Psy i szakale Barbara Wood
PrzełoŜyła ElŜbieta Zawadowska DC DIOUD Wydawnictwo Da Capo Warszawa 1995 HOUNDS Wydanie 1 I...
16 downloads
40 Views
941KB Size
Psy i szakale Barbara Wood
PrzełoŜyła ElŜbieta Zawadowska DC DIOUD Wydawnictwo Da Capo Warszawa 1995 HOUNDS Wydanie 1 ISBN 83-86611-^
Rozdział Pierwszy K*is *ss-. »• "ssą sS»S Ił*«s nił kostkę pacjenta, Ŝeby wprowadzić kateter. Usłyszałam czyjś okrzyk: - Odsunąć się! Strzelamy! LeŜące na stole ciało podskoczyło. Puls jednak nie powrócił. - Jeszcze raz! Cofnąć się! Teraz dwieście volt! Strzelamy! WciąŜ nie było pulsu. - Jeszcze jedna ampułka dwutlenku sodu. Lidio, trzymaj elektrody. Nie upuść! Mamy jego grupę krwi? Będzie potrzebna. Na razie ani słowa rodzinie! Lidio, elektrody! Strzelamy! Wszyscy wpatrywaliśmy się w monitor. Zobaczyliśmy punkcik. Zaraz potem drugi. Trzeci. Kreska na monitorze chwiała się i załamywała. - Dobrze. Jeszcze raz. Wyjdzie z tego. Strzelamy! Patrzyliśmy z nadzieją na ekran. Te dwieście volt uratowało mu Ŝycie. Pozostawał w stanie śmierci klinicznej trzy i pół minuty. Biologicznie nie umarł ani na chwilę. - Dobrze. MoŜemy wracać. - Kellerman mówił cichym, spokojnym głosem. - Potrzebne będzie łóŜko z OIOM-u. Trzeba go cały czas obserwować. Lidio, szew otrzewnowy. Kiedy podałam mu pojemnik z igłami, spojrzał na mnie, a w jego oczach błąkał się cień uśmiechu. Doktor mówił w ten sposób: „No, tym razem mało brakowało, ale wygraliśmy." Członkowie zespołu reanimacyjnego wychodzili powoli z sali, a my poszliśmy spokojnie do sali numer dwa, Ŝeby dokończyć operację. Byliśmy w nieco gorszych nastrojach niŜ wtedy, kiedy ją zaczynaliśmy, bo baliśmy się trochę i skoncentrowaliśmy się wyłącznie na pacjencie, który z takim zaufaniem oddał się w nasze ręce. Odetchnęliśmy dopiero, gdy wywieziono go na łóŜku. Objęłam wzrokiem roztaczający się wokół mnie bałagan: stosy zakrwawionych gąbek, porozrzucane narzędzia, puste ampułki, przeraŜający elektrokardiogram... Zawsze miałam wraŜenie, Ŝe sala operacyjna po skończonym zabiegu 6 Psy i szakale przypomina krajobraz po bitwie. Kiedy tak kręciłam z niezadowoleniem głową i oceniałam ogrom pracy, jaką będę musiała wykonać, Ŝeby to wszystko doprowadzić do ładu, pani Cathcart jeszcze raz zajrzała do pokoju. - Lidio, zrób sobie przerwę. Jenny obiecała, Ŝe posprząta. Idź zatelefonować. Uniosłam w gćrę brwi. Tak. Rzeczywiście. Adela. W Rzymie. Pilna rozmowa międzynarodowa. Zupełnie o tym zapomniałam. Jedną ręką, spoconą pod chirurgiczną rękawiczką, trzymałam słuchawkę przy uchu, a drugą szarpałam nerwowo maskę. W końcu udało mi się zapalić papierosa. Wydawało mi się, Ŝe juŜ od godziny czekam na zgłoszenie się telefonistki. - Cały czas próbuję, ale linia jest zajęta. MoŜe zadzwoni pani później? - Nie, to pilne. Zaczekam. - Dobrze, cały czas będę łączyć. PrzyłoŜyłam słuchawkę do drugiego ucha. Głos panienki z centrali brzmiał tak, jakby mówiła przez celofan.
W holu było pusto, miałam więc teraz trochę spokoju. Spokój ten był jednak pozorny, bo myślałam o wydarzeniach ostatnich szalonych godzin, w wyniku których siedziałam teraz ze słuchawką przy uchu i zastanawiałam się, jaka czeka mnie wiadomość. Nie kontaktowałam się z Adelą od czterech lat, a pielęgniarka oddziałowa twierdziła, Ŝe moja siostra telefonuje z Rzymu. Przypominając sobie zamieszanie, jakie wypełniło ostatnią godzinę, wcale nie byłam pewna, co bardziej mną wstrząsnęło: wiadomość, Ŝe siostra dzwoni do mnie zza Atlantyku czy zatrzymanie akcji serca u pacjenta, który leŜał właśnie na stole operacyjnym. -t roszę chwilę zaczekać - powiedział ktoś z włoskim akcentem. Udało mi się wreszcie dodzwonić pod numer, któryBarbara Wood podała mi Adela, czyli do hotelu Residence Pałace w Rzymie, i właśnie miałam usłyszeć głos dawno nie widzianej siostry. W rozbiegane myśli na temat operacji, nagłego zatrzymania akcji serca i stresów związanych z wykonywaniem zawodu pielęgniarki wkradła się równieŜ ciekawość, dlaczego Adela do mnie zadzwoniła, a przede wszystkim jakieŜ to wydarzenie moŜe być i dla niej, i dla mnie aŜ tak waŜne. Kiedyś byłyśmy sobie bardzo bliskie, ale po śmierci rodziców i brata wszystko się zmieniło. Na ogół śmierć najbliŜszych łączy pozostałych przy Ŝyciu członków rodziny. Nam jednak los spłatał głupiego figla i oddaliłyśmy się od siebie. Po wielu miesiącach smutku i Ŝałoby stałyśmy się sobie obce, a przed czterema laty poŜegnałyśmy się ostatecznie. Ja miałam wtedy dwadzieścia dwa, ona dwadzieścia trzy lata. Ja uczyłam się chirurgii, ona zaś -jak uwodzić męŜczyzn. W dniu wyjazdu prawie się do mnie nie odzywała, a ja napomknęłam coś na temat waŜnego spotkania, na które właśnie się wybieram. Potem wymieniłyśmy chłodny uścisk dłoni, jak uczciwe parafianki, które Ŝegnają się po kościelnej herbatce. I przez cały ten czas, aŜ do dziś, siostra nie dała znaku Ŝycia. - Liddie? Liddie? To ty? Usłyszałam jej głos i miałam wraŜenie, Ŝe stoi przede mną duch mojej siostry. - Tak. Adela? Mój BoŜe! - Och, tak się cieszę, Ŝe cię słyszę. To naprawdę niesamowite. Nie mogę się juŜ doczekać, Ŝeby ci wszystko opowiedzieć. Jej słaby, daleki głos brzmiał trochę piskliwie; szczebiotała jak egzaltowana nastolatka. Słyszałam ją wyraźnie w słuchawce i z niedowierzaniem wpatrywałam się w ścianę. Nazwała mnie Liddie. Adela nazwała mnie Liddie, tak jakbyśmy rozstały się dopiero wczoraj. - Uspokój się - powiedziałam i poczułam, Ŝe zaczyna mi się udzielać jej podniecenie. - Co się stało? Dobrze się czujesz? 8 Psy i szakale - Oczywiście. Po prostu wspaniale. Jestem w Rzymie, Liddie. - Wiem. - Nie, nie uległam wypadkowi, ani nic takiego. Ale to jest równie pilne. MoŜesz przyjechać do Rzymu? - Co takiego? - Słuchaj, wysłałam ci paczkę. Kiedy ją dostaniesz, wszystko zrozumiesz. Powinna nadejść lada dzień, bo rozumiem, Ŝe jeszcze do ciebie nie dotarła. Wysłałam ją pocztą lotniczą. A
moŜe powinnam była nadać jako wartościową? Teraz Ŝałuję, Ŝe tego nie zrobiłam. Och, Liddie. Musisz koniecznie przyjechać, błagam! W jej głosie wyczułam napięcie, a nawet panikę, więc lepiej nadstawiłam ucha. Adela była wyraźnie zadowolona i podniecona, ale siostrzany instynkt podpowiadał mi, Ŝe chyba nie wszystko wygląda tak świetnie. - Co się stało? - Nie mogę ci powiedzieć. Ale to zupełnie fantastyczna historia. Muszę ci ją opowiedzieć osobiście. Czy moŜesz przyjechać do Rzymu? - Oczywiście, Ŝe nie. Nie Ŝartuj. - Taka właśnie była Adela: kapryśna i popędliwa. - Nie mogę zostawić pracy. Powiedz mi, proszę, o co chodzi. - Daj sobie spokój z tą głupią pracą. Musisz przyjechać. Słuchaj, Liddie, spieszę się... Urwała nagle. - Mów, mów. Słucham - powiedziałam po chwili. Milczała. - Adelo, nie wygłupiaj się. Nie zamówiłam tej pioruńsko drogiej rozmowy, Ŝeby bawić się z tobą w ciuciubabkę. Wykrztuś wreszcie, o co ci chodzi. Nie zamierzam cię ciągnąć za język. Adelo? Na linii było zupełnie głucho. Jak ostatnia idiotka wzięłam do ręki słuchawkę i obejrzałam ją. - Halo? Adela? Centrala? - Przycisnęłam guzik centrali wewnętrznej. Usłyszałam głos telefonistki. - Przerwano mi rozmowę - wyjaśniłam. - Czy moŜe pani połączyć mnie jeszcze raz? 9 Barbara Wood - Chwileczkę. Czekałam. Nasłuchiwałam. W słuchawce szumiało jak w oceanie. Słyszałam trzaski i czyjś oddech. W końcu znów odezwała się telefonistka: - Przykro mi, ale połączenie nie zostało przerwane. Ktoś po prostu odłoŜył słuchawkę. - Co? To niemoŜliwe. - Czy chce pani, Ŝebym jeszcze raz zamówiła rozmowę? - AłeŜ moja siostra nie połoŜyła słuchawki. Ktoś nas rozłączył. MoŜe tełefonistka w Rzymie. Ałbo ktoś z hotelu. - Przykro mi, ale oni twierdzą, Ŝe osoba, z ktdrą pani rozmawiała, odłoŜyła słuchawkę. Czy mam zamówić jeszcze raz? Zastanawiałam się przez chwilę, czy lepiej będzie rozmawiać z Adelą ze szpitala, czy z mojego mieszkania, gdzie nikt mi nie będzie przeszkadzał. - Nie, dziękuję - odparłam. Spróbuję później. W szatni szybko wzięłam prysznic, przebrałam się w wyjściowe ubranie i zameldowałam w portierni, Ŝe wychodzę pdł godziny wcześniej. Nikt nie miał nic przeciwko temu. Przy Ocean Avenue dopadła mnie mgła tak gęsta, Ŝe wyglądała zupełnie jak biała ściana p^ f*~ wana siedziałam na psy i szakale - Jest pan pewien? Dokąd w Aki Rł S? z Ameiyki. Rozmawiałam z S?LJ?• ^^ Telef°nuje tam. W tym hotelu. MusiSa iw^H? P° P°łudniu- B*a mość. Choćby nowy numer Snu t*™*^ wiado-nana betonu. Jestem o tym przekonana.
- Przykro mi, proszę pani. Nie ma Ŝadnej wiadomości. - Dla Lidii Harris? Na pewno? Widziałam niemalŜe, jak wzrusza ramionami. - Panna Harris wyjechała juŜ jakiś czas temu. Jej pokój m jest pusty, zapłaciła rachunek. Nic mi nie mówiła. -----mt przeciwko temu. _ Rozumiem. - Oczywiście nie rozumiałam nic. Ani ~v v^can Avenue dopadła mnie mgła tak gęsta, Ŝe w ząb. - No cdŜ, trudno. Do widzenia, wyglądała zupełnie jak biała ściana. Po tym upiornym dniu _ Do widzenia pani. podziałała na mnie orzeźwiająco. JuŜ nie mogłam się doTrochę paliła mnie twarz, bo na kominku płonął ogień, czekać swwne&m&nam w moim mieszkania -*--••• Patrzyłam tępo przed siebie. Ach, to postrzelone dziecko ledy to bede p^*»i~ «-, mysjajam L>zwonj ^o mnie do szpitala, Ŝąda, Ŝeby mnie natychmiast poproszono do telefonu, wmawia wszystkim, Ŝe to takie pilne, potem robi sobie ze mnie Ŝarty, nie zdradzając ani słowem, o co jej chodzi, a na koniec odkłada słuchawkę. Po czym wyprowadza się z hotelu. Niezły numer z ciebie, Acjelo. Miałam właśnie ochotę wrzucić aparat telefoniczny do ognia, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. To była Shelly, moja sąsiadka, barmanka, ktdra pracowała w nocy, a spała w dzień. Trzymała w rękach pogniecioną paczkę. ~ Cześć, strasznie się spieszę. To przyszło dla ciebie pocztą. - Tak? - Wzięłam od niej pudełko opakowane w szary 11 v/ Ł.yni upiornym dniu na mnie orzeźwiająco. JuŜ nie mogłam się doczekać spokojnego wieczoru w moim mieszkaniu w Malibu, kiedy to będę czytała ksiąŜkę albo zajmę się szyciem. Po pracy nigdy nie robiłam nic nadzwyczajnego. Dzisiejszy wieczór zatem nie będzie róŜnił się od innych. Z wyjątkiem tego, Ŝe zamierzałam porozmawiać z siostrą. Iłlocno poirytowana siedziałam ze słuchawką przy uchu, podczas gdy osoba na drugim końcu linii szukała kogoś, kto mówiłby po angielsku. Miałam juŜ za sobą rozmowę z włoską telefonistką, ktdra powiedziała mi, Ŝe Ŝadna Adela Harris nie mieszka w hotelu Residence Palące. Poprosiłam ją zatem, Ŝeby połączyła mnie z kimś z recepcji, bo z pewnością zaszła jakaś pomyłka. Zdawałam sobie sprawę, Ŝe to moŜe zająć nawet pdł godziny, więc zrezygno10 Barbara Wood papier, który był wymięty i podarty. Przesyłkę zaadresowała niewątpliwie Adela we własnej osobie. - Listonosz nie chciał zostawić paczki pod drzwiami, więc zaproponowałam, Ŝe ja ją wezmę. Pokwitowałam. Dobrze zrobiłam? - Świetnie. Bardzo ci dziękuję. Zapraszam na drinka. - Wybacz, ale juŜ i tak jestem spóźniona. Powiedz tylko, co moŜe być w środku? To od twojej siostry? Nazwisko Adeli widniało w rogu, tuŜ nad adresem hotelu Residence Pałace przy Via Archimede w Rzymie. - Tak, to od niej.
- O ile pamiętam, nigdy nie przysłała ci nawet kartki na święta. Masz urodziny, czy co? - Niezupełnie. Bardzo ci dziękuję, Shelly. Jestem naprawdę zobowiązana. Zamknęłam drzwi i popatrzyłam na paczkę. Z pewnością była to ta sama przesyłka, o której Adela wspomniała przez telefon. Wysłała ją zwykłą pocztą lotniczą i Ŝałowała, Ŝe nie jako poleconą. Widocznie paczka zawierała coś naprawdę waŜnego, a nie jakiś zwykły upominek. Nagle przyszło mi do głowy, Ŝe w środku znajduje się z pewnością list z wyjaśnieniem. Przestałam więc zachodzić w głowę i rozerwałam papier. Ujrzałam zwyczajne białe pudełko wypchane pomiętą włoską gazetą i kilkoma serwetkami z hotelu. Wyczułam palcami jakiś twardy przedmiot. Miałam właśnie zamiar go odwinąć, gdy w rogu pudełka dostrzegłam mały kartonik. Wyjęłam go spośród pomiętych papierów i zobaczyłam, Ŝe ktoś napisał na nim: OSTROśNIE. To było wszystko. Zdarłam prowizoryczne opakowanie i stanęłam na środku salonu, trzymając w rękach niesamowity przedmiot. Rozdział drugi intrygujący przedmiot miał dwa centymetry długości, a wykonany był z gładkiego kremowego materiału, w którym rozpoznałam kość słoniową. Przypominał szeroki nóŜ do rozcinania kartek, zwęŜał się ku końcowi i był rzeźbiony u nasady. Zupełnie jak miniaturowa laska, miał głowę w kształcie psa rzadkiej rasy. Z pewnością wpatrywałam się długo w tę figurkę, bo kiedy wreszcie wyrwałam się spod jej uroku, stwierdziłam, Ŝe ogień na kominku wygasł, a w pokoju zrobiło się chłodno. Trzymając „psa" z kości słoniowej oraz pudełko i papier,; w które był opakowany, cięŜko opadłam na krzesło. Obejrzałam dokładnie papier i pudełko, ale poza karteczką z napisem OSTROśNIE przyklejoną do paczki niczego interesującego nie znalazłam. Tylko tyle. śadnego listu. Nadal nie miałam pojęcia, co to za przedmiot i dlaczego właściwie Adela mi go przysłała. CzyŜby był tak cenny, Ŝe musiała zadzwonić do mnie zza oceanu, by uprzedzić mnie o nadejściu tej przesyłki? I jeszcze Ŝałować poniewczasie, Ŝe nie nadała paczki wartościowej? Oczywiście najbardziej chciałam zrozumieć, dlaczego przysłała tę figurkę właśnie mnie. Obracałam ją w palcach. Wydawało mi się, Ŝe jest dosyć stara, ale nie byłam ekspertem w tych sprawach. Zagadkę stanowił równieŜ pies wyrzeźbiony na grubszym końcu. Jeśli w ogóle to był pies. Figurka miała dziwny kształt. Jeśliby przyjąć psa za jej podstawę, przypominała rzeźbioną świecę. Nie wiedziałam teŜ zupełnie, co robić dalej, i to był mój 13 Barbara Wood Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Na fotografii widniał wyraźnie nasz szakal, a w najgorszym wypadku jego brat bliźniak. Kellerman przeczytał mi krótki opis staroegipskiej gry zwanej „Psy i szakale". W ksiąŜce zamieszczono rysunek przedstawiający planszę i fotografię szakala z kości słoniowej. Na hebanowej planszy wyryso-wane były róŜne dziwne wzory. Wywiercono w niej równieŜ dziurki, które układały się w linie. Spiczasty koniec pionka tkwił w dziurce, a rzut kostką decydował o sposobie poruszania się po planszy. Choć trudno dziś odtworzyć zasady tej gry, moŜna się domyślić, Ŝe było kilka pionków w kształcie psów, które wyglądały mniej więcej tak jak nasze psy, oraz tyle samo szakali. Być moŜe poruszano się nimi po planszy tak, jak dziś gramy w warcaby. Wszystko to zrobiło na mnie ogromne wraŜenie.
- Jeśli ten szakal jest autentyczny, ma z pewnością ogromną wartość - oświadczył Kellerman, wręczając mi ksiąŜkę. - JeŜeli naprawdę pochodzi ze staroŜytnego Egiptu, a zakładam, Ŝe tak, to dostałaś wspaniały upominek. - Rzeczywiście. - Patrzyłam ze zdziwieniem na szakala z kości słoniowej spoczywającego spokojnie w mojej dłoni. - Ale dlaczego ona mi go wysłała? PrzecieŜ nie jestem egiptologiem. Nie interesuję się takimi rzeczami. - A twoja siostra? - TeŜ raczej nie. ChociaŜ muszę przyznać, Ŝe Adela zawsze lubiła zagadki i tajemnice. WróŜyła sobie z ręki i wierzyła w staroŜytne klątwy. Przypuszczam, Ŝe natknęła się na szakala w Rzymie i chciała po prostu rozpalić moją ciekawość. - Zmarszczyłam brwi, bo sama nie wierzyłam w to, co mówię. Nie byłam szczera. Tak naprawdę nie chciałam przyjąć do wiadomości jedynego prawdopodobnego wytłumaczenia tej historii, a mianowicie tego, Ŝe Adela chciała mi przekazać jakąś wiadomość. - Mówisz, Ŝe chce cię ściągnąć do Rzymu? I nie powiedziała dlaczego. No cóŜ. - Potarł podbródek. W przeciwieństwie do innych chirurgów w jego wieku, to znaczy około pięćdziesiątki, doktor Kellerman nosił brodę. - Myślę za16 Psy i szakale Ŝe ona chce cię tam zwabić. Z jakiegoś powodu jesteś Q\ potrzebna. RównieŜ z jakiegoś powodu, którego akurat moŜna się domyślić, wiedziała, Ŝe nie będziesz chciała pojechać, więc posłuŜyła się szakalem jak przynętą. - To bez sensu. Nawet Adela by się tak nie zachowała. Nie po czterech latach. Napisałaby. Choćby krótki list. Ale - wskazałam tę zwariowaną figurkę - nie wysyłałyby czegoś takiego. - Dlaczego nie? - Kellerman dołoŜył do ognia i zmruŜył powieki, Ŝeby iskra nie wpadła mu do oka. Był jednym z nielicznych ludzi - nawet wśród moich znajomych lekarzy - których zdanie bardzo się dla mnie liczyło. Mimo wszystko tym razem nie bardzo zgadzałam się z jego opinią. - Nie wiem. Tak mi się wydaje. Jestem pewna, Ŝe ona znów się do mnie odezwie. - MoŜliwe. Pozwolisz się jej zwabić do Rzymu? - Do Rzymu? - Zaśmiałam się i dotknęłam jego ramienia. - A w kogo by pan rzucał kleszczami, gdyby coś poszło nie tak? - Nigdy nigdzie nie wyjeŜdŜasz, Lidio. - AleŜ wyjeŜdŜam - zaprotestowałam głośno. - Pewnie. Niech no pomyślę. W zeszłym roku byłaś w Columbus na kongresie pielęgniarek z OIOM-u. Przedtem jeszcze w Oakland na zjeździe instrumentariuszek. Rok wcześniej... - Nie jestem typem turysty, doktorze. - To prawda. Zwiedziłaś Columbus w stanie Ohio i Oakland w Kalifornii. Zaraz! Kiedyś miałaś jeszcze jechać do Hongkongu, ale stchórzyłaś w ostatniej chwili. - Nie widzę związku, doktorze. A poza tym mam właśnie zamiar odbyć podróŜ do domu. Zabiorę tę ksiąŜkę, mojego cennego szakala i będę czekała na telefon od mojej nieobliczalnej siostry. I mam nadzieję, Ŝe się doczekam. - Wstałam i ostroŜnie ułoŜyłam figurkę w torebce. -
Nie rozumiem, dlaczego tak nagle przerwała roznifrwe^ A na dodatek wyprowadziła się z hotelu i nie zadzwoniła do tej pory- Ach ta Adela! 17 Barbara Wood Kiedy przygotowywałam się do wyjścia, zauwaŜyłam, % Kellerman patrzy na ogromny zegar wiszący nad korni kiem. Po chwili doktor odwrócił się do mnie i zapytał: - O której dokładnie dzwoniła? - Zaraz. Niech no sobie przypomnę. W czasie reanim ej i. Koło pierwszej. - Kiedy ty do niej zatelefonowałaś? - Godzinę później. Dlaczego pan o to pyta? - Więc u nas była druga, kiedy z nią rozmawiałaś. ,, - Chyba tak. Nie wiem, do czego pan zmierza? - Ja równieŜ zaczęłam spoglądać na ozdobny zegar, który tykał cicho. - Jeśli dobrze pamiętam, w Rzymie jest dziewięć godzin później niŜ u nas. A to znaczy, Ŝe tam było wtedy koło jedenastej. - Tak. - A zatem wyprowadziła się z hotelu koło północy. -Kellerman spojrzał na mnie surowo. UwaŜam, Ŝe to dziwne. A ty? Odwzajemniłam spojrzenie. - Ja teŜ. - Czy ci z centrali byli pewni, Ŝe twoja siostra odłoŜyła słuchawkę, a nie na przykład została rozłączona? Po co, u licha, miałaby do ciebie telefonować, a potem ni z tego, ni z owego wyprowadzać się z hotelu w środku nocy? Znowu zerknęłam na zegar i wyobraziłam sobie pogrąŜony we śnie Rzym o dwunastej w nocy, Adelę, która płaci rachunek zaspanemu recepcjoniście i szuka taksówki na opustoszałej o tej porze ulicy. - Idiotyzm! - Chciałam jeszcze dodać, Ŝe nawet moja zwariowana siostra nie zamawiałaby międzynarodowej rozmowy błyskawicznej tylko po to, Ŝeby w połowie zdania odłoŜyć słuchawkę, ale dostrzegłam zatroskany wyraz twarzy patrzącego w ogień Kellermana i przybrałam nonszalancki ton. - MoŜe to rzeczywiście wygląda idiotycznie, ale jestem pewna, Ŝe znajdzie się jakieś logiczne wytłumaczenie tej całej historii. Adela zatelefonuje do mnie i wszystko 18 Psy i szakale wviaśni A na razie będę uŜywała szakala do otwierania kopert* Doktor Kellerman odprowadził mnie do samochodu; na naszych włosach i ramionach osiadła skroplona mgła, z ust leciała nam para. Kellerman mieszkał w ładnej okolicy. Była to stara elegancka dzielnica, odizolowana od reszty miasta. - Chciałbym, Ŝebyś mogła czasem zostać u mnie dłuŜej. Odwzajemniłam jego uśmiech. Zaczęłam mu asystować trzy lata temu i staliśmy się przez ten czas dobrymi przyjaciółmi. - Dobranoc - szepnęłam i odjechałam w zamgloną noc.
Kiedy stanęłam na progu swego mieszkania, najpierw poczułam, Ŝe nogi wrastają mi w ziemię, a usta otwierają się bezwiednie. Potem ogarnęła mnie furia, podparłam się pod boki i wrzasnęłam: - Chryste Panie! Ktoś włamał mi się do domu. Postronny obserwator, a nawet dobry znajomy, najprawdopodobniej niczego by nie zauwaŜył, bo włamywacze właściwie nie zostawili Ŝadnych śladów. Jedynie ktoś, kto zamieszkiwał ten nieskazitelnie utrzymany apartament, mógł dostrzec ślady najścia. Kiedy tylko przekroczyłam próg, zanim zdołałam cokolwiek zobaczyć, doznałam wraŜenia, Ŝe w pokoju panuje jakaś inna, obca atmosfera. Dopiero wtedy odkryłam, co konkretnie się zmieniło. AbaŜur lampy był przekrzywiony o całe dziesięć stopni, aparat telefoniczny stał w innym miejscu na biurku, a szuflady nie domknięto dokładnie. W moim mieszkaniu panuje taki porządek, jak na sali operacyjnej, moŜe nawet trochę przesadny, ale cóŜ, taka juŜ jestem. Właśnie dlatego zorientowałam się od razu - w ciągu tych pierwszych dziesięciu sekund po przekroczeniu progu, Ŝe ktoś pogwałcił moją prywatność. Nawet nie byłam jeszcze na etapie zastanawiania się, kto to zrobił i po co, kiedy juŜ stałam przy telefonie i wy19 psy i szakaU Barbara Wood bierałam numer doktora Kellermana. Byłam zupełnie ro J trzęsiona i prawie płakałam ze złości - fakt, Ŝe jakiś obcJ człowiek wdarł się przemocą w moje Ŝycie, oburzał mnie] Nie mogłam tego znieść. Dopiero kiedy doktor Kellerman zadał mi najbardziej oczywiste pod słońcem pytanie, zrol zumiałam, jak bardzo czułam się zniewaŜona. Pytanie bo-1 wiem brzmiało: „Czy coś zginęło?" A ja aŜ do tego momentu nie brałam zupełnie pod uwagę moŜliwości, Ŝe mnie okra-dziono. Myślałam wyłącznie o tym, Ŝe ktoś wdarł się bez-! prawnie na moje terytorium, i ta myśl nie dawała mi , spokoju. Czekając na doktora Kellermana, przeszukałam dokład-! nie mieszkanie i stwierdziłam, Ŝe nic nie zginęło. Absolut-nie nic. Włamywacze nie zabrali biŜuterii, telewizora, pieniędzy ani Ŝadnych innych cennych przedmiotów. Nie przyszli, Ŝeby kraść. Chcieli tylko przeszukać moje rzeczy. Pokręciłam z niedowierzaniem głową. - Niczego nie brakuje, doktorze. Absolutnie nic nie zginęło. I muszę przyznać, Ŝe to byli porządni włamywacze, a nie zwykli złodzieje, którzy przewracają człowiekowi dom do góry nogami. Starali się połoŜyć wszystko na swoim miejscu, tak Ŝebym niczego nie zauwaŜyła. Ale zauwaŜyłam. Nic nie rozumiem. Kogo interesuje moje mieszkanie? Czego w nim szukał? Opadłam na kanapę tuŜ obok doktora i zaczęłam wpatrywać się w wygasły juŜ kominek. Kellerman równieŜ patrzył przed siebie, a w jego niebieskich oczach pojawił się wyraz zadumy i namysłu. Po pewnym czasie usłyszałam jego cichy głos: - Czy mogę zobaczyć to pudełko, w którym dostałaś szakala? Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. - Fantastyczna pora na zmianę tematu, nie uwaŜa pan? - Przynieś mi je, Lidio. Wstałam i juŜ miałam zamiar podejść do biurka, ale zatrzymałam się nagle i zaczęłam się zastanawiać, gdzie właściwie zostawiłam pudełko i papiery, którymi zostało
zaniosłam tego do sypi«^. Uśmiechał się do mnie tylko oczami, jego usta nawci ^. drgnęły, jakby przykryła je maska. - Nie ma go tutaj - powiedziałam bezbarwnym głosem. - Oczywiście - odparł. - Jednak coś ci zginęło. Znowu opadłam na kanapę i oparłam głowę na rękach. Zastanawiałam się nad naszym najnowszym odkryciem. - Ktoś więc włamał się tutaj, przeszukał mieszkanie i zabrał pudełko. Wziął sznurek, karton i papier ze środka, I a takŜe karteczkę z napisem OSTROśNIE. Ale dlaczego? Szukał szakala? - Tak mi się wydaje. - Ale kto to był? Dlaczego zabrał karton i te wszystkie papiery? - Nie zapominaj, moja droga, Ŝe ktokolwiek by to był, wiedział, Ŝe paczka nadeszła właśnie dzisiaj. Wykorzystał równieŜ twoją nieobecność, Ŝeby się tu włamać. Ze zdziwienia otworzyłam szeroko oczy. - Sugeruje pan, Ŝe ktoś mnie śledził? - A skąd by inaczej wiedzieli, kiedy mogą wejść? Nie przypuszczali tylko, Ŝe weźmiesz ze sobą szakala. Gdybyś go zostawiła, na pewno by go zabrali. RozwaŜałam przez chwilę jego teorię, która napełniła mnie niesmakiem. Wstałam, podeszłam zdecydowanym krokiem do leŜącej na podłodze torebki, wyjęłam z niej szakala, wróciłam na miejsce na kanapie obok Kellermana. Zaczęliśmy znowu wpatrywać się w figurkę. Trwało to dłuŜszą chwilę. W końcu Kellerman powiedział: - Zadzwoń na policję, Lidio. - Nie - odparłam bez zastanowienia. - Ta sprawa ich nie zainteresuje. PrzecieŜ pan wie, Ŝe nie znajdą Ŝadnych odcisków palców ani innych śladów. Nic nie będą mogli zrobić. - Jednak miało miejsce włamanie i coś zginęło. - Och, niech pan będzie rozsądny, doktorze. W jaki spo21 Barbara Wood sób mogą mi pomóc? Znaleźć pognieciony karton i zwróci mi go? A ja mam im powiedzieć, Ŝe to jedyna rzecz, jaka mj zginęła, i chciałabym ją odzyskać? Nie, to przecieŜ bezsens Obracałam w palcach szakala. Był chłodny i gładki. N* jego niesamowitym pysku malował się chytry uśmiech. Miał szeroko otwarte oczy, potwornie wysokie i spiczaste uszy, które nadawały mu diabelski wygląd. Był to naprawdę zadziwiający przedmiot. - Jest zrobiony z kości słoniowej, więc to wyklucza od razu międzynarodowy gang, specjalizujący się w kra-, dzieŜy kamieni szlachetnych -powiedziałam Ŝartem, w którym jednak kryła się odrobina prawdy, poniewaŜ za wszelką cenę usiłowałam doszukać się motywu włamania. - Chcę wiedzieć, dlaczego go szukają. Nie podoba mi się ta cała historia. Zaskoczyła mnie i nie wiem, co mam robić. Nie jestem przyzwyczajona do takich tajemnic albo niespodzianek. śyję w uporządkowanym świecie, w którym wszystkie kwestie rozwiązuje się w sposób naukowy. Od pierwszej po południu moje Ŝycie zupełnie się
zmieniło. Najpierw zatelefonowała siostra, z którą nie rozmawiałam od czterech lat. Potem przyszła paczka z tym niesamowitym upominkiem. A teraz - rozłoŜyłam ręce i zatoczyłam łuk - to! Nie wiem, jakie znaczenie ma szakal w tej całej sprawie, ale z pewnością są tacy, dla których jest ogromnie waŜny. A chciałabym wiedzieć, bo to jest mój szakal i włamano się do mojego mieszkania. Ciekawa jestem... - Do głowy znów zaczęły mi się niecierpliwie cisnąć bezładne myśli. - MoŜe on ma jakąś wartość pienięŜną? Sam pan mówił, Ŝe moŜe okazać się wartościowy, jeŜeli istotnie jest autentyczny. - Tak, ale nie popadajmy w przesadę. To tylko jeden pionek z całej gry. - Wzruszył ramionami. - Z pewnością cenny dla kolekcjonera. Ale nie na tyle cenny, Ŝeby od razu włamywać się komuś do mieszkania. - A potem kraść pudełko i opakowanie! Szalenie zagadkowa historia, prawda? Co ten szakal w sobie ma? - Popatrzyłam na figurkę pod światło, jakby kość słoniowa była 22 Psy i szakale ezroczysta, a pod nią moŜna było wyczytać odpowiedź. PMówi pan, Ŝe były inne? I W staroŜytnym Egipcie na pewno, ale nie wiem... A gdyby się okazało... - przerwałam na chwilę - Ŝe tylko ói szakal przetrwał aŜ do dziś, czy podniosłoby to jego wartość? - MoŜliwe. Z całą pewnością jednak moŜemy stwierdzić, Ŝe tak nie jest. - Oczywiście. Wystarczy popatrzeć na fotografię z pańskiej ksiąŜki. Są na niej inne pionki. Dlaczego więc ten jest taki waŜny? A moŜe - w głowie zaczynała mi kiełkować pewna myśl ktoś chciał skompletować całą grę i brakowało mu tylko mojego szakala. Czy taki komplet byłby cenny? Ta gra w psy i szakale? - Myślę, Ŝe bezcenny. - Dobrze. Przypuśćmy, Ŝe ktoś był juŜ bliski zebrania wszystkich pionków, bo zajmował się tym całymi latami i brakowało mu zaledwie jednego czy dwóch. Taki zbieracz chciałby koniecznie zdobyć szakala, prawda? Mógłby się posunąć nawet do rabunku. - To śmieszne. Ktoś taki po prostu zgłosiłby się do | ciebie i zapytał o cenę. Za duŜo oglądałaś filmów kryminalnych i nie myślisz logicznie. Kolekcjoner usiłowałby ubić z tobą interes, bo wiedziałby dobrze, Ŝe dla ciebie to tylko pamiątka, bibelot, który moŜe ci słuŜyć co najwyŜej za przycisk do papieru. UwaŜam, Ŝe przeoczyłaś sedno tej całej zagadki. Nie jest nim wcale włamanie ani kradzieŜ pudełka, ani nawet sam szakal, choćby nie wiadomo ile był I wart. - A więc co tu jest najwaŜniejsze? - Twoja siostra, Adela. - Adela! - Klasnęłam w dłonie. - Oczywiście! PrzecieŜ od niej się to wszystko zaczęło. Ale czy w ten sposób nie Powracamy znowu do anonimowego zbieracza? ZałóŜmy, Ŝe chciał kupić szakala od Adeli, a ona nie chciała mu go sPrzedać. Odrzuciła ofertę i wysłała mi figurkę. To mogłoby wiele wyjaśnić. 23 Barbara Wood - Tak - powiedział wolno, ale widziałam wyraźnie, nie bardzo się ze mną zgadza.
Im dłuŜej zastanawialiśmy się nad tą sprawą, tym dziej stawała się tajemnicza. Kawałki tej układanki nie do siebie nie pasowały. Gdyby szakal był pusty w ku i zawierał skradzione diamenty, cała ta zagadka byłal z pewnością łatwiejsza do rozwiązania. Wtedy powiedzii łam coś, co zdziwiło mnie samą o wiele bardziej niŜ Kej lermana: - Muszę pojechać do Rzymu. - Co? - zapytał, jakbym mu właśnie oświadczyła, KsięŜyc jest zrobiony z Ŝółtego sera. Odwróciłam się niego i zobaczyłam, Ŝe w jego łagodnych niebieskiej oczach, pełnych ciepła i dobroci, pojawił się wyraz nied( wierz ania. - PrzecieŜ pan wie, Ŝe muszę. W chwili gdy ubrałam swoje myśli w słowa, uwierzyłam,! Ŝe mam rację. Aby dotrzeć do sedna tej sprawy, musiałam porozma-j wiać z Adelą. Po prostu nie miałam innego wyjścia. Nici wątpiłam, Ŝe w ten sposób znajdę odpowiedź. Poza tymi byłam pewna na pewno, Ŝe włamywacz wróci i tym razeml wszystko moŜe się skończyć o wiele gorzej, jeŜeli będęl w domu. - Nie rób tego - poprosił zupełnie zwyczajnie Keller-j man. Nie wygłaszał złowróŜbnych przemówień ani teŜ nia opowiadał, jak bardzo przeraziłam go swoim pomysłeml Powiedział tylko: „Nie rób tego" i w tym jednym zdaniii zawarł wszystkie przestrogi, obawy i lęki tego świata. - Ale przecieŜ ona tego chciała, doktorze. Dlatego dcl mnie dzwoniła. Wcale nie po to, Ŝeby uprzedzić mniej o nadejściu przesyłki z szakalem, tylko po to, Ŝeby sprowa-i dzić mnie do siebie. Nie miała okazji wytłumaczyć ma dlaczego, ale myślę, Ŝe musi być jakiś waŜny powód. W jej| głosie było coś... - Z wyraźną determinacją potrząsnęła głową i powtórzyłam: Muszę jechać. Oprócz niej nie m< juŜ Ŝadnej rodziny. 24 Psy i szakale Ale przecieŜ przez cztery lata... I To wcale nie tak długo, jeśli zwaŜyć, Ŝe płynie w nas 'ama krew i straciłyśmy tych samych rodziców. Takiej ^lnej więzi nie moŜe zerwać ani czas, ani odległość. Gdybym to ja do niej zadzwoniła, choćby na drugi koniec świata, i poprosiła: „Przyjedź, jesteś mi potrzebna", na pewno by to zrobiła. I pan doskonale o tym wie. Doktor Kellerman pokręcił głową i zrobiło mi się go Ŝal. - Lidio, to takie niebezpieczne. Ach te emancypantki! Chyba urodziłem się trochę za późno. Poklepałam go po ręku, jakby był moim ojcem, i powiedziałam: - Proszę się nie martwić. Pojadę do hotelu Residence Pałace, znajdę Adelę i oddam jej ten nieoczekiwany prezent. Powspominamy stare, dobre czasy, popłaczemy troszkę i znowu będę panu pomagać. Wrócę tak szybko, jak się da. - Nie podoba mi się ten pomysł - powiedział, ale w jego oczach kryło się coś jeszcze. Niestety ja nie zrozumiałam jego intencji, poniewaŜ słyszałam tylko wypowiedziane na głos słowa. Nie zrozumiałam tego, co mówił swoim tęsknym spojrzeniem - było zbyt subtelne, Ŝeby się przedrzeć przez kokon emancypantki, którym się opancerzyłam. O wiele później, za późno, zrozumiałam, co doktor Kellerman chciał mi tyle razy powiedzieć. Chciał, ale nie potrafił.
To jednak stało się o wiele później. Tymczasem doktor próbował metody łagodnej perswazji, ale bezskutecznie. Wiedział, Ŝe jestem niezaleŜną, wyemancypowaną kobietą, i zdawał sobie sprawę, Ŝe w Ŝaden sposób nie zdoła mnie odwieść od raz podjętej decyzji. - Myślałam, Ŝe ucieszy pana moja podróŜ do Europy. - Nie o taką podróŜ mi chodziło. Sama wiesz zresztą doskonale, Ŝe coś tu nie gra. Zdajesz sobie równieŜ na Pewno sprawę z tego, Ŝe włamywacz lub, jak wolisz, włamywacze wrócą. A moŜe nawet pojadą za tobą. Nie jesteś bezpieczna, dopóki szakal znajduje się w twoim posiadaniu. 25 Barbara Wood - ToteŜ oddam go osobiście ofiarodawczyni. Mam na paszport, bo zamierzałam jechać do Hongkongu. Sz< pionka przeciwko ospie jest nadal waŜna i mam pienią w banku. Czy będzie mi potrzebna wiza? - Do Włoch? Lidio... - Przez ten czas zamieszkam u Jenny. Powiem jej, Z( w mieszkaniu będą przeprowadzać dezynfekcję. Potem \J ślę telegram do Adeli. Jutro powiem siostrze Cathcart, tf muszę wyjechać w pilnych sprawach rodzinnych, i złapjj pierwszy samolot do Rzymu. Zaraz zarezerwuję miejsce. I Zrobiłam dwa kroki w stronę telefonu. - To zupełnie do ciebie niepodobne. Jego słowa zrobiły na mnie piorunujące wraŜenie. Oczy* wiście, Ŝe miał rację. Odkąd ukończyłam szkołę pielęgniarj ską, mieszkałam sama i przez cały ten czas nie zrobiłam nid bez zastanowienia. Nic, czego musiałabym potem Ŝałować* A teraz proszę bardzo: jedna rozmowa telefoniczna, jedna przesyłka, i stałam się tak samo nieobliczalna jak moj^j siostra. W ciągu jednego popołudnia nabrałam tych wszyst kich cech, których tak w niej nie lubiłam. Niestety nic nie mogłam na to poradzić. Wtedy, w czas tego dziwnego, szalonego wieczoru wydawało mi się, Ŝ jedynie w taki sposób mogę rozwiązać swoje problemy. Powinnam była posłuchać doktora Kellermana. Rozdział trzeci Doktor Kellerman odprowadził mnie na lotnisko i pocałował po raz pierwszy w czasie naszej trzyletniej znajomości. Uścisnęłam go jak dobrego wujka i zapewniłam raz jeszcze, Ŝe wszystko będzie dobrze. O tej porze na lotnisku międzynarodowym w Los Angeles było tłoczno i gwarno, ale doktor Kellerman rozmawiał ze mną tak, jakbyśmy byli sami w jego gabinecie. PołoŜył mi mocno ręce na ramionach i powiedział po raz szósty tego ranka: - To szaleństwo, Lidio. Powinnaś była wezwać policję i pozwolić, Ŝeby oni zajęli się tą sprawą. PrzecieŜ włamywacze nie wrócili. Z tego, co wiesz, nie chodziło im jednak o szakala. MoŜe zresztą coś ukradli, a ty nawet tego nie zauwaŜyłaś. Wydaje mi się, Ŝe ponosi cię wyobraźnia. A twoja siostra jest zupełnie postrzelona i w dodatku samolubna. Chce cię podstępem zwabić do Rzymu. Włamanie do twego mieszkania to czysty zbieg okoliczności. Równie dobrze mogło ci się to przytrafić kiedy indziej. Ale ja byłam pewna swego. - Nie, doktorze. Nie zgadzam się z panem. Moja siostra wplątała się w jakąś dziwną aferę i sądzę, Ŝe potrzebuje mojej pomocy. Im dłuŜej myślę o naszej rozmowie, tym bardziej utwierdzam się w tym przekonaniu. Ona się czegoś bała. MoŜe właśnie dlatego tak nagle
wyprowadziła się z hotelu i nie mogła zostawić Ŝadnej wiadomości. MoŜe za tym szakalem poklepałam torebkę, w której go schowałam - kryje się coś więcej, niŜ nam się wydaje. W końcu jest Pan tylko chirurgiem, doktorze. CóŜ pan moŜe wiedzieć 27 Barbara Wood 0 takich sprawach? - dodałam, Ŝeby się z nim trochę p droczyć. Pocałował mnie po raz drugi w czasie naszej trzyletni znajomości. - Cathcart bardzo się martwi. Dobrze wie, Ŝe nawet potwór jak ja musi docenić twoje umiejętności ciebie nigdy nie ciskałem narzędziami o ścianę, prawda? - Wrócę, zanim się pan obejrzy. - A kto tak pięknie pozwija mi nici? Och, Lidio... Doktor Kellerman pokręcił głową z rezygnacją. Zgodnie z jego radą wymieniłam trochę pieniędzy na lk ry, kupiłam pisemko z krzyŜówkami i zgłosiłam się do odj prawy. Uświadomiłam sobie, Ŝe naszemu poŜegnaniu towa* rzyszył pewien rodzaj napięcia, i to odkrycie trochę mnid zaskoczyło. Kiedy tylko znalazłam się na pokładzie 741 1 rozlokowałam na swoim miejscu, zamówiłam Krwawi Mary na pokrzepienie przed startem. Stwierdziłam z ulg^ Ŝe sąsiednie miejsce jest wolne, i tak juŜ miało pozostać ai do Nowego Jorku. Bardzo potrzebowałam paru godzin spokoju, Ŝeby pomyśleć. W czasie naszego poŜegnania znowu nie dostrzegł w oczach Kellermana czegoś, co bardziej wraŜliwa kobieta z pewnością by zauwaŜyła. W rezultacie opuściłam Los Angeles z błędnym przekonaniem, Ŝe gdyby w Rzymie przytrafiło mi się jakieś nieszczęście, nikt by po mnie nie płakał. Wtedy, z jakiegoś niezrozumiałego powodu, moje myśli przeniosły się z doktora Kellermana na Jerry'ego Wildera, interesującego anestezjologa, z którym się kiedyś umawiałam. Wydało mi się dziwne, Ŝe akurat teraz wspominam krótkotrwały romans sprzed dwóch lat. Kiedy odrzutowiec oderwał się od ziemi i poczułam oddziaływanie ciśnienia na swoje ciało, przypomniałam sobie zupełnie bez emocji nasze ostatnie spotkanie i jego cierpkie słowa: - Jesteś bardzo dobrą pielęgniarką, Lidio. Prawdopodobnie najlepszą na całym oddziale. Wspaniale asystujesz 28 Psy i szakale • h Na OIOM-ie pracujesz jak niezawodna przy °^Taf robL naprawdę dobrą robotę. Cały P^ ^ała *aszynl \Z Ŝe kiedy wychodzisz ze szpitala, nic się n * ^nleganatym,^* j___ nieleeniarką, polega u« v^ ~, tobie nie zmienia. W dalszym ciągu jesteś pielęgniarką, e kobietą. Zawsze na pierwszym miejscu stawiasz me-H n vnę i nie sądzę, Ŝebyś miała jakiekolwiek inne zaintere° Byłam zaszokowana i uraŜona, a jednak wiedziałam, Ŝe jerry ma rację. W ciągu tych krótkich trzech miesięcy, kiedy się z nim spotykałam, ani razu nie pomyślałam, Ŝe to miłość, i właściwie nigdy mu się całkowicie nie oddałam. MoŜe nie mogłam, moŜe nie chciałam. Tak czy inaczej związek nasz przybrał znów chłodny, ściśle zawodowy charakter.
Samolot nie ryczał juŜ teraz tak głośno, ciśnienie spadło i odetkały mi się uszy. Piłam właśnie drugą Krwawą Mary i słuchałam muzyki klasycznej przez słuchawki, kiedy nagle zdałam sobie w pełni sprawę ze swojej sytuacji... Tak oto po raz pierwszy w Ŝyciu leciałam za granicę samolotem odrzutowym 747, Ŝeby szukać siostry, której mogło tam juŜ wcale nie być. Ponadto, i to naprawdę mnie zadziwiło, po raz pierwszy w swoim idealnie zorganizowanym Ŝyciu pomyślałam zaledwie przelotnie o karierze zawodowej i rzuciłam wszystko dla czegoś, co mogło się okazać zwykłym wariactwem. Tak właśnie zrobiłam. I choć zdałam sobie sprawę ze swojej głupoty, podąŜałam dalej do celu, mimo Ŝe zupełnie nie miałam pojęcia, co mnie moŜe spotkać na końcu tej drogi. ¦todczas przelotu nad oceanem miejsce obok zajęła inna pasaŜerka, ale na szczęście była to cicha, spokojna zakonnica, która przez większość czasu spała lub czytała ksiąŜkę. Lot z Nowego Jorku do Rzymu miał trwać siedem iodzin, tak więc pozostały nam jeszcze trzy godziny podró-zy. Rzym przestawał być abstrakcją, powoli stawał się rzeczywistością. Usiłowałam usadowić się wygodnie w fotelu, Ŝeby się ""zemnąć, bo miałam za sobą dwie prawie nie przespane 29 Barbara Wood noce. Telefon Adeli wytrącił mnie z równowagi; jak strzał z rewolweru wywołał lawinę wspomnień, kty przez wiele lat szczęśliwie udało mi się uniknąć. Lecz j$ głos otworzył drzwi do przeszłości, a skoro juŜ raz zosta* otwarte, nie moŜna ich było z powrotem zamknąć. Nas^ dzieciństwo, dorastanie, śmierć rodziny, nagłe rozstań! i ostateczne poŜegnanie cztery lata temu - wszystko wrócił do mnie z taką siłą, jakby nasza rozłąka trwała zaledwie o wczoraj. Przez telefon nazwała mnie Liddie. Zacisnęłam mocno powieki, ale wiadomo przecieŜ, 2 chowanie głowy w piasek nie uchroni nikogo przed bolę nymi wspomnieniami. Widziałam wyraźnie przed sobą J twarz: Miała makijaŜ rodem z „Vogue'a" i szałową fryzur Jej czarujący uśmiech kpił ze mnie, drwił z mojego powa nego stosunku do Ŝycia i zachęcał do wspólnej włóczęgi \ świecie. Taka była moja siostra cyganka, która w przeć wieństwie do mnie miała styl i osobowość, co zawsze czyi niło z niej ozdobę wszystkich przyjęć. Nie zdając sobie sprawy, Ŝe stałam się prawdziwą ko-l lekcjonerką ostatecznych poŜegnań, usiłowałam przywołał w pamięci ostatnie spotkanie z Adelą, odtworzyć kaŜdl słowo i gest. - Pora na mnie, Liddie. PowaŜnie. Wiem, Ŝe tak naj prawdę wcale nie chcesz, Ŝebym z tobą mieszkała. Zawszd bardzo ceniłaś sobie swoją prywatność, więc się po prostsi wyprowadzę. Poza tym uwaŜam, Ŝe Ameryka jest dla mnif za mała. Chcę podróŜować. Mam tyle do zrobienia przed trzydziestką. - Na miłość boską, przecieŜ dopiero skończyłaś dwa dzieścia dwa lata! - Osiem lat to wcale nie tak duŜo czasu. TV juŜ starannie zaplanowałaś swoje Ŝycie i wszystko masz poukładane na swoim miejscu. W szufladkach. Jestem pewna, Ŝe zrealizujesz swoje plany. Ale ja... - zrobiła dramatyczną pauzę i westchnęła - nie wiem, co jutro mi przyniesie. Musze wiele przeŜyć, zanim mi stuknie trzydziestka. 30
Psy i szakate p^ coz . « widzie w tej trzydziestce takiego szczególne- z ty - Adel
. ^^ g.ę zmlemła _
- Ja juŜ mam plan! - Trudno nazwać poślubienie bogatego człowieka... - Och, Liddie! - przerwała mi. W jej piskliwym śmiechu wyraźnie pobrzmiewała dezaprobata. - Mogę się załoŜyć, Ŝe ty nigdy nie wyjdziesz za mąŜ. Jesteś na to zbyt wyzwolona. Do końca Ŝycia pozostaniesz panną. Wyemancypowaną panną. Przykryłam się kocem po szyję i przycisnęłam twarz do okna, Ŝeby zobaczyć, co widać na zewnątrz. Było jednak I zbyt ciemno, mieliśmy wylądować na lotnisku Leonarda da [Vinci o 8.30. W kabinie paliły się przygaszone światła, wszyscy spali. W szybie zobaczyłam odbicie swojej twarzy, tak przypominającej twarz Adeli. Byłyśmy w ogóle bardzo do siebie podobne, ale to ona miała w sobie coś, jakiś dodatek, który odróŜniał ją ode mnie. Miałyśmy taki sam kolor oczu i włosów, taką samą cerę, a nawet figurę, ale Adela wiedziała, jak podkreślać swoje walory, a ja byłam zadowolona z tego, co dała mi natura. Moim największym atutem były oczy, poniewaŜ zdawały wspaniale egzamin na | sali operacyjnej. Patrząc ponad chirurgiczną maską potrafiły przekazać kaŜdą myśl. Ktoś dotknął mojego ramienia, otrząsnęłam się z zadumy i wróciłam myślami na pokład samolotu, Ŝeby stwierdzić, Ŝe siedząca dotąd obok mnie zakonnica wstaje z miejsca. I - Przepraszam - powiedziała - ale tam z przodu są moje najome. Rozmawiałam juŜ ze stewardesą i pozwoliła mi *S Przesiąść. Czy nie ma pani nic przeciwko temu? Będzie 1 łatwiej zasnąć, jak sobie pójdę. Jestem tego pewna. 31 Barbara Wood Zabrała swoją torbę podróŜną spod siedzenia i rj Dowoli do przodu między rzędami. Kiedy tek patrzyłam, jak jej drobna sylwetka Ą wśród śpiących cieni, przestraszyło mnie nagłe pojawii Tę męŜcizny. Uśmiechał się do mnie po przyjaciel w ręku trzymał podręczną torbę. - Czy mogę usiąść? - zapytał. ^SSSznałazłsięprzymnie,postawiltOrbę! siedzeniem i zapiął starannie pas. i szakole ć sie od umia obok - uprzyjaciii w tobLch. Wszystko «skaw n, to, OiWowki! Lubi puii krzyŜówki? patrzę, na niego iak o„,en»a,=, dzeniu d«a n»9«Ml tęu» P^*™^, sie ten ^^^^ „iłem n.toae.»J« godsi„ach lora „„.cl, P«"M"°™aP sJ wędrówka l»dow
celu, w dół. a j ^5 L5 moją twarz, a poze mną rozmowy, po czym zmarszćBstarus; i kark,' " Raczej nie. Czas szybciej leci przy ****«;*-& UB_______ t.m nigdy ich nie kończę. Chce pan spróbować? - NiedbaW blemem częstej zn gestem wręczyłam mu pismo, a on przyjął je chętnie, « ^ dłuzszą chwilę w, bardzo mnie zaskoczyło. . M tem gdy nadal nie udało ti - Dziękuję. Problem logiczny jeszcze nie ^wiązany ^ glowę mówiąc; ne ]esi dosyc Przewracał strony. - No, jest! O, chyba dosyc trudny! Ser _ ^ ^ ^ ^tAym razie to deczne dzięki. Ostatnie dwie godziny zawsze najbaraz« ^^ ^^ ^^ ^^ "Spoglądałam się uwaŜnie nowemu towarzyszowi podrdl „^f^^S wzrok¦&[°^'L^timy^^ *ft TSiczasem zagłębiał się w łamigłówki, które rorio| Myl ^it. Przypomniałam sobie na^ch osiemnaści la sobą na opuszczonym stoliku. Do rozwiązania proWeq m ogląda^ M» lonu, patrząc mu logicznego podszedł z niemal naboŜnym s^^l i siedziałam w wykuszu .f ^f^. Mojej młodszej wygładził stronę, poprawił się na siedzeniu, wyprosfj M pokryty rosą trawmk przed do ^ wyszla na Sew i dotknął ołówka koniuszkiem języka, ^PfłnfJ3 o rok siostry nie było. Poprzedmeg uS. Jego wiek oceniłam na około trzydziestki, był swie*J ^ 32 Barbara Wood randkę i jeszcze nie wróciła. Rodzice i młodszy brat chali na weekend do San Diego, ale spodziewałam się w domu juŜ parę godzin wcześniej. Siedziałam więc w oknie, świtało, a ja zastanawiałam się, gdzie oni wsz; się podziali. Wtedy dwaj mundurowi policjanci nagle zapukali drzwi. - Rozwiązywała pani kiedyś taki? Uniosłam gwałtownie głowę. - Problem logiczny? Próbowała pani? - Nie, nie. Nie mam cierpliwości. - Rozumiem. Niektóre naprawdę zabijają człowiek ćwieka. Na przykład ten. - Zaśmiał się i pokręcił głc Upchnął pismo w kieszeni na siedzeniu na znak, Ŝe re nuje, i westchnął. Poddaję się. Po raz pierwszy od chwili, gdy opuściłam Los Angel miałam ochotę się uśmiechnąć. NiezaleŜnie od tego, k był mój nowy towarzysz podróŜy, z pewnością miał mi sposób bycia. Jeszcze raz dokładnie go sobie obejrzała i dostrzegłam ładne szare oczy i zdrową opaleniznę. Ubi ny był w garnitur, na którym nie było nawet zagniecen mimo wielogodzinnej podróŜy przez Atlantyk. W ogóle w glądał świeŜo i rześko, jakby dopiero co wsiadł do samol tu. W
przeciwieństwie do mnie - pomyślałam z przeraź niem. Włosy miałam w nieładzie, makijaŜ rozmazany, a1 pogniecionej sukience widniało kilka Ŝenujących pl? Widocznie pojawiły się tam, kiedy jadłam kolację. - John Treadwell - przedstawił się i wyciągnął dłoń. - Lidia Harris - odparłam nieśmiało, podając mu rę Wymieniliśmy mocny uścisk dłoni. - Pani czy panna? - Kobieta. - Tak teŜ mi się wydawało. Ale pani kobieta czy pan kobieta? Roześmiałam się i kręcąc głową dałam za wygraną. M łam wraŜenie, Ŝe John Treadwell potrafiłby nawet wyci nąć ostrygę ze skorupy. 34 Psy i szakate porabi ia na tym Rzymu ale mam szym razem. ^«*~—•Apani? „ Palące-odparłam z lekkim tylko waha - W Residence Pałace ««h niem. ' ,, Hill Bardzo ładna dzielnica. - Wiem. To na Panoli HiU-»» podróŜy.? Przypuszczam, Ŝe tak pani poradź*) bm^P ^ ^^ - Nie. Moja siostra *m mieszaj^ ibski. jeśli będzie - Przepraszam,nie chciałembycwsci^ ^.^ pani miała wolne popo Z przyjemnością pokaŜę rmoŜemy przejechać autobusem oziui"Wydałam z siebie dźwięk, którym» ^ 0 Adeh, i znów zaczęłam patrzeć przea sieu • . lam sie teŜ, szakalu i moim niepewnym jutrze. Zastanaw kiedy się obudzę. , Rozdział czwarty Psy i szakate świetna komunikacja autobusowa znajdzie się panl Samolot zaczął stopniowo schodzić do lądowania. Spój. lam na zegarek i stwierdziłam z ulgą, Ŝe juŜ wkrótce znajd my się na międzynarodowym lotnisku Leonarda da Vi John Treadwell mówił coś do mnie na temat Hiszpańsł Schodów i skórzanych rękawiczek, ale go nie słuchał Przybrałam uprzejmy wyraz twarzy, a moje myśli rozpi chły się we wszystkich moŜliwych kierunkach naraz. JuŜ na włoskiej ziemi, kiedy samolot zakończył a stewardesa podziękowała w paru językach pasaŜem wspólną podróŜ, z udaną energią chwyciłam tore i płaszcz, po czym poszłam za Johnem Treadweliem do odpraw. Przeszliśmy razem przez kontrolę celną, a on proponował,
Ŝebyśmy pojechali tą samą taksówką. Prz łam jego propozycję z pewną ulgą, poniewaŜ bałam trochę samodzielnej wyprawy w nieznane miasto. Podczas prawie trzydziestokilometrowej jazdy z lotni połoŜonego niedaleko ujścia Tybru prawie się do siebie odzywaliśmy. Pędziliśmy autostradą, wpatrzeni w okno, którym migał przepiękny krajobraz. Kierowca taksówki gadatliwym małym człowieczkiem. Wyprzedzał wszysi inne auta, ignorując sygnalizację świetlną, i opowia nam, jak wspaniale gotuje jego siostra. Nie zwracaliśmy niego uwagi. John wytłumaczył mi, Ŝe hotel, w którym miałam zatrzymać, znajduje się wprawdzie nie w samym centj ale w dobrej dzielnicy. Nie miało to dla mnie znaczeni Treadwell poprosił kierowcę, Ŝeby najpierw odwiózł mw a potem wyjaśnił: 36 \ co jest za m,u""iV iuŜ dojeŜdŜamy. . RZym, oczywisc«. NLJ»L 4skich zaułkach pięknej Samochód kluczył Po krę^ L ^^ Archimede S"micy willowej, az ^oncu ^ Residence Pałace. al sie *aZleJ™*tolal się szczególnie imponu-hotel nie pr^ento^1 oętaczające go kamieni zapłacić fikało słyszeć. ella, Ŝeby pozwolił mi Nawet nie Cciał o tym pani ze mną jutro albo stoi? - To bardzo mile z pana strony. się trzymać razem. Zgoda? -Zgoda. Jeszcze raz bardzo aziC^ WKola taksówki zaterkotały na bruku wąsa j Patrzyłam, jak samochód znika za zakrętem, po czym niosłam wzrok na hotel. Przy wejściu panował spokój. —- -przed podwójnymi szklanymi drzwiami, 2 tier nie walczył z rozwścieczonymi turystami, nie tarasował całkowicie sznur taksoweK. vy stwie do innych wielkomiejskich hoteli, gazie rojno i gwarno, Residence Palące spra\ ^" g przystani. Ja szukałabym właśnie takiego 37 Barbara Wood ale zupełnie nie rozumiałam, dlaczego zamieszkała tu siostra. Ten hotel zdecydowanie nie był w jej guście. Adela. Serce zabiło mi mocniej. Wyobraziłam sobie] otrzymała moją wiadomość i czeka na mnie w pokoju, po tych czterech latach stałyśmy się sobie obce, czy nadal rozmawiamy ze sobą jak siostry? Milkniemy co ch la, czy teŜ nie pozwalamy sobie nawzajem dojść do słów JakŜe dziwne byłoby nasze spotkanie w tych niezwykł okolicznościach. Weszłam do środka i znalazłam się w ciemnym pon holu. LeŜący na podłodze dywan był trochę wytarty, a rośli zakurzone, ale moŜna się tu było dopatrzeć śladów da świetności. Na tablicy ogłoszeń dostrzegłam wywieszkę. myśliłam się, Ŝe jest to program zwiedzania Rzymu
wycieczki. Na górze wywieszki widniała informacja z sem w języku japońskim: „Takashaki Tours, Kyoto". Przy recepcji kręciło się kilku turystów. Sami Japoń cy. Wszyscy mieli na głowach białe kapelusze i a fotograficzne pod pachą. Oglądali pocztówki i paplali z zachwytem na ich temat. Ale Adeli wśród nich nie Wyminęłam Japończyków i stanęłam naprzeciwko cjonisty. - Przepraszam. Czy mówi pan po angielsku? - Oczywiście, proszę pani. - Uśmiechnął się do m czarująco. - Bogu dzięki. Na pewno będzie pan mógł mi pomóc] Szukam siostry, Adeli Harris, która mieszkała tutaj przed| dwoma dniami. Być moŜe nie wymeldowała się jeszcze ni dobre albo przynajmniej zostawiła dla mnie wiadomość. Ja równieŜ nazywam się Harris. Lidia Harris. Czy byłby uprzejmy to sprawdzić? - Jest Amerykanką? Przytaknęłam z zapałem. - Amerykanie się u nas nie zatrzymują. W Rzymie niewielu turystów. Kiepski rok. Mieszkają w murach « sta. Niedaleko Forum Romanum. U nas mieszkają lfc grupy. W zeszłym tygodniu byli Francuzi, teraz Japończyk Psy i szakale tek przyjadą Jugosłowianie. Ale Amerykanów nie ma. przyjechała tu z grupą. Jest sama. Sądzę, Ŝe °idowała się stąd dwa dni temu. Czy moŜe pan sprawczynie dziĆ?n 7vwiście - Odwrócił się i przez chwilę studiował " mna ksiąŜkę hotelową. W końcu powiedział: - Przykro Ogr°ale taka osoba nie jest u nas zameldowana. 1 O mój BoŜe - westchnęłam. - Tego się właśnie obawia-m Jednak się wyprowadziła. Czy jest pan pewien, Ŝe nie zostawiła swojego obecnego adresu? Koniecznie muszę się z nią skontaktować. MęŜczyzna był wyraźnie zdziwiony. - Ja w ogóle nie przypominam sobie takiego nazwiska. Kiedy ona tu, według pani, była? - Dwa dni temu. Zamówiła stąd rozmowę do Stanów. Dlatego jestem pewna, Ŝe tu mieszkała. Wysłałam jej równieŜ telegram. Z pewnością go otrzymała. Byłabym wdzięczna, gdyby pan sprawdził, czy nie zostawiła dla mnie wiadomości. - Jak juŜ mówiłem, nie pamiętam takiego nazwiska, ale poszukam jeszcze raz. Coś było nie w porządku. Sposób zachowania recepcjonisty, a moŜe to coś, co określamy jako intuicję, mocno mnie zaniepokoiło. Wiedziałam, Ŝe nie mogę liczyć na Ŝadne dobre nowiny. Nie myliłam się. - Przykro mi, proszę pani, ale Ŝadna Adela Harris nie mieszkała nigdy w naszym hotelu. Być moŜe zatrzymała się gdzie indziej. - Telefonowała z Residence Pałace - powtórzyłam spokojnie. - Najprawdopodobniej rozmawiała ze mną, stojąc w tym korytarzu. Wiem na pewno, Ŝe tu była. Dostałam od niej paczkę z adresem zwrotnym. To jest wasz adres. Chciałabym, Ŝeby pan sprawdził jeszcze raz, ale trochę uwaŜniej. Moje zachowanie nie zrobiło na nim wraŜenia. ^Oczywiście, przepraszam na chwilę. razem zniknął na dobre, a ja oparłam się łokciem 39 Barbara Wood o blat i znowu popatrzyłam na hol. Japończycy bez wJ nia przygotowywali się do wycieczki. Z jadalni doctt brzęk talerzy i oŜywione rozmowy tych, którzy spóźnij na śniadanie. Parę osób
pisało listy w przyległym do] salonie, w którym stały przesadnie wypchane krzesła i napy. Na ścianach wisiały duŜe lustra w rzeźbionych mach oraz stare ryciny zabytków archeologicznych. I wtedy go zobaczyłam. Miał w sobie coś, co z moją uwagę. Był tylko nieco wyŜszy ode mnie, świel ubrany i trochę bardziej śniady niŜ większość Włoch Nosił ogromne okulary słoneczne, które zasłaniały pr całą twarz. Oparł się niedbale o ścianę i czytał jakąś ską gazetę. Zupełnie nie mogłam zrozumieć, co mnie w tak zafrapowało, ale kiedy juŜ miałam odwrócić w mimowolnie znowu zaczęłam mu się przyglądać. - Bardzo mi przykro, proszę pani - powiedział rec cjonista z Ŝalem w oczach. - Sprawdzałem wiele razy. i nąłem się o całe dwa miesiące, ale w naszym hotelu ni nie mieszkała osoba o tym nazwisku. Wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem. - PrzecieŜ to niemoŜliwe! - krzyknęłam. - Wiem, Ŝe była! RozłoŜył bezradnie ręce. - Proszę posłuchać. Telefonowałam do tego hotelu eto dni temu, tuŜ po północy, i rozmawiałam z kimś z recepc Ten męŜczyzna powiedział mi, Ŝe moja siostra uregulow rachunek i się wyprowadziła. Wzruszył ramionami kręcąc głową. - MoŜe zameldowała się u was pod innym nazwiski MoŜe... - Na pewno nie. Amerykanie nie mieszkają w nasz; hotelu, i to juŜ od dawna. Zatrzymują się w Hiltonie al w Holliday Inn. Interesy idą bardzo kiepsko. Od pi miesięcy przyjeŜdŜają do nas tylko grupy. Poza nimi b zaledwie parę osób. Maksymalnie poirytowana, westchnęłam i cofnęłam > o krok. To wszystko do niczego nie prowadziło. 40 Psy i szakale w takim razie powiedziano mi przez telefon, rachunek? Kto był wtedy na dyŜurze? Tnifii Barom. ć ietnie. Czy będę mogła z nim porozmawiać? ' pTyjdzie tu wieczorem, proszę pani. ~~ wspaniale. - Znów rozejrzałam się po holu. Japończy-I 'uŜ wyszli, ale męŜczyzna z gazetą nadal tkwił w tym Y 3vm miejscu. Robił na mnie dosyć dziwne wraŜenie i nic emogłam na to poradzić. - W takim razie proszę o pokój. Osobną łazienką, o ile to moŜliwe. - SłuŜę pani. Kiedy wpisałam się juŜ do ksiąŜki hotelowej, złość tro-hę mi przeszła i doszłam do wniosku, Ŝe to wszystko pewnością uda się w jakiś prosty sposób wytłumaczyć, ostanowiłam się zdrzemnąć, wziąć prysznic, zejść do ja-alni i coś zjeść, a potem zagrozić Baroniemu, Ŝe go za-trzelę, jeŜeli mi nie powie, gdzie jest Adela. Recepcjonista potrząsnął dzwonkiem. Boy, ubrany w pa-iasty, biało-czerwony strój, pojawił się natychmiast i wziął oją jedyną walizkę. - Pręgo - powiedział, puszczając mnie przodem. Gdy go mijałam, zerknęłam szybko przez ramię. Człowiek z gazetą zniknął. -l o zapierającej dech w piersiach jeździe windą o rozmiarach budki telefonicznej i pobieŜnych oględzinach ogromnego apartamentu, połoŜyłam się na łóŜku, Ŝeby sprawdzić, czy jest wygodne, po czym natychmiast zapadłam w sen. Spałam sześć godzin, podczas których nawiedziły mnie trzy
'szmary senne. Kiedy wreszcie się obudziłam, nie miałam Ujęcia, gdzie jestem. Natychmiast jednak wszystko sobie Przypomniałam, przeklinając jednocześnie ból pleców, które>*e nabawiłam, śpiąc tyle czasu w tej samej pozycji. Mimo łatw froche wypoczęłam i czułam, Ŝe teraz będzie mi lej stawić czoło nowym okolicznościom. Okazało się, Ŝe am w Pięknym apartamencie umeblowanym antyka41 Barbara Wood mi. Na podłodze leŜały stare piękne dywany, a na porozwieszano ryciny, takie same jak te, które wid w holu. Poczułam się mile zaskoczona. Nie zabrakło tu równieŜ balkonu z rozsuwanymi °3lie potem owinęłam go w chusteczkę i schowałam Zebki. WłoŜyłam ją pod pachę i ruszyłam szybko po scł^ ^staroświecki włoski hotel stanowił wyzwanie dla 6 tkich ścisłych umysłów, bo mimo Ŝe mieszkałam na Terim piętrze w pokoju 307, minęłam sześć kondygnacji, anim znalazłam się na dole. Być moŜe budynek został w ten sposób zaprojektowany, poniewaŜ był połoŜony na zboczu wzgórza. Gdy tak pędziłam w dół, trzymając się pięknie wypolerowanej marmurowej poręczy, usłyszałam echo własnych kroków i przez chwilę miałam wraŜenie, Ŝe jestem w kościele. Otaczały mnie białe gipsowe ściany; co jakiś czas na mojej drodze pojawiał się
piękny antyczny mebel lub przedmiot z kutego Ŝelaza, a wokół panowała cisza jak makiem zasiał. Mijałam ciche korytarze, zakurzone paprocie i myślałam, Ŝe nigdy w Ŝyciu nie byłam w równie czarującym i osobliwym miejscu. Jadalnia była naprawdę ogromna i z pewnością wiekowa. Ją równieŜ ozdabiały charakterystyczne rzeźby, ryciny i wyblakłe gobeliny rozwieszone na ścianach. Gdy pochłaniałam juŜ spaghetti, z pewnością lepsze od tego, które jadałam w Stanach, wyobraŜałam sobie, Ŝe w czasach przed wynalezieniem klimatyzacji trudno byłoby chyba zaprojektować chłodniejsze wnętrze. Jednocześnie zastanawiałam się, jaka temperatura panuje tu w zimie. Dwa kieliszki wina wprawiły mnie w doskonały nastrój. poszłam do holu i zaczęłam pisać list do doktora Kellermana. ~ Tak? - Uniosłam gwałtownie głowę, bo ktoś wypowiedział nagle moje nazwisko. TuŜ za mną stał otyły Włoch ze świecącą łysiną. "" To Ja jestem Luigi Baroni. Zdaje się, Ŝe chciała pani 1 mr*ą rozmawiać. cn tak! - Pospiesznie zebrałam swoje rzeczy i zaczę-upychać je w torebce. Wtedy wyczułam końcami pal43 Barbara Wood ców twardą figurkę. Pomyślałam, Ŝe muszę niej jakieś bezpieczniejsze schronienie. - Bardzo szę, Ŝe pana widzę. Nazywam się Lidia Harris. 1 w nocy rozmawialiśmy ze sobą przez telefon. - Słucham? - Jego twarz pozbawiona była w wyrazu. - No wie pan! Nie zapomina się chyba tak łatwo z Ameryki. Było po północy, a ja usiłowałam znal strę. Powiedział mi pan, Ŝe się wyprowadziła. - Przykro mi, proszę pani, ale ja nie odbierałem telefonu. - W takim razie zrobił to ktoś inny. Proszę zrozu rozmawiałam z kimś, kto pracuje w tym hotelu. Ps1j i Mówił wspaniałą aa , ale ssrL; rozmawiałam z kimś, kto pracuje w tym hotelu. - TracL tylko wzruszy^ gprawa jest prosta powoli cierpliwość i mówiłam coraz bardziej piskał- W takim r ukać wasze rejestry. ać a\e męŜgłosem. - Kto jeszcze dyŜuruje tu w nocy? Lsimy sami pi ^^ gwaltownie pr<^ ^mie: - Nikt, proszę pani. Ostatnio zawsze jestem sam. Intł Recepcjoni& , powiedział barazo y . klopotów. sy idą kiepsko. Musieliśmy zwolnić trochę personelu; kyzna uniosi^ ^ oszczędzić panu meryteńslriei, - Chwileczkę. - Mówiłam wolno, ale o wiele za głód - Pr0 , eL dama pójdzie do ambaS^obeirzą pańskie Atro ta mioa^^^ ^^ wszyscy sodi
Dzwoniłam do tego hotelu dwa dni temu. Rozma z recepcjonistą. Dziwnym zbiegiem okoliczności macie nowie bardzo podobny głos. Dowiedziałam się od ni moja siostra uregulowała rachunek i się wyprow Chciałabym zobaczyć pokwitowanie. - AleŜ proszę pani... - Staram się nie tracić cierpliwości. Chcę obejrzeć totekę. - To są poufne dane. Nie mogę pozwolić, Ŝeby... JuŜ miałam zamiar zachować się bardzo niegrzecz gdy nagle do naszej rozmowy włączył się ktoś trzeci. - Czy mogę w czymś pomóc? - zapytał. Kiedy na niego spojrzałam, poczułam, jak mocno wali serce. Był to ten sam męŜczyzna, którego widziała** lotnisku, a potem w hotelowym holu. Miał na nosie te s* przesadnie wielkie okulary, które całkowicie zasłania oczy, a pod pachą trzymał zwiniętą gazetę. - Niechcący podsłuchałem rozmowę państwa siałem, Ŝe moŜe postaram się w czymś pomoc. 44 ięgi jedn zrobiły wraŜenia, ak groźby te chyba , powiedział: 11J UU Łiv^ ^ "- — •> . la policję, to trudno, ale laszych gości. - Więc ta młoda Ameryki tylko po to, Ŝeby lo policji? - Przykro mi, proszę Pana. awiać z dyrekto- Czy moŜemy w takim razie y oczywiście! lnie uszczęśliwiony, Ŝe — joir7pń 'odpowiedzialności za rozwój wydarzeń. 45 Barbara Wood Kiedy wyruszył pospiesznie na poszukiwanie sweg0 fa, jeszcze raz przyjrzałam się męŜczyźnie, który | mnie, Ŝebym przyjęła jego pomoc, i zaczęłam się zastj wiać, jak wygląda bez okularów. - Naprawdę nie musi pan zawracać sobie gło sprawą, panie... - Proszę wybaczyć. Nazywam się Ahmed Rasheed. AŜ uniosłam brwi ze zdziwienia. CóŜ jest właściwie nego w tym, Ŝe będąc w Rzymie, nawiązuję znajomość z bem? Nic, poza tym, Ŝe od początku, nawet na lotrL wydawał mi się jakiś dziwny, a teraz wręcz niesamowity, - Lidia Harris. Dziękuję raz jeszcze, ale sądzę, Ŝe j sobie poradzę. - To dla mnie Ŝaden kłopot. Włosi są niezwykle gość i usłuŜni. Hotel teŜ bardzo mi się podoba. Znajdziemy siostrę, zanim zdąŜymy się obejrzeć. My? - pomyślałam.
Recepcjonista wrócił do nas i przyprowadził drugi męŜczyznę, który nazywał się Mangifrani i był zastę dyrektora. Baroni właśnie zapoznał go z sytuacją. Ma frani uśmiechał się uroczo. Eleganckim gestem zapr nas do swego gabinetu, zaproponował herbatę i pozwo przejrzeć rejestr byłych gości hotelu. - Strasznie mi przykro, proszę pani. Bardzo chciał" słuŜyć pomocą, ale jak sama pani widzi, siostra pani n u nas nie mieszkała. Był bardzo uprzejmy i wielkoduszny, a ja zachował się tak niegrzecznie. Zrobiło mi się wstyd. Nigdy nie r łam awantur w miejscach publicznych. Pan Mangifri który wyjątkowo pasował do tego hotelu, okazał więcei dobrą wolę. Niestety, nie mógł jednak znaleźć mojej sio: - A moŜe - zaczął Rasheed, który z jakiegoś niezr< miałego powodu nadal mnie nie opuszczał - pani sio tylko odwiedzała tutaj kogoś, a ten ktoś juŜ się wypr( dził. Kiedy pani zadzwoniła, recepcjonista powiedział to pani siostra opuściła hotel, a miał na myśli kogoś zu nie innego. 46 psy i szakale się S j, ale nie SZa? 7 pewne ma pan rację. Dziękuję bardzo za pomoc. ' rzv mogę zaprosić panią na kawę? " Nie - odmówiłam, moŜe trochę zbyt szybko. - Myślę, Ŝe -de do swojego pokoju i trochę odpocznę. Adela na newno wkrótce się tu pojawi. Do widzenia. Obróciłam się na pięcie i odeszłam najszybciej, jak mogłam PoniewaŜ obawiałam się trochę windy, zdecydowałam się pójść schodami. Przypomniałam sobie jednak, Ŝe gdy znajdę się na trzecim piętrze, będę musiała przejść następne trzy kondygnacje. A takŜe i to, Ŝe w moim pokoju nie ma telewizora ani nic do czytania. Zawróciłam i poszłam z powrotem do holu. Gdy byłam juŜ przy recepcji, w drzwiach pojawili się Japończycy. Rozmawiali cienkimi, śpiewnymi głosami i uśmiechali się przyjaźnie, kiedy mnie mijali. Kilku z nich nie weszło do hotelu. Powędrowali dalej w dół ulicy. Instynkt podpowiedział mi, Ŝeby pójść w ich ślady. Minęliśmy kino amerykańskie, a potem szliśmy dalej ulicą Via Archi-mede. Moja intuicja została nagrodzona. Weszliśmy wszyscy razem do małego sklepu o dźwięcznej nazwie Daily American. Kiedy japońscy turyści nawiązali dwujęzyczny dialog z włoskim sprzedawcą, w powietrze wystrzeliła kaskada perlistych dźwięków, a ja patrzyłam na półki z pa-Pierosami, batonikami, ksiąŜkami i pismami. Przegląda-am nieliczne pozycje w języku angielskim i nie mogłam ę zdecydować, co wybrać. Oderwałam na chwilę wzrok od SląŜek i wyjrzałam przez okno. Po przeciwnej stronie ulicy stał Ahmed Rasheed i wyraznie mnie obserwował. teresują mnie te - powiedziałam i zaczęłam znów 2Perac wśród ksiąŜek. - Ile kosztują? ^nquecento lirę, perfavore. 47 Barbara Wood - Dobrze. - Czułam wyraźnie, Ŝe mam spocone r< Proszę zapakować.
Wręczyłam sprzedawcy pieniądze, on wydał mi resztę i piero wtedy zebrałam się na odwagę, Ŝeby jeszcze raz wyj przez okno na ulicę. Ahmeda Rasheeda juŜ tam nie był0 Niepewnie wyszłam w mrok i ogarnęły mnie złe p] czucia. Właśnie wtedy, w delikatnym świetle latarni pr Via Archimede, wdychając kojące wieczorne powietr? nabrałam niezbitej pewności, Ŝe Adela ma kłopoty. MoŜe nie kierowałam się wyłącznie intuicją i domysł mi. Gdy szłam tak chodnikiem w kierunku jasno oświet nego hotelu, jeszcze raz przeanalizowałam sytuację. Oc; wiście, istniała moŜliwość, Ŝe to wszystko okaŜe się kłym nieporozumieniem. Moja siostra mogła przeciJ przyjść do hotelu z wizytą do przyjaciółki, która natycl) miast potem wyjechała. Niełatwo jest czasem dogadać s przez telefon, szczególnie na taką odległość. Adela mieszłl teraz po prostu gdzie indziej, i tyle. Takie rozumowanie mogło się wydawać logiczne. Niest ty tylko pozornie, poniewaŜ nie zawierało wyjaśnię dwóch najbardziej nurtujących mnie kwestii, a mianow cie: co się stało z moją depeszą i dlaczego Baroni twierdz tak uparcie, Ŝe nie odbierał Ŝadnego telefonu z Ameryki OdwaŜyłam się wsiąść do windy; kiedy powoli ruszy z turkotem w górę, pomyślałam, Ŝe bardzo bym chciał przedyskutować to wszystko z doktorem Kellermanei Winda w końcu zatrzymała się niepewnie i drzwi otwórz) się z piskiem. Poczułam, Ŝe bardzo za nim tęsknię i Ŝału; Ŝe nie ma go w pobliŜu. Wyciągnęłam się właśnie wygodnie na łóŜku, k zelektryzował mnie dzwonek telefonu. Miałam przez ch lę nadzieję, Ŝe to Adela. - Halo - powiedziałam pospiesznie. - Dzień dobry, mówi John Treadwell. — - A to ty. - Nawet nie próbowałam ukryć rozczarować - Jak się masz? 48 Psy i szakale .ni Ŝe sprawiłem ci zawód. ^^Tto chodzi. Myślałam, Ŝe moŜe dzwoni moja i0Strhcesz, Ŝebym odłoŜył słuchawkę? Nie chcę blokować A ^N^John. Prawdę mówiąc bardzo wątpię, czy ona się \ wie' Być moŜe nie ma nawet skąd zadzwonić. Czy to znaczy, Ŝe nie wiesz, gdzie ona jest? Sądziłem, a miałaś się z nią spotkać w hotelu. Niestety, powstało małe zamieszanie. Jej tu nie ma. ewnie zatrzymała się gdzie indziej. _ Masz ochotę wyjść do miasta? - Och nie. Dziękuję panu... to znaczy, dziękuję ci, ale nie. Jestem strasznie zmęczona. _ W takim razie jutro. O której mam po ciebie przyjść? 0 ósmej? Dziewiątej? W obecnym stanie ducha zupełnie nie miałam ochoty zacieśniać kontaktów z Johnem Treadwellem i juŜ chciałam mu odmówić, kiedy jakiś wewnętrzny głos przypomniał mi o czymś, o czym udało mi się na chwilę zapomnieć. Ów głos szeptał uporczywie, Ŝe wedle wszelkiego prawdopodobieństwa śledzi mnie Ahmed Rasheed. - O ósmej. Będę czekać w holu. - Wspaniale. MoŜemy razem poszukać twojej siostry, chcesz? - Świetnie. Do zobaczenia.
Kiedy odłoŜyłam słuchawkę, pomyślałam, Ŝe bliŜsza znajomość z Johnem Treadwellem to zupełnie dobry pomysł, 3eśli wziąć pod uwagę tę całą historię z Adelą, Rasheedem 1 takt, Ŝe zupełnie nie znam miasta. Ugasiłam światło i ułoŜyłam się wygodnie na swoim piwnym łóŜku, za oknami czekał na mnie Rzym, a ja znów Pałam się na tym, Ŝe myślę o doktorze Kellermanie. Jego nosć zawsze dodawała mi otuchy, więc teraz, kiedy tak o nim°HPOkrZyśOWały mi się plany, samo wspomnienie Dokt lałal°iak balsam na splataną duszę. r Kellerman miał jasnoniebieskie oczy. Ich zimne 49 Barbara Wood spojrzenie mogło przyprawić o dreszcz nawet w g
0 numer jego pokoju, ale okazało się, Ŝe wcale w Residence Pałace. W tej sytuacji trudno było przypadek, Ŝe najpierw spotkałam go na lotnisku, p< w holu, a jeszcze później przed sklepem naprzeciw! telu. Znowu pomyślałam o Adeli. Przyjechałam do Rzynu niej, więc postanowiłam, Ŝe nie spocznę, dopóki nie uda] się jej odnaleźć. . - Wolałabym pojechać autobusem. Doszliśmy do rogu ulicy i stanęliśmy przy znaku z na sem „Fermata". Kiedy tak czekaliśmy, John opowiadały co zobaczymy po drodze, a ja głaskałam koty, które przya się z nami przywitać. - Rzym to miasto kotów - powiedział John, zerkając i zegarek. - JuŜ trzy razy byłem w Rzymie i znowu robiąi mnie piorunujące wraŜenie. - Rzeczywiście, pełno ich tutaj. - Jeszcze wszystkich nie widziałaś. Właśnie podjechał autobus i weszliśmy do środka tyk mi drzwiami. Wrzuciliśmy pięćdziesięciolirowe monety i automatu; w odpowiedzi wypluł dwa białe bilety. Siedzia] łam przy oknie, a John bawił się w przewodnika Teraz, gdy sięgnę pamięcią wstecz, bardzo trudno fl powiedzieć, co zrobiło na mnie większe wraŜenie: natęŜę nie ruchu czy ilość drzew, bo oba zjawiska stanowią chan kterystyczny element rzymskiego krajobrazu. Wkroti przekonałam się, Ŝe mieszkańcy tego miasta kochają ziel 1 ogrody, tak samo jak jazdę samochodem. Wśród mijanych budynków w rdzawoczerwonym k rze wyrastały piękne nowe hotele i eleganckie biurowce szkła. Renesansowe fasady mieszały się z betonem i | mem rodem z Madison Avenue. Ta róŜnorodność '<¦ *c™ tektoniczna zrobiła na mnie ogromne wraŜenie, w fl rodzinnym mieście trudno by było napotkać takie 1 trasty. 52 Psy i szakale wyglądał Rzym poza starymi murami, juŜ za jedną z zabytkowych bram, Aureliusza, poraził mnie zupełnie rezydencje Eleganckie budynki uŜysprawiały wraŜenie ponadczasowe. ^znOlCLCał7prosty styl architektoniczny i klasyczne r wakteryzowat je y^^ jednakowy _ brązowawy - kolor. 5! _ powiedziałam. - Nigdy jeszcze czegoś Chara akiego nie ogromną wagę do wyglądu mia-SStuTarLsuroweprzepisy.Wszystkie h ,nvnki muszą wygiąć tak samo jak zabytkowe. n°!eA jednak Salam, Ŝe tak mi sie tylko wydaje. toSWnak pewien wyjątek. Później pokaŜe ci, o co mTchodzi. Dojechaliśmy juŜ prawie do końca trasy. Odzie chcesz najpierw iść? N?e wiedziałam, co mam powiedzieć. W jaki sposób rzymianie szukają osób zaginionych? Siad Adeli urywał się w hotelu Residence Pałace, a tam niczego nie udało mi się ustalić. - Nie wiem. A ,
- W takim razie moŜe najpierw pójdziemy cos zjesc. Wyszliśmy z autobusu przednimi drzwiami i znaleźliśmy się na ruchliwej ulicy. John skręcił w wąski zaułek i po paru krokach weszliśmy do maleńkiej restauracji, która sąsiadowała z kwiaciarnią i wyglądała zupełnie jak apteka z przełomu wieków. W środku był tylko bufet i jeden mały stolik przy oknie. Usiedliśmy przy nim, zwracając tym samym uwagę stałych bywalców knajpki, najwyraźniej nie Przyzwyczajonych do obecności zagranicznych turystów w swoim gronie. - Powiedz - odezwał się John wlewając ogromną ilość itk do filiŜanki z mocną kawą - na czym właściwie ten problem z twoją siostrą? 53 Barbara Wood Popatrzyłam na niego. - No tak. PrzecieŜ ty nic nie wiesz. Przepraszam, j Streściłam mu krótko całą historię. Jego interesuj twarz przybrała zamyślony wyraz. - Niezwykła opowieść - rzekł po chwili. - Naprawdę tak uwaŜasz? - Nagle poczułam, Ŝe ban, chcę wysłuchać jego opinii, bo wiedziałam, Ŝe potraf zdobyć na obiektywizm i oceni, czy nie zachowuję się chę zbyt histerycznie. - Nie przesadzam? MoŜe martwi j bez powodu? - Nie powiedziałbym. Gdyby zadzwonił do mnie tu z drugiego końca świata ktoś z rodziny, ktoś, z kimj dawno straciłem kontakt, a potem otrzymałbym taką ćĄ ną przesyłkę, po czym włamano by mi się do mieszkał a na koniec stwierdziłbym, Ŝe mój krewny przepadł i wieści, teŜ bym się martwił. - Obawiałam się, Ŝe tak powiesz. Adela z pewne wpadła tym razem w jakąś kabałę. - Czy mogę obejrzeć tego szakala? - Niestety, nie mam go przy sobie. Ale nie martw si« Jest dobrze schowany. - Mam nadzieję. Musi być wiele wart, prawda? - Pewnie tak. A poza tym to jest chyba klucz do cś zagadki. Pomyślałam o Ahmedzie Rasheedzie, o którym w jak dotąd nie wspominałam, i zaczęłam się zastanawia jaki jest jego ewentualny związek z tą sprawą. - Jestem ci bardzo wdzięczna za wszystko, ale masz wiele spraw do załatwienia i nie chcę ci zawracać gł< Psy i szdkale hnełam się do niego z ulgą. Naprawdę udało mu -m\iePdOnakSproponuję zwiedzenie Forum. Jeśli , Najpierw jea, ie nk nie wiedzą; zn0Wu zaczniesz ęokaŜe,Ŝewam ję zostawić to na koniec. Poza e martf nchSbym, Ŝebyś częściej uśmiechała się tak m bardzo cJcia y zam kazać ci wszystkie uroki Rzyhwile ale nie potrafiłam mu odmówić. ^CaTyła zbyt'kusząca. John TVeadwell miał wyPerspeMywdi y ia_ Był czarujący, przystojny, a jeSS kałaTelikatnie moja. Poza tym Adela nie fbvc daleko i doszłam do wniosku, Ŝe po czterech rozłąki dwie godziny nie mają większego znaczenia. Czekaliśmy do czwartej, aŜ woda tryśnie z fontanny di Trevi a potem poszliśmy w stronę ambasady.
John okazał się niezwykle miłym towarzyszem spacerów Gdy tak wędrowaliśmy wąskimi, mniej zatłoczonymi uliczkami, cały czas zabawiał mnie niezobowiązującą rozmową. Wyczuł widocznie, Ŝe jestem spięta, bo bez przerwy Ŝartował. W popołudniowym słońcu jego potargane przez wiatr włosy przybrały złocistokasztanowy odcień. Im dłuŜej szliśmy, tym bardziej byłam wdzięczna zakonnicy, która się przesiadła. Ambasada amerykańska mieściła się w ogromnym, imponującym budynku przy Via Veneto i dopiero zaczynała się budzić do Ŝycia. Zdałam sobie sprawę, Ŝe właśnie tutaj I kryfe się moja największa szansa odnalezienia siostry i gdy Daj spokój. Uwielbiam zagadki. Szczególnie takie, tf >st<> z zalanej słońcem ulicy wkroczyliśmy do ciemnego re dotyczą ładnych dziewczyn. Ale tak, jak powiedziała! *rza, poczułam, Ŝe wali mi serce, najpierw musimy znaleźć twoją siostrę. MoŜe ambasl I ^^estety okazało się, Ŝe nie ma tu Ŝadnych wiadomości będzie nam mogła jakoś w tym pomóc. NiewykluczO eli. zresztą, Ŝe tam czeka na ciebie jakaś wiadomość. - Masz rację! Nie przyszło mi to do głowy. - Poza tym, nie zdziwiłbym się wcale, gdyby się ofc Ŝe po naszym powrocie zastaniesz jakieś wieści w łi p . powiln ? mi' śe nie mogę pójść Z tobą na fC3ę " ^ałam' kiedy siedzieliśmy juŜ w starym zielonym, *anym autobusie, który właśnie rozpoczął wspi54 55 Barbara Wood naczkę na Pariolli. - Mam nadzieję jednak, Ŝe miesz. Jeśli w ogóle mam szansę znaleźć Adelę, ^uw^. siedzieć w hotelu i czekać, aŜ da o sobie znać. ^ John kiwnął głową. Choć chciał, Ŝebym poszła 21 jednej z luksusowych restauracji przy Via Veneto J! łam, ze się nie gniewa, a przeciwnie, współczuje mi. pj niewiele nam pomogła, bo nie mieliśmy Ŝadnych poszlak ani nawet fotografii mojej siostry, tak miałam prawa mieć do nich pretensji. Ambasada zawfc mnie jeszcze bardziej, bo gdyby Adela rzeczywiście cłl się ze mną skontaktować, skorzystałaby z takiej moŜliJ zwłaszcza Ŝe miała na to aŜ trzy dni. - W takim razie zjedzmy kolację w twoim hotelu I prosił. Spojrzałam w jego roześmiane oczy i juŜ nie miał ochoty odmówić. Po wyjściu z ambasady poczułam się talnie i naprawdę potrzebne mi było towarzystwo i męŜczyzny. - A więc? Kolacja w hotelu? - Kolacja w hotelu - zgodziłam się. John czekał w holu, a ja tymczasem pobiegłam szył na górę. Usprawiedliwiałam się przed nim na tysiące! sobów, ale prawdziwe powody zachowałam dla siebie; pierwsze, tliły się we mnie resztki nadziei, Ŝe Adela $ szła do hotelu i wsunęła mi liścik pod drzwi, a po dri chciałam sprawdzić, czy szakal jest na swoim miejscu, tym, jak przetrząśnięto mi mieszkanie, miałam na tym obsesję. Szakal był dokładnie tam, gdzie go zostawiłam, a pokoju nikt się nie włamał. Nie znalazłam natomiast Ŝadi wiadomości od Adeli. Szybko przyczesałam włosy, u wałam lekko usta i pospiesznie wróciłam do Johna.
Na kolację zjedliśmy eskalopki cielęce, wypiliśmy wsi niałą włoską kawę, a potem John namówił mnie na s] po Pariolli. Szliśmy jasno oświetlonymi chodnikami, jąc kwiaciarki stojące na kaŜdym rogu i cale rodziny, cieszyły się wspólnie tym pięknym wieczorem. 56 Psy i szakah A ke i postanowiłam choć przez krótkie chwile Od czego pochoo _ ^ e na wszystkim. ,raŜenie, Ŝe ^^Jterwtm Populusąue Romcmu* czyli \ Dosłownie oznaczaczasach ^^ miał naprawdę enat i l"d B^""Wraz z nastaniem cesarstwa zaczęto go Łniosłe znaczeń^ W boliczny. Teraz Włochy mają raktować:*sposób« J demokracja, toteŜ sądzę, ze po rezydenta ! zn°w P ćJszlachetny fragment swego dzie-KaTkontSuowa? pi^ną tradycję. Mnie się to poioba. .,_._,__ nawet na Workach na śmiecie! ' słupach sygnalizawSS naprawdę duŜo wiesz o Rzymie. Tak To fascynujące miejsce. : 32 długo zamierzasz tu zostać? Przeze mnie me mo-e\eś do tei pory niczego załatwić. Mo a praca wiąŜe się ściśle z podróŜowaniem krąŜę wtacto i z powrotem między naszym biurem w Nowym Jorku a przedstawicielstwami w Londynie 1 Rzymie. Mam fundusz reprezentacyjny, więc nikt nie będzie miał pretensji, jeŜeli przedłuŜę swój pobyt o dzień czy dwa. - Jestem ci bardzo wdzięczna. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. Trudno mnie nazwać doświadczoną turystką. Poza tym nigdy nie potrafiłam rozwiązywać zagadek. Prowadzę bardzo zwyczajny, uporządkowany tryb Ŝycia. - Jak na sali operacyjnej? - Właściwie tak. Czasem tylko jakiś nieoczekiwany wy-Padek zakłóca zwyczajny bieg rzeczy. ~ Tak jak to zrobiła twoja siostra? Roześmiałam się. - Tak, mniej więcej tak samo. - Zatrzymaliśmy się na niesieniu, z którego mogliśmy podziwiać połoŜony w do-e> Pięknie oświetlony Rzym. * Och! - szepnęłam z zach ęknie oświetlony Rzym. Och! - szepnęłam z zachwytem. 57 Pzy i szakale opatrzności za to, Ŝe nas ze sobą zetknęła. pierwsze ^fc na włoskiej ziemi. ^ p jego P°mOCkonana Ŝe teraz juŜ mogę sobie dać radę sama. Byłam Prz<^ imniej myślałam, idąc korytarzem w stronę Tak P^ J nie padłam na Rasheeda, który nagle choddf;ie na mej drodze nie wiadomo skąd. p° p yepraszam panią, panno Harris. Zastanawiałem się Barbara Wood
Jak za dawnych czasów czarna wstęga Tybru dzielą świetlone miasto na część wschodnią i zachodnią. 2 łam lekko, a John Treadwell objął mnie delikatnie. Qd patrzyłam na to miasto, które wyglądało zupełnie v snu, pomyślałam, Ŝe chyba zaczynam zakochiwać się niie, i przyszło mi do głowy pytanie, dlaczego wł nigdy dotąd tu nie byłam. AŜ do tej pory sądziłam, Ŝe prowadzę szczęśliwe Ldało się pani odnaleźć siostrę. Niestety, teraz się okazało, Ŝe się myliłam, bo tak naprał właśnie, czy ^ ^ było puste i smutne. - Nheed wciąŜ miał na nosie okulary słoneczne i gazetę i Mógł się łatwo za nimi ukryć. PoniewaŜ wiedziałam ęze nie mieszka w Residence Pałace, zaczęłam się zastanawiać, co on tu, u licha, robi. - Czekałem na panią - powiedział, ]akby czytał w moich myślach. - Słucham?! - Doszedłem do wniosku, Ŝe jeśli nie odnajdzie pani siostry, moŜe będę mógł pani pomóc, bo mówię po włosku i znam nieźle miasto. - Dziękuję - wyjąkałam. - Mam juŜ przewodnika, a poza tym zrobiłam chyba wszystko, co w mojej mocy. Byłam nawet w ambasadzie i na policji. Niestety nie na wiele się to przydało. Postanowiłam się jednak nie denerwować. Adela jest na pewno gdzieś w pobliŜu. MoŜe pojechała na wycieczkę do Neapolu albo gdzie indziej. Czy pytała pani o nią w Muzeum Egipskim w Watyka- Zimno mi. MoŜemy wracać? - Oczywiście. Wróciliśmy znowu na rozgrzane jeszcze ulice, wtapia się w przyjazny tłum. Hotel był jasno oświetlony i miał? wraŜenie, Ŝe uśmiecha się do mnie na powitanie. Za małam się w holu, gdzie podziękowałam Johnowi za niały dzień i wysiłek, jaki włoŜył w odnalezienie siostry. Spojrzał na mnie i zapytał: - Kiedy wreszcie zobaczę twojego tajemniczego s la? - Jutro ci go przedstawię, dobrze? - Umowa stoi. - Zawahał się i wiedziałam, o czym m; Powiedziałam więc szybko: - Naprawdę jestem bardzo zmęczona. Mam zam wziąć gorącą kąpiel i natychmiast pójść spać. - Nie dasz się namówić na strzemiennego? Na przy na kieliszek benedyktyna albo koniaku? Pokręciłam głową bez przekonania. - Nie, jestem wykończona. Nie byłabym dobrym kom nem do rozmowy. - Wcale nie jestem tego taki pewien - powiedział, dał za wygraną, choć obawiałam się, Ŝe będzie n PołoŜył mi delikatnie ręce na ramionach, pocałował lekko w czoło i szepnął: Zatelefonuję do ciebie Dobranoc, Lidio. - Jeszcze raz bardzo dziękuję. Dobranoc. Patrząc, jak wychodzi z hotelu i zatrzymuje ta nie? Brwi same powędrowały mi do góry i aŜ się cofnęłam. - Co takiego? hmed Rasheed zachował kamienny wyraz twarzy. Nie 1 ziałam jego oczu i na dobrą sprawę w ogóle nie wie-az*lam, jak wygląda. 3 była tylko taka sugestia. Dobranoc pani. śyczę powodzenia.
S*ę od(ialał, gapiłam się na niego z głupią miną tk d p ę g gpą ą n tak' dopóki w holu nie pojawili się znajomi Ja-cy* °króciłam się wtedy na pięcie i pobiegłam scho58 59 Barbara Wood darni w górę, przeskakując po dwa stopnie naraz. 2 lam się w pokoju od środka na oba zamki i zabezpieczyłam drzwi prowadzące na balkon. Osi się na łóŜko i poczułam, Ŝe serce dosłownie wyrywa z piersi. Zrozumiałam bowiem, Ŝe ze słów Araba wyciągnąć przeraŜający wprost wniosek. Ahmed Rasheed wiedział o szakalu. J uŜ nie spałam, kiedy zadzwonił telefon. Omal nie łam sobie nogi, gdy biegłam, Ŝeby podnieść słuchaw] - Adela? - wykrztusiłam prawie bez tchu. - Przykro mi. To tylko ja. - Usłyszałam głos J Obudziłem cię? - Nie. - ZmruŜyłam oczy, bo raziło mnie wpad przez okno słońce. - JuŜ jakiś czas jestem na nogach. W czekam. - A długo masz zamiar tak czekać? Bezwiednie wzruszyłam ramionami. - Myślę, Ŝe powinniśmy się trochę powłóczyć -dalej John. - Nie zamierzam jeszcze iść do biura i ni nie zawiadomiłem nikogo, Ŝe jestem w mieście. Mog więc wybrać na wagary. Co ty na to? - Naprawdę nie wiem, John. - Tylko na trochę. Musisz przecieŜ zwiedzić Rzy wiadomo, kiedy znów ci się nadarzy taka okazja. Co zamiar powiedzieć znajomym w Los Angeles? śe cały siedziałaś w hotelu? Daj spokój. Chcę ci pokazać i wyjątkowe miejsce. Wpadające do pokoju słońce zapraszało do wyjścia. Zaczęłam się łamać. Tak trudno było się < Johnowi. Poza tym, przez cały wieczór myślałam o niczych słowach Rasheeda, z których wynikało jedne nie, Ŝe on wie o szakalu. Postanowiłam opowiedzieć ko Treadwellowi, ale chciałam to zrobić osobiście. - No dobrze - powiedziałam. - Ale tylko na chwilą Adela tu przyjdzie... cóŜ, tym razem ona będzie musiafl mnie zaczekać. Psy i szakdle • nodoba! Posłuchaj. Muszę coś jeszcze za-mi Się tkajmy się w mieście. Pamiętasz drogę do f/ak iuŜ tam dojdziesz, przejdź na drugą stronę m 'a esz się dokładnie u stóp wzgórza Oppian. Idź ulicy-Zna^ 0\kamy się przy Domus Aurea. Bo to właśnie na gÓrę' nkazać Złoty Dom Nerona, chcę u ^ale Tylko co będzie, jak się zgubię? " !1Sp zgubisz się. Nie moŜesz przeoczyć wzgórza. Jest ~ * aiownicze, zielone, trochę przypomina park. Tam Domus Aurea. Powiedz po prostu: „Domus wskaŜe ci drogę. Teraz jest dziewiąta, "się tam za godzinę? Będę czekał na ciebie zap z biletami. # v. «*• _ bobrze. Do zobaczenia o dziesiąte]. W pierwszej chwili chciałam zabrać ze sobą szakala. Przemyślałam to jednak i w ostatniej chwili postanowiłam schować go gdzie indziej. Ten diabeł z kości słoniowej znowu będzie
bezpieczny, a wieczorem pokaŜę go Johnowi. Kiedy wyszłam na dwór i oślepiło mnie słońce, od razu poprawił mi się nastrój. Nie śledzili mnie Ŝadni tajemniczy męŜczyźni. Nie zdarzyło się nic niewytłumaczalnego. Wsiadłam do autobusu 52 i dojechałam do Piazza San SiWestro. Stamtąd poszłam dalej na piechotę. Po prawej cały czas miałam Tyber i szłam z przyjemnością w stronę Koloseum i Forum. Oglądałam wystawy, wąchałam kwiatki i na te parę minut zapomniałam, z jakiego powodu przyjechałam do Rzymu, całkowicie ulegając czarowi tego miasta. W Koloseum zobaczyłam charakterystyczne dla tutejsze-tfajobrazu stada kotów i „kocie mamy", czyli stare loszki, z czarnymi szalami na głowach i papierowymi ami w rękach, które spacerowały po ruinach i karmiły y makaronem. W chwilach takich jak ta Ŝałowałam, Ŝe ¦zabrałamze sobą aparatu. 1 wuał rację. Znalazłam bez trudności Viale delie Aurea, wiodącą od ulicy otaczającej Koloseum aŜ >rza. Po przyjemnym spacerze pod drzewami, wśród 60 61 Barbara Wood przeplatanej rzeźbami zieleni, podeszłam do $ otwartej na ościeŜ bramy, za którą zobaczyłam strudzonych turystów i maleńką kasę z biletami, za bramę i usiadłam na marmurowej ławce. Mój wskazywał dziesiątą pięć, ale Johna jeszcze nie MęŜczyzna w kantorku palił papierosa i czytał pięciu turystów spoglądało od czasu do czasu na z i zerkało w stronę innej bramy, która sprawiała wr jakby została wbudowana we wzgórze. Za bramą była ciemność i wyglądało to tak groźnie, Ŝe oczyma wyob zobaczyłam chrześcijan - męczenników, którzy wi mieli stanąć oko w oko z lwem. Nie dostrzegłam nic mogłoby naprowadzić mnie na ślad Złotego Domu ani innych wspaniałości, podobnych do tych, które oglą na Wzgórzach Palatyńskich, zamieszkanych niegdyś p największe osobistości w historii Rzymu: Augusta, Ty sza, Livię, Kaligulę, Klaudiusza i Mesalinę. Znowu zerknęłam na ukrytą za kratami pieczarę. A wi to była siedziba Nerona, największego tyrana w dziej; Rzymu i jednej z najbardziej szokujących postaci w ni rii świata. Szalonego cesarza rzymskiego, okrutnego dercy, który najprawdopodobniej zgładził świętego i świętego Piotra. To był jego dom. Moje rozwaŜania zostały raptownie przerwane p pewną otyłą damę. Gdy szła, jej uda ocierały się o sie i wydawały dźwięk przypominający szelest - Jest pani Angielką? - zapytała kobieta. - Amerykanką - odparłam i zmruŜywszy oczy spo; łam na jej opromienioną słońcem sylwetkę. - Cudownie! Ja teŜ. - Usiadła obok mnie i połoŜyła pulchną dłoń na ramieniu. - CzyŜ to nie fascynujące i w wstrząsające? W pozytywnym sensie, oczywiście. - Ma pani na myśli Domus Aurea? - Mówiłam o Rzymie, kochanie. Przyjechała pani z Psy i szakale • flacji Ale my't0 znaczy mo:ia mama i ^ osz" poWodu mi ^ wycieczkę przez cały rok i nic nie mogło zędzalyś111^ d ^^ pomysłu. Była juŜ pani kiedyś u Nero-ias odwieś em juŜ drugi raz. Zupełnie niesamowite!
ni szok, szczególnie jeŜeli widziała juŜ pani te Ŝyje pa wzg($rzach Palatyńskich. Widziała pani, j jest zupełnie inaczej. Tak eiem- k Cnej Dziurze w Kalku zey wszystkie właśnie raW^izo Zup pą? r?~No właśnie, imaj jcot *«*,>,*-.----->raT mniczo Zupełnie jak w Czarnej Dziurze w Kalku-1 MoŜna by pomyśleć, Ŝe mieszkają tu duchy. AŜ skóra ISDoirzałam znów na metalowe kraty i rozciągającą się nimi ciemność prowadzącą W głąb wzgórza. Trudno się było domyślić, co się w niej kryje. Ja sądziłam, Ŝe być moŜe jest to krypta. - Oczywiście, za czasów Nerona Złoty Dom stał na otwartej przestrzeni. Pogrzebał go czas. Wewnątrz znajduje się najbardziej fascynujący labirynt, jaki uda się pani kiedy-jkolwiek zobaczyć. Zachowało się tam parę fresków i mozaikowa podłoga, ale w środku jest naprawdę strasznie i groźnie. To moje ulubione miejsce w całym Rzymie. Uśmiechnęłam się uprzejmie do kobiety z jaskrawo I umalowanymi na czerwono ustami, która tak lubiła zjawiska nadprzyrodzone. Była wyraźnie podekscytowana, czego zupełnie nie mogłam powiedzieć o sobie. Cokolwiek by się kryło za tą liczącą dwa tysiące lat Ŝelazną bramą, naleŜało o zupełnie innej, tajemniczej rzeczywistości. Neron wciąŜ tam mieszka - paplała Amerykanka. - Są nawet tacy, którzy widzieli jego ducha. To rzeczywiście bardzo podniecające. - Rozejrzałam się oszukiwaniu Johna. Dochodziła dziesiąta dwadzieścia. Z Pr<>szę posłuchać. - PrzyłoŜyła pulchną dłoń do ucha. Y wracają. wzrokiem za przytłumionymi odgłosami rozmów w, usiłowałam wypatrzyć coś za kratami. Dostrze-kształt iskierki, a potem jasna plamka coraz - Nie, jestem sama. - My teŜ. W tym roku jest mniej wycieczek zbioi 62 irdziej się powiększała, aŜ w końcu okazało się, Ŝe 10 ^ieci latarka, którą trzymał w ręku przewodnik grupy 63 Barbara Wood wychodzącej właśnie na światło dzienne. Brama się z piskiem, a turyści kolejno wychodzili na dziękując Włochowi w róŜnych językach. Kiedy z powagą, usiłowałam dopatrzyć się w ich twarzach"§ jakichś przeŜyć. Ale te twarze były zupełnie martwe, nieruchome cy milczeli. Nie mogłam w Ŝaden sposób odczytać ich Wtedy właśnie poczułam, Ŝe jestem strasznie cieką tak naprawdę tu pozostało po okrutnym Neronie. - Idziemy? - zapytała moja nowa znajoma. - Nie wiem... ja... Zobaczyłam, Ŝe wokół okrągl małego przewodnika zaczynają zbierać się ludzie, rej wchodzi następna grupa? - Za godzinę. Wstałam i jeszcze raz się rozejrzałam. Johna nigdzie było.
- To chodźmy teraz. Pobiegłam do kasy i szybko kupiłam bilet za sto 1 Podeszłam do turystów zebranych wokół małego Wł który właśnie liczył swoje stadko. Krzyknął sei do k i zapisał na kartce cyfrę sześć. Potem zwrócił się do - Wszystkie mówią po angielsku. To dobre. Gi angielski znać najlepiej. I wszystkie mówić ten sam 3 Czasem razem mam Niemcy, Grecy i Francese, marmm Dziś dla Giovanni praca łatwa. Idziemy, tak? Wszystki koło papy. Otworzył bramę i cała nasza szóstka wkroczyła nw do zimnego tunelu. - W domu Nerona łatwo się gubić. Wszystkie z Giovanni. Nigdzie nie odchodzić. Szliśmy blisko siebie po nierównym podłoŜu, coraz bardziej w głąb tunelu za światłem latarki G niego. Było coraz ciemniej. Cały czas wytęŜałam Ŝeby cokolwiek zobaczyć, tak Ŝe rozbolały mnie oczy. J pierwszy w Ŝyciu zdałam sobie sprawę, jak to 3es ślepym, i ta myśl mnie przeraziła. Światło latarki b: palec wskazujący. Musieliśmy się go trzymać. Psy i szakdle liśmy pierwszy postój, wszyscy zaczęliśmy się Kiedy zr baluszając oczy w ciemnościach. Dojrzeliśmy rozgtedać;^!rzy prowadzących dalej z pomieszczenia, wiele koryl znaleźliśmy. Giovanni mówił niemal z za- któryś ystfcich zbrodniach i okrucieństwach Nero-hwytem °^zumiaiam, dlaczego liczył nas tak dokładnie a, a Ja ^ściem do tunelu i zabronił gdziekolwiek się od-prZed całkowicie pogrąŜony w ciemnościach labirynt, czy-iektowany przez szaleńca pałac Nerona, mógł się ^atwą pułapką dla niewinnego turysty, wlekliśmy się od jednego pomieszczenia do drugiego, chając w skupieniu Giovanniego, który opowiadał le¦ndy związane z tym tajemniczym zabytkiem, a ja Ŝałowałam poniewczasie, Ŝe nie zaczekałam na Johna. Minęło jakieś dziesięć minut, od kiedy znaleźliśmy się w chłodnych wąskich korytarzach labiryntu, gdy to się stało. Giovanni kończył właśnie jakieś opowieści o duchu Nerona, a ja zatrzymałam się na chwilę, Ŝeby po raz ostatni popatrzeć na fresk, który miałam dosłownie przed nosem. JuŜ w następnej chwili poczułam uderzenie w głowę, tępy ból i pogrąŜyłam się w ciemnościach, jeszcze większych niŜ te, które panowały w Złotym Domu Nerona. 64 Rozdział szósty K, Aedy się obudziłam, dziwnie dzwoniło mi w a w ustach czułam cierpki smak. Zatrzepotałam powi< i w pierwszej chwili zobaczyłam tylko kolorowe o róŜnych kształtach, z których Ŝaden nie wydawał znajomy. Świadomość wracała jednak powoli i otac mnie rzeczywistość zaczęła stopniowo tworzyć pe raz. Dochodziły mnie jakieś dźwięki i po chwili odkryła słyszę młodą kobietę, która mówi coś piskliwym głc Zrozumiałam teŜ, Ŝe barwy i zapachy docierają z jaku pokoju, ale nie wiedziałam, co to za pomieszczenie. Pi smak w ustach kojarzył mi się z lekarstwem. Gdy dc do tego wniosku, musiałam mieć dziwną minę, bo tuŜ obok męŜczyzna powiedział: - JuŜ się obudziła. Lidio? Lidio? Czy mnie słys Wpatrywałam się ze zdziwieniem w Johna Tread> CóŜ on mógł mieć, do licha, wspólnego z tą i< inscenizacją? - Oczywiście, Ŝe cię słyszę.
- Grzeczna dziewczynka. Mówisz juŜ zupełnie noi Znów usłyszałam wysoki, melodyjny głos, a wl< lęgniarka pochyliła się nade mną troskliwie. - Czuję się świetnie - jęknęłam, ale to nie Gdzieś z tyłu głowy czułam zupełnie surrealistycs Kiedy tylko namacałam palcami to miejsce, odki jest tam ogromny guz. Byłam słaba i wycieńczona, datku miałam mdłości. Rozpoznałam bez Ŝadnych ści typowe objawy szoku. Psy i szakale pchowo upadłaś. Pośliznęłaś się w Złotym Strasznie P® Uftś ^eŜle głowę. ferona Byłam kompletnie rozbita. Pulsowało mi } rany' iłam się tak, jakbym uległa wypadkowi samo-w czaszce iczuam^ ^ odzyskałam przytomność. -chodowemu .^ glowa. Strasznie w ^^ ^^ -ak in(jycze jajOł strasznie mi Bie *!ViP sDÓźniłem. Nie dopuściłbym do tego. przykro, ze m^? * A/rophnełam ręKą. m . tvi nie twoja wina. Za bardzo mi się spieszyło na ie z duchem Nerona. 1, jak widać, doczekałam się. rhriałam się podnieść, ale John był szybszy. PołoŜył mi na ramionach i stanowczym gestem zmusił do połoŜe-a się. I tak nie zdołałam jeszcze oderwać obolałej głowy od poduszki. - Był u ciebie lekarz, niedługo przyjdzie jeszcze raz. Odpoczywaj, Lidio. - Lekarz? Teraz przyjrzałam się lepiej pomieszczeniu, w którym się znalazłam, i odkryłam, Ŝe leŜę na małej kozetce stojącej najprawdopodobniej w izbie przyjęć. John Treadwell i włoska pielęgniarka z wąsikiem dotrzymywali mi towarzystwa. śółte ściany były mocno odrapane, a meble zjedzone przez komiki. Na blacie przy umywalce stały przybory typowe dla gabinetu lekarskiego. Na jednej ze ścian wisiał wyblakły obrazek trudnej - przynajmniej dla mnie -) zidentyfikowania ruiny, którą obsiadły koty. W powie-iu unosił się typowy szpitalny zapach. J to nieco inny szpital niŜ ten w Santa Monica, ale «am, Ŝe dobre i to. Kiedy wrócił lekarz, okazało się, Ŝe wspaniałą angielszczyzną, a ponadto zna się świetnie ? dueczemu rozbitych czaszek. Jedno i drugie przyjęłam wia ly,ulgJ*- Rozmawialiśmy na temat stanu mojego zdrowoje profesjonalistów, poniewaŜ zdradziłam mu, zajmuję, a później pan doktor przebadał mnie pod Lrologicznym. Do tej pory nic nie wskazywało na e mózgu. Choć czułam się tak, jakby moja głowa 66 67 Barbara Wood miała za chwilę rozpaść się na kawałki, na razie ni mi wstrząs ani krwotok. Dziękowałam Bogu i za to. Doktor chciał jeszcze robić jakieś badania, ale stowałam ostro i wyjaśniłam, Ŝe wiem, jakie obja\ okazać się groźne. Obiecałam, Ŝe gdyby mój stan sit szył, natychmiast wrócę do szpitala. Uspokoiłam go* tym zapewnieniem. Poprosił tylko, Ŝebym oświadczenie, w którym zwalniam rząd włoski od jaku. wiek odpowiedzialności za moje zdrowie i stwierdzać wychodzę ze szpitala na własną prośbę. John nie t miał ochotę podjąć się opieki nade mą i popierał si doktora, który chciał, Ŝebym pozostała w szpitalu. Z\ Ŝyła jednak moja silna wola.
Choć fizycznie czułe fatalnie, nie odebrało mi to zdolności logicznego ro? wania, które poprawiało się z minuty na minutę, połoŜono przede mną formularze do podpisania, ślach utworzył mi się juŜ nowy, przeraŜający obraz Ktoś w domu Nerona rozmyślnie uderzył mnie w Szybko podjęłam decyzję. Z trudnością włoŜył i oparłam się cięŜko o ramię Johna. Moje doświac zawodowe podpowiadało mi, Ŝe obraŜenia tego typu niebezpieczne i Ŝe najmądrzej by było pozostać ni wacji. JednakŜe mieszanina strachu i gniewu spra\ poczułam irracjonalną chęć, Ŝeby wrócić do hoteli myśleć ostatnie wydarzenia. A więc to wcale nie był wypadek. Ktoś załatwił ir dobre, nie wiedziałam tylko, z jakiego powodu, chciałam się dowiedzieć, kto to zrobił, a przede w - dlaczego. Kiedy jechaliśmy juŜ zabytkowym mostem, oddali coraz bardziej od wyspy Tiberina, na której znajdc szpital, opowiedziałam Johnowi o swoich przemy! Tak jak się spodziewałam, nie bardzo mi wierzył. - Nie chcę powiedzieć, Ŝe poniosła cię fanta: naprawdę nie mogę się zgodzić z twoją teorifl Aurea to naprawdę dziwne miejsce i rozpala wyo psy i szakale drowałaś po ciemnych korytarzach, wysłuchu-iedy takwęa^ ^^u Nerona, mogłaś... jąc opowies ^ przerwałam mu. - Musisz mi uwierzyć. Sta-_ Słuchaj ^jnie razem z innymi i myślałam tak samo f k zawsze, a po chwili leŜałam juŜ na ziemi z gu-trzeźwo 3» którego bez wątpienia ktoś musiał mi nabić, zem fl^ & '. 7»t *brze Powiedz mi w takim razie, kto to zrobił i dla-Dlaczego, Lidio? Nie wiem. - Myślałam o Ahmedzie Rasheedzie. Postawiłam jednak, Ŝe nie powiem o nim Johnowi. W kaŜdym " jeszcze nie teraz. - Mojej siostrze udało się jednak jobić mi kłopotów i wcale mi się to nie podoba. Nie ramierzam uciekać ani chować głowy w piasek. MoŜe się mylę, ale jestem przekonana, Ŝe to, co mnie spotkało w Złotym Domu, to nie był wypadek. Przycisnęłam policzek do szyby i patrzyłam na migający za oknem róŜowy Rzym. Dzwoniło mi w uszach, a jednak usłyszałam wyraźnie, jak doktor Kellerman mówi do mnie łagodnie: „A kto tak pięknie pozwija mi nici jak ty? Och Lidio". Powinnam była posłuchać wtedy jego rady i poprosić o pomoc. Sama jego obecność podziałałaby na mnie kojąco, e nawet uwierzyłabym, Ŝe nic się złego nie stało. Ale Kellerman był dziesięć tysięcy mil stąd i Ŝył w in-i świecie. Pracował sobie spokojnie na chłodnej sali «acyjnej w Santa Monica, a ja tułałam się po Rzymie z rozbitą głową. - Lidio? mesiyszaiamanislowa Przepraszam. widocznie 5a•a a, ze zostaniesz w swoim pokoju. PołóŜ się ObraŜenia głowy bywają groźne w skutkach. «tem pielęgniarką. Zapomniałeś? Jeśli powrócę do szpitala. Ale do tego czasu mam spraw do załatwienia. 68 69 Barbara Wood - Tylko nie rób głupstw, bardzo cię proszę. Roześmiałam się. - Zupełnie mnie nie znasz. Ja nigdy w Ŝyciu nie łam głupstwa.
- Trudno mi w to uwierzyć, bo z tego, co mi w ciągu tych ostatnich paru dni ani razu nie zachow rozsądnie. Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem. Miał racj Residence Pałace zapytałam jak zwykle o mość od Adeli i oczywiście nic dla mnie nie było. w holu, zaczęłam się Ŝegnać z Johnem. - Nie powinienem zostawiać cię samej, Lidio. - Dam sobie radę. - W głowie huczało mi tak, Ŝe wszyscy naokoło mogli to usłyszeć. - Wiem, jak o si zadbać. Muszę napisać list do przyjaciela... - Ściszyli głos, bo znowu wyobraziłam sobie doktora Kellermana A moŜe po prostu do niego zadzwonię. Potem spróbujęs trochę przespać. - Wrócę tu o ósmej i zjemy razem kolację, dobrze? - Wróć, jeśli moŜesz, ale nie jestem pewna, czy to jadła. Kiedy się odwróciłam, Ŝeby odejść, John połoŜył mir na ramieniu i powiedział cicho: - Ty chyba wiesz, o co chodzi w tej historii z Ad i szakalem, ale nie chcesz mi nic powiedzieć, bo ir wierzysz. Zaskoczył mnie. - Po pierwsze, nie tylko nie wiem, o co w tym w chodzi, ale nawet nie mam bladego pojęcia. Po ufam ci, bo w przeciwnym wypadku nie powiedziała aŜ tyle. A po trzecie, jeśli zatrzymuję swoje domy! siebie, to tylko dlatego, Ŝe nie chcę cię jeszcze \ angaŜować w ten absurdalny melodramat, bo i tkwisz w nim po uszy. Chcę być w stosunku d w porządku. - Jeśli tak, to pozwól mi sobie pomóc. Wydaje > Psy i szakale krzywdzić, i moŜe masz rację. Jeśli rzeczywi-Ktoś chce cię * ebujeSz ochrony. ście tak jest, p bezpieczna. Doceniam twoją troskę, ale , Tutaj je¦ przez chwile sama. ZaŜyję dwie aspiryny teraz muszę P óŜ[^ ^dy będę juŜ w stanie logicznie teraz ?óŜn[e^ ^dy będę juŜ w stanie logicznie wiem ci, co o tym wszystkim sądzę. Teraz jednak myŚletCr.'hnełam cięŜko - czuję się jak wrak. ~Wp kręcił głową, połoŜył mi ręce na ramionach i zajrzał , w oczy. Przez krótką chwilę zapragnęłam, Ŝeby ast niego stał przede mną doktor Kellerman, potem fc uśmiechnęłam się do Johna z wdzięcznością i pozwoliłam, Ŝeby pocałował mnie na poŜegnanie. Niechętnie szłam do pokoju. Nie bałam się, Ŝe ktoś znowu mnie zaatakuje, ale jakiś wewnętrzny instynkt ostrzegał mnie przed tym, co tam zastanę. Niestety nie bez powodu. To, co podpowiadała mi intuicja, juŜ się stało. Dowody były widoczne gołym okiem i miałam ochotę się rozpłakać. Ktoś buszował w moim pokoju. Nie była to tak delikatna robota jak włamanie do mojego mieszkania w Malibu, więc nie miałam Ŝadnych wątpliwości, Ŝe ktoś tu był. Nie domknięte szuflady. Otwarta szafa. 5rzewrócona walizka. Poprzewracana w pośpiechu pościel. ilam nieruchomo w drzwiach, huczało mi w głowie e poczułam się zupełnie bezradna. Jeden z pięciu tystów, który zwiedzał wraz ze mną siedzibę Nerona, >awił mnie przytomności, Ŝeby jego wspólnik mógł nie szukać szakala. Za tym wnioskiem szedł następny hi Uf Z,le prawd°Podobnie nie cofną się przed niczym, by zdobyć figurkę.
P0deszlam do k<*ar zasłaniających balkon i po-3akbym r^°e W mieJscu> w którym się ze sobą stykały, tak '^kakoT Zamiar ^e rozsunąć. Dotknęłam palcem ob-zył0 0 ary- Wyczułam twarde wybrzuszenie, które świad-W g0 śe szakal 3est bezpieczny i Ŝe mój pomysł, by T zasłonie, okazał się trafny. Cieszyłam się, Ŝe 70 71 Barbara Wood zdecydowałam się zmienić mu kryjówkę. Szakal mój. Przynajmniej na razie. Oznaczało to jednak, Ŝe nadal grozi mi niebezpu Rozsunęłam kotarę i popatrzyłam przez szklane na dom naprzeciwko. A więc tak. Mogłam albo dać spokój z szakalem i wrócić bez szwanku do spol Ŝycia w Ameryce i do doktora Kellermana, albo trzyi uparcie tego zwierzaka, dopóki ja i moja siostra nii niemy zamordowane z jego powodu. Nie był to szczególnie trudny wybór. - Jak się pani czuje, panno Harris? Wstrzymałam oddech i odwróciłam się. W otwi drzwiach mojego pokoju stał Ahmed Rasheed. - Dlaczego pan o to pyta? - PołoŜyłam rękę na pl jakbym chciała uspokoić bijące zbyt mocno serce. - Słyszałem, jak ktoś ze szpitala na wyspie Til zadzwonił do hotelu. Zapytałem później o stan pani wia i powiedziano mi o wypadku. Złoty Dom to nii pieczne miejsce dla niedoświadczonych turystów. Ni< ne posadzki, niskie sufity... - Tak, to było nieostroŜne z mojej strony. Patrzyliśmy tak na siebie przez pokój i wtedy pierwszy zobaczyłam jego twarz, bo zdjął okulary i oczy. Miał ogromne białka i czarne gęste rzęsy, p trudno było wytrzymać jego spojrzenie. Patrzył ts chciał przejrzeć człowieka na wylot. Przesunęłam dłonią po czole i odkryłam, Ŝ Miałam wraŜenie, Ŝe tył głowy oderwie mi się reszty czaszki, a bolesne pulsowanie powodowało jące mdłości. Trzymałam jednak fason i popatrzy prosto w oczy. - Czy udało się pani znaleźć siostrę? Miałam ochotę powiedzieć: „PrzecieŜ pan wie, Ŝ* znalazłam". W końcu jednak ograniczyłam się do „nie". - Bardzo mi przykro. Obawiam się, Ŝe nad pani p tutaj zawisło jakieś fatum. Chciałbym pani jakoś t* Psy i szakate to zrobić, jeśli pan stąd wyjdzie - odparłam _ MoŜe P»n Niezbyt dobrze się czuję. niegrzeczme'desziam do drzwi i połoŜyłam rękę na klamce. Śmial°P° sprawę, Ŝe ulegam opóźnionym skutkom Zdawać J;°nowilam pozbyć się tego człowieka za wszelką szoku, i P° 'enę d o źle pani wygląda. - Jego głos przebił się jakoś B?1 w moiej głowie. - Jest pani bardzo blada, panno pr Panno Harris? - Wyciągnął śniadą dłoń i dotknął 'o ramienia. - Czy pani mnie słyszy? 'zaraz mi to przejdzie - zaczęłam i poczułam, Ŝe ugina-ia sie pode mną kolana. JuŜ myślałam, Ŝe upadnę, ale wtedy dwie silne ręce pochwyciły mnie w talii i jakimś cudem uniosłam się w po-ietrze. Pokój wirował wokół mnie i czułam, Ŝe te same ręce kładą mnie na łóŜku, unoszą mi stopy w górę i przykrywają kołdrą.
Zasłabłam tylko na krótko, i juŜ za chwilę patrzyłam znowu prosto w fantastyczne oczy Ahmeda Rasheeda. - Przepraszam - powiedziałam, chcąc nie chcąc, wdzięczna za to, Ŝe mi pomógł. - Wiem, co się wydarzyło w Złotym Domu, panno Harris, I sądzę, Ŝe powinna pani była zostać w szpitalu. Zresztą iako pielęgniarka doskonale pani sobie zdaje z tego sprasiłowałam unieść głowę, ale nie mogłam. Mdłości przeszły, ale pulsowanie nie minęło. 1 Pan ma na myśli, mówiąc o wydarzeniach w Złotym °™u. I skąd pan wie, Ŝe jestem pielęgniarką? J^praszającym gestem rozłoŜył ręce. znam °g°*e w*em ^uzo o pani i o pani siostrze, a takŜe ^Powody, dla których jej pani szuka. -v?i? eg0? Z1 paru> wiem teŜ o szakalu. UPe ^szy się, czy jest mi wystarczająco wygod-Hasheed zatelefonował do recepcji i juŜ 72 73 Barbara Wood po chwili w progu stanęła pokojówka. Przyni cę z herbatą i bułeczkami oraz dodatkowy sheed kazał jej przychodzić do mnie co godzin, formować kierownictwo hotelu o stanie mojego % Miałam wraŜenie, Ŝe świetnie mówi po włosku. pOk zapewniła mnie serdecznie, Ŝe będzie się mną trosi opiekować. Paplała jak karabin maszynowy. - Oni są bardzo Ŝyczliwi - powiedział Rasheed, ki sobie poszła. Siedział na krześle przy łóŜku i uwaŜni obserwował. - To samo mogę powiedzieć o panu, ale proszę się nie trudzić. Tylko zabieram panu czas. - Tak pani sądzi? Nie odpowiedziałam. Wypiłam herbatę, która była j na, a cztery aspiryny ukoiły trochę ból głowy. Musiałai jednak natychmiast czegoś dowiedzieć. - Kim pan właściwie jest, panie Rasheed? Po raz pierwszy zobaczyłam, jak się uśmiecha, naprawdę ujmujący uśmiech. - PrzecieŜ pani wie. Ahmed Rasheed, do usług. To proste. - To bynajmniej nie jest proste. Czy pan wie, gdzie moja siostra? - Niestety, nie. - Wspominał pan coś na temat jakiegoś szakala, cz tak mi się tylko wydawało? Znów się uśmiechnął i ten uśmiech starł z jego r tajemniczy wyraz. Musiałam niechętnie przyznać, 5 naprawdę interesującym męŜczyzną. - Cieszę się, Ŝe zachowuje pani ostroŜność, panno ris. Mam na myśli szakala z kości słoniowej, które słała pani siostra. Jestem pewien, Ŝe zabrała go 1 sobą do Rzymu. Przygryzłam dolną wargę. - Nie mam pojęcia, o czym pan mówi.
- Oczywiście, Ŝe nie. - Wstał i przybrał nonsfl pozę. - Proszę posłuchać. To nie ja uderzyłem P 74 i szakate pxy i ukałem równieŜ pani pokoju. Wcale się nie Prz€ e mi pani uwierzy. Zresztą gdyby mi pani wa111'^^ t0 Ŝe jest pani głupia. A ja daję głowę, wdę bardzo chciałbym wiedzieć. Proszę teraz ^Porozmawiamy później. odP°Ch ba nie mamy o czym. Poza tym w Rzymie jest mój yel i mogę w kaŜdej chwili liczyć na jego pomoc. ?zywiście. Mam nadzieję, Ŝe wkrótce poczuje się pani lePiej. Ir^Wlah. Do widzenia. Czekałam, aŜ umilkną jego kroki, po czym ostroŜnie [eszłam na palcach do drzwi i je zamknęłam. Ostatnie PrzeŜycia zaczęły dawać się we znaki i stać mnie było dynie na to, Ŝeby dowlec się do łóŜka i paść na nie bezwładnie. Miałam zamęt w głowie i w sercu. Wydawało mi się, Ŝe mój spokojny dom na Malibu i moi nieliczni przyjaciele są tak daleko, jakby znajdowali się na Marsie. [ równie łatwo dostępni. Adela wplątała się w jakąś niebezpieczną historię, a poniewaŜ zawsze kochała tajemnice, bez chwili zastanowienia wciągnęła w to wszystko mnie. Zupełnie nieoczekiwanie weszłam w posiadanie przedmiotu, którego wartości nie znałam, przedmiotu, którego szu-iło teraz wiele osób, przez co moje Ŝycie było zagroŜone, tą myślą zasnęłam i spałam jak zabita przez parę Obudziło mnie pukanie. Potykając się o rozciągnięta podłodze cienie, przyłoŜyłam ucho do drzwi i zapyta-ianv. - Kto tam? w Spowiedzi usłyszałam głos pokojówki. I ^ simińna. Una lettera. g° Wsunąć *>rzez i l^leJSZkodzi- ~ Po krótkiej walce z zamkiem uchy-k rzwi^ mi kopertę l tł 75 Barbara Wood - Dobrze, naprawdę dobrze. Dziękuję bardzo Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie z westchn' patrząc jak przez mgłę na list. Jeszcze nie byłam obudzona, znowu zaczynała mnie boleć głowa i nie * się na siłach czytać tej nieoczekiwanej koresponden prawie przezroczystej kopercie lotniczej widniałc krzywo poprzyklejanych kolorowych znaczków oraz nazwisko i adres hotelu skreślone znajomym charali pisma. WciąŜ jeszcze trochę zaspana, otworzyłam ni< kopertę i wyjęłam z niej kartkę cienkiego papie] głćwkiem w dwóch językach: angielskim i arabsl' teria pochodziła z hotelu Shepheard's. List został nabazgrolony w pośpiechu tym samym kterem pisma. A brzmiał tak: Liddie, musisz natychmiast przyjechać do mnie do Jestem w tym hotelu. Wszystko ci wytłumaczę na miejt zwlekaj. Rozdział siódmy TCika godzin po otrzymaniu listu Adeli wsiadałam do lotu Alitalii pełna obaw i najgorszych przeczuć. Po-zało mnie jedynie to, Ŝe wiedziałam przynajmniej, \ jest moja siostra, a wkrótce ona we własnej osobie aiała mi wszystko wyjaśnić. Dlatego właśnie nie zatelefo-lowalam do doktora Kellermana z Rzymu; odłoŜyłam to do chwili, kiedy wreszcie spotkam się z Adelą i będę mu mogłapowiedzieć, kiedy wracam. W mojej biednej potłuczonej głowie czaiła się
jednak obawa, Ŝe Adela znowu mi się jakoś wymknie, a perspektywa samotnego pobytu w Egipcie wydawała mi się znacznie bardziej przeraŜająca niŜ rzymska przygoda. Kiedy właśnie byłam na dobrej drodze, Ŝeby ujrzeć dno trzeciej szklanki burbona z wodą sodową, pokrótce prze-inalizowałam sytuację. Byłam pewna, Ŝe Ahmed Rasheed e wie o moim odlocie, i to było pocieszające. Cieszy-się, Ŝe udało mi się uwolnić od człowieka, który sa-i swoim widokiem doprowadzał mnie do szału. Jesz-veii Ziej pokrzePia33cy był fakt, Ŝe kiedy John Tread-jrzeczytał list Adeli, zaproponował, Ŝe pojedzie ze Egiptu. Powziął juŜ taką decyzję i nie moŜna mu perswadować tego pomysłu, bo uwaŜał, Ŝe jest *° 3ak ja zaangaŜowany w całą tę tajemniczą histo-} Uczucia do mnie są waŜniejsze niŜ jakiekolwie-:ha. Ju a^y Te zapewnienia ° sympatii nie pozostały bez * no zaden męŜczyzna nie okazywał mi uczuć mn t0 wzruszyło- Nie mogłam jeszcze wtedy go kocham, bo okoliczności nie pozwalały 77 Barbara Wood myśleć o niczym innym jak tylko o Adeli i jej prz szakalu. Wiedziałam jednak, Ŝe gdybym go pozna nych warunkach, na pewno z łatwością bym się zakochała. W tej sytuacji obecność Johna przy mnie podcz lotu nad Morzem Śródziemnym bardzo mnie usp Mogłam łatwiej pozbierać myśli, przeliczyć fundusz bić jakieś plany na wypadek, gdyby Adeli nie było rze. . - MoŜe ona chce, Ŝebyś ją goniła po całym świeci zasugerował John. Skinęłam głową i zobaczyłam swoje odbicie na tle c nego nieba za oknem. Mieliśmy lądować w Egipcie o ciej nad ranem. - Nie powinieneś tak zaniedbywać przeze mnie pi John. Wziął mnie za rękę i powiedział uspokajająco: - JuŜ o tym mówiliśmy. Zostanę z tobą, dopóki nie z dziesz siostry. Nigdy nie byłem w Egipcie, ale myślę młoda kobieta nie powinna jechać tam sama. Zawsze i się wydawało, Ŝe w Kairze aŜ roi się od złoczyńców. Znowu przytaknęłam i pomyślałam o Ahmedzie sheedzie. Jednak znowu nie powiedziałam o nim Johra Rasheed został w Rzymie i udało mi się uciec przed irytującym towarzystwem. Po co miałabym jeszcze bar< komplikować sytuację? Lotnisko międzynarodowe w Kairze, połoŜone naście kilometrów od miasta, musiało się obudzi* cjalnie na nasz przylot bo ja i John byliśmy j mi pasaŜerami podróŜującymi tym samolotem. ' wał się nami cały tłum Arabów, a wszyscy byli mi i Ŝyczliwi. Kazano nam najpierw przejść przez k< lę celną, potem wziąć kwestionariusz wizowy, a nie udać się do banku, Ŝeby wymienić pieniądze, cie zgłosić się do punktu lekarskiego. Kiedy vW liśmy juŜ pieniądze na egipskie funty i otrzymalis zy, powitał nas tłum roześmianych ludzi. Mogli* 78 Psy i szakale ruszać się po lotnisku i po wielu powi-ie ^°szanych po arabsku lub łamaną angielsz-^g ^zliśmy ostroŜnie po wyczyszczonych z na>rZe nosadzkach i bez kłopotów złapaliśmy ta-masZczeniem p ksówkęArab Wziął nasze walizki i wsadził nas
^ leńkiego samochodu udekorowanego wewnątrz jakoś do m zkami z papieru i kolorowymi paciorkami. ^wiedział: - „Hotel Shepheard's proszę", i ruszyioć o tej godzinie na drogach było prawie pusto, jazda . tak samo przeraŜająca, jakbyśmy pędzili sto kilometów na godzinę na Harbor Freeway. Kierowca okazał się szaleńcem; zastanawiałam się, czy przypadkiem wszyscy utaj tak jeŜdŜą. Przypomniałam sobie niesamowity ruch w Rzymie i pomyślałam, Ŝe w Kairze trzeba uwaŜać jeszcze bardziej. Było bardzo ciemno, więc przez okno taksówki niewiele widziałam, ale zdawałam sobie sprawę, Ŝe z płaskiej pustyni wjeŜdŜamy na przedmieścia Kairu, a potem zmierzamy wąskimi uliczkami do centrum. Objechaliśmy wokół duŜy plac, nie najlepiej oświetlony pomarańczowymi latarnia-i gdy minęliśmy ogromny strzelisty budynek, kierowca iówki poinformował nas, Ŝe to Hilton, jakby chciał nam imponować. Dwie przecznice dalej zatrzymaliśmy się Przed hotelem Shepheard's. byłam bardzo zmęczona, wyskoczyłam z taksówki, Ltfam schodami do wejścia, pchnęłam cięŜkie szklai Poszłam prosto do recepcji. Zaspany urzędnik aźnie przeraŜony naszym przybyciem. Najpierw po c J^s po arabsku, wreszcie wydusił: „Witam w Kairze", obdarzył mnie swoim najpiękniejszym uśmieeŜ spróbowałam wykrzesać z siebie pogodny zapytałam bez tchu: mi pan podać numer pokoju Adeli Harris? ... Harris. 79 Barbara Wood - Oczywiście, proszę pani. - Otworzył wielką ostatniej stronie i przesuwał po niej palcem. - Proszę powtórzyć to nazwisko. - Harris. H-a-r-r-i-s. Adela Harris. Widziałam, jak jego brązowy palec sunie \* ny, po czym przenosi się w górę i znowu wędrują Zobaczyłam równieŜ, Ŝe Arab marszczy brwi i r się uśmiechać. Jego następne słowa poraziły mnie run. - Przykro mi, proszę pani, ale nikt o tym nazwi mieszka w naszym hotelu. - Ale... - Wiedziałam, Ŝe śnię i za chwilę się obuds PrzecieŜ ona tu jest. Napisała do mnie, Ŝe tu mi Proszę spojrzeć. - Wyrwałam list z torebki i pomac nim oskarŜycielsko przed nosem recepcjonisty. -pan? To papeteria z tego hotelu. - Tak. - Przyjrzał się uwaŜnie kopercie. - Ale w mig gdzie jest nazwisko, ta pani nie podała numeru po Wskazywał adres zwrotny. - Czy to moŜliwe, Ŝe się wyprowadziła? - Zaraz sprawdzę. Wydawało mi się, Ŝe minęły juŜ całe lata, a ja nadal opierając się o przestronne biurko, na którym pełno pocztówek z piramidami i sfinksami. Gdzieś za mną zegar; słyszałam cichy odgłos kroków na wypolero posadzce. Nie wiem, w którym momencie dołączył John, ale gdy tak stałam tam pełna niepokoju, wp się w księgę hotelową, poczułam jego rękę na swo niu.
Kiedy recepcjonista powiedział smutno: „Ni było panny Harris w naszym hotelu", myślałam rozpłaczę. - AleŜ ona na pewno tu jest, rozumie pan? - Lidio - odezwał się cicho John. - Na razie po] o pokój. Pomyślimy o tym wszystkim rano. - MoŜe w Kairze jest drugi hotel Shepheard's? - Nie, proszę pani - odparł recepcjonista. -papier. - Oddał mi z powrotem list Adeli i Psy i szakaU przykro. - Ale dlaczego ona pani po-jest nlU.b mieszka, a nie mieszka? Trudno mi zrozuze a p ona jest? - krzyknęłam. Hol zawirował ^ierócilo pulsowanie w głowie. Ból stawał m WiC .^o d ^? ona j wrócilo pulsowanie w głowie dz dowy^^—e m fc^te i wpajał pokój, Byłam nn Posaclzlza t05 ze kontroluje sytuację, ale tak na-•CZmnie to nie obchodziło. Adela znowu zaprowa-w ślepą uliczkę. boy hotelowy zaprowadził nas do mojego ósmym piętrze i sprawdzał wyniesioną ze szkoły angielskiego, proponując nam cały wachlarz które mogłyby ulŜyć mojemu zmartwieniu. Ale ja ^'chciałam zostać sama. Dwanaście godzin wcześniej zostałam brutalnie zaatakowana w Domus Aurea i nie odzyskałam pełni sił. Poza tym uświadomiłam sobie, Ŝe nie uda mi się tu odpocząć. Przynajmniej na razie. John był bardzo troskliwy. W drodze do pokoju przytulił mnie delikatnie, obejmując tak, Ŝe mogłam się o niego oprzeć całym cięŜarem ciała. Szybko zwolnił boya i dopilnował, Ŝebym ułoŜyła się wygodnie na jednym z bliźniaczych łóŜek, po czym zdjął mi buty i otulił wełnianym kocem. Nie miałam siły, Ŝeby protestować. Panująca w pokoju ciemność przyniosła mi wielką ulgę, a poza tym byłam zbyt zmęczona, Ŝeby z nim dyskutować. John chodził przez chwilę cicho po pokoju, zamykał •zwi, uchylał okno, ustawiał w szafie nasze walizki, a po-| podszedł do mnie i przysiadł na krawędzi łóŜka. Nie ziałam go zbyt wyraźnie, w ciemnościach majaczyła do ™rieg° sylwetka'ale poniewaŜ milczał tak cierpliwie, widzi* p iłam się, Ŝe z pewnością się uśmiecha. Kiedy jego częła delikatnie na moim czole, a potem pogładzi-:e*> wyobraziłam sobie, Ŝe patrzy na mnie z czuło-twarz sta d°tknąl ustemi moich ust, jego pełna dobroci "ła mi przed oczami tak wyraźnie, jakby nagle *°W zaświeciło słońce 80 81 Barbara Wood m,i nocalunek. Otoczyłam ramionami Oddalam mu poc* . ^ moglam pf Siyję i przytul łam sj ta m jego .^ do niego ^.^t tnifcalym ciałem. PrZyciskal CySwobodził mnie z objęć i ułoŜył z powrotem duszkach. T . j;_ Q7.ftnnal. - Chcę, Ŝebyś
ścią do Wychyliłam głowę przez dr Co? Pamiętasz te wszystkie formalności na lotnisku? d kto przybywa do Egiptu, musi przez to przejść fularze Twoja siostra teŜ ó ki sen. W pierwszej chwili nie wiedziałam, gdzie Patrzyłam nie widzącym wzrokiem w sufit i p łam jakoś zebrać myśli. LeŜałam ubrana na łóŜku.. mnie głowa. Byłam głodna jak wilk. Cieniutkie smugi la wpadały przez zasłony do pokoju, a obok mnk puste łóŜko, w którym jednak niewątpliwie ktoś si nocy. - Dzień dobry. Uniosłam głowę. Nade mną stał John. Uśmiechał I - Lepiej się czujesz? Przetarłam oczy. - Zapytaj mnie o to za parę dni. Która godzina? - JuŜ prawie południe. - Usiadł na skraju łóŜka rŜał mi się uwaŜnie. - Nie było mnie całe rano, Przykro mi bardzo, ale nie przynoszę Ŝadnych o Adeli. Nie zdziwiło mnie to specjalnie. Wolno i nieZ wygrzebałam się z łóŜka i poszłam do łazienki. Spry ^ twarz zimną wodą, co podziałało na mnie zbawieni oo -Co? te wszystkie formalnos ci«, ' PaIŚętaorzySwa do Egiptu- musimy J^ Kaśdy'JL !&» f0^fa%rturystkę, ^ra Ew biurze wizowym wynto * V palace, robiła przez ten czas? / - Sam chciałbym to wiedzieć. t? - Powiedzieli ci, czy wciąŜ jeszcze^t j Ale teraz spraw- Z tego, co im wiadomo, me Wjecm . dowiemy, czy dzają dla nas linie lotnicze. Niedługo si* • wu gdzieś nie poleciała. - Ale to znaczy, Ŝe wciąŜ jest w kgiP • e miasto 1 - To ogromny kraj, Lidio, a Kair to najwj lownie fryce. Tutaj łatwo zniknąć. Ona moŜe oye wszędzie. ' %" isz : w miecie i wie, tep^ad^o fotelu, na nią zaczekać, bo na pewno ne PO3 83 Barbara Wood - Nie wiem, czy to najlepszy pomysł. - tał i ujął mnie za ramiona, mówiąc bardzo powaŜnie- A! mie znalazłaś się w wielkim niebezpieczeństwie jesteś moŜe nawet bardziej zagroŜona. UwaŜam, Ŝl naś wyjechać. - I co? Wrócić do domu? Nigdy w Ŝyciu! - Pomyśl Ŝe przecieŜ udało mi się zgubić Rasheeda. - Jestett lutnie bezpieczna.
- To samo mówiłaś w Rzymie. Nie będziesz bezpie bo masz tego szakala. UwaŜam, Ŝe powinnaś się go p02 - Nie! Za wiele ryzykowałam dla tego drania. Nie go tak po prostu porzucić. - Chodzi mi o to, Ŝe moŜesz oddać go tym ludzie kimkolwiek oni są, i dopiero wtedy szukać Adeli. Potrząsnęłam gwałtownie głową. - Ten kawałek kości słoniowej zaprowadzi mnie Adeli. Tak długo, jak będzie mi towarzyszył, będzie istn jakaś więź między mną a siostrą. W końcu przysłała mi nie bez powodu. Jeśli oddam szakala, równie dobrze mo zrezygnować z poszukiwań. - W takim razie pozwól przynajmniej, Ŝe to ja sięit zajmę. Mogę go ukryć. Nadal uparcie kręciłam głową. - Przejechaliśmy razem pół świata, a teraz ta fi jest tak bezpieczna jak nigdy. Potrafię się nią zaopiektf Sobą zresztą teŜ. - Och, Lidio, dobrze, wygrałaś. - John objął mnie i pocałował. - Nie ma sensu przemawiać ci do I Myślę, Ŝe jestem zaangaŜowany w tę sprawę tak bard ty. Niech się dzieje, co chce! Pocałowałam go za to. Trudno było mi sobie wy° co bym bez niego zrobiła. Nawet gdybym jaki* dała sobie radę, na pewno wszystko nie poszłoby ko. Miałam mu naprawdę za co dziękować. - Słuchaj! Wiesz co? Nigdy nie widziałem teg ka, a przecieŜ nadstawiam za niego karku. Nawet jak wygląda. psy i szakale zie najwyŜszy czas, Ŝebyście się poznali. . Wta^rj\ 0(iWróciłam się od niego, Ŝeby wyjąć Kiedy ^ palnej kryjówki, usłyszałam gwałtowne szaK^a zfJLąc coś w rodzaju: „to chyba pokojówka", pukanie- MLJ . tworzyt drzwi. Na progu stał Ahmed jonn energicznie Witam panią, panno Harris - powiedział swoim noso-em Zachowywał się bardzo elegancko, moŜna się VZ\Zo nabrać na jego dobre maniery. choć bardzo mnie zaskoczył, zdołałam jakoś wykrztusić a powitania. Stanęłam obok Johna i połoŜyłam mu rękę na ramieniu. - Mam nadzieję, Ŝe ma pan wygodny pokój. Tak, dziękuję pani. - Oczy miał znowu schowane za ciemnymi okularami, co mnie bardzo ucieszyło. John spojrzał na mnie pytająco, po czym przeniósł wzrok na stojącego przed nami Araba. - Czy ten pan jest twoim znajomym, Lidio? - Niezupełnie. Spotkaliśmy się w Rzymie. - Nie mogłam spojrzeć mu prosto w oczy. Byłam zbyt roztrzęsiona. Wtedy odezwał się Rasheed: - Miałem nadzieję, Ŝe uda mi się porozmawiać z panią na osobności. Wykluczone. Poza tym nie bardzo rozumiem, o czym właściwie mielibyśmy mówić? e rozumie pani? - Uśmiechnął się konspiracyjnie. -^Przyszedłem w niewłaściwym momencie. ^Ŝd moment byłby równie niewłaściwy. Nie chcę z Panem rozmawiać - powiedziałam i chciałam ^ mu drzwi przed nosem. p°Pelma Pani błąd, panno Harris. ^ Posłuchać - wtrącił się John. - Panna Harris bi Pana widzieć. UwaŜam, Ŝe jasno się wyra- Proszę łaskawie odejść od drzwi, bo w przedk biię panu ^bePowodu tak się denerwować, panie Treadwell.
84 85 Barbara Wood JuŜ wychodzę. Gdyby jednak zmieniła pani zdanie i ch się ze mną skontaktować, zostawiam numer telefot^ John zatrzasnął mu drzwi przed nosem i zapytaj j kłnśria' - Kto to jest, Lidio, i czego chce? Skąd wie, j nazywam? psy i szakale o odkryła coś zywam? - To naprawdę okropna historia. Poza tym « pęka. Czy moŜemy pójść na kawę? Przebrałam się i odświeŜyłam, zanim poszliśmy stauracji na ostatnim piętrze hotelu. Obsługiwał nas kowo miły Egipcjanin, a za skrzypiącymi oknami rozc się piękny widok miasta. Poczułam się o wiele lepiej wiedziałam Johnowi o Rasheedzie, starając się nie wiać tej historii swoimi obawami i podejrzeniami. - Szkoda, Ŝe mi o nim wcześniej nie powiedzia John zmarszczył brwi. - On chyba duŜo o tobie wie.! nawiam się tylko, skąd zna równieŜ moje nazwisko jest jego związek z szakalem. Gmerałam przy pasku od torebki. Cały czas go z łam, plątałam i odplątywałam. W torebce, która leŜał* piecznie na moich kolanach, schowany był owinięty stkę szakal. Wiedziałam, Ŝe ponosi mnie wyobrazi wydawało mi się, Ŝe torebka z kaŜdym dniem sta cięŜsza. - W kaŜdym razie jestem pewna, Ŝe to nie on wczoraj uderzył. Przewodnik w Domus Aurea liczy1 kich zwiedzających, nie moŜna tam wejść indywid A pana Rasheeda nie było w naszej grupie. - Mógł jednak przeszukać twój pokój. - Nie wiem. Chyba jednak nie. On ma w sob niesamowitego. Gdyby chciał mi odebrać szakala, ji no by mu się to udało. W taki czy inny nieuczciwy 8| Jemu chodzi o coś więcej. Wydaje mi się, Ŝe chce, z naprowadziła go na ślad Adeli. John posmarował rogalik masłem. - CóŜ to ma znaczyć? :e - Sama nie wiem. Wydaje mi się jednak, Ŝe ss 86 5 ^ V ieŚUszukali? 16 ale on jest im chyba tylko potrzebny jako Szakaia, Adel^ MoŜe ich naprowadzić na jej ślad, klucZ W "imniei tak im się wydaje. a pfZc znie naciągane, Lidio. - Pił powoli kawę i patrzył I^d moim ramieniem ł histori nonad moim ramieniem. i ale ta cała historia jest trochę nieprawdopo-/Mimo wszystko mam wraŜenie, Ŝe ktoś czeka, Ŝebym nalazła Adelę. Tak mi się po prostu wydaje, tozglądałam się po duŜej jadalni, smarując bułkę ubawionym smaku masłem z koziego mleka. O tej jorze w restauracji zajęta
była zaledwie połowa miejsc, vięc panowała przyjemna, intymna atmosfera. Obok stolików stali kelnerzy gotowi na kaŜde nasze skinienie, a in-' ni turyści - głównie Francuzi rozmawiali ze sobą cicho. Wtedy właśnie zobaczyłam grubasa, który schował się za stojącą w doniczce palmą, i wydawało mi się, Ŝe uwaŜnie nas obserwuje. Przyzwyczaiłam się juŜ wprawdzie do tego, ś mnie bez przerwy szpieguje, ale grubas wydał mi I znajomy. Miał niesamowite okulary ze szkłami jak denka butelek po coli. ^asze spojrzenia skrzyŜowały się. - m... - Dyskretnie pokazałam mu głową kierunek. -^ziałeś kiedyś tego faceta? Wrócił się na krześle jakiego faceta? Ju?alam mU Palmę' ale grubas znikn^>szedł. Wydawało mi się, Ŝe zauwaŜyłam kogoś Choć glądał? f"MoŜe mi się ^lko wydawało. >pniowo malał, jego skutki wciąŜ dawały mi 87 Barbara Wood się we znaki, więc kiedy skończyliśmy śniadani znowu ochotę się połoŜyć. - Chcesz zwiedzać Kair? - zapytał John, kiecb w stronę wind. - Oczywiście. Ale nie teraz. Muszę najpierw o swoją biedną głowę. Zgodził się ze mną i odprowadził mnie do pokoiu - Nie przejmuj się i nie myśl o tym całym Ras^, Nie pozwolę, Ŝeby się do ciebie zbliŜył choćbyś Teraz śpij, a ja pójdę na policję. MoŜe mają coś n^ Nie chciało mi się rozbierać, więc połoŜyłam razu na łóŜku. John tymczasem pozasłaniał ol całował mnie i wywiesił na drzwiach kartkę z „Nie przeszkadzać". Sen jednak nie nadchodził, ukoiła wprawdzie ból głowy, ale niespokojne pozwalały mi zasnąć. Nurtowały mnie dwa pytani czego Ahmed Rasheed przyjechał za mną do Kairu i < właściwie chciał ze mną rozmawiać? A takŜe kim t szpiegujący mnie grubas, którego na pewno juŜ widziałam? Po półgodzinie się poddałam. Jeśli ma leźć Adelę i otrzymać jakieś odpowiedzi na swoj< nia, z pewnością nie mogę leŜeć godzinami w ci< pokoju. Zdając sobie w pełni sprawę, Ŝe zamierzam p( kolejne szaleństwo, zdecydowałam się zatelefoiw Ahmeda Rasheeda. ZjeŜdŜałam w dół windą i usiłowałam sobie wmc to wcale nie jest taki głupi pomysł. Po pierwsze, i ta udałoby mi się uniknąć ponownego z spotkania z ni drugie byłam pewna, Ŝe wie coś na temat Adeli, i chcia< Ŝeby mi zdradził, dlaczego właściwie jej szuka. O tym właśnie myślałam, kiedy wyszłam z windy rowałam się w stronę holu. A tam zobaczyłam, **¦ Treadwell stoi przy recepcji pogrąŜony w rozniowie basem, który mnie śledził. Nogi dosłownie wrosły n11 mię, ale na szczęście stałam we wnęce, tak Ŝe i psy i szakale Wtedy zrozumiałam, dlaczego grubas wyzwiedzających wraz ze mną Złoty 88 • ś czasie wsiedli razem do windy, śmiejąc się Po & * przez chwilę jak sparaliŜowana, bo nie rozu-1 -inie? co teŜ ci dwaj panowie mogą mieć sobie a Najbardziej zdziwił mnie jednak sposób, QU *Z* » *nba rozmawiali, bo zachowywali się jak przyja-W fanie obcy sobie ludzie.
7 tego właśnie powodu zapomniałam o telefonie do sheeda i zdecydowałam się podąŜyć w ślady Johna i je-7 mlchnego przyjaciela. Siląc się na spokój, obserwowałam staromodną tarczę wskazującą numer piętra, na któ-ym w danym momencie znajduje się winda. Wskazówka otrzymała się na cyfrze, którą oznaczone zostało ostatnie piętro. Następnie wsiadłam do drugiej windy i wcisnęłam ósemkę. Jazda na górę trwała wieki i czułam, jak pocą mi się ręce. Coś, co zwykle określa się jako kobiecą intuicję, odbierało mi rozum i wtłaczało do głowy szalone myśli. Zastanawiałam się bowiem, co ten grubas robi w Kairze i o czym gawędził tak przyjaźnie z Johnem, skoro przedtem był równieŜ w Domu Nerona, gdzie oberwałam po głowie, dpowiedź wydawała się oczywista, ale nie chciałam jej do bie dopuścić. Zaczęłam sobie wmawiać, Ŝe John zaczepił ¦ubasa, Ŝeby go zapytać, dlaczego nas śledzi. iiczone mnóstwo idiotycznych myśli przemykało mi z głowę. Wszystko działo się zbyt szybko. Męcząca r°z samolotem, wyczerpanie i stresy sprawiły, Ŝe nie am juŜ w stanie rozsądnie postępować. ósmym piętrze było cicho i spokojnie, znikąd nie Z1* Ŝaden dźwięk. Pokojówki juŜ dawno skończyły cWoa S0Ście zwiedzali miasto. Stąpałam więc cicho po jym dywanie, tak Ŝeby nie zdradzić nikomu swojej SP1 i bacznie się rozglądałam. !e drzwi były pozamykane. Wszystkie, oprócz 89 Barbara Wood tych na samym końcu korytarza, uchylonych na dwóch cali. Pchnęłam je lekko. To dziwne, ale nie mnie specjalnie widok Johna, który leŜał twarzą * gi. PrzecieŜ ta cala historia była zupełnie szalona [ na i absurdalna. Jak w koszmarze sennym poja^! w niej czarujący maklerzy giełdowi, tajemniczy ą i grubasy w okularach przypominających denka butę coca-coli. A teraz John Treadwell leŜał nieprzyton podłodze i doszłam do wniosku, Ŝe w tej sytuacji równieŜ wypada zemdleć. Jęknęłam więc tylko-John", pociemniało mi w oczach i osunęłam się napc tuŜ obok niego. Rozdział ósmy • av sie obudziłam, nie wiedziałam, co się ze mną Moim pierwszym doznaniem był ból z tyłu głowy, estraszyłam się jednak, bo juŜ się zdąŜyłam do niego .zwyczaić. Usiłowałam się podnieść, wydając typowe ich sytuacjach pomruki; trochę jęczałam, aŜ w końcu, y wróciła mi świadomość, przyjrzałam się uwaŜnie otoczeniu. . . Znajdowałam się w zupełnie nie znanym mi poko3U. Oświetlony był raczej skąpo, ale na tyle wystarczająco, Ŝebym od razu mogła stwierdzić, Ŝe nie jest to pokój hotelowy. Nie było to równieŜ pomieszczenie słuŜbowe, takie jak na przykład biuro inspektora policji czy gabinet lekarski. W zasadzie moje bardzo pobieŜne oględziny utwierdziły mnie w przekonaniu, Ŝe jestem w czyjejś prywatnej rezydencji. konkretnie w sypialni. Był to bezpretensjonalny pokój niewielką wprawdzie ilością mebli, a mimo to zagracony, ścianach porozwieszano na chybił trafił całą masę ego rodzaju fotografii w ramkach i bez ramek. Za n Przy toaletce równieŜ poutykano jakieś mniejsze |> w większości stare i wyblakłe. Na toaletce znajdo-rzedmioty codziennego uŜytku: szczotka i grze-krawat, otwarta korespondencja, stara 3ęzyku arabskim, przybory toaletowe. Meble,
6zk , pyy , «>, na którym leŜałam, i dwa małe krzesła, zupełnie \nie Pasowały. Stały na wyświechtanym oriental-le- Za drzwiami było zupełnie cicho, chociaŜ C widziałam wyraźnie smugę światła. 91 Barbara Wood I wtedy mnie olśniło. PrzeraŜona spojrzałam jeszcze raz na toaletfe butelka płynu po goleniu, brak jakichkolwiek ozd świadczyć tylko o jednym: ten pokój naleŜał do m I nie potrzeba było geniusza, by odkrył, Ŝe ten jest Arabem. Wstałam odwaŜnie z łóŜka i podeszłam na drzwi. Cisza. Ktokolwiek się tam znajdował byłam Ŝe nie zostawiono mnie samej - nie dawał znak Uchyliłam ostroŜnie drzwi i wyjrzałam przez szpai strzegłam tylko ostre światło. Nie wiedząc, co mnie po drugiej stronie, pchnęłam delikatnie drzwi, takŜi rzyły się na całą szerokość, i weszłam do ciepłego oświetlonego pokoju. Gdzieś w tle słychać było a muzykę, a w powietrzu unosił się jakiś nie znany mi zapach. Znajdowałam się w całkowicie egzotycznym trzu - na białych ścianach wisiały obrazy przedstawi zabytki egipskie, półki aŜ się uginały od starych a podłogę otulał ogromny wschodni dywan. Na starym telewizorze stał wazon z suchymi kwiatami, a portret prezydenta Anwara el-Sadata. Na wypchanej te pie walały się ksiąŜki, pod ksiąŜkami uginało się równi biurko zasłane papierami i kopertami. Okna były zasłoni te, więc nie miałam pojęcia, która godzina. Kiedy z pokoju obok wyłonił się Ahmed Rasheed, wj rający właśnie dłonie ręcznikiem, musiałam popatrzę niego z niedowierzaniem, bo roześmiał się i powtófl kakrotnie: - Dlaczego tak się pani dziwi, panno Harris? I pani wiedziała, Ŝe tu przyjedziemy. Cofnęłam się o parę kroków i zmarszczyłam brwU wyŜszym skupieniu, bo chciałam sobie wszystko mnieć. Pamiętałam jednak jedynie, Ŝe znalazłam Treadwella na podłodze, a potem juŜ nic. - Wyszła pani z hotelu w moim towarzystwie liśmy razem taksówką. Nic sobie pani nie przypo - Nie. - Czułam, Ŝe nogi wrastają mi w ziemię 92 Psy i szakale i Tego się właśnie obawiałem. Proszę spo-#edaCtWJszystko pani wytłumaczę. i a zaraz Z ł mi miejsce na zagraconej kanapie, posado zrobU " gzedi na chwilę z pokoju. Wrócił, niosąc nietatmzkami i herbatą. Wręczył mi filiŜankę, po tiłobok mnie i zaczął opowiadać: p sie do pani wybierałem, kiedy znalazłem panią »obok pana Treadwella. Udało mi się jakoś panią na podłodze _rowadzić z hotelu. Dyrektor bardzo dobrze 1 więc wytłumaczyłem mu, Ŝe jest pani moją znajomą ko się pani czuje. Tak więc przywiozłem panią taksów-ifsiebie Czy teraz sobie pani przypomina? Przez chwilę wpatrywałam się w filiŜankę z herbatą, po 7vm potrząsnęłam głową. Pulsowanie powoli ustawało; myślałam, Ŝe muszę strasznie wyglądać. W głowie koła-aiy mi się tysiące myśli, ale Ŝadna z nich nie miała sensu, akieś wspomnienie jasnego światła. Błyskającego światła. 'li teŜ ludzie. Wielu ludzi. Nie, to nie miało sensu. Pokręciłam znowu głową. - MoŜe to nawet lepiej - powiedział cicho. - Proszę, niech pani wypije herbatę. To dobrze pani zrobi.
Sączyłam posłusznie herbatę, Ŝałując, Ŝe to nie burbon, i zerkałam na Rasheeda znad filiŜanki. Prawdopodobnie wyglądałam jak przyczajony kot, który ma właśnie zamiar czmychnąć, bo powiedział: - MoŜe mi pani wierzyć, Ŝe jest tu pani bezpieczna. Chciałam zapytać: „Przed czym?", ale zamiast tego spytałam: ^ się miewa John? Dobrze się juŜ czuje? a^ Rasheed odwrócił wzrok. te d^° wszystko stało się tak nagle. Mijałem właśnie otwarzobaczyłem, Ŝe pani leŜy na podłodze... strasznie ^uacja, rozumie pani chyba... Gdyby nie to, Ŝe 'iłam z brzękiem filiŜankę na spodek, jakbym 11 w ten sposób dać do zrozumienia, Ŝe odzyska93 Barbara Wood - Proszę o kilka wyjaśnień, panie Rasheed i -Ŝliwe. Na przykład chciałabym się dowiedzieć,\x i dlaczego pan mnie śledził? Zapanowała głęboka cisza. O wszystkie czte^ obijało się echo uderzeń mego serca. Wcale nie r wałam się sytuacją, w jakiej się nagle znalazłam a\ przecieŜ więźniem tego człowieka. I nikt nie wiedzia jestem. - Oczywiście, Ŝe naleŜą się pani wyjaśnienia Harris, a poza tym chciałbym przeprosić panią zj kie przykrości, na które panią naraziłem. Musi pani ia zrozumieć, Ŝe wcale nie śledziłem pani, tylko pana T wella. Zamrugałam niemądrze oczyma. - Śledził pan Johna? - Czekałem na niego, kiedy przyleciał na lotnisko Ii narda da Vinci, i pojechałem za wami do hotelu. -Rash przez chwilę oglądał paznokcie, a ja wiedziałam, Ŝe w nie się zastanawia, co ma teraz powiedzieć, co wyjan a co ukryć. - Poza tym - paplałam dalej swoje - kim pan właści jest, Ŝeby tak po prostu śledzić sobie ludzi, i co ta zrobił John, Ŝe musiał być obserwowany? - Zaraz do wszystkiego dojdziemy, panno Harri musi pani mi dać szansę wyjaśnienia paru spraw. V pani, ja juŜ wcześniej śledziłem pana Treadwella mie, a tego dnia oczekiwałem jego powrotu. Nie si wałem się natomiast, Ŝe wróci w towarzystwie, n myśli pani towarzystwo, i dlatego postanowiłe równieŜ panią, Ŝeby ustalić, co panią łączy z Johnen wellem. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. - Co pan ma na myśli mówiąc, Ŝe oczekiwał I powrotu? p - Pan Treadwell spędził parę dni w Residence zanim przyleciał z panią do Rzymu. - Co? - Pokój zawirował mi przed oczami. 94 Psy i szakale owodu uderzenia w głowę. - Twierdzi pan, icy^^pLiie, zanim poznałam go w samolocie?
n0 pokiwał głową. •asheea wu* wierzę panu. I kim pan właściwie 'ileczKęvwiście powinienem to pani wyjaśnić. OtóŜ pra-^du egipskiego. Jestem kimś w rodzaju agenta. v™\* tak określilibyście mnie w Ameryce. listy uwierzytelniające, ale są nanizane po arabsku. Oczy zwęziły mi się jak szparki. , jakim agentem? Jakiego rodzaju sprawami się pan Niestety nie mogę tego pani dokładnie wyjaśnić, tak samo jak agent w słuŜbie rządu amerykańskiego nie mógł-f udzielić nikomu takich informacji. Powiedzmy, Ŝe jestem kimś w rodzaju policjanta i powierzono mi sprawę pana Treadwella. - 0 BoŜe! 5rzesunęłam ręką po czole gestem oznaczającym, Ŝe jstem zdruzgotana i próbuję jakoś przyjąć do wiadomości iczające mnie fakty. Przez chwilę siedziałam i wpa"ywałam się w Rasheeda, który, ku memu zdziwieniu, nie okazał się tak groźny, jak myślałam. Widziałam bą trzydziestoletniego męŜczyznę o smagłej cerze. anybył w spodnie i białą koszulę z podwiniętymi rękaiał grube czarne włosy i zdecydowanie semickie lrzy. Ody mówił, uwaŜnie dobierał słowa i wymae z dziwnym, interesującym akcentem. JWnak mu nie wierzyłam. erbaty Zn°WU się odezwai> wypił jeszcze parę łyków ^wnioskowałem z waszej rozmowy, Ŝe jest pani w a Treadwella, pomyślałem, Ŝe podąŜając pani lem sie równieŜ czegoś o nim. 95 Barbara Wood Oburzało mnie to, Ŝe Rasheed tak bez skrupułów naru, szył moją prywatność. Stopniowo jednak informacje, którę mi podał, zaczęły docierać do tej maleńkiej części mojeg0 skołatanego mózgu, zwanej zwykle rozumem. Teraz dopie^ poraziło mnie znaczenie jego słów. - Twierdzi pan, Ŝe John był w hotelu Residence Pałace, zanim przyjechałam do Rzymu? - Sam go tam widziałem. - Ale on nigdy... - Mój głos nie brzmiał juŜ tak napastliwie. Spojrzałam jeszcze raz na Rasheeda i stwierdziłaą Ŝe wpatruje się we mnie spokojnie. - No proszę, niech pg| mówi szepnęłam - chociaŜ wcale nie chcę tego usłyszei - Jestem pewien, Ŝe i tak juŜ się pani domyśliła, panno Harris. Tak, John Treadwell znał pani siostrę Adelę. Zacisnęłam mocno powieki, a kiedy je otworzyłam, łam w tym samym pokoju. Otaczały mnie te same wyblakle| ściany, na podłodze leŜał ten sam wschodni dywan, w p& wietrzu unosił się zapach herbaty, w tle grała cicha arab ska muzyka - nic się nie zmieniło. Ahmed Rasheed - agem do zadań specjalnych, człowiek o zagadkowych oczach równieŜ nie zniknął.
- PrzecieŜ pan wie, Ŝe nie wierzę. Wzruszył ramionami. - Wcale nie twierdzę, Ŝe znał ją dobrze. Raz widziałem1 jak jedli razem lunch w Residence Pałace. - On wynajął tam pokój? - Tak, ale nie podał swojego nazwiska. Dzielił aparta ment z dwoma innymi męŜczyznami i do ksiąŜki hotelów wpisany był tylko Arnold Rossiter. - Ahmed Rasheed vtf raźnie czekał na jakąś reakcję z mojej strony, ale jufl chwili stało się dla niego jasne, Ŝe nigdy w Ŝyciuł słyszałam tego nazwiska. - Czy jeden z nich nie nosił przypadkiem okulał z grubymi szkłami? Rasheed uniósł brwi. J^B - AleŜ tak! Psy i szakale To by rozwiązywało jedną zagadkę. John znał grubasa. - On jest w Egipcie. Widziałam dzisiaj, jak rozmawiał z Johnem tuŜ przedtem, zanim oboje postanowiliśmy uciąć sobie drzemkę na podłodze. - A zatem jego przyjaciele równieŜ są tutaj. Specjalnie mnie to nie dziwi. Kręciłam się niespokojnie na kanapie. Cała ta sytuacja wydała mi się nagle dziwaczna i krępująca. Siedziałam sobie w mieszkaniu Araba, który twierdził, Ŝe jest tajnym agentem, i śledził mojego znajomego, Johna Treadwella. Ten z kolei okłamał mnie, bo okazało się, Ŝe znał moją siostrę i spotykał się z nią w Rzymie. Czułam, Ŝe robi mi się słabo. - A więc John Treadwell znał moją siostrę, tak? Oznaczałoby to równieŜ, Ŝe przyleciał do Los Angeles, Ŝeby niby to przypadkiem zająć miejsce obok mnie w samolocie, który leciał z powrotem do Rzymu, gdzie udawał, Ŝe nigdy nawet nie słyszał o Adeli. Wybaczy pan, ale dla mnie to nie ma sensu. - Dla mnie równieŜ, panno Harris. - Zatem John wiedział, Ŝe wybieram się do Rzymu. W takim razie Adela powiedziała mu, Ŝe chce mnie tam ściągnąć. Dlaczego więc kłamał? - Oczywiście znałam juŜ odpowiedź. - To on i jego przyjaciel włamali się do mojego mieszkania w Malibu, prawda? - Ktoś włamał się pani do mieszkania? - Był wyraźnie zdziwiony. Zamknęłam oczy i skinęłam potakująco głową. Wtedy Poczułam się jeszcze gorzej. ~ W takim razie John wiedział teŜ, kto uderzył mnie w głowę w Domu Nerona. Więcej. On to zaaranŜował. Czułam, Ŝe mam serce w gardle. "~ Obawiam się, Ŝe to wszystko prawda, panno Harris. -T^ttied Rasheed patrzył na mnie wyczekująco, jakby spoZlewał się, Ŝe dodam coś jeszcze. Choć to jedno zdanie. Nie chciałam spełnić jego oczekiwań, ale nie miałam
97 Barbara Wood - A więc wie pan, Ŝe mam szakala? - Tak, wiem - powiedział. Omal nie zemdlałam z wraŜenia. Piliśmy dalej herbatę, jakbyśmy byli na przyjęciu, a po« tem Rasheed postawił przede mną misę z pomarańczami i zaczął wychwalać zalety egipskich owoców. Oczywiście go nie słuchałam. Usiłowałam doszukać się w tym całym b& łaganie jakiegoś sensu. Nagle zrobiło mi się bardzo smutno. Nie chciałam wierzyć w to, co powiedział Rasheed, alf musiałam przyznać, Ŝe kawałki łamigłówki pasują do siebie jak ulał. Odkryłam, Ŝe John Treadwell przez cały cza$ mnie oszukiwał, i był to dla mnie potworny cios. Nie wią działam, co o tym wszystkim myśleć. A więc muszę zająć jakieś stanowisko. Dlaczego właści wie mam wierzyć temu tajemniczemu nieznajomemu, który uwięził mnie w swoim mieszkaniu? Dlaczego mam wierzyć w to, co powiedział mi o Johnie? O człowieku, w którym niemal się zakochałam? Wręczył mi drugą filiŜankę herbaty, a ja wpatrywał się w nią teraz z niedowierzaniem. - Czy mogłabym dostać coś o bardziej leczniczym działaniu? - Nie bardzo rozumiem. - Burbon, szkocką, wódkę, wino? - Przykro mi. Nie mam Ŝadnego alkoholu. Jako muzul manin w ogóle nie piję. MoŜe wolałaby pani kawę zamiaf herbaty, albo na przykład jakiś sok? - Nie. - To było naprawdę absurdalne. - Nie, dziękuj Wszystko w porządku. - Sączyłam herbatę. Była napraw< wspaniała. - A czy odpowie mi pan na jeszcze jedno pyt* nie? - Oczywiście. - W co wplątał się John Treadwell? Uśmiechnął się szeroko. - Przykro mi, panno Harris, ale to ściśle poufna kwetf i nie mogę... 98 Psy i szakale - Postaram się to ująć nieco inaczej. - Postawiłam filiŜankę na stoliku i wyprostowałam plecy. - John Treadwell wplątał się w coś, w co równieŜ została wplątana moja siostra, która wplątała w to mnie. CóŜ to takiego jest? - Panno Harris, rozumiem, co pani czuje, ale naprawdę nie wolno mi mówić na ten temat. Rzeczywiście jest pani w to wplątana, dokładnie tak samo jak pani siostra. ChociaŜ być moŜe ona nie jest winna. - Nie jest winna czego? - Nie mogę powiedzieć. - Mówił w dalszym ciągu spokojnie i cicho. - Proszę, niech mi pani uwierzy. Tak jest | lepiej. Im mniej pani wie o całej sprawie, tym lepiej dla pani. - Proszę posłuchać, panie Rasheed. Dla mnie moŜe być pan nawet szefem egipskiej CIA, nie muszę się tym przejmować. W tym kraju jest ambasada amerykańska... - Konsulat - sprostował.
- ...i natychmiast mogę się tam udać. Nie będą zachwyceni, jak się dowiedzą, Ŝe obywatelka amerykańska jest przetrzymywana wbrew swej woli przez egipską policję... - Panno Harris. - ...i nawet nie wie, z jakiego powodu. - Panno Harris. Proszę mnie posłuchać. Rozumiem pani uczucia. Proszę teraz pozwolić coś sobie wytłumaczyć. Dobrze? Ja nie reprezentuję egipskiej policji, a pani nie jest moim więźniem. Przywiozłem tutaj panią ze względu na pani bezpieczeństwo. - Dlaczego? Czy dlatego, Ŝe John pobił się ze swoim Przyjacielem? MoŜe się pokłócili o to, kto ma zapłacić rachunek? Ale byłam bezpieczna w tym hotelu. Jestem tego pewna. Co innego w Domu Nerona. Doceniam fakt, Ŝe | Posprzątał mnie pan z podłogi i wymiótł z hotelu, ale to odziejskie porwanie do kryjówki Ali Baby naprawdę l« zbędne. Ahmed Rasheed usiłował ukryć rozbawienie, a ja zda-sobie sprawę, Ŝe mam jednak trochę fantazji. Nigdy się o to nie podejrzewała. 99 Barbara Wood - A poza tym - ciągnęłam juŜ spokojniej i powaŜniej, I bardzo chciałabym wiedzieć, jakie znaczenie ma ten prz$ klęty szakal i dlaczego wszystkim tak na nim zaleŜy. - Przykro mi, ale... - Tak, wiem, nie wolno panu o tym mówić. A wolno panu przynajmniej zabrać mnie z powrotem do hotelu? Nagle zmienił się wyraz jego twarzy. Spochmurniał, a ja powiedziałam: - A więc jednak jestem tutaj przetrzymywana wbrew swojej woli. - Nie, nie w tym rzecz. Przed chwilą mówiła pani, Ŝe nie potrzebuje pani opieki, Ŝe w hotelu była pani bezpieczna i tak dalej... Tu chodzi o coś więcej. Teraz nie będzie pani bezpieczna w tym hotelu. I nie moŜe pani tam wrócić. - Ale dlaczego? W końcu popatrzył mi w oczy i unieruchomił mnie tym spojrzeniem bardziej, niŜ gdyby mocno chwycił mnie m ręce. Nie mogłam się ruszyć. - Co się stało? Proszę mi powiedzieć - szepnęłam. - John Treadwell nie stracił przytomności. On nie Ŝył Pokój nagle oddalił się ode mnie i widziałam go j przez mgłę, a Arab prawie zupełnie zniknął. Czułam, j trzęsę się jak galareta, a Ŝołądek podchodzi mi do gardł Mózg odtwarzał w pamięci róŜne obrazy. Ulotne wspomnie-nia, nieuchwytne wraŜenia. Czy ja naprawdę to wszystta widziałam, czy tylko o tym śniłam? Kiedy wychodził z hotelu Shepheard's, dłoń miałam przyciśniętą do czo: ramię Ahmeda Rasheeda obejmowało mnie w pasie, pi drzwiach panowało zamieszanie, ktoś krzyczał: Aywa! iL wa!, widziałam jakieś jasne światła i mundury policjantów - Teraz juŜ sobie przypominam - szepnęłam. - W hoteft była policja.
- Pokojówka znalazła was oboje na podłodze w apart* mencie Johna. Słyszałem, jak zgłasza to w recepcji, wi| zaproponowałem, Ŝe pójdę i sprawdzę. Próbowała się pa podnieść, więc pani pomogłem. Kiedy po paru mini 100 Psy i szakale wyszliśmy na korytarz, na miejscu była juŜ policja. Wbrew pozorom jednak to całe zamieszanie pomogło nam opuścić hotel. Przepuścili nas, kiedy pokazałem im dokumenty. Z głową opartą o kanapę, wpatrywałam się tępo w Rasheeda, który mówił dalej: - Pokojówka nie bardzo potrafiła panią opisać. Powtarzała tylko bez przerwy: „Amerykanka, Amerykanka". Ale w tym mieście jest wielu Amerykanów. Dlatego policja nie wie, jak pani wygląda. - Ale mój paszport... - Biorąc pod uwagę okoliczności, umysł słuŜył mi jeszcze zupełnie dobrze. - Mój paszport został w recepcji. - Zabrałem go stamtąd. Wziąłem równieŜ pani walizkę i torebkę. Na szczęście nie zdąŜyła się pani rozpakować, powiedziałem znajomemu w recepcji, Ŝe pani wyjeŜdŜa. Okazało się, Ŝe pan Treadwell wynajął pokój na swoje nazwisko, co znacznie uprościło sprawę, W kaŜdym razie, jak do tej pory, nikt pani nie szuka. Nie mają nazwiska, rysopisu... - Próbował się uśmiechnąć. Z trudnością poruszałam ustami, a język stanął mi jak kołek. - Co to znaczy: jak do tej pory? j - Egipska policja jest bardzo dokładna, szczególnie je-' Ŝeli w grę wchodzi tak kłopotliwa i skandaliczna historia jak morderstwo. Władze będą domagać się szybkiego wyjaśnienia sprawy. JuŜ niedługo sprawdzą dane wszystkich osób, które zostały u nich zarejestrowane w ciągu ostatnich kilku dni. Pani znajdzie się wśród nich i drogą eliminacji dojdą do wniosku, Ŝe właśnie pani powinni szukać. ~ A rysopis znajdą w danych paszportowych? - Tym mniej bym się przejmował. NajwaŜniejsze jest jednak to, Ŝe nie moŜe pani zamieszkać w Ŝadnym innym hotelu w Kairze, bo policja będzie poszukiwać Amerykanki z Pani numerem paszportu. "- Rozumiem. - Wyprostowałam się i połoŜyłam ręce na kolanach. Przede mną leŜał John Treadwell z potarganymi Zn&jomo włosami. Łzy napłynęły mi do oczu. Jeszcze zanim 101 Barbara Wood zaczęłam płakać, zdołałam powiedzieć: - Dziękuję, Ŝe mni$ pan stamtąd wydostał. Gdyby się pan nie zjawił... - Potrząs-nęłam głową. - W Rzymie sądziłam, Ŝe jest pan moim wrogiem. - Ale teraz juŜ pani wie, Ŝe jesteśmy po tej samej stronie. - To znaczy po której? - Zabrzmiało to gorzko i nieuprzejmie. - Oboje chcemy znaleźć pani siostrę. Nagle słowa te przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Kiedy znów oparłam się o kanapę i wbiłam paznokcie w skórkę pomarańczy, myślałam tylko o Johnie, drogim kochanym Johnie, który był dla mnie taki dobry i tak mi pomagał. A teraz on nie Ŝył, a ja nie wiedziałam dlaczego. Mogłam tylko podejrzewać, Ŝe zamordował go ten Arab.
Kiedy poczułam dotyk jego dłoni na policzku, uświadomiłam sobie, Ŝe płaczę, bo Arab właśnie ocierał mi łzy, mówiąc: - Czy wie pani, Ŝe Allach pragnął, Ŝebyśmy zawsze byli szczęśliwi, i dlatego dał nam śmiech? Ale dał nam równieŜ łzy, aby ten śmiech stał się jeszcze słodszy. Myślę, Ŝe pani kochała Johna Treadwella, i jest mi bardzo przykro, Ŝe to właśnie ja musiałem pani przekazać te okropne nowiny. > - Płaczę po człowieku, za którego go brałam, a nie po tym, jakim był naprawdę. Jeśli prawdą jest to, czego dowifr działam się od pana, John okłamywał mnie od początku
informacje na temat pani siostry. Jeśli dostanie się pani w ich ręce... - Zrobił dramatyczną pauzę. - Na przykład Arnold Rossiter, o którym juŜ pan wspominał. - Dokładnie tak. jL - A więc ukrywa mnie pan równieŜ przed nim. - Prawdę mówiąc, tak. - Dlaczego tak zaleŜy panu na tym, Ŝeby mnie chronić? - Bo gdyby została pani zamordowana, mógłbym nigdy nie znaleźć pani siostry. - Rozumiem. Przez pewien czas milczeliśmy i wsłuchiwaliśmy się w muzykę. Wydawało mi się, Ŝe dochodzi z sąsiedniego mieszkania. Miałam wraŜenie, Ŝe wszystkie te wrzaskliwe, monotonne dźwięki są do siebie podobne. Mimo wszystko ta muzyka była dość interesująca brzmiała tak egzotycznie. Zaczęłam bezwiednie wystukiwać jej rytm, uderzając nogą w podłogę. - Czy mogę coś jeszcze dla pani zrobić? - Wystarczy, Ŝe odpowie pan na moje pytania. - Śledziłem pana Treadwella, gdyŜ interesowała mnie istota pewnej, powiedzmy, sprawy. W Rzymie odkryłem, Ŝe zawarł znajomość z AdeląHarris, przez pewien czas pozostawali w przyjacielskich stosunkach, a potem on wyjechał do Stanów. Wiedziałem, Ŝe panna Adela wysłała szakala do pani, a takŜe i to, Ŝe próbowała panią ściągnąć do Rzymu. Byłem bardzo zdziwiony, kiedy się tam pani pojawiła w towarzystwie Johna Treadwella. Nie wiedziałam, czy pracuje pani dla niego, albo teŜ inaczej mówiąc dla Rossitera, czy teŜ raczej dla swojej siostry. Brałem równieŜ pod uwagę moŜliwość, Ŝe jest pani całkowicie niewinna. W co zresztą wierzę do dziś Potem, kiedy otrzymała pani list od siostry, wszyscy opuściliśmy Rzym. Nie spodziewałem się, Ŝe John zostanie Ŝarno* dowany. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego oni go zabili. - Ludzie Rossitera? - Tak, tak myślę. - Ahmed Rasheed zmarszczył brwi. Sprawa się bardzo skomplikowała. 104 ' Psy i szakale - A więc po prostu wykorzystywał pan moją osobę do znalezienia Adeli. I robi pan to nadal, traktując mnie jak przynętę. - Nie ma niestety innego sposobu. Pani siostra albo się gdzieś ukrywa, albo została przez kogoś uwięziona. Tak czy inaczej będzie się starała z panią skontaktować. PrzeŜuwałam ten problem w myślach. Albo się ukrywa, albo jest więźniem. Wspaniale. - A więc choć interesował pana głównie Treadwell, nawet teraz, po jego śmierci, kontynuuje pan śledztwo. Z tym, Ŝe obecnie skoncentrował się pan na mojej siostrze. - Zawsze ją podejrzewałem. A teraz stała się nawet główną podejrzaną. - O co, panie Rasheed? - Nie mogę pani powiedzieć. - To proszę mi chociaŜ wyjaśnić inną kwestię. Czy Adela dostała szakala od Johna Treadwella?
- Nie wiem. - A więc moŜe miała go juŜ wcześniej i oboje byli zamieszani w tę, jak pan to ujął, sprawę, zanim poznali się w Rzymie? - Tak. - Innymi słowy, John chciał się z nią zaprzyjaźnić z powodu szakala. Kiedy się go pozbyła, zainteresował się moją osobą. - Niewykluczone. - W takim razie nie rozumiem, dlaczego John po prostu | aie zabrał mi szakala. Miał wiele okazji. - PoniewaŜ pani była dla niego waŜniejsza. Mogła go Pani naprowadzić na ślad Adeli. Dlaczego miałby sobie Psuć dobre stosunki z panią, skoro mógł mieć i panią, 1 szakala. Skinęłam z namysłem głową. - Tak, miał nas oboje. W takim razie klucz do całej historii stanowi Adela. Tak. Ale nie upieram się, Ŝe odgrywa w niej powaŜną Równie dobrze moŜe być tak samo niewinna jak pani. 105 Barbara Wood Niewykluczone, Ŝe Nie wiem. Z drugie] f na swoim koncie wie le opałach. Nie ^^ Wsunęłam do ust siałam przez chwile w całą aferę. loz«w okazać, Ŝe ma i ^st w prawdziwych > dowiedzieć. pomarańczy i mym0ja siostra opuściła nocy? - Nie, nie wiedziałem. Jednego dnia tam była, następnego zniknęła. Zgubiłem ją przez nieuwagę. Nie wiem, czy wyjechała z własnej woli, czy moŜe została porwana. Patrzyłam tępo przed siebie. Czułam się, jakbym była zupełnie oderwana od tej sprawy, tak jakbym patrzyła na nią z boku, jak na jakieś przedstawienie teatralne. PoniewaŜ Lidia Harris narobiła sobie kłopotów, byłam ciekawą jak teŜ sobie z nimi poradzi. Jeśli w ogóle sobie poradzi. - Czy chroni mnie pan wyłącznie przed policją? Jego wahanie wystarczyło mi za odpowiedź. - A więc ten, kto zabił Treadwella, moŜe równieŜ polować na mnie. Dlaczego w takim razie nie zabili mnie w Rzymie i nie ukradli szakala? - Nie wiem, panno Harris. Nagle otworzyłam szeroko oczy i omiotłam wzrokiem pokój w poszukiwaniu walizki. Jakby czytając w moich m$ ślach, Rasheed powiedział: - Proszę się nie obawiać. Nie dotykałem pani rzeczy. Szakal wciąŜ jeszcze znajduje się w pani posiadaniu. - Pan naprawdę jest policjantem. Roześmiał się i wręczył mi obraną pomarańczę.
- Niezupełnie, ale na razie wystarczy. - I pracuje pan dla rządu, co znaczy, Ŝe Adela jest zamieszana w przestępstwo federalne. BoŜe, co za historii Byłam straszliwie zmęczona i znowu chciało mi się pł* kać. AŜ trudno uwierzyć, jak bardzo się moŜna nad soW litować, jeśli zostanie się doprowadzonym do ostatec* ności. W czasie krótszym niŜ dwadzieścia cztery godziił 106 Psy i szakale o mało nie zostałam zabita w rzymskim lochu, po czym wskoczyłam do samolotu lecącego na tajemniczy Środkowy Wschód, po raz drugi zgubiłam swoją siostrę, dostałam się na listę poszukiwanych przez kairską policję, a teraz ukrywam się w domu jakiegoś Araba, który nie moŜe mi powiedzieć, kim jest. Gdzieś z daleka docierał do mnie mój zmęczony głos, który mówił: „Co mam teraz robić?" Nie podobało mi się to, Ŝe muszę błagać o cokolwiek, nie chciałam wydawać się nikomu taka bezradna. Byłam przyzwyczajona do tego, Ŝe sama za siebie odpowiadam i stoję mocno na ziemi. Byłam równieŜ przyzwyczajona do uporządkowanego świata, gdzie nie ma miejsca na niespodzianki. Ale ten świat znajdował się tysiące mil stamtąd. - Obawiam się, Ŝe nie moŜe pani pójść do hotelu, bo znajdzie tam panią policja. PoniewaŜ pracuję dla rządu, prawdopodobnie uda mi się oczyścić panią z zarzutów, ale to zajmie sporo czasu. Poza tym ten, kto zabił Johna Treadwella, równieŜ będzie szukał pani w hotelach. Wolałbym, Ŝeby została pani tutaj, bo tu jest pani bezpieczna. Oczy zwęziły mi się jak szparki. UwaŜałam, Ŝe to Ahmed Rasheed zabił Johna. Nadal mu nie ufałam. - Dopóki zostanie pani u mnie, nic pani nie grozi. A jaki inny miałam wybór? W mojej sytuacji mogłam jedynie mu wierzyć i mieć nadzieję, Ŝe mówi prawdę. Na pewno nie byłoby dobrze, gdyby mnie aresztowano, albo gdyby mnie znalazł zabójca Treadwella. - Mój dom jest pani domem - powiedział. Myślę, Ŝe popatrzyłam na niego z niedowierzaniem, gdy te słowa wreszcie do mnie dotarły. Mam zostać tutaj? -Pomyślałam z wściekłością. Nawet nie próbując tego ukryć, rozejrzałam się po pokoju, obejmując wzrokiem Porozrzucane ksiąŜki i papiery, pstrokaty dywan, zamknięte okna i zniszczoną kanapę, na której siedzieliśmy. Zostać *utej? Ale właściwie gdzie? W mieszkaniu męŜczyzny, który, ^e
bo jestem sam. Usłyszałam mój cichy głos, który mówił: - Skąd mam wiedzieć, Ŝe to nie pan go zabił? Rasheed milczał. Patrzył na mnie spokojnie i trochę tajemniczo. W Ŝaden sposób nie potrafiłam go przejrzeć. - Jestem zmęczona - powiedziałam w końcu - i mam tego wszystkiego dosyć. Poza tym mam za duŜy mętlik w głowie, Ŝeby podejmować takie trudne decyzje. MoŜe zabił pan Johna, moŜe nie. Nie wiem i nie jestem w nastroju, Ŝeby zgadywać. Przypuszczam, Ŝe mógł mnie pan zamordować, kiedy byłam jeszcze w Shepheard's, a moŜe czeka pan, Ŝebym znalazła Adelę, i wtedy załatwi pan nas obie za jednym zamachem. Dotknęłam swoich policzków. Były rozpalone. - Teraz chcę się tylko połoŜyć i zostać sama. - A więc zostaje pani? - A mam jakiś wybór? Rasheed uśmiechnął się. Potem wstał i posprzątał fili" Ŝanki oraz skórki pomarańczy. Kiedy wyszedł na chwila starałam się ocenić sytuację. Przypuśćmy, Ŝe nie zabił Johna. To jeszcze wcale nie znaczy, Ŝe jestem bezpieczna w jego towarzystwie. A moŜe on wcale nie czeka na Jf Ŝebym znalazła Adelę, tylko usiłuje nie dopuścić do mojeg0 spotkania z siostrą? LJV *¦*»/----spotkania z siostrą? Zgadywałam na chybił trafił. Teraz mogłam jedynie ^ ufać intuicji, która podpowiadała mi, Ŝe jest jednak tyrfljB Psy i szakale go się podaje, i na razie zostawić wszystko tak, jak jest. W końcu uratował mnie przed policją i wszystkim, co się i nią wiązało. A mógł po prostu zabrać szakala i uciec, poza tym rozejrzałam się po mieszkaniu tego dziwnego człowieka - chyba naprawdę jest bezpiecznie. Kiedy Rasheed wrócił do pokoju, wstałam wdzięcznie z kanapy i poczułam, jak straszliwie jestem zmęczona. Ostatnio bez przerwy byłam w takim stanie i nie wiedziałam juŜ, jak to jest, gdy człowiek czuje się normalnie. - Mam jeszcze jeden pokój, taki mały salonik, i mogę tam spać - powiedział Rasheed. Jeszcze raz się rozejrzałam. To kawalerskie mieszkanie wymagało gruntownego sprzątania. A jeszcze bardziej urządzenia, choć być moŜe takie wraŜenie powodował fakt, Ŝe w końcu naleŜało do Araba, więc zarówno umeblowanie, i jak i dekoracja wnętrza były całkiem obce mojemu oku. Przypomniałam sobie swoje gniazdko, gdzie przewaŜały białe, czerwone i niebieskie kolory, chrom i szkło. Choć nie supernowoczesne, na pewno urządzone było zgodnie z obowiązującą modą, a przede wszystkim panował w nim wzorowy porządek. Mieszkanie Rasheeda, mimo bałaganu, wyróŜniał jednak pewien specyficzny, osobisty charakter. Wydawało mi się, Ŝe w sytuacji, w jakiej się znalazłam, zdanie: „Przykro mi, Ŝe sprawiam panu kłopot" zabrzmi absurdalnie, a jednak je wypowiedziałam. Ogarnęło mnie , ogromne
znuŜenie i coraz bardziej bolała głowa. Chciałam zostać sama i zasnąć. Nawet tutaj, w tym mieszkaniu, w jego sypialni. Moje ciało dało za wygraną. Otworzył drzwi pokoju, w którym niedawno się obudziłam. - Nikt się nie dowie, Ŝe pani tu jest, panno Harris. MoŜe SlL pani czuć całkowicie bezpieczna. Oceniałam w myślach głos i sposób bycia tego dziwnego ^Ŝczyzny, a jednocześnie usiłowałam zrozumieć, dlacze-§0 tak bardzo chcę mu zaufać. John Treadwell został I Mordowany, a mnie szukała policja. Musiałam się jakoś 109 108 Barbara Wood wydostać z tego bagna, z Adelą lub bez niej, i wrócić d^ normalnego Ŝycia. A więc przyjrzałam się uwaŜnie stojącemu przede mną Arabowi i zaczęłam się zastanawiać, kiedy wreszcie obudzę się z tego koszmaru. Stałam na środku dziwnego pokoju, w którym był portret Anwara el-Sadata i stare rzeźby. Towarzyszył mi jedynie męŜczyzna mówiący z obcym akcentem, który mógł ze mną zrobić, co chciał. Zniknęły wszelkie pozory normalności. Nie pozostało nic ze świata, który znałam, świata, gdzie królował rozsądek i spokój. Miałam wraŜenie, Ŝe nic juŜ mnie nie łączy z dotychczasowym Ŝyciem i przyjaciółmi. Czułam chłód i pustkę w sercu. - Proszę - powiedział, dotykając czubkami palców mojego łokcia. - Jest późno. - Tak, oczywiście. - Poruszałam się jak we śnie, bo chciałam wierzyć, Ŝe śnię. Kiedy weszłam do sypialni, zobaczyłam, Ŝe w rogu stoi moja walizka i torba. - Nie potrzeba pani czegoś? - zapytał. Pokręciłam głową. - W takim razie dobranoc, panno Harris. - Proszę chwilę zaczekać. - Odwróciłam się i rozłoŜyłam bezradnie ręce. - W kaŜdym razie dziękuję - powiedziałam słabo. Skinął głową. - Jest pani bezpieczna. Nikt nie wie, gdzie pani przebywa. A ja będę obserwował hotel Shepheard's. MoŜe pojawi się tam pani siostra. To proste, naprawdę. - Wiem, ale... to znaczy... - Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni tak bardzo brakowało mi słdw. DrŜałam, choć w pokoju było ciepło. Ostre spojrzenie Ah-meda Rasheeda przeszywało mnie na wylot. Nie wiem, co przejmowało mnie większą grozą: śmierć Johna czy to, # ja mogę być następna. PoniewaŜ pracowałam jako pieleń niarka na oddziale chirurgii, widziałam juŜ śmierć w nai' rozmaitszych postaciach. Oglądałam jej najbardziej upiof' ne i plugawe oblicza. Gdy byłam nastolatką, śmierć 110 Psy i szakale ła mnie osobiście, zabierając rodziców i brata. Śmierć nie była mi obca. Ale tym razem myślałam o niej inaczej. - Była pani w nim zakochana? - zapytał ze swoim dziwnym akcentem. Patrzyłam na niego pustym wzrokiem. W całym moim dotychczasowym, świetnie zaplanowanym i zorganizowanym Ŝyciu, nigdy nie byłam zakochana. I pogodziłam się z tym faktem, choć wszystkie moje koleŜanki angaŜowały się w rozliczne romanse, a znajomi od dawna oczekiwali, Ŝe znajdę „właściwego męŜczyznę" i wreszcie wyjdę za mąŜ. Tak się jednak nie stało, ale kładłam to na karb upodobania do pustelniczego trybu Ŝycia.
Teraz, znienacka, stojąc w słabo oświetlonym pokoju z wyblakłymi tapetami i arabską muzyką w tle, patrząc w oczy zupełnie obcego człowieka, podawałam w wątpliwość całą swoją przeszłość. - Nie, nie byłam w nim zakochana. Ale przykro mi, Ŝe nie Ŝyje. - Odszedł do Allacha. - Pewnie tak. - Dobranoc, panno Harris. - Tak - szepnęłam. -1 jeszcze raz dziękuję. - W Egipcie mówimy shokran. - Shokran. - Affuan i dobranoc. Rozdział dziewiąty KJ budziło mnie nawoływanie muezina. Otworzyłam z przeraŜeniem oczy i leŜałam tak nieruchomo, dopóki nie przypomniałam sobie, gdzie jestem. Przez Ŝaluzje wpadały do pokoju jasne strumienie światła, a takŜe odgłosy z ulicy i strzępy rozmów z dołu. Z daleka dochodziło zawodzenie muezina, a ja próbowałam uporządkować skołatane myśli. Pierwszą rzeczą, na którą zwróciłam uwagę, było to, Ŝe łóŜko jest bardzo wygodne i czuję się naprawdę wypoczęta. Następnie pomyślałam o Johnie Treadwellu i ogarnął mnie smutek, a później gniew. Złość wkrótce przerodziła się w rozgoryczenie, kiedy uświadomiłam sobie, za jaką idiotkę musiał mnie uwaŜać i jak łatwo wpadłam w zastawione przez niego sidła. Lidia Harris nie pozwoli po raz drugi wystrychnąć się na dudka. Nawet najbardziej czarującemu męŜczyźnie. Potem zaczęłam myśleć o doktorze Kellermanie. Gdyby wiedział, co się ze mną dzieje, byłby strasznie zmartwiony i zły na siebie, Ŝe pozwolił mi tu przyjechać. Kiedy zastanawiałam się, kto mu teraz asystuje, uśmiechnęłam się do siebie, bo wiedziałam, Ŝe niezaleŜnie od tego, kto to jest, na pewno doktor z niecierpliwością oczekuje mojego powrotu. W stosunku do współpracowników zachowywał się jak gburowaty stary niedźwiedź, ale poniewaŜ był najlepszym chirurgiem w szpitalu, mógł sobie na to pozwoli^ Cokolwiek by się działo, postanowiłam do niego zateleĄ nować jeszcze tego samego dnia. Wreszcie skupiłam zainteresowanie na osobie, wokó której rozgrywała się ta cała wariacka historia, to znacł 1 Psy i szakale na mojej siostrze, Adeli. Zastanawiałam się, gdzie ona moŜe teraz być, i co robi. Byłam równieŜ ciekawa, czy będzie próbowała nawiązać ze mną kontakt i czy jest gdzieś w pobliŜu. A przede wszystkim myślałam o tej tajemniczej historii, w którą obie byłyśmy zamieszane. LeŜałam tak chyba godzinę, aŜ w końcu zdecydowałam się wstać. Głowa wciąŜ mnie bolała i głośno domagała się aspiryny, a w moim Ŝołądku zalęgły się wygłodniałe lwy. Ubrałam się, a poniewaŜ zza drzwi pokoju nie dochodził Ŝaden dźwięk, postanowiłam jeszcze raz spojrzeć na szaka-la. Wczorajszej nocy, kiedy juŜ zostałam sama i usłyszałam, jak Ahmed idzie do siebie i gasi światła, zajrzałam do torby i znalazłam w niej szakala, tak jak go zostawiłam. Nie zdziwiło mnie to specjalnie. Przez parę minut myślałam o kryjówce dla niego, aŜ w końcu wepchnęłam go pod poduszkę, na której miałam spać. Gdyby ktoś zakradł się w nocy do pokoju, musiałby o niego walczyć.
Wyjęłam teraz szakala spod poduszki i poniewaŜ byłam całkowicie ubrana, schowałam go pod bluzką, za paskiem od spodni. Nie było mi zbyt wygodnie, ale przynajmniej cały czas miałam go przy sobie i nie musiałam się o niego martwić. Zatrzymałam się, Ŝeby spojrzeć w lustro. Bluzka miała luźny fason, więc nie było widać wybrzuszenia. W ciągu ostatnich paru dni wartość szakala zwiększyła się wielokrotnie, więc teraz czułam się tak, jakbym nosiła klejnoty koronne. Tak, ten szakal był dla mnie waŜny. Najprawdopodobniej znał miejsce pobytu Adeli i stanowił mój klucz do znalezienia jej. Ahmeda Rasheeda nie było w domu. Gdy się o tym Przekonałam, odczułam ulgę, zdziwienie i strach. W dalszym ciągu niepewna, czy jestem jego gościem, czy więźniem, ostroŜnie wyłoniłam się z sypialni, gotowa do w&lki. Ale jego nie było, nikt mnie nie pilnował, a drzwi WeJściowe otworzyły się, gdy tylko nacisnęłam klamkę, ^h zorientować się w sytuacji, zamknęłam drzwi, pode- do okien i otworzyłam okiennice. 113 Barbara Wood A tam na dole hałas, światło, gwar oraz mieszanina zapachów tworzyły prawdziwy kalejdoskop Ŝycia. Znajdowałam się na trzecim piętrze i patrzyłam na jedną z najbardziej ruchliwych ulic, jakie widziałam w Ŝyciu. Kiedy zobaczyłam przewalające się przez nią tłumy, szybko zamknęłam okiennice. W tej samej chwili zrozumiałam, co miał na myśli Rasheed, mówiąc o zatłoczonych ulicach i o tym, Ŝe łatwiej mi będzie wygrać z nim, bo jest sam. BoŜe, tam przecieŜ były setki ludzi, a kaŜdy z nich mógł być mordercą Johna. Przycisnęłam twarz do okiennic i próbowałam coś dojrzeć przez szpary w listewkach. Naprzeciwko znajdowały się domy podobne do tego, w którym byłam - szare i niewiarygodnie stare, niektóre z balkonami, inne ze skomplikowanymi oknami typowymi dla haremów. W wielu z nich Ŝaluzje i zasłony były zaciągnięte. Nie czułam w pobliŜu Ŝadnego niebezpieczeństwa. Ale skąd mogłam wiedzieć, kto jest na dole, w tej chmarze ludzi kłębiącej się na ulicy? Pomyślałam o grubasie, który nosił okulary ze szkłami jak denka butelek po coli, i wzdrygnęłam się. A jeśli on tam jest? PrzecieŜ Rasheed nie mógł przysiąc, Ŝe nikt nie widział, jak wychodziliśmy z hotelu, i Ŝe nikt nie ma pojęcia, gdzie jestem. A im dłuŜej myślałam o Johnie Treadwel-lu, tym bardziej byłam zła. Nawet nie dlatego, Ŝe tak ze mną postąpił, ale dlatego, Ŝe okazałam się tak ślepa, naiwna i głupia. Czy naprawdę tak łatwo ulegałam wpływom i tak łatwo moŜna było mnie wykorzystać? John Treadwell miał okazję się o tym przekonać. Odwróciłam się od okna, podeszłam do kanapy i osunąwszy się na nią bezwładnie, przeklinałam własną głupotę. Jeśli Ahmed Rasheed równieŜ zamierzał mnie wykorzystać, jeśli chciał zwieść mnie urokiem osobistym i paroma słowami pocieszenia, na darmo się trudził. Jedynym czta wiekiem, do którego miałam zaufanie, był doktor Kellefl - UxA tQł>a7 nrzv mnie. Ale on ba 114 Psy i szakale Ahmed Rasheed wszedł do mieszkania z gazetą pod pachą. Widząc moją zdziwioną minę, powiedział:
- Przepraszam, nie chciałem pani przestraszyć. Nie sądziłem, Ŝe pani juŜ się obudziła. Jest jeszcze wcześnie. - Tak, wiem. Dzień dobry. Uśmiechnął się i odparł: - Sabah el kheir. Zrobię pani herbatę. Patrzyłam, jak odchodzi do drugiego pokoju, i poczułam, Ŝe znowu jestem spięta. Zza drzwi dobiegł mnie szczęk naczyń, szum wody i brzęk widelca czy łyŜki spadającej na podłogę. W chwilę później Rasheed wyszedł z kuchni, uśmiechnął się zdawkowo i zdjął marynarkę. Tkwiłam wciąŜ w tym samym miejscu, patrzyłam, jak chodzi po pokoju, i nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć, ale on na szczęście wyratował mnie z opresji, pytając: - Dobrze pani spała? - Tak, bardzo dobrze. - To świetnie. Cieszę się. Bardzo potrzebowała pani snu. Proszę, niech pani usiądzie. Usiadłam na kanapie, a on w fotelu naprzeciwko mnie. Uśmiechając się w dalszym ciągu, mówił: - Byłem dziś rano na policji. Nie chciałem tracić czasu. Inspektor, który zajmuje się sprawą Johna Treadwella, jest moim przyjacielem. Odbyliśmy poufną rozmowę. Wytłumaczyłem mu, Ŝe pani jest prawdopodobnie tą Amerykanką, której szuka, ale Ŝe nie miała pani nic wspólnego z morderstwem, bo pracuje pani dla mnie. Usunął pani rysopis 1 numer paszportu z biuletynu hotelowego i przestał się Panią interesować. '- Dzięki Bogu. - JuŜ nie musi się pani martwić. - To znaczy, Ŝe mogę się przenieść do hotelu. Nie jestem Poszukiwana przez policję. - Tak, to prawda. - Przestał się uśmiechać i zmarszczył Niestety pozostaje jeszcze sprawa mordercy pana ella. MoŜe wciąŜ pani szuka. ^ Grubas? 115 Barbara Wood - Albo Arnold Rossiter. Wiedzą przecieŜ, Ŝe opuściła pani hotel Shepheard's i gdzieś się pani przeniosła. Teraz będą obserwowali inne hotele. - Bardzo bym chciała, Ŝeby mi pan wreszcie wytłumaczył, o co w tym wszystkim chodzi. Dlaczego ktoś miałby mnie zabić? - Myślę, Ŝe moŜe nie tyle zabić, co porwać i uwięzić, Ŝeby w końcu znaleźć pani siostrę. Taka jest moja teoria. - Dlaczego w takim razie - zaczęłam zmęczonym głosem - szukają mojej siostry? - Przepraszam. - Wstał z fotela. Myślę, Ŝe herbata juŜ jest gotowa. Kiedy wyszedł z pokoju, znowu podeszłam do okna, uchyliłam okiennice i wyjrzałam na ruchliwą ulicę. Pojazdów widziałam niewiele - w takim tłumie trudno byłoby przejechać. Przechodnie byli w większości Arabami, niektórzy z nich nosili europejskie ubrania, niektórzy długie szaty, czyli galahie. Widziałam równieŜ męŜczyzn w turbanach i kaffiyehach oraz kobiety z zasłoniętymi twarzami, ale takŜe i takie, które ubrane były podobnie jak ja. Wszyscy gdzieś się spieszyli, uskakiwali przed ciągniętymi przez osły wózkami lub szli ławą, Ŝeby przebić się przez tłum.
Nie zauwaŜyłam nikogo, kto interesowałby się mieszkaniem Rasheeda. - Zapewniam panią, Ŝe oni nie wiedzą, gdzie pani jest. Odwróciłam się i spojrzałam na mojego gospodarza. Niósł tacę, na której stały filiŜanki, dzbanek i stos ciastek. Ustawił to wszystko na niskim stoliku przed kanapą i przysunął mi talerz ze słodyczami. - Nikt nie obserwuje tego mieszkania, panno Harris. Sprawdziłem to dokładnie, zanim zostawiłem panią samą. Nie mogłam oprzeć się pokusie, i sięgnęłam po jedno z lukrowanych ciastek z kremem i galaretką. Było niezwykle słodkie, jak herbata, w której zawsze było tyle cukru, Ŝe aŜ zostawał na dnie filiŜanki. - Musi pani jeść - powiedział i wmusił we mnie jeszcze jedną porcję łakoci. 116 ^ Psy i szakale Zajadając z apetytem, zaczęłam się zastanawiać, jak to s[ę dzieje, Ŝe Egipcjanie wcale nie są grubi. - Mam przyjaciela, który pracuje w Shepheard's. Powiedziałem mu, Ŝe szukam pani siostry. Będzie się za nią rozglądał i zawiadomi mnie, jeśli panna Adela pojawi się w hotelu. Urzędnicy kontroli celnej na lotnisku twierdzą, Ŝe jeszcze nie wyjechała. Chciałam coś powiedzieć, ale powstrzymał mnie gestem i ciągnął: - To wcale jeszcze nie znaczy, Ŝe ona naprawdę jest w Egipcie. Cały czas czekam na wiadomości z Aleksandrii i Luksoru. Stamtąd nie jest wcale tak trudno dostać się do Sudanu. - Do Sudanu?! A po cóŜ miałaby tam jechać? RozłoŜył ręce. - Wiem na ten temat tyle samo, co i pani, panno Harris. - A kiedy zamierza mi pan zdradzić coś jeszcze? - JuŜ wkrótce, zapewniam panią. „Zapewniam panią" było chyba jego ulubionym zwrotem, ale mimo to nie udało mu się o niczym mnie zapewnić. Kiedy przysunął mi talerz, podziękowałam i siedziałam dalej na kanapie z filiŜanką na kolanach. Milczeliśmy, a ja dokonywałam cudów, Ŝeby uniknąć jego wzroku. Nie patrzył na mnie wprawdzie bezczelnie, ale raczej z ciekawością, ze szczerym zainteresowaniem. Zupełnie, jakby widział mnie po raz pierwszy w Ŝyciu. Zakrawało to na ironię, bo trudno by sobie było wyobrazić bardziej osobliwą postać niŜ on sam. JuŜ jego wygląd wydawał mi się dziwny, bo Rasheed miał ciemną skórę, gęste rzęsy i duŜy nos. Najbardziej jednak intrygował mnie jego sposób mówienia. Mówił świetną angielszczyzną, trochę przez nos, trochę gardłowym głosem, bardzo wolno i wyraźnie, jakby chciał się upewnić, czy go rozumiem. - Pójdę juŜ - powiedział, jak gdyby coś sobie nagle Przypomniał. - Wrócę po południu. Proszę się czuć jak u siebie w domu. - Dziękuję. 117 Barbara Wood - Shokran. i Gdy włoŜył kurtkę i skierował się do drzwi, coś nagle przyszło mi do głowy.
- Czy mogę skorzystać z pana telefonu? Oczywiście ureguluję naleŜność. - Nie mam telefonu, panno Harris. Niewielu mieszkańców Kairu ma telefon, bo to w naszych warunkach luksus. Nieda] leko stąd jest rozmównica. Czy ta rozmowa jest pilna? - Tak, raczej tak. - Wolałbym, Ŝeby pani jeszcze nie wychodziła. Zaczekajmy. Sam tam panią zaprowadzę. W ten sposób będzie pani bezpieczna. Do widzenia. - Zamknęłam za nim drzwi, słuchałam, jak powoli zamierają jego kroki na schodach, po czym znowu podeszłam do okna. Przez szpary w okiennicach zobaczyłam, jak wj chodzi z domu i miesza się z tłumem na ulicy. Kiedy zniknął mi z oczu, obserwowałam przez chwilę ludzi na dole, okna naprzeciwko i dachy. Nie było nikogo, kto obserwowałby dom Rasheeda. Odeszłam od okna i usiadłam na kanapie. Byłam rozczarowana, bo nie mogłam zadzwonić do doktora Kellermana. Postanowiłam ponownie poruszyć ten temat wieczorem. Nalałam sobie drugą filiŜankę słodkiej herbaty i połoŜyłam się, Ŝeby spokojnie pomyśleć. Sądzę, Ŝe jakiś mechanizm obronny nakazał mi uciec od teraźniejszości i powędrować w przeszłość. Chciałam zapomnieć o Johnie Tread-wellu, Adeli, szakalu, Ahmedzie Rasheedzie i ludziach, którzy chcieli mnie zabić. Tak więc myślałam o doktorze Kellermanie. Zawsze pan mi zarzucał, Ŝe jestem zbyt drobiazgowa -mówiłam do niego w wyobraźni. Zawsze pan twierdził, & jestem zbyt porządna i pedantyczna. Proszę w takim razie spojrzeć na mnie teraz. śyję na walizkach i jestem byle jak ą bluzkę i spodnie. Teraz wyląd0* spojrzeć na mnie teraz, w L "r;^,. Teraz wyWL ubrana, ciągle w te ""J^^Sw* dziwaka, «g rE^^rSSaS za pasę, W - * rewolwer. 118 ^ Psy i szakale Straciłam poczucie czasu. Wspominając doktora Kel-lermana i swoją przeszłość, umknęłam teraźniejszości. Na ziemię sprowadził mnie muezin i jego enigmatyczna pieśń, po raz setny wstałam i podeszłam do okna, wyjrzałam przez szpary w okiennicach, poszukałam wzrokiem kogoś podejrzanego i odwróciłam się uspokojona. Jeśli ktoś rzeczywiście obserwował ten dom, robił to wyjątkowo sprytnie. Przez chwilę spacerowałam po pokoju. Ból głowy powoli ustawał, ale wciąŜ przypominał, Ŝe moje Ŝycie jest zagroŜone. A moŜe staję się zbyt melodramatyczna? - pomyślałam. Na pewno moŜna jakoś zwyczajnie wytłumaczyć całą tę historię. Potem uderzyła mnie pewna myśl. Coś, co wcześniej jakoś nie przyszło mi do głowy, choć zupełnie nie rozumiałam dlaczego. Stanęłam w miejscu jak wryta, podparłszy się pod boki, z wyrazem objawienia na twarzy. To pytanie pojawiło się zupełnie nagle, gdy targały mną tysiące innych wątpliwości. Zastanawiałam się po raz kolejny, gdzie jest Adela, jakie znaczenie w tej sprawie ma szakal, kim jest Ahmed Rasheed i dlaczego powinnam mu ufać, a takŜe dlaczego właściwie mam wierzyć, Ŝe to nie on zabił Johna. I wtedy właśnie mnie olśniło: dlaczego w ogóle mam
| wierzyć, Ŝe John nie Ŝyje? Z wraŜenia opadłam na kanapę i wpatrzyłam się bezmyślnie w swoje dłonie. Dobry BoŜe, przecieŜ to moŜliwe, Ŝe John Ŝyje, szuka mnie, jest nadal moim przyjacielem, & wszystko, co powiedział o nim Rasheed, to wierutne kłamstwo. Ale w takim razie jak wytłumaczyć spotkanie Johna z grubasem i fakt, Ŝe leŜał nieprzytomny na podłodze? Znowu zaczynała mnie boleć głowa. Trudno było się ' ipać w tych wszystkich ciemnych sprawkach. Mogłam tylko pewna własnej toŜsamości. Nie wiedziałam na-Wet jaki jest teraz dzień tygodnia. W środku aŜ gotowałam ^ ze złości - denerwowało mnie strasznie, Ŝe jestem taka i nie mogę sobie w Ŝaden sposób pomóc. Chcia119 Barbara Wood łam panować nad sytuacją, a tak naprawdę byłam tylko zwykłym pionkiem w tej całej grze. Czy John Ŝyje? Znowu zaczęłam spacerować po pokoju. Oczywiście, zdawałam sobie sprawę, Ŝe będzie bardzo trudno udowodnij tę teorię. Bo przecieŜ z pewnością nie mogłam go szukać. Nie w hotelu Shepheard's. Byłoby to zbyt ryzykowne. Znowu się zatrzymałam, bo coś przykuło moją uwagę. Nie wiem dokładnie dlaczego, ale kiedy przechodziłam obok stolika w jadalni, mój wzrok padł na złoŜoną gazetę, którą Rasheed przyniósł do domu i cisnął byle jak na blat. Teraz patrzyłam na nią i odczuwałam lęk. Czułam się tak, jakbym bez otwierania jej mogła dokładnie powiedzieć, co zawiera. RozłoŜyłam ją na pierwszej stronie, zobaczyłam nagłówek pisany powykręcanymi arabskimi literami i zdjęcie zasłoniętego ciała, a wokół niego wianuszek nóg. Domyśliłam się, Ŝe litery w kształcie robaczków układają się w informację o tym, Ŝe w jednym z najlepszych hoteli w Kairze popełniono morderstwo. Łzy stanęły mi w oczach. Ponownie przeŜywałam śmierć Johna i teraz patrzyłam na niego na zdjęciu, wiedząc, Ŝe widzę go po raz ostatni. Zaczęłam się zastanawiać, skąd przyszedł mi do głowy ten pomysł, Ŝe John jednak Ŝyje. Doszłam do wniosku, Ŝe najprawdopodobniej przemęczony umysł próbował chwycić się choćby cienia nadziei, ale niestety, na darmo. Miło jednak było wyobraŜać sobie przez chwilę, Ŝe Johna nie zabito, i Ŝe wszystko, co mówił ten Arab, to kłamstwo. W rzeczywistości jednak nic się nie zmieniło, znajdowałam się w tym samym punkcie, a mój umysł dręczyły wciąŜ te same zagadki. Czyjeś kroki na schodach wyrwały mnie z zamyślenia. Odwróciłaś się i zaczęłam nasłuchiwać. Ich spokojny, równy odgłos docierał do mnie najpierw z daleka, ale stopniowo stawał sft coraz głośniejszy, aŜ w końcu uświadomiłam sobie, Ŝe słys# je tuŜ pod drzwiami. Na chwilę nastała cisza, po czy^ usłyszałam delikatne stukanie. 120 Psy i szakale Ktoś pukał do mieszkania. Wpadłam jak szalona do sypialni i zamknęłam drzwi, jedną ręką podtrzymywałam tkwiącego pod bluzką szaka-la, a drugą uchyliłam leciutko drzwi i przywarłam do nich mocno.
ZbliŜyłam oko do szpary i wstrzymałam oddech. Usłyszałam zgrzyt klucza i serce na chwilę przestało mi bić. Drzwi mieszkania otworzyły się. Te same drzwi, które tak pieczołowicie zamknęłam. Serce zaczęło mi walić jak opętane. Bałam się głębiej odetchnąć. Twarz przycisnęłam do framugi i cały czas jednym okiem wyglądałam przez szparę. Ktoś wchodził do mieszkania. Wyjął klucz z zamka i spokojnie zamknął za sobą drzwi. To była młoda kobieta, której nigdy przedtem nie widziałam, mniej więcej w moim wieku, z czarnymi włosami do pasa, oliwkową cerą i duŜymi oczami o badawczym spojrzeniu. Trzymając w jednym ręku klucze, a w drugim torebkę, rozglądała się po mieszkaniu. Wydawało mi się, Ŝe nasłuchuje. W dalszym ciągu wstrzymując oddech, zastanawiałam się, czy nieznajoma słyszy, jak mocno wali mi serce. Wtedy zawołała: - Mees Harrees! AŜ podskoczyłam. Słuchała chwilę, znowu się rozejrzała i zawołała jeszcze raz: - Mees Harreest W jednej chwili zdecydowałam, Ŝe się jej pokaŜę. I tak zaraz by mnie znalazła, a nie chciałam sprawiać wraŜenia osoby, która ze strachu schowała się przed nią w sypialni. Tak więc zdecydowałam się wyjść jej na spotkanie i przybrać najbardziej nieustraszoną pozę, na jaką mogłam się zdobyć. Nie zamierzałam juŜ na początku naszej znajomo-^ci pozwolić się zepchnąć do defensywy. Otworzyłam szeroko drzwi: - Słucham? - O, mees Harrees. - Uśmiechnęła się lekko. - Dzień
Asmahan robiła herbatę. - Dzień dobry i dobry wieczór - powiedziała cienkim głosem. - Mówię po angielsku. Jak się pani miewa? -Odrzuciła długie czarne włosy i spojrzała na mnie promiennie przez ramię, wyraźnie czekając na jakąś reakcję z mojej strony. Mogłam się tylko uśmiechnąć. Tak więc powróciła do rytualnego parzenia herbaty" gotowała wodę, odmierzała listki i sprawdzała czystość filiŜanek. Cały czas miałam wraŜenie, Ŝe czuje się tu i& u siebie w domu. Kiedy herbata była juŜ gotowa i wróciłyśmy do mój gość spróbował jeszcze raz nawiązać ze mną roz 122 Psy i szakale - Ja mówię po angielsku - powiedziała, gdy usiadłyśmy na kanapie naprzeciwko tacy z herbatą i ciastkami. - O tak - dodała i zrobiła półcentymetrową szparkę między kciukiem a palcem wskazującym. - Troszkę - wyjaśniła. - ZauwaŜyłam. Ja niestety nie znam arabskiego. Asmahan wzruszyła ramionami. - Ma' alesh. Proszę pić herbatę, Mees Harrees. Wzięłam od niej filiŜankę, wciągnęłam w nozdrza słodki miętowy zapach i piłam z wdzięcznością. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, Ŝe jestem głodna. Ani teŜ z tego, Ŝe jest juŜ późne popołudnie. Podsunęła mi ciastka. - Mees Harees, Ahmed rozmawiać ze mną. Pani rozumieć? - I prosił, Ŝeby pani tu przyszła? Zmarszczyła brwi. Powtórzyłam więc to zdanie raz jeszcze i tym razem zrozumiała. ' - Aywa. Ahmed mówić, Ŝe mees Harrees tutaj. On mówić, Ŝe przyjaciółka. Pani rozumieć? - Chyba tak. JuŜ nie byłam taka ostroŜna. Trudno było trzymać na dystans tę gadatliwą, uśmiechniętą dziewczynę. Poza tym miała klucz do mieszkania, znała moje nazwisko, szukała mnie, a teraz jeszcze dodała, Ŝe przysłał ją Ahmed. Wydawało mi się, Ŝe najprawdopodobniej Asmahan jest dziewczyną albo narzeczoną Ahmeda i przysłał ją tutaj, Ŝeby dotrzymywała mi towarzystwa albo mnie pilnowała. Bardzo sprytne z jego strony. - Miło mi bardzo, Ŝe tak się pani o mnie troszczy -Powiedziałam, zastanawiając się, ile z tego zrozumie. -A herbata jest pyszna. - Aywa. - Kiedy się pochylała nad filiŜanką, włosy opad-y jej do przodu, tworząc wspaniałe obramowanie dla i P^knej twarzy, uwydatniając duŜe ciemne oczy. Doskonale I r°2umiałam, co Ahmed w niej widzi. ^milkłyśmy obie. Nie była to krępująca cisza, ale jednak 123 Barbara Wood milczałysmy i mnie wmusiła, me czasu do czasu "P odwzajemniałam sie na tym, Ŝe nie mogę się Umyłyśmy filiŜanki i dz mówiąc, ale ^ ierała przyjaźń za ¦ *, uśmiechem, a ja słabo było wszystko. Złapałam tu Ahmeda. i ciągu nic nie swobodnie. Asmahan *o spojrzenia i uśmie-niezwykłe, ciche godziny
Na ulicy kładły się juŜ długie cienie, kiedy Ahmed wreszcie wrócił do domu. Na jego widok odczułam ulgę i wcale mnie nie dziwiło, Ŝe cieszę się z jego powrotu, bo przecieŜ stanowił dla mnie ostatnią nić łączącą mnie ze światem i Adelą. W dalszym ciągu mu nie ufałam, ale tylko on mi pozostał. Kiedy zobaczył nas razem, w pierwszej chwili zdziwił się bardzo, a potem spochmurniał. Asmahan podbiegła do niego, pocałowała go w policzek, a potem zaczęła paplać coś cienkim głosem po arabsku, gestykulując przy tym zawzięcie. Skinął głową i odpowiadał jej pojedynczymi słowami, zerknąwszy na mnie raz czy dwa, podczas gdy ja siedziałam z głupią miną na kanapie. W końcu, kiedy Asmahan wreszcie się wygadała, Ahmed wyminął ją i zbliŜył się do mnie. - Tak mi przykro, panno Harris. Musiała pani przeŜyć straszny szok. Rzuciłam mu pytające spojrzenie. - Prosiłem ją, Ŝeby tu przyszła i dotrzymała pani towarzystwa, bo pewnie czuje się pani osamotniona. Prosiłem ją jednak, Ŝeby zjawiła się później, kiedy juŜ wrócę do domu. Ale Asmahan bardzo chce pani pomóc i zaprzyjaźnić się z panią. Powiedziałem jej, Ŝe jest pani gościem w Egipcie i potrzebuje pani pomocy, a Asmahan posunę^ się nieco za daleko w swojej gorliwości i przyszła za wczefr nie. Musiała się pani bardzo przestraszyć, kiedy tak nag*e się pojawiła. 124 Psy i szakale - Owszem. - Proszę mi więc wybaczyć, to moja wina. Potrafił gładko wybrnąć z kaŜdej sytuacji. - Wszystko w porządku. Zachowywała się bardzo przyjaźnie. Tylko na początku nie bardzo wiedziałam, co mam robić. Ahmed Rasheed uśmiechnął się do mnie swoim rozbrajającym uśmiechem. - Świetnie. W takim razie moŜemy spokojnie wypić herbatę. O BoŜe! Zerwałam się na równe nogi. Według tego Araba herbata była receptą na wszystko. - Proszę mi powiedzieć, co pan dzisiaj odkrył. Dowiedział się pan czegoś? - Niewiele. A próbował pan? - juŜ miałam powiedzieć to głośno, ale ugryzłam się w język. - Musimy coś zjeść. Na pewno jest pani głodna. - Szczerze mówiąc, tak. Wymienił parę słów po arabsku z Asmahan, po czym ona zniknęła w kuchni. Mój „gospodarz" uśmiechnął się. - Asmahan chce przygotować dla pani coś specjalnego. Mówiłem jej, Ŝeby tego nie robiła, ale ona chce w ten sposób powitać panią w Egipcie. Kiedy tylko to powiedział, Asmahan wróciła do pokoju z torebką i papierową torbą na zakupy pod pachą. Znów zamienili ze sobą parę słów po arabsku i dziewczyna wyszła z domu. - Proszę, niech pani spocznie, panno Harris.
- Niczego się pan nie dowiedział? A w Shepheard's? ^ w biurze wizowym? Naprawdę nic mi pan nie moŜe wiedzieć? - Rozumiem pani uczucia, panno Harris, i naprawdę ściąłbym przekazać pani jakąś dobrą wiadomość, ale nic n*e wiem. Na razie. Jeszcze jeden zawód. Ale juŜ nie sprawił mi takiej ^zykrości. Widocznie zaczynałam przyzwyczajać się do ^czarowań. 125 Barbara Wood - W jaki sposób porozumiewała się pani z Asmahan? ^ zapytał. Siedział obok mnie na kanapie. Przysunął się i wyczułam słaby zapach płynu po goleniu. Znowu mi się przyglądał. - Sama nie bardzo wiem. Ona nie zna zbyt dobrze angielskiego, a ja nie mam pojęcia o arabskim. - AleŜ to nieprawda. Potrafi pani powiedzieć shokran i sabah el-kheir. A jeśli pani czegoś nie rozumie, proszę powiedzieć mahf hemtish. - Asmahan powtarzała często takie jedno słowo. Ma' alesh. Co to znaczy? Ku mojemu zdziwieniu, roześmiał się. - To najwaŜniejsze słowo w arabskim. A znaczy: nie szkodzi. - Ach tak. - Znowu złapałam się na tym, Ŝe się do niego uśmiecham. - Arabowie nie przywiązują przesadnej wagi do tego, czy kogoś rozumieją, i do tego, czy ktoś ich rozumie. Jest coś waŜniejszego niŜ słowa. Chodzi o przyjaźń. Teraz pani jest przyjaciółką Asmahan, chociaŜ mówicie róŜnymi językami. Rozumie pani? Jeśli ona usiłuje coś pani powiedzieć, a pani jej nie rozumie, mówi ma!alesh, bo to nie takie waŜne. Tylko przyjaźń się liczy. Wydawało się to takie proste i miłe. Być moŜe dla niego rzeczywiście było proste. śadnych skomplikowanych związków, analizowania cudzych uczuć i znaczenia innycfc ludzi w twoim Ŝyciu. Tylko zwykła, prosta przyjaźń. Zastanawiałam się, czy on rzeczywiście w to wierzy. - Są jeszcze inne słowa, które będzie pani słyszała równie często. Na przykład: ahlan, wasahlan i mehalabeyofo-Pierwsze oznacza: witaj. Wielu mieszkańców Kairu powte do pani: ahlan wa sahlan, co znaczy „witaj, pokój tobie"-A mehalabeyah oznacza to: - Popukał się palcem wskazuj* cym w skroń. - Dają ci w ten sposób do zrozumienia, Ŝe któj jest stuknięty. Tak w ogóle mehalabeyah to budyń ryŜowi W Egipcie ta potrawa jest bardzo popularna. Jeśli uwaŜ* my, Ŝe ktoś zwariował, mówimy, Ŝe ma budyń w głowie. 1 126 Psy i szakale Roześmiałam się. - W Ameryce teŜ stukamy się w głowę, jak chcemy coś takiego wyrazić. - Ciekawe.
- Tak. - Kręciłam się na kanapie. - Bardzo. Umilkliśmy. Zapadła niezręczna cisza. Był na tyle kulturalny, Ŝe przestał się na mnie gapić, ale cały czas miałam wraŜenie, Ŝe na usta cisną mu się setki pytań. - Proszę mi wybaczyć, panno Harris, ale znałem tak niewielu Amerykanów. Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem. - Pani stanowi dla mnie zagadkę. Nie... źle się chyba wyraziłem. W Egipcie prawie nie mamy Ŝadnych kontaktów osobistych z Amerykanami. Dla przeciętnego Araba Amerykanin to taki człowiek, który jeździ błyszczącym autobusem z jednego hotelu do drugiego. Amerykanie rzadko chodzą naszymi drogami, rzadko równieŜ odwiedzają nasze sklepy. Mieszkają w Hiltonie i jeŜdŜą autobusem do Khan[ -el-Khalil. Jadają w europejskich restauracjach. Bardzo niewielu z nas ma okazję z wami rozmawiać. Znów mi się przypatrywał ze szczerym zainteresowaniem. Najwyraźniej chciał mnie omamić, ale nie zamierzałam ulegać jego urokowi. - Z pewnością interesująca byłaby mała wymiana kulturowa między naszymi narodami, ale teraz interesuje mnie bardziej, co pan wie o Adeli i całej tej historii z szakalem. W. dalszym ciągu nie przestawał się uśmiechać. Nie reagował na mój ton. - Mam prawo wiedzieć - dodałam stanowczo. Wtedy popatrzył mi w oczy. - Proszę mi zaufać - powiedział. Jakie to proste. Powiedział: „Proszę mi zaufać", jakby iał wszystko pod kontrolą. A poza tym, czy była to prośba, cty rozkaz? A moŜe tylko takie powiedzenie retoryczne, iszczę jeden zwrot grzecznościowy, w jakie obfitował jego Ifotrl. "~ Nie mogę - odparłam. 127 Barbara Wood Znowu przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu; ciszę zakłócała jedynie kakofonia cichych dźwięków egipskiej mu, zyki gdzieś w tle. Ledwo słyszalne tony nadawały egzotyczną barwę temu obcemu wnętrzu. - Kiedyś mi pani zaufa - powiedział zwyczajnie. Nie wiem, czy walczyłam w ten sposób z jego pewnością siebie, czy teŜ reagowałam tak silnie na oszustwo Johna. Tak czy inaczej, za kaŜdym razem, gdy Rasheed przekonywał mnie, Ŝe powinnam mu ufać i wierzyć w szczerość jego intencji, broniłam się przed nim jak lwica. - Proszę mi powiedzieć, co się dzieje. W kącikach ust błąkał mu się cień uśmiechu. - Czy to takie waŜne? Czy nie wystarczy pani, Ŝe zajmuję się tą sprawą, Ŝe jest pani bezpieczna i Ŝe los nas wszystkich znajduje się w rękach Allacha? Pokręciłam głową. Ahmed w dalszym ciągu mi się przyglądał. CóŜ to takiego czaiło się zawsze na dnie tego spojrzenia? Jakaś tajemnica? A moŜe czytałam za duŜo ksiąŜek i obejrzałam zbyt wiele filmów? On był po prostu męŜczyzną. Nic więcej. A ja spotkałam w Ŝyciu juŜ wielu męŜczyzn, zarówno w szpitalu, jak i poza nim, a takŜe widziałam wiele par oczu ponad chirurgicznymi maskami. Ale nigdy jeszcze nie widziałam takich oczu i nikt nie patrzył na mnie tak zagadkowo. Nagle, jakby wyczuwając mój niepokój, powiedział: - Asmahan
wkrótce wróci i coś zjemy. Odsunął się ode mnie na odległość paru kroków, zatrzymał się i popatrzył przed siebie. Kiedy się skrzywił, v(A wzrok powędrował za jego spojrzeniem i zobaczyłam, # Rasheed zauwaŜył rozłoŜoną na stoliku gazetę i wpatruj się w zamieszczoną na pierwszej stronie fotografię zasłO" niętych zwłok otoczonych przez policjantów. Bez słowa podszedł do stolika, wziął gazetę, złoŜyli i wyszedł do kuchni. Wrócił za chwilę bez gazety, ale zaf1 ze zmartwioną miną. - Przykro mi, Ŝe pani to widziała, panno Harris. straszne wyrzuty sumienia. 128 Psy i szakale - Wszystko w porządku - mruknęłam, zastanawiając się jednocześnie, czy Rasheed rzeczywiście zostawił gazetę na stoliku przez przypadek. W chwilę później, i ani sekundy za wcześnie, weszła Asmahan niosąc w obu rękach papierową torbę wypchaną po brzegi zakupami. Natychmiast zaczęła paplać coś po arabsku jak karabin maszynowy, mówiła cały czas idąc do kuchni i w trakcie rozpakowywania zakupów. Gdy ich tak słuchałam, wyczuwałam wyraźnie, Ŝe pozostają ze sobą w bardzo zaŜyłych stosunkach, i zaczęłam się zastanawiać, kiedy zamierzają się pobrać. Porzuciłam jednak te jałowe rozwaŜania, kiedy Ahmed wrócił do salonu, niosąc misę pełną pomarańczy. - Asmahan przygotowuje dla pani specjalne danie. Bardzo się cieszy, Ŝe spróbuje pani jej potrawy, bo zakłada, Ŝe nie zna pani jeszcze egipskiej kuchni. - To prawda, nie znam. Usiadł naprzeciwko mnie, uśmiechnął się porozumiewawczo i powiedział: - Tym bardziej zapraszamy na poczęstunek. Rozparł się wygodnie w fotelu, a ja przysiadłam na samym brzegu kanapy i zaczęłam się zastanawiać, co właściwie mam robić. Kiedy spróbowałam się podnieść, Ahmed Pokazał mi gestem ręki, Ŝebym usiadła z powrotem. - Jest pani naszym gościem. Nie wolno pani wchodzić
Zgoda, ale ludzie Rossitera równieŜ mogą być w pobliŜu. Niekoniecznie muszą obserwować rozmównicę, prawda? I przecieŜ niekoniecznie muszą podejrzewać, Ŝe będzie pani chciała do kogoś zadzwonić. Na pewno pani tak myśli, ale ja uwaŜam, Ŝe to zbyt ryzykowny pomysł. Znowu toczyłam ze sobą walkę wewnętrzną, do czego powoli zaczęłam się przyzwyczajać, poniewaŜ znowu musiałam rozwiązać konflikt pomiędzy chęcią zaspokojenia potrzeb emocjonalnych a zdrowym rozsądkiem. Wiedziałam, Ŝe Rasheed ma rację, ale bardzo chciałam zakich central jest w Kairze' setki ludzi! 1 źniem, cfl Psy i szakale bardzo chciałam porozmawiać z Kellermanem, powiedzieć jnu, gdzie jestem, usłyszeć jego głos, odczuć obecność. Wtedy do pokoju weszła Asmahan i oznajmiła, Ŝe kolacja gotowa. Bardzo smakował mi przygotowany przez nią posiłek. Nie miałam pojęcia, Ŝe byłam taka głodna i Ŝe egipskie jedzenie jest takie pyszne. A poza tym znalazłam się w uroczym towarzystwie. Przez cały czas Asmahan prowadziła ze mną lekką, wesołą rozmowę tak swobodnie, jakby ona znała angielski, a ja arabski. Ahmed siedział pomiędzy nami, tłumaczył i uczył mnie nazw potraw, które jedliśmy. - Aysh baladi - powiedział, biorąc okrągły, płaski chleb i odrywając z niego kawałek. - W taki oto sposób jadamy fool wa tahmeya - dodał i umoczył je w talerzu z ostro przyprawioną smaŜoną fasolą. Jedliśmy teŜ zupę z soczewicy, shor-bet ahds, zieloną sałatę, sahlahtah khudrah, kebab i smaŜone warzywa. Na deser był budyń, o którym wspominał mi Ahmed, czyli mehalebayah. Kiedy powiedziałam Asmahan, Ŝe bardzo smakowało mi jedzenie, i próbowałam jej podziękować, Ahmed wtrącił: - Jeśli smakowała nam kolacja podana przez przyjaciół, mówimy zwykle haneyan. Spojrzałam więc na Asmahan i powiedziałam: - Haneyan. ~ Allah yeehun neehee - odparła. - Asmahan powiedziała: „Niech cię Bóg błogosławi za :e Ŝyczenia". Ona się cieszy, Ŝe jesteś zadowolona. - A ja jestem zadowolona, Ŝe ona się cieszy. Wszyscy troje roześmialiśmy się, Asmahan teŜ, jakby r°zumiała, o co chodzi, po czym wstaliśmy od stołu. Kiedy Miałam pomóc pozmywać, Ahmed jeszcze raz wytłuma-CzVl mi cierpliwie, Ŝe jako gość mam usiąść w salonie 1 filiŜanką herbaty. - To zaszczyt dla Asmahan, Ŝe smakował ci posiłek. Ona ł" będzie chciała widzieć cię w kuchni. 131 130 zostać
okienn l Asmahan. rdz0 bUriłD siebie, Szli ranne w ramie, wyszli z domu, Ŝeby poznać wszystkie uroki Kairu nocą. Wszędzie paliły się latarnie. Oświetlone były równieŜ pomniki. We wszystkich witrynach sklepowych teŜ było jasno, grała muzyka. Miasto wracało do Ŝycia, a Asmahan i Ah-med stanowili jego część. Wtedy o nich pomyślałam. Ona była uderzająco piękną dziewczyną, a on, musiałam to przyznać, przystojnym męŜczyzną. Zazdrościłam im. Zazdrościłam im tego, Ŝe tak im ze sobą dobrze, zazdrościłam wszystkiego, co mają i co ich czeka w przyszłości. Byłam zazdrosna, bo pomyślałam, Ŝe mnie nie uda się nigdy czegoś takiego osiągnąć. Kiedy tak sobie dumałam o tylu rzeczach naraz, a moje wszystkie myśli dotyczące innych ludzi przybrały postać refleksji na temat mojej własnej osoby] dokonałam odkrycia, które jednak nie bardzo mnie zaskoczyło. Zmieniałam się. i Nie było to nic konkretnego, jedynie rbdzaj przeczucia, ale nic wyraźnego ani namacalnego. To przeświadczenie drzemało dotąd gdzieś na peryferiach mojej świadomości, a teraz jakaś jego ulotna część pojawiła się na powierzchni. Wyczuwałam tylko, Ŝe się zmieniam, ale nie bardzo wiedziałam, na czym to polega. Przynajmniej powody były oczywiste. W moim wygodnym Ŝyciu nastąpiła rewolucja, a hierarchia wartości zadrŜała w posadach. Patrzyłam na Ŝycie z innej perspektywy i widziałam wszystko pod innym ^tem. Po ostatnich dniach nic juŜ mi się nie wydawało takie samo. Ta zachodząca we mnie zmiana sprawiła, Ŝe dokonałam innych rewelacyjnych odkryć. JuŜ po raz setny tego dnia pomyślałam o doktorze Kel-^nie. Pojawił mi się przed oczyma w swoim pogniecio-zielonym kitlu, z maską na piersiach, z twarzą, na ij wyraźnie malowało się zmęczenie. Potem wyobraŜa-sobie, jak wchodzi na salę operacyjną, a sama jego iość budzi szacunek. Widziałam jego niebieskie oczy, uśmiechały się do mnie znad maski, oczy, które wi-r*ltuy tak wiele, które tak wiele chciały powiedzieć i które ^ wiele skrywały. 133 ietfe 132 Barbara Wood Jakie to było dziwne, Ŝe właśnie teraz, kiedy siedziałam zwinięta w kłębek na kanapie w obcym domu, teraz, gdy dochodziły do mnie zapachy egzotycznej kuchni i dźwięki wrzaskliwej muzyki, właśnie dopiero teraz zdałam sobie sprawę, Ŝe doktor Kellerman jest we mnie zakochany. AŜ podskoczyłam, kiedy otworzyły się drzwi, a Rasheed wszedł do środka. Nie było go zaledwie dziesięć minut i zastanawiałam się, jak mógł tak szybko opuścić tę piękną dziewczynę. - MoŜe napije się pani herbaty, panno Harris, albo zje pani coś jeszcze? - Och nie, dziękuję. - Wstałam i połoŜyłam rękę na brzuchu, Ŝeby pokazać, jaka jestem przejedzona. - Jestem bardzo zmęczona i chciałabym się połoŜyć. - Oczywiście. Będę tu jeszcze siedział i pracował, więc w razie potrzeby proszę przyjść bez wahania.
- Dobrze. Dziękuję. Shokran. - Było mi trochę głupio, kiedy wchodziłam do sypialni, zostawiając go samego na środku salonu. A kiedy przypomniałam sobie, Ŝe śpię w jego łóŜku, a on musi nocować w innym pokoju, poczułam się nawet gorzej niŜ dziwnie. Zaczęłam się poza tym zastanawiać, czy Asmahan na pewno nie ma nic przeciwko temu, Ŝe mieszkam z jej narzeczonym. W dodatku byłam bardzo ciekawa, co i ile jej o mnie powiedział. Zatrzymałam się jeszcze na chwilę. - Panie Rasheed, jak długo będę musiała tu zostać? - Nie wiem. - To kwestia dni czy tygodni? - Mam szczerą nadzieję, Ŝe nie tygodni. - A kiedy mi pan wreszcie powie, dlaczego tu jestem? I wyjaśni, z jakiego powodu grozi mi niebezpieczeństwo. T* chyba jest bardziej skomplikowane, niŜ mi się wydaje. Uśmiechnął się ujmująco. - Bardziej niŜ bardzo. Zapewniam panią, Ŝe powiek pani wszystko, kiedy tylko będę mógł. - Dziękuję. Dobranoc. 134 Psy i szakale Kiedy zamykałam drzwi, powiedział: - Tesbah allah kheir. LeŜałam długo w ciemnościach. Byłam zmęczona, ale nie mogłam spać. W głowie kołatały mi najróŜniejsze myśli, po pierwsze: kim jest ten człowiek za drzwiami i do jakiego stopnia mogę mu ufać. Szakal go jakoś dziwnie nie interesował, choć niewątpliwie ta figurka stanowiła klucz do całej tajemnicy. Z jej powodu dwukrotnie przeszukano mi mieszkanie, z jej powodu zabito człowieka, a moja siostra najprawdopodobniej znalazła się przez nią w wielkim niebezpieczeństwie. A Ahmed Rasheed zupełnie nie przywiązywał do figurki wagi. Na wypadek gdyby jednak miało się okazać, Ŝe Rasheed tylko udaje, schowałam szakala do poszewki na poduszkę. Kiedy czułam, Ŝe zasypiam, utwierdziłam się jeszcze w postanowieniu, które podjęłam juŜ wcześniej. Jutro, niezaleŜnie od tego, co się wydarzy, muszę wydostać się z mieszkania i zadzwonić do doktora Kellermana. Rozdział dziesiąty jf\.hmed Rasheed wyszedł bardzo wcześnie. Czułam się wypoczęta i o wiele bardziej pewna siebie niŜ w ciągu tych paru minionych dni, toteŜ byłam gotowa, Ŝeby powaŜnie ocenić sytuację, w jakiej się znalazłam, i zaplanować, co robić dalej. Najpierw wzięłam prysznic i schowałam sza-kala pod bluzką, a potem postanowiłam obejrzeć biurko, przy którym mój gospodarz pracował do późna w nocy. PoniewaŜ spodziewałam się w ten sposób uzyskać jakieś istotne informacje na temat charakteru jego pracy i odkryć, na czym właściwie polegają zadania, jakie wykonuje dla rządu (zakładając, Ŝe mówił prawdę), przeŜyłam ogromne rozczarowanie. Nie znalazłam prawie Ŝadnych oficjalnych dokumentów, a te nieliczne i tak pisane były w języku arabskim. Korespondencja, czyli zaklejone, przygotowane do wysłania koperty i listy, które otrzymał, równieŜ zostały napisane po arabsku, tak więc okazały się zupełnie bezuŜyteczne. Na biurku leŜało teŜ kilka ksiąŜek, niestety nie w języku angielskim, jakiś katalog, periodyki i wycinki z gazet. Na blacie walały się porozrzucane notatki na kawałkach papieru oraz pisma urzędowe,
oczywiście w języ-ku arabskim, i dlatego nie miałam z nich Ŝadnego poŜytku. Patrząc na ten bałagan, przypomniałam sobie pewna uwagę, jaką kiedyś zrobił doktor Kellerman w czasie jednej z jego wizyt w moim mieszkaniu. „Moja droga - powiedział - pamiętaj, Ŝe porządek na biurku świadczy o chorym umyśle właściciela". Uśmiechnęłam się. Moje biurko m°* na było pokazywać na wystawie, a przy tym pracował Ŝyw człowiek. 136 Psy i szakale Przemknęło mi przez myśl, Ŝe moŜe powinnam przetrząsnąć mieszkanie w poszukiwaniu czegoś, co pozwoliłoby mi odkryć toŜsamość mojego „opiekuna". Gdyby udało mi się ustalić, na czym dokładnie polega jego praca dla rządu egipskiego, moŜe zrozumiałabym równieŜ, w jakie tarapaty popadła Adela. Nie mogłam jednak się na to zdobyć. Byłam tak strasznie ciekawa, tak bardzo chciałam uchylić rąbka tajemnicy, a jednak naruszenie czyjejś prywatności okazało się ponad moje siły. Poza wszystkim innym, na samą myśl, Ŝe Rasheed mógłby mnie na tym przyłapać, dostawałam dreszczy. Tak więc na razie zrezygnowałam z tego planu i postanowiłam go zrealizować, jeśli juŜ naprawdę zostanę doprowadzona do ostateczności. Miałam coś pilniejszego do załatwienia. Wyjrzałam przez szpary w okiennicach, szukając wzrokiem czegoś lub kogoś, kto mógłby w najmniejszym choćby stopniu wydawać się podejrzany. Tak jak na przykład ten grubas w okularach ze szkłami jak denka butelek po coli. Ale niczego ani nikogo takiego nie zauwaŜyłam. Ulica wyglądała tak samo jak zwykle i nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek zdawał sobie sprawę z istnienia tego mieszkania i uciekinierki, która się w nim ukrywa. Tym razem nie byłam zdziwiona, kiedy znowu pojawiła się Asmahan, i serdecznie ją powitałam. Dziewczyna miała na sobie ładną sukienkę, buty na wysokich obcasach i kapelusz z szerokim rondem, a w rękach znowu trzymała torbę pełną jedzenia. - Mees Harees - powiedziała, zamykając nogą drzwi. -Sobah el-kheir. Dobry wieczór. - Dzień dobry - odpowiedziałam. Postawiła torbę na stole i zaczęła mówić coś po arabsku. ^edy zdjęła kapelusz z szerokim rondem i wspaniałe loki °Padły jęj na ramiona, poczułam delikatne ukłucie zazdro-s°i- Ja miałam proste ciemnoblond włosy do ramion, ucze-z przedziałkiem na środku głowy. Grube, falujące Asmahan sięgały jej do talii, były czarne jak heban, 137 Barbara Wood gdzieniegdzie rozświetlone niebieskim połyskiem. To była naprawdę piękna dziewczyna. Rozpakowując torbę, w dalszym ciągu wyrzucała z sie-bie potok arabskich słów i wykładała na stół puszki z sokami owocowymi, batony czekoladowe, garść gumy do Ŝucia i pudełko ze sklepu cukierniczego wypełnione po brzegi ciastkami. Pomyślałam, Ŝe najprawdopodobniej wszystko przeznaczone są dla mnie. Kiedy torba opustoszała, a dary, które wysypały się z niej jak z rogu obfitości, wylądowały na stole, Asmahan odwróciła się do mnie i zapytała z promiennym uśmiechem: - Mees Harees lubić takie? - Tak, bardzo. Skokran. - Affuan. Teraz my pić herbata. Mees Harees siadać. Usiadłam więc i zbierałam siły do następnej rundy zmagań z mocną miętową herbatą, którą piłam teraz regularnie co kilka
godzin i do której juŜ zaczęłam się przyzwyczajać. Podczas gdy Asmahan krzątała się po kuchni, ja opracowy-wałam pomysł, który przyszedł mi do głowy tego ranka. Jego urzeczywistnienie zaleŜało od tego, co Asmahan o m-nie wie i jakie instrukcje otrzymała od Ahmeda. On twierdził, Ŝe dziewczyna przychodzi tutaj wyłącznie w celach towarzyskich, ale ja nie byłam tego taka pewna. Asmahan przyłączyła się do mnie i podała słodką herbatę oraz ciastka w lukrze. Miałam raczej ochotę na filiŜankę mocnej, czarnej kawy, ale nic nie powiedziałam, b° bałam się zrobić jej przykrość. Kiedy tak jadłyśmy i P* łyśmy, spróbowałam nawiązać z nią rozmowę. Jak długo zna pani Ahmeda? Asmahan spojrzała na mnie zdziwiona, wyraźnie nie ro zumiejąc, o co mi chodzi. Zapytałam więc prościej? - Pani i Ahmed? nie, choć uwazaiam jv, Szkoda, Ŝe nie zna pani angielskiego Psy i szakałe Piła herbatę i uśmiechała się do mnie znad filiŜanki. Zastanawiałam się przez chwilę, czy ryzykować. W końcu podjęłam decyzję i postanowiłam spróbować. Powiedziałam po prostu: - Bardzo bym chciała zatelefonować. - Telefon? - spytała. - Tak, rozumie pani. - Udawałam, Ŝe przyciskam słuchawkę do ust i wykręcam numer. - Ach! Telefon! - Nagle zrozumiała. - Aywa, aywa! - Ale Ahmed nie ma telefonu. Chciałabym gdzieś pójść i... - Mees Harees! - Gwałtownie złapała mnie za rękę i rozpromieniła się z radości. Znowu z jej ust popłynął I potok arabskich słów, spośród których wyłapałam jedno: „telefon". Potem wstała, podeszła do okna, otworzyła je i wskazała ulicę. - Telefon! - powtórzyła podnieconym tonem. Nagle poczułam, Ŝe jestem bardzo z siebie zadowolona. Trafnie odgadłam, Ŝe Asmahan nic nie wie o mojej sytuacji i Ŝe Ahmed nie kazał jej trzymać mnie pod kluczem. - My iść! - zapalała się coraz bardziej. - Mees Harees, my iść, tak? Wtedy zaczęłam się zastanawiać. Jak się okazało, Ra-sheed uwierzył, Ŝe sama potrafię zadbać o swoje bezpieczeństwo i nie zachowam się tak nierozsądnie, Ŝeby wychodzić z mieszkania. No cóŜ, właśnie miałam zamiar okazać sic tak nierozsądna. śaden z moich tajemniczych przeciw-uików bez twarzy nie mógł się nawet domyślać, gdzie testem. Sam Ahmed mnie o tym przekonywał. A nieszkodliwa wycieczka do rozmównicy telefonicznej nie powinna Zabrać zbyt wiele czasu - nie trzeba było iść daleko, ^ Kairze był teraz sam środek dnia. Jakim cudem moŜna ^ było mnie wypatrzeć wśród milionów ludzi? . ^odeszłam do Asmahan, która nadal stała przy oknie, grzałam na ulicę. Pod nami przelewały się tłumy przedmów. KaŜdy z nich miał jakiś cel i nikt nie zwracał ^mniejszej uwagi na mieszkanie Rasheeda. Obserwowa139 Barbara Wood
łam ulicę jeszcze przez chwilę i poczułam się zupełnie bezpieczna. Ahmed Rasheed miał rację. śaden z ludzi Rossitera nie wiedział, gdzie się ukrywam. Bardzo łatwo będzie się dostać do rozmównicy, zatelefonować, spędzić choć jedną pokrzepiającą chwilę z doktorem Kellermanem i szybko wrócić do mieszkania. Nie mogło mi się nie udać. Asmahan pójdzie ze mną. Nikt nie zwróci uwagi na dwie dziewczyny, które po prostu wyszły na spacer. Szczególnie - odwróciłam się i popatrzyłam na kapelusz z szerokim rondem - szczególnie na Egipcjankę z przyjaciółką o zasłoniętej twarzy. Serce podskoczyło mi z radości. Oczywiście, musi się udać! Byłam bardzo podniecona. Zaraz porozmawiam z doktorem Kellermanem. Usłyszę jego głos, przymknę oczy i będę sobie wyobraŜać, Ŝe jest tuŜ przy mnie. - MoŜemy iść? - zapytałam Asmahan. Była uczuciową dziewczyną z temperamentem i wyraźnie udzieliło się jej moje podniecenie. Potraktowała to wyjście do telefonu jak wielką przygodę. - Aywal Potem dodała coś jeszcze po arabsku i roześmiała się. W jednej chwili znalazłam się w sypialni. Spieszyłam się bardzo, bo nie chciałam, Ŝeby nagle zmieniła zdanie. Chwyciłam więc torebkę, upewniłam się, Ŝe szakal siedzi sobie bezpiecznie pod bluzką, i w ostatniej chwili zdecydowałam się włoŜyć sweter. Chciałam w ten sposób osłonić białe ręce, Ŝeby w tłumie nie zwracać na siebie uwagi. Kiedy byłyśmy gotowe do wyjścia, rzuciłam pełne podzi wu spojrzenie na jej kapelusz, powiedziałam, Ŝe jest ślic* ny, i zrobiłam bardzo ucieszoną minę, gdy zaproponować Ŝebym go włoŜyła. Asmahan połoŜyła mi palec na policzk1 potem dotknęła swojej twarzy, pokazując w ten sposób $ mamy inną cerę. Uniosła rękę, zatoczyła w powietrzu i znowu dotknęła mojego policzka. Jestem pewna, Ŝe <* brze ją zrozumiałam. Chciała mi w ten sposób powiedzi* 140 Psy i szakale Ŝe skoro to ja mogę spalić się na słońcu, powinnam włoŜyć kapelusz. Zatrzymałam się przed lustrem przy drzwiach. Prawie nie widać było mojej twarzy, poniewaŜ włoŜyłam równieŜ okulary słoneczne, które wraz z cieniem rzucanym przez rondo kapelusza kryły skutecznie moją bladą cerę, i naprawdę nie moŜna było mnie rozpoznać. Potem zarzuciłam sobie torebkę na ramię, pomyślałam przelotnie o tym, co właśnie zamierzam zrobić, i otworzyłam drzwi. Idąc ulicą skąpaną w gorących promieniach słońca, nawet przez chwilę nie pomyślałam, na co naprawdę się naraŜam. Wymyśliłam ten plan z dwóch powodów. Po pierwsze - i najwaŜniejsze - chciałam skontaktować się z doktorem Keller-manem i powiedzieć mu, Ŝe jestem zdrowa i cała. Po drugie, byłam gotowa na wszystko, byleby tylko wyjść z tego mieszkania. Nie mogłam juŜ tak dłuŜej siedzieć i bez przerwy się zastanawiać, gdzie jestem, na czyjej łasce i jak długo jeszcze to potrwa. Po trzecie - i być moŜe nie całkiem sobie uświadamiałam ten powód - chciałam coś udowodnić samej sobie. Chciałam przekonać się ponad wszelką wątpliwość, Ŝe jestem bezpieczna w domu Rasheeda i Ŝe nadal mam odwagę stawić czoło kaŜdemu wyzwaniu. Musiałam się przekonać, Ŝe mordercy Johna Treadwella nie czatują na mnie w pobliŜu i Ŝe zamknięcie za opuszczonymi Ŝaluzjami nie pozbawiło mnie ducha walki.
Zdecydowałam się więc na ten brawurowy, nierozsądny wypad do miasta. Bardzo chciałam porozmawiać z dokto-rem Kellermanem i przeprowadzić test własnej odwagi; na był tłok, więc czułam się bezpieczna, słońce grzało i sprawiało mi to przyjemność. MoŜe właśnie dlate-g0 nie pomyślałam ani razu, jak powaŜną podjęłam decy-zJę. Byłam zbyt pewna siebie. Asmahan i ja wmieszałyśmy się w tłum przechodniów, frzy nie mieścili się juŜ na chodniku, więc zdominowali jezdnię. Rozkoszowałyśmy się spacerem w procach słońca. Zdziwiłam się, kiedy stwierdziłam, Ŝe ktÓT 141 Barbara Wood jesteśmy tak niedaleko od centrum. Ulica, przy której mieszkał Ahmed, nazywała się Al Tahrir i był to główny deptak Kairu. Dojście do hałaśliwego, rozgorączkowanego Liberation Sąuare, gdzie panował ogromny ruch, nie zajęło nam zbyt wiele czasu. Po drugiej stronie placu majaczył Hilton, Muzeum Egipskie, a za nimi rozciągał się Nil. Po naszej lewej, zasłonięty przez budynki, znajdował się hotel Shepheard's. Ahmed nie zabrał mnie więc daleko. Z trudnością mogłam uwierzyć, Ŝe naprawdę to wszystko widzę, Ŝe docierają do mnie te wszystkie zapachy. W tym niewiarygodnym mieście w kaŜdej minucie doznawałam tysiąca wraŜeń. Kiedy tylko wyszłyśmy na ulicę, cały czas trzymałam się na baczności i starałam się zachować niezwykłą czujność. Wpatrywałam się we wszystkie twarze, oglądałam się tysiące razy i nasłuchiwałam kaŜdego podejrzanego dźwięku. Nawet nie wiedziałam, czego mam się obawiać, ale byłam przekonana, Ŝe jeśli rzeczywiście niebezpieczeństwo będzie blisko, dostrzegę je natychmiast. A jednak czując, jak ogrzewa nas gorące jasne słońce, porwana przez prąd toczącego się wokół Ŝycia, powoli zapominałam o groŜącym mi niebezpieczeństwie i oddałam się całkowicie radości, jaką sprawiała mi ta egipska przygoda. Centrala telefoniczna znajdowała się parę ulic dalej. Musiałyśmy przejść przez kilka jezdni, na których panował szaleńczy wprost ruch, wcisnąć się w stojący na krawęŜnikach tłum i ruszyć dalej popękanymi chodnikami. Ludzie byli fascynujący - widziałam zarówno młodych męŜczyzn i kobiety ubranych w europejskie stroje, jak i starców w tradycyjnych długich szatach, wieśniaczki odziane w czerń, muzułmanki z zasłonami na twarzach, właścicieli wózków ciągniętych przez osły, a takŜe uliczników wołających: „Baksheesh", czarnych, Semitów, Arabów i Europejczyków. Wszyscy kręcili się z oŜywieniem po ulicy, rozmawiali głośno, śmiali się, krzyczeli, grali na rogach. Kiedy wreszcie przekroczyłyśmy próg centrali, z ulga powitałam panującą tam ciszę. Było to niewielkie pomiess czenie z duŜymi oknami i drzwiami, które zamknęły się ^ 142 Psy i szakale nami cicho. Przez dłuŜszą chwilę musiałyśmy przyzwyczajać wzrok do innego oświetlenia nie zdjęłam okularów słonecznych - i uszy do panującej tam ciszy. Małe kabinki telefoniczne bez drzwi rozmieszczone były wszędzie, gdzie się dało. Kilka tworzyło wysepkę na samym środku rozmównicy. Niektóre były juŜ zajęte. Ludzie wciskali się jak najgłębiej do środka, szeptali coś cicho i nie zwracali na nikogo uwagi. Po lewej znajdowało się skromne biurko, za którym siedziały trzy kobiety obsługujące centralkę. Nieco na prawo od ich stanowiska stała zajmująca niewiele miejsca drewniana ława, na której nikt nie siedział.
Kierując się w ślad za Asmahan podeszłam do biurka. Wyjątkowo gruba kobieta ubrana w kwiecistą suknię wstała, Ŝeby nas obsłuŜyć. Asmahan rozmawiała przez chwilę z telefonistką. Tłuścioszka wręczyła jej kawałek papieru, na którym miałam zapisać konieczne dane. - Czy mówi pani po angielsku? - zapytałam z nadzieją. Kobieta przytaknęła. Miała znudzoną minę. - Napisze pani nazwisko osoby, do której pani dzwoni, i numer telefonu. Teraz mi pani za to zapłaci. Po rozmowie pani zaczeka. I zapłaci jeszcze raz. Rozumie pani? - Tak, tak, dziękuję. - Wzięłam od niej krótki ołówek i zatrzymałam rękę w powietrzu nad kartką. Który numer mam jej podać? Wtedy coś przyszło mi do głowy. - Czy nie wie pani przypadkiem, która jest teraz godzina w Los Angeles? Zerknęła na ścienny zegar, myślała chwilę i powiedziała: - Dziesiąta wieczór. ~ Dziesiąta. O mój BoŜe! CóŜ, to wyklucza szpital. Znając tryb Ŝycia doktora Kellermana, postanowi-*a*n podać jej numer centrali. W ten sposób miałam szansę S*C z nim skontaktować niezaleŜnie od tego, gdzie jest. Kiedy telefonistka poinformowała mnie, Ŝe opłatę nale-ty uiścić przed rozpoczęciem rozmowy, przypomniałam s°bie o egipskich funtach, które nabyłam w kantorze na 143 Barbara Wood lotnisku. Wyjęłam kilka banknotów i wręczyłam je ochoczo kobiecie. - To zajmie trochę czasu - powiedziała grubaska, czytając numer. - Będzie pani tu siedzieć, dopóki pani nie zawołam. Potem pani pójdzie do kabiny. Rozumie pani? Zajęłyśmy więc miejsca na drewnianej ławie i złoŜyłyśmy dłonie na kolanach. Czekałyśmy tak całą wieczność; przez cały czas myślałam tylko o tym, Ŝe wkrótce usłyszę głos doktora Kellermana. Przestał mnie interesować Ah-med Rasheed, Adela i szakal, a nawet śmierć Johna Tread-wella oraz fakt, Ŝe znajduję się w ogromnym niebezpieczeństwie. Myślałam wyłącznie o doktorze Kellermanie i wiedziałam, Ŝe rozmowa z nim przyniesie mi ogromną ulgę. Kiedy zawołała mnie otyła telefonistka, zerwałam się na równe nogi. Gdy znalazłam się przy biurku, tłuścioszka podała mi kartkę i powiedziała: - Nie mogą znaleźć tego pana. Powiedzieli, Ŝeby pani spróbowała później. Przeczytałam starannie zapisaną wiadomość. Doktor Kellerman był nieuchwytny tego wieczoru, a zastępował go doktor Thomas. - A niech to! - mruknęłam rozczarowana. Skoro poprosił o zastępstwo, trudno będzie go znaleźć. Jedynym wyjściem było spróbować zadzwonić do niego do domu. Wypełniłam więc nowy formularz, poprosiłam As-mahan, Ŝeby zrobiła dodatkową wpłatę, i wróciłam na ławkę, gdzie siedziałyśmy przez kolejne piętnaście minut. Wydawało mi się, Ŝe czekam całe godziny, zanim telefonistka wreszcie wywołała moje nazwisko. Przez ten czas wzywała do kabin ludzi, którzy zjawili się w rozmównicy później niŜ my. Widocznie mieli więcej szczęścia, i tak jt$
miało pozostać. - Ten numer nie odpowiada - zakomunikowała t cioszka. Miałam ochotę zapytać: „Czy jest pani pewna?", i wiedziałam, Ŝe to nie ma sensu. Doktora Kellermana ¦ 144 i Psy i szakale moŜna było znaleźć. Widocznie nie chciał, Ŝeby mu przeszkadzano. Dlatego poprosił doktora Thomasa, Ŝeby go zastąpił. Dlatego nie odbierał telefonu w domu. Byłam zupełnie załamana. - Spojrzałam na Asmahan prawie ze łzami w oczach, a ona widząc mój wyraz twarzy, poklepała mnie po ręku i powiedziała: - Anahasif. - Tak, mnie teŜ jest przykro. - Niech to diabli! Niepotrzebnie narobiłam sobie takiej nadziei. - Chcę spróbować później - powiedziałam do Asmahan, po czym zwróciłam się do telefonistki: - Do której tu jest czynne? - Za godzinę będzie trzygodzinna przerwa, a potem znowu otwieramy o piątej. Zamykamy o dziesiątej. - Dobrze. Przyjdziemy. Umysł pracował mi szybko. Mogłyśmy tu wrócić przed przerwą i zatelefonować jeszcze raz. Wtedy w Los Angeles będzie prawie północ i jest szansa, Ŝe zastanę doktora Kellermana w domu. Jeśli nie, wrócimy o piątej i spróbujemy znowu. Powinnyśmy zdąŜyć, zanim wróci Ahmed. Poprosiłam telefonistkę, Ŝeby przedstawiła mój plan Asmahan. Dziewczyna pokiwała gorliwie głową na znak zgody. - Ona chce wiedzieć, co pani będzie robiła przez ten czas? - odezwała się gruba kobieta. Bezradnie wzruszyłam ramionami. Asmahan zaczęła coś do niej szybko mówić; gestykulowała i wskazywała za siebie. - Pani przyjaciółka chce panią zabrać na Mousky. Mówi, *e Pójdziecie tam piechotą przetłumaczyła telefonistka. - Czy to daleko stąd? Wzruszyła ramionami. - Nie, nie daleko. Ale to bardzo długa ulica. - Dobrze, a co to jest Mousky? - Tam wszyscy robią zakupy. Zobaczy pani. - Odwróciła SlL> zanim zdąŜyłyśmy ją poprosić o cokolwiek. , Asmahan przekonywała mnie o czymś po arabsku i wy-Cl3gnęła za rękę z centrali. 145 Barbara Wood - No, nie wiem... - zaczęłam z wahaniem w głosie. - Mees Harrees. Et nayn bahd idohre. - Poklepała swój kwarcowy zegarek i pokazała dwa palce. Et nayn bahd idohre. Telefon. - Jesteś pewna, Ŝe wrócimy przed drugą? - Aywal Aywal - Kiwała energicznie głową i objęła mnie. - Teraz my iść na Mousky. Pani zobaczyć piękne
rzeczy. Proszę iść. Nie tylko perswazje Asmahan skłoniły mnie, Ŝebym wyruszyła na tę wyprawę. Przyczyniło się do tego równieŜ piękne słońce, zatłoczony chodnik i całkowite poczucie bezpieczeństwa. Kiedy mignęło mi w szybie własne odbicie, w pierwszej chwili nie poznałam siebie. Dobrze było tak wyjść z zamknięcia, spacerować po mieście i zapomnieć - choćby na chwilę dlaczego tu się właściwie znalazłam. Zgubiłam Asmahan na samym środku Mousky pół godziny później. Stałyśmy w tłoku przed straganem z ubraniami, pokazując sobie piękne tkaniny, z jakich były uszyte, a zaraz potem Asmahan bezwiednie puściła moje ramię. Nie zwróciłam na to uwagi, bo myślałam, Ŝe odeszła popatrzeć na coś innego, i nie bardzo wiedziałam, co się stało, dopóki nie odwróciłam głowy, Ŝeby ją o coś zapytać. Zobaczyłam, Ŝe jestem zupełnie sama. W pierwszej chwili nie wpadłam w panikę, dopiero potem przestraszyłam się nie na Ŝarty, a kiedy nie dojrzałam jej wokół siebie, serce prawie przestało mi bić z przeraŜenia. Starałam się zachowywać spokojnie i normalnie, rozglądałam się na wszystkie strony i wciąŜ miałam nadzieje.) Ŝe Asmahan zaraz wyłoni się z tłumu i zacznie mnie przepraszać. Ale nie pojawiła się. Na wąskim targu kłębiły ste setki ludzi, a ogłuszające wrzaski, nawoływania i wycie przyprawiały mnie o ból głowy. Wtedy przypomniałam sobie Złoty Dom. Tak długo, jak się dało, stałam w tym samym miejsc* i wciąŜ się rozglądałam, ale w końcu postanowiłam zrób* 146 Psy i szakale parę kroków w stronę, w którą, jak sądziłam, udała się Asmahan. Wszędzie widziałam ciemne twarze i połyskujące białka oczu, ale ona zniknęła. Pośliznęłam się na oślim łajnie, wciąŜ potrącali mnie tłoczący się wokół ludzie. Nagle ze wszystkich stron rozległ się donośny głos muezina. W pierwszej chwili przestraszyłam się, a potem wykrzywiłam twarz. Był to głośny, przenikliwy okrzyk i docierał do mnie teraz z kaŜdego głośnika i radia na Mousky. Czułam zapach cebuli, kokosów i zjełczałego tłuszczu, potykałam się o kocie łby i pośliznęłam parę razy na łupinach, rozlanej oliwie i łajnie. Brudne dzieciaki w łachmanach ciągnęły mnie za bluzkę, krzycząc: Baksheesh! Baksheesh! Asmahan przepadła na dobre. Wszystkie kobiety na bazarze miały czarne włosy. Kilka z nich wzięłam za Asma-I han, ale za kaŜdym razem się myliłam. Im dłuŜej jej szukałam, tym bardziej oddalałam się od miejsca, w którym się zgubiłyśmy. Unosił mnie tłum i czułam się tak, jakby porwała mnie rzeka, a ja usiłowałabym się uchwycić jakiejś wystającej z brzegu gałązki. Słońce przestało mi się juŜ wydawać takie cudowne i Ŝałowałam swojej nieprzemyślanej decyzji. Droga na Mousky zabrała nam sporo czasu, a ja nie byłam w stanie odtworzyć trasy, którą szłyśmy. Poza tym zapomniałam, jak się nazywa ulica, przy której mieszkał Ahmed, więc doszłam do wniosku, Ŝe zanim przytrafi mi się coś nieprzyjemnego, będę się musiała zwrócić o pomoc do taksówkarza albo policjanta. Wtedy przypomniałam sobie o szakalu i o tym, Ŝe są w Kairze ludzie gotowi dla niego zabić. Najbardziej obawiałam się tego, Ŝe wędrując po bazarze, Udałam się coraz bardziej od centrum. Ale nie byłam tego ^wna. Nie mogłam w Ŝaden sposób dojrzeć niczego ponad łowami tych wszystkich ludzi, a nawet gdyby mi się to U(lało, najprawdopodobniej i tak nie wiedziałabym, gdzie testem. Mimo wszystko zdołałam zachować odrobinę roz-sdku i
wiedziałam, Ŝe z całą pewnością lepiej będzie zo- na terenie tego zwariowanego bazaru niŜ skręcić 147 moi Psy i szakale przypadkiem, jak się przelicza te ich funty na prawdziwą walutę? - Nie wiem. Przepraszam, czy mógłby pan... - Edna, gdzie jesteś? - MęŜczyzna był krzepki, postawny, miał nieświeŜy oddech i mówił z południowym akcentem. Rozglądał się w poszukiwaniu Ŝony. - Przepraszam, nie wie pan, którędy dojść do Hiltona? Spojrzał na mnie z góry. - Do Hiltona? Oczywiście, Ŝe tędy. - Wyciągnął rękę w lewo. - PrzecieŜ tam mieszkam. Gdzie, u licha, podziała się moja Ŝona? Ma nasze wszystkie czeki podróŜne. Inni z tej grupy, zdecydowawszy się juŜ na dokonanie zakupów, mówili teraz jeden przez drugiego do Arabki. Popychali mnie, trącali łokciami i wrzeszczeli prosto do ucha. - Czy moŜe mi pan dokładniej wytłumaczyć, gdzie jest ten hotel? - Co? Och, tam. - Tym razem jego kciuk powędrował w lewo. - Nie mogę pani powiedzieć dokładnie, jak tam dojść. Przyjechałem tu autobusem. Na ulicach moŜna po prostu zwariować. A co, zgubiła się pani? Gdzie jest pani grupa? - Nie przyjechałam tu z grupą. - To proszę wziąć taksówkę. - Znowu popatrzył nad głowami tłoczących się ludzi. - Jeśli, oczywiście, uda się Pani jakąś znaleźć. - Próbowałam! -Musiałam krzyczeć, Ŝeby mnie usłyszał. -Zabłądziłam jeszcze bardziej. Czy moŜna stąd jakoś dojść Prostą drogą do Hiltona? - JuŜ wiem! Niech pani zadzwoni do recepcji. MoŜe kogoś po panią wyślą. - Odwrócił się ode mnie i wyciągnął SzVJę, Ŝeby obejrzeć inne wyroby. - Nie mieszkam w Hiltonie. Nie sądzę, Ŝeby... Odwrócił się do mnie, juŜ nieco poirytowany. "* To gdzie w takim razie pani mieszka? - U... u przyjaciół. - W takim razie niech pani do nich zadzwoni. Albo niech 149 148 Barbara Wood pani poda ich adres taksówkarzowi. Gdzie, do diabla, jest Edna? - Stanął na czubkach palców i znowu zaczął się rozglądać. - Jest! Edna! Jestem tutaj! - wrzeszczał. Kiedy podniósł ramię, Ŝeby do niej pomachać, w twarz buchnął mi przykry zapach potu. MęŜczyzna popatrzył na mnie: Przepraszam - powiedział i zaczął zbierać się do odejścia. Wahałam się przez chwilę, patrząc na jego bawoli kark,
który powoli wtapiał się w tłum, a potem krzyknęłam: - Proszę chwilę zaczekać! Zatrzymał się i odwrócił. Uśmiechał się niecierpliwie. - Czy nie mogłabym wrócić do Hiltona razem z panem i pana Ŝoną. Nie ma pan nic przeciwko temu? Wzruszył ramionami. - Dlaczego nie? Od razu odczułam ulgę. Wiedziałam, Ŝe kiedy znajdę się w okolicach tego hotelu, z łatwością znajdę drogę do mieszkania Ahmeda. - O której odjeŜdŜa wasz autobus? - A niech go. Nie jadę autobusem. Głowa mnie tu rozbolała. Jak tylko wyciągnę Ednę ze sklepów, złapię taksówkę. Z przyjemnością podrzucimy panią do przyjaciół. Gdzie oni mieszkają? - Nie pamiętam. To znaczy nie pamiętam nazwy ulicy, ale na pewno ją poznam. Wtedy ktoś potrącił mnie tak, Ŝe wpadłam na postawnego Amerykanina, a on schwycił mnie za ramię i powiedział: - Proszę uwaŜać, młoda damo. Zdepczą panią w tym tłoku. My, Amerykanie, musimy się trzymać razem. Idziemy po moją Ŝonę i uciekamy stąd. - Znowu wmieszał się w tłum i trzymając mnie za rękę, mruczał: - Dziesięć funtów za taki kawałek śmiecia. Właśnie wtedy, kiedy mój rodak wlókł mnie za sobą» trzymając moją rękę w Ŝelaznym uścisku, doznałam nieitt1 łego wraŜenia. Nie wiem, co je spowodowało i co wywołał' nową falę strachu, ale kiedy przebijaliśmy się przez tłtijj Amerykanów, instynkt kazał mi się odwrócić i spójrz** przez ramię. 150 Psy i szakale TuŜ za mną stał grubas w okularach ze szkłami jak denka butelek po coli. Gdyby nie to, Ŝe mój wybawiciel trzymał mnie tak mocno, na pewno bym upadła, bo poczułam, jak uginają się pode mną kolana. Potknęłam się, oparłam o zwaliste ciało turysty i w ciągu ułamka sekundy odzyskałam spokój. Nie wiedziałam, jak ten grubas mnie znalazł, i specjalnie mnie to nie obchodziło. Myślałam tylko o tym, czy mnie rozpoznał. MoŜe kapelusz z szerokim rondem i okulary przeciwsłoneczne skutecznie mnie zasłaniały? Ale nie, próŜne nadzieje. Zbyt wielki byłby to zbieg okoliczności, gdyby się okazało, Ŝe ten facet stanął akurat za mną, choć miał do wyboru miliony ludzi na powierzchni setek mil kwadratowych, bo tyle zajmuje Kair. On dobrze wiedział, Ŝe to ja. W nagłym przypływie sił, przecisnęłam się do przodu i chwyciłam nowego znajomego za rękaw koszuli. - Gdzie jest pańska Ŝona? - spytałam oszalałym z przeraŜenia głosem. - O, tutaj. Widzi pani? Wydaje moje pieniądze. Popatrzyłam nieprzytomnie przed siebie. - Czy moŜemy się pospieszyć? Ścisnął jeszcze mocniej moje ramię, tak Ŝe nawet trochę mnie to zabolało.
- Proszę się nie martwić, młoda damo - powiedział cicho. Nie wiem dokładnie, co się później stało, bo jednocześnie wydarzyło się kilka zupełnie niespodziewanych rzeczy. Z prawej przewrócił się na nas ciągnięty przez osła wózek z Pomarańczami i zostaliśmy obsypani gradem owoców. Zwalisty turysta puścił moje ramię, chciał je pochwycić teszcze raz, ale nie udało mu się to, poniewaŜ został gwałtownie popchnięty. W panice, mając cały czas w pamięci Nącego za mną grubasa, wyciągnęłam rękę w kierunku Amerykanina, ale tłum na dobre nas rozdzielił. Zrobiło się ^cze większe zamieszanie - osły ryczały, kram z cerami- rzewrócił się na ziemię, kobiety wrzeszczały, męŜczyźni 151 Barbara Wood krzyczeli. Potem ktoś strącił mi kapelusz i włosy opadły mi na ramiona. Instynktownie przycisnęłam mocniej szakala, który wbijał mi się w bok. Tłum unosił mnie coraz dalej od Amerykanów i wiedziałam, Ŝe będę musiała walczyć o Ŝycie. Potrącano mnie i popychano, deptano mi po palcach, o mało nie wyrwano mi torebki. Szukałam na oślep wyjścia, ale nie mogłam go znaleźć. Gdy tak walczyłam z oszalałym tłumem, prawie pewna, Ŝe za chwilę nogi odmówią mi posłuszeństwa i upadnę na ziemię, ktoś z tyłu złapał mnie mocno dwoma rękami w talii i zaczął ciągnąć w przeciwnym kierunku. - Nie! - krzyknęłam bez tchu. - Chciałam walczyć z napastnikiem, ale byłam za słaba. Proszę, nie! - Był bardzo silny, krępował mi ruchy i wyciągał z tłumu. Nie mogłam nic zrobić. Krzyczałam, ale nikt mnie nie słyszał. Mimo Ŝe cały czas trzymał mnie mocno i wlókł, usiłowałam z nim walczyć, ale nagle zobaczyłam, Ŝe wydostajemy się powoli z tłumu i zmierzamy w stronę wąskiego zaułka. Proszę, nie! - wrzasnęłam, wijąc się w uścisku napastnika. W głowie miałam tylko jedną oszalałą myśl: nie, tylko nie tak. Nie mogę tak marnie skończyć. Pomyślałam o doktorze Kellermanie i jeszcze raz spróbowałam oswobodzić się z krępującego uścisku. Nagle, gdy wydostaliśmy się juŜ z tłumu, napastnik zatrzymał się i obrócił mnie twarzą do siebie. Wpatrywałam się z niedowierzaniem w rozgniewane oczy Ahmeda Rfr sheeda. - Proszę nic nie mówić. Musimy się spieszyć. Wziął mnie za rękę i pobiegliśmy szybko naprzód ciemnym zaułkiem, oddalając się coraz bardziej od piekła tf Mousky. Biegliśmy po kocich łbach, ocieraliśmy się o śp ce osły, wystraszyliśmy kilku drzemiących Ŝebraków i P dziliśmy dalej przed siebie, dopóki nie zabrakło nam tcft W pewnej chwili potknęłam się i o mało nie upadła0 Ahmed pociągnął mnie za sobą i zobaczyłam, Ŝe zaul* 152 Psy i szakale wychodzi w tym miejscu na zalaną słońcem ulicę, a przed nami stoi biało-czarna taksówka. Rasheed bez słowa otworzył drzwi, wepchnął mnie do środka i wsiadł za mną. Powiedział coś po arabsku do kierowcy i samochód ruszył. - BoŜe! - Płakałam, zasłaniając twarz rękami. - O BoŜe! 0 BoŜe!
Objął mnie delikatnie, ale w dalszym ciągu się nie odzywał. Łzy spływały mi po policzkach, łzy ulgi, łzy strachu i łzy wyczerpania. DrŜałam na całym ciele. Rzuciłam okulary przeciwsłoneczne na podłogę, zaczęłam szlochać jeszcze bardziej, a potem wzięłam głęboki oddech i w końcu się wyprostowałam. Zanim spojrzałam na Rasheeda, przetarłam oczy i poŜałowałam natychmiast, Ŝe odwaŜyłam się na niego popatrzeć. Ahmed Rasheed nadal wprawdzie mnie obejmował, ale patrzył z ledwo skrywaną wściekłością. Oczy płonęły mu gniewnie. Były roziskrzone i błyszczące, jakby miał gorączkę. Usta miał zaciśnięte w kreskę. Na jego twarzy malowała się prawdziwa furia. Taksówkarz jechał jak taran, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, co się wokół niego dzieje. PrzejeŜdŜał przez skrzyŜowania na czerwonym świetle, o centymetry mijał przechodniów i nie wykazywał najmniejszego bodaj szacunku dla innych kierowców. W Egipcie klakson zastąpił całkowicie hamulce, więc nikt tutaj nie zatrzymuje auta z Ŝadnego powodu. Kierowcy pędzą po prostu na oślep Przed siebie. Oparłam mocno stopy o podłogę i wbiłam Plecy w oparcie tylnego siedzenia, a samochód podskakiwał i trząsł się na wąskich zatłoczonych uliczkach. Odczu-tem niewysłowioną ulgę, kiedy dojechaliśmy wreszcie pod 2l*ajomy adres i zauwaŜyłam, Ŝe kierowca - po raz pierwszy p uŜył hamulca. Wysiadając z taksówki pod domem Rasheeda, byłam nieźle poobijana. Od razu usłyszałam cienki dziewczęcy głos. 153 Barbara Wood - Mees Harees! - zawołała Asmahan, zbiegła na d i przytuliła mnie mocno. Mówiła o parę oktaw wyŜej niŜ zwykle, wyrzucała z siebie słowa tak szybko, Ŝe brakło jej powietrza. Kiedy odsunęła się ode mnie, zauwaŜyłam, Ŝe ma zaczerwienione oczy. Zanim zdąŜyłam cokolwiek powiedzieć, AhmedRasheed chwycił mnie za ramię i poprowadził w stronę budynku. Przystanął tylko na moment, Ŝeby zlustrować wzrokiem ulicę. Sprawdzał, czy nikt nie czyha na mnie w popołudniowym cieniu. Poszliśmy na górę. Gdy znaleźliśmy się w mieszkaniu, zamknął drzwi, okiennice i dopiero wtedy się do mnie odwrócił. W jego oczach wciąŜ jeszcze płonęła wściekłość, nad którą głos starał się zapanować. - Co pani sobie właściwie wyobraŜa, panno Harris? Otworzyłam usta, Ŝeby coś powiedzieć, ale wydobyłam z siebie tylko ledwo słyszalny szept: - Przepraszam. - Nie wiedziała pani, Ŝe grozi pani niebezpieczeństwo? - Nie sądziłam... - Panno Harris. - Podniósł głos. - Nie miała pani prawa naraŜać się na takie ryzyko. Nie miała pani prawa naraŜać Asmahan. Ani tak mnie zdenerwować. Bardzo się starałem panią chronić. A pani robi mi coś takiego. Kiedy wróciłem do domu i Asmahan powiedziała mi, Ŝe panią zgubiła, nie wierzyłem własnym uszom. Czy ta rozmowa telefoniczna była naprawdę taka waŜna ? Nie odpowiadałam, tylko patrzyłam na niego jak skarcone dziecko. - Kiedy Asmahan powiedziała mi, Ŝe jest pani na Mousky, sama na Mousky, ogarnęło mnie przeraŜenie. Jak to się mówi? Aha, dostałem szału. Nie wiedziałem, co robić. Szukać pani w tym tłumie, zanim ktoś inny panią znajdzie? - Umilkł na chwilę, ale patrzył na mnie w dalszym ciągu #
~"T,Mi robiło Psy i szakale palce. Sprawiała wraŜenie kogoś, kto całą winę bierze na siebie. Ahmed stał dokładnie naprzeciwko mnie, nie dalej niŜ półtora metra. Cały czas patrzył na mnie groźnie, palił i próbował pohamować gniew. Mówił spokojnie, uwaŜnie dobierając słowa. - Nie powiedziałem Asmahan, dlaczego pani tu jest. Nie wiedziała, Ŝe grozi pani niebezpieczeństwo. Powiedziałem jej tylko, Ŝe jest pani naszą przyjaciółką, Ŝe jest tu pani po raz pierwszy i potrzebuje pani lokum. Gdybym powiedział jej prawdę, niepotrzebnie zamartwiałaby się na śmierć. Nawet teraz nie zdaje sobie jeszcze w pełni sprawy z tego, 1 co się mogło dzisiaj stać. Gdyby się teraz dowiedziała, Ŝe mogła pani zostać zamordowana... - Niech pan zaczeka. Proszę. Proszę, niech pan nie będzie dla niej taki surowy. To wszystko była moja wina. - Wiem. Nie byłem na nią zły. Ale sama pani widzi, Ŝe ona czuje się winna. Widząc, jak się zdenerwowałem tym, Ŝe została pani sama na Mousky, bardzo się zdziwiła. Cały czas zapewniała mnie, Ŝe trafi pani do domu. Jak mogłem jej powiedzieć, Ŝe moŜe pani juŜ nigdy nie wrócić? 1 - Panie Rasheed... - I co pani sobie właściwie myślała, kiedy wychodziła pani z tego mieszkania? I naraŜała Asmahan na takie niebezpieczeństwo? - Myślałam, Ŝe wszystko będzie w porządku. Twierdził pan, Ŝe jestem bezpieczna. - Wczoraj wieczorem powiedziałem pani, Ŝe nie będziemy jeszcze nigdzie wychodzić. JuŜ pani zapomniała oTreadwellu? - Zaraz! - Nagle się rozłościłam. - Powiedziałam juŜ, Ŝe iest mi bardzo przykro. Nie podoba mi się, Ŝe stoi pan tu n&de mną jak kat. Ile razy mam jeszcze przepraszać? bardzo, bardzo Ŝałuję tego, co się stało. Wiem, Ŝe martwił ^c pan o Asmahan, i ma pan rację, Ŝe nie miałam prawa tej ze sobą zabierać. To ja chciałam nadstawiać karku, więc Powinnam była wyjść sama. Na miłość boską! Naprawdę ^am straszne wyrzuty sumienia. Czuję się po prostu chora! 155 154 turystów. dwóch godzi- Turystów? kanów. Mówię^^ i widziałam - Tak, grupę A^K t zatam tylko arabsB m naeh, w czasie których sJm szczęsliwa ze ch P ^^ same obce twarze, w iakos sobie raa t t Widzi pan, ja Pjgf^^ ^dy "a^ozpf c « mieli mnie odwieźć ou ^ Zmarszczylam brwi, Piekło i zjawił się pan- loną chwilę - Amery 157 Barbara Wood przy nich będę bezpieczna. Gdybym z nimi poszła, nie wpadłabym w łapy tego grubasa. RozwaŜał przez chwilę moje słowa.
- Amerykański turysta? A jak wyglądała jego Ŝona? - Edna? Naprawdę nie wiem. Właściwie jej nie widziałam. Odłączyła się od grupy. - Więc skąd pani wie, Ŝe ona tam była? - Słucham? - I skąd pani wie, Ŝe ten Amerykanin, z którym miała pani jechać, naprawdę przyszedł na bazar z grupą? - Co? - Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. - Pan mówi powaŜnie? - Zdobyłam się na wymuszony śmiech. -Myślę, Ŝe to trochę zbyt melodramatyczny pomysł. Tak, na pewno na targu był grubas, ale byłam na najlepszej drodze, Ŝeby go zgubić. Przyszło mi do głowy, Ŝe dobrze będzie, jeśli uda mi się błyskawicznie zaprzyjaźnić z tą parą Amerykanów. Ahmed wstał i bez słowa podszedł do krzesła, na którym wisiała jego marynarka. Sięgnął do kieszeni, wyjął z niej coś i wrócił na kanapę. - Proszę mi powiedzieć, panno Harris - poprosił, pokazując mi fotografię, - czy widziała pani juŜ kiedyś tego człowieka? Wpatrywałam się z niedowierzaniem w twarz męŜczyzny na zdjęciu. To był mąŜ Edny, postawny amerykański turysta. - AleŜ to jest... - Ten człowiek, panno Harris, to Arnold Rossiter. Brzęk filiŜanki uderzającej o spodek przywrócił mnie do rzeczywistości. Zwróciłam głowę w kierunku, z któreg dochodził dźwięk, a potem spojrzałam na dłonie Asmahan i odzyskałam jasność widzenia. Gdzieś w pobliŜu jakiś mś ski głos mówił: - Czy dobrze się pani czuje, panno Harris? Spojrzałam na Ahmeda Rasheeda. Znowu zadrŜałam i całym ciele. 158 Psy i szakale - Trzymał mnie - powiedziałam, ale zabrzmiało to tylko nieco głośniej niŜ szept. - O, tutaj. Wskazałam czerwony ślad na ramieniu. - Sprawiał mi ból, ale sądziłam, Ŝe nie zdaje sobie z tego sprawy. Myślałam, Ŝe po prostu się spieszy, bo chce znaleźć Ŝonę i złapać taksówkę... Milkłam powoli. - Teraz juŜ pani rozumie, dlaczego tak się o panią martwiłem. Ten Rossiter to bardzo przebiegły człowiek. Jest teŜ uwaŜany za świetnego aktora. On nie jest Amerykaninem, jest Anglikiem. - Dałam się nabrać - powiedziałam martwym głosem. - Właśnie. - Rasheed zabrał mi zdjęcie, patrzył na nie przez chwilę, po czym połoŜył je z powrotem na stole. - Ale skąd miała pani wiedzieć? Zgubiła się pani w obcym mieście i zdecydowałaby się pani uwierzyć kaŜdemu, kto by uczciwie wyglądał. Jestem pani jedynym przyjacielem, i właśnie mnie nie chce pani zaufać. To zakrawa na ironię. Uniosłam gwałtownie głowę. - Mimo wszystko jednak - ciągnął - nie wierzę, Ŝe ktoś nas śledził, kiedy jechaliśmy z powrotem do domu. Wyszliśmy z bazaru wystarczająco szybko, a tam wciąŜ jeszcze trwało to całe zamieszanie.
- Dobry BoŜe! Arnold Rossiter naprawdę mnie dopadł! Gdyby nie przewrócił się ten wózek, nigdy by pan... -Spojrzałam na Ahmeda Rasheeda. Miał tajemniczy wyraz twarzy. - To pan? zapytałam i z niemądrą miną pokazałam na niego palcem. - To pan go wywrócił? - Musiałem, panno Harris. Wypatrzyłem panią po półgodzinnych poszukiwaniach. Kiedy zobaczyłem, Ŝe schwy-ta* panią człowiek podobny do Rossitera, męŜczyzna o wie-^ większy ode mnie, wiedziałem, Ŝe muszę wywołać zamieszanie. Wózek z pomarańczami doskonale się do tego nadawał. Nagle poczułam, Ŝe mam ochotę się roześmiać. ""¦ I udało się! g Tak. - Wreszcie się uśmiechnął. - Udało się. ^okręciłam z niedowierzaniem głową. 159 Barbara Wood - Nie mogę w to uwierzyć. Jeśli to rzeczywiście był Ros-siter, w jaki sposób trafił na Mousky? Jeśli śledził mnie i poszedł za mną, to jakim cudem zdołał mnie wyprzedzić, dołączyć do grupy turystów i najspokojniej w świecie dobijać targu przy straganie? PrzecieŜ w tym celu musiałby wiedzieć wcześniej, Ŝe się tam wybieram, a nie mógł się przecieŜ tego domyślić, bo podjęłyśmy decyzję w ostatniej... - Zasłoniłam sobie dłonią usta. - Oczywiście, ta kobieta z rozmównicy. Mogła mu powiedzieć. Poszedł tam za mną, zobaczył, Ŝe wychodzę... Och! - Znowu potrząsnęłam głową. - Chyba nie zrobiłam dziś zbyt wielu mądrych rzeczy. Teraz Ahmed zmusił się do śmiechu i poklepał mnie uspokajająco po ręku. - Wszystko w porządku, panno Harris. Jest pani bezpieczna, a tylko to się liczy. Kiedy zobaczyłam, Ŝe się uśmiecha, poczułam się o wiele lepiej. - Ile razy moŜna powtarzać „przepraszam" w ciągu jednego dnia? Na pewno uwaŜa mnie pan za idiotkę. - Odwzajemniłam uśmiech. - Bardzo wiele pan ryzykował, Ŝeby mi pomóc. Dziękuję. Tym razem nie patrzyłam na nich przez szpary w okiennicach. Zamknęłam drzwi i wróciłam na kanapę, gdzie z przyjemnością dopijałam herbatę. Byłam juŜ bardzo zmęczona i bolał mnie kaŜdy centymetr ciała, ale wcale nie byłam pewna, czy będę mogła zasnąć po takim dniu. PrzeŜyłam trudne chwile na Mousky, o mały włos nie porwał mnie morderca, a w dodatku nie udało mi się porozmawiać z doktorem Kellermanem. Nurtowały mnie róŜne myśli i miałam ogólny w głowie. Wyciągnęłam szakala zza paska od spodni i częłam mu się przyglądać. Obejrzałam dokładnie dziwaczny pysk, uśmiech odsłaniający zęby, chytre i spiczaste uszy. Jakie tajemnice kryła w sobie ta start Ŝytna zabawka? Dlaczego była taka cenna i dlaczego & 160 : Psy i szakale nym złym ludziom tak bardzo zaleŜało na tym, Ŝeby ją zdobyć. Wpatrywałam się tępo w ścianę, a szakal zsunął mi się na kolana. W głowie pojawiały mi się róŜne obrazy. PotęŜnie zbudowany amerykański turysta z południowym akcentem. Jak bezpiecznie się czułam w jego towarzystwie! Strach przed stojącym tuŜ za mną grubasem. PrzeraŜenie, kiedy przewrócił się wózek i o mało nie zdeptał mnie tłum. I wtedy przypomniałam sobie, jak Ahmed obejmuje mnie mocno w talii.
Pomyślałam, Ŝe teraz najprawdopodobniej całuje się z Asmahan. Słysząc jego kroki na schodach, ukryłam szakala pod bluzką i wypiłam ostatni łyk herbaty. Ahmed dokładnie pozamykał drzwi i powiedział szybko: - Nikogo nie ma. Rossiter nie ma pojęcia, gdzie pani teraz jest i w czyim towarzystwie. - Dzięki Bogu. Uśmiechnął się. - Inshallah. Jest pani głodna, panno Harris? - Nie, właściwie nie. - Wstałam i wygładziłam zmięte ubranie. - Czuję się okropnie i chciałabym się połoŜyć. - Dobrze. - Podszedł do stołu i zaczął zdejmować marynarkę. ~ Kto to właściwie jest Arnold Rossiter? Znieruchomiał na chwilę, a potem na dobre oswobodził s*e z marynarki i powiesił ją starannie na krześle. Koszulę ^iał nieskazitelnie białą, a moŜe tylko takie sprawiała kaŜenie na tle jego ciemnej cery. *¦ Nie powie mi pan, prawda? *¦ Nie, jeszcze nie. . ~~ CóŜ. - Podeszłam do drzwi sypialni. - W kaŜdym razie Lst mi przykro, Ŝe naraziłam dziś nas wszystkich na takie ^Poty. blisko mnie i uśmiechał się słabo, bardzo mi wstyd z powodu Asmahan. Obudziłam się 161 I Barbara Wood dziś rano i myślałam wyłącznie o tym, Ŝeby zadzwonić do doktora Kellermana. Nic innego nie wydawało mi się waŜne. Czułam się zupełnie bezpieczna, sądzę, Ŝe byłam p0 prostu zbyt pewna siebie. Poza tym uwaŜałam, Ŝe nikt mnie nie rozpozna. Nie miałam prawa naraŜać pańskiej narzeczonej na takie niebezpieczeństwo. Rasheed przestał się uśmiechać i zrobił zdziwioną minę. - Narzeczonej? - Tak. Narzeczona. Rozumie pan, dziewczyna, pańska dziewczyna. Zaręczona z panem. No, juŜ wszystko jedno. Po prostu Asmahan. - AleŜ ja znam to słowo, panno Harris, tylko Ŝe Asmahan nie jest wcale moja narzeczoną. - Nie? - Nie - odpowiedział ze śmiechem. - Ona jest moją siostrą. Rozdział jedenasty IjeŜałam jak mumia na łdŜku i gapiłam się w sufit, jakby to było niebo, a ja czytałabym w gwiazdach. Dałam się ponieść fantazji i wyobraŜałam sobie, Ŝe leŜę od wieków i czekam na zmartwychwstanie, ale tak naprawdę czekałam tylko na świt. Mimo Ŝe wokół panowała absolutna cisza i ciemność, wciąŜ czuwałam, a mój umysł zaprzątało tysiące myśli. Przed oczami przesuwały mi się róŜne twarze: Arnolda Rossitera, Ahmeda Rasheeda, Johna Treadwella, Asmahan I i doktora Kellermana. Wszyscy przyszli na mnie popatrzeć i zabrać mi spokój. ChociaŜ próbowałam z nimi walczyć i znaleźć chwilę wytchnienia, mogłam jedynie cały czas przeŜywać na nowo wydarzenia minionego dnia. A kiedy doszłam wreszcie do końca i usłyszałam słowa Ahmeda: „Ona jest moją siostrą", znowu doznałam dziwnego wraŜenia. Serce biło mi z radości trochę mocniej niŜ zwykle. Właśnie ta chwila, a nie rozczarowanie, jakie PrzeŜyłam w centrali telefonicznej, nie
zamieszanie na Mousky ani teŜ afera z Rossiterem, tylko ta właśnie chwila najczęściej powracała w pamięci i dlatego nie mogłam zasnąć. . dlaczego tak zareagowałam na jego słowa? Uczucie ulgi 1 radości było tak niespodziewane. Dlaczego właściwie bałoby mnie obchodzić, czy Asmahan jest jego siostrą czy Rzeczoną? I dlaczego - myślałam, kiedy światło poranka lCzynało się juŜ przemykać przez okiennice - właściwie ^nad tym zastanawiam? %obraŜałam sobie człowieka, który uwaŜał się za moje163 Barbara Wood go opiekuna. Byl zupełnie inny od wszystkich męŜczyzn, jakich znałam do tej pory. Ale tkwiło za tym coś jeszcze, Nie naleŜałam do ludzi, których fascynuje wszystko co niezwykłe i nowe. Przeciwnie, zawsze podchodziłam z re* zerwą, a nawet podejrzliwie do takich rzeczy. Nie, ten męŜczyzna śpiący w sąsiednim pokoju miał klasę, i właśnie to mi się tak podobało. Musiałam wreszcie sama przed sobą się przyznać, Ŝe Rasheed zaczyna mnie pociągać. Godziny przed świtem to najlepsza pora na przemyślenia, bo wtedy jest najciszej i najspokojniej. LeŜałam wygodnie i niczym się nie zadręczałam. Cieszyłam się, Ŝe mam juŜ za sobą wczorajszy dzień, bo ten, który nadchodził, krył w sobie nowe moŜliwości i nadzieje. Minął juŜ cały tydzień, odkąd Adela zatelefonowała do mnie z Rzymu, cały tydzień, odkąd zdecydowałam się do niej pojechać i, Bóg mi świadkiem, miałam wraŜenie, Ŝe to trwa juŜ całą wieczność. Wyczuwałam, Ŝe moja odyseja nie skończy się ani prędko, ani w Kairze, ale raczej przyniesie mi nowe niespodzianki. Te właśnie problemy rozwaŜałam w bladym świetle poranka. Znowu pomyślałam o Ahmedzie Rasheedzie. I doktorze Kellermanie. A takŜe o zmianach, jakie we mnie zachodziły. Wstałam dopiero wtedy, gdy usłyszałam odgłos zamykanych drzwi. Najpierw zaryglowałam je od środka, potem pokręciłam się po kuchni w poszukiwaniu czegoś do jedzenia, zrobiłam sobie herbatę i usiadłam, Ŝeby zaczekać na Asmahan. Ale ona nie przyszła. Nie winiłam jej za to, nie mifr łam teŜ pretensji do Ahmeda, Ŝe kazał się jej trzymać z daleka. Ta gra stawała się coraz bardziej niebezpieczfl a ona o mały włos nie została w nią wplątana. Tylko ?& Bóg wiedział, ile czasu to wszystko jeszcze moŜe potrwa1 i bezsensowne było angaŜowanie kolejnych osób w cała aferę. Dzień wlókł się bezlitośnie. Od czasu do czasu słyszał* 164 Psy i szakale kroki na schodach i miałam nadzieję, Ŝe wreszcie wraca Ahmed. Lecz za kaŜdym razem ktoś wchodził do innego mieszkania. Trzy razy usłyszałam wołanie muezina i zastanawiałam się, czy Ahmed przerywa swoje zajęcia, Ŝeby uklęknąć i modlić się z twarzą zwróconą w stronę Mekki. Chciałam nawet napisać list do doktora Kellerma-na. Istniało bowiem powaŜne prawdopodobieństwo, Ŝe go otrzyma, zanim będę mogła skorzystać z telefonu, ale... co właściwie miałam mu napisać? Drogi doktorze! Pewnie mi pan nie uwierzy, ale mieszkam
teraz z egipskim pracownikiem słuŜb specjalnych. On ukrywa mnie przed mordercą, a kairska policja szukała mnie przedwczoraj po całym mieście, bo zostałam posądzona o zabicie człowieka, w towarzystwie którego przyleciałam tu z Rzymu. A pamięta pan tego szakala, którego panu pokazywałam? No właśnie, proszę sobie wyobrazić, Ŝe wszyscy chcą mi go odebrać. Ten tajny agent, Ahmed Rasheed, uwaŜa, Ŝe mogą mnie nawet w tym celu zamordować, a on nie chce do tego dopuścić, bo sądzi, Ŝe pomogę mu znaleźć moją siostrę, i bardzo mu na tym zaleŜy, ale nie chce powiedzieć dlaczego. Świetnie się bawię. Szkoda, Ŝe pana tu nie ma. Ten list nigdy nie ujrzał światła dziennego. Miałam nadzieję, Ŝe wkrótce będę mogła wszystko opowiedzieć doktorowi Kellermanowi osobiście. ¦Byłam bardzo szczęśliwa, kiedy Ahmed wreszcie przyszedł do domu. PrzeŜycia na Mousky znowu obudziły moją Czujność i niepokój, więc przez cały dzień bodaj na chwilę nie mogłam się odpręŜyć. Chodziłam tam i z powrotem po Mieszkaniu, dwa razy wyjrzałam przez szparkę w okienni-C i robiłam całą masę planów na przyszłość. %ślałam głównie o jednym: jak długo to wszystko się będzie ciągnąć? JuŜ trzeci dzień ukrywałam się ^ Mieszkaniu Rasheeda, a na horyzoncie wciąŜ nie widać y* Ŝadnej zmiany. W jaki sposób znaleźć Adelę, skoro 165 Barbara Wood jestem tak bierna i bezuŜyteczna? I co właściwie - myślałam bez końca - robi Rasheed w tej sprawie? Choć zwykle nosił garnitur, tego dnia miał na sobie pulower i spodnie, co sprawiało, Ŝe wyglądał prawie jak Amerykanin. Powitał mnie gorąco i uśmiechnął się beztrosko. Najwyraźniej niczym się nie martwił. - Dowiedział się pan czegoś nowego? - Pani siostra nie pojawiła się juŜ w hotelu Shepheard's. Nie zdziwiłam się specjalnie. Zresztą nie to akurat miałam na myśli. - Coś jeszcze? W końcu przestał zajmować się herbatą. - Proszę, niech pani usiądzie, panno Harris. Najpierw wypijemy herbatę, a potem muszę pani coś powiedzieć. PoniewaŜ nie znałam go na tyle dobrze, Ŝeby właściwie odczytać jego ton, nie byłam pewna, czy w jego głosie kryje się śmiertelna powaga czy teŜ zwykła uprzejmość. Tak czy inaczej, uznałam, Ŝe powinnam mu towarzyszyć, i czekałam cierpliwie, aŜ się do mnie przyłączy i poda herbatę. - Dobrze. - Wstałam i usiadłam obok niego na kanapie. Delikatny zapach płynu po goleniu przypominał mi jego sypialnię. - O co chodzi? Nalewając herbatę, zapytał: - Co pani zamierza powiedzieć swojej siostrze, kiedy się pani z nią zobaczy? - Co zamierzam jej powiedzieć? Dziwne pytanie. Co dokładnie chce pan wiedzieć?
- Widzi pani, to waŜne, Ŝeby pani uwaŜała na to, co pani jej powie. Musi pani pamiętać, Ŝe ja szukam jej z innych powodów niŜ pani. - I sądzi pan, Ŝe pana wsypię ? - Nie rozumiem? - To znaczy... obawia się pan, Ŝe powiem jej o panu? - Dokładnie tak. - CóŜ... - Myślałam przez chwilę. - Właściwie jeszcze s 166 Psy i szakale nad tym nie zastanawiałam. Na pewno zapytam ją, co się z nią, u licha, stało w Rzymie i dlaczego nie czekała na mnie w hotelu Shepheard's, tak jak obiecywała w liście. Chcę równieŜ, Ŝeby wyjaśniła mi tę historię z szakalem. poza tym... moŜe chciałabym porozmawiać z nią o przeszłości. Wypełnić jakoś tę czteroletnią lukę... - Nie dokończyłam, bo wyobraziłam sobie, Ŝe moja kapryśna siostra stoi tuŜ naprzeciwko mnie. A prawda była taka, Ŝe nie miałam pojęcia, co właściwie zamierzam jej powiedzieć. Chciałam ją tylko znaleźć. - Ale nie powie jej pani o mnie? - Jeśli pan sobie nie Ŝyczy, to nie. Ale chciałabym wiedzieć, dlaczego. Mam chyba do tego prawo - Tak, oczywiście, i wkrótce to pani wyjaśnię. - A co będzie, jeśli to pan ją znajdzie? Znowu się uśmiechnął, a nawet roześmiał cicho i powiedział z wyraźnym zadowoleniem. - Panno Harris, ja juŜ ją znalazłem. Poczułam się tak, jakby poraził mnie piorun. - Co? Śmiał się coraz głośniej i wyjął kopertę z bocznej kieszeni spodni. W kopercie było małe, niewyraźne zdjęcie duŜej grupy ludzi. Podsunął mi zdjęcie pod nos. Nie mogło być mowy o pomyłce. Adela stała wśród nich. - To ona! To moja siostra! - MoŜna było pomyśleć, Ŝe uniarłam i poszłam do nieba. - Gdzie ona jest? Kiedy Ostało zrobione to zdjęcie? - Chwileczkę, zaraz wszystko pani wytłumaczę. Czy to na Pewno pani siostra? Dobrze. Tak teŜ mi się wydawało, ale bekałem na pani potwierdzenie. Zdjęcie zrobił człowiek, ftóry dla mnie pracuje. Dwa dni temu wysłałem go na ^ótką wycieczkę w górę Nilu. Wy, Amerykanie, nazywacie c°ś takiego czujem, a więc wysłałem go tam na czują i jak l(*ać, miałem rację. Człowiek, któremu zleciłem to zada-le> otrzymał ode mnie parę wskazówek, wykorzystał je 167 Barbara Wood i przeszukał dokładnie okolice. Dzięki temu otrzymałem to zdjęcie. Miałam zupełny mętlik w głowie. - W górę Nilu? Przeszukał okolice? O czym pan mówi? Czy to znaczy, Ŝe mojej siostry nie ma w Kairze? - Oczywiście, Ŝe jej nie ma. Wczoraj rano, czyli dokładnie wtedy, kiedy zostało zrobione to zdjęcie, pani siostra była w Luksorze, pięćset mil stąd.
AŜ się cofnęłam ze zdziwienia. Po raz kolejny wyszła na jaw moja nieznajomość świata. Byłam bardzo zdumiona faktem, Ŝe w Egipcie jest jeszcze jakieś inne miasto poza Kairem. Jeszcze bardziej zdziwiło mnie to, Ŝe właśnie tam udała się moja siostra. - A cóŜ takiego jest w tym Luksorze, Ŝe ją tam poniosło? - Sądzę, Ŝe jej nie interesuje samo miasto, ale raczej coś, co znajduje się nie opodal. Konkretnie na pustyni. - Na pustyni. - Tak, to było podobne do Adeli. Ruchome piaski, wielbłądy i szejkowie na dzikich koniach. - Kiedy mogę tam pojechać? - Czy to aby na pewno dobry pomysł, panno Harris? Tam nie jest bezpiecznie. - Dotarłam aŜ tutaj. Niech pan posłucha, czy pan sobie w ogóle zdaje sobie sprawę, przez co dla niej przeszłam? Chyba nie sądzi pan, Ŝe powstrzymają mnie jakieś niemądre obawy przed tym, Ŝe ktoś mnie moŜe tam zamordować? Zdziwiłam się, bo znowu wybuchnął śmiechem. Arabowie mają irytujący zwyczaj obracania wszystkiego w Ŝart. - Oczywiście, Ŝe pani do niej pojedzie. Tak szybko, w to będzie moŜliwe. Patrzyłam na niego podejrzliwie. - Sam wybieram się do Luksoru i nie zostawię pani titf* samej. Nie, to nie był irytujący zwyczaj, ale prosty spos°l 168 Psy i szakale akceptowania róŜnych niedogodności Ŝyciowych. Myśląc o brudzie, hałasie i biedzie na ulicach Kairu, przypominałam sobie równocześnie, jak mili i Ŝyczliwi byli wszyscy spotkani przeze mnie ludzie i jak sympatycznie się do mnie uśmiechali. Ahmed Rasheed okazał się typowym mieszkańcem Kairu: był niefrasobliwy, uroczy i lubił się śmiać. - Kiedy moŜemy jechać? - zapytałam cicho. - Polecimy jutro po południu. Dziś juŜ nie odlatuje Ŝaden samolot. Miałam serce w gardle i spociły mi się dłonie. Adela przestała juŜ być abstrakcją, mitem, ale nabrała cech Ŝywego człowieka, a w dodatku z łatwością moŜna było do niej dotrzeć. Nagle poczułam, Ŝe jestem strasznie podekscytowana. - A nie moŜemy jechać jeszcze dziś? Dostrzegł zapewne niepokój w moich oczach, ale wiedząc, jak on kocha swoją siostrę, sądziłam, Ŝe rozumie moje uczucia. - Jest pociąg do Luksoru, ale odjeŜdŜa o ósmej. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła szósta trzydzieści. - ZdąŜymy! - krzyknęłam. - O której będziemy na miejscu? - O ósmej rano, ale... - Proszę! - Gwałtownie chwyciłam go za rękę. - MoŜemy się znowu z nią minąć. Zgubiłam ją przecieŜ w Rzymie... Nie, nie przeŜyłabym tego. Zacisnął mocno dłoń wokół moich palców. - Panno Harris, to bardzo długa podróŜ. Samolotem będzie o wiele przyjemniej. ~ Ale pociągiem dotrzemy tam o wiele wcześniej! Proszę i - Dobrze - zgodził się. - W takim razie musimy się ^spieszyć. Muszę teraz wyjść na chwilę, w tym czasie pani pakuje walizkę. Kiedy wrócę, wyruszymy natychmiast na %orzec. Staliśmy naprzeciwko siebie, nasze dłonie wciąŜ były
169 Barbara Wood złączone, a on na pewno zauwaŜył, jak bardzo błyszczą mj oczy. - Panno Harris, to jest bardzo niebezpieczne. Proszę nie robić sobie zbyt wielkich nadziei, bo się pani rozczaruje. - JuŜ jestem przyzwyczajona do rozczarowań. Mam doświadczenie. Kiedy tylko wyszedł, poszłam do łazienki i spakowałam starannie parę drobiazgów. Zastanawiałam się, czy nie włoŜyć szakala do torebki lub walizki, ale w końcu zostawiłam go na swoim miejscu za paskiem spodni, przykrytego bluzką. Przywiązałam się juŜ do tego zwierzaka, a nawet przyzwyczaiłam się i do tego, Ŝe coś stale uwiera mnie w bok. Lubiłam to uczucie, bo czasem przywoływało mnie do rzeczywistości, pozwalało zachować rozsądek i nie dać się ponieść wyobraźni. Przystanęłam na chwilę, Ŝeby przejrzeć się w lustrze. Moje odbicie wyglądało tak samo jak zawsze. Byłam kiepską imitacją mojej pięknej siostry, bezbarwną i przez to mało dekoracyjną. Widziałam przed sobą młodą nieustraszoną kobietę, która nigdy nie obawiała się stawić czoło Ŝadnemu wyzwaniu. Zastanawiałam się, jaki wpływ na moją przyszłość moŜe wywrzeć dzisiejszy wieczór i czy jeszcze kiedykolwiek stanę za stołem operacyjnym. Z oddali dobiegło nawoływanie muezina. Poza salą operacyjną istniał jeszcze inny świat, większy, niŜ się spodziewałam, a teraz przyszło mi do głowy, Ŝe być moŜe wcale nie byłam taka odwaŜna, jak mi się kiedyś wydawało. Teraz, przed rozpoczęciem tej podróŜy w górę Nilu, pomyślałam, Ŝe dotychczas uciekałam przed światem. śyłam jak mnich w wąskim kręgu swoich zainteresowań. CóŜ, teraz nie mogłam się juŜ nigdzie schronić i po raz pierwszy w Ŝyciu byłam pozostawiona samej sobie. Teraz naprawdę musiałam wykazać się odwagą, zarówno dla własnego dobra, jak i dla dobra siostry. 1 ~<> i^ohodziła od Ramze~" ^""ńeeo, k : ledwo Psy i szakale słynnego faraona, poniewaŜ oświetlenie wewnątrz było bardzo kiepskie, a poza tym w tym momencie nie interesowały mnie zabytki. Na dworzec składał się ogromny kompleks budynków, perony, no i oczywiście pociągi. O tej porze rozkład jazdy przewidywał równie wiele przyjazdów, jak i odjazdów, więc dworzec wprost pękał w szwach; kłębiły się na nim tłumy przedstawicieli wszystkich ras. Nikt więc nie zwrócił uwagi na dobrze ubranego Araba i uwieszoną u jego ramienia Amerykankę, przedzierających się przez stłoczoną, rozwrzeszczaną ciŜbę. Był to rozległy dworzec, taki jak inne, więc wszystkie głosy, krzyki i kłótnie powtarzało echo. Wszędzie stali Egipcjanie w długich gala-biach i białych kaffteyakach, a przy nich gromadki dzieci i pakunki optymistycznie powiązane sznurkiem. Kobiety całe w czerni, jak to zwykle w Kairze, z wygolonymi brwiami, zebrały się w grupki i rozmawiały ze sobą głośno, a bose dzieci czepiały się ich sukien. Wokół kobiet rozchodził się specyficzny zapach perfum. Wiele z nich niosło bagaŜe na głowach. Niektóre przyglądały mi się ciekawie, gdy je mijałam. Próbowałam odwracać wzrok, ale ich widok wprost mnie hipnotyzował. Ahmed zaprowadził mnie do pawilonu, w którym mieściła się kawiarnia. Było to ponure, zadymione pomieszczenie z kiwającymi się, nie dopasowanymi do siebie krzesłami i
stolikami. W kawiarni siedzieli wyłącznie męŜczyźni, przewaŜnie wieśniacy i Ŝołnierze w mundurach, którzy wykazali przelotne zainteresowanie moją osobą, gdy Ahmed Pomagał mi usiąść. Panował tu tak wielki gwar, Ŝe musia-km kilkakrotnie powtórzyć „Co?", Ŝeby mój towarzysz tonie usłyszał. Kiedy na chwilę zostałam sama, ogarnęło tonie przeraŜenie. Rozglądałam się, ale widziałam tylko uśraiechnięte brązowe twarze. MęŜczyźni, na których pa-frsylam, mówili coś do mnie po arabsku lub pozdrawiali z%czajowym: „witaj w Kairze". Nawet nie usiłowałam być uprzejma, po prostu ich ignorowałam. Wypatrywałam nie-"w w/rokiem znajomych twarzy - męŜczyzny w okuuprzejma, po prostu ich ignorowałam, wypau? w*. ^Pokojnym wzrokiem znajomych twarzy męŜczyzny w okupach z grubymi szkłami lub Arnolda Rossitera. Ale w tym 171 170 Barbara Wood tłumie nie było Ŝadnego przybysza z Zachodu. Zarówno ci, którzy siedzieli przy stolikach, jak i ci, którzy pomiędzy nimi stali, byli Arabami. Ahmed wrócił w samą porę. W ręku trzymał bilety. - Dlaczego pani nie pije herbaty? - Jestem zbyt podekscytowana. - AleŜ musi się pani czegoś napić. Znowu się rozejrzałam. Ściany były wyblakłe i odrapane, podłoga cementowa, nie dostrzegłam Ŝadnych dekoracji - nawet obrazka ani kwiatka, ani nawet abaŜuru, który osłoniłby nagie Ŝarówki. Był tylko tłum szczęśliwych, roześmianych Arabów. To wszystko nie mieściło mi się w głowie. - Jedziemy? - Tak, dostałem bilety. W nocy jest tylko jeden pociąg na południe, jedzie do Asuanu i są w nim tylko wagony drugiej klasy. Wykupiłem dla kaŜdego z nas przedział, Ŝebyśmy się czuli swobodniej. Będzie się pani mogła przespać. - Świetnie. Jeśli w ogóle uda mi się zasnąć. O której odjeŜdŜamy? - Za piętnaście minut. Musi pani wypić herbatę, a potem wsiądziemy do pociągu. Znowu się rozejrzałam, w oczy gryzł mnie dym i myślałam: Mam ochotę na drinka. Dlaczego tu nie ma baru? Kiedy piłam herbatę, Ahmed nie spuszczał ze mnie wzroku. Uśmiechał się lekko, ale nie do mnie, tylko do swoich myśli. Patrzył swoimi pięknymi oczami w jeden punkt, jak zahipnotyzowany. Nie pozostało mi nic innego, jak odwzajemnić jego spojrzenie. Kiedy przełknęłam słodką herbatę, pomyślałam: a moŜe jednak alkohol nie jest mi potrzebny? - Jest pani gotowa? MoŜemy iść. Niósł nasze torby i poprosił, Ŝebym trzymała go za rainte-W drugim ręku niosłam tobołek, który Ahmed przyniósł d domu, zanim wyszliśmy na dworzec. Ten dar od Asrnaha bez wątpienia zawierał Ŝywność. Próbowaliśmy przedrz' się jakoś przez tłum. Szukałam wzrokiem oznaczeń peroi 172 Psy i szakale
wych, ale daremnie. W ogóle nie dostrzegłam zbyt wielu wypisanych informacji, na ścianach widniały jedynie proste obrazki i strzałki - większość podróŜnych w Egipcie nie umie czytać. Przemierzając ogromną halę dworcową, w pewnym momencie puściłam rękę Ahmeda i zostałam odepchnięta do tyłu. Wieśniak, który mnie potrącił, zaczął przepraszać na tysiąc sposobów, a Ahmed odpowiedział mu na to ze śmiechem po arabsku. Potem dał mi swoją torbę, bo była lŜejsza od mojej, i zanim znów ruszyliśmy przed siebie, otoczył mnie wolnym ramieniem. Puścił mnie dopiero na peronie. Znowu wziął moją torbę i dał znak stojącemu obok chłopcu, Ŝeby podszedł. Ten dziesięcioletni mniej więcej dzieciak ubrany był w łachmany i cierpiał na egipskie zapalenie oczu. Podbiegł do nas natychmiast. Ahmed powiedział do niego coś po arabsku, włoŜył mu do ręki monetę i odszedł. Chłopiec uśmiechnął się i zasalutował. Byłam bardzo zdziwiona, kiedy malec przysunął torbę w moim kierunku i stanął tak blisko mnie, Ŝe prawie zetknęliśmy się ramionami. - Jesteś moim ochroniarzem? - spytałam Uśmiechnął się do mnie i powiedział: - Witam w Kairze. Miło pani przyjechać tu. - Dziękuję. ' Ukłonił się sztywno. - Wszystkiego najlepszego. - Tobie równieŜ. Nie czekaliśmy długo, bo za chwilę wrócił Ahmed w to-warzystwie obszarpanego Araba w długiej szacie. Ahmed Wręczył chłopcu jeszcze jedną monetę i odesłał go skinie-nieni ręki, a potem dał bilety bagaŜowemu. Kłaniając mi s^ w pas i mrucząc coś niezrozumiałego, tragarz wziął ,Orby i ruszył zwinnie w tłum. Ahmed ujął mnie za rękę 1 Poszliśmy za bagaŜowym. doszliśmy do pociągu i najwyraźniej stanęliśmy juŜ ^^ właściwym wagonem, bo Arab wszedł do środka. 173 Barbara Wood Kiedy odnaleźliśmy nasze miejsca, tragarz wniósł bagaŜe do przedziału, strzepnął kurz z siedzeń, poprawił poduszki i kilkakrotnie pozdrowił nas po arabsku. Ahmed dał mu kilka monet i bagaŜowy wyszedł. - Mogliśmy to zrobić sami i zaoszczędzić pieniądze. Spojrzał na mnie dziwnie. * - Nasz kraj jest bardzo biedny, panno Harris, i na pewno prymitywny, szczególnie w porównaniu z Amery-ką. Wielu Egipcjan potrzebuje pracy. Kiedy jej nie ma, staramy się ją jakoś stworzyć. Ten człowiek ma do wy-karmienia gromadkę dzieci i cięŜko pracuje na te parę groszy. Tylko niewielu z nas ma szczęście, tak jak na przykład ja, i dlatego właśnie musimy pomagać innym. Tak kaŜe Allach. - No cóŜ... - Czułam się niewyraźnie po tym kazaniu, więc skupiłam całą uwagę na przedziale. Był nieprzyzwoicie mały, ale na szczęście czysty i choć za to byłam wdzięczna losowi. W przedziale znajdowała się szafka, umywalka i kuszetki. Pozostałe dwa metry kwadratowe były wolne. W sumie było tu raczej przytulnie. - Podoba się pani?
- Bardzo. Będę spała jak zabita. Siedzieliśmy na swoich miejscach, a Ahmed zamknął drzwi. Kiedy odciął nas w ten sposób od panującego na zewnątrz hałasu, łatwiej mu było mówić. - Mam miejsce w przedziale obok, ale zostanę z panią, dopóki pociąg nie wyjedzie z Kairu i konduktor nie sprawdzi biletów. MoŜe nie znać angielskiego. Potem zostawię panią i zamknie się pani tutaj od środka. Czy to jasne? - Tak jest, sir. - Jeśli będę pani potrzebny, proszę zapukać w ścianę, usłyszę panią. - Zastukał w ścianę przy moim łóŜku. -Przyjdę natychmiast. - Dobrze. - W Luksorze pójdziemy do hotelu. Nie wiem jesZ cze którego. W New Winter Pałace pewnie nie ł dzie miejsc, ale powinniśmy coś znaleźć w hotelu Luks° 174 Psy i szakale albo w Winter Pałace. Nie miałem juŜ czasu do nich zatelefonować, ale oba te hotele są bardzo przyjemne. - Mnie będzie dobrze gdziekolwiek. Uśmiechnął się grzecznie i spojrzał na mnie z ukosa. - Nie sądzę, panno Harris. Na pewno uwaŜa pani, Ŝe Egipt jest wstrętny. Amerykanom moŜe się tak wydawać. Nie znam kraju, z którego pani pochodzi, ale z pewnością jest bogaty i czysty. JuŜ miałam się z nim zgodzić, kiedy zrozumiałam, Ŝe ironizuje. Powiedziałam więc: - Będę z panem szczera. Dopóki moja siostra nie zatelefonowała do mnie z Rzymu, nigdy nie wyjeŜdŜałam ze Stanów. Rzym zadziwił mnie, a tu przeŜyłam szok, bo byłam na to wszystko nie przygotowana. Pocztówki są jednak bardzo jednostronnym źródłem informacji. Nie moŜe pan winić mnie o to, Ŝe jestem wstrząśnięta. - O nic pani nie winie. - AleŜ tak, wini pan! Jeśli ktoś z nas jest tu obraŜony i wyniosły, to właśnie pan, bo myślę, Ŝe wstydzi się pan Egiptu i próbuje pan udawać kogoś, kim pan nie jest. Traktuje pan tych biednych Ŝebraków, jak gorszy gatunek ludzi i jest pan zadowolony, kiedy moŜe im pan rzucić te parę monet. Udaje pan, Ŝe jest od nich lepszy. Proszę nie oskarŜać mnie o własne grzechy, panie Rasheed. Patrzył na mnie w głębokim milczeniu. Z zewnątrz docierały do mnie jakieś okrzyki. To był istny cyrk. A ja siedziałam w przedziale w towarzystwie męŜczyzny, którego prawie nie znałam i od którego zaleŜał mój los. Wtedy Pomyślałam: co ja tu właściwie robię? - Być moŜe ma pani rację, panno Harris. Nie będę się z Panią spierał - powiedział Rasheed. Popatrzyłam na niego jeszcze raz, na jego opalizujące °czy i ciemną skórę. Gdyby nosił białą szatę przepasaną karnym sznurem, wyglądałby jak jakiś tajemniczy i ro-^ntyczny szejk. Ale on nazywał się Ahmed Rasheed i był pędnikiem państwowym, wykonującym zadania specjalne dla rządu. 175 Barbara Wood - Przepraszam. Jestem zdenerwowana. - Na kolanach miałam paczkę od Asmahan. - Proszę posłuchać. Proponuję zakopać topór. - Słucham?!
- NiewaŜne. Zjedzmy coś. - Odwiązałam sznurek i juŜ miałam podrzeć papier, kiedy mnie powstrzymał. - Papier to cenna rzecz, panno Harris. - Tak, z pewnością. Zaraz, co my tu mamy... - Bortuahn. - Wyciągnął do mnie pomarańczę. - Bor-tuahn sukaree. A to jest torta. A chleb to aysh baladi. Roześmiałam się. - A ja jestem głodna. Zawtórował mi i zabraliśmy się z apetytem do jedzenia. Kiedy pociąg ruszył, odsunęłam zasłonę i wyglądałam przez okno, choć trudno było cokolwiek dojrzeć - było ciemno. Widziałam tylko własną twarz i wpatrzone we mnie oczy Ahmeda. Wkrótce zjawił się konduktor. Był młodym męŜczyzną, ubranym w spodnie i sweter. Obejrzał nasze bilety, podstemplował je, przedarł, podpisał, przedziurkował, przeciął i oddał nam z powrotem. Porozmawiał przez chwilę z Ahmedem po arabsku, po czym wyszedł. - Czy musi juŜ pan iść do przedziału? - Jeszcze nie. Ten konduktor sprawdził tylko bilety na przejazd. Zaraz przyjdzie następny sprawdzić miejscówki. - Jeśli nie ma pracy... Uśmiechnął się. - Widzę, Ŝe pani rozumie. Drugi konduktor sumiennie wykonał swoje obowiązki, pogawędził chwilę z Ahmedem i wyszedł z przedziału. Wtedy Rasheed udzielił mi instrukcji. - Teraz juŜ pójdę, panno Harris. Proszę, Ŝeby dokładni zamknęła pani drzwi. I proszę nie zapomnieć o Postukał znowu w ścianę. - Niech pani koniecznie jeśli będę pani potrzebny. - Na pewno nie zapomnę. I bardzo panu dziękuję. kran. 176 Psy i szakale - Affuan, panno Harris. Tebash ollah kheir. - Dobranoc. Zamknęłam za nim drzwi, zwinęłam się na siedzeniu i otuliłam kocem. Byłam zmęczona i przestraszona, ale zadowolona, Ŝe wreszcie mogę zebrać myśli. Oczywiście skoncentrowałam je na Adeli. Co zastanę, gdy juŜ wreszcie dotrę do celu? To był mój największy problem. Nie miałam pojęcia, co się dzieję z moją siostrą. Nie wiedziałam, co robiła od momentu, gdy zatelefonowała do mnie z Rzymu, do teraz, czyli do czasu, kiedy najprawdopodobniej znalazła się gdzieś na egipskiej pustyni. MoŜe została porwana? MoŜe pracuje dla jakiegoś gangu? A moŜe po prostu podróŜuje samotnie po Egipcie? Miałam najróŜniejsze wizje. Najpierw wyobraŜałam sobie, Ŝe siedzi uwięziona, związana sznurami i zakneblowana w jakimś namiocie. Potem widziałam ją w Luksorze -była wolna, bawiła się świetnie, robiła zakupy i nie miała zielonego pojęcia o Ŝadnych ciemnych sprawkach. Istniała jednak ta fotografia. Tak, Adela niewątpliwie była na tym zdjęciu, ale poniewaŜ jego jakość pozostawiała wiele do Ŝyczenia, nie wiedziałam, gdzie dokładnie jest i co właściwie
robi. Stała w grupie tubylców w galałńach i podparłszy się pod boki, ze zdziwionym wyrazem twarzy i wpatrywała się w jakiś punkt poza kadrem. Miała na sobie spodnie khaki, bluzkę i wysokie czarne buty. Włosy upięła nieporządnie na czubku głowy. Nie wyglądała tu wprawdzie tak, jak zwykle, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło, bo Adela zrobiłaby wszystko dla kawału. Jeśli to rzeczywiście był tylko kawał. A moŜe wszystko zaczęło się od Ŝartu, a potem wymknęło się spod kontroli? RozłoŜyłam siedzenie i wgramoliłam się do łóŜka, nie Sejmując ubrania. Został mi tylko jeden czysty komplet. ** Luksorze będę musiała zrobić pranie. LeŜałam w ciemnościach, wsłuchując się w turkot pocią-^' i kołysałam się zgodnie z jego jednostajnym rytmem. 177 Barbara Wood 33333K5S I wStŜ mu Wtedy juz mu w dalszym l rozgo- sobie, ze mgAtanedo.1. Nie miałam innego «J*oru wszystko wcisŜ byłam ciekawa, kto to jest. Rozdział dwunasty X ej nocy budziłam się kilkakrotnie i wyglądałam przez okno, ale prawie nic nie widziałam. Pociąg stukał o szyny i kołysał się rytmicznie, a za oknami migały zamazane obrazy. Miałam kłopoty z zaśnięciem, a gdy juŜ udawało mi się zdrzemnąć, dręczyły mnie dziwaczne sny. Kiedy tylko za rzeką błysnęły pierwsze promienie słońca, wstałam i zaczęłam się przygotowywać do powitania nadchodzącego dnia. WłoŜyłam spodnie i bluzkę, później odkryłam, jak działa umywalka, zdołałam się jakoś umyć i doprowadzić twarz do porządku. Biorąc pod uwagę okoliczności, wcale nie wyglądałam tak tragicznie. Na końcu wagonu znajdowała się toaleta, więc zdecydowałam się tam pójść, co wymagało nie lada sprytu i odwagi. Wróciłam do przedziału i paląc papierosa, czekałam, aŜ wzejdzie słońce. Podciągnęłam kolana pod brodę i zjadłam kilka korzennych ciastek od Asmahan. Tymczasem za szybą zaczynały się formować dziwne i fascynujące obrazy. Jeszcze nigdy nie oglądałam takiego krajobrazu, a kaŜdy następny promień ujawniał jakiś niewidoczny dotąd szczegół. Gdy wczesnojesienne słońce zaświeciło jaśniej, zobaczy-!&m, jak przed moimi oczami wyłania się budząca grozę .l zapierająca dech dolina Nilu. Pociąg zmierzał na południe zachodnim brzegiem rzeki * jechał z prędkością siedemdziesięciu kilometrów na godzinę. O piątej trzydzieści słońce wzeszło juŜ na dobre. Otrzymaliśmy się na krótko na zdewastowanej stacji Gri-§a> a potem znowu ruszyliśmy naprzód. Było juŜ zupełnie 179 Barbara Wood jasno, więc wyglądałam przez okno i podziwiałam wszystko, co udało mi się zobaczyć.
A widziałam krowy, pastwiska i farmy. Wszędzie było tak zielono i świeŜo, Ŝe sam ten widok dodał mi animuszu. Woły i wielbłądy z wystającymi Ŝebrami obracały ogromne koła wodne, dzięki którym Nil spływał na pastwiska i je nawadniał. Wychudzone psy buszowały po polach. Spaleni przez słońce wieśniacy w białych galałńach byli juŜ na nogach i pracowali w chłodzie poranka. WyobraŜałam sobie, Ŝe później, gdy robi się gorąco, Ŝycie zamiera i wszyscy udają się na sjestę. Mijaliśmy budynki z suszonej na słońcu cegły, w których widniały duŜe otwory, słuŜące zarówno za okna, jak i drzwi. Były brudne, krzywe i stały jeden przy drugim na brzegu pastwisk. Miasta i wioski, jeśli moŜna je tak określić, składały się po prostu z glinianych i ceglanych domów, zamieszkanych przez Ŝylastych wieśniaków i ich zakwefione Ŝony z ogromnymi cięŜarami na głowach. Za oknem migały bezkresne pola trzciny cukrowej. Pomyślałam, Ŝe jest tu pewnie więcej trzciny cukrowej niŜ na Hawajach. Ta słodka roślina rozciągała się całymi kilometrami ku uciesze narodu, który pił tak mocno słodzoną herbatę i jadł ociekające słodyczą ciastka. Palmy daktylowe rosły całymi rzędami, jeden za drugim; mijaliśmy teŜ pola bawełny i pszenicy. Kwadraty pól poprzecinane były zakurzonymi drogami, które tworzyły naturalną granicę między obszarami uprawianymi przez poszczególnych rolników. Gdy pociąg przetaczał się przez miasta, całe hordy wyrostków i dzieci biegły wzdłuŜ torów, machały rękaw1 i krzyczały coś na powitanie. Starsze dzieci miały na sobi* długie koszule, a małe - nic. Wszystkie natomiast by# czarne brudne i uśmiechnięte. Psy odpowiadały szczekaniem na gwizd lokomotywy. To był zupełnie inny EgiP*" w niczym nie przypominał Kairu - i zaczęłam się zastana wiać, jak będzie wyglądał Luksor. W rytmiczny stukot pociągu wkradł się nagle jakiś ob 180 Psy i szakale dźwięk, więc odwróciłam głowę od okna, Ŝeby stwierdzić, Ŝe ktoś właśnie puka do drzwi. Nasłuchiwałam chwilę, zanim zapytałam: - Kto tam? - Ahmed Rasheed. Obudziłem panią? - AleŜ nie. - Szybko otworzyłam drzwi i zobaczyłam jego uśmiechniętą twarz. - Sobah elkheir - powiedziałam na powitanie. - Sabah el-kheir, panno Harris. Dobrze pani spała? - A jak pan myśli? - Wybieram się na herbatę. Pójdzie pani ze mną? - Tu jest wagon restauracyjny? Fantastycznie! JuŜ biorę torebkę. Igrając ze śmiercią, przepchnęliśmy się z trudnością przez trzy wagony i wylądowaliśmy w przedziale restauracyjnym, który o tej porze był zupełnie pusty, ale na stolikach leŜały juŜ świeŜe obrusy, a w powietrzu unosił się aromatyczny zapach kawy. Zajęliśmy miejsce po lewej stronie, tak Ŝeby widzieć Nil; ja siedziałam zgodnie z kierunkiem jazdy pociągu, Ahmed naprzeciwko mnie. Zamówiliśmy herbatę i kawę u kelnera w białym kitlu i wyglądaliśmy przez okno. - Często pan podróŜuje na tej trasie, panie Rasheed? - Tak, ale nie pociągiem. Zawsze latam, bo tak jest szybciej. Często się spieszę.
- Spojrzałam na swoje dłonie. - Tego wymaga pańskie zajęcie? - Tak, panno Harris. Obiecałem pani wyjaśnienia. Teraz Zmierzam dotrzymać słowa. Przerwał, bo pojawił się kelner. - Shokran - powiedziałam. - Affuan, affuan - powtórzył kilkakrotnie rozradowany Ahmed uśmiechnął się. - Nie są przyzwyczajeni do tego, Ŝeby Amerykanin zwra* się do nich po arabsku. Na pewno sprawiła mu pani 181 Barbara Wood - Miał pan zamiar coś mi powiedzieć, panie Rasheed -przypomniałam mu, patrząc, jak wrzuca do herbaty cztery kostki cukru. Ja napełniłam swoją filiŜankę do połowy kawą i dolałam do niej gorącej śmietanki. W ten sposób prawie mi smakowała. - Tak, zrobię to. Najpierw* muszę pani zdradzić, kim jestem. Pracuję w Ministerstwie Kultury i zajmuję się zabytkami. - Jest pan archeologiem? - Coś w tym rodzaju, choć na pewno nie taki rodzaj pracy miała pani na myśli. Nie prowadzę wykopalisk. Ale znam się świetnie na sztuce staroŜytnej. To konieczne ze względu na charakter mojej pracy. - Pracuje pan w muzeum? - Nie, nie. Panno Harris, proszę pozwolić mi dokończyć. Sądziła pani, Ŝe jestem policjantem. Do pewnego stopnia miała pani rację, chociaŜ tak naprawdę jestem detektywem. - Sięgnął do kieszeni płaszcza, wyjął z niej mały skórzany portfel, otworzył go i pokazał mi odznakę oraz identyfikator, na których było napisane coś po arab-sku. - A jakiego rodzaju sprawami się pan zajmuje? - Wytwarzaniem i nielegalną sprzedaŜą fałszywych dzieł sztuki. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. - Fałszywych dzieł sztuki! Mój szakal! - Moja praca polega równieŜ na tym, Ŝe poszukuję osdb zajmujących się nielegalnym wywozem autentycznych dzieł sztuki z Egiptu. - W którym polu pańskich zainteresowań mieści się moja osoba? - W drugim, panno Harris. Pani szakal jest autentyczni i liczy jakieś trzy tysiące lat. Pqcljódzi najprawdopodobniej z czasów dwudziestej dynastii. - Widział go pan? - Kiedy spała pani w moim mieszkaniu, po tym, zabrałem panią z hotelu Shepheard's. 182 Psy i szakale Otworzyłam usta, Ŝeby coś powiedzieć, ale szybko je zamknęłam. - Czy nazwisko Paul Jelks wydaje się pani znajome? - Nie. - To archeolog brytyjski, pracujący obecnie na pustyni niedaleko Luksoru. Obserwujemy go juŜ od jakiegoś czasu. - To on właśnie jest przestępcą, którego pan szuka?
- Nie wiem. Z całą pewnością natomiast chcemy aresztować Arnolda Rossitera. Polujemy na niego juŜ od trzech lat, a jemu za kaŜdym razem udaje się wymknąć. Wywozi dzieła sztuki z Egiptu i ma na swoim koncie niejedno morderstwo. Trzeba go powstrzymać. - Sądzi pan, Ŝe on pracuje dla Paula...? - Jelksa. Nie sądzę. Wszystko zaczęło się parę tygodni temu, kiedy doszły mnie słuchy, Ŝe pewna młoda kobieta - pani siostra - chodzi do antykwariatów w Khan-el Khalil i pyta o wartość pewnego szakala z kości słoniowej. Nie chciała go sprzedawać, chciała jedynie znać cenę. To było dziwne. Sprawiało to takie wraŜenie, jakby chciała zachęcić antykwariuszy, Ŝeby kupili od niej coś innego. Szakal był tylko... jak to się mówi?... przynętą. Oczywiście zainteresowaliśmy się natychmiast tą sprawą, tym bardziej Ŝe według posiadanych przez nas danych, szakal był prawdziwy. Bardzo mało jest teraz tak cennych przedmiotów. Pani siostra nie chciała nikomu zdradzić, skąd go ma. Zasięgnąłem pewnych informacji i pojechałem za pani siostrą do Rzymu, gdzie skontaktowała się z Johnem Tread-wellem w hotelu Residence Pałace. Pokazała Treadwello-wi szakala i konferowała z nim przez chwilę. Kiedy juŜ ciałem zamiar z nią porozmawiać, zniknęła. John Tread-well równieŜ. Po kilku dniach pani przyjechała do Rzymu. Oczywiście byłem ciekaw, na czym polega pani rola w tej sPrawie. Kiwałam niemądrze głową. - To tylko teoria, panno Harris, ale sądzę, Ŝe niedaleka 0(* Prawdy. Pani siostra poznała w Luksorze Paula Jelksa, a teraz dla niego pracuje. Arnold Rossiter poszukuje tego, 183 Barbara Wood co Paul Jelks usiłuje sprzedać. A pani jest między młotem a kowadłem. - Co w takim razie usiłuje sprzedać Jelks, jeśli nie szakala? - UwaŜamy - ściszył głos i się rozejrzał - a więc uwaŜamy, Ŝe chodzi o zawartość nowo odkrytego grobowca. Mieszałam w zamyśleniu kawę, dopóki nie wystygła. Stukot pociągu wydawał się teraz bardzo daleki. Nie zwracałam teŜ uwagi na piękne zielenie i Ŝółcienie, które wciąŜ migały za oknem. Próbowałam sobie przypomnieć, co czytałam na temat egipskich grobowców. Patrzyłam ze zdziwieniem na Ahmeda Rasheeda. - Nie słyszałam ostatnio o takim odkryciu. - AleŜ o to właśnie chodzi, nie rozumie pani? To tajemnica. Nikt o tym nie wie. Nawet ja nie jestem pewien, czy mam rację. - To znaczy, Ŝe mogli odkryć grobowiec i nikomu tego nie zdradzić? - Tak się nam wydaje. - Ale dlaczego zachowali to w tajemnicy? - Prawdopodobnie dlatego, Ŝe jeśli ten, kto go odkrył, sprzeda zawartość Arnoldowi Rossiterowi, wyjedzie stąd o wiele bogatszy niŜ był, gdy tu przyjechał. - PrzecieŜ Paul Jelks mógł sprzedać wszystko sam. Do czego mu jest potrzebny Rossiter? - PoniewaŜ wszystko, co zostaje znalezione na egipskiej pustyni, naleŜy do narodu egipskiego. W przeszłości wywoŜono masowo dzieła sztuki do róŜnych muzeów na całym
świecie, a w naszym kraju nie zostawało prawie nic. Ale powstały nowe prawa i ludzie tacy jak ja pilnują, Ŝeby były one przestrzegane. Nie chcemy, Ŝeby nasz majątek narodo wy przenosił się w tajemniczy sposób do obcych krajów Chcemy zachować go dla naszego narodu. Kiedy ktoś znaj duje grobowiec, badania muszą być prowadzone pod koi trolą rządu egipskiego. Specjalne słuŜby zajmujące s dziełami sztuki staroŜytnej decydują, co moŜe zostać ^' 184 Psy i szakale wiezione z kraju. Nie muszę chyba dodawać, Ŝe nie brak pozbawionych skrupułów ludzi, którzy nie przestrzegają naszych praw i usiłują wykraść nam nasze dziedzictwo narodowe, poniewaŜ zarabiają na tym masę pieniędzy. - A więc sądzi pan, Ŝe Paul Jelks znalazł coś takiego jak grobowiec Tutanchamona i próbuje przemycić znalezione w nim skarby? - Albo przynajmniej je sprzedać komuś takiemu jak Rossiter, kto wywiezie potem wszystko z Egiptu. - A co z Adelą? Na czym polega jej rola w tej sprawie? Ahmed Rasheed wzruszył ramionami. - Trudno mi powiedzieć. Nie wykluczam, Ŝe pani siostra nie wie, co się dzieje. MoŜe Jelks powiedział jej, Ŝe ma kolekcję antycznych przedmiotów do sprzedania, i dlatego panna Adela zgodziła się podjąć wyceny szakala. Nie wiem. - Potem z jakiegoś powodu nawiązała kontakt z Johnem Treadwellem, zatelefonowała do mnie, wysłała mi szakala I i zniknęła. - Upiłam łyk kawy. Była paskudna. - To jest tylko teoria, panno Harris. Nie mamy na razie Ŝadnych innych wskazówek. - CóŜ, a moŜe Adela wcale nie zna tego Jelksa. MoŜe znalazła szakala, albo kupiła go w Luksorze. - To po co w takim razie przyjechała do Rzymu na ¦ spotkanie z Treadwellem? - A o co właściwie chodzi Rossiterowi? Dlaczego po prostu nie dobił z nią targu w Rzymie i nie przyjechał po resztę? Co się stało? - Nie wiemy. Prawdopodobnie panna Adela pokazała szakala Johnowi Treadwellowi na dowód, Ŝe w grobowcu test wiele takich przedmiotów, potem zniknęła, ale nie wiemy dlaczego. Kiedy pojawiła się pani w Rzymie z szaUśmiechnęłam się słabo. - Wiem, co musiał pan sobie myśleć, panie Rasheed. ^zykro mi bardzo, Ŝe tak się w stosunku do pana zachowywani. Szkoda tylko, Ŝe mi pan wcześniej nic nie powielał. 185 Barbara Wood - A jakŜebym mógł? Najpierw, w Rzymie, nie ufałem pani. Nie byłem pewien, czy rzeczywiście jest pani siostrą Adeli Harris. Równie dobrze mogła pani pracować dla Rossitera. Myślałem, Ŝe to kamuflaŜ, bo przecieŜ podróŜowała pani w towarzystwie Treadwella. Ale po tym, jak go zamordowano i zabrałem panią do siebie, zacząłem pani wierzyć. A teraz jestem pewien, Ŝe mówi pani prawdę.
- Dziękuję. - Westchnęłam cięŜko i się rozejrzałam. Kilku innych pasaŜerów weszło do wagonu restauracyjnego i gawędziło ze sobą beztrosko. Pociąg zatrzymał się na chwilę na stacji o nazwie Dendera. Mój zegarek wskazywał siódmą. - Od czego zaczniemy w Luksorze? - Najpierw musimy pójść do hotelu. Potem spotykam się z ludźmi, którzy tam dla mnie pracują. Zobaczymy, czy udało im się znaleźć pani siostrę. Jeśli nie, poszukamy jej na bazarach. - Zaczynam się denerwować. Na pewno Rossiter juŜ teŜ tam jest. - Znowu potrząsnęłam głową. JakŜe daleko znajdował się ten jadący z turkotem w górę Nilu pociąg od szpitala w Santa Monica. - Czy moŜe mi pan coś powiedzieć? Dlaczego oni szukali i szakala, i mnie? Dlaczego przeszukali mój pokój? - Prawdopodobnie sądzili, Ŝe dzięki szakalowi zorientują się, gdzie połoŜony jest grobowiec. Na niektórych cennych przedmiotach widać wpływ pewnych uwarunkowań klimatycznych i w ten sposób moŜna ustalić, skąd pochodzą. Albo teŜ sposób, w jaki szakal został wykonany, pozwoliłby im określić dynastię, z jakiej pochodzi, co teŜ pomogłoby ustalić połoŜenie grobowca. KaŜda dynastia grzebała zmarłych w innym miejscu. Oni szukają grobowca, panno Harris, a nie pani czy pani siostry. Śledzą panią, bo chcą znaleźć pani siostrę i mają nadzieję, Ŝe ona z kolei zaprowadzi ich do grobowca. - Pan równieŜ ma taką nadzieję. - Tak. 186 Psy i szakale - A co będzie jak juŜ znajdą grobowiec? - Nie będzie im pani potrzebna. - A jeŜeli zawiadomię władze? - Jeśli będzie pani jeszcze Ŝyła... Jego słowa specjalnie mnie nie zaskoczyły. JuŜ dawno doszłam do tych samych wniosków. Gdyby Arnoldowi Ros-siterowi udało się odnaleźć grób bez mojej pomocy, mógłby skutecznie usunąć mnie z drogi, Ŝeby nie dopuścić do mojej interwencji u władz. - Dlaczego zabili Johna Treadwella? Znowu wzruszył ramionami. Najbardziej denerwowało mnie to, Ŝe mieliśmy tak mało konkretnych informacji, a tak wiele wątpliwości. JuŜ był najwyŜszy czas, Ŝeby je rozwiać. (jrdy pociąg dojeŜdŜał do Luksoru, nie odchodziłam prawie od okna. Ahmed był w swoim przedziale i przygotowywał się do wyjścia, więc pogrąŜyłam się w rozmyślaniach. Wierzyłam we wszystko, co mi powiedział, nawet w te najbardziej nieprawdopodobne fakty. Ufałam mu całkowicie i oddałam się pod jego opiekę. Musiał znaleźć Adelę i musiał trzymać nas z dala od Rossitera. W końcu na tym polegała jego praca. Pociąg znowu zwolnił. Przed nami widniał połamany znak z napisem "Kus" po angielsku i po arabsku. Z mojego okna nie widziałam budynku stacji zbudowanego z glinianej cegły, ale jałową pustynię i spalony słońcem krajobraz. Teraz, kiedy juŜ minęliśmy Denderę, jechaliśmy wzdłuŜ prawego brzegu Nilu. Luksor leŜał na wschodnim brzegu i był juŜ bardzo niedaleko. Nie odrywałam wzroku od krajobrazu za oknem. Ze swego miejsca widziałam tylko pomarańczową, bezkresną pustynie. Wiedziałam, Ŝe z drugiej strony pociągu moŜna zobaczyć
zielone pola i Ŝyzne tereny uprawne. Ale tutaj roztaczała się przede mną egipska pustynia, na której Mieszkały skorpiony, kobry, sępy i dzikie szakale. Z twar-^ego piachu wystawał czasem jakiś przypadkowy, brązo187 Barbara Wood wy chwast. Paru kaktusom udało się przetrwać potwor-ny upał i suszę. W głowie kłębiły mi się najróŜniejsze myśli. Nagle wytęŜyłam wzrok. Kiedy tak rozmyślałam, podświadomie koncentrowałam spojrzenie na pewnych elementach krajobrazu i minęło trochę czasu, zanim zrozumiałam, co właściwie widzę. WzdłuŜ torów leŜały wysychające szkielety duŜych zwierząt. Wszystkie były nienaruszone i przewrócone na bok, a ich ogromne wyschnięte klatki piersiowe z wystającymi Ŝebrami przypominały ogrodzenia z kutego Ŝelaza. Kiedy wreszcie zrozumiałam, co to jest, wyprostowałam się na siedzeniu, a potem przeniosłam wzrok na inne elementy krajobrazu, których nie zauwaŜyłam przedtem. Jednym z nich była zagłodzona krowa, która stała wśród kości swoich przodków i wolno poruszała ogonem. Zwiesiła nisko głowę i oddychała cięŜko. Nie opodal leŜał na boku martwy byk z kopytami do góry. Naprzeciwko spoczywały rozkładające się zwłoki innej krowy, która padła zapewne juŜ parę dni temu; padlinę obsiadły muchy. Wśród szkieletów zauwaŜyłam jeszcze więcej zwierzęcych zwłok. Niektóre juŜ całkowicie uległy rozkładowi, niektóre jeszcze prawie nie zmieniły wyglądu. Wtedy z boku nadszedł inny wychudzony byk i stanął nieruchomo wśród trupów. Siedziałam teraz prosto i poczułam nagłe szarpnięcie, bo pociąg przyspieszył. Odwróciłam głowę, Ŝeby nie odrywać wzroku od tego zwierzęcego cmentarza. Patrzyłam tak dalej, dopóki nie odjechaliśmy i cały ten teren nie zniknął nam z oczu. Oparłam się o siedzenie i wbiłam przeraŜony wzrok w ścianę. Na peryferiach małej wioski Kus w Górnym Egipcie był cmentarz, na który przychodziły zwierzęta, gdy czuły zbliŜającą się śmierć. Ahmed Rasheed chyba stał w drzwiach przez dłuŜszą chwilę, zanim go zauwaŜyłam. Kiedy dostrzegłam jego obecność, powiedziałam coś w rodzaju: „Nie wierzę własnym oczom", bo uśmiechnął się tajemniczo i odparł: - Nie widziała pani jeszcze Doliny Królów. 188 Psy i szakale New Winter Pałace wyglądał jak kaŜdy nowoczesny łiotel w Stanach, choć widok, jaki roztaczał się z balkonu, był zupełnie wyjątkowy, jedyny na świecie. Mieliśmy szczęście, bo kiedy przybyliśmy na miejsce, udało nam się dostać dwa pokoje. Podejrzewałam, Ŝe Ahmed musiał uŜyć w tym celu swych wpływów. Zostawiłam paszport w recepcji i pojechałam windą na górę w towarzystwie Rasheeda i portiera w kolorowym stroju. Portier uśmiechał się, kiwał głową, kłaniał się bez końca i powtarzał: „Henry Kissin-ger". Szczęście w dalszym ciągu nas nie opuszczało. Okazało się, Ŝe zajmujemy sąsiednie pokoje, a więc Ahmed Rasheed zndw mieszkał koło mnie i mdgł usłyszeć kaŜde moje puknięcie w ścianę. Pokój spodobał mi się od pierwszej chwili. Był jasny, przestronny i miał śliczną nową łazienkę, w której wisiały ręczniki z napisem: „Upper Egypt Hotels Co". I ten widok, ten widok! Dosłownie zapierał mi dech. PoniewaŜ mieszkaliśmy dość wysoko, z okien widać było jaskrawoniebieski Nil, a po prawej doskonale zachowaną świątynię. Po lewej znajdował się
brązowy Winter Pałace, hotel modny w przeszłości. Teraz mieszkali tam ci, dla których zabrakło miejsca w New Winter. Za nami, aŜ po pustynię, rozpościerał się Luksor. Miasto ciągnęło się w górę i w dół rzeki przez parę mil, ale w przeciwieństwie do innych miast, połoŜone było tylko po jednej stronie rzeki, bo zgodnie ze staroŜytnym zwyczajem, na Nilu w dalszym ciągu nie ma mostów. Po jednej stronie mieszkają Ŝywi, a na drugą wysyłają swoich zmarłych. Na zachodnim brzegu rzeki moŜna zobaczyć jedne z najbardziej interesujących zabytków na świecie. Stojąc na balkonie w towarzystwie Ahmeda Rasheeda, czułam się jak człowiek, który się właśnie obudził z długiego snu. Przez dłuŜszy czas nie mogłam wydobyć z siebie $osu, patrzyłam tylko na zielone palmy i porośnięte soczystą roślinnością brzegi rzeki, wsłuchując się w stukot powozów konnych na dole. Ruch uliczny nie zakłócał nam sPokoju. Ludzie poruszali się pieszo, na koniach albo °słach. Bezpośrednio pod nami znajdował się przepiękny 189 Barbara Wood
ogród hotelowy, za nim asfaltowa droga i wreszcie Nil. Po rzece pływały łodzie z trójkątnymi Ŝaglami rysującymi się na tle porannego słońca. Przy brzegu przycumowany był duŜy statek, który zabierał turystów mających czas i pieniądze na wycieczki z Kairu do Asuanu. Cumowały tam równieŜ dwa promy, gotowe zawieźć chętnych do Doliny Królów. Wszędzie, gdziekolwiek spojrzałam, w górę czy w dół, piękne widoki cieszyły moje oczy. Owiewał nas chłodny wietrzyk, Ahmed Rasheed opowiadał o Luksorze i okolicach i na chwilę udało mi się zapomnieć o trudnym zadaniu, jakie mieliśmy do wykonania. Ale Ahmed nie zapomniał: - Po tej stronie Nilu znajdują się najbardziej interesujące miejsca w Egipcie: Świątynia Hatshepsuta, Koloseum Memnona, Dolina Królowych i Dolina Królów. - Czy właśnie tam jest Paul Jelks? - Przynajmniej być powinien. Takie dostał zezwolenie. Tak czy inaczej, na pewno znajdziemy tam jego obozowisko. - I Adelę? - Mam nadzieję. - I ten przeklęty grobowiec? Skinął głową. - Dlaczego pan nie przyjechał tu wcześniej? - Miałem taki zamiar, ale wtedy pojawiła się pani. Najpierw pojechałem za pani siostrą do Rzymu i chciałem tam z nią porozmawiać. Kiedy ją zgubiłem, robiłem właśnie plany co do dalszych poszukiwań, ale akurat wtedy pani przyjechała do Rzymu i byłem pewien, Ŝe zaprowadzi mnie pani do siostry. Stało się jednak inaczej i znalazłem J3 dzięki moim agentom w Luksorze. - Ale przedtem obserwował pan mnie? - Tak, przyznaję, Ŝe tak. - Czy poznał pan osobiście Paula Jelksa? - Nie, ale moje słuŜby mają jego fotografie i kopie listom uwierzytelniających, które składał wraz z podaniem o L° dę na prowadzenie prac. Widziałem je na własne oczy 190
Psy i szakale - Jeśli prowadził wykopaliska mając oficjalne zezwolenie, jak mógł przypuszczać, Ŝe uda mu się zachować swoje odkrycia w tajemnicy. - On nie otrzymał zgody na prowadzenie wykopalisk. Zgoda obejmowała wyłącznie fotografowanie juŜ odkrytych grobowców. Niektóre z nich nie zostały jeszcze rzetelnie zdokumentowane, a malowidła ścienne mogą łatwo ulec zniszczeniu, poniewaŜ na tym terenie panuje bardzo kapryśna pogoda. - Jak mógł tam kopać bez pańskiej wiedzy? - To duŜa pustynia. Nie moŜemy być wszędzie równocześnie. Nie mógł kopać w samej dolinie, ale gdzie indziej... z całą pewnością tak. Zerknęłam na wspaniałą świątynię i wyobraziłam sobie, ile pracy kosztowało jej odkrycie i odrestaurowanie. Potem pomyślałam o Paulu Jelksie, egiptologu brytyjskim, i mojej siostrze Adeli, dokopujących się grobowca gdzieś na dalekiej pustyni. - śałuję, Ŝe nie przyjechałam tu wcześniej. W celach turystycznych. Byłabym zachwycona. - Mam nadzieję, Ŝe teraz teŜ będzie się tu pani podobało. Niestety, sytuacja polityczna odstrasza zwiedzających. Nasze wojny przeraŜają turystów. Od sześćdziesiątego siódmego roku przyjeŜdŜa ich do nas coraz mniej. A potem jeszcze ta wojna ramadanowa. - Wojna ramadanowa? - Tak, w październiku. - Ma pan na myśli wojnę o Yom Kippur? - Tak ją nazywacie? - Popatrzył na mnie ze zdziwieniem. Uśmiechnął się. - Rozumiem. - Zawsze mi się wydawało, Ŝe Amerykanie nie są tu specjalnie mile widziani, ale nie doświadczyłam tego osobiście. ^ Kairze wszyscy odnosili się do mnie bardzo przyjaźnie, a szczególnie gdy się dowiadywali, Ŝe jestem Amerykanką. - Niektórzy zazdroszczą wam potęgi i pieniędzy. Ale *u
- No i co? - Obawiam się, Ŝe jest nie najlepiej. - Usiadł na krześle, a ja naprzeciwko niego na łóŜku. - Co pan chce przez to powiedzieć? Czego się pan dowiedział? - To zdjęcie zostało zrobione trzy dni temu. Od tamtej pory oni juŜ nie widzieli pani siostry. - Nie pojechali do obozowiska? - Nie, powiedziałem im, Ŝeby tego nie robili. Muszę rozmawiać z Jelksem osobiście. Znam wszystkie fakty. Moi ludzie mogliby popełnić błąd i zgubić nas wszystkich. Wykonali tylko instrukcje: sfotografowali pani siostrę w g*V pie ludzi, ale nie zostali zauwaŜeni. Potem zgubili jej ślad i od tego czasu nikt jej nie widział. 192 Psy i szakale - Przynajmniej ma pan nadzieję, Ŝe nikt nie zauwaŜył pańskich ludzi. - Tak, to prawda. - W takim razie moja siostra jest w obozie - upierałam sie. - Chciałbym, Ŝeby tak było. Posmutniałam. Ahmed podniósł na mnie wzrok i nie byłam zachwycona wyrazem jego oczu. - Nie chcę pani robić płonnych nadziei, panno Harris. - Co pan przez to rozumie? - To, Ŝe Arnold Rossiter mógł nas wyprzedzić. - W takim razie musimy tam zaraz jechać. Natychmiast! - Nie byłoby to mądre posunięcie. Najlepiej będzie wyruszyć rano. Proszę mi wierzyć, znam się na tym. - Czy pańscy agenci dowiedzieli się czegoś o Jelksie? - Tylko tyle, Ŝe pracuje w Dolinie Królów, ale nie robi tak szybkich postępów, jak się spodziewano. Poza tym jeszcze słyszeli, Ŝe pewna młoda Amerykanka przyjeŜdŜa raz w tygodniu do miasta po zakupy. Czasem zatrzymuje się na noc w tym hotelu. - Adela. A więc jednak dla niego pracuje. Pewnie wróciła do obozu. - Mam nadzieję. - Ja równieŜ. Milczeliśmy chwilę, a potem Rasheed powiedział: - Jestem głodny, panno Harris. Czy pójdzie pani ze mną na dół do restauracji? - Nie mam apetytu - westchnęłam - ale dotrzymam Panu towarzystwa. Restauracja była całkiem spora i siedziało w niej juŜ ^ielu turystów. Znaleźliśmy mały stolik przy ścianie; obsługiwało nas kilku kelnerów. Mimo Ŝe panowała tam miła ataiosfera i serwowano pyszne dania, zdołałam wypić tylko ^iŜankę herbaty. ¦Kiedy Ahmed skończył jeść i siedzieliśmy spokojnie zy herbacie, powiedziałam cicho: 193 Barbara Wood - JakiŜ to plan chciał pan ze mną omówić? - Ach, prawda. - Poprawił się na krześle i rozejrzał, stauracja opustoszała, a kilku pozostałych jeszcze gości siedziało dość daleko. Kelnerzy równieŜ znajdowali poza zasięgiem słuchu. Rasheed pochylił się więc nieco w moją stronę i zaczął: - Wszystko, co do tej pory pani powiedziałem, panno Harris, to czysta teoria. Nie istnieją Ŝadne fakty. Ale często w tego typu pracy zdarza się tak, Ŝe mamy tylko teorie, a nie dysponujemy Ŝadnymi faktami, Moje całe
dochodzenie opierało się na pogłoskach, a kontynuowałem je na podstawie bardzo wątłych poszlak. Pojechałem za młodą Amerykanką do Rzymu, poniewaŜ w jej posiadaniu znajdował się cenny przedmiot niewiadomego pochodzenia. Potem ona skontaktowała się - i to juŜ jest tylko hipoteza - z agentem znanego przemytnika dzieł sztuki. Tak samo jedynie teoretycznie moŜemy załoŜyć, Ŝe wszystko zaczęło się od Paula Jelksa. Być moŜe jest niewinny, choć nie mam Ŝadnych innych podejrzanych. Wiemy, gdzie Jelks ma swoje obozowisko. Gdybyśmy pojechali tam teraz, zrobili rewizję i zaczęli go przesłuchiwać, prawdopodobnie nic byśmy nie osiągnęli. Obudzilibyśmy tylko jego czujność i nigdy nie poznalibyśmy prawdy. Bo nawet jeśli to nie Jelks, prawdziwy winowajca dowiedziałby się o naszej akcji i znalazł jakiś sposób, Ŝeby się nam wymknąć. Widzi pani, panno Harris, to bardzo delikatna sprawa, bo mamy do czynienia z niezwykle sprytnymi ludźmi. Oni nie są głupi, więc my teŜ nie moŜemy sobie na to pozwolić. - Więc co w takim razie zrobimy? Rozejrzał się i nachylił do mnie jeszcze bardziej. - Zanim pojadę do Jelksa, muszę mieć dowody. Jeśli istnieje jakiś sposób, Ŝebym mógł się upewnić, Ŝe to naprawdę on jest winien, nie będę tracił czasu na podchody Jeśli to rzeczywiście on oferuje dzieła sztuki na sprzedaŜ, mogę pojechać do jego obozu i skonfiskować wszystko, c° posiada. A potem przesłuchiwać go dopóty, dopóki #ie wyjawi mi, gdzie jest grobowiec. - JeŜeli w ogóle jest jakiś grobowiec. 194 Psyiszakale Ahmed skinął lekko głową. - W jaki sposób chce pan zdobyć ten dowód? - MoŜe nie tyle dowód, panno Harris, co wskazówkę, Ictóra pozwoliłaby mi się upewnić co do słuszności moich teorii. Ale będzie mi potrzebna pani pomoc. - Oczywiście, z przyjemnością panu pomogę. - To jest niebezpieczne - dodał powaŜnie. - No to co? PrzecieŜ juŜ naraŜałam się na niebezpieczeństwo, prawda? Uśmiechnął się i najwyraźniej odpręŜył. - W takim razie dobrze. Oto mój plan. Moi ludzie byli u wszystkich handlarzy dzieł sztuki w Luksorze, ale tylko paru z nich przyznało się do tego, Ŝe widziało szakala u Amerykanki. To moŜna róŜnie tłumaczyć. Choćby tak, Ŝe lylko u nich była, ale szczerze mówiąc wątpię w to, bo postąpiłaby zupełnie bezsensownie, nie idąc do wszystkich antykwariuszy. Inny powód jest taki, Ŝe ci ludzie mogą się obawiać urzędników państwowych, bo boją się o swoje licencje. Nie chcą być wplątani w Ŝadne nielegalne afery. Dlatego w czasie rozmów z przedstawicielami władz... - Nabierają wody w usta? - Tak. I nie chcą powiedzieć, czy widzieli tę Amerykankę z szakalem. A moŜe nawet niektórym z nich proponowano juŜ kupno zawartości grobowca i naprawdę się przestraszyli, kiedy moi ludzie zaczęli ich wypytywać. Jest tu bardzo wiele niewiadomych, panno Harris. - A więc jaki jest pański plan?
- Pomyślałem sobie, Ŝe gdyby ta sama Amerykanka wróciła do nich z szakalem i udawała, Ŝe ma jeszcze coś do sprzedania, moŜe udałoby się jej rozwiązać im języki. - Adela? Ale jak pan to chce zrobić? - Nie, nie Adela. Mam na myśli panią. Omawialiśmy to w kółko przez następną godzinę, aŜ Peszcie oboje byliśmy usatysfakcjonowani. Ja się nie "ałam. Gdyby plan Ahmeda się powiódł, znalazłabym sio-sfrę. A tylko to miało dla mnie znaczenie. 195 Barbara Wood Miałam po prostu przejść się po antykwariatach, pomachać handlarzom szakalem przed nosem i czekać, aŜ któryś z nich się z czymś zdradzi. Było to ryzykowne przedsięwzięcie, ale chciałam spróbować. - Nie moŜemy teraz do nich pójść, bo sklepy są poŜarny-kane i będą dopiero otwarte o czwartej. Tecaz jest druga. MoŜe przespacerujemy się trochę, zanim przystąpimy do pracy? Wyszliśmy z New Winter Pałace i owiał nas ciepły, popołudniowy wietrzyk oraz zapach kwiatów. Tak jak Kair, tak jak Rzym, jak wiele innych miast, w których panuje gorący klimat, Luksor chodził spać między pierwszą a czwartą, Ŝeby jakoś przetrwać najbardziej upalną porę dnia. Podobał mi się ten zwyczaj i choć bardzo chciałam znaleźć Adelę, ucieszyłam się, Ŝe będę miała okazję trochę odpocząć po napięciu, jakie towarzyszyło mi w ciągu minionych dni. Ulica Al Nil połoŜona była równolegle do rzeki i prowadziła z hotelu na północ, tak daleko, jak miało się ochotę pójść. My przeszliśmy tylko kawałek. Oboje milczeliśmy, zachowując wszystkie przemyślenia dla siebie. Nie wiedziałam, co Ahmedowi chodzi po głowie, natomiast ja zadawałam sobie tysiące pytań, na które nie potrafiłam odpowiedzieć. Czego miałam się dowiedzieć tego wieczoru na temat szakala i mojej siostry? OkrąŜyliśmy świątynię Luksor. Po drugiej stronie znajdował się park, gdzie otoczyli nas ulicznicy krzycząc: Bak-sheesh, Bakskeesh. Ahmed dał im parę monet i kazał odejść. Szliśmy dalej tą samą ulicą, aŜ w końcu dotarliśmy do hotelu Savoy. Było tak gorąco, Ŝe musieliśmy zwolnić. Ahmed znalazł kamienną ławeczkę w cieniu drzewa, skąd roztaczał się widok na Nil. Usiedliśmy więc i patrzyliśmy spokojnie fl< łódki, które z gracją płynęły po rzece; słuchaliśmy, Ja^ woda ociera się o trzciny. Czułam, Ŝe ogarnia mnie błog spokój. Luksor okazał się pięknym, malowniczym, cichym miastem i zrobiło mi się przykro, Ŝe przybyłam tu w takich 196 Psy i szakale okolicznościach. Złoty Dom i John Treadwell oddalili się juŜ ode mnie i wydawało mi się, Ŝe to wszystko wydarzyło się we śnie. A Adela była gdzieś blisko. Albo w tym mieście, albo za rzeką, na tej jałowej pustyni. MoŜe zresztą znowu gdzieś pojechała? Zmęczyły mnie juŜ te wszystkie tajemnice i tempo Ŝycia, za którym nie mogłam nadąŜyć. Miałam ochotę zostać tu co najmniej miesiąc, siedzieć na brzegu rzeki i marzyć. Byłoby to takie łatwe w towarzystwie kogoś takiego jak Ahmed Rasheed.
Za nami turkotały zaprzęŜone w konie powozy wiozące turystów do świątyni Karnak. Odwróciłam się, Ŝeby na nie spojrzeć. KaŜdy z nich był inny, inaczej przystrojony według gustu właściciela. Ni z tego, ni z owego Rasheed zapytał: - Chce się pani przejechać? - Słucham? - Czy chce pani przejechać się powozem? ZauwaŜyłem, Ŝe się im pani przygląda. MoŜemy pojechać do świątyni i z powrotem. Albo dookoła Luksoru. Chciałaby pani? - Tak, z przyjemnością. JuŜ za chwilę przejechał obok nas wolny powóz i Ahmed dał znak woźnicy, Ŝeby się zatrzymał. Pomógł mi wsiąść i kazał mu jechać do świątyni Karnak; zajęliśmy miejsca z tyłu i Ahmed zaczął opowiadać mi o historii Egiptu. Ale ja nie słuchałam. Byłam o całe mile stamtąd i nie zwaŜałam na to, co mówił. Moje myśli krąŜyły ponad jaskra-woniebieską rzeką i skupiały się na otaczającym mnie świecie. Kimkolwiek Lidia Harris była kiedyś, zmieniła się. Zmieniła się nie do poznania w ciągu tych ostatnich dziesięciu dni. Nie, to było coś więcej niŜ zmiana. Raczej przebudzenie. Tego dnia, gdy tak jechałam powozem w towarzystwie Ah-foeda Rasheeda, uświadomiłam sobie, Ŝe przez całe Ŝycie Goniłam się przed uczuciem do męŜczyzn. MoŜna było ^Wnie teoretyzować i spekulować na ten temat, ale z pew- odwracałam się plecami do miłości. 197 Barbara Wood Zaczynało to wręcz zakrawać na ironię, Ŝe zawsze uwaŜałam się za odwaŜną kobietę, która nie boi się Ŝadnego wyzwania i śmiało wychodzi naprzeciw trudnościom. Przez całe Ŝycie stawiałam czoło róŜnym przeciwnościom i robiłam wszystko, Ŝeby je przezwycięŜyć. Ale wcale nie byłam taka odwaŜna ani teŜ nie miałam do czynienia z prawdziwymi wyzwaniami losu. Bo to największe wyzwanie stanowiła miłość, a jej zawsze się bałam. Błądziłam wokół wzrokiem i spojrzałam przypadkiem na siedzącego obok mnie męŜczyznę. Do tej pory interesowały mnie wyłącznie przedmioty i rzeczy. Stroniłam natomiast od ludzi i unikałam związków. Ale zaczynałam się zmieniać. ZauwaŜyłam to w Kairze i czułam, Ŝe narasta we mnie jakaś siła, moŜe nawet odwaga, której dotąd nie znałam. Ahmed odwrócił wzrok i wpatrywał się we własne myśli. Zastanawiałam się, co teŜ o mnie sądzi. Byłam ciekawa, co stanie się z nami, kiedy to wszystko się skończy. On jest taki inny - myślałam. NaleŜymy do dwóch róŜnych światów. Czy moŜna się w nim zakochać? - Aleja Baranów - usłyszałam jego głos. Spojrzałam na Ahmeda. - Co? - Pytała mnie pani o te posągi. - Naprawdę? - To są gotujące się do skoku barany, które prowadzą do pylonów świątyni Karnak. Przechodziły między nimi świty faraonów. Te zwierzęta to bogowie. W dalszym ciągu wpatrywałam się w Ahmeda. - Powinnam przeczytać coś na ten temat. - Usłyszałam nagle własne słowa. - To takie ciekawe.
Zaśmiał się cicho. - Nie słuchała mnie pani. - Jak to? - Widzę to w pani oczach. Ale jest pani uprzejma. Nie powinna pani teraz myśleć o siostrze. - Wcale o niej nie myślałam. Naprawdę nie. Myślała*11 o kimś, kto został w Ameryce. 198 Psy i szakale - Rozumiem. O przyjacielu? - Tak. To mój dobry przyjaciel. I on jeden wie, dlaczego tu przyjechałam. Chciałam zadzwonić do niego z Kairu. - On pracuje w tym samym szpitalu co pani? - Tak. Jest chirurgiem. - Rozumiem - powiedział Rasheed, chociaŜ nie sądziłam, Ŝeby rozumiał. Znowu pomyślałam o doktorze Kellermanie i o tym ciemnoskórym męŜczyźnie, który siedział tuŜ obok mnie. Czy moŜna kochać dwóch męŜczyzn naraz? Ahmed uwaŜnie obserwował moją twarz. - Dlaczego nie wyszła pani za mąŜ? - zapytał: Wcale nie byłam zaskoczona. A kiedy odpowiedziałam wzruszeniem ramion, on równieŜ nie był zdziwiony. - A pan? - spytałam w rewanŜu. - Byłem Ŝonaty. Moja Ŝona umarła cztery lata temu na chorobę, którą wy nazywacie cukrzycą. Przebieg choroby i był bardzo gwałtowny. Lekarze nie mogli jej uratować. - Na cukrzycę! Strasznie mi przykro. Zgodnie z moim nowoczesnym sposobem myślenia, nikt juŜ teraz nie umierał na cukrzycę. Istniały przecieŜ odpowiednie leki. Ale w końcu ludzie nadal umierali na heine--medinę, ospę, choć naprawdę trudno w coś takiego uwierzyć. - Nie chciałam być wścibska. - Ja pierwszy zapytałem. - Znowu się uśmiechał. - Musimy się czegoś o sobie dowiedzieć, jeśli mamy zostać I Przyjaciółmi. Teraz pani juŜ wszystko o mnie wie. - To takie proste? I - Takie proste. Oparłam się wygodnie i przymknęłam oczy. Widziałam I ^ wyobraźni, jak Ahmed sypie cukier do herbaty. Otworzy-I ^m oczy i spojrzałam na niego. Był taki naiwny i światowy I Grazem. Jak wszyscy Egipcjanie miał w sobie niewinność I kiecka i spryt Semity. - Robi się późno - stwierdził, patrząc na zegarek. - Tak - szepnęłam. 199 Barbara Wood JfSSTi i* 5» bezpieczna, i zaczynałam się w nim zakochiwać. Nie boję się. Rozdział trzynasty
J. ak długo nosiłam szakala pod bluzką, Ŝe trochę dziwnie się czułam, kiedy przełoŜyłam go do torebki. Gdy jeszcze tkwił w swojej dyskretnej kryjówce, czułam się bezpieczniejsza i bardziej pewna siebie; kiedy wyjęłam go ze schowka odczuwałam lekki niepokój. Bałam się wystawiać go na przynętę. - W Luksorze jest wiele sklepów, które zajmują się legalnym handlem antykami, więc nie moŜemy pójść do wszystkich. Sporządziłem jednak listę tych antykwariatów, z którymi robił interesy Paul Jelks. Ich właścicielami są ludzie prowadzący handel na wielką skalę, więc mają szeroki asortyment towarów. Czy na pewno pani wie, co robić? - Tak, to nie jest takie trudne. Mam tylko pokręcić się trochę po tych sklepach, Ŝeby zobaczyć, czy przypadkiem ktoś nie weźmie mnie pomyłkowo za Adelę. Jeśli , wyjmuję szakala i czekam na ewentualną reakcję. Jeśli się nie doczekam, pytam antykwariusza, czy widział juŜ kiedyś ten przedmiot. Od tego momentu działam na wyczucie. - Świetnie. Wiesz, Ŝe nie mogę tam z tobą wejść. Muszę Pozostać nie zauwaŜony na zewnątrz. - Tak, oczywiście. Przerwał i spojrzał na mnie. Potem, co bardzo mnie dziwiło, ujął moją dłoń, uścisnął mocno i powiedział: -NaraŜasz się na wielkie ryzyko, Lidio. MoŜesz jeszcze zmieść zdanie. Naprawdę nie musisz tego robić. Ale potrząsnęłam tylko głową. 201 Barbara Wood - Chcę szybko zakończyć tę sprawę, tak samo jak ty. A moŜe nawet bardziej. - W takim razie dobrze. Zaczynamy. Najlepsze i najdroŜsze antykwariaty usytuowane są niedaleko New Winter Pałace, więc postanowiliśmy rozpocząć właśnie od nich. Pierwszy z nich naleŜał do Mohani-meda Rageba i mieścił się w kompleksie sklepów z pamiątkami, ubraniami i biŜuterią. Na szyldzie drukowanym złotymi literami widniał numer wydanej przez rząd licencji. W tym przestronnym, dobrze oświetlonym lokalu z dwoma duŜymi oknami wystawowymi i sztukaterią na suficie było wystarczająco duŜo miejsca, by spacerować bez przeszkód wśród mebli i rzeźb. Właściciel rozmawiał właśnie z klientem, a ja chodziłam po sklepie, nie spuszczając oczu z drzwi. Gdyby miał się tu nagle pojawić jakiś nieoczekiwany gość, chciałam być na to przygotowana. - Dzień dobry pani - powiedział Arab, kiedy mnie zauwaŜył. Klient wyszedł, więc zostałam sam na sam z kupcem. - W czym mogę pani pomóc? - Podszedł do mnie. Pachniał cebulą i kartoflami. - Właściwie nie wiem... - Odwróciłam się do niego twarzą, Ŝeby mógł mi się dobrze przyjrzeć. Nie zareagował w Ŝaden szczególny sposób na mój widok. - MoŜe interesuje panią biŜuteria? Proszę tędy. - Wskazał mi długą szklaną gablotę pod ścianą i zrobił parę kroków w jej stronę. Posuwałam się ostroŜnie między kruchymi przedmiotami: duŜymi posągami faraonów i królowych, wielkimi antycznymi wazami i delikatnymi stołami wykładanymi kością słoniową. Na kaŜdym przedmiocie umieszczono specjalną etykietkę, z numerem rejestracyjnym nadanym mu przez rząd i certyfikatem potwierdzającym autentyczność.
Arab pospiesznie podszedł do gabloty i zaczął wyjn10" wać z niej tace z biŜuterią. KaŜda z ozdób musiała liczyć c najmniej tysiąc lat. 202 Psy i szakale Trzymał teraz w swych pulchnych dłoniach złotego sępa inkrustowanego półszlachetnymi kamieniami. - Ta brosza pochodzi z dziewiętnastej dynastii, z Teb - powiedział, a w jego oddechu czuć było wyraźnie zapach cebuli. - Proszę to wziąć i obejrzeć. MoŜna by pomyśleć, Ŝe tę wspaniałą inkrustację na skrzydłach i korpusie wykonano z lazurytu, karnalitu lub skalenia. A jednak tak nie jest. To staroŜytne szkło, tak wspaniale oszlifowane, Ŝe nawet ekspertom trudno się na tym poznać. W staroŜytności Egipcjanie próbowali robić imitacje kamieni półszlachetnych za szkła, ale jak pani widzi, to było całkiem inne szkło. Nie ma takiego blasku jak szkło współczesne, poniewaŜ jest w nim mniej krzemionki i wapna. Proszę, niech pani przesunie po nim palcem. TuŜ pod powierzchnią moŜna wyczuć banieczki powietrza, które nadają szkłu fakturę przypominającą kamień. Nasi przodkowie byli naprawdę sprytni. - Tak, rzeczywiście. - OdłoŜyłam broszę. - Mam teŜ coś ze Średniego Królestwa - powiedział pospiesznie. Wydobyte w Asuanie. A moŜe interesuje panią coś z późniejszego okresu? Ten naszyjnik został wykonany z berylu i pochodzi z czasów epoki helleńskiej. - Nie, dziękuję. Chyba nie. - Ma pani ochotę na herbatę? Właśnie miałem... - Trochę się spieszę, panie Rageb, więc przejdę prosto do rzeczy. Chciałabym, Ŝeby pan coś obejrzał. Opanowując drŜenie rąk, wyjęłam z torby zawiniątko, odwinęłam szakala i połoŜyłam go na ladzie między dwoma tacami z biŜuterią. Usiłowałam doszukać się w twarzy kupca jakiejkolwiek reakcji, ale na próŜno. Arab popatrzył na szakala, podniósł go, Ŝeby obejrzeć dokładniej, a potem powiedział: - Czego się pani chce dowiedzieć? A więc tak. Adeli u niego nie było. - Ile moŜe mieć lat i skąd pochodzi? - Ach, proszę pani. To bardzo trudno określić. Ten Przedmiot pochodzi z zestawu. Nie mogę nic stwierdzić, 203 \ Barbara Wood dopóki nie zobaczę innych pionków. Albo pudełka od tej gry. Ma je pani? - Nie. - Tego się spodziewałem. Kość słoniowa jest bardziej trwała niŜ heban. Takim pionkom udawało się przetrwać całe wieki, ale pudełka, w których były przechowywane, uległy zniszczeniu. Te nieliczne, które ocalały, spotyka się tylko w muzeach. - Nie wie pan przypadkiem, gdzie mogę kupić takie pudełko albo resztę pionków? Potrząsnął smutno głową. - Byłbym zachwycony, gdybym mógł je pani sprzedać. - CóŜ, w kaŜdym razie dziękuję. - Szybko zawinęłam z powrotem szakala w chustkę, wepchnęłam go do torebki i pospiesznie wyszłam ze sklepu.
Ahmed stał po przeciwnej stronie ulicy, pod drzewem na trawiastym brzegu rzeki. - Klapa. Nawet się nie zainteresował, skąd go mam. - W takim razie idziemy dalej. Odwiedziłam jeszcze trzy sklepy w pobliŜu New Winter Pałace, z takim samym skutkiem, więc znowu stanęliśmy na zielonym brzegu rzeki, z dala od ciekawskich spojrzeń. - Teraz musimy iść do miasta. Na bazarze są takie miejsca, które mogła odwiedzić. Zdaje się, Ŝe unikała sklepów w pobliŜu hotelu. Popatrzyłam na ulicę odchodzącą od Al Nil i wijącą się dalej za świątynią. Prowadziła do centrum Luksoru, na targowisko, które zapewne przypominało kairskie Mousky-Byłam rozczarowana, Ŝe nie udało nam się do tej pory nic ustalić, ale nie powiedziałam tego Ahmedowi. Słońce skrywało się właśnie za skały na drugim brzegu rzeki. Z palm pozostały jedynie kontury, niebo przybrało kolor lawendy, a woda stała się prawie czarna. Nadchodził zmierzch. - Chodźmy - powiedziałam. 204 Psy i szakale Trudno było iść do miasta statecznym krokiem, bo byłam bardzo niespokojna i miałam ochotę biec. Wiedzieliśmy jednak, Ŝe nie powinniśmy zwracać na siebie uwagi, więc wmieszliśmy się w tłum przechodniów, którzy właśnie wylegli na ulice. Bazar do złudzenia przypominał Mousky i gdy go zobaczyłam, mocno zabiło mi serce. Targowisko w Luksorze, mimo iŜ nieco mniejsze od kairskiego, robiło równie wielkie wraŜenie, poniewaŜ było tak samo zatłoczone, hałaśliwe i przytłaczające. Dopiero tutaj poczułam, Ŝe naprawdę zaczynam się bać. Pierwszy sklep mieścił się w bocznej alejce i nie wyglądał szczególnie reprezentacyjnie. śeby dostać się do drzwi, musiałam ominąć osła, a kiedy juŜ znalazłam się w środku, wnętrze równieŜ nie zrobiło na mnie specjalnie duŜego wraŜenia. Lokal zajmowany przez Ramesha Gupta nie był wiele większy od duŜej garderoby i nie oferował zbyt wielkiego wyboru rzeźb czy mebli. Jego chlubę stanowiły ksiąŜki ustawione na kilku regałach, biŜuteria i akwarele przedstawiające Nil. Lady nie było. Zastępowało ją stare drewniane biurko zasłane papierami. Pan Gupta, Hindus, ubrany w turban i nieskazitelny garnitur, sięgał mi zaledwie do ramienia i mówił wysokim, śpiewnym głosem. - Bonjour, madam - powitał mnie, wstając z miejsca. - Hello. ~ Angielka? - Nie, Amerykanka. - Ach tak. - Skłonił się lekko. Czy mogę zaproponować Pani herbatę? - Nie, dziękuję. Większość powierzchni biurka zajmował serwis, a w dusznym powietrzu unosił się aromat miętowej herbaty. - Ramesh Gupta, pani uniŜony sługa. Spojrzałam na jego twarz, na oczy, ale kryła się w nich tylko uprzejmość w stosunku do nowego klienta. Oszacowa-tam wzrokiem mały sklep, niewielki wybór towarów oraz 205
Barbara Wood kiepskie oświetlenie i zaczęłam się zastanawiać, dlaczego Ahmed Rasheed kazał mi tu wejść. - Czy Ŝyczy pani sobie coś kupić? Wszystko, co tu mam, jest prawdziwe i ma stempel rządowy. Zaraz pani pokaŜę... Sięgnął po ogromną ksiąŜkę, która wystawała z półki. Księga spadła z łomotem na biurko otwierając się na stronach, przypominających kartki z ksiąŜki telefonicznej Man-hatanu. Katalog Gupty obejmował tysiące przedmiotów. Zawierał ich opis, wiek, numer i cenę. Wszystko to wydrukowane było małymi literami. A więc dlatego się tutaj znalazłam. To był jeden z największych kupców w tym mieście. - Chciałabym, Ŝeby pan coś obejrzał. - Oczywiście. - Stał tak z przylepionym uśmiechem i usłuŜnym wyrazem twarzy. Kiedy jednak odwinęłam szakala i połoŜyłam go na biur-, ku, zrobił trochę inną minę. Najpierw lekko zmarszczył brwi, jakby usiłował sobie coś przypomnieć, a potem znowu zaczął się uśmiechać. - Ach! Dama z szakalem! Jeszcze pani nie znalazła kupca? Serce zaczęło mi walić jak oszalałe. - Miałam nadzieję, Ŝe pan mi pomoŜe. - AleŜ proszę pani - odparł przepraszająco. - JuŜ pani mówiłem, Ŝe nie zajmuję się takimi sprawami. Współpracuję wyłącznie z rządem. Powinna mnie pani zrozumieć. Jestem uczciwym człowiekiem. I muszę panią ostrzec, Ŝe dwa dni temu odwiedzili mnie agenci zajmujący się sprawami antyków i zadawali mi róŜne pytania. Nic im, oczywiście, nie powiedziałem. - Doceniam to, dziękuję. MoŜe jednak mógłby mi pan powiedzieć, kto... - JuŜ pani mówiłem. Nie chcę mieć nic wspólnego z ta sprawą. Nie wolno mi nawet podać pani nazwisk handlarzy, którzy mogliby pani pomóc, bo rząd traktuje przestępców bardzo surowo. Nie chcę stracić licencji. Przez chwilę zastanawiałam się, co robić dalej. W dal" 206 Psy i szakale szym ciągu nie powiedział nic, co nasuwałoby na myśl jelksa, choć teraz nie miałam wątpliwości, Ŝe Adela wplątała się w jakąś aferę. Albo teŜ Hindus nie chciał się zdradzić ze wszystkim, co wie. Czy Adela wspominała mu o grobowcu? Ramesh Gupta sam udzielił mi odpowiedzi na to pytanie. - Niech pani posłucha mojej rady, tej samej, której wtedy pani udzieliłem. Parę cennych przedmiotów to jeszcze nie zbrodnia. Niech pani przekaŜe je władzom. O wiele lepiej stracić trochę pieniędzy niŜ wolność. Podziękowałam mu i dołączyłam do Ahmeda w zaułku, gdzie nikt nie mógł nas zobaczyć. - Znaczyłoby to, Ŝe twoja siostra postępowała ostroŜnie. - rzekł wysłuchawszy mojej relacji. Sugerowała, Ŝe ma tylko kilka takich nie rejestrowanych przedmiotów, a sza-kal jest po prostu jednym z nich. Sądzę jednak, Ŝe gdyby trafiła na kupca, który w przeciwieństwie do Gupty dobiłby z nią targu, powiedziałaby mu o grobowcu. - I o Jelksie. - Tak. A więc w dalszym ciągu nic nie wiemy. Musimy iść dalej. - Tak, chyba tak.
- Dobrze się czujesz? - W jego oczach pojawiła się troska. Staliśmy ukryci w głębokim cieniu, zapadał nastrojowy zmierzch, a Ahmed ujął mnie za rękę i lekko ją ścisnął. Byliśmy bardzo blisko, niemal się dotykaliśmy. - Nic mi nie jest. - Tam moŜe być Rossiter - powiedział wskazując ruchliwe targowisko, którego wprawdzie nie widzieliśmy, ale słyszeliśmy dochodzące z niego odgłosy. - Wiem. - Lidio, moŜemy wrócić do hotelu i wymyślić co innego. powinniśmy pojechać do obozowiska Jelksa. Jeśli będziemy mieli trochę szczęścia, okaŜe się, Ŝe on naprawdę fest winny. - Nie - powiedziałam szybko. - A jeśli nie jest? Albo 207 Barbara Wood jest, ale nie będziemy tego pewni. Nie zostanie s* ny, prawda? Nie, jeśli zaistnieją jakiekolwiek wątpU Wtedy wszystko się zawali. Będę chodziła po skl dopóki ktoś się nie zdradzi. A jeśli się okaŜe, Ŝe to o tym lepiej dla nas. Będziemy w domu. - W domu? - Ahmedzie... nie zmieniaj swoich planów przez wzgią(1 na mnie. Dam sobie radę. Patrzyłam mu długo w oczy, czułam jego bliskość. Moja dłoń tkwiła w dłoni Achmeda i wtedy poczułam jego siłę i swoją siłę. Jedenaście dni temu nie zdobyłabym się n taką odwagę. Ale dziś byłam juŜ kimś innym. Mogłam stanąć twarzą w twarz z samym diabłem, a nawet z Arnoldem Rossiterem, byleby tylko odzyskać siostrę. p&y i szakale .»-*• P"1* i,ko, Ŝe dzieliła ™s tylko Wizyty w kolejnych dwóch sklepach nie odniosły Ŝadnego skutku. Znowu dołączyłam do Ahmeda i czułam, Ŝi boję się coraz bardziej. Być moŜe ponosiła mnie wyobraźnia, moŜe wróciły wspomnienia z Mousky i bałam się, Ŝe stratuje mnie tłum, ale byłam coraz bardziej zdenerwowana. Miałam wraŜenie, Ŝe jak dotąd wszystko idzie podejrzanie gładko i jest podejrzanie proste. W końcu dotarliśmy do sklepu, który stanowił własność niejakiego S. Khouri, licencjonowanego sprzedawcy antyków. Sklep znajdował się przy głównej alei bazaru, a na jego wystawie wyeksponowano staroŜytne rzeźby i wa: Ahmed dodał mi otuchy, a potem wmieszał się w tłum i zniknął. Szybko weszłam do środka. Natychmiast skierowałam się w stronę szklanej lad: w głębi pomieszczenia. Musiałam iść bardzo ostroŜnie, by nie potrącić małych stolików, na których stały delikat figurki. Kiedy zamknęły się za mną drzwi, rozwieszone nad i dzwoneczki natychmiast oznajmiły moje przybycie. v samej chwili rozchyliła się kotara z paciorków i * zza niej antykwariusz. Był niskim męŜczyzną o szcz twarzy i chytrych oczkach. Czarne włosy przylegały n 208 __ Interesuje się pani starociami:
W pewnym sensie tak. - Rozejrzałam się. W powietrzu unosił się zapach kadzidła. Poczułam się tu jak w więzieniu. - Chciałabym, Ŝeby pan coś obejrzał. - Oczywiście. SłuŜę. Wilgotnymi z emocji dłońmi postawiłam torbę na kontu-1 arze. Starając się opanować drŜenie rąk, wydobyłam z niej | zawiniątko, starannie rozpostarłam na ladzie chusteczkę I i połoŜyłam na niej szakala. Lisi wyraz twarzy męŜczyzny nie zmienił się ani na jotę. - Wspaniały - powiedział i wziął go do ręki. - Śliczna rzecz. Wcale nie zniszczona. Patrzyłam, jak ogląda szakala, i miałam dziwne wraŜenie, Ŝe nie zachowuje się w sposób naturalny, lecz gra. Oczywiście był to absurdalny pomysł. Nie miałam powodów tak myśleć. Khouri zachowywał się bardzo uprzejmie i wykazał tak samo umiarkowane zainteresowanie szaka-tan, jak inni antykwariusze. A jednak... coś odróŜniało go °d innych. Coś, czego nie zaobserwowałam u tamtych ku-Pców, sprawiło, Ŝe nabrałam w stosunku do niego podejrzeń. - Gdzie go pani znalazła? - zapytał. I Unałam uczucia, Ŝe w tym zagraconym pomieszczeniu na mnie niebezpieczeństwo, ze wszystkich kątów gy nagle groźne cienie i miałam wraŜenie, Ŝe wpadi w pułapkę. " Mam ich więcej - odparłam niepewnie. !' 209 Barbara Wood W dalszym ciągu uśmiech nie schodził mu z tw - Tak teŜ myślałem. Ale niech pani pozwoli z * go w lepszym świetle. - Arab wszedł za ladę, Ŝeb °* się bezpośrednio pod lampą. Zdawało mi się, ze dost^ jakiś ruch za zasłoną. Khouri podszedł znów do mnie, obracając szakala i cach, ale stanął twarzą do lady, więc musiałam się c - Wydaje mi się, Ŝe jest prawdziwy - powiedział Przypuszczam, Ŝe pochodzi z czasów Nowego Królestw Podniósł na mnie oczy. - Co jeszcze pani ma? Przełknęłam ślinę i postanowiłam zaryzykować. - Mówiłam panu ostatnim razem. Uśmiechnął się szerzej. - Oczywiście, Ŝe tak. Nie wiem wprawdzie, dlaczego udawała pani, Ŝe jest tu pani po raz pierwszy, ale to nie ma znaczenia. Wiedziałem, Ŝe pani wróci. - Spojrzał na szakala, postukał nim o dłoń i powiedział: - Mówiłem juŜ pani wtedy, Ŝe mogę rozmawiać wyłącznie z pani pracodawcą. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe. A więc Adela dla kogoś pracuje. - Mówiłem pani równieŜ, Ŝe trudno będzie znaleźć w Luksorze, a nawet w Kairze, nabywcę na taką ilość t waru. Tylko ja byłbym ewentualnie zainteresowany kuf nem. Przełknęłam ślinę. A więc grobowiec istniał naprawdę. - Jeśli rzeczywiście chce pan to kupić, proszę ro; wiać ze mną - powiedziałam śmiało. Ale on potrząsnął tylko głową i oddał mi szakala. - Przykro mi, proszę pani. Nie mogę tak ryzyk< Proszę powiedzieć doktorowi Jelksowi, Ŝe albo spotka ze mną osobiście, albo nic nie załatwi. Wstrzymałam oddech. Serce waliło mi jak mi Handlarz wymienił nazwisko Jelks. W tej samej chwili usłyszałam za sobą jakiś c3 210 Psy i szakale m się na pięcie i spojrzałam prosto w oczy grubasa barach z grubymi szkłami.
f aŜenia zaparło mi dech i natychmiast się odwróci-1 Khouri nagle gdzieś się rozpłynął. ^ pani pozwoli, Ŝe się przedstawię. Nazywam się Karl ^eitz r owu się odwróciłam i spojrzałam mu prosto w twarz. Małam w przyćmionym świetle jego chytry uśmieszek 1 oteskowo duŜe oczy za grubymi szkłami. t MoŜliwe, Ŝe ja mogę pani pomóc - powiedział wyraźnym niemieckim akcentem. f jedna myśl ścigała drugą. Wiedziałam, Ŝe Ahmed jest po (przeciwnej stronie ulicy i nie widzi, co się dzieje wewnątrz sklepu, i Ŝe nie usłyszy, nawet jeśli go zawołam. Sprzedawca ulotnił się - albo ktoś go stamtąd wyciągnął na siłę, albo był w zmowie z grubasem. Tak więc zostałam zupełnie sama w tym małym zagraconym sklepie. Towarzyszył mi tylko morderca Johna Treadwella. - W jaki sposób chciałby mi pan pomóc? - zapytałam głosem, w którym wyraźnie pobrzmiewało napięcie. Cofnęłam nieco nogę i wyczułam, Ŝe natrafiam na przeszkodę. Po 'mojej lewej znajdowała się lada, a przede mną ten grubas. J Oznaczało to, Ŝe mogę uciekać tylko w prawo, wąskim, najeŜonym przeszkodami przejściem. Do drzwi było tędy dosyć daleko. - Czasem zajmuję się antykami. - Wskazał na trzymanego przeze mnie szakala. - Rozumiem, Ŝe ma pani coś do sprzedania. - Ach tak. Zastanawiałam się, co powiedzieć dalej. Być moŜe chweitzer nie podejrzewał, Ŝe wiem, kim jest. MoŜe bawił A$ ze mną w ciuciubabkę, Ŝeby mnie zwieść. Wszystko było a°Ŝliwe. Ale chciałam, Ŝeby to się wreszcie wyjaśniło. chciałam odzyskać siostrę. Chciałam, by skończył się ten |Szniar. A nie skończy się na udawaniu, kłamstwach buczkach. Musi się skończyć okrutną szczerością, a moŜe ^wet walką. 211 ZOBarbara Wood Chciałam zaryzykować. Powiedziałam więc- Wiem, kim pan jest, panie Schweitzer. Uśmiech zamarł mu na twarzy. - Naprawdę? - Był pan ze mną w Złotym Domu. Nie odezwał się ani słowem, nie wykonał ruchu. Zadne§o - Widziałam teŜ pana w towarzystwie Johna, zan" stał zamordowany. Schweitzer pokiwał wolno głową. - Rozumiem. Trzymałam szakala w ten sposób, Ŝe jego długi p i spiczaste uszy wbijały mi się w rękę. Trzymałam go mo no, jak sztylet, gotowa uderzyć. - W takim razie niepotrzebnie tracimy czas - powiedział spokojnie. Patrzyliśmy na siebie w mroku, oboje czujni i ostroŜni. - MoŜemy sobie nawzajem pomóc - zaproponował ni pewnie.
- Jak? - DrŜałam na całym ciele. W ułamku sekundy błyskawicznym ruchem wydobył broń spod marynarki. Była wycelowana prosto w moją pierś. - Pójdzie pani ze mną - rzucił cicho. Patrzyłam z niedowierzaniem na pistolet. - Dokąd? - Z pewnością pani wie, Fralein. Proszę się uspokoić. Nie chcę Ŝadnych kłopotów. W jednej chwili zdecydowałam się nie tracić wic czasu na dyskusje. Jeśli działał przez zaskoczenie, mogłs się posłuŜyć tą samą metodą. Nie myśląc nad tym, co podniosłam lewą rękę i uderzyłam na ślepo. Najwyi trafiłam, bo pistolet wyleciał w powietrze, a przera Schweitzer złapał się za zranione ramię. Obróciłam się na pięcie i ruszyłam do drzwi. Otwo łam je na ościeŜ i puściłam się pędem naprzód, nie F wokół siebie i nie zwaŜając na to, co robię, aŜ w * 212 Psy i szakale m Ŝe Ahmed Rasheed chwyta mnie w ramiona }0CZUno d° siebie przytula. dio! cfybko - rzuciłam bez tchu. - Biegnijmy! i epycna^^my s*ę na °^^ep Przez tłum. Nikt nie zwracał ^ s uwagi i w końcu udało nam się uciec od światła tał w objęciach Ahmeda i co chwila przerywałam Lwiadanie szlochami. I Co się stało? - zapytał przynajmniej kilkanaście razy, dopóki n*e w^^ m*z rc^ szakala i nie zobaczył, Ŝe figurka jest cała poplamiona krwią. - Grubas - wyjąkałam. - Miał broń. _ Nic nie mów. Nie tracąc czasu, rzuciliśmy się do ucieczki, wybierając ciemne i puste uliczki. Biegliśmy wąskimi zaułkami, po śliskich kocich łbach. Ahmed dobrze znał drogę. Bez pro-blemów wyprowadził mnie daleko od świateł i ludzi, nie zbaczając jednak z drogi do hotelu. Niedaleko New Winter Pałace wmieszaliśmy się w tłum zwykłych przechodniów. Ahmed odciągnął mnie na bok, Ŝeby mi się przyjrzeć. Miałam kredowobiałą twarz i krew ha bluzce. - Chcesz teraz pójść do pokoju? - Tak. - W holu będą ludzie. - Nic mnie to nie obchodzi. Chcę iść na górę. Natychmiast. Poszliśmy przez ogród do głównego wejścia i pobiegamy schodami w górę. Na szczęście portier był zajęty dniową z taksówkarzem i nas nie zauwaŜył. Pchnęliśmy &lane drzwi i pospieszyliśmy korytarzem w kierunku Ptod. Mieliśmy szczęście, bo drzwi jednej z nich otwarły S niemalŜe na nasz widok i zamknęły natychmiast, gdy eszliśmy do środka. Jechaliśmy więc na górę sami. n le(*y tylko znaleźliśmy się w moim pokoju, rzuciłam się 3edno z bliźniaczych łóŜek, bo było mi słabo. Ahmed 213 Barbara Wood zasunął zasłony, zamknął drzwi na podwójn i usiadł przy mnie. Gdy wziął do ręki szakala y ^^ sobie palce krwią. - MoŜesz mi teraz powiedzieć, co się stało?
- Tak. Wzięłam głęboki oddech i zrelacjonowałam m zdarzenie w sklepie Khouriego. Przyznałam się teŜ \ łam się tam jak w pułapce i Ŝe zauwaŜyłam jakiś ruc zasłoną. - Więc - powiedział po chwili milczenia - ten grub Schweitzer, był juŜ w sklepie, kiedy tam przyszłaś. Znać łoby to, Ŝe albo się ciebie spodziewał, albo załatwiał ja interesy z Khouri. - A skąd mógł niby wiedzieć, Ŝe tam przyjdę? - Na przykład od innego sprzedawcy, który doniósł mu, Ŝe chodzisz od sklepu do sklepu. Doszedł do logicznegc wniosku, Ŝe najprawdopodobniej odwiedzisz Khouriegc jednego z bardziej znanych antykwariuszy. Myślałam o tym przez chwilę. Nagle się wzdrygnęłam. - Zraniłam go w rękę! - Nie mogłam zapomnieć, co czułam, gdy szakal wbijał się w mięsiste ramię grubasa. Ahmed wstał bez słowa i poszedł do łazienki. Usłyszałam szum wody. Kiedy wrócił po chwili i usiadł obok mnie na łóŜku, zarówno szakai, jak i jego ręce były czyste. Potem spojrzałam na swoje dłonie - czerwone o krwi. - Nie chodzi tu o krew, Ahmedzie. Jestem do niej p zwyczaj ona, taki mam przecieŜ zawód. Ale to zupełnie innego. - Wiem - powiedział cicho. - Chodzi mi o to, Ŝe go zraniłam. - Znowu się wzdryi łam, a Ahmed objął mnie i przyciągnął do siebie. - Ratowałaś własne Ŝycie - powiedział spokojnie, ję się odpowiedzialny za to, co się stało. - To nie twoja wina. Wiedziałam przecieŜ, co * Sądzę, Ŝe gdyby taka sytuacja miała się powtórzyć, P< łabym identycznie. Tak mi się przynajmniej wydaj* 214 Psy i szakale tku groziło mi niebezpieczeństwo. Dzisiejszy dzień I specjalnym się nie róŜnił. Przypuszczam, Ŝe Adela y dla mnie to samo. Westchnęłam i potrząsnęłam I BoŜe! Z szakalem na pistolet! Chyba postradałam l0$t\e udało się, prawda? I No... tak. Miałam wciąŜ w pamięci tłuste palce trzymające pistolet idalony o parę centymetrów od mojego serca i usiłowa-0 sobie przypomnieć, co wtedy myślałam. Ale nie mogłam, bo miałam pustkę w głowie. Działałam spontanicznie, odezwał się we mnie instynkt samozachowawczy. - A co by się stało, gdybym nie zareagowała tak szybko? - Nie wolno ci myśleć o takich rzeczach. - Gdybym go nie zraniła, nie wypuściłby pistoletu z ręki. Mógłby odzyskać równowagę i mnie zabić. - Wyjęłam Ah-medowi szakala z dłoni. - Wygląda tak niewinnie, prawda? A jednak stał się przyczyną wszystkiego, co działo się przez te ostatnie... zaraz... jedenaście dni. Przywiódł mnie tu na koniec świata. Nieomal spowodował moją śmierć. Ale równieŜ ocalił mi Ŝycie. Obracałam go powoli w palcach. Ahmed przytulał mnie mocno. A ja myślałam: dzięki szakalowi nastąpiła we mnie ta zmiana i dzięki niemu trwa właśnie ta chwila. - Przynajmniej - odezwał się cicho Ahmed - udało się
zrealizować plan. Wiemy juŜ, Ŝe to na pewno Paul a jutro mogę udać się do obozu i oficjalnie postawić tou zarzuty. Uniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. Serce biło mi foocno i niespokojnie, ale nie dlatego, Ŝe otarłam się 0 śmierć, bo to przeŜycie wydawało mi się juŜ zadziwiająco 0(Negłe, tylko z powodu bliskości Ahmeda, ciepła jego ciała rzy moim ciele, siły jego uścisku. Kiedy pochylił głowę j Pocałował mnie, wydało mi się to zupełnie naturalne. *° usta musnęły moje wargi delikatnie, jak skrzydło %la, lecz natychmiast potem zaczął mnie całować zupełlnaczej. Jego zachłanność nie zdziwiła mnie, odpowie215 Barbara Wood działam tak samo gwałtownie, i wtedy poczułam I łam na ten moment całe Ŝycie. Kiedy Ahmed się odsunął, zauwaŜyłam w jeg dziwne światło, jakiś szczególny wyraz, nie pasując 0< nie do Ŝarliwości jego pocałunków. Potem powiedzf ^^ nie obojętnym tonem: - Teraz, kiedy go wreszcie dopadnę, nie będę Ŝadnych wątpliwości. Stawię mu czoło z przekonanier będę pewny swoich racji. Muszę pani za to podzięki panno Harris. Oswobodziłam się z jego objęć i wstałam. JuŜ nie była taka roztrzęsiona. Czułam, Ŝe jestem silna. To, co się stał, godzinę temu, miało na mnie taki sam wpływ, jakby przy darzyło mi się przed rokiem. Ale teraz pojawił się inny problem. Poszłam do łazienki, umyłam ręce i twarz, po czym wróciłam do pokoju i usiadłam naprzeciwko Rasheeda. Patrzyłam mu prosto w oczy. - Dlaczego zwróciłeś się do mnie per: panno Harris. Przyglądał mi się w milczeniu. - PrzecieŜ mówiłeś mi po imieniu. - Tak, wiem. - Patrzył mi prosto w oczy. Czułam, Ŝe serce znowu bije mi mocno, ale tym razem z innego powodu. Znowu pomyślałam o doktorze Kellermanie i doznah tego znajomego ciepłego, tkliwego uczucia, jakie zawsze dc niego Ŝywiłam. Byłam mu bardzo oddana, a on z kolei był mi potrzebny. Tkwiło to we mnie głęboko juŜ od bar( dawna. Ale moje uczucie do Ahmeda było zupełnie ir burzliwe i gorące. Wiedziałam, Ŝe to namiętna, zmysłowa miłość. - Panno Harris... Lidio - powiedział i po raz pierwsz: miałam wraŜenie, Ŝe opuściła go pewność siebie. -przedtem nie znałem Ŝadnej Amerykanki. Pochoc z dwóch róŜnych światów. Twoja religia nie jest moją gią. Twoje poglądy polityczne są inne niŜ moje. zupełnie inne zwyczaje. My - rozłoŜył ręce - ies* zupełnie inni. 216 ^m Psy i szakale Kogo - zapytałam cicho - próbujesz przekonać? Mnie cflS1 raz pierwszy odwrócił wzrok. Widziałam, Ŝe toczy ze P° waikę. Siedzieliśmy dalej w ciszy, a ja pomyślałam s°^ nocy w hotelu Shepheard's, kiedy John połoŜył mnie '^'Ŝku, wziął w ramiona i zaczął całować. Pamiętałam, k zachłanne były nasze pocałunki i jak ogromne budziły \ mnie podniecenie. Spojrzałam na cichego męŜczyznę, kfry siedział naprzeciwko
mnie. Wcale nie musiał mnie ałować ani dotykać, Ŝeby mnie roznamiętnić. Sama jego obecność rozpalała we mnie płomień. - Jutro z samego rana musimy wyjechać, a zrobiło się juŜ bardzo późno. Powinnaś się połoŜyć. Ale nie zostawię cię samej, bo to niebezpieczne. Wstałam gwałtownie na równe nogi, podniosłam torebkę I z podłogi, owinęłam szakala w chusteczkę i zaczęłam odsuwać kołdrę. Ahmed nawet się nie poruszył. Zdjęłam buty i chciałam właśnie ułoŜyć się na łóŜku, kiedy wstał nagle i wziął mnie za ramię. - Lidio, musisz coś zrozumieć. Nie mogłam uniknąć jego wzroku. Oczy Ahmeda mówiły to, czego nie mogły wyrazić słowa. - Ja równieŜ to czuję - powiedział łagodnie, ale z niepokojem w głosie. - Ale to się nie uda. Spotkaliśmy się przypadkiem, a wkrótce ty znowu wrócisz do swojego świaj ta. Powód, dla którego tu przyjechałaś, dla którego tu teraz 1 jesteś, przestanie istnieć i wyjedziesz. Masz swój szpital i swojego chirurga, który tam na ciebie czeka, a ja mam I Pracę tutaj. Oboje mamy zajęcia i obowiązki. Nie mieliśmy wpływu na to, co zaszło między nami, bo spotkaliśmy się Przypadkiem, Ale nie mamy szans. Jutro pojedziemy na I Pustynię i mam nadzieję, znajdziemy twoją siostrę. Potem I Wrócisz do siebie, tam, gdzie jest twoje miejsce. Wiem, gdzie jest moje miejsce - szepnęłam. Jego uścisk na moim ramieniu zacieśnił się. Oddałabym d wszystko za to, Ŝeby się poddał, pogodził z losem, mnie znowu w ramiona i pocałował. Ale nie chcia217 Barbara Wood łam go do tego nakłaniać. Jeśli Ahmed miał przez\w swoje wątpliwości, jeśli miał zdać sobie sprawę z t niewiele znaczą jego słowa, zrozumieć, Ŝe róŜne ^°'^a kultury i tradycje nie grają tu Ŝadnej roli, chciałam doszedł do tego sam, bez mojego udziału. Musiał zn ^ odpowiedzi w sobie. - Lidio, jeśli taka jest wola Allacha, to się nam uda ja w to nie wierzę, bo wiem, Ŝe wkrótce się rozstanie i nie zobaczymy nigdy więcej. To, co się między nart wydarzyło, i to co dzieje się teraz, nigdy nie miało gj zdarzyć. Wyswobodziłam ramię z jego uścisku. Jak we śnie, odsu nęłam kołdrę i wśliznęłam się do łóŜka. W głowie kołatała mi wciąŜ ta sama myśl: „Tak musi czuć się człowiek, któremu zaaplikowano narkozę". Ktoś zgasił światło i pokój pogrąŜył się w całkowitych ciemnościach. Nie docierał do mnie Ŝaden dźwięk. Luksor spał. W hotelu zapanowała cisza i spokój. LeŜałam na łóŜku, wpatrując się w ciemność, i usłyszałam, Ŝe ktoś kładzie się obok mnie. Usłyszałam westchnienie. A potem moje ciało odpłynęło daleko w bezkresny sen. Kiedy się obudziłam, czułam lęk. Przez chwilę wydawało mi się, Ŝe dopiero co zamknęłam oczy. Ale potem, kiedy stwierdziłam, Ŝe leŜę na boku, a nie na plecach, zrozumi łam, Ŝe jednak spałam. Nie miałam jednak pojęcia, jafc długo. W pokoju było wciąŜ niewiarygodnie ciemno. Starate się wychwycić jakiś dźwięk. Ruch. Oddech. Ale nic takie nie usłyszałam. - Ahmedzie? - szepnęłam.
Nie musiałam włączać światła, bo i tak się zorientou łam, Ŝe nie ma go w pokoju. Wstałam i podeszłam do < Odsunęłam zasłony, a promienie księŜyca wpadły do P° ju i ułoŜyły się na dwóch pustych łóŜkach. Zdziwiona podeszłam do drzwi, przyłoŜyłam do ucho i zaczęłam nasłuchiwać. Z korytarza dochodź: 218 Psy i szakale alne dźwięki. Tak jakby odgłosy rozmowy. Ale dWo słySe przeznaczonej dla Ŝadnych nieproszonych uszu. ^\\\zxn ostroŜnie drzwi na tyle, Ŝebym zdołała jedV(*?lm wyjrzeć na zewnątrz i dostrzegłam, Ŝe Ahmed^ tf* °Tiu i gawędzi po cichu z kimś, kogo nie mogłam *toi W 7 Opierał się o ścianę i trzymał ręce w kieszeni. zob ł sie spokojny, zrelaksowany, tak jakby rozmawiał WydaWHla zabicia czasu. Kiedy zaśmiał się cicho, zaczęłam ^klflanawiać, kim jest jego niewidzialny towarzysz. %SnUam pozycję i przyłoŜyłam drugie oko do szparki, wtedy przyjrzałam się dobrze człowiekowi, z którym AhIri gawędził tak po przyjacielsku. Bvł to męŜczyzna w okularach ze szkłami przypominającymi denka butelek od coli: Karl Schweitzer. Rozdział czternasty *± o niewiarygodne, ale spałam wspaniale przez reszt nocy. Prawdopodobnie odczuwałam potrzebę ucieczki ostatnich wstrząsów. Najpierw przeŜyłam trudne chwile na bazarze, potem stanęłam oko w oko z naładowanym pisto* letem, następnie zraniłam człowieka, a na końcu stwierdziłam, Ŝe Ahmed przyjaźni się ze Schweitzerem. Na razie miałam dość wraŜeń, więc kiedy zamknęłam drzwi od pokoju i dwaj rozmawiający ze sobą męŜczyźni zniknęli mi z oczu, natychmiast zapadłam w głęboki sen. Rano jednak nie czułam się specjalnie wypoczęta. Kiedy się obudziłam, byłam zadowolona, Ŝe Ahmeda nie ma w pokoju. Chciałam wziąć zimny prysznic i spokojnie pomyśleć. Gdy poczułam się odświeŜona zarówno na ciele, jak i na umyśle, nie przychodziło mi do głowy nic innego, jak tylko to, Ŝe Ahmed Rasheed i Karl Schweitzer pozostają ze sobą w dobrej komitywie. Stałam przed lustrem i rozczesywałam mokre włosy. T< oznaczało równieŜ, Ŝe Ahmed wcale nie pracuje dla rządi i jest zwykłym oszustem. Nie podobało mi się ani jedno, ar drugie. Wiedziałam, Ŝe Schweitzer uderzył mnie w Zlot Domu i Ŝe zabił Johna. Co w takim razie moŜna było powie dzieć o jego przyjacielu, Ahmedzie? Czułam dokładnie to samo co wtedy, kiedy odkryła prawdę o Johnie Treadwellu: gorycz, zniechęcenie i zl Znowu ktoś mnie wystrychnął na dudka i zastanawia się, ile jeszcze razy w Ŝyciu mi się to przytrafi, zanin czegoś nauczę. 220 Psy i szakale lam na balkonie susząc włosy, świeciło juŜ poranne ^ta i na ulicy pojawiły się długie, poskręcane cienie. ^Mam, JakieŜ to niespodzianki przyniesie nowy dzień. wlziała'm tylko, Ŝe chcę odnaleźć Adelę i zabrać ją z portem do normalnego świata. ^Ahmed pukał wielokrotnie, aŜ wreszcie zdecydował się ść do pokoju. Stałam wciąŜ na balkonie, kiedy przyłą-!fył się do mnie, mówiąc:
Nie byłem pewien, czy juŜ wstałaś. Jak się czujesz? „ MoŜesz się chyba domyślić - odparłam, odwracając wzrok. - A ty? - Bardzo dobrze. Świetnie spałem. Patrzył przez chwilę na rzekę, a ja miałam nadzieję, Ŝe teraz powie mi coś na i temat swojego spotkania ze Schweitzerem. Mogłam go wprawdzie zapytać, ale chciałam, Ŝeby zrobił to bez nacisków z mojej strony. - Zaraz wyrusza pierwszy prom - odezwał się po chwili. J -Następny będzie za godzinę. Chcesz płynąć teraz, czy zjesz najpierw śniadanie? - Nie jestem głodna - odparłam. - Dobrze. - Odwrócił się ode mnie i wrócił do pokoju. Spojrzałam na swoje dłonie. Zacisnęłam je tak mocno na poręczy balkonu, Ŝe aŜ pobielały mi kostki. Próbowałam podjąć jakąś decyzję. Mam mu powiedzieć czy nie? Czy powinnam wyrzucić to z siebie, czy nadal udawać, Ŝe nic się nie stało? Kiedy zobaczyłam piękną twarz i uroczy uśmiech Ahmeda, poczułam, Ŝe serce samo N się do niego wyrywa. Nie - pomyślałam smutno. Na Pewno mnie okłamie i niczego się nie dowiem. MoŜemy * dalszym ciągu bawić się w chowanego. Przynajmniej do czasu, kiedy znajdę Adelę. p ¦Toranne słońce wznoszące się powoli ponad New Winter Palące zaczynało kłuć w oczy. Prom miał nas za->rć na zachód, do krainy zmarłych, do królestwa boga Ra, który Ŝeglował tam codziennie swoją słonecz- łodzią. Było jeszcze bardzo wcześnie, więc Ahmed 221 i ja byliśmy jedynymi Barbara Wood Chcąc płynąć w dół rwącej rzeki, musieliśm pierw popłynąć pod prąd. Nie mogliśmy dostać sie I średnio na drugi brzeg, więc zanosiło się na dług dróŜ. Prom zmierzał z wysiłkiem do przystani, a ja r łam na mojego towarzysza podróŜy, który stał przy n oparty o balustradę. Północny wietrzyk dmuchał w twarz i rozwiewał włosy. Ahmed miał naprawdę świet profil duŜy nos i orle oczy. Mimo Ŝe teraz byłam tai smutna i zła, patrzyłam na niego z przyjemnością. Właśc wie nawet Ŝałowałam, Ŝe widziałam go tej nocy w towarzy stwie Schweitzera. śałowałam, Ŝe odkryłam prawdę, gdyby nie to, mogłabym nadal ślepo mu wierzyć i kochać go bezgranicznie. W pobliŜu przystani na drugim brzegu rzeki stało kilka wolnych taksówek, więc bez kłopotu udało nam się wynająć jedną z nich. Ustaliliśmy, Ŝe cena wyniesie jednego egipskiego funta, jeśli zwolnimy kierowcę do południa. Po upływie tego czasu, opłata miała wzrosnąć. Ahmed i ja siedzieliśmy z tyłu, a tymczasem taksówka podskakiwała i turkotała na nierównej drodze, zostawiając za sobą tumany kurzu. Jechaliśmy przez pola i wioski z budynkami z suszonej na słońcu cegły, a przed nam wznosiły się brązowe skały. Słuchałam jednym uchem k< mentarzy Ahmeda na temat mijanych przez nas miejsc. - Tę małą wioskę po naszej prawej stronie zbudowa w roku 1955 dla potrzeb filmu „Dziesięć przykazań", &ć kręcił tu twój rodak, Cecil de Mille. Kiedy zakończoi zdjęcia i ekipa wyjechała z Egiptu, do filmowej wio
wprowadzili się miejscowi i zadomowili w niej na d Dlatego tu jest zupełnie inaczej niŜ w innych egipsfc wioskach. Mijaliśmy pola trzciny cukrowej i od czasu do c musieliśmy przerywać jazdę, bo drogą akurat przechoa 222 Psy i szakale \ Tak, jak podczas podróŜy pociągiem, machały do i w długich galabiach. przejeŜdŜaliśmy obok rzeźb przedstawiających .siedzące postacie, Ahmed powiedział: To są kolosy Memnona, ogromne posągi, które niegdyś Kr wejścia do świątyni. Świątynia zresztą juŜ nie Mówiono, Ŝe jeden z tych posągów śpiewa, kiedy ^yna wschodzić słońce i dlatego uwaŜano, Ŝe mieszka 1 nim duch króla. Tak naprawdę, w czasie trzęsienia ziemi rzeźbie powstały szczeliny i gwizdał w nich wiatr. To gaśnie wiatr śpiewał, a nie posąg, patrzyłam tępo na kolosy. - Jesteś dziś wyjątkowo milcząca, Lidio. - Tak, chyba masz rację. - Rozumiem. I mam nadzieję, Ŝe juŜ wkrótce będzie po wszystkim. Nie, nic nie rozumiesz - myślałam ze złością. ChociaŜ rzeczywiście, im szybciej się to wszystko skończy, tym lepiej. Przetarłam oczy. Och, dlaczego musiałeś mnie zdradzić, Ahmedzie? Taksówka kołysała się i podskakiwała na długiej, zaku-Jrzonej drodze. Robiło się coraz cieplej. PrzejeŜdŜaliśmy ¦ obok świątyni Hatshepshuta i Deir el-Bahri, więc wyciąga-Ilam szyję, Ŝeby im się dokładniej przyjrzeć. Rzędy smu-I kłych kolumn wtopione w pomarańczowe skały zrobiły na I mnie piorunujące wraŜenie. Kiedy chciałam odkręcić szybę, Ŝeby lepiej widzieć, Ahmed powiedział: I - Niedobrze by było, gdyby piasek dostał się do środka. PodraŜnia gardło i płuca. Powietrze jest tutaj bardzo suche ''zapylone. Dlatego zresztą tym wszystkim zabytkom udało S1ę przetrwać. Dziś moŜemy podziwiać faraonów i królowe lipskie nie tylko dlatego, Ŝe zabalsamowano ich zwłoki, ale głównie dlatego, Ŝe panował tu właśnie taki klimat. - Ta świątynia jest zupełnie niesamowita - powiedzia-% - Czy moŜna wejść do środka? 7 Tak. Jedynie górne piętro jest teraz niedostępne dla Pędzających, bo polscy archeologowie właśnie je rekon223 Barbara Wood struują. Środkowym zajmowali się Amerykanie - Francuzi. Jak widzisz, skarby Egiptu naleŜą h ludzkości ° całj całej Minąwszy Deir el-Bahri, zawróciliśmy w stron i jechaliśmy po zakurzonej wyboistej drodze. Kiedy ^-liśmy rządową restaurację, Ahmed zaproponował, Ŝeb^ wstąpili na herbatę, ale podziękowałam za zaprósz Dolina Królów była coraz bliŜej i chciałam się tam znal jak najszybciej. Po lewej stronie krętej drogi, którą zmierzaliśmy d celu, wznosiły się strome skały. Dolina Królów znajdować się po przeciwnej stronie. śeby do niej dotrzeć, trzeba byłe odbyć długą męcząca podróŜ. - Czy to znaczy, Ŝe nie wszystkie grobowce zostały odkryte? - spytałam po chwili.
- To dziwne, ale w egipskich piaskach kryje się jeszcze wiele ciekawych rzeczy. Mój kraj jest jednak zbyt biedny, Ŝeby wydawać pieniądze na wykopaliska, a inni teŜ mają pilniejsze potrzeby. Na pewno trudno jest znaleźć grobowiec w nienaruszonym stanie. Grobowce Tutanchamona i Hetepheresa naleŜą do wyjątków. - Dlaczego? - Z powodu złodziei. - Nie moŜna ich jakoś powstrzymać? Roześmiał się. - Miałem na myśli złodziei z epoki faraonów. Nie stety, niewielu władców mogło się nacieszyć swoimi skar bami w Ŝyciu pozagrobowym, niezaleŜnie od tego jak głś boko ich pochowano. MoŜna było przecieŜ przekupić kapłanów. - To jakim cudem przetrwał grobowiec Tutanchamona? - Nie wiemy. Wy, Amerykanie, powiedzielibyście, Ŝ< ślepy traf. Ale odnalezienie grobowca pełnego bezcen] skarbów, który wygląda tak samo, jak w godzinie pogrze faraona, to coś, co nieczęsto się zdarza. Omiotłam wzrokiem otaczającą nas pustynię. Pola zosl ły juŜ daleko poza nami, a ja usiłowałam sobie wyobrazi 224 Psy i szakale królowe, ukrytych w piaskach pustyni. I wtedy szeroko oczy ze zdziwienia. Ktfj szakal! Tak? Mój szakal pochodzi prawdopodobnie z takiego gro-ca Pewnie to właśnie miała na myśli Adela mówiąc, Ŝe I ,tłumaczy wszystko". I Teraz sama widzisz, jaka to waŜna sprawa. Rozumiesz konieczność dochowania tajemnicy i potrzebę poznania prawdy. - Mój BoŜe... - Przycisnęłam torebkę do piersi. W środku był mój szakal. Mały kawałek kości słoniowej, który pochodził najprawdopodobniej z nowo odkrytego grobowca. 2 grobowca, o którym nikt nie wiedział, choć krył w sobie najcenniejsze królewskie skarby. Przed oczami stawały mi najbardziej fantastyczne obrazy. - Jeśli rzeczywiście ten grobowiec istnieje, Lidio, ode-j gramy pierwszoplanową rolę w odkryciu tak waŜnym, jak | odkopanie grobowca Tutanchamona. Zapełnimy puste karty historii Egiptu. Z całego świata zaczną się zjeŜdŜać dziennikarze i opowiadać naszą historię. Tysiące zwiedzających będą odwiedzać codziennie to miejsce. Turyści przywiozą do Egiptu swoje pieniądze i pomogą w ten sposób mojemu krajowi. Nawet nie potrafię wyrazić, jakie to moŜe się okazać waŜne. Nie moŜemy pozwolić, Ŝeby Rossiter dotarł do grobowca przed nami. Kiedy to powiedział, oparłam czoło o szybę i przymknęłam oczy. Jak to moŜliwe? rozpaczałam w duchu. Jak on fooŜe tak udawać szczerość i oddanie, a jednocześnie być w zmowie z Rossiterem i Schweitzerem, czyli ludźmi, któ-tych teraz tak przekonująco potępia? ^ zbliŜaliśmy się do Doliny, poczułam, jak mocno rali mi serce, a w oddali, między skałami, dojrzałam kilka białyeh namiotów. ~- Gdzie są grobowce? - zapytałam, rozglądając się nieprzytomnym wzrokiem. 225
Barbara Wood - Trochę dalej. Przed wejściem na teren konywano pochówków, jest ogrodzenie i bram ^ ^ zowi ko Jelksa znajduje się właśnie tam. Widzisz i* da? ' praw- Czy to jedyny archeolog w tym rejonie? - W Dolinie Królów, tak. W pobliŜu Deir el-Bahri je grupa Francuzów, a Amerykanie chcą odrestau/ jeden z grobowców w Dolinie Królowych. Oparłam się o przednie siedzenie. Usiłowałam wy* trzyć znajomą sylwetkę Adeli w tumanach kurzu. PrZy chałam za nią tak daleko. Wysiadłam, zanim taksówka się zatrzymała. Ahmed p dąŜał za mną krok w krok. Najwyraźniej warkot silnik? przyciągnął uwagę obozowiczow, bo czekał juŜ na nas mały komitet powitalny. W jego skład wchodzili wyłącznie męŜczyźni. - Halo! - zawołał najwyŜszy. - Czym moŜemy słuŜyć? - Czy jest doktor Jelks? - Nie, w tej chwili go nie ma. Jestem jego asystentem. Nazywam się Wilbur Ames. Czy mogę państwu jakoś pomóc? - Ahmed Rasheed. Pracuję w SłuŜbie Ochrony Zabytków. Wyraz twarzy męŜczyzny nie zmienił się. - Kiedy spodziewa się pan doktora Jelksa? - JuŜ niedługo. Wróci na sjestę. Od świtu pracuje przy grobowcu Seti. Zapraszam państwa na herbatę. Dr Ames odwrócił się, więc poszliśmy za nim i jeg towarzyszami do obozu. Słyszałam bicie własnego serca. W kaŜdej chwili spodziewałam się usłyszeć głos Adeli, która zawoła: Liddie! Liddie! Nikt mnie jednak nie zawołał, gdy przeciskałam s wśród landrowerów i małych namiotów w kierunku t* największego, który słuŜył obozowiczom za kuchnię i | nię. Jedną część namiotu zajmował stół i ławki, a w dr stał skomplikowany sprzęt do gotowania. Nasi gospod* zajęli miejsce po jednej stronie stołu, a my po drui 226 Psy i szakale nie więcej niŜ szesnastoletnia, dziewczyna z cienkiwłosami zaczęła nalewać nam herbatę. Mj córka - wyjaśnił Ames, przyglądając mi się interesowaniem. - Chce być egiptologiem, jak jej oj-proszę mi powiedzieć, panie Rasheed, czemu zamęczamy tę niespodziankę? I Wolałbym zaczekać na doktora Jelksa. Pan natomiast oŜe mi powiedzieć, czy jest tutaj panna Harris. - Adela? Serce aŜ podskoczyło mi z radości. _ To zabawne, Ŝe pan o nią pyta. Zastanawialiśmy się właśnie, gdzie się podziała. Od wczorajszego wieczoru nie było jej w obozie. - Och nie! - krzyknęłam, chwytając Ahmeda za rękę. -To niemoŜliwe! Dr Ames zerknął na mnie ze zdziwieniem. - To jest siostra Adeli - przedstawił mnie - Ahmed. Ma na imię Lidia. Przyjechała aŜ z Los Angeles, Ŝeby się z nią zobaczyć.
- Miło mi panią poznać. Miałem wraŜenie, Ŝe juŜ panią gdzieś widziałem. Jest pani bardzo podobna do siostry. Adela jest z nami juŜ od paru tygodni. Czarująca osoba, nieoceniony kompan dla Rosalie. - A więc co się z nią stało? - Nie wiem. Była z nami jeszcze wczoraj, a potem poje-| chała łandrowerem do Luksoru. Tak przynajmniej mówiła. Do tej pory nie wróciła. - Nie szukaliście jej? Czułam się po prostu chora. - Nie. Adela często jeździła na noc do hotelu. UwaŜa, Ŝe mieszkamy w zbyt prymitywnych warunkach, a ona zawsze Powtarza, Ŝe raz na jakiś czas musi się porządnie wykąpać 1 Przespać w prawdziwym łóŜku. - A kiedy zwykle wraca do obozu? - To dziwne, ale zwykle pojawia się o świcie i pomaga ^aułowi w pracy. Świetna z niej asystentka. - Jest prawie jedenasta! - krzyknęłam. 227 Barbara Wood - Tak, ale moŜe chciała zrobić zakupy. Odwróciłam się do Ahmeda. - Musiało się stać coś strasznego. Na pewno! - Przepraszam, o co tu chodzi? Wilbur Ames naprawdę zachowywał stoicki spokói Ŝywszy, Ŝe trzymał w tajemnicy odkrycie grobowca i' do czynienia z przemytnikami. Oczywiście jeśli załoŜyć*1 taki grobowiec naprawdę istnieje, a Rossiter rzeczywi jest przestępcą, za jakiego uwaŜał go Ahmed. Cofnęłam rękę i kątem oka obserwowałam Rasheed Wczoraj wieczorem Schweitzer pojawił się w Luksorze Adela zniknęła, a ja widziałam Ahmeda w towarzystwie Schweitzera. CóŜ za zbieg okoliczności. Nawet nie tknęłam herbaty, siedziałam i obserwowałam rozwój wydarzeń. Ahmed wytłumaczył pobieŜnie Amesowi, Ŝe dostałam list od Adeli, w którym siostra prosi mnią Ŝebym przyjechała do Egiptu. - Na pewno wkrótce się pojawi, panno Harris. Jestem tego pewien. I strasznie się ucieszy, jak panią zobaczy. Wróci. MoŜe nie z sympatii do tego obozu, ale dla Paula... - Jak to? Co pan ma na myśli? - Nie wiedziała pani? Myślałam, Ŝe moŜe napisała o tym w liście. Pani siostra jest zakochana w doktorze Jełksie. Spojrzałam wymownie na Ahmeda. - Właściwie są zaręczeni. A więc tak. Adela była zaangaŜowana w tę sprawę bardziej, niŜ sądziłam. Ten fałszywy egiptolog, Jelks, wykorzystywał moją niewinną siostrę do handlu dzieł mi sztuki. Nie patrzyłam zbyt przychylnie na Wilbura Amesa. Siedząc w chłodzie namiotu, do którego docier zaledwie resztki światła z zewnątrz, usiłowałam pozbier skołatane myśli. Będzie bardzo trudno wyciągnąć Ade z tej kabały. Wątpiłam nawet, czy uda mi się ją przekor) Ŝeby ze mną wyjechała, nawet jeśli powiem jej o R°s siterze. Chciałam właśnie zadać kolejne pytanie, kiedy nag 228 Psy i szakale miocie zrobiło się zupełnie ciemno. Ktoś zasłonił sobą
I ^ Jak się macie? - usłyszałem czyjś pogodny głos. - Czy Adela wróciła? - Och, Paul. Mamy gości. Poznaj siostrę Adeli, pannę Lidię Harris. głody człowiek o roześmianej twarzy podszedł do mnie t podał mi rękę. - Miło mi panią poznać. Wiele o pani słyszałem. - A to jest pan Ahmed Rasheed ze SłuŜby Ochrony Zabytków - ciągnął Ames. Paul Jelks nie zmienił wyrazu twarzy, ale jego uścisk nagle osłabł. - Witam. Czym mogę panu słuŜyć? - Przeprowadzam inspekcję terenu. Jak postępują prace? - Świetnie. Naprawdę wspaniale. Podszedł duŜymi krokami do kuchenki gazowej i nalał ; sobie herbatę. Doktor Jelks był wysokim, dobrze zbudowanym blondynem, a więc niewątpliwie męŜczyzną w typie Adeli. Miał bardzo krótko przycięte włosy, a pod nosem i ślad zarostu. Kiedy siedział przy mnie i wyszczerzał zęby ; w uśmiechu, Ŝałowałam, Ŝe zupełnie nie wygląda na bandytę. - A więc co panią tu sprowadza, droga Lidio? - Adela mnie zaprosiła. - Naprawdę? Nigdy mi o tym nie wspominała. A gdzieŜ się właściwie podziewa ta moja niesforna narzeczona? Pewnie kręci się po sklepach z sukienkami. - Nagle wychylił głowę z namiotu i wydał kilka stanowczych poleceń stojącemu nie opodal męŜczyźnie. Mówił świetnie po arab-sku. - Wysłałem go do Luksoru po Adelę. Będzie bardzo chciała się z panią spotkać. Usłyszałam, Ŝe Arab uruchamia silnik, a potem opony auta pisnęły na piasku. Zakładałam oczywiście, Ŝe Jelks naprawdę wysłał tego człowieka na poszukiwanie Adeli, 229 Barbara Wood ale poniewaŜ nie znałam arabskiego, nie mogłam by całkiem pewna. - Czy miałby pan ochotę wstąpić ze mną do c ni? Mógłbym panu pokazać owoce mojej pracy, ty s^ są naprawdę wspaniałe malowidła. Minęło juŜ lato zbl się listopad i moŜe wreszcie zrobi się trochę chłodn*2* BoŜe! Ten potworny upał jest naprawdę męczący. - Czy moŜemy oprowadzić państwa po obozowisku? wtrącił Ames. - Inni milczeli, jakby byli głuchoniemi ~ Mogą państwo wszystko sobie dokładnie obejrzeć - zaprą szał. Obaj byli gościnni, wręcz usłuŜni. - Nie, dziękuję bardzo. To nie jest konieczne. Chciałbym tylko porozmawiać z wami na osobności, jeśli to moŜliwe. Jelks i jego towarzysze wymienili spojrzenia. - Oczywiście, panie Rasheed. Mam nadzieję, Ŝe nie złamaliśmy przepisów. - Jeszcze nie. MęŜczyźni niechętnie opuścili namiot. Wyszła równieŜ Rosalie. Nie miałam pojęcia, co planuje Ahmed. Doktor Jelks usiadł obok Amesa, tak Ŝe znaleźliśmy się po przeciwnych stronach stołu, jakbyśmy tworzyli dwie druŜyny. - Czy mogę o coś zapytać, doktorze Jelks? - Proszę, niech pan strzela.
Ahmed - wprowadzając mnie w zdumienie - otworzył moją torebkę i wyjął z niej zawiniątko, po czym upuścił szakala na stół. Na ten widok obaj męŜczyźni podskoczyli tak, jakby zobaczyli węŜa. - Co to jest? - zapytał Jelks, a jego głos nie brzmiał juŜ tak spokojnie. - Sądziłem, Ŝe dowiem się tego od pana. MoŜe mi pant0 wyjaśnić? - Spróbuję. - Podniósł szakala i trzymał go w palcach wysokości oczu, jakby badał kaŜdy cal figurki. - Tu jest kiepskie światło, ale sądzę, Ŝe to pochoc z osiemnastej, moŜe dziewiętnastej dynastii. Śliczna rze< 230 Psy i szakale „ Nie o to pytałem, doktorze. Sądziłem, Ŝe dowiem się /pana, skąd to pochodzi, pauł uniósł brwi. - Skąd? To znaczy z jakiego rejonu pochodzi ta kość słoniowa? , Dobrze pan wie, o co mi chodzi, doktorze. Wykręty na nic się tu nie zdadzą. Chcę wiedzieć, gdzie jest grobowiec. - Nie wiem. MoŜe na przykład... _ Doktorze - powiedział Ahmed spokojnie. - Jeśli odkrył pan grobowiec, chcę się wszystkiego na ten temat dowiedzieć. - Nowy grobowiec? Co teŜ panu przyszło do głowy? przecieŜ zostałby pan juŜ dawno poinformowany o takim odkryciu. - W takim razie wyjaśnię panu, skąd mam tego szakala. OtóŜ panna Adela Harris wysłała go pocztą do swojej siostry. - Adela? - Tak, dokładniej mówiąc wysłała go z Rzymu. - Z Rzymu? - Paul Jelks zaczął się nagle jąkać. Zerknął na Amesa i odwrócił wzrok. - Chyba pan wie, Ŝe panna Adela była w Rzymie jakieś dwa tygodnie temu, prawda? - Tak. Wiem, Ŝe pojechała tam na parę dni. Chciała kupić jakieś nowe ubrania i... - Czy zna pan Arnolda Rossitera? Obaj męŜczyźni wyraźnie się zaniepokoili. Pytania Ahmeda wytrąciły ich z równowagi. Udawany spokój Pryskał. - Arnold Rossiter przyjechał do Luksoru, a teraz zmierza prawdopodobnie w naszym kierunku. Chcę wiedzieć, gdzie jest grobowiec, bo muszę wysłać tam policjantów. Jeśli mi się to nie uda, wielu ludziom moŜe stać się krzywda, a cenne dzieła sztuki dostaną się w niepowołane ręce. - Panie Rasheed - zaczął Jelks drŜącym głosem. ~ Jako egiptolog musi pan kierować się w minimalnym przynajmniej stopniu etyką zawodową. - Ahmed rąbnął 231 Barbara Wood pięścią w stół. - PrzecieŜ nie chce pan chyba, Ŝeby Rosst zabrał zawartość grobowca! Zaskoczyła mnie nagła siła tego męŜczyzny. Do tej p zawsze był spokojny, prawie beztroski, ale teraz wstąp w niego jakaś pasja, a nawet furia. Zaczęłam się g0 bać - Proszę mi powiedzieć, gdzie jest grobowiec.
- Dobrze! - krzyknął Jelks. - Dobrze! Powieir panu! -. Usiadł i złapał się za głowę. - JuŜ za późno, Wilbur. Muszę im powiedzieć. Nie powinniśmy byli się w to bawić. To nie dla nas. Wiedziałem, Ŝe prędzej czy później pojawi się Rossiter. Musimy im wszystko powiedzieć. Paul Jelks zaczął opowiadać swoją niezwykłą historię, a ja obserwowałam Ahmeda ze zdumieniem. Na jego ustach pojawił się triumfalny uśmiech. Udało mu się wygrać tę partię i byłam z niego dumna. Ale z drugiej strony coś mi przeszkadzało, nie dawało spokoju. Skąd Rasheed wiedział, Ŝe Rossiter jest w Luksorze? Rozdział piętnasty X>loktor Paul Jelks opowiedział nam zupełnie niezwykłą historię. - Początkowo chciałem tylko sfotografować grobowce i pracować nad tłumaczeniem hieroglifów, bo miałem nadzieję, Ŝe uda mi się wyjaśnić znaczenie pewnych niejasnych fragmentów tekstów. PoniewaŜ nie mam Ŝadnych sponsorów, nie mogłem sobie pozwolić na prowadzenie wykopalisk, i postanowiłem, Ŝe zadowolę się rutynową, akademicką pracą. Jednak prawie na samym początku wydarzyło się coś, co wzbudziło moje zainteresowanie. Tak jak kaŜdy cudzoziemiec byłem oblegany przez miejscowych, którzy oferowali mi fałszywe dzieła sztuki i chcieli opowiadać o ukrytych grobowcach faraonów - wszystko rzecz jasna za odpowiednią cenę. My dopiero organizowaliśmy obóz, a oni juŜ zaczynali krąŜyć wokół nas jak sępy i wymyślali coraz bardziej fantastyczne historie. Ja jednak jestem egiptologiem i mam za sobą wiele tego rodzaju doświadczeń, toteŜ nie daję tak łatwo wiary we wszystko, co słyszę. AŜ przyszedł ten pamiętny wieczór. Grałem właśnie w karty z Markiem Spencerem, moim fotografem i technikiem, kiedy do obozu, przyszła pewna staruszka, która twierdziła, Ŝe ma dla nas prezent. Arabowie, którzy Pilnowali obozu próbowali się jej pozbyć, ale usłyszałem eałe to zamieszanie i wyszedłem z namiotu. „Podarunek" Naprawdę mnie zaintrygował. Był to owinięty trzcinową tą zwój z koziej skóry, na którym widniały hieroglify. Nigdy przedtem czegoś takiego nie widziałem i miałem °chotę zdemaskować fałszerstwo. Obejrzałem dokładnie 233 Barbara Wood zwój pod lampą i przekonałem się, Ŝe to znakomita Od razu zapytałem kobietę, kto ją wykonał. A ona m'° ' Ŝe aniołowie. W obawie, Ŝe nigdy mi tego nie zd^*0' zaproponowałem jej pieniądze. Zdziwiłem się p0 raz T^' bo okazało się, Ŝe staruszka chce mi dać ten zwój w pr cie. Nawet bardzo nalegała, Ŝebym go przyjął, i nie chci w zamian nawet jednego piastra. Widząc, Ŝe kobieta cz wyraźnie się boi, zacząłem zadawać jej najróŜniejsze p nia, aŜ w końcu załamała się i powiedziała, Ŝe „iad zwoi ciąŜy przekleństwo, które zagraŜa jej rodzinie i tak j pozostanie, dopóki zwój nie wróci tam, gdzie jego miejsc Nie miałem nic do stracenia, mogłem zyskać interesując podróbkę, a jeszcze w dodatku uspokoić starowinę, więc wziąłem od niej zwój, a ona natychmiast zniknęła w ciemnościach. - Paul Jelks urwał i dopił herbatę. - Trochę podobnie jak w przypadku tabliczek z Tel el Amarny, nie sądzi pan? - Proszę mówić dalej - ponaglił go Ahmed. - Jak juŜ mówiłem, przyjechałem tu z niewielką ekipą i miałem zamiar skopiować jedynie trochę tekstów ze ścian grobowców, więc przez parę dni w ogóle nie interesowałem się tym dziwnym upominkiem. Pewnej nocy, kiedy wszyscy juŜ spali, wyjąłem ten przeklęty zwój i dokładnie go obejrzałem. PrzeŜyłem prawdziwy szok, bo okazało się, Ŝe jest autentyczny. Badałem go godzinami. Potem wysłałem kawałek zwoju do laboratorium w Londynie, Ŝeby
określić jego wiek. Eksperci ocenili, Ŝe zarówno skóra, jak i atrament pochodzą sprzed około trzech tysięcy lat. - Znowu przerwał i otarł czoło. W namiocie robiło się coraz bardziej gorąco. - Nie muszę chyba dodawać, Ŝe przeŜyłem wstrząs. Sam pan wie, jak niewiele jest takich zwojów i jak rzadko udawało się je odkryć, a ten połoŜono mi po prostu na progu. Tekst zachował się wspaniale. Z łatwością moŜn było odczytać, Ŝe są to notatki architekta, który zamierza zbudować grobowiec królewski. - Czy ma pan to jeszcze? - Tak, zaraz państwu pokaŜę. Psy i szakale pr0Szę kontynuować opowieść. I Naturalnie przetłumaczyłem cały tekst i chyba wyob-.^ją sobie państwo, jak bardzo byłem poruszony, kiedy fa zorientowałem, co czytam. W tekście odnalazłem nie ttlko plany grobowca, ale równieŜ informację na temat jego i ^jozenia. Wiedziałem, Ŝe w tamtym rejonie nigdy nie [ r0wadzono wykopalisk, a ponadto zwój okazał się auten-tyczny, więc postanowiłem zrobić śmiały eksperyment. Wziąłem ze sobą Marka i jednego z Arabów. Kopaliśmy w nocy, tak Ŝeby nikt nas nie zobaczył, trzymając się oczywiście ściśle wskazówek zawartych w planach. Wszyscy patrzyliśmy na niego wyczekująco. - I co? - Jeszcze przed świtem odkryliśmy kamienny stopień, panie Rasheed, jest pan w stanie docenić rangę tego wydarzenia? PrzecieŜ szansę na zdobycie takiego papirusu są jak jeden do miliona, a jednak mi się to udało. Nie wiadomo skąd go wzięła rodzina tej kobiety. Ale jakie to ma znaczenie? Na pewno był u nich od pokoleń, moŜe nawet całe wieki. Schowali go dobrze gdzieś pod podłogą glinianej chaty, bo myśleli, Ŝe to jakiś magiczny talizman. A potem zaczynają chorować. Oczywiście winią za to kawałek koziej skóry. Dochodzą do wniosku, Ŝe najlepiej będzie oddać go cudzoziemcowi, który okrada grobowce, więc będzie wiedział, gdzie go połoŜyć. Cudzoziemcowi, na którego moŜe spaść przekleństwo, ale ich to juŜ nie interesuje. Nalał sobie jeszcze jedną filiŜankę herbaty i wypił ją duszkiem. I - Wtedy posłałem po Wilbura. Potrzebna mi była zarówno jego pomoc, jak i fundusze. Zatrudniliśmy więcej ludzi. MoŜna im ufać, szczególnie w sytuacjach, gdy w grę wcho-jdzą pieniądze. Takie pieniądze. - Czy to, co odnalazł pan w grobowcu, jest naprawdę cenne, doktorze? Pochylił się i szepnął: - Cenniejsze niŜ skarb Tutanchamona. Ahmed przymknął oczy. 234 235 Barbara Wood - Chwała Allachowi! - Potem spotkałem w z grupą. BoŜe, zakochałem się w niej natychmiast. złem ją tutaj, a ona zdecydowała się zostać. Luksorze Adelę. PodróŜow się w niej natychmiast P^ ywiś
wkrótce powiedziałem jej o grobowcu i zrobiło to na r/ wielkie wraŜenie. - Tak, to cała Adela. - Przykro mi, Lidio, Ŝe jej tu nie ma. Przyjechałaś z tak daleka... Opowiedziałam mu, ile trudu kosztowało mnie odnalezienie siostry. Wspomniałam o Rzymie i Kairze, ale nie mówiłam nic o Treadwellu i Rossiterze, bo nie wiedziałam ile mogę mu zdradzić. - Tak, miała pani trochę kłopotów. Przykro mi, Ŝe Adela nie czekała na panią w Rzymie, zwłaszcza Ŝe przecieŜ wysłała szakala i telefonowała do pani. - Czy ona mieszkała w Residence Pałace, doktorze? - Proszę mówić mi po imieniu, bo wkrótce będziemy spowinowaceni. Tak, mieszkała w Residence Pałace, ale zameldowała się tam pod innym nazwiskiem, w razie gdyby ktoś ją śledził. - A więc dlatego nie figurowała w rejestrach. Tak samo było w Shepheard's, prawda? Wszystko jasne. Doszłam równieŜ do wniosku, Ŝe Rossiter podsłuchiwał nasze rozmowy i zaaranŜował wszystko tak, Ŝe telefony przyjmował jeden z jego ludzi. - Proszę mi powiedzieć, w jaki sposób zaplątał się pan w aferę z Rossiterem - powiedział Ahmed. - Miałem pecha. Wilbur i ja chcieliśmy sprzedać tylko parę rzeczy z grobowca, Ŝeby jakoś pokryć koszty wyprawy. Potem zamierzaliśmy złoŜyć podanie o zgodę na wykopaliska i udawać, Ŝe znaleźliśmy grobowiec dopiero po otrzy maniu zezwolenia. Tak, jak pan tu ujął, panie Rasheed, wiemy, co to jest etyka zawodowa. Jesteśmy egiptologafl i nie interesuje nas wartość pienięŜna skarbów, ale racz znaczenie grobowca dla historii. Kiedy zwierzyłem sK Adeli ze swoich planów, powiedziała, Ŝe znajdzie kupa 236 Psy i szakale a jest niewinna. Naprawdę. Proszę mi wierzyć. Gdybym ógł przewidzieć... Wydawało mi się, Ŝe traktuje całą tę historię jak świetną zabawę. UwaŜałem, Ŝe nie robimy nic jego. Poprosiłem Adelę, Ŝeby pojechała do Kairu i dyskretnie poszukała kupca na kilka przedmiotów, pod Ŝadnym pozorem nie wspominając o grobowcu. Jednak Adela nie zawsze stąpa mocno po ziemi i nie zawsze potrafi postępować pragmatycznie. Prawdopodobnie ktoś w Khan-elKhalil podpowiedział jej, Ŝeby spotkała się w Rzymie i johnem Treadwellem, bo on da dobrą cenę. Adela była bardzo zadowolona z siebie. UwaŜała, Ŝe robi świetny interes, i wpadła w ten sposób w sieci Rossitera. John Tread-well na początku był bardzo miły, ale kiedy Adela nie chciała mu podać Ŝadnych dodatkowych informacji, stał się natrętny i nieprzyjemny. Wyrwało się jej coś na temat grobowca i wtedy właśnie zaczęła się ta cała afera. Rossiter wywiózł ją z Rzymu i zabrał do willi na przedmieściach Neapolu, gdzie usiłował wyciągnąć z niej dane na temat połoŜenia grobowca, a gdy mu się to nie udało, zagroził, Ŝe wypuści ją na wolność dopiero wtedy, kiedy otrzyma okup w postaci znalezionych skarbów. Dałbym mu je z całą pewnością. Adela jednak wykazała przytomność umysłu i uciekła do Rzymu, gdzie odnalazł ją Mark Spencer, którego po nią wysłałem, i razem wrócili do Kairu. Chciała zaczekać tam na pana, ale potem spotkała Rossitera w Hil-tonie i przestraszyła się. Wiedziała, Ŝe pan ją tutaj znajdzie. - Niestety - powiedział Ahmed - Rossiter równieŜ się tego domyślał.
- Naprawdę nie chciałem, Ŝeby zrobiła się z tego taka afera. Na początku wszystko wyglądało zupełnie niewinnie. - Ale teraz zrobiło się niebezpiecznie, panie Jelks. Zamordowano człowieka... - Co? - Johna Treadwella, parę dni temu. - Ale dlaczego? - Nie wiadomo. Nastąpiło pewnie jakieś nieporozumienie, doszło do sprzeczki... A moŜe Treadwell postanowił 237 Barbara Wood działać na własną rękę. Nigdy się tego nie dowiemy ,4 teraz naprawdę sytuacja wygląda nieciekawie. Powiej \ bym groźnie. Obserwowałam go uwaŜnie. Kiedy odwrócił głowę i SD rŜał na mnie, zapytałam cicho: - Skąd wiesz, Ŝe Rossiter jest tutaj? Miał nieprzenikniony wyraz twarzy. - Panno Harris... - A jakie to ma znaczenie? - zapytał Paul. - Jeśli ten złodziej naprawdę się tu kręci, pilnujmy grobowca. Mam nadzieję, Ŝe nie sfuszerowałem największego odkrycia w historii archeologii. Wstał raptownie, a Ames razem z nim. - r&fprawdę się cieszę, Ŝe juŜ jest po wszystkim. Nie jestem stworzony do takich rzeczy. Panie Rasheed, czy chce pan teraz zobaczyć grobowiec? - Oczywiście. Dziękuję bardzo. Podniosłam się z krzesła i wydawało mi się, Ŝe śnię. Było duszno i ciemnawo. Kiedy Ahmed dotknął mojego ramienia, odskoczyłam. Coś mi się w tym wszystkim nie podobało. Coś było nie tak Dolina Krdldw to najbardziej legendarne miejsce na ziemi - powiedział Paul Jelks, kiedy tłukliśmy się landrowerem po zakurzonych drogach. Prowadził Mark, ofcok niego siedział Paul. Ja zajęłam miejsce z tyłu miedzy Amesem i Ahmedem. W ustach miałam pełno piasku. - Od wieków ludzie opowiadają sobie najrozmaitsze historie na jej temat. Grecy i Rzymianie robili tu pierwsze zapiski n ścianach, a średniowieczni mnisi mieszkali w grobowcach. W epoce oświecenia zaczęli tu przyjeŜdŜać filozofowie, a archeologowie wiktoriańscy uwaŜali to miejsce za swój Disneyland. Największych odkryć dokonano jednak w dwudziestym wieku i sądzę, Ŝe na tym nie koniec. Zamknęłam oczy i zakasłałam. Wszyscy cuchnęliśmy P° tem. Ja chciałam wprawdzie zostać w obozie i zaczekać na Adelę, ale Ahmed uwaŜał, Ŝe lepiej będzie, jeśli pojada 238 Psy i szakale em ze wszystkimi. Nie byłam tym szczególnie zachwyconal przez wiele tysięcy lat Egipcjanie budowali grobowce, tuŜ nad nimi, albo w niewielkiej odległości od nich, Mawiali kaplice pogrzebowe tak, by dusza zmarłego mogła sic do nich z łatwością dostać. Dzięki kaplicom moŜna było łatwiej zlokalizować grobowiec. PoniewaŜ kaplice zawsze znajdowały się w pobliŜu grobowca, moŜna go było z łatwością, odnaleźć i
obrabować. Za czasów osiemnastej dynastii zrezygnowano jednak z tego obyczaju. Od tamtej pory wszystkie grobowce wykopywano po tej stronie góry, a nie po wschodniej, czyli tam, gdzie odnaleziono Hatshephuta oraz Ramasseum. Nie budowano juŜ kaplic. Dlatego teŜ trudniej jest znaleźć grobowce. Nie wiem, dla kogo właściwie przeznaczony był ten wykład, bo Mark Spencer, Wilbur Ames i Ahmed Rasheed doskonale to wszystko wiedzieli, a ja nie słuchałam. Jednak Jelks kontynuował. - Niestety, nic to nie dało. Skomplikowane labirynty i pułapki nie powstrzymały złodziei, którzy nadal ogołacali grobowce, więc gdy wygasła dwudziesta dynastia, przestano w ogóle chować tu faraonów. W Dolinie Królów jest wiele grobowców, ale wszystkie obrabowano. Wszystkie, z wyjątkiem grobu Tutanchamona i tego, który ja znalazłem. Wiatr unosił jego głos, a ja nie wiedziałam, czy jeszcze coś mówi czy nie. I nie obchodziło mnie to. Wkraczaliśmy w strefę bez wieku, gdzie czas juŜ dawno się zatrzymał, gdzie wczoraj jest dniem dzisiejszym, a dzień dzisiejszy staje się jutrem. W powietrzu roiło się od much. Były hałaśliwe, grube i natrętne. Pył dokuczał nam niemiłosiernie, a upał stawał się coraz bardziej dotkliwy. Gdy landro-wer zaczął się wspinać po stromej ścieŜce, myślałam, Ŝe zacznę krzyczeć. - Oczywiście, panie Rasheed - rzucił Paul przez ramię - to moja pierwsza wizyta tutaj za dnia. Zwykle pracowaliśmy w nocy. 239 Barbara Wood Nie miałam pojęcia, dokąd jedziemy, ale chciałam z k ta podróŜ juŜ dobiegła końca. Kiedy się odwróciłam strzegłam, Ŝe oddalamy się od Doliny, a małe czarne otw° ry, czyli wejścia do grobowców, znikają nam z oczu. - To wzniesienie w kształcie piramidy to najwyŜsz szczyt w okolicy. Nazywany jest Szczytem Zachodnim. Lu dzie wierzą, ze mieszkała tu straszna bogini pod postacią węŜa. Nazywała się Meres-ger czy teŜ „kochanka ciszy" Wszystkie te wzgórza mają mistyczne znaczenie. Mnie wydawały się wieczne i jałowe. Nigdzie nic nie rosło. Były tylko zwały kamieni na tle pionowych nagich skał pod rozpalonym słońcem pustyni. Kiedy samochód podskoczył na kamieniu i zaczął staczać się w dół, krzyknęłam ze strachu. - To bardzo nierówny, dziki teren i prawdopodobnie dlatego Król Tetef wybrał go na miejsce swojego pochówku. Nie ma tu ani wyschniętych koryt rzecznych, ani przełęczy górskich. Trzeba świetnie znać się na wspinaczce i mieć niespoŜyte siły, Ŝeby się tu dostać. Nie wiem, w jaki sposób im się to udało. - I w jaki sposób udało im się zbudować piramidy -dokończył Mark. - Tak. Egipcjanie to bardzo pomysłowy naród. Kiedy zaś chodziło o Ŝycie pozagrobowe, stać ich było na kaŜde poświęcenie. NajwaŜniejsze było ukrycie grobu. Grób Tutanchamo-na, tak wspaniale ukryty pod grobowcem innego króla, został mimo wszystko odnaleziony. Ale nikt nie natrafił na mój grobowiec, grobowiec króla Tetefa. Dlatego teŜ jako jeden z nielicznych nie został obrabowany przez te hieny. Króla i jego skarbów w najmniejszym stopniu nie naruszono. Jechaliśmy przez wąski przesmyk, niewiele szerszy niŜ samochód, i nagle samochód się zatrzymał.
- To znaczy, Ŝe zwłoki króla nadal znajdują się w grobowcu? - zapytałam. - Tak. Przez parę tygodni szukaliśmy drzwi do komór grobowej, ale wreszcie kilka dni temu znaleźliśmy J# ciało. 240 Psy i szakale Trudno było poruszać się po tym terenie. Byliśmy zaminowani w wąwozie pomiędzy dwoma wzgórzami, a przed nami wyrastała spadzista ściana piasku. Nie mogłam sobie wyobrazić, Ŝe komukolwiek udało się odnaleźć wejście. _ a jednak znaleźliśmy ten grobowiec - powiedział Paul, jakby czytał w moich myślach. Korzystając z instrukcji na zwoju kopaliśmy w ściśle określonym miejscu. - A więc gdzie on jest? - spytałam, mruŜąc oczy, bo słońce paliło mocno. - Chodźmy tędy. Wlekliśmy się pojedynczo za Jelksem, brnąc po kostki w piasku, który wsypywał się nam do butów. Paul dotarł do ściany piasku, opadł nagle na kolana i zaczął grzebać w ziemi jak piesek. JuŜ po chwili odsłonił szerokie drewniane drzwi, wspaniale ukryte pod piaskiem, zupełnie niewidoczne nawet z bliska. Podniósł te prowizoryczne drzwi zbite z drewnianych krat i zobaczyliśmy schody prowadzące w głąb wzniesienia. - UwaŜaj, Lidio. Stopnie są bardzo nierówne. Zaraz wezmę latarkę. Schodziliśmy w dół we trójkę, wyprzedzając Marka i doktora Amesa. Ogarnęło mnie dziwne uczucie. - Niech pan się dobrze przyjrzy, panie Rasheed, bo patrzy pan na coś, czego od tysięcy lat nie oglądały ludzkie oczy. W przeciwieństwie do grobowca Tutanchamona, który nosił wyraźne ślady włamania, ten grobowiec pozostał nietknięty i wygląda tak samo jak tego dnia, kiedy kapłani go zapieczętowali. - Nigdy bym się nie spodziewał - zaczął Ahmed, ale nie dokończył. W przedsionku powitał nas obrzydliwy odór. Światło latarki Paula prześlizgiwało się po ścianach i naszym oczom ukazywały się tajemnicze napisy i malowidła przedstawiające jakieś dziwne stwory. Głos Jelksa niosło echo. - Oczywiście nie jest tu czysto. Nie mogliśmy postępować tak, jak byśmy chcieli, bo nie mieliśmy zgody na Prowadzenie wykopalisk. Wszystkie brudy wyrzuciliśmy na 241 Barbara Wood zewnątrz i słuŜyły nam od tej pory jako kamuflaŜ. Teraz« przekonacie, Ŝe projekt jest bardzo prosty. Tetef był p/ konany, Ŝe nikt nie znajdzie jego grobowca, a więc nie ka I instalować tu Ŝadnych zapadni i pułapek, takich, j^-często spotykamy w innych grobowcach. UwaŜał zapewn * Ŝe jeśli grobowce są dobrze ukryte, niepotrzebne będ Ŝadne straszne zasadzki, i zrobił całkiem inny plan, udowadniając jednocześnie swoim przodkom, Ŝe się mylili i okazało się, Ŝe miał rację. Szliśmy dalej opadającym w dół korytarzem, który prowadził w nie kończącą się ciemność. Mniej więcej w połowie drogi Jelks zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać. - Czy ktoś mnie wołał? - zapytał nagle - Nie. - Zabawne. Mógłbym przysiąc, Ŝe... - Wręczył Ahmedowi latarkę. - Proszę ją wziąć i iść dalej. Wrócę i zobaczę, o co im chodzi. Zaraz wracam - rzucił i pobiegł z powrotem.
Spojrzałam w ciemności na Ahmeda. Jego twarz oświetlało zaledwie skąpe światło latarki. Stał blisko mnie i oddychał spokojnie. - Idź przodem, Lidio. Weszliśmy do drugiego pomieszczenia, pełnego zadziwiających skarbów. Wszystkie stanowiły prywatną własność bogów i wyglądały tak samo jak te, które widziałam w ksiąŜce u doktora Kellermana. Słupy baldachimów w kształcie lwów, zwoje jedwabiu, słoje z cudownymi pach-nidłami, hebanowe szkatułki ze wspaniałą biŜuterią, mumia kota. Trudno mi było uwierzyć, Ŝe naprawdę oglądam na własne oczy te wszystkie wspaniałości. - Lidio, spójrz! - zawołał nagle Ahmed. Odwróciłam się. Snop światła z jego latarki padł właśnie na kwadratowe brązowe pudełko z dziurkami, w którym znajdował się zestaw pionków do gry. - Stąd pochodzi mój szakal! To część tego zestawu! -Popatrzyłam w dół i przyjrzałam się im uwaŜnie, a potem uśmiechnęłam się do Ahmeda. Jego twarz była ukryta w ciemnościach. 242 Psy i szakale „ Chciałabyś zobaczyć króla? ^ co takiego? - Zamarłam w bezruchu. W powietrzu nosił się obrzydliwy odór, wyraźnie brakowało tlenu. -jłie, nie sądzę. - Chyba nie boisz się mumii, co? - Wziął mnie za rękę. _ Oczywiście, Ŝe nie. - On jest tutaj. Niewielu ludzi moŜe poszczycić się tym, 2e dane im było obejrzeć władcę z bliska. Czy złoŜymy wizytę człowiekowi, który dał ci szakala? Stąpaliśmy ostroŜnie wśród kruchych skarbów i doszliśmy do innych drzwi. Były wąskie, wbudowane w ścianę co najmniej półtorametrowej grubości. TuŜ obok drzwi leŜał duŜy, wyszczerbiony kamień. Na podłodze poniewierał się metalowy drąg. - Nie ruszaj tego kamienia, Lidio, bo jest połączony z zapadką, która potem wyrzuci go z powrotem na miejsce. Idź pierwsza. PodąŜałam ufnie za snopem światła latarki, który rozpraszał teraz ciemności wnętrza. Zobaczyłam granitowy sarkofag i spytałam: - Co to jest? W tej samej chwili światło nagle zgasło i usłyszałam chrobot. Kiedy się obejrzałam, nie widziałam juŜ drzwi. Nie widziałam teŜ ściany ani nawet własnej dłoni, którą przybliŜyłam do oczu. Ahmed przetoczył kamień z powrotem na miejsce. Naczekaj chwilę - powiedziałam niemądrze i zaczęłam nasłuchiwać. - Przestań! PrzecieŜ to niemoŜliwe! - Wyciągnęłam ręce przed siebie i popchnęłam kamień. Oczywiście nawet nie drgnął. - Ahmedzie? Ahmedzie? Przycisnęłam twarz do chropowatej ściany. - Niech mnie ktoś stąd wypuści! - krzyknęłam, jak mogłam najgłośniej, ale wiedziałam, Ŝe to się na nic nie zda. Drzwi były tak grube, Ŝe nie mogło się przez nie przedostać ani światło, ani jakikolwiek dźwięk, ani powietrze. 243 Barbara Wood - Powietrze!
Odwróciłam się i przylgnęłam płasko do ściany, otw rzyłam oczy najszerzej jak mogłam, ale i tak nic nie widz°^ łam. Ciemność oślepiła mnie zupełnie. Nigdy nie sądziłam Ŝe gdziekolwiek moŜe być aŜ tak ciemno. Wszystko wokół stało się nagle tak przeraŜające, Ŝe nie mogłam tego wytrzy mać. - BoŜe - szeptałam. - BoŜe, nie. Potem opadłam na podłogę i podwinęłam pod siebie stopy. Starałam się nie płakać, ale łzy same napływały mi do oczu i rozszlochałam się na dobre. Wiedziałam, Ŝe muszę oszczędzać tlen, więc starałam się jakoś powstrzymać, ale nie mogłam. Myślałam tylko o jednym: Ahmed Rasheed uwięził mnie w krypcie. Po jakimś czasie przestałam płakać i teraz w miejsce smutku, pojawił się gniew. A więc jednak Rasheed współpracował z Rossiterem! MoŜe nawet nie był urzędnikiem rządowym, albo się pod kogoś podszył. A co się stało z Ade-lą? CzyŜby on i grubas „zaopiekowali się" nią zeszłej nocy? NajróŜniejsze okrzyki same cisnęły mi się na usta. Dwa razy pozwoliłam wystrychnąć się na dudka. A teraz tak łatwo, tak głupio dałam się złapać w tę pułapkę. - Ale w jaki sposób Ahmed zamierza wytłumaczyć to wszystko Jelks owi? Paul Jelks. Wpatrzyłam się w ciemność. Jego słowa dźwięczały mi w uszach: „Przez wiele tygodni usiłowaliśmy otworzyć te drzwi". - Ale ja nie mam tyle czasu - powiedziałam na głos. -Mam zaledwie parę godzin. Wreszcie zamilkłam i spróbowałam zebrać myśli. Postąpiłam jak skończona idiotka przyznając się Ahmedowi, Ŝe nikt nie ma pojęcia, gdzie jestem, nawet doktor Kellernian. A Paul Jelks boi się więzienia, więc zgodzi się na wszystko. Byłam zła. I przeraŜona. Ciemność przytłaczała mnie i dusiła jak gruba kołdra. PrzeraŜała mnie. Byłam zupełnie sama w grobowcu faraona. Psy i szakale AleŜ nie, nie całkiem sama. PrzecieŜ miałam towarzystw0-pył ze mną król Tetef. Kiedy się ocknęłam, nie wiedziałam, na jak długo zemdlałam, ale byłam pewna, Ŝe coraz trudniej mi będzie zachować przytomność. Tlenu było coraz mniej. Napad wściekłości wyczerpał mnie i zasłabłam, ale teraz, jeśli miałam w ogóle zamiar pozostać przy Ŝyciu, musiałam zachować spokój i oddychać jak najoszczędniej. Pomyślałam o kimś, kogo podobnie jak mnie uwięziona w tej pułapce i nie mogła się z niej wydostać. Myślałam o królu Tetefie, który leŜał o parę metrów ode mnie. Jego pomarszczone ciało, pogrąŜone w głębokim, niczym nie zakłóconym przez tyle wieków śnie, spoczywało w milczeniu tak blisko, a jednak nie mogłam go zobaczyć. MoŜe król był na mnie zły za to najście? MoŜe urągało to jego przekonaniom o nietykalności komory grobowej? Jakie sankcje moŜe zastosować wobec mnie mityczny stary faraon, tak brutalnie wyrwany ze spokojnego królestwa zmarłych; w jaki sposób ukarze mnie za zbrodnie, których nigdy nie popełniłam? Och Lidio - upominałam się w duchu. Weź się w garść. Łzy znowu napłynęły mi do oczu, ale rozpaczliwie usiłowałam je powstrzymać. Wiedziałam, co tak strasznie mnie teraz denerwuje. Nie załamywało mnie to, Ŝe jestem uwięziona w tym grobowcu, ale fakt, Ŝe to Ahmed mnie tu zamknął. Mówi się, Ŝe przed śmiercią całe Ŝycie staje człowiekowi przed oczami. Teraz juŜ wiem, skąd się bierze taki pogląd, bo gdy moje płuca rozpaczliwie usiłowały chwytać powietrze, a całe ciało słabło, bo zaczynałam się dusić, pomyślałam o swoim dotychczasowym Ŝyciu i
zastanawiłam się nad tym nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności, który sprawił, Ŝe właśnie wybiła moja ostatnia godzina. Oddana pracy i ludziom pielęgniarka nigdy nie kochała Ŝadnego męŜczyzny Przepełniona goryczą z powodu śmier244 245 Barbara Wood ci rodziców i brata, odtrąciłam nawet pozostałą przy gy • siostrę, zamykając serce przed światem pełnym milo'1U i obietnic. Doktorowi Kellermanowi nigdy nie udało s odnaleźć klucza, John Treadwell uchylił drzwi, ale dopięć ten cudzoziemiec o dziwnych, wspaniałych oczach otworzył je na całą szerokość. A teraz mnie zdradził. Wie wiedziałam, czy mam otwarte czy zamknięte oczy bo wszystko i tak wyglądało jednakowo. LeŜałam na plecach i myślałam o biednym, starym Tetefie, który leŜał w swoim sarkofagu. CóŜ, udawało mu się ukryć przed hienami cmentarnymi przez tyle tysięcy lat, ale teraz juŜ mu się nie uda. W końcu go znaleźli i ograbili z nieśmiertelności. Ale nie... to nieprawda. Dzięki pracy takich ludzi jak Jelks imiona i historie faraonów odradzają się na nowo i poznaje je cały świat. Będą istnieć w pamięci Ŝyjących, a to jest dopiero prawdziwa nieśmiertelność. Mój filozoficzny nastrój prysł, poniewaŜ czułam, jak gaśnie we mnie Ŝycie. Wiedziałam, Ŝe niedługo umrę, i - co zakrawało na ironię - właściwie tylko z jednego powodu Ŝałowałam, Ŝe umieram. Wszystko nagle zrozumiałam. Przez ostatnie kilka dni myślałam bez przerwy o swoich dwóch miłościach: do doktora Kellermana i Ahmeda Ra-sheeda. Były zupełnie róŜne, a ja nie wiedziałam, którą mam wybrać. Bo wybrać musiałam. W ciągu tych kilku ostatnich minut Ŝycia, kiedy oscylowałam na granicy ostatecznego zapomnienia, wszystko stało się nagle zupełnie jasne. Nic nie mogło zmienić mojego zdania i zachwiać decyzji. Wystarczyło mi tylko zajrzeć w głąb serca, a juŜ wiedziałam, którego z tych męŜczyzn bardziej nie chcę opuszczać, a to oznaczało, Ŝe jego właśnie bym wybrała, gdybym mogła pozostać przy Ŝyciu. Spróbowałam głębiej odetchnąć, kiedy wyobraziłam sobie, Ŝe stoi tuŜ przede mną, i zdobyłam się na uśmiech. Oczywiście odkrycie, którą z tych dwóch miłości bym wy246 Psy i szakale nie mogło mi teraz w niczym pomóc, ałe ta miłość is I w ostatnich sekundach Ŝycia myślałam tylko 0 tym męŜczyźnie. jakiś nagły dźwięk wyrwał mnie z odrętwienia. Przez głowę przemknęła mi obłąkana myśl, Ŝe to przyszedł właśnie po mnie duch Tetefa. Usłyszałam kolejny dźwięk. I jeszcze jeden. Brzęk. Drapanie. Szuranie. Ktoś chciał się dostać do środka. Chciałam zawołać, ale nie miałam siły LeŜałam bezwładnie jak szmaciana lalka, a dźwięki stawały się coraz głośniejsze i wyraźniejsze. Nagle zobaczyłam, Ŝe do wewnątrz wpada cienki strumień światła. Usłyszałam głosy. Potem wielki trzask. Na podłogę posypał się grad kamieni. Jeszcze więcej światła...
Ktoś był tuŜ przy mnie, klęczał i usiłował wziąć mnie w ramiona. - Lidio - powiedział cicho. - No, ruszmy się - powiedział Paul Jełks. - Trzeba ją stąd wydostać. Potrzebuje powietrza. Potem poczułam, jak unoszą mnie czyjeś silne ramiona i znalazłam się w przyległym pomieszczeniu. Pachniało tam dymem, który powstał podczas wybuchu. Szybko znalazłam się na powietrzu. Światło kłuło mnie w oczy. Słońce. I powiew wiatru na twarzy. - Chwała Allachowi! śyjesz! - Jak długo... - Byłaś tam trzy godziny, Lidio. - Trzy... ZmruŜyłam oczy i przysłoniłam je dłonią. Ahmed połoŜył mnie ostroŜnie na ziemi i poczułam, Ŝe wracam do Ŝycia. Paul Jelks równieŜ znalazł się przy mnie. - Biedactwo. Strasznie duŜo pani wycierpiała. Ale juŜ dobrze. Zabierzemy teraz panią do obozu. Odsłoniłam oczy i dostrzegłam, Ŝe Ahmed uwaŜnie mi się przygląda. - Co tam się stało? Drzwi... - spytałam. - To się stało, Ŝe pojawił się Rossiter. 247 Barbara Wood - Rossiter! - Szedł tu za nami, a jego ludzie trzymali Marka i cto ra Amesa na muszce. Potem kazał im wywołać Paula n zewnątrz. Kiedy weszliśmy do grobowca, zatrzasnął za tobą drzwi, a mnie wbił lufę pod Ŝebra. - Zabierzmy ją do obozu - powtórzył Jelks. - PrzeŜyła okropny szok. - Czuję się dobrze. W drodze do samochodu Ahmed obejmował mnie mocno, a potem pomógł mi wsiąść na tylne siedzenie. Kiedy jechaliśmy niemrawo pod górę, dostrzegłam trzech męŜczyzn w mundurach, pilnujących wejścia do grobowca. - Kto to jest? - spytałam przeraŜona. -1 w jaki sposób... Ahmed zaśmiał się cicho i spojrzał na mnie czule. - Uratował nas Karl Schweitzer. - Co takiego? - Mylnie go oceniłaś, Lidio, a ja dopiero wczoraj wieczorem dowiedziałem się, kim on jest naprawdę. On wcale nie szukał Paula Jelksa, tylko Rossitera. - Nie rozumiem. - Karl Schweitzer pracuje dla muzeum w Berlinie Zachodnim i szuka Rossitera juŜ od wielu miesięcy w związku z kradzieŜą pewnych cennych dzieł sztuki. Myślał, Ŝe pracujesz dla Rossitera, bo podróŜowałaś w towarzystwie Joh-na Treadwella, który był jego człowiekiem. - Co za historia! Mam nadzieję, Ŝe nie będę miała Ŝadnych kłopotów. PrzecieŜ go zraniłam. Ahmed uśmiechnął się. - Schweitzer był równie zdziwiony jak ty, kiedy spotkaliście się u Khouriego. Rozmawiał właśnie ze sprzedawcą, Ŝeby zdobyć jakiekolwiek informacje na temat Rossitera i jego obecnego miejsca pobytu, kiedy nagle pojawiłaś się ty. To go naprawdę zaskoczyło. No bo jeśli pracujesz dla Rossitera, a on tak właśnie myślał, to po co chodzisz po sklepach i
próbujesz sprzedać szakala? UwaŜał, Ŝe to kompletnie nie ma sensu, ale i tak postanowił cię aresztować. - Ale zabił przecieŜ Treadwella. Psy i szakale - Nie, to nie on. Kiedy się z nim rozstał, John Treadwell jeszcze Ŝył. - Minęłam się z Rossiterem o parę sekund. _ A w Złotym Domu rzeczywiście cię śledził, ale to nie on cię uderzył. Zrobił to jeden z ludzi Rossitera. - Nie wierzę. - Zapewniam cię, Ŝe to prawda. Kiedy rozmawiałem z nim zeszłej nocy, pokazał mi... - Zeszłej nocy! Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? - Nie pytałaś. Patrzyłam na niego ze zdumieniem, a potem nagle poczułam, Ŝe jestem zmęczona, i poszukałam oparcia na jego ramieniu. Samochód kołysał łagodnie i powoli ogarniał mnie spokój. Oparłam głowę o ramię Ahmeda i przymknęłam na chwilę oczy. Kiedy ujął mnie dłonią pod brodę i zaczął całować, wydawało mi się to takie naturalne. Objęłam go za szyję i oddałam mu pocałunek, zapominając o innych siedzących w samochodzie ludziach. Przytulił m-nie mocno, jakby nigdy nie zamierzał wypuścić mnie z objęć, a kiedy wtuliłam mu głowę w szyję, poczułam, Ŝe auto powoli się zatrzymuje. Przypomniałam sobie odkrycie, jakiego dokonałam parę sekund przedtem moim wybawieniem. I decyzję, jaka podjęłam. Podniosłam głowę i wyjrzałam przez okno. Poprzez chmurę osiadającego na ziemi pyłu zobaczyłam obozowisko Paula Jelksa i dojrzałam sylwetki kilku męŜczyzn. Większość z nich nosiła mundury. Ahmed pomógł mi wysiąść z samochodu. Zeskoczyłam na piasek i usiłowałam zachować równowagę. Patrzyłam na męŜczyzn stojących w odległości paru metrów ode mnie. Dwaj z nich odegrali główną rolę w koszmarze, jaki ostatnio przeŜyłam. Pierwszym był Rossiter, który wyglądał tylko trochę inaczej niŜ amerykański turysta na Mousky, a tym drugim - Karl Schweitzer. Kiedy spojrzałam na jego obandaŜowane ramię i podtrzymujący je temblak, o mało nie wybuch-nęłam histerycznym śmiechem. 248 249 Barbara Wood Podeszłam do nich; Ahmed szepnął coś do jedne-go z umundurowanych policjantów. Policjant skinął głowa Padały na nas długie popołudniowe cienie, zaschło nam w ustach, a nasze ubrania pokrywał pył. Zastanawiałam się, co się właściwie mówi w takich sytuacjach. Nie mogłam jednak dłuŜej o tym myśleć, poniewaŜ usłyszałam chrzęst opon na piasku i odwróciłam się. TuŜ obok nas zatrzymał się landrower, a w środku siedziało czworo ludzi. Nagle zrozumiałam, kto to moŜe być, i poczułam, Ŝe ogarnia mnie podniecenie. Zrobiłam krok w stronę samochodu i wstrzymałam oddech. Otworzyły się drzwi i z auta wysiedli dwaj męŜczyźni w mundurach i młoda kobieta w stroju khaki. Przebiegła wzrokiem twarze wszystkich zebranych, wypatrzyła mnie, wykrzyknęła: „Liddie!" i zaczęła biec w moim kierunku.
Padłyśmy sobie w ramiona, bełkocząc coś bez ładu i składu, a w oczach kręciły nam się łzy. Potem Adela, wciąŜ trzymając mi ręce na ramionach, odsunęła mnie lekko, Ŝeby mi się przyjrzeć, i zaczęła rozpływać się w uśmiechach. - Och Liddie., Liddie - powtarzała bez końca, kręcąc głową. - Kto by pomyślał? Ty tutaj, w samym środku pustyni? O BoŜe! Uśmiechnęłam się do niej i otarłam oczy. Szok, jakiego doznałam na jej widok po tylu latach rozłąki, mijał; zaczęłam bacznie przyglądać się siostrze. W pierwszej chwili nie zauwaŜyłam, jak bardzo się zmieniła. Ale teraz, gdy stałyśmy tak blisko siebie, a zachodzące słońce rzucało ciemną poświatę na nasze twarze, stwierdziłam z niepokojem, Ŝe moja siostra zmieniła się bardzo od czasu, kiedy widziałam ją po raz ostatni. Miała zmarszczki wokół ust i podkrąŜone oczy. Jej policzki były wyraźnie zapadnięte, a włosy związała w byle jaki węzeł. Nie, to nie tylko te cztery lata tak ją zmieniły. Twarz Adeli zdradzała bowiem nie tylko wiek. Pojawił się na niej wyraz surowości, a w oczach i wokół ust pierwsze oznaki rodzącego się w niej okrucieństwa. 250 Psy i szakale patrzyłam na nią i uśmiech zamarł mi na twarzy; Adela odrzuciła głowę do tyłu i spojrzała na zebranych. Dostrzegłam, Ŝe wzrok jej pada na kogoś, kto stoi za mną i usłyszałam glos siostry: - Cześć, Arnold. Ahmed powiedział z kolei coś do policjanta, który siedział za kierownicą landrowera Adeli. Zamienili ze sobą parę zdań, a wtedy Ahmed odwrócił się do mnie i powiedział: - Zatrzymali twoją siostrę na lotnisku. Chciała opuścić Luksor. - Opuścić Luksor - powtórzyłam za nim jak echo. Adela uśmiechnęła się krzywo do Ahmeda. - Parę dni temu zauwaŜyłam, Ŝe pańscy agenci robią mi zdjęcia. Wiedziałam, Ŝe pan juŜ depcze mi po piętach i szuka mnie policja. Wczoraj wieczorem pojechałam do Luksoru pod pretekstem spędzenia nocy w hotelu i kiedy tam byłam, rozejrzałam się trochę. Jak zobaczyłam tego grubasa - wskazała głową Schweitzera - zrozumiałam, Ŝe na mnie juŜ pora. - A dokąd się wybierałaś? - zapytałam, czując zupełny mętlik w głowie. - Dokądkolwiek, droga siostrzyczko, jak najdalej od tego przeklętego kraju. Byłam zupełnie oszołomiona. Czy to naprawdę była moja siostra, Adela? Jak mogła się tak zmienić? A co waŜniejsze, jaka była tego przyczyna? - Proszę nam powiedzieć, dlaczego pani chciała wyjechać z Luksoru? - zapytał Ahmed spokojnym, cichym głosem. Adela popatrzyła na niego, potem na mnie, następnie na Paula Jelksa i Schweitzera, a w końcu na Rossitera. Zerkała na nas szybko, niespokojnie, z wyrachowaniem. Wiatr sypał nam piasek w twarze i gwizdał tak, jak juŜ od wieków nad pustynią. Miałam wraŜenie, Ŝe w jego wyciu pobrzmiewa uczucie osamotnienia i pustki. Oczyma wyobraźni zobaczyłam orszak pogrzebowy niosący uroczyście trumnę faraona Tetefa na miejsce wiecznego spoczynku. 251 Barbara Wood Wizja przyblakła i spostrzegłam, jak moja siostra unOs' ręce w geście rezygnacji. - A dlaczego nie? - zapytała nonszalancko. - Co właści> wie mogę zyskać, jeŜeli będę milczała? Chcecie wiedzieć dlaczego chciałam wyjechać z Luksoru? Dobrze, powiej wam.
Nie spuszczając ze mnie wzroku powiedziała: - Uciekałam przed policją. - Ale dlaczego? PrzecieŜ Jelks nie popełnił aŜ tak powaŜnego przestępstwa! Adelo... Wykrzywiła usta w uśmiechu. - Nie z powodu Jelksa. Och, Liddie, ja nie jestem taka głupia. Naprawdę nie rozumiesz? Jeszcze się nie domyśliłaś? Powoli pokręciłam głową. Adela odwróciła się, spojrzała na człowieka, którego zamierzała poślubić, i powiedziała: - Przechytrzyłam cię, Paul. Jelks patrzył na nią jak w transie. Wszyscy stali nieruchomo i milczeli. Adela mówiła dalej: - Chodziło mi wyłącznie o pieniądze. W Rzymie poznałam Arnolda Rossitera, który złoŜył mi ofertę, jakiej nie mogłam odrzucić. Przez pewien czas byliśmy wspólnikami. Choć wiedziałam, Ŝe mówi prawdę, trudno mi było w to wszystko uwierzyć. Zdołałam tylko wyszeptać: - W takim razie dlaczego do mnie zadzwoniłaś? - Bo źle układały mi się stosunki ze wspólnikiem. Ros-siter zaczął postępować ze mną bardzo ostro i przestraszyłam się. Nie mogłam wrócić do Paula, bo przecieŜ chciałam go wyrolować z tego grobowca. Potrzebowałam wsparcia. A ty byłaś moją ostatnią nadzieją, Liddie. Nie mogłam ci tego powiedzieć przez telefon, ale pomyślałam, Ŝe jeśli wyślę ci szakala, to moŜe mi się uda ściągnąć cię do Rzymu i pomoŜesz mi się jakoś wyplątać z tej całej kabały. Niestety, przeliczyłam się. - Ale w Kairze... - Tak, wiem, Ŝe byłaś w Kairze. Kiedy zobaczyłam cię 252 Psy i szakale w restauracji w towarzystwie Treadwella, nie mogłam uWierzyć własnym oczom. To, Ŝe byliście razem, mogło oznaczyć tylko tyle, Ŝe Rossiter cię kupił. I tak przepadły moje szansę na wyplątanie się z tych wszystkich kłopotów. Byłam zaszokowana, kiedy zobaczyłam Treadwella w Kairze. Nie sądziłam, Ŝe zdobędzie się na tyle odwagi, Ŝeby pojawić się w Egipcie. PrzecieŜ wiedziała juŜ o nim policja. Ale jednak zdecydował się przyjechać. A w towarzystwie najbliŜszego współpracownika Rossitera pojawiła się w Kairze moja siostra. Nie wiedziałam, co robić. Zaczepiłam go więc, kiedy był sam. Bałam się, Ŝe wygada wszystko paulowi i szansę zbicia majątku na grobowcu przepadną na zawsze. - Zaczepiłaś go? - Nawet więcej, Liddie. John groził mi. Zachowywał się okropnie. Więc go zabiłam. -iy... - Później wróciłam do Shepheard's, Ŝeby cię znaleźć, ale juŜ cię tam nie było. Przepadłaś i nikt nie wiedział, co się z tobą stało. Byłam zupełnie sama i absolutnie przeraŜona. Paul był moją jedyną szansą. Więc wróciłam do obozu i opowiedziałam mu bajeczkę o tym, jak to Rossiter mi grozi. - Adela uśmiechnęła się słodko do Paula Jelksa. -Przykro mi, kochanie. Cały czas cię wykorzystywałam. ZaleŜało mi wyłącznie na pieniądzach. Paul Jelks wreszcie przemówił, ale jego głos dochodził do nas jakby z oddali. - Gdybyś za mnie wyszła, miałabyś pieniądze i wszystko, czego byś chciała.
- No jasne! - wykrzyknęła gorzko. - I mieszkałabym z tobą na jakiejś przeklętej pustyni. Naprawdę myślisz, Ŝe cię kochałam? Nigdy nie znałam nikogo takiego i dobrze się przy tobie bawiłam. JuŜ miałam wyjechać, kiedy powiedziałeś mi o grobowcu. - Adelo... - szepnęłam. - Tak, Paul. Mówiłeś o bogactwie i sławie, jaką ci ten grobowiec moŜe zapewnić, więc powiedziałam ci, Ŝe cię 253 Barbara Wood kocham, bo chciałam z tego skorzystać. A potem powiedziałeś, Ŝe prace będą się ciągnąć przez całe lata, a pieniądze przyjdą o wiele później. Nie chciałam tego „później" nie w głowie mi było czekać „całe lata", więc kiedy zaproponowałeś, Ŝebym wzięła szakala i spróbowała znaleźć kupca, przyszedł mi do głowy pewien plan. Rossiter zaproponował mi połowę po sprzedaniu całej zawartości grobu. Przez parę dni wszystko szło dobrze, ale potem on zaczął mnie ponaglać. Adela minęła mnie tak obojętnie, jakby w ogóle mnie tam nie było, podeszła do Rossitera i plunęła mu w twarz. - Ty idioto! - wrzasnęła. - Kiedy nie chciałam ci powiedzieć, gdzie jest grobowiec, zacząłeś mi grozić. Właśnie wtedy się przestraszyłam i zatelefonowałam do siostry. Gdybyś nadal mnie uwodził i był taki miły, jak na początku, przywiozłabym cię tutaj we właściwym czasie. Nie telefonowałabym do Liddie, pozbyłabym się Jelksa i mielibyśmy cały grobowiec dla siebie. Oniemiałam ze zdziwienia, bo rzuciła się na niego z pięściami. - Wszystko spartoliłeś, kretynie... Policjanci znaleźli się przy niej natychmiast, odciągnęli ją od Rossitera i zakuli w kajdanki. - Zabiorą ją z powrotem do Kairu - powiedział mi Ah-med cicho. Potrząsnęłam tylko głową. Patrzyłam, jak policjanci prowadzą moją siostrę do samochodu. Stałam w milczeniu, kiedy wsiadała do środka; spojrzała na mnie, pomachała mi ręką i zniknęła wewnątrz auta. Nagły ryk silnika zakłócił pustynną ciszę. W dalszym ciągu stałam nieruchomo i patrzyłam, jak odjeŜdŜają powoli inne pojazdy, które zabierały Arnolda Rossitera, Paula Jelksa, Karla Schweitzera i resztę ekipy pod eskorta policyjną. Kiedy juŜ wszystkie samochody odjechały, wzbijając za sobą tumany piasku, na pustyni pozostał tylko Ahmed i ja. Robiło się zimno, zapadał zmierzch. 254 Psy i szakale - Zabiorą ją do Kairu - powtórzył. - Będzie miała proces. Ale trudno mi powiedzieć... - Wiem - odparłam martwym głosem. - Będzie oskarŜona o morderstwo, oszustwo i działanie na szkodę rządu egipskiego. CóŜ mogę zrobić? Jest moją siostrą. Winna czy nie, zasługuje na to, Ŝebym została przy niej. Czułam, jak Ahmed mnie obejmuje. Czułam kojące ciepło jego ciała. Wiedziałam, Ŝe są inne, waŜniejsze powody, dla których muszę zostać w Egipcie. Potem usłyszałam, jak szepcze cicho: - Jeśli taka jest wola Allacha... ¦
StrzeŜ się! KsiąŜki Da Capo to złodzieje czasu! Informacji o ksiąŜkach Wydawnictwa Da Capo udziela Z sprzedaŜy i wysyłki zamówionych egzemplarzy dokonuje: KSIĘGARNIA WYSYŁKOWA „FAKTOR" Skrytka pocztowa 60 02-792 Warszawa 78