedy zaczęto trąbić, że Craig przedawkował. Dopiero potem raport z autopsji wykazał, że przyczyną śmierci Craiga Petersona była wada serca, na którą cierpiał od urodzenia i która pogarszała się z wiekiem. Narkotyki na pewno mu nie pomogły, ale też nie one były bezpośrednią przyczyną jego śmierci. Niestety, nie dało się już odwrócić biegu wydarzeń i opinia publiczna przyjęła za prawdziwą wersję o przedawkowaniu. Nagrania nowego albumu zostały natychmiast przerwane i wszyscy przyjęli tę wiadomość z wyrozumiałością. Przyjaciele Craiga byli załamani. Z natury był człowiekiem zamkniętym w sobie i jeżeli już obdarzał kogoś zaufaniem i miłością, to było to naprawdę głębokie. Dlatego niemal wszyscy w zespole i jego otoczeniu poczuli, jakby stracili brata. Trudno było zrozumieć naturę Craiga Petersona i do niego dotrzeć, ale gdy już się to zrobiło, nie sposób było go nie kochać. Był najbardziej pokręconym
i kreatywnym człowiekiem, jakiego Jake znał. Wśród żałobników rozpacz najbardziej zawładnęła Jankiem i Allie. Mimo że nigdy nie byli nawet parą, w oczach wszystkich Allie była wdową po zmarłym. Przez pierwszy tydzień płakała bez przerwy w ramionach Jess. Potem przestała się do wszystkich odzywać, aż wreszcie nadszedł czas na prawdziwe szaleństwo. Janek wyjechał w dniu pogrzebu, więc nie był świadkiem rozpaczy Allie. Nie doczekał też odczytania testamentu. Jedynym spadkobiercą Craig uczynił swoją ukochaną. Nie było to dla nikogo niespodzianką, ponieważ była najbliższą mu osobą. Zaskoczeniem okazał się jednak sam spadek. Niewiele osób zdawało sobie sprawę, że to przecież Craig był twórcą tego zespołu. To on wymyślił nazwę Brompton Cocktail i początkowo był jedynym autorem tekstów i kompozycji. Z czasem zaczęło się to zmieniać, ale faktem było, że większość największych przebojów wyszła od niego. Allie natomiast zarządzała teraz całym jego dorobkiem artystycznym. Zaledwie po kilku tygodniach uznała, że czas, by zespół skończył płytę. Naciskała na przyjaciół tak często, jak tylko mogła. Zaczęła podsuwać im perkusistów, którzy mieliby dokończyć nagrania partii Craiga. Wszystkie jej propozycje spotykały się z odmową chłopaków. – Allie zawsze była trudna i tylko Craig miał na nią jakiś wpływ – powiedział Jake. – Teraz zmieniła się w potwora. Grozi, że jeżeli nie weźmiemy się do roboty, skompletuje nowe Brompton Cocktail, bo każdego z nas da się zastąpić. Jedynie Craig był nie do zastąpienia. Powiedziała, że odbierze nam prawo do używania nazwy zespołu i wykonywania utworów Craiga. Nasz prawnik twierdzi, że może to zrobić. Wytwórnia też podsuwa nam jakichś patałachów. Dali nam dwa miesiące na zebranie się do kupy. Potem zrywają kontrakt. Ta płyta powstanie z nami lub bez nas. – Pytanie tylko, czy ktoś będzie chciał jej słuchać. – Muszę sprowadzić Johnny’ego do domu – oświadczył. – A ja zrobię wszystko, żeby ci w tym pomóc – zapewniła. – Chcesz, żeby wyjechał? – zapytał zdziwiony. – Chcę, żeby był szczęśliwy. Ich uszu dobiegło skrzypnięcie podłogi na piętrze. Jake odruchowo skierował wzrok w górę. – Janek się obudził – stwierdziła. Wstała i włączyła ekspres, żeby zrobić świeżą kawę. Wrzuciła do tostera dwie kromki i oparła się o blat, czekając niecierpliwie na to, jak Janek zareaguje na widok przyjaciela. – Zdecydowanie nie podoba mi się to, że nie ma cię przy mnie, gdy się budzę – zawołał, zbiegając po schodach. – Mam nadzieję, że nie wejdzie ci to w krew. Chwilę później wpadł do kuchni. Miał na sobie granatową koszulkę
i niebieskie dżinsy. Przeczesał palcami niesforną czuprynę. Gdy jego spojrzenie napotkało siedzącego przy starym drewnianym stole przyjaciela, ściągnął brwi z niedowierzaniem. – Jake? – wykrztusił. – Nie inaczej – odparł. – Co tu robisz? Janek podszedł do przyjaciela i padli sobie w objęcia. Karolina widziała uśmiechniętą twarz ukochanego nad ramieniem Jake’a. To właśnie na ten uśmiech czekała. Utwierdził ją w przekonaniu, że podjęła słuszną decyzję. – Długo by opowiadać – powiedział. – Dlatego skrócę cały wywód do jednego zdania: Nie ruszę się stąd bez ciebie. W kuchni zapadła ogłuszająca cisza. Słowa Jake’a odbijały się wyimaginowanym echem od ścian i wracały do uszu Janka i Karoliny. Mimo że świadomość rychłego rozstania łamała jej serce, wiedziała, że tak powinno być. Janek powinien wrócić do Stanów i poukładać swoje sprawy, zanim oni zaczną układać wspólne życie. O ile kiedykolwiek zaczną. Co prawda, rozmawiali o tym zaledwie wczoraj i Janek sam uznał, że to jedyne wyjście, ale miał nadzieję, że minie trochę więcej czasu, zanim do tego dojdzie. Myśl o powrocie przyprawiała go o dreszcze. Nie tylko ze względu na to, że musiałby zostawić tu Karolinę. Los Angeles zawsze kojarzyło mu się z Craigiem. To miasto było przepełnione wspomnieniami chwil, które przeżył ze swoim najlepszym przyjacielem. Teraz miało uświadamiać mu, że ten czas bezpowrotnie minął. Nigdy już nie władują się razem w tarapaty na Sunset Boulevard. Patrzył na Jake’a i przypominał sobie dzień, w którym go poznał. Oczywiście towarzyszył mu wtedy Craig. Tego dnia zrobił też sobie pierwszy tatuaż. U Billy’ego Inka, rzecz jasna. Mimo bólu Los Angeles przywoływało również przyjemne wspomnienia. Wiedział już, że to tam jest jego dom, choć na razie nie miał jeszcze wystarczająco dużo siły, żeby do niego wrócić. – Potrzebuję czasu – powiedział. – Dałbym ci go tyle, ile potrzebujesz, bracie, ale tak się składa, że już go nie mamy. Janek rzucił mu pytające spojrzenie, ale ten tylko pokręcił głową z miną mówiącą: „Długo by opowiadać.” – Muszę wyjść – odezwała się nagle Karolina. Janek niemal zapomniał, że się im przygląda. – Mam do pogadania z Robertem. Wrócę około południa. Wychodząc z kuchni, poklepała Janka pokrzepiająco po ramieniu. Miała nadzieję, że Jake obejdzie się z nim łagodnie. Chociaż… może to kopniaka w tyłek właśnie mu potrzeba?
ROZDZIAŁ 13 Ledwo udało jej się znaleźć przyzwoite miejsce do zaparkowania. Te najbliżej wejścia do budynku były pozajmowane. Te dalsze zresztą też. Czy jako główny udziałowiec nie powinna mieć własnego miejsca parkingowego? Uznała, że trzeba tę kwestię głębiej przemyśleć. Zabrała dokumenty, które miała przeanalizować na prośbę Roberta, i zatrzasnęła drzwi swojego mustanga. W holu przywitał ją portier. Jak zwykle próbował rozbawić ją jednym ze swoich marnych dowcipów. Tym razem roześmiała się nawet bez wysiłku. Lubiła pana Sławka. Zawsze był uprzejmy w stosunku do współpracowników i miał tendencję do wciągania ich w rozmowy. – Co tam słychać, pani Karolinko? – zapytał. – Dawno żeśmy się nie widzieli. – Faktycznie – przyznała. – Wpadłam tu w zeszłym tygodniu, ale dyżur miał akurat pan Józio. – Dopiero wczoraj z urlopu wróciłem. – To wspaniale. Jak się udał wypoczynek? – Dobrze. Byliśmy z Tereską u dzieci w Warszawie. Wie pani, jak to jest. Porozpieszczaliśmy trochę wnuki, gdy rodzice nie patrzyli. – Mrugnął konspiracyjnie, na co Karolina zareagowała śmiechem. – Szkoda, że tak rzadko się widujemy. – Rzeczywiście, szkoda – zgodziła się. – Jednak spójrzmy na to z innej strony. Tak wielu młodych ludzi wyjeżdża teraz za granicę. Warszawa nie jest więc jeszcze taka zła. Pan Sławek rozpromienił się. – No racja. Do takiego Londynu czy Berlina nie moglibyśmy jeździć z Tereską na każdy urlop i święta. Ale ja tu panią zagaduję, a pani pewnie jakieś ważne sprawy ma do załatwienia. – Średnio ważne – zaśmiała się. – Jest Robert? Nie mogę się do niego dodzwonić. – Nie widziałem, żeby wychodził, a nie ruszałem się stąd, odkąd przyszedł. – Świetnie. Pójdę do niego. Do zobaczenia, panie Sławku. – Do zobaczenia, pani Karolinko. Weszła do windy, uśmiechając się od ucha do ucha. Lubiła te krótkie pogawędki z portierem. Zawsze sprowadzał ją na ziemię, uświadamiając jej, że gdzieś tam istnieją normalni ludzie, normalne rodziny z normalnymi sprawami. Biura kadry kierowniczej znajdowały się na najwyższym piętrze. Gdy tam dotarła, natychmiast skierowała się do sekretariatu tuż przed gabinetem prezesa. – Cześć, Alu – przywitała się z sekretarką Roberta. Dziewczyna oderwała
wzrok od ekranu komputera i uśmiechnęła się na jej widok. – Robert u siebie? – Tak, ale naradza się z Sylwią. – Jak to naradza się? – zdziwiła się. W głosie Ali wyczuła nutkę sarkazmu, który ją zaintrygował. – Nie wiem, jak to inaczej nazwać. – Wzruszyła ramionami. – Czasem zamykają się w gabinecie prezesa i uprzedzają, żeby im nie przeszkadzać pod żadnym pozorem, bo mają do przedyskutowania jakąś arcyważną sprawę. – Arcyważną? – Karolina była coraz bardziej zaintrygowana. – Tak ważną i tajną, że po tej naradzie nigdy nie zostaje nawet jeden dokument. – I teraz się właśnie naradzają? – Tak. Od… – zerknęła na zegarek na nadgarstku – jakiegoś kwadransa. Kierowana nagłym impulsem, Karolina podeszła pewnym krokiem do drzwi i szarpnęła za klamkę. Gabinet był zamknięty od środka. Jej myśli natychmiast pognały ku tym tandetnym filmom o zdradzanych żonach – coś jej podpowiadało, że jej najlepsza przyjaciółka stała się właśnie główną bohaterką takiej szmiry. – Robert! – zawołała, dalej szarpiąc za klamkę. – Otwórz. To ja, Karolina. Usłyszała zza drzwi odgłos przypominający uderzenie metalu w drewno i poczuła nadciągającą falę wściekłości. Nie wiedziała, ile czasu tak stała. Miała mętlik w głowie. Modliła się w duchu, żeby okazało się po prostu, że ma bujną wyobraźnię. Z całego serca pragnęła po wejściu do środka zobaczyć stertę dokumentów na biurku zamiast dowodów na potwierdzenie swojej teorii. Drzwi otworzyły się i zobaczyła uśmiechniętą twarz Roberta. Wpuścił ją do środka i natychmiast wrócił na swoje miejsce za biurkiem. Sylwia siedziała na krześle po drugiej stronie blatu. Na kolanach trzymała terminarz Roberta. Zaczął opowiadać o tym, że jego kuzyn, pracujący w urzędzie miejskim, powiedział mu w tajemnicy, że miasto przygotowuje projekt przebudowy kilku budynków w centrum i szykuje się przetarg. O tym właśnie miał dyskutować ze swoją asystentką za zamkniętymi drzwiami. Cała historia była bardzo wiarygodna. Robert opowiadał ją z typową dla niego pewnością siebie. Wszystko wyglądało normalnie. Poza drobnymi szczegółami. Krawat Roberta był krzywo zawiązany, ale to nie musiało świadczyć o niczym nadzwyczajnym. Nawet Robert bywał czasem roztargniony i niechlujny, choć wyjątkowo rzadko. Jednak terminarz, który trzymała Sylwia, otwarty był na maju. O ile miłość nie odebrała całkiem Karolinie zdrowego rozsądku, był koniec lipca. Skoro rozmawiali o przyszłym przedsięwzięciu, po co mieliby się cofać? Sylwia siedziała na krześle sztywno i przenosiła wzrok z Roberta na Karolinę, śledząc ich rozmowę. Nie zdawała sobie sprawy, że pojedynczy kosmyk wymknął
się z pięknej, pozłacanej spinki, psując jej perfekcyjną zazwyczaj fryzurę. O ile Robert mógł mieć krzywo zawiązany krawat, Sylwia nigdy nie pokazałaby się publicznie z takimi włosami. Karolina bez uprzedzenia podeszła do drzwi i wyjrzała do sekretariatu. Ala znów oderwała wzrok od monitora, czekając na polecenie. – Alicjo, sprowadź tu jak najszybciej kogoś z działu prawnego i z kadr oraz dyrektora finansowego. Ciebie też zapraszam. Dziewczyna skinęła głową i natychmiast chwyciła za słuchawkę. Karolina wróciła do gabinetu. Usiadła wygodnie na jednym z dwóch skórzanych fotelików przy stoliku do kawy. Robert i Sylwia świdrowali ją wzrokiem. – Co się dzieje? – zapytał w końcu Robert. – Chciałabym poczynić pewne zmiany – powiedziała wymijająco. – Jakie zmiany? – Zobaczysz. Nie zapytał już o nic więcej. Spodziewał się, że i tak nie uzyska satysfakcjonującej odpowiedzi. W milczeniu czekali na przybycie pozostałych. W przeciągu kwadransa w gabinecie Roberta pojawili się wszyscy, których Karolina oczekiwała. Najpierw przyszła Edyta, dyrektor finansowy Budimaksu. Była w firmie niemal od samego początku. Studiowała razem z Karoliną i Robertem. Była jedną z najlepszych studentek na roku. Rachunkowość miała w małym palcu i nieraz okazywało się, że poziom jej wiedzy sięgał wyżej niż poziom wiedzy wykładowców. Była lekko zdziwaczałą i niezwykle pedantyczną pasjonatką tabelek i wykresików. Karolina jednak zawsze była pod wrażeniem jej umiejętności i kiedy decydowali się na zatrudnienie pierwszej księgowej, nie wyobrażała sobie w tej roli nikogo innego. W miarę rozwoju firmy Edyta awansowała, aż doszła do stanowiska dyrektora finansowego. Kolejny pojawił się Marek Fijał, specjalista do spraw zatrudnienia. Miał dość krótki staż w firmie, ale jego oceny okresowe wypadały bardzo dobrze. Karolina była zadowolona z jego pracy i pokładała w nim pewne nadzieje na przyszłość. Marta, świeżo upieczona absolwentka prawa, była stażystką działu prawnego. Do Budimaksu trafiła przez urząd pracy. Jej współpracownicy twierdzili, że wiedza teoretyczna, którą zdobyła na uniwersytecie, jest mało użyteczna, ale dziewczyna bardzo się stara i jest sumienna. Jako ostatnia do gabinetu weszła Ala. Stanęła przy drzwiach, jakby spodziewała się, że lada moment ją wyproszą lub poślą po kawę. – Alicjo, usiądź. – Karolina wskazała wolne miejsce na kanapie obok stażystki z działu prawnego. – Więc? – niecierpliwił się Robert. – Skoro jesteśmy w komplecie, możesz już powiedzieć, o co chodzi. – Tak. – Karolina zamilkła na chwilę, zbierając myśli. – Pierwsze zadanie
dla działu prawnego. Może pożyczmy Marcie coś do pisania, żeby niczego nie zapomniała? To bardzo ważne. Sylwio – zwróciła się do asystentki Roberta – będziesz tak miła? Robert wyjął z szuflady czystą kartkę oraz długopis z przybornika i podał je asystentce, która przekazała wszystko stażystce. – Chciałabym – zaczęła jeszcze raz Karolina – żeby dział prawny przygotował dokument, w którym pan prezes, Robert Wójcik, składa dymisję z zajmowanej funkcji. – Co?! – oburzył się Robert, lecz Karolina uciszyła go lodowatym spojrzeniem. – W drugim dokumencie pan Robert Wójcik zrzeka się członkostwa w zarządzie. – Co ci strzeliło do głowy? Chyba nie myślisz, że to podpiszę! – Oczywiście, że podpiszesz. A w trakcie podpisywania będziesz się uśmiechał, bo będziesz czuł potrzebę zrobienia wszystkiego, by mnie udobruchać. To wszystko – zwróciła się do Marty. – Możesz już odejść. – Karolina posłała Robertowi kolejne lodowate spojrzenie. – W dalszej kolejności twój prawnik skontaktuje się z moim prawnikiem w sprawie sprzedaży twoich udziałów. – Nie mam zamiaru ich sprzedawać – prychnął pogardliwie. – Masz. Tylko jeszcze o tym nie wiesz. – Edyto. – Kobieta podskoczyła nerwowo w fotelu, słysząc swoje imię. – Jesteś jedną z najmądrzejszych i najbardziej lojalnych osób, jakie znam. Chciałabym, żebyś od dziś była prezesem Budimaksu. – Co? – szepnęła zaskoczona, zakrywając usta dłonią. – Najrozsądniej byłoby, żebym ja objęła to stanowisko jako współzałożycielka firmy, ale wolę pozostać z boku. Myślę, że ty nadajesz się do tego najlepiej. Zrobiłabyś mi wielką przyjemność, gdybyś się zgodziła. Co ty na to? – Tak – szepnęła oszołomiona. – Zgadzasz się objąć stanowisko prezesa Budimaksu w trybie natychmiastowym? – upewniła się Karolina. – Tak – odpowiedziała już pewniej. – W takim razie wybierz kogoś ze swojego działu, aby zajął twoje dotychczasowe stanowisko. Możesz już odejść, ale wróć tu za godzinę. Wtedy ustalimy szczegóły. – Teraz pytanie do Ali. – Pochyliła się w stronę dziewczyny i przygwoździła ją spojrzeniem. – Czy wiedziałaś, że pan prezes dyma swoją asystentkę? Karolina niemal słyszała przyspieszone bicie serc Roberta i Sylwii. Czuła słodki zapach ich paniki, unoszący się w powietrzu. Dawało jej to niewysłowioną satysfakcję i świadomość, że jest panią sytuacji. Jak zawsze, zresztą. Ala kuliła się cała pod ostrym wzrokiem szefowej. Łzy napływały jej do
oczu. Takiej Karoliny jeszcze nie widziała. – Nnnie… – wyjąkała. Karolina nadal nie odrywała oczu od udręczonej twarzy Alicji. Zdawała się prześwietlać jej myśli na wylot. – Wierzę ci. – Posłała jej krótki przyjazny uśmiech, co sprawiło, że dziewczyna nieco się uspokoiła. – Gdybyś zataiła przede mną coś takiego, byłabym wściekła. – Nie rozumiem, skąd przychodzą ci do głowy takie głupoty? – oburzył się Robert. – Jak możesz w ogóle coś takiego insynuować? Przecież wiesz, że kocham Gosię! Urażone spojrzenie Sylwii było tylko kolejnym argumentem za. Czyżby wolała, aby przyznał się do romansu? Niczego by to nie zmieniło. I tak oboje pójdą na dno. – Zamilcz, padalcu – warknęła Karolina. – W twoim interesie leży, żebym nie straciła panowania nad sobą. – Nigdy nie zdradziłbym Gośki – upierał się. – To wszystko da się jakoś wytłumaczyć. Porozmawiajmy w cztery oczy. – Teraz zadanie dla kadr. – Karolina zwróciła się do Marka. – Proszę przygotować nową umowę o pracę dla Edyty i jej następcy. No i dla Ali, która zostanie asystentką nowej pani prezes. – Mimo niedawnego paraliżu na twarzy Ali pojawiła się szczera radość. – Kochanie, powinnaś szybko zacząć szukać kogoś na swoje miejsce. Do tej pory musisz pracować za dwoje. – Dam z siebie wszystko – zapewniła oszołomiona. – Wiem. – Uśmiechnęła się i poklepała ją pokrzepiająco po ramieniu. – Poza tym należy przygotować dyscyplinarne wypowiedzenie rozwiązujące stosunek pracy z panią Sylwią Truszkowską w trybie natychmiastowym. – Z powodu? – zapytał Robert. Karolina obrzuciła go pobłażliwym spojrzeniem, mówiącym: „Naprawdę zadałeś to pytanie?”. – Niestosowne zachowanie w miejscu pracy. I gdyby przyszło ci do głowy procesować się, to ostrzegam, że cię zniszczę. – Ostatnie zdanie wypowiedziała, mierząc Sylwię lodowatym wzrokiem. – To groźba? – Tak. Twoje zwolnienie podpisze twój ukochany pan prezes. Możesz już wyjść i zacząć pakować swoje rzeczy. Panie Marku, pan też może już wracać do pracy. Priorytetem jest wypowiedzenie pani Truszkowskiej. Specjalista do spraw zatrudnienia skinął głową i opuścił gabinet wraz z nową asystentką nowej pani prezes. – Nie wierzę, że mi to robisz po tylu latach – powiedział z wyrzutem Robert. – A ja nie wierzę, że ty zrobiłeś to jej. Po tylu latach.
– Niczego nie zrobiłem – upierał się. – Wymyśliłaś to sobie. – Chciałabym. Prawda złamie Gośce serce. Chciałabym, żeby to były tylko moje wymysły. – Nie ustąpię. – Nie masz wyjścia. – A co na to zarząd? – Zarząd to ja. Wiesz dobrze, że niemal każdy członek zarządu jest mi dłużny większą lub mniejszą przysługę. Zrobią, o co ich poproszę. Poświęcą cię bez mrugnięcia okiem, bo jesteś nikim. – Ta firma powstała z mojej inicjatywy. – Ale to ja włożyłam w nią pieniądze. Udziały zawsze układały się w stosunku jeden do trzech i zgodziłeś się na to. – Nie dałaś mi wyboru. – Tak było uczciwie. Gdyby nie moje pieniądze, po studiach wróciłbyś do pracy w fabryce cegieł na Zachodzie. Dałam ci możliwości. Zrobiłam cię prezesem. I teraz mogę uczynić cię nikim. – Zawsze byłaś mściwą suką. – A ty zawsze o tym wiedziałeś. Ostrzegałeś przede mną Janka, ale sam nie stosowałeś się do swoich rad. Zawsze wiedziała, że Robert jest wyrachowany. Nie przeszkadzało jej to. Wręcz przeciwnie, jego przebiegłość, zdolność do snucia intryg i dyskretnego mijania się z prawdą bywały użyteczne we wspólnych interesach. W ostatnich latach uśpił jej czujność, udając zapracowanego biznesmena. Nabrał chyba wszystkich. Naprawdę uwierzyła, że poza firmą niewiele w życiu go obchodzi. Nigdy by jej przez myśl nie przeszło, że zdradza Gośkę we własnym gabinecie, w biały dzień. Robert był mężem jej najlepszej przyjaciółki, ale nigdy nie byli ze sobą blisko na stopie towarzyskiej. On nigdy nie wtrącał się w jej życie prywatne, a ona nie wściubiała nosa w ich małżeństwo. Gdy Janek opowiedział jej, jak Robert próbował go do niej zniechęcić, była tym rozbawiona. Wiedziała, że nie tylko wspólnik ma o niej takie zdanie. – Tak, szlachetny, uczciwy i zawsze prawdomówny Jan Drzewiecki – sarknął. – Ideał. Żadnych kłamstw, niedomówień i tajemnic. Zawsze, absolutnie zawsze można liczyć na jego lojalność i dyskrecję. W końcu sam ma niejedno za uszami. – Zrobisz wszystko, czego od ciebie oczekuję, albo cię zniszczę – powiedziała, ignorując niepokój, jaki zasiały w niej jadowite słowa Roberta. – Będziesz finansowym i zawodowym trupem. – Twoja demonstracja siły była doprawdy poruszająca, ale poczekam do decyzji zarządu. Nie poddam się bez walki.
– Wtedy ja zacznę weryfikować plotki, jakie od kilku miesięcy dochodzą mnie z działu finansowego. Podróże służbowe. Kolacyjki. Wydatki z funduszu reprezentacyjnego. Jesteś pazerną świnią, Robercie Wójciku. Ja to wiem i ty to wiesz, ale jeżeli nie będziesz posłuszny, dowiedzą się o tym wszyscy, którzy zechcą tego słuchać. W tym momencie Robert poczuł, że przegrywa. Karolina miała go w garści i nie zapowiadało się, żeby miała rozluźnić pięść. Utrata stanowiska i wpływów to jedno, ale proces o nadużycia finansowe wobec własnej firmy to już zupełnie co innego. – Masz czas do wieczora, żeby powiedzieć o wszystkim Gośce. Jeżeli dalej będzie w błogiej nieświadomości, kiedy odwiedzę ją w jej domu – podkreślam: JEJ domu – sama jej o tym powiem. – Potrzebuję więcej czasu. – Masz czas do szóstej. Wystarczy, żeby oświadczyć: jestem plugawym płazem, który dyma wszystko, co się rusza i na drzewo nie ucieka – powiedziała, odliczając na palcach. – Mnie zajęło to dziesięć sekund. – Interes idzie lepiej niż kiedykolwiek. Naprawdę chcesz odsunąć mnie w tym momencie? – Robercie, znamy się od dwunastu lat. Dobrze wiesz, że ja przedkładam kaprys nad interes. Tylko ze względu na kaprys weszłam z tobą w spółkę. Chciałam, żeby przyszły mąż mojej najlepszej przyjaciółki miał przed sobą świetlaną przyszłość. Chciałam, żeby mógł zapewnić jej dostatnie życie. Tylko z powodu Gośki wzięłam w ogóle do ręki ten twój nudny biznesplan. Myślisz, że budownictwo mnie interesowało? W życiu bym w to nie weszła. – Więc skoro tak bardzo obojętny jest ci Budimax, dlaczego nie zostawisz go mnie? – Bo wiem, ile ta firma dla ciebie znaczy. To dzieło twojego życia i mam zamiar ci je odebrać. – Z zemsty. – Tak. Zemszczę się za to, że kochałeś ten biznes bardziej niż swoją żonę. Nie dałeś jej nic. Ani dzieci, których tak bardzo pragnęła, ani miłości, o którą tak zabiegała. Nie było cię nawet stać na wierność. Zobaczyłeś kawałek spódnicy i… – Nie bądź wulgarna – przerwał jej ostro. – To ty jesteś wulgarny. Zdrada jest wulgarna. Na szczęście Robert nie protestował przed podpisaniem swojego ostatniego dokumentu jako prezes Budimaksu. Gdyby dalej zapewniał o swojej niewinności, przydatności albo czymkolwiek innym, Karolina nie zdołałaby zachować pozorów chłodnego spokoju. Tak naprawdę wszystko się w niej gotowało. Miała ochotę go uderzyć. I to nie raz. Stłukłaby go na miazgę na oczach jego podwładnych. Upokarzałaby go tak długo, aż poczułby choć namiastkę tego, co poczuje Gośka,
gdy dowie się, że zainwestowała osiem najlepszych lat życia dla nic niewartego gnoja bez honoru. Po podpisaniu dokumentów Robert opuścił swój stary gabinet, ostentacyjnie trzaskając drzwiami. Karolina stała w oknie i patrzyła, jak wychodzi z budynku, idzie do swojego samochodu, wsiada i odjeżdża. Odetchnęła z ulgą, że zniknął jej z oczu, zanim straciła nad sobą panowanie i wybuchnęła. Była dumna ze swojej chłodnej postawy. Usiadła w fotelu za biurkiem i rozejrzała się po gabinecie. Miała zamiar stopniowo wyplątywać się z zawodowych zobowiązań, a tymczasem w najbliższym czasie musiała jakoś ogarnąć burzę, którą właśnie rozpętała. Zmiany personalne na dwóch najważniejszych stanowiskach w firmie to nie byle co. Edyta była bardzo kompetentna i znała firmę od podszewki, ale Karolina czuła, że byłoby nie fair wrzucać ją na głęboką wodę i odwracać się plecami. Myślami wróciła do Roberta i Sylwii. Poczuła obrzydzenie na wspomnienie jego krzywo zawiązanego krawata i jej roztrzepanych włosów. Jak mogła nie dostrzec tego wcześniej? Nie miała pretensji do Ali. Była tylko nieznającą życia, lekko naiwną dwudziestodwulatką. Zapewne podobne rzeczy nie mieściły się jej w głowie. Wszyscy w firmie dobrze znali żonę prezesa i wiedzieli, że była wpatrzona w niego jak w obrazek. Kto mógłby nie odwzajemniać tak żarliwego uczucia pięknej, utalentowanej malarki? Maskowali się tak świetnie, że Karolina pomyślała, że Robert musiał mieć w tym niezłą wprawę. Którą z kolei kochanką była Sylwia? Ile asystentek i sekretarek zaliczył przed nią? Była pewna, że niejedną, i napawało ją to jeszcze większym obrzydzeniem. Nagle w jej głowie pojawiła się pewna myśl. Gdyby ona robiła coś tak odrażającego, potrzebowałaby się przed kimś wygadać, żeby zrzucić z siebie choć odrobinę tego ciężaru. Czy Robert też zwierzył się komuś ze swojego romansu? Jeżeli tak, to na pewno swojemu kumplowi, który doskonale rozumie jego pociąg do rozwiązłości. Janek i Robert przyjaźnili się niemal tak samo długo jak Karolina i Gośka. Nawet po jego wyjeździe nie stracili ze sobą kontaktu. Przez kilkanaście lat wymieniali maile, dzwonili do siebie, czasem nawet się widywali. Z tego, co opowiadała jej Gośka, Roberta z nikim nie łączyła tak trwała relacja. Skoro ona nie wyobrażała sobie zachowywać takiej tajemnicy tylko dla siebie, to Robert też nie mógł nie zwierzyć się Jankowi. Poza tym czy nie to jej właśnie zasugerował?
ROZDZIAŁ 14 Podjeżdżając pod dom, zauważyła zapalone światło w kuchni. Wiedziała, że po powrocie zastanie tam Janka i Jake’a, ale gdzieś w jej podświadomości tliła się nadzieja, że ich nie będzie. Mogliby na przykład, zwyczajem gwiazd rocka, wybrać się na obchód nocnych klubów. To zadziwiające, jak szybko zmienił się jej stosunek do Janka. Jeszcze rano jej serce śpiewało na samą myśl o nim. Teraz oddałaby naprawdę wiele, by nie mieć z nim w ogóle do czynienia. Jednak aby pozbyć się go ze swojego domu, musiała tam wejść i kazać mu się wynosić. Naprawdę nie chciała go oglądać. Ani teraz, ani nigdy więcej. Weszła na podwórko i ignorując dąsy niedopieszczonego Kazika, skierowała się od razu do drzwi. Od progu ogłuszyła ją muzyka. Metal. Nigdy nie przywiązywała większej wagi do tej gałęzi sztuki, ale czas spędzony z Jankiem wykształcił w niej zdolność rozpoznawania zespołów metalowych po wokalistach. W danym momencie z głośników wydzierał się Tom Araya. Odnalazła ich w kuchni. Jake siedział na krześle przy stole i popijał piwo z butelki, a Janek kręcił się w pobliżu kuchenki. – Cześć. – Uśmiechnął się szeroko na jej widok. Przemierzył dzielącą ich odległość kilkoma długimi krokami i pocałował w policzek. – Jak ci minął dzień? Nie można było się w ogóle do ciebie dodzwonić. – Miałam kupę roboty – mruknęła. Nie mogła znieść jego dobrego nastroju. Sama miała ochotę krzyczeć. – Czekaliśmy na ciebie z kolacją – oznajmił. – Możemy chwilę porozmawiać? W cztery oczy. Janek nie spodziewał się tak chłodnej reakcji. Nie wiedział, co ją ugryzło, i zaniepokoiło go to. Gdy wychodziła rano, zachowywała się zupełnie inaczej. Jake nie czekał na kolejną aluzję. Zabrał swoje piwo i wyszedł na taras. – Coś się stało? – zapytał zaniepokojony Janek, gdy już zostali sami. – Chcę, żebyś dziś spał u siebie – powiedziała prosto z mostu. – I zabierz stąd Jake’a. – Ale co się stało? – Za chwilę będzie tu Gośka i do tej pory musicie obaj zniknąć. – Co się stało? – powtórzył bardziej stanowczo. – Dowiedziałam się, że Robert ma romans – powiedziała, rzucając mu chłodne spojrzenie – ale pewnie doskonale o tym wiedziałeś. Ponoć jesteś jego najlepszym przyjacielem – prychnęła pogardliwie. – O czym ty mówisz? Jaki romans? – Nie zgrywaj niewiniątka. Nie przede mną. Rozumiem, że byłeś lojalny wobec kumpla, ale nie zniosę tego, że zataiłeś to przede mną. Zrobiłeś idiotkę ze
mnie i z Gośki. – Nie miałem o niczym pojęcia. – Powiedziałam, przestań! – wysyczała. – Przyrzekam na pamięć Craiga, że nie miałem pojęcia o żadnym romansie Roberta! – zapewnił żarliwie. – Więc może Craig wcale tak wiele dla ciebie nie znaczył. Ból, jaki mu zadała, wypowiadając te słowa, można było doskonale dostrzec na jego twarzy. Patrzył na nią jak na zupełnie obcą osobę. Po tym, co jej opowiedział… Po tym, jak otworzył przed nią swoje serce i duszę, ona wykorzystała to przeciwko niemu. – Nic nie rozumiem – mruknął. – Ktoś musiał wprowadzić cię w błąd. – Skończ to i wyjdź. Zabierz Jake’a. – Odwróciła się do niego plecami, zaznaczając w ten sposób, że nie ma nic więcej do powiedzenia. – Pogadamy o tym, jak ochłoniesz. Teraz najwyraźniej gniew odebrał ci zdrowy rozsądek. – Zdrowy rozsądek?! – wybuchnęła nagle. – Czym, według ciebie, jest zdrowy rozsądek? Jeżeli to pojęcie wiąże się ze zdradami i kłamstwami, to cieszę się, że nie mam zdrowego rozsądku! – Karolina… – Pozwoliłeś mi wierzyć, że ten dupek o nią dba i nigdy jej nie skrzywdzi! Pozwoliłeś mi wierzyć, że jesteś wrażliwym, szczerym mężczyzną, który wie, gdzie leży granica między dobrem a złem. Ale ty jesteś po prostu facetem. Plugawą, kłamliwą świnią – prychnęła z pogardą. – Wynoś się stąd i nigdy nie wracaj! W tym momencie zrozumiał wcześniejsze ostrzeżenia Roberta. Karolina naprawdę potrafiła być nieprzyjemna. Do tego miała kompleks Boga i sądziła, że wszystko wie najlepiej. Stojąc przed nią i patrząc w jej błyszczące od gniewu oczy, zastanawiał się nawet, czy aby na pewno ją kocha. Ta zapalczywa furiatka nie miała nic wspólnego z jego słodką, ciepłą Karoliną. Jedyne wyjście, jakie przyszło mu do głowy, to zastosowanie się do jej żądania i opuszczenie tego domu. Wyszedł z kuchni, nie mówiąc ani słowa. Poszedł na górę i zabrał swoje rzeczy oraz worek marynarski Jake’a. Kilka minut później zamówił taksówkę. Zabrał przyjaciela i pojechał do swojej siostry, mając nadzieję, że przygarnie ich obu. Karolina podeszła do kuchenki i wyłączyła palnik. Potem opadła bezwładnie na drewniane krzesło, które wcześniej zajmował Jake. Pomyślała o przyjaciółce, która miała zjawić się u niej lada moment. Gośka zadzwoniła do Karoliny, gdy ta wychodziła z biura. Była kompletnie skonana po godzinach spędzonych nad nieuporządkowanymi dokumentami Roberta. Odebrała telefon w ostatniej chwili. Miała ochotę go zignorować. Nie
spodziewała się, że usłyszy głos załamanej przyjaciółki. Była pewna, że Robert stchórzy i niczego jej nie powie. Na początku płakała tak bardzo, że nie była w stanie wypowiedzieć ani słowa. Karolina słuchała jej przejmującego szlochu dobrych kilka minut i czuła, jak jej własne serce pęka na pół. Dopiero po dłuższej chwili Gośka zebrała się w sobie i powiedziała, że Robert się przyznał. Karolina kazała jej natychmiast rzucić wszystko i przyjechać. Zadzwoniła też po Lenę i Ewkę i razem zamierzały pocieszać Gośkę tak długo, jak będzie jej to potrzebne. Dzwonek do drzwi wyrwał Karolinę z zamyślenia i sprowadził na ziemię. Pobiegła do domofonu i wcisnęła przycisk otwierający furtkę. Przez okno zobaczyła drobną blondynkę w szpilkach i idealnie dopasowanym kostiumie, przemierzającą szybkim krokiem wąski chodniczek. Kazik szedł za nią i nie spuszczał z niej czujnego wzroku. Znał ją od szczeniaka, ale nigdy nie ufał jej do końca. – Co za skończony gnojek z tego Robercika – rzuciła, wchodząc do domu. – Nie da się ukryć. – Zanim przejdziemy do clou programu, muszę ci powiedzieć, że uda mi się zgromadzić pieniądze do końca przyszłego miesiąca i mogę wykupić cię w całości – powiedziała rzeczowo. Lena była jedną z niewielu kobiet rozumiejącą pogoń za sukcesem zawodowym Karoliny. Pod tym względem były do siebie bardzo podobne. Obie dużo pracowały i wiedziały, jak ważne jest wyrobienie sobie pozycji w branży. Lena z sukcesem prowadziła ich wspólną restaurację w centrum oraz drugą, w hotelu za miastem. Ich współpraca układała się pomyślnie od ładnych kilku lat i nigdy wcześniej nie rozmawiały o ewentualnej dezinwestycji Karoliny. Poruszyła ten temat dopiero parę miesięcy wcześniej, gdy planowała zamknięcie większości swoich projektów zawodowych. – To świetna wiadomość – powiedziała. – Pogadam z Andrzejem i przygotujemy oficjalną ofertę w przyszłym tygodniu. – Fantastycznie. A teraz przejdźmy do sedna: jak go przyłapałaś? Na gorącym uczynku? On na niej albo ona na nim i w tym momencie wchodzisz ty i… – Lena. – Karolina skarciła ją surowym spojrzeniem. Miała wrażenie, że przyjaciółka zbytnio się zagalopowała, zapominając, że ta gorąca plotka dotyczy bliskiej im osoby, a nie jakiejś podłej zołzy, której szczerze nie znoszą. – Więc? – Po prostu się tego domyśliłam. Wiedziałam, że mają romans. Przyparłam ich do muru i tyle. – Przyznał się? – Nie musiał. Wie, że ja wiem i mu nie popuszczę. Przeszły do salonu. Lena usiadła na kanapie i zrzuciła szpilki i żakiet.
Położyła stopy na stoliku do kawy i oparła się o miękkie poduchy. – Wiedziałam, że frajer z niego – warknęła. – To dlaczego nie mówiłaś wcześniej? – A czy ktoś mnie w ogóle słucha w tym towarzystwie? Karolina niechętnie przyznała sama przed sobą, że Lena ma rację. Zazwyczaj przyjaciółki traktowały ją z przymrużeniem oka. Poza sferą zawodową była niereformowalnym lekkoduchem. W pracy zawsze potrafiła dopiąć na ostatni guzik każdy najdrobniejszy szczegół. Była tam perfekcjonistką, przez co Karolina uważała ją za świetną restauratorkę. Prywatnie jednak do wszystkiego podchodziła na luzie. Robiła mnóstwo nieprzemyślanych zakupów, jeździła na spontaniczne wakacje w dziwne miejsca, wciąż przemeblowywała swoje mieszkanie i kolekcjonowała zadurzonych w niej po uszy mężczyzn. Ale wszystkie przyjaciółki uwielbiały Lenę, bo wnosiła do ich grona ten szalony pierwiastek, którego potrzebowały jak świeżego powietrza. Znów zadzwonił domofon. Karolina pobiegła otworzyć. Gdy tylko Gośka weszła na podwórko, spojrzała na stojącą w drzwiach przyjaciółkę i osunęła się z płaczem na kolana. Od razu znalazł się przy niej Kazik. Pocieszał ją, zlizując jej łzy z policzków. Karolina musiała odpędzić go siłą i pomóc Gośce wejść do środka. Zaprowadziła ją do salonu, do Leny. Gośka poczłapała do drugiej kanapy i rzuciła się na nią, zakopując się w poduszkach. Znów z jej płuc wydobył się rozdzierający szloch. – Spójrz na to z innej strony – zaczęła Lena. – Lepiej, że dowiedziałaś się teraz, a nie za dziesięć czy dwadzieścia lat. Zamiast podziękowania usłyszała jeszcze głośniejszy płacz. Karolina przycupnęła na brzegu kanapy i zaczęła gładzić z czułością plecy przyjaciółki. Nie wiedziała, czy to pomoże, ale sama by chciała, żeby ktoś zrobił dla niej coś takiego. Gdyby miała czas, zwinęłaby się w kłębek tak jak Gośka i opłakałaby złamane przez Janka serce. Strata kochanka była jednak niczym w porównaniu z rozpadem trwającego osiem lat małżeństwa. Gośka miała pierwszeństwo. Siedziały tak, milcząc i wsłuchując się w płacz Gośki, aż do przybycia Ewy. Od progu zaczęła przepraszać, że zajęło jej to tyle czasu. Nie miała z kim zostawić dzieci. Jej rodzice wyjechali, mąż był „zbyt zajęty swoją smarkatą cizią”, a teściowa kręciła nosem. W ramach przeprosin zrobiła zakupy. Przywiozła wszystko, co jej zdaniem najlepiej leczy złamane serce: mnóstwo czekolady, lody i dobre wino. – Gośka, popatrz na mnie – poprosiła Ewa. – Wiem, przez co przechodzisz. Naprawdę wolałabym nie wiedzieć, ale wiem. – Gośka odwróciła się przodem do przyjaciółek i pokazała wszem wobec swoją rozmazaną, opuchniętą od płaczu twarz. – Czujesz się nie dość mądra, ładna, seksowna i interesująca. Myślisz, że
Robert wdał się w romans z tą wywłoką, bo czegoś ci brakuje. I poniekąd masz rację. – Lena i Karolina wydały z siebie okrzyk oburzenia, ale Gośka patrzyła na przyjaciółkę, jakby ta czytała jej w myślach. – Brakuje ci piątej klepki, bo nie zauważyłaś, że ten dupek nigdy cię nie kochał. Brutalna prawda podziałała na Gośkę jak cios pięścią w brzuch. Skuliła się jeszcze bardziej i niemal zrosła z kanapą. Ale już nie płakała. Ściągnęła swoje idealnie wyregulowane brwi i popatrzyła na Ewkę. – Tak myślisz? – Oczywiście – przytaknęła z przekonaniem Ewa. – Mój pożal się Boże mąż kiedyś za mną szalał. Wiem, że tak było. Mój błąd polegał na tym, że wyszłam za niego, zanim jego szaleństwo minęło i zaczął rozglądać się za innymi panienkami. Robert ożenił się z tobą, żeby zyskać przychylność Karoliny i dobrać się do jej kasy. Karolina nigdy nie spodziewała się takiej przenikliwości i bezpośredniości ze strony Ewki. Zawsze była najbardziej taktowna z ich paczki. Unikała drażliwych kwestii, a teraz wyłożyła kawę na ławę. Nie tylko Ewka zauważyła zainteresowanie Roberta finansami Karoliny, ale jedynie ona powiedziała to na głos. – Nie ma co rozpaczać – kontynuowała. – Co się stało, to się nie odstanie. Nie straciłaś jego miłości. Po prostu nigdy jej nie miałaś. W ogóle wątpię, żeby Robert kochał coś jeszcze poza pieniędzmi i firmą. – Skoro tę kwestię już omówiłyśmy – wtrąciła Lena – przejdźmy teraz do tego, jak urwałaś mu jaja, gdy ci powiedział, że się puszczał. Zapadła głucha cisza. Karolina już się nie denerwowała bezdusznością przyjaciółek, bo zauważyła, że cackanie się wcale nie poprawia Gośce samopoczucia. – Powiedział mi, że to nie trwało długo. Tylko kilka tygodni – zaczęła. – Obiecał, że z nią zerwie, jeżeli mu wybaczę, i znów wszystko będzie po staremu. – Po staremu? To znaczy, że znów będzie cię ignorował i bzykał asystentki? – oburzyła się Lena. – Przestań. – Nie mów tylko, że się nad tym zastanawiasz. – Zastanawiam – powiedziała. – Byliśmy razem tyle lat. Nigdy nawet nie wyobrażałam sobie sytuacji, w której nie byłoby go przy mnie. Nie umiałabym bez niego żyć. Jest moim mężem. – Wszystkie błędy da się naprawić. Od tego są rozwody – warknęła Karolina. Słowa przyjaciółki ją rozgniewały. Nie była jednak zła na nią, ale na Roberta. Jakie sztuczki psychologiczne stosował ten drań, że udało mu się do tego stopnia wyprać jej mózg? Wściekała się też na siebie. Przez ostatnie dziesięć lat była tak bardzo pochłonięta pracą, że nie zauważyła, jak jej przyjaciółka za sprawą
męża z silnej, niezależnej artystki zmienia się w uległą kurę domową. Powinna była przyglądać się jej małżeństwu uważniej. Czuła, że zawiodła Gośkę. – To poważna decyzja. Nie mogę jej podjąć w jednej chwili. – Nad czym tu się zastanawiać? Zdradził cię. Prawdopodobnie nie pierwszy raz. Jeżeli z nim zostaniesz, będzie robił to nadal. – Karolina, wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej. Kocham cię za to, ale nie zrozumiesz tego, co teraz czuję – powiedziała łamiącym się głosem. – Nigdy nie byłaś mężatką. To zupełnie inna sytuacja niż nieformalny związek. – Ale zdrada to wciąż zdrada. Gośce wydawało się, że rozmowa z Karoliną przypomina rzucanie grochem o ścianę. Była załamana i zmęczona. Nie miała siły użerać się jeszcze z nią. Znały się od podstawówki i dobrze wiedziała, że Karolina potrafi być uparta i zawsze stara się przejmować kontrolę, gdy dochodzi do wniosku, że sytuacja tego wymaga. W ostatnich latach te cechy stały się jeszcze bardziej wyraźne. Zazwyczaj jej to nie przeszkadzało, ale w tym momencie miała ochotę po prostu uderzyć ją w twarz, by ostudzić jej dyktatorskie zapędy. Jakim prawem wymuszała na niej takie decyzje?! – Jeżeli zdecyduję się na rozwód, rozstanę się nie tylko z Robertem – podjęła ostatnią próbę przedstawienia swojego punktu widzenia w kulturalny sposób. – Stracę też jego rodzinę, wspólnych znajomych, nasz dom i życie, które budowaliśmy przez lata. – Chyba ty budowałaś, bo on niezbyt się przykładał – sarknęła Karolina. Gośka spojrzała na nią i wszelkie opory przed wyrzuceniem z siebie całej złości zniknęły. – To nie twój biznes, okej? – warknęła. – Ja nie wypominałam ci tego, jak sama spektakularnie niszczyłaś wszystkie swoje związki, więc teraz bądź tak miła i się zamknij. Traktowałaś każdego faceta jak marionetkę, którą możesz zarządzać jak jedną ze swoich firm. Wiem, że robiłaś to ze strachu, że sytuacja mogłaby się odwrócić, a ty straciłabyś kontrolę. Twoi rodzice, choć kochali się na zabój, nie będą się wspólnie starzeć. Wolisz odstraszać facetów, nim się przywiążesz i zostaniesz porzucona. W rezultacie każdy uciekał albo w desperacji robił coś, przez co ty go wyrzucałaś. Nigdy cię nie krytykowałam, bo uważałam, że nie mam do tego prawa. Jakim więc prawem teraz ty krytykujesz mnie?! – Chcę dla ciebie jak najlepiej – odparła Karolina, oszołomiona tym nagłym wybuchem złości. – Najlepiej będzie, jeżeli pozwolisz mi popełniać własne błędy! – Nie możesz tego zrobić – powiedziała nagle Ewa. Wszystkie spojrzały na nią, zdziwione. Karolina i Gośka przez chwilę tak zatraciły się w kłótni, że zapomniały nawet, że nie są same. – Teraz ty zaczynasz – jęknęła sfrustrowana Gośka. – Byliśmy razem osiem lat. Mam to teraz przekreślić? Akurat ty powinnaś mnie zrozumieć.
– Ty nic nie zrobiłaś. To on złamał przysięgę małżeńską – upierała się Ewa. – To on przekreślił wasze małżeństwo, i to grubą czerwoną krechą. – A ty nie żałujesz? – zapytała. – Ani trochę? – Ja byłam w innej sytuacji. Piotrek od razu zażądał rozwodu. – Ale gdyby chciał ratować wasze małżeństwo, co byś zrobiła? – Nie mówiłam wam tego, ale… – zaczęła Ewa, ale urwała nagle i spuściła wzrok. – Piotrek zdradzał mnie już wcześniej. Dwa razy. Przynajmniej o tylu wiem. – Dlaczego nie powiedziałaś? – zawołała urażona Lena. – Jesteśmy przyjaciółkami! Ja mówię wam o wszystkim! – Jakoś nie mogłam. Gośka była wpatrzona w Roberta jak w obrazek, ty, Lena zmieniałaś facetów jak rękawiczki, a Karolina w ogóle rzadko zaszczycała któregoś spojrzeniem. – Westchnęła głośno. – Wstydziłam się po prostu. Wyszłam za mąż na drugim roku studiów, urodziłam dwójkę dzieci i ledwo udało mi się dostać dyplom. Jestem zwykłą księgową, do tego mąż zdradza mnie przy byle okazji. – Zwróciła się ku Gośce i ujęła jej dłonie w swoje. – Jeżeli czegokolwiek żałuję, to tego, że w ogóle spotkałam tego gnoja. A już na pewno żałuję, że nie rozwiodłam się z nim, kiedy dowiedziałam się o jego pierwszym skoku w bok. Wmawiałam sobie, że tak będzie lepiej, bo mamy dzieci, wspólny majątek i wiele innych spraw. Że zacisnę zęby i jakoś to wytrzymam. Naprawdę szkoda, że już wtedy nie kopnęłam go w tyłek. Po tym wyznaniu własne cierpienie wydało się Gośce jakieś mniej ważne. Przecież nie była jedyną zdradzaną kobietą na świecie. Miała ochotę po prostu zatłuc Piotrka i Roberta. Obie z Ewką nie zasłużyły na takie traktowanie. Podczas gdy one płakały, ich mężowie nie poświęcili im zapewne nawet jednej myśli. Zamiast tego obłapiali kochanki. Przez cały czas trwania ich związku Gośka robiła wszystko, by nie stracić zainteresowania Roberta. Interesowała się jego pracą, choć przed swoimi znajomymi udawała, że nie ma o niej bladego pojęcia. Potrafiła interpretować wykresy świecowe, czytała na bieżąco wiadomości gospodarcze i wiedziała o wszystkich działaniach Budimaksu. Dbała o siebie, by wciąż wzbudzać w nim pożądanie. Czy nosiła te nęcące ciuchy i wysokie szpilki dla własnej wygody? Otóż nie. Robiła to, by mężowi trudno było znaleźć kobietę atrakcyjniejszą od niej. Jej wysiłki okazały się jednak zbyteczne. Katowała się na siłowni, wciskała w seksowne ciuszki i każdego ranka robiła misterny makijaż – wszystko to na darmo. – Nawet mnie nie przeprosił – mruknęła pod nosem. – Co mówiłaś? – dopytywała się Lena. – Powiedział, że zerwie z nią, jeżeli zapomnę o sprawie. Jakby dawał mi ultimatum. I nawet nie usłyszałam zasranego przepraszam!
Nastój Gośki zmienił się diametralnie. Już nie była załamana. Nie wściekała się na Karolinę. Zastanawiała się, jak chwilę temu mogła w ogóle rozważać danie mężowi szansy. Przecież dziewczyny miały absolutną rację. Robert zdradził ją prawdopodobnie nie pierwszy raz. Będzie nadal to robił, jeżeli przyjmie go z powrotem. Tak jak Piotr zdradzał Ewę. Czuła się poniżona jako kobieta i za nic w świecie nie miała zamiaru przechodzić tego ponownie. Karolina przyglądała się przyjaciółce. Nadal wydawała się kipieć z wściekłości. Zdecydowanie wolała widzieć ją rozgniewaną niż smutną. Gniew był niezłym motorem do działania. – Dowal mu – poradziła Lena. – Puść go w skarpetkach. Od razu poczujesz się lepiej. – Taki właśnie mam zamiar – oświadczyła. – Dam ci namiary na mojego adwokata – powiedziała Ewka. – Karolina mi go poleciła. Facet jest świetny. Mówi, że jest w stanie doprowadzić do tego, by Piotrek płacił alimenty nie tylko na dzieci, ale też na mnie. – Na ciebie? – zdziwiła się Lena. – Tak. Mecenas udowodni w sądzie, że nie mogłam się dalej kształcić, bo zajmowałam się domem i dziećmi, podczas gdy mój mąż zdobywał kolejne szczeble kariery i… kolejne kochanki. – Taki fachowiec na pewno mi się przyda. – Macie spory majątek do podziału – powiedziała Karolina. – Firma, dom, twoja twórczość artystyczna… – Wara mu od moich obrazów – wysyczała. – Domu też nie oddam. Nie mam zamiaru urządzać sobie kolejnej pracowni. To zbyt pracochłonne. Bardzo ciężko jest stworzyć odpowiednie miejsce do pracy twórczej. Janek wyszedł od Karoliny wściekły. Na szczęście Jake nie zadręczał go zbędnymi pytaniami. Miał to do siebie, że doskonale wyczuwał, kiedy człowiek potrzebuje spokoju, a kiedy ramienia do wypłakania. Dlatego właśnie był dobrym przyjacielem. Nie rozumiał, dlaczego został nazwany „plugawą, fałszywą świnią”. Bezpodstawnych oskarżeń nienawidził równie mocno jak ona tajemnic. Choć w tym momencie, w przypływie furii, mógłby urwać Karolinie tę śliczną główkę, to jednak nigdy by jej nie okłamał w tak ważnej kwestii. Nie był święty. Wierzył, że niewielkie kłamstewka lub niewinne przemilczenia są nieraz konieczne, by nie krzywdzić tych, na których nam zależy. Zatajenie romansu przyjaciela nie należało, w jego mniemaniu, do tej kategorii, ale ona nie chciała już tego słuchać. I co teraz będzie? To pytanie uderzyło go, gdy wysiadł z taksówki. Ruszył do mieszkania siostry, prowadząc ze sobą milczącego Jake’a. Przyjaciel dał mu tyle przestrzeni na przemyślenia, że niemal zapomniał, że nie jest sam. Tośka wpuściła
ich do środka i zgodziła się, by u niej zostali. Zadała bratu serię pytań o to, dlaczego nie są u Karoliny, ale zignorował je wszystkie. Myślał już tylko o tym, co będzie dalej. Wyrzuciła go ze swojego domu, ale czy jej decyzja była ostateczna? Kobietom zdarza się zmieniać zdanie. I to dość często. Poza tym była wzburzona. On, gdy już ochłonął, też przestał myśleć o urwaniu jej głowy. Był przerażony tym, że to, co się niby wydarzyło, przekreśli ich bajkowy związek. Wiedział już, że nie może do tego dopuścić za żadne skarby. Z głębokiego zamyślenia wyrwał go dzwonek telefonu. Sięgnął do kieszeni, z nadzieją, że Karolina też ochłonęła i ten koszmar za chwilę się skończy. Zaraz wszystko sobie wyjaśnią i poprosi, żeby wrócił do domu. Pogodzą się i jutro nie będą nawet o tym pamiętać. Na wyświetlaczu migało jednak imię przyjaciela. Rozczarowany, odebrał połączenie. – Musisz mi pomóc. – Usłyszał głos Roberta. – Czy to ma coś wspólnego z tym, że Karolina wywaliła mnie z domu i kazała nigdy więcej się nie pokazywać? – Cholera jasna – warknął. – Co się dzieje? Co to za heca z tym twoim niby-romansem i dlaczego to mnie wykopano na zbity pysk? – To nie jest rozmowa na telefon. Spotkajmy się i wszystko ci wyjaśnię. Umówili się za pół godziny w pubie nieopodal mieszkania Tośki. Siostra Janka obiecała dotrzymać Jake’owi towarzystwa. Dziewczyna próbowała wciągnąć gościa w rozmowę, jednak on wyraźnie błądził gdzieś myślami. I bez tego był małomówny. Janek miał tylko nadzieję, że Tośka nie zagada go na śmierć. Kilka razy w życiu była już tego bliska. Janek miał szczerą nadzieję, że Robert powie, że żadnego romansu nie było. Że kocha swoją żonę, a Karolinie – jak to babie o wybujałej wyobraźni – coś strzeliło do głowy i zrobiła z igły widły. Miał pewność, że tak właśnie będzie. Inaczej przecież być nie mogło. Kto o zdrowych zmysłach zdradzałby Gośkę? Janek zawsze zastanawiał się, co taka dziewczyna jak ona widzi w jego przyjacielu. Nie ma mowy, by choć spojrzał na inną kobietę. Prawda? Nie bez znaczenia pozostawał też fakt, że zdementowanie tej fałszywej, bez wątpienia, plotki umożliwiłoby mu powrót do ciepłego, starego domu pod miastem i sielskiego życia, które przez ostatnie tygodnie wiódł tam z jego właścicielką. Na samą myśl o tym, że Karolina miałaby z nim definitywnie zerwać, ogarniała go panika. Wszedł do lokalu i zaczął rozglądać się za Robertem. Dostrzegł go w jednym z boksów i natychmiast ruszył w jego stronę.
– Powiedz mi, że to jakiś okrutny żart – rzucił na wstępie. Usiadł naprzeciwko przyjaciela i pochylił się ku niemu. – Nie jesteś jednym z tych idiotów, którzy romansują na boku? – Musisz mi pomóc udobruchać Karolinę, bo będę skończony. – Nie odpowiedziałeś. – Jesteś moim przyjacielem czy nie? – zapytał poirytowany Robert. – Właśnie nie wiem. To zależy od tego, czy jesteś jednym z tych idiotów, którzy zdradzają żony – powtórzył, uparcie domagając się odpowiedzi. – Jesteś? – Jestem – przyznał. Janek poczuł, jakby ktoś zafundował mu solidnego kopniaka w brzuch. Jego żołądek skurczył się boleśnie na myśl, że tak mało zna się na ludziach. Nigdy nie posądziłby ambitnego, skupionego na pracy Roberta o bycie dwulicowym kobieciarzem. Zawsze myślał, że rajcują go tylko sukcesy zawodowe. Wszyscy tak myśleli. Robert okazał się świetnym aktorem. Janek poczuł nagle obrzydzenie do siedzącego naprzeciwko mężczyzny. Co się stało z tym zahukanym okularnikiem, z którym przyjaźnił się w liceum? Jak mógł zmienić się w tego wyrachowanego, oślizgłego typka? Na żądanie Janka Robert opowiedział mu całą historię. Przed przyjacielem język rozwiązał mu się całkowicie i wyznał, że nigdy nie kochał swojej żony. Lubił, jak inni mężczyźni wodzą za nią pożądliwym wzrokiem, wiedząc, że nie mają na co liczyć, bo ona należy do niego. Była jego nagrodą za te wszystkie lata, gdy piękne, dobrze sytuowane kobiety nim pogardzały. Było mu z nią wygodnie, bo nigdy nie stawiała żadnych warunków. Nigdy niczego nie wymagała. Była uległa i dbała o jego kryształowy wizerunek. Żyło im się całkiem nieźle, ale nic poza tym. W jego oczach Gośka była wieczną dziewczynką pozbawioną ambicji. Jej kariera była w większości dziełem przypadku, bo ona sama nie zrobiła praktycznie nic, by zostać zauważoną. Po prostu się stało. Kilka razy odrzuciła propozycje prestiżowych galerii, jak te w Paryżu czy Nowym Jorku, ponieważ sprawy rodzinne nie pozwalały jej ruszyć się z Polski. Dla niej ważniejszy był pierwszy poród siostry czy złamana noga męża. On nigdy nie odrzuciłby zawodowej szansy dla czegoś tak błahego. Nie rozumiał jej, a ona nie rozumiała jego. Dlaczego więc od ośmiu lat byli małżeństwem? Robert wyznał, że związek z Gośką był jedynym sposobem na zdobycie przychylności Karoliny. Najpierw próbował ją poderwać, ale okazała się kompletnie niedostępna. Nigdy za nim nie przepadała. Za to przyjaciółkę kochała ponad wszystko i gdy ta poprosiła ją, by zainwestowała w genialny biznesplan jej chłopaka, Karolina nie potrafiła jej odmówić. Żeniąc się z Gośką, Robert wżenił się poniekąd w pieniądze jej przyjaciółki. Z każdym kolejnym słowem Roberta Janek czuł coraz większe obrzydzenie.
Nie rozumiał, jak można z pobudek materialnych wiązać się z kimś na całe życie. Według niego takie zobowiązanie powinno wynikać z głębokiego uczucia. I jeżeli już wypowiedziało się słowa przysięgi małżeńskiej, powinno się ich przestrzegać do grobowej deski. Sam często miewał przygodne romanse, ale nigdy nie dawał kobietom nadziei na coś więcej. Nie udawał, że kocha, by zaciągnąć je do łóżka i spędzić kilka przyjemnych chwil w ich towarzystwie. Zawsze starał się upewnić, że sytuacja jest jasna. Nie rozumiał też, jak Robert mógł oglądać się za innymi kobietami, mając w domu oddaną, piękną, inteligentną i cholernie utalentowaną żonę. Może i nie dbała nadmiernie o swoją karierę, ale za to dbała o męża. Janek czasem zazdrościł przyjacielowi takiej towarzyszki życia. Gośka była wpatrzona w Roberta jak w obrazek i nic poza nim się dla niej nie liczyło. Już pod wpływem takiej miłości można się zakochać. Okazało się, że kochanka Roberta była zupełnym przeciwieństwem jego żony. Nie powiedział tego wprost, ale Janek wywnioskował, że to kobieta chorobliwie ambitna, po trupach dążąca do celu i w dodatku całkowicie pozbawiona kręgosłupa moralnego. Krótko mówiąc, żeńska wersja Roberta. – Czego ode mnie oczekujesz? – zapytał rozdrażniony Janek. – Pomyślałem, że jakoś udobruchasz Karolinę. Zupełnie straciła dla ciebie głowę i może mógłbyś ją przekonać, żeby mi odpuściła. Janek patrzył na Roberta z niedowierzaniem. Nawet po tym, co usłyszał, przez myśl nie przeszłaby mu taka perfidia. – Już mi zakomunikowała, że moje dni w firmie są policzone. Zmusiła mnie do ustąpienia ze stanowiska prezesa na rzecz naszego dyrektora finansowego. Przedstawiła tak logiczny plan, że wydaje się, jakby myślała o tym od dawna. – Może po prostu jest świetnym managerem – podsunął Janek. – Oczywiście, że jest – zgodził się Robert. – Mimo że pała teraz żądzą zemsty i chce mnie zniszczyć z pobudek osobistych, to nie umniejsza jej umiejętności. Dlatego cię potrzebuję. – Spojrzał na Janka z nadzieją. Miał świadomość, że jest jego ostatnią deską ratunku. – Jedynym słabym punktem Karoliny jest to, że nie oddziela spraw zawodowych od prywatnych. Jeżeli wstawisz się za mną, może jeszcze nie wszystko stracone. – Po pierwsze, mówiłem ci, że wywaliła mnie z domu i powiedziała, że nie chce mnie znać – przypomniał z irytacją. – A po drugie, powinieneś wiedzieć, że po tym, co zrobiłeś, nigdy za tobą nie stanę. Co ty sobie myślałeś? Opowiedziałeś mi to wszystko i sądzisz, że będę pełen podziwu, że taki z ciebie casanova? Za kogo ty mnie masz, do jasnej cholery?! – Z tego, co o tobie piszą, trudno wywnioskować, że zmieniłeś się w pruderyjnego świętoszka – zakpił Robert. – Gdybyś czytał moje maile zamiast brukowców, wiedziałbyś, w kogo się
zmieniłem – wytknął mu Janek. – Fakt jest taki, że przez ostatnich kilka lat miałem lepszy kontakt z twoją żoną niż z tobą. Odbierała telefony, na które ty nie miałeś czasu, i zawsze odpowiadała na moje maile. W tym momencie to ona jest mi bliższa i jeżeli mam wybrać stronę, to przykro mi, ale nie pomogę ci. Poza tym tobie nawet nie chodzi o Gośkę. Czy zdajesz sobie sprawę, że zabrałeś jej kawał życia? Gdyby nie trafiła na ciebie, teraz mogłaby mieć kochającego faceta i gromadkę dzieci, o których zawsze marzyła. Tobie nawet nie jest przykro – stwierdził z niedowierzaniem, widząc nieporuszony wyraz twarzy Roberta. – To nie jakiś pieprzony melodramat, tylko prawdziwe życie – warknął. – Pomożesz mi czy nie? – A jak myślisz? Palant z ciebie – powiedział, podnosząc się z miejsca. – Żyjesz w jakiejś cholernej bajce. Co ty, kurwa, wiesz o prawdziwym życiu? – syknął. Wstał i stanął naprzeciw Janka. – Pochodzisz z bogatej rodziny. Ja o wszystko musiałem walczyć z czwórką rodzeństwa. Rodzice zafundowali ci studia prawnicze w Stanach, a ty rzuciłeś je, żeby grać heavy metal z bandą popaprańców! – Uważaj na to, co mówisz – ostrzegł Janek, mierząc go rozwścieczonym spojrzeniem. – Ja do wszystkiego musiałem dojść sam. – Sam czy za sprawą znajomości swojej żony? Bo to jednak różnica. – Cel uświęca środki – zaśmiał się złośliwie. Swoim ostatnim zdaniem Robert przelał czarę goryczy. Janek nie zapanował nad własnymi odruchami i wymierzył mu precyzyjny cios w twarz. Może i o prawdziwym życiu wiedział niewiele, ale bić się potrafił. Nauczył się tego, grając heavy metal w zadymionych klubach z bandą popaprańców. Robert zachwiał się i wylądował na stoliku. Janek roztarł obolałe kłykcie i splunął z pogardą pod nogi kumpla. – Jesteś żałosny – roześmiał się Robert. – Bijesz się w obronie honoru nie swojej kobiety. Ale Gośce by się to spodobało. Mogę ci ją odstąpić za załatwienie sprawy z Karoliną. Nigdy nie należał do osób o silnie ukształtowanej samokontroli. Zapewne dlatego znów rzucił się na Roberta. Tym razem jednak nie poprzestał na jednym uderzeniu. Popchnął go z powrotem na stolik i okładał pięściami tak długo, aż poczuł, że czyjeś silne ramiona wykręcają mu ręce do tyłu i odciągają od tego oślizgłego padalca. Ochroniarz przyparł go twarzą do pobliskiej ściany. Ból przeszywający lewą rękę otrzeźwił go z amoku. Mężczyzna zaczął straszyć go policją, ale Janek potrafił myśleć tylko o tym, że za chwilę mięśniak złamie mu nadgarstek i sprawi, że przez długi czas nie weźmie gitary do ręki. Może nawet nigdy. – Proszę go puścić. – Usłyszał głos Roberta. – To tylko sprzeczka dwóch
starych kumpli. Nic poważnego. Przepraszamy za zamieszanie. Zapłacimy za szkody i już nas nie ma. Ochroniarz puścił mężczyznę. Gdy Janek odwrócił się twarzą do wnętrza lokalu, zobaczył wymierzone w siebie aparaty telefonów komórkowych. Świetnie, pomyślał. Tylko tego mi brakowało. Robert wyjął z portfela kilka banknotów i wręczył je ochroniarzowi. Mięśniak dyskretnie schował je do kieszeni. Ostrzegł ich, że mają natychmiast wyjść, bo wyrzuci ich siłą. Ruszyli do wyjścia bez słowa sprzeciwu.
ROZDZIAŁ 15 Następnego dnia Karolina obudziła się z okropnym bólem głowy. Leżała na kanapie wśród masy poduszek. Odwróciła głowę i dostrzegła na drugiej kanapie blond czuprynę Leny. Mrużyła oczy od wpadającego przez okno światła i myślała o wydarzeniach poprzedniego wieczoru. Gdy Gośka skończyła już lamentować nad swoim zmarnowanym życiem, zaczęła snuć szczegółowe plany na przyszłość. Powiedziała, że weźmie przykład z Karoliny i całkowicie poświęci się pracy. Będzie malowała i już nigdy dla żadnego faceta nie zrezygnuje z wystawy w prestiżowej galerii w Nowym Jorku – tak jak to było wtedy, gdy Robert złamał nogę na urlopie w Alpach. Postawi na rozwój osobisty i zajmie się realizowaniem własnych marzeń. Zdecydowała, że nie chce więcej oglądać Roberta. Wszystkie sprawy związane z rozwodem zostawi prawnikowi. Poza tym wyssie z męża jego ukochane pieniądze do cna. Nie potrzebuje ich, bo sama jest uznaną artystką, a jej obrazy wyceniane są całkiem satysfakcjonująco, ale chce zemścić się na Robercie. Pragnęła, by rozwód kosztował go przynajmniej tyle, ile ją kosztowało ich małżeństwo. Dziewczyny były zaskoczone tą nagłą zmianą nastroju przyjaciółki, ale cieszyły się. Nienawiść była lepsza niż uległość. Gniew bywał czasem bardzo konstruktywnym uczuciem. Skoro Gośka już planowała w najdrobniejszych szczegółach, co zrobi po rozwodzie, nie należało doszukiwać się w tym niczego złego. Ale Karolina wiedziała, że jej przyjaciółka nie jest sobą. Znały się niemal od zawsze. Gośka była ciepłą, czułą romantyczką i nie zmieniłaby się nagle w bezwzględną karierowiczkę, nawet pod wpływem ostatnich wydarzeń. Kiedy emocje opadną, pewnie zacznie tęsknić za Robertem. Taka po prostu była. Karolina nie pamiętała, kiedy ich impreza pocieszenia dobiegła końca. Ewka ulotniła się tuż po północy, bo z samego rana musiała odebrać dzieci od teściowej. Ale pozostałe dziewczyny nadal piły wino, objadały się czekoladą i snuły wizje idealnego świata bez mężczyzn. W kółeczku szczerości Karolina opowiedziała o rozstaniu z Jankiem. Była pewna, że wiedział o niewierności Roberta i celowo to zataił. Zgrywał takiego dobrodusznego, szczerego romantyka, a okazał się podłym samcem. Dziewczyny przyznały jej rację i w ramach solidarności jajników pochwaliły decyzję o wykopaniu go z domu. Wszystkie trzy były jednak na tyle pijane, że istniała spora szansa, że nie wiedziały do końca, co mówią. Usłyszała brzęk szkła dochodzący z kuchni. Podniosła się do pozycji siedzącej. Poczuła niebezpieczne zawroty głowy i postanowiła, że będzie wstawała bardzo powoli. Najpierw przyzwyczaiła ciało do siedzenia, dopiero potem wstała. Zrobiła kilka kroków w kierunku Leny. Dziewczyna spała w najlepsze. Blond
włosy rozsypały się po jej twarzy. Karolina dostrzegła zaschnięty ślad czekolady na policzku. Otuliła przyjaciółkę leżącym na podłodze cienkim kocem i poszła do kuchni. Gośka siedziała przy stole i obracała w dłoniach gliniany kubek. Była tak zamyślona, że nawet nie spostrzegła, że ma towarzystwo. – Już na nogach? – zapytała Karolina. Poczuła lekkie ukłucie zazdrości na widok przyjaciółki. Gośka prezentowała się zbyt dobrze jak na kogoś, kto całą noc utyskiwał na niewiernego męża. Co prawda, miała na sobie dresową bluzę, a na jej twarzy nie było ani grama makijażu, ale i tak wyglądała lepiej niż niejedna kobieta po czasochłonnych zabiegach kosmetycznych. – Nie mogłam spać. – Wzruszyła ramionami. – W dzbanku jest świeża kawa. – Skinęła w stronę ekspresu. Karolina nalała sobie kawy do kubka i usiadła naprzeciwko Gośki. – Trochę boję się tego, co teraz będzie – wyznała. – Nigdy nie byłam sama. Mieszkałam z rodziną, a potem od razu wyszłam za Roberta. Nigdy nie byłam zdana tylko na siebie. – I nie jesteś. – Karolina sięgnęła przez stół i ujęła dłoń przyjaciółki. – Masz mnie, Ewkę, Lenę, rodzinę… – Wiesz dobrze, że to nie to samo. – Przerwała, podnosząc wzrok. Karolinę zaskoczył panujący w oczach Gośki spokój. Ani śladu histerii, furii i rozpaczy z poprzedniego dnia. Jakby wszystko uszło z niej wraz z wypłakanymi łzami i wykrzyczanymi przekleństwami. – Będę mieszkała sama. Sama będę płaciła rachunki, zajmowała się remontami i naprawami. Będę gotowała i prała tylko dla siebie. Sama zadecyduję, gdzie pojechać na wakacje. Nie będę nikogo uprzedzać, że nie wrócę na noc do domu. Nie będę też czekała na wiadomość, dlaczego on się spóźnia. Nigdy już nie uczczę kolejnej rocznicy ślubu. – Przestań tak mówić. Nie jesteś emerytką. Jesteś piękną, młodą, utalentowaną, inteligentną i zabawną kobietą. Możesz mieć każdego faceta, jakiego tylko sobie zażyczysz. – Ale jaki w tym sens? – zapytała. – Pragnęłam Roberta. I dostałam go. Życie z nim okazało się jednak czymś zupełnie innym, niż sobie wymarzyłam. Nie chcę już nigdy być niczyją żoną. – Może kiedy ochłoniesz, zmienisz zdanie. – Może. – Kiwnęła głową bez przekonania. – Mam do ciebie prośbę. – Co tylko chcesz. – Mogłabym tu zostać kilka dni? Zanim wrócę do domu, chciałabym się upewnić, że Robert zabierze stamtąd wszystkie swoje graty. – Jasne. I tak miałam ci to zaproponować. – Muszę do niego zadzwonić i powiedzieć, żeby wyniósł się jak najszybciej
– stwierdziła. – Jeżeli chcesz, ja mogę się tym zająć. Dopilnuję, żeby cię nie niepokoił. – Chyba sama powinnam to zrobić. To w końcu mój mąż i mój problem. – Twoje problemy są zawsze moimi problemami – zapewniła Karolina. – Jesteś kochana. – Uśmiechnęła się blado. – Zaraz do niego zadzwonię i go ponaglę. – Mogę zająć gościnną sypialnię? – Jasne. – Wiesz, chyba położę się na chwilę. Jestem zmęczona. W nocy prawie nie zmrużyłam oka. – Pewnie. Drzemka dobrze ci zrobi. Gośka podniosła się z krzesła i odeszła bez słowa. Karolina odprowadziła ją wzrokiem. Trudno jej było rozpoznać w tej kupce nieszczęścia swoją charyzmatyczną przyjaciółkę. Starała się stwarzać pozory silnej, ale Karolina wiedziała, że jest zdruzgotana. W końcu Robert przez ostatnią dekadę był całym jej światem. Liczył się dla niej o wiele bardziej niż sztuka i kariera zawodowa. Mało prawdopodobne, by, ot tak pogodziła się z rozpadem małżeństwa. Wyjęła z kieszeni dżinsów komórkę i natychmiast wybrała numer Roberta. Pragnęła załatwić tę sprawę jak najprędzej. – Karolina? – Usłyszała w słuchawce niepewny głos. – Gośka chce, żebyś jak najszybciej zabrał z domu swoje rzeczy. Wszystkie – podkreśliła stanowczo. – Jest teraz z tobą? Daj mi ją do telefonu. – Śpi. A nawet gdyby nie spała, nie będzie z tobą rozmawiać. Już nigdy, rozumiesz? Zabierzesz swoje graty i znikniesz z jej życia. To postanowione, więc się nie stawiaj. Masz czas do wieczora. – Wybacz, ale nie z tobą będę na ten temat dyskutował. – Przykro mi, ale z Gośką na pewno się nie skontaktujesz, póki twoje rzeczy nie znikną z jej domu. – Jej domu? – W jego głosie Karolina wyczuła nutkę zaskoczenia, ale i gniewu. – Po rozwodzie będzie należeć do niej. – Rozwód nie jest jeszcze taką pewną sprawą. – Jest. Gośka nie ma wątpliwości. – Możesz wyrzucić mnie z mojej własnej firmy, ale nie wyrzucisz mnie z mojego własnego małżeństwa! To moja żona, do cholery! – Dla jasności, firma jest twoja tylko w dwudziestu procentach, a twoje małżeństwo z Gośką to jakaś pieprzona tragifarsa. Przestań robić problemy. – Ja robię problemy? – Po prostu się wynieś.
– Chcę rozmawiać z Gośką. – Zapomnij o tym – parsknęła lekceważąco. – Gośka zatrzyma się u mnie przez kilka dni. Wieczorem wpadnę po jej rzeczy, a do tego czasu po twoich klamotach ma już nie być śladu. Po tych słowach rozłączyła się. Dyskusja z Robertem wyprowadziła ją z równowagi. Czego on właściwie chciał? Przecież wszystko się wydało. Gośka wiedziała o jego niewierności i nie zamierzała trwać w tym związku. Dlaczego Robert nie zgadzał się na rozwód? Przecież jej nie kocha. To pewne. Kochający mężowie nie zdradzają. A może można kochać i zdradzać? Co miała ta kobieta, czego brakowało Gośce? Karolina zawsze patrzyła na swoją przyjaciółkę jak na ideał. Była piękna, inteligentna, zabawna, utalentowana i przede wszystkim ludzie ją uwielbiali. Jej na pewno niczego nie brakowało. To Robert ma jakiś feler. Defekt nakazujący mu skakać z kwiatka na kwiatek. A może to nie jest cecha typowa tylko dla Roberta? Może każdy facet tak ma? Przecież Piotrek też okazał się skończoną łajzą. Janek… Widziała w sieci jego zdjęcia z różnymi kobietami. Czytała, że wciąż zmienia partnerki, a jego najdłuższy związek trwał mniej niż pół roku. Znając jego reputację, Karolina była pewna, że do tej pory zdążył się już pocieszyć. Jeżeli sam nie znalazł sobie jeszcze klina, bez wątpienia pomógł mu w tym jego puszczalski kumpel. Poderwała się z krzesła, jakby miało to rozwiać wszystkie nieprzyjemne myśli. Poszła do sypialni dla gości. Zajrzała do środka bardzo cicho, by nie obudzić śpiącej przyjaciółki. Leżała skulona pod kocem, z twarzą skierowaną w przeciwną stronę. Karolina nie miała pewności, czy Gośka śpi. Podejrzewała, że tylko udaje. Uznała jednak, że kobieta ma prawo do prywatności, i wyszła. Wieczorem, po całym dniu spędzonym w Budimaksie, Karolina pojechała do domu Gośki i Roberta. Zostawiła przyjaciółkę pod opieką Leny i Ewy, a sama wymknęła się pod pretekstem zrobienia zakupów. Na miejscu okazało się, że Robert wciąż tam jest. Karolina zobaczyła światło w salonie i jego gabinecie. Zacisnęła gniewnie szczęki. Spodziewała się tego. Miała cichutką nadzieję, że ta odrobina przyzwoitości, którą teoretycznie powinien mieć każdy człowiek, każe mu zastosować się do jej instrukcji. Okazało się jednak, że ma to wszystko gdzieś. Otworzyła frontowe drzwi kluczem, który kiedyś dostała od Gośki, i weszła do środka. Wszystko było jak dawniej, gdy przychodziła tu z wizytą do przyjaciółki. Niczego nie brakowało, a to oznaczało, że Robert niczego nie zabrał. Przemierzyła przedpokój i weszła do salonu, a potem do gabinetu. Siedział przy swoim biurku. Pochylony nad stertą dokumentów, nie zauważył nawet jej obecności, dopóki nie odchrząknęła znacząco. Podniósł głowę
i zmierzył ją chłodnym spojrzeniem. W ostrym świetle lampki dostrzegła jego rozbitą wargę, co przyjęła z niemałą satysfakcją. Ktokolwiek mu przyłożył, mogłaby go ucałować z wdzięczności. – Spodziewałaś się, że będę siedział na walizkach? – zapytał. – Nie. Spodziewałam się, że nie będzie tu ani ciebie, ani walizek – odgryzła się. – Nie dam się stąd wykurzyć. To mój dom. – Już niedługo. – Ja i Gośka jesteśmy małżeństwem i to się nie zmieni. – Znasz mnie. Wiesz, że znajdę dowody na twoją niewierność. Tak świetnie maskowałeś się z tą całą Sylwią, że to nie mógł być twój pierwszy romans. Masz w tym niezłą wprawę. Jeżeli chcesz robić problemy, będzie cię to drogo kosztowało. – Chcesz powiedzieć, że gdybym dał jej rozwód, nie przekonywałabyś jej do orzekania o winie? – Gośka chciałaby po prostu uwolnić się od ciebie jak najszybciej, ale jeżeli będziesz się jej zbyt kurczowo trzymał, nie wiem, co może strzelić jej do głowy. – Gośce? – zakpił. – Ona jest łagodna jak baranek. – Najwyraźniej nie znasz jej wystarczająco dobrze. Zdrada może wyzwolić w kobiecie najgorszego demona. – Myślę, że żaden demon, który w niej drzemie, nie jest gorszy od ciebie, szepczącej jej do ucha o słodkiej zemście. – Masz rację. Poniekąd – przyznała i wyszła. Udała się schodami na piętro, do głównej sypialni. Z dna szafy wyciągnęła niewielką walizkę i zaczęła wrzucać do niej rzeczy Gośki. Po krótkiej chwili usłyszała kroki na korytarzu i w pokoju pojawił się Robert. – To sprawa pomiędzy mną a Gośką – powiedział. – Byłbym wdzięczny, gdybyś przestała się wtrącać i nastawiać ją przeciwko mnie. – Nie zależy mi na twojej wdzięczności – zakpiła. – Po pierwsze, to nie jest tylko sprawa pomiędzy wami. Przyznaj, że zbliżyłeś się do niej, żeby zdobyć moją przychylność i skłonić mnie do zainwestowania w twój biznesplan. Po drugie, nie muszę jej przeciwko tobie nastawiać. Sam to zrobiłeś – mówiła, nie przestając pakować rzeczy przyjaciółki. – Nie łudź się, że między wami wszystko się wyprostuje, bo tak nie będzie. Po prostu się stąd wynieś. Chociaż tyle jesteś jej winien – ten dom. Robert nie dał się przekonać, ale to nie zdziwiło Karoliny. Zawsze był twardym negocjatorem i zwykł stawiać na swoim. To właśnie czyniło go świetnym biznesmenem. Nie rozumiała tylko, dlaczego tak się upiera przy utrzymaniu tego małżeństwa. Chce zrobić komuś na złość? Może ma nadzieję, że naprawdę wszystko się jeszcze wyprostuje? A może zwyczajnie chodziło mu o podział
majątku? Wróciła do domu, zanim dziewczyny zaczęły się o nią niepokoić. Zjadły razem kolację, wysłuchując kolejnej dawki lamentów Gośki. Tym razem rozkleiła się nad myślą, że była dla męża niewystarczająco dobra. Czuła, że nie włożyła odpowiednio dużo wysiłku, by go przy sobie zatrzymać. Trudno było nadążyć za wahaniami nastrojów Gośki. Raz nienawidziła Roberta z całej duszy, a innym razem deklarowała chęć powrotu, gdyby tylko o tym wspomniał. W odczuciu Karoliny następne dni mijały zdecydowanie zbyt szybko. Mnóstwo czasu spędzała w firmie. Pomagała Edycie wdrożyć się w nowe obowiązki. Robert, odchodząc, narobił niezłego bałaganu. Zabrał ze sobą wiele cennych kontaktów i pomysłów. Karolina niechętnie musiała przyznać, że był świetny jako prezes Budimaksu. Nie miało to jednak znaczenia. Nawet przez chwilę nie żałowała swojej decyzji. Alicja znalazła nową sekretarkę w zaledwie dwa dni. Dziewczyna była naprawdę obiecująca – świetne CV i natychmiast zauważalna zdolność do szybkiego uczenia się. Karolinie przeszło przez myśl, że Ala ma zadatki na niezłego HR-owca. Przez chwilę rozważała nawet, czy nie zaproponować jej przejścia do działu personalnego, ale powstrzymała się. Na razie była jej zbyt potrzebna. Może gdy całe to zamieszanie się skończy, znów o tym pomyśli.
ROZDZIAŁ 16 W czasie gdy Karolina walczyła z nawałem pracy, Gośka snuła się bezczynnie po jej domu i powoli dochodziła do siebie. Co jakiś czas wpadały dziewczyny, żeby sprawdzić, jak się miewa. Prawdę mówiąc, Karolina myślała, że Gośka gorzej to przyjmie. Po burzy uczuć, jakiej wcześniej doświadczyła, teraz odczuwała spokój. Oczywiście była zraniona, ale wiedziała przynajmniej, na czym stoi. Przez lata zastanawiała się, dlaczego jej mąż jest taki oziębły. Na początku ich znajomości poświęcał jej mnóstwo uwagi. Prawił komplementy, organizował romantyczne wieczory we dwoje. Nie był jej księciem z bajki, ale zainteresowanie, które jej okazywał, sprawiło, że zakochała się bez reszty. Jego pracowitość i chorobliwa ambicja przestały ją śmieszyć, a zaczęły imponować. Był taki mądry, zaradny, czuły i opiekuńczy. I wybrał właśnie ją. Zaraz po ślubie wszystko się zmieniło. Przestał całować ją na dobranoc i nie zauważał, że kupiła sobie nową sukienkę. Całe dnie spędzał, ucząc się do egzaminów lub pracując z Karoliną nad rozwojem firmy. Gdy miał odrobinę wolnego czasu, po prostu pracował jeszcze więcej. Do domu przychodził tylko spać, a i to nie zawsze. Zaczęła się zastanawiać, czy już wtedy ją zdradzał. Była dwudziestoparoletnią naiwną dziewczyną, zakochaną bez pamięci w swoim mężu. Mogła nie zauważyć. Zamiast przyjrzeć się Robertowi uważniej, postanowiła nad sobą popracować. Zapuściła długie włosy i rozjaśniła je. Podobno mężczyźni wolą blondynki. Zapisała się na siłownię i zrzuciła kilka nadprogramowych kilogramów. Osiągnęła doskonałą sylwetkę i ciężko pracowała, by ją utrzymać. Kupowała sobie modne sukienki i wysokie szpilki. Wiedziała, że mężczyźni na ulicy nie potrafią oderwać od niej wzroku, ale jej mąż nadal pozostawał obojętny. Gośka siedziała cicho i nigdy nie upominała się o jego uwagę. Nauczyła się przyrządzać ulubione dania męża, bo przecież droga do serca mężczyzny prowadzi przez jego żołądek. Dbała, by zawsze miał świeże, wyprasowane koszule i czyściła z drobnych paproszków jego szyte na miarę garnitury. Zastanawiała się, jak do tego doszło. Jak mogła zmienić się w jedną z tych kobiet, którymi zawsze pogardzała? Zanim poznała Roberta, nie wiedziała, co to kompromis. Zawsze stawiała na swoim. Potrafiła w pięć sekund owijać sobie ludzi wokół małego palca, a oni z uśmiechem na ustach robili, co chciała. Wiedziała, czego oczekuje od życia, i dążyła do tego. Jeszcze na pierwszym roku studiów miała swoją pierwszą wystawę w małej galerii sztuki. Jej obrazy przyjęto z takim entuzjazmem, że niedługo potem zaproponowano jej współpracę z większą galerią w stolicy. Dostała kilka
ciekawych zleceń i wszystko wskazywało na to, że jej kariera pięknie się rozwinie. I rozwijała się, dopóki Gośka nie zaczęła zaniedbywać swojego talentu. Coraz mniej czasu spędzała z pędzlem w ręku. Teraz zupełnie nie rozumiała dlaczego. Kiedyś malowanie było dla niej wszystkim. Zastanawiała się, kim teraz właściwie jest. Gośką Grabowską – niepokorną artystką czy Gośką Wójcik – uległą żoną niewiernego męża? A może kimś pomiędzy lub zupełnie nową Gośką? Nie miała pojęcia. Odwróciła się w stronę furtki, zaniepokojona dziwnymi pomrukami Kazika. Siedziała właśnie na tarasie w ogrodzie, pijąc trzecią dziś kawę. Wciąż miała nadzieję, że kofeina w końcu zadziała. Kazik witał się wylewnie z wysokim, szczupłym blondynem. Mężczyzna zdjął ciemne okulary i zaczepił je za dekolt czarnej koszulki z napisem „Metallica”. Ukucnął przed psem i zaczął energicznie tarmosić go za uszy. Uśmiechał się przy tym szeroko i wydawało się, że to powitanie sprawia mu co najmniej tyle przyjemności, co Kazikowi. – Co słychać, stary? – zapytał. – Myślałem, że nie będziesz mnie pamiętał. Gośka rozpoznała w mężczyźnie wokalistę zespołu, w którym grał Janek. Pamiętała dokładnie jego twarz ze zdjęć. Jak miał na imię? Jake… Chyba tak. Zrobiła kilka kroków w jego stronę i wtedy ją zobaczył. Wyprostował się natychmiast. Kazik szczeknął poirytowany, gdy zorientował się, że na dobre stracił zainteresowanie gościa. Jake wpatrywał się w nią i czuł, jak robi mu się sucho w ustach, a język drętwieje. – Jesteś przyjacielem Janka? – zapytała, zdając sobie sprawę, że on nie odezwie się pierwszy. – Jake, prawda? – Tak – odparł. Gośka podeszła do niego bliżej. Zdobyła się nawet na przyjazny uśmiech. – Mam na imię Gosia. – Podała mu dłoń. Uścisnął ją oszołomiony. – Cześć – wykrztusił z trudem. Jego język nadal odmawiał współpracy. Widział tę twarz już wcześniej. Był tego pewien, choć nie mógł sobie przypomnieć gdzie. Szukał w zakamarkach pamięci jakiegoś punktu zaczepienia. I wreszcie zaskoczyło. Przypomniał sobie obrazy, które wisiały w domu Johnny’ego. Johnny nie znał się na malarstwie ani trochę i posiadał jedynie kilka prac tego samego autora. Wszystkie miały w sobie coś szczególnego, każdy na swój własny sposób. Johnny opowiedział mu wtedy o żonie starego kumpla, która je namalowała. Jake zapisał sobie jej trudne do wymówienia nazwisko i szukał jakichś informacji w sieci. Znalazł jedynie krótką notkę biograficzną ze zdjęciem. Chciał obejrzeć inne jej prace, ale okazało się to bardzo trudne. Artystka w ostatnich latach niewiele się udzielała. Był oszołomiony jej urodą. Każdy facet na jego miejscu czułby to samo. Blond włosy, porcelanowa cera, oczy błękitne jak ocean. Jednak nie to zrobiło na
nim największe wrażenie. Było coś w sposobie, w jaki się poruszała, w jaki mówiła. Coś z arystokratki. To coś właśnie sprawiało, że nie mógł zebrać myśli. – Wyglądasz jak Lady Agnew of Lochnaw z portretu Sargenta. Chociaż ona miała ciemne włosy… Ze wszystkich komplementów, które w życiu słyszała, ten był najbardziej niebanalny. Uwielbiała Sargenta. Doskonale znała jego prace i nigdy przez myśl jej nie przeszło, że ktoś – i to właśnie taki ktoś – mógł porównać ją do pięknej Gertrudy Agnew. – Jesteś tą malarką, prawda? – zapytał, przerywając kłopotliwe milczenie. – Którą? – zapytała, lekko rozbawiona. Nagle jej poczucie własnej wartości podskoczyło o kilka punktów. – Widziałem kilka twoich prac u Johnny’ego. Sam nawet kupiłem jeden obraz. Na wyciągnięcie ręki. Jesteś naprawdę dobra. – Dziękuję. Ty za to nieźle śpiewasz. – Słuchasz BC? – zapytał zaskoczony. Fanki metalu zazwyczaj wyglądały zupełnie inaczej. – Śledziłam waszą karierę ze względu na przyjaźń z Jankiem. Wcześniej nie słuchałam takich rzeczy, ale nawet to polubiłam. Jestem pod wrażeniem tego, jak panujesz nad swoim głosem. Potrafisz w tak zaskakujący sposób zmieniać tempo. Ja w ogóle nie potrafię śpiewać, choć bardzo bym chciała. Okrutnie fałszuję. – Myślę, że to sprawiedliwa cena za twój talent. W końcu każdy musi mieć jakieś wady. W dodatku jesteś bardzo piękna – powiedział, nie odrywając wzroku od jej twarzy. Blask w jego oczach sprawił, że ona też nie mogła przestać na niego patrzeć. – Przepraszam, pewnie ciągle to słyszysz. – Właściwie to nie – odparła zmieszana. – Karoliny nie ma – powiedziała w końcu, biorąc się w garść. Musiała szybko zmienić temat, bo nie mogła dłużej znieść intensywności jego spojrzenia. – Jeżeli masz do niej jakąś sprawę, to może ja ci pomogę. – Tak… Nie… Nie wiem… Jake spuścił z zakłopotaniem wzrok i przeczesał palcami potargane włosy, burząc je jeszcze bardziej. – Wynosiliśmy się z Jankiem tak szybko, że chyba zostawiłem tu swój notatnik – wyjaśnił. – Mam szczerą nadzieję, że tak właśnie było. Lepsze to, niż gdybym zgubił go gdzie indziej. – Czy to taki gruby zeszyt w zielonej okładce z mnóstwem drobnych notatek i rysunków w środku? – Tak – odparł, czując jednocześnie ulgę i zmieszanie. W tym notatniku umieścił wiele osobistych rzeczy. Były tam wszystkie teksty, które przygotował z myślą o najnowszej płycie Brompton Cocktail, ale też jego własne przemyślenia, których nigdy nie odważyłby się wyśpiewać na scenie.
Byłoby dla niego wielką stratą, gdyby ten zeszyt przepadł na dobre. Nie czuł się jednak dobrze, wiedząc, że ktoś do niego zaglądał. – Jeżeli te rysunki są twoje, to jestem zazdrosna – powiedziała poważnym tonem. – Dlaczego? – Bo potrafisz rysować i śpiewać, a ja tylko maluję. I gdzie podziewa się teraz ta cała sprawiedliwość? Zaprosiła go do środka. Zaproponowała, żeby usiadł w kuchni, a sama poszła po notatnik. Znalazła go pierwszej nocy w gościnnej sypialni. Podejrzewała, że należy do Janka, więc oparła się pokusie przeczytania tych drobnych notatek od deski do deski. Zostawiła go w tym samym miejscu, w którym znalazła. Jake rozglądał się po kuchni. Nic dziwnego, że Johnny’emu tak bardzo się tu spodobało, pomyślał. Dom był naprawdę przytulny, aż chciałoby się w nim zamieszkać. Jemu też, po latach spędzonych w trasach koncertowych, brakowało takiego miejsca. Miejsca, do którego chętnie wracałby za każdym razem. W którym ktoś by na niego czekał. Miejsca, gdzie czułoby się ciepło domowego ogniska. Chwilę później Gośka wróciła z jego notatnikiem. Jej uroda znów zmąciła jego myśli. Z całych sił starał się nie zacząć bredzić jak potłuczony. Wstał i wziął od niej zeszyt. – Dzięki – powiedział. – Napijesz się czegoś? – zapytała, zanim zdążył się pożegnać. Patrzyła na niego smutnymi oczami. Janek powiedział mu, że muszą wynieść się od Karoliny, bo jego dziewczyna musi zająć się przyjaciółką, która rozstaje się z mężem. Nie wyjaśnił jednak, że chodziło o Gośkę. Nie mógł pojąć, jakim trzeba być kretynem, żeby pozwolić odejść takiej kobiecie. Dostrzegając smutek w jej oczach, zaczął zastanawiać się, czy to aby nie ona została porzucona. Nagle poczuł silną potrzebę, żeby się tego dowiedzieć. Chciał wiedzieć wszystko, co ma z nią związek. – Jasne – powiedział. – Chętnie napiłbym się kawy. Pili kawę, rozmawiając o malarstwie. Wymieniali uwagi na temat ulubionych artystów i ich dzieł. Gośka zapomniała już, jaką przyjemność może sprawić dyskusja na jej ulubiony temat. Robert nie interesował się sztuką na tyle, by chociaż zapamiętać tytuły jej własnych obrazów. Jake miał za to ogromną wiedzę w tej dziedzinie. Dowiedziała się, że tak jak ona studiował historię sztuki. Po tym, jak rzucił uniwersytet dla Brompton Cocktail, skończył studia w trybie zaocznym. Opowiedział jej o kolekcji płócien, którą udało mu się zgromadzić. Z każdej trasy koncertowej wracał z kilkoma nowymi obrazami. Udało mu się delikatnie podpytać ją o męża. Mimo że mówiła o tym
niechętnie, dowiedział się najważniejszej rzeczy: rozwodzą się. Choć byli małżeństwem od ośmiu lat i rozstali się niespełna dwa tygodnie temu, Gośka była zdecydowana. Zapewniała, że nic nie skłoni ją do powrotu do męża. Nie wydawało mu się, by miał u niej jakiekolwiek szanse, ale świadomość, że niedługo stanie się wolną kobietą, dawała mu cień nadziei. Karolina wyszła z biura w nie najlepszym humorze. Tęskniła za Jankiem. Starała się zdusić w sobie to uczucie, ale wydostawało się ono na powierzchnię za każdym razem, gdy traciła czujność. Miała ochotę wpełznąć pod kołdrę, zasnąć i następnego dnia obudzić się jako dawna Karolina Mec. Tymczasem w domu czekała na nią przyjaciółka ze złamanym sercem. Jakby nie dość jej było własnego cierpienia. Od progu uderzył ją przyjemny zapach ciepłego posiłku. Poczuła, jak zbiera jej się ślina. Przypomniała sobie, że nie miała dziś nic w ustach, prócz tego przypalonego tosta, który zjadła rano. Zastała przyjaciółkę w kuchni. Kręciła się wokół kuchenki, mieszając coś w garnku. Na blacie leżały pokrojone warzywa, a ona śpiewała. Śpiew Gośki przypominał raczej jazgotliwe zawodzenie, ale liczył się sam fakt. – Cześć – powitała ją z radosnym uśmiechem na ustach. – Wcześnie wróciłaś. Nie spodziewałam się ciebie przed ciemną nocą – zakpiła. Oszołomiona Karolina odłożyła na stół torebkę i torbę z laptopem i opadła na krzesło. Nastrój Gośki nie mógł przejść gwałtowniejszej przemiany przez te parę godzin. – Dobrze się czujesz? – zapytała ostrożnie. Przeszło jej przez myśl, że może wspomogła swój dobry humor farmakologicznie. – Tak, dlaczego pytasz? – Po pierwsze, jesteś złośliwa – zaczęła wyliczać. – Po drugie, uśmiechasz się. Po trzecie, śpiewasz. Po czwarte, gotujesz, uśmiechając się i śpiewając. – Zaprosiłam dziewczyny na kolację – powiedziała, jakby to miało wszystko wyjaśnić. – Był tu dziś Jake – dodała po chwili. – Jake? – zapytała z niedowierzaniem. – Jake Saverign? – A ilu Jake’ów jeszcze znasz? – Czego chciał? – Zostawił tu swój notatnik, kiedy wywalałaś jego i Janka na zbity pysk. – Uwierz mi, z trudem powstrzymałam się przed tym zbitym pyskiem – warknęła zła, że ktoś śmiał wspomnieć imię Janka w jej obecności. Jake Saverign był w jej domu i szukał jakiegoś notatnika. Natknął się na zrozpaczoną Gośkę, a gdy wyszedł, Gośka nie była już zrozpaczona. Takiego obrotu sprawy Karolina się nie spodziewała. Nie czuła jednak ulgi. Dobrze wiedziała, jak te gwiazdy rocka potrafią zawrócić w głowie, zaburzyć porządek
życia i zniknąć. Gośka wyłączyła kuchenkę, wytarła dłonie w lnianą ścierkę i usiadła przy stole naprzeciwko Karoliny. Przez chwilę przyglądała się uważnie przyjaciółce. – A co z Jankiem? – zapytała. – Nic. – Karolina odchyliła się do tyłu na krześle. – Janka już nie ma. – Nie gadaj głupstw. Jesteście świetną parą. – Byliśmy – sprostowała Karolina. – I nie parą. To był tylko… – Urwała, szukając odpowiedniego słowa. – Romans. – Romans to miał mój mąż. I to zapewne niejeden – sarknęła Gośka. – Wy jesteście zakochani. – To nie ma znaczenia. Brzydzę się kłamstwem i ludźmi, którzy kłamią. – Nie rozumiem, skąd ci przyszło do głowy, że Janek wiedział o kochance Roberta. – Przecież są podobno najlepszymi przyjaciółmi. Musiał mu o tym powiedzieć. – Wcale nie. – Pokręciła głową. – Nie znasz Roberta tak dobrze, jak ja. Janek może i jest jego najlepszym przyjacielem, ale nie wiesz, jak wygląda przyjaźń w wykonaniu mojego męża – zaśmiała się gorzko. – On jest samotnikiem. Nikomu nie pozwala się do siebie zbliżyć. Z Jankiem przez ostatnie lata prawie się nie kontaktowali. Wymieniali krótkie wiadomości raz na kilka miesięcy. I rzeczywiście, mogła to być najbliższa znajomość, jaką Robert zawarł w całym swoim życiu. Ja za to miałam bardzo regularny kontakt z Jankiem. Pisaliśmy do siebie, dzwoniliśmy, rozmawialiśmy na Skypie. Stał się dla mnie bliskim przyjacielem. Zdążyłam go dobrze poznać. – Na odległość? – sarknęła Karolina. – Tak, na odległość. Wszystko, czego dowiedziałam się o nim z maili i rozmów telefonicznych, potwierdzało się przy tych nielicznych okazjach, kiedy mieliśmy przyjemność się spotkać. Wiem, że jest dobrym człowiekiem. Ma gołębie serce i jest do bólu uczciwy, przez co zdarza mu się często obrywać. Zaręczam, że Robert w nic go nie wtajemniczał. Wiedział, że wychlapałby wszystko mnie lub tobie. – Jakoś trudno mi w to uwierzyć. Gośka wstała i bez słowa wyszła z kuchni. Po chwili wróciła, niosąc wielką wypchaną torbę z szarego papieru. Postawiła ją na stole przed Karoliną. – Co to jest? – zdziwiła się. – Sprzątałam w salonie i znalazłam to za kanapą. Nie jest zapakowane, więc zajrzałam do środka. Nie gniewaj się. – Uśmiechnęła się przepraszająco. Karolina wstała, żeby móc sięgnąć do środka, i zaczęła wykładać na stół zawartość torby. W środku znajdowało się kilka powieści Nory Roberts: Niebo Montany, W samo południe, Lasy w płomieniach i Dom na Skarpie. Był tam
również cały pakiet filmów o przygodach agenta 007. Wszystkie dwadzieścia trzy części. Potem wyjęła z torby grubą książkę w twardej oprawie. Zatytułowana była Ogrodnictwo dla początkujących. Na okładce młoda, uśmiechnięta kobieta w ogrodniczkach, oparta o trzonek łopaty, stała na tle pełnej kolorowych kwiatów rabaty. Następnie trafiła na wydrukowany z Internetu folder pensjonatu w Londynie. Napisane w nim było, że z okien roztacza się piękny widok na miasto. Z najwyższego piętra można zobaczyć Tower Bridge. – Spójrz na to. – Gośka trąciła palcem bilecik przytwierdzony do rączek torby. Karolina otworzyła go i dostrzegła nierówne, chaotyczne pismo. Zaczęła czytać. Nie żartowałem, mówiąc, że zrobię wszystko, by spełnić każde Twoje marzenie. To, co jest w środku, to dopiero początek. Przyrzekam, że doświadczysz wszystkiego, co umieściłaś na swojej liście. Mam też nadzieję, że w przyszłości, aby dostarczyć mi nowych wyzwań, wzbogacisz ją o kolejne pozycje. Kocham Cię jak wariat, Janek Zamknęła bilecik i spojrzała na przyjaciółkę. – Nadal uważasz, że on i Robert są ulepieni z tej samej gliny? – Chyba się trochę pospieszyłam – mruknęła. – Przeproś go. Na pewno właśnie teraz siedzi, wpatrując się w telefon, i czeka, aż zadzwonisz. Musisz też wiedzieć, że to Janek jest autorem tych siniaków na twarzy Roberta. W Internecie jest pełno zdjęć. Karolina opadła bezwładnie na krzesło. Miała ochotę się rozpłakać. Poczuła w gardle dławiącą gulę wstydu i złości na samą siebie. Oczywiście, że powinna do niego zadzwonić i błagać na kolanach o wybaczenie. Nie zasłużyła sobie na miłość tego mężczyzny. Problem polegał na tym, że gdyby była na jego miejscu, posłałaby siebie do diabła. – Zadzwoń do niego – poradziła przyjaciółka. – I co mu powiem? Cześć, kochanie. Przepraszam, że cię wyrzuciłam z domu i nazwałam fałszywą świnią. Mój rozum wrócił już na swoje miejsce, więc możesz wracać. – Tak, coś w tym stylu. Tylko dobierz do tego jakiś odpowiedniejszy zestaw słów. – Co ja narobiłam? – jęknęła żałośnie. – Wypędziłam z mojego życia najwspanialszego mężczyznę pod słońcem. Jakbyśmy mało mieli problemów, to ja dołożyłam do tego jeszcze swoją nieufność.
– Pójdę teraz do twojego gabinetu i pobuszuję po portalach plotkarskich. Zawsze poprawia mi to humor. Ty w tym czasie usiądź sobie wygodnie, przemyśl dokładnie, co mu powiesz, i po prostu zadzwoń. – Po prostu zadzwoń – prychnęła. – Łatwo powiedzieć. Została sama. Gośka zamknęła się w jej gabinecie, a Karolina usiadła na krześle przy kuchennym stole. Położyła przed sobą telefon komórkowy i wpatrywała się w niego z taką intensywnością, że rozbolały ją oczy. Miała nadzieję, że może aparat sam powie to wszystko za nią.
ROZDZIAŁ 17 Nie zadzwoniła. Nie chciała słyszeć, jak Janek posyła ją do diabła. Zasłużyła na to, ale te słowa złamałyby jej serce. Nie była jeszcze na to gotowa. Prawdopodobnie nigdy nie będzie. Przyznała się przed sobą do tchórzostwa, ale wolała zostawić wszystko tak, jak jest. Oczywiście Gośka była innego zdania. Zrobiła jej dziką awanturę, która nie ustała, nawet gdy wieczorem zjawiły się Ewka i Lena, które dołączyły do Gośki z nieskrywanym entuzjazmem. Kiedy Gośka, mimo protestów Karoliny, pokazała dziewczynom zawartość torby, Ewka popłakała się ze wzruszenia. Widać było, że Lena też jest bliska płaczu, ale nie mogła przecież zniszczyć swojej reputacji łzami. – To takie romantyczne – wychlipała Ewka. – Jeżeli go nie przeprosisz, oficjalnie zostaniesz najgłupszą dziewczyną na świecie. – Jeżeli jest takim skończonym ideałem, nie odpuści i spróbuje jeszcze raz – powiedziała Lena. – Nie chodzi o to, czy odpuści, czy nie – oburzyła się Gośka. – Chodzi o to, że nie on powinien jako pierwszy wyciągać rękę na zgodę. Zraniłaś go i dobrze o tym wiesz – rzuciła oskarżycielsko w stronę przyjaciółki. – Wiem, ale lepiej, że rozstajemy się teraz i że będzie mógł mnie znienawidzić – powiedziała na swoje usprawiedliwienie. – I tak wyjedzie. – Wzruszyła ramionami, siląc się na obojętny ton. – Łatwiej mu będzie zapomnieć, kiedy będzie myślał o mnie jak o mściwej, niesprawiedliwej wariatce. – Ale dlaczego ma zapominać? Jak widać – Lena skinęła na torbę i jej zawartość rozłożoną na stole – szaleje za tobą. Gdyby mi przytrafiło się coś takiego… Prawdziwa miłość… Poszłabym za nim na koniec świata. Nie obchodziłaby mnie praca, nie myślałabym o was ani o kredycie hipotecznym. Po prostu rzuciłabym wszystko i poszła za nim, gdziekolwiek by zechciał. Problem w tym, że ja nie mam takiego szczęścia. Pod wpływem jej słów Gośka poczuła, że za chwilę się rozklei. Otoczyła Lenę ramionami i przytuliła ją mocno do siebie. – Może gdybyś nie puszczała tak szybko facetów w trąbę, któryś w końcu miałby szansę się w tobie zakochać na zabój – zakpiła Ewka, ocierając łzy. – Skończmy już skupiać się na mnie – powiedziała Lena, odrywając od siebie przyjaciółkę. – Zdaje się, że zebrałyśmy się tu po to, by roztrząsać głupotę Karoliny i mieszać z błotem Roberta. – Też mi się tak wydawało – przyznała Ewka, po czym zwróciła się do Gośki: – I jak? Co powiedział prawnik? – Kazał mi dostarczyć wszystkie dokumenty potwierdzające nasz stan majątkowy. Powiedział, że musi się z nimi zapoznać, żeby oszacować, jakiego
podziału możemy oczekiwać. Powiedziałam mu, że nie da rady, bo Robert ma wszystkie papiery. Zaproponował, że sam się wszystkim zajmie i odezwie w przyszłym tygodniu. – Czyli jesteś zdecydowana? – zapytała Lena. – Żadnych więcej wątpliwości? – Nie. – Pokręciła głową. – Teraz widzę, że to od dawna nie miało sensu. Może nawet od początku. Rozwód to dobra decyzja. – Mam nadzieję, że nie będziesz dzieliła się z nim po połowie. – Nie mam takiego zamiaru. Mecenas Dębkowski uważa, że rozwód z orzeczeniem o winie jest naturalną decyzją w tej sytuacji. Nie ponoszę żadnej winy za rozpad naszego małżeństwa. To wszystko przez niego i nie chcę mu odpuszczać. Bądź co bądź, zabrał mi kawał życia. Nie odzyskam go, ale mam prawo żądać zadośćuczynienia. – Brawo! – zawołała z entuzjazmem Ewka. – Nie wiem, skąd nagle wzięła się ta asertywność, ale bardzo mi się to podoba. – Asertywność ma na drugie Jake Saverign – sarknęła Karolina, za co przyjaciółka spiorunowała ją wzrokiem. Nie wzięła jednak pod uwagę, że po latach nie robi to już na Karolinie żadnego wrażenia. – Jake Saverign? Ten wokalista?! – Lena aż zachłysnęła się powietrzem ze zdziwienia. – Przepraszam. Od kiedy pojawił się Janek, tyle czasu poświęciłam na poszukiwania informacji o nim, że siłą rzeczy musiałam też trafić na jego kumpli. – Dlaczego szukałaś informacji o Janku? – zapytała podejrzliwie Ewka. – Chciałam wiedzieć, czy jest porządnym człowiekiem – odparła, jakby to było oczywiste. – W końcu od samego początku przystawiał się do Karoliny. Karolina wywróciła oczami w geście irytacji. Wyglądało na to, że nie mają zamiaru z niej zejść. Jedynym wyjściem było zwrócić ich uwagę na kogoś innego. – Gośka ucięła sobie pogawędkę z Jakiem, kiedy wpadł tu po jakiś notatnik. – O czym rozmawialiście? – dopytywała podekscytowana Lena. – O sztuce – odpowiedziała zgodnie z prawdą Gośka. W ich rozmowie nie było niczego nieprzyzwoitego, jak zapewne podejrzewała Lena. – Jake jest prawdziwym ekspertem, jeżeli chodzi o malarstwo współczesne. Rozmowa z nim uzmysłowiła mi, że niemal kompletnie porzuciłam moją karierę. Nawet nie wiem, kiedy to się stało. Po prostu przestałam malować i zaczęłam odrzucać wszystkie propozycje zawodowe. Chciałabym to zmienić. – Ten Jake musi mieć jakieś magiczne zdolności oratorskie – zaśmiała się Karolina. – Przestań. – Nie mów, że nie zrobił na tobie wrażenia. To rozmarzone spojrzenie, dołeczki w policzkach, te włosy… – kontynuowała Karolina. – Powiedziałam przestań!
Gośka spłonęła rumieńcem. Karolina trafiła w samo sedno. Jake zrobił na niej wrażenie, nie potrafiła nawet temu wiarygodnie zaprzeczyć. Był przystojny, ale zdawał się w ogóle nie mieć o tym pojęcia. Jednak bardziej od jego wyglądu urzekły ją jego słowa. To, jak opowiadał o ulubionych obrazach, i niebanalne komplementy, które jej prawił, choć peszyły go równie mocno jak ją. W jego towarzystwie Gośka czuła się wyjątkowa. Po ośmiu latach małżeństwa z najbardziej oziębłym człowiekiem pod słońcem prawie zapomniała, jak to jest. Najważniejsze było jednak to, że przypomniał jej o talencie, który zaniedbała. Mówił o jej pracach, tak jak ona zwykła opowiadać o swoich ulubionych artystach. Jake Saverign sprawił, że znów chciała być artystką tworzącą obrazy, które zapierają ludziom dech w piersiach. Następnego dnia Karolina obudziła się z ostrym bólem głowy. Po raz kolejny przeholowała z winem, ale tylko na rauszu mogła znieść docinki pod swoim adresem. Szczególnie Ewka nie potrafiła utrzymać języka za zębami. W końcu musiała przyznać, że była do bani w sprawach damsko-męskich. Miała trzydzieści jeden lat i ani jednego poważnego związku na swoim koncie. Wszystko to, co zdarzyło się na tym polu przed Jankiem, wydawało jej się nieporozumieniem. Miała problemy z zaangażowaniem się. Dobrze o tym widziała, ale nigdy nie zdarzyła się sytuacja, w której by jej to przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Dystans, który podświadomie utrzymywała między sobą a poprzednimi partnerami, sprawiał, że nigdy nie cierpiała po rozstaniu dłużej niż pięć minut. Nikomu jeszcze nie oddała swojego serca. Jankowi też nie – on zabrał je sobie sam. Od tamtej pory czuła się zdezorientowana. Przestała kontrolować bieg wydarzeń. To co, że zrobiła pierwszy krok? Nie zrobiła go z własnej woli. Czuła, jakby on ją do tego zmusił. Ostre promienie słoneczne, padające prosto na jej twarz, skutecznie wygnały ją z łóżka. Była sobota. Nie miała po co pokazywać się w biurze, bo wszyscy mieli wolne. Ona natomiast nie miała planu działania. Co się robi w wolne soboty? Zeszła na dół. W domu panowała kompletna cisza, co nie nastrajało Karoliny pozytywnie. Gdy była sama, zaraz zaczynała myśleć o Janku. W kuchni na stole znalazła kartkę zapisaną pismem przyjaciółki. Dzień dobry, Słońce! Wyszłyśmy wszystkie skoro świt. Przykro mi, że będziesz musiała jeść śniadanie sama. Wiem, jak tego nie lubisz. Pojechałam do domu. Poczułam, że powinnam przypomnieć sobie, do czego służy pędzel i paleta. Muszę coś w końcu nasmarować, żeby nie zgrzybieć. Do zobaczenia wieczorem,
Gośka :* :* Pięknie, pomyślała. A może to i lepiej… Chwila samotności też jej się przyda. Zrobiła jajecznicę i świeżą kawę. Miała zamiar w spokoju zjeść śniadanie i zająć się pracą bez wyrzutów sumienia, że kogoś zaniedbuje. I zapewne zrobiłaby tak, gdyby nie dzwonek do drzwi. – Mamo? – Nie ukrywała zdziwienia na widok Krystyny. – Nie spodziewałam się ciebie. – Czy matka musi umawiać się z dwutygodniowym wyprzedzeniem, żeby zobaczyć się ze swoją jedyną córką? – zapytała z wyrzutem Krystyna. Weszła do środka, taszcząc wypchaną torbę. – Przywiozłam ci trochę wałówki. – Widzę. Krystyna od razu skierowała się do kuchni. Postawiła torbę na stole i zaczęła ją rozpakowywać. Karolina usiadła i zabrała się do swojego śniadania, ale jadła bez przekonania. Nagle jej apetyt zupełnie wyparował. Niezapowiedziana wizyta matki wytrąciła ją z równowagi. Czuła, że coś się święci. – Nie dzwonisz – powiedziała Krystyna, chowając do lodówki jakieś zawiniątko. – Byłam zajęta – odparła. – Wiesz, ta cała sprawa z Gośką. W Budimaksie też jest masa roboty, odkąd nie ma Roberta. – I nie masz nawet czasu wyszukać mojego numeru w książce telefonicznej i kliknąć „połącz” – sarknęła. – Przepraszam. Po prostu wyleciało mi z głowy. – A gdzie Janek? – zapytała. – Upiekłam mu szarlotkę. Mówił, że lubi. Karolina poczuła, jak jej żołądek zaciska się boleśnie. Jej matka rozwinęła białą ścierkę okrywającą blachę i wyjęła ciasto na talerz. – Nie ma go – wymamrotała, udając, że nagle wrócił jej apetyt. Wpakowała do ust duży kęs i przeżuwała dokładnie, grając na zwłokę. Nie potrafiła jednak wymyślić na poczekaniu zgrabnego kłamstewka. Nigdy nie była w tym dobra. – Więc gdzie jest? – dopytywała Krystyna. – Nie wiem. Pewnie u swojej siostry. – Dlaczego? Karolina wbiła surowy wzrok w matkę. Na jej twarzy malowała się mieszanka złości i bólu, która zaniepokoiła Krystynę na tyle, by nie dawać za wygraną. Prawdopodobnie była jedyną osobą na świecie, której nie przerażał gniew Karoliny. – Zerwaliśmy ze sobą – powiedziała. Kobieta westchnęła ciężko i usiadła na krześle obok córki. Przeczuwała, że
coś jest nie tak, dlatego właśnie przyjechała. – Dlaczego? – To nieważne. Po prostu nie jesteśmy już razem. – Czy to było coś poważnego? – Myślałam, że tak, ale nie było – powiedziała wymijająco. – Nie możecie jakoś tego wyjaśnić? – Mamo, to nie ma sensu. On i tak wyjeżdża. Nie zostanie tu. – Tylko o to chodzi? – To nie jest jakieś tam tylko. – Dziecko, to błahostka. To, gdzie będziecie mieszkać, nie ma najmniejszego znaczenia. – Chciałaś powiedzieć: to, gdzie on będzie mieszkał. Nigdy nie poprosił, żebym z nim pojechała. – A pojechałabyś? – Nie wiem. Gdyby mi to zaproponował, wtedy miałabym się przynajmniej nad czym zastanawiać. Ale nie zaproponował, więc kłopot z głowy. Karolina wstała i zabrała ze stołu swój talerz. Wyrzuciła do śmieci ledwie tkniętą jajecznicę i wstawiła naczynie do zlewu. Upiła łyk kawy i oparła się o blat, zwracając się twarzą w stronę matki. – Pamiętasz, jak powiedziałam ci, że to jest twoja druga połówka? Nie mówiłam tego, ot tak sobie. Nie możesz pozwolić, żeby wyjechał, myśląc, że nic dla ciebie nie znaczy. Nie wiem, jak mam ci to wytłumaczyć, żebyś zrozumiała. Ojciec znalazłby odpowiednie słowa. Zawsze była między wami, niepojęta dla mnie, nić porozumienia, dzięki której potrafił do ciebie dotrzeć. Pomiędzy nami nigdy czegoś takiego nie było. – Mamo… – Taka jest prawda. Ty i twój ojciec jesteście dokładnie tacy sami. On potrafił godzinami dłubać bez opamiętania w tych swoich gratach, a ty masz swoje tabelki i wykresiki. Tak samo jak ty potrafił momentalnie zamknąć się w sobie i był uparty jak osioł. Gdybym nie przejęła inicjatywy, nigdy by się ze mną nie ożenił. Ba! Nawet na kawę by mnie nie zaprosił! W każdym razie gdyby tu teraz był, wiedziałby dokładnie, co czujesz i co cię powstrzymuje. Obie dobrze wiemy, że to nie jest tylko geografia. Myślę, że powiedziałby ci, że marnujesz sobie życie. Twoja praca, nieważne, jak satysfakcjonująca, nie pocałuje cię na dobranoc, nie będzie pamiętała o twoich urodzinach, nie powie ci, jak pięknie się wściekasz, nie zestarzeje się z tobą i nie będzie ojcem twoich dzieci. Wiem, że w głębi serca tego właśnie pragniesz. Chcesz prawdziwej, pełnej, szczęśliwej rodziny. Widzę, jak patrzysz na ludzi, którzy to mają. Ty też możesz to mieć, z Jankiem, tylko musisz zmienić priorytety. – Możesz po prostu zapomnieć o sprawie i przestać mnie pouczać? –
wysyczała. Była bardziej niż zdenerwowana. Łzy napływały jej do oczu i nie mogła ich powstrzymać. – To moje życie i moja sprawa, co z nim robię. Jakbyś zapomniała, nie jestem już dzieckiem. – Jesteś. Jesteś moim dzieckiem i mam obowiązek powiedzieć ci, kiedy popełniasz błąd. – To już skończone i nie ma o czym mówić. – Możesz sobie wmawiać, że wystarczy powiedzieć: „koniec”. Jeszcze długo o nim nie zapomnisz. Może nawet nigdy. – Wstała i skierowała się do wyjścia. – Pójdę już, żabko. Masz dużo spraw do przemyślenia. Słowa matki nie dawały Karolinie spokoju przez kilka następnych dni. Mówiła z takim przekonaniem, jakby naprawdę wierzyła, że jedno rozstanie potrafi zniszczyć człowiekowi resztę życia. Karolina była pewna, że w końcu się z tego otrząśnie. Ludzie wciąż się zakochują i odkochują. Dlaczego z nią miałoby być inaczej? Często myślała o swoim ojcu. Matka zasugerowała, że wziąłby jej stronę, ale czy na pewno? Zawsze był jej przeciwieństwem: racjonalny, twardo stąpający po ziemi, rozważny, opanowany. Naprawdę usłyszałaby od niego, że w życiu najważniejsza jest miłość? Miejsca na cmentarzu parafialnym wyczerpały się już ładnych parę lat temu. Karolina miała szczęście, że udało jej się pochować ojca tu, a nie daleko za miastem. Wiedziała, że chciałby tu spocząć. Był przywiązany do tego miejsca. Spędził tu całe życie. Tak jak ona. Przemierzyła cały cmentarz, aż doszła do ostatniej alejki. Skręciła w prawo i przeszła jeszcze kilka metrów. Zatrzymała się przed nagrobkiem z ciemnego kamienia. Na tablicy złotymi literami wypisane były słowa: Ś.P. Tomasz Mec 1962–2001 Dla świata byłeś tylko cząstką, dla nas całym światem. Ze zdjęcia uśmiechał się do niej młody mężczyzna. Gdy zginął, był właściwie niewiele starszy od niej. Nie mogła uwierzyć, że minęło już tyle lat. Pamiętała ojca, jakby widzieli się zaledwie wczoraj. Pamiętała barwę jego głosu, mimikę i gesty. – Cześć, tatku – przywitała się. – Mam problem. Nie będę cię zanudzała
szczegółami, bo pewnie wiesz o wszystkim. Chodzi mi tylko o to, że znalazłam się w punkcie wyjścia. – Na chwilę zawiesiła głos. – Pamiętasz, jak ci mówiłam, że przestaje mi się podobać moje życie? Teraz podoba mi się jeszcze mniej. Kiedy byłam nałogową pracoholiczką, śpiącą po pięć godzin na dobę, przynajmniej nie wiedziałam, co tracę. Mogłam tęsknić za czymś, czego nie znałam. Teraz tęsknię za czymś, co straciłam. Nie powiem, żeby nie było w tym mojej winy. Właściwie to tylko i wyłącznie moja wina – dodała po chwili namysłu. – Naskoczyłam na niego jak wariatka i teraz pewnie tak właśnie o mnie myśli. Spieprzyłam sprawę. Może w ogóle się do tego nie nadaję? Kiedy była nastolatką, nie lubiła dzieci. Działały jej na nerwy, tak jak reszcie rówieśników. Potem jej myśli o przyszłości obejmowały głównie zdobycie pieniędzy na utrzymanie domu. Na studiach liczyła się jedynie nauka i kolejne projekty. Później było już tylko więcej projektów. I tak doszła do momentu, gdy w wieku trzydziestu jeden lat spotkała kogoś, przy kim zapragnęła mieć rodzinę. Przymknęła powieki i wyobraziła sobie małego, ciemnowłosego chłopca o zielonych oczach. Świadomość, że nigdy nie zostanie matką tego dziecka, zabolała ją jak smagnięcie batem. Krystyna miała rację. Karolina pragnęła rodziny, ale jeżeli nie może założyć jej z Jankiem, to może nie mieć jej wcale. – Ludzie powinni skupiać się na tym, co robią najlepiej – powiedziała, ocierając samotną łzę spływającą po policzku. – Zawsze tak mówiłeś. Gośka maluje, Ewka wychowuje dzieci, a Lena łamie mężczyznom serca. Ja jestem dobra w robieniu pieniędzy, więc chyba tym powinnam się zająć. Jako pracoholiczka będę miała przynajmniej jakiś cel w życiu. Znajdę sobie kolejny projekt. Albo najlepiej kilka. Zajmę się czymś pożytecznym i jakoś to będzie. Westchnęła ciężko, uświadamiając sobie, że to koniec. Naprawdę koniec. Nie będzie się więcej zastanawiała, co by było, gdyby… Bo nie będzie żadnego gdyby. Przyjęła to lepiej, niż można się było spodziewać. W głębi duszy wiedziała, że jej romans i mrzonki o bajkowym „długo i szczęśliwie” to już przeszłość. Nadszedł czas na powrót do szarej rzeczywistości. Czego oczekiwała? Nie bez powodu nigdy nie była w poważnym związku. Po prostu nie było jej to pisane. A Janek? To tylko taka komplikacja, by jej samotne życie nie było zbyt piękne. Przez jej myśli przebił się łagodny głos ojca: „Może i twoja mama sprawia wrażenie postrzelonej, ale zazwyczaj ma rację”. Zmarszczyła gniewnie brwi, wpatrując się w jego fotografię. Rodzice zawsze byli wyjątkowo zgodni, ale nie spodziewała się, że nawet trzynaście lat po swojej śmierci będzie trzymał stronę Krystyny. Wróciła do pustego domu. Czuła, jakby jej stopy pierwszy raz od bardzo dawna dotykały ziemi. Dokładnie widziała swoją przyszłość. Była bezpieczna i stabilna. Żadnych wzlotów i upadków. Lubiła rutynę. Nie mogła jednak pozbyć się poczucia straty. Było coraz słabsze i coraz mniej jej dokuczało, ale jeszcze
całkowicie nie odeszło. Na to potrzeba nieco więcej czasu. Włączyła ekspres. Potrzebowała dużej dawki kofeiny. Zaplanowała, że pierwszym krokiem do normalności będzie przejrzenie nadesłanych na jej adres mailowy biznesplanów i propozycji biznesowych. Do rana wybierze kilka wartych rozważenia.
ROZDZIAŁ 18 –Myślę, że powinieneś z nią porozmawiać – powiedział Jake, odkładając na bok czytaną do niedawna powieść. Siedzieli z Johnnym przy kuchennym barku w mieszkaniu Tośki. Jake pierwszy raz wypowiedział się na temat konfliktu przyjaciela i jego dziewczyny… Byłej dziewczyny… Zresztą sam nie wiedział, jak to teraz między nimi jest. Johnny ani słowem nie wspomniał o niej od dnia, w którym wynieśli się z jej mieszkania. Ale ewidentnie był przygnębiony. Gdy Jake zobaczył Johnny’ego tamtego dnia, tuż po przyjeździe, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Po śmierci Craiga martwił się, że przyjaciel zrobi coś głupiego. Bezsprzecznie przeżył tę tragedię najbardziej z całej rodziny Brompton Cocktail. Gorsze mogło być tylko szaleństwo Allison. Wraz z Craigiem umarła też cząstka Johnny’ego. Do pogrzebu z nikim nie rozmawiał. Z nikim się nie widywał. Podczas ceremonii patrzył na zebranych zupełnie pustym wzrokiem i zdawał się nie wiedzieć, jak się tam w ogóle znalazł. Po wszystkim, nikomu nie mówiąc ani słowa, złapał pierwszy samolot do Europy. Wrócił do rodziny, z którą od kilkunastu lat prawie się nie kontaktował. Jake wiedział, że śmierć Craiga złamała Johnny’ego. Wszyscy znali go jako charyzmatycznego, towarzyskiego i niesamowicie kreatywnego faceta. Z dnia na dzień zmienił się w zaledwie cień samego siebie. Jednak tamtego ranka, gdy wszedł zaspany do kuchni, był kimś zupełnie innym. Jakby po trzydziestu pięciu latach gonienia nie wiadomo za czym w końcu znalazł swoje miejsce na ziemi. Jake wiedział, że nie jest to miejsce w dosłownym znaczeniu, tylko osoba. To ona wyrwała go z tego stanu „pomiędzy”. Nie wiedział, jak tego dokonała, ale nie miało to dla niego znaczenia. Cieszył się szczęściem przyjaciela. Tamtego dnia całe przedpołudnie spędzili, kompletując ten dziwny zestaw książek, filmów i innych rzeczy i przez cały czas uśmiech nie schodził Johnny’emu z twarzy. Jake nie spodziewał się, że wieczorem sytuacja odmieni się o sto osiemdziesiąt stopni. – Powinieneś z nią porozmawiać, zanim wyjedziemy – powtórzył, nie doczekawszy się żadnej reakcji. Johnny siedział na krześle, wpatrując się w bezchmurne niebo za oknem. – Chyba już dość sobie powiedzieliśmy – mruknął. – Więc skoro sprawa jest definitywnie zamknięta, zarezerwujmy najbliższy lot do L.A. i miejmy to już z głowy. Johnny oderwał wzrok od błękitu i spojrzał na przyjaciela. Ściągnął brwi i Jake już wiedział, że zaraz z jego ust padnie jakiś powód, dla którego będą musieli odłożyć wyjazd o kilka kolejnych dni. Znał go dobrze. Znał dobrze każdego z nich.
Szczerze mówiąc, sam mógłby naprędce wymyślić dziesięć powodów, dla których powinni zostać jeszcze jakiś czas. Wiedział, że jeżeli teraz wróci do domu, ta iskra, która pojawiła się między nim a Gośką, zgaśnie bezpowrotnie. Po pierwszym spotkaniu w domu Karoliny umówili się jeszcze kilka razy i wciąż był pod jej urokiem. Przy niej miał problem z selekcją swoich myśli. Czasem nie mógł się powstrzymać, by nie wypowiedzieć ich na głos. Czuł, że wychodzi na żałosnego mięczaka, ale ona nie zdawała się tym zniechęcona. Kilka razy spotkał też jej przyjaciółkę, Lenę. Była uroczą dziewczyną, ale wiedział dobrze, że jest niebezpieczna. Już w chwili, gdy się poznali, coś mu podpowiedziało, że to pożeraczka męskich serc. Jake był jednak bezpieczny. Jego serce pikało już w zupełnie innym kierunku. Podczas jednej z nocy spędzonych w głośnym klubie, gdy Gośka ewidentnie próbowała zapomnieć na parkiecie o swoim rozpadającym się małżeństwie, Lena wypiła o jednego drinka za dużo i opowiedziała Jake’owi o rzeczach, których nigdy nikomu nie zdradziła. Nie wiedziała nawet, dlaczego to robi. Przecież wcale nie znała tego faceta. Mógł być na przykład pozbawionym empatii plotkarzem. Miał jednak w oczach coś takiego, w co powinni być wyposażeni wszyscy duchowni. To coś zapewniało ją, że może powiedzieć mu o wszystkim i że on zrozumie ją bez osądzania. Gdy zaczynała mu opowiadać o Adamie, czuła się jak zdrajczyni. Nie powiedziała o nim żadnej z przyjaciółek, a teraz siedziała zalana w głośnym klubie i krzyczała do ucha facetowi, którego poznała zaledwie parę dni wcześniej. Alkohol jednak skutecznie uśpił jej sumienie. Wciąż czuła ten tępy kolec w sercu, gdy opowiadała Jake’owi o swojej pierwszej miłości. Był jej sąsiadem z klatki. Spędzili razem całe dzieciństwo. Rówieśnicy dokuczali im, ale to nie miało znaczenia. Nie rozumieli tego, co ich łączyło. Choć Adam nie miał wątpliwości, że ją kocha, zawsze była to miłość, jaką brat darzy siostrę. Uczucia Leny były jednak zupełnie inne. Zakochała się w nim w tym samym momencie, w którym zauważyła różnicę między chłopcami a dziewczynkami. Wzdychała do niego po cichu, pogodzona z faktem, że nigdy nie wyjdą ze strefy przyjaźni. Nawet nie wiedziała, czy sama by tego chciała. Pary tak często się rozstają. Miłość wygasa. Przyjaźń jest wieczna. Nie miała zamiaru stracić tego, co miała, w zamian za nikłą szansę na happy end rodem z komedii romantycznej. Wynajdując argumenty za uznaniem swoich uczuć za niemożliwe do spełnienia, nie wzięła pod uwagę tego, jak piękne może być dzielenie ich z najlepszym przyjacielem. To Adam zrobił pierwszy krok. Wracali ze szkoły skrótem przez park. Była głęboka jesień i stare, ogołocone z liści drzewa rzucały dziwaczne cienie. Lena nigdy nie wybrałaby tej drogi, gdyby
była sama. Zawsze wydawało jej się, że coś czai się w ciemności. Latarnie były tak brudne, że padające z nich światło nierzadko pogarszało sprawę. Próbowała opanować lęk, żartując. Kończyła właśnie kolejny, tym razem udany, kawał o blondynce, gdy olbrzymie stado wron poderwało się do lotu. Wzdrygnęła się zaskoczona i odruchowo chwyciła dłoń Adama. Szybko opanowała się i próbowała wyrwać ją z jego uścisku, ale jej nie pozwolił. – Masz zimne ręce – powiedział. Chwycił jej drugą dłoń i zbliżył obie do swoich ust. Próbował ogrzać je oddechem, a ona patrzyła na niego, zupełnie oszołomiona. Przyjemnie ciepło rozchodziło się od czubków palców po całym ciele. Gdy ją pocałował, poczuła się jak rażona piorunem. Miała szesnaście lat i już nigdy potem nie przytrafiło się jej nic tak magicznego. Wrócili do domu później niż zwykle. Zamiast wejść od razu na górę, stali jeszcze długo pod klatką. Całowali się ukryci za bukszpanem, tak by wścibska sąsiadka z parteru nie mogła ich zauważyć. Z Adamem wszystko było proste. Nie kłócili się o bzdety, jak jej koleżanki ze swoimi chłopakami. Znała wszystkie jego nastroje. Wiedziała, że nawet gdy jest złośliwy, nie chce zrobić jej przykrości. Uwielbiała z nim rozmawiać, śmiać się, marzyć, płakać, milczeć, poznawać świat. Była pewna, że to, co jest między nimi, jest na zawsze. Dziś, jako trzydziestodwuletnia kobieta, wiedziała, że się nie myliła. – Co się z nim stało? – zapytał Jake. Zobaczył grymas bólu na jej twarzy, ale nie mógł się powstrzymać. Musiał to wiedzieć. Piękna historia – nastoletnia miłość tak silna, jak tylko można sobie wyobrazić. Ale co dalej? Gdzie teraz podziewa się jej bratnia dusza? Kilka łez potoczyło się po jej policzkach i wiedział już, że piękna historia miała paskudne zakończenie. W wakacje przed klasą maturalną pojechali na biwak nad Siemianówkę. Bawili się świetnie. Każdego dnia urządzali wędrówki po lesie. Kilka razy zdarzyło im się nawet zgubić. Pływali w zalewie i śpiewali rockowe ballady przy ognisku ze świeżo poznanymi znajomymi. Nigdy wcześniej ani później nie była tak szczęśliwa, jak tamtego lata. Po powrocie do domu Adam złapał grypę. Lena dokuczała mu, że resztę wakacji zmarnuje w łóżku, zamiast korzystać z ostatnich chwil wolności. Jemu jednak nie było do śmiechu. Wciąż czuł się słabo i miewał okropne bóle głowy. Przeziębienie wcale nie mijało, tylko zdawało się rozwijać w coś o wiele gorszego. Po trzech tygodniach wylądował w szpitalu, gdzie zdiagnozowano u niego kleszczowe zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych. Adam nie reagował na podawane leki i choroba postępowała bardzo szybko. Jego stan był na tyle poważny, że Lena nie mogła go odwiedzać. Przekazywała mu swoje wiadomości
przez jego rodziców. Codziennie przychodziła do szpitala, z nadzieją, że może pozwolą im się zobaczyć. Adam zmarł przed końcem wakacji. Minęło piętnaście lat, ale serce Leny wciąż było w kawałkach. Czasem budziła się w nocy i tęskniła za nim tak bardzo, że brakowało jej powietrza. Patrzyła wtedy na mężczyznę po drugiej stronie łóżka i żałowała, że to nie Adam. Lena wiedziała, jak to musi wyglądać dla postronnego obserwatora. Kochanie kogoś, kto jest martwy od piętnastu lat, było nienormalne. Ona jednak była pewna swoich uczuć i nie zniosłaby, gdyby ktoś podawał je w wątpliwość. Trywializował to, co łączy ją z Adamem. Jake był pewien, że następnego dnia Lena o wszystkim zapomni. Wytrzeźwieje, pozbędzie się kaca i wspomnień. Ona jednak pamiętała. Była zażenowana i starała się dyskretnie unikać jego towarzystwa, dopóki nie zapewnił jej, że będzie strzegł jej sekretu tak długo, jak ona zechce. Atmosfera między nimi oczyściła się i gdy widzieli się ostatnio, rozmawiali zupełnie normalnie. Niezręczne zakłopotanie przeszło do historii. – Muszę pożegnać się z rodzicami i upewnić, że z Gośką wszystko w porządku – powiedział Johnny, wyrywając Jake’a z zamyślenia. Wokalista pokiwał głową. Odpowiedź przyjaciela spodobała mu się bardziej, niż powinna. – Opowiedz mi o tym dzieciaku, z którym mamy nagrywać. – Ma na imię Mason – zaczął niepewnie Jake. – Właściwie nie wiem, co mogę ci o nim powiedzieć. Trafił do nas z polecenia Alvina Thompsona. Wiesz, tego faceta ze sklepu ze sprzętem na Hollywood Boulevard. – Johnny przytaknął skinieniem głowy. – Chłopak ma dwadzieścia jeden lat i do tej pory grał tylko w amatorskich zespołach, ale jest naprawdę dobry. Przesłuchaliśmy go z Gabe’em. Mason jest lepszą opcją niż ci frajerzy podsyłani nam bez przerwy przez wytwórnię. – Kogo proponowali? – Chcieli, żebyśmy skończyli nagrania z Robem Forestem. – To patałach – prychnął Johnny, wchodząc mu z słowo. – To właśnie im powiedzieliśmy. Potem zaproponowali Daniela Morrisona z Minds. – Craig nie cierpiał Minds. – Nie da się o tym zapomnieć. Przy każdej okazji podkreślał, jak bardzo nimi gardzi. Obaj parsknęli śmiechem na wspomnienie docinków przyjaciela pod adresem tego zespołu. Craig za każdym razem potrafił wymyślić inny epitet, którym opisywał grę ich perkusisty. Im bardziej Minds byli na topie, tym częściej i dotkliwiej im się od niego obrywało. – Było jeszcze paru utytułowanych i uznanych cieniasów, ale żaden do nas
nie pasuje. – A co myśli o nich Gabe? Wszyscy wiedzieli, że Gabe i Craig muzycznie nadawali na tych samych falach. W studiu wydawało się, jakby porozumiewali się za pomocą telepatii. Jeżeli nowy perkusista miałby dostać błogosławieństwo Johnny’ego, to musiałby zdobyć aprobatę Craiga, a skoro jego już nie można zapytać o zdanie, zostaje osąd Gabe’a. – To właśnie Gabe ich wszystkich wykopał. Kilku było nawet do rzeczy, ale Gabe stwierdził, że się absolutnie nie nadają. – A co myśli o tym Masonie? – Ze względu na pamięć Craiga nie chce się zachwycać na głos, ale młody naprawdę mu się spodobał. Gdybyś go usłyszał na własne uszy, miałbyś to samo zdanie. Nie jest lepszy od Craiga, bo to niemożliwe, ale wystarczająco dobry, by zagrać jego partie. Ma dopiero dwadzieścia jeden lat. Możemy go jeszcze uformować. Nigdy nie nagrywał w profesjonalnym studiu, nigdy nie grał prawdziwej trasy koncertowej. Będziemy mieli wpływ na to, jakim muzykiem będzie w przyszłości. Możemy zrobić z niego następcę godnego Craiga Petersona. I tyle mu wystarczało. Wiedział, że czas na kolejny krok. Ta przedłużająca się martwota dla nikogo nie była dobra. Janek stwierdził, że skoro dzieciak zdobył aprobatę chłopaków, to on sam też nie będzie miał nic przeciwko niemu. Ufał przyjaciołom w sprawach zawodowych tak samo jak w osobistych. – Wyjeżdżamy w przyszłym tygodniu – oświadczył Johnny. Kolejne dni przyniosły Karolinie ulgę. Godziny wypełnione pracą dawały jej poczucie stabilizacji. Czuła się bezpiecznie, robiąc coś, do czego przywykła od tylu lat. Powróciła do poprzedniego rytmu, jak gdyby nic się w międzyczasie nie wydarzyło. Potraktowała swój romans jak krótkie wakacje. Nauczyła się kontrolować swoją tęsknotę za Jankiem za pomocą dodatkowych porcji kofeiny i papierkowej roboty. Za każdym razem, gdy opuszczała powieki i stawał jej przed oczami jego obraz, wracała do pracy. Nie odczuwała już nawet zmęczenia. Gośka wróciła do domu. Robert wyprowadził się i słuch po nim zaginął. Karolina podejrzewała, że zaszył się w jakiejś lisiej norze i szykuje się do odwetu. Pozostawała czujna, ale cieszyła się dobrym samopoczuciem przyjaciółki. Gośka znów malowała jak szalona. Żadna z dziewczyn nie wiedziała, co w nią wstąpiło, ale wolały nie pytać. Ważny był efekt. Liczyło się, że nie wspominała o Robercie i znów się uśmiechała. Andrzej od dłuższego czasu przyglądał się Karolinie, która z zapamiętaniem wprowadzała dane do arkusza kalkulacyjnego. Stukała w klawiaturę z prędkością najszybszej stenografki, przenosząc wzrok pomiędzy klawiaturą komputera
a leżącym przed nią dokumentem. Nie wyglądała najlepiej. Ziemista cera, której nie pomógł nawet mocniejszy makijaż, podkrążone oczy i rozbiegane spojrzenie. Jej nowe oblicze różniło się od tego sprzed kilku tygodni. Mimo że była jedynie jego szefową, Andrzej darzył Karolinę dużo większą sympatią. Dała mu niesamowitą szansę rozwoju, gdy nikt inny nie chciał go zatrudnić. Wspierała go w jego dążeniu do poszerzenia swojej wiedzy. Była wymagająca, ale pracowita. Sprawiedliwa, choć surowa. Na świecie nie było osoby, którą darzyłby większym szacunkiem. Dlatego się martwił. Może ona nie traktowała go jak przyjaciela, ale on dbał o nią jak o rodzoną siostrę. – Idę na lunch – powiedział. – Idziesz ze mną? – Nie – odparła, odrywając się na chwilę od pracy. Spojrzała na zegarek w dolnym rogu monitora. – Za półtorej godziny mam spotkanie biznesowe. Do tego czasu muszę to skończyć. A potem skoczę do domu, żeby się przebrać. – Jakie spotkanie? – zdziwił się Andrzej. Miał wgląd do terminarza szefowej i nie przypominał sobie żadnego spotkania umówionego na dzisiaj. – Nowy biznesplan. Pralnia ekologiczna. – Miałaś redukować swój portfel, a nie go powiększać – przypomniał. Poza tym: pralnia? To nie było w jej stylu. – Zmieniłam zdanie. Znasz mnie. Brak pracy doprowadza mnie do szału. Nudzi mi się. – Wzruszyła obojętnie ramionami, siląc się na beztroski ton. Nie uwierzył w ani jedno jej słowo. Tym razem do szału doprowadzało ją co innego. Pracą usiłowała to po prostu zagłuszyć. – Dlaczego nic nie powiedziałaś? – Chciałeś wziąć kilka dni wolnego w przyszłym tygodniu, prawda? – Tak, ale teraz mamy taki młyn w Budimaksie, że chyba to przełożę. – Nie musisz. Poradzimy sobie z dziewczynami. – Tak, ale wolałbym zostać. Jeżeli nie masz nic przeciwko. – Jasne, że nie mam. – Uśmiechnęła się z wysiłkiem. – Kupić ci coś po drodze? A może wezmę coś na wynos z tej knajpki na rogu? – zaproponował. – Przynieś mi podwójne espresso i jakiś napój energetyzujący. – To może skoczę jeszcze do centrum po koks – parsknął, ale natychmiast spoważniał pod wpływem jej srogiego spojrzenia. – Miałem raczej na myśli jakieś danie na wynos, sałatkę lub chociaż sok i kanapkę. Kiedy ostatnio jadłaś? – Jesteś moim dietetykiem czy asystentem?! Jej surowy wzrok stał się zimny niczym burza śnieżna, ale Karolina szybko odpuściła, widząc zmieszanie na jego twarzy. Od rana nie czuła się najlepiej. Wciąż było jej duszno i miała mdłości. Około południa zaczął ją boleć żołądek. Podejrzewała, że dzieje się tak dlatego, że nic nie jadła od poprzedniego dnia, ale nie była w stanie niczego przełknąć. Na samą myśl o jedzeniu mdłości przybierały
na sile. Postanowiła przeczekać. Niestety, w międzyczasie wyładowała frustrację na Bogu ducha winnym asystencie. – Jędruś, po prostu przynieś mi kawę. Idź na ten lunch, ale za godzinę widzę cię z powrotem. Spotkanie mamy o czternastej trzydzieści. Andrzej wyszedł z gabinetu, pogrążony w myślach. Niepokoiło go zachowanie Karoliny. Myślał nawet o tym, czy nie porozmawiać z jej przyjaciółkami na ten temat. Obawiał się jednak, jak szefowa to odbierze. Przechodząc przez sekretariat, zaproponował wspólny posiłek Ali. Dziewczyna zgodziła się z entuzjazmem. Andrzej zauważył, że wpadł jej w oko. Nie miał nic przeciwko temu. Była miła i zabawna, a on zaczynał już powoli tęsknić za kobiecym towarzystwem. Przez ostatnie lata brał przykład z Karoliny i skupił się całkowicie na karierze zawodowej, ale brakowało mu osoby, z którą mógłby dzielić swoje sukcesy. Nie widział żadnej przeszkody, aby tym kimś była Ala. Rozmowa szła im zaskakująco gładko. Andrzej zazwyczaj miał kłopoty z nawiązaniem konwersacji na tematy inne niż zawodowe, jednak Ala całkowicie przejęła pałeczkę. Opowiedziała mu o swoim dzieciństwie spędzonym na wsi i marzeniach o tym, by wreszcie przenieść się do miasta. Ale miejskie życie nie spełniło do końca jej oczekiwań i czasem tęskniła za sielskim życiem, z dala od tego zgiełku. Andrzej z przyjemnością jej słuchał. Co jakiś czas zadawał jej pytania, by dowiedzieć się więcej. Później rozmowa zeszła na temat Karoliny. Andrzej zwierzył się Ali ze swojej troski o szefową. Aby nie zinterpretowała opacznie jego intencji, wyjaśnił, jak dużo dla niego zrobiła i jak wielkim darzy ją szacunkiem. Dziewczyna przyznała mu rację. Ona też zauważyła zmianę w Karolinie. – Ma złamane serce – powiedziała w końcu. – Musimy to po prostu przeczekać. – Złamane serce? – zdziwił się. – Co, nigdy nie doznałeś zawodu miłosnego? – Ale ona… Nie wydaje mi się, żeby była podatna na tego typu rzeczy. – Wygląda na to, że ona i ten muzyk się rozstali – kontynuowała. – Poznałeś go? – Mówisz o tym wytatuowanym metalowcu? – Tak. Spotkałam ich kiedyś na mieście. Jest bardzo sympatyczny. Może i jego szefowa bywała ekscentryczna, ale żeby zakochać się w kimś takim? Andrzej nigdy nie wziąłby pod uwagę takiej opcji. Skoro miłość potrafi tak skutecznie łamać ludzi, to może lepiej trzymać się od niej z daleka. Wychodząc z restauracji, Andrzej zamówił jeszcze sałatkę na wynos. Ala uśmiechnęła się do niego, jakby chciała powiedzieć, że troską o szefową zdobył u niej kilka dodatkowych punktów.
Wrócili do biura po niespełna godzinie. Gdy tylko wysiedli z windy na właściwym piętrze, dobiegł ich dźwięk telefonu. Ala rzuciła się pędem do swojego biurka, żeby odebrać. Andrzej pomachał jej i zniknął za drzwiami gabinetu prezesa, w którym aktualnie urzędowali wraz z Olą, Edytą i Karoliną. Szefowej nie było. Na biurku stał kubek z kawą i otwarty laptop. Pomyślał, że musiała wyjść do toalety albo znów pogania dział finansowy. Podszedł bliżej, ale po chwili zatrzymał się gwałtownie. Pojemnik z sałatką wypadł mu z rąk i cała jego zawartość znalazła się na wykładzinie. Zza biurka wystawała obuta w zielony trampek stopa. Gdy się otrząsnął, podszedł ostrożnie do leżącej na podłodze Karoliny. Była nieprzytomna. – Pomocy! – krzyknął najgłośniej, jak potrafił, ale gardło zacisnęło mu się boleśnie. – Pomocy! Uklęknął przy niej i pochylił się nad jej ustami, by sprawdzić, czy oddycha. Nie wyczuł ruchu powietrza. Przyłożył palec do wewnętrznej strony jej szyi, gorączkowo szukając tętnicy. – Co się stało? – Do pomieszczenia wpadła zaniepokojona Ala. – Ona nie oddycha. Wezwij pogotowie. Dziewczyna pobiegła do swojego biurka i po chwili wróciła z telefonem komórkowym przy uchu. Podczas gdy rozmawiała z dyspozytorem medycznym, Andrzej przystąpił do reanimacji. Karolina obudziła się oszołomiona. Rozejrzała się dookoła. Zobaczyła przed sobą dwie znajome twarze. Skupiła się tylko na jednej. Zaczerpnęła gwałtownie powietrza i zapiekło ją w klatce piersiowej. Jednak to było nic w porównaniu z tym, co czuła, zanim straciła przytomność. – Już wszystko w porządku – szepnął uspokajająco Janek i pocałował ją w czoło. Był bledszy niż pościel, którą ją przykryto. – Jak się czujesz? – W porządku – wymamrotała. – Teraz podam pani kolejną kroplówkę – poinformowała pielęgniarka. – Napędziłaś nam niezłego stracha – powiedziała Gośka. – Co się stało? – zapytała sennym głosem Karolina. Czuła się słaba. W dodatku Janek, gładząc ciepłą dłonią jej włosy, sprawiał, że miała ochotę znów opuścić powieki i odpłynąć. – Zasłabła pani – powiedziała pielęgniarka. – Z tego, co wiem, to był zawał. Rzadko spotykane u kogoś w pani wieku. – Pokręciła głową z niedowierzaniem. – Poinformuję lekarza, że już się pani obudziła. Wszystko pani wyjaśni. Kobieta wyszła. Karolina zupełnie nie przejęła się swoim stanem. Odwróciła się do Janka i przez chwilę przyglądała się w milczeniu jego twarzy. Wciąż gładził z czułością jej włosy. Palce wolnej dłoni splótł z jej palcami. Lekarz przyszedł po kilku minutach i wyjaśnił, że stan Karoliny jest stabilny.
Zaraz po przyjeździe do szpitala wykonano angioplastykę wieńcową i zabieg przebiegł bez powikłań. Wyniki badań wykazały osłabienie organizmu i anemię. Lekarz wyjaśnił jej, że zawał spowodowany był szybkim tempem życia, nieodpowiednim odżywianiem, zbyt małą ilością snu i przede wszystkim stresem oraz nieleczonym nadciśnieniem. Doktor pouczył ją, jak niebezpieczne jest ignorowanie nadciśnienia. Co innego nie wiedzieć o chorobie, a co innego świadomie narażać się na takie niebezpieczeństwo. Karolina pokornie wysłuchała długiego wykładu na temat błędów, które popełniła. Czuła się zażenowana własnym zachowaniem. Teraz, gdy słuchała lekarza, sama nie wierzyła, że była tak lekkomyślna. Janek słuchał uważnie zaleceń lekarza i starał się zapamiętać każde słowo. Doktor mówił o rehabilitacji, którą Karolina miała rozpocząć już następnego dnia. Dowiedział się, że będzie musiała kontynuować ją na własną rękę po wyjściu ze szpitala. Ważne było również odpowiednie odżywianie. Przede wszystkim jednak Karolina powinna unikać stresu. Janek obiecał sobie, że sam nigdy jej na niego nie narazi. Doktor opuścił salę, a zaraz za nim podążyła Gośka. Chciała zostawić Karolinę i Janka samych, aby wyjaśnili sobie wszystkie nieporozumienia. Miała nadzieję, że ta nieprzyjemna historia przyczyni się przynajmniej do szczęśliwego zakończenia. Karolina błądziła wzrokiem po ścianach, unikając spojrzenia Janka. Nie wiedziała, co mu powiedzieć. Chciała, by to on zaczął. Niech zrobi awanturę. Powie jej, że na niego nie zasługuje. Że skrzywdziła go swoimi obelżywymi oskarżeniami i nigdy jej tego nie zapomni. Niech powie, że się na niej zawiódł. Że się rozczarował. Niech tylko przerwie w końcu tę ciszę! – Widziałem się z Robertem – powiedział w końcu. Spojrzała na niego, zaskoczona. Nie tego się spodziewała. – Rzeczywiście zdradzał Gośkę ze swoją asystentką. I wydaje mi się, że to nie był jego pierwszy skok w bok – stwierdził z niesmakiem. – Nie miałem… – Przepraszam… Odezwali się jednocześnie. Ich spojrzenia w końcu się spotkały. W oczach Karoliny zalśniły łzy. Janek bezwiednie wyciągnął rękę i starł pojedynczą kropelkę spływającą po jej policzku. – Przepraszam – powtórzyła. – Co ci strzeliło do głowy? – zapytał szeptem. – Nie wiem… Po prostu… myślałam, że musiał ci powiedzieć. Ja powiedziałabym Gośce o czymś takim. – Nawet gdyby chciał, nie zrobiłby tego. Wiedział, że łączą mnie z nią głębsze relacje niż z nim.
– Wiem. Powiedziała mi. Potem Gośka znalazła tę torbę z liścikiem. Uświadomiłam sobie, że zaślepił mnie gniew na Roberta. – Rozumiem. Byłaś lojalna wobec Gośki. – To też – przyznała. – Ale przede wszystkim nie zniosłabym życia z człowiekiem, który mnie okłamuje… Nie jest ze mną szczery. – W porządku. Już po wszystkim. – Pogłaskał ją po policzku i przytknął czoło do jej czoła. – Powiedziałem kiedyś, że nie solidaryzuję się z facetami, którzy nie doceniają swoich kobiet. – Tak bardzo cię przepraszam. – Nie musisz – szepnął. – Po prostu już nigdy więcej we mnie nie wątp. – Nigdy więcej – powtórzyła. Janek zdziwił się, że zaledwie kilka tygodni rozłąki sprawiło, że tak bardzo zatęsknił za Karoliną. Ciepło jej ciała, które czuł teraz przy swoim własnym, wywoływało w nim nieopisane uczucia. Był spokojny i przerażony jednocześnie – bo wyjaśnili sobie to kuriozalne nieporozumienie i dlatego że już wiedział, jak to jest ją stracić. Karolina była zdumiona tym, jak łatwo doszli do porozumienia. Bała się, że Janek uniesie się honorem i nie zechce słuchać jej przeprosin. Ona by tak zrobiła. Dziękowała w duchu, że trafiła na mężczyznę o tak łagodnym charakterze. Przy jej temperamencie jego cierpliwość bardzo im się przyda. – Dziękuję ci za paczkę – powiedziała w końcu. – Podoba ci się? – Oczywiście – potwierdziła z zapałem. Wiedziała, że te kilka przedmiotów to zaledwie symbole. Za ich pomocą złożył jej obietnicę, że zawsze będzie poważnie traktował jej pragnienia. Nawet te najbardziej błahe. – Obiecaj mi, że przestaniesz tak się zabijać – powiedział. – Przecież nie musisz tyle pracować. Sama powiedziałaś, że przestaje ci to już sprawiać przyjemność. Obiecaj mi po prostu, że zwolnisz i odpoczniesz. – Znów dotknął jej policzka. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo jej brakowało jego dotyku. – Tak się cieszę, że tu jesteś – wykrztusiła. – Wygląda na to, że moje serce źle znosi rozłąkę z tobą. – Nie żartuj sobie z tego – zbeształ ją. – Miałaś zawał. – Dokładnie o tym mówię. – Masz trzydzieści jeden lat i właśnie miałaś zawał. Nie mieści mi się to w głowie. – Pokręcił głową z niedowierzaniem. – Tak bardzo cię przepraszam – wykrztusiła, z trudem powstrzymując się od wybuchu płaczu. – Już po wszystkim. – Nigdy już w ciebie nie zwątpię.
– Mam nadzieję – uśmiechnął się lekko – bo następnym razem nie będę tak wyrozumiały. – Dlatego następnym razem będę musiała się postarać o coś bardziej spektakularnego niż zawał serca. – Nie żartuj sobie z tego. – Rzucił jej karcące spojrzenie. Jego dobry humor natychmiast wyparował. – Naprawdę myślałem, że umrzesz, i to wcale nie było zabawne. Teraz wszystko będzie inaczej – oświadczył z przekonaniem, poprawiając jej posłanie. – Co będzie inaczej? – zapytała, zaniepokojona jego poważnym tonem. – Przechodzisz na emeryturę. Koniec z tym gównem. – Panie Drzewiecki, takie mocne słowa… – Udawała oburzenie, próbując nieco rozładować napięcie. – Proszę cię, bądź poważna. Koniec z pracą. – Jestem za młoda na emeryturę. – Jesteś za młoda na zawał serca. – Tym argumentem odebrał jej chęć do dyskusji. – Znajdziesz inne, mniej stresujące zajęcie. Może skupisz się na pracy naukowej? Lubisz to, prawda? – To mogłoby przejść – zgodziła się. Kompromis, pomyślała. – Od teraz będę miał cię na oku. Podleczysz się trochę, a potem wyjedziemy sobie na długie wakacje. Co ty na to? – Mam lepszy pomysł. Ja się podleczę i odpocznę, a ty w tym czasie wrócisz do L.A. i skończysz nagrywać z zespołem. Nowy album. Jak mógł o tym zapomnieć? Przez kilka ostatnich godzin nie widział niczego poza Karoliną. Nagrania mogą poczekać. Jej zdrowie nie zaczeka. – Przełożymy nagrania. – Jeżeli to zrobicie, wytwórnia zerwie z wami kontrakt i zostaniecie na lodzie. Nie wspominając już o tym, że Allie dostanie szału. – Okej – zgodził się niechętnie. – Wrócę do L.A. pod warunkiem, że pojedziesz ze mną. Nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu. Wzięła tak głęboki wdech, że poczuła kolejne ostre ukłucie w klatce piersiowej i zachłysnęła się powietrzem. Nie przestała się jednak uśmiechać. Wreszcie się doczekała. W końcu ma jasny dowód na to, że Janek traktuje ją tak samo poważnie, jak ona traktuje jego. Chce, żeby z nim pojechała. Nie chce zrywać ani żyć na odległość. Chce być z nią. – Nie mogę teraz pojechać – powiedziała, gdy do głosu doszedł zdrowy rozsądek. – Muszę pozamykać swoje sprawy, a to trochę potrwa. – Masz na myśli, że nie możesz zostawić swoich interesów. – Zmarszczył gniewnie brwi. – Nie mogę zostawić ich w takim stadium, w jakim są teraz. – Nie możesz po prostu sprzedać tego wszystkiego w cholerę albo przepisać
na kogoś? – Mogę, ale nie chcę. Poza tym jest jeszcze uczelnia. Nie mogę zostawić ich na lodzie. Muszę zostać przynajmniej na semestr zimowy. – Za dużo myślisz o innych, a za mało o sobie. Ktoś musi cię pilnować, bo następnym razem może się to gorzej skończyć. – Nie będzie następnego razu – zapewniła. – Obiecuję ci, że zwolnię tempo. Możesz bez obaw wracać do L.A. Do sali weszła pielęgniarka. Trzymała w rękach tacę ze strzykawką i zestawem do dezynfekcji. – Pacjentka potrzebuje odpoczynku – powiedziała, mierząc Janka spojrzeniem pełnym dezaprobaty. – Już wychodzę – odparł. Pochylił się i pocałował Karolinę w czoło. – Wrócimy do tej rozmowy, gdy poczujesz się lepiej. – A ty dokąd? – Złapała go za rękę i zatrzymała. – Bez ciebie moje serce nigdy nie będzie działało, jak należy. Pielęgniarka wywróciła wymownie oczami, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi. Janek ujął dłoń Karoliny i złożył na niej czuły pocałunek.
ROZDZIAŁ 19 Karolina wróciła do domu po kilku tygodniach. Lekarze zalecali jej dłuższy pobyt, ale nie mogła już znieść traktowania jej jak obłożnie chorej. Czuła się jeszcze nie najlepiej, ale była pewna, że we własnych czterech ścianach szybciej dojdzie do siebie. W domu kontynuowała rehabilitację. Trzy razy w tygodniu przychodził do niej rehabilitant, który nadzorował jej ćwiczenia. Ważne było, by nie przesadzić. Zbyt intensywny wysiłek mógłby bardziej zaszkodzić, niż pomóc. Codziennie, tuż po kolacji, udawała się z Jankiem na spacer. Na początku szybko się męczyła, ale stopniowo zaczęli zwiększać dystans. Zawsze przed wyjściem i po powrocie do domu Janek mierzył jej ciśnienie i zapisywał pomiary w notesie. Obowiązki zawodowe Karoliny ograniczały się do przygotowywania materiałów dydaktycznych na zbliżający się rok akademicki oraz do nadzorowania pracy Andrzeja i Oli. Oboje świetnie dawali sobie radę i kontaktowali się z nią jedynie w najważniejszych sprawach. Karolina poinformowała ich, że ma zamiar na stałe wyjechać z Polski i do tej pory muszą nauczyć się radzić sobie sami. Jakimś cudem Jankowi udało się odwlec termin powrotu. Wytwórnia zgodziła się dać zespołowi dodatkowe dwa miesiące, zanim zamkną sprawę. Przez cały czas nie odstępował Karoliny na krok. Jego troska podobała jej się bardziej, niż gotowa była przyznać. Nie martwiła się swoim stanem zdrowia. Lekarze zapewniali ją, że jeżeli będzie stosowała się do zaleceń i uważała na siebie, nic złego się nie wydarzy. Dla wszystkich naturalnym było, że Janek znów zamieszkał u Karoliny. Jego przyjaciel natomiast zakwaterowany został w gościnnej sypialni. Był niemal niewidzialny. Przemieszczał się po domu niczym duch i często znikał na całe dnie i wieczory. Karolina rzadko go widywała. Domyśliła się, że nie chce sprawiać kłopotów. Ona jednak czuła się nieco rozczarowana. Pragnęła lepiej go poznać. Karolina siedziała na tarasie z kubkiem ziołowej herbaty i książką. Nie pamiętała, kiedy ostatnio miała czas czytać powieści w środku dnia. Zapomniała już, jak wielka to przyjemność. Z kuchni, zza uchylonych drzwi, dobiegały dźwięki muzyki. Brahms, o ile się nie myliła. Zamiłowanie Janka do muzyki klasycznej z pozoru mogło wydawać się dziwne, ale przecież jego matka była zawodową wiolonczelistką i wychował się na klasykach, takich jak właśnie jego ulubiony Brahms. Często powracał do tych utworów. Im bardziej Karolina zagłębiała się w jego własną twórczość, tym częściej odkrywała w niej wpływ muzyki klasycznej. Nagle leżący u jej stóp Kazik zerwał się na równe nogi i pognał do furtki. Stare zawiasy skrzypnęły i ktoś wszedł na posesję. Karolina odłożyła powieść na
stolik i wyciągnęła szyję, by zobaczyć gościa za gęstym żywopłotem, oddzielającym ogród od chodnika. Ujrzała jasne, starannie ułożone włosy swojego asystenta. Po chwili wyłonił się zza żywopłotu. Miał na sobie szary garnitur, w ręku trzymał teczkę z brązowej skóry, którą podarowała mu w zeszłym roku na Boże Narodzenie. Uśmiechnął się, gdy ją zobaczył. Odwzajemniła mu się tym samym. – Cześć – powiedziała, wstając z wygodnego, wyłożonego poduchami fotela. – Witaj. – Podszedł bliżej i pocałował ją w policzek. – Jak się miewasz? Świetnie wyglądasz. – I tak się czuję – odparła zgodnie z prawdą. – Co cię do mnie sprowadza? Zanim Andrzej zdołał odpowiedzieć na jej pytanie, w drzwiach pojawił się Janek. W rękach trzymał ścierkę do naczyń. Jego mina wyrażała całą jego wystudiowaną niechęć do gościa. – To znowu ty? Znowu będziesz zawracał jej głowę tymi głupotami, które nosisz w tej swojej teczuszce? Co jest dla ciebie niezrozumiałe w zdaniu: „Karolina ma urlop”?! – Kochanie, uspokój się – powiedziała łagodnie. Wiedziała, że tak naprawdę lubił Andrzeja. Nie lubił tylko tego, że zazwyczaj wpadał do nich w związku z pracą. – Nie zapominaj, że Jędruś reanimował mnie przez ładnych kilkanaście minut, i to tylko dzięki niemu teraz oddycham. Andrzej się zaczerwienił. Karolina przy każdej możliwej okazji podkreślała, jak bardzo docenia to, co dla niej zrobił. On jednak za każdym razem lekceważył swój uczynek, mówiąc, że wszyscy zrobiliby na jego miejscu to samo i że nie było to nic wielkiego. – I tylko dlatego nie poszczułem go jeszcze Kazikiem – odparł, wciąż udając zagniewanego. – Napijesz się czegoś? – zwrócił się do Andrzeja. Na jego twarzy nie było już cienia złości. Przedstawienie skończone. – Kuba właśnie poinformował mnie, że za chwilę umrze z głodu. Zaraz będzie obiad. – Nie, dzięki. Nie rób sobie kłopotu… – E tam. – Machnął w powietrzu ścierką i wrócił do kuchni. Karolina roześmiała się głośno i spojrzała na zdezorientowaną minę asystenta. – Nigdy nie wiem, kiedy on żartuje, a kiedy jest poważny – wyznał. – Nie przejmuj się nim. Jest trochę ekscentryczny, jak to artysta. – W każdym razie nie przyszedłem wpraszać się do was na obiad. Potrzebuję kilku twoich podpisów i uciekam. – Powinieneś zostać. Janek naprawdę świetnie gotuje. – Nie mogę. Umówiłem się z Alą – powiedział, grzebiąc w teczce. – Z Alą, tak? – powtórzyła, uśmiechając się przebiegle. – Ostatnio coś często spotykasz się z tą naszą Alą.
– Wiem, do czego zmierzasz – odpowiedział, kładąc przed nią plik dokumentów. – Więc śpiewaj szybko i oszczędź mi podchodów. – Chyba się jej oświadczę – powiedział prosto z mostu. Karolina nie potrafiła ukryć zdziwienia. Jej oczy rozszerzyły się nienaturalnie, a brwi powędrowały niemal pod samą linię włosów. Zawsze był bezpośredni, ale zaskoczył ją tą wiadomością. Spodziewała się raczej, że ułożony i odpowiedzialny Andrzej powie, że bardzo lubi Alę. Że dobrze się z nią czuje i miło spędzają razem czas. Spotykali się dopiero od kilku tygodni. – Mówię ci to, bo właściwie nie mam z kim o tym porozmawiać. – Cieszę się, że mi to mówisz. – Uśmiechnęła się. Była dumna, że właśnie ją wybrał, by się poradzić. – Mam to zrobić? – zapytał. Wpatrywał się w nią intensywnie, oczekując odpowiedzi. – A skąd ja mam wiedzieć? – Wzruszyła ramionami z rozbawieniem. Kiedyś powiedziałaby mu, że zwariował. – Chcesz spędzać z Alą każdą noc do końca życia? Chcesz wysłuchiwać jej utyskiwań na nieznośne przyjaciółki? Chcesz nacierać jej plecy maścią rozgrzewającą, gdy będzie miała grypę? Znosić kaprysy i pozwalać wyciągać z siebie najgłębiej skrywane sekrety? Ubierać z nią choinkę, robić codzienne zakupy i oglądać babskie filmy? – Chcę – odparł bez chwili wahania. – Jesteś tego pewien? Nic o niej nie wiesz. Prawie zupełnie się nie znacie… To znaczy znacie się od paru lat na płaszczyźnie zawodowej, ale to nie to samo. – A czy to ważne? – Wzruszył ramionami. – Tych kilka chwil, które razem spędziliśmy, sprawiło, że byłem naprawdę szczęśliwy. Może i nie wiem o niej wszystkiego, ale wiem, jakim jest typem człowieka. – Karolina uśmiechnęła się, wspominając, że dokładnie to samo powiedziała kiedyś Jankowi. – Lubię słuchać jej paplaniny. Musisz przyznać, że ona naprawdę gada bez przerwy – roześmiał się. Kobieta pokiwała głową. – Jest ciepła, uczciwa, szczera i dobra. Bylibyśmy razem szczęśliwi. Wiem to. – W takim razie zezwalam na oświadczyny, ale pod jednym warunkiem – zakomunikowała poważnym tonem. Rzucił jej zaciekawione spojrzenie. – Pomogę ci wybrać pierścionek. – Jaki pierścionek? – zapytał Janek. Właśnie wyszedł na taras. Postawił przed Andrzejem szklankę soku pomarańczowego i usiadł na ogrodowym krześle obok Karoliny. – A ty jak zawsze podsłuchujesz. – Wywróciła oczami z rozbawieniem. – Andrzej oświadczy się Ali. – Ala to ta dziewczyna z Budimaksu? – zapytał. Karolina pokiwała głową. – Świetnie. Gratuluję. Może my też powinniśmy sformalizować nasz związek?
Oboje spojrzeli na Janka, zdziwieni. – Sformalizować? – powtórzyła Karolina. – No tak. Staram się myśleć praktycznie. Niedługo przeprowadzisz się do mnie. Dobrze mi z tobą. Czego chcieć więcej? – Dobrze mi z tobą? Tylko tyle? – Poza tym niedługo skończę trzydzieści sześć lat i jestem już nieco za stary na bycie czyimś chłopakiem. – Wybij to sobie z głowy – żachnęła się, udając oburzenie. – Jestem dziewczyną z dobrego domu. Nie wyjdę za wytatuowanego oszołoma, który zarabia na życie, grając na gitarze, a większość roku spędza w trasach koncertowych, bałamucąc tabuny kobiet. Co ludzie powiedzą? – Tatuaży już się, niestety, nie pozbędę, ale moje szaleństwo słabnie z wiekiem. Grając na gitarze, zarabiam całkiem nieźle, poza tym bardzo to lubię. Trasy koncertowe mają swoje dobre strony, bo będziesz mogła ode mnie odpocząć. Mogę ci też zaręczyć, że odkąd cię poznałem, nie istnieją dla mnie żadne inne kobiety. – I tak nie ma mowy. – Pokręciła głową, choć miała ochotę nagrodzić jego słowa namiętnym pocałunkiem. – Ale nadal możesz być moim sekretnym kochankiem. – Dobre i to – mruknął. – Skoro nikt mnie tu nie chce, idę sprawdzić, co z obiadem. Gdy zostali sami, Karolina wróciła do przeglądania dokumentów, które przyniósł Andrzej. – Nie powinnaś się chyba z niego tak nabijać – powiedział niepewnie. – To były tylko żarty. – Jesteś pewna? – Słyszałeś, żeby ktoś oświadczał się w ten sposób? – Nie, ale sama powiedziałaś, że jest nieco ekscentryczny. – A ty, że nigdy nie wiesz, kiedy mówi poważnie. – Masz rację. Ty znasz go lepiej, ale ja wiem co nieco o męskim ego. Męskie ego – niepojęta siła, mająca moc wywoływania legendarnych wojen. Jeden zero dla ciebie, pomyślała. Przez resztę dnia Karolina przyglądała się uważnie Jankowi. Po wyjściu Andrzeja usiedli we trójkę, z Kubą, do stołu i zjedli przygotowany przez Janka obiad. Jake przepadł gdzieś na cały dzień. Janek niewiele mówił, a Karolina bała się pytać o powód jego milczenia. Nie potrafiła pozbyć się poczucia winy po tym, co powiedziała przy Andrzeju. Może rzeczywiście go uraziła? Po posiłku pozwolił jej pomóc sobie w zmywaniu. Podawał jej ociekające wodą naczynia, a ona wycierała je do sucha lnianą ściereczką. Zerkając na niego,
dostrzegła pionową zmarszczkę między jego ściągniętymi w zamyśleniu brwiami. Żołądek zacisnął jej się boleśnie na myśl, że sprawiła mu przykrość. Gdy uporali się ze zmywaniem, Janek odesłał ją do sypialni na popołudniową drzemkę. Poszła bez protestów. Przez pierwsze dni po wyjściu ze szpitala naprawdę potrzebowała w ciągu dnia paru chwil odpoczynku, ale teraz czuła się już dobrze. Janek jednak nie przyjmował tego do wiadomości. Lekko irytował ją jego protekcjonalny ton. Jakby nie potrafiła sama o siebie zadbać, a on najlepiej wiedział, czego jej potrzeba. Wiedziała, że troszczy się o nią, ale jej zdaniem odrobinę przesadzał. Tym razem jednak nie miała ochoty na kolejną sprzeczkę. Wślizgnęła się pod cienki koc i próbowała znaleźć wygodną pozycję. Wciąż była spięta i nie potrafiła przestać myśleć, jak lekkomyślnie wyśmiała jego plany względem ich wspólnej przyszłości. Odwróciła się na drugi bok i położyła głowę na poduszce Janka. Gdy poczuła jego zapach, po jej ciele rozeszło się błogie ciepło. Troski wydawały się znikać. Wtuliła twarz w materiał. Upajała się zapachem bezpieczeństwa, zrozumienia i szczerości. Zapachem ich miłości. Wstała i wyszła z sypialni. Chciała przeprosić go za swoje żarty. Czuła, że jak tylko wszystko mu wyjaśni, znów zobaczy na jego twarzy uśmiech, który każdego dnia zapierał jej dech. Znalazła go w salonie. Leżał na kanapie, z rękami skrzyżowanymi pod głową. Z zamkniętymi oczami wyglądał, jakby spał, ale Karolina wiedziała, że po prostu pogrążył się w rozmyślaniach. W uszach miał słuchawki od iPhone’a. Jego widok rozczulił ją jeszcze bardziej niż zapach pozostawiony na poduszce. Przez chwilę przyglądała mu się, nie mogąc uwierzyć w to, że go ma. Podeszła ciuchutko do kanapy i usiadła obok niego. Otworzył oczy i zamrugał powiekami. Wyjął z ucha słuchawkę i dotknął jej ramienia. – Co się stało? – zapytał zaniepokojony. – Kocham cię – powiedziała i zanim zdążył przetrawić jej wyznanie, pocałowała go w usta. – Wiem o tym, ale nie zaszkodzi, jeżeli będziesz powtarzała mi to częściej – odparł, uśmiechając się tak, jak lubiła najbardziej. – Nie mam też nic przeciwko pocałunkom. Przez chwilę głaskała go po policzku. Dlaczego z nim wszystko było takie proste? – Przepraszam za to, co powiedziałam. – Kiedy? – zdziwił się. – Kiedy wspomniałeś o małżeństwie. – Nie mówiłem poważnie. Przynajmniej na razie. Czy powinno ją to zaboleć? Bo odrobinę zabolało. – Tak też myślałam, ale potem… To wszystko przez Andrzeja – westchnęła,
poirytowana. – Andrzeja? A co on tam wie? – rzucił, udając zagniewanego. Karolinę zawsze bawiła ta jego szorstka przyjaźń. – Więc nie masz zamiaru się ze mną ożenić? – Żartobliwie dała mu kuksańca w żebra. – Pewnie, że mam – roześmiał się. – Ale to nie jest dobry moment na oświadczyny. – Dlaczego? – zapytała, zanim zdążyła się powstrzymać. Nie chciała wyjść na natarczywą. – Bo oboje doskonale wiemy, że owinąłem sobie ciebie wokół małego palca – powiedział, uśmiechając się przebiegle. Karolina spłonęła rumieńcem. Miał absolutną rację. – Nie ma co. Czasem jesteś pewny siebie niczym gwiazda rocka. – Pokręciła głową. – Właśnie od tej strony jeszcze mnie nie znasz. Wiesz tylko, jaki jestem tutaj, z tobą. Nie wiesz, jaki jestem, gdy pracuję. Gdy moje palce nie są w stanie wydobyć z gitary dźwięków, które mam w głowie, i przez to wyżywam się na wszystkich wokół. Nie wiesz, jak to będzie, kiedy wyjadę w trasę. Zostaniesz w domu sama i nie będzie cię przy mnie, żebyś mogła sprawdzić, czy te wszystkie bzdury, które o mnie wypisują, to prawda. Kiedy przyjedziesz do L.A., poznasz moich przyjaciół, którzy od kilkunastu lat są moją rodziną. To banda szurniętych popaprańcow, którzy nie potrafią się zachować, a przy nich ja też nie zawsze wiem, kiedy wcisnąć hamulec. Możliwe, że gdy odwiedzę stare kąty, zatęsknię za Craigiem tak bardzo, że znów stanę się cieniem człowieka, którym byłem przez te kilka miesięcy, zanim cię poznałem. Póki nie rozpracujemy tego wszystkiego, nie będę ci proponował, żebyś spędziła ze mną resztę życia. – Ale ty tego chcesz? – zapytała drążącym ze wzruszenia głosem. – Tak. I to jej wystarczyło. Co znaczył jakiś papierek i przysięga złożona w obecności mniej lub bardziej znaczących gości, jeżeli miała jego miłość. Ułożyła się obok niego na wąskiej kanapie. Otoczył ją ramieniem i przyciągnął do siebie. – Skoro nie złościsz się na mnie, to dlaczego jesteś dziś taki milczący? – I znowu wszystko przez Andrzeja – powiedział z wyrzutem. – Kiedy wspomniałaś, że planuje oświadczyć się swojej dziewczynie, uświadomiłem sobie, że wszyscy idą do przodu, a my robimy krok do tyłu. Za dwa dni wyjeżdżam i nie zobaczymy się przez kilka miesięcy. Mam wielką ochotę kazać ci rzucić wszystko i jechać ze mną. Nie robię tego tylko dlatego, że nie chcę się ośmieszyć – wyznał. – Gdybym to zrobił, posłałabyś mnie na drzewo za to, że próbuję tobą rządzić. – Błąd. Gdybyś kazał mi jechać z tobą, zrobiłabym to – westchnęła ciężko. –
Pojechałabym z tobą i nienawidziłabym się za to, że złamałam własne zasady. To nie jest wybór między tobą a pracą. To wybór między odpowiedzialnością a szaleństwem. – Na jedno wychodzi – mruknął. – Wcale nie. Ciężko pracowałam na to, co mam. Tak ciężko, że o mały włos nie umarłam. Nie mogę tego po prostu komuś przekazać i tyle. Wtedy wszystkie moje poświęcenia okazałyby się nic niewarte. Nie rozstajemy się na zawsze. Pozamykam tu swoje sprawy i przyjadę do ciebie tak szybko, jak się da. – Nie wiem, czy powinnaś burzyć wszystkie mosty. Jeżeli nam nie wyjdzie, przynajmniej będziesz miała do czego wrócić. – Wiem, że myślisz, że gdy zobaczę cię w twoim naturalnym środowisku, ucieknę z krzykiem. – Nie powiem, przeszło mi to przez myśl. – I nic na to nie poradzę. Myśl sobie, co tam chcesz. Ja mam inne zdanie na ten temat. Wiem, że jesteś dobrym człowiekiem. Wiem, że cię kocham i że ty mnie kochasz. Reszta to nieistotne szczegóły. – Jedną z rzeczy, które cenię w tobie najbardziej, jest rozsądek – powiedział. – Zdaje się, że nigdy nie podejmujesz decyzji bez zastanowienia. Zawsze wiesz, co robisz, czego chcesz i do czego zmierzasz. Ja chyba jestem twoim jedynym odchyłem w życiu. – Nie wiem, skąd ci się to wzięło. Przez pewien czas rzeczywiście byłam bardzo skoncentrowana na celach, które sobie postawiłam. Osiągałam sukcesy zawodowe i wiedziałam, że ciężką pracą mogę zdobyć wszystko, co zechcę. Jednak przez ostatni rok byłam bardzo zagubiona. Moje życie dusiło mnie każdego dnia. Kompletnie nie wiedziałam, czego pragnę. – Wiedziałaś. W środku zawsze wiedziałaś, tylko bałaś się do tego przyznać. – Pogładził czule jej włosy i westchnął. – Byłaś samotna i nie chciałaś się do tego przyznać, bo to w pewnym sensie oznaczałoby dla ciebie porażkę, a wydaje mi się, że zdążyłaś już przywyknąć do wygrywania. Są ludzie, którym do szczęścia wystarcza praca, ale ty nie jesteś taka. Potrzebujesz przyjaciół i rodziny. Dojrzałaś już do tego, by związać się z kimś na poważnie, a ja miałem to niebywałe szczęście stanąć na twojej drodze w odpowiednim momencie. Myślę, że oboje znaleźliśmy się na rozdrożu – powiedział. – Oddawaliśmy się swoim zajęciom z prawdziwą pasją, a teraz coś się zmieniło i zastanawiamy się, co dalej. – Tak – przyznała. – Wydaje mi się, że spotkałam cię w samą porę. – Ujęła jego dłoń i ścisnęła lekko. – Gdybym cię nie poznała, nie miałabym odwagi niczego zmienić. – Żartujesz? – żachnął się. – Jesteś jedną z najodważniejszych osób, jakie znam. Osiągnęłaś tak wiele zupełnie sama. – Wpadłam w utarty schemat. Kiedy już zaczniesz to robić, trudno wydostać
się z tego kręgu. – Rozumiem. – Pokiwał głową. – Ja też myślę, że spotkałem cię w samą porę. Sprawiasz, że mój umysł jest czysty. Porządkujesz ten chaos i dajesz mi błogi spokój, którego zawsze potrzebowałem. Po śmierci Craiga nie wiedziałem, jak dalej potoczy się moje życie. Czy będę nadal grał, a jeżeli tak, to z kim? Czy wrócę do Stanów, czy zostanę w Polsce? – Teraz już wiesz? – Tak. – To czego słuchamy? – zapytała, zataczając w powietrzu krąg słuchawką iPhone’a. – Pantery, oczywiście – odparł. Oczywiście. Włożyła słuchawkę do ucha i usłyszała gitarową solówkę Dimebaga Darrella w The Sleep.
ROZDZIAŁ 20 Następnego dnia przez ich dom przewinęła się masa ludzi. Wszyscy przychodzili pożegnać się z Jankiem i Jakiem. Karolina zdziwiła się, że zazwyczaj milczący i wycofany Jake tak szybko zyskał przychylność zupełnie obcych ludzi. Sama ledwie zdążyła go poznać. Wiedziała jednak, że potrafi słuchać i skłonić ludzi do mówienia za pomocą jednego, przepełnionego zrozumieniem spojrzenia. Może właśnie dlatego pisał tak emocjonalne i poruszające teksty. Inspirację do nich musiał czerpać nie tylko z własnego życia, ale też z doświadczeń, z których zwierzali mu się inni ludzie. Pierwsza pojawiła się mama Karoliny. Wpadła tuż po dziewiątej rano, gdy cała trójka była jeszcze ledwo żywa. Poza tym, że Krystyna życzyła obu mężczyznom bezpiecznej podróży, nie powstrzymała się również przed typowym przemówieniem troskliwej matki. – Zdążyłeś się już pewnie zorientować, jak bardzo cię lubię – zwróciła się do Janka. Przyjął tę informację z szerokim uśmiechem. Cokolwiek ludzie gadają, przychylność teściowej to dobra rzecz, pomyślał. – Lubię cię bardziej niż jakiegokolwiek innego mężczyznę, z którym spotykała się moja córka. Jej ojciec też by cię polubił, choć nie podobałyby mu się twoje tatuaże, twój zawód i to, że mieszkasz na drugiej półkuli. – Czyli wszystko – podsumował, nie przestając się uśmiechać. – Nie, tylko nieistotne szczegóły. Jednak mimo całej mojej sympatii do ciebie, jeżeli przyjdzie ci do głowy zerwać kontakt z moją córką, to bardzo tego pożałujesz. Jeżeli wyleje przez ciebie choć jedną łzę, sprawię, że ty będziesz płakał do końca swoich dni. Znajdę cię i przetrzepię ci skórę – oświadczyła z pełną powagą. – Naprawdę, wytropię cię w najdalszym zakątku świata. Gdy uścisnęła go mocno na pożegnanie, poczuł, jak jej łzy przesiąkają przez jego koszulkę na ramieniu. Wiedział już, po kim Karolina była taka lojalna. I mściwa. Następna była Ewa. Wstąpiła do nich razem z dziećmi. Ignaś i Marcelinka pokochali nowego wujka i nie mogli odżałować, że wyjeżdża. Wymogli na nim obietnicę, że co miesiąc będzie wysyłał im kolorowe widokówki, a w następne wakacje znów się zobaczą. Gdy małe rączki dzieci obejmowały go za szyję, zrozumiał, że też będzie za nimi tęsknił, i to bardziej, niż można by się spodziewać. Lubił odpowiadać na ich niezliczone pytania i śmiać się wspólnie z kreskówek. W tej chwili po raz pierwszy pomyślał, że chciałby kiedyś mieć własne dzieci. Około pierwszej wpadła Lena. Okazało się, że czas spędzony poza domem Jake poświęcił na zawieranie przyjaźni nie tylko z Gośką, ale też z nią. Przez dobre pół godziny psioczyła, jak to nudno będzie, gdy wyjadą. Potem, gdy Karolina do
nich dołączy, świat całkiem zejdzie na psy. Na koniec swojego wywodu stwierdziła, że wybaczy Jankowi odebranie sobie najlepszej przyjaciółki pod warunkiem, że raz na jakiś czas zaprosi ją do siebie, żeby mogła powygrzewać się w gorącym kalifornijskim słońcu. Nie miałaby nic przeciwko, gdyby na ten okres zapewnił jej towarzystwo jakiegoś przystojnego rockmana. Najlepiej za każdym razem innego, żeby nie wiało nudą. Przed wyjściem zamieniła jeszcze kilka słów z Jakiem. Karolina nie słyszała, o czym rozmawiali, ale wyglądało na to, że naprawdę się zaprzyjaźnili. Na koniec uściskała go równie mocno, jak Janka. Andrzej też znalazł chwilę, by się pożegnać. Tym razem Janek przywitał go bez swojej udawanej niechęci. Podziękował mu za wszystko, co zrobił dla Karoliny. Zapewnił, że ma u niego dług wdzięczności. – Uratowałeś miłość mojego życia – powiedział. – To trochę tak, jakbyś uratował mnie. Zawsze będę ci za to wdzięczny, stary. Późnym popołudniem wpadła Tosia. Przytulała brata niezliczoną ilość razy, popłakując przy tym. – Nie mogę uwierzyć, że znów wyjeżdżasz – westchnęła ciężko, ocierając łzy. – Znów znikniesz i będę musiała zostawić ci dziesięć wiadomości głosowych, żebyś choć raz do mnie oddzwonił. Lubiłam mieć cię na swojej kanapie. To fajnie, że już się wygrzebałeś z dołka, ale będę za tobą tęskniła. I znów zarzuciła mu ramiona na szyję i zaczęła szlochać w rękaw jego podkoszulka. Gośka natomiast spędziła u nich cały dzień. Przyjechała zaraz po wyjściu Krystyny i została aż do wieczora. Większość czasu spędziła z Jakiem. Przerywali swoje ożywione dyskusje, tylko gdy do domu przychodzili ludzie, chcący się pożegnać. Byli tak bardzo pochłonięci sobą, że Karolina czuła się skrępowana, przebywając w ich towarzystwie. Ignorowali ją, Janka i Kubę. Po minie chłopaka widać było, że nie sprawia mu przyjemności bycie piątym kołem u wozu. Nawet gdyby chciał włączyć się w rozmowę, nie miał nic mądrego do powiedzenia na temat ekspresjonizmu abstrakcyjnego. W końcu zostawili ich samych. Kuba zaszył się w swoim pokoju, a Karolina i Janek poszli do kuchni zająć się kolacją. – Masz pamiętać o regularnych posiłkach i odpoczynku – powiedział Janek. Kroił warzywa na sałatkę. Karolina siedziała na stołku i przyglądała się jego wprawnym ruchom. Ograniczała się do obserwacji, bo nie chciała mu przeszkadzać. – Musisz porządnie się wysypiać. I nie zapomnij, że za dwa tygodnie masz wizytę kontrolną u kardiologa. Zapisałem to w twoim terminarzu. Powinna się zdenerwować, że bazgrał w jej osobistym terminarzu? Może, ale nie miała na to ochoty. – Będę pamiętała.
– Nie wkurzaj się, jeżeli moja siostra stanie się namolna. Prosiłem ją, żeby miała na ciebie oko. – Rozumiem. Zorganizowałeś mi cały tabun nianiek. – Po prostu się o ciebie troszczę. – I dlatego każdemu, kto tu dziś był, kazałeś mnie pilnować. – Nie pilnować – jęknął, poirytowany. – Zostajesz tu, żeby pracować, a wszyscy dobrze wiemy, że czasem potrafisz się zapomnieć. Zwyczajnie potrzebujesz kogoś, kto będzie czuwał nad tym, żebyś zachowywała równowagę. – Równowagę… – powtórzyła. Janek nie odpowiedział. Wrzucił warzywa do miski i zamieszał. Temat skończony. Świetnie, pomyślała. Przejdźmy teraz do moich postulatów. – Będziesz dzwonił codziennie. – Tak. I pamiętaj, że gdybyś chciała pogadać, nie zwracaj uwagi na różnicę czasu. – Nie będę do ciebie dzwoniła o trzeciej nad ranem z byle powodu. – Będziemy pracować nad nową płytą. W studiu zazwyczaj tracimy poczucie czasu i siedzimy tam do rana. Nie wiem, jak będzie teraz… z tym dzieciakiem. – Nazywanie go dzieciakiem jest wyrazem lekceważenia – upomniała go. – Może. – Nigdy nie zastąpi Craiga. Craig to Craig, a Mason to Mason. Może wcale nie będziecie z nim grali. Może znajdziecie kogoś innego. To, że pozostali go wybrali, nie znaczy, że tobie też przypadnie do gustu. Powinni liczyć się z twoim zdaniem. – Jeżeli Gabe mówi, że dzieciak jest dobry, to znaczy, że jest. – Więc daj mu szansę. Po prostu spróbuj spojrzeć na niego jak na nowego perkusistę. – Tylko że za każdym razem, kiedy, stojąc na scenie, spojrzę za siebie, w miejscu Craiga będę widział jego. Dorzucił do sałatki więcej pomidorów i otworzył szufladę z przyprawami. – Jak bardzo będę gruboskórna i nieczuła, jeżeli powiem, że to minie? – Wcale – westchnął ciężko. – Z czasem się do niego przyzwyczaję. Wiem o tym. – Ale nigdy nie zapomnisz o Craigu. Podeszła do niego i przytuliła się do jego pleców. Jedną dłoń położył na jej dłoni. Drugą wciąż przyprawiał sałatkę. Gdy skończył, odwrócił się do niej i objął mocno. Karolina poczuła, że jej żebra zaczynają protestować przeciwko jego sile, ale było jej zbyt przyjemnie, żeby się tym przejmować. – Boże, już za tobą tęsknię – wyszeptał tuż przy jej uchu. – To tylko sześć miesięcy. – Aż sześć miesięcy. Chyba umrę – jęknął.
– Dasz sobie radę, twardzielu. – Odsunęła się od niego odrobinę, żeby spojrzeć mu w twarz. – Nie jestem tego pewien. Wspięła się na palce i musnęła wargami jego usta. Przez chwilę całowali się delikatnie, powoli, z czułością. Janek przeciągnął dłonią po jej długich włosach, w dół pleców i zatrzymał się tuż nad pośladkami. Karolina westchnęła, nie odrywając swoich ust od jego. Zaczęła całować go zachłanniej, a on nie pozostawał bierny. Gdy pocałunek się skończył, stali jeszcze chwilę objęci przy kuchence. Karolina przytuliła policzek do jego klatki piersiowej, a on delikatnie gładził jej włosy. Nie mogła sobie wyobrazić, że nie dotknie go przez pół roku. Nagle usłyszeli dochodzący z salonu perlisty śmiech Gośki. Karolina wsłuchiwała się w niego z niedowierzaniem. Znały się niemal od zawsze i nauczyła się bezbłędnie odczytywać jej śmiech. Tego rodzaju nie słyszała od bardzo dawna. Sama już nie była pewna, czy prawidłowo przypisywała mu znaczenie. Wyplątała się z objęć Janka. Dopiero teraz spostrzegła, jak kurczowo ją trzymał. Zajrzała do pokoju i zobaczyła Gośkę i Jake’a pochylonych ku sobie i pogrążonych w ożywionej dyskusji. Ten widok wprawił ją w zakłopotanie. – Chyba się zaprzyjaźnili – szepnął jej do ucha Janek. Nie zauważyła, że podszedł tak blisko, więc przestraszył ją dźwięk jego głosu tuż przy uchu. Wzdrygnęła się, przykładając dłoń do ust. – O ile dobrze ją znam, wydaje mi się, że ona… – Zawahała się, bo jej własne myśli wydały jej się niedorzeczne. – Flirtuje z nim? – podrzucił Janek. Odwróciła się do niego i spojrzała, zaskoczona, w jego twarz. On też tak odczytał zachowanie Gośki? – Ale on nie pozostaje bierny – dodał. Karolina znów popatrzyła w stronę przyjaciółki i Jake’a. Słuchała ich paplaniny na temat trendów we współczesnym malarstwie i czuła się niemal jak na tureckim kazaniu. Oni jednak zdawali się spijać nawzajem ze swoich ust każde słowo. Karolina dostrzegła rumieniec na twarzy przyjaciółki i wiedziała, że pochlebstwa Jake’a sprawiają jej przyjemność. – Wiem, o czym myślisz – odezwał się Janek. – Czasami tak bywa, że spotykasz kogoś wyjątkowego w nieodpowiednim momencie. – Przecież zaledwie kilka tygodni temu rozpadło się jej małżeństwo. – Nie do końca. Jej małżeństwo nigdy nie było prawdziwe. – A to jest prawdziwe? – zakpiła, wskazując na gruchającą parę w salonie. – Może – mruknął. – Właśnie zrozumiałem, że mają ze sobą wiele wspólnego. Oboje są artystami. Jake nie tylko śpiewa i pisze teksty, ale też robi piękne grafiki. Ma wielki talent, tak jak Gośka. Skończył historię sztuki, więc
o malarstwie wie naprawdę sporo. Oboje mają dobre i naiwne serca. – Jake ma „naiwne serce” – powtórzyła. Zdążyła już stwierdzić, że prawdopodobnie nie jest nałogowym podrywaczem, mimo że ze swoim wyglądem mógłby z powodzeniem nim być. – Jest bardzo łatwowierny i zawsze podąża za głosem serca. Rzadko używa rozumu – zakpił. – Ale to nienormalne. – Wolisz, żeby wypłakiwała oczy za tym palantem? – Przypominam ci, że ten palant do niedawna mienił się twoim najlepszym przyjacielem. – Przyjaźń na odległość wymaga częstego i regularnego kontaktu. Ja i Robert to zaniedbaliśmy i dlatego teraz jesteśmy sobie zupełnie obcy. – Nie boisz się, że Jake będzie dla niej po prostu klinem? – Mówisz, jakbyś w ogóle jej nie znała – zaśmiał się. – Gośka taka nie jest. – W każdym razie to nie jest odpowiedni moment – upierała się Karolina. – Przystopuj go trochę. – Niby jak? Westchnęła poirytowana i sama wkroczyła do akcji. Weszła do salonu i opadła na kanapę obok Jake’a, burząc tym intymny nastrój, rodzący się między nim a Gośką. Janek wszedł za nią i przycupnął na poręczy fotela. Tej nocy Karolina spała nie najlepiej. Tak naprawdę to wcale nie zmrużyła oka. Leżała na boku, zwrócona twarzą do Janka. Wsłuchiwała się w jego głęboki oddech i próbowała dostosować do niego własny. Nic z tego. Gdy już wydawało się, że zaraz zaśnie, jej myśli rozpraszały się i znów była rozbudzona. Obserwowała miarowy ruch jego klatki piersiowej. Oddychał spokojnie. Spał głęboko z lewą ręką podwiniętą pod głową. Jej oczy tak bardzo przywykły do ciemności, że mogła dostrzec niemal każdy szczegół wytatuowanego na jego ręce kwiatowego wzoru. Pomyślała o autorze tatuażu, który w sypialni obok spał zapewne równie głęboko jak Janek. Jutro już ich nie będzie. Znów zostanie w pustym domu i między telefonami i mailami będzie zastanawiała się, czy to wszystko zdarzyło się naprawdę. Czy rzeczywiście straciła głowę dla tego faceta? Czy on jest prawdziwy? Czy wciąż należy do niej? Nie mogąc się powstrzymać, przyłożyła dłoń do jego policzka. Mruknął coś przez sen i odwrócił się na bok, tak że teraz leżał twarzą do niej, ale nadal spał. Zabrała rękę, żeby go nie zbudzić. Po co mieli męczyć się oboje. W końcu wstała. Miała zamiar napić się wody. Gdy zeszła po schodach, dostrzegła w kuchni światło. Podejrzewała, że Kuba znów obudził się w nocy i buszuje po lodówce. Żartował, że na pusty żołądek śnią mu się koszmary.
Zajrzała ostrożnie do środka. Chciała nastraszyć bratanka, ale w kuchni zastała Jake’a. Siedział z książką przy kuchennym stole. Gruby tom miał na oko dobrych sześćset stron. Gdy ją zauważył, zamknął powieść i odłożył na bok. Karolina zdążyła dostrzec tytuł i autora – John Irving The Cider House Rules. – Nie możesz spać? – zapytała. Jakoś trzeba było zacząć rozmowę. – Trudno mi zasnąć w nie swoim łóżku. Zawsze zazdrościłem chłopakom, że potrafią spać w każdym miejscu, o każdej godzinie i w każdych okolicznościach. Ja i Craig cierpimy na permanentną bezsenność poza domem… – zawahał się na chwilę, ściągając brwi – …to znaczy… Karolina poczuła bolesne ukłucie w klatce piersiowej i łzy zbierające się w kącikach oczu. On też nie mógł przyzwyczaić się do mówienia o Craigu w czasie przeszłym. Podeszła do kuchennego blatu i sięgnęła po butelkę wody mineralnej. Napełniła nią szklankę i usiadła naprzeciwko Jake’a. – Wiesz, dręczy mnie pewna sprawa – podjęła temat. Czuła się bardzo niezręcznie, więc nie odrywała wzroku od trzymanej w dłoniach szklanki. – Nie znamy się, ale jesteś dla Janka kimś bliskim i nie chciałabym powiedzieć czegoś, czym mógłbyś poczuć się dotknięty. – Nie jestem taki wrażliwy, jak mu się wydaje – sarknął. Doskonale wyczuł, że rozmawiali o nim, i poczuła się z tego powodu zażenowana. – Chodzi o Gosię – powiedziała. Wyprostował się na krześle i spojrzał na nią z zaciekawieniem. Przyszło jej na myśl, że przybrał postawę czujnego drapieżnika, i nie do końca jej się to spodobało. – Nie wiem, czy wiesz, ale ona przechodzi teraz trudny okres. – Johnny co nieco mi wspominał. Ona zresztą też. – Nie chciałabym, żebyś próbował mącić jej w głowie. – Mącić w głowie? – obruszył się. – Nie ukrywam, że bardzo mi się podoba, ale nie jestem jakimś nieczułym gnojkiem. Wiem, że musi sobie przemyśleć i poukładać parę spraw, i całkowicie to szanuję – zapewnił. – Czyli nie będziesz próbował jej podrywać? – upewniła się. – Absolutnie nie. Jest wspaniałą artystką i poznanie jej to dla mnie wielka przyjemność. Znała Gośkę od kilkunastu lat i czasem zapominała, że inni mogą widzieć w niej kogoś więcej niż tylko lekko zwariowaną, niepoprawną optymistkę. Jake wyraźnie ją podziwiał i stanowiło to dla niego pewnego rodzaju barierę. – Ale to nie znaczy, że nie chciałbym, żeby między nami było coś więcej, niż jest teraz – wyznał. Karolina westchnęła ciężko i upiła duży łyk wody. – Bardzo ją lubię. Jest piękna, mądra i zabawna. Gdyby nie ta historia z jej mężem… To, jak ją potraktował, jest naprawdę podłe. Chciałbym po prostu, żeby była szczęśliwa.
Karolina sięgnęła przez stół po jego dłoń. Uścisnęła ją i uśmiechnęła się do niego. – To przez nią nie możesz spać – odgadła. – Jutro wyjeżdżacie i to wszystko, co się między wami pojawiło, może zniknąć. Spuścił wzrok i utkwił go w drewnianym blacie. Pozwolił jej nadal trzymać swoją dłoń. Właściwie było to całkiem miłe. Do tej pory przyjaźnił się tylko z dwiema kobietami. Jess była przyjaciółką każdego. Ludzie ją kochali, zwierzali się jej, a ona otaczała ich swoją bezinteresowną, szczerą miłością i opieką. Allie trochę go przerażała, ale czuł, że gdyby był w potrzebie, stanęłaby za nim murem. Stanowili rodzinę. Teraz rodzina powiększyła się o Karolinę. Jej wnikliwość i empatia sprawiały, że przyjaźń z nią byłaby naprawdę łatwa. Cieszył się, że Johnny wybrał właśnie ją. – Z jednej strony nie chcę na nią naciskać, ale z drugiej – boję się, że jeżeli tego nie zrobię, to wszystko przepadnie – wyznał. – Trudna sprawa. – Karolina westchnęła ciężko, po czym ścisnęła mocniej jego dłoń. – Myślę jednak, że odrobina nacisku i szczerości nie zaszkodzi – powiedziała. Podniósł wzrok i rzucił jej badawcze spojrzenie. – Zastanawiam się, czy ty i Janek jesteście wyjątkami, czy stereotyp gwiazd rocka jest jedynie mitem. – Uśmiechnęła się przebiegle. – Po pierwsze, nie jesteśmy żadnymi gwiazdami – sprostował. – Po drugie, kapele, które latami prowadzą rockandrollowy tryb życia, do niczego nie dochodzą. To już nie te czasy. Teraz nie wystarczy już robić dużo hałasu i głośno krzyczeć. Granie w zespole i utrzymywanie go na przyzwoitym poziomie to tak naprawdę ciężka praca. Wiesz, jak proces twórczy potrafi wjechać na psychikę? Johnny jest tego najlepszym przykładem. Przekonasz się. Im dłużej nad czymś siedzisz, tym gorsze ci się to wydaje. Grasz ten sam riff setny raz i nie możesz wyobrazić sobie dalszego ciągu. Masz niezły tekst, ale każda linia melodyczna, która przychodzi ci do głowy, jest nijaka i oklepana. W końcu masz wrażenie, że w ogóle się do tego nie nadajesz, i chcesz rzucić to wszystko w cholerę. Przestać robić z siebie błazna, wrócić do normalnego życia. – Więc dlaczego tego nie robisz? – Nawet gdybym próbował, oni by mi na to nie pozwolili – roześmiał się. – Łaziliby za mną, wiercili dziurę w brzuchu i nie dawali żyć, aż poddałbym się. Tak samo jak wtedy, gdy Craig i Johnny usiłowali zwerbować mnie do BC. – Nie chciałeś tego? – Problem w tym, że zawsze chciałem robić tatuaże. Odkąd pamiętam. Patrzyłem z zachwytem na wzory na skórze mojego ojca i te, które tatuował na swoich klientach. Mogłem godzinami przyglądać się, jak pracuje. Nigdy nie chciałem robić niczego innego.
– Miałeś plan. – Tak – zgodził się. – Miałem plan. I wtedy pojawił się ten duet z piekła rodem – dodał z rozbawieniem. – Jaki był Craig? – zapytała. Chciała wiedzieć, jak widział go Jake. Znała już wersję Janka. – Był pewnym siebie, zarozumiałym, apodyktycznym sukinsynem. Dla przyjaciół jednak miał zupełnie inną twarz. Potrafił się poświęcić dla dobra bliskiej osoby. Był lojalny i brutalnie szczery. Kiedy pytałem go o zdanie, mogłem mieć pewność, że mówi to, co naprawdę myśli, a nie to, co chcę usłyszeć. Był bardzo kreatywny jako muzyk. Był prawdziwym geniuszem. Nie miał rodziny, więc my byliśmy jego rodziną, a on był naszą. – Jak dużo Craiga było w Brompton Cocktail? To znaczy… jak duży wpływ miał na to, co robiliście? – Był naszym głównym kompozytorem. Na początku jedynym kompozytorem. Póki nie przekonał się, ile jesteśmy warci, nie dopuszczał nas do głosu. Moje zdanie zaczęło się liczyć dopiero przy nagrywaniu All This Things I Hate, czwartego albumu BC. – Nie denerwowało cię to? – Z początku niezbyt mnie obchodziło komponowanie i pisanie tekstów. Gdzieś z tyłu głowy wciąż błądziła myśl, że Craig się mną znudzi i każe mi spadać – roześmiał się. – Nie wkładałem serca w tę kapelę i prawdę mówiąc, nie zasługiwałem, żeby jakiś mój pomysł znalazł się na płycie. Cały czas myślałem o tatuowaniu. Jednak kiedy skończyliśmy promować Dead Memories, pierwszą płytę, na której byłem oficjalnym wokalistą, coś się zmieniło. Ta trasa nas zbliżyła. O ile wszyscy kochają Johnny’ego, to z Craigiem naprawdę trudno było się zaprzyjaźnić. Zacząłem być dumny, że jestem częścią tej kapeli. Wiedziałem, że Craig prowadzi nas do czegoś wielkiego. Złapałem bakcyla. Nie myślałem już o tatuowaniu. Zacząłem pisać teksty. Na początku szło mi raczej kiepsko, ale dużo pracowałem. Craig był perfekcjonistą. Nie tolerował partactwa, a my przy nim staliśmy się tacy jak on. – Jake zamilkł. Przez chwilę wpatrywał się tylko w ich splecione dłonie. – Przed nami kilka najgorszych miesięcy w życiu – podjął w końcu. – To będzie istne piekło. – Aż tak źle? – Nigdy nie napisaliśmy niczego bez Craiga. W poprzedni album wszyscy włożyliśmy tyle samo pracy, ale to on wyznaczał nam kierunek. Materiał na nową płytę nie jest domknięty. Craig zostawił rozgrzebane partie. W dodatku wydawca się piekli. Będą nas poganiać. Nie wiem, jak sobie poradzimy z tą presją, wiesz? Allie bardzo na nas liczy. Ludzie na nas liczą. Niektórzy chcą, żebyśmy grali dalej. Żebyśmy się nie poddawali. Wierzą w nas, nawet jeżeli my w siebie nie wierzymy. Inni będą mówić, że Mason nie dorasta Craigowi do pięt i że po jego śmierci
powinniśmy rozwiązać Brompton Cocktail. Że kontynuując ten projekt bez niego, bezcześcimy jego pamięć. Wiem, że Johnny jest tak samo przerażony jak ja. I tak samo jak ja nie chce o tym mówić na głos. – Czasem tak jest łatwiej – mruknęła. Rozumiała go doskonale, choć chciała, żeby podzielił się z nią wszystkimi swoimi lękami. – A dlaczego ty nie możesz spać? – zapytał. – Z tego samego powodu, co ty. Boję się, że czar pryśnie. Zdziwiła się, że to powiedziała. Wcześniej przed nikim się nie zdradziła. Udawała, że jest silna i że półroczna rozłąka nie wzbudza w niej lęku. Sześć miesięcy to jednak szmat czasu i nikt nie mógł jej zagwarantować, że po tak długiej przerwie zaczną z Jankiem wspólne życie w Stanach dokładnie w momencie, w którym przerwali je w Polsce. Czuła, że może zaufać Jake’owi. Miał dobre, szczere oczy, wiedziała, że nie jest zdolny do czynienia zła. Pierwszy raz miała takie wrażenie, patrząc na drugiego człowieka. Przypomniała sobie, jak Janek powiedział, że Jake ma naiwne serce. Wszystko podpowiadało jej, że to prawda. – Dlaczego więc mówisz wszystkim, że jest inaczej? – Bo tak musi być. Musicie skończyć tę płytę. Zrobić kolejny krok dla tych wszystkich ludzi, którzy na to czekają, dla spokoju Allie, po to, żeby Craig mógł być z was dumny. – Na kolejne wspomnienie przyjaciela w oczach Jake’a pojawiły się łzy. – Przede wszystkim jednak musicie zrobić to dla siebie, by znów zacząć żyć. Nie jestem artystką, ale czuję, że tylko muzyka może uleczyć wasze dusze. Przez ostatnich kilka miesięcy słuchałam o tym, jak Janek tęskni za Craigiem. Teraz patrzę na ciebie i widzę w twoich oczach ten sam ból. Nie znałam go, ale wiem na pewno, że był wielkim człowiekiem, skoro tak bardzo wam go brakuje. – Myślę, że sam nie ująłbym tego lepiej – powiedział. – I jesteś gotowa poświęcić własne szczęście, żebyśmy skończyli ten album? – Dla Janka jestem gotowa na to i na o wiele więcej. Pocieszam się myślą, że to tylko kilka miesięcy. Mamy przed sobą jeszcze całe życie. – Całe życie przepełnione rock and rollem. Wiesz w ogóle, w co się pakujesz? – Sam powiedziałeś, że to tylko mit – przypomniała mu. – Zresztą Janek dokładnie wyłożył mi ten temat – oświadczyła z powagą. – Czuję się naprawdę przygotowana. – To dobrze – zaśmiał się. – Będę go pilnował dla ciebie. Żeby nie chodził na boki… za bardzo – dodał po chwili, uśmiechając się figlarnie. – Świetnie, że wychodzisz z inicjatywą, bo właśnie miałam cię o to poprosić. Janek wstał wcześnie rano. Jake i Karolina nie położyli się wcale. Pakowanie zabrało mężczyznom zaledwie pół godziny. Nie mieli wielu rzeczy. Tuż po ósmej zjawiła się Gośka. Chciała razem z Karoliną odwieźć ich na lotnisko. Droga zajęła im ponad trzy godziny. Większość tego czasu spędzili
w milczeniu. Na początku Gośka próbowała wciągnąć przyjaciół w rozmowę, ale na próżno. W końcu zaprzestała bezsensownej paplaniny i zadowoliła się słuchaniem muzyki. Gdy Karolina znalazła wreszcie wolne miejsce do zaparkowania i wyłączyła silnik, do gardła podeszła jej ogromna gula, uniemożliwiająca swobodne oddychanie. To już, pomyślała. Zaraz będzie po wszystkim. – Pożegnajmy się tutaj – zaproponował Janek, gdy wysiedli. – Nie potrzebujemy, żeby ktoś wścibski zrobił nam zdjęcie i wrzucił do sieci. Jake pokiwał głową i wbił wzrok w ziemię. Gośka, widząc, że nie ma zamiaru się ruszyć, podeszła do niego. Podniósł na nią oczy, ale wciąż milczał. Jak zwykle był taktowny i nieco nieśmiały, lecz miała już dość. Nie mieli już czasu na małe kroczki. Za chwilę ten facet odleci na inny kontynent, pomyślała. – Spotkanie ciebie było najbardziej ekscytującą rzeczą, jaka przytrafiła mi się od bardzo długiego czasu – powiedziała. Otworzył usta, ale zamknął je, nie wypowiadając ani jednego słowa. Zamiast tego westchnął tylko i znów wbił wzrok w ziemię. Poirytowana Gośka zarzuciła mu ręce na szyję, i nie miał już wyjścia, musiał ją objąć. Zapach jej perfum kompletnie go oszołomił. Nie mógł dłużej walczyć. – Wiem, że twój rozwód to świeża sprawa – odezwał się w końcu – i powinienem dać ci czas, ale nie potrafię. Nie mogę nie skorzystać na głupocie twojego męża. Odsunął ją od siebie, ale tylko odrobinę – tak by móc patrzeć w jej piękne niebieskie oczy. Były jak ocean. Głębokie, czyste, nieujarzmione. – Ależ ja nie mam nic przeciwko temu. Korzystaj na jego głupocie do woli. Przywarła do jego warg tak mocno, że na chwilę straciła oddech. Wczepiła się palcami w jego niesforne kręcone włosy, żeby nie uciekł. On jednak nie miał takiego zamiaru. Wręcz przeciwnie. Nie wyobrażał sobie siły, która w tym momencie mogłaby ich rozdzielić. Janek obszedł samochód i stanął naprzeciwko Karoliny. Zbierało jej się na płacz, ale zrobiła wszystko, żeby się opanować. Miała ochotę krzyczeć na całe gardło, żeby nie jechał. Chciała kazać mu zostać. Jakiś złośliwy głosik w środku przekonywał ją, że widzą się po raz ostatni. Że kiedy Janek wróci do swojego życia, zapomni o tych kilku spędzonych z nią miesiącach. Że nie pasowali do siebie. Nie mieli ze sobą nic wspólnego. Był promyczkiem nadziei w jej jałowym życiu. Bała się, że zgaśnie i znów pogrąży się w ciemnościach. Objął ją mocno i przytulił. – Dbaj o siebie – poprosił. – Pamiętaj, że masz o siebie dbać.
– Dobrze – odparła. – I dzwoń najczęściej, jak się da. Ja też będę dzwonił – zapewnił. – Po co ja tam w ogóle jadę? – Żeby znów być tym, kim jesteś – powiedziała z przekonaniem. Chęć rozpłakania się bezpowrotnie minęła. – Wracaj do domu i daj z siebie wszystko. – Teraz ty jesteś moim domem. – Oparł swoje czoło o jej i westchnął. – Kocham cię. – I ja cię kocham. Znów przyciągnął ją do siebie i trzymał tak mocno, że prawie bolało. Nie wiedziała jednak, czy było to ból ciała, czy duszy. Po chwili zwolnił nieco uścisk, ale wciąż jej nie puszczał. Stali tak objęci i wsłuchiwali się w bicie swoich serc.
EPILOG Słońce powoli układało się do snu. Miało pracowity dzień. Od świtu grzało bezlitośnie, dlatego Karolina z ulgą przywitała delikatny, chłodny wiaterek, wiejący od oceanu. Jej lekko opuchnięte stopy grzęzły we wciąż jeszcze ciepłym piasku. Żeby móc w miarę sprawnie poruszać się do przodu, musiała oprzeć się na ramieniu ukochanego. – Co ci tak wesoło? – zapytał. Rzeczywiście, od dłuższego czasu uśmiech nie schodził jej z twarzy. – Jestem szczęśliwa, więc mi wesoło – wyznała szczerze. – Nie czujesz się zmęczona? – zapytał, odruchowo kładąc dłoń na jej wielkim brzuchu. – Ani trochę – zapewniła, nie przestając się uśmiechać. – To był intensywny dzień. – Tak. Gdy obudziła się rano, w łóżku była sama. Zaniepokoiło ją to, bo Janek nie należał do rannych ptaszków. W dodatku poprzedniego dnia wrócił do domu bardzo późno. Przed zbliżającą się wielkimi krokami kolejną częścią trasy koncertowej mnóstwo czasu spędzał na próbach z zespołem. Zajrzała do najbardziej oczywistych miejsc: kuchni i jego sanktuarium – pokoju, w którym trzymał płyty, instrumenty i sprzęt. Nie było go tam. Idąc za niepokojącymi odgłosami stukania, znalazła Janka w pokoju, który wstępnie przeznaczyli na sypialnię dla dziecka. Siedział na podłodze i klnąc siarczyście pod nosem, usiłował dopasować do siebie elementy drewnianego łóżeczka ze szczebelkami. Ten widok, w połączeniu z szalejącymi w niej hormonami, sprawił, że rozczuliła się i zaczęła płakać. Swoim chlipaniem zwróciła na siebie jego uwagę. Natychmiast zerwał się na równe nogi i podbiegł do niej, zaniepokojony. – Co się dzieje? – zapytał, lecz nie doczekał się odpowiedzi. Zamiast tego Karolina wtuliła zapłakaną twarz w jego koszulkę. Nie mógł zrobić nic innego, jak tylko przyciągnąć ją bliżej do siebie i kojąco gładzić jej plecy, aż się uspokoi. – Źle się czujesz? – Nie – chlipnęła. – To przez łóżeczko. – Nie podoba ci się? Mnie też coraz mniej się podoba, bo nie mogę tego cholerstwa złożyć do kupy. Możemy je wymienić, jeżeli chcesz. – Nie w tym rzecz. To raczej przez sam fakt, że składasz łóżeczko dla naszego dziecka. – Wiem, że już dawno powinienem się do tego zabrać – przyznał ze skruchą. – To nie to. – Potrząsnęła głową. Otarła łzy i spojrzała mu w oczy. – Będziemy mieli dziecko – szepnęła. – Małego chłopczyka, który będzie miał twoje
oczy i mój nos albo na odwrót. Teraz to w jego oczach zalśniły łzy. Karolina roześmiała się i starła dwie kropelki spływające po jego policzkach. – Ale z ciebie mazgaj – powiedziała. Złożyła na jego wargach delikatny pocałunek. Chciała tym gestem wyrazić swoją wdzięczność za życie, które jej dał, i za to drugie, które razem stworzyli. Janek przyciągnął ją do siebie na tyle blisko, na ile było to możliwe, i wpił się wygłodniale w jej usta. Karolina oparła się plecami o framugę drzwi i przyjmowała jego pocałunki. Poczuła dreszcze podniecenia, jak zawsze, gdy to robił. Zabawne, ale kiedyś myślała, że to w końcu minie. Janek poczuł ruchy ich syna i przerwał pocałunek. Uśmiechnął się szeroko, kładąc obie dłonie na jej brzuchu. – Myślę, że Craig chciał nam dać do zrozumienia, że powinniśmy przestać, zanim się zgorszy – powiedziała. – Och, jak my potrafimy gorszyć – wyszeptał jej do ucha i pocałował w szyję, wywołując jej chichot. Zdecydowali, że pierwszego syna nazwą Craig. To był pomysł Janka, ale Karolina nie miała nic przeciwko temu. Doskonale wiedziała, ile znaczył dla niego zmarły przyjaciel. Craig Jan Drzewiecki miał przyjść na świat za sześć tygodni i wszyscy wyczekiwali tego momentu z niecierpliwością. Po południu Janek i Karolina pojechali do Gośki i Jake’a. Ich przyjaciele byli parą od prawie roku i właśnie zamieszkali razem w nowym domu Jake’a. Zaczęli się spotykać, gdy Gośka przyjechała do Nowego Jorku promować swoje najnowsze dzieła. Po rozwodzie wpadła w prawdziwy wir pracy. Wyszukane, niebanalne komplementy Jake’a sprawiły, że całkowicie straciła dla niego głowę. Na początku Karolina podchodziła do ich związku sceptycznie. Gośka ewidentnie oszalała na punkcie swojej nowej miłości, a to rzadko kończyło się dobrze. Jake jednak w najmniejszym stopniu nie przypominał Roberta. Był jej oddany w stu procentach. Karolina przyznała w końcu, że nie mógł aż tak dobrze udawać. Gośka oprowadzała wszystkich, opowiadając o pomysłach na aranżację poszczególnych pomieszczeń. Jake za to nie mówił ani słowa. Uśmiechał się tylko, pozwalając jej paplać o kolorach, kształtach i fasonach. On nie przywiązywał wagi do takich szczegółów. Zanim kupił ten dom, przez piętnaście lat mieszkał w małej, zagraconej suterenie naprzeciwko studia i pewnie nie wyniósłby się z niej nigdy, gdyby nie to, że Gośka i jej osobowość nie zmieściłyby się w takiej klitce. Gospodyni ledwo udało się usadzić wszystkich gości przy prostokątnym stole w jadalni. Gośka natychmiast zdecydowała, że muszą wymienić go na
większy. Ten został po poprzednich właścicielach. Jake uśmiechnął się i powiedział tylko: „Jasne”. Jess nie odstępowała Karoliny na krok. Podczas wycieczki po domu trzymała ją pod rękę i zasypywała pytaniami dotyczącymi ciąży, jej własnego samopoczucia i pracy. Karolina do ostatnich dni miała zamiar prowadzić zajęcia ze studentami na UCLA. Dużo czasu upłynęło, zanim zapracowała sobie na szacunek na uczelni. Gdy zaczęła pracę, wszyscy traktowali ją pobłażliwie, jakby była tylko nieszkodliwą dziewczyną gwiazdy rocka. Karolina doskonale pamiętała swoje pierwsze spotkanie z Jess. Wcześniej wiele o niej słyszała od Janka i Jake’a. Zawsze opisywali ją w samych superlatywach. Czasem nawet była odrobinę zazdrosna o tę niesamowitą kobietę. Janek mówił: „Jess jest jak matka, siostra i najlepszy kumpel w jednym”. Karolina nie spodziewała się chyba zobaczyć dziewczyny wyglądającej jak typowa fanka BC – farbowane na platynowy blond włosy z szalonymi, różowymi pasemkami, mocny makijaż, obcisłe ciuchy, ćwieki i tatuaże. Wygląd Jess nieco zbił ją z tropu, ale już po chwili rozmowy przekonała się, że Janek nie mógł jej trafniej opisać. Karolina nigdy jeszcze nie spotkała nikogo tak opiekuńczego, zaradnego, czułego, wyrozumiałego, lojalnego, towarzyskiego i szalonego, jak Jessica Scott. Allie, Gośka i Jake zniknęli w kuchni. Zajęli się przygotowywaniem posiłku, podczas gdy przy stole chłopaki nabijali się z Nate’a. – Dostałeś kosza, zdarza się – powiedział Janek ze słabo udawanym współczuciem. – Powinieneś przyjąć to jak mężczyzna. – Wcale nie dostałem kosza – upierał się gitarzysta. – Właśnie, że tak – odezwał się Tobi. – Nie zapominaj, że byłem przy tym. To zdecydowanie wyglądało na kosza. – I ty przeciwko mnie? – obruszył się jego ojciec. – Za smarkaty jesteś, żeby się na ten temat wypowiadać. – Nie uciszaj go. – Janek stanął w jego obronie. – Niech chłopak powie, co widział. Ostatnio Nate miał lekką obsesję na punkcie kelnerki z pewnej wegetariańskiej knajpy w Venice. Dziewczyna studiowała dziennikarstwo i namówiła go na wywiad do studenckiej gazety. Umówiła się z nim kilka razy, a potem zapomniała o jego istnieniu, ale Nate nie dawał za wygraną. Wciąż zaglądał do tej knajpy, żeby o sobie przypomnieć. Jego determinacja stała się w ostatnich tygodniach głównym tematem żartów. Karolina i Jess były tak zaintrygowane tą tajemniczą studentką, odporną na wdzięki ich przyjaciela casanovy, że któregoś dnia wpadły do tej knajpy na lunch. Przy okazji dokładnie się jej przyjrzały. Oczywiście, z troski o przyjaciela, a nie dlatego, że lubią plotki. Wszyscy obecni przyłączyli się do Janka, doprowadzając Nate’a do szału. Wszyscy, poza chudym chłopakiem, który siedział cicho, obserwując sytuację
swoimi dużymi piwnymi oczami. Co prawda, dwa tygodnie temu skończył dwadzieścia trzy lata, ale dla większości chyba nigdy nie przestanie być „dzieciakiem”. Mason był nieśmiały w stosunku do członków swojego zespołu. Niewiele mówił. Karolina uznała, że na razie wciąż jeszcze bada grunt: na ile może sobie pozwolić. Kiedy zasiadał za zestawem perkusyjnym, zamieniał się jednak w prawdziwą bestię. Potrafił bezbłędnie odegrać partie napisane przez Craiga, jak i tworzyć własne, bez problemu nadążając za szaloną kreatywnością pozostałych. Karolina nie mogła się nadziwić, że te chude ramiona i patykowate nogi mogą zrobić tyle hałasu. Wspólny posiłek trwał ładnych kilka godzin. Był to stały scenariusz, gdy spotykali się w tym gronie. Nawet kiedy tematy zdawały się być wyczerpane, któreś z nich zawsze miało coś jeszcze do dodania. Tym razem towarzystwo było jednak szczególnie rozmowne. – Mamy wam coś do powiedzenia – zakomunikowała Gośka, gdy ze stołu sprzątnięto już talerze po obiedzie. Teraz wszyscy zabierali się do ciasta kawowego, ulubionego deseru Jake’a. Swoim poważnym tonem zwróciła na siebie uwagę zebranych. Nawet Tobi odłożył talerzyk, czekając z niecierpliwością na wypowiedź. Karolina lustrowała przyjaciółkę przenikliwym spojrzeniem. Jej zaróżowione z ekscytacji policzki wzbudziły jej lekki niepokój. Przeniosła więc wzrok na Jake’a. Uśmiechał się tylko, nie odrywając oczu od swojej podekscytowanej dziewczyny. – Jestem w ciąży! – zawołała w końcu. Panowie sprawiali wrażenie niemalże zaskoczonych. Niemalże. Karolina wiedziała, że udają. Wiedziała, że Jake nie wytrzymał i powiedział im wcześniej. Jak długo Janek ukrywał przed nią, że jej najlepsza przyjaciółka spodziewa się dziecka? Allie pocałowała Gośkę w policzek, po czym otoczyła ją ramionami i przez jakiś czas trzymała w objęciach. To był chyba najserdeczniejszy gest w jej wykonaniu. Na co dzień była dość powściągliwa w okazywaniu emocji. – To niemożliwe! – Policzki Jess zaróżowiły się pod warstwą skrupulatnie zrobionego makijażu. – Teraz wszystkie będą zachodzić w ciążę! Czy mam czekać, aż dopadnie mnie menopauza?! – Ostatnie zdanie wypowiadała, zwracając się do swojego narzeczonego. Widząc zakłopotanie na twarzy Gabe’a, wszyscy ryknęli śmiechem. Nawet Mason. – Za chwilę dobiję czterdziestki! – krzyczała Jess. – Ile mam czekać, aż dojrzejesz do roli ojca?! Kiedy w końcu zechcesz mieć dzieci, ja już będę bezużyteczna! Będziesz musiał poszukać sobie jakiejś młodszej… – Jess – jęknął żałośnie Gabe.
– Nie przerywaj mi! Karolina doskonale rozumiała wybuch złości przyjaciółki. Gabe nie należał do mężczyzn, którzy spieszą się z podejmowaniem poważnych życiowych decyzji. Jess była jego dziewczyną od podstawówki, a od kilku lat narzeczoną. W takim tempie rzeczywiście nie doczekają się potomka do emerytury. – Może po prostu Gabe nie wie, jak się do tego zabrać – zasugerował Janek, czym wywołał kolejny wybuch śmiechu u pozostałych panów. Basista za to robił się coraz bardziej czerwony. Oto kolejne wcielenie Janka. Powiedział kiedyś Karolinie, że w obecności przyjaciół jest inny. Sypie świńskimi żartami i przeklina. Nie jest dobrze wychowanym, kulturalnym mężczyzną, za jakiego go miała. Wielokrotnie przekonała się, że miał rację. Kiedy zaczynał dokuczać przyjaciołom, robił to z przyjemnością wypisaną na twarzy. Tę twarz też polubiła. Zobaczyła, jak trudne jest życie pod jednym dachem ze sfrustrowanym artystą. Wciąż jeszcze uczyła się znosić jego humory. Czasem doprowadzał ją do szału, ale ani przez chwilę nie miała wątpliwości, że kocha ją najbardziej na świecie. – Przyjacielu – odezwał się Nate nieco protekcjonalnym tonem. Podszedł do Gabe’a i położył mu rękę na ramieniu, ale kumpel szybko ją strącił. – Może Jake, Johnny i ja powinniśmy dać ci kilka wskazówek. – Dziecioroby – mruknęła Karolina. Nate spojrzał na nią i poruszył sugestywnie brwiami, za co oberwał serwetką. – Przestańcie – warknęła Jess. – To nie jest temat do żartów. Wstała od stołu i podeszła do Gośki i Jake’a, żeby im pogratulować. Zrobiła to z typowym dla siebie entuzjazmem i nikt nie miał wątpliwości, że szczerze się cieszy ich szczęściem. Potem znów zajęła swoje miejsce. Gabe nie został zaszczycony nawet jednym pogardliwym spojrzeniem. Skrzyżowała ręce na piersiach i wpatrywała się, nadąsana, w kawałek ciasta na swoim talerzyku. Po chwili ktoś znów podrzucił jakiś temat i rozpoczęła się kolejna dyskusja. Karolina widziała, jak Gabe pochyla się ku ukochanej i szepcze jej coś do ucha. Jess wyprostowała się i spojrzała na niego. Dotknął jej ramienia i nieznacznie się rozpogodziła. Nie odpuściła mu jednak, pomyślała Karolina. Przynajmniej nie do końca. Po powrocie do domu Janek i Karolina udali się na krótki spacer po plaży. Kazik, pomimo całego popołudnia spędzonego na zabawie z Tobim, biegał tuż przy brzegu, to goniąc fale, to uciekając przed nimi. Podobało mu się w Kalifornii. Karolinie też, choć bywały dni, gdy rozpaczliwie tęskniła za swoim starym domem na przedmieściach. – Ściska mnie w dołku na samą myśl, że wyjeżdżam za dwa tygodnie – powiedział.
– Znowu zaczynasz? – jęknęła w odpowiedzi. – Źle się czuję, że zostawiam cię samą. – Przypominam ci, że już zdarzało ci się wyjeżdżać i jakoś to przeżyliśmy. – Tak, ale to inna sytuacja. – Wiem, ale nic nam nie będzie. W przyszłym tygodniu przyjeżdża twoja siostra, potem moja mama i twoja mama, i Lena. Nie ma co. Świetny żłobek mi zorganizowałeś – sarknęła. – Nie mogę sobie darować, że przegapię narodziny naszego syna. – Musisz jechać. Rozmawialiśmy o tym jakiś milion razy. Craig nie będzie miał ci tego za złe, bo niczego nie zapamięta. – Ale ja będę pamiętał. I ty też. – Myślisz, że za dwadzieścia lat ci to wypomnę? Dla mnie to nawet na rękę, że nie będzie cię w pobliżu. Nie potrzebuję, żebyś oglądał mnie spoconą i wyczerpaną i żebyś słuchał moich wrzasków. – A może rozważysz jeszcze raz tę cesarkę? – Na samą myśl o bólu, jakiego doświadczy Karolina, wydając ich syna na świat, przebiegł go nieprzyjemny dreszcz. – Od początków ludzkości kobiety rodzą w ten sam sposób i nie widzę powodu, żebym ja miała zrobić to inaczej. Ale nie jestem naiwna. Od samych drzwi szpitala będę żądała najwyższej dawki znieczulenia, jaką mogą mi zaaplikować, jednocześnie nie pozbawiając mnie przytomności. Poza tym kardiolog przez cały czas będzie obok i nie dopuści do tego, by coś poszło nie tak. Wierzył, że tak właśnie będzie. Przez ostatnie miesiące przekonał się, że ta kobieta naprawdę potrafi krzyczeć, dyrygować ludźmi i stawiać na swoim. Przyciągnął ją do siebie bliżej i pocałował w czubek głowy. – Jak długo wiedziałeś o ciąży Gośki? – Jej pytanie zbiło go z tropu. Nie zdawał sobie sprawy, że zauważyła jego udawane zaskoczenie. – Od wczoraj. Po próbie strzeliliśmy kilka piw i Jake się wygadał. Zastrzegł jednak, że jeżeli puścimy farbę, zanim ona to oficjalnie ogłosi, to jaja nam pourywa. – Więc to zupełnie zrozumiałe, dlaczego nic mi nie powiedziałeś. – Pokiwała głową ze zrozumieniem. – Silna motywacja. Roześmiał się. – Szkoda, że nie znamy dokładnego momentu poczęcia Craiga. To w sumie tak samo ważne jak jego narodziny. – Ależ znamy dokładny moment. – Uśmiechnęła się z satysfakcją. – Pamiętasz swoje urodziny? Urządziliśmy ci imprezę niespodziankę u Jess i Gabe’a. Trochę się wstawiliśmy, ale po powrocie do domu stwierdziłeś, że potrzebujesz jeszcze jednego drinka. – Oczywiście, że pamiętam. Graliśmy w rozbieranego pokera, a potem… –
Urwał nagle. – Ojej. – Tak – potwierdziła, wciąż nie przestając się śmiać. – Nie mogę w to uwierzyć. To jeszcze lepszy prezent niż impreza niespodzianka. – To trochę egoistyczne myśleć o naszym wspólnym dziecku jak o twoim prezencie urodzinowym. – Pewnie tak, ale musisz z tym żyć. – Pod warunkiem, że się w końcu ze mną ożenisz – powiedziała niby od niechcenia. – No, nie wiem. Sięgnął do tylnej kieszeni dżinsów i wyjął z niej pomiętą kartkę. Zaintrygowana Karolina uważnie przyglądała się, jak Janek rozwija papier. Zdziwiła się, gdy zauważyła na niej blade logo Budimaksu. – Nie widzę tu nic na temat małżeństwa – powiedział, pokazując listę marzeń, które kazał jej spisać blisko dwa lata temu. Dostrzegła krzyżyki przy niektórych pozycjach. Janek odznaczył to, co już zrobiła lub zrobili wspólnie. – Masz długopis? – zapytała.
W samą porę Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-8083-188-9 © Katarzyna Busłowska i Wydawnictwo Novae Res 2016 Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res. REDAKCJA: Katarzyna Kusojć KOREKTA: Bartłomiej Kuczkowski OKŁADKA: Wiola Pierzgalska KONWERSJA DO EPUB/MOBI: InkPad.pl NOVAE RES – WYDAWNICTWO INNOWACYJNE al. Zwycięstwa 96/98, 81-451 Gdynia tel.: 58 698 21 61, e-mail:
[email protected], http://novaeres.pl Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl. Wydawnictwo Novae Res jest partnerem Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni.