EILEEN WILKS Samotnik i panna ROZDZIAŁ PIERWSZY Tylko głupiec włóczy się przy takiej pogodzie, pomyślał ponuro Seth Brogan, chłostany wiatrem i deszcz...
11 downloads
21 Views
568KB Size
EILEEN WILKS
Samotnik i panna
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Tylko głupiec włóczy się przy takiej pogodzie, pomyślał ponuro Seth Brogan, chłostany wiatrem i deszczem, który zalewał oczy i wciskał się za kołnierz. Tylko wariat snuje się w czasie burzy po górach, szukając głupiej suki, która nie miała dość rozsądku, by siedzieć w domu, gdy nadciąg nęła nawałnica. Przy każdym kroku na nierównej ścieżce przemoczone dżinsy ocierały mu skórę. Jak zawsze w czasie takich chło dów doskwierało mu lewe udo. Tym razem wyjątkowo paskudnie. Żeby tylko ją znaleźć, zanim zacznie się szcze nić, bo szoruje już brzuchem o ziemię, pomyślał i zaklął, pośliznąwszy się w błocie. - Rocky! - krzyknął, lecz wiatr natychmiast zagłuszył wołanie. Nic. Spochmurniał jeszcze bardziej i zszedł na przełęcz. Skąpym światłem latarki omiótł skalną ścieżkę, która umy kała spod nóg, biegnąc ostro w dół. A więc był głupcem. Nic nowego. Obszedł dokoła głaz zwany Niedźwiedzicą i natknął się wreszcie na uciekinierkę. Brzydki, żółty psiak znalazł tu osłonę przed deszczem. Gdy błyskawica przecięła niebo, Seth odebrał jakiś ostrzegawczy sygnał. W zaroślach po prawej usłyszał ha łas. W ciemności i podmuchach wiatru przedzierało się przez nie coś dużego. Ledwie miał czas, by przygotować się na spotkanie.
6
SAMOTNIK I PANNA
- Co, u diabła? - zawołał. Gdzieś blisko uderzył piorun. Mężczyzna wyciągnął rę ce i pochwycił jakiś kształt, który stoczył się wprost na niego. W świetle błyskawicy zobaczył, że trzyma w ramio nach młodą kobietę, zakrwawioną i na wpół oślepłą z prze rażenia. Ciemna krew spływała jej po twarzy. Na dźwięk grzmotu nieznajoma drgnęła i rzuciła się ku niemu. Seth zamarł ze zdumienia, przez chwilę zapominając o burzy. Dziewczyna wpadła na niego, jakby go wcale nie spostrzegła. Pewnie była w szoku i nie widziała tak do kładnie jego twarzy, jak on mógł obejrzeć jej zniekształco ne strachem rysy, uświadomił sobie, bezwiednie przyciska jąc kobietę do piersi. Westchnęła, gdy otoczył ją ramieniem, a potem osłabła. Mało jej nie upuścił. Nie była ciężka, lecz taka bliskość i dotknięcie kobiecego ciała opóźniły reakcje mężczyzny. Jedną ręką mocniej ją objął, a drugą dotknął szyi, by spraw dzić puls. Pod zakrwawioną skórą serce biło w przyspie szonym rytmie. Seth uznał, że nie będzie w stanie udzielić jej należytej pomocy, dopóki nie dotrze do swojej chaty. Tym razem potężna postura bardzo mu się przydała. Schylił się, przerzucił dziewczynę przez ramię. Kolano od razu ostro zaprotestowało. - Chodź, mała - rzucił do suki, nie odwracając się nawet. Rocky nie zawsze reagowała na wołanie. Była przybłę dą i choć kręciła się tu od miesiąca, nie znała go nazbyt dobrze. Seth patrzył tylko w dół na ścieżkę, uważając, by się nie potknąć, lecz poczuł ulgę, gdy przemoczony pies otarł się mu o nogi. - Dobra dziewczynka - pochwalił, choć przy tym wie trze suka niczego nie mogła usłyszeć. Zanim dotarli do chaty, kolano rozbolało go na dobre,
SAMOTNIK I PANNA
7
a mięśnie łydki paliły żywym ogniem. Wiedział, co to zna czy. No, już koniec, przemówił w duchu do własnej no gi, docierając do werandy. Jeszcze minuta, zachęcił do ostatniego wysiłku drżące mięśnie, gdy wszedł do wnętrza chaty. W ciągu ostatnich paru dni nie zadbał o paliwo do gene ratora, więc duże, pozbawione ścianek działowych pomie szczenie było oświetlone jedynie ogniem z usytuowane go w centrum kominka. Seth z trudem dotarł do rogu po koju, w którym znajdowało się miejsce do spania, lecz nie miał sił, by schylić się i ułożyć nieznajomą na wielkim łożu. Bał się, że ugną się pod nim kolana i upadnie na dziewczynę. Po prostu wypuścił ją z rąk na przykryty koł drą materac. Okropnie doskwierała mu łydka. - Do licha! - zaklął, prostując obolałą nogę. Zacisnął zęby z bólu. Po chwili kurcz minął. Wiedział, że powinien rozgrzać nogę i dać jej odpocząć, lecz teraz nie mógł sobie na to pozwolić. Pochylił się nad łóżkiem i przyłożył palce do szyi kobiety. Puls ciągle wydawał się przyspieszony, lecz czy aby nie słabszy? Należało czymś okryć nieznajomą, zanim pogrąży się w szoku. Narzucił na nią koce i pokuśtykał, by zamknąć drzwi przed deszczem. Rocky zajęła ulubione miejsce na chodniczku przy kominku. - Wybacz, staruszko - zwrócił się do psa. - Ja też nie lubię zamkniętych drzwi, ale musimy utrzymać tu ciepło dla kogoś, kto zakrwawia właśnie moje łóżko. Seth powiesił płaszcz i rzucił kapelusz na stolik przy drzwiach. Zerwał przy tym tasiemkę, którą wiązał swoje długie włosy. Mruknął coś pod nosem i nie dbając o fry zurę, sięgnął po apteczkę oraz dwie lampy naftowe. Jedną ustawił na stoliku przy łóżku, a drugą wyżej na
8
SAMOTNIK I PANNA
półce. Wyjął ze skrzyni dodatkowe koce i postawił aptecz kę na podłodze. Nie pozostawało nic innego, jak zająć się ranną. Żałował teraz, że w swoim czasie zrezygnował z podłączenia telefonu. Nie liczył na to, że mógłby wezwać pomoc. Deszcze na kilka dni uczyniły drogę nieprzejezdną, a przy tej pogodzie nawet helikopter nie zdołałby dolecieć. Można by jednak skontaktować się z lekarzem. Seth od dawna nie udzielał nikomu pomocy. Martwił się, że dziewczyna straciła przytomność. Mogła popaść w śpiączkę. Jeszcze raz sprawdził puls. Ciągle był przyspieszony, co wskazywałoby raczej na stan szoku. Ko bieta nawet w ciepłym świetle lampy była bardzo blada. Miała śliczną, delikatną twarz, mały nosek i wargi, które z pewnością były piękne, gdy nabierały koloru. Seth wyjął z apteczki odpowiedni instrument, uniósł powiekę dziew czyny i zbadał reakcję źrenicy na światło. Drgnęła. Nawet odcień skóry miała delikatny. Piękne, łukowato zarysowane brwi i długie rzęsy ocieniające pobladłe poli czki, a na głowie, sklejone deszczem i krwią, krótkie jasne włosy. Sprawdził drugie oko. Źrenica zareagowała. Jeden z policzków nieznajomej pokrywała krew. Seth zawahał się przez moment. W apteczce nie miał gumowych rękawiczek, bo nie przypuszczał, że przyjdzie mu udzielać pomocy komuś innemu niż sobie. Nie miał wyboru. Prze cież nie zostawi jej bez pomocy. Delikatnie obejrzał lewą stronę głowy nieznajomej i na trafił na obrzmienie powyżej skroni. Zaczął zmywać krew, by zobaczyć, gdzie jest rana. Dziewczyna poruszyła się, lecz nie ocknęła. Znalazł kilka skaleczeń. Musiała zranić się, gdy upadła lub otarła się o coś ostrego. Rany nie były groźne, więc szybko zatamował krwawienie. Ponownie sprawdził puls i ciśnienie krwi. Puls dzie-
SAMOTNIK I PANNA
9
więcdziesiąt. Niedobrze. Ciśnienie w dolnych granicach normy. Skóra chłodna. Dziewczyna jeszcze nie była w szo ku, lecz niebezpieczeństwo ciągle istniało. Seth uznał, że nie pozostaje nic innego, jak dobrze ją okryć i modlić się, by nie dostała wewnętrznego krwotoku. Z pewnością nie była odpowiednio ubrana na wędrów kę po górach ani też przygotowana na burzę. Miała na sobie zielone, połyskujące jedwabiem spodnium bez ręka wów. Linda ubierała się podobnie, pomyślał. Kosztowne ubranie było zabłocone i podarte. Seth przesunął palcem po błyszczących guziczkach. Przestał przejmować się, że zniszczy do końca górę stroju dziewczyny i rozerwał ma teriał, nie trudząc się rozpinaniem. Miała piękne piersi. Seth nie tracił czasu na wpatrywanie się w cudowne ciało, choć starając się pomóc dziewczynie, nie mógł wcale na nią nie patrzeć. Jaka miękka, biała skóra... doskonała od koniuszków piersi poprzez talię po trójkątne zwieńczenie ud. Może już zapomniałem, jak wygląda piękna kobieta, pomyślał, uprzytamniając sobie, że tak się zagapił, iż nie zdjął obuwia nieznajomej, zanim zaczął ją rozbierać z bielizny. Mocne buty, które miała na nogach, nie pasowały do reszty stroju. Szybko je rozsznurował i ściągnął. Zdjął z niej wszystko. Skarpetki, zegarek i medalionik na łańcuszku. Bez emocji starał się sprawdzić, czy pod ubraniem nie miała innych ran. Nie znalazł żadnych obra żeń. Otulił dziewczynę kocem, żałując w duchu, że pozba wia się widoku jej ciała. Zmiana wilgotnej pościeli nie zabrała wiele czasu. Podczas gdy Seth grzebał wśród czys tych prześcieradeł i koców, skóra nieznajomej nieco się ogrzała, lecz twarz ciągle pozostawała blada. Odczekał kilka minut, masując sobie kolano, a potem jeszcze raz zmierzył dziewczynie ciśnienie. Wyniki wska-
10
SAMOTNIK I PANNA
zywały, że ranna nie ma wewnętrznych krwotoków. Seth uznał, iż należy opatrzyć skaleczenia na twarzy dziewczy ny. Kiedy to zrobił, nieznajoma poruszyła się, odrzucając kołdrę. Odczekał chwilę, by sprawdzić, czy się nie przebu dzi. Niemal pragnął, żeby tego nie uczyniła, bo wtedy musiałaby na niego spojrzeć. - Przepraszam - szepnął, mając na uwadze wszystko, o czym myślał w tej chwili. Przez ułamek sekundy dotykał dłonią ciała dziewczyny, a potem przykrył ją dokładnie. Podniósł się i dołożył drew do kominka. W końcu zrzucił własne przemoczone ubra nie, włożył dżinsy oraz koszulę, nie dbając o jej zapinanie, i nastawił wodę na kawę. Zapowiadała się długa noc. Musiał czuwać przy niezna jomej i co godzina próbować ją budzić. Przejrzał rzeczy, które miała na sobie, lecz nie znalazł żadnego dokumentu, który cokolwiek by wyjaśnił. Wszędzie poniewierały się mokre koce. Dobrze, że nie miał zamiaru iść spać, bo nie byłoby się czym przykryć. Wszystko, co suche, oddał tej dziewczynie. Przysunął bujany fotel do łóżka i zapadł weń z wes tchnieniem ulgi. Bardzo bolała go noga, lecz miał nadzieję, że pomoże mu ciepło bijące od kominka i jutro nie będzie zbytnio utykał. Wziął do ręki zegarek i wisiorek, obydwa złote, bardzo kosztowne, ale nie znalazł odpowiedzi na pytanie, dlaczego ich właścicielka znalazła się sama w nocy na odludziu i to tak poraniona. Wypadek samochodowy? Nie odpowiadały temu zadra pania na jej ciele, choć tylko to mogło wchodzić w grę. Autostrada 142 przebiegała po drugiej stronie wzniesienia Old Baldy, na które bez trudu można było się wspiąć za dnia i przy suchej pogodzie. Trudno uwierzyć, by dziew-
SAMOTNIK I PANNA
11
czyna ranna w głowę dokonała tego w środku burzliwej nocy. Seth spojrzał na drobny, bezradny kształt w jego łóżku. Nie powinno go interesować, jak wyglądała, nie przykryta kocami. Musi o tym pamiętać, bo dziewczyna lada chwila może się ocknąć. Spojrzy na niego i zrozumie, że widział ją nagą, a potem go znienawidzi. Bezwiednie potarł lewą stronę twarzy oszpeconą blizna mi, które biegły przez ramię i szczyt piersi. Życie to nie bajka. Kobieta leżąca w jego łóżku pewnie nie byłaby za chwycona, że jej pięknością syciła wzrok Bestia. Ból nabierał barw i faktury. Wynurzając się z oceaniczne go błękitu stawał się fioletowy, lecz im bliżej docierał do powierzchni, tym bardziej przybierał odcień żółto-zielony. Wcale nie chciała wydostawać się na powierzchnię, je szcze nie. Nie teraz, gdy ból był ciągle tak silny. Lecz ktoś ją wzywał, wypychał coraz bliżej... Stopniowo uświado miła sobie, że ból tkwi w głowie. Ciągle bolało... I coś jeszcze... Z czymś walczyła... Otworzyła oczy. Ktoś westchnął i pochylił się nad nią... Był potężny. Miał ciemne oczy i równie ciemne włosy luźno zwisające wokół okaleczonej, pociągłej twarzy. Poznała go. To on wyszedł ku niej w ciemnościach i po chwycił, gdy mało nie upadła, a potem niósł ją w ramio nach. W świetle błyskawicy dostrzegła wówczas tę twarz i oczy. Widząc blizny, pomyślała, że był ranny jak ona. Z westchnieniem ulgi przymknęła powieki, zapadając w sen. Wiedziała, że jest przy nim bezpieczna. Seth spoglądał na kobietę leżącą w łóżku. Przebudziła się. Wszystko będzie dobrze. Ocknęła się, spojrzała na niego... i uśmiechnęła się słabo.
12
SAMOTNIK I PANNA
Ostatecznie obudził ją zapach jedzenia i śpiew ptaków. Nie było już nocnych koszmarów. Miała jednak obolałą głowę i światło boleśnie raziło ją w oczy. Czyżby to zapach smażonego boczku, pomyślała. Rozejrzała się dokoła, nie poruszając głową. Każdy ruch mógłby okazać się zgubny. Zorientowała się, że światło wcale nie jest takie jasne. Za oknem trwał pochmurny, deszczowy dzień, co widać nie przeszkadzało rozświergotanym ptakom. Znajdowała się we wnętrzu przestron nej chaty wzniesionej z potężnych okrąglaków. Część ścian była tu wygładzona, inne zostawiono w stanie su rowym. Dawało to niezwykły, przyjemny dla oka efekt. Patrzyła w sufit z wypolerowanych desek. Wielkie łóżko, w którym leżała, było ustawione tak, że mogła spoglą dać na ustawiony w środku chaty kominek z dużym pale niskiem. Czegoś brakowało - nie, kogoś, kto się nią opiekował. - Ja... Zamilkła, próbując przełknąć ślinę. Poczuła, że ma zu pełnie wysuszone gardło i pełny pęcherz. Seth uniósł się i wtedy dojrzała go w nogach łóżka. Należał do tych mężczyzn, którzy choć potężni, mają do skonałe proporcje ciała. Bez słowa zbliżył się i spojrzał na nią. Oczy dziewczyny powędrowały ku jego twarzy. Ciemne włosy mężczyzny luźno okalały policzki. Blizny po opa rzeniach zniknęły pod kołnierzykiem niebieskiej, roboczej koszuli. Zauważyła, że zacisnął ręce w pięści. - Co się stało? - wychrypiała zaniepokojona. Czyżby było z nią gorzej, niż wskazywał na to ból głowy? - Nie wiedziałem, czy tym razem obudziłaś się na dobre - odparł, rozluźniając ręce.
SAMOTNIK I PANNA
13
Głęboki, uspokajający głos pasował do całej postaci. - Jak długo..? - Byłaś nieprzytomna ponad piętnaście godzin - rzekł, siadając na łóżku. - Myślę, że po ostatnim przebudzeniu doszłaś do siebie i po prostu spałaś. Gdzie cię boli? - spy tał, przykładając ręce do jej szyi. - Moja głowa... -jęknęła. Piętnaście godzin. Dziewczyna bezskutecznie próbowa ła uświadomić sobie, co się stało. - Gdzieś jeszcze? Tutaj? - Badał delikatnie. - Nie. Dlaczego znalazła się w jego chacie? Wysiłek, z jakim myślała, sprawił, że przez jej twarz przebiegło drżenie. Poddała się i przymknęła oczy. - Chce mi się pić. - Lepiej będzie, jeśli usiądziesz, żeby coś wypić - za uważył, wstając. - Trochę cię podniosę. Ostrożnie wsunął ramię pod plecy nieznajomej i podtrzymał jej szyję. Nawet taki ruch sprawił jej ból, wywołując jęk. - Spokojnie - szepnął i zbliżył szklankę do jej ust. Męski głos działał kojąco jak chłodna woda. Dziewczy na wypiła kilka łyków. - Lepiej? - spytał, układając ją poziomo. Chciała skinąć głową, lecz nie mogła. Leżąc, pomyślała, że jej drugi problem wcale nie zniknął. Zmusiła się do otwarcia oczu i, zmieszana, wymamrotała: - Muszę skorzystać z toalety. - Przyniosę jakieś naczynie, którego mogłabyś użyć jak basenu - odrzekł z niewzruszoną miną. - W żadnym razie. Dziewczyna uznała, że z męską pomocą jakoś przejdzie do łazienki. Nie mogła znieść myśli, by obcy człowiek towarzyszył jej w tak intymnych sytuacjach.
14
SAMOTNIK I PANNA
Obcy? Nie... miał znajomą twarz. Jeszcze chwila, a przypomni sobie, jak mu na imię. Mężczyzna wrócił do łóżka z jakimś naczyniem w ręku. - Kim jesteś? - wyszeptała. Zatrzymał się i pobladł. - Seth. Seth Brogan. Nieznajoma zwilżyła językiem wyschnięte wargi i z wysiłkiem zadała następne pytanie: - A kim jestem ja?
ROZDZIAŁ
DRUGI
Nie mogła sobie przypomnieć? Seth wrósł w ziemię ze zdumienia, trzymając to głupie naczynie w ręku. Wszystko, o czym myślał, wiązało się ze świadomością, że nie przeraził dziewczyny swoim wyglą dem. Jej strach dotyczył zaniku pamięci. - Uderzenie krwi do głowy może dawać takie efekty, ale to zwykle mija - rzekł, odzyskując zdolność mówienia. - Chociaż możesz nie przypomnieć sobie samych okolicz ności wypadku - dodał, wcale nie mając pewności, iż cho dziło o wypadek. - Przypomnę sobie... jak się nazywam? - Oczywiście - zapewnił. Tak bardzo chciała mu wierzyć, że aż odprężenie poja wiło się jej na twarzy. Po chwili spostrzegła, co trzymał w ręku, i znów zesztywniała. - Jesteś lekarzem? Potrząsnął głową, a dziewczyna przygryzła wargę. - Nie przypuszczam, byś był moim bratem lub kimś w tym rodzaju. Mógłby podać się za krewnego, z pewnością by to przy jęła. Nie wiadomo, dlaczego mu ufała. Być może z mniej szymi oporami przyjmowałaby opiekę z jego strony, wie rząc, że są rodziną. Lecz jak można okłamać kogoś tak ufnego? - Raczej nie - odpowiedział. - Słuchaj, byłoby gorzej, gdybyś potrzebowała cewnika.
16
SAMOTNIK I PANNA
W wielkich zielonych oczach dziewczyny zamigotała iskierka rozbawienia i zaraz zgasła przytłumiona bólem. Nieznajoma opuściła powieki. Seth wyszedł na zewnątrz, zostawiając otwarte drzwi, by w każdej chwili mogła go zawołać. Gdy wrócił, była blada z bólu i wyczerpania. Wymuszo na intymność stosunków wprawiała ją w zażenowanie. Seth doskonale rozumiał, co czuła. Miał nadzieję, że na karmi ją odrobiną zupy, lecz nim cokolwiek zrobił, dziew czyna zapadła w sen. Delikatnie dotknął jej przez koce i prześcieradło. Popatrzył w jej twarz, wygładzając po ściel. Jasne włosy wyschły już i rozsypały się wokół po grążonej we śnie, uroczej twarzy. Tylko po lewej stronie, tuż nad skronią zlepiała je zakrzepła krew. Seth czuł się równie bezradny jak śpiąca w jego łóż ku nieznajoma. Nie umiał powstrzymać się od patrzenia na nią i... pragnienia jej. Rzucił okiem na dębowy okrą gły stół, na którym piętrzyły się rzeczy dziewczyny: spod nium, majteczki, zegarek, medalionik z wygrawerowa nym imieniem i... mała, plastykowa torebka, którą znalazł w jednej z kieszeni, do połowy wypełniona białym pro szkiem. Tym razem obudziła się z większą łatwością. Pamiętała, gdzie jest, więc otoczenie nie zaskoczyło jej wyglądem. Przez okno wpadały do wnętrza promienie słońca. Nadal nie pamiętała, jak się nazywa, lecz wiedziała, jak ma na imię właściciel chaty. - Seth? - zawołała. Pojawił się niemal natychmiast. - Jak się czujesz? - zapytał. Miał na sobie dżinsy i niebieską koszulę. Za paskiem tkwiła ściereczka do wycierania naczyń. Taki wygląd męż-
SAMOTNIK I PANNA
17
czyzny o imponującej posturze wywołał uśmiech na twa rzy dziewczyny. - Lepiej - odrzekła. Naprawdę było lepiej, skoro mogła się poruszyć. Głowa ciągle dawała o sobie znać, lecz taki ból można było jakoś znieść. Miała zesztywniałe ciało. Zbyt długo leżała w jed nej pozycji. Odetchnęła głęboko, wciągając w płuca aro matyczny zapach. - Mogę dostać filiżankę kawy? - Myślę, że nie powinna ci zaszkodzić - powiedział Seth z wahaniem. - Nie mam mleka, więc będzie czarna. Pijesz z cukrem? - Nie wiem. To okropne uczucie nie pamiętać, jaką kawę się pija. - Możesz mi dać gorzką. Zobaczymy, czy mi zasmakuje. - Nie wydajesz się bardzo zmartwiona utratą pamięci. Nie była i to rzeczywiście wydawało się okropne. Po prostu leżała tu wygodnie i bezpiecznie, więc nie chciała tracić energii na zdenerwowanie. - Czuję się znacznie lepiej niż wtedy, gdy ocknęłam się za pierwszym razem, więc nie chcę psuć sobie nastroju. Przecież sam powiedziałeś, że pamięć wróci. - Powinnaś zjeść jakieś śniadanie. Mam nadzieję, że lubisz jajecznicę. - To zachęcająca propozycja. Dziewczyna nie miała pojęcia, czy lubi tę potrawę, lecz myśl o zjedzeniu jajek nie napawała jej odrazą, więc czemu nie miała spróbować. Gdy Seth oddalił się, popatrzyła w ślad za nim, delikatnie odwracając głowę w taki spo sób, by cały czas móc śledzić go wzrokiem. Tak, mogło być znacznie gorzej. Zignorowała ból głowy, który znowu zaczynał narastać, i zajęła się studiowaniem chaty oraz... Setha.
18
SAMOTNIK I PANNA
Gospodarz wyjął z kredensu, naczynie i znowu pojawił się w polu jej widzenia z jajkami w ręku. Miał duże dłonie o smukłych palcach pianisty. Wbił jajka do miski i je roz mieszał, a potem, lekko utykając, podszedł do nowoczes nej kuchenki. Dziewczyna obserwowała go z ciekawością. Wolała patrzeć nań niż walczyć z mgłą zasnuwającą umysł. Oszczędne ruchy Setha coś jej przypominały. Ból przeszy wający czaszkę sprawił, że straciła wątek. Przymknęła oczy, póki nie minął. Kiedy znowu nieco uniosła głowę, poczuła, że ma zlepione włosy. Delikatnie zbadała ręką zranione miejsce nad skronią i skrzywiła się. Palcami wyczuła skrzepłą krew. Wróciła do lustrowania chaty, która wyglądała bardzo nietypowo. Dach wznosił się tu wysoko w samym centrum. Tam też zainstalowano metalowy komin, by odprowadzać dym z kominkowego paleniska. Ale najdziwniejszy wyda wał się kształt całości pozbawionej ścianek działowych. Wnętrze chaty składało się jakby z pięciu otwartych prze strzeni, miało pięć boków jak waszyngtoński Pentagon albo pentagonalna siedziba wiedźm i czarowników. Jej właściciel miał zresztą w sobie coś z tajemniczego, zamy ślonego czarownika. Jakoś jednak nie zakłócało to aury bezpieczeństwa, którą wokół siebie roztaczał. Zbliżał się właśnie, trzymając w ręku niebieski talerz. Postawił go wraz z kubkiem kawy na stoliku obok łóżka i podszedł do szafy. - Seth, nie chciałabym sprawiać ci kłopotu, lecz oba wiam się, że nie poradzę sobie bez twojej pomocy. Zawrócił z męską koszulą w ręce. - Pomogę ci usiąść i to nałożyć. Dziewczyna poruszyła nogą. Poczuła dotyk prześcierad ła na gołej skórze, co oznaczało... Jęknęła, podciągając
SAMOTNIK I PANNA
19
koc pod brodę. Ból w głowie wzmógł się wyraźnie, więc skrzywiła się i przymknęła powieki. - Myślę, że to raczej ja winienem zamknąć oczy - rzekł Seth z nutką rozbawienia w głosie. Przysiadł na brzegu łóżka. Jedną ręką uniósł ją do góry, tak, że kołdra zsunęła się z niej aż do talii. Ów ruch spra wił, że dziewczyna poczuła pulsowanie w głowie i zaczer wieniła się zmieszana. Próbowała pomóc mu przy ubie raniu, lecz słabe ręce odmawiały posłuszeństwa i nie trafiały w rękawy. Spojrzała w dół, chcąc zapiąć koszulę, lecz doznała zawrotu głowy, więc i w tym musiał ją wy ręczyć. Zamknęła oczy, by zachować odrobinę prywatności. Wtedy dotarł do niej zapach Setha, mieszanina woni myd ła, kawy i męskości. Jego dłonie niosły falę ciepła. Baweł niana materia ocierała się o koniuszki piersi, które mężczy zna starał się omijać dotykiem. Zanim skończył, dziewczyna była bardzo wyczerpana i... podniecona. Powinna czuć skrępowanie, bo Seth z pewnością zauważył jej reakcję na swój dotyk, lecz to Wymagało zbyt wiele wysiłku. Po prostu uśmiechnęła się do niego, gdy układał ją wygodnie na poduszkach. - Czy mogłabym teraz napić się kawy? — spytała. Seth miał widać pewne wątpliwości, lecz ich nie wyra ził, tylko pomógł przytrzymać kubek z gorącym, mocnym napojem. Po chwili odstawił kawę i podał talerz z jajecz nicą oraz kromką chleba z masłem. Z tym poradziła sobie sama. Na deser zaaplikował jej trzy aspiryny. - Dziękuję - powiedziała, opadając na poduszki. - Je stem ci bardzo wdzięczna... Nie pomógł jej w nawiązaniu rozmowy. Po prostu usiadł i patrzył na nią swoimi czarnymi oczami. - Jak długo tu jestem?
20
SAMOTNIK 1 PANNA
- Od wczorajszej nocy. Znalazłem cię podczas burzy w pobliżu Old Baldy. - Co to jest Old Baldy? - Góra. Niezbyt wysoka. Pięćdziesiąt lat temu lawina ścięła jej wierzchołek, więc teraz wygląda jak złamana. A co pamiętasz? - Ciebie. Moment, w którym się tu ocknęłam. Gdzie jesteśmy? - W górach Davis, niedaleko Obserwatorium McDonalda. Wiedziała, gdzie to jest. W Teksasie. Poczuła ulgę. Gó rzysty, na wpół pustynny obszar. Łańcuch gór Davis był najwyższy w okolicy. Wystarczająco wysoki, by sprowa dzać deszcze, To dzikie, skaliste góry, siedlisko jeżozwierzy, skunksów i grzechotników. Burze w takich górach by wają wyjątkowo groźne. Oślepiające ciemności i ulewa. Skały wyślizgujące się spod nóg, upadki, przedzieranie się przez zasłonę nocy i deszczu, przerażenie i krew na twarzy - tak bardzo bolała ją głowa;.. Nie, pomyślała, to tylko omam. Koszmar zniknął wraz z paraliżującym bólem w skroni. - Wszystko w porządku, Sophie? Otworzyła oczy, choć wcale nie pamiętała, że je wcześ niej zamknęła. Seth klęczał przy łóżku, trzymając ją za ramię. - Jak mnie nazwałeś? - spytała jednym tchem. - To imię wygrawerowane jest na twoim medalionie. „Dla Sophie z miłością". Dziewczyna bezskutecznie próbowała w pamięci po dążyć tym tropem. - Myślisz, że to twoje imię? - Nie wiem. Kiedy próbuję zagłębić się w sobie, błądzę
SAMOTNIK I PANNA
21
w chmurach, które nie dają się rozproszyć - rzekła zmę czonym głosem. - Ale mów do mnie „Sophie". Być może tak się nazywam. - Zgoda. Prześpij się teraz. Wszystko wyda się prostsze, gdy odpoczniesz. Kiedy dziewczyna obudziła się po południu, znowu pa dało. Seth zaczął się już martwić. Zwykle nie przejmował się pogodą, która czyniła drogę do chaty nieprzejezdną, a jemu zaczynało brakować paliwa oraz innych produktów. Teraz jednak miał u siebie ranną dziewczynę. Wcale jej tu nie potrzebował. Lubił ciszę i samotność. Nie miał zamiaru brać odpowiedzialności za inną ludzką istotę. Wyjrzał za drzwi. Rocky leżała na werandzie. Wystar czało mu, że opiekował się szczenną suką. Westchnął i spojrzał na książkę leżącą na biurku. „Fauna i flora Te ksasu". Zwykle cieszyły go lektury związane z jego hobby, lecz dziś nie umiał się jakoś skoncentrować na czytaniu. Ze swojego miejsca miał dobry widok na łóżko. Tyl ko półki dzieliły miejsce do pracy od sypialnianego za kątka. Natychmiast zauważył, gdy dziewczyna się poruszy ła, bo patrzył na nią znacznie częściej niż zaglądał do książki. Do licha; nie będę zbyt usłużny, pomyślał. Jeśli czegoś potrzebuje, niech powie. Odepchnął krzesło od biurka i był już w połowie drogi do łóżka, gdy Sophie odezwała się z uśmiechem: - Ile razy się obudzę, zawsze coś przyjemnie pachnie. Czy to rosół? - Musiałem opróżnić lodówkę - wyjaśnił z chmurną miną, niezadowolony, że dziewczyna ciągle się uśmiecha. - Mam za mało paliwa do generatora. Wszystko się roz mroziło, więc trzeba to zużyć. Poczęstuję cię.
22
SAMOTNIK I PANNA
- Najpierw coś innego. - Sophie spróbowała się pod nieść. - Hej! - Wyciągnął ramię, by ją podtrzymać. - Jeszcze nie jesteś gotowa... - Dobrze - zgodziła się po chwili namysłu. - Nie będę się upierać, ale nie chcę już korzystać z basenu. Za tymi drzwiami jest łazienka, prawda? Skinął głową. - Potrzebuję tylko pomocy przy wstawaniu. - Znowu się uśmiechnęła. Dobry Boże! Seth nie zamierzał pozwolić na takie wę drówki. Nie zważając na protesty dziewczyny, zaniósł ją do toalety. Nie chciał zostawić jej samej. W końcu ustąpił, pod warunkiem, że drzwi zostaną uchylone, by mogła go wezwać w razie potrzeby. Czekał, siedząc w bujanym fo telu. To śmieszne, pomyślał. Nic w niej nadzwyczajnego. Może jest trochę inna, ładna. Dobrze, więcej niż ładna. Ma niezwykłe oczy. A jej piersi... Znał piękne kobiety. Zetknął.się z nimi w przeszłości. Potem przestały zwracać na niego uwagę. Najczęściej szybko odwracały spojrzenie. Ponad dwa lata temu wy szedł po wypadku ze szpitala. To głupie z jego strony, że tak się podnieca na widok tej dziewczyny. Nie zachowywał się tak od czasu studenckich randek z Cindy Grover. A je szcze ten biały proszek, który przy niej znalazł... Nie udawała, że nie widzi jego blizn. Zauważyła je od razu, jak wszyscy. Ale dostrzegła też i drugą stronę jego twarzy, nie tylko tę oszpeconą. Głuche uderzenie w łazience niemal wstrzymało bicie serca Setha. - Co tam próbujesz robić? - wrzasnął i otworzył drzwi, by zobaczyć dziewczynę przycupniętą na krawędzi wanny.
SAMOTNIK I PANNA
23
- Pośliznęłam się, gdy próbowałam usiąść - wyjaśniła. - We włosach mam zaschniętą krew. Cuchnę. Muszę się wykąpać. Już chciał jej to wyperswadować, lecz powstrzymał się, widząc upór malujący się na twarzy Sophie. - Nie możesz robić tego sama. Rozbiorę cię, ułożę w wannie i zostanę tutaj. Otworzyła usta ze zdumienia i zaraz je zamknęła. Spo jrzała na ogromną, głęboką wannę, specjalnie zamówioną do tej chaty. - Dobrze - zgodziła się nieoczekiwanie. Powinienem zdawać sobie sprawę, że ta dziewczyna po trafi być nieprzewidywalna, pomyślał, napełniając wannę wo dą i zużywając masę paliwa, by ją podgrzać, gdy Sophie w łóżku czekała na kąpiel. Znał takie jak ona. Zawsze się wszystkiemu sprzeciwiały i chciały postawić na swoim. Podwinął rękaw, by sprawdzić ręką temperaturę wody. Może dolać trochę zimnej..? - Seth? - Rozległo się wołanie. - Czy kąpiel gotowa? Kąpiel tak, ale ja nie, pomyślał. Trzeba iść po nią, zanim sama tu przyjdzie. Tym razem się nie uśmiechała. W ogóle nie mogła pod nieść wzroku i spojrzeć na Setha, gdy ten pochylił się, by ją unieść. - Słuchaj, nie myśl sobie tylko... - zaczął. - Nie. Jestem po prostu skrępowana, ale czuję się tak brudna, że muszę wziąć tę kąpiel. Poza tym ci ufam. Była tak piękna, jak to sobie zapamiętał, gdy zobaczył jej nagość po raz pierwszy. Próbował nie patrzeć na nią, rozpinając jej koszulę i układając ją w wannie. W każdym razie nie tak, by to spostrzegła.
24
SAMOTNIK I PANNA
Tym razem nie stwardniały jej koniuszki piersi. To do brze, pomyślał, sprawdzając ręką, czy woda jest wystar czająco gorąca. Temperatura jego ciała wzrosła już wów czas, gdy rozpinał pierwszy guzik, a Sophie siedziała po tulna i cierpliwa. Westchnęła z rozkoszy, zanurzając się w ciepłej kąpieli. Seth odwrócił się szybko, z trudem powstrzymując jęk. - Tam leży mydło - mruknął. - Daj mi znać, jeśli bę dziesz czegoś potrzebowała. Sophie podziękowała i zaczęła się myć. Słysząc pluska nie, Seth wyobrażał sobie, jak woda pieści jej nagie ciało. Po chwili dobiegło go jej podśpiewywanie w wannie. Pra wdopodobnie wszystko było w porządku. Nawet nie straciła przytomności i już próbowała sama się podnieść, gdy nagle mężczyzna otoczył ramionami jej mokre ciało i przez chwilę przyciskał je do piersi. - Do licha, kobieto! Natychmiast cię stąd zabieram zawołał z bijącym sercem, przez moment nie mogąc się poruszyć. - Nie, posłuchaj... - Sophie delikatnie odsunęła go od siebie. Rozluźnił uścisk, patrząc w jej kredowobiałą twarz. Dziewczyna z trudem spróbowała się uśmiechnąć. - Nic mi nie jest, naprawdę. Pochyliłam się, żeby umyć włosy, i przez moment zakręciło mi się w głowie. Ale już przeszło. Wszystko w porządku. - Tak, tak, w porządku, a ja jestem chińskim cesarzem - rzekł, przygotowując się do wyjęcia jej z wanny. Koszula ociekała mu wodą po zetknięciu z mokrą pier sią Sophie. Czuł przyspieszone bicie serca. - Nie, proszę! Mam zaschniętą krew we włosach. Nie wytrzymam z tym dłużej.
SAMOTNIK I PANNA
25
- Dobrze - zgodził się, przekonany, że popełnia błąd. - Ale to ja umyję ci głowę. Takie eksperymenty jak twój ostatni kosztują mnie co najmniej dwadzieścia lat życia i lepiej, żeby się nie powtarzały. To nie potrwa długo, pomyślał. Sophie ma już mokre włosy. Wystarczy nieco szamponu i spłukanie. Trochę niezręcznie było mu podtrzymywać ramieniem plecy Sophie, a dragą ręką myć jej włosy. Oszałamiająco działała bliskość nagiej, pokrytej kropelkami wody skóry dziewczyny. - Seth. Mogę usiąść. - Oczywiście - rzekł, spoglądając na jej zarumienioną twarz. - Myślę, że się nie przewrócisz, gdy będę mył ci włosy - dodał i wyprostował się nad wanną, bezowocnie próbując nadać głosowi normalne brzmienie. - Prawie gotowe - oznajmił z wymuszoną wesołością. Spłukał szampon, delikatnymi ruchami przesuwając palce po głowie dziewczyny i bezustannie podziwiając piękno jej ciała. Roznamiętniony widokiem, z trudem pa nował nad ruchami rąk. Sophie miała jedwabiste włosy i jasnoróżową skórę. Długie rzęsy rzucały cień na policzki spod przymkniętych powiek. Była po prostu piękna. Seth z rozchylonymi usta mi wpatrywał się w stwardniałe od kąpieli sutki piersi. Otworzyła zielone, pociemniałe oczy i spotkali się spo jrzeniami. Seth wyciągnął rękę i delikatnie pogłaskał jej policzek. - Nie bój się - powiedział. Nie ma się czego obawiać, dodał w duchu. Nie pozwolę, by moje blizny musnęły cię teraz przy pocałunku, gdy dotknę twojej cudownej, wilgotnej skóry i będę ssał twoje piersi...
26
SAMOTNIK I PANNA
Głośne szczekanie Rocky, które rozległo się gdzieś z ty ła, tak bardzo zaskoczyło Setha, że o mało nie wpadł do wanny. Cofnął ręce i zacisnął je w pięści, a potem przy mknął oczy, by policzyć do dziesięciu. Był tak bardzo podniecony. Napięte ciało ciągle jeszcze pragnęło zbliże nia, zetknięcia z najintymniejszym zakątkiem ciała tej pięknej dziewczyny. Psiak dotknął nosem nogi mężczyzny, a ten spojrzał na Sophie siedzącą bez ruchu w wannie ze wzrokiem ufnie utkwionym w jego twarzy. Była zarumieniona od nie skry wanych pragnień. Niczego nie wiedziała o samej sobie, nie pamiętała, jak może wyglądać gra między mężczyzną i kobietą ani jak się przed nią bronić. Seth pomyślał, że dziewczyna uosabia samą prawdę uczuć. Nie wyobra żał sobie, by ktoś potrafił tak przekonująco udawać całko witą amnezję. Ale też przypadki pełnej utraty pamięci zda rzały się niesłychanie rzadko. To dawało mu wiele do my ślenia. - Ten pies jest teraz ciągle głodny - mruknął, sięgając po duży ręcznik. - No, wychodź z wody, bo się przeziębisz. Nie podniósł Sophie, ponieważ nie ufał sobie dostate cznie. Otoczył ją tylko ramieniem i pomógł przysiąść na krawędzi wanny. Teraz siedzieli obok siebie. Szybko owi nął ją błękitnym ręcznikiem. - No jak? Lepiej się czujesz? - zapytał. On sam poczuł się znacznie lepiej, mając ją przed sobą, otuloną w ręcznik. Zaczął wycierać jej włosy. - Już teraz Rocky ma ogromny apetyt, a potem będzie pewnie jeść za dziesięciu. Jeszcze chwila, a się oszczeni - mówił z przeświadczeniem, że plecie głupstwa. - Seth... - Gotowa do snu? Zaczekaj chwilę, znajdę ci świeżą koszulę.
SAMOTNIK I PANNA
27
Do licha, jak tu trzymać ręce z daleka od niej przy wkładaniu tej koszuli? Jak nie zwracać uwagi na twardnie jące sutki i aksamitną skórę piersi? - Seth... - powtórzyła, dotykając jego ramienia i spo glądając na niego z lękiem. Seth przybrał obojętną minę, nie chcąc, by Sophie spo strzegła, co się z nim dzieje. Rzuciła okiem na suczkę. - Nie wiedziałam, że masz psa - zauważyła. - Wszystko w porządku - rzekła, uśmiechając się nieśmiało. - Widzę, że nie masz zamiaru zgwałcić mnie czy coś w tym rodzaju. A ja nie mam takiej pewności, pomyślał Seth. - Wracamy do łóżka - mruknął. Tyranizował ją swoją dobrocią. Sophie zdała sobie z te go sprawę, gdy podsunął jej pod plecy kolejną poduszkę i kazał leżeć spokojnie, podczas gdy on przygotuje po ko lacji sok do picia. Nie pozwolił jej wstawać z łóżka. Nieledwie chciał ją karmić. Nawet nie mogła sama się wyką pać... Nie broniła się przed tym. A może należało? Powinna być zawstydzona, gdy spoglądał na jej ciało, gorące, drżące i ożywione pragnieniem. Pragnęła znowu tak się poczuć. Chciała, by patrzył na nią w ten sposób, bo marzyła o... nim. Czyżby należała do kobiet, które widząc pożądanie w oczach mężczyzny, uznają to za wystarczający powód do zbliżenia? - Nie skończyłaś zupy? - zapytał, wracając ze szklanką soku w ręku. - Jest pyszna, ale już więcej nie mogę jej zjeść. Popatrzył na dziewczynę uważnie i zabrał niemal pusty talerz. - Wyglądasz na zmęczoną. Potrzebujesz więcej odpo czynku - uznał.
28
SAMOTNIK I PANNA
- Nie jestem śpiąca. Przespałam ostatnie czterdzieści osiem godzin. - Z tego przez piętnaście byłaś nieprzytomna i ciągle masz zawroty głowy. Nie jestem lekarzem, ale sądzę, że z pewnością przeżyłaś wstrząs mózgu. Musisz zostać w łóżku. - A kim jesteś? - spytała, ignorując resztę wypowiedzi mężczyzny. - Mam trochę paramedycznego doświadczenia - od rzekł z wahaniem. - Teraz zaś studiuję - powiedział wy mijająco. - Znowu się wykręcasz. Co studiujesz? Medycynę? - Nie zdobywa się tej profesji w trybie koresponden cyjnym. - Już wiem, studiujesz na kursach pielęgniarskich. - Nie - odpowiedział, uśmiechając się lekko. Sophie pomyślała, że po raz pierwszy widzi jego uśmiech, i zapragnęła zobaczyć, jak wygląda ten mężczy zna, gdy jest szczęśliwy. - Rozumiem, jako osobnik rodzaju męskiego wstydzisz się przyznać. - O czym ty mówisz? - O gotowaniu. Bierzesz lekcje gotowania i testujesz na mnie swoje dokonania. Potrząsnął głową, a długie włosy ocieniły mu policzki. Sophie pomyślała, iż chce sprawdzić, czy poraniona część jego twarzy jest równie wrażliwa na dotyk jak ta nie naru szona, odnaleźć wszystkie czułe miejsca na ciele tego męż czyzny. - Ani pielęniarstwo, ani gotowanie - powiedział. Lubi się drażnić, uznała Sophie i nagle coś ją olśniło. - Jesteś czarownikiem. Zdradził cię pięciokątny kształt chaty. Zostaniesz prawdziwym magiem po ukończeniu
SAMOTNIK I PANNA
29
korespondencyjnych kursów doktora Faustusa. Dowiodę tego, jeśli poznam twoje zaklęcia. - O niczym podobnym nie słyszałem. - Pewnie nie czytałeś książek z serii fantasy. - A ty? - spytał obojętnym tonem. - Ja... - przerwała, bezowocnie próbując przebić się myślą przez mroki pamięci. - Miałam zamiar powiedzieć, że czytałam - rzekła wolno. - Przez minutę czułam taką pewność, lecz już zniknęła. I dzięki Bogu, dodała w duchu. - To dobrze rokuje na przyszłość. Odzyskasz pamięć - powiedział łagodnie, pomagając jej ułożyć się na podu szkach. - Tylko nie powinnaś się denerwować. Wszystko się unormuje po jakimś czasie. Pewnie sądzi, że wygrał tę rundę, pomyślała Sophie. Osiągnął to, czego chciał, okrywając ją po szyję kocem i zatrzymując w łóżku, by odpoczywała. Ale to nie takie proste. Zastanowiła się, dlaczego przez moment cieszyła się na myśl, iż jej pamięć nie wraca. Naprawdę była zadowolona, że nie wie, kim jest. Co z niej za człowiek? Czyżby wolała nie znać własnej tożsa mości? pomyślała z pewnym niepokojem.
ROZDZIAŁ TRZECI
Rankiem po śniadaniu Seth powiedział, że musi spraw dzić, czy burza nie wyrządziła szkód na dachu. Sophie nie skomentowała pomysłu swego opiekuna, który mając kon tuzjowaną nogę, zamierzał wspinać się na dach. Co prawda dzisiaj Seth nie kulał tak bardzo jak ostatnio. Postanowiła wykorzystać jego nieobecność, by coś sprawdzić. - Sophie, ładne imię- powiedziała głośno. Wzięła do ręki łańcuszek z medalionem. Ten drobiazg łączył ją z przeszłością. „Sophie" musiało być zdrobnie niem od jakiegoś imienia. Sophronia? Uśmiechnęła się na samą myśl o takiej możliwości. Sophia? To imię również niczego jej nie przypominało. Częścią swojego jestestwa pragnęła poznać prawdziwe imię, a częścią chciała zostać anonimową kobietą, wolną i bezpieczną w łóżku Setha. Zaczęła się rozbierać, zamie rzając włożyć nową koszulę oraz spodnie, które Seth dla niej uprał. Zsuwając koszulę z ramienia, rozkoszowała się widokiem swojej gładkiej skóry i smukłych ramion, które świadczyły, iż z pewnością nie uczęszczała na siłownię. Odgłosy dochodzące z zewnątrz upewniły ją, że Seth ciągle pracuje na dachu. Przypomniała sobie, jak poprze dniego wieczora w łazience jej opiekun studiował spojrze niem jej ciało, choć udawał, że na nie nie patrzy. Teraz sama zapragnęła przyjrzeć się sobie. Miała niewielkie pier si o dużych sutkach. Nie będę się musiała później martwić,
SAMOTNIK I PANNA
31
że staną się obwisłe, pomyślała. Nachmurzyła się. Ktoś już kiedyś jej to powiedział, ale nie wiedziała, kto i kiedy. A może jest starsza, niż się jej wydaje? Ma nieźle umięś nione nogi, lecz to nie świadczy o wieku. Jeśli ktoś upra wia biegi lub aerobik, dobrze wygląda również po czter dziestce. - Nie chcę być czterdziestolatką - zamruczała, nabie rając pewności, że musi być jednak młodsza, i uśmiechnęła się do siebie. Majteczki i spodnie udało się jej włożyć bez zawrotów głowy. Z zadowoleniem obejrzała własne nogi. Uznała, że są zgrabne. Przeciągnęła dłonią po łydce i poczuła na niej włosy. Może uda się potem pożyczyć od Setna maszynkę do golenia, pomyślała. A może wziąć ją teraz? Z poczuciem winy spojrzała w kierunku dachu. Z pew nością nie powinna niczego brać bez pozwolenia gospoda rza, lecz jeśli go nie uprzedzi, Seth na pewno zechce wy ręczyć ją w tej czynności. Wolała być sama. W końcu cho dziło tylko o znalezienie w łazience maszynki. Potrzebo wała też lusterka. Spuściła nogi z łóżka. Uznała, iż jeśli wszystko będzie robić powoli, uda się jej dotrzeć do łazienki. Zsunęła się więc z materaca i stanęła, a pokój zakołysał się jej przed oczami. Chwyciła się ręką za głowę, próbując powstrzy mać wzrokowe sensacje. Po chwili wszystko się uspokoi ło i mogła ruszyć do przodu. Nogi miała jak z waty, więc postanowiła posuwać się, wykorzystując meble jako opar cie. Zatrzymała się, żeby nabrać tchu i spojrzeć na ta pczan, na którym Seth spędził ostatnią noc. W tym mo mencie świat znowu zawirował wokół niej i ogarnęła ją ciemność. - Sophie! - krzyknął Seth.
32
SAMOTNIK I PANNA
»
Podbiegł do dziewczyny i chwycił ją w ramiona, zanim upadła. - Co ty wyrabiasz? Nic głupszego nie mogłaś wymy ślić? Chyba oszalałaś! Pochylił się i wziął ją na ręce. Ułożył głowę Sophie na swoim ramieniu i uważnie zbadał wzrokiem jej źrenice. - Chyba wszystko w porządku - mruknął. Sophie zapragnęła, by jeszcze raz ujął ją pod kolana. Ciągle czuła rozkoszne drżenie, które przebiegło jej ciało, gdy Seth dotknął nagich łydek. Lecz i obecna pozycja mia ła swoje zalety. Twarz Setha była tak blisko, a ona wtulała swoją w jego ramię. Może by ją pocałować, pomyślał Seth, zdziwiony, że coś podobnego przychodzi mu do głowy w chwilę potem, gdy Sophie omal się nie zabiła. Parę minut temu bardzo go przestraszyła, ale teraz tulił ją do piersi, a wargi dziewczy ny były tak blisko. Uśmiechała się do niego, nie wiedząc, jakie myśli błądzą mu po głowie. Spojrzeniem mówiła, że go pragnie. Seth wyczytał to z jej wzroku i poczuł podnie cenie. Pieszczotliwie przeciągnęła dłonią po jego szyi. Rozko szny dreszcz przebiegł ciało Setha. - Dobry Boże! - westchnął. Sophie zamrugała oczami, lecz niczego po sobie nie okazała, tylko powiedziała nieco schrypniętym głosem: - To było naprawdę dziwne. Cały pokój zakołysał się w posadach. - Lepiej powiedz: głupie - poprawił, stawiając ją na podłodze. - Przecież wiedziałaś, że pomogę ci, jeśli zech cesz pójść do toalety - dodał i znowu chciał ją wziąć na ręce. - Och, Seth! Nie! twoja noga...
SAMOTNIK I PANNA
33
- Wszystko w porządku. Chcesz teraz skorzystać z ła zienki? - Ze mną już wszystko w porządku albo prawie w po rządku - odrzekła, ignorując pytanie Setha. - Mogę cho dzić. Podtrzymasz mnie trochę i pójdę sama. - Jesteś niemądra - powiedział, nie chcąc, by Sophie przedwcześnie uznała, iż wróciła do zdrowia. - A więc powiedz, masz zamiar iść do łóżka czy do toalety? - Do łóżka - westchnęła. Ze względu na kontuzjowane kolano, łatwiej mu było usiąść z nią na łóżku, niż od razu ją położyć. Wmawiał sobie, że nie chodzi tu o przedłużenie przyjemności płyną cej z trzymania Sophie w ramionach. - Czemu wstałaś? - zapytał, gdy usadowiła się tuż przy nim. Sophie przygryzła wargę i odwróciła wzrok. - Chciałam pożyczyć twoją maszynkę do golenia. - Co takiego? - zdziwił się, nie mogąc uwierzyć, że po to ryzykowała życie. - Jak mogłaś być tak niemądra? Jeśli już koniecznie musiałaś golić nogi, mogłaś poczekać, aż bym ci pomógł. - Nie o to chodzi, ja chciałam... - zaczęła, spoglą dając mu w oczy. - Chciałam znaleźć lusterko. Nie wiem, jak wyglądam. Muszę sprawdzić, czy się rozpo znam. - W łazience nie ma lustra - odrzekł, zaskoczony jej wyjaśnieniem. - Ale przecież jak się golisz... - Nie potrzebuję do tego lustra. Tylko w samochodzie jest lusterko. Zaprowadzę cię i zostawię samą, żeby ci nie przeszkadzać. - Seth - powiedziała, tłumiąc płacz. - Tak bardzo cier pisz z powodu blizn?
34
SAMOTNIK I PANNA
Nagle odwrócił wzrok, a Sophie zadrżały wargi, gdy spróbowała zdobyć się na uśmiech. - Wybacz. Rozumiem, że nie chcesz o tym mówić... - rzekła i dotknęła jego twarzy. Nie poruszył się, choć chciał to zrobić, lecz palce Sophie przykuły go do miejsca. Uniosła się trochę i delikatnie pocałowała go w policzek. Zaprowadził ją do samochodu. Kiedy przechodzili przez werandę, Rocky podźwignęła się ze swego legowiska. Od kąd się pojawiła w gospodarstwie Setha w zeszłym miesią cu, pilnowała mu ogrodu przed jeleniami i królikami. Nie odstępowała go na krok, gdy wychodził z domu. Nie ba cząc na to, że lada chwila miała się oszczenic, postanowiła dziś również nie zaniedbywać obowiązków i powędrowała za swoim panem. Seth wiedział, jak przerażającym doświadczeniem mo że być spojrzenie na własną twarz w lustrze. Sytuacja So phie w niczym nie przypominała jego własnej, lecz trud no było przewidzieć, jak dziewczyna zareaguje na widok swego odbicia. Otworzył drzwi pojazdu i usadowił ją we wnętrzu. - Przepraszam, że tak tu brudno, ale używam tego auta do przewożenia różnych rzeczy. - Nie szkodzi - odpowiedziała. - Teraz zostawię cię samą. - Zmieniłam zdanie - rzekła nagle. - Nie chcę, żebyś odchodził. Zostaniesz? - spytała, patrząc mu w oczy. W milczeniu usiadł za kierownicą. Sophie wzięła głę boki oddech i spojrzała w lusterko. Seth próbował nie ści gać jej wzrokiem. Mogła sobie tego nie życzyć. Pochylił się i podrapał Rocky za uszami. Sophie tak długo milczała, że w końcu uniósł głowę. Dziewczyna nerwowo pocierała palcami zadrapania na policzku.
SAMOTNIK I PANNA
35
- To drobne skaleczenia - pocieszył ją. - Minie trochę czasu, zanim znikną, ale nie zostawią śladów. - Nie to mnie martwi - rzekła. - Żadna piękna kobieta nie chciałaby być oszpecona. Sophie uniosła brwi ze zdziwienia, gdy nazwał ją pięk ną. Jeszcze raz spojrzała w lusterko. - Chyba nie mam jeszcze czterdziestki, prawda? - Myślę, że nie skończyłaś nawet trzydziestu. - Chyba się już napatrzyłam - powiedziała z wes tchnieniem i w milczeniu wysiadła z samochodu. Nie uśmiechała się już i Seth wolał ją właśnie taką. Gdy ułożył ją w łóżku, zarzuciła mu ramiona na szyję i pocało wała w policzek pokryty bliznami. - Dziękuję ci - szepnęła, a potem uwolniła się z jego objęć. Jeszcze następnego dnia Seth czuł na twarzy obydwa pocałunki. Niebieskie niebo rozciągało się nad dębami rosnącymi wokół chaty, którą zbudował po opuszczeniu szpitala dwa lata temu. Prognoza pogody zapowiadała, co prawda, ko lejne burze, ale widać jakoś ominęły ten rejon. Niebo wy dawało się wyjątkowo czyste. Sophie zbuntowała się. Wczoraj Seth zupełnie ją zigno rował, pracując w ogrodzie przy osuszaniu szopy, w której zamierzał przechowywać zbiory nasion. Wieczorem zamę czała go pytaniami, chcąc się czegoś dowiedzieć o jego uprawach. Całe przedsięwzięcie nie było niczym wielkim. To, że Seth hodował specjalny gatunek pożytecznej śliwy daktylowej, nie zmieniało jeszcze oblicza świata. Swoje zajęcie traktował jako hobby. Tak pogodnego dnia Sophie nie zamierzała spędzić w samotności. W czasie lunchu Seth dał się przekonać
36
SAMOTNIK I PANNA
i pomógł jej przenieść się z kanapkami na werandę. Za pewniła go, że nie czuje się wcale śpiąca. W kącie werandy na legowisku leżała Rocky. Seth za siadł przy starym stole, który w zeszłym roku wynalazł w opuszczonej chałupie niedaleko Ridgemore. Okrytą ko cem Sophie usadowił w fotelu wyłożonym poduszkami po drugiej stronie stołu. Dziewczyna była w świetnym nastro ju. Od dwóch godzin ogrywała go w karty. - Masz za duże szczęście - mruknął niezadowolony. - Zagrajmy w coś innego. - To może okazać się zbyt trudne. Zapomniałeś, że mam uraz głowy? Ile już przegrałeś? - spytała, prze chylając głowę tak, że słońce zalśniło w jej jasnych wło sach. - Sześćdziesiąt siedem tysięcy pięćset dolarów. Ale po czekaj na rachunek za moją opiekę medyczną. Mam na dzieję, że jesteś ubezpieczona. - Nie martw się - rzekła z uśmiechem, który jednak szybko zniknął z jej twarzy. - Ustaliliśmy przecież, że wy glądam na osobę zasobną. Wskazuje na to moje ubranie, zegarek, wszystko, co posiadam - ciągnęła, dotykając dło nią złotego wisiorka na szyi. - Nawet jeśli nie jestem ubez pieczona, spłacę długi. Może nie było z nią tak źle, mimo problemów z pa mięcią. - Ciągle jeszcze mówię chaotycznie, prawda? Trudno uważać na każde słowo, ale wszystko, co przychodzi mi do głowy, tkwi korzeniami gdzieś w przeszłości. Przygotowała karty do tasowania. - Moja kolej - rzekła, zgrabnie zabierając się do dzieła. - Miałam cię zapytać o te duże tyczki wbite w ziemię powiedziała, wskazując ruchem głowy konstrukcję, którą Seth zaczął wznosić na południe od swojej chaty.
SAMOTNIK I PANNA
37
- Tyczki? Mówisz o tych ciosanych okrąglakach? upewnił się, biorąc karty do ręki. - Dla mnie to tyczki. Są przecież wysokie jak ty Uśmiechnęła się sponad kart. - Co z nimi robiłeś? Nudziłeś się i rzucałeś oszczepem? - To będzie stajnia - wyjaśnił. - Okrąglaki, które tu leżą, muszą poczekać, dopóki moi kuzyni znowu nie przy jadą na weekend. - Rozumiem - rzekła, spoglądając na karty, a Seth od dał się kontemplacji jej delikatnej urody i rozmyślaniu o wczorajszym dniu, kiedy to mogło dojść między nimi do prawdziwego pocałunku. - A więc musisz lubić konie - ciągnęła. - Niezupełnie - odparł. - Po prostu lubisz budować stajnie - zażartowała. - Nikt, kto zna konie, nie powinien przyznawać się, że je lubi. Są uparte i nieprzewidywalne. Mam na ten temat własną teorię. Bóg dał nam konie, gdy popełniliśmy grzech pierworodny, by uświadomić, do czego może przydać się cierpliwość. - Więc co będziesz trzymał w stajni? - spytała wesoło. - Konie, oczywiście. Lubię jeździć, a tylko konie mogą mi to ułatwić. Wielbłądy są kiepskie, a słonie za duże. Można, co prawda, osiodłać krowę, lecz to nie to samo. Sophie roześmiała się tak radośnie, że Setha przeniknął rozkoszny dreszcz. - A jeśli dosiądziesz byka - rzuciła, pochylając się ku niemu - to może cię zrzucić z grzbietu i pokiereszować. Widywałam takie rzeczy na rodeo. - Naprawdę? - zapytał, z trudem powstrzymując się, by nie chwycić jej w ramiona; Czy zdawała sobie sprawę z tego, co powiedziała? - Lubisz odrobinę emocji, prawda?
38
. SAMOTNIK I PANNA
- Ja... - przerwała i zbladła. Oparła głowę o poręcz fotela, z której zsunęła się podu szka. Czuła, że Seth otacza ją ramionami, ale przez moment niczego nie widziała ani nie słyszała. Żal, poczucie winy i deszcz wróciły we wspomnieniu. Nie burza, lecz deszcz siąpiący na cmentarzu w Houston. Ujrzała znów stonowa ne stroje kobiet i ciemne garnitury mężczyzn skrytych pod parasolami. Kamienie nagrobne i mogiła siostry. To była jej wina, jej wina... Jęknęła, wracając do rzeczywistości. Seth przytulił ją do siebie, niemal unosząc z fotela. -Nie! Odepchnęła go z wysiłkiem. Nie mogła wytrzymać jego dotknięcia, widoku, nie chciała go znać. - Seth - szepnęła, gdy się odsunął. - Moja siostra nie żyje. Nie odezwał się. Był ciągle blisko i spoglądał na nią ze współczuciem. - Boże! - powiedziała, przymykając oczy. Czuła, że usunął się, dając jej przestrzeń, której tak potrzebowała. Zacisnęła palce na poręczy fotela, a potem odetchnęła wolno kilka razy i rozluźniła uchwyt. - Przypomniałaś sobie? - Nie - zaprzeczyła. - Niewiele... Tylko to... że mia łam siostrę, która umarła. - Zmusiła się, by otworzyć oczy. - I że to była moja wina - dodała. Seth zbliżył się i spojrzał na nią uważnie. Milczał, mając nadzieję, że Sophie powie coś jeszcze. - Widziałam jej grób. Padało. Byliśmy na cmentarzu Ridgehill w Houston. Myślę, że... mieszkam w Houston. Miasto wydaje się znajome. Nic więcej nie pamiętam. Żad nych nazwisk... tylko obraz jej pogrzebu i... straszny cię żar winy - powtórzyła.
SAMOTNIK I PANNA
39
Seth nie spuszczał z niej wzroku. Nie wiedziała, czemu ta milcząca obecność jej nie przeszkadza, dlaczego czuje się przy nim bezpieczna. W końcu przemówił. - Twoja utrata pamięci chyba nie ma przyczyn fizy cznych. - Myślisz, że wszystko sobie wymyśliłam? - spytała, sztywniejąc. - Amnezja jest w pewnym sensie związana z urazem głowy, lecz wydaje mi się, że niczego nie pamiętasz, bo chcesz o czymś zapomnieć. Sophie odwróciła wzrok, pragnąc, by Seth odszedł. Sły szała, jak przysunął krzesło do jej fotela, ale nie chciała spojrzeć mu w twarz. - Mogę się mylić - powiedział. - To się zdarza, lecz większość takich przypadków, jak twój, ma psychiczne podłoże. Co nie znaczy, że ofiara urazu biega w kółko, krzyczy i płacze. Medycyna zna takie symptomy, które nie zostały wywołane fizycznymi przyczynami. - Myślisz, że sobie coś wyimaginowałam. Że jestem dziwaczką - rzekła bezbarwnym tonem. - Skądże? Po prostu nie pamiętasz pewnych związ ków między zdarzeniami. Masz zamglony umysł. Mówisz o swojej odpowiedzialności za śmierć siostry i nie pamię tasz niczego więcej. A to wygląda tak, jakbyś bała się włas nej pamięci. Seth dotknął jej ramienia. Poczuła krzepiące ciepło du żej, męskiej dłoni. - Może nie lubię osoby, którą jestem albo byłam - sze pnęła. - Możliwe, lecz nie sądzę, byś okazała się złym czło wiekiem. Powiedzieć ci, co o tobie myślę? - Lepiej nie mówmy o tym teraz -rzekła, przesuwając palcami po napisie wygrawerowanym na medalioniku.
40
SAMOTNIK I PANNA
Seth nie zwrócił uwagi na słowa Sophie. - Sposób w jaki odnosiłaś się do mnie od samego po czątku, mówi, że jesteś aż nadto ufna. Tacy bywają tylko szlachetni ludzie. Może dlatego sądzisz, że powinnaś być twardsza, choć taka nie jesteś. Zmuszasz się do tego. Na prawdę nie powinnaś się tym tak przejmować - powiedział pogodnie, zachęcając Sophie do uśmiechu. Odczuła dziwne zmieszanie. - No dobrze, Sherlocku. Co jeszcze wymyśliłeś? Może jakieś konkrety? - Pochodzisz z Teksasu. Jesteś szczupła, średniego wzrostu, praworęczna. Masz zielone oczy, jasne włosy i ja kieś dwadzieścia cztery - dwadzieścia osiem lat. Biorąc pod uwagę, jak się ubierasz, musisz być zamożna. Lubisz gustowne stroje z dobrych tkanin. - A więc jestem młoda, piękna i bogata. Słowem dziewczyna z wyższych sfer, prowadząca swobodne życie towarzyskie. - Zamożność niekoniecznie oznacza hulaszczy tryb życia. - Lecz nie potrafisz dowieść, że tak nie jest. - Właśnie, że potrafię. Uprawiasz biegi, a to już nie łączy się z leniwym spędzaniem czasu w eksklu zywnych klubach. Wymaga dyscypliny. Mam dowód. Two je buty, nie pasujące do reszty stroju. A poza tym jesteś bardzo zgrabna - rzekł i prześliznął się po niej wzro kiem, a potem odwrócił głowę. - Tak więc - ciągnął - sa ma możesz ocenić materiał dowodowy. Poza tym dosko nale pamiętasz literaturę typu fantasy, a to również coś znaczy. - Co takiego? - Pomyśl. Powieści fantasy zawsze mówią o walce między dobrem i złem. O triumfie dobra nad złem. Ludzie
SAMOTNIK I PANNA
41
bezwartościowi, amoralni nie zajmują się kwestiami dobra i zła — podsumował z uśmiechem. Sophie przyjrzała się uważnie rozjaśnionej twarzy Setna. Zdawał się nie pamiętać w tej chwili o żadnych kłopotach. Jego promienność udzieliła się i jej. Wyciągnęła rękę, pragnąc go dotknąć, lecz Seth spoważniał i usiadł na krześle w sporej odległości od jej fotela. Opuściła dłoń. Nie mnie odrzuca, pomyślała. Po prostu nie chce do tknięcia. Nie uważa mnie jednak za złą albo bezwartościo wą, czego się tak bardzo obawiałam. - Znaczące jest również to, iż nie nosisz obrączki - do rzucił obojętnym tonem. - Może ją zdjęłam. - Popatrz - rzekł, ujmując ją za rękę. - Widzisz? Masz opaloną skórę, bez żadnego białego paseczka na palcu - zakończył z przekonaniem i uwolnił jej dłoń z uścisku. Sophie uznała, że Seth potrzebuje pewnego rodzaju gry, i postanowiła ją podjąć. - Masz niezłe wyniki w dedukcji. Ale teraz moja kolej. Jesteś najstarszym z sześciorga rodzeństwa, które zwykłeś traktować z góry. - Byłem jedynakiem - sprostował, uśmiechając się lekko. - Niemożliwe. Tylko najstarszy brat w rodzinie może łączyć w sobie równie irytującą mieszankę nadopiekuńczości i tyranii. - Może masz rację. A kuzyni się liczą? - Z pewnością - odrzekła, pragnąc, by Seth zechciał wreszcie coś jej o sobie powiedzieć. - Po śmierci rodziców wychowywałem się z dwoma kuzynami - przyznał i spojrzał jej w oczy.
42
SAMOTNIK I PANNA
- No właśnie. Od dzieciństwa zaprawiałeś się do roli tyrana - rzekła, huśtając się w fotelu. - Obaj kuzyni są starsi ode mnie. - Zdumiewające. Rzadko się zdarza, by młodsze dziec ko narzucało wolę starszym. - Słuchając tego, co mówisz, muszę stwierdzić, że nie lubisz przyznawać się do błędów - zauważył rozbawiony. - Skądże. A czy wspomniałam, że tkwi w tobie coś chytrego, i przebiegłego, co może sprawiać kłopoty? Ponad godzinę trwały takie przekomarzania, w trakcie których Sophie wydobyła z Setha po kawałku całą jego historię. On również pochodził z Houston, chociaż najwcześniej sze dzieciństwo spędził w dzikich okolicach Alpine i Fortu Davisa. Opowiedział jej o ciotce oraz wuju, którzy go wychowali i nadal mieszkali w Houston. Obaj kuzyni, z którymi dorastał, Tom i Raz, podobnie jak ich ojciec, przebywający obecnie na emeryturze, byli oficerami po licji. Sophie nie wiedziała, co myśleć o tych kuzynach. Po mogli zbudować Sethowi chatę. Często go odwiedzali, lecz w głosie Setha, gdy o nich mówił, dawał się wyczuć dys tans. Chciała dociec, co było tego przyczyną, lecz wolała nie pytać. Nie oponowała, gdy rozmowa zboczyła na ma jącą się właśnie szczenić Rocky. Wydaje się, że mnie lubi, pomyślała o Secie. Nie napo mknął ani słowem o swoim wypadku ani o bliznach. Nie wspomniał o innych ludziach w swoim życiu poza kuzy nami. Pojawiło się tylko imię: Linda, które zaniepokoiło Sophie. Seth wymienił je w kontekście sztuki, którą oglą dali razem w Houston, i na moment przycichł. Sophie do myśliła się, iż tamta kobieta musiała odegrać ważną rolę w jego życiu. Pewnie go zraniła. Sophie poczuła, że Seth,
SAMOTNIK I PANNA
43
mężczyzna o dwóch obliczach, z jednej strony zamknięty w sobie, oschły, z drugiej czuły i opiekuńczy, zaczyna dla niej wiele znaczyć. Widać było, że gospodarz chaty kocha dzikie góry. Mó wił o nich z taką miłością. Potem zapadła cisza. Sophie w milczeniu kołysała się w fotelu. Gdzieś pośród drzew świergotały ptaki. - Myślę, że pochodzę z miasta - rzekła po chwili. Nawet nie wiem, jak nazywają się te ptaki, rośliny. Ale podoba mi się tutaj. Bardzo. Przez chwilę nic nie mówili, a potem Seth wstał powoli. - Lepiej sprawdzę, czy droga jest już przejezdna, lecz najpierw... Pochylił się nad nią tak, że musiała odgiąć głowę do tyłu, zanim spojrzała nań zdumiona, gdy lekko ją pocałował. - Dziękuję - rzekł, prostując się. Przyglądała mu się, gdy opuszczał werandę i zbliżał się do samochodu. Wsiadł, włączył silnik i wyjechał na dro gę. Odprowadzała go wzrokiem, dopóki nie zniknął za wzgórzem. Za co jej podziękował? Za pocałunek? Za to, że go wysłuchała? Możliwe. Sophie zaczynała rozumieć, że Seth był samotny. Niezależny i wystarczająco silny, by znieść to osamotnienie, z pewnością jednak nie czuł się szczęśli wy. Mieszkał tu na odludziu, nie posiadając nawet telefonu, który zapewniałby jakiś kontakt ze światem. Nie było go ze dwadzieścia minut. Kiedy wrócił, zabrał się do przygotowywania kolacji, a Sophie dalej odpoczy wała na werandzie i podziwiała zachód słońca w górach. Ciągle czuła na wargach dotyk jego ust. Myślała o moc nych, troskliwych dłoniach i zastanawiała się, czy w tym, co odczuwa, jest coś złego.
44
SAMOTNIK I PANNA
Instynkt podpowiadał, że Seth może okazać się mężczy zną dla niej stworzonym, lecz jak mogła temu ufać, skoro sama nie znała siebie. Najważniejsze jednak było to, że nie wiedziała, czy ona jest odpowiednia dla Setha, i bała się poznać odpowiedź na to pytanie.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Seth kończył zmywanie po kolacji i z politowaniem kiwał głową nad samym sobą. Cóż za idiota z niego! Po co całował tę dziewczynę? Sophie rozwiązywała krzyżówkę i co chwila pytała o potrzebne słowa. - Zaraz do ciebie podejdę - rzekł, kończąc zmywanie. Mruknęła coś, czego nie dosłyszał, i ucichła, więc zno wu zaczął rozmyślać nad pocałunkiem, który z pewnością należało uznać za błąd. I to nie z powodów, których można się było spodziewać. Sophie nie odsunęła się od niego. W jej oczach odbiło się przyjemne zaskoczenie. Spostrzegł nawet, że spiekła raka. A jednak nadal sądził, iż popełnił błąd. Potrafił się do tego przyznać i postanowił, że nigdy więcej nie powtórzy czegoś podobnego. Cóż za nierozwa ga. Angażować się w związek z kobietą, która niczego o sobie nie wie. Nie można wykorzystywać sytuacji. A je śli jest mężatką? Dzięki Bogu, chodziło tylko o pożądanie. Oczywiście, że jej pragnął. To zrozumiałe. Sophie była piękna i reago wała na niego tak, jakby wcale nie widziała blizn po opa rzeniu. Tylko ten biały proszek, który przy niej znalazł. Seth jakoś nie chciał wierzyć, że oznaczał to, co musiał oznaczać. Odłożył umytą patelnię i próbował znaleźć coś jeszcze do roboty, byle tylko opóźnić moment zbliżenia się do Sophie. Jego robocza koszula była dla niej zbyt obszerna
46
SAMOTNIK I PANNA
i kiedy spojrzał na Sophie przed chwilą, gdy pochylała się nad krzyżówką, widok zaparł mu dech, choć przecież wi dział już jej piersi. - Co to jest? Ma sześć liter, zaczyna się na „S", a koń czy na „ophie" i oznacza pasożyta? - zapytała. - Nie jesteś pasożytem, tylko rekonwalescentką - od rzekł. - Ale czuję się bezużyteczna. Przecież wyglądam już lepiej. Nie musisz zachowywać się tak, jakbym się miała zaraz przewrócić, gdy wstanę na dwie minuty. Mogłabym powycierać naczynia. - Tak? - Uśmiechnął się, widząc jej determinację. - In ne słowo lepiej do ciebie pasuje. Uparciucha. - Nie mówmy o mnie, dobrze? - Obawiam się, że musimy - powiedział, podchodząc do stołu. - Trzeba przedyskutować twoją sytuację, Sophie... - Zaczynam odzyskiwać pamięć - przerwała. - Już dwa razy wróciły do mnie dawne wspomnienia. Poczekaj my jeszcze trochę. Niech rzeczy toczą się swoim biegiem. Tyle nadziei malowało się w jej oczach, lecz Seth od mownie potrząsnął głową. - No dobrze, rozumiem, że w mojej sprawie musimy zwrócić się do jakichś władz. Wezmą odciski palców i wszystko się wyjaśni. Odzyskam tożsamość. - FBI nie udostępnia tak łatwo odcisków palców, a te, którymi dysponuje, należą do członków sił zbrojnych, pra cowników agend rządowych itp. Nie sądzę, byś należała do którejś z tych kategorii. Musimy jednak zdecydować, kiedy skontaktujemy się z szeryfem. Pewnie masz rodzinę, która cię rozpaczliwie szuka. - Nie sądzę - rzekła, skubiąc obrus, by nie patrzeć mu w oczy. - Czułabym, gdybym miała kogoś.
SAMOTNIK I PANNA
47
- Niekoniecznie, Sophie... Kiedy sprawdzałem dziś drogę, wstąpiłem do budki telefonicznej i zadzwoniłem do kuzyna Raza w Houston. Prosiłem, by zajął się twoją spra wą, zanim skontaktujemy się z szeryfem. On jest w porząd ku - zapewnił Sophie, widząc, jak szeroko otworzyła oczy. - I on, i Tom to wspaniali faceci. Wiedział, że może na nich liczyć. Nieraz to udowadniali w ciągu ostatnich dwóch lat. - Powinieneś był najpierw ze mną to omówić - zawo łała, usuwając rękę, której zdążył dotknąć. - Nawet jeśli postradałam pamięć, ciągle chodzi o moje życie! Po chwili uspokoiła się i rzekła: - Masz rację. Trzeba odpowiedzieć na wiele pytań, na wet gdyby to, co z tego wyniknie, miało mi się nie po dobać. Choćby okazało się, że ktoś zamierzał mnie zabić tamtej nocy. A nawet bez względu na to, iż mogę być bezpieczniejsza, gdy nikt się nie dowie, że jestem tu z tobą. Nie myślisz chyba, że się nad tym nie zastanawiałam? - spytała, wstając gwałtownie od stołu. - Sophie, usiądź... - zawołał. - Nie, do licha! Nie chcę siadać, nie chcę wypoczywać i być rozsądna. Widzisz? Nie upadłam. Rzeczywiście tak było, ale śmiertelnie zbladła. - Przecież nie mamy pewności, czy ktoś naprawdę chciał cię skrzywdzić. - Ale to możliwe. Znalazłam się w tych górach w środ ku burzliwej nocy, ubrana w wieczorowy strój i sportowe buty. No i wyraźnie przed czymś uciekałam. Albo przed kimś. Myślałam o tym ostatniej nocy i próbowałam złożyć zapamiętane chwile w jakąś całość. Może miałam wypadek na autostradzie po drugiej stronie Old Baldy? Może coś mnie oślepiło? Albo uciekałam przed kimś, kto mnie zranił i kto może chcieć dokończyć swego dzieła.
48
SAMOTNIK 1 PANNA
- Słuchałem wiadomości radiowych - odrzekł spokoj nie Seth. - Nie było żadnej wzmianki o uszkodzonym wo zie porzuconym przez kierowcę. - A mogłaby być? Na takim bezludziu nie mówi się chyba przez radio o samochodowych wrakach. - Samochód bez kierowcy odnaleziony w czasie burzy z pewnością sprowokowałby do poszukiwań zaginionego i pojawiłoby się to w wiadomościach. Jeśli, oczywiście, ktoś natrafił na twoje auto. Konkluzje nasuwały się same, lecz Seth wolał je zacho wać dla siebie. - Więc pozostaje zwrócić się do szeryfa. Dlaczego tego nie robisz? Czy nie jest godny zaufania? - O ile wiem, szeryf Reed jest uczciwym, doświadczo nym stróżem prawa - powiedział mężczyzna. - Och, nie! Myślisz, że uciekałam przed policją. Że jestem kryminalistką! Seth nienawidził się w tym momencie, lecz podszedł do kuchennego kąta, by wydobyć z dużego naczynia to, co w nim schował, małą plastykową paczuszkę białego pro szku, którą położył na stole. - To było w twojej kieszeni. Zdumiona Sophie podeszła bliżej i opadła na krzesło. Zacisnęła ręce na krawędzi stołu, nie dotykając pakunku. - Boże! -jęknęła. Seth siłą woli wstrzymał się, by nie podejść bliżej. Sophie zakryła twarz dłońmi, ale nie płakała i nie porusza ła się. - To kokaina, prawda? - spytała tylko. - Nie wiem - odparł, uświadamiając sobie w tej chwili, jak bardzo pragnie, by okazała się niewinna. - Wydawało mi się głupie próbować, skoro nie wiedziałem, co kładę do ust. A poza tym, nie wiem, jak smakuje kokaina.
SAMOTNIK I PANNA
49
Sophie odsłoniła twarz i spojrzała na Setha. Jej pierś unosiła się i opadała w przyspieszonym oddechu. - Przypuszczam, że to może być heroina. W którymś ze stadiów obróbki jest chyba białym proszkiem. - Możliwe. Nagle podwinęła rękaw i spojrzała na żyły w zgięciu ręki. - Nie mam śladów po ukłuciach igły - stwierdziła. Seth nie potrafił dłużej trzymać się z daleka. Podniósł wzrok na Sophie. - Przyznaj, że już to sprawdzałeś. Ale kokainiści wcią gają narkotyk przez nos, więc niczego nie mogłeś znaleźć. No i kokaina nie powoduje zmian fizycznych. - Kokainiści mają ciągły katar i łzawiące oczy, a ty nie. - Może krótko ją zażywam albo po prostu sprzedaję ten narkotyk. Może... - Przestań! - zawołał i chwycił Sophie za ramiona, od wracając ku sobie. - Nie sprzedajesz i nie zażywasz. - Ale gdy patrzę na ten proszek, czuję się winna - sze pnęła. Ręce Setha ciągle spoczywały na jej ramionach. Nie podobał mu się wyraz twarzy Sophie, więc przyciągnął ją do siebie i przytulił jej głowę do ramienia. Była sztywna. Przez kilka sekund odrzucała jego próby pocieszenia. Po chwili jednak rozluźniła się i przylgnęła doń całą sobą. Seth miał nadzieję, że nie zauważyła napięcia w jego ciele. Objęła go w pasie. Przez cienką, bawełnianą koszulę czuł każdy oddech Sophie. Przytulił zdrowy policzek do jej włosów. Jakież są miękkie, pomyślał, przymykając oczy. - Z tego, co wiemy, równie dobrze możesz być ofice rem wydziału antynarkotykowego policji. Jest wiele mo żliwości wyjaśnienia, skąd ta paczka znalazła się w twojej kieszeni - rzekł spokojnie.
50
SAMOTNIK I PANNA
- Jestem policjantką? - zastanowiła się. - W takim ra zie moje ubranie i medalion to tylko strój maskujący. Nie powinnam myśleć o sobie jako o Sophie. Odsunęła się od Setna, badając spojrzeniem wyraz jego twarzy. Dłońmi ciągle dotykała mu ciała, a on otaczał ją ramionami. - Myślisz, że jestem winna — powiedziała cicho. -Wi¬ działam to w twoich oczach, gdy kładłeś paczuszkę na stole. - Nie wiem, co o tym myśleć, lecz kiedy zobaczyłaś ten proszek, wydało mi się, że go rozpoznajesz. - To dlaczego mówisz, że nie jestem ani narkomanką, ani dostawczynią tego towaru? Bo się do niego uśmiechała, a jej włosy tak miękko potrafiły dotykać jego policzka. Bo znał piękność nagiego ciała tej dziewczyny i opatrywał jej rany. Bo tak wspaniale ogrywała go w karty i miała z tego mnóstwo radości. Bo przestał przejmować się rozsądkiem, logiką, honorem i miał zamiar ją pocałować. Dotknął dłonią policzka Sophie. Spostrzegł, że zamknę ła oczy i podaje mu usta. Były miękkie. Delikatnie wsunął język między jej wargi i rozkoszował się pocałunkiem. Gdy ujął w ręce jej twarz, poczuł, że przenika go dreszcz rozkoszy. Wprowadził język jeszcze głębiej i pomyślał, że na tę chwilę czekał przez całe życie. Sophie należała do niego. Jęknęła cicho. Seth nie był pewien, czy to sygnał pro testu, czy rozkoszy? Wiedział tylko, że palcami dotyka policzków dziewczyny i tuli do siebie jej ciało. Nie tutaj. W łóżku, pomyślał. Pieszcząc dłońmi piersi i biodra So phie, powoli przesuwał ją ku posłaniu. Nagle za drzwiami rozległ się skowyt. Seth drgnął gwał townie, zbyt podniecony, by od razu skojarzyć, co się dzie-
SAMOTNIK I PANNA
51
je. Sophie ciągle tuliła się do niego i oddychała równie głośno jak on sam. Całym ciałem pragnął natychmiastowe go spełnienia. Lecz z werandy znowu dobiegło wycie. Rocky? - Zostań tutaj - powiedział do Sophie, odsuwając ją od siebie. - Seth.,. - To Rocky. Coś z nią nie w porządku. Nigdy przedtem tak nie wyła - rzucił. - Może się szczeni? - A ja zużyłem całą gorącą wodę do zmywania. - Nie sądzę, żeby była potrzebna psu, ale idź i zagrzej trochę, jeśli chcesz. Rocky wydała z siebie kolejny skowyt. - O mój Boże! - zawołał Seth. Suka miała zamiar się szczenić. Uspokoiła się, gdy tylko spostrzegła ludzi. Przestała wyć, za to zaczęła biegać w kółko. Pierwszy szczeniak przyszedł na świat na weran dzie. To ją tak przeraziło, że zbiegła po schodkach i dru giego urodziła na górce piasku obok chaty. Dwa następne pojawiły się koło składziku. Matka poleżała przy nich przez chwilę, a potem wróciła na werandę i tu zjawił się piąty szczeniak. Rocky wyraźnie nie miała pojęcia, co począć z piszczącymi maleństwami. Sophie i Seth pozbierali psia ki i wytarli je do sucha. Suka uspokoiła się i pozwoliła się pogłaskać. Instynkt oraz wyczerpanie zrobiły swoje. Rocky zaczęła lizać swoje dzieci. - Głuptas z ciebie - powiedział do niej Seth, przyklęk nąwszy obok psiego legowiska, na którym ułożyła się cała rodzina. Rocky była tak zmęczona, że ledwie poruszyła ogonem w odpowiedzi. Sophie nie miała pewności, kto bardziej
52
SAMOTNIK I PANNA
przeżył całe zdarzenie: ona czy matka psiego rodu. Więcej się nabiegała w ciągu ostatniej godziny niż przez minione cztery dni. Ale to było miłe zmęczenie. Dziewczyna od czuwała zadowolenie, że szczeniaki zdrowo przyszły na świat i że teraz, siedząc na fotelu, może patrzeć, jak Seth głaszcze całą psiarnię. Słabe światło latarni padało na jego oszpecony profil. Dziewczyna pomyślała, że niektórym ludziom wygląd tego mężczyzny może wydać się nieprzyjemny, a nawet złowie szczy, ale ją fascynowała twarz Setha. Kiedy przyglądała się mu uważnie, odkrywała niezwykłą czystość rysów. Wiedziała, że to najszlachetniejszy ze znanych jej ludzi. Cienie kładące się na twarzy mężczyzny nie zmąciły jej wrażenia. Sprawiły tylko, że posmutniała na myśl, jak bar dzo został okaleczony i jak bardzo ciągle jeszcze cierpiał. - Nigdy nie widziałem zwierzęcia o tak słabym instyn kcie - mruknął Seth, drapiąc Rocky za uszami. - Pewnie jest za młoda - uznała Sophie. - Natura nie zawsze nadąża za okolicznościami. - Chyba tak - zgodził się mężczyzna, podnosząc wzrok na dziewczynę. Gdy tylko połączyli się spojrzeniami, wszystko się zmie niło. W oczach Setha zamigotały płomyki, Sophie wstrzy mała oddech, czując, jak uchodzi z niej zmęczenie i jak bardzo pragnie tego mężczyzny. Podniósł się. Sophie prześliznęła się wzrokiem po jego ciele. Chciała poznać jego smak, dotknąć ustami skóry, sprawdzić, jak poruszają się pod nią mięśnie, przypomnieć sobie dotyk jego dłoni. Wśliznąć się pod to mocne ciało. Jeszcze raz spojrzała mu w oczy, by mógł z jej wzroku wyczytać wszystko, czego nie śmiała wyrazić słowami. Serce mocno jej biło, gdy z takim oddaniem patrzyła na Setha.
SAMOTNIK I PANNA
53
- Lepiej idź do łóżka - rzekł schrypniętym głosem. - Nie chcę. Nie sama - odparła. Nie odpowiedział. Widziała, jak poruszył szczękami i zacisnął ręce w pięści. Zdawała sobie sprawę, że ten męż czyzna płonie tym samym ogniem, co ona. - Chodź ze mną do łóżka - szepnęła, dziwiąc się włas nej śmiałości. - Nie - odrzekł krótko i cofnął się o krok, niknąc w cieniu. Sophie wytrzymała milczenie Setha, jak długo mogła, a potem wróciła do chaty, by się położyć. Następnego ranka zapanowała sucha, słoneczna pogoda. Spacerując po zrudziałej trawie, Sophie zastanawiała się, czy w poprzednim życiu była równie nierozważna. Wyda wało się to prawdopodobne, jeśli wziąć pod uwagę jej zachowanie z poprzedniego wieczora. Powinna zmienić się i stać bardziej odpowiedzialną osobą. Przysiadła na stopniach werandy, grzejąc się w jesien nym słońcu. Za nią spała Rocky ze szczeniakami. Samo chód Setha stał przed domem, ale jego właściciela nie było w pobliżu. Musiał wybrać się dokądś wcześnie rano. Pew nie czuł się niezręcznie po wczorajszej wymianie zdań. Sophie również czuła się nie najlepiej i nie wiedziała, co zrobi, gdy go znowu zobaczy. Szczeniaki zaczęły popiskiwać na werandzie, więc spo jrzała na nie przez ramię. Rocky stała dumnie nad swoim przychówkiem i radośnie merdała ogonem, wypatrując ko goś na łące rozciągającej się przed chatą. Sophie podążyła spojrzeniem za jej wzrokiem. Z sosnowego zagajnika wyłonił się Seth. Niósł wypeł nioną czymś torbę, a za pasem miał zatknięty długi nóż. Patrząc na niego, Sophie zapomniała o całym zażenowaniu
54
SAMOTNIK 1 PANNA
i o tym, że zranił ją swoją odmową. Widok tego człowieka po prostu sprawiał jej przyjemność. - Witaj - rzekła z uśmiechem, wstając, gdy się zbli żył. Seth przypomniał sobie, jak uśmiechnęła się do niego zaraz po odzyskaniu przytomności. W uśmiechu Sophie było zawsze tyle radości i zaufania. Tym razem jednak dało się zeń wyczytać również pożądanie. Jak można się temu oprzeć, pomyślał rozpaczliwie, czu jąc w sobie podobne pragnienia. - Co masz w torbie? - spytała. - Strąki z nasionami - odpowiedział, próbując zacho wać spokój. - Możesz trzymać tego zwariowanego psa z daleka ode mnie, dopóki nie zaniosę torby do suszarni? - poprosił, gdy Rocky zaczęła łasić się do niego, narażając na szwank jego kontuzjowaną nogę. - Oczywiście. Chodź tu, piesku! - zawołała Sophie. Suszarnia nasion znajdowała się na tyłach chaty. Sortu jąc strąki, Seth słyszał, jak Sophie przemawia do Rocky i szczeniąt. Nie zamierzał zakładać nowego ogrodu. Nasio na, które przyniósł, do niczego nie były mu potrzebne. Po prostu musiał rano wyjść z domu. Kiedy głos Sophie umilkł, Seth wpadł w popłoch i pospiesznie opuścił su szarnię. Frontowe drzwi chaty były jak zwykle otwarte, więc znów mógł słyszeć jej słowa skierowane do Rocky. Zelżał mu ucisk w piersi. Czego się obawiał? Że zniknęła w rów nie cudowny sposób, w jaki pojawiła się w jego życiu? Podszedł do płyty kuchennej. Dzbanek z kawą stał tam, gdzie go zostawił o poranku. Sprawdził, że ubyło w nim napoju, więc Sophie wypiła swoją porcję. Zanim wyszedł, napełnił dwa kubki kawą. Siedziała przy szczeniakach na werandzie. Dziś miała
SAMOTNIK I PANNA
55
na sobie jego znoszoną niebieską koszulę i własne, pro wizorycznie naprawione szmaragdowe jedwabne spodnie. Seth zatrzymał się w drzwiach i z trudem wydobył z siebie głos. .- Skończyły mi się zapasy. Pojadę dziś do miasta - oznajmił, podając Sophie kawę. Stanął obok niej i popijał ze swego kubka. - Dobra kawa - mruknął, zmuszając się do przełknięcia kolejnego łyku czarnego jak smoła płynu. - Żartujesz - powiedziała Sophie, nie podnosząc wzroku. Westchnął, wiedząc, że nie będzie łatwo przywrócić między nimi normalne stosunki. - Zrób listę potrzebnych rzeczy, które mam przywieźć. Ubranie, kosmetyki i tak dalej. - Nie bądź niemądry. - Sophie odstawiła kubek i wsta ła. - Nie ma powodu, byś mi cokolwiek kupował. Za dzień lub dwa wrócę do swojego normalnego życia i ubędzie ci jeden kłopot z głowy. - Musimy porozmawiać o wczorajszym wieczorze zdecydował Seth. - O kontakcie z szeryfem? - O tym również. - Czyżbyś pragnął mnie przeprosić? Albo wyjaśnić, że nie chciałeś wykorzystywać sytuacji? - spytała, patrząc mu w oczy. Właśnie to miał zamiar zrobić, lecz teraz milczał. - Ostatniej nocy powiedziałeś wszystko, co trzeba. Krótkie „nie" wystarczyło. Nie ma do czego wracać - rzek ła ze łzami w oczach. - Nie będę co dzień składać ci po dobnych propozycji. Pewnie o tym wiesz, a może myślisz, że skoro straciłam pamięć... i jestem dostawczynią narko tyków... to... - Nic nie mów...
56
SAMOTNIK I PANNA
Seth odstawił na stół swoją kawę i spróbował objąć Sophie, ale go odepchnęła. - Nie. Więcej nie będziesz mnie dotykał. Seth nie odpowiedział. - Nie jedź teraz do miasta - zażądała gwałtownie. - Dlaczego? - Bo jeśli to zrobisz, znowu stanę się cząstką całej reszty świata, a tymczasem nie chcę tego. Rozumiesz? A poza tym... nie wiem, jaki noszę rozmiar bielizny. Cze mu nie poczekać, aż to sobie przypomnę? Jeśli nie odejdę od tej dziewczyny, zaraz jej dotknę, pomyślał Seth. - Nie mamy już żadnych zapasów - powiedział. - Mo żemy zgadnąć, jaki rozmiar mają twoje ubrania. Obiecuję, że nie będę rozmawiał z szeryfem. Spojrzała na niego... rozczarowana i bez słowa weszła do chaty.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Przez cały ranek panowało niezręczne milczenie. Zbyt wielu tematów należało unikać: zdarzeń z poprzedniego wieczora, przeszłości Sophie, powodów, dla których Seth wybrał samotność w górach, Zaraz po lunchu posprzeczali się o to, czy Sophie jest wystarczająco silna, by przygotowywać posiłki, i czy po winna wybrać się z Sethem na zakupy. - Nie ma sensu, żebyś jechała ze mną do szeryfa. Po winniśmy poczekać na wiadomości od mego kuzyna. Do tego czasu nie możesz się nikomu pokazywać - przekony wał ją Seth. Oczywiście miał rację. Sophie sama nie wiedziała, cze mu chciała go skłonić do zmiany zdania, skoro tak napra wdę wcale nie pragnęła opuszczać chaty. Tylko że jeśli świat miał wtargnąć między nich, to wolała, by stawili mu czoło razem. Seth dosyć długo nie wracał z miasta. Zakupy zabrały mu więcej czasu, niż przypuszczał i niepokoił się, czy aby Sophie nie zamartwia się jego nieobecnością. Naprawdę powinienem był zainstalować w chacie telefon, pomyślał, wydobywając z auta torby pełne produktów. Można by wtedy zadzwonić i uprzedzić o spóźnieniu. Zatrzymał się w pół drogi do drzwi. O czym on marzy? Co za głupota sądzić, że będzie kiedykolwiek dzwonił do Sophie, by przekazać jej jakieś wiadomości. Nie zamierzał
58
SAMOTNIK I PANNA
pozwolić sobie na jakąkolwiek formę intymności w stosun kach z tą dziewczyną. Wiedział, czym mogło się to skończyć. Linda była najlepszym dowodem. Dla własnego dobra i dobra So phie powinien zachować dystans. Nie zasługiwał na nic więcej. Rocky zamerdała ogonem, witając go na werandzie. Seth zdziwił się, czemu Sophie nie wyszła na spotkanie. Przecież musiała słyszeć, że przyjechał. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach dymu. Strach chwycił Setha za gardło. - Sophie? - krzyknął, rzucając torbę na ziemię. Dym! Jak dwa lata temu, gdy ujrzał całą ścianę ognia. Tylko nie to! Nie może znowu ponieść klęski. Pchnął drzwi i rozejrzał się wokół przerażony. . - Cześć - powiedziała cicho Sophie. Siedziała na bujanym fotelu przy wygaszonym paleni sku. Obok widać było starą deskę do prasowania, którą Seth wyciągał tylko w ostateczności. Stało na niej żelazko, obok leżało coś przypominającego resztki męskiej koszuli. Na podłodze poniewierała się jeszcze jedna koszula. - Sophie? - Wybacz. - Pociągnęła nosem dziewczyna. - Straszna ze mnie wariatka. Chciałam zrobić ci jakąś przyjemność, ale tylko spaliłam gulasz i zniszczyłam twoje koszule. Je stem po prostu beznadziejna, bo... - Sophie - powiedział, podszedł do fotela i uniósł ją do góry, a potem przygarnął do siebie. - To nieważne. Cóż znaczy koszula albo dwie? Przytuliła mu twarz do piersi i wyznała płaczliwie: - Nie umiem gotować. Uśmiechnął się ponad jej głową i rozejrzał po wnętrzu chaty.
SAMOTNIK I PANNA
59
- Wyczyściłaś palenisko - zauważył ze ściśniętym sercem. - Tak - odrzekła z wahaniem. - Widziałam, że rano wynosiłeś śmiecie, więc wysypałam popiół do jednej z tych beczek na tyłach domu. - Wspaniale. Seth wykorzystywał zwykle popiół drzewny jako skład nik kompostu, ale uważał, że nie czas teraz na żadne wy jaśnienia. Pieszczotliwie gładził Sophie po głowie. - I posprzątałaś cały dom? - Tak. Potem zorientowałam się, jak uruchomić twoją pralkę, wyrzuciłam popiół i zobaczyłam sznury do susze nia bielizny, więc powiesiłam koszule na dworze. Tak ład nie pachniały wiatrem. Ale potem spaliłam je przy praso waniu. - To nie ma znaczenia. - Chciałam coś dla ciebie zrobić - rzekła i uniosła gło wę.: - Seth? - Spojrzała pytająco, a potem zarzuciła mu ręce na szyję i mocno się do niego przytuliła. Ciało Setha ogarnął płomień. - Nie powinnaś... - zaczął i z trudem powstrzymał się, by nie ująć jej za pośladki i nie przycisnąć gwałtownie do siebie. - Nie powinnaś tak ciężko pracować, kochanie. Je szcze nie całkiem wydobrzałaś. - Nic mi nie jest - zapewniła. Przesunęła dłońmi po ramionach Setha, zmuszając, by się pochylił nad jej uniesioną twarzą. Już nie słuchał głosu rozsądku, przypominającego wcześniejsze postanowienia. Czuł tylko, że krew zamienia się w płonącą lawę. W oczach Sophie widział malującą się nadzieję. Chciała, by ją pocałował. Najdroższa. Pragnął jej od pierwszego pocałunku. Ma rzył, by pieścić ją wargami i językiem, przesuwać dłońmi
60
SAMOTNIK I PANNA
po jej plecach i biodrach, tulić się do słodkich zakamarków ciała. Miała wilgotne, nabrzmiałe wargi i rozjaśniony wzrok. Pragnęła tego mężczyzny, a on odwzajemniał jej pra gnienie. Ujął smukłe palce i pocałował ją w dłoń, a potem objął i zaprowadził do łóżka. Całowali się, stojąc przy posłaniu. Seth odchylił głowę, by nasycić się widokiem spragnionych ust Sophie, a ona wspięła się na palce, żeby go dosięgnąć. Pomógł jej, uno sząc ją lekko jedną ręką. Czuł rozkosz, dotykając kobiece go ciała. Odsunęła się, a on przez moment odczuwał prze rażenie tym, co się dzieje. Lecz po chwili Sophie położyła się na łóżku. Uśmiechnął się, widząc, że na niego czeka. Zaczął rozpinać jej koszulę. Nagle przerwał, starając się coś sobie przypomnieć. - Co się stało? - Sophie usiadła. - Seth? O co chodzi? - Zaczekaj... Sięgnął do szuflady nocnego stolika i niespokojnie prze rzucał jej zawartość. Wreszcie wyciągnął dwa małe, pla stykowe pakieciki i położył je na stoliku. - Byłem pewien, że gdzieś tu są. Za chwilę... - Seth... Otoczyła go ramionami i przylgnęła do niego. Podnie ciło go ciepło oddechu, które poczuł na szyi. Jej głodne pieszczot ręce sprawiły, że Seth z trudem nad sobą pano wał. Nie spiesząc się, rozpinał do końca jej koszulę. Chciał przedłużyć rozkoszne oczekiwanie. Gdy dotarł do trzecie go guzika, Sophie zajęła się jego koszulą, a potem leżała już nieruchomo, wpatrując się w pokryte bliznami ramiona Setha. Spojrzał jej w oczy. Uśmiechnęła się i zarumieniła. Nie odrzucała go. Przeciwnie, leniwie czekała, aż ją roz bierze. Patrząc jej w twarz, wolno kontynuował swoje dzie ło. Kiedy wreszcie zdjął z Sophie koszulę, spojrzeniem
SAMOTNIK I PANNA
61
powiedziała, jak bardzo pragnie, by jej dotknął. Spojrzał w dół. Widział już te piersi, lecz tym razem wydawały się jeszcze piękniejsze, gdy prężyły się ku niemu. Teraz mógł je całować. - Seth, ja.., - wyszeptała, dłonią pieszcząc jego włosy. - Nic nie mów. Słowa zbyt szybko zamieniają się w obietnice - rzekł, całując delikatnie usta Sophie. Czuł, że nie ma prawa do obietnic. Chwytając dłońmi jego włosy, Sophie łagodnie przesunęła głowę Setha na swoje piersi. Dotknął ustami sutek. Spletli się nogami i ra mionami. Widział, że oboje są niezwykle podnieceni. Ję czeli z rozkoszy. Sophie płonęła od jego dotknięć. Pieściła mu szyję, twarz, biodra, zsuwając rękę coraz niżej. Puls uderzał jej tak szybko jak jego własny. Czuła drżenie po wewnętrznej stronie ud. Setha ogarnęło szaleństwo. Ta chwila odmieniała całe życie. Wszedł w Sophie, a ona ciasno otoczyła mu biodra nogami. Trzęsła się. Teraz już oboje krzyczeli ze szczęścia. Seth patrzył na twarz Sophie pogrążonej w ekstazie, czuł skurcze jej ciała i sam zapadał w odmęt oszałamiających odczuć. Następnego ranka obudził się późno. Przesunął ręką po zmiętych prześcieradłach. Sophie nie było w łóżku. Usiadł gwałtownie, a potem zorientował się, że z werandy dobie ga śpiew. Sophie nuciła jakąś piosenkę. Powoli uspokoił się, zdziwiony, że ciągle jeszcze tak łatwo wpada w panikę na myśl o tej dziewczynie. Przecież ona ma własne życie. Wcześniej czy później stąd odejdzie. Pomyślał o przeżyciach ostatniej nocy i uśmiechnął się ze smutkiem. Wstał z łóżka. Jeśli Sophie jeszcze tego nie żałuje, to wkrótce będzie żałować. Zamierzał wziąć gorący prysznic. Na kuchennym stole spostrzegł okruchy chleba i dżem truskawkowy. Jak mógł tak mocno spać, że nie
62
SAMOTNIK I PANNA
zauważył, kiedy Sophie wstała? Nie słyszał nawet, że przy gotowała kawę i zjadła śniadanie. Wyszedł na werandę z dwoma kubkami napoju w ręku, by zobaczyć Sophie bawiącą się ze szczeniakami. Miała na sobie jedną z jego koszul zamiast ubrania, które kupił jej poprzedniego dnia. - Chłodno dzisiaj - powiedział. - Przyniosę ci coś cie plejszego. - Jest mi dobrze - odrzekła z uśmiechem. - Zauważyłem, że zjadłaś śniadanie. - Tak, chleb z dżemem. Sięgnęła po kubek kawy, ale nie spojrzała Sethowi w oczy. - Nie bardzo radzę sobie w kuchni - przyznała, odwra cając się znowu do psiaków. - Seth... przepraszam. Boże! A on myślał, że czekała na to, że była przygoto wana. Mylił się. Bez słowa ruszył do drzwi. - Seth? Zatrzymał się w progu, nie odwracając głowy. - Przepraszam, że ci się narzucałam i po prostu zmusi łam. ., żebyś się zajął moimi problemami. Nie miałam pra-, wa cię w to wciągać. Po prostu mi współczułeś, bo popła kiwałam, a ja... - Sophie... - Przygarnął ją do siebie. - Ostatnia noc nie miała nic wspólnego ze współczuciem. To raczej ja cię wykorzystałem. - Nie sądzę - wymamrotała. Przytulił zdrowy policzek do jej włosów, a Sophie objęła go w pasie i przylgnęła do jego piersi. Przez chwi lę stali tak w milczeniu, patrząc, jak Rocky karmi małe. Seth czuł się prawie szczęśliwy. Przebiegł go rozkoszny dreszcz. Pomyślał, że za chwilę znowu weźmie Sophie do łóżka.
SAMOTNIK I PANNA
63
- Tak naprawdę chyba nie straciłam pamięci - powie działa nagle Sophie. Zdumiony Seth uniósł głowę. - Nie mogę dokładnie pochwycić myśli, ale czuję ich presję. Dziś rano po obudzeniu wiedziałam, że przeszłość chce do mnie wrócić, lecz ja tego nie pragnę. - Dlaczego? - spytał łagodnie. Milczała tak długo, że już myślał, iż mu nie odpowie. - Bo wszystko się zmieni, kiedy sobie przypomnę. Po trzebuję jeszcze trochę czasu. Bardzo chciał jej w tym pomóc, lecz zdawał sobie spra wę, że popełniłby błąd. Ale czy dzień albo dwa mogły mieć znaczenie? Gdzieś w oddali zagrzmiało. Seth podniósł wzrok na ciemne chmury i spostrzegł, że wiatr się wzmaga. - Znowu będzie burza - powiedział, przytulając Sophie mocniej do siebie. - Meteorolodzy zapewniali, że nawał nice nas ominą, ale jakoś się na to nie zanosi. Poczuł, że narasta w nim dzika radość. Sophie spojrzała mu w oczy. - Czy to rzadko spotykane w tych stronach? Dwie bu rze, jedna po drugiej? - Tak - odparł i pomyślał, że pozwoli jej odejść, gdy przyjdzie na to czas, lecz jeszcze nie teraz. Uśmiechnęła się, a on scałował ten uśmiech z jej ust. Dwie godziny później byli oboje na eksperymentalnym pólku Setha położonym na zachód od chaty. Po niebie przetaczały się ciemne chmury, więc trzeba było szybko zebrać plony, by na wiosnę móc powiększyć plantację. Sophie pracowała na sąsiedniej grządce. Podśpiewywa ła sobie, co jakiś czas podciągając za duże spodnie. Zbie rała owoce do torby przewieszonej przez ramię. Jedną rękę
64
SAMOTNIK 1 PANNA
wyciągała po daktylową śliwkę, drugą podtrzymywała opadające ubranie. Seth schylił głowę, kryjąc uśmiech. Sophie nie wyglą dała na modelkę w stroju, który jej kupił. Automatycznie wybrał rozmiar Lindy, który okazał się zbyt obszerny. Pa trzył, jak Sophie podnosi owoc do ust. - Zjadasz efekt moich doświadczeń - zauważył ła godnie. Zesztywniała. - Ten jest z innego krzaka, nie pochodzi z tych, z których kazałeś mi zbierać. Takich nie potrzebujesz, pra wda? - upewniała się z niepokojem. - Mówiłeś, że trze ba zebrać nasiona tylko największych owoców. Z tych krzaków. - Z drzew, nie z krzaków. W tym roku mam trzy drze wka zarodowe. To, z którego zerwałaś owoc, i tamte obok. Sophie popatrzyła na to, co miała w ręku z takim prze rażeniem, że mało się nie roześmiał. - Nie przejmuj się. Już zebrałem ich nasiona. - Więc dlaczego...? - spytała, a potem zmrużyła oczy i rzuciła weń dwoma owocami, ale nie trafiła. Seth roześmiał się, a Sophie podniosła owoce, które chybiły celu. - Są pyszne - zapewniła. - O wiele słodsze niż normalne - zgodził się. - Właśnie dlatego próbuję wyhodować te największe. Skończyłaś już? - Tak. Dlaczego traktujesz to zajęcie jako hobby? - Nie dałoby się z niego wyżyć. - A jesteś do tego zmuszony? Seth po prostu musiał coś zrobić ze swoim życiem. Coś, co miałoby znaczenie. Lubił pracę wśród roślin. Na razie mu to wystarczało.
SAMOTNIK I PANNA
65
- Większość z nas nie urodziła się w bogactwie. Jeśli skończyłaś... - Nie! Dlaczego nie powiesz mi wprost, czym się za jmujesz, by zarobić na życie? Wypadało przerwać dwuletnie milczenie. Nie przypusz czał, że do tego dojdzie. - Nic. Teraz niczego nie robię, a wcześniej byłem stra żakiem. - To przy pracy odniosłeś obrażenia? - spytała cicho i uniosła dłoń ku jego twarzy. Drgnął gwałtownie. - Zaraz będzie padać. Zanieśmy zbiory do suszarni. Tej nocy Sophie leżała w ramionach Setha, słuchając szumu wiatru za oknami. W chacie było ciemno. Tylko na kominku żarzyły się jeszcze polaną. Seth spał. Potężnie zbudowane ciało ogrzewało jej plecy, ale na twarzy czuła powiew świeżego powietrza, które wpadało do wnętrza przez uchylone drzwi. Seth twierdził, że zostawia je otwarte dla dobra Rocky, lecz Sophie miała własną teorię na ten temat. Robił to dla siebie. Nie wiedziała, czy wiązało się to z wypadkiem, który przeżył. A może otwarte drzwi miały dla niego jakieś inne znaczenie? Postanowiła to sprawdzić. Na zewnątrz panowały kompletne ciemności. W cha cie Sophie pomagała Sethowi przygotować kolację. Od dwóch dni byli kochankami. Zdawała sobie sprawę, że nigdy dotąd nie czuła się tak szczęśliwa. Nie potrze bowała pamięci, by traktować te dni jak szczególny dar losu. Seth jej ufał i zaczynał o sobie mówić. Była pewna, że... - Och! - Podniosła palec do ust.
66
SAMOTNIK I PANNA
- Co się stało? - Seth odłożył nóż, którym kroił kur czaka. - Skaleczyłaś się? - Oczywiście, że nie. Draśnięcie było niewielkie. Wróciła do skrobania zie mniaków. - Już nieźle radzę sobie z warzywami. Musisz mnie jeszcze nauczyć, co robić z mięsem. - Chcesz, żebym pozwolił ci używać noża? - spytał z takim niedowierzaniem, że się roześmiała, a on odwza jemnił uśmiech. Teraz robił to coraz częściej. - Lepiej uważaj - powiedziała - i nie uśmiechaj się do mnie W ten sposób. To stanowi zachętę, Secie Brogan. Niemądry mężczyzna. Ciągle nie wierzy, że go pragnę, pomyślała. Muszę go przekonać. - Ostrzegam - rzekła, odkładając skrobaczkę i podcho dząc do Setha. - Nie mów, że nie ostrzegałam. - Co robisz? - Atakuję. Zatrzymała się wystarczająco blisko, by czuć ciepło jego ciała. Rozgrzewały ją pragnienia. Dotknęła dłońmi guzi ków jego koszuli. - Przez cały dzień chcę cię uwieść, a ty mi to utrud niasz. - Naprawdę? Powiedz, co takiego robię, to natychmiast przestanę. Wyciągnęła mu koszulę ze spodni. - Jesteś zbyt chętny. Cóż to za uwodzenie, jeśli ofiara mi sprzyja? Rozebrała go do pasa i położyła mu ręce na ramionach. To podniecało. Zauważyła, że lekko zesztywniał, gdy pie szczotliwie dotknęła blizn.
SAMOTNIK I PANNA
67
- Wspaniałe mięśnie - powiedziała, przesuwając ręce w dół piersi Setha. Znowu bardzo go pragnęła. - Stój spokojnie - zażądała, opuszczając ręce jeszcze niżej. - Nie wiem, czy potrafię - odrzekł. - Spróbuj. Pochyliła się i polizała sutki piersi Setha. Czuła, jak rośnie w nim napięcie, prężą się mięśnie i mocno bije jego serce. Przesuwała dłońmi po całym ciele. Przytuliła wargi do drugiej sutki i szepnęła: - Pragnę cię. Aż do bólu! Świat zawirował Sethowi przed oczami i po chwili Sophie znalazła się w jego ramionach. Szybko niósł ją do łóżka. - Hej, co z moim uwodzeniem? - zawołała, targając go lekko za włosy. - Miałaś rację. Nie jestem dobry jako ofiara. Rzucił Sophie na posłanie i tak szybko znalazł się obok, że aż zaparło jej dech w piersiach. - Muszę nabrać praktyki - mruknął, rozpinając jej dżinsy. - Później. Znowu wspinał się po drabinie. Poniżej stali Martinez i Grisham. Pot ściekał mu po czole i plecach, zalewał oczy pod maską. Wciągał rozgrzane powietrze z butli umiesz czonej z tyłu i powoli wchodził na górę. Spieszył się, ale stopy przemieszczały się powoli, mimo że wewnętrzny głos nakazywał pośpiech. Początkowo ledwie słyszał ten dźwięk, z trudem prze dzierający się przez hałas, który robił żywioł. Ryk ognia mieszał się z sykiem setek litrów wody wylewanych w każdej minucie. Wokół panował nieludzki żar.
68
SAMOTNIK I PANNA
Kiedy dotarł do szczytu drabiny, głos stał się wyraźniejszy, bardziej przerażony. Starał się spieszyć. Stał pewnie na nogach i miał wolne ręce. Za nim na drabinie stał Hobbs, bo na drugim piętrze w oknie sypialni tkwi ły dwie ofiary, a pod nimi szalał ogień. Zostało niewiele czasu. Znał tę historię. Wiedział, co po czym nastąpi. I nie mógł zatrzymać biegu zdarzeń. Dym wypełniał okno. Najpierw zobaczył właśnie kłę by dymu. Pochylił się ku temu oknu. Powoli, bardzo powoli. Potem ujrzał twarze dwóch dziewczynek. Cie mnowłosa nastolatka miała przerażone oczy. Mała by ła w biało — różowym szlafroczku. Starsza trzymała ją na ręku. Seth wyciągnął ramiona. Dziecko zapłakało. Dziew czynka bardzo chciała się wydostać, ale była zbyt przestra szona i za bardzo spłakana, by pozwolić podać się przez okwo. Nie było czasu. Zdjął maskę i wciągnął żar w płuca. - Chodź do mnie, maleńka - zawołał. - Jestem czło wiekiem, a nie potworem w masce, nie bój się! Czuł jej lekkie ciałko w ramionach. A potem rozpętało się piekło. Od paru godzin był już na nogach, gdy usłyszał, że Sophie zaczęła krzątać się w chacie. Robił coś na weran dzie, gdzie dobiegał go śpiew dziewczyny. Posłuchał przez chwilę jej nucenia i znowu zajął się robotą. Marzenia rzadko się spełniają, pomyślał. Lepiej niczym się nie łudzić, tylko pracować. To pomaga. Po chwili z cha ty wyszła Sophie, niosąc dwa kubki z kawą. Znowu miała na sobie jego koszulę i uśmiechała się ciepło. - Witaj! - zawołała. - Pamiętasz mnie jeszcze?
SAMOTNIK I PANNA
69
Podając kubek, dotknęła jego palców. Seth odwrócił wzrok, nie odwzajemniając uśmiechu. - Co się stało? - zapytała. - Nic - skłamał. - Czasem muszę pobyć sam. Nie przy wykłem do... towarzystwa. - To ja jestem... towarzystwem? Zmusił się, by na nią spojrzeć. - Sophie... - zaczął, nie wiedząc, jak skończyć. Szczekanie Rocky wybawiło go z kłopotu. Obejrzał się, by sprawdzić, co zaniepokoiło psa. Suka wpatrywała się w drogę przed domem. - Ktoś jedzie - powiedział Seth i poczuł nagły strach. - Wejdź do środka - rzucił. -Ale... - Natychmiast — powtórzył, ponaglając ją spojrzeniem. - Nikt nie wie, że tu jesteś, i lepiej, żeby się nie dowiedział. Sophie skinęła głową i skryła się w chacie. Rozległ się hałas silnika dżipa. Na podwórze wtoczył się odkryty pojazd z kierowcą w czarnym stetsonie. Seth odczekał, aż samochód zatrzyma się przed werandą. Męż czyzna, który wysiadł z wozu, był wyższy i szczuplejszy od niego. Poruszał się jak zgłodniały pies albo wilk. Rondo kapelusza ocieniało mu twarz. Widać było tylko wąsy przy prószone siwizną. - Okropna droga - zwrócił się do gospodarza. - Samo błoto. - Co słychać, Tom? - Seth przywitał kuzyna z nie pokojem w głosie. - Nie spodziewałem się ciebie tak szybko. - Raz mi mówił, że dzwoniłeś. Wyjaśnił też, dlaczego. Jeśli twoja tajemnicza dama jest tu jeszcze, chciałbym ją zobaczyć - rzekł przybysz i rzucił okiem ponad ramieniem Setha.
70
SAMOTNIK I PANNA
Ten obejrzał się, by zobaczyć stojącą w drzwiach So phie. Miała spiętą, pobladłą twarz. - Panno Cochran - przemówił Tom chłodno i uprzej mie. - Przykro mi, że została pani zraniona, jak słyszałem. Obawiam się, że będę musiał zabrać panią do Houston na przesłuchanie.
ROZDZIAŁ
SZÓSTY
Ból. Napięcie. Pamięć zaciska się jak imadło. Trudno złapać oddech. Sophie z całej siły trzymała się framugi drzwi i wpatrywała w wysokiego mężczyznę o zgaszonym wzroku. Poznaję go, poznaję... myślała. Ledwie docierały do niej kroki zbliżającego się Setha. - Pan Rasmussin - zwróciła się do oficera policji i stę żała, gdy Seth spróbował ją objąć. Odepchnęła go od siebie. Tom Rasmussin... był oficerem śledczym policji z Hou ston. Rozmawiał z nią po śmierci siostry. To... - Pan jest kuzynem Setha - powiedziała spokojnie i... zemdlała. Nie przepadała za omdleniami i nie zamierzała się do nich przyzwyczajać. - ... żeby tak się na nią rzucać - warknął Seth. Sophie leżała na tapczanie, a gospodarz chaty siedział obok. Nie musiała otwierać oczu, by to wiedzieć. Czuła przy sobie jego ciepło. - Skąd mogłem przypuszczać, że straci przytomność? - spytał detektyw Rasmussin. - Musiała się spodziewać, że ktoś ją odnajdzie. Powinna się cieszyć, że nie siedzi w areszcie. - Do licha, przecież Raz chyba ci powiedział, iż straciła pamięć.
72
SAMOTNIK I PANNA
- Sporo mi mówił, ale nie napomknął, że jesteś nią osobiście zainteresowany. A może się mylę? Tylko dlacze go ta dziewczyna ma na sobie jedynie twoją koszulę? Sophie walczyła z mdłościami, ale nie poruszała się, pragnąc usłyszeć odpowiedź Setha, ten jednak milczał. - Od razu mnie rozpoznała - ciągnął policjant. - Zro zum, niezła z niej aktorka, chociaż nie doskonała. Może pani otworzyć oczy, panno Cochran. Wiem, że pani oprzy tomniała. - Trzymam je zamknięte, bo powstrzymuję się od wy miotów. - Podaj jej trochę wody. Nie jest zimna, ale może po móc - zwrócił się Seth do kuzyna. Usłyszała, że policjant oddala się od posłania. - Seth... - Nie mów nic... - Opuszkami palców dotknął jej po liczka. - Spokojnie. Przeżyłaś szok. . Zmusiła się, by otworzyć oczy. Żołądek podniósł bunt, lecz nie to było najgorsze. Spojrzała na pobladłą, pełną napięcia twarz Setha. - Wybacz - szepnęła. - Kiedy go zobaczyłam, wszy stko nagle wróciło. - Rozumiem - mruknął z wahaniem. Nie obwiniała go, że miał wątpliwości. Z wielkm trudem spróbowała usiąść. Seth natychmiast podtrzymał jej plecy. Skrzywiła się, walcząc z mdłościami. - Uspokój się, Sophie. Nie musisz... - Muszę. Zasługujesz na wyjaśnienia. Wszystko powoli się klaruje. Przyjazd twojego kuzyna przyspieszył proces. Ostatnio widziałam go w Houston. Rozmawiałam wtedy z wieloma policjantami na temat śmierci siostry. W końcu skierowano mnie do niego. Okazało się, że jest z grupy specjalnej.
SAMOTNIK I PANNA
73
- To prawda - potwierdził Tom Rasmussin, podając jej szklankę wody. - Proszę to wypić - rzekł. Sophie doszła do siebie, choć nie była w stanie podnieść oczu na Setha. Tom wyjął notes. - Będzie mnie pan teraz przesłuchiwał? - Nie. Nie jest pani aresztowana. Chcę tylko zadać kilka pytań. - Na jaki temat? - spytała, myśląc o torebce z białym proszkiem. - Mam wrócić do Houston? Nie mógłby pan tam kontynuować śledztwa? Tom obrzucił ją pozbawionym wyrazu spojrzeniem, któ re odbierało jej odwagę w czasie przesłuchań po śmierci siostry. To było na długo przedtem, zanim poznała Setha. Seth... Ten mężczyzna tkwił w jej świadomości jak skała dzieląca życie na dwie części. - Prawdopodobnie będzie pani musiała ze mną jechać, ale może niekoniecznie. Spróbujmy tutaj wyjaśnić wszy stko, skoro wróciła pani pamięć - rzekł z nutką sarkazmu w głosie. Sophie zdawała sobie sprawę, że policjant nie wierzy w jej amnezję. - Sześć nocy temu, jak mi powiedziano, Seth znalazł panią w górach. Około północy. Skinęła głową. - Mamy kilku świadków, którzy tej nocy widzieli panią z Charlesem Farquharem. Następnego ranka o dziesiątej znaleziono go martwego na parkingu kilka kilometrów na południe stąd, w Big Bend. Został zastrzelony. Na dodatek pani samochód stał trzy przecznice od domu denata, więc musi pani odpowiedzieć na kilka pytań. Przymknęła oczy. Przecież nie pragnęła śmierci Charlesa. Ścigała go, by oddać w ręce sprawiedliwości, tyl ko...
74
SAMOTNIK I PANNA
Drgnęła. Przed chwilą uświadomiła sobie, że Seth ciągle podtrzymuje ją ramieniem. - Jestem Frances Sophia Cochran - rzekła, otwierając oczy. - Jednak nigdy nie używałam pierwszego imienia. Pamiętam tyle rzeczy... drugie imię wybrała mi mama. Nigdy nie przyznała się, że dała mi imię swej ulubionej gwiazdy filmowej. Ludzie z jej środowiska nie robili takich rzeczy. Dorastałam w Houston z psem, siostrą, kochający mi i bogatymi rodzicami. W tych czasach byłam wyjątko wo naiwna - powiedziała; uśmiechając się gorzko. - Teraz już pamiętam, jak i dlaczego umarła moja siostra. Pamię tam też, że nie pomogliście mi, gdy próbowałam znaleźć dowody winy człowieka odpowiedzialnego za jej śmierć. - Chciała pani, byśmy zorganizowali całą operację w celu schwytania Charlesa Farquhara, w której zamierza ła pani pełnić rolę przynęty. - Tak. Wspaniały, jasnowłosy Charles, wywodzący się z nie zbyt bogatej rodziny. Charles, który najpierw uwiódł So phie, a po paru latach zainteresował się jej młodszą siostrą i uczynił z niej narkomankę. Dostarczał jej narkotyków, które ją w końcu zabiły. W ten sam sposób zniszczył wiele młodych dziewcząt. - Powiedziałem pani wówczas, że nie wykorzystujemy cywilów w naszych działaniach - ciągnął Tom. - Lecz to pani nie powstrzymało, prawda? Zaczęła się pani spotykać z Farquharem. Co się stało sześć dni temu? Dlaczego zna lazła się pani w pobliżu Old Baldy? Sophie była pewna, że policjant jej nie ufa. - Przyznaję, że pamiętam, jak się nazywam, skąd po chodzę, wszystko... oprócz zdarzeń tamtej nocy. - Och, proszę przestać, panno Cochran. To nie żadna mydlana opera, a ja nie jestem...
SAMOTNIK I PANNA
75
- Wystarczy, Tom! - uciął Seth. - Jeśli nie przestaniesz się wtrącać, będę musiał cię prosić, byś wyszedł - upomniał kuzyna policjant. - Jestem u siebie - uśmiechnął się Seth. - A ty ładnych parę kilometrów poza terenem swojej jurysdykcji. Mężczyźni zmierzyli się wzrokiem. - Mogę zarządzić oficjalne przesłuchanie, jeśli zostanę do tego zmuszony. Choćby dla ochrony tej pani - rzekł w końcu Tom. - No dobrze, ma pani coś przeciwko udzie leniu odpowiedzi na parę pytań albo powrotowi do Hou ston? - zwrócił się do Sophie. - Nie - odrzekła dziewczyna, nie widząc powodu, by dłużej się ukrywać. - To proszę mi powiedzieć, co pani pamięta. Sophie zacisnęła wargi i spuściła wzrok. - Ma pan rację. Wasza odmowa nie powstrzymała mnie. Wiedziałam, że Charles jest moralnie odpowiedzialny za śmierć Christine, a może i prawnie również. Zdawałam sobie sprawę, że nie będzie ona jego ostatnią ofiarą. Chciałam zdobyć dowód na to, że sprzedaje narkotyki. Łatwo dał się nabrać i zaczął myśleć, że znowu się nim interesuję. - Kilka lat temu stanowiliście parę, nieprawdaż? Wów czas, gdy skończyła pani college. Potem zaczął umawiać się z pani siostrą. - Tak - przyznała. W tamtych latach dowiedziała się od znajomych strasz nych rzeczy na temat Charlesa i zerwała z nim. Tyle, że uczyniła to o wiele za późno. - Christine Cochran - ciągnął policjant - spotykała się z Farquharem przez trzy miesiące, a potem jej serce nie wytrzymało dawki kokainy, którą zażyła. Sophie nie odpowiedziała, tylko ścisnęła mocno rękę Setha.
76
SAMOTNIK I PANNA
- Mówiła pani, że Farquhar lubił młode dziewczęta. Pani siostra miała osiemnaście lat, prawda? - dociekał Tom. - Zeznała pani, że lubił uwodzić niewinne panienki, więc to dziwne, iż jeszcze raz się panią zainteresował, skoro nie jest już pani nastolatką. - Do licha, Tom! - wybuchnął gniewem Seth. Sophie puściła jego rękę. Widziała, że zacisnął zęby. - To prawda, ale Charles był też bardzo zadufany w so bie - wyjaśniła. - Nie pragnął mnie, chwała Bogu, lecz pochlebiała mu myśl, że mi na nim zależy i będę robić wszystko, co zechce. - A czego od pani oczekiwał tej nocy, kiedy zginął? Deszcz pada na jej nagą skórę. Gałęzie. Reflektory samo chodowe. Głos mężczyzny. Śliska droga i krew na twarzy. Sophie z trudem próbowała sobie uzmysłowić bieg zdarzeń. - Byliśmy na przyjęciu u Cissy Thompson, to znaczy u pani Justin Thompson. Charles odebrał telefon i powie dział, że musi wcześnie wyjść - rzekła, unosząc rękę do skroni, by stłumić ból. - Pomyślałam, że być może dzwonił dostawca. Chciałam z nim iść. - I poszła pani? - Nie wiem. Tom Rasmussin sceptycznie potraktował tę odpowiedź. - Mówię prawdę. Nie pamiętam więcej. Policjant zamknął notes i spojrzał wrogo na Sophie. - Może droga do Houston odświeży pani pamięć - za uważył. - Jeśli nie pani zabiła Farquhara, to zrobił to ktoś inny. Ta sama osoba zapewne zraniła panią tamtej nocy, a więc musiała pani być świadkiem zbrodni. To może oka zać się niebezpieczne. Czy ma pani jakieś rzeczy do zabra nia? - spytał wreszcie. - Przynajmniej jedną. Mnie - wtrącił spokojnie Seth.
SAMOTNIK I PANNA
77
Rocky nie miała nic przeciwko temu, że wraz ze szcze niakami przeniesiono ją do samochodu. Sophie usiad ła obok, nie mając odwagi spojrzeć na kochanego męż czyznę. - Psiaki lubią podróżować autem, nie przejmuj się nimi - rzekł Seth, pragnąc, by Sophie się rozchmurzyła. Objął ją w talii i pomógł się usadowić, a potem zatrzas nął drzwi i wrócił na chwilę do kuzyna. Sophie patrzyła, jak mężczyźni rozmawiają obok wozu policjanta. Nigdy nie pomyślałaby, że są spokrewnieni, tak bardzo różnili się gestami i postawą. Podejrzewała, że rozmawiają o niej i Tom Rasmussin mówi na jej temat okropne rzeczy. Opowiada o bogatej panience, która nie wiedziała, co robić z czasem i pienię dzmi, więc zaufała pierwszemu lepszemu przystojniakowi, który obiecał ją kochać i zawrócił w głowie. Jak dużo ten policjant mógł wiedzieć o latach, które przeżyła z Charlesem? Wiedział, jak zareagowała na śmierć Christine. Omal nie zwariowała, tracąc ostatnią bliską osobę z rodziny. Ale nie do tego stopnia, by zamordować jej zabójcę. Sophie zadrżała. Spostrzegła, że policjant nakłada ka pelusz, a Seth odwraca się i podchodzi do samochodu. Nie przypominała sobie, by Rasmussin był wcześniej rów nie niechętnie do niej nastawiony. Wyglądał na bardzo zajętego, gdy spotykała się z nim kilka razy tuż po śmierci Christine. Współczuł jej nawet. Ale wtedy ani nie była podejrzana o morderstwo, ani nie należała do świadków zbrodni. - Pojedziemy pierwsi, a Tom za nami - rzekł Seth, wsiadając do wozu. Kiedy wyjechali na łąkę, poprosiła: - Zatrzymaj się na chwilę.
78
SAMOTNIK I PANNA
Zrobił to i spojrzał na Sophie pytająco. Odwróciła się i wlepiła wzrok w chatę. Nigdy dotąd nie widziała tego domu z takiej odległości. Wyglądał pięknie, zanurzony w zieleni doliny. Być może nigdy więcej go już nie zoba czy, więc choć w ten sposób pragnęła się z nim pożegnać. Droga prowadząca do autostrady była bardzo błotnista i trudna do przejechania. Przebyli ją w milczeniu. Potem Seth puścił kasetę z muzyką country. - Do Houston mamy ze dwanaście godzin jazdy, a że późno wyjechaliśmy, trzeba będzie gdzieś przenocować. Sprzeczałem się z Tomem o to, gdzie się zatrzymamy, w Austin czy w San Antonio. Gdzie byś wolała? - Co za mężczyzna! - oburzyła się. - Zajmuje się noc legiem i... o nic mnie nie chce spytać. Jak możesz wytrzy mać, nie próbując niczego się dowiedzieć? - Sophie... - Naprawdę nic o mnie nie wiesz. Nie rozumiem cię - wybuchnęła. - No cóż, teraz jesteśmy już pewni, że nie masz czter dziestki - zażartował. - Pytałeś o to swego kuzyna? - Sam zaczął mówić, ale poradziłem, by zachował wszystkie wiadomości dla siebie. Chyba wolałbym od cie bie usłyszeć całą historię. Niewiele brakowało, a zaczęłaby krzyczeć. Był taki dobry. - Nawet nie jestem „Sophie" - zaczęła. - „Sophia" to prawie to samo. Niezupełnie, ale jak mu to wytłumaczyć? Jak uzmysło wić różnicę między szczęśliwą dziewczynką, którą ojciec nazywał „Sophie", a bezmyślną młodą kobietą? - To ojciec dał mi medalion. Odkąd zmarł, nikt nie nazywał mnie „Sophie".
SAMOTNIK I PANNA
70
- Kiedy to się stało? - Sześć lat temu. Ojciec i mama zginęli w katastrofie swojego małego samolotu, gdy byłam na ostatnim roku w college'u. - Zostałaś tylko z siostrą? Christine. Ból i żal napłynęły nową falą. Sophie skinęła głową. Przez chwilę milczała. - Moi rodzice byli jedynakami. Mam jakichś dalekich kuzynów ze strony matki, lecz ich nie znam. - Ja skończyłem dziesięć lat, gdy straciłem rodziców - rzekł Seth. - Ale szczęśliwie wzięli mnie do siebie wujek i ciotka. - Kuzyni nie mieli nic przeciwko temu? - Raz z początku trochę się boczył. Jest tylko o parę lat starszy ode mnie, więc ciągle ze sobą współzawodniczyli śmy. Tom był dużo starszy od nas obydwu, więc nie prze jmował się tak bardzo. Myślę, że nawet lubił mieć mnie pod ręką, jako jeszcze jedną osobę, która mogła wykony wać jego polecenia. Lubił rządzić. - Wątpię, czy osiągnął w tym sukcesy. - Sophie uśmie chnęła się po raz pierwszy od momentu spotkania z Tomem Rasmussinem. - Zburzyłeś wszystkie moje teorie na temat młodszych i starszych dzieci w rodzinie. - Naprawdę? Przecież twoja siostra też była młodsza. Czy często narzucałaś jej swoją wolę? - O, tak - odrzekła Sophie z goryczą. - Rodzice trakto wali mnie jak jej strażniczkę. To był błąd. - Jak ona zmarła? - Z powodu przedawkowania kokainy. Nie pamię tasz, co powiedziałam, kiedy twój kuzyn mnie przesłu chiwał? - Pamiętam, ale ciągle nie wiem, na czym miałaby polegać twoja odpowiedzialność za tę śmierć.
80
SAMOTNIK
I PANNA
Sophie milczała, nie chcąc wracać do czasów, gdy prze stała istnieć słodka Sophie, a pojawiła się protekcjonalna młoda kobieta o imieniu Sophia, która podjęła zbyt wiele błędnych decyzji życiowych. - Dlaczego nie pokazałeś kuzynowi kokainy, którą przy mnie znalazłeś? - spytała gwałtownie. - A to była kokaina? - Wiesz, że pewnie tak - zawołała przepełniona poczu ciem winy, niepokoju, bólu i beznadziejnych uczuć wobec Setha, których nie ośmielała się nazwać. - I na imię mam Sophia! Chcę, żebyś przestał nazywać mnie „Sophie"! - Nie - odrzekł cicho i zamilkł. Do pół do siódmej, kiedy zajechali przed Holiday Inn na przedmieściach San Antonio, nie odzywali się do sie bie. Seth wysiadł z auta w chwili, gdy Tom wjeżdżał na parking. Przez całą podróż zastanawiał się nad sytu acją Sophie i uznał, że dziewczyna niesłusznie czuje się winna śmierci Christine. Czuł też, iż uważa, że stała się dla niego ciężarem. Postanowił ją przekonać, jak bardzo się myli. Zaczekał na Toma. - Nie mogę uwierzyć, że nikt nie wlepił ci mandatu - powiedział kuzyn. - Wkurzało mnie, że musiałem prze kraczać dozwoloną prędkość, by nie stracić cię z oczu. - Wyobrażam sobie - Seth otworzył drzwi zajazdu. Jesteś zły, bo jechałem przed tobą. - Jeśli chcesz się sprzeczać, to może pospaceruję parę minut i zaczekam, aż się uspokoisz - rzucił Tom. Seth spostrzegł, że kuzyn spogląda na Sophie wysiada jącą z auta. W za dużych dżinsach i koszuli wyglądała jak dziewczynka, która bawi się w przebieranki. - Nie spieszy się - zauważył policjant.
SAMOTNIK I PANNA
81
- Zamknij się, Tom! Obaj patrzyli, jak Sophie zajmuje się Rocky i jej szcze niakami. - Powiem otwarcie - rzucił Rasmussin. - Dobrze wiesz, że jeden z nas powinien mieć ją zawsze na oku. Jeśli nie jest morderczynią, stanie się ofiarą. - Tak. Dlatego nie upierałem się przy jej wyjeździe do Houston - powiedział Seth. - Nie będzie w aż takim niebezpieczeństwie, jeśli jesz cze coś sobie przypomni, - Jej historia brzmi dziwnie, ale... - Dziwnie? - Tom potrząsnął głową. - Jest bardzo nie prawdopodobna. - Nie tak bardzo, gdyby ta dziewczyna okazała się nie winna. - Wiem, że ona wygląda niewinnie. - Tom skrzywił się. - Ale, na Boga, nie daj się omamić wyglądem. Nie widzisz najmniejszego podobieństwa między Sophią Cochran i Lindą Haviston? Dwie zepsute bogaczki, przyzwyczajo ne, by używać lub być używanymi... - Ma na imię Sophie - poprawił Seth. - Nie dla trzystu mieszkańców Houston, wśród których się obracała. - Ale dla mnie. - Do licha! - warknął Tom. - Zawsze byłeś uparty jak muł. Stój tu i miej na nią oko, a ja pójdę załatwić pokoje. Seth rzucił okiem do wnętrza zajazdu. W recepcji sie działa młoda kobieta o zalotnym spojrzeniu. Kiedyś pod jąłby to wyzwanie, teraz pozostał obojętny. - Ja to zrobię - odparł. - Weź jeden dla swojej Sophie i sąsiedni, dwuosobowy, dla nas.
82
SAMOTNIK I PANNA
- Chcesz być naszą przyzwoitką? - spytał z uśmie chem Seth. - Niech cię licho! - mruknął policjant i wyszedł z za jazdu na parking. Seth odprowadził go wzrokiem. Pomyślał, że kuzyn byłby znacznie bardziej podejrzliwy, gdyby wiedział o to rebce z białym proszkiem. Czuł, że jest nielojalny, ukry wając to przed nim. Nigdy nie przypuszczał, że zdobędzie się na to, by okłamywać Toma. Nie robił tego nawet w dzie ciństwie, gdy miał na sumieniu jakieś występki. Wiedział, dlaczego teraz przemilczał całą sprawę. Z tego samego powodu wrócił do Houston, choć obiecał sobie nigdy nie oglądać tego miasta. Sophie była w nie bezpieczeństwie, więc musiał jej bronić. Nie mógł pozwo lić, by ktoś ją zranił albo żeby wsadzono ją do więzienia, skoro nie była ani narkomanką, ani dostawczynią narko tyków. W ogóle nie chciał pozwolić jej odejść. Sophie siedziała w samochodzie, bawiąc się ze szcze niakami i, Rocky. Powietrze w San Antonio było gorące i wilgotne nawet wieczorem. Zupełnie inaczej niż w gó rach, które niedawno opuścili, pomyślała. Jakiś ruch obok auta kazał jej podnieść wzrok. Tom Rasmussin zbliżał się właśnie ze swoim czarnym stetsonem w ręku. W słońcu ozłacającym mu twarz i bez kapelusza ten ponury mężczyzna wyglądał niemal sympatycznie. - Rocky zupełnie dobrze zniosła podróż. Bałam się za bierać ją ze szczeniakami, ale znakomicie sobie radzą- po wiedziała. Po drodze zatrzymywali się kilkakrotnie, by psiaki mo gły się wyhasać i za każdym razem Sophie czuła, że Seth obawia się, czy aby Rocky wróci do swoich dzieci ze
SAMOTNIK I PANNA
83
spaceru, tak bardzo nie ufał jej macierzyńskiemu instyn ktowi. Ale suczka spisywała się znakomicie. - Wiedziała pani, że Seth nie zostawi psów na łasce losu. Więc chyba nie tak bardzo się pani martwiła, skoro nie wyperswadowała mu jazdy do Houston. Mogła zaprotestować. Seth był w końcu dorosłym czło wiekiem i mógł sam podejmował decyzje, ale to prawda, że nie skłaniała go do pozostania w chacie, choć może powinna to zrobić. Wzięła na ręce najruchliwszęgo i najbardziej płowego szczeniaka, który miał się nazywać Rocky II, i przytuliła go do siebie. - Chce pan zapytać o moje intencje? Czy też dać mi do zrozumienia, że Seth wart jest tuzina takich jak ja? - W końcu to pani zrozumiała - rzucił Tom, wkładając kapelusz. - Czy zdaje sobie pani sprawę, od jak dawna Seth unikał bywania w publicznych miejscach, takich jak to? - wskazał głową na motel. - Nie. Od wypadku? - Przez dwa lata nie ruszał się ze swojej pustelni. Nie przyjeżdżał do Houston, by zobaczyć się ze mną, Razem czy odwiedzić naszych rodziców. W ogóle nie wyjeżdżał poza Fort Davis. A tam ludzie już przywykli do jego wy glądu. - Co złego jest w jego wyglądzie? Przecież to przystoj ny mężczyzna. Może on tego nie widzi, ale każdy wrażliwy obserwator musi to przyznać. - To prawda. A pani nie przeszkadzają jego blizny? - zdumiał się policjant. Wcale nie spojrzał na nią przyjaźniej. Przeciwnie, spra wiał wrażenie zmęczonego i przygnębionego. - Zna pani kobietę o nazwisku Linda Haviston? Sądzę, że powinna była pojawić się w pani otoczeniu.
84
SAMOTNIK I PANNA
- Wysoka brunetka o charakterystycznym głosie? spytała Sophie z niepokojem. - I z pieniędzmi - dorzucił Tom. - Proszę nie zapomi nać o fortunie zebranej przez jej ojca. - Nie znam jej dobrze - odparła z wahaniem. - Czemu pan pyta? - Była zaręczona z Sethem do momentu wypadku. Przysłała mu róże do szpitala. Nawet go odwiedziła kilka razy. Nie mogła znieść jego widoku. Sophie poczuła gniew na kobietę, która zraniła Setha, i nakazała sobie większą ostrożność wobec Toma. - Czemu mi pan o tym powiedział? - Linda nie była okrutna. Po prostu słaba. Seth bardzo się zmienił po wypadku, a ona nie potrafiła sobie z tym poradzić. Pani, co prawda, nie przeszkadzają jego blizny, ale wcale nie jestem pewien, jak długo to potrwa. Linda nie porzuciła go z powodu poparzeń, lecz dlatego, że nie zgodził się na operację plastyczną. - Tom popatrzył uważ nie na zaskoczoną Sophie, odwrócił się i odszedł. Ledwie zwróciła na to uwagę, zbyt zajęta zastanawia niem się, dlaczego mężczyzna, który zdawał się tak niena widzić swoich blizn, nie próbował się ich pozbyć.
ROZDZIAŁ
SIÓDMY
Dostali dość przytulne pokoje. Seth zastanawiał się, czy będą odpowiadały Sophie, która przywykła pewnie do bar dziej luksusowych wnętrz, ale o nic nie pytał. Rocky ze szczeniakami ulokowała się w pokoju dziew czyny. Seth postawił walizkę i spojrzał na drzwi, łączące pokój z sąsiednim. Były zamknięte. Podniósł wzrok na kuzyna. - Mam kilka pytań - powiedział. - Pytaj, tylko prędko, bo muszę zadzwonić do Carrasco. Oczywiście Tom chciał zawiadomić swojego kapitana, że wiezie świadka. Praca stała się dlań najważniejsza, od kąd trzy lata temu zmarła mu młoda żona. - W jaki sposób jesteś związany ze śledztwem w spra wie śmierci siostry Sophie? Przypadkowe przedawkowanie narkotyków rzadko przyciąga uwagę grup specjalnych. - Technicznie. Christine Cochran nie przedawkowała - rzekł Tom i z przyborami do golenia ruszył do łazienki. - Szok narkotykowy nie zabiłby jej, gdyby już wcześniej nie była podejrzanie słaba. - Nie odpowiadasz na pytanie. - Nie mogę za dużo mówić. Farquhar nie był pionkiem. Należał do bliskich współpracowników człowieka, który nazywał się Tyburn Madison. Obserwowaliśmy go jeszcze przed śmiercią Chiristine Cochran i zanim Sophie Cochran narobiła hałasu wokół sprawy siostry. Chcieliśmy ją szyb ko uciszyć, by nie spłoszyła ptaszka. Przychodziła z tym
86
SAMOTNIK 1 PANNA
do mnie parę razy, ale to nie była moja sprawa. Madisonem interesują się federalni. My jesteśmy tylko łącznikami. Tak więc Sophie została zamieszana w grubszą aferę. Znacznie poważniejszą niż pojedyncza śmierć czy rozpro wadzanie narkotyków. - Sophie jest w niebezpieczeństwie? - Mam nadzieję, że nie mówi prawdy o swoim zaniku pamięci. Nie sądzę, by zabiła Farquhara. Pewnie zajęli się nim ludzie jego szefa, gdy zrobił się niewygodny. Tyburn Madison trzyma wszystkich krótko i z nikim się nie paty czkuje. Z Sophie też nie będzie. Seth źle się czuł w mieście. Podenerwowany, wracał do motelu, niosąc trzy porcje pizzy na kolację. Być może kiedyś przywyknie do bezczelnych, ciekawskich spojrzeń, przerywania rozmów na jego widok i... ludzkiego współ czucia. Gdy wszedł na górę, ujrzał Sophie stojącą w drzwiach pokoju. Wyraźnie boczyła się na Toma. Może sprawił to wyraz twarzy policjanta albo fakt, że stał zbyt blisko. Seth bez skutku tłumaczył sobie, czemu ogarnęła go zazdrość. W końcu spytał ostrym tonem: - Co się dzieje? Sophie spojrzała nań, ale się nie uśmiechnęła. - Detektyw Rasmussin chce mi zadać jeszcze kilka pytań. Nalegałam, by zaczekał na ciebie. Myślę, że zasługu jesz na to, by znać moje odpowiedzi na wszystkie pytania. Seth czuł się nieco zmieszany własną zazdrością, której nie odczuwał nawet w czasach związku z Lindą, choć mógł mieć ku temu powody. - Miałaś rację - odrzekł. - A Tom czekał już tak długo, że może poczekać, aż zjemy kolację. Seth chciał wejść do wnętrza, lecz Sophie zatrzymała
SAMOTNIK I PANNA
87
go, kładąc mu dłoń na ramieniu. Tom obrzucił ich szybkim spojrzeniem i wycofał się do pokoju, choć, jak zauważyła Sophie, nie zamknął drzwi. - Seth... - zaczęła, opuszczając rękę. - Dlaczego ze mną przyjechałeś? Nie miał zamiaru wyjaśniać jej czegoś, czego sam nie rozumiał. - Wydawało mi się, że tak należy postąpić. Sophie pobladła. Miała nieustępliwy wyraz twarzy. - Nie powinieneś był przyjeżdżać, a ja nie miałam pra wa ci na to pozwolić. Przepraszam cię... za wszystko. Seth zrozumiał, że za słowami Sophie kryje się wie le niedopowiedzeń. Uznał, że pragnie wycofać się z bli skich stosunków, jakie z nim nawiązała. Skoro odzyska ła pamięć i okazała się elegancką damą z towarzystwa, nie mogła czuć się dobrze w towarzystwie kogoś takie go jak on. Jednak nie zamierzał dopuścić, by o nim za pomniała. Może nie należało na niego czekać, pomyślała Sophie. Nie chciała już więcej absorbować go swymi rodzinnymi kłopotami. Seth był taki opiekuńczy, za to jego kuzyn... bardzo podejrzliwy. Posprzeczali się o to, czy Seth powi nien być obecny na oficjalnym przesłuchaniu. Seth musiał obiecać, że nie będzie się wtrącał w trakcie zadawania pytań. Tyle błędów popełniłam, przyznała w duchu z wes tchnieniem i usiadła przy stole, na którym znajdowały się wciąż resztki pizzy. - Od czego zaczynamy? - spytała. - Od nazwisk. - Tom włączył magnetofon i otworzył notes. - Chcę wiedzieć o wszystkich ludziach, których wi dywała pani w towarzystwie Farquhara.
88
SAMOTNIK I PANNA
- Podałam parę nazwisk w czasie śledztwa. Jestem nie mal pewna... - Znamy je. Teraz chcę sięgnąć w odleglejsze czasy. Trzy następne godziny okazały się bardzo trudne. W obecności Setha musiała mówić o Charlesie i o tym, jaka była głupia. Najgorsze wiązało się z okolicznościami śmierci Farquhara. Znowu czuła się winna. Zamierzała po wiedzieć Tomowi o dwóch osobach ze swego otoczenia, które podejrzewała o narkotykowe kontakty z Charlesem. Wspomniała też o trzeciej, którą widziała z Farquharem, a która wydawała się ważna. - ...suche, wyraziste rysy twarzy, wysokie czoło. To był mężczyzna. Siwy, miał czerwoną cerę i stalowy wzrok. - Gdzie widziała ich pani razem? - Raz spotkałam ich w restauracji, a w miesiąc później u Charlesa w domu. Mogę podać datę, gdy wrócimy do Houston. Prowadziłam dziennik. - Słyszała pani ich rozmowę? - Nie. Charles przeprosił mnie i kazał wyjść z pokoju. Nie przedstawił mnie swojemu gościowi. Lubił być czasem nieuprzejmy, lecz tym razem miałam wrażenie, że obawia się tamtego człowieka. - Czy to ten, o którym mi mówiłeś? - odezwał się Seth po raz pierwszy od dwóch godzin. - Chyba tak - westchnął Tom i spojrzał na Sophie. Pani opis pasuje do człowieka o nazwisku Tybum Madi son. Farquhar miał wiele powodów, by się go bać. To miejscowy król narkotyków, którego rozpracowywaliśmy. Szef Farquhara, mężczyzna, o którym od lat próbujemy się czegoś dowiedzieć. - Jego istnienie nie było dla was tajemnicą? - zdumiała się Sophie. - Więc czemu od tylu godzin zarzuca mnie pan pytaniami?
SAMOTNIK I PANNA
89
- Sądziłem, iż może dzięki pani zdobędziemy jakieś solidne dowody jego winy. - Pan o wszystkim wiedział. - Sophie ciągle nie mogła ochłonąć ze zdziwienia. - Kiedy przyszłam na posterunek i oferowałam pomoc w schwytaniu Farquhara, pan dosko nale się orientował w całej sprawie. - Tak, proszę pani. - Policjant spojrzał łagodniej na Sophie. Wydawało się, że jej współczuje. - Chciałem od wieść panią od działań na własną rękę... - Nie powiedział mi pan... - Nie mogłem. A więc niebezpieczna gra, którą podjęła po śmierci Christine, nie była potrzebna. W śledztwie mógł przydać się jedynie opis tamtego człowieka, którego policja tropiła od dawna. Sophie była bliska załamania. - Widzę, że tylko sprawiałam kłopoty. - W pewnym sensie tak - zgodził się Tom. Sophie przyłożyła ręce do skroni, czując narastający ból głowy. - Rozumiem, dlaczego nie powiedział mi pan wtedy o całej akcji. Nie robiłam wrażenia osoby zrównoważonej. Gwałtownie pragnęłam, by Charles został ukarany. Bardzo tego chciałam, ale go nie zabiłam. - Czy pamięta pani coś jeszcze na temat ostatniej nocy życia Farquhara? - Nie - odparła. Policjant nie mógł pozostawić śledztwa w takim sta dium. Jeszcze raz prześledził z Sophie bieg przyjęcia, aż dotarł do momentu, gdy Farquhar odebrał telefon. - Proszę sobie przypomnieć, co dokładnie powiedział? - Już mówiłam! - krzyknęła, wyraźnie wyczerpana. - Jeszcze raz. Wzięła głęboki oddech i cofnęła się w przeszłość.
90
SAMOTNIK I PANNA
W pokoju było wówczas chłodno, mimo tłumu gości. Cissy zawsze zmniejszała ogrzewanie na czas przyjęcia. So phie właśnie rozmawiała z Melanie Sotheby, przesadnie wyperfumowaną Chanel Nr 5, i poczuła ból głowy. Zbyt silnie działająca klimatyzacja, za dużo alkoholu, perfum i gwaru zrobiły swoje. Potem Charles wrócił. Uśmiechał się słodko i bezmyślnie. - Kochanie, wybacz, ale wzywają mnie obowiązki powiedział. - Rozejrzyj się, może ktoś będzie mógł odwieźć cię do domu. Był zdenerwowany i jak zawsze w takich okolicznościach stawał się przesadnie troskliwy, czym czarował nastolatki. - Wtedy zrozumiałam, że nadarza się okazja. - Na co? - spytał Tom. Przez myśl przemknęła jej torebka z białym proszkiem. Spojrzała na Setha i znowu poczuła się winna. - Na zidentyfikowanie jego dostawcy, jak przypuszczam. - Więc pani nie wie? - Od tego momentu niczego nie pamiętam. Proszę po słuchać, jestem już zmęczona. Nie sądzę, by był sens ciąg nąć to dalej. - 'W porządku - zgodził się policjant, zlustrowawszy ją wzrokiem. - Już późno, a jutro czeka nas daleka droga. Lecz jeszcze, nie skończyliśmy. Myślę też, że na wszelki wypadek powinniśmy zostawić uchylone drzwi między na szymi pokojami, panno Cochran. • Zadrżała na myśl, że może ciągle jest podejrzana o mor derstwo lub istnieje możliwość, że to ją ktoś chce zamor dować. Seth uśmiechał się do niej, lecz widziała, że wcale nie jest spokojny. Pogłaskał ją po głowie. - Pamiętaj, że ty i ja też jeszcze nie skończyliśmy ze sobą - rzekł.
SAMOTNIK I PANNA
91
Obudziło go skrzypienie zamykanych drzwi. Od razu zorientował się, że to skrzypią drzwi do pokoju Sophie. We wnętrzu nie paliło się światło. Spojrzał na fosforyzujące wskazówki zegarka. Było dwadzieścia trzy po drugiej. Za wcześnie na śniadanie. Odrzucił kołdrę i sięgnął po dżinsy. - Ja się tym zajmę- dobiegł go głos Toma. - Nie - odrzekł, zapinając spodnie. - Ona jest moim świadkiem. Jeśli zamierza uciec... - Prawdziwa podejrzliwość gliny. Daj sobie spokój... - A ty nie masz podejrzeń? To czemu się poderwałeś? Seth wyszedł bez słowa na korytarz. Siedzenie wozu było zimne i brudne. Po drodze co jakiś czas przejeżdżały auta. Powiew wiatru przynosił zapach górskich sosen. Sophie wcisnęła się w oparcie i spojrzała na gwiazdy. Tej nocy nie było ich widać wyraźnie. Nad miastem w ciemnościach unosił się smog. Nie poruszyła się, gdy usłyszała kroki. Wiedziała, kto nadchodzi. - Starałam się nikogo nie obudzić - rzekła. Seth nie odezwał się, dopóki nie usiadł obok. - Tom nie sądzi, byś zabiła Farquhara. Uważa, że jak każdy profesjonalista musi być podejrzliwy. - Naprawdę? - spytała. - Tak powiedział, bo nie chce sprawiać ci przykrości. - A można mi sprawiać przykrość? - Chyba nie - szepnęła. - Seth... Wziął ją za rękę i splótł jej palce ze swoimi. - Znowu chcesz przepraszać? Przez chwilę siedzieli w milczeniu. W aucie nie było zbyt wygodnie. Sophie podciągnęła do góry kolana i objęła je ramionami. - Pewnie to dziwne uczucie stracić pamięć, a potem
92
SAMOTNIK l PANNA
nagle wszystko sobie przypomnieć - zauważył Seth, uwol niwszy jej rękę z uścisku. - Najdziwniejsze, że dziś czuję się bardziej zagubiona niż wczoraj, gdy nie wiedziałam, kim jestem. - Nie chciałaś sobie przypomnieć. - Nie. Mówiłam ci już, że chyba zbytnio siebie nie lubiłam. - Ale zawsze twierdziłaś, że siostra zmarła z twojej winy. Jak dotąd, nic na to nie wskazuje. - Jak możesz tak mówić? - spytała, patrząc na samo chód, z którego wytoczyło się właśnie kilka pijanych osób. Kobiety wołały do siebie po hiszpańsku, a wszyscy głośno się śmieli. - Czyżbyś nieuważnie słuchał pytań kuzyna? Popatrz! - Wskazała pijaną grupę w rogu parkingu. - Taka byłam i ja, Seth. Tak się zachowywałam, tak wyglądałam kilka lat temu. Być może wysiadałam z jaguara, a nie z forda, ale co za różnica? Za dużo piłam i bawiłam się. Pozwalałam, by zajmowali się mną mężczyźni typu Charlesa. Taki przy kład dawałam siostrze, w okresie, w którym najbardziej mnie potrzebowała, po śmierci rodziców. Czy to dziwne, że nie chciała mnie słuchać, gdy ostrzegałam ją przed Charlesem? - Jeśli dobrze zrozumiałem, bardzo kochałaś rodziców i mało nie oszalałaś, gdy zginęli. Rzuciłaś szkołę, odkłada jąc naukę na później, i zadałaś się z Farquharem. Bywałaś na przyjęciach i sypiałaś, z kim popadło. - Nie! To nie tak. Ja... - Sophie zbladła. - Nie sypiałaś z przypadkowymi mężczyznami? No więc co cię dręczy? Byłaś alkoholiczką? - Nie - odrzekła zdumiona i lekko dotknięta pytaniem. - A narkotyki? Zeznałaś Tomowi, że ich nie brałaś, bo w tym okresie Charles jeszcze się nimi nie zajmował. Kła-
SAMOTNIK I PANNA
93
małaś? Ciągle je bierzesz i to od ciebie przejęła ten zwyczaj Christine? - Oczywiście, że nie! Nie wiem, czego chcesz do wieść... - To może nie mówiłaś prawdy, twierdząc, że zerwałaś z Farquharem i jego otoczeniem? Kiedy to było? Trzy lata temu? Czujesz się odpowiedzialna, bo twoi znajomi mogli mieć zły wpływ na siostrę? - Nie! Nie rozumiesz. - Sophie położyła głowę na ko lanach. - Wyjaśnij mi. Pragnęła tego. Żałowała, że nie potrafi znaleźć odpowied nich słów, by opisać powolny powrót do normalnego życia po roku spędzonym w otoczeniu znajomych Farquhara. - Nie zerwałam z Charlesem - powiedziała cicho. On mnie rzucił, a ja nie umiałam się z tym pogodzić. Chri stine nie wierzyła w nic, co mówiłam na temat Farquhara. Myślała, że przemawia przeze mnie żal, zazdrość i chęć zemsty. Tak pewnie tłumaczył jej wszystko Charles. Seth otoczył ją ramieniem i przytulił do siebie. - Nie! - zawołała, broniąc się przed uściskiem. - Nic nie mów... Tu jest zimno, a ód chłodu zaczyna mnie boleć noga. Usiądź bliżej, będzie mi cieplej. Jak mogła się temu oprzeć? Po raz pierwszy wspominał otwarcie o swoich dolegliwościach. Dobrze pamiętała głę boką bliznę biegnącą wzdłuż jego łydki. Przecież przesu wała po niej dłonią, gdy oboje nadzy leżeli w łóżku. Wes tchnęła i pozwoliła mu się objąć. - W jakiej części Houston mieszkasz? - zapytał. ' - River Oaks. - Wyobrażam sobie te rezydencje z licznymi sypialnia mi. Chyba nie sądzisz, że opuszczę cię, gdy dotrzemy do Houston.
94
SAMOTNIK I PANNA
- W żadnym razie. Pogładził ją po podrapanym policzku. - Ktoś chce zrobić ci krzywdę. Nie mam zamiaru po zwolić mu na to jeszcze raz. - Słuchaj - zaczęła Sophie, wyślizgując się z samocho du. - Źle mnie zrozumiałeś. Będziemy razem w drodze do Houston, ale potem nie zostaniesz ze mną. Bo i ty mógłbyś stać się celem, dodała w myślach. Wyskoczył za nią i chwycił ją za ramię. - To wszystko? Dziękuję i do widzenia? - Potrząsnął głową. - Nie uda ci się, Sophie. - Dlatego, że ze mną spałeś? - krzyknęła, rumieniąc się. - Dlatego czujesz się za mnie odpowiedzialny? -Tak. - Seth... - zaczęła poruszona, próbując się usprawied liwić. - Osoba, z którą spędziłeś ostatnie noce, już nie ist nieje, więc i twoja odpowiedzialność się skończyła. Mocniej zacisnął palce na jej ramieniu, a potem zbliżył usta do jej warg, zanim zdążyła zaprotestować. Gdy Sophie otworzyła oczy, świat wokół niej kołysał się w posadach. Zamrugała powiekami i spróbowała złapać oddech. Machinalnie uniosła rękę ku twarzy Setha, a potem rzekła dobitnie: - To tylko seks. Spojrzał na nią z rozbawieniem. - Daj mi znać, kiedy znowu będziesz gotowa na ten „seks", dobrze? - Puścił jej ramię i odszedł. Houston. Olbrzymie miasto z masą samochodów, boga czy i zbrodniarzy. Tu po raz pierwszy przeszczepiono ser ce, tu mieściły się wielkie kompanie naftowe, NASA i Te ksańska Opera. Seth mieszkał tutaj przez wiele lat.
SAMOTNIK I PANNA
95
Ale ten dom nie pasuje do Houston, pomyślał, zatrzy mując auto przed obszerną willą wzniesioną w stylu kolo nialnym. Tutejsze otoczenie bardzo różniło się od dzielnicy, w której mieszkali jego wujostwo. - Narażasz się na kpiny sąsiadów, wysiadając z tak za błoconego samochodu - rzekł Seth w chwili, gdy przed domem zatrzymał się równie brudny wóz Toma. - Muszę załatwić kilka spraw, zanim się rozpakuję, więc opuszczę cię na jakiś czas. Tom pewnie wezwie Raza przez telefon, a ten dotrzyma ci towarzystwa, gdy mnie nie będzie - po wiedział. - Nie potrzebuję niańki - odparła Sophie. Wysiadła z auta i przez chwilę stała zapatrzona w ele gancki budynek otoczony dębami i wiązami, z ogrodem pełnym azalii. - Pamiętam czasy, gdy czułam się tu jak w prawdzi wym domu, ale już tak nie jest - rzekła. - Chodźmy, trzeba zająć się Rocky i jej przychówkiem. Tego wieczora o siódmej zero trzy Sophie wyszła z ukrycia. Tom odjechał niemal natychmiast po przybyciu na miejsce. Seth też coś wspominał o krótkim rozstaniu, lecz Sophie nie była pewna, czy wyszedł z domu, bo unikała go od momentu przyjazdu. Powiedziała, że musi wykonać parę telefonów, i to było prawdą. Kilka bliskich przyjació łek pewnie zamartwiało się jej nieobecnością, tym bardziej że policja niepokoiła je pytaniami. Ale po rozmowach z Maddie i Sarah oraz Evelyn, a także z dyrektorem domu dziecka, w którym pracowała jako wolontariuszka, Sophie została w swoim pokoju. Obecność Setha w domu nieco ją niepokoiła. Czuła się zupełnie rozbita i nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić. Być może chodziło o to, że wcale nie chciała tu wracać.
96
SAMOTNIK I PANNA
Pragnęłam zostać dziewczyną z gór, mieszkającą w chacie Setha, pomyślała, schodząc po schodach. O siódmej zero dwie jej gospodyni, pani Porter, zadzwo niła, korzystając z wewnętrznej linii, i oświadczyła, że nie wie, co ugotować dla Rocky i jej szczeniaków i że poda kolację za dwadzieścia minut. Zapytała też, czy ten mężczyzna stojący przed domem również zasiądzie do stołu? Jakkolwiek Sophie obawiała się spotkania z Sethem, bardzo chciała go znowu zobaczyć. Przekroczyła próg sa lonu i zamarła. W pokoju stał jakiś człowiek o długich jasnobrązowych włosach. Szerokie bary okrywała mu sporto wa marynarka. To nie Seth, pomyślała dziewczyna. Nie znajomy odwrócił się, a ona cofnęła się przerażona i oparła ramieniem o framugę drzwi. - Panna Cochran? - zapytał, uśmiechając się szeroko. - Proszę zaczekać, jestem Raz, kuzyn Setha - zawołał, wyciągając z kieszeni legitymację. - Niech pani spojrzy! Legitymacja wystawiona była na nazwisko porucznika policji, Ferdynanda M. Rasmussina. - Teraz wiem, dlaczego mówią na pana Raz - rzekła Sophie, zakłopotana reakcją na widok tego mężczyzny. Zjedli razem kolację. Rocky towarzyszyła im wraz ze szczeniakami. Raz wyjaśnił jej, że Seth pojechał do pry watnej firmy ochroniarskiej, by załatwić dla Sophie stałą straż, a potem wybrał się na kolację z wujostwem. - Dwóch strażników nie wystarczy? - spytała, tracąc apetyt. Było jej przykro, że Seth nic nie powiedział o swoich planach. Ale w końcu sama sobie była winna. Nie należało zamykać się w pokoju. - Pana również prosił o opiekę nade mną? - Będzie czterech strażników - wyjaśnił Raz. - Dwóch
SAMOTNIK I PANNA
97
zainstalujemy od frontu i dwóch na tyłach domu. Mogę jeszcze? - zapytał, nakładając na talerz drugą porcję kro kietów z łososia. - Są wyśmienite. Ma pani świetną ku charkę. Podczas rozmowy przy kolacji oboje podtykali psiakom co smaczniejsze kąski. Sophie odprężyła się i rozpo godziła. Urok Raza, którego traktowała jak starszego brata Setha, zrobił swoje. Sophie zaczęła rozmawiać z nim o sprawach rodzinnych. Raz opowiedział jej o dzieciństwie Setha. Pod koniec kolacji napomknął również o górskiej samotni ku zyna i zakupie góry, na której ją zbudowano. - Co takiego? Kupił całą górę? - Na terenie jego posiadłości znajdują się trzy albo cztery szczyty górskie. Nie wiedziała pani o tym? Potrząsnęła głową, próbując dopasować tę nieoczekiwa ną wiadomość o bogactwie Setha do postaci człowieka, którego znała. - Nie rozumiem - rzekła. - Jego rodzice byli ubezpieczeni, a poza tym firma in stalująca przewody elektryczne wypłaciła wysokie odszko dowanie. Wie pani, że zginęli w pożarze swojego domu, spowodowanym błędem instalacyjnym. Seth nie wykorzy stał tych pieniędzy do momentu, w którym uległ wypad kowi. Dopiero kiedy opuścił szpital, zainteresował się su mą, którą moi rodzice złożyli na jego nazwisko w funduszu inwestycyjnym. Myślę, że teraz jest równie bogaty jak pani, nawet po zakupie ziemi. - Jego rodzice zginęli w pożarze? - powtórzyła oszo łomiona dziewczyna. - Seth spędzał tę noc u przyjaciela - rzekł ze smutkiem Raz. - Ciężko przeżył ich śmierć. Obwiniał siebie, sądząc, że gdyby był w domu, jakoś by ich uratował. Pewnie dla-
98
SAMOTNIK I PANNA
tego został strażakiem. Był znakomity w swoim zawodzie. Może za dobry. Dostał wszystkie możliwe nagrody. - Przed wypadkiem? - Tak. - Dlaczego powiedział pan, że był zbyt dobry? - Przejdźmy do innego pokoju - odrzekł Raz, przez chwilę patrząc jej w oczy. - Czy pani urocza gospodyni mogłaby podać nam kawę? W saloniku Raz usiadł na fotelu, założył nogę na nogę i zaczął opowiadać. - Seth zawsze chciał być najlepszy. Kiedy uległ wypad kowi i stracił tak wiele, odszedł z pożarnictwa. - A mógł zostać? Ze swoimi obrażeniami? - Oczywiście. Wielu oficerów pożarnictwa pracuje na przykład w dziale szkoleń. - Kiedy zapytałam Setha, dlaczego nie traktuje swoich upraw zarobkowo, odrzekł, że nie mógłby z tego wyżyć. Ale chyba nie problemy finansowe każą mu traktować to zajęcie jako hobby? - Na pewno nie. Po kawie Raz rozwodził się nad pracą strażaków. Uwa żał, że ta profesja, podobnie jak praca w policji, przypomi na narkotyk. Rodzi stresy i napięcia, lecz daje również wiele satysfakcji z ratowania ludzkiego życia, a to wciąga. Seth był strażakiem przez osiem lat. Jakież inne zajęcie mogłoby mu to zastąpić? Sophie dobrze zrozumiała, co Raz miał na myśli mó wiąc, że obrażenia zewnętrzne Setha nie były największy mi szkodami, jakie odniósł. - Może mi pan powiedzieć, jak doszło do jego wy padku? - Niczego pani nie mówił? - Nie. Zanim dowiedziałam się, że był strażakiem, wy-
SAMOTNIK I PANNA
,
99
obrażałam sobie na jego temat różne rzeczy. Sądziłam, że był ekspertem od ładunków wybuchowych albo pracował w Hollywood przy efektach specjalnych. Zawsze wydawa ło mi się, że musiał przeżyć jakąś niezwykłą historię. - Nic w tym zdrożnego. Sophie usadowiła się wygodnie na kanapie i pomyślała z ulgą, że przynajmniej jeden z kuzynów Setha nią nie pogardza. - Zwykle unikałam wszystkiego, co nieprzyjemne, ale teraz staram się zmienić. - Nie myślała pani, by go o to po prostu zapytać? - On nawet nie ma lusterka w domu. Jak mogłam pytać o coś, co tak boleśnie przeżywa? - Tak. Seth zawsze był odrobinę próżny. Proszę o mnie źle nie myśleć, ale urodził się już jako wyjątkowo ładne dziecko. Mama mi mówiła, że ludzie zatrzymywali na ulicy jego matkę, by podziwiać urodę malca. Rodzice starali się, by nie przywiązywał zbytniej uwagi do wyglądu, ale dziewczyny ciągle do niego wzdychały. Na studiach stał się niemożliwie zarozumiały, na szczęście nie zepsuło go to do końca. Wiedział po prostu, jakie wrażenie robi na kobietach. - A potem wszystko przeminęło - rzekła ze smutkiem Sophie. - A jego życie zamieniło się w horror. Ludzie odwra cali wzrok albo patrzyli na niego ze współczuciem. I porzu ciła go narzeczona. Pożar domu... zwyczajny pożar. Myśla łam o tym, zanim opuściliśmy chatę, która nie ma żadnych ścianek działowych. Nie chciał ich, by nie zostać uwięzionym przez ogień. Traktował ściany jak pułapkę. - Nie zastanawiałem się nad tym, ale chyba ma pani rację. Tylko że to jego rodzice zginęli w takiej pułapce. Seth inaczej odniósł obrażenia. Był na jednym z pięter budynku, gdy dosięgnął go wybuch ognia.
100
SAMOTNIK 1 PANNA
- Wybuch? - Czasem podczas pożaru, w wyniku wysokiej tempe ratury wszystko staje się łatwo palne, nawet gazy zbierające się pod sufitem. Wybuch następuje natychmiast. Sophie wyobraziła sobie kulę ognia rozrywającą się nad Sethem. Zaniknęła oczy i ujrzała ten obraz. A potem po myślała o Secie jak o bohaterze. Wstrząsnął nią gniew. Po co ryzykował życie, by ratować cudzy dobytek? Łzy na płynęły jej do oczu. - Niech go pani zapyta o wypadek - poradził Raz. Jeśli chce się pani czegoś dowiedzieć, proszę zapytać. On to ukrywa.
ROZDZIAŁ ÓSMY
To był męczący dzień, pomyślał Seth, wchodząc do wyłożonego marmurem holu w domu Cochranów. Sophie zaraz po przyjeździe szybko zniknęła w swoim pokoju, wymawiając się potrzebą wykonania kilku telefonów. Nie wątpił, że chciała przed nim się ukryć. Na razie musiał się z tym pogodzić. Miał po południu wiele spraw do załatwie nia. Pojechał do firmy ochroniarskiej i głównej kwatery policji, a potem, po blisko dwóch latach, odwiedził wuja i ciotkę. Drzwi jednego z pokojów były otwarte. Seth zajrzał do wnętrza. W dużym fotelu przy biurku siedział Tom. Kuzyn uniósł na powitanie kieliszek z bursztynowym trunkiem. - Raz zachwalał mi tutejszą gospodynię. Mówił, że ta kobieta wie, jak dbać o mężczyzn. - Cieszę się, że na mnie czekałeś - rzekł Seth z uśmie chem i opadł na sąsiedni fotel, prostując nogę zesztywniałą od długiej jazdy. - Przejrzyj to sobie - powiedział Tom i rzucił mu na kolana teczkę z napisem „Tyburn Madison". - Dzięki - odrzekł Seth, widząc, że jego prośba o kse rokopie nie była prosta do wykonania wobec obfitości ma teriałów. Chciał jak najwięcej dowiedzieć się o człowieku, który czyhał na życie Sophie. -Widziałem na zewnątrz jednego z ochroniarzy - za uważył Tom. - Ty to załatwiłeś?
102
SAMOTNIK 1 PANNA
- Jest ich czterech - wyjaśnił Seth. - Agencja zapro ponowała dwie drużyny po dwóch ludzi, którzy zmienia liby się co osiem godzin. Sophie stać na pokrycie kosztów. - To cię niepokoi? Jej pieniądze? - spytał Tom. Seth napełnił sobie kieliszek. - Nie - odpowiedział! - Pieniądze nie stanowią proble mu. Nie byłyby nim, gdybym się z Sophie ożenił. - Rozumiem. Na razie po prostu chcesz z nią sypiać. Musi być diabelnie dobra w łóżku, skoro umiała sprowa dzić cię z gór. - Idź do licha! Nie mam dziś nastroju na takie rozmowy. Tom wypił łyk trunku i zapytał: - Myślisz, że miałaby coś przeciwko poddaniu się hi pnozie? - Nie wiem, dlaczego mogłaby mieć coś przeciwko temu. - Ponieważ może kłamać, że straciła pamięć. Może też nie chcieć, by schwytano prawdziwego zabójcę. - Daj spokój! Ktoś próbował ją zabić, a ona miałaby go chronić? - Nie widziałeś jej trzy miesiące temu w moim biurze, gdy nalegała, bym użył jej osoby jako przynęty przeciwko Farquharowi. Myślałem, że wybiłem jej to z głowy, lecz zaczęła działać na własną rękę. Jeśli ktoś jest ogarnięty obsesją, przekracza granice rozsądku. Ona może sprzyjać mordercy Farquhara. Seth nie wiedział, że śmierć siostry Sophie miała miej sce tak niedawno. - Żal nie jest wystarczającym powodem, by pójść i ko goś zabić albo usprawiedliwić morderstwo. - Nie sądzę, że go zabiła, ale to nie znaczy, że zeznała wszystko, co wie. - Jest coś, o czym powinieneś wiedzieć - rzekł po chwili Seth.
SAMOTNIK 1 PANNA
103
Ton głosu kuzyna zaniepokoił Toma. - Co takiego? - Kiedy przeglądałem tamtej nocy rzeczy Sophie, na trafiłem w jej kieszeni na torebkę z białym proszkiem. Ta paczuszka została w chacie. Tom odstawił kieliszek i poderwał się na równe nogi. - Powinienem cię zamknąć za ukrywanie dowodów! - A jak myślisz, co byś zrobił, gdybym dał ci tę torebkę? Nie mógłbyś sprawdzić odcisków palców. Pewnie areszto wałbyś Sophie za samo jej posiadanie i co byś osiągnął? - Gdyby siedziała w więzieniu, nie musiałbym się mar twić o ochronę. Może to tłumaczy jej problemy z pa mięcią? - Co masz na myśli? - Jeśli jest narkomanką, mogła rzeczywiście chcieć za stawić pułapkę na dostawcę... - Nie jest. - Jeśli nawet w twojej chacie niczego nie zażywała, to nie znaczy, że nie robiła tego wcześniej. - Sophie nigdy nie brała kokainy - powiedział z naci skiem Seth. - Skąd wiesz? - Powiedziała mi. - Na litość boską! Znasz ją od siedmiu dni. I przez cały czas była niezupełnie sobą. Traciła i odzyskiwała pamięć. Skąd możesz wiedzieć, czy to prawda? - To jest prawda. - Zdajesz sobie chyba sprawę, że to, co mówisz, nie ma sensu. Nie znasz tej kobiety. - A ty? - Ja też nie, ale przynajmniej jestem ostrożny. Powia dasz, że tyle o niej wiesz, a zanim się pojawiłem, nie znałeś nawet jej nazwiska. Musi być cholernie dobra...
104
SAMOTNIK I PANNA
- Dosyć! Myślisz, że nie wiem, na czym polega twój problem? - To nie ja mam problemy - odrzekł Tom. - Pożądasz jej po prostu! Tak bardzo, że nie potrafisz się opanować. Nienawidziłeś wszystkiego wokół od dnia śmierci Allison: Być może mnie również, bo mam Sophie. A teraz ona przypomina ci żonę, ale ja nie pozwolę jej odejść. Przez długą chwilę Tom milczał. Powoli podniósł się i wziął do ręki kapelusz. - Nie czuję do ciebie nienawiści - rzekł. - Jesteśmy spokrewnieni. To się nie zmieni. Ale nie bądź zbyt pewny tego, co posiadasz, jeśli nie będziesz postępował tak, jak tego chce kobieta. Odwrócił się i wyszedł. Seth odprowadził go wzrokiem, żałując, że płaci tak wysoką cenę za związek z Sophie. Zawsze bardzo sobie cenił zażyłość z Tomem. Ale nie potrafił pogodzić się z myślą, że Sophie mogłaby od niego odejść. Jeszcze nie. Odstawił kieliszek i wziął się do przeglądania teczki Ma disona. „Tajemnicza kraina" Pameli C. Dean, „Deryni" Katherine Kurtz, książki Tolkiena. Wszystkie, tak jak inne, były oprawione w skórę. Sophie ledwie mogła odczytać tytuły w nikłym świetle brzasku. Dotknęła dłonią grzbietu,,Hobbita". Tę książkę podarował jej ojciec, gdy skończyła pięt naście lat. Zwykle matka zajmowała się prezentami, lecz ojciec starał się również sprawić przyjemność ukochanej córce. Tamtego roku dostała od matki nowe siodło do kon nej jazdy i masę nowych strojów, a ojciec wręczył jej tę książkę Tolkiena. Bolesne wspomnienia. Sophie czuła się jak podróżny,
SAMOTNIK I PANNA
105
który przybył do domu po długiej nieobecności. Wszystko było znajome, ale patrzyła na to inaczej. Pamięć o dobrych chwilach okazała się równie trudna do zniesienia jak o złych. Usiadła na podłodze pod półką z książkami. Szkoda, że kazałam Christine usunąć stąd dywan, pomyślała. Podłoga jest taka twarda. Na myśl o siostrze znowu ogarnął ją żal. Wszystkie wspomnienia związane z Christine były aż nadto świeże. W trzy miesiące po pierwszej randce z Farquharem nie śmiała panienka o cichym głosie gdzieś zniknęła, ustępując miejsca okropnej nastolatce, która nie widziała świata za kochankiem. Sophie wolała pamiętać ją taką, jaką była w dzieciństwie. Po śmierci rodziców Christine bardzo potrzebowała opieki i miłości, a tego starsza siostra nie potrafiła jej ofiarować. Otworzyły się drzwi i stanął w nich Seth. Pobyt w mie ście wcale go nie zmienił. Nosił niebieską koszulę, obcisłe dżinsy i włosy związane w kucyk. Sophie pomyślała, że oto do jej domu wkroczyła w osobie tego mężczyzny gór ska dzikość. Podniosła się z podłogi. - Właśnie miałam zamiar cię odszukać - powiedziała. - Naprawdę? - Muszę przestać chować się przed wszystkim, co mnie przeraża. Ja... - zaczęła, wyciągając ręce w geście obrony, gdy zbytnio się zbliżył. - . . .mam pewne obowiązki. Wczo raj pozwoliłam sobie o nich zapomnieć. - Jakie obowiązki? - W domu dziecka we wschodnim Houston. Pracuję tam jako kierowniczka programowa. Co prawda Evelyn powiedziała, że jej obecność nie jest w tych dniach konieczna, lecz Sophie wiedziała, że dzieci jej potrzebują.
106
SAMOTNIK I PANNA
- Pracujesz? - To nie jest płatne zajęcie. Byłoby śmieszne, gdybym pobierała pensję. Tym bardziej że z własnej kieszeni pokrywała wiele wydatków sierocińca. - Jestem wolontariuszką, co nie znaczy, że przywiązuję mniejszą wagę do swojej pracy. Seth uniósł rękę i pogładził Sophie po policzku. - Nie możesz dziś wychodzić z domu - powiedział. - Co takiego? - Ktoś usiłował cię zabić - tłumaczył cierpliwie. - Spróbowałem zapewnić taką ochronę, jaka tylko by ła możliwa, ale nie będziesz bezpieczna, wędrując po Houston.' - Houston nigdy nie było bezpiecznym miastem. Mó wiłam ci już. Muszę przestać się ukrywać. - Przed niebezpieczeństwem również? - spytał i oto czył ją ramionami, a potem przytulił do siebie. Wstrzymała oddech i uniosła głowę. Oczy Setha mówi ły, jak bardzo jej pragnie. -Seth...? Musnął ją ustami. - Próbujesz mnie przekonać, bym nie jechała do domu dziecka? - Tak. Z wysiłkiem odwróciła głowę, więc całował jej policzek i skroń. - Nie uda ci się - rzekła, lecz ręką wczepiła się w ko szulę Setha, bo tak podniecały ją pocałunki. - Moje życie to jeden wielki bałagan... Po co się mną zajmujesz? - I tak jestem już częścią twego życia, Sophie. Nabrała tchu, by wszystko mu wyjaśnić, ale w jakiś
SAMOTNIK 1 PANNA
107
sposób jej twarz znowu uniosła się ku górze, a usta Setha znalazły się na jej wargach. - Wszystko będzie dobrze - wymruczał, przyciskając ją mocniej do siebie. -. Tak jak mówiłaś - dodał szeptem, gdy złożyła mu głowę na ramieniu. - Łączy nas tylko seks. Uspokajając Sophie, całował ją raz po raz, a ona zarzu ciła mu ręce na szyję i zaczęła gwałtownie odwzajemniać pocałunki. Zirytowała się, że Seth zareagował na skrzy pnięcie drzwi, gdy ona nie była w stanie widzieć, słyszeć ani myśleć. Dopiero pełen dezaprobaty ton głosu pani Po rter przywrócił ją do rzeczywistości. - ...jest tu jeszcze jeden policjant. Czy muszę się tru dzić otwieraniem drzwi o bladym świcie? Wie pani, że pokojówka przychodzi dopiero o dziewiątej. - Gospodyni przerwała, popatrzyła na nich dwoje i pokręciła głową. - Policjant? - powtórzyła Sophie. - Nie przedsta wił się? - Oczywiście, że się przedstawiłem - odezwał się z ho lu Raz. - Policja - pomrukiwała pod nosem pani Porter. - Nie tego się spodziewałam, podejmując tu pracę. A tu dzień po dniu policjanci, dzwonki... - narzekała, wycofując się z pokoju. Raz wszedł do środka. - Wymawia słowo „policjanci" jak „karaluchy", pra wda? - rzekł, orientując się, że przerwał chwilę inty mności. Seth ciągle otaczał ramieniem talię Sophie i miał pełną świadomość, że kuzyn go obserwuje. - Co cię sprowadza tak wcześnie? - Z nami, karaluchami, zawsze jest kłopot - powiedział policjant. - Zapal światło, a zaraz rozejdziemy się po ścia nach. Od dawna pracuje tutaj ta gospodyni?
108
SAMOTNIK I PANNA
- Niedługo - roześmiała się Sophie, nie czując zmie szania sytuacją. Raz, w przeciwieństwie do swojego brata, nie miał nic przeciwko jej związkowi z Sethem. - Mam nadzieję, że zniesie pan jakoś jej maniery i zo stanie na śniadaniu. Może nie jest najłagodniejszą gospo dynią na świecie, lecz swoją pracę wykonuje znakomicie. Myślę, że już postawiła dodatkowe nakrycie. - Dziękuję, ale tak naprawdę wpadłem zamienić słowo z Sethem i przedyskutować pani sytuację. - To oficjalna wizyta? - spytała Sophie. - W pewnym sensie. Najpierw muszę wyjaśnić, że for malnie nie mam nic wspólnego z tą sprawą, więc przyszedłem półprywatnie. Mam jednak nadzieję, że rozważycie to, co powiem. Obaj z Tomem sądzimy, że Tyburn Madison stanowi dla pani poważne zagrożenie. Nasz wydział zatrudnia tera peutę specjalizującego się w hipnozie. Być może w ten spo sób dotarlibyśmy do tego, czego pani nie pamięta... - Nie chcę być hipnotyzowana! - krzyknęła Sophie, a serce podeszło jej do gardła. - Dlaczego? Nie wiedziała, co odpowiedzieć. - To jakoś mnie ubezwłasnowolnia... - zaczęła. - Ależ bycie hipnotyzowanym nie czyni nikogo ofiarą - powiedział Seth. - Nie podoba mi się ten pomysł - rzekła Sophie, strzą sając rękę Setha ze swojego ramienia. - Wolisz stać się ofiarą Madisona? - I tak nią będę! Jeśli zaświadczę przeciwko niemu i jeśli niczego sobie nie przypomnę. On przecież nie uwie rzy, że nie zeznawałam. Ale minęło już sporo czasu i mógł się zorientować, że nie złożyłam na niego doniesienia, więc może zostawi mnie w spokoju.
SAMOTNIK I PANNA
109
- Człowiek jego pokroju nie rozumuje w ten sposób - wtrącił Raz. - Dopóki pani żyje, stanowi pani zagro żenie. Zadrżała. - Sophie - rzekł łagodnie Seth. - Myślałem, że miałaś zamiar przestać się ukrywać. Poczuła, że złapała się we własne sidła i jeśli nie ustąpi, może stracić Setha. - Pomyślę o tym - obiecała. - A teraz chodźmy spraw dzić, ile talerzy postawiła na stole pani Porter. - Czy ta Walkiria nie obrazi się, jeśli spóźnimy się z Sethem o kilka minut? Muszę z nim pogadać. Sophie popatrzyła na obu mężczyzn, zastanawiając się, co też mogą mieć do omówienia. - Postaram się ją jakoś udobruchać, lecz nie ociągajcie się zbytnio, panowie. Seth popatrzył, jak Sophie zamyka za sobą drzwi, a po tem zwrócił się do kuzyna. - Oczekiwałem Toma dziś rano. Jakoś dużo ludzi anga żuje się w to śledztwo. - Moja grupa specjalna nie ma z tym nic wspólnego. Przychodząc do was, zrobiłem uprzejmość Tomowi. - Rozumiem. To niepodobne do niego... mieszać spra wy prywatne z obowiązkami służbowymi. - Sądził, że lepiej niż on potrafię przekonać pannę Cochran do poddania się hipnozie. Mam ci przekazać, że nie wniesiono przeciwko niej żadnego oskarżenia. Seth odetchnął z ulgą. Przeglądając teczkę Tyburna Madi sona zorientował się, że ten człowiek ma różne kontakty i opłacając, kogo trzeba, potrafi skomplikować życie Sophie. - Może się mylimy, sądząc, że Madison chce się jej pozbyć.
110
SAMOTNIK I PAN\A
- Obawiam się, że zamierza usunąć ją rękami własnych ludzi, bez pomocy policji. - To może Sophie ma większą szansę, by ujść z życiem, jeśli mieliby zająć się nią miejscowi rzezimieszkowie? - Może. Trudno przewidzieć. Powinna spróbować tej hipnozy. - Nakłonię ją. Ma rację, mówiąc, że zeznawanie prze ciwko Madisonowi przed niczym go nie powstrzyma. Co twój departament zamierza z nim zrobić? - Nie wiem; Jedno ci powiem. Tom nie przysłał mnie tu tylko dlatego, że unika ciebie. Jest teraz na spotkaniu z Carrasco, szefem wydziału odpowiedzialnym za tego ty pu sprawy. Nikt inny nie został dopuszczony do śledztwa. Robi wszystko, co może. Nie tylko dla twojego dobra. - Wiem. - Naprawdę? On nie czyni tego również dla Sophie albo przynajmniej nie w stu procentach. Zauważyłeś, jaka ona jest podobna do Allison? Seth pomyślał o uroczej, drobnej dziewczynie, którą po ślubił Tom. Allison miała niebieskie oczy, nie zielone jak Sophie, lecz obie były szczupłymi blondynkami. - Tak, do licha! - Myślisz, że ona jest podobna do Allison nie tylko zewnętrznie? - spytał Raz. Seth wiedział, co kuzyn ma na myśli. Żona Toma oka zała się bardzo delikatna i wątła. Zmarła szybko na raka, bo nie należała do osób, które umiałyby podjąć walkę. Tymczasem Sophie próbowała prowadzić działania prze ciwko człowiekowi, który, według niej, odpowiadał za śmierć Christine. Z pewnością nie należała do bezradnych kobiet. - Myślę, że Sophie ma niewiele wspólnego z Allison Toma.
SAMOTNIK I PANNA
111
- Chyba tak - zgodził się Raz i spojrzał w kierunku drzwi. - Powinniśmy już iść na śniadanie. Walkiria pewnie czeka - powiedział, a podchodząc do drzwi dodał: - Tom długo rozmawiał ze mną o Sophie. Ma wrażenie, że wszy stko, co cię z nią łączy, to karesy w łóżku. - Mówił coś takiego? - Mniej więcej. - To, że nie jestem zainteresowany małżeństwem, nie znaczy, że chodzi mi tylko o seks. - A o co ci chodzi? - spytał Raz, lecz, na szczęście, nie czekał na odpowiedź. Dobre pytanie, pomyślał Seth. Czego ja właściwie chcę od tej dziewczyny? W tej chwili nie umiał sobie tego wy jaśnić. Jedno było pewne. Nie zamierzał dziś wypuszczać jej z domu.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Przestań się dąsać. Przecież zgodziłam się na kom promis. Jak dotąd, nic się nie stało. Seth nie odpowiedział, skręcając autem w trzypasmową ulicę. Kompromis wypracowany przez Sophie polegał na tym, że postanowiła skrócić godziny zajęć w domu dziec ka, przynosić pracę do domu i zgodziła się, by Seth ją odwoził do sierocińca oraz tam nad nią czuwał. Nie chciała nikogo więcej do ochrony. Przystając na to, Seth miał świadomość, że popełnia błąd. Starał się jednak szanować niezależność Sophie. W końcu zbliżali się do domu i rzeczywiście nic złego nie zaszło. Wychowankowie domu dziecka zaskoczyli Setha swo im zachowaniem. Było ich trzydzieścioro w różnym wie ku, a Sophie pozostawała ze wszystkimi w znakomitych stosunkach. Do jej gabinetu przychodzili jeden po drugim, choć nie wszyscy mieli do niej jakiś interes. Po prostu chcieli się upewnić, że wróciła i czuje się dobrze. Dzieci przyglądały się też bliznom Setha, ale żadne nie wydawało się przerażone. Kiedy najmłodsze zadało pytanie, co mu się przydarzyło, wyjaśnił po prostu, że został poparzony. Mała rudowłosa dziewczynka z mysimi ogonkami przyjęła to ze zrozumieniem, a potem wspięła się mu na kolana i dotknęła rączkami twarzy. Drgnął, gdy przesunęła palu szkami wzdłuż blizn. Była niemal w tym samym wieku co...
SAMOTNIK I PANNA
113
- Pseprasam - wysepleniła. - Cy to cię jesce boli? Chces zobacyć moje popazenia? - spytała i z odwagą czte rolatki podciągnęła sukienkę, by mógł spojrzeć na jej drob ne ciałko. Jej obrażenia były rzeczywiście znacznie niniejsze pięć okrągłych ranek na udzie, najwyraźniej wypalonych papierosem. Seth poczuł oburzenie na widok takiego okrucieństwa. Kiedy mała odeszła, spojrzał na Sophie. - To sprawka matki - wyjaśniła mu. - Już odebrano tej kobiecie prawa rodzicielskie. Dlatego dziecko jest tutaj. Wracając z sierocińca, Seth zwolnił, by ochroniarz pil nujący domu mógł rozpoznać samochód. - Kiedy przyjechaliśmy tu wczoraj, czułam się tak, jak bym wracała po latach nieobecności - rzekła Sophie. - A teraz? - zapytał, wychodząc z auta, by się roze jrzeć, lecz Sophie nie czekała, aż otworzy jej drzwi. - Chyba jestem trochę zagubiona. Pewnie mi to prze jdzie. Wiem, że dzieci mnie potrzebują. Seth usłyszał szelest opon na podjeździe. Obejrzał się i z ulgą stwierdził, że to samochód Toma. Policjant podje chał bliżej i zatrzymał wóz. Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Rozwarły się frontowe drzwi. Rocky wybiegła z domu, minęła ochroniarza i zaczęła szczekać na powitanie. Za nią wytoczyła się pani Porter, wołając psa. Tom otworzył drzwi auta i wysiadł. Seth próbował uspokoić Rocky, która całym ciężarem ciała usiłowała wesprzeć się łapami na Sophie, omal jej nie przewracając. Wtedy z tyłu rozległy się dwa strzały. -Padnij! - krzyknął Tom, gdy ochroniarz przy drzwiach zajął pozycję strzelecką i zaczął mierzyć z rewol weru w kierunku ulicy.
114
SAMOTNIK I PANNA
Seth rzucił się na ziemię, a Tom wskoczył do samocho du i gwałtownie zawrócił. Rocky dalej oblegała zaskoczo ną Sophie, która ze zdziwieniem spostrzegła, że na rękawie bluzki pojawiła się jasnoczerwona plama. Seth pociągnął Sophie ku sobie i przykrył ją własnym ciałem. Strażnik pilnujący domu ruszył biegiem w ich kierunku. Na ulicy zapiszczały opony rozpędzających się aut: ściganego i po licjanta. Przez chwilę Seth leżał na ziemi, czując pod sobą ciało Sophie. Dziewczyna przeżyła zamach. Uniósł się nieco, spojrzał w jej zielone oczy, bardziej zdumione niż przera żone i powiedział: - Kocham cię. Wtedy dopiero się przestraszyła. Sześć godzin później Sophie poszła wziąć prysznic. Przez kilka sekund próbowała myśleć tylko o strumieniach wody, które będą spływać po jej ciele. Nie miała zamiaru zaglądać do pokoju Setha. Lekarz pogotowia stwierdził, że kula, na szczęście, le dwie drasnęła prawy bark Sophie. Tom dodał, iż Madison widać nie zatrudnił do tej roboty profesjonalisty, ponieważ taki z pewnością by nie chybił, nawet jeśli wmieszałaby się w to Rocky. Sophie wcale nie czuła się szczęściarą. Co prawda ramię już tak bardzo nie bolało, choć sam strzał mógł, według Setha, spowodować szok. Po powrocie ze szpitala stopnio wo doszła do siebie. Nie mogła tylko znieść myśli, że będzie hipnotyzowana przez nieznanego lekarza, więc skontaktowała się ze swoją terapeutką, doktor Tarnelli, która czasem stosowała hipno zę w leczeniu amnezji. Kiedy wyjaśniła jej swoją sytuację, lekarka zgodziła się
SAMOTNIK
I
PANNA
115
przyjąć ją następnego dnia przed południem. W czasie se ansu miał być obecny Tom, który zamierzał zadawać py tania. Sophie drżała z przemęczenia i marzyła tylko, by się przespać. Nie pragnęła myśleć o wspaniałym, ciepłym cie le Setha. Byłby pewnie zdziwiony, gdyby zdawał sobie sprawę, jak bardzo starała się go unikać po powrocie ze szpitala. Odkręciła kurek i pozwoliła wodzie spływać po głowie i całym ciele. Wiedziała, że tej nocy niełatwo będzie jej zasnąć bez Setha, ale ten mężczyzna wyraźnie dostrzegał w niej więcej, niż w istocie sobą reprezentowała. Nie czuła się z tym dobrze. Nalała trochę szamponu na dłoń i ostrożnie, ze względu na zranione ramię, zaczęła myć włosy. Posługiwanie się tylko jedną ręką okazało się wyjątkowo skomplikowane. Niechcący oparła się prawym barkiem o ścianę i krzyknęła z bólu. Zakręciła wodę i wyszła z łazienki. Miała łzy w oczach. Jakoś się wytarła, lecz nie mogła jedną ręką zmienić opa trunku na ramieniu, a nawet porządnie owinąć się ręczni kiem. Kiedy nie udało się jej włożyć szlafroka, mało się nie rozpłakała. Otworzyła drzwi do sypialni. Obok łóżka stał Seth i pa trzył prosto na nią. Cofnęła się, zatrzaskując drzwi, a w chwilę potem usłyszała: - Sophie! Dobrze się czujesz? - Odejdź! - zawołała przez ścianę, a łzy same popły nęły jej z oczu. - Nie. - Musisz. Jestem naga. Setha ogarnęło rozbawienie. Sophie najwyraźniej miała chęć go zamordować.
116
SAMOTNIK I PANNA
- Słuchaj, podam ci szlafrok, ale nie odejdę, bo trzeba zmienić opatrunek i zabandażować ramię. Beznadziejna sytuacja. Seth był w swoim opiekuńczym nastroju i nic nie mogło go powstrzymać od działania. Sophie wyjaśniła więc, gdzie leży szlafrok, otarła oczy, osłoniła się ręcznikiem i otworzyła drzwi. Seth wcale nie miał zamiaru podawać jej okrycia przez szparę w drzwiach. Po prostu wszedł do łazienki. Sophie niezgrabnie próbowała wsunąć ręce w rękawy, ale nie mogła tego dokonać, nie odłożywszy najpierw rę cznika. - Ach! - westchnęła w końcu i odrzuciła utrapiony ka wałek materiału. - Trudno uwierzyć, że umyłaś włosy - zauważył Seth, ostrożnie przekładając szlafrok poniżej zranionego ramie nia i zawiązując go z przodu. - Zrobiłbym to za ciebie, gdybyś poprosiła. - Dlaczego wszedłeś do mojego pokoju? - spytała. - Przygotowałem kolację, bo podejrzewałem, że ze chcesz się położyć bez jedzenia - rzekł. Objął ją w talii i spojrzał w oczy. Sophie zamarło serce w piersi, a potem zaczęło bić jak szalone. - Musimy zabandażować twoje ramię - powiedział ła godnie. - Usiądź, zajmę się tobą. Jego głos brzmiał pieszczotliwie i Sophie wyczytała z niego obietnicę rozkoszy. Stała cicha i uległa. Kiedy wziął ją pod ramię, pozwoliła poprowadzić się do sypialni. Chłodniejsze powietrze poko ju przejęło ją dreszczem, gdy usiedli obok siebie na łóżku. - Sama potrafię zabandażować ranę - powiedziała. - I zrobię to, jeśli podasz mi gazę. - W jaki sposób? - spytał tak spokojnie, że Sophie pomyślała, iż chyba tylko wyobraźnia i narastające w niej
SAMOTNIK I PANNA
117
pożądanie kazały jej podejrzewać, że Seth ma jakieś ero tyczne pragnienia. - Gdyby rana była nieco niżej, pewnie dałabyś sobie radę, ale nie w sytuacji, gdy jest tak blisko barku. Wiedział, co robi, i zamierzał kontynuować oswajanie Sophie i uspokajanie jej, by potem dać upust, wypełniają cym go uczuciom. Sophie rozchyliła wargi, próbując zła pać oddech. Delikatnymi ruchami zaczął opatrywać ranę. Sophie wiedziała już, że dla tego człowieka zrobi wszystko, o co ją poprosi. Każde dotknięcie Setha przejmowało ją drże niem. Zdawała sobie sprawę, że pragnie mu się oddać. Gdyby tylko zechciał... - Już - powiedział, kończąc opatrywanie rany. - Bar dzo boli? Potrząsnęła głową. - To dobrze- szepnął. Przesunął palcami po nagim ramieniu ku szyi Sophie. Dotknął policzka. Zbliżył usta do jej warg i zapytał: - Pragniesz mnie, Sophie? - Wiesz, że popełniasz błąd - powiedziała i zadrżała, gdy pocałunkiem musnął jej twarz. - Dlaczego? - spytał, przesuwając ustami ku powiekom Sophie i wędrując ręką do jej talii. Zaczął rozplątywać pasek, który parę minut wcześniej tak pieczołowicie zawiązywał. - Nie jestem tą, której potrzebujesz - rzekła z rozpaczą w głosie, czując, że Seth rozsuwa jej szlafrok. - Czemu? Nie odwzajemniasz moich uczuć? - spytał z uśmiechem. Dlaczego nie potrafię być bardziej stanowcza? pomyślała. Seth uniósł ręce ku piersiom Sophie i przykrył je dłońmi.
118
SAMOTNIK I PANNA
- Czy dla ciebie to tylko seks? - zagadnął, pieszcząc jej sutki. Ciało Sophie przeniknęła fala rozkoszy. Seth zbliżył usta do jej warg, dotknięciami doprowadzając ją do ekstazy. - To tylko seks, prawda? - mruczał, całując piersi. - Tak - wyszeptała i przytuliła do siebie jego głowę. -Tak - powtórzyła, gdy dotknął językiem koniuszków piersi. Powtarzała to słowo, kiedy zdejmował z niej szlafrok i sam się rozbierał, chcąc przedłużać rozkoszną mękę ocze kiwania. Jęknęła, gdy wreszcie wniknął w jej ciało i zaczął się w nim poruszać. Było ciemno. Kołdra znalazła się gdzieś na podłodze. Sophie leżała bezsilna i szczęśliwa, przytulona do Setha. , - Jesteś potworem - powiedziała z ustami przytulony mi do jego piersi. - Mhmm - mruknął, upewniwszy się, że jej ramię leży wygodnie, a potem zaczął głaskać włosy Sophie. Przerwał, bo nie mógł już wykonać żadnego ruchu. - Jak okropna, dzika bestia męczyłeś mnie bez litości. Trzy razy, prawda? - powtórzyła. - Mhmm - mruknął znowu i uśmiechnął się w ciemno ściach. - Twoja ciężka ręka leży na mojej twarzy - poskarżyła się Sophie. - Przepraszam. Coś okropnego stało się z moim ciałem. Jakaś czarownica wyssała zeń wszystkie siły. Być może na nic więcej się już nie zdobędę. Palcami wyczuł, że Sophie także się uśmiecha. Leżeli w milczeniu. Seth nie powiedział, że ją kocha, choć mio tały nim gwałtowne uczucia. Po chwili spokojny oddech Sophie upewnił go, że zasnęła. Był zadowolony. Wiedział,
SAMOTNIK I PANNA
119
że sen przyniesie jej ukojenie i przywróci siły utracone w miłosnych zmaganiach. Oczywiście, że nie powinien był tak się zachowywać, zwłaszcza kiedy Sophie miała ranny bark. Należało zacze kać, aż się wzmocni i odzyska spokój ducha. Ale kiedy tak zatracał się w niej do utraty świadomości i widział, że So phie reaguje podobnie, nabierał pewności, że jest kochany. Słyszał, jak jęczała z rozkoszy i zaciskała dłonie na jego plecach, gdy wślizgiwał się w jej ciało. W pewnym momencie był całkowicie pewny, że Sophie go kocha, niezależnie od tego, czy chciała się do tego przyznać. Czasem braknie odwagi nawet kobiecie, która potrafi zastawić pułapkę na dostawcę narkotyków i uciec mor dercy. Leżał w ciemnościach, roztrząsając różne wątpliwości. Po chwili pomyślał, że Sophie może być zimno. Przykry wała go swoim ciałem, ale sama leżała całkiem odkryta. Łagodnie ułożył ją na plecach. Zamruczała coś i spała da lej. Musiał wstać z łóżka, by odnaleźć kołdrę. Potem wrócił i otulił ich oboje. Sophie przylgnęła do niego jak mały szczeniak. Leżał spokojnie w łóżku, nie próbując odpowiadać so bie na pytanie, co będzie, jeśli Sophie rzeczywiście go kocha. Była bogata. Tom pytał, czy to nie stanowi dla niego problemu. Teraz się nad tym zastanawiał. Był zamożny. Może nie tak bardzo jak ona, lecz wystarczająco. Sophie wydawała się nie przywiązywać wagi do swojej fortuny, ale czyż podobnie nie myślał o Lindzie? Bardzo się wów czas pomylił. Teraz jednak czuł, że ma do czynienia z zu pełnie inną kobietą. To nie pieniądze Sophie mogą stanowić problem. Tym
120
SAMOTNIK I PANNA
problemem jest on sam. Wiedział, że dom w Houston na leżał do jej rodziny od pokoleń. Jak mógłby prosić, by go porzuciła i zamieszkała z nim w górach, gdzie czasem bra kowało nawet elektryczności? Nie potrafił też sobie wyob razić, że Sophie zerwie kontakt z wychowankami domu dziecka. On zaś nie mógłby już żyć w tym mieście. Chi rurdzy zrobili, co mogli, by odzyskał władzę w nodze, ale wiadomo było, że jego kończyna nigdy nie będzie tak sprawna jak dawniej. Kiedy Seth zrozumiał, że nie wróci do pracy w straży, uznał, iż powinien stąd wyjechać,. Przez moment pomyślał o małej, rudowłosej dziew czynce z domu dziecka, która pytała, czy już go nic nie boli. Czy to miało znaczyć, że takie rany nigdy nie goją się do końca? A może czterolatka okazała się mądrzejsza od niego i pozwoliła sobie w końcu zapomnieć o bólu. Czy on by tak potrafił? Cały problem wspólnego miejsca zamieszkania mógł w ogóle nie zaistnieć, jeśli ktoś znowu zechce zabić So phie. Ktoś, kogo nie pamiętała i komu wreszcie mogło się udać, jeśli ochroniarze coś przeoczą. Seth poczuł wewnę trzny chłód. Tym razem nie może zawieść, bo stawką jest życie ukochanej.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Nad ranem Setha nawiedził sen. Zbliżał się powoli do okna. Z trudem poruszał nogami i parł naprzód, walcząc z przeznaczeniem. Potem ujrzał twarze... Obudził się tuż przed świtem cały spocony. Powinien był wiedzieć, że coś takiego może mu się przyśnić. Ostat niego wieczora zastanawiał się przecież, jak uchronić So phie przed wrogiem. Potem zasnął i zaczął przeżywać ko szmar. Dwie dziewczynki. Jedna, ciemnowłosa nastolatka o przerażonych oczach. Druga, bardzo mała w biało-różowym szlafroczku. Wstał i wziął prysznic. Pomogło. Nauczył się już, jak' radzić sobie ze snami. Woda zmywała osad, który zosta wiały w myślach. Stał pod strumieniami wody przez dłuż szą chwilę. Wyszedł z kabiny i owinął się ręcznikiem, a potem zna lazł maszynkę do golenia Sophie. Lustro było zaparowane, ale to go tylko ucieszyło. Golił się codziennie i nie potrze bował przy tym wpatrywać się we własne odbicie. Użył różowego żelu o delikatnym, kobiecym zapachu. Ledwie zaczął się golić, otworzyły się drzwi łazienki i stanęła w nich Sophie. - Witaj - rzekła z uśmiechem.
122
SAMOTNIK I PANNA
Miała na sobie jego koszulę, zupełnie jak wówczas, gdy przebywali w górach. Widok nieco zaspanej, świeżej jak morska bryza dziewczyny podziałał na Setha orzeźwiająco. Ale natychmiast wróciło mu przekonanie o własnej bezużyteczności i bezlitośnie przygnębiło bez reszty. Wciąż słyszał krzyk tamtej małej dziewczynki. Jak mógł zapew nić bezpieczeństwo Sophie? Nie odpowiedział na powita nie. Nie mógł. Patrzył w zamglone lustro i przesuwał ma szynką po namydlonym policzku. Zawsze golił najpierw lewą stronę twarzy. Pośród blizn wyrastało na niej kilka włosów. Mógł je z powodzeniem pominąć, bo i tak nikt by ich nie zauważył na pokiereszowanym policzku, ale nigdy tego nie czynił. Golenie przypominało mu kogoś, kim był niegdyś. I łączyło z człowiekiem, który swoim zachowa niem zasłużył na takie blizny. - Jestem tutaj, kochanie - zawołał. - Jestem człowie kiem pod całym tym oprzyrządowaniem. Nie bestią ani potworem... Na nogach i piersi poczuł powiew chłodnego powietrza. Zorientował się, że Sophie otworzyła drzwi. Spojrzał w lu stro, z którego szybko znikała para. - Musisz na mnie patrzeć? - spytał, odwracając się szybko. - Nigdy nie widziałaś golącego się męż czyzny? - Przepraszam - rzekła Sophie, ale nie odwróciła wzro ku. - Myślałam o tej hipnozie - dodała, przytulając się do niego. Czuł jej drobne ciałko w swych ramionach. A potem eksplodowała ściana ognia i odrzuciła go do tyłu. Oderwa ła od drabiny. Nie mógł spaść, bo nogi miał zaklinowane, a jedna z nich zwisała jak suchy patyk. Z bólu aż otworzył, usta. Płomienie ogarnęły mu twarz i to maleństwo, które
SAMOTNIK I PANNA
123
trzymał w ramionach. Dziecko krzyknęło. Wokół unosił się słodki zapach palonego ciała. - Boże - powiedział, opierając się o umywalkę. W tej chwili nienawidził Sophie za to, że sprowadza nań takie sny i że ogląda go w takim stanie. - Na litość boską, dziewczyno, chyba nie chcesz zre zygnować z tego seansu? - zapytał. - Nie podoba mi się sam pomysł. Co to da, jeśli coś sobie przypomnę? Może w jakiś inny sposób... Seth? Nic ci nie jest? - Zaniepokojona, dotknęła jej ramienia. Drgnął gwałtownie pod wpływem tego dotknięcia. - Jaki sposób? Bądź poważna! Nikt cię nie ochroni, jeśli sama nie zechcesz choć odrobinę sobie pomóc - rzekł, nie patrząc na Sophie. Na nie ogolonym policzku zaschła mu piana. - Coś jest nie w porządku - zauważyła, a przejęcie, które zabrzmiało w jej głosie, tylko wzmogło nienawiść Setha. - Odezwij się. Chodzi o twoje blizny, prawda? - Zno wu dotknęła okaleczonego ramienia. Ostatniej nocy wędrowała dłońmi po całym ciele Setha i sprawiało mu to ogromną przyjemność, a teraz to samo dotknięcie przyprawiało go o mdłości. Miał wrażenie, że Sophie wkłada palce w otwarte rany. - Nie mogę o tym mówić. - Odwrócił się od niej i spo jrzał w lustro. - Naprawdę sądzisz, że będę się zwierzał „biednej, małej, bogatej dziewczynce", która ucieka przed wszystkim, co może okazać się w życiu nieprzyjemne? Sophie zbladła, a potem zaczerwieniła się gwał townie. - Nigdy przedtem nie kłamałeś - rzekła, odwróciła się i wyszła z łazienki, nie zamykając za sobą drzwi.
124
SAMOTNIK I PANNA
Seth przez dłuższą chwilę stał bez ruchu. Tylko ręce zacisnął w pięści. Zaschnięta piana powodowała swędze nie skóry. Woda ciągle lała się z kranu, więc zanurzył w niej dłonie i obmył policzki. Żałował, że nie może się gdzieś ukryć. Palce przesuwa jące się po bliznach mówiły prawdę: zmienił się. Został na zawsze oszpecony. Ale nie stracił pamięci jak Sophie. Jego pamięć była wyjątkowo żywa i ciągle doświadczała go na wracającymi wizjami. W ostatnich dniach może nieco rza dziej, ale jednak. Dzięki niej przeszłość stała się dla Setha żywsza niż teraźniejszość. Po dwóch latach ciągle rozpo znawał tylko połowę własnej twarzy. Ta druga należała nie do niego, a do potwora z nocnych koszmarów. Ale przecież to jego twarz. Tylko jego. I ja mam czelność oskarżać Sophie o ukrywanie się; pomyślał. Sophie umyła się i ubrała w jednej z sypialń przeznaczonych dla gości. Ramię bolało ją jeszcze, ale już nie tak dotkliwie jak wczoraj, o czym przekonała się, szybko wy ciągając ubranie z szuflad oraz szafy w swoim pokoju. > Skrzywiła się, gdy zobaczyła, co wyjęła. Miała w ręku białą, powiewną sukienkę z ledwie widocznym wzorem i kamizelkę ozdobioną białym haftem. Ta biel wydała się jej nieodpowiednia po przeżyciach doznanych minionej nocy, ale nie zamierzała wracać do pokoju po coś innego by nie spotkać Setha. Przez następną godzinę nigdzie się nie ukrywała. Bawiła się z Rocky i szczeniakami, dopóki pani Porter nie zaczęła narzekać na ludzi i zwierzęta plączące się pod nogami. Potem zjadła na tarasie śniadanie, ignorując jajka, a wię kszość grzanek krusząc wróblom. Kiedy się zachmurzyło weszła do domu i wykonała kilka telefonów. Prasa podała
SAMOTNIK I PANNA
125
wiadomość o wczorajszej strzelaninie, więc Sophie pra gnęła uspokoić przyjaciółki. Dzięki pani Porter udało się jej uniknąć telefonów z zewnątrz i pytań wścibskich dzien nikarzy. W końcu, siedząc w fotelu ojca w bibliotece, pomyślała, że nie może w nieskończoność omijać pokoju. Powinna przebywać tam, gdzie Seth bez trudu mógłby ją znaleźć. Ale on jakoś się do tego nie kwapił. Sophie przeglądała pierwszy tom trylogii Tolkiena. Do szła do dziesiątej strony i przestała udawać, że czyta. Cały czas zastanawiała się, co porabia Seth i co powinna mu powiedzieć. Zdawała sobie sprawę, że niewłaściwie pokierowała rozwojem wypadków. Nie należało wspominać o bliznach, gdy ból malował się mu na twarzy. Co ją podkusiło, by proponować zwierzenia i sugerować, że może na nią li czyć, skoro sama nie uważała się za osobę, na której dałoby się polegać. - Otworzyły się drzwi i stanął w nich mężczyzna, o któ rym właśnie myślała. Miał spokojny, kamienny wyraz twa rzy. Sophie zerwała się z fotela tak gwałtownie, aż książka spadła jej z kolan na podłogę. Seth wszedł cicho do bib lioteki i zamknął za sobą drzwi. Nie utykał w widoczny sposób. Sophie ucieszyła się, że nie nadwerężył wczoraj swojej biednej nogi, gdy ratował jej życie. - Przepraszam - rzekł, zatrzymując się kilka kroków przed nią. - Nie miałeś prawa tak do mnie mówić, - To prawda. - Słowo „przepraszam" niczego nie wymazuje. Myliłeś się, wydając o mnie swoją opinię. Może i unikam proble mów, ale ostatnio się zmieniłam.
126
SAMOTNIK I PANNA
Gniew dodawał Sophie odwagi. Zrobiła kilka kroków do przodu, wściekła, że spędziła dwie godziny na wmawia niu sobie, iż zasługuje na jego odrzucenie. - Być może nie rozumiem do końca, przez co przeszed łeś, ale wysłuchałabym twojej relacji, gdybyś kiedykolwiek zechciał otworzyć się przede mną. Nie muszę się poparzyć, by wiedzieć, że to boli, i nie będę przepraszać, że nie mam blizn na ciele, tylko dlatego, że ty je masz. Po ciszy, jaka zapadła po tych słowach i wyrazie oczu Setha, Sophie zorientowała się, że mogła go zranić. - O Boże... - zaczęła, podchodząc do niego. - Wy bacz. Nie chciałam... Nie skończyła, bo rozległo się pukanie do drzwi i po chwili ukazała się w nich pani Porter. - Przyszedł jakiś policjant. Mówi, że przyjechał odwieźć panią na umówioną wizytę - zaanonsowała nie chętnie. Poczekalnia u doktor Tarnelli miała skromny wystrój. Na brzoskwiniowych ścianach wisiały obrazy utrzymane w jasnych odcieniach. Stały tu dwa stoliki i cztery fotele. Sophie nie podobało się to wnętrze. - Mówiłaś, że zapisała cię na dziesiątą trzydzieści - mruknął Seth, patrząc na drzwi, które prowadziły do gabinetu. W poczekalni siedzieli sami. Lekarka nie zatrudniała recepcjonistki, a Tom zostawił ich przed gabinetem i poje chał zaparkować samochód. - Jest za dwadzieścia pięć jedenasta. - Tak? Sophie wierciła się w fotelu, nie mogąc usiedzieć spo kojnie. - I tak nie zaczniemy, dopóki nie wróci twój kuzyn. Przecież chce mnie przesłuchać.
SAMOTNIK I PANNA
127
- Nie będzie tak źle - uspokajał ją Seth. - W końcu znasz tę lekarkę i ją lubisz, prawda? - To śmieszne tak się denerwować - powiedziała Sophie. I bać się, dodała w duchu. - Nic w tym śmiesznego - uznał Seth, patrząc jej w oczy. Nie mieli czasu, by porozmawiać szczerze. We wzroku Setha kryły się uczucia, których nie zdążył nazwać i wy powiedzieć. - A co będzie, jeśli niczego sobie nie przypomnę? szepnęła. - Albo przypomnę sobie, a to w niczym nie po może? A może to, co powiem w hipnozie, sprawi, że cię stracę, pomyślała. W drzwiach do poczekalni zjawił się Tom. Strząsnął z kapelusza krople deszczu i przeprosił za spóźnienie. - Deszcz osłabia widoczność - wyjaśnił. - Musiałem postawić przy wejściu jednego z ochroniarzy, by uważał na wszystko. Drugi obserwuje z samochodu tylne wejście. Mam nadzieję, że długo nie czekaliście. - Dziwne, że nie wynajął pan pancernego samochodu, by mnie tu przywieźć - mruknęła Sophie. Środki ostrożności przedsięwzięte przez Setha i Toma tylko pogarszały jej nastrój. - Panna Cochran - rozległ się miły damski głos. - Tak? - odezwała się Sophie, odwracając się do le karki. - Jestem Rachel Tarnelli. Sądzę, że jeden z panów to detektyw Rasmussin. Rozumiem, że musi pan być obecny w czasie seansu, lecz chciałabym najpierw wyjaśnić kilka spraw. Doktor Tarnelli była niską, czarnoskórą pięćdziesięciolatką ze śladami włoskiego akcentu w wymowie. Seth
128
SAMOTNIK I PANNA
i Tom podeszli do niej i przedstawili się przy powitaniu. Lekarka wyjaśniła, że zahipnotyzowana pacjentka bę dzie słyszała tylko jej głos, więc pytania Toma nie mogą być zadawane bezpośrednio. Policjant zgodził się na te warunki. - Kiedy wejdziemy do środka, wskażę panu miejsce. - Lekarka zwróciła się do policjanta. - Czy jest pani goto wa, panno Cochran? - zapytała. Sophie podniosła się, zrobiła krok do przodu i stanęła. Była przeciwna obecności Setha na seansie i nie miała pojęcia, jak zdobyła się na odwagę, by powiedzieć: - Pani doktor, chciałabym, żeby towarzyszyli mi obaj; panowie. Gabinet wyglądał zupełnie inaczej niż poczekalnia. Dekoracyjne drobiazgi z różnych stron świata stały na półkach i biurku doktor Tarnelli, a podłogę zdobił wzorzy sty dywan. Podobnie jak w poczekalni, panowała tu wzorowa czystość. Sophie poczuła się nieco lepiej we wnę trzu odzwierciedlającym w pewien sposób osobowość lekarki. Tom i Seth zajęli miejsca na kanapie, a Sophie usiadła na jednym z foteli przy biurku. - Proszę odwrócić do mnie fotel - rzekła doktor Tar: nelli, sadowiąc się naprzeciwko. - Porozmawiamy. Dyskutowały o pracy Sophie w domu dziecka, o tym dlaczego jest w niebezpieczeństwie, co do tego doprowadziło i co dziewczyna pamięta. Stopniowo pacjentka mó wiła coraz mniej, a więcej słuchała. Zupełnie nie czuła hipnotycznej presji i nie przywiązywała wielkiej wagi do sugestii lekarki, by wyobrazić sobie w tej chwili jakieś przyjemne, spokojne miejsce. Przyszła jej do głowy chata Setha, w której czuła się tak bezpiecznie.
SAMOTNIK I PANNA
129
- .. .więc kiedy Charles powiedział, że wyjdzie wcześ niej z przyjęcia, wiedziałaś, że przez jakiś czas nie wróci do swojego mieszkania. Co zrobiłaś, gdy zniknął? Poszłaś do samochodu? Dlaczego? - Zostawiłam tam stare sportowe buty. Nie chciałam się skradać w pantoflach na wysokich obcasach, więc włoży łam tamte. -' A co potem zrobiłaś? - Pojechałam do mieszkania Charlesa. To było zabawne uczucie. Częścią swojej osobowości Sophie tkwiła teraz w aucie i, zdenerwowana, realizowała swój plan. Ale równie dobrze słyszała głos tej kobiety i własny również. Czasem nie była pewna, czy mówi, czy myśli. Dobiegał też do niej jakiś męski głos, lecz lekarka twierdziła, że nie będzie go rozumiała, i miała rację. Męż czyzna zabełkotał coś bez sensu, a potem znów przemówiła kobieta. - Jak zamierzałaś dostać się do mieszkania Charlesa pod jego nieobecność? Miałaś klucze? Klucze Charlesa. Miała klucz siostry, znaleziony w jej rzeczach miesiąc wcześniej. Porównała go z tym, widzia nym u Charlesa. Okazało się, że jest taki sam. Drzwi otwo rzyły się bezszelestnie. W mieszkaniu panowały ciemności. Sophie była pół przytomną ze strachu, paliło ją w gardle, miała wysuszone usta, ale weszła do środka. Robiła to dla Christine. Za mknęła drzwi i po omacku, jedną ręką, szukała wyłącznika światła. Drugą miała zajętą. - Co w niej było? - Paczuszki z białym proszkiem, które wzięłam z sa mochodu. Znowu usłyszała niewyraźny głos mężczyzny, ale nie
130
SAMOTNIK I PANNA
zwracała nań uwagi. Ważne było to, że może wreszcie wszystko z siebie wyrzucić. - Co powiedziałaś? - To moja szansa. Wiedziała, że naprawdę robi to dla zmarłej siostry, dla której na wszystko inne było już za późno. - Gdybyśmy były ze sobą bardziej zżyte, tak jak pra wdziwe siostry, wzięłaby sobie do serca to, co mówiłam o Charlesie. Teraz nic więcej nie mogłam zrobić. Tylko tyle, że ten człowiek nie zagrażałby już nigdy młodym dziewczętom. - Jak chciałaś tego dokonać? - Zamieniając jego torebki z proszkiem na moje. Mia łam nadzieję, że użyłam takich samych opakowań jak oni. Leila nie była pewna. Powiedziała, że stosują małe pla stykowe torebki, które biorą ze sklepów spożywczych, ale nie pamiętała, jakiego typu. To było rok temu. Mogli coś zmienić. - Kim jest Leila? - Jedną z dziewczyn uwiedzionych przez Charlesa w zeszłym roku. Rozpytywałam o ofiary Farquhara tak długo, aż trafiłam do niej. Rodzice wywieźli ją do ośrodka odwykowego w innym mieście. Odnalazłam ją tam i po rozmawiałam. Leila też chciała powstrzymać Charlesa. To ona wymy śliła cały plan. Poradziła też, jak przygotować substytut kokainy, bo Sophie nie miała pojęcia o narkotykach. Teraz była w mieszkaniu Farquhara z torbą pełną ma łych paczuszek białej mączki. Cały plan wydał jej się wy jątkowo głupi i zły. - Co było w nim złego? - Był zły. Nie wiem, czy mogę... och, nie! Potknęłam się o coś i wypuściłam torbę.
SAMOTNIK I PANNA
131
Sophie opadła na kolana i zaczęła szukać paczuszek na podłodze, a potem pakować je do swojej torby. Dzięki Bogu żadna się nie otworzyła. Wszystko idzie dobrze. Wybuchnęła histerycznym śmiechem. Lepiej, że nie musiała w środku nocy czyścić błękitnego dywanu Charlesa z bia łej mąki. - Dlaczego chciałaś podłożyć paczuszki z mąką w mie szkaniu Charlesa? - Musiałam znaleźć jego zapas. Leila powiedziała mi, gdzie go ukrywał. Jeśli nie zmienił schowka, zamierzałam podłożyć mu swój towar, a prawdziwą kokainę wysypać do sedesu. Sądziłam, iż jego szefowie ostro się z nim roz prawią. Policja nie może go dopaść, ale ludzie, dla których pracował, owszem. Jeśli pomyślą, że ich oszukiwał, zro bią... Nie wiedziała, czy da sobie z tym radę. Przez moment przysiadła na fotelu i była pewna, że słyszy jakieś głosy. Mówił mężczyzna, ale... - Zrobiłaś to? Zamieniłaś paczuszki? Dzięki wskazówkom Leili znalazła schowek Charlesa. Patrzyła na tekturowe pudełko wypełnione małymi zawi niątkami z kokainą, które wyglądały jak te, które przynios ła ze sobą. I nie mogła tego zrobić. Boże! Musiała oszaleć, żeby tu przychodzić. Czuła się jak obudzona ze strasznego snu. Klęczała w sypialni Charlesa przed jego szafą i wpatrywa ła się w dwa tuziny paczek z kokainą. Jak mogła sądzić, że sobie z tym poradzi i doprowadzi do śmierci innego człowieka? Przecież o to jej chodziło. Zupełnie jakby miała broń w ręku. Zaczęła podnosić się z klęczek, pragnąc tylko stąd uciec, zanim wróci Charles. Wtedy poczuła straszny ból głowy. Mdłości. Zaraz zacznie wymiotować...
132
SAMOTNIK I PANNA
Deszcz zalewa jej twarz, krew spływa po policzkach. Biegnie. Biegnie... Charles. Zobaczyła go stojącego przy kamiennym ko minku. Miał twarz oświetloną jakimś łagodnym światłem. Rysy wykrzywiał mu strach. Maszkarony zdobiące kominek przemówiły męskim głosem, a ją bardzo bolała głowa... Samochód. Leży rzucona na siedzenie i nie może oddy chać. Na zakrętach niemal zsuwa się na podłogę. Jest pół przytomna z przerażenia i bólu. Znowu ma mdłości. Deszcz spływa po jej twarzy. Kobiecy głos mówi, że wszystko w porządku. Ale tak nie jest. Wystrzał i bieg w wielkim strachu. Klęczała w sypialni Charlesa, gdy po czuła ból głowy. A potem błyskawice i wysoki, ciemno włosy mężczyzna z bliznami na twarzy, do którego biegła i... - Wracaj już, wracaj do tego pokoju, do teraźniejszości. Odpręż się. Jesteś już bezpieczna. To, co pamiętasz, jest przeszłością. - Jesteś z nami, dziecko - powiedziała łagodnie le karka. - Tu jest coś do picia, jeśli chcesz. Sophie wzięła szklankę trzęsącymi się rękami. Doktor Tarnelli podtrzymała jej ramię. - Proszę siedzieć, panie Brogan - pouczyła Setha. - Nic mi nie jest — rzekła Sophie słabym głosem. Piła wodę i próbowała opanować drżenie ciała. Nie oglądając się nawet, wyczuwała zniecierpliwienie Setha, gotowego podbiec i jej usłużyć. Na szczęście lekarka mu na to nie pozwoliła. Sophie musiała i tak włożyć wiele wysiłku, by uporać się sama ze sobą. Zaspokajanie pra gnień Setha było na razie czymś ponad jej siły.
SAMOTNIK I PANNA
133
Po chwili doktor Tarnelli usiadła, a Sophie wzięła głę boki oddech. A więc pamiętała wystarczająco dużo, by ciężko to przeżyć, i za mało, by się uratować. Nie miała pojęcia, kto kazał zamordować ją i Farquhara. Ale słyszała wyrok. - Nie wiem nic więcej poza tym, co dziś powiedziałam, prawda? - spytała. - Prawdopodobnie - odrzekła lekarka. - Luka w pa mięci wiąże się z uderzeniem w głowę i ma podłoże fizy czne, a nie psychiczne. Prawdopodobnie nigdy nie odtwo rzy pani brakujących ogniw. - Może jednak coś jeszcze sobie przypomnę? Przecież wielu faktów nie pamiętałam, gdy tylko odzyskałam przy tomność, a potem To było w bezpiecznej chacie Setha, której już pewnie nigdy nie zobaczy. - Z tego, co wiem o pani sytuacji, wnoszę, iż pani stan zaraz po wypadku był mieszaniną przyczyn o podłożu psy chofizycznym. Potem spojrzała pani na sprawę z dystansu i wszystko nieco się zmieniło. Luki w pamięci, o których mówimy obecnie, mają inne podłoże. Potem Tom zadawał pytania lekarce, a Sophie skoncen trowała się na sobie, nie chcąc myśleć o dwóch mężczy znach, którzy tak niedawno wkroczyli w jej życie. Jeden z nich, policjant, pewnie był rozczarowany, że tak niewiele wniosła do śledztwa, a drugi... Wydaje się, że mnie kocha, pomyślała Sophie, przymru żając oczy. Ale co teraz myśli, wiedząc o mnie wszystko? Siedziała wyprostowana, starając się już o niczym wię cej nie myśleć. Zamknęła oczy, słysząc, że lekarka prosi, by mężczyźni zaczekali na nią w poczekalni. Chciała jesz cze przez chwilę porozmawiać z pacjentką sam na sam. Sophie słyszała, że drzwi otwierają się i zamykają. Nie
134
SAMOTNIK 1 PANNA
unosząc powiek, powiedziała Sethowi „do widzenia". Choć, znając go, wiedziała, że pożegnanie nie będzie takie proste. - Postawmy sprawę jasno - rzekł Seth, znalazłszy się w poczekalni. - Z tego, co Sophie powiedziała, wynika że nie jest zagrożeniem dla tego drania. - Madison w to nie wierzy - odparł Tom. - Nie może sobie na to pozwolić. W końcu ktoś zdzielił ją po głowie i przywiózł do jego domu. Zapewne słyszała go, wydają cego polecenie zamordowania jej i Farquhara. Nigdy nie uwierzy, że ta dziewczyna tego nie pamięta. - Jesteś pewien, że to był dom Madisona? Przecież ona nie przypomina sobie, by w nim była. - Ale opisała kominek. Taki kamienny z maszkaronami jest tylko jeden. - Głupio zrobił, że ją tam przywiózł. - Wbrew powszechnym opiniom zbrodniarze nie są zbyt przemyślni. Sam Madison jest chytry jak lis, ale jego ludzie są tępi. Mamy podstawy sądzić, że zamierzał zlikwi dować Farquhara wówczas, gdy telefonicznie wywabił go z przyjęcia. Człowiek, który uwodził dziewczęta z do brych domów i czynił z nich narkomanki, stanowił dla nie go tylko obciążenie. Sądzę, że Madison posłał kogoś do mieszkania Charlesa, by odebrać towar. Ten musiał natknąć się na Sophie, a że nie należał do najbystrzejszych, ogłu szył ją i zawiózł do domu szefa. Gdy Sophie ocknęła się, zobaczyła przed kominkiem przerażonego Farquhara. Pewnie miała świadomość, że w pokoju znajdują się jeszcze inni, ale była niezupełnie przytomna. Nie może tego pamiętać, bo po prostu mózg jej nie pracował. - W jaki sposób uciekła? - zastanawiał się Tom. - Burza jej pomogła. Nie wiemy dokładnie, jak to było.
SAMOTNIK I PANNA
135
Ale opisała przecież, że samochód zarzucał na zakrętach, a ona ześlizgiwała się z siedzenia. Pewnie wypadła, gdy auto zahamowało. Nie była związana, bo nie miała żadnych śladów na przegubach. Zlekceważyli ją, sądząc, że ze mdlała. - To brzmi całkiem sensownie - przyznał Tom. - Kiedy udało jej się wydostać z auta, zaczęła uciekać. Nie pobiegli za nią albo nie mogli jej znaleźć w ciemno ściach. Ciągle mieli w samochodzie Farquhara. Na jakiś czas zrezygnowali z pogoni za dziewczyną i zajęli się fa cetem. Zabili go i porzucili ciało na pustkowiu. Gdyby nie przypadkowe poszukiwania zaginionego turysty, kto wie, jak długo by tam leżało? Teraz wszystko układa się w logiczną całość, pomyślał Seth. Począwszy od sportowych butów Sophie, a skończy wszy na plastykowej torebce z białym proszkiem. Więc w środku była mąka. Niepotrzebnie oboje się tak przejmo wali. Jeszcze jedno go niepokoiło. I to znacznie bardziej niż zagrożenie ze strony Tyburna Madisona. Obawiał się, że poznawszy wszystkie sekrety Sophie, straci ją. Nawet na niego nie spojrzała, odkąd przebudziła się z hipnotycznego transu... Drzwi gabinetu otworzyły się i stanęła w nich Sophie Cochran. Była blada, co podkreślał jeszcze bardziej jej biały strój. Spojrzała na Setha, a potem rzekła: - Musimy porozmawiać.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Sophie nie mogła zaprzeczyć, że dotknięcie ramienia Setha sprawiło jej przyjemność. Była bardzo wyczerpana, opuszczając gabinet doktor Tarnelli. Być może dlatego nie odsunęła się od niego. A może nie chciała go ranić odmo wą? Odrzucony, spojrzałby pewnie wzrokiem pełnym de terminacji, którego nie potrafiła znieść. Tom został z tyłu za nimi. Zamierzał jeszcze skorzystać z telefonu w gabinecie lekarki, by uprzedzić ochroniarza, że właśnie opuszczają budynek. Panna Coehran nie powin na wychodzić na zewnątrz, dopóki wszystko wokół nie zostało sprawdzone. Seth i Sophie w milczeniu podążali korytarzem do klat ki schodowej. Za oknami padał deszcz, a z donic pełnych roślin, które zdobiły hol, unosił się zapach świeżej ziemi. - Słuchaj... - zaczęła Sophie, zmuszając się, by spo jrzeć Sethowi w oczy. - Nie, nie pozwolę ci tego powiedzieć - rzekł, kładąc swą dużą, ciepłą dłoń na jej ramieniu. - Daj sobie trochę czasu, by móc uładzić się ze wszystkim, co dzisiaj ożyło w twojej pamięci. Nie pal za sobą mostów, bo będziesz tego żałować. Sophie odwróciła się. Mimo najlepszych chęci, nie mia ła sił, by spojrzeć mu w oczy. Parę metrów przed sobą spostrzegła przy szklanych drzwiach ochroniarza, obser wującego ruch uliczny. - Porównujesz zerwanie z tobą do palenia mostów?
SAMOTNIK I PANNA
137
Nie odpowiedział, tylko przytulił ją mocno i pocałował, a Sophie, mimo wszelkich postanowień, poczuła się w tym uścisku słaba i bezbronna. Przylgnęła do męskiego ciała i rozchyliła wargi, by przyjąć pocałunek. Miała łzy w oczach, gdy Seth odchylił się i spojrzał na nią uważnie. - Proszę! - szepnął, ocierając jej policzki. - Nie płacz. Sophie nabrała tchu, próbując się opanować. - Straszny ze mnie tchórz - powiedziała. - Uciekam przed wszystkim, a kiedy tego nie czynię, próbując stawić czoło sytuacji, tylko wszystko psuję. Naprawdę miałam za miar zabić tamtego człowieka - wyznała, zaciskając pięści. - O, nie! Jest wielka różnica pomiędzy... - Przygotowaniem zasadzki, która miała sprowadzić nań śmierć, a bezpośrednim zabójstwem? Jedyną różnicą, jaką dostrzegam, jest stopień ryzyka. Nie chciałam ryzy kować zostania morderczynią, bo za to groziłaby kara, więc postanowiłam zrzucić odpowiedzialność na kogoś innego. - Ale nie byłaś w stanie zrealizować swojego zamysłu. W końcu go nie wykonałaś - dowodził Seth, przesuwając opuszkiem palca po szyi Sophie. - Dlaczego pamiętasz wszystkie inne fakty, a o tym zapominasz? Jesteś dla siebie zbyt surowa. Chciałbym, żebyś mogła zobaczyć to, co ja widzę, patrząc na ciebie. - Małą, biedną dziewczynkę? - spytała, cytując go mi mowolnie. - Gdy tak powiedziałem, nazwałaś mnie kłamcą- odrzekł spokojnie - i miałaś rację. W jeszcze jednej kwestii również się nie myliłaś. Widzisz, ja też unikam nazywania po imieniu czegoś brzydkiego, co się we mnie kryje. I nie chodzi tu wyłącznie o moją twarz - rzekł z gorzkim uśmiechem. - Trudno mi było pogodzić się z tym, że ty jesteś cała nieskazitelnie piękna, nie oszpecona. Dlatego byłem wobec ciebie złośliwy, bo masz piękne ciało, a ja, niestety, nie.
138
SAMOTNIK
I PANNA
Coś w niej drgnęło i poruszyło się gwałtownie. - Seth... - zaczęła, dotykając dłonią jego twarzy. Szukała słów, by wyrazić, jak bardzo pragnie, żeby już przestał się ranić. - Pozwól mi to wyrzucić z siebie - poprosił, przytula jąc jej głowę do piersi. Sophie nie stawiała oporu. - Ukrywałem się przez ostatnie dwa lata w górach, wma wiając sobie, iż czynię to dlatego, by swoją szpetotą nie straszyć ludzi. Czasem nawet sam w to wierzyłem i uważa łem, że postępuję wyjątkowo szlachetnie, schodząc innym z oczu. Ale w głębi ducha wiedziałem, że moje postępowanie jest samolubne i tchórzliwe. Sądziłem, że nie chcę oglądać reakcji ludzi na mój widok. Ich niezdrowej ciekawości albo. odrazy, malującej się na twarzach, gdy na mnie spoglądali. Stąd brała się również moja niechęć do luster. Sophie objęła go mocno. Później z nim porozmawiam, pomyślała. Wyjaśnię własne poglądy na temat mojej osoby i nas obojga. Nie teraz. Seth przytulił twarz do jej włosów. - Unikałem ludzi - wyznał. - Nie dlatego, że nie chcia łem być oglądany. To ja nie mogłem na nich patrzeć, bo nie byli oszpeceni, a tego nie potrafiłem znieść. Sophie z trudem powstrzymała łzy. - Pytasz o przyczyny moich urazów? Naprawdę chcesz je poznać? - upewniał się Seth. - Tak - odrzekła, zdając sobie sprawę, że w tej chwili Seth ma potrzebę mówienia i nic go przed tym nie po wstrzyma. - To był najzwyklejszy pożar domu mieszkalnego wyjaśnił cicho. - Na nieszczęście budynek znajdował się na dużej, zadrzewionej działce. Zanim sąsiedzi spostrzegli, że się pali, i wezwali straż, ogień bardzo się rozprzestrzenił,
SAMOTNIK I PANNA
139
W domu nie było nikogo dorosłego - ciągnął, nie zauwa żając, że Sophie zesztywniała mu w ramionach. - Wszy stko zaczęło się w kuchni, dokładnie pod sypialnią dziew czynek. W środku były one dwie. Jedna miała trzynaście, druga cztery lata. Niestety, nie mogliśmy już użyć scho dów, by dostać się do wewnątrz. Trzeba było zastosować drabinę. Wszedłem na górę. Za mną wspinał się Hobbs. Miałem zbliżyć się do okna, wyciągnąć dziewczynki i star szą podać Hobbsowi, a młodszą samemu znieść na dół. Lecz zabrakło czasu. Przeczuwałem, że go nam nie starczy. Doświadczony strażak potrafi się zorientować w sytuacji. Nie do końca, ale przynajmniej w ogólnych zarysach. Ba łem się, że może runąć przepalona podłoga albo wybuchnie tlen, więc pochyliłem się ku oknu i sięgnąłem po młodszą dziewczynkę. Zamierzałem podać ją Hobbsowi, a potem wrócić po drugą... - rzekł i przerwał. Sophie uniosła głowę, ale przez łzy cisnące się do oczu niczego nie była w stanie zobaczyć. - Seth... - powiedziała tylko. - Mała była przerażona, a ja, w masce i całym oprzy rządowaniu, przestraszyłem ją jeszcze bardziej. Wpadła w panikę, więc uniosłem maskę. Jej siostra podała mi dziewczynkę przez okno i wtedy nastąpił wybuch nagro madzonych gazów. Dziecko spłonęło w moich ramionach, Sophie. Ja miałem na sobie odzież ochronną, a ona tylko szlafroczek w różowe kwiatki. To dziecko umarło. Sophie miała mokre policzki od łez. Nie chciała o nic pytać. - A jej siostra? - szepnęła po chwili. - Wisiałem na drabinie i nie mogłem się ruszyć. Cały czas trzymałem tę małą. Nie wiedziałem, że nie żyje. Mia łem złamaną łydkę, kolano i strasznie poparzoną twarz. Tak niewiele ucierpiałem w porównaniu z nią i jej siostrą.
140
SAMOTNIK I PANNA
Jednak ból okazał się nie do zniesienia. Ocknąłem się w szpitalu. Nie chciałem, by zrobiono mi operację plasty czną. Czy to miało sens? Czułem, że powinienem być oszpecony ze względu na tamto dziecko. Sophie milczała przez długą chwilę i sądziła już, że Seth nie ma zamiaru odpowiedzieć na jej pytanie o siostrę małej. Pomyślała już, że brak odpowiedzi też można uznać za odpowiedź, gdy Seth rzekł: - Hobbs jakoś mnie ściągnął z drabiny i wyniósł z pło mieni starsze dziecko. Było bardzo poparzone, lecz przeżyło. Sophie uścisnęła go tylko w milczeniu. Co jeszcze mog ła zrobić? Brakło jej słów, by wyrazić, że rozumie, iż to nie była jego wina. Że czasem nawet najlepsze chęci nie wystarczą. Ktoś za nimi odkaszlnął. Seth uniósł głowę. W ciągu sekundy ogarnął Sophie ramieniem i rzucił ją na ziemię. Lądując na podłodze, usłyszała jeszcze dwa podobne dźwięki. Uderzyła się mocno w łokieć. Od bólu w zranio nym barku niemal straciła przytomność. Spojrzała na Setha, który cofał się z widocznym przerażeniem na twarzy. Niczego nie rozumiała. Nawet wówczas, gdy rozległ się strzał i rozniósł się echem po całym holu, a Seth Brogan wolno osunął się na kolana. Zupełnie nie wiedziała, co się dzieje. Również wtedy, gdy nagle zjawił się Tom z bronią w rę ku i stanął nad kuzynem. Otworzyła usta i nie pojmowała niczego poza tym, że Seth leży na ziemi. Podniosła się, krzycząc coś, i podbiegła do niego. Nie zwracała uwagi na ból od potłuczeń. Seth miał zamknięte oczy. Spod ramienia płynęła mu krew, plamiąc niebieską koszulę. W panice przesuwała dłońmi po jego piersiach i ramionach. Wreszcie, dotkną wszy szyi, wyczuła puls.
SAMOTNIK 1 PANNA
141
- Do licha - wyszeptał z trudem, otwierając oczy. Kładź się na ziemi! Czy Tom wykończył tego drania? Tom? Plama krwi na koszuli Setha miała teraz rozmiar pięści i powiększała się szybko. Sophie zacisnęła dłonie, wie dząc, że ręką nie uda się zatamować krwawienia. Tom strze lił... Tom strzelił do ciebie, miała ochotę zawołać, lecz w tym momencie jej mózg zaczął działać normalnie i tłumaczyć dźwięki, które dotarły doń w ciągu ostatnich, wyjątkowo dłu gich dwudziestu sekund. Rozejrzała się wokoło. Ochroniarz leżał na podłodze, podobnie jak Seth. Jakieś dwadzieścia metrów dalej, w korytarzu Tom trzymał na muszce niskiego człowieka w brązowym ubraniu, powta rzając mu, że ma opuścić broń i że jest aresztowany. Ten drugi rzucił wreszcie na podłogę... rewolwer. Broń wyglą dała jak zabawka. Miała coś na lufie. Tłumik? - Tak - powiedziała głośno Sophie, ogarniając wresz cie całą grozę sytuacji. - Tom go dopadł. Wszystko stało się jasne. Człowiek w brązowym ubra niu chciał ją zabić. Seth musiał coś zauważyć. Może za bójstwo ochroniarza? I wtedy pchnął ją na ziemię. Potem nadbiegł Tom i strzelił do mordercy. A mężczyzna, który, krwawiąc, leżał na podłodze, znowu uratował jej życie. - Tym razem nie zawiodłem - powiedział Seth słabym głosem i uśmiechnął się. - Niech cię licho! - zawołała, a łzy płynęły jej z oczu niepowstrzymanym strumieniem i moczyły białą kamizel kę, którą zdjęła, próbując zrobić z niej opatrunek. - Prze stań się do mnie uśmiechać w ten sposób! Sophie próbowała nie zauważać innych ludzi w pocze kalni chirurgicznego oddziału szpitala. Przede wszystkim starała się nie patrzeć na Toma, który siedział po drugiej stronie małego pomieszczenia. Ściany poczekalni wyma-
142
SAMOTNIK I PANNA
lowano na jaskrawożółty, wesoły kolor, co dodatkowo wy prowadzało ją z równowagi. Tom nie spojrzał na nią ani razu, odkąd tu przyjechali. Najpierw dowiedzieli się o stanie zdrowia ochroniarza. Okazało się, że nie jest ciężko ranny. Na szczęście miał na sobie kuloodporną kamizelkę, co należało do wyposażenia każdego funkcjonariusza, biorącego udział w ryzykow nych operacjach. Siła uderzenia kuli podziałała jak cios młotem, łamiąc żebra i powodując wewnętrzny wylew. Po zbawiła mężczyznę oddechu i na jakiś czas wyłączyła z akcji. Sethem zajęli się chirurdzy. W pewnym momencie miła, rudowłosa kobieta siedzą ca obok Sophie, spróbowała porozmawiać z nią o operacji wyrostka, którą przechodził właśnie jej synek, lecz dziew czyna nie nadawała się do konwersacji. Miała chęć głośno krzyczeć. Zamiast tego uśmiechnęła się blado i tylko kiwa ła głową, słuchając wynurzeń zaniepokojonej matki. W końcu jednak przeprosiła ją i pobiegła, by skryć się w łazience. Myślała, że będzie wymiotować, ale nie mogła, choć została w toalecie przez dłuższy czas. Kiedy wreszcie otworzyła drzwi, by wyjść, natknęła się na Raza. - Dzięki Bogu, że jesteś - rzekł. - Już myślałem, że będę musiał cię tam szukać. Sophie zmartwiała. - Dowiedziałeś się czegoś? - spytała, zaskoczona, że na nią czekał. . ' Potrząsnął głową i ujął ją pod ramię. - Przed chwilą przyjechałem. Mieli trochę trudności ze znalezieniem mnie - rzekł i pociągnął ją łagodnie za sobą. - Tom powiedział, że odeszłaś. Martwił się i wysłał mnie, bym sprawdził, czy wszystko z tobą w porządku. Tom się o nią niepokoił? Choć była odpowiedzialna
SAMOTNIK I PANNA
143
za to, że jego kuzyn znajdował się teraz w rękach chirur gów? - Z Sethem wszystko będzie dobrze. Nie martw się - uspokajał ją Raz. - Lekarz nie sądzi, by został poważnie ranny. Musi go zbadać, by się upewnić. - Tak, masz rację - szepnęła. - Ale każda interwencja chirurgiczna jest ryzykowna. Czy wiesz, co się może zda rzyć pod narkozą? Nie widziałam tego chirurga. Nawet Tom z nim nie rozmawiał, bo wszyscy się spieszyli, a on musiał wypisać formularze. Niczego o nim nie wiemy. Czy to dobry lekarz? Raz mruknął coś pod nosem i rzekł w końcu: - Wiem, że to okropne myśleć, iż Seth odniósł ranę, ale kula utkwiła w takim miejscu... Sophie nie słyszała reszty jego słów. Z poczekalni wy szedł Tom z nieodłącznym kapeluszem w ręce. Najwy raźniej ich szukał. Sophie, ogarnięta przemożnym stra chem, przystanęła nagle. - Tu jesteście - zawołał Tom i szybko do nich dołączył. - Słuchaj, Sophie, to znaczy panno Cochran - poprawił się, mnąc stetsona w ręku. - Wiem, że nie chce pani prze bywać w moim towarzystwie. W tych okolicznościach po trafię to zrozumieć. Jeśli jednak tak bardzo pani przeszka dzam, że aż musi się pani kryć w łazience, mogę czekać gdzie indziej. Przez sekundę Sophie nie wiedziała, o co mu chodzi. - W czym rzecz? - zapytała. - Cholerny głupiec - mruknął Raz. - Obwinia mnie pani o to, że Seth został ranny! krzyknął Tom. - Powinienem był przewidzieć, iż morderca może wcześniej zakraść się do budynku i już tam na panią czekać. Byłem wyjątkowo nieostrożny. - Jesteś idiotą, wiesz o tym? - spytał Raz. - Całe to
144
SAMOTNIK I PANNA
gadanie o winie nie ma sensu. Nie mogłeś wiedzieć, że założyli u niej podsłuch bezprzewodowy. Obserwowałeś wszystko wokoło jej domu i nie zauważyłeś żadnych po dejrzanych ciężarówek ani innych samochodów, które par kowałyby w pobliżu, żeby prowadzić monitoring rozmów telefonicznych. Napięcie na twarzy Toma wcale nie zelżało, lecz zła godniało mu nieco spojrzenie. - Wygląda na to, że ktoś w sąsiedztwie współpracował z Riosem - zauważył. - Zapewne. Madison wszystkiego się wypiera, ale na dobre mu to nie wyjdzie. Oskarżymy go nie tylko o handel narkotykami, ale i o morderstwo. Rios wystraszył się, gdy zobaczył, że jego szefem interesują się służby federalne, i zaczął śpiewać, że aż miło. - Zaczekajcie - Sophie zamachała gwałtownie rękami. - Kim jest Rios? I czy Madison został aresztowany? Obaj mężczyźni spojrzeli na nią równocześnie. - Rios to ten, który próbował panią zabić - wyjaśnił spokojnie Tom. - Dzięki jego zeznaniom mamy dowody przeciwko Madisonowi i wreszcie przygwoździmy drania. Federalni chcą się nim zająć jeszcze dzisiaj. Po kilku mie siącach śledztwa uznali wreszcie, że mają wystarczająco dużo dowodów, by go wsadzić do więzienia. - Mój brat nie umie opowiadać - przerwał Raz. - Ma dison został aresztowany, bo Tom dobrze rozplanował całą akcję. - Nie wygłupiaj się - zaprotestował starszy z braci. Po prostu różni ludzi byli zamieszani w tę aferę, a ja tylko połączyłem pewne wątki. Po paru przesłuchaniach każdy by się zorientował, że istnieją już podstawy do aresztowa nia Madisona. Ten facet ma teraz masę problemów. Rywa lizacja na rynku narkotyków wplątała go w morderstwo
SAMOTNIK I PANNA
145
Farquhara i usiłowanie zabójstwa pani. A teraz jeszcze ze znania Riosa i zainteresowanie służb federalnych Sophie - Tom nie ukrywał satysfakcji. A więc była wreszcie bezpieczna. Wciąż nie mogła oswoić się z tą myślą. - Myślałam, że to pan mnie unika, obwiniając o wszy stkie kłopoty, które ma teraz Seth - wyznała, zwracając się do Toma. Pański kuzyn zasługuje przecież na kogoś zna cznie lepszego niż ja, dodała w myślach. Twarz policjanta spochmurniała i już miał zamiar coś powiedzieć, gdy otworzyły się drzwi sali operacyjnej i sta nął w nich drobny, ciemnowłosy mężczyzna w zielonym fartuchu chirurga. Sophie zadrżała. - Porucznik Rasmussin? - spytał lekarz, przesuwając wzrokiem od Raza do Toma. - Czy któryś z panów jest kuzynem Setha Brogana? - Obaj nimi jesteśmy - odrzekł Tom - ale to ja jestem porucznikiem - wyjaśnił. - W porządku. Doktor Diaz - przedstawił się chirurg. -Operacja pana Brogana przebiegła pomyślnie. Zajęło nam to więcej czasu, niż sądziliśmy, bo kula utkwiła blisko kości. Chciałem się upewnić, że nic nie zostało uszkodzo ne. Prawdę mówiąc, pacjent miał wyjątkowe szczęście. Kula przeszła przez ramię, niczego nie uszkodziwszy. Za trzymamy pana Brogana do jutra, by mieć pewność, że nie wdała się żadna infekcja. Teraz odpoczywa. Mogą go państwo odwiedzić za jakiś kwadrans. Słowa lekarza dźwięczały jeszcze w uszach Sophie. Chwiała się na nogach. Ktoś objął ją w talii i podtrzymał. Zamrugała powiekami, próbując dojść do siebie. W końcu usłyszała, że Tom z lekarzem uzgadniają, iż to ona ma pójść odwiedzić Setha. Znowu ogarnął ją strach.
146
SAMOTNIK I PANNA
- Nie! Nie mogę. Niech pan idzie, Tom. Albo Raz. Któryś z was niech się z nim zobaczy - zawołała i nim zdołali ją powstrzymać, uciekła. r
Kiedy Sophie spojrzała wreszcie w okno szpitalnej ka wiarni, na zewnątrz było już ciemno. Musiała zapaść noc. Zaczęła się zastanawiać, jak długo tu siedzi. Nie mogła tego wywnioskować na podstawie smaku zimnej kawy, która stała przed nią na stoliku. Pomyślała, że musiało jednak minąć sporo czasu. Nagle przed jej oczami pojawiła się pełna taca. Drgnęła gwałtownie, zaskoczona. - Przepraszam. - Usłyszała głos Toma, który pojawił się nagle przy jej stoliku. - Może pani wybrać. Jedna kanapka jest z szynką, druga z wołowiną- rzekł, przysuwając krzesło. Usiadł, a Sophie wydało się, że Tom jakoś inaczej wy gląda, choć nie wiedziała, na czym polega zmiana. - Pewnie obie smakują jak podeszwa posmarowana musztardą, ale proszę którąś zjeść. Przysunął tacę i podsunął Sophie kanapkę, frytki oraz karton z mlekiem. - Myślę, że powinna pani wziąć tę z szynką - uznał. - Ale jeśli woli pani wołowinę, proszę powiedzieć. Potrząsnęła głową z rozbawieniem. Coś rzeczywiście się w nim zmieniło. - Czemu pan to robi? - spytała. - Po tym, jak... potra ktowałam Setha. Lepiej, że tak postąpiłam, pomyślała. Teraz Seth na pewno już mnie nie zechce, kiedy dowie się, że uciekłam. Tom spojrzał na nią beznamiętnym wzrokiem i rzucił: - A dlaczego nie miała pani wyjść ze szpitala? Sophie tylko potrząsnęła głową. - Proszę coś zjeść. Potem porozmawiamy - powiedział.
SAMOTNIK I PANNA
147
- Już jadłam - odrzekła. - Nic podobnego. Sprawdzaliśmy z Razem, co się z pa nią dzieje. Poszła pani do kawiarni i zamówiła kawę, która stoi wciąż nietknięta, a potem pani dzwoniła, pewnie żeby się dowiedzieć o stan zdrowia Setna. Wszystko z nim w porządku, Sophie - rzekł miękko Tom. - Kiedy wycho dziłem, spał. Raz został przy nim. Sophie czuła się zmieszana. Czemu kuzyni Setha tak bar dzo się o nią troszczyli? Kiedy Tom po raz kolejny zachęcił do jedzenia, ustąpiła, bo to wydało się jej najłatwiejsze. Ku własnemu zdziwieniu była w stanie przełknąć pół kanapki. Widać odczuwała głód albo musiała uzupełnić zapas energii. Jednak wszystko wskazywało na to, że z dru gą połówką już sobie nie poradzi. Odłożyła ją i spojrzała na Toma. Porucznik Rasmussin zjadł z apetytem swoją porcję. Uporał się nawet z frytkami. - Miałem rację - zauważył, popijając mleko. Sophie pomyślała, że mleko lepiej pasuje do ciasteczek i małych chłopców niż policjantów. - Rzeczywiście jedzenie smakuje jak podeszwa. Lepiej się teraz pani czuje? - zapytał. Skinęła głową, patrząc w ciemność. Chciała, by Tom zostawił ją samą. - Za długo już pani tu siedzi - uznał. - Chodźmy! - Aleja... Rasmussin ujął ją pod łokieć i pomógł wstać. Skrzywiła się. To był stłuczony łokieć. Kiedy podniosła się wreszcie, odsunęła się od policjanta. Ruszyła do przodu, pozwalając mu mówić. Wydawało się, że to najlepszy sposób, by się go jakoś pozbyć. - Proszę wybaczyć. Miała pani kontuzjowaną rę kę, a teraz obydwie. Pasujecie do siebie z Sethem - rzekł
148
SAMOTNIK I PANNA
i ujął Sophie pod ramię, otwierając przed nią szklane drzwi. - Oboje ryzykujecie życie i odnosicie obrażenia. Pani kuleje! Nie wiedziałem, że coś się stało z pani nogą. Może trzeba ją obejrzeć? - To biodro - odrzekła. - Jest tylko stłuczone, nic wiel kiego. Przechodzili przez ciemny, pusty, wilgotny placyk. Deszcz już nie padał. "- Proszę posłuchać. - Sophie zwróciła się do Toma. - Naprawdę nie wiem, dlaczego pan to robi? Czemu stara, się pan być dla mnie miły? Odchylił głowę i wtedy zrozumiała, co zmieniło się w jego wyglądzie. Nie miał kapelusza. - Niezależnie od tego, że Seth pewnie by sobie tego życzył, jestem coś pani dłużny. Widziałem, jak surowo się pani osądza. Wiem, czemu czuję się za panią odpowiedzial ny. Moja praca polega na chronieniu bezbronnych. W tym przypadku mi się nie udało. Ale dlaczego pani ma poczucie winy? Głos Toma brzmiał poważnie. Wydawało się, że ocze kuje szczerej odpowiedzi. Sophie odwróciła wzrok. Roz bolało ją biodro i ramię, na które jeszcze dziś rano zamie rzała nałożyć temblak. Boże, jak to dawno temu, pomyśla ła. Uniosła rękę, by je pomasować, i rzekła z rozpaczą w głosie: - Nie wie pan? Nie powinnam była pozwolić na przy jazd Setha do Houston. Na pewno się pan ze mną zgadza, prawda? Przecież mówił pan coś takiego. - Powiedziałem tylko, że nie bardzo starała się pani odwieść go od tego zamysłu. Wtedy nie wiedziałem, czy potrzebowała pani po prostu czyjejś obecności obok siebie, czy naprawdę zależało pani na moim kuzynie.
SAMOTNIK I PANNA
149
- Teraz ma pan pewność - rzekła z goryczą, kryjąc twarz w ciemnościach. - Proszę mnie zostawić. Jeśli uważał pan za swój obowiązek sprawdzić, czy nie umieram z głodu, już go pan wykonał. Teraz niech pan odejdzie. - Seth pytał o panią, gdy tylko się obudził. Najpierw w sali pooperacyjnej, a potem w swoim pokoju. Nie rozu mie, dlaczego nie chce go pani widzieć. Sophie zatrzymała się i przymknęła oczy. - Uratował pani życie. - Głos Toma dowodził, że ten wścibski mężczyzna ciągle jej towarzyszył. - Czuje się pani winna. Uważa pani, że wszystko stało się przez nią. Najpierw sądziłem, iż nie chce go pani widzieć, bo jedyne, co może mu pani ofiarować, to poczucie winy. Ale nie to malowało się pani na twarzy, gdy zdecydowała się pani uciec z poczekalni. To był po prostu strach. Nic dziwnego, że po stracie rodziców i siostry boi się pani kogoś po kochać. Tom milczał przez dłuższą chwilę. Pewnie czekał na jakąś reakcję Sophie. Odwróciła się, popatrzyła na niego, a nawet otworzyła usta, lecz nie mogła wypowiedzieć sło wa ani nawet pozbierać myśli, bo tak bardzo była zdumiona tym, co usłyszała. Kiedy znowu zaczął mówić, miał surowszy głos, bar dziej nacechowany emocjami. - Teraz idę na górę do Setha, a Raz zejdzie, by coś zjeść. Poproszę go, by odwiózł panią do domu. Do widzenia, Sophie. Słyszała jego oddalające się kroki i skrzypienie zamy kanych drzwi, ale ciągle nie mogła uwierzyć, że odszedł. Wciąż słyszała to, co powiedział. A więc w chwili ucieczki malowało się na jej twarzy przerażenie. Słowa Toma dud niły echem w jej głowie.
150
SAMOTNIK I PANNA
Strach? Czy to możliwe? Czyżby przyczyna, dla której zamierzała zranić Setha, była aż tak prosta? Wolała mówić o poczuciu winy, bo tak było prościej. Z taką wersją włas nego zachowania łatwiej się pogodzić. A jak wyglądała prawda? Nie chodziło o to, że nie zasługuje na jego miłość, nie jest go warta. Nic równie egzaltowanego i altruistycznego. Po prostu bała się. Dobrze, że mały placyk był pusty, a światła kawiarni nie oświetlały go zbytnio. Bo po chwili Sophie zaczęła śmiać się i płakać na przemian jak szalona. Ktoś mógłby pomy śleć, że jest nienormalna. Seth był zadowolony, że leży w separatce. Gdyby jesz cze kiedykolwiek miał się znaleźć w szpitalu, postarałby się o wyłączenie telewizora, by w spokoju patrzeć w okno nie niepokojony przez gadatliwą pielęgniarkę czy kogokol wiek innego. Nie mógł, niestety, uniknąć wizyt wszystkich intruzów. Pielęgniarki wchodziły i wychodziły z pokoju, uzbrojone w igły oraz termometry. Nawet słońce, które zajrzało ran kiem przez okno, okazało się nieproszonym gościem. Seth zamknął oczy, by niczego nie widzieć. Po wczorajszej operacji pragnął odwiedzin Sophie i nie pokoił się jej długą nieobecnością. Świadomość, że tej szalonej i cudownej dziewczynie już nic nie grozi, podtrzy mywała go tej nocy na duchu. Jednak nie wystarczyło mu tego na długo. Fakt, iż Sophie żyje, cieszył, lecz Seth pragnął, by była przy nim. Okazało się, że miał wyjątkowe szczęście. Wiedział o tym, nawet jeśli nie czuł dla losu wdzięczności. Kula nie uszkodziła bowiem żadnego z ważnych narządów. Lekarze usunęli ją i zalecili zażywanie antybiotyków, zapobiegają cych infekcji. Miał pozostać w szpitalu przez siedemdzie-
SAMOTNIK I PANNA
151
siąt dwie godziny, by mogli sprawdzić, czy rana zaczyna się goić. Nie otworzył oczu, gdy dobiegł go odgłos otwieranych drzwi. - Ciągle nie mogą znaleźć formularza, który podpisałeś - powiedział, uznając, że zwraca się do Toma. - Dali mi do wypełnienia drugi. Myślę, że musisz mi pomóc zdjąć spodnie, bo chciałbym skorzystać z basenu, jeśli nie masz nic przeciwko temu. - Nie mam. Jeśli tobie to nie przeszkadza - odpowie dział głos, który z pewnością nie należał do Toma. Seth natychmiast otworzył oczy i zobaczył ukochaną kobietę, za którą tak bardzo tęsknił poprzedniego wieczora. O której wizytę modlił się dziś rano. Nie wypowiedział ani słowa, tylko na nią patrzył. - Kupiłam szpitalne łóżko, by ustawić je w jednym z gościnnych pokoi - powiedziała Sophie. - I zaangażo wałam pielęgniarkę. Musisz mieć dobrą opiekę, Seth. Tom pomoże mi zabrać stąd rzeczy, więc będę miała czas, by wszystko przygotować na twój powrót do domu, Seth, poczuł gwałtowny przypływ nadziei. Wypowie dział tylko jedno zdanie: - Tak jest, szefie. . Uśmiech rozjaśnił twarz Sophie. - Nie jestem nadopiekuńcza - zapewniła. - Nie bar dziej niż ty, gdy angażowałeś ludzi, którzy mieli mnie chronić. Wyciągnęła do niego rękę, ale gdy zbliżyła się do jego łóżka, opuściła ją niepewnie. - Wybacz, wybacz mi! - zawołała. - Byłam niemądra, myśląc o rozstaniu z tobą. Tylko mi nie mów, że już za późno. Jeśli ja okazałam się idiotką, to nie musisz mnie naśladować. Poza tym nie ułatwiałeś mi sytuacji, sam
152
SAMOTNIK I PANNA
wiesz. Masz pojęcie, jak trudno nam, zwykłym śmiertelni kom, kochać bohatera? - Sophie - odezwał się Seth, odzyskując oddech i zdol ność mówienia. - Co ty wygadujesz? Na twarzy zagościł mu radosny uśmiech. Sophie usiadła, ale zamiast przysunąć sobie krzesło, zajęła miejsce na łóżku obok Setha, a słońce ozłociło jej włosy. Delikatnie dotknęła opuszkami palców jego piersi. - Możesz mi wierzyć, że ja nie traktowałam cię jak bohatera, ale dla wielu ludzi z pewnością jesteś właśnie taką postacią. Mój Boże, osłoniłeś mnie przed kulą prze znaczoną dla mnie. Seth nagle stracił nadzieję. - Jeśli przyszłaś tu z wdzięczności... - O, nie! Może powinnam być wdzięczna, lecz, prawdę mówiąc, nie takie uczucie żywię do ciebie. Niedawno prze żyłam szok, gdy zrozumiałam, dlaczego tak bardzo chcia łam z tobą zerwać. Wiedz, że mało nie oszalałam, widząc, jak się dla mnie narażasz. Nie, Seth, zrozumiałam, że jeśli cię kocham, muszę cię przyjąć takim, jakim jesteś, z wa dami i zaletami... Nie pozwolił jej dalej mówić. Jedno z ramion miał zupeł nie sprawne, wiec z łatwością mógł ją do siebie przygarnąć i całować te cudne usta, które w końcu wypowiedziały uprag nione słowa. Tak bardzo chciał je usłyszeć. Wreszcie, kiedy już zupełnie stracił oddech i dość nasmakował się pocałunków oraz gdy Sophie zupełnie osłab ła w jego uścisku, rzekł: - Powtórz to jeszcze raz. tylko bez ,jeżeli" na po czątku. - Kocham cię - szepnęła, przymykając zielone oczy. Wtedy znowu ją pocałował.
SAMOTNIK I PANNA
153
Sophie nawet nie zauważyła, kiedy oboje znaleźli się w łóżku. Uczucia, które ją teraz wypełniały, okazały się znacznie silniejsze niż strach. Była szczęśliwa. Czuła peł nię życia. Oddawała Sethowi nie tylko pocałunki, ale i całą siebie. Skończyli pieszczoty, leżąc. Oboje oddychali z pewnym trudem. Sophie przytuliła się do Setha, starając się nie urazić poranionego miejsca. Leżała po lewej stronie, tej z bliznami od oparzeń. - A więc - rzekł, ciężko dysząc i spoglądając na nią wzrokiem pełnym szczęścia - masz zamiar za mnie wyjść, prawda? Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie. - Dzięki Bogu, że wreszcie mi się oświadczyłeś. A już się bałam, że nigdy tego nie zrobisz i będę musiała sama prosić cię o rękę. Przyjść tutaj i rzec, że cię nie puszczę, dopóki nie nabędę odwagi do życia na następny tydzień lub dwa. - Masz w sobie więcej odwagi niż ktokolwiek inny - zapewnił, bawiąc się kosmyczkiem jasnych włosów uko chanej. - Może to ty zaczniesz mi jej udzielać któregoś dnia. Sophie nie zamierzała się sprzeczać. Nawet nie próbo wała wyjaśnić, dlaczego nieco przeraża ją perspektywa kochania takiego mężczyzny jak Seth: prawdziwego boha tera, człowieka, który w naturalny sposób gotów był po święcić dla niej życie i ryzykował je dla innych. Który został ciężko doświadczony przez los, bo należał do ludzi, którzy zwykli zawsze pomagać potrzebującym, niezależnie od tego, jak wysoką cenę przyjdzie im za to zapłacić. Umiał wyciągnąć rękę do dziecka w płonącym domu i do szczennej suki-przybłędy, a także do kobiety, która nie znała na wet własnego imienia.
154
SAMOTNIK I PANNA
- Nie chciałbym sprzedawać mojej chaty - powiedział Seth, bawiąc się ciągle włosami Sophie. - Może czasem moglibyśmy spędzać tam weekendy? - Poczekaj chwilę. - Sophie spróbowała zmienić pozy cję, co nie było łatwe dla kogoś z potłuczonym łokciem i rannym barkiem. - Wygląda na to, że planujesz zamiesz kać tutaj. W Houston. Uśmiechnął się. - Myślałaś, że będę nalegał, byś pozbyła się swojego domu? Nie jestem aż tak samolubny. Wiem, jak ten dom jest ważny dla ciebie. Należał do waszej rodziny od poko leń... - Już dwa miesiące prowadzę rozmowy na temat prze kształcenia go w drugi dom dziecka, dla wychowanków, z którymi dotąd pracowałam, lecz wydaje mi się, że sąsie dzi blokują tę inicjatywę. Nie traktuję już tego budynku jak swego domu. Od pewnego czasu nim nie był. Zapewne go sprzedam, a za uzyskane pieniądze urządzę dom dziecka, o którym myślę - powiedziała z radością w głosie. - Czy sądzisz, że byłabym aż taką egoistką, by odciągać cię od domu, który wybudowałeś własnymi rękami? Seth, ko cham twoją chatę. Popatrzył na nią przez chwilę, a potem zaczął się śmiać. Jego reakcja zaskoczyła Sophie, która uświadomiła sobie, że nigdy dotąd nie słyszała jego śmiechu. A Seth śmiał się ra dośnie, z całego serca. Ona również roześmiała się głośno. - Oboje jesteśmy niezwykle szlachetni - udało jej się powiedzieć. Seth ułożył się wygodniej na poduszce, by złapać od dech. - Nieważne, gdzie będziemy mieszkać, prawda? My ślę, że może dobrze byłoby na jakiś czas opuścić góry. Chciałbym... - zawahał się na moment, a potem ciągnął
SAMOTNIK I PANNA
155
dalej: - chciałbym mieszkać w tamtych stronach, zajmując się moimi ekologicznymi uprawami, ale jeśli zamieszkam przez kilka lat w mieście, będę mógł zrobić dyplom. Pra gnąłbym zostać wyższym oficerem pożarnictwa albo pra cować jako instruktor. Sophie uściskała go, uszczęśliwiona. Była zadowolona, widząc, że ukochany zaczyna wyzwalać się z koszmarów przeszłości i że nie musiała oświadczać mu się pierwsza. Miała nadzieję, że jeszcze wiele czasu spędzą razem w gór skiej chacie, lecz jeśli jej przyszły mąż ma zamiar przez parę lat pobyć w mieście, należy się z tego tylko cieszyć. Była pewna, że wszędzie zazna z nim szczęścia. Słońce odnajdzie w jego błyszczących oczach, a powiew gór w oddechu wśród pocałunków. Bo Seth nosił góry w sobie, miał je we własnym wnętrzu. Zaczęła rozumieć, że ona również posiada swoją własną górę wysoką i pełną nieprzebranych złóż odwagi. - Oczywiście, że to nie ma znaczenia - odrzekła. - Dopracujemy razem szczegóły. Przez chwilę trwali w milczeniu, sycąc się własną bli skością i poczuciem, że wszystkie przeciwności losu zo stały wreszcie pokonane. Oboje żyli i zamierzali żyć długo i szczęśliwie. - Sophie, kocham cię - powiedział Seth, a ona się uśmiechnęła.