Rebecca Winters
W cieniu winnic Tytuł oryginału: Having the Frenchman's Baby
0
ROZDZIAŁ PIERWSZY Srebrne maserati wy...
11 downloads
18 Views
686KB Size
Rebecca Winters
W cieniu winnic Tytuł oryginału: Having the Frenchman's Baby
0
ROZDZIAŁ PIERWSZY Srebrne maserati wypadło zza zakrętu wąskiej, alzackiej drogi i pędziło wprost na Rachel. Odbiła gwałtownie w prawo i zatrzymała wynajęte auto na poboczu. Czarnowłosy, wyglądający na Włocha kierowca zwolnił i pomachał jej, jakby dziękując, że zwolniła jego pas. - Lunatyk! - krzyknęła. Mężczyzna roześmiał się, przyspieszył i odjechał. Zdenerwowana Rachel dopiero po chwili była w stanie ruszyć w dalszą drogę.
S R
Po niedługim czasie dotarła do , gdzie zatrzymała się w hotelu. Chciała się odświeżyć, a przede wszystkim zadzwonić do siostry bliźniaczki, z którą od lat jej się nie układało.
Wczoraj minęła rocznica śmierci ich matki. Niestety Rachel nie mogła polecieć do Nowego Jorku, by odwiedzić jej grób. W Europie zatrzymały ją sprawy służbowe. Wysłała tylko kwiaty, które kościelny miał zanieść na cmentarz.
Jeżeli Rebeka była na grobie matki, powie, czy bukiet dotarł na czas. Po kilku sygnałach usłyszała głos siostry: - Rachel? - Witaj, Rebeko - powiedziała przez ściśnięte gardło. -Nie byłam pewna, czy cię zastanę.
1
- Siedzę w Wyomingu. Do Nowego Jorku wpadłam na krótko w interesach. O co chodzi? - Co u ciebie? - W porządku. A u ciebie? - U mnie też. - Rachel zawahała się. Zdawało się jej, że głos siostry drżał. - Czy na grobie mamy były wczoraj kwiaty? - Róże? Tak, były. - To dobrze. Po pełnej napięcia chwili ciszy padło krótkie pytanie: - To wszystko? Rachel mocniej ścisnęła słuchawkę. Nie... nie wszystko, ale nie wiedziała, od czego zacząć.
S R
- Rachel, śpieszę się. Muszę już kończyć. - Ja też
- A gdzie ty właściwie jesteś? - spytała Rebeka w ostatniej chwili. - We Francji.
- W takim razie au revoir.
W oczach Rachel pojawiły się łzy. - Do widzenia, Rebeko. Odłożyła telefon, umyła twarz, uspokoiła się trochę i zeszła do recepcji. - Mógłby mi pan wskazać najlepszą winnicę w okolicy? - Domaine Chartier et Fils - odrzekł bez wahania portier. - Jeżeli skręci pani z centrum na zachód, to na piątym kilometrze zobaczy
2
pani piętnastowieczny klasztor. Należy do rodziny Chartier od pokoleń. Na pewno pani trafi. Rachel podziękowała i poszła do samochodu zaparkowanego na jednej z uroczych bocznych uliczek Graniczącą ze Szwajcarią i Niemcami Alzację odwiedzało tysiące turystów. Rzuciła czarną aktówkę na miejsce obok kierowcy, włączyła silnik i ruszyła wąską uliczką. Wkrótce wydostała się z centrum i znalazła się na obsianym miasteczkami alzackim winnym szlaku. Kiedy tydzień temu wylatywała z Londynu, lał deszcz. Tu przepięknie świeciło południowe słońce, którego promienie mieniły się w bujnej zieleni wypielęgnowanego krajobrazu.
S R
Skręciła i wjechała w biegnącą między krzewami winorośli aleję prowadzącą w górę zbocza, na którym wznosiła się wspaniała budowla.
Rachel zwolniła. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że za chwilę w jednym z gotyckich okien ujrzy baśniową księżniczkę. Całkiem dobrze znała Europę. Dużo podróżowała z ojcem i dziadkiem w interesach związanych z ich restauracjami, ale z tym szczególnym miejscem od razu poczuła silny związek. Tu mogłaby zamieszkać na zawsze. Zatrzymała auto i zrobiła kilka zdjęć. A gdyby tak znalazła jakiś domek z niewielką winnicą, w którym napisze książkę o magii wina? Fascynowało ją wszystko, co wiązało się z produkcją wina, począwszy od właściwości gleby, stopnia nasłonecznienia i ilości
3
opadów, po te wszystkie mikroelementy, których kombinacja decydowała o smaku najlepszych win. Z należnym respektem jechała za strzałkami prowadzącymi na dziedziniec wiekowego klasztoru. Zatrzymała się na parkingu dla gości. Poprawiła makijaż, wzięła aktówkę i wysiadła wprost na kocie łby dziedzińca. Na szczęście od dawna nosiła do pracy wygodne, skórzane sandały. W szpilkach miałaby trudności z zachowaniem równowagi. Na parkingu było kilkanaście samochodów, co oznaczało pracowity poniedziałek dla oprowadzających po piwnicach. Każdy z gości pragnął spróbować każdego gatunku wina. Nawet pod koniec sezonu ruch był tu duży.
S R
Weszła do biura. Recepcjonistka spojrzała na nią zza ekranu komputera i uśmiechnęła się.
- Bonjour, mademoiselle.
- Bonjour, madame - odpowiedziała uprzejmie Rachel. Musiał ją zdradzić akcent, ponieważ kobieta dodała w świetnym angielskim: - Piwnice są za drzwiami po prawej.
- Dziękuję, ale przyjechałam w interesach. Chciałabym spotkać się z właścicielem. - Podała wizytówkę. - Nazywam się Rachel Valentine. Kupuję wina do trzech londyńskich restauracji „Bella Lucia". Recepcjonistka spojrzała na nią ciekawie. - Pani Valentine? Czy pan Chartier spodziewa się pani? - Nie. O Domaine Chartier dowiedziałam się dzisiaj rano w Thann.
4
- Rozumiem. - Zapytałam w hotelu o najlepszą winnicę i portier skierował mnie do tego klasztoru. - Pan Chartier byłby szczęśliwy, słysząc to. - Jeśli dzisiaj nie znajdzie dla mnie czasu, proszę umówić mnie na jutro, dobrze? - Jutro mamy zamknięte, ale spojrzę na rozkład jego zajęć. Ma wiele winnic i może być wszędzie. Przepraszam na chwilę, zadzwonię do jego sekretarza. Rachel znała trochę francuski, ale recepcjonistka mówiła do słuchawki tak szybko, że nie dało się nic zrozumieć.
S R
- Gdzie pani się zatrzymała? Sekretarz pana Charriera zadzwoni do pani.
- Świetnie. „Hotel du Roi". - Très bien. - Dziękuję za pomoc.
- Pas de quoi, mademoiselle.
Rachel wróciła do hotelu i zajęła się papierami. Około w pół do szóstej zaczęło jej burczeć w brzuchu, więc zeszła do restauracji. Kiedy była w podróży, zawsze studiowała karty miejscowych win. Tutaj dominowały wina Domaine Charrier. Do potrawki szparagowej polecano tokaj Pinot Gris. Kelnerka przyniosła butelkę. Rachel podziękowała, obejrzała nalepkę i otworzyła sama. Nad złotym trunkiem uniosła się bajeczna kombinacja aromatów.
5
Nalała odrobinę wina do kieliszka i zaczęła smakować. Poczuła na języku syrop klonowy, pigwę i... chyba ananas. Delikatne dla podniebienia, bogate i wyważone, ani za kwaśne, ani za słodkie. - Smakuje pani Pinot Gris? - usłyszała głęboki, męski głos. Nieznajomy mówił po angielsku z wyraźnym francuskim akcentem. Zaskoczona, otworzyła oczy i niemal spadła z krzesła. Przy stoliku stał ten sam pirat drogowy, który rano prawie ją staranował. Jak na. Francuza był wysoki i dobrze zbudowany. Na oko miał trzydzieści kilka lat. Długie ciemne włosy, brązowe oczy, oliwkowa
S R
cera, do tego jasnoszary, jedwabny garnitur. Niewiarygodnie przystojny facet.
Na dodatek miał czelność wziąć ze stołu jej butelkę. Rozzłościła się.
- Jeżeli pan mnie nie przeprosi, wezwę policję. Aresztują pana za piractwo drogowe i nękanie przyjezdnych.
Denerwujący uśmiech, który już znała, znowu rozświetlił jego twarz. - Każda historia ma dwie wersje. Jak znam życie, policja raczej da wiarę moim zeznaniom i uzna, że to pani jechała złym pasem. Jest pani przecież przyzwyczajona do lewostronnego ruchu. - Niech pan postawi moją butelkę i da mi spokój. Mnie ta rozmowa nie bawi - odparowała. - Jednak wino pani smakuje?
6
Najwyraźniej nie miał zamiaru odejść. Był bardzo atrakcyjny i nadzwyczaj pewny siebie. I bezceremonialnie próbował z nią flirtować. Rachel postanowiła go zignorować. Odchyliła do tyłu głowę, przymknęła oczy i popijała z rozkoszą cudowny trunek. - Nie pana interes, choć tak się składa, że jest to najlepsze wino, jakie kiedykolwiek próbowałam. - Za dużo powiedziała. .. - Miło mi to słyszeć, pani Valentine. Rocznik 1998 jest naprawdę doskonały. - Pan mnie zna? Kim pan jest? - zdziwiła się. Mężczyzna odstawił butelkę na stół.
S R
- Luc Chartier. Chciała pani spotkać się ze mną. Luc Chartier? Rachel wyprostowała się.
- Czekałam na telefon od pana sekretarza. Nie przypuszczałam, że zechce pan fatygować się osobiście.
- A dlaczego nie? Byłem akurat w pobliżu. To duża przyjemność spotkać nowego klienta, szczególnie takiego, który bez skrępowania rozkoszuje się naszym produktem.
Jego wargi zadrżały, jakby powstrzymywał śmiech, co znowu zaczęło ją złościć. - Przez pana straciłam wiele z tej przyjemności. - Proponuję rozejm. Pani przyznała, że Pinot Gris nie ma sobie równych, a ja wystraszyłem panią, więc w ramach przeprosin osobiście obwiozę panią po winnicach. - Pańskim maserati? Nie, dziękuję. Jeszcze mi życie miłe.
7
- Pojedziemy wagoneerem. To dobry, bezpieczny dżip. Bezczelny facet. Zapewne zdobywał wszystko, czego zapragnął. Ale nie tym razem. - Obawiam się, że zmieniłam zdanie na temat spotkania. - Ja też jestem spontaniczny - wpadł jej w słowo. - Ma pani już plany na wieczór? - Nie pańską sprawa. Przyglądał się jej tak intensywnie, aż się zaczerwieniła. - Wtedy, na drodze, nie miałem zamiaru pani wystraszyć. Zamyśliłem się, przyznaję. Proszę o wybaczenie. Wybaczyć mu? I w ogóle skąd nagle te przeprosiny? Ale brzmiały szczerze.
S R
Rachel poczuła, że lody topnieją.
- Pani Valentine, niezależnie od tego, czy ubijemy interes, czy nie, chciałbym się zrehabilitować. Kwitnąca winorośl wygląda przepięknie. Szczególnie o zmierzchu. Przyjdę po panią za pół godziny, zgoda? Zawahała się.
- Być może byłam tak oczarowana widokami, że nie widziałam nikogo na drodze. - Uczciwa kobieta - mruknął. - Mężczyzna, który potrafi przeprosić. Czyli remis. -Pax? Rachel skinęła głową. - Pax. Prawdę mówiąc, z przyjemnością obejrzę pańskie winnice. Oczywiście, jeśli pańska żona nie ma nic przeciwko temu.
8
Odpowiedział dopiero po chwili: - Gdybym nie był rozwiedziony, wówczas to moja żona oprowadzałaby panią po okolicy. Cóż, jest pani skazana na mnie. - Moim przewodnikiem będzie właściciel Chartier et Fils, więc nie narzekam - zażartowała, by ukryć uczucia, których nawet nie śmiała nazwać. Coś zalśniło w jego ciemnych oczach, a jej puls przyspieszył. - W takim razie proponuję, żeby przebrała się pani w coś wygodniejszego. - Chętnie posłucham pańskiej rady. - Na pewno pani nie pożałuje. Dopiero pośród winorośli można odnaleźć prawdziwy raj.
S R
Powiedział to, co zawsze myślała. I z pewnością kochał swoją pracę. Niezależnie od przeprosin, mało który kupiec winny aż tak wychodził naprzeciw klientom.
- Jakiego koloru jest pański dżip? - Niebieski. - Będę wypatrywać.
- Bien. Proszę spokojnie kończyć jedzenie. A bientót. Luc wyszedł, a Rachel przez chwilę patrzyła, jak kobiety z zainteresowaniem odprowadzały go wzrokiem. Zjadła jeszcze trochę pysznych warzyw, podpisała rachunek i poszła się przebrać, zabierając do pokoju wino. Wskoczyła w dżinsy, śliwkową koszulkę i tenisówki.
9
Miała jeszcze dwadzieścia minut, więc zamiast myśleć o tym, jak łatwo Luc Chartier okręcił ją sobie dookoła palca, zadzwoniła do Anglii. Po trzech sygnałach usłyszała znajomy głos. - Dziadek? Tu Rachel. - Co słychać u mojej Mrocz... - Kaszel nie pozwolił mu dokończyć, co bardzo zmartwiło Rachel. Według lekarza, kaszel spowodowany był zatorami płucnymi. - Chwileczkę - zachrypiał. - Nie ma pośpiechu, dziadku. Uwielbiała dziadka Williama. Kiedy była małą dziewczynką nazwał ją Mroczną Pięknością i nadal tak do niej mówił, chociaż już
S R
od dawna była dorosłą kobietą.
Kiedy Rachel i Rebeka miały po dziesięć lat, matka zabrała je do Nowego Jorku. Przed wyjazdem dziadek podarował Rachel książkę „Mroczna piękność", a Rebece „Śpiącą piękność". Żeby go nie zapomniały.
Rozwód jego syna, Roberta, z ich amerykańską matką, Dianą, był bolesnym przeżyciem dla całej rodziny.
Dziadkowie przylatywali na Long Island, kiedy tylko mogli zostawić restauracje, a dziewczynki nocowały u nich, gdy odwiedzały Londyn. Dziadek często mówił do Rachel: - Płynie w tobie czysta krew rodziny Valentine, Rachel, choć masz po matce słynny uśmiech Crawfordów i błękitne oczy z domieszką zieleni. Stałaś się tak piękną kobietą, że musisz nauczyć się bronić przed mężczyznami.
10
Rachel wzięła sobie słowa dziadka tak bardzo do serca, że mimo trzydziestu trzech lat nadal pozostawała niezamężna. Wprawdzie w branży winnej poznała wielu mężczyzn, ale żaden z nich nie mógł się równać z dziadkiem. Ani pod względem uroku osobistego, ani charakteru. Jednak przed chwilą coś się wydarzyło i nie było to zwykłe zauroczenie, przed jakim ostrzegał ją dziadek. Kiedy otworzyła oczy i ujrzała Luca wpatrzonego w nią tak... zmysłowo, wzięło ją... jak nigdy. - Rachel, jesteś tam? - Dziadek opanował kaszel. - A gdzie miałabym być? Co mówi doktor Lloyd?
S R
- Cytując go, robię postępy.
- To dobrze. Lżej mi na sercu. Alzacja jest taka piękna. - Ile bym dał, żeby być tam z tobą.
- Przyjedziemy tu razem, kiedy wydobrzejesz. Teraz odpocznij, a ja pomyślę o czymś, co poprawi ci humor. Przywiozłabym ci twoje ulubione Chateauneuf du Pape, ale w twoim stanie alkohol jest verboten, więc dostaniesz tylko czekoladowe trufle. - Troskliwa jak zawsze. Kiedy wracasz? - Za tydzień. - Pozdrowiłaś ode mnie Vincenta z winnicy w St Emilion? - Oczywiście. On też cię pozdrawia i zaprasza do siebie, jak tylko poczujesz się lepiej. - To miłe. - Masz również pozdrowienia od jego ojca. Prosił, by ci powtórzyć, że czeka na następną partyjkę szachów.
11
- Tak, zawsze lubił wygrywać. Rachel zaśmiała się. - Gdzie ty... ? - Dziadek znowu zaczął kaszleć. - W Thann. - I przewidując następne pytanie, dodała: - Jeszcze nie odnalazłam Louisa Delacroix, ale na pewno znajdę, obiecuję. Teraz napij się wody. Zadzwonię jutro wieczorem. Dobranoc, dziadku. - Dobranoc, Rachel... - wykrztusił z wysiłkiem. Wrzuciła komórkę do torebki i zbiegła na dół. Luc Chartier stał przed hotelem oparty o maskę dżipa. Był ubrany w żółtą, sportową koszulkę i niebieskie dżinsy.
S R
Rachel nie potrafiła oderwać do niego wzroku. Zawsze uważała się za opanowaną kobietę interesu, ale ten wyzywający mężczyzna bez żadnego wysiłku, samym swoim istnieniem sprawiał, że czuła się jak oszołomiona nastolatka. Opuścił skrzyżowane na piersiach, opalone ramiona i otworzył drzwi auta.
Jego bliskość krępowała ją, więc ratowała się luźną wymianą zdań. - Jadąc do klasztoru, mijałam pańską winnicę. Sprawia wrażenie znacznie większej niż te, które widziałam w drodze z Colmar. - Jest pani bardzo spostrzegawcza. Na sześć tysięcy alzackich winnic, cztery tysiące mają nie więcej niż dwa hektary. - Takie małe? Luc skinął głową.
12
- Kiedy Francja odzyskała Alzację, musieliśmy odbudować nasz przemysł winiarski. Mój dziadek chodził od wsi do wsi i skupywał ziemię, kilka hektarów tu, kilka tam. Teraz mamy dwieście hektarów w siedmiu różnych miejscach. Ta winnica, licząca sto dwadzieścia, jest wyjątkiem. Luc minął klasztor i skręcił w lewo, na zakurzoną drogę przecinającą winnicę. Nad Thann zapadł zmierzch. Rachel opuściła szybę i lekki wietrzyk wypełnił wnętrze auta ciepłym zapachem nasłonecznionej ziemi. Luc zahamował.
S R
- Dalej pójdziemy pieszo.
Rachel wyskoczyła z wozu bez jego pomocy. Wolała unikać przypadkowych dotknięć. I tak już myślała o nim zbyt intensywnie. Ruszyli wzdłuż rzędów kwitnącej winorośli. Wysoki jak jej ojciec i dziadek, Luc poruszał się ze specyficzną lekkością człowieka całkowicie związanego z naturą. Naraz schylił się, podniósł garść ziemi i odwrócił się do Rachel z wyciągniętą ręką. - Tak jak z nasienia, które mężczyzna zasiewa w łonie kobiety, rodzi się boskie życie, tak nasiona szczepu rieslinga znajdują schronienie w tej szczególnej mieszance gleby, jakiej nie znajdziesz nigdzie indziej. Spodobało się jej to porównanie. - Jakie są składniki?
13
- Naprawdę chce pani wiedzieć? - Chyba z niej kpił. Pewnie uważał ją za typową klientkę, której tak się spodobał, że szukała pretekstu, by przeciągnąć spotkanie. Prawdę mówiąc, rzeczywiście ją zaintrygował. I nie chodziło wyłącznie o winorośl. - Inaczej bym nie pytała - odrzekła, siląc się na spokój. - A im więcej się uczę, tym więcej chcę wiedzieć. - Taka postawa to rzadkość. Wytrzymała jego enigmatyczne spojrzenie. - Na szczęście spotkałam mistrza winiarstwa. Ostrzegam, będę pana nękać pytaniami.
S R
Pewnie pomyślał, że go podrywa, i całkiem możliwe, że robiła to podświadomie. Co się z nią stało?
Ściemniało się, więc nie widziała wyrazu jego twarzy, ale czuła, że przyglądał się jej, zanim odpowiedział:
- Wapień, granit, glinki, margiel... Gleby w winnicach bardzo się różnią. Od ich składu zależy gatunek wina. Czy pani wie, że dzikie winogrona rosły tu, zanim te tereny zostały zasiedlone przez Rzymian? - Fantastyczne! - powiedziała z podziwem. - Aromat tokaju, którym rozkoszowała się pani, pochodzi z ziem St Hippolyte. - Cudowny! - wykrzyknęła. - Podwędzany, z odrobiną miodu i czegoś, czego nie potrafię określić. - Lukrecja? - Tak!
14
Jego oczy zalśniły. - Mademoiselle, jestem naprawdę pod wrażeniem. Rozluźnił się, a jego twarz złagodniała. Rachel zwróciła uwagę na bruzdy wokół jego ust. Ten mężczyzna musiał dużo przejść. Odwróciła wzrok. - Życia nie starczy, żeby nauczyć się tego, co pan umie, monsieur. Proszę mi nie mieć za złe, że tak chłonę każde słowo. Uśmiechnął się. - Tajemnica polega na tym, że różne aromaty pochodzą z różnych terenów. Nigdy się nie powtarzają. - Wobec tego muszę spróbować każdego gatunku wina z pańskich winnic.
S R
- To by trochę potrwało - odpowiedział po chwili. - A ile gatunków pan produkuje? - Szesnaście.
Więcej, niż przypuszczała. Gdyby uległa pokusie, musiałaby spędzić w jego królestwie sporo czasu, a wtedy mógłby się domyślić, że nie chodzi jej wyłącznie o sprawy zawodowe. - Teraz ja jestem pod wrażeniem - oświadczyła. - W jakie dni można zwiedzać pańskie piwnice? Wiem, że jutro są zamknięte. Luc wysypał ziemię, którą trzymał w dłoni. - Poproszę mojego menadżera, Gilesa Lamberta, by od rana był do pani dyspozycji. Ten staruszek to chodząca encyklopedia. Będzie zachwycony, jeśli skłoni panią do uznania Domaine Chartier za wyłącznego dostawcę białych win.
15
Zabawne, ale ulżyło jej, że nie spotka się z nim jutro, choć jednocześnie czuła się zawiedziona. Na szczęście nie dała tego po sobie poznać. - Nie chciałabym się narzucać. - Giles będzie w swoim żywiole, zapewniam panią. - Wobec tego - uśmiechnęła się - zgoda. Dzisiejszy tokaj przekonał mnie, że trafiłam w odpowiednie miejsce. Czasem lepiej ograniczyć możliwości wyboru, więc skoncentruję się na Pinot Gris i rieslingu. - Jest pani bardzo mądra - mruknął Luc, jakby zdziwiony. Jeżeli można, odwiozę panią do hotelu.
S R
Przez chwilę przyglądała się mu z uwagą. Mocne szczęki, dołek w podbródku, prosty nos, ładnie uformowane brwi. Trudno się oprzeć komuś o tak męskiej twarzy.
Żałowała, że muszą jechać, ale najwidoczniej miał jeszcze jakieś zajęcia.
Wsiadła do dżipa, zanim zdążył podać jej rękę. Nie był rozmowny. Nie zadał jej żadnego osobistego pytania. Nie pytał nawet o restauracje, które reprezentowała. Zaintrygował ją. Takich jak on ze świecą można by szukać. Sama myśl, że mogłaby go zdobyć lub on zainteresowałby się nią, była niedorzeczna i jednocześnie niepokojąco kusząca. Opuszczali winnicę w milczeniu. Kiedy dojechali do hotelu, Rachel szybko wysiadła i pożegnała się jak kobieta interesu.
16
- Dzięki panu wizyta w Alzacji stała się główną atrakcją mojej podróży. - Pomimo tamtego incydentu na drodze? - Już o nim zapomniałam. Dziękuję, że poświęcił mi pan tyle czasu. Z przyjemnością spotkam się jutro z pańskim menadżerem. Do widzenia, monsieur. Weszła do hotelu tak szybko, że jeśli nawet coś odpowiedział, nie usłyszała. Skoro miała go więcej nie spotkać, wolała otrząsnąć się z wrażenia, jakie na niej wywarł. Weszła do pokoju i jeszcze raz otworzyła butelkę tokaju. Lukrecja... Oczywiście.
S R
Włączyła laptopa i zaczęła opisywać wydarzenia dnia. Kiedyś jej notatki złożą się w książkę o winach. W końcu położyła się, ale wciąż przeżywała w myślach miniony dzień.
17
ROZDZIAŁ DRUGI Po dłuższej chwili jazdy w stronę St Hippolyte, Lucien Chartier, nazywany Lukiem, zadzwonił do Gilesa. - Mamy potencjalną klientkę z Anglii. Zatrzymała się w „Hotel du Roi". Według Filipa, pani Valentine robi zakupy dla trzech londyńskich restauracji. Poprosiłem go, żeby je sprawdził. Działają od czterdziestego szóstego i należą do najbardziej renomowanych w Londynie. Nazwy „Mayfair" „Chelsea" i „Kinghtsbridge" nic nie mówiły
S R
Gilesowi, ale Luc dobrze wiedział, że to miejsca ekskluzywne, przeznaczone dla międzynarodowej klienteli.
Około trzystu pięćdziesięciu gości wieczór w wieczór. Cieszyła go perspektywa, że Domaine Chartier będzie zdobić stolik restauracji „Bella Lucia". Stopniowo cały świat dowie się o białych, alzackich winach.
- Potraktuj ją jutro po królewsku. Chłonie wszystko na temat win i naprawdę ma do nich serce.
- Jeszcze nie spotkałem Angielki w roli kupca winnego - odrzekł niepewnie staruszek. - Ja też nie. Nie miała wyraźnego brytyjskiego akcentu. Mogła być Amerykanką. Rachel Valentine zaskakiwała go. Niezwykła kobieta, dla której winiarstwo znaczyło bardzo dużo.
18
Była wyjątkowo piękna. Kiedy tam, w winnicy, lekki wiatr rozwiewał jej miękkie, ciemne włosy i opinał koszulkę wokół cudownego ciała, nie mógł oderwać od niej wzroku. Próbował nie myśleć o niej, ale od chwili, gdy minął ją na szosie, nie potrafił stłumić wyobrażania sobie ich dwojga razem. Tymczasem Paulette leżała w śpiączce w szpitalnym łóżku i jej stan wywoływał w nim poczucie winy. Luc dodał gazu, ale obraz pani Valentine smakującej wino nie znikał. W pierwszej chwili miał wrażenie, że za dużo wypiła, jak inni klienci, którzy próbowali wielu gatunków wina naraz. Nie widziała go, więc bez przeszkód studiował jej kobiece
S R
kształty, sposób, w jaki elegancka garsonka opinała wypukłości jej szczupłej sylwetki.
Po raz pierwszy od lat czuł, że w jego ciało powraca życie. Zmieszany reakcją, na którą nie miał wpływu, podniósł szybko jej butelkę, ciekawy, ile zdążyła wypić.
Butelka była prawie pełna. Wlepił bezradne spojrzenie w karminowe usta.
Mon Dieu. W życiu nie widział nic bardziej prowokującego. Ta kobieta wzbudziła w nim coś tak nieoczekiwanego, że powinien omijać ją z daleka. Najlepszym sposobem, by oderwać od niej myśli, będzie wizyta w szpitalu. Oddział dla obłożnie chorych od trzech lat był jego drugim domem.
19
W izolatce Paulette natknął się na jej brata, Yvesa Broueta. Tylko tego mu było trzeba. Zazwyczaj planowali wizyty tak, by się nie spotykać. Luc wpadał przeważnie rano, przed pracą. - Luc, pozwól jej odejść. Niech to się skończy, niech odpocznie w spokoju! Długo jeszcze będziesz nas dręczył? -zaatakował go zaraz po wejściu rozżalony Yves. - Tyle, ile będzie trzeba. Luc zacisnął pięści. Pochylił się i pocałował blade czoło chorej i wyszedł na korytarz. Chciał uniknąć kłótni przy jej łóżku. Był przekonany, że ona po swojemu wie, co się wokół niej dzieje. Yves wyszedł za nim.
S R
- Nie masz prawa przedłużać jej agonii.
Z Yvesem przyjaźnili się od dziecka i obecny chłód między nimi był czymś niezwyczajnym.
- Yves, to ja płacę za opiekę nad nią.
- Do diabła z kasą. Mówimy o Paulette. Ona by tego nie chciała. Dobrze o tym wiesz!
- Nie jesteś nią i nie walczysz o życie. Twarz Yvesa wykrzywił ból.
- To nie jest życie. Coś ci powiem. Ponieważ nie docierają do ciebie żadne argumenty, wynajęliśmy adwokata i oddajemy sprawę do sądu. - Wiem - wyszeptał Luc. - Mój prawnik już mnie poinformował. - Przegrasz. Nie jesteś jej mężem. Jedynym powodem dla którego tak późno zdecydowaliśmy się na kroki prawne, była wieloletnia przyjaźń naszych rodzin.
20
To prawda. Paulette została skazana na śmierć za życia z jego powodu. Ale stało się. - Yves, jeżeli ona się obudzi, zrobię wszystko, co w mej mocy, żeby jej pomóc powrócić do życia. Yves zanurzył palce we włosach równie jasnych jak włosy Paulette. - Nie, Luc. Nawet gdyby się obudziła, nie chciałaby mieć ciebie przy sobie. Luc na moment zacisnął powieki. - Nic z tego. Kiedy się obudzi, zamierzam przy niej być. - Mylisz wyrzuty sumienia z miłością. To zabolało.
S R
- Kochałem twoją siostrę. Dlatego ożeniłem się z nią. - Daj spokój, Luc. To było dawno. Teraz Paulette pragnie wyzwolić się ze swojego ciała. Dzisiaj rodzice poprosili mnie, żebym po raz ostatni spróbował cię przekonać. Jeśli faktycznie tak ci na niej zależy, udowodnij to i pozwól jej odejść. I niech ten obłęd wreszcie się skończy.
- Nie mogę. Według lekarzy pacjenci w śpiączce reagują na sygnały najbliższych. Ona może obudzić się. - Ona jest rośliną! Nigdy się nie obudzi! - wykrzyknął Yves, po czym odwrócił się i odszedł. Luc patrzył, jak przyjaciel znika w korytarzu. Czuł tępy ból w sercu. Od dzieciństwa byli sobie bliżsi niż bracia. Przytłoczony poczuciem winy, stał chwilę oparty o ścianę i ocierał łzy.
21
Ich małżeństwo źle się zakończyło. Przez niego Paulette miała wypadek samochodowy. To on pogrążył w bólu jej rodzinę. Przybity wrócił do łóżka chorej, żeby powiedzieć jej do widzenia. Opuszczając szpital, minął pokój pielęgniarek. Dał im znak, że wychodzi. Znały numer jego telefonu i wiedziały, że mają go informować o każdej zmianie. Wiedział, że żadnych zmian nie ma. I nigdy nie będzie. Wszyscy mu to mówili. Giselle i jej mąż, Jean-Marc, przy każdej okazji przypominali mu, że ostatnie słowo należy do rodziny Paulette.
S R
Jeżeli jej rodzina wygra, Paulette już nigdy go nie usłyszy i nigdy mu nie wybaczy.
Kiedy wsiadł do dżipa, lekki zapach tylko pogłębił jego ból. Zawsze był niezwykle wrażliwy na zapachy, a teraz prześladował go zapach pani Valentine.
Wizyta w szpitalu nie pomogła. Łatwiej było przycinać pędy winogron, niż odciąć się od tej kobiety. Miał do niej żal, że wtargnęła w jego życie w tak krytycznym momencie. Włączył silnik i ruszył z piskiem opon. W ciągu paru minut zajechał pod dom matki, gdzie chwilowo mieszkał. Z powodu pewnego tajemniczego Francuza Rachel całą noc przewracała się w łóżku. Wstała o świcie, wzięła prysznic, włożyła kremową, jedwabną bluzkę i jasnobrązową spódniczkę. Miała przed sobą cały dzień z Gilesem Lambertem, który zadzwonił do niej wieczorem i obiecał, że zwiedzą winnicę wzdłuż i wszerz.
22
Był uroczy jak jej dziadek i jak on cieszył się życiem. Od razu go polubiła. Miała nadzieję, że przy nim pozbędzie się uczucia żalu, że to nie Luc ją oprowadza. Schowała komórkę do torebki i już miała zejść na śniadanie, kiedy rozległ się sygnał. W pierwszej chwili pomyślała, że to Luc. Usłyszała w myślach jego głęboki głos i serce zabiło jej mocniej. - Halo... - Rachel? Zamarła. - Tata?... Coś się stało, że dzwonisz tak rano? Ojciec zwykle nie pojawiał się w pracy przed dziesiątą, chyba że
S R
miał jakiś problem i musiał na kimś się wyżyć. Przeważnie na niej. W restauracji, którą kierował ze swoim przyrodnim bratem, Maksem, zawsze się pieklił. Wybaczała mu, ponieważ każdego dnia było tam urwanie głowy. Tym razem jednak, słysząc jego opryskliwy głos, straciła panowanie nad sobą. Musiała się tłumaczyć, dlaczego jest w Alzacji, a nie w Szampanii, i dlaczego szuka starego przyjaciela dziadka. Zapewniać, że interesy na tym nie ucierpią, bo rozmawiała już z panem Bulotem i pojedzie do Angres oraz do St Emilion. Widocznie jej wyjaśnienia trochę uspokoiły ojca, bo zapytał z ciekawością: - Natknęłaś się na coś interesującego? O, tak. Spotkała Luca Chartiera. Już samo poznanie go coś w niej zmieniło, ale było za wcześnie, by umiała opisać, co się z nią działo.
23
- Alzacja to cudowna kraina. - Zmieniła temat. - A co z dziadkiem? - Nie mam kiedy z nim porozmawiać. Wczoraj przerwał mi John, więc wyszedłem. Rachel westchnęła ciężko. Tego ranka nie chciała myśleć o problemach rodzinnych. - Tato, muszę już kończyć. Zadzwonię z Szampanii. Wyłączyła telefon szczęśliwa, że znalazła w Thann rajski zakątek, w którym mogła choć na trochę schronić się przed domowym piekłem. Po chwili weszła do hotelowej restauracji. Testowanie wina
S R
zawsze zaczynała od dobrego posiłku, nawet jeśli nie była głodna, tak jak dzisiaj. Wyglądało na to, że Luc Chartier miał wpływ także na jej apetyt, nie tylko na uczucia.
Luc nie był w stanie przełknąć rogalika. Wypił tylko kawę, odsunął krzesło i wstał.
- Gdzie się wybierasz tak wcześnie? - spytała zaskoczona matka. - Do szpitala.
- Przecież byłeś tam wczoraj wieczorem. Coś się stało z Paulette, o czym nam nie mówiłeś? - Maman - wyrwało się zniecierpliwionej Giselle. - Gdyby coś się stało, wszyscy byśmy o tym wiedzieli. - Spojrzała z troską na Luca i dodała: - Ale przyznaję, że jestem ciekawa, skąd ta nadzwyczajna troska. Co się z tobą dzieje, mon frère? Na to pytanie nie umiał jeszcze odpowiedzieć.
24
- Ostatnio byłem dość zajęty, więc teraz postanowiłem posiedzieć z Paulette trochę dłużej. Doktor Soulier mówi, że im więcej bodźców jej się dostarcza, tym lepiej. - To twój obowiązek - zauważyła matka. Giselle rzuciła serwetkę. - Dlaczego go łudzisz, maman? Minęły trzy lata. Paulette już się nie obudzi! - Tego nikt nie może wiedzieć - zaoponował Luc. - Zrobię wszystko, żeby się obudziła. - Nie rozumiem twojej obsesji - krzyknęła rozdrażniona Giselle. - A ja tak - warknęła matka. - W oczach Boga Luc nadal jest
S R
mężem Paulette. Nie zapominaj o tym, ma fille! Giselle zerwała się na równe nogi i gniewnie spojrzała na brata. - Nie mogę patrzeć na to, co się z tobą dzieje. Luc i ona zawsze byli ze sobą blisko, ale sprawa Paulette mocno ich poróżniła.
- Od dzisiaj schodzę wam z oczu. Przeprowadzam się do nowego domu.
- Dlaczego? - zdziwiła się matka. - Miałam nadzieję, że pomieszkasz z nami dłużej. Od śmierci twojego ojca czuję się lepiej, kiedy wszystkie moje dzieci są przy mnie. Luc pocałował ją w policzek. - Każdy potrzebuje odrobiny własnej przestrzeni. - Ale kto ci będzie gotował? - Tym się nie martwię.
25
- A ja tak. Wpadnę tam i przyniosę ci coś, żebyś się nie zagłodził na śmierć. Giselle spojrzała smętnie na brata. - Ona się nie obudzi. Przecież wiesz o tym - powtórzyła. - Dosyć tego! - krzyknęła matka. - I ty to mówisz? Ty, która nieustannie troszczysz się o własnego męża i dzieci? Chciałabym zobaczyć, jak byś się zachowała, gdyby to twój mąż tak chorował. - Gdybym była rozwiedziona, to nie tkwiłabym trzy lata przy jego łóżku, oczekując niemożliwego. - Wszystko jest możliwe - odpowiedziała matka. Giselle nadal patrzyła na Luca.
S R
- Pamiętasz? Nie przeszkadzaj naturze. Wino samo zrobi, co ma zrobić - przywołała dewizę życiową ich ojca. Nalegała, by Luc pozwolił rodzinie Paulette odłączyć aparaturę i niech będzie, co ma być. W jej oczach pokazały się łzy. - Nie rób z siebie mnicha. To jakiś obłęd.
Giselle współczuła mu, lecz Luc, targany sprzecznymi uczuciami, nie potrafił logicznie myśleć. Cała jego uwaga skupiała się na pięknej kobiecie, która niespełna pół godziny drogi stąd kupowała wino w jego winnicy. Pocałował siostrę i matkę, po czym wyszedł z domu i odjechał. Na skrzyżowaniu, gdzie zwykle skręcał w lewo, nieoczekiwanie skręcił w prawo, do Thann, jakby prowadziły go niewidzialne siły. Rachel wjechała na klasztorny dziedziniec. Parking był pusty. Zażywny staruszek o rzednących, brązowych włosach, wyszedł przed
26
próg, by ją powitać. Był mniej więcej w wieku dziadka, ale w przeciwieństwie do niego, cieszył się doskonałym zdrowiem. - Przykro mi, że traci pan dla mnie swój wolny dzień, monsieur Lambert. - Mów mi Giles. I nie martw się. Od śmierci żony muszę mieć ciągle zajęcie. To dla mnie przyjemność i Luc o tym wie. Proszę za mną. Zaprowadził ją do wspaniale sklepionej piwnicy, gdzie królował długi kontuar, za którym leżakowały imponujące zapasy win. Uwagę Rachel zwróciła zabytkowa szafa naprzeciw kontuaru. Jej drzwi były otwarte i widać było różne winiarskie przyrządy. Na ścianie obok
S R
wisiała wielka plansza objaśniająca laikom proces produkcji wina, - Fascynujące - zachwycała się Rachel. - Nigdy czegoś takiego nie widziałam.
Kiedy oglądała rysunki, Giles wystawiał na kontuar butelki z próbkami win.
- To pomysł Luca. Bardzo ułatwia oprowadzanie klientów. Rachel podeszła do szafy z eksponatami. Szczególnie zachwycił ją zielonkawy dzban, przy którym leżała karteczka: Dzban weselny rodziny Chartier. Czternasty wiek. - Och, jakie to wspaniałe! - krzyknęła poruszona. - Co takiego? Rachel poczuła, jak krew uderza jej do głowy. Głos Luca Chartiera rozpoznałaby wszędzie. Odwróciła się. - Dzień dobry - wyjąkała, z trudem łapiąc oddech. -Myślałam, że ma pan wolny dzień.
27
W szarym golfie i białych, workowatych spodniach wyglądał fantastycznie. Zmierzyła go od stóp do głów. Na moment ich spojrzenia spotkały się. - Uznałem, że to, co miałem zrobić dzisiaj, może poczekać do jutra. Od tych słów zrobiło się jej ciepło na sercu. Luc przyglądał się jej z wyraźną przyjemnością. - Proszę powiedzieć, co panią tak zachwyciło? Odwróciła się do szafy. - Dzban weselny. Interesuje mnie jego historia. Stał tak blisko niej, że w chłodnej piwnicy o grubych, solidnych
S R
murach wyraźnie czuła bijące od niego ciepło.
- Kiedy jakiś Chartier spotyka wybrankę swego serca, nalewa do tego dzbana ulubione wino. Oboje piją z niego, a on ślubuje jej wierność aż do śmierci. To jest małżeński rytuał wina. Mój ojciec, tak jak jego przodkowie, oświadczył się mojej matce zgodnie z tą tradycją. Oboje, zanim wzięli ślub w klasztornej kaplicy, pili z tego dzbana.
Rachel zadrżała. Od dziecka uwielbiała bajki, a to, co przed chwilą opowiedział jej Luc, było bajką prosto z życia. Wyobraziła sobie, że bierze udział w tym przejmującym rytuale i wychodzi za Luca. - Piękna opowieść, monsieur, i bardzo romantyczna tradycja. - Ceni pani tradycję? - spytał łagodnie. Poszukała jego spojrzenia i wstrzymała oddech. Luc Chartier nie odwracał oczu.
28
-Tradycja wzbogaca ludzkie życie. Zazdroszczę tym, którzy się nią kierują. Patrzył na nią uważnie, sprawiając jej tym czysto zmysłową przyjemność. Jak to możliwe, skoro nawet jej nie dotknął? - Też tak myślę - powiedział chrapliwie. - Proszę mi powiedzieć, co poza kupowaniem wina sprowadziło panią do Thann? - Uważa pan, że był jakiś inny powód? - O Chartier et Fils dowiedziała się pani w Thann, więc musiał być inny powód. Bądźmy szczerzy. Zna pani dużo osób, które słyszały kiedykolwiek o Thann? Czy ktokolwiek z pani znajomych wie, gdzie to jest na mapie Francji? - Uśmiechnął się.
S R
- Znam jedną osobę. - Rachel odwzajemniła uśmiech. - Ale nie powie mi pani, kto to taki, bo to nie moja sprawa; tak? - Skądże - zaprotestowała. - Ja tylko nie chcę zanudzać pana moimi osobistymi sprawami.
Usiłowała zachować profesjonalny styl, żeby nie narazić na szwank interesów, ale miała wrażenie, że jego rysy stężały. - Uważa pani, że przyjechałem tu do pani tak wcześnie, bo mnie pani nudzi? Rachel zaczerwieniła się i odwróciła wzrok. Oto marzenie, że spędzi z nim więcej czasu, spełnia się jakimś cudem, więc niech ta chwila trwa wiecznie. - To mój dziadek namówił mnie, żebym tu przyjechała. - Ten sam, który założył restaurację na cześć swojej żony? - Tak. Skąd pan wie? - Zdziwiła się.
29
- Poprosiłem Filipa, żeby dowiedział się czegoś o pani, bym mógł lepiej pani służyć. Zaskoczył ją. Nic dziwnego, że wczoraj o nic nie pytał. Nie musiał. Miał sekretarza. Doceniła to. - Mój dziadek jest bardzo chory. Kiedy usłyszał, że jadę do Francji po wina, poprosił mnie, żebym odnalazła w Thann jego starego przyjaciela, którego poznał we Włoszech w czasie wojny. Potem stracili ze sobą kontakt. Ponieważ piszę biografię dziadka, chętnie się zgodziłam. - A, oui? - odezwał się Giles. - A jak się nazywa ten człowiek? - Louis Delacroix.
S R
Giles plasnął się dłonią w czoło.
- Sacré bleu, Louis? Słyszałeś, Luc?
- Słyszałem - mruknął Luc, przyglądając się Rachel z takim błyskiem w oczach, że nogi się pod nią ugięły.
- Louis był moim przyjacielem - wyjaśniał Giles. - Niestety, umarł na zapalenie płuc cztery lata temu. Zanim zachorował, zamieszkał ze swoją młodszą siostrą w Ribeauville. Rachel była wstrząśnięta. - Jakże mi przykro. Nie tylko ze względu na pana, ale i na dziadka. Tak chciał z nim porozmawiać i powspominać dawne czasy. Mam ze sobą zdjęcia. Oczy staruszka pociemniały. - Wielu z nas było na wojnie i wielu nie wróciło. Louis miał szczęście, wrócił.
30
-I pan też, dzięki Bogu. To właśnie Louis opowiedział dziadkowi, że białe alzackie wina są najlepsze na świecie. Dziadek był pewien, że Louis Delacroix wskaże mi najlepszą winnicę. Dopiero kiedy w książce telefonicznej nie znalazłam żadnego Delacroix, zapytałam o opinię recepcjonistę, a on skierował mnie do Domaine Chartier. - Sprawiła nam pani wielką przyjemność - oświadczył Luc z przejęciem. - Prawda, Giles? - Mais oui! - odrzekł poruszony staruszek. - Nie do wiary, że pani nas odwiedziła. Rachel też nie mogła w to wszystko uwierzyć.
S R
- Mademoiselle Valentine, jutro odwiedzimy w Ribeauville siostrę Louisa.
- Świetnie! - krzyknęła radośnie. - Myśli pan, że ona zechce porozmawiać z moim dziadkiem przez telefon?
Luc uniósł ręce w typowym francuskim geście. - Będzie mówić dopóty, dopóki mu uszy nie odpadną. Rachel zaśmiała się, a Luc dodał:
- Giles, pojedziesz do Solange i przygotujesz wszystko na jutro. Dzisiaj ja zaopiekuję się panią Valentine. Objedziemy winnice, a próbki, które naszykowałeś, pani Valentine przetestuje po drodze. - Parfait. - Giles zapakował butelki do kartonu. - Zaniosę to do samochodu. Kiedy Giles wyszedł, Luc spojrzał Rachel prosto w oczy. - Podoba się pani mój plan?
31
Powinna zachować ostrożność, ale perspektywa spędzenia dnia u boku tego niezwykłego mężczyzny dziwnie ją podniecała i pozbawiała zdrowego rozsądku. Zwilżyła usta. - Sama nie wiem. - W czym rzecz? - Kiedy dziadek wyzdrowieje, przywiozę go do Thann, żeby spotkał się z Gilesem. Obaj byli przyjaciółmi Louisa. To wspaniali ludzie - odpowiedziała wymijająco. - Jasne. Inaczej pani dziadek nie miałby tak miłej i troskliwej wnuczki. Ma szczęście. Niech on tak do mnie nie mówi, pomyślała Rachel. Za bardzo jej
S R
się podobał. Gdyby była rozsądna, wyjechałaby do Szampanii jeszcze dzisiaj.
Nieoczekiwanie ujął ją pod ramię. - Idziemy?
Jego dotyk zelektryzował Rachel.
Prowadząc ją do jej samochodu, Luc zasugerował, żeby go oddała do wypożyczalni i zaoferował pomoc w zmianie hotelu na - jak to ujął - najlepszy w regionie. - Ma pan przeze mnie same kłopoty. Otworzył drzwi auta. Rachel bardzo się starała, żeby spódniczka nie podsunęła się do góry, ale gdy wsiadała, jego wszystkowidzące spojrzenie dotarło wszędzie. - Zawsze dbam o moich klientów. Zabolało ją to. Tak ją oczarował, że przez chwilę nie czuła się jak klientka.
32
ROZDZIAŁ TRZECI - Mieszka pan w najpiękniejszym zakątku ziemi - odezwała się, gdy mijali przedmieścia Ribeauville. - Alzacja to jedna z największych tajemnic świata. Spędzała dzień, oglądając widoki, popijając wino i słuchając opowieści o historii regionu. Mogłaby to robić bez końca. Luc rzucił jej powłóczyste spojrzenie. - Też tak myślę. Nigdy nie chciałem się nigdzie przenosić ani zajmować się czymś innym niż tym, czym zajmował się mój ojciec.
S R
- To wspaniałe mieć z ojcem taki kontakt.
- Poszczęściło mi się. - Luc oparł ramię na jej fotelu, jakby potrzebował więcej swobody. Jego palce ocierały się o jej bark. Ten delikatny dotyk, rozmyślny czy nie, obudził w niej trudne do opanowania pragnienia.
- Proszę powiedzieć, jak to się stało, że swoje zainteresowanie winami przemieniła pani w zawód.
- Przeciwnie niż pan, nie wiedziałam, czego chcę od życia. Skończyłam socjologię. Po dyplomie dziadek zabrał mnie do Włoch w podróż kupiecką. Tam spotkaliśmy ślepego winiarza, który całe życie spędził na wózku inwalidzkim. Nigdy nie opuszczał Umbrii, ale wiedział wszystko o winach całego świata. Twierdził, że aby poznać jakieś miejsce, wystarczy napić się wina z tego regionu. - Święta prawda - potwierdził Luc.
33
- Ten człowiek nie pozwolił, by kalectwo odebrało mu pełnię życia. Ta myśl była dla mnie odkryciem. Ślepy winiarz i mój dziadek przyczynili się do tego, że wybrałam winiarstwo. - Wyczułem pani wyjątkowe zdolności już wcześniej. Naturę winiarza ma pani w genach. - Pana opinia to dla nie największy komplement. Dziękuję. Rachel poczuła się naprawdę wzruszona. Ten mężczyzna znał ją lepiej niż ona sama. - To tylko stwierdzenie stanu faktycznego. Skupiła uwagę na mijanych widokach, żeby nie zdradzić podekscytowania.
S R
- Kiedy wczoraj jechałam wzdłuż tych gór, prawie płakałam, że tamten Włoch nie mógł podziwiać piękna winnic rozpościerających się na zboczach. Gdyby jeszcze żył, opisałabym mu te miejsca. Nie miałam pojęcia, że coś tak pięknego w ogóle istnieje. Auto pięło się wyżej i wyżej, zostawiając cywilizację daleko w tyle. Na szczycie wzniesienia Rachel ujrzała niezbyt duży dom w stylu szwarcwaldzkim, a obok niewielką, mniej więcej hektarową winnicę. Kiedy wjechali na górę, Luc zaparkował samochód przed garażem. Rachel wysiadła powoli, oczarowana widokiem. - Ja chyba śnię. Tu jest tak pięknie, że aż boli. Wyczuła, że Luc stanął za nią. - Wiedziałem, że pani to powie. - Nikt tak nie mówi! - zawołała. - Nikt. Tylko ktoś tak wrażliwy jak pani.
34
Rachel opamiętała się. W końcu przyjechała tu w interesach. - Czy to znaczy, że nie przywozi pan tutaj swoich klientów? Uniosła głowę. Spoglądał na nią przez chwilę. -Nie. Krótka odpowiedź wprawiła ją w stan euforii. - Dawno już nie spotkałem kogoś, kto tak żywo reaguje na otoczenie jak pani. W pani obecności mój świat odzyskuje znaczenie. Czy wyrażam się jasno? Spojrzała mu prosto w oczy. - Jak długo jest pan po rozwodzie? - wyrwało się jej. Na jego
S R
twarzy nie drgnął żaden mięsień, ale widziała, jak jego oczy tracą blask. - Trzy lata.
- Przepraszam, jeśli sprawiłam panu ból, monsieur. Zawahał się.
- Mam na imię Luc. Czy tak trudno to wymówić? Serce Rachel zabiło mocniej.
- Rzeczywiście, francuskie „u" sprawia mi kłopot - wyznała. No i używam dwóch rodzajów angielskiego, dlatego mam problem z twoim imieniem. Roześmiał się. - Jestem pod wrażeniem. Nad francuskim pracujesz równie sumiennie, jak nad swoją profesją. Ile jest w tobie Amerykanki, Rachel?
35
Zakochała się w brzmieniu swojego imienia w jego francuskich ustach. - Moja matka pochodziła z Nowego Jorku. - Nie żyje? - Tak - powiedziała cicho. - Nigdy nie przestaniemy tęsknić. Mój ojciec zmarł dwa lata temu. - Pozostał ci Giles, który kocha cię jak własnego syna. - Z wzajemnością. Nadal się od niego uczę. A twój ojciec żyje? - Ach, tak. Spojrzał na nią pytająco.
S R
- Jesteście ze sobą blisko?
- Tata prowadzi jedną z restauracji, więc ciągle się widujemy. Ale po czterech małżeństwach on z nikim nie jest blisko. Rachel zamilkła.
- Mów dalej - nalegał Luc.
- Nie. To nasze rodzinne problemy. - Rozejrzała się dookoła. Jaki to gatunek winogron? - Sylvaner. - Aha. - Co o nich wiesz? - Jeśli to znowu jakiś test, to z góry uprzedzam, że go obleję. - Śmiało. Rachel zamknęła oczy. - Sylvaner jest świeży, soczysty, wytrawny, młody... jak mi idzie?
36
Luc nie odpowiadał, więc otworzyła oczy i spojrzała na niego. I to był błąd. Wpatrywał się w jej wargi tak, że pomyślała tylko o jednym. -I pikantny - dodał spokojnie. - Jasne - jęknęła. - Ciągle się uczę. - Jak na kogoś, kto nie dorastał w rodzinie winiarzy, wiesz bardzo dużo. Zdałaś na piątkę, Rachel. Ilekroć wymawiał jej imię z tym swoim mocnym akcentem, zapominała, o czym rozmawiali. Wsparł ręce na biodrach, spojrzał na winoroślą. - Zbudowałem ten dom przy winnicy, by urządzić tu laboratorium.
S R
- Inspirujące, cudowne miejsce, z dala od zgiełku. - Moje ulubione. Jako nastolatek czułem się panem wszystkich tych widoków. To mój azyl. Tę winnicę doglądam tylko ja. Rachel miała nadzieję, że kiedyś kupi sobie podobne ustronie. Nagle w jej głowie pojawiła się absurdalna myśl, że mogłaby tu zamieszkać razem z nim. Kiedy powiedział jej, że nie jest już żonaty, ucieszyła się, jakby czyjeś nieszczęście sprawiało jej radość. Musiał bardzo kochać swoją byłą żonę, skoro nie ożenił się powtórnie. Pewnie dlatego bywał taki pochmurny i milczący. Pomyślała o swojej rodzinie. Rozwód rodziców skłócił ich wszystkich, a ona i Rebeka znalazły się w przeciwnych obozach. Rachel nie mogła odżałować, że nie była przy matce do końca i że straciła kontakt z siostrą. Kolejne rozwody ojca tylko pogarszały sprawę.
37
- Jesteś szczęśliwym człowiekiem, mając przystań z dala od wszystkich. - Mówisz tak, bo mieszkasz w rozpędzonym Londynie. - Mieszkanie przy Grey's Lodge kupiłam kilka lat temu przytaknęła. - To była dobra inwestycja. - Gdzie to jest? - Graniczy z Earl's Court, Fulham i Chelsea. - Modna dzielnica. Mój klient ma tam klub. Skinęła głową. - Najlepsze sklepy i najlepsze kluby. Ale wybrałam to miejsce, bo mam blisko do restauracji, którą prowadzi mój ojciec. - A kto prowadzi dwie pozostałe?
S R
- Wujek John i jego syn, Dominic. Właścicielem wszystkiego jest dziadek William.
- Prawdziwy rodzinny interes, jak mój. Choć czasem bywa ciężko. - Da się wytrzymać.
- Rzezi na razie nie ma - zażartował, ale Rachel spoważniała. - Jeśli żartujesz na temat swojej rodziny, to znaczy, że u was wszystko gra. U nas, powiedzmy, jest inaczej. - Inaczej? Co masz na myśli? Uniosła ku niemu błękitne, zakłopotane oczy. - Naprawdę chcesz wiedzieć? - Inaczej bym nie pytał - powtórzył jej wczorajsze słowa. - Mój ojciec i jego przyrodni brat, John, zawsze rywalizowali o względy dziadka. Pierwsze małżeństwo dziadka rozpadło się. Kiedy matka Johna zmarła, zamieszkał z moim dziadkiem i Lucią. Mój
38
ojciec był wtedy rozkapryszonym dwulatkiem, a jego szczęśliwy świat rozpadł się wraz z pojawieniem się dziewięcioletniego Johna. Dziadek był surowy, ale sprawiedliwy, jednak w ojcu pozostały urazy. Po śmierci dziadka ma zamiar przejąć rodzinny interes, tylko że John ma takie same plany. To straszne. - Jej głos zadrżał. - Ojciec zdenerwował się, kiedy się dowiedział, że pojechałam do Alzacji w sprawach dziadka. Wszędzie węszy zmowę. Kocham go, oczywiście, ale to wszystko jest strasznie pogmatwane. Uwielbiam dziadka i... - Twój ojciec jest bardzo zaborczy - wtrącił ze zrozumieniem Luc, co ją zdziwiło. - Tak.
S R
Zamierzała przywieźć ojcu z podróży jego ulubioną whiskey oraz wino z piwnic Chartier. Kiedy skosztuje, przestanie się ciskać. Ale nie spodoba mu się, że był to pomysł dziadka. - Znam to - powiedział rzeczowo Luc. - Ja też mam wujka, który zazdrościł mojemu ojcu przyjaźni z Gilesem. I szwagra, któremu nie podoba się, że mam własne zdanie.
- Dlatego tu uciekasz. Gdybym nie była przywiązana do konkretnego miejsca, szukałabym kryjówki takiej jak ta. Co za wspaniałe słońce. Nie ma nic cudowniejszego niż praca na kawałku ziemi i radość, że wszystko rośnie. To najlepsza zapłata za trudy. Nagle zadzwoniła komórka. Luc skrzywił się i wyjął telefon z kieszeni. - Rachel, przepraszam cię na chwilę. Ten telefon muszę odebrać. - Odszedł na bok.
39
Błagam, niech to nie będzie nic pilnego, krzyczało jej serce. Nie zniosłaby, gdyby znowu coś im przeszkodziło. Po chwili Luc wrócił. - Stało się coś ważnego. Musimy jechać. - Oczywiście. I tak poświęciłeś mi dużo czasu. Nadrabiając miną, podeszła do dżipa i wsiadła, zanim Luc zdążył podać jej rękę. Kiedy zjeżdżali z gór, powiedział: - Bardzo mi przykro. Piwnice zwiedzimy jutro. Jeszcze nie próbowałaś naszego Sylvaneru i Pinot Blanc. - Jeżeli będziesz miał czas. Dzisiaj skupię się na winach, które przygotował Giles.
S R
Luc odpowiedział dopiero po chwili.
- Jedziemy do ferme-auberge, znanej ze wspaniałej, regionalnej kuchni. Dostaniesz pokój na piętrze, gdzie podadzą ci jedzenie. Widok z tarasu z pewnością dostarczy ci niezapomnianych wrażeń. - Zapowiada się całkiem nieźle - odparła, starając się ukryć, jak bardzo czuje się zawiedziona. Tak się cieszyła, że spędzą cały dzień razem, a wychodzi na to, że czeka ją jeszcze jedna bezsenna noc. Za bardzo się przejmowała. Wolałaby mieć do Luca taki sam służbowy stosunek jak do innych dostawców, z którymi po prostu handluje, a nie... Zamknęła oczy. Dość tego. Musi zachować dystans. - Jeżeli nie będzie tam miejsca, znajdę pokój w jakimś hoteliku. Rachel wyczuła w jego głosie jakieś dziwne napięcie. - Mam umowę z właścicielem, że w każdej chwili przyjmie moich klientów - powiedział stanowczo, a Rachel mocniej ścisnęła swoją torebkę, niepewna, czego jeszcze może się spodziewać.
40
Właściciel zajazdu przywitał Luca jak kumpla. Wezwał jednego z pracowników, by wziął bagaż Rachel i karton z winami. - Pani Valentine, Remy zaopiekuje się panią. Już nie Rachel? Czyżby obawiał się, co sobie pomyśli kolega? A może ostrzegał ją, by nie oczekiwała za wiele? Odebrała tak dużo sprzecznych sygnałów, że całkiem się pogubiła. - Miłego dnia - powiedział, patrząc na nią spod zmrużonych powiek. Był opanowany, ale Rachel miała wrażenie, że bardzo się spieszył. Nie zamierzała go zatrzymywać.
S R
- Dziękuję panu, panie Chartier. Na pewno mi się spodoba. Odwróciła się i weszła na schody.
- Do jutra - usłyszała. Świetnie, pomyślała z żalem. Weszła do wiejskiego pokoju. Przebrała się w dżinsy i trykot, po czym usiadła na ciemnym łożu z baldachimem i założyła półbuty. Szybko wyszła na zewnątrz.
Pokój był czarujący, ale zwariowałaby, gdyby posiedziała w nim jeszcze chwilę. Miała nadzieję, że spacer po okolicy przywróci jej wrodzony zdrowy rozsądek. Jednak im dłużej szła, tym wyraźniej uświadamiała sobie, że wpadła w poważne tarapaty. Daremnie wmawiała sobie, że to tylko chwilowe, czysto fizyczne zauroczenie, które minie, kiedy tylko stąd wyjedzie. Przecież ledwie go znała. Za wcześnie na uczucia. A jednak.
41
„Kiedy nadejdą, będziesz wiedzieć" - mówił dziadek. Czyżby nadeszły? - Przepraszam za spóźnienie - usprawiedliwiał się Luc, wchodząc do biura swojego adwokata. - Wcześniej nie mogłem. Była prawie trzecia, a Luc nie znosił się spóźniać. - Musiałem ulokować klientkę w hotelu. Dręczyło go, że zobaczy ją dopiero jutro. - Nie ma sprawy. - Paul zdjął okulary i powiedział: -Brouetowie mają nowego adwokata. Luc zesztywniał. - Wynajęli znanego paryskiego prawnika, to niejaki Lebaux.
S R
Ponoć facet ma duże doświadczenie w tego typu sprawach. - Nie stać ich na niego.
- Ale go wynajęli. Lebaux już ustalił z sędzią termin wstępnego przesłuchania. -Kiedy?
- W poniedziałek o drugiej. Luc, szczerze mówiąc, nie masz szans. - Wiem. - Może gdyby ci się udało przekonać sędziego, że szczerze pragniesz wyzdrowienia Paulette i że ją kochasz pomimo rozwodu... Luc zerwał się z krzesła jak oparzony. Od wczoraj myślał tylko o Rachel i nie miał wątpliwości. To było coś więcej niż pożądanie, które można zaspokoić jednym udanym wieczorem. Pragnął jej na całe życie.
42
Jego uczucie do Paulette rozwijało się latami, przy Rachel natychmiast stał się zupełnie innym człowiekiem. Jak to możliwe? Przecież walczył o przebudzenie Paulette. Czuł się podle. - Paul, doceniam to, co dla mnie robisz. Skontaktuję się z tobą przed przesłuchaniem. - Zaczekaj, Luc. Musimy opracować nową strategię. Jeśli masz czas, zróbmy to teraz. - Niestety, teraz nie mogę. Przepraszam. - Luc znał siebie zbyt dobrze. - Jedyny wolny termin przed poniedziałkiem mam jutro rano. Luc zamierzał spędzić jutrzejszy dzień z Rachel, zanim pójdzie na ten przeklęty bankiet. - O której?
S R
- O dziesiątej. Może być?
- Musi być. Dzięki, Paul. Do zobaczenia jutro. Po wyjściu z biura pojechał prosto do szpitala.
Tak jak codziennie czytał Poulette najnowsze doniesienia prasowe. Po dwóch godzinach odłożył gazetę i wziął jej rękę w swoje dłonie. - Paulette? Czy postępuję źle? Zrobię wszystko, co każesz. Yves chce to przerwać. Może wie coś, czego ja nie wiem. W końcu jest twoim bratem. Chcesz to zakończyć? Błagam cię, chérie, daj mi znak. Odpowiedzi, jak zwykle, nie było. A może brak odpowiedzi jest odpowiedzią? Luc pocałował dłoń Paulette i obiecał, że wkrótce znowu przyjdzie.
43
Wyszedł ze szpitala i pojechał do domu. Skoro jutrzejsze plany uległy zmianie, powinien poinformować Rachel. Chciał zrobić to osobiście. Wcześniej musiał wziąć prysznic i ogolić się. Rachel wróciła z długiego spaceru o siódmej. Zanim weszła do hotelu, zatrzymała się przed sklepem z pamiątkami, urzeczona bogactwem oferty. Napis na szyldzie głosił, że sklepik należy do rodziny od ponad dwustu lat. Nic dziwnego, że mieli mnóstwo nietypowych pamiątek. Kiedy Rachel przyglądała się im, promienie zachodzącego słońca zalśniły w rozłożonej biżuterii. Jej uwagę przyciągnął ręcznie malowany, porcelanowy medalion. Były na nim trzy drzewa.
S R
Rachel przypomniała sobie legendę, którą opowiedział jej Luc. Postanowiła kupić medalion.
- Chciałabym obejrzeć wisiorek z wystawy. Sprzedawczyni uśmiechnęła się.
- Słyszała pani legendę o nim? -Tak.
- Chwileczkę, zaraz przyniosę z zaplecza.
Rachel rozejrzała się po sklepiku. Na półce zobaczyła dziewiętnastowieczną alzacką książkę kucharską. Sięgnęła po nią bez wahania. Pewien szef kuchni będzie bardzo zadowolony z takiego prezentu, pomyślała. Naraz ktoś wszedł do środka. Rachel odwróciła się i zobaczyła wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę w ciemnoniebieskiej, sportowej koszulce i spodniach khaki. Luc.
44
Bezczelnie powiódł wzrokiem po jej opiętych dżinsami. - Bonsoir, Rachel. Z zaplecza wróciła ekspedientka. - Oto wisiorek, o który pani prosiła. Zielone jodły na białym tle. Piękna rzecz. - Zgadzam się - wtrącił Luc. Był bardzo zadowolony. Nie tylko przyłapał Rachel swobodnie ubraną, ale w dodatku nakrył ją, kiedy dokonywała bardzo szczególnego zakupu. Miał namacalny dowód, że spędzony razem czas wywarł na niej wielkie wrażenie. Jego oczy jaśniały. - Pozwól, że ci założę.
S R
Lekkim ruchem wyjął medalion z satynowego pudełka i stanął za plecami Rachel. Pachniał cudownie.
Kiedy uniósł jej włosy, żeby zapiąć zameczek, poczuła jego dłonie na rozpalonym karku i zadrżała.
- Bierzemy - powiedział do sprzedawczyni Luc. - To też - dodał i zanim Rachel zdążyła zareagować, wyjął książkę spod jej ramienia i położył na ladzie. - Luc, nie. Ja zapłacę - próbowała protestować. W ogóle jej nie słuchał. Sięgnął do portfela i podał sprzedawczyni kartę kredytową. Rachel wolała uniknąć scen w miejscu publicznym. W końcu Luc był tu znany. Postanowiła poczekać, aż znajdą się sami. Odebrał torbę z zakupami i poprowadził Rachel do drzwi, jakby od dawna stanowili parę.
45
Gdy poczuła na ramieniu jego uścisk, prawie straciła dech. Pokierował nią w stronę schodów. - Remy przyśle nam na kolację coś specjalnego. Nie wiem jak ty, ale ja nie jadłem cały dzień i po prostu umieram z głodu. Nieoczekiwane pojawienie się Luca rozpaliło Rachel tak, że nieomal zemdlała. Gdyby na schodach jej nie przytrzymał, byłaby upadła. Stanęli przed jej pokojem na drugim piętrze. Drżącymi rękami wygrzebała z torebki klucz. Luc wziął go i włożył w zamek. Otworzył drzwi i puścił ją przodem. Przez sekundę niemal histerycznie zapragnęła, by przeniósł ją przez próg, do nowego życia.
S R
Co za głupie marzenia! Nie miała przecież ślubnego pierścionka, tylko medalion.
- Przepraszam cię na chwilę. Muszę się odświeżyć. - Nie spiesz się, nigdzie się nie wybieram.
Rachel pobiegła do łazienki rozczesać włosy i poprawić makijaż. Jedno spojrzenie w lustro potwierdziło jej podejrzenia. Policzki pałały, a oczy lśniły jak u zakochanej kobiety. Spojrzała na medalion. Musiała coś zrobić, żeby Luc za dużo sobie nie wyobrażał. Zdjęła medalion, położyła pod lustrem i poszła do pokoju. Luc czekał na tarasie. Rachel szybko otworzyła torebkę i podpisała jeden z czeków podróżnych. Zdecydowanie przeszła przez pokój, podeszła do Luca i wyciągnęła rękę z czekiem.
46
Luc nie poruszył się, tylko na jego pięknej twarzy pojawił się nieprzyjemny grymas, kiedy zauważył, że zdjęła naszyjnik. - Zatrzymaj swoje pieniądze. - W innych okolicznościach tak bym zrobiła - powiedziała cicho. - Ale kupiłam ten medalion dla mojej siostry bliźniaczki, Rebeki. Na znak pojednania. Improwizowała pod wpływem chwili. - Nie wiedziałem, że masz siostrę bliźniaczkę. Jesteście identyczne? - Zdziwił się. Nagle ktoś zapukał do drzwi. - Ja otworzę. - Luc błyskawicznie wyminął Rachel. Kelner od
S R
razu przeszedł z wózkiem na taras. Luc wsunął mu napiwek i odprawił.
Rachel schowała czek i zajęła się ustawianiem potraw na stole. - Do dzisiejszego głównego dania najlepiej pasuje ten rocznik rieslinga. - Luc podszedł z butelką wina, otworzył ją i nalał do kieliszków jasny płyn. Podał kieliszek Rachel, nie spuszczając z jej twarzy spokojnego spojrzenia. - Za Rachel Valentine, najładniejszą ambasadorkę „Bella Lucia". Nawiązanie do jej pozycji zawodowej nie powinno jej razić, a jednak... Maskując rozczarowanie, stuknęła się z nim kieliszkiem. - Za Louisa Delacroix, który ostatecznie przyczynił się do tego, że wina Chartier ozdobią nasze stoły. Rachel pociągnęła szybki łyk bez próbowania i usiadła tak, by Luc nie mógł usadowić się zbyt blisko niej.
47
Mogłaby przysiąc, że nie zawsze bawił się nią, czasem jednak mówił coś takiego, że ziemia usuwała się jej spod stóp. Stawała się wtedy niepewna i przewrażliwiona. Neurotyczna biznes-woman, coś takiego! - Smakuje ci jedzenie? - spytał po kilku minutach. - Pyszne. Podobnie jak wino. - Starannie unikała jego wzroku. - Twoja siostra też mieszka w Londynie? No tak, powiedziała mu, że biżuteria jest dla Rebeki, więc będzie ten temat drążył. - Nie, w Nowym Jorku. Zapadła pełna napięcia cisza.
S R
- Rachel, czy powiedziałem coś nie tak?
W głosie Luca słychać było niepokój. Westchnęła i wytarła usta serwetką.
- To nie dotyczy ciebie, Luc - skłamała. - Przepraszam, jeśli tak to odebrałeś.
- Chodzi o twoją siostrę?
- Tak. - Uczepiła się jego słów. - Wcześniej byłyśmy ze sobą bardzo blisko. Teraz nie wiem, jak to naprawić. - Co mogło spowodować rozłam między bliźniaczkami? Zazwyczaj są nierozłączne. W oczach Rachel pojawiły się łzy. - Nie było mnie przy matce, kiedy umierała. Bardzo ją kochałam i powinnam była zjawić się na czas. Niestety, podróżowałam w inte... Zresztą to bez znaczenia, co mnie zatrzymało. Przyjechałam za późno i Rebeka nie może mi tego zapomnieć. Dziadek wiele razy tłumaczył
48
mi, że to nie moja wina, ale ja nie potrafię sobie wybaczyć. Zdaniem dziadka w ten sposób rujnuję sobie życie. Ale czy można zapomnieć o czymś takim? - Rachel zaczęła płakać, czując jednocześnie, że nie powinna wyżalać się człowiekowi, którego prawie nie zna! Luc przyglądał się jej ze współczuciem. - Wybacz, że tak się rozkleiłam w twojej obecności powiedziała głucho. - Nie do wiary, że sobie na to pozwoliłam. - Nie przepraszaj. To mi pochlebia. Widocznie dobrze się czujesz w moim towarzystwie. - Przerwał na chwilę, potem dodał: Wszyscy cierpimy z powodu demonów przeszłości. Z pewnością mówił także o sobie. Rozwód zawsze pozostawia blizny.
S R
- Możliwe, ale twoje demony nie są tak podłe jak moje. Nie odpowiedział.
Przeraziła się, że go dotknęła, więc czym prędzej dodała, chcąc naprawić błąd:
- Moja rodzina jest bardzo pokręcona. Już ci o tym mówiłam. Nieoczekiwanie ujął ją za ręce.
- Niezależnie od twoich cierpień, widzę w tobie pewną siebie kobietę sukcesu. I podziwiam cię za to bardziej niż sobie wyobrażasz. Uścisnął jej dłonie i puścił. - Dziękuję. - Spojrzała na niego z wdzięcznością. - Wydaje mi się, że twoje demony też nie mają wpływu na twoje sukcesy. Masz pozycję, produkujesz najlepsze wina na świecie. Znajomość z tobą to zaszczyt, Luc. Przyglądał się jej w zamyśleniu.
49
- To brzmi jak mowa pożegnalna. Gdybyś chciała jeszcze o czymś porozmawiać, nadal tu jestem. Nie miał pojęcia, jak bardzo chciałaby skorzystać z jego propozycji, ale do czego mogłoby to doprowadzić? Nie, lepiej, żeby sobie poszedł. Jeden fałszywy krok i nie będzie dla niej odwrotu. - Dzięki, ale wiem, że wstajesz do pracy o świcie. Jeżeli mamy oglądać rano twoje winnice, musimy się wyspać. Spoważniał, jakby zamierzał powiedzieć jej coś, czego wolałaby nie słyszeć. - Jutro mam spotkanie z adwokatem. Nie wiem, jak długo potrwa.
S R
To dlatego przyjechał wieczorem.
- Pracuje dla mnie nad pewną sprawą i koniecznie musimy się spotkać. Potem mam bankiet winiarzy, na którym muszę być. - Nie tłumacz się, Luc. Rozumiem, że masz zobowiązania. Proszę, nie martw się o mnie. Nie był zadowolony.
- Przyjechałaś tu w interesach, zrobiłaś kawał drogi, więc zasługujesz na specjalne traktowanie. Ze względu na okoliczności poproszę Gilesa o pomoc. Spotkam się z tobą, gdy tylko będę wolny. Rachel już dawno nauczyła się nie okazywać przygnębienia. - Dam sobie radę - powiedziała swobodnie, odprowadzając go do drzwi. Jej odpowiedź zirytowała go, ale rzekł tylko: - Śpij dobrze, Rachel.
50
- Jakże by mogło być inaczej? W tak pięknym miejscu? Uśmiechnęła się bezwiednie. - Dzisiejszy wieczór był naprawdę miły. - Ja też tak uważam. - A wino wspaniałe. Luc zachowywał się tak, jakby jej nie słuchał, choć wyczuła, że wychodził niechętnie. A gdyby go poprosiła, żeby jeszcze trochę został? Lecz mógłby potraktować jej słowa jako zaproszenie na całą noc i stracić dla niej szacunek. Dla dobra swojej kariery musiała zachować twarz. Naturalnie nie była tak ślepa, by nie widzieć, że jej towarzystwo sprawiało mu przyjemność. Podobała mu się, ale musiała pamiętać, że
S R
na każdym kroku spotykał fascynujące kobiety. Jedna więcej, cóż to dla niego? - Dobranoc, Luc.
- Do zobaczenia - wyszeptał, zanim zniknął za drzwiami, zabierając ze sobą jej serce.
51
ROZDZIAŁ CZWARTY Gdy Luc jechał ze swojego domu do St Hippolyte, słońce złociło winnicę porannym światłem. Miał nadzieję złapać Yvesa, zanim przyjaciel wyjdzie do pracy. Dziesięć minut później skręcał w jego ulicę i ucieszył się, widząc zaparkowany przed domem samochód. Yves i Camille byli w domu. Pojechałby do nich już wczoraj wieczorem, ale było za późno. Tego. ranka nic już nie mogło go powstrzymać. Ogarniająca go euforia nie należała do przelotnych uniesień i na pewno nie minie
S R
wraz z wyjazdem Rachel do Anglii.
Ta kobieta go odmieniła, choć sam z trudem mógł w to uwierzyć. Nie umiał już wrócić do ciemności, w których wegetował przez ostatnich kilka lat.
Zatrzymał samochód, wyłączył silnik, wbiegł po schodkach i zapukał do drzwi. Na jego widok oczy Yvesa pociemniały. Wyszedł na zewnątrz, dając Lucowi do zrozumienia, że nie jest mile widzianym gościem.
- Jeśli przyszedłeś, żeby mnie przekonywać, to się spóźniłeś! Luc był spokojny. - Odwołaj pana Lebaux. - Nie ma szans, do diabła... - skrzywił się Yves. - Jeszcze nie skończyłem - przerwał mu Luc. - Daj mi czas do końca lata. Jeżeli do tej pory Paulette się nie obudzi, będę wiedział, że
52
chce być wolna, tak jak mówisz. Przekaż swojej rodzinie, że nie ma powodu się procesować. Masz moje słowo. Yves był poruszony do głębi. - Musiałeś przeżyć jakieś trzęsienie ziemi, - Tak. Spotkałem kogoś. Miałeś rację. Zapadło długie milczenie. - Dzięki Bogu - wyszeptał w końcu Yves i nieoczekiwanie objął Luca. Odwzajemnił uścisk, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo brak mu było przyjaciela. Ostatni raz czuł jego bliskość tej nocy, kiedy ojciec umarł na zawał. Yves przyszedł wtedy, by go pocieszyć.
S R
Dzięki Rachel zrozumiał, jak długo był uczuciowo martwy. Rachel podała Solange ostatnią fotografię. Solange dobrze mówiła po angielsku i mimo siedemdziesięciu dziewięciu lat zachowała niezwykłą jasność umysłu. - Dziadek i Louis w kawiarni, w Rzymie, z Lucią. - Jaka piękna! Tak jak ty. I spójrz na Louisa. Taki niski, a twój dziadek taki wysoki. Obaj jeszcze tacy młodzi i przystojni! - To prawda - przyznała Rachel. - Zechce pani porozmawiać z moim dziadkiem przez telefon? - Ależ oczywiście! Rachel wybrała numer. Dziadek odebrał natychmiast. Poranki to jego najlepsza pora. - Dziadku? Tu Rachel. Możesz mówić, czy jesz śniadanie? - Zawsze dzwonisz w porę. A śniadanie zjadłem godzinę temu.
53
Rachel uwielbiała jego otwartość, ale głos miał słaby. - Ktoś chce z tobą rozmawiać. Sama się przedstawi. - Kobieta? Rachel podała słuchawkę Solange. Rozmowa toczyła się gładko, a śmiech Solange koił serce Rachel. W jej oczach pojawiły się łzy. Wzruszona powiedziała do Gilesa: - Solange jest wspaniała. - Według niej, ty też. - Giles mrugnął porozumiewawczo. Po kilkunastu minutach Solange oddała Rachel słuchawkę. - Dziadek chce ci coś powiedzieć. - Tak, dziadku?
S R
- Rachel... - wychrypiał wzruszony. - Dałaś starcowi wiele radości.
- Tak się cieszę. - Rachel pociągnęła nosem. - Wracaj do domu, żebym mógł obejrzeć zdjęcia. Solange mówiła, że da nam kilka fotografii, na których jestem ja, twoja piękna babcia i Louis.
- Właśnie je oglądałam. Obiecuję, że niedługo wrócę. - Moja słodka dziewczynka... - Dziadek zaczął kaszleć. - Rozłącz się i napij się wody. Kocham cię. Wyłączyła telefon, po czym wzięła Solange za rękę. - Rozmowa z panią znaczy dla dziadka więcej niż cokolwiek. Dziękuję, że zechciała mnie pani przyjąć. - Było mi bardzo miło. Nie zostaniecie trochę dłużej?
54
- Nie możemy. - Rachel ubiegła Gilesa. - Mam kilka spraw do załatwienia w oberży. Giles mnie podwiezie i pojedzie na bankiet winiarzy. Ale kiedy mój dziadek poczuje się lepiej, wpadniemy z wizytą. Obiecuję. - Zgoda. - Solange wręczyła Rachel pudełko z fotografiami i ucałowała ją na pożegnanie. Giles wysadził Rachel przy zajeździe, zapewniając, że Luc skontaktuje się z nią trochę później. Uścisnęła go serdecznie, podziękowała za wszystko i pobiegła do swojego pokoju. - Rachel Valentine - mruknęła pod nosem, kiedy weszła do
S R
środka. - Zanim sprawy skomplikują się jeszcze bardziej, to ty, a nie Luc, musisz znaleźć wyjście.
Bez wahania zadzwoniła do biura podróży i wynajęła samochód. Następnie zadzwoniła do recepcji po numer do Chartier et Fils. Odetchnęła z ulgą, kiedy usłyszała automatyczną sekretarkę. Po sygnale zaimprowizowała:
- Monsieur Chartier? Mówi Rachel Valentine. Proszę wybaczyć, że pana niepokoję, ale z powodów ode mnie niezależnych muszę wyjechać. Poproszę właściciela oberży, żeby przefaksował moje zamówienie do pańskiego biura. W imieniu restauracji „Bella Lucia" chciałabym podziękować panu i Gilesowi za niezapomniane wrażenia z mojej z podróży do Francji. Podróży, która niestety musi już się zakończyć. Szybko uporała się pakowaniem. Potem wyjęła mapę samochodową i niedaleko Thann odszukała Mulhouse, miejscowość,
55
w której znajduje się największe na świecie muzeum automobili. Jej ojciec zbierał modele aut, więc chciała mu kupić kilka miniaturek. Jeszcze jeden podarek, żeby go obłaskawić, choćby na krótko. Być może była do niego podobna bardziej, niż jej się zdawało. Tylko co ją zadowoli, kiedy wróci do Anglii? Czuła się chora na samą myśl, że wyjeżdża... Luc pożegnał się z Gilesem, wygłosił krótką mowę na bankiecie alzackich winiarzy i ruszył do domu, snując plany o związku z Rachel. Skoro okolica tak bardzo jej się spodobała, ciekawe, jak zareaguje, kiedy zawiezie ją w pewne szczególne miejsce. Nigdy nie spotkał kogoś, kto tak szczerze cieszył się życiem.
S R
Jakby każda chwila była wielką przygodą. Rachel bardzo go intrygowała.
Był tak pochłonięty myślami o niej, że nie zauważył wychodzącej z domu matki.
- Myślałam, że jesteś na bankiecie, więc skorzystałam z okazji, żeby ci przynieść coś do jedzenia na wieczór.
- Dziękuję, maman, ale niech to nie stanie się zwyczajem, tu comprends? Matka za bardzo się starała. Rozumiał to, ale musiał ją pohamować. - Czy matka nic już nie może zrobić dla swojego synka? beształa go. - A przy okazji, na sekretarce w biurze masz wiadomość. Giles mówił, że od pani Valentine. Nie wiedziałam, że prowadzisz interesy z Londynem. Luc zesztywniał.
56
- Giles się tym zajmuje. Co to za wiadomość? - Pani Valentine coś wypadło i wyjeżdża. Ale przefaksowała ogromne zamówienie i... - Wybacz, maman, muszę już jechać. Włączył silnik i wycofał wóz na drogę. Nie było czasu do stracenia. Coś musiało się stać, inaczej Giles by go uprzedził. A może lepiej pozwolić jej wyjechać teraz, zanim będzie za późno? Odrzucił tę myśl i wcisnął gaz. Na pewno wynajęła samochód. Ale czy jedzie do Szampanii, czy na lotnisko w Colmar? Zanim zadzwonił na jej komórkę, połączył się
S R
z automatyczną sekretarką biura i odsłuchał nagranie. Nic tam nie było na temat trasy.
Zaklął i wyszukał w komórce jej numer. Po dwóch sygnałach usłyszał, że ma zostawić wiadomość. Zadzwonił do Remyego, który powiedział tylko tyle, że Rachel wyjechała autem agencji Monde Français.
Na szczęście w tej agencji pracował przyjaciel Luca, Georges. Od niego dowie się reszty. Rachel przełożyła komórkę do drugiego ucha. - Teraz słyszysz mnie lepiej, Emmo? Jej przyrodnią siostrę, szefową kuchni w „Bella Lucia", po południu najłatwiej było zastać w pracy. - Tak. Mów, jakie dodatki do eskalopek z kiszoną kapustą? - Dodaj trochę pieczonego bekonu w gęstej śmietanie z odrobiną ziół. Do tego riesling Chartier.
57
- Ciekawe. - Wczoraj wieczorem jadłam jedną z najsmaczniejszych potraw w życiu. Pomyślałam, że mogłabyś poeksperymentować. Wprawdzie bez Chartier smak będzie inny, ale warto spróbować. Wiozę dla ciebie i dla Maxa oryginalną butelkę. Jeżeli przepis ci się spodoba, możesz go włączyć do menu.., - Przerwała, słysząc natarczywy klakson. - Emmo, poczekaj chwilę. Zwolniła pas, ale tamten kierowca nie mijał jej, tylko jechał tuż obok. Spojrzała zirytowana i nagle poczuła, że przeżywa déjà vu. Niemal zjechała z drogi.
S R
- Emmo - głos jej drżał - oddzwonię później. Rzuciła telefon na siedzenie, schwyciła obiema rękami kierownicę i wyhamowała na poboczu najszybciej, jak mogła.
Po chwili Luc ustawił swój wóz tuż za nią i we wstecznym lusterku zobaczyła, jak wysiada z dżipa. Zaschło jej w ustach. Luc podszedł i zapukał w okno. Rachel mocowała się chwilę z korbką, zanim opuściła szybę.
- Dowiedziałem się, że nagle zmieniłaś plany, więc pomyślałem, że może trzeba ci w czymś pomoc. Coś się stało? Coś z dziadkiem? Zdumiała się, że przerwał dla niej swoje zajęcia. - Dziadek ma się dobrze. Jak mnie znalazłeś? - Mam przyjaciela w agencji wynajmującej samochody. Wszystkich znał, wszystko wiedział, tylko że teraz nie było to po jej myśli. Przynajmniej tak jej się zdawało. Usiłowała znaleźć szybko jakieś wytłumaczenie.
58
- I tak zostałam w Alzacji dłużej, niż zamierzałam. Interesy już załatwiłam. - Maman powiedziała mi, że złożyłaś duże zamówienie. Cieszę się. Nadal jednak oczekuję odpowiedzi na moje pytanie. - Jadę do Châlons-Sur-Champange. Nie słuchał jej. - Widziałem, że rozmawiałaś przez telefon. Jeżeli masz chłopaka, który się niecierpliwi, to twoje postępowanie jest zrozumiałe. - Nie... - wyrwało się jej. - Nie o to chodzi. Powinien wiedzieć, że nikt inny jej nie interesuje.
S R
Sądząc po cieniu uśmiechu na jego ustach, ucieszył się. -Skoro przyjechałaś do Alzacji z gotowym biznesplanem, to wydaje mi się, że wiem, dlaczego chciałaś się stąd -wymknąć jeszcze dzisiaj. Ale o tym porozmawiamy gdzie indziej. Jedź za mną do Thann. To niedaleko. - Luc, czekaj. Wysłuchaj mnie.
Ale on już szedł do swojego auta.
Zanim opanowała drżenie na tyle, że mogła wrzucić bieg, minął ją. Wiedziała, że musi jechać za nim, bo inaczej gotów był zawrócić. Ruszyła, pełna złych przeczuć. Serce waliło jej tak mocno, że prawie się dusiła. Powiedział, że zna powód jej nagłego wyjazdu. Nie pojmowała, jak się dowiedział, ale zaproponował rozmowę. I tym razem nigdzie się nie spieszył. Wyjeżdżając, czuła taki ból, że zadzwoniła do Emmy, aby zupełnie nie zwariować.
59
Skupiła się na tym, żeby nie stracić z oczu Luca. Po jakimś czasie zorientowała się, że jadą w kierunku klasztoru. Luc wybrał okrężną, prywatną drogę, biegnącą przez leśną część posiadłości. Droga wiła się malowniczo między zaroślami. Wjechali na podwórze i Rachel kątem oka zauważyła basen. W upalnych promieniach słońca błękitna tafla wody wyglądała po prostu bosko. Luc zaparkował swój samochód i ruszył w stronę auta Rachel. - Najpierw weźmy dla ochłody kąpiel, dobrze? - zaproponował, kiedy wysiadła. - Nie mam kostiumu.
S R
- To żaden problem. Gisele i ja mamy tu swoje pokoje. W jednym z kufrów w jej pokoju na pewno coś znajdziesz. - Co za bajeczne miejsce - zachwycała się Rachel. Luc wyjął z kieszeni pilota i otworzył nim drzwi.
- I przesiąknięte historią. Gisele i ja bardzo je lubimy. Wiele lat temu Gisele zaanektowała pokój matki. Największy. Większy niż pozostałe cele, w których niegdyś mieszkały zakonnice. - Poważnie? - Rachel roześmiała się. Prowadził ją mrocznym korytarzem. Po drodze minęli mnóstwo drzwi, aż w końcu doszli do kamiennych schodków i weszli na piętro. Luc otworzył drzwi. Zerknęła do środka i westchnęła. Z wyjątkiem nowoczesnego, ogromnego łoża, wnętrze zachowało czternastowieczny charakter. - Och, Luc.
60
Rachel pomyślała, że nic nie jest w stanie przyćmić tego wrażenia, dopóki nie zobaczyła jego rozpromienionego uśmiechu. Postawił walizki na inkrustowanej podłodze. - Będzie mnóstwo czasu na zdjęcia - powiedział, jakby czytał jej w myślach. - Ale najpierw musisz poznać zasady. Właściwie jest tylko jedna. Kto ostatni dobiegnie do basenu, ten daje fanty. - W jego oczach błysnęły diabelskie iskierki. Rachel jak strzała śmignęła do kufrów, o których mówił wcześniej. W kilka sekund odnalazła cały zapas kostiumów bikini. Schwyciła najskromniejszy, błękitny w małe różowe kwiatki.
S R
Pobiegła do łazienki, przebrała się, złapała ręcznik kąpielowy i zbiegła po schodach. Otworzyła ciężkie drzwi na podwórze. - Nie! - krzyknęła.
Luc, ubrany w czarne spodenki, już na nią czekał. - Proszę, nie...
Zignorował jej krzyki, nerwowy śmiech i mizerny opór, z jakim broniła się przed jego silnymi ramionami.
- Do wody! - zawołał, ale nie wepchnął jej, tylko zniósł do basenu na rękach. Upojny riesling, który piła z nim wczoraj wieczorem, był niczym wobec podniecającego splątania ich nóg i bliskości ciał. Rachel była tak rozpalona, że nie czuła chłodu wody. Ciemne oczy Luca śmiały się, kiedy wydostała się na powierzchnię. - No nie, mój ręcznik - jęknęła.
61
Ręcznik pływał gdzieś za szerokimi plecami Luca. - Po co ci ręcznik? - zamruczał. Jak zauroczona wpatrywała się w odgarnięte do tyłu długie, ciemnobrązowe włosy. Popołudniowe słońce brązowiło jego oliwkową skórę. - Wyglądasz jak kapitan pirackiego statku - zażartowała. Luc zaśmiał się wesoło. Gdyby zawsze był taki radosny! Niestety, tę stronę swojej natury zwykle skrywał. - A ty wyglądasz jak kobieta, która spełnia pirackie kaprysy. Zaczerwieniła się i chcąc to ukryć, zrobiła fikołka do tyłu i popłynęła do krawędzi basenu.
S R
Luc płynął tuż za nią, zagarniając wodę potężnymi uderzeniami ramion.
Rachel dotarła do pokrytego kafelkami brzegu i odwróciła się. Luc był tuż za nią.
- Piraci uwielbiają skarby - powiedział, biorąc ją za ramiona i pochylając się do jej ust.
Oddała pocałunek natychmiast. Wcześniej nieraz się całowała i była całowana, ale teraz było zupełnie inaczej. Jęknęła w proteście, kiedy odsunął usta. - Skoro mamy to już za sobą - sapnął - powiedz, dlaczego chciałaś ode mnie uciec. Unikała jego wzroku. - Nie uciekałam. - Czyżby? - zapytał z powątpiewaniem, a jego nastrój raptownie się zmienił.
62
Rachel odsunęła się. Na próżno. Luc przysunął się tak blisko, że ich ciała ocierały się o siebie. Ujął ją pod brodę, zmuszając, by spojrzała mu w oczy. - Miałam wrażenie, że stałam się twoim utrapieniem -wyjąkała. Zwykle planuję wizyty w winnicach na kilka miesięcy naprzód. Tym razem przyjechałam bez zapowiedzi. Musiałeś troszczyć się o moje zakwaterowanie i inne wygody. Biedny Giles... - Biedny Giles był w swoim żywiole - przerwał jej Luc. -I ja też - przyznała. - Przekazał mi całe tomy wiedzy o winach. Moim zdaniem, on jest waszym skarbem narodowym.
S R
Luc po raz kolejny roześmiał się rozbrajająco. - Trafne określenie. Powtórzę mu. - On i Solange są wspaniali.
- Całkowicie się zgadzam. Dałaś im wiele radości, wywołując ukochane przez nich wspomnienia.
Rachel spojrzała na niego i to był błąd.
- Mój dziadek zawsze mi mówił, że jest mu przykro, bo ominęły mnie złote czasy, które nadeszły po wojnie. Luc pochwycił jej spojrzenie. - Moi dziadkowie mówili to samo. Chyba każda generacja uważa swoje czasy za wyjątkowe. Rachel przeczuwała, że do czegoś zmierzał. Nagle wyszedł z wody i podał jej rękę. - Ubierzmy się i jedźmy do miasta. Znam przytulne miejsce, gdzie podają wspaniałe alzackie placki.
63
Jego nastrój zmieniał się tak gwałtownie, że Rachel nie mogła nadążyć. Luc znów stał się poważny. Wziął ją za rękę i weszli do klasztoru.
S R 64
ROZDZIAŁ PIATY Zaprosił Rachel do „Petit Vosges". Zapach jej truskawkowego szamponu nie dawał mu spokoju. - Po pracy często przychodzę tu z Gilesem. Jak widzisz, mają mnóstwo pamiątek z czasów wojny. - Niesamowite. Muszę przywieźć tu dziadka, kiedy wy-dobrzeje. Luc zaprowadził ją do stolika w kącie sali i dał znak kelnerowi. - Pozwolisz, że zamówię za ciebie? Rachel utkwiła w nim błękitne, błyszczące w świetle świec oczy.
S R
Była tak olśniewająco piękna, że nie mógł się nią nasycić. - Oczywiście. Nawet tak wolę.
Zamówił placek, krewetki i piwo.
Gdy kelner odszedł, urzekający uśmiech zadrgał w kąciku jej ust. Niezwykłych ust. Na wspomnienie pocałunku serce Luca zabiło szybciej.
- Nie wiedziałam, że lubisz piwo.
- Tylko tutejsze, beczkowe. Jestem ciekaw, czy będzie ci smakować. Do muzyki. Ożywiła się. - Do jakiej? - Znasz Edith Piaf? - Tak. Dziadek mówił mi, że nazywali ją francuskim ptaszkiem, który podczas wojny wyśpiewywał własne serce.
65
- To prawda. Wokalistka, która tu śpiewa, jest do niej podobna i ma podobny głos. Jeżeli masz jakąś ulubioną dawną piosenkę, zaśpiewa ją dla nas. - Dziadek miał taką jedną. Coś o żołnierzu, który nie wrócił z wojny. - Wiem. - Luc skinął głową. - O ile pamiętam, to bardzo smutna piosenka - dodała Rachel tęsknym głosem. - Pyszny placek - powiedziała po chwili. - A piwo? -No... - W porządku, Rachel. To trzeba polubić. - Długo ci to zajęło?
S R
- Polubienie piwa? - zapytał z miną pokerzysty. - W ogóle go nie lubię.
Pochyliła się w jego stronę. Jej błękitne oczy rozbłysły. - Jesteś strasznym kpiarzem. Idę o zakład, że twoja siostra niejedno mogłaby mi opowiedzieć.
Luc czuł, że Giselle na pewno ją zaakceptuje. Już miał jej o tym powiedzieć, ale zaczął się występ. Przesunął swoje krzesło tak, by móc ją objąć. Potrzebował bliskości i ciepła jej ciała. - Dziękuję za miły dzień - powiedziała w drodze powrotnej do klasztoru. - Nigdy go nie zapomnę. - To zabrzmiało jak pożegnanie. Rachel pochyliła głowę. - Nie mogę dłużej zostać w Alzacji.
66
- A gdybym cię poprosił, żebyś została na weekend? Od rozwodu jeszcze ani razu nie chciałem być z inną kobietą. Aż pojawiłaś się ty. Rachel westchnęła cicho. - Musiałeś ją bardzo kochać. - Kochałem. I nie wyobrażałem sobie dalszego życia. Ale kiedy spotkałem ciebie, zrozumiałem, że dużo jeszcze przede mną. Przemyśl to. Wrócili do domu, a kiedy weszli do środka, Luc nie poszedł za nią na górę. - Idę jeszcze popływać, ale ty wyglądasz na śpiącą. O nic się nie
S R
martw. Jesteś bezpieczna jak zakonnica.
Rachel nie mogła zasnąć. Co robić? Nie wiedziała, zostać czy wyjechać. A Luc czeka na odpowiedź.
Jeżeli mówił prawdę i po rozwodzie kobiety go nie interesowały, to trzy dni spędzone z nią pewnie mu wystarczą. Ale ona nie może, ot tak, kłaść na szalę swojego szczęścia. Gdyby mieszkali w tym samym mieście... Ale nie mieszkają. A Luc nie może tak nagle wyjechać na stałe do Anglii. Ich związek nie ma żadnych szans. Rachel wstała, zapaliła światło i wyjęła laptop. Otworzyła plik ze swoją książką o winiarstwie. Natychmiast wróciły wspomnienia. Luc z charakterystycznym, francuskim akcentem tłumaczył jej:
67
- Wytrawne wina Alzacji różnią się od, powiedzmy, win mozelskich. Ich owocowy aromat jest niepowtarzalny. To składniki gleby dają im bukiet, jakiego nie znajdziesz nigdzie indziej. Jego wiedza i inteligencja sprawiały, że przebywanie z nim było ekscytujące. Wystarczyło przyjąć zaproszenie i spędzić z nim jeszcze trzy dni. Tylko co potem? Rachel poczuła ból w całym ciele. Luc nie miał pojęcia, że książka, którą zamierzała napisać, nabiera kształtów. Tytuł już miała. Za kilka lat zdobędzie się na odwagę i poprosi go, żeby przeczytał rękopis, a może nawet napisał przedmowę.
S R
Ale teraz musi się z nim pożegnać. Wyjedzie ze wspomnieniem tamtego pocałunku, a ich zawodowa przyjaźń na tym nie ucierpi. Udręczona westchnęła i zgasiła światło. Zanim zasnęła, długo jeszcze płakała w ciemnościach.
Rano obudziła się niewyspana, ale uspokojona. Wzięła prysznic, włożyła swoją ulubioną sukienkę w błękitne prążki. Związała włosy białą wstążką, a na nogi wsunęła białe sandałki. Kiedy była gotowa, posprzątała pokój. Rozejrzała się, wzięła walizki i zeszła na dół. Luc był już na dziedzińcu. Właśnie przenosił ostatni fotel ogrodowy znad basenu do składzika. Na jego widok serce Rachel zabiło mocniej. - Bałem się, że mogłabyś wyjechać bez pożegnania. Rachel stanęła jak wryta.
68
- Nigdy bym tego nie zrobiła. Luc, o co chodzi? Sposępniał. - Chcesz mi powiedzieć, że nie możesz zostać? Wytrzymała jego ostre spojrzenie. - Tak. Tak będzie lepiej. Zacisnął szczęki. - Jak chcesz. Odwiozę cię do Thann. W hotelu możesz przeczekać do jutra. - Przeczekać do jutra? Co masz na myśli? - To, że dzisiaj możesz zapomnieć o wyjeździe do Szampanii czy gdziekolwiek. - Nie rozumiem.
S R
- Ogłoszono alarm burzowy. Z tej strony Wogezów rzadko mamy burze z piorunami, ale kiedy już się zdarzają, są bardzo groźne. Rachel przestraszyła się, słysząc jego poważny ton. - Naprawdę myślisz, że może być tak źle? Zachmurzył się jeszcze bardziej.
- W dwutysięcznym wichura zmiotła trzydzieści pięć procent drzewostanu Alzacji. Rachel aż się wzdrygnęła. - Spójrz za siebie. Odwróciła się. - Do jutra cały ten obszar może zostać zalany. Luc naprawdę troszczył się o jej bezpieczeństwo. Czy to znaczyło, że mogłaby z nim zostać jeszcze jeden dzień? Gdyby tego chciała.
69
O Boże... gdyby tego chciała. - A co z twoją winnicą? - spytała lekko spięta. Przybliżył do niej pobladłą twarz tak, że mogłaby dotknąć palcami jego policzków. - Przetrzyma, jeśli zaraz porobię wzmocnienia. Ale na razie muszę wyjechać. Nie powiedział nic więcej, tylko włożył jej walizki do auta. - Pomogę ci - wyrwało się jej. - Nie ma mowy. - Dlaczego? Powiedz mi tylko, co mam robić. Nie odpowiadał. Widać było, że toczy ze sobą walkę. - Luc, proszę. Nie zamierzałam zostać, ale w tych
S R
okolicznościach to jedyny sposób, żeby ci się odwdzięczyć. - Twoje ogromne zamówienie będzie wystarczającym dowodem wdzięczności - odparł.
- W porządku, jeżeli mi nie ufasz... Jadę do hotelu. Wsiadła do samochodu, z trudem powstrzymując łzy. Nie może rozpłakać się przy nim.
Luc nachylił się nad opuszczoną szybą.
- Rachel... - zaczął zmęczonym głosem. -Co? - Jestem ci bardzo wdzięczny... - Więc pozwól sobie pomóc. W jej głosie pojawił się proszący ton. Czyżby straciła resztki dumy? Luc mruknął po francusku coś, czego nie zrozumiała. - Dobrze, jedź za mną - powiedział wreszcie.
70
Nawet nie przypuszczał, jak wielką radość sprawiły jej te słowa. Wyjechali na szosę i Luc dodał gazu. Ruch był niewielki, więc trzymała się za nim bez trudu. Przy takiej prognozie miejscowi woleli pozostać w domach. Jechali do domu Luca w Ribeauville inną, szybszą drogą, która wiła się u podnóża gór. Wreszcie wjechali na szczyt. Rachel wysiadła z auta i zaczęła wyciągać walizki, a Luc otwierał drzwi domu. - Będę na dole - krzyknął, wchodząc do środka. - Zaraz do ciebie dołączę, tylko się przebiorę. Nie było czasu do stracenia. W głębi korytarza Rachel znalazła
S R
łazienkę. Szybko zamieniła sukienkę na dżinsy i koszulkę, włożyła tenisówki i zbiegła na dół. Luc był już na dworze.
Rachel zajrzała do składziku. Pełno w nim było narzędzi. Wzięła pudło z palikami, sznurek i wyszła na zewnątrz. Luc pracował po wschodniej stronie domu, gdzie młode wino miało najwięcej światła. - Zostaw te rzeczy na początku następnego rzędu i chodź tutaj. Pokażę ci, co masz robić. Posłuchała natychmiast. - Ja będę wsadzał paliki w ziemię, a ty podwiązuj pędy. W ten sposób pójdzie nam szybciej. Rachel uklękła i z zachwytem przyglądała się, jak Luc przycina sznurek i podwiązuje winorośl. Jego ruchy były błyskawiczne, zdecydowane i perfekcyjne.
71
Jej nie szło tak zgrabnie, ale Luc cały czas ją chwalił i wkrótce nabrała wprawy. Kiedy dotarli do końca rzędu, spojrzeli na siebie. - Ty chyba coś przede mną ukrywasz, Rachel. Coś mi się zdaje, że jesteś córką winiarza. Nim się spostrzegła, pocałował ją szybko w usta i wrócił do pracy. Zrób to jeszcze raz, a już na zawsze zostanę twoją niewolnicą, pomyślała. Byli mniej więcej w połowie winnicy, kiedy rozległ się pierwszy grzmot. Wiatr wzmógł się i silnymi podmuchami rozwiewał włosy Rachel.
S R
- Robi się chłodno. Kiedy wrócimy do domu, włączę piec. Te zwykłe słowa niesamowicie pobudziły wyobraźnię Rachel. Na myśl, że będzie z Lukiem sam na sam, pulsowało jej w uszach.
Zaczęła podwiązywać winne pędy z jeszcze większą energią. Powietrze zapachniało deszczem, w podmuchach wiatru zatańczyły liście. Następny grzmot rozległ się tak blisko, że Rachel podskoczyła. Spojrzała w niebo. Nad nimi wisiała czarna chmura. Luc wbijał w ziemię ostatnią wiązkę palików. Jego obecność dodawała Rachel odwagi. Przycinała sznurek i usiłowała nie panikować. Naraz powietrze przecięła świetlista błyskawica. Rachel krzyknęła przerażona.
72
- Pora wracać! - Luc podbiegł i wziął ją na ręce. Przytuliła się do niego, a on pobiegł w stronę domu. Byli już prawie na miejscu, kiedy runął na nich grad wielkości winogron. Następny grzmot był tak potężny, że nawet przy zamkniętych drzwiach Rachel miała wrażenie, że to trzęsienie ziemi. Przerażona ukryła twarz na ramieniu Luca. - Nigdy nie widziałam takiej burzy. Przytulił ją mocno. - Powinniśmy wrócić do domu wcześniej. To moja wina, przepraszam. - Całował ją po policzkach i włosach. - Źle oceniłem sytuację. Kolejna błyskawica rozświetliła pokój. Rachel wtuliła się w Luca jeszcze bardziej.
S R
- Co za głupiec ze mnie - mruczał. - Ryzykowałaś życie dla poletka przeklętej winorośli.
Luc był naprawdę przerażony, bardziej niż by to wynikało z sytuacji.
- Straszny ze mnie tchórz, narobiłam tyle zamieszania - Rachel próbowała go uspokoić. - No i nie zapominaj, że ta przeklęta winorośl należy przypadkiem do najwytrawniejszego winiarza Alzacji. Zachowywał się tak, jakby jej słowa w ogóle do niego nie docierały. - W końcu w każdej chwili mogłam schować się w domu. To nie twoja wina. - Oczywiście, że moja - wycedził. - Mon Dieu, Rachel, gdyby coś ci się stało...
73
- Ale nic się nie stało! - niemal wykrzyknęła. - Wiesz co? Podwiązywanie pędów to dość brudna robota. Postaw mnie, pójdę się przebrać. - Tak, naturalnie, masz rację. - Postawił ją na podłodze, ale wciąż był zdenerwowany. - Weź prysznic w łazience dla gości. Ja w tym czasie przygotuję coś do zjedzenia. Ciężko pracowałaś i pewnie umierasz z głodu. - Tylko się ogarnę i wracam do ciebie, do kuchni. Odwróciła się i wbiegła na schody. Weszła do łazienki i przekręciła kontakt, ale światło nie rozbłysło. Pewnie burza uszkodziła linię energetyczną. Trudno, będą musieli zjeść coś na zimno.
S R
Przy kolacji spróbuje skłonić Luca, żeby opowiedział jej o swoich demonach. Nie miała wątpliwości, że w jego życiu musiało wydarzyć się coś nieprzyjemnego, może nawet tragicznego, co nie dawało mu spokoju. Gdyby mogła mu choć trochę ulżyć... Szybko wzięła prysznic i włożyła sukienkę. Poprawiła fryzurę i pociągnęła wargi szminką. Po drodze do kuchni zajrzała do salonu. Był tam kominek, a ustawione przy nim fotele i kanapa tworzyły przytulne gniazdko. Nagle Rachel zapragnęła znaleźć się na tej kanapie w ramionach Luca i patrzeć, jak ogień rozświetla ciemności. Atmosfera tego domu po prostu ją urzekła. Weszła do kuchni. W tańczącym blasku świecy zobaczyła Luca ubranego w czarną, jedwabną koszulę i jej serce zabiło mocniej. Płomień świecy odbijał się w szybie.
74
Boże, czego więcej mogłaby pragnąć. Miała tu wszystko prawdziwy francuski wiejski dom i prawdziwy Francuz, jak we śnie. Luc patrzył na nią przez chwilę. Na szczęście nie był już tak spięty. - No, no, nikt by nie zgadł, że jeszcze przed chwilą miałaś ręce po łokcie w ziemi. - Było warto. Mój podziw dla winiarzy rośnie. Ludzie, popijając wina Chartier w restauracjach na całym świecie, nie mają zielonego pojęcia, przez co przechodzi właściciel winnicy. Luc ożywił się. - Na szczęście takie burze należą do rzadkości.
S R
- Jak myślisz, czy inne twoje winnice bardzo ucierpiały? - Zobaczymy. Moi zarządcy oszacują straty. - Pomogę ci - zaproponowała. Uśmiechnął się.
- Dzięki maman, która przywiozła mi prowiant, nic nie musimy gotować. Rachel spojrzała na stół. - Bez wina? Luc zaśmiał się serdecznie. - Bez. Czy uwierzysz, że mistrz winiarstwa ma pustą piwnicę? - Wszędzie tylko woda i woda. I nic do picia - zażartowała. - Zgadza się - potwierdził. - Chcesz zjeść tutaj czy przy kominku? - I tu, i tam. Spojrzał zdziwiony, więc wyjaśniła:
75
- Główne danie zjemy tutaj, a deser w pokoju. - Po czym dodała: - Deserem sama się zajmę. Oczy Luca zalśniły. - To nie to, co masz na myśli - zastrzegła. - Nie będzie czekolady? - droczył się z nią jak mały chłopiec. - Nie, mam coś lepszego. - No to siadajmy już do stołu. Luc rozstawił talerze. Rachel usiadła na jednym z plecionych, biało-czerwonych krzeseł. Bardzo jej się podobały, zresztą jak wszystko w tym domu. Oczarowana patrzyła, jak Luc z wilczym apetytem pochłania wielkie kęsy placka.
S R
Spróbowała kawałek i zauważyła, że uważnie jej się przygląda. - Ten muszkatołowy posmak jest świetny.
- Odkryłaś sekret maman - powiedział zadowolony. - To najlepszy placek lotaryński, jaki jadłam. - To jest placek alzacki.
- Przepraszam. Powiedz mamie, że z takim jedzeniem mogłaby otworzyć własną restaurację. Byłaby bezkonkurencyjna. - W twoich ustach nie jest to zwykły komplement. Kiedy skończyli jeść, Rachel wstała pierwsza i zaniosła talerze do zlewu. - Zaczekaj chwilkę, zaraz wracam. - Tylko się pospiesz, jestem niecierpliwym facetem. Rachel pobiegła do łazienki, otworzyła walizkę i wyciągnęła z niej jakieś zawiniątko. Schowała je za plecami i szybko zeszła do kuchni.
76
Luc zmywał naczynia. Odwrócił głowę i patrzył z zaciekawieniem. - Co tam chowasz? - Niespodzianka. - Jeżeli to jakaś gra, to ostrzegam, że nie gram fair. - Myślisz, że nie wiem? Jednak tym razem zrób mi tę przyjemność i zamknij oczy. - To wszystko? - Na razie. - Dobrze. Zamknąłem. Na razie - dodał przekornie. Rachel wyjęła z szafki dwa kieliszki i nalała do nich trochę złotego Pinot
S R
Gris.
- Trzymaj. - Kiedy wsuwała mu do ręki kieliszek, ich palce na moment się zetknęły. Rachel poczuła przyjemny dreszcz. - Zabawa pod tytułem: sprawdzamy mistrza - zażartował Luc. - Można tak powiedzieć.
Uniósł kieliszek do nosa i powąchał. Nagle spoważniał. - Nie udawaj. Przecież wiem, że wiesz.
Nie odpowiedział, tylko pociągnął łyk i delektował się nim tak, jak ona wtedy w hotelu. Sięgnęła po swój kieliszek. - Czuję jakiś nowy posmak. - Niemożliwe - sprzeciwiła się. - To tokaj z tej samej butelki, którą zabrałeś z mojego stolika w hotelowej restauracji. Otworzył oczy i odstawił kieliszek.
77
- Nigdy się nie mylę. Chodź, pokażę ci, co to jest - wyszeptał chrapliwie, po czym przyciągnął ją do siebie i pocałował jej błyszczące od wina usta. Poczuła zawrót głowy. Westchnęła rozkosznie. Przez cienką bluzkę Luc czuł szalone bicie jej serca, co najmniej tak gwałtowne jak dzisiejsza burza. Po chwili odsunął się i zapytał: - Już wiesz? Całował jej pulsującą szyję, błądził rękami po jej plecach, przyciskał jej ciało do swojego. - Jest jeszcze twój smak - mruczał. - Na taką ambrozję nie ma przepisu.
S R
Raz jeszcze odszukał jej usta w rozgorączkowanym pocałunku, który trwał i trwał, aż straciła poczucie rzeczywistości. Nie wiedziała, że jest zdolna do takich reakcji. Zresztą nic dziwnego, wcześniej nigdy nikogo nie kochała.
- Pragnę cię, Rachel - wyszeptał tuż przy jej szyi. - Ja ciebie też - jęknęła.
- Czy ty wiesz, jak trudno mi było się powstrzymać, żeby cię nie dotykać? - Wiem. Czułam się tak samo tego pierwszego wieczora, kiedy się spotkaliśmy. Nie mogłam myśleć o niczym innym. - Wiesz, do czego to prowadzi? - Wiem - szeptała tuż przy jego ustach. - Ale jest coś, czego się obawiasz, prawda? Mam rację? Rachel topniała w jego objęciach.
78
- Tak, Luc. Ja nigdy nie byłam z mężczyzną... To nie jest tak, jak myślisz. Po prostu nigdy nie spotkałam swojego ideału. Aż do dnia, kiedy... poznałam ciebie. - Naprawdę? - zapytał ochrypłym głosem. Żarliwie spojrzała mu w oczy. - Może jestem dziwaczką, ale w sprawach najważniejszych zawsze mówię prawdę. - Więc nie wiesz, czego pragniesz. - Przeszkadza ci mój brak doświadczenia? - niemal krzyknęła. - Jak możesz zadawać takie pytania? Przecież widzisz, że przy tobie odchodzę od zmysłów.
S R
- Więc o co chodzi? Już wiem, na pewno jest coś, co sprawia ci ból, coś, o czym mi nie chcesz powiedzieć.
Oswobodziła się z jego uścisku i wybiegła z salonu. Luc dogonił ją na końcu korytarza. Otoczył ją stalowymi ramionami i tuląc do siebie, powiedział:
- Nie rozumiesz? Boję się, że będziesz żałowała. - Jeżeli czegoś żałuję, to tylko tego, że nie wyjechałam wczoraj po południu. Na szczęście jeszcze nie jest za późno. - Nie, Rachel - jego głos brzmiał poważnie. - Jeśli gdzieś się wybierasz, to może to być tylko moje łóżko. Zamierzam cię z niego nie wypuszczać przez tydzień. Wziął ją na ręce. I przesłonił jej cały świat.
79
ROZDZIAŁ SZÓSTY Ulewa ustała i pewnie ta nagła cisza zbudziła Rachel z głębokiego snu. Nad Wogezami wstawał dzień. Wyciągnęła rękę w poszukiwaniu mężczyzny, który tej nocy sprawił, że poczuła się nieśmiertelna. - Luc - wyszeptała, ale nie poczuła jego ciepła. Otworzyła oczy. We wgłębieniu poduszki znalazła kartkę. Odgarnęła włosy i zaczęła czytać:
S R
Ma belle Rachel, nie bój się. Musiałem zająć się pewnymi sprawami, ale niedługo wrócę. Dobrze się wyśpij. Jesteś piękna. Czy już ci to mówiłem? Wrócę bardzo spragniony. Tęsknię za chwilą, kiedy znów wezmę cię w ramiona. Luc
Pocałowała liścik, przycisnęła go do piersi i wzdychając zmysłowo, wślizgnęła się z powrotem pod koc.
Minionej nocy Luc okazał jej tyle czułości. Dał jej spełnienie, o jakim nawet nie śniła.
I ciągle pragnął jej bardziej. Oboje byli nienasyceni. Na samo wspomnienie robiło się jej gorąco. W końcu, wyczerpani, usnęli w swoich objęciach. Przeczytała list jeszcze raz. „Wrócę bardzo spragniony". Czekał ją cały weekend miłości z tym niezwykłym mężczyzną.
80
Pisał, żeby się wyspała, ale to niemożliwe. Była zanadto pobudzona, zanadto niecierpliwa. Spojrzała na zegarek. Dwadzieścia po dziewiątej. Postanowiła coś zjeść i napić się kawy. Wstała z łóżka. W pokoju było chłodno. Na widok ubrania rozrzuconego po podłodze znowu zrobiło się jej gorąco. Ułożyła rzeczy na krześle i poszła do łazienki. Nadal nie było prądu. A zatem nie będzie i kawy. Wzięła prysznic i włożyła płaszcz kąpielowy Luca. Poczuła zapach jego ciała. Wysuszyła włosy ręcznikiem i zeszła do kuchni. Na stole stała butelka wina, obok kieliszek i talerzyk z kawałkiem alzackiego placka. I jeszcze jedna kartka: Chleb, wino i ty...
S R
Wybacz, że skradłem połowę placka. Jak już wiesz, mam ogromny apetyt, a największy na ciebie. Luc
Rachel uśmiechnęła się. Boże, tak bardzo go kochała. Żaden mężczyzna nie mógł mu dorównać.
Zachwycona perspektywą miłosnej uczty, nalała sobie trochę wina.
To nie było zwykłe wino. Pochodziło z winogron rosnących w winnicy Luca, pielęgnowanych troskliwie, z ojcowską czułością i miłością. Sączyła wino i czuła, jak z każdym łykiem przenika ją ciepło trunku. Wyobrażała sobie, że to pieszczota ukochanych rąk i coraz bardziej uświadamiała sobie swoją kobiecość. Nagle zrobiło się jej żal tych wszystkich kobiet, których nigdy nie kochał ktoś taki jak Luc.
81
Z zamyślenia wyrwał ją odgłos kroków, dochodzący z holu. Uradowana wykrzyknęła imię ukochanego. - Non. To nie Luc. - Do kuchni weszła starsza, szczupła kobieta z koszykiem w ręku. Przez chwilę lustrowała Rachel uważnym, ale i zdumionym spojrzeniem. Miała krótko przycięte, ciemne włosy. Na szykownej bluzce połyskiwał niewielki srebrny krzyżyk. - Jestem matką Luca, nazywam się Chartier. Rachel zachwiała się. Pani Chartier postawiła koszyk na blacie, obok talerza i butelki. - A pani...
S R
Im dłużej Rachel się przyglądała, tym więcej widziała podobieństw do Luca. Te same brwi, ciemnobrązowe, przenikliwe oczy...
Ale w oczach pani Chartier nie było ani śladu uwielbienia, tylko z trudem skrywana wrogość.
- Jestem Rachel Valentine, madame. Miło mi panią poznać. Napięcie nie ustępowało. - To pani jest tą klientką z Anglii? - Zgadza się. Regularne rysy pani Chartier stwardniały. - Przyjechała pani do Alzacji służbowo. Hoteli u nas nie brakuje, więc dlaczego mieszka pani tutaj? - Mierzyła Rachel niechętnym wzrokiem. - Wczoraj rozpętała się burza, dlatego tu nocowałam.
82
- Rozumiem. - Luc mówił, że jazda samochodem w taką pogodę byłaby zbyt niebezpieczna. - A zamówienie wysłała nam pani wcześniej czy później? padło kolejne pytanie. - Wcześniej - odpowiedziała Rachel szczerze. - Baliśmy się, że burza zniszczy winnicę, więc przyjechałam z Lukiem, żeby mu pomóc w podwiązywaniu gałązek. Matka splotła ręce na brzuchu. - Sprytne posunięcie. Nic dziwnego, że nie potrafił odmówić. - Proszę posłuchać, pani Chartier, ja...
S R
- Nie potrzebuję wyjaśnień - przerwała jej. - Sytuacja jest jasna. Kiedy spodziewa się pani mojego syna?
- Nie wiem. - Głos Rachel zadrżał. - Myślę, że pojechał sprawdzić zniszczenia w pozostałych winnicach. - Jest pani w błędzie, mademoiselle. Od tego ma pracowników. Mój syn każdego ranka jeździ do szpitala w St Hippolyte. Rachel zdziwiła się. Czyżby Luc należał do zarządu szpitala? Jest w okolicy znaną osobistością, więc zapewne ma też wiele publicznych obowiązków. Pani Chartier wsparła się pod boki. - Jak widzę, nic pani o nim nie wie. - Znamy się od kliku dni. - A, to rzeczywiście szmat czasu. Badawcze spojrzenie przesunęło się po szlafroku, który Rachel miała na sobie.
83
- Ten szlafrok Luc dostał od siostry na trzydzieste czwarte urodziny. Byłaby zdziwiona, widząc, że nosi go ktoś inny. - Przykro mi. Rozumiem, że mój widok jest dla pani szokiem. - Większym, niż pani sądzi. - Naturalnie. Nic pani o mnie nie wie. Przyjechałam do Alzacji w poniedziałek - tłumaczyła Rachel w nadziei, że będzie im obu łatwiej. - Tyle wiem już od Gilesa. Kiedy wraca pani do Anglii? - Nie jestem jeszcze pewna - mruknęła Rachel. To zależało od Luca. Ale jeśli jego matka ma tu coś do powiedzenia, to wyniesie się w ciągu pięciu minut.
S R
- Mój syn od lat jest niezależny. I do tej pory zawsze był rozsądny. Rachel zapytała wprost:
- Czy to znaczy, że pani przeszkadzam? Długo czekała na odpowiedź.
- Nie znam pani na tyle, by lubić panią lub nie, mademoiselle. Jest pani piękną kobietą. Mój syn byłby ślepy, gdyby tego nie widział. Rachel z irytacją pokręciła głową. - Nadal nie rozumiem. - Dlatego, że on nic pani nie powiedział. - Czego mi nie powiedział? Chciałabym wiedzieć. - Rachel zaniepokoiła się. Pani Chartier zamyśliła się, jakby się zastanawiała, czy powiedzieć, czy nie. - On ma żonę.
84
- Mówił, że jest rozwiedziony. - Rachel nie mogła uwierzyć, że Luc ją okłamał. To niemożliwe. - Nie w oczach kościoła. Dwa dni po rozwodzie zdarzył się wypadek samochodowy i Paulette zapadła w śpiączkę, ale z Bożą pomocą pewnego dnia się obudzi i wtedy pobiorą się znowu. Oni nigdy nie przestali się kochać. - Rozejrzała się. - Ten dom zbudował dla niej. To miał być prezent na nowy początek. - Kiedy to się stało? - Trzy lata temu. Luc codziennie jeździ do szpitala. Ani na chwilę nie zwątpił, że Paulette obudzi się i znowu go pokocha. Wprawdzie jej rodzina wystąpiła do sądu o odłączenie aparatury
S R
podtrzymującej życie, ale mój syn nie chce o tym słyszeć. Zaangażował adwokata, żeby do tego nie dopuścić. Rachel poczuła piekący ból.
- Jak pani widzi, nawet dla pani nie zrezygnował z wizyty w szpitalu. Nie mówię tego, żeby sprawić pani przykrość. Nie mam powodu, żeby pani nie lubić. Chcę tylko oszczędzić pani rozczarowań. Pani sprawa, co pani zrobi. Adieu, mademoiselle. Rachel stała bez ruchu i w osłupieniu patrzyła, jak matka Luca znika za drzwiami. - Zbyt piękne, żeby było prawdziwe... - mawiała po rozwodzie jej zgorzkniała matka. Rachel zrobiło się zimno. Nie wątpiła, że pani Chartier mówiła prawdę. Rozwód nie oznacza końca miłości. Doskonale o tym wiedziała. Jej ojciec był żonaty cztery razy, ale twierdził, że największą miłością
85
jego życia była jej matka. I to była prawda. Wprawdzie zawiódł jako mąż i jako ojciec, ale zawsze, kiedy mówił o matce, Rachel widziała błysk w jego oczach. Była pewna, że gdyby matka żyła, ojciec próbowałby ożenić się z nią jeszcze raz. Tak samo było z Lukiem. On wciąż kochał Paulette. A zatem koniec marzeń o wspólnej przyszłości. Nigdy nie wygra z jego demonami, a zadowolić się namiastką uczucia nie miała zamiaru. Wszystko albo nic. Pani Chartier swoją brutalną szczerością wyświadczyła jej wielką przysługę. Powinna natychmiast się wycofać. Pięć minut później Rachel pakowała walizki do auta. Zaraz
S R
potem zamówiła w biurze podróży bilet na samolot z Bazylei do Londynu.
Mijając granicę ze Szwajcarią, zatelefonowała do pana Bulota z Chalons i złożyła zamówienie satysfakcjonujące i dla niego, i dla jej ojca.
Tak, wszyscy będą zadowoleni, tylko kobiety, która obudziła się dziś rano taka radosna, już nie będzie.
Luc zrobił zakupy i wracał do domu. Dzięki pomocy Rachel eksperymentalna uprawa przetrwała nawałnicę. Rano obszedł winnicę i znalazł tylko pięć zniszczonych roślin. Na myśl, że spędzi z Rachel resztę weekendu, jego serce biło mocniej. Rano musiał wyjść z domu i zostawić ją samą, ale tylko dlatego, że miał pewien plan i aby go zrealizować, potrzebował jednego, bardzo ważnego przedmiotu.
86
Pod domem nie zobaczył samochodu Rachel. Luc posmutniał. Czyżby wybrała się do sklepu? Zaparkował i wszedł do kuchni. Rozejrzał się w poszukiwaniu jakiejś kartki z wiadomością. Niestety, nie znalazł żadnej informacji, za to na kuchennym blacie, obok pustego talerza, stał znajomy koszyk. Natychmiast domyślił się, co się stało i ogarnęło go uczucie rozgoryczenia. Spróbował skontaktować się z Rachel, ale miała wyłączoną komórkę. Zadzwonił więc do wypożyczalni samochodów. Tam okazało się, że Georges ma wolny weekend.
S R
Nie miał wyjścia. Wsiadł do samochodu i pojechał do matki. Znalazł ją w ogródku, gdzie usuwała szkody spowodowane burzą. Najwyraźniej czekała na niego, to było widać w jej spojrzeniu. - Uspokój się, zanim coś powiesz, mon fils. - Chcę tylko wiedzieć, ile jej powiedziałaś. - Sporo, tym bardziej że ty nic jej nie powiedziałeś. - Dlaczego, maman?
- Gdyby należała do kobiet, które bez zastanowienia idą do łóżka z każdym napotkanym mężczyzną, powiedziałabym jej, że jestem sprzątaczką i po prostu bym wyszła. Luc złapał się za głowę. - Ale ona nie jest taka. Jest wrażliwa i ma mnóstwo wdzięku. Zważywszy na to, co ode mnie usłyszała, muszę przyznać, że nigdy nie spotkałam kogoś równie opanowanego. - Pani Chartier spojrzała
87
na syna gniewnie. - To piękna kobieta, Luc. I ma zbyt piękną duszę. Nie wolno ci jej okłamywać. - Nie okłamywałem jej - odparł gorączkowo Luc. - Non? A czy choć raz wymówiłeś przy niej imię Paulette? - Rachel wie, że jestem rozwiedziony. Dzisiaj zamierzałem wszystko jej powiedzieć. - Za późno. - Matka potrząsnęła głową. - Kobiety jej pokroju oddają nie tylko ciało, one przede wszystkim oddają serce. Rachel usłyszała, że ktoś wchodzi do domu i myślała, że to ty. Zawołała cię. Gdybyś słyszał radość w jej głosie i widział ten błysk w jej oczach. Luc, jak mogłeś?
S R
Z trudem opanował złość.
- Wybacz, maman, ale to nie twoja sprawa. - Mylisz się. To jest moja sprawa, bo ty nie powiedziałeś tej kobiecie prawdy, a w dodatku ukrywałeś swój romans przede mną. A tajemnice wcześniej czy później wychodzą na jaw, nie zapominaj o tym. Zresztą nawet nie podejrzewałam, że samochód przed domem należy do kobiety. Myślałam, że to auto jakiegoś robotnika. Dopiero kiedy odjeżdżałam, zauważyłam znaczek z wypożyczalni. - Ale już było za późno, żeby naprawić szkody. - Nie, Luc. To ty spowodowałeś szkody, przywożąc ją do swojego domu. Jeżeli naprawdę wyjechała, zyskała moje uznanie. Prawdziwa kobieta nie zwiąże się z mężczyzną, którego serce należy do innej. Luc rozzłościł się jeszcze bardziej. - Nic nie wiesz o moim sercu, maman.
88
- Bądź uczciwy. Nie kochałeś mademoiselle Valentine sercem. Ale ja widziałam jej twarz, kiedy mówiłam, że od trzech lat czekasz, aż Paullette się obudzi. Był w stanie to sobie wyobrazić. Każde słowo matki raniło go boleśnie. Zacisnął zęby. - Skoro mamy chwilę szczerości, powinnaś wiedzieć, że rozmawiałem z Yvesem. Nie będę się z nimi procesował. Prawnicy zostali powiadomieni. Jeżeli Paulette nie obudzi się do końca sierpnia, aparatura zostanie odłączona. - Nie wierzę - szepnęła matka. - To przez tę... - Przestań, maman! - uciszył ją. - Nie kończ. Nie wiesz wszystkiego.
S R
- Jak śmiesz tak ze mną rozmawiać!
Konflikt z matką bardzo go bolał, ale pewne sprawy należało wyjaśnić.
- Od śmierci ojca trwasz w nieustannej żałobie. Wszystko widzisz w czarnych kolorach. W końcu i mnie udzielił się twój pesymizm. Ale to już przeszłość. - Cześć, Max. Podniósł głowę. - Rachel? Kiedy wróciłaś? - Wczoraj wieczorem. Lot z Bazylei został opóźniony z powodu pogody. Na Heathrow lało jeszcze bardziej, ale Rachel przyjęła to jak błogosławieństwo. Deszcz maskował łzy. - Mam dla ciebie prezent.
89
Wyjęła z torby butelkę rieslinga Chartier i postawiła ją na biurku, za którym Max sprawdzał rachunki. Wyprostował się i uśmiechnął radośnie, oglądając etykietkę. - To się nazywa prezent! Powinnaś jeździć do Francji co miesiąc. O, nie! Nigdy więcej. - Kończę z tym. Max spojrzał na nią uważnie. - Co masz na myśli? - Zmieniam zawód. Przyglądał się jej dłuższą chwilę.
S R
- Co się dzieje? Jak na kogoś, kto spędził dwa tygodnie we Francji, wyglądasz okropnie. - Martwię się o dziadka.
- Jak my wszyscy. Ciebie gryzie coś jeszcze. Rachel odwróciła wzrok.
- W czasie tej podróży nauczyłam się wszystkiego, co trzeba wiedzieć o winie. Jestem gotowa do prowadzenia restauracji, tak jak ty. - Wolne żarty. Tak łatwo ci nie pójdzie. Choćby dlatego, że „Bella Lucia" i tak ma za dużo menadżerów, a w dodatku wszyscy są z jednej rodziny. - Wiem. Zatrudnię się w innej restauracji i zacznę się rozwijać. - Bzdury. - Dobrze mi się przyjrzyj. Po krótkim milczeniu Max rzekł:
90
- OK, to oczywiste, że spotkało cię coś złego. Ja jakoś to zniosę. Tylko nic nie mów ojcu o swoich planach. Potraktowałby to jako zdradę stanu. Nie, Max, zdrada stanu wymaga zabicia duszy, a ten zaszczyt przypadł pewnemu niezwykłemu Francuzowi. Max zerknął na jej torebkę. - Hej, dzwoni twoja komórka. Tak, Rachel słyszała. Od wczoraj jej komórka dzwoniła co godzina. - Nie sprawdzisz, kto to? Odrzuciła włosy z czoła.
S R
- Nikt nie wie, że przyjechałam, więc telefon może poczekać. Emma już jest? Dla niej też coś mam. Max skinął głową.
- O ile wiem, jest na sali i sprawdza z szefem kuchni dzisiejsze menu.
- Dzięki, braciszku. - Rachel, Max i Emma mieli tego samego ojca, ale jak na przyrodnie rodzeństwo byli ze sobą bardzo związani. W tej jedności była ich siła. - Do jutra. Jutro już oficjalnie będę z powrotem w Londynie. - Rachel? Zatrzymała się w drzwiach biura. - Gdybyś mnie potrzebowała, jestem tutaj. - I za to cię kocham. A przy okazji, weź pod uwagę, że właśnie złożyłam wypowiedzenie. Jeśli w ciągu kilku tygodni nie znajdziesz
91
nowego kupca winnego dla „Bella Lucia", to przykro mi... Na mnie nie licz. - Ruszyła zapleczem do sali restauracyjnej. Restauracja, na zewnątrz utrzymana w stylu georgiańskim, została niedawno elegancko i dyskretnie unowocześniona. Rachel nowy wystrój nawet się podobał, choć zgadzała się z dziadkiem, że oryginalne włoskie wyposażenie było ciekawsze. Ale dziadek, jako geniusz interesu, wiedział, że należy iść z postępem. Właśnie, dziadek. Tak bardzo go potrzebowała. Teraz bardziej niż kiedykolwiek. Postanowiła, że po rozmowie z Emmą pojedzie prosto do jego domu w St Johrfs Wood i spędzi z nim resztę dnia.
S R
Emma stała w pobliżu kuchennych drzwi i rozmawiała z pracownikami. Na widok Rachel odprawiła wszystkich i pomachała siostrze.
Uścisnęły się serdecznie na powitanie.
- Jak dziadek? - spytała po chwili Rachel.
- Nie najlepiej. Ostatnie noce spałam u niego. - Zastąpię cię. Właśnie tam jadę, więc zacznę od dzisiaj. - Dobrze, że już jesteś - powiedziała Emma drżącym głosem. Cały czas czekał na ciebie. Bardzo się ucieszy. W oczach Rachel pojawiły się łzy. - Co mówi lekarz? - Teraz już cały czas dziadek musi być pod tlenem. Bóle z prawej strony bardzo się nasiliły, a nad stopami pojawiła się nowa opuchlizna. - To straszne. Czy nie powinien być w szpitalu?
92
Jasnoniebieskie oczy Emmy też zaszkliły się łzami. - Ale on nie chce. Znasz go. Doktor i wujek John muszą zatrudnić pielęgniarki na całą dobę. Wyglądała na wykończoną. - Przywiozłam kilka drobiazgów. - Rachel sięgnęła do torby i wyjęła butelkę rieslinga. - O! - Emma wytarła oczy. - To jest coś! - Kupiłam ci coś jeszcze - powiedziała Rachel i wręczyła siostrze książkę kucharską. - 1892 rok, pierwsze wydanie! - krzyknęła zachwycona Emma. Rachel uśmiechnęła się.
S R
- Przeczytałam ją. Niektóre przepisy są bardzo ciekawe. - Nie wątpię! Dziękuję ci, Rachel. Pomożesz mi przy tłumaczeniu. - Emma uścisnęła siostrę serdecznie. - Nie mogę się doczekać, kiedy coś z niej wybiorę. Ten przepis z kiszoną kapustą był fantastyczny!
- Z rieslingiem będzie jeszcze lepszy. - Żeby tylko ojciec się zgodził.
- Kiedy spróbuje tego, co dla niego przywiozłam, na pewno się zgodzi. Myślałam, że go tu spotkam, ale skoro go nie ma, zaraz do niego jadę. - Nie tak szybko. - Za plecami Rachel rozległ się głos ojca. Odwróciła się. Jak na sześćdziesięciolatka ojciec prezentował się fantastycznie. Był wysoki, wysportowany i zadbany, a siwe pasma pomiędzy czarnymi włosami nadawały mu szlachetny wygląd. - A więc już wróciłaś.
93
- Wczoraj, późnym wieczorem. Ojciec rzucił okiem na Emmę. - Sprawdziłaś menu? - Tak. Jeżeli będę ci potrzebna, znajdziesz mnie w kuchni. Na razie. Kiedy Emma odeszła, Rachel pocałowała ojca w policzek. - Dobrze cię widzieć. - Jak wizyta u Jacquesa Bulota? Rachel wzięła głęboki wdech. - Ubiliśmy interes przez telefon. - Dlaczego przez telefon?
S R
- Skróciłam podróż ze względu na dziadka. Ale wszystko w porządku. Zamówiłam mnóstwo szampana. Powiedziałam też panu Bulotowi o dziadku. Okazał zrozumienie i przesyła pozdrowienia. - Ojciec stoi nad grobem.
Te straszne, wypowiedziane przez ściśnięte usta słowa wstrząsnęły Rachel.
- Modlę się, żeby to nie była prawda. - Sięgnęła do torby po prezent dla ojca. - To dla ciebie. Postawiła na stole jego ulubioną whiskey i butelkę z wykwintną etykietą Pinot Gris. - O, jeszcze to. - Sięgnęła głębiej po pudełko cygar, które bardzo lubił. Rozchmurzył się, odkorkował butelkę. - To cię zatrzymało w Alzacji?
94
Ojciec był jedyną osobą, której nie mogłaby się zwierzyć. Nigdy nie okazywał nikomu większego zainteresowania. W niczym nie przypominał dziadka. - Spróbuj, a sam zrozumiesz. Sięgnął po czysty kieliszek i nalał do pełna. Nie wąchał, nie kosztował, tylko wychylił wszystko duszkiem, tak jak pił whiskey. - I jak ten zapach? - spytała. - Który? - Ojciec przyglądał jej się dłuższą chwilę. - To ty jesteś ekspertem, więc mi powiedz. Znała tylko jednego eksperta, ale nawet myśl o nim bolała jak rana zadana nożem prosto w serce.
S R
- Zostawię cię samego, żebyś mógł się nad tym skupić. Sięgnęła po torbę i ruszyła do wyjścia. - Rachel?
- Tak, tato? - spytała przez ramię.
- Cokolwiek by to było, jest cholernie dobre. - Zamówiłam sześćdziesiąt skrzyń. A to tylko tokaj. Poczekaj, aż spróbujesz rieslinga.
- Ile to nas będzie kosztować? - Dużo, ale gwarantuję, że białe Chartier zwabi do nas tłumy klientów. Ostatnio zrozumiałam, że największym wkładem Francji do światowego dziedzictwa jest alzackie wino. I nauczyłam się jeszcze czegoś. Jestem największym głupcem na świecie, w czym nie różnię się od ciebie, tato, pomyślała.
95
ROZDZIAŁ SIÓDMY - Filip? - Bonjour, Luc. - Nie lubię zawracać ci głowy w niedzielę, ale to bardzo ważne. Będę musiał wyjechać, jak tylko wyjdę ze szpitala. Samolot z Colmar do Londynu był za dwie godziny. Na wizytę u Paulette zostało mu tylko pięć minut. - Do mojego powrotu za wszystko odpowiada Giles. W razie czego do mnie zadzwoni. Gdyby ktoś czegoś ode mnie chciał, zapisz numer. Wrócę, to oddzwonię.
S R
Filip był uosobieniem dyskrecji i nigdy nie kwestionował rozporządzeń Luca. Pracownik na wagę złota.
Luc wydostał się ze swego maserati. Pod izbą przyjęć zobaczył zielone auto Yvesa. Czy coś się stało z Paulette? Dlaczego nikt do niego nie zadzwonił?
Poczuł nagły przypływ adrenaliny. Popędził schodami do pokoju Paulette. Przy dyżurce pielęgniarek zobaczył Yvesa. Ten na widok Luca podbiegł i rzucił się mu w objęcia. - Co się stało? - Otworzyła oczy! Miałeś rację, ona się budzi! Luc stanął jak wryty. Długo czekał na tę chwilę, ale kiedy podszedł do łóżka i spojrzał w nieruchome oczy Paulette, poczuł lodowaty chłód. To nie były jej
96
oczy. Nieruchome, bez wyrazu. Poczuł się tak, jakby dostał obuchem w głowę. Yves stanął z drugiej strony łóżka i wziął siostrę za rękę. Luc zrobił to samo. Mówili do niej na zmianę. Po kilku minutach usłyszał w korytarzu piskliwy głos kobiety. Do izolatki wszedł lekarz i rodzice Paulette. Luc odsunął się i ustąpił miejsca teściowej. - Moja śliczna Paulette. Moje maleństwo. Widzisz swoją mamusię? Słyszysz mnie? - W jej głosie słychać było matczyną miłość. - Czy ona się budzi? - Zapłakana pani Brouet zwróciła się do doktora.
S R
Lekarz popatrzył na nią z powagą.
- Jej mózg nie wykazuje żadnej aktywności, ale otworzyła oczy. Może z bólu, a może dlatego, że Yves mówił do niej. Jeszcze nie wiem. Musimy czekać. Przepraszam, mam teraz obchód, przyjdę, jak tylko skończę.
Kiedy lekarz wyszedł, matka Paulette wzięła Luca za ręce. - Wybacz nam, że nie chcieliśmy cię słuchać. Ty jeden nie wątpiłeś. Dziękuję ci, mon fils, że się nie poddałeś! - krzyknęła i objęła go mocno. Od dawna nie nazywała go swoim synem. Luc uścisnął ją. Była tak samo drobna jak Paulette. Co za ironia, pomyślał. Teraz, kiedy rodzina Paulette uwierzyła w cud, on zwątpił. Ale tego dnia do Londynu już nie poleci.
97
Rachel trzymała przed dziadkiem aparat cyfrowy tak, by mógł oglądać na ekranie Solange i Gilesa. - Jest bardzo podobna do Louisa. - Kiedy wyzdrowiejesz, sam jej to powiesz. - Rachel odłożyła aparat. - Przywiozłam ze Szwajcarii trufle. Chcesz? - Może po... - dziadek zakaszlał. Jego stan bardzo ją martwił. - Co się stało, moja słodka? Wyjeżdżałaś do Francji z ogniem w oczach. Gdzie on się podział? - Od kaszlu zatrzęsło się łóżko. Czyżby chodziło o jakiegoś mężczyznę? Pochyliła głowę, ale przed dziadkiem niczego nie dało się ukryć. Znał ją lepiej niż ktokolwiek inny.
S R
- Ty cierpisz. Co on ci zrobił? Powiedz mi. Rachel oparła głowę na ramieniu dziadka. Płacząc, opowiedziała mu o wszystkim. Kiedy skończyła, dziadek pogłaskał ją po głowie. Wstała, otarła łzy.
- Jak widzisz, wszystko skończone, dziadku. - Nie bądź taka pewna. Życie jest pełne niespodzianek. - Znowu zakasłał. - Zadzwoń do Rebeki. Tęsknię za nią i wiem, że ty też. Kiedyś byłyście jak papużki nierozłączki. Mówiłyście sobie wszystko. Rachel w milczeniu ścisnęła rękę dziadka. Usiadła obok niego i znów położyła głowę na jego ramieniu. Po kilku minutach zorientowała się, że zasnął. Wstała ostrożnie i przeszła na palcach do pokoju obok. Wyjęła z torebki telefon. Ekran pokazywał, że każda nieodebrana wiadomość pochodziła od Luca. Niech sobie dzwoni. Nie miała mu nic do powiedzenia.
98
Zatelefonowała do pielęgniarki i poleciła jej zejść do dziadka. Następnie wybrała numer telefonu najlepszej przyjaciółki Rebeki, Stephanie Ellison. Od niej dostała numer komórki Rebeki, która mieszkała gdzieś w Wyomingu. Po nieudanej rozmowie sprzed tygodnia Rachel obawiała się, że siostra w ogóle nie zechce z nią rozmawiać. Tym razem jednak nie wahała się. Wiedziała, co ma mówić. Po trzech sygnałach telefon odebrał jakiś mężczyzna i przekazał słuchawkę Rebece. - Rebeka? Dostałam twój numer od Stephanie. Chodzi o dziadka Williama. Obawiam się, że... on umiera.
S R
Choć dzieliło je tysiące kilometrów, Rachel wyczuła, jak siostra zareagowała na jej słowa.
- Błagam cię, przyleć pierwszym samolotem. Chociaż doktor Lloyd nic takiego nie powiedział, obawiam się, że jego dni są policzone. Jeśli wkrótce odejdzie, a ty nie zdążysz... - Rachel zamilkła i dopiero po dłuższej chwili dodała drżącym głosem: -Nie chcę, żebyś cierpiała tak jak ja po śmierci mamy. Ja nie zdążyłam. .. Dziadek ciągle o tobie mówi i chce cię widzieć. Nagle w słuchawce odezwał się męski głos: - Rachel, tu Mitch Tucker. Nie martw się, wszystkiego dopilnuję. - Dziękuję panu, panie Tucker. - Kimkolwiek był ten człowiek, Rachel była mu wdzięczna. Wyłączyła telefon. Upadła na łóżko i rozpłakała się.
99
Ostatnie lata przyniosły jej wyłącznie straty. Rozwód rodziców, śmierć matki, potem babci, rozłąka z siostrą. Same nieszczęścia. A teraz, po podróży do Francji, straciła także marzenia. Były zbyt piękne, by mogły się spełnić. Madame Chartier nie kłamała. Luc kochał Paulette, a rozwodowe papierki nie miały żadnego znaczenia. Trzy lata u jej boku... - Dobry wieczór panu. Witamy w „Bella Lucia". Stolik na ile osób? Luc ogarnął wszystko jednym spojrzeniem. Dyskretne, eleganckie foyer, na lewo sala restauracyjna, na prawo bar. Tłum
S R
gości dowodził niezbicie, że „Bella Lucia" doskonale prosperuje. - Nie przyszedłem na kolację. Mam umówione spotkanie z panią Valentine. Dzisiaj przyleciałem z Francji.
- Rozumiem. Proszę podać nazwisko. Powiem jej, że pan już jest.
- To zbyteczne. Mam iść od razu do jej biura. Dziękuję - odparł Luc i ruszył pewnie przez korytarz, jakby dobrze znał drogę. Nie obchodziło go, kogo jeszcze będzie musiał okłamać, żeby porozmawiać z Rachel. Z Heathrow pojechał prosto do jej mieszkania, ale nie otwierała. Nie pozostało mu nic innego, jak dopaść ją tam, skąd nie uda się jej przed nim uciec. Otworzył kilkoro kolejnych drzwi, aż w końcu znalazł się w pokoju biurowym, gdzie na regale leżały sterty kart dań, a biurko
100
zdobiła kolekcja fotografii. Jedno ze zdjęć przyciągnęło uwagę Luca. Przedstawiało małą Rachel z siostrą bliźniaczką. Spojrzał na zegarek. Rachel powinna wkrótce zjawić się w biurze. Sięgnął po kartę alkoholi. Widniało na niej około trzystu nazw win. Naturalnie, wina Chartier et Fils jeszcze nie zostały dodane. Nic dziwnego, w końcu Rachel wyjechała z Ribeauville zaledwie dwa dni temu. Nagle na korytarzu rozległy się jakieś głosy. Ktoś otworzył drzwi i do środka wniknął różany, lekko słodki zapach. Taki sam pozostał na jego płaszczu kąpielowym i na poduszkach. Luc stanął za drzwiami, więc Rachel go nie zauważyła. - Rachel?
S R
Odwróciła się gwałtownie, szeleszcząc zwiewną, lawendową sukienką.
Jej urocza twarz pobladła, a nieopisanie błękitne oczy poszarzały. Wyglądała mizernie.
- Tracisz czas - powiedziała bezbarwnym głosem, po czym jak gdyby nigdy nic podeszła do biurka.
Luca poraził jej spokój. Wprost nie mógł uwierzyć, że potrafi być taka opanowana. - Musimy porozmawiać. Moja matka powiedziała mi, co zaszło. Musisz jej wybaczyć. Ona jest samotną kobietą, wdową, która nadal przeżywa śmierć męża i wszystko ocenia wyłącznie z własnej perspektywy. Rachel, nic mnie nie powstrzyma, nawet to, że nie odbierasz moich telefonów.
101
Przyglądała mu się bez mrugnięcia powiek, ale jej spokój go nie przekonał. - Powinieneś się domyślić, że skoro ich nie odbieram i nie odpowiadam na nie, to znaczy, że chcę być sama. - Po tym, co razem przeżyliśmy, nigdy się na to nie zgodzę. - Rzeczywiście, spędziliśmy razem szczególną noc, ale ta noc minęła. Skończyło się. - Dobrze wiesz, że chodzi o coś więcej - powiedział. - Paulette nie jest moją żoną od trzech lat. - Jeśli o to chodzi, zgadzam się z twoją matką. Kawałek papieru nie musi oznaczać końca małżeństwa. Zresztą ja naprawdę bardzo cię
S R
podziwiam za oddanie dla Paulette. - Ruszyła w stronę drzwi. - Rachel.
- Jeszcze nie zrozumiałeś? - spytała, czerwieniąc się. - Wykorzystałeś chwilę mojej słabości. Bardzo tego żałuję, ale mam pretensję wyłącznie do siebie. Przecież mnie ostrzegałeś. Nie zatrzymywałeś mnie siłą. Mogłam wyjechać w każdej chwili. Ale zostałam. To moja wina. Nie dość, że nie zachowałam czystości przedmałżeńskiej, to jeszcze podeptałam honor kobiety, którą wziąłeś za żonę na dobre i złe, w zdrowiu i chorobie. Odsuń się, proszę. Luc nie ruszył się z miejsca. - Nie wyjdziesz, dopóki nie wytłumaczę ci wszystkiego, co działo się w moim sercu. - W twoim sercu? - Rachel odwróciła głowę. - Chyba nie zdajesz sobie sprawy, co mi zrobiłeś! - Mylisz się - wyszeptał z bólem.
102
- Miałeś tyle okazji, żeby mi o wszystkim powiedzieć. Luc aż jęknął, widząc jej udrękę. - Byłem jak w matni, Rachel. Niczego nie mogłem ci obiecać, ponieważ Paulette żyła i nadal żyje. I ciągle czuję się w obowiązku trwać przy niej. Patrzyła na niego z bólem w oczach. - No tak, potrzebowałeś kobiety i wcale mnie to nie dziwi! odrzekła wzburzona. Luc wybuchnął: - Na Boga, nie traktowałem tego w ten sposób. - Ja też nie! - Nie mogła opanować drżenia. - Opowiadałeś mi o
S R
rozwodzie, a o śpiączce żony nie wspomniałeś ani słowem. To nie było uczciwe! Gdybym znała prawdę, złożyłabym zamówienie i natychmiast bym wyjechała. A teraz odsuń się od drzwi. - Najpierw mnie wysłuchasz.
- Ta rozmowa i tak trwa za długo! - Rachel zbladła. - Mimo to nie odejdę. Poznałaś wersję mojej matki, a ja chcę, byś usłyszała wszystko ode mnie. Zasługujesz na to. Rachel nie miała siły dalej walczyć. Opadła na fotel. - Opowiem ci wszystko od początku. Kiedy ożeniłem się z Paulette Brouet, młodszą siostrą mojego najlepszego przyjaciela, Yvesa, miałem dwadzieścia siedem lat, a ona dwadzieścia dwa. Nie była moją ukochaną z dzieciństwa. Miałem za sobą kilka związków z kobietami, zanim zwróciłem na nią uwagę. W końcu zakochałem się w niej i pobraliśmy się. Bardzo chcieliśmy mieć dzieci, ale dopiero po trzech latach Paulette zaszła w ciążę.
103
Zszokowana Rachel wzięła głęboki wdech. - Moja matka nie wspomniała ci o tym? - Nie - szepnęła. - Pół roku później, podczas badań kontrolnych, lekarz nie usłyszał bicia serca dziecka. Rachel westchnęła współczująco, choć nadal czuła do niego złość. - Paulette poroniła. Byłem załamany, ale lekarz zapewnił mnie, że możemy mieć jeszcze dzieci. Tymczasem Paulette wpadła w ciężką depresję. Robiłem wszystko, żeby ją z tego stanu wydobyć. Popłynęliśmy nawet w egzotyczny rejs. Wszystko na próżno. Nie pozwalała mi się dotknąć.
S R
Rachel oparła się w fotelu.
- Ciągle opłakiwała nasze nienarodzone dziecko. Liczyłem, że czas ukoi ból. Pół roku później Paulette zażądała rozwodu. Skonsultowałem się z psychiatrą. Lekarz wyjaśnił mi, że moja żona cierpi na nieracjonalny lęk przed ponownym zajściem w ciążę, ponieważ obawia się poronienia. Można jej pomóc, ale ona musiałaby się na to zgodzić. Tymczasem Paulette nie chciała o niczym słyszeć. Wkrótce przeprowadziła się do swojej rodziny. - Nie chcę tego słuchać. - Wstała gwałtownie. - Już kończę. Początkowo nie chciałem się zgodzić na rozwód, ale Yves mnie przekonał, że za jakiś czas Paulette wyzdrowieje i wróci do mnie. Chciałem w to wierzyć, więc w końcu ustąpiłem. By nie wprowadzać dodatkowych komplikacji, oddałem jej nawet nasz
104
dom, a sam zamieszkałem z moją rodziną. Dwa dni po rozwodzie Paulette miała wypadek samochodowy. Straciła przytomność, zapadła w śpiączkę i zaczął się nowy koszmar. - Nie wiem, jak to wszystko wytrzymujesz. Wracaj do jej łóżka, Luc. Wybacz, muszę jechać do dziadka. - Jak on się czuje? Usta Rachel zadrżały. Była u kresu wytrzymałości. - Dzisiaj rano lekarz powiedział, że dziadek umiera. - Zamilkła na chwilę. - Paulette ma jeszcze szansę, mój dziadek nie. - Przykro mi, Rachel - szepnął Luc. - Wiem, jak bardzo go kochasz. Jeśli pozwolisz, odwiozę cię do niego.
S R
- Nie. - Wyswobodziła się z jego uścisku. -To nasze pożegnanie, Luc.
Nie miał wyboru. Musiał pozwolić jej odejść. Dopiero teraz uprzytomnił sobie, jaką krzywdę jej wyrządził.
Nie mógł za nią jechać. Rachel potrzebowała czasu, by uporać się z własnymi troskami.
105
ROZDZIAŁ ÓSMY Rachel wymknęła się z restauracji przez zaplecze. Złapała taksówkę i pojechała prosto do dziadka. Rozmowa z Lukiem była straszna. Historia o straconym dziecku i tragicznym losie Paulette wstrząsnęła nią do głębi. Miała wrażenie, że noc, którą spędzili razem, przydarzyła się komuś innemu, na innej planecie. Teraz już nic jej nie łączyło z tamtą Rachel, która gotowa była zostać niewolnicą Luca. Jak mogła pozwolić, żeby tak ją upokorzył! Była na siebie wściekła.
S R
Luc odgadł jej uczucia. Dlatego przyjechał do Londynu. Zapewne myślał, że melodramatyczne zwierzenia wystarczą, by została jego kochanką, zanim jego była żona obudzi się ze śpiączki. W końcu dlaczego nie? On jest mężczyzną, a ona kobietą, która zrobiła to, co głupie baby robią od niepamiętnych czasów. Czas wyciągnąć wnioski z tej bolesnej lekcji. Po dzisiejszej rozmowie nie miała już żadnych wątpliwości. Kiedy składała Maksowi wymówienie, w jej głowie zrodził się pewien pomysł. Czas go zrealizować. - Przyjechaliśmy - z zamyślenia wyrwał ją głos taksówkarza. Wysiadła, zapłaciła za kurs i weszła do rezydencji. Poczuła bolesne ukłucie w sercu. Już wkrótce nie znajdzie tu dziadka. Pozostanie tylko czteropiętrowy georgiański dom pełen wspomnień.
106
Kiedy weszła do pokoju chorego, pielęgniarka poiła go wodą, przytrzymując szklankę ze słomką. Lekko łysiejący wujek John stał z drugiej strony łóżka. Nawet najmniejszy wysiłek był ponad siły dziadka. Jego wargi drżały. Był dużo słabszy niż poprzedniego dnia. Rachel przełknęła łzy. - Tato, zobacz, kto przyszedł. - Rachel - przywitał ją schrypniętym głosem dziadek. - Przyszłaś tak wcześnie, czy coś się stało? - szepnął John na powitanie. - Martwię się - odpowiedziała Rachel, choć to nie była cała prawda.
S R
- Iva powiedziała mi, że nie jest dobrze, więc nie poszedłem dzisiaj do pracy.
- Rachel? - wyszeptał dziadek.
- Zostań z nim - powiedział cicho John. - Ja idę na dół. Iva przygotowała dla mnie obiad.
Rachel skinęła głową. Kiedy wujek i pielęgniarka wyszli, przysunęła fotel do łóżka. - Jestem, dziadku. - Twój Francuz się odezwał? Dziadek zawsze trafiał w sedno. - Przyszedł do restauracji. - To mnie nie dziwi. Ale widzę, że nie dałaś mu szansy. Inaczej by tu cię nie było. - Dziadku, nie mów tak, dla mnie najważniejszy jesteś ty.
107
Zakaszlał, a po chwili powiedział: - Teraz mnie okłamujesz. W oczach Rachel pojawiły się łzy. - Nie mówmy o nim. Jak się czujesz? - O to samo zapytał mnie rano mój prawnik. Powiedziałem, że kiepsko. Rachel jęknęła bezgłośnie. - Załatwiałeś interesy? - Wezwałem adwokata wcześniej, żeby żaden z moich synów mi nie przeszkodził. Dodałem do testamentu kodycyl. - Dziadku... - Rachel rozpłakała się.
S R
- Po mojej śmierci ten dom pójdzie na sprzedaż. To samo z restauracjami. Co o tym myślisz?
- Doskonałe rozwiązanie spraw nie do rozwikłania. Staruszek pogłaskał ją po głowie i westchnął. - A teraz muszę zająć się twoim szczęściem - oświadczył drżącym głosem.
Zaniepokojona Rachel uniosła głowę.
- Twoim zadaniem jest wyzdrowieć. O mnie się nie martw. A teraz śpij. - Jeszcze nie czas na odpoczynek. Nagle za drzwiami rozległ się jakiś szmer, a po chwili do pokoju po cichu weszła Rebeka. Rachel wstrzymała oddech. Rebeka bardzo przypominała olśniewająco piękną matkę. Siostry popatrzyły na siebie.
108
Uszczęśliwiona Rachel nie mogła wydobyć z siebie głosu. Wyciągnęła rękę, a Rebeka szybko uścisnęła dłoń podaną ponad łóżkiem dziadka. Dla Rachel był to prawdziwy cud. Dziadek otworzył oczy. Na widok drugiej wnuczki jego twarz rozpogodziła się. - Bóg wysłuchał moich modlitw. Moje piękności znowu razem powiedział z czułością. - Chwileczkę, panie Chartier. Luc od dziesięciu dni dzwonił do londyńskiego „The Limes", czekając na nekrolog. - Jest. William Valentine, lat dziewięćdziesiąt, zmarł w swoim domu 30. czerwca.
S R
Dwa dni temu. A więc Rachel jest w żałobie. - Czy jest informacja o pogrzebie?
- Uroczystości żałobne zaczynają się w piątek, dziewiątego lipca, w domu rodzinnym.
- Proszę podać mi adres.
Luc dostał adres i podziękował.
Do pogrzebu zostało jeszcze kilka dni. Z pewnością czekają na wszystkich członków rodziny. Luc potrzebował pomocy Gilesa. Pojechał do Thann. Giles zajęty był właśnie inwentaryzacją w jednej z piwnic. - Salut, mon vieux. Giles odwrócił głowę. - Witaj, Luc. Już przyjechałeś?
109
- Stało się coś, o czym powinieneś wiedzieć. Staruszek spoważniał. - Coś nowego u Paulette? - Nie. Lekarze sprawdzili już wszystko. Niestety, ona nadal jest rośliną... - Luc przerwał na chwilę. - Brouetowie wciąż jeszcze mają nadzieję. -A ty? - Nie wiem. Szczerze mówiąc, boję się każdej następnej wizyty. Kiedy Paulette leżała z zamkniętymi oczami, wyobrażałem sobie, że nadal są żywe, ale... - potarł ręką kark - teraz ich pustka mrozi mi krew w żyłach.
S R
- Wiem, w jej oczach nie ma ducha. - Uważasz, że byłem głupcem?
- To bez znaczenia, co ja myślę. Najgorsze, że ty wciąż się obwiniasz za ten wypadek. - Staruszek westchnął. -Daj spokój, Luc. To naprawdę idiotyczne. A jeśli nadal z tego powodu będziesz unikał Rachel, okażesz się niepoprawnym idiotą. Giles był szczery do bólu.
- Mam powody. Właśnie umarł jej dziadek. - Taak, to smutne. Ona bardzo go kochała. - Starzec pokiwał głową. - Wiem. W pewnym sensie zastępował jej ojca. Bez niego byłaby kompletnie zagubiona. W piątek jest pogrzeb. Wyślij bukiet czerwonych róż od ciebie, Solange i od firmy. Dobrze? Luc podał mu kartkę z adresem. Giles skinął głową. - Zajmę się tym.
110
W czwartek rano Rachel obudziła się z okropnym bólem głowy. Czuła się jak przed okresem. Sięgnęła po kalendarzyk i zaczęła liczyć. No tak, ostatni okres skończył się jej mniej więcej tydzień przed wyjazdem do Francji. Żyła w takim chaosie, że nawet nie zauważyła, że coś jest nie tak. Kiedyś już miała takie zaburzenia. Wiele lat temu, po skończeniu studiów i przeprowadzce do Anglii, nie miała okresu przez dziesięć miesięcy. Przestraszyła się, ale lekarz wyjaśnił jej, że to z powodu zmiany klimatu. Dostała jakieś zastrzyki i wszystko wróciło do normy. Wstała z łóżka i chwiejnym krokiem poszła do łazienki. Musiała
S R
wziąć tabletkę i prysznic. W ostatnim czasie jej świat przewrócił się do góry nogami. Luc, śmierć dziadka, a teraz jeszcze i to. Musi zadzwonić do lekarza. Tylko że wtedy będzie musiała opowiedzieć mu o swoim intymnym życiu, przyznać się do wszystkiego. I to przez tę jedną noc.
Lekarz z pewnością zapyta o środki antykoncepcyjne. Rachel przytrzymała się umywalki, żeby nie upaść. Tego, co się stało, ani Luc, ani ona nie zaplanowali. Pożądanie zwyciężyło nad rozsądkiem. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Czy to możliwe? Nagle rozległ się dzwonek telefonu. To pewnie Emma, pomyślała Rachel. Zamierzały spotkać się dziś w rezydencji i przygotować wszystko do jutrzejszej stypy. Kiedy odebrała, okazało się, że dzwoni ojciec. - Jesteś mi potrzebna w restauracji jak najszybciej.
111
- Przecież do niedzieli mamy zamknięte. - Przybyła dostawa win Chartier. Rachel znieruchomiała. Nazwisko Chartier nie działało na nią dobrze. - Wezwałem ekipę do rozładunku, ale to ty zamawiałaś te wina, więc sprawdzisz, czy Chartier et Fils przysłali wszystko zgodnie z twoim zamówieniem. Rachel poczuła się niemal dotknięta. Luc nigdy by nie dopuścił do jakichkolwiek uchybień. Niestety, od śmierci dziadka ojciec stał się nieobliczalny. Wszyscy omijali go z daleka. - Dobrze, zajmę się tym.
S R
Nie będzie mu się sprzeciwiać w przeddzień pogrzebu jego ojca. Zresztą miała na głowie ważniejsze sprawy.
Czy to naprawdę możliwe? Była coraz bardziej przerażona. Przypomniała sobie telewizyjną reklamę nowego testu ciążowego. Po drodze do restauracji wpadnie do apteki. Musi się upewnić jeszcze dziś, inaczej nie przetrwa jutrzejszego dnia. Przez kilka następnych godzin sprawdzała skrzynki z winem i przeżywała straszliwe tortury. Każda butelka, którą brała do ręki, przypominała jej o Lucu, którego dziecko być może w sobie nosiła. Niestety nie mogła nic zrobić, musiała najpierw skończyć pracę. W końcu poszła do biura ojca ze sprawozdaniem. Ojciec siedział na biurku i otwierał jakąś paczkę. Spojrzał na nią, kiedy weszła. - Nie mówiłaś, że wysłałaś mi prezent z Mulhouse. - Bo nie wysłałam.
112
- Więc co to jest? Max zostawił kartkę, że kurier przywiózł to wczoraj po południu. - Ojciec wyjął z pudełka trzy miniatury klasycznych aut. Rachel patrzyła z bijącym sercem. To Luc. Nieee! - Ach, rzeczywiście, zupełnie zapomniałam - kręciła. - Pewnie tak. - Ojciec oglądał modele z wyraźną przyjemnością. - Skąd wiedziałaś, jakie wybrać? Skąd Luc to wiedział? I dlaczego to zrobił? Przecież to niczego nie zmienia. - Cieszę się, że ci się podobają. - Położyła na biurku kwity wyładunkowe. - Wszystkie butelki są całe.
S R
- Świetnie - mruknął ojciec, bawiąc się zielonym autkiem. - Tato? Muszę już iść. Jest jeszcze dużo do zrobienia przed pogrzebem. Ojciec wstał.
- Do rezydencji pojedziemy razem. Wprawdzie John uważa, że to on odpowiada za cały ten przeklęty pogrzeb, ale mam dla niego wiadomość. Idziemy.
Po drodze Rachel trzymała rękę w torebce, kurczowo ściskając pudełko z testami. W rezydencji od razu pobiegła do łazienki. Zrobiła test, poszła do pokoju i usiadła nieruchomo na łóżku. Bała się spojrzeć na wynik. Musiała jednak zejść na dół. Emma już na nią czekała. W końcu zdobyła się na odwagę. Wystarczył jeden rzut oka. - Rachel?
113
Usłyszała głos Rebeki i test wypadł jej z ręki. Rzuciła się, żeby go podnieść, ale gwałtowny ruch sprawił, że zakręciło jej się w głowie. Musiała usiąść na łóżku. Rebeka podbiegła do niej. - Co ci jest? Jesteś blada jak ściana. Siedź spokojnie. Ja to pozbieram. - Nie! - krzyknęła Rachel. Niestety, było za późno. Rebeka podniosła test. Zaskoczona podała go siostrze. - Och, Rachel, przepraszam. - Daj spokój. Nie przepraszaj mnie. Na naszą rodzinę spadło już
S R
tyle cierpień, a teraz... Właśnie dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Nie wiem, co robić. - Rachel rozpłakała się.
Rebeka usiadła obok siostry. Objęła ją czułe i kołysała jak małe dziecko. Jakby nigdy nie było między nimi nieporozumień. - Moja kochana Rebeko. - Rachel przytuliła się do niej. - Wszystko będzie dobrze, siostrzyczko. Tak się cieszę, że zadzwoniłaś. Dzięki tobie mogłam pożegnać się z dziadkiem. - On bardzo cię kochał. Umarł szczęśliwy, że przyjechałaś. - Znowu jesteśmy razem. - I nikt nas już nigdy nie rozdzieli, nawet jeśli będziemy pracować tysiące kilometrów od siebie. Rebeka popatrzyła na Rachel ze współczuciem. - Opowiedz mi teraz o tym, którego kochasz - poprosiła. Kiedy skończyła swoją opowieść, siostra wstała i popatrzyła na nią.
114
- Nie obchodzi mnie, czy jego była żona pozostanie w śpiączce przez następne dziesięć lat. Luc ma prawo wiedzieć, że będzie ojcem. Kochanie, dziecko to dar. Nie masz pojęcia, jakie masz szczęście. Ja chyba nigdy nie poznam jego smaku. Natychmiast jedź do Francji i powiedz Lucowi prawdę. To wszystko, co musisz zrobić. Reszta zrobi się sama. Gdyby dziadek żył, powiedziałby ci to samo. - Masz rację. - Rachel zerknęła na „Czarną piękność", książkę, którą dostała od dziadka. Nigdy się z nią nie rozstawała. Sięgnęła po nią. - Masz swoją książkę, Rebeko? - Wzięłam „Śpiącą piękność" ze sobą do Nowego Jorku, kiedy
S R
leciałam po paszport. Została u Stephanie. Rachel uśmiechnęła się smutno.
- Wiesz co? Dziadek dał nam chyba złe książki. - Rzuciła książkę na łóżko. - Czas zostawić zabawki.
- Masz rację, siostrzyczko - odpowiedziała łagodnie Rebeka. Musimy pomóc Emmie.
Pod koniec ceremonii siostry wstały i trzymając się za ręce, podeszły do trumny dziadka. Pożegnały się z nim, położyły na wieku białe róże i wyszły z cmentarza. W milczeniu wsiadły do czarnej limuzyny i pojechały do rezydencji. - Popatrz! - krzyknęła Rachel na widok ogromnego bukietu czerwonych róż ustawionego w stołowym pokoju. - Rzeczywiście, są przepiękne. - Rebeka podniosła dołączony do kwiatów list i bez słów podała go Rachel.
115
Rachel! Gdyby Louis żył, na pewno sam przesłałby te kwiaty na pamiątkę przyjaźni zbudowanej na wzajemnej miłości do winnych owoców. Przyjaźni, która, jak na ironię, narodziła się w czasie wojny. William Valentine zawsze będzie żył w naszych sercach, tak jak żyje w waszych. Z wyrazami współczucia Giles, Solange, Luc i rodzina Chartier et Fils Rebeka stanęła za Rachel i położyła dłonie na ramionach siostry. - Teraz już wiesz, że musisz mu powiedzieć. Rachel wiedziała, ale najpierw musi rozmówić się z Maksem i Emmą.
S R
W środę rano Rachel zastała Maksa i Emmę w kuchni, debatujących głowa przy głowie o szale, w jaki wpadł ojciec, kiedy przeczytał kodycyl dołączony przez dziadka do testamentu. - Czy to prywatna konwersacja, czy można się do was przyłączyć - zażartowała.
- Zapraszamy - uśmiechnął się Max. - Pewnie się domyślasz, o czym mowa. Max potrafił o siebie zadbać, ale Emma wyglądała na zmartwioną. - Tak. Przyszłam się pożegnać. - Dokąd się wybierasz? - zdziwiła się Emma. - Nie mówiłeś jej? - Rachel spytała Maksa. - Rachel, przecież nie mówiłaś tego poważnie. Szybko rozwiała jego wątpliwości.
116
- Odchodzisz z „Bella Lucia"? - krzyknęła przerażona Emma. - Odchodzę. Prowadzę wstępne rozmowy z pewnym restauratorem z Nowego Jorku. Zdecydowałyśmy z Rebeką, że chcemy mieszkać bliżej siebie. Zauważyła błysk aprobaty w oczach Maksa. - To wam dobrze zrobi. - Ojcu wyjaśnię wszystko w liście. — A widząc zaniepokojenie Emmy, dodała: - Nie martw się. Jak tylko się urządzę, zadzwonię do was i powiem, gdzie jestem i co robię. Moje londyńskie mieszkanie na razie wynajmę, a potem zobaczę. - Będzie mi ciebie brak. - Emma mocno objęła Rachel.
S R
- Mnie też nie jest łatwo, Emmo. Lubiłam z wami pracować. Ale Rebeka i ja chcemy nadrobić stracone lata, a skoro dziadka już nie ma... - Rachel umilkła, połykając łzy.
- Ponieważ Emma jest za skromna, coś ci powiem - Max zmienił temat.
- Cicho! Sama powiem - krzyknęła Emma. - Nie uwierzysz. Zostałam wytypowana na szefa kuchni podczas zbliżającej się koronacji w Meridia. Rachel uśmiechnęła się serdecznie. - Wcale mnie to nie dziwi. Twój talent kulinarny jest powszechnie znany. Koronacja to ogromne wydarzenie medialne. Będziesz jeszcze bardziej sławna. - Mówiłem jej to samo - wtrącił Max. - A czyja to koronacja? - Księcia Sebastiana.
117
- A niech to... ten playboy, o którym plotkuje cała Europa? No, no. Ciekawe... - Przestań! - krzyknęła zaczerwieniona Emma. - Nie przestanę - Rachel nie ustępowała. - Przyjmowaliśmy w „Bella Lucia" rodziny królewskie z całego świata. Jestem pewna, że ojciec puszy się teraz, jakby to jego mieli ukoronować - dodała ściszonym głosem. Cała trójka wybuchła śmiechem. - Jestem z ciebie dumna. - Rachel popatrzyła na rodzeństwo. Będzie mi was brakowało. Trzymajcie się. Wybiegła z kuchni, by znów się nie rozpłakać.
S R
Kiedy wróciła do domu, zamówiła taksówkę na lotnisko. Leciała do Nowego Jorku, żeby rozpocząć nowe życie. Na miejscu skontaktuje się z ginekologiem Rebeki, żeby mieć całkowitą pewność. Dopiero wtedy poinformuje Luca.
118
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Luc nie mógł uwierzyć. Od pogrzebu minął już miesiąc, a Rachel nie odezwała się ani razu. Rodzina Valentine przysłała drukowaną kartkę z podziękowaniami za kwiaty i na tym koniec. Śmierć dziadka była dla Rachel ciężkim przeżyciem, ale on też nie mógł już dłużej znieść jej milczenia. Pod koniec lunchu przeprosił nowego kupca z Norwegii i wyszedł. Wsiadł do samochodu i ruszył w stronę winnicy w St Hippolyte. Po drodze nie wytrzymał i zatelefonował do Rachel.
S R
Niestety, okazało się, że jej numer jest nieaktualny. Zaniepokojony zadzwonił do restauracji. Tam dowiedział się, że Rachel przeniosła się do Nowego Jorku.
Postanowił, że zaraz po wyjściu ze szpitala poleci do Londynu i osobiście porozmawia z ojcem Rachel.
Od czasu ich ostatniego spotkania nie potrafił się skoncentrować. Wiedział, że dopóki znowu jej nie zobaczy i nie porozmawia z nią, nie wydobędzie się z tego stanu zawieszenia. Jeszcze trochę i... Gwałtownie zatrzymał samochód, by uwolnić się od czarnych myśli. Kiedy dojechał do winnicy, okazało się, że wszystkie miejsca na parkingu są zajęte przez turystów. Owszem, cieszyło go to, ale nie był to już ten sam entuzjazm co kiedyś. To nie było prawdziwe życie. Giselle miała rację.
119
Z zamyślenia wyrwał go dźwięk komórki. Dzwoniła Louise, pielęgniarka ze szpitala, którą bardzo lubił za niespotykaną pogodę ducha. Tym razem Louise miała dla niego smutne wieści. - Bardzo mi przykro, ale Paulette... Umarła kilka minut temu. Luc poczuł przeszywający dreszcz. Nagle stanęło mu przed oczami całe ich wspólne życie. Rozpłakał się. Wreszcie jesteś wolna, Paulette, a ja wiem, co mam zrobić. Opanował się i zapytał: - Rodzina już wie? -Tak.
S R
- Zaraz tam będę. Dziękuję ci, Louise. Do końca życia pozostanę twoim dłużnikiem. Ty i cały personel z takim oddaniem opiekowaliście się Paulette.
Teraz Louise się rozpłakała. - Tak bardzo nam przykro.
- Dziękuję. Miesiąc temu Giles powiedział mi, że jej duch opuścił ciało. W głębi serca czułem, że to prawda, ale chciałem poczekać do końca lata. - Zrobiłeś wszystko, co było można, a nawet więcej. Podziwiam cię. Często zastanawiałam się, jak to wytrzymujesz. Niech Bóg ci to wynagrodzi, Luc. W szpitalnym pokoju zastał krewnych Paulette i ojca Pourdrasa. Ksiądz, który udzielał im ślubu, teraz modlił się nad przykrytym prześcieradłem ciałem jego żony. - Bóg daje i Bóg odbiera...
120
Lekarz potwierdził, że Rachel jest w ciąży. Poród miał nastąpić trzeciego marca. Kiedy wyszła z gabinetu, uzmysłowiła sobie, że nie może dłużej zwlekać z powiadomieniem Luca. Kierownik restauracji, w której przechodziła szkolenie, był tak miły, że dał jej kilka dni wolnego na załatwienie osobistych spraw. Dwa dni później leciała do Paryża, a stamtąd do Colmar, gdzie miała zarezerwowany hotel. Zamierzała spotkać się z Lukiem w jakiejś małej knajpce, gdzie mogliby porozmawiać bez obaw, że ktoś go rozpozna, a potem doniesie pani Chartier, że jej syn nadal ma z nią potajemne schadzki.
S R
Wkrótce jednak przekonała się, że nawet najlepsze plany czasem zawodzą.
Zatrzymała się w hotelu „Deux Couronnes", po czym z hotelowego telefonu zatelefonowała na komórkę Luca. Niestety, odezwała się poczta głosowa.
Rachel nie wiedziała, co robić. W końcu zadzwoniła ze swojej komórki i poprosiła, żeby się z nią pilnie skontaktował. Tym razem nie podróżowała służbowo, więc mogła dowolnie dysponować swoim czasem. Postanowiła iść na spacer, żeby się uspokoić. Hotel „Deux Couronnes" został zbudowany nad jednym z malowniczych kanałów słynnej alzackiej Małej Wenecji. Rachel przechadzała się brukowanymi uliczkami, chłonąc ich piękno, tak jak za pierwszym razem. Powoli zaczęło do niej docierać, że wszystkie te skarby będą także częścią dziedzictwa jej dziecka.
121
Wkrótce zaczęło się ściemniać, a Luc ciągle nie dzwonił. Rachel poczuła się zmęczona. Wprawdzie lekarz mówił, że umiarkowany wysiłek fizyczny jest jak najbardziej wskazany, ale ona widocznie przesadziła. Smutna i zawiedziona wróciła do hotelu, żeby coś zjeść. Luc musiał być bardzo zajęty. Na pewno ma mnóstwo klientów. Przypomniała sobie, że ją też oprowadzał po winnicach już po godzinach pracy. Tak bardzo za nim tęskniła. Nigdy nie zapomni tamtej magicznej nocy. Zresztą, biorąc pod uwagę jej stan, to raczej niemożliwe. Musiała mu o tym powiedzieć osobiście, ale jeśli on do jutra się
S R
nie odezwie, napisze list i wyśle go z Colmar. Luc zobaczy stempel i będzie wiedział, że przed powrotem do Stanów chciała się z nim spotkać.
Położyła się i zaczęła obmyślać treść listu. Nagle usłyszała pukanie do drzwi. - Rachel?
Zamarła. To był Luc! Teraz?
- Nie spodziewałam się ciebie tutaj - powiedziała, choć przecież mogła się domyślić, że przyjdzie. Luc miał szósty zmysł winiarza. - Podobno to coś pilnego, a zatem mnie wpuść - nalegał tym swoim niskim głosem, któremu nie umiała się oprzeć. - Chwileczkę. Sprawił jej tyle bólu, a jednak nie mogła przestać go kochać. Jak zareaguje, kiedy usłyszy, że zostanie ojcem?
122
Rebeka radziła jej wyznać prawdę, a reszta miała ułożyć się sama. Ba, żeby to było takie proste! Przecież Luc ciągle czeka, aż Paulette się obudzi i będą mogli odbudować swoje małżeństwo. Rachel włożyła dżinsy, a zza drzwi rozległ się znowu niecierpliwy głos Luca: - Czy mam sam sobie otworzyć? - Już, już idę. Ledwo przekręciła klucz, Luc pchnął drzwi. Wyglądał bardzo elegancko, miał na sobie czarny garnitur i koszulę z krawatem, ale jego twarz... Bruzdy wokół ust stały się wyraźniejsze, głębsze...
S R
Rachel przeraziła się. Położyła dłoń sercu. - Przysięgam, że nie chciałam odrywać cię od oficjalnej kolacji. Przyglądał się jej dłuższą chwilę z uwagą. Rachel cofnęła się o kilka kroków, żeby zachować dystans. Coś się w nim zmieniło. Zamknął drzwi, nie odrywając od niej wzroku. - Paulette nie żyje - powiedział.
Poczuła się jak rażona piorunem.
- Rodzina pochowała ją dzisiaj po południu. Dopiero po wyjściu od nich odsłuchałem pocztę głosową. - Luc... Nie wiedziałam. - Tak, oczywiście, wiem o tym. Jej oczy wypełniły się łzami. - Tak mi przykro. Na pewno bardzo cierpisz. - Nie cierpię, Rachel. Przez trzy łata zdążyłem się pogodzić z jej odejściem. - Nerwowym gestem potarł brodę.
123
- Cierpiałem wtedy, kiedy Paulette straciła kontakt z rzeczywistością. - Tak, to musiało być straszne. - Było. Nikomu nie życzę takich przejść. Zdjął marynarkę i powiesił na krawędzi łóżka. Potem rozluźnił krawat i rozpiął koszulę pod brodą, jakby się dusił. Jego ciemne spojrzenie przeszywało Rachel do głębi. - Rachel, przysięgam, nigdy nie chciałem mieć przed tobą tajemnic. - Wierzę ci - wyszeptała, opierając się o krzesło. Tak, wierzyła mu, ale jednego nie umiała znieść. Luc kochał
S R
Paulette. Trzy lata czekał na cud, wydając ciężko zapracowane pieniądze na adwokata, żeby tylko rodzice Paulette nie odłączyli jej od aparatury.
Gdyby nie poroniła, do dziś byliby szczęśliwym małżeństwem. Taka miłość nie mija. Właśnie takiej miłości Rachel szukała dla siebie. Niestety, nie znajdzie jej tutaj.
Może powinna poszukać w Nowym Jorku. A może nie. Jej serce należało do Luca. Jak mogłaby ofiarować je teraz komuś innemu? Jakie niesprawiedliwe jest życie. Biedna Paulette tak bardzo chciała mieć dziecko i tak długo na nie czekała. A potem straciła je. Ona zaszła w ciążę w jedną noc. I nie była żoną Luca. Nagle poczuła na ramionach jego silne dłonie.
124
- To wszystko, co miałem ci do powiedzenia. A teraz słucham. Jakie to ważne powody sprowadziły cię tutaj aż z Nowego Jorku. - Skąd wiesz, że z Nowego Jorku? - Ktoś w restauracji mi powiedział. - Ojciec? - Nie - uciął krótko Luc. - O co chodzi z tym Nowym Jorkiem? - O resztę mojego życia - odpowiedziała z przekonaniem. Odwrócił ją do siebie, więc musiała spojrzeć mu w oczy. - Po śmierci dziadka nic cię już w Londynie nie trzyma, tak? spytał łagodnie. Patrzył uważnie, przyprawiając ją o dreszcze.
S R
- Nie tylko, Luc, ale teraz nie pora o tym opowiadać. Chciałabym ci podziękować za bukiet. W życiu nie widziałam tak pięknych róż. No i dziękuję za modele samochodów. Ojcu bardzo się podobały, a wierz mi, bardzo trudno go zadowolić. - Cieszę się - odparł Luc, nie zdejmując dłoni z jej ramion. - A teraz powiedz mi, dlaczego naprawdę tu przyjechałaś. Ostatnim słowem, jakie od ciebie usłyszałem, było adieu. - Wiem. - Rachel spuściła wzrok. Nie była pewna, co powinna zrobić. Luc właśnie pochował żonę. To nie był odpowiedni moment, by oznajmić mu, że zostanie ojcem. Boże, co ona wygaduje? Żadna pora nie będzie odpowiednia na taką wiadomość. - Rachel... - Głos Luca drżał. - Wyobrażam sobie, że odejście dziadka było dla ciebie bolesnym przeżyciem. - To prawda. Bardzo mi go brak. - Jej głos się załamał.
125
- Ale dziadek był już stary i tak bardzo tęsknił do babci. To mnie pociesza. Luc próbował pochwycić jej spojrzenie. - Rachel, nie wykręcaj się. Przyjechałaś tutaj nie bez powodu. Tak, ale nie wiedziała, jak zacząć. - Lepiej poczekajmy do jutra, jest już późno. - I tak dzisiaj nie zasnę, a ty... ty też chyba nie. Mów, proszę. Było jej trudniej, niż się spodziewała. Za chwilę miała sprawić, że świat mężczyzny, którego kochała, przewróci się do góry nogami. - Nie zamierzam wracać do Alzacji - zaczęła. - Powiedz mi coś, czego nie wiem - przerwał jej z wyraźną irytacją w głosie.
S R
Próbowała się cofnąć, ale przytrzymał ją. Jego zmysłowe usta zacisnęły się jeszcze bardziej.
- Chciałam nam oszczędzić spotkania, Luc, ale o pewnych sprawach trzeba rozmawiać osobiście. Opuścił ręce.
- No dobrze, Rachel - powiedział z niecierpliwością. Najwyraźniej był u kresu wytrzymałości. - Po prostu powiedz, co takiego cię trapi? Rachel wzięła głęboki oddech. - Jestem w ciąży. Znieruchomiał na moment, a po chwili jego oczy rozbłysły dziwnym blaskiem. - Powtórz - zażądał.
126
Rachel nie poczuła się ani zaskoczona, ani urażona. Wiedziała, że potrzebował czasu, by ochłonąć. Jej samej zajęło to miesiąc. - Luc, wiem, że na pewność jeszcze za wcześnie, ale... -Schyliła głowę i mówiła dalej: - Początkowo myślałam, że śmierć dziadka tak na mnie podziałała, jednak na wszelki wypadek zrobiłam test ciążowy. - Jej głos się załamał. - Wynik był pozytywny, a mój lekarz w Nowym Jorku go potwierdził. Nasze dziecko ma się urodzić trzeciego marca. - Rachel... Nie potrafiła powiedzieć, co czuł, poza jednym - na pewno był w szoku.
S R
- Żadne z nas tego nie planowało. Całą winę biorę na siebie. Niczego od ciebie nie chcę. Jednak musiałam ci o tym powiedzieć. Ukryła twarz w dłoniach. - Wybacz, że przyjechałam w tak trudnym dla ciebie momencie. Skoro jednak jestem tutaj, pozwól, że jeszcze coś ci powiem. - Uniosła głowę. - Wiem z własnego doświadczenia, że nasze dziecko będzie potrzebowało twojej miłości, miłości ojca. Jeżeli zechcesz mu ją dać... Wiem, teraz, kiedy mieszkam w Nowym Jorku, wszystko się skomplikowało. - Jeżeli zechcę mu ją dać... - przerwał jej ze złością Luc, nie słuchając reszty. - Mon Dieu... Rachel nie była przygotowana na tak potężny uścisk. Próbowała złapać oddech, ale Luc tulił ją do siebie coraz mocniej. - Naprawdę nosisz moje dziecko? - Tak - wyszeptała, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że od wieków nie była w jego ramionach.
127
Kołysał ją, całował po policzkach i czole, jakby była najcenniejszym skarbem. - Pomyśleć, że jedna noc dała nam dziecko... Rachel, nie masz pojęcia, ile to dla mnie znaczy. - Zanurzył twarz w jej jedwabistych włosach. - Zapomnij o Nowym Jorku. Teraz potrzebujesz opieki i spokoju. Jedno dziecko straciłem, ale tego nie stracę - przysięgał, mocno otaczając ją swymi silnymi ramionami. Rachel nie wątpiła, że Luc będzie wspaniałym, wyjątkowym ojcem, a ich dziecko, niezależnie od wszystkiego, zazna jego miłości. Chciała jednak, by wiedział, że ona nie oczekuje od niego pomocy. Próbowała delikatnie uwolnić się z jego ramion.
S R
- Dlaczego się odsuwasz?
- Bo chciałabym porozmawiać.
- Przecież już porozmawialiśmy.
- Posłuchaj, Luc, dzisiaj pochowałeś żonę - powiedziała, robiąc krok do tyłu. - Wiem, jak bardzo chciałeś, żeby się obudziła. Bardzo mi przykro, że wtargnęłam w twoje prywatne życie. Chcę być wobec ciebie uczciwa, dlatego powiedziałam ci o dziecku. Teraz wszystko wiesz, a ja jutro rano mogę wyjechać. Zadzwonię do ciebie, kiedy zacznę rodzić. Mam nadzieję, że wtedy nie będziesz już tak przybity i będziemy mogli porozmawiać o przyszłości naszego dziecka. A teraz, wybacz, muszę się wyspać przed jutrzejszą podróżą. - Jestem ojcem tego dziecka i jeśli myślisz, że pozwolę ci uciec, to jeszcze mnie nie znasz - powiedział, patrząc jej w oczy. - Ty też mnie nie znasz - odparła, spuszczając głowę. - I na tym polega problem. Luc, spędziliśmy ze sobą zaledwie kilka dni.
128
Właściwie jesteśmy sobie obcy. A nasze dziecko... Przykro mi to mówić, ale poczęliśmy je, kiedy twoja żona leżała w szpitalu. Nie, nie, ja nie mogę! - Czego nie możesz? - domagał się wyjaśnienia. - Mam w Nowym Jorku pracę. Jeżeli zostanę tu choć trochę dłużej, ludzie zaczną gadać. Twoja matka na pewno weźmie mi za złe, że zjawiłam się w dniu pogrzebu twojej żony. A co powie rodzina Paulette, kiedy dowiedzą się, że przyjechałeś do mnie prosto ze stypy? - Nie obchodzą mnie inni. Poza tym i tak wkrótce się dowiedzą, że jesteśmy małżeństwem. - O czym ty mówisz?
S R
- Pobierzemy się. Rachel pobladła. - Przestań sobie żartować.
- Nigdy nie byłem tak poważny Jutro polecę z tobą do Nowego Jorku. Weźmiemy ślub cywilny, załatwimy wszystko, co trzeba, a potem wrócimy do domu. Rachel aż się zachwiała.
- Ja nie mogę wyjść za ciebie. To byłby zbyt duży szok dla wszystkich. Twoja matka i rodzina Paulette już zawsze by mną pogardzali. - Daj spokój, wreszcie sobie przypomną, że to Paulette zostawiła mnie trzy lata temu. - Luc wzruszył ramionami. - Rachel, niedługo zostaniemy rodzicami. Nosisz w sobie nowe życie. Reszta nie ma znaczenia. Naszą przyszłością jest dziecko. Ono zasługuje na wszystko, co najlepsze. Nie tylko na moje nazwisko...
129
W głowie Rachel brzmiały słowa Rebeki: „Powiedz mu prawdę... Reszta ułoży się sama". - Nasze dziecko nie może żyć w rozdarciu, dlatego że ja mieszkam na jednym końcu świata, a ty na drugim. Przypomnij sobie, jak wielką krzywdę wyrządzono tobie i twojej siostrze. Nie potrafiła zaprzeczyć. Trafił w czuły punkt. Była bezradna. - Nasze dziecko nie będzie tak cierpieć. Pobierzemy się, Rachel. Wiedziała, że nie były to czcze obietnice. Luc nie uznawał połowicznych rozwiązań. Wszystko albo nic. Takie miał zasady. Między innymi dlatego tak bardzo go pokochała. Ale on jej nie kochał. Owszem, czuł się zobowiązany do
S R
zapewnienia dziecku należytych warunków, ale to wszystko. Nie, ona nie potrafiła zrezygnować z miłości.
- Luc, zgadzam się z tobą, nasze dziecko nie powinno błąkać się między nami. Dlatego po porodzie chcę się przenieść do Alzacji. Kiedy tu przyjechałam pierwszy raz, pomyślałam, że pewnego dnia kupię sobie w tych okolicach mały domek. Mógłbyś widywać się z dzieckiem do woli, nie rujnując swojego życia. Jego oczy pociemniały. - Nie ma mowy. Jeżeli tak się martwisz tym, co pomyślą ludzie, to zamieszkamy w Nowym Jorku. Rachel przeraziła się. - Nie bądź śmieszny. Jesteś winiarzem. - Otworzę przedstawicielstwo Chartier na Amerykę Północną. Liczy się tylko to, żeby nasze dziecko miało matkę i ojca pod jednym dachem.
130
- Nie tylko to - zaprotestowała. - Oboje wiemy, że twoja matka mnie nie akceptuje. - Trudno, to jej strata. - Wziął ją za rękę. - Chcę być ojcem, który wstaje w nocy, żeby przewijać nasze dziecko, chcę je karmić, chodzić z nim na spacery. Kiedy lekarz powiedział, że Paulette poroniła, czułem, że coś we mnie umarło, ale teraz wróciłem do życia. - Luc z całej siły ścisnął jej palce. - Nigdy niczego ci nie zabraknie. Obiecuję, że będę się opiekował tobą i naszym dzieckiem, dopóki będę żył. Zapewniam cię, że nie będziesz żałować. Pragnę być ojcem naszego dziecka i twoim mężem. Nie odmawiaj mi tej radości. Serce Rachel zamarło, kiedy poczuła na czole jego usta.
S R
Niech się dzieje, co chce. Nagle podjęła decyzję. Zostanie żoną Luca, poślubi go na dobre i na złe. Nie ma innego wyjścia. W końcu Luc wypuścił ją z objęć.
- Teraz już pójdę, żebyś mogła się wyspać. Ale rano wrócę i razem pojedziemy na lotnisko. Wierzę, że nie zamierzasz zniknąć. Śpij dobrze, ma belle.
Prosto z hotelu Luc pojechał do matki. Wszedł do domu kuchennym wejściem. Wprawdzie było już późno, ale nikt jeszcze nie spał. Wszyscy siedzieli przy stole i pili kawę. Na widok Luca matka wstała od stołu. Była bardzo smutna. - Nareszcie. Próbowaliśmy dzwonić do ciebie na komórkę. Objęła go. - Gdzie ty byłeś? Umierałam ze zmartwienia. - Napijesz się kawy? - zapytała Giselle, by przerwać te czułości, bo wiedziała, że Luc nie lubił, kiedy matka roztkliwiała się nad nim. - Non, merci, Giselle - podziękował.
131
Kiedy matka usiadła, oparł się o jedno z pustych krzeseł i powiedział: - Byłem w Colmar. Trzy pary czarnych oczu wpatrywały się w niego w zdziwieniu. Z łatwością czytał w ich myślach. - Widziałem się z Rachel Valentine. Matka zesztywniała, a Giselle rzuciła mężowi porozumiewawcze spojrzenie. - Jutro lecę z nią do Nowego Jorku. Jean-Marc, przejmujesz dowodzenie. Zdumiony szwagier wpatrywał się w niego w milczeniu, ale matka nie wytrzymała.
S R
- Czyś ty oszalał, mon fils? Czy ona nie ma skrupułów? Dopiero pochowałeś Paulette. Stanowczo zabraniam ci jechać z tą kobietą gdziekolwiek!
- Uważaj, co mówisz, maman. Kiedy wrócimy z podróży, ta kobieta będzie panią Chartier, twoją synową. - A widząc oszołomienie na twarzy matki, dodał: -Trzeciego marca spodziewamy się dziecka. Będziesz jego grand-mere. Gisella odsunęła krzesło od stołu i pobiegła dookoła, żeby uściskać brat. - Boże, jestem taka szczęśliwa, że chyba zaraz wybuchnę! - Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć - szepnął. Jean-Mac skinął mu głową. - Gratulacje, Luc. Ja też jestem szczęśliwy. Giles już wie? - Jeszcze nie.
132
- Z całą pewnością się ucieszy. Mówił, że jeśli pozwolisz jej uciec, sam się z nią ożeni, jeżeli mademoiselle Valentine go zechce, rzecz jasna. Luc roześmiał się. Wiedział, że staruszek miał słabość do Rachel. - Jean-Mac, mam do ciebie prośbę. - Co tylko zechcesz. - Rachel przez wiele lat była kupcem winnym. Teraz zostanie moją żoną. Chciałbym, żebyś wprowadził ją w rodzinny interes. Jest bystra i szybko się uczy. Ale zaproszenie powinno wyjść od ciebie i od Giselle, żeby poczuła się członkiem rodziny.
S R
Matka zaprotestowała gwałtownie:
- Czy ty nie masz sumienia? Jeżeli się z nią ożenisz, wszyscy się od nas odwrócą.
- Jak możesz być tak okrutna, maman - wtrąciła się Giselle. - Nie wiesz, że wszyscy dziwią się, dlaczego Luc jeszcze nie uporządkował swojego życia? Nikt nie jest niczemu winien. Paulette była chora psychicznie. Uczciwie to przyznaj. Nie znam innego mężczyzny, który by chciał przechodzić przez to, przez co przeszedł Luc. On już zapłacił swoją cenę. Pora, by wreszcie wrócił do życia. Kiedy ludzie dowiedzą się, że się żeni i będzie miał dziecko, ucieszą się. Luc pocałował siostrę w policzek. - Dzięki, chère souer. - Uważasz, że rodzina Paulette też się ucieszy? - wykrzyknęła matka. Luc spojrzał na nią.
133
- O to się nie martwię, maman. Yves mnie popiera. On zawsze był przeciwny sztucznemu podtrzymywaniu Paulette przy życiu. Poza tym Rachel i ja spodziewamy się dziecka. To od ciebie zależy, czy staniesz się częścią jego życia. Matka Rachel umarła wiele lat temu, będziesz więc jego jedyną babcią - powiedział, pocałował matkę w policzek i wyszedł.
S R 134
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY - Chciałabyś wpaść do Londynu i spotkać się z ojcem? Rachel siedziała obok Luca w taksówce wiozącej ich na lotnisko Kennedyego. Pokręciła głową. - Wolę powiedzieć mu wszystko przez telefon. - Więc zróbmy to teraz. - Luc wyjął komórkę. - No, nie wiem. - Przygryzła wargi. - W takim razie ja zadzwonię - zdecydował. - On zawsze był względem ciebie zaborczy. Im wcześniej się dowie, że masz męża, tym lepiej.
S R
Rachel westchnęła ciężko. - Masz rację.
- Jaki jest do niego numer? Rachel spojrzała na zegarek. - Tam jest trzecia trzydzieści. Ojciec pewnie jest w domu i szykuje się do pracy.
Przynajmniej miała taką nadzieję. Kiedy był w restauracji, często zachowywał się jak człowiek niezrównoważony. - Halo, pan Valentine? Mówi Luc Chartier. Rachel wstrzymała oddech, a wzrok wbiła w pierścionek z diamentem i złotą ślubną obrączkę. Byli w Nowym Jorku zaledwie od trzech dni, ale Luc nie zaniedbał niczego. - Cieszę się, że lubi pan nasze wina, ale dzień, w którym Rachel przyjechała do Alzacji był dla mnie szczęśliwy jeszcze z jednego powodu. Pragnę pana poinformować, że dzisiaj przed południem
135
pańska córka uczyniła mi ten zaszczyt i została moją żoną. Oddaję jej telefon. Pocałował Rachel w szyję i podał jej komórkę. Dobre sobie. Po tym pocałunku z trudem zbierała myśli. - Halo, tata? Ojciec potraktował jej rezygnację z pracy w restauracji jako zdradę. Zrobił się opryskliwy. Dzwonił do niej tylko po to, żeby narzekać na wujka Johna. - Teraz już wiem, dlaczego nie pojechałaś osobiście do Jacquesa Bulota. Wiedziałem, że coś się za tym kryje. A zatem kiedy poznam Luca?
S R
- Dzisiaj lecimy do Paryża, ale możemy zmienić plany i polecieć najpierw do Londynu.
- Ten tydzień nie jest dla mnie najlepszy. Właśnie wynająłem prawnika i zamierzam podważyć kodycyl ojca, więc nie mam czasu. Rachel wzruszyła ramionami.
- Rozumiem. W takim razie może w przyszłym miesiącu mógłbyś przyjechać do Alzacji. Zabierzemy cię na objazd po winnicach Luca. Luc wziął od niej telefon. - Panie Valentine, czekamy na pana. A poza tym może pan być pewien, że zaopiekuję się pana wspaniałą córką jak najlepiej. Rachel odwróciła głowę, żeby ukryć łzy. Luc zamierzał być doskonałym mężem, ale ona nie chciała doskonałości. Pragnęła miłości.
136
Kiedy znaleźli się w samolocie, Rachel była tak wyczerpana, że usnęła i przespała prawie cały lot. W Colmar wylądowali o ósmej wieczorem. Rachel drzemała w samochodzie. - Jesteśmy w domu, Śpiąca Piękności - szepnął Luc, kiedy wynosił ją z auta. - Mylisz mnie z moją siostrą - wyszeptała. - Ależ nie - zaśmiał się. - To zdecydowanie ty, ma belle de foret dormant. - Co to znaczy? - Dosłownie „moja piękność ze śpiącego lasu". Wyglądasz dokładnie tak, jak jej wizerunek ze starej baśni. Nie mogę się
S R
zdecydować, która nazwa bardziej mi się podoba. - Zdjął Rachel buty i przykrył ją kołdrą.
- A jaka jest druga nazwa? - spytała sennie. - Pani Rachel Chartier. Jeżeli urodzi się nam córka, zmienimy nazwę firmy na Chartier et Fille.
To były ostatnie słowa, jakie zapamiętała. Obudziła się następnego ranka. Leżała sama w łóżku i miała na sobie ubranie. Musiała usnąć na rękach Luca. Do pokoju przenikało światło zachmurzonego nieba. Rachel uniosła głowę, żeby spojrzeć na zegarek. Dochodziła jedenasta trzydzieści. Nigdy nie spała tak długo! To była ich pierwsza małżeńska noc. Biedny Luc pewnie spędził ją w sypialni na dole. W Nowym Jorku zatrzymał się w hotelu. Jeżeli tak ma wyglądać ich związek...
137
Nie, nie, Rachel wolała myśleć, że poszedł rano do winnicy. Nagle poczuła głód. Uwielbiała kawę z bułką, ale lekarz zabronił jej używek. Trudno, musi zadowolić się sokiem. Już miała iść do kuchni, ale przypomniała sobie spotkanie z matką Luca. Pani Chartier zjawiła się wtedy bez zapowiedzi, więc tym razem Rachel postanowiła najpierw wziąć prysznic i ubrać się. Luc postawił jej walizki przy łóżku. Szybko wyjęła świeżą bieliznę i ubranie, czym prędzej zrzuciła z siebie bluzkę i spódniczkę. W łazience na drzwiach wisiał żółty płaszcz kąpielowy Luca. Rachel nie mogła się powstrzymać. Dotknęła miękkiej tkaniny. Płaszcz był jeszcze mokry. A więc Luc niedawno brał prysznic. Może jest gdzieś niedaleko!
S R
Umyła się, wysuszyła włosy ręcznikiem i związała je wstążką. Błyskawicznie wskoczyła w dżinsy i niebieską koszulkę, po czym wróciła do sypialni i wyjęła z walizki sandały. Jeszcze odrobina szminki i gotowe.
W połowie korytarza usłyszała głos Luca.
- W końcu się obudziła. Chodź do kuchni, Rachel. Poznaj moją siostrę Giselle. Szczupła, atrakcyjna kobieta o jasnobrązowych włosach wyszła jej naprzeciw. Ucałowała Rachel w oba policzki. - Mój mąż i ja byliśmy tak ciekawi żony Luca, że chcieliśmy cię jak najprędzej poznać. Mam nadzieję, że się nie gniewasz. - Ależ skąd. Ja też bardzo chciałam was poznać. Luc pocałował ją w usta.
138
- Usiądź z Giselle, poznajcie się lepiej, a ja zrobię coś do jedzenia. Pewnie umierasz z głodu. Jaki sok? Żurawinowy czy jabłkowy? - Z jabłek. Dziękuję. Rachel usiadła na ławie obok Giselle. - Witaj w rodzinie. Jestem bardzo podekscytowana. Luc mówił nam, że spodziewacie się dziecka na wiosnę. Ja też jestem w ciąży. Znowu - wyznała Giselle. - To fantastycznie! - zawołała Rachel. - Nasze dziecko będzie miało cioteczne rodzeństwo w tym samym wieku. Giselle przytaknęła.
S R
- Moi starsi chłopcy mają siedem i dziewięć lat. Tymczasem Luc przyniósł ogromną tacę z jedzeniem i podał talerze.
Rachel nie mogła oderwać od niego oczu. Był szczęśliwy. Wyglądał młodziej i bardziej beztrosko. Wcześniej nigdy go takim nie widziała.
Giselle uśmiechnęła się do niej serdecznie. - Giles mówił, że czujesz winorośl o wiele bardziej niż zwykli ludzie. Zastanawiałaś się już nad tym, co chciałabyś robić? Rachel wypiła sok. - Byliśmy tak zajęci, że jeszcze o tym nie rozmawialiśmy. - To dobrze, bo ja mam pewien pomysł. - Gisele odstawiła swój talerz. - Chciałabyś pracować ze mną? Mam oczywiście pomocników, ale byłoby świetnie pracować jeszcze z kimś z rodziny, kto zna się na rzeczy.
139
Propozycja Giselle zaskoczyła Rachel. Spojrzała szybko na męża. - Co o tym myślisz, Luc? - Myślę, że powinnaś robić to, co ci sprawi przyjemność. - Ale co ty o tym myślisz? Popatrzył na nią przez zmrużone powieki. - Bardzo bym się cieszył, gdybyś dołączyła do naszego rodzinnego interesu. W końcu nie jesteś nowicjuszką. Ale ostrzegam. Bywamy niemożliwie nieznośni, jak nikt z rodziny Valentine. Dlatego nie musisz się spieszyć z decyzją. - Nikt nie jest bardziej nieznośny od mojego ojca. Nie mam
S R
żadnych zastrzeżeń co do pracy z twoją siostrą. Giselle klasnęła dłońmi o kolana.
- A zatem ustalone. - Rzuciła okiem na Luca, potem na Rachel. Wiem, że przez kilka dni mój brat będzie chciał mieć cię tylko dla siebie, więc kiedy już będziecie goto...
- Maman? - rozległ się dziecięcy głos. - Jestem w salonie, Guy.
Rachel odwróciła się i ujrzała uroczych, brązowowłosych synów Giselle oraz jej męża. Luc dokonał prezentacji. Chłopcy podali Rachel ręce. - Bonjour. - Bonjour. - Mówcie do cioci po angielsku - zachęcił ich Jean-Marc. Rachel uśmiechnęła się. - W porządku. Wolę ćwiczyć francuski.
140
- Ty też jesteś enciente, jak mama - zauważył młodszy chłopiec. Rachel wiedziała, że to znaczy ciężarna. Giselle objęła synów. - Pomyślcie tylko. W przyszłym roku w naszej rodzinie pojawi się dwoje nowych dzieci. - Chouette - skwitował Patryk. Rachel zerknęła na Luca, który bez trudu odczytał jej spojrzenie. - To znaczy „spoko". - A, rzeczywiście, bardzo chouette - potwierdziła. Tymczasem chłopcy zajęli się jedzeniem, a Luc stanął za Rachel. Objął ją wpół i zanurzył brodę w jej włosach. - Rachel zgodziła się pracować z Giselle. Jean-Marc uśmiechnął się.
S R
- Nikt tak dobrze nie uczy winiarstwa jak moja żona. - Jean-Marc, czy ty zawsze byłeś winiarzem? - Pracowałem w winnicy Guebwiller.
- To niedaleko Thann - wyjaśnił Luc, a jego oddech niepokojąco poruszał włosy Rachel.
- Pewnego dnia właściciel polecił mi dostarczyć do St Hippolyte paczkę. Właśnie tak poznałem Giselle. Powiedzieliśmy sobie „cześć", uśmiechnęliśmy się do siebie i stało się. Zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia. Serce Rachel zabiło mocniej. Doskonale to znała. - No nie, u mnie trwało to trochę dłużej - zaprotestowała Giselle. Wszyscy, poza Guy, wybuchli śmiechem. Chłopiec popatrzył na matkę poważnie i zapytał ją po francusku o coś, czego Rachel nie zrozumiała.
141
- Non, mon fils - odrzekła Giselle i ucałowała syna w policzek, ale nie wyglądało na to, że się uspokoił. W tym momencie Jean-Marc zarządził, że trzeba zostawić świeżo upieczonych małżonków samych. Luc i Rachel, objęci wpół, odprowadzili rodzinę do drzwi. Kiedy samochód zniknął za wzgórzem, Rachel spojrzała na zadumanego męża. - O co zapytał Guy, że wszyscy zmarkotnieli? Słyszałam słowo mourir. Luc westchnął ciężko i zaprowadził ją do salonu. - On jest w takim wieku, że martwi się wszystkim.
S R
- Na przykład tym, że jego matka mogłaby stracić dziecko? - Nie tylko. Boi się, że mogłaby umrzeć, tak jak Paulette. Rachel pochyliła głowę.
- Biedny chłopiec, ale po tym, co się stało, to zrozumiałe. Lekarz wiedział, dlaczego Paulette poroniła?
- Nie umiał tego wytłumaczyć. Autopsja też nic nie wyjaśniła. Ksiądz tłumaczył nam, że to wola Boża, ale Paulette nie chciała tego słuchać. - Nie wiem, jak to wszystko zniosłeś, Luc. Czy Paulette pracowała? - Nie. Spędzała czas z przyjaciółkami. Często jadaliśmy w restauracjach, chodziliśmy do kina. Ale lekarz nie wiązał poronienia z jej stylem życia. Ot, po prostu, stało się. - Martwisz się o nasze dziecko? - spytała Rachel. - Tak. Przyznaję, że się boję.
142
- Wolałbyś, żebym nie pracowała? Przesunął ręką po włosach. - Niezależnie od tego, co zamierzasz robić, do czasu porodu będę wstrzymywał oddech. Dlatego wolałbym, żebyś zajmowała się tym, co da ci zadowolenie. - Już wiem, że polubię pracę z twoją siostrą. Giselle jest taka pełna życia. Luc przytaknął. - I zaraża swoim entuzjazmem wszystkich. - Polubiłam też Jean-Marca. Tworzą wspaniałą parę. Patrząc na niego, zrozumiałam, dlaczego chce być taki jak ty.
S R
- Dlaczego? - zaciekawił się Luc.
- To oczywiste, że Giselle cię uwielbia, więc on nie chce być gorszy.
Luc pogłaskał ją po policzku.
- Zawróciłaś mu w głowie, podobnie jak Gilesowi. Masz ogromny wpływ na mężczyzn.
- Ale nie na twoją matkę. Luc westchnął głęboko.
- Obiecuję, że wraz z narodzinami dziecka i ona się zmieni. To naprawdę wspaniała kobieta. - Wiem o tym, Luc. Inaczej nie byłbyś tym, kim jesteś. Zastanawiała się, jak go pocieszyć. W końcu wpadł jej do głowy pewien pomysł. - Poczekaj tutaj chwilkę. Coś ci pokażę. Uśmiechnął się lekko.
143
- Jeszcze jedna niespodzianka? -Tak jakby. - Jeśli masz na myśli drugą zachomikowaną butelkę, to wybawię cię z kłopotu. Moja piwnica jest już pełna. - To świetnie, bo lekarz zabronił mi picia alkoholu - odparła, a ponieważ Luc ciągle chichotał, dodała: - Mam na myśli coś innego, ale ciepło, ciepło... - Teraz mnie zaintrygowałaś. - Poczekaj, zaraz wracam. Pobiegła do sypialni i po chwili wróciła z laptopem. - Chwileczkę...
S R
Otworzyła plik i ustawiła ekran tak, żeby Luc mógł dobrze widzieć. - Co to jest? - Przeczytaj.
- Alzacja: Winnice Pana Boga - odczytał na głos. Podniósł głowę. Nie myliła się. To go zainteresowało. - Świetny tytuł. Czyj to artykuł?
O, to wcale nie artykuł. Rachel napisała już trzy rozdziały swojej książki. Miała też mnóstwo fotografii z winnic Chartier. Na wielu zdjęciach był Giles. - Przeczytaj, to się dowiesz. Lektura wciągnęła Luca, więc Rachel zajęła się zbieraniem talerzy ze stołu w salonie i sprzątaniem kuchni. Nie mogła się doczekać opinii męża.
144
Wreszcie skończył. Odwrócił głowę od ekranu i zaczął się jej przyglądać tak, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. - Może pozwoliłam sobie na zbyt dużą swobodę? - spytała niespokojnie. Luc wstał, podszedł do niej i położył dłonie na jej ramionach. - Widzę, że moja żona jest także pisarką. Z wyjątkowym wyczuciem łączysz technologiczne aspekty kultury wina z wrażliwością i emocjami. - Dzięki. - Uśmiechnęła się z ulgą. - To prawda. Kiedy się spotkaliśmy, od razu zachwyciła mnie twoja radość życia. Widać ją na każdej stronie twojej książki, ona ożywia każde słowo.
S R
- A więc nie gniewasz się?
W skupieniu przyglądał się jej twarzy.
- Dobrze wiesz, że nie - mruknął. - Kiedy to czytałem zadziwiła mnie precyzja, z jaką oddałaś myśli i uczucia które żywiłem latami. Rachel poczuła przyjemny dreszczyk.
- Mam nadzieję, że kiedy skończę, znajdę jakiegoś wydawcę. Wstrzymała oddech. - A czy dałbyś się uprosić i zechciałbyś napisać przedmowę? Ujął ją pod brodę. - Będę zaszczycony - wyszeptał tuż przy jej ustach. Pocałował ją, ale nie był to namiętny pocałunek kochanków. W ogóle od podróży do Nowego Jorku Luc traktował ją raczej jak honorowego gościa niż jak miłość swego życia. A ona nie czuła
145
się ani jednym, ani drugim. W końcu jednak musiała znaleźć w jego życiu jakieś miejsce dla siebie. Myślała, że po ślubie będą dzielić sypialnię, ale Luc zachowywał się tak, jakby nie pociągała go fizycznie. Rachel była zrozpaczona. Nie wyobrażała sobie wspólnego życia bez tej cudownej intymności, której już raz doświadczyła. - A teraz ja mam dla ciebie propozycję, Rachel. Pojedziemy do miasta i kupimy dla naszego dziecka wszystko, co tylko zechcesz. Wszystko, co tylko zechcesz. W myśl zasady, jeżeli nie kochasz żony, to kupuj jej prezenty, pomyślała ze smutkiem. Zaraz jednak przywołała się do porządku.
S R
Nie powinna narzekać. Luc jak zwykle myślał o wszystkim. Ona do tej pory nie zaprzątała sobie głowy wyposażeniem dziecinnego pokoju.
- Bardzo chętnie - powiedziała, zamykając laptop. - Daj mi chwilę, tylko się przebiorę i zaraz zejdę do samochodu. Wychodząc z kuchni, czuła na sobie jego palący wzrok, ale miała wrażenie, że gdyby się odwróciła, zobaczyłaby ponurego faceta. Niemożliwe, żeby nie wracał myślami do czasu, kiedy razem z Paulette wybierali ubranka dla swojego dziecka, do radości, jaką przeżywali, zanim ich nadzieja zgasła. Ze łzami w oczach pobiegła do sypialni i wyjęła z szafy biały kostium, który miała na sobie pierwszego dnia po przyjeździe do Alzacji. Chciała ładnie wyglądać, jeśli nie dla niego, to ze względu na niego. Luc był osobą powszechnie znaną, ich małżeństwo i tak
146
wywoła mnóstwo plotek, musiała więc zadbać chociaż o to, by nie kompromitować go swoim wyglądem. Giselle i Jean-Marc przyjęli ją ciepło, ale gdyby przypadkiem spotkali jego matkę... Rachel przebrała się i rozpuściła włosy tak, że opadały swobodnie na ramiona. Musnęła wargi szminką i była gotowa. Teraz mogła pokazać się ludziom u boku Luca. Kochała go i była dumna, że jest jego żoną, lecz ją bolało, że ich małżeństwu brakuje dopełnienia. Luc wkładał sportową marynarkę, gdy odezwała się jego komórka. Dzwonił Yves.
S R
To z całą pewnością matka przekazała Brouetom informację, że w dniu pogrzebu Paulette Luc spotkał się z kobietą, która spodziewała się jego dziecka, a potem się z nią ożenił.
Ponieważ Rachel w każdej chwili mogła wrócić z sypialni, wyszedł przed dom. Nie chciał, żeby słyszała tę rozmowę. - Halo?
- Czy to prawda, że ożeniłeś się z Rachel Valentine i będziecie mieli dziecko? Dlaczego od razu mi nie powiedziałeś? - Dopiero wczoraj wróciliśmy z Nowego Jorku - tłumaczył się Luc. - Nie masz pojęcia, jak się cieszę. Giles mówił, że dzielnie się broniłeś, ale na miłość od pierwszego wejrzenia nic nie poradzisz. Luc poczuł ogromną ulgę.
147
- Camille i ja chcielibyśmy poznać twoją żonę. Podobno jest piękna. Przynajmniej tak twierdzi Giles. Przyjedziecie do nas wieczorem na kolację? - Tak, moja żona jest piękna - odpowiedział Luc ściszonym głosem, ponieważ Rachel właśnie wyszła na ganek. Miała na sobie biały kostium, ten sam, który nosiła tamtego popołudnia, kiedy zobaczył, jak rozkoszowała się smakiem wina z jego winnicy. - A jeśli chodzi o kolację, zaczekaj, zapytam Rachel. - Kto dzwoni? - spytała niespokojnie. - Yves - szepnął. - On i Camille zapraszają nas na kolację. Masz ochotę pójść? - zapytał, a wyczuwając jej wahanie od razu zapewnił: -
S R
Będziemy tylko my. Camille i Yves cieszą się naszym szczęściem i chcieliby zaprzyjaźnić się z nami. Yves jest moim najlepszym przyjacielem.
- To musi być wyjątkowy człowiek. - To prawda.
- Oczywiście, chcę tam pójść, jeżeli ty chcesz. Pocałował ją i powiedział do słuchawki:
- Przyjdziemy z radością. O której? - Camille mówi, że każda godzina będzie dobra, byle było po szóstej. - Będziemy. Merci, mon ami.
148
ROZDZIAŁ JEDENASTY Mężczyźni bawili się na dworze z dziećmi, a Rachel pomagała Camille w kuchni. Od razu przypadły sobie do serca. - Gotujesz równie wspaniale jak moja siostra. Dziękuję, że tak się dla nas trudziłaś. - To dla mnie przyjemność, zapewniam cię. Luc należy do rodziny. Tak ciężko było patrzeć, jak puste było jego życie przez ostatnie trzy lata. Teraz znam przyczynę. - Co masz na myśli?
S R
- Przeznaczenie. On musiał czekać, aż twój dziadek poprosi cię o wyjazd do Alzacji. I wtedy się spotkaliście. Dopiero teraz to sobie uświadomiłam.
Rachel spojrzała na Camille z sympatią.
- Jesteś dla niego idealną żoną. A twoja książka o winiarstwie... To dowód, że cenisz też jego pracę. Nie każda kobieta nadaje się na żonę winiarza.
Czy Camille myślała o Paulette? Rachel nie miała odwagi zapytać. - Wiesz, gdybym była tobą, chciałabym wiedzieć jak najwięcej o Paulette - wyznała Camille. - Skoro jesteś zbyt delikatna, by wymówić jej imię, ja to zrobię. Paulette była blondynką, jak Yves. Wesoła i żywiołowa, tak jak on. Jeśli znasz jego, znasz Paulette. Rachel od razu polubiła Yvesa. Nic dziwnego, że Luc pokochał jego siostrę.
149
- Luc i Paulette znali się od lat. - Tak, a ona od dziecka wzdychała do Luca. Tak samo jak mnóstwo innych kobiet. W to nie wątpię, pomyślała Rachel - Paulette zrezygnowała nawet ze studiów. Robiła wszystko, żeby zdobyć Luca. Zostać jego żoną i matką jego dzieci. Przez chwilę milczały zadumane, w końcu odezwała się Rachel: - Nie wszystkie marzenia się spełniają. Moja siostra, Rebeka, cierpi na endometriozę. Bardzo się boi, że nigdy nie urodzi dziecka. To smutne. - Życie jest dziwne - szepnęła Camille. - Byłam nauczycielką i
S R
kilka lat czekaliśmy z Yvesem na dzieci, ale w końcu doczekaliśmy się. I nie narzekam, sama rozumiesz. -Zaśmiała się cicho. - Jeśli o mnie chodzi, nigdy nie przywiązywałam do tego większej wagi, aż do dnia, kiedy odkryłam, że jestem w ciąży przyznała Rachel. - Najpierw się przestraszyłam, ale teraz z każdym dniem cieszę się coraz bardziej.
- Masz szczęście. Jesteś żoną mężczyzny, który nie może doczekać się dziecka. Dzisiaj wykupił chyba wszystkie sklepy. - Na pewno przesadził. - Dlaczego? Luc chce być ojcem doskonałym. - Jestem tego pewna. Ale serce mnie boli, kiedy pomyślę, przez co on i Paulette musieli przejść, kiedy stracili dziecko. - Każde poronienie jest bolesnym doświadczeniem. Ja też to przeżyłam. - Tak mi przykro.
150
- W porządku, Rachel. Paulette też mogłoby się udać za drugim razem. Lekarz powiedział, że nie ma żadnych przeciwwskazań. Ale ona tak obsesyjnie pragnęła być matką, że kompletnie się załamała. - Depresja to straszna choroba. - Tak, a poza tym Paulette nie chciała współpracować z psychologiem. W końcu popadała w paranoję. Oskarżała Luca, że jej nie kocha, bo ona nie może dać mu dziecka. Bez sensu. Luc wszystko by dla niej zrobił. Proponował nawet adopcję. Niestety, Paulette nie chciała o tym słyszeć. Ona pragnęła wyłącznie jego dziecka. Nie potrafiła racjonalnie myśleć. - Luc mówił, że go odtrąciła.
S R
- To prawda. Kiedy wystąpiła o rozwód, zrozumieliśmy, że jest chora. Wszyscy ją kochali, ale nawet jej rodzice nie potrafili jej pomóc.
Camille poklepała Rachel po plecach.
- Na szczęście Luc ma to już za sobą. Ty też o tym nie myśl. Gdy próbowała protestować, Camille powiedziała: - Wiem, łatwo jest mówić, ale radzę ci, nie rozdrapuj jego przeszłości. To cię nie dotyczy. Ty tylko z nim rozmawiaj, mów o swoich uczuciach. Nie odtrącaj go, tak jak zrobiła to Paulette. Jej choroba paraliżowała go. - Z pewnością masz rację. Dziękuję. - Rachel objęła Camille i uścisnęła mocno. Usłyszały, że mężczyźni z dziećmi wrócili do domu, więc wyszły z kuchni.
151
Rachel chętnie wzięłaby sobie do serca radę Camille, ale bała się, że jej małżeństwo nie przetrwa. Luc jej nie chciał, to proste. Kiedy wchodziła do salonu, spojrzał na nią z troską. - Wyglądasz na zmęczoną. Masz za sobą ciężki dzień. Najwyższy czas wrócić do domu i położyć cię do łóżka. Rachel nie czuła się zmęczona, ale ucieszyła ją myśl, że być może tej nocy zacznie się ich miodowy miesiąc. Kilka minut później żegnali się z Camille i Yvesem. - Dziękujemy za uroczy wieczór. - Teraz wasza kolej. Może być przyszły tydzień? - zapytał Luc, pomagając Rachel wsiąść do samochodu.
S R
- Będzie nam miło. A bientôt.
Kiedy ruszyli, Rachel powiedziała:
- Przemili ludzie. Nie spodziewałam się tak gorącego przyjęcia. - Od razu cię polubili.
- Ze względu na ciebie. - Uśmiechnęła się. - Mój dziadek mawiał, że jeśli chce się poznać charakter człowieka, wystarczy poznać jego przyjaciela. Yves to wspaniały człowiek, a Camille jest urocza. Luc uścisnął jej dłoń. - Na pewno zostaniecie przyjaciółmi. - Poszukał wzrokiem jej spojrzenia i zapytał: - O czym rozmawiałyście tak długo z Camille w kuchni? Rachel postanowiła posłuchać rady Camille. - O Paulette - odpowiedziała wprost. Luc powoli puścił jej dłoń.
152
- Tak, to było nieuniknione. Rachel, możesz mnie pytać o wszystko, co jej dotyczy. - Wiem. Camille sama zaczęła o niej mówić. - Dowiedziałaś się czegoś nowego? - Tylko tyle, że Paulette była bardzo wesoła, tak jak Yves. - Kiedyś rzeczywiście taka była. Podziwiała uczciwość Luca, jednak czasami prawda mogła zranić serce jak dobrze wymierzony pocisk. - Czy jest jeszcze coś, co chciałabyś wiedzieć, zanim zamkniemy tę historię na zawsze? - zapytał Luc. - Mógłbyś to zrobić?
S R
- Dla mnie historia Paulette została zamknięta tego dnia, kiedy zobaczyłem w oczach mojej byłej żony pustkę. Wtedy zrozumiałem, że jej duch ją opuścił.
Co więcej można było dodać?
Resztę drogi do domu przebyli w pełnym napięcia milczeniu, które rozdzielało ich światy, chociaż ich ciała niemal się dotykały. Kiedy dojechali na miejsce, Luc wysiadł, obszedł samochód, pomógł wyjść Rachel i zaprowadził ją do domu. - Idź spać, ja wypakuję rzeczy dziecka. Nawet nie próbowała proponować, że mu pomoże. Na pewno by się nie zgodził. Rozumiała go, ale nigdy dotąd nie była traktowana jak porcelanowa lalka. Zresztą wszystko przebiegało normalnie. Nie miała nawet porannych mdłości. Ale według Camille z Paulette było podobnie. Nic
153
złego się nie działo, aż pewnego dnia lekarz powiedział, że dziecko nie żyje. Znowu Paulette. Rachel wolałaby o niej nie myśleć. Ale jak to zrobić? Wzięła prysznic, włożyła nocną koszulę i położyła się do łóżka. Słyszała, jak Luc rozpakowuje zakupy. W końcu zgasiła światło i długo leżała w ciemności. Aż wreszcie straciła nadzieję, że się doczeka. Rozpłakała się, kryjąc twarz w poduszce. Kiedy się obudziła, wciąż była w łóżku sama. Spojrzała na zegarek. Wpół do dziesiątej.
S R
W domu panowała kompletna cisza. Luc na pewno spał na dole. Rachel wstała, włożyła szlafrok i wsunęła stopy w sandały. Wyszła na korytarz. Po drodze zajrzała do pokoju dziecinnego i zobaczyła złożone łóżeczko. Ten widok ją rozczulił. Luc musiał spędzić na tym pół nocy.
Zeszła na dół. Jeśli Luc śpi, przygotuje mu śniadanie. Drzwi prowadzące do winnicy były otwarte na oścież. Rachel wyjrzała i zobaczyła Luca. Robił coś w połowie zbocza. Wyszła z domu i ruszyła między rzędami krzewów w jego stronę. - Luc? - cicho wymówiła jego imię. Wstał gwałtownie. - Rachel! Coś się stało? Czy od razu musiało się coś stać? - Nic. Przyszłam powiedzieć ci dzień dobry.
154
Był blady, w jego oczach malował się strach. - Ma chérie, na pewno dobrze się czujesz? - Przyglądał się jej badawczo. Boże, ile to dziecko dla niego znaczyło! - Zajrzałam do dziecinnego pokoju. Złożyłeś łóżeczko. Jest naprawdę śliczne. Na pewno się napracowałeś. Luc milczał, więc Rachel paplała dalej: - Cieszę się, że wybraliśmy jasny kolor. Nasze dziecko będzie bardzo szczęśliwe. Ale nie musiałeś tego robić w nocy. Położyłeś się późno i wcześnie wstałeś. Ty też musisz się wysypiać. Luc rozejrzał się.
S R
- Od dawna cierpię na bezsenność. Starałem się zachowywać cicho. Przepraszam, jeśli cię obudziłem.
Tak bardzo pragnęła jego miłości, a on ofiarowywał jej tylko troskę.
- Och, ja się wyspałam. Masz ochotę na śniadanie? - powiedziała beztrosko, na przekór ponurym myślom.
- Dziękuję, nie jestem głodny. Popracuję jeszcze trochę, a potem przygotuję lunch. - Ja nie będę jadła w domu, ale przed wyjściem przygotuję coś dla ciebie - oświadczyła nagle. - Wychodzisz? - Mam spotkanie z Giselle. Który samochód mogę wziąć? Luc był zaskoczony. Zbladł jeszcze bardziej. - Chcesz zacząć pracę od dzisiaj? - zapytał z niedowierzaniem. - Nie wiedziałeś, że jestem pracoholiczką? Tak jak ty.
155
Luc zacisnął wargi. - Skoro tak, ja cię podwiozę. - Wstał. - Nie ma takiej potrzeby. Jesteś zajęty, nie chciałabym cię odrywać od pracy. - Sprzedałem maserati i muszę kupić jakiś samochód dla ciebie. A dziś podwiozę cię - rzekł stanowczo. - Gdybyś wzięła dżipa i coś się stało, nie mógłbym ci pomóc. Rachel speszyła się. - Dlaczego sprzedałeś maserati? - To nie jest auto praktyczne ani bezpieczne dla kogoś, kto ma rodzinę.
S R
- Ale jeszcze tydzień temu nie wiedziałeś, że będziemy rodziną. Dlaczego sprzedałeś maserati?
- To był samochód Paulette. Sprzedałem go po jej śmierci. - Rozumiem.
Rachel odwróciła się. Zrobiła dwa kroki w stronę domu i zatrzymała się.
- Twoja matka powiedziała, że zbudowałeś ten dom w nadziei, że kiedy Paulette się obudzi, zaczniecie tu nowe życie. Jeżeli chcesz go sprzedać, zrób to, Luc - powiedziała i odeszła. Była już prawie przy drzwiach, kiedy usłyszała za sobą głos Luca: - Moja matka ma złe informacje. Ten dom zacząłem stawiać dziewięć miesięcy temu. Zbudowałem go dla siebie. Co takiego? Rachel zamarła.
156
- Mamon za bardzo się przyzwyczaiła do tego, że mieszkam z nią i z rodziną Giselle. Nie wyprowadzałem się, bo było jej ciężko po śmierci ojca i wydawało się, że moja obecność pomaga jej dojść do siebie. Najwyższy czas, żebym stanął na własnych nogach. A co do samochodu, to właśnie w tym maserati Paulette miała wypadek. No nie. - Cieszę się, że go sprzedałem. Wyremontowałem go, bo wszyscy wierzyli, że Paulette lada dzień się obudzi. Wtedy na drodze, kiedy widzieliśmy się pierwszy raz, sprawdzałem go po remoncie. Przerwał na chwilę, a potem spytał: - Może kupimy dla ciebie dżipa? To bezpieczny samochód. Poza tym w wolnych chwilach będziesz mogła wozić turystów.
S R
Rachel nie wierzyła własnym uszom. - Chciałbyś, żebym to robiła?
- Oczywiście. Paulette nigdy się tym nie zajmowała. Ona w ogóle nie interesowała się moją pracą. Ale ty zapowiadasz się na jeden z największych atutów Domaine Chartier.
- Powiedziałeś mi, że gdybyś był żonaty, twoja żona oprowadziłaby mnie... - Kłamałem - przerwał jej, a cudowne, niebieskie oczy Rachel rozszerzyły się ze zdumienia. - Chciałem być z tobą, a bałem się odmowy. No i nie chciałem cię wystraszyć, więc wymyśliłem tę historyjkę. Masz mi to za złe? Patrzyła na niego nieco skonsternowana. - Zależało ci na moim zamówieniu?
157
- Nie - wyszeptał. - Zależało mi na tobie. Patrzyła na niego z bólem w oczach. - Nie musiałeś tego mówić, Luc. Wiem, co czułeś do Paulette. I wiem, co nadal czujesz... - Wysłuchaj mnie... - Potrząsnął nią lekko. - Kochałem Paulette. Przeżyliśmy razem kilka cudownych lat, ale wszystko to się rozpadło, jeszcze zanim się rozwiedliśmy. Kiedy zobaczyłem cię tamtego dnia na drodze, jeszcze nie rozumiałem, że moje małżeństwo to zamknięty rozdział. A kiedy wyłoniłaś się zza zakrętu i omal na ciebie nie wpadłem... No właśnie, na twój widok zapomniałem o bożym świecie. Przyglądała się mu z niedowierzaniem.
S R
- Zapamiętałem twój numer rejestracyjny i zamierzałem cię odnaleźć. I stał się cud. Zobaczyłem cię w „Hotel du Roi", jak popijałaś moje wino. - Uśmiechnął się. - Wtedy cię zapragnąłem. Kiedy przysunął się do niej, ciałem Rachel wstrząsnął dreszcz. - Marzyłem tylko o jednym. Wziąć cię w ramiona i porwać. Nie masz pojęcia, ile mnie kosztowało, żeby przekazać opiekę nad tobą Gilesowi. - Pocałował ją. - Bałem się, by moje pragnienie cię nie spłoszyło. Czy ty rozumiesz, co ja mówię? Zakochałem się w tobie, Rachel Chartier. Bez pamięci. To stało się tak szybko, że nadal kręci mi się w głowie. - Luc... - To prawda, mon amour. Następnego ranka po naszej wspólnej nocy zamierzałem powiedzieć ci wszystko o Paulette i poprosić cię, żebyś za mnie wyszła. Ale tak długo spałaś, że wstałem i pojechałem do Thann.
158
- Do Thann? - Nie mógłbym ci się oświadczyć bez jednej szczególnej rzeczy. - Masz na myśli dzban ślubny? - Rachel była jak ogłuszona. -Tak. - Ale jeżeli piliście z niego razem z Paulette, ja... - Rachel, ten dzban nie opuścił szafy od wielu, wielu lat. Nigdy oficjalnie nie oświadczyłem się Paulette. - Nigdy? - spytała niepewnie. - Nigdy. Po prostu pewnego dnia Yves powiedział: wy to albo się pobierzcie, albo na zawsze zapomnijcie o sobie, i tak to się odbyło. - Twoja matka mówiła, że pojechałeś do szpitala...
S R
- Maman czasem plecie od rzeczy. - Pocałował ją w szyję. Kiedy w końcu zaczniesz mnie słuchać? Kocham cię bez pamięci. Sza. - Zamknął jej usta pocałunkiem.
Dopiero po chwili odezwał się znowu:
- Maman nie rozumie, że rozwód zabił moje uczucia do Paulette. Owszem, jeździłem codziennie do szpitala i nie pozwoliłem odłączyć aparatury, ale robiłem to z... poczucia winy. Rachel była zdezorientowana. - O jakiej winie mówisz? Nie zrobiłeś nic złego - zaprotestowała z pasją. Luc westchnął. - Ja myślałem inaczej. - Wyjaśnij mi to. - Po rozwodzie przeniosłem się do rodziców, a Paulette została w naszym domu. Dwa dni po ogłoszeniu wyroku zadzwoniła do mnie
159
w sprawie aktu notarialnego. Miała go przekazać swojemu adwokatowi i poprosiła, żebym go przywiózł. Odmówiłem, ponieważ byłem bardzo zajęty. Poprosiłem, żeby przyjechała do mojego biura. Tamtego dnia rozpętała się straszna burza. Lało. W samochód Paulette wjechała ciężarówka. Gdybym zostawił pracę i zawiózł jej ten przeklęty akt, nadal by żyła. Rachel ujęła jego twarz. - Nie mogłeś tego przewidzieć. To nie twoja wina! Pocałował jej ręce. - Teraz wiem o tym, ale wtedy żyłem w lęku. Kiedy dowiedziałem się o wypadku; dzień w dzień błagałem ją o
S R
wybaczenie, choć nie wiedziałem, czy mnie słyszy. Dlatego nie zgadzałem się na odłączenie aparatury. Bałem się, że w ten sposób stracę szansę na przebaczenie. - Uśmiechnął się ze smutkiem. - I dlatego tak bardzo chciałem, żeby się obudziła. Dopiero dzięki tobie zrozumiałem, że mimo poczucia winy nie jestem winny. Wtedy poczułem ulgę.
- Och, Luc... - Rachel objęła go za szyję. - Teraz wszystko jest dla mnie jasne. Dlatego tak bardzo denerwowałeś się w czasie burzy i obwiniałeś się, że za długo pracowaliśmy w winnicy. Nie rozumiałam twojego cierpienia. Przycisnął czoło do jej czoła. - Tak się o ciebie bałem. Ten strach mnie paraliżował. Teraz wiesz, dlaczego. Kocham cię, Rachel Chartier, i wierzę, że ty też mnie kochasz, choć nigdy nie słyszałem tego słowa z twoich ust. Powiedz, że mnie kochasz - prosił ją.
160
- Kocham cię! - krzyknęła. - Kocham z całego serca. Jak myślisz, dlaczego za ciebie wyszłam? Tylko z jednego powodu. Z miłości! Przywarł do jej ust. Przypomniał sobie słowa matki: „Gdybyś słyszał radość w jej głosie albo widział iskierki w jej oczach..." Teraz słyszał to wszystko, widział i czuł... Obejmował jej delikatne, ciepłe ciało. - Kiedy przyszedłem do twojego pokoju w Colmar i powiedziałaś mi, że jesteś w ciąży, zrozumiałem, co znaczy słowo radość. Wtedy przysiągłem sobie, że nigdy nie pozwolę ci zniknąć. Ze względu na historię Paulette chciałem dać ci czas, byś zaakceptowała moją miłość, ale już dłużej nie mogę. Nie chcę spędzać samotnych nocy. Zbyt wiele mnie to kosztuje. - Mnie też! - Rachel, wybacz mi wszystko, co robiłem nie tak. Gdybyś nie wróciła do Alzacji, następnego dnia byłbym w Nowym Jorku. Obsypała jego twarz pocałunkami. - Wybaczam ci pod jednym warunkiem. Luc wstrzymał oddech. - Cokolwiek zechcesz. - Chodźmy teraz do domu i oświadcz mi się zgodnie z tradycją Chartier. Jeżeli urodzę syna, opowiem mu, że jego ojciec wziął mnie za żonę jak należy. Po jakimś czasie Rachel zbudziła się w ramionach męża. Na stole stał starożytny zielony dzban. - Małżeński rytuał wina - mówił Luc z oczami wypełnionymi miłością.
161
Rachel przytuliła się jeszcze mocniej do niego. Dziadek miał rację. Spotkała swoje największe szczęście. Jeśli urodzi się im syn, będzie nazywał się Guillaume Valentine Chartier. Jeśli córka, dostanie na imię Rebeka. Oczywiście, jeśli Luc się zgodzi. Pocałowała go. - Czekałem na ciebie - mruknął zaspany, a chociaż cudowne, brązowe oczy nadal były zamknięte, oddał jej po całunek z zapałem zapierającym dech w piersi. Trudno, rozmowę o imieniu dla dziecka trzeba na chwilę odłożyć. Ale cóż, mieli przed sobą całe życie.
S R 162