Przekład: Małgorzata Koczańska Marcin Bojko
Warszawa 2017
Tytuł oryginału: Victory Copyright © Nick Webb 2016 All rights reserved Projekt okładki: Tomasz Maroński Redakcja: Rafał Dębski Korekta: Agnieszka Pawlikowska Skład i łamanie: Ewa Jurecka Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy. Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe. Wydawca: Drageus Publishing House Sp. z o.o. ul. Kopernika 5/L6 00-367 Warszawa e-mail:
[email protected] www.drageus.com ISBN ePub: 978-83-65661-16-6 ISBN mobi: 978-83-65661-17-3 Opracowanie wersji elektronicznej:
Dla J., L. i C.
ROZDZIAŁ 1 SEKTOR BRITANNIA, PLANETA INDIRA PRZEDMIEŚCIA GUNARATANA OBÓZ UCHODŹCÓW NUMER 127 Porucznik Rodriguez wszedł w błotnistą kałużę na środku ulicy, skrzywił się i zaklął. „Niech to piekło pochłonie”. Był dwudziesty siódmy wiek, rozwój technologii pozwolił ludziom zdobywać gwiazdy i skolonizować dziesiątki planet, galaktyczna cywilizacja jeszcze cztery miesiące temu rozkwitała na taką skalę, że trudno było to sobie wyobrazić. A tutaj ścieki wypływały na ulicę. Obóz uchodźców pękał w szwach. Schroniło się w nim dwa razy więcej uciekinierów z sektora Cadiz niż zakładane pół miliona. A gdy porucznik Rodriguez brodził w ściekach spływających ulicą, w uszach odbijał mu się echem jękliwy płacz chorych dzieci. Małe, brudne dzieciaki tuliły się do równie brudnych i ponurych matek, które zerkały w niebo zza uchylonych drzwi, czekając na kolejną dostawę żywności i wody z miasta. Ale dostaw nie będzie, a Rodriguez doskonale o tym wiedział. Zaopatrzenie zostało ograniczone i transporty przyjeżdżały do obozu nie co parę dni, ale najwyżej raz na tydzień. A następny nie przybędzie wcale. Za to coś innego miało przybyć. Oni. Niebo jarzyło się barwami, słońce zaszło parę minut temu. „Zapewne po raz ostatni” – pomyślał Rodriguez. Niewiele czasu zostało. Pomimo płaczu dzieci obóz wydawał się niesamowicie cichy, gdy porucznik brodził w błocie przez ostatnie sto metrów do schronienia swojej rodziny. Dzieci Rodrigueza zapewne już czekały. Miał nadzieję, że były spakowane, jak im kazał. Gdy otworzył drzwi do chaty, rozjęczały się syreny obozu, ich wycie dołączyło do szlochu dzieci. Oznaczało to tylko jedno. Oni już tu byli. – Tata!
Do porucznika podbiegła córka, Elsa, i objęła go mocno w pasie. Tomas siedział w kącie i pochylał się nad babką, która miała opiekować się dziećmi, ale zachorowała. Leżała na jedynym posłaniu w pomieszczeniu, półprzytomna i wstrząsana kaszlem. Porucznik Rodriguez odsunął Elsę i podszedł do matki. Twarz miała bladą, ale zdobyła się na słaby uśmiech. – Dzieci gotowe? – Pochylił się do niej. Odpowiedziała lekkim skinieniem głowy. – A ty? Wyciągnęła do syna drżącą rękę. – Uciekajcie – szepnęła z wysiłkiem, a potem opadła i zakasłała. Gdy odsunęła dłoń od ust, palce miała ubrudzone krwią. – Nie zostawię cię, mamo. – Rodriguez pochylił się, aby ją podnieść, ale matka odepchnęła go z zaskakującą siłą. – Powiedziałam, uciekajcie. Dzieci są gotowe. Szkoda czasu. Zabierz je w bezpieczne miejsce. Nic mi… – Zerknęła na Tomasa i Elsę, po czym ze względu na ich obecność zmusiła się do uśmiechu. Zawsze była wspaniałą aktorką. – Nic mi nie będzie. Syreny wyły. W zapadającym zmierzchu niosły się okrzyki tłumów. Rodriguez zaklął pod nosem, ale zerwał się na równe nogi i podniósł dwa pakunki, które stały przy drzwiach. Jego bagaż znajdował się w hangarze myśliwców w bazie po drugiej stronie miasta. Nie miał tego wiele – jak wszyscy piloci myśliwców zawsze ograniczał bagaż do absolutnego minimum. Nie było jednak czasu na zabranie swoich rzeczy. Nie było czasu na nic oprócz ucieczki. Oni przybywali. W przeważającej sile. Rodriguez widział skany wyświetlane na monitorach w hangarze zaledwie pół godziny temu. Dwadzieścia wielkich okrętów Roju i zupełnie nowa jednostka, niewyobrażalnie ogromny superpancernik, który po raz pierwszy pojawił się tydzień temu podczas inwazji Roju w gromadzie Mao. Mao Wielka już nie istniała. Osiem miliardów ludzi zginęło. Zwiadowcy
donieśli,
że
powierzchnia
planety,
kosmopolitycznego
klejnotu
Chińskiej
Międzygwiezdnej Republiki Demokratycznej, zmieniła się w jałowe, ogniste pustkowie. Rodriguez wypchnął dzieci za drzwi i zerknął po raz ostatni na matkę, która nie ruszyła się z posłania. Była blada i słaba. Wyszeptała tylko: „Kocham cię”. Porucznik zamrugał, aby powstrzymać łzy. Zdobył się jedynie na krótkie skinienie głową, a potem odwrócił się i ruszył na cuchnącą, błotnistą ulicę. Transport wkrótce odjedzie, nie miał chwili do stracenia. Poprowadził dzieci wśród przerażonych tłumów, które wybiegły z domów, gdy zabrzmiał alarm. Rodriguez przelotnie zastanowił się, czy zostanie
skazany na śmierć za dezercję, bo przecież opuścił swój posterunek. „Jeden myśliwiec nie zrobi różnicy w starciu z przeważającymi siłami obcych” – pomyślał. „Nic ich nie powstrzyma”. Jak można skazać na śmierć ojca, który próbuje tylko ocalić swoje dzieci? Przecież jeden człowiek niczego nie zmieni w starciu z tak ogromną potęgą pełną niewyobrażalnej nienawiści, prawda? Jednak Granger zdołał tego dokonać. Jeden człowiek, bohater Ziemi. Wydawało się, że zginął, ale powrócił i pokonał przy tym Rój. Przynajmniej tak głosiły plotki. Rodriguez nie wierzył w te brednie, chociaż widział nagrania z tamtej bitwy. I tak nie miało to znaczenia. Uniósł głowę. Od wschodu na niebie odcinało się skupisko coraz jaśniejszych świateł – dwadzieścia punktów otaczających większą plamkę. Nadlatywał Rój. I bohater Ziemi. Porucznik słyszał rozmowy, w których wspomniano, że flota już śpieszy na ratunek. Jednak Rodriguez widział skany taktyczne. Granger nie miał szans, żeby zjawić się na czas. Ten człowiek dokonał cudów w walkach z obcymi, ale szczęście chyba go opuściło. Zanim Procarz tu przybędzie, z Indiry zostanie tylko spalone pustkowie, tak samo jak z planety w układzie Mao Wielkiej albo z sektora Cadiz… oraz sektora Veracruz, Meridy, Nowego Oregonu czy Calibri. Pięć minut później Rodriguez dotarł na miejscowy kosmodrom. W panice zaczął rozpaczliwie szukać transportu. Odlecieli bez niego? – Spóźniliśmy się, tato? – zapytał Tomas. Rodriguez zaklął pod nosem, ale gdy wraz z dziećmi skręcił za róg budynku kosmoportu, zobaczył niewielki frachtowiec. Jego kapitan czekał niecierpliwie na wciąż opuszczonej rampie. – Chodź, Elso. – Rodriguez poprowadził córkę przodem. Tomas szedł tuż za nimi. Wspięli się na rampę, ale wcześniej spojrzeli jeszcze w niebo na skupisko świateł, które zwiastowało planecie zagładę. Światła były teraz większe i bardziej rozrzucone. Kilka wciąż znajdowało się nisko nad horyzontem, podczas gdy reszta wznosiła się wyżej. Ziemia zadrżała, najpierw lekko, ale wstrząsy zaczęły się nasilać, nawet panele we wnętrzu frachtowca zatrzeszczały i zabrzęczały. Rodriguez pobladł. Ogarnęły go mdłości, gdy na horyzoncie wykwitł grzyb eksplozji, setki kilometrów od kosmodromu. – Nie gap się, tylko zamknij ten cholerny właz! – krzyknął kapitan z kokpitu. Porucznik Rodriguez odruchowo włączył mechanizm, po czym poprowadził dzieci do rzędów foteli. Wszystkie miejsca były już zajęte, oprócz trzech. Usiedli i pośpiesznie zapięli pasy. – Hej – odezwała się nastolatka, która siedziała naprzeciwko. – Czy to mundur pilota? Pilota Zjednoczonych Sił Obronnych? Rodriguez odwrócił głowę, ignorując pytanie. Udał, że sprawdza pasy Elsy.
– Dlaczego nie jesteś z innymi? Dlaczego za nas nie walczysz? – Nastolatka była wyraźnie przerażona, oczy miała wytrzeszczone i zerkała to na zamkniętą rampę, to na Rodrigueza, to na kokpit. – Rój się zbliża! Rój! Dlaczego nie ma cię z innymi? Rój się zbliża… Kobieta obok – matka albo babka rozhisteryzowanej dziewczyny – chwyciła ją za ramię. – Cicho. Ten pan zabiera stąd swoje dzieci. Tak samo jak my. – Ale to pilot myśliwca! Mógłby powstrzymać obcych! Mógłby… Kobieta potrząsnęła nastolatką raz i drugi, dopóki dziewczyna nie umilkła – Nic nie może ich powstrzymać! Jeden pilot więcej czy mniej nie robi różnicy. Pilnuj własnego nosa. „Nic nie może ich powstrzymać”. Rodriguez wyciągnął z kieszeni różaniec i zaczął przesuwać jego paciorki, szepcząc niemal bezgłośnie modlitwy. Wiedział, że frachtowiec wznosi się nad atmosferę, oddala się od osobliwości niszczących powierzchnię planety. Jednak uciekinierzy musieli jeszcze przemknąć się w pobliżu floty Roju, a to było bardzo niebezpieczne. „Jeden pilot więcej czy mniej nie robi różnicy” – powiedziała kobieta siedząca naprzeciw. Ale Rodriguez, pomimo że odruchowo odmawiał różaniec, myślał tylko o jednym. „Granger, gdzie jesteś, do jasnej cholery?”
ROZDZIAŁ 2 SEKTOR BRITANNIA 0,3 ROKU ŚWIETLNEGO OD INDIRY MOSTEK OKRĘTU ZJEDNOCZONEJ FLOTY „WOJOWNIK” Kapitan Timothy Granger przechadzał się nerwowo po mostku „Wojownika”. Spóźniał się i to go bolało. Upływający czas był niczym sól w ranie. Wiedział, że w każdej sekundzie ginęły tysiące ludzi. – Wykonujemy skok numer dwadzieścia siedem – zameldował chorąży Prince. Gwiazda widoczna na głównym ekranie zrobiła się nieco większa. Na planecie, która wokół niej krążyła, mieszkały miliony ludzi. Jednak ze znaczną przewagą nad okrętem Grangera zbliżała się do niej… – Są jakieś informacje z CENTCOM-u o flocie Roju, która nadciąga na Indirę? Chorąży Prucha pokręcił powoli głową. – Bardzo mi przykro, kapitanie. Piętnaście minut temu zamilkły wszystkie bazy w zewnętrznych systemach. Ostatnia wiadomość to ostrzeżenie o zbliżających się okrętach wroga. Do diabła. W ciągu minionych dwóch tygodni Rój nagle zmienił taktykę. Dla ludzi skutki okazały się tragiczne. Obcy, zamiast powoli zbliżać się do systemu, aby dać mieszkańcom czas na paniczną ucieczkę, atakowali przeważającymi siłami, gwałtownie i z zaskoczenia. Zamiast wysyłać niewielkie grupy złożone z trzech, czterech okrętów, wróg rozpoczął nowy etap wojny. Eksterminację na masową skalę. „To jeszcze nic” – jak powiedziała Zygzak, gdy zrobił jej ratujący życie zastrzyk z materii Roju. Nie kłamała. Skala ofensywy była imponująca. W ciągu ostatnich trzech tygodni doszczętnie zniszczone zostały trzy planety. Wraz z nimi przepadły setki okrętów. Zginęły miliardy ludzi. A teraz Rój obrał sobie za cel Indirę – planetę w samym środku przestrzeni Zjednoczonej Ziemi, niecałe pięć lat świetlnych od Brytanii. Piętnaście lat świetlnych od Ziemi. Granger dał się zaskoczyć. Czekał przy Brytanii, gotów do obrony przed atakiem, który nigdy nie nadszedł. Tymczasem cios spadł na Indirę. – Przygotować się do skoku numer dwadzieścia osiem – rzucił.
– Kapitanie, „Colorado” zgłasza problem z kondensatorami. Potrzebują pięciu minut, aby go rozwiązać i przygotować się do skoku. Granger potrząsnął głową. – Nie. Zostawimy ich. Przygotować się do skoku. Brak „Colorado” nie stanowił problemu, w przeciwieństwie do pięciu minut opóźnienia. Nie miało znaczenia, czy śpiesząca na ratunek flota składała się z trzydziestu siedmiu, nie trzydziestu ośmiu okrętów, zwłaszcza jeśli Rój dysponował nowymi superpancernikami. Nie dorównywały rozmiarami wielkim stacjom orbitalnym, które flota Grangera zniszczyła nad Volari 3, macierzystą planetą Dolmasi, ale i tak były niezwykle groźne. Dziesięciokrotnie większe od wcześniej spotykanych jednostek i uzbrojone po zęby w wieżyczki promieni antymaterii i generatory osobliwości, dostarczone przez Rosjan. Istniały tylko trzy lub cztery – wywiad wciąż nie mógł ustalić, ile dokładnie – ale nie miało to znaczenia, skutek był zawsze ten sam. Całkowita zagłada. – Gotowe, kapitanie – zameldował chorąży Prucha. – Wykonać. Obraz na ekranie znowu się przesunął, wyświetlona na środku Indira znowu zauważalnie urosła. Jeszcze tylko dwa skoki, prawie pół roku świetlnego i spóźnieni dotrą na miejsce starcia. Albo znajdą zniszczoną, pozbawioną życia planetę. Zależy, jak bardzo się spóźnią. – Co myślisz? Przez ostatnie kilka tygodni komandor Proctor intensywnie pracowała ze swoim nowym zespołem nad projektem, który pochłaniał cały jej wolny czas. Teraz jednak odeszła od stanowiska oficera naukowego na mostku, nachyliła się do Grangera i zadała mu to pytanie. – Spóźniliśmy się – odparł kapitan. Skinęła głową, trudno było inaczej ocenić sytuację. – I co teraz? Będziemy walczyć? Poczekamy na wsparcie? Wezwiemy Dolmasi? – Wcześniej czy później i tak czeka nas kolejne starcie z Rojem. Równie dobrze możemy walczyć tutaj. A jeśli planeta została już zniszczona, przynajmniej ograniczymy straty. Proctor jeszcze bardziej ściszyła głos. – Czy nie lepiej poczekać na Zingana, jeżeli planeta jest zniszczona? Granger pokręcił głową. – Nie słuchałaś, co mówiłem? Bill zajmuje się niespodziewanym atakiem w systemie Maori. Pojawiło się tam niewielkie ugrupowanie Roju, zaledwie cztery okręty, ale starcie pewnie potrwa kilka godzin. Zaledwie cztery okręty. Zabawne, że Granger powiedział to z takim lekceważeniem. Cztery miesiące
temu zaledwie cztery okręty Roju omal nie zniszczyły Ziemi. Od tamtego czasu potencjał defensywny floty ludzi znacznie wzrósł, ale nawet w starciu z „zaledwie czterema” jednostkami Roju admirał straci zapewne kilkanaście okrętów i tysiące członków załóg. Proctor skrzywiła się ponuro. – Nic o tym nie wiem. Kiedy to się stało? – Z dziesięć minut temu. – Granger spojrzał na nią uważnie. – Wszystko w porządku? Proctor rozejrzała się i ściszyła głos do szeptu. – Zespół i ja… Chyba udało nam się coś odkryć. – Co takiego? – Kapitan powiódł spojrzeniem po oficerach na mostku. Proctor przebadała krew wszystkich członków załogi „Wojownika” pod kątem obecności wirusa Roju. Próba wypadła negatywnie dla wszystkich poza doktorem Wyattem i pułkownikiem Hanrahanem, ale Granger wciąż miał opory przed otwartym omawianiem planów strategicznych ZSO czy wyników badań Proctor nad Rojem. Analiza krwi nie dawała absolutnej pewności, więc wciąż istniało ryzyko, że na pokładzie znajdują się agenci Roju. Na razie lepiej było zachować zaostrzone zasady bezpieczeństwa. – Jeden z podstawowych mechanizmów komunikacji Roju, związany z sygnałami metaprzestrzennymi, jest kwantowy. Wykorzystuje grawitony. Cząsteczki kwantowe. – Świetnie… – Granger nie wiedział, do czego Proctor zmierza. – Ale osobliwości wcale nie są kwantowe. Równania fal grawitacyjnych, osobliwości grawitacyjnych, wszystko związane z grawitacją, przynajmniej na skalę makro, opiera się na teorii względności. Mechanika kwantowa i teoria względności, jak by to ująć… Te dwie dziedziny fizyki nie pasują do siebie. Przez siedemset lat nie udało nam się znaleźć wspólnego mianownika dla obu tych dziedzin, a Rój robi to z przerażającą skutecznością. Obraz na ekranie zmienił się znowu, gdy wykonali kolejny skok kwantowy. Jeszcze jeden i będą na miejscu. – No i? – wymamrotał Granger. – No i… to tyle. To przeczucie. Później pokażę ci wyniki eksperymentów, które przeprowadziłam. Są… interesujące. Przerwał im chorąży Prince: – Kapitanie, jesteśmy gotowi do ostatniego skoku. Granger skinął głową, a Proctor wróciła na swoje stanowisko, przy którym porucznik Diaz kończył ostatnie przygotowania do bitwy. Komandor rzuciła okiem na odczyty, potem zerknęła na członków zespołu taktycznego, aby upewnić się, że wszystko jest zapięte na ostatni guzik. „Bardziej gotowi już nie będą”. Granger sam nigdy nie był gotowy do walki, bo jak można się przygotować na śmierć dziesiątek
tysięcy podkomendnych? Pomimo przezwiska nigdy się do tego nie przyzwyczaił. „Procarz? Też coś”. – Wykonać – rzucił i usiadł dokładnie w tym samym momencie, w którym zmienił się obraz na ekranie. W miejsce gwiazdozbioru pojawiła się spustoszona przez wojnę planeta. – Chorąży? Prucha pokręcił głową. – Systemy obrony planetarnej milczą. Na wszystkich kanałach wojskowych i cywilnych trwa gorączkowa komunikacja. Chorąży Diamond przy stanowisku taktycznym sprawdził odczyty. – Niemal wszystkie metropolie zostały obrócone w perzynę. Flota Roju znajduje się na orbicie równikowej, skąd ostrzeliwuje mniejsze ośrodki miejskie. Z planety próbują uciec tysiące kolonialnych transportowców i frachtowców, ale myśliwce Roju na to nie pozwalają. Granger raz jeszcze musiał dokonać wyboru. Kogo ratować? Dla kogo walczyć? Za kogo ginąć? Za setki tysięcy ludzi na orbicie, których czekała wegetacja w obozach dla uchodźców w sąsiednim systemie? Czy za miliony pozostawione na powierzchni planety, które czekała śmierć w płomieniach lub w wybuchu osobliwości? Zacisnął dłonie na oparciach, aż zbielały mu knykcie. Miał dość. Z gardłowym okrzykiem uderzył pięścią w blat swojego stanowiska. Konsola wyrwała się z mocowań i z hukiem spadła na podłogę. Oficerowie na mostku wbili wzrok w dowódcę. – Gdzie, u diabła, jest ten superpancernik? – warknął. Diamond rzucił okiem na konsolę. – Długość pięćdziesiąt dziewięć przecinek dwa, szerokość… – Przesłać współrzędne do okrętów floty – przerwał mu Granger. – Przygotować się do wykonania manewru Granger Omega Trzy. Komandor Proctor spojrzała na niego z zatroskaniem. – Tim, przecież dopiero zaczęliśmy o tym dyskutować. Nigdy nie ćwiczyliśmy tego manewru. Nie wykonaliśmy nawet symulacji. Czy na… – To odpowiedni moment na ćwiczenia praktyczne – uciął, nie podnosząc nawet wzroku znad ekranu. Proctor nie próbowała się spierać. Natychmiast zajęła się wydawaniem rozkazów. – Cała załoga z pokładów od pierwszego do piątego ma przejść wyżej. Chorąży Prince, pełny ciąg w kierunku piętnaście koma osiem. Prucha, skoordynuj pozycję okrętów floty, które lecą za nami… W kilka minut przygotowania zostały zakończone. Kompensatory inercyjne nie radziły sobie z maksymalnym ciągiem silników manewrowych. Dodatkowy ciąg w połączeniu z siłą przyciągania rozpędził okręty do prędkości, która po przelocie w niewielkiej odległości od planety nada im szeroką orbitę eliptyczną.
Najpierw jednak z ogromną prędkością przelecą obok superpancernika. „Wojownik” na szpicy, a za nim reszta floty. Nie przez przypadek manewr nazywał się Granger Omega Trzy, jego wdrożenie mogło być ostatnim rozkazem Grangera. – Czas? – zapytał. Na mostku zrobiło cicho jak makiem zasiał. – Sześćdziesiąt sekund. Kapitan skinął głową. – Wyłączyć główne silniki manewrowe. Obrót silnikami rufowymi. Pokażemy im spód okrętu. – Gotowe, kapitanie – zameldował chorąży Prucha. – Do wszystkich jednostek. – Granger pochylił się do komunikatora. – Przygotować się do otwarcia ognia na mój znak. Pamiętać o utrzymywaniu kursu i o rozkładzie ostrzału. Spojrzał na Proctor, która kiwnęła głową na znak, że wszystko zostało przygotowane. – A jeżeli nam się nie uda… Cieszę się, że miałem zaszczyt z wami służyć. Niemniej jednak… – Podniósł wzrok na oficerów przy stanowisku taktycznym, którzy patrzyli na niego ponuro. – Nie pozwalam ginąć, dopóki nie zniszczymy tego drania. Na mój znak, ognia!
ROZDZIAŁ 3 SEKTOR BRITANNIA, INDIRA FRACHTOWIEC MIĘDZYGWIEZDNY „SZCZĘŚCIARZ” Elsa i Tomas drgnęli nerwowo w pasach, gdy frachtowiec znowu się zakołysał. Dla porucznika Rodrigueza było jasne, że kapitan raz po raz zmieniał kurs, aby uniknąć myśliwców Roju albo szczątków rozpryskujących się po zrzuceniu osobliwości na planetę. Uspokoił dzieci, a potem wyjrzał przez jedyny bulaj w przedziale pasażerskim. Okrągłe okno miało najwyżej pół metra średnicy. Atmosfera Indiry wyglądała jak cienka skorupka otaczająca kruchy świat, który gwałtownie zmieniał barwę z głębokiego błękitu w szarobrązowy, poznaczony wyrwami i bruzdami niezliczonych eksplozji, zbyt wielu, aby policzyć. Wydawało się, że grzyby erupcji sięgają ponad atmosferę w otwarty kosmos. Planeta krwawiła. Ilu ludzi właśnie zginęło? Rodriguez zapamiętał tylko płacz dzieci podczas ostatniego przejścia przez obóz uchodźców. Czy ten płacz już ucichł? Zapewne nie – Rój atakował najpierw duże miasta i dopiero gdy zmienił je w dymiące kratery, niszczył mniejsze skupiska ludzkie, takie jak obóz. Przynajmniej na pokładzie frachtowca dzieci były cicho. Rodriguez chciałby teraz zapłakać, ale już nie potrafił. Ogrom strat był zbyt przytłaczający. Porucznik zresztą wciąż nosił w sercu żałobę po swojej ojczystej planecie, Meridzie. Opłakał już dalszą rodzinę, miasto i wszystkich znajomych, którzy tam zginęli. Opłakał swoją żonę. Czy istniał większy powód do żałoby? Frachtowiec zakołysał się znowu. Potem jeszcze raz. I znowu. Trzy razy. Rodriguez wiedział, co to oznaczało – statek został zaatakowany. Był jednostką handlową, kapitan nie miał pojęcia, jak sobie radzić z myśliwcami Roju. Porucznik ani myślał powierzyć życia swoich dzieci jakiemuś niedoświadczonemu pilotowi frachtowca. Rozpiął pasy i ruszył przejściem między fotelami. Potknął się parę razy o bagaże pasażerów, zanim dotarł do kokpitu. Kiedy otworzył drzwi, zastał pierwszego i drugiego pilota w trakcie kłótni. Rodriguezowi wystarczyło jedno spojrzenie w okna, żeby zorientować się w sytuacji. Rój otaczał frachtowiec. Porucznik zerknął na
odczyty taktyczne i skrzywił się gniewnie – trzy myśliwce zbliżały się z różnych kierunków. Frachtowiec znalazł się w pułapce. – Mówię ci, Avi, nie jesteśmy tak szybcy jak te dranie, nie możemy po prostu minąć jednego i zakładać, że reszta nas zignoru… Drugi pilot zaklął i pokręcił głową. – Raf, mówię tylko, że lepiej coś zrobić, niż biernie czekać. Nie możemy przecież zawrócić i wylądować, na litość boską… – I co? Chcesz wybrać przypadkowy kurs w nadziei, że miniemy po nim myśliwiec? Na Boga, trzech drani właśnie wzięło nas na cel! Rodriguez ścisnął drugiego pilota za ramię. – Panowie pozwolą? Drugi pilot, niski, niedogolony mężczyzna z bujnymi rudymi wąsami, spojrzał na niego groźnie. – Niech pan wraca na miejsce. Drinki będą serwowane pasażerom, gdy tylko wymyślimy, jak uniknąć śmierci. Rodriguez zmarszczył brwi. – Chciałem tylko… Drugi pilot odwrócił się gniewnie w fotelu i poklepał wybrzuszenie pod kamizelką. – Nie będę powtarzał. Siadać. Porucznik Rodriguez zerknął na wybrzuszenie – mogła to być broń albo po prostu pudełko przekąsek – i zaklął, gdy frachtowcem zakołysało przy kolejnej zmianie kursu. – Widzi pan to? – Wskazał na parę niedużych plakietek na ramieniu swojego kombinezonu pilota poniżej epoletu. – To tutaj? Skrzydła w płomieniach. Ma pan pojęcie, co oznaczają? Zanim pilot odpowiedział, Rodriguez go uprzedził. – Starcie z myśliwcami. A obok, ten znaczek z liczbą piętnaście? Jak pan sądzi? Zabrzęczał alarm zbliżeniowy, gdy myśliwiec Roju znalazł się w zasięgu. Raf, pierwszy pilot, zaklął i wyłączył sygnał. – Wrócisz na miejsce, pilociku, czy mam… – To znaczy, że brałem udział w piętnastu cholernych starciach z tymi draniami. – Wskazał palcem na iluminator. Myśliwiec zbliżył się na tyle, że był widoczny gołym okiem. – Więc jeżeli chce pan przeżyć, proszę mi oddać stery. Już. Avi miał minę, jakby był gotów wstać i wyrwać Rodriguezowi ramię. – Niby czemu, ty pieprzony dezerterze? – Pilot sięgnął pod kamizelkę i wyjął broń. Rodriguez zacisnął zęby, myślał, że mężczyzna blefuje. – Liczę do dwóch i jeżeli się stąd nie wyniesiesz… – Avi – przerwał mu pierwszy pilot – wstań. Ustąp mu miejsca.
A potem wskazał kciukiem na drzwi kokpitu. – Nie patrz tak na mnie. Zwłaszcza że jesteś zdrowo podpity. Ustąp. Avi wyraźnie się wahał. Popatrzył na swój pistolet, na Rodrigueza i na pulpit drugiego pilota. Raf powtórzył z naciskiem: – Odejdź. Zanim przedziurawisz kadłub swoją pukawką. Już. Drugi pilot burknął niechętnie przekleństwo, ale wstał z fotela i wymknął się z kokpitu. Pierwszy odprowadził go groźnym spojrzeniem. – Nie przejmuj się – odezwał się wreszcie do Rodrigueza, który usiadł obok. – Pistolet nie jest nabity. Avi nosi go dla szpanu. Zapewne to kompensacja kompleksu małego fiuta. To jak? Pokażesz mi swoje wymyślne pilotażowe sztuczki? – Taki mam zamiar… – Rodriguez przyjrzał się konsoli. Była podobna do tej w kabinie myśliwca, ale różniła się pod paroma względami i porucznik musiał o tym pamiętać. – Ile czasu do zbliżenia? Pilot zerknął na odczyty detektorów. – Ten bandyta znajdzie się przy nas za dwadzieścia sekund. – Jakie jest maksymalne przyśpieszenie frachtowca? – Przy wydolności reduktorów inercji około dwóch i pół… – Nie pytałem o wydolność reduktorów inercji. Jakie jest maksymalne przyśpieszenie tego frachtowca? Raf zastanowił się szybko. – Pięć g. Ale to nieźle wystraszy pasażerów, nie wiem, czy… – Przeżyją. – Rodriguez pchnął dźwignię do końca i wyłączył automatyczną kontrolę przyśpieszenia. – Chyba. Szarpnięcie wgniotło go w fotel i pozbawiło tchu. Rodriguez słyszał wrzask swoich dzieci z tyłu oraz krzyki innych pasażerów ściśniętych pasami, mógłby też przysiąc, że słyszał, jak Avi zostaje ciśnięty na bulaj, ale nie miało to znaczenia, liczyło się tylko, aby zabrać frachtowiec w bezpieczne miejsce, cokolwiek to znaczyło. – Bandyci wciąż nas ścigają, a nasza trajektoria prowadzi prosto na planetę… – Pilot pobladł. – Prosto w eksplozję… Tam było Nowe Bangalore… – Przemkniemy nad wierzchołkiem grzyba. Trzymaj się. Chmura wyrzuconych szczątków rosła. Z daleka wyglądała jak ziarniste zakłócenia obrazu, ale im byli bliżej, tym wyraźniej widzieli poruszające się odłamki. Leciały chyba z prędkością ponaddźwiękową. Rodriguez zaczął się zastanawiać, czy kadłub frachtowca wytrzyma takie uderzenia. Pierwszy pilot chyba czytał mu w myślach. – Jeżeli w tej chmurze znajdzie się choć jeden odłamek większy od ziarna piasku, koniec z nami. – I tak mamy przechlapane. No, to jazda…
Frachtowiec wbił się w chmurę. Statkiem zarzuciło, gdy dostał się w turbulencje. Po paru sekundach Rodriguez zmienił ustawienia sterów, przy maksymalnym przyśpieszeniu wykonał zwrot na lewą burtę i zatoczył niemal pełny krąg. Pilot skinął głową ze zrozumieniem. – Liczysz, że bandyci utrzymają kurs po prostej, a my wyskoczymy w miejscu, gdzie wlecieliśmy? – Taki jest pomysł… Zaraz potem wynurzyli się z chmury i szarpanina turbulencji ustała, jednak Rodriguez nie zmniejszył przyśpieszenia. Gdy zerknął na detektory, przekonał się, że podstęp zadziałał – frachtowca nie ścigały już myśliwce Roju. Zapewne znajdowały się po drugiej stronie chmury. Ale przed dziobem pojawił się kolejny koszmar. Superpancernik Roju w eskorcie dwóch okrętów zwyczajnej wielkości. Zielone promienie antymaterii uderzały w planetę, niszcząc małe miasta i osady, mimo że pół tuzina jasnych punktów migotało wokół ogromnej jednostki – osobliwości były już gotowe do zrzucenia na Indirę. – Mamy przejebane – westchnął pierwszy pilot. Na detektorach pojawiły się dziwne odczyty. Rodriguez przyjrzał się anomalii. Ze zdumiewającą prędkością zbliżała się wielka masa. Była podzielona na kilka części, ale przemieszczała się w skupisku. Czy jeden z okrętów Roju właśnie został rozbity? Raf wytrzeszczył oczy, gdy zobaczył odczyty. – Czy to jest to, co mi się wydaje? Rodriguez przejrzał częstotliwości transponderów. Okręty ZSO nadlatywały w bardzo ciasnej formacji, porucznik nigdy w życiu nie widział takiego szyku. Poruszały się szybciej niż jakakolwiek flota. Uśmiechnął się szeroko. – O tak. Właśnie nadleciał bohater Ziemi.
ROZDZIAŁ 4 SEKTOR BRITANNIA, INDIRA KOKPIT MYŚLIWCA X-25 Porucznik Tyler „Chojrak” Volz zmagał się z drążkiem sterowniczym. Gdyby nie specjalne rękawice, pewnie byłoby widać zbielałe z wysiłku kostki. Piloci nigdy nie przećwiczyli manewru Granger Omega Trzy. Chojrak ostatnio w ogóle niewiele ćwiczył. Cały czas myślał o Zygzak. Odwiedzał ją codziennie, a raczej to, co zajęło jej miejsce. Gdy nie znajdowała się pod wpływem środków usypiających, zachowywała się jak zarozumiały agent Roju. Nie pozostał nawet ślad po inteligencji i sarkazmie młodej kobiety. Zniknął cały urok, a pojawiły się… całkowicie obce cechy. – Wszystkie jednostki, przygotować się do startu. Uważajcie na siebie. Nikt z was nie startował jeszcze przy tej prędkości, a już na pewno nie w takich warunkach, jakie dzisiaj mamy – komandor Pierce raz jeszcze powtórzył szczegółowe instrukcje. Każdy myśliwiec miał otworzyć ogień dokładnie jedną trzecią sekundy po poprzednim. I tak wszystkie sto pięćdziesiąt myśliwców. Odległości pomiędzy jednostkami w szyku były niebezpiecznie małe. Nie pozostał żaden margines błędu. Co gorsza, do każdego myśliwca podwieszony został blok osmu. Sterowanie dwukrotnie większą masą było mocno utrudnione. A trzeba było wykonać Granger Omega Trzy. Omega – bardzo odpowiedni dobór kodu. Ten manewr będzie prawdopodobnie ostatnim w życiu pilotów. Chojrak spojrzał w lewo na formację myśliwców z silnikami na biegu jałowym. Strzała, Pif-Paf, jego brat Padlina. Będzie mu ich brakowało. W słuchawkach usłyszał głos komandora Pierce’a. – Przygotować się… pięć sekund… trzy, dwie, jedna, start! Myśliwce po prawej zaczęły kolejno, dokładnie w wyznaczonych odstępach, ostrzeliwać olbrzymie wrota hangaru. Prowadzeniem ognia zajmowały się komputery pokładowe, jednak manewry wykonywali piloci. Gdy nadeszła kolej Volza, silniki automatycznie przebudziły się do życia. Nie miał jednak wiele czasu na skierowanie myśliwca do wylotu i na otwartą przestrzeń. Niecałą minutę później wszystkie myśliwce znalazły się na pozycjach – otaczały „Wojownika” jak
ogromna aureola. Za Chojrakiem gnało trzydzieści kilka krążowników. Wszystkie zbliżały się na pełnym ciągu w stronę planety. Na orbicie znajdował się okręt Roju. Volz w życiu nie widział takiego kolosa. Z tej odległości wyglądał jeszcze jak kropka, ale ta kropka bardzo szybko rosła. – Do wszystkich jednostek – dobiegł ze słuchawek głos Pierce’a. – Na sygnał zwolnić bloki osmu. Volz raz jeszcze sprawdził na komputerze obliczenia, upewnił się, że silniki manewrowe są podpięte do systemu sterowania ogniem. Wszystko było jak należy. – Odpalać! Wgniotło go w fotel, gdy myśliwiec szarpnął się do przodu i w prawo, a zaraz potem poczuł charakterystyczny wstrząs, towarzyszący uwolnieniu bloku. Porucznik dał ciąg wsteczny, wyrównał kurs do burty „Wojownika” i zatoczył krąg wokół okrętu. Nie było czasu, aby wszystkie myśliwce wylądowały w hangarze, a próba nawiązana kontaktu bojowego podczas przelotu nie miała najmniejszego sensu. Pozostało jedynie ukryć się w cieniu „Wojownika” razem z krążownikami. Ukryć się i modlić.
ROZDZIAŁ 5 SEKTOR BRITANNIA, INDIRA, NISKA ORBITA FRACHTOWIEC MIĘDZYGWIEZDNY „SZCZĘŚCIARZ” Coś musiało się stać. Coś bardzo niedobrego. – Nadlatują za szybko. To nie ma sensu… – Rodriguez przyglądał się odczytom detektorów, mimo że skierował już dziób frachtowca na kurs, który wyniesie statek z orbity, żeby można było wykonać pierwszy skok kwantowy. – Nieważne – odpowiedział pierwszy pilot. – Oby odwrócili uwagę bandytów, dopóki nie wykonamy skoku. I nie chodzi tylko o nas. Z planety uciekły tysiące innych frachtów i transporterów kolonialnych… Tysiące małych eksplozji poznaczyło powierzchnię superpancernika. – Jasna cholera! – Rodriguez przyglądał się temu z podziwem. Granger zbliżył się do ogromnej jednostki i jej eskorty pierwszy, wystawił się na strzał. Jednak z cienia „Wojownika” wychylały się setki wieżyczek artylerii magnetycznej na krążownikach ZSO, ukrywających się w ciasnej formacji pod osłoną kadłuba starego okrętu. Pomimo tak nietypowego szyku każda jednostka miała wystarczająco dobry widok na superpancernik wroga, aby wystrzelić kilka salw ultraszybkich pocisków. Tysiące trafień poznaczyło pancerz wroga. Wielki pancernik i jego eskorta otworzyły śmiercionośny ogień do zbliżającego się szybko „Wojownika” – w jego dolny pancerz wbiły się promienie antymaterii. Rodriguez mógł sobie tylko wyobrazić, jakich zniszczeń dokonały na niższych pokładach. – Spektakularny widok, ale flota Grangera przeleci obok bandytów w dziesięć sekund. Nie wiem, co dobrego z tego przyjdzie. – Raf tylko się skrzywił. – No to patrz uważnie. Ja już wiem. – Rodriguez wskazał odczyty detektorów. Prawie nie wykrywały stu niewielkich pocisków, które wysłał „Wojownik”. Małych, ale tysiące razy większych niż kinetyczna amunicja wystrzeliwana ze standardowych dział magnetycznych. Mknęły z prędkością pięćdziesięciu kilometrów na sekundę. Przelatująca flota ZSO, wciąż pod osłoną „Wojownika”, nadal ostrzeliwała superpancernik, kilka krążowników posłało nawet parę salw w jego eskortę, ale Rodriguez już zrozumiał, co się dzieje. Konwencjonalny ostrzał był jedynie kamuflażem. Domysły porucznika potwierdziły się parę sekund później – na pancerzu wielkiego okrętu obcych rozbłysły oślepiające eksplozje.
Sto pięćdziesiąt oślepiających błysków. – Nie wierzę… – Raf nie mógł oderwać oczu od superpancernika. Ze stu pięćdziesięciu wyrw wzdłuż stukilometrowego kadłuba wydobyło się sto pięćdziesiąt strumieni szczątków, dymu i płomieni. – Nie wierzę – powtórzył pierwszy pilot bez tchu. – To właśnie Granger, którego wszyscy znają i kochają. – Rodriguez naparł na akcelerator. Pobliskie okręty Roju skupiły się na formacji ZSO, więc frachtowiec miał doskonałą okazję do ucieczki. – Ale Granger i tak nie wygra. Nawet bez tego superpancernika zostało jeszcze dwadzieścia okrętów Roju na orbicie. A naszych jest tylko trzydzieści sześć. Na dodatek grupa Grangera leci tak szybko, że zaraz opuści granice układu, chyba że jakimś cudem wyhamuje w ciągu dwóch minut. Rodriguez pokręcił głową. – Granger na pewno coś wymyśli. Jak zwykle. Pilot popatrzył na niego z niedowierzaniem, trochę jak ateista na szczerego wyznawcę, ale potem tylko wzruszył ramionami i zaczął obliczać kurs do punktu, z którego frachtowiec będzie mógł wykonać bezpiecznie skok kwantowy. A przynajmniej powinien się tym zająć. Jednak zamiast obliczeń przyjrzał się znowu odczytom. – No tak. Ale co zamierza z tym zrobić? Rodriguez popatrzył na to, co wskazywał pilot. Detektory przekazywały kolejne złe wieści…
ROZDZIAŁ 6 SEKTOR BRITANNIA, INDIRA MOSTEK OZF „WOJOWNIK” Granger zaczął żałować wydanego rozkazu. Manewr Granger Omega Trzy doprowadził do rozległych zniszczeń na dolnych pokładach. Okrętem wstrząsały gwałtowne konwulsje. Superpancernik i dwie jednostki eskorty strzelały ze wszystkich luf, siejąc spustoszenie w dnie „Wojownika”. Ale wyniki mówiły same za siebie – po dwudziestu sekundach ostrzału superpancernik nie prezentował się już tak okazale. – Wyładowania energetyczne na superpancerniku! – zawołał chorąży Diamond znad swojej konsoli. Granger potwierdził skinieniem głowy i odwrócił się do komandor Proctor. – Co z blokami? – Odpalamy za dziesięć sekund. Kapitan uważnie przeczytał dane z detektorów skanujących superpancernik i machnął ręką w kierunku stanowiska łączności. – Wiadomość do floty. Przenieść ostrzał na inne jednostki. – Tak jest, kapitanie – potwierdził chorąży Prucha. Kilkanaście sekund później cała flota ZSO ukryta w cieniu „Wojownika” przeniosła ogień na pozostałe dwa okręty Roju. Na ich kadłubach w miejscach trafień pociskami dział magnetycznych zaczęły wykwitać eksplozje. „Trzech wrogów z głowy” – pomyślał Granger. Jednak przyszło za to drogo zapłacić. Mostek przechylił się gwałtownie w prawo, gdy kilka promieni antymaterii trafiło w jeden z głównych kompensatorów inercyjnych. A przecież urządzenia te znajdowały się co najmniej pięć pokładów od burt okrętu. Do diabła, wiązki wgryzały się głęboko w kadłub. Okrętem znowu szarpnęło, a Granger dostrzegł kątem oka, że wartownicy przy wejściu z trudem utrzymali się na nogach. Granger odliczał sekundy, gdy wreszcie Proctor ogłosiła: – Wystrzelenie bloków. Trafienie za pięć sekund. Przygotować się do korekty wysokości. – Na ekran. – Granger chwycił się podłokietników w oczekiwaniu na kanonadę antymaterii. – Przynajmniej obejrzymy sobie fajerwerki.
Cały ekran wypełnił superpancernik, który w akcie desperacji próbował skoncentrować ostrzał na blokach osmu. W miejscach trafień w kadłubie pojawiały się ogromne wyrwy. Każdy taki blok ważył zaledwie parę ton, ale poruszał się z tak ogromną prędkością, że energia uderzenia odpowiadała eksplozji stumegatonowej głowicy. Okręt miał kilka kilometrów długości, ale nie był w stanie wytrzymać takiej dawki energii. „Wojownik” i towarzysząca mu flota przeleciały obok z prędkością blisko pięćdziesięciu kilometrów na sekundę i zmieniły szyk tak, aby mniejsze krążowniki skrywał bezpiecznie pancerz okrętu Grangera. Przez superpancernik przebiegła fala uderzeniowa i jednostka dosłownie rozpadła się na dymiące kawałki. Na mostku zabrzmiały radosne wiwaty. Granger pozwolił sobie nawet na uśmiech. – Cała wstecz. Dwieście procent dozwolonego ciągu. Wejdźmy na orbitę, która zaprowadzi nas do następnego skupiska Roju. Komandor Proctor podniosła wzrok znad konsolety. – Poważne uszkodzenia na niższych pokładach. Główne stabilizatory inercyjne nie działają. Dużo ofiar z załogi na szóstym i siódmym. Widać było malujący się na jej twarzy ból. – Przebili kadłub prawie do maszynowni, kapitanie. Kilka sekund i byłoby po nas. – Jaką moc jesteśmy w stanie utrzymać? – Musieli wytracić część prędkości, w przeciwnym razie studnia grawitacyjna wystrzeli ich jak z procy setki tysięcy kilometrów od bitwy i los planety będzie przesądzony. Z odczytów na skanerach wynikało, że Rój skoncentrowanymi uderzeniami osobliwości zniszczył już kilkanaście miast i zamordował miliony mieszkańców. Albo raczej dziesiątki milionów. Wciąż jednak istniało jeszcze kilka aglomeracji i setki mniejszych ośrodków, których trzeba było bronić. – Systemy pomocnicze mają tylko połowę wydajności siłowni głównej. – W takim razie cała wstecz. Dwieście procent mocy nominalnej systemów pomocniczych. A potem Granger włączył interkom. – Trzymajcie się, ludzie, trochę będzie rzucało. Zauważył, że Proctor patrzy na niego krzywo. – Wykonać – rozkazał. Po odpaleniu silników hamujących załogą mostka rzuciło do przodu, a gdy zaskoczyły stabilizatory inercyjne, zostali szarpnięci w tył i tak w kółko – systemy nie radziły sobie z przeciążeniem. Kadłub zgrzytał i trzeszczał, przez pokłady niósł się jęk torturowanego metalu. Ile jeszcze wytrzyma ta stara krypa? Granger potrząsnął głową. „Do diabła”. Jego okręt już nie istniał. Wrak spoczywał na głównej promenadzie Salt Lake City, gdzie się rozbił i wyżłobił głęboką bruzdę w ziemi, zanim wreszcie się zatrzymał. Inżynierowie ZSO uznali, że
wrak najlepiej tam pozostawić. Wznieśli wokół ogromne rusztowania i rozpoczęli odbudowę. Plan zakładał przywrócenie jednostki do służby, ale prace miały potrwać jeszcze wiele miesięcy. A Granger z nawyku nazywał także „Wojownika” swoim starym okrętem. Ze stanowiska sensorów dobiegł jęk i stłumione przekleństwo Proctor. Kapitan popatrzył na pierwszą. – Aż się boję zapytać… Spojrzała mu prosto w oczy z wyrazem rezygnacji na twarzy, jakby wiedziała, że to ich ostatnia bitwa. – Dwa superpancerniki właśnie wykonały skok kwantowy. Przechwycą nas za pięć minut. Granger dokonał szybkich obliczeń. Dwadzieścia okrętów liniowych Roju wciąż ostrzeliwało planetę z orbity. Przy życiu nie mogła pozostać więcej niż jedna trzecia mieszkańców Indiry. Zbliżały się dwa kolejne superpancerniki, a „Wojownik” był już niemal ruiną. Admirał Zingano ze swoją flotą miał własne problemy wiele lat świetlnych stąd. – Kapitanie? – ponagliła Protor. Granger westchnął ciężko: – Przygotować się do skoku kwantowego.
ROZDZIAŁ 7 SEKTOR BRITANNIA, INDIRA MOSTEK OZF „WOJOWNIK” Po rozkazie wykonania skoku kwantowego na mostku zapadła cisza. Sądząc po spojrzeniach załogi, nikt nie spodziewał się po Grangerze decyzji o taktycznym odwrocie. Zawsze postępował w myśl zasady: przetrwać i stanąć do walki następnego dnia. Gdzie indziej. Granger widział w oczach podwładnych, że chociaż rozkaz ich zabolał, byli gotowi go wykonać. Pogodzili się z tym, że muszą uciekać. Ale Granger nigdy się nie wycofywał. Przenigdy. Tym razem też nie zamierzał. – Skok kwantowy do tych współrzędnych. – Wpisał na konsoli serię liczb, a potem przesłał je do sternika. Chorąży Prince zerknął na koordynaty i zrozumiał zamiary dowódcy. – Zrobimy drugi przelot? – Właśnie, chorąży. – Granger rozejrzał się po mostku. – Jakieś sprzeciwy? Nikt się nie odezwał. Kapitan już nabierał tchu, żeby wydać kolejne polecenia, ale przerwało mu chrząknięcie Proctor. – Jesteśmy z tobą, kapitanie – zaczęła, ale po jej minie Granger domyślił się, co chciała powiedzieć. Zamierzała zaznaczyć, że odwrót strategicznie byłby lepszym rozwiązaniem. Jednak Granger nie zamierzał jej pozwolić na przemówienia. Tłumaczył to tysiące razy swojej pierwszej oficer, podobnie jak innym dowódcom, w tym również Zinganowi. Trzeba twardo stawiać opór, utrzymywać pozycje i walczyć, aby Rój ponosił straty w każdym systemie, który zniszczył. Nigdy się nie cofać. Nie okazywać słabości. Inaczej ludzie będą musieli walczyć i uciekać… do kolejnego systemu. A potem do następnego. I następnego. Nie. Rój musiał się nauczyć, że ludzie nigdy, przenigdy się nie cofną. W końcu zrozumie i zacznie liczyć własne straty, a wtedy uświadomi sobie, że nigdy tak naprawdę nie zwycięży, dopóki choć jeden człowiek pozostanie na posterunku. – Świetnie. – Granger odwrócił się od Proctor, która już otwierała usta do protestu. – Jeśli mogę, kapitanie? Dół kadłuba mamy przerwany w kilkudziesięciu miejscach, w siłowni panuje chaos, myśliwce wróciły do hangarów i żaden nie został ponownie wyposażony w blok osmu, ale mamy
wykonać jeszcze raz manewr Granger Omega Trzy, tyle że przeciwko dwóm superpancernikom? Na pewno istnieje inne rozwiązanie, które można zastosować w tej sytuacji. Granger westchnął. Proctor miała rację, ale nie mógł podjąć innej decyzji. Uniósł ręce. – Jeżeli masz lepszy pomysł, słucham uważnie. Gdyby to był którykolwiek inny oficer, Granger wyrzuciłby go z mostka. Jednak Proctor ocaliła mu tyłek więcej razy, niż umiał zliczyć. Mimo wszystko ich kontakty pozostawały napięte przez ostatnie dwa miesiące. Od tamtego dnia, gdy pilot myśliwca, Volz, wrócił z Zygzak i oznajmił, że właśnie wyrwał się z drugiej strony osobliwości i uciekł od kapitana Grangera kontrolowanego przez Rój. Proctor broniła swojego dowódcy, szlag, nawet Zingano go bronił. Sprzeciwili się oboje generałowi Nortonowi, przewodniczącemu Kolegium Połączonych Szefów Sztabów, dzięki czemu Granger zachował dowództwo, pomimo narastających wokół niego coraz większych podejrzeń. – Rozdziel flotę. Wyślij ją trójkami i czwórkami na zwykłe jednostki Roju, przecież i tak rozsunęły się na różne orbity. Dzięki temu dłużej wytrwamy i zniszczymy więcej obcych. A jeżeli będziemy mieli szczęście, Zingano pojawi się, zanim Rój nas wykończy. Admirał Zingano przybędzie z odsieczą. Szlag, to była zawsze robota Grangera. Jednak Proctor miała rację. A Granger nie zamierzał pozwolić, aby duma przeszkodziła mu w podejmowaniu jak najlepszych decyzji. Dumą kierowali się politycy, a Granger nie był politykiem, do jasnej cholery! Nie przypominał ani trochę Avery. Ani tym bardziej Isaacsona. – Niech będzie po twojemu. – Wskazał Proctor sekcję taktyczną. – Wyznacz cele. Skup się na okrętach Roju, które kierują się na pozostałe duże skupiska ludzkie. Przydziel zadania naszym okrętom. Pierwsza oficer skinęła głową i skoncentrowała się na dzieleniu floty oraz przekazywaniu kapitanom szczegółowych rozkazów. Zerknęła jeszcze na Grangera. – A co ty zamierzasz zrobić, kapitanie? – Wykonać wcześniejsze rozkazy. Kiedy nasza flota rozdzieli się, zrobimy skok kwantowy. Popatrzył w iluminator na planetę. „Wojownik” zaczął się już od niej oddalać, ponieważ wciąż znajdował się na eliptycznym kursie wiodącym poza układ. – Polecimy prosto na te dwa superpancerniki. Proctor wyraźnie się zawahała. – Sami? – Sami.
ROZDZIAŁ 8 SEKTOR BRITANNIA, INDIRA, WYSOKA ORBITA FRACHTOWIEC MIĘDZYGWIEZDNY „SZCZĘŚCIARZ” Porucznik Rodriguez nie mógł uwierzyć własnym oczom. Z ogromnego okrętu, który jeszcze kilka minut temu zalewał planetę deszczem ognia i zmieniał kontynenty w pustynie, został tylko wrak. To niemożliwe. Rodriguez myślał, że opowieści o bohaterze Ziemi były w znacznej części wyolbrzymione przez załogę Grangera i ludzi, których uratował… Jednak wszystkie te opowieści blakły w obliczu tego, co ujrzał na własne oczy. – Wiesz, istnieje niewielka szansa, że uda nam się wyjść z tego w jednym kawałku – stwierdził. Pilot frachtowca kiwnął głową. On też nie mógł oderwać oczu od rozpadającego się superpancernika. – Ta-ak, chyba masz rację. Zaraz jednak opanował się i skoncentrował na pilotażu. – Uważaj na myśliwce. Rodriguez tylko potwierdził. – Patrz. – Wskazał na szczątki superpancernika, który rozpadał się na mniejsze, rozgrzane do czerwoności kawałki. – Myśliwce uciekają. Spróbujmy się stąd wydostać. – Chcesz wlecieć w pole szczątków po tym okręcie? – Nie, ale chcę znaleźć się blisko, żeby uniknąć myśliwców. Raf potrząsnął głową, jednak na widok zbliżającej się hordy myśliwców Roju ustąpił. Rodriguez skierował frachtowiec do rozpadającego się superpancernika. Setki bandytów wtopiły się w tło, gdy tylko „Szczęściarz” zbliżył się do długiej na kilometr sekcji kadłuba. – Jesteśmy za blisko – rzucił nerwowo Raf. – Wszystko dobrze. – Rodriguez pociągnął za wolant i przeleciał na drugą stronę, a zaraz potem osłaniająca frachtowiec część wraku zniknęła w jasnym rozbłysku. Raf nigdy nie widział takiego światła. – Uważaj na… – Rodriguez chciał przestrzec Rafa przed osobliwościami, które były tak małe, że nie dało się ich zauważyć do ostatniej chwili, ale nie zdążył. Idealnie na ich kursie znajdowała się lśniąca i śmiertelnie groźna sztuczna czarna dziura. W kokpicie
zrobiło się na chwilę bardzo jasno. Rodriguezowi wydawało się, że dostał obuchem w głowę. Walczył o zachowanie przytomności, aby skierować frachtowiec w bezpieczne miejsce. Wiedział, że od tego zależy nie tylko jego życie, lecz także los jego dzieci. Za oknem kokpitu nie było już szczątków rozbitego superpancernika na tle planety. Pozostał tylko jeden fragment wraku, spadający w wir kamieni, lodu i pyłu, które zderzały się ze sobą i masą w środku skupiska. Frachtowiec też spadał. Silniki nie działały. Rodriguez zdążył tylko zauważyć zbliżającą się powierzchnię ogromnej kuli. W kadłub bębnił grad kamieni, ale hałas nie uchronił Rodrigueza przed utratą przytomności.
ROZDZIAŁ 9 SEKTOR BRITANNIA, INDIRA MOSTEK OZF „WOJOWNIK” – Czas? – zapytał Granger. – Zostało nam wciąż dwie minuty, zanim zrównamy prędkość z superpancernikami, kapitanie – zameldował chorąży Diamond. Granger pokiwał głową. – Wykonać skok kwantowy. Wytracimy przyśpieszenie po skoku, w drodze do celów. Zyskamy trochę czasu na ocenę warunków taktycznych. Proctor zerknęła na niego czujnie. Na jej twarzy malowało się niewypowiedziane pytanie: „A co tu jest do oceniania?”. Jednak chociaż milczała, Granger jej wyjaśnił. – Wciąż nie wiemy, jaką przewagą taktyczną dysponują te jednostki… – Oprócz tego, że są sto razy większe od naszego okrętu, czy tak, kapitanie? Przy komentarzu mrugnęła porozumiewawczo, aby zaznaczyć, że uwaga miała charakter humorystyczny, ale Granger podjął wyjaśnienie, jakby tego nie zauważył. Nie było czasu na żarty, nawet te wisielcze. – Wiemy tylko, że te superpancerniki muszą mieć słabość, którą można wykorzystać, o ile tylko znajdziemy czas, aby je przeskanować dokładnie i przyjrzeć się odczytom. – Uważasz, że w minutę przestudiujemy schemat okrętu obcych i zdążymy jeszcze znaleźć sposób, aby zniszczyć takiego kolosa? Masz nadzieję, że odkryjemy szyb wentylacyjny głównej siłowni i wstrzelimy tam pociski, żeby ją wysadzić? Lepiej użyj Mocy, Tim. – Coś w tym rodzaju. – Wydaje się to trochę zbyt banalne. – Proctor spojrzała Grangerowi w oczy. – Przypominasz sobie taki superpancernik? Jakieś przelotne wspomnienia? Ostatnio Proctor pytała coraz częściej o „wakacje” Grangera – trzy zgubione dni, które spędził na pokładzie „Konstytucji”. Wspomnienia nadal były niejasne, zatarte, zwłaszcza po tym, jak grzebał w nich vishgane Kharsa, dowódca floty Dolmasi. Po ingerencji Kharsy Granger myślał, że zobaczył rodzimą planetę Roju. Okazało się jednak, że były to fałszywe, podrobione obrazy. Jednak nawet dzięki temu fałszywemu wspomnieniu flota ZSO i Granger mimo woli oswobodzili Volari 3, ojczysty świat Dolmasi,
chociaż sądzili, że atakują miejsce powstania Roju. Na niewiele się to zdało. Od tamtej pory Dolmasi rzadko pojawiali się w bitwach, do których wzywali ich ludzie. Sojusznicy od siedmiu boleści. Granger pokręcił głową. – Nic. Nie pamiętam żadnego takiego superpancernika. Rozmowę przerwał im chorąży Prince. – Kapitanie? Granger dostrzegł, że czas minął. – Wykonać skok kwantowy. Chorąży Prince włączył napęd, a kapitan poczuł dobrze znane zawirowania, gdy na ekranie układ gwiazd się zmienił, co wskazywało, że skok się udał. W dużym polu grawitacyjnym, na przykład w pobliżu planety, efekty kwantowe przy skoku stawały się nieco mniej przewidywalne. – Kontynuować decelerację – rozkazał Granger. – Pełny skan jednostek, do których się zbliżamy. Na wszystkich pasmach i zakresach. Neutrony, promienie gamma, RF, skanowanie metaprzestrzenne, sygnatury kwantowe. Wszystko. – Jaka taktyka? – Proctor stanęła obok swojego stanowiska z tyłu mostka, a załoga zaczęła zerkać to na nią, to na kapitana. – Pokażmy im znowu nasz brzuch. Ta część okrętu i tak jest już zniszczona. Ewakuacja personelu z sekcji pokładowych od jeden do pięć dobiegła końca, prawda? – Tak, ale… – Ewakuować też sekcje od szóstej do ósmej. Proctor wyglądała na zaniepokojoną. Nigdy nie okazywała emocji. Albo starcie zaczynało działać jej na nerwy, albo – co bardziej prawdopodobne – sam Granger zaczynał działać jej na nerwy. – Kapitanie, maszynownia ciągnie się od pokładu siódmego. Też mamy ją ewakuować? – Nie, załoga maszynowni zostaje. – Tim, to bardzo nietypowe… – W tej bitwie nie ma nic typowego, Shelby. Czemu oczekujesz, że wszystko będzie przebiegało jak należy? Dlaczego Proctor zawsze podważała jego decyzje przy załodze? Jeżeli zacznie się stawiać jeszcze bardziej, Granger będzie musiał ją zwolnić ze służby i wyrzucić z mostka – nie mógł sobie pozwolić na taki brak respektu i kwestionowanie rozkazów, zwłaszcza podczas walki. Jednak w głębi duszy wiedział dlaczego. Zaczęło się od powrotu porucznika Volza z osobliwości. I od przebudzenia Zygzak, kontrolowanej przez Rój, która powtarzała, że Granger był dawniej agentem obcych. Potwierdziła to, co mówił Volz – a porucznik podobno rozmawiał po drugiej stronie z
Grangerem, który stał po stronie wroga. Proctor była tym przytłoczona, to oczywiste. Właśnie dlatego zaczęła kwestionować rozkazy, wątpić, zastanawiać się, czy działania dowódcy wciąż mogły być kontrolowane przez Rój. Kapitan musiał znaleźć sposób, aby odzyskać zaufanie swojej pierwszej. Proctor była zbyt cennym wsparciem, aby ją stracić, musiała odzyskać dawną formę. Grangerowi na tym zależało. Cenne wsparcie. Czy tylko tym dla niego była Shelby Proctor? Kolejnym kamykiem, który w końcu wystrzeli z procy we wrogów? Kolejnym narzędziem w jego misji, aby całkowicie zniszczyć Rój i osiągnąć ostateczne zwycięstwo? Tak właśnie było, prawda? Granger również stał się narzędziem. Wszyscy na pokładzie „Wojownika” byli narzędziami. Kiedy chodziło o przetrwanie gatunku, nie liczył się pojedynczy osobnik. Każdy z nich, jako członek stada, był nosicielem cennej genetycznej instrukcji, która zmuszała ludzką rasę do bezwzględnej walki o przetrwanie. Jednak zarazem każdego z nich można było zastąpić, w tym także Proctor albo Grangera. Pierwsza oficer musiała wreszcie to zrozumieć. – Wszyscy jesteśmy tylko kamykami, komandor Proctor. Spojrzał jej w oczy. Ból, który tam ujrzał, zdradził, że to rozumiała. – Tak jest, kapitanie. – Skinęła krótko głową. – No, to przekaż dowódcy eskadr myśliwców, że będę potrzebował więcej takich ludzkich kamyków.
ROZDZIAŁ 10 SEKTOR BRITANNIA, INDIRA CENTRUM DOWODZENIA MYŚLIWCAMI OZF „WOJOWNIK” Komandor Pierce patrzył na listę z nazwiskami stu pięćdziesięciu mężczyzn i kobiet, którzy poświęcili życie dla bezpieczeństwa „Wojownika” – czyli tak naprawdę dla bezpieczeństwa ludzkości. „Pisali się na to” – pomyślał. „Wszyscy, co do jednego”. Tylko czy naprawdę? Czy ktokolwiek z nich wiedział, na co się pisze? Piloci myśliwców nie pochodzili z poboru. A ludzkość nie chciała tej wojny. To był prezent od Rosjan albo Dolmasi lub od Avery czy Isaacsona, czy kto tam według autorów teorii spiskowych odpowiadał za wybuch konfliktu. Ale Pierce się na to pisał. Za sprawą ojca. Wszyscy Pierce’owie od trzystu lat, od pierwszej wojny kolonialnej, służyli w siłach zbrojnych. Ojciec się upierał. Wspominał przy wielu okazjach, że Pierce, który nie skończy Królewskiej Akademii Floty na Brytanii z wyróżnieniem, niepotrzebne psuje tylko powietrze. Poczucie winy i rodzinnego obowiązku wystarczyły, żeby Tyler zgłosił się do służby i ukończył studia z pierwszą lokatą na roku. Podtrzymał rodzinną tradycję. Ale nie był z tego zadowolony. I nie był zadowolony, że musi podjąć decyzję. Po dziesięciu sekundach w słuchawce odezwał się ponaglający głos. – Komandorze, potrzebujemy tych myśliwców. Trzeba wybrać trzydzieści, tyle wystarczy. – Nie mogę decydować, kto będzie żył, a kto zginie – wyszeptał do mikrofonu. – Tyler – odezwała się cicho komandor Proctor – dasz radę. Wiem, że to trudne. Zginie trzydziestu pilotów, ale dzięki nim przetrwają tysiące, a może nawet miliony. Ci piloci zostaną bohaterami. – Doprawdy? A nie ofiarami? – Komandorze, jeżeli nie zaczniesz działać, wszyscy będziemy ofiarami. – Dobrze – w głosie Pierce’a zabrzmiały szorstkie nuty. Wybrał trzydziestu pilotów, których nazwiska zaczynały się na litery od A do H w kolejności alfabetycznej. – Przesyłam rozkazy. – Dziękuję, komandorze. Proctor, bez odbioru.
Pierce wprowadził do komputera instrukcje, aby otworzyć kanał łączności do wybranych pilotów. – Jeżeli mnie słyszycie, to znaczy, że zostaliście wybrani do ataku Omega. Wykonać bezzwłocznie. Maksymalne przyspieszenie w kierunku superpancernika na współrzędnych piętnaście przecinek dwa. Przed uderzeniem wystrzelać amunicję działek i torpedy. Wyłączył komunikator i osunął się w fotel. Jego adiutanci, porucznik Schwitzer i chorąży Spiriti, posłali mu wymowne, ponure spojrzenia. Wszyscy wiedzieli, że w normalnej walce straty wyniosłyby co najmniej trzydziestu pilotów, ale czuli się podle, jakby dopuścili się nieludzkiej zbrodni. Pierce nie mógł się pozbyć wrażenia, że z każdym kolejnym atakiem Omega traci cząstkę własnego człowieczeństwa. Spojrzał na fotografię, na której z żoną i dwoma synami uśmiechał się do kamery w lesie, gdzieś w Yorku. O to walczył. Tylko to trzymało go przy życiu. Może jakimś cudem uda się zwyciężyć. Ale również cudem będzie, jeśli walczący nie postradają przy tym dusz.
ROZDZIAŁ 11 SEKTOR BRITANNIA, INDIRA MOSTEK OZF „WOJOWNIK” Granger popatrzył na odczyty detektorów i wyczekał na odpowiedni moment. Wszystkie trzydzieści myśliwców opuściło hangar, a potem skierowało się prosto na jeden z superpancerników Roju. „Wojownik” miał rozpocząć ostrzał, gdy tylko ustawią się w szyku, ale na razie musiał się wstrzymać, ponieważ mógłby trafić którąś ze swoich maszyn. Nie żeby to miało znaczenie. Piloci myśliwców i tak za pół minuty zginą. Granger czuł się z tą myślą okropnie, ale taka była prawda. Myśliwce ustawiły się w krąg, a kapitan wydał rozkaz. – Ognia! Wszystkie sprawne działa magnetyczne wystrzeliły pociski pędzące z prędkością dwunastu kilometrów na sekundę, a należało jeszcze dodać prędkość okrętu, pięćdziesiąt kilometrów na sekundę. W odpowiedzi superpancerniki obcych rozpętały piekło i uderzyły w kadłub „Wojownika” dziesiątkami promieni antymaterii. Okręt zadrżał. Zaraz potem eksplozja o kilka pokładów niżej szarpnęła załogą mostka. Jeden z oficerów, który zapomniał zapiąć pasy, został rzucony w sufit i uderzył głową w obudowę lampy. Na ile Granger mógł ocenić, mężczyzna był martwy, zanim spadł na podłogę. – Przebicie kadłuba przez pokład siódmy! – krzyknęła Proctor. – Jedna z sekcji maszynowni została rozhermetyzowana. Jeśli stracimy główne zasilanie, nie uda się go przywrócić! Granger ocenił, że atakowany okręt zaczyna odbijać w lewo, przez co dwie trzecie pocisków z dział magnetycznych chybiło, nie miało to jednak znaczenia, superpancernik nie mógł uciec, „Wojownik” zbliżał się zbyt szybko. Parę sekund później ogromny okręt rozświetliły eksplozje – salwa z artylerii magnetycznej musiała trafić w kondensatory albo główne linie energetyczne. Wkrótce z „Wojownika” też nic nie zostanie. Dwa superpancerniki w jednej bitwie. „Niezły wynik” – pomyślał Granger. Dolnymi pokładami „Wojownika” wstrząsnął wybuch. Na kilku terminalach i węzłach nastąpiło zwarcie, groźne wyładowania elektryczne i płomienie buchnęły na mostku.
„Niewiele trzeba, żeby załatwić »Wojownika«, wystarczy moja obecność na pokładzie” – pomyślał kapitan ponuro. Potem spojrzał na ekran i poczuł ucisk w żołądku. Trzydzieści migotliwych punktów światła pojawiło się przed ostatnim superpancernikiem. Znieruchomiały tylko na okamgnienie, po czym wszystkie trzydzieści zniknęły, gdy w każdą osobliwość uderzył myśliwiec. „Szlag”. Kolejny wybuch. – Tim – odezwała się Proctor – straciliśmy główne zasilanie. Nie odzyskamy go. Rayna nie odpowiada z maszynowni. To koniec. Granger zamknął oczy. – Chorąży Prince, jakie przyśpieszenie możemy jeszcze uzyskać? Młody oficer pobladł, ale sprawdził odczyty na swojej konsoli. – Główny napęd nie działa, ale możemy wykorzystać lewy silnik manewrowy na połowie mocy i jedną czwartą ciągu rufowego. – Skieruj nas na superpancernik. Wbijemy się w burtę, a przy odrobinie szczęścia to, co z nas zostanie, rykoszetem trafi w drugi okręt. Zostało pięć sekund. Superpancernik rósł szybko na ekranie, gdy „Wojownik” mknął po kursie kolizyjnym. „A zatem taki będzie koniec” – pomyślał Granger. „Tym razem naprawdę”. Dwie sekundy. Jedna. Superpancernik zniknął. Trafili go? Zginęli? Granger rozejrzał się po twarzach oszołomionej załogi mostka. Wyobrażał sobie, że śmierć będzie bardziej bolesna. I wyrazista. – Kurwa, gdzie jest ten drań? Chorąży Diamond przy stanowisku taktycznym przyjrzał się danym z detektorów. – Nie wiadomo, kapitanie. Minęliśmy ten drugi. Ale nasz cel… zniknął – odpowiedział, marszcząc czoło. – Och, kapitanie. Wykrywam sygnaturę skoku kwantowego. Cel wykonał skok. Lokalizacja nieznana. Granger uderzył pięścią w podłokietnik fotela. Nie był to jednak koniec złych wieści, Proctor już przekazywała następne. – Kapitanie, okręt, który minęliśmy, przyśpiesza, żeby nas dogonić. Zrówna prędkość z nami za mniej niż minutę. Jeżeli utrzyma przyśpieszenie, będziemy w zasięgu jego ostrzału za osiemdziesiąt sekund. „Kurwa, nawet samobójstwo mi dzisiaj nie wyszło”.
ROZDZIAŁ 12 SEKTOR BRITANNIA, INDIRA MOSTEK OZF „WOJOWNIK” – Jaki jest nasz wektor? Na jakiej jesteśmy orbicie? Chorąży Prince wyglądał na zaskoczonego, że wciąż żyje. Potrząsnął kilka razy głową i dopiero wtedy odpowiedział. – Wygląda na to, że zbliżamy się do planety po kursie o dużym nachyleniu. Lecimy znacznie szybciej, niż wynosi prędkość ucieczki. Opuścimy atmosferę i wylecimy w otwartą przestrzeń. – Będziemy przelatywać obok kilku okrętów Roju i wtedy dogoni nas superpancernik – dodała komandor Proctor. – Ile mamy czasu? – Granger patrzył, jak na ekranie rośnie planeta. Jej powierzchnię niemal całkowicie pokrywały grzyby po wybuchach. Zastanawiał się, jak radziła sobie reszta floty w walce z pozostałymi okrętami Roju. – Pięćdziesiąt sekund – zameldowała Proctor. – A flota? Spojrzała na wyświetlacz taktyczny, za pomocą którego porucznik Diaz koordynował działania z innymi jednostkami. – Większość sobie radzi. Zniszczone zostało pięć okrętów Roju. Zapłaciliśmy za to utratą dziewięciu krążowników. Granger wykonał w pamięci kilka obliczeń i doszedł do ponurego wniosku, że Rój wygra tę bitwę. – Trzydzieści sekund do przechwycenia przez superpancernik. Mniej więcej w tym samym momencie będziemy mijać trzy inne okręty Roju. – Proctor podniosła głowę znad konsoli. – Jeżeli dobrze się ustawimy, to może uda nam się zniszczyć wszystkie trzy… Granger uśmiechnął się ponuro. – Szansa na rehabilitację za poprzednią nieudaną próbę samobójczą. Dobrze. Wykonać. Na mostku znowu zapanowała cisza, gdy zespół nawigatorów przeprowadzał obliczenia, a chorąży Prince dokonywał korekt wektora orbitalnego, aby „Wojownik” wleciał prosto w jeden z okrętów Roju. Przy odrobinie szczęścia przebije się przez niego i zderzy z kolejnym. Wybuch powinien zniszczyć trzecią
jednostkę. Zniszczenie trzech okrętów Roju to dobry sposób na śmierć. – Kapitanie – odezwał się chorąży Prucha – transmisja przychodząca. „Błagam, niech to będzie admirał Zingano” – pomyślał Granger. – Źródło? – Mogę się mylić, ale wygląda na to, że z superpancernika. Granger odwrócił się gwałtownie. – Od Roju? – Na to wygląda, kapitanie. – Zaskoczony chorąży sprawdził na konsoli. – Obraz i dźwięk. Granger obrócił się w fotelu do głównego ekranu i skinął do chorążego. – Połącz. Z widoku zniknęła zmasakrowana planeta, a w jej miejscu pojawił się obcy. Nie z Roju. Nie Dolmasi. Przedstawiciel trzeciej rasy obcych. Humanoid o naciągniętej skórze w niebieskawym odcieniu. – Kapitanie Granger, czy zawiążesz z nami przymierze? Granger odpowiedział odruchowo, chociaż nawet jemu wydało się to nierzeczywiste. – Tak. – Nic innego nie mógł powiedzieć. – A z kim? – Z piątym rodem Konkordatu Siedmiu. Pokazałeś nam, że możemy zrzucić jarzmo, tak jak to zrobiłeś w przypadku Dolmasi. Granger przesunął dłonią po szyi na znak, żeby chorąży Prucha wyłączył mikrofon, i odwrócił się do Proctor. – To musi być jakaś sztuczka. Mają nas na widelcu. – Być może – zgodziła się. – Ale jaki mamy wybór? Kapitan wzruszył ramionami i skinął na chorążego, żeby włączył dźwięk. – Dobrze. Możecie dowieść swoich szczerych intencji i zniszczyć okręty Valarisi w waszym zasięgu? – Specjalnie użył nazwy, którą stosował sam Rój. Ku zaskoczeniu Grangera obcy skinął głową. – Oczywiście, kapitanie. Proszę wykorzystać nasz okręt jako osłonę. Wykrywamy, że wasz wiele już nie wytrzyma. Granger dał znak, aby chorąży Prucha ustawił „Wojownika” zgodnie z sugestią obcego. Superpancernik znalazł się pomiędzy nim i trzema zbliżającymi się okrętami Roju. – Kapitanie, superpancernik otworzył ogień – zameldował chorąży Diamond. – Bombardowanie promieniami antymaterii. Ekran podzielił się na dwie części. Połowę zajmował okręt obcych, a drugie pół pokazywało zniszczenia, jakie siał w Roju. Superpancernik miał co najmniej dziesięciokrotnie silniejszą artylerię niż
ostrzeliwane jednostki i w kilkanaście sekund rozprawił się z wrogami. Okręty Roju rozpadły się lub spłonęły w górnych warstwach atmosfery. – Kapitanie – odezwała się Proctor z niedowierzaniem w głosie – mamy raporty z innych jednostek floty, że pozostałe okręty Roju już się wycofują. Jeden wykonał skok kwantowy. Spojrzała na niego. – Mam zarządzić pościg? Granger pokręcił szybko głową, choć nadal nie dowierzał. Sytuacja wydawała się tak absurdalna, że wciąż próbował zrozumieć wydarzenia z ostatnich kilku minut. – Nowe kontakty, kapitanie – zameldował chorąży Diamond i zaraz się rozpromienił. – To admirał Zingano i jego flota. Superpancernik wykonał gwałtowną korektę kursu i pognał za okrętem Roju, który pełnym ciągiem oddalał się od planety. Ponad sto zielonych promieni ucięło jednak wszelkie nadzieje na ucieczkę. Sylwetka superpancernika uniosła się nad płonącym wrakiem. – Może obcy wykryli, że nadciąga Zingano, i postanowili wykonać swój ruch? – Może – przyznał Granger. – Niebawem się pewnie dowiemy. Superpancernik wykonał zgrabny zwrot i wrócił na pozycję w szyku przed „Wojownikiem”. Granger nie mógł pozbyć się wrażenia, że został oszukany. Albo że ktoś oszukiwał. Wszystko to było zbyt proste. Już dwa razy Granger i jego ludzie otarli się o śmierć. „Lepiej, żeby historia tego obcego trzymała się kupy”.
ROZDZIAŁ 13 ZIEMIA, ATENY W STANIE ALABAMA STOCZNIA IMIENIA SENATORA JOSEPHA P. HILLA Wiceprezydent Isaacson uśmiechnął się szeroko, na ile tylko pozwoliły mu napięte, wymęczone mięśnie policzków. Gdy tylko unosząca się kamera odwróciła się, aby objąć panoramę, rozluźnił się nieco, ponieważ wiedział, że zgromadzone w dole na ulicy tłumy nie zobaczą go tak wyraźnie, jak obiektywy. Jednak nawet one nie dostrzegłyby westchnienia Isaacsona. Nikt nie zobaczy wiceprezydenta tak, jak ona. Ona widziała wszystko. Zawsze była przy nim, od przebudzenia do zaśnięcia. Rządziła jego myślami i uczuciami. I oczywiście czynami, a do pewnego stopnia również słowami. Przynajmniej tymi, które Isaacson wypowiadał. Musiał jednak panować również nad komentarzami, które przemykały mu przez głowę. Nie mógł nawet pomyśleć o niej „suka”. Przynajmniej nie świadomie. Gdyby się ośmielił, cierpiałby niewyobrażalne katusze. Był to niefortunny efekt uboczny wszczepienia trzydziestu implantów do odczytywania myśli i emocji, z których każdy mógł wyemitować pięćdziesiąt cztery milidżule bólu prosto do umysłu. Niekiedy, podczas rozmów z pewnymi senatorami albo rosyjskimi agentami, przed którymi Isaacson nadal starał się odgrywać naczelnego spiskowca, pozwalał sobie na wyżywanie się na prezydent Avery i obrażanie jej wszystkimi wulgarnymi wyzwiskami, jakie tylko zdołał wydobyć z głębi rozchwianego umysłu. Rosjanie i wybrani senatorowie mieli w Isaacsonie widzieć wciąż zimnokrwistego zdrajcę, dlatego Avery pozwalała mu na te wyskoki. Jednak w każdej innej sytuacji, zwłaszcza publicznej, wiceprezydent był tylko marionetką. I najlepszym zastępcą prezydent. – Dziękuję, bardzo dziękuję. Jesteście dla mnie zbyt uprzejmi – powiedział do mikrofonu wiszącego o metr od jego ust. Tysiące ludzi wyszło plac i sąsiednie ulice, aby zobaczyć Isaacsona na żywo. Była to już kolejna ceremonia przecinania wstęgi przy wypuszczaniu ze stoczni najnowszego ciężkiego krążownika, ale mieszkańcy Aten w Alabamie czuli dumę ze swojego wkładu w wysiłek wojenny. Oddany krążownik był piątym zbudowanym w tej stoczni od rozpoczęcia wojny. Cztery poprzednie zostały zniszczone, rzecz jasna, tak jak ponad sześćdziesiąt procent wypuszczonych ostatnio jednostek. Mimo to duma zgromadzonych wydawała się niemal namacalna.
– Wiecie, kiedyś praktykowałem u senatora Hilla. – Isaacson zawiesił głos dla dramatyzmu. – Zdaje się, że niektórzy z was słyszeli o senatorze Hillu? Tłum ryknął. Wzmiankowany senator Hill urodził się przecież w Alabamie. – I wtedy właśnie, na praktykach, rozmawiałem ze starym Joe. Powiedział mi: „Eamonie, mieszkańcy mojego okręgu to po prostu najwspanialsi ludzie we wszechświecie”. Zgromadzeni ryknęli jeszcze głośniej. Isaacson przemawiał dalej i uwodził tłumy. Może i nienawidził służby, do której zmusiła go prezydent Avery, ale ten aspekt – uwielbienie ludzi znużonych wojennym trudem – po prostu kochał. – Powiedział mi: „Eamonie, mieszkańcy mojego okręgu to po prostu najwspanialsi ludzie we wszechświecie” – powtórzył. Doskonale wiedział, że kluczem do każdej politycznej przemowy jest powtarzanie, powtarzanie i powtarzanie. – „A wiesz, dlaczego, Eamonie? Ponieważ nigdy się nie poddają. Nigdy się nie poddają. To najwięksi twardziele na świecie, niezłomni i uparci. Nigdy się nie poddają. I wiesz co, Eamonie? Wiesz co? Jeżeli Rój kiedykolwiek wróci, te gnojki…” Wybaczcie, senator Hill wyrażał się bardzo kwieciście, jeśli rozumiecie, co mam na myśli. W każdym razie powiedział: „Jeżeli Rój kiedykolwiek wróci, te gnojki nie zorientują się nawet, co ich kopnie w te obce tyłki”. Isaacson przerwał, aby zgromadzeni mogli znowu wykrzyczeć swój entuzjazm. Stary senator Hill był w Alabamie legendą, zwłaszcza tutaj, w miejscu, gdzie dorastał. Nieważne, że Isaacson bezczelnie wymyślił tę anegdotę od początku do końca, tłumy wierzyły mu bezapelacyjnie. – Kilka lat później stary Joe zmarł. – Wiceprezydent pozwolił, aby w jego głosie zabrzmiała powaga. Tłum ucichł. – Tydzień po jego śmierci znalazłem w skrzynce list. Senator dołączył go do swojego testamentu. Wyobraźcie sobie dawnego mnie, smarkacza na stażu, który dostał list od legendarnego senatora Zjednoczonej Ziemi. Gdy otwierałem kopertę, ręce mi się trzęsły. Tłum był zupełnie cicho. – Wyjąłem list. Przeczytałem. Potem przeczytałem jeszcze raz. Do oczu napłynęły mi łzy. – Isaacson starał się, aby słowa nabrały wagi. Przywołał z pamięci, co ma powiedzieć dalej. Nie było żadnego listu. Stary drań zmarł nagle tydzień po tym, jak Isaacson zaczął staż w Alabamie. Nigdy się nie spotkali. Senator dostał ataku serca podczas seksu z jakąś prostytutką. Wiceprezydent potrzebował jednak sloganu, który zostanie zapamiętany przez zgromadzonych tutaj ludzi. – I przez łzy ujrzałem proste, napisane ręcznie słowa tego patrioty i wielkiego człowieka. – Odchrząknął i postarał się okazać jak najwięcej emocji. – Słowa, które teraz pragnę wam zacytować. Oto one: „Poświęcenie w służbie dla rodaków to żadna trudność”. „Genialnie” – pomyślał Isaacson, gdy tłumy ryknęły dziko. Uniósł rękę. – Dziękuję za wasze poświęcenie. Wiem, że przeżyliście głód, ból, straty, i tę niekończącą się wojnę.
Ale wytrwaliście mimo wszystko. Dzięki wam dostaliśmy szansę, aby walczyć z naszym wrogiem. Daliście nam to! – Isaacson wskazał na ogromny krążownik w suchym doku kilometr dalej. Potem powiedział jeszcze kilka anegdot, które zawierały proste, ludowe mądrości, rzucił tłumowi garść komplementów i nareszcie mógł zakończyć ceremonię. Tego dnia wziął udział w trzech uroczystościach chrztu okrętu. Wygłosił trzy przemówienia pod rząd. Trzy razy rozbił ceremonialną butelkę szampana o kadłub ze stopu wolframu i irydu. Uścisnął setki rąk miejscowych dygnitarzy, kierowników zmian i dyrektorów zakładów montażowych. Wymienił tysiące uśmiechów i pozdrowień. Bolały go ręce. Bolały go plecy. Bolała go głowa. A kiedy wreszcie pod wieczór opadł na posłanie, jęknął, ponieważ nagląco zabrzęczał komunikator. Avery chciała z nim rozmawiać. Nie mógł nawet przekląć jej w duchu. Nie mógł obrzucić jej żadną kreatywną obelgą lub przezwiskiem. Mógł tylko wziąć głęboki oddech i, bębniąc palcami w udo, wystukać rytm pewnego wyjątkowo wulgarnego i obelżywego zdania. Isaacson nie ośmieliłby się pomyśleć nawet słów z tego zdania, Avery by je poznała. I ukarała go bardzo surowo. Ale mógł wybijać rytm. Stuk, stuk-stuk, stuk. Stuk, stuk-stuk, stuk. Tylko tak mógł sobie ulżyć. Tylko tak mógł bezsilnie się odgryźć Avery. Brzęczyk rozległ się znowu i jeden z trzydziestu implantów zawibrował. Nie boleśnie, ale ostrzegawczo. „Niech pan nie każe mi czekać, panie wiceprezydencie, nie jestem kobietą cierpliwą”. Isaacson odebrał. – Słucham, pani prezydent. – Dobra robota, panie Isaacson. Mam nadzieję, że nie jest pan zbyt zmęczony? Trzy ceremonie chrztu. Trzy! Wydaje się to bardzo nużące! – Avery parsknęła śmiechem. Stuk, stuk-stuk, stuk. – Bez obaw, zaraz pozwolę ci zasnąć. Jakieś wieści od ambasadora Wołodina? – Jeszcze żadnych. Twierdzi, że spotkanie z Małakowem jest mało prawdopodobne, ale postara się pociągnąć za parę sznurków, żeby je zorganizować. – Świetnie. Trzeba cię tam wprowadzić. Wiele od tego zależy. – Jeśli mogę spytać, dlaczego nie spotkasz się z nim sama? Skoro wiadomość, którą chcesz przekazać, jest tak ważna, czy prezydent Zjednoczonej Ziemi nie miałaby większej siły przekonywania? Avery roześmiała się serdecznie. – Och, Eamonie. Czasami jesteś taki naiwny. Stuk, stuk-stuk, stuk. – Doprawdy? – Nie mógł się powstrzymać, pozwolił, aby do jego głosu wkradł się lekki sarkazm. Na szczęście Avery to zignorowała, implanty Isaacsona nie zostały uruchomione. – Panie Isaacson, wiadomość, którą chcę przekazać, pasuje bardziej do pana niż do mnie. – Avery się
roześmiała i zmieniła ton. – Gdybym to ja miała negocjować z Małakowem, nie byłoby to dobrym rozwiązaniem. Wystarczy pomyśleć, jak by to wyglądało! Jestem twardą, bezwzględną prezydent Zjednoczonej Ziemi, która walczy i nie bierze jeńców. Nie wypada mi układać się ze zbrodniarzami wojennymi. Isaacson już wstał, aby pójść do łazienki, ale na te słowa zamarł. – Proszę? „Czy Avery chce mnie wysłać samego, z dala od jej wpływów, abym rozmawiał z jej śmiertelnym wrogiem?” – Słyszałeś, Eamonie. – Jej głos zabrzmiał łagodniej po raz pierwszy od dwóch miesięcy. – Będziesz negocjował z prezydentem Małakowem. Osobiście. W jego biurze. Musisz dostać się do jego głowy. Musisz poznać jego myśli. Inaczej nie mamy szans. Słyszał, jak Avery pije, w szklance zadzwonił lód. – A jeżeli to się nie uda, zniszczysz jego tajną sieć komputerową. Najlepiej przy użyciu bomby lub czegoś podobnego. Na wizji i na żywo przed kamerami. Cała Galaktyka ma to zobaczyć. – Znowu parsknęła śmiechem. – Ale się zrobi wtedy zamieszanie, nie? Ludzie zobaczą, że nareszcie odgryzamy się tym ruskim draniom. Och, nie martw się, wiem, co myślisz. Na pewno uda ci się uciec przed wybuchem. No, prawie na pewno. Ha! Stuk, stuk-stuk, stuk.
ROZDZIAŁ 14 BRYTANIA, WYSOKA ORBITA AMBULATORIUM NA POKŁADZIE OZF „WOJOWNIK” Volz przyglądał jej się przez okno w ambulatorium. Spała, wciąż unieruchomiona na łóżku przy pomocy grubych pasów i kajdanek. Nikt nie chciał ryzykować. Komandor Proctor przeprowadziła kilka badań i stwierdziła, że Rój nie mógł przejąć kontroli nad nieprzytomną Zygzak, ale dla bezpieczeństwa pozostawała skuta. Jednym dotknięciem mogła przekazać wirusa Roju, więc nie było innej możliwości. Od ambulatorium dzielił ją przezroczysty ekran ze sztucznego tworzywa, aby uniknąć przypadkowego kontaktu. Ambulatorium było najlepszym miejscem do przetrzymywania Zygzak. Łatwo można było ją utrzymywać w stanie śpiączki i pod nieustannym nadzorem. Volz przyglądał się jej, podobnie jak każdego wieczora przez niemal dwa miesiące. Gdy nie latał ani nie szkolił innych pilotów, nie spał albo nie jadł, siedział tutaj. Zastanawiał się, czy jeszcze istniała, skrywała się w głębi? Czy dałoby się ją jeszcze ocalić? Proctor zapewniała, że to możliwe. Podobnego zdania był Granger. Ale wielogodzinne obserwacje sprawiły, że Volz miał co do tego poważne wątpliwości. – Jeśli dalej będziesz się na nią tyle czasu gapił, zmienimy ci pseudonim na Podglądacza. Tyler „Podglądacz” Volz. Volz zaśmiał się ochryple. – A co ty możesz wiedzieć o podglądaniu, Strzała? Stała obok niego i patrzyła na śpiącą. – Najwyraźniej nie tyle, co ty, Chojrak. Ale gdyby facet mnie podglądał, chciałabym, żeby chociaż przyniósł czekoladki. Albo zagadał. No, chyba że byłabym porządnie wstawiona, wtedy mógłby liczyć na szybki numerek. Porucznik spojrzał na nią z obrzydzeniem. – Jaja sobie robię, Chojrak. – Popatrzyła mu w oczy. – Człowieku, ty masz obsesję. Co się z tobą dzieje? To nie może trwać. Przecież nic was nawet nie łączyło, prawda? Była zamężna, ma dziecko…
Volz machnął ręką. – Nie, nie o to chodzi. Tylko… była w mojej eskadrze. Wleciała w to coś, żeby ocalić okręt. Obiecałem, że porozmawiam z jej synem i wytłumaczę mu, że wszystko będzie dobrze. Tylko że sam nie jestem tego pewien. Przez jakiś czas była martwa, a potem cudownie powróciła do żywych. A ja ją uratowałem. Jednak teraz znajduje się w zawieszeniu… A ja nie mogę sobie z tym poradzić, Strzała. Trudno to wyjaśnić. Sam nie do końca wiedział, co właściwie robi. – Boisz się, że skończysz tak samo? – Strzała skrzyżowała ręce na piersiach i popatrzyła na śpiącą Zygzak. – Dręczy cię, że wlecisz w pustkę i wrócisz… odmieniony? Że przestaniesz być sobą? Że opętają cię demony? Volz przewrócił oczami. – To nie kosmiczny horror klasy B. – A mimo to ona tam leży. Odmieniona. Pod kontrolą obcych. Jak dla mnie to horror – skrzywiła się Strzała. – Ta-ak. – Volz roztarł ręce. Trzymał je za sobą na krześle tak długo, że zdrętwiały. – No tak… To horror. I w każdej chwili może spotkać każdego z nas. Hycel? Schwytany przez Rój i zabity. A tamci dwaj piloci? I jeszcze Hanrahan? Doktor Wyatt? Strzała poklepała go po ramieniu. – Nie martw się. Przynajmniej żaden obcy nie wyskoczy ci z klatki piersiowej i nie zatańczy na barze. Pamiętaj, że Granger wrócił. Skoro jemu się to udało, Zygzak też można uratować. – Tak, wiem. Cały czas to sobie powtarzam. Strzała już miała odejść, ale jeszcze się odwróciła. – Wiesz, dlaczego nazywają mnie Strzałą? – Nie wybrałaś sobie tego pseudonimu? – Ha. Wiesz doskonale, że znaków wywoławczych się nie wybiera. Ochrzcili mnie tak na „Oregonie” – to był mój pierwszy przydział. Nosiłam wtedy taką samą fryzurę, jak postać z kreskówki. Pamiętasz Strzałę? Taką wesołą świruskę, która skończyła jako kosmiczny pirat. Okradała kosmicznych plutokratów i oddawała biednym. Volz wzruszył ramionami. – Grałem w kosza, nie oglądałem kreskówek. – W każdym razie chodziło o to, że Strzale z kreskówki brakowało piątej klepki. To przezwisko nie było komplementem, możesz mi wierzyć. Za plecami inni piloci nazywali mnie „Żelazną Dziewicą” i twierdzili, że nigdy nie zaliczę. Pierwszy tydzień był piekłem. Ale wiesz, co zrobiłam? Siadłam za sterami i stwierdziłam, że będę najlepszym pilotem, jakiego widzieli. Powiesiłam sobie w szafce wielki
plakat ze Strzałą. Napisałam sobie to przezwisko na hełmie. Postanowiłam, że nie dam się zaszufladkować. Nie minął nawet miesiąc i byłam już najlepsza. Wiesz dlaczego? – Dlaczego? – Przede wszystkim dlatego, że większość zginęła w walce z Rojem. Było im to pisane, pokój ich duszom. – Strzała przeżegnała się. Volz zapomniał, że była wierząca. – A ja przeżyłam. Przetrwałam. Walczyłam. Trzymałam się życia pazurami, a ci frajerzy dali się pozabijać. Gdy odchodziłam na inny okręt, Strzała była dla mnie jak odznaczenie, wyróżnienie. Pomyślałam wtedy: „Możecie mnie pocałować, frajerzy, jestem od was lepsza”. – Wskazała na Zygzak. – Ona też przetrwała. To zasługa jej nieprzeciętnych umiejętności pilotażu i tego, że postawiłeś wszystko na jedną kartę, aby ją uratować. Gdy wleciała w osobliwość, pokazała, że ma jaja i nie boi się zaryzykować, aby ocalić nas i okręt. Coś mi mówi, że będzie dalej walczyć i wyjdzie z tego. Tylko czekaj. Volz pokręcił głową, a wreszcie spojrzał dziewczynie w oczy. – Nie rozmawiałaś z tymi obcymi, Strzała. Zastąpili ją całkowicie. Przemawia przez nią tylko Rój. Nienawiść, zła wola, buta i przekonanie, że nas pokonają i wtedy zostaniemy „przyjaciółmi”. A jeżeli nie, czeka nas zagłada. I pomimo wszystkich zalet jej charakteru, pomimo że udało mi się sprowadzić ją z powrotem, boję się, że straciliśmy Zygzak na zawsze. I raz jeszcze będę musiał powiedzieć jej bliskim, że ich córka i matka nie żyje. Raz jeszcze. Nie wiem, czy sobie z tym poradzę. Chojrak patrzył na Strzałę, ale jej uwagę przyciągnęło coś innego. Podążył za jej wzrokiem i aż sapnął. Zygzak była przytomna i pustym, martwym wzrokiem patrzyła prosto na niego. Uśmiechała się lekko, ale był to grymas pozbawiony radości. Volz przyłożył dłoń do szyby. Aparatura zasygnalizowała, że Zygzak odzyskała przytomność, a wtedy jedna z pielęgniarek podbiegła i podłączyła kroplówkę z kolejną dawką środka nasennego. Zygzak zamknęła oczy i znowu zapadła w sen. „Te oczy. Ten wyraz twarzy”. Volz się wzdrygnął. Wyraz twarzy Zygzak naprawdę go przeraził. Czy była dla niej jeszcze nadzieja? Przecież Zygzak musi tam gdzieś być. Cofnął rękę ze szkła i podjął decyzję. Musiał z nią porozmawiać. Przebić się przez potwora i dotrzeć do Zygzak. I zabrać ją do domu. Jeszcze raz.
ROZDZIAŁ 15 BRYTANIA, WYSOKA ORBITA SALA KONFERENCYJNA OZF „LINCOLN” – Tytułuje się wicecarycą Scythią Krull. Twierdzi, że jej lud, Skiohra, służył Rojowi przez tysiące lat. Podobno gdy tylko rozeszła się wieść, że Dolmasi wyrwali się spod władzy Roju, skłoniło to Skiohra do tego samego. Admirał Zingano podrapał się po zarośniętym policzku. Przeglądał właśnie schematy superpancernika, wyświetlone na ścianie sali konferencyjnej. – Jak dla mnie wygląda to bardzo podejrzanie, Tim. Granger miał wrażenie, że powinien wiedzieć więcej. Coś, co powiedziano mu o Roju. Jednak słowa mu się wymykały. Czy przypominał sobie urywki wiedzy, którą posiadł podczas „wakacji”? Na przeciwległej ścianie sali konferencyjnej wyświetlał się obraz prezydent Avery w towarzystwie generała Nortona i doradców wojskowych oraz oficerów wywiadu, którzy siedzieli w centrum dowodzenia na pokładzie nowej prezydenckiej jednostki „Frigate One”. „Interstellar One” został zniszczony dwa miesiące wcześniej przez nieznanych sprawców. Trzeba przyznać, że prezydent Avery udało się ujść cało z bardzo wielu prób zamachu. – Jakże dogodnie dla Skiohra – prychnęła z pogardą Avery. – Ich nawrócenie wyszło na jaw właśnie w chwili, gdy miała nadlecieć flota Billa. Granger przytaknął skinieniem głowy. – Zgadza się, wygląda to niepokojąco. Na dodatek Krull powiedziała mi, że nie ośmieliła się ujawnić, dopóki wywiad nie poinformował jej o tej nadlatującej flocie. Scythia uważała, że zmiana stron podczas wielkiej bitwy będzie dla Roju bardziej dotkliwa, niż gdyby Skiohra zrobili to samodzielnie. Prawdę mówiąc, chciała po prostu opuścić Rój, gdy jej flota miała osłonę naszych sił. Twierdziła, że gdyby zmieniła strony sama, Rój zniszczyłby wszystkie okręty jej ludu. – Dranie – mruknęła Avery. – Zupełnie jak ten gnojek Kharsa. Wykorzystała nas do własnych celów. Użyła jak tarczy. Ten gad od Dolmasi wykorzystał nas jako włócznię. Wolał, żeby to ludzie ryzykowali życie przy wyzwoleniu jego planety. Mówię wam, panowie, jeżeli w końcu załatwimy Rój, będziemy musieli potem dokopać i Dolmasi, i Skiohra. Kiedyś sytuacja była taka cudownie prosta, bo martwiliśmy
się tylko Rosjanami i niemal zapomnianą dawną inwazją Roju. Prezydent chyba zauważyła, że na jej ostatnie słowa Proctor drgnęła, ponieważ zaśmiała się cicho. – Bez obaw, Shelby, nie jestem aż tak krwiożercza. Ale mam już serdecznie dość polityki. Wiem, że to mój żywioł i jestem w tym dobra. Cholera, nawet to lubię. Ale polityka na skalę Galaktyki, rozgrywana między różnymi rasami obcych to koszmar, ponieważ nie znam motywacji wszystkich graczy. Admirał Zingano zmarszczył brwi. Nadal przyglądał się schematom superpancernika. Skinieniem ręki przywołał Proctor. – Co o tym sądzisz? Te superpancerniki to praktycznie bardzo duże kopie zwykłych jednostek Roju. Podobny układ wewnątrz. To samo uzbrojenie. W niczym nie przypominają okrętów Dolmasi. Proctor skinęła głową. – Dwie kwestie widać jak na dłoni. Albo Skiohra używają okrętów przekazanych przez Rój, albo konstruują własne na podstawie planów udostępnionych przez Rój… – Urwała i zmarszczyła brwi, jakby właśnie sobie coś uświadomiła. – Albo? – zachęcił ją Zingano. Wszystkie oczy wbiły się w pierwszą oficer „Wojownika”. – Albo Skiohra oddali projekty okrętów Rojowi, może nawet zbudowali te jednostki. Pomyślcie, zwykłe okręty Roju mają korytarze, konsole, nawet klamki w drzwiach, chociaż Rój to ciekła forma życia. Po co to wszystko? Spójrzcie na wymiary tych korytarzy, konsoli i drzwi. W superpancerniku są takie same. I tak się składa, że superpancernik pasuje doskonale do wymagań fizycznych Skiohra. Ten gatunek jest od naszego nieco mniejszy, jak się zdaje. I ma mniejsze dłonie. – Odwróciła się do Avery. – Myślę, że chyba już wiemy, skąd Rój bierze swoje okręty i dlaczego są tak zaprojektowane. Avery pochyliła się do ekranu. – Myślisz, że Skiohra budują okręty dla Roju? Czy to możliwe, że nasi wrogowie po odejściu Skiohra nie będą mieli skąd brać nowych? Proctor wzruszyła ramionami. – Na tym etapie to tylko spekulacje, pani prezydent. – Na dodatek Skiohra mogą tylko udawać, że się do nas przyłączają – dodał Granger. – Wciąż mam w tej kwestii złe przeczucia. – Rozgrywają nas? – Zingano poruszył się niespokojnie na swoim krześle. – Zniszczyli pięć jednostek, zanim Rój uciekł stąd z podkulonym ogonem. Udają przyjaźń i niszczą okręty Roju? Nie wygląda mi to na szczególnie skuteczną strategię. Hej, patrzcie, ludzie się zbliżają! Szybko, udawajmy, że jesteśmy ich przyjaciółmi, a tymczasem zniszczmy jednostki naszych prawdziwych sojuszników? – Admirał prychnął. – Taka cyniczna taktyka machania fałszywą flagą dobrze się sprawdza tylko w powieściach szpiegowskich, ale nie w rzeczywistej strategii militarnej. Nie wydaje mi się, Tim. Proctor pokręciła głową.
– Zapominasz, że sprzymierzeńcy Roju nie są niezależnymi osobnikami – zauważyła, po czym zerknęła na Grangera. Kapitan wiedział, o czym chciała przypomnieć, być może nieświadomie, ale i tak go to rozgniewało. A przecież Proctor miała pełne prawo do podejrzeń, więc nie zasłużyła na gniew. – Dolmasi, zanim udało się im uwolnić, całkowicie i bezwzględnie podlegali kontroli Roju. Podobnie jak pilot myśliwca, którą udało się sprowadzić z osobliwości, Zygzak. Ona jest Rojem. Tak samo doktor Wyatt i pułkownik Hanrahan. Nie byli sprzymierzeńcami Roju, byli Rojem. Dlatego nie można mówić, że postępowanie Skiohra nie ma sensu. Może zestrzelili parę jednostek Roju, żeby wyjść na naszych przyjaciół, ale to bez znaczenia dla bieżących rozważań. – A co ma znaczenie, komandor Proctor? – Zingano chyba się zniecierpliwił. – Że jeżeli jesteśmy rozgrywani, to nie przez Skiohra, lecz przez Rój. Zakładając, że Skiohra nie wyrwali się spod kontroli Roju, rzecz jasna. Każde ich działanie nie będzie wynikało z woli Skiohra, lecz z woli Roju. Avery zgodziła się z tym wnioskowaniem. – A co z tego wynika? Jak sądzisz, Shelby? Proctor westchnęła ciężko. – Uważam, że przy próbach wywnioskowania, jakie motywy mają Skiohra, nie wolno nam patrzeć z ich perspektywy. Musimy się zastanowić, jak to wygląda z punktu widzenia Roju. Rój na pewno byłby zdolny do podstępu i zaatakowania własnych okrętów, aby dowieść, że Skiohra są naszymi przyjaciółmi, o ile dzięki temu na długo uzyskałby nad nami strategiczną przewagę. Granger pokręcił głową. – Rój ma olbrzymią siłę ognia i przewagę liczebną. We wszystkich starciach z nami używał po prostu brutalnej siły. Zawsze brakowało mu, że tak to ujmę, rozwiązań taktycznych. Rój bardzo powoli przyzwyczaił się do warunków walki na szybko zmieniających się orbitach. Jakby miał tylko dwa tryby: atak z miażdżącą przewagą, gdy myśli, że może wygrać, albo odwrót, gdy wie, że porażka jest nieuchronna. Zingano od razu się zgodził. – Masz rację. Nie podoba mi się to wszystko. Podstęp wydaje się zupełnie poza zasięgiem Roju. Zwłaszcza że moje doświadczenie w starciach potwierdza twoje obserwacje, Tim. Czemu Rój miałby nagle uciec się do podstępu i zwodzenia? Prezydent Avery przyjrzała się zgromadzonym w sali konferencyjnej, a potem wydęła usta. – Dobrze. Czyli uwierzymy Skiohra na słowo. Przynajmniej dopóki nie znajdziemy powodu, aby im nie wierzyć. Jednak bądźcie ostrożni. Nie mamy danych o ruchach floty Skiohra ani o ich możliwościach, tak samo jak w przypadku Dolmasi. A tak przy okazji… – Prezydent popatrzyła na Grangera. – Jak dużą flotę mają ci Skiohra?
– Ach, no tak. To kolejna interesująca kwestia. Według wicecarycy Krull posiadają jedynie sześć superpancerników. Do wczoraj było ich siedem. Mało brakowało, a zniszczylibyśmy jeszcze jeden, ale w ostatniej chwili wykonał skok kwantowy. Avery uśmiechnęła się z dumą. – Doskonała robota, kapitanie. Te pancerniki są większe od twojego okrętu sto razy? A ty zniszczyłeś jeden w minutę? Genialne. – Dziękuję, pani prezydent. – Na dodatek narażałeś własne życie i osłaniałeś resztę floty. Bardzo szlachetnie, kapitanie Granger. Są tacy, którzy obrażają cię, gdy mówią, że ciskasz okrętami jak kamieniami z procy. – Zerknęła na generała Nortona, który zesztywniał i zmarszczył czoło. – Ale pokazałeś, jak mi się wydaje, że nie wahasz się rzucić na szalę własnego życia, byle tylko powstrzymać ten cholerny Rój. Masz kręgosłup. I moje pełne zaufanie, pomimo ostatnich wydarzeń. Prezydent znowu spojrzała w twarze zgromadzonych admirałów, generałów i kapitanów. Było jasne, co chciała powiedzieć. Volz, pilot myśliwca, który uratował Zygzak, swoją towarzyszkę broni, oznajmił po powrocie z osobliwości, że spotkał tam kapitana Grangera kontrolowanego przez Rój. Od tamtej pory wysocy rangą dowódcy ufali Grangerowi jeszcze mniej niż na początku. Tylko admirał Zingano był wyjątkiem. Czasami wydawało się, że gdyby nie Zingano, Granger znalazłby się w samotnej celi głęboko w podziemiach wywiadu CENTCOM-u albo co gorsza, wyleciałby bez skafandra w próżnię. – A skoro już jesteśmy przy ostatnich wydarzeniach – wtrąciła Proctor. – Czy Dział Naukowy ZSO odkrył już, czego właściwie dokonał Volz? Avery zerknęła na mężczyznę siedzącego obok. Komandor Rome, kierownik sekcji badań ZSO, odchrząknął. – Na ile możemy określić, myśliwiec Volza zniknął na około pół godziny, przynajmniej według danych z komputera pokładowego. Nie wykryliśmy żadnych śladów ingerencji w nagraniach. Według danych z „Wojownika” Volz zniknął na mniej niż godzinę. Zatem dylatacja czasu, jaką obserwowaliśmy podczas wypadku Grangera, w przypadku Volza okazała się mniejsza. – Komandor nie używał określenia „wakacje” na zniknięcie Grangera, chociaż robili to wszyscy za plecami kapitana, ograniczał się do bardziej neutralnego określenia. – Jednak porucznik Miller zniknęła z naszej perspektywy na ponad dwa miesiące. Oczywiście nie mamy dostępu do myśliwca, którym leciała, ale przeanalizowaliśmy jej DNA. Sprawdziliśmy też długość telomerów i inne markery, potem porównaliśmy je do danych z wcześniejszych badań okresowych porucznik Miller. Pojawiły się interesujące wyniki. Dla porucznik Miller podczas jej zniknięcia minęło najwyżej kilka minut. Proctor pokiwała głową. Inni jednak wyglądali na zmieszanych. – Dziwne – powiedziała komandor, żeby pomóc reszcie zrozumieć. – Tim zniknął na piętnaście sekund,
choć dla niego trwało to trzy dni. Volza nie było pół godziny i, na ile sam może określić, właśnie tyle czasu minęło. Jednak Zygzak zniknęła na dwa miesiące, ale w jej przypadku dylatacja nie wydłużyła czasu jej pobytu w osobliwości, lecz skurczyła go jakoś, skompresowała do zaledwie kilku minut. Potem zwróciła się do komandora Rome’a. – Czy naukowcy z Działu Naukowego ZSO przeprowadzają symulacje dotyczące materii przechodzącej przez mikroosobliwości połączone w tunel czasoprzestrzenny? – Nieustannie. Oczywiście niewiele wiemy o podróżach przez tunele, choć mimowolnie obserwowaliśmy takie zjawisko nie raz, lecz trzy razy. Jednak we wszystkich naszych symulacjach rozbijamy się o prosty fakt, że w zasadzie jesteśmy fizycznie materią, którą rządzi mechanika kwantowa. A wewnątrz horyzontu zdarzeń nawet sztucznej mikroosobliwości obowiązują zasady ogólnej teorii względności. Wszystkie nasze modele zawiodły, możemy tylko zgadywać. Szczerze mówiąc, to cud, że troje ludzi wróciło w jednym kawałku i nie zmieniło się w zupę cząsteczek atomowych. Avery odchrząknęła niecierpliwie. – Shelby? Masz minę, jakbyś ukrywała przed nami sekret. Mów. Co twoim zdaniem dzieje się podczas przejścia przez osobliwości? – Och, to nic pewnego. Ale terminarz tych trzech zdarzeń z osobliwościami nasuwa chyba dwa wnioski. Albo dylatacja czasu jest czynnikiem zupełnie przypadkowym, albo bardzo precyzyjnie kontrolowanym. Tam, z drugiej strony. Generał Norton przewrócił oczami. – Precyzyjnie kontrolowanym? Jak ktoś, kto znajduje się po drugiej stronie, o ile w ogóle ktoś tam jest, wiedziałby, kiedy i gdzie odesłać przybyszów, skoro znajduje się w przeszłości? Komandor Rome uniósł rękę. – Albo w przyszłości. Szczerze mówiąc, jeszcze cztery miesiące temu nie pomyślałbym, że podróże w czasie są możliwe, a jeżeli w ogóle, to jedynym kierunkiem, w którym można by podróżować, byłaby właśnie przyszłość. Przyznaję, że opieram się na tym, co powiedział nam vishgane Kharsa, oraz na przełomowych pracach komandor Proctor, dotyczących metod wykrywania Roju dzięki testom krwi. Jednak nie ulega wątpliwości, że Granger podczas wypadku przedostał się w przeszłość. To znaczy ma przecież we krwi markery wskazujące na wpływy Roju. Granger starał się opanować grymas na przypomnienie, że kiedyś znajdował się pod kontrolą Roju, jednak Proctor znowu tylko skinęła głową. Chyba zrozumiała z wypowiedzi naczelnego Działu Naukowego więcej niż Granger. Postanowił zapytać ją o tę sprawę później, może miała związek z badaniami, które prowadziła w sekrecie ze swoim nowym zespołem, gdy tylko mogła znaleźć trochę czasu. Przyznała, że dokonała niewielkiego przełomu, jednak od starcia z obcymi poprzedniego dnia nie było nawet czasu na kąpiel, a co dopiero na chwalenie się rezultatami prac badawczych.
Wokół stołu konferencyjnego zapadła cisza. Wszyscy chyba przypomnieli sobie, że Granger wciąż może znajdować się pod wpływem Roju. – No i co teraz? – zapytała Avery. – Potrzebny nam plan. Od incydentu przy Volari wciąż znajdujemy się w defensywie. Możemy liczyć, że przynajmniej nie będziemy już musieli walczyć z superpancernikami, ale Rój przerwał wszelkie bariery i trzeba ocenić sytuację. A sytuacja nie wygląda dla nas zbyt wesoło. Dajcie mi coś, panowie. Coś brawurowego. Coś odważnego. Zingano pokręcił głową. – Po czterech miesiącach nadal nie wiemy, gdzie znajduje się ojczysty świat Roju. – A co z tą kapitan od Skiohra? Jak się nazywa? Wicecaryca Krill… – Krull – poprawiła Proctor. – Nieważne. Zapytaliście ją, czy zna lokalizację świata Roju? Tim? Granger zaprzeczył. – Nasza rozmowa trwała niecałe pięć minut. Nie wypłynął temat świata Roju. Ale ustaliliśmy terminarz regularnych kontaktów i wybraliśmy miejsce spotkania w otwartym kosmosie. Mamy się tam zjawić za dwa dni i przedyskutować szczegóły. Avery wbiła w niego wzrok. – Jeżeli byli niewolnikami Roju przez tysiące lat, jak twierdzą, nie rozumiem, jak mogli nie poznać lokalizacji świata ojczystego swoich panów, zwłaszcza jeśli budowali dla Roju okręty. Jak można zbudować flotę dla swoich panów i nie wiedzieć, gdzie wypełniana jest tą gównianą zieloną mazią? Zdobądź tę informację, Tim. Nawet gdybyś musiał wybić sobie drogę na jej okręt i wydrzeć dane prosto z komputera tej carycy. Cholera, dwadzieścia milionów żołnierzy tylko czeka na okazję do walki. Są rozczarowani i wściekli, że wojna toczy się tylko w kosmosie. Gorączkują się chyba wszyscy. Przydałoby się jedno albo dwa starcia bezpośrednie, walka wręcz z tymi wrednymi, karłowatymi Skiohra na pewno rozładowałaby napięcie. – Prezydent zaśmiała się ponuro. – Nie wydaje mi się, aby wrogie wejście na jeden z okrętów Skiohra było rozsądnym posunięciem w obecnej… – zaczął Zingano. – Żartowałam, admirale. Ale tylko trochę. Rozważne czy nie, mało mnie to obchodzi. Jeżeli Skiohra nie będą współpracować, potraktujemy ich jak wrogów i wykorzystamy do własnych celów wojennych. Nie oszukujcie się, moi drodzy, dopóki nie wygramy tej wojny, Skiohra, Dolmasi i Rosjanie, szlag, zwłaszcza Rosjanie, są naszymi wrogami, choćbyśmy nie wiadomo jak się starali udawać jedną szczęśliwą rodzinę. Avery odwróciła się do generała Nortona. Stary żołnierz szeptał gniewnie do swojego adiutanta, który dotknął jego ramienia. – Generale, coś się stało?
– Tak, pani prezydent. Odebraliśmy metaprzestrzenne wezwanie o pomoc ze sztabu obrony planetarnej w sektorze Britannia. Planeta York została zaatakowana.
ROZDZIAŁ 16 SYSTEM BRYTANII, GAZOWY GIGANT CALAIS STOCZNIA WELLINGTON Wiceadmirał Littlefield nie spodziewał się rozkazu, który otrzymał. Takich rozkazów nikt się nie spodziewa. Nikt nie ma planu na wypadek, gdyby się rzeczywiście pojawiły. A jednak podpisywał formularze na kolektory do pięćdziesięciu trzech nowych napędów kwantowych z fabryki na Novo Janeiro, gdy nagle go olśniło. „Wszystkie te okręty są wadliwe. Trzeba je zbudować na nowo”. Littlefield przerwał i pokręcił głową. Co za pomysł. Wyprostował plecy, zgarbione od pracy w fotelu, i wyjrzał przez okno. W przestrzeni unosiło się ponad sześćdziesiąt nowiutkich ciężkich krążowników, wciąż otulonych jeszcze rusztowaniami. Czekały na załogi. I wszystkie miały ukryte wady… Skąd o tym wiedział? Potrząsnął głową i powtórzył sobie w duchu, że powinien się wysypiać. Ograniczyć kawę, zacząć wreszcie wykonywać ćwiczenia zalecone przez lekarza. No, może sytuacja nie była tak poważna, aby uciekać się do desperackich środków, ale nie zaszkodziłoby zdecydowanie mniej kawy i więcej snu. „Wszystkie te okręty są wadliwe. Trzeba je zbudować na nowo”. Tym razem myśl była znacznie bardziej wyrazista, wiceadmirał prawie spadł z fotela. „Co, do diabła?” A jednak miało to sens. Littlefield musiał ostatnio sięgać po prowizorki. Sytuacja stawała się desperacka. Nie było czasu na stosowanie przedwojennej listy kontrolnej złożonej z sześciuset punktów. Admirał ograniczył ją do minimum, czyli w zasadzie do tego, aby okręty nie rozpadały się podczas pierwszego skoku kwantowego. Wybuch przy dwusetnym skoku? To już nie był problem – większość okrętów i tak nie dotrwa do pięćdziesiątego. Średnia żywotność jednostek wynosiła około miesiąca. Takie czasy. „Wszystkie te okręty są wadliwe. Trzeba je zbudować na nowo. A w stoczni konieczna jest modernizacja”. Wstał i zaczął się przechadzać w swoim małym, wąskim biurze. Był wiceadmirałem. Przez całą swoją karierę dbał, aby budowane pod jego kierownictwem okręty były w idealnym stanie. Sumiennie
wykonywał rozkazy, w odpowiednich momentach właził przełożonym w tyłek. Lata ciężkiej pracy doprowadziły go na zajmowane stanowisko. I teraz siedział w szafie, którą przerobiono na biuro, na stacji orbitalnej, krążącej wokół zapomnianego gazowego giganta w systemie planetarnym Brytanii. Znajdował się na stacji, która powinna zostać odstawiona do lamusa już w poprzednim stuleciu. Bez względu na to, skąd pochodziła ta myśl, była to brutalna prawda. To miejsce nie było nikomu do niczego potrzebne. Za oknem, nad powierzchnią Calais niemal niezauważalnie wirowały czerwone i pomarańczowe chmury dwutlenku siarki i amoniaku. Wyższe warstwy atmosfery zawierały znaczne ilości helu-3, wykorzystywanego w napędach kwantowych. Dlatego właśnie tutaj zbudowano stocznię i dla Littlefielda było to całkowicie zrozumiałe. Nie potrafił jednak doszukać się logiki w rozplanowaniu zakładów. Tak naprawdę uważał je za niefunkcjonalne i pozbawione sensu. Dlaczego stworzono trzydzieści oddzielnych doków, w których budowano całe okręty? Lepiej byłoby każdy element montować oddzielnie w stu czy dwustu budynkach i potem składać z nich kompletne egzemplarze na linii montażowej. Metodę opracował Ford ponad siedemset lat wcześniej – dlaczego przestano z niej korzystać? „Konieczna jest modernizacja stoczni. Najlepiej zacząć od zera”. Rozważył dostępne możliwości. Plan był bardzo śmiały. Zacząć od zera. Byłby modernizatorem. Wprowadziłby zamęt. Zrozumiał, że całe siły zbrojne wymagały zmiany metod działania. I to właśnie on, wiceadmirał Littlefield, był odpowiednią osobą do wprowadzenia tych zmian. Przyjaciele sowicie go za to wynagrodzą. Jego przyjaciele? Jacy znowu przyjaciele? Nie miał przyjaciół. Tylko zwierzchników, którzy sądzili, że na wszystkim znają się lepiej. I podwładnych, którzy z niechęcią wykonywali rozkazy, ale skrycie nim pogardzali. Littlefielda rozumieli go tylko jego prawdziwi przyjaciele. Tworzyli jedność, jedną wielką rodzinę. Znowu potrząsnął głową i usiadł, aby zatwierdzić kolejne formularze z zapotrzebowaniem na sprzęt. Siedemdziesiąt dwie siłownie z Ziemi. Dwa tysiące wieżyczek artylerii magnetycznej z Novo Janeiro, pięć tysięcy palet przewodników z Brunszwiku. Osiemset trzydzieści dwie tony… Upuścił tablet i raz jeszcze wyjrzał przez okno. Wszystko to nie miało znaczenia. Ludzi czekała klęska, chyba że uda mu się zrewolucjonizować przemysł budowy okrętów, a następnie wdrożyć nowy system w pozostałych stoczniach. Jeżeli ZSO nie zwiększy produkcji dwu-lub nawet trzykrotnie, ludzkość nie ma szans na zwycięstwo. „Wszystkie te okręty są wadliwe. Trzeba je zbudować na nowo. A w stoczni konieczna jest modernizacja. Tylko ja sobie z tym poradzę. Tylko ja mogę ocalić ludzkość. Adanasi proszą o naszą pomoc i przewodnictwo. O przyjaźń. Potrzebują nas. Tylko my możemy ich ocalić”.
Wszystko nabrało sensu, choć wcześniej to był tylko zlepek chaotycznych myśli. „Zajmiemy się tym” – poprzysiągł sobie w duchu. Przez chwilę nie był przekonany, czy myślał w liczbie pojedynczej, czy mnogiej, ale niepewność szybko ustąpiła. „Moje, ja, nasze, my – przecież to jedno i to samo. Czy przemawiam własnym głosem, czy moich sług, czy członków rodziny, czy przyjaciół, to jedno i to samo”. Wystarczy dostęp do terminala – był podłączony do bezpiecznej sieci. W sumie istniało ich tylko dziesięć i dwa znajdowały się na terenie stoczni. Littlefield zalogował się, wprowadził dane, poddał się procedurze skanowania siatkówki i wypowiedział hasło do weryfikacji głosowej. Specjalny system sterowania uzbrojeniem wymagał najwyższych środków bezpieczeństwa. Nie można było ryzykować, że ktoś niepowołany uzyska dostęp do broni z antymaterią. Littlefield przejrzał listę. Sytuacja nie była idealna – tylko połowa okrętów na Wellingtonie miała na pokładzie torpedy z antymaterią. Prace przebiegały z opóźnieniem. Avery upierała się, że każda jednostka musi zostać wyposażona w co najmniej tysiąc sztuk takiej broni, choć w admiralicji uważano, że nigdy nie uda się jej wykorzystać. Torpedy były zbyt wolne, aby skutecznie niszczyć cele. Jednak dla Littlefielda nie miało to znaczenia. Nawet jedna torpeda w zupełności wystarczy. Gdy wprowadzał komendę, natchnęła go myśl: „Mój umysł, nasz umysł – mimo wszystko zwyciężymy. Nikt nie będzie już cierpiał, bał się, wzbudzał strachu ani tworzył podziałów. Będziemy jednością”. Wprowadzona komenda została zweryfikowana, zatwierdzona i zablokowana, a Littlefield znowu wyjrzał przez okno. Rozpoczęło się odliczanie. Dziesięć. Dziewięć. „To będzie wspaniałe” – pomyślał. „Wprowadzimy porządek”. My? Co, u diabła? Osiem. Siedem. „Dlaczego odliczamy? Dlaczego odliczam?” Umysł miał zaćmiony. Ale wiedział doskonale, co się dzieje. Sześć. Zerwał się z fotela i doskoczył do terminala. Był jeszcze czas. Dość czasu. Pięć. Cztery. Nerwowo wywołał panel sterowania uzbrojeniem. – Przerwij. Kod autoryzacji Littlefield alfa-omega-pi-zero-zero.
Trzy. Dwa. – Brak autoryzacji. Procedura zablokowana – zameldował beznamiętnym tonem komputer. Jeden. Littlefield przytknął nos do szyby. Wszystkie trzydzieści okrętów eksplodowało. Ogień szalał zaledwie kilka sekund, ale fragmenty wraków z ogromną prędkością uderzyły w gondole doków, w których jeszcze przed chwilą stały nowo zbudowane jednostki. Wiceadmirał przetarł oczy – odległa o kilkadziesiąt kilometrów zbrojownia zniknęła, zmieniła się w stos poskręcanych i wypalonych wraków. Osunął się na podłogę. „To koniec” – pomyślał. „Jeżeli wrogowie potrafią sięgnąć tak daleko, tak wysoko… to koniec”. Niezgrabnie doczołgał się do biurka i z dolnej szuflady wyciągnął służbowy pistolet. „To koniec. Koniec. Nie pozwolę, aby znowu mnie wykorzystali”. Uniósł broń do skroni. „Ciekawe, ilu było takich jak ja?” – przemknęło mu jeszcze przez myśl. W ciasnym pomieszczeniu zabrzmiał huk wystrzału, mózg rozbryznął się na ścianie, a wiceadmirał Littlefield osunął się na podłogę.
ROZDZIAŁ 17 ZIEMIA, TANZANIA SPÓŁKA OCHRONY PRZYRODY MIĘDZYGALAKTYCZNE SAFARI Isaacson popatrzył na swoją wielkokalibrową strzelbę i ustawił celownik na wybranym celu. Uważał się za eksperta, dlatego nie zabrał elektronicznie stabilizowanej broni. „Należy polegać na sobie, nie na elektronice”. Wiedział, że na całym świecie nie było nikogo, komu mógłby zaufać. Znał wielu ludzi, którzy ufali tylko jednej osobie, a Isaacson dobrze to rozumiał. Tylko on się liczył. Tylko on był prawdziwy. „Jestem bogiem”. Z ironicznym śmiechem opuścił strzelbę i wyjął chusteczkę, żeby wytrzeć czoło. Na półkuli północnej panowała zima, ale tutaj, w Tanzanii, trwało męczące, upalne lato. A chociaż Isaacson zabrał Wołodina na wielką ekspedycję z polowaniem po „terenie dla oligarchów” – jak nazywany był rezerwat przyrody – ze wszystkimi wygodami dla galaktycznych elit, zrezygnował z klimatyzacji na rzecz naturalnego przepływu powietrza. Był mężczyzną. Polegał na sobie, na swoim rozumie i odwadze. Tylko on ze swoimi zaletami oraz szybkostrzelną strzelbą Thiessen & Wells, z automatycznym wspomaganiem grawitacyjnym poprawek trajektorii. – Czemu się śmiejesz, Eamonie? – zapytał ambasador Wołodin, wpatrzony w oddalony cel na sawannie. Cele nie były oczywiście żywe. Odbywali tylko sesję ćwiczebną, wymaganą od wszystkich klientów spółki Międzygalaktyczne Safari. Większość elit – polityków i oligarchów oraz starych, bogatych rodzin – nie była sprawnymi myśliwymi. Przybywali do rezerwatu tylko po to, aby zaznaczyć swój status, nie zależało im na chwaleniu się umiejętnościami. Dlatego należało ich pilnować, pomagać im i prowadzić, a także zadbać o środki bezpieczeństwa. – Śmieję się z siebie, Jurij. – Coś nie tak? Nigdy się nie śmiejesz ot, tak sobie. Przecież jesteś Eamon Isaacson, wiceprezydent Zjednoczonej Ziemi, najmniej zjednoczonego rządu w całej znanej Galaktyce. Isaacson uniósł ponownie strzelbę do ramienia i popatrzył przez celownik. Cel miał rozmiary słonia, znajdował się sto metrów dalej i widniały na nim kręgi wskazujące miejsce trafienia.
– Śmieję się ze swojej absurdalnej sytuacji. Avery cieszy się wzrostem słupków poparcia, chociaż prowadzimy wojnę na dwóch frontach, z Rojem i z Konfederacją Rosyjską, a nie chcę dostać się w krzyżowy ogień. Ale wcale nie próbuję wymyślić, jak przekonać obie strony, żeby wstrzymały ogień, ani też zachęcić je, aby skierowały swoją broń na Rój, a przynajmniej nie starały się powybijać nawzajem. Nie. Kiedy jesteśmy razem, o czym rozmawiamy? – O tym, o czym warto rozmawiać, Eamonie. – Wołodin zacisnął rękę na strzelbie. – O nas. – Ale co z twoim dobrym znajomym Małakowem? Isaacson strzelił. W ułamku sekundy w celu pojawiła się dziura, choć mężczyzna był pewien, że chybił. Bogu niech będą dzięki za technologię automatycznej korekty trajektorii. – Okazał się przydatnym narzędziem, Eamonie. – Wołodin również strzelił. – Tak jak ja. Jak ty. Wszyscy jesteśmy narzędziami. Służymy do niszczenia innych. „Nie ja” – pomyślał Isaacson z goryczą, chociaż wiedział, że się oszukuje. Nie czuł się na siłach, aby stawić czoła prawdzie – był największym narzędziem w tym zestawie. Najpierw został marionetką Rosjan, a potem kukłą tej suki Avery, choć przez cały czas uważał, że działa jedynie we własnym interesie. I oto, czym się to skończyło – Isaacson udawał przed Wołodinem, że nadal dba tylko o swoje interesy, podczas gdy tak naprawdę wykonywał polecenia Avery. – Małakow? Narzędziem? Chcesz powiedzieć, że owinąłeś sobie prezydenta wokół palca? Co takiego dla ciebie robi? Jaki ma motyw? – Co robi dla mnie? Małakow nic dla mnie nie robi. Ale motywy ma te same, co Avery. I wszyscy inni. Dominacja nad światem. Albo nad Galaktyką. A skoro o tym wiemy, mamy nad nimi władzę. Widzimy całą szachownicę, podczas gdy oni dostrzegają jedynie pola przed sobą. Wiemy, co takimi ludźmi powoduje, dlatego możemy skierować ich wysiłki na… bardziej wartościowe cele. Isaacson wykonał kolejny strzał, a potem rzucił broń na trawę. Instruktor skrzywił się, gdy to zobaczył, ale nie ruszył się z bezpiecznego miejsca przy barze. Wiceprezydent uprzedził, że obsługa ma nie przeszkadzać, chyba że chce wysłuchiwać nudnych politycznych oracji. – A jakie są twoje wartościowe cele? Nigdy w życiu nie podejrzewałbym cię o taką szlachetność, Jurij. Latami knuliśmy, jak zabić Avery, a teraz chcesz służyć w imię wyższych celów? Wołodin uśmiechnął się i ostrożnie odłożył swoją strzelbę, jak przystało na wyszkolonego i wprawnego strzelca. Isaacson pamiętał, że ambasador służył za młodu w rosyjskiej piechocie. – Zabicie Avery było działaniem w imię wyższych celów. Chociaż gdy obserwuję teraz jej posunięcia, zastanawiam się, czy ona także nie przyczynia się do osiągnięcia wyższych celów. Podobnie jak niektórzy z nas starają się, aby to samo robił Małakow. Isaacson podszedł do pojazdu, który miał ich zabrać w „dziką” część rezerwatu. Dziesiątki sklonowanych słoni, znarkotyzowanych, żeby nie uciekały, czekało tam na myśliwych. Prawo
Zjednoczonej Ziemi zakazywało polowań na zwierzęta, ale niewielka luka prawna pozwoliła omijać przepisy. Ktoś wymyślił, że można sklonować już zabite słonie, a potem legalnie organizować polowania na takie klony. Ale Isaacsona nie obchodziło, czy zwierzęta są oszołomione narkotykiem ani czy to legalne – chciał po prostu coś zabić. – A o jakie „wyższe cele” ci chodzi, Jurij? – Po prostu. Chcę ocalić ludzkość, rzecz jasna. Nie tylko ocalić przed Rojem, ale przed samą sobą. Rozejrzyj się, Eamonie. Nawet jeśli Zjednoczona Ziemia zwycięży w tej wojnie, co właściwie wygra? A jeżeli zwycięży Konfederacja Rosyjska, będzie to pyrrusowe zwycięstwo, ponieważ Avery i rząd Zjednoczonej Ziemi wraz z oficerami najwyższych szarż nie poddadzą się bez walki. Gdy tylko Rój odleci, nic nie powstrzyma wojny domowej na pełną skalę. Czytałem raporty. Wiesz, co się stało przy Volari 3. Isaacson prychnął z ironią. – Jasne, że wiem. Pięćdziesięciu rosyjskim krążownikom niemal udało się zmienić przebieg największej kosmicznej bitwy naszych czasów. Mało brakowało, a Rój odniósłby ostateczne zwycięstwo. – A trzy tygodnie później siły ZSO zbombardowały Nowy Petersburg. Isaacson uśmiechnął się szeroko. – Odwet, przyjacielu. Co więcej, to ja przekonałem Avery, żeby zaatakowała Nowy Petersburg zamiast Smoleńska, czyli tak, jak chciałeś. – Była to co najmniej półprawda. Wołodin rzeczywiście poprosił, żeby Isaacson spróbował wpłynąć na Avery. Oczywiście Avery o wszystkim wiedziała. A ponieważ chciała, żeby jej marionetka zdobyła pełne zaufanie ambasadora, pozwoliła, żeby Isaacson twierdził, że przekonał prezydent Zjednoczonej Ziemi do ataku zgodnego z wolą Rosjan. – Wciąż nas to boli, jednak Smoleńsk byłby bardziej bolesną stratą – przyznał Wołodin. Przystanął przy pojeździe. – Okazałeś się dobrym przyjacielem, Eamonie. I dla mnie, i dla Rosjan. I dla swoich ludzi też, ponieważ podjąłeś się działań, które polepszą stosunki między naszymi narodami, gdy nadejdzie pora. O ile nadejdzie. Wydawało się, że ambasador błądzi myślami daleko, a w jego głosie zabrzmiały nuty rozpaczy. – Myślisz, że jest już za późno? – zaniepokoił się Isaacson. – Możliwe. Jeżeli Rój zwycięży, przegramy. Jeżeli zwycięży Konfederacja Rosyjska, przegra jedna połowa ludzkości, jeżeli wygra Zjednoczona Ziemia, przegra druga. Wybierz sobie. – A jest inne wyjście? Nic nie poradzę, że twój rząd stanął po stronie Roju w tej wojnie. Jaki logiczny wybór nam pozostał? Mieliśmy zgiąć kark i przyłączyć się do hegemonii rosyjsko-rojowej? – Nie, Eamonie. Jest trzecia możliwość. I wiem, że chętnie skorzystasz z okazji, bo jesteś prawdziwym mężczyzną. Kierowca uznał, że chcą jechać na polowanie, więc podszedł do pojazdu. Wołodin i Isaacson
przerwali rozmowę i wsiedli. Dotarcie do sklonowanych słoni trwało najwyżej piętnaście minut. Po drodze mogli się przyjrzeć zamkniętym enklawom na sawannie, w których zapewne znajdowały się inne sklonowane zwierzęta. Isaacson dostrzegł kilka lwich stad, żyrafy i nosorożce – zwierzęta, na które chętnie polowali dobrze płacący klienci z wyższych sfer. Dojechali do habitatu. Kierowca zaprowadził ich na stanowisko przy granicy terenu. Lśniąca zasłona wznosiła się tutaj na parę metrów, tworząc przezroczystą barierę, która zapewne służyła do trzymania zwierząt na miejscu i chronienia myśliwych. – Dla was jest przezroczysta – wyjaśnił kierowca. – Ale nie dla zwierząt. Jest ustawiona pod takim kątem, że odbija niebo. Jesteście dla nich niewidzialni, moi drodzy. Mężczyzna wycofał się do pojazdu, a Isaacson wyjął strzelbę ze skrzyni. Wołodin tylko się przyglądał. Isaacson nie od razu zauważył, że ambasador nawet nie sięgnął po broń, lecz oparł łokcie na drewnianej poręczy platformy i wpatrzył się w barierę. – Nie zamierzasz polować? – To nie polowanie, Eamonie. Wolę… bardziej zasłużyć na swoją zdobycz. – Skoro tak lubisz. – Isaacson rozejrzał się po sawannie. Szybko dostrzegł w oddali samotnego słonia pijącego z niewielkiej sadzawki pod drzewem. – No i? Mówiłeś o trzeciej możliwości. Co dokładnie sugerowałeś? Wołodin się uśmiechnął. – Latami planowaliśmy zamach na Avery oraz przejęcie jej stanowiska przez ciebie. Powiedz mi jednak, Eamonie, gdybyś znalazł się na jej miejscu, co byś zrobił? „Byłbym prezydentem” – pomyślał Isaacson, ale zaraz się skrzywił. Prawie zapomniał, że Avery podsłuchiwała. – Wszystko odwrotnie niż ona. – Postarał się dać pokaz zarówno dla Wołodina, jak i dla Avery. Wołodin miał usłyszeć, że Isaacson nadal chce się pozbyć Avery, a Avery musiała być pewna, że jej marionetka przekonująco rozgrywa ambasadora. Cholera, trudno się było w tym zorientować… – Och, Eamonie, na pewno nie wszystko robiła źle. Powiedz, co byś naprawdę uczynił. Isaacson wymierzył w głowę słonia, który pochylał się nad wodą, nieświadomy niebezpieczeństwa. – Zanim zaczęła się wojna, Avery była najgorszą prezydent w ostatnim stuleciu. Niemal pozbawiła funduszy siły zbrojne. Podniosła podatki. Szkodziła rodzinom i firmom, które się liczyły. Próbowała zniszczyć nasz styl życia. Była okropna. – Isaacson usiłował sobie przypomnieć długą listę politycznych zarzutów stawianych Avery przez opozycję. Oczywiście ona przedstawiała to jako osiągnięcia. Tak naprawdę Isaacsona nie obchodziły takie szczegóły. Nienawidził Avery jako osoby i chciał jej stanowiska, ponieważ… cóż, chciał po prostu, żeby ludzie tytułowali go „prezydentem Isaacsonem”. Pragnął się znaleźć na szczycie, stać się osobą, której wszyscy się kłaniali.
– Ja chcę tylko, żeby mój kraj przetrwał, Eamonie. Jak myślisz, co by się stało, gdybyś został prezydentem Zjednoczonej Ziemi, a ja byłbym prezydentem Konfederacji Rosyjskiej? Isaacson pociągnął za spust. Kula przebiła czaszkę słonia, z karku wystrzeliła fontanna krwi. Ogromne zwierzę zerwało się instynktownie, ale po paru krokach padło na bok. – Żartujesz, prawda? – Oczywiście, Eamonie. Ale co by się wtedy stało? Isaacson wzruszył ramionami i wymierzył w kolejny cel. Wiedział, że cena za każdego zabitego słonia będzie astronomiczna, ale mało go to obchodziło – rachunki i tak płaciła kancelaria prezydent Avery. – Przede wszystkim Rój nie miałby szans przeciwko nam dwóm. A potem, po wojnie, chyba wreszcie moglibyśmy osiągnąć pokój i nawiązać współpracę. Koniec z nieustanną podejrzliwością i działaniami utrudniającymi wszystko drugiej stronie. Ludzkość byłaby bezpieczna jak nigdy dotąd. – Właśnie, Eamonie. Naprawdę uważasz, że Rój to jedyne zagrożenie? Znikąd praktycznie pojawili się Dolmasi. A ostatnio dostaliśmy raporty wywiadu o waszym spotkaniu ze Skiohra. Cholera, nazwa Konkordat Siedmiu wskazuje, że w kosmosie istnieje co najmniej siedem ras rozumnych. A jeżeli jest siedem, na pewno znajdziemy więcej. Wydaje ci się, że Rój jest z nich najgorszy? Huknął kolejny strzał. I następny słoń padł. Isaacson wypatrzył kolejne zwierzę, kilkaset metrów dalej. Poruszało powoli pyskiem, gdy przeżuwało liście. Było tak oszołomione, że nie przejmowało się śmiercią towarzysza ani niczym innym. – Zakładam, że nie. Ale ze śmiertelnymi wrogami trzeba sobie radzić po kolei. Sądziłem, że twój rząd wie wszystko, co tylko można, o Roju i Konkordacie Siedmiu. – I tu się mylisz. Ale miałeś rację, gdy chodzi o nas, Eamonie. Mój rząd poddał się Rojowi, ponieważ chciał przetrwać. Nie oznacza to jednak, że poznaliśmy obcych. O Dolmasi dowiedzieliśmy się w tym samym momencie, co i wy. Tak samo o Skiohra. Chociaż jesteśmy w rodzinie, nie znaczy to, że znamy wszystkich krewnych. Poznaliśmy tylko brutalnego, pijanego ojca, który, jak podejrzewamy, chce nas zabić, gdy tylko wydrze nam to, czego mu potrzeba. Trzeci strzał. Trzeci martwy słoń. Isaacson widział już czwarte zwierzę w oddali, może trzysta metrów od niego. Zastanawiał się, czy automatyczna korekta trajektorii wystarczy, aby trafić. Ustawił się na pozycji. – Chcesz powiedzieć, że żałujecie decyzji, Jurij? Wolelibyście, żeby wasz rząd pozostał lojalny wobec ludzi? I wobec Zjednoczonej Ziemi? Wołodin ściszył głos, zerknął na prawo i lewo, mimo że byli zupełnie sami, nie licząc kierowcy w samochodzie. – Oczywiście, że żałujemy. Żałujemy od wielu miesięcy. Nie doceniliśmy Roju. A co więcej… – Urwał i popatrzył w niebo, jakby szukał dronów wywiadu. – Większość w naszych kręgach politycznych
żałuje nawet wybrania Małakowa. To jego czwarta kadencja, jak wiesz. – Dążycie do wcześniejszych wyborów? – W pewnym sensie, Eamonie. Potrzebuję twojej pomocy. Jeżeli się uda, może się okazać, że my, czyli ty i ja, ocaliliśmy nasz gatunek. Czwarty strzał huknął nad sawanną. Zaraz potem czwarty słoń upadł, a Isaacson uśmiechnął się z satysfakcją. – Och? Jakiej pomocy? – Eamonie, pomóż mi zabić Małakowa.
ROZDZIAŁ 18 BRYTANIA, WYSOKA ORBITA MOSTEK OZF „WOJOWNIK” – York znajduje się odległości zaledwie siedmiu lat świetlnych od Brytanii – rzuciła Proctor, gdy biegli z Grangerem na mostek. – Rój pewnie wie, że Zingano trzyma tam swoje siły uderzeniowe. Obawiam się, że to atak pozorowany. Wrogowie chcą nas odciągnąć od Brytanii i wtedy przypuszczą atak na jedną z naszych najważniejszych planet. – Przeszło mi to przez myśl. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby Bill postanowił tu zostać i wysłał „Wojownika” z kilkoma nowymi okrętami prosto ze stoczni Wellington. Zresztą niebawem się dowiemy. Szybko wyminęli ekipy techników, którzy instalowali nową wieżyczkę artylerii magnetycznej. – Shelby, a jak tam badania? Pracujesz z nowym zespołem już kilka tygodni. Proctor zrównała się z nim za rogiem. – Pamiętasz, jak miesiąc temu uzupełnialiśmy zapasy na Ziemi? Przy okazji zaokrętowaliśmy pewien element wyposażenia, który nie został uwzględniony w żadnych dokumentach. – Doprawdy? – Granger zerknął na nią, nie zwalniając kroku. Raport Chojraka, który wrócił z Zygzak i stwierdził, że spotkał Grangera znajdującego się pod kontrolą Roju, bardzo zaniepokoił Proctor, chociaż porucznik miał luki w pamięci. Do tego dochodziło jeszcze wyznanie samego Grangera, który podczas konfrontacji z Hanrahanem zdołał w jakiś telepatyczny sposób przekonać pułkownika do opuszczenia broni. To wszystko budziło podejrzenia. Komandor nie miała jednak żadnych dowodów. Przynajmniej na razie. „Wkrótce powinno się to zmienić” – pomyślała. – Pamiętasz maszynownię na „Konstytucji”? Wtedy, gdy wróciłeś po „wydarzeniu”? Jak cię niosłam, gdy spadaliśmy na ziemię? – Jak przez mgłę – przyznał Granger. – Możesz nie pamiętać, bo regularnie traciłeś przytomność, ale w siłowni zamontowany był nowy sprzęt. Skinął głową, a potem obrócił się, gdy minęli kilku pilotów biegnących do hangaru. Po korytarzach niósł się alarm bojowy.
– Pamiętam. Nie miałem czasu się nad tym zastanawiać. Nie dostaliśmy raportu z wyjaśnieniem, co to było. Zakładam, że sprzęt był rosyjski? – Oczywiście. Montowany w pośpiechu. Głosy nagrane w ambulatorium też mówiły po rosyjsku. Przez jakiś czas znajdowałeś się w rękach Rosjan. Kapitan zatrzymał się zaskoczony. – Chcesz powiedzieć, że sprowadziłaś te graty na pokład? – Właśnie. – Kiedy zamierzałaś mnie o tym poinformować? – Szedł dalej, ale z wyraźnym poirytowaniem. – Gdy tylko ustalę, do czego to służy. Przepraszam, ale musiałam mieć pewność. – Pewność, że nie znajduję się pod kontrolą Roju? – Mam na dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewność, że nie znajdujesz się pod kontrolą Roju. No, w najgorszym razie na dziewięćdziesiąt pięć procent. Granger posłał jej rozbawione spojrzenie. Wciąż zachował jeszcze poczucie humoru. Przez ostatni miesiąc, gdy ataki Roju wciąż się nasilały, znajdował się pod dużą presją. – Tak czy inaczej, technicy ZSO podejrzewali, że sprzęt ma coś wspólnego z generowaniem osobliwości. – Proctor wykręciła się od odpowiedzi. – I mieli rację. Kapitan znowu się zatrzymał i spojrzał na swoją pierwszą oficer. – Chcesz mi powiedzieć, że… – Sprzęt jest w moim laboratorium. Przeprowadziliśmy próby, oczywiście nic poważnego… – Stworzyliście osobliwość na pokładzie „Wojownika”? – Maciupką. – Proctor pokazała, jak małą, zbliżywszy kciuk i palec wskazujący. – Rój używa miliard razy większych osobliwości niż ta, którą udało się nam wytworzyć. Granger spojrzał groźnie na komandor, ale zaraz wznowił szybki marsz na mostek. – To jest ten przełom, o którym chciałaś mi powiedzieć? – Niezupełnie. Najciekawsze okazały się testy, które przeprowadziliśmy na materii Roju. Przesłałam próbkę przez parę wytworzonych osobliwości. Gdy znalazła się po drugiej stronie, była odmieniona. Znacząco. Wiele złożonych białek zostało zniszczonych. Nie reagowały już na manipulacje sygnałami metaprzestrzennymi. – Zginęły? Pokręciła głową. – Nie jestem pewna. Raczej nie, wciąż wykazywały śladową aktywność chemiczną i elektryczną, ale nie udało się już wymusić namnażania wirusa umożliwiającego Rojowi kontrolowanie ludzi. – Interesujące – rzucił Granger, gdy weszli na mostek. Wartownicy przy grodzi zasalutowali. – I jakie wyciągnęłaś z tego wnioski?
– Jak na razie żadnych. Mam tylko podejrzenia… – Komandor ściszyła głos, ponieważ zauważyła, jak na ich widok zmienia się atmosfera na mostku. – Pamiętasz naszą wcześniejszą rozmowę oraz to, co powiedział główny oficer naukowy ZSO? Mechanika kwantowa i teoria względności są jak olej i woda. Materia Roju reaguje gwałtownie na sygnały metaprzestrzenne, które podlegają teorii względności, a to znaczy, przynajmniej tak mi się wydaje, że Rój to istoty, które również podlegają ogólnej teorii względności. Kimkolwiek są, przesłanie ich przez nieokreślony punkt przecięcia QM i QR – czyli przez osobliwość kwantową –jest niczym rozpuszczalnik, który neutralizuje osobniki Roju albo przynajmniej neutralizuje ich efekt na normalną materię. Granger pochylił się do niej w zamyśleniu. – To wszystko brzmi jak spekulacje. – Bo tak jest – przyznała Proctor. – Gdybyśmy mieli do dyspozycji tysiące naukowców i kilka dziesięcioleci, moglibyśmy prowadzić normalne badania. Powtarzalibyśmy eksperymenty, pisali prace naukowe i tak dalej. Ale sytuacja zmusza nas do chodzenia na skróty, uciekania się do spekulacji i prowizorki. Czasami ośmielamy się polegać na przeczuciach. Dowódcy poszczególnych działów zameldowali gotowość. Granger skinął głową. – Pracuj dalej. Jeżeli chcemy na dobre pokonać Rój, musimy lepiej go zrozumieć. Usiadł w fotelu kapitańskim i raz jeszcze spojrzał na swoją zastępczynię. – Jeszcze jedno, Shelby. Gdy znowu zaplanujesz stworzenie osobliwości kwantowej na pokładzie tego okrętu, byłbym wdzięczny, gdybyś mnie o tym uprzedziła. Proctor wycofała się na stanowisko pierwszego oficera. „Poszło zgodnie z przewidywaniami…” Większość działów nie była przygotowana tak dobrze, jak by sobie tego życzyła. Zniszczenia i uszkodzenia z bitwy nad Indirą okazały się bardzo poważne, ale załoga musiała sobie poradzić. Na konsoli pierwszej oficer zamigotało czerwono powiadomienie. Ważna wiadomość od Zingana. Proctor przeczytała, ale treść dotarła do niej dopiero po chwili. A wydawało się, że gorzej być nie może. – Kapitanie – powiedziała głośno, by zwrócić na siebie uwagę – sytuacja kryzysowa w stoczni Wellington. Granger tylko uniósł brew. Ostatnio prawie nic nie mogło go zaskoczyć. – Tak? – Wiceadmirał Littlefield nie żyje, jakieś trzydzieści okrętów zostało zniszczonych lub poważnie uszkodzonych. Stocznia jest w ruinie. Kapitan spokojnie pokiwał głową i zamyślił się, analizując zmienioną sytuację taktyczną. – Wygląda na to, że nasza mała flota jest zdana na siebie. Znowu. – Odwrócił się do chorążego Prince’a. – Skok kwantowy za trzy minuty.
Proctor zawahała się, słysząc ten rozkaz. – Nie poczekamy na rozkazy od Zingana? Na pewno będzie aktualizacja, w końcu mieliśmy otrzymać wsparcie co najmniej dwudziestu jednostek z Wellingtona. Granger wzruszył ramionami. – Dlaczego? Wiem doskonale, jakie to będą rozkazy, bo sam wydałbym dokładnie takie same. Na jego poszarzałej twarzy odcinały się zmarszczki, pod oczami miał worki ze zmęczenia. Proctor zdawało się, że podeszły wiek, zmęczenie i stres chcą na wyścigi zniszczyć kapitana. – Nas można zastąpić, Shelby. Jeżeli nie powstrzymamy wroga przy Yorku, droga do Brytanii stanie przed nim otworem. A jeżeli Brytania upadnie, ostatnią linią obrony będzie już tylko Ziemia. Z konsoli dobiegł krótki sygnał dźwiękowy oznaczający nadejście nowych rozkazów od Zingana. Granger miał rację. „Udać się natychmiast na York. Bez eskorty. Powodzenia”.
ROZDZIAŁ 19 Tyler Volz śnił. Wiedział, że śni, ponieważ za każdym razem, gdy to się działo, miał wrażenie, że lata jak ptak, a wokół padają strzały. Zwyczajne, regularne bitwy zawsze wydawały się snem – działania Volza stały się automatyczne, odruchowe – dlatego miało to dla niego sens, czuł się jak podczas walki na śmierć i życie. Przestrzeń wirowała mu przed oczami, gwiazdy nad głową zataczały kręgi. Nie pamiętał, co się stało i co zrobił. Ani czego szukał. Ale czegoś szukał. Senność ogarnęła go znowu, ale kiedy się obudził, usłyszał głos. Rozpoznał go, ponieważ brzmiał znajomo, choć Volz nie potrafił sobie przypomnieć, do kogo należy. Przez iluminator w kokpicie myśliwca zobaczył okręty. Volz wiedział, że został otoczony przez wrogów. Zbliżali się. Wykonał unik, zwrot i pętlę, chociaż nie pamiętał, po co. Wiedział jednak, że dążył do celu. A przed nim leciały … Myśliwce? Dwa. Dwa myśliwce. Oba w niebezpieczeństwie. Volz musiał dokonać wyboru, straszliwego wyboru. Kolejne manewry. Volz wystrzelił kilka razy. Wiedział, że czai się tam Rój. A ten znajomy głos znowu powtórzył, że wszyscy zostali zdradzeni. Jednak Tyler Volz wciąż miał czas, aby dokonać wyboru. Ocalić jeden z myśliwców. I zniszczyć drugi, zanim Rój zrobi to pierwszy.
ROZDZIAŁ 20 SEKTOR BRITANNIA, YORK SZATNIA PILOTÓW OZF „WOJOWNIK” Volz drzemał, gdy zabrzmiał alarm. „Do diabła” – pomyślał. Kolejne starcie, na które nie byli gotowi. Wygrzebał się z pryczy, przetarł sklejone oczy i zaczął się wbijać w kombinezon. Naciągnął buty i uszczelnił magnetyczne zaczepy. Buty wciąż jeszcze nie wyschły – nieźle pogonił dzisiaj swoją eskadrę. Ćwiczyli nowe manewry z wykorzystaniem lin holowniczych i sieci z włókien węglowych oraz nowe algorytmy naprowadzania, dzięki którym będą mogli wrzucać w osobliwości fragmenty wraków, a gdyby tego zabrakło, sięgną po niesprawne myśliwce wraz z bezradnymi pilotami. Morale było słabe. Ból i szok po stracie Szczęśliwej Trzydziestki – tak Pif-Paf ochrzcił grupę poświęconych pilotów – wciąż pozostawały świeże w pamięci. Takie straty były w starciu z Rojem czymś normalnym, jednak nikt nie potrafił się pogodzić z tym, że będzie musiał poświęcić życie tylko dlatego, że jego nazwisko zaczynało się na nieodpowiednią literę. Było to tak okrutnie bezosobowe i… nieuczciwe. Wszyscy, także piloci, wiedzieli, że poświęcenie jest konieczne. Wiedzieli, że piszą się na śmierć. Ale nie musiało im się to podobać. – No, co tam, Chojrak? To twój szczęśliwy dzień? – zagadnął Pif-Paf. – Wszyscy od A do H już odpadli. Może dzisiaj wybrane zostaną nazwiska od R do Z. Założył rękawice i uszczelnił kombinezon. Padlina parsknął. – Dla mnie każdy dzień jest szczęśliwy. Właśnie oficjalnie zmieniłem nazwisko. Nie jestem już Dave „Padlina” Zavaleri. Przedstawiam wam Dave’a „Padlinę” Gwiazdka Jeden, Jednostka Nadgabarytowa. Volz przewrócił oczami. – Jednostka nadgabarytowa? – Tak, jestem jednostką nadgabarytową. Nie wiedziałeś? Pif-Paf wyjął dezodorant, ale podniósł wzrok na jazgoczącą syrenę i wrzucił sztyft do szafki. – Odbija sobie kompleksy. W domu jeździ pick-upem. Klasyczny przykład małego fiuta.
– Gwiazdka jeden? – powtórzył Volz z roztargnieniem. Ostatnio nie miał cierpliwości do szatnianych dyskusji. – Tak, ale nie zapisane słownie, tylko symbolem. Gwiazdka Jeden, Jednostka Nadgabarytowa. Dzięki temu zajmuję strategiczną pozycję w alfabecie, na wypadek gdyby Pierce znowu przydzielał zadania według klucza. – I jak niby ma ci w tym pomóc gwiazdka jeden, jednostka nadgabarytowa, fajfusie? – Pif-Paf walczył z butami. – To oczywiste, ty kosmiczny fiucie. Gwiazdka nie jest literą. Następnym razem, gdy Pierce wybierze znowu nazwiska, dajmy na to, od A do H, polecicie sami w osobliwość. Ja jestem bezpieczny. Pif-Paf parsknął, ale Padlina wyciągnął z szafki hełm i wskazał na etykietę naklejoną z boku. Wielkimi czerwonymi literami było na niej napisane: „Dave *1JednostkaNadgabarytowa”. Wszyscy piloci w pomieszczeniu wybuchli serdecznym śmiechem. Volz i Pif-Paf czekali, aż Padlina skończy się ubierać, gdy do szatni zajrzała Strzała. – Na odprawę, ale już! – rzuciła ostro. – Pierce właśnie zaczyna. Piloci pognali korytarzem do sali odpraw. Komandor Pierce rzeczywiście zaczął już omawiać bieżące zadania. Nigdy nie był przesadnie wesoły, ale od czterech miesięcy musiał wysyłać pilotów na śmierć i odcisnęło to na nim piętno. – …nie dowiemy się, zanim dotrzemy na miejsce. Eskadra Alfa, odciągacie uwagę od eskadry Beta, która dostarczy ładunek. Spojrzał na spóźnialskich. – Nietykalni. Miło, że znaleźliście czas, aby nas odwiedzić. Volz, twoja eskadra ma być gotowa do wykonania specjalnych manewrów… – Dzisiejszy dzień sponsorują literki od D do A – mruknął Pif-Paf. Niezręczną ciszę przerwał wymuszony śmiech. – Pyskować to możecie sobie w domu, poruczniku – syknął pobladły Pierce. – Jak już mówiłem, sytuację taktyczną poznamy dopiero na miejscu. Zerknął na tablicę. – Czyli za osiem minut. Pamiętajcie, że York to mała planeta. Jest tam tylko kilka większych miast. Ponad połowa mieszkańców żyje w mniejszych miasteczkach i osadach rozrzuconych po głównym kontynencie. Wokół Yorku krąży kilka instalacji orbitalnych, które możemy wykorzystać w walce. Większość starć będzie się rozgrywać w bezpośredniej odległości od okrętów liniowych, ale zwracajcie uwagę na uciekające frachtowce i transportowce. Pochylił się nad swoimi dokumentami. – Ostatnimi czasy kiepsko nam idzie. Uratujmy tę planetę.
Zabrzmiało to słabo, zwłaszcza w ustach Pierce’a, który mówił z eleganckim akcentem wyższych sfer. Niemniej jednak w słowach przebijały emocje, co prawie nigdy nie zdarzało się temu chłodnemu, opanowanemu mężczyźnie. Volz popatrzył pytająco na siedzącą obok Strzałę. Kobieta nachyliła się do niego i szepnęła: – Na planecie jest jego rodzina. – Startujecie za pięć minut. Rozejść się. Piloci podzielili się na eskadry i ruszyli do hangaru przez dwuskrzydłowe rozsuwane drzwi. Obsługa techniczna i mechanicy uwijali się jak w ukropie – wykonywali ostatnie elementy przeglądów i drobne naprawy, szykowali pokład do startu i usuwali z myśliwców mocowania. Volz wspiął się do kokpitu i zapiął pasy. Kolejne punkty kontroli przedstartowej wykonał jak na autopilocie – robił to niemal codziennie przez ostatnie cztery miesiące. Sprawdzić i zatwierdzić poziom amunicji. Gotowe. Sprawdzić hydrauliczny system zwalniania bloku osmu. Gotowe. Odszukać Zygzak. Gotowe. Gotowe, gotowe, gotowe… Tylko że Zygzak nie była ani martwa, ani żywa. Nie była już nawet Zygzak. I to z winy Grangera. Wspomnienia wydarzeń z drugiej strony osobliwości wciąż pozostawały rozmazane i niekompletne. Komandor Proctor przypuszczała, że to efekt uboczny przejścia przez kwantowo-relatywistyczną osobliwość. Jednak urywki, które pozostały Volzowi w pamięci, były jednoznaczne. Granger znajdował się we władzy Roju. Przynajmniej przez pewien czas. Porucznik pamiętał ogromny superpancernik i stację. A także „Konstytucję”. We wszystko wmieszali się także Rosjanie. Na szczęście Volzowi udało się uniknąć Grangera. Odnalazł Zygzak i jakimś cudem trafił do tej samej osobliwości, przez którą przybył. Jak udało mu się ją znaleźć? Pamiętał to jak przez mgłę. Unosił się w pełnej szczątków przestrzeni i próbował walczyć o oddech. Pomimo przeciwności losu udało mu się jednak uratować Zygzak. Tylko że teraz Zygzak była taka jak tamten Granger. Martwa, ale wciąż żywa. Jej dzieciak, Zack-Zack, przysyłał Volzowi wiadomości. Babcia prosiła o połączenie wideo za każdym razem, gdy „Wojownik” zawijał na Ziemię, aby uzupełnić zapasy. Volz ją ignorował. Nie mógł spojrzeć w oczy bliskim Zygzak. Nie potrafił przekazać im wiadomości. I nie chodziło tylko o to, że informacje należały do ściśle tajnych, po prostu prawda była zbyt przerażająca i zbyt bolesna, aby się nią dzielić. Ich córka, matka chłopaka, stała się potworem. Nie była martwa. Nie była żywa. I z całą pewnością nie była człowiekiem. – Gotowi do startu – rozległ się głos komandora Pierce’a. Volz wyjrzał z kokpitu i uniósł kciuk. Strzała, Pif-Paf i Padlina odpowiedzieli tym samym gestem. Na ekranie taktycznym pojawił się zielony komunikat. Dotarli na miejsce. Ostatni skok kwantowy doprowadził „Wojownika” na odległość zaledwie pięćdziesięciu tysięcy kilometrów od Yorku. Prędkość, z jaką poruszał się okręt, oznaczała, że trafi na niską orbitę eliptyczną, więc w ciągu kilku minut myśliwce muszą być gotowe do startu.
Tylko… Strzała zaklęła do mikrofonu. – O, do diabła – sapnął Padlina. Volz przełączył widok na planetę. Odsiecz przybyła za późno. York został zniszczony. W słuchawkach usłyszeli porucznik Schwitzer. – Do wszystkich eskadr, wstrzymać start. Pozostać w gotowości. Schwitzer, bez odbioru. Zwykle rozkaz rozpoczęcia i przerwania ataku wydawał Pierce. Volz popatrzył na stanowisko dowodzenia. Przez iluminator widział Schwitzer na posterunku. Dowódca eskadr, komandor Pierce, siedział na ławce. W ręku ściskał oprawioną w ramkę fotografię i pustym wzrokiem patrzył przed siebie.
ROZDZIAŁ 21 SEKTOR BRITANNIA, YORK MOSTEK OZF „WOJOWNIK” Kapitan Granger wpatrywał się w niewyraźny obraz na ekranie. Dziesiątki, setki grzybów eksplozji otwierało się w błękitnej atmosferze. Planeta powoli zmieniała się w pustkowie, spowite kłębami kurzu i przecinane błyskawicami. – Chorąży? Ostatni raport z detekcji? Chorąży Diamond skinął głową. – Już prawie, kapitanie. Gestem nakazał kilku swoim podwładnym, żeby się pośpieszyli i zakończyli skanowanie. Niedługo potem zwrócił się do dowódcy: – Niemal całkowita zagłada, kapitanie. Wszystkie większe miasta zniknęły. Pozostało kilka osad na peryferiach oraz… około paru tysięcy pojedynczych domów rozrzuconych po farmach i ranczach do pasma gór Bolen i na Wzgórzach Huxleya. – Urwał, żeby nabrać tchu albo przyjąć do wiadomości ogrom zniszczeń. – Szacujemy, że na powierzchnię zrzucono około stu dwudziestu pięciu osobliwości. Stężenie pyłu w atmosferze dochodzi do dziewięćdziesięciu dziewięciu procent. – Oznaki obecności floty Roju? – Żadnych, kapitanie. „Nie… Nie, dranie, nie wywiniecie się tak łatwo”. – Kontynuować skanowanie. Sprawdzić resztę planet wewnętrznych systemu. Kolejny świat to Atena, są też kolonie wydobywcze w pasie asteroid. – Tak jest, kapitanie! – Tim? – odezwała się Proctor, która wcześniej rozmawiała z zespołem naukowym. – Obliczyliśmy, że nad powierzchnią Yorku wiruje około dwóch miliardów ton materii, która przesłania promieniowanie gwiazdy centralnej. Słońce jest całkowicie przesłonięte, więc średnia temperatura spadnie drastycznie w ciągu kilku dni. Doradzam, żebyśmy natychmiast wezwali flotę z Ziemi, niech dokona relokacji. – Zrób to – zgodził się Granger. Relokacja. Z kilkudziesięciu milionów ocalało może dwadzieścia tysięcy osób.
Granger był tym już zmęczony. Nadeszła pora, aby nie tylko walczyć z wrogiem, lecz także obrócić jego broń przeciwko niemu. Hanrahan. Pułkownik Hanrahan. Kapitan musiał stawić czoła dowódcy ochrony pokładowej, który znalazł się pod wpływem Roju. Wykorzystał wtedy jakoś sposób komunikacji obcych, aby pokonać przeciwnika… „Jakoś”. Granger wciąż nie miał pojęcia, co zrobił ani jak mu się to udało. Wiedział, że wcześniej był podłączony do komunikacyjnej sieci Roju, a potem zdołał się do niej znowu dostroić, aby na chwilę przekonać Hanrahana do opuszczenia broni. Zamknął oczy. Gdzie jesteście? Gdzie, do cholery, jesteście, wy żałosne, podstępne dranie? Nie, w ten sposób nie uda mu się znaleźć Roju. Był za bardzo rozgniewany. Kiedy wpłynął na Hanrahana, nie czuł gniewu. Granger odetchnął głęboko i powoli zaczął uspokajać emocje i myśli. Gdzie jesteście? Gdzie jesteście, przyjaciele? Przeszukiwał swój umysł, chwytając się każdej urwanej myśli, jakiegokolwiek śladu obecności Roju. Obcy musieli wciąż gdzieś tu być. Nie mieli powodu, aby zwlekać z odejściem, gdy York został zniszczony, ale w głębi duszy Grangera złościło, że mogli tak po prostu pojawić się, zniszczyć świat i umknąć, nie czekając na konsekwencje. Kapitan musiał zadbać o sprawiedliwość. Gdzie jesteście, przyjaciele? Tutaj, przyjacielu. Nigdy nie odeszliśmy. Będziemy z tobą zawsze. Granger otworzył oczy. – Nowy kurs. Przekazać kierunek reszcie floty. – Wpisał współrzędne i wysłał je do chorążego Prince’a. – Kapitanie? To… to miejsce znajduje się w pasie asteroid za Ateną. – Wiem, chorąży. – Detektory nic tam nie wykryły. Nic poza asteroidami. Granger spojrzał na Prince’a. Potem na Proctor. Cała załoga mostka wbijała w niego wzrok. – Nie szkodzi. Właśnie tam znajdziemy drani, którzy zniszczyli York. Kiedy wydostaniemy się ze studni grawitacyjnej planety, wykonać skok kwantowy. – Skąd wiesz, Tim? – Proctor podeszła bliżej. Wszyscy patrzyli już tylko na nią. A potem znowu zwrócili oczy na Grangera. Jakby spodziewali się pojedynku woli między dowódcą i pierwszą oficer. A przecież Proctor wcale nie próbowała rzucać mu wyzwania, wyrażała tylko niepokój i wątpliwości, które dzieliła z resztą załogi – niewypowiedziane podejrzenia związane z kapitanem. – Po prostu wiem. Właśnie tam znajdziemy okręty obcych, którzy zniszczyli York. Jakiś problem?
Przypuszczam, że komandor Pierce nie zgłasza sprzeciwu. Jego rodzina została tam pogrzebana. Przypuszczam, że OZF „Lancaster” również nie widzi problemów, cała jego załoga pochodzi z Yorku. A teraz należy do naszej floty i podejrzewam, że z chęcią poprowadzi atak. – Ale, kapitanie, tam nic nie ma – zauważyła Proctor z naciskiem. Podniosła tablet. – Spójrz sam, wszystkie skany wizualne… – Są spóźnione o pół godziny – przerwał jej Granger. – Nic jeszcze nie widzimy, bo światło z jednostek wroga dotrze do nas dopiero za trzydzieści minut, ale wiem, że Rój tam czeka. Wstał i powiódł spojrzeniem po twarzach załogi mostka. – Ktoś jeszcze ma coś do powiedzenia? Cisza. – Świetnie. Cała naprzód. Załoga wróciła do swoich zadań, choć nie kryła niepokoju. Po pięciu minutach „Wojownik” oddalił się na wystarczającą odległość od pola grawitacyjnego planety i bezpiecznie rozpoczął skok kwantowy. – Do wszystkich jednostek floty. Skok kwantowy na mój znak. Granger odczekał, aż chorąży Prucha przy stanowisku łączności dostanie potwierdzenie, że okręty są gotowe. – Teraz.
ROZDZIAŁ 22 SEKTOR BRITANNIA, YORK MOSTEK OZF „WOJOWNIK” Obraz na ekranie zmienił się i wirujące chmury z błyskawicami ustąpiły miejsca polu asteroid. – Skanowanie – zameldował chorąży Diamond. – W paśmie widzialnym nic nie ma. Skanowanie innych zakresów. Granger bębnił palcami. Oni tu byli. Wiedział o tym. – Kontynuować skanowanie, chorąży Diamond – mruknął, a potem odwrócił się do interkomu. – Komandorze Pierce, czy moje ptaszki są gotowe do lotu? Odpowiedział mu kobiecy głos: – Tu porucznik Schwitzer. Komandor Pierce jest w tej chwili niedysponowany, kapitanie, ale możemy zaczynać. Granger zrozumiał. – Proszę mu powiedzieć, że polowanie trwa. – Pamiętał, że Pierce trzymał na biurku rodzinną fotografię. – Tym razem nie uciekną. Minęła kolejna minuta. – Dalej nic. Granger zacisnął pięści. Cholera, gdzie oni są? Czas płynął. Skanowanie w żadnym pasmie nie dało żadnych rezultatów. Chorąży Diamond nie wykrył nic poza asteroidami i pustą przestrzenią. – Tim. – Proctor pochyliła się do kapitana, aby nikt inny jej nie słyszał. – Powinniśmy porozmawiać. Patrzyła na niego przenikliwie, a ton jej głosu nie pozostawiał złudzeń. „Całkiem już zwariowałeś, starcze”. Z zaciśniętymi zębami Granger zamknął oczy. Jestem tu. Jestem, przyjaciele, pokażcie się. Minęła kolejna minuta. Proctor przykucnęła przy jego fotelu. – Tim – szepnęła mu do ucha – pora to odwołać.
Granger nie otworzył oczu. Kolejna minuta. Pierwsza oficer oparła dłoń na jego przedramieniu. Westchnął w końcu, otworzył oczy i wstał. – Dobrze. Obrać kurs powrotny do Yorku. Na miejscu rozpoczniemy operację ratunkową. – Ruszył do sali odpraw przy mostku. Zauważył, że idzie za nim Proctor. – Poruczniku Diaz, przejmij mostek. Daj mi znać, gdy… – Kapitanie! – krzyknął chorąży Diamond. – Właśnie pojawiło się osiem okrętów Roju! Wykonały skok kwantowy!
ROZDZIAŁ 23 SEKTOR BRITANNIA, PAS ASTEROID MOSTEK OZF „WOJOWNIK” Okręt zadrżał, gdy w kadłub trafiły promienie antymaterii. Granger złapał za ramię jednego z wartowników na mostku, aby utrzymać się na nogach. – Manewry unikowe! – rozkazał. – Cała wstecz! Wypuścić myśliwce! Wszystkie jednostki, szyk skrzydłowy i do ataku! – Proctor podbiegła do swojego stanowiska i zaczęła prowadzić natarcie. Nie było ucieczki, Granger zresztą nie zamierzał unikać walki. Wytropił Rój. Cholera, praktycznie go wezwał. Zatoczył się i upadł na swój fotel. Przyjrzał się bitwie na odczytach taktycznych. Miał dwadzieścia cztery okręty przeciwko dziesięciu dużym jednostkom Roju. Będzie gorąco, a liczba ofiar pewnie okaże się straszliwa, ale Granger zamierzał zwyciężyć. Zwłaszcza jeśli uda mu się przechytrzyć obcych. Zerknął raz jeszcze na schematy taktyczne i na otaczające okręt pole asteroid. Głównie były to małe odłamki, ale te większe mogły okazać się przydatne. – Sternik, zbliżmy się do tej asteroidy. Tej na pozycji piętnaście koma osiem. – Tak jest, kapitanie. Niewielka kropka szybko urosła na ekranach, a „Wojownik” i tuzin okrętów z jego skrzydła szturmowego zawisły wokół ogromnej skały. – A teraz nowy kurs. Wykorzystamy cień tej asteroidy i skierujemy się do tej karłowatej planetoidy. – Granger na ekranie taktycznym wskazał wirujący w pobliżu, owalny głaz o średnicy około stu kilometrów. Cztery jednostki Roju zaczęły się zbliżać, prowadząc ogień. – Kapitanie, „Michigan” zniszczony. „Budapeszt” traci moc – zameldował porucznik Diaz. – Zabierz nas do tej skały. Włącz akceleratory rufowe i zbliż się w miarę szybko. Planetoida urosła na ekranie, jej poryta kraterami powierzchnia zalśniła bielą w promieniach gwiazdy centralnej układu. Z tyłu mostka chorąży Prince otworzył przepustnice i rozpędził „Wojownika” – uwzględniając limity reduktorów inercji. Gdy systemy zadziałały, pokład zadygotał przy gwałtownej zmianie pędu. Rufą wstrząsnęły eksplozje i huk po trafieniach promieniami antymaterii.
– Nie uwolnimy się od Roju, kapitanie. Siedzą nam na ogonie… – Wybuch przerwał porucznikowi Diazowi. – Właśnie straciliśmy silnik numer cztery. Granger znowu zamknął oczy. Wezwał tutaj Rój. Może zdołałby go odesłać? Może udałoby się ściągnąć obcych z kursu? Czy Granger mógłby ich kontrolować? Przyjaciele, przestańcie – pomyślał. Przyjaciele, przestańcie. Musimy porozmawiać. W odpowiedzi odebrał tylko śmiech. A raczej jego odpowiednik. Nie słyszał go, lecz wyczuwał. Rój go przechytrzył, Granger dał się wciągnąć w pułapkę, a teraz obcy z niego drwili. Ale kapitan wyczuł coś jeszcze. Kolejny przekaz. Odległy. Pełen niezgody. Jak gniewne wycie. Przybywamy – głosił. Nie zawierał fraz ani żadnych wyrazów, ale Granger odbierał uczucia i rozumiał znaczenie, a znaczenie niosło niewyobrażalną nadzieję. Otworzył oczy. Nie był zaskoczony, kiedy chorąży Diamond zameldował: – Nowy kontakt, kapitanie. Okręt Dolmasi. Nie, pięćdziesiąt okrętów Dolmasi. Pojawiły się tuż przy małej planetoidzie i ruszyły prosto na zbliżających się wrogów. Bez zwłoki otworzyły ogień na cztery jednostki Roju, ścigające „Wojownika” i jego skrzydło. – Zespół taktyczny, pomóc im. – Pełny ostrzał z dział magnetycznych – dodała Proctor. – Lasery, gotowość. Mierzyć tam, gdzie trafią promienie antymaterii Dolmasi. Poszerzać wyłomy w kadłubach wrogów. W okamgnieniu połączone siły rozprawiły się z czterema okrętami Roju. Granger przyglądał się temu na ekranie taktycznym i tłumił westchnienie ulgi. Zwłaszcza gdy pozostałe okręty Roju wycofały się i zniknęły, zanim Dolmasi je dopadli. – Nareszcie – powiedział Granger. Nareszcie sojusznicy raczyli się ruszyć. Nareszcie przylecieli. W ciągu dwóch miesięcy po oswobodzeniu ich ojczystej planety Dolmasi nie pomogli w żadnej bitwie. Nigdy nie stawiali się na rozpaczliwe wezwania i nie przyłączali się do walki, aby odeprzeć inwazję Roju. Granger już zaczynał żałować, że pomógł uwolnić planetę tych obcych. Robił sobie wyrzuty, że stał się tylko bezmyślnym narzędziem w łuskowatych rękach Dolmasi. Jednak niechętni sojusznicy nareszcie przybyli. Pojawili się, gdy wcale nie musieli – nic przecież dzięki temu nie zyskiwali. Granger odwrócił się do Proctor. – Myślisz, że możemy im jeszcze zaufać? – zapytał w zamyśleniu.
ROZDZIAŁ 24 ZIEMIA, WYSOKA ORBITA GABINET PREZYDENCKI NA POKŁADZIE „FRIGATE ONE” – Chce mnie zabrać na planetę Penumbra 3, prawdopodobnie dlatego, że Małakow ma tam za kilka dni przeprowadzić inspekcję. Avery pisała coś gorączkowo na komputerze trzymanym na kolanach, ale przerwała i spojrzała na Isaacsona, gdy wspomniał nazwę planety. – Penumbra? Skąd znam tę nazwę? Isaacson wzruszył ramionami. Był przybity i ponury. Na drugim ekranie komputera wyświetlały się odczyty jego stanu emocjonalnego. W jednym z pól pojawiały się nawet słowa i zwroty. Od początku Avery mogła z wyrazu twarzy odczytać jego myśli. Implanty sprawiły, że cały proces był bardziej… bezpośredni. Co prawda ostatnio Isaacson ćwiczył opanowanie i samodyscyplinę, aby utrudnić ustalenie, co tak naprawdę myśli. Emocji oczywiście nie był w stanie maskować. Nie mógł nic ukryć przed trzydziestoma implantami. Odraza, którą żywił do Avery, rozszerzała mu nozdrza, rozciągała kąciki ust. Lewą powiekę poruszał prawie niezauważalny tik, który pojawiał się, gdy wskaźnik emocji na ekranie sygnalizował skrywany gniew i odrazę. Absurd tej sytuacji musiał w końcu doprowadzić do rozpadu osobowości Isaacsona, a Avery cieszyła się każdą chwilą. – Nie mam pojęcia. Odchyliła się na oparcie fotela i pokiwała głową. – Przypomniałam sobie. To planeta w sektorze Roju. Dwa miesiące temu flota Grangera trafiła tam na rosyjską kolonię. Szybko go stamtąd przepędzono, o ile dobrze pamiętam. Dlaczego? Co Wołodin chce ci pokazać? – Małakowa? Może uważa, że jeśli zabiję go daleko od Ziemi… Avery parsknęła. – Nie bądź naiwny, Isaacson. Naprawdę uważasz, że Wołodin chce zabić swojego przełożonego? – Uniosła dłoń. – Tak, tak, wiem, że jest mnóstwo polityków niższego szczebla, którzy marzą o śmierci swoich szefów, nie musisz mi przypominać. Ale nie sądzę. To jakaś sztuczka. Nie, Wołodin chce cię tam
ściągnąć z innego powodu i musimy się dowiedzieć, o co chodzi. – Czyli będę tam musiał zostać i wszystko z niego wyciągnąć? Przekonać go, żeby mi powiedział, dlaczego ta planeta ma specjalne znaczenie? – Oczywiście, że nie. Wysyłam cię, bo to najprostsze rozwiązanie. Dodatkowo jeszcze bardziej utwierdzi to Wołodina w przekonaniu, że jesteś całkowicie po jego stronie. Ja będę protestować, poskarżę się paru senatorom, zrugam cię publicznie za to, że w trakcie kryzysu odlatujesz z misją dyplomatyczną. Wszystko to będzie wyglądać jeszcze bardziej wiarygodnie i upewni Wołodina, że wasze przymierze jest silne. A gdy ujawni swoje prawdziwe zamiary, zrealizujesz pierwotny plan. Ten traktat pokojowy jest mi potrzebny. Nasza flota musi odsapnąć, nie możemy ciągle patrolować rosyjskiej granicy. – A co potem? – zapytał ostrożnie Isaacson. Zbyt ostrożnie. Avery zaśmiała się, a na ekranie terminala dostrzegła skok na wskaźniku gniewu. – Potem, panie Isaacson, będzie pan wolny. Proszę wykonać dla mnie to zadanie, a puszczę pana wolno. Wyłączę implanty. Do diabła, jeśli mi pan zaufa, oddam pana w ręce lekarzy, aby usunąć je chirurgicznie. Albo sam będzie pan to mógł zrobić. Tak czy inaczej, przestaną działać i można będzie je bezpiecznie usunąć, gdy tylko się zechce. Isaacson wyglądał na autentycznie zaskoczonego. – Naprawdę? Wyciągniesz mi je? – Oczywiście, Eamonie. Postąpiłeś szlachetnie, próbujesz odkupić swoje grzechy. Nie masz jeszcze czystego konta, ale ten traktat pokojowy to dobry sposób na odzyskanie mojego zaufania. A także zaufania wojska i opinii publicznej. Po zdradzie nad Volari 3 opinia publiczna ocenia Konfederację Rosyjską najgorzej w historii. Ludzie znienawidzą mnie, gdy podpiszę traktat pokojowy z Rosjanami, a to oznacza, że ciebie pokochają. To nieważne. Gdy tylko zażegnamy kryzys, zbombardujemy Ruskich i cofniemy ich do średniowiecza. Na razie liczy się tylko to, że udało ci się wynegocjować rozejm ze znienawidzonym przywódcą rosyjskiego imperium. Dla miliardów ludzi już stałeś się bohaterem. Isaacsonowi rozbłysły oczy. Ależ łatwo było nim sterować. Wystarczyło wspomnieć o uwielbieniu opinii publicznej, a już mu stanął. Avery z trudem powstrzymała się, żeby nie przewrócić oczami. – Na pewno? Chcesz mnie wysłać tak daleko, poza zasięg… monitoringu? Prezydent uniosła brew. – O, nie martw się, będziesz pod obserwacją. Mój zespół pracuje nad aktualizacją oprogramowania, która niebawem zostanie zainstalowana w implantach. Powstrzyma cię przed snuciem zbyt zdradzieckich planów i będzie na bieżąco rejestrować parametry emocjonalne, które po twoim powrocie zostaną poddane szczegółowej analizie. Jeżeli nie będziesz się trzymał scenariusza…
Pokiwała znacząco palcem, uśmiechnęła się i sięgnęła po kubek z kawą. Nie można pozwolić mu zapomnieć o konsekwencjach. Isaacson pomasował skronie, gdy Avery o tym wspomniała. „Ciekawe, jak intensywny jest ból, który odczuwa podczas karania?” – pomyślała. Powinna to kiedyś sprawdzić. – A jeżeli nie będzie chciał się zgodzić? Jeżeli nie uda się wydobyć z niego informacji? Co zrobimy, jeżeli nie zdołam… – Eamonie, Eamonie… Nie mogę rozwiązywać za ciebie wszystkich problemów. Zadanie będzie wymagało improwizacji. Poradzisz sobie. Naprawdę, jakim cudem zdołałeś awansować na tak wysokie stanowisko, skoro nie umiesz samodzielnie myśleć? – Ja… – Może pan odejść, panie wiceprezydencie. Zanim opuści pan pokład, niech pan przyśle do mnie generała Nortona. Isaacson wstał. Zawahał się, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zmienił zdanie i wyszedł bez słowa. Avery odczytała jednak jego wątpliwości na ekranie komputera. „A co zrobisz, jeśli program zawiedzie i zdradzę cię, gdy tylko dotrę do Rosjan?” Drzwi zamknęły się za nim i Avery została sama. – Nie przejmuj się, Eamonie, nie zdradzisz. Nie jesteś w stanie.
ROZDZIAŁ 25 SEKTOR BRITANNIA, PAS ASTEROID MOSTEK OZF „WOJOWNIK” – Kapitanie, sygnał z jednostki flagowej Dolmasi. Wywołują po nazwisku. Granger machnięciem ręki wskazał ekran główny. Zaraz potem pojawił się tam vishgane Kharsa z triumfalną miną, przynajmniej na ile Granger mógł się zorientować w ekspresji Dolmasi. Obcy darował sobie naśladowanie ludzkiej mimiki i zachowań towarzyskich, takich jak wzruszanie ramionami czy marszczenie brwi, ale kapitan umiał rozpoznać satysfakcję, gdy miał ją przed oczami. – Vishgane, dobrze cię znowu widzieć. Wasze przybycie bardzo nas ucieszyło. – Granger. Nie powinno cię tu być. – Skąd wiedziałeś, że tu jesteśmy? Musiałeś być bardzo blisko, skoro zjawiłeś się tak szybko. Kharsa uniósł rękę. Granger nie bardzo rozumiał gest, ale słowa nie pozostawiały żadnych wątpliwości. – Wezwałeś nas, Granger. Byliśmy blisko, o parę lat świetlnych stąd. Monitorowaliśmy ruchy Valarisi w pobliżu Brytanii i właśnie wtedy usłyszeliśmy twój głos. – My? – My. Wszyscy z nas. Jesteśmy tacy jak ty, Granger. Po wpływach Valarisi pozostaje więź. Połączenie. Valarisi nie mogą już kontrolować ani ciebie, ani nas, ale trzeba zachować ostrożność, żeby nie patrzyli naszymi oczami. Tak czy inaczej, usłyszeliśmy cię, Granger. I podjęliśmy decyzję z wdzięczności za to, co dla nas zrobiłeś i jak bardzo nam pomogłeś. Otwarte mówienie o więzi z Rojem krępowało nieco Grangera, ale niewiele mógł na to poradzić. Tajemnica wyszła na jaw. Proctor wiedziała, a załoga mostka podejrzewała. Teraz zostało to potwierdzone. Równie dobrze mógł się przyznać. Odkryć karty. Pokazać, czym dysponuje, aby jego ludzie mogli to wykorzystać i dołączyć do arsenału. – Można kontrolować Rój? Mogę to zrobić? – W niektórych aspektach. W większości nie. Granger czekał na wyjaśnienie, bo odpowiedź wydawała się niepełna. Zanim się jednak doczekał, wtrąciła się Proctor:
– Kapitanie, transmisja metaprzestrzenna od admirała Zingana. Przesyłam na twój terminal. Zerknął na odczyt. „Wojownik” i jego flota byli wzywani do powrotu na Brytanię, gdy tylko zakończy się bitwa, żeby rozpocząć coś, co Zingano określił jako „operacja Wojna Lądowa”. – Zatem musisz lecieć – stwierdził Kharsa. Granger nie miał pojęcia, skąd vishgane to wiedział. Dolmasi mogli czytać w ludzkich myślach? – Czasami nadajesz bardzo głośno, Granger. Właśnie tak cię usłyszeliśmy, pomimo że dzieliło nas tyle lat świetlnych. Byłbym zdziwiony, gdyby każdy okręt Valarisi lub Konkordatu Siedmiu w promieniu stu lat świetlnych nie wykrył twojej obecności tutaj. – Będę bardziej uważał – zapewnił Granger. Myśl była niepokojąca. Przez czystą lekkomyślność cały czas zapewne nadawał i ujawniał swoje zamiary Dolmasi, Rojowi albo Skiohra. Szlag, nawet Rosjanom. – Zanim odlecisz, Granger, ostrzeżenie. Zamierzasz negocjować ze Skiohra. – Tak – przyznał kapitan, chociaż powinna to być supertajna informacja. – Znasz ich? – Nie. To znaczy nie mieliśmy z nimi żadnego bezpośredniego kontaktu. Jak mówiłem ci wcześniej, Valarisi starają się, aby rasy z Konkordatu Siedmiu nie spotykały się. Wiedzieliśmy o Skiohra, ale nic ponadto. Znamy tylko ich reputację. – Wyjaśnij – nakazał Granger. – Każdy z członków Konkordatu Siedmiu ma swoje zalety i wady, silne strony i słabości. Jak każda rasa. Valarisi zniewolili mój gatunek i wykorzystywali nasze zdolności do znajdowania i wydobywania surowców. Byliśmy w tym specjalistami. Wędrowaliśmy na tysiące lat świetlnych, żeby zbierać czyste surowce i energię z niezliczonych protogwiazd, martwych brązowych karłów i z pól asteroid. Nasza infrastruktura z tamtych czasów pozostała nienaruszona i znajduje się pod kontrolą Valarisi. – Nie odzyskaliście swoich dawnych światów? Tylko planetę ojczystą? – Nie mamy wystarczających zasobów. Wszystkie nasze okręty zostały wezwane do świata ojczystego i pozostaną tam, dopóki nie będziemy pewni, że Valarisi nie stanowią zagrożenia. Inaczej oznacza to dla nas zagładę. Dobrze znasz ten lęk, Granger. To jedna z zalet, którą Valarisi dostrzegają w Adanasi. W was. W Rosjanach. Walczycie o przetrwanie za wszelką cenę. Ale może największą zaletą, którą Valarisi przejęli od Rosjan i przystosowali do własnych celów, jest zdolność do udawania. Wymyślanie podstępów. Zwodzenie. – Co ze Skiohra? Kharsa warknął nisko, co Granger zinterpretował jako wyraz czujnego gniewu albo strachu i głębokiej troski. – Skiohra. Wielcy budowniczowie okrętów, rzecz jasna. Ale też groźni wojownicy. Może tego nie widać na pierwszy rzut oka, bo Skiohra są fizycznie drobni, ale braki w rozmiarze nadrabiają zarówno nadzwyczajną siłą, jak i technologią. Kiedy atakują, przybywają z przeważającą siłą. Promienie antymaterii? To wynalazek Skiohra, który skopiowaliśmy na wszystkich naszych okrętach. To właśnie
Skiohra zbudowali flotę Valarisi na podstawie własnych planów konstrukcyjnych, choć w rozmiarach znacząco mniejszych. Musisz zachować wobec nich dużą ostrożność, kapitanie Granger. – Podejrzewasz, że udają? Myślisz, że zdradzą nasze zaufanie? – Trudno powiedzieć. Nie kontaktujemy się z nimi. Ale musisz pamiętać, że jeżeli Skiohra zapragną was zniszczyć, dokonają tego bez trudu, niezależnie od tego, czy będą pod wpływem Valarisi, czy nie. Zanim Valarisi przyłączyli ich do Konkordatu, co najmniej pięć innych gatunków spotkała zagłada z rąk Skiohra. Zapewne właśnie od nich Valarisi nauczyli się bezwzględności. Dlatego Valarisi tak mocno skupiają się na niszczeniu i sianiu chaosu, choć zarazem dążą do osiągnięcia swojego nadrzędnego celu – całkowitego zjednoczenia wszystkich ras. – Nie wydaje ci się to trochę sprzeczne? Kharsa uniósł drugą rękę, zapewne w geście wyrażającym zgodę. – Owszem. Valarisi, a raczej Konkordat, u podstaw składa się ze sprzeczności. Dobrze wiesz, Granger, że uważają nas za przyjaciół. Głoszą, że każde życie powinno stać się ich częścią, bo jego przeznaczeniem jest połączenie się z Konkordatem, a w ostatecznym rozrachunku poddanie się władzy Valarisi. Czy to przyjaźń? Znasz odpowiedź. Od Skiohra Valarisi przejęli umiejętność, jak by to ująć, zastraszania miażdżącą siłą. Ale nie mają zdolności taktycznych Skiohra. Zapewne zauważyłeś, że Valarisi, gdy już ruszą na planetę, nie są zbyt kreatywni w walce. Choćby tylko to daje nam przewagę. – A inni? Co z innymi gatunkami rozumnymi? Wiemy o was, o Roju, o Skiohra i o Rosjanach. Zostały jeszcze trzy rasy. – Niewiele nam o nich wiadomo. Dwóch nie trzeba się obawiać, żyją na drugim końcu Galaktyki i zapewne wolą pilnować własnych spraw. Atakują tylko wtedy, gdy same zostaną zaatakowane. – Są nastawione pokojowo? – Nie powiedziałbym, są po prostu ostrożne. Były to pierwsze gatunki, które zniewolili Valarisi. Od jednego przejęli umiejętność podróży międzygwiezdnych i nic więcej. Od drugiego cykl życiowy, wzorzec etapów ekspansji i odpoczynku. Wiesz chyba, że Valarisi przerwali swój cykl życiowy, zamiast pozostać u siebie przez jeszcze siedemdziesiąt pięć waszych lat? – Domyśliliśmy się tego, choć nie umiemy wyjaśnić, dlaczego tak zrobili. – O to musisz zapytać swój gatunek, kapitanie. Incydent chorski. Granger był tego pewien. Od tamtego wydarzenia, ponad dziesięć lat temu, kapitan podejrzewał, że Rosjanie dogadali się z Rojem. – Rosjan? – Chyba już znasz odpowiedź. – Kharsa znowu podniósł rękę w geście potwierdzenia. – Pozostaje tylko pytanie: dlaczego?
ROZDZIAŁ 26 ZIEMIA, WYSOKA ORBITA GABINET PREZYDENCKI NA POKŁADZIE „FRIGATE ONE” Generał Norton wszedł, ale żołnierzom eskorty kazał zaczekać na zewnątrz, razem z agentami Secret Service. – Pani prezydent – przywitał się oficjalnie i usiadł. – Rozumiem, że spotkanie z Isaacsonem było owocne? – Bardzo. Gdy z nim rozmawiałam, mój zespół zaktualizował oprogramowanie. – Isaacson nic nie podejrzewa? Avery zachichotała. – Na pewno. Ale właśnie ta podejrzliwość go pogrąży. Isaacson podejrzewa, że mówię prawdę i rzeczywiście wysyłam go z misją zawarcia traktatu z Małakowem, a gdy ją wykona, puszczę go wolno. – Dlaczego miałby tak uważać, pani prezydent? – Bo jest narcyzem, generale. Pragnie znaleźć się w centrum uwagi całego świata. My – ja, pan, reszta ludzi – istniejemy dla niego tylko jako tło. W jego przekonaniu nie jesteśmy istotami ludzkimi, a przynajmniej nie istotami świadomymi, które mają własne uczucia. Nasz wiceprezydent to autentyczny psychopata. Jest całkowicie pozbawiony empatii. Dlatego kiedy dostał możliwość działania, które zapewni mu uwielbienie mas i zdobycie władzy, nie mógł się oprzeć. Norton skrzywił się z pogardą. – Naprawdę jest tak naiwny? Wyraz twarzy Avery nie pozostawiał złudzeń, jakby chciała zapytać: „Żartujesz sobie?”. – Generale. Rozmawiamy o Eamonie Isaacsonie. Oligarsze, który ma ładny uśmiech i zawadiacki wdzięk, ale pomimo rodzinnych wpływów, koneksji, majątku i władzy przez trzy lata wiceprezydentury nie udało mu się mnie zamordować. Tylko raz się przez niego spóźniłam na spotkanie. Facet nie odróżniłby własnego kutasa od parówki, gdyby mu go zapakować do bułki. W jego umyśle panuje taka pustka, że technicy musieli przygotować osobne ustawienia czułości systemu monitorowania dla wszczepionych mu implantów. – Avery poklepała terminal komputerowy, na którym wyświetlały się myśli i stan psychiczny Isaacsona.
Generał pokiwał głową. – No, kariery naukowej nie zrobi, ale nie wolno go nie doceniać, pani prezydent. Gdy w organizowanie zamachów zaczął się angażować Wołodin, niewiele brakowało, aby któryś się powiódł. Proszę nie zapominać o „Interstellar One” ani o „Verso” i „Recto” – wspomniał poprzednią jednostkę, którą podróżowała prezydent, oraz dwie fregaty eskorty. – A, tak, Wołodin – westchnęła Avery. – Udało nam się pobrać od niego próbkę? – Nie. CIA wciąż nad tym pracuje. Chyba jednak bezpieczniej będzie założyć, że znajduje się pod kontrolą Roju, tak samo jak reszta najwyższego dowództwa Rosjan. – Racja. – Prezydent napiła się kawy. – Kiedy dolecimy do Brytanii? – Za dwie godziny. Zingano już tam jest. Bohater Ziemi jeszcze leci. – Ostatnie słowa Norton wymówił z przekąsem. Avery spojrzała na niego surowo. – Generale, musisz mu odpuścić. Lepiej skoncentrować gniew na wrogu, nie na naszej najlepszej broni. – Jestem skoncentrowany na wrogu, pani prezydent. Uważam jednak, że pokładanie tak wielkich nadziei w Grangerze to poważny błąd. Rój miał nad nim kontrolę. Sam to potwierdził. – I właśnie dlatego mu ufam, generale. Granger wątpi w swoją lojalność i boi się, że wciąż znajduje się pod kontrolą Roju, ale właśnie dlatego mam pewność, że stoi po naszej stronie. Gdyby naprawdę znajdował się pod wpływem Roju, dowodziłoby to tylko, że obcy mają najgorszych taktyków w całej Galaktyce. Wiele miesięcy temu mogli zniszczyć Ziemię. A prócz niej Nowy Dublin, Marsylię, Planetę Johnsona, Tyr… Gdyby nie Granger, nic by już po nich nie zostało. Ten człowiek ma charakter. Nawet jeśli jest trochę nieokrzesany i czasami zwyczajnie nieposłuszny, to trudno. Nikogo lepszego nie mamy. – W takim razie niech Bóg ma nas w swojej opiece – skrzywił się Norton. – Nie ufam mu od incydentu chorskiego. Pokazał wtedy, że potrafi zignorować bezpośrednie rozkazy i nie ma skrupułów przed rzucaniem zwierzchników na pożarcie podczas przesłuchań w Kongresie. – To nie piaskownica, generale. Granger raz na ciebie doniósł, ale to nie oznacza, że jest zły ani że się komuś podlizuje, czy jaki tam masz z nim problem. Weź się w garść i wygraj tę wojnę bez wewnętrznych przepychanek, jasne? – Avery spojrzała Nortonowi prosto w oczy, ale generał nie opuścił wzroku. Najwyraźniej bardzo mu się nie podobało, że cywil poucza go, jak powinien wykonywać obowiązki. Wreszcie jednak sztywno skinął głową. – Tak jest. – Co sądzisz o raporcie Grangera? – Jest niepokojący. Skiohra stanowią jeszcze jedno zagrożenie, z którym musimy się zmierzyć. Superpancerniki to niezwykle potężne jednostki. Podczas bitwy o Indirę po raz pierwszy udało nam się
taki okręt pokonać. – A mimo to wciąż nie masz do Grangera zaufania – stwierdziła Avery karcąco. – Nieważne, mów dalej. Norton znowu się skrzywił. – We wstępnym raporcie wspomniał, że istnieje sześć takich jednostek… – Sześć? Wywiad ZSO twierdzi, że trzy, maksymalnie cztery. – Granger mógł zostać wprowadzony w błąd. Tak czy inaczej, spotkanie jest zaplanowane na jutro. Prezydent obróciła się i wyjrzała przez okno na niezliczone gwiazdy w przestrzeni kosmicznej. – Potrzebujemy przełomu, generale. Przegrywamy. Ponosimy sromotną klęskę. Musimy dokonać czegoś śmiałego, całkowicie zaskakującego. Nie możemy opierać naszej obrony na wydarzeniach, nad którymi nie mamy żadnej kontroli. Tak jak w przypadku moich działań z Isaacsonem, musimy zrobić coś, co zapewni nam przewagę bez względu na wynik taktyczny. Walczymy dzielnie i desperacko. Czas, żebyśmy zaczęli walczyć inteligentnie i bezwzględnie. – Ma pani jakiś pomysł, pani prezydent? – Oczywiście. Wyślemy wiadomość metaprzestrzenną do generała Palmera. – Do naczelnego armii? – upewnił się Norton – Naczelnego dowódcy sił lądowych? Avery potwierdziła z zadowoleniem. – Zrobimy coś, co bez względu na wynik zapewni nam lepszą pozycję. Tak samo jak w przypadku Isaacsona. – Obawiam się, że wciąż nie rozumiem, jak wysłanie wiceprezydenta do Wołodina na Penumbrę zagwarantuje nam cokolwiek poza bólem głowy. Gdy Isaacson wydostanie się spod kontroli, nie ma mowy, żeby wypełnił pani polecenia. Może nawet nie wróci. – To nie ma znaczenia. Isaacson poleci tam i bez względu na to, czy wykona plan, czy nie, oprogramowanie, które ma w implantach, zapewni, że osiągniemy nasze cele. – Naukowcy mają co do tego pewność? Są całkowicie przekonani, że to zadziała? – Nic nie jest pewne, generale. To hazard. Bez szczęścia ani rusz, zwłaszcza na wojnie, więc co innego nam pozostaje?
ROZDZIAŁ 27 BRYTANIA, WYSOKA ORBITA MOSTEK OZF „WOJOWNIK” Gdy tylko „Wojownik” pojawił się po skoku kwantowym w pobliżu układu planetarnego Brytanii, na terminalu Grangera pojawiła się wiadomość od admirała Zingana. „Spotkajmy się na »Wiktorii« zaraz po twoim przylocie. Zabierz Proctor”. – Diaz, przejmujesz mostek. Nadzoruj uzupełnienie zapasów i ogólne naprawy. – Tak jest, kapitanie. Granger wyszedł i skierował się do laboratorium Proctor. I tak znajdowało się po drodze do lądowiska promów, więc równie dobrze mógł jej przekazać polecenie osobiście. A przy okazji może uda się zerknąć na tę aparaturę do wytwarzania osobliwości, którą pierwsza oficer zabrała z „Konstytucji”. „Wojownik” opuścił zniszczony York zaledwie dwie godziny wcześniej, ale Shelby każdą chwilę, gdy nie była potrzebna na mostku, spędzała w swojej pracowni. Granger podejrzewał, że nawet tam spała. Za jego pozwoleniem pierwsza zabrała piętnaście osób ze Sztabu Głównego floty do zespołu badawczego. Pozornie komandor Proctor stworzyła niewielkie laboratorium, podlegające Działowi Naukowemu ZSO, mobilną pracownię, którą można było przenieść na linię frontu, aby jako pierwsza prowadziła obserwacje i zbierała próbki. Jednak tak naprawdę był to tylko kamuflaż, przynajmniej w odczuciu Grangera. Poznał wielu jajogłowych z Działu Naukowego ZSO. Więcej gadali, niż robili. Najlepsi współcześni naukowcy zajmowali się albo medycyną, albo surowcami i zbrojeniami. – Tim, dobrze, że jesteś. Chodź, spójrz na to. Proctor wskazała, żeby usiadł przy jednym z kilku mikroskopów do obrazowania cząsteczkowego, a potem skinęła ręką, aby zajrzał. Granger pochylił się do okularu. – Na co patrzę? – Nie jestem pewna, ale myślę, że wyizolowałam trzy różne szczepy wirusa Roju. – Materia Roju ma trzy oblicza, co? Proctor wybrała kolejny preparat i wstawiła pod obiektyw urządzenia. – Nie całkiem. Jak pamiętasz, parę miesięcy temu odkryłam, że materia Roju jest tylko prekursorem wirusa, nie samym wirusem. Może wytworzyć miliardy rozmaitych protein, enzymów i molekuł z tak
wieloma różnymi grupami funkcyjnymi, że nawet nie wiem, jak je nazywać. Potem skierowałam na tę materię skupione pole metaprzestrzenne i voilà – mam wirusa. Jest bardzo zakaźny, ale na szczęście nie przenosi się w powietrzu. Głównie zakaża przez kontakt z płynami ustrojowymi. – Czyli chcesz po prostu wiedzieć, z kim się ostatnio umawiałem na randki? – rzucił żartem Granger, gdy Proctor znowu zmieniła preparat. – W zasadzie im więcej przeprowadzam testów, tym bardziej jestem przekonana, że stałeś się zupełnie niegroźny. Ostatnie dowody, które temu przeczą, są nieważne… Doprawdy, Tim, musiałeś się wszystkim pochwalić swoją nowo nabytą mutacją, która umożliwia ci telepatię? Założę się, że przeraziłeś całą załogę mostka. Granger pokiwał głową, wciąż przyglądając się próbce. – Masz rację, będę bardziej dyskretny. – A skoro już mowa o załodze… – Proctor urwała, a Granger zauważył kątem oka, że przygryzła usta. Zawahała się. – Pracujemy non stop od czterech miesięcy. Z początkowej załogi „Konstytucji” zostało około dwóch trzecich. Ludzie ledwie trzymają się na nogach. – Mamy wojnę, Shelby. – Kapitan wciąż wpatrywał się w preparat z wirusa. – Wiem, Tim. Nie zaszkodziłoby, gdybyś poświęcił trochę uwagi ich psychice. Rayna się wykańcza, chucha i dmucha na napęd jak… jak na dziecko. Ale od opuszczenia bazy Luna nie udało jej się przespać więcej niż cztery godziny na dobę. – Nic jej nie będzie. Jest twardsza niż ty czy ja. – To prawda. Jeszcze bardziej martwi mnie komandor Pierce. Dobrze to ukrywa, ale od tygodni jest na skraju załamania nerwowego. Na dodatek stracił właśnie rodzinę… – Wszyscy straciliśmy bliskich, Shelby. – Ale nie tak, jak on, Tim. Żadne z nas nie miało małżonka ani dzieci. – Inni również stracili żony, mężów i dzieci. A jednak wciąż walczą. – Ledwie, ledwie, Tim. Ledwie walczą. Nie widzisz ich poza służbą, a ja tak. Jestem pierwszą. Kiedy nie pracuję z zespołem naukowym albo na mostku, przychodzę na pokład rekreacyjny. – Proctor westchnęła. – Posłuchaj, mówię tylko, że może powinieneś poświęcić trochę czasu i porozmawiać tak od serca z Pierce’em, Rayną, Prince’em, Diamondem i Diazem. Zajrzyj na pokład rekreacyjny, pokaż załodze, że ci zależy. – Nie na tym polega moja praca, Shelby. Muszę się skupić, żeby utrzymać nas przy życiu. – Odrobina troski pomoże załodze przeżyć. Przecież na tym polega twoja praca. Szlag. Miała rację. Znowu. – Dobra, zobaczę, co da się zrobić. A teraz powiedz mi, na co patrzę. – Poradzisz sobie, jak ze wszystkim. Gdyby nie ty, wcale by nas tutaj nie było. – Proctor położyła mu
rękę na ramieniu. Zamiast się cofnąć, Granger ani drgnął. Nie chodziło o żadne romantyczne uczucia, nie miał na to zwyczajnie czasu ani ochoty. Po prostu miło było mieć przyjaciela i świadomość, że nie został sam. Grangerowi cholernie brakowało Abrahama Hawsa, który zginął podczas bitwy o Ziemię. Proctor odchrząknęła. – Preparaty, które oglądałeś, to trzy szczepy. Pierwszy pasuje do tego, który pobrałam od Hanrahana i Wyatta. I od Zygzak. Wszyscy byli pod kontrolą Roju. W przypadku Zygzak nadal to trwa. Drugi preparat to podobny wirus, ale ma o wiele mniej grup funkcyjnych. Ten pierwszy mógł przyłączyć ponad dwa tysiące różnych grup. Drugi tylko osiem. – Wygląda obiecująco. Osiem to o wiele mniej niż tysiąc. – Granger podniósł głowę. – Znamy kogoś, kto jest nosicielem? Pierwsza oficer skinęła głową. – Pozwoliłam sobie pobrać próbkę krwi od admirała Azbilla. Pamiętasz go? – To ten, przez którego prawie przegraliśmy bitwę o Nowy Dublin. Jak mógłbym zapomnieć? Przekonałaś go, żeby dał się zbadać? Jak? Wzruszyła ramionami, czym zasłużyła sobie na podejrzliwe spojrzenie kapitana. – Kazałam jednej z moich nowych podwładnych przypadkowo wpaść na niego, zanim odleciała z Ziemi. Udałam, że to rozkaz od Zingana. Na pewno nie miałby nic przeciwko. Bill nienawidzi Azbilla. Granger zerknął znowu w mikroskop. – Mówisz, że Russell Azbill został zakażony wirusem Roju? – Nazywam go wirusem awaryjnym. Wydaje się, że pozostaje nieczynny. Jest uśpiony w organizmie, chyba że zostanie aktywowany przez bardzo ściśle określony sygnał metaprzestrzenny. Główny wirus odpowiada na wszystkie sygnały metaprzestrzenne. Awaryjny tylko na niektóre. – Tak jak przy przyłączaniu grup funkcyjnych, prawda? –domyślił się Granger. – Właśnie. Wirus awaryjny może wykonać tylko kilka funkcji i odpowiada na wybrane sygnały. Zakładam, że gdy przebadamy krew admirała Littlefielda, stanie się jasne, dlaczego wybuchła stocznia Wellington. – Myślisz, że Rój miał dojście awaryjne do umysłu Littlefielda? Wpłynął na niego, aby admirał zniszczył okręty? – Nie byłabym zaskoczona. A trzeci szczep… – Proctor wprowadziła ostatnią próbkę do mikroskopu. Granger zajrzał w okular. – Ktoś, kogo znam? – Owszem. To twoja krew. Kapitan wyprostował się i zmarszczył brwi, gdy spojrzał na Proctor. – W mojej też można wykryć wirusa Roju?
– Oczywiście. Gdy tylko zrozumiałam, czego szukam, stało się to dość łatwe. – A czego szukasz? – Ta próbka pasuje do preparatu, który przesłałam przez wytworzoną przez mój zespół mikroosobliwość. Osobliwość unieczynniła główny wirus. Ten pierwszy szczep. Jakiś wstrząs przy przejściu przez połączone w parę osobliwości zakłóca większość funkcji tego wirusa. Po przejściu reaguje on tylko na jedno pasmo sygnałów metaprzestrzennych. Obecność tego szczepu dowodzi, że bez wątpienia wcześniej byłeś zainfekowany pierwszym szczepem wirusa, jego pełną formą. Potwierdza się to, co mówił porucznik Volz. Zapewne przebywałeś po drugiej stronie tunelu czasoprzestrzennego tworzonego przez parę osobliwości i znajdowałeś się pod kontrolą Roju. Granger raz jeszcze przyjrzał się wirusowi, setkom jego ramion i wyrostków. Niektóre części były oznakowane. Określenia takie jak „keton” i „metyl” dominowały w zbiorze wyrazów, ale uwagę kapitana przyciągnęły inne nazwy. Trójtlenek lantanu? Iryd? Tor? Uran 238? Zerknął nerwowo na Proctor. – Do mojej krwi wpompowano uran, Shelby? – Och, spokojnie. To nie był radioaktywny izotop. I dostałeś najwyżej femtogram. Nic ci nie jest. Lepsze to niż zaawansowane stadium raka z przerzutami, prawda? Granger wzruszył ramionami. – Chyba tak. Czyli mamy dowód. Aktualne dane fizyczne, że nie jestem oszalałą bombą z opóźnionym zapłonem, która tylko czeka, żeby wybuchnąć. – Wyprostował się i potarł odrętwiały od pochylania się nad okularem kark. – Może to trochę uspokoi Nortona i połowę wysokich rangą wojskowych. Przysięgam, że od początku domagali się mojej głowy. Niech Bóg ma nas w opiece, gdyby Zingano wyciągnął kopyta. Proctor wyłączyła mikroskop i schowała próbki do biurka. – Dowód? Chciałbyś. To co najwyżej poszlaka. Wątpię, czy pod jej wpływem generał Norton zmieni zdanie. Szczerze mówiąc, gdyby nie Avery, Norton już dawno wyrzuciłby cię przez śluzę. Granger wskazał na drzwi. – Chodźmy. Zingano chce nas widzieć. Nie pozwólmy mu czekać, mimo wszystko, wolę znaleźć się po jego stronie śluzy. Ruszyli na lądowisko. Pilot już stał na stanowisku startowym przy swojej maszynie. Gdy tylko zapięli pasy, prom wyślizgnął się przez gródź. W dole ujrzeli błękit atmosfery, a poniżej zieleń kontynentów. Ze wszystkich światów, które skolonizowała ludzkość, właśnie Brytania najbardziej przypominała Ziemię, nawet bardziej niż sama Ziemia. Była też pierwszą odkrytą planetą, która nadawała się do zasiedlenia. Dlatego jej populacja rozkwitała o wiele szybciej niż ta w kolebce ludzkości. Brytania miała mniejszą gęstość, ale była bardziej masywna, a powierzchnią lądów dwukrotnie przewyższała Ziemię. Wzdłuż wybrzeży każdego z kontynentów rozrastały się miasta.
– Shelby – odezwał się Granger, gdy zamknął właz do kokpitu i przez chwilę jeszcze mogli być sami – trzeba wymyślić, jak zablokować sygnały metaprzestrzenne. Rój umie to robić. Zablokowali nam łączność metaprzestrzenną przy pierwszym kontakcie cztery miesiące temu, a potem przy kolejnych starciach. Każda jednostka traciła łączność metaprzestrzenną, dopóki pobliski okręt Roju nie został zniszczony. Potrzebuję takiej blokady dla naszych okrętów. Proctor zamknęła oczy, jakby przypominała sobie możliwości, modelowała coś – Bóg raczy wiedzieć co – w swoim umyśle i od razu atakowała zagadnienie. Właśnie taka była komandor Shelby Proctor. Nawet nie mrugnęła, gdy natrafiała na jakikolwiek problem, tylko po prostu… rozważała możliwości, a potem wprowadzała rozwiązanie, zarządzając ludźmi i zasobami. Proctor wykazywała się przy tym taką wprawą, że przełożeni marzyli, żeby ją mieć u siebie. Szlag, jej okręt, „Chesapeake” – był już prawie gotowy. Ponowne przystosowanie go do akcji zajęło więcej czasu, niż planowano, ale za parę tygodni będzie się nadawał do walki. Jednak po ZSO krążyły coraz śmielsze plotki, że dowództwo chce awansować Proctor od razu do stopnia admirała, z pominięciem kapitana. Chodziło trochę o to, żeby dopiec Grangerowi – oczywiście – ale też wynikało to z czystego podziwu dla zdolności Shelby Proctor. Jeżeli nie będzie ostrożna, skończy jako głównodowodząca ZSO. Granger mógłby wtedy złożyć jej tylko szczere kondolencje. – I jeszcze jedno. Trzeba też wymyślić, jak wyłączyć aktywny wirus Roju. Proctor wytrzeszczyła oczy. – Rozpaczliwie szukaliśmy lekarstwa, ale nie posunęliśmy się w badaniach ani o krok. Na razie mamy tylko to, co wstrzyknęłam Wyattowi. I, jak się już przekonaliśmy, lekarstwo zabija. – A może coś tymczasowego? Coś, co nie wyleczy, lecz zablokuje wirus Roju. Jeżeli lekarstwo zabija, zapomnij o nim. Skup się na blokowaniu. Albo wybierz kilka grup funkcyjnych wirusa… Może przynajmniej dzięki temu ofiara zyska szansę, żeby walczyć. Niech zakażeni spróbują sami zwalczyć wpływy Roju. – Interesujące. – Proctor odwróciła wzrok do okna, gdy prom zbliżał się do „Wiktorii” – okrętu bliźniaczo podobnego do „Wojownika” i „Konstytucji”. – Nie pomyślałam o takich półśrodkach… Bez obrazy, Tim. – Nie czuję się obrażony. Nigdy nie byłaś kimś, kto poprzestaje na półśrodkach. – Popracuję nad tym. Nad oboma pomysłami. Zingano czekał na nich w hangarze promów. Gdy tylko zobaczył Proctor, wręczył jej niewielką teczkę. – Co to jest? – Krew. Proctor i Granger wymienili znaczące spojrzenia. – Czyja? – zapytał kapitan.
Zingano wskazał kciukiem na swój tors. – Przede wszystkim moja. I każdego admirała i kapitana, który stacjonował na Brytanii. Okazało się, że wiceadmirał Littlefield popełnił samobójstwo. Kula przeszła przez mózg. Zrobił to po włączeniu autodestrukcji we wszystkich bombach z antymaterią, które znajdowały się na stacji Wellington. – Podejrzewasz, że łańcuch dowodzenia został zinfiltrowany? – Granger uniósł brew. – Cóż, to oczywiste. Wystarczy spojrzeć na ciebie. – I na admirała Azbilla – dodała Proctor. Zingano uśmiechnął się z nieskrywanym zadowoleniem. – Drań. Zaraz wyślę wiadomość do CENTCOM-u. Zostanie zdymisjonowany. Granger pokręcił głową. – Rój nie wie, że wykryliśmy jego wpływy. Może na razie lepiej będzie pozwolić mu myśleć, że nas przechytrzył? Zingano rozważył sugestię. – Na razie. Ale to znaczy, że nasz krąg zaufanych się zamyka. Trzeba sprawdzić moją krew, generała Nortona, admirała Chandrasekhara, mojego zastępcy… – I Avery? – dokończyła Proctor. Zingano pokręcił głową. – Jeżeli Avery została zainfekowana… Niech Bóg ma nas w opiece. Proctor skinęła głową, wsunęła teczkę pod pachę i pożegnała się z admirałem. Śluza zamknęła się za jej plecami, a potem prom odleciał. Zingano i Granger zostali sami. – Wiesz, że Proctor za parę tygodni będzie mogła przejść na „Chesapeake”? – rzucił admirał. – Wiem. Ale to niedobrze, że mam ją stracić właśnie teraz. – Stracić? Ha! Postawienie najlepszego dowódcy za sterami najlepszego okrętu floty trudno nazwać stratą. – Cholera, wiesz, o co mi chodzi, Bill. Na dodatek mam głębokie przekonanie, że bardziej potrzebujemy Proctor w laboratorium niż na mostku. – Dział Naukowy ZSO czyni stałe postępy. Nie tylko Proctor prowadzi badania Roju, Tim. – Owszem, ale tylko ona wie, co robi. Zingano wzruszył ramionami. – Nie byłbym zaskoczony, gdyby Avery ukrywała gdzieś armię naukowców, którzy pracują nad najnowszymi odkryciami. To by było nawet do niej podobne. Ma więcej pilnych problemów, niż ustawa przewiduje. – Sięgnął do kieszeni i wyjął niewielki dysk z danymi. – A skoro już o tym mowa, dała nam coś. Granger przejrzał zawartość dysku.
– Torpedy z antymaterią? – „Wojownik” ma ich dostać cały magazyn wraz z odpowiednimi wyrzutniami, sterowanymi prosto z mostka. Zdaje się, że Avery chce uniknąć porażki jak przy bombach z antymaterią nad Volari 3. Podobno poprzednie problemy wywołał jakiś technik średniego szczebla. Koniec z kontrolą zdalną. Wszystko ma być sterowane z mostka. – Ale dlaczego? – zdziwił się Granger. – Wypróbowaliśmy kilka prototypów w bitwie. Bomby okazały się za wolne, żeby mogły wyrządzić jakieś szkody. Rój pewnie zwyczajnie je zestrzeli, zanim oddalą się na sto metrów od wyrzutni. Zingano wzruszył ramionami. – Mnie nie pytaj. Myślę, że ma to więcej wspólnego z Rosjanami niż z Rojem. Oficjalnie nie znajdujemy się w stanie wojny, ale podejrzewam, że niedługo dostaniemy rozkaz wykonania kilku bombardowań. Oczywiście tajnych. Żeby odpłacić niektórym światom za zdradę. Torpedy z antymaterią będą się świetnie do tego nadawały. Granger pokręcił głową. – Dobry Boże. Dorównaliśmy Rojowi, nie? Mamy zbombardować światy ludzi tylko dlatego, że ich przywódcy opowiedzieli się po złej stronie. – Wojna to niezbyt czysta gra, Tim. Powinieneś chyba już to wiedzieć. – Zdaje się, że po prostu mam trudności z pozbyciem się człowieczeństwa – odgryzł się Granger. – Zwykle chętnie się z tobą zgadzam – burknął Zingano – ale tak czy inaczej, torpedy zostaną zainstalowane na „Wojowniku” podczas postoju nad Brytanią. Na jutro rano Avery zwołała zebranie, żeby przedyskutować coś, co nazwała operacją Wojna Lądowa. Granger uniósł brew. – Wojna Lądowa? Nie znamy żadnego świata Roju, który moglibyśmy zaatakować. Chodzi o Rosjan? Zingano tylko się skrzywił. – Nie mam pojęcia. Zapewne jutro wszystkiego się dowiemy. Powiedziano mi tylko, że zanosi się na coś naprawdę dużego. – Dużego? – Podobno może to zmienić losy wojny.
ROZDZIAŁ 28 PENUMBRA 3, WYSOKA ORBITA MOSTEK SDS „ALBRIGHT” – Jesteśmy w systemie Penumbra, panie wiceprezydencie. Dolatujemy na wysoką orbitę trzeciej planety – zameldowała nawigator na pokładzie Statku Departamentu Stanu Zjednoczonej Ziemi „Albright”. Rosjanie nie pozwoliliby, aby do Penumbry 3 zbliżył się okręt ZSO, ale Wołodin zapewnił, że jednostka dyplomatyczna będzie mogła zadokować w głównej stacji. – Jest coś na skanerach? – Isaacson rozsiadł się w kapitańskim fotelu. Sama kapitan, kiedyś pilot frachtowca, którą powołano do służby w Departamencie Stanu na okres wojny, stała obok, wyraźnie niezadowolona. Ale Isaacson miał w nosie jej uczucia. – Większość powierzchni planety pokrywa woda, w której występuje wysokie stężenie związków o długich łańcuchach białkowych oraz aminokwasy. Poza tym jest w niej całe mnóstwo materiału organicznego, którego nie znam – zameldował oficer ze stanowiska detektorów. – Układ, w którym się znajdujemy, jest binarny, składa się z gwiazdy i czarnej dziury o trzydziestokrotnie większej masie. Minie jakiś miliard lat, zanim ta czarna dziura pochłonie gwiazdę. – Interesujące – mruknął Isaacson. – Grozi nam jakieś niebezpieczeństwo? Kapitan zachichotała, jakby bawiły ją pytania kosmicznych ignorantów. – Takie układy są dość powszechne. W Galaktyce znajdują się miliony czarnych dziur, większość z nich właśnie w systemach binarnych i trójkowych. – Miliony? – Czarne dziury to nie jakieś niebezpieczne potwory, które przemierzają Drogę Mleczną i pożerają planety, gwiazdy albo osoby postronne, panie wiceprezydencie. W zasadzie to też gwiazdy, które nie emitują światła. Na pewno nie chciałby pan przelecieć blisko żadnej gwiazdy, nie tylko czarnej dziury. Na szczęście zupełnie bezpiecznie można krążyć po orbicie, czego dowodem jest choćby istnienie Penumbry 3. Czarna dziura nie użyje magicznych mocy, aby nas wessać. – Nie potrzebowałem wykładu – warknął Isaacson. Oczywiście kłamał. Nie miał pojęcia o budowie galaktyk, a tym bardziej o dynamice czarnych dziur. Nienawidził jednak, gdy ludzie zakładali, że jest idiotą.
– Naturalnie. – Kapitan przewróciła oczami i odwróciła się do stanowiska detektorów. – Widać już stację, Wu Jin? – Zbliżamy się do niej. To chyba wydrążona asteroida? Isaacson potwierdził skinieniem głowy. Wołodin wspominał, że Rosjanie kazali Rojowi wydrążyć asteroidę, aby sprawdzić, czy mogą powierzyć obcym wykonanie prostych zadań. Chcieli też nauczyć się, jak wydać bardziej złożone rozkazy. Wtedy jeszcze Rosjanom wydawało się, że to oni kontrolują Rój, nie odwrotnie. Stacja była ogromna. Isaacson widział na ekranie kilkanaście okrętów wojennych zacumowanych przy ogromnej skale, upstrzonej metalicznymi płytami, które wskazywały, że pod powierzchnią znajduje się wielki kompleks. – Wykrywamy bardzo wiele… anomalii grawitacyjnych. Są wszędzie. Pośrodku pola szczątków znajduje się niewielki księżyc. Wygląda na to, że właśnie tam zebrało się najwięcej tych anomalii. Kapitan wstała i podeszła do stanowiska detektorów, aby zapoznać się z danymi. – Są ich tysiące. Dla bezpieczeństwa lepiej trzymać się z daleka – zdecydowała, a potem zwróciła się do Isaacsona. – Rosjanie mieli na pana czekać? Nie chcę tak paradować przed tymi wszystkimi okrętami wojennymi. „Albright” jest całkowicie bezbronny. – Niech się pani nie martwi, kapitan Hall, nic nam nie grozi – zapewnił Isaacson, naśladując jej wcześniejszy ton, ale dodał od siebie nutę arogancji. – Ambasador Wołodin zagwarantował mi bezpieczny przelot na tajne rozmowy pokojowe. – Naprawdę uważa pan, że można przekonać Rosjan do zakończenia działań wojennych i połączenia sił przeciwko Rojowi? Wiceprezydent spojrzał na nią wyniośle. – To, kapitan Hall, już nie pani interes. Wstał i podszedł do stanowiska łączności. – Otworzyć bezpieczny kanał. Piętnasty kod dyplomatyczny. Powiadomić ambasadora Wołodina o moim przybyciu. Chwilę później młody oficer łączności kiwnął głową. – Mamy potwierdzenie. Ambasador przesyła wyrazy szacunku i informuje, że prezydent Konfederacji Rosyjskiej już na pana czeka. – Małakow tu jest? – Kapitan Hall nie kryła zaskoczenia. – Jak już mówiłem, to nie pani interes, kapitan Hall. – Isaacson zauważył w jej oczach strach, więc pośpiesznie zmienił ton. – Nie można prowadzić negocjacji pokojowych z imperium, jeśli nie rozmawia się z jego zwierzchnikiem – dodał uspokajająco. Oczywiście miał w nosie strach kapitan Hall, ale wolał się upewnić, że kobieta wykona zadanie i dostarczy go na rosyjską stację.
– Prezydent czeka – przekazał oficer łączności. – Otrzymaliśmy współrzędne dokowania. – Zmiana kursu, Jill – rozkazała kapitan Hall swojej nawigator. – Kurs przechwytujący na stację. Ustaw nas według podanych współrzędnych. – Mamy problem – wtrącił Wu Jin. – Od stacji oddziela nas duże skupisko odłamków skalnych i podobnych śmieci. Będziemy musieli dokonać korekty orbity o jakieś sto kilometrów, a przed dokowaniem jeszcze trochę się podnieść. Kapitan Hall skinęła głową. – Dobrze. Wprowadzić poprawki kursu. Nawigator wpisała dane do komputera. Isaacson patrzył, jak planeta rośnie na ekranie, gdy statek zniżał orbitę. – O Boże – wymamrotała Jill. – Korekta kursu! Trzymać się… Wszystkich rzuciło w prawo, gdy statkiem szarpnęło, a stabilizatory inercyjne nie zdołały tego skorygować. – Co się stało? – zaniepokoiła się kapitan. – Kolejne skupisko odłamków. Pojawiło się znikąd. A przecież zrobiliśmy skanowanie przed zejściem na orbitę. Kapitan odwróciła się do oficera przy stanowisku detektorów. – Wu Jin? Mężczyzna pokręcił głową. – Wykonałem skanowanie jak zawsze. Może to skupisko poruszało się za szybko i dlatego nasze detektory nic nie wykryły, albo za dobrze wtapiało się w tło. – Opuściliśmy niebezpieczny obszar – zameldowała nawigator. – Wracamy na kurs. Kapitan skinęła głową. – Skanowanie aktywne. Lepiej, żeby nie było już żadnych niespodzianek.
ROZDZIAŁ 29 Volz wiedział, że znowu śni. Na dodatek coraz trudniej mu było odróżnić sen od jawy. Miał narastającą pewność, że to chyba nie tylko sen. Był tam. Zrobił to. Leciał, ścigał inne jednostki, słyszał głosy – choć wydawało się to niemożliwe – i wiedział, że musi dokonać strasznego wyboru. Oboje byli jego przyjaciółmi. Oboje zasłużyli, aby żyć. Ale Volz miał świeżo w pamięci los, jaki spotkał Hycla. Rój przejął nad nim kontrolę. I nad Hanrahanem. I nad doktorem Wyattem. Zmusił ich, aby popełnili ohydne uczynki. Rój się zbliżał, okręty otaczały już myśliwce ludzi. Volz nie mógł pozwolić, aby obcy zabrali mu przyjaciół. Nie tym razem. Dokonał wyboru. Sen trwał dalej, do momentu, w którym porucznik unosił się w próżni tylko w ciśnieniowym skafandrze lotniczym i wirował na końcu liny holowniczej. Volz sięgnął jak najdalej, wyciągnął przed siebie ramiona. Wiedział, że jeżeli chybi, on i drugi pilot będą zgubieni. Na szczęście udało mu się złapać uchwyt włazu, wpisać kod alarmowy na panelu obok i otworzyć klapę. Kobieta w kokpicie umierała. Krwawiła, miała halucynacje… Umierała. Ale pozostało jeszcze dość czasu, żeby ją uratować.
ROZDZIAŁ 30 BRYTANIA, WYSOKA ORBITA AMBULATORIUM NA POKŁADZIE OZF „WOJOWNIK” Przebudził się nagle. Sny stawały się coraz bardziej wyraźne, ale wciąż miał problemy z zapamiętaniem szczegółów. Gdy wyleciał z osobliwości, trzymając Zygzak na kolanach, i próbował zachować przytomność, żeby wylądować na pokładzie „Wojownika” – był pewien, że wie, co się wydarzyło. Tak samo, jak zaraz po przebudzeniu pamięta się sen ze wszystkimi szczegółami. Czasami to jakiś wspaniały pomysł – nowy manewr albo genialna odzywka – ale gdy tylko próbuje się go zapisać, rozmywa się i pozostawia tylko niepewność. Po wylądowaniu Volz był pewien, że widział „Konstytucję” i duży okręt Roju, największy z dotychczas spotkanych. Pamiętał, że słyszał głos Grangera. I jeszcze kogoś. Głos, którego nie mógł tam usłyszeć… Od tego momentu wspomnienia były już dość mgliste. Dlaczego to było niemożliwe? Uratował Zygzak – co do tego nie miał wątpliwości, ale jak tego dokonał? Coraz trudniej było mu oddzielić sen od jawy, nawet gdy przypominał sobie więcej zdarzeń. Pamiętał jednak bardzo dobrze, że stanął przed straszliwym wyborem. I oto w ambulatorium znajdowała się konsekwencja tego straszliwego wyboru. Volz oparł głowę o szybę i patrzył, jak oddycha. Patrzył, jak to oddycha. Czy ona w ogóle jeszcze tam była? Wszedł do ambulatorium i stanął przy przezroczystym namiocie, który chronił przed infekcją wirusem Roju. Ekran obok łóżka wyświetlał informacje o liczbie uderzeń serca na minutę, parametrach oddechowych i innych funkcjach witalnych – wiele z nich wykraczało już poza wartości normalne dla ludzi. Wirus Roju panoszył się w systemie, najwyraźniej wzmacniał organizm Zygzak kosztem jej osobowości. Aparatura monitorowała także poziom środka uspokajającego. Volz zauważył, że jest niski. Czekał spokojnie na sygnał dźwiękowy, który sygnalizuje, że medykamenty przestały działać. Rozejrzał się, ale pielęgniarki zajmowały się innymi pacjentami. W pobliżu nie było nikogo. Volz napiął się czujnie. Monitor zapiszczał. Porucznik błyskawicznie wyłączył dźwięk – miał refleks wyćwiczony w dziesiątkach starć z Rojem. Zerknął na pielęgniarki, ale na szczęście nic nie usłyszały.
Zygzak zaczęła się poruszać. Otworzyła oczy i spojrzała na pilota. Powrócił arogancki uśmieszek i zimne spojrzenie pustych oczu. „Kurwa, ci obcy naprawdę przejęli nad nią kontrolę”. – Chojrak, jak miło, że nade mną czuwasz. I to prawie codziennie… – Głos Zygzak zabrzmiał nisko, uwodzicielsko. – Zakochałeś się? Volz zignorował drwiny. – Wiesz, że was zniszczymy. Możecie się od razu poddać. Zygzak przewróciła oczami. – Bez żartów. Jesteście słabi. Rozproszeni. Rozsiani. Każdy z przywódców działa przeciwko innym. Każdy naród spiskuje przeciwko pozostałym. Brak wam celu. Ludzie koncentrują się wyłącznie na sobie, kosztem innych. – Mylisz się. Pomagamy sobie. Podnosimy się na duchu. Gdybyście choć trochę znali Zygzak, wiedzielibyście o tym. Przeszyła go zimnym spojrzeniem. – Pomagacie sobie nawzajem? Podnosicie na duchu? Nie oszukasz mnie, pilociku. Pomagacie swoim współplemieńcom i tyle. Ludzie to zwierzęta plemienne. Zawsze tak było. I jeśli pozostawić was samym sobie, to zawsze tak będzie. I tu zaczyna się nasza rola. Pozwolimy wam się rozwinąć. Możecie dołączyć do rodziny, zostać naszymi przyjaciółmi, zająć należne wam miejsce w Konkordacie. Porucznik Volz pochylił się nad jej łóżkiem. – Nie chcemy miejsca w waszym Konkordacie. Mylicie się. Nie jesteśmy już podzieleni na plemiona. To zamierzchła przeszłość. Jesteśmy… – Chojrak – przerwała mu Zygzak z grymasem – ludzkość nie zmieniła się od setek tysięcy lat. Dalej jesteście szowinistyczną bandą, podzieloną na potrząsające oszczepami plemiona, które walczą o miejsce na szczycie waszej hierarchii. Możesz mi wierzyć, dobrze to znamy. Obserwujemy was od dawna. Rosjanie chcą was zniszczyć. Wy chcecie zniszczyć Rosjan. Kalifat chce obalenia obu rządów, ale boi się cokolwiek teraz uczynić, bo podczas ostatniego konfliktu cudem uniknął zagłady. Nawet w obrębie poszczególnych rządów istnieją skłócone ze sobą frakcje, które toczą nieustanne zmagania, planują się nawzajem powybijać i przejąć władzę, a każda walczy dla własnej kliki małostkowych pochlebców. Wygrywają ci, którzy robią najwięcej hałasu, a głosy rozsądku się ucisza. Ale ty taki nie jesteś, Chojrak. Zobaczysz. Lepiej wam będzie z nami. W Konkordacie zaznacie harmonii. Poznacie, co to jedność, pokój i dobrobyt. Trudno było z nią dyskutować. Przede wszystkim dlatego, że miała rację – Volz szczerze nienawidził polityków. Jeszcze bardziej nienawidził oligarchów, którzy zachowywali się, jakby nie obchodziły ich podziały polityczne, i udawali, że są poza układem, podczas gdy tak naprawdę tkwili głęboko w
systemie, aby chronić swój status i majątek. Rozwiązanie proponowane przez Rój było absurdalne. Wszak narzucona wolność to nie wolność. – Słuchaj, Zygzak, zmieńmy temat. – Zgoda. – Z jej twarzy nie schodził zimny uśmieszek. – Pamiętasz manewr, który wykonałaś, aby zniszczyć wieżyczkę na okręcie Roju? Spirala z Bóg jeden wie iloma g przeciążenia, krótka seria z działek i kula ognia. – No i co? Volz starał się uśmiechnąć szczerze. Może uda mu się do niej dotrzeć, znaleźć punkt zaczepienia, jeśli tylko zdoła się przebić przez wpływ Roju. Może uda się dotrzeć do Zygzak przez wzbudzenie prawdziwych emocji. – Dziecinne igraszki. Powinnaś zobaczyć, co teraz potrafię. Nie do wiary. Reszta eskadry chciała mi nawet zmienić przezwisko z Chojrak na Świrus. Mrugnął porozumiewawczo, byleby tylko do niej dotrzeć. Nie zmieniła wyrazu twarzy. – Posłuchaj, Zygzak… Zrobiłem, co chciałaś. Oddałem obrączkę twoim rodzicom. Pobawiłem się z Zackiem. Dałem mu zabawkę. Przytuliłem. Powinnaś wiedzieć, że nic mu nie jest i że za tobą bardzo tęskni. Zygzak nieoczekiwanie szerzej otworzyła oczy. Zakrztusiła się, jakby chciała coś powiedzieć, ale słowa nie przeszły jej przez gardło. Volz dałby sobie rękę uciąć, że do oczu napłynęły jej łzy. Przebił się do niej. Był tego pewien. Ale czar prysł. Powróciła kamienna twarz. – Oj, Chojrak, Chojrak. Kochany byłeś. Bardzo nam pomogłeś. Gdzie jest teraz „Wojownik”? Zdąży na zaplanowane spotkanie? Mamy nadzieję, że nie czekają tam na was żadne niespodzianki. „O kurwa”. Volz zdał sobie sprawę, że popełnił poważny błąd. Po przebudzeniu Rój nie tylko mógł przemawiać przez Zygzak, lecz także ustalić miejsce jej pobytu. Przynajmniej takie odniósł wrażenie. Włączył sygnał na monitorze i rozległ się donośny pisk, alarmujący o niskim poziomie środka usypiającego we krwi pacjentki. Najbliższa pielęgniarka podniosła głowę, zaklęła, podbiegła i wstukała komendę, aby kroplówka zaczęła podawać kolejną dawkę. – Do zobaczenia niebawem, Chojrak – zdążyła jeszcze powiedzieć jeszcze Zygzak, zanim zasnęła.
ROZDZIAŁ 31 BRYTANIA, WYSOKA ORBITA PREZYDENCKIE CENTRUM DOWODZENIA NA POKŁADZIE „FRIGATE ONE” – Operacja nazywa się Wojna Lądowa. Pojutrze Rój przekona się, że nie wolno zadzierać z marines – oznajmiła prezydent Avery. – To zaszło już za daleko, panowie. Pora, abyśmy przejęli inicjatywę. Próbowaliśmy dwa miesiące temu, Granger wykonał wtedy wspaniałą robotę. Ale nawet w tamtym czasie ograniczaliśmy się tylko do reagowania na sytuację. Wydawało nam się, że przejmujemy inicjatywę, ponieważ walczyliśmy z wrogiem, ale przeciwnik tego właśnie się po nas spodziewał. Pora zrobić coś zupełnie nieprzewidywalnego. Coś tak brawurowego i dramatycznego, że zmieni to losy wojny i sprawi, że pozostanie nam tylko dymiąca kupa martwych gnojków z Roju, którą będzie można spuścić w kiblu i zająć się ważniejszymi sprawami. Prezydent skinieniem ręki oddała głos generałowi Nortonowi i rozparła się wygodniej w fotelu. Generał wstał, przeszedł na front sali konferencyjnej, a nad stołem wyświetlił trójwymiarowy, holograficzny schemat superpancernika Skiohra. – Oto nasz cel. Jutro kapitan Granger ma wyznaczone spotkanie z jednostką Skiohra. – Norton popatrzył na kapitana. – Dotrzymasz terminu. Będziesz udawał, że wszystko jest w porządku, i postarasz się uzyskać od tych obcych jak najwięcej informacji wywiadowczych. Zwlekaj, ile się da. Norton spojrzał twardo. – Twój zespół taktyczny zacznie intensywne skanowanie jednostki Skiohra. Obcy będą się tego oczywiście spodziewać, podobnie jak my, i zrobią to samo z „Wojownikiem”. Kiedy uzyskasz namiary na ich pozycję i wektor dryfu, przekażesz dokładne współrzędne i prędkość mojej flocie, która będzie się znajdowała o rok świetlny od was. – A potem odwrócił się do siwego mężczyzny za swoimi plecami. – Pułkowniku Barnard? Barnard stanął na miejscu Nortona i ruchem ręki przyciągnął holograficzny model bliżej, a potem powiększył jedną z sekcji. Na zbliżeniu ukazał się malutki wizerunek transportera wraz z etykietą, na której wyświetliły się dane dotyczące możliwości pojazdu i liczby przenoszonych żołnierzy. – W pobliżu floty abordażowej będzie czekało około dwóch i pół tysięcy transporterów wojskowych,
każdy z oddziałem stu dziewięćdziesięciu pięciu marines. To prawie pół miliona żołnierzy, włącznie z zaopatrzeniem, inżynierami i personelem pomocniczym. Analiza skanów wykonanych przez „Wojownika” podczas poprzedniego spotkania ujawniła, że na pokładzie okrętu Skiohra znajduje się najwyżej dwieście tysięcy osobników. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że większość z nich nie jest żołnierzami, lecz personelem niezbędnym do obsługi i funkcjonowania tak ogromnego okrętu. Jeżeli wszystko się uda i dokowanie pójdzie dobrze, będziemy mieli przewagę liczebną jak dwa do jednego. – Sporo tych założeń – zauważył Granger. Nawet wstępne wytyczne tego planu budziły w nim sprzeciw. Norton chce atakować przeciwnika, chociaż nie wie, jakie są prawdziwe intencje Skiohra? – Skany z „Wojownika” pokazały, że nasze włazy są na tyle kompatybilne z ich, że wystarczą drobne dopasowania. – Widząc uniesione brwi Grangera, pułkownik Barnard wyjaśnił: – Połączymy magnetycznie włazy, na ile się uda, potem przebijemy się przez nie przy pomocy kierunkowych ładunków wybuchowych. Kiedy przebijemy się przez śluzy, wprowadzimy tam tunel, szeroką rurę ze specjalnego, sprężystego stopu. Rurą zajmie się kilka małych botów. Taki tunel może się rozszerzać, a boty automatycznie znajdą drobne pęknięcia i przebicia, którymi mogłoby uciekać powietrze, załatają je podwójnymi… – Przejdź do tej przyjemniejszej części, pułkowniku – nakazała Avery. – Tej, w której kradniemy ogromny okręt drani i wykorzystujemy go do załatwienia każdej floty Roju, jaką uda się nam namierzyć. – Ach… Tak jest, pani prezydent. Z ust mi pani to wyjęła. Pokład po pokładzie nasi żołnierze szybko przejmą centrum dowodzenia, stanowiska sterownicze i kluczowe sekcje okrętu oraz skutecznie zdławią wszelki opór. – Holograficzny model superpancernika znowu został powiększony i tysiące jasnoczerwonych punktów, które rozbłysły wzdłuż kadłuba, wdarło się do środka niczym zarazki. – Przewidujemy, że przy niewielkich stratach przejmiemy okręt w ciągu ośmiu godzin. – Wygląda to na niezłą zabawę – przyznał admirał Zingano. – W czym tkwi haczyk? Znowu wystąpił generał Norton. – Nie ma żadnych haczyków. Przy użyciu standardowych modeli bazujących na walkach w kosmosie oszacowaliśmy, że ryzyko niepowodzenia wynosi dwanaście procent. Prezydent uznała, że ten poziom ryzyka jest akceptowalny. – Bzdury – burknął Granger. Wszystkie oczy zwróciły się na niego. Avery uniosła wysoko brwi. – Proszę wybaczyć, pani prezydent, mój komentarz nie był skierowany do pani, lecz raczej do modelujących. Generał Norton groźnie ruszył w jego stronę. Wyglądał, jakby zamierzał zaraz wezwać żołnierzy pilnujących drzwi, aby wyprowadzili Grangera do aresztu, ale Avery odpędziła swojego szefa Połączonych Sztabów machnięciem ręki.
– Wyjaśnij, kapitanie. – Po pierwsze, nigdy nie spotkaliśmy osobiście Skiohra. Nie znamy ich możliwości, zwłaszcza zdolności w walce. Właściwie nic o nich nie wiemy, oprócz tego, że są dwunożni i mogą pewnie unieść broń. Norton uniósł rękę. – Nasze modele uwzględniły każdą niewiadomą w obliczeniach. Nawet jeśli nie wszystko rozumiemy, w oparciu o nasze obliczenia i zdolności adaptacyjne oszacowaliśmy, że ta jedna standardowa zmiana ryzyka wciąż zapewni nam siedemdziesiąt pięć… – A co więcej – przerwał te wywody Granger – zapomnieliście o najważniejszym. Nie mamy pojęcia, czy Skiohra naprawdę wyzwolili się spod władzy Roju, czy nie. Jeżeli nie, to mamy duży problem, prawda? Dwieście tysięcy świetnie wyszkolonych wojowników, którzy komunikują się jak umysł zbiorowy, umysł ula. A my nie możemy tej komunikacji ani zakłócić, ani przerwać. Nie ma znaczenia, czy przerwiemy łączność Skiohra, bo wciąż będą mogli koordynować działania swoich okrętów. Zakładając optymistycznie, że w ogóle uda nam się dostać na pokład. Z tego, co wiemy, mogą wciągać nas w pułapkę i kiedy tylko pojawią się nasze transportery, pięćdziesiąt okrętów Roju wykona skok kwantowy i za jednym zamachem zmiecie naszą armię naziemną z kosmosu. – Kapitanie Granger, radzę okazać nieco szacunku… – A co gorsza, problem z natychmiastową komunikacją pozostanie, nawet jeśli Skiohra wyzwolili się spod władzy Roju. Odkryliśmy ostatnio metodą prób i błędów, że jedna osoba może się podpiąć do sieci łączności Roju, nawet gdy już wyzwoliła się spod wpływu obcych. Nie rozumiemy tego, ale wiemy, że to możliwe. – A niby skąd to wiesz, Granger? Kontaktowałeś się ze swoimi kumplami z Roju i powiedziałeś im, aby spotkali się z tobą przy Yorku? – Generał Norton zerwał się na równe nogi i wymierzył oskarżycielsko palec w kapitana. Ku zaskoczeniu wszystkich zgromadzonych Granger potwierdził skinieniem głowy. – Właściwie to tak. Zapadła cisza. – Tak dla jasności, stało się to już po odlocie Roju. I po zniszczeniu Yorku. Ale kiedy tam dotarłem, wezwałem Rój z powrotem. I niechcący także Dolmasi. Ci ostatni również przybyli i ocalili nasze siły. Przekazali mi też trochę informacji na temat Skiohra. Norton odwrócił się do prezydent Avery. – Pani prezydent, jest oczywiste, z czym się mierzymy. Ostrzegałem panią przed nim wiele razy. Nie możemy kontynuować z takim zagrożeniem naszego bezpieczeństwa. Na litość boską, Granger właśnie przyznał się do przekazywania Rojowi informacji o ważnych manewrach floty!
Avery zmierzyła Grangera podejrzliwym spojrzeniem. – Kapitanie? Chcesz coś jeszcze dodać? Mam szczerą ochotę zamknąć cię w kwarantannie, dopóki albo wygramy tę wojnę, albo Rój przyleci, uwolni cię z więzienia, zabierze do domu i ogłosi tam bohaterskim zdobywcą. – Jeszcze jedno, pani prezydent. Po wydarzeniach w stoczni Wellington osobiście autoryzowała pani polecenie, aby komandor Proctor przebadała krew wszystkich oficerów wysokiej rangi w ZSO. Najwyraźniej komandor dotknęła zaledwie wierzchołka góry lodowej, ale przeprowadziła analizy u wielu z nich. Ponad trzydziestu kapitanów, admirałów i generałów… i podobnych. Obawiam się, że Proctor ma niepokojące wieści. Wszystkie oczy wbiły się komandor. – To oczywiście jeszcze wstępne wyniki… Avery prychnęła niecierpliwie. – Mów wszystko. – Wykryłam u nich jedną szczególną formę wirusa Roju. Prezydent nie od razu zrozumiała, o co chodzi. – Kiedy powiedziałaś „u nich” – miałaś na myśli… – Miałam na myśli ich wszystkich. Każdego dowódcę, którego krew analizowałam. Każdego kapitana. Każdego admirała. Sprawdziłam krew wiceadmirała Littlefielda. Tak samo. Wszyscy oni są nosicielami wirusa awaryjnego. I wszyscy mogliby potencjalnie zostać wykorzystani jak Littlefield.
ROZDZIAŁ 32 Nad głową widział zimne, jaskrawe światło. Próbował się na nim skupić, ale zapadł w sen. Stał przy oknie. Wiedział, że wcześniej leżał i patrzył na światło, słyszał też, że ktoś za nim stoi. Teraz, przy oknie, nie mógł oderwać wzroku od planety. Świat w dole był niezwykle piękny. Zielony, spowity smugami chmur i plamami jezior. Wzywał go… Nie, zaraz. Ta planeta nie miała zieleni ani jezior. Była granatowa, ciemniejsza niż kolor wody, ale nie tak chłodna jak Neptun spowity wirującymi chmurami. Granger znowu poczuł, że ktoś za nim stoi. Intruz otworzył drzwi, a potem zamknął je za sobą. Kapitan nie obrócił się, nie musiał. Intruz w końcu przemówi. Grangera interesowała tylko planeta. A za nią…
ROZDZIAŁ 33 BRYTANIA, WYSOKA ORBITA KAJUTA KAPITAŃSKA OZF „WOJOWNIK” Granger obudził się zaskoczony. Spędził prawie godzinę, przewracając się z boku na bok. Martwił się o operację Wojna Lądowa – a kiedy wreszcie zasnął, powrócił dręczący go koszmar, który chyba tak naprawdę był wspomnieniem sprzed czterech miesięcy, gdy kapitan znajdował się u Rosjan i był kontrolowany przez Rój. Pościel przesiąkła potem. Granger odrzucił pled i zadrżał z zimna. Zerknął na zegar – spał trzy godziny. Westchnął i wstał. Trzy godziny w obecnej sytuacji to całkiem nieźle. Zimny prysznic pomógł mu się obudzić. Dobrze, że szybko się ubrał, bo zaraz potem rozległ się brzęczyk u drzwi. – Wejść – mruknął. Drzwi się rozsunęły. Na progu stała Shelby Proctor i dwóch żołnierzy. – Ubrany? – Prawie. Wejdź. – Zaprosił ją niedbałym gestem i odsunął krzesło. – Wybacz, nie ma czasu na pogaduszki – odmówiła. – Chciałam ci tylko powiedzieć… no, mam dwie wiadomości. Dobrą i złą. – Wal. – Granger rozsmarował na zaroście krem do golenia. W ostrym świetle nad lustrem pod jego oczami widać było podkowy, oznakę narastającego zmęczenia. – Zła wiadomość… Wybacz, Tim, próbowałam wszystkiego, co tylko mi wpadło do głowy, ale po prostu nie da się chyba zablokować sygnału metaprzestrzennego tak, jak to robi Rój. Na pewno coś wymyślimy, ale na razie nic z tego. Granger skrzywił się i mruknął z rozczarowaniem, to naprawdę była zła wiadomość. Zwłaszcza gdy się wiedziało o wynikach analizy próbek krwi, przeprowadzonych przez Proctor. Na szczęście Zingano okazał się czysty. Nie mógł jednak zamknąć w kwarantannie wszystkich admirałów i kapitanów, flota by się przecież rozpadła. – Powiedz, że ta dobra wiadomość jest lepsza. – Możliwe. Kilku moich techników współpracowało z Działem Naukowym ZSO i chyba znaleźli rozwiązanie farmakologiczne. Niestety, raczej tymczasowe.
– Farmakologiczne? Chcesz podać wszystkim zakażonym narkotyki? – Granger przeciągnął brzytwą po policzku, za ostrzem pojawiła się czysta, pomarszczona skóra. Pomyślał, że powinien coś zrobić z tymi zmarszczkami. „Ach, kogo chcę oszukać?” – Owszem. Okazuje się, że wirus awaryjny, gdy zostanie aktywowany, podnosi w mózgu poziom oksytocyny i serotoniny. Hormony te wpływają na nasze uczucia miłości, przyjaźni i podobne emocje, które wiążą. Wirusowi ułatwia to wpływanie na nosiciela i skłonienie go, aby wykonał pewne określone działania. Jeżeli jednak poda się nosicielowi substancje, które blokują wydzielanie tych hormonów, wirus nie ma warunków, żeby dobrze działać. – Więc praktycznie chcesz zrobić z nas dupków, tak? Świetnie. Sprawdzałaś to? – Twarz miał już czystą, zajął się szyją. Ostrożnie przeciągnął brzytwą po jabłku Adama. – Na poruczniku z Działu Naukowego ZSO, u którego wykryto infekcję. Najpierw wyemitowałam w niego sygnał metaprzestrzenny, podobny, jak się zdaje, do przekazów Roju. Porucznik wykazał wtedy podwyższony poziom oksytocyny i serotoniny. Potem podałam mu środki supresyjne i znowu posłałam w niego sygnał metaprzestrzenny. Poziom hormonów pozostał niezmieniony. – Myślisz, że to zadziała? – Nie da się tego stwierdzić z całą pewnością, dopóki prawdziwy sygnał Roju nie nakaże komuś zakażonemu wirusem awaryjnym wykonanie jakiegoś działania. Ale po pojawieniu się sygnału środki farmakologiczne mogą pomóc nosicielowi stawić początkowo opór. Może taka osoba zda sobie sprawę, co robi, i może nawet opóźnić swoje działanie na tyle, aby inni zauważyli, że coś się dzieje. Granger skończył się golić i wytarł twarz. – Wydaje się to ryzykowne, ale nic więcej nie mamy. Zresztą ryzyko podejmujemy stale – westchnął, a potem usiadł i założył buty. Proctor ruszyła za nim do drzwi, gdy wstał. – Rozdałam supresanty w formie pigułek wszystkim najwyższym oficerom, każdemu kapitanowi i dowódcy floty, który bierze udział w Wojnie Lądowej. – Dobrze. Chociaż ta akcja to szczyt głupoty, lepiej, żeby żadnemu z kapitanów nie odbiło. Zingano przysłał mi wiadomość, wyruszamy za trzy godziny. Jesteś gotowa? – Po nocy spędzonej na dobieraniu leków tłumiących kazałam swojemu zespołowi badawczemu zająć się polami kwantowymi w odniesieniu do teorii względności dla pól grawitacyjnych. Wspomniałam ci o tym wcześniej i… Granger zatrzymał ją i ujął za ramię. – Czekaj, Shelby, chcesz powiedzieć, że nie spałaś ani przez chwilę? – Popatrzył jej w twarz, gdy się odwróciła. Wyglądała na wyczerpaną i niemal tak starą jak Granger, mimo że była prawie trzydzieści lat
młodsza. – Zdrzemnęłam się między testami – zapewniła. – Tim, nie martw się, kawy mi nie brakuje, mam też pigułki energetyzujące, które można popić kawą. Dam sobie radę. Granger puścił ją i mruknął, gdy ruszyli dalej. – Ostrzegam cię, że jeszcze jeden taki dzień, a wydam rozkaz, żebyś poszła do łóżka. – Żartował oczywiście, ale postarał się, aby jego głos brzmiał bardzo łagodnie. – Martwię się o ciebie, Shelby. Zapracowujesz się na śmierć. Proctor uśmiechnęła się niefrasobliwie. – Jestem wzruszona, Tim. Naprawdę. Ale lepiej okaż tę samą troskę reszcie załogi. Ludzie tego potrzebują. Zanim doszli na mostek, Granger zasalutował jej leniwie. – Tak jest, pani komandor.
ROZDZIAŁ 34 PRZESTRZEŃ MIĘDZYGWIEZDNA 2,4 ROKU ŚWIETLNEGO OD SYRIUSZA MOSTEK OZF „WOJOWNIK” – Wstrzymać się z ostatnim skokiem – rzucił Granger. – Odległość? – Jedna dziesiąta roku świetlnego, kapitanie – zameldował chorąży Prince. Grangerem targały wątpliwości. Niepokoił go plan, który wdrożyła prezydent Avery z generałem Nortonem. Powodem tych wątpliwości był nieuczciwy charakter tego planu. W założeniach mieli po prostu oszukać potencjalnego sprzymierzeńca jeszcze przed poznaniem jego zamiarów. A potem wykorzystać do walki z Rojem. I co gorsza, ani Avery, ani Norton nie pomyśleli, że może warto najpierw poznać choć trochę Skiohra, dowiedzieć się, co kieruje tymi obcymi. Argumentacja prezydent nie pozostawiała miejsca na jakąkolwiek dyskusję. Ludzkość stanęła w obliczu śmierci. Gdy chodziło o przetrwanie gatunku, ludzie absolutnie nie mogli sobie pozwolić na zmarnowanie jakiejkolwiek szansy, żeby powstrzymać tę zagładę. Dlatego musieli zagwarantować sobie miejsce we wszechświecie. Nawet jeśli oznaczało to zdradę i utratę duszy. Byleby ocalić życie. Tyle tylko, że Granger miał w poważaniu własne życie. Podejrzewał, że Avery chyba także. Dla nich obojga liczyła przyszłość. Kapitan wolał jednak mieć pewność, że nie wpadną w pułapkę. – Zmienić parametry ostatniego skoku. Zatrzymajmy się dziesięć milionów kilometrów przed punktem docelowym. Musimy najpierw sprawdzić, co tam się dzieje. – Tak jest, kapitanie. Obraz na ekranie znowu się przesunął. – Pełne skanowanie, chorąży Diamond. Zakres widzialny i elektromagnetyczny. – Z dziesięciu milionów kilometrów światło leci przez około trzydzieści sekund. – Rozumiem, chorąży. Obsługa detektorów przeprowadziła pełne skanowanie. – Wykryliśmy superpancernik, kapitanie. Dokładnie w punkcie docelowym. – Jest sam?
– Tak jest. Granger potarł podbródek, w końcu porządnie ogolony. Jego organizm protestował przeciwko pracy o tak nieludzkiej porze, ale kapitan powtórzył sobie, że po wojnie wyśpi się porządnie na jakiejś plaży. Albo wyśpi się po śmierci. To ostatnie, szczerze mówiąc, było bardziej prawdopodobne. – Poszerzyć strefę skanowania we wszystkich kierunkach. Jest coś? Obsługa detektorów pracowała gorączkowo i po chwili Diamond pokręcił głową. – Pusto, kapitanie, jak to w przestrzeni międzygwiezdnej, nic nie ma na lata świetlne wokół. Przynajmniej w promieniu dziesięciu minut świetlnych, bo nasze skany nie sięgają dalej. – Oczywiście – mruknął Granger. – O dobę świetlną może na nas czekać flota Roju. Wystarczy, że obcy przyczają się trochę dalej, a wcale ich nie zauważymy. – Tak jest – przytaknął Diamond. Granger przemaszerował dookoła mostka, zanim podjął decyzję. – No dobrze. Lecimy na miejsce spotkania. Skiohra pewnie już nas wykryli. Dla nich to chyba wygodna sytuacja. Przynajmniej widzą, że jesteśmy sami. „Ale za nami czeka półmilionowa armia”. – Skok kwantowy za pięć sekund – zameldował chorąży Prince. Granger spojrzał na stanowisko pierwszego oficera i napotkał wzrok porucznika Diaza. Młodszy oficer pełniący obowiązki pierwszego skinął głową na znak, że jest gotowy. Proctor znowu zaszyła się w laboratorium, żeby prowadzić szaleńcze badania do ostatnich chwil przed walką. Granger miał zwodzić Skiohra i rozmawiać z nimi przez co najmniej godzinę. Obraz na ekranie zmienił się raz jeszcze. Gigantyczny superpancernik unosił się w przestrzeni. Z powodu braku światła większa część jego kadłuba tonęła w mroku. Widać było tylko miejsca, na które padała poświata z okien. – Nie mogę się przyzwyczaić do rozmiarów tego okrętu – rzucił Diaz. Granger zatrzymał się w pół kroku. – I pomyśleć, że jest takich sześć. – Odwrócił się do stanowiska taktycznego. – Rozpocząć skanowanie. Wykonać wszystkie punkty listy kontrolnej od pułkownika Barnarda. Układ okrętu, warunki atmosferyczne, liczba oznak życia, automatyka. Wszystko. Postaram się zdobyć jak najwięcej czasu. – Wywołują nas, kapitanie – zameldował chorąży Prucha. – Połączyć. Ekran wypełniła znana już postać wicecarycy Scythii Krull. Nieopodal stała jedna z jej doradczyń i przyglądała się Grangerowi z uwagą. – Kapitanie Granger. Przyleciałeś. Nie mieliśmy pewności, czy tak się stanie. – Oczywiście, że przyleciałem. Jesteśmy waszymi dłużnikami. Gdybyśmy nie stawili się na spotkanie,
okazalibyśmy brak szacunku. „I nie macie pojęcia, że niedługo okażemy zupełny brak szacunku”. – Dziękuję, kapitanie Granger. Zebrałam… chyba w waszym języku najlepiej określić to… Zjednoczona Rada Siedmiu, złożona z przywódców. Przybyli na naradę wojenną, aby wyzwolić całą rodzinę z jarzma niewoli. Granger uniósł brew. – Macie własny Konkordat Siedmiu? – Rój przyjął nasz porządek społeczny prawie dziesięć tysięcy lat temu. Rój nie ma własnych pomysłów, to jego główna wada. Spierałam się z siostrami, czy w ogóle można go uznać za żywy. Żywe stworzenia muszą tworzyć, aby przetrwać. Rój niczego nie tworzy, tylko sobie przywłaszcza. Zaraża, wypacza i kontroluje. Gdy przybył na naszą planetę, zabrał wszystko, co mogło mu się przysłużyć, a resztę zniszczył. – A mimo to wciąż tu jesteście – zauważył Granger. Zastanawiał się, czy powinien okazywać sceptycyzm, uznał jednak, że Skiohra spodziewają się z jego strony wątpliwości i podejrzeń. Sami zapewne też je mieli. Tak czy inaczej, wicecaryca Krull nie zareagowała na zaczepkę. – Przed wiekami Rój pozwolił nam zachować te elementy kultury, które uznał za przydatne. Ale nareszcie udało się odkryć klucz do wolności. Granger był coraz bardziej sceptyczny. Jakim cudem rasa, która pozostawała przez wiele tysiącleci pod kontrolą innej, mogła znaleźć sposób na odzyskanie wolności, skoro Rój panował nad każdą jednostką? W jaki sposób chciała zrzucić jarzmo? A jednak Dolmasi dowiedli niedawno, że to możliwe. – Jak to się stało? W jaki sposób nagle odzyskaliście wolność spod wpływów Roju? Szczerze mówiąc, wygląda to podejrzanie. Twarz wicecarycy nieco obwisła. Granger wolał nie zgadywać, co to mogło oznaczać. – Kapitanie Granger. Zebraliśmy się tu wszyscy, cały mój lud, z twojego powodu. To, co widzisz, ten okręt i pięć innych, to pozostałości dumnej rasy Skiohra. Jesteśmy wolni dzięki tobie.
ROZDZIAŁ 35 PENUMBRA 3, WYSOKA ORBITA ROSYJSKIE ZAKŁADY PRODUKCJI OSOBLIWOŚCI – Witaj na stacji Penumbra, Eamonie – powiedział ambasador Wołodin w progu śluzy doku. Załodze nakazano, aby pozostała na okręcie. Tylko ochrona mogła towarzyszyć wiceprezydentowi, chociaż Isaacson zastanawiał się, czy jej też nie odesłać, wziąwszy pod uwagę, że agenci Secret Service na nic się nie przydali dwa miesiące temu, podczas próby zamachu z użyciem antymaterii, która wybuchła w samochodzie Isaacsona, ani też nie mogli nic zrobić, gdy myśliwce starały się zestrzelić jego prom. Wołodin poprowadził ich w głąb kompleksu budynków. Minęli rząd hangarów z wyposażeniem. Za mnóstwem dużych kontenerów i skrzyń znajdowała się część przeznaczona do prac i eksperymentów, laboratorium techniczne ze lśniącym sprzętem i dużymi źródłami zasilania, a także śluzami powietrznymi. Potem ambasador wprowadził Isaacsona z eskortą do pomieszczeń wyglądających na administracyjne. W wielkiej sali ciągnęły się rzędy komórek z biurkami aż pod wielką przejrzystą ścianę, przez którą wpadało światło chyba Penumbry, słońca tego układu planetarnego. Ściana wyrastała na kilkanaście kondygnacji, a przez środek każdego piętra ciągnął się szyb w otwartej przestrzeni, zabezpieczonej tylko metalową barierką. Nie było tu wielu ludzi, a przechodzący od czasu do czasu pracownicy zerkali na intruzów. Niektórzy rozpoznawali Isaacsona i wytrzeszczali oczy, ale nikt się nie zatrzymał ani nie odezwał. Wołodin wskazał windy w środkowej części kondygnacji. Kabina miała przezroczyste ściany, a Isaacsonowi zakręciło się w głowie, gdy ruszyła w górę otwartej hali. Na ostatnim piętrze, prawie sto metrów wyżej, znajdowały się główne biura. Atrium wyłożone było miękkimi dywanami, a ściany i posadzki zdobił marmur, granit i migotliwe kryształy. Isaacson zobaczył nawet duże akwarium z egzotycznymi, kolorowymi rybami, które przedzielało hol na dwie części. Wokół wisiały wielkie zdjęcia prezydenta Małakowa w różnych męskich pozach i sytuacjach. Na jednej stał na szczycie Everestu, bez koszuli czy widocznego zbiornika tlenowego, i przez lornetkę spoglądał w dal. Na innej przechodził przez sławny most wiszący Wittinghama, który łączył dwie wieże w stolicy Brytanii. Fotografie podkreślały męskość prezydenta Konfederacji Rosyjskiej i jego testosteronowe osiągnięcia, ale niektóre obnażały też ludzkie oblicze Małakowa – gdy głaskał
pomarszczony policzek jakiejś staruszki albo siedział na pniu zwalonego drzewa, otoczony gromadką dzieci, obejmujących go radośnie, ale też z czcią. Zdjęcia skojarzyły się Isaacsonowi z kiczowatymi obrazkami kościelnymi, przedstawiającymi Jezusa w podobnych sytuacjach – niebiblijnych, lecz pokrzepiających dla maluczkich, którzy potrzebowali takiej nieokreślonej inspiracji w swoim prostym życiu. Och, nieszczęsne masy. Przyciągały je takie banały i propaganda. Mimo to Isaacson poczuł podziw. „Prymitywne, ale genialne” – pomyślał. „Jeżeli uda mi się kiedyś pozbyć Avery, powinienem pomyśleć o czymś podobnym”. Odruchowo skulił się wewnętrznie w oczekiwaniu na falę bólu, towarzyszącą zdradliwym myślom, których nie zdążył powstrzymać. Trwało to tylko okamgnienie, ale wystarczyło, aby zachwiał się lekko i zgubił krok. A przecież Avery nie mogła go pilnować z tak daleka. Czy ta reakcja stała się odruchem warunkowym Isaacsona? – Eamonie, dobrze się czujesz? Isaacson tylko machnął ręką. – Jak najbardziej. Zakręciło mi się tylko w głowie od jazdy windą. Drzwi obok otworzyły się cicho. Isaacson spodziewał się oddziału ochrony, który zaprowadzi go do prezydenta Konfederacji Rosyjskiej. Jednak pojawił się tylko jeden mężczyzna. Nosił zwykły garnitur ze staroświeckim czerwonym krawatem i proste, lecz eleganckie czarne buty. Pewnym krokiem zbliżył się do Isaacsona i spojrzał mu prosto w oczy, a potem wyciągnął rękę na powitanie. Prezydent Małakow we własnej osobie.
ROZDZIAŁ 36 PRZESTRZEŃ MIĘDZYGWIEZDNA 2,4 ROKU ŚWIETLNEGO OD SYRIUSZA MOSTEK OZF „WOJOWNIK” „Dzięki mnie?” Grangera zaskoczyła powaga tych słów. – Chcesz mi powiedzieć, że na waszym okręcie znajduje się cała wasza społeczność? Rodziny? Dzieci? Ten i pozostałe pięć okrętów zawierają całą waszą cywilizację? – Tak jest, kapitanie. Ta odpowiedź znaczyła, że on – Granger – będzie odpowiedzialny za eksterminację znaczącej części gatunku. W najlepszym przypadku za zagładę jednej siódmej wszystkich Skiohra. – A okręt zniszczony nad Indirą? – „Harmonia” była siedzibą sławnego rodu Trell, piątego w Zjednoczonej Radzie Siedmiu. Wicecaryca Tyree Trell, moja krewna trzeciego stopnia, była matriachinią tego rodu. Granger osunął się w fotelu. – Ilu? – Proszę? – Ilu przedstawicieli waszej rasy znajdowało się na pokładzie tego okrętu? Na pokładzie „Harmonii”? – To nie ma znaczenia, kapitanie Granger. Teraz musimy zaplanować… Granger uniósł dłoń. – Dla mnie ma. Ilu? Wicecaryca Krull zawahała się lekko. – Około pięćdziesięciu miliardów. Słowa uderzyły w niego boleśnie jak fizyczny cios. Grangera ogarnęła pustka, jakby był biernym obserwatorem i patrzył na wszystko z oddali. – Ale… jak to możliwe? Nasze skany wskazują, że na pokładzie waszego okrętu znajduje się tylko około dwustu tysięcy istot żywych. Czy na twoim okręcie populacja również jest tak liczna? – Jak na „Harmonii”? Nie. Ród Krull na pokładzie „Dobroci” liczy sobie tylko czternaście miliardów
istnień. Jednak wasze odczyty oznak życia są precyzyjne, kapitanie. Tylko że większość z nas to matki. Nasze narodzone dzieci nosimy w sobie, dopóki nie obdarzymy ich Życiem Zewnętrznym. Sama mam w sobie ponad dwadzieścia dwa tysiące dzieci. – Dwadzieścia dwa tysiące? – zdumiał się Granger. – Jak to możliwe? – To embriony, które składają się głównie z tkanki mózgowej. Chociaż nie mają w pełni uformowanych organizmów, jednak każde z nich jest w pełni rozwiniętą jednostką. Osobą. – I wszystkie później się urodzą? Do Życia Zewnętrznego? – Niektóre. Większość nie. Większość będzie wieść tylko Życie Wewnętrzne. Ale wszystkie są ze mną połączone. Stanowią część mnie. Słyszę ich myśli, odczuwam ich namiętności, strach i nadzieje. Dzieci posiadają własną pamięć, niektóre lepiej zapamiętują określone sprawy i idee. Doskonale też pamiętają zagadnienia komunikacji, dyplomacji i związków, dlatego z chwilą wyzwolenia zostałam wybrana na wicecarycę mojego rodu. – Kiedy to nastąpiło? Kiedy zostaliście wyzwoleni? – Nie wiesz? – Twarz obcej rozciągnęła się wyraźnie. Czyżby miało to oznaczać zaskoczenie? – Dwa dni temu. Podczas bitwy nad waszą planetą, Indirą, jak ją nazwałeś. Byliśmy niewolnikami Valarisi, a potem pojawiłeś się ty. Zniszczyłeś „Harmonię”. Nadleciałeś z tak ogromną prędkością, że została rozerwana na strzępy. Niektóre fragmenty zderzyły się z osobliwościami. I to one zostały wyzwolone jako pierwsze. Od nich nadeszła fala wolności. A potem efekt został przeniesiony przez łącze metaprzestrzenne… w twoim języku chyba można je nazwać Więzią. To, co wtedy zrobiłeś, ocaliło nas wszystkich… pomimo zagłady, którą sprowadziłeś na „Harmonię”. Granger w końcu zrozumiał. Osobliwości. Materia Roju. Gdy skazani na zagładę Skiohra wpadli na osobliwości, wynurzyli się po drugiej stronie wolni od wirusa… Dokładnie tak samo, jak on. A potem za pośrednictwem łącza metaprzestrzennego, tej Więzi, efekt przeniósł się na wszystkich przedstawicieli rasy. Wicecaryca chyba nie rozumiała, jak do tego doszło. To dobrze. Im mniej osób wiedziało, tym lepiej. Jeżeli uda się utrzymać to w tajemnicy przed Rojem, zyska się przewagę taktyczną. Mimo to kapitan wciąż pozostawał nieufny. Może to był podstęp? Rój mógł przekazywać wicecarycy Krull, co ma mówić, aby wciągnąć Grangera w pułapkę, zdobyć jego zaufanie i poczekać, aż się odsłoni. Tylko… po co? Superpancernik „Dobroć” miał ogromną przewagę nad „Wojownikiem”. Gdyby Rój chciał walczyć z Grangerem, nie musiałby się uciekać do postępów. Kilka sekund walki z tym molochem i po starym okręcie nie zostałby ślad. Chyba że Rojowi chodziło o coś innego.
ROZDZIAŁ 37 PRZESTRZEŃ MIĘDZYGWIEZDNA 2,5 ROKU ŚWIETLNEGO OD SYRIUSZA MOSTEK OZF „LINCOLN” – Generale Norton, jesteśmy gotowi. Generał spacerował nerwowo po mostku „Lincolna”. Okrążył fotel kapitana, na którym dowódca okrętu czekał na rozkaz wyruszenia do bitwy. – Ani słowa od Grangera? – Nic – powtórzył po raz kolejny oficer przy stanowisku łączności. – Żadnych transmisji metaprzestrzennych. Nic oprócz szumów nieustannej komunikacji Roju, dokładnie na pasmach i według wzorców, które nam pan dostarczył, generale. Norton zaśmiał się cicho. „Ach, komandor Proctor. Przynajmniej na coś się przydała, odkąd została ulubioną maskotką Grangera”. Odwrócił się do stanowiska zespołu naukowego, przy którym komandor Alonso, jeden z zastępców dyrektora Działu Naukowego ZSO i dyrektor badań komunikacji wewnętrznej Roju, sprawdzał postępy swoich podwładnych. – Komandorze, udało się choć trochę odszyfrować, o czym tam mówią? – Nie, generalne. Ale udało nam się doprecyzować dane od komandor Proctor. Ona nie zdołała osiągnąć tak wąskiego pasma wychwytywania sygnałów. – Nadmierna pewność siebie, komandorze Alonso. Nadmierna pewność siebie, arogancja i zamieszanie. Grangerowi można przypisać je wszystkie. I udzielają się jego pierwszej. Moglibyśmy wygrać tę wojnę już dwa miesiące temu, gdyby Proctor częściej współpracowała z Działem Naukowym ZSO, zamiast męczyć się samodzielnie i odgrywać bohaterkę, bo uważa się za kogoś wyjątkowego, kogo nie obowiązują reguły. Ale ona woli być jak Procarz. Komandor Alonso wzruszył ramionami. – Ale to Proctor dostarczyła nam doskonałych i precyzyjnych danych wyjściowych. Trochę były zgrubne i pośpieszne, ale naprawdę… wykonała kawał dobrej roboty…
– Gdyby jednak współpracowała z Działem Naukowym floty, już dawno skanowałaby częstotliwości wirusa awaryjnego w konfiguracji odpowiednich faz. Oczywiście, nie robi tego. I nie wierzę, że to z powodu własnej niemożności, komandorze. Przypuszczam, że po prostu nie chce. Wie, że jeżeli udostępni tę wiedzę, udowodni, że Granger nie nadaje się do służby. Przecież wtedy przyłapałbym go na gorącym uczynku, gdy rozmawia i kolaboruje z Rojem. Tak samo jak teraz. Szef zespołu naukowego drgnął. – No cóż, generale, to tylko jedna z interpretacji danych, które widzimy… Norton popatrzył na niego groźnie. – A jaka inna interpretacja jest równie logiczna? Granger właśnie spotkał się z superpancernikiem Roju. Rozmawia z nim, wirus w wirus. Umysł w umysł. Zdradza nasze sekrety. Przecież sygnały metaprzestrzenne widać jak na dłoni. Niby co tam robi, u diabła, jeśli nie to? Cisza. Komandor Alonso nie znalazł na to odpowiedzi. – Właśnie. – Norton odwrócił się do głównego ekranu. Obiektyw kamery ustawiony był na szerokie ujęcie floty ZSO. Tysiące jednostek transportowych. Setki tysięcy żołnierzy. I połowa floty Zingana, tak na wszelki wypadek. I jeszcze armada, która czekała za flotą. Żadna z jednostek nie miała świateł zewnętrznych. Ale okręty zasłaniały mnóstwo gwiazd i bez trudu można było się zorientować, że to największa flota, jaką udało się zgromadzić Zjednoczonym Siłom Obronnym w całej ich historii. – Dajmy im jeszcze dziesięć minut. Jeżeli Granger się nie odezwie, ruszamy. Komandor Alonso podjął ostatnią próbę. – Ależ, generale, jeżeli to prawda, co pan powiedział, jeżeli myśli pan, że Granger kolaboruje z Rojem, na pewno ujawnił już nasze plany bitwy. Przecież je znał. Każdą tajemnicę. Czy nie byłoby rozważniej wycofać się, przegrupować i przemyśleć jeszcze raz naszą taktykę? Norton parsknął ochrypłym, urywanym śmiechem. – Zatem dobrze się stało, że nie ujawniłem Grangerowi wszystkich swoich tajemnic. – Spojrzał groźnie na naukowca. – Trzymaj się liczb i danych. Taktykę zostaw mnie.
ROZDZIAŁ 38 PRZESTRZEŃ MIĘDZYGWIEZDNA 2,4 ROKU ŚWIETLNEGO OD SYRIUSZA MOSTEK OZF „WOJOWNIK” Granger patrzył na zegar. Obiecał generałowi Nortonowi i admirałowi Zinganowi, że zajmie Skiohra rozmową przez co najmniej godzinę. W tym czasie „Wojownik” powinien uzyskać szczegółowe skany superpancernika i porównać je z odczytami i projekcjami zespołu taktycznego Nortona. Poprawki miały zostać przesłane do sił inwazyjnych. Trzydzieści dziewięć minut. Ale Granger nie był już pewien, czy chce, aby pojawiły się siły inwazyjne. Cała cywilizacja Skiohra znajdowała się na sześciu okrętach. Czy mógł wziąć udział w zniszczeniu rasy, która znajdowała się pod kontrolą Roju? Nawet jeżeli oznaczało to wolność dla jego własnej? Za dużo trudnych pytań. – Proszę mi na chwilę wybaczyć, wicecaryco. Zasygnalizował chorążemu, aby wyciszył połączenie. Przez interkom skontaktował się z laboratorium Proctor. – Słuchasz, Shelby? – Tak, pomiędzy jedną analizą nowych danych a drugą. Bardzo interesujące informacje. Wierzysz Skiohra? – Nie wiem. Lepiej tu przyjdź. Chcę wykonać kilka skanów metaprzestrzeni wokół ich okrętu. – Zrobiłam już skany. Panuje cisza. Nie jestem co prawda specjalistką od metaprzestrzeni, ale… Granger popatrzył na ekran z przywódczynią Skiohra. – I tak wolałbym, żebyś tu przyszła. – Już idę. Łączność została przerwana, a Granger kazał włączyć dźwięk na kanale z Krull. – Wicecaryco, mam nadzieję, że rozumiesz, w jak trudnej znalazłem się sytuacji. Zdaję sobie sprawę, że bezwzględnie musimy sobie zaufać i podjąć współpracę, aby pokonać Valarisi. Potrzebuję jednak dowodu, że nie znajdujesz się pod kontrolą Roju. Nie możemy ślepo oddać się w wasze ręce. W
normalnych warunkach utworzenie Więzi wymagałoby czasu, którego teraz nie mamy. Krull podniosła dłonie. Każda miała trzy długie palce i masywny kciuk. – To samo dotyczy nas, Granger. Valarisi czujnie trzymają w tajemnicy informacje o swoich przyjaciołach. Nie wiemy praktycznie nic o Dolmasi, poza tym, że nawiązaliście z nimi kontakt. Byliśmy obecni, gdy zostali naszymi przyjaciółmi i dołączyli do Konkordatu Siedmiu, ale nie widzieliśmy ich od tysięcy lat. Dysponujemy ograniczoną wiedzą o Adanasi, tej części twojej rasy, która także została naszymi przyjaciółmi. Nie mamy pojęcia, kto z waszej załogi komunikuje się z Valarisi, ani nawet czy ty do nich nie należysz. Dzięki Więzi mam świadomość, że kiedyś byłeś przyjacielem Valarisi. Ale teraz? – Zapewniam, że już nie jestem, ale proponuję próbę, wicecaryco. Potrafimy wykrywać obecność materii Roju we krwi. Zakładam, że macie krew? – Oczywiście. W tym momencie Proctor weszła na mostek. Granger przywołał ją skinieniem ręki. – Moja zastępczyni opracowała metodę, która ujawni, czy znajdujesz się pod kontrolą Roju. Poddasz się tej próbie? Wystarczy odrobina twojej krwi. Będziesz też mogła zobaczyć wynik analizy mojej. Albo, jeśli wolisz, możemy przekazać szczegóły waszym naukowcom i sami przeprowadzicie próbę. Proctor otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Ujawnienie tym obcym, że ludzie potrafią wykrywać wpływ Roju, było ryzykownym posunięciem. Jeżeli Rój starał się oszukać Grangera, to kapitan i ludzkość właśnie stracili asa w rękawie. – Zgadzamy się – stwierdziła Krull. – Wystarczy, że zobaczę wyniki z waszego laboratorium, jeśli pozwolisz mi je sprawdzić. Natychmiast wsiadam na prom. Spotkamy się w połowie drogi na pokładach promów czy wolisz, żebym przyleciała na twój okręt? Granger nie miał pojęcia, co ta obca rozumie przez „sprawdzić” – ale skinął głową. – Spotkajmy się bezzwłocznie w naszym hangarze promów. Przełożeni wyznaczyli mi termin i nie mogę go przekroczyć, bo oznacza to nieprzyjemne konsekwencje. Zaraz prześlę współrzędne. – Prucha… – Dał znak chorążemu, który wprowadził współrzędne hangaru i przesłał je na okręt Skiohra. Połączenie zostało zakończone. Proctor uniosła brew. – Ryzykowne posunięcie. – Wiem. – Wydaje mi się jednak, że mówią prawdę. – Mnie też. – Granger wskazał drzwi. – Chodźmy. Spojrzał na swojego tymczasowego pierwszego oficera.
– Niech sierżant Washington rozstawi ludzi w hangarze. Strażnicy przy drzwiach i co najmniej dwudziestu żołnierzy na górze. I strzelcy wyborowi. Tylko niech się dobrze pochowają. – Tak jest – potwierdził Diaz. W progu kapitan odwrócił się jeszcze do stanowiska taktycznego. – Czas, chorąży Diamond? – Czterdzieści pięć minut, kapitanie. – Do diabła – wymamrotał Granger. – Trochę za bardzo na styk.
ROZDZIAŁ 39 PRZESTRZEŃ MIĘDZYGWIEZDNA 2,4 ROKU ŚWIETLNEGO OD SYRIUSZA HANGAR MYŚLIWCÓW NA POKŁADZIE OZF „WOJOWNIK” Pośpieszyli do hangaru promów, a po drodze zajrzeli jeszcze do laboratorium Proctor, aby wziąć kilka fiolek na próbki i metastrzykawkę do pobierania krwi. Gdy weszli na lądowisko, prom Skiohra już przebił się przez pole siłowe utrzymujące atmosferę. Granger dostrzegł trzech mężczyzn, w tym sierżanta Wellingtona, którzy przyczaili się na drugim poziomie kładek ciągnących się wzdłuż ścian pomieszczenia. Nie mieli żadnej broni na widoku, ale gdyby musieli, mogliby oddać strzały w ciągu dwóch sekund. Prom wylądował. Wyglądał niemal jak miniaturowa jednostka Roju. Gdy rampa zaczęła opadać, zeszła po niej wicecaryca Krull. Tak się śpieszyła, że nawet nie czekała, aż właz otworzy się do końca. Była niska, wzrostu najwyżej pięciu stóp, ale poruszała się niepokojąco szybko. Obraz na ekranie nie oddał w pełni wyglądu Krull. Chociaż smukła i drobna, pod beżowo-sinawą skórą grały napięte, silne mięśnie. Vishgane Kharsa miał rację. Ci obcy nie zachowywali się jak zajadli wojownicy, nie sprawiali nawet takiego wrażenia, jednak gdy się patrzyło na Krull, rodziły się podejrzenia, że w walce wręcz byłaby śmiertelnie skuteczna. – Granger. – Uniosła obie ręce nad ramiona z dłońmi odwróconymi w stronę ścian. Powitanie. Granger zrobił to samo, naśladując postawę przybyłej. Odpowiedziała nieoczekiwanym śmiechem. Wydało mu się to interesujące – mimika i gesty były bardzo różnorodne u obcych, ale śmiech wydawał się uniwersalny. Przynajmniej dla humanoidów, jak Skiohra czy Dolmasi. – Zaszczycasz mnie, że odpowiadasz na moje domniemane powitanie. Ale wśród mojego ludu samiec sięga przed siebie, nie na boki. – Wybacz – odparł kapitan i wyciągnął ramiona w stronę Krull. – Nie przepraszaj. Nie musisz honorować naszych zwyczajów. Gdybym znała twoje, na pewno bym je zastosowała. – Zwykle wystarcza uścisk dłoni – odparł Granger, ale zaraz ugryzł się w język. Przypomniało mu się, co się stało, gdy ostatnim razem wymienił uścisk dłoni z obcym, którego dopiero co poznał. Vishgane
Kharsa wszczepił mu fałszywe wspomnienie dotyczące ojczystego świata Roju, co omal nie doprowadziło do katastrofy. Krull popatrzyła na niego bez zrozumienia. – To może poczekać – uspokoił ją Granger. – Dopóki nie poznamy się lepiej. – Rozumiem. – Opuściła ręce. Kapitan skinął na Proctor. – Moja zastępczyni Shelby Proctor. Komandor i obca skinęły sobie głowami. – Ja i moje Dzieci witamy was oboje i dziękujemy. – Twoje Dzieci? – odezwała się Proctor. – Mówiłaś, że żyją i są osobnymi bytami. Mają samoświadomość? Wiedzą, co się wokół nich dzieje? – Oczywiście – zapewniła Krull. – Znam je wszystkie, każde z osobna. Jeżeli kiedyś przejdą do Życia Zewnętrznego, ich wiedza i osobowości rozwiną się podczas dorastania. Ale już teraz są inteligentne. Bez nich byłabym tylko cieniem siebie. Większość z nich nigdy nie ujrzy światła Życia Zewnętrznego, ale Życie Wewnętrzne jest równie pełne piękna. – Polegasz na nich? – zainteresowała się Proctor. – Owszem. Przechowuję w nich wspomnienia. Dyskutuję z nimi. Pomagają mi w podejmowaniu rozsądnych decyzji, ocenie i rozwiązywaniu naszych problemów. Nawet kiedy byliśmy we władzy Valarisi. W pewnym sensie przebywanie pod kontrolą Roju, jak ich nazywacie, stanowiło dla mnie niemal drugą naturę… Valarisi byli jeszcze jednym głosem w mojej głowie, tyle że potężnym i przytłaczającym, którego rozkazom nie mogłam się oprzeć. A teraz, po raz pierwszy od tysiąclecia, moje myśli są wolne. Pozostałam tylko ja i moje Dzieci. – Wybacz pytanie, wicecaryco, ale ile masz lat? – W rachubie cykli na naszych statkach… tysiąc siedem. Siedemset pięćdziesiąt według waszej miary czasu. Jestem jedną z najstarszych Skiohra. Moje Dzieci żyją na każdym okręcie. Tysiące. Łączyłam się z dziesiątkami tysięcy samców. Granger i Proctor wymienili znaczące, choć skrępowane spojrzenia. To, co mówiła ta obca, wydawało się fascynujące. Kapitan nie zdawał sobie sprawy, że gatunki istot rozumnych mogą się tak bardzo różnić między sobą, choć nie powinno go to dziwić, skoro nawet na Ziemi istniała ogromna różnorodność form życia. Chciałby porozmawiać z Krull dłużej. Przez wiele godzin, może dni. Jej lud i kultura wydały mu się piękne. Ale nie było czasu. – Wicecaryco, jeśli pozwolisz, komandor Proctor pobierze próbkę. – Wskazał na metastrzykawkę w ręku pierwszej oficer. Krull wyciągnęła długie ramię, pod gładką skórą zagrały mięśnie. Żadnych
zwisających fałd, żadnych zmarszczek. Granger był ciekaw, jak długo może żyć osobnik Skiohra. I jak u tej rasy rozpoznaje się wiek. Tak wiele pytań, a tak mało czasu. Fiolka wypełniła się krwią. Ku zaskoczeniu Grangera okazało się, że krew Skiohra jest równie czerwona jak ludzka. Nie wiedzieć czemu, kapitan spodziewał się, że będzie błękitna albo zielona, a może w jakimś innym dziwnym kolorze. Ale okazała się czerwona. Proctor skinęła głową. – Załatwione. W kilka minut zrobię analizę. – Wyciągnęła tablet, włączyła wyświetlacz i podała go Krull. – Oto wyniki próbki Grangera. Z pewnością oboje możecie je przedyskutować. Proszę wybaczyć, wrócę niedługo… Pośpiesznie opuściła hangar i skierowała się do laboratorium. Granger popatrzył na Krull. – Jak widzisz, wirus wciąż jest obecny w mojej krwi, ale został skutecznie zdezaktywowany. Nadal mogę go wykorzystać do… jak to powiedzieć… do nawiązania kontaktu przez, jak to ujęłaś, Więź. Jednak poza tym nie ma już na mnie żadnego wpływu. Krull przyjrzała się danym w tabelach. Nieźle mówiła po angielsku, ale Granger zastanawiał się, czy równie dobrze radziła sobie z językiem pisanym. – Rozumiem – stwierdziła. – Wspomniałaś o sprawdzeniu mnie, prawda? – Tak. Przez Więź. Mogę to zrobić umysł w umysł, ale fizyczny kontakt zapewnia większą dokładność. Wystarczy po prostu, że dotknę twojej ręki. Granger martwił się tym już wcześniej. Krull chciała zrobić to samo, co Kharsa. Dostać się do jego głowy, przejrzeć zawartość umysłu. Czy mogła również zmienić wspomnienia? Albo przejąć nad nim kontrolę? Kapitan się zawahał. Krull wyczuła jego niepewność. – Nie masz się czego obawiać. Nie mogę cię kontrolować. Nie mogę kontrolować również swoich Dzieci, nawet najmłodszego. Ma dopiero dziewiętnaście cykli, ale tak uparte poczucie swojej odrębności, że nie pozwala mi się choćby przywitać bez dyskusji o naruszaniu jego prywatności. Dlatego jestem pewna, że dla tak dojrzałego osobnika jak ty nie ma zagrożenia. Nie ulegniesz żadnym moim wpływom. Najmłodszy miał dziewiętnaście cykli? Granger postanowił nie wspominać, że miał dopiero sześćdziesiąt pięć lat i omal nie umarł zaledwie cztery miesiące temu. – Czy dotyk jest konieczny? – Nie. Mogę się komunikować ze wszystkimi moimi Zewnętrznymi Dziećmi przez Więź. To jedyny pozytywny aspekt, który wyniknął z podległości Valarisi. Przez Więź mogę komunikować się również z tobą. Wewnętrzne Dzieci mogą od razu przekazać mi wszystko, co chcą, ponieważ mam z nimi stały
fizyczny kontakt. Podczas takiego połączenia widzi się każdy fałsz. Podobnie jest z Valarisi, nie można ich okłamać. I tak samo jest z moimi Dziećmi. Wiem, kiedy próbują mnie oszukiwać. – Roześmiała się. Pomimo jej obcego wyglądu śmiech był ujmujący. – Matka zawsze wie. Podczas naszego połączenia będziesz w zasadzie moim dzieckiem. I nie będziesz mógł mnie okłamać. A ja będę twoim. I nie będę mogła ci skłamać. Nie było innego wyjścia. Przynajmniej nie w tej chwili. Granger zdawał sobie sprawę, że godzina minęła. Norton i jego siły inwazyjne wkrótce się tutaj pojawią. Szybko wyciągnął rękę do Krull. A ona zrobiła to samo. Ujęli się za ręce. Poczuł ją. Wewnątrz. Nie była to opresyjna obecność, Granger przyrównałby ją raczej do sąsiadki, która cierpliwie czeka przed furtką jego umysłu. Początkowo nie wiedział, co robić, skoro Krull tylko stała wyczekująco, ale nie podjęła żadnej próby, aby wkroczyć w jego myśli. Granger zaczął rzutować to, co myślał, aby mogła to zobaczyć. Z wysiłkiem wyobraził sobie, jak Proctor pobiera próbkę krwi z jego ramienia, potem przygotowuje preparat i wsuwa pod mikroskop w laboratorium. Nie było go przy tej analizie i nie miał żadnych wspomnień, które mógłby pokazać Krull, ale pamiętał, jak pierwsza oficer pokazała mu wyniki. Wirus, zneutralizowany i nieaktywny. Granger przekazał obcej swoją ulgę, gdy Proctor wyjaśniła, że Rój nie ma już na niego wpływu, choć nie wiedziała, jak to się stało, że wirus Roju zmienił się w łagodny, nieinwazyjny szczep. Nie wyrządzał żadnej krzywdy nosicielowi, okazał się nawet użyteczny. Z równym wysiłkiem Granger przerwał. W jego pamięci pojawiło się wyjaśnienie, dlaczego wirus był nieaktywny. Kapitan szybko je ukrył. Nie było powodu, aby zdradzać się z wiedzą, że przejście przez osobliwość w jakiś sposób neutralizuje wirus. Granger cofnął rękę. – Rozumiem – powiedziała z namysłem Krull. Kapitan nie miał pojęcia, czy zauważyła jego niechęć do przekazania całej wiedzy. – Mówisz prawdę. Rzeczywiście walczysz z Valarisi, a twoja krew została oczyszczona z ich wirusa. Ale masz informacje, które celowo ukryłeś przede mną. Spuściła wzrok, jakby zastanawiała się nad doborem dalszych słów. – Nieważne. Wyczuwam twoje intencje. Nie po to, żeby krzywdzić. Po to, by ocalić. – Uniosła ręce na boki jak przy powitaniu. – Ufam ci, kapitanie Granger. Granger zrobił to samo, naśladując jej gest, ale w porę przypomniał sobie, co mu wcześniej powiedziała, i wyciągnął ręce, zgodnie ze zwyczajem samców w jej rasie. Krull roześmiała się znowu. – Nie, za pierwszym razem zrobiłeś dobrze. Ramiona wyciągnięte na powitanie są dla samca. Ramiona na boki to gest dla… – Przyjaciół? – podpowiedział Granger, gdy się zawahała. – Rodziny – poprawiła. – Dla Valarisi byliśmy przyjaciółmi, przynajmniej w ich pokrętnym rozumieniu przyjaźni. Ale dla ciebie… Ty jesteś rodziną.
A potem Krull zamknęła oczy. – Przekazałam to do innych przywódczyń i wicecaryc Zjednoczonej Rady Siedmiu. Postanowione. Będziemy walczyć wraz z tobą. Za wolność i za rodzinę. Granger uśmiechnął się z ulgą. Nadszedł czas, aby wysłać sygnał metaprzestrzenny do floty. I przekazać o wiele lepsze wieści, niż sobie wyobrażał. Głos Proctor przerwał ciszę w hangarze. – Kapitanie, skończyłam analizę. Krull jest czysta. Ma wirus we krwi podobny do twojego. Z drobnymi różnicami, ale należało się tego spodziewać, ponieważ fizjologia Skiohra nie jest taka sama jak ludzka. Mimo wszystko wirus jest nieaktywny. – Jak sądzisz, dlaczego różni się od mojego? – Zapewne to typowe różnice gatunkowe. To znaczy Krull jest Skiohra, a ty człowiekiem. Spodziewałam się różnic, ponieważ wirus inaczej działa na… Przerwał jej głos porucznika Diaza: – Kapitanie! Flota przybyła bez zapowiedzi. I zaczęła ostrzał superpancernika!
ROZDZIAŁ 40 PENUMBRA 3, WYSOKA ORBITA ROSYJSKIE ZAKŁADY PRODUKCJI OSOBLIWOŚCI, CENTRUM STEROWANIA – Panie wiceprezydencie, miło w końcu pana poznać – powiedział serdecznie prezydent Małakow i wyciągnął dłoń. Isaacsona zdziwiło, że uścisk był niezwykle silny, prawie bolesny. Znał propagandę, oglądał wiadomości i czytał raporty wywiadu, które zapewniały, że Rosjanin to siłacz, ale spotkanie go na żywo okazało się dziwnym doświadczeniem. Przed Isaacsonem stał bowiem człowiek z krwi i kości, nie jakaś karykatura czy potwór, jak często przedstawiano go w zachodnich mediach. Zaczął rozmowę po angielsku. W jego wymowie brzmiał bardzo wyraźny akcent, lecz mimo to obcym językiem posługiwał się biegle. – Panie Małakow, ja też bardzo się cieszę. Prezydent Avery przesyła wyrazy… szacunku – Isaacson starannie dobierał słowa. – Oczywiście. – Małakow skinął głową, po czym zwrócił się do Wołodina. – To wszystko, Jurij. Dało się wyczuć, że Wołodin sztywnieje. Najwyraźniej nie spodziewał się, że zostanie odprawiony. Nie taki był plan. Wcześniej rozmawiał z Isaacsonem, jak może się potoczyć spotkanie, jednak nie wynikało z tego, jak doprowadzić do sytuacji, która pozwoliłaby na zlikwidowanie rosyjskiego przywódcy. Plan w ogóle nie obejmował spotkania sam na sam. – Ale, panie prezydencie, myślałem, że będziemy rozmawiać… Małakow go zbył. – Później. – Wskazał windę. – Idź już. Wołodin ruszył niechętnie do drzwi. Popatrzył jeszcze na Isaacsona, który chciał zaprotestować i zatrzymać jakoś ambasadora. – Wiceprezydencie Isaacson, jak pan widzi, nie ma tu ze mną ochrony. Nie jest mi potrzebna. Panu też nie. Pańscy ludzie poczekają na dole z Wołodinem. W głowie Isaacsona zapaliło się czerwone światło. Szef ochrony zaprotestował. – Nie zostawimy tu pana samego…
Małakow popatrzył na Isaacsona, jakby pytał: „Jesteś mężczyzną czy nie?” – a mowa ciała nie pozostawiała wątpliwości, że rosyjski prezydent rzucił mu wyzwanie. Innymi słowy, kwestionował jego męskość. „Do diabła”. Isaacson nie zamierzał dać się na to złapać. – Nie, nic mi nie będzie. Jestem tutaj całkowicie bezpieczny. Poczekajcie na dole. – Ale… – Precz! – Isaacson wskazał palcem drzwi do windy, przy których czekał Wołodin. Nie pozwoli, aby ktoś próbował mu narzucać swoją wolę i kwestionował jego autorytet w obecności prezydenta Konfederacji Rosyjskiej, który w pełni kontrolował sytuację. Isaacson też to potrafił. Agenci ochrony niechętnie wycofali się do windy i po chwili Isaacson został sam na sam z prezydentem Małakowem. Rosjanin wybuchł serdecznym śmiechem. – Ha! Widział pan ich twarze? Banda lizusów. Potrafią tylko udawać i pchać się na świecznik. Wszyscy co do jednego, wliczając w to dobrego, starego Jurija. Chodźmy, Isaacson, porozmawiamy w obserwatorium. Cofnął się do pomieszczenia, z którego wyszedł. Isaacson jednak nie ruszył się z miejsca, wyraźnie zmieszany. Małakow zatrzymał się w progu. – Nie ufa mi pan, Isaacson? – Nie znamy się, panie Małakow. Poza tym toczymy ze sobą wojnę. Jak mam ufać? – Eamonie… Mogę zwracać się po imieniu? Mój godny podziwu przeciwniku, choć toczymy ze sobą wojnę, nie zdajesz sobie sprawy, że tak naprawdę jesteśmy po tej samej stronie. – Doprawdy? – zdziwił się Isaacson i skrzyżował ramiona. – Jak to? Małakow położył mu dłoń na ramieniu i poprowadził do drzwi. – Bo obaj jesteśmy ludźmi. Obaj walczymy o przetrwanie. Każdy sobie, dla swego narodu i, co ważniejsze, dla naszej rasy i cywilizacji. – Walczy pan z Rojem? – Wykorzystuję Rój. Nie dam się kontrolować ani wykorzystywać rasie wyglądającej jak ścieki. Mój stolec ma więcej inteligencji niż Rój. Odgrywałem głupca przez całą karierę. Dla Senatu Zjednoczonej Ziemi, dla prezydent Avery, dla jej poprzednika, gubernatorów wszystkich planet Zjednoczonej Ziemi i Konfederacji. Ale najbardziej oszukałem Rój. To największe osiągnięcie w mojej karierze. Isaacson przewrócił oczami. Dał się poprowadzić przez drzwi do dużego pomieszczenia, które bardziej przypominało laboratorium niż biuro czy, jak je nazwał Małakow… obserwatorium? – Proszę, panie Małakow. Nie twierdzi pan chyba, że przez cały czas był pan po naszej stronie i tylko udawał przymierze z Rojem, żeby w najbardziej odpowiednim momencie można mu było wbić nóż w
plecy? Jestem trochę za sprytny, by dać się na to nabrać. – Waszej stronie? Waszej, czyli prezydent Avery, rządu i Senatu Zjednoczonej Ziemi? Nie, nie jestem po tej stronie. Jestem po stronie ludzkości. Jestem jej najlepszym przyjacielem. Isaacson zatrzymał się w pół kroku. – Słyszałem już taką śpiewkę. Rój chce zrobić z nas wszystkich „przyjaciół”. Jest pan jednym z nich, prawda? Został pan zainfekowany i rozmawiam właśnie z Rojem. Małakow wybuchnął śmiechem. Długo trwało, zanim się opanował. – Eamonie, chłopie, należę do nielicznej grupy osób, która nie jest zainfekowana przez Rój. Isaacson rozdziawił usta z zaskoczenia. – Jurij? – Rój – potwierdził Małakow. – Moja ochrona? – Rój. Ale oni zostali zainfekowani wirusem awaryjnym. Wskazał na urządzenie zamontowane pod sufitem i kolejne nad framugą. – Sieć detektorów metaprzestrzeni. Na tej stacji nie ma łączności metaprzestrzennej bez mojej wiedzy. Gdy tylko weszliście, od razu przechwyciłem sygnały kontrolne Roju do waszych agentów ochrony. To nie jest stały nadzór, ale w razie konieczności wirus awaryjny może być… potężny, jak się zapewne przekonaliście po incydencie na stacji Wellington. Isaacson połączył kropki i zaczął analizować implikacje. – Więc zamach w Moskwie, w samochodzie… – Zorganizowany przez twoich ludzi. Nieświadomie, oczywiście, ale takie są fakty. Tak samo incydent z dwoma myśliwcami nad Ameryką Północną, gdy wracaliście następnego dnia, to także sprawka waszych ludzi. To samo dotyczy Avery, ale ona była na tyle rozsądna, aby przekazać większość spraw ochrony w ręce wojska. Co prawda nie wszyscy agenci Secret Service zostali zainfekowani, ale zarażonych jest dostatecznie wielu. Możesz mi wierzyć, Rój chce pozbawić władzy oba rządy. Isaacson spojrzał z ukosa na Małakowa. – Skąd pan to wszystko wie? Dlaczego mam panu wierzyć? – Przede wszystkim dlatego, że to ma sens, i dlatego, że ufasz swoim przeczuciom. – Małakow podszedł do wielkiego stołu z dużym półprzezroczystym kloszem. – Jesteś politykiem, i to dobrym. Nie brakuje ci inteligencji. Masz dobre wyczucie do takich spraw i dlatego wiesz, że mówię prawdę. Na stole znajdowała się konsola. Małakow nacisnął kilka klawiszy i przyłożył kciuk do skanera. – Innym powodem jest to. Połowa klosza zrobiła się niemal przezroczysta jak szkło. Pod tą kopułą leżał nagi mężczyzna. Wyglądał na przytomnego, ale patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem, a oczy miał zamglone. Z
głowy wystawały mu metalowe elektrody, w półotwartych ustach tkwiła rura doprowadzająca tlen. – Kto to jest? Ku zaskoczeniu Isaacsona Małakow zasalutował leżącemu. – To patriota. Starszy chorąży Igor Pawłenko. Oddał życie za ojczyznę… – Małakow spojrzał na Isaacsona ponuro. – Choć wtedy o tym nie wiedział. Myślał, że zgłasza się do specjalnej misji. Nie wiedział, że będzie tu leżał przez dziesięć lat. Isaacson na widok elektrod, rurek i prętów wystających z czaszki leżącego mężczyzny domyślił się, o co chodzi. – Na tym polega jego misja? – Nie wiedział, czy odczuwa podziw, czy przerażenie. Prawdopodobnie jedno i drugie. – To pański eksperyment? Sprawdza pan, jak materia Roju wpływa na organizm? W ten sposób dowiedział się pan, jak się z nią kontaktować? Małakow pokręcił głową. – Gdy chłopak zgłosił się do zadania, wiedziałem już z grubsza, jak Rój komunikuje się i kontroluje ludzi. Nie, misja starszego chorążego Pawłenki nie była eksperymentem. Miała otworzyć nam furtkę do samego Roju. Pawłenko jest zainfekowany. Całkowicie pod kontrolą Roju. Ale znajduje się pod wpływem silnych środków uspokajających, a aparaturę podłączono mu bezpośrednio do pnia mózgowego, płata czołowego i hipokampa. W ten sposób nie tylko został całkowicie unieruchomiony, ale mogę także odszyfrować, co odbiera przez swoje łącze z Rojem i jak jego mózg interpretuje te sygnały. – Szpieguje pan Rój? Dlaczego obcy na to pozwalają? – Isaacson był w kropce. Wiedział, że Małakow próbuje go oszukać, chociaż nie rozumiał, po co. Albo podawał mu fałszywe informacje do przekazania Avery, albo… może mówił prawdę. Jednak polityk mówiący wrogowi prawdę podczas wojny? Nie wydawało się to prawdopodobne. Ani trochę. – Widzę w twoich oczach wątpliwości, wiceprezydencie Isaacson. Nie ufasz mi. To zrozumiałe. Ale mówię prawdę i zaraz to uzasadnię. Nie robię tajemnicy, że cenię swoją kulturę i naród. Mówię o tym wprost. Nie zależy mi na upadku Zachodu, ale chcę wyjść z tej wojny z tak ogromną przewagą, abyście musieli zaakceptować przyjaźń z moim narodem nie jak zwierzchnicy, ale jako partnerzy. Choć kłamstwa są często skutecznym narzędziem, prawda przemawia najmocniej. Isaacson przestał się wpatrywać w nieruchomego żołnierza pod kloszem i wbił wzrok w Małakowa. – Prawda, mówi pan, panie prezydencie? A jaka jest prawda? Po co mnie pan tutaj sprowadził? – Wiceprezydencie Isaacson, moim celem nie jest przejęcie kontroli nad Rojem. Nie chcę wykorzystać go do zastraszania Zachodu. Przez całą karierę dążę do jednego celu. Całkowitego zniszczenia Roju.
ROZDZIAŁ 41 PRZESTRZEŃ MIĘDZYGWIEZDNA 2,4 ROKU ŚWIETLNEGO OD SYRIUSZA HANGAR PROMÓW NA POKŁADZIE OZF „WOJOWNIK” Granger rzucił się do stanowiska kontroli lotów w hangarze i włączył ekran taktyczny na głównej konsoli. „Szlag”. Norton sprowadził nie tylko jednostki abordażowe z kilkoma niszczycielami eskorty, lecz całą armadę. Wyglądało na to, że admirał Zingano na „Wiktorii” zatrzymał się na tyłach formacji. Niszczyciele ostrzeliwały już jeden punkt na poszyciu superpancernika, aby go osłabić i przygotować na abordaż. – Cholera jasna – wymamrotał Granger, po czym połączył się z „Wiktorią”. – Bill, co się dzieje? Nie nadałem sygnału do ataku! Głos Zingana rozległ się w głośnikach konsoli: – Wybacz, Tim. Generał Norton dowodzi tą misją z rozkazu prezydent Avery. – Ale, Bill, Skiohra to nasi sojusznicy. Jestem tego całkowicie pewien! Z głośników przerwał mu inny głos: – Ci obcy chcą, żebyś w to uwierzył, Granger. Możliwe też, że sam chcesz, abyśmy w to wierzyli. Ale namierzyliśmy transmisje metaprzestrzenne, które wyszły od ciebie przez ostatnią godzinę, i jest jasne, że kolaborujesz z wrogiem. Transmisje metaprzestrzenne? Granger odwrócił się do Krull. – Jesteś w kontakcie z Rojem? Nie okłamuj mnie… Oczy obcej były zamknięte. Odpowiedziała tylko: – Moje Dzieci. Giną. – Ciemnoniebieskie oczy otworzyły się powoli. – Zostaliśmy zdradzeni. Jesteś przygotowany się na siłę gniewu Skiohra? – w głosie Krull zabrzmiała groźba. Czterech żołnierzy przy drzwiach uniosło broń. Granger uniósł rękę, żeby ich powstrzymać. – Czekać. Dopóki nie zagrozi mi bezpośrednio. – Przyjrzał się obcej. Głębia i mądrość zniknęły z jej spojrzenia, pozostała tylko wściekłość. – Mogę ich przekonać, żeby przestali atakować. Ale te transmisje metaprzestrzenne… muszę wiedzieć. Czy to ty je wysłałaś? Nadal jesteś z Rojem? Kiedy nie odpowiedziała, Granger podszedł i chwycił ją za rękę.
– Powiedz mi! – Zacisnął palce tak mocno na dłoni obcej, że pobielały mu kłykcie. I westchnął. Ogarnęła go fala, właściwie zalew emocji. Poczuł ból miliardów śmierci. Tysiące umierały sekunda po sekundzie, a Granger czuł każdy gasnący byt. Obraz, jak sądził – a raczej wyobrażenie – przepłynął mu przed oczami i chociaż nic nie dostrzegł, ale wiedział. Krull mówiła prawdę. Granger znał Rój, wiedział, co się czuje pod kontrolą, znał beznamiętną, niemal mechaniczną wolę, żeby dominować, a w Krull tego nie było. Cofnął szybko rękę, ale nawet po przerwaniu fizycznego kontaktu nadal wyczuwał przerażenie miliardów istnień. – Giną. Gniew w jej spojrzeniu przygasł. – Wiem. Ponieważ ci zaufałam. Kapitan cofnął się znowu do konsoli i jeszcze raz połączył z Zinganem. – Bill, mówię ci, to szaleństwo. Ci obcy to nasi sojusznicy. Mogą nam pomóc zwyciężyć w tej przeklętej wojnie! Wstrzymaj ogień! Usłyszał ciężkie westchnienie Zingana. – Tim, przewidywaliśmy taką możliwość. Ale Avery zdecydowała, że niezależnie od okoliczności przejmiemy ten okręt i skierujemy go przeciw flocie Roju… – Przecież nawet nie wiemy, gdzie jest ta flota! Niech to szlag, Bill, nie rozumiesz? Avery się myliła co do Skiohra! Ponownie przerwał mu Norton. – Za późno, Granger, daruj sobie. Rój właśnie się pojawił. Duże siły. Dlatego bierzmy się do roboty. Niech „Wojownik” odwraca uwagę Roju od naszej grupy abordażowej. Mamy tylko jedną szansę, Granger. Nie zepsuj tego. A jeżeli sprzeciwisz się rozkazom, porucznik Diaz dostał ode mnie pozwolenie, żeby strzelić ci w głowę i przejąć dowodzenie okrętem. Granger zerknął na ekran taktyczny. Flota Roju zbliżała się do armady i Skiohra. W sile co najmniej pięćdziesięciu jednostek. „Szlag, Rój wiedział, że tu jesteśmy”. Odwrócił się do marines. – Skuć ją – rozkazał niechętnie. Czterech żołnierzy rzuciło się wykonać polecenie, kolejna grupa wybiegła z pomieszczenia gospodarczego obok. Gdy pierwszy marine skoczył na nią, Krull zdołała złapać go w pasie i, choć była o połowę od niego mniejsza, pchnąć na nadbiegający oddział. Pozostałych trzech mężczyzn zaatakowało obcą. Z okrzykiem uderzyła jednego łokciem w twarz i powaliła, a kolejnego kopnęła z półobrotu i posłała na pozostałych dwóch.
Miała niesamowitą siłę – Kharsa nie przesadził, gdy o tym mówił. Pod wieloma względami przypominała w walce niedźwiedzicę, zapędzoną z młodymi w pułapkę, zwłaszcza gdy krzyczała i warczała, stawiając czynny opór oddziałowi żołnierzy. Kolejnych dwóch marines pozbawiła przytomności. Trzeci poleciał na ścianę, z nosa ciekła mu krew. Wreszcie jednak pozostałym żołnierzom udało się unieruchomić Krull i skuć jej ręce za plecami, a potem zapiąć drugą parę kajdanek na kostkach. Nie obyło się bez ofiar. Jeszcze jeden marine stracił przytomność, gdy Krull wygięła się i uderzyła go głową. Żołnierz został pchnięty pięć metrów dalej i osunął się, przyciskając dłonie do klatki piersiowej. – Zamknąć ją w składziku. – Granger wskazał otwarte drzwi do niewielkiego pomieszczenia przy hangarze promów. – Dwudziestu ludzi ma jej pilnować, dopóki nie wydam nowych poleceń. Żołnierze zasalutowali, a Granger pobiegł na mostek. Proctor siedziała w fotelu kapitańskim i nadzorowała wstępne manewry. Bitwa dopiero się rozpoczynała. Zingano i jego flota zdążyli już zniszczyć kilka jednostek Roju – skorzystali z osłony superpancernika, który strzelał do przypadkowych okrętów obcych. Wydawało się, że uwaga Skiohra skierowana jest na to, co dzieje się wewnątrz ich okrętu. Nic dziwnego, setki grup marines zdołały już zadokować. Innymi słowy, wokół panował chaos. A Granger znajdował się w środku tego zamieszania. I miał rozkazy, które musiał wykonać. Ocalić flotę. Ocalić wielki pancernik. Ocalić ludzkie szanse na zwycięstwo w wojnie przeciwko Rojowi. I na dodatek nie wziąć udziału w eksterminacji gatunku.
ROZDZIAŁ 42 PRZESTRZEŃ MIĘDZYGWIEZDNA 2,4 ROKU ŚWIETLNEGO OD SYRIUSZA KOKPIT MYŚLIWCA X-25 Volz okrążył niewielką grupę myśliwców Roju i ostrzelał te, które mógł złapać w celownik. Resztę zostawił dla swoich skrzydłowych, Pif-Pafa i Padliny. Pośrodku chmary leciała Strzała z prędkością dostatecznie małą, aby zachęcić Rój do pościgu, ale też dostatecznie dużą, żeby unikać nawały ognia. Strzała wykonywała gorączkowe uniki, a Volz i jego skrzydłowi systematycznie likwidowali myśliwce wroga. – Następnym razem ty robisz za przynętę, Chojrak – rzuciła przez radio Strzała. Gdy ostatni z myśliwców zniknął w kłębowisku ognia i szczątków, wystrzeliła naprzód i popędziła w kierunku następnego ugrupowania wrogów. – Hej, Chojrak – odezwał się Padlina. – Wiadomo, kiedy możemy pozbyć się balastu? Ciężko się manewruje. Wykonał ostry zwrot w lewo, unikając formacji Roju na kursie przechwytującym, po czym zawrócił, aby rozpocząć walkę. Wróg rozproszył się jednak, zanim Padlina zdołał oddać choć jeden strzał. – Jak na razie, nie ma osobliwości, więc musimy się męczyć z blokami. Nie martw się, będziesz miał okazję zabłysnąć, panie Gwiazdka. Volz wykonał pętlę i szybko ocenił sytuację na polu bitwy. Flota ZSO podzieliła się na dwie grupy uderzeniowe i każda miała przeciwko sobie jakieś dwadzieścia pięć okrętów Roju, rozmieszczonych po dwóch stronach superpancernika. Okręt Skiohra strzelał czasami do najbliższych jednostek Roju, ale załoga musiała sobie też radzić z jednostkami desantowymi ZSO, które przyczepiły się do długiego na sto kilometrów kadłuba. Siły inwazyjne pod komendą pułkownika Barnarda miały przejmować kolejne pokłady. Jednak, co dziwne, w dziobowej części pancernika, na odcinku co najmniej pięciu kilometrów, nie było ani jednego transportera desantowego. Volz zrobił zwrot w stronę „Wojownika”. Okręt znajdował się pod ciężkim ogniem artylerii trzech okrętów Roju. – Dobra, koledzy, musimy rozwalić kilka wieżyczek wroga, bo nie będziemy mieli dokąd wracać.
Pognali w kierunku najbliższego okrętu Roju. Chojrak wstrzymał oddech, gdy Padlina i Pif-Paf zniknęli wśród gromady myśliwców wroga. Za każdym razem, gdy to robili, wiedział, że kiedyś zabraknie im szczęścia. Nie mogli w nieskończoność wychodzić bez szwanku z takich samobójczych ataków. Ale raz jeszcze obaj pojawili się po drugiej stronie chmary i zniszczyli wieżyczkę torpedami. W słuchawkach zabrzmiał śmiech Pif-Pafa. – No, bracie, mało brakowało. Hej, Chojrak i Strzała, będziecie tak patrzeć? Założę się, że nas nie pobijecie! Strzała wymamrotała, że jest najlepsza i takiego pilota jak ona w życiu nie widzieli. Volz przypomniał sobie rozmowę w ambulatorium. Miała rację. Powinien przestać się przejmować. Skupić się na tu i teraz, a przy okazji zniszczyć tyle myśliwców Roju, ile tylko się da. – Wal się, Pif-Paf. Patrz i podziwiaj. Strzała? Lecimy. Wieżyczka na pozycji szesnaście koma trzy. Padlina burknął przez radio: – Osłaniam, tylko pamiętajcie, żeby nie latać jak mój brat. – Właśnie – odpowiedział zgodnie z tradycją Pif-Paf. – Pamiętajcie, żeby nie latać jak mój brat. Chojrak uśmiechał się pod nosem. Byli w swoim żywiole. On i jego eskadra Nietykalnych. Poradzą sobie. Patrzył przed siebie, niemal nie zwracał uwagi na otoczenie. Nie rozpraszała go nawet obecność wroga, którego dostrzegał tylko na skraju pola widzenia. Drogę torowała Strzała, Chojrak leciał za nią. Pif-Paf i Padlina osłaniali tyły, a Volz miał do nich całkowite zaufanie. Minutę później, choć zdawało mu się, że trwało to wieczność, wyleciał po drugiej stronie, namierzył wieżyczkę, wystrzelił torpedę i z uniesioną pięścią patrzył, jak cel wybucha. – Padlina? Gdzie jesteś? Cisza. – Zaraz się pojawi, nic nowego – zapewnił Pif-Paf. – Możesz mi zaufać, Chojrak, w dzieciństwie starzy zawiązywali mu na szyi dzwoneczek. Nigdy nie było wiadomo, kiedy ten mały drań się podkradnie. „Wojownik” pomimo rozległych uszkodzeń i dziur w poszyciu kadłuba przyspieszał gwałtownie. Kierował się do najbliższego okrętu Roju i zasypywał go gradem pocisków z artylerii magnetycznej. Volz otworzył przepustnicę. – Lecimy, trzeba im pomóc. Ostatni… – Spojrzał przez celownik i zamarł. Aż musiał się upewnić. Wzdłuż kadłuba okrętu Roju ostrzeliwanego przez „Wojownika” mknął myśliwiec i grzał ze wszystkich działek, korzystając z tego, że nawała artyleryjska przegnała jednostki wsparcia wroga. – Padlina? Jesteś już na miejscu? – A czemu nie? – Zabieraj się stamtąd! Jesteś na linii ognia „Wojownika”! A jednak, pomimo lawiny pocisków, Padlina wykręcił i jeszcze jednym nalotem zniszczył kolejne dwie
wieżyczki. Dopiero potem dołączył do reszty swojej eskadry po drugiej stronie macierzystego okrętu, gdzie nie zagrażał im ogień z dział „Wojownika”. Volz zauważył błysk. Odwrócił głowę, aby sprawdzić, co się dzieje. Wielki okręt właśnie ukończył skok i leciał po kursie kolizyjnym na dziobową sekcję superpancernika. Chojrak zmrużył oczy, żeby dojrzeć jego nazwę, ale nie musiał sprawdzać. – No to są chyba jakieś jaja.
ROZDZIAŁ 43 PRZESTRZEŃ MIĘDZYGWIEZDNA 2,4 ROKU ŚWIETLNEGO OD SYRIUSZA MOSTEK OZF „WOJOWNIK” – Kapitanie, trzy jednostki Roju ruszyły za nami w pogoń! – wykrzyknął porucznik Diaz. – Utrzymać ostrzał na celu – rozkazał Granger. Sprawdzał przebieg starcia „Wojownika”, wspomaganego przez OZF „Trypolis”, z dużym okrętem Roju. – Ustawić „Wojownika” dnem do wroga. Kadłub tam i tak nie nadaje się do naprawy, równie dobrze może posłużyć za tarczę. „Wojownik” wykonał zwrot, utrzymując wciąż działa magnetyczne na dziobowych wieżyczkach, wycelowane w pokiereszowany okręt Roju, i obrócił się tak, aby dół kadłuba znajdował się naprzeciw pozostałych jednostek wroga, które rozpoczęły ostrzał promieniami antymaterii. Pokłady i ściany „Wojownika” zadrżały po trafieniach. Granger zacisnął dłonie na podłokietnikach fotela i wbił mocno stopy w podłogę. Miał nadzieję, że okręt wytrzyma. Stracił już „Konstytucję” i nie chciał, aby ten sam los spotkał „Wojownika”. Nie zamierzał do tego dopuścić. – Mamy odczyty. Źródła zasilania celu uszkodzone, przestał strzelać promieniami antymaterii – zameldował Diamond. – Obrócić okręt, ale pozostać na kursie. Namierzyć okręt Roju po lewej. Okrążyć jednostkę, z której właśnie zrobiliśmy wrak. Posłuży za tarczę. Przekazać na „Trypolis”, żeby zrobił pętlę z przeciwnej strony i tam zaczął strzelać. Będziemy go osłaniać. Przez mostek przetoczyły się potwierdzenia rozkazów z różnych stanowisk. Bitwa, jak dotąd, dawała różne rezultaty. Nie zmieniła się jeszcze w totalną katastrofę, ponieważ ZSO udało się zestrzelić kilkanaście okrętów Roju, a straciły tylko piętnaście jednostek – rekord zarówno Grangera, jak i floty. Jednak na superpancerniku trwał abordaż, natarcie legionu żołnierzy w transporterach pod dowództwem generała Nortona i pułkownika Barnarda. Tysiące jednostek już zadokowało, zapewne włącznie z pułkownikiem we własnej osobie, a setki tysięcy marines na pokładach bez wątpienia toczyło krwawe walki wręcz ze Skiohra. Bezsensowna przemoc. Niepotrzebny przelew krwi.
A krew Skiohra była tak samo czerwona jak ludzka… Jednak Granger nie miał czasu na takie rozważania. Norton nie zamierzał ustąpić i twardo trzymał się wytycznych misji – chciał zdobyć superpancernik za wszelką cenę. Tymczasem flota Zingana potrzebowała pomocy w starciu z Rojem, który pojawił się tak niespodziewanie. – Przekazać do kapitana Dillmana z „Venokura”, żeby zajął się tymi dwoma okrętami, żebyśmy mogli je wyeliminować po kolei – rozkazał Granger, ponieważ zauważył, że okręty Roju, przed którymi osłonił się wrakiem, ustawiają się na lepszym wektorze do ataku. Kapitan skinął głową, gdy zaraz potem „Venokur” zbliżył się do obu jednostek Roju i zmusił je do zwolnienia. – Cel unieruchomiony. Broń wyłączona, ale „Venokur” mocno oberwał – zameldował Diamond. – Dobra robota, Dillman – mruknął Granger. – Ruszać do kolejnego okrętu Roju. Wykorzystał chwilę spokoju, żeby przyjrzeć się dokładniej całej bitwie. Admirał Zingano na „Wiktorii” znajdował się w centrum największego zamieszania – prowadził dwadzieścia swoich nowych ciężkich krążowników z pancernymi kadłubami o ultradużej gęstości. Krążowniki zapewniały osłonę przed okrętami Roju, a „Wiktoria” ostrzeliwała wroga dziesiątkami tysięcy pocisków z artylerii magnetycznej. Jedno ze skrzydeł szturmowych ZSO znajdowało się w bardzo złym stanie. Połowa krążowników pluła szczątkami z kadłubów przeciętych zielonymi promieniami Roju. Druga połowa została zniszczona i zasiliła rosnące wrakowiska. Okręt generała Nortona, OZF „Lincoln”, znajdował się daleko na tyłach grupy szturmowej i pełnił funkcję centrum dowodzenia dla armii lądowej, która przedzierała się przez pokłady superpancernika Skiohra. Jeżeli skrzydło zostanie całkowicie rozbite, „Lincoln” będzie wystawiony na atak Roju. – Zwrot. Pełne przyśpieszenie do formacji Roju na współrzędnych trzydzieści dwa koma pięć. Musimy odciążyć skrzydło Delta. Wycelować artylerię na tę trzecią jednostkę wroga, którą zaraz będziemy mijać. „Wojownik” zawrócił po szerokim łuku zza osłony, którą zapewniał wrak okrętu Roju. W przestrzeni pomiędzy nimi trwała zaciekła bitwa – tysiące myśliwców ZSO ścierało się z dziesiątkami tysięcy maszyn przeciwnika. Nie było czasu na niszczenie hangarów w okrętach Roju, aby unieruchomić małe jednostki. Dowódcy nie mieli wyjścia, musieli stawić czoła pełnej sile wroga. Siedemdziesiąt pięć lat temu najeźdźców z kosmosu nazwano Rojem właśnie ze względu na niezliczone myśliwce, wysyłane przez okręty obcych. Myśliwce ZSO radziły sobie bardzo dobrze, ale było to krwawe starcie. Co ciekawe, Rój nie sięgnął jednak po swoją najstraszliwszą broń i nie wypuścił osobliwości. Nigdzie nie pojawiły się migotliwe punkty światła, w które trzeba było wrzucić bloki osmu. W rezultacie myśliwce ZSO miały masę dwa razy większą, niż to konieczne. – Jak myślisz, dlaczego Rój nie użył osobliwości, Shelby? – Może nie chce ryzykować, że trafi pancernik?
Granger w zamyśleniu pogładził się po podbródku. – Możliwe. A może skończyły mu się osobliwości? – Mało prawdopodobne – zaoponowała pierwsza oficer. – Udało mi się zrobić jedną małą czarną dziurę na pokładzie „Wojownika”. Nie ma powodu, żeby obcy nie mogli wytworzyć lepszych na swoich jednostkach. Okręt zakołysał się znowu, gdy dolnymi pokładami wstrząsnęły eksplozje. Granger uznał, że zagadka będzie musiała poczekać na rozwiązanie. Jeżeli jednak bloki osmu tylko spowalniały rozwój sytuacji… – Komandorze Pierce, tu Granger – odezwał się. Chwila wahania. – Tu Pierce. O co chodzi, kapitanie? – Głos komandora brzmiał ciężko. Granger przypomniał sobie, jak Proctor zrobiła mu wykład o morale załogi, i pożałował, że nie miał czasu dostosować się do jej sugestii. – Co byś powiedział na uwolnienie się od stu pięćdziesięciu bloków? – Trochę nas spowalniają, kapitanie, co tu kryć. Granger skinął głową. – Jeżeli w ciągu pięciu minut nie pojawią się żadne osobliwości, oczekuję, że wymyślisz plan, żeby rzucić bloki na jednostki Roju. Pełne przyśpieszenie przynajmniej przez dwadzieścia sekund, jak sądzę. Niech rozpędzą się do dwóch kilometrów na sekundę, zanim uderzą. Powinny wybić parę sporych dziur w kadłubach tych drani. – Postaram się, kapitanie. – Ach, Tyler? – Granger zawahał się, ale tylko na chwilę. – Może będzie trzeba wykonać parę manewrów Omega, zanim to się skończy. Pomyślał, że dowódcy eskadr myśliwców przyda się ostrzeżenie. Kilka ostatnich starć odbiło się na komandorze mocniej, niż powinno. A przecież Pierce stracił rodzinę na Yorku… Takie przeżycie zwykle tylko wzmacniało waleczność żołnierza. Żaden człowiek nie był bardziej niebezpieczny niż ten, który stracił wszystko i walczył z czystej rozpaczy, żądzy zemsty i zwykłego instynktu przetrwania nie dla siebie, lecz dla całego gatunku. Zapewne wszyscy żyjący jeszcze ludzie stracili wielu bliskich. Nikt nie uniknął tragedii. Ale niektórzy stracili wszystko. – Rozumiem… sir. – Dobrze. Granger, bez odbioru. A potem kapitan odwrócił się do zespołu taktycznego. – Kiedy znajdziemy się w zasięgu do ostrzału naszych celów? – Za dziesięć sekund, kapitanie. Ale ten trzeci okręt Roju wciąż ma sprawne wieżyczki promieni
antymaterii – zameldował Diaz. – Niech się tym zajmie „Venokur”. Skupić ogień na najbliższym okręcie Roju z formacji atakującej skrzydło Delta. Wieżyczki dział magnetycznych obróciły się jednocześnie, przynajmniej te, które nie zostały uszkodzone, i wycelowały w okręt Roju zajęty dziurawieniem krążownika ZSO promieniami antymaterii. – Kapitanie, transmisja do całej floty od generała Nortona – zameldował Prucha. – Wszystkie okręty w pobliżu przedniej części pancernika mają się wycofać na, cytuję, „bezpieczną odległość”. Granger popatrzył na Proctor. – A niby co to ma znaczyć? – zdziwiła się pierwsza oficer. Na pewno nic dobrego. – Połączyć mnie z „Lincolnem”. Niedługo potem generał Norton warknął przez głośniki: – Cholera, czego chcesz, Granger? – Dlaczego mamy się oddalić od pancernika, generale? – Wybacz, kapitanie, ale nie udzielam informacji komuś, kto wyraźnie znajduje się pod wpływem Roju. – Niech to, Norton, w co ty pogrywasz? Nie widzisz, że niszczę Rój nawet podczas naszej rozmowy? Właśnie staramy się osłaniać twój okręt, gdybyś jeszcze nie zauważył. Jeżeli skrzydło Delta odpadnie, zostaniesz wystawiony na cel i nie wytrzymasz nawet kilku minut w starciu z tą formacją Roju. Norton wyraźnie się zawahał. – Inwazja idzie słabo. Skiohra stawiają o wiele większy opór, niż przewidywali nawet najwięksi pesymiści. – Ile udało ci się zająć z pancernika? Chwila ciszy. – Mniej niż pięć procent. Ale zdobyliśmy cenne dane o okręcie. Właśnie zamierzamy uderzyć w czuły punkt. W miejsce, gdzie znajduje się główne skupisko populacji na okręcie. – Generale, zgłaszam stanowczy sprzeciw. Zabierz stamtąd swoich ludzi. Skiohra są nastawieni pokojowo i mogą się stać potężnymi sojusznikami. Nie wiesz, co… – Daruj sobie, Granger. Cofnij się i podziwiaj fajerwerki. Ten manewr na pewno jest ci znany. „Niby o co mu, u diabła, chodzi?” Nie miał jednak czasu, aby zadać to pytanie. Połączenie zostało przerwane, a zaraz potem na stanowisku taktycznym zaczęło się zamieszanie. – O jasna kurwa! – wrzasnął Diamond. Granger odruchowo zerwał się z fotela. – Co?
– To „Konstytucja”, kapitanie. A przynajmniej to, co z niej zostało. – Na ekran! Obraz na głównym ekranie zmienił się z ogólnego starcia z formacją Roju atakującą skrzydło Delta na panoramę z dziobu superpancernika. W oddali widać było dawny okręt Grangera, wciąż uszkodzony po bitwie i upadku na Ziemię. „Konstytucja” z prędkością światła pędziła prosto na pancernik Skiohra.
ROZDZIAŁ 44 PENUMBRA 3, WYSOKA ORBITA ROSYJSKIE ZAKŁADY PRODUKCJI OSOBLIWOŚCI CENTRUM STEROWANIA – Pan miałby zniszczyć Rój? – zadrwił Isaacson. – Oczywiście – przyznał Małakow. – Ambitny plan. – Isaacson przyjrzał się prezydentowi uważnie, próbując zrozumieć, o co temu Rosjaninowi chodzi. Albo miał złudzenia, albo po prostu sobie pogrywał. – Jestem ambitnym człowiekiem, Eamonie. Gdy widzę coś, co mi się podoba, sięgam po to. A gdy coś jest poza moim zasięgiem, przygotowuję staranny plan, który pozwoli mi to coś zdobyć. Gdy według wszystkich jest to niemożliwe, chcę dopiąć swego jeszcze bardziej. I osiągam swój cel. Isaacson wiedział, że to nie są czcze przechwałki. Znał publiczne ekscesy rosyjskiego prezydenta. Małakow miał o sobie bardzo wysokie mniemanie, ale w tym przypadku chyba jednak porwał się z motyką na słońce. Sytuacja na wojnie była niekorzystna dla ludzi, nawet jeżeli wziąć pod uwagę okres, kiedy Rój nie atakował Rosjan. Jednak dla nich taka sytuacja nie utrzyma się długo. Po upadku Zjednoczonej Ziemi nie byłoby nic, co mogłoby Rojowi przeszkodzić w asymilacji Konfederacji Rosyjskiej. I jeżeli jej armia nie miała w rękawie jakiegoś asa, o którym Isaacson nie wiedział, jej opór nie mógłby być skuteczny. – Panie prezydencie, skąd pewność, że może pan zniszczyć Rój? Ci obcy potrafią nas kontrolować, dokonali infiltracji na najwyższych szczeblach władzy, dysponują ogromną liczbą okrętów, kontrolują rasę Skiohra i podobno jeszcze co najmniej trzy inne, o istnieniu których wcześniej nawet nie słyszeliśmy. Co będzie, gdy pojawią się kolejni obcy? Zastanawiał się pan nad tym? – Isaacson wymienił wątpliwości zgłoszone przez Avery i jej najważniejszych doradców podczas narad strategicznych, w których uczestniczył. Małakow dotknął jakiegoś przycisku i klosz znowu zrobił się półprzezroczysty, a leżący pod nim człowiek zniknął z pola widzenia. Prezydent wskazał drzwi prowadzące do mniejszego pomieszczenia, wypełnionego sprzętem naukowym. – Opowiem ci historię, Eamonie.
Dostawił sobie krzesło i usiadł przy jednym z urządzeń. Nacisnął kilka przycisków na ekranie. – Zaczęło się to siedemdziesiąt pięć lat temu – zaczął Małakow, poruszając się po kolejnych opcjach interfejsu. Niestety, Isaacson nie znał ani słowa po rosyjsku i z trudem rozróżniał poszczególne litery cyrylicy. – W sumie, tak naprawdę zaczęło się dziesięć tysięcy lat wcześniej, ale pojawiliśmy się na scenie siedemdziesiąt pięć lat temu i to się naprawdę liczy. Rój przebudził się do kolejnego cyklu, który, jak nasi naukowcy ustalili wiele dziesięcioleci później, trwa jakieś sto pięćdziesiąt lat. Obcy przylecieli, dokonali ogromnych zniszczeń na Ziemi i kilkunastu innych planetach. Ludzkość stawiała jednak nieoczekiwanie zacięty opór. Gdyby wojna trwała dłużej, pewnie Rój wyszedłby z niej zwycięsko, ale okres aktywności zbliżał się do końca. Obcy wiedzieli, że nie uda im się przeprowadzić pełnej inwazji, ponieważ musieli odpocząć, wejść w okres refrakcji. – Czyli ich zniknięcie było kwestią szczęścia? – W zasadzie tak. Ich plan zakładał powrót po stu pięćdziesięciu latach przy udziale innych ras nosicieli – Dolmasi, Skiohra i może jeszcze jednej – które miały udoskonalić technologię i flotę do tego stopnia, że pokonanie ludzi nie stanowiłoby najmniejszego problemu. – Ale przylecieli za wcześnie – wtrącił Isaacson. – Ale przylecieli za wcześnie. – Czy stało się tak przez działania ludzi, czy było to spontaniczne? Małakow zaśmiał się. – Oczywiście, że to konsekwencja działań ludzi, a raczej jednego człowieka. Moich. – Pana? – Isaacson nie wierzył własnym uszom. Dlaczego rosyjski prezydent miałby budzić śmiertelnego wroga ludzkości? Przecież doskonale wiedział, że może to doprowadzić do jej zagłady. – Dlaczego? To było strasznie nierozważne. – Oczywiście nie zrobiłem tego specjalnie. Moi naukowcy pracowali nad nową bronią, której moglibyśmy użyć przeciwko Rojowi i… wrogo nastawionym przedstawicielom cywilizacji ludzi. Proszę spojrzeć. – Dokończył wprowadzania komend. Najwyraźniej nie robił tego po raz pierwszy. Isaacson był zdziwiony, że jego rozmówca tak sprawnie posługuje się skomplikowanym sprzętem. Górna część urządzenia, do tej pory półprzezroczysta, podobnie jak klosz przykrywający żołnierza, zrobiła się przejrzysta. Isaacson przyjrzał się lśniącej w środku kuli ledwie widocznego światła. Czasami rozbłyskało, ale w zasadzie trzeba się było natrudzić, żeby je w ogóle dostrzec. – Czy to jest to, o czym myślę? Sztuczna osobliwość? – Tak. Pierwsza i druga. Są tak blisko siebie, że pańskie oczy ich nie odróżniają. – W jaki sposób udało się je ustabilizować? Jak powstrzymuje je pan przed pochłonięciem całej stacji? – To już tajemnica, wiceprezydencie Isaacson. Ale powiem, że popularna teoria czarnych dziur jest
uproszczona i błędna. Ta osobliwość waży mniej niż femtogram. Potrzeba miliardów miliardów podobnych, aby uzyskać masę kilograma. A przeciętna czarna dziura ma masę miliona miliardów miliardów miliardów kilogramów plus minus jakiś miliard miliardów. Nie trzeba dodawać, że za pomocą płyt grawitacyjnych można łatwo manipulować osobliwościami. Odkryliśmy jednak coś znacznie bardziej interesującego. Osobliwości można tworzyć tylko parami. Co więcej, coś, co wlatuje w jedną, wyleci z drugiej, a opóźnienie zależy od parametrów grawitacyjnych. Pomyślałem sobie: a co by było, gdybyśmy wykorzystali tę wiedzę do zniszczenia macierzystej planety Roju w trakcie cyklu snu i upewnili się, że obcy nigdy już nie wrócą? – Ale przylecieli przed czasem – odparł Isaacson. – Tak, ale zmodyfikowałem tylko plan. W zamian za gwarancję autonomii przekazałem im technologię osobliwości. Całe kierownictwo, zarówno po stronie armii, jak i rządu, zostało zainfekowane wirusem Roju. Technologia była jednak dla nich tak cenna, że pozwolili mi zachować kontrolę nad umysłem i moim rządem, a także monitorować, jakie rozkazy przekazuje sieć Roju za pośrednictwem patrioty, którego pokazałem panu wcześniej. – Ale po co przekazał pan obcym technologię, którą mogą wykorzystać do zniszczenia ludzi? – Ależ, wiceprezydencie Isaacson. Uznałem, że upiekę dwie pieczenie przy jednym ogniu. Zlikwiduję dwóch wrogów jednym strzałem. Wasz Senat Zjednoczonej Ziemi i poprzednia administracja były tak jednoznacznie antyrosyjskie, że nie miałem skrupułów. Jeżeli ja nie zajmę się sprawami mojego narodu, nikt tego nie zrobi. Jedynym wyjściem było upokorzenie Zachodu. A czy był na to lepszy sposób niż wykorzystanie Roju? Nigdy nie zajmuję się mokrą robotą. Nie robię sam prania, nie sprzątam własnej łazienki. A już na pewno nie zamierzam sam toczyć swoich wojen. Po co, skoro mogę wykorzystać wrogów, aby zniszczyli siebie nawzajem? Isaacson podrapał się po podbródku. Przyglądał się bladej poświacie w komorze próżniowej. Rozbłyski pojawiały się zapewne wówczas, gdy do miniaturowego horyzontu zdarzeń zbliżała się cząsteczka tlenu i zostawała przekształcona w czystą energię. Specjalista określiłby to bardziej naukowymi terminami. – No tak, ale na pewno zdawał pan sobie sprawę, że gdy tylko Rój skończy ze Zjednoczoną Ziemią, natychmiast zwróci się przeciwko Konfederacji Rosyjskiej. Naprawdę sądził pan, że obcy pozwolą panu zachować autonomię? – Istniała taka możliwość. Ale widzisz, wiceprezydencie Isaacson, musieliby przetrwać do końca konfliktu ze Zjednoczoną Ziemią. A tak się nie stanie. Sprowadziłem tu ciebie, abyś był świadkiem zagłady Roju. – Tutaj? Rój zostanie zniszczony tutaj? Nie widzę flot, stoczni ani baz. – Isaacson wyjrzał przez panoramiczne okno na końcu obserwatorium. Widział tylko obracającą się powoli planetę. Błękit
upstrzony gdzieniegdzie bielą chmur. Nad nią wisiał niewielki księżyc, otoczony pierścieniami pyłu i skał. – Chyba że to jest… – Wskazał na planetę. – Właśnie. Czy to możliwe? Czy to mogła być prawda? Czy Rosjanie przez cały czas znali położenie macierzystego świata Roju? I ukrywali to tak długo, podczas gdy Zjednoczona Ziemia znajdowała się w coraz bardziej opłakanym stanie? Małakow mógł zakończyć wojnę, zniszczyć Rój, ale wolał zachować przy tym pewność, że nikt nie zagrozi dominacji Rosji przez całe stulecia, a może nawet tysiąclecia… Niemożliwe. Rój nigdy nie udostępniłby Małakowowi informacji o położeniu ojczystej planety. Nie mógł być tak głupi. Prawdopodobnie obcy podsycali złudzenia Małakowa i pozwalali mu wierzyć, że Penumbra 3 to ich świat. – Wyśle pan im jedną z osobliwości? Takie jest przeznaczenie tej stacji? Małakow machnął ręką. – Oczywiście, że nie. Mówiłem już, że nie zajmuję się mokrą robotą. Pozwolę Rojowi wykonać ją za mnie. Zapomniałeś, wiceprezydencie Isaacson, że osobliwości występują parami. Co wlatuje w jedną, wylatuje drugą. – Uśmiechnął się lekko. – Rój przez ostatnie kilka miesięcy zniszczył przy użyciu osobliwości powierzchnię wielu planet. Wyssane zostały miliardy ton masy. Ale kryje się w tym pewien haczyk. Przekazałem obcym tylko połowę osobliwości. Drugie pół, czyli osobliwości bliźniacze, trzymam tutaj. A raczej tam. Wskazał na znajdujący się za oknem księżyc. Isaacson wstał i podszedł do iluminatora. Wreszcie zauważył coś dziwnego. To nie był księżyc na orbicie, oddalony o tysiące kilometrów. Ten satelita znajdował się znacznie bliżej. Okazał się ogromny i zdawał się mieć własną, zapyloną atmosferę, choć Isaacson podejrzewał, że głazy, które zostały uwięzione w polu grawitacyjnym, ścierały się na coraz drobniejszy proch. Ale to nie było wszystko. Satelita rósł w oczach. Isaacson zobaczył rozbłysk i w odległości kilku kilometrów pojawił się kolejny wir skalnego pyłu i odłamków. – Zastanawiałeś się, co się stanie, gdy niewielki księżyc spadnie na powierzchnię planety? Podobno tak właśnie powstał ziemski satelita. Ogromna planetoida uderzyła w Ziemię z taką siłą, że na orbitę wyniesiona została dostateczna ilość materii do jego powstania. Na planecie szalało w tym czasie piekło. Oczywiście ten księżyc nie jest tak duży, ale powinien spełnić swoje zadanie. – Rój tego nie widzi? Na pewno zrobi wszystko, aby do tego nie dopuścić. – W tym właśnie tkwi tajemnica osobliwości, Eamonie. Spreparowałem je w taki sposób, żeby wszystkie pojawiły się tutaj jednocześnie bez względu na miejsce i czas ich pochodzenia. To ciało niebieskie powstaje zaledwie od kilku godzin i proces jest już niemal ukończony. Czy Rój wie o jego istnieniu? Czy zamierza coś z nim zrobić? A co takiego może zrobić? Przed końcem dnia orbita utraci
stabilność i cały ta masa uderzy w Penumbrę 3. Wszystko na planecie zostanie zniszczone na dobre sto kilometrów w głąb. Isaacson z podziwem wpatrywał się w rosnące skupisko skał. Nie potrafił sobie wyobrazić ogromu zniszczeń, które spowoduje uderzenie w powierzchnię planety. Atmosfera zapłonie, zewnętrzna warstwa skorupy zmieni się w ocean lawy. Nic tam nie przetrwa. „On naprawdę zniszczy Rój”.
ROZDZIAŁ 45 PRZESTRZEŃ MIĘDZYGWIEZDNA 2,4 ROKU ŚWIETLNEGO OD SYRIUSZA MOSTEK OZF „WOJOWNIK” Granger nie mógł nic zrobić, tylko bezradnie się przyglądać. Zderzenie powinno nastąpić w ciągu kilku sekund. Brakło już czasu, aby połączyć się z Nortonem i błagać o przerwanie misji. Brakło czasu, aby rzucić „Wojownika” na kurs kolizyjny… Zabrakło czasu. Eksplozja była wstrząsająca. Widowiskowa. Oślepiająca. A „Konstytucja”, którą podobno remontowano i naprawiano na Ziemi, uległa zniszczeniu. Znowu. Pancernik plunął ogniem, roztopionym metalem, szczątkami, powyginanymi płytami metalu i rozżarzonymi odłamkami kadłuba. Chociaż obcy okręt miał niemal sto kilometrów długości, zaczął się kołysać i obracać, gdy przejął pęd od „Konstytucji”, która uderzyła z przerażającą prędkością. A w umyśle Granger usłyszał krzyk. W pobliżu. Wiedział, że to Krull. Czuła śmierć swojego ludu. Nie tylko dziesiątków tysięcy obecnych na pokładzie pancernika, którzy znajdowali się w Życiu Zewnętrznym, lecz także miliardów Skiohra w łonach matek. Eksterminacja. – Wywołać znowu Nortona – rozkazał Granger niemal szeptem. – Gotowe, kapitanie – zameldował Prucha. – Norton, draniu, coś ty zrobił? – Co zrobiłem? Wygrywam. – Zabiłeś miliardy niewinnych Skiohra… – Niewinnych Skiohra? Nie łudź się, Tim. Dorwali cię. Są w twojej głowie. Zastanów się. Dlaczego Skiohra ledwie, ledwie ostrzelali Rój? Nie zniszczyli ani jednego okrętu. Z oczywistych powodów. Rozgrywają cię, wykorzystują do własnych celów. – W tle po drugiej stronie połączenia rozległa się krótka wymiana zdań, po czym Norton zaczął mówić dalej: – O proszę. Pancernik Skiohra właśnie otworzył ogień do nas. Jak to wytłumaczysz, Granger?
Kapitan zerknął na wyświetlacz taktyczny. Norton mówił prawdę, kilka promieni antymaterii trafiło w okręty ze skrzydła Delta. – Samoobrona. Dla Skiohra jesteśmy agresorami. – Brednie, Granger. Zdradzieckie brednie. Lepiej zajmij się… Transmisja znowu się urwała. Na wyświetlaczu taktycznym widać było, jak pancernik wystrzelił kilka promieni antymaterii w OZF „Lincoln”. A chociaż były nieco rozproszone, bo cel znajdował się w sporej odległości, uszkodziły Nortonowi łączność przynajmniej na jakiś czas. To była katastrofa. Dziób pancernika na długości dwudziestu kilometrów był całkowicie zniszczony, ziała w nim dziura wielkości „Konstytucji”. Z resztek ukochanego okrętu Grangera rozprysły się odłamki stopionego wolframu. Skiohra wpadli we wściekłość, a kapitan miał tego świadomość, ponieważ w umyśle wciąż odbierał wrzask Krull. Rój niszczył skrzydło Delta, a wysiłki Zingana i skrzydła Alfa, aby go powstrzymać, nie przynosiły efektów. Po prostu całkowita katastrofa. – Przegramy tę wojnę – mruknął Granger. Nie obchodziło go już, kto to usłyszy. Proctor stanęła za jego plecami. – Żołnierze wciąż mogą przejąć okręt… Granger pokręcił głową. – Nie, nie mogą. Nie widziałaś, jak walczy Krull. Potrzeba było pół plutonu, żeby ją skuć. A była nieuzbrojona. Nasi chłopcy nie mają szans, bez względu na to, jak wielu przeciwników zginęło podczas zderzenia z „Konstytucją”. „Wojownik” strzelał z dział magnetycznych w najbliższą jednostkę Roju. Nareszcie, gdy znajdował się w środku formacji wroga, skrzydło Delta mogło się przegrupować. Połowa pomknęła z odsieczą „Lincolnowi”, reszta ustawiła się w szyku przypominającym literę U, który Zingano lubił wykorzystywać podczas starć z Rojem. – Tim… – Głos Proctor się zmienił. Wcześniej brzmiała w nim nadzieja, ale teraz słychać było tylko rezygnację. – Popatrz. Zingano i skrzydło Alfa. Podczas gdy „Wojownik” wspierał skrzydło Delta, wróg skierował siły na formację Alfa. Okręty eksplodowały jeden po drugim, resztę flankowało piętnaście pozostałych jednostek Roju. Wróg spychał siły Zingana na superpancernik, który od czasu do czasu wystrzeliwał promień antymaterii. „Wiktoria” znajdowała się pod ciężkim ostrzałem. „Wojownik” cofał się pod naporem. Wyłomy w kadłubie sięgały już do maszynowni, stracił też połowę dział magnetycznych i wszystkie wieżyczki laserów. Nie było okazji wypróbować torped z antymaterią, które dostarczyło zaopatrzenie zbrojne ZSO na rozkaz Avery – wszystkie wyrzutnie uległy uszkodzeniu. Flota ledwie się trzymała.
Granger uderzeniem pięści włączył interkom. – Pierce, pora na wymyślne rzuty blokami osmu. Czy piloci są gotowi? Cisza. – Komandorze Pierce, proszę odpowiedzieć. Łączność działała, Grangerowi zdawało się nawet, że słyszy odgłosy w tle, zapewne ciężki oddech, ale nie dostał odpowiedzi. Popatrzył na Proctor. „Co teraz?” – Idź tam, Shelby.
ROZDZIAŁ 46 PRZESTRZEŃ MIĘDZYGWIEZDNA 2,4 ROKU ŚWIETLNEGO OD SYRIUSZA HANGAR MYŚLIWCÓW NA OZF „WOJOWNIK” Proctor biegła. Korytarzem wstrząsały kolejne trafienia z okrętów Roju, ale pędziła przed siebie, nie zważając na nic. Przeskakiwała powalone wsporniki, elementy wyposażenia i porozrzucany sprzęt, a nawet dwoje rannych żołnierzy. Niedługo potem wpadła do hangaru myśliwców. Zaskoczony główny mechanik przestał rugać technika tankującego myśliwiec i popatrzył bez zrozumienia na pierwszą oficer. Proctor, nie zwalniając, dotarła do biura dowódcy eskadr i uderzyła w drzwi, gdy nie otworzyły się automatycznie. Zamek także nie zareagował. Zaklęła i zajrzała do środka przez okno, które dowódcy eskadr i jego personelowi kontroli lotów służyło do obserwacji aktywności w hangarze. – Ej, ty! – krzyknęła Proctor na technika, który otwierał pojemnik z uzbrojeniem. – Dawaj tu ten kontener. Ale już! Komandor Pierce był sam. Siedział w fotelu przy konsoli. Proctor słyszała krzyki Grangera przez komunikator. Pierce trzymał na kolanach fotografię. A w ręce ściskał pistolet i celował sobie w głowę. – Nie! – Proctor uderzyła pięściami w pancerne szkło. Komandor Pierce podniósł na nią wzrok. Miał opuchniętą twarz i zaczerwienione oczy. „Mój Boże” – pomyślała Proctor. W jego oczach odbijała się bezradność. Poddał się. Ból pochłonął go całkowicie. Dokonał wyboru. – Nie! – wrzasnęła jeszcze głośniej, dalej waląc pięścią w szybę. – Pierce, jesteś nam potrzebny! Za późno. Pierce drżącą dłonią uniósł pistolet i włożył lufę do ust. Zamknął oczy. Pomimo pancernego szkła od huku wystrzału Proctor zadzwoniło w uszach. Z głowy Pierce’a wytrysnęła czerwona fontanna. Osunął się w fotelu. Z nosa spłynęła mu struga krwi.
Shelby Proctor oparła czoło o szybę i uderzyła bezsilnie pięścią w pancerną taflę. Rozpłakała się po raz pierwszy od inwazji na Ziemię. „Granger miał rację. Przegramy”.
ROZDZIAŁ 47 PRZESTRZEŃ MIĘDZYGWIEZDNA 2,4 ROKU ŚWIETLNEGO OD SYRIUSZA MOSTEK OZF „WOJOWNIK” Granger usłyszał strzał przez interkom. Od razu zrozumiał, co to znaczy, nie musiał pytać Proctor. – Pierce? Odpowiedział mu tylko odległy huk eksplozji. – Tyler? Powinien był posłuchać pierwszej, powinien był potraktować jej rady bardziej poważnie. Zatroszczyć się o załogę. Granger był tak pochłonięty walką i żądzą zwycięstwa, które miało ocalić ludzką rasę, że zapomniał o wszystkich wokół siebie. A przecież oni też należeli do ludzkiej rasy. A ludzie mogą się załamać. – Shelby – odezwał się cicho – słyszysz mnie? Interkom zatrzeszczał, gdy komputer przełączał rozmowę na najbliższy odbiornik. – Tak, Tim. – Pierce? Nie żyje? – Tak, Tim. Kolejny wybuch szarpnął okrętem i załogą mostka przypiętą do foteli pasami bezpieczeństwa. „Wojownik” nie miał już wiele czasu. – Shelby, potrzebujemy nowego dowódcy eskadr myśliwców. Kogoś, komu piloci ufają. Kto jest najstarszy? Po chwili nadeszła odpowiedź. – Chojrak. Granger omal nie zaprotestował. Nie chciał powierzać odpowiedzialności komuś tak młodemu, tak nabuzowanemu adrenaliną i testosteronem. Na dodatek dzieciak od powrotu z osobliwości nie ufał Grangerowi, ponieważ, jak twierdził, widział go po drugiej stronie, zakażonego wirusem i współpracującego z Rojem. Ale był w załodze od początku. Za początek kapitan uważał oficjalną ceremonię zwolnienia
„Konstytucji” ze służby. Właśnie wtedy narodziła się jego załoga. Kiedy padły strzały. Rozbijanie butelki szampana o kadłub okrętu było przyjemnym chrztem wodą. Jednak człowieka tak naprawdę tworzy chrzest w ogniu. Taki chrzest stworzył też załogę. – Jest tutaj? – Nie, kapitanie. Jest w swoim myśliwcu. Granger skinął na Pruchę. – Połącz mnie. Czy Chojrak zdoła unieść odpowiedzialność? I czy Granger zdoła mu ją przekazać? W tej chwili kapitanowi brakowało już nadziei. To było takie bezcelowe. Po co nadal walczyć, skoro za parę minut wszyscy i tak mieli zginąć? Załoga mostka przyglądała mu się w przygnębieniu. Przywykli widzieć bohatera Ziemi w akcji, pewnego siebie i swojej załogi. „Niech to szlag, nadal potrzebują bohatera”. Czy uda mu się zwyciężyć ostatni raz? – Słucham, kapitanie – rozległ się głos Volza. – Chojrak. – Granger użył tego okropnego pseudonimu. Odgrywał buńczucznego bohatera, choć miało to potrwać zaledwie kilka minut. – Niniejszym mianuję cię dowódcą eskadr myśliwców. Twoja misja: skopać tyłki obcym. – Uch… Tak jest, kapitanie. – A twoim pierwszym zadaniem jako dowódcy będzie zniszczyć dziesięć okrętów Roju w ciągu pięciu minut. Poradzisz sobie, poruczniku? Volz się zawahał. – Kapitanie? Nie wydaje mi się, żeby nawet tysiąc myśliwców… – Chojrak, wydałem ci rozkaz. Nie prosiłem o wymówki ani wahanie. Z mojego rozkazu masz ponad sto myśliwców ze spowalniającymi je blokami osmu, a w pobliżu nie widać żadnej osobliwości. „Wojownik” niedługo wykona manewr Omega na formację Roju atakującą „Wiktorię”, więc chcę, żebyś mi zrobił fajerwerki na zakończenie. Zrozumiano? – Tak jest, kapitanie. – Komandor Proctor pozostanie w centrum kontroli lotów i będzie zarządzała wszystkim, dopóki nie wrócisz na pokład. Ale nie wracaj, dopóki nie wysadzisz paru okrętów wroga. Granger, bez odbioru.
ROZDZIAŁ 48 PRZESTRZEŃ MIĘDZYGWIEZDNA 2,4 ROKU ŚWIETLNEGO OD SYRIUSZA HANGAR MYŚLIWCÓW NA OZF „WOJOWNIK” Jeden z techników zdołał otworzyć drzwi do centrum dowodzenia. Proctor wpadła na środka, pokonując trzy stopnie naraz. Zastępcy dowódcy eskadr podążali zaraz za nią. Świętej pamięci Pierce z jakiegoś powodu ich odesłał. Widok zwłok nie tyle Proctor zszokował, ile rozgniewał. Chciała z szacunkiem złożyć ciało w kącie, ale nie było na to czasu. Bezceremonialnie zepchnęła je z fotela i nie zważając na krew, usiadła przy konsoli. Szybko oceniła sytuację taktyczną. Zostało dziewięćdziesiąt osiem myśliwców. Odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła, że jest wśród nich eskadra Nietykalnych. Znaczyło to, że nowy dowódca jeszcze pozostawał przy życiu. I dobrze, bo gdyby zginął, ustanowiłby chyba nowy rekord. Śmierć dwóch dowódców w ciągu dziesięciu minut. Komandor wybrała kanał łączności do wszystkich myśliwców. – Tu Proctor. Nowym dowódcą eskadr myśliwców jest Chojrak, ale zastępuję go do czasu, aż znajdzie się na pokładzie. Wracać do eskadr. Ignorować myśliwce Roju. Nowym celem jest formacja okrętów wroga, która roznosi właśnie na strzępy skrzydło Alfa naszej floty. Po dwie eskadry na okręt Roju. Maksymalne przyspieszenie aż do osiągnięcia bezpiecznej prędkości ataku i zwolnienie bloków. Cel… Przerwała. Wiedziała, że osiem bloków osmu nie wystarczy do unieruchomienia okrętu liniowego Roju, przynajmniej nie przy tych prędkościach. Ale piloci mogli wyłączyć z akcji dziewięćdziesiąt osiem wieżyczek artylerii z antymaterią i zdobyć dla „Wojownika”, „Wiktorii” i skrzydła Alfa kilka dodatkowych minut. – Jeden blok na wieżyczkę antymaterii. Zastępcy dowódcy zaraz prześlą cele wybrane dla poszczególnych eskadr. – Proctor spojrzała na porucznik Schwitzer i chorążego Spiriti. „Do diabła, wyglądają na zbyt młodych nawet na akademię lotniczą, a co dopiero na służbę na pokładzie okrętu”. Z komunikatora dobiegł głos Grangera: – Shelby, jesteście tam gotowi?
Zobaczyła na ekranie taktycznym, jak myśliwce reagują na rozkazy. Transpondery dwóch zniknęły nagle, gdy maszyny zostały zniszczone. – Myśliwce zajmują pozycje do ataku. – Dobrze. „Wojownik” powinien odciągnąć uwagę od myśliwców. Kanał łączności pozostał otwarty i Proctor słyszała, jak Granger każe ruszyć pełnym ciągiem w kierunku formacji złożonej teraz z osiemnastu okrętów Roju. Z informacji wyświetlonych na ekranie taktycznym wynikało, że skrzydło Alfa trzyma się resztką sił. Zostało piętnaście okrętów, z czego połowa była poważnie uszkodzona, ale ich myśliwce wciąż walczyły. Wszyscy też już zauważyli brak osobliwości i zaczęli używać bloków osmu przeciwko okrętom liniowym wroga. Przy tak małych odległościach i prędkościach skuteczność tego typu ataków była jednak mocno ograniczona. Należało zwiększyć tempo. „Wojownik” zaczął się oddalać od zamierającej bitwy. Ruszył w stronę pozycji skrzydła Delta i mozolnie zwiększał prędkość. Najpierw do pół kilometra na sekundę, potem do trzech czwartych, aż w końcu rozpędził się do kilometra na sekundę i miał już za sobą połowę drogi. Nie przerywał przy tym ostrzału ze wszystkich dział artylerii głównej. To był pokazowy numer „Wojownika” i Grangera. Proctor dopiero teraz zrozumiała, że Granger wszedł na kurs kolizyjny i skierował się na jeden z okrętów wroga. Nie w osi, ale pod takim kątem, aby dolna część kadłuba „Wojownika” przyjęła na siebie energię zderzenia. Ta dolna część i tak była już poprzestrzelana jak sito, bo od kilku bitew kapitan wykorzystywał ją jako tarczę dla pozostałej części okrętu i innych jednostek ZSO. Manewr nie przypominał tego o kryptonimie Omega, ale na pewno nie zaliczał się do łatwych. Myśliwce były na pozycjach i zaczęły nalot na wybrane cele. Przedstawienie czas zacząć.
ROZDZIAŁ 49 PRZESTRZEŃ MIĘDZYGWIEZDNA 2,4 ROKU ŚWIETLNEGO OD SYRIUSZA KOKPIT MYŚLIWCA X-25 Volz i jego eskadra Nietykalnych ustawili się w szyku do wypuszczenia bloków osmu. Nie był to statyczny szereg, bo nie należało ułatwiać myśliwcom Roju zadania i wystawiać się na łatwy cel. Maszyny ZSO poruszały się z niemal maksymalnym przyśpieszeniem za „Wojownikiem”, od czasu do czasu wykonując manewry, aby uniknąć pojedynczych przeciwników, i namierzały wskazane cele. Dwa kilometry na sekundę, dwa i pół, trzy kilometry… Przy tej prędkości nie da się powstrzymać bloków osmu, które uderzą w kadłuby okrętów Roju z ogromną energią. Jednostki obcych były ogromne, ale solidne kawały metalu wielkości myśliwca na pewno przebiją kadłuby. – Wypuścić na dziesięć – rozkazała komandor Proctor przez komunikator. Volz wciąż nie potrafił uwierzyć, że został nowym dowódcą eskadr, ale na razie wolał o tym nie myśleć. Nie warto było sobie zaprzątać tym głowy, dopóki nie wróci na „Wojownika”. – Bądźcie czujni – ostrzegł. – Miejcie oko na maszyny wroga, gdy wypuścicie bloki. Porucznik utrzymywał dziób swojego myśliwca skierowany na okręt, który miał zaatakować. Naprowadził celownik na wieżyczkę antymaterii, chciał mieć pewność, że zniszczy przynajmniej jedną. – Trzy… dwa… jeden… Rzut! – krzyknęła Proctor. Volz nacisnął zwolnienie zaczepów po ostatnim zrywie przyśpieszenia, a potem włączył wsteczny ciąg i uniósł się znad kadłuba okrętu Roju, zanim doszło do zderzenia. Gdy pędził na złamanie karku jak najdalej od wroga, obejrzał się, aby sprawdzić, czy trafił. Upewnił się tylko, że działają systemy automatycznej deceleracji. Oczywiście okręt zaatakowany przez jego eskadrę miał już cztery wyrwy. Eksplozje wtórne wstrząsnęły wrogą jednostką – nie została zniszczona, ponieważ wciąż pozostawała na kursie, a nawet próbowała usunąć się z drogi „Wojownikowi”, ale jej broń umilkła. – Ju-huu! – wrzasnął Pif-Paf. Padlina wyraził się mniej pozytywnie: – O szlag.
– Co się stało? – zaniepokoiła się Strzała. – Awaria mechanizmu zwolnienia zaczepów – wyjaśnił Padlina. – Wciąż mam blok przy sobie. Pif-Paf prychnął. – No, bracie, zawsze możemy ci pomóc się go pozbyć. – Ona też to powiedziała – odgryzł się Padlina. – Odstrzelę ci go spod maszyny. Odwróć się i nie ruszaj. – Nienawidzę, gdy inny mężczyzna tak do mnie mówi. – Chłopaki, może innym razem, co? – Volz przez iluminator przyglądał się skutkom zmodyfikowanego manewru Omega. „Wojownik” zbliżał się szybko do okrętu wroga, który wciąż strzelał. Niszczycielskie zielone promienie przecięły poszarpany kadłub. – To nie jest kurs przecinający, ludzie. Strzała zaklęła cicho. Padlina i Pif-Paf zaklęli głośniej. – „Wojownik” zamierza wykonać pełny manewr Omega – stwierdził Volz. „Szlag. Lepiej, żeby ten pancernik był tego wart”.
ROZDZIAŁ 50 PRZESTRZEŃ MIĘDZYGWIEZDNA 2,4 ROKU ŚWIETLNEGO OD SYRIUSZA MOSTEK OZF „WOJOWNIK” – Czas? – Dziesięć sekund – zameldował chorąży Prince. Granger dokładniej zapiął pasy. Zapowiadała się dzika jazda, o ile uda się ją przeżyć. – Uwaga, załoga, przygotować się na zderzenie. – A potem odwrócił się do Prince’a przy sterach. – Ostrożnie, chorąży. To ma być tylko otarcie. Przesuń okręt po poszyciu wroga, aby zniszczyć jak najwięcej wieżyczek. – Postaram się, kapitanie. Granger skinął głową. – Wiem, synu. Jak dotąd, wykonujesz swoją robotę cholernie dobrze – zapewnił, bo przypomniał sobie wykład Proctor na temat troski o morale załogi. Zawiódł Pierce’a, ale nie mógł tak samo zawieść reszty. Przynajmniej nie w ostatnich minutach, które pewnie im zostały. Odległość od okrętu Roju malała w zastraszającym tempie. Granger ani się obejrzał, a już „Wojownik” tarł kadłub wroga. Poszycie z dziesięciometrowej warstwy wolframu bardzo się przydało, okręt Roju nie mógł go uszkodzić zbyt głęboko. Jednak energia przy kolizji wstrząsnęła mocno „Wojownikiem” i jego załogą. Grangerem szarpnęło w pasach tak gwałtownie, że zastanawiał się, czy nie złamał sobie karku. Wiedział, że wśród załogi mostka będą ranni, niektórzy z oficerów nie zapięli dość mocno pasów. A na dolnych pokładach wielu na pewno straciło życie. „Wojownik” szybko nabierał prędkości po spowolnieniu podczas kolizji. Dno kadłuba rozgrzało się do czerwoności. – Jeszcze jeden, chorąży Prince. Potrąćmy jeszcze okręt Roju przed nami. Powtórzyli zmodyfikowany manewr Omega. „Wojownik” wyrównał kurs silnikami bocznymi i przyśpieszył, dopóki znowu nie zaczął trzeć o poszycie kolejnego wroga. Wieżyczki antymaterii łamały się pod naporem jedna po drugiej, ale ostrzał promieniami z innych okrętów Roju tworzył coraz więcej
wyłomów w grubym pancerzu „Wojownika”. Główny ekran zalała zielona poświata. – Raport z eskadr myśliwców. Dziewięćdziesiąt pięć bloków zostało zrzuconych. Zniszczono ponad osiemdziesiąt pięć wieżyczek antymaterii na dziesięciu okrętach Roju – zameldował Diaz. Zielone promienie antymaterii, widoczne na ekranie głównym, wydawały się rzadsze. Ocalałe krążowniki ze skrzydła Alfa przegrupowały się i skierowały ogień na jednostki wroga, które jeszcze dysponowały pełnym uzbrojeniem. – Kapitanie – rozległ się zmęczony głos w interkomie. Granger spodziewał się, że jego główna mechanik w końcu się odezwie. – Tak, Rayno? – To drugie zderzenie rozerwało nam główny przewód chłodzenia. – Nie wyłączyłaś reaktorów? Cisza. – Zacięło się… kapitanie. Automatyczne wyłączanie zostało uszkodzone, a sterowanie ręczne… No, przełączniki znajdują się teraz w próżni, bo ta część siłowni nie ma już kawałka kadłuba. Granger zacisnął zęby. – Ile wytrzyma? – Za najwyżej pięć minut stracimy osłony reaktora. Potem zostanie mniej niż minuta i wszystko wybuchnie. Ruskim targiem… mamy pięć minut. Jej głos zabrzmiał zaskakująco spokojnie, mimo że traciła już drugi okręt. O ile Grangera pamięć nie myliła, dziadek Rayny służył kiedyś na „Wojowniku” jako pomocnik mechanika. Kapitan miał nadzieję, że warto było ponieść tę ofiarę. – Rozumiem, komandor Scott. A potem przełączył się na kanał ogólny. – Uwaga, załoga… – Zerknął na porucznika Diaza, a ten z powagą skinął głową. – Opuścić okręt. Cała załoga do kapsuł ratunkowych. Zniszczenie nastąpi za niecałe pięć minut. Powtarzam, opuścić okręt. Załoga odpięła się od foteli i ruszyła do wyjścia. Mostek znajdował się w głębi okrętu, najbliższe kapsuły ratunkowe były się o dwie minuty drogi stąd. Granger zerknął na wyświetlacz taktyczny. Do „Wojownika” zbliżył się trzeci okręt Roju i zaczął strzelać. Kapitan zatrzymał Prince’a, zanim młodzieniec opuścił stanowisko sterownicze. – Jeszcze jedno, chorąży. – Wskazał na ekran taktyczny przy konsoli sterów i puknął palcem w ikonę zbliżającego się wroga. – Ten okręt ma otwarte hangary myśliwców. Trzeba tam wbić dziób „Wojownika”, zanim opuścimy pokład. Minutę później chorąży skinął głową, a „Wojownik” znowu się zakołysał. – Świetnie, zmykaj do swojej kapsuły.
Prince pobiegł do wyjścia. Na pokładzie zostali tylko Granger i Proctor. Pierwsza oficer wróciła z hangaru myśliwców, gdy kapitan ogłosił ewakuację. – Po drodze muszę zabrać trochę rzeczy z mojego laboratorium. I Zygzak. Może się okazać cennym łącznikiem z Rojem, jeśli zajdzie potrzeba. W umyśle Granger usłyszał jeszcze jeden głos. „Niech to szlag”. Zapomniał o Krull. Wciąż była w hangarze promów – związana, wściekła i rozgoryczona utratą wielu swoich Dzieci i podwładnych. – Idź – nakazał Proctor. – Mam jeszcze coś do załatwienia. Leć na „Wiktorię”. Oboje w pośpiechu przekroczyli próg mostka. Wartownicy, którzy stali przy drzwiach, dawno już odeszli, korytarze również były puste. Na skrzyżowaniu Granger i Proctor się rozdzielili. Kapitan pobiegł do hangaru promów, trzy pokłady niżej na sterburtę. Przeskakiwał na schodach po dwa stopnie i w duchu odliczał sekundy, które jeszcze mu zostały. Chyba mniej niż trzy minuty. W hangarze było pusto, na lądowisku obok uszkodzonego transportowca z „Wojownika” stał tylko prom Krull. Granger otworzył drzwi do sterowni. Spodziewał się zastać obcą przypiętą kajdankami w nadgarstkach i kostkach do fotela. Ale fotel był pusty, a rozerwane kajdanki leżały na podłodze.
ROZDZIAŁ 51 PENUMBRA 3, WYSOKA ORBITA ROSYJSKIE ZAKŁADY PRODUKCJI OSOBLIWOŚCI CENTRUM STEROWANIA – Dlaczego pan mi to mówi? – rzucił Isaacson, chociaż właściwie wiedział, że istnieją tylko dwa powody. Albo rosyjski prezydent wygłaszał monolog, ponieważ chciał poczuć satysfakcję przed uderzeniem, jak przystało na naczelny czarny charakter, albo… – Ponieważ jesteś mi potrzebny, wiceprezydencie. Razem, gdy to wszystko się skończy, możemy zbudować lepszy świat. Ciebie znam, więc mogę z tobą pracować. Albo Małakow szukał sobie kolejnego narzędzia. Zamierzał wykorzystać Isaacsona do własnych celów. Tak samo, jak to zrobiła Avery. I Wołodin. Przynajmniej Isaacson tak podejrzewał. „Cholera”. Zupełnie tak samo, jak każdy polityk albo wysokiej rangi dowódca, których znał. Dla osób o dużych wpływach lub na wysokich i ważnych stanowiskach Isaacson był zawsze tylko tym – narzędziem. Środkiem do celu. I niczym więcej. Poczuł narastający gniew. „Już nie. Nigdy więcej!” Postanowił, że zacznie wykorzystywać innych – uczyni z nich swoje narzędzia. Wykorzysta ich, aby umocnić swoją pozycję, użyje do własnych planów. Przestanie być pionkiem w tej grze, stanie się królową. Albo… królem. Nie, królową. „Niech to szlag”. – Zgadzam się, panie prezydencie. Czego pan ode mnie oczekuje? – Isaacson uśmiechnął się gorliwie. Oto jego pierwsze narzędzie: Małakow. Wystarczy przekonać go, że Eamon to chętny i dobrowolny partner. Trzeba tylko zdobyć jego zaufanie. A potem odwrócić role, uczynić z prezydenta Konfederacji Rosyjskiej pionka we własnej rozgrywce. Małakow wydawał się zaskoczony. – Przyznam, że to było łatwiejsze, niż myślałem. Tak chętnie chcesz zdradzić własny rząd? – Jak pan powiedział, panie prezydencie, nie postrzegam tego jako zdrady swojego rządu. Widzę to jako ocalenie naszej cywilizacji. Nareszcie po tylu stuleciach osiągniemy pokój między Wschodem i
Zachodem. – Isaacson odwrócił się od okna i od ogromnego skupiska szczątków. Spojrzał w twarz rosyjskiego siłacza. – Jak mogę pomóc? Im wcześniej uda się to zakończyć, tym szybciej będę mógł zastąpić Avery, ustanowić sojusz i zacząć odbudowę. Liczył, że zagranie na pragnienie zastąpienia Avery na stanowisku prezydenta Zjednoczonej Ziemi przekona Małakowa. Isaacson przecież próbował ją zabić przez wiele lat, więc dla Rosjanina powinno zabrzmieć to całkiem szczerze. – Oczywiście – zapewnił gładko prezydent Konfederacji. – W rzeczy samej, to częściowo powód, dla którego cię tu zaprosiłem. Ostatnio w moim posiadaniu znalazło się narzędzie, które, jak mi się wydaje, okaże się przydatne zarówno do pozbycia się Avery, a możliwe, że także najbardziej niebezpiecznych sojuszników Roju. Okręty Skiohra są… przeogromne. Stanowiły jedną z niewiadomych w moich planach. Nie wiem, jak Skiohra zareagują, gdy dowiedzą się o zniszczeniu Roju. Jednak najnowszy wynalazek może sprawić, że niewiadoma zmieni się raczej w więź między nami, Eamonie. Bo widzisz, zamierzam dać ci środki umożliwiające zniszczenie Skiohra w tym samym czasie, gdy zniszczę Rój i Avery. Cała ludzkość będzie nam obu tak wdzięczna… Cóż, powiedzmy to szczerze. Zostaniemy prezydentami na całe życie. – A co to za najnowszy wynalazek? – Proszę za mną. – Małakow wyłączył ekran ukazujący pomieszczenie z osobliwością i ściany znowu stały się nieprzezroczyste, a potem ruszył do drzwi po drugiej stronie gigantycznego ekranu-ściany. Skrzydła rozsunęły się, a za nimi było pomieszczenie, które przypominało medyczny gabinet zabiegowy. Znajdowało się tam wysokie okno, a pod ścianami stały monitory i sprzęt medyczny, szafki oraz instrumenty diagnostyczne, pokazujące regularny puls osoby leżącej na jedynym łóżku w tej sali. Isaacson przeszedł przez próg i popatrzył na twarz leżącego. – Niemożliwe. – Oczekiwałem go, biorąc pod uwagę wydarzenia w pobliżu Ziemi, cztery miesiące temu. Pled okrywał całe jego ciało, ale nie głowę. Twarz mężczyzny była blada i ściągnięta jak przy śmiertelnej chorobie. Kapitan Granger. Z innego czasu. Żywy, ale ledwie.
ROZDZIAŁ 52 PRZESTRZEŃ MIĘDZYGWIEZDNA 2,4 ROKU ŚWIETLNEGO OD SYRIUSZA KOKPIT MYŚLIWCA X-25 Volz wstrzymał oddech, gdy patrzył, jak „Wojownik” wbija się w kadłub wroga. Stało się to bardzo szybko, bo okręt poruszał się z ogromną prędkością. Jednostki Roju nie miały tak grubych i twardych pancerzy, po zderzeniu siały rozżarzonymi szczątkami. Wszystkie wieżyczki antymaterii na burcie okrętu zostały zmiażdżone, a pozostałe zamilkły. „Wojownik” tymczasem już ruszył na zderzenie z kolejnym wrogiem. Po kolejnej kolizji zwolnił, gdy otarł się o kadłub jednego z przeciwników. Nie był już w zbyt dobrym stanie – w tym wraku z trudem dałoby się rozpoznać „Wojownika”, dumę Starej Floty i ZSO. Z tysiąca wyłomów w kadłubie buchały płomienie, dławione dopiero w próżni. Połowa poszycia z wolframu była rozgrzana do czerwoności. Po chwili z okrętu zaczęły odrywać się kapsuły ratunkowe. – „Wojownik” spieczony, ludzie! – krzyknął Volz do komunikatora. Proctor przy stanowisku operacyjnym na pokładzie powinna była ostrzec eskadry, ale łączność chyba została uszkodzona albo po prostu wszyscy w hangarze już nie żyli. Tak czy inaczej, myśliwce miały teraz za zadanie eskortować kapsuły do bezpiecznego miejsca. – Załatwić myśliwce Roju, które zaatakują kapsuły – rozkazał porucznik. Kapsuły kierowały się do okrętu admirała Zingana. „Wiktoria” wyglądała jak zdenerwowana siostra, która patrzy na śmierć brata bliźniaka. – Eskortować naszych w drodze na „Wiktorię”. Myśliwce ZSO pomknęły do starcia i zaczęły ostrzał maszyn Roju. Na szczęście bandytów nie było tak wielu i tylko kilku kapsuł nie udało się osłonić. I tak o kilka za wiele. Kokpit Volza rozświetliła zielonkawa poświata. – Cholera jasna! – wrzasnął zaskoczony do komunikatora. Rozejrzał się szybko. Nieuszkodzony jeszcze okręt Roju, który znajdował się w pobliżu, obrał za cel kapsuły ratunkowe „Wojownika” i niszczył je po kolei. A ponieważ jednostki ratunkowe nie miały bojowych pancerzy, nie mogły nawet przez ułamek sekundy wytrzymać uderzenia promieniem antymaterii.
– Uwaga, wszystkie myśliwce! – Volz przełączył się na szerokie pasmo łączności, żeby jego komunikat odebrały nie tylko eskadry z „Wojownika”, lecz każda inna jednostka ZSO na obszarze bitwy. – Niszczyć wieżyczki tego wroga! Trzeba dać naszym lepszą osłonę! Do roboty! – Nie zgadzam się – usłyszał w odpowiedzi. „Padlina?” Volz rozejrzał się, ale obok niego lecieli tylko Pif-Paf i Strzała. Padliny nie było w zasięgu wzroku. – Padlina, gdzie jesteś, do cholery? Wywołany pilot westchnął ciężko do komunikatora. – Myślę, że sytuacja wymaga nieco bardziej stanowczych kroków… – Zaśmiał się ochryple. Volz obrócił głowę i dopiero wtedy go wypatrzył. Padlina odpadł z szyku po szerokiej pętli z przyśpieszeniem znacznie przekraczającym bezpieczne wartości. Volz wolał sobie nawet nie wyobrażać, jakie przeciążenia panują w kokpicie tego myśliwca. – Padlina, nie… – zaczął. – Nareszcie znalazłem zastosowanie dla swojego bloku. – Padlina oddychał jeszcze ciężej. Nic dziwnego, walczył z potężnym przeciążeniem. Pokonał pół okręgu swojej pętli i wysunął się przed eskadrę Volza. Prosto na pozostały okręt Roju. Prosto na jego kadłub. Volz usłyszał jeszcze, jak Pif-Paf mamrocze, a potem chrząka i wyraźniej dodaje: – Tylko nie latajcie jak mój brat. – Jego głos brzmiał poważnie. Pif-Paf żegnał się z najbliższym. Volz popatrzył na dane z detektorów. Padlina niesamowicie się rozpędził, miał na liczniku prawie cztery kilometry na sekundę. Przed zderzeniem zaśmiał się po raz ostatni i rzucił: – Do zobaczenia po drugiej stronie, chłopaki! A potem wraz z blokiem osmu uderzył prosto w dziób okrętu Roju. Z poszycia wroga buchnęła kula ognia, a zaraz potem liczne eksplozje rozdarły kilkukilometrowej długości kadłub. Ostrzał zielonymi promieniami urwał się od razu. Pozostałe kapsuły ratunkowe przemknęły między wrakiem i myśliwcami, po czym zaczęły lądować na „Wiktorii”, gdy tylko znalazły odrobinę wolnego miejsca w hangarach. – Do zobaczenia, Padlina – westchnęła Strzała. Volz wytarł oczy grzbietem dłoni w rękawicy skafandra. „Grucha. Junak. Hycel. Padlina. Zygzak”. Zygzak. Czy udało jej się przeżyć ucieczkę z „Wojownika”?
ROZDZIAŁ 53 PRZESTRZEŃ MIĘDZYGWIEZDNA 2,4 ROKU ŚWIETLNEGO OD SYRIUSZA HANGAR PROMÓW NA OZF „WOJOWNIK” – Mnie szukasz? – rozległ się za plecami Grangera ochrypły głos. Kapitan odwrócił się powoli. Stała tam, na rampie swojego promu. I mierzyła z karabinu zabitego żołnierza w tors Grangera. – Krull. Musimy się stąd szybko wydostać – powiedział z naciskiem. – My tak. Ja i moje pozostałe Dzieci. Jednak ty umrzesz tutaj. – Ruszyła po rampie do kapitana z bronią wciąż wymierzoną w jego pierś. Po ramionach spływała jej krew, która przesiąkała przez ubranie. Plamy się powiększały. – Zabierz mnie ze sobą. Mogę pomóc. Wciąż możemy zwyciężyć. I ocalić… Krull wydała z siebie dziwny, charczący odgłos, jakby zaprzeczenie lub prychnięcie. – Niczego nie możemy ocalić. Zdradziłeś nas. Miliardy zginęły na pokładach „Dobroci”. Dziesiątki tysięcy wciąż giną. Twoi żołnierze wdarli się na okręt i polują na mój lud. Na szczęście twoi żołnierze są słabi i powolni. Wkrótce wszyscy zginą, twoja flota ulegnie zniszczeniu, Valarisi zostaną unieszkodliwieni, a my wyruszymy w drogę. – Dokąd? Gdy Rój nas zniszczy, na pewno ruszy od razu na was. – Granger zerknął na karabin, gdy Krull podeszła bliżej. – Owszem. Ale wtedy już dawno nas nie będzie. Opuszczamy tę galaktykę. I tak w kilka dziesięcioleci przejmą ją Valarisi. Rozprzestrzenią się od jednego spiralnego ramienia po drugie. A potem ruszą do kolejnej galaktyki i następnej… Ale my ich wyprzedzimy. – Przecież jesteście wolni od wpływów Roju. Kiedy wejdzie w następny cykl regeneracji, będzie można znaleźć ich świat, wytropić i zniszczyć Rój, gdy śpi! Krull prychnęła po raz drugi. – Wciąż nie rozumiesz, co? Twoi ludzie, Adanasi, których nazywasz Rosjanami, przerwali cykl. Valarisi nigdy już nie zasną. Przez wieki pomagałam w okresach przejściowych. Utrzymywałam ich okręty w bezpiecznej kryjówce, przycumowane do naszych jednostek, gdy wyszukiwaliśmy asteroidy i
komety, aby zebrać z nich surowce, zbudować nowe okręty, utrzymać i rozwinąć ich zdolność do podboju podczas następnego cyklu. Ale to już koniec. Valarisi tu zostaną. A my musimy uciekać. Granger uniósł ręce tak, jak go nauczyła. – Krull. Możemy ich pokonać. Wiem, że możemy. Brakuje nam części układanki, ale gdy tylko ją znajdziemy, będziemy mogli się uwolnić od Roju. Wiem to na pewno. Lufa karabinu nadal mierzyła mu w pierś. Spojrzeli sobie w oczy. Granger wyczuwał Krull przez Więź i obawiał się, że gniew przyćmi wicecarycy resztki rozsądku. Na dodatek Krull miała do tego prawo. Rasa Grangera zdradziła Skiohra. Obca nie miała absolutnie żadnego powodu, żeby mu wierzyć. Zwłaszcza nie teraz. Kapitan starał się patrzeć Krull prosto w oczy, ponieważ zauważył, że Proctor podkrada się za jej plecami z uniesionym metalowym prętem. – To koniec, kapitanie Granger. Wróg zwyciężył. Adanasi sądzą, że oszukali Valarisi, bo są specjalistami od oszustwa. Ale Valarisi już się nauczyli i obrócili podstęp Adanasi przeciwko nim… Stalowy pręt uderzył ją w głowę i Krull upadła. – Miała właśnie powiedzieć, co knują Rosjanie! – Granger oddychał ciężko. Cieszył się, że żyje, ale uważał, że Proctor mogła poczekać jeszcze parę sekund. – Za dwadzieścia sekund okręt wybuchnie. Chcesz tu zostać? – Pierwsza oficer podbiegła do panelu kontrolnego na ścianie i uniosła gródź hangaru. Pojawiła się migotliwa tafla pola siłowego, utrzymującego atmosferę wewnątrz „Wojownika”. Na szczęście systemy zasilające pole były naładowane, choć energii nie wystarczyłoby zapewne na długo. Ale ani Proctor, ani Granger nie potrzebowali dużo czasu. Kapitan podniósł Krull. Gdy tylko dotknął jej skóry, usłyszał głosy w swojej głowie – krzyk tysięcy istnień. Dzieci Krull. Te, które wiodły Życie Wewnętrzne i znajdowały się wewnątrz niej. Krull straciła przytomność, ale nie Dzieci. Granger wspiął się szybko po rampie, a Proctor poszła za nim. – Co z Zygzak? – zaniepokoił się Granger. – Wsadziłam ją do kapsuły ewakuacyjnej z pielęgniarką i trzema żołnierzami. – Pierwsza oficer wcisnęła się na niewielki fotel przy sterach. – Umiesz tym latać? – Zaraz się przekonamy. – Przyjrzała się konsoli i wcisnęła jeden z przełączników, który wydał się jej podobny do włącznika napędu. Nic się nie stało. Czas dobiegał końca. Reaktory „Wojownika” mogły wybuchnąć lada chwila. Granger wciąż trzymał Krull w ramionach, dotykał jej skóry. Nieoczekiwanie poczuł Dzieci w swoim umyśle. Złamałeś słowo. Nienawidzimy cię, zdrajco.
Wyczuł, co mówią, tysiące jednocześnie, ale każde na swój własny sposób i z własnymi emocjami. Nienawidzimy cię, nienawidzimy cię, nienawidzimy, ale cię potrzebujemy. Na razie. Ucz się od nas. I kiedy Granger spojrzał na pulpit, wiedział, co robić. Dzieci przekazywały mu instrukcje pomimo targającego nimi gniewu. Kapitan wcisnął kilka przełączników w kolejności przekazanej przez Dzieci nie słowami, lecz obrazami i wrażeniami. A zaraz potem silniki zahuczały. – Naprzód! – powiedział, a Proctor naparła na dźwignie. Dziób promu uniósł się do pola siłowego. Pierwsza oficer ścisnęła mocno akcelerator. Prom wystrzelił z hangaru „Wojownika”, a Granger odetchnął z ponurą ulgą. Zanim oddalili się na dwieście metrów, okręt eksplodował.
ROZDZIAŁ 54 PENUMBRA 3, WYSOKA ORBITA MOSTEK SDS „ALBRIGHT” Kapitan Hall z „Albrighta” spacerowała nerwowo i raz po raz zerkała to na zegar, to na rosyjską flotę zadokowaną przy wielkiej stacji, to na odległe skupisko głazów, krążące wokół ogromnego kawałka skały i lodu. Częste rozbłyski zwiastowały pojawianie się nowych szczątków, zwykle jarzących się czerwono, jakby to była magma raczej niż lita skała. Nowe nabytki opadały na środkową masę, zderzały się z nią w rozprysku pyłu i kolejnych szczątków, dopóki nie porwał ich wir. Kapitan czytała raporty, ale choć nie miała dostępu do materiałów utajnionych na wysokim poziomie dostępu, jednak nawet ona widziała, co się dzieje. Uzbrojenie Roju użyte przeciwko światom Zjednoczonej Ziemi wciągało materię i przenosiło ją przez lata świetlne tutaj, do miejsca, w którym była składowana. Nie wiadomo, w jakim celu. – Przeskanujmy dokładnie to skupisko. Musimy zebrać jak najwięcej danych dla ZSO. – Tak jest, pani kapitan. „Spóźnia się” – pomyślała. Zerknęła znowu na zegar. Podopieczny powinien się już zgłosić. Albo ktoś z jego obstawy. Jednak Hall od dwóch godzin nie dostała żadnej wiadomości ani od Isaacsona, ani nawet od jego szefa ochrony. – Wciąż żadnych wieści? – zapytała oficera łączności. – Żadnych. Na ekranie głównym widać było skupisko szczątków. Znowu w nim błysnęło. Tym razem kilkanaście razy niemal jednocześnie. – Co to było? Wu Jin, przyjrzyjmy się bliżej. – Zbliżenie – odparła kobieta przy stanowisku detektorów. Myśliwców ZSO nie dało się pomylić z niczym. Wszystkie przetaczały się wśród odłamków, ale nieuchronnie zbliżały do ogromnego głazu w centrum skupiska. – Wykrywam ich dokładnie trzydzieści, pani kapitan. – Przygotuj zaczepy dokujące. Jill, cała naprzód. Ruszajmy na pomoc.
Hall usłyszała odległy trzask, gdy zaczepy do dokowania zostały zwolnione. Dziób „Albrighta” zwrócił się na wirujące po spirali myśliwce. Kapitan zaniepokoiła się, czy uda się dotrzeć tam na czas i czy będzie można pomóc w jakikolwiek sposób. Wybuch wstrząsnął mostkiem. Sternika spowiły płomienie, reszta członków załogi mostka zaczęła krzyczeć. – Co, do cholery…? Zbladła, gdy spojrzała na główny ekran. Trzy rosyjskie krążowniki nacierały na „Albrighta”, strzelając. Statek ochrony zadrżał, gdy kolejna eksplozja uszkodziła kadłub i rzuciła kapitan Hall na podłogę. Zdążyła jeszcze zobaczyć, jak trzydzieści myśliwców ZSO zderza się z głazem, a potem przez mostek przetoczyła się kolejna eksplozja.
ROZDZIAŁ 55 PRZESTRZEŃ MIĘDZYGWIEZDNA 2,4 ROKU ŚWIETLNEGO OD SYRIUSZA PROM SKIOHRA – Dokąd? – zapytała Proctor, gdy otrząsnęli się nieco z szoku, jaki wywołał widok ich okrętu znikającego w niszczycielskim wybuchu, zwłaszcza że zaledwie godzinę temu patrzyli, jak ukochaną „Konstytucję” spotyka podobny los. Na szczęście „Wojownik” trafił w hangar myśliwców na okręcie Roju i wróg, choć nie został zniszczony, zdryfował, oddalając się od piekielnej jatki. – Na „Wiktorię”. – Granger tak się skupił na uniknięciu toczącego się wokół starcia myśliwców, że zapomniał podać ewakuującej się załodze, dokąd ma lecieć. Sięgnął do Krull, którą położył na podłodze, i ujął ją za rękę. Skupił się i zapytał Dzieci o szerokopasmową łączność. Odpowiedziały niechętnie, ale pokazały mu, jak ustawić połączenie. – Tu kapitan Granger do wszystkich kapsuł ratunkowych. Lećcie na „Wiktorię”. Powtarzam: cała załoga „Wojownika” ma lecieć na „Wiktorię”. Dokować, gdzie się uda. W hangarze myśliwców, w hangarze promów, przy pustych włazach po kapsułach ratunkowych. Porucznik Diaz niech koordynuje dokowanie. – Miał nadzieję, że tymczasowy pierwszy oficer przeżył. Prom Skiohra nie miał interfejsu pozwalającego koordynować kapsuły ratunkowe, potrzebny był komputer pokładowy na którejś z jednostek Zjednoczonych Sił Obronnych. – Tak jest, kapitanie – nadeszła z głośników spokojna odpowiedź Diaza. Ten człowiek wydawał się niewzruszony jak skała. Gdyby Granger nie przeżył, Proctor nie musiałaby daleko szukać świetnego pierwszego oficera. – Hangar myśliwców na OZF „Wiktoria”, słyszycie mnie? Tu kapitan Granger. – Starał się przypomnieć sobie dokładną częstotliwość łączności wewnętrznej okrętu i ustawić transmisję. – Tak…? – W głosie odpowiadającego zabrzmiało wyraźne zaskoczenie. Zapewne nikt nie spodziewał się usłyszeć Grangera. – Niniejszym przenoszę wszystkie myśliwce „Wojownika” pod waszą komendę i kontrolę. Proszę poinformować o tym admirała Zingana. Granger, bez odbioru. – Rozłączył się, nie czekając na odpowiedź. Nie miał pojęcia, jakich bredni naopowiadał generał Norton oficerom z floty Zingana, nie
miał też czasu na słuchanie protestów. – Prawie na miejscu – zameldowała Proctor. W dziobowym iluminatorze rosła otwarta gródź hangaru myśliwców na „Wiktorii”. Dziesiątki kapsuł ratunkowych już wylądowało na pokładzie. Komandor ostrożnie je ominęła i znalazła trochę miejsca nieco dalej. Prom Skiohra ledwie się tam zmieścił, ale należało się tego spodziewać. Z kapsułami i myśliwcami „Wojownika” na lądowisku będzie panował ścisk. Granger podniósł znowu Krull w ramionach i ruszył za Proctor po opadającej rampie. W hangarze myśliwców panowało istne pandemonium – setki członków załogi z „Wojownika” wydostawało się z kapsuł, wielu było rannych, a wszyscy wstrząśnięci, ponieważ dopiero co umknęli ze skazanego na zagładę okrętu. Kolejny raz. Krull krwawiła. Dzieci w głowie Grangera krzyczały jak ludzie na ogromnym stadionie. Obca odniosła poważną ranę, kapitan wywnioskował to z tonu i emocji zbiorowego krzyku. Co gorsza, Krull posiadała niezwykle ważną informację. Na pokładzie „Wojownika” wyjawiłaby motywacje działań Rosjan, gdyby Proctor jej nie powaliła. – Będę w ambulatorium, trzeba się dowiedzieć, co ona wie – powiedział Proctor. – A ty idź na mostek i znajdź Zingana. Spróbuj go przekonać, żeby powstrzymał ten obłęd. Ciebie może posłucha. Pierwsza oficer skinęła głową i oboje ruszyli do wyjścia z hangaru, a potem w przeciwne strony. Na szczęście „Wiktorię” zbudowano na tym samym planie, co „Konstytucję” i „Wojownika”, zmiany były niewielkie. Kiedy jednak Granger dotarł do ambulatorium, zastał tam tłum rannych. Na korytarzu i pod ścianami leżały niedbale ułożone ciała, zapewne nie było czasu zabrać ich do kostnicy. Zresztą może kostnica była już przepełniona. Kiedy okręt znajduje się w krytycznej sytuacji, jej pierwszymi ofiarami stają się czystość i aseptyka. Wszystkie oczy zwróciły się na Grangera. Przez ostatnie miesiące, gdy tak się działo, oznaczało to, że ludzie odwracają się i wyciągają szyje, żeby spojrzeć na bohatera Ziemi. Kapitan odruchowo wyprostował się, przybrał surową minę i skinął głową w krótkim, żołnierskim powitaniu. Jednak tym razem nie patrzono na niego, lecz na obcą, którą niósł w ramionach. Istnienie Skiohra wciąż było informacją ściśle tajną, znaną jedynie prezydent Avery, admiralicji, a od niedawna pięciuset tysiącom marines. Granger uznał, że widok sinej obcej rozmiarów hobbita miał prawo przyciągnąć uwagę. – Pani doktor. – Podszedł do kobiety w mundurze naczelnej lekarz pokładowej. – Ta obca potrzebuje natychmiastowej pomocy. Lekarka wytrzeszczyła oczy, gdy zobaczyła Krull z bliska. – Czy to… – Rój? Nie. Ale trzeba ją wyleczyć i opatrzyć. Bezpieczeństwo narodowe od tego zależy. W rzeczy
samej, jestem pewien, że jeżeli ta obca zginie, wszystkich nas również czeka śmierć. Lekarka, o ile to możliwe, wytrzeszczyła oczy jeszcze bardziej, ale wskazała na drzwi do jednego z gabinetów diagnostycznych. – Tam. I tak musiałby się pan dowiedzieć, kto tam leży. Granger zaniósł Krull do wskazanego pomieszczenia. Na łóżku ujrzał rannego. – Bill? – szepnął przerażony. Krew ściekała z czoła admirała, miał głęboką ranę na głowie. Jeszcze więcej krwi przesiąkało mu przez mundur, rozerwany w kilku miejscach na brzuchu. – Duży krwotok wewnętrzny – szepnęła lekarka. – Jego organy przestają działać. Nic nie można już zrobić, kapitanie. Admirał Zingano ocknął się, gdy usłyszał Grangera, i uniósł pokrwawioną dłoń. – Norton – wydusił. – Chcesz, żeby generał Norton przejął dowództwo nad flotą? – zapytał kapitan, niepewny, co ranny admirał miał na myśli. – N…Norton… chyba skażony… – wyszeptał Zingano, oddychając z trudem. Oblizał zaschnięte usta, po czym przeniósł spojrzenie na lekarkę. – Protokół ZSO… punkt… punkt dziesięć… p-przeniesienie dowodzenia… Oczy mu się zamgliły, powieki opadły, ale dłoń pozostała uniesiona. Admirał poruszył ustami. – Dowództwo „Wiktorii”… dla Timothy’ego J. Grangera. P-przekazać do… sz-sz… – umilkł. Zmarł.
ROZDZIAŁ 56 PENUMBRA 3, WYSOKA ORBITA ROSYJSKIE ZAKŁADY PRODUKCJI OSOBLIWOŚCI CENTRUM STEROWANIA Widok chorego Grangera, kruchego i bladego, wstrząsnął Isaacsonem do głębi. Wiceprezydent odwrócił się do Małakowa. – Ale wszyscy w ZSO i główni doradcy Avery są przekonani, że Granger trafił w przeszłość. Dolmasi to potwierdzili. Vishgane Kharsa powiedział, że zaprzyjaźnił się z Grangerem, który właśnie w przeszłości znalazł się pod kontrolą Roju, chociaż teraz już nie jest. – Vishgane Kharsa kłamie – odparł Małakow. – Czyli wciąż pozostaje w sojuszu z Rojem? – Nie. Ale naszym sojusznikiem też nie jest. Ani sojusznikiem Avery. I bynajmniej nie sprzyja Grangerowi. Dolmasi troszczą się tylko o Dolmasi. Interweniują jedynie wtedy, gdy mają z tego korzyści. A w przypadku Grangera, zwyczajnie go wykorzystali. Okazał się ich najbardziej skutecznym narzędziem. Przekonali go, że niszczy świat ojczysty Roju, podczas gdy tak naprawdę wyzwalał rodzimą planetę Dolmasi. Jak dla mnie, to był naprawdę genialny gambit. – Ale po co wmówili Grangerowi, że trafił w przeszłość? Małakow wzruszył ramionami. – Chyba trzeba popatrzeć na to z punktu widzenia Dolmasi. Właśnie użyli Grangera, żeby wyzwolić swój świat. Wiedzą, że kiedyś w przyszłości pojawi się dawny Granger, potem wróci w przeszłość do momentu przed wyzwoleniem świata Dolmasi. Powiedziałbyś o tym teraźniejszemu Grangerowi? Będąc Dolmasi? Kharsa nie chciał ryzykować ani narażać swojej planety. Zwłaszcza że zamierza za wszelką cenę ją zatrzymać. Nawet jeżeli to oznacza zniszczenie ludzkości. Kharsy to nie obchodzi. Nie, ten Dolmasi okłamał Grangera w sprawie wydarzenia, czy też, jak to nazywacie, „wakacji”, ponieważ nie chciał ryzykować, że obecny Granger spróbuje przeszkodzić sobie w przyszłości, potencjalnie przerwie linię czasu i zepsuje plan Dolmasi dotyczący wyzwolenia ich świata. – Skąd pan to wszystko wie? Małakow popukał się w głowę.
– Nie wiem na pewno. Ale to ma dla mnie sens. Postąpiłbym tak samo. Co więcej, mam przewagę, bo podsłuchuję Rój już od paru lat, więc zdążyłem się dowiedzieć, jak myślą Dolmasi. Prawdę powiedziawszy, już wiele lat temu przewidziałem, że spróbują się wyzwolić. Rój w ogóle się tego nie spodziewał. Ale ja tak. Isaacson odwrócił się od Grangera. – No i? Co pan zamierza z nim zrobić? – Na razie zatrzymam go tutaj. Moi lekarze opanowali nowotwór, przynajmniej na jakiś czas. Kapitanowi nie grozi już śmierć w najbliższych dniach. Proszę za mną. Pokażę, jaki ma być pański udział w tym wszystkim. Isaacson, wciąż nieco wstrząśnięty widokiem starego Grangera, pozwolił się wyprowadzić z izolatki i obserwatorium z powrotem do atrium przy windzie, w którym wisiały fotografie heroicznego Małakowa. Jednak rosyjski prezydent nie wsiadł do kabiny, lecz ruszył w głąb holu, wzdłuż ściany ze swoimi zdjęciami po lewej i ogromnego, stumetrowego uskoku po prawej, zabezpieczonego wielką szybą. Podczas kilkuminutowego spaceru Małakow pokazywał Isaacsonowi mijane elementy stacji. Wreszcie otworzyły się dwuskrzydłowe drzwi, a za nimi ukazało się wnętrze hangaru. Pomieszczenie nie było ogromne – było monumentalne. Isaacson myślał, że wnętrze stacji, które właśnie opuścili, stanowi rezultat pracy Roju. Wydawało mu się, że ta otwarta przestrzeń wysoka na sto metrów, podzielona taflami szkła i metalowymi poręczami chroniącymi korytarze do sal biurowych oraz zwieńczona obserwatorium, to cała stacja, wydrążona przez Rój we wnętrzu asteroidy. Mylił się. Dopiero teraz widział ogrom wykonanej pracy. Ściany hangaru stanowiła głównie poszarpana skała z tysiącem lamp. Wnętrze miało tak wielkie rozmiary, że mógł się tu zmieścić nie jeden okręt, lecz dziesiątki. Kilka jednostek cumowało przy rusztowaniach, w tym także te Roju. Jednak uwagę Isaacsona przyciągnął okręt na środku. „Konstytucja”. Poobijana i podziurawiona po bitwie o Ziemię, unosiła się przy rusztowaniu, które służyło za dok. – A to właśnie mój prezent, Eamonie. Isaacson wytrzeszczył oczy. – Daje mi pan „Konstytucję”? – Oczywiście. Przecież nie należy do mnie. Uważam, że powinniście ją mieć. Jednak kiedy już z nią skończycie, będzie potrzebna, żeby Granger na niej wrócił. Inaczej… cóż, trudno powiedzieć, co się stanie z linią czasu, jeżeli kapitan nie wróci. Isaacson pokręcił głową. – To obłęd. Co się stanie, jeśli nie wróci? Nastąpi implozja wszechświata czy co? Małakow prychnął.
– Oczywiście, że nie. Nie wiemy na pewno, ale moi czołowi naukowcy twierdzą, że nic się nie stanie. W niektórych uniwersach, równoległych do naszego, Granger nie wraca. Ich linie czasu będą przebiegały inaczej niż nasza od chwili zniknięcia Grangera. Ale dla nas Granger powrócił. I tylko to się liczy, a przynajmniej tak mówią naukowcy. Jednak masz prawo się niepokoić. Właśnie dlatego postanowiłem go odesłać… tak na wszelki wypadek. – Uśmiechnął się szeroko do Isaacsona. – Tyle że jeszcze nie teraz. Isaacson znowu spojrzał na okręt. Kilka grup poruszało się po kadłubie w butach grawitacyjnych. Nieśli narzędzia i pudła, w których zapewne znajdowały się części zamienne do napraw. – Jak długo tu jest? – Dwa i pół dnia. „Jeżeli zatem wszystko ma się wydarzyć tak samo, jak cztery miesiące temu, »Konstytucja« i Granger muszą przejść przez tę samą osobliwość, przez którą wyszedł. I musi się to stać za mniej niż dobę. A co ja powinienem zrobić, żeby wziąć sprawy we własne ręce? Jak pozbyć się władzy Avery? Jak nie dać się rozegrać przez Małakowa? Wykorzystać Wołodina? A może Grangera i Nortona? A może… wszystkich?” Małakow stanął przy niskiej barierce i oparł się o metalowy słup, który łączył pomost z sufitem. – Przez ten czas, gdy „Konstytucja” była u nas, oczyściliśmy maszynownię. Panowała tam bardzo wysoka radiacja po zniszczeniach dokonanych przez Rój. Zainstalowaliśmy też nowe wyposażenie, które na pewno uznacie za bardzo przydatne w swojej misji. Dziesięć osobliwości powinno wystarczyć. Po jednej na każdy z sześciu ocalałych pancerników Skiohra. I jedna dla Avery. Oraz trzy w zapasie na wszelki wypadek. – Wierzy pan, że zabiorę „Konstytucję”, wystrzelę osobliwości na pancerniki Skiohra i jedną w okręt Avery, a na dodatek wrócę w porę, żeby pana ludzie zdążyli jeszcze wysłać Grangera z powrotem na Ziemię sprzed czterech miesięcy? – To nie jest kwestia wiary, wiceprezydencie Isaacson. To interes. Znam cię. To sprzyja twoim interesom. Chcesz zastąpić Avery. Chcesz też pokoju ze mną. I zależy ci na pozbyciu się Roju. To zadanie pozwala osiągnąć każdy z tych trzech celów. Oczywiście miał rację. Isaacson naprawdę tego chciał. Wszystkiego, co zostało wymienione. Ale czuł zmęczenie. Miał serdecznie dość roli narzędzia. Nie chciał być pionkiem w cudzej grze. Taki Isaacson już umarł. Odszedł. A obecny nie mógł znieść takiego traktowania. Małakow próbował go wykorzystać do własnych celów, zupełnie jak Avery. Dość. Rosyjski przywódca uśmiechnął się do niego szeroko i odwrócił się, żeby popatrzeć, jak pracownicy naprawiają „Konstytucję”. – Uznaję twoje milczenie za zgodę. Świetnie. Przygotowania już trwają, a tymczasem… Wciąż opierał się o barierkę. Isaacson zaskoczył samego siebie, gdy chwycił prezydenta Konfederacji Rosyjskiej i z całej siły pchnął go w przepaść.
Małakow okazał się zaskakująco silny. Heroiczne fotografie nie były przesadzone. Przed upadkiem do trzystumetrowej jaskini uchroniła go barierka – złapał się jej w porę. Potem poprawił chwyt i zaczął się kołysać, aby przerzucić nogi na pomost. Wreszcie mu się udało, złapał się wyższej poprzeczki w barierce i zaczął się wciągać. Na jego twarzy malowało się zupełne zaskoczenie. Najwyraźniej takiego obrotu sprawy absolutnie się nie spodziewał. Isaacson zebrał swój gniew, całą nagromadzoną wściekłość, którą tłumił przez ostatnie miesiące, od kiedy znalazł się we władzy Avery. Każdą myśl o przemocy i żądzę zemsty, każdą przełkniętą złośliwość – wszystko to, co musiał opanować i ukryć pod wszechwidzącym okiem swojej ciemiężycielki. I teraz to wybuchło. Z wrzaskiem kopnął Małakowa w brzuch, a potem wychylił się i zaczął zadawać mu ciosy pięścią w twarz. Pomimo ataku Małakowowi udało się wciągnąć na platformę. „Szlag”. Jeżeli Rosjanin się podniesie, Isaacson będzie martwy. Dlatego kopnął w nogę, którą prezydent Konfederacji zdążył już przerzucić przez barierkę, a potem bez zastanowienia wyciągnął z kieszeni pióro i wbił Rosjaninowi prosto w oko. Małakow wrzasnął. Odruchowo sięgnął do twarzy. Isaacson kopnął go w drugą rękę, zaciśniętą na poręczy barierki. I rosyjski prezydent spadł. Trzysta metrów w dół. Z krzykiem do samego końca. Trzask potwierdził jego śmierć. Isaacson poczuł przypływ podniecenia, jakiego nie zaznał od dawna. Poczuł władzę. Zwycięstwo. Był wolny.
ROZDZIAŁ 57 PRZESTRZEŃ MIĘDZYGWIEZDNA 2,4 ROKU ŚWIETLNEGO OD SYRIUSZA AMBULATORIUM NA POKŁADZIE OZF „WIKTORIA” Granger popatrzył na admirała. Przyjaciela. Nie, „przyjaciel” był zbyt mocnym słowem. Ale ten mężczyzna stanął po stronie kapitana wbrew reszcie admiralicji. A teraz Granger został sam przeciwko generałowi Nortonowi, który zapewne znajdował się pod wpływem Roju, a przynajmniej tak powiedział Zingano. – Pani doktor, proszę przekazać ostatnie rozkazy admirała na mostek. – Spojrzał surowo na lekarkę. Kobieta skinęła z namysłem głową, wciąż wstrząśnięta widokiem obcej i utratą dowódcy. – Komandorze Oppenheimer, tu ambulatorium… – Słucham, pani doktor – padła odpowiedź. – Tylko proszę krótko, mamy tu trochę zamieszania… Dopiero teraz do Grangera dotarło, że okręt się kołysze i trzęsie, zapewne od trafień wroga. Kapitan zapomniał zupełnie, że przecież wokół wciąż trwa bitwa. – Komandorze, admirał Zingano zmarł. Przed śmiercią przywołał rozkaz numer dziesięć. – Dziękuję, pani doktor. Rozumiem. Oppenheimer, bez… – Nie, komandorze – przerwała mu lekarka. – Nie rozumie pan. Admirał Zingano przekazał komendę nad „Wiktorią” kapitanowi Grangerowi. Cisza. Grangerowi się zdawało, że usłyszał stłumione przekleństwo po drugiej stronie. – Czy… kapitan tam jest? – Tak, komandorze Oppenheimer. Niedługo przyjdę na mostek. Kolejna chwila ciszy. Granger podejrzewał, że padły kolejne przekleństwa. – Rozumiem, kapitanie. Rozkazy, dopóki pan się nie stawi? – Proszę kontynuować działania wojenne. Jak dotąd wykonał pan świetną robotę, komandorze. Niech pan nie przestaje. – Krull jęknęła cicho. – Niedługo przyjdę. Granger, bez odbioru. Kapitan wskazał na ciało admirała, a lekarka wezwała pielęgniarzy, by je zabrali. Na zwolnionym łóżku położył Krull. – Kapitanie…? – zaczęła lekarka. – Co to właściwie… jest?
– Nie co, lecz kto. Przywódczyni Skiohra. Obcych – wyjaśnił Granger. – Może jej pani pomóc? – Nawet nie znam jej anatomii, kapitanie. Potrafię jedynie stwierdzić, że krwawi, jest dwunożna i ma podobny do naszej kształt czaszki. Czy znajduje się tam mózg? Czy ona oddycha? Zakładam, że tak, bo widzę nozdrza. Czy… – Nie wiem, pani doktor. Proszę po prostu… przeskanować ją albo coś. Z pewnością zauważy pani, że coś jest nie tak. Lekarka znowu się skrzywiła, ale wyjęła jakiś instrument i przesunęła nim nad głową Krull, jej torsem i brzuchem. – Powinna pani również wiedzieć, że ta obca, Krull, posiada blisko dwadzieścia dwa tysiące Dzieci wewnątrz siebie. – Granger zmusił się do krótkiego uśmiechu. – Niech to pani nie przestraszy. Lekarka pokręciła głową. – Dla mnie to jak bełkot. To znaczy widzę organy. Choćby mózg. Ale nie mam pojęcia, jakie powinno być prawidłowe ciśnienie krwi ani czy te komórki to antyciała, czy… – Chwileczkę. – Kapitan sięgnął po dłoń Krull. Dzieci raz już mu pomogły. Na pewno zechcą również pomóc swojej matce. I zatoczył się pod naporem myśli. Za dużo, za szybko. Popatrzył na wyświetlacz podający informacje zebrane przez instrument diagnostyczny lekarki. Na ekranie błyskały komunikaty o błędach, gdy algorytm medyczny programu starał się odszyfrować obcą fizjologię. Po prostu powiedzcie mi, co mam robić. Powoli. Powódź zmieniła się w kapanie kropel. W umyśle Grangera pojawiły się obrazy krwi, a potem liczby i kilka prostych procedur. – Musi pani podnieść jej ciśnienie krwi do… – Kapitan zaczął przekazywać informacje, które dostawał od Dzieci. Strumień danych zakończył się wskazaniem na ranę głowy Krull, krwawienie do mózgu i formule chemicznej. – Jej mózg krwawi od uderzenia Proctor. Musi pani powstrzymać krwotok… czymś… – Granger nie był chemikiem. – Czym? Próbował sobie przypomnieć podstawy chemii z wykładów w akademii. – Dwa węgle z grupą hydroksylową… para azotanów… fosfor… – Niezbyt to pomocne. Granger uniósł gniewnie ręce. Krull umierała, a tylko ona wiedziała, co knują Rosjanie i jak Rój zamierza to wykorzystać do własnych celów. – Niech pani po prostu opanuje krwawienie do mózgu, pani doktor. Niech pani zrobi to samo, co mnie. Albo jemu. – Wskazał ciało Zingana ułożone pod ścianą. – Ta obca krwawi, chodzi, mówi. Jak każdy z nas. Proszę podać jej to, co dałaby pani mnie.
Okręt zakołysał się gwałtownie, Krull omal nie zsunęła się z łóżka. Lekarka pochyliła się i zapięła pacjentkę pasami, mamrocząc przy tym ostrzeżenia o chemii i różnicach w fizjologii oraz narzekając, dlaczego nikt nie uczy się podstaw naukowych, bo gdyby się uczył, nie byłoby problemu, gdyby na okręcie znajdował się przyzwoity sprzęt medyczny i… – Pani doktor, muszę iść na mostek. Proszę utrzymać ją przy życiu. Opatrzyć ją. To rozkaz z najwyższym priorytetem, nawet gdybym to ja był pani następnym pacjentem. Zrozumiano? A potem wybiegł z ambulatorium i ruszył na mostek. Wiedział, że czekała go tam twarda konfrontacja z Nortonem. Skoro nawet militarny doradca prezydent Avery i dowódca najwyższego szczebla znalazł się pod wpływem Roju, niech Bóg ma ich wszystkich w opiece…
ROZDZIAŁ 58 PRZESTRZEŃ MIĘDZYGWIEZDNA 2,4 ROKU ŚWIETLNEGO OD SYRIUSZA MOSTEK OZF „WIKTORIA” Żołnierze, którzy mieli stać na straży przed mostkiem „Wiktorii”, leżeli nieprzytomni. Powaliły ich szarpnięcia i kołysanie okrętu wstrząsanego eksplozjami. Wszystkie głowy zwróciły się na Grangera, gdy wkroczył na mostek. Komandor Oppenheimer podniósł się z fotela. Było jasne, co myśli o Grangerze. Admirał Zingano mógł ufać bohaterowi Ziemi, nawet pomimo pogłosek, że kapitan kolaboruje z Rojem, ale Oppenheimer wyglądał na sceptyka. – Komandorze Oppenheimer, zwalniam pana – oznajmił Granger. Cisza. Pomimo wstrząsów pokładu, odległego huku wybuchów i krzyków rannych, załoga mostka nie odrywała wzroku od Oppenheimera i czekała, co zrobi pierwszy oficer, pełniący obowiązki kapitana. – Zanim wykonaliśmy skok kwantowy do tego układu… generał Norton powiedział wszystkim, że pan się od nas odwrócił. I że znajduje się pan we władzy Roju. Granger tylko na niego patrzył. Nic, co by powiedział, nie byłoby w stanie przekonać ani Oppenheimera, ani załogi mostka. Kapitan mógł tylko czekać, co postanowili. – Ale… admirał panu ufał. Gdy Norton się rozłączył, Bill mruknął tylko „bzdury”. A naczelna lekarz przekazała mi, że przed śmiercią admirał przekazał panu dowództwo nad tym okrętem. Oppenheimer odsunął się od fotela kapitańskiego. – Przyjmuję zwolnienie, panie kapitanie. – Cofnął się do stanowiska pierwszego oficera. – Tylko proszę nas wszystkich nie zabić – dodał szeptem. Granger uśmiechnął się ponuro i zajął fotel dowódcy. – Wciąż żyjemy, komandorze. A dopóki żyjemy, możemy walczyć. Przyjrzał się odczytom taktycznym na ekranie po prawej stronie swojej konsoli. Bitwa zmieniła się w zamieszanie. Pozostałe okręty Roju strzelały do ocalałych jednostek ZSO, a te walczyły pod przypadkowym ogniem z broni pancernika, który chyba atakował zarówno Rój, jak i ZSO. Zielony promień antymaterii z pancernika przebił właśnie pobliski okręt Roju, wybił mu dziurę w kadłubie i przebił się do wnętrza. Jednak zaraz potem ta sama wieżyczka skierowała się na OZF
„Panikkar”, jednostkę z eskorty „Wiktorii”. „Panikkar” odpowiedział ogniem. Było to nastawienie „wszystko albo nic”. Na dodatek, jak przypuszczał Granger, marines wciąż przebijali się i prowadzili wojnę w korytarzach stukilometrowego pancernika. – Połączyć mnie z generałem Nortonem – rozkazał łącznościowcowi. Oficer pochylił się nad swoją konsolą. Granger obrócił się powoli w fotelu i rozejrzał w poszukiwaniu znajomej twarzy. „Gdzie, do cholery, jest Proctor?” – Gotowe, kapitanie. – Generale Norton, tu kapitan Granger z pokładu OZF „Wiktoria”. Doradzam, żeby pan odwołał… – Co, do cholery? – przerwał gniewnie generał Norton. – Granger? Komandorze Oppenheimer, co tam się dzieje? – Generale, to ja dowodzę „Wiktorią” z bezpośredniego rozkazu admirała Zingana. Proszę jeszcze raz, generale, niech pan odwoła atak i przegrupuje… – Ni cholery, Granger. Dobrze nam idzie. Kontrolujemy już prawie… dziesięć procent pancernika. Ale teraz, gdy zaczął do nas strzelać… a te okręty Roju wciąż nas ścigają… Dlaczego pancernik ostrzeliwał obie strony? Granger sięgnął do swojego umysłu, wezwał Skiohra z „Dobroci” i przekazał im to pytanie. Wszyscy stanowicie zagrożenie. Trzeba was powstrzymać – nadeszła wściekła, chóralna odpowiedź. A Granger zrozumiał strategię Skiohra, o której myśleli: zaatakować i Rój, i ZSO, a potem dopilnować, aby siły rozkładały się po równo i wyniszczały nawzajem, dopóki nie zostaną tylko dwie jednostki, zapewne „Wiktoria” i jakiś mniej uszkodzony okręt Roju. Wtedy „Dobroć” ruszy na oba ocalałe okręty, nawet jeżeli oznaczałoby to utratę jednej z przywódczyń Skiohra. Chwileczkę – pomyślał do nich Granger. Ocaliłem waszą matriarchę. I wciąż możemy razem zniszczyć Valarisi. Wystarczy, że dacie mi szansę. Udowodnij. Musiał sprawić, aby ta armia marines wycofała się i zaprzestała abordażu. Nie mogło być mowy o żadnych negocjacjach ze Skiohra, dopóki tak się nie stanie. – Generale – zaczął Granger – jeżeli przekonam Skiohra, aby zniszczyli pozostałe okręty Roju, wyda pan rozkaz zaprzestania ataku? Moglibyśmy się dogadać i dowiedzieć, co się dzieje… Norton nie odpowiedział od razu, ale kapitan słyszał w tle dyskusję po jego stronie. – Generale, stawką jest zbyt wiele istnień. Jeżeli nie zaczniemy działać, setki tysięcy żołnierzy ZSO zginie. – Dobrze, Granger – odwarknął Norton. – Jeżeli możesz ich przekonać, żeby zwrócili się przeciwko własnym okrętom, świetnie. Zyskamy chwilę wytchnienia i będziemy z nimi rozmawiać. Zobaczymy, co
dobrego z tego wyniknie. – Dziękuję, generale. Granger, bez odbioru. Kapitan zamknął oczy. Musiał wysilić cały swój spryt i umiejętności perswazji. Proszę – zaczął. Proszę, przestańcie do nas strzelać. Jeżeli zniszczycie okręty Valarisi, będę mógł przekonać moich zwierzchników, żeby wycofali żołnierzy z waszego okrętu. Kłamstwo! Uwierzcie mi. Twoim ludziom nie można ufać. Już tego dowiedli. Ale możemy się nauczyć. Możemy się uczyć od was. Jesteście starą, honorową rasą. Musimy się jeszcze wiele od was nauczyć. Proszę, dajcie nam okazję. Wyczuwał, że Skiohra debatują nad jego słowami, mimo że co parę sekund kolejne dziesiątki tysięcy głosów milkły, gdy jakaś matka została zabita. Argumenty raz sprzyjały propozycji Grangera, raz się jej sprzeciwiały, ale gdy coraz więcej głosów cichło, przeważyła strona, która wolała dać ludziom szansę. – Kapitanie – odezwał się oficer taktyczny – pancernik przerwał ostrzał naszej floty. Ruszył na okręty Roju. Granger otworzył oczy. Widok na ekranie głównym był niewiarygodny. Pancernik uruchomił wszystkie swoje wieżyczki z promieniami antymaterii i zaczął strzelać przerażającymi zielonymi promieniami w najbardziej uszkodzone jednostki Roju. Jeden z wrogich okrętów wybuchł. Potem następny. A potem jeszcze trzy. Wkrótce zostało ich tylko pięć. Artyleria ocalałych ze skrzydła Alfa wraz z salwami z „Dobroci” szybko wykończyła niedobitki Roju. Głos Nortona zabrzmiał w głośnikach komunikatora. – No, Granger, muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Zostałeś cholernym bohaterem. A teraz patrz, jak to zakończymy. – Połączenie zostało przerwane. Na ekranie Granger zobaczył, jak jednostki ZSO otwierają ogień do pancernika. Kapitan zacisnął zęby z wściekłości. – Szlag! Pieprzony, kłamliwy głupiec! Może Zingano miał rację i Norton naprawdę znajdował się pod wpływem Roju. Może był zakażony, lecz nie wirusem awaryjnym, lecz pełną wersją, szczepem uzurpacyjnym. A jeżeli tak, może Nortonem uda się manipulować. Gdyby Granger uzyskał choć minimalny wpływ na generała, nawet tylko na chwilę, jak w przypadku Hanrahana, wtedy mógłby… Zamknął oczy i sięgnął do „Lincolna”. Sięgnął do umysłu Nortona przez Więź. Przyjacielu, przestań. Próbował wymyślić, jak mógłby przekonać Rój, aby przerwał atak na pancernik. Jeżeli Norton
naprawdę znajdował się we władzy obcych, oznaczało to, że wykorzystywał flotę ZSO, aby odbić pancernik dla Roju. Powód był oczywisty – pancerniki okazały się śmiertelnie groźne i miały siłę przynajmniej pięćdziesięciu okrętów Roju. Przyjacielu, mam informację, że Skiohra ukrywają się przed tobą. Przerwij atak, a zdołam przekonać ich, żeby powiedzieli, co wiedzą. Wszystko od tego zależy. Nic. Żadnej odpowiedzi od Roju przez Nortona. Ani od żadnej innej osoby na „Lincolnie”, która była nosicielem wirusa obcych. Nie odpowiedział też nikt w pobliżu. Tymczasem Dzieci znowu krzyczały. Żołnierze kontynuowali atak, a głosów na pokładzie pancernika ubywało. „Szlag”. – Nawigator, czy napęd kwantowy działa? – Tak jest, panie kapitanie… – zaczął zdziwiony oficer. – Rozpocząć skok kwantowy na podane współrzędne. Na mój znak – rozkazał Granger, a potem wpisał zestaw liczb na swoim stanowisku. W tym samym czasie przekazał do Skiohra: Skaczcie. Chodźcie ze mną. Mogę powstrzymać żołnierzy, jeżeli ruszycie za mną. Skiohra nie mieli wyboru. Pomimo że chór Dzieci nawoływał do ataku i odrzucenia prośby Grangera, większość, przerażona i wycieńczona walką, przeważyła nad tymi, którzy nie chcieli zaufać kapitanowi. Nie wynikało to bynajmniej z zaufania do Grangera ani do jego słów, lecz z czystej desperacji. Pójdziemy z tobą. – Panie Oppenheimer, czy wszystkie kapsuły ratunkowe z „Wojownika” są już na pokładzie? – Tak jest, panie kapitanie. – Odwołać myśliwce. Zarówno te z „Wiktorii”, jak i z „Wojownika”. A także te ze zniszczonych okrętów skrzydła Alfa, jeżeli się zmieszczą. Mają trzy minuty na lądowanie, potem już nas nie będzie. Jeżeli myśliwce nie zmieszczą się w hangarze, niech lądują na pokładzie dla promów i w ładowniach. Niech wykorzystają każde wolne miejsce. Granger wiedział, że Norton będzie próbował go powstrzymać. W praktyce to był przecież bunt. Nie jakaś niesubordynacja. Granger właśnie wkroczył na ścieżkę, z której nie mógł się już cofnąć. Generał Norton powiadomi prezydent Avery i admiralicję, że Granger zdradził i otwarcie przyłączył się do Roju. Oby było warto. Dwie minuty później myśliwce wylądowały. – Skaczemy – rozkazał Granger, a przez Więź przekazał ten sam rozkaz na pancernik. Obraz na ekranie zmienił się, pobojowisko po starciu myśliwców zastąpiła pusta przestrzeń. Zaraz potem pojawił się pancernik, wciąż plując szczątkami z wielkiej dziury wybitej przez dawną „Konstytucję”. Na tysiącach pokładów wciąż toczyła się walka – w zasadzie była to bitwa lądowa w kosmosie.
– Połączyć mnie z siłami abordażowymi – rozkazał Granger i poczekał, aż oficer przy stanowisku łączności potwierdzi nawiązanie połączenia. – Siły inwazyjne ZSO, tu kapitan Granger. Przerwać ogień i opuścić broń. Powtarzam, przerwać ogień. Wszystkie działania zbrojne zostają niniejszym przerwane na rozkaz głównodowodzącej sił zbrojnych Zjednoczonej Ziemi. – Skoro musiał kłamać, nie warto się było rozmieniać na drobne. Kilka minut trwało przekazanie rozkazów przez łańcuch dowodzenia, ale kapitan wcześniej niż inni wiedział, że żołnierze go posłuchali, ponieważ głosy Dzieci zaczęły się zmieniać – znikał z nich strach… A pojawiła się triumfalna radość. A potem słuszny gniew przesycony żądzą zemsty.
ROZDZIAŁ 59 PRZESTRZEŃ MIĘDZYGWIEZDNA 2,4 ROKU ŚWIETLNEGO OD SYRIUSZA MOSTEK OZF „WIKTORIA” Skończyło się. Przynajmniej na razie. Wieżyczki antymaterii na superpancerniku zamarły. Proctor przekazała meldunki od pułkownika Barnarda, że żołnierze zatrzymali się i zaczęli odwrót do zadokowanych transporterów albo zabarykadowali się w różnych sekcjach ogromnego okrętu. „Wiktoria” nie była w dobrym stanie. Granger wcześniej tego nie zauważył, ale wokół fotela i stanowiska kapitańskiego zasychały smugi krwi, w pobliżu leżała rozpora, która zerwała się z sufitu i została odciągnięta. Zapewne właśnie ona zabiła Zingana. Kapitan podniósł wzrok. Przez dziurę w suficie widział wyższy pokład. – Stan okrętu? – rzucił do pierwszego oficera „Wiktorii”, rozmawiającego z komandorem Oppenheimerem. – Mamy napęd do skoku kwantowego, systemy podtrzymywania życia i główne silniki. Zasilanie zostało uszkodzone. Stan nie jest krytyczny, ale brakuje nam ludzi, połowa obsługi siłowni zginęła podczas ataku. Drzwi mostka rozsunęły się i stanęła w nich nareszcie Proctor. Granger domyślił się, że koordynowała ewakuację załogi „Wojownika” w kapsułach ratunkowych i sprawdzała, kto przeżył. Kapitan przywołał ją skinieniem ręki. – Wyślij Raynę i jej załogę do siłowni. – Potem popatrzył na Oppenheimera. – Wasz dowódca maszynowni… jest dobra? – To był on. Nie żyje, ale… – W takim razie Rayna Scott przejmie dowodzenie. Proszę poinformować o tym zastępcę. – Granger nie czekał na protesty albo pytania komandora. Nie było czasu. Krull miała informacje, a z tego, co powiedziała, chyba ważne i bardzo pilne. – Ambulatorium – rzucił w powietrze. – Tu ambulatorium – odezwała się naczelna lekarz. – Co z naszą pacjentką, pani doktor? – Wciąż nieprzytomna, ale stabilna. Tak myślę. Proszę mi wierzyć, kapitanie, będzie pan pierwszym,
który się dowie, że odzyskała przytomność. Wciąż nieprzytomna. Granger wiedział tylko, że Krull wspomniała o planach Rosjan, a flota była tutaj – za daleko, aby w porę dotrzeć na Ziemię albo na Brytanię czy na inny świat, który był celem. – Dziękuję, pani doktor. Granger bez odbioru. Pozostało zatem tylko czekać i mieć nadzieję, że Krull się ocknie. Granger rozejrzał się po zrujnowanym mostku. Wiedział, że było wiele do zrobienia. Mimo że nie wiedział, dokąd będzie trzeba wyruszyć za godzinę, zdawał sobie sprawę, że w tym stanie okręt nigdzie nie zdoła polecieć. Na dodatek co najmniej połowa obsługi stanowisk mostka spoglądała na nowego dowódcę z nieskrywaną nieufnością. A Granger wiedział, że ci ludzie mają powody, żeby mu nie ufać. Był renegatem. Pomimo zaufania, które pokładał w nim Zingano, reszta admiralicji nienawidziła Grangera. ZSO wiedziały, że Granger może się komunikować z Rojem i jego sprzymierzeńcami przy pomocy umysłu, a to oczywiście budziło nieufność. Szlag, sam by sobie nie ufał, gdyby się tak dobrze nie znał. I na dodatek okazał jawnie nieposłuszeństwo rozkazom generała Nortona. Teoretycznie najwyżsi oficerowie na pokładzie „Wiktorii” mieli solidne podstawy prawne do otwartego buntu. Każdy porządny sąd wojskowy uznałby, że postąpili racjonalnie, gdyby pozbawili Grangera dowództwa, wyrzucili go z mostka albo nawet posłali mu kulkę w łeb. – Komandorze Oppenheimer, raport o ofiarach? – rzucił. Cokolwiek się miało wydarzyć, potrzebny był sprawny okręt i załoga, której kapitan mógł ufać. W tej chwili na pokładzie „Wiktorii” znajdowali się członkowie dwóch załóg, którym udało się przeżyć najbardziej wstrząsającą i traumatyczną bitwę, jaką Granger widział. A widział ich wiele. – Podczas starcia straciliśmy według najnowszych danych dwustu trzydziestu ośmiu ludzi, w tym admirała Zingana, głównego mechanika Ryu, jedną zmianę obsługi mostka, która miała wachtę, mojego zastępcę, pełniącego obowiązki pierwszego oficera, a także połowę pilotów i myśliwców. – Ranni? – Za wcześnie na dokładne liczby, ale według ostatnich szacunków z ambulatorium około dziewięćdziesięciu jeden członków załogi nie może pełnić służby. Tuzin to dowódcy krytycznych sekcji. Nie wiadomo, ilu z nich przeżyje. Granger odwrócił się do komandor Proctor, która stała obok pustego stanowiska taktycznego, pogrążona w myślach. – Shelby? Potrząsnęła głową, próbując się skupić. – Tak, kapitanie?
– Jak wygląda stan załogi „Wojownika”? Ilu przeżyło? Proctor dopiero po chwili otrząsnęła się ze stuporu i przerzuciła swoje dane na terminal stanowiska taktycznego. – Straciliśmy kilka kapsuł podczas oddalania się od „Wojownika”, ale większość dotarła tutaj. Doliczyłam się ośmiuset dwóch członków załogi. Wielu rannych, ale tylko paru jest w stanie krytycznym. – Trzeba połączyć obie załogi. Poradzisz sobie? – Zauważył, że spojrzenie Proctor znowu odpłynęło do stanowiska taktycznego, gdy oficer pogrążała się w myślach. – Shelby? – Wybacz, Tim. Myślę… Staram się to wszystko połączyć do kupy. Rój. Dwa wirusy. Skiohra. Dolmasi. Sygnały metaprzestrzenne. Co to wszystko oznacza? Granger skinął głową. Rozumiał. Proctor chciała popracować nad prawdziwym problemem. Ktoś inny może zająć się kwestiami załogowymi. – Komandorze Oppenheimer. Mój porucznik Diaz będzie pańskim zastępcą. Wraz z nim zajmiecie się integracją załogi „Wojownika” na „Wiktorii”. – Jak długo pana załoga pozostanie na pokładzie, kapitanie? – Wyraz twarzy Oppenheimera był nieprzenikniony, ale w pytaniu kryło się wiele istotnych kwestii: „Jak długo tu zostaniesz, Granger? Jak długo będziemy musieli uciekać przed ZSO?”. – Tak długo, jak trzeba, żeby ocalić naszą cywilizację, panie Oppenheimer. Oppenheimer zgarbił się w fotelu. Coś się właśnie wydarzyło. Załoga mostka szeptała między sobą. Granger zerknął na Oppenheimera, potem na obsługę stanowiska taktycznego, która również przyglądała się dowódcy niepewnie. Wreszcie ciszę przerwał oficer łączności. – Kapitanie, właśnie odebrałem sygnał metaprzestrzenny od generała Nortona. Ma pan zostać zatrzymany, a „Wiktoria” powinna wrócić na swoją pozycję. Granger westchnął. Oczywiście, można się było tego spodziewać. – Powinniście wszyscy wiedzieć, że tuż przed śmiercią admirał Zingano powiedział mi o swoich podejrzeniach. Sądził, że Norton znajduje się pod wpływem Roju. Wasza główna lekarka może to potwierdzić. Uważam też, że katastrofalne rezultaty tej lekkomyślnej misji świadczą same za siebie. Niech pan zatem dobrze się zastanowi, panie Oppenheimer, zanim wykona jakiś krok. W przeważającej części była to prawda. Oczywiście zaraz po tym, jak Zingano powiedział o swoich podejrzeniach, Granger sięgnął do Nortona przez Więź. I przekonał się, że generał to po prostu uparty dupek. Do tego nie potrzeba było wpływów Roju. Każdy oficer był zdolny do zachowania się jak kretyn, i to bez żadnego wpływu obcych. – Jedno panu powiem, panie Oppenheimer – odezwał się znowu Granger, po czym powiódł spojrzeniem po twarzach załogi mostka. – Wszystkim wam wyznam pewną tajemnicę. Nazwano mnie bohaterem Ziemi. – Urwał, a na mostku zapadła dzwoniąca w uszach cisza. – Bzdura. Nie jestem żadnym
bohaterem. – Wskazał na Proctor. – Oto wasza bohaterka. – A potem spojrzał w dół. – A jeszcze więcej bohaterów znajduje się w hangarach myśliwców i promów. Zdradzę wam jeszcze jedną tajemnicę. Kiedy leciałem nad Ziemią w „Konstytucji”, ranny i półprzytomny, wiedziałem, że zwyciężymy. Nawet gdy te pierwsze okręty obcych zbliżały się do naszego świata i prały nam tyłki, rozbijały nam nosy i podcinały nogi, nawet wtedy miałem pewność. Zwyciężymy. A wiecie dlaczego? Popatrzył na nawigatora przy konsoli sterowniczej. Granger od dłuższego czasu nie miał okazji do wygłaszania przemówień, które podniosłyby morale. Jego dawna załoga doszła już do takiego poziomu, że działała sprawnie w każdej bitwie, nawet gdy od kapitana słyszała jedynie: „Dowalmy im”. Jednak załoga „Wiktorii” wahała się i zastanawiała, czy nie odwrócić się od Grangera. Potrzebowała bohatera. A najlepszy bohater to taki, który nie chce nim być. – Wiedziałem, że zwyciężymy, nie dlatego, że byłem bohaterem, lecz dlatego, że stałem na ramionach bohaterów. Wygramy tę bitwę, panie Oppenheimer. Nie dzięki mnie, ale dzięki mojej załodze. Szczerze mówiąc, opierałem się na ramionach komandor Proctor, gdy wlokła mnie w bezpieczne miejsce, a „Konstytucja” w płomieniach rozbiła się w Utah. Zatrzymała się niemal dziób w dziób z „Wiktorią”. Właśnie dlatego ten okręt został tak nazwany. Zingano uznał, że to jakieś takie poetyckie czy inne gówno. Ale fakt pozostaje faktem: to nie dowódca jest bohaterem. Odwrócił się do Oppenheimera. – To pan i reszta załogi. Ale, na Boga, komandorze. Ziemia nas potrzebuje. Brytania nas potrzebuje. A także Novo Janeiro czy Marsylia… Los całej ludzkości zależy od nas i decyzji, które teraz podejmiemy. Jeden fałszywy krok i nic z nas nie zostanie. Granger cofnął się od stanowiska kapitańskiego i ruszył do wyjścia. – Wszyscy macie obowiązki. Jakie, zależy od was i waszej decyzji. Nie zamierzam się sprzeciwiać. Dajcie mi znać, co postanowicie. – Skinął na Proctor, żeby do niego dołączyła, a w duchu pomodlił się, żeby Oppenheimer nie wezwał marines, którzy zatrzymaliby kapitana przed zejściem z mostka. – Jeżeli jednak chodzi o mnie, mam nadzieję, że postanowicie być bohaterami. Potem wyszedł, a drzwi mostka zasunęły się za jego plecami. Gdy skręcili za róg, Proctor szepnęła: – To była niezła mowa. – Myślisz, że ją kupili? – Jeżeli nie, będzie to najkrótszy bunt w historii floty. – Uśmiechnęła się, choć tylko na okamgnienie. Dobrze, wracało jej poczucie humoru. – A tak w ogóle, dokąd idziemy, kapitanie? – Do ambulatorium. Potrzebujemy informacji, które zna Krull. Nieważne, że jest nieprzytomna, zamierzam je z niej wyciągnąć.
ROZDZIAŁ 60 PRZESTRZEŃ MIĘDZYGWIEZDNA 2,4 ROKU ŚWIETLNEGO OD SYRIUSZA AMBULATORIUM NA POKŁADZIE OZF „WIKTORIA” W ambulatorium nadal panował tłok, nawet jeszcze większy, bo do miejscowych rannych dołączali członkowie załogi „Wojownika”. Przychodzili z hangaru promów i lądowiska myśliwców oraz z ładowni. Na szczęście jednak personel medyczny „Wiktorii” wsparli lekarze i sanitariusze ze zniszczonego okrętu, więc pacjentom nie brakowało opieki, lecz jedynie miejsca. Na jednym z łóżek Granger dostrzegł chorążego Prince’a. Chłopak połowę twarzy miał zasłoniętą bandażem, przez opatrunek na czole przesiąkła krew. Pewnie został ranny podczas ewakuacji z pokładu albo w trakcie lotu kapsułą ratunkową na „Wiktorię”. Granger rozpoznał jeszcze kilku członków swojej starej załogi. Ci, którzy byli przytomni, salutowali mu, na ile mogli. Granger nadal był ich bohaterem. Ich symbolem przetrwania. Widział to w ich oczach – wystarczyło jedno spojrzenie, a wydawali się bardziej żywi. W izolatce leżała nieprzytomna Krull. Lekarka została przy niej, sprawdzała odczyty oznak życia. – Przyjęłam tutaj ponad stu pańskich ludzi, kapitanie. Jeden zmarł z braku natychmiastowej pomocy. Lepiej, żeby ta obca była tego warta. – Jest. Ona i jej dwadzieścia dwa tysiące Dzieci. Lekarka skinęła głową. – Tak, znalazłam je. W podbrzuszu, wzdłuż kości i żeber, wypełniające tkankę tłuszczową wzdłuż kończyn. Niezbyt duże, ale bez wątpienia embriony. Bardzo rozwinięte. Nigdy takich nie widziałam. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jak miałyby się urodzić. – Większość nigdy nie będzie miała okazji – odparł Granger. Zastanawiał się, jakie jest Życie Wewnętrzne. Nigdy nie pozna się ruchu, wyborów, niezależności. Jednak Dzieci poprawiły go od razu. Mamy wybór. Nie potrzeba Życia Zewnętrznego, żeby podejmować decyzje. Granger uświadomił sobie, że myślał zbyt… mocno – z braku lepszego określenia – i nieświadomie przekazał swoje myśli przez Więź do Dzieci. Zastanawiał się, jak czułe może być to połączenie. Jaki był
próg, poniżej którego nie dało się słyszeć cudzych myśli? I jaki to miało zakres? Czy Rój odległy o dziesiątki lat świetlnych mógł usłyszeć Grangera? Tak wiele pytań… Ale te kwestie mogły poczekać. – Proszę ją obudzić, pani doktor. Lekarka zaprotestowała. – Kapitanie, to niebezpieczne. Koma to naturalny mechanizm, pozwalający się leczyć ciału. Podejrzewam, że dla tych obcych również. Nie można tak po prostu kogoś obudzić i oczekiwać, że wszystko będzie dobrze. – Proszę to zrobić. Muszę z nią porozmawiać. Lekarka niechętnie przycisnęła metastrzykawkę do szyi Krull. – A jeżeli to ją zabije, Tim? – zaniepokoiła się Proctor. – To ryzyko, które trzeba podjąć. Musimy wiedzieć to, co ona. – Nie można po prostu porozmawiać z jej Dziećmi? Granger pokręcił głową. – Nie, to nie to samo. Kiedy Krull jest nieprzytomna, Dzieci wydają się bardziej rozproszone, mniej zorganizowane. Jak tysiące nierównych głosów. A kiedy jest przytomna, przypominają chór. Z Krull potrafią się skupić i zachować porządek. Nie zawsze się z nią zgadzają, zupełnie jak wszystkie dzieci, ale jej obecność ma wpływ na komunikację. Krull poruszyła się. Granger usłyszał ją w umyśle poprzez Więź. – Krull, jestem tu. Muszę się dowiedzieć, co chciałaś mi powiedzieć. Obca otworzyła oczy. – A dlaczego miałabym ci zaufać? – Jej głos był słaby i cichy jak tchnienie. – Twoi ludzie pokazali, że nie należy im ufać. Nie tylko Rosjanie tacy są. Wydaje się wam, że się wyróżniacie, że jesteście inni, wyjątkowi, ale to nieprawda. Wszyscy pożądacie tylko władzy i siły. – Nie, nieprawda – zaprzeczył Granger. – Mnie zależy tylko na ocaleniu ludzkości. – Wszyscy to powtarzacie. Tak mówi wasza prezydent. To samo powtarza Małakow. Każdy tyran też to mówi. Granger zerknął na Proctor. Dziwne, że Krull wspomniała o prezydencie Konfederacji Rosyjskiej. – Znasz Małakowa? Krull skinęła głową. Jej twarz zmieniła barwę z beżowosinawej na zielonkawą. Po tym, co Granger odbierał z jej umysłu, można się było zorientować, że nie czuła się dobrze. Chór jej Dzieci wcale się nie uspokoił, wydawał się nawet bardziej rozproszony i zdenerwowany. – Należałam do tych, którzy zawarli z nim porozumienie. Ponad dziesięć lat temu. Oczywiście wtedy
znajdowałam się pod kontrolą Valarisi, ale wciąż to pamiętam. – Incydent chorski – mruknął Granger, a Krull znowu słabo skinęła głową. – I? Czego chciał Małakow? – Oczywiście zapewnił, że pragnie się do nas przyłączyć. Ale wiedzieliśmy lepiej. Tak naprawdę chciał nas zniszczyć. Chciał to zrobić po swojemu, w ramach jakiegoś planu osiągnięcia przez Rosjan hegemonii. Powiedział, że stworzyli nową, przerażającą broń, której możemy użyć do szybkiego pokonania ludzkości, bez długiej, wyniszczającej wojny. Zgodziliśmy się i pomogliśmy Małakowowi zbudować zakłady na orbicie Penumbry 3. Budowa trwała prawie dziesięć lat. – A czego Małakow zażądał w zamian? – Oczywiście, że przeżyje. Sprzedał ludzkość za ocalenie samego siebie. Zgodziliśmy się zostawić jego ludzi, Rosjan, w spokoju, w zamian za resztę ludzkości. I jeszcze… zażądał wolności osobistej dla siebie. Wolności? – Wyjaśnij. – Wtedy tego nie rozumiałam, ponieważ byłam zniewolona przez Valarisi. Nie miałam pojęcia, o co właściwie poprosił ani dlaczego o to prosił, ale teraz to dla mnie oczywiste. Małakow chciał dołączyć do Roju, ale bez… przemiany w przyjaciela. Większość jego naczelnych dowódców oraz polityków została przyjaciółmi, ale nie on. Małakow pozostał poza rodziną. Jego umysł należał tylko do niego, dla nas pozostał zamknięty. Granger i Proctor wymienili porozumiewawcze spojrzenie. Zatem Małakow, w przeciwieństwie do rosyjskich dygnitarzy politycznych i militarnych, pozostał naprawdę niezależny. Rosjanie znaleźli się pod wpływem Roju na poziomie taktycznym, ale nie na poziomie strategicznym. Małakow zachował swoją władzę. – Mylił się. – Krull zakasłała i skrzywiła się boleśnie. – Wiedzieliśmy od razu, co robił. Bo widzisz, kapitanie, kiedy wchłonęliśmy Adanasi… Rosjan… Kiedy przyjęliśmy ich do rodziny, przejęliśmy całą ich wiedzę, umiejętności i talenty. Adanasi… ale też twoi ludzie, Granger, nie ma wyjątków… Ludzie to specjaliści od oszustwa. Dwuznaczności. Od fałszerstw, podstępów i kłamstwa. A w chwili, gdy Valarisi wchłonęli Adanasi, zrozumieliśmy ich i wymyśliliśmy własny podstęp. Zorientowaliśmy się, jaki cel przyświeca Małakowowi, więc obróciliśmy te plany przeciwko niemu. – A co to były za plany? – zapytał niecierpliwie Granger. Krull wyglądała okropnie i kapitan zaczął się martwić, że obca może zaraz umrzeć. – Małakow planował zniszczenie Valarisi. Osobliwości zawsze występują parami. To, co wpadnie do jednej z pary, wychodzi z drugiej. Jedną osobliwość z każdej pary załadowano na okręty Roju, ale druga pozostawała na orbicie Penumbry 3, w pobliżu zakładów produkcyjnych. Małakow twierdził, że tak powinno być, aby utrzymać stabilność par osobliwości, ale przejrzeliśmy jego kłamstwo. Jego
prawdziwym celem było zebranie materii, aby uformować księżyc. A kiedy by już to osiągnął, zrzuciłby go na powierzchnię. – Na powierzchnię? – Powierzchnię planety. Tej, nad którą orbitują zakłady wytwarzające osobliwości. – Dlaczego? Co znajduje się na Penumbrze? – Kapitanie, to przecież oczywiste. Kiedy Adanasi zostali wchłonięci, Valarisi zyskali ich skłonność do podstępów i oszustw. A naczelna zasada polityki mówi, żeby przyjaciół trzymać blisko, ale wrogów jeszcze bliżej. – Chcesz powiedzieć…? – …że Penumbra 3 to świat ojczysty Valarisi? – Krull zakasłała znowu, na jej ustach pojawiła się krew. – Oczywiście. Wiedza ta była przede mną ukrywana nawet wtedy, gdy służyłam Valarisi. Jednak czyż to nie oczywiste? – A Małakow zamierzał zbombardować powierzchnię Penumbry szczątkami, które wciągnął przez osobliwości i zebrał przez ostatnie miesiące? Proctor skinęła głową. – To bardzo skuteczna metoda, żeby zniszczyć materię Roju. Materia ta na pewno wsączyłaby się w powierzchnię każdej planety, więc trzeba być dokładnym. Masa wielkości księżyca, która uderzyłaby w planetę, nie tylko zniszczyłaby wszelkie formy życia, lecz rozgrzałaby i stopiła płyty tektoniczne aż do płaszcza. Po takim kataklizmie na pewno nie przetrwałaby ani drobina materii Roju. – Tak… – Głos Krull stał się jeszcze cichszy. – Ale Valarisi nie pozwolą, żeby do tego doszło. W zasadzie ich plan jest już gotowy do realizacji. Ta masa, zamiast uderzyć i zniszczyć Penumbrę 3, ma być przeniesiona przez inną osobliwość. Tę, nad którą Małakow nie ma kontroli. Grangerowi krew ścięła się w żyłach. – A gdzie jest druga osobliwość z tej pary? – Oczywiście w pobliżu Ziemi.
ROZDZIAŁ 61 PRZESTRZEŃ MIĘDZYGWIEZDNA 2,4 ROKU ŚWIETLNEGO OD SYRIUSZA AMBULATORIUM NA POKŁADZIE OZF „WIKTORIA” – Dlaczego nie powiedziałaś mi tego od razu? – zdenerwował się Granger. – Nie wiedzieliśmy, czy możemy ci ufać. I to wahanie z naszej strony było usprawiedliwione, jak widać. – Skrzywiła się z bólu. – Ale ty jesteś inny, Granger. Może zdołasz coś jednak zrobić. Uniosła ręce do czoła i zamknęła oczy, zdawało się, że straciła przytomność. Lekarka przeskanowała jej głowę. – Krwotok. Nie mogę powstrzymać krwawienia do mózgu. – I nie powstrzymasz, lekarko – zdołała odpowiedzieć Krull. – Moje ciało dawno straciło zdolność samoleczenia. Oto cena zależności od darów Valarisi. Proctor przysunęła się bliżej. – Co masz na myśli? – Za dotknięciem Valarisi idzie kontrola, ale też uzdrawianie. Wirus był w mojej krwi przez bardzo długi czas, leczył mnie, nienaturalnie wydłużał moje życie, a przez to ciało zatraciło naturalną zdolność samoleczenia. Z czasem zależy już tylko od wirusa Valarisi. – Jak długo byłaś pod wpływem Roju? Granger pochylił się do obcej. Krull wydawała się blada. Martwił się, że to już jej ostatnie chwile, a sądząc po myślowym chórze, Dzieci też się tego obawiały. A raczej były przerażone. – Należałam do pierwszych. Na samym początku. Im dłużej jestem poza wpływem Valarisi, tym szybciej wraca mi pamięć. Wciąż zbyt wolno. Ale byłam tam. Ponad dziesięć tysięcy lat temu, kiedy Valarisi przejęli władzę nad moim ludem. Dziesięć tysięcy lat temu? – Ale powiedziałaś, że masz siedemset pięćdziesiąt lat? Krull uśmiechnęła się słabo. – Mówiłam ci, uczyliśmy się od Adanasi. Skłamałam. Nie ufałam ci. Nie znałam cię. – Znowu zakasłała. – Wtedy zaczął się pierwszy cykl Valarisi. Byłam młodą matriarchą, wysłaną przez naszą Radę
Siedmiu do zasiedlenia nowej planety. Mieszkaliśmy tam przez kilka lat, zbudowaliśmy małe miasto i opanowaliśmy najbliższe środowisko. Ale nie wiedzieliśmy, że wkrótce rozpocznie się cykl Valarisi. Sto pięćdziesiąt lat według waszej rachuby. Powiedzielibyście: punktualnie jak w zegarku. A ja i mój lud znajdowaliśmy się w złym miejscu i w nieodpowiednim czasie. – Gdzie to było? – Na Penumbrze 3. Pierwszy cykl. Przynajmniej dla nas. Skiohra byli pierwszą rasą, która upadła. „Penumbra 3. Niemal mieliśmy ją w ręku, ale Rosjanie nas przepędzili. Nie do wiary”. – Wiedzieliśmy o obecności Valarisi – podjęła Krull. – Byli życzliwi, choć enigmatyczni. Porozumienie się z ciekłą formą życia wydawało się nam niemożliwe, ale wiedzieliśmy o jej istnieniu. Wiedzieliśmy też, że to rozumna forma życia. Ale potem wydarzenia zaczęły się toczyć szybko. Ta chwila, gdy Valarisi naprawdę się narodzili. Kiedy przybyli Inni, nie mieliśmy sił, aby ich powstrzymać. – Inni? Jacy Inni? – Znasz ich jako Rój, kapitanie. – Valarisi? – Nie. Inni kontrolują Valarisi. Granger był zmieszany. – Chcesz powiedzieć, że Rój i Valarisi to dwie różne rasy? Dwa odrębne gatunki? – Oczywiście. Valarisi to piękna, harmonijna kultura i społeczność. Wyjątkowe istoty z cieczy i światła. Rój je skalał. Zaabsorbował. Zupełnie jak potem oni nas. I Dolmasi. A potem Findiri i Quiassi. A na koniec Adanasi. Siedem ras. Jedna rodzina. – Zatem kto tworzy Rój? – Granger niemal wykrzyczał to pytanie. – Nie wiemy. To Inni. Pochodzą skądinąd. Nie rozumiemy tego. To byty metaprzestrzenne, kapitanie Granger. Nie wiemy nic więcej, tylko to. Wiem jedynie, że Valarisi dzięki nim mogli mnie zdominować. Mogli kontrolować moje myśli i sprawić, abym robiła coś… coś niewyobrażalnego. Grangera ogarnęły mdłości. Z wyrazu twarzy Proctor mógł ocenić, że komandor czuła dokładnie to samo. Ze słów Krull wynikało, że wróg ludzkości jest o wiele groźniejszy i potężniejszy, a do tego bardziej nietykalny, niż można by sądzić. I rozprzestrzeniał się od dawna po Galaktyce. A ludzkości pozostała tak naprawdę tylko jedna szansa na przetrwanie. Musieli się ukryć. Zabrać jak najwięcej ludzi poza zasięg Roju, aby powrócili i mogli walczyć kiedy indziej, w przyszłości, po wielu latach. – Kiedy cykl się skończy? – Granger… – Krull skuliła się w ataku kaszlu, który trwał prawie pół minuty. – Myślałam, że już to rozumiesz. Cykle się skończyły. Rosjanie przerwali cykl i więcej ich nie będzie. Rój zamierza tutaj zostać.
Zamknęła oczy i straciła przytomność. Przez Więź Granger wyczuwał, że Krull się wymyka. Lekarka zerwała się do działania, przycisnęła metastrzykawkę do skóry obcej, przeskanowała tors. – Serce jej stanęło. A wśród Dzieci wybuchła panika. Przerażenie. Matka zmarła, więc je także czekała śmierć. Granger przypuszczał, że w normalnych warunkach, gdy umierała matka Skiohra, w jej ciele wydzielała się jakaś substancja uspokajająca Dzieci, aby ułatwić im odejście. Jednak normalne funkcje ciała Krull zmieniły się przez tysiąclecia wpływu i uzależnienia od materii Roju. Dzieci krzyczały ze zgrozą, a potem jedno po drugim, dziesiątkami i setkami, milkły.
ROZDZIAŁ 62 PENUMBRA 3, WYSOKA ORBITA ROSYJSKIE ZAKŁADY PRODUKCJI OSOBLIWOŚCI CENTRUM STEROWANIA Isaacson biegł korytarzem. Myślał tylko o jednym – jak najszybciej opuścić miejsce zbrodni. Czy ktoś przypadkiem mógł zauważyć, co zrobił? A jakie to miało znaczenie? Isaacson minął atrium. Drzwi windy rozsunęły się, gdy znalazł się przed kabiną, jednak wiceprezydent się zawahał i po namyśle cofnął. Odwrócił się i skierował do obserwatorium, tam mógł włączyć system łączności i wezwać… kogoś. Może dowódcę ochrony prezydenckiej? Ochroniarze mogliby go odeskortować niezauważenie na okręt. Nie, to było głupie. Musiał się zachowywać, jakby zdarzył się wypadek. Co oznaczało, że należy to zgłosić – tylko wtedy Isaacson wypadnie wiarygodnie. Musiał jak najszybciej kogoś powiadomić. Pobiegł do drzwi obserwatorium, a w środku rozejrzał się za interkomem. Ściany były nagie, znajdowały się tam tylko rzędy drzwi prowadzących do gabinetu medycznego, pomieszczenia ze sprzętem do przechowywania osobliwości oraz różnych pracowni. Zamiast jednej ściany było tu ogromne okno, za którym majestatycznie obracała się planeta Penumbra 3, nieświadoma burzy ognia, która niedługo miała w nią uderzyć. Isaacson minął okno, rozglądając się w poszukiwaniu interkomu, i wtedy dostrzegł coś dziwnego. Czegoś brakowało. Skupisko szczątków i miniaturowy księżyc wewnątrz niego zniknęły. Isaacson odwrócił się do Penumbry, przyjrzał się powierzchni planety i jej atmosferze. Czekał na kule ognia, zwiastujące bombardowanie. Jednak nic takiego nie zaszło. Penumbra obracała się wolno… nietknięta. A jednak skupisko szczątków zniknęło. – Dziękuję, Eamonie. Ocaliłeś nas. Isaacson odwrócił się szybko. W drzwiach stał Wołodin. – Bardzo… Bardzo mi przykro, Jurij – wyjąkał Isaacson. – Zdarzył się wypadek. Rozmawialiśmy, a on się potknął… Próbowałem go złapać, pomóc mu, ale… – Cii, Eamonie, wszystko w porządku. – Wołodin uciszył go, przyłożywszy palec do ust. – Wiem, co się stało. Naprawdę wszystko w porządku, wierz mi. Wyświadczyłeś nam wielką przysługę.
Isaacson odetchnął z ulgą. – Zawsze byłeś dobrym przyjacielem. Naprawdę dobrym. Isaacson zerknął na planetę. – A co ze skupiskiem szczątków? Z tym księżycem? Małakow chciał go zrzucić na powierzchnię tej planety, prawda? Wołodin podszedł i stanął obok przed ogromnym oknem. Spojrzał na świat w oddali. – Nie ma go. Dzięki tobie, przyjacielu. – A gdzie trafiło? – Isaacson zaczynał się trochę denerwować tym ciągłym powtarzaniem przez Jurija słowa „przyjaciel”. Małakow stwierdził, że ambasador był skażony, ale Isaacson mu nie uwierzył. Nie wierzył w ani jedno słowo prezydenta Konfederacji Rosyjskiej. Wołodin był czysty – Isaacson to potwierdził cztery miesiące temu w centrum dowodzenia w Omaha, gdy kazał młodej komandor przeskanować salę i sprawdzić, czy nadawano stamtąd sygnały metaprzestrzenne. Ambasador nie znajdował się pod wpływem obcych, a przynajmniej Isaacson wmawiał to sobie raz po raz. – Oczywiście na Ziemię. Wiceprezydent poczuł mdłości. – N-na… na Ziemię? Niemożliwe. – Tak, Eamonie. Dzięki wam obojgu, tobie i prezydent Avery. Wiem, co ta kobieta zrobiła. Zaimplantowała ci te urządzenia. A zanim cię tutaj przysłała, wprowadziła do nich nowy program. Ten program miał dotrzeć do tłumików sygnałów metaprzestrzennych w tym obszarze i unieszkodliwić je. A po zepsuciu tłumików Konkordat nareszcie ma dostęp do przyjaciół na tej stacji. Valarisi mieli dużo pracy po twoim przybyciu. A my słuchaliśmy, Eamonie. I usłyszeliśmy wszystko, co powiedział Małakow. Isaacson cofnął się ze zgrozą, gdy uświadomił sobie, co zrobił. I chyba po raz pierwszy w życiu zabrakło mu słów. – Podejrzewaliśmy oczywiście, że uknuł taki plan już dość dawno. Ale dopiero teraz mogliśmy usłyszeć to z jego ust i zyskać potwierdzenie. Małakow myślał, że od lat nas wykorzystuje, ale tak naprawdę to my wykorzystywaliśmy jego. A ty, Eamonie! Ty go przejrzałeś. Zrozumiałeś, jak tobą manipuluje i próbuje użyć do własnych celów. Domyśliłeś się, że nigdy nie opuściłbyś „Konstytucji” żywy, prawda? Małakow wykorzystałby cię, aby zniszczyć Skiohra, którzy otwarcie zbuntowali się przeciw Konkordatowi, a potem zabiłby Avery i przedstawił to propagandowo jako zwycięstwo. A światom, które przetrwały, powiedziałby, że nawet przedstawicielom rządu Zjednoczonej Ziemi na najwyższych szczeblach nie można ufać i że trzeba się przyłączyć do Konfederacji Rosyjskiej. Propaganda przedstawiałaby Małakowa jako męża zaufania, wybawcę. A potem zabiłby ciebie, bo
przecież spełniłeś swoje zadanie. Zupełnie jak Avery, która też chce cię zabić. – Wołodin uśmiechnął się lekko. – Ale teraz jesteś bohaterem, Eamonie. Największym bohaterem, jakiego miała Ziemia. Przeciwstawiłeś się swoim ciemięzcom. Dzięki tobie z ludzi Zjednoczonej Ziemi nareszcie uczynimy przyjaciół. Poznają wieczną wspólnotę i komunię z nami. Gdy tylko Ziemia zostanie zniszczona, przerwiemy działania wojenne i pozwolimy spokojnie skapitulować reszcie Adanasi, aby nareszcie się do nas przyłączyli. „I co, do cholery, mam teraz zrobić?” – pomyślał Isaacson. Jedyne, co mu przychodziło do głowy, to ucieczka. Dlatego uciekł. Odwrócił się i pognał do drzwi, a stamtąd rozpaczliwie rzucił się do windy, zanim… Ku swojemu zaskoczeniu poczuł tylko podmuch, który w niego uderzył, a kiedy znowu mrugnął, Wołodin stał przed wejściem do windy. – Pamiętasz, co ci powiedziałem o pierwszym kontakcie z Rojem podczas incydentu chorskiego? O tym, że ludzie, którzy weszli do okrętu Roju, wrócili… przemienieni? Silniejsi. Szybsi. Sprytniejsi. Mądrzejsi. Lepsi. Nie wspomniałem ci tylko, że sam byłem jednym z tych ludzi, Eamonie. Byłem jednym z pierwszych, którzy poznali przyjaźń Valarisi. A teraz nadeszła twoja kolej. Zanim Isaacson zdążył odskoczyć, Wołodin złapał go za rękę. Dłoń ambasadora była wilgotna od potu, nawet palce miał mokre. „O Boże, czuję to”. Wirus Roju przesączył się przez pory jego skóry, dotarł do krwi i od razu zaczął się namnażać, skierował się do rdzenia kręgowego, do móżdżku i kory czołowej, wreszcie opanował cały mózg, wszystkie ośrodki odruchów, a potem system limbiczny, układ oddechowy, układ pokarmowowydalniczy… Isaacson wiedział o tym, ponieważ gdy Wołodin go dotknął, poczuł myśli drugiego mężczyzny, a potem myśli Roju, który obserwował, jak wirus penetruje ciało i wszystkie ośrodki. Isaacson słyszał, jak obcy opisywali swoje dzieło – szybciej, niż się spodziewał. A kiedy otworzył szerzej oczy, zaczął sobie zdawać sprawę z jeszcze jednego działania obcej materii. Poczuł się szczęśliwy. Absolutnie szczęśliwy. Ten wirus… Cholera jasna, nie powinno się go nazywać wirusem. „Powinien być nazywany wyzwoleniem”. Jednak coś było nie tak. Dołączył do Roju. I w jego krwi tętniło wyzwolenie. Jednak na połączeniu z Valarisi wyczuwał opór, którego nie rozumiał. Opór stawiany przez coś metalicznego. Coś… elektronicznego. I właśnie to utrudniało połączenie… „Implanty. Implanty Avery”. Wirus od razu zaczął atakować maleńkie urządzenia wstrzyknięte w ciało Isaacsona…
Potrafimy wyleczyć każdą chorobę, wydłużyć naturalny okres życia śmiertelnych nosicieli, więc na pewno poradzimy sobie z unieszkodliwieniem tych urządzeń … Trzydzieści implantów eksplodowało jednocześnie. Fale wybuchów rozdarły ciało Isaacsona i ogarnęły także Wołodina, obu ich rozszarpały na strzępy. Świadoma część wzmocnionego przez Rój umysłu wiceprezydenta wykrzyknęła przekleństwo na Avery. Isaacson w tej ostatniej chwili uświadomił sobie, że w implantach znajdował się więcej niż jeden program. Aplikacja, która unieszkodliwiała tłumiki sygnałów metaprzestrzennych, okazała bardzo pomocna, ale ta do detonacji ładunków w implantach na pierwsze oznaki połączenia z Rojem była o wiele mniej przydatna. „Niech szlag trafi Avery”. Odruchowo Isaacson przypomniał sobie, jak palcami lewej ręki wybijał wyzywający rytm obelg. Przywykł to robić przy każdej okazji. Stuk, stuk-stuk, stuk. „Za godzinę Ziemia zostanie zniszczona i Avery zginie wraz ze swoją planetą. Wszyscy ludzie zostaną zmienieni w przyjaciół. Albo wszyscy zginą”.
ROZDZIAŁ 63 PRZESTRZEŃ MIĘDZYGWIEZDNA 2,4 ROKU ŚWIETLNEGO OD SYRIUSZA AMBULATORIUM NA POKŁADZIE OZF „WIKTORIA” Granger nie odezwał się przez kilka minut. Lekarka oznajmiła, że obca nie żyje, po czym wyszła, zostawiając Proctor i Grangera samych z ciałem. – Nie zwyciężymy, Shelby. Nie zdołamy. Jak mamy walczyć przeciwko bezcielesnym metaprzestrzennym istotom? Istotom, które mogą sięgnąć przez czasoprzestrzeń i całkowicie kontrolować inną rasę? A przez tę rasę mieć nad nami absolutną władzę? – Nie wiem – odpowiedziała cicho Proctor. – Jeżeli Rój tworzą byty metaprzestrzenne, to znajdują się wszędzie. Nie ma znaczenia, jak daleko uciekniemy, Rój już tam będzie. Nawet jeżeli zniszczymy każdą jednostkę Roju, on wciąż tam będzie. Nawet jeżeli uda nam się zneutralizować i zniszczyć każdy nanogram materii Roju, on wciąż będzie gdzieś tam. Wystarczy, że przeoczymy parę miejsc tu i ówdzie albo zagubiony myśliwiec Roju, który odpadł z kursu podczas walki i wylądował jakoś na dowolnej planecie, a Inni się zaczną mnożyć i Rój powstanie znowu. Nie ma już nadziei. Popadli w milczenie, dopóki Proctor nie drgnęła. – Tim, zawsze jest nadzieja. To tylko układanka. Problem naukowy, który trzeba rozwiązać. Problem logiczny. A my, jako ludzie, właśnie nimi się zajmujemy. Wymyślimy rozwiązanie dla tego logicznego wyzwania i pokonamy Rój. Granger tylko przewrócił oczami. – Noż, kurwa, czemu sam na to nie wpadłem? – Mówię poważnie, Tim. Zastanów się. Krull powiedziała, że Rosjanie przerwali cykl. I że Rój zamierza tu zostać. Jeżeli przerwali cykl, to znaczy, że na cykl można wpłynąć. Można go odnowić. Albo całkowicie zamknąć. Nie wiem, co zrobili Rosjanie, ale jednego to dowiodło – połączenie z Innymi, z tymi metaprzestrzennymi bytami, jest naturalne, fizyczne. Czyli to coś, na co można wpływać. Inaczej Rosjanie nigdy nie zdołaliby przerwać cyklu. A skoro im się udało, my także możemy tego dokonać. Granger pokręcił głową.
– Jak? Nie mamy już okrętów. Nie mamy ludzi, którzy mogliby je poprowadzić. A co najważniejsze, nie mamy już woli walki. Widziałaś, jak na nas patrzyła załoga mostka, gdy wychodziliśmy? Moja przemowa była dobra, ale nie aż tak dobra. Ci ludzie ledwie się trzymają. Wydaje ci się, że pozwolą nam uciec przed Nortonem, admiralicją i Avery, a potem wyruszyć na jakąś nieprawdopodobną wyprawę, aby powstrzymać potwory, które nawet nie żyją w naszym wszechświecie? Nie. To koniec. Znowu zapadła cisza. Przez zamknięte drzwi słychać było tylko jęki rannych. – Osobliwości – stwierdziła Proctor. – To musiałyby być osobliwości. – Proszę? – Tak właśnie Rosjanie przerwali cykl. Coś związanego z osobliwościami pozwoliło Innym sięgnąć do naszego wszechświata i przenieść ich wpływ na Rój… na ciecz, na Valarisi. Nie ma innego wyjaśnienia. Zapewne istniał jakiś naturalny cykl, który pozwalał Innym przenosić się do naszego uniwersum raz na sto pięćdziesiąt lat. Ale dzięki osobliwościom już tego nie potrzebują. Granger skinął głową. – Czyli wystarczy zamknąć wszystkie osobliwości, a wtedy zamkniemy przejścia do naszego wszechświata? – Przynajmniej te stworzone przez człowieka. Kapitan wyprostował się i zmarszczył brwi. – Świetnie. To chyba wszystko, co mamy. Niech zgadnę, Penumbra 3? Rosyjskie zakłady produkcji osobliwości? – I właśnie na tej planecie Skiohra po raz pierwszy spotkali Valarisi, ciekłą formę życia. Właśnie tam wszystko się zaczęło. Może tam dowiemy się również, co właściwie się z tobą stało, gdy pojawiłeś się cztery miesiące temu. – Tak – mruknął Granger. – O ile tylko uda nam się przekonać załogę „Wiktorii”, żeby poddała się naszym rozkazom. Jak na zawołanie drzwi do gabinetu rozsunęły się cicho i wszedł komandor Oppenheimer. Za jego plecami stanęło dwóch marines. „Niech to szlag”. – Kapitanie Granger – zaczął Oppenheimer. Dwaj żołnierze wyglądali na zaniepokojonych, zwłaszcza gdy nerwowo oglądali się na salę zabiegową ambulatorium. – Przyszedł mnie pan aresztować? – Nie, panie kapitanie – uśmiechnął się Oppenheimer. – Żołnierze są tutaj dla ochrony. Na wypadek gdyby ktoś w załodze myślał inaczej niż ja. – A co pan dokładnie myśli, komandorze? – Że z panem i komandor Proctor mamy największe szanse, żeby wygrać tę wojnę. „Wiktoria” jest
gotowa do służby, kapitanie. Wystarczy pańskie słowo. Granger odetchnął z ulgą i uścisnął dłoń oficerowi. – Zatem do dzieła, komandorze. Przygotuj współrzędne do skoku kwantowego na Penumbrę. Właśnie tam czeka wróg, którego trzeba zniszczyć.
ROZDZIAŁ 64 ZIEMIA, WYSOKA ORBITA MOSTEK OZF „LINCOLN” Generał Norton odliczał sekundy do ostatniego skoku kwantowego na Ziemię. Jego okręt doznał sporych uszkodzeń i rozpaczliwie potrzebował napraw oraz doposażenia, a stocznia Zjednoczonych Sił Obronnych, stacja kosmiczna Walhalla, wciąż była w remoncie. Na szczęście mogła przyjąć krążownik generała. Mimo to myśli Nortona zajmowała przede wszystkim zdrada Grangera. Avery wreszcie przejrzy na oczy. Nareszcie będzie można odejść od tych bredni o zaufaniu do kogoś, kto pozostawał pod wpływem Roju. Na litość boską! Granger praktycznie przyznał się otwarcie, że mógł stale komunikować się ze śmiertelnym wrogiem ludzkości. – Ostatni skok kwantowy, panie generale – zameldował chorąży przy sterach. Widok na ekranie zmienił się, zobaczyli błękitną, poznaczoną bielą chmur planetę z księżycem, który lśnił w oddali. „Lincoln” wrócił do domu. – Ustawić połączenie na częstotliwości „Frigate One”. Prezydent Avery zapewne oczekuje na wieści. – Tak jest, panie generale. Na ekranie pojawiła się groźnie zmarszczona twarz Avery. – Generale? Melduj. – Nie jest dobrze, pani prezydent. Operacja zakończyła się porażką. Pancernik uciekł. Avery zaklęła. – Powinna pani też wiedzieć, że pancernik uciekł dzięki interwencji kapitana Grangera. – Norton zaczął opisywać klęskę poniesioną przy abordażu na okręt Skiohra i jak na koniec pancernik zniknął wraz z „Wiktorią”. – A co więcej, zaraz po ich ucieczce otrzymałem krótką wiadomość metaprzestrzenną od kogoś z zespołu pułkownika Barnarda, że oba okręty ruszyły w kierunku systemu Penumbry. W oczach Avery pojawił się błysk zaskoczenia, ale zaraz się opanowała. – Interesujące. A tak się złożyło, że nasze najbardziej przydatne narzędzie też tam jest. – A jego misja? Jest pani pewna, że się powiedzie? Nie możemy sobie pozwolić na jeszcze jedną porażkę.
– Jestem pewna, że niezależnie od działań podjętych przez wiceprezydenta, Konfederacja Rosyjska i Rój otrzymają miażdżący cios. Załadowałam Isaacsonowi dwa programy, które się o to zatroszczą. Norton przetarł oczy. To był bardzo długi dzień i przyniósł bardzo wielkie straty. – Zechce mi pani wyjaśnić dokładniej? Avery z wahaniem skinęła głową, jakby rozważała, czy generał Norton, cholerny dowódca połączonych sztabów ZSO, zasługuje na poznanie jej tajnych planów. Suka. – Dobrze. Pierwszy program ujawni, że Rosjanie utrzymują ten system gwiezdny, aby powstrzymać wpływy Roju na najwyższych rangą przedstawicieli rządu Konfederacji. Raporty naszego wywiadu wskazują, że na stacji kosmicznej w układzie Penumbry znajduje się mnóstwo urządzeń tłumiących sygnały metaprzestrzenne. Implanty Isaacsona będą z nimi interferować. Pan Małakow wkrótce na własnej skórze poczuje, jak to jest, i może wtedy pożałuje, że igra z siłami, nad którymi nie panuje. – A jeżeli to odbije się również na nas, pani prezydent? Oddanie Małakowa pod całkowitą kontrolę Roju może się zwrócić przeciwko nam. – Małakow na to zasłużył, generale. Każde zamieszanie i odwrócenie uwagi, jakie możemy wywołać po stronie Rosjan, tylko nam się przysłuży. – Doskonale. – Norton nie miał ochoty dłużej się spierać. – A co z drugim programem? – Drugi to po prostu zabezpieczenie na wypadek awarii. Jeżeli Rój postanowi zmienić naszego pana Isaacsona w przyjaciela, implanty eksplodują. I zabiją każdego w pobliżu. Mam nadzieję, że będzie to Wołodin, a może nawet Małakow we własnej osobie. Przy odrobinie szczęścia Isaacson znajdzie się niedaleko systemów wytwarzania osobliwości i może coś zniszczy. Kto wie, może wywoła tym reakcję łańcuchową, która pochłonie całą tę stację kosmiczną? „O ile w ogóle się uda, ty pieprzona, nadęta politykierko”. – Świetnie, pani prezydent. W takim razie zalecam, żebyśmy… – Panie generale! Wykrywamy nowy kontakt! Norton obrócił się do oficera przy stanowisku taktycznym. – Co to jest? – Nie wiadomo, panie generale. Ale jest wielkie. Wrzucę obraz na ekran główny. Twarz Avery przesunęła się w bok, obraz się podzielił. Prezydent wytrzeszczyła oczy w przerażeniu, gdy zobaczyła to, co ukazało się na części ekranu. Niewielki księżyc otoczony całunem wirującego pyłu i szczątków pojawił się kilkadziesiąt tysięcy kilometrów dalej, otoczony flotą Roju. Zbliżał się niezwykle szybko. Prosto do Ziemi.
ROZDZIAŁ 65 PRZESTRZEŃ MIĘDZYGWIEZDNA 2,4 ROKU ŚWIETLNEGO OD SYRIUSZA MOSTEK OZF „WIKTORIA” Okazało się, że mimo obaw Grangera eskorta żołnierzy nie była konieczna. Kiedy wszedł na mostek, ujrzał kilka znajomych, przyjaznych twarzy pomiędzy załogą „Wiktorii”. Porucznik Diaz rozmawiał z oficerami przy stanowisku pierwszego. Chorąży Prince z bandażem na głowie siedział obok sternika „Wiktorii”, a chorąży Diamond zastąpił jednego z oficerów taktycznych, który – jak pamiętał Granger – krwawił z rany na czole. Kapitana powitały głównie surowe skinienia głów, gdy podszedł do fotela. – Stan okrętu? Komandor Oppenheimer wsunął się na fotel pierwszego oficera obok porucznika Diaza i popatrzył na zestaw raportów z różnych sekcji. – Silnik trzeci wciąż nie działa. Mamy zasilanie na dwadzieścia procent, ale pańska główna mechanik przejęła już dowodzenie i przyrzekła mi pięćdziesiąt procent za godzinę albo… – Nie mamy godziny – burknął Granger i uniósł głowę, żeby włączyć interkom. – Rayna, tu Granger. Muszę wykonać skok kwantowy. Kiedy to będzie możliwe? – Wybacz, kapitanie, straszny tu bałagan. A na kiedy potrzebujesz? – Dziesięć minut temu. Główna mechanik parsknęła. – No to powodzenia, kapitanie. – Rayno, los naszej cywilizacji wisi na włosku. Musimy dostać się na Penumbrę 3, i to zaraz, a jeżeli nie zdołamy, równie dobrze możemy się tutaj rozgościć, ponieważ „Wiktoria” stanie się naszym domem na bardzo, bardzo długi czas, wziąwszy pod uwagę, że Ziemia zmieni się niedługo w skupisko wrzących skał. Po drugiej stronie połączenia zapadła cisza, a potem zabrzmiała cicha, rytmiczna litania przekleństw, wygłaszanych pod nosem przez komandor Raynę Scott. – Rayna? – Przekieruję moc z silnika numer dwa do kondensatorów skoku kwantowego. Nie będziemy
potrzebowali dużego przyśpieszenia, prawda? Obwody zasilania na pewno się przegrzeją, ale wytrzymają. Tak mi się wydaje. Daj mi parę minut, szefie. – Dziękuję, komandor Scott. Granger, bez odbioru. Oppenheimer pokręcił głową. – Kapitanie, po co ten pośpiech? Na razie jesteśmy bezpieczni. Nie powinniśmy wrócić na Ziemię, żeby złożyć raport do CENTCOM-u? Granger zastanawiał się, czy powiedzieć wszystkim na mostku, na czym będzie polegała ich misja, zwłaszcza że szanse na wyjście z niej cało nie wyglądały zachęcająco. Ale załoga zasłużyła, żeby poznać prawdę. Czy jej się to podobało, czy nie, Granger był jej kapitanem. Zapewne wyśle tych ludzi do walki jeszcze raz, zanim to wszystko się skończy, powinni wiedzieć, co ich czeka. – Komandorze, ruszamy do systemu Penumbry, ponieważ tam Konfederacja Rosyjska wytwarza osobliwości dla Roju. – Myśli pan, że zdołamy je zniszczyć, jeżeli tam dotrzemy? Przecież na pewno będą chronione przez rosyjską flotę. – To pewne. – Granger wyjaśnił wszystko, co wiedział. Powtórzył, co powiedziała mu Krull przed śmiercią, wytłumaczył, jak wysoka jest stawka w tej bitwie. Nie powiedział tylko jednego: że nie ma pojęcia, jak całkowicie zamknąć metaprzejście i powstrzymać inwazje Roju do uniwersum ludzi. Trzeba to będzie wymyślić już na miejscu. – Niewiarygodne – wydusił Oppenheimer. Reszta oficerów mostka wyglądała na oszołomioną. Próbowali wyobrazić sobie możliwości i konsekwencje, zastanawiali się, jak bezcielesne, obce byty wdarły się tutaj przez metaprzestrzeń i przeniosły swoje wpływy na rozumne istoty zamieszkujące ten wszechświat. Granger dostrzegł strach w oczach członków załogi, gdy uświadomili sobie, że będą musieli stawić czoła nie tylko groźnym śmiertelnikom, lecz także nieśmiertelnym wrogom. – Posłuchajcie… – zaczął i znowu popatrzył po twarzach swoich podwładnych. – Mogę wam powiedzieć z własnego doświadczenia, że… Że co? Że przecież jest bohaterem Ziemi? Że wleci w osobliwość, magicznie wszystko naprawi i wróci jako triumfator, a potem wszystko będzie dobrze? Że wszystko się uda? – Mogę was tylko zapewnić, że chociaż sytuacja wygląda ponuro, jednak nie zamierzam się poddać. I wiem, że wy też się nie poddacie. Wymyślimy coś. Wierzcie mi. Poświęcę życie, jeśli tak będzie trzeba, ale… Nie, nie mamy czasu na przemówienia. Po prostu wykonujcie swoje obowiązki, ja wykonam swój, a w ostatecznym rozrachunku niech się okaże, że zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Zrozumiano? Wszyscy pokiwali głowami. Świetnie. Granger wskazał na stanowisko łączności. – Połączcie mnie z pancernikiem Skiohra.
Zaraz potem członkini załogi wielkiego okrętu pojawiła się na ekranie. Ta sama, która była widoczna wcześniej za plecami Krull. Może jej podwładna. – Granger – odezwała się z wyraźną niechęcią. – Wicecaryca Scythia Krull nie żyje. Nasz okręt jest uszkodzony, a ponad czterysta tysięcy waszych żołnierzy okupuje nasz dom. Wytłumacz się. Granger uniósł ręce. – Zdrada, przyjaciółko. Zdrada i wpływy Valarisi sięgają głęboko. Podejrzewam, że dotarły nawet na najwyższe szczeble naszego dowództwa. Bardzo… bardzo mi przykro. Z powodu strat wśród waszego ludu. I z powodu Krull. Była wspaniałą przywódczynią. Skiohra skłoniła głowę. – Była wspaniała. I wszystkie jej Dzieci. – Ton jej głosu, choć obcy, wyrażał bez wątpienia żal. – Była najstarsza. Matriarcha nad matriarchami. Dzieje jej życia będą opowiadane przez pokolenia. Obróciła głowę, aby porozmawiać z kimś niewidocznym na ekranie, wydała kilka poleceń, po czym znowu popatrzyła na Grangera. – Jestem wicecaryca Polrum Krull. Wnuczka Scythii. Przewodzę teraz rodzinie na tym okręcie. Ja i pięćdziesiąt tysięcy moich Dzieci. – Przyłożyła dłoń do piersi, zapewne aby wskazać na potomstwo, które wiodło Życie Wewnętrzne. – Polrum Krull, wybieram się do systemu Penumbry. Wiem, że proszę o wiele, ale potrzebuję pomocy. Przyjmę każdą radę i informację. Znacie plany tamtejszej stacji? Wiecie, ile jednostek liczy chroniąca ją flota? Wszystko, co wiecie, nawet skrawki informacji, bardzo nam się przyda. Polrum Krull znowu skłoniła głowę. – Scythia ostrzegła, że o to poprosisz. – Popatrzyła w bok i wydała kolejne rozkazy. – Granger, Scythia powiedziała ci, że Valarisi wyznaczyli ją do zarządzania okrętami w okresie wypoczynku i do negocjacji z Adanasi. Wszystkie matki brały udział w tych działaniach, oczywiście pod nadzorem Valarisi. Ja i większość moich Dzieci jesteśmy bardzo utalentowani w naukach ścisłych, dlatego właśnie mnie powierzono zamontowanie technologii Adanasi na okrętach Valarisi. Granger nie wierzył własnym uszom. – Chcesz powiedzieć…? – Będzie ci potrzebna pomoc, żeby zrozumieć technologię Adanasi, kapitanie, oraz żeby zorientować się, jak ma zostać wykorzystana do zniszczenia twojego świata. Scythia Krull przekazała mi przez Więź, że musimy ci pomóc, jeżeli nasza rasa ma przetrwać. A chociaż z bólem, bo zdrada twoich ludzi wyrządziła nam wielką krzywdę, jednak proponuję, że polecę z tobą do systemu Penumbry. O ile chcesz. „Czy chcę?” Granger uśmiechnął się szeroko. – Polrum Krull, będziesz bardzo mile widziana.
ROZDZIAŁ 66 PENUMBRA 3, WYSOKA ORBITA MOSTEK OZF „WIKTORIA” Wykonanie serii skoków kwantowych zajęło kilka godzin, ponieważ gwiazda znajdowała się na drugim końcu przestrzeni należącej do Konfederacji Rosyjskiej. Podczas tej podróży Granger konferował z pułkownikiem Barnardem, przebywającym wciąż na pokładzie pancernika „Dobroć”. Dowódca marines, gdy dowiedział się, że trzeba będzie zaatakować rosyjską bazę, w której produkowano broń dla wroga, nie posiadał się ze szczęścia, że może pomóc w inwazji. Polrum Krull przekazała, że stacja jest ogromna – zbudowana w wydrążonej asteroidzie. I nie przypominała wcale asteroid, które wykorzystano do skonstruowania „Konstytucji” i „Wojownika” oraz reszty Starej Floty. Rosyjska stacja mogła bez problemu pomieścić wielkie, stare okręty i zostałoby jeszcze sporo miejsca na dużą flotę Roju. Polrum Krull nie wiedziała, ile jednostek patroluje orbitę Penumbry 3 ani jak wielu żołnierzy miał tam Małakow, ale Granger nie zamierzał niczego zostawić przypadkowi. Transportery z oddziałami marines miały odcumować od „Dobroci” i skierować się do gniazd dokowania na stacji. Czterysta tysięcy żołnierzy zapewne znacznie przewyższało potrzeby bojowe, ale Granger wolał być przygotowany na wszystko. Pancernik Skiohra i „Wiktoria” musiały natomiast przygotować się na ewentualne starcie z wrogimi okrętami albo – nie daj Boże – z flotą, która pilnowała tego obszaru. – Zabezpieczymy stację, kapitanie. Będzie pan mógł tam wejść i zrobić, co trzeba – zapewnił pułkownik Barnard, widoczny na ekranie. Długie skaleczenie ciągnęło się przez jego twarz – rana odniesiona podczas przerwanego abordażu pancernika. Pułkownik stracił wielu ludzi, ale chyba pogodził się bez oporów ze zmianą okoliczności, które wymagały, aby współpracował z wrogiem. Zwłaszcza że Skiohra jeszcze parę godzin temu stawiali twardy opór, gdy bronili okrętu. Granger musiał pochwalić Barnarda za jego profesjonalizm. Gdy tylko wyjaśnił sytuację i wydał rozkazy, pułkownik po prostu zacisnął zęby, zasalutował i zapytał, jak może pomóc. Zapewne był wdzięczny, że nareszcie dostał szansę na walkę w obronie Ziemi, i było mu wszystko jedno, komu ma ścinać głowy – obcym Skiohra czy też Rosjanom.
– Dziękuję, pułkowniku. Zasady walki: strzelać, żeby zabić, chyba że zobaczycie technika albo naukowca. Ale nawet wtedy, jeżeli od razu się nie podda… cóż, zna pan zasady. Nie mamy czasu do stracenia. Trzeba przejąć tę stację w dziesięć minut, o ile tylko to możliwe. – Dziesięć minut? Będzie nasza w pięć, kapitanie – stwierdził pułkownik, a potem zasalutował. – Barnard, bez odbioru. Granger obrócił się w fotelu do chorążego Prince’a. – Ostatni skok kwantowy? – Gotowy, kapitanie. – Wykonać. Obraz na ekranie głównym zmienił się, nie widać już było ogromnego pancernika Skiohra, za to układ gwiazd wyglądał dla Grangera znajomo. Widział to samo dwa miesiące wcześniej, gdy przybył do tego układu ze swoją dawną flotą inwazyjną. Wtedy zadaniem kapitana było przeprowadzenie działań partyzanckich – Granger miał wytrącić Rój z równowagi, odwrócić jego uwagę od ataków na światy zamieszkane przez ludzi i zmusić wroga, żeby bronił własnego obszaru kosmosu. Nie miał wtedy pojęcia, że mógł zakończyć tę wojnę. Wystarczyło tylko zbombardować powierzchnię trzeciej planety w układzie Penumbry albo przejąć stację orbitalną, na której Rosjanie produkowali osobliwości. Oczywiście Granger wciąż nie miał pojęcia, czy to zakończy wojnę z Rojem. I na tym właśnie polegała jego nowa misja. Wykończyć Rój. Permanentnie. Nie tylko zniszczyć jego broń i ojczysty świat, lecz na dobre wykopać obcych z tego uniwersum. – Wykryto jakieś okręty? Flotę? – Kilkadziesiąt rosyjskich krążowników dokuje przy stacji, a sporo krąży w pobliżu – przyszła odpowiedź ze stanowiska taktycznego. – W jakim stanie gotowości? – Nie szykują się do walki. – Chorąży Diamond pokręcił głową. – Może jeszcze nie wiedzą, że stanowimy zagrożenie, skoro przylecieliśmy z superpancernikiem. Musimy wykorzystać ich niewiedzę. Pułkowniku Barnard, pańska kolej. Rozpocząć operację – rzucił Granger do komunikatora. A potem obserwował, jak transportery marines odrywają się od superpancernika i mkną na stację – wielki kawał skały, na którego powierzchni tu i ówdzie odznaczały się metalicznie lśniące płyty, panoramiczne okna, lądowiska i gniazda doków, wielkie grodzie hangarów, w których zmieściłaby się „Wiktoria”, a nawet okręt Roju, talerze anten parabolicznych oraz innych detektorów. – Kapitanie – odezwał się chorąży Diamond – przeprowadzam standardowy skan systemu gwiezdnego. Okazuje się, że to układ gwiazd podwójnych. Jedna to zwykłe słońce typu G, a druga to czarna dziura.
Informacja zaintrygowała Grangera. – Czarna dziura, mówisz? Odwrócił się do grupy naukowej i nowego stanowiska na „Wiktorii”, przy którym siedział niedawno mianowany oficer naukowy. – Potwierdzacie, chorąży Roth? – Tak jest, kapitanie. Ma masę około trzydzieści razy większą od naszego Słońca. Gwiazda i czarna dziura orbitują wokół swojego środka ciężkości, ale są na tyle daleko od siebie, że horyzont zdarzeń pozostaje spokojny. Nie ma emisji promieniowania gamma ani X z biegunów. Czarna dziura. Osobliwość. Z całą pewnością nie był to przypadek. – Shelby? – zwrócił się Granger do swojej pierwszej. – Co o tym sądzisz? – W Galaktyce są miliony czarnych dziur, Tim. A układy podwójne podobne do tego również występują bardzo często. – Ale… nie wydaje ci się, że to nieprzypadkowe? – Oczywiście, że to nieprzypadkowe, i warto zachować otwarty umysł, jeżeli jednak w tym układzie pojawiło się metaprzestrzenne połączenie albo przejście, dlaczego nie pojawia się ono przy każdej czarnej dziurze? Jak powiedziałam, w Galaktyce są miliony czarnych dziur, przynajmniej o tylu wiemy. Może nawet miliardy, Droga Mleczna to niemały obszar. – Niech ci będzie – odparł Granger, jednak nadal uważał, że to zaskakujący zbieg okoliczności. – Diamond, jak tam oddziały marines? – Wszystkie transportery zadokowane, kapitanie. Meldowano o sporadycznych starciach. Czekanie wydawało się nie do zniesienia, chociaż w rzeczywistości minęło zaledwie piętnaście minut. Wreszcie porucznik Barnard wywołał „Wiktorię” ze stacji. – Kapitanie Granger? – Słucham, pułkowniku. I usłyszał to, na co czekał. – Stacja zabezpieczona. Minimalne straty. – W głosie dowódcy marines zabrzmiało niemal rozczarowanie. Okazało się chyba, że nie była to walka, jakiej oczekiwał. – Dziękuję, Barnard. Proctor podniosła wzrok znad stanowiska naukowego, przy którym tłoczyła się z grupą badaczy zabranych z „Wojownika”. – Tim, spójrz na to. – Można z tym poczekać? Musimy ruszać na stację i dowiedzieć się, co się naprawdę dzieje. – A to może nam w tym pomóc. Granger obszedł stanowisko i spojrzał na monitor. Proctor wskazała mu kilka odczytów.
– Spójrz. Podczas poprzedniego pobytu tutaj wykryliśmy jakieś grawitacyjne anomalie wokół planety, ale nie zostaliśmy na tyle długo, żeby ustalić, co to właściwie było. Teraz jednak wiedziałam, czego szukam. – Popatrzyła kapitanowi w oczy. – Tim, na orbicie znajdują się tysiące albo dziesiątki tysięcy pierwotnych osobliwości. Zdaje się, że głównie w tym skupisku. – Co to za skupisko? – Granger podejrzliwie uniósł brew, chociaż znał odpowiedź. – Głazy, pył, woda… i metaliczne szczątki. Części okrętów, fragmenty budynków. Myślę, że właśnie dowiedzieliśmy się, dokąd wędruje wszystko to, co wpadnie do osobliwości. – Ale gdzie jest reszta? Podejrzewam, że z tej materii, która przechodziła na drugą stronę, można by ulepić mały księżyc. Proctor wzruszyła ramionami. – Może jeszcze się nie pojawiła? – Może… – Granger podrapał się po niedogolonym policzku. – A może… – Kapitanie! – wykrzyknął chorąży Diamond znad stanowiska taktycznego. – Na naszych wykrywaczach coś się właśnie pojawiło. Znikąd. – Okręt? – Cóż innego mogło się wynurzyć z osobliwości? – Myśliwiec. – Diamond wyglądał, jakby zobaczył ducha. – Jeden z naszych.
ROZDZIAŁ 67 PENUMBRA 3, WYSOKA ORBITA MOSTEK OZF „WIKTORIA” – Poruczniku Volz, tu kapitan Granger. Słyszysz mnie? – Granger przyglądał się, jak na ekranie myśliwiec przemknął o włos, mijając duży odłamek skały i lodu. – Może stracił przytomność po przejściu przez osobliwość. To by wyjaśniało problemy naszego Volza z pamięcią. I twoje, Tim – stwierdziła Proctor. – No tak. – Granger westchnął ciężko. – Wiemy, że Volz wrócił. Zatem cokolwiek się działo… dzieje się – poprawił się. „Cholerna linia czasu, trudno się w tym zorientować”. – Cokolwiek Chojrak tam zrobił, wiemy, że się wydostał. Z Zygzak. A skoro o niej mowa, gdzie jest Zygzak, do cholery? Chorąży Diamond i reszta zespołu taktycznego przeskanowali okolice stacji, pole szczątków i wszystkie pobliskie orbity. Nic. – Przykro mi, kapitanie, jeszcze się nie pokazała. – Nie mamy na to czasu – mruknął Granger. – Shelby, musimy dostać się na stację i wymyślić, co trzeba zrobić. Ruszył do drzwi, ale w progu obejrzał się na porucznika Diaza. – Diaz, monitoruj okolicę i szukaj Zygzak. Postaraj się pomóc, jeśli zdołasz. Wyślij prom po Chojraka, jeżeli wpadnie w tarapaty… – Chojrak pewnie pomyśli, że jesteśmy z Roju – przerwała mu Proctor. – To znaczy lecimy sobie w towarzystwie, jak mu się wydaje, okrętu Roju, przy rosyjskiej stacji i rosyjskiej flocie, po prostu jedna wielka, szczęśliwa rodzinka. Nieważne, co mu powiemy, nie uwierzy, zwłaszcza że jest zdezorientowany. Na dodatek wiemy przecież, co ten chłopak myśli. Sam nam powiedział. – Racja – przyznał Granger. – Tak czy inaczej, Diaz, obserwuj uważnie, co tu się dzieje. Wezwij mnie, gdybyś potrzebował pomocy. Mam nadzieję, że niedługo wrócimy z kilkoma wyjaśnieniami najważniejszych kwestii. A potem razem z Proctor ruszył do hangaru i wszedł na pokład promu. Kapsuły ratunkowe z „Wojownika” zostały zepchnięte pod ściany pomieszczenia, ale wydostanie się z lądowiska wymagało delikatnych manewrów. Na szczęście Proctor i Granger szybko wylecieli w przestrzeń. W iluminatorze
stacja rosła, aż przesłoniła cały widok. – Polrum Krull mówi, że na główny pokład dowodzenia można się dostać przez tamten dok. – Granger wskazał miejsce na ekranie detekcji. Kilka kilometrów dalej dostrzegł inny prom, tym razem z superpancernika, który zbliżył się do sąsiedniego portu i zadokował. – To Polrum – zapewnił kapitan swoją towarzyszkę. Ich prom zwolnił i ustawił się na pozycji. Klamry dokujące zatrzasnęły się, a cichy syk powietrza potwierdził, że dokowanie się udało i właśnie otwierała się śluza. Granger skoczył do niej, gdy tylko właz się otworzył. Kiedy przeszedł na korytarz, porucznik Barnard już czekał. Wyprostował się i zasalutował. – Kapitanie. Wygląda to na kompleks produkcyjny. A Małakow i jego starsi dowódcy chyba wykorzystywali to skrzydło jako bazę operacyjną, gdy znajdowali się w tym sektorze. – Skąd pan wie? Barnard machnął ręką na śluzę z tyłu, najwyraźniej tę, którą tu wszedł. W oddali widać było sporą salę, jakby atrium – z akwarium, zdjęciami prezydenta na ścianach oraz drzewami i roślinami pnącymi w doniczkach. A pod jedną z granitowych ścian w kałuży krwi na marmurowej posadzce leżały zwłoki. A raczej to, co z nich zostało. Granger rozpoznał twarz wiceprezydenta Isaacsona. Reszta ciała była wypatroszona i poszarpana, z nienaturalnie powyginanymi kończynami. Brakowało jednego ramienia. Po drugiej stronie atrium, również pod ścianą, leżał chyba ambasador Wołodin. – Jak myślisz, co się tutaj stało? – zapytała Proctor. Pobladła na widok jatki, ale trzeba przyznać, że nie cofnęła się, lecz zaczęła rozglądać w poszukiwaniu wskazówek. – Nie mam pojęcia, ale na pewno dla wiceprezydenta Isaacsona było to sporym zaskoczeniem – stwierdził Granger z sarkazmem. Nigdy nie lubił tego człowieka, pomimo że ostatnio z oddaniem pracował dla Avery. – Granger. – Polrum Krull przeszła przez śluzę z doku na korytarz. Paru marines odwróciło się i uniosło w gotowości karabinki szturmowe. Granger powstrzymał ich machnięciem ręki. – Byłaś tu wcześniej? Skinęła głową. – Tak. Wśród moich Dzieci są specjaliści od technologii osobliwości kwantowych. Pomagałam zintegrować rosyjskie systemy na okrętach Valarisi. – Podeszła do drzwi w atrium. – Sądzę, że stąd będziemy mogli uzyskać dostęp do bazy danych oraz kontrolować pole kwantowe. Granger ruszył za nią, a Proctor niemal deptała mu piętach. Za drzwiami znajdowało się przestronne pomieszczenie z ogromnym oknem prawie na całą ścianę. W sali było wiele drzwi, a także ekrany, stanowiska sterowania, piękne dębowe biurko i jeszcze więcej fotografii Małakowa. Prezydent
Konfederacji chyba uwielbiał na siebie patrzeć. – Tędy – powiedziała Polrum Krull. W gabinecie z dębowym biurkiem i ogromnym oknem usiadła przy terminalu. – Mogę stąd dostać się do danych wszystkich osobliwości kwantowych, jak mi się wydaje. Granger pochylił się i przyjrzał ciągom informacji płynących przez ekran. Wszystko oczywiście w cyrylicy. – Umiesz czytać po rosyjsku? – Kilkoro z moich Dzieci umie. Czytają i tłumaczą dla mnie. – W ten sam sposób rozmawiasz ze mną? Polrum Krull zaskoczona uniosła głowę. – Oczywiście. Sama nie mam czasu, aby uczyć się wszystkiego, ale zawsze znajdzie się jedno lub dwoje Dzieci, które chętnie podejmą się zadania, na które nie mam czasu ani siły. – Potem spojrzała znowu na ekran. – Ach, jak podejrzewałam. Godzinę temu osobliwość numer pięć tysięcy pięćset dwadzieścia jeden B została wystrzelona na dużą masę, skupisko materii wielkości księżyca, orbitujące wokół Penumbry 3 nieco niżej niż ta stacja. – A druga strona? – Granger znał odpowiedź, ale chciał ją usłyszeć od Skiohra. – Pięć tysięcy pięćset dwadzieścia jeden A ma być przeniesiona na okręt Valarisi, który znajduje się… – Przyjrzała się danym, zanim dokończyła: – W sektorze terrańskim. Na orbicie Ziemi. – Musimy to jak najszybciej powstrzymać – stwierdził Granger. – Możemy wysłać stąd sygnał? Skłonić okręt do zmiany kursu? Albo unieruchomić system kontroli osobliwości na pokładzie? Polrum Krull pokręciła głową. – Połączenie, jakie mieliśmy z Valarisi, jest odcięte. Nie ośmielimy się ponownie go otworzyć. Ale nawet kiedy dzieliliśmy Więź, nie mieliśmy nad nimi żadnej władzy. Wręcz przeciwnie. – A nie można by podsunąć im fałszywych informacji? Jak Dolmasi zrobili to mnie? Może… może przekazać im obraz sześciu waszych pancerników nadlatujących nad Penumbrę i pozostawiających za sobą tylko szczątki i wraki? – Innych nie będzie to obchodziło, kapitanie. Pamiętaj, Valarisi nie są Valarisi. Rój nie pochodzi z naszego wszechświata, jak już wspomniała ci Scythia Krull. Czemu Innych miałoby obchodzić, czy zabijemy część Valarisi na powierzchni? Nie da się zniszczyć ich wszystkich, nawet wspólnymi siłami. Valarisi wleją się w szczeliny… dosłownie w szczeliny na powierzchni, wsiąkną głęboko w powłokę planety. Nigdy nie uda się ich całkowicie zniszczyć, dlatego Roju nie obchodzi, co zrobimy z Valarisi, o ile część z nich przeżyje. Nie, Granger, rozwiązanie jest oczywiste. Musimy wysłać osobliwość na Ziemię, przejąć masę, przesłać ją z powrotem przez siostrzaną osobliwość i zrealizować plan Małakowa. Granger pokręcił głową.
– Nie. Niezależnie od tego, co zrobimy z powierzchnią Penumbry, nie zmieni to faktu, że Rój wciąż będzie mógł sięgnąć przez metaprzestrzeń, aby kontrolować Valarisi. Musimy znaleźć połączenie, które otwiera się cyklicznie co sto pięćdziesiąt lat, i całkowicie je zniszczyć. Polrum Krull skinęła głową. – Owszem, ale co to za połączenie? Od wyzwolenia, które zdarzyło się dwa dni temu, cała nasza cywilizacja debatuje nad tym bez rezultatów. Nie mamy po prostu pojęcia, jak Inni przedostawali się do naszego uniwersum, dopóki Rosjanie nie wypuścili swoich osobliwości. Właśnie to stanowiło największy problem. I trzeba go było rozwiązać jak najszybciej. Gdy rozmawiali, masa szczątków zbliżała się już do Ziemi. W zależności od dylatacji lub kompresji czasu podczas przejścia przez osobliwość, ogrom szczątków mógł już nawet znaleźć się na miejscu i zniszczyć kolebkę ludzkości. Proctor wyszła, ale zaraz wróciła biegiem. – Tim, musisz to zobaczyć. Wyraz jej twarzy powiedział Grangerowi, że powinien się pośpieszyć. Ruszył za swoją pierwszą oficer wzdłuż ogromnego okna i obok biurka Małakowa do pomieszczenia, które wyglądało jak szpitalna izolatka. Granger nie mógł uwierzyć własnym oczom. Oto leżał tam. Kapitan Granger – stary, chory, kruchy, blady i wyniszczony przez chorobę. I na pewno nie działo się to w przeszłości, jak wmówił mu Kharsa. Kapitan Granger przybył w przyszłość.
ROZDZIAŁ 68 PENUMBRA 3, WYSOKA ORBITA ROSYJSKIE ZAKŁADY PRODUKCJI OSOBLIWOŚCI CENTRUM STEROWANIA – Shelby, czy ja śnię? – Wydawało się to surrealistyczne. Stał nad sobą, patrzył na siebie, na własne ciało. Przypominało to doświadczenie śmierci klinicznej albo coś podobnego. Jakby był duchem, unosił się nad stołem operacyjnym i przyglądał własnemu ciału po nieudanej próbie resuscytacji. Tyle że naprawdę tu był – w dwóch osobach, czy też wersjach samego siebie. – To naprawdę ty, Tim. – Proctor przyjrzała się odczytom na monitorach przy posłaniu. – I nie radzisz sobie zbyt dobrze. Wyniszczenie postępuje, nowotwór niszczy coraz więcej tkanek. Masz kwasicę, sepsę, atrofię mięśni. Nie jestem lekarzem, ale nie zdziwiłabym się, gdyby twoje organy przestały działać już dziś. Może w ciągu paru godzin. – Ale Kharsa twierdził, że się poznaliśmy i zostaliśmy przyjaciółmi. I że byłem Rojem. Dlaczego Rosjanie mnie nie zakazili? – O to chyba trzeba by zapytać Małakowa. – Na to już trochę za późno – wtrącił się pułkownik Barnard, który właśnie wszedł do gabinetu. Jego mina zdradzała, że przynosił jeszcze więcej nowych wieści. – Znaleźliśmy go w doku w hangarze. Spadł. I nie tylko jego tam znaleźliśmy. Kapitanie Granger, „Konstytucja” też tam jest. Oczywiście miało to sens. Skoro dawny Granger znajdował się na stacji, „Konstytucja” też musiała tu trafić. – Wejdźcie na pokład. Zabezpieczcie ją – rozkazał. – Tak jest, kapitanie. – Barnard, zanim jeszcze przestąpił próg, już rozmawiał przez komunikator ze swoimi marines i wydawał im rozkazy. Granger odwrócił się do Proctor. – Shelby, jeżeli nic nie zrobimy, umrę. Może nie jestem naukowcem, ale przeczytałem w życiu trochę książek fantastycznonaukowych. Czyż nie znaleźliśmy się w przyprawiającej o ból głowy sytuacji, gdy możemy przerwać linię czasu, jeżeli dopuścimy do mojej śmierci? To przypomina paradoks z zabiciem dziadka. Jak mogłem umrzeć cztery miesiące temu, skoro teraz jestem żywy?
– No… Nie wiem, Tim. Wszystkie prace o przerwaniu linii czasu są tylko teoretyczne. Niektórzy fizycy uważają, że dzięki efektom kwantowym za każdym razem, gdy pojawia się nowe zdarzenie kwantowe, uniwersum rozgałęzia się na dwa różne. A ponieważ nowe zdarzenia kwantowe następują co chwila, choćby w naszych ciałach, liczba wszechświatów równoległych jest nieskończona. Dlatego też jeżeli nasza linia czasu w przeszłości została zakłócona, nas to nie dotyczy, ani ciebie, ani mnie, ponieważ jesteśmy tutaj, a przeszłość już się wydarzyła. Ale jego przeszłość… – Proctor wskazała na śpiącego dawnego Grangera. – Jego przeszłość zostanie zakłócona. I to samo dotyczy wszystkich naszych niedawnych podróży w czasie, jak podejrzewam. Twojej, Zygzak, Chojraka. Nawet te odłamki skał wyssane z powłoki Ziemi i innych zaatakowanych światów… one też w pewnym sensie podróżowały w czasie. Granger potrząsnął głową. – Czyli jeżeli tutaj umrę, nie wpłynie to na nasz wszechświat? – Cóż… Inni fizycy teoretyczni mogą się z tym nie zgodzić. Twierdzą, że istnieje tylko jedno uniwersum. Nasze. I jeżeli zakłócimy naszą przeszłą linię czasu, wtedy… tutaj zdania też się różnią. Możliwości jest wiele, od zresetowania wszystkiego do punktu, gdy zdarzyło się zakłócenie, nawet jeżeli doprowadzić to może do zapętlenia czasu, do… o ile dobrze pamiętam, nazwano to „katastroficznym rozłamem”. – To nie wydaje się przyjemne. – Granger popatrzył na monitor. Jego serce biło słabo, ciśnienie krwi zastraszająco spadło. A jednak pamiętał, że obudził się w ramionach Proctor cztery miesiące temu. Jasne, czuł się wtedy osłabiony, ale w następnych dniach całkowicie wyzdrowiał. I jego samopoczucie było… cóż, wspaniałe w porównaniu z okresem rozwijania się raka. Istniał tylko jeden sposób, aby tak się stało. Popatrzył na Proctor. – Musisz mnie zakazić. – Co proszę? – Słyszałaś. Wiem, że zabrałaś próbki do badań, zanim opuściliśmy „Wojownika”. Masz też materię Roju, prawda? Zrób mi zastrzyk. Spraw, abym… aby on znalazł się we władzy Roju. Sądził, że Proctor będzie protestować i że spróbuje go przekonać, że trzeba znaleźć inny sposób. Jednak pierwsza oficer tylko skinęła głową. – To cię wyleczy z raka, pozwoli ci o włos uniknąć śmierci, zupełnie tak samo, jak w przypadku Zygzak. Ale będziemy musieli znaleźć osobliwość od pary, przez którą przeszedłeś, i odesłać cię tamtędy. To powinno zneutralizować wirusa. – Wyjęła z kieszeni metastrzykawkę. – Zrób to. Proctor przycisnęła iniektor do szyi śpiącego Grangera. Rozległo się ciche „puff”, gdy zawartość została wstrzyknięta. Proctor otworzyła szufladę i przejrzała wnętrze, jakby czegoś szukała, a Granger
przyglądał się, jak reagował na wirusa. Powoli na jego twarz wróciły kolory. Serce zaczęło bić szybciej i mocniej, przynajmniej tak pokazywały dane na monitorze. Podniosło się ciśnienie krwi. Poziom zakwaszenia organizmu zaczął szybko opadać do normalnych wartości, gdy wirus wykonywał swoją pracę. Proctor wyjęła coś z szuflady. – Środki uspokajające. Nie możemy pozwolić, żebyś się obudził, prawda? Przyciągnęłoby to uwagę Roju. Granger skinął głową. I gdy tylko ten drugi Granger, który leżał na stole, zaczął otwierać oczy, Proctor przyłożyła mu znowu strzykawkę do szyi. Wspomnienie tej sceny wróciło z pamięci Grangera. Gabinet wyglądał tak, jak zapamiętał ze snów. Wysokie okno, zza którego widać było planetę. Granger leżał na plecach i przyglądał się światłom na suficie. Pamiętał obecność innych ludzi. Kogoś za nim, stojącego tuż poza zasięgiem wzroku. Ten ktoś to był on sam. Serce zwolniło, gdy zaczęły działać środki uspokajające, i Granger z przeszłości zamknął oczy. – No i proszę. Pośpisz trochę – oznajmiła Proctor. – Będziemy mieli przynajmniej dość czasu, żeby poczynić jakieś plany. – Wracajmy do Polrum Krull. Na pewno zdoła znaleźć tę parę osobliwości, przez którą przeszedłem, a wtedy sprawdzimy, czy uda się odesłać mnie, właściwie jego, z powrotem. Musimy pomyśleć, jak poradzić sobie ze szczątkami, które zbliżają się do Ziemi… – W zamyśleniu popatrzył w okno. Teraz, gdy znowu tu był, wspomnienia wracały, coraz wyraźniejsze. Stał pod tym oknem, patrzył na planetę i pamiętał odczuwaną nostalgię. Z zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że Kharsa nie sfałszował tej części wspomnień. Nie mógł stworzyć fałszywych uczuć. Nie mógł zmusić Grangera, aby odczuwał tęsknotę za domem, gdy patrzył na tę planetę. Kharsa tylko przekierował te emocje i zmienił w pamięci Grangera obraz, który kapitan zapamiętał. Obcy sprawił jedynie, że Granger zobaczył zamiast tej planety świat Dolmasi. Ale było też coś jeszcze. Emocje nie kłamały – jego świat, ojczysta planeta Valarisi, rzeczywiście znajdował się za oknem. A jednak… To nie było wszystko. Gdzieś tam, blisko, znajdował się jego prawdziwy ojczysty świat. W zasadzie określenie „świat” nie do końca oddawało istotę rzeczy. Jego początek, miejsce pochodzenia Roju, znajdowało się blisko. Nie chodziło o Valarisi, płynne formy życia, lecz o prawdziwy Rój. Granger pamiętał to uczucie. Gdy patrzył na Penumbrę, czuł jednocześnie tęsknotę za powierzchnią planety i nostalgię za swoim prawdziwym domem, który znajdował się gdzieś blisko. – O co chodzi, Tim? – Coś nam umyka – mruknął Granger. – Co?
– To tylko przeczucie. – Zanim zdążył wyjaśnić, w drzwiach stanął żołnierz. – Panie kapitanie, wiadomość od porucznika Diaza. W skupisku szczątków wykrył nowe obiekty. Proctor i Granger spojrzeli sobie w oczy. – Zygzak – rzucili jednocześnie. Marine pokręcił głową. – Diaz powiedział, że pojawiły się dwa nowe myśliwce. Oba z transponderami wskazującymi, że pochodzą z „Konstytucji”. Dwa myśliwce?
ROZDZIAŁ 69 PENUMBRA 3, WYSOKA ORBITA ROSYJSKIE ZAKŁADY PRODUKCJI OSOBLIWOŚCI CENTRUM STEROWANIA Granger i Proctor zostawili starego Grangera, nadal półprzytomnego po środkach uspokajających. Zostawili na straży dwóch żołnierzy i wrócili do Polrum Krull, wciąż przeglądającej bazę danych przy terminalu. Obok znajdowało się stanowisko łączności. Proctor wpisała odpowiednią częstotliwość i połączyła kapitana z mostkiem „Wiktorii”. – Poruczniku Diaz, tu Granger. Melduj. – Tu Diaz. Kapitanie, właśnie wykryliśmy dwa nowe obiekty. To Zygzak i Grucha. Pojawili się z dwóch uśpionych osobliwości w polu szczątków mniej więcej w tym samym czasie. – Odpowiadają na wywołanie? – Nie, kapitanie. Oba myśliwce mają spore uszkodzenia, chyba nie działają nawet systemy podtrzymywania życia. I oba znajdują się na kursie kolizyjnym z gęstym skupiskiem szczątków. – Jaki jest stan myśliwca Volza? Diaz nie odpowiedział od razu, zapewne sprawdzał dane z detekcji. – Wygląda na to, że włączył akcelerator i ruszył kursem na przecięcie. Ale nie zdoła ocalić obojga. Nie wiem nawet, co zrobi, jeśli złapie choć jeden z myśliwców. Granger spojrzał na Proctor. – Połącz mnie z hangarem myśliwców. Z dowódcą eskadr. Zaraz potem pierwsza skinęła głową, a kapitan uświadomił sobie, w jak surrealistycznej sytuacji właśnie się znalazł. Miał rozmawiać z dowódcą eskadr myśliwców, porucznikiem Volzem, podczas gdy ten sam Volz z przeszłości leciał myśliwcem na ratunek Zygzak i Grusze. – Poruczniku, zbierz myśliwce. Leć tam i pomóż… sobie. – W hangarze myśliwców mamy straszny tłok, kapitanie. To potrwa parę minut. Proctor pokręciła głową. – Nie uda im się dotrzeć w porę. Zygzak i Grucha dolecą do tego skupiska szczątków w mniej niż dwie minuty.
Polrum Krull zerknęła na nich znad swojego komputera. – „Dobroć” jest bliżej. Moja załoga ma kilka małych jednostek gotowych do lotu. Przekażę im sytuację przez Więź, spróbują uratować myśliwiec, do którego wasz pilot nie zdąży dotrzeć. Granger odetchnął z ulgą. – Zrób to. A potem odwrócił się do Proctor. – Połącz mnie z Volzem. Tym drugim Volzem. Pierwsza skinęła głową i ustawiła połączenie. – Poruczniku Volz, tu kapitan Granger. Wysyłam pomoc. Zajmij się Zygzak. Nie denerwuj się, gdy zobaczysz jednostki, które… no cóż, będą wyglądały jak myśliwce Roju, Chojrak. Ale to nie są myśliwce Roju. Lecą na pomoc. Z głośnika rozległ się śmiech. – Jasne! Naprawdę myślisz, że w to uwierzę, ty draniu? Wielki okręt Roju z całą ruską flotą i jeszcze „Konstytucja” tuż przy pieprzonej wielkiej ruskiej stacji kosmicznej! Uważasz, że jestem aż tak głupi? Proctor pochyliła się i szepnęła do Grangera: – Volz pewnie nie zauważył, że to nie „Konstytucja”, tylko „Wiktoria”. Wyglądają identycznie. Polrum włączyła podgląd na monitorze. Z pancernika Skiohra wystartowało prawie dwadzieścia promów i skierowało się do trzech myśliwców. Maszyna Volza znalazła się blisko myśliwca Zygzak, ale nieoczekiwanie skręciła do Gruchy. – Nie, ty draniu. Nie dostaniesz go. Nie zrobisz z niego przyjaciela. Granger zacisnął ręce na konsoli. – Volz, nie wiesz, co się dzieje. Nie jesteśmy Rojem. Nie rób nic, czego potem będziesz żałować. Ale zanim kapitan zdążył powiedzieć coś jeszcze, myśliwiec Gruchy eksplodował, zestrzelony serią pocisków z działka Volza. – Szlag. – Granger wziął głęboki oddech, a potem zamachał do Polrum Krull. – Odwołaj swoich. Odwołaj ich! Na monitorze zobaczył, jak jednostki Skiohra robią zwrot i wracają na pancernik. Myśliwiec Volza dotarł w pobliże maszyny Zygzak, ale wciąż zbliżał się do gęstego skupiska szczątków. Została im najwyżej minuta. Właz się otworzył i Volz wyskoczył z kokpitu, przewiązany w pasie liną bezpieczeństwa. Poszybował do myśliwca Zygzak. W zapierającym dech w piersi salcie zdołał złapać jedną z luf i przeciągnął się do włazu kokpitu. Wbił kod alarmowy na panelu przy klapie, otworzył ją i sięgnął do środka, aby rozpiąć pasy bezpieczeństwa utrzymujące Zygzak w fotelu. Ale było już za późno. Oboje znaleźli się w skupisku szczątków. Kiedy Volz wyciągnął Zygzak z
kabiny, odłamek skały uderzył w jej hełm, a mniejsze kamyki zbombardowały pilotów i myśliwce.
ROZDZIAŁ 70 PENUMBRA 3, WYSOKA ORBITA ROSYJSKIE ZAKŁADY PRODUKCJI OSOBLIWOŚCI CENTRUM STEROWANIA Głos Volza rozległ się w komunikatorze – tego Volza, który znajdował się na pokładzie „Wiktorii”. – Uch, kapitanie, nie wydaje mi się, żebym z tego wyszedł. Granger pochylił się do głośnika. – Chojrak? Na pewno? Jesteś tutaj, prawda? Czyli ci się udało. – Mówię po prostu, że moja pamięć sięga tylko do tego momentu. Potem albo dostałem w głowę, albo zemdlałem… Może po prostu nie pamiętam, co się stało, ale po tym, jak złapałem Zygzak… Nie pamiętam nic więcej. Następne, co sobie przypominam, to „Wojownik” widoczny w iluminatorze i Zygzak na moich kolanach. Podczas gdy Volz opisywał, co się stało, wszyscy mogli to zobaczyć. Na ekranach Volz z przeszłości wciągał Zygzak po linie bezpieczeństwa do swojego myśliwca w deszczu kamyków i odłamków. Nie było szans, żeby znalazł osobliwość, przez którą przeleciał. Szlag, nie mieli nawet pewności, czy Proctor zdołałaby ją odnaleźć przy pomocy detektorów „Wiktorii”. Granger odwrócił się do Polrum Krull. – Szybko. Możesz manipulować osobliwościami? Możesz to zrobić stąd? Polrum Krull rozwinęła kilka zakładek i podmenu na konsoli. – Tak. Mam stąd dostęp do wszystkich ukrytych osobliwości. Wystarczy wysłać skupioną wiązkę grawitonów złożoną w fazie z metaprzestrzenną… – Po prostu zrób to. Otwórz osobliwość, przez którą Volz tutaj przybył, i poślij ją prosto na jego myśliwiec. Możesz tego dokonać? Możesz przemieszczać osobliwości? Polrum Krull nie odpowiedziała, tylko wściekle zaczęła wpisywać komendy na panelu. – Wiązka włączona i zintegrowana z osobliwością. Otwiera się. Posyłam jej masę, musi to być przynajmniej połowa masy myśliwca, jeżeli twój człowiek ma przeżyć upadek… Chmura odłamków i kamieni wokół myśliwca Volza zgęstniała. Na szczęście oboje pilotów znajdowało się już w kokpicie. Ale wystarczyłby kawałek skały, który rozbiłby osłonę kabiny, a byłoby
po wszystkim. I mogło się to zdarzyć w każdej chwili. – Ustaw osobliwość na drodze myśliwca. Volz i Zygzak nie mają wiele czasu. Proctor wskazała na monitor. – Tim, ten kawałek lodu zaraz ich trafi. Pędzi kilometr na sekundę, myśliwiec tego nie przetrwa. – Polrum, teraz! – zawołał Granger. Polrum Krull dotknęła przycisku na konsoli i zaraz potem myśliwiec zniknął w rozbłysku. Granger odetchnął z ulgą. – Można jakoś stwierdzić, czy im się udało? Skiohra skinęła głową. – Osobliwość się nie zapadła. Zdążyłam powiększyć ją na tyle, że myśliwiec przeszedł przez nią bezpiecznie. Proctor opadła na krzesło za plecami Polrum Krull. – Czyli jeżeli osobliwość jest zbyt mała w stosunku do masy, która nieoczekiwanie w nią wpada, następuje kolaps? – Katastroficzny – potwierdziła Polrum Krull. Coraz częściej naśladowała ludzkie gesty i manieryzmy. – A skutki są wzmacniane przez wiązkę grawitonów, której używa się do sterowania osobliwością. Jeżeli obiekt, który przez nią przechodzi, ma ułamek masy jej masy, wiązka i źródło wiązki są względnie bezpieczne. Jeżeli jednak obiekt ma masę co najmniej dwukrotnie większą, skutki stają się katastrofalne i zniszczeniu ulega również źródło wiązki grawitonów. Właśnie tak przed czterema miesiącami zniszczyliście okręty Valarisi w pobliżu Ziemi. „Konstytucja” miała po prostu masę odrobinę większą niż masa osobliwości, a ponieważ trzy okręty Roju były połączone z nią wiązkami grawitonów podczas przejścia, nie przetrwały. – Więc jak sobie poradzimy tutaj? Przecież wiązka wychodzi gdzieś ze stacji, prawda? – Proctor przyglądała się danym na monitorze ze zmarszczonymi brwiami. – Wystarczy, że odłączę wiązkę tuż przed uderzeniem – odparła Krull. – Nie zamierzam popełniać samobójstwa. Zanim Granger zdążył zapytać o więcej szczegółów, pojawił żołnierz. – Kapitanie, myślę, że powinien pan wiedzieć. On… to znaczy pan znowu się ocknął.
ROZDZIAŁ 71 PENUMBRA 3, WYSOKA ORBITA ROSYJSKIE ZAKŁADY PRODUKCJI OSOBLIWOŚCI CENTRUM STEROWANIA Granger pognał przez salę wzdłuż panoramicznego okna i zatrzymał się przy drzwiach do szpitalnej izolatki. Na zewnątrz dwóch marines wciąż trzymało straż, z bronią w gotowości. Uważnie obserwowali pacjenta. Granger zajrzał do izolatki. Jego wcześniejszej wersji nie było w łóżku. Stał tuż przy panoramicznym oknie i spoglądał na planetę w dole. Nie wykonywał żadnych prowokujących ruchów, nie odzywał się, tylko spokojnie patrzył. – Pamiętasz to? – szepnęła Proctor. Granger skinął głową. Im więcej mijało czasu, zwłaszcza gdy przyglądał się sytuacji ponownie, choć z innej perspektywy, naprawdę coraz więcej sobie przypominał. I dlatego wszedł do izolatki, po czym zamknął za sobą drzwi. Dwaj marines zapewne dostali apopleksji, gdy zobaczyli, jak Granger wkracza prosto w środek zagrożenia bez eskorty. „Pieprzyć ich”. Wiedział doskonale, co czuł w tej chwili ten drugi Granger. Tęsknotę. A on, obecny Granger, musiał siebie zaniepokoić. Ale przede wszystkim musiał rozdrażnić Rój, który przejął jego ciało. – Ładny stąd widok – rzucił. Drugi Granger nawet nie uniósł głowy. – Owszem. Taki spokój. Nikt by się nie domyślił, że Adanasi są tutaj i przez cały czas planują, jak nas zniszczyć. Rozumiemy, dlaczego z nimi walczysz. Granger stanął przy drzwiach. Nie zamierzał niepotrzebnie się narażać. – Zabawne, na ich miejscu też bym to robił. W zasadzie wciąż planuję to samo. Granger z przeszłości zaśmiał się lekko. – Po co, Tim? Niedługo, bardzo niedługo, znowu będziemy cię mieli, jak również wszystkich Adanasi. Będziemy jednością. Przywrócimy znowu Skiohra do stada. Co za szkoda, że się oderwali. Wada w
projekcie naszego wirusa, który płynie w ich krwi. Usterka, którą już naprawiliśmy. Skiohra wkrótce znowu będą z nami. Adanasi, Skiohra, Dolmasi, Valarisi i jeszcze dwie rasy, których dotąd nie poznałeś, Findiri i Quiassi. I my. Siedem ras. Jedna rodzina. – My, czyli kto? – Wszyscy. Ja. Ty. Wszyscy na tej stacji. Wszyscy to my. Będziemy rodziną, przyjaciółmi, zjednoczonymi w drodze do celu. – Dawny Granger odwrócił się i zrobił kilka kroków w stronę teraźniejszego. A obecny Granger rozegrał swój gambit. – Jesteście tak pewni siebie. Tak bezczelni. Aroganccy. I właśnie to was zgubi. Wprowadziłem już do realizacji operację, która nareszcie was zniszczy. Dawny Granger znowu się roześmiał. – Wierz mi, nie zdołasz zagrozić tej planecie. Nie mamy się czego obawiać. – Nie mówiłem o planecie. Nie zamierzam jej atakować. Zamierzam zaatakować was. Połączenie, przez które przedostajecie się tutaj. Dawny Granger zamarł. – Niemożliwe. – Nie wierzycie mi? Sprawdźcie. Macie moje ciało. Możecie sięgnąć do mojego umysłu. Jestem hazardzistą? Blefuję? Przecież wiecie, że nigdy nie blefuję, ponieważ jesteście mną. Mówię wam i ostrzegam: opuśćcie nasze uniwersum, zanim będzie za późno. Dawny Granger przekrzywił głowę. – Przyznajemy, że nigdy nie blefujesz. Dokładnie sprawdziliśmy twój umysł. Jakie to smutne, tak wielki potencjał zmarnowany. Zaprzepaściłeś swoją karierę na drugorzędnym stanowisku dowodzenia, zawsze ponosiłeś porażki, sprzeciwiałeś się starszym stopniem, narobiłeś sobie wrogów wśród tych, z którymi powinieneś był się zaprzyjaźnić, sabotowałeś własny rozwój, ponieważ… – Sobowtór uśmiechnął się lekko. – Och, to ci dopiero. Sabotowałeś swoją karierę z powodu niskiego poczucia własnej wartości. Okazałeś się przeciętnym studentem, średnio ocenianym przez przełożonych, a potem zostałeś przeciętnym oficerem. Obawiałeś się, że nigdy nie wdrapiesz się wyżej. I dlatego próbowałeś się zniszczyć, zacząłeś odgrywać buntownika i niesubordynowanego drania. – Zwlekacie – zauważył teraźniejszy Granger. – Wiecie, że znaleźliśmy przejście do waszego uniwersum i wkrótce je zamkniemy. Dlatego jedyne, co możecie zrobić, to zwlekać, aby zyskać na czasie, i mieć nadzieję, że mi się nie powiedzie. Zapewniam, że tak się nie stanie. Dawny Granger wybuchnął śmiechem, zimnym i bez radości. – Wydaje ci się, że ją zamkniesz? Doprawdy? Nie łudź się. Nie ma mowy, żebyś zdołał zebrać tak ogromną masę.
– Myślicie, że blefuję? – prychnął teraźniejszy Granger. – Więc co tutaj robisz? Przyszedłeś, bo nie masz pewności. Widzisz tutaj siebie z przeszłości, i zastanawiasz się, co się stanie, jeżeli nie uda ci się przenieść mnie z powrotem na właściwe miejsce, na „Konstytucję” w chwili, gdy spada na Ziemię. – Mylicie się. Przyszedłem tutaj, aby zyskać na czasie i odwrócić waszą uwagę od tego, co robię, aby zamknąć przejście do naszego wszechświata. Uśmiech dawnego Grangera przygasł. – Niemożliwe. Nie ma sposobu, aby zamknąć czarną dziurę naturalnego pochodzenia. „Czarna dziura. Proctor się myliła”. Teraźniejszy Granger odwrócił się do drzwi. – Dziękuję. Właśnie tej informacji mi brakowało. Byliście bardzo pomocni, przyjaciele. Otworzył drzwi i wyszedł. Z prawej czekali dwaj żołnierze, po lewej Proctor z metastrzykawką i kolejną dawką środków uspokajających. Granger skinął jej głową na znak, że może już uśpić dawnego Grangera, który ruszył za nim do wyjścia. Dawny Granger przekroczył próg, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić, Proctor przycisnęła mu metastrzykawkę do szyi. Mężczyzna niemal natychmiast osunął się na podłogę. – No i? – zapytała Proctor. – Słyszałam tylko urywki. Z laboratorium, w którym znajdowało się urządzenie do kontrolowania metaprzestrzeni, wyszła Polrum Krull. – Myliliśmy się. To czarna dziura jest przejściem. – Przecież tylko w naszej Galaktyce istnieją miliony czarnych dziur. – Ta musi być wyjątkowa. – Granger podniósł wzrok na Polrum Krull. – Czy twoi specjaliści mają jakieś pomysły? Co sądzą o tym twoje Dzieci? Zamyśliła się, jakby rozważała możliwości. – Debatowaliśmy nad tym bez przerwy od naszego przebudzenia dwa dni temu. Nasza wiedza o osobliwościach kwantowych jest tylko podstawowa, ale przypuszczamy, że Rój rzeczywiście przedostawał się do naszego uniwersum, a nie pochodzi stąd. Tak, możliwe, że właśnie przez czarną dziurę. I robił to przez ostatnie dziesięć tysięcy lat. Ale jak wyjaśnić stupięćdziesięcioletni cykl? Proctor potarła się po podbródku. – Chorąży Roth mówił mi, że okres orbitowania piątej planety w układzie Penumbry, tego wielkiego gazowego olbrzyma, wynosi właśnie sto pięćdziesiąt lat. Czy to może być powiązane? Polrum Krull zamknęła oczy. Przez chwilę nikt się nie odzywał. – Polrum? – Moje Dzieci tworzą symulację. Modelują różne sytuacje, w których gazowy gigant może mieć
wpływ. – Potrafią to zrobić? – zainteresował się Granger. – Życie Wewnętrzne różni się od tego na zewnątrz, kapitanie. Dzieci uczą się skupienia i lepszej koncentracji, aby modelować świat wokół siebie. Ponieważ nie mogą go doświadczyć osobiście, muszą stworzyć sobie model. – Obca otworzyła oczy. – A z tego, co mi właśnie mówią, tak, to możliwe. Gazowy olbrzym krążący wokół układu gwiazdy i czarnej dziury, czy też raczej wokół ich środka masy. Środka ciężkości. Tyle że orbita gazowego olbrzyma jest eliptyczna, a to wywołuje zaburzenia w koronie gwiazdy w peryhelium orbity, dlatego co sto pięćdziesiąt lat do czarnej dziury wpada więcej materii niż przez pozostały czas. Proctor pokiwała głową. – A materia ta przy wpadaniu indukuje czarną dziurę do emisji promieniowania metaprzestrzennego. Nie tylko do naszego wszechświata, lecz także do uniwersum… Innych. Jednak to niejedyna czarna dziura, do której wpada materia z gwiazdy. Dlaczego ta jest wyjątkowa? Milczenie. Granger zaklął. – Naprawdę musimy to rozumieć, żeby zniszczyć Rój? Proctor przewróciła oczami. – Nie można zniszczyć czarnej dziury. Kapitan ruszył przez atrium, gdzie wciąż leżały ciała Isaacsona i Wołodina. – Nie? No to patrz.
ROZDZIAŁ 72 PENUMBRA 3, WYSOKA ORBITA ROSYJSKIE ZAKŁADY PRODUKCJI OSOBLIWOŚCI CENTRUM STEROWANIA Nareszcie po tylu długich walkach z Rojem, po zaangażowaniu całej floty i niedobitków obrony planetarnej, po cierpliwym znoszeniu machinacji i tajnych rozgrywek, zarówno ze strony własnego rządu, jak i Konfederacji Rosyjskiej, a nawet Roju, Granger wiedział w końcu, co powinien zrobić. To samo, co robił do tej pory. I dzięki temu poczuł się wyzwolony. Raz już to zrobił. Może to zrobić ponownie. – Poruczniku Volz, tu Granger – rzucił do komunikatora. – Zgłaszam się, kapitanie. – Chojrak, chcę, żebyś przeniósł wszystkie myśliwce z „Wiktorii” na „Konstytucję”. – Co proszę, kapitanie? – w głosie młodego pilota zabrzmiała niepewność. – Słyszałeś. „Konstytucja” znajduje się tutaj, w dużym hangarze na asteroidzie. Otworzymy gródź, a ty przerzucisz tam wszystkie myśliwce. – Tak jest, kapitanie. – Ach, Volz, upewnij się też, że Zygzak również się tutaj znajdzie. Następny przystanek to Ziemia, a podróż przez osobliwość powinna jej bardzo pomóc. Granger, bez odbioru. – Kapitan przełączył pasmo. – Komandorze Oppenheimer? Poruczniku Diaz? – Mostek się zgłasza, kapitanie – zabrzmiała odpowiedź Oppenheimera. – Musicie przenieść mniej ważny personel na „Konstytucję”. Czyli całą załogę, oprócz kilku głównych oficerów, którzy pomogą mi prowadzić „Wiktorię” i może obsłużą artylerię. I tyle. Wszyscy inni mają się znaleźć na moim starym okręcie. Wyślijcie ich w kapsułach ratunkowych, mogą dokować w pustych gniazdach i portach. I niech pozostaną w kapsułach, dopóki komandor Proctor nie wyda innych rozkazów. Proctor odeśle kapsuły, zanim skieruje „Konstytucję” na Ziemię w przeszłość. Ewakuacja ma się zacząć za pięć minut. Zrozumiano? – Tak jest, kapitanie. Mostek bez odbioru. Granger skinął na Polrum Krull i Proctor, żeby wróciły z nim do atrium. Po drodze skinieniem ręki
przywołał jednego z marines. – Owińcie dawnego mnie w jakiś pled i zanieście na „Konstytucję”. Żołnierz zasalutował i odmaszerował do izolatki. – Tim, co się dzieje? – Proctor zrównała krok z Grangerem. – Będziesz musiała zabrać dawnego mnie na „Konstytucję” i wraz z podstawową załogą wrócić na Ziemię. Gdy tylko załatwisz tę kulę szczątków, która leci na naszą planetę, odeślesz „Konstytucję” w przeszłość. Upewnij się, że wszyscy opuszczą okręt, zanim rozpocznie podróż w czasie. To znaczy wszyscy oprócz dawnego mnie. – Przeszedł przez atrium do wind. Polrum Krull trzymała się tuż za nimi. – Krull? Możesz spakować nieaktywną osobliwość tak, żeby można ją było transportować? – Mogę, Granger. Właśnie tak się je przechowuje. Są modularne. Gdy tylko zostaną wypuszczone, oczywiście albo ulegają kolapsowi, albo odlatują w próżnię. – Potrzebne mi współrzędne osobliwości, przez którą cztery miesiące temu przedostała się „Konstytucja”. Zakładam, że jedna osobliwość z tej pary wciąż orbituje nad Ziemią, a druga znajduje się gdzieś na tej stacji. Znajdź ją, jeśli możesz. Polrum Krull skłoniła głowę, po czym ruszyła wykonać polecenie. – Czekaj – powstrzymał ją Granger. – Będzie nam potrzebna jeszcze jedna para. Nieaktywna osobliwość i jej para. – Wszystkie są przechowywane w magazynie blisko hangaru, gdzie łatwo je załadować na okręty. W pobliżu znajduje się teraz „Konstytucja”. Znajdę ci parę osobliwości, jeżeli dasz mi eskortę dwóch żołnierzy. Nie sądzę, żebym zdołała sama się przedrzeć, gdy twoja armia kręci się w każdym kącie. Granger uśmiechnął się z bólem. Wzmianka o armii była nieprzyjemna. Matriarcha chciała przypomnieć mu o rażącej niesprawiedliwości, z jaką spotkali się Skiohra przed kilkoma godzinami. – Tak, oczywiście. Nie potrafię nawet wyrazić, jak mi przykro z powodu tego, co się stało. Kiedy to się skończy, postawimy odpowiedzialnych za ten incydent przed obliczem sprawiedliwości. – Nie szukam sprawiedliwości, Granger. – Polrum Krull stanęła przy windzie. – Chodzi mi o przetrwanie. Kapitan przywołał marines, którzy pilnowali wind. – Wy dwaj będziecie eskortować naszego gościa i pójdziecie za nią wszędzie, gdzie wam każe. Ma mieć dostęp do każdego miejsca na tej stacji. I musicie jej pomóc przy otwarciu grodzi do hangaru, żeby kapsuły ratunkowe i myśliwce miały wolną drogę. Zrozumiano? – Tak jest, panie kapitanie – potwierdzili obaj służbiście, a potem ruszyli za Polrum Krull do windy. Granger skierował się do gniazd dokowania na końcu korytarza. – Tim, wiem, co planujesz. To… Nie ma gwarancji, że to się uda. – Uda się. Wiem, że się uda.
– Skąd wiesz? – Proctor podniosła głos. – Jak możesz być tak cholernie pewny? Nie mamy czasu. Skupisko szczątków i wraków niedługo uderzy w Ziemię, a tymczasem reszta Roju i rosyjska flota już nadlatują. Nie możemy działać lekkomyślnie tylko na podstawie twoich przeczuć. Granger odwrócił się do niej. Miała rację, oczywiście, że miała rację, że to było głupie. Ale tym razem naprawdę miał pewność. – Shelby, wiem to, ponieważ tym razem pamiętam. Kharsa manipulował moimi wspomnieniami, to prawda. Ale fałszował te, które już miałem. Naprawdę stałem tutaj, przy oknie, i patrzyłem na Penumbrę. I naprawdę czułem tęsknotę. Jakby to był mój dom. Kharsa zmienił mi tylko zapamiętany widok z okna. Sprawił, że wyglądało to, jakbym patrzył na jego świat ojczysty. Ale nie mógł sfałszować uczuć. Ani myśli. A teraz, gdy znalazłem się po drugiej stronie tej rozmowy, wróciła mi pamięć tego, co się zdarzyło. – Co chcesz przez to powiedzieć? – Kiedy mówiłem do siebie z przeszłości, przypomniałem sobie. Nie potrafię opisać, jakie to niepokojące, gdy się wreszcie wszystko pamięta. Pamiętam, jak patrzyłem na swoją twarz, jak rozmawiałem z wersją mnie, tyle tylko, że w tych wspomnieniach nie byłem… sobą. Byłem Rojem. I kiedy zablefowałem i powiedziałem, że wiem, gdzie jest połączenie, przypomniałem sobie uczucie strachu. Rój obawiał się, że ja, Granger, mówię prawdę. Czarna dziura jest połączeniem czy też przejściem. Teraz to pamiętam. A co najważniejsze, można je zniszczyć, ponieważ Rój był przerażony, że właśnie to zamierzam zrobić. Potrzebna nam tylko para osobliwości, żeby przesłać do tej czarnej dziury dość masy, aby miała zajęcie na parę milionów lat. Proctor zacisnęła zęby. – Tak, Tim, to może się udać, ale skąd weźmiemy tak wielką masę? Nie mamy tu nic oprócz planety. Z doświadczenia wiemy, że osobliwość może wyszarpnąć jedynie kawałek skorupy z powierzchni. Tymczasem potrzebowalibyśmy tysiące razy więcej, żeby osiągnąć jakikolwiek efekt. A i tak nie będzie to miało wielkiego wpływu na czarną dziurę, ona jest kwadrylion razy masywniejsza od wszystkiego, co możemy tam wrzucić. Możemy liczyć tylko na to, że uda się jakoś zakłócić w niej przejście metaprzestrzenne. – Właśnie. – Granger otworzył właz i wsunął się do promu. – Dlatego musisz zabrać ze sobą dwie osobliwości. Tę od pary, przez którą przeszła „Konstytucja”. Trzeba przenieść drugiego mnie i okręt na Ziemię w przeszłość. A druga para będzie przeznaczona do przeniesienia skupiska szczątków. Zabiorę jedną na „Wiktorię” i osobiście wrzucę do czarnej dziury. Proctor nareszcie zrozumiała jego intencje, jednak pokręciła głową. – Nie. To nie do przyjęcia. Nie możemy znowu cię stracić. Nie tym razem. Granger złapał ją za ramię i spojrzał w oczy. – To jedyny sposób, Shelby. – Zmusił się do uśmiechu, a potem skierował do promu. – Zresztą już raz
umarłem. To nie jest takie złe. – Tim – zaczęła, ale przerwał jej jęk syren alarmowych. Oboje odruchowo spojrzeli w stronę „Wiktorii” i pancernika Skiohra nieco dalej. Wokół pojawiły się okręty. Mnóstwo okrętów, które wykonały właśnie skok kwantowy. Duże jednostki Roju, rosyjskie krążowniki, a nawet kilkadziesiąt okrętów, których ani Proctor, ani Granger nie potrafili rozpoznać, zapewne zbudowanych przez dwie rasy z Konkordatu Siedmiu, które nadal pozostawały dla nich tajemnicą. Przestrzeń wokół stacji szybko wypełniała się okrętami. Ani Granger, ani Proctor nie widzieli do tej pory tak licznych sił. Przybyły setki jednostek. Możliwe, że tysiące. Niewykluczone, że pojawiła się cała flota Roju. I cała flota rosyjska. A wszystkie te okręty zebrały się przeciwko OZF „Wiktoria” i ciężko uszkodzonemu pancernikowi Skiohra. Zanosiło się na wielkie starcie.
ROZDZIAŁ 73 PENUMBRA 3, WYSOKA ORBITA WŁAZ DOKU NUMER 142 W ROSYJSKICH ZAKŁADACH PRODUKCJI OSOBLIWOŚCI – Zdaje się, że przybyła kawaleria – mruknął Granger. – Już wiem, że robię to, co należy. Zanim jednak zdążył zamknąć właz, nadbiegł marine z karabinem na ramieniu i dużym pojemnikiem w rękach. – Kapitanie, obca kazała to panu przekazać – oznajmił i podał pojemnik Grangerowi. – Powiedziała też, że powiązana osobliwość znajduje się już na pokładzie „Konstytucji”. – Dziękuję. Shelby? – Wskazał na swój stary okręt, który miał być przycumowany w ogromnym doku na niższym poziomie. – Zajmij się „Konstytucją”. I powodzenia. Proctor skinęła głową. Wyraz jej twarzy zdradzał, że chciałaby powiedzieć coś jeszcze, ale klapa włazu opadła i Granger został sam na sam ze swoimi myślami oraz z osobliwością od pary, która stanowiła klucz do zniszczenia Roju raz na zawsze. Promu oderwał się od doku. – Leć szybko, chorąży – nakazał pilotowi Granger, po czym spojrzał na gromadzącą się flotę. – Nie ma chwili do stracenia. Silne przeciążenie wbiło go w fotel, krew odpłynęła mu z twarzy. Kapitan omal nie krzyknął do pilota, żeby zaczął hamować, ale już po kilku sekundach chorąży odwrócił ciąg przy zbliżaniu się do hangaru. Prom opadł na lądowisko z niezdarnym brzękiem. Gdy Granger dobiegł na mostek, załoga była już w gotowości do walki. Komandor Oppenheimer i porucznik Diaz wykrzykiwali rozkazy, wokół wyły syreny alarmowe i błyskały czerwone światła. Kapitan pokręcił głową – to nie miało sensu. Jedno spojrzenie na ekran taktyczny stanowiska dowodzenia powiedziało mu wszystko, co musiał wiedzieć. Sto pięćdziesiąt okrętów Roju. Czterysta rosyjskich krążowników. Czterysta okrętów nieznanego pochodzenia i konstrukcji. „Wiktoria” nie miała cienia szansy, nawet z „Dobrocią” u boku. Stoimy u twojego boku, Granger. Kapitan rozpoznał głos.
Polrum Krull – pomyślał do obcej – to beznadziejne. Nawet twój okręt nie zrobi różnicy. Oczywiście – zgodziła się przywódczyni Skiohra. Jeden nie robi różnicy, co innego wszystkie nasze okręty. Mignięcie na wyświetlaczu taktycznym zwiastowało przybycie jeszcze kilku jednostek. Pięciu. Każda równie wielka, jak superpancernik „Dobroć”, najeżona wieżyczkami broni i wypełniona miliardami Skiohra, śpiewającymi o bitwie cywilizacji i zemście. Grangerowi zakręciło się w głowie od narastającego hałasu, czynionego przez miliony matek i ich dzieci oraz setki miliardów Dzieci wiodących Życie Wewnętrzne. Wszyscy zjednoczeni pieśnią wojenną całej rasy. Odcięcie się od ich myślowego przekazu wymagało ogromnego wysiłku, a kiedy wreszcie Grangerowi się udało, przestrzeń między pancernikami i flotą Roju rozświetliły rozbłyski broni. Ruszaj, Granger. Następnej okazji nie będzie. Kapitan skinął głową. Wciąż czuł łupanie w skroniach. – Chorąży Prince, wyznacz kurs na czarną dziurę, krążącą wokół gwiazdy Penumbra. Maksymalne przyśpieszenie.
ROZDZIAŁ 74 PENUMBRA 3, WYSOKA ORBITA WŁAZ DOKU NUMER 229 W ROSYJSKICH ZAKŁADACH PRODUKCJI OSOBLIWOŚCI Polrum Krull czekała na nią przy włazie prowadzącym do „Konstytucji”. Proctor uniosła rękę, nakazując eskortującym ją żołnierzom, żeby się zatrzymali. Jeden z nich niósł kapitana Grangera z przeszłości, owiniętego w pled. – Polrum Krull? Czy odpowiednie osobliwości są gotowe? – Tak, komandor Proctor. – Czyli chyba możemy się pożegnać. Dziękuję za pomoc. – Idę z tobą, komandor Proctor. Osobliwości bardzo mocno zależą od czasu. Oboje to już wiecie, i ty, i kapitan Granger. Trzeba dokładnie ustawić parametry odległości do teleportacji masy, żeby dotarła do miejsca przeznaczenia i w odpowiedni czas. Jeden błąd w polaryzacji grawitonów czy współrzędnych metaprzestrzennych, a skończy się na przybyciu twojego okrętu o miesiąc za wcześnie albo o rok za późno. Proctor pokiwała głową. – Dobrze. – Zrobiła zapraszający gest. – Idziemy? Miała wrażenie, jakby cofnęła się w czasie. I dosłownie właśnie tak miało być. Korytarze „Konstytucji” wypełniały szczątki po bitwie, bulaje i grodzie znaczyły rysy i pęknięcia, gdzie napięcia kadłuba rozdarły wewnętrzne pokłady okrętu. Na ścianach widać było smugi krwi. Na szczęście Rosjanie zabrali zwłoki. Oprócz jednego ciała. Proctor prawie się o nie potknęła. Zwłoki młodego technika spoczywały oparte o ścianę w korytarzu do maszynowni. Komandor przypomniała sobie z dreszczem, że cztery miesiące temu potknęła się o to samo ciało, gdy biegła tędy w poszukiwaniu Grangera, a „Konstytucja” właśnie wchodziła w atmosferę. Potem natknęła się na kilku pilotów z eskadry myśliwców. Rozpoznała jednego z nich. – Porucznik Volz? – zdziwiła się. – Czy myśliwce już wylądowały? – Tak jest, komandor Proctor. A Zygzak trafiła do kapsuły ratunkowej obok hangaru myśliwców. Dostała własną pielęgniarkę i w ogóle.
– Dobra robota, Chojrak. Wracaj do hangaru, niedługo kolejne starcie z Rojem. Wszystkie myśliwce, żadnych bloków osmu, pełne uzbrojenie. Przekażę instrukcje, gdy tylko będziecie gotowi do startu. – Tak jest. – Volz popędził korytarzem, a Proctor i Polrum Krull zostały same. Ruszyły w głąb dolnych poziomów „Konstytucji”. Gdy tylko dotarły do maszynowni, Proctor znalazła znajome wyposażenie zamontowane przez Rosjan – ten sam sprzęt do generowania osobliwości i sterowania nimi, który potem przeniosła na „Wojownika”. – Załadowałam osobliwość numer sto dwadzieścia jeden B do mechanizmu wyrzutni. To ta, która zabierze „Konstytucję” na Ziemię do przeszłości, gdy nadejdzie pora. Załadowałam też osobliwość dziewięć tysięcy dziewięćdziesiąt osiem A, której użyjemy do przetransportowania masy szczątków lecących na Ziemię do pozycji Grangera przy metaprzestrzennym połączeniu Roju przez czarną dziurę w układzie Penumbry. – Świetnie. I możesz dokładnie kontrolować parametry za pomocą tego sprzętu, który tutaj zainstalowali Rosjanie? – Tak – zapewniła Polrum Krull. – Pozwoliłam sobie załadować też trzecią osobliwość, numer pięćdziesiąt jeden B. Druga z jej pary właśnie leci na Ziemię na pokładzie okrętu Roju, który eskortuje masę szczątków zbliżającą się do planety. – Co dobrego z tego wyniknie? Myślałam, że po prostu wykonamy skok kwantowy i przetniemy im drogę – zdziwiła się Proctor. – Zaraz się przekonasz.
ROZDZIAŁ 75 ZIEMIA, WYSOKA ORBITA MOSTEK OZF „LINCOLN” Generał Norton usiadł w fotelu kapitańskim na „Lincolnie” i popatrzył w ekran z narastającym przerażeniem. Asteroida, a raczej skupisko szczątków, czy jak to określić, pojawiła się nagle w połowie drogi na Księżyc i coraz szybciej zbliżała się do Ziemi. Kiedy uderzy, niewiele zostanie z życia na planecie. Powierzchnia popęka, oceany zaczną wrzeć, z płaszcza uniesie się lawa, która zaleje pozostałości stałego lądu. Na dodatek nie było to jedyne zmartwienie generała. Skupisko szczątków otaczały okręty Roju. Sto dużych jednostek pilnowało masy, która miała zniszczyć ludzką cywilizację. Skupisko nie było przypadkową asteroidą czy satelitą. Stanowiło broń. Rój postanowił rozegrać ostatnią partię przeciwko Ziemi i był to gambit, któremu – jak Norton przeczuwał – nie uda się przeciwdziałać. – Generale, zdobyłam dla ciebie jeszcze kilkadziesiąt okrętów – oznajmiła prezydent Avery z głośnika interkomu wmontowanego w fotel. – Kalifat nareszcie raczył się ruszyć. Zdaje się, że wielka kula śmieci, która leci zniszczyć Ziemię, przekonała muzułmanów, że pomaganie nam jest zgodne z wolą proroka. A w Konfederacji Rosyjskiej panuje rozłam. Wygląda na to, że Małakow nie żyje, a dowódcy okrętów, którzy nie są pod wpływem Roju, odzyskali rozsądek i postanowili nam towarzyszyć. – Dziękuję, pani prezydent – odparł Norton. – Czy tyle okrętów wystarczy? – Będzie musiało. – Obraz na ekranie podzielił się, na jednej części widoczna była twarz Avery, na drugiej w tle obracała się powoli Ziemia, nad którą unosiła się zgromadzona naprędce flota Nortona. Pomimo dużych strat udało mu się zebrać resztki sił Zingana z Brytanii i krążowniki obrony planetarnej z głównych światów Zjednoczonej Ziemi. Innymi słowy, prawie sto ciężkich jednostek. Jednak przeciwko setce okrętów Roju raczej to nie wystarczy. – Granger się odzywał? – zapytała z powagą Avery. – Nie. Jeżeli chodzi o mnie, ten zdrajca może smażyć się w piekle. Prezydent nie odpowiedziała. Norton znał jej opinię – nie mogła, a raczej nie chciała uwierzyć, że
Granger w końcu odwrócił się od ludzkości. Ani w to, że przez cały czas był pod wpływem Roju. Ale Zingano zginął i nie został nikt, kto mógłby się ująć za Grangerem. Zwłaszcza że to, co się stało podczas walki z pancernikiem, potwierdziło przekonanie Nortona, że kapitanowi „Konstytucji” nigdy nie należało ufać. – Powodzenia, generale. Cała Ziemia będzie patrzeć. I modlić się – powiedziała Avery. – Dziękuję, pani prezydent. Zrobimy, co tylko w naszej mocy… – Nie dokończył, przerwał mu okrzyk oficera przy stanowisku detektorów. – Panie generale, ogromne fluktuacje energii na jednym z okrętów Roju! Generał Norton podniósł wzrok na główny ekran, na którym powiększał się obraz wzmiankowanej wrogiej jednostki. I wytrzeszczył oczy. – Niemożliwe! Okręt eksplodował, a z ognia, ciągnąc strumienie szczątków za kadłubem z dziesięciometrowej warstwy wolframu, wyleciała „Konstytucja”.
ROZDZIAŁ 76 W POBLIŻU CZARNEJ DZIURY W UKŁADZIE PENUMBRA MOSTEK OZF „WIKTORIA” Wokół „Wiktorii” szalała ognista burza. Granger ledwie dostrzegał wolne przestrzenie między pancernikami i nadlatującymi okrętami Roju. Wszystko przecinały zielone promienie antymaterii, którymi strzelały obie strony. Wkrótce dołączyły też purpurowe rozbłyski, gdy pojawili się nowo przybyli obcy, a Rosjanie nie chcieli pozostać w tyle. Od czasu do czasu ostrzał dosięgał „Wiktorię”, jednak ataki kierowano głównie na superpancerniki, które pluły strumieniami szczątków i płomieni. Ruszaj, Granger – ponaglił go chór w umyśle. Ruszaj do połączenia. Będziemy cię kryć. Śpieszę się, jak mogę – odpowiedział im w myślach Granger. Zacisnął mocniej palce na pojemniku z osobliwością, w którym znajdowała się jego zguba, a zarazem ocalenie Ziemi. Pośpiesz się. Inaczej się nam nie uda. – Miliardowy chór był niemal nie do zniesienia. Zwłaszcza gdy się czuło śmierć milionów istnień, gdy eksplozje rozdzierały kadłuby pancerników. – Chorąży Prince, przyśpieszenie jeszcze raz. – Tak jest. Ale, kapitanie, zbliżamy się do prędkości krytycznej. Jeżeli rozpędzimy się jeszcze bardziej, nie zdołamy uniknąć przecięcia horyzontu zdarzeń. – Dziękuję, chorąży. Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie – mruknął Granger, a potem odwrócił się do komandora Oppenheimera. – Sprawdź, czy można im trochę pomóc. Pełny ostrzał z artylerii magnetycznej i laserów. Zespół taktyczny zerwał się do akcji i zaczął wydawać rozkazy artylerzystom przy działach magnetycznych oraz przekazywać współrzędne celów zespołom wieżyczek laserowych. Dzięki zasileniu załogi ludźmi z „Wojownika” nie brakowało rąk do obsługi uzbrojenia „Wiktorii”. Tysiące pocisków z burt okrętu pomknęło z prędkością kilkudziesięciu kilometrów na sekundę i dołączyło do salw posyłanych przez Skiohra. Wokół panowało zniszczenie. Czysta destrukcja. W każdej sekundzie okręty Roju zmieniały się w kule ognia, ale na miejsce każdego zniszczonego pojawiały się trzy nowe. Jednostki pozostałych dwóch obcych ras z Konkordatu wydawały się szczególnie wrażliwe na promienie antymaterii i unikały
superpancerników, lecz ich plazmowa broń, która rozświetlała czerwienią pole bitwy, siała postrach wśród myśliwców. Z okrzykiem bólu Granger upuścił pojemnik, skulił się w fotelu i złapał za głowę. Umysł przeszyły mu krzyki dziesięciu miliardów istnień, które zaraz potem umilkły. Zmusił się do otwarcia oczu. Ku jego przerażeniu jeden z pancerników Skiohra właśnie eksplodował, a z jego wraku pomknęły na sąsiednie okręty rozżarzone szczątki. – Szybciej – wydusił Granger. – Szybciej, chorąży Prince. A potem zacisnął palce na podłokietnikach fotela. Kłykcie miał białe. I stare. Zmusił się do ponurego uśmiechu. Nieźle sobie poradził. I już raz się poświęcił. Nie było to dla Grangera nic nowego. – Opuścić okręt. Wszyscy niech się stąd wynoszą. Ale już! Załoga popatrzyła na niego z oburzeniem. – Kapitanie? – odezwał się porucznik Diaz. – Proszę wybaczyć, ale zostajemy do końca. – Akurat, kurwa. Mogę sam pilotować okręt. Wynocha. Ale już! To rozkaz. Porucznik Diaz podszedł do fotela kapitana. – Jednak… – Żadnych dyskusji, poruczniku. – Granger wstał i położył rękę na ramieniu oficera, pełniącego obowiązki pierwszego. – Służba z tobą była dla mnie zaszczytem. Z wami wszystkimi. – Popatrzył po twarzach członków załogi mostka. – Ale nadeszła pora, aby się ratować. Raz udało mi się oszukać śmierć, ale nie mam już czasu, aby to powtórzyć. I nie zamierzam ciągnąć was ze sobą. Proszę, opuśćcie okręt. Diaz niechętnie skinął głową. Włączył interkom na stanowisku kapitana. – Uwaga, załoga. Wszyscy do kapsuł ratunkowych. Opuścić okręt. Gdy tylko wystartujecie, oddalcie się od bitwy. Granger znowu złapał się za głowę, gdy przerażający chór miliarda głosów przeszył mu myśli. Kolejny pancernik został zniszczony. Lekko licząc, do tej pory niemal połowa cywilizacji Skiohra poległa w walce. A Diaz dobrze kombinował. Kapsuły ratunkowe będą musiały lecieć pod ostrzałem. Kapitan przekazał swoje myśli przez Więź, niemal zawstydzony swoją prośbą. Chrońcie moich ludzi podczas ewakuacji. Załoga mostka już odeszła. Granger sprawdził, jak przebiega ucieczka. Kolejne kapsuły opuszczały okręt. Kapitan miał nadzieję, że Skiohra zapewnią im osłonę. Jednak wziąwszy pod uwagę, że obcy poświęcili już miliardy własnych pobratymców w tym ostatecznym starciu z Rojem, wątpliwe się wydawało, żeby obchodził ich los kilkuset ludzi.
Przybywamy, Granger. Głos wydawał się znajomy. Ale nie pochodził z superpancernika „Dobroć”. Granger zerknął na ekran, aby sprawdzić, kto się zbliżał, choć już to wiedział. I rzeczywiście, na wyświetlaczu taktycznym zamigotało kilkadziesiąt kropek. Do walki stawiła się chyba połowa armady Dolmasi. Głos vishgane’a Kharsy rozległ się w umyśle kapitana. Już tu jesteśmy, Granger. Zrób, co trzeba. Myślałem, że troszczycie się tylko o siebie – przekazał Granger do Dolmasi nie bez pogardy. Okłamałeś mnie. Skłamałeś, gdy mówiłeś mi, dokąd trafiłem po przejściu przez osobliwość. I skłamałeś mi o Skiohra. Przez te kłamstwa miliony moich ludzi straciło życie. Owszem, skłamałem – zgodził się Kharsa. Ale twoi ludzie robili to samo. Kłamali, knuli i zadawali nam ciosy w plecy. Jednak wiemy, co jest stawką w tej bitwie. To ostatnia szansa, nasza szansa, aby na zawsze pozbyć się Valarisi. Jeżeli przegramy, poniesiemy ostateczną klęskę. Granger, choć z bólem, musiał przyjąć pomoc Dolmasi, nie miał wyboru. Dobrze – odpowiedział. Chroń moją załogę, wesprzyj pancerniki Skiohra i zniszcz jak najwięcej okrętów Roju. A gdy tylko połączenie zostanie zerwane, będzie trzeba się także upewnić, że każda sztuczna osobliwość przestała istnieć. Tak, Granger. Poślę moją armadę na Rój w pobliżu Ziemi. Jeżeli to, co mówisz, jest prawdą, rzeczywiście każdy okręt Roju musi zostać zniszczony. Dziękuję ci. I żegnaj. Na ekranach kapitan zobaczył, jak flota Dolmasi włączyła się do starcia. Kapsuły ratunkowe z „Wiktorii” oddaliły się, a okręty Dolmasi zaatakowały Rój salwami promieni antymaterii. Granger pochylił się i podniósł pojemnik. Osobliwość we wnętrzu rozbłyskiwała od czasu do czasu. Wydawało się, jakby była żywa i na coś niecierpliwie czekała – niczym głodny na posiłek. Na konsoli rozległ się brzęczyk na znak, że ostatnia kapsuła oderwała się od kadłuba. Z ponurą determinacją Granger usiadł przy sterach „Wiktorii” i położył pojemnik na konsoli, po czym znowu przesunął dźwignię akceleratora do maksimum. Za chwilę miał tylko zmienić ustawienia tak, aby osobliwość mogła przyjąć ogromną masę szczątków, która przejdzie przez siostrzaną osobliwość znad Ziemi. Na Grangera zapadł już wyrok. Kapitan przekroczył granicę, zza której na pewno nie było powrotu. Za kilka minut przekroczy horyzont zdarzeń i zabierze tam sztuczną osobliwość. Na dnie umysłu, z odległości wielu lat świetlnych, ledwie wyczuwał pokrzepiającą obecność Polrum Krull. Przekazała mu, że są już blisko. Spodziewaj się przesyłki w każdej chwili. Przygotuj osobliwość, zainicjuj wzrost jej masy. A potem poleciał przez mostek, a w głowie poczuł ból. Upadł bezwładnie i jęknął, zza ucha spłynęła
mu krew. – Granger – usłyszał z tyłu. Powoli podniósł wzrok. Zygzak trzymała pojemnik z osobliwością. Posłała Grangerowi zimny uśmieszek. – Zgubiłeś coś – stwierdziła, a jej palce zatańczyły nad panelem ustawień na jednej ze ścianek pudełka.
ROZDZIAŁ 77 W POBLIŻU CZARNEJ DZIURY W UKŁADZIE PENUMBRA MOSTEK OZF „WIKTORIA” – Nie – wyszeptał Granger. – Zygzak, odłóż to. – Mam ją zdezaktywować? Ciekawe, co się wtedy stanie – zachichotała Zygzak. Był to jednak zimny śmiech, pozbawiony radości i złowrogi. – Zawiodłeś ludzkość, Granger. Nie tylko zresztą zawiodłeś ludzkość, ale okazałeś się najcenniejszym narzędziem. Oszukaliśmy cię i rozegraliśmy dokładnie na samym końcu. – Jak? – zapytał kapitan. – Jesteśmy tu. Przy połączeniu wszechświatów. Za chwilę kwadryliony ton gówna przeleci przez osobliwość, którą trzymacie, a wtedy wasze cenne przejście przez cholerną czarną dziurę zamknie się na zawsze. Zygzak znowu się zaśmiała. Podniosła pojemnik, a potem zaczęła przerzucać z ręki do ręki. Wciąż miała na sobie kombinezon pilota, a z przedramienia wystawała jej rurka kroplówki, przez którą w ambulatorium podawano zapewne środki uspokajające. Zygzak wykorzystała zamieszanie przy przejściu załogi na „Konstytucję” i wymknęła się spod straży. – Nic z tego. To byłby niezły wybuch. – Wbiła palcem kody na panelu zamka w pojemniku. Rozbłyski z wnętrza stały się słabsze i rzadsze. – O, właśnie. Ograniczyłam masę. Nic większego od cegły nie przejdzie, nieważne, czy pochodzenia ludzkiego, czy innego. – Nie. – O tak – wyszczerzyła się. – Zygzak, wiem, że tam jesteś. Sam też to przeżyłem. Byłem we władzy Roju. Pamiętam, jak to się czuje. To przytłaczające, ale wciąż tam byłem, gdzieś w głębi. Tak samo jak ty. Wciąż mogłem myśleć. Pamiętałem, kim jestem i co dla mnie ważne. Kobieta uśmiechnęła się zimno. – Niezła próba, Granger. Zapewniamy jednak, że Zygzak nie ma żadnej władzy nad tym ciałem. – Nawet jeśli tak, wciąż tu jesteś, Zygzak. Walcz. To najlepszy moment. Stawką jest nasz świat. Walcz z nimi. Walcz za swojego męża, za rodziców, za swojego syna, który został na Ziemi. Wciąż jeszcze
możemy wygrać. Zygzak znowu się roześmiała. – Granger, nie rozumiesz? Nieważne, co zrobisz. Nieważne, co zrobi ta pilot. To koniec. Plansza została rozłożona, kości rzucone. Nic już nie możesz uczynić, aby powstrzymać nasze zwycięstwo. Nic oprócz antymaterii nie zdoła zamknąć tego przejścia, ale na szczęście ci zdrajcy Skiohra zniszczyli właśnie jedyne źródło antymaterii, z którego mógłbyś czerpać. Byliśmy bardzo ostrożni i nie przekazaliśmy technologii broni z antymaterią ani Adanasi, ani Dolmasi, ani Quiassi czy Findiri. Mają ją tylko Skiohra i Valarisi, ale ci pierwsi ulegną niedługo całkowitej zagładzie, a nad drugimi mamy pełną władzę na wieki wieków. „Antymateria?” Granger pomyślał o magazynach uzbrojenia obok siłowni. „Wojownik” został zaopatrzony w tysiące torped z antymaterią na rozkaz Avery. Oczywiście miały zostać wykorzystane do bombardowań dywanowych światów należących do Roju, a zapewne także wielu planet rosyjskich w odwecie za zdradę, której dopuściła się Konfederacja. Skoro takie torpedy załadowano na „Wojownika”, to na „Wiktorię” przekazano ich pewnie jeszcze więcej. Jednak trzeba je uzbroić… Granger rozejrzał się po mostku. Przy stanowisku taktycznym dostrzegł panel sterowania nową bronią – tak samo jak na „Wojowniku”. Gdy tylko o tym pomyślał, Zygzak wytrzeszczyła oczy. Doskoczył do stanowiska i sięgnął do panelu sterowania torpedami z antymaterią. Zanim jednak pokonał choć metr, poczuł uderzenie w głowę. Przed oczyma zatańczyły mu gwiazdy, gdy zwalił się na podłogę. Pojemnik z uśpioną osobliwością upadł obok, na krawędzi zalśniła krew Grangera. Kapitan nie zdążył się odsunąć, żeby uniknąć kopnięcia w brzuch. Uderzenie rzuciło go przez pół mostka i pozbawiło oddechu. Granger z trudem próbował nabrać tchu. Przetoczył się na plecy i tylko dzięki temu zobaczył, że Zygzak już rusza do kolejnego ataku. Znowu kopnęła, ale tym razem kapitan był przygotowany. Złapał ją za nogę. Nie zmniejszyło to siły uderzenia – skrzywił się, gdy usłyszał trzask łamanego żebra. Mimo przeszywającego bólu szarpnął za nogę Zygzak i przetoczył się w bok. Kobieta upadła, a Granger wykorzystał tę chwilę, aby doczołgać się do pojemnika z osobliwością. Z odległości wielu lat świetlnych wyczuł myśli Polrum Krull. Przekazywała mu obrazy. Zbliża się. Granger czuł jej umysł i wiedział, że po drugiej stronie osobliwość od pary zaraz pochłonie skupisko wraków. Nie wiadomo było, co się wydarzy po stronie Grangera. Nie było chwili do stracenia. Kapitan chwycił pojemnik i zaczął przeglądać panel. Oczywiście napisy były po rosyjsku. Szlag. Na szczęście zamieszczono również piktogramy przy przyciskach. Granger
dotknął tego, który niewątpliwie oznaczał „wyrzut”. Wieczko otworzyło się z głośnym kliknięciem. Wewnątrz unosiła się osobliwość, początkowo niewidzialna, dopóki nie napotkała cząsteczek powietrza w pobliżu. Trzasnęło, gdy pochłonęła dość masy. Wcześniej więziło ją sześć ścianek z płytek antygrawitacyjnych, teraz szóstej już nie było i wokół osobliwości zaczęło pojawiać się lśnienie. – Co robisz… – zaczęła Zygzak. Jednak Granger nie dał jej czasu do namysłu. Machnął pojemnikiem jak wiadrem. Osobliwość pomknęła prosto na kobietę, trafiła ją w pierś… I Zygzak zniknęła w oślepiającym błysku.
ROZDZIAŁ 78 ZIEMIA, WYSOKA ORBITA KOKPIT MYŚLIWCA X-25 Volz okrążył ponownie migotliwą osobliwość i rozejrzał się za myśliwcami wroga. Około setki okrętów Roju wypuściło tysiące małych jednostek, ale pozostałości floty ZSO, „Konstytucja” i armada Dolmasi, która dopiero co przybyła, zdołali je odeprzeć. Okręty Roju skupiły się na „Konstytucji” – chyba zamierzały zniszczyć nie tyle osobliwość, co jej transport. – Pif-Paf, zachowaj czujność. Kolejna chmara bandytów zbliża się do nas. Strzała, za mną. Uwaga, wszystkie myśliwce, okrążyć osobliwość. Nic nie może się przedostać. Powtarzam: nic. – Jasne, szefie – odparł Pif-Paf. Przestał się prawie odzywać, gdy przed kilkoma godzinami jego brat zniszczył okręt Roju i sam przy tym zginął. – Pilnujemy ci pleców, Chojrak – zapewniła Strzała. – Tym razem nie przegramy. Wykonali jeszcze jeden zwrot i skierowali się na nadlatujące myśliwce wroga. Sekundy mijały, a osobliwość zbliżała się do gigantycznego skupiska szczątków, chmury pyłu, odłamków i lodu wirujących wokół środka masy jak tornado. A dalej była Ziemia, bezbronny, jakże bezbronny cel, niezdolny do przeciwstawienia się destrukcji, która spadnie nań jak ognisty deszcz. Nagle jednak osobliwość rozbłysła, po czym dramatycznie przygasła. – Cholera, co się stało? Osobliwość zniknęła? – wykrzyknął Volz do komunikatora. – Nie – odpowiedziała mu komandor Proctor. – Ale mamy odczyty, że coś przez nią przeszło. I wszystkie dane się zmieniły. Polrum? Głos Polrum Krull rozległ się w słuchawkach Volza. – Osobliwość z drugiej strony, ta od pary. Zniknęła. – Chcesz mi powiedzieć, że jeżeli wepchniemy to gówno do osobliwości, nie wyjedzie z drugiej strony i nie wpadnie do czarnej dziury? – zdenerwowała się Proctor. – Niestety. Połączenie zostało zerwane. Ale jeżeli wrzucimy osobliwość w pole szczątków, nastąpi jej kolaps i w rezultacie eksplozja, która powinna wystarczyć do zniszczenia lub wytrącenia z kursu tej masy. Skupisko szczątków ma prędkość wyższą od prędkości ucieczki, więc Ziemi nie powinno nic zagrozić.
– Jesteś pewna? A co z czarną dziurą? Co z połączeniem Roju? – Komandor Proctor, moje Dzieci są pewne. Na wszelki wypadek przeprowadziły symulacje tej sytuacji. Musimy jednak się pośpieszyć. Czarną dziurą zajmiemy się później, w tej chwili najważniejsza jest Ziemia. Coś przetoczyło się po iluminatorze kokpitu Volza. „Niemożliwe”. Jednak szaro-błękitnego kombinezonu pilota nie można było z niczym pomylić. Volz zobaczył jeszcze rozsypane włosy i wiedział już wszystko, co musiał. Bez namysłu włączył hermetyzację swojego skafandra i uszczelnił hełm, a potem poczekał, aż wypełni się powietrzem. Sprawdził jeszcze zaczep liny bezpieczeństwa przy torsie i uderzeniem w panel otworzył właz do kokpitu. Klapa uniosła się, a Volz zatoczył pętlę, aby zrównać prędkość myśliwca z obracającą się postacią. Potem rozpiął pasy i wyskoczył z fotela. Gdy tylko wydostał się z kokpitu, wyciągnął ręce. Dotarł do niej. Ocenił, że była przytomna, ale nie na długo. Nie przejmując się własnym losem, Volz objął kobietę nogami w pasie, żeby mu nie uciekła, a potem zerwał hełm z głowy. Omal mu się nie wyślizgnął, szarpnięty uciekającym powietrzem. Trochę niezdarnie założył hełm swojej towarzyszce i wcisnął guzik uszczelnienia w jej kombinezonie. Ciśnienie rozsadzało mu głowę i płuca. Volz czuł, że naczynia włosowate gałek ocznych zaczynają pękać, a pragnienie, żeby zaczerpnąć tchu, wydawało się nieodparte. Mimo to zdołał podciągnąć ich oboje na linie bezpieczeństwa i wrócić do kokpitu. Odległe, niewyraźne wspomnienia przemknęły mu przez głowę. Wiedział jednak, że to nie déjà vu – oglądał to wydarzenie już wcześniej, tyle że z innej perspektywy. Widział siebie, jak ratuje tę kobietę parę godzin temu. Zaczynał tracić wzrok. Wymachując rękami, próbował zamknąć właz, żeby kokpit znowu mógł się wypełnić powietrzem. I żeby nareszcie uratować Zygzak. Żeby nareszcie dotrzymać słowa, które dał jej dziecku. Jednak lina bezpieczeństwa zaplątała się w klapę. Volz miał wrażenie, jakby płuca mu pękały, powietrze wyrwało mu się z gardła i zapadł w bezdenną ciemność.
ROZDZIAŁ 79 ZIEMIA, WYSOKA ORBITA SIŁOWNIA NA POKŁADZIE OZF „KONSTYTUCJA” – Komandorze, masz ostatnią szansę, aby ocalić swój świat – oznajmiła Polrum Krull. Proctor popatrzyła na odczyty detektorów. Chojrak i nieznany pilot znaleźli się w myśliwcu, ale wciąż dryfowali. Na innym ekranie obracała się majestatycznie błękitna planeta, która nie mogła się obronić przed tym, co miało nadejść. Proctor powoli skinęła głową. – Zrób to. Jej uwagę przyciągnęły okrzyki i wiwaty z interkomu. – Mamy ich, pani komandor! Załatwmy to! – Głos Pif-Pafa przebił się przez harmider rozmów innych pilotów, którzy oddalali się od skupiska wraków. Krążowniki ZSO, które ocalały, wycofywały się na bezpieczną odległość, a Dolmasi, których Polrum Krull ostrzegła zapewne przez Więź, otaczali i zaganiali ocalałe okręty Roju do, jak się domyślała Proctor, strefy wybuchu na stycznej prostopadłej do Ziemi. – Teraz, Polrum. Krull skinęła głową i wcisnęła przełącznik na panelu sterowania osobliwością. Lśnienie zgasło. Niemal w tym samym momencie skupisko szczątków wybuchło. Ogromna część kuli oderwała się po lewej stronie z przerażającą szybkością, ale z prawej resztki skupiska eksplodowały. Gwałtownie rozszerzająca się kula ognia objęła znajdujące się w pobliżu okręty Roju. Dolmasi, którzy mieli lepsze systemy przyśpieszenia, zdołali oddalić się z zasięgu eksplozji. Dziesięć sekund później ogień wybuchu zmiótł ostatni z okrętów Roju. Wyglądało to niemal jak eksplozja supernowej, widziana z odległości wielu lat świetlnych, tyle że w miliard razy szybszym tempie. Widok był przepiękny i Proctor chętnie podziwiałaby go dłużej. Za plecami usłyszała jęk. Granger. Leżał na podłodze i chyba zaczynał odzyskiwać przytomność po przejściu przez osobliwość i przerwaniu kontroli Roju. Proctor miała do wykonania jeszcze jedno zadanie. – Uwaga załoga, przejść do kapsuł ratunkowych i promów. Już. Macie pięć minut. Proctor, bez
odbioru. Na pokładzie znajdował się tylko podstawowy personel, więc czasu na ewakuację na pewno im wystarczy. – Zamierzasz ustawić osobliwość gdzieś przed dziobem „Konstytucji”? Polrum Krull potrząsnęła głową. – Nie ma odpowiedniego portu, żeby ją stąd zabrać. Wszystkie okręty Roju i nasze miały dodatkowe wyposażenie, pozwalające na szybkie oddalenie się, ale na „Konstytucji” go brakuje. – No to jak chcesz wstrzelić „Konstytucję” w tę przeklętą osobliwość? Polrum wyglądała na oburzoną, jakby spodziewała się, że Proctor wszystko rozumie albo czyta jej w myślach. Pewnie przywykła do tego z Grangerem. – Wszystko wydarzy się tutaj, komandor Proctor. – W siłowni? – Oczywiście. Nie ma znaczenia, w którym miejscu najpierw „Konstytucja” zetknie się z osobliwością. W momencie kontaktu czasoprzestrzeń zajmowana przez okręt ulegnie zaburzeniu, ściągnie się i powstanie kolaps, po czym wynurzy się po drugiej stronie. Według obliczeń moich Dzieci okręt powinien pojawić się w punkcie, z którego zniknął, najwyżej piętnaście sekund później, czyli tak, jak widziałaś. Radziłabym jednak zabrać kapitana Grangera z tego obszaru. Zakrzywienie czasoprzestrzeni w pobliżu osobliwości będzie… ogromne, ujmując rzecz najprościej, zwłaszcza przy przejściu tak dużej masy. Bezpieczniej będzie zabrać go gdzieś dalej. Proctor pamiętała, co się wydarzyło, i czuła się głupio, że w ogóle zabrała Grangera do maszynowni. Bar Nagar znajdował się poziom wyżej i dalej na końcu korytarza, czyli dokładnie tam, gdzie znalazła kapitana cztery miesiące temu. Proctor podniosła Grangera za ramiona. Mamrotał pod nosem, wciąż niezbyt przytomny, ale powoli zaczynał dochodzić do siebie. – Czekaj, a co z czarną dziurą? Z połączeniem? Nie udało nam się wykonać zadania. Zawiedliśmy. Polrum Krull zamknęła oczy, zaraz jednak je otworzyła. Spojrzała na bezwładnego Grangera zwisającego w ramionach Proctor. – Nie, nie zawiedliśmy. Granger właśnie je zamyka. Własną krwią. To znak, że Rój nigdy więcej już nie powstanie. Proctor pokręciła głową na ten bełkot i ruszyła do drzwi. Granger nie był ciężki, zupełnie jak pamiętała sprzed paru miesięcy. Jego ciało nie odzyskało jeszcze w pełni sprawności po szkodach wywołanych nowotworem, mięśnie były wiotkie i obwisłe. Proctor opuściła maszynownię, pokonała pośpiesznie schody, skręciła w lewo i ruszyła długim korytarzem do baru. Gdy dotarła na miejsce, wzięła krzesło spod ściany i przeciągnęła je na środek pomieszczenia, po czym posadziła Grangera twarzą do
iluminatora – tak, jak znalazła go przed czterema miesiącami. – Przynajmniej będziesz miał ładny widok, Tim. Już miała odejść i dołączyć do Polrum Krull, która czekała w korytarzu do kapsuł ratunkowych, ale zatrzymała się, gdy usłyszała ciche mamrotanie. – Tim? – Żegnaj, Shelby. Od razu przypomniała sobie zagadkowe słowa Krull, że Granger zamyka czarną dziurę własną krwią. Popatrzyła na niego z zaskoczeniem. – Tim? Kapitan uniósł powieki, jego oczy wyglądały jak szparki. Proctor ujęła go za rękę, a wtedy usłyszała znowu niewyraźny szept. – Żegnaj, Shelby. Dziękuję. Polrum Krull klasnęła niecierpliwie. – Komandor Proctor, pojemnik z osobliwością otworzy się za niecałe dwie minuty. Ja i Dzieci musimy ruszać. – Już idę – odpowiedziała. Mocniej ścisnęła dłoń Grangera. – Żegnaj, Tim. Do zobaczenia, już niedługo. Kapitan znowu stracił przytomność, a Proctor dołączyła do Polrum Krull. Gdy biegła za obcą, zastanawiała się, czy rozmawiała z dawnym Timem, czy z obecnym, który przez Więź sięgnął do siebie, oddalonego o wiele lat świetlnych, aby się pożegnać? Zamierzała nawet zapytać o to matriarchę Skiohra, ale zabrakło jej czasu. Niedługo potem przypięły się pasami w kapsule ratunkowej i niemal w ostatniej chwili oderwały się od „Konstytucji”. A stary okręt zniknął w znajomym, oślepiającym błysku.
ROZDZIAŁ 80 W POBLIŻU CZARNEJ DZIURY W UKŁADZIE PENUMBRA MOSTEK OZF „WIKTORIA” Granger stanął przy stanowisku sterowania torpedami z antymaterią na mostku „Wiktorii”. Na ekranie głównym rozciągał się horyzont zdarzeń, który przesłaniał już połowę pola widzenia. Gwiazdy w pobliżu wydawały się rozciągnięte lub zniekształcone, migotały i przesuwały się gwałtownie tym bardziej, im bliżej czarnej dziury znajdował się okręt. Zygzak odeszła – a wraz z nią Rój – a osobliwość, która ją pochłonęła, chyba się zapadła, ponieważ zaraz potem zniknęła w oślepiającym rozbłysku. Pozostał tylko finałowy akt. Należało uderzyć w Rój, w istoty, które sięgnęły przez stulecia i niewyobrażalne odległości między wszechświatami, połączonymi tylko cienkimi więzami osobliwości – tych naturalnych i sztucznych. Ale jak tego dokonać? Granger przypuszczał, że najpierw powinno się rzucić antymaterię, zanim nastąpi jakakolwiek jej reakcja ze zwyczajną materią. Wydawało mu się to sensowne. Na wszelki wypadek sięgnął do Więzi. Zygzak tylko przekazywała słowa, ale on mógł odczytać myśli zbiorowej świadomości Roju. Rozwiązanie chyba polegało na tym, aby nie inicjować reakcji łańcuchowej w ładunkach torped. Dlatego załadował jak najwięcej pocisków i wpisał na panelu sterowniczym komendę, aby głowice nie uzbrajały się po wystrzeleniu. Miały wpaść w czarną dziurę nieaktywne. Antymateria w głowicach i materia torped zapewne zetkną się podczas upadku, ale Granger miał nadzieję, że o wiele wcześniej antymateria zniszczy albo przynajmniej zakazi przejście. Naciśnięciem guzika wypuścił torpedy. Po spojrzeniu na ekrany uznał, że ma jeszcze czas na wystrzelenie kilku salw, więc zabrał się do pracy. Wypuścił setki torped z dziobowych wyrzutni „Wiktorii”. Pociski rozproszyły się i wysłały głowice z antymaterią prosto w otchłań przed okrętem. Na odczytach detektorów ujrzał coś dziwnego. Okręty, które zostawił za sobą – pancerniki Skiohra i armada Dolmasi, wciąż walczące na śmierć i życie z pozostałościami wielkiej floty Roju oraz Rosjan – wydawały się przyśpieszać. Starcie nabierało tempa i zajadłości, a Granger podziwiał, jak szybko
jednostki przemykają z miejsca na miejsce, dopóki nie dotarło do niego, że właśnie doświadcza zjawiska relatywizmu czasowego. Im bardziej Granger zbliżał się do horyzontu zdarzeń, tym szybszy stawał się dla niego upływ czasu. Jednak gdy obserwowało się to z zewnątrz, czas zwalniał do niemal niedostrzegalnego upływu. Życie ludzi i cywilizacji przeminie, zanim kilometry oddzielające Grangera od kurtyny wszechświata zmaleją do zera. Dopóki jeszcze mógł, sięgnął przez Więź, aby odszukać Polrum Krull. Chciał jej przekazać, co robi. Gdyby zawiódł, Krull przynajmniej dowie się, co próbował zdziałać. Musiał się z nią skontaktować, zanim czas przyśpieszy tak bardzo, że w zewnętrznym wszechświecie bieżące wydarzenia staną się odległą przeszłością. Niedługo, jak podejrzewał Granger, wszyscy, których znał, dawno umrą. A parę minut potem Słońce zmieni się w nową. A potem zapewne będzie mógł obserwować, jak Mgławica Andromedy zderza się z Drogą Mleczną i z pierwszego rzędu popatrzy na powstanie miliardów gwiazd w kolizji, która wprawiła w ruch wirowy ukryte skupiska międzygwiezdnego wodoru. Ujrzy powstanie i upadek cywilizacji. Narodziny i śmierć galaktyk. Odnalazł Krull i wyczuł w odpowiedzi, że Skiohra zrozumiała. Potem Granger przeniósł uwagę na doznanie, które wydało mu się znajome. W pobliżu Polrum Krull. On sam. Wyzwolony już spod wpływów Roju. Sięgnął przez Więź z wysiłkiem i poczuł, że powieki ma ciężkie jak z ołowiu. Była tam. Patrzyła na niego. Wyczuwał jej obecność. Przez Więź przekazał Shelby Proctor pożegnanie. Pragnął tylko ująć ją za rękę i zapewnić, że wszystko będzie dobrze i Ziemia ocaleje. Teraz to Proctor będzie bohaterką Ziemi i następnym razem – o ile zdarzy się następny raz – to ona będzie musiała stanąć na wysokości zadania i ocalić cywilizację ludzkości przed kolejnym zagrożeniem. Granger powstrzymał się jednak. Shelby już stanęła na wysokości zadania. Była bohaterką Ziemi. Tak jak on. Tak jak jego załoga oraz ludzie z „Wiktorii” i „Lincolna”, a także oddziały specjalne, które wykonywały bezmyślną misję abordażu na „Dobroć”. Nawet Scythia Krull była bohaterką Ziemi. I jej wnuczka Polrum Krull. Oraz cała społeczność Skiohra. I skoro już o tym mowa, również Dolmasi, pomimo ich samolubstwa. Małakow? Isaacson? Avery? Norton? Granger przypuszczał, że wszyscy oni odegrali swoje role, te dobre i złe. Przecież nawet egoistyczne machinacje można zawsze wykorzystać tak, aby stały się przydatne dla wspólnego dobra. „Szlag, ale nie machinacje tego drania Isaacsona”. A potem Proctor odeszła. Granger miał nadzieję, że uciekła, ale dla niego zniknęła na zawsze. I został sam. Światło gwiazd na ekranach zrobiło się bardziej niebieskie, a potem znikło zupełnie. Po szybkich zmianach ustawień czułości detektorów obraz powrócił, gdy dostroił się do pokazywania ultrafioletu, a potem promieniowania rentgenowskiego. Horyzont zdarzeń był coraz bliżej. Granger
zastanawiał się, czy przekroczenie tej granicy będzie wyczuwalne. Zastanawiał się, czy po upadku w czarną dziurę zobaczy koniec wszechświata i czy czas przyśpieszy tak bardzo, że będzie można zaobserwować równocześnie pierwsze i ostatnie chwile rzeczywistości. Zastanawiał się, dlaczego nigdy nie pozwolił sobie na miłość. Czy pokochałby Shelby? Czy kogoś innego? Na te pytania odpowiedzi mogło udzielić tylko inne życie w innym czasie. Czas Grangera dobiegał końca. Zastanawiał się, czy uda mu się zachować przytomność, kiedy przekroczy horyzont zdarzeń, i czy w ogóle przeżyje krótki upadek w osobliwość – nie w malutką i sztuczną, którą wytwarzały urządzenia Rosjan, lecz naturalny, dziki i niewyobrażalnie gęsty punkt, w którym czas, przestrzeń i materia stawały się jednym. Zastanawiał się, czy wynurzy się po drugiej stronie tak samo, jak z mniejszych osobliwości. Może spotka istoty, które kontrolowały Valarisi? Prawdziwy Rój… A jeżeli się tak stanie, Granger liczył, że okażą się cieleśni i będzie można posłać w nich salwę pocisków albo przynajmniej postrzelić z podręcznego karabinu szturmowego. Zastanawiał się, czy było warto. I czy zrobił wszystko, co mógł. Zastanawiał się, czy wciąż będzie uważany za bohatera Ziemi. Zastanawiał się. Zastanawiał…
ROZDZIAŁ 81 ZIEMIA, AMERYKA PÓŁNOCNA, STAN OMAHA SZPITAL WETERANÓW IMIENIA SALLY DANFORTH Chojrakowi zdawało się, że śni. Ostatnio jego sny były bardzo rzeczywiste, zwłaszcza od „wakacji”. Zastanawiał się, czy kiedyś przypomni sobie dokładnie, co naprawdę się wtedy stało. Pamiętał, że unosił się w próżni, nieważki, z liną zabezpieczającą, która wrzynała mu się w pasie, i chwytał… chwytał… chwytał ją, a właściwie tylko próbował, bo zawsze znajdowała się o włos poza zasięgiem jego rąk. – Chojrak – usłyszał. Powieki niewiarygodnie ciążyły, ale rozpoznał ten głos. – Chojrak, ocknij się. Otworzył oczy. Stała tu. Ale… to nie była ta kobieta, której się spodziewał. – Strzała? Pilot uśmiechnęła się promiennie i poklepała go po ramieniu. Volz poczuł przenikliwy ból i jęknął. – Och, przepraszam, stary. Wybiłeś sobie bark, gdy Pif-Paf złapał twój myśliwiec na hol. No i jeszcze masz wstrząśnienie mózgu. I… cztery złamane kości. I… no cóż, powiedzmy, że trochę jeszcze poleżysz w tym łóżku. Kolejny głos, który rozległ się nad jego głową, zabrzmiał tak donośnie, że Chojrak zamarzył o wacie w uszach i możliwości wyłączenia mózgu. Ból niemal rozsadził mu czaszkę. – Ocknął się? Nareszcie! Chojrak, już myśleliśmy, że nas nie lubisz albo coś. Pif-Paf pojawił się wreszcie w polu widzenia, gdy obszedł łóżko. Połowę twarzy pilota zasłaniał opatrunek, a jedno ramię opierał na temblaku. – Przedtem wyglądałeś lepiej – wydusił Volz. Mówienie bolało. – Kiedy ta osobliwość zgarnęła pole szczątków, zrobiło się trochę trudno. Ale jak zwykle wydostałem się stamtąd. Wywlokłem nie tylko swój szacowny tyłek, ale przy okazji też twój. Przez chwilę było naprawdę nieciekawie. Pif-Paf uniósł butelkę i napił się piwa. – Co ty sobie wyobrażasz? Nie wolno pić w szpitalu! – oburzyła się Strzała, ale jej prawdziwe uczucia zdradził szeroki uśmiech.
– Pieprzyć to. – Pif-Paf napił się znowu. – Ocaliliśmy Ziemię. Należą nam się cholerne medale. A ja zasługuję, żeby przynajmniej zalać się w trupa. Zresztą… – Przełknął jeszcze kilka łyków, po czym wytarł usta zdrową ręką. – Piję teraz za dwóch. Początkowo Volz nie zrozumiał i zastanawiał się, dlaczego Pif-Paf żartuje, że jest w ciąży, co przecież nie miało żadnego sensu. Zaraz jednak przypomniał sobie Padlinę. Wszyscy zamilkli na wspomnienie brata Pif-Pafa, który zginął w walce. Chojrak popatrzył w okno. Nie miał pojęcia, gdzie znajdował się szpital, ale na zewnątrz panowała zima, a promienie słońca wpadły przez oszronioną szybę. Na szczęście pielęgniarka przerwała napiętą ciszę, gdy przyniosła Volzowi posiłek. Nie zatrzymała się nawet, aby zapytać, jak się czuje pacjent, tylko pośpiesznie wyszła z izolatki. Porucznik pomyślał, że chyba zajmowała się dziesiątkami, jeśli nie setkami rannych, którym udało się przeżyć bitwę. Z wysiłkiem podniósł z tacy opakowanie z jabłkiem, otworzył je i wyjął owoc na miseczcepodstawce. Podał podstawkę Pif-Pafowi, który z namaszczeniem nalał do prowizorycznego naczynia trochę piwa. Volz podał je Strzale, a sam wziął szklankę soku. – Za Padlinę – powiedział, a Strzała powtórzyła. Pif-Paf uniósł butelkę i znieruchomiał na chwilę, opanowując emocje. – Za Padlinę – powiedział w końcu. – Nie latajcie jak mój brat. Stuknęli się naczyniami – Pif-Paf butelką, Strzała miseczką, a Chojrak szklanką, po czym spełnili toast. Volza dręczyło jednak pytanie, na które chciał poznać odpowiedź, mimo że wolałby nie zakłócać uroczystej chwili ani okazać braku szacunku dla poległego brata Pif-Pafa. – No, a… – zaczął niepewnie. – Tak? – Strzała odstawiła miseczkę na tacę. – Co z nią? Strzała i Pif-Paf wymienili poważne, porozumiewawcze spojrzenie. – No co? Strzała sięgnęła do kieszeni. – No, powiedzcie mi, dobra. Zasługuję, żeby się dowiedzieć, nie? Strzała wyjęła z kieszeni mały, składany tablet i rzuciła Volzowi na kolana. Porucznik przyjrzał się urządzeniu. Był to zwyczajny komunikator z niedużym wyświetlaczem do rozmów wideo. Strzała uśmiechnęła się, gdy Volz popatrzył na nią pytająco. – Wyszła ze szpitala kilka godzin temu. Gdy tylko się obudziła. Uparła się, że musi pojechać do Sacramento i zrobić niespodziankę dziecku. Volz odetchnął z ulgą. Pif-Paf wskazał na komunikator. – Powiedziała, że czeka na kontakt od ciebie.
Ekran rozjaśnił się pod dotknięciem, gdy Volz wcisnął ikonę zapisanego numeru. Oparł komunikator na kolanie, a potem zobaczył twarze obojga. Zygzak miała przekrwione oczy po kontakcie z próżnią, a na głowie opatrunek. Ale uśmiechała się promiennie. A Zack podskakiwał obok niej. – Chojrak! Znalazłeś ją! – Dzieciak z radości prawie krzyczał. – No pewnie, Zack. – Volz wciąż nie mógł uwierzyć, że widzi prawdziwą Zygzak, która już nie uśmiecha się złośliwie i zimno. Nie była już pod władzą obcych, do jej twarzy wróciło życie i ciepło. – Leciałeś szybko? Volz przytaknął skinieniem głowy, a malec z radości zerwał się i zaczął biegać wokół matki. Chojrak nie mógł się powstrzymać, wybuchnął śmiechem.
ROZDZIAŁ 82 ZIEMIA, WASZYNGTON SENACKA SALA PRZESŁUCHAŃ DAWNA SIEDZIBA SĄDU NAJWYŻSZEGO – Czy pani, Shelby A. Proctor, przysięga mówić prawdę, całą prawdę i tylko prawdę pod rygorem kary za krzywoprzysięstwo? – Tak jest. – Proctor uniosła wysoko rękę, żeby było to dobrze widoczne dla kamer. – Może pani usiąść – powiedział senator. Nie pamiętała jego nazwiska, ale też mało ją to obchodziło. Na podwyższeniu przed nią siedziała Senacka Komisja Zjednoczonej Ziemi do spraw Wojskowych – szesnaście osób ze światów, które przetrwały inwazję Roju i tworzyły trzon rządu. Za plecami wielką salę wypełniała widownia – tysiące kongresmenów, dziennikarzy, sław, urzędników i zwyczajnych obywateli. Wszyscy ucichli, gdy Proctor zajęła miejsce. – Dziękuję raz jeszcze, komandor Proctor, za pani służbę, zwłaszcza podczas wojny, która zadała tyle krzywd naszej cywilizacji – zaczął rozwlekle senator. Podejrzewała, że nie darzył jej sympatią, ale starał się robić dobrą minę do złej gry. Dla Proctor był jedynie twarzą bez nazwiska. Wkrótce Shelby odleci na Brytanię, na której już czekał jej brat z żoną i dziećmi. Przechodziła do cywila. Nie mogła znieść myśli, że miałaby znowu być pionkiem w cudzej grze. Po przeczytaniu raportów komisji, która wycisnęła zeznania z każdego admirała, generała i w końcu nawet z prezydent we własnej osobie, stało się jasne, że podczas inwazji obcych wydarzyło się więcej, niż podano do publicznej wiadomości. Niespójności i różnice w oświadczeniach różnych osób, ogromne luki w nagraniach z komputerów. Proctor nie miała pojęcia jak, ale było jasne, że ona, Granger i niezliczone rzesze innych służących w armii nieświadomie zostały zwiedzione przez jakieś szare eminencje w kręgach rządowych. Avery wyraziła swoje oburzenie i zażądała oczywiście, aby senat wyjaśnił to dokładnie. Jednak na razie Proctor to nie obchodziło. Czekała na nią ciepła posadka na Brytanii i wygodne mieszkanie blisko rodziny. Nareszcie będzie mogła pobawić się z bratankami. Wyjść do restauracji. Poopalać się na cudownych nadmorskich plażach. – …tylko dla jasności, komandor Proctor. Nic pani nie wie o tym, jak i kiedy torpedy z antymaterią
znalazły się w ładowni „Wojownika”, czy tak? – Tak jest, panie senatorze. Byłam w tym czasie na jednodniowej odprawie w Dziale Naukowym ZSO. – A, tak. To samo napisała pani w raporcie – mruknął senator. – I właśnie wtedy powiększyła pani swój zespół badawczy o pół tuzina naukowców z ZSO. – Tak jest, panie senatorze. Dodałam wtedy chorążego Brendana Rotha, chorążego Fayle’a, porucznika Kurta… – Tak, tak, mam tu listę nazwisk – przerwał jej senator i zamachał kartką. – Zastanawiam się jednak, pani komandor, dlaczego nie mamy żadnych danych o tych członkach korpusu naukowego ZSO. Wygląda to tak, jakby sprowadziła sobie pani grupkę duchów. Czy miała pani w zespole naukowym duchy, komandor Proctor? – To… Nie, panie senatorze. Pracowałam z prawdziwymi ludźmi. – Więc gdzie oni są, pani komandor? W wyłożonej marmurem sali zapadła dzwoniąca w uszach cisza. Chociaż Proctor nic nie słyszała, domyślała się jednak, że fotoreporterzy ustawiali się blisko lub przyklękali, aby zrobić jej zdjęcie. – Nie wiem, senatorze… – zerknęła szybko na tabliczkę z nazwiskiem – Quimby. Jak napisałam w swoim raporcie, zapewne zaginęli podczas ewakuacji z „Wojownika”, gdy kapsuły ratunkowe znalazły się pod ostrzałem Roju. – Na pewno zapamiętała pani jednak choć jedną osobę podczas krótkiego pobytu na „Wiktorii”? Pani i Granger straciliście nie jeden, nie dwa, lecz trzy okręty Starej Floty w ciągu niecałych pięciu godzin i można by pomyśleć, że… czy ja wiem? Że przynajmniej sprawdzicie, czy załodze udało się uciec, zanim przenieśliście się na kolejny okręt. Tłum na widowni wybuchł okrzykami niezadowolenia. Proctor wiedziała, że publiczność jest po jej stronie. Prawie wszyscy czcili kapitana Grangera i każdego, kto służył pod jego rozkazami. Mimo to pytanie ją zdenerwowało. Głównie dlatego, że naprawdę nie wiedziała, co się stało z tymi naukowcami. Tyle pytań pozostawało bez odpowiedzi. A jednak zwyciężyli. Pomimo niewielkich szans i nadziei. Zwyciężyli. I jak na razie tylko to obchodziło Proctor. Oraz powrót na katedrę, spotkanie z rodziną i odpoczynek. Senator uniósł rękę, żeby uciszyć widownię. – Przykro mi, komandor Proctor. Z pewnością był to dla pani bardzo wymagający czas. Straciła pani „Wojownika”, a potem ujrzała „Konstytucję”, której użyto jak cegły przeciwko pancernikowi. Do tego musiała pani uciekać z „Wiktorii” i patrzeć, jak ten okręt znika w czarnej dziurze, a w tym samym czasie przez inną rosyjską osobliwość wysłała pani z powrotem w przeszłość „Konstytucję”… I traciła pani po kolei członków załogi. Na pewno bardzo to pani przeżyła. A jednak świetnie dała pani sobie radę. Jego protekcjonalny ton i postawa działały Proctor na nerwy. Gdyby nie przysięga i obecność kamer,
najchętniej wskoczyłaby na podwyższenie i rąbnęłaby pięścią w tę zadowoloną senatorską gębę. Skoro jednak nie za bardzo wchodziło to w grę, posłała mu tylko sztuczny, słodki uśmiech. – Czy to już wszystko, senatorze? Quimby machnął tylko ręką i wbił wzrok w swoje notatki. – Tak, tak, myślę, że z panią już skończyliśmy. – Proctor już zaczęła wstawać. – Ale… jeszcze chwila. Jedno pytanie, jeśli pani pozwoli, komandor Proctor. Opadła z powrotem na krzesło. – Słucham, senatorze Quimby. – Pani dysertacja. Na temat cyklicznego pojawiania się i znikania Roju. Ta praca nigdy nie została potraktowana poważnie przez środowisko akademickie. Ani przez cywilne kręgi naukowe, ani przez te w ZSO. Szczerze powiedziawszy, całkowicie ją zignorowano. A przecież okazała się pod wieloma względami bardzo trafna, jeśli chodzi o Rój. Oczywiście nie była doskonała, ale to normalne. Jednak biorąc pod uwagę, jak niewiele wówczas wiedzieliśmy o obcych, pani praca zawierała sporo przydatnej wiedzy. Jak pani myśli, dlaczego nie spotkała się z zainteresowaniem? Proctor pokręciła głową. Po jaką cholerę senator poruszał ten temat? Spędziła lata na badaniach, żyła i oddychała teorią cykliczności Roju i marzyła o dokonaniu przełomu, który przekona innych do zmiany podejścia w badaniach nad obcymi. Potem jednak się poddała. Wciągnęła się w dowodzenie i w efekcie służba na okręcie wypełniła jej wyobraźnię. Proctor zapragnęła odwiedzić światy zniszczone przez Rój – właśnie to obudziło w niej żyłkę podróżniczą. Miała też nadzieję, że przeżyje ciekawe przygody i wiele się nauczy. Dlatego postanowiła zrezygnować z dalszych badań naukowych i zaciągnąć się do służby. A teraz odwróciła się plecami do ZSO i postanowiła wrócić na uczelnię. Od czego chciała uciec? – Nie potrafię powiedzieć, panie senatorze. – Zarumieniła się lekko. – Jak pani myśli, czy mogło to być celowe? Przez widownię przetoczył się szmer rozmów. Szaleńcy tworzący teorie spiskowe mieli prawdziwe pole do popisu. W wydarzeniach sprzed pół roku doszukali się mnóstwa ukrytych spisków między agencjami rządowymi a Rosjanami, anarchistami, oligarchami, plutokratami z dziesiątków światów, a nawet poszlak wskazujących na współpracę rządu z Rojem. Teoria spiskowa, która głosiła, że rzetelna wiedza dotycząca obcych była celowo sekowana, należała do najpopularniejszych i kreowała Proctor, ku jej zupełnemu zawstydzeniu, na bohaterkę. A senator Quimby chyba zaliczał się do wielbicieli teorii spiskowych. – Nie potrafię stwierdzić, panie senatorze. Sam pomysł celowego pomijania informacji o Roju, gdy nie ma dowodów na poparcie takiego procederu, wydaje mi się oburzający. Jak pan wie, jestem naukowcem, więc dopóki nie przedstawi mi pan dowodów i danych na poparcie tej hipotezy, nie mogę jej sprawdzić ani potwierdzić.
Więcej głośniejszych rozmów. Senator znowu uciszył je uniesieniem dłoni. – Pani referencje i służba są bez zarzutu, komandor Proctor, zwłaszcza w ostatnich miesiącach. Dlatego nie mieści mi się w głowie, że nie potraktowano pani bardziej poważnie, zanim zaczęło się to zamieszanie z inwazją. Czy okoliczności i zebrane ślady nie wskazują, że działo się coś więcej, niż wydaje się na pierwszy rzut oka? Na przykład, gdy Rój się zbliżał, ktoś, może nawet jakaś tajna grupa, wiedział o tym i przygotowywał drogę dla obcych? Starał się zdyskredytować przydatną wiedzę, żeby mieć pewność, iż kiedy Rój zaatakuje, ugniemy się jak źdźbło na wietrze, a wszystko będzie już zważone, policzone i rozdzielone? Senator Quimby był człowiekiem religijnym. Proctor wychwyciła w jego słowach nie tylko odniesienia do Biblii, lecz także nawoływanie do polowania na czarownice. Zapewne chciał rozgrzać swoich wyborców, którzy oglądali przesłuchania. A na ile Proctor mogła się zorientować, wszyscy to oglądali. Setki miliardów ludzi z całej Zjednoczonej Ziemi, z Kalifatu, z Chińskiej Międzygwiezdnej Republiki Demokratycznej, czy nawet z Konfederacji Rosyjskiej. Jednak Shelby Proctor nie dała się sprowokować. – Nie, panie senatorze. Quimby z niechętnym pomrukiem odłożył notatki i machnął ręką. – Nie mam więcej pytań, panie przewodniczący. Reszta przesłuchania była bardziej stonowana, choć zaiskrzyło ponownie, gdy ostatni z senatorów przepytujących Proctor zaczął drążyć kwestię, czy kapitan Granger może powrócić z otchłani jak poprzednim razem. Była to najbardziej popularna i lubiana teoria spiskowa, ale akurat do niej Proctor nie czuła niechęci – w jej przekonaniu teorię tę zrodziła nadzieja, nie strach. Mimo to zapewniła komisję, że nie jest możliwy taki rozwój wydarzeń. Granger odszedł na zawsze. Wysłano nawet jednostkę zwiadowczą, która zbliżyła się, na ile to było bezpieczne, do czarnej dziury w układzie Penumbra. Dokonane tam obserwacje horyzontu zdarzeń potwierdziły, że z perspektywy zewnętrznego wszechświata Granger nieubłaganie przekraczał horyzont zdarzeń i będzie tak czynił jeszcze przez następne sto tysięcy lat z okładem. Albo przynajmniej dopóki jego obraz nie przesunie się w pasmo fal podczerwieni i nie wypełni całego horyzontu zdarzeń. Wtedy jednak wszelkie informacje o podróży kapitana w środek czarnej dziury na zawsze zostaną stracone dla uniwersum. Przesłuchanie wreszcie dobiegło końca. W holu na Proctor czekał porucznik Diaz. – Lunch? – zaproponował. – Zjadłabym konia z kopytami – przyznała Proctor. Przeszli pięć przecznic do dzielnicy handlowo-turystycznej. Diaz zaprowadził swoją towarzyszkę do ukrytej w zaułku niewielkiej knajpki. – Kanapki wystarczą?
– Świetnie. – Proctor ruszyła za nim. Ku jej zaskoczeniu lokalik był zatłoczony. Tyle tylko, że znała wszystkich gości. Rozpoznała chorążych Prince’a, Diamonda i Pruchę, a także komandor Raynę Scott oraz kilku pilotów myśliwców, w tym Volza i resztę jego eskadry Nietykalnych. Większość zgromadzonych służyła na mostku „Wojownika”, ale był tutaj także komandor Oppenheimer z „Wiktorii” i kilku jego podwładnych. Wszyscy patrzyli z powagą na Proctor. – Co to ma być, do cholery, interwencja? – W pewnym sensie – przyznał Diaz. – Słuchaj, Proctor, wiem, że odrzuciłaś propozycje ZSO. Wiem, że dostałaś ciepły stołek profesorski na Brytanii. I wiem, że tak naprawdę nie możemy konkurować z pokusą kariery akademickiej, rodziną i ciepłymi plażami. Ale na naszą obronę powiem tylko… – urwał, szukając słów. – Że jesteś prawdziwą twardzielką – dokończył za niego Chojrak. Wszyscy wybuchli śmiechem. Porucznik Volz wyglądał na szczęśliwego. Proctor również się roześmiała, a potem otoczyła ramieniem Raynę. – Kochani, po prostu wydaje mi się, że powinnam zejść ze sceny, gdy jeszcze jestem na szczycie. Podobno tylko tak można zostawić po sobie miłe wspomnienia. Gdybym została dłużej… Sami wiecie najlepiej, co się mówi o gościach, którzy za długo korzystają z życzliwości gospodarzy, i rybach. Diaz skinął głową. – Jasne. Rozumiemy. – Machnął dłonią w stronę jednego z członków załogi mostka. – Ale zanim odejdziesz, chcemy ci coś pokazać. To nasza ostatnia żałosna próba, żeby cię skłonić do zmiany zdania. Światła przygasły, a na ścianie pojawił się obraz okrętu wyświetlony zapewne z jakiegoś podręcznego urządzenia. Okręt wyglądał dokładnie tak, jak „Konstytucja”, choć dodano kilka modyfikacji. – To OZF „Chesapeake”. Jesteśmy jego załogą. Każdy z tutaj obecnych. Poprosiłem admiralicję i nikt nie ośmielił się nam odmówić – wyjaśnił Diaz, po czym spojrzał na nią przenikliwie. – Potrzebujemy tylko kapitana. Proctor uniosła dłoń do ust. – Trzymaliśmy fotel kapitański dla ciebie. Admiralicja chciała mianować innego dowódcę, gdy postanowiłaś przejść do cywila, ale przekonaliśmy ich, żeby wstrzymali się na kilka tygodni. No wiesz, żeby dać ci czas na zastanowienie. Chciała tego. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo tego chciała. Przesłuchania senackie tylko to potwierdziły – Proctor nie miała ochoty siedzieć przy biurku ani użerać się z biurokratami. A, niech to szlag, uczelnia była pełna biurokratów. – Pod jednym warunkiem – oznajmiła. W ciasnej knajpce zapadła cisza. – Przechrzcimy ten okręt. Od
dziś będzie się nazywał „Granger”. Nikt się nie odezwał, ale wszyscy skinęli głowami. – Oto OZF „Granger” – oznajmiła uroczyście Rayna. Potem Proctor usiadła z innymi, żeby coś zjeść. Po godzinie była już całkiem pewna, że podjęła właściwą decyzję. Jej brat poczuje się urażony, a jego dzieci rozczarowane – otworzyli dla Shelby dom, żeby mogła odpocząć od dyscypliny wojskowej w ZSO, od okrętów i kosmicznych bitew oraz od nieprzyjemności i niewygód mieszkania w ciasnych kajutach wraz z tysiącami innych dziwaków na pokładzie, który od próżni oddzielał tylko metalowy kadłub. Jednak „Konstytucja” i „Wojownik” stały się dla Proctor prawdziwym domem. A załoga była jej rodziną. „Chesapeake”, a właściwie „Granger” już wydawał się nowej kapitan wymarzonym domem.
ROZDZIAŁ 83 EPILOG BRYTANIA, WYSOKA ORBITA GABINET PREZYDENT NA POKŁADZIE „FRIGATE ONE” Prezydent Avery zapaliła papierosa i oparła nogi o biurko. Butelka whiskey spadła potrącona stopą, ale kobieta tylko wzruszyła ramionami. Na pokładzie nie brakowało whiskey. I było mnóstwo czasu, żeby się upijać dzień w dzień w towarzystwie młodych chłopaków, jeżeli tylko miałaby na to ochotę. Kobieta przecież ma swoje potrzeby. – Myślę, że po mojej stronie wszystko już załatwione. Wciąż tylko nie mogę uwierzyć, że trafił nam się Granger. Mieliśmy cholerne szczęście. Ten człowiek pojawił się znikąd, ale zrobił, co trzeba, gdy sytuacja tego wymagała. Nie do wiary, że tak dobrze sobie poradził. Powinno mu się postawić pomnik. Avery skinęła głową swojemu towarzyszowi. – Przyznaję, był wspaniały. Zostawał bohaterem raz po raz. Ale wie pan, gdyby nie on, pojawiłby się ktoś inny. My, ludzie Zachodu, tacy właśnie jesteśmy. Każdy myśli, że jest bohaterem. Jednak w obliczu zagrożenia większość ucieka. Cofa się. Ale nie Granger. Granger miał kręgosłup. Ale gdyby to nie był on, Proctor zrobiłaby, co trzeba. Albo Zingano. Albo ktoś inny. – Po tak długim planowaniu, Avery, niepokoi mnie, że w ostatecznym rozrachunku musieliśmy polegać na przypadku. Mieliśmy tylko jedną szansę. Gdyby Granger sobie nie poradził, gdyby odrzucił wskazówki, które mu podsuwaliśmy, gdyby odesłał Proctor… Drżę na samą myśl. Co by się stało, gdyby Granger nie wpuścił na pokład jej zespołu naukowego? – Na pewno by wpuścił. Nie było czasu na sprawdzanie jajogłowych. Zresztą ufał Proctor. A ona nie miała czasu sprawdzić swoich podwładnych. Proszę mi wierzyć, panie Małakow, niezależnie od tego, kto tam był, na pewno byśmy sobie poradzili. Rosjanin pokręcił głową, a potem opróżnił szklaneczkę. – Nieważne. Mam dość. Z mojej strony wszystko już zostało załatwione i, jeżeli się nie mylę, od jakiegoś czasu nie żyję. Nie przez panią, prezydent Avery. – Mrugnął porozumiewawczo. Oczy miał nowe, a blizny po operacjach goiły się szybko. – Ach tak. Moje serdeczne kondolencje z tego powodu.
– Musiała pani nasłać na mnie Isaacsona? To było wyjątkowo niechlujne. – Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, że naprawdę spróbuje pana zabić. Ale tak czy inaczej, trzeba było przekonać Rój, że pan i ja skaczemy sobie do gardeł. Musiał wierzyć, że całą naszą uwagę pochłania wojenka domowa. I wydaje mi się, że udało nam się osiągnąć ten cel, prawda? Małakow nalał sobie kolejną porcję trunku. – No tak… Ale następnym razem niech wasze marionetki nie mierzą mi w oko. To boli. – Jakie ma pan plany? – Avery wydmuchała kółko z dymu. – Wakacje. Długie, trzydziestoletnie wakacje. Byłem prezydentem przez… ile to? Szesnaście lat? – Ależ, panie Małakow! Przeczucie mi mówi, że mógłby pan pociągnąć za parę sznurków w Dumie i zostać prezydentem dożywotnio. – Umarłem, pamięta pani? I wiele musiałem przejść, żeby tu się znaleźć. Gdybym nagle wrócił do życia, cały ten przerażający trud poszedłby na marne. – Małakow dolał sobie whisky. – Nie, prezydent Avery, z radością zaszyję się wśród wsi na Kaukazie. Albo może znajdę sobie jakąś wysepkę na Nowym Petersburgu. Avery w milczeniu dokończyła papierosa, a Małakow dopił alkohol. Potem były prezydent Konfederacji Rosyjskiej wstał, żeby się pożegnać. – To była przyjemność, prezydent Avery. Trzynaście lat owocnej i zyskownej współpracy. A to, że ludzkość wciąż istnieje… powiedziałbym, że to najlepszy dowód, jak wiele udało nam się razem osiągnąć. Avery puknęła w szklankę. – Jest jednak parę kwestii, których nadal nie rozumiem. – Jakich? – Małakow zatrzymał się przy drzwiach. – Antymateria. Musiałam rozpocząć programy badawcze, żeby odkryć, jak wytwarzać to świństwo. Poświęciłam mnóstwo ludzi i sporo wydałam. Kazałam załadować tę antymaterię na wszystkie okręty, ponieważ bardzo pan na to nalegał, a potem musiałam tylko czekać na okazję, żeby posłać ją w tych obcych drani. I w końcowym rozrachunku wszystko to się udało. Zamknęliśmy połączenie. Ale mam pytanie, a właściwie dwa. – Słucham. – Dlaczego po prostu od razu nie dał mi pan tej cholernej technologii antymaterii? Nie potrafię tego zrozumieć. – Dla pozorów, prezydent Avery, jak doskonale pani wie. Gdybym dał wam antymaterię, na pewno wzbudziłbym podejrzenia Roju. Avery przewróciła oczami. – Jasne, jasne. Nieważne. Na pewno mógł pan coś wymyślić. Ale trudno. Drugie pytanie jest
trudniejsze. I mam przeczucie, że nie zna pan na nie odpowiedzi. – Śmiało. – Ładunki antymaterii. Z torped, które wystrzelił Granger. Te pociski wciąż lecą do celu, a „Wiktoria” nie przeszła jeszcze poza horyzont zdarzeń, przynajmniej tak to wygląda z naszej perspektywy. W dodatku okręt nie przekroczy horyzontu zdarzeń jeszcze przez co najmniej sto tysięcy lat, albo i dłużej. Ale Granger, jak twierdzą moi naukowcy, zobaczy koniec naszej Galaktyki, zanim siła grawitacji wzrośnie tak bardzo, że rozerwie go na strzępy. No to jak to możliwe, że połączenie między wszechświatami zostało zamknięte, skoro siedzimy tutaj, z czułymi teleskopami skierowanymi na horyzont zdarzeń tej przeklętej czarnej dziury, i widzimy nadal, że torpedy z antymaterią jeszcze spadają? Nic nie zostało zniszczone. Antymateria nie weszła jeszcze w żadną reakcję z choć jedną molekułą materii czarnej dziury. Małakow, który stał przy uchylonych drzwiach, z namysłem pokiwał głową. – Ma pani rację, to bez sensu. Z przesłuchań tych, którzy znajdowali się we władzy Roju, wiem tylko, że obiekt przechodzi na drugą stronę bez uszkodzeń, chociaż obcy nigdy o tym nie wspomnieli. Próbowali to przede mną ukryć. Przerażała ich myśl, że antymateria mogłaby wpaść do czarnej dziury. Właśnie dlatego nigdy nie dali nam technologii promieni antymaterii. Proszę pomyśleć, co moglibyśmy z tym zrobić. Wyekspediowalibyśmy setki okrętów i posłalibyśmy promieniem kilka ton antymaterii prosto w środek tej czarnej dziury. Bez zamieszania i bez zbędnego hałasu. Avery wzruszyła ramionami. – Tak czy inaczej, już po wszystkim. – Wydmuchała kolejne kółko dymu. – Co pan zrobi z meldunkami, które dochodzą z gromady Octarousa? Podobno widziano wzmożony ruch okrętów Findiri i Quiassi w tamtym sektorze. Małakow wyszedł. Zanim jednak zamknął drzwi, odpowiedział: – To już nie mój problem, Barbaro. A jeżeli chcesz mojej rady, wynoś się stąd, zanim stanie się to twoim problemem.
Spis treści Okładka Strona tytułowa Strona redakcyjna Dedykacja Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18 Rozdział 19 Rozdział 20 Rozdział 21 Rozdział 22 Rozdział 23 Rozdział 24 Rozdział 25
Rozdział 26 Rozdział 27 Rozdział 28 Rozdział 29 Rozdział 30 Rozdział 31 Rozdział 32 Rozdział 33 Rozdział 34 Rozdział 35 Rozdział 36 Rozdział 37 Rozdział 38 Rozdział 39 Rozdział 40 Rozdział 41 Rozdział 42 Rozdział 43 Rozdział 44 Rozdział 45 Rozdział 46 Rozdział 47 Rozdział 48 Rozdział 49 Rozdział 50 Rozdział 51 Rozdział 52 Rozdział 53 Rozdział 54 Rozdział 55 Rozdział 56 Rozdział 57 Rozdział 58 Rozdział 59
Rozdział 60 Rozdział 61 Rozdział 62 Rozdział 63 Rozdział 64 Rozdział 65 Rozdział 66 Rozdział 67 Rozdział 68 Rozdział 69 Rozdział 70 Rozdział 71 Rozdział 72 Rozdział 73 Rozdział 74 Rozdział 75 Rozdział 76 Rozdział 77 Rozdział 78 Rozdział 79 Rozdział 80 Rozdział 81 Rozdział 82 Rozdział 83. Epilog