„LONDON SHADOWS” J.L. WEAVER tłum. AmadeusCat
tłumaczenie: AmadeusCat korekta: KlaudiaRyan DD_TranslateTeam
2
Rozdz...
12 downloads
15 Views
554KB Size
„LONDON SHADOWS” J.L. WEAVER tłum. AmadeusCat
tłumaczenie: AmadeusCat korekta: KlaudiaRyan DD_TranslateTeam
2
Rozdział 1 Wrzesień, 1872 Piekarnia Browna, Wschodni Londyn Alfred Westman oglądał świeże chleby i słodkie bułki w świetle lampy, czekając aż żona piekarza skończy obsługiwać klienta. – Bądź ostrożna, młoda damo – zwróciła się do dziewczynki przed ladą, podając jej resztę. Westman zgadywał, że miała nie więcej niż jedenaście lub dwanaście lat. Stał, odwrócony od nich plecami przeglądając ofertę ciast, ale trudno było nie usłyszeć o czym rozmawiają. – Dobrze, pani Brown – odparła dziewczynka. – Na zewnątrz nie jest bezpiecznie, zwłaszcza nocami. – Wiem, potwór Śliski Klem. Będę ostrożna. Śliski Klem? Potwór? Westman podniósł wzrok na wspomnienie czegoś paranormalnego. – Mówią, że oczy jarzą mu się na pomarańczowo, ma skrzydła jak nietoperz i zieje ogniem – kontynuowała pani Brown. – Te biedne dziewczyny, które zaatakował. Zniknęły i nigdy więcej o nich nie słyszano. W tym momencie, zza lady wyjrzał ciekawski chłopiec – najprawdopodobniej należący do pani Brown – którego nos wycelowany był tuż nad koszem eklerków. Spojrzał w górę, na Westmana, a ten odwzajemnił wzrok. Mężczyzna odsunął się nieco i wrócił do oglądania ciast. Przyszedł tu tylko po pudding śliwkowy, a skończył na podsłuchiwaniu relacji świadka o kryminaliście, Śliskim Klemie; demonie który, jak głoszą plotki, od przeszło trzech miesięcy terroryzował miasto. 3
Westman poczuł coś za sobą i zauważył, że wścibski chłopiec znalazł się nagle za nim i odchyla poły jego płaszcza. Dzieciak wyglądał na przestraszonego tym, co tam znalazł, a przestraszył się jeszcze bardziej, gdy spotkał spojrzenie Westmana. Ten chwycił rękę małego kieszonkowca, gdy zawisła tuż nad tajemniczym urządzeniu przy pasku. W zawodzie Westmana ostry kołek i krucyfiks były jedynie ułamkiem całego arsenału. Rzadko wychodził bez nich z domu. Palec przyłożony do ust ostrzegł dzieciaka, by nie zdradził swojego odkrycia. Mrugając, chłopak pokiwał głową i uciekł za ladę z przerażeniem w oczach. – W czym mogę pomóc, sir? – zapytała pani Brown, wycierając zabrudzone mąką dłonie o fartuch. Został jedynym klientem w sklepie. – Poproszę pudding śliwkowy – odpowiedział. – I wszystko co pani wie o Śliskim Klemie. ~ Kilka chwil później, Westman wyszedł na ciemną ulicę z puddingiem śliwkowym zawiniętym w brązowy papier i obwiązany sznurkiem. Przed sklepem czekał na niego powóz, gdzie znalazł służącego Blinksa, odpoczywającego w pozycji półleżącej na siedzeniu woźnicy. Spod zasuniętego na twarz kapelusza dobiegały ciche chrapania. Noc była jeszcze młoda, więc zagwizdał cicho na siedzącego przy służącym psa. – Chodź, Jack. Mamy sprawę do rozwiązania. Delikatnie huśtając pakunkiem w ręku, Westman skręcił w lewo, w kierunku złowieszczo wyglądającej uliczki. Jeśli żona piekarza była wiarygodna, było to ulubione miejsce demona; cicha, mała alejka; ciemna i mglista. Rzeczywiście, z niezapalonymi lampami i czarnymi jak noc zakamarkami, miejsce idealnie nadawało się do niedozwolonych działalności, jak rabunki, porwania czy morderstwa. Poza echem dźwięku własnych butów oraz pazurów Jacka, Westman usłyszał przed nimi 4
trzecią parę kroków. Jak podejrzewał, nie trwało długo zanim figura dziewczynki, niosącej koszyk, wyłoniła się na tle oświetlonej High Street. Dziewczynki z piekarni. Z demonem na wolności i trzema zaginionymi kobietami, bezpieczeństwo dziewczynki było dodatkowym zmartwieniem dla Westmana, którego nie potrzebował. Na szczęście na dźwięk jego kroków, obejrzała się za siebie i ruszyła naprzód, w kierunku pełniącego wartę niedaleko kościoła policjanta. Jeśli pójdzie dobrze, konstabl eskortuje ją bezpiecznie do domu. Nagłe stukanie i wiercenie sprawiło, że Westman przysunął się bliżej do oślizgłego muru i podciągnął rękaw surduta. Pokryty skórą i przyczepiony paskami do ramienia detektor ożył, tykając i bucząc, a igła przesunęła się na poziom ostrzegawczy. Niebezpieczeństwo. W tym samym momencie zawarczał Jack . Kto potrzebuje tych nowomodnych gadżetów, kiedy ma się Jacka? Pomyślał Westman. Pies zawsze potrafił wyczuć zło. A bez wątpienia, w najbliższym otoczeniu było coś paranormalnego. – Dobry pies – wymruczał i poklepał zwierzaka po głowie. Nagły krzyk przeszył noc i Westman gwałtownie poderwał głowę. Bez wahania pospieszył na High Street, lecz zamarł na widok tego, co tam ujrzał. Peleryna rozwinęła się niczym para czarnych skrzydeł, policjant zawył i z jego ust buchnął ogień, podczas gdy dziewczynka wpatrywała się w niego ze zgrozą i wytrzeszczonymi oczami. Śliski Klem! Sekundę później dziewczynka zaczęła uciekać, a bestia rzuciła się w pościg. Z wymruczanym przekleństwem i powiewającym płaszczem, Westman ruszył za nimi. Już zaczynał ich doganiać, ale ku jego frustracji, dziewczynka skręciła nagle w głąb pomników, gęsto rozsianych po pobliskim cmentarzu. Zdeterminowany, by nie dać 5
bestii uciec, biegł dalej, unikając nagrobków i przeskakując przez płaskie tablice, starając się nie stracić ich z oczu. Dziewczynka manewrowała między grobami i rzeźbami. Wrzasnęła, gdy demon zamachnął się i zmiażdżył ręką marmurowego anioła, który stał na jego drodze. Pogoń trwała dalej. Ale w tym momencie Westman dojrzał swą szansę i niczym lasso chwycił śliwkowy pudding za sznurek. Nabierając rozpędu, wymierzył i pozwolił puddingowi pofrunąć prosto w nogi demona. Strzał w dziesiątkę! Pakunek zaplątał się między stopami Klema, który stracił równowagę, potknął się i runął na trawę. Przez chwilę leżał rozłożony na plecach, jęcząc, lecz ta krótka chwila była wszystkim, czego potrzebował Westman. Jack przybiegł do niego, warcząc, po czym zacisnął szczęki na ramieniu Klema. Gdy Westman dotarł na miejsce, przygniótł bestię swoim ciałem. W końcu był w stanie zobaczyć jego twarz z oczami jak piece, które zdradzały prawdziwą tożsamość. – Ślizgi Klem, jak zgaduję? – zapytał zdyszany Westman. – Wiem czym jesteś, demonie. Gdzie są zaginione dziewczęta? Klem roześmiał się. – Co to, nadchodzi bohater? Och, ale zabawne! – Gdzie dziewczyny? – powtórzył Westman. – Już dla nich za późno. Tego się obawiał. Prędko wysunął z zza paska krucyfiks i przyłożył ten pradawny symbol przed twarz Klema. Uśmiech zniknął z twarzy demona. – Co robisz w świecie ludzi? – zażądał Westman. – Zostałem wezwany. – Przez kogo? – Nie mogę wypowiedzieć jego imienia. Odpowiadam tylko temu, kto mnie przywołał. Powinieneś znać zasady, łowco. 6
Westman zaczął recytować formułę, mającą ujawnić twarz potwora. – Revertere, malus bestia–– – Czekaj – syknął Klem. – Nie spieszmy się tak. Reguły można nagiąć. Wypuść mnie, a pokażę ci, gdzie są dziewczyny. Powiem ci tajemnice. Powiem ci cokolwiek zechcesz. Nigdy nie ufaj demonowi. Tej zasady nauczył się już na początku swojej kariery. Ale, jeśli był jakiś cień szansy na pomoc dziewczętom, musiał wiedzieć. – Mów gdzie są! – rozkazał. Ale Klem ledwie się uśmiechnął i wykorzystał szansę, by rzucić łowcę kilkanaście stóp przez cmentarz. Siła jaką posiadał potwór była niesamowita. Westman uderzył o pomnik i niemal od razu poczuł ból promieniujący przez całe ramię, prosto do głowy. Z gniewnym pomrukiem, odepchnął na bok mdłości i zawroty głowy, skupiając uwagę na zbliżającym się demonie. Jego ludzkie cechy zanikały i zielone łuski przedzierały się przez mundur konstabla. Wciąż ściskając w dłoni krzyż, Westman zatoczył się do przodu i rzucił na silnego potwora. Znów zaczął odmawiać tajemniczą inkantację, ale ledwie wypowiedział słowo, gdy znikąd wyłonił się kolczasty ogon i zacisnął na jego gardle. Krucyfiks wypadł Westmanowi z rąk, którymi przy akompaniamencie ryków bestii próbował rozluźnić ucisk wężowej kończyny. Z paszczy buchnął ogień, a płomienie liznęły powietrze wokół, zbliżając się, aż do momentu gdy żar stawał się nie do wytrzymania. Jedną ręką Westman sięgnął do paska i wymacał kołek. Lecz wtem, gdy już był pewny niechybnej śmierci w płomieniach, ryk, ogień oraz ból ustały. Ogon rozluźnił się, a mężczyzna upadł na ziemię, kaszląc i dysząc, wciągając hausty powietrza. Klem leżał nieruchomo w pobliżu popękanej głowy marmurowego anioła. Co zadziwiające, nad nim stała dziewczynka, z szeroko otwartymi oczami wpatrując się w nieprzytomną bestię. Westman zebrał siły, stanął na nogi i dołączył do niej, gdzie razem wpatrywali się z Śliskiego Klema. Jak się okazało, dziewczynka wyśmienicie znokautowała potwora kawałkiem marmuru, ale to nie był koniec. 7
– Odsuń się – powiedział Westman, po czym wyciągnął krucyfiks i klęknął obok demona. Posłuchała, a on zaczął znów recytować łacińskie zaklęcia. Z ciała Klema ulotnił się cuchnący, zielonkawy gaz, lecz po chwili zwłoki zaczęły usychać, powoli zamieniając się w kupkę popiołu. – Co to było? – zapytała dziewczynka cichym i trzęsącym się głosem. – Jeszcze jeden zabobon, w który już nikt nie wierzy. Z kieszeni surduta wyciągnął szklaną fiolkę, dziękując w duchu, że przetrwała całą utarczkę, a następnie wypełnił ją zielonym prochem. Kiedy wstał, zmiótł pozostały pył butem, pozwalając by wiatr zrobił swoje. – Zabił go pan. Zabił pan Śliskiego Klema. Po co ta buteleczka? Kim pan jest? Spojrzał na nią i dostrzegł, że mała się trzęsie. Nie mógł dokładnie stwierdzić czy było to spowodowane chłodem nocy czy szokiem. – Westman – powiedział, chowając fiolkę do kieszeni. – Jestem dziennikarzem. – On chciał mnie dopaść. – Spojrzała raz jeszcze na miejsce, gdzie znajdował się Klem i szczękając zębami, objęła się ramionami. W końcu zrobiło mu się jej żal. – Cóż, nic już ci nie grozi. Ale ona wpatrywała się w niego ze zmarszczonymi brwiami. – Nie tylko on oberwał. Westman przyłożył dłoń do prawej skroni i przyjrzał się palcom czerwonym od krwi. – Rany głowy rzadko są tak poważne jak wyglądają. – Niech pan poczeka – powiedziała i podeszła do odwróconego do góry nogami koszyka, który leżał nieopodal. – Mam tu coś, co się nada. Po kolei wkładała z powrotem wysypane wcześniej artykuły – miarę krawiecką, szpilki i rolkę tkaniny – po czym rozwinęła materiał i oderwała spory pas. Westman uniósł brew, kiedy wróciła, niosąc różowy kawał bawełny. – To raczej nie mój kolor – rzekł, odmawiając schylenia się do jej poziomu. 8
Cmoknęła z dezaprobatą i pociągnęła go w dół za krawat. – To powinno zatrzymać krwawienie, sir. Mimo niechęci, pozwolił jej obwiązać ranę domowej roboty bandażem. Mocno zawiązała i otrzepała z zadowoleniem ręce. Wtedy jej wzrok powędrował gdzieś za jego ramieniem. – Czy to pana pies, sir? Westman przypomniał sobie o Jacku i obejrzał się za siebie, gdzie znalazł czarno-białego owczarka collie jedzącego resztki rozgniecionego puddingu śliwkowego z ziemi. Ktoś by pomyślał, że od tygodni głodził psa. – Jack – zawołał ostro. – Mnie tłucze na kwaśne jabłko człowiek-wąż, a ty sobie odchodzisz, żeby zjeść naszą kolację? Wielki mi najlepszy przyjaciel człowieka. Jack posłusznie porzucił resztki i merdając ogonem wrócił do boku Westmana. – Jestem Tabitha – powiedziała dziewczynka. – No cóż, chodź Tabitha – odparł, kierując się na ścieżkę. – Myślę, że obu nam dobrze zrobi gorące kakao.
9
Rozdział 2 Westman znalazł powóz, tam gdzie wcześniej i zapukał do drzwiczek. – Pobudka Blinks! – zawołał. Tykowaty woźnica obudził się ze zrywem, omal nie spadając z kozła. Nad podziw szybko się jednak ożywił i usiadł prosto, poprawiając na głowie swój graniasty kapelusz. – Panie Westman, wcale mnie pan nie obudził. – Mrużąc zdrowe oko (drugie zakryte było czarną łatką), Blinks wpatrywał się w ubrudzone trawą ubranie i kwiecisty bandaż obwiązany wokół głowy. – A niech mnie, co się panu stało? Myślałem, że poszedł pan kupić ciasto śliwkowe. – Ta wyprawa wzięła niezamierzony obrót. Właściwie, żałuję, że to mówię, ale śliwkowe ciasto musiało się poświęcić dla wyższych celów. Blinks też miał się załapać na kawałek puddingu. Informacja o jego losie załamała go – a przynajmniej tak można by sądzić po zwieszonych ramionach i rozczarowaniu na twarzy. Wtedy dostrzegł jednak dziewczynkę. – A to co, sir? Jest biała jak papier. Chyba nie zamierza tu mdleć, co? – Mam nadzieję, ze nie. Westman otworzył drzwiczki i wpuścił dziewczynkę do środka, strząsając jej dłoń z ramienia, jako że była niechętna go puścić. Jack, który wciąż lizał swój pyszczek, wskoczył za nią. – Pojedziemy przez Comercial Street. I staraj się, proszę, unikać tym razem dziur. Zawsze wspominał o dziurach, ale Blinks nigdy nie słuchał. Po wyboistej, acz krótkiej podróży, spotkali ulicznego sprzedawcę, od którego kupili kakao i wypili je pod osłoną powozu. – Naprawdę jest pan dziennikarzem? – zapytała Tabitha, drapiąc Jacka za 10
uszami. – Tak. – Nie zachowuje się pan jak dziennikarz. Westman zastanowił się, jak powinien zachowywać się reporter, lecz zanim zdążył coś wymyślić, zaczęła mówić dalej. – Dużo potworów pan zabił? – Nie – odparł ostrożnie. Było to tylko niewinne kłamstewko. Spojrzał na nią znad kubka. – Pij, a jak skończysz, musisz zmykać do domu. – Jeśli chodziło o niego, dziewczynka otrząsnęła się już z szoku. – Jaki dziennikarz poluje na potwory? – Jaka mała dziewczynka spaceruje nocami po ciemnych uliczkach? – Nie jestem mała. Mam dwanaście lat. Nieco rozbawiony tym upartym tonem, postanowił ją trochę udobruchać. – Dwanaście, co? Cóż, nie wiedziałem, że jesteś tak wiekowa. Przyjmij moje przeprosiny. Tabitha nadal jednak ciągnęła temat potworów. – Co to były za słowa, które wtedy pan powiedział? To nie był angielski. I co się stało z potworem? Zamienił się w dym i pył! Czy one zawsze tak robią, gdy się je zabije? Jak właściwie zabija się potwora? Nauczy mnie pan? Westmana zabolała głowa; częściowo z powodu uderzenia, ale w większości w wyniku przesłuchania Tabithy. Dobry Boże, nie zatrzymała się nawet na złapanie tchu. – Zwolnij trochę, dobrze? Niezwykle dużo mówisz. – Niezwykle dużo marszczy pan brwi – odparowała. – Zawsze wygląda pan tak ponuro? Dla efektu znów złączył brwi. – Tak, zwłaszcza gdy bestia z zaświata spuszcza mi łomot, omal nie dusi i nie przypieka żywcem. To nie najlepszy czas na zadawanie pytań. – Dla jakiej gazety pan pracuje? 11
– Rozważałaś wstąpienie do Hiszpańskiej Inkwizycji? – zasugerował, chwytając się za głowę – Że co? – Nieważne. – Otworzył leżącą obok torbę, wyciągnął gazetę i podał jej, w nadziei, że odpowie to na jej wszystkie pytania. – Cuda Penderry'ego. To miesięcznik wydawany przez mojego znajomego, profesora Brooma Penderry'ego. Piszą o rzeczach paranormalnych. Czasem zamieszczają coś mojego. – Oglądam tylko żurnale modowe z nowinkami. Bardzo ładne rysunki. Poleciła mi je Pani Troops. – A kim jest pani Troops? – Moją pracodawczynią, sir, z Emporium Mody Troopsa na Cheapside. Jestem tam szwaczką. Jeśli szukałby pan kiedyś ładnego podarku dla panny, proszę przyjść do mnie. Podam panu dobrą cenę, sir. – Zapamiętam. Skończyłaś? – Wskazał na kubek i wyciągnął dłoń. Wypiła resztę kakaa, a on oddał zużyte blaszane kubki sprzedawcy. Kiedy wrócił, znalazł ją z nosem utkwionym w magazynie. – Fuj! Te rysunki są okropne – zawołała. Pochylił się w jej stronę i zobaczył, że wpatruje się z fascynacją w artykuł o wilkołakach. Przerażająco wyglądający stwór – starannie odmalowany tuszem – rozrywał gardło jakiegoś nieszczęśnika. Wyrwał jej magazyn z palców i schował pod pachą. – To wystarczy byś miała koszmary. – Po tym, co stało się dzisiaj, wątpię, że w ogóle zasnę. – Mamy to już za sobą. Podaj Blinksowi swój adres i zawieziemy cię bezpiecznie do domu. – Wspiął się do powozu. Tabitha skuliła się na siedzeniu obok Jacka, trąc policzek o jego sierść. Jej kwatera nie była daleko – w biednej części miasta – a kiedy tam dotarli, Westman wysiadł. Rzucił krytycznie okiem na wilgotną, śmierdzącą ulicę z ciemnymi i podejrzanie wyglądającymi zaułkami. 12
– Dziękuję za kakao, panie Westman. Kupię pańskie czasopismo w przyszłym miesiącu. – Uśmiechnęła się do niego szeroko. Wątpił, że będzie ją stać na egzemplarz. – Brzmi fair. – Nikt wcześniej nie kupił mi kakaa. – Właśnie widzę. Jesteś chuda jak szczapa. Nieprzejęta tą uwagą, zachichotała, a jej kościste ramiona zatrzęsły się pod szalem. – Dziękuję za ocalenie życia. Westman nie był pewny jak na to odpowiedzieć, zwłaszcza, że to ona uratowała jego. – Pomogłem ci, a ty pomogłaś mi. Jesteśmy kwita. Ale trzymaj się z dala od ciemnych uliczek, kiedy wracasz do domu. – Napisze pan o mnie w swoim artykule? – Możliwe. Chciałabyś skomentować dzisiejsze wydarzenia? – Sięgnął do kieszeni po notes i ołówek. Tabitha zamyśliła się. – Chciałabym tylko powiedzieć, że była to najbardziej przerażająca rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam, ale przynajmniej dostałam na końcu kakao. Westman przerwał pisanie i rzucił jej cyniczne spojrzenie. Zeznania świadka nie były wcale sensacyjne. – Kakao – skończył pisać. – Zanotowałem. – A nazywam się Tabitha Nethercott, sir. – W takich sprawach jak te, lepiej dla świadków, żeby zostali incognito. – To znaczy fałszywe imię? Mogę więc jakieś wybrać, sir? Zawsze podobało mi się Marie. – Hm. Myślę, że bardziej pasuje ci Gertrude. – Okropne imię, a ku jego zadowoleniu, uczucie to podzielała jego młoda znajoma. Twarzy Tabithy wykrzywiła się w grymasie. 13
– O, nie, to brzydkie imię. Chyba nie jest pan tak okrutny, sir? Westman uśmiechnął się do siebie i wrócił do powozu. Nie było potrzeby mówić jej, że odtąd będzie znana jako Panna T; jak odbywało się to w świecie prasy. – Idź do domu, Gertrude – zażartował. – Blinks, jedziemy. Wyglądała na niechętną, ale zdobyła się na ponury uśmiech. – Do widzenia, panie Westman. Kiedy powóz ruszył, myśli Westmana skierowały się w stronę szklanej fiolki z zielonym pyłem, leżącej w kieszeni. Dzisiejszego wieczora, polując na potwora, omal nie spotkał się ze Stwórcą. W tym zajęciu nie było miejsca na błędy – skupienie to sprawa kluczowa – a po wieczornym potknięciu, w przyszłości będzie ostrożniejszy. Podniósł czasopismo z siedzenia i przeczytał znajomy tytuł. CUDA PENDERRY'EGO Miesięcznik informacyjny, sponsorowany przez czołowego profesora z Oxfordu. Badania natury naukowej, odkrywanie mitów, legend i zjawisk paranormalnych. Czasopismo zawierało wszystkie rodzaje artykułów; niektóre podawały fakty, inne spekulacje. Siostrzeniec profesora, Jim, zazwyczaj podawał imponujące dowody na istnienie zjawisk paranormalnych, a jego ostatni artykuł o wilkołakach był dość przekonujący. Westman i Jim wielokrotnie pracowali razem – ktoś mógłby powiedzieć, że byli najlepszymi przyjaciółmi – lecz kłótnia położyła kres ich przyjaźni. W rzeczywistości, te wspaniałe dni należały już do przeszłości. Nie rozmawiali ze sobą od dwóch lat. Wyciągnął z kieszeni fiolkę i obejrzał przy słabej lampie od powozu. Profesor Penderry będzie zachwycony z nowego dodatku do kolekcji. Naukowiec dobrze płacił Westmanowi za reportaże o popularnych mitach, a wyjątkowo dobrze, gdy przynosił z polowań jakieś nieznane gatunki. Okienko z przodu otworzyło się i Westman usłyszał wyraźny głos Blinksa, zmiękczony akcentem utęsknionej Północy. 14
– Co się tam dziś stało, sir? – Nigdy nie walcz z demonem uzbrojony w deser. Porażka murowana. – Z demonem? – Dwa słowa, Blinks. Cholerny Śliski Klem. Służący odchrząknął. – To trzy słowa, sir. Westman wstrząsnął lekko fiolką, przyglądając się z bliska prochom. – Kolejna historia dla czasopisma profesora? – zapytał Blinks. – W rzeczy samej. Ale chyba pominę kawałek z puddingiem. – Westman wyciągnął zegarek z kieszonki i spojrzał na tarczę. Zbliżała się dwudziesta trzecia. – Robi się późno. – Więc jedziemy do domu? – Tak, do domu. Mam artykuł do napisania. Okienko wpuszczało chłód i Westman musiał mocniej owinąć się płaszczem. Jego mięśnie zaprotestowały. Nie miał wątpliwości, że jutro od walki ze Śliskim Klemem znajdzie dziesiątki siniaków na swoim ciele. – Zamknij okno, Blinks. Zimno tu jak w chłodni. Służący posłuchał i chwilę później wjechali na Hanover Square i zatrzymali przed ładną rezydencją. Westman życzył Blinksowi dobrej nocy, po czym ten odjechał w stronę osłoniętej mgłą szopy na dorożki na północnym skraju placu. – Chodź, Jack – zawołał Westman, kierując się w stronę schodów. Oczekiwała ich już gospodyni, która otworzyła im drzwi. – Dobry wieczór, panie Westman. – Pomogła mu ściągnąć płaszcz. – Dobry wieczór, pani Wickspittles. Uniosła brew na zakrwawioną szmatę zawiązaną wokół głowy, lecz nie skomentowała. Po sześciu miesiącach pracy, doszła do wniosku, że nie był konwencjonalną personą. Z kieszeni fartucha wyciągnęła złożoną kartkę papieru. – Kiedy pana nie było, przyszedł list, jakieś pół godziny temu. Zmarszczył brwi. 15
– O tej porze? – Dostarczył go chłopak na posyłki. Czerwony lak, z inicjałem rodziny Penderrych – literą „P” – pieczętował kopertę. – Dziękuję. Dobranoc pani Wickspittles. Odprawił gospodynię i udał się do gabinetu. Gdy złamał pieczęć i otworzył kopertę, ze środka wypadło krwisto-czerwone piórko. Sfrunęło na ziemię, ale podniósł je i przyjrzał się mu z bliska, po czym zaczął czytać list. Jego oczy zwęziły się już na pierwsze słowa wypisane pogrubionymi literami. – Niech to szlag – wymruczał. WESTMAN, JIM ZAGINĄŁ. POTRZEBNA TWOJA POMOC. Z POWAŻANIEM, PROFESOR PENDERRY
16
Rozdział 3 Half Moon Street, Londyn Sophie Penderry przycisnęła czoło do chłodnej szyby i wyjrzała na cichą ulicę poniżej. Przechadzając się pod bzami, wesołą konwersację prowadziła dama z dżentelmenem. Gdy zniknęli jej z oczu, widok raz jeszcze znieruchomiał. Nie było śladu powozów, pieszych ani gońców. Westchnienie Sophie zamieniło się w małą mgiełkę na szybie. – Minęły już dwa tygodnie, Harry. Gdzie on się podziewa? Och, wiem co sobie myślisz. Mój braciszek jest dorosłym mężczyzną, ma pracę i własny dom, może sobie chodzić, gdzie tylko zechce. I czemu miałby mi powiedzieć, że zamierza wyjechać? – Skrzywiła się. – Ale ma tylko dwadzieścia jeden lat. I jeśli chciał podróżować, na pewno by nas o tym poinformował. Jim nigdy nie zapomina o innych. Nie pozwoliłby, żebyśmy się o niego zamartwiali. Harry nie odpowiedział. Z głośniejszym westchnięciem, Sophie odwróciła się od okna i spojrzała na kota swojej babci. Harry leżał na łóżku z podkulonymi łapkami i z półprzymkniętymi oczami. Sophie podeszła i usiadła obok niego, przeciągając dłonią po miękkim grzbiecie. – Mam nadzieję, że nic mu nie jest. Chodźmy na śniadanie. Wzięła Harry'ego na ręce i zeszła z nim na dół, gdzie natrafiła na babcię, Primrose, spożywającą posiłek w jadalni. Na stoliku obok czekał na nią stos jedzenia, ale nawet góry grillowanego boczku, fasolki na ostro czy potrawki z ryżem nie były w stanie poprawić jej nastroju. Primrose, natomiast, zdawała się szczególnie rozkoszować porannym posiłkiem. – Dzień dobry, babciu – powiedziała Sophie, wypuszczając z rąk Harry'ego, by nalać mu na podstawek mleka. 17
Kot zamiauczał z podekscytowania i zaczął chłeptać swoje śniadanie,gdy tylko podstawek trafił na podłogę. Sophie nalała sobie filiżankę Darjeeling i dołączyła do starszej kobiety przy stole. Może chociaż herbata podniesie ją na duchu. – Dzień dobry, Sophie. – Primrose pochłonęła grzybki i spojrzała na nią pytającą. – Coś nie tak? – Wciąż martwię się o James'a. – Oczywiście. To zmartwienie, owieczko. Takie zmartwienie. Ale jest już dorosłym mężczyzną. Masz, weź sobie śliwkę. – Nie, dziękuję – odparła Sophie i dodała łyżeczkę miodu do herbaty. – Jest jeszcze wcześnie. Może wróci dzisiaj. – Może. Poślę znowu służącego do jego domu. Primrose uśmiechnęła się współczująco. – Miej nadzieję, moja droga. – Staram się, ale to takie niepodobne do Jima, że nie zawiadomił nas gdzie się podziewa. Minęły już dwa tygodnie. Co, jeśli zdarzył się jakiś wypadek? – Jestem pewna, że już zostałybyśmy o tym poinformowane. Sophie spochmurniała jeszcze bardziej. – Tak, myślę, że masz rację. Ale w takim razie, gdzie on jest? W tym momencie rozległo się mocne pukanie do frontowych drzwi, sprawiające, że Sophie dosłownie podskoczyła
w miejscu. Kamerdyner, Ebony,
otworzył drzwi. Dały się słyszeć podniesione głosy, a potem mocne odgłosy kroków. Sophie wraz z Primrose zwróciły oczy ku drzwiom, w których stanęła surowo wyglądająca dama z chłopcem niosącym na rękach płaczące niemowlę. Chłopiec miał trzynaście lat i nazywał się George Penderry – był młodszym bratem Sophie – a dzieckiem na jego rękach była wychowanica Jima – Felicity. Harry, urażony płaczem dziecka szybko porzucił swoje śniadanie i wymsknął się przez drzwi. Tuż za kobietą stał z przepraszającą miną, Ebony. – Przepraszam panie po tysiąckroć, nie chciała zaczekać. 18
– W porządku, Ebony – pocieszyła go Primrose, przekrzykując płacz Felicity. – George, co za niespodzianka. Odpowiedział szerokim uśmiechem i ukłonem. – Dzień dobry, szanowna babciu. Sophie uwolniła go od płomienno-włosego dziecka. – Już, cii, Felicity. – Delikatnie ją pokołysała. Wielkie krople łez płynęły po zaczerwienionej twarzy dziecka, a Sophie wycierała je swoją chusteczką. – Moje biedactwo. George, myślałam, że jesteś w szkole. George odchrząknął i wbił wzrok na swoje dłonie. – Ach, to. – Młody panicz Penderry został wydalony ze szkoły z internatem za wyjątkowo okropny wybryk – wyjaśniła kobieta. Ich białowłosa babcia westchnęła i potrząsnęła głową w rozczarowaniu. – George, doprawdy. Co powie twój brat? Gdy nie był w internacie, George mieszkał ze swoim bratem – ustalono to kilka miesięcy wcześniej, kiedy Jim skończył dwadzieścia jeden lat i objął kontrolę nad swoim majątkiem. Podczas gdy jej bracia rezydowali w posiadłości rodziców, Sophie pozostała u dziadków. Jim był dla Georga najbliższym odpowiednikiem rodzica, jaki posiadał. – A kim pani jest? – Primrose zapytała kobietę. – Nazywam się Harris. Jestem nianią tego dziecka. To jest, byłą nianią. – Co to znaczy, byłą? – Pan Penderry nie wrócił – odparła ostro pani Harris. – Co nie pozostawia mi nic innego, jak zrezygnować z pracy. Nie zapłacono mi nawet ostatniej pensji. – Pani pensja, o niebiosa. – Sophie zwróciła się do Primrose. – Można to załatwić? Babka bez wahania kiwnęła głową. – Oczywiście, że tak. Droga mała Felicity musi mieć niańkę. Ile jesteśmy pani 19
winni? Pani Harris spojrzała posępnie. – Obawiam się, że to nie takie proste. Reszta służby także nie była opłacana, a pieniądze, które zostawił pan Penderry na rachunki, wydano. W zeszłym tygodniu odeszło dwoje służących, a reszta odchodzi dzisiaj, by znaleźć inną pracę. Nie ma jedzenia, węgla, kucharza i pokojówki do sprzątnięcia pokoi lub zrobienia prania. W skrócie, sama sobie nie poradzę, więc przyprowadziłam dzieci tutaj. Sophie spojrzała na babcię, równie zszokowaną tym nagłym zwrotem okoliczności. – Chłopak ma klucze do posiadłości, a ich bagaże stoją przed wejściem – poinformowała pani Harris. George potwierdził jej słowa, dumnie pokazując zawieszony na palcu pęk kluczy. Primrose zaprotestowała. – Chyba pani nie odchodzi? Co z dzieckiem? James nie uratował jej z tego okropnego sierocińca, by przekazać ją dalej jak paczkę. I co z Georgem i jego szkołą? Pani Harris westchnęła ze zniecierpliwieniem. – Odmawiam pracy u niewiarygodnego pracodawcy. Sugeruję popytać się w miejscowych szkołach. Nie patrzą pochlebnie na rozrabiaków, ale jeśli będą panie miały szczęście, ktoś go przyjmie. A co do dziecka, wydaje się być zadowolona. Ta młoda dama wydaje się wystarczająco kompetentna. Sophie podniosła wzrok, kiedy zdała sobie sprawę, że niania mówi o niej. – Ja? Och, nie, nie mam doświadczenia z dziećmi. – Poradzi sobie panienka. – Ale... – Sophie zaczęła, ale kobieta jej przerwała. – Jeśli pan Penderry wróci, proszę mu przypomnieć o moim zaległym wynagrodzeniu. Ma adres agencji. Życzę dobrego dnia. Po tym pani Harris opuściła dom równie szybko, jak do niego wpadła, zostawiając biedne dzieci same ze zdumionymi kobietami. 20
Primrose westchnęła. – Cóż, to nie jest najlepszy czas. W ten weekend jestem zaproszona na przyjęcie do Crowthorne Towers. Lord Crowthorne zaplanował polowanie na duchy. Sophie jęknęła. – Tylko nie kolejne polowanie na duchy. To już trzecie w tym miesiącu. Z nieznanych jej powodów, zainteresowanie zjawiskami paranormalnymi stało się bardzo modne wśród bogatych londyńczyków. Lecz według Sophie, skradanie się po ciemnym zamku – podczas gdy medium wzywał z zaświatów jakiegoś dawno zmarłego wujka Herberta – było głupie. Poza tym medium zawsze był podstawiony. Primrose zignorowała jej marudzenie. George wepchnął ręce do kieszeni i uśmiechnął się szeroko. – Zjawiska paranormalne to ostatni krzyk mody, Sophie. Wszyscy o tym gadają. – Dziękuję, zostanę przy tych normalnych zjawiskach – odparła. – Sophie ma to po swoich pradziadkach – wyjaśniła Primrose. – Jak wiesz, byli znanymi ekspertami od roślin. Może przypilnuje ciebie i Felicity, gdy mnie nie będzie. – Nie sprawimy kłopotu – zapewnił ją George. – Właściwie, to nawet nie zauważycie mojej obecności. Czy to szynka? – Chwycił widelec i talerz z bocznego stolika i zaczął się częstować zimnym mięsiwem. – Ale jestem głodny! Felicity też, ale sądząc po jej stanie, bardziej potrzebuje snu. Rzeczywiście, dziecko zasnęło na rękach Sophie. Primrose westchnęła , gdy jej wzrok padł na Georga. – Zaczynasz coraz bardziej przypominać brata. – Jim... – przypomniała sobie Sophie. – Cóż, to chyba załatwia sprawę. Zamierzam natychmiast wezwać konstabla. – Sophie, nic takiego nie zrobisz – zapowiedziała Primrose. – Dlaczego nie? Jim musi mieć jakieś kłopoty. Nigdy nie zaniedbywał służby, zwłaszcza, jeśli chodzi o opiekę nad własną rodziną. 21
George wyglądał na zaniepokojonego, ale Primrose szybko interweniowała. – Nie panikuj, owieczko. Jestem pewna, że nic strasznego się nie stało. Trochę się spóźnia, a jego list zapewne zaginął gdzieś na poczcie. Ale nie zaszkodzi spytać twojego wujka Brooma, czy przypadkiem nic nie słyszał. George na pewno nie będzie miał nic przeciwko odprowadzeniu cię do jego domu. George przełknął wielki kęs szynki i uśmiechnął się do niej. – Z przyjemnością. Naprawdę, z każdym rokiem stawał się coraz bardziej podobny do Jima. Ta myśl powodowała w sercu Sophie ból, ale zdołała oddać uśmiech. – Dobrze, jeszcze tego poranka odwiedzimy wuja Brooma, ale jeśli się okaże, że nie ma żadnych wieści o Jimie, pójdę prosto na policję. Primrose potaknęła. – Zgoda. ~ Wybiło prawie południe, zanim Sophie wyszykowała się i wsiadła do dwukółki obok Georga. Felicity została z pokojówką Sally, więc Sophie spokojnie mogła w tym czasie sięgnąć po lejce i wygodnie się usadowić. George, który czekał, podpierając dłonią podbródek, wyprostował się i westchnął. – Dlaczego nie możemy pojechać powozem? – zapytał. – Byłoby o wiele cieplej. – Dwukółka jest szybsza. Sophie popędziła siwego konia, ignorując spojrzenia pieszych, który wystrzelił jak strzała na ulicę. Po pokonaniu ruchliwego Mayfair, znaleźli się na spokojnej otoczonej drzewami drodze. George złapał za uchwyty. – Jedziesz strasznie szybko – starał się przekrzyczeć hałas podkutych kopyt. – To tylko ostrożność – odparła, popuszczając lejce. – Spokojne dróżki jak te, 22
to często idealne miejsce dla złodziei i morderców. Nie powinniśmy się włóczyć. – Zaraz zacznie padać. Dziewczyna spojrzała w górę, na granatowe niebo. Dwukółka nie miała dachu, a jedyne czym mogła osłonić głowę przed nadciągającym deszczem, był jej ulubiony czarno-złoty kapelusz z różowymi różami z jedwabiu. Nawet jej jesienna peleryna nie miała kaptura. Może powinna wybrać powóz, ale na to było już za późno. – Zaraz będziemy przemoczeni – zauważył George. Kątem oka, Sophie zobaczyła że nie miał na sobie nawet płaszcza, a jedynie prostą marynarkę założoną na kamizelkę i koszulę. – Nie, jeśli dojedziemy tam wcześniej. Gdzie twój płaszcz? Rzucił okiem na swoje ubranie i wzruszył ramionami. – Musiałem sprzedać, żeby mieć pieniądze na kolację. – Odwrócił się, by na nią spojrzeć, na jego twarzy malowała się troska. – To co powiedziałaś wcześniej, o Jimie mającym kłopoty... naprawdę myślisz, że mogło mu się coś stać? – Nie... nie wiem. Powinien był już dawno do nas napisać, nie sądzisz? – Nie chciała go zamartwiać, więc wzięła głęboki wdech i zmusiła się do wesołego uśmiechu. – Pewnie jego list gdzieś się zapodział, to wszystko. Takie rzeczy się ciągle zdarzają. Na pewno niepotrzebnie się martwimy, a Jim wróci do nas cały i zdrowy. Wtedy będę się czuła jak kompletna gąska. George uśmiechnął się do niej niewyraźnie. – Tak też myślałem... do czasu aż nie przeczytałem tego artykułu. – Co masz na myśli? – No, wszyscy mówią że jest dziennikarzem, ale to nie jest do końca tak. Sophie wiedziała tyle, że jej brat faktycznie był dziennikarzem i że pracował z wujkiem Broomem przy dokumentowaniu dziwnych rzeczy dziejących się w Londynie. Ich wuj należał do ludzi nauki, ale jak widać, nawet on nie był w stanie oprzeć się modzie. Wykorzystywanie krajowego apetytu na zjawiska paranormalne było bez wątpienia zajęciem opłacalnym, ale Sophie nigdy nie czytała tego czasopisma grozy. 23
– Jest reporterem czasopisma wuja Brooma – powiedziała. – Ale muszę przyznać, że nie śledzę tych jego opowiadań. – Więc nie masz pojęcia czym się zajmuje? – Tak, jak powiedziałam, jest dziennikarzem. – Nie. Jest łowcą potworów. Z nieba rozbrzmiał gniewny huk grzmotu, a Sophie spojrzała na brata z udawanym lękiem. – Mój Boże, łowca potworów? – Roześmiała się na tę myśl. – Jim nigdy nie był dobry w polowaniach. Nie potrafił nawet wycelować, by ocalić swoją skórę, podczas polowania na bażanty w Hampshire. – To prawda, Sophie. Wiedziałabyś, gdybyś czytała jego artykuły. Jim pisze o duchach, wilkołakach, wampirach i wszystkich tych rzeczach. Nie widzisz? On musi być w niebezpieczeństwie. – Chyba nie wierzysz w te rzeczy? To tylko folklorystyczne zabobony. – Jego reportaże są prawdziwe! Gruba kropla deszczu spadła na jej policzek, więc jeszcze bardziej popędziła konia. Ziemia z rykiem umykała im spod kół, ale kiedy minęli zakręt, zobaczyli wolno jadący powóz blokujący drogę przed nimi. George wyprostował się. – Nie powinniśmy zwolnić? – Nie ma takiej potrzeby. Zmieści się, jestem pewna. – Podniosła się z miejsca i grzecznie zawołała. – Czy mogłabym przejechać? Woźnica nie odpowiedział, chociaż pies stojący obok odwrócił się. Sophie spróbowała znowu. – Proszę zrobić miejsce! Wciąż bez odpowiedzi. Dziewczyna usiadła i skupiła się na jeździe. – Ale klops. Nie słyszy mnie przez deszcz. George, ty spróbuj zwrócić jego uwagę. 24
– No dobrze. – George złożył trąbkę z dłoni wokół ust i krzyknął. – Z drogi! Prostackie zawołanie sprawiło, że zaskoczony woźnica zjechał na bok, pozwalając im przejechać. Kurz i brud z drogi zmienił się pod kołami dwukółki w kłąb, który pokrył nieszczęsnego woźnicę wraz z dorożką. – Przepraszam – zawołała przez ramię, przerażona manierami Georga i własną kiepską umiejętnością poważenia. Woźnica zatrzymał powóz, kaszląc i rozwiewając rekami dym, podczas gdy pies wściekle ujadał na odjeżdżających winowajców. – O Boziu. – Skrzywiła się. – Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Nagle wjechali na wielką dziurę w drodze i rozległ się przeszywający trzask. Ku ich zdumieniu siedzenie Georga zniżyło się do ziemi, a Sophie straciła panowanie nad wozem.
25
Rozdział 4 Co u diabła? Westman czytał gazetę w zaciszu powozu, gdy ten nagle gwałtownie skręcił, zrzucając mężczyznę z siedzenia. Latarnia pod daszkiem zahuśtała niebezpiecznie, po czym ześlizgnęła się z haczyka i spadła na podłogę, po drodze strącając mu z głowy kapelusz. Kolejna dziura? Niech szlag trafi tego woźnicę. Okazało się, jednak, że nie było to ani dziura, ani wina woźnicy, ale jakiś lekkomyślny głupiec powożący jednokonną dwukółką. Wozik przejechał obok, obsypując okna powozu kurzem i żwirem. – W mordę jeża! – wykrzyknął Blinks, zanim zaczął kaszleć i pluć. Na zewnątrz słychać było szczekanie Jacka. – Blinks! – zawołał Westman, podnosząc się z powrotem na miejsce. Powóz nagle zatrzymał się, i raz jeszcze rzucił nim do przodu. Z gniewnym grymasem, otworzył okienko w powozie. – Co się tam do licha dzieje? – Przepraszam, sir – wydyszał Blinks. – Pojawili się znikąd. Wyminęli mnie, ledwie zdążyłem zwolnić. Westman zamknął oczy i wziął uspokajający oddech. Nie było sensu złościć się na służącego. – Ogarnij się i ruszajmy dalej. – Tak jest, sir. W tym momencie deszcz zaczął zacinać po dachu powozu i Blinks jęknął w rozpaczy. Westman zatrzasnął okienko, zanim ciężkie krople zdążyły wpaść do 26
środka i z ponurą miną powrócił na swoje miejsce. Gdy wyciągnął kapelusz i gazetę spomiędzy rozbitego szkła z lampy, pocieszył się myślą, że kierowca dwukółki będzie przemoczony do suchej nitki. Szaleniec zasługiwał na więcej, za takie lekkomyślne zachowanie. Gdy powóz ruszył, powrócił po czytania swojej gazety. Jednak nie trwało długo, zanim zatrzymali się znowu, a okienko otworzyło się, ukazując ociekającą twarz Blinksa. – Tak? – zapytał Westman, wyglądając zza reklamy Mydła Toaletowego Kirka. Blinks wytarł deszcz ze zdrowego oka. – Wygląda na to, że zdarzył się drobny wypadek na drodze. To ta dwukółka, sir. Mimowolnie Westman przysunął się do okna, lecz brud i deszcz przesłaniały widok. Blinks odwrócił się i spojrzał na scenę przed nimi. – Tam jest młoda dziewczyna, ale wydaje się być cała. Mam jej pomóc? Westman westchnął ze zniecierpliwieniem i odłożył gazetę, po czym chwycił za parasol. – Pozwól że ocenię sytuację. Z mocnym pchnięciem, jako że często się zacinały, otworzył drzwiczki i zszedł z powozu. Blinks stał już na zewnątrz, usłużnie trzymając dla swojego pana drzwi. Jack, natomiast, tak szybko jak zeskoczył, tak szybko wślizgnął się z powrotem do środka i cały przemoknięty, usiadł na gazetę Westmana. – Och, na litość boską. Blinks, zabierz go z siedzenia. – Tak jest, sir. Westman otworzył parasol i odwrócił się w kierunku stojącej na poboczu dwukółki. Oś, której stan sprawdzała młoda kobieta, wydawała się być pęknięta. – Ale klops! – wykrzyknęła. – Czy potrzebuje pani pomocy, madam? Odwróciła się i spojrzała na niego spod mokrych rzęs. 27
– Och, Bogu dzięki, że się pan zatrzymał, sir. Już myślałam, że jesteśmy zdani na własne siły. Odruchowo uchylił kapelusza, lecz ledwie na nią spojrzał i od razu podszedł zbadać szkodę. – Proszę podejść i się schować przed deszczem – powiedział, wyciągając parasol. – Hmmm, złamana oś. Do naprawienia, ale pani dwukółka musi zostać odprowadzona do warsztatu. Gdzie kierowca? Na wspomnienie lekkomyślnego kierowcy, nie udało mu się powstrzymać dezaprobaty w głosie. Głupiec miał szczęście, że nie zabił swojej pasażerki. Podeszła pod parasol. – Och mój brat jechał ze mną. Pobiegł poszukać mojego kapelusza. Ale to ja prowadziłam. – Pani? – Odwrócił się i po raz pierwszy spojrzał z bliska na wariata, który zepchnął ich powóz z drogi. Była od niego młodsza – miała może z osiemnaście lat – z mokrą czupryną ciemnych włosów i ładną twarzą. Było też coś niezwykle znajomego w tej przemoczonej postaci młodej kobiety... Spojrzała na niego w górę, a jej oczy rozszerzyły się. – Na niebiosa! – zawołała z uśmiechem na ustach. – Alfred Westman? Teraz ją rozpoznał. Była młodszą siostrą jego starego przyjaciela, a Westman przez chwilę zapomniał jak się oddycha. – Sophie? – Imię ześlizgnęło się z języka, lecz od razu wyprostował się, przypominając sobie o manierach. Niech szlag trafi konwencje towarzyskie ze swoimi zasadami i faux pas. Nie byli już dziećmi, ani bliskimi krewnymi. Powinien zwrócić się do niej bardziej formalnie. – To znaczy panna Penderry – poprawił się. – Co pani porabia na prowincji? Uśmiech spełzł z jej twarzy. – Jedziemy odwiedzić wujka Brooma. Sprawy rodzinne... 28
Miała na myśli zniknięcie Jima? Usłyszeli czyiś głos, a Westman odwrócił się, by zobaczyć chłopaka podnoszącego coś spod jego powozu. W zwycięstwie podniósł zabłocony i zgnieciony przedmiot. – Znalazłem twój kapelusz, Sophie! Ale obawiam się, że jest trochę, eee, stratowany. Na widok kapelusza, Sophie wciągnęła powietrze i uniosła dłoń do ust w przerażeniu. – Mój najlepszy i najulubieńszy kapelusz. Och, nie, jest doszczętnie zniszczony. Panie Westman, czy pański kierowca nie widział kapelusza na drodze? – Cóż, ma tylko jedno oko. – Kochałam ten kapelusz. Jak pan może żartować, sir? – Nie żartuję. On naprawdę ma tylko jedno oko. Proszę spojrzeć. – No cóż, w takim razie, czy on może w ogóle prowadzić? Westman nigdy wcześniej nie myślał o brakującym oku Blinksa jak o przeszkodzie. – Oczywiście, jest wprawiony w powożeniu. Pani, z kolei... Jego odpowiedź zdawała się ją obrażać. – Ja? – Proszę przyznać. Jechała pani jak zmora z Hadesu. – Może rzeczywiście jechałam nieco szybko... Ale tylko, by uniknąć zbójców i podrzynaczy gardeł czających się na przedmieściach. – A teraz pani pojazd stoi w rowie. Szczęście że żyjecie. – To przez dziurę w drodze. Ale co z moim kapeluszem? – Wzięła zgnieciony przedmiot od brata i odwróciła z bolesnym wzrokiem na widok płaskiego nakrycia głowy. Westman westchnął i wyciągnął rękę po kapelusz, który z wahaniem mu podała. Denko było spłaszczone – nic czego nie dałoby się naprawić odrobiną wyginania. Uderzył pięścią od wewnątrz, przywracając mu dawny kształt. No, prawie. Rękawem płaszcza starł trochę błota i strząsnął by uratować naderwane 29
różyczki. Hmm. Oddał jej go z powrotem. – Jak nowy. – Już nigdy nie będzie taki sam! – wykrzyknęła. – To tylko kapelusz. – T y l k o kapelusz? – Kupi sobie pani sobie nowy. – Nie rozumie pan. Dostałam go od brata. Zamilknął. Jej brat, Jim, zaginął, a jego własne konie stratowały na amen podarek o sentymentalnej wartości. Poczuł wyrzuty sumienia, ale po chwili przypomniał sobie, że to nie on jest tu winny. Czy to nie jej nieodpowiedzialna jazda spowodowała wypadek? – Proszę, zabiorę was do wujka. – Sophie, znasz tego dżentelmena? – zapytał George, gdy Westman poszedł przodem do swojego powozu i otworzył drzwiczki. – Dżentelmen? Dżentelmen zaproponowałby rekompensatę za kapelusz – odparła, nie przejmując się nawet by ściszyć głos. – Nazywam się Westman – powiedział i podał chłopakowi dłoń do uściśnięcia. Potem zamknął parasol i użył go by zmieść resztki rozbitej lampy. Szkło i metal dzwoniło i brzęczało, aż z zadowoleniem sprzątnął wszystko z powozu. – Blinks, zabezpiecz konia i dwukółkę. Zabierzemy je do profesora, skąd poślemy po fachowców. Blinks przytaknął i w przeprosinach uchylił kapelusza przed Sophie, po czym poszedł po linę. Zajęli miejsca – George usadowił się obok Jacka, a Westman tuż przy Sophie. – Jestem George Penderry. – Chłopak wyciągnął rękę i po raz drugi energicznie uścisnął dłoń Westmana. Westman pamiętał chłopca siedzącego naprzeciwko. Bez wątpienia, rodzina Jima dorosła odkąd widział ich ostatnim razem. 30
– Jesteś młodszym bratem Jima? A niech mnie. Pewnie mnie nie pamiętasz. Chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Pamiętam. Brat dużo o panu mówił. Wydaje mi się, jakbym pana już znał, sir. Westmana ogarnął strach, co takiego Jim mógł o nim opowiadać. Koniec końców, nie rozstali się w zgodzie. Chłopak, jednak miał więcej do powiedzenia. – Czytuję pańskie artykuły dla czasopisma wujka Brooma. Fascynujące! Zwłaszcza ten o potworze morskim w Tamizie! Byłem na miejscu, które pan opisywał i szukałem go, ale bez skutku. – Wynająłeś właściwy sprzęt podwodny, jaki opisałem? – O, nie, przeszedłem się tylko wzdłuż brzegu i oglądałem wodę przez teleskop. – No i tu leży twój błąd. Najlepszy sposób na zobaczenie potwora to wejście pod powierzchnię, oczywiście nie polecam ci tego. Strasznie ryzykowne. Możesz utonąć, lub gorzej, zostać zjedzony żywcem. Twarz chłopaka ogarnęło przerażenie. Sophie, której najwyraźniej minęła żałoba po kapeluszu, wydała krótki śmiech. – Och, panie Westman, co za bzdury. Zjedzony żywcem przez potwora w Tamizie? Chce pan wystraszyć na śmierć biednego Georga? Mówiłam ci, George, to nic więcej jak tylko opowieści. Westman uniósł brew. – Ach, sceptyczka. Skąd pani wie, że to tylko fantazja? Odsunęła się odrobinę i spojrzała na niego jak na wariata. – Doprawdy, to raczej mało prawdopodobne, żeby cokolwiek potwornego chowało się pod wodą. Jako członkini Kobiecego Stowarzyszenia Historii Naturalnej, wiem, że mały słodki delfinek utknął w zeszłym roku w Tamizie. Więc pana potwór to zapewne nic innego jak zwykły waleń. Westman zmierzył ją wzrokiem. – Kobiece Stowarzyszenie Historii Naturalnej? 31
Luźny pukiel włosów na czubku głowy opadł, gdy potaknęła. – Zgadza się. –
Dobry
Boże
–
powiedział
sucho.
–
Jest
pani
jedną
z
tych
wszystkowiedzących sawantek, prawda? ~ Sophie nie zamierzała zgromić go wzrokiem – był przecież starym przyjacielem jej brata, Alfredem Westmanem, lub Frediem, jak zwykł go nazywać Jim. Ale jak ją właśnie nazwał? Sawantka? Co za tupet! – Co to znaczy sawantka? – zapytał George. – To niemiłe określenie kobiety, która używa mózgu – odparła Sophie, zyskując tym złośliwy uśmieszek od Westmana. Tak jak pamiętała był przystojny, z kruczoczarnymi włosami sięgającymi kołnierzyka koszuli i w dopasowanym garniturze, ale nie przypominała sobie żeby kiedykolwiek był tak arogancki i niemiły. – Nie zamierzałem nikogo obrażać – przyznał. W jego oczach można było dostrzec cień winy, a także jakiegoś ciepła, które sugerowało, że mówił prawdę. To był Freddie, którego pamiętała. W tym momencie, okienko od strony woźnicy otworzyło się, ujawniając twarz służącego z ciemną łatką na oku. – Wszystko gotowe, sir. – Dziękuję, Blinks. Ruszajmy. Chwilę później, powóz kontynuował już podróż. Sophie uśmiechnęła się niepewnie do Westmana. – Obawiam się, że źle zaczęliśmy. Proszę przyjąć moje przeprosiny za wypadek na drodze. I moje podziękowania. Gdyby nie wy, bylibyśmy zdani na siebie. – Czy to znaczy, że mi pani wybacza? 32
– Wybaczam co? – Zniszczenie kapelusza. Przycisnęła do piersi ubrudzony przedmiot. – Och to. Tak, oczywiście. – Panie Westman – wtrącił się George – czy wie pan nad czym obecnie pracuje mój brat? – Niestety nie. To prawda, kiedyś pracowaliśmy razem, ale już od długiego czasu nie mam z Jimem żadnego kontaktu. George wbił wzrok w podłogę. – Jim zaginął – powiedziała Sophie. – Tak, wiem. – Wie Pan? Z wahaniem, sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza po złożony kawałek papieru i podał go Sophie. – Otrzymałem to wczorajszego wieczora. Od waszego wujka. George wyprostował się, uważnie słuchając jak Sophie czyta na głos krótką notkę, którą na końcu mu podała. Wyglądało na to, że wujek Broom wie, że Jim zaginął. Nie wróżyło to dobrze. George ścisnął papier w dłoni. – Pisze, że pomoc jest p i l n i e potrzebna. Mieliśmy rację, Sophie. Jim jest w niebezpieczeństwie, prawda panie Westman? – Nie wyciągajmy pochopnych wniosków – odparł. Sophie skierował do niego twarz. – Dlaczego wujek Broom posłał po pana? Nie rozumiem. – Podejrzewam, że profesor Penderry chce zasięgnąć mojej wiedzy lub jakiejś pomocy. – Jeśli wujek Broom tak się martwi, to... Boże, co jeśli – Sophie przerwała i odwróciła twarz od swych kompanów, ukrywając łzy, które napłynęły do oczu. – Jeśli to was pocieszy, wiedzcie, że zrobię wszystko co w mojej mocy, by 33
pomóc odnaleźć Jima – zapewnił ich Westman. – Wasz wuj będzie wiedział co robić.
34
Rozdział 5 Dom Profesora Penderry'ego –
niegdyś lśniący, biały budynek, otoczony
drzewami i kwiatowymi rabatami, oddzielony od ulicy kutą, żelazną bramą – obecnie, przedstawiał szary i opuszczony widok. Od muru, który niemal całkowicie pokrył bluszcz, odchodziła farba. Nawet niegdysiejszy piękny ogród, teraz przypominał bardziej dżunglę Bengalską z obrazków encyklopedii podróżniczej. Na szczęście, kiedy Sophie wysiadała z powozu prosto w wir rdzawych liści, zauważyła że deszcz ustał. Obserwujący ich znad szpiczastego dachu kruk wydał głośny skrzek. George, który nigdy wcześniej nie widział domu wuja, wpatrywał się w ponuro wyglądające okna. – To tu mieszka Wielki Wuj Broom? Co za rudera! Sophie uciszyła go. – Nie bądź wulgarny. Wujek Broom to niezwykle zajęty człowiek, całkowicie oddany nauce. Pan Westman znalazł się już przed drzwiami, w jednej dłoni trzymał papierową paczkę a drugą szarpnął za sznur od dzwonka. – Jack, zostań tu. Blinks, popytaj ludzi i dowiedz się, czy nie ma w pobliżu kogoś, kto może naprawić dwukółkę panny Penderry. – Tak jest, sir. Otworzyły się frontowe drzwi i zza nich wyłonił się szczupły profesor w fartuchu laboratoryjnym. Jego kędzierzawe, siwe włosy, połączone z parą bokobrodów, zaczesane były na bok pod dziwnym kątem, jak gdyby właśnie rozwiał je wiatr. Przykryte wąsem wargi drgnęły w zaskoczeniu i w końcu wygięły się w uśmiechu, gdy przez okulary zobaczył, kto stoi w progu. – Westman, oczekiwałem cię, drogi chłopcze, ale na Jowisza, nie razem z moją
35
Sophie. I jeszcze z młodym Georgem. Co za psikus! Chodźcie do środka. Dalej, dalej. Wujek Broom zostawił za sobą szeroko otwarte drzwi i udał się prosto w stronę wielkiej klatki schodowej. Był już w połowie kręconych schodów, kiedy zatrzymał się i wyjrzał przez poręcz. – To miło, że zaprosiłeś także moją bratanicę i bratanka, Westman. – Nie miałam wyboru – odparła Sophie, nie bardzo zadowolona z sugestii wujka. Wujek Broom mrugnął zmieszany. – Och, spotkaliśmy pana Westmana po drodze do wujka – wyjaśniła. – George i ja mieliśmy mały wypadek z dwukółką, a pan Westman zatrzymał się i nam pomógł. – Och, dobra robota, Westman. Nigdy się nie oprze damie w opałach, moja droga. Sophie zobaczyła, że na tę uwagę Westman przewraca oczami. George wybiegł przed nich, zmuszając parę do zatrzymania się przed schodami. – Poczekaj na mnie, wujku. – George, gdzie twoje maniery? – upomniała go. Pan Westman zdjął kapelusz i włosy z czoła. Sophie musiała spojrzeć dwukrotnie. – Co za strasznego guza ma pan na głowie! Dotknął rany. – A, to? To nic takiego, tylko mała kontuzja po ostatnim dochodzeniu. – Biedaku. Jak to się stało? Uniósł brwi, a kąciki jego ust drgnęły w rozbawieniu. – Naprawdę chce pani wiedzieć? Przez chwilę naszło ją uczucie, że lepiej będzie nie wiedzieć, ale w końcu skinęła głową. – Tak, oczywiście, że chcę. – Prawda może być szokująca. 36
– Proszę mówić. Pochylił się bliżej w konspiracyjnym geście. – Zeszłej nocy zaatakował mnie ziejący ogniem potwór na Stepney Green. Co pani o tym sądzi? Założyła ręce na piersi i uniosła brew. – Rozumiem. Najwyraźniej kpiny z ludzi były jego ulubionym rozrywką. Najpierw opowieść o morskim potworze w Tamizie, a teraz ta głupia historia. Czy nie mógł być poważny przynajmniej, gdy niepokoiła się o jego ranę? – Myślę, że musiał się pan mocno uderzyć w głowę – powiedziała, odwołując wszelkie sympatyczne uczucia do niego. – Wy dwoje, chodźcie na górę – zawołał do nich profesor. – Mamy wiele do omówienia. Pan Westman ruszył w górę po zakurzonych schodach. – Profesorze, wolałbym przedyskutować ta sprawę z panem na osobności. – Och, nie ma takiej potrzeby. To dotyczy także Sophie i George'a. ~ Czy on oszalał? Co ten stary pryk sobie myślał, żeby włączać w to Sophie i George'a? Dla Westmana było jasne, że Jim znajdował się w niebezpieczeństwie, prawdopodobnie zagrażającym życiu. Ale ich wuj nie mógł powiedzieć im
t e g o . Już i tak
wystarczająco się martwili. I nie mogli w niczym pomóc. Chłopak był jak podekscytowany szczeniak, a siostra-sawantka Jima w nic nie wierzyła. Podążył za profesorem, do laboratorium, które jak zwykle stanowiło wcielenie bałaganu; półki obładowane książkami, dziwne przedmioty pod ścianami, ławy zastawione szklanymi fiolkami i papierami. Środek pomieszczenia zajmowały szeregi 37
żyroskopów i specjalistycznych aparatur, a zlewki z brązową, pieniącą się i dymiącą substancją ustawiono w końcu pokoju. George i Sophie rozglądali się po laboratorium w zdumieniu. – Popatrz tylko – odezwała się w zachwycie dziewczyna. Gdy dwójka była zajęta podziwianiem pokoju, Westman odciągnął naukowca na bok. – Profesorze, wątpię czy wtajemniczenie ich jest dobrym pomysłem – wyszeptał. Profesor Penderry spojrzał na niego. – Dlaczego nie, drogi chłopcze? – Co to? – zapytał George, potrząsając zawartością szklanej zlewki. Sophie rzuciła mu karcące spojrzenie i ściągnęła z półki książkę. – George, odstaw to – ostrzegła. W tym momencie półka pękła, a książki potoczyły się jak domino. Potrząsanie George'a spowodowało wybuch piany, a chłopaka odrzuciło do tyłu. Spieniona fala zaczęła wypływać ze zlewki w niekończącym się strumieniu. – Wujku Broom! – wykrzyknął George. Profesor Penderry spojrzał znad okularów. – Och, na molekuły oddziałała energia kinetyczna, powodując przyspieszenie reakcji chemicznej. Uważaj, teraz wygląda mi to na reakcję endotermiczną. Westman mrugnął, lustrując chaos, jaki roztaczał się przed jego oczami. Sophie porzuciła spadające książki, by odciągnąć George'a od parującej, mydlanej fali. – Jak mówiłem – kontynuował cicho Westman – nie widzę nic dobrego we wtajemniczeniu ich. Po co martwić ich szczegółami pracy Jima? – To jego rodzina, Westman. Próbowałem uchronić ich od prawdy, ale jak długo możemy trzymać ich w niewiedzy? Nie, powinni poznać prawdę. – Proszę mi zaufać, pana bratanica nie uwierzy w ani jedno słowo. – Z czasem Sophie zrozumie. Ona i George będą mogli nawet pomóc. Westman wypuścił powietrze przez nos. 38
– Z całym szacunkiem, profesorze, badania Jima często miały w sobie pierwiastek niebezpieczeństwa, a oni nic nie wiedzą o tych rzeczach. – Cóż, musimy to zmienić. Musiał postradać zmysły. Na zewnątrz istniał cały mroczny świat demonów. Wśród cieni czaił się straszne rzeczy! Ale zanim Westman zdążył znów zaprotestować, profesor Penderry odszedł, by zająć się fontanną piany. – Niezmiernie przepraszamy, wujku Broom – powiedziała Sophie. Profesor Penderry uśmiechnął się. – Och, nie przejmujcie się tym. W nauce takie rzeczy ciągle się zdarzają. Staruszek chwycił za ogromną parę szczypiec i podniósł nimi szklany pojemnik z bulgoczącym, brązowym płynem. – Czy ktoś miałby ochotę na filiżaneczkę herbaty? Wszyscy odmówili. – Wujku, gdzie jest Jim? – zapytała Sophie. – Martwimy się o niego. Profesor Penderry nalał sobie napoju. – No cóż, chyba jestem wam winien wyjaśnienia. Od czego by tu zacząć? Niech się zastanowię. Od jakiegoś czasu Jim dostarczał materiały do mojego czasopisma. I obawiam się, że jest to powód jego zaginięcia. Przykro mi, że to mówię, ale obawiam się, że mamy do czynienia z czymś paranormalnym. – Wiedziałem! – wykrzyknął George. Sophie wypuściła szybko powietrze . – O nie, wujku, tylko nie ty. Sugerujesz, że te straszne historyjki z twojego czasopisma są prawdziwe? Słyszałam już dziś wystarczająco dużo tych bzdur od George'a i pana Westmana. – Dokładnie to sugeruję, Sophie. I jestem całkowicie poważny. Dlatego też zaprosiłem tu pana Westmana. Westman, masz to piórko, które ci przysłałem? Westman wyciągnął z kieszeni złowieszczy przedmiot. – To – profesor wskazał na piórko – jest nasz jedyny trop. Znalezione na miejscu, gdzie widziano Jima ostatni raz. 39
– To znaczy? – zapytał Westman. – Crowthorne Towers. – Crowthorne Towers? – wykrzyknęła Sophie. – Dom Lorda Crowthorne'a? – Ten sam. – Babcia zamierza tam spędzić weekend. – By polować na duchy – dodał George. – Co Jim tam robił? – zastanawiała się. – Przeprowadzał śledztwo w sprawie pogłosek, jakoby Lord Crowthorne był zamieszany nie tylko w polowanie na duchy. Chodziło o czarną magię. Widzicie, dwa tygodnie temu pojawiła się okazja, byśmy wraz z Jimem mogli uczestniczyć w jednym z przyjęć Lorda Crowthorna. Oczywiście, Jim nie mógł przepuścić szansy rozejrzenia się nieco po posiadłości. Nie mogę z zupełną pewnością powiedzieć, że Lord Crowthorne coś planuje, ale węszenie Jima wplątało go w niemałe kłopoty. Wyszedł na taras, by zaczerpnąć świeżego powietrza i zniknął. Myślałem, że znajdę go bez wtajemniczania osób trzecich, ale sam sobie nie poradzę. – Nie jesteś sam, wujku – Sophie pocieszyła go. – Ale co w związku z tym piórem? Przysunęła się bliżej, by mu się przyjrzeć. George zrobił to samo i chwilę później, Westman został ściśnięty między ciekawską dwójką. – Z jakiego ptaka pochodzi? – zapytał George. Westman nie miał pojęcia. Ptaki nie należały do jego dziedziny. Okręcił pióro w palcach, wpatrując się w żywą czerwień z odrobiną czarnego koloru, który rozchodził się od końcówki i stopniowo bladł w kierunku osi. – Na pewno nie od jednego z gołębi z Trafalgar Square. – Nigdy czegoś takiego nie widziałem. – George wzruszył ramionami. Sophie zmrużyła oczy. – A ja tak. Westman spojrzał na nią, rozdarty między ekscytacją ze znalezienia potencjalnego tropu a przerażającą możliwością, że Sophie była nie tylko autorytetem 40
od delfinów w Tamizie, ale także ptaków. – Piórko pochodzi od gatunku z rodziny Contingidae – wyjaśniła. – Egzotyczne ptaki to najnowszy trend. To jeden z tematów, jakie zostały poruszone na ostatnim zebraniu Kobiecego Stowarzyszenia Historii Naturalnej. Wygląda na to, że Księżna Bexley trzyma kilka u siebie, podobnie jak Lady Newton. Widziałam nawet w Hyde Parku damę spacerującą z papugą na ramieniu – ale nie wyglądało to najlepiej. Jeśli chodzi o mnie, uważam, że papuga na ramieniu powinna być zarezerwowana wyłącznie dla pirackich kapitanów. Profesor Penderry wskazał szczypcami na piórko. – Muszę powiedzieć, że nie przypominam sobie, bym widział takiego ptaka na przyjęciu. Oczywiście, nie wiadomo nic o tym, jak długo pióro mogło tam leżeć. To zbyt mało, by ruszyć dalej. – Może i tak, ale przynajmniej wiemy, gdzie po raz ostatni znajdował się Jim. Dobry początek – powiedział Westman. Schował pióro z powrotem do kieszeni i wstał, przygotowując się do wyjścia. Panna Penderry i George będą musieli zaczekać na naprawę dwukółki. On nie miał na to czasu. – Wyruszam niezwłocznie, profesorze. Może pan spać spokojnie, bo zrobię wszystko, co w mojej mocy, by odnaleźć Jima. – W końcu, jakiś plan – powiedziała Sophie. – Powinniśmy dokładnie przeszukać Crowthorne Towers. Westman wyczuł w powietrzu kłopoty. – My, panno Penderry? Spojrzała na niego i mrugnęła. – Ależ oczywiście. Jadę z panem. – W żadnym wypadku. Na jej twarzy odmalowało się zmieszanie. – Słucham? Dlaczego nie? – To nie jest bezpieczne. Była pani pomocna przy piórze, ale od tej pory 41
działam sam. Musiał jednak przyznać, że miała rację, konieczne będzie dokładne przeszukanie Crowthorne Towers. Odwrócił się od niej i zobaczył profesora po łokcie zanurzonego w pianie. – Potrzebuje dostępu do badań Jima. – Ach, jego prywatny gabinet, tak. Tam powinieneś znaleźć wszystkie badania. Wciąż mieszka na Jermyn Street. – Dom stoi pusty, ale możemy pana tam wpuścić – zaproponowała Sophie. – To nie będzie konieczne. Potrzebuję jedynie kluczy. – Nie możemy tak po prostu dać panu kluczy – odparła w niedowierzaniu. – Dlaczego nie? Obawia się pani, że ucieknę ze srebrną zastawą. – Możemy ich potrzebować. – Już powiedziałem, działam sam. George dołączył do boku siostry. – Zaprowadzę pana do gabinetu Jima. Westman powoli tracił cierpliwość i przeniósł błagalne spojrzenie na profesora, ale staruszek go zawiódł, zachęcając dodatkowo młodych krewnych. – Och, co złego może się stać? Niech jadą z tobą, Westman. – Na miłość boską. – Westman przewrócił oczami, lecz zgodził się. – Dobrze, ale tylko ten jeden raz. – Hurra! – Rozpromieniał George. – Jestem pewna, że pracując razem, szybciej odnajdziemy Jima – powiedziała Sophie. – Bez wątpienia. – Westman próbował odzyskać nieco z entuzjazmu, ale bez powiedzenia. Gdy to powiedział, wyciągnął z kieszeni fiolkę z zielonym pyłem. Podał ją profesorowi, który podniósł ją do światła w celu bliższej obserwacji. – Cóż to? – zapytał. – Ślizgi Klem ze Stepney Green. Na twarzy profesora pojawił się uśmiech. 42
– Och, dobra robota. Nigdy nie przestajesz mi imponować, Westman. Demon ział ogniem, jak przypuszczaliśmy? – Tak, raport leży na pana biurku. – Bardzo dobrze, bardzo dobrze. W sam raz do wieczornego druku. Gdy Westman się odwrócił, napotkał przenikliwe spojrzenie Sophie. – Czy pan właśnie powiedział Ślizgi Klem ze Stephey Street? – zapytała. – Ten morderca z gazet? – Tak. Mówiłem, że wczoraj wieczorem miałem małą utarczkę z potworem na Stepney Green. – Przeniósł wzrok na fiolkę w dłoni profesora. – Obawiam się, że Klem wyszedł na tym dużo gorzej. No, idziemy?
43
Rozdział 6 Jim Penderry odziedziczył po rodzicach szeregowy dom. Wąski budynek znajdował się przy Jermyn Street, tuż pomiędzy restauracją a wypychaczem zwierząt. W dali, Big Ben wybił właśnie pełną godzinę i Westman sprawdził, czy jego zegarek się nie spóźnia. Punkt piąta po południu, a dzień stopniowo się ulatniał. Drzwi do Plunketta otworzyły się, wypuszczając jednego z klientów, a z nim odgłos rozmów i śmiechów. Zapach gulaszu i pierożków mieszał się ze smrodem mokrego bruku, na co George złapał się za brzuch z cierpiącym wzrokiem. – Umieram z głodu – jęknął. Sophie potrząsnęła głową. – Po tym całym jedzeniu z dzisiejszego ranka? – To było godziny temu – powiedział chłopak. – Ja rosnę, jeśli nie zauważyłaś. Lampa oliwna w jednym z niższych okien domu po lewej zamigotała, podświetlając wiszącą za szybą tabliczkę. ~ R. Gabb. Wypychacz ~ Westman odwrócił się do Blinksa i wręczył mu kilka monet. – Znajdź jakieś miejsce dla koni, a potem spotkamy się tutaj. Gdy znów stanął twarzą przed budynkami, jego wzrok przykuł jakiś ruch w oknie wypychacza. Ciężkie kotary odsunęły się, jak gdyby ktoś się im przyglądał, a po chwili powróciły na miejsce. Sophie otworzyła drzwi do domu brata, a Westman wkrótce do niej dołączył. Na policzek opadła mu zimna kropla deszczu. – Co za okropna pogoda – zauważył. Sophie otworzyła drzwi. – W istocie. Wolałabym uniknąć kolejnego przemoknięcia. 44
Gdy wkroczyli do środka, przywitała ich ciemność oraz chłód sugerujący, że od dłuższego czasu nie palono w kominkach. Sophie i George zatrzymali się z wahaniem w
holu, ale zostali popchnięci do przodu przez Westmana, który
usiłował zamknąć za nimi drzwi. Ogarnęła ich cisza. Jedynym dźwiękiem, jaki zdołał zarejestrować Westman było rytmiczne tykanie zegara i jego własny, równy oddech. – Gdzie tu się przechowuje świece? – zapytał. – W tamtej szufladzie. – George po omacku dotarł do stolika na drugim końcu holu. Westman dołączył do niego i zapalił zapałkę. Po chwili, oboje trzymali już zapalone świece, przy świetle których badali otoczenie. – No, oto nasz dom, panie Westman – powiedział George. – Przepraszam, że tak zimno, ale skończył nam się węgiel. – A nafta do lamp? George chciał potrząsnąć głową w zaprzeczeniu, ale coś sobie przypomniał. – Powinno być trochę w gabinecie Jima. – Sprawdźmy to. – Sophie wyszła na przód i pokierowała ich w stronę drzwi na końcu korytarza. Westman poszedł za nią. Nawet odpowiadało mu to, że Sophie dołączyła do poszukiwań, choć zwykle wolał pracować sam. Ogromne cienie zatańczyły na ścianach pomieszczenia, które niewątpliwie było gabinetem Jima. Któż inny trzymałby przeszklone szafki wypełnione takimi cudacznymi i groteskowymi pamiątkami? Dyskrecja nigdy nie należała do atutów Jima. Westman ściągnął znaleziony na szczycie szafki kandelabr i umieścił w nim świecę. Światło nie było idealne, ale na ten czas musiało wystarczyć. Kotary przy oknie były odsłonięte i wpuszczały do środka blask księżyca. Deszcz zaczął walić o szyby, dodając do wnętrza jeszcze więcej poruszających się cieni. – Gdzie powinniśmy zacząć? – zapytał George. Gabinet Jima był raczej uporządkowany, co nie zmieniało faktu, że staranne przeszukanie go zajęłoby wieki. 45
– Ja poszukam jego notatek – odparł Westman. – Wy rozejrzyjcie się za dziennikiem albo kalendarzem. Sprawdźcie szuflady. I starajcie się nie robić bałaganu. Ciepły blask rozjaśnił pokój. – O, dużo lepiej – oznajmiła Sophie z uśmiechem zadowolenia. Umieściła z powrotem szklana osłonę na lampie, podkręciła płomień i ze zdumieniem rozejrzała się po artefaktach za szkłem. – To wszystko Jima? Westman odwrócił wzrok od papierów na biurku. – Tak. Zawsze był zapalonym kolekcjonerem... pamiątek. Trofea ze śledztw. Przestudiował papiery, które trzymał w dłoni. Nie było z nich żadnego pożytku. – Co to? – zapytała Sophie. Spojrzał w jej stronę i zobaczył, że ogląda oprawione w ramkę zdjęcie. George przerwał swoje zajęcie i podszedł do siostry. – Właśnie o takich rzeczach mówiłem. Teraz mi wierzysz? – Przecież to Jim – powiedziała, wskazując na fotografię. – I pan, panie Westman. Ale co t o jest, u licha? Westman odłożył dokumenty i podszedł do nich. W całym swoim życiu nie pozował wiele razy do zdjęć i tylko dwukrotnie z Jimem Penderrym. Pierwsza okazja to raczej nudny portret z czasów uniwersyteckich, ale drugie zrobiono podczas śledztwa w Szkocji. Wiedział od razu, na które z nich patrzy Sophie. Westman przez chwilę podziwiał fotografię przedstawiającą w tle morze z brzegiem. Na pierwszym planie, tuż obok tajemniczego stworzenia na skale, stali Westman i Jim, owinięci w płaszcze, szaliki i rękawiczki. Na pierwszy rzut oka, stworzenie wyglądało to jak dzika kobieta, lecz jeśli by się przyjrzeć, zamiast nóg, miała rybi ogon, zakończony płetwą. – Morze wyrzuciło ją ranną nad Skelmorie – wyjaśnił. – Nigdy się nie dowiedzieliśmy skąd pochodziła, bo nie umiała mówić. 46
Na czole Sophie pojawiła się zmarszczka. – Ona ma p ł e t w ę . – Wiem, to zadziwiające. Jim ogłosił ją Syreną ze Skelmorie. Oczywiście po wszystkim pomogliśmy jej dostać się z powrotem do morza. Sophie opuściła fotografię i zmierzyła go posępnym wzrokiem. – Czy to jest jakiś żart? Alfredzie Westman, proszę mówić prawdę. – Jestem śmiertelnie poważny. Są rzeczy na świecie, które nie zawsze możemy wyjaśnić. Czy to syrena, potwór z Loch Ness, ziejący ogniem demon czy nawet czarna magia. Rzeczy niewyjaśnione naprawdę istnieją. Nawracanie sceptyków nie należało do stylu Westmana. Zadanie bywało męczące, a często niedowiarkowie radzili sobie lepiej, żyjąc w ignorancji. Ale dla siostry Jima powinien przynajmniej spróbować. Ze stosu czasopism piętrzących się na półce sięgnął po jeden egzemplarz i podał Sophie. – Cuda Penderry'ego. Proszę, musi pani nieco nadrobić. W tym samym momencie sprzed frontowych drzwi dobiegł ich głośny stukot, a potem kolejny i jeszcze jeden. Hałas przestraszył towarzyszy Westmana. Z początku pomyślał, że to Blinks, ale potrafił rozpoznać wesołe pukanie służącego. Ten głośny, rytmiczny stukot brzmiał zupełnie inaczej. – Zaczekajcie tutaj – powiedział do towarzyszącej mu pary. – George, szukaj dalej. Niedługo wrócę. Wziął ze sobą świecznik i ruszył w stronę wejścia. Przez przyciemniane szkło we frontowych drzwiach zobaczył czekające w deszczowym mroku dwie sylwetki. Dla Westmana wydało się to nieco podejrzane, że podczas nieobecności pana domu, dwoje obcych puka do drzwi w środku ulewy. Co prawda, mógł to być sprzedawca węgla, ale Westman i tak pozostawał czujny. Gdy otworzył drzwi, wpuszczając hałas deszczu uderzającego o bruk, stanął twarzą w twarz z krępym, młodym mężczyzną, w samej koszuli i kamizelce. Jego towarzysz był wyższy i szczuplejszy, odziany w szary płaszcz, a u stóp obydwu stała wielka skrzynia. 47
– 'bry wieczór – powiedział krępy mężczyzna. Deszcz ociekał z jego przetłuszczonego kucyka, gdy wyjrzał przez ramię Westmana, prosto w ciemne wnętrze domu. Westman nawet nie starał się ukryć podejrzenia. – W czym mogę pomóc? – Nazywam się Ben Gabb. Jest pan Penderry? Gabb? Imię brzmiało znajomo. Wtedy do niego dotarło. – Ach, to pan jest tym wypychaczem, z sąsiedniego domu? Gabb wyciągnął z kieszeni wizytówkę i podał mu ją. – To mój ojciec. Z dobroci serca, dostarczamy coś od niego. ~R. Gabb. Wypychacz. Jemryn Street 61, Westminster, Londyn. Skórowanie zwierząt i preparowanie. Przesyłkom zapewniamy szczególną troskę.~ Westman włożył wizytówkę do kieszeni. – Niestety, pana Penderry'ego nie ma w tej chwili w domu. Mężczyźni wymienili spojrzenia. – Jeszcze? – zapytał Gabb. – Kiedy wróci? – Ciężko powiedzieć. Gabb zmierzył Westmana z podobną nieufnością. – A pan kim jest? Nie widziałem tu pana wcześniej, co pan tu robi? – Westman. Jestem starym przyjacielem. Syn wypychacza spojrzał na niego badawczo. – Cóż, panie Westman, ktoś jednak musi pokwitować tę oto paczkę. Westman otworzył szerzej drzwi i zrobił przejście. – Lepiej więc zabierzcie to z deszczu. Gabb i jego kompan chwycili skrzynię i przenieśli przez próg, stawiając na środku korytarza. 48
– Co jest w środku? – zapytał Westman. – Bo ja wiem. – Gabb wzruszył ramionami i wyciągnął pognieciony plik kartek z kieszeni kamizelki. – My tylko dostarczamy przesyłki – dodał ten drugi z głupim uśmieszkiem. – Proszę tu podpisać. – Gabb podał Westmanowi ołówek i dokumenty. – Mam nadzieję, ze przechowa pan to bezpiecznie do czasu, aż nie wróci pan P.? – Tak, oczywiście – odparł Westman, podpisując blankiet. Z gabinetu dobiegł podniecony głos Georga i jego szybkie kroki. – Panie Westman. Chyba coś znalazłem! Chłopak zatrzymał się tuż przed nim, spojrzał na obcych i leżącą na ziemi skrzynię i podał Westmanowi teczkę z dokumentami. Westman wymienił świecznik na teczkę i przekartkował znajdujące się w środku papiery. – Dobra robota, George. Poklepał młodzieńca po ramieniu i umieścił teczkę pod pachą. Konieczne będzie dokładne przestudiowanie dokumentów, ale nie wcześniej niż jak posłańcy opuszczą dom. W tym momencie wrócił Blinks z Jackiem. Światło latarni ręcznej rozjaśniło wnętrze i do środka weszła przemoknięta dwójka. – Leje jak z cebra! Niech diabli pochłoną tę cholerną pogodę – przeklął Blinks. Służący wpuścił przed siebie psa, a sam z trudem wciągnął ciężką torbę Westmana. Rzucił ją na ziemię i zatrzasnął za sobą drzwi. Gdy jego wzrok napotkał w końcu Westmana, George'a i dwójkę obcych wpatrujących się w niego, poczuł lekki wstyd. – Och, proszę o wybaczenie, panie Westman. Nie wiedziałem, że ma pan gości. – Nie ważne, Blinks. Wnosisz błoto na dywan pana Penderry'ego. Na miłość boską, zdejmij buty. – Ach, tak, sir. – Blinks szybko zrobił to, co mu polecono. – Na zewnątrz nie dzieje się dobrze, sir. Właśnie co minęliśmy przewrócony powóz na Bury Street. Oczy George'a rozszerzyły się. 49
– Co się stało? – Nie jestem pewien, paniczu George – odparł Blinks, w jednej ręce trzymając swoje buty ze sprzączkami. Wielki paluch jednej stopy wystawał z dziury zabłoconej skarpety, gdy to ujrzał, Westman przewrócił oczami. – Był przewrócony na bok – kontynuował służący. – Wydaje mi się, że przewrócił się, gdy woźnica brał zakręt. Przez deszcz na drogach jest tyle błota, że nic nie można zobaczyć. Wątpię, czy będziemy mogli stąd wyjechać nim przestanie padać, panie Westman. To niezbyt bezpieczne... Westman ciężko westchnął. – W porządku. Zostaniemy tu, aż nie przestanie padać. Utknąć w domu Jima Penderry'ego, bez ogrzewania, jedzenia czy światła – z wyjątkiem jednej jedynej lampy naftowej i kilku świec. Wspaniale. Westman zwrócił się do Gabba. – Nie mają może panowie trochę węgla i nafty na wydaniu? Zwróciłbym oczywiście koszty. Okazało się, że pierwszym językiem, jakim się posługiwał Gabb, były pieniądze, i że w zasadzie jego ojciec miał nieco paliwa w domu obok. Posłańcy wyszli na ulewę, zostawiając trójkę, albo czwórkę, licząc psa, stojących wokół skrzyni. – Co jest w skrzyni? – zapytał George, gdy Gabb wyszedł. Blinks wydawał się równie zaciekawiony, i zwrócił na niego swoje zdrowe oko. Westman zastanawiał się nad otwarciem pudła. Powinien sprawdzić zawartość, cokolwiek nią było, sprawdzić, czy zostało dostarczone w jego ręce w jednym kawałku. Tak, powinien się upewnić. – Nie wiem. Dowiedzmy się. Blinks, pomóż.
50
Rozdział 7
Wieko przytwierdzone było gwoźdźmi, ale Westman razem z Blinksem zdołali je otworzyć. W tej samej chwili korytarz rozświetliła błyskawica i rozległ się huk grzmotu. Cała trójka zajrzała do środka skrzyni. George gwałtownie wciągnął powietrze i zrobił krok w tył. – Do licha – mruknął przerażony Blinks. Na dnie skrzyni znajdowała się głowa największego i najokropniejszego wilkołaka, jakiego kiedykolwiek widział Westman. Miała długie, srebrzyste futro, ogniście żółte ślepia i wyszczerzony pysk, który odsłaniał niesamowitą kolekcję ogromnych, zaostrzonych kłów. George zbliżył się nieco z oczami wielkimi jak para suwerenów. – Ostatni raport Jima był o wilkołakach. A niech mnie. – Nie spotkasz czegoś takiego w londyńskim zoo – rzekł Blinks. – Nie chciałbym go w ogóle spotkać – zapewnił go George. Westman zasunął wieko i zwrócił się do Blinksa. – Przenieśmy to w jakieś bezpieczne miejsce. ~ Przez okno w gabinecie dostał się przeciąg, a Sophie, której suknia była wciąż wilgotna, zadrżała. Odłożyła czasopismo, które prawie przeczytała od deski do deski, i ponownie rzuciła okiem na fotografię. Jim, gdzie jesteś, braciszku? Z dużą ostrożnością, odwróciła ramkę i przekręciła haczyki. Tył ustąpił i delikatnie oddzieliła zdjęcie od szybki. Jim wyraźnie cenił sobie tę fotografię, ale
51
wiedziała, że nie miałby nic przeciwko, gdyby ją pożyczyła. Nie miała żadnych jego portretów ani zdjęć, poza obrazem utrwalonym w pamięci. W tych chwilach niepokoju potrzebowała widoku jego twarzy. Włożyła zdjęcie do torby i podniosła się z krzesła, by zasunąć kotary. Zapach nowo rozpalonego ognia załaskotał ją w nos. Czyżby znaleźli trochę opału? Podniosła lampę i poszła z powrotem w kierunku ciemnego korytarza. Podążyła za światłem i głosami, które doprowadziły ją w dół schodów, prosto do małej biblioteki Jima. W pomieszczeniu zauważyła zapalone kinkiety oraz Blinksa, dorzucającego węgla do kominka. Pies, Jack, leżał wyciągnięty przed ogniem. – Mamy opał? Gdy weszła, pan Westman wstał z krzesła za biurkiem. – Ach, panna Penderry. Właśnie miałem posłać George'a po panią. Biblioteka jest znacznie wygodniejsza niż gabinet Jima, nie uważa pani? Rozejrzała się po pokoju. – Cóż, chyba tak. – Z pewnością było tu więcej miejsca do siedzenia. George wyjrzał zza fotela zwróconego przodem do kominka. – Witaj, Sophie. Byli tu sąsiedzi. To oni pukali do drzwi. – Pytali o pani brata – dodał Westman. – Użyczyli nam także trochę opału. George prychnął. – Nie mogę uwierzyć, jak dużo za to policzyli. To był jawny rabunek, panie Westman. W głosie Westmana dało się słyszeć ostrzeżenie: – Nie ważne. To była niewielka cena za to, byście nie zamarzli tu na śmierć. Jakkolwiek byłoby to kuszące, gdybym na to pozwolił, Jim by mnie ukatrupił. – Gdybym pana nie znała, powiedziałabym, że się pan o nas martwi, panie Westman – zakpiła Sophie. Podeszła do kominka i pozwoliła, by ogień ogrzał jej zimne dłonie. Marzyła, jednak, by wrócić do domu, pozbyć się przemokniętej sukni i wskoczyć do ciepłego 52
łóżka. Pan Westman spojrzał na nią spod rzęs, a ona dostrzegła, że kącik jego ust lekko się uniósł. – Proszę spocząć. Prawdopodobnie spędzimy tu trochę czasu. Blinks poinformował mnie, że nie możemy podróżować w tej burzy. Sophie miała właśnie usiąść, ale słysząc te wieści, wyprostowała się gwałtownie – Jak długo mamy tu zostać? – Trudno powiedzieć. – Chyba nie całą noc? – Możliwe. – O rany. Babcia będzie się zamartwiać, jeśli szybko nie wrócimy. Jej brat spojrzał na nią z miejsca, gdzie siedział. – Czy ktoś też jest tak głodny jak ja? Sophie uniosła oczy ku górze i westchnęła. George zawsze myślał żołądkiem. Ale w zasadzie, minęło wiele godzin od ich ostatniego posiłku. Wyciągnęła z torby monetę. – Panie Blinks, mógłby pan zapytać, czy w restauracji obok mają coś na wynos, dla wszystkich nas, łącznie z panem? – Dobrze, panienko – odparł Blinks i powlekł się do drzwi. – Pójdę poszukać talii kart – poinformował ich George i wyskoczył z fotela, zostawiając Sophie sam na sam z panem Westmanem. Dziewczyna usiadła na fotelu przed kominkiem i wygładziła fałdki na sukni. Deszcz sprawił, ze wyglądała jak straszydło. Kilka kosmyków wyrwało się w upięcia, wisząc nieskładnie wokół twarzy. Założyła je za ucho, ale nawet to nie pomogło. Natomiast u pana Westmana, jak zauważyła, każdy włos był na miejscu. Sophie poczuła się trochę niepewnie – co była jednak niemądre i absurdalne, nie chciała mu przecież zaimponować.
A przynajmniej tak jej się wydawało. 53
Zapanowała cisza. Pan Westman zajmował się czymś przy biurku. – Więc, jak się pan miewa? – zapytała, próbując nawiązać rozmowę. – Minął już chyba ponad rok? – Dwa lata. – Westman oparł się w krześle. – Miewam się dobrze. A pani? – Całkiem dobrze, dziękuję, pomijając oczywiście tę okropną sprawę. – Jestem pewien, że Jim wróci cały i zdrowy. Zawsze na siebie uważał. – Coś się między wami stało, prawda? Jakieś nieporozumienie? Zanim odpowiedział, dało się odczuć aurę niepewności. – Tak, coś w tym rodzaju. Można powiedzieć, zderzenie moralności. – W jakim sensie? – W takim, że ja ją mam, a Jim nie. Na jej czole pojawiła się mała zmarszczka. – Jest pan bardzo srogi dla mojego brata. – W takim razie nie powiem nic więcej. W każdym razie, nie jestem upoważniony, by o tym rozmawiać. Odwrócił się z powrotem do biurka i wznowił lekturę. Sophie wiedziała, że Jim nie jest ideałem; czasami potrafił zachowywać się naprawdę głupio, ale żeby przypinać mu łatkę człowieka niemoralnego? Nie mogła w to uwierzyć. – Ale powinienem pani powiedzieć – dodał – że kiedy ostatnim razem rozmawialiśmy, Jim wyraźnie zakazał mi zbliżanie się do niego, jego domu oraz rodziny. – Co ma pan na myśli mówiąc „zakazał”? – zawołała. – Czemu miałby to robić? – Może sama powinna go pani zapytać, kiedy go znajdziemy. Zapewne plułby piórami, gdyby to zobaczył. – Wskazał ręką wokół siebie, zaznaczając fakt, że znajdował się w domu Jima; z siostrą Jima; przeszukując Jima rzeczy. Sophie pokręciła głową. – Byliście najlepszymi przyjaciółmi. 54
– Rzeczy się zmieniły. Nie rozwinął tego, a Sophie nie przestawała zastanawiać się, co mogło się takiego stać, by zepsuć tę przyjaźń. Po krótkiej przerwie, przesunęła krzesło i dołączyła do niego przy biurku. – Znalazł pan już coś? Stuknął datę wypisaną na teczce i otworzył folder. – Tak, wygląda na to, że to akta jego ostatnich badań. Sophie spojrzała na odręcznie napisane notatki, wycinki gazet i szkice. – Potrafi pan to rozszyfrować? George wrócił z pudełkiem kart i podszedł do nich. Oparł się łokciami o stół i spojrzał na notatki. Czoło pana Westmana zmarszczyło się z koncentracji. – Według tych zapisków, Jim podejrzewał, że Lord Crowthorne uczestniczy w sekcie praktykującej czarną magię i tajemnicze rytuały. Czary. Tu jest napisane, że „podczas, gdy po mieście krążą pogłoski o Crowthornie i czarnej magii, mieszkańcy winią rzekomego Śliskiego Klema o zaginięcie trójki dziewczyn...” – Śliski Klem? – wymruczała Sophie. – Tak. Jak już pani wie, Śliski Klem był demonem, wezwanym przez kogoś do polowania na młode kobiety. Sophie nic nie wiedziała o szczegółach pojedynku pana Westmana ze Śliskim Klemem, ale wierzyła, że kryminalista był człowiekiem z krwi i kości, a nie magicznym demonem. Nawet po przeczytaniu czasopisma wujka, istnienie potworów oraz czarnej magii wciąż jej nie przekonywało. Pan Westman rozprostował wycinek w gazety, tak by mogła zobaczyć, co jest w środku. – Jim zebrał kilka artykułów o uprowadzeniach. I jeszcze to, proszę spojrzeć. Pokazał jej stary dokument, zniszczony i wyblakły przez czas. – Co to jest? – zapytała, czytając druk. – Jakieś akta sądowe? – Tak. To dokumenty z procesu Mary Wilson, znanej wśród miejscowych jako 55
Szalona Mary. Proces miał miejsce sto pięćdziesiąt lat temu w Szkocji. Uznano ją za winną i stracono. Jej zbrodnią były czary. – Jest spokrewniona z Lordem Crowthornem? – Nie całkiem. – Pan Westman zabrał wycinek i przesunął palcem po nazwisku. – Wygląda na to, że była przodkinią tej młodej kobiety, Wendy Wilson. Pierwszej ofiary Śliskiego Klema. Zaczynam myśleć, że Jim był na tropie czegoś naprawdę dużego, skoro istnieją powiązania między Śliskim Klemem, Crowthorne Towers i czarami. Nie powinno się ignorować czarnej magii i wzywania demonów. – Myśli pan, że Lord Crowthorne wezwał demona? – zapytała Sophie z uniesioną brwią. – Cóż, w Londynie nie ma zbyt wiele kultów czarnej magii. Jim wierzył, że stoi za tym Lord Crowthorne, więc czemu nie? – Lord Crowthorne to szanowany człowiek – zaprotestowała. – Idealna przykrywka. Sama pani powiedziała, że interesuje się rzeczami paranormalnymi. – Dużo ludzi się tym interesuje. Na przykład moja babcia. To nie czyni z nich członków przywołującej demony sekty. Zignorował tę uwagę i zaczął zapisywać coś na skrawku papieru. – Więc, gdzie teraz? – Zamierzam przepytać jedną z niedoszłych ofiar Klema, tę, która uciekła mu ostatniego wieczora. Tabitha Nethercott. Może jest w jakiś sposób powiązania z Crowthorne Towers. – Chciałabym pojechać tam z panem. Rzucił jej cyniczne spojrzenie. – Wątpię, czy to rozważne. Sophie strzepnęła z sukni kłaczek i postanowiła nie drążyć dalej tematu – a przynajmniej do czasu. Pan Westman powrócił do studiowania badań Jima, a ona znalazła dla siebie ciekawą książkę. Czas mijał i wkrótce wrócił Blinks z tacą zastawioną bułeczkami, miskami, sztućcami i garnkiem parującego gulaszu. 56
Gdy się posilili, George wyzwał Blinksa na partyjkę kart. Po chwili dołączył do nich pan Westman, a i Sophie zagrała rundkę, ale tylko do czasu, aż zegar wybił dwudziestą trzecią. George przeciągnął się i ziewnął. – Jestem wykończony. Przestało już padać? Pan Westman podszedł do okna i odchylił jedną z zasłon. Na zewnątrz, deszcz nie przestawał uderzać o bruk. – Nie. Idź, prześpij się trochę, George. Jeszcze nie wyjedziemy. – No dobrze. – George wstał i podrapał się po głowie. – Sophie możesz użyć twojego starego pokoju. Sophie stłumiła ręką ziewnięcie, uśmiechnęła się i kiwnęła głową. – Dziękuję, George. Potrzebuję odpoczynku. Pan Westman i Blinks wstali, kłaniając przed nią głowy. Podniosła lampę naftową, która była niemal pusta i poszła za Georgem. Z dołu, wiatr uderzał we frontowe drzwi i wył przez szpary. – Dobranoc, Sophie – powiedział chłopak, gdy dotarli do drzwi sypialni. – Śpij dobrze. – Dobrej nocy, George. Weszła do ciemnej sypialni, postawiła lampę na komodzie obok i zamknęła drzwi. W jej byłej sypialni, teraz pokoju dla gości, nazbierało się sporo kurzu od momentu, kiedy była tu ostatni razem. Łóżko znajdowało się tam, gdzie je zapamiętała – wokół zakrywały je ciężkie kotary – puf z zapasową pościelą wciąż stał przy oknie. Uniosła skrzypiące wieko skrzyni i wyciągnęła wełniany koc, po czym zaczęła ściągać z siebie wilgotne ubrania. W pokoju było lodowato zimno i wiedziała, ze będzie potrzebowała dodatkowej kołdry, by nie zmarznąć. Odziana w halkę i pantalony, zarzuciła na siebie koc i skierowała do łóżka. Z każdym krokiem, stopy zanurzały się w tureckim dywanie. Płomień w lampie skurczył się z braku nafty, lecz księżyc na zewnątrz oraz sporadyczne błyskawice, oświetlały pokój. 57
Chwytając kotary w obie dłonie, pociągnęła je na zewnątrz i wrzasnęła.
58
Rozdział 8 Westman nie mógł spać. Jasne, że był zmęczony, ale jego umysł nie chciał się wyłączyć, więc znalazł się z powrotem przy stole, nalewając sobie brandy z jednej z karafek Jima. Blinks zasnął na sofie z nogami wystającymi zza poręczy, skąd doskonale było widać jego dziurawe skarpety. Służący odpłynął dosłownie po kilku sekundach, ale Westman nie miał tyle szczęścia. Coś mu nie dawało spokoju. Jim Penderry miał już do czynienia z wilkołakami, duchami i demonami i z każdego takiego spotkania wychodził cało. Mężczyzna polował na najgorsze potwory, jakie można sobie wyobrazić, więc co poszło nie tak? Na jakiego niebezpiecznego przeciwnika natknął się tym razem? Majętny lord, parający się okultyzmem, nie wydawał się być śmiertelnym zagrożeniem. Westman wiedział, że musi dotrzeć do źródła, jeśli chciał dowiedzieć się więcej. Możliwe, że odpowiedzi leżały w Crowthorne Towers, ale jutro złoży wizytę swojej wychudzonej znajomej, Tabicie, w Modowym Emporium Troopsa. Jeśli wie cokolwiek o Lordzie Crowthorne, powie mu. Przecież uratował ją przed Śliskim Klemem. Gdy sączył swojego drinka, pozwolił myślom, by powędrowały w kierunku innego problemu: Sophie. Bardzo nalegała, ale nie było mowy, by pozwolił jej uczestniczyć w dalszej części śledztwa. To dla jej bezpieczeństwa, w ogóle nie chodziło o zakaz Jima zbliżania się do niej lub do George'a. Skończyły się wycieczki z Freddie'm Westmanem. Dobiegło do niego głośne chrapanie Blinksa i już rozważał rzucenie w niego poduszką, gdy nagły krzyk zmroził mu krew w żyłach. Natychmiast skoczył na równe nogi. Blinks obudził się ze zrywem, strącając porcelanową wazę ze stolika. Z trzaskiem uderzyła o podłogę. – Do diabła, Blinks. Potrącę ci to z pensji! 59
– Przepraszam, sir. Służący rozejrzał się w roztargnieniu. Sekundę później do biblioteki wpadła Sophie Penderry, w samej bieliźnie, z kocem zarzuconym na ramiona. Oczy Westmana powędrowały ku sufitowi i przez chwilę odebrało mu mowę, gdy rzuciła się prosto w jego ramiona. – W pokoju gościnnym, w pokoju gościnnym! – krzyczała do jego kamizelki. – To ohydne. – Proszę się uspokoić, panno Penderry – powiedział, kiedy już odzyskał zdolność mówienia i poklepał ją po plecach. Zachowywała się jak histeryczka. – Co tam jest? Pająk? Szczur? Odsunęła się nieco i spojrzała na niego oczami pełnymi łez. – Nie! Nic tak trywialnego. Coś jest w łóżku. Jest ogromne i przerażające. Jakaś ogromna, dzika bestia. Kto jak kto, ale pan musi mi uwierzyć. – Wierzę pani. – Spojrzał na Blinksa, który wpatrywał się w nich tępo. – Blinks, szybko, przynieś moje rzeczy. – Tak jest, sir. – Blinks nałożył swój obszarpany graniasty kapelusz i ruszył w dół schodów. Westman poprawił koc wokół jej lodowatych ramion. – Mówi pani, że to dzika bestia? – Tak. – Pociągnęła nosem i mrugnęła, ściskając go tak mocno, że czuł jej szybko bijące serce. – Proszę się nie martwić – pocieszył ją, utrzymując czujny wzrok na korytarzu. – Wszystko będzie dobrze. Skrzywił się na odgłos jego ciężkiej torby taszczonej po schodach. – Proszę tu zaczekać. Pomógł Blinksowi wnieść torbę przez kilka pozostałych stopni i wniósł ją do biblioteki. Sophie obserwowała, jak stawia ciężką walizę na podłodze, otwiera i wyciąga szablę ojca, używaną w marynarce. Wykuta została za czasów rządów Księcia Regenta – można ją było nazwać antykiem – ale klinga nie straciła ostrości, 60
no i nigdy go nie zawiodła; ani jego ojca. Po przeszperaniu wśród ksiąg z zaklęciami i innych przedmiotów, znalazł drugi floret, który podał Blinksowi. Westman wyciągnął szpadę z pochwy i odwrócił się do Sophie. – Który to pokój? – Ostatnie drzwi na lewo. – Zostań tu z Jackiem. Blinks, za mną. Dwójka mężczyzn wyszła z biblioteki. Gdy dotarli do drzwi, zauważyli, że są zamknięte. Westman przyłożył ucho, nasłuchując dźwięków. Cisza. Wymienił nieme spojrzenie ze służącym i przekręcił gałkę. Blinks potaknął, potwierdzając gotowość i na znak, Westman otworzył szeroko drzwi i weszli do środka z uniesionymi przed sobą szpadami. Blinks doskoczył do jego boku, tnąc mieczem powietrze. Nie przywitało ich nic, z wyjątkiem ciemności. Westman ujrzał łoże z baldachimem, którego kotary całkowicie je zasłaniały i dał znać Blinksowi, by obeszli łóżko z dwóch stron. Znajome uczucie oczekiwania nasiliło się, gdy podchodzili do łóżka; adrenalina, wzrastająca gdzieś w okolicy brzucha i płynąca do kolan, sprawiając, że serce waliło jak młot, ciało sztywniało. Stawiając ostrożne kroki, okrążył łóżko i podszedł do miejsca, gdzie kotara się rozchylała. Wtedy, bez zbytniego przeciągania, chwycił zasłony i odrzucił na boki, by ukazać... Odciętą głowę wilkołaka. Westman ciężko westchnął; nie był do końca pewien, czy z ulgi czy irytacji. Jak u diabła, to się tu znalazło? Blinks rozsunął kotary po swojej stronie. – Niech mnie licho. Postawiliśmy to w bawialni. Co tu robi? – George! – wrzasnął Westman. 61
Gdy odwrócił się do wejścia, zobaczył stojącą w progu Sophie z lampą. Zaglądała ostrożnie do środka. – Co to jest? Nie wyobraziłam sobie tego, prawda? – Nie, nie wyobraziła sobie tego pani. Blinks, idź i znajdź mi tego małego... – Westman ugryzł się w język i po chwili dodał spokojniejszym tonem. – Znajdź, proszę, George'a. Lecz zanim Blinsk zdążył po niego pójść, chłopak pojawił się w drzwiach, tuż obok Sophie, słaniając się ze śmiechu. – O rany. – Nabrał tchu i złapał się za boki. – Wybacz Sophie, ale nie mogłem się powstrzymać. Za bardzo mi to przypomniało Czerwonego Kapturka spotykającego Złego Wilka. – Niezły z ciebie żartowniś – powiedział Westman. Wyraz twarzy Sophie oscylował między zaskoczeniem a złością – George, jak mogłeś? Nigdy się nie nauczysz. Właśnie za taki żart wyrzucili cię ze szkoły! Wzruszył ramionami, nie przestając się śmiać. Wyrzucili go ze szkoły? Wyglądało na to, że młodszy brat Sophie sprawiał więcej kłopotów, niż na to wyglądał. Zupełnie jak Jim. Sophie weszła do sypialni. – Jest już bezpiecznie? – Tak, proszę podejść i zobaczyć, jeśli pani chce. Zawahała się i zakryła się szczelniej kocem. Westman wyciągnął rękę w stronę łóżka i wyciągnął trofeum za futro włochatej głowy. – Nie ma się czego bać. – Potrząsnął głową stworzenia, by pokazać jego bezwładność. – Zapewniam, że jest całkowicie martwy. Sophie wyglądała na przerażoną. – Na niebiosa, co to jest? – Chyba miałaś na myśli, co to było – poprawił ją George z szerokim uśmiechem na ustach, po czym podszedł, by raz jeszcze przyjrzeć się trofeum. 62
– Nadnaturalny wilk – wyjaśnił Westman. – Niektórzy zwą go wilkołakiem. Sophie wzdrygnęła się i spojrzała na trofeum. – O panie, popatrzcie tylko na te zęby. Westman nie mógł się powstrzymać przed szturchnięciem pyskiem wilka w pierś George'a. – Żeby móc lepiej gryźć pajaców, moja droga. George zachichotał z żartu. – Myślę, że dziennikarze są bardziej pożywni od pajaców. – Masz rację. Pajace są puste w środku. Sophie skrzyżowała ramiona na piersi i westchnęła. – Jeśli skończyliście, czy ktoś łaskawie mógłby mi wyjaśnić, co to bestialstwo robi na moim łóżku? ~ Zawitał poranek, a wraz z nim mgła i mżawka. Zakładając kapelusz, Westman wcześnie opuścił z Jackiem dom i zawołał dorożkę. Zostawił Blinksa z instrukcjami, by odwiózł pannę Penderry i George'a do siebie, po czym miał wrócił po niego, skąd pojadą do Modowego Emporium Toopa. Gdy się wymykał, Sophie i George jeszcze spali, co było mu na rękę, gdyż nie mogli mu pokrzyżować planów. Wrócił do domu, by się umyć i przebrać. Później, gdy wszedł do pokoju jadalnego, pani Wickspittles podała mu filiżankę gorącej herbaty i maślanego tosta. Przyniosła również kawał steku, którym poczęstowała Jacka. Jej dezaprobata związana z obecnością zwierząt podczas posiłków z czasem ulotniła się i teraz było to coś normalnego. Zwykle Westman nie pozwalał zwierzętom jadać przy jednym stole, ale Jack nie był zwykłym psem. Wcale. W okolicach jedenastej, pojawił się Blinks, który potwierdził, że Sophie i George bezpiecznie dotarli do domu babki. – Byli trochę rozczarowani, że pan wyszedł, sir. Panna Penderry prosiła mnie, 63
bym przekazał panu wiadomość. – Och? – Wbrew sobie, Westman był ciekawy. – Powiedziała, żeby informował ją pan o wszelkich postępach. – Rozumiem. Jadłeś już? Blinks potaknął. – Tak, sir. – Dobrze. Przygotuj powóz na za godzinę. – Cheapside, czyż nie, sir? – Tak. Zobaczmy co nasza przyjaciółka, Tabitha, wie o Crowthorne Towers. ~ Gdy powóz zbliżył się do Bread Street, na drodze pojawił się zator na całej długości ruchliwej Cheapside. Westman otworzył drzwi i zobaczył na przedzie trzy omnibusy, stojące bez ruchu. Drogę tamował powóz i koń, a przechodnie torowali sobie przejścia do najbliższych straganów. Blinks podniósł się z kozła i krzyknął na woźnicę z przodu. – Na boskie szczęki! Zabieraj się z drogi! Wkrótce dołączył do niego kolejny zniecierpliwiony kierowca i jeszcze kolejny, aż w kierunku napastowanego woźnicy potoczył się strumień obelg. – Wysiądę tutaj, Blinks. Zaczekaj na mnie przed kościołem. Jeśli dotrzesz tam żywy. Blinks wyszczerzył do niego zęby. – Jak sobie pan życzy, panie Westman. Niebo znacznie się przejaśniło i zapowiadało się, że wkrótce w starym mglistym Londynie wyjrzy słońce. Ruszył w stronę chaosu, i znalazł się pomiędzy tłumem przechodniów, czując się w obowiązku, by za każdym razem uchylić kapelusza i przeprosić. – Przepraszam, madam. Proszę pani. 64
– Hmf. – Matrona w futrze skierowała nos trzy cale w górę, podczas gdy jej młodsza towarzyszka zarumieniła się i uśmiechnęła nieśmiało. Bez słowa jednak, dziewczyna szybko została pociągnięta do przodu. Westman przebiegł wzrokiem po witrynach sklepów za straganiarzami i stoiskami rolników, szukając miejsca pracy Tabithy. Na szczęście, tłum zaczął się przerzedzać, gdy zbliżył się do Honey Lane, gdzie wkrótce odnalazł Modowe Imperium Toopa. Wyglądało jak zwyczajny sklep z wypisaną na oknach nazwą na czarno. Młoda kobieta na zewnątrz, która przeglądała wystawę kapeluszy za szybą, odwróciła się i ślicznymi oczami omiotła ulicę. Westman zamarł. O nie. Co u diabła, ona tam robi?
65
Rozdział 9 Niech to szlag. Przed sklepem stała Sophie Penderry. Miała ubrany śnieżnobiały kostium w czerwone paski, a jej ciemne włosy były elegancko upięte. To była prawdziwa metamorfoza po stanie w jakim ją widział jeszcze wczorajszego wieczora. Ku jego irytacji, słońce właśnie w tym samym momencie postanowiło wyjść zza chmur, wypierając gęstą mgłę i zalewając wszystko, łącznie z Sophie, złocistym blaskiem. Westman wolał mgłę, bo dawała mu dobry powód, by być w złym humorze. Dlaczego tak nalegała by brać w tym udział? Dziewczyna zauważyła go i na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech. Okryte rękawiczkami palce przyciskały do piersi stosik książek, ale uwolniła jedną dłoń i pomachała mu, a po chwili zawołała uroczo: – Dzień dobry, panie Westman. Mimowolnie zaparło mu dech. Innym młodym mężczyznom zmiękłyby kolana na taki widok albo, jeśli mieliby wyjątkowo słabą głowę, zakochaliby się po uszy. Westman miał szczęście, że nie był jednym z nich. Nagle zdał sobie sprawę, że gapi się na nią jak skończony głupek. Odzyskując rozum, podszedł do niej. – Co pani tu robi? Jej uśmiech osłabł. – Czekam na pana. – Skąd, u diabła, wiedziała pani, że tu będę? 66
– Pański służący mi powiedział. – Blinks pani powiedział? – Będzie musiał później porozmawiać ze swoim służącym na temat poufności. – Cóż, przyszła pani na marne. Już mówiłem, że się tym zajmę. Niech pani idzie do domu. Z początku wyglądała na lekko smutną z powodu jego tonu, lecz po chwili oparła jedną rękę o biodro. – Przepraszam, ale jakim prawem wydaje mi pan rozkazy? Westman zdał sobie sprawę z tego, jak niezależna jest Sophie, ale wciąż była też niewiarygodnie naiwna jeśli chodziło o całą sytuację. – Nie rozumie pani czającego się z pobliżu niebezpieczeństwa? Myślałem, że sawantki mają więcej rozumu... – Proszę nie nazywać mnie tym okropnym określeniem. To prostackie z pana strony. I jestem całkowicie świadoma, czym zajmuje się mój brat. Rzeczy nadprzyrodzone mnie nie przerażają. – Tak szybko zapomniała pani o wczorajszym wieczorze? – Och, to tylko głupi wilk. Przyznaję, że mnie przestraszył, ale trochę strachu później budzi odwagę, nie jest tak? Jestem gotowa stawić czoła wszystkiemu, co spotkam na drodze poszukiwań brata. Czy nie zrobiłby pan tego samego dla kogoś kogo pan kocha? Westman zawahał się. Oczywiście, że postąpił by tak samo. Nieustannie ryzykował życie i to nie dla ukochanych osób. Ryzyko, jakie przyjmował, było dla obcych, jak Tabitha, dla wiedzy, dla prawdy o magii i demonach, cudach i aniołach, i, najgorsze z tego wszystkiego, dla czytelników czasopisma. Był wystarczająco przygotowany by stawić czoła niebezpieczeństwom, tak by nie musiała tego robić Sophie. – Wszystko się zgadza – odparł – ale Jim kazałby mnie powiesić, utopić i poćwiartować, gdybym pozwolił pani iść ze mną. Twarz Sophie złagodniała. – Pańskie zmartwienia są wzruszające, ale nie musi się pan przejmować 67
Jimem. Nie miał prawa zabraniać panu zbliżać się do jego rodziny. Sama potrafię wybierać przyjaciół. – Nie tym się przejmuję. Może się pani coś stać. – W sklepie z materiałami? Nonsens – powiedziała, odrzucając wszelkie możliwości niebezpieczeństw. Dla Westmana była to kropla przepełniająca czarę. – Posłuchaj, Sophie. To nie są zabawy. Twoja rodzina może sobie stać obok i obserwować jak latasz po Londynie, ale ja nie. Jeśli za mną nadążasz, ja... – Zamierzał pogrozić jej pięścią, ale nie był to dobry sposób na młode damy. Przez przypadek dostrzegł długie, drewniane koryto wypełnione wodą stojący tuż przed pubem po drugiej stronie ulicy. – Będę zmuszony podnieść cię i wrzucić do tamtego poidła z którego pije tamten koń. – powiedział w końcu. – Och, ty bestio! Nie zrobiłbyś tego – zawołała, przestraszona groźbą. Przez długi moment nie przestawała wpatrywać się w poidło, potem przerzuciła wzrok na niego. Tak, to powinno załatwić sprawę, pomyślał szelmowsko. Damy nie cierpiały bywać przemoczone. Założył ręce na piersi i odwzajemnił spojrzenie. – Nikt nie będzie mną pomiatał jak zwykłym szkodnikiem – powiedziała w końcu, mocno zaciskając powieki i starając się opanować. – Niech pan czyni swą powinność, panie Westman. Nie do wiary. Ramiona mu opadły, a usta otworzyły w zdumieniu. Myśli, że blefuję. – Nie wierzysz mi? – zapytał, sam nie mogąc uwierzyć, że teraz będzie musiał spełnić swą groźbę. – Zrobię to, wiesz? Otworzyła jedno oko. – Tak, wiem. Możemy już to mieć za sobą? Przez chwilę siłował się z myślami, po czym bezmyślnie poderwał ją z ziemi. – Jak sobie życzysz – warknął. Westman był zdecydowany wrzucić ją do koryta z wodą, ale wyczuł na sobie 68
oburzone spojrzenia, jakie przykuwali. A niech to. Chciał ją przegonić i uchronić tym od krzywdy, ale nie w ten sposób. Czuł się jak kompletny barbarzyńca. To się nie uda. Z westchnieniem pełnym porażki, postawił ja na ziemi i przetarł twarz dłonią. – Chodź – burknął, zwracając się w stronę sklepu. – Zanim zmienię zdanie. Starając się nie okazać na twarzy triumfu, chwyciła jego ramię. – Wspaniale. Jak już tu jesteśmy, możemy rozejrzeć się za kapeluszami. Nie do wiary. – Nie przeginaj, sawantko. ~ W porównaniu z gwarem ulicy, w sklepie było cicho. Sophie rozejrzała się wokół starannie ułożonych towarów, szukając jakiegokolwiek śladu sprzedawcy. Wciąż czuła ulgę, że pan Westman jednak nie wrzucił jej do wody. Przez chwilę myślała, że to zrobi, ale dowiódł w końcu, że jest cywilizowanym dżentelmenem. Jakże bezczelna musiała mu się wydawać. Ale wkrótce zobaczy, jak bardzo może okazać się przydatna z wszystkimi znajomościami ze strony babki. Jeśli pan Westman chciał się dostać do Crowthornene Towers, ona była jego biletem wstępu. Wtedy młoda dziewczyna w fartuchu wyskoczyła zza stosu bel z materiałami; na nadgarstku miała poduszeczkę na szpilki, a wokół szyi przewieszoną miarę krawiecką. – Dzień dobry, madam! – powiedziała dziewczyna. Gdy obok Sophie zobaczyła Westmana, na twarzy pojawił się uśmiech. – Pan Westman! Nie spodziewałam się pana tak szybko, sir! – Tabitha. – Powitał ją skinięciem głowy. Więc to była dziewczyna, którą pan Westman uratował przez Śliskim Klemem. – To kakao naprawdę podziałało. Czuję się dzisiaj rześka jak poranek. – Tak przeczuwałem. Ale wciąż jesteś chuda jak uliczny kot. 69
– Panie Westman, to nie było miłe – powiedziała Sophie, broniąc dziewczyny. – Miłe rzeczy rezerwuję na specjalne okazje – odparł, zyskując tym chichot ze strony młodej szwaczki. – Domyślam się – wymruczała Sophie i podążyła za nim do lady. Tabitha uśmiechnęła się znacząco i zapytała: – Postanowił pan skorzystać z mojej oferty? – Jaką ofertę masz na myśli? – zapytał. – Miły podarek dla ukochanej. Nasze ceny są całkiem rozsądne. – Spojrzała na Sophie. – W czerwonym pani do twarzy. A może coś niebieskiego, by podkreślić kolor oczu? Gorący rumieniec wstąpił na policzki Sophie na tę sugestię. Ona i Westman? Kochankowie? Rzucił jej spojrzenie przez ramię, a jej twarz zapłonęła jeszcze mocniej. – Nie – odparł, nieco rozbawiony, po czym wrócił do sprawy, w której przyszli. – Chciałbym ci zadać kilka pytań. Tabitha uniosła brwi. – Chodzi o to, co się stało wczorajszego wieczora? Wie pan... – Spojrzała nieufnie na Sophie i wymówiła resztę bezgłośnie – „Śliski Klem”? Oparł się swobodnie łokciami o ladę. – Tak. W porządku, możesz mówić przy pannie Penderry. Ona wszystko wie. Chyba się nie mylę, że nigdy nie byłaś w Crowthorne Towers? – Nie, dlaczego? – Staram się znaleźć powiązania. – Z kieszeni wyciągnął piórko. – Czy to wygląda znajomo? Potrząsnęła przecząco głową. – Nie, panie Westman. – A zaginione dziewczyny, znałaś którąś z nich? Może Wendy Wilson? Szwaczka mrugnęła wielkimi oczami i zaczęła bawić się fartuchem. Zacisnęła usta w prostą linię i powiedziała: 70
– Nie, nie znam żadnej z nich. Zachowanie dziewczyny wydało się Sophie nieco podejrzane. Jak dla niej, dziewczyna wyglądała, jakby się czegoś bała. – Jesteś pewna? – spytała. Tabitha raz jeszcze się odwróciła do niej. – Tak, jestem. – Cóż – powiedział Westman, patrząc na Sophie. – Jesteśmy w punkcie wyjścia. – Może mógłby mnie pan odprowadzić do biblioteki i omówimy to w drodze? – Dobrze – odparł i sięgnął po jedną z książek, którą miała przy sobie. Przyjrzał się okładce. – Hmm. Elementy botaniki - przewodnik po identyfikacji roślin. Sophie przewróciła oczami, czekając na kolejny prześmiewczy żart. – Lekka lektura przed lunchem, co? – rzucił. Tabitha wyjrzała zza lady, patrząc na książki. – Jest pani nauczycielką? Pan Westman oddał Sophie przewodnik, wydając się rozbawiony pytaniem Tabithy. – Panna Penderry jest pionierką w nowoczesnym kobiecym myśleniu. – Czyż nie ma pan na myśli, sawantką? – odparowała Sophie. Uśmiechnął się, a jego głębokie brązowe oczy zamigotały. Ten człowiek wydawał się być najszczęśliwszy, gdy dręczył ludzi. – Jeśli pani nalega. Jaka szkoda, że George tak niechętnie wysila swój mózg. Bo zakładam, że go w ogóle ma. A właściwie, to gdzie on jest? Myślałem, że odgrywał rolę twojej przyzwoitki. – Czeka na mnie w bibliotece. W tym momencie, z zaplecza wyszła kobieta z grubymi lokami koloru kasztanów i spojrzała na każde z osobna. Tabitha wyglądała na wystraszoną i skierowała wzrok pod stopy. – Pani Toop. 71
– Tabitho? – Kobieta rzuciła jej pytające spojrzenie. Pan Westman odsunął się do lady i skinął głową przed nowo przybyłą. – Dziękuję, panno Nethercott. Nie będziemy więcej zajmować pani czasu. Pani Toop wygięła brew w łuk. – Odprowadzę państwa do drzwi – powiedziała Tabitha i skierowała się w stronę wyjścia. Szeptem dodała – Będzie pan ostrożny, prawda, panie Westman? Stojąc w progu wydała się wyjątkowo mała i płochliwa. – Oczywiście – zapewnił ją. – Zawsze jestem ostrożny. Opuścili sklep, chwytając od razu wrześniową bryzę i dźwięki z targowiska. Pan Westman przeszedł na druga stronę ulicy. – Tędy, mój powóz czeka przed kościołem. – Dziewczyna się czegoś bała – powiedziała Sophie. – Zgadzam się. Wie więcej, niż nam powiedziała. – Zdaje sobie pan sprawę, że moja babka zna całkiem dobrze Lorda Crowthorne'a? Jeśli zapytam, może będziemy mogli dołączyć do przyjęcia w ten weekend? Przystanął i wolno wypuścił powietrze. – Dobrze. Ale jeśli zamierzasz pomóc, musimy ustalić zasady. Uniósł palec wskazując w bardzo srogim geście. Sophie kiwnęła posłusznie głową, ale Freddie Westman nie był głupcem. Rozpoznał uśmieszek, który próbowała ukryć i z powątpiewaniem uniósł brew. – Jim mnie zabije. ~ Tabitha stała za oknem, obserwując jak pan Westman razem z młoda damą znikają w zatłoczonej ulicy. Okręciła materiał fartucha wokół dłoni i odepchnęła od siebie uczucie żalu. – Na dół – pani Toop powiedziała poważnie. 72
Tabitha skrzywiła się i odwróciła od okna. Poszła za panią Toop na zaplecze; minęły stoły do pracy zastawione materiałami i wstążkami, szpilkami i błyskotkami; minęły
inne
dziewczęta
zajęte
wycinaniem,
podpinaniem,
skracaniem
i wyszywaniem. Pani Toop otworzyła drzwi prowadzące do piwnicy i zeszły wąskimi schodami w dół. Pod sklepem było brudno, a wnętrze oświetlono kilkoma starymi świecami stojącymi na stołach. Tabitha ostrożnie stąpała po śliskich stopniach kamiennej podłogi. – To on, prawda? – wymruczała pani Toop, spychając ze stołu rupiecie. Sznureczki przy koralikach i perełkach od jej sukni trzeszczały za każdym razem, gdy się poruszała. Tabitha wiedziała, że lepiej nie kłamać przy niej. – Nic nie nie powiedziałam. Przysięgam. Kobieta podniosła stare, oprawione w ramę lustro z półki i ułożyła je płasko na stole, potem rzuciła na nie garść ziół. – Zadawali dużo pytań. – Nic nie wiedzą! – Opanuj się, dziecko – odparła i wylała na lustro dzban wody. Płyn rozlał się, zamazując ich odbicia, podczas gdy pani Toop wypowiadała jakieś niezrozumiałe słowa. Tabitha cofnęła się, przestraszona, gdy w lustrze zaczął pojawiać się upiorny kształt. – Obcy tu węszyli – powiedziała pani Toop do cienia bez twarzy. – Czego się dowiedzieli? – zapytał duch ochrypłym szeptem. – Niczego. Ale ten mężczyzna – to on . Ten który powstrzymał demona. – Śledź ich. – Ja? – Poślij Didiusa, by był naszymi oczami. – Didius. – Pani Toop powtórzyła w zamyśleniu imię i podeszła do stojących na półce słoi. Zaczęła je przeszukiwać, mącąc spokój niektórych z zamkniętych tam stworzeń. Węże syczały, a żaby skakały niespokojnie, ich błoniaste palce przyłożone 73
były do szkła. Po ramionach Tabithy rozeszło się mrowienie i poczuła, że ktoś ją obserwuje. Obejrzała się za siebie, sprawdzając zaciemnione kąty pomieszczenia, lecz nikogo tam nie było. A przynajmniej nikogo, kogo widziała. Serce zabiło mocniej, gdy podeszła do stosu rupieci i wtedy to uczucie zniknęło. – Tabitho – warknęła starsza kobieta, sprawiając że dziewczyna podskoczyła. – Węgiel. Szybko podała węgiel, a pani Toop postawiła na stole słój, rysując wokół symbol i recytując zaklęcie przywołujące. Mała brązowa myszka w środku biegała od ściany do ściany, szybko poruszając noskiem. Gdy pani Toop skończyła mówić, wypuściła mysz na dłoń. – To jeden z naszych znajomych. Ma na imię Didius. Myślę, że ma ochotę pobawić się dziś w bibliotece.
74
Rozdział 10 Gdy powóz jechał przez, jak zwykle wyboistą i pełną dziur drogą do biblioteki, Westman rozsiadł się wygodnie na siedzeniu, słuchając Sophie. – Porozmawiam dzisiaj z babcią na temat przyjęcia. Nie widzę powodu, dla którego miałaby się nie zgodzić. Zawsze stara się mnie przekonać do wzięcia udziału w seansie. – To dobry plan – przyznał. Sophie uśmiechnęła się do niego. – Więc cieszy się pan, że jednak nie wrzucił mnie do końskiego poidła? Westman podrapał się po bokobrodach. – Hmm... jeszcze całkiem nie wykluczyłem tej możliwości. Ona jednak przejrzała na wylot jego czczą pogróżkę i nie przestawała się śmiać, niosąc radość niczym zaraza. Jej pogodne usposobienie mogłoby rozmrozić nawet derce bestii, jak go nazwała przed sklepem. Miała więcej racji, niż chciał to przyznać – on, wymęczony przez czas i przez monstra, jakie napotkał w świecie. Nikt nie powinien go winić za cyniczność. Gdy dotarli do Biblioteki Londyńskiej, powiedział jej, że zaczeka. – George powinien zostać poinformowany o planie. – Znajdę go. – Pośpiesz się, proszę. Mam jeszcze kilka innych spraw do załatwienia. ~ Sophie weszła do budynku, zapłaciła wpisowe, zwróciła książki po czym zaczęła rozglądać się po rozległej przestrzeni biblioteki. Setki półek wypełniało przestrzeń pod ścianami od sufitu do podłogi. Zajmująca większą część 75
pomieszczenia klatka schodowa i pasaż prowadziły do woluminów znajdujących się na wyższych piętrach. Wyjrzała przez balustradę i zobaczyła George'a siedzącego przy jednym z biurek do czytania z nisko opuszczoną nad książką głową. Dźwięk jej obcasów odbijał się echem w cichym pomieszczeniu, gdy wspinała się po schodach. W powietrzu galerii zdawał się unosić kurz, połączony z kojącym, jeśli nie trochę zatęchłym, zapachem starych i nowych książek. George zauważył gdy nadchodziła i oderwał się od lektury, by ją przywitać. – Witaj, George. Co czytasz? – No, pamiętasz co pan Westman mówił o Lordzie Crowthornie i czarnej magii? Znalazłem kilka książek o czarach. Zaskoczona tą inicjatywą, Sophie uśmiechnęła się i dołączyło do niego przy biurku. Przyjrzała się bliżej tytułom książek tworzących tam niemały stos. – „Polowanie na czarownice w północnych krajach”? – To o barbarzyńskich czasach. Torturowano je, aż się przyznały. A potem palili żywcem albo wieszali. Omal jest mi ich żal. – Co za okropieństwo. George rozciągnął kończyny i oparł się wygodnie na krześle. – Jak sobie poradziłaś w tamtym sklepie? – Nie najlepiej. – Podeszła do najbliższej półki i ściągnęła z niej książę. – Przyjechał pan Westman i razem przesłuchaliśmy szwaczkę, ale nic nam nie powiedziała. Myślimy, że coś ukrywa. I nie zdążyliśmy porozmawiać o kapeluszach, co było dość rozczarowujące. Ach i pan Westman czeka na zewnątrz. Chce ci powiedzieć o naszym planie. Krzyk zaskoczenia zwrócił jej uwagę i obejrzała się za siebie. George stał na nogach, wpatrując się w książkę na stole. – Widziałaś to? Tam była mysz. Siedziała na książce. Spojrzała pod biurko, ale po gryzoniu nie było śladu. – Och, nie powinieneś się przejmować. W tych starych budynkach aż się od nich roi. 76
George wzdrygnął się i nie spuszczał wzroku z otwartego woluminu, gdzie jeszcze przed chwilą siedziała mysz. Niespodziewany podmuch przekartkował strony, rzucając je to na prawo to na lewo, targając przy tym włosami Goerge'a i podwiewając suknię Sophie. – Skąd się wziął ten wiatr? – zapytał George ze zmarszczonym czołem. Wszystkie okna w bibliotece były szczelnie zamknięte. Może dochodził z drzwi
wejściowych,
pomyślała
Sophie.
To,
jednak
wydawało
się
mało
prawdopodobne. Dziwny podmuch stał się nagle lodowato zimny, a jedna z książek z półki za nimi spadła na podłogę z głośnym hukiem. Po niej kolejna i jeszcze jedna. George wycofał się w stronę biurka, a jego potargane włosy wpadały mu do szeroko otwartych oczu. – Nie podoba mi się to. – Może powinniśmy stąd wyjść – powiedziała się Sophie. Wtedy z otwartej książki na biurku wyłoniła się biała niczym papier dłoń, wywołując dreszcz strachu u dziewczyny, która krzyknęła: – George! Zanim zdążył się poruszyć, dłoń chwyciła go za przegub. Sophie skoczyła do przodu i zarzuciła wokół niego ramiona, zdobywając się na tyle siły, by w końcu odciągnąć brata od przerażająco mocnego uścisku. Odrzuciło ich do tyłu, gdzie wylądowali pośród leżących na ziemi książek. Bez ostrzeżenia, z woluminów wyrwało się więcej rąk. Blade jak pergamin dłonie, pokryte drukiem wyłaniały się ze wszystkich stron książek porozrzucanych dookoła. Palce sięgały na ślepo, a gdy odnalazły podłogę, zaczęły się po niej przesuwać, podczas gdy więcej papierowych stworzeń wyłaniało się ze stronic tomów. Najpierw pojawiły się długie, chude ramiona, potem przerażające głowy – pozbawione włosów i twarzy. Sophie siedziała, sparaliżowana strachem. – To jakaś sztuczka. To nie może być prawdziwe. – Biegiem! – wrzasnął George, pomagając jej wstać. Z niższego piętra dało się słyszeć wrzaski i piski, a gdy wyjrzeli przez 77
balustradę, zobaczyli więcej papierowych potworów. Przerażony tłum ludzi uciekał z krzykiem z budynku, przepychając się i taranując sobie drogę do wyjścia. – O Boże. – Sophie, musimy uciekać – błagał George. Do Sophie wrócił rozum i rzucili się biegiem wzdłuż galerii, kierując się do schodów, lecz wkrótce odkryli, że ich drogę zastawiły trzy potwory. Nie mieli innego wyjścia i musieli się cofnąć. Rzut okiem przez ramię potwierdził jej obawy. Byli otoczeni. ~ Spanikowany tłum wybiegający z biblioteki był nieco więcej niż niepokojącym widokiem – a już na pewno tłum wrzeszczący i uciekający, jakby gonił go diabeł. Westman otworzył drzwiczki powozu i wyszedł na ulicę. Ze zmarszczonym czołem spojrzał na Blinksa, który obserwował zajście z podobnym zmieszaniem. – Ogień? – podsunął służący. Westman nie wyczuł w powietrzu dymu. Zdeterminowany, by dowiedzieć się, co spowodowało ten chaos, zaczepił jednego z mężczyzn opuszczających budynek. – Co się stało? Mężczyzna spojrzał na niego z przerażeniem w oczach. – Potwory, całe tuziny. Na Boga, uciekajcie póki możecie! Westman odsunął się na bok, pozwalając mężczyźnie przejść, potem zajrzał do powozu i zaczął szperać w swojej torbie. Wyciągnął detektor profesora i przejechał nim wolno powietrze wokół. Gadżet obudził się do życia, gdy igła dziko się poruszyła. Odwrócił się do Blinksa, jego głos był śmiertelnie poważny. – Chodźmy Blinks zrozumiał od razu i zeskoczył z powozu, ale nie bez niespokojnego wzroku. – Tuziny? 78
– Na pewno przesada. – Westman wrócił do przeszukiwania torby, gdy obudził się Jack i wybiegł na chodnik. Miał nadzieję, że to była przesada. – Widzisz gdzieś pannę Penderry i George'a? Blinks potrząsnął głowę. – Nie, sir. Wciąż muszą być w środku. Pogrzebał w torbie i po chwili wyciągnął swój pas ze sprzętem, który zawiązał wokół bioder. Bóg jeden wiedział, co biegało po bibliotece, a on wolał nie ryzykować. Chwycił kilka innych przedmiotów i upchnął je w kieszeni, po czym podał Blinksowi szablę. – Plan ten co zwykle, panie Westman? – Zwykle mamy plan? – spytał, podnosząc własną broń. Blinks wyszczerzył zęby. – No, wchodzimy i mielimy wszystkie demony w drobny mak. – Służący cisnął w górę zaciśniętą pięść. Westman ledwo nadążał za slangiem Blinksa, ale przypuszczał, że służący miał rację; zniszczyć demony. – Tak, ale najpierw skupmy się na odnalezieniu panny Penderry i George'a. – Ach, tak, sir, tak. Są priorytetem, zrozumiałem. Kucając, Westman założył srebrny krzyżyk wokół kudłatej głowy Jacka. – Bądź ostrożny. Jack zawarczał i machnął ogonem. Uzbrojeni podbiegli do wejścia, przepychając się przez ostatnich maruderów. Westman otworzył drzwi i wpuścił do środka swą ekipę, lecz zamarł, widząc, co się tam dzieje. Potwory – niektóre wędrujące bez celu, inne wspinające się po półkach, ścianach i schodach do wyższych pięter. – Cholera – wymruczał. To był gorsze niż się spodziewał. Kilka stworzeń odwróciło swe beztwarzowe oblicza w ich stronę. – Blinks, obstaw prawe skrzydło. – Tak jest, sir. Potwór rzucił się do przodu, ale Westman zdążył wystawić szablę, bez trudu 79
przecinając ramię, z którego rozsypały się kawałki pergaminu. – Jasny gwint, sir, one są z papieru! – krzyknął Blinks, ścinając dwa demony za jednym zamachem. Westman wykonał unik i kopnął innego potwora w plecy. Ku jego zaskoczeniu, but przebił się przez cienki arkusz papieru, jednak zwycięstwa było chwilowe. Cofnął stopę i zamarł w niedowierzaniu. Strzępy pergaminu skręciły się nienaturalnie i ponownie scaliły. Najwyraźniej potwory powołane były przez czarną magię, lecz pytania: jak i dlaczego mogły zaczekać. Było oczywistym, że miecze będą tu bezużyteczne w przypadku takiego zaklęcia,więc pozostawało Westmanowi tylko jedno. – Miecze ich nie zniszczą – wrzasnął do Blinksa. – Musimy je posłać z powrotem tam, skąd przybyły. – Jak pan zamierza to zrobić? – Magią. Jack skoczył na demona tuż za Blinksem i chwycił za jego gardło, warcząc i rwąc się jak szalony. Papier fruwał naokoło. Westman poruszał się wśród potworów, dziko wywijając szablą i unikając atakujących go szponów. Z galerii na wyższym piętrze dobiegły go krzyki, a gdy spojrzał w górę zobaczył Sophie i George'a. Na szczęście byli cali, ale, jak wkrótce zauważył, utknęli w przejściu. Do diabła. Gdy jeden z demonów wykorzystał jego nieuwagę, nagły ból przeszył mu dłoń. Odskoczył z krzykiem do tyłu i zobaczył na dłoni głębokie nacięcie. Stwór ciął znowu, wciąż mając przewagę. Tym razem szpony przecięły surdut, muskając skórę. Kolejny demon doskoczył do niego z szeroko rozstawionymi palcami i Westman poczuł palące dźgnięcie w boku. Mimo bólu utrzymał się na nogach i odepchnął potwory, ze złością kontratakując. Jack skoczył z boku, ciągnąc potwora na ziemię. – Ten chyba był Edgara Allana Poe'a – zawołał do niego Blinks. Westman spojrzał kątem oka na potarganą postać służącego, stojącego na 80
biurku recepcjonisty, w ręku trzymającego odciętą kończynę i czytającego znajdujący się na niej druk. – Nigdy nie lubiłem Poe'a – warknął Westman. Biurka do czytania stanowiły dużo lepszy punkt obserwacyjny, więc Westman wskoczył na jedno z nich, wycinając w pień nagły atak bezdusznych kreatur. Ból zmieszany z adrenaliną zawsze stanowił skuteczny koktajl. – Blinks! Panna Penderry i George... – Niech pan im pomoże, ja sobie poradzę. Westman wielkim susem skoczył w lukę między potworami i przebiegł pozostałe metry do schodów, wbiegając po dwa stopnie za jednym razem. Na szczycie czekał na niego demon, ale Westman chwycił go za przeguby i cisnął w dół schodów. W galerii znalazł Sophie wymachującą złamaną nogą od krzesła niczym maczugą, podczas gdy George z podłogi obserwował walkę. Podbiegł do nich, chwycił potwora od tyłu i wyrzucił przez balustradę na wypolerowaną podłogę na dole. – Dobra robota, panie Westman – klaszcząc pochwalił go George. Westman nie był w humorze do owacji na stojąco. – Jesteście cali? – Tak, chyba tak – odparła Sophie, z trudem łapiąc oddech. Westman odsunął George'a z pola rażenia i popchnął pod półki z książkami, unosząc pytająco brew na widok książki o czarach – Co tym razem kombinowałeś, George? Kolejne żarty? – To nie ja. – Jego wzrok powędrował gdzieś ponad ramieniem Westmana. – Za panem! Szybkim ruchem wyrwał książkę z dłoni George'a i rzucił za siebie. Twarda okładka roztrzaskała głowę potwora za nim. Serce podeszło Westmanowi do gardła na to bliskie spotkanie, ale już po chwili zwrócił swą uwagę na Sophie i chwycił jej dłoń. – Chodźcie oboje za mną. 81
Dotarli na parter, stąpając po złamanych ciałach. Niektóre wlekły swe leczące się postacie, podczas gdy reszta stała już złożona z powrotem. George pobiegł w kierunku wyjścia, gdzie stosunkowo było bezpiecznie z Blinksem i Jackiem stojącymi na straży, ale Westman, któremu zaczęły dokuczać obrażenia, zwolnił. – Co się stało? – spytała Sophie. – Draśnięcie. – Nie mógł jeszcze wyjść i chwycił do kieszeni po kawałek kredy. – Idź z pozostałymi – powiedział do niej i uklęknął, po czym zaczął rysować biały okrąg na podłodze. Miał nadzieję, że inkantacja zadziała. W przeszłości była skuteczna, ale nigdy nie próbował tego na tak wielką skalę. Głos Sophie zadrżał, gdy się odezwała. – Poszłabym, ale obawiam się, że jesteśmy otoczeni. Podniósł wzrok i zauważył, że miała rację. Krąg potworów zacieśniał się wokół nich, szykując się do kolejnego ataku. Mrucząc przekleństwo, pośpiesznie skończył rysunek starodawnej pieczęci. Krew spływała mu po palcach, gdy ściskał kredę i wziął głęboki oddech, walcząc z mdłościami. Nie był pewny, co się działo pod jego koszulą, ale pulsujący ból działał na jego zmysły. Gdy skończył, wstał i wciągnął Sophie do środka symbolu. Papierowe demony przekrzywiły głowy, wyczuwając moc kredowej pieczęci, ale nie przestały podchodzić tak blisko, jak mogły. Sophie odwróciła się od nich i stanęła przodem do Westmana. – Przepraszam, że wątpiłam w pana i w George'a. Już wierzę we wszystko. Tylko niech pan coś zrobi, proszę. – Proszę mi wierzyć, staram się. Potrzymaj to dla mnie, proszę. – Z kieszeni kamizelki wyciągnął talizman i podniósł nad głową. – Energia dwojga jest potężniejsza niż jednostki. Objęła dłonią wisior, a on zacisnął na jej swoje palce. – Co zamierzasz zrobić? – spytała Sophie. – Przywołam moc posłańców. Moc, która pośle te demony do innego świata. 82
Zamknął oczy i przeszukał swój przyćmiony umysł, starając przypomnieć sobie słowa starego pisma. Gdy wróciły do niego, wymruczał pod nosem: – Angeli de bonus... salvum nobis... Powietrze wokół poruszyło się ciepłym prądem, wirując pod stopami i nabierając siły. Przypominająca pajęczą sieć energia muskała ich twarze, a Westman otworzył oczy i wyrecytował pozostałą część zaklęcia. Nagły rozbłysk światła wypełnił bibliotekę niczym, a wyglądało to tak jakby z ich złączonych dłoni buchnął płomień. Białe promienie rozciągały się, sięgając jak mackami po kryjące się potwory. W końcu, w blasku niebiańskiej iluminacji, potwory eksplodowały. Skrawki papierów zasypały bibliotekę, spadając na nich jak migotliwe konfetti. Gdy światło przygasło, a powietrze znów stało się nieruchome i chłodne, Sophie uniosła głowę z jego piersi. Zakurzone kawałki porwanych stron fruwały w powietrzu, opadając na marmurową podłogę pomiędzy książkami i połamanymi meblami, porozrzucanymi wokół biblioteki. Blinks pospieszył do nich. – Udało się panu, sir! Wiedziałem, że się uda. – Służący poklepał go żywo po ramieniu. Westman chciał podzielić tę radość ze zwycięstwa, lecz jego ciało było w agonii. Puścił dłoń Sophie i przyłożył rękę tuż pod żebrami, gdzie znalazł swą odzież podartą i wilgotną od krwi. Sophie wydała zduszony krzyk i z przerażeniem w oczach zrobiła krok w tył. – Mówił pan, że to draśnięcie. Spojrzał na krew cieknącą między jego palcami. Z pewnością demon nie ranił go tak głęboko. Szybko jednak zrozumiał, że to nie ból tłumił jego zmysły, ale utrata krwi. Ogarnęła go słabość i utracił równowagę, upadając na bok. Jack szczeknął ostrzegawczo i zanim dotknął ziemi, ktoś zdążył go podtrzymać – Szybko, zanieśmy go do powozu – poinstruował Blinks. Służący chwycił go pod pachami, podczas gdy George z trudem trzymał jego stopy. – Blinks? – jęknął Westman, usiłując utrzymać oczy otwarte. 83
– Jestem tu, sir. Połatamy pana. Niech się pan nie martwi. Będzie pan zdrów jak ryba. – Tak – wymruczał Westman. – I tak nie jest tak źle, jak wygląda. Nawet nie czuję już bólu. Gdzieś w głębi umysłu wiedział, że nie był to dobry znak. Poczuł zimno i drętwienie, a jedyne czego pragnął, to spać. Nad nim pojawił się twarz Sophie, jej oczy błyszczały od łez. – Nie zasypiaj, Freddie. Nie zamykaj oczu. Wszystko będzie dobrze. Nie będzie. Ale był zbyt zmęczony, by się kłócić. Opadł na podłogę powozu i ogarnęła go ciemność.
84
Rozdział 11 Był martwy i znajdował się w piekle. Musiał być, jeśli ten pulsujący ból w czaszce i odór kwasu karbolowego były prawdziwe. Proszę, tylko nie szpital. Westman powoli otworzył jedno oko, by ujrzeć światło księżyca wpadające przez zakurzone okno. Nie, to nie było ani piekło ani oddział szpitalny. I wciąż był całkiem żywy. Ostry ból w dłoni sprawił, że wciągnął powietrze przez zaciśnięte zęby i usiadł gwałtownie, od razu jednak żałując, gdy jego bok odezwał się jeszcze mocniejszym bólem. – Obudził się pan. Och, ostrożnie, igła jest bardzo ostra. Odwrócił głowę i zobaczył obok niego uśmiechniętą Sophie oświetloną blaskiem lampy - między jej zakrwawionymi palcami spoczywała igła i nawleczona na nią czarna nić. Gdy usiadł prosto w obcym łóżku, pościel zsunęła się, ukazując jego nagą pierś przewiązaną bandażem. – Kto mnie rozebrał? – zażądał, ale zaraz skrzywił się i przyłożył palce do skroni. Jej twarz poróżowiała z zawstydzenia. – No, to nie byłam ja, jeśli to ma pan na myśli. Jestem tu tylko po to, by pana zszyć. – Gdzie moje ubranie? – Pan Blinks zabrał je do spalenia. Były przesiąknięte krwią. Doprawdy, nie było szansy, by je odratować. Ku jego uldze, wciął miał na sobie talizmany. Nigdy ich nie zdejmował; w
85
końcu nikt nie może przewidzieć, kiedy przyda się proste zaklęcie obronne. Starał się odprężyć, gdy Sophie pracowała nad szwem wysterylizowaną igłą. – Prawie skończyłam – zapewniła go. Rozejrzał się po skromnie urządzonym pokoju i na komodzie zobaczył miskę z zakrwawioną wodą, buteleczkę kwasu karbolowego i poplamioną na czerwona gazę. – Gdzie jesteśmy? – W domu wuja. To był pomysł pana Blinksa. Powiedział, że nas pan zamorduje, jeśli zabierzemy pana do szpitala. – I miał rację. Chyba zaufałbym bardziej Blinksowi bawiącemu się w chirurga. Uniosła w powątpiewaniu brwi. – A ja myślałam, że Freddie Westman to nieznający strachu rycerz w srebrnej zbroi. Nie może się pan bać szpitali. Drwiła z niego, pomyślał naburmuszony. Ale jak najbardziej na to zasługiwał. Sam wyśmiewał się z jej intelektu i zamiłowania do książek. – Najwyraźniej, nigdy w żadnym nie byłaś. – Słyszałam, że większość szpitali w Londynie jest bardzo czysta i dobrze wyposażona. – Tak słyszałaś? Cóż, to nie mydło ani wyposażenie tak mnie martwi. Nie wiedziałaś, że sprzedaż ciał lokalnym anatomom to całkiem lukratywny interes? – Panie Westman, o czym pan mówi? – Czarne interesy. – Od kiedy przeczytał artykuł o szanowanym chirurgu i jego ciemnych praktykach, starannie unikał wzywania jakichkolwiek pracowników służby zdrowia. – Trucie pacjentów, a potem sprzedawanie ich ciał studentom za kilka dodatkowych monet. Sophie wyglądała na osłupiałą. – Nigdy nie słyszałam o czymś takim. Myślę, że jest pan niepotrzebnie uprzedzony. – Nie czytujesz gazet? Zdarzało się to wcześniej, a ja wolę nie ryzykować. – Niech się pan nie rusza – poleciła mu i poczuł kolejne ukłucie bólu. 86
Obserwował przez chwilę ruch igły, po czym przeniósł wzrok na jej twarz. Była taka naiwna jeśli chodziło o realny świat, ale wydawało mu się to dziwnie ujmujące. Potem przypomniał sobie, co zobaczyła w bibliotece i odgarnęło go poczucie winy. Dziś zajrzała do jego świata pełnego ciemności i demonów. – Zdaje się, że będziesz unikała bibliotek przez najbliższy czas – wymruczał. Spojrzała mu w oczy. – W rzeczy samej. Myślę, że mogę powiedzieć, że moje życie już nigdy nie będzie takie samo. – Ostrzegałem cię, byś się nie mieszała. Zignorowała tę uwagę. – Jak pan myśli, czym one były? – Demonami, przywołanymi przez czarną magię. – Przywołanymi? Przez kogo? Kto chciałby zrobić coś takiego? Westman chciał znać te odpowiedzi. – Nie wiem. Ale uderza mnie ten dziwny zbieg okoliczności, że akurat w tym momencie tam byliśmy. – Myśli pan, że to my byliśmy celem? – To tylko teoria. Może jesteśmy blisko. W tym momencie do pokoju wszedł Blinks, gwiżdżąc wesołą melodię – Tak myślałem, że słyszę głosy. Jak się pan czuje, sir? Westman skrzywił się, po cichu przeklinając swoje nieszczęście, gdy Sophie po raz kolejny wbiła igłę w jego skórę. – Jak poduszka na szpilki. Blinks wyszczerzył zęby i poprawił kapelusz. – Och, to świetnie, sir, po prostu świetnie. Wrócił panu dawny humor. W mgnieniu oka stanie pan na nogach. – Mam nadzieję – powiedziała Sophie. – Przyjęcie w Crowthorne Towers jest za trzy dni – jeśli będzie pan w wystarczająco dobrym stanie, by tam pójść. – Ostatnie ukłucie i już zawiązywała mu końcowy opatrunek. 87
– Tak, wciąż chcę tam iść. – Spojrzał na rząd małych supełków wzdłuż knykci, a potem na bandaż wokół talii i westchnął. Obrażenia zostawią jeszcze więcej szkaradnych blizn. – Czy powinnam zawiadomić pana rodzinę? – zapytała. – Nie. – Ktoś się pewnie o pana martwi. – Jest tylko gospodyni. Blinks może jej powiedzieć. Służący kiwnął głową. – Tak jest, dopilnuję, by pani Wickspittles dowiedziała się o wszystkim. To najgorsze skaleczenie papierem, jakie widziałem. Uwaga Blinksa niosła zbyt mało powagi, jak na gust Westmana. Omal nie umarł, na miłość boską. Drzwi do sypialni uchyliły się i do środka wszedł George razem z profesorem. W rękach trzymali tace z jedzeniem i piciem. – Obudziłeś się – powiedział z uśmiechem profesor i odstawił tacę na komodę. Zabrał się do nalewania herbaty do kompletu wyszczerbionych filiżanek. – Przez chwilę napędziłeś nam niezłego stracha, mój chłopcze. Ale, jak powiedziałem wszystkim, potrzeba więcej niż opętane książki, by wykończyć Alfreda Westmana. Jest zrobiony z mocnego tworzywa. Herbaty? Westman uniósł dłoń w odmowie. Wciąż odczuwał mdłości przez pulsujący ból głowy. – Ja dziękuję. George odpakował paczkę z jedzeniem. – Ma ktoś ochotę na ciasto? Blinks pochylił się do przodu, by przyjrzeć się bliżej. – Uuu, czy to nie pudding śliwkowy? – Niestety, to ciasto z owocami. – Poproszę. – Sophie poczęstowała się kawałkiem. – Mm, jest wyśmienite. – Uwielbiam ciasta – zgodził się George z ustami pełnymi okruszków. 88
– Nie ma nic lepszego od herbaty i kawałka ciasta – powiedział profesor i uniósł filiżankę z toaście. – Na zdrowie, wszystkim. Na zdrowie? Sophie spojrzała przez ramię na Westmana, jakby nagle sobie o nim przypomniała. – Jest pan pewien, że nie chce herbaty? – Całkiem pewien – warknął. – Wybaczcie, że nie biorę udziału w waszym małym podwieczorku, ale właśnie odpoczywam po bliskim spotkaniu ze śmiercią. Odwrócił wzrok i zacisnął zęby. Dopiero co się obudził, a już bolało go całe ciało. Trochę zrozumienia by nie zaszkodziło. Wnioskując po ich zachowaniu, sądzili, że poranne wydarzenie było bułką z masłem, a on jakimś nieznającym strachu, niepokonanym wojownikiem. Cóż, nie był nim – był tylko człowiekiem. I w tym momencie wolał być sam, niż wysłuchiwać pogawędki na temat ciast jak na jakimś wieczorku towarzyskim. Profesor Penderry zebrał filiżanki i podstawki. – Masz zupełną rację, Westman. Musisz odpocząć. George, zjemy ciasto na dole. George wyszedł z pokoju za wujkiem, a Sophie wstała z brzegu łóżka. – Cóż, widzę, że nie jesteśmy już potrzebni – powiedziała. Westman spojrzał na nią ostro, zdając sobie sprawę, że uraził ją swoją opryskliwością. – Dokąd idziesz? – Do domu, jeśli mam przekonać babcię, by mógł pan do nas dołączyć. Robi się późno. Nie chcąc rozstawać się w złych stosunkach, delikatnie dotknął jej nadgarstka, zanim zdążyła wyjść. – Sawantko? 89
Gwałtownie wciągnęła powietrze. – Tak? – Dziękuję. Za opiekę nade mną. To znaczy, za szwy. – Mimo bólu, chciał, by mu uwierzyła, zdobył się nawet na wygięcie kącika ust. Na to ostatnie, Sophie uśmiechnęła się i pochyliła ku niemu. – Nie, to ja dziękuję. Niech pan szybko wraca do zdrowia, panie Westman. Nie spodziewał się pocałunku, który nastąpił. To był tylko niewinny całus w policzek, taki, który mógłby dostać od krewnej, a jednak wprawił go w taki szok, że zaniemówił. – Przyślę panu notkę, co do przyjęcia – powiedziała na odchodnym. Westman gapił się na nią, w pełni świadomy, że jego policzki powoli stają w ogniu. Ledwie zauważył wilgotny nos Jacka, który prosił o atencję. Gdy odwrócił wzrok, napotkał uśmieszek Blinksa. Twarz Westmana pociemniała jak burzowa chmura. – Ani słowa – ostrzegł. Blinks przysunął się do łóżka Westmana. – Już dobrze, sir. Proszę się nie przemęczać z tymi szwami i w ogóle. Przynieść panu coś? Wodę? – Szklankę brandy i nowe ciało – odparł, uspokajająco głaszcząc łebek Jacka. – Zobaczę, co da się zrobić. – Zanim pójdziesz – powiedział Westman, unosząc na niego palec. – Mamy ze sobą do pomówienia. Wiem, że powiedziałeś pannie Penderry, gdzie będę dzisiejszego ranka. Służący szybko mrugnął zdrowym okiem. – Nie wiedziałem, że to tajemnica, sir. Skąd miałem wiedzieć, że planuje zastawić tam na pana pułapkę? – I pułapkę zastawiła. A tego wszystkiego... – wskazał ręką na posiniaczone ciało – … można by uniknąć, gdyby się nie pojawiła. – Nie może być pan tego pewien. 90
– Może nie. Ale wiem to, że rodzina Penderrych to chodzące kłopoty. Mam wielką ochotę pozwolić im samym rozwiązywać swoje problemy. Dzisiaj mogliśmy zginąć! Blinks mierzył go przez moment wzrokiem, po czym odstawił swoje niedojedzone ciasto. – Wiem, sir. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Te demony – których tam było od licha – nigdy czegoś takiego nie widziałem. Było blisko. Jest pan szczęściarzem, że uszedł pan z tego cało. Przez chwilę obawialiśmy się najgorszego. Panna Penderry tak się martwiła, że nie chciała opuścić pańskiego boku ani na chwilę. Szczere słowa Blinksa nieco go pocieszyły. – Cóż, mamy cholerne szczęście, że nikomu innemu nic się nie stało. – Racja. Panna Penderry i panicz George są cali. Na szczęście, zanim tam trafiliśmy, zdołali utrzymać potwory z dala. Muszą mieć to w krwi. – Co, bezmyślność? – Nie. Ducha do walki, sir. Zupełnie jak ich brat, pan Penderry. – Niech szlag trafi tego cymbała za to, że wpadł w kłopoty – mruknął Westman. Mimo wszystko, wiedział doskonale, że nigdy nie opuściłby rodziny Penderrych w potrzebie. – Ale ze mnie głupiec. – Jestem pewien, że oni doceniają pana pomoc. Zwłaszcza panna Penderry. Myśli Westmana powędrowały do zamglonego wspomnienia – błyszczących oczu koloru szafirów – i jego nastrój złagodniał. – Tak, cóż. Nie możemy pozwolić, by sama wyruszyła na poszukiwania. Blinks wyszczerzył zęby i Westman dziwnie na niego spojrzał. – Do diabła, co się tak szczerzysz, człowieku? – zażądał. – Lubi pan tę młodą damę, prawda sir? – Co? – wyburczał Westman, wyzywając go do kontynuowania tematu. Doskonale wiedział, o czym mówi wścibski służący. – To miła dziewczyna – dodał Blinks. – Jak przypuszczam, ona też pana lubi. Westman zacisnął zęby, czując, że Blinks pije do tego całusa w policzek sprzed 91
chwili. – Zapewniam cię, że nie było to nic więcej, jak tylko źle skierowany gest podzięki. Blinks zagryzł górną wargę, rozważając to, ale w końcu potrząsnął głową. – Niee, na pewno jest zadurzona. Może poprosi ją pan do tańca na przyjęciu u Crowthorne'a? Oczy Westmana rozszerzyły się i ciepło wróciło na jego policzki. Nie do końca wiedział, co zdenerwowało go bardziej: tupet Blinksa czy fakt, że jego uczucia zostały odkryte. Tym razem służący przegiął. Już się miał nad nim pochylać, gdyby nie ból w boku. Zamiast tego, zdecydował się na warknięcie. – Masz szczęście, że nie mogę się ruszać, Blinks. Blinks roześmiał się i podsunął pozostały kawałek ciasta pod nos Westmana. – Proszę się poczęstować, sir. Będzie pan potrzebował sił na ten weekend. – Tak, bym mógł cię wybatożyć za swoją bezczelność. Blinks wiedział, że Westman nie należał to tyranów i uśmiechnął się znowu, zatrzymując się przed wyjściem. – Pojadę do domu i przywiozę pańskie rzeczy, sir. Mam spakować buty do tańca? – Żadnych tańców, panie Blinks. – Westman zignorował dyskomfort i chwycił najbliższy przedmiot – który okazał się być kawałkiem owocowego ciasta – i cisnął nim w służącego. Nie trafił, a ciasto uderzyło drzwi z pustym plaskiem. Gdy w końcu został sam, jego myśli powróciły do Sophie. Nie było odwrotu, Blinks zasiał to ziarno. Lubił ją, to prawda, mimo całej upartości. Posiadała także inne cechy, które przykrywały te negatywne – inteligencję, odwagę i uczciwość. I oczywiście jego słabym punktem były jej ładne niebieskie oczy. Bardzo prawdopodobne, ze na balu u Lorda Crowthorne'a będą tańce. I powiedzmy, ze poprosi Sophie by z nim zatańczyła, co potem? Zaloty? Spacery w parku? Podarki? Małżeństwo? Zastanawiał się, jak wyglądałoby życie z nim – świat koszmarnych potworów i 92
niebezpieczeństwa. Byle spacer w parku mógł zamienić się w pole walki, podobnie jak z biblioteką. Głupcze. Dlaczego niby miałaby tego chcieć? Poza tym Jim prawdopodobnie zastrzeliłby go, gdyby spróbował zalecać się do jego siostry. Lepiej, żeby zajął się pracą. Wtedy zobaczył plamę z ciasta i Jacka liżącego drzwi. – Jack, to obrzydliwe.
93
Rozdział 12
Gdy nadeszła pora zamykania, Tabitha schowała cenne przedmioty do szafki i zrobiła końcowy obchód wokół sklepu. Pani Toop wyszła wcześniej na spotkanie, powierzając jej odpowiedzialność za codzienną rutynę zamykania. Życzenia dobrej nocy rzucone przez ostatnią wychodzącą szwaczkę zmieszało się z dźwiękiem dzwonka przy drzwiach. – Dobranoc – odparła Tabitha. Drzwi zamknęły się, wpuszczając przez chwilę chłodne powietrze. Dziewczyna poszła po swój szal z zaplecza, po drodze gasząc lampy. Gdy wróciła do zaciemnionego sklepu, chwyciła swój koszyk i klucze, gotowa wyjść i zamknąć sklep na noc. Wtedy, ponownie odezwał się dzwonek przy drzwiach, a do środka wleciały liście z ulicy. Na tle ciemnego wejścia pojawiła się postać. – Przykro mi, ale już zamykamy – powiedziała klientowi. Mężczyzna, bo był to mężczyzna ze stukająca laską i wysokim kapeluszem, wszedł do środka. Drzwi zamknęły się z powrotem, a on nie przestawał jej się przyglądać. Strach wpełzł pod jej skórę i przełknęła nerwowo ślinę wiklina w rączce koszyka zatrzeszczała w uścisku. – Witaj, Tabitho – wyszeptała postać.
~
94
Trzy dni później. Stojąc na oświetlonych lampą schodach domu Sophie, Westman schował gazetę pod pachą i otulonymi rękawiczkami dłońmi przeczesał włosy. Już miał zapukać do drzwi, kiedy po drugiej stronie usłyszał istną kakofonię dźwięków. To wyraźnie był płacz niemowlęcia i mężczyzna rzucił zmieszane spojrzenie w stronę Blinksa, który szykował się do odprowadzenia powozu. – Poczekaj. Jesteś pewien, że to dom panny Penderry? – Tak, sir – potwierdził Blinks i popędził do ruchu konie. Powóz ruszył w dół drogi, zostawiając nieprzekonanego Westmana. Ale zawierzając Blinksowi, zdrową ręką zapukał mocno do drzwi. Ledwie jednak zdążył zabrać dłoń, gdy w progu stanęła, wyglądająca na wykończoną, pokojówka z dzieckiem na rękach. – W czym mogę pomów? Z mrugnięciem, Westman był teraz bardziej przekonany, że służący porzucił go pod złym domem. – Dobry wieczór. Czy zastałem pannę Penderry? – Pan Westman – zawołał znajomy głos. Rozejrzał się i zobaczył Sophie stojącą przy wejściu do korytarza. – Och, wygląda pan o wiele lepiej. Tak się cieszę. Przez moment Westmanowi odebrało mowę. Sophie wyglądała cudownie w wieczornej sukni z białego jedwabiu. Cudowniej, niż kiedykolwiek wcześniej. – Nie oczekiwaliśmy pana tak wcześnie – kontynuowała, podchodząc do drzwi i wpuszczając go do środka. – Moja babcia wciąż się szykuje. Musi pan wybaczyć ten hałas. Obawiam się, że rzeczy są w pewnym nieładzie. – Mam nadzieję, że się nie narzucam. – W żadnym razie. – Widziała pani dzisiejszą gazetę? – zapytał, rozkładając tabloid, który ze sobą przyniósł. 95
– Nie. – Sophie stanęła przy nim i spojrzała na gazetę. – To nie jest dobra wiadomość, ale myślałem, że powinna pani wiedzieć. Czoło Sophie zmarszczyło się, gdy czytała artykuł. – „Śliski Klem znów atakuje? Ostatnie z listy porwań wydarzyło się w środę, gdy miejscowa dziewczyna, Tabitha Nethercott nie wróciła do domu z miejsca pracy. Panna Nethercott, lat dwanaście jest szwaczką, zatrudnioną w Emporium Modowym Toopa” – Na Jupitera! Dziewczyna ze sklepu. Zaginęła? – Niestety tak. Jednak nie ma to nic wspólnego ze Śliskim Klemem. Ktoś inny jest za to odpowiedzialny. – Panie Westman, to okropne. Ta biedna dziewczyna... Służąca, która otworzyła drzwi przerwała im i wcisnęła dziecko w ręce Sophie. – Przepraszam, panienko, ale już dłużej tak nie mogę. Nie jestem niańką. Panna Felicity płakała całe popołudnie i nic nie zdołało jej uspokoić, nawet laudanum, które kucharka dodała do mleka. Uwolniona od balastu, pokojówka udała się na górę, mimo wysiłków Sophie, by wróciła. – Sally! Poczekaj, Sally. Niech to! Tędy, panie Westman. Proszę wybaczyć. – Nic nie szkodzi. Weszli do bawialni, a Sophie nagle odwróciła się i wyciągnęła płaczące niemowlę w jego stronę. Spojrzał na twarz dziecka, gdy to wrzaskami nie przestawało ranić jego uszu. Czerwone policzki współgrały z burzą włosków. Boże, do kogo ten wrzeszczący szczeniak należał? Sophie zrobiła krok w przód. Tak, jak się obawiał, dziecko było zdecydowanie oferowane jemu. – Panie Westman, czy byłby pan tak miły? – Chyba nie sugeruje pani, bym wziął na ręce tego wyjca? – zapytał, zniesmaczony tym pomysłem. – Tylko na moment, aż znajdę moje rękawiczki. Niechętnie odłożył na bok gazetę i wziął dziecko na ręce. Było cięższe, niż 96
wyglądało. – Dlaczego płacze? Sophie wzruszyła ramionami i podeszła do drzwi. – Nie mam pojęcia. Ale obiecuję, nie zostawię pana z Felicity na długo. Wyszła z pokoju, zostawiając Westmana samego z niepewnym losem. Podrzucał dziecko, starając się zabawić je nieco, ale ono jedynie zapłakało głośniej. Powoli czując rozpacz, podsadził ją sobie wygodniej na rękach i kilka razy przeszedł długość pokoju. – No więc, kim jesteś? Jednym z Penderrych? – zapytał i podniósł dziecko tak, by móc widzieć jego twarz. – Cóż, nie jesteś jak George. On był ugodowym dzieciakiem. Na pewno tak nie ryczał, gdy go pierwszy raz widziałem. Zaczynam myśleć, że cały ten hałas to tylko chęć zwrócenia na siebie uwagi. Na dźwięk jego głosu, Felicity przestała płakać i gapiła się na niego, pociągając nosem z każdym wdechem i powoli się uspokajając. – A, tak jak podejrzewałem. – Podsadził ją wyżej i delikatnie poklepał po plecach. Pozwolił sobie nawet na uśmiech, zadowolony, że gdy inni ponieśli porażkę, jemu się udało. – No, już lepiej. Masz moją całkowitą uwagę, jakie są twoje żądania? Ale jego satysfakcja skończyła się z chwilą, gdy Felicity wynagrodziła go erupcją skwaśniałego mleka – prosto na jego jedwabną kamizelkę. Cholera! Nie mógł wprost uwierzyć i spojrzał na dziecko, czując się zdradzony. Felicity, natomiast, była już wyleczona za całego dyskomfortu i teraz uśmiechała się do niego, a nawet gaworzyła przyjaźnie. – Gratulacje, Felicity – powiedział cicho. – Jesteś pierwszą damą, która na mnie zwymiotowała. Usłyszał kroki Sophie, jeszcze zanim zdążyła się odezwać. – Znalazłam moje rękawiczki. George powiedział, że przypilnuje Felicity, gdy nas nie będzie. Och, udało się panu ją uciszyć. W jaki sposób? Musi nam pan zdradzić tę sztuczkę. 97
– Przykro mi, ale nie mam najmniejszego pojęcia. Ostrożnie uwolniła go od dziecka. – Powinien pan nas odwiedzać częściej. Mógłby pan być moją tajemną bronią. – Zaśmiała i spojrzała na Felicity. Westman obserwował ją z dzieckiem, jego wzrok był skupiony na delikatnej cerze Sophie, zaróżowionych policzkach i promiennym uśmiechu. Najwyraźniej umyła włosy w wodzie różanej, której zapach otumaniał jego zmysły. Sophie była czarująca, ale on nie mógł odwiedzać jej częściej, nieważne jak bardzo kusząca była ta sugestia. W kominku zapłonął ogień, ogrzewając uroczy pokoik. Na górze słychać było krzątanie się babki Sophie i jej ględzenie podczas przygotowywań. Rzeczywiście, taka domowa atmosfera była zachęcająca, zwłaszcza gdy pomyślał o swoim własnym domu w centrum – zawsze wilgotnym i cichym jak na cmentarzu, jedynie z nim, Blinksem i panią Wickspittles trajkoczącej wokoło. – Och, nie... – Sophie zauważyła jego ubrudzoną mlekiem kamizelkę. – Czy to...? Czy ona...? Bardzo przepraszam. Poproszę Ebony'ego, by natychmiast to wyczyścił. Powinno być trochę czasu, zanim wyjdziemy. – Jest mnóstwo czasu – zapewnił ją i pochylił się, by spojrzeć uważnie w oczy Felicity. – Może powinienem zamienić słowo z rodzicami, młoda damo. Felicity zaśmiała się i wierzgnęła nóżkami. – Felicity jest sierotą – powiedziała Sophie. – To znaczy, była, zanim mój brat jej nie przygarnął jakieś trzy miesiące temu. Widzi pan, panie Westman, Jim ma naprawdę wielkie serce. Był przy mnie i Georgu, gdy zmarli rodzice, a teraz pomaga biednej sierocie. Może nie jest jednak taki zły, co? Ich spojrzenia spotkały się. Adopcja sieroty? To w ogóle nie pasowało do Jima. Ale ona wydawała się taka szczęśliwa z dobrego uczynku brata, że nie zamierzał się kłócić. – Zna pani go lepiej, niż ja, więc pewnie to prawda.
98
~ Konie kłusowały wzdłuż oświetlonej blaskiem księżyca uliczki, prowadząc powóz przez mgłę, która rozciągała się od najbliższego lasku na wzgórzu. Obrzeża Londynu były ciche nocą, a Sophie wykręcała dłonie na kolanach. Gdzieś w głębi dręczył ją niepokój, że w okolicznych krzakach i przydrożnym buszu kryją się mordercy i rabusie, gotowi napaść na przejeżdżający powóz. Oczywiście, jeśli coś takiego by się wydarzyło, była przygotowana na chwycenie laski Primrose i okładanie zbójów po głowach. Potem także pan Westman mógłby ją wesprzeć. W końcu był dobry w walce. Wątpiła, natomiast, w jakikolwiek użytek starego służącego babki, Ebony'ego, na którego spadła tym razem powinność powożenia. Ale jeśli wszystko by zawiodło, musieliby się liczyć z Primrose. Tak, była całkowicie bezpieczna w obecnym towarzystwie, stwierdziła. Wciśnięta w skórzanym siedzeniu, obok ubranej na lawendowo babki, Sophie poruszyła się, próbując usadowić wygodniej, ale turniura pod suknią jej to utrudniała. Naprzeciwko, wujek Broom polerował szkiełka swoich binokularów, a pan Westman – elegancki i schludny w wieczorowym stroju – wycofał się w kąt z dłonią podpartą pod podbródek. Sophie zastanawiała się, jakie to frapujące myśli krążą mu po głowie. Może zaczynała go męczyć Primrose i jej głośnie narzekania na temat złej pogody i jej skutkach na słabe biodro. – Trzy duże łyżki tranu dziennie, tak mi powiedział – ogłosiła Primrose z niesmakiem. – Chciałabym zobaczyć jak sam pije trzy łyżki tego świństwa. – Co wiemy o Lordzie Crowthorne? – wtrącił pan Westman, kiedy Primrose łapała oddech. Broom odłożył okulary i schował chustkę. – Najstarszy z piątki rodzeństwa. Zdaje się, że ma brata i trzy siostry. Jest szanowaną personą w towarzystwie. Bardzo interesuje się spirytualizmem. – Och, to czarujący człowiek – dodała Primrose z uśmiechem. – Ma 99
wyśmienity gust. I wyprawia wyborne przyjęcia. Będzie jedzenie, muzyka i tańce. Pan Westman poruszył się niespokojnie i poluzował krawat. – Naprawdę? – Tak. Czy wszystko w porządku, panie Westman? – Tak, to ta piekielna koszula. Nie nosiłem jej od dłuższego czasu. Proszę kontynuować. – Muzyka i tańce. Tak bardzo lubię oglądać jak młodzi tańczą. A po północy wybrana grupa gości zostaje zaproszona do zwiedzania nawiedzonych pokoi, a także do uczestnictwa w seansie. – Tak, tak, to modny gospodarz – powiedział Broom. – Ale nie zapominajmy, że Westman, Sophie i ja jesteśmy tu w sprawie Jima, nie dla przyjęcia. – Oczywiście – zapewniła go Primrose. – Ale musicie postarać się wtopić w tłum. I być dyskretnymi, bracie. Broom przewrócił oczami. – Tak, tak. – Nie miałam pojęcia, że Jim był zaangażowany w tak niebezpieczne rzeczy. Sophie powiedziała mi wszystko, panie Westman i szczerze, jestem w szoku. – To zrozumiałe – odparł. – A panu, sir – dodała Primrose – składam dług wdzięczności za uratowanie moich wnucząt. – To nie jest konieczne. Primrose uniosła dłoń w proteście. – Och, ależ jest. Przecież mogliście tam wszyscy zginąć! Co to byłaby za katastrofa. I to wtedy, gdy moja Sophie odnowiła z panem znajomość. Primrose wymieniła z nią spojrzenie, które można było nazwać szelmowskim. Sophie próbowała zignorować sekretny gest. – Zerwanie znajomości z panną Penderry istotnie byłoby tragedią. Czy uważa pani, że Lord Crowthorne para się czarną magią? – zapytał, kierując rozmowę z powrotem na temat śledztwa. 100
Primrose zaśmiała się i potrząsnęła głową. – Ani trochę. Ale mogę pana przedstawić i sam pan stwierdzi. Broom pochylił się i spojrzał pomiędzy Sophie i Westmanem. – Czy możemy się spotkać o północy w ogrodzie? Lord Crowthorne będzie zajęty swoim polowaniem na duchy i będziemy mogli prześledzić ruchy Jima. Na zewnątrz jest altanka, nie przegapicie jej. – Co, jeśli ktoś zapyta o Jima? – zapytała Sophie. – Co mamy powiedzieć? – Cóż, sądzę, że możemy mówić, że wyjechał w interesach i nie mamy od niego żadnych wieści. Jeśli stoi za tym Lord Crowthorne, będzie wiedział, że zauważyliśmy zniknięcie Jima, ale nie możemy wyglądać, jakbyśmy go podejrzewali. Pan Westman pokiwał głową. – Dobrze. A jeśli napotkamy coś paranormalnego, będzie to ostrzeżeniem. – Podciągnął rękawy surduta, ukazując okrągły mechanizm, zamocowany skórzanymi paskami i napędzany jakąś baterią. Wargi Brooma rozwarły się w zadowoleniu. – Ach, mój miernik pola elektromagnetycznego. Jak przeszedł próby? – Wygląda na to, że pańska teoria o tym, jakoby aktywność paranormalna wytwarzała wysoki poziom energii elektromagnetycznej jest prawdziwa. Broom klasnął w dłonie. – Wspaniale. – Co to? – zapytała Sophie. – Słowami laika – wyjaśnił Broom – to detektor paranormalności. Powóz kontynuował swą podróż i w końcu zatrzymał się przed rozległą siedzibą Lorda Crowthorne'a. Ebony walczył o miejsce z innymi pojazdami, zdeterminowanymi, jak się wydawało, by dostać się jak najbliżej frontowych drzwi. Sophie wyjrzała przez okno i zobaczyła parę karet, które omal się ze sobą nie zderzyły. Ogromne pochodnie oświetlały elewację Crowthorne Towers, współgrając ze średniowieczną tradycją budynku. Ciężkie dębowe drzwi były szeroko otwarte, 101
rozlewając światło i cienie na frontowych schodach. Dżentelmeni i damy śmiali się, wchodząc do środka, każdy z nich ubrany w swoje najlepsze stroje. Primrose stuknęła laską o dach. – Wystarczy, na miłość boską. Dajże nam wysiąść zanim wszyscy tu uschniemy ze starości. Drzwi powozu otworzyły się dla wstążek i muzyki orkiestrowej, które wypełniły powietrze, mieszając się z ostrym zapachem koni. – Tędy – poprowadziła Primrose, torując sobie drogę końcem laski. Pan Westman podciągnął rękawy i zmarszczył brwi, gdy spojrzał na detektor. Potrząsnął ręką i stuknął kilka razy w szybkę. Sophie rzuciła okiem na poruszającą się igłę i chwyciła jego ramię, osłaniając urządzenie od wzroku innych gości. – Ostrożnie, panie Westman – szepnęła. – Nie chcemy przyciągać niepotrzebnej uwagi. – Ona ma rację – powiedział Broom. – Dyskrecja, mój chłopcze. – Ten przeklęty gadżet się rozstroił – odparł. – Hm. – Na czole Brooma pojawiła się zmarszczka. – Zastanawiam się... Nagle całe morze gości zabrało ich jak fala w kierunku sali balowej. Sophie rozejrzała się w zdumieniu. Nigdy wcześniej nie widziała takiego przepychu. Girlandy z czerwonego jedwabiu zwisały z sufitu, falując na przytłumionych żyrandolach, a ciężkie kotary przykrywały ogromne okna, ciągnące się od sufitu do podłogi. Rzędy lokajów ustawiało się pod ścianami, na ich dłoniach balansowały tace z pucharami i przekąskami. Na podeście z tyłu sali, orkiestra grała wolny kawałek, pociągając do ruchu tancerzy w mieszaninie kolorów. Sophie chłonęła wzrokiem bogatych gości w zdobionych strojach i drogiej biżuterii. W porównaniu z nimi, suknia Sophie była całkiem skromna; śnieżnobiała z czarnymi akcentami, uszyta wedle francuskiej modły. Gdy się odwróciła, za sobą znalazła jedynie pana Westmana, pocierającego dłonie o rękawiczki. 102
Stanęła na palcach i rozejrzała się po tłumie. – Gdzie się podziała reszta? Pan Westman, który był wyższy od niej o głowę, łatwo ich zlokalizował. – Są tam, rozmawiają z jakimś dżentelmenem. Pójdziemy? Poszli w ich kierunku, kiedy w tym momencie Primrose przywołała ich swoim wachlarzem. – Tu jesteście, moi drodzy. Lordzie, chciałabym przestawić moją wnuczkę, Sophie i jej przyjaciela, pana Westmana. Dżentelmen ukłonił się grzecznie do Westmana i zwrócił się do Sophie. Chwycił jej dłoń i pochylił się, by złożyć pocałunek na jej rękawiczce. – Randulf Crowthorne. Jestem oczarowany – powiedział z zawadiackim uśmiechem. Mężczyzna był wysoki i okazały z gładkimi, platynowymi włosami sięgającymi ramion, –
Pani
babcia
właśnie
mówiła,
że
interesuje
się
pani
sprawami
paranormalnymi. Sophie nie była przygotowana na tę uwagę. Nigdy nie okazywała żadnego zainteresowania paranormalnością, a przynajmniej nie przed incydentem w bibliotece. Była bardziej przezorna niż zainteresowana tym tematem, ale sądziła, że babcia stara się pomóc. – Tak – powiedziała. – Interesuję się. Interesujemy, prawda, panie Westman? – zwróciła twarz w jego kierunku. – To fascynujący temat – przyznał. – W takim razie, jestem pewien, że dom moich przodków będzie dla was niezwykłym rarytasem. To najbardziej nawiedzone miejsce, jakie znam. – Lord Crowthorne zaczął się śmiać i wycelował palec w kierunku pana Westmana. – Teraz już wiem, skąd znam pana nazwisko. Westman. Pisze pan dla czasopisma profesora. – W rzeczy samej. Czytuje pan? –
Oczywiście!
Interesuje
mnie 103
każde
wspomnienie
o
sprawach
paranormalnych. Tak też poznałem profesora i jego rodzinę. Zaprosiłbym was na późniejszy seans, ale niestety, mamy przy stole komplet. Mam nadzieję, że mi wybaczycie? – Ukłonił się, kierując uwagę w stronę Sophie. Sophie odwzajemniła go grzecznym skinieniem głowy. – Oczywiście. Innym razem, lordzie. Wtedy uwagę Lorda Crowthorne'a przyciągnęło pojawienie się kasztanowłosej młodej kobiety. Podeszła bliżej z pięknym, czerwonym ptakiem usadowionym na jej ramieniu. Był to okazały osobnik, z wielkimi szponami i dużym dziobem, a z właścicielką łączył go zloty łańcuszek. Lord Crowthorne uśmiechnął się szeroko. – Ach, zdaje się, że jeszcze nie poznaliście mojej siostry, Henriette.
104
Rozdział 13
Piórko, pomyślała Sophie. Musi należeć do ptaka Lady Henriette. Kolor pasuje idealnie. Gdy Lord Crowthorne skończył oficjalne przedstawienie grupy, Sophie odwróciła wzrok od ptaka i dygnęła przed Lady Henriette. Była blada i delikatna z burzą rdzawych loczków. – Co za piękny ptak. Lady Henriette uśmiechnęła się. – Dziękuję. Mój brat zainstalował w tym roku ptaszarnię. Ptaki to takie nasze małe hobby. – Jak cudownie. – Lubi pani ptaki, panno Penderry? – Tak, właśnie niedawno mówiłam wujkowi i panu Westmanowi, że dziś wszyscy trzymają ptaki. Pan Westman spojrzał na nią ironicznie. – Proszę się nie obawiać, panno Penderry. Dostanie pani ode mnie kanarka na Gwiazdkę – obiecał. – Jak miło, panie Westman. W tym momencie do konwersacji włączyła się Primrose, a Sophie pochyliła się ku Westmanowi. – Wolałabym, by kupił mi pan nowy kapelusz. – Oczywiście, że byś wolała. – Spojrzał na ramię. Detektor znów klikał i kręcił się wokoło. – Cholerne urządzenie. Co to może być? – Może jesteśmy otoczeni przez duchy – poważnie. Ta myśl wywołała ciarki po jej plecach. 105
szepnęła, tylko w połowie na
– Albo się popsuł albo faktycznie jest tu coś, bardzo blisko. Sophie przycisnęła ręce do ciała i rozejrzała się po obcych gościach, ale nie potrafiła znaleźć nic, co mogło by wzbudzić niepokój. Crowthorne przemówił raz jeszcze i ukłonił się sztywno. – Wybaczcie, mamy jeszcze wiele gości do przywitania. Panno Penderry, czy mogłaby mnie pani zaszczycić później tańcem? – zapytał z uśmiechem pełnym nadziei. Sophie zastanowiła się nad wymówką, ale nie mogła żadnej znaleźć. Zgodziła się ze skinięciem głowy i wymuszonym uśmiechem. A niech to. Oczy Lorda Crowthorne'a błysnęły w oczekiwaniu. – Wyśmienicie. Już się nie mogę doczekać. Lady Henriette chwyciła ramię brata i zniknęli w tłumie gości. Primrose klasnęła w dłonie. – Napoje. Umieram z pragnienia. – Pozwól mi, siostro. – Broom zaoferował jej ramię. Sophie pociągnęła Westmana za rękaw surduta i podążyli za Broomem przez salę, którzy podeszli do jednego z lokai trzymających tacę z napojami. – Więc, co sądzicie o Lordzie Crowthorne? – zapytał Broom. Pan Westman sięgnął po dwa puchary ponczu i podał jeden Sophie. – Wygląda jak typowy bogacz. Sophie wpatrywała się w swój poncz. – Tak, to miły, młody człowiek, ale mu nie ufam. – Dlaczego nie? – Uśmieszek Westman nie obejmował jego oczu, gdy popijał swój napój. – Wygląda na to, że on cię polubił. – Właśnie to mnie niepokoi. Widzieliście, jak się ze mną przywitał? Ośmielę się stwierdzić, ze drań był zbyt przyjacielski. 106
Ku jej zaskoczeniu, Westman wydał krótki śmiech i ten rzadki widok poprawił jej nastrój. – Tak jak mówiłem, przeciętny bogacz – powiedział. Broom rozejrzał się wzburzony wokoło i uciszył ich rękoma. – Sophie, nie możesz nazywać naszego gospodarza draniem. Sophie spojrzała na pana Westmana, który starał się ukryć rozbawienie za pucharem. – Poza dowiedzeniem się, że jest draniem, nie widzę nic podejrzanego – powiedział Westman. – Ale jego siostra może wyjaśnić znalezione z ogrodzie pióro, profesorze. Broom odstawił pusty puchar na tacę i sięgnął po napój dla swej siostry. – Lady Henriette mogła być ostatnią osobą, która widziała Jima i nawet nie zdawać sobie z tego sprawy. – Albo mogła nie widzieć nic – przypomniała im Sophie. Podczas drogi powrotnej do Primrose, Westman rozważał tę sprawę. – Może powinniśmy ją spytać. – Jak? To prawie niemożliwe, gdy Lord Crowthorne nie odstępuje jej na krok podczas witania gości. – Ma pan rację – powiedział Westman. – Musimy zaczekać, aż Crowthorne będzie zajęty tańcem. Panna Penderry zgodziła się działać jako odwrócenie uwagi. – Wbrew mojej woli – prychnęła Sophie. – Mam zasadę, by nigdy nie tańczyć z draniami. – Chcesz znaleźć Jima, czy nie? – zapytał zniecierpliwiony Westman. – Tak, bardziej niż cokolwiek w świecie. – Więc proszę przestać narzekać. Wujek posłał jej spojrzenie pełne współczucia. – Nie ma już odwrotu, Sophie. Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, by go odnaleźć. Miejmy nadzieję, że nie jest za późno. Ciężar tych słów spadł na nią z lodowatymi pazurami, ale Sophie podparła się 107
odwagą. – Nie martwcie się, odegram swoją rolę. I znajdziemy Jima. Wieczór posuwał się powoli i wydawało się, że Lord Crowthorne już zapomniał o zaproszeniu do tańca. Primrose wmieszała się w towarzystwo, a Broom częstował się kanapkami. Westman natomiast cicho obserwował salę. Sophie stukała przez chwilę koniuszkami palców, wsłuchując się w muzykę, a następnie zwróciła się do Westmana: – Czy musimy stać tu jak kołki cały wieczór? – Nie możemy zacząć poszukiwań, do czasu aż Lord Crowthorne nie będzie zajęty seansem. – Wiem, ale wyglądamy głupio tak tu stojąc w ciszy. Powinniśmy się wtopić w tłum. Powinniśmy tańczyć. Westman wyprostował się sztywno. – Ze sobą? – No, tak. Podrapał się po szwach. – Nie. – Och, pańska rana wciąż panu doskwiera? Ich oczy spotkały się na sekundę, ale Westman szybko odwrócił wzrok. – Tak. Westman nie był dobry w okłamywaniu jej. Mocno podejrzewała, że gdyby chciał, z łatwością mógłby zatańczyć. – Muzyka nie jest zbyt żywa. Może kolejny taniec? – zasugerowała. – Ja nie tańczę. – Obiecuję, że obejdę się z panem bardzo delikatnie – zażartowała Sophie. Z rosnącym uczuciem dyskomfortu, spojrzał jej prosto w oczy i powiedział ostro: – Nie, panno Penderry. Nie mam ochoty tańczyć. Serce Sophie zacisnęło się boleśnie. Była dla niego taką męczącą sawantką, że 108
nie mógł znieść myśli tańca z nią dla zabicia czasu? Poczuła się głupio, że spytała. Nie powinna się tym przejmować, były ważniejsze rzeczy. Gdy do północy zostało zaledwie pół godziny, w końcu spostrzegła Lorda Crowthorne'a zmierzającego w jej kierunku. Z uśmiechem, wyciągnął do niej dłoń. – Panno Penderry, chyba obiecała mi pani taniec. Z ostatnim spojrzeniem rzuconym w kierunku Westmana, podała dłoń Crowthorne'owi i poszła z nim. – Mam nadzieję, że pani przyjaciel, Westman, nie będzie zazdrosny, że kradnę pani towarzystwo – zażartował Crowthorne i ustawił się w pozycji. Delikatnie ułożył dłoń na jej talii. Sophie umieściła dłoń na jego ramieniu, pozwoliła się poprowadzić ich do walca. – Bardzo w to wątpię, wasza lordowska mość. – Więc jest głupcem. – Crowthorne wyszczerzył zęby w uśmiechu, sprawiając, że na jej twarz wpełzł rumieniec. – Czy mogę zdradzić pani coś skandalicznego? – Jeśli pan chce. – To szokujące, że pani babcia nigdy nie wspominała, ze jest pani tak czarująca. – Dziękuję – wydukała, starając się nie nadepnąć na jego stopy. Okazało się to gorsze niż oczekiwała. Ten drań najwyraźniej miał zamiar czarować ją komplementami. – Niech pan powie coś o tych nieznających spokoju duszach, które nawiedzają pański dom. – Mój Boże, naprawdę panią interesuje ten temat, czyż nie? Ale to w porządku, bo mnie też. Mamy tyle wspólnego, moja droga. ~
109
Z drugiego końca sali, Westman zlokalizował Lady Henriette wraz z jej ptakiem; samą i uważnie obserwującą brata tańczącego z panną Penderry. Rzucając im szybkie spojrzenie, Westman poczuł ukłucie wstrętu do siebie za tę szorstką odmowę tańca. Nie ominął go wyraz rozczarowania, jaki zobaczył w oczach Sophie, ale po tym pocałunku w policzek, wiedział, że nie może jej dłużej tak zachęcać – nawet jeśli faktycznie ją lubił. A jeśli jego chłodne zachowanie miało ją odstraszyć, cóż, to było dla jej własnego dobra. Czyż nie? Uchwycił desperackie spojrzenie Sophie, gdy Crowthorne nie przestawał mówić i uśmiechać się do niej i jego umysł nawiedziła nagła myśl. Marzył, że to on trzyma ją w ramionach, wirując wokół sali, zamiast tego wygalantowanego pawia Crothorne'a – człowieka, który mógł być bardzo niebezpieczny, jak sobie przypomniał. Ale czy w jego towarzystwie byłaby bezpieczniejsza? Ta myśl jedynie go rozzłościła i Westman odepchnął ją od siebie. Tak jak planował, Crowthorne był zajęty, a do niego należało wykonanie innego zadania. – Lady Henriette – zaczął. Odwróciła się i uśmiechnęła słabo. – Pan Westman. Dobrze się Pan bawi? – Tak, dziękuję. – Mój brat jest oczarowany panną Penderry. – Spojrzała w ich kierunku. – Na to wygląda. – Zrobił odpowiednią pauzę i zadał pytanie. – Dobrze zna pani Penderrych? – Spotkaliśmy się kilkakrotnie. – Więc poznała pani brata panny Penderry, Jamesa? Lady Henriette ucichła na moment, z twarzą zwróconą ku tańczącym parom, po czym odwróciła się do niego. – Nie, nie miałam tej przyjemności. – Naprawdę? Jestem zaskoczony. Był tu na przyjęciu pani brata dwa tygodnie temu. 110
– Dwa tygodnie temu? Tak, pamiętam to przyjęcie – powiedziała zamyślonym głosem. – Cały wieczór przeleżałam w łóżku, chora, i wszystko przegapiłam. Westman uwierzył jej. Była pewna kruchość w tej młodej kobiecie i nawet pod warstwą pudru, widać było jej bladą i chorowitą cerę. – Przykro mi to słyszeć. – Panie Westman – powiedziała nagle z cichym naciskiem i zbliżyła się do niego. Ptak na jej ramieniu przechylił główkę, przyglądając się mu uważnymi, oczami przypominającymi paciorki. – Nienawidzę mówić źle o własnej rodzinie, ale czuję, że muszę pana ostrzec. Panna Penderry nie powinna kontynuować znajomości z moim bratem. Westman udawał ignoranta, mając nadzieję, że usłyszy coś więcej. – Nie jestem pewien, czy mogę pani pomóc. Panna Penderry nie lubi, gdy ktoś wybiera jej znajomych. – To dla jej własnego dobra, panie Westman – błagała go. – Mój brat nie jest dla niej dobry. Nie jest dobry dla nikogo. Westman przez chwilę nic nie mówił, chłonąć jej wypowiedź. Co sugerowała siostra Crowthorne'a? – Cóż, to bardzo silna krytyka. Czy jest coś, co powinienem wiedzieć? – Dopiero co się poznaliśmy, panie Westman, ale musi mi pan uwierzyć. Wyglądało na to, że było to jej jedyne wyjaśnienie. Ukłonił się. – Oczywiście. Nie zignoruję pani uwagi. ~ Zbliżała się północ, gdy Sophie udało się wymknąć. Mleczne światło księżyca skąpało ciemny ogród, ale dziewczyna wciąż zmierzała w kierunku tarasu, oglądając po drodze rzeźbione krzewy i wysokie, kamienne posągi, które ozdabiały niesamowicie piękny ogród. Drzwi do sali balowej były otwarte i nie trwało długo, 111
zanim pojawił się w nich pan Westman – Nie mogłem znaleźć twojego wujka – powiedział, gdy do niej podszedł. – Może jest już w altance. Z kiwnięciem głowy wskazał na ścieżkę pomiędzy drzewami, rozjaśnioną latarniami. – Ta droga musi tam prowadzić. Ruszył w jej kierunku, a Sophie za nim, mijając greckie rzeźby i starając się nadążyć. W ciemności figury łatwo można było pomylić z ludźmi. Sophie zadrżała. – Nie podobają mi się te posągi. Czuję się, jakby nas obserwowały. – To tylko posągi – powiedział i ściągnął z dłoni białe rękawiczki. Podrapał się po szwach, a ona zrobiła minę. – Ostrożnie, rozerwie pan szwy. – Przestań jazgotać – warknął. Sophie poczuła, jak jej brwi ściągają się. To nie pierwszy raz, kiedy mówił do niej tak niemiło i nie wiedziała co o tym myśleć. Jak mógł tak łatwo przechodzić ze śmiania się z nią do warczenia chwilę później? Szli dalej w ciszy, aż w końcu nie mogła tego dłużej wytrzymać. Zatrzymując się obok posągu, Sophie zacisnęła pięści i wzięła głęboki wdech. – Panie Westman. Przystanął i odwrócił się. – O co chodzi? – Czy ja pana jakoś obraziłam? – Co? Nie. – Więc dlaczego kłapie pan na mnie jak krokodyl z bólem zęba? Rozejrzał się zniecierpliwiony. – Czy to odpowiednia pora? Sophie zawahała się, rozważając to i wyprostowała się i ruszyła przed siebie, wymijając go. 112
– Ma pan rację. To nic ważnego. Najwyraźniej jego rozum wziął górę, bo wciągnął powietrze i chwycił ją za ramię. – Poczekaj. Przepraszam. Przeprosiny były szczerze, ale ona wciąż czuła się zdezorientowana. Coś wyraźnie ciążyło mu na sercu. – O co chodzi? Czy to ta dziewczyna z gazety, którą mi pan dziś rano pokazał? – Nie. – Więc coś dotyczącego Lady Henriette? – Nie. Ostrzegła mnie tylko, że nie można ufać jej bratu, ale nie powiedziała dlaczego. Poza tym, nie dowiedziałem się niczego więcej. – Rozumiem. – Opuściła głowę, rozczarowana. Mieli nadzieję na nowy ślad. – Cóż, mamy jeszcze teren do przeszukania. Może chociaż to będzie sukcesem. Cokolwiek go trapiło, nie oczekiwała, że się tym z nią podzieli. Wiedziała, że pan Westman był typem człowieka, który barykaduje się za wysokimi murami. Ale gdy spojrzała w górę, jej serce ścisnęło się. Jego twarz miała wyraz, jaki wcześniej u niego nie widziała. Być może to światło księżyca tak na niego padało, ale wydawał się bezbronny. – Co się dzieje? – Cóż... ja... – Spojrzał w górę, jakby miał na niebie znaleźć odpowiednie słowa. – Wiem, że nie jestem tak miły, jak mnie zapamiętałaś, ale nic na to nie poradzę. – Nie jest pan całkowicie niemiły – odparła ze słabym uśmiechem. – Nie, miałaś rację. Byłem szorstki w stosunku do ciebie, ale musisz zrozumieć, dlaczego. Demony, które widziałaś w bibliotece... mój świat jest pełen mrocznych dziwadeł, właśnie jak te potwory. Nie możesz sobie nawet wyobrazić... – Zamilkł, a jego grube brwi ściągnęły się z skupieniu. – Nie powinienem zachęcać żadnego rodzaju... przyjaźni z tobą. Właściwie to z nikim. Nie mogę zagwarantować ci bezpieczeństwa. 113
Więc to był powód jego boczenia się; powód, dla którego odmówił jej tańca. Czy winny był tego pocałunek? Przypomniała sobie śmiały gest podzięki, ale nie czuła żalu. Lubiła go i jego sposób myślenia uderzył ją jako wielka szkoda – tak odpychać od siebie ludzi, bo może im się coś stać tylko dlatego, że go znają. Życie bez przyjaciół, bez ukochanych, jedynie mroczne sprawy, co to za życie? – Rozumiem – odparła. – Ale nie obchodzą mnie potwory. Nie boję się. Potrząsnął głową z desperackim śmiechem. – Jesteś tak samo uparta jak Jim. – Myślę, że jest pan bardzo niesprawiedliwy, zwłaszcza w stosunku do samego siebie. – Och, nie pogarszaj tego. – Wszyscy potrzebują przyjaciół. – Ja nie. – Ale nie wyglądał jakby do końca w to wierzył. Stwierdzenie wisiało między nimi przez kilka długich chwil, aż Sophie przerwała ciszę. – Panie Westman. Zrobiła w jego kierunku niepewny krok. – Staram się ciebie oszczędzić – przyznał. – Nie może pan ochronić wszystkich. – Nie wszystkich, to prawda. Tylko tych, na których mi zależy, Sophie. – Uniósł swoją pozszywaną dłoń i pogłaskał ją po policzku. Zamarła, kiedy nagie palce musnęły jej skórę, ale wkrótce wtuliła twarz w jego dłoń. W tym momencie, liście u jej stóp zaszeleściły i spojrzała na dół, gdzie coś całego i futrzanego pomknęło po jej pantoflach. Wystraszona, odskoczyła na bok, prosto w ramiona Westmana. – To tylko mysz – zapewnił ją. Mały, brązowy gryzoń wspiął się po nogach posągu i usadowił na wyciągniętej dłoni figury. W blasku księżycowego światła pazurkami zaczął czyścić wąsiki. Sophie spojrzała z powrotem na pana Westmana i zdała sobie sprawę, że ten wciąż ją trzyma. Kiedy chodziło o sprawy sercowe, Sophie nie należała do ekspertów – nigdy 114
nie miała żadnych wielbicieli. Ale wydawało jej się, że jeśli dżentelmen chciał pocałować młodą damę, wyglądał właśnie tak, jak w tej chwili pan Westman. ~ Broom Penderry dokonał odkrycia. W środku altanki znalazł ptaszarnię, o której wspominała Lady Henriette, a pośród ćwierkających ptaków znajdowały się trzy przepiękne, czerwone osobniki z gatunku contingidai. Spojrzał przez oczka siatki i przeszukał zabrudzone ziarnami i odchodami podłoże, by w końcu natrafić na czerwone piórko. Światło było jednak zbyt słabe, by ocenić, czy pióro pasuje do tego znalezionego w ogrodzie. Może jeśli by podszedł bliżej... Broom zrobił krok w tył i obejrzał ptaszarnię. – A-ha – powiedział, gdy zlokalizował wejście. Uchylił drzwiczki i wszedł do środka, by zebrać materiał do porównania. ~ Lady Henriette podała swojego ptaka jednemu ze służących – Proszę go odstawić do ptaszarni – poinstruowała i odwróciła się do grupki gości, czekających na seans. Primrose rozmawiała właśnie z jednym z gości, kiedy dołączył do nich Lord Crowthorne. Spojrzał na zegarek. – Panie i panowie, czas by przejść do pokoju przygotowanego na seans. Misternie zdobiony zegar w tyle holu zaczął wybijać północ, ale dźwięk został zaraz zagłuszony przez krzyk ptaka Lady Henriette. – Mój Boże – zawołała Primrose, gdy ptak zaczął szaleć. Nieszczęsny służący, oddelegowany do odprowadzenia ptaka, robił uniki przed ostrymi pazurami i dziobem... 115
– Ostrożnie – krzyczała Lady Henriette, ale służący nie mógł poradzić sobie ze zdenerwowanym ptakiem. W chaosie puścił łańcuch i ptaka wolno. Bez zatrzymywania się, zwierzę pofrunęło nad głowami zebranych gości, prosto przez tarasowe drzwi w ciemną noc.
116
Rozdział 14 Gdzieś w dali zegar wybił północ i Westman spojrzał na Sophie. Jej oczy rozszerzyły się lekko, a on był niemal pewny, że w tej chwili mogła wejrzeć do jego głowy i przeczytać myśli. Nie odsunęła się jednak. Właściwie wyglądało to tak, jakby czekała, by wykonał ruch. Gdy zdał sobie z tego sprawę, serce zabiło mu dwa razy mocniej. Jeśli Jim nie zamierzał go wcześniej zabijać, teraz na pewno się nie zawaha. Lecz ignorując obawy, wzrok Westmana spoczął na jej ustach, a dystans między ich twarzami zaczynał się zmniejszać. Do rzeczywistości przywołał go nagłe zamieszanie w sali balowej – odwrócił się i ku jego zaskoczeniu ujrzał ptaka szybującego prosto w ich kierunku. – Uwaga! – krzyknął i osłonił Sophie przed niebezpieczeństwem. Ptak minął ich o kilka cali, pofrunął do góry, po czym znów zanurkował – tym razem celem była altana. Z przeraźliwym krzykiem przebił się przez szkło. – Co to, u licha? – wyszeptał Westman, wymieniając spojrzenie z Sophie. – Chodź. Chwycił jej dłoń i poprowadził ścieżką na miejsce wypadku. Gdy brzęczenie potłuczonego szkła ustało, w górnym oknie altany odkryli ziejącą dziurę. – Wujek Brook – przypomniała. – Profesorze? – zawołał Westman. Ze zniszczonego wnętrza usłyszeli głos. – Tutaj jestem. Chyba lepiej wezwijcie pomoc medyczną. – Jesteś ranny? – spytała Sophie. Nie czekając na odpowiedź, weszła do środka. Westman podążył za nią, omal na nią nie wpadając, gdy ta nagle przystanęła. 117
Wciągnęła powietrze. – Co się stało? Profesor Penderry klęczał przy bezwładnym ciele młodej kobiety. Zapominając o ptaku, Westman podbiegł z pomocą. – Żyje? – Tak, jest tylko nieprzytomna. Westman przyklęknął na jedno kolano i odsunął z twarzy kosmyk grubych blond loków, które zasłaniały jej podrapaną twarz. – Mój Boże – szepnął i poczuł, jakby ołów napłynął mu do serca. – Tabitha. – Znasz ją? – zapytał zaskoczony profesor. – Tak. Jak to się stało? – Chciałbym wiedzieć. Przyglądałem się ptakom z ptaszarni, kiedy usłyszałem ten potężny huk. Gdy się odwróciłem na ziemi leżała dziewczyna. Zupełnie, jakby spadła przez okno. – Ptak rozbił to okno – wyjaśnił Westman. – Jaki ptak? – Ten, który przed sekundą omal nie oderwał nam głów w ogrodzie, a potem wleciał w okno. Tabitha musiała już tu być wcześniej. Ale dlaczego? Co ona tam robiła? Dla Westmana nie miało to sensu. – Mój drogi chłopcze, zapewniam cię, że nikogo tu nie było. – Spójrzcie – powiedziała Sophie. Wskazała na podłogę i wzrok Westmana podążył za jej palcem. Złoty łańcuszek błyszczał w blasku księżyca. Ten sam, który nosił ptak Lady Henriette. Ze zmarszczonymi brwiami podniósł go i poprowadził do kostki Tabithy. Wszystko stało się jasne. – A niech mnie. To była Tabitha. Ona była ptakiem. Na czole profesora pojawiła się bruzda. – Co masz na myśli? – To musiało być jakieś zaklęcie. – Westman odwrócił się w kierunku 118
nadciągających głosów. Kilkunastu gości zmierzało w stronę altany. – Szybko – powiedział i skrzywił się, gdy podnosił bezwładne ciało Tabithy. Mimo dyskomfortu odczuwanego przez gojącą się ranę na boku, poprawił ją sobie w ramionach. – Musimy zabrać ją w jakieś bezpieczne miejsce. Wycofali się z altany. Schronili się za krzewami iglaków, gdy minęła ich grupa gości i służących prowadzona przez Lorda Crowthorne'a. Kilkoro gapiów zebrało się na tarasie przed salą balową, odcinając im drogę ucieczki. – Szlag – mruknął. – Musimy iść naokoło. – Pójdę przodem i wezwę powóz – szepnął Broom. – Spotkamy się przed wejściem. Pobiegł, trzymając się zaciemnionej części ogrodu i uważając, by nie zostać zauważonym. Westman i Sophie ruszyli tą sama drogą, schylając się na krzakami. Gdy znaleźli się już poza zasięgiem wzroku, przecięli trawnik obok domu i minęli okrężną drogą budynek. Jak ustalili, profesor czekał z powozem niedaleko frontowych stopni. – Ebony zabierze was do domu – powiedział. – Ja zostanę i wyjaśnię wszystko twojej babci. A jeśli Lord Crowthorne zapyta, powiem, że rozbolała cię głowa, Sophie i pan Westman zabrał cie do domu. – Ale jak wy wrócicie do domu? – zapytała. – Nie martw się o nas. Gdy przyjęcie się skończy, Ebony po nas przyjedzie. A teraz szybko, zanim was ktoś zobaczy. Podążając za radą Brooma, natychmiast wyruszyli z Tabithą. Powóz pędził przez noc, hałasując na wyludnionej wiejskiej drodze. Pan Westman zdjął i złożył swój surdut, a Sophie podłożyła go pod głowę Tabithy. Dziewczyna leżała bezpiecznie na miejscu naprzeciwko, ale nie obudziła się. – Wiem, że Lord Crowthorne para się okultyzmem, ale to? – Sophie potrząsnęła głową. – Czy to jest w ogóle możliwe? – Najwyraźniej. Jej delikatne rysy stwardniały. 119
– Dlaczego on to robi? – Dowiemy się więcej, gdy Tabitha się obudzi. – Nie mogę już. Najpierw mój brat, teraz ta biedna dziewczyna i... – przerwała i spojrzała na niego z wielkimi oczami. – Och, nie, panie Westman, Musimy wracać. – Dlaczego? – Właśnie do mnie dotarło. Pozostałe ptaki w ptaszarni – one mogą być zaginionymi dziewczętami, zaczarowanymi, jak Tabitha. Musimy wrócić i im pomóc. Wstała i sięgnęła dachu powozu, ale Westman złapał ją za nadgarstek i zatrzymał. – Nie możemy tam wrócić – powiedział. – Nie możemy tak ich zostawić – zaprotestowała. Ponownie sięgnęła w kierunku dachu, a on mocno pociągnął ją na siedzenie. – Działasz pod wpływem impulsu. Spojrzała na palce zaciśnięte na jej ramieniu. – Odjechaliśmy ledwie milę. To nie zajmie długo. Możemy się przekraść i... – I co? – zapytał, wcinając się w jej słowo, zanim zdążyła wpaść na jakiś nierozważny pomysł. – Jak sobie wyobrażasz wykradnięcie trzech ptaków? Masz może klatkę ukryta pod halką? – Coś wymyślimy! – Uspokój się. – Proszę mi nie mówić, żebym się uspokoiła, sir – odparła, wyrywając ramię z jego uścisku i wstając. Podparła się rękami pod boki, chwiejąc się, gdy powóz gnał po nierównym terenie. – Usiądź. –
Nie
mogę.
Nie,
kiedy
niewinne
dziewczyny
znajdują
się
w
niebezpieczeństwie, a my możemy je uratować! Znowu się zaczyna. Odchylił się do tyłu i jęknął, pocierając dłonią twarz. – Posłuchaj mnie, sawantko. Nie porzucamy ich, ale najpierw musimy odwieźć Tabithę w bezpieczne miejsce. Zapomniałaś już o naszej umowie? Jedynym 120
powodem, dla którego zgodziłem się na twoją pomoc było to, że działamy według mojego planu. Na zewnątrz dobiegły ich podniesione glosy, a powóz zatrzymał się nagle, rzucając Sophie na kolana Westmana. Chwycił ja tuż przed tym, jak drzwi otworzyły się i pojawił się w nich zamaskowany człowiek, celując do nich z pistoletu. Sophie wydała krótki krzyk tuż obok jego ucha. – Nie ruszać się – rozkazał rabuś. Nie spuszczając ich z oka, zawołał na towarzysza. – Panicz i jego kurtyzana. Wy dwoje, kasa albo życie; wasz wybór kochani. – Kurtyzana – szepnęła z niedowierzaniem Sophie. Było tam tylko dwóch mężczyzn, ale obaj mieli pistolety. Jeden z nich celował w woźnicę, a broń drugiego z nich skierowana była w ich twarze. Westman przypomniał sobie, że zostawił swój arsenał w mieście, z Blinksem, i że wszystko co miał w zanadrzu to krucyfiks i pełną pamięć inkantacji. W powozie nie znajdowało się nic, co mogłoby być pomocne, z wyjątkiem zapalonej latarni. Ale zanim zdążyłby po nią sięgnąć, w głowie miałby już kulkę. Wyrwanie rozbójnikowi broni było jedynym rozwiązaniem. Chyba, że zrobiliby to, o co prosili i oddali pieniądze. Cholera, naprawdę nie lubił być zapędzany w kozi róg. Drobne dłonie Sophie zacisnęły się wokół jego ramion, ale szybko zdał sobie sprawę, że nie strach był tego przyczyną, ale gniew. – Kurtyzana? – spytała raz jeszcze. Ku
jego
całkowitemu
zaskoczeniu,
zacisnęła
pięści
i
wymierzyła
zdumiewająco mocny cios prosto w nos rozbójnika, posyłając go do tyłu, na plecy. Pistolet wystrzelił, ale chybił i trafił w okno. Westman w mgnieniu oka pchnął Sophie na podłogę i skoczył, wyrywając bandycie broń. Jego towarzysz wycelował, ale nie odważył się wystrzelić – bał się strzelić do kolegi, jak podejrzewał Westman. Łotr puścił pistolet, wybierając za to trzymanie obitego i krwawiącego nosa. 121
– Cholera, ona mnie walnęła – wrzasnął, chwiejnym krokiem podchodząc do towarzysza. Sophie wychyliła głowę przez drzwi. – Mam już dość władczych mężczyzn i... Westman zakrył jej usta dłonią i wciągnął do środka. Z drzwiami robiącymi za tarczę, wycelował pistolet w uzbrojonego rabusia. – Nie znajdziecie tu łatwych ofiar. Zawróćcie i odejdźcie, chyba że chcecie sprawdzić, który z nas jest lepszym strzelcem Żaden ze złodziejaszków nie chciał ryzykować. Odwrócili się i czmychnęli w ciemny las. Gdy Westman upewnił się, że uciekli, opuścił pistolet i odwrócił się powoli, mierząc Sophie przeciągłym spojrzeniem. – Poszli sobie? – zapytała. – Czy Ebony jest cały? Woźnica potaknął. – Jest cały – zapewnił ją Westman. – Och, dzięki Bogu. Szybko, proszę wsiadać, zanim wrócą. Westman wspiął się do powozu, wciąż nie mogąc znaleźć słów. Gdzie, u Hadesa, nauczyła się tak bić? Faktycznie, duch walki Penderrych. Nie do wiary. ~ Gdy dotarli na Half Moon Street, senna cisza pokrywała okolicę. Tabitha nie ocknęła się, nawet, gdy wnosili ją do bezpiecznego wnętrza domu Sophie. – Niech pan ją położy w moim pokoju, panie Westman – powiedziała Sophie, zwinnie prowadząc ich na górę. Mimo starań, by poruszać się cicho, ich kroki na zgrzytającej podłodze groziły zbudzeniem całej służby, ale Sophie bardziej się martwiła nieszczęsną dziewczyną. Zaczynała się obawiać, że Tabitha nigdy się nie obudzi. Drzwi do pokoju dla gości, a obecnie pokoju dla dziecka, otworzyły się i na korytarz wyjrzał George spoglądając na nich zaspanymi oczami. 122
– Co się dzieje? – zapytał, a po chwili zesztywniał na widok rannej dziewczyny. – Co się stało? – Nie ma się o co martwić, George – powiedziała Sophie. – Możesz wracać do łóżka. – Teraz już nie zasnę – oświadczył, wkładając ramię w rękaw szlafroka i idąc za nimi. – Czy nic jej nie jest? Weszli do pokoju Sophie i pan Westman ułożył Tabithę na łóżku. – Uderzenie pozbawiło ją przytomności, George. – Uderzenie? – Nazywa się Tabitha Nethercott – wyjaśnił Westman. – Zaginęła w zeszłą środę. Gazety obwiniały o to Śliskiego Klema, ale to nie on. Pozbyłem się go. Ale sprawy z pewnością są powiązane. Jak podejrzewałem, Śliski Klem ma powiązania z Lordem Crowthornem, podobnie jak uprowadzenie Tabithy. Właśnie ja znaleźliśmy w domu Crowthorne'a, pod wpływem zaklęcia. – Jakiego zaklęcia? – Znasz może zasadę działania metamorfozy? George skrzywił się, gdy jego ślimaczy mózg ruszył do pracy. – To znaczy, jak coś się zmienia... jak gąsienica przeistacza się w motyla? – Tak, kompletna przemiana fizycznej formy. Tylko, że w przypadku Tabithy – z człowieka do ptaka – była przeprowadzona z użyciem sil paranormalnych. – Zaraz, mówi pan, że ktoś ją zamienił w ptaka? – Tak, wygląda na to, że Lord Crowthorne i Lady Henriette trzymali ją pod kluczem. Uciekła i wleciała przez okno do altany. Siła uderzenia złamała zaklęcie. – O rzesz ty. Tabitha jęknęła i wszyscy zebrali się wokół łóżka. Sophie wypuściła powietrze przez usta. – Dzięki Bogu, obudziła się. – Nie wiem, dlaczego Lord Crowthorne ją uprowadził – szepnął pan Westman – ale to istotne, by nie dowiedział się, gdzie ona się znajduje. Gdy się obudzi, nie 123
możemy pozwolić jej odejść. Do czasu, aż znajdziemy odpowiedzi. Obserwowali ją, jak powoli otwierała oczy. – Gdzie jestem? – spytała, patrząc na ich twarze. – Tabitho, to pan Westman i ja, panna Penderry. Pamiętasz nas? Jesteś bezpieczna w moim domu. Nic ci nie jest? – Panna Penderry – powiedziała słabo. – Co się stało? Co ja tu robię? – Nie pamiętasz? – zapytała Sophie i spojrzała na Westmana. Westman zmierzył ją troskliwym wzrokiem. – Porwano cię w zeszłym tygodniu. Nie pamiętasz? Oczy Tabithy zaczęły wypełniać się łzami i potrząsnęła głową. – Tabitho, znaleźliśmy cię w domu Lorda Crowthorne'a dzisiejszego wieczora. – wyjaśnił. – Rzucono na ciebie zaklęcie. Jej czoło zmarszczyło się niespokojnie, po czym podskoczyła w łóżku ze strachem. – O, nie! Do licha. Usłyszą. Zobaczą nas! Ku zaskoczeniu Sophie, Tabitha otworzyła komodę i zaczęła przeszukiwać szuflady. Zaczynała już protestować, kiedy dziewczyna wyciągnęła koszulę nocną i zarzuciła na lustro, stojące na stole. – Zakryjcie lustra – krzyczała, dziko rozglądając się po pokoju. – To było jedyne – zapewniła ją Sophie. – Tabitho, co się dzieje? – Szpiegujące oczy – wymruczała i straciła równowagę. Jej powieki drgnęły, zanim ciało padło bezwładnie. Stojąc najbliżej George rzucił się naprzód, by ją złapać, zanim uderzy o podłogę. – Połóż ją na łóżku – poinstruował Westman, pomagając mu. Głowa Tabithy zwiesiła się bezwładnie, ale jej głos był wyraźny. – Pani Toop... proszę... potrzebuję panią Toop.
124
~ Stojący w salonie zegar tykał rytmicznie, gdy pani Toop mieszała cukier w filiżance herbaty. Przyjechała niezwłocznie następnego dnia, oddychając z ulgą, gdy zobaczyła Tabithę pod dobrą opieką. Teraz Westman i Sophie obserwowali kobietę z wyczekiwaniem, a ciszę przerywały okazjonalnie mijane powozy za oknem. Gdy skończyła mieszać, pani Toop odłożyła łyżeczkę na spodek i wypiła łyk. – To ja zgłosiłam jej zaginięcie – powiedziała i uśmiechnęła się smutno. – Nie ma żadnych rodziców, z wyjątkiem mnie. Jest moją uczennicą. – Więc może nam pani powie, dlaczego Lord Crowthorne ją porwał – odparł Westman. Odstawiła filiżankę na spodek i zaczęła się bawić koralami zawieszonymi na szyi. – Wiem o panu wszystko, panie Westman. Śledzi pan rzeczy paranormalne i pisze do czasopisma. Dużo pan wie – na przykład, jak walczyć z demonicznymi mocami. Westman przyjrzał jej się uważnie. – Tabitha pani to powiedziała? – Tak. Wiem też, co się wam przydarzyło w bibliotece. Ktoś zesłał na was kłopoty, bo się wtrącaliście. Ta sama osoba, która nasłała demona na Tabithę i ją porwała. – Crowthorne – powiedział Westman. – Podejrzewaliśmy go już od jakiegoś czasu. Ale czy Tabitha powiedziała wam, dlaczego? Wasze wyrazy twarzy sugerują, że nie. – Spała przez cały ten czas – odparła Sophie. – Nie była w stanie nam nic powiedzieć. – Gdy Tabitha opowiedziała mi o tym ataku w nocy – zaczęła pani Toop – pomyślałam, że to najwyższy czas, by podzielić się z nią wszystkim, co wiem. 125
Wygląda na to, że demon zwany Śliskim Klemem został wezwany, by wyłapać wszystkich potomków czarownicy, znanej jako Mary Wilson. – Szalonej Mary? – spytał Westman. – Brat panny Penderry prowadził na ten temat śledztwo. Znaleźliśmy zapiski z rozprawy sądowej Mary Wilson. Sto pięćdziesiąt lat temu została uznana za winną uprawiania czarów. – Tak, to ona. – Jedna z ofiar Klema była jej potomkinią w prostej linii. – Wszystkie jego ofiary są jej potomkiniami, włączając Tabithę... odległymi krewnymi... rodziny nigdy nie opuszczały Londynu. A ktokolwiek wezwał demona, chce te dziewczyny dla jednego, strasznego powodu. – Mocno przycisnęła perły do piersi, a jej oczy pociemniały. – Dla ofiary. – Skąd pani to wszystko wie? – zapytał Westman. Pani Toop puściła naszyjnik i westchnęła. – Jest pan reporterem, panie Westman. Musi pan zrozumieć... pewne rzeczy po prostu nie mogą ujrzeć światła dziennego. Trzeba zachowywać reputację. – Madame, nie zajmuję się ujawnianiem przebiegu śledztwa w sprawie Śliskiego Klema i Lorda Crowthorne'a. Na szali znajdują się ludzkie życia, a moim priorytetem jest odnalezienie brata panny Penderry. Proszę mi uwierzyć, gdy mówię, że z mojej strony nie ma się pani czego obawiać. – Może pani zaufać panu Westmanowi – zapewniła ją Sophie. Pani Toop przygryzła usta, zanim podjęła decyzję. – Istnieją pewne kulty powiązane z czarną magią, jak i grupy poświęcające się dla sił dobra. W Londynie działa, ponadto, tajemna organizacja pod nazwą „Zgromadzenie Cieni”, częściej znana jako „Londyńskie Cienie” 1. Do ich zadania należy strzeżenie i ochrona. Powiedzmy, że jestem z nimi zaprzyjaźniona. Gdy Śliskim Klem pojawił się na ulicach po raz pierwszy, Zgromadzenie Cieni szybko powiązało zaginione dziewczęta z Mary Wilson. Poproszono mnie, bym zatrudniła Tabithę i dyskretnie miała ją na oku, ale nie mogłam przecież jej trzymać pod 1 ang. London Shadows 126
kluczem. – Nie miałem pojęcia, że taka organizacja jest w to włączona. – Pański przyjaciel, pan Penderry, był tego świadom. – Jim wiedział? – Dowiedział się, ale obiecał dotrzymać sekretu. Proszę mi wierzyć, podejmowane są odpowiednie kroki w śledztwie w sprawie Lorda Crowthorne'a. Jeśli jest odpowiedzialny, zostanie zatrzymany. – To całe wasze Zgromadzenie Cieni nie wykonuje
najlepszej roboty. –
Westman pochylił się do przodu. – To Crowthorne. Ile dowodów jeszcze potrzebują? Chciałbym poznać ich przywódcę, może będziemy mogli sobie pomóc. – Obawiam się, że to niemożliwe. Nikt nie zna osobiście przywódcy Londyńskich Cieni. Komunikujemy się przez tajemne kanały i kimkolwiek jest, zawsze pojawia się w ciemności, i mówi szeptem. – Więc z całej siły nalegam, by powiedziała mu pani, że osoba, której szuka, to Lord Crowthorne. Nie ma cienia wątpliwości. Pani Toop odpowiedziała kiwnięciem. – Czy mogę prosić o przysługę, panno Penderry? Crowthorne odnalazł już Tabithę dwukrotnie i obawiam się, że nie jest bezpieczna poza tymi murami. – Oczywiście – zgodziła się Sophie. – Może tu zostać do czasu, aż będzie bezpieczna. A pani może oczywiście zostać z nią, jeśli sobie tego życzy. – Dziękuję, ale muszę już iść. Muszę wysłać wiadomość. Zostawiając niedopitą herbatę, pani Toop wstała, życząc im dobrego dnia. Gdy zostali sami, Sophie zwróciła się do Westmana. – Cóż, nadal nie zbliżyliśmy się do znalezienia Jima. Mamy to zostawić w rękach tajemniczego stowarzyszenia? Nawet nie jestem pewna, czy możemy zaufać pani Toop. – Racja. Na tym etapie nie ufam nikomu. Co, jeśli to Zgromadzenie Cieni uprowadziło Jima, kiedy się o nich dowiedział? – Potarł podbródek, gdy naszła go pewna myśl. Nie była dobra, ale kończyły im się już opcje. – Jest jeszcze coś, co 127
możemy spróbować. – Co dokładnie? – zapytała Sophie z błyskiem wznowionej nadziei. Westman zawahał się, świadomy, że uchylona puszka Pandory zaraz otworzy się całkowicie. Ale jakie opcje jeszcze mieli? – Znam kogoś z darem jasnowidzenia. Panna Milicent Sinclair. Chociaż nie rozmawiałem z nią od jakiegoś czasu. Chyba z jakieś dwa lata. – To nazwisko brzmi znajomo. Myśli pan, że może znaleźć Jima? – Mam nadzieję, że tak. Pytanie tylko, czy będzie chciała nam pomóc? – Dostrzegł zmarszczone brwi Sophie i poczuł się rozdarty. – Obawiam się, że prawda o pewnej niedyskrecji twojego brata wyjdzie na jaw w tym spotkaniu. Spojrzała na niego cynicznie. – Och Boże, co on mógł takiego zrobić? Czemu się pan tak gapi? Równie dobrze mógłby pan już powiedzieć. – To nie moja tajemnica. Nie mam prawa o tym mówić. Może lepiej będzie, jeśli pojadę tam sam. – Znowu to samo? – Twarz Sophie posmutniała i rzuciła ukradkowe spojrzenie w kierunku wejścia. Upewniając się, że nikogo tam nie ma, ujęła jego dłonie i zaczęła go błagać. – Freddie, pozwól sobie pomóc. Wziął długi wdech, spojrzał jej w oczy i nagle przypomniał sobie fragmenty wczorajszej nocy w ogrodzie Crowthorne'a. Omal jej nie pocałował. A niech to. Jak mógł pozwolić, by sprawy zaszły tak daleko? Nie mógł się powstrzymać. Nawet teraz pragnął jedynie ją zadowolić, ale już i tak był przeklęty. – Dość już tajemnic – nalegała. – Proszę. Nie mogę znieść życia w niewiedzy. – Powiedz, czy twoje uczucia do brata zmieniłyby się, gdybym powiedział ci, że w dość niehonorowy sposób złamał pannie Sinclair serce? Sophie wpatrywała się w niego przez dłuższy czas, rozważając jego słowa. – Nie. Cokolwiek nawyprawiał, nie do mnie należy ocenianie go. Znam mojego brata – ma wady, jak wszyscy, ale jest dobry i ma dobre serce. Jestem pewna, że czuje się winny z tego powodu. 128
Najwyraźniej była bardziej wyrozumiała w swej miłości do brata, niż myślał. – Więc jesteś lepszą i bardziej tolerancyjną osobą, niż sam byłem. Dobrze, powiem ci.
129
Rozdział 15 – Pewnie pamiętasz fotografię z Jimem i ze mną w Skelmorie, te z syreną. – Westman poprowadził Sophie na kanapę. – Osobą za aparatem była panna Sinclair. Byliśmy wtedy wszyscy członkami teamu zatrudnionego przez twojego wujka w jego czasopiśmie. Ale
byliśmy
kimś
więcej
niż
współpracownikami.
Byliśmy
przyjaciółmi. Musisz wiedzieć, że twój brat miał zwyczaj regularnego zakochiwania się i odkochiwania. Ale z panną Sinclair zaszedł za daleko. Dwa lata temu poprosił ją o rękę. Sophie mrugnęła. – Oświadczył się? Nic nie wiedziałam o ich zaręczynach. – To była tajemnica. Nieodpowiedzialna, pomysł zrealizowany pod wpływem chwili. Tylko Blinks i ja wiedzieliśmy o planowanej ucieczce kochanków. – Mówi pan, jakby był temu przeciwny. – Oczywiście, że byłem. Poradziłem mu, by zaczekał i zorganizował wszystko jak należy, ale nie chciał słuchać. Nalegał, bym był świadkiem podczas uroczystości, więc pojechałem z nimi do Gretna Green. Panna Sinclair i ja dotarliśmy do kaplicy na czas, ale twój brat nigdy się nie zjawił. Uciekł, zostawiając ją przed ołtarzem. Z początku myślałem, że posłuchał mojej rady, ale gdy go spotkałem, powiedział że zaręczyny zostały zerwane. Poczułem się w obowiązku, by wstawić się za panną Sinclair, jako że twój brat tak okropnie ją potraktował. Był na mnie tak wściekły, że wziąłem jej stronę, że od tamtego momentu zerwał ze mną kontakt. Sophie przyswajała w ciszy tę niemiłą prawdę. – Jak mógł potraktować swoich przyjaciół tak bezdusznie? – Nigdy nie zdradził mi powodu. Do dziś nie mam najmniejszego pojęcia, co to mogło być.
130
– Może nie był gotowy się żenić. – Sophie westchnęła z frustracji. – Och, czemu nie zwierzył się panu z tego, zamiast się kłócić. Po chwili ciszy, pan Westman w końcu wstał, odciągając Sophie od jej myśli. – Przykro mi, że musiałaś to usłyszeć ode mnie. – Nie. – Pokręciła głową. – Lepiej w taki sposób. Nie powinniśmy odkładać naszej wizyty u panny Sinclair. Westman kiwnął głową. – Poślę po powóz. ~ Panna Sinclair miała przeczucie, jak zwykle. Przeczuwała, że jej leniwe popołudnie zostanie zakłócone wizytą twarzy z przeszłości. Nie było więc dla niej niespodzianką, gdy kamerdyner zapowiedział pana Alfreda Westmana ze służącym i młodą kobietą. – Zaprowadź ich do bawialni. Zaraz tam przyjdę. Milicent nie śpieszyła się, gdy kończyła swój czekoladowy napój. W końcu wstała i ruszyła korytarzem, po drodze przewidując przyszłość. Miała już pewne podejrzenia co do tego, po co przyszedł pan Westman. Przyprowadził ze sobą siostrę Jamesa Penderry'ego, bo to James był w centrum ich sprawy. Milicent weszła do bawialni i nie przejęła się nawet powstrzymaniem westchnięcia, gdy zobaczyła, że jej podejrzenia były prawdziwe. Westman powitał ją formalnym ukłonem. – Panno Sinclair. Chciałbym przedstawić pannę Sophie Penderry. Mało co zaskakiwało ją tymi czasy. Wiązało się to z powiązaniem ze światem spirytualnym. Myśli i informacje po prostu wpadały jej do głowy, czasem w najmniej odpowiednich momentach. Och, ile by dała za kilka niespodzianek w życiu. – Dobrze cię znów wiedzieć, Freddie – odparła i zmierzyła wzrokiem dwójkę jego kompanów. Tylko jedno z nich było godne jej powitania. – Panno Penderry, miło 131
panią poznać. Proszę spocząć. Goście zajęli miejsca. – Pana się to nie tyczy – powiedziała do niechlujnego służącego Westmana. Pan Blinks zastygł w pozycji półprzysiadu, jego tył zaledwie cale od aksamitnego obicia. Nie mogła uwierzyć, że Westman wciąż go zatrudniał po tych wszystkich latach. Miał ubrane grube skarpety, a jego stopom przydałaby się miska z wodą, ale najgorszą obrazą zdawało się być ubłocone piórko wetknięte przy kapeluszu – pierwotnie białe, jak przeczuwała. Ale jak można było to stwierdzić, gdy wyglądało, jakby je wyrwał utopionemu albatrosowi, zamiast majestatycznemu strusiowi. Już pomijając fakt, że służący nawet nie zdjął kapelusza w domu. Nie uczyniła nic, by zamaskować swój niesmak. Blinks był kompletną zniewagą, a ona była zadowolona, że mogła okazać swoje negatywne odczucia. – Blinks, może mógłbyś stanąć przy oknie i przypilnować powozu? – zasugerował Westman. – W porządku, sir. – Blinks wstał i wyprostował się, a zanim odszedł, uchylił nieco swojego obraźliwego kapelusza. – Ma'am. Przysunął się do okna i oparł o ścianę. Westmanowi nie uszedł uwadze kolejny błąd służącego i odchrząknął. Ale koniec końców, to gromiące spojrzenie Milicent sprawiło, że oderwał się jak poparzony od pięknej francuskiej tapety. Westman zasłonił oczy dłonią, po czym spojrzał na Milicent. – Mam nadzieję, że wybaczysz mi, że pozwoliłem sobie zaprosić Blinksa do rozmowy. Jest wtajemniczony w tę sprawę. Co za afront. – To nie uchodzi, by włączać w konwersacje służących, jakby byli nam równi, Freddie. – powiedziała. – Och, na miłość Boską, Milicent – odparował. – Może stoi niżej w randze społecznej, ale w każdym innym sensie jest bardziej niż równy nam wszystkim. Na niespodziewaną obronę Westmana, zdrowe oko służącego rozbłysło i 132
mężczyzna wyprostował się dumnie. Milicent przewróciła oczami. Westman zawsze był empatyczny w stosunku do dziwnych wyrzutków społeczeństwa. Według niej, kiedyś będzie to jego zgubą. – Możemy przejść do rzeczy? – spytała. – W czym mogę wam pomóc? – Chcemy zlokalizować zaginioną osobę – odparł Westman. Milicent w ciszy połączyła fakty. Więc o to chodziło. – A dlaczego miałabym chcieć znaleźć tego bezczelnego drania? Westman nie powinien być zaskoczony szybką dedukcją. Po chwili, jednak, jego rysy wygładziły się – na jego twarzy pojawił się wyraz porażki – Bardzo dobrze, panno Sinclair. Wciąż dysponuje pani darem. – Nigdy mnie nie opuścił. A tak jak mówiłam, lepiej gdy niektóre rzeczy pozostają zaginione. Sophie Penderry wciągnęła powietrze i Milicent spojrzała na jej zbolałe oblicze. Ból i troska emanująca z dziewczyny były nieprzyjemnie wyczuwalne i to wystarczyło, by Milicent zatrzymała się na chwilę i zastanowiła. – Wiem, że tak nie uważasz – odparł Westman. – Dwa lata to okrutnie dużo czasu, by nosić w sobie urazę. Milicent gapiła się na niego. Te prawdziwe słowa były jak lustro postawione przed jej duszą. Faktem było, że nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że trzyma w sobie urazę. Być może był to czas, by zapomnieć i wybaczyć. A co do Westmana, to przecież wspierał ją w tamtym czasie, poświęcając po drodze przyjaźń. – Wiem lepiej, niż ktokolwiek inny, jak czujesz się w stosunku do Penderry'ego – dodał z troską. – Ale, za stare czasy... czy mogłabyś pomóc nam go odnaleźć? Milicent wzięła uspokajający oddech. – Z pewnością nie zrobię tego dla niego, a nawet nie dla dobrych czasów, ale zrobię to dla ciebie, Westman. I dla jego siostry – dodała szybko. Westman podziękował jej z ulgą. – Nie dziękuj mi. Jeszcze go nie znalazłam. – Wstała i wyciągnęła dłoń w 133
kierunku drzwi, które prowadziły do sąsiadującego pokoju. – Chodźmy do mojego pokoju do czytania. Zaprowadzę was. W pokoju kotary były zasłonięte i nie przepuszczały popołudniowego słońca. – Zasiądźcie, proszę, przy stole – zaprosiła ich. – Twój służący może się na coś przydać, zapalając lampę. Gdy reszta zajmowała miejsca, Blinks zrobił, jak mu polecono. – Jak dawno zaginął? – zapytała. Lampa na okrągłym stole rzucała cienie na ich twarze. – Ponad dwa tygodnie temu – odpowiedział Westman. – Prowadził śledztwo i podejrzewamy, że jest w to włączona czarna magia. – Macie jakiś przedmiot należący do Jamesa? Sophie sięgnęła do swej torebki, wyciągając fotografię, którą położyła na stole. Milicent podniosła ją i jej serce zamarło. Syrena ze Skelmorie. Pamiętała jak robiła to zdjęcie. Na brzegu było lodowato. Jej wzrok powędrował do przystojnej twarzy Jima i jego jasnych włosów. To były dobre czasy. Zamykając oczy, Milicent zrelaksowała się i otworzyła umysł na jakiekolwiek obrazy i myśli. W ciągu sekundy poczuła paraliż, jak sen, w którym nie można biec, nie ważne jak bardzo się starasz. Wizje zaczęły we fragmentach wyłaniać się z ciemności. – Sala rozjaśniona żyrandolami – powiedziała, gdy uformowały się obrazy. Klatki z pięknymi ptakami. Czerwonymi ptakami. James tam jest. Widzę go. Ale nie może się ruszać. Jest uwięziony między kamiennymi murami. – Czy żyje? – wybuchnęła Sophie. Milicent wzmocniła połączenie. – Tak – potwierdziła, zaskoczona ulgą, jaką poczuła. – Dalej – zachęciła swoich spirytystycznych przewodników. – Pokażcie mi więcej. Hmm. O mój... Jim nie jest tam sam. Dziewczyny. Ogień. Zamierzają ich poświęcić. – Dziewczyny – powtórzył Westman. – Czy to potomkinie czarownicy, znanej jako Mary Wilson? 134
Jej wewnętrzne oko zasłoniła nagła mgła, przez którą próbowała coś dostrzec. Cienista figura robiła się coraz większa, potem wyparowała, zostawiając za sobą poczucie groźby. – Kim jesteś? – wyszeptała. Mgła przerzedziła się znów, ukazując dziewczęta okrążone przez ogień, przygotowane na ofiarę. – Dobito targu – wyjaśniła, gdy przepływała przez nią informacja. – Tak, potomkinie Mary Wilson. Potrzebuje ich dusz, by dopełnić rytuału. Ale wciąż brakuje dwóch. – Tabitha – mruknęła Sophie. Scena zrobiła się wyraźniejsza i Milicent poczuła, jakby tam była i stała pomiędzy młodymi kobietami. Ogień gorzał, a strach bębnił niczym bęben. Po drugiej stronie płomieni czaiła się niebezpieczna postać, schowana za plamą mroku, ale dziecko w jego ramionach widać było wyraźnie. Kasztanowłose dziecko zapłakało i Milicent cofnęła się. Nagle Jim znalazł się tuż obok niej. – Nie możemy pozwolić, by znaleźli dziecko, Milicent. – Jim. – Wpatrywała się w niego jak osłupiała. Mimo żaru ognia, ubrany był jak na zimny dzień w Skelmorie. – Co ty tu robisz? – Mógłbym zapytać cię o to samo. Nie uważasz, że to niegrzeczne tak wtykać nos w cudzy mózg? – Gdzie jesteś? – Crowthorne Towers. Teraz słuchaj, Milly. Musimy chronić dziecko. Dałem Londyńskim Cieniom moje słowo. – Nie rozumiem. Wyjaśnij to. Ale Jim zniknął i wizja zaczynała mętnieć. – Panno Sinclair – odezwał się głos Sophie, ciągnący ją do cichego pokoju do czytania. – Dobrze się pani czuje? Milicent odłożyła zdjęcie, od wizji kręciło jej się w głowie. 135
– Stara i demoniczna istota. Chce dusze potomkiń Mary Wilson i ktoś mu w tym pomaga. Westman pochylił się do przodu. – Kto? – Podano mi nazwisko Crowthorne. – Znam go – powiedział, wstając. – Pójdziemy położyć temu kres raz na zawsze. Milicent uniosła do góry dłoń. – Czekaj. Jest coś jeszcze. To chyba ważne. Połączyłam się z Jimem. Powoli, Westman usiadł z powrotem. – Co się stało? – Zobaczyłam możliwą przyszłość. Złożenie ofiary w Crowthorne Towers. Jim powiedział, że trzeba chronić dziecko. Zmarszczył brwi. – Jakie dziecko? – Czerwonowłose, będące pod jego opieką. – Felicity? – spytała Sophie. – Ona jest brakującym elementem układanki, kolejną potomkinią Mary Wilson. – Złe przeczucie wpełzło pod skórę Milicent. – Gdziekolwiek się teraz znajduje, jest w wielkim niebezpieczeństwie. Westman i Sophie wymienili spojrzenia i sekundę później zerwali się z krzeseł.
136
Rozdział 16 – Wojna! – wykrzyknął George, rzucając kartę na stos. Tabitha westchnęła. – Znowu wygrałeś. Chociaż, nie można powiedzieć, że to równa gra. Wciąż kiepsko się czuję. George uśmiechnął się ironicznie i przetasował karty. – Więc się poddajesz? – Jeszcze jedna runda, ale tylko jeśli wcześniej napijemy się czegoś ciepłego – odparła i spojrzała na kołyskę obok nich. Felicity trzymała się drewnianej poręczy i śmiała się do nich przez szczebelki. – To nie taki zły pomysł. – Sprawdził swój kieszonkowy zegarek. – Jest prawie szesnasta. Przypomniało ci się coś? Tabitha potrząsnęła głową, sfrustrowana woalem amnezji, który spowijał jej pamięć. George wstał z podłogi, gdzie siedzieli, grając w karty. – Może herbata pomoże. Felicity zagruchała, jej oczy zmarszczyły się wraz z kolejnym piskiem śmiechu. Podpierając ręce pod boki, George zmierzył wzrokiem dziecko. – Zdaje się, że ty także masz ochotę na coś dobrego, zgadza się? Szmaciana lalka wypadła przez barierkę i wylądowała na podłodze. Przewracając oczami, leniwie podniósł zabawkę i włożył do kołyski. – Tylko nie zaczynaj znów tego samego. Nie wiedziałem, że bycie wujkiem to taka ciężka praca. – Jesteś jej wujkiem?
137
– Tak. No, coś w tym rodzaju. Mój starszy brat ją przygarnął. Uratował od jakiegoś okropnego sierocińca. – Mogę ją przypilnować – zaproponowała. – Dzięki. Pójdę i zajmę się herbatą. Jack, który siedział z nimi na dywanie, zamerdał ogonem i poszedł za Georgem. Dom babki był cichy, z wyjątkiem tykania zegara na dole. Wystawiając głowę przez otwarte drzwi, zobaczył drzemiącą na krześle Primrose. Nie chcąc jej przeszkadzać, skierował się prosto do kuchni w poszukiwaniu pokojówki albo kucharki. Ale ledwie co wszedł do pomieszczenia, drzwi za nim zatrzasnęły się z hukiem. Wystraszony, odwrócił się i zaczął szarpać za klamkę, ale nie chciała ustąpić. Po drugiej stronie słyszał wyraźnie trzaski kolejnych drzwi. Jack zawarczał i zaczął obwąchiwać szparę pod drzwiami. Co tu się dzieję? Przeciąg? Przypomniał sobie ostatni raz, kiedy to podobny wiatr pojawił się znikąd i jego wnętrzności wykręciły się w grozie. – Halo? – krzyknął przez drewno, ciągle szarpiąc za klamkę. – Babciu, możesz otworzyć drzwi? Zatrzasnęły się od mojej strony. Ebony? Sally? Halo? Sierść na grzbiecie Jacka najeżyła się i pies szczeknął, dziko drapiąc pazurami podłogę. ~ Tabitha z niepokojem spojrzała w stronę zamieszania. Trzaskające drzwi? Szczekanie Jacka? Coś jest nie tak. Przeciąg nabrał na sile. Poczuła jak dostał się do pokoju i pełzł po podłodze. Palce ścisnęły dywan i zadrżała, gdy po wierzchu dłoni przeszedł chłód. Natychmiast wstała na nogi. 138
Znaleźli ją. Może nie zasłoniła lustra wystarczająco szybko. Tak właśnie widzą. Lustra były jak okna – pokazywały wszystko co chwieli zobaczyć. Strach ścisnął jej serce, gdy instynkt podpowiadał jej, by uciekała, ale zawahała się i spojrzała na dziecko. Nie mogła zostawić jej samej, zwłaszcza gdy coś było nie tak. A Tabithę ogarnęła niewyjaśnione uczucie, że coś mrocznego i niebezpiecznego zbliżało się, przenikając ściany domu. Mogło dostać się przez frontowe drzwi, jak zrobiło to w sklepie, nawiedzając miejsce lodowatym wiatrem i martwymi liśćmi. Przypomniała sobie! Tabitha podniosła dziecko z kołyski i użyła kocyka, by przywiązać je do siebie. Założyła koc na krzyż i zabezpieczyła, po czym podbiegła do okna i otworzyła je szeroko. Wychyliła się i zobaczyła wystający gzyms tuż nad frontowymi drzwiami. Ich szczytu od ziemi dzielił tylko kawałek. Poradzi sobie. Potrzebowała tylko czegoś dla utrzymania równowagi. Odwróciła wzrok w kierunku długich zasłon i w górze zlokalizowała metalowy karnisz. – Trzymaj się – powiedziała do Felicity i przyciągnęła krzesło z drugiego końca pokoju. Stanęła na nim, zsunęła rurę z uchwytów i obniżyła, tak że opierała się teraz na parapecie. Z garścią zasłon w dłoni, wspięła się na framugę i wyjrzała w dół. Nagły trzask drzwi o ścianę sprawił, że serce podskoczyło jej do gardła. Krzyknęła na widok znajomej zamaskowanej postaci. Zanim się zorientowała, skoczył do przodu. Tabitha nie wahała się długo i ledwie umykając jego palcom, skoczyła w dół. Karnisz zaczepił się o ściany i Tabitha zawisła przez chwilę w powietrzu, po czym stopami wyczuła gzyms. Z przerażonym spojrzeniem zobaczyła że postać zniknęła, co jedynie zwiększyło jej strach. Zapewne poszedł schodami. Dziewczyna ześlizgnęła się po zasłonach, przejmując ciężar na stopy, gdy 139
wylądowała na kamiennych stopniach przed wejściem. Nie spojrzała nawet do środka, świadoma dudniących kroków na schodach. Zamiast tego, przycisnęła dziecko do siebie i pobiegła. ~ Z Blinksem u lejców, powóz pędził w kierunku Mayfair, po drodze zahaczając o dobrych kilka dziur. Milicent chwyciła się siedzenia dla utrzymania równowagi i krzywiła się za każdym razem, kiedy powóz gwałtownie się trząsł. – Czy on musi powozić tak nieostrożnie? – powiedziała głośno, z oczami utkwionymi w dachu powozu. – Jeśli rozbijemy się i zginiemy będzie to winą tylko tego bałamutnika Jamesa Penderry'ego. – Nikt cię nie zmuszał, żebyś z nami jechała – przypomniał jej Westman. Milicent przybrała wyniosły wyraz twarzy. – Wciąż możecie potrzebować mojej pomocy. Bez względu na moje uczucia, nie należę do osób, które odwracają się od przyjaciół w potrzebie. Sophie zwróciła się do siedzącej obok kobiety. – Wiem, co zrobił mój brat, panno Sinclair i nie winię panią za ten gniew. Zrobił coś głupiego. Ale mam nadzieję, że pewnego dnia będzie mogła mu pani wybaczyć. Milicent umilkła, a na jej czole pojawiła się zmarszczka. Gdy ponownie spojrzała na Sophie, na jej rysy wstąpił spokój. – Moja duchowa przewodniczka ostrzegała mnie przed nim. Przewidziała, że James mnie porzuci, ale postanowiłam jej nie słuchać, mając nadzieję, że się myli. Więc, widzi pani, ja wiedziałam już wcześniej co się stanie, ale i tak pozwoliłam się porwać Jamesowi. Teraz się pytam, kto był bardziej głupi? Powóz zatrzymał się nagle i Westman wyjrzał za okno. – Jesteśmy – oznajmił i wysiadł. – Szybko, drzwi frontowe są otwarte. 140
Kobiety poszły za nim do domu, ich niepokój wzrósł jeszcze bardziej na widok śladów intruza. Obrazy na ścianie wisiały krzywo, a rośliny w doniczkach leżały przewrócone u stóp schodów. Słysząc dudnienie i krzyki, Westman pobiegł prosto do kuchennych drzwi, które okazały się zatrzaśnięte. – George! – zawołał, rozpoznając głos chłopaka. – Odsuń się. Po ostrzeżeniu Westman naparł z całej siły ramieniem na drzwi. Drewno ustąpiło, a po drugiej próbie drzwi otworzyły się na oścież. Uwolniony, ale nadal lekko trzęsący się się George wyłonił się z Jackiem. – Co się stało? – zapytał Westman. Drzwi
do
bawialni
otworzyły
się
i
w
progu
stanęła
kompletnie
zdezorientowana Primrose. – Nie wiem... – zaczął George, ale zamilkł, gdy ze schodów zbiegły Sophie i Milicent. – Nie ma jej! – krzyknęła Sophie. – Sprawdziłam pokój dziecięcy. Felicity zniknęła. Tabitha także. Okno jest szeroko otwarte. Westman spojrzał an Milicent, która z zamkniętymi oczyma pocierała skronie. – Panno Sinclair? – Dziewczyny próbowały uciekać. – Brwi Milicent ściągnęły się mocno, a potem otworzyła oczy i spojrzała na nich. – Park na końcu ulicy. Tam się udały. Green Park. – Dziękuję ci – powiedział Westman i ruszył w kierunku drzwi. – Nie. George, zostań tu. Wszyscy tu zostańcie. Na zewnątrz czekał Blinks. – Będzie pan tego potrzebował, sir? – zapytał i wskazał na torbę pod jego stopami. – Niestety tak. – Westman wyciągnął swój sprzęt i przygotował miecz. Kto wiedział, jakie sztuczki trzymał w rękawie Crowthorne? – Możesz tu zostać i przypilnować resztę? – Jeśli jest pan pewien. 141
Kiwnął głową i pobiegł w stronę parku. W porze zachodu słońca ulicy były ciche, a pod purpurowymi deszczowymi chmurami powoli stawały się coraz ciemniejsze. Czarne barierki odgradzały błonia i wkrótce Westman odnalazł wejście. Wszedł do parku i zatrzymał się, skanując wzrokiem drzewa i równo przystrzyżony trawnik. – Tabitho? – zawołał w stronę zarośli, mając nadzieje że się dziewczyna wyłoni z ukrycia. Płacz dziecka zdradził mu jednak wcześniej ich położenie i spojrzał w kierunku dźwięku, lecz zatrzymał się, gdy zobaczył mężczyznę opartego o drzewo. Z cienkim cygarem między palcami wypuszczał chmury fioletowego dymu, podkolorowanego przez zachodzące słońce. Przytłumiony płacz Felicity nie ustawał, ale Westman nigdzie nie mógł dostrzec jej, ani Tabithy. Mężczyzna, jak gdyby nigdy nic, odszedł od drzewa i odwrócił się, spoglądając prosto w jego stronę. Gdy pojawił się w plamie zadymionego światła, krew Westmana zamieniła się w lód. – Witam ponownie, bohaterku – dobiegły go kpiące słowa z ust demona. Oczy Śliskiego Klema rozjarzyły się niczym rozgrzane węgle. – Zdaje się, że przyszedłeś po dziewczyny. Westman skierował miecz na pokrytą łuskami postać, nie mogąc znaleźć słów. Usta Klema rozciągnęły się w uśmiechu. – Och, przestań wyglądać na takiego zaskoczonego. Chyba nie myślałeś, że pozbędziesz się mnie na dobre, co? Wystarczyło tylko ponowne wezwanie i ta-dam, jestem z powrotem. – Uśmiech zniknął, a jego oczy rozbłysły niebezpiecznie. – Gdzie one są? – zapytał Westman. – Uwolnij je. – Czy to nie brzmi znajomo? Znów tu jesteśmy. Dziewczyny. A, tak, dziewczyny. Znajdują się w rękach mojego mistrza, a moja część zadania została niemal wypełniona. Westman rozejrzał się dookoła parku, w poszukiwaniu dziewczyn lub Crowthorne'a. Musieli gdzieś tu być. Wciąż słyszał Felicity. 142
– Widzę, że jesteś przygotowany do walki – zauważył Klem. – Nie będziesz rozczarowany. Westman zacisnął dłoń na rękojeści miecza i przygotował się, pamiętając doskonale do czego zdolny jest demon. Klem wydawał się zadowolony z jego postawy. Znów się uśmiechnął i rzucił za siebie zapalone cygaro. Następnie zdjął kapelusz i pelerynę i rzucił je na ziemię. Westman zaklął cicho. Śliski Klem miał odwrócić jego uwagę, gdy Crowthorne ucieknie z dziewczętami. – Przestań się chować za swoim demonem, Crowthorne, i wyłaź! – krzyknął Westman. – Wyjdź mi naprzeciw jak mężczyzna, chyba że jesteś tchórzem? Zarośla po jego lewej zaszeleściły i wyłoniła się z nich Tabitha z zasłoniętymi dłonią ustami i załzawioną twarzą. Felicity, przywiązana do niej kocem, nie przestawała szlochać. – Jego tu nie ma, panie Westmam – odezwał się kobiecy głos. Pociągnęła Tabithę z dala od zacienionych drzew. – To mój demon stoi między nami.
143
Rozdział 17 – Lady Henriette? – Westman nie przestawał się w nią wpatrywać. Bladość jej twarzy jaśniała w zbliżającym się zmierzchu. Henriette mogła być niegdyś pięknością, ale jej cera zniszczona była obecnie chorobą i naznaczona ciemnymi plamami pod zmęczonymi oczyma. Mocna czerwień na ustach i róż na policzkach jedynie podkreślały jej słabe zdrowie. – Co pani robi? – zapytał. – Proszę je wypuścić. Tabitha, nic ci nie jest? Tabitha wydała przytłumiony krzyk, ostrzegając Westmana przed atakiem Klema. Westman zamachnął się mieczem na szarżującego demona, pudłując jednak, gdy ten skoczył i w rezultacie ostrze przeszyło tylko powietrze tuż nad jego głową. Potwór wylądował za nim i obnażył ostre zęby w uśmiechu, wypuszczając kilka języków ognia. Kolejny atak Westman wycelował w szyję, ale refleks Klema znów okazał się szybszy. Zrobił unik i zamachnął się swoim ciężkim ogonem, uderzając Westmana w pierś, posyłając go do tyłu. Ślizgając się, wylądował na ziemi i szybko usiadł, by zobaczyć Klema podnoszącego jego leżący na pokrytym liśćmi trawniku miecz. Westman zmrużył oczy, gdy podnosił się na nogi. Walka z demonem bez żadnej broni była złym pomysłem – prawie tak samo złym, jak używanie puddingu jako jej zastępstwa. – Przykro mi, że tak to się musi skończyć, panie Westman – powiedziała Lady Henriette. – Ale nie mogę pozwolić, by ktoś stawał mi na drodze. Zbliżający się ogon Śliskiego Klema wił się jak wąż. Dopiero wtedy Westman zdał sobie sprawę, że ktoś krzyczy. To był George – wściekły i uzbrojony z żelazny pogrzebacz z kominka babci. Za nim zmierzali Blinks wraz z Sophie, desperacko próbując go zatrzymać. Klem nie przestawał okrążać Westmana, z groźnym obliczem, obracając w powietrzu miecz. 144
– Przestań się droczyć i skończ swoją robotę – rozkazała Lady Henriette i pociągnęła Tabithę w dół ścieżki. Dziewczyna opierała się, spowalniając jej drogę. Klem skoczył z wyciągniętym mieczem, ale Westman szybko uchylił się na bok. Z rykiem, ogień buchnął niczym lawa z otwartych szczęk, podpalając przy tym trawnik. Klem ponownie przeciął powietrze ogonrm, tym razem omijając twarz Westmana zaledwie o włos. Niech to szlag. Serce gwałtownie przyspieszyło, gdy nurkował i odskoczył od kałuży ognia. – Panie Westman, niech pan łapie! – zawołał George. Westman spojrzał na niego kątem oka i na ślepo chwycił rzucony mu pogrzebacz. Nie wahając się długo, cisnął nim w potwora. Grymas wykrzywił twarz Śliskiego Klema, a miecz wypadł z ręki. Z nadludzką siłą złapał Westmana za kołnierz surduta i rzucił go na ziemię. Westman bez tchu padł na trawę, starając się złapać oddech, podczas gdy nad nim stał demon. Oddychał chrapliwie, a jego rysy wykrzywiły się, gdy wyciągał pogrzebacz z trzewi. Czarna maź wyleciała z rany lądując na ziemi z mokrym pluskiem. – Dobry ruch – wycharczał, próbując się uśmiechnąć. – Ale to ja wciąż stoję na nogach. ~ Sophie zwolniła, gdy zdała sobie sprawę, że i tak nie dogoni brata. George był zbyt szybki. Wyprzedził zarówno ją jak i pana Blinksa, więc zaniechała prób zbliżenia się do niego. Żądanie Freddy'ego, by zostali w domu, wciąż dźwięczało w jej uszach. Ale wtedy, z odległości, zobaczyła go walczącego z przeciwnikiem nie z tego świata. Serce waliło jej jak młotem, gdy bezradnie patrzyła na scenę przed nią. Na Jowisza. Co to jest? W tym momencie, z sąsiedniej ścieżki wyszła kobieta, ciągnąca za sobą 145
dziewczynę z dzieckiem na ręku. Na widok Sophie zatrzymała się. – Lady Henriette? – spytała Sophie. – Co pani...? – Pomocy, panienko! – krzyczała Tabitha, wyrywając się. – Zamilcz – Henriette szepnęła ostro przez zaciśnięte zęby. Gdy znów spojrzała na Sophie, jej oczy nabrały nadprzyrodzonego blasku. Sophie z zaskoczenia wciągnęła powietrze. Lady Henriette nie wyglądała dobrze. W zasadzie, to nie wyglądała ludzko. Sophie zacisnęła dłonie w pięści. – Co to ma znaczyć? Proszę natychmiast wypuścić te dzieci. – Zejdź mi z drogi – syknęła Henriette. – Nie. – Sophie ruszyła do przodu, by uwolnić dziewczęta. Ledwie zrobiła dwa kroki, gdy Henriette wyciągnęła przed siebie dłoń z wygiętymi niczym szpony palcami. Z jej ust wyszła wiązanka obcych słów i, ku jej zdziwieniu, Sophie poczuła, jak ściska się jej gardło. Przyłożyła rękę do szyi, usiłując złapać dech, ale dostęp do powietrza malał z każdą sekundą. – Przestań – wydyszała, słaniając się. – Przestań. Lady Henriette... Proszę przestać... ~ Pomimo obojętności demona, Westman wiedział, że ten jest bardzo ranny. Ale nie robiło to teraz dużej różnicy, bo to on leżał rozłożony na ziemi, gdy Śliski Klem stał nad nim z pogrzebaczem w dłoni. Mając w asortymencie jedynie moc magii, odpiął wiszące pod koszulą amulety i rozpoczął recytować starą inkantację. Klem spojrzał w dół na swoją ranę, z której zaczął wydobywał się zielonkawy dym. Gniewny ryk wypełnił powietrze. Westman przekręcił się na bok i skoczył na nogi, z większą pewnością teraz recytując słowa. Demon powoli gasł w oczach, kurcząc się w oparach dymu. – Sophie! – krzyknął George. 146
Głowa Westmana odwróciła się i jego serce zatrzymało się. Sophie. Dziewczyna klęczała, trzymając się za gardło i próbując załapać oddech. Westman zostawił kupkę popiołu i ruszył w kierunku przyjaciół. Blinks i George już tam byli, usiłując pomóc. Kazał im się odsunąć i uklęknął tuż obok niej, a następnie zaczął rozciągać ciasno zapięty kołnierz sukni. Ze spojrzeniem pełnym paniki, nie mogąc wykrztusić słowa, potrząsnęła głową, a wargi powoli stawały się sine. Westman ścisnął jej ramiona. – Sophie... Sophie – powiedział stanowczo, starając się ukryć strach. Była w takim stanie, że trudno jej było się na nim skupić. – Sophie, spójrz na mnie i postaraj się uspokoić. Musisz oddychać powoli. – Sir – odezwał się Blinks wskazując gdzieś za nim. – To czary, sir. Westman podążył wzrokiem za palcem służącego, gdzie ujrzał Lady Henriette oddalającą się z dziewczętami w ciemnej mgle. Jedną ręką miała wyciągniętą przed siebie i mruczała zaklęcie. – Zatrzymam ją – oznajmił Blinks. Ruszył w jej kierunku, ale niewidzialna siła zatrzymała go w miejscu. Westman zawsze bronił się przed zwykłymi czarami stosując proste przeciwzaklęcia. Nie zwlekając długo, zdjął przez głowę swój talizman. W momencie, gdy wylądował na szyi Sophie, dziewczyna gwałtownie nabrała powietrza i zaczęła oddychać. – Dzięki Bogu – wydyszał, a każdy mięsień w ciele boleśnie rozluźnił się z ulgą. George uklęknął, by podtrzymać siostrę, gdy Westman wstał, napotykając z dala spojrzenie Lady Henriette. Opuściła dłoń i zaczęła się śmiać, a krwawa czerwień ze szminki odcisnęła się na zębach. Nie było już sposobu, by ją zatrzymać, o czym doskonale wiedziała. Z wysiłkiem, Sophie wstała i po chwili znalazła się przy jego boku, jej oddech tworzył małe chmurki w wilgotnym powietrzu, które nadciągało ze strony rzeki. 147
Henriette i dziewczyny zniknęły we mgle. Jedynym pozostałym śladem ich ucieczki był dźwięczący płacz Felicity, a potem terkotanie zaprzężonego powozu i wreszcie park pochłonęła cisza. ~ George ścisnął pogrzebacz w dłoni i poszedł za Westmanem do bawialni babki. – Musimy za nimi iść – oznajmił. – Wiem – odparł Westman, pocierając czoło. Milicent czekała na nich, trzymając Jacka na smyczy. Na widok uwiązanego psa Westman wypuścił powietrze przez nozdrza. – Dlaczego Jack ma wokół szyi sznur? – To był jedyny sposób, by zapanować nad tą kudłatą bestią – odpowiedziała Milicent. – Wiesz, że tego nie cierpi. Natychmiast go uwolnij. Sophie usiadła w fotelu. – Co teraz zrobimy? – Wszystko, co w naszej mocy – pocieszył ją Westman. – Twoja babka posłała po konstabli, ale nie wyobrażam sobie, by mieli aresztować za porwanie kogoś na takiej pozycji społecznej jak Lady Henriette. Nie mamy żadnych dowodów. – I nie uwierzą w ani jedno słowo o zaklęciach i czarach – dodał Blinks. – Wie pan jaka jest policja, sir. Myślą, że to wszystko bzdury. – Tak, masz rację. – Ale my wiemy, z czym mamy do czynienia i sugeruję, żebyśmy się tym zajęli – powiedziała Milicent, odwiązując sznurek z szyi Jacka. – Lady Henriette nie odjechała daleko. Potrzebuje wszystkich dziewczyn do swojego rytuału, a reszta znajduje się w Crowthorne Towers, zamknięta w klatkach i pod zaklęciem. Sophie kiwnęła głową. – Tak. Na własne oczy widzieliśmy ptaki w ptaszarni. Musiała tam wrócić. 148
– Więc tam się udam – zadecydował Westman. George umyślenie ścisnął mocniej pogrzebacz. – Idę z panem. – Nie – powiedział Westman. – Lady Henriette jest niebezpieczna i... – Wiem. Ten jej potwór by pana zabił, gdyby nie moja pomoc. Westman zawahał się, zaskoczony gwałtownością chłopaka, ale wiedział że miał rację. Może i znalazłby sposób na pokonanie Śliskiego Klema bez pomocy George'a, ale nie mógł zaprzeczać faktom. George naprawdę mu pomógł – tak samo jak Tabitha podczas ich pierwszego spotkania. Ale wciąganie innych w niebezpieczeństwo nie należało do jego zwyczajów. Odkąd on, Milicent i Jim poszli w swoje strony, Westman działał sam. Aż do tej sprawy, nigdy nie potrzebował włączać osób trzecich. Ale zło, któremu teraz musiał stawić czoła, było czymś, z czym jeszcze nigdy nie miał do czynienia. Na pewno to coś było potężniejsze od Jima. – Byłbyś głupcem, gdybyś poszedł tam sam – powiedziała Milicent. To prawda. Ale jaki wybór mu pozostawał? – Potrzebujesz teamu. – Odłożyła smycz na brzeg stołu i rozłożyła dłonie wokół ich grupki. – A w tych okolicznościach, my musimy wystarczyć. Westman obiegł wzrokiem siedzących, po drodze spotykając spojrzenie Sophie. – Pomyślcie tylko, o czym mówicie – powiedział do nich. – Jim nie miał szans z czarną magią Henriette. Muszę wyznać, że nawet ja mogę na niewiele się tu zdać. Sophie wstała i podeszła do niego. – Sam, może i nie. Znała jego odczucia w tej sprawie. Wczorajszej nocy w Crowthorne Towers wyraził się całkiem jasno. Ale na jej twarzy zauważył odwagę i wszelkie obiekcje utonęły. – Jak powiedziała panna Sinclair – kontynuowała Sophie – nie musi iść tam pan sam. W liczbie leży siła. Widziałam, jak pan walczy, by ocalić innych i 149
powierzyłabym w pana ręce moje życie, panie Westman. Ale kto obroni pana? Obawiam się, że będzie pan musiał nam zaufać. Westman
spojrzał
na
nią
i
przełknął
ślinę.
Wyglądali
na
takich
zdeterminowanych. – Jestem z panem, sir. – Blinks skinął głową. – Wie pan, że zawsze będę walczył przy pana boku. No, a teraz idziemy odbić pana Penderry'ego i młode damy? Westman zaakceptował fakt, że nie było mowy o jego sprzeciwie. Koniec końców, każdy z nich miał swój wybór. Jeśli była nim lojalność dla rodziny i przyjaciół, kim on był, by ich tego pozbawiać? A jeśli Sophie pragnęła jego zaufania, gotowy był je dać. – Dobrze – wymruczał i odchrząknął. – Musimy się zabezpieczyć przed jej czarami. Sophie, zatrzymaj talizman. Reszta... – Ja jestem chroniona – zapewniła go Milicent i położyła dłoń na sercu. Westman potaknął. – W porządku. George, Blinks, weźcie po jednym z tych. – Każdemu podał po ochronnym amulecie ze swojego pęku. – A co z bronią, sir? – zapytał Blinks. – Mam nadzieję, że do walki nie dojdzie, ale na wszelki wypadek zabierzemy wszystko. Blinks skinął głową i poszedł przygotować sprzęt i powóz. Gdy opuścili dom, Westman zatrzymał Sophie przy drzwiach. – Sophie, jeśli cokolwiek się stanie... Jim może... Spojrzała na niego stanowczo, ale zaraz jej twarz złagodniała i uśmiechnęła się. – Proszę się nie martwić. Nie zawiedziemy pana. Poza tym, sawantki są twardsze niż się panu zdaje. – Mówię poważnie. – Ja też. – Resztki humoru zniknęły z jej twarzy. – Po tym wszystkim, przez co przeprowadziła moją rodzinę, nie ujdzie to Henriette to na sucho. Zatrzymamy ją 150
tym albo innym sposobem.
151
Rozdział 18 Z mieczami u bioder, Westman wraz ze swoim teamem stał pod frontowymi drzwiami Crowthorne Towers i łomotał w żelazną kołatkę. Była noc, ale w kilku oknach paliło się jeszcze światło. Jakiś ruch po lewej przykuł uwagę Westmana. Gdy spojrzał w bok, zobaczył siedzącą na niskim filarze obok drzwi brązową mysz, łapkami myjącą pyszczek. – Dam sobie rękę uciąć, że to znowu ta sama mysz – wymruczał. – O co chodzi, sir? – zapytał Blinks, rozglądając się wokoło. Mysz skończyła mycie i wymknęła się przez szparę w murze. – Nieważne. – Na odgłos otwieranych drzwi, Westman spojrzał w ich stronę. W progu stał kamerdyner. – Czy jest pan oczekiwany, sir? – Nie sądzę – odparł Westman i pchnął szerzej drzwi. Protesty kamerdynera zniknęły, gdy zobaczył wchodzącą za Westmanem grupę ludzi. Blinks groźnie stuknął palcem w rękojeść szabli, a Jack cicho zawarczał. Dalej szły Milicent i Sophie, również uzbrojone w ostrza, a pochód zamykał George z założonymi rękoma i ciemnym jak burza grymasem na twarzy. Na szczycie schodów pojawił się uśmiechnięty Lord Crowthorne, który już schodził na dół, by ich powitać. – Panno Penderry, co za miła niespodzianka – zawołał z entuzjazmem i zuchwale sięgnął po jej dłoń. Usta mężczyzny ledwie musnęły rękawiczkę, gdy Westman wyszedł naprzeciw i chwycił go za przód koszuli. – Nie dotykaj jej – ostrzegł lorda i pchnął o balustradę, gniotąc jego gładko wyprasowany krawat. Westman kątem oka zobaczył wymykającego się, by podnieść alarm, kamerdynera. – Blinks, łap go. Reagując niezwłocznie, Blinks powalił kamerdynera na podłogę i przyłożył mu 152
do ust kawałek gazy. – Niech pan się nie martwi, to tylko trochę chloroformu – poinformował, stękając, gdy służący zaczął się wyrywać. – Nie będzie bolało. Ale po przebudzeniu może cholernie dokuczać głowa. Opary zadziałały i kamerdyner opadł bezwładnie w ramiona Blinksa. – George, pomóż go związać – poinstruował Westman. Z szeroko otwartymi oczyma, Crowthorne wpatrywał się w grupę i dzierżoną przez nich broń. – To rabunek? – Hmm, więc tak zamierzasz grać, co? – Westman zmrużył oczy. – Nie udawajmy, Crowthorne. Też należysz do spisku twojej siostry. Gdzie ona się ukrywa? – Henriette? – Niech pan nam lepiej powie, wasza lordowska mość – dodał Blinks, zostawiając George'a, by dokończył związywać kamerdynera. – Nigdy nie lubiłem rozlewu krwi na oczach dam. Crowthorne zesztywniał w uścisku Westmana i jeszcze bardziej przylgnął do poręczy. – Co to wszystko ma znaczyć? Czego chcecie od Henriette? Westman zaczynał tracić cierpliwość. Wyciągnął dłoń. – Blinks, podaj linę. – Tak jest, sir. – Blinks podał mu zwój, który Westman użył do przywiązania Crowthorne'a do balustrady. – Nie musisz nam mówić – powiedział Westman, zaciskając linę wyjątkowo mocno. – Możemy po prostu przeszukać dom. Każdy zakamarek. Możesz nam wierzyć, rozłożymy to miejsce na części, by ją znaleźć. – A kiedy już znajdziemy jaśnie panią – odezwał się Blinks, wolno wyciągając błyszczące ostrze – z pewnością nie zasiądziemy do herbatki i ciasta. Westman zmierzył lorda nieustępliwym spojrzeniem. – Sugeruję, byś porzucił tę szaradę i powiedział, gdzie ona jest. 153
Pierś Crowthrone'a uniosła się i opadła nerwowo. – Cóż, panie Westman, z tego miejsca mogę powiedzieć, że skreślam pana z listy gości balu bożonarodzeniowego. To oburzające. – Chodźmy. – Westman dał sygnał pozostałym i skierował się do najbliższego pokoju. – Przeszukajcie to miejsce od sufitu po podłogę. Blinks, weź Jacka i Milicent i idźcie do ptaszarni. Sophie z Georgem, ze mną. Jeśli Lady Henriette będzie stawiała opór, róbcie co konieczne. – Czekajcie! – krzyknął Crowthrone, sprawiając, że Westman zatrzymał się w miejscu. Więzień zwisł przywiązany do poręczy, włosy opadały mu na twarz. Gdy w końcu znalazł odwagę, by na nich spojrzeć, z jego twarzy można było odczytać błaganie. – Powiem wam. Tylko... proszę... nie krzywdźcie mojej siostry. Westman czekał. – No? – To nie jej wina – powiedział. – To nigdy nie miało tak wyglądać. Ona nic na to nie może poradzić. Musicie zrozumieć, Henriette nie jest sobą. Westman zbliżył się do niego z ponurą miną. – Pańska siostra praktykuje czary i zamierza zabić pięć niewinnych dziewcząt. A teraz proszę powiedzieć, gdzie jest, zanim będzie już za późno. Crowthorne wypuścił powietrze. – Henriette umiera, panie Westman. Ona umiera i jest opętana przez złego ducha. – Opętana? – wykrzyknęła Sophie w niedowierzaniu. – Od jakiegoś czasu nie czuła się najlepiej – wyjaśnił. – To jej płuca. Konsultowaliśmy się z najlepszymi lekarzami w kraju, ale bez skutku. Żadne leczenie nie pomagało. Stała się tak słaba, że nie wiedzieliśmy do kogo się zwrócić – do czasu, aż podczas seansu nie pojawił się duch. Powiedziała, że może ją uratować. – Jaki duch? Crowthorne zwilżył językiem usta. – Przedstawiła się jako Mary Wilson. Z początku nie miałem pojęcia kim była, 154
ani co zamierzała. Gdy się dowiedziałem, była już zbyt potężna, by ją powstrzymać. Ona jest zła. I wykorzystuje moją siostrę do przeprowadzenia rytuału, o którym nawet nie powinno się myśleć. – Czego ona chce? – zapytał pospiesznie Westman. – Jak obiecała Mary, moja siostra wyzdrowieje. Ale nie będzie już Henriette. W jej ciele będzie żyć Mary Wilson. – To się nie wydarzy – zapewnił go Westman. – Próbowałem zakończyć to szaleństwo – powiedział Crowthorne. – Ale nie macie pojęcia, do czego ta wiedźma jest zdolna. – Jednak mam pewne pojęcie. – Rana pod żebrem wciąż mu dokuczała. – Przykro mi słyszeć o stanie pańskiej siostry, ale trzeba ją powstrzymać. Nikt nie zostanie rzucony w ofierze. Jeśli uda nam się uratować Henriette, uratujemy ją, ale musimy to zakończyć. Blinks, potrzebuję moich rzeczy. Chwilę później na wypolerowaną podłogę z trzaskiem upadła torba Westmana, który ukucnął, by ją otworzyć. Wyciągnął wysłużoną, starą księgę i obrócił w dłoniach, ujawniając stary symbol na okładce. – Jeśli Crowthorne ma rację i jego siostra naprawdę jest opętana, musimy ją znaleźć i wykonać egzorcyzmy. – Jak to zrobimy? – zapytała Sophie. – Inkantacje, medytacje duchowe. Talizmany, które wam dałem, ochronią was przed podstawową negatywną energią – ataki psychiczne i przekleństwa. Wzmocnią także więź z nadprzyrodzoną mocą, której chcę użyć. Milicent rozejrzała się po ich twarzach. – To świat, który istnieje obok, na równi z naszym, ale który rzadko widujemy – wyjaśniła. – Jesteśmy otoczeni czystym światłem nadprzyrodzonego królestwa. Jest tam, by nam pomagać. Każdy z nas posiada siłę, by wezwać moc, która zmusi ducha Mary Wilson do opuszczenia ciała Lady Henriette. Sophie kiwnęła głową ze zrozumieniem. – Ale jak mamy wezwać tę siłę? Co mamy powiedzieć? 155
– W zależności od sytuacji można się posłużyć tradycyjnymi pismami i zaklęciami – odparł Westman, otwierając zaznaczoną zakładką stronę w księdze. – Ta inkantacja przywoła emisariusza, który eskortuje duszę Mary z naszego świata. Zapamiętajcie te słowa. Angeli de bonus. Salva hic anima. – Brzmi raczej prosto – powiedział George, po powtórzeniu słów. – Wątpię, czy będzie prosto – odparł Westman. – Szalona Mary jest starym duchem, opanowanym przez czarną magię. Będzie się bronić, a my musimy podejść blisko, by wypędzić z Henriette demona. Ale biała magia to potężna rzecz. Crowthrone, wciąż przywiązany do schodów, posępnie kiwnął głową. – Jest na dole. Wieki temu było tam więzienie z ukrytymi lochami. – Z czym? – zapytał George marszcząc brwi. – To głęboka, ciemna dziura w ziemi, gdzie wrzucano najgorszych zbrodniarzy i pozostawiano na śmierć – wyjaśnił Crowthorne. – Mówiłem, że ten dom jest nawiedzony przez udręczone dusze. Dziś używamy ich jako winiarni, ale schodzę tam tylko wtedy, gdy nie mam wyjścia. Wejście jest w kuchni. Pokażę wam... – Zostanie pan tutaj – powiedział Westman, wstając. – Sami znajdziemy kuchnię. – Panno Penderry – zawołał Crowthrorne, zanim odeszli. Westman pozostał w zasięgu słuchu, czekając na nią. – Jest mi niezmiernie przykro – powiedział lord. – Pani brat był dobrym człowiekiem. Sophie zamarła, wszelki kolor zniknął z jej twarzy, gdy wpatrywała się w niego przez długie sekundy. – Twierdzi pan...? Crowthorne smutno potaknął. Był? Był dobrym człowiekiem? Westman poczuł mdłości. Sophie odwróciła się na pięcie i pomaszerowała za pozostałymi, unikając 156
przejętego spojrzenia Westmana, gdy go mijała. – Przykro mi – zawołał jeszcze raz Crowthrone. Żal zaciążył na sercu Westmana. Po tym wszystkim, przez co przeszli, wszystko na marne. Ale wiedział, że nie powinien pozwolić, by smutek zaciemnił jego sądy. Wciąż musieli uratować dziewczęta, więc na tym zadaniu się skupił i ruszył w kierunku piwnicy. Zostawili Crowthrone'a przywiązanego do poręczy schodów. – Panno Sinclair – odezwała się Sophie, doganiając drugą kobietę. Jej głos brzmiał, jakby zaraz miał się załamać pod wpływem powstrzymywanych emocji. – Powiedziała mi pani, że James żyje. Milicent zwolniła i spojrzała na nią. – Tak. Takie miałam przeczucie. – Więc myliła się pani. Pomiędzy jasnymi brwiami Milicent pojawiła się zmarszczka, a Sophie nerwowo przełknęła ślinę i ruszyła dalej przodem. – Nigdy się nie mylę – odparła, a Westman wyczuł w jej głosie cień niepewności. Dotarli do kuchni, gdzie wystraszyli kucharkę i kilkoro służących. Służba wstała na widok ich broni i bez słowa pozwoliła im przejść. Westman zatrzymał się przy drzwiach do piwnicy i spojrzał na swoich towarzyszy. – Pamiętajcie zaklęcie. I trzymajcie się razem. – Otworzył drzwi i zajrzał w głąb wilgotnego wnętrza. Droga była oświetlona pochodniami, a z dołu schodów doszedł ich ciepły powiew, towarzyszący odległemu zapachowi ognia. – Za mną. Zeszli na sam dół. Znaleźli się w wielkim, ciemnym pomieszczeniu z półkami zastawionymi butelkami win, skrzyniami i pustymi paletami. Po drugiej stronie zauważyli wąskie przejście, które zdawało się prowadzić w głąb podziemi. – Czy coś z tego wydaje ci się znajome? – Westman zapytał Milicent o jej wizję. Rozejrzała się z namysłem i przeszła obok półek z winami. 157
– Nie, ale jesteśmy już blisko. Atmosfera jest bardzo napięta. Blinksa także ciągnęło do wina, ale z zupełnie innych powodów. – A niech mnie, wyglądają na naprawdę stare – zauważył, podziwiając rzędy butelek. Podniósł jedną z nich, wytarł z kurzu nalepkę i zagwizdał, czym zirytował tylko Milicent. – Czy mógłby pan nie wydawać takich dźwięków? – warknęła. – Staram się skoncentrować. – Przepraszam, panienko, ale rezerwy Lorda Crowthorne'a
są wielce
imponujące. – Mam w nosie Lorda Crowthorne'a i jego wino. I sugeruję, by odłożył pan tę butelkę, zanim ją pan zbije. – Tylko ją oglądam, jaśnie pani – odparł Blinks, a w jego głosie słychać było cień przekory. Wsunął butelkę z powrotem na półkę. – Na miłość boską – szepnął Westman. – Uciszcie się oboje i chodźcie za mną. Razem z Sophie i Georgem wszedł do długiego i odpychającego wyglądem korytarza. Obejrzał się za siebie, by zobaczyć Blinksa i Milicent zderzających się w wejściu. – Oczywiście, panie przodem – mruknął Blinks i wykonał zamaszysty ruch dłonią. Milicent wydała dźwięk obrzydzenia, po którym wysunęła szablę z pochwy i odważnie ruszyła w głąb przejścia. Korytarz wkrótce rozszerzył się do przestronnego tunelu ze ścianami i sufitem z grubo ciosanego kamienia. Chowając się za ciemnymi rogiem, Westman uniósł palec do ust, a reszta zebrała się wokół niego. W pomieszczeniu paliło się jeszcze więcej pochodni, które rzucały na podłogę tańczące cienie. Ze ścian i sufitu zwisały żelazne pręty i łańcuchy, wskazujące na to, że niegdyś było tu więzienie. A w centrum znajdował sie loch – dół z płonącym ogniskiem, z którego wydobywał się duszący dym. Westman widział w mdłym świetle porwane dziewczęta, tym razem nie w postaci ptaków. Ręce przywiązano im sznurami do żelaznych obręczy wystających z 158
podłogi. Dziecko, Felicity, siedziało w przypominającej kołyskę klatce, ale nigdzie nie było śladu po Lady Henriette. – To moja wizja – szepnęła Milicent, spoglądając w dół. Westman przeczesał wzrokiem loch, obmyślając plan. Powinni ujawnić się i ruszyć do lochu, by uwolnić dziewczęta? Być może właśnie tego oczekuje od nich Henriette. – Co robimy? – spytała Sophie. – Wiedźmy tu nie ma – szepnął George. – Zabierzmy teraz Felicity i pozostałych. Westman uniósł dłoń. – Musimy być czujni. To może być pułapka. Na ziemię z donośnym trzaskiem upadła butelka wina i przetoczyła się tuż obok jego stóp. Milicent obróciła się i spojrzała srogo na służącego. – Co pan wyprawia? Kradnie pan wino? – To nie ja. Nie jestem złodziejem – odparł Blinks. Sophie objęła George'a opiekuńczym gestem, a Westman obejrzał się za siebie na dźwięk kolejnej butelki z winem toczącej się po ziemi. Nagły brzdęk i terkot tuzinów butelek, które mijając ich stopy wpadały kolejno do lochu, wypełnił korytarz. Westman sięgnął po pistolet schowany za paskiem, adrenalina wypełniała jego żyły. Na ich oczach butelki uniosły się w powietrzu, uderzając o siebie, jakby były namagnetyzowane. Jedna po drugiej wirowały, tworząc niedający się nie rozpoznać kształt. Westman nie przestawał z walącym sercem wpatrywać się w rozwarte szczęki szklanego potwora.
159
Rozdział 19 Westman usłyszał dźwięczny zgrzyt wysuwanych z pochew szabli. – Jaki mamy plan, sir? – zapytał Blinks. – Nie wychodzimy bez dziewcząt – odparł Westman, zachowując pozycję. Żadna liczba talizmanów na nic się nie zda przeciwko chodzącej kolekcji butelek, ale teraz nie mogli zawrócić. – Zaczekajcie tutaj. Blinks, na mój sygnał. Teraz! Wbiegli do lochów tuż przed tym, jak nadprzyrodzone monstrum wbiło pięść w ziemię. Pod wpływem uderzenia butelki eksplodowały za nimi, posyłając wino i odłamki szkła we wszystkie strony. Pan i służący ledwie wymknęli się potworowi, gdy ten uniósł ostro zakończone pazury i przeciął nimi powietrze. Z ostrej i wyszczerbionej kończyny spływało wino. Od więziennych ścian odbiło się echem szczekanie Jacka, gdy potwór atakował, wymachując butelkowymi ramionami. Zabarwiony rubinem ogon poplamił ich ubrania, gdy uchylali się, by uniknąć ciosów. Młode kobiety zamknięte w lochu krzyknęły w szoku na ten widok. – Odciągnij go. Ja pomogę dziewczynom – krzyknął Westman. Zanurkował za stosem dębowych beczek, kiedy potwór uderzył drugą kończyną w ścianę. Posypało się szkło, a maleńkie odłamki wylądowały na jego włosach i surducie. Wtedy zauważył metalową klatkę zawieszoną pod sufitem. Potwór stał idealnie pod nią. Doskonale. Wyciągnął pistolet zza paska, spojrzał w górę na podtrzymującą klatkę linę i wycelował. Stara skałkówka miała w środku tylko jedną kulę, więc nie było mowy o spudłowaniu. Z lufą skierowaną na górę, Westman ostrożnie pociągnął za spust. W chmurze dymu rozbrzmiał strzał. Pocisk dosięgnął celu, lecz tylko odrobinę przypalając sznur. Klatka zahuśtała się lekko, jak na złość odmawiając spadnięcia. Westman mruknął coś sfrustrowany i odrzucił zużyty pistolet na bok. 160
Nieoczekiwanie tuż obok wylądowali z hukiem Milicent, Sophie i George. – Co wy wyprawiacie? – zapytał. – Odwracamy jego uwagę – odparła Milicent. – Jak tak dalej pójdzie, to coś rozbije się na kawałki. – Liczę na to. – Westman wychylił się za baryłkę. – Te beczki nie są dobrym schronieniem. Idziemy. Szybko. Porzucili niedawną kryjówkę, lecz Milicent po drodze musiała rzucić się na ziemię, by uniknąć ręki, która nagle wyłoniła się tuż obok jej głowy. Blinks podbiegł potwora od tyłu i zaatakował mieczem, stal uderzyła szkło z trzaskiem, ale ledwie go zarysowała. Stwór odwrócił się w ich kierunku, dając czas Sophie, by pomóc Milicent wstać. – Zajmijcie go czymś – powiedział Westman, wracając do beczek. Stos baryłek potoczył się po ziemi po uderzeniu przez potwora. – A myśli pan, że co ja cały czas robię? – zapytał George, stając u jego boku. Uśmieszek chłopaka rozszerzył się impertynencko, przypominając Westmanowi Jima. Wizja była krótka, a Westman odwzajemnił uśmiech. – Masz ochotę na partyjkę kręgli? Każdy z nich ścisnął pustą beczułkę i ustawił naprzeciw ciężkich skrzyń. Z mocnym kopniakiem beczki poturlały się wzdłuż lochu, nabierając pędu, aż zderzyły się z nogami potwora. Blinks odskoczył z drogi, gdy wokół polało się wino i fruwało szkło. Stworzenie upadło, teraz kilka stóp niższe, ale nie poległo. Oparło się jedynie na złamanych dłoniach i zaatakowało niezdarnie, chwiejąc się na szklanych kikutach. – To powinno go zwolnić – powiedział Westman i zwrócił się do George'a. – Chodź ze mną. Razem, stąpając po odłamkach szkła, pobiegli w stronę przetrzymywanych dziewcząt.
161
~ Sophie z dzikim okrzykiem rzuciła w potwora kawałkiem drewna, odwracając jego uwagę na tyle, by pozwolić panu Blinksowi uciec. Plan, by okrążyć monstrum, okazał się całkiem efektywny, ale kończyły im się już pomysły. Milicent zepchnęła kolejną beczkę w jego kierunku, podczas gdy Sophie oparła się o swój miecz, próbując złapać oddech. Odchyliła się, robiąc unik przed łapą potwora, gdy jej uwagę przyciągnął nagły ruch w ciemnym zakątku. Postać odwróciła się i pobiegła wgłąb tunelu; plama czerwonych włosów i karmazynowej spódnicy. Serce Sophie podskoczyło. To ona, to musiała być ona; Lady Henriette... albo Szalona Mary; w zależności od tego, która z nich w tym momencie kontrolowała ciało. Nie tracąc ani momentu, ruszyła za oddalającą się postacią w kierunku ciemnego korytarza. ~ Westman i George wbiegli przez drażniący gardło dym, w kierunku próśb o pomoc. Ciepło unosiło się z płonącego dołu, gdy przykucnęli przy klatce, w której zamknięta była Felicity. Po czerwonych policzkach płaczącego z całych sił dziecka spływały łzy. – Już dobrze, Felicity – powiedział George, starając się ją pocieszyć. Westman zacisnął zęby i szarpnął za drzwiczki. Klatka ustąpiła z rozdzierającym trzaskiem, a on sięgnął do środka, podniósł dziecko i włożył w ramiona George'a. – Zabierz ją stąd – powiedział do chłopaka. – Nie oglądaj się, tylko zabierz ją w bezpieczne miejsce. Uwolnię resztę. George pokiwał głową z determinacją w młodych oczach. 162
– Dobrze, panie Westman. Powodzenia. – Jack, idź z nim – rozkazał Westman. – Chroń ich. Pies przekrzywił łebek, a zrozumienie zajaśniało w jego inteligentnym spojrzeniu, potem odwrócił się i pobiegł za Georgem. Westman rozpoczął uwalnianie dziewcząt. ~ Sophie szła przez ciemny korytarz, a gdy doszła do pomieszczenia z winami, odgłosy z lochów niemal ucichły. Wokół zapanowała cisza, ale była gotowa na wszelki nagły ruch. Ona musi tu gdzieś być. Z mocno bijącym sercem, spoconą dłonią poprawiła uchwyt za rękojeści miecza. Wtedy usłyszała szybkie kroki na kamiennych schodach i sama ruszyła na górę. Płonące pochodnie rozjaśniały jej drogę do kuchni. Gdy wybiegła z piwnicy, uchwyciła spojrzeniem smugę czerwieni w kuchennych drzwiach. Odgłos kroków w hallu zdradzał kierunek ucieczki i Sophie ponownie rzuciła się w pościg. Obcasy uderzały o nawoskowane panele, spódnica powiewała wokół kostek i na widok zakrętu Sophie zwolniła, gotowa w końcu skonfrontować się z uciekającą postacią. Ale korytarz był pusty. Zapanowała cisza, gdy odwróciła się i stanęła oko w oko z Lordem Crowthornem. Z jej gardła wyszedł zduszony okrzyk i Sophie uniosła w obronie miecz. Crowthrone uniósł do góry ręce w geście poddania. – Nie, nie. Panno Penderry. Nie zamierzam pani skrzywdzić. – Jak pan uciekł? – Służący mnie odwiązał. Proszę posłuchać, musi mi pani uwierzyć. Pragnę jedynie pomóc – powiedział, spoglądając w kierunku drzwi. – Widziałem biegnącą tędy Henriette. Z pobliskiego pokoju dobiegł ich damski śmiech, który zmroził krew w żyłach 163
Sophie. Miała dziwne przeczucie, że Mary Wilson się nią bawi. Niezrażona, zignorowała Crowthorne'a, i poszła tropem śmiechu do sali balowej. – Mary Wilson? – spytała ostrożnie. Lady Henreiette stała nieruchomo na końcu sali w miejscu dla orkiestry, część jej postaci zasłaniał cień. – Wiedział pan, Lordzie Crowthrorne, że pańscy przodkowie byli tyranami? – spytała Henriette, patrząc na stojącego w progu arystokratę. – Oczywiście, było to dawno temu, kiedy więziono mnie tu... Zanim wydali mnie łowcom czarownic z Północy. – Henriette... – zaczął Crowthorne z błagalnym spojrzeniem. – To nie jest pańska siostra – przypomniała mu Sophie. Wyglądała jak Henriette, do pewnego stopnia mówiła jak ona, ale czarownica, Mary Wilson, w końcu się ujawniła. – Nie wiesz, jacy ci łowcy byli okrutni – kontynuowała Mary. – Torturowali kobiety, aż zaczęły mówić. Nawet te niewinne przyznawały się do czarów, tylko po to, by zakończyć swe męki i cierpienia. Sophie skierowała koniec miecza w kierunku kobiety i zrobiła krok do przodu. – Już czas, byś ruszyła dalej, Mary. Miałaś już swoją szansę w życiu. To koniec. Wzrok Mary zabłysnął niezdrowo, gdy zmrużyła oczy. – Nigdy nie będzie końca; nie dla mnie. Chcę z powrotem moje życie; życie, które ukradli. Możesz zabrać moje dziewczyny i je ukryć, ale to na nic. I tak je znajdę. Nie możesz ich chronić wiecznie. Zrobiła krok do przodu, a Sophie wzięła drżący oddech. – Ale ty nie masz wieczności. Henriette umiera. Opuść jej ciało albo... – Albo co? – spytała Mary, a jej górna warga obnażyła zęby, gdy kobieta zaśmiała się na widok miecza. – Co zamierzasz zrobić z tą bronią? Zabić Henriette? Znajdę kolejnego chętnego gospodarza. Może ciebie. Jestem pewna, że mogę cię nakłonić, byś mnie wpuściła. Każdy ma jakąś cenę. Jaka jest twoja? Henriette chciała 164
tylko żyć. Sophie włożyła miecz do pochwy i chwyciła za zawieszony na szyi talizman. – Nie muszę robić krzywdy Henriette – powiedziała. – Są inne sposoby, byś odeszła. – Nieznośne dziecko – warknęła Mary. – Gdyby tylko moje stwory zabiły cię w bibliotece, gdy miały okazję. – Dość! – krzyknął Crothorne, podchodząc do Mary. – To zaszło już za daleko. Wynoś się z ciała mojej siostry! Westman przygotował ich wszystkich na tę chwilę. Sophie wiedziała, co ma robić, gdy zaczęła recytować inkantację. – Angeli de bonus... – Nie! – wrzasnęła Mary. W mgnieniu oka czarownica rzuciła się w kierunku drzwi, otwierając je szeroko. Sophie ruszyła za nią w pogoń do ogrodu. Żwir chrzęścił pod ich stopami. Droga wydawała się znajoma i wkrótce dziewczyna zobaczyła przed sobą altanę. Posiadłość i ścieżkę oświetlał księżyc w pełni. Za Sophie biegł Lord Crowthorne, wołając do siostry: – Henriette, wiem, że mnie słyszysz! Walcz z nią. Musisz próbować. Mary zatrzymała się, wystarczająco długo, by się odwrócić i wysunąć przed siebie dłoń. Z jej ust popłynął syk magicznych słów, po których Crowthronem rzuciło do tyłu. Wydał zaskoczony krzyk i wylądował z pluskiem w zdobionej fontannie. To był pierwszy test dla ochronnego talizmanu, który dostała od Westmana, a który na szczęście zdał. Niedotknięta przez zaklęcie, Sophie wykorzystała nieuwagę Mary i pokonała dzielący je dystans. Wiedźma obróciła się w miejscu i pobiegła przed siebie, ale Sophie wyciągając dłoń, zdążyła już musnąć palcami jej plecy. Zanim jeszcze dobiegły do altany, Sophie ściskała w dłoni garść sukni kobiety, ciągnąc ją do tyłu. – Angeli de bonus. Salva hic anima – wyrecytowała Sophie. Mary zachwiała się i odwróciła z furią w oczach. 165
– Jeszcze będziesz żałowała, że się w ogóle wtrącałaś. ~ Westman piłował nożem sznury, uwalniając dziewczyny jedną po drugiej. Za nim, jego przyjaciele próbowali zatrzymać szklanego giganta, chociaż bardziej niż walka, wyglądało to jak unikanie ciosów i ogona. – Milicent! Blinks! – zawołał, luzując linę na przegubach drugiej z dziewcząt, która trzęsła się jak osika, rozcierając obtarte nadgarstki. Milicent podbiegła do niego, podczas gdy Blinks odwracał uwagę potwora. – Nie wiem, czy zdołamy odciągać dłużej to coś. – Nie będziecie musieli – odparł. – Zabierz dziewczyny i wskaż im drogę na zewnątrz. Kiwnęła głową i pospieszyła dziewczęta, by poszły za nią. – Tędy, drogie panie. Westman obszedł dół z drugiej strony, by uwolnić ostatnią porwaną, Tabithę. Wtedy zdał sobie sprawę, że nie nigdzie widzi Sophie. Może poszła z Milicent? W momencie, w którym lina spadła na ziemię, młoda szwaczka zarzuciła mu ręce na szyję. – Och, pioruny. Dziękuję, panie Westman. Jego przejęte spojrzenie powędrowało w stronę Blinksa i potwora. – Blinks! – krzyknął. – Musimy się zbierać. Szybko, człowieku. Dalej. Blinks poczłapał do nich zdyszany. – Sir, nie wiem, gdzie ona jest. Strach wpełzł mu pod skórę. – Kto? – Panna Penderry. Była tu, a po chwili zniknęła. Do licha z tą kobietą. Wiedział, że coś zrobi. – Zabierz Tabithę w bezpieczne miejsce. – Westman wstał i popchnął ją w 166
kierunku Blinksa, który chwycił jej dłoń. – Będę za wami. Blinks kiwnął głową i poprowadził Tabithę wgłąb tunelu, zostawiając Westmana samego. Nie mógł wyjść bez Sophie. Co, jeśli jest ranna? Jego wzrok spoczął na powalonych paletach i beczkach w rogu. To idealne miejsce, by się ukryć. – Sophie? – zawołał. Lecz jego głos zwrócił uwagę potwora, czającego się wciąż w lochach. Zaatakował i Westman musiał porzucić swój plan przeszukania beczek. Było za późno. Kulejące, szklane monstrum stało tuż nad nim, blokując każdą możliwą drogę ucieczki. Pozostało niewiele czasu na myślenie i reakcję. Westman obejrzał się przez ramię na płonący dół pod podłogą. Potwór zbliżał się, stukając i obijając, a ostatnią decyzją Westmana było skoczenie przez ziejącą ogniem dziurę. Z nikłą szansą na zmierzenie dystansu, miał tylko nadzieję, że nie popełnił właśnie ognistego samobójstwa. Tuż za nim, zaczarowana konstrukcja z butelek straciła równowagę i runęła do dziury. Szkło i alkohol rozbiły się w ogniu, który zapłonął gigantycznymi językami. Przez kilka sekund Westman leciał w powietrzu, po czym dłońmi i piersią wylądował boleśnie na kamiennej podłodze. Ulga trwała jednak krótko, bo po chwili zaczął spadać w dół. Drapał i macał dłońmi, szukając czegoś, czego mógłby się chwycić, aż natrafił na uchwyt na samym brzegu. Złapał go mocno, a jego nogi zawisły nad rozgorzałym ogniem. – Szlag – sapnął bez tchu, starając się uniknąć ognia, ale buty ślizgały się po kamieniu.
167
Rozdział 20 Sophie chwyciła Mary za nadgarstki, desperacko próbując ją powstrzymać. Czarna magia czarownicy przepływała przez słabe ciało Henriette, co czyniło walkę z nią niezwykle trudną. Mary zacisnęła zęby i z warknięciem zbliżała coraz bardziej swoje wygięte niczym szpony palce do twarzy Sophie. – Angeli de bonus. Salva hic anima. – Sophie wydusiła z siebie słowa, wzywając anielskiego emisariusza, o którym wspominał pan Westman. Przypomniała sobie białe światło, jakie widziała w bibliotece i ponownie wypowiedziała inkantację. – Angeli de bonus. Salva hic anima... Dłonie Mary zadrżały z wysiłku, lecz kobieta w końcu wygrała walkę i zamknęła Sophie usta. Z przytłumionym protestem, Sophie sięgnęła po talizman i przycisnęła go do odkrytej skóry nadgarstka Mary. Miała nadzieję, że w wyniku kontaktu coś się stanie - osłabi ją - cokolwiek! Wtedy skóra zaczęła skwierczeć, rozsiewając smród dymu i spalonej skóry, a Mary z krzykiem puściła dziewczynę. Sophie odepchnęła wiedźmę prosto w krzaki, gdzie Mary upadła na posąg, mocno uderzając się w głowę. Jęcząc, wolno przewróciła się na plecy, ale zanim zdołała odzyskać siły, Sophie zdjęła z szyi talizman i uklękła przy niej. Przyłożyła go nad głową Mary i raz jeszcze wyrecytowała zaklęcie. Nagle Mary otworzyła oczy i wyrwała talizman przyciśnięty do jej ciała. Ku zdumieniu Sophie, spomiędzy palców ściskających przedmiot zaczęło wydobywać się światło. Dziewczyna recytowała głośniej, ośmielona przez jaśniejący talizman. Działało – dokładnie tak jak wspominał pan Westman. Mary krzyknęła i odwróciła głowę z dala od światła. Moc emanująca z amuletu wezbrała na sile i rozjaśniła ogród, który wyglądał teraz jak za dnia. Sophie naparła ciałem na czarownicę, by powstrzymać ją przed wyrwaniem się. Z każdym wypowiedzianym zaklęciem, Mary stawała się coraz słabsza. 168
– Angeli de bonus. Salva hic anima. W końcu, w przymglonym świetle, emisariusze wyciągnęli duszę Mary z jej gospodarza i zabrali w stronę białego blasku. Ciało kobiety stało się bezwładne i nieruchome. Następnie światło zgasło i ogród ponownie zanurzył się w świetle księżyca. Z wciąż szaleńczo bijącym sercem, Sophie spojrzała ostrożnie na leżącą pod nią młodą kobietę. Jej oczy były zamknięte, ale chorowita cera nabrała przynajmniej kolorów. – Lady Henriette? – powiedziała, delikatnie potrząsając nią. – Czy słyszy mnie, pani? Pomiędzy brwiami Henriette utworzyła się mała zmarszczka i kobieta cicho jęknęła. Gdy otworzyła oczy i mrugnęła sennie, Sophie wiedziała, że jest już po wszystkim. – Co się stało? – spytała Henriette. Na ustach Sophie pojawił się pełen ulgi uśmiech. – Już w porządku. Odeszła... odeszła. Sophie wstała niepewnie i odwróciła się, gdy usłyszała za sobą głos Lorda Crowthorne'a. – Bogu dzięki – powiedział. Jego ubranie ociekało wodą po kąpieli w fontannie. Ale uwaga Sophie zwrócona była ku postaciom, które mu towarzyszyły. Było ich pięciu. Zamaskowane postacie z szalikami i chustkami osłaniającymi dół ich twarzy. Wokół szyi zwisały im pradawne wisiory, błyszczące w ciemności, a uzbrojeni byli w pistolety i noże. Właśnie do niej dotarło, że dwóch z nich trzymało ręce Crowthrone'a za jego plecami, krępując ruchy. Sophie wpatrywała się w nich z nowym strachem. Kim, u diabła, byli ci zamaskowani wojownicy? Jeden z mężczyzn przeszedł obok niej i uklęknął obok Lady Henriette. Ujął w dłonie podbródek kobiety i przechylił do tyłu twarz, by spojrzeć w oczy. – Jest już wolna – zakomunikował swoim towarzyszom, a potem spojrzał na 169
Sophie. – Ta młoda kobieta wypędziła ducha. Podszedł do niej kolejny członek grupy, którego widoczne oczy błysnęły nad szalikiem. – Dobra robota, panno Penderry. – Kim jesteście? Mężczyzna klęczący przy boku Henriette zawołał, zanim jego towarzysz zdążył jej odpowiedzieć. – Egzorcyzmy zniosły zaklęcia Mary. Spójrzcie. Ze zmarszczonym czołem Sophie odwróciła się i zamarła, a jej oczy rozszerzyły się w zdumieniu. Posąg stojący naprzeciwko altany zamigotał w nocnym świetle, błyszcząc w niesamowitym opalizującym blasku, który stopniowo nabierał koloru ciała i ubrań. Z ciężkim łomotem postać upadła twarzą w dół, prosto na żwir. ~ Westman trzymał się kurczowo brzegu lochu. Niezbędna do pracy mięśni krew spłynęła do nóg, a jego ręce omdlewały i bolały potwornie od kurczowego trzymania się skał. Opary gorącego dymu kłębiły się wokół, paląc gardło i płuca. Strużka potu spłynęła mu z czoła. – Blinks – wycharczał, opuszczając jedną dłoń. Strząsnął ramieniem, by przywrócić czucie. – Przydałaby się mała pomoc! Podeszwy butów znów ześlizgnęły się z gładkiej powierzchni, przez co nie mógł znaleźć oparcia. Zrozumiał, że nikt nie przyjdzie. Wołanie o pomoc na nic się nie zda. A żeby nieszczęściom było zadość, poczuł jak jego dłoń powoli zsuwa się po kamieniu, ale był też zbyt wykończony by umocnić chwyt drugą dłonią. Cal po calu zsuwał się prosto w ognistą otchłań. Z ostatnim przypływem sił zarzucił drugim ramieniem w górę, ale nie trafił w krawędź i grunt zniknął mu spod ręki. Panicznie wciągnął powietrze, a przybierający o mdłości ciężar wypełnił wnętrzności. Jego limit szczęścia wyczerpał się. 170
Co dziwne, to nie wspomnienia z całego życia przelatywały mu przed oczami, gdy zbliżał się do nieuchronnej śmierci, ale żal jednej straconej szansy. Człowiek nie powinien umierać z uczuciem żalu. Ale było już za późno. Jego ostatnią myślą była Sophie. Nagle z powietrza wyłoniła się dłoń, która chwyciła go za nadgarstek. – Trzymaj się! – zawołał głos. Westman podniósł głowę i spojrzał z zaskoczeniem na stojącą nad nim postać. Twarz Jima Penderry'ego wykrzywiona była w wysiłku, gdy, zaciskając zęby, wciągał go na powierzchnię. Westman na koniec podciągnął się już sam i padł na plecy, wdzięczny za chłodne powietrze owiewające jego ciało. Leżał tak przez dłuższą chwilę, oddychając głęboko, ale gdy odzyskał siły i przytomność umysłu, zdał sobie sprawę, że jest otoczony. Jim podał mu dłoń i podciągnął na nogi. Bratu Sophie towarzyszył Lord Crowthorne, Blinks, Sophie i kwartet obco wyglądających osobników; każdy z nich twarz zakrytą miał szalami i kapeluszami. Wyposażeni byli we wszelką broń służącą do walki z nadprzyrodzonymi. – Jim – odezwał się Westman, mrugając z dezorientacją. – Jesteś cały? Dzięki Bogu... Jak ty... co ty tu robisz? – Sam jestem nieco skołowany – przyznał i podrapał się po czuprynie jasnych kręconych włosów. – Co ci się stało? – zapytał Westman, spoglądając na dobrze skrojony, wieczorowy strój Jima z białą muszką. – Przeszliśmy przez piekło i z powrotem szukając ciebie. I kim są ci ludzie? – Wskazał palcem na zakamuflowanych obcych. Wzrok Jima otrzeźwiał nieco i mężczyzna spojrzał przez ramię. Jeden z obcych wystąpił do przodu. – Nazywam się McKusky. Jesteśmy członkami Zgromadzenia Cieni, panie Westman. Ufam, że słyszał pan o nas. – Londyńskie Cienie – mruknął. – Powinienem podziękować panu za pomoc w wyciśnięciu z Lorda 171
Crowthrone'a zeznań. Westman zmarszczył brwi. – Skąd o tym wiecie? – Obserwowaliśmy Pana od jakiegoś czasu. – Wskazał na jednego ze swoich, który trzymał w klatce brązową mysz. – Didius był naszymi oczami. Westman od razu rozpoznał stworzenie. – Szpiegowaliście mnie? – wykrzyknął. – Dla pańskiego bezpieczeństwa, panie Westman, i w nadziei na uzyskanie dowodów przeciwko przestępcy. Opłaciło się. Gdy tylko usłyszeliśmy prawdę z ust Crowthorne'a, od razu ruszyliśmy do akcji. – Och, więc to wszystko usprawiedliwia – warknął z sarkazmem. – Gdzie jest Lady Henriette? – Mamy ją. Siostra pana Penderry'ego zdołała przeprowadzić egzorcyzmy i wypędzić ducha z tej kobiety. Już jest po wszystkim. – Pan McKusky rozejrzał się po lochach. – Boże, ale bałagan. Cieszę się, że to nie ja będę musiał to posprzątać. – Podniósł jedną z butelek i przeczytał nalepkę. – Hmm. Dobry rocznik. Szkoda. No dobra, nie siedźmy tu tak. Zawieźcie lorda na przesłuchanie. Zgromadzenie Cieni odwróciło się na polecenie McKusky'ego. Dwójka z nich chwyciła Crowthrone'a pod ręce. Arystokrata wyrywał się, próbując uwolnić ręce. – Jak śmiecie traktować mnie jak zwykłego przestępce z ulicy? Nie jestem niczemu winny. Czy wy macie jakiekolwiek pojęcie, przez co przeszedłem? Patrzcie, co ci zbóje zrobili z moim domem. – Wskazał na Westmana i rozbite butelki. – Wino warte fortunę. Niezastąpione. Kto za to zapłaci? – To nie nasza wina – zaprotestował Blinks. Crowthorne cofnął się, gdy członkowie zgromadzenia próbowali go eskortować. – Nie. Nie dotykajcie mnie. Mogę chodzić bez waszej pomocy. Pan jeden wie, przez co przeszedłem. Napastował mnie ten mężczyzna – oznajmił, wskazując 172
palcem na Westmana. – Zostałem związany. Grożono mi. Jim spojrzał na Westmana i w zaskoczeniu uniósł brew. Westman wzruszył ramionami. – W mojej rodzinie były przypadki słabego serca – kontynuował Crowthorne, jeszcze bardziej oburzony. – Mój ojciec i dziadek zmarli na słabość w sercu. Mówiąc prościej, nie mogę sobie pozwolić na takie traumy. Domagam się więcej ogłady, rozumiecie mnie? Nikt się nie spodziewał trzasku liny, ani upadku metalowej klatki, która trafiła na ziemię tuż za Lordem Crowthornem, a już w szczególności nie spodziewał się tego sam arystokrata. Crowthorne przyłożył dłoń do piersi i cofnął się chwiejnie od stosu metalowych odłamków, oddychając głęboko. McKusky chwycił go za ramię i pociągnął w kierunku tunelu. – Chodź, mój delikatny kwiatuszku – powiedział szorstko. Najwyraźniej nie zamierzał okazywać mu współczucia. Zgromadzenie Cieni podążyło za nimi, broń brzdękała u ich boków, a buty trzeszczały na szkle. Westman i Jim wpatrywali się w siebie przez długą, niezręczną chwilę. Dwa lata minęły od ich kłótni i Westman nie był pewny na czym stoją. – Henriette uwięziła mnie w posągu – powiedział Jim, przerywając ciszę. Więc Milicent miała rację. Zobaczyła Jima uwięzionego między kamiennymi ścianami. Potrząsnął głową w niedowierzaniu. – Zdaje się, że egzorcyzmy złamały zaklęcia Szalonej Mary. – Na to wygląda. Westman wypuścił powietrze, wdzięczny, że jego stary przyjaciel jest cały i zdrów. – Cieszę się, że nic ci nie jest. – Doprawdy? – Jim nie wydawał się być przekonany. – Oczywiście – zapewnił go, świadom przeszłych kłótni. Jim odwrócił się do siostry. 173
– Sophie. Ogłaszam cię moją najulubieńszą osobą na świecie. Nie wiem, gdzie nauczyłaś się egzorcyzmować, ale nie mogę narzekać. Ocaliłaś moją skórę. – Cóż, to zasługa Freddy'ego – odparła zadowolona. – On mnie nauczył. Westman zesztywniał. Zaangażowanie w to Sophie i George'a było całkowicie sprzeczne z życzeniem Jima. Jim spojrzał podejrzliwie na Westmana. – Czyżby? Czego jeszcze nauczył cię Freddie? Westman przewrócił oczami i założył ręce na piersi. Chyba teraz, po tym wszystkim, Jim rozważy nowy start? Sophie wzruszyła ramionami. – Że mam cały świat do odkrycia. – Obawiałem się, że to powiesz. Czy wspominałem, że byłem posągiem? – ciągnął dalej z niewinnie uniesionymi jasnymi brwiami. – Greckim posągiem – wyjaśnił, przyjmując absurdalną pozę. – W ogrodzie Crowthorne'a. Wiecie gdzie, tuż przed altaną. Sophie wyglądała na przerażoną i chwyciła go za ramię. – Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Och, Jim, ty biedaku. W przeciwieństwie do Sophie, Westman zrozumiał aluzję Jima i otworzył usta jak ryba. Na jego twarz wpełzł rumieniec. Myśl, że Jim był świadkiem jego rozmowy z Sophie w ogrodzie, była zbyt zawstydzająca, by się nad nią rozwodzić. Nie wspominając, że rozmowa skończyła się z Sophie w jego ramionach. Dwukrotnie. – Wiem. To było okropne – lamentował Jim. Sophie posłała mu spojrzenie pełne współczucia. – Dzięki Bogu, że już po wszystkim. Jim uśmiechnął się słabo. – Nie było tak źle. Bycie posągiem dało mi mnóstwo czasu na przemyślenie pewnych rzeczy, wiesz? Jak na przykład wymienienie cieknącego rondla w kuchni – pokojówka zawsze na niego narzeka – i jakiego koloru kamizelkę kupić następnym razem – niebieską czy rdzawą – och i na kontemplowanie nad sensem życia i takie 174
tam. – Wszystkie najważniejsze sprawy – skomentował Westman. Niepewnie wyciągnął do Jima dłoń i czekał w nadziei, że ten przyjmie uścisk. – Dziękuję że mnie wyciągnąłeś z dołu. Jim Penderry uratował mu życie i nie było nic do dodania. Jim spojrzał na dłoń Westmana i po chwili uścisnął ją i potrząsnął mocno. – Cóż, nie mogłem przecież pozwolić ci spaść, prawda? Chyba wciąż jesteś mi winny szylinga. Sophie zmusiła ich, by za nią poszli. – Wiem, że macie sobie wiele do powiedzenia, ale czy możemy już opuścić to okropne miejsce? – Nie usłyszysz z moich ust żadnego sprzeciwu – powiedział Westman, podążając za nią. Cała trójka minęła przy wyjściu z tunelu Blinksa. Ze smutkiem taksował wzrokiem loch. – Co za bezsensowna strata wina – powiedział służący. Westman poklepał go po ramieniu. – Chodź. Blinks odwrócił się i zlokalizował niepotłuczoną butelkę, którą podniósł z uśmiechem. – Znalazłem ocalałą. – Lord Crowthrone będzie zadowolony – odparł Westmna znad jego ramienia. Uśmiech spełzł z twarzy Blinksa. – Och, ale panie Westman, sir – jęknął. Westman nie skąpił współczucia swojemu cierpiącemu służącemu, ale nie przekraczał granicy w postaci kradzieży wina drugiego człowieka. – Odłóż butelkę z powrotem, Blinks. Blinks spojrzał ostatni raz na ocalałą zdobycz i wsunął z powrotem na półkę. – Niech to pioruny – westchnął i podreptał za swym panem. 175
Rozdział 21 Dwa tygodnie później Jermyn Street, Westminster – Posłuchaj, Jim, minęło sporo czasu. Nie wiem, dlaczego sprawy tak się skończyły, ale... Ton Jima stał się ostrzejszy. – Doprawdy? Po tym wszystkim, ty wciąż nie rozumiesz? – Co nie rozumiem? – Zabrałeś mi Milicent, człowieku. Westman mrugnął, osłupiały przez to oskarżenie. To najbardziej absurdalna rzecz, jaką kiedykolwiek słyszał. – Co? – Jej serce nigdy nie należało do mnie. Nie całkowicie. – Uderzyłeś się w głowę? Milicent kocha mnie tak samo, jak ospę wietrzną. Idiota. – Westman zacisnął dłonie z frustracji. – Czy ty zamierzasz mi powiedzieć, że odciąłeś się ode mnie przez kobietę? Milicent była gotowa za ciebie wyjść. Czekała na ciebie cały dzień w kaplicy. – Oczywiście, że to zrobiła. Jest zbyt dobra, by odwołać dane słowo. – Nie musiał mówić tego, co miał na myśli. Wyraz twarzy mówił za siebie: w przeciwieństwie do mnie. – Nie rozumiesz? Nie mogłem jej poślubić, jeśli nie byłem pewien co do jej uczuć. – To jakieś szaleństwo. – Nasza trójka pracował blisko ze sobą. Czasami tak patrzyła na ciebie... cóż, dowody były oczywiste. 176
– Może w twojej wyobraźni – odparował Westman, ale nie bez współczucia dla przyjaciela. – Milicent cię kochała. Tylko ciebie. Przez dłuższy czas Jim milczał, przyswajając sobie te słowa. – Teraz to wiem. Perspektywa czasu to wspaniała rzecz, prawda? Ale. – Jego humor się poprawił. – Już się z niej wyleczyłem. Tak jak mówiłeś, to było dawno. Westman wpatrywał się w niego, zdumiony nagłą zmianą mężczyzny. Uraza zniknęła jak za kurtyną. Ale przecież nieobliczalność zawsze leżała w naturze Jima. Obserwował, jak poprawiał trofeum nad kominkiem w bibliotece i założył ręce na piersi. – No – powiedział Jim, oddalając się od ściany i stając przy nim. Podparł się dłońmi pod boki i podziwiał swoje dokonanie. – Cudowne. Wiedziałem, że będzie tu pasować idealnie. Zrozum, Freddie, jest mi przykro, naprawdę. Co myślisz o drugich szansach? – Mam otwarty umysł. Ale to Milicent powinieneś przeprosić. – Masz rację i zamierzam to uczynić. Możemy już porzucić dawną urazę? – Nic nie zadowoli mnie bardziej – zgodził się Westman, po czym spojrzał na odciętą głowę wilka na ścianie i zmarszczył nos. – Mam nadzieję, że nie zamierzasz gościć tu kobiet. Mdlałyby na miejscu. – Bzdury. Poza tym, nigdy nie zapraszam kobiet do biblioteki. Co to za pomysł. – Jim roześmiał się i podniósł z biurka plik listów. – Popatrz tylko. Nie ma mnie tylko kilka tygodni i każda pijawka z Londynu twierdzi, że jestem im winny pieniądze. I ktoś pił moje brandy. – Sprawdził karafkę stojąca na bocznym stoliku. – Została ledwie kropla. Cholerni służący. Gdy nie ma pana w domu, co? A do tego, jeden z nich stłukł wazon. Westman zajął miejsce. – Drogi? – Bezwartościowy. Nie, czekaj, albo bezcenny? Nie pamiętam. – Jak twoja wychowanka? – Felicity? To było tylko czasowe. Poproszono mnie, bym ją gdzieś ukrył. A 177
teraz, kiedy minęło niebezpieczeństwo, Zgromadzenie Cieni ją zabrało. – Co się z nią stanie? – Zaopiekują się nią. Znajdą jej dobrą rodzinę. Wiesz doskonale, że jestem najgorszą osobą do opieki nad dzieckiem. – Jak George sobie radzi w nowej szkole? – Brak wieści to dobre wieści, jeśli o mnie chodzi. Ostrzegłem go, że jeśli zamknie kolejną kozę w gabinecie dyrektora, słono zapłaci. Paskudne bestie, te kozy, lubią zjadać ważne dokumenty. Westman roześmiał się, a James mu zawtórował. – Rodzina Penderrych. Same kłopoty – powiedział Jim, jak gdyby wyczytał to z umysłu Westmana. Odłożył listy i przyjrzał się Westmanowi. – Człowiek musi być szalony, jeśli chce mieć cokolwiek do czynienia z tą rodziną. Westman otrzeźwiał na tę uwagę, przypominając sobie o kolejnym powodzie, dla którego odwiedził przyjaciela. Potarł w zamyśleniu dolną wargę, zanim nabrał odwagi, by kontynuować. – Pomyślałem, ze może odwiedzę twoją siostrę po południu, by zobaczyć jak się miewa. – Wstał i podszedł do zgaszonego kominka i kopnął samotny kawałek węgla do paleniska. – Przeszła przez prawdziwą gehennę... Jim milczał przez chwilę, ale w końcu się odezwał. W jego głosie dało się słyszeć rozbawienie. – Tak, jak podejrzewałem. Musisz być szalony jak stado małp, Freddie. Westman odwrócił się i spojrzał an niego. Jim rozumiał go doskonale. Może miał rację i to faktycznie było szaleństwo. W końcu, żaden człowiek o zdrowym rozsądku nie wiódłby takiego życia, jak on – w pogoni za dziwactwami i niebezpieczeństwem w nagrodę za pensję i artykuł. A oddanie serca siostrze równie nieodpowiedzialnej osoby także nie należało do najbardziej roztropnych decyzji. Szalony jak stado małp? – W istocie – odparł z uśmiechem.
178
~ Sophie wybiegła na korytarz, gdy tylko usłyszała odpowiedź Ebony'ego na gościa. – Jim – zawołała, na widok brata zamykającego za sobą drzwi. – Tak się cieszę, że jesteś. Chodź ze mną. Z entuzjazmem chwyciła go za dłoń, a on się roześmiał. – Spokojnie, Sophie. Dzień dobry, babciu. Primrose przywitała go i poszła za nimi do salonu. – Muszę ci coś pokazać – powiedziała Sophie, prowadzą go do małej skrzynki stojącej na szafce. W środku znajdowały się cztery wyjątkowo stare i cenne butelki z czerwonym winem. Podniosła jedną, prezentując mu ją i rozłożyła załączony liścik. – To od Lorda Crowthrone'a – wyjaśniła. – Pisze z podziękowaniami za naszą pomoc i wyraża żal za cały incydent. Ma nadzieję, że przyjmiemy wino jako gest pokoju. Pisze też, że zabiera Lady Henriette za granicę, spotkać się z uzdrowicielem poleconym przez Londyńskie Cienie. – Lekarz od czarownic, co? – Czy to nie dobre wieści? – Wspaniałe. – Jim uśmiechnął się i pokazał palcem na butelki. – I bardzo hojne. Znam kogoś, kto będzie bardziej niż chętny przyjąć podarunek Crowthorne'a. – Widziałeś się a panem Westmanem? – spytała. Nie spotkała go od wydarzeń z Crowthrone Towers, mimo że często o nim myślała. Czy jego rany goiły się dobrze? Czy on też o niej myślał? – To taki przystojny młodzieniec – szepnęła obok niej babcia. Sophie pochyliła głowę, by ukryć zawstydzenie. – Widziałem go – odparł Jim i zajął miejsce na najbliższym krześle. – Jak on się miewa? Jim schował kosmyk włosów za ucho i z miski z owocami wybrał jabłko. 179
– Był wyjątkowo szczęśliwy. Właściwie, to się uśmiechał. Wiem, niezwykłe, ale niech mnie ktoś kopnie, jeśli nie był w radośnie dobrym humorze. A jak ty się miewasz, Sophie? Czy wszystko wróciło do normy, teraz, gdy twoja mała przygoda dobiegła końca? Sophie westchnęła. – Tak. Czuję się całkiem normalnie. Przygotowuję esej na spotkanie Związku Historii Naturalnej Kobiet w przyszłym tygodniu. Ale prawdę mówiąc, obawiam się, że moje serce już tam nie leży. Jak można się fascynować roślinami i dziką przyrodą, kiedy istnieją jeszcze większe tajemnice? Zawsze skupiałam się na świecie przyrody, ale TO jest dopiero ekscytująca dziedzina badań. Świat nadprzyrodzony. Jakiż wnikliwy, naukowy umysł nie byłby zaintrygowany? – Och, nie mów tak. Byłaby szkoda, gdybyś porzuciła naturalne cuda Ziemi, Sophie – oświadczył, głaszcząc kota babci, gdy ten skoczył mu na kolana. – Zwłaszcza, że mam dla ciebie wspaniale wieści. Idąc tu, napotkałem wyjątkowy rodzaj grzyba. Myślę, że może to być nawet nowy gatunek. Jej zainteresowanie wzrosło. – Naprawdę? Jak wyglądał? – Cóż, był różowaty, tak myślę, z małą czarną plamką na górze. Może wyjdziesz i sama go zobaczysz? Jest w głębi ulicy, na rogu, tuż przy rosnącym tam bzie. Nie przeoczysz go. – Dobrze, pójdę i sama zobaczę. – Podekscytowana perspektywą nowego odkrycia, zawołała po Ebony'ego, by przyniósł jej płaszcz i rękawiczki. – Idziesz? – zapytała brata. – Nie. Zaczekam tutaj. – Ugryzł kawałek jabłka i podrapał pyszczek Harry'ego. – Nie będę tam długo – powiedziała i opuściła dom. Szła wzdłuż Half Moon Street, zastanawiając się, jaki rodzaj grzyba napotkał jej brat. Nie znała wiele takich, które odpowiadałby opisowi, a przynajmniej nie w Londynie. Gdy dotarła do bzu, ignorując przechodniów i mijające ją powozy, 180
przyklęknęła, by rozejrzeć się wokół podstawy drzewa. Buszując jak kurczak w poszukiwaniu ziaren, zmarszczyła brwi, gdy nie znalazła żadnego śladu po kapeluszu grzyba. – Nic tu nie ma. O czym on wygadywał? – mruknęła do siebie. Rozejrzała się przez ramię i aż podskoczyła, gdy zobaczyła stojącego nad nią pana Westmana. Na Jowisza! Wstała z chodnika z godnością, na jaką ją było stać i przyłożyła dłoń do piersi. – Panie Westman, przestraszył mnie pan. Zdjął z głowy kapelusz. – Dzień dobry, Sophie. – Och, tak, dzień dobry. Ja tylko czegoś szukałam. Brat mówił, że widział tu interesujący gatunek grzyba. – Czyżby? Ten twój brat ma tyle uroku, że nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. – Westman uśmiechnął się do niej i wtedy zobaczyła, ze jedną ręką trzyma za sobą, jak gdyby coś przed nią ukrywał. Spojrzała na niego podejrzanie. – Co ma pan na myśli? Roześmiał się, a na policzkach pojawiły się dołki, których wcześniej u niego nie widziała. – Szedłem z twoim bratem, by cię odwiedzić. Nalegał, żebym tu zaczekał, a on miał ciebie do mnie przysłać. Jego słowami: by zaoszczędzić mi męki wścibstwa swojej babci. Zrobiło jej się ciepło. – Zamierzał mnie pan odwiedzić? – Tak. Mam coś dla ciebie. Zza pleców wyciągnął okrągłe pudło na kapelusze. Niebiosa. On chyba nie...? – Otwórz – powiedział. – To były różowe kwiaty, prawda? 181
Uniosła pokrywkę i uśmiechnęła się na widok zawartości. Wymienił jej zniszczony kapelusz. – Jest identyczny jak mój stary. Dziękuję. Odłożył pudło i swój własny kapelusz na sąsiadujący murek i wyciągnął kapelusz w stylu Adelaide. – Mogę? Policzki Sophie zarumieniły się na ten miły gest i spojrzała na niego ukradkiem, gdy Westman wkładał kapelusz na jej głowę. Chwycił za wstążki i zawiązał je pod brodą. – Bardzo ładnie. – Jak na sawantkę – odparła szelmowsko. – Nawet jak na sawantkę. – Utrzymał jej wzrok przez chwilę, po czym dodał: – Jest w tobie coś więcej. Potem założył własny kapelusz na głowę i zaoferował jej ramię. – Czy zechciałabyś się przejść? Sophie wzięła go pod ramię i razem ruszyli wgłąb ulicy. – Myślałam, ze już pana więcej nie zobaczę. Wyraził się pan bardzo jasno na przyjęciu u Lorda Crowthorne'a... niezainteresowany przyjaźnią... – Wybacz moje niegrzeczne zachowanie. – Wybaczam – powiedziała z czułością. – Niech więc pan powie, jaką to eskapadę planuje pan, jako następną? – Cóż, skoro pytasz. Zamierzam spróbować czegoś nowego. I szczerze, nie wiem, czy to przeżyję. Zmarszczka zmartwienia wstąpiła na jej czoło. – Co to takiego? Pan Westman uśmiechnął się. – Spacer po parku z tobą. Sophie patrzyła na niego przez chwilę, zanim uśmiech zmienił jej twarz. Przytuliła się do jego ramienia. 182
– Przewiduję, że to się skończy bardzo dobrze. Koniec. Tłumaczenie: AmadeusCat Korekta: KlaudiaRyan
183