Prolog Maia Czasem po prostu umieramy. Tak nagle i zupełnie zwyczajnie. Lubiłam myśleć, że ludzie są jak dzwonki na wie...
17 downloads
13 Views
2MB Size
Prolog Maia Czasem po prostu umieramy. Tak nagle i zupełnie zwyczajnie. Lubiłam myśleć, że ludzie są jak dzwonki na wietrze, które kołyszą się wolno na nitkach i tańczą razem z wiatrem. Ale czasem ten wiatr jest zbyt silny, nici zbyt słabe. Czasem urywają się gdzieś w połowie lub na początku i nie da się już związać ich końców, a dzwonek, gdy raz spadnie na ziemię, nie zadzwoni nigdy. W młodości nie myślimy o tym, jak krusi jesteśmy. Przypomni nam o tym deszcz. Ulewa i ciemna toń pod nami. Ale wtedy nie ma już ratunku. Nie ma też ucieczki. I można trwać. Tam. Pod wodą. Dusząc się. I ja trwałam. A później nauczyłam się wszystkiego od nowa. Pojawił się ktoś, kto przebił się przez wzniesiony przeze mnie mur. Wziął go szturmem i nie pozwolił mi się z powrotem za nim schować. Wszedł w moje życie, śpiewając lekko zachrypniętym głosem o dziewczynie ulotnej jak papierosowy dym.
1 Wykolejony pociąg i czarna plama Maia Żałoba była jak wykolejony pociąg. Gdy wszystko się układało, nagle coś szło nie tak i wyrzucało cię z toru, na który wcale nie tak łatwo wrócić. Pierwsze miesiące po śmierci Micaha pamiętam jako czarną plamę. Nie mogłam sobie nawet przypomnieć, co wtedy czułam. Po pierwszej fali bólu, gdy przyszło odrętwienie i, gdziekolwiek się obejrzałam, panowała ciemność, wszystko wydawało się zupełną pustką. Kiedy się przebudziłam, było za późno. A przynajmniej za późno dla Mai – młodszej siostrzyczki swojego starszego brata. Nie było już tej dziewczyny i nikt nie potrafił tego zrozumieć. Zamiast pomóc innym nauczyć się mnie od nowa, wolałam się od wszystkich odciąć i już więcej nie ryzykować, by utrata kogoś bliskiego znowu zabolała tak mocno. Nie chciałam kolejny raz tak się czuć, a samotność zwalniała mnie ze zobowiązań wobec innych. Jedynymi osobami, które jeszcze do siebie dopuszczałam, były rodzina i Asher, najlepszy przyjaciel Micaha, mój drugi starszy brat, zbyt uparty, by dać za wygraną, dlatego z ulgą przyjęłam jego wyjazd do college’u i to, że rzadko bywał teraz w domu. Minęły trzy lata, ale rana wciąż wydawała się świeża, jakby wszystko wydarzyło się zaledwie wczoraj. Nadal wzdrygałam się za każdym razem, gdy przechodziłam obok fortepianu w salonie. Oficjalnie nie był to fortepian Micaha, ale ja uważałam, że należał do niego. I teraz, gdy mojego brata zabrakło, nie śmiałam nawet dotknąć klawiszy, choć rodzice dbali o to, by instrument był nastrojony. Wciąż mieli nadzieję, że znów na nim zagram, podczas gdy ja ledwo mogłam spojrzeć w jego stronę. Nie dotykałam rzeczy Micaha. Nie potrafiłam, choć tłumaczyłam sobie, że teraz, skoro go nie ma, są jakby niczyje. Wyjątkiem była gitara. Jedyna pamiątka po nim, którą postanowiłam dla siebie zachować. O resztę nie dbałam, tylko o ten przeklęty instrument, który wciąż nie słuchał mnie tak, jak słuchał jego. Jednak nie odpuszczałam. Nic oprócz muzyki nie przynosiło mi ulgi i nie pozwalało czuć… czegokolwiek. Dopiero dzięki niej słyszałam swoje własne myśli czysto i klarownie, a zupełny mętlik przeradzał się w spokój. Muzyka stała się dla mnie jedynym towarzyszem, którego obecność potrafiłam znieść. Gdy wysiadłam z samochodu pod szkołą, zewsząd dobiegały radosne powitania i śmiechy. Był wrzesień i pogoda rozpieszczała słońcem, więc nikt się nie spieszył, żeby wejść do środka. Poza mną. Spuść głowę i nie podnoś wzroku. Ze słuchawkami w uszach i wzrokiem utkwionym w białych chuckach ruszyłam przez parking. Przez trzy lata nauczyłam się być niewidzialna. Wbrew pozorom nie było to aż tak trudne, od kiedy dzięki Kelsey Channing zostałam szkolnym dziwadłem. Nie przeszkadzała mi ta łatka. Wręcz przeciwnie. Dzięki temu nikt nie chciał się ze mną zadawać, a ja miałam wolną rękę, by nadal wszystkich unikać. Tego dnia pierwszy miałam angielski. Od zawsze należał do moich ulubionych przedmiotów. Literatura była moją drugą, po muzyce, miłością, i kiedy doskwierała mi samotność, sięgałam po książki. W czytaniu najlepsze jest to, że przestajesz żyć swoim życiem, a zaczynasz żyć życiem bohaterów. To taka autoterapia. Dzięki temu wiedziałam, że wcale nie
mam najgorzej. Ludzie dostawali po tyłku mocniej niż ja. O reszcie natomiast decydowali już sami. Przed zajęciami musiałam jednak jeszcze przetrwać apel. Nie znosiłam tych spędów. Były obowiązkowe i nijak nie mogłam się od nich wymigać. Zajęłam więc miejsce jak najdalej z tyłu i schowałam ręce do kieszeni bluzy. Nogą wybijałam o podłogę rytm Feels Like Forever Of Mice & Men, odliczając kolejne minuty. Czasem, tak jak w piosence, wydawało się, że jutro jest za daleko. I czekaliśmy na ten deszcz, który zmyje cały ból. Ja też czekałam, choć tak naprawdę nie bardzo wiedziałam na co. Z jednej strony obecny stan mi odpowiadał, z drugiej bałam się tego, jak ułoży się moje życie. Nie za rok, nawet nie za dwa lata, ale na przykład za dziesięć, kiedy moi znajomi będą zakładać rodziny. Nie umiałam wyobrazić sobie kogokolwiek obok siebie. Myśl o dopuszczeniu kogoś tak blisko i o emocjonalnym zaangażowaniu się sprawiała, że czułam się chora, i choć w książkach opisywano to jako coś dobrego i właściwego, miałam wrażenie, że to nie dla mnie. Wydawało mi się to zupełnie obce i nie na miejscu. Na sali gromadziło się coraz więcej ludzi, jednak na moje szczęście wszyscy omijali ostatni rząd, w którym siedziałam, a Kelsey wraz ze swoją świtą usadowiła się z dala ode mnie. Pół godziny apelu porannego, sprawdzenie obecności i można było iść na lekcje. W moim przypadku prawie zawsze wiązało się to z siedzeniem w ostatniej ławce i wysiłkiem, by zwracać na siebie jak najmniej uwagi. Nauczyciele już nawet nie wymagali ode mnie odzywania się na zajęciach, jeśli tylko oddawałam wszystkie prace w terminie i zaliczałam materiał na pozytywne oceny. Jeszcze na początku próbowali do mnie „dotrzeć” – cokolwiek to znaczyło – a dyrektor po rozmowach z nauczycielami wysłał mnie do psychologa szkolnego. Po pół roku bez żadnej poprawy zasugerowano mi terapię z prawdziwego zdarzenia. Kategorycznie odmówiłam, a po jakimś czasie i rodzice przestali naciskać. Nie byłam chora. Nie potrzebowałam leczenia z decyzji, którą podjęłam świadomie. Wychodząc z klasy na lunch, zostawiłam na biurku madame Blanchard swój esej, mamrocząc cicho krótkie „Au revoir”. Nie zamierzałam jeść w stołówce, więc poszłam w przeciwną stronę. Bibliotekarka, pani Hoggs, przymykała oko na to, że jem w bibliotece, dopóty, dopóki nie robiłam tego pod jej nosem, więc schowałam się między regałami. Opieranie się o półki, tak samo jak siedzenie na podłodze, może nie było najwygodniejsze, ale na pewno lepsze niż słuchanie kpin na swój temat i zastanawianie się, jak daleko od Kelsey muszę siąść, by mieć święty spokój. Wyjęłam więc z plecaka przygotowany rano lunch, na który składały się dwie kanapki, jabłko i puszka wiśniowej coli, oraz książkę dla towarzystwa – Maybe Someday Colleen Hoover. Kiedy chodziłam korytarzami, czasem przypominałam sobie, jak było dawniej. A było zupełnie inaczej niż teraz. Nie słyszałam już nawet głupiego „Cześć”. Wszystkie znajome twarze stały się obce, a może to raczej ja stałam się im obca. Nikt nie pytał, co u mnie słychać ani jak spędziłam weekend. Bo nikogo to nie obchodziło, a i ja nie miałam nic do powiedzenia. Czerpałam ukojenie z panującej wokół mnie ciszy. Z bycia niewidzialną. Przetrwanie w spokoju tego dnia prawie mi się udało. Z naciskiem na prawie, bo gdy już po lekcjach wkładałam książki do szafki, usłyszałam piskliwy, irytujący głos, który nie należał do nikogo innego niż właśnie do Kelsey Channing. – Hamilton, znowu koszulka po starszym bracie? Pewnie jeszcze w niej śpisz, bo nadal za nim tęsknisz. Albo może po prostu chcesz, żeby wszyscy współczuli biednej Mai, bo jej braciszek gryzie ziemię? Zazgrzytałam zębami. Fakt, miałam na sobie koszulkę Micaha, którą kiedyś od niego dostałam, bo podobał mi się nadruk. Jednak nic, absolutnie nic nie dawało Kelsey prawa, by
choćby wspominała o moim bracie. – Zrób jedną pożyteczną rzecz dla społeczeństwa i choć raz się zamknij – odparowałam. – I nie trudź się tak bardzo, za mała publika na pastwienie się nade mną. – Z tymi słowami zamknęłam z hukiem szafkę i odwróciłam się na pięcie, żwawym krokiem zmierzając w stronę wyjścia, zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć. Gdy usiadłam za kierownicą, ze złością trzasnęłam drzwiami bmw taty i odpaliłam iPoda podłączonego do radia. Delikatny głos Lacey Sturm przeszedł w krzyk już po kilku sekundach czystego śpiewu i to było kojące. Słuchanie własnych emocji, zamkniętych w słowach, które równie dobrze ja mogłam napisać, gdy miałam już dość wszystkiego. Za to kochałam muzykę. W dni takie jak ten chciało mi się krzyczeć. Tak po prostu, żeby dać temu wszystkiemu upust. Każde wspomnienie o Micahu bolało. Nie znosiłam, gdy ktokolwiek o nim mówił, choć i bez tego codziennie o nim myślałam. Ale w ustach Kelsey brzmiało to po prostu źle i poczułam gorycz na języku. To smakowało jak trucizna. Gdy dostrzegłam kątem oka znajomy szyld, zwolniłam. Keller’s, mój drugi dom, z którym wiązało się zbyt wiele wspomnień. Od trzech lat nie postawiłam tam stopy. Bałam się, że to wszystko mnie przytłoczy, kiedy pustka znów o sobie przypomni pod postacią kolejnego miejsca, w którym Micah powinien być, a go nie ma. Gdy dotarłam do domu, zauważyłam samochód taty na podjeździe. – Wróciłam! – zawołałam od progu, zostawiając plecak w przedpokoju i zmierzając od razu do kuchni. – I jestem głodna, jeśli chciałeś zapytać. Tata tylko się roześmiał i otworzył lodówkę. – Mogą być hamburgery? – spytał. – Trzeci raz w tym tygodniu? – Nie mów mamie. Oboje wiemy, że uwielbiasz hamburgery – przypomniał, wyjmując wszystkie składniki na blat. – Jak w szkole? Zmarszczyłam brwi. – Serio pytasz? Uśmiech zniknął z jego twarzy i tata westchnął ciężko, odkładając nóż na deskę do krojenia. – Maiu, wiem, że ci go brakuje. Nam wszystkim go brakuje. Pochowanie własnego syna było ostatnią rzeczą, jakiej spodziewałem się doświadczyć. Ale czasem mam wrażenie, że straciłem wtedy nie jedno dziecko, a dwoje. – Tato… – Szanuję twoją decyzję, Maiu. Ale jej nie akceptuję. Myślałaś kiedykolwiek o tym, co będzie później? Raz. Dwa. Może sto. – To moje życie, tato. – Maiu, kiedyś będziesz kogoś potrzebować, a mnie, mamy i Asha może nie być wtedy przy tobie. I zostaniesz sama. – Nie chcę się znowu czuć w ten sposób. Nie chcę stracić nikogo więcej. – Ludzie umierają, Maiu. Codziennie. Ale nie ma nic gorszego niż umierać od środka. – Kręcąc z rezygnacją głową, wrócił do krojenia warzyw. Umierać od środka to zgubić elementy układanki, która kiedyś była całością. Stopniowo przestawać czuć cokolwiek poza zionącą pustką, by stać się tylko bezużyteczną skorupką. Matrioszką, która – gdy wyciągasz z niej kolejne drewniane laleczki – okazuje się niekompletna, bo brakuje tej ostatniej, najmniejszej. I nie masz pojęcia, gdzie jej szukać. Ja też go nie miałam.
2 Wspólne śpiewanie i lekcje biologii Kyler Usłyszałem śpiew dochodzący zza uchylonych drzwi sali muzycznej. Poczułem ciarki na plecach, gdy podszedłem bliżej, a głos dziewczyny stał się jedynym dźwiękiem, który docierał do moich uszu. Wiem, nie powinienem podsłuchiwać, ale jestem do dupy w przestrzeganiu zasad. Nawet gdyby nie ciągłe przeprowadzki, pewnie i tak musiałbym często zmieniać szkoły, i w końcu prawdopodobnie by mnie z którejś wywalili na zbity pysk. Bo wagarowałem, bo wdawałem się w bójki, bo… Naprawdę nie chcecie wiedzieć, jak długa była ta lista po zaliczeniu ośmiu szkół. Tak, ośmiu. I nie dlatego, że jestem skończonym debilem. Właściwie, oprócz masy uwag z zachowania, miałem bardzo dobre oceny. Właśnie, oprócz. Taki rodzaj małego buntu syna wykładowcy ekonomii, światowej sławy specjalisty od rzeczy, których nie umiem wymówić bez wzdrygnięcia się, profesora Nicholasa Seymoura, który to nie potrafi usiedzieć na dupie. Właśnie przez jego pracę nie mieszkaliśmy w jednym miejscu dłużej niż dwa, trzy lata, a i to przy dobrych wiatrach. Mojej mamie oczywiście to nie przeszkadzało, była pisarką, mogła pisać wszędzie. A ja? Ja powinienem się cieszyć, bo przecież TYLE zobaczę, TYLE zwiedzę. Taa, ale weź miej, człowieku, przyjaciół, gdy nigdzie nie zagrzewasz miejsca. Ciągle zaczynałem od zera, tym razem w Pittsburghu, gdzie, jak na razie, spodobała mi się tylko drużyna hokejowa. I ten cholerny śpiew przy akompaniamencie gitary. Ach, do diabła z zasadami! Pchnąłem drzwi i wsunąłem się do pomieszczenia w połowie instrumentalu. Nie zauważyła mnie, dopóki nie zacząłem śpiewać. W zielonych oczach dziewczyny pojawiło się zaskoczenie, ale ręką dałem jej znak, żeby kontynuowała. Podszedłem bliżej i usiadłem na stołku obok. Pewnie popsułem jej ten fragment. Coś tam się brzdąkało od czasu do czasu, ale śpiewać do czegoś więcej niż do pustych ścian? Nie bardzo. A teraz, jak skończony kretyn, wszedłem Bogu ducha winnej dziewczynie w jej wersję I Had Me a Girl The Civil Wars. Szkoda, że jeszcze nie dorobiłem się tutaj kumpla, który raz a porządnie dałby mi po mordzie. No, może dwa razy. Raz na otrzeźwienie, drugi jako nauczkę. – Pewnie to schrzaniłem – zacząłem, spoglądając na dziewczynę, która spuściła niesamowicie jasnozielone oczy na gitarę i pozwoliła kurtynie ciemnych włosów zasłonić twarz. – Przepraszam, ale gdy usłyszałem, jak śpiewasz… – Nic się nie stało. – Podniosła na mnie wzrok, lekko się uśmiechając. – Choć w sumie to mam ochotę się zapaść pod ziemię, że mnie słyszałeś. – Bez żartów, nie masz się czego wstydzić z takim głosem – odparłem. – Gdzie się podziały moje maniery? Kyler Seymour. – Wyciągnąłem rękę w jej stronę. – Maia Hamilton. – Uścisnęła mi dłoń. Maia. Pasowało do niej. – Ta szkoła to zawsze taka dżungla? – zagadnąłem. – Z tego, co wiem, to tak. Nie jesteś na lunchu? Wzruszyłem ramionami. Nie chciałem iść do stołówki i zastanawiać się, gdzie, do cholery, powinienem usiąść. I tak z reguły nie ma tam nic znośnego, więc zjadłem lunch na dziedzińcu, ale zostało mi dużo czasu, dlatego postanowiłem, że się trochę pokręcę i ogarnę,
gdzie co jest, bo szukając tych cholernych klas, spóźniłem się już na dwie lekcje. I wtedy usłyszałem Maię. – Nie. Nie miałem ochoty robić za małpkę w cyrku. Bycie nowym za każdym razem jest do dupy. A ty? – Podobnie. Oprócz bycia nową. Rozmawiasz właśnie ze szkolnym dziwadłem, więc jeżeli chcesz wyrobić sobie tu dobrą reputację, wyjdź stąd i udaj, że nigdy mnie nie spotkałeś. Teraz to mnie zaskoczyła. Szok. Była śliczna, miała świetny głos i nie sprawiała wrażenia pustaka. Dziwadło? – Czy wyglądam ci na kogoś, komu zależy na reputacji? – zapytałem, unosząc brew. Przekrzywiła głowę. – Nie, raczej nie. Nie założyłbyś wtedy wyciągniętej koszulki z cytatem z Dead Bite Hollywood Undead pierwszego dnia w nowej szkole. Trzeba przyznać, że jest dość… wymowny. Spojrzałem na swój T-shirt. What would you do if I told you I hate you? Ech, no może ten tekst o nienawiści nie jest zbyt dobrym przekazem na rozpoczęcie znajomości. Bywa. – Wziąłem pierwszą z brzegu. A więc słuchasz Hollywood Undead? – Na mojej twarzy pewnie pojawił się uśmieszek, który przerażał moją mamę, bo oznaczał, że coś kombinuję. Może trochę. – Tak, zdziwiony? – Spojrzała na mnie sceptycznie. – Odrobinę. Wyglądasz za grzecznie na fankę Hollywood Undead. Raczej nie popijasz whiskey tequilą. – Ha, ha, zabawne, panie Seymour. Jak według ciebie powinna wyglądać fanka Undeadsów? – Hm, może mniej grzecznie? – podsunąłem. – A kto powiedział, że jestem grzeczna? – Rzuciła mi wymowne spojrzenie. – Pijesz? Pokręciła głową. – Palisz? – Nie. – Ćpasz? – Oszalałeś?! To, że nie piję, nie palę i nie ćpam, nie oznacza wcale, że jestem miła i grzeczna, Seymour. – Ta. Gdybyś była grzeczna, nie jechałabyś mi po nazwisku. I z pewnością w ogóle byś ze mną nie rozmawiała. – Co ty powiesz, niegrzeczny chłopcze? – zaśmiała się. – A więc awansowałem? – zapytałem z chytrym uśmieszkiem. Roześmiała się. – Kylerze Seymourze, jesteś kretynem – stwierdziła. – Ranisz mnie. – Złapałem się teatralnie za serce. – Moje ego cierpi. – Jestem pewna, że twoje ego wielkości Teksasu ma się dobrze. – Poklepała mnie po ramieniu. Wydąłem usta w udawanym rozdrażnieniu, a jej uśmiech sięgnął zielonych oczu, jednak szybko zniknął i dziewczyna spuściła wzrok. – Dobra, dobra. Koniec nabijania się ze mnie. Teraz rusz swój zgrabny tyłeczek z krzesła i łaskawie pokaż mi, gdzie w tej małpiarni jest sala biologiczna. – Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu, próbując rozładować napięcie.
A tyłek rzeczywiście miała zgrabny… Maia Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Nie pamiętam, kiedy ostatnio w ogóle się śmiałam. Kyler zachowywał się inaczej niż reszta. Nie znał mojej przeszłości, nie miał pojęcia o śmierci mojego brata i nie obchodziło go to, że jestem dziwadłem. Traktował mnie normalnie i to zbiło mnie z tropu. Zero pogardy czy fałszywej litości. I ten głos… Miał naprawdę ładny głos. Jakby lekko zachrypnięty, ale męski i mocny. Tak dawno nie rozmawiałam normalnie z kimś w swoim wieku, że z trudem się powstrzymywałam, by nie odwrócić się na pięcie i nie uciec jak najdalej. Krępowała mnie pewność siebie Kylera, jednak postanowiłam udawać niewzruszoną. Jedna rozmowa i będę mieć go z głowy, gdy tylko ktoś uczynnie powie mu wprost, że jestem wariatką. – Oto legendarna sala od biologii, w której to zginęło wiele żab i szarych komórek futbolistów. – Wskazałam na drzwi po naszej prawej. – Szarych komórek futbolistów? – zapytał ze śmiechem. – Kilku z nich to banda prawdziwych kretynów i może nie tyczy się to wszystkich, niewykluczone jednak, że któryś z przerażenia stracił kilka szarych komórek. Albo może to od walenia głową w ławkę? – Wzruszyłam ramionami. – Okej, dobrze wiedzieć. A ty co teraz masz? – Biologię. – Aaa, to dlatego mnie odprowadziłaś? W innym wypadku byłoby „Radź sobie sam, człowieku”? – Kurczę, rozgryzłeś mnie. Masz pojęcie, jak bardzo wpłynęłoby to na stan tych genialnych chucków? – Wskazałam na swoje białe trampki. – To by je zabiło. – Złapał się za głowę, udając przerażenie, a następnie się roześmiał i w tym momencie zadzwonił dzwonek. – Panie i złośliwe szatynki przodem. – Przytrzymał dla mnie drzwi. – Cymbał – mruknęłam i minęłam go w progu. – Kontynuuj. Czym jeszcze jestem? – spytał zaraz po tym, jak zameldował się u nauczyciela i zajął jedyne wolne miejsce, które było akurat za mną. – Dupkiem z wielkim ego – szepnęłam, odchylając się do tyłu. – Słodka jak cukierek. Z pieprzem cayenne i papryką chilli – burknął i swoim martensem lekko kopnął siedzenie mojego krzesła. Kyler Dziwadło. To słowo wciąż huczało mi w głowie. Maia może i uciekała spojrzeniem na podłogę i swoje buty, jakby unikała kontaktu wzrokowego z kimkolwiek, czasem nawet się wzdrygała, gdy ktoś był za blisko, ale od razu dziwadło? Coś musi być na rzeczy. Nie wierzę, że taka dziewczyna jak Maia Hamilton bez powodu nazwała się szkolnym dziwadłem. Z rozmyślań wyrwał mnie blondyn siedzący w ławce obok na angielskim. – A więc to ty jesteś tym nowym chłopakiem, który wywołuje chichoty i omdlenia żeńskiej części tej szkoły – powiedział z uśmiechem. – Omdlenia? Kurczę, daleko zaszedłem – roześmiałem się. – Kyler Seymour – przedstawiłem się i wyciągnąłem rękę w jego stronę. – Oliver Jameson. – Uścisnął moją dłoń. – Ale wszyscy mówią mi Ollie. – Ollie, tutaj każdy nowy jest taką sensacją? – Z reguły, ale przystojniaki i ślicznotki szczególnie. Wtedy ta szkoła zmienia się w pieprzone zoo. – Przewrócił oczami.
– Słyszałem, że ta szkoła to ogólnie jakaś dżungla jest. – Ktokolwiek to powiedział, miał rację – zaśmiał się. – Maia Hamilton. Uśmiech spełzł z twarzy Olliego. – Rozmawiałeś z nią? – zapytał zaskoczony. – Tak. Coś w tym dziwnego? – Zmarszczyłem brwi. – Maia właściwie do nikogo się nie odzywa, więc tak, to jest dziwne. Chwila… Co? – Ze mną rozmawiała, wydaje się w porządku. – Możliwe. Kiedyś była naprawdę spoko. – Kiedyś? Ooo, chyba szykuje się jakaś historia. – Słuchaj, nie chcę nikogo obgadywać, Maia nigdy mi nic złego nie zrobiła, ale zdziwaczała po śmierci swojego brata. Po prostu z dnia na dzień zerwała wszelkie kontakty, przestała z kimkolwiek rozmawiać i odizolowała się od wszystkich. Wcześniej była całkiem popularna, tak samo jak jej brat Micah. Wszyscy ich lubili. Maia nawet działała w samorządzie, a potem wszystko się rypło. – Dawno umarł? Ollie ściągnął brwi w zastanowieniu. – Będzie z trzy lata, jak Micah zginął w wypadku. Tak, to jakoś tak było. O kurde…
3 Problemy rodzinne i wierny długopis Kyler – Jak tam nowa szkoła, Kyler? – zapytała mama, gdy jedliśmy we dwójkę zaraz po moim powrocie do domu. – Podobnie jak osiem poprzednich – odburknąłem, nawijając spaghetti na widelec. – Kyler… – zaczęła, ale nie pozwoliłem jej dokończyć. – A co chciałaś usłyszeć? To tylko kolejna szkoła, której mogę nie skończyć, bo ojcu coś odbije. Dzięki Bogu, że to już ostatni rok. Może chociaż studia zrobię w całości w jednym miejscu. – Kyler! – tym razem podniosła głos. – No co? Skłamałem? – spytałem, a ona odpowiedziała milczeniem. – Wiesz, odechciało mi się jeść. – Odepchnąłem od siebie talerz i wstałem od stołu. – Idę się uczyć, muszę nadrobić to, czego nie zdążyliśmy przerobić w Detroit. Powiedz ojcu, że zatankowałem po drodze. Nie czekając na odpowiedź, wyszedłem z kuchni i wbiegłem na górę do swojego pokoju. Wciąż miałem kilka pudeł do rozpakowania, ale nie chciało mi się teraz o tym myśleć. Włączyłem swoją playlistę na Spotify i rzuciłem na łóżko wszystkie zeszyty i książki, które były mi potrzebne. Ilość tego, co musiałem ogarnąć, mogła przyprawić o ból głowy od samego patrzenia. Do kolacji udało mi się zrobić prawie wszystko, co zaznaczyłem sobie jako „niecierpiące zwłoki”. Tak, wbrew pozorom byłem całkiem zorganizowany. Szkołę od biedy mogłem olać, ale studia to moja jedyna furtka, a przy ciągłych przeprowadzkach wcale nie tak łatwo nabić dodatkowe punkty. Potrzebne mi stypendium naukowe, jak cholera. Ojciec już mi oświadczył, że może opłacić moje studia, ale tylko i wyłącznie takie, które sam wybierze. Nie mam zamiaru studiować ekonomii i być uzależniony od kasy rodziców. Wolałbym już głodować. Ale teraz serio musiałem coś zjeść. Pół godziny z kochanym tatuśkiem za możliwość zjedzenia kolacji. Westchnąłem głęboko i zszedłem na dół. Przywitałem się z ojcem, który siedział już przy stole, i usiadłem na swoim miejscu. – Jak ci się podoba w Pittsburghu? – zapytał, gdy sięgnąłem po sok. – Miasto jak miasto – wzruszyłem ramionami i upiłem łyk ze szklanki. – Nie miałem jeszcze okazji zbyt wiele zobaczyć. Jesteśmy tu od kilku dni, pamiętasz? – Jacyś nowi znajomi? Dlatego właśnie nie znosiłem wspólnych posiłków. Czułem się jak na przesłuchaniu. Może się komuś wydawać, że ojciec troszczy się o mnie czy coś, ale ten zimny ton ma mało wspólnego z troską. Jeśli już, to fałszywą. – Nie znałem tu nikogo, więc wszyscy są dla mnie nowi. – Przewróciłem oczami. – Jakieś ładne dziewczyny? Pomyślałem o Mai, ale nie chciałem o niej wspominać ojcu. Oceniał ludzi na podstawie ich pochodzenia, pozycji, aspiracji, a nie za to, kim byli. Studiowałeś na głupim uniwersytecie stanowym? Nie będzie się zniżał do twojego poziomu. Zarówno mama, jak i ojciec studiowali na UPenn. Nie zamierzałem pójść w ich ślady, ale i tak pewnie sława moich rodziców pójdzie za mną wszędzie, nawet na największe zadupie.
– Może. Zależy, jak patrzeć. A jak twoje studentki… tato? – spytałem zjadliwie. – Jakaś biuściasta blondynka, która zapewni ci rozrywkę, kiedy mama znowu ci się znudzi? Tak, nie pomyliłem się, mówiąc „znowu”. Nie wiedziałem, co moja matka nadal robi z moim ojcem, po tym jak jawnie kręcił ze swoją studentką w Detroit. Kurde, sam przecież widziałem! Ale matka? Oczywiście, że mi nie uwierzyła, bo ojciec był dla niej kryształowy. Nie miałem pojęcia, jakim cudem pisze tak dobre książki, skoro kompletnie nie zna się na ludziach. – Nie mam pojęcia, o czym mówisz – odparł twardo. – I nie tym tonem, Kylerze Aedanie Seymourze. Mieszkasz pod moim dachem. – Jeszcze tylko kilka miesięcy– burknąłem. – Niedługo się mnie pozbędziesz. – Kyler! – rzuciła ostrzegawczo mama. – Co? – spytałem. – Niech zacznie świętować wcześniej! Jestem pewien, że przygotowanie bankietu z tak napiętym grafikiem graniczy z cudem, więc daję mu czas. Zresztą będzie musiał wymyślić jakieś wiarygodne kłamstwo, które usprawiedliwi to, że syn Nicholasa Seymoura nie studiuje ekonomii na uniwersytecie Ligii Bluszczowej. – Jak śmiesz?! – ryknął ojciec, a mama skuliła się na swoim krześle. – Jak śmiem?! – krzyknąłem. – Zacznij traktować matkę z szacunkiem, wtedy pogadamy o moim szacunku do ciebie, dobra? – Wytarłem usta serwetką i wstałem od stołu, nie martwiąc się o ledwie tknięty posiłek. – Nie mam pojęcia, co cię jeszcze trzyma przy tym dupku, mamo, bo ani z niego dobry ojciec, ani kochający mąż. – Ścisnąłem jej ramię. – Smacznego życzę. Ruszyłem do holu, zgarnąłem po drodze kurtkę i wyszedłem z domu. Chłodne wieczorne powietrze zaczęło koić moje nerwy. Próbowałem sobie przypomnieć, co jest w okolicy. Byłem głodny i wściekły. Wyjąłem telefon i sprawdziłem, gdzie jest najbliższy McDonald’s. Raz na jakiś czas śmieciowe żarcie chyba mi nie zaszkodzi. W ciągu tygodnia o tej porze nie było zbyt wielu ludzi, więc szybko zamówiłem jedzenie i poszedłem z nim w stronę pobliskiego parku. Nie zniósłbym teraz zgiełku, potrzebowałem ciszy. Albo to, albo zacznę rozwalać wszystko dookoła. Zjadłem McWrapa i popiłem colą, która z taką ilością lodu smakowała bardziej jak woda z colą, ale mało mnie to obchodziło. Rozsiadłem się na ławce i spojrzałem w niebo. Było już ciemno. Przeszukałem kieszenie i znalazłem paczkę fajek, którą trzymałem właśnie na takie okazje. Zapaliłem. Szczerze, to nie znosiłem tego smrodu, człowiek potem cuchnął tym pioruńskim dymem, ale dawało mi to chwilę ukojenia. Odblokowałem iPhone’a i przeszukałem listę kontaktów. Z tylko jedną osobą na całym bożym świecie mógłbym teraz pogadać. Moim kuzynem Kaydenem. – Cześć, bracie – usłyszałem jego radosny głos. – Jak w Mieście Stali? – Hej, Kade – przywitałem się. – Pytasz o ogół czy o ten konkretny moment? – I jedno, i drugie – westchnął. – Ogólnie może być, w tej chwili jest do dupy. – Ojciec? – Taa, jakimś cudem niszczycielem mojego dobrego humoru zawsze jest mój ojciec. – Chcesz o tym pogadać, Kyle? – Nie bardzo. Powiedz mi lepiej, co u mojej księżniczki. Kayden był ode mnie pięć lat starszy i miał wspaniałą żonę Theę i dwuletnią córeczkę Ayanę, która była chyba najcudowniejszym dzieckiem, jakie widziałem na oczy. Była nawet bardziej urocza ode mnie, a przynajmniej z punktu widzenia nieodwracalnie zauroczonego nią wujka. – Tęskni za swoim ulubionym wujkiem. Rozpuściłeś mi córkę przez wakacje i teraz nie uśnie, dopóki nie puścimy jej tego, co zawsze grałeś jej przed snem. – Edukuję ją muzycznie. Powinieneś się cieszyć, że Ayana będzie miała po swoim wujku
dobry gust. Sting i Fragile to nie szajs. – Wiem – roześmiał się. – Znowu dziś o ciebie pytała. Myślisz, że uda ci się przyjechać na Dziękczynienie? – Postaram się, ale niczego nie obiecuję. Naprawdę chętnie jeździłem do Kade’a do Albuquerque, ale nie zawsze mi się to udawało. Te krótkie chwile z nim i z wujostwem były chyba moim jedynym ratunkiem przed popadnięciem w skrajny obłęd. – Wiesz, że jeśli będzie naprawdę źle, w każdej chwili możesz tu przyjechać, prawda? – upewnił się. – Nie mogę tak po prostu wyjechać, Kade. – Pokręciłem głową, choć wiedziałem, że tego nie widzi. – Nie mogę zostawić jej z nim samej, jeszcze nie. – Kyler, nie próbuj na siłę ratować kogoś, kto nie chce być uratowany. Kocham twoją matkę, ale jeśli ona chce z nim być, to nic na to nie poradzisz. Chociaż to jest bardzo porąbane, ona od niego nie odejdzie – powtórzył po raz nie wiem który. – Kayden, to moja matka. – Ty jej powtarzałeś, moja mama też, żeby zostawiła tego buca w cholerę, ale nadal tego nie zrobiła. Odpuść, Kyle, i uwolnij się od niego, gdy tylko będziesz mógł. A teraz, do diabła, opowiedz mi o dziewiątej szkole w historii swojego życia, bo ja jestem nudny i nie chodziłem do aż tylu. Roześmiałem się, ale byłem mu wdzięczny za zmianę tematu. Opowiedziałem mu o wszystkim, co się wydarzyło w szkole, wliczając w to czas spędzony z Maią. – Czyżby mój mały Kyle się zauroczył? – jego głos skoczył o oktawę wyżej. – Wypchaj się, dupku – rzuciłem ze śmiechem. – Dopiero ją poznałem. I wątpię, że poznam bliżej. – Co masz na myśli? – Kade, jej brat zginął w wypadku i, jak się domyślasz, nie zniosła tego najlepiej. Jeden koleś, Ollie, powiedział mi, że odizolowała się od wszystkich. To w ogóle jakiś cud, że się do mnie odezwała. – Pieprzysz – skomentował i usłyszałem w tle rozdrażniony głos Thei, która upominała mojego kuzyna za słownictwo. – Przecież Ayana śpi! – zirytował się. – Au, moja kobieta mnie bije. Auć! – Wrzucaj dolara do słoika, to przestanie cię bić – poradziłem, krztusząc się ze śmiechu. Thea, żeby jakoś zaradzić naszemu przeklinaniu, postawiła w kuchni słoik, do którego mieliśmy wrzucać dolara za każde brzydkie słowo. To gówno zjadło sporo odłożonej przeze mnie kasy, ale jakoś dawaliśmy z Kade’em radę. Z reguły. – Zbankrutuję z tą kobietą. Tak mnie już oskubała, że same drobniaki mi zostały – jęknął do telefonu, a w tle rozległ się brzęk monet. – Nie przesadzaj. Rozmawiałem z Kaydenem jeszcze kilkanaście minut i ruszyłem w drogę powrotną do domu. Tak jak bardzo chciałem być z dala od ojca, tak samo mocno chciałem oszczędzić mamie dodatkowych zmartwień. Oznajmiłem swoją obecność i czym prędzej zamknąłem się w sypialni z gitarą w rękach. Those bright eyes meeting mine Lingering one second longer Just to catch the fire in them To ignite the flame again Maia
Podczas przerwy na lunch uciekłam do biblioteki. Tak, wiem, dziecinne zachowanie, ale chciałam uniknąć spotkania z Kylerem, który dzień wcześniej odkrył moją kryjówkę. Nie żebym myślała, że znów się tam pojawi, nie chciałam jednak kusić losu. Wczoraj pozwoliłam mu na chwilę przebić się przez granicę mojej strefy komfortu, ale nie zamierzałam powtórzyć tego błędu. Oficjalnie łatam dziury i stawiam barykadę. Tyle czasu mi się to udawało i jeden chłopak, nieważne jak intrygujący, nie mógł mnie zmusić do zmiany zdania. Nie, nie ma mowy. Niestety, na zajęciach z rozszerzonej biologii była tylko jedna grupa, tu nie mogłam się ukryć przed Seymourem. Szlag by to trafił. Gdy weszłam do sali, już siedział na miejscu. Zauważył mnie od razu i uniósł lewy kącik ust w uśmiechu, ujawniając przy tym dołeczek w policzku. Spuściłam głowę i przemknęłam między rzędami do swojej ławki. Wyjęłam z torby notatki i kompletnie ignorując chłopaka za mną, zaczęłam zakreślać co ważniejsze fragmenty. Błagałam o dzwonek, który uchroniłby mnie przed konfrontacją z Kylerem. Niestety poniosłam klęskę, do czego musiałam się przyznać, gdy poczułam lekkie szturchnięcie w plecy czymś, co przypominało długopis. Odwróciłam się niechętnie i podniosłam wzrok na skupione na mnie błękitne oczy, po drodze rejestrując przedmiot w jego ręce. On mnie naprawdę dźgnął długopisem! – Cześć. – Wyszczerzył się w uśmiechu. – Cześć – odburknęłam niechętnie. Zmarszczył brwi. – Zły dzień? – spytał. – Taki jak zawsze, doliczając dźganie długopisem przez dupka, który siedzi za mną – odparłam. – O co ci chodzi? – Zmarszczył brwi. – Odpuść, Kyler. Po prostu daj mi spokój i znajdź sobie inny obiekt zainteresowań – rzuciłam i siadłam tyłem do niego. – A co jeśli chcę poznać akurat tę dziewczynę o anielskim głosie, którą spotkałem wczoraj w sali muzycznej? – zapytał, a jego ciepły oddech muskał moje ucho. – Dlaczego? – wyszeptałam, ale byłam pewna, że mnie usłyszał. – Bo gdy ją poznałem, od razu wiedziałem, że jest wyjątkowa. – Znów się nade mną nachylił, i zacisnęłam oczy z całej siły, powstrzymując się przed jakimkolwiek ruchem. – Może uchodzić za dziwadło, ale mam to gdzieś. Każdy jest dziwny na swój sposób. Jeśli jej dziwność polega na byciu sobą, to chyba znam kilka osób, które powinny się od niej czegoś nauczyć, bo bycie kimś, kim chce być, wymaga odwagi. – Skąd wiesz? – Przełknęłam ślinę. – Skąd wiesz, że to nie głupota albo gówniarski wybryk? Zwykła fasada? – Bo nie umiesz kłamać, Hamilton. Nie umiesz kłamać – odpowiedział po prostu i w tym momencie zadzwonił dzwonek. Kyler tak wyprowadził mnie z równowagi, że nie mogłam się skupić. Byłam rozkojarzona i po prostu zła. Zła, bo nie sprawiał wrażenia kogoś, kto łatwo się poddawał, a to wszystko utrudniało. Naprawdę, obecny stan rzeczy mi odpowiadał. Nie umiałam kłamać, przynajmniej nie za dobrze. Micah zawsze powtarzał, że wszystko widać w moich oczach. Czasem mnie to złościło, tak jak teraz. Odcięłam się od wszystkich nie bez powodu i tak, w pewnym sensie szłam na łatwiznę, ale było to mniej bolesne niż udawanie, że śmierć mojego brata nic nie zmieniła. Zmieniła wszystko, a ja miałam dość współczujących poklepywań, łzawych kondolencji i fałszywych wspomnień na temat tego, jakim to dobrym przyjacielem był Micah, podczas gdy połowa z tych ludzi w ogóle go nie znała. Właśnie dlatego, miesiąc po wypadku, postanowiłam
zerwać wszelkie kontakty i w samotności pogrążyć się w tym, co Micah kochał najbardziej na świecie, czyli w muzyce. Micah potrafił godzinami siedzieć z gitarą w rękach i po prostu grać. Nie zliczę wieczorów, kiedy zasypiałam przy jego grze, godzin, które spędził, cierpliwie ucząc mnie akordów, a w końcu wspólnego grania na fortepianie. Zawsze się mną opiekował i gdy go zabrakło, to ja najbardziej ucierpiałam i cholernie za nim tęskniłam. Z zadumy drastycznie wyrwało mnie twarde lądowanie na tyłku. Zamrugałam szybko i rozejrzałam wokół. Stopę ode mnie, w podobnej pozycji, siedziała Fay Brooks. – Jesteś cała? – zapytała z troską. Fay należała do tych nielicznych, którzy byli dla mnie mili i szanowali moją samotność. Chodziłyśmy razem na angielski i francuski. – Tak, chyba tak – odpowiedziałam, dźwigając się powoli na nogi. – A ty? – Jeśli nie można sobie złamać tyłka, to chyba jestem cała – zaśmiała się i również wstała. – Przepraszam, nie powinnam czytać i iść jednocześnie. – Wskazała na książkę leżącą na podłodze, po czym zaczęłyśmy zbierać rozrzucone wokół nas rzeczy. – Ta książka jest warta twardego lądowania, uwierz mi – odparłam. – Czytałaś? – spytała, a jej oczy zalśniły. – Tak. To świetna historia – przytaknęłam. – Też tak sądzę, choć przede mną jeszcze połowa. Nie mogę się oderwać. – Spróbuj z innymi książkami Hoover, nie zawiedziesz się – poleciłam. – Do zobaczenia, Fay. – Odwróciłam się, żeby czym prędzej odejść. – Maia! – zawołała za mną. Spojrzałam przez ramię. – Dziękuję. – Uśmiechnęła się. – Nie ma za co. – Nieśmiało uniosłam kącik ust i ruszyłam przed siebie.
4 Małe niespodzianki i propozycje Maia Kyler nie poddawał się tak łatwo. Znalazł moją kryjówkę w bibliotece i zawsze kręcił się w pobliżu, nawet jeśli ucinałam wszelkie próby rozmowy. Trzeba przyznać, że był cholernie uparty. Nie wydawał się zrażony tym, że po prostu już ostentacyjnie go unikałam. I zdecydowanie za dużo o nim myślałam, kiedy powinnam go definitywnie olać, blefować, że w ogóle nie ma sprawy, jednak on w żaden sposób nie pozwolił mi na powrót do tego, co tak świetnie wychodziło mi jeszcze tydzień temu. Udawało mi się nie rzucać w oczy, unikać wszystkich, on i tak jednak potrafił wypatrzeć mnie dosłownie wszędzie. Zupełnie jakbym miała nad sobą jaskrawy neon ze strzałką skierowaną prosto na mnie. Siedziałam przy stole w kuchni i przygotowywałam referat na angielski, gdy nagle dostałam maila. Mieliśmy szkolne adresy, ale w sumie rzadko coś na nie przychodziło, tylko ważne informacje. Inni uczniowie korzystali z tej skrzynki również prywatnie, ale ja nie miałam powodu, żeby to robić, z prostej przyczyny: nie miałam z kim wymieniać maili. Ze zmarszczonymi brwiami otworzyłam skrzynkę odbiorczą i zamarłam. Nadawcą był nie kto inny jak właśnie Kyler Seymour. W temacie wpisał tylko: „Otwórz, zanim usuniesz”. A niech to, przejrzał mnie. Ciekawość wygrała i otworzyłam wiadomość. Hamilton, nie myśl, że nie zauważyłem, że mnie unikasz. To widać. Nie wiem, dlaczego to robisz, ale może kiedyś mi powiesz. Mam nadzieję, że niczym Cię nie uraziłem, nie miałem takiego zamiaru, chociaż kto wie, pewna szatynka powiedziała, że jestem cymbałem i mam ego większe niż Teksas. Brzmi znajomo? ;) Tylko nie wykręcaj się byciem „dziwadłem”. Ech, serio, to okropne słowo i kompletnie nieadekwatne. W każdym razie, po prostu przesłuchaj piosenkę poniżej. Tadam, właśnie zabieram ponad pięć minut Twojego cennego czasu. Chyba że czytasz szybciej ode mnie i przewijasz piosenkę. Z tej kradzieży jestem jednak niemożliwie dumny i zmarnowanego na mnie czasu nie zwracam. Kyler x Kliknęłam w link z YouTube’a. Suicide Sports Club 02.20 Girl. Oszołomiona wpatrywałam się w ekran i nawet nie zauważyłam, że mama stanęła za moim krzesłem. – Czego słuchasz? – zapytała z uśmiechem, wyrywając mnie z otępienia. – Chłopak ze szkoły wysłał mi link – oznajmiłam po prostu. Moje postanowienie nie obejmowało najbliższych. Odtrącenie ich bolałoby obie strony, a po śmierci Micaha nie zasługiwali na kolejny cios. Nie mogłam im tego zrobić, ale niepowiększanie grona ludzi, którzy mogli mnie zranić, to z upełnie inna sprawa. – Fajny jakiś? W sensie: chłopak, bo piosenka ci się spodobała – dopytywała, siadając obok. – Skąd wiesz? – Stukasz palcami o blat. – Wskazała na moją lewą dłoń, której palce rzeczywiście wystukiwały rytm. – A więc? – Czy fajny? Nie wiem. Poznałam Kylera ledwie tydzień temu. – Zamknęłam laptop. – Przystojny?
– Mamo! – sapnęłam z oburzenia. Roześmiała się. – No co? Jestem ciekawa. Pomyślałam o jego zimnoniebieskich oczach, ciemnych włosach i chłopięcym uśmiechu. – Może trochę. – Wzruszyłam ramionami. Miałam nadzieję, że na razie tyle jej wystarczy, ale zapomniałam, że mam do czynienia z Emily Hamilton. – I jak się poznaliście? – W sali muzycznej, a potem się okazało, że chodzimy razem na biologię, ale nie ma o czym mówić, mamo. Westchnęła cicho, spoważniała. – Maiu… Minęły trzy lata od śmierci Micaha i wiem, że jest ci trudno, nam wszystkim jest, ale czy sądzisz, że on by tego chciał dla ciebie? Samotności? Kochał cię tak samo mocno jak ty jego, i na pewno by się ucieszył, gdybyś miała wsparcie przyjaciół. – Nie chcę o tym rozmawiać, mamo. – Pokręciłam głową i spuściłam wzrok na pracę domową. – Przemyśl to, proszę. – Uścisnęła moje ramię i wyszła. Kyler Nie miałem zielonego pojęcia, po co wysłałem jej maila. Nie wiem, jakim cudem Kayden zdołał mnie do tego namówić, a teraz po prostu omal nie posikałem się ze strachu, wchodząc do sali biologicznej. Maia nie odpisała, więc nie wiedziałem, czy w ogóle go odebrała. W tej chwili miałem gorącą nadzieję, że jednak tego nie zrobiła. Proszę, proszę, niech się okaże, że go nie czytała. Niech ten głupi mail zginie w czeluściach internetu, bo czuję się jak kretyn. Zdążyłem przekroczyć próg sali, gdy podniosła na mnie wzrok i uśmiechnęła się lekko. To był uśmiech „miło cię widzieć, Kyler” czy „Kyler, ale z ciebie frajer”? A może dwa w jednym? Ciężko stwierdzić. Usiadłem za nią i niespiesznie wyciągnąłem notatki z plecaka. – Dzięki za maila – usłyszałem nagle. – Cóż, nie ma za co – odpowiedziałem, obracając długopis w palcach. – Dlaczego akurat ta piosenka? – Odwróciła się w moją stronę. – Nie wiem, po prostu mi się z tobą skojarzyła – odparłem wymijająco. – Ciekawy wybór. No i nie spodziewałam się maila od ciebie. – Nie mam twojego numeru telefonu, a ty nie masz Facebooka. To jedyna rzecz, jaka przyszła mi do głowy, która wykluczałaby rzucanie kamieniami w twoje okno, co też odpada, bo nie mam pojęcia, gdzie mieszkasz. Pogrążasz się, Seymour. Bardzo. – Dlatego po prostu znalazłeś furtkę? – Uniosła brwi. – Powiedzmy – odpowiedziałem. – Po co? – Musi być konkretny powód? – Z reguły jakiś jest, ale cóż, może nie zawsze. – Odwróciła się ode mnie i siadła znów prosto na krześle, ignorując mnie przez całą lekcję. Gdy wróciłem do domu, znowu zacząłem przeszukiwać playlisty w poszukiwaniu czegoś, co mógłbym wysłać Mai. Jeśli to jedyny sposób, by nakłonić ją do rozmowy, to będę próbował dalej. Hamilton, nie tylko Ty nie wiesz, dokąd zmierzasz ani po co tu jesteś.
K Pod wiadomością wkleiłem link do Suicide Sports Club 02.20 Boy i wysłałem. Nie wiem, co bardziej mnie zaskoczyło. To, że godzinę później dostałem odpowiedź, czy może jej treść. Seymour, czemu to robisz? Co chcesz osiągnąć? M Moje palce na dłuższą chwilę zawisły nad klawiaturą. Szukam furtek. K Po co? M Bo chcę? K Rzeczy, których chcemy, a te, które dostajemy, to nie to samo. M Przeczytałem jej słowa kilka razy, zanim udało mi się sformułować odpowiedź. Co nie znaczy, że nie powinniśmy po nie sięgać. Tak czy siak, udało mi się. K Co się udało? M Rozmawiasz ze mną, Maiu. K Odpowiedź nie przyszła po pięciu minutach. Nie przyszła też po dziesięciu. Ani piętnastu. Dopiero po godzinie usłyszałem dźwięk przychodzącej wiadomości. To jakaś forma żartu? Głupi zakład? M Dlaczego tak sądzisz? K Nie znasz mnie. M Ale chcę poznać. K To irracjonalne. M Wręcz przeciwnie. K Na odpowiedź od Mai czekałem dwa dni. Tymczasem widzieliśmy się w szkole, ale nie odezwała się ani słowem, przemykając jak cień po korytarzach. Ignorowała mnie. Aż do piątkowego wieczoru, kiedy przesłała mi link do Don’t Wake Me Arandy. She drowns in this emptiness Her soul screaming softly This day soon she will forget Don’t wake me Przez chwilę gryzłem skórkę przy kciuku, zastanawiając się nad tym, co odpisać. Nie męczy Cię to? Ta pustka? K Po kasowaniu słów trzy razy i pisaniu od nowa w końcu nacisnąłem „Wyślij”.
Wiadomość zwrotna przyszła po pięciu minutach. Odpuść. Proszę. Nie budź mnie. Nie chcę. M Dlaczego? K Bo zasłużyłam na to wszystko. Nie pisz do mnie więcej. M Nikt nie zasłużył na samotność. Ty też nie. K Tym razem odpowiedź nie nadeszła, chociaż czekałem cały weekend. Byłem ciekawy Mai. Zaintrygowała mnie tym, że tak bardzo różniła się od wszystkich dziewczyn, które znałem. Nie wylewała swoich żali. Nie zabiegała o czyjąkolwiek uwagę. A przez to wszystko jeszcze bardziej chciałem poznać jej historię. – Będziesz mnie ignorować? – zapytałem, gdy siadła w swojej ławce na biologii. Zdążyłem się już dowiedzieć, że to jedyny przedmiot, na którym nie siedzi na samym końcu. – Co mam zrobić, żebyś się odczepił? – odparowała. – Nie ma takiej rzeczy. Westchnęła ciężko, ale nie odezwała się, nie odwróciła w moją stronę. – Daj mi szansę, Maia. A potem zdecyduj. – O czym? – Czy jestem takim idiotą, za jakiego mnie uważasz. W końcu spojrzała przez ramię. – Daj mi swój telefon. – Pokiwała palcem w stronę mojego iPhone’a leżącego na ławce. Nie wiedziałem, co zamierza, ale spełniłem żądanie. Odblokowała, zastukała w ekran kilkanaście razy i oddała mi komórkę. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. – Jedna furtka więcej – oznajmiła tylko i odwróciła się do mnie plecami. Odblokowałem telefon i przed oczami ukazała mi się wizytówka kontaktu. Maia Hamilton. Maia Wchodziłam na angielski, gdy telefon zawibrował mi w kieszeni. Na ekranie wyświetliło się imię Kylera. Tak, pozwoliłam sobie puścić sygnał z jego telefonu, żeby mieć jego numer. Kyler: Mówiłaś, że ta szkoła to dżungla, ale nie sądzisz, że dyrektor przypomina orangutana? W sensie: ten ogłupiający wyraz twarzy… Roześmiałam się cicho. Ja: Orangutan? Mnie bardziej przypomina pawiana. lol Kyler: Może masz rację. Co on ma na głowie? Chryste, czy to szop?! Ja: Nie, jestem pewna, że to tylko jego tupecik ;) Kyler: On nosi tupecik? Jaja sobie ze mnie robisz… Ja: Nie. Kyler: Jeeez. Co robisz w piątek wieczorem? Ja: Oglądam mecz hokeja na nbc? Kyler: A nie lepiej prosto z Consol Energy Center? ^^ Cooo? Ja: Ba, że lepiej, a co? Kyler: Mam bilety na mecz. Piszesz się? Ja: Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł, Seymour.
Kyler: No, nie daj się prosić. Zgódź się, Hamilton :D Na pewno masz ulubionego gracza, którego chciałabyś zobaczyć na żywo… To jest cios poniżej pasa. Żeby to jednego! Ja: Okej! Tylko nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego, jasne? I daj mi teraz spokój, mam lekcję. Ty zresztą też, więc może zacznij chociaż robić dobre wrażenie, dobra? Kyler: Jasne jak słońce ;) Ja zawsze robię dobre wrażenie, Hamilton. To mój urok osobisty :P Boże, ten chłopak serio ma ego wielkości Teksasu… W co ja się wpakowałam? Kyler – A co ty taki zadowolony z siebie? – zapytał Ollie, gdy po szkole siedzieliśmy w kawiarni, do której chodziła chyba połowa naszego rocznika. – Nic takiego – odrzekłem wymijająco, ale w rzeczywistości byłem z siebie cholernie dumny i podekscytowany piątkowym wieczorem. – Nie wciskaj nam kitu, Seymour – rzucił Charlie. Charlie Maddox był najlepszym przyjacielem Olivera i całkiem spoko gościem. Do paczki należał też Miles Preston. Jakimś cudem ja też się wpasowałem w tę mieszankę wybuchową. Wzięli sobie za punkt honoru wprowadzić mnie w życie w Pittsburghu i fajnie spędzałem z nimi czas. Byli naprawdę w porządku. – A teraz prosimy, jak na spowiedzi – dodał Miles, nagle tracąc zainteresowanie swoim telefonem. – Jeez, nie odpuścicie, co? – jęknąłem. – Nie – odparli jednocześnie. Przewróciłem oczami. – Idę na piątkowy mecz Pensów z Maią Hamilton – oznajmiłem. Charlie i Ollie sapnęli ze zdziwienia, a Miles… Cóż, Miles opluł się gorącą czekoladą. – Mogłeś mnie uprzedzić, tobym nic nie pił! – żachnął się. – Ej, sam chciałeś wiedzieć! – zaprotestowałem. – Jak ci się to udało? – zapytał Mad – często tak wołaliśmy na Charliego. – Normalnie. – Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. – Ale to chyba nie randka? – dopytywał się Ollie. – Nie, nie nazwałbym tego randką. Po prostu idziemy razem na mecz, nic więcej – odpowiedziałem szczerze. – Podoba ci się, przyznaj się – zaśmiał się Miles. – Och, zamknij się, Miles, i lepiej zajmij swoją dziewczyną, co? – Allie jest na zakupach z Fay i nie narzeka na brak zainteresowania z mojej strony. – Wzruszył ramionami. – A teraz się przekonamy, co wiesz o zawodnikach Pingwinów. – Posłał mi szeroki uśmiech. No to mam przerąbane…
5 Mecz hokeja i nocne wiadomości Maia Dzisiejszego wieczoru wybierałam się z Kylerem na mecz. Gdy powiedziałam o tym rodzicom, byli równie jak ja zaskoczeni, że w ogóle się na to zgodziłam, ale nie mogłam teraz, ot tak, się wycofać. Zresztą naprawdę chciałam pójść na ten mecz i pokibicować drużynie z trybun, a nie z kanapy przed telewizorem. Znalazłam w szafie swoją ulubioną bluzę z logo Pensów, która trochę na mnie wisiała; wprawdzie był to najmniejszy rozmiar, ale za to męski. Nie przejmowałam się tym zbytnio i założyłam ją do obcisłych jeansów, przynajmniej zakrywała tyłek, dzięki czemu miało mi być trochę cieplej. Wybrałam też wyższe trampki, żeby nie wiało mi po kostkach. Gdy usłyszałam dzwonek do drzwi, narzuciłam na siebie jeszcze skórzaną kurtkę, chwyciłam torbę w locie i zbiegłam na dół. Mój tata zdążył już wpuścić Kylera i chyba rozmawiali o meczu bejsbolu z ubiegłej nocy, przynajmniej tak wywnioskowałam. Zapomniałam uprzedzić Seymoura, że dyskusja z Lucasem Hamiltonem na temat sportu może być zgubna. Jego nie da się przegadać. – Odwieź ją do domu zaraz po meczu, rozumiemy się, Kyler? – spytał poważnie tata. – Tak jest, proszę pana. – Kyler skinął głową. Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w stronę czerwonego camaro. – Który rocznik? – zapytałam, otwierając drzwi od strony pasażera. – Sześćdziesiąty siódmy – odparł z dumą. – Razem z kuzynem wyremontowałem go w zeszłe wakacje. Rozejrzałam się po wnętrzu, wyglądało świetnie. Nawet klasyczne radio było przerobione na takie, do którego można było podłączyć iPoda. – Odwaliliście kawał dobrej roboty – stwierdziłam. – Dzięki. – Posłał mi szeroki uśmiech. – Możesz wybrać, co chcesz. – Wskazał na odtwarzacz. Sięgnęłam do iPoda i zaczęłam przeglądać jego zawartość. Można tu było znaleźć prawie wszystko. Od Imagine Dragons, przez Muse, aż po The Prodigy. Po dłuższym zastanowieniu zdecydowałam się w końcu na Fire Escape Civil Twilight. – Dobry wybór – pochwalił i zaczął wystukiwać palcami rytm na kierownicy. Dwadzieścia minut później staliśmy już pod stadionem. Szczęka mi opadła, gdy Kyler zaprowadził mnie na sam przód trybun, tuż przy bandzie. Było tam cholernie zimno, ale widok był wart odmrożenia sobie tyłka. – Gotowa na mecz? – zapytał, zacierając ręce, wyraźnie podekscytowany. – Zawsze – odparłam, uśmiechając się szeroko. Była akurat przerwa między pierwszą a drugą tercją meczu. Pingwiny prowadziły jeden do zera dzięki bramce Jewgienija Małkina w piątej minucie tercji. Przez cały czas dzieliliśmy się z Kylerem uwagami, podjadaliśmy przekąski i prowadziliśmy luźną rozmowę. – Jesteś stąd? – dopytywał. – Tak – potwierdziłam. – Tu się urodziłam i wychowałam. A jak jest z tobą? – Urodziłem się w Albuquerque, ale na stałe mieszkałem tam tylko do piątego roku życia.
Potem były San Jose, Minneapolis, Chicago, Nowy Jork, Waszyngton, Saint Louis, Filadelfia i Detroit, a teraz wylądowałem tutaj, w Pittsburghu. – Dlaczego przeprowadzasz się aż tak często? – Zmarszczyłam brwi. – Jeśli nie chcesz mówić, to nie musisz. – Mój ojciec jest ekonomistą, wykłada na uniwersytecie. Z reguły nigdzie nie podpisuje umowy na dłużej i zamiast ją przedłużyć, szuka czegoś nowego, a z jego sławą nie ma z tym problemu. Tym sposobem nigdzie nie mieszkałem dłużej niż dwa lata. Przynajmniej od czasów Albuquerque. – Trochę lipnie. Mojego taty za to często nie ma w domu, chociaż stara się, jak może. – Skrzywiłam się lekko. – Czym się zajmuje? – Medycyną sportową. Pracuje dla tutejszej drużyny bejsbolowej. Czasem jeździ z nią na mecze wyjazdowe, ale i bez tego dużo czasu spędza z drużyną. Zwłaszcza teraz, gdy trzeba doprowadzić naszego najlepszego miotacza do stanu używalności, i to jak najszybciej. – Travisa Hensona? Skinęłam głową. Travis był bezapelacyjnie najlepszym miotaczem w naszej drużynie. Miał dwadzieścia siedem lat i niesamowicie rzucał. Gdy zerwał mięsień, wszyscy wpadli w panikę. Na szczęście, z tego, co mówił tata, jest coraz lepiej, a Henson cierpliwie poddaje się rehabilitacji. Choć potrafi być wrzodem na tyłku. – Imponujące – skomentował Kyler. – Pewnie dlatego lubisz sport. Wzruszyłam ramionami. Teoretycznie tak, ale nie do końca. Od dziecka chodziłam na mecze bejsbolu, futbolu, hokeja, koszykówki… Intrygowało mnie to, w jaki sposób porusza się ciało człowieka w ruchu. Jak pracują mięśnie podczas biegu czy jazdy na łyżwach. Niektórzy twierdzą, że jazda na łyżwach to tylko jazda na łyżwach, ale sposób, w jaki poruszało się ciało hokeisty na lodowisku, fascynował mnie. To była po prostu dobrze naoliwiona maszyna. – Dorastałam w rodzinie, która kocha sport. Mama jest prawnikiem, ale jej ojciec był hokeistą, grał w Colorado. Nienawiść do sportu byłaby przy nich po prostu nieopłacalna, bo w Święto Dziękczynienia i tak utkniesz przed telewizorem, oglądając mecz futbolu. – U ciebie też? – zapytał ze śmiechem. – Moja mama twierdzi, że bez tego nie ma Dziękczynienia. – Ma absolutną rację! – roześmiałam się. – Dla meczu jest gotowa przerwać pisanie w połowie zdania i rzucić wszystko. Lekko zmarszczyłam brwi. – Mama jest pisarką – wyjaśnił. – Dobra jest? – Podobno całkiem niezła. Tak twierdzi lista bestsellerów. Zaczęłam się zastanawiać. Nie mogłam skojarzyć żadnej pisarki o nazwisku Seymour. Podzieliłam się z Kylerem tą myślą, a on się roześmiał. – Publikuje pod panieńskim nazwiskiem – powiedział. – A jest nim? – Walsh. O. Mój. Boże. Kyler – O mój Boże! – krzyknęła Maia. – Veronica Walsh jest twoją matką? – Uhm – przytaknąłem. – Ale… Ty… O cholera jasna – zaczęła się histerycznie śmiać.
Okej, straciłem wątek. Z czego ona się śmieje? – Oświecisz mnie, co jest takie śmieszne? – spytałem. – Jesteś pierwowzorem Rileya. TEGO Rileya. Wiesz, że jedna połowa czytelniczek chciała takiego chłopaka dla swoich córek, a druga sama się nad nim rozpływała? Chryste, nie wierzę… O shit… Znowu to samo. Czasem żałowałem, że mamie wymsknęło się w którymś z wywiadów, że to ja byłem inspiracją do postaci Rileya. Thea przez całe wakacje wołała na mnie „Riley”. – Ty też wzdychasz do Rileya? – zapytałem. – Może. – Przewróciła oczami. – Ale to nie znaczy, że do ciebie. A teraz schowaj swoje ego do kieszeni i oglądaj mecz. – Trąciła mnie łokciem w bok. – I myślałam, że będziesz wyższy. – Mam metr osiemdziesiąt osiem. Mało ci? I tak sięgasz mi do ramienia! – Roześmiałem się. Auć. Ma strasznie kościsty łokieć… – Dzięki, że zabrałeś mnie ze sobą na mecz, Seymour – powiedziała Maia, gdy odwoziłem ją do domu. – Nie ma za co, Hamilton – odparłem, zerkając na nią kątem oka. Szczerze, to wcześniej się trochę obawiałem. Bałem się, że będzie z tego jedna wielka lipa, a naprawdę fajnie spędziłem z Maią czas i dowiedziałem się o niej czegoś nowego. Czy powiedziała mi o swoim bracie? Nie, i w sumie się nie dziwię. Może kiedyś? Na razie małymi kroczkami będę próbował do niej dotrzeć. I tak dzisiejszy wieczór uznaję za sukces. Ciekawy jestem tylko, dlaczego w moim towarzystwie potrafi się rozluźnić, a przy innych ludziach ze szkoły się wycofuje i staje niemal niewidzialna. Mam ogromną nadzieję, że gdy już odstawię ją do domu, nie zacznie mnie z powrotem unikać. Na serio ją polubiłem. Różniła się od innych dziewczyn, i to w jak najbardziej pozytywnym sensie. Czułem jednak niemal fizyczny ból, gdy patrzyłem w jej pełne smutku oczy. O niektórych mówi się, że można czytać w ich oczach jak w księdze – tak było z Maią. Nawet gdy się uśmiechała, ten uśmiech rzadko sięgał oczu. Ta dziewczyna nosiła na swoich barkach naprawdę duży ciężar i zrobiłbym wszystko, byle go z nich zdjąć. – Jeszcze raz dzięki. – Posłała mi szeroki uśmiech, kiedy wjeżdżałem na podjazd. – Do usług. – Skinąłem jej głową. – Do zobaczenia w poniedziałek? – Tak, to zabrzmiało raczej jak pytanie. – Do zobaczenia, Hamilton. I nie uciekaj znowu do biblioteki, dobra? Zielone oczy rozszerzyły się w zdziwieniu, ale skinęła głową i wysiadła z samochodu. Poczekałem, aż przekroczy próg domu, i odjechałem. Maia Obudziłam się w środku nocy z krzykiem. Ostatnio zdarzało mi się to coraz rzadziej, ale sny wracały. Zawsze tak samo straszne i bolesne. Późny wieczór. Ulewa. What the Water Gave Me Florence and the Machine płynące z radia. Oślepiające światła. Mój krzyk. Przerażenie w oczach Micaha. Huk. I ciemność.
Otarłam łzy z twarzy i opadłam z powrotem na poduszki. Wszyscy powtarzają, że czas leczy rany, ale to nieprawda. Ból pozostaje na zawsze. Przy Kylerze bolało tylko trochę mniej. To głupie, ale właśnie dlatego postanowiłam wyjść mu naprzeciw. Żeby choć przez chwilę bolało trochę mniej. Nie widział we mnie siostry „tego kolesia, który zginął na moście Wolności”. Nie traktował mnie, jakbym była z porcelany i miała się zaraz stłuc. Nie ważył słów w mojej obecności i mówił to, co myślał. Nie wiem dlaczego, ale po śmierci Micaha ludzie bali się wymawiać przy mnie słowo „most”. Totalnie bez sensu, mieszkam przecież w Mieście Mostów, do jasnej cholery! I tak, miałam wypadek na moście, zginął mój brat, jestem w stanie to otwarcie przyznać. Przez rok jazda samochodem była dla mnie problemem, ale z pomocą rodziców jakoś przez to przebrnęłam. Zrobiłam prawko i zawsze woziłam ze sobą młotek bezpieczeństwa. Tak na wszelki wypadek. Moje zdziwienie było przeogromne, gdy ekran telefonu leżącego na stoliku nocnym nagle się podświetlił, oznajmiając wiadomość od Kylera. O 2.42. Oszalał? Kyler: Śpisz? Ja: Nie. Kyler: Powód? Ja: Zły sen. A co z Tobą? Kyler: Rozmawiałem przez telefon z kuzynem. Teraz nie mogę zasnąć. Ja: Trochę późno na gadanie przez telefon, nie sądzisz? Kyler: Trochę, ale u niego jest dopiero przed 1. Różnica czasu to zmora mojego życia. Roześmiałam się cicho. Ja: Nie mogę się nie zgodzić. To Ty będziesz bardziej niewyspany :P Kyler: Cwaniara. Ty też nie śpisz. Ja: Ale spałam jakąś godzinę, a Ty gadałeś przez telefon, mądralo. Kyler: Idź spać, Hamilton, bo przez brak snu jesteś wredna. Ja: To stan permanentny ;) Dobranoc, Seymour. Kyler: Dobranoc, Hamilton. Zdążyłam odłożyć telefon na bok, kiedy przyszła kolejna wiadomość. Kyler: Zjadłbym naleśniki… Zdusiłam chichot poduszką i odpisałam. Ja: Jesteś nienormalny. Ale też bym zjadła… Kyler: Przyjadę po Ciebie o 9. Idziemy na naleśniki. Zmarszczyłam brwi. Ja: A kto powiedział, że idę z Tobą na naleśniki? Kyler: ja. I idziesz ze mną na naleśniki za karę, bo teraz to już na pewno nie usnę! Ja: Niewyspany i głodny jesteś strasznie zrzędliwy. Śpij już, Seymour. I się nie spóźnij. Kyler: Ja się nie spóźniam, Hamilton. Dobranoc, tym razem na serio. Pokręciłam głową, odstawiłam telefon na blat stolika i przyłożyłam głowę do poduszki. Ostatnią rzeczą, o jakiej pomyślałam przed zapadnięciem w sen, były naleśniki.
6 Naleśniki i stary przyjaciel Maia – Tak wcześnie dzisiaj? – spytał zaskoczony tata, mierząc mnie wzrokiem znad gazety. – Umówiłam się z Kylerem na naleśniki. Powinien być za chwilę – odparłam i pociągnęłam łyk wody z butelki. – Fajny chłopak z tego Kylera – skomentował z krzywym uśmieszkiem. – Tato… – jęknęłam. – No co? Tylko stwierdzam fakt. – Uniósł ręce w obronnym geście. Za oknem rozległo się głośne trąbienie i westchnęłam ciężko. – Na razie, tato. – Cmoknęłam go w policzek i wyszłam. Kyler czekał na mnie oparty o samochód. Na głowie miał czapkę z daszkiem założoną tyłem na przód, jedną rękę wsunął do kieszeni bluzy, drugą zahaczył o szlufkę ciemnych jeansów, które kontrastowały z jego czerwonymi chuckami. – Cześć, Hamilton – rzucił uśmiechnięty i otworzył przede mną drzwi. – Cześć, Seymour – odpowiedziałam na powitanie i wsiadłam do jego camaro. – Teraz mi powiedz, gdzie w tym mieście można zjeść dobre naleśniki – poprosił, wsiadając do samochodu i posyłając mi szeroki uśmiech. Pchnęłam drzwi Keller’s po raz pierwszy od trzech lat. To było nasze miejsce, moje i Micaha. Co weekend jedliśmy tu naleśniki. Według mojego brata „najlepsze naleśniki w całym szerokim świecie” i musiałam się z nim zgodzić. Dlatego przyprowadziłam tu Kylera i teraz miałam wrażenie, że nic się nie zmieniło przez te trzy lata. Keller’s wciąż było dla mnie drugim domem. Zajęliśmy boks, w którym zawsze siadałam. Cała restauracja była w jasnych odcieniach beżu, bieli i wanilii. W licznych subtelnych ozdobach było widać kobiecą rękę Jaci Keller. Keller’s było po prostu jasne i przytulne. To jedno z tych miejsc, w którym możesz siedzieć godzinami. Jak zawsze o tej porze było całkiem sporo ludzi, a w całym pomieszczeniu pachniało pysznościami. Jedna z kelnerek podeszła do nas i przyjęła nasze zamówienie na górę naleśników i kawę. – Jeśli jedzenie, które tu podają, smakuje tak samo dobrze, jak pachnie, to od dzisiaj tu zamieszkam – stwierdził Kyler, rozglądając się wokół. – Smakuje jeszcze lepiej, niż pachnie, zaufaj mi – odpowiedziałam ze śmiechem. – Maleństwo mówi prawdę. – Usłyszałam za sobą znajomy głęboki baryton i odwróciłam się, żeby zobaczyć równie znajomą twarz Ashera Kellera. Asher, najlepszy przyjaciel Micaha, był dla mnie jak starszy brat. Ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, ciemne włosy, zielone oczy i zawadiacki uśmiech, takiego go pamiętałam. Przybyło mu jednak trochę mięśni i jakby wydoroślał. Już nie wyrostek; teraz wyglądał jak mężczyzna. Lekki zarost zacieniał jego szeroką szczękę, rysy twarzy się wyostrzyły. Ale nadal był Ashem. Wstałam i go uściskałam. – Ash, nie wiedziałam, że wróciłeś – powiedziałam, zwalniając uścisk. – Wpadłem na weekend do rodziców i Jonah właśnie mi powiedział, że cię tu widział. – Skinął głową w stronę kucharza wychylającego się teraz z kuchni. – Musiałem się przekonać na
własne oczy, że Maleństwo wróciło do Keller’s. – W grudniu kończę osiemnastkę, nie jestem już „maleństwem”. – Pokręciłam głową. – Pieprzenie. Dla mnie jesteś Maleństwem i pogódź się z tym. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu. Westchnęłam i spojrzałam na rozbawionego całą sytuacją Seymoura. – Ash, to jest Kyler Seymour, przeprowadził się tu niedawno z Detroit – przedstawiłam go przyjacielowi. – Asher Keller. – Ash wyciągnął rękę w stronę Kylera, który bez wahania ją uściskał. – Przyjaciele mówią do mnie Ash. W każdym razie, jeśli będziesz miły dla Maleństwa, to pokaże ci najfajniejsze miejsca w Pittsburghu. – Serio? – zaciekawił się Seymour. – Serio – przytaknął Keller. – Kumple ze szkoły może i pokażą ci kluby, w których możesz się spić, i pójdą z tobą na mecz, ale te naprawdę fajne miejsca? Ta dziewczyna zna je wszystkie. Kyler uśmiechnął się na to szeroko. – Chyba warto zapamiętać – stwierdził. – Warto – zapewnił Ash. Kyler Ash porozmawiał z nami jeszcze chwilę, życzył nam smacznego i odszedł, prosząc wcześniej Maię, żeby czasem się do niego odezwała. Domyśliłem się, że musieli się długo znać. Wyglądał na jakieś dwadzieścia jeden lat i zdawał się traktować dziewczynę jak młodszą siostrę. Tę samą chęć opieki i troski widziałem często u Kaydena w stosunku do mnie. – Te naleśniki są nieziemskie – jęknąłem między jednym a drugim kęsem. – Najlepsze na świecie – potwierdziła. – Najlepsze? – Zaśmiałem się. – Tak, najlepsze. A teraz zamknij się i jedz, bo wystygną. – Kobieto, bądź mniej władcza. – Przewróciłem oczami. – Ładnie to kraść teksty z książek mamy? – Uniosła brwi. – Akurat ten jest mój, a mama mi go ukradła. – Pokazałem jej język. Maia pokręciła głową ze śmiechem. – To było dojrzałe, Seymour – skomentowała, celując we mnie widelcem. Wzruszyłem ramionami i uśmiechnąłem szeroko. – O jakich najfajniejszych miejscach mówił Asher? – spytałem. – Jak będziesz miły i grzeczny, to może kiedyś ci pokażę przynajmniej jedno z nich, ale musisz zasłużyć. – Posłała mi słodki uśmiech, który sięgnął jej zielonych tęczówek. – Miły i grzeczny, mówisz? Ja zawsze jestem miły i grzeczny. – Zrobiłem minę niewiniątka. – No nie wiem, Kyler. Muszę się jeszcze zastanowić – droczyła się ze mną. – Byle nie za długo. – Mrugnąłem. Zostawiłem samochód pod Keller’s i poszliśmy się przejść, żeby spalić naleśniki. Spacer po parku o tej porze roku był czymś naprawdę przyjemnym, zwłaszcza w dobrym towarzystwie. – Mogę cię o coś zapytać? – odezwałem się po dłuższej chwili milczenia. – Zapytać zawsze możesz, ale to nie znaczy, że dam ci odpowiedź – odparła, chowając ręce do kieszeni. Odetchnąłem głęboko i dałem sobie jeszcze chwilę na zastanowienie, czy rzeczywiście chcę o to zapytać. Chciałem znać odpowiedź, więc zaryzykowałem i zapytałem.
– Dlaczego odcięłaś się od niemal wszystkich? I dlaczego jestem jednym z wyjątków, podobnie jak Ash? Maia spuściła wzrok i skuliła ramiona. – Zapewne wiesz, że mój brat zginął w wypadku? – zapytała cicho. – W sensie: ktoś już musiał ci powiedzieć. – Oliver coś o tym wspomniał, ale nie wnikałem w szczegóły – przytaknąłem. – Miałeś kiedyś kogoś, kto rozumiał cię jak nikt inny, i wiedziałeś, że zawsze możesz na niego liczyć? Śmiał się z twoich totalnie beznadziejnych żartów, mimo że w ogóle nie były zabawne? Krył ci tyłek bez względu na konsekwencje, gdy zrobiłeś coś głupiego, i nigdy nie oczekiwał niczego w zamian? Skinąłem głową. Kayden. Kayden był dla mnie właśnie taką osobą. – Micah był dla mnie właśnie tym. Jego utrata bolała jak nic innego na świecie, ale sposób, w jaki ludzie mnie traktowali po jego śmierci… To mnie po prostu dobijało. Nie mogłam znieść tych nieustannych współczujących spojrzeń, ckliwych gadek, chęci niesienia pomocy, której nie chciałam. Nikt, z wyjątkiem najbliższych, nie patrzył już na mnie tak samo. Rodzice rozumieli to, co przeżywałam, sami przez to przechodzili. Podobnie jest z Asherem. Od kiedy on i Micah skończyli po pięć lat, byli po prostu nierozłączni. Często zabierali mnie ze sobą w różne miejsca, spędzali ze mną czas, opiekowali się mną. Kellerowie to dla mnie druga rodzina, choć i od nich się oddaliłam, bardziej niż kiedykolwiek chciałam, ale tak to już działa. Między innymi dlatego odizolowałam się od innych. To też ochrona przed powtórnym zranieniem. Im słabiej jesteś przywiązany do ludzi, tym mniej może cię zranić czyjeś odejście. Ta logika była bardzo pokręcona, ale miała sens. Maia nie była głupia. Nie, to nie z głupoty wynikało jej zachowanie, a ze strachu. – A dlaczego ja jestem wyjątkiem? – Traktujesz mnie normalnie. Nie ważysz słów, zanim coś powiesz. Nie patrzysz na mnie inaczej tylko dlatego, że mój brat nie żyje. Czuję się… swobodnie. Tak, to chyba właściwe słowo. No i twój upór – nie do obejścia. – Zaśmiała się. – Ale łamiesz w ten sposób swoje zasady – zauważyłem. – To prawda. Pomyślałam, że może warto. Że może jednak przyda mi się przyjaciel. – Tym jesteśmy? Przyjaciółmi? – Nie jestem pewna, czy już jesteśmy, ale chyba możemy być. – Wzruszyła ramionami. – Wiesz co? – zacząłem. – Co? – To będzie dla mnie zaszczyt być twoim przyjacielem. I mam gdzieś konsekwencje.
7 Zadawanie pytań i składanie obietnic Maia Stwierdziliśmy z Kylerem, że najwięcej dowiemy się o sobie nawzajem, zadając przypadkowe pytania. Tak też zrobiliśmy. – Ulubione słodycze? – zadałam któreś z kolei pytanie. – Lody Ben & Jerry’s. Niebo w gębie. Ulubiony napój? – Pepsi light. I herbaty Arizony. Znienawidzony napój? – Dr pepper – jęknął. – Żartujesz, prawda? To takie nieamerykańskie. Pokręcił głową ze śmiechem. – Serio nie znoszę dra peppera. Nie wiem, jak można to pić. Pierwsza piosenka, jaką pamiętasz z dzieciństwa? – To proste. Oh Diane Fleetwood Mac. – Ta piosenka była moją kołysanką. – Ulubiona piosenka? – Fragile Stinga. Piosenka z gwiazdą w tytule? W sensie z jakimś ciałem niebieskim: księżycem, słońcem. Od razu przyszyły mi do głowy aż trzy, ale wybrałam tylko jedną. – Ticket to the Moon Electric Light Orchestra. Kyler się zapowietrzył. – Hamilton, wyjdziesz za mnie? Roześmiałam się. – No nie wiem… Ani mądry, ani przystojny, ani zabawny… – Ej, wypraszam sobie! Jestem pełnowartościowym pakietem – oznajmił oburzony. – Jeszcze zobaczymy. – Trąciłam go w ramię. Kyler Nie mogłem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tak dobrze się bawiłem, jedząc śniadanie. Pal licho, że zajęło całe przedpołudnie. A ojciec, żeby jeszcze bardziej umilić mój dzień, wyjechał na cały weekend, co oznaczało błogi spokój. Z szerokim uśmiechem opadłem na kanapę obok mamy, która oglądała w telewizji jakiś program o zwierzakach, nie mam pojęcia jaki. – Czy z tego stuwatowego uśmiechu dobrze wnioskuję, że świetnie się bawiłeś z Maią? – spytała, zerkając na mnie spod uniesionej brwi. – Mooże – odpowiedziałem, przeciągając głoski. – Opowiedz mi o niej – poprosiła. W głowie tłukło mi się tak wiele słów, które mogłyby ją opisać, ale żadne z nich nie było wystarczające. Maia Hamilton była wyjątkowa, to wiedziałem od samego początku. – Maia… – zacząłem. – Gdyby Camryn naprawdę istniała, to byłaby Maią – powiedziałem w końcu. Ta analogia wydawała mi się najwłaściwsza. Kiedy mama pisała Warte wybaczenia, dużo rozmawialiśmy i po części razem stworzyliśmy tę historię. Do tej pory pamiętam wieczór, kiedy
opowiedziała mi o nowym pomyśle na książkę. Miała jednak problem z głównymi bohaterami. Wtedy zapytała mnie, w jakiej dziewczynie Riley mógłby się zakochać, w jakiej ja mógłbym się zakochać, gdybym był nim. I w ten sposób powstała Camryn. Porównanie Mai do Camryn nie oznaczało oczywiście, że mam wobec niej jakieś niecne zamiary czy coś. Zależało mi na jej przyjaźni, to wszystko. – W takim razie musi być wyjątkowa – stwierdziła mama. – Jest, mamo. Jest – westchnąłem. – Ale jest też zraniona na milion różnych sposobów. – Dlatego bądź dla niej wsparciem, którego potrzebuje. Bądź dobrym przyjacielem. – Nie wiem, czy to jest takie proste. – Życie nigdy nie było i nie jest proste, Kyle, ale jeśli ta dziewczyna rzeczywiście jest wyjątkowa, to nie pozwól jej odejść. Sobotni wieczór miałem spędzić z chłopakami u Olliego. Zresztą nie miałem innego wyboru, gdy tuż po obiedzie dostałem od Jamesona SMS-a o bardzo wymownej treści. Ollie: Ty. Ja. Mad. Miles. fifa. Pizza. 8 wieczorem u mnie. FIFA i pizza? Kto by odmówił? Ja próbowałem… Ja: Serio, stary? Mam lenia. Ollie: Tak, serio. Nie jęcz, tylko przyprowadź wieczorem swój żałosny tyłek albo my przyjdziemy do Ciebie. Ja: Ech, okej. Wpadnę wieczorem. Ollie: Dziwak z Ciebie, ale Cię lubię. Nie spóźnij się, bo Mad zje Twoją pizzę. Ja: Ta, spoko. Ta, spoko. Teraz musiałem ruszyć tyłek z domu, a jakoś nie bardzo mi się chciało. Ale cóż zrobić? Wziąłem prysznic, przebrałem się w świeże ciuchy i pojechałem do Olliego. I ledwo zdążyłem siąść sobie wygodnie w fotelu, gdy… No właśnie, dlatego miałem lenia. – Jak tam wczorajsze spotkanie z Maią? Tylko jak na spowiedzi, bo rozgrzeszenia nie będzie – zaatakował mnie Ollie. – Normalnie, a jak miało być? – odpowiedziałem, wzruszając ramionami. – Tylko tyle masz do powiedzenia? – drążył Mad. – Chryste, zaraz mi tu zaczniecie piszczeć jak fanki na koncercie boysbandu, a my tylko poszliśmy razem na mecz – przewróciłem oczami. – Pogadaliśmy trochę, pożartowaliśmy i po prostu spędziliśmy fajnie czas, kibicując Pensom. Czysto kumpelska rzecz, tyle. – I od tego czasu ze sobą nie rozmawialiście? – dopytywał Miles. – Nie do końca – westchnąłem. Teraz to się dopiero zacznie, coś mi się wydaje. Ta trójka jest gorsza niż FBI. Będą wypytywać i świecić latarką po oczach, aż mnie szlag trafi. Ale i tak ich lubię. – To znaczy? – spytał Ollie. – Pisaliśmy potem ze sobą i poszliśmy dzisiaj razem na śniadanie. – Dokąd? – Tym razem zainteresował się Preston. – Do Keller’s. Fuck, zejdziecie ze mnie? Ty też miałeś takie przesłuchania, kiedy zacząłeś się spotykać z Allie? – Powiedzmy – odparł – ale Allie to nie Maia Hamilton. Ha, no to mnie pocieszył… – To co z Maią? – spytał Mad. – Jesteśmy przyjaciółmi, to wszystko – wyjaśniłem. Wtedy właśnie mój telefon zawibrował w kieszeni. Wyciągnąłem go, wdzięczny za chwilę wytchnienia, i odblokowałem urządzenie. Maia: Spokojny wieczór, tak jak planowałeś? ^^
Ja: Ani trochę. Siedzę z chłopakami i prowadzą intensywne przesłuchanie. – Kto cię tak molestuje? – zapytał Oliver. – Nie twój zasrany interes – odburknąłem. – Maia! – zawołali unisono i zaczęli się śmiać. Maia: Współczuję. Domyślam się, na jaki temat. Gdyby było bardzo źle, wyślij sos ;) Ja: Dzięki ;) Jeśli wcześniej nie spalą mi telefonu samym wzrokiem, bo nie chcę im pokazać sms-ów od Ciebie. lol Maia: Spoko ;) Ja: A jak Twój wieczór? :) Maia: Maraton Doktora Who ^^ Ja: Maia, wiem, że to już drugi raz w ciągu jednego dnia, ale wyjdziesz za mnie? :D Które wcielenie? Maia: Dziesiąte, to chyba oczywiste. Okej, kiedy jedziemy do Vegas? ^^ Ja: teraz. zaraz. już! :D Maia: Lubię Cię, Seymour. Jesteś szalony :D A teraz zajmij się chłopakami ;) Moje palce zawisły nad klawiaturą i po chwili wahania wystukałem odpowiedź. Ja: Też Cię lubię, Hamilton. Pozdrów ode mnie Dziesiątego ;) Maia Od sobotniego wieczoru niemal bezustannie SMS-owałam z Kylerem. Ledwie zdążyłam odłożyć telefon, a już dostawałam od niego kolejną wiadomość. Dzisiaj od rana nalegał na wspólny lunch, ale jeszcze się nie zgodziłam. Zamykałam właśnie szafkę, gdy na korytarzu zapanowało poruszenie. W tłumie znalazłam wzrokiem ciemne włosy Kylera i blond loki Kelsey Channing. To oznaczało kłopoty… Kyler Szedłem z Milesem na ekonomię, gdy tłum nagle się zagęścił, a na mojej drodze stanęła biuściasta blondynka z taką ilością make-upu, że gdyby ją trzepnąć w łeb, to puder obsypałby jej buty. – Czego chcesz, Kelsey? – zapytał Miles. – Nie wiem, czy wiesz, ale twój nowy kumpel prowadza się z tym dziwadłem, Maią Hamilton – oznajmiła piskliwym głosem. – A co? Zazdrosna? – spytałem kpiąco. – O tę wywłokę? Przy niej nic nie osiągniesz – cmoknęła z dezaprobatą. – Pozwól, że sam to ocenię. W przeciwieństwie do ciebie Maia ma swoją godność i nie rozkłada nóg na sam widok męskich portek. I tak przy okazji, te wydęte usta wyglądają, jakby cię pszczoła użądliła, nie są ani trochę pociągające – odparłem. Kelsey poczerwieniała z wściekłości. – Pożałujesz tego, Seymour – wysyczała. – Nie sądzę – ściszyłem głos tak, by tylko ona mogła mnie usłyszeć. – To ty w piątek w kantorku pieprzyłaś się z kapitanem drużyny futbolowej tylko po to, żeby wbić się na imprezę. Następnym razem opanuj to miauczenie, to nie kocimiętka. A jeśli powiesz chociaż jedno złe słowo o Mai albo moich kumplach, zniszczę cię, ani się obejrzysz. Uwierz mi, nie chcesz ze mną zadzierać. Oczy dziewczyny się rozszerzyły, a następnie bez słowa odwróciła się na pięcie i odeszła. Maia
– Słyszałam o twojej rozmowie z Kelsey – zaczęłam, gdy zmierzałam z Kylerem do stołówki. – Dziękuję. – Nie ma o czym mówić – odpowiedział. – Żadna zołza nie będzie obrażać moich przyjaciół. – Czyżbyśmy weszli już na wyższy poziom? W sensie: przyjaźń? – Jak najbardziej – przytaknął. – Czy jako przyjaciel mogę cię o coś zapytać? Skinęłam głową. – Wszystko w porządku? Wyglądasz na zmęczoną. – W jego błękitnych oczach pojawiła się troska. – Miałam zły sen, to wszystko – wyjaśniłam. – Jak następnym razem będziesz miała koszmar, to zadzwoń do mnie – poprosił. – Nie chcę cię budzić. – Pokręciłam głową. – Obiecaj mi. – Wyciągnął w moją stronę mały palec, a ja zahaczyłam o niego swój. – Obiecuję.
Przerwy na lunch i wizyty domowe Maia Moje serce biło tak szybko i mocno, że niemal tłukło się o żebra. Choć brzmi to głupio, bałam się wejść do stołówki. Kyler cały dzień mnie przekonywał, żeby zjeść z nim tam lunch. Z nim i jego znajomymi. Sam ten fakt wyprawiał dziwne rzeczy z moim żołądkiem, teraz skręconym w supełek. Zatrzymałam się przed drzwiami stołówki i pokręciłam głową. – Przepraszam, Kyler. Ja… ja po prostu nie mogę – wyjąkałam. Chłopak delikatnie odciągnął mnie na bok i chwytając dwoma palcami za brodę, lekko uniósł moją opuszczoną głowę, a następnie cofnął rękę. – Hej, gdzie się podziała ta dziewczyna, która nie boi się mi ubliżyć? – spytał, a jego niebieskie oczy błyszczały przyjaźnie. – Kyler, to zupełnie co innego. – Pokręciłam głową. – Ty to zupełnie co innego. Odkąd Ash skończył szkołę, nie przekroczyłam progu stołówki, i to nie bez powodu. Przypomnij sobie, co się stało, gdy Kelsey zobaczyła cię ze mną. Nie chcę dodatkowo zrzucać bomby na resztę twoich przyjaciół. – Oni nie mają nic przeciwko temu, żebyś z nami siedziała, a tak w ogóle, to od kiedy przejmujesz się opiniami innych, zwłaszcza takich osób jak Kelsey? – Spojrzał na mnie spod uniesionych brwi. – Próbujesz na mnie naciskać, Kyler, a ja tego nie znoszę – upomniałam go. – Nie chcę tam wchodzić. – Nie naciskam na ciebie. Czego się boisz, Maia? Zamknęłam oczy. – Nie rozumiesz, Kyler? Moje życie nie jest takie proste. – To dlaczego nie pozwolisz, żeby ktoś ci pomógł? A inni? Chrzanić innych. Wejdź tam i pokaż im, że nie mogą cię zniszczyć. Że nie potrzebujesz ich fałszywego współczucia, a ich przytyki nie robią na tobie wrażenia, bo jesteś silna i zbyt dumna, żeby się nimi przejmować. – Wyciągnął rękę w moją stronę. – Spróbuj. Chociaż spróbuj. Oni nie są tacy straszni, a ja będę miał wyrzuty sumienia, jeśli pozwolę ci jeść samej. Przestąpiłam niepewnie z nogi na nogę. Wiedziałam, że samo moje pojawienie się na stołówce nie przejdzie bez echa. Z lekkim wahaniem podałam mu jednak dłoń, a on tak po prostu, najzwyczajniej w świecie splótł nasze palce. Wszystko we mnie krzyczało, by się wyrwać i uciec jak najdalej stąd, i tylko wizja sceny, jaką bym wywołała, hamowała mnie. Trzymając się za ręce, weszliśmy na stołówkę. Nagle wszystkie rozmowy ucichły. Kyler zdawał się nie zwracać na to uwagi i jakby nigdy nic na jedną tacę położył wszystko, na co mieliśmy ochotę. Uparł się zapłacić też za mój lunch i opierając dłoń na moich plecach, poprowadził mnie do stolika, przy którym już siedzieli jego przyjaciele. Czułam, jak się kurczę w sobie, i nie śmiałam podnieść wzroku. Seymour odsunął dla mnie krzesło koło Olivera i sam usiadł po mojej drugiej stronie. Wokół wciąż było cicho. Miles nie wytrzymał i wstał. – Na co się gapicie?! – krzyknął, a jego głos rozniósł się po całej stołówce. – Mieliście tyle do powiedzenia, gdy Mai tu nie było, a teraz co? Zaniemówiliście? Gdyby ktoś nie wiedział, to Micah Hamilton nie był bogiem, tylko człowiekiem z krwi i kości. A jego siostra żyje i, jak widać, ma się dobrze, więc możecie się wreszcie zająć sobą i swoimi sprawami. – Usiadł, a na całej sali wybuchła wrzawa.
– Dzięki, Miles – wydusiłam, wciąż będąc pod wrażeniem. – Nie ma za co, od dawna chciałem to zrobić. – Wzruszył ramionami. – Wkurzało mnie już to gadanie. Banda idiotów. Jakąś chwilę wachałam się, czy odpowiedzieć. Przez lata nauczyłam się zalet milczenia i słowa na języku czasem smakowały cierpko. Pozwoliłam sobie jednak spróbować przypomnieć, jak to jest doświadczyć namiastki dawnego życia. – Żebyś wiedział – westchnęłam. – Najlepsze jest to, że przyjaciele mojego brata już dawno skończyli szkołę, a teraz ci młodsi, którzy w ogóle go nie znali, robią z niego męczennika. – To niedorzeczne – skomentowała Alison Tate, dziewczyna Milesa. – Tak samo jak karteczki z kondolencjami na mojej szafce, na których pisali, że Micah był świetnym rozgrywającym. Ktoś jednak zapomniał, że mój brat grał w bejsbol, a nie w futbol, i był miotaczem. – Wywróciłam oczami. Świetnym, ale jednak miotaczem. I grał okrągłą piłką. – Żartujesz? – parsknął Kyler. – Nie, stary. Tu serio takie kwiatki były. – Mad pokręcił głową. – Mój starszy brat był z nim w drużynie i kumplował się z jego paczką. Asher Keller zdejmował większość tych kartek z szafki Mai, a potem opowiadał nam, jakie cuda ludzie tam pisali. Masakra. – Jeez, ludzie są nienormalni – jęknął Kyler. Cały stolik ochoczo mu przytaknął i wszyscy wybuchliśmy gromkim śmiechem. I to było fajne. Śmiać się z grupą ludzi, którzy mają cię za równego sobie. Kyler, choć nie chcę tego przyznać, chyba jednak miał rację. Miał? Kyler How big burden can you shoulder? How much your heart can take? How many lies will bury you? Nabazgrałem końcowy wers i wrzuciłem swój zniszczony notes z powrotem do plecaka, gdy cała reszta była pogrążona w rozmowie. Ostatnio pisałem coraz więcej tekstów, z reguły tylko zaczętych i nieskończonych. Od wyprowadzki z Detroit nie skończyłem żadnej z piosenek, które kołatały mi się w głowie. Spróbowałem znowu skupić się na tym, o czym rozmawiali Ollie i Maia. Jakimś cudem udało mi się ją namówić, żeby wczoraj z nami usiadła, a dzisiaj już nie musiałem o to prosić. Chłopaki bez problemu ją zaakceptowały, podobnie jak Allie i Fay. Teraz było tak, jakbyśmy zawsze siedzieli w takim składzie. – Ollie, nadal grywasz na gitarze? – zapytała Maia. Ee, co? O czymś nie wiem? – Ta, czasami się coś brzdąka – odpowiedział Oliver. – Wiesz, Mad wymiata na perkusji, Miles na basie, ale wokal u nas leży. Niby uszy nie bolą, ale nie ma mowy, żeby się przebić. Zanim wyjdziemy z tym poza piwnicę musimy znaleźć wokalistę. I to naprawdę dobrego. – Chyba mam rozwiązanie waszego problemu. – Maia spojrzała wymownie w moją stronę i uśmiechnęła się słodko. O nie… – O nie. Nawet mowy nie ma. – Pokręciłem stanowczo głową i opadłem ciężko na oparcie krzesła. – Postawmy sprawę jasno – zaczął Mad. – Śpiewać umiesz? Skinąłem niepewnie głową, a on zerknął na Maię. – Ma naprawdę świetny głos – zapewniła go. – Koniecznie musicie go posłuchać. Mad kiwnął głową i kontynuował:
– Grasz na czymś? – Na gitarze, pianinie i skrzypcach elektrycznych – wyrecytowałem. – Po diabła ci tyle tego? – spytał Miles, marszcząc brwi. – Byłem w trzech szkołach muzycznych, za każdym razem zapisywałem się na inny instrument. – Wzruszyłem ramionami. – Dobra, dzisiaj po południu przynosisz do Milesa swój tyłek i gitarę – oznajmił Ollie. – Masz elektryczną? Przytaknąłem. – Przynieś i zobaczymy, co z tego wyjdzie. – Okej, ale pod jednym warunkiem – zastrzegłem. – Jakim? – westchnął Mad. – Maia zaśpiewa ze mną. Maia W co ja się wpakowałam? O mój Boże, zabiję go. – Kyler, oszalałeś?! – wysyczałam. – Ostatnio śpiewaliśmy razem i ty mnie w to wpakowałaś, więc ten układ jest fair – powiedział spokojnie. – Z której strony? – Z każdej! Tego było zbyt wiele. Zbyt wiele i za szybko. Kyler jakimś cudem w ciągu kilkunastu dni przekonał mnie do złamania połowy moich zasad. A teraz to. – Dość – przerwał nam Ollie. – Nie będę pytał kiedy, do cholery, razem śpiewaliście, tylko proszę, zgódź się, Maia. Co ci szkodzi? – Ja nie śpiewam – oznajmiłam, prostując się na krześle. – Ale… – zaczął. – Nie, Ollie. Ja nie śpiewam. – Po prostu zaśpiewaj. O nic więcej nie proszę – wtrącił Seymour z niemą prośbą w oczach. Potrząsnęłam głową, niedowierzając w absurdalność tej całej sytuacji. – Okej, zaśpiewam. Ale potem się zmywam i dalej róbcie już, co chcecie. Cokolwiek to będzie. Kyler – Nie mamy zbyt wiele czasu, żeby coś ogarnąć – westchnąłem, wychodząc z Maią ze szkoły. – Nie wiem, jakim cudem się w to wpakowaliśmy. – Pokręciła głową. Też nie wiedziałem. Szczerze mówiąc, byłem przerażony. Co innego brzdąkać sobie za zamkniętymi drzwiami, a co innego grać w zespole. Nie miałem pewności, czy w ogóle chciałem próbować wikłać się w takie rzeczy. Ale co będzie, to będzie, jakoś przeżyję. – Może pojedziemy do mnie i spróbujemy coś wymyślić? – zaproponowałem. – Okej – przytaknęła i chwilę później siedzieliśmy w samochodzie. Droga do domu zajęła nam jakieś piętnaście minut, spędzonych w camaro przy akompaniamencie Arctic Monkeys. Odetchnąłem z ulgą, gdy upewniłem się, że samochodu ojca nie ma na podjeździe. Tego jeszcze brakowało, żeby przepytywał Maię, a potem robił głupie uwagi na jej temat. Zaparkowałem i wysiadłem, zanim zdążyła sięgnąć klamki, a następnie pomogłem jej wysiąść. Poprowadziłem ją krótkim brukowanym chodnikiem na werandę i do
drzwi frontowych. Otworzyłem je przed nią i wpuściłem ją do środka. – Wróciłem! – krzyknąłem od progu, a chwilę potem usłyszałem kroki mamy na drewnianej podłodze. Mai powiedziałem: – Pewnie właśnie oderwała się od pisania, więc nie zdziw się, jeśli zacznie świergotać o Tylerze i Aideen. Mama z szerokim uśmiechem spotkała się z nami przy schodach. – Złośliwy jak zawsze – skomentowała, a jej uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, gdy przeniosła wzrok na Maię. – A to musi być Maia. Dziewczyna przytaknęła, uśmiechając się nieśmiało. – Podziwiam twoją cierpliwość do jego docinków – powiedziała z uśmiechem mama. – Nie jest tak źle – zachichotała Maia. Mama uściskała ją serdecznie. – Miło cię wreszcie poznać, Maiu – powiedziała, wypuszczając dziewczynę z uścisku, który ta odzajemniła dopiero po chwilowym wahaniu. – Panią także, pani Seymour – odparła uprzejmie. – Mów mi Veronica, jak wszyscy – poprawiła ją. – Jesteście głodni? Przygotowałam małe co nieco. Spojrzałem pytająco na Maię. – Nie chcę sprawiać ci kłopotu – odpowiedziała. – Ależ to żaden kłopot. – Veronica Seymour była znana z tego, że jedzenia zawsze robiła za dużo. Nawet gdybym przyprowadził chłopaków, starczyłoby i dla nich. Na odpowiedź Mai machnęła ręką i poszliśmy do kuchni. W sumie nie mieliśmy wyjścia. Na stole szybko pojawiło się jedzenie i zasiedliśmy do wspólnego posiłku. – Nad czym teraz pracujesz, Veronico? – spytała Maia. O nie. Moja mama może godzinami gadać o książkach. Zapomniałem uprzedzić Maię. – Teraz skupiłam się na sequelu Warte wybaczenia, czego się pewnie domyśliłaś po tym, jak Kyler wspomniał o Tylerze i Aideen. – To fantastycznie! – Dziewczyna wyraźnie się podekscytowała. – Jak tylko dowiedziałam się, że jednak będzie kolejna część, prawie zaczęłam piszczeć z radości. Nie, nie, nie. Nie podoba mi się strona, w którą zmierza ta rozmowa. W książce Tyler jest bratem Rileya. Jak tak dalej pójdzie, to przejdą właśnie do niego. – Kyler wspomniał, że czytałaś moje książki. O trybie pisarki, który włączał się Veronice Seymour właśnie w takich chwilach, też zapomniałem. – Są naprawdę świetne, a Warte wybaczenia… Po prostu obłędne. Miałam okropnego kaca po tej książce. I zużyłam chyba paczkę chusteczek. – Gdyby nie Kyler, pewnie nigdy nie napisałabym tej książki… No i się zaczęło. Czy ma ktoś coś ciężkiego? Potrzebuję znieczulenia, żeby przebrnąć przez ten obiad i nie spalić buraka, gdy Maia z moją mamą będą się rozpływały nad Rileyem. Nie rozumiałem tego, co czułem. Nie potrafiłem znaleźć słów, które zmusiłyby ją do zostania przy mnie. Nie umiałem też pozwolić jej odejść. Już wtedy Camryn była moim wszystkim. Veronica Walsh, Warte wybaczenia
9 Piwnica i żale Maia Trzęsłam się jak osika, gdy razem z Kylerem stałam pod domem Prestonów. Gitara akustyczna Seymoura w mojej ręce nagle stała się przeraźliwie ciężka, przeszkadzała mi. Kyler też nie wyglądał kwitnąco. Był blady jak ściana i nerwowo skubał łańcuch przy spodniach. Drzwi w końcu się otworzyły, a w progu stanął uśmiechnięty Miles i wpuścił nas do domu, a następnie poprowadził schodami do piwnicy. Charlie wystukiwał leniwy rytm na perkusji, a Ollie stroił gitarę, siedząc na wzmacniaczu. Gdy tylko nas zobaczyli, przerwali swoje zajęcia i podeszli się przywitać. Przyjacielski uścisk Olliego niestety nie pomógł moim spiętym mięśniom, wzdrygnęłam się i skurczyłam jeszcze bardziej. Odzwyczaiłam się od takich gestów, a Oliver był typem przytulanki. I doświadczałam tego na własnej skórze już drugi raz w ciągu jednego dnia. – Wybraliście sobie coś czy idziemy na spontan? – spytał Mad. Spojrzałam na Kylera. – Barton Hollow The Civil Wars – odpowiedział z westchnieniem. Długo myśleliśmy, co wybrać, ale w końcu stwierdziliśmy, że oboje znamy tę piosenkę, Kyler umie ją zagrać, więc może się nada. No i więcej wokalu było dla Kylera. Usiedliśmy obok siebie na zniszczonej skórzanej kanapie i Kyler, po chwili ostatecznego strojenia gitary, zaczął grać. I śpiewać, wywołując gęsią skórkę na moim karku. Gdy nadeszła moja solowa partia, przymknęłam oczy. Odetchnęłam z ulgą, kiedy zaśpiewaliśmy ostatni wers. Żaden z chłopaków się nie odezwał przez dłuższą chwilę. Ciszę przerwał dopiero Mad. – Osobno brzmicie świetnie, ale razem… Cholera jasna! Spojrzeliśmy na siebie z Kylerem, nie wiedząc, co odpowiedzieć. – Maia, zaśpiewaj coś sama. Cokolwiek, parę wersów – poprosił Miles. Zamyśliłam się chwilę i zaśpiewałam to, co pierwsze przyszło mi do głowy – refren Taking over Me Evanescence. – Teraz ty. – Skinął na Kylera, który zaintonował The Sinner Memphis May Fire. – Mad, co myślisz? – zapytał Miles. – Maia wokal prowadzący, Kyle wspierający. Odchrząknęłam. – Jestem tu tylko dla towarzystwa, chłopaki. Nie śpiewam – zaprotestowałam, powtarzając swoje wcześniejsze słowa. – Ale… – zaczął Miles, a ja zatrzymałam go ruchem ręki. – Nie – ponownie zaprzeczyłam i wstałam ze swojego miejsca. – Muszę na chwilę wyjść, przepraszam. Popędziłam na górę po schodach i wybiegłam na zewnątrz. Usiadłam na werandzie i spróbowałam odetchnąć. Wiedziałam już, co nadchodzi, gdy każdy kolejny oddech stawał się bardziej płytki i rwący. Atak paniki. Ciemność. Woda zalewająca mi oczy. Płuca palące z braku powietrza.
Zacisnęłam oczy, próbując odegnać nawiedzające mnie wspomnienia, ale czułam, że wciąż cała się trzęsę. Strach. To uczucie było moim natrętnym towarzyszem od trzydziestu siedmiu miesięcy i siedemnastu dni. Towarzyszem, który nigdy mnie nie opuszczał, jak najlepszy przyjaciel. Tyle że to był mój największy wróg. Z obecnością wroga da się oswoić, to brak przyjaciela jest bardziej bolesny. Kyler Patrzyliśmy po sobie, nie do końca wiedząc, co zrobić. Iść za nią czy zostawić ją w spokoju? I co zrobić z tą całą sytuacją. Oni wiedzieli, czego chcą. Do mnie zaczynało to docierać, ale Maia? Stawiała małe kroki. Pozwoliła mi się do siebie nieco zbliżyć, ale wciąż jej tak naprawdę nie znałem. Były dwie Maie. Ta, którą lubiłem bardziej, która się nie hamowała i była po prostu sobą. I ta trzymająca wszystkich na dystans, którego potrzebowała. Może i zaczęła jeść z nami lunch, ale czasem widziałem, jak bardzo chce się skurczyć, zniknąć i odizolować. Te momenty, w których pozwalała wciągnąć się w rozmowę, były właśnie tym, momentami. W jednej chwili rozmawiała z nami i śmiała się, w drugiej cofała się, cichła i ograniczała do monosylab. Po dłuższym wahaniu podążyłem za Maią. Martwiłem się o nią. Tak po prostu. Wyszedłem na zewnątrz. Siedziała na schodach prowadzących na werandę. Patrzyła w przestrzeń i nawet nie drgnęła, gdy usiadłem obok niej. – Wszystko w porządku? – zapytałem. – Tak. Nie. Nie wiem – westchnęła. – Okej, w takim razie co jest nie tak? Spojrzała na mnie, jakbym się urwał z choinki i nie rozumiał czegoś oczywistego. – Zespół, Kyler? Ot tak? – Pstryknęła palcami. – Ty sobie możesz robić, co chcesz, oni są naprawdę dobrzy, wpasujesz się. To, że byli dobrzy, akurat wiedziałem. Urwaliśmy się wcześniej z lunchu, żeby zejść na chwilę do sali muzycznej. – A co z tobą? – ciągnąłem. – Ze mną? – Uniosła wysoko jedną brew. – Nic. Dokładnie tyle. Nie nadaję się do zespołu, rozumiesz? W ogóle nie nadaję się do pracy zespołowej. W każdym razie gratulacje, jesteś wokalistą. Ja tu już skończyłam. Przekaż chłopakom, że mówię „Cześć”. – Wstała gwałtownie i zaczęła odchodzić. Poszedłem jej śladem i chwyciłem ją za ramię. Zatrzymała się i obróciła w moją stronę. – Zostaw mnie, Kyler – warknęła. – Ten jeden raz mnie zostaw, do cholery. Cofnąłem się o krok i patrzyłem, jak odwraca się na pięcie i odchodzi, zarzucając kaptur bluzy na głowę. Tym razem jej nie zatrzymałem. Następnego dnia w szkole Maia nie siadła z nami na lunchu. Pisałem do niej, ale nie odpowiedziała na żadną z wiadomości. Na biologię nie przyszła w ogóle. – Co z Maią? – zapytał Ollie na angielskim. – Nie wiem – odparłem. – Nie odzywa się. Próbowałem nawet do niej dzwonić, ale odrzuca połączenia ode mnie. – Sądzisz, że jest jeszcze jakaś szansa, żeby ją przekonać? Wzruszyłem ramionami. – Może. Trudno stwierdzić. – Powinniśmy jej odpuścić. – Oliver ścisnął palcami mostek nosa. – Racja – przytaknąłem. – Pogadasz z nią jeszcze?
– Jeśli w ogóle zechce się do mnie odezwać. Miałem dodać coś jeszcze, ale dostrzegłem karcący wzrok nauczyciela i zamilkłem. Nie chciałem na dokładkę wylądować w kozie. Nie w pierwszych tygodniach w nowym miejscu. Po zajęciach wybiegłem ze szkoły, żeby dotrzeć na parking przed Maią, i oparłem się tyłem o jej samochód, zakładając ręce na piersi. Gdy mnie dostrzegła, zastygła z kluczykami w ręce. – Kochasz muzykę? – zapytałem. – Co to za idiotyczne pytanie? – odparowała. – Po prostu odpowiedz. – Kocham. Ale to nie ma nic do rzeczy, Kyler. A teraz zejdź mi z drogi, blokujesz drzwi. – Nie, dopóki mnie nie wysłuchasz. Przymknęła na chwilę oczy i westchnęła ciężko. – Mów. – Chodzi o to, co kochasz, Maia. O muzykę. O to chodzi w zespole, cała reszta w tym momencie jest bez znaczenia. Liczy się tylko ten moment, kiedy grasz i wszystko wokół znika. Nie czujesz tego? Zawahała się. Niemal mogłem zobaczyć, jak w jej głowie w szaleńczym tempie obracają się trybiki. – Czuję. – I wtedy, w piwnicy Prestona, też to czułaś? Odwróciła wzrok. Wiedziałem, że tak było. – Więc spróbuj. Zrób coś dla siebie, Maia. Nie dowiesz się, czy ci się spodoba, jeśli w ogóle nie spróbujesz. – Cały czas chcesz, żebym czegoś próbowała, Kyler. Za dużo wymagasz. – Czemu wciąż uciekasz? – Bo tak wybrałam. – Ale możesz zmienić decyzję. Spróbuj inaczej i zobacz, jak się będziesz wtedy czuła. Jeśli ci się nie spodoba, żaden z nas nie będzie cię więcej namawiał. – Po co ja wam tam? Macie już wokalistę. – Bo marnowanie talentu, który ma się w rękach, to ignorancja i tchórzostwo. A ty nie jesteś tchórzem, Maia. – Czego ode mnie oczekujesz? – Zaśpiewaj ze mną jeszcze raz. Maia Tego samego dnia, gdy Kyler dopadł mnie na parkingu, zeszliśmy do piwnicy w domu Prestona, gdzie pozostała trójka z nudów grała piosenkę, którą poznałabym zawsze i wszędzie. Powiedziałam Kylerowi, że są naprawdę dobrzy, ale tak naprawdę byli lepsi. Niesamowici. Seymour szybko chwycił swoją gitarę i dołączył do nich. Jego palce po prostu śmigały po strunach bez żadnego wysiłku, nie gubiąc ani jednej nuty. W pewnym momencie wymienił z Olliem porozumiewawczy uśmiech i Kyler podkręcił tempo, dokładając trochę od siebie. Jameson był tuż za nim i powtórzył całą sekwencję. Szybciej, wolniej, aż w końcu dwie gitary zabrzmiały w idealnej harmonii. Jej dopełnieniem były perkusja, na której Charlie wyczyniał po prostu cuda, oraz bas Milesa, który nie przestawał się uśmiechać i wpasowywał się w pojedynek prowadzony przez dwójkę gitarzystów. Niektórym zwyczajnie przeznaczone jest grać razem, a oni bez dwóch zdań brzmieli po prostu tak, jak trzeba. Improwizując, wsłuchując się w to, co grają pozostali. Gdy zabrzmiała ostatnia nuta Plug in Baby Muse, chłopaki spojrzały po sobie
i najnormalniej w świecie serdecznie się roześmiały. – Maia, zaśpiewaj ze mną – powtórzył swoją wcześniejszą prośbę Kyler, po czym siadł na kanapie z gitarą akustyczną na kolanach. – Co takiego? – spytałam. – Znasz Wires The Neighbourhood? Pokiwałam głową potwierdzająco i przysiadłam na oparciu kanapy. Pozwoliłam się prowadzić jego palcom, które szarpały struny, i głosowi, który pieścił uszy niskim, zachrypniętym tonem. Śpiewałam razem z nim, nie otwierając oczu. Nie patrzyłam, tylko czułam aż do ostatniej nuty. – Wchodzisz w to? – zapytał Mad, patrząc na mnie uważnie, gdy obudziłam się z tego słodkiego transu. Zerknęłam kątem oka na Seymoura, który pokiwał głową, posyłając mi przy tym pokrzepiający uśmiech. Serce waliło mi jak młotem, jakby chciało się wyrwać z tej klatki, w której je zamknęłam, a mimo to czułam spokój. – Mogę spróbować – przytaknęłam w końcu i do spokoju dołączyło coś na kształt ulgi. Pewnego rodzaju ukojenie, które potrafiła mi dać tylko muzyka. Nim się obejrzałam, Ollie wziął mnie na ręce, nie zważając na moje piski. – Wiedziałem, że się zgodzisz! Ten komentarz i absurdalne zachowanie Jamesona ponownie wywołały salwy śmiechu. Tym razem do nich dołączyłam. – Okej, teraz czas na najtrudniejsze pytanie – ogłosił Mad. – Jak się nazwiemy? – Hola, nadal jestem tu tylko na próbę – zaoponowałam. – Ale i tak się musimy nazwać – odparł Mad. – A więc? Zapanowała cisza, a następnie jedno krzyczało przez drugie. Nazwy padały przeróżne. Większość była absurdalnie śmieszna, wymyślona bardziej dla jaj. Burza mózgów trwała przez dobre kilkanaście minut, aż nagle z ust Olliego padła nazwa, która uciszyła wszystkich. The Last Regret. Ostatni żal. I nie była to nazwa bez znaczenia. Okazało się, że każde z nas żałuje czegoś w swoim życiu. Czegoś, co odcisnęło na nas piętno. Żeby przypieczętować powstanie zespołu i nadanie mu nazwy, zrobiliśmy to, co wydawało nam się właściwe. Wyznaliśmy sobie tajemnice, które miały nigdy nie opuścić tych czterech ścian. Zaczął Miles. – Żałuję, że nie zdążyłem wziąć gitary dziadka, zanim wywalili ją po jego śmierci. To na niej nauczyłem się grać. – Żałuję, że przegapiłem pierwszy mecz mojego brata w MLB. Tylko dlatego, że się z nim pokłóciłem o głupotę – powiedział Mad. Potem przyszła kolej Kylera. – Żałuję, że nie wiem, gdzie tak naprawdę jest mój dom. – Żałuję, że nie udało mi się uratować mojego brata – wyznałam i nikt nie był zdziwiony. Odpowiedź Olliego złamała mi serce. – Żałuję lat spędzonych w domu dziecka. Kyler – Żałuję lat spędzonych w domu dziecka. Gdy Oliver wypowiedział te sześć słów, zamarłem. Ollie był w domu dziecka? Ten nieokrzesany, zwariowany Ollie, który siedział obok mnie na angielskim? Wzruszenie ścisnęło mnie za gardło na samą myśl. Ten facet był niesamowity, nie dało się tego inaczej określić. To on zaproponował, żebym pogadał z Maią, czy nie siadłaby z nami na lunchu, i to on bez żadnych
oporów wciągnął mnie do swojej paczki. Pozostali musieli o tym wiedzieć. Nawet Maia, która choć posmutniała, nie wyglądała na zaskoczoną. Ja pewnie tak. To ja byłem tu nowy i obcy, a mimo wszystko przyjęli mnie jak swojego i po ledwie kilkunastu dniach znajomości staliśmy tutaj, w piwnicy Prestonów, tworząc zespół. Ta czwórka już zmieniła moje życie. Nie wiedziałem jeszcze, jak bardzo. Wiedziałem jednak, że The Last Regret na zawsze będzie częścią mnie. A zawsze to bardzo długo.
10 Nocne rozmowy i bycie przyjaciółmi Kyler Nie mogłem spać. Przewracałem się z boku na bok, a sen wciąż nie przychodził. Po prostu żadna pozycja mi nie odpowiadała. Na oślep chwyciłem telefon, żeby sprawdzić godzinę. 1.37. Super… Coś czuję, że jutro w szkole będę nieprzytomny. Już miałem odłożyć iPhone’a z powrotem na blat stolika, gdy zaczął wibrować mi w ręce. Na ekranie wyświetliło się zdjęcie uśmiechniętej Mai. Natychmiast odebrałem. – Obiecałam, więc dzwonię. – Odpuściła sobie konwencjonalne powitanie. – Mam nadzieję, że w przeciwieństwie do mnie smacznie sobie kimałeś. – W ogóle jeszcze nie zasnąłem – westchnąłem. – Chcesz o tym pogadać? – Nie jestem pewna, czy w ogóle jest o czym. Dlaczego nie spałeś? Ja za to byłem pewien, że jest o czym, ale nie miałem zamiaru na nią naciskać. Powie mi, jeśli będzie chciała. – Nie mogłem zasnąć. Za dużo myślę. To była prawda. Za dużo myślałem. – O czym? – zaciekawiła się. – O różnych rzeczach. O zespole też. – W ogóle nie wiem, co mam o tym myśleć – mruknęła. – Ja tak samo. To po prostu… – Szukałem właściwego słowa. – Dziwne? Czy „dziwne” to odpowiednie słowo? – Możliwe, że tak. Ostatnio przydarza mi się coraz więcej dziwnych rzeczy – przyznała. – Na przykład? – Teraz to ja byłem zaciekawiony. – Pewien niebieskooki szatyn cierpliwie rujnuje cały mój misterny plan izolowania się od innych? Czy to wystarczający przykład? – Zaśmiała się cicho. Zawtórowałem jej. – A czy ten niebieskooki szatyn może kontynuować swoje działania? – zapytałem, powstrzymując się od śmiechu. – Ma z tego ogromną frajdę. – I tak już za późno na odwrót, prawda? Prawda. I nie miałem zamiaru jej na ten odwrót pozwolić. O nie. – Prawda – potwierdziłem. W słuchawce nastała dłuższa cisza. Słyszałem tylko jej cichy oddech. – Dziękuję – powiedziała nagle. Zmarszczyłem brwi. – Za co? – Zapomniałam, jak to jest mieć przyjaciół. Chyba próbowałam się izolować od niewłaściwych ludzi – wyjaśniła. – Może wcześniej to było dobre rozwiązanie? – zasugerowałem. – I nie ma za co. Spróbuj zasnąć. Jest po drugiej. – Tak jest, sir. Dobranoc, Kyler. – Dobranoc, Maiu. Ziewnąłem i już miałem się rozłączyć, gdy znów zabrzmiał jej cichy głos.
– Kyler? – zapytała nieśmiało. – Hm? – mruknąłem sennie. – Mam nadzieję, że kiedyś znajdziesz miejsce, które będzie twoim domem. Śpij już. Dobranoc. – Rozłączyła się. Ledwie zdążyłem odłożyć telefon, a już spałem. Dom? Zdaje się, że już go znalazłem. Maia Wystukiwałam nogą rytm, nucąc pod nosem, i pracowałam nad angielskim, gdy mama wróciła domu. Słyszałam, jak tłukła się w holu, zdejmując buty i płaszcz. Chwilę potem poczułam cmoknięcie w policzek. – Cześć, córeczko – przywitała się z uśmiechem. – Jak w szkole? – W porządku. Nic nadzwyczajnego. – Wzruszyłam ramionami. – A jak wczorajsze spotkanie z chłopakami? Zagryzłam wargę. – À propos tego, to… Jestem w zespole. Na wokalu. Twarz mamy rozjaśnił uśmiech. Przez następne pół godziny musiałam jej opowiadać, jak to się stało, jaką muzykę chcemy grać, jak się nazywamy i tak dalej. Im więcej mówiłam o chłopakach, tym bardziej chciała ich poznać. W końcu dałam się namówić na to, żeby zaprosić ich na kolację w któryś piątek. Na dodatek tak się rozgadała podczas przygotowywania posiłku, że w rezultacie po godzinie nadal ślęczałam nad esejem na angielski i miałam ledwie dwa akapity. Podgryzałam sobie właśnie surową marchewkę i próbowałam sklecić zdanie, kiedy mama znów wyrwała mnie z rozmyślań. – Z kim rozmawiałaś w nocy? – rzuciła, jakby pytała o to, co jem. – Z Kylerem – mruknęłam. – Przepraszam, jeśli cię obudziłam. – Spuściłam wzrok. – Nie, nie obudziłaś mnie. Pracowałam nad sprawą i po prostu usłyszałam, że z kimś rozmawiasz. Środek nocy to chyba nie jest normalna pora na rozmawianie z kolegą? Skrzywiłam się. Nie, nie jest. Ale obiecałam mu, że zadzwonię, i, Boże, potrzebowałam tego. Miałam prawie osiemnaście lat, nie mogłam już biegać do mamy tylko dlatego, że przyśnił mi się koszmar. Jednak wciąż potrzebowałam ukojenia. Gadanie z zaspanym Kylerem działało. – Przyznałam mu się, że mam koszmary, i wymógł na mnie obietnicę, że zadzwonię, gdy znów będę miała zły sen. Przysięga małego palca, mamo. – Uniosłam mały palec. Nie musiałam jej tłumaczyć, że przysięga małego palca, bez względu na to, jak głupio to brzmi, miała swoją wagę. To była rzecz moja i Micaha. Zawsze przysięga małego palca. Nigdy żadnej nie złamałam. Micah owszem. Obiecał, że nigdy mnie nie zostawi, a jednak to zrobił. Co jest w tym wszystkim najgorsze? To, że jak bardzo się od kogoś uzależniłeś, dociera do ciebie dopiero, kiedy go zabraknie. Wtedy twój świat się po prostu wali. Dosłownie. – Wciąż je miewasz? – zatroskała się mama. – Nigdy nie przestałam ich mieć. Mama przerwała krojenie warzyw i opadła ciężko na krzesło obok mnie. – Skarbie, wiem, że już wielokrotnie o tym rozmawiałyśmy, ale muszę cię o to zapytać jeszcze raz. – Zawiesiła na chwilę głos, jakby próbując znaleźć odpowiednie słowa. – Czy pójście na terapię nie byłoby dobrym pomysłem? Nie chcę cię do niczego zmuszać, ale proszę cię, Maiu. Twój tata i ja już naprawdę nie wiemy, jak sami możemy ci pomóc. Rodzice kilkukrotnie proponowali mi terapię, ale za każdym razem odmawiałam. Nie miałam ochoty po raz kolejny na własne życzenie wywlekać śmierci swojego brata, i to przed obcym człowiekiem. Nie chciałam tego. To oznaczałoby przyznanie się do porażki, a nawet jeśli już poniosłam klęskę w walce z własnymi demonami, to wolałam zachować ten fakt dla siebie.
Nawet jeśli kosztem było półżycie. – Nie potrzebuję terapii. Świetnie sobie radzę sama – odparowałam i zaczęłam w pośpiechu zbierać swoje rzeczy. – Maiu… – zaczęła mama. – Mówiłaś, że będziesz szanować moje decyzje. Zrób to i tym razem. I nie wracajmy do tego więcej, na litość boską! – Wyszłam pospiesznie z kuchni i zostawiłam mamę z bolesnym grymasem na twarzy. Cierpiała. Przeze mnie. Ale ja nie potrafiłam inaczej. Już nie. Kyler Nie miałem pojęcia jak, ale po raz kolejny wspólna kolacja z ojcem zakończyła się moim wyjściem z domu i trzaśnięciem przy tym drzwiami. Powiedziałem rodzicom o zespole. Mama była wniebowzięta, a ojciec… Można powiedzieć, że nie bardzo podobała mu się idea posiadania syna muzyka. Jego syn powinien być „autorytetem”, mieć „wiedzę” i tę wiedzę „przekazywać”. Muszę tłumaczyć te cudzysłowy? No chyba nie. Według jego planów za dwadzieścia lat będę w tym samym miejscu, co on. A ja nigdy tego nie chciałem, nawet przez chwilę. Pamiętam, że gdy byłem jeszcze w podstawówce, ojciec gonił mnie do nauki. Zadawał mi nieskończoną ilość zadań z matematyki, pilnie kontrolował każdą ocenę, którą przynosiłem do domu. Cierpliwie robiłem wszystko, co mi wtedy kazał. Byłem nim oczarowany, jak wszyscy. Aż w końcu czar prysł. Ale to było później. Zanim moje kontakty z ojcem zaczęły wyglądać mniej więcej tak jak teraz, były dni spędzane tylko z mamą. Ojciec nie mógł znieść tego, że miałem ogromną słabość do wszystkiego, co w jakiś sposób miało naturę artystyczną, a mama uparcie to we mnie pielęgnowała. Od kiedy tylko nauczyłem się czytać, pochłaniałem ogromne ilości książek. Muzykę za to kochałem. Gdy ojca nie było w domu i nadchodził akurat luźny weekend, robiliśmy na śniadanie górę naleśników z syropem klonowym. Mieliśmy przy tym niesamowicie dużo frajdy. Wszystko w piżamach. Również w piżamach tańczyliśmy i śpiewaliśmy do tych starszych kawałków, tych nowszych też. Nigdy nie zapomnę, jak któregoś razu mama kazała mi usiąść na blacie i poczekać. Nie miałem pojęcia, o co jej chodzi, i nagle usłyszałem pierwsze takty Ticket to the Moon Electric Light Orchestra. Wtedy powiedziałem jej, że chcę grać na pianinie. I ta właśnie piosenka była pierwszą, której nauczyłem się na nim grać. Ojciec od samego początku był przeciwny mojemu zapałowi do muzyki. Według niego to była strata czasu, ale ja się nie poddawałem. Uparcie spędzałem kolejne godziny przy klawiszach, potem nauczyłem się grać na gitarze i na skrzypcach. W sumie nie pamiętam już, dlaczego sięgnąłem akurat po skrzypce. To było chyba po jednym z koncertów w filharmonii, na które zabierała mnie mama. Jak na dziecko spędzałem tam niepoprawną ilość czasu, ale wszystko zaczęło się właśnie od muzyki klasycznej i nigdy nie żałowałem tych godzin przesiedzianych na koncertach. Nigdy nie żałowałem ani minuty poświęconej muzyce, a The Last Regret nie miało być wyjątkiem. Poczułem wibracje telefonu w kieszeni i wzdychając, wyjąłem go i odblokowałem. Spodziewałem się wiadomości od mamy, żebym wracał do domu, ale zamiast tego czekał na mnie SMS od Olliego. Ollie: Hej, Kyle. Masz czas? Mam sprawę. Ja: Pewnie. Co jest? Ollie: Nie na telefon. Ja: Okej. Możesz być w Keller’s za 10? Ollie: Okej, nara.
Ja: Nara. Powoli zmierzałem w stronę Keller’s. Byłem ciekawy, o co mogło chodzić. Gdy wszedłem do środka, Ollie już mnie czekał przy stoliku w rogu. Wstał i uściskał mnie po bratersku. – Zamówiłem już gorącą czekoladę i naleśniki, nie obrazisz się chyba? – zapytał. – Nie, nie jadłem kolacji, umieram z głodu – odparłem z uśmiechem. – Chyba nie wyrwałem cię z domu? Pokręciłem głową. – Wyszedłem z domu, wcześniej trzaskając drzwiami, dlatego nie było mnie skąd wyrwać. Ollie zmarszczył brwi. – Kłótnia z ojcem, normalka. – Wzruszyłem ramionami. – Dopiero pierwsza w tym tygodniu, więc alleluja. – Coś poważnego? Przewróciłem oczami. – Powiedzmy, że jestem dla mojego ojca jednym wielkim rozczarowaniem. – Uu… – Ollie się skrzywił. – Można się przyzwyczaić. O czym chciałeś pogadać? – Zmieniłem temat. – O Mai. Spojrzałem na niego pytająco. – Chryste, wiem, że na nią naciskałem, ale kurde, myślisz, że da sobie radę? W sensie: z zespołem i w ogóle? Też się o to martwiłem. Bałem się, że może tego nie udźwignąć. – Mam pewne obawy, Ollie, ale wydaje mi się, że da sobie radę – stwierdziłem. – Będziemy musieli jednak uważać, żeby jej nie osaczać, bo ucieknie. Znam ją ledwo kilka tygodni, a już wielokrotnie za nią biegałem. – Czeka nas ciężka praca, żeby zdobyć jej zaufanie – mruknął. – Zdecydowanie – przytaknąłem, popijając gorącą czekoladę, która przed chwilą pojawiła się na stoliku wraz z górą parujących naleśników. – Wiesz… – zaczął niepewnie Oliver. – Przy tobie czasem znów zachowuje się jak Maia, którą kiedyś znałem. To znaczy, nigdy nie byliśmy blisko, po prostu chodziliśmy razem do szkoły, ale, cholera, wszyscy znali Hamiltonów. Niektórym wydawało się dziwne to, że Micah niemal wszędzie zabierał ze sobą młodszą siostrę, ale on, Maia i Asher Keller byli po prostu nierozłączni. Ona była popularna dlatego, że była siostrą Micaha, a oni, bo grali w bejsbol. Gdy się od wszystkich odsunęła, to był szok. – Jaka była? – spytałem. – Beztroska, wesoła, towarzyska… I zawsze miała cięty język. Potrafiła pojechać człowiekowi po samej dupie, po prostu nie znosiła fałszu i ponad wszystko wkurzali ją ludzie, którzy w jakiś sposób uważali się za lepszych. – Chyba trochę jej z tego zostało. Ollie skinął głową. – Jako jedna z niewielu traktowała mnie normalnie, gdy ludzie wytykali mnie palcami. Może wygląda niepozornie, ale potrafi być groźna, uwierz mi. To by się zgadzało. Maia z pewnością potrafiła być groźna. Nie byłem więc ani trochę zdziwiony, gdy Oliver opowiedział mi o tym, jak trzynastoletnia Maia stanęła w jego obronie, gdy banda cymbałów próbowała się nad nim znęcać. Przyznał się do tego, że większość życia spędził, co chwila zmieniając rodziny zastępcze i na nowo trafiając do domu dziecka. Nie znał
swoich rodziców. Wiedział tylko tyle, że gdy matka go oddawała, była bardzo młoda. I że dostał imię po swoim ojcu. Kiedy miał niespełna trzynaście lat, Blackowie wzięli go pod opiekę. Jak sam stwierdził, poszczęściło mu się, że do nich trafił, bo wreszcie ma prawdziwy dom. I rodzinę. Kiedy zapytałem go, czy chciałby poznać swoich biologicznych rodziców, odpowiedział, że nie. To Blackowie są jego rodzicami i to mu wystarcza. Podziwiałem go za to. Może moja rodzina była daleka od ideału, ale to jednak rodzina. Oliver był sam, aż w końcu trafił na dobrych ludzi. Nie wiedziałem, skąd brał siłę na to, by być tym, kim jest. Nie musiałem się długo zastanawiać, żeby dojść do wniosku, że Ollie będzie najlepszym przyjacielem, jakiego można mieć. Maia Piątkowy wieczór spędzałam z książką w ręku. Kyler próbował mnie namówić, żebym poszła z nim na kręgle, ale spanikowałam i się wyłgałam. Bycie w zespole wciąż mnie przerażało, choć chłopaki grały świetnie. Byłam bardziej niż zaskoczona, gdy zabrzmiał dzwonek do drzwi. Rodzice niedawno wyszli spotkać się ze znajomymi, więc to bez wątpienia nie oni. Z niepewną miną podeszłam do drzwi i w wizjerze zobaczyłam słabo oświetloną postać Charliego. Pospiesznie wpuściłam go do środka. – Nie spodziewałam się ciebie – zaczęłam. – Coś się stało, Mad? – zapytałam, widząc dziwny wyraz jego twarzy. – Sorry, że przychodzę bez zapowiedzi, ale potrzebuję damskiego punktu widzenia – przyznał nieśmiało. Ach, a więc o to chodzi. Zaprowadziłam go do kuchni. – Chcesz się czegoś napić? – zaproponowałam. – Herbaty, jeśli można. Skinęłam głową i nastawiłam czajnik. Siadłam naprzeciw Maddoxa i cierpliwie czekałam, aż zacznie mówić. Charlie z reguły sprawiał wrażenie beztroskiego i deczko szalonego. Kruczoczarne, nieco przydługie włosy przeplatane były jaśniejszymi pasemkami i w nieładzie opadały na wręcz nienaturalnie jasnoszare oczy. Gdy się denerwował, zawsze bawił się kolczykiem w wardze lub w brwi i teraz właśnie to robił. Przygotowałam dla nas herbatę i ponownie usiadłam przy stole. – Chodzi o Fay – odezwał się w końcu, obejmując kubek długimi palcami. – Co z nią? – zainteresowałam się i siorbnęłam łyczek gorącej herbaty. Łyczek, bo poparzyłam sobie język. – Flirtujemy ze sobą chyba od początku liceum i w sumie nic z tego nie wychodzi – żalił się. – W sensie: moje próby umówienia się z nią na prawdziwą randkę stały się bardziej wewnętrznym żartem niż rzeczywistą propozycją i ona chyba nie traktuje tego poważnie. Wybucha śmiechem i klepie mnie przyjacielsko po ramieniu. I przy okazji robi sobie ze mnie jaja. A ja po prostu głupieję. – Przy ostatnim zdaniu wyrzucił ręce w powietrze, żeby podkreślić swoją desperację. – Słuchaj, może nie znam dobrze Fay, ale jeśli chcesz zwrócić jej uwagę, zaskocz ją. Zapraszasz ją na randkę, a ona wybucha śmiechem? Udowodnij jej, że mówisz poważnie. Ona ci dokucza, to się jej odwdzięcz. Fay nie potrzebuje kogoś, kto będzie jej tylko grzecznie przytakiwał i chodził z nią za rączkę. – A co z odwieczną zasadą pod tytułem „Ona ma zawsze rację”? Roześmiałam się. – Przydatna w sytuacjach kryzysowych i kłótniach, ale przy zdobywaniu dziewczyny już nieco mniej. Nie chcemy się spotykać z drugą sobą, zmieniłybyśmy wtedy orientację, my potrzebujemy faceta. Może być uroczy i romantyczny, ale musi mieć jaja. Koniec kropka.
– Co sugerujesz? – Mam pewien pomysł. – Uśmiechnęłam się przebiegle.
11 Upijanie się i romantyczny Mad Kyler Wróciłem do domu w środku nocy. W głowie szumiało mi od alkoholu i pewnie jechało ode mnie jak z gorzelni. Rzadko kiedy w ogóle piłem, ale dzisiaj naprawdę miałem ochotę się nawalić. Oliver był wytrwałym towarzyszem i miał mocniejszą głowę. Rano będę cierpieć, ale teraz miałem to w nosie. Lekko chwiejnym krokiem wszedłem po schodach na górę. Starając się być cicho, ściągnąłem z siebie prześmierdłe papierosowym dymem i whiskey ciuchy. Jakimś cudem zmusiłem się jeszcze do pójścia do łazienki i ochlapania twarzy. Wystarczyło jedno spojrzenie w lustro, aby potwierdziły się moje przypuszczenia. Wyglądałem okropnie. Umyłem zęby, próbując się pozbyć chociaż trochę smaku jacka, ale niewiele to dało. W drodze do łóżka omal się nie wyłożyłem, ale jakoś udało mi się do niego doczłapać. Zanim padłem, zdążyłem tylko zauważyć nieodebrane połączenie od Mai. Kac. Ogromny kac. Bolesny kac. Kac morderca. Jęknąłem i niechętnie otworzyłem oczy. Musiał być już późny ranek, słońce świeciło mi prosto w oczy. Rozejrzałem się po pokoju w poszukiwaniu telefonu. Musiałem go zrzucić przez sen, bo leżał na podłodze obok łóżka. Niechętnie przeturlałem się na brzeg materaca i sięgnąłem po porzuconego iPhone’a. Bogu dzięki za dywan, bo inaczej pewnie byłby już poobijany. Skrzywiłem się, gdy zobaczyłem, że: a) jest po jedenastej, b) mam trzy SMS-y od Kaydena, c) dwa SMS-y od Olivera, d) osiem nieodebranych połączeń od mamy i e) nieodebrane połączenie od Mai. Dzwoniła do mnie po drugiej, pewnie znów miała koszmar, a ja w tym czasie byłem kompletnie zalany. Kurwa. Obiecałem jej. Potrzebowała mnie, a ja spartaczyłem, bo co? Bo po raz nie wiadomo który pokłóciłem się z ojcem? Po butelce Jacka Daniels’a słowa ojca były łatwiej strawne, ale czy to co coś naprawiało? Nie. Na dodatek film urwał mi się koło dziewiątej wieczorem, potem nie pamiętam kompletnie nic. Nie wiem nawet, jakim cudem dotarłem do domu. Totalnie spieprzyłem. Zabrałem się do czytywania SMS-ów. 22.37 – Kayden: Stary, gdzie jesteś? Twoja matka martwi się o twój żałosny tyłek. 23.09 – Kayden: Kyle, zadzwoń do mnie. 01.50 – Kayden: Kyler? Super. Mama się zamartwiała i wydzwaniała do Kaydena. Pewnie nie rozumiecie dlaczego, skoro on jest w Albuquerque, więc już wyjaśniam. Po kłótniach z ojcem zwykle dzwoniłem do Kade’a, nawet po pijaku, i mówiłem mu, gdzie jestem. Nie tym razem. 7.53 – Ollie: Dotarłeś do domu? 8.28 – Ollie: Stary, żyjesz? Fuck. Oliverowi szybko odpisałem, że ledwo, ale żyję, i że dotarłem do domu, a Kaydenowi wysłałem krótką wiadomość, że zadzwonię do niego później. Wahałem się, co zrobić z Maią. Przez mój totalnie bolący i wciąż lekko pijany łeb przeszła myśl, że mi na niej zależy. Bardziej niż powinno. Po ilu – po trzech tygodniach znajomości? A teraz spieprzyłem na
samym starcie. Nie zdobyłem się na nic więcej poza wysłaniem krótkiego „Przepraszam”. Z autopsji wiedziałem jednak, że to krótkie słowo niczego nie naprawia. Słowa mogą boleć, mogą cieszyć, ale nadal będą tylko pustymi słowami. Ulotniłem się z domu tak szybko, jak tylko się dało. Byle jak najdalej od ojca, który przywitał mnie w kuchni trzema słowami, które wryły mi się w pamięć już kilka lat temu. „Jesteś pieprzonym rozczarowaniem”. Tym właśnie dla niego byłem. Pieprzonym rozczarowaniem. Nieważne, jak bardzo się starałem. W końcu przestałem. Tak, pewnie się teraz zastanawiacie, po jaką cholerę mieszkam z rodzicami, skoro mam już osiemnastkę na karku i mógłbym mieszkać sam. Odpowiedź jest prosta. Moja mama. Bałem się, że kiedyś ją uderzy. Że krzyki mu kiedyś nie wystarczą. Że gdy zniknie jego ulubiona ofiara, czyli ja, całą złość skieruje na mamę. Byłem gotowy znosić to tak długo, jak będę musiał, jeśli to mogłoby zapewnić jej jakieś bezpieczeństwo. Zignorowałem pulsujący ból głowy i pogłośniłem muzykę w słuchawkach. Poprawiłem kaptur na głowie i wbiłem ręce w kieszenie bluzy. Nogi same poniosły mnie we właściwym kierunku. Pod drzwi Mai. Nacisnąłem dzwonek, zanim zdążyłem się rozmyślić, i nie musiałem długo czekać, aż dziewczyna je otworzy. – Kyler, co ty tutaj robisz? – zapytała zaskoczona moją obecnością. – Spieprzyłem. Przepraszam. – Udało mi się wydusić, ściągając kaptur. Maia tylko skinęła głową i zaprosiła mnie do środka, a ja podążyłem za nią do jej pokoju. Po drodze poinformowała mnie, że jej rodzice akurat niedawno wyszli z domu. Po raz pierwszy byłem w jej królestwie. Może się wydawać, że to nic wielkiego, ale jakkolowiek na to patrzeć, wpuściła mnie do swojej przestrzeni osobistej. Ściany miały jasnokremowy kolor, a w kilku miejscach ciemniejszą farbą były wypisane cytaty z różnych książek. Podłoga została wyłożona ciemnymi panelami, a duże łóżko stało na dywanie, który pasował kolorem do ścian. Na ścianie naprzeciw łóżka wisiały zdjęcia w ramkach. Meble były z jasnego drewna. Jedną ścianę w całości zajmowała pokaźna biblioteczka. Obok komody, na której stała wieża połączona ze stacją dokującą do iPoda, zauważyłem dwa stojaki wypełnione płytami. Ogólnie pokój wydawał się przytulny i pasował do Mai. W jakiś sposób ją odzwierciedlał. – Wszystko w porządku? – zapytała, gdy usiadłem obok niej na łóżku, które było jedynym miejscem do siedzenia, bo krzesło przy biurku służyło jako regał na książki. Albo ono, albo podłoga. Myślałem, że na mnie nakrzyczy, wyzwie mnie od kretynów, ale tego nie zrobiła. Zamiast tego martwiła się o mój żałosny tyłek. Nie wiedziałem jednak, jak mam odpowiedzieć na jej pytanie. Bo nie wiedziałem, co czułem. Nie wiedziałem, czy jest „w porządku”. – Sam nie wiem – odpowiedziałem więc i opadłem plecami na łóżko, głęboko wzdychając. Poszła w moje ślady i teraz leżeliśmy obok siebie. Odwróciłem głowę w jej stronę, żeby spotkać zielone oczy, w tej chwili wyrażające troskę. – Okej. To zapytam inaczej. Jak się czujesz? – spytała cicho. – Do dupy – jęknąłem. – Dlaczego? Odwróciłem wzrok od jej twarzy i spojrzałem na sufit. Zacisnąłem mocno oczy i odpowiedziałem na jej pytanie cichym głosem, który z trudem rozpoznałem jako własny. – Bo jestem pieprzonym rozczarowaniem. – Nie waż się tak mówić – ofuknęła mnie. – Kurwa, Maia, znasz mnie kilka tygodni! Nic o mnie nie wiesz.
– Och, czyżby?! Może teraz mi powiesz, że ten utalentowany chłopak, który wyciągnął do mnie pomocną dłoń, to nie ty? Twój pierdolony brat bliźniak? – To nie tak. – Pokręciłem głową. – A jak?! – Jestem chrzanionym muzykiem, to właśnie jak! – Cholernie dobrym muzykiem! I w czym widzisz problem? – Powinienem być ekonomistą z idealną rodziną, a nie grajkiem bez perspektyw! W tym momencie Maia zrobiła coś, czego się nie spodziewałem. Podniosła się i… Dała. Mi. W. Twarz. – Tak? To proszę bardzo! Pierdol się, Seymour, jeśli tego właśnie chcesz. Tyle znaczy dla ciebie The Last Regret? To idź w cholerę na ten swój pieprzony UPenn, który wymarzył sobie dla ciebie ojciec. – O co my się, kurwa, kłócimy?! Przecież w życiu nie pójdę na ten zasrany UPenn studiować ekonomii! Maia aż się trzęsła w furii. – Ty mi wytłumacz, o co się kłócimy, bo już tracę wątek! Najpierw mówisz mi o jakiejś idealnej rodzince, a teraz się z tego wycofujesz. Jesteś synem człowieka, jakim według siebie powinieneś być, i co? Twoja rodzina jest idealna? Jesteś w niej szczęśliwy? – Za cholerę nie – westchnąłem zrezygnowany. – Jak bardzo jestem popieprzony? – Nie bardziej niż inni – odpowiedziała. – Przepraszam, że cię uderzyłam. Wzruszyłem ramionami. – Zasłużyłem. Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałem. – Spoko. Zdarza się. Nie wiem, jak my to robiliśmy. Przed chwilą na siebie krzyczeliśmy, a teraz znów leżeliśmy obok siebie, jakby nigdy nic. – Kyler? – zapytała po dłuższej chwili. – Hm? – Jesteś kretynem – powiedziała dobitnie. – Powiedz mi coś, czego nie wiem. – Przewróciłem oczami. – Ale i tak cię lubię – dokończyła. – Ja ciebie też – odparłem. – Mogę się przytulić? – spytała nieśmiało. Wyciągnąłem zapraszająco ręce w jej stronę, a ona przytuliła się do mojego boku. – Śmierdzisz fajkami – wymamrotała, marszcząc nosek. Roześmiałem się. – Teraz ty też – odpowiedziałem i przytuliłem ją mocniej. Maia W poniedziałek wystartował plan „Zdobyć Fay”. Z niewielką pomocą Allie udało nam się dopracować każdy szczegół, ale najwięcej zależało od Charliego i samej Fay. Zamierzaliśmy wykorzystać każdą nadarzającą się okazję. Jeśli po tych pięciu dniach ona nie ulegnie i nie umówi się z nim, to sam Matthew Hussey nie pomoże. Z pokerową miną patrzyłam, jak Brooks otwiera swoją szafkę i marszczy brwi w konsternacji. Niepewnie sięgnęła ręką po błękitne pudełko i odczytała przyczepioną do niego karteczkę. Jej twarz rozjaśnił uśmiech i zasłoniła dłonią usta, chichocząc. Ciasteczko dla Ciebie… W pudełku było oczywiście całkiem spore ciastko z czekoladą. Fay kocha książki i ma
całą listę ulubionych „book boyfriends”. Po całym wieczorze spędzonym na przeglądaniu jej konta na Goodreads udało nam się z Charliem coś wreszcie wymyślić. Mad może nie sprawiał takiego wrażenia, ale naprawdę słuchał tego, co mówi Fay, która teraz uważnie rozglądała się po korytarzu. Po dłuższej chwili, lekko zawiedziona, wyjęła ciastko i zaczęła jeść. – Brakuje tylko mleka… – jęknęła, a ja tylko wybuchłam śmiechem. Przez kolejne cztery dni Charlie stawał na głowie. We wtorek rano podjechał pod jej dom z dwoma kubkami kawy i przyjechał z nią do szkoły. Tak po prostu, bez zapowiedzi. W środę w czasie lunchu zrezygnował z siedzenia z nami i zamiast tego pomagał Fay z rozszerzonym kursem fizyki. W czwartek Fay znalazła w szafce nieco nieudolnie zapakowaną książkę. Maybe Someday Colleen Hoover. Na środku przyklejona była karteczka z ledwie dwoma słowami. Może kiedyś… Każdy dzień Mad wykorzystywał do maksimum. Robił Fay drobne niespodzianki, żartował z nią, pomagał jej w drobnostkach. Piątek był jednak decydujący, a ja nie wiedziałam, co zrobi Charlie. Nie powiedział ani mnie, ani Alison, co planuje. Modliłam się, żeby to wypaliło. Cokolwiek oznaczało „to”. Stałam z Fay przy jej szafce przed pierwszą lekcją. Za pięć minut miałyśmy historię Ameryki. W tym momencie usłyszałam głośne sapnięcie połączone ze zduszonym piskiem. Dość dziwny dźwięk, nawet jak na rudowłosą Brooks. W ręce miała małą różyczkę i raz po raz czytała słowa wypisane pochyłym pismem Mada. …Umówisz się ze mną? Fay odwróciła się plecami do szafki, żeby spojrzeć oczami pełnymi łez na Charliego, z nieśmiałym uśmiechem na ustach trzymającego w ręce czerwoną różę. Dziewczyna czym prędzej podbiegła do niego i rzuciła mu się na szyję. – Tak, ty skończony durniu. Jasne, że się z tobą umówię, skretyniały cymbale – wydusiła. Tak, pasowali do siebie idealnie… Wyczułam obok obecność Kylera, jeszcze zanim się odezwał. Potrafił się skradać niczym kot, ale i tak zawsze w jakiś w sposób wiedziałam, że jest gdzieś w pobliżu. – Zadanie wykonane, doktor Love? Trąciłam go łokciem w żebra, więc odsunął się nieco ode mnie i roześmiał dźwięcznie. – To było jednorazowe, a oni naprawdę potrzebowali, żeby ktoś popchnął ich ku sobie. I tym gołębim oczom naprawdę nie da się odmówić. – Wskazałam na Maddoxa. – Próbowałeś kiedyś? – Nie – roześmiał się ponownie i objął mnie opiekuńczo ramieniem. W tym właśnie momencie zrozumiałam, że stało się to, przed czym się tak uparcie broniłam. Uzależniłam się od Kylera. Tak po prostu. Nie trzeba znać kogoś długo, aby na stałe ulokował się w naszym życiu. Musi tylko znaleźć drogę prosto do naszego serca, poruszyć wszystkie właściwe struny. Czasem już poznając kogoś, wiesz, że będzie dla ciebie kimś ważnym. I nie mówię tu o miłości od pierwszego wejrzenia. Nigdy w nią nie wierzyłam. Wierzyłam natomiast w to, że każdy człowiek spotkany na naszej drodze nie staje na niej przypadkiem. Niektórzy mieli nas skrzywdzić, a inni uratować. Jeszcze inni mieli robić i jedno, i drugie. Krzywd miałam dość, ale potrzebowałam ratunku. Potrzebowałam tej bandy wariatów, którzy uświadomili mi, że nie chcę już nigdy więcej niczego żałować. Że tamten żal był moim ostatnim. Moim Last Regret.
12 Wspólna kolacja i pisanie piosenek Kyler – Dziwnie się czuję – powiedział Ollie, gdy w czterech wkraczaliśmy na podjazd domu Mai. Jej rodzice zaprosili nas na kolację. Chcieli wiedzieć, z kim ich córka spędza czas. W sumie to im się nie dziwię. Czterech rozwydrzonych kolesi i jedna dziewczyna. Cóż… Teraz byliśmy grzeczni. A przynajmniej próbowaliśmy zachowywać pozory. Nawet wyglądaliśmy całkiem porządnie. Miles po raz pierwszy, jak się przyznał, użył żelazka i uprasował sobie koszulę. A przynajmniej próbował, dopóki Allie się nad nim nie zlitowała. Nie czekaliśmy długo, żeby po naciśnięciu dzwonka ktoś nam otworzył. W progu stanął ojciec Mai i przywitał nas z uśmiechem. – Znowu się spotykamy, Kyler – rzekł, ściskając moją rękę. – Jak widać, Luke – przyznałem, odwzajemniając uścisk. Cieszyłem się, że zapoznanie się z rodzicami Mai mam już za sobą. Teraz to spotkanie było dla mnie mniej stresujące. Już kiedy zabierałem Maię na mecz, zdążyłem się zorientować, że Luke i Emily są naprawdę w porządku. Od razu przeszliśmy na „ty”, bez spiny. – Żeńska część rodziny koczuje w kuchni – poinformował nas ojciec dziewczyny. – W końcu ktoś musi nas nakarmić – zażartował. – Słyszałam! – krzyknęła pani Hamilton i wyszła z kuchni. – Mój mąż jest kompletnym beztalenciem kulinarnym, on by was nie wykarmił. Kiedy poznałam go w college’u, był chudy, mizerny i niedożywiony. W tym momencie Maia stanęła obok mnie, krztusząc się ze śmiechu. – Mamo, ledwie sięgasz tacie ramienia i uwierz mi, widziałam jego zdjęcia z tego okresu. Na niedożywionego to on nie wyglądał z tym sześciopakiem i w ogóle. – No, chociaż córka broni starego ojca – westchnął teatralnie Luke i objął Maię ramieniem. – A solidarność jajników? – oburzyła się Emily. Teraz chłopaki już jawnie parskały śmiechem. – Sorry, mamo. Córeczka tatusia. – Maia wzruszyła ramionami. Pani Hamilton przewróciła tylko oczami i przywitała się z każdym z nas. Podążyliśmy za nią do jadalni i usiedliśmy przy stole. Wypadło tak, że siedziałem między Maią i Lucasem. Na początku rozmowa była drętwa, ale z czasem zaczęła się rozkręcać, a chłopaki się rozluźniły. O czym mogą gadać faceci, żeby przełamać lody? Oczywiście, że o sporcie. – Twój brat nieźle sobie radzi w Pittsburgh Knights – zwrócił się do Mada Lucas. – Całkiem, całkiem – potwierdził Charlie. – Jak dla mnie mają szanse zajść daleko w play-offach, zapowiada się dobry sezon. Muszę się doedukować, bo nadal nie ogarniam miejscowych drużyn. Z hokejową jeszcze jako tako, ale z resztą wciąż mam mały problem. Chłopaki mnie po prostu zjedzą. Dlatego też starałem się za bardzo nie wychylać. Rozluźniłem się, gdy temat zszedł na muzykę. W nim czułem się swobodnie. – Maia wspominała, że skłaniacie się ku raczej cięższej muzyce – zaczęła Emily.
Przytaknąłem. – Niektóre rzeczy trzeba z siebie wykrzyczeć – wyjaśniłem, gdy posłała mi pytające spojrzenie. – Mocny tekst daje kopa, gdy jest podbity mocniejszym brzmieniem. A z wokalem Mai nie ma co się bawić. W popowych brzmieniach by się po prostu zmarnowała. – Na dodatek Kyler umie się całkiem nieźle wykrzyczeć i nawet wie, jak sobie przy tym nie uszkodzić strun głosowych, więc może kiedyś na tym skorzystamy – dodał Ollie. Oboje z Maią przyznaliśmy się do tego, że braliśmy kiedyś lekcje śpiewu. I krzyczeć też się całkiem nieźle nauczyliśmy. Dzisiaj po szkole przez ponad dwie godziny śpiewaliśmy chyba w każdej tonacji, w jakiej dawaliśmy radę. I tak deczko mi się zachrypło, bo dawno tak nie nadwyrężałem głosu. Wcześniej to była tylko zabawa, teraz mój głos miał być po części moim instrumentem. Dziwne uczucie. Jedna rzecz mnie przerażała. Obiecałem Olliemu, że jutro pokażę swoje teksty. Kurczę, to jak wpuścić kogoś do swojej głowy. Prowadziliście kiedyś pamiętnik? Pewnie byście się wkurzyli, gdyby ktoś wam go zajumał i przeczytał, no nie? No właśnie, czuję się mniej więcej podobnie. Zwykle moja głowa była moją prywatną sprawą, teraz to ma się zmienić. Do domu wróciłem później, niż się spodziewałem. Cały ten dzień solidnie mnie wykończył i marzyłem tylko o tym, żeby pójść spać. Miałem jednak pecha, ojciec był w domu. – Masz pojęcie, która jest godzina? – zaatakował mnie od progu. – Po pierwszej i co w związku z tym? – odparłem, kierując się powoli w stronę schodów. – Nie powiesz, gdzie byłeś? – drążył. – Mówiłem wczoraj, że idę dziś na kolację do Mai. Zeszło nam trochę dłużej, bo oglądaliśmy mecz. – Znowu piłeś. Zagotowało się we mnie. – Kurwa, przecież ci mówię, że byłem na kolacji u rodziców Mai. Na dodatek byłem tam samochodem. Odbiło ci? Nawet ust nie zamoczyłem. I nagle do mnie dotarło, o co chodziło. Śmierdział wódką. A mój ojciec i alkohol to złe połączenie. Bardzo złe. Szybko przekalkulowałem w głowie i odetchnąłem z ulgą – mamy nie było w domu. Wyjechała dzisiaj wieczorem na kilka dni. Miała to zrobić dopiero jutro rano, ale gdy byłem u Milesa, wysłała mi krótką wiadomość, że musi opuścić miasto jeszcze dzisiaj. I całe szczęście. – Tato, idź spać. Jesteś pijany – westchnąłem i przytrzymałem go, gdy się zachwiał. – Zmarnujesz się w tym zespole. Tyle lat mojego wysiłku pójdzie na marne – wymamrotał, opierając się na mnie. Znowu to samo. Czasami czułem się jak jego własny osobisty projekt. – Pozwól, że sam zadecyduję, co jest dla mnie dobre. Idź się połóż i wytrzeźwiej. – Pokierowałem go w stronę schodów. – Zawsze wiedziałem, że matka zrobi z ciebie artystę. Pieprzonego grajka z wielkimi marzeniami i małym rozumem. – Tato, idź spać. Mówię serio. Nie będę z tobą rozmawiać na ten temat, a już na pewno nie wtedy, kiedy jesteś pijany – wycedziłem. Wyrwał mi się i zrobił coś, czego obawiałem się przez bardzo długi czas. Uderzył mnie w twarz. Zszokowany nawet nie podniosłem ręki, żeby zablokować cios. Zachwiałem się i uderzyłem plecami o ścianę. Poczułem w ustach smak krwi. Dźwignąłem się na nogi i bez słowa minąłem ojca, zmierzając do swojego pokoju. Zatrzasnąłem za sobą drzwi i osunąłem się po nich na podłogę. Nie wiedziałem, jak długo jeszcze dam radę z nim wytrzymać.
I feel like Like I’m shattering into pieces I lost my path There’s nowhere else to go Maia Wsłuchiwałam się w kolejne słowa Never Too Late Three Days Grace, leżąc obok Kylera na jego łóżku. Zjedliśmy śniadanie w Keller’s i przyszliśmy tutaj. Trochę rozmawialiśmy, ale przez większość czasu milczeliśmy. Zauważyłam jego spuchniętą wargę, ale gdy o nią zapytałam, zbył mnie. Nie naciskałam – jeśli będzie chciał, sam mi powie. Nie mogłam nic poradzić na to, o czym przypominałam sobie z każdym kolejnym słowem piosenki. Bo raz chciałam zrobić coś strasznego, czego nie mogłabym cofnąć. – Chciałam się zabić – powiedziałam szeptem, ale wiedziałam, że mnie usłyszał. Ciało przy moim boku zesztywniało i usłyszałam jak Kyler bierze głęboki oddech. – Dlaczego? – spytał. – Nie radziłam sobie – westchnęłam, wspominając te najgorsze chwile. – Wszyscy mi powtarzali, że będzie dobrze, ale nie było. Gdyby nie Asher… Gdyby on mnie wtedy nie powstrzymał, zrobiłabym to. Zabiłabym się. – Jak cię powstrzymał? – spytał nagle ochrypłym głosem. – To było krótko po wypadku. Przepisali mi silne leki przeciwbólowe i na uspokojenie. Miałam już wszystko naszykowane, gdy przyszedł Ash. Nie prosił, żeby tego nie robiła. Nie, zamiast tego powiedział, że jeśli ja to zrobię, to on także. To wystarczyło, żeby mną wstrząsnąć. Spuściłam wszystkie leki w toalecie. Poczułam, jak splata swoje palce z moimi. To było pokrzepiające. Od tamtego wieczoru miałam opory przed braniem jakichkolwiek leków, nawet głupiej aspiryny. – Cieszę się, że jednak tego nie zrobiłaś – wyszeptał. – Ja też – odparłam. – To było głupie. – Ale wtedy się takie nie wydawało? Potwierdziłam. Wtedy to była decyzja jak każda inna. – Mam pewien pomysł – odezwał się po dłuższej chwili ciszy. Nim się zorientowałam, na kolanach Kylera pojawiła się gitara. I w ten sposób zaczęliśmy tworzyć piosenkę. Tak po prostu. Wspólnie szukaliśmy odpowiednich riffów, właściwych słów. I to było tak, jakbyśmy robili to od zawsze. Razem. I’ve been wandering in the dark With no light to guide me Just save me Oh, please just save me Save me now Uratuj mnie…
13 Atak paniki i zachód słońca Kyler Muzyka była moim powietrzem. Pozwalała przetworzyć emocje w dźwięki, kolejne wersety. Uwalniała to, co alkohol potrafił tylko stępić. Wyciszała myśli, które chwilowo mogła zagłuszyć dawka adrenaliny, gdy stałem na krawędzi budynku. Była silniejsza niż każde inne uzależnienie. I sprawiała, że każdy kolejny oddech był łatwiejszy. Głębszy. Gdy zszedłem z Maią ramię w ramię do piwnicy Prestonów, czułem spokój. Po kilku godzinach pisania Save Me zostało tylko to. Spokój. No more suicidal thoughts Just take a breath And catch my hand Save me from myself Po tylu godzinach grania moje palce same chwytały właściwe struny. Maia z tekstem w dłoni siedziała tuż obok mnie na wysłużonej skórzanej kanapie. To było takie proste. Tak banalnie proste. – Sami to napisaliście? – zapytał Ollie z szokiem wypisanym na twarzy. Zgodnie pokiwaliśmy głowami. – To jest naprawdę świetne – pochwalił. – Trzeba to tylko podrasować. Mogę? – Wyciągnął dłoń w stronę nut. Maia podała mu kartkę i Ollie zaczął uważnie przeglądać zapis, mrużąc oczy. – Mam coś. – Położył nuty na wzmacniaczu i chwycił gitarę. Zagrał partię między drugą zwrotką a refrenem. Raz, potem drugi. Za trzecim zagrał już inaczej. Za czwartym sekwencja była dłuższa i mocniejsza. Jasna cholera, tworzył solówkę. – Powtórz, zapiszę to – poleciłem. Tak zrobił. Przygryzłem język zębami, zapisując każdy dźwięk, i ogarnąłem wzrokiem kolejne nuty, a następnie zawołałem Olivera. – Tu i tu przydałoby się wysokie C. A tu szesnastka. – Wskazałem poszczególne miejsca. – Mówisz? – zmarszczył brwi. Skinąłem głową. Po raz kolejny zagrał sekwencję, tym razem z poprawkami. Ta piosenka zaczynała mieć duszę. Maia uzgadniała coś z Madem i Milesem, a ja siedziałem na kanapie z Olliem i z niepewną miną patrzyłem, jak przegląda mój zmaltretowany zeszyt z tekstami. – Stary, wszystko w porządku? – zapytał po chwili. – Co? Dlaczego pytasz? – mój głos skoczył o oktawę. – W tych tekstach jest sporo gniewu, strachu, Kyle – wyjaśnił. – Na przykład tutaj. – Przewrócił kilka kartek do tyłu i postukał palcem w linijki napisane moimi pochyłymi literami. Enmity napisałem wieczorem przed wyjazdem do Pittsburgha. Nic dziwnego, że ta piosenka była taka, jaka była. Pokręciłem tylko głową na znak, że nie chcę o tym rozmawiać, a on odpuścił. – Muzyka do tego musi być ciężka i mocna – stwierdził. – Miles! – Co?! – odkrzyknął.
– Przyprowadź tu swój tyłek. – Ponaglił go gestem i pokazał mu tekst. – Co ci się do tego widzi? – Czekaj, czekaj… – Zaczął przerzucać stosy zapisów muzycznych, które naznosiła cała nasza piątka. – To by się nadało. – Potrząsnął kartką i wcisnął mi ją w ręce. – Zagraj to na niskim D. – Tak sądzisz? – Zmarszczyłem brwi, a Preston tylko pokiwał głową. Wziąłem gitarę i zagrałem według nut. W tym czasie Ollie pokazywał już tekst Mai. Tłumaczył jej coś zawzięcie cichym głosem, a ona kiwała głową. – Możesz to zagrać jeszcze raz? – poprosiła, a ja bez zwłoki wykonałem jej prośbę. Uważnie słuchała, a gdy skończyłem, zaśpiewała a cappella. I said „enough!” But you brought me to my knees I said that I’m done But my face hit the ground „Enough” i „done” wykrzyczała z taką siłą, że poczułem, jak włoski unoszą mi się na karku. – Kolejne linijki zaśpiewasz ty – powiedział do mnie Mad. Tak zrobiłem. – Spróbuj w ten sposób – nakierował mnie Ollie, śpiewając moją część. You said „be a man” I said „be human” And I let it go Just let it go Let It Go „Go” było już tylko ochrypłym krzykiem. I odpuściłem. Maia – Dokąd idziemy? – zapytał Kyler, gdy prowadziłam go między blokami. Było późne niedzielne popołudnie. Szłam znajomą ścieżką, obserwując zbliżający się zachód słońca. Musiałam się pospieszyć. Znalazłam właściwy budynek i pociągnęłam Kylera za rękę w stronę zewnętrznych schodów pożarowych. Metalowe stopnie trzęsły się pod naszymi krokami, ale nie zwalniałam, dopóki nie dostaliśmy się na sam dach. Wtedy usłyszałam, jak Kyler bierze głęboki oddech, chłonąc widok. A ten był naprawdę cudowny. Niebo nad Pittsburghiem wyglądało jak namalowane, znad Consol Energy Center biło światło, a krzyki widowni, która zawzięcie kibicowała Pingwinom, było słychać aż tutaj. – Wow! – wydusił w końcu Kyler, a ja odwróciłam się ku niemu, żeby przyjrzeć się jego twarzy. Błękitne oczy błyszczały, a usta rozciągnęły się w uśmiechu, odsłaniając rząd równych, białych zębów. Oddychał miarowo, a każdy wdech sprawiał, że koszulka bardziej opinała się na jego umięśnionej klatce piersiowej. Duża dłoń wciąż trzymała moją w uścisku i Kyler wydawał się tym nie przejmować. Wspomnienia wracały do mnie z każdą kolejną sekundą i tylko jego dotyk utrzymywał mnie w miejscu, nie pozwalając mi się w nich pogrążyć. Był jak kotwica, kiedy ogarniał mnie chłód, i słyszałam tylko szybkie bicie swojego serca. Płuca odmawiały mi posłuszeństwa, nie
pozwalając na wzięcie kolejnego oddechu. Wzrok tracił już ostrość, gdy poczułam ciepłą dłoń Kylera na policzku i jego oczy pojawiły na wysokości moich. – Oddychaj, Maiu. Oddychaj razem ze mną – powiedział i wziął głęboki oddech, a następnie ze świstem wypuścił powietrze. Spróbowałam zrobić to samo. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Za każdym razem głębszy. Spokojniej. Wolniej. Aż w końcu zupełnie normalnie. – Często ci się to zdarza? Ataki paniki? – zapytał cicho po dłuższej chwili. Spuściłam wzrok. – Czasami – przyznałam. – Ostatnio coraz rzadziej. – Co wywołało go tym razem? – Ja… – zaczęłam. – Przychodziłam tu kiedyś z bratem. On pokazał mi to miejsce. – Jeśli chcesz, możemy stąd zejść – zaproponował. Pokręciłam głową. – Nie. Obiecałam, że pokażę ci fajne miejsca. To jest jedno z nich. – Nie musisz tego robić, Maiu – odparł cichym głosem. – Ale chcę. Zresztą warto było tu przyjść – stwierdziłam. Kyler spojrzał na mnie pytająco, nie rozumiejąc, o co mi chodzi. – Cały dzień miałeś parszywy nastrój – wyjaśniłam. – Też nie miałam najlepszego humoru, gdy pierwszy raz tu przyszłam. Mnie wtedy to pomogło, i pomyślałam, że może warto dzisiaj spróbować. Chłopak pokręcił szybko głową z niedowierzaniem i na powrót się uśmiechnął. – Pomogło. Dzięki. – Uścisnął mnie lekko. – Nie ma za co. – Moje usta drgnęły w uśmiechu. W milczeniu patrzyliśmy, jak zachodzi słońce, aż kompletnie zniknęło za horyzontem. Stojąc ramię przy ramieniu, obserwowaliśmy, jak niebo zmieniało barwy. Czasem nie trzeba nic mówić. Czasem słowa są zbędne. Trwaliśmy w tej ciszy jeszcze dobre parę minut po tym, jak zniknął ostatni promień słońca. – Często tu przychodzisz? – spytał Kyler, przerywając ciszę. – Kiedyś częściej, to dobre miejsce, kiedy chce się pomyśleć. Odpocząć – odpowiedziałam. – Rzeczywiście, coś jest w tej miejscówce. Coś kojącego. To musi być przyciągające. – Jest – potaknęłam. Nie byłam w stanie zliczyć, ile razy tu przychodziłam. Kiedyś z Micahem, potem sama, ale efekt był podobny. Dzisiaj po raz pierwszy dostałam tu ataku paniki, przedtem nigdy się to nie zdarzyło. Może dlatego, że od śmierci brata nikogo tu nie przyprowadzałam. To było nasze miejsce. Ale chciałam się nim podzielić z Kylerem. Nawet kosztem ujawnienia własnej słabości. – W środę lecę do Albuquerque na Dziękczynienie – powiedział nagle. – To chyba dobrze – stwierdziłam. – Jedź ze mną. Sapnęłam z zaskoczenia i zszokowana odwróciłam się w jego stronę. – Mówisz serio? – zapytałam, szukając jakiegoś znaku, który wskazałby na to, że żartuje. Ale nie żartował. – Serio – odpowiedział. – Ojciec ma jakieś wykłady zaraz po Dziękczynieniu i nie opłaca mu się lecieć do Nowego Meksyku. Bilety kupiliśmy już wcześniej, więc został jeden wolny. Rozmawiałem wczoraj z twoim tatą, czy ewentualnie mogłabyś z nami polecieć. Ze mną i z moją mamą. Przystał na to, ale ostateczna decyzja należy do ciebie. – Kyler… Dziękczynienie to święto rodzinne. Nie chcę wchodzić z butami w twoje życie.
– Nie chrzań pierdół, tylko się zgódź. Zawsze możemy powiedzieć, że jesteś moją przyrodnią siostrą. Moja rodzina nie ma nic przeciwko temu, żebyś spędziła z nami Święto Dziękczynienia. – Na pewno? – Na pewno. – Uśmiechnął się szeroko i wyciągnął rękę w moją stronę. – To jak? Jedziemy podbić Nowy Meksyk swoją zajebistością? – Jedziemy – przytaknęłam i chwyciłam jego dłoń. Obrócił mnie wokół mojej osi i oboje wybuchliśmy głośnym śmiechem. – Jesteś nienormalny – wykrztusiłam, z trudem łapiąc oddech. – Powiedz mi coś, czego nie wiem. – Mrugnął do mnie i pociągnął za sobą w dół schodów pożarowych. – Dokąd mnie ciągniesz? – spytałam, ledwie za nim nadążając. – Musimy uczcić nasz wyjazd do Albuquerque – oznajmił, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem. – Jak? – Zmarszczyłam brwi. – Najlepszymi naleśnikami na świecie – odpowiedział i zmusił mnie do biegu. Pewnie wyglądaliśmy jak para wariatów, gdy tak pędziliśmy przez miasto, śmiejąc się i potykając. Ale żadne z nas nie zwolniło ani nie puściło ręki drugiego, aż dotarliśmy do Keller’s, żeby zjeść najlepsze naleśniki na świecie.
14 Opóźniony lot i nocne koszmary Kyler Odetchnąłem z ulgą, gdy weszliśmy do hali przylotów. Mieliśmy przesiadkę w Dallas, lot miał opóźnienie i w Albuquerque wylądowaliśmy dopiero późnym wieczorem. Wszyscy troje byliśmy po prostu wykończeni. Widzieliście kiedyś, jak ktoś pada na kolana i całuje ziemię, dziękując Bogu? Też miałem ochotę to zrobić, serio. Uśmiechnąłem się na widok Kaydena, czekającego na nas z równie szerokim uśmiechem jak mój. Uniósł rękę w powitaniu i ruszył w naszą stronę. Najpierw ucałował moją mamę, a potem zwrócił się ku mnie. – Cześć, stary. – Z tymi słowami uściskał mnie po bratersku. – Cześć, Kade. – Cofnąłem się o krok, żeby stanąć koło Mai. – Kayden, to jest Maia Hamilton. Mój kuzyn wyciągnął rękę w jej stronę. – Kayden Walsh – przedstawił się. – Kyle sporo mi o tobie opowiadał, więc miło cię wreszcie poznać. – Wzajemnie. – Uścisnęła mu dłoń. – Miło wiedzieć, że Kyler obgaduje mi tyłek za plecami. – Mrugnęła. – Już rozumiem, dlaczego cię lubi – zaśmiał się Kade. – Chodźcie, musicie padać z nóg. Zaprowadził nas do swojego SUV-a i pomógł zapakować nasze graty do bagażnika. Ja usiadłem z przodu, a damska część towarzystwa z tyłu. – A, zapomniałbym – odezwał się nagle Kayden, gdy przemierzaliśmy ulice Albuquerque. – Ty i Maia zostaniecie u mnie. Karze udało się przyjechać i dom rodziców jest już cały wypakowany, wszyscy troje się tam nie zmieścicie. – Uhm, okej – przytaknąłem. W sumie było mi to na rękę. Dopóki nie uświadomiłem sobie, że pewnie wyląduję na kanapie w salonie, bo w domu Kaydena jest tylko jedna sypialnia gościnna z dużym łożem małżeńskim. Witaj, kanapo. Chociaż tyle, że wygodna. Najpierw odwieźliśmy moją mamę, a potem przejechaliśmy jeszcze dwie przecznice i zatrzymaliśmy się na znajomym podjeździe. Spędziłem w tym domu pół zeszłych wakacji. Wysiedliśmy, wyjęliśmy wszystkie bagaże i weszliśmy za Kaydenem do środka. – Wujek Kyle! – rozległ się dziecięcy pisk. Odstawiłem swoją torbę na podłogę i schyliłem się w samą porę, żeby złapać pędzącą w moją stronę Ayanę. Wziąłem dziewczynkę na ręce i przyjrzałem się jej. Sporo urosła, odkąd ją ostatnio widziałem. I była cięższa, niż pamiętałem. Blond loczki miała teraz dłuższe, ale niebieskie oczy, niemal identyczne z tymi mojego kuzyna, błyszczały tak samo. – Cześć, księżniczko. – Ucałowałem jej rumiany policzek. – Tęskniłaś? – Tak – przytaknęła ochoczo, a drobne rączki wylądowały na mojej twarzy. – Kyler, kradniesz mi córkę. – Usłyszałem głos Thei i odwróciłem się w jej stronę. – Już ją zwracam – odparłem ze śmiechem i oddałem Ayanę w oczekujące ręce Kaydena. – Ty musisz być Maia – zwróciła się do mojej przyjaciółki Thea. – Zgadza się – nieśmiało przytaknęła Hamilton.
– Jestem Thea, a ta przylepa – wskazała na swoją córkę – to Ayana. Bardzo się cieszę, że mogę cię wreszcie poznać. – Uściskała Maię, która po krótkim wahaniu odwzajemniła jej gest. Żona mojego kuzyna była jedną z najmilszych i najbardziej gościnnych osób, jakie znałem. Życzliwa z natury, szybko nawiązywała relacje z ludźmi, a przy tym mogła się pochwalić cholerną inteligencją. – Jak wam minęła podróż? – spytała, prowadząc nas do salonu. – Męcząco – westchnąłem. – Jesteście głodni? Zerknąłem na Maię. – Okropnie – odpowiedziałem, widząc jej minę. Thea szybko przyrządziła dla nas coś do jedzenia, nie zważając na późną porę. Po godzinie luźnej rozmowy i podjadania kanapek oczy po prostu same mi się zamykały. – Młody, zaraz mi tu uśniesz na siedząco. – Kayden trącił mnie łokciem w żebra. – Idźcie się odświeżyć i spróbujcie się wyspać. Do pokoju gościnnego wstawiłem dmuchany materac, żebyś nie musiał spać na kanapie. – Okej, dzięki. – Przetarłem oczy i wstałem z kanapy. Powiedzieliśmy sobie nawzajem „dobranoc” i w końcu dotarliśmy z Maią do pokoju. Puściłem ją pierwszą do łazienki. W tym czasie przeszukałem swoją torbę w celu znalezienia ładowarki do telefonu, która, jakżeby inaczej, była na samym dnie. Podłączyłem ją do kontaktu i rozejrzałem się po sypialni. Nie była ciasna, ale większość miejsca zajmowało pokaźnych rozmiarów łóżko, więc po umieszczeniu tu materaca zrobiło trochę mało przestronnie. Mówi się trudno. I tak będziemy tu tylko spać. Kilkanaście minut później Maia wyszła z łazienki przebrana w szorty i luźną koszulkę, a ja poszedłem wziąć prysznic. Ledwo trzymałem się na nogach. Gdy wróciłem do sypialni, Maia już spała. Bez zwłoki udałem się w jej ślady i zasnąłem w momencie, gdy głowa opadła mi na poduszkę. Obudziłem się w środku nocy. Coś tu nie grało. Zaspanym wzrokiem wodziłem po ciemnym pokoju, gdy w końcu zorientowałem się, co mnie obudziło. A raczej kto. Maia niespokojnie rzucała się po łóżku, płakała przez sen, a na jej czole perliły się krople potu. Potykając się o własne nogi i kołdrę, wstałem z materaca, aby czym prędzej do niej dotrzeć. Chwyciłem jej ramiona i powtarzając jej imię, lekko nią potrząsnąłem. Świst wciąganego powietrza był znakiem, że się obudziła. W jej oczach zobaczyłem horror. Była po prostu przerażona i cała się trzęsła. Przytuliłem ją do siebie i starałem się ją uspokoić. Szlochała, kurczowo się mnie trzymając. Nie obchodziło mnie w tej chwili to, że zarywam noc. Ani to, że moja koszulka jest już cała mokra od łez. Chciałem tylko zrobić cokolwiek, byleby już nigdy nie budziła się w nocy tak przestraszona. Żeby już nigdy nie musiała płakać. Ale nie mogłem tego naprawić. Nie mogłem JEJ naprawić. I czułem się beznadziejnie bezsilny, bo jedyne, co mogłem zrobić, to trzymać ją i być przy niej. Nie wiedziałem, ile czasu minęło, nim się uspokoiła. To mogło być piętnaście minut, ale równie dobrze i godzina. Wystarczająco długo, by oczy Mai były spuchnięte od wylanych łez. – Jak się czujesz? – zapytałem cicho, odgarniając włosy z jej mokrych policzków. – Lepiej – wychrypiała. Wziąłem ze stolika nocnego butelkę z wodą i jej podałem. – Masz, napij się. Odkręciła zakrętkę i pociągnęła długi łyk. Potem jeszcze jeden, a następnie oddała mi butelkę. Odstawiłem ją na miejsce i podniosłem się z łóżka. – Nie odchodź. – Złapała mnie za rękę.
– Nie zostawiam cię. Po prostu pomyślałem, że może chciałabyś opłukać twarz. No chodź. – Pomogłem jej wyplątać się z pościeli i dźwignąć na nogi. Chwyciłem Maię za rękę i zaprowadziłem do łazienki, gdzie przytrzymałem jej włosy, kiedy ochlapywała twarz chłodną wodą. Osuszyłem jej mokrą skórę ręcznikiem, po czym wziąłem dziewczynę na ręce. Nie protestowała, gdy tak ją niosłem, aż dotarliśmy do łóżka. – Zostaniesz ze mną? – poprosiła cicho. – Zawsze – odpowiedziałem. – Zawsze, Maiu. I zostałem. Maia Obudziłam się otulona ramionami Kylera. Został. Widział mnie w stanie skrajnego załamania, a jednak został. Delikatnie wyplątałam się z jego objęć, starając się go nie obudzić. Po tym, jak zarwał przeze mnie pół nocy, zasłużył na to, żeby się wyspać. Przemknęłam na placach do łazienki, żeby się odświeżyć i wziąć prysznic. Już ubrana wyszłam z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi, i zobaczyłam Theę krzątającą się w kuchni. – Cześć – przywitałam się. – Cześć. Dobrze spałaś? – zagadnęła, uśmiechając się do mnie przyjaźnie. – Całkiem nieźle. – Trochę nagięłam prawdę. Thea wyglądała zjawiskowo, nawet przed ósmą rano, z włosami upiętymi na czubku głowy w niedbały koczek. Jaśniejsze końcówki gdzieniegdzie uciekały jej spod gumki, ale raczej się tym nie przejmowała. Była nieumalowana, miała na sobie sprane jeansy oraz luźną koszulkę i po prostu promieniała. Chyba szczęście tak działa na ludzi, a ona właśnie na taką wyglądała. Na szczęśliwą. – Pomóc ci w czymś? – zaproponowałam. – A masz pojęcie, jak się robi ciasto dyniowe? – spytała. – Mama Kaydena przygotowuje cały obiad i zaoferowałam pomoc, ale wypieki niestety nie są moją mocną stroną. Lepiej gotuję. – W takim razie masz szczęście, bo co roku piekę ciasto dyniowe na Dziękczynienie. – Naprawdę? Z nieba mi spadłaś, dziewczyno! Umyj ręce i bierzemy się do roboty. Musimy się uwinąć, zanim chłopaki wstaną. Pospiesznie umyłam ręce i wzięłyśmy się do pracy. Podzieliłyśmy się zadaniami, żeby szybciej skończyć. – Wiesz, Kyler nigdy przedtem nie mówił nam o żadnej dziewczynie. Nie wspomnę już o przywożeniu tu jakiejkolwiek. Musi cię naprawdę lubić – odezwała się Thea, wytrwale mieszając ciasto. – Nie jestem pewna, co mam na to odpowiedzieć oprócz tego, że jest dobrym przyjacielem – westchnęłam. – To prawda. Kyler po prostu taki jest, że troszczy się o ludzi, na których mu zależy. – Chyba tak – przytaknęłam. – Pod tym względem jest identyczny z Kaydenem. Może zwykle zachowują się jak twardziele, ale nie daj się zmylić. W środku są uroczy i słodcy jak czekoladki z nadzieniem. – Nie dam się zwieść, nie martw się, a na czekoladkę zawsze się skuszę – mrugnęłam do niej i zgodnie wybuchłyśmy śmiechem. Szykując ciasto i rozmawiając z Theą, coś sobie uświadomiłam. Kyler był moim aniołem stróżem. Był przy mnie wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowałam. Wyrwał mnie na parę dni z miasta, które mnie prześladowało, i obudził z koszmaru. Dosłownie i w przenośni.
15 Złośliwe uśmieszki i Święto Dziękczynienia Kyler Gdy się obudziłem, Mai nie było już w łóżku, ale wciąż czułem jej zapach. Imbir i pomarańcza, przynajmniej dla mnie. A zresztą, nieważne. Przetarłem oczy, żeby odpędzić sen, i zwlokłem się z łóżka. Wziąłem prysznic, założyłem wygodne dresy, pierwszą z brzegu koszulkę i potarłem dłonią szczękę. Wypadałoby się też ogolić, ale może później, na razie wzywał mnie żołądek. Ledwie otworzyłem drzwi, kiedy dopadła mnie cała gama zapachów. Ciasto. Dyniowe. Aż mi zaburczało w brzuchu. Wciąż lekko zaspany i nieogarnięty wszedłem do kuchni, gdzie pozostali jedli śniadanie. – Cześć – odezwałem się i odpowiedział mi cały chór. – Zostawiliście coś dla mnie? – Twoja porcja jest na blacie. Przykryłam, żeby nie wystygła – odpowiedziała Maia, nieco mnie zaskakując. Zmarszczyłem tylko brwi, wziąłem zostawiony dla mnie talerz i siadłem do stołu. Kawa, kawa. A, jest. Nalałem sobie kubek napoju bogów i pociągnąłem łyk. – Nadal nie rozumiem, jak możesz pić czarną – mruknęła Thea, krzywiąc się. – A ja nie wiem, jak ty możesz nie słodzić herbaty – odparłem i ceremonialnie upiłem jeszcze trochę kawy. Thea nie wypiła kawy, jeśli nie było w niej cukru i śmietanki. Za to mnie przez gardło nie przechodziła niesłodzona herbata. Kayden zawsze kręcił na nas głową ze śmiechem, bo on nie miał tego problemu, słodził, jeśli mu się chciało. Ale z reguły był leniwy i twierdził, że słodzenie czegokolwiek z rana to o dwa ruchy ręką za dużo. – Myślałem, że ciotka Liz piecze ciasto dyniowe – zagadnąłem, kiwając głową w stronę piekarnika. – Chciałam ją trochę odciążyć, ale bez Mai raczej bym sobie nie poradziła – wyjaśniła Thea, wprawiając mnie w osłupienie. Po pierwsze, Thea nie umiała piec, a po drugie… Co? – Pomogłaś Thei z ciastem? – spytałem, kierując swoją uwagę na Maię. – To nic wielkiego. – Wzruszyła ramionami, ale na jej policzkach wykwitły rumieńce. – Kyler, ledwo wstałeś, a już wprawiasz dziewczynę w zakłopotanie – zganił mnie Kayden, udając oburzenie. – Moja krew – dodał po chwili z zadowolonym z siebie uśmiechem. Dziewczyny tylko przewróciły oczami. Ledwo zdążyłem zjeść, gdy Ayana, siedząca na kolanach Kaydena, wyciągnęła do mnie rączki. A ja co? Jako dobry wujek wziąłem ją na ręce. Byłem dla niej za miękki, serio. – Zostaniesz już teraz na zawsze, prawda? – zaszczebiotała. Jak na dwa lata i dziewięć miesięcy miała wymagania. – Nie mogę, księżniczko – odpowiedziałem z westchnieniem, co spowodowało tylko, że mocniej się we mnie wtuliła. Albuquerque było najbliższe temu, co mógłbym nazwać domem, ale nie mogłem tu zostać. Nie, dopóki mama była gdzie indziej. Równocześnie nie potrafiłem sobie wyobrazić, gdzie wyląduję po skończeniu liceum. Ani odpowiedzieć na pytanie, czy kiedykolwiek znajdę miejsce, które z całym przekonaniem nazwę swoim domem.
Maia Dotrzymując Thei towarzystwa w kuchni, dyskretnie obserwowałam chłopaków siedzących w salonie. Ayana usadowiła się na kolanach Kylera, który nieustannie ją zabawiał. Wyglądało to po prostu uroczo. W Pittsburghu nie widziałam jeszcze, żeby był tak swobodny i radosny. Chyba tęsknił za tutejszą rodziną. – Kiedyś będzie wspaniałym ojcem – odezwała się Thea. – Co? – Potrząsnęłam głową, wyrywając się z zamyślenia. – Kyler. Też nie mogę się na niego napatrzeć, gdy zajmuje się małą. Chyba jednak nie robiłam tego zbyt dyskretnie. – Po prostu takiego go jeszcze nie widziałam – odparłam wymijająco. – To dobry chłopak. Czasem może zbyt temperamentny i wybuchowy, ale wrodził się w Walshów, więc nic dziwnego. – Wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia. – Ach, powinnam cię o czymś uprzedzić. – O czym? – Kayden wygadał się przy pozostałych kuzynach o tobie i porobili jakieś głupie zakłady, dlatego się nie przestrasz. Oni po prostu kochają hazard. – Wzruszyła ramionami. Super, jeszcze tego mi brakowało… Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Makijaż zakrył cienie pod oczami, a brązowe włosy opadły miękkimi falami na ramiona. Dół szafirowej sukienki sięgał mi do kolan, a dekolt w łódkę i rękawy trzy czwarte zakrywały drobne blizny na ramionach. Tak, nie wyszłam z wypadku zupełnie bez szwanku. Miałam kilka drobnych szram i parę znacznie większych. Nie znosiłam ich. Odetchnęłam głęboko, wyszłam z łazienki i zastałam Kylera zapinającego koszulę. Dopiero zaczynał, więc nie było szans, żebym nie zauważyła jego umięśnionego brzucha. I tak moje przypuszczenia się sprawdziły. Sześciopak jak się patrzy. – Widzisz coś, co ci się podoba? – zapytał, a jego usta drgnęły w uśmiechu. – Może – odparłam i sięgnęłam po naszykowane wcześniej botki. – To może zdejmę koszulę? Będziesz miała lepszy widok – zakpił. – Cymbał – mruknęłam, chwiejąc się na jednej nodze z butem w ręce. – Gorzej mnie nazywali – zaśmiał się i dokończył zapinanie granatowej koszuli w kratę. Skończyłam walczyć z zapięciem butów i wyprostowałam się, ignorując zarozumiały uśmieszek Kylera. – Primadonna się już wypindrzyła? – spytałam, posyłając mu kpiący uśmiech. – A diva jest już gotowa? – odbił piłeczkę. Już miałam na języku ripostę, gdy rozległ się głos Kaydena. – Ruszcie się, bo się spóźnimy! – Chodźmy – popędziłam Kylera i już sięgałam klamki, gdy powstrzymała mnie jego dłoń na moim nadgarstku. – Zapomniałem o czymś. – O czym? – Zmarszczyłam brwi. – Powiedzieć ci, że świetnie wyglądasz w tej sukience. Czaruś… Kyler Ciotka Liz kochała święta. Ba, miała wręcz fioła na punkcie świąt. Szczerze współczułem Kacey, młodszej ode mnie o rok siostrze Kaydena, która, cóż, w przeciwieństwie do starszego
rodzeństwa nadal mieszkała z rodzicami. Właśnie, rodzeństwa – była jeszcze najbardziej postrzelona z całej trójki Kara, dwa lata starsza od Kade’a. I nie przesadzam, mówiąc o niej „postrzelona”, nie dało się jej włożyć w żadne ramy po prostu. – Kyler, mój ulubiony młodszy kuzyn! – krzyknęła Kara z drugiego końca holu, gdy tylko przekroczyliśmy próg, i rzuciła mi się na szyję. – No tak, a swojego ulubionego młodszego brata olała – wymamrotał Kayden. – Siedź cicho, Kay – ofuknęła go i wypuściła mnie z objęć. Wtedy jej oczy psotnie rozbłysły i wiedziałem, o co chodzi. Zauważyła stojącą obok Maię, która wyglądała na nieco speszoną. – Zgaduję, że ty, śliczna dziewczyno, musisz być Maia – zwróciła się do niej z szerokim uśmiechem. – Maia Hamilton. – Dziewczyna wyciągnęła do niej rękę. – Kara Walsh. Ale, kochana, za wytrzymywanie z tą dwójką cymbałów, bez urazy, Thea, należy ci się uścisk. – Zignorowała jej wyciągniętą dłoń i przytuliła ją lekko. Maia niezręcznie odwzajemniła uścisk, po czym wszyscy razem weszliśmy do salonu. Powitaniom nie było końca i cała rodzina zdawała się akceptować obecność Mai. Uprzejmie ją zagadywali i z nią żartowali. Na początku miała lekkie opory, ale z czasem się wyluzowała i dużo się śmiała. – Właśnie się zakochałem – jęknął Connor, gdy odkrył, że Maia kocha futbol. – Wypchaj się, ja byłem pierwszy – oburzył się Colton i walnął swojego brata w żebra. Ach tak, zapomniałem. Connor i Colton to byli moi kuzyni, bliźniacy. Mieli po dwadzieścia lat, ale cóż, czasem wciąż zachowywali się jak dzieci. A to „czasem” w ich przypadku wypadało bardzo często. Mieli identyczne jasnobrązowe włosy, niebieskie oczy i psotny uśmiech, który oznaczał tylko jedno. Kłopoty. – Muszę was rozczarować, chłopaki, ale Kyler był pierwszy – odpowiedziała Maia, ze śmiechem obserwując ich poczynania. – Ale przecież… – zaczął Colton. – Jesteście tylko przyjaciółmi – dokończył Connor. – Niby tak, ale już dwa razy pytał, czy za niego wyjdę, więc wiecie, chłopaki, on ma pierwszeństwo – mrugnęła do mnie, a bliźniakom opadły szczęki. – Dupek – mruknął Connor. – Connor, nie wyzywaj kuzyna przy stole – upomniała go jego matka, ciotka Jenny. Wszyscy wybuchliśmy gromkim śmiechem. – Czas na ciasto. Ciocia Liz wstała od stołu i z pomocą Thei przyniosła z kuchni słodkości. Nie wiedzieć czemu naszą rodzinną tradycją stało się jedzenie ciasta dyniowego w czasie przerwy między pierwszą a drugą połową meczu futbolowego. Nie pamiętam już, skąd się to wzięło. Tak po prostu było. A ja miałem fioła na punkcie ciasta dyniowego. To dzisiejsze było jednym z najlepszych, jakie kiedykolwiek jadłem. – Thea, to ciasto jest pyszne – odezwała się Kacey. – To nie moja zasługa – odparła żona mojego kuzyna. – Wszystkie pochwały należą się Mai. Ja tylko pomagałam. Dziewczyna zarumieniła się i uśmiechnęła nieśmiało, przyjmując uznanie ze strony mojej rodziny. – Przywiozłeś nam tutaj skarb, Kyler – usłyszałem głos siedzącego obok mnie dziadka. – Nie pozwól jej odejść. I staruszek miał rację. Maia była skarbem. Szkoda, że ona sama tego nie dostrzegała.
16 Złe sny i patrzenie w gwiazdy Maia Byłam zmęczona. I to nie tylko z powodu małej ilości snu czy podróży. Byłam wykończona emocjonalnie, zdezorientowana własnymi uczuciami i myślami. Ściany wokół mnie to opadały, to znów się wznosiły. Czyjś dotyk czasem wywoływał niemal fizyczny ból, innym razem koił. Odpychałam Kylera, gdy prawie przekraczał mur, który coraz bardziej się kruszył. I nie umiałam się w tym odnaleźć. Przyjaciel… To tylko słowo, prawda? Ale za nim kryje się osoba. Osoba, która cię nie ocenia, gdy zachowujesz się irracjonalnie. Która popycha cię, gdy brakuje ci odwagi. Ale też taka, która uświadamia ci twoje błędy. A popełniłam ich wiele. Leżąc na łóżku i udając, że śpię, trwałam bez ruchu i błądziłam wzrokiem po pogrążonej w mroku sypialni. Słyszałam śmiech Kylera dochodzący zza drzwi i złapałam się na tym, że chciałabym go również zobaczyć. Kiedy się śmiał, nie dało się do niego nie dołączyć. To było głupie. Nie potrafiłam stwierdzić, co w nim takiego było, że zmuszało mnie do przełamania tak wielu barier. Chyba po prostu zaczynałam mu ufać. Ale ponosiłam też tego konsekwencje. Koszmary. Były gorsze, bardziej bolesne, bardziej realne. Przez trzy lata nie pozwalałam sobie na czucie czegokolwiek, nawet tej pustki. Teraz czułam zbyt wiele rzeczy naraz. I zaczynałam się przywiązywać do ludzi, którzy mnie otaczali, a przecież przed tym broniłam się najbardziej. Siedzę z Micahem i Asherem w naszym domku na drzewie. Moje nogi huśtają się na krawędzi i właśnie śmiejemy się z historii, którą opowiedział Ash. – …mówię wam, leżał jak długi i był tak oszołomiony, że zajęło mu chwilę, zanim się pozbierał. Masakra. – Ash zaprezentował zdziwioną minę łapacza z ich drużyny bejsbolowej, co rozśmieszyło nas jeszcze bardziej. Nagle słyszę krzyk. To ja krzyczę i spadam. Spadam. Spadam, a twarz Micaha jest nieruchoma, tak samo jego martwe, zielone oczy. Woda. Przeraźliwie zimna. Ból tak silny, że aż oślepiający. I krew. Wszędzie… Zachłystując się powietrzem, poderwałam się do pozycji siedzącej ruchem tak gwałtownym, że obudziłam leżącego obok Kylera. Objęłam rękami kolana i oparłam na nich czoło wilgotne od zimnego potu, próbując uspokoić urywany oddech i serce bijące jak szalone. Kyler bez słowa, kojącym gestem gładził mnie po plecach. Wiedziałam, że przez cienką koszulkę mógł wyczuć blizny między moim łopatkami. Nie było szans, żeby ich istnienie umknęło jego uwadze, ale nic nie powiedział. – Jak się czujesz? – zapytał, gdy w końcu opadłam spokojnie na poduszkę. – Tak jak zawsze – odburknęłam i obróciłam do niego plecami. – Maiu… – zaczął cicho. – Nie, Kyler – przerwałam mu głosem ostrzejszym, niż planowałam. – Nie próbuj mnie naprawiać. Nie ma już czego. – Mylisz się – odparł po prostu i zamilkł. Nie zmrużyłam oka aż do rana. Kyler Byłem zły. Wściekły. Znów mnie odpychała, a ja niewiele mogłem na to poradzić. I niech
mnie szlag, to bolało. Zaraz mieliśmy jechać na zakupy, bo czarny piątek i w ogóle, a mnie po prostu nosiło. Wszystko mnie wkurzało. – Ej, co ci zrobił ten kubek? – zapytał Kayden, gdy nerwowo stukałem palcami o kubek z kawą, opierając się o blat. Wzdychając, odstawiłem na bok to nieszczęsne naczynie i przeczesałem włosy palcami. – Po prostu… Fuck, wszystko mnie dzisiaj wkurza. – Jest tego jakiś konkretny powód? – dopytywał. – Cała lista – mruknąłem. – Dobrze, strzelam, że Maia jest na szczycie tej listy? – To aż tak oczywiste? – Zmarszczyłem brwi. – Nie odzywacie się do siebie od rana, a ty wyglądasz jak zbity pies, więc tak, to jest oczywiste. Co się stało? Wieczorem wszystko było okej. – Znowu miała koszmar minionej nocy. Cholera, przez chwilę myślałem, że posuwamy się w dobrym kierunku, ale ona znów mnie odpycha. Czuję się jak w pieprzonym błędnym kole. Idę do przodu tylko po to, by znów wylądować w punkcie wyjścia. – Zależy ci na niej – stwierdził Kade. Zawiesiłem wzrok na Mai, siedzącej na kanapie w salonie i pogrążonej w rozmowie z Theą. – Bardziej, niż powinno – odparłem. – Kyle, mogę być z tobą szczery? Skinąłem głową. – Nie twierdzę, że się zakochałeś czy coś, za wcześnie na to gówno, ale przy niej zachowujesz się inaczej. Bo ci na niej zależy. Taki już po prostu jesteś, że troszczysz się o ludzi, których lubisz. O przyjaciół. – Boże, jestem żałosny. – Przymknąłem oczy. – Nie, nie jesteś. Przyjaźń jest czasem beznadziejnie trudna, a z tego, co mówiłeś, to i tak zrobiliście duży postęp. Do cholery, przyjechała tutaj z tobą, Kyler. – To nic nie znaczy. – Pokręciłem głową. – Stary, kocham cię jak rodzonego brata, ale czasem masz we łbie siano. – Kayden posłał mi znaczące spojrzenie. – Nie przejechałaby połowy Stanów, żeby spędzić z tobą Dziękczynienie, gdyby ci nie ufała, a na tej zasadzie działa przyjaźń. – Może masz rację – westchnąłem. – Mam, a teraz przestań się nad sobą użalać i zbieraj tyłek. Jedziemy na zakupy. Maia Rozdzieliliśmy się, gdy tylko dotarliśmy do centrum handlowego. Faceci kategorycznie odmówili łażenia z nami, dziewczynami, po sklepach, więc w stricte żeńskim składzie przemierzałyśmy kolejne metry kwadratowe sklepów. Ludzi był po prostu od groma i gdzieniegdzie nie dało się nawet swobodnie oddychać, o poruszaniu się nie wspomnę. Prezent gwiazdkowy dla rodziców kupiłam jeszcze przed wyjazdem, ale teraz chciałam znaleźć coś dla Kylera. Trochę odzwyczaiłam się od kupowania prezentów przyjaciołom, nie licząc Ashera, ale on jest dla mnie jak brat. Zupełnie inna sytuacja. Na dodatek głupio się czułam, bo od rana Kyler powiedział do mnie ledwie cztery słowa. Całe cztery. „Cześć” i „Podasz mi sól?”. Urzekające, prawda? Ale to moja wina, umiałam się do tego przed sobą przyznać. – Maiu, słuchasz mnie? – Głos Kacey przywołał mnie do rzeczywistości. – Przepraszam. Wyłączyłam się – przyznałam. – Właśnie zauważyłam. Coś się stało?
Spostrzegawczość Walshowie mieli chyba zapisaną w genach. Cóż poradzić? – Lekko się posprzeczałam z Kylerem i nie odzywamy się do siebie. – Coś poważnego? – Raczej nie. Po prostu drobne nieporozumienie. – Wzruszyłam ramionami, przeszukując półki. – Ach, chyba że tak. Mój kuzyn potrafi być czasem taką primadonną… – mruknęła. – Znalazłaś coś? – Wiem już, czego szukam, ale nie mogę tego znaleźć. – Może ci pomogę? – Mogłabyś? – ucieszyłam się. – No pewnie. Mów. We dwie w końcu znalazłyśmy to, czego szukałam, i miałam ochotę skakać z radości. Trzymałam w rękach prezent idealny. Kyler Dostawałem już szewskiej pasji. Obiecałem sobie, że nie wyjdę stąd bez prezentu urodzinowego dla Mai, ale mózg zaczął mi się przegrzewać. Każdy kolejny pomysł, po chwili zastanowienia, ze smętną miną odrzucałem. Zbyt banalne, totalnie bezsensowne… Fuck… Kupowanie czegokolwiek dziewczynie zawsze stanowiło dla mnie problem, nawet jeśli byłem z nią spokrewniony. Nigdy nie wiedziałem nawet, co kupić własnej matce. Jak nic nie kupisz (bo one zawsze mówią, że wcale nie musisz im niczego dawać, co jest wierutną bzdurą), to będziesz najgorszym osobnikiem płci męskiej na świecie. Jak nie trafisz, dostaniesz w nagrodę „uroczy” uśmiech i to „wcale-nie-mordercze” spojrzenie. Ale dlaczego żadna nie wpadła na to, żeby pokazać palcem, że chce tę konkretną rzecz? Bo facet ma się domyślić. Taa, powodzenia. Nasze mózgi działają inaczej i my naprawdę nie wiemy, jaka jest różnica między tym niebieskim po lewej, a tym po prawej. To wciąż jest niebieski! A co to w ogóle za kolor: indygo? Przecież to się z niczym nie kojarzy! – Kyler, chodzimy już po tym pieprzonym centrum handlowym trzy godziny! Weź się wreszcie zdecyduj – wyjęczał Connor. – Nie jęcz jak baba, tylko mi pomóż. – Kup jej kwiatki i czekoladki. Albo szczeniaka. Dziewczyny lubią szczeniaki. – Boże, naprawdę się zastanawiam, jakim cudem masz dziewczynę. To wykracza poza moje rozumienie. – Pokręciłem głową. – To te dołeczki. – Dla demonstracji uśmiechnął się szeroko, ujawniając dwa dołeczki w policzkach. Cwaniak. – Jeszcze tylko jeden sklep i wychodzimy – obiecałem. Już kompletnie poirytowany wszedłem do Kay. Ostatnia deska ratunku. – Ej, nie będziesz jej chyba kupował pierścionka? – zaśmiał się Connor. – Lecz się. Albo nie, w sumie to dla ciebie już za późno, szkoda kasy. – Przewróciłem oczami, skierowałem wzrok na gablotkę przed sobą i nagle… Tadam! Idealny prezent. Jestem kretynem. To było takie oczywiste! To i jeszcze jedna rzecz, którą musiałem dzisiaj zrobić. Koniecznie. Zapłaciłem za podarunek dla Mai i wyciągnąłem telefon z kieszeni. Kayden odebrał po dwóch sygnałach. – Co jest? – Pożyczysz mi wieczorem samochód?
– Okej, ale pod jednym warunkiem. – Jakim? – Zero Taylor Swift. Roześmiałem się. – Mówię poważnie. Thea ostatnio męczy ją non stop. Mój biedny samochód już tego nie zniesie. – Okej. Zero Taylor Swift – obiecałem, z trudem powstrzymując śmiech. Maia Oglądałam z Theą powtórki Plotkary, gdy nagle Kyler zasłonił sobą telewizor. – Ubierz się w coś ciepłego i wychodzimy – oznajmił. – Dokąd? – Zmarszczyłam brwi. – Zobaczysz. No chodź. Wymieniłam porozumiewawcze spojrzenie z Theą i kręcąc głową, wstałam z kanapy. Pospiesznie się przebrałam w coś innego niż dresy i bluza, które miałam na sobie, i podążyłam za Kylerem do samochodu Kaydena. Wciąż nie do końca pewna tego, czego mam się spodziewać, wsunęłam się na siedzenie pasażera. Kyler zatrzasnął za mną drzwi, obszedł samochód i usiadł za kierownicą. Podłączył swojego iPoda do stacji dokującej i wyjechał na ciemne ulice Albuquerque. Przy akompaniamencie skrzypiec Lindsey Stirling obserwowałam przesuwający się stopniowo za oknami widok, gdy coraz bardziej oddalaliśmy się od centrum. Jechaliśmy w milczeniu przez jakieś pół godziny, aż samochód zatrzymał się… gdzieś. Pośrodku niczego. – Kyler, gdzie jesteśmy? – Odchrząknęłam. – Chcę ci coś pokazać, ale musimy wysiąść z samochodu. – Zaczął otwierać swoje drzwi. – Wysiądę, ale najpierw muszę się upewnić co do jednej sprawy. – Jakiej? – Obiecaj mi, że w bagażniku nie masz łopaty, żeby zakopać moje zwłoki. Najpierw na jego twarzy pojawił się szok, a potem głośno się roześmiał. – Obiecuję. – O nie, nie ma tak łatwo. – Wyciągnęłam w jego kierunku mały palec. Najpierw spojrzał na moją twarz, potem zerknął na moją dłoń, żeby w końcu z szerokim uśmiechem zahaczyć swój palec o mój, powtarzając obietnicę. Teraz już mogłam wysiąść. Zostawiliśmy uchylone tak drzwi, że muzyka wciąż była słyszalna. Trzymając mnie za rękę, poprowadził mnie kilkanaście metrów od samochodu i położył się na trawie, ponaglając mnie, żebym zrobiła to samo. – Spójrz – szepnął, wskazując dłonią na gwieździste niebo nad nami. Widok był zachwycający. Wręcz oszołamiający. – Kyler… To jest cudowne. – Obróciłam głowę w jego stronę i spotkałam wpatrujące się we mnie błękitne oczy. – Dlaczego mnie tu zabrałeś? – Odwdzięczam się za zachód słońca w Pittsburghu. To miejsce jest dla mnie jak tamten dach dla ciebie. Zresztą dzisiaj chyba oboje tego potrzebowaliśmy. – Chyba tak – potwierdziłam. – Przepraszam, że na ciebie naskoczyłam. – Przepraszam, że próbowałem na ciebie naciskać. – Nie, Kyler. Tym razem to była moja wina. Chciałeś dobrze. – Po prostu próbuję cię zrozumieć. – Oderwał ode mnie wzrok, żeby spojrzeć na gwiazdy. – Opowiem ci kiedyś o wypadku. – Te słowa same wypłynęły mi z ust. – Ale nie teraz. Jeszcze nie jestem na to gotowa, okej?
– Okej. Leżeliśmy dalej, patrząc na świecące jasno gwiazdy i słuchając Stars Align. – Musisz mi kiedyś zagrać na skrzypcach – przerwałam ciszę. – Okej. – Roześmiał się dźwięcznie. Ciemność zwykle mnie przerażała. Ale teraz się jej nie bałam. Koiła i to było tak, jakby ktoś zdjął mi część ciężaru z ramion. Tak, jakbym znów mogła oddychać, nie żałując każdego oddechu.
17 Powrót i brudne sekrety Maia Powrót do Pittsburgha był jak powrót do rzeczywistości. Tych kilka dni w Albuquerque pozwoliło mi spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. I mam na myśli naprawdę wszystko. Znacie to uczucie, gdy wychodzicie z jakiejś poważnej uroczystości, która wymaga odpowiedniego stroju, i w domu z ulgą przebieracie się w wygodne dresy? No dobra, może ta analogia nie jest zbyt wyszukana, ale tak właśnie się czułam w Nowym Meksyku – jakbym chodziła w dresach. Cieszyłam się z powrotu do domu, bo tęskniłam za rodzicami, ale teraz brakowało mi tej swobody, która towarzyszyła mi jeszcze kilka godzin temu, zanim wsiadłam na pokład samolotu. Znów przygniatał mnie ten duszący ciężar. Ten sam, który powstrzymywał mnie przez te wszystkie lata od pójścia na cmentarz. Z włosami wilgotnymi po prysznicu i przebrana w piżamę, położyłam się na łóżku, gdy mój telefon zawibrował. SMS od Kylera. Nie jestem zdziwiona. Kyler: Mam Twoją ładowarkę do telefonu. Nie wiem, jakim cudem znalazła się w mojej torbie. Nieładnie tak przemycać swoje rzeczy w cudzym bagażu, Hamilton :P Ja: Serio? Też nie wiem, jakim cudem. Ty przemytniku xD Przynieś mi jutro do szkoły, K? Kyler: K ;) Dobranoc, Hamilton. Strasznie tu nudno bez Ciebie :( Ja: Masz talent do dramatyzowania :P Dobranoc, Seymour xx Chwila… Czy serio właśnie mu wysłałam buziaki w SMS-ie? O mój Boże… Kyler: Jesteś złośliwa. Kiedy mogłem dostać buziaka, to nie było inicjatywy, a teraz kusisz przez telefon. Nieładnie, Hamilton. Ja: Zamknij się i idź spać! Kyler: Słodkich snów, Maia xx Skończony kretyn. Roześmiałam się i odłożyłam iPhone’a z powrotem na stolik. Zgasiłam lampkę i po chwili zasnęłam z uśmiechem na ustach. Kyler Powiedziałbym, że wróciłem do domu, ale nie czułem się tu jak w domu. Czułem się obco. Najzwyczajniej w świecie obco. Nie chciało mi się jednak dzisiaj wstawać z łóżka i przewracałem się z boku na bok dobre pół godziny, nim zmusiłem się do zwleczenia tyłka, co dało mi dokładnie piętnaście minut na doprowadzenie się do stanu używalności przed szkołą. Jestem geniuszem. Prysznic – trzy minuty. Ubranie się – kolejne trzy minuty. Udawanie, że czeszę włosy… Nie, nawet nie udawałem. Uczesałem się poduszką przez sen. Śniadanie – pięć minut. Wrzucenie wszystkiego, jak leci, do plecaka – minuta. Ha, i nawet zdążyłem umyć zęby! Śmiejąc się sam z siebie, pobiegłem do samochodu, żeby odkryć, że… zapomniałem zatankować. Fuck!
– Miles, człowieku, ratuj! – rzuciłem do telefonu, gdy Preston odebrał po drugim sygnale. – Co jest? – Samochód. Zapomniałem zatankować – westchnąłem. Roześmiał się. Tak, panie Preston. To bardzo zabawne, gdy kumpel zapomni zatankować wóz. – Pomożesz czy nie? – A czy woda jest mokra? Jasne, zaraz będę. Uśmiechnij się szeroko, twój stuwatowy uśmiech posłuży mi za GPS. – I się rozłączył, cham. Miałem plan być względnie grzeczny, dlatego nie chciałem się spóźnić. Nie miałem ochoty na zostawanie po lekcjach. Nerwowo obracałem telefon w rękach, kiedy Miles wreszcie zatrzymał się pod moim domem i wsunąłem się na fotel pasażera w jego terenówce. – Dzięki, stary – odetchnąłem z ulgą. – Ratujesz mi dupę. – Spoko. Ołtarzyk możesz mi postawić później – zaśmiał się i wrzucił bieg. – Gdzie Allie? – Z reguły byli nierozłączni, więc zdziwiła mnie nieobecność jego dziewczyny. – Została na noc u Fay i mają jechać razem – odparł. – Jak Dziękczynienie z Maią? – Świetnie. – Uśmiechnąłem się na samo wspomnienie. – Tylko błagam, nie rób maślanych oczek do naszej wokalistki. Nie pasuje ci ten wyraz twarzy, Seymour – żartował. – Zamknij się, Preston. Przyjaźnimy się i tyle. Odezwał się ten, co na okrągło wzdycha do swojej laski. – Tak, ale to jest moja laska. Westchnąłem. Moi kumple i ich logika… Nie przegadasz. Maia Czekając na początek zajęć, próbowałam się skupić na leżących przede mną notatkach z angielskiego, ale niestety z marnym skutkiem. Błądziłam gdzieś myślami i tęskniłam za Nowym Meksykiem. – Opowiadaj. – Fay tak gwałtownie wsunęła się na siedzenie obok mnie, że aż podskoczyłam. – Też się cieszę, że cię widzę. – Przewróciłam oczami. – Och, no przecież wiesz, że się za tobą stęskniłam, a teraz mów. Chcę wiedzieć wszystko. Teraz w pełni rozumiałam, dlaczego Fay i Mad mieli się ku sobie. W obojgu tkwił pierwiastek szaleństwa. Nie przeszkodziło mi to jednak w zdaniu krótkiej relacji z pobytu w Albuquerque, pomijając oczywiście temat nocnych koszmarów. Wystarczająco niekomfortowo czułam się ze świadomością, że Kyler był świadkiem moich najgorszych momentów. – Zazdroszczę ci – jęknęła, gdy skończyłam swoją opowieść. – Powiedz jeszcze tylko, że bliźniacy byli tak samo przystojni jak ich kuzyn, a chyba się popłaczę. – Chodzący seks razy dwa – westchnęłam. – Kto coś mówił o seksie? – Oliver wziął się dosłownie znikąd. Poczułam, jak na moje policzki wypływa rumieniec. – Babskie sprawy, Ollie. – Fay machnęła na niego ręką. – A ciebie, moja panno, nienawidzę. Dlaczego żadnego tu nie przywiozłaś? – Masz Mada, zajmij się swoim facetem. Pokazała mi język i wszyscy troje wybuchliśmy śmiechem, który zmienił się w „dyskretny” kaszel w momencie, gdy do klasy wszedł nauczyciel.
Kyler – Nic z tego nie czaję. – Pokręciłem głową, gdy Maia cierpliwie próbowała tłumaczyć mi biologię. Opadłem plecami na jej łóżko i zacząłem nucić lecące z głośników R U Mine? Arctic Monkeys. – Wstawaj. – Szturchnęła mnie w ramię. – Będziemy tu siedzieć, dopóki tego nie zaczaisz. Koniec obijania się. – Maia, przecież to jest chińszczyzna! – jęknąłem. – Wcale nie, a teraz bądź mężczyzną i przestań jęczeć. – Tym razem szturchnęła mnie mocniej i musiałem się poddać. – Dobra, dajesz jeszcze raz. Nie mogę być aż takim kretynem, żeby nie zaliczyć tego pieprzonego testu. – I to jest prawidłowe podejście. – Uśmiechnęła się i od nowa zaczęła wszystko mi tłumaczyć tak prosto, jak tylko się dało. Byłem do tyłu z materiałem przez przeprowadzkę i oblałem ostatni test. Po prostu kompletnie nie potrafiłem sobie tego przetworzyć i Maia okazała się moją ostatnią szansą. Jeśli tym razem znowu zawalę, pewnie przeniosą mnie do słabszej grupy, a tego chciałem uniknąć. Późnym wieczorem Maia po raz drugi odpytywała mnie z całego materiału. Nie było przeproś, musiałem odpowiedzieć prawidłowo na wszystkie pytania, żeby nie przepytała mnie jeszcze raz. Miałem dość. – I co? Tak bardzo bolało? – zapytała, zatrzaskując tę cholerną książkę. – Okrutnie – westchnąłem. – Mogę cię o coś zapytać? – odezwała się niepewnie. Skinąłem głową. – Dlaczego wziąłeś rozszerzony kurs biologii? – Potrzebuję punktów na studia. Wcześniej trochę zawaliłem i muszę to jakoś nadrobić. – Przecież nie jesteś głupi. – Zmarszczyła brwi. – Powiedzmy, że przeszedłem etap, kiedy od nauki bardziej zajmowało mnie ładowanie się w kłopoty. Nie lubiłem o tym rozmawiać. To było kilka głupich miesięcy mojego życia, gdy nic mnie nie obchodziło. Robiłem wtedy rzeczy, z których teraz nie jestem dumny, ani trochę. Gdyby nie Kayden, pewnie dalej tkwiłbym w tym bagnie i już dawno wyrzuciliby mnie ze szkoły na zbity pysk. Na uniwersytet Ligi Bluszczowej może bym się teraz nie dostał, ale na jakąś uczelnię stanową już prędzej. – Jesteś pełen sprzeczności. – Pokręciła głową. Zapytałem ją, co ma na myśli. – W jednej chwili potrafisz być miły i czarujący, a w drugiej wyłazi z ciebie złośliwy dupek. – To trochę dłuższa historia – westchnąłem. – Opowiesz mi ją kiedyś? Zgodziłem się. Nie zrobię tego teraz, ale kiedyś wyjawię jej całą prawdę. Zasługuje na to. Nie byłem już tamtym człowiekiem, ale nie potrafiłem też o tym zapomnieć. Ciągłe imprezy, dziewczyny na jedną noc, których imion nie pamiętałem w momencie, kiedy zapinałem spodnie, lub w ogóle ich nie znałem, pakowanie się w bójki i tak dalej. Lista była długa. Wiedziałem jednak, kto doprowadził do tego, że straciłem nad sobą kontrolę. I nienawidziłem go do szpiku kości.
– Kyler? – Hm?– mruknąłem. – Liczy się to, kim jesteś teraz. Nic więcej. Oboje mieliśmy przed sobą tajemnice, wiedziałem to. Ale nigdy nie byłem tak bliski wyznania komuś prawdy. Nikomu przed nią.
18 Gra na fortepianie i siedzenie w ciszy Maia Dom był moją opoką i moim przekleństwem. Pierwsze drzwi na lewo, które kiegdyś rzadko się zamykały, teraz były zatrzaśnięte i przypominały mi o zmarłym bracie za każdym razem, gdy szłam do swojej sypialni. Pokój, w którym dawniej spędzałam więcej czasu niż we własnym. I fortepian, którego nie tknęłam od śmierci brata, a który teraz mnie do siebie przyciągał. Jeden dźwięk, obiecałam sobie. Choćby jeden cichy dźwięk. Przesunęłam dłonią po zamkniętej klapie. Szybkie bicie mojego serca było jedynym dźwiękiem, który słyszałam w domu ogarniętym ciemnością nocy, gdy siadałam na stołku. Klawisze pod opuszkami palców były chłodne i gładkie, a przy tym kojąco znajome. Nacisnęłam jeden z nich i poczułam, jak niewidzialne więzy uciskające moje gardło opadają. Potrzebowałam jeszcze jednego dźwięku, czegoś, co zagłuszyłoby galopujące myśli. I kolejnego. I jeszcze następnego. Nikłe światło sączące się przez okna i łzy spływające mi po policzkach sprawiały, że ledwie widziałam naciskane klawisze, ale nie przerywałam gry. Moje palce wciąż pamiętały każdy ruch, a ja nie byłam sama w ciemnym salonie. Byłam w tym samym miejscu, ale lata temu i z Micahem śpiewającym kolejne słowa. Ze wspomnień otrząsnął mnie ciepły dotyk dużych dłoni na ramionach, a moje palce zsunęły się z klawiatury. Tata. Gdy spojrzałam na jego twarz, zobaczyłam łzy. Płakał razem ze mną. Nad tym, co straciliśmy. Nad tym, czego nie mogliśmy już odzyskać. Ale byliśmy razem i wiedzieliśmy, że Micah właśnie tego by chciał. Byśmy mimo wszystko byli rodziną, którą tak bardzo kochał. – Tak bardzo za nim tęsknię – wyłkałam, przytulając się do piersi taty. – Ja też, skarbie. Ja też. – Objął mnie ramionami tak, jakby już nigdy nie miał mnie z nich wypuścić. Pięć lat wcześniej – No dalej, Maia! – zawołał Micah. – Skacz! Stałam na krawędzi skały, wahając się. Nie była wysoka, ale bałam się skoczyć. Wejście tutaj wydawało się teraz prostsze niż zejście stąd. – Nie dam rady. – Pokręciłam głową. – Złapię cię. Obiecuję. – Uniósł ręce i uśmiechnął się pokrzepiająco. Zagryzłam wargę i skoczyłam, a Micah złapał mnie, amortyzując lądowanie. Moje stopy delikatnie opadły na ziemię i roześmiałam się radośnie. – I co? Było tak strasznie? – Brat objął mnie ramieniem. – Z tobą mniej. – Zawsze cię złapię. Zawsze. Uścisnął mnie i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Kyler
– Wszystko w porządku? – zapytałem Maię, kiedy razem szliśmy na biologię. Milczała przez cały lunch i zdawała się błądzić gdzieś myślami. Wyciągnąłem ją ze stołówki chwilę wcześniej, żeby zdążyć z nią porozmawiać. – Wszystko okej. Po prostu… Dzisiaj Micah kończyłby dwadzieścia jeden lat, a ja… Ja nawet nie byłam na cmentarzu od jego pogrzebu. Jak okropną siostrą jestem? – W zielonych oczach zabłyszczały łzy. – Ani trochę – odparłem. – Jestem pewien, że twój brat nie miałby ci tego za złe. Zrozumiałby, prawda? Pokiwała głową. – Zawsze szanował moje decyzje. Nawet jeśli były skrajnie głupie. – Maia, to nie jest głupie. Sądzę, że ważniejsze jest przede wszystkim pamiętanie o kimś niż chodzenie na jego grób. – Po prostu wydaje mi się, że powinnam to wreszcie zrobić. – A jesteś gotowa? – Spojrzałem na nią pytająco. – Chyba tak. – W takim razie pojedziemy po szkole, zanim zdążysz się rozmyślić. Maia – Chcesz, żebym poszedł z tobą? – zapytał Kyler, zatrzymując swoje camaro pod bramą cmentarza. Zaprzeczyłam. Powinnam to zrobić sama. Obiecał, że poczeka tyle, ile będzie trzeba. Gdy pchnęłam bramę, nieprzyjemnie zaskrzypiała. Choć przy grobie Micaha byłam tylko raz, doskonale pamiętałam drogę, więc dość szybko stanęłam naprzeciw nagrobka z jego imieniem. Ukochany syn, brat i najlepszy przyjaciel. Rzucaj celnie, gdziekolwiek teraz jesteś. Pół dnia zastanawialiśmy się nad tym, co napisać. Jak można podsumować czyjeś życie w dwóch zdaniach na grobie? No właśnie. Szczerze, to mało mnie to wtedy obchodziło. Chciałam pamiętać go żywego, a nie dwa metry pod ziemią i marmurowym nagrobkiem. Jedyne, na co nalegałam, to kostki do gitary, które za życia zawsze nosił przy sobie. Nie wyobrażałam sobie, żeby mógł być pochowany bez nich. Usiadłam na zimnej ziemi, której wilgoć przenikała przez moje znoszone jeansy, ale niewiele mnie to obchodziło. Odchrząknęłam i zaczęłam mówić. – Cześć, Micah. Nie wiem, czy mnie słyszysz, w każdym razie widziałam raz, jak mama rozmawiała tak z dziadkiem po jego śmierci. Podobno to jej pomagało, ale nie znam się na tym – westchnęłam. – Szkoda, że cię tu nie ma. W sensie za kilkanaście dni kończę osiemnastkę i myślałam, że będziesz wtedy przy mnie. Święta i te inne pierdoły są najgorsze, mieliśmy za dużo fajnych tradycji. Roześmiałam się gorzko i zamilkłam na chwilę. – Pamiętasz Dzień Ciasta Czekoladowego? To był mój ulubiony dzień w roku, nawet bardziej niż Gwiazdka. Wiem, że ten dzień był kompletnie absurdalny, ale to było coś naszego i w sumie od tego momentu miałam dwóch braci, a nie jednego. To było fajne. Bez ciebie już nie świętujemy z Ashem tego dnia, to byłoby dziwne. Na dodatek ten dzień wypada jutro, co jest kompletnie do luftu, bo przecież dzisiaj miałbyś urodziny. I mógłbyś się legalnie upić, ale pewnie byś tego nie zrobił, jesteś… Byłeś na to za mądry. – Pociągnęłam głośno nosem i otarłam łzy płynące mi po policzkach. – Jestem w zespole. Nazwaliśmy się The Last Regret. Pewnie nic by z tego nie było, gdyby nie Kyler, który przekonał mnie, żebym jadła z nim lunch. Z nim,
Oliverem Jamesonem, Charliem Maddoxem i Milesem Prestonem. Powinieneś kojarzyć tę trójkę, przynajmniej Mada, bo przecież grałeś w drużynie z Jackiem. Nie wiem, co z tego wyjdzie, ale zawsze powtarzałeś, że warto próbować, więc właśnie to robię. Odetchnęłam głęboko, usiłując powstrzymać dławiący szloch. – Wiesz, pewnie polubiłbyś Kylera. Też lubi Fall Out Boy i Panic! At The Disco. Zabrał mnie ze sobą do Albuquerque na Dziękczynienie. Po raz pierwszy od dawna tak dobrze się bawiłam. Mam w nim wielkie wsparcie, ale on sam chyba też musi się z czymś zmierzyć. Nie będę na niego naciskać, ja też nie jestem gotowa powiedzieć na głos wielu rzeczy. Może kiedyś… – Zawiesiłam głos. – Chyba powinnam już do niego wracać, odmrażam sobie tyłek. – Z westchnieniem dźwignęłam się na nogi i położyłam dłoń na zimnym kamieniu. – Kocham cię, braciszku. I cholernie za tobą tęsknię. Kyler Czas mi się dłużył, gdy czekałem na Maię, ale nie chciałem jej popędzać. To było dla niej trudne i wiedziałem to, jeszcze zanim zobaczyłem, jak wychodziła z cmentarza z twarzą mokrą od łez. – Jak się czujesz? – zapytałem. – Jakby trochę lżej. – Wzruszyła ramionami. – Chodź tutaj. – Wyciągnąłem zapraszająco ręce i przytuliłem ją do siebie. Po części zrobiłem to dla niej, ale po części także dla siebie. Nie wiedziałem, jak wiele jeszcze łez przyjdzie jej wypłakać, a ja niewiele mogłem na to poradzić. Więc po prostu ją trzymałem, uspokajając ją i siebie samego, bo też tego potrzebowałem. Dopiero teraz docierało do mnie, że, fuck, mogłem mieć dużo gorzej, i żałowałem każdego dnia tych trzech miesięcy w Saint Louis dwa lata temu. Na własne życzenie omal nie zmarnowałem sobie życia. Miałem wtedy dość wszystkiego, nie wytrzymywałem psychicznie tych ciągłych przeprowadzek. Wpadłem w najgorsze możliwe towarzystwo i straciłem kontrolę nad wszystkim. Większość wspomnień z tamtego okresu była zamglona i to tylko jeszcze bardziej podkreślało to, jak nisko wtedy upadłem. Tuląc do siebie Maię, sam miałem ochotę się rozpłakać. Życie miejscami było do dupy, ale czasem na drodze spotykaliśmy ludzi, którzy byli warci tego, by żyć. If I had to list my sins Letting you go would be the biggest one I watched you go Leaving me behind Lonely man Forgotten by these whiskey eyes Raz po raz czytałem tekst napisany przez Olivera, zagryzając wargę. Takie teksty nie biorą się znikąd, a ten wyraźnie był o dziewczynie. I to takiej, na której mu kiedyś zależało. Lub nawet wciąż zależy. Spojrzałem pytająco na Olliego. – Tak, to o dziewczynie, ale na trzeźwo ci tego nie opowiem. Zapomnij. Musiałbym się zalać w trupa, a nie mam tego w planach. Nie ma mowy. – Pokręcił głową. – Okej. Nie chcesz, to nie mów. – Uniosłem ręce w geście poddania. – Co z Maią? – spytał, bawiąc się strunami mojej gitary. – A co ma być? – zdziwiłem się. – Wyciągnąłeś ją wcześniej z lunchu a potem wybiegłeś z ostatniej lekcji, jakby się paliło. Więc? Westchnąłem ciężko. – To nic takiego. Po prostu musiałem wyświadczyć Mai pewną przysługę.
– Wszystko w porządku? – Zmarszczył brwi. – Chyba tak. – Chyba? – To skomplikowane. – Wzruszyłem ramionami. – Okeeej. Nie wnikam. – Wycofał się. – Będę potrzebował twojej pomocy – oznajmiłem, napotykając lekko zdziwiony wzrok przyjaciela. – O co chodzi? – O Maię. Maia Z nogami przewieszonymi przez podłokietnik fotela, w pozycji półleżącej czytałam książkę. Zerknęłam na mamę, która siedziała przy stole kuchennym nad stosem papierów. – Długo ci jeszcze zejdzie? – zapytałam, między rozdziałami przerywając lekturę. – Zaraz kończę, a co? Zawahałam się. Skubiąc róg okładki, spuściłam wzrok. – Byłam dzisiaj na cmentarzu. To wystarczyło, żeby oderwać mamę od wykonywanej pracy i postawić ją na nogi. Ledwie zdążyłam mrugnąć, a już stała przy mnie. – Naprawdę? – W jej oczach czaiły się łzy. Skinęłam głową. Wiedziałam, że to było dla niej ważne. Widziałam grymas bólu na jej twarzy za każdym razem, kiedy odmawiałam pójścia na grób brata. Według niej bez tego nigdy nie miałam szansy pogodzić z jego śmiercią. Nie skłamałam, gdy powiedziałam Kylerowi, że ciężar stał się mniejszy, ale wciąż był. Rozchwiany nad moją głową, gotowy przygnieść mnie do ziemi. Nie zważając na grudniowy chłód, wytrwale siedziałam na dachu budynku. Słońce już dawno zaszło, ale nie potrafiłam zmusić się do powrotu do domu. Zerknęłam na zegarek: 20.31. Spojrzałam w górę, jakby próbując znaleźć na niebie tę jedyną osobę, o której teraz myślałam. – Wszystkiego najlepszego, Micah – wyszeptałam w ciemność. – Daj jakiś znak, że wciąż przy mnie jesteś. Cokolwiek. Proszę. – Nie powinnaś tu sama siedzieć. – Nagle usłyszałam za sobą głos Kylera. Odwróciłam się w jego stronę. – Potrzebowałam chwili spokoju – odpowiedziałam, zachęcając go gestem, by siadł obok. Nie zrobiłam tego wyłącznie z grzeczności. Po prostu czułam się jak krasnoludek, gdy siedziałam, a jego metr osiemdziesiąt osiem wzrostu górowało nade mną. W każdym razie posłusznie usiadł. Tak blisko, że poczułam bijące od niego ciepło. – Co tu robisz? – zapytałam. – Byłem u ciebie w domu, ale twoja mama powiedziała, że wyszłaś. Pomyślałem, że może cię tu znajdę. Nie myliłem się. – Dlaczego mnie szukałeś? – Zmarszczyłam brwi. – Wpadłem na to, że możesz dzisiaj potrzebować przyjaciela. – I wyznaczyłeś się na ochotnika? Pokiwał twierdząco głową. – Nie nadaję się dzisiaj do towarzystwa – westchnęłam, przyciągając kolana do brody. – Ja też nie.
– W takim razie dobrana z nas para – stwierdziłam. Siedzieliśmy w ciszy, ale nie była ona krępująca. Była kojąca. Ktoś kiedyś powiedział mi, że czasem po prostu potrzebujemy, by ktoś nam towarzyszył. Bez słów. Bez zbędnych gestów. Ale ze wsparciem, jakie niesie sama obecność osoby, której ufamy. Z jego siłą, której czasem nam brakuje. Miałeś rację, bracie.
19 Niewypowiedziane słowa i przyjęcie urodzinowe Maia Każdy z nas ma taki dzień, gdy budzi się w dziwnym nastroju. Ta sobota była dla mnie właśnie takim dniem. Nie wiedziałam dlaczego. Chyba tak po prostu. Jak zwykle poszłam biegać, potem zjadłam z Kylerem śniadanie w Keller’s (zrobiliśmy z tego tradycję) i napchani naleśnikami siedzieliśmy od kilku godzin nad piosenkami. Co piątek robiliśmy teraz próbę zespołu i usiłowałyśmy w pełni się ze sobą zgrać, znaleźć wspólny rytm, ale nad tekstami pracowaliśmy głównie ja i Seymour, choć reszta też dorzuciła coś swojego. – Czegoś mi tu brakuje. – Kyler postukał długopisem w tekst Unspoken i rozpisane nuty do piosenki. Words left unspoken Telling that you’re broken Day after day You’re surrounded by the cold Night after night Lost and broken You’re crawling in the dark And screaming the words unspoken… – W sensie? – Zmarszczyłam brwi. – Różnorodność. Tego mi brakuje. – Zagryzł wargę, przerzucając kolejne kartki, którymi pokryte było całe moje łóżko. – Fortepian. Słyszę tu chrzaniony fortepian, a ta pieprzona solówka musi iść na dwie gitary elektryczne. – Ja mogłabym zagrać partię fortepianową – wypaliłam, zanim zdążyłam pomyśleć. – Mogłabyś? Chwilę się zawahałam, ale pokiwałam głową. – Nie mówiłaś, że umiesz na nim grać. – Bo nie grałam przez trzy lata. – Wzruszyłam ramionami, jakby to nie było nic wielkiego. Było, ale Kyler zrozumiał, że nie chcę o tym rozmawiać i zaproponował, byśmy zejszli na dół zobaczyć, jak to wyjdzie. Usiedliśmy ramię w ramię przy fortepianie i Kyler zaczął grać. Uważnie słuchałam każdego dźwięku i patrzyłam, jak jego długie palce sprawnie naciskają kolejne klawisze. Próbowałam to potem powtórzyć, ale chyba deczko zardzewiałam przez te trzy lata. Nie brzmiało to tak, jak powinno. Sfrustrowana, już miałam wstać od instrumentu, ale Kyler przytrzymał mnie w miejscu i musiałam z nim grać dopóty, dopóki każdy dźwięk brzmiał idealnie. Bo przyjaciele nie są tylko od pocieszania, gdy użalasz się nad sobą. Są od kopnięcia cię w tyłek, kiedy chcesz się poddać. I nie musiałam mu za to dziękować. Pewnych słów nie trzeba mówić na głos, nie trzeba ich wykrzykiwać, żeby zostały usłyszane. One po prostu zawieszają się w przestrzeni między ludźmi. I trwają. – Ubieraj się. Wychodzimy – powiedział nagle Kyler, wyłączając telewizor po naszym małym maratonie z Arrow. – Co? Dokąd? – Spojrzałam na niego jak na wariata.
– Zobaczysz. – Posłał mi uśmiech godny Kota z Cheshire. – No już, zbieraj się, bo wyniosę cię z domu w tych dresach. Znowu coś wymyślił. Nie znałam go długo, ale a) uśmiech Kota z Cheshire, b) ten cholerny dołeczek w jego lewym policzku, c) błękitne oczy błyszczące z podekscytowania oznaczały, że a) nie ma siły, żeby odpuścił, b) mam przerąbane i c) wyniesie mnie z domu w tych dresach, jeśli w tej chwili nie pobiegnę się przebrać. – W co mam się ubrać? – Rozejrzałam się lekko spanikowana po garderobie. – W co chcesz. – Wzruszył ramionami, opierając się o framugę drzwi. – Pomocny jak zawsze – mruknęłam i wzięłam pierwsze z brzegu ciuchy. Ledwie zdążyłam wyjść z łazienki, gdy pociągnął mnie na zewnątrz, wyrywał mi z ręki klucze, żeby zamknąć za nami dom, i niemal wepchnął mnie na siedzenie pasażera w swoim camaro. – Co cię opętało? – zapytałam zirytowana, gdy jechał ulicami Pittsburgha tak szybko, jak tylko pozwalały na to przepisy. – Jesteśmy spóźnieni. – Ale na co? – Zobaczysz. – Błysnął uśmiechem. – Kyler! – Co? – Jesteś niefajny. – Szkrzyżowałam ręce na piersi i wydęłam wargę. – Zaraz będę bardzo fajny, gwarantuję ci to. Zatrzymał samochód, a ja rozejrzałam się wokół. Byliśmy pod Keller’s, ale, co dziwne o tej porze dnia, pod ciemnym i zamkniętym Keller’s. Drzwi samochodu z mojej strony się otworzyły i niepewnie chwyciłam wyciągniętą rękę Kylera. Poprowadził mnie przez opustoszały parking do wejścia i pchnął drzwi. Były otwarte? Co, do…? Nagle oślepiło mnie światło. – Wszystkiego najlepszego! – rozległ się głośny okrzyk, a mnie łzy stanęły w oczach. Były tu wszystkie ważne dla mnie osoby. Moja rodzina, cały klan Kellerów, chłopaki z zespołu, Allie, Fay i nawet mama Kylera. Spojrzałam na stojącego obok mnie Seymoura i wiedziałam, że to była jego sprawka. Zdradziła go zadowolona mina kota, który wypił całą śmietankę. Uśmiechając się przez łzy, przyjmowałam życzenia i prezenty od wszystkich obecnych, aż zostali tylko Kyler i Asher. – Nie jestem pewien, czy ci się spodoba. – Wyraźnie zdenerwowany Kyler podał mi paczuszkę, nieco nieudolnie zapakowaną w papier ozdobny. Delikatnie rozerwałam opakowanie i moim oczom ukazało się pudełko z Kay Jewelers. Uniosłam wieczko i zobaczyłam drobny srebrny wisiorek z gwiazdką. Wiedziałam, co oznaczał. I wiedziałam, które wspomnienie dla mnie utrwalił Seymour. Albuquerque. Spryciarz. – Kyle, jest idealny. Dziękuję. – Rzuciłam mu się na szyję. – Cieszę się, że ci się podoba. – Roześmiał się z ulgą i odwzajemnił uścisk. W końcu nadszedł czas na Asha, który ku mojemu lekkiemu zdziwieniu trzymał nie jeden prezent, a dwa. – Ten jest ode mnie. – Podał mi srebrną kopertę. Otworzyłam ją pospiesznie. Nie… Spojrzałam na Asha, na zawartość koperty i znów na Asha. – Ash, jesteś skończonym wariatem, ale kocham cię jak brata. – Przytuliłam go, trzymając w ręce bilety na koncert You Me At Six. – Też cię kocham, mała – odparł i wypuścił mnie z objęć, żeby trzęsącymi się rękami
podać mi drugi prezent zapakowany w zwykły szary papier, nieco już pognieciony. – To od Micaha. Zostawił go u mnie na dwa miesiące przed wypadkiem. Miałem go dla niego przechować… Nie musiał mówić więcej. Łzy spływające po jego policzkach powiedziały wszystko. Nie tylko ja straciłam brata tamtej nocy, on także. – Otwórz go w domu – dodał tylko i ucałował czubek mojej głowy. Kyler Obserwowałem, jak Asher dawał Mai prezenty. W pewnym momencie oboje zaczęli płakać. Mogłem tylko zgadywać, co wywołało tę reakcję, ale domyślam się, że chodziło o Micaha. Dyskretnie odwróciłem wzrok. – Oboje paskudnie to przeżyli – usłyszałem i zwróciłem głowę w stronę, z której dobiegł głos. Alec, starszy brat Ashera, stał obok mnie, sącząc piwo. – Nie dziwię się – odparłem. Dopiero kilka dni temu dowiedziałem się o tym, że Ash ma dwóch starszych braci. Alec miał dwadzieścia siedem lat i po przeciwnej stronie miasta prowadził drugie Keller’s, które było bardziej czymś pomiędzy barem a klubem z muzyką na żywo. Grali tam głównie rocka i tego typu rzeczy. Słyszałem o tym miejscu, grywał tam znany w całym mieście zespół, ale nie wiedziałem, że to Alec prowadzi tamto Keller’s. No i był jeszcze Adam, dwa lata młodszy od Aleca, barman i pomocnik w prowadzeniu interesu. – Wiesz, widziałem was dzisiaj rano. Fajnie widzieć, jak Maia znów się uśmiecha. Ash wspominał, że założyliście razem zespół – zaczął. Przytaknąłem. – Może zagracie kiedyś w moim barze? – rzucił. – Jesteśmy zespołem trochę ponad miesiąc, więc nie oczekuj cudów, ale kiedyś? Może. A tak w ogóle, to przecież nawet nas nie słyszałeś. – Sam pomysł wprawiał mnie w lekkie przerażenie, co raczej nie uszło uwadze Aleca. – Ale mam taki zamiar. Na dodatek, uwierz mi, jeśli Maia jest tak utalentowana jak jej brat, to możecie wiele osiągnąć. Czasem coś nas przeraża, ale jeśli tak jest.... Wtedy częstokroć warto spróbować i wykorzystać każdą szansę, by niczego nie żałować. Nie zdążyłem odpowiedzieć, gdy uwaga wszystkich została zwrócona w jednym kierunku. – Idzie tort czekoladowy! – Jaci Keller niosła właśnie tort, na którego widok miałem ochotę sięgnąć ręką do ust i upewnić się, że się nie ślinię. Jeśli choć w połowie smakował tak dobrze, jak wyglądał, to się rozpłynę. Kocham czekoladę, co poradzić. – Pomyśl życzenie. Maia zawahała się chwilę. Nie zastanawiałem się. Po prostu do niej podszedłem i uścisnąłem jej ramię. Od Asha wiedziałem, że to jej pierwsze przyjęcie urodzinowe od śmierci Micaha. To nie mogło być dla niej łatwe. W końcu wzięła głęboki wdech i zdmuchnęła wszystkie świeczki. Miałem tylko nadzieję, że jej życzenie się spełni. Maia – Jak się ma moja jubilatka? – Adam objął mnie ramieniem i przytulił do swojego boku.
Nie tylko Ash traktował mnie jak siostrę, Adam i Alec też mieli przy mnie syndrom starszego brata. Była między nami większa różnica wieku, ale wciąż świetnie się dogadywaliśmy i wiedziałam, że mogę się do nich zwrócić ze wszystkim. Szczególnie Adam potrafił do mnie dotrzeć, gdy leżałam w szpitalu po wypadku. Alec zbierał do kupy Asha, Adam mnie. Niektórzy ludzie działają na innych tak, że język sam im się rozwiązuje. Adam do nich należał. Miał przyjazne usposobienie i roztaczał wokół siebie aurę spokoju, co na pewno nie przeszkadzało mu w pracy barmana. – Chyba dobrze. – Wzruszyłam ramionami. – Chyba? – Zmarszczył brwi, rozluźniając uścisk, w którym mnie zamknął, żebyśmy mogli normalnie rozmawiać. – Po prostu dzieje się dużo rzeczy naraz. To lekko dezorientujące – westchnęłam. – Idziesz w dobrym kierunku, Maia. Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłem, gdy Ash powiedział mi o tym, że Kyler chce zorganizować dla ciebie przyjęcie. Pokiwałam głową. Kellerowie niezwykle często próbowali mnie wyciągnąć z kokonu, który wokół siebie utworzyłam. – Coś musi być w tym chłopaku, że do ciebie dociera. – Oboje skierowaliśmy wzrok na Kylera, który właśnie rozmawiał o czymś z Olliem. Gdy poczuł na sobie moje spojrzenie, posłał mi szeroki uśmiech ponad ramieniem Jamesona i mrugnął. Nie potrafiłam się powstrzymać od krótkiego chichotu, a Adam posłał mi tylko znaczące spojrzenie. – No co? – zapytałam. – Nic, ale dam ci jedną radę. Nawet największy bałagan może zmienić się w coś pięknego. Gdy nadejdzie ten moment, nie cofaj się i zaryzykuj, do jasnej cholery. Kochana Siostrzyczko! Pewnie się zastanawiasz, czemu napisałem to wszystko trzy lata przed Twoimi osiemnastymi urodzinami, więc już tłumaczę. Po pierwsze, to wina Asha. Ostatnio gadaliśmy o tym, jak będzie wyglądać nasze życie za, powiedzmy, cztery lata, i dotarło do mnie, że, fuck (to słowo dziwnie wygląda, gdy pisze się je ręcznie, nie sądzisz?), moja młodsza siostra będzie wtedy dorosła, skończy szkołę, pójdzie do college’u (albo nie – nie zmuszam), czy co tam jej się zachce. Cokolwiek zdecydujesz, zawsze stanę po Twojej stronie (chyba że będziesz chciała sobie wytatuować jednorożca na pośladku albo imię chłopaka na czole, stanowczo odradzam). Po drugie, wolę mieć to z głowy, zanim sam będę dorosły i odpowiedzialny (powiedzmy). Dorośli i odpowiedzialni ludzie nie wysuwają winy przyjaciela jako pierwszego argumentu, no nie? No właśnie, sam tego nie pochwalam, ale na kogoś musiałem zrzucić winę za ten nostalgiczny nastrój, Ash się do tego nadaje. Tylko na mnie nie naskarż, Ash potrafi mocno człowiekowi przyłożyć. Nie będę Ci prawić morałów, Maia. Niektórych rzeczy chyba trzeba się nauczyć samemu. Po prostu bądź szczęśliwa, ciesz się z małych rzeczy, spełniaj swoje marzenia i nie bój się zakochać tak, jakby nie było jutra. Czasem warto zaryzykować. I nigdy, przenigdy nie rób nic wbrew sobie, dla faceta tym bardziej, potrafimy być skończonymi dupkami. Nawet mnie się czasem zdarza. Strasznie się rozpisałem, a przecież nie kupiłem tego grubego, skórzanego notesu po to, żebyś musiała znosić mój słowotok w wersji pisanej. Przejdźmy do właściwej formy owego prezentu. Na następnych stronach znajdziesz teksty piosenek razem z nutami, wszystkie specjalnie dla Ciebie i pod Twoją tonację. Większość z nich to nieco przerobione teksty, które na początku pisałem dla siebie, ale teraz są Twoje, każda jedna piosenka, i możesz z nimi robić, co
chcesz. Nie mogę się doczekać, aż zaśpiewasz mi którąś z nich. Jeśli Ci się nie spodobają, nie mów mi tego, moje ego tego nie zniesie. Wszystkiego najlepszego, Maia. Twój kochający, najlepsiejszy w całym świecie starszy brat Micah
20 Jazda na łyżwach i pocałunki pod jemiołą Maia – Wstawaj, idziemy na łyżwy! – obudził mnie w Wigilię głos Kylera. Zaspana przetarłam oczy i zobaczyłam szeroko uśmiechniętego Seymoura. Policzki miał zaczerwienione od zimna, na jego ciemnych włosach, wystających spod niedbale naciągniętej czapki, rozpuszczały się płatki śniegu, a jego zimne ręce właśnie dostały się pod kołdrę i ciągnęły mnie za nogi. – Zabieraj te zimne łapy – pisnęłam. – Jak obiecasz, że wstaniesz, to cię puszczę. – Okej, obiecuję, a teraz mnie puść. – Uniosłam ręce w geście poddania. Nie miałam wyboru, musiałam wstać. W drodze do garderoby posłałam Kylerowi mordercze spojrzenie, którym w ogóle się nie przejął. Szybko wybrałam ciepłe ciuchy, w których nie odmrożę sobie tyłka, i przemknęłam do łazienki, żeby się wyszykować. Nigdy nie byłam jedną z tych dziewczyn, które nakładają tonę tapety – tusz do rzęs był wszystkim, na co się dzisiaj zdobyłam. Gdy wróciłam do sypialni, czekało na mnie śniadanie. – Pomyślałem, że wypadałoby cię nakarmić. – Kyler kiwnął głową w stronę puszystego omletu i kubka parującej herbaty. – Dobrze pomyślałeś. – Z ulgą przyjęłam myśl o zjedzeniu czegoś, byłam cholernie głodna. Od razu zabrałam się do pałaszowania, a Seymour zaczął się ze mnie śmiać, że się rzuciłam, jakbym nic nie jadła. A przecież nic nie jadłam od wczoraj! – Jeśli nie przestaniesz się ze mnie zbijać, nigdzie z tobą nie pójdę. – Pogroziłam mu widelcem. – Nie zrobisz mi tego. – Zrobię, i dobrze o tym wiesz. – No dobra, będę grzeczny. – Uśmiechnął się niewinnie. – W którym życiu, Kyle? – Zmarszczyłam brwi, odsuwając na bok pusty talerz. – Dobra, może skończmy dyskusję na mój temat i chodźmy na łyżwy, chłopaki pewnie już czekają. Uniosłam palec, upiłam jeszcze łyk herbaty i pozwoliłam się wyciągnąć na obsypane śniegiem ulice Pittsburgha. – Jeśli mnie puścisz, to cię zabiję! – krzyknęłam, gdy Kyler, trzymając mnie za rękę, pędził po lodzie. Gdyby mnie teraz puścił, jak nic wleciałabym na bandę i zaliczyła widowiskową glebę. A przy tym zdrowo się potłukła. – Nie puszczę cię, wyluzuj – zaśmiał się, nie zwalniając. Umiałam jeździć na łyżwach, i to całkiem nieźle, ale cóż, on miał dłuższe nogi i nie nadążałam za nim, jadąc obok, więc wpadł na ten oto „genialny” pomysł, podczas którego realizacji martwiłam się o własne życie. – Kyler, proszę, zwolnij trochę – powtórzyłam po raz kolejny. – No dobra. – Zaczął powoli zmniejszać naszą prędkość, aż w końcu stanął zupełnie,
kompletnie mnie zaskakując, aż się zachwiałam. – W porządku? – upewnił się, przywracając mnie do pionu. Pokiwałam głową, poluźniając chwyt na jego ramionach, przechodząc od „Zaraz zginę, nie puszczaj!” do „Okej, tylko wracam do siebie po otarciu się o śmierć”. I tak, dramatyzuję, bo właśnie odmrażam sobie tyłek i jeżdżę na łyżwach z maniakiem adrenaliny. – Następnym razem, gdy będziesz chciał mnie wyciągnąć na łyżwy, przypomnij mi, że mój rozum mówi: nie. Nie tej proszącej minie, nie cholernemu dołeczkowi w policzku i zdecydowanie nie uśmiechowi Kota z Cheshire! – Założyłam ręce na piersi, naburmuszona. – Kakao. – Co? Coś przegapiłam? – Kakao. Idziemy na kakao i może wtedy przestaniesz zrzędzić – wyjaśnił. – Ja? Zrzędzę? Odezwała się primadonna! – Primadonna? – Uniósł brew. – Tak, primadonna! – Tupnęłam łyżwą o lód w przypływie frustracji. – Masz PMS czy co? Chciałby. – Nie mam PMS-u, staruszku z kryzysem wieku średniego! Otworzył usta ze zdziwienia, aż w końcu dostał tak silnego ataku śmiechu, że prawie turlał się po lodowisku. Zamierzałam mu w tym pomóc. Nie przewidziałam jednak, że gdy popchnę go na lód, on pociągnie mnie za sobą. Oboje roześmialiśmy się głośno i wspólnymi siłami zaczęliśmy się podnosić z zimnej tafli. – Auć! Mój tyłek – jęknęłam, otrzepując spodnie. Kyler spojrzał na mój tyłek.. – Wciąż ponętny i seksowny. – Wzruszył ramionami, a następnie w porę się uchylił przed moją ręką celującą w jego głowę. Ja mu dam – ponętny i seksowny. Kyler Wszyscy mieliśmy dzisiaj głupawkę. Dokuczaliśmy sobie po prostu strasznie, a nasz stolik był chyba tym najgłośniejszym w całym Keller’s, które pękało w szwach od amatorów jeżdżenia na łyżwach, chcących się rozgrzać i zdesperowanych facetów, którzy chowali się przed swoimi drugimi połówkami szalejącymi po sklepach. Po czym ich poznać? Po minie wyrażającej równocześnie ulgę i przerażenie. Ulgę, bo nie muszą za nimi chodzić po tych wszystkich sklepach. Przerażenie, bo Bóg jeden wie, ile kobieta przetrąbi kasy, i może braknąć na mecz Steelersów. – Muszę o coś zapytać – zwróciłem się do Mai, odstawiając pusty kubek. – Hm? – Nie masz żadnych przerażających, nadopiekuńczych kuzynów, prawda? Mój ojciec znowu się zmył na święta, żadna nowość. Maia wygadała się w domu, że zostaję na Gwiazdkę tylko z mamą, i jeszcze tego samego dnia dostaliśmy zaproszenie od Hamiltonów. Emily Hamilton, podobnie jak jej córka, nie miała zamiaru przyjąć odmowy, zwłaszcza po tym, jak Maia spędziła z nami Dziękczynienie, więc mama w końcu się zgodziła. – Nie, tylko słodkich i uroczych – Maia mrugnęła do mnie. – Kyle, nie słuchaj jej – wtrącił się Mad. – Połowa jej rodziny to sportowcy, byli lub czynni. Kojarzysz Josha Campbella? Skinąłem głową. Był jednym z najlepszych hokeistów w lidze i nie nazwałbym go
słodkim. Oj, nie. – To jej kuzyn. Zrobiłem wielkie oczy. – Jesteś spokrewniona z Joshem Campbellem? – spytałem z niedowierzaniem. – Aha – przytaknęła. – Dam ci jedną radę: nie zacznij czasem prosić go o autograf, bo będzie o tym mówił przez następnych kilka lat w każde święta. – Nie powinien być do tego przyzwyczajony? – Zmarszczyłem brwi. – Jest, ale bywa nieco złośliwy. Gdy dziewczyna jego młodszego brata go poznała, zaczęła piszczeć i skakać, a potem nie chciała go puścić. Opowiadał tę historię na każdym spotkaniu rodzinnym przez trzy lata, a nawet i później na ich ślubie, gdy przemawiał jako drużba. Więc nie rób mi wstydu i piszcz wewnętrznie. – Ja w ogóle nie piszczę! – zaprotestowałem. – Teraz może nie, ale wiesz, są sytuacje wyjątkowe – wtrącił Ollie i wszyscy wybuchliśmy gromkim śmiechem. Maia – Gdzie jest moja ulubienica? – Po domu rozniósł się donośny głos Josha. – Już idzie! – odkrzyknęłam, pędząc w stronę drzwi frontowych i powodując wybuchy śmiechu przy stole. Przy Kylerze czułam się jak krasnoludek, ale przy Joshu, który był od niego o dobrych kilka centymetrów wyższy, to już kompletnie. Kruczoczarne włosy, teraz nieco dłuższe niż zwykle, lekko mu się kręciły i opadały niesfornie na oczy koloru mlecznej czekolady. Jego szeroka szczęka była gładko ogolona, a wysokie kości policzkowe wyglądały jak wyrzeźbione. Nawet wielokrotnie złamany, deczko krzywy nos i cienka blizna pod lewym okiem (pamiątka po spotkaniu pierwszego stopnia z kantem szklanej ławy) nie były w stanie zepsuć wrażenia, jakie wywierał. – Joshie! – Rzuciłam mu się na szyję. – Cześć, Mafi! – Roześmiał się, podnosząc mnie w uścisku. Tutaj chyba jestem winna wyjaśnienie. Gdy byłam mała, zawsze nazywałam go Joshie, co strasznie go wkurzało, więc dla mnie też coś wymyślił. Moje pełne imiona brzmiały Maia Faith i tak jakoś mu się umyśliło, że powstała Mafi. Micah natomiast był dla niego Mikeyem. No cóż. – Już myślałam, że nie przyjedziesz. – To przez ten chrzaniony śnieg – odparł, zdejmując kurtkę. – Och. – Skrzywiłam się. – Tak, och. Chodźmy do reszty, głodny jestem. – Objął mnie ramieniem. Gdy weszliśmy do salonu, cała rodzina rzuciła się na Josha. Biedak cierpliwie znosił wszelkie miażdżące kości uściski i wszystkie odcienie szminki na swoich policzkach. Jedyne wolne miejsce zostało naprzeciw mnie i dopiero odsuwając dla siebie krzesło, mój kuzyn dostrzegł Kylera, który siedział przy moim boku, i jego mamę. – My się chyba jeszcze nie znamy. – Wyciągnął ponad stołem dłoń w stronę mojego przyjaciela. – Josh Campbell, kuzyn Mai. – Kyler Seymour, przyjaciel Mai. – Potrząsnął ręką Josha. – A to moja mama. – Wskazał na siedzącą po jego prawej Veronicę Walsh-Seymour, która również wstała, żeby się przywitać. – Jak się poznaliście? – zapytał mnie Josh, siadając wreszcie. – W szkole – odparłam. – Podsłuchiwał, jak grałam na gitarze. – Nie podsłuchiwałem! Przez przypadek cię usłyszałem i chcę przypomnieć, że grałaś w miejscu publicznym – obruszył się Kyler.
– To trzeba było zatkać uszy, o! – Żartujesz sobie ze mnie? – prychnął. – Z ciebie? Zawsze. – Uśmiechnęłam się niewinnie. Josh patrzył ze zmarszczonymi brwiami to na mnie, to na Kylera, aż w końcu wybuchł śmiechem. – Okej, teraz już widzę, że idealnie się dobraliście. – Pokręcił głową. Ja i Kyler spojrzeliśmy po sobie i zbyliśmy jego komentarz wzruszeniem ramion. Kyler – Nie musiałeś mi nic kupować. Dopiero co dostałam od ciebie prezent na urodziny – zaprotestowała Maia, gdy wręczałem jej mały pakunek owinięty w papier. Trochę nieudolnie, ale naprawdę nie miałem do tego talentu. – Przymknij się i otwórz – westchnąłem. Przygryzła wargę i rozerwała opakowanie. Zapiszczała krótko z radości. – Kiedyś mi wspominałaś, że musisz kupić tę płytę, pomyślałem więc, że cię wyręczę – kiwnąłem głową w stronę trzymanej przez nią płyty Hoziera. – Pamiętałeś, dziękuję. To cudowny prezent. – Uśmiechnęła się szeroko. – Ten jest twój. – Podała mi niepozornie wyglądające, starannie zapakowane pudełko. Rozwiązałem granatową kokardę i uniosłem wieczko. Zmarszczyłem brwi na widok złożonego czarnego materiału w środku i uniosłem go. Spojrzałem na T-shirt w swoich rękach i na Maię. A potem z powrotem na koszulkę i wybuchłem głośnym śmiechem. Koszulka Hollywood Undead, podobna do tej, którą miałem na sobie w dniu, kiedy się poznaliśmy. Tyle że z cytatem z innej piosenki. – To groźba? – zapytałem, unosząc brew. – Nie. Po prostu stwierdziłam, że pasuje do ciebie. – Pokazała mi język. – Okej, będę ją nosił z dumą. – Mrugnąłem do niej. – Nie wątpię. – Trąciła mnie łokciem w żebra. – Kiedyś mi ją pożyczysz. – Oczywiście – zaśmiałem się i objąłem ją ramieniem. Gdy następnego dnia wracałem z Maią ze spaceru, było cholernie zimno. Jeszcze wczoraj stwierdziliśmy, że jakoś trzeba spalić zjedzoną nadwyżkę kalorii, bo bez dwóch zdań jej mama była mistrzynią w gotowaniu, i nie dało się nie spróbować wszystkiego po trochu. – Ten spacer to jednak był dobry pomysł. – Maia wspięła się po kilku schodkach na werandę i stanęła na najwyższym z nich. Przytaknąłem i podążyłem za nią, a następnie oparłem się drewnianą balustradę. – Chyba powinnam już iść. – Maia obejrzała się na drzwi, ale nie ruszyła się z miejsca i wbiła wzrok w swoje buty. Dwoma palcami uniosłem jej brodę, a jej zielone oczy skierowały się prosto na mnie. Cholernie chciałem coś zrobić, ale wiedziałem, że nie powinienem. Zerknąłem w górę, próbując zmienić kierunek myśli. Jemioła. Staliśmy pod chrzanioną jemiołą, a ja nie mogłem nie spojrzeć na usta dziewczyny. – Tak cholernie chcę cię pocałować – powiedziałem cicho, nie mogąc oderwać od niej wzroku. – To zrób to – szepnęła, łaskocząc mnie swoim ciepłym oddechem. Nie musiała powtarzać dwa razy. Wyłączyłem zdrowy rozsądek i pocałowałem ją, ujmując jej twarz w swoje dłonie. Miękkie wargi ustępowały i poczułem jej ręce na swoich ramionach. Wsunąłem język w rozchylone usta i oplotłem go wokół jej języka. Zalała mnie fala doznań. Jej ciepło, jej zapach, smak czekolady, gładkość skóry pod moimi palcami… To było
obezwładniające. Bóg mi świadkiem, że całowałem się wiele razy, ale nigdy nie czułem się tak jak w tej chwili. Jakbym robił to po raz pierwszy i żaden poprzedni pocałunek się nie liczył. Nigdy wcześniej nie byłem zakochany. Nigdy wcześniej żadna dziewczyna nie zrobiła do takiego bałaganu w mojej głowie. Sama obecność Mai wpływała na mnie kojąco i to nie było tak, że nie zauważyłem tego, jak z każdym dniem coraz bardziej się od niej uzależniałem. Teraz, w tym konkretnym momencie, wiedziałem. Wiedziałem, że przepadłem i że nie było odwrotu. Już się w niej zakochiwałem.
21 Pierwsze randki i nie takie słodkie sny Maia Gdy Kyler powiedział, że chce mnie pocałować, nie oponowałam. Nie mogłam zrozumieć tego, co dzieje się w mojej głowie, odnaleźć w pamięci tego momentu, kiedy nasza przyjaźń zaczęła ewoluować w tym kierunku, a równocześnie byłam całkowicie pewna, że chcę, by mnie pocałował. Gdy nadejdzie ten moment, nie cofaj się i zaryzykuj, do jasnej cholery. Tak zrobiłam. Ten jeden raz w życiu nie analizowałam czegoś ze wszystkich stron, tylko po prostu to zrobiłam. I niech mnie szlag, nie żałowałam. Po raz pierwszy od dawna nie czułam tego ciężaru, który nieustannie pociągał mnie w dół. Micah… Tamta noc… To ostatnia rzecz, której żałuję. I nie chcę żałować już niczego więcej. Nie byłam pewna swoich uczuć do Kylera. Nigdy wcześniej żaden chłopak nie przyprawił mnie o szybsze bicie serca. I żaden nie całował mnie tak jak on. W tym konkretnym momencie, który musiał trwać dobrych parę minut, nie myślałam. Czułam tylko, bo mój przeciążony mózg nie mógł się zdobyć na nic więcej. Jego miękkie wargi poruszające się z moimi w zgodzie. Smak czekolady na jego języku. Jego palce muskające moje policzki. Ciepło bijące od jego ciała. Na samo wspomnienie sięgnęłam ręką do swoich spuchniętych warg i nie mogłam powstrzymać uśmiechu, gdy wchodziłam do kuchni, gdzie zastałam siedzącego przy stole Josha. Kiedy wyczuł moją obecność, podniósł na mnie wzrok z nad swojego iPada i się uśmiechnął. – Tylko przyjaciele, hm? – Uniósł brew. Przystanęłam w pół kroku i spojrzałam na niego, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Nigdy nie musiałam sobie radzić z taką sytuacją. Okno w kuchni wychodziło na werandę, a Josh siedział naprzeciw niego, nie było więc szans, żeby nas nie widział. – Widziałeś – wydukałam tylko, a on skinął głową. – Nie będę ci robić wykładów, Maia. Jesteś dorosła, ale przysięgam, że – choć już zdążyłem go polubić – jeśli cię zrani, niech ucieka gdzie pieprz rośnie. Jeśli ja nie dorwę go osobiście, to poproszę Aleca – powiedział to wszystko lekkim tonem, ale wiedziałam, że mówi serio. Hokej to dość brutalny sport. Bójki są tam na porządku dziennym i widziałam Josha w akcji, lepiej z nim nie zadzierać. Nim się obejrzysz, leżysz na glebie. Dosłownie. You destroyed the bars that imprisoned me You made me want to breathe Made me want to live But I’m so broken Broken from within Maybe we’ve just fallen Maybe we’ve just fallen Fallen too far Kyler – Wydajesz się szczęśliwy. – Mama posłała mi ten wszystkowiedzący wzrok typowy dla
wszystkich matek i odłożyła laptop na stolik. Usiadłem obok niej na kanapie i wyciągnąłem się wygodnie. – Bo jestem szczęśliwy. – Wzruszyłem ramionami. – Maia? – Upewniła się tylko, bo doskonale znała odpowiedź. Skinąłem głową. – To tak oczywiste? – Zmarszczyłem brwi. – Jesteś moim synem, takie rzeczy da się zauważyć. I chyba zapomniałeś, o czym piszę. – Roześmiała się dźwięcznie. Rzeczywiście, to było głupie pytanie. – Czy to zawsze zaczyna się od takiego bałaganu? Jestem totalnie skołowany – westchnąłem. – Nie chcę zniszczyć naszej przyjaźni, ale ona już nie wystarcza. Nie tego chcę. – Nie daj się zatem zdegradować, Kyler. Pokaż, że traktujesz ją poważnie, i daj jej do zrozumienia, że ci zależy. – I to jest takie proste? – Pytasz mnie, czy miłość jest prosta? Nie, zwykle taka nie jest, ale jeśli naprawdę coś czujesz do Mai, towykorzystuj każdą szansę, żeby jej to okazać. Zabierz ją na randkę, trzymaj ją za rękę… – Boże, nie wierzę, że dostaję rady w sprawach związku od własnej mamy. – Roześmiałem się. – Grunt, żeby były dobre, prawda? – Prawda. – Objąłem ją i oparłem głowę na jej ramieniu. Obecność mamy w moim życiu była jedną z niewielu rzeczy, które przez te wszystkie lata pozostały niezmienne. Czasem nie rozumiałem jej decyzji, czasem się z nią po prostu nie zgadzałem, ale zawsze mogłem na nią liczyć. I wiecie co? Dorosły facet też czasami potrzebuje się przytulić. Maia Denerwowałam się jak nigdy dotąd i co chwila zerkałam na zegarek. Kyler zaprosił mnie na kolację. To miała być prawdziwa randka, a ja czułam się jak dziecko we mgle i nie miałam pojęcia, co ze sobą zrobić. Spojrzałam po raz kolejny w lustro i strzepnęłam niewidzialne okruszki z sukienki w kolorze butelkowej zieleni. W Pittsburghu zimy nie były szczególnie ostre, ale przy ledwie siedmiu stopniach na minusie i tak mogłam trochę zmarznąć mimo ciepłego płaszcza, grubych rajstop i wysokich kozaków. Ale czego się nie robi dla urody. Zresztą na pierwszą randkę raczej nie wypada pójść w jeansach i rozciągniętym swetrze, przynajmniej tak twierdzi Fay. Westchnęłam ciężko, bawiąc się łańcuszkiem, który dostałam od Kylera i którego od urodzin nie zdjęłam nawet na chwilę. Wrzuciłam telefon do małej torebki i w tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. Odetchnęłam głęboko i zeszłam na dół. Kyler czekał przy drzwiach, rozmawiając z moimi rodzicami. Podniósł na mnie wzrok, gdy tylko usłyszał moje kroki. Uśmiechnął się szeroko, ukazując przy tym ten uroczy dołeczek w policzku. Z tym samym uśmiechem wręczył mi bukiet różowych róż. – Pięknie wyglądasz. – Jego usta musnęły mój policzek, a ja poczułam, jak się rumienię. – Ty też wyglądasz całkiem przyzwoicie – udało mi się wydukać, kiedy, jak na gentlemana przystało, pomagał mi założyć płaszcz. Pożegnaliśmy się z moimi rodzicami i trzymając się za ręce, wyszliśmy z domu. – Nagrzałem w samochodzie, żebyś nie zmarzła. – Otworzył dla mnie drzwi od strony pasażera. – Dzięki. – Uśmiechnęłam się nieśmiało i wsiadłam do jego camaro.
Obiegł samochód i wsunął się na siedzenie kierowcy. Gdy odpalił silnik, z głośników od razu popłynęły pierwsze takty Dead Bite Hollywood Undead, a ja się roześmiałam. – Czy to dziwne, że Undeadsi kojarzą mi się teraz z tobą? – Nie – odparł ze śmiechem. – Mnie też się tak kojarzą. W sensie: z tobą. Wiesz, te koszulki… Ale nadal można się przy nich odstresować i w ogóle… Nie to, że teraz tego potrzebowałem, bo nie. Wcale się nie denerwuję. Boże, co ja gadam… Powinienem się zamknąć. – Och! To takie urocze, gdy masz słowotok z nerwów! – To nie jest urocze, tylko okropnie żałosne – żachnął się. – Nieprawda. Dla mnie to jest urocze, a dzisiaj zależy ci na moim zdaniu, tak? Kiwnął głową. – Więc gdy się denerwujesz, jesteś uroczy, i pogódź się z tym – Uśmiechnęłam się szeroko. – Nie zaczyna się zdania od „Więc”. – Ej, panie literat, patrz lepiej na drogę i przestań mnie upominać. Nie pamiętasz, co mówił Miles? „Kobieta ma zawsze rację”. – A jeśli jej nie ma? – To i tak ma rację. – Wzruszyłam ramionami. – No to mam przerąbane – mruknął pod nosem. – Trochę – przytaknęłam. – Ale i tak mnie lubisz. Kyler – Dobrze pamiętałem, że lubisz kuchnię włoską? – upewniłem się, zatrzymując samochód pod najlepszą włoską restauracją w Pittsburghu. Żeby tak szybko dostać rezerwację, musiałem niemal stanąć na głowie, ale nie chciałem się bawić w półśrodki. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że rachunek trochę nadszarpnie moje oszczędności, ale miałem ich na tyle, że droga kolacja nie doprowadzi mnie do bankructwa. Grunt, żeby było warto, prawda? – Tak, ale… – zaczęła niepewnie. – Ale? – Przełknąłem głośno ślinę. – Kyler, ta restauracja jest koszmarnie droga. – Przygryzła wargę. – Maiu – powiedziałem, chwytając ją za rękę – gdyby nie było mnie stać na to, żeby cię tu zabrać, tobym tego nie zrobił. A teraz przestań się martwić o stan moich finansów i chodźmy coś zjeść. – No dobrze – zgodziła się. Wysiedliśmy z samochodu i podążyliśmy w kierunku drzwi restauracji. Puściłem Maię przodem i weszliśmy do środka. Kierownik sali, po usłyszeniu mojego nazwiska, zaprowadził nas do stolika. Gdyby ktoś pytał, to nie, nie potrafiłem przeczytać na głos nazw połowy dań w menu, ale z doświadczenia wiedziałem już, co jest czym. Zamówiliśmy przystawki i rozejrzałem się po sali. Była pełna, ale stoliki poustawiano tak, że zapewniały trochę prywatności. Rozmowa szła nam gładko. Tematy na pierwszą, drugą, trzecią, a nawet piątą randkę mieliśmy w sumie za sobą, ale z Maią nigdy nie brakowało mi powodów do rozmowy. – Wytłumacz mi jeszcze raz. Jak można rozwalić fortepian? – zapytała, krztusząc się ze śmiechu. – Weź dwóch rozwydrzonych gówniarzy i dodaj do tego futbolówkę. Kayden zrobił przyłożenie, ale mną o fortepian. Piłka wyleciała przez okno – zaśmiałem się. – Ile miałeś wtedy lat?
– Jakieś dziesięć. – Wzruszyłem ramionami. – Do tej pory mam bliznę na barku, struna rozcięła mi skórę. Pokręciła głową z niedowierzaniem. – Ja mam bliznę gdzieś tutaj. – Postukała palcem w tył głowy. – Ash mnie zawołał i nie zauważyłam rozbujanej huśtawki. Przypomniała o sobie w dość bolesny sposób. – Huśtawka to klasyka. Kiedyś chciałem być bardzo cool i zacząłem się hustać, odrywając stopy od siedziska. Zleciałem i złamałem sobie rękę. W dwóch miejscach. – Ty zawsze jesteś „bardzo cool”. – Palcami zakreśliła w powietrzu niewidzialny cudzysłów. – No wiem. – Uśmiechnąłem się szeroko. – Ego większe niż Teksas – skomentowała. – Wcale nie. – Wcale tak. – Wcale nie. – Ile ty masz lat, Seymour? – Pięć. – Przewróciłem oczami. – Tak mi się właśnie wydawało. – Roześmiała się dźwięcznie, splatając swoje palce z moimi pośrodku stolika. Trzymanie jej za rękę było tak naturalne i wydawało się właściwe. Lubiłem czuć jej małą dłoń w swojej. To było kojące i, niech mnie szlag, nie zamierzałem wypuścić Mai z rąk. Maia Uczepiona skrajnej rozpaczy wybijam się ze swojego fotela i przepływam przez dziurę w szybie, potrącając przy tym jej smętnie zwisające resztki, które wpijają się w moje ciało. Nie czuję bólu, nie czuję niczego poza pustką i determinacją, żeby dotrzeć do powierzchni. Żeby się obudzić z tego koszmaru… Łapiąc hausty powietrza, obudziłam się w środku nocy. Przez te ostatnie dni byłam tak szczęśliwa, że nie myślałam o koszmarach. Łudziłam się, że może jednak odeszły, ale tak się nie stało. Gdy w twoim życiu pojawia się ten właściwy chłopak, problemy nie odchodzą jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Przeszłość wciąż jest twoją przeszłością i tak już pozostanie. Byłam zepsuta i nikt nie mógł tego zmienić. Nawet Kyler. Zatopiłam twarz w poduszce i gorzko załkałam.
22 Wyznania i postanowienia Kyler Dzisiaj sylwester. Wieczorem mieliśmy wyjść powłóczyć się gdzieś z resztą paczki i obejrzeć fajerwerki. Była też opcja pójścia na imprezę, ale jakoś żadne z nas się nie rwało, więc szybko porzuciliśmy ten pomysł. W każdym razie do wieczora mieliśmy jeszcze sporo czasu i teraz, z Maią przytuloną do mojego boku, leżałem na łóżku i udawałem, że oglądam film. Udawałem, bo w mojej głowie obracało się jakieś milion trybików. Może mi ktoś powiedzieć, że jestem przewrażliwiony (bo prawdopodobnie jestem), ale coś było nie tak. Już wczoraj zastanawiał mnie milczący nastrój Mai, ale myślałem, że ma po prostu gorszy dzień. Dwa dni z rzędu jednak już mnie martwiły. Odgarnąłem zbłąkane kosmyki włosów z jej czoła i westchnąłem ciężko. Oderwała wzrok od ekranu i spojrzała na mnie pytająco. – Wyglądasz na zmartwionego. – Palcem śledziła nadruk na mojej koszulce. – Bo się martwię – odparłem. – O co? – Nie o co, a o kogo. Po jej oczach mogłem stwierdzić, że zrozumiała, o czym mówię. I miała za chwilę skłamać. – Wszystko jest w porządku – odpowiedziała na pytanie, którego nie musiałem wypowiadać na głos. – Maia, myślisz, że jestem ślepy czy głupi, a może i jedno, i drugie? Poderwała się do pozycji siedzącej i odepchnęła mnie od siebie. – Nie wiem, o czym mówisz – fuknęła. – Czyżby, Maiu? Dwa dni temu wszystko było okej, poszliśmy na kolację i w ogóle, ale od wczoraj ledwie udało mi się wydusić z ciebie kilka zdań i przez większość czasu błądzisz gdzieś myślami. A teraz wmawiasz mi, że wszystko jest w porządku? – Z trudem powstrzymywałem się od krzyku. – Będziesz mi teraz robił wyrzuty? Nie wytrzymałem. – Wyrzuty? Maia, czy ty siebie w ogóle słyszysz?! Martwię się, bo za każdym razem, gdy zachowywałaś się tak jak teraz, coś było nie tak. Czego ode mnie oczekujesz? Że to zignoruję albo zejdę ci z drogi? Zależy mi na tobie, kiedy to wreszcie do ciebie dotrze? – Kyler… – Pokręciła głową. – Tak? – Pamiętasz, jak obiecałam, że zadzwonię, gdy będę miała koszmar? Pokiwałem głową. Kilkakrotnie rzeczywiście dzwoniła do mnie w środku nocy i za każdym razem uspokajałem ją, rozpraszałem rozmową i cierpliwie wisiałem na telefonie, aż usnęła. Może i byłem potem niewyspany, ale jeśli dzięki temu Maia przespała resztę nocy w spokoju, to nie miałem z tym żadnego problemu. – Ostatnim razem tego nie zrobiłam. – Spuściła wzrok na swoje ręce. – Dlaczego? – spytałem, sięgając po jej dłoń i splatając nasze palce. – Śnił mi się koszmar w nocy po naszej randce. – W jej oczach wezbrały łzy. – Byłeś taki
szczęśliwy, gdy odprowadzałeś mnie do domu, że nie mogłam… Po prostu nie mogłam, Kyler. Chryste, ta dziewczyna wciąż mnie rozkładała na łopatki… – Maia, nie ma żadnego znaczenia, kiedy śnił ci się koszmar ani jaki mam humor. Liczy się to, że w ogóle go miałaś, i jestem od tego, żeby w jakiś sposób być wtedy przy tobie. Uwierz, że to martwi mnie dużo mniej niż twoje milczące nastroje, choć nigdy nie opowiedziałaś mi żadnego z tych snów. Zawahała się chwilę. – Chyba czas, żebym wreszcie to zrobiła. Chciałem wiedzieć, a jednocześnie bałem się tego, co miałem usłyszeć. Wiedziałem, że przeszła wiele, ale nie wiedziałem, jak wiele. Jakie piekło miała za sobą. Maia Trzy lata wcześniej – Może zostaniecie jeszcze trochę? – zaproponowała babcia. – Zanosi się na ulewę. – Nie, babciu. Powinniśmy już wracać do domu – odpowiedział Micah, całując staruszkę w policzek. – Tylko zadzwońcie, gdy dotrzecie. I jedź ostrożnie – upomniała go na odchodnym. Micah grzecznie przytaknął i obiecał uważać. Wymieniliśmy jeszcze ostatnie uściski z dziadkami i wsiedliśmy do hondy. Czekało nas jakieś pół godziny jazdy, więc włączyłam muzykę. Nie upłynęło nawet pięć minut, gdy zaczęło nie padać, a po prostu lać jak z cebra. Widoczność była koszmarnie ograniczona. – Mam nadzieję, że zaraz przestanie – mruknął Micah. Jechaliśmy tempem ślimaka, bo inaczej się po prostu nie dało. Deszcz był tak silny, że wycieraczki nie nadążały zbierać wody. Z radia samochodowego płynęły takty What the Water Gave Me Florence and the Machine, kiedy wjeżdżaliśmy na most Wolności. Stąd było tylko dziesięć minut do domu. Micah wybijał palcami rytm na kierownicy. Nagle pojawiło się przed nami oślepiające światło. Usłyszałam swój własny krzyk i zobaczyłam przerażenie w bliźniaczo zielonych oczach brata chwilę przed tym, jak rozległ się huk, a samochód zaczął spadać. Woda. Przeraźliwie zimna woda, która bardzo szybko wypełniała wnętrze samochodu. Micah sięgnął do mojego pasa i próbował go odpiąć, ale zatrzask nie chciał puścić. Młotek bezpieczeństwa, którego obecność zawsze mnie bawiła, a który w rączce miał ostrze, ciął teraz uparty materiał. Woda sięgała mi już do brody, ale Micah nie ustawał w rozpaczliwych wysiłkach wydostania nas z auta. Puściła ostatnia nitka i byłam wolna. Kilka uderzeń młotka i dziura w przedniej szybie samochodu była na tyle duża, by można było się przez nią przedostać. Woda była już wszędzie. Brat szarpnął mnie za ramię, zwracając moją uwagę. Gestem pokazał, żebym wydostała się z samochodu. Chwyciłam go za rękę, pokazując, że bez niego się nie ruszam. Wtedy wskazał na swoje nogi. Utknął. Przód samochodu od jego strony był całkowicie zmiażdżony. Uśmiechnął się do mnie smutno i ścisnął moją dłoń. Żegnał się. Uczepiona skrajnej rozpaczy wybiłam się ze swojego fotela i przepłynęłam przez dziurę w szybie, potrącając przy tym jej zwisające smętnie resztki, które wpiły się w moje ciało. Nie czułam bólu, nie czułam niczego poza pustką i determinacją, żeby dotrzeć do powierzchni. Żeby się obudzić z tego koszmaru. Wyczerpana opadłam na brzeg i zaczęłam płakać tak długo, dopóki nie usłyszałam wycia syren i nie straciłam przytomności. Ale nawet wtedy koszmar trwał. Trwał w nieskończoność. Powiedziałam mu wszystko. Nie byłam nawet pewna, kiedy zaczęłam płakać ani kiedy chwyciłam się Kylera tak kurczowo, jakbym miała zaraz upaść. Szlochałam tak mocno jak
jeszcze nigdy. Od momentu, kiedy musiałam złożyć zeznania, nie opowiadałam nikomu o wypadku. Nie było takiej potrzeby. Rodzice wiedzieli, bo byli przy przesłuchaniu. Ash nie chciał wiedzieć i rozumiałam to. Też chciałabym nie wiedzieć, gdybym tylko mogła. Ale nie mogłam nie wiedzieć. Nie mogłam zapomnieć ale po tym, jak powiedziałam wszystko Kylerowi, poczułam się lżejsza. Nikt go o to nie prosił, a mimo wszystko był przy mnie wtedy, kiedy go potrzebowałam. Starał się mnie zrozumieć, a tego potrzebowałam najbardziej. – To przez blizny nigdy nie nosisz ubrań odsłaniających ciało? – zapytał, odgarniając mi włosy mokrych policzków, gdy już się uspokoiłam. Pokiwałam głową. – Niektóre są naprawdę paskudne. – Skrzywiłam się. – Pozwól, że sam to ocenię. Zamarłam. Nawet moja mama z trudem znosiła widok moich blizn. JA ledwo znosiłam ten widok. Niepewnym ruchem sięgnęłam rąbka swojego przepastnego swetra i ściągnęłam go. Pod spodem miałam koszulkę na ramiączkach, która odsłaniała niemal całą siatkę jaśniejszych kresek na moich plecach i w górze ramion. Kyler siadł za mną i przerzucił mi włosy przez moje ramię do przodu. Niemal znów się rozpłakałam, gdy jego palce delikatnie śledziły zgrubienia na mojej skórze. Poczułam jego usta na swoim ramieniu i pozwoliłam spłynąć samotnej łzie. – Jesteś piękna i silna, Maiu. Nigdy o tym nie zapominaj – szepnął i przytulił mnie do siebie. Kyler Gdy słuchałem, jak Maia wraca wspomnieniami do wypadku, miałem ochotę siąść w kącie i zacząć płakać. Miała wtedy czternaście lat, do jasnej cholery, nie powinna była doświadczyć czegoś takiego. Nie powinna była stawać przed taką decyzją i radzić sobie ze śmiercią brata. Powinna być beztroska, spędzać czas na wygłupianiu się z przyjaciółmi, a zostało jej to odebrane. Musiała szybciej dorosnąć, radzić sobie z problemami, które były zbyt poważne jak na jej wiek, a jednak przetrwała. Nie wiem, czy są słowa, które mogłyby oddać to, jak wiele musiała poświęcić, żeby to zrobić. Ani jak wiele kosztowało ją opowiedzenie mi tego wszystkiego. Jej blizny… Było ich tak wiele, że ciężko było je policzyć. Jedne cienkie i krótkie. Inne dłuższe. A jeszcze inne grube i poszarpane. Ktoś mógłby powiedzieć, że wygląda to okropnie, ale to nie to było okropne. Okropne było to, co musiała przeżyć, a blizny? Blizny jej nie szpeciły, ani trochę. Wciąż była piękna, w środku i na zewnątrz. Tuliłem ją do siebie nie tylko po to, żeby ją pocieszyć, sam tego potrzebowałem jak cholera, bo czułem się, jakby miała mi przemknąć przez palce jak papierosowy dym. Gdy wieczorem siedzieliśmy w salonie u Milesa, Maia miała już lepszy nastrój. Siedziała na moich kolanach i żywo rozmawiała o czymś z Jenną, młodszą siostrą Prestona. Jenna była w wieku Kacey i trochę mi ją przypominała. Miała to samo wesołe usposobienie, które udzielało się innym w jej obecności. Czasem przychodziła do nas na próby i przynosiła nam coś do jedzenia, bo niekiedy spędzaliśmy w ich domu naprawdę długie godziny. – Ludzie, za pół godziny północ. Zbieramy się! – zarządził Ollie, cały podekscytowany, klaszcząc w ręce. Czasami serio zastanawiałem się, czy on nie ma przypadkiem ADHD i nie zapomniał wziąć adderallu… Nie protestowałem jednak i pięć minut później już byliśmy na zewnątrz. Brnęliśmy przez śnieg, żeby dotrzeć na pamiętny dach, na którym oglądaliśmy kiedyś z Maią zachód słońca. Było zimno jak cholera, ale żadne z nas nie zdawało się tym przejmować.
– Trzy!… Dwa!… Jeden! Szczęśliwego nowego roku, cymbały! – krzyknął Oliver w przestrzeń i wszyscy wybuchli głośnym śmiechem. – Szczęśliwego Nowego Roku, Kyler. – Maia uśmiechnęła się, podnosząc na mnie wzrok. – Szczęśliwego Nowego Roku, Maiu. – Objąłem ją ciaśniej ramionami. – Masz jakieś postanowienia noworoczne? Wzruszyła ramionami i z jej ust spłynęło jedno krótkie słowo. – Żyć. – To dobre postanowienie – skomentowałem. – Jak chcesz, to możesz się pod nie podpiąć. – Chcę. – Nachyliłem się nad nią i ją pocałowałem. Wtedy dotarło do mnie, że gdy życie daje nam drugą szansę, nie możemy jeszcze raz przeżyć przeszłości i naprawić swoich błędów. Możemy za to przeżyć resztę życia tak, jak tego chcemy. Tak, by już niczego nie żałować.
23 Słodka zemsta i patrzenie, jak ona śpi Maia W szkole byliśmy sensacją. Kyler odprowadzał mnie na lekcje, trzymał za rękę, czasem skradł całusa, a wszędzie po prostu huczało od plotek. Mieliśmy niezły ubaw. W pewnym momencie na twarzy Kylera pojawił się TEN uśmieszek. Ten złośliwy uśmieszek. Podążyłam za jego kpiącym spojrzeniem i zobaczyłam Blond Żmiję, jak nazywał ją Mad, znaną szerzej jako Kelsey. Była wściekła, nawet tona tapety nie zdołała tego zamaskować. Wiem, że próbowała się przypodobać Kylerowi, ale on ją zbywał, a potem się z niej zbijał. Teraz już wiedziała, że przegrała, i to, o zgrozo, ze mną. Kyler, jakby nigdy nic, nachylił się nade mną i obdarzył mnie jednym z tych słodkich pocałunków, które trwały nieco dłużej niż zwykły całus. Gdy odsunął się ode mnie, oboje się roześmialiśmy i wtulona w jego bok obserwowałam, jak twarz Kelsey robi się wściekle czerwona. – Kurczę, powiedzcie, że ktoś zrobił jej zdjęcie – odezwał się Ollie, kiedy całą grupą zasiedliśmy do stolika, krztusząc się ze śmiechu. – Ja zrobiłem! – Mad podał mu swój telefon. – Karma to suka – mruknęła Allie. – Z poczuciem humoru – dodała Fay, trzepiąc Mada po rękach, gdy próbował podjadać jej sałatkę. – Ej, masz swoją! Mad teatralnie przewrócił oczami i zabrał się do swojego lunchu. – Fuj, jak możesz pić słodzoną? – Kyler, krzywiąc się, oddał mi moją kawę. – Wcale nie fuj i skoro wiesz, że słodzę, a ty pijesz gorzką, to po co mi podpijasz? – Spojrzałam na niego pytająco. – Bo tak. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Po tobie mogę pić nawet słodzoną. – Ludzie, bo zaraz przestanę słodzić kawę! – obruszył się Ollie, podkradając moje frytki, na co machnęłam już tylko ręką. – Za dużo serduszek i kwiatków, Kylerowi skurczyły się jaja. Prawie oplułam się kawą, próbując powstrzymać śmiech. – Pieprz się, Jameson. – A żebyś wiedział, że będę. – Ludzie, ja tu jem! – przerwała im Alison. – O swoim życiu seksualnym możecie, z łaski swojej, pogadać kiedy indziej. – Ale to taaakie fajne – zaprotestował Ollie. – Nie stary, to nie jest fajne – Miles poparł swoją dziewczynę. – Sam jesteś niefajny, Preston. – Jameson wzruszył ramionami, wrzucając sobie do ust kolejną porcję moich frytek. – Dlaczego nie wzięłaś ketchupu? Spojrzałam tylko na Kylera i zachichotałam, opierając głowę na jego ramieniu. Nasi przyjaciele to banda wariatów. Naszych wariatów. Kyler Nerwowo obracałem długopis w palcach, czekając, aż nauczycielka odda mi mój test z biologii. Pisaliśmy go przed świętami i naprawdę dużo się uczyłem. Maia cierpliwie przerobiła ze mną wszystkie tematy i byłem obkuty jak chyba nigdy dotąd. Potrzebowałem głupiej czwórki i będzie okej. Może czwórki z minusem? Proszę?
Gdy na mojej ławce pojawiła się kartka, wstrzymałem oddech. Piątka z plusem. Chrzaniona piątka z plusem! – Oby tak dalej, Kyler – pochwaliła mnie pani Walters. Rozejrzałem się po sali, czy teren czysty, i szybko nachyliłem się w stronę Mai, żeby cmoknąć ją w policzek. Odwróciła się, a ja pokazałem jej test. Jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. – Dziękuję – powiedziałem do niej bezgłośnie. – Nie ma za co – odpowiedziała również szeptem. Nie wiedziała jednak, że dziękowałem jej nie tylko za pomoc w nauce. Dziękowałem jej za coś więcej. Za pokazanie mi, co jest w życiu ważne. I za to, że po prostu przy mnie była, choć kompletnie na nią nie zasługiwałem. Gdy wtedy powiedziałem mamie, że przypomina mi Camryn, nie kłamałem. Mimo wszystkich swoich ran, była idealna… Maia W życiu są rzeczy proste i rzeczy trudne. Bycie z Kylerem było banalnie łatwe. Kolejne dni mijały, a koszmary odeszły. Przynajmniej na razie. Nie znaczyło to jednak, że problemy zniknęły, bo one nigdy same, ot tak, nie znikają, ale było… łatwiej. Kyler cierpliwie znosił moje zmienne nastroje i wybudzał mnie, gdy znów pogrążałam się w nieprzyjemnych myślach i przykrych wspomnieniach. Troszczył się o mnie, choć robił to w subtelny i nienachalny sposób. Wystarczył krótki SMS. Kyler: Jak się spało mojej dziewczynie? :) Lubiłam, gdy nazywał mnie swoją dziewczyną. Mimowolnie uśmiechałam się za każdym razem, kiedy to robił. Ja: Dobrze :) A mojemu chłopakowi? Kyler: Całkiem nieźle :) Za ile mam po Ciebie przyjechać? Ja: 20 minut? Kyler: Okej. Do zobaczenia :* Ja: :* Spędzaliśmy ze sobą bardzo dużo czasu, a soboty były po prostu nasze. Najpierw jedliśmy w Keller’s, a potem robiliśmy wszystko, co tylko wpadło nam do głowy. Zwykle jednak siedzieliśmy w domu, oglądając filmy, słuchając muzyki, czasem po prostu leżąc obok siebie. Nie potrzebowałam romantycznych kolacji, kwiatów ani czekoladek. Lubiłam zwyczajnie przytulić się do jego boku w zwykłych getrach, starej bluzie, z włosami spiętymi niedbale na czubku głowy, nie musząc spędzać godzin przed lustrem. Gdy się z nim spotykałam, ubierałam się tak jak zawsze, więc wyszykowanie się tego ranka również nie zajęło mi dużo czasu. Kiedy tylko zadzwonił dzwonek do drzwi, szybko zbiegłam po schodach, żeby zaraz po otwarciu drzwi rzucić mu się na szyję. Ze śmiechem otoczył mnie ciasno ramionami i pocałował. – Aż tak się stęskniłaś? – Chwycił między palce kosmyk moich włosów. – Może troszkę. – Wzruszyłam ramionami. Uśmiechnął się szeroko i poprawił przekrzywioną czapkę na mojej głowie. Jego wzrok znów jednak zabłądził gdzieś w okolice moich ust. – Przez tę szminkę nie mogę przestać myśleć o pocałunku – mruknął, śledząc kciukiem kontur mojej dolnej wargi pokrytej malinową pomadką. – W takim razie wpisuję ją do mojego codziennego rytuału. – Cmoknęłam go w policzek i wyciągnęłam za rękę na zewnątrz. – Zabijesz mnie kiedyś – westchnął. – Nic z tego. – Pokręciłam głową.
– Dlaczego? – Bo nie miałabym z ciebie już żadnego pożytku. – Roześmiałam się i w porę uchyliłam przed śnieżką lecącą w moim kierunku. Kyler Od dobrych kilkudziesięciu minut przyglądałem się, jak śpi. Oglądaliśmy film i w którymś momencie zasnęła z głową ułożoną tuż nad moim sercem. Jej usta były rozchylone i oddychała spokojnie. Opuszkiem palca prześledziłem ciemne cienie pod jej oczami. Na razie nie dręczyły jej koszmary, ale przyznała, że wciąż ma problemy ze snem. Stąd właśnie jej ciągłe zmęczenie, nie byłem więc zdziwiony, gdy teraz zwyczajnie usnęła. Wyglądała tak niewinnie, gdy długie rzęsy rzucały cień na jej policzki, a mała dłoń leżała na moim brzuchu. Gdyby to zależało ode mnie, nie wypuszczałbym jej z rąk nawet na chwilę. Nie mówiłem jej, że tego ranka znów pokłóciłem się z ojcem. O nią. Gdy do niej pisałem, wybiegałem właśnie z domu, trzaskając drzwiami, po czym włóczyłem się po mieście przez kolejne dwadzieścia minut. Znaliśmy się prawie trzy miesiące, a wciąż nie powiedziałem jej o ojcu ani o moim niezbyt pięknym epizodzie w życiu. Bałem się. Bałem się, że gdy się dowie, kim byłem, jak nisko mogę upaść, już zawsze będzie patrzeć na mnie inaczej. I to bolało. Sama świadomość, że mógłbym ją stracić, cholernie bolała. Przy niej czułem spokój, którego tak mi brakowało przez całe życie. Byłem jednak kompletnie skołowany tym, co działo się w mojej głowie. Tym, jak bardzo brakowało mi Mai za każdym razem, gdy nie było jej obok. Jak bardzo się od niej uzależniłem. – Kyler… – mruknęła przez sen, wtulając się we mnie z ufnością, i poczułem, jak serce mi się ściska. Nie mogłem jej zranić. To by ją zniszczyło, a obiecałem sobie, że tego nie zrobię – że jej nie zniszczę. Ale nie mogłem też wszystkiego przed nią zatajać. Będę musiał powiedzieć. I to już wkrótce, póki jeszcze będę w stanie pozwolić jej odejść, jeśli tego właśnie będzie chciała. Mogłem ją prosić o zrozumienie, ale nie mogłem zmusić, by została.
24 Kim on był i kim my się stajemy Maia Przez ostatnich kilka dni Kyler był dziwnie nerwowy. Niby się uśmiechał i powtarzał, że wszystko jest w porządku, i przez większość czasu na to wyglądało, ale to nieprzyjemne przeczucie, że coś go trapi, nie dawało mi spokoju. Nie miałam jednak zamiaru na niego naciskać, wolałam poczekać, aż sam mi powie, jeśli tylko zechce. Wtuleni w siebie leżeliśmy na łóżku. Opierałam się o muskularny tors Tylera, a on obejmował mnie lekko w talii i przez ramię zaglądał mi do książki, którą czytałam. Traf chciał, że była to książka napisana przez jego mamę, a egzemplarz należał do niego. I nie, wcale nie wyglądał, jakby nikt go nie czytał – w wielu miejscach były poprzyklejane kolorowe karteczki, którymi oznaczone były jego ulubione cytaty i sceny. – Lubię ten fragment. – Postukał palcem, wskazując miejsce w książce. Wróciłam wzrokiem do wskazanego akapitu i przeczytałam jeszcze raz, tym razem uważniej. Jej paznokcie koloru burgunda miarowo wystukiwały rytm na blacie stołu. Niecierpliwiła się, bo obiecał jej coś. Obiecał, że wróci. Że zawsze do niej wróci. Pusty kieliszek po winie mówił jednak co innego. Zimne jedzenie na stole również. Nie wiedziała jednak, że kiedy ona piła drogie wino, on siedział na zimnej klatce schodowej, ledwie kilka metrów od jej drzwi. I czekał. Na co? To nie jest właściwe pytanie. Powinno się raczej zapytać: dlaczego. Ale on sam już nie wiedział. Nie wiedział, czy bardziej boi się kochać, czy raczej stracić. – Romantyk z ciebie. – Odwróciłam ku niemu głowę. – Może trochę. – Wzruszył ramionami i musnął czule moje wargi. Ledwie zdążyłam się na nowo ułożyć po krótkim pocałunku, gdy usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Poczułam, jak Kyler sztywnieje za moimi plecami. – Kyler! – rozległo się wołanie jego ojca, a chłopak, wzdychając cicho, uwolnił mnie z objęć i wyszedł z pokoju. Od kiedy poznałam Kylera, jego ojca widziałam tylko raz. Nie mówił też o nim zbyt wiele, a ja nie wypytywałam. W każdym razie Nicholas Seymour nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Wręcz zaszokowało mnie to, jak bardzo różni się od tak ciepłej osoby, jaką była Veronica, i jak mało wspólnego miał z nim Kyler. No, może poza pewnymi cechami wyglądu. Ale Kyler nie miał w sobie tego chłodu, tej pogardy w oczach. Z dołu doszły mnie podniesione głosy. Nie wiedziałam, o czym rozmawiali, nie potrafiłam rozróżnić słów, ale głos jego ojca był jakby wyraźniejszy, głośniejszy. Kyler chyba próbował go uspokoić, ale raczej z marnym skutkiem, bo po kilku minutach drzwi frontowe trzasnęły tak głośno, że mimowolnie się wzdrygnęłam. Chwilę później usłyszałam kroki mojego chłopaka na schodach, a gdy wszedł do pokoju, jego twarz wyrażała strach. Jawny strach. Odłożyłam na bok książkę i wstałam z łóżka. Podeszłam do niego i uniosłam palcami jego opuszczoną głowę. Jego błękitne oczy były teraz nieco ciemniejsze i szkliste. – Powiesz mi, o co chodzi? – zapytałam. Przymknął na chwilę oczy i kiedy znów je otworzył, dostrzegłam w nich jeszcze więcej targających nim emocji. Podjął jednak decyzję.
– Od czego mam zacząć? – westchnął. – Od początku, Kyler. Od początku. Kyler Dwa lata wcześniej Siedziałem rozwalony na kanapie i odpalałem kolejnego papierosa od tego, którego właśnie kończyłem. W pokoju było siwo od dymu i mimo że był środek dnia, panował półmrok. Wieczorem miałem się spotkać z chłopakami i iść gdzieś się wkręcić. Darmowy alkohol i łatwe dziewczyny – taka impreza była mi potrzebna, a Trick zawsze wiedział, dokąd pójść. Odpisywałem właśnie na SMS-a od niego, gdy do mojego pokoju ni z tego, ni z owego wpadł Kayden. Wściekły Kayden, ściśle mówiąc. – Co ty tu, do cholery, robisz?! – Mógłbym cię zapytać o to samo, i wiesz, to ty wpadłeś tak po prostu do mojego pokoju – odparłem, zaciągając się. – Po pierwsze, powinieneś być w szkole – zaczął, a ja tylko przewróciłem oczami. – Po drugie, w tej chwili zgaś to gówno, bo połamię ci ręce. A po trzecie, to weź się, człowieku, ogarnij, bo kompletnie ochujałeś! – Będziesz mi prawił kazania? Serio? – zakpiłem. Wyrwał mi fajkę z ręki i zgasił ją w popielniczce. – Będę ci prawił kazania i przysięgam, że jeszcze ci skopię ten twój żałosny tyłek, bo za cholerę cię nie poznaję. A jak ci za ciasno w portkach, to sobie kup większy rozmiar, bo pieprzenie panienek na prawo i lewo nie jest szczytem twoich możliwości, Kyler. – A tobie co do tego? – To, że właśnie marnujesz swoje pieprzone życie, a ja nie mam zamiaru bezczynnie się temu przyglądać. – To wypierdalaj, nikt ci nie każe. Nim się zorientowałem, Kayden trzymał w garści kołnierz mojej kraciastej koszuli. Teraz nie był już tylko wściekły. Miał mord w oczach. – Schowaj sobie takie teksty do dupy, czaisz? Chcesz być taki jak on? Przełknąłem ślinę, ale nic nie odpowiedziałem. – Chcesz?! – powtórzył. – Kurwa, Kyler, ile razy mi powtarzałeś, że chcesz być od niego lepszy? Ile razy dostawałeś pierdolca, gdy traktował twoją matkę nie tak, jak powinien? A co teraz sam robisz? Masz szacunek do tych lasek, które robią ci dobrze? Obchodzi cię cokolwiek poza twoją własną dupą? Co z twoimi studiami, przecież właśnie zawalasz rok, nie? Miałeś mu udowodnić, że nie ma nad tobą władzy, że jesteś wart więcej, niż mu się wydaje. Co się stało z tymi wielkimi marzeniami, Kyler? Zacząłem się trząść. Co ja wyprawiałem? Co ja, do cholery, wyprawiałem? Kayden puścił mnie, a ja schowałem twarz w dłoniach. I po raz pierwszy od dziesięciu lat zacząłem płakać. Nie potrafiłem spojrzeć jej w twarz i zamiast tego patrzyłem na granatową kapę na łóżku. Bałem się. Tego, co powie. Tego, co zrobi. Tego, jak będzie na mnie patrzeć. Zadrżałem, gdy jej drobne ramiona objęły mnie z ufnością, a ciepłe wargi dotknęły mojego czoła. Podniosłem na nią wzrok i zamrugałem, odpędzając zdradzieckie łzy. – Jak możesz mnie traktować mnie tak jak wcześniej? – wyszeptałem. – Żałujesz tego, co wtedy robiłeś, prawda? Skinąłem głową. Żałowałem każdego pieprzonego dnia. – To mi wystarczy.
Spojrzałem na nią z niedowierzaniem, a ona wzięła moją twarz w swoje dłonie. – Kyler, twoja przeszłość nie ma dla mnie znaczenia. Nie zaczęłam się zakochiwać w tamtym chłopaku, którym byłeś, a w tym, który bezczelnie przerwał mi moje rzępolenie w sali muzycznej, rozumiesz? Każdy z nas w którymś momencie życia zrobił coś, z czego nie jest dumny, a ja nie mam zamiaru patrzeć na ciebie przez pryzmat twoich błędów. Ale musisz mi coś obiecać. – Co takiego? – Że gdy będzie taka potrzeba, schowasz dumę do kieszeni i przyjdziesz do mnie. – Maia… – zacząłem. – Obiecaj – przerwała mi. – Obiecuję – przytaknąłem w końcu. – Nie pozwól mu zniszczyć tego, kim jesteś. – Jej usta zostały chwilę dłużej na moim policzku. Wtedy zrozumiałem, jak cenne jest to, co mamy. Jak ważne, bycie nie tylko dla siebie, ale też dla tej drugiej osoby. Jak piękne jest to, czym się stajemy…
25 Poważne decyzje i te spontaniczne Kyler Po tym wszystkim długo rozmawiałem z Maią. Nie tylko o całej sytuacji z moim ojcem, ale też ogólnie. Później zajęliśmy się przyjemniejszymi tematami i dużo się śmialiśmy. Wieczorem, gdy dzwoniłem do niej, by powiedzieć dobranoc, miałem już świetny humor i w ogóle nie myślałem o ojcu. A oddychanie stało się łatwiejsze. Maia była totalnie podekscytowana dzisiejszym koncertem You Me At Six, na który dostała bilety od Asha. Nie musiała mnie dwa razy prosić, żebym z nią poszedł. Już teraz nie mogła usiedzieć w miejscu i nieustannie wierciła się na swoim krześle, gdy całą paczką jedliśmy lunch. – Maia, uspokój się. – Objąłem ją ze śmiechem. – Jestem spokojna – fuknęła. – Nie, zachowujesz się jakbyś miała ADHD – wtrącił Mad. – Och, przymknij się, Maddox. – Przewróciła oczami. – Ej, nie pozwalaj sobie, bo potem możesz narzekać na nisko latające pałeczki gdzieś w okolicach swojej głowy. – Spróbuj tylko – upomniałem go. Jego odpowiedź była niezwykle dojrzała. Pokazał mi fucka. – Fay, twój chłopak jest dla mnie niemiły. – Wydąłem wargi. – Jesteś dużym chłopcem, poradzisz sobie. – Posłała mu wymowne spojrzenie. Wszyscy wybuchliśmy śmiechem, a wesoły nastrój towarzyszył nam również na próbie, która odbyła się kilka godzin później. Zamiast ćwiczyć, wydurnialiśmy się. Tańczyliśmy do Lump Your Head i śpiewaliśmy zgodnym chórem. Zaczęło się od Olliego, który wyciągnął Jennę na środek piwnicy, a potem dołączyła reszta, zanosząc się śmiechem. Tak, byliśmy kompletnie nienormalni, ale to było fajne. Potem przećwiczyliśmy parę kawałków, żeby w przyszłym tygodniu nie zbłaźnić się przed Alekiem, który chciał przyjść na naszą próbę, i odwiozłem Maię do domu, żeby mogła się przygotować na koncert. Panikowała, bo została jej tylko godzina. Tylko godzina. Ech, kobiety. – Gotowa? – upewniłem się, gdy chyba po raz dziesiąty przeglądała się w lustrze. – Już, już. – Strzepnęła niewidzialne paprochy z obcisłych czarnych spodni. – Skarbie, już jesteś piękna, a my spóźnimy się na koncert, jeżeli dalej będziesz się guzdrać – westchnąłem. Prychnęła tylko i zapięła kurtkę, a następnie wyminęła mnie w drzwiach. Zapamiętać: nie popędzać dziewczyny, gdy szykuje się do wyjścia. Chyba że chcesz marnie skończyć. Maia Miałam zdarte gardło. Gdy Kyler odwoził mnie do domu po koncercie, piałam. Ale było warto. Uwielbiałam YMAS, więc możliwość zobaczenia ich na żywo była jak spełnienie marzeń. Przez cały koncert Kyler chronił mnie swoim ciałem przed zmiażdżeniem, to było słodkie z jego strony. Podobnie jak pocałunek na dobranoc, który znacznie się przedłużył. – Musisz jechać? – wyjęczałam, gdy wreszcie się od siebie odsunęliśmy.
– Obiecałem Blake’owi, że go odwiedzę. To tylko weekend, Maiu. – Czułym gestem odgarnął mi włosy z twarzy. – Okej – westchnęłam. – Baw się dobrze. I odzywaj się. – Jeszcze cię zamęczę i będziesz miała mnie dosyć – mrugnął. – Dobranoc. – Cmoknęłam go jeszcze w policzek i wysiadłam z samochodu. Jutro naleśniki w Keller’s miałam zjeść bez niego. Kyler Mama w ten weekend podpisywała książki w Filadelfii i postanowiłem pojechać razem z nią, żeby spotkać się z kumplem z czasów, kiedy tam mieszkaliśmy. Blake Sommers był naprawdę w porządku i od samego początku świetnie się dogadywaliśmy. Nie mieliśmy ze sobą bardzo regularnego kontaktu, ale odzywaliśmy się do siebie od czasu do czasu, szczególnie od kiedy znów mieszkaliśmy w tym samym stanie. Co prawda wciąż dzieliło nas jakieś pięćset kilometrów, ale to zawsze bliżej, niż kiedy mieszkałem w Detroit. Przerzuciłem torbę przez ramię i wyciągnąłem telefon z kieszeni. Ja: Wylądowałem. Siedział za mną bachor, który darł się przez ponad godzinę, czyli prawie cały lot. I kopał mój fotel. Nie polecam. Maia: Moje biedactwo… Ja: Przytul… Maia: *tuuulam* Mimowolnie się roześmiałem. Ja: Jesteś urocza :* Co robisz? ^^ Maia: Właśnie wróciłam do domu po porannym bieganiu ;) Wezmę prysznic i idę coś zjeść :D Ja: Nie mów mi, że naleśniki. Nie beze mnie! Maia: Tak, naleśniki. Zjem za Ciebie, żebyś nie był stratny :P Ja: Jesteś okrutna :( Maia: Wcale nie! To Ty sobie pojechałeś do Filadelfii i zostawiłeś mnie samą z tymi naleśnikami. Ja: No dobra, przyznaję się ;) Odezwę się później, okej? Muszę się zameldować w hotelu i w ogóle. Maia: Okej ;) Baw się dobrze :* Ja: Ty też :* Zamów te z jabłkiem i cynamonem, bo właśnie na te mam ochotę ;) Maia: Okej ;) Zameldowaliśmy się z mamą w hotelu i padłem na łóżko. Na lotnisku musieliśmy być wcześnie rano, więc kompletnie się nie wyspałem, a niedługo miałem się spotkać z Blakiem. Zapowiada się długi i ciężki dzień…. Maia Jako że Kyler poleciał do Filadelfii, zaciągnęłam rodziców do Keller’s. Dawno tam razem nie byliśmy i szczerze, to trochę mi tego brakowało. Po śmierci Micaha zniknęły te beztroskie chwile, zbyt wiele rzeczy nam o nim przypominało. Niektóre aż dziwnie było robić bez niego. Tak też było w tym wypadku. Tęsknota za kimś, kogo jeszcze możemy zobaczyć, nie może się równać tęsknocie za kimś, kto nie żyje. W tym pierwszy przypadku tęsknisz za śmiechem, którego teraz słucha ktoś inny. W tym drugim nikt już tego śmiechu nie słyszy. Jaci była podekscytowana obecnością naszej trójki i spędziła z nami kilka minut, nim wróciła do swoich obowiązków. Po jej odejściu jednak znów przyszła nostalgia, a moje naleśniki
z jabłkiem i cynamonem nie wchodziły już tak gładko. – Kyler się odzywał? – Mama podjęła próbę rozpoczęcia jakiejś rozmowy. – Tak – odpowiedziałam. – Napisał do mnie zaraz po tym, jak wylądował. Teraz pewnie już idzie się spotkać z Blakiem. – Chyba dobrze wam się układa – skomentował tata, biorąc kolejny kęs swoich naleśników. – Chyba tak. W sensie, nie wiem jeszcze do końca, jak to wszystko powinno działać, ale jest dobrze. Na razie to wystarczy. – Kochasz go? – spytała mama tak luźno, jakby pytała o pogodę. – Czy go kocham? Jeszcze nie. Czy się w nim zakochuję? Tak. Powiedzenie tego na głos, przy rodzicach, powinno być dziwne, ale nie było. I nie wahałam się z odpowiedzią. To pytanie nie było ani trudne, ani nie na miejscu. Po prostu musiało w końcu paść. – Kyler to dobry chłopak. Na dodatek całkiem niegłupi. Cieszyło mnie to, że tata akceptuje Kylera. Trudno by mi było być z kimś, kogo on nie znosi. Mama zresztą też przychylnie wypowiadała się o moim chłopaku. Nie przeszkadzało im to, że spędzamy razem tyle czasu, a nawet wielokrotnie wyłapałam ich konspiracyjne uśmiechy i spojrzenia w naszą stronę, gdy w salonie graliśmy razem na fortepianie czy oglądaliśmy telewizję rozwaleni na kanapie. – Micah by go polubił – dodał tata po chwili zastanowienia, a mój widelec uderzył z brzękiem o talerz. – Tak sądzisz? – Jestem pewien. Wystarczyłoby mu to, że cię uszczęśliwia, a właśnie tak jest, prawda? Skinęłam głową. – Nie potrzebowałby niczego więcej. – Tata ścisnął pokrzepiająco moją dłoń. Wiedziałam, że miał rację. Micah pod tym względem był prostolinijny. Nigdy nie szukał dziury w całym, dla niego szklanka zawsze była do połowy pełna i nie istniały rzeczy niemożliwe. Nauczył mnie cieszyć się z małych rzeczy. I nauczył mnie marzyć. Bo to nic nie kosztuje, a daje wiele. Po raz pierwszy od pogrzebu zjawiliśmy się tu we trójkę. Tu, czyli przy grobie Micaha. I nie było to łatwe dla żadnego z nas. Czerwone róże odznaczały się na ziemi oprószonej śniegiem. Jedna za drugą. Czerwień była ulubionym kolorem mojego brata. Gdy go kiedyś o to zapytałam, odpowiedział krótko, że jest intensywna, i wzruszył ramionami. Gdy teraz o tym myślałam, stwierdziłam, że pasowała do niego. On też był intensywny. Gdy kochał, to całym sobą. Gdy się złościł, aż z niego kipiało. Gdy w coś wierzył, to o to walczył. Czasem mu tego zazdrościłam. Zazdrościłam mu tej siły, której mnie brakowało. Bo nie miałam siły, by pogodzić się z jego śmiercią. Nie miałam siły, by mimo swojego bólu wspierać rodziców i Asha tak, jak powinnam. Nie miałam też odwagi przyznać się do tego, że sobie nie radziłam. Kompletnie sobie nie radziłam. Patrząc na litery wyryte w kamieniu, mając przed oczami twarz mojego brata, podjęłam decyzję. – Mamo? – zaczęłam, ocierając łzy z twarzy. – Tak? – zwróciła na mnie swoje szkliste oczy. – Pójdę na terapię. W tym momencie poczułam ulgę. Otoczona ramionami obojga rodziców wcale nie czułam się słaba. Przyjęcie oferowanej pomocy wcale nie oznacza, że się poddajesz. Czasem jest wręcz przeciwnie. Oznacza, że nie poddasz się bez walki. Kyler
Gdy pukałem do znajomych drzwi, czułem się dziwnie. Tak jakby to już nie było moje miejsce. Bo nie było, ale w progu tych drzwi stał facet, którego z wielką dumą nazywałem kiedyś przyjacielem. I w pewnym sensie wciąż nim był, nie zapomniał o mnie w momencie, gdy opuściłem Filadelfię. – Kyler, stary, wieki cię nie widziałem. – Blake uściskał mnie. – Ciebie też świetnie widzieć, Blake – odpowiedziałem. Wpuścił mnie ze śmiechem do środka i zaprowadził do kuchni. Blake miał urodę surfera, zupełnie nie pasował do Pensylwanii, prędzej można by było posądzić go o mieszkanie w Kalifornii. Blond włosy, niebieskie oczy, hollywoodzki uśmiech, szerokie barki i resztki letniej opalenizny. Cały Blake. – Pokazuj dziarę – ponagliłem go, gdy nastawił wodę na herbatę. Szczerząc zęby w uśmiechu, podwinął rękaw koszulki i odsłonił tatuaż, który ciągnął się od bicepsa w górę. Jeszcze gdy mieszkałem w Filadelfii, Blake chciał sobie wytatuować rybę koi. I tak zrobił. – Zajebisty – skomentowałem, przyglądając się detalom. – Kell odwalił kawał niezłej roboty. Kell, a raczej Kellan, był kuzynem Blake’a i wraz z kumplami miał własne studio tatuażu. I cholerny talent w rękach. Wiedziałem, że to ten facet będzie musiał zrobić mi pierwszy tatuaż, nikt inny. – Nie przeczę. Ale tak mnie skubany straszył, że prawie się, kurwa, popłakałem, gdy włączył maszynkę. – I co? Bolało? – zaśmiałem się. – Trochę – wzruszył ramionami. Mój telefon, który położyłem na stole, zawibrował, i czym prędzej odebrałem wiadomość od Mai. Maia: Zjadłam za Ciebie naleśniki z jabłkami i cynamonem :) Mama też, ale tata wolał te z jagodami. Uśmiechnąłem się szeroko i czym prędzej odpisałem. Ja: Wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz :D Blake ma zajebisty tatuaż… Też chcę :/ Maia: Mówisz o tej rybie koi, której zdjęcie mi kiedyś pokazywałeś? Na żywo pewnie wygląda jeszcze lepiej :) To sobie zrób :P Ja: Mówisz serio? Chcesz mieć wytatuowanego chłopaka? ^^ Maia: Mogę chcieć :D Tylko nie rób sobie jakiegoś gówna, bo się do Ciebie nie przyznam :P A teraz przestań do mnie pisać i spędź trochę czasu z kumplem :) Zadzwoń wieczorem :* Ja: Nie przyznasz się do mnie? Okej, zapamiętam to sobie! :P Zadzwonię :* – Maia? – zapytał Blake z wszystkowiedzącym uśmiechem, gdy odkładałem na bok telefon. – Skąd ten wniosek? – Uniosłem pytająco brew i upiłem łyk herbaty, którą przede mną postawił. – Szczerzysz się jak szczerbaty do cegłówki, stąd ten wniosek. – Przewrócił oczami. – Wpadłeś po uszy, stary. – Ano wpadłem – westchnąłem. – Oby była tego warta. – Jest. Uwierz mi, że jest. – Spoważniałem. – Wierzę. Kto jak kto, ale ty byś nie stracił głowy dla byle dziewczyny. Skinąłem głową.
– Myślisz, że Kell znalazłby dla mnie dzisiaj czas? – spytałem ni z tego, ni z owego. – Myślę, że tak. Co chcesz zrobić? – Spojrzał na mnie podejrzliwie. – Tatuaż, debilu, a co innego? – Ale nie chcesz sobie wytatuować jej imienia ani jednorożca na tyłku? – upewnił się. – Nie i nie – zaśmiałem się. – To pierwsze – może kiedyś. Pokręcił głową z politowaniem, ale zadzwonił. Kell akurat miał czas. A ja akurat miałem pomysł, który chciałem zrealizować, zanim stchórzę.
26 Tatuaż i rozmowy od serca Kyler Odetchnąłem głęboko i pchnąłem drzwi do salonu tatuażu. Kell stał oparty o kontuar recepcji i rozmawiał o czymś z recepcjonistką, Sutton. Jeśli o jakiejś dziewczynie można było mówić „bad ass”, to właśnie o niej, choć miała delikatną urodę i była drobnej postury. Czerwone końcówki jej blond włosów mówiły o niej wszystko. A Kell… Cóż, był mniej więcej mojego wzrostu, miał kruczoczarne włosy i oczy tak ciemne, że niemal czarne. Tatuaże pokrywały jego umięśnione ręce, podobnie jak kolejne centymetry kwadratowe jego skóry. Niech jednak nikogo nie zwiedzie ta ilość tuszu i piercingu, facet miał niesamowicie przyjazne usposobienie i nie dało się go nie lubić. – Sutton, patrz, kogo osiołki przywiały. – Trącił blondynkę w ramię, gdy tylko zauważył mnie i Blake’a. – Kyler Seymour we własnej osobie, a niech mnie. – Sutton wyszła zza kontuaru i podeszła mnie uściskać. – Nie ekscytuj się tak – zaśmiał się Blake. – Jest dla ciebie za młody i zajęty. – Osiem lat w tę, osiem w tamtą, kto by to liczył. – Machnęła ręką. – Zajęty, powiadasz? Musisz mi wszystko opowiedzieć! – Wytatuuję mu jednorożca, jak mi będziesz trajkotać za uchem – jęknął Kell, obejmując mnie przyjaźnie ramieniem. – Moja dziewczyna chybaby mnie zabiła. – Się mówi trudno. Dobra, gadaj, czego sobie życzy moja primadonna. – Ruszył w stronę swojego stanowiska do rysowania, a ja podążyłem za nim. Przewróciłem tylko oczami na ten komentarz i zacząłem mu tłumaczyć, o co mi chodzi. Przygryzając końcówkę języka, kreślił kolejne linie, przerywając, żeby dopytać o szczegóły. Kilkadziesiąt minut później szkic był gotowy i dokładnie taki, jak chciałem. – Okej, wiem, że jesteś napalony na ten tatuaż, ale muszę zapytać. Jesteś całkiem pewny? – zapytał Kellan, gdy szykował sprzęt. – Jak jeszcze nigdy – odparłem szczerze i usiadłem wygodnie w fotelu. Maia Próbowałam się skupić na czytaniu, ale gdy po raz szósty zaczęłam czytać ten sam akapit, ze złością odłożyłam książkę na bok. Nie wiedziałam, dlaczego mi nie szło, w końcu kochałam książki Abbi Glines. Może po prostu za dużo działo się w mojej głowie. Potrzebowałam jakiejś odskoczni, a nie chciałam zasypywać Kylera wiadomościami. Niepotrzebnie by się martwił. Do głowy przyszła mi tylko jedna osoba. Ja: Ollie, coooo robisz? :) Ollie: Robię sobie maraton Marvela, bo Miles i Mad zdradzają mnie na rzecz swoich dziewczyn. A co z Twoim chłoptasiem? :P Ja: W Filadelfii. A ja się nudzę. Ollie: „Co rzecze twoja matka, gdy jej kiecę wdziewasz? ^^” Roześmiałam się, wspominając scenę między Iron Manem a Thorem w Avengersach.
Tylko Tony Stark mógł porównać strój nordyckiego boga piorunów do sukienki, i to bez mrugnięcia okiem. Ja: Jezu, będę u Ciebie za 15 minut! Ollie: Okej, przygotuję więcej żarcia :) Pobiegłam do garderoby i szybko się przebrałam, żeby nie wychodzić z domu w dresach. W locie poinformowałam rodziców, dokąd idę, zgarnęłam kluczyki do samochodu i dziesięć minut później zatrzymałam się na podjeździe Blacków. Nie zdążyłam zadzwonić do drzwi, gdy w progu stanął Ollie i wpuścił mnie do środka. Uścisnęłam go i przywitałam się grzecznie z jego rodziną. – Miło cię znowu widzieć, Maia – zagadnął doktor Black. – Pana również – odparłam. Phil Black był moim lekarzem prowadzącym po wypadku. Byłam mu wdzięczna za wszystko, co wtedy dla mnie zrobił. A zrobił naprawdę wiele. – Twój tata nieźle się spisał z tym Hensonem. Nie sądziłem, że tak szybko uda mu się wrócić do gry. Travis Henson był jednym z podopiecznych taty, dopiero kilka tygodni temu wrócił na boisko i jak dotąd świetnie się sprawował, mimo że doznał dość ciężkiej kontuzji. – Też byłam tym zaskoczona; teraz jest chyba jeszcze lepszym miotaczem niż przedtem. – Co prawda, to prawda. – Mrugnął przyjaźnie i zostawił mnie z Olliem w salonie. Wszystko było już naszykowane i wystarczyło tylko odpalić film. Ollie tak się wiercił, że po piętnastu minutach praktycznie zwisał z kanapy głową w dół. Spojrzałam na niego z politowaniem. – Ollie, wygodnie ci? – Nie, za cholerę. Nie mogę sobie znaleźć miejsca. – Czekaj. – Uniosłam jeden palec i siadłam inaczej, żeby zrobić mu więcej miejsca. – Lepiej? – Bosko. – Ułożył się wygodnie i odetchnął z ulgą. – Co u Kylera? – Chyba nadal z Blakiem. Ma zadzwonić wieczorem. – Wzruszyłam ramionami i wzięłam garść popcornu z miski stojącej między nami. Skinął głową i skupił wzrok na ekranie. Akurat była scena z Iron Manem i Thorem, moimi ulubieńcami. – Wiesz, myślałem na początku, że będzie dziwnie w zespole, gdy się zejdziecie, ale wcale tak nie jest – odezwał się po dłuższej chwili. – Co masz na myśli, mówiąc dziwnie? – Zmarszczyłam brwi. – W sensie… Znasz te pary, które połykają się w całości na korytarzu i chce ci się rzygać, gdy na nich patrzysz? Z wami jest jakoś inaczej. Znaczy okej, czasem jesteście za słodcy, ale to nie ma większego wpływu na zespół. I nie zaczęliście nagle pisać tekstów o kwiatkach i serduszkach. – Ollie, oboje wiemy, że życie to nie bajka, a miłość to nie kwiatki i serduszka. – Nie, to rzeczywiście nie jest takie piękne – westchnął. – Byłeś kiedyś zakochany, Ollie? – Raz – odparł, nie odwracając wzroku od ekranu. – Jak to jest? – Co? Zakochać się? – Rzucił mi spojrzenie. Pokiwałam głową, a on umilkł na dłuższą chwilę. – Świat jest wtedy mniej straszny, ale cholernie boli, gdy tej osoby nie ma koło ciebie – odpowiedział w końcu.
– Tak po prostu? – W dużym skrócie właśnie tak. Ale czy da się opisać miłość słowami? Tego nie wiem. Przymknęłam oczy na kilka długich sekund i spojrzałam znów w jego stronę. – Jaka ona była? – Zbyt idealna, żeby mogła być prawdziwa – szepnął ze smutkiem. – Co się stało? – Wyjechała. – Wzruszył ramionami, jakby go to nie obchodziło. – Nadal ją kochasz? – A czy da się przestać kochać kogoś, kogo kochało się przez większość życia? – prychnął i spuścił wzrok na swoje ręce. – Oj, Ollie – jęknęłam i przytuliłam go do siebie. Mówi się, że jeśli się kogoś kocha, powinno się puścić go wolno. Ale nie zawsze tak jest. Czasem naszym największym błędem jest pozwolić komuś odejść. Kyler Obróciłem się bokiem do lustra i przyjrzałem dziełu Kellana na swoim ramieniu. Tatuaż był całkiem duży jak na jedną sesję, ale jakoś udało nam się dojść do porozumienia i zrobił mi go za jednym posiedzeniem. Bolało jak cholera, ale obyło się bez mdlenia, a po kilku godzinach mogłem wreszcie podziwiać rezultaty. Przesunąłem ostrożnie opuszkiem palca po literach. Pokonaj swoje demony. Ten tatuaż nie był bez znaczenia. Ani napis, ani czaszka, ani róże nie były przypadkowe, choć ta cukierkowa czaszka była pomysłem Kella. I świetnie się wkomponowała w całość. – I jak? – zapytał Kell, powoli sprzątając stanowisko. – Jest idealny, stary. Dzięki. – Nie mogłem powstrzymać szerokiego uśmiechu. – Nie ma sprawy. Zawsze do usług. – Poklepał mnie po plecach. – Chodź, zabezpieczymy go. Zmienił rękawiczki na świeże i rozsmarował maść na całym tatuażu, a następnie owinął go folią. Krzywiąc się, wciągnąłem na siebie bluzę i zapłaciłem za tatuaż. – Chyba nie muszę cię pouczać, co masz robić, Kyle? Wystarczająco często przesiadywałeś w studiu, żeby wyuczyć się tych formułek na pamięć. – Nie musisz. Wszystko pamiętam – zapewniłem. – Odezwij się czasem i wpadaj, kiedy chcesz. – Uścisnął mnie na pożegnanie. Zamieniliśmy jeszcze kilka słów i wyszedłem z Blakiem ze studia. Mama chyba dostanie zawału, gdy zobaczy, co zrobiłem. Ale tym się będę martwił później. – Co zrobiłeś?! – Maia krzyknęła tak głośno, że musiałem odsunąć telefon od ucha. – To, co powiedziałem. – Boże, myślałam, że żartujesz z tym tatuażem! Nie sądziłam, że zadzwonisz do mnie po kilku godzinach i nagle z dumą oświadczysz, że zrobiłeś sobie tatuaż. – Nie żartowałem, jak widać. I długo się z tym nosiłem, po prostu wykorzystałem okazję. Usłyszałem, jak ciężko wzdycha. – Okej. Ale nie jest to nic głupiego? Zero puszystych kotków i tęcz? – Przysięgam, że nie – zaśmiałem się. – Mogę ci wysłać zdjęcie, które zrobił Blake jeszcze w salonie. – Dobra, wyślij. Tak też zrobiłem i czekałem na jej reakcję. – Kyler… – zaczęła niepewnie. – Hm?
– Jest cudowny. Po prostu idealny. – Cieszę się, że tobie też się podoba. – Bolało? – Szczerze? Prychnęła. – No jasne, że szczerze! – Miałem ochotę się rozpłakać. – Wiedziałam! – W słuchawce rozległ się jej dźwięczny śmiech. – Tęsknię za tobą. – Westchnąłem, patrząc na ciemną panoramę miasta pode mną. – Ja za tobą też, Kyler. Zdecydowanie bardziej, niż mogłoby się wydawać. Nie mogłem się już doczekać, aż znów ją zobaczę, a przecież nie widzieliśmy się ledwie dzień. Chciałem mieć ją przy sobie. Zawsze. Blake miał rację. Wpadłem po uszy. I każdego dnia wpadałem coraz bardziej.
27 Terapia i droga bez powrotu Kyler Gdy wylądowałem w Pittsburghu, ku swojemu zdziwieniu pomyślałem, że wracam do domu. Z jednej strony fajnie było spędzić trochę czasu w Filadelfii, spotkać się ze znajomymi, z drugiej, bycie z dala od niej nie było takie łatwe. A już na pewno stało się trudniejsze, gdy powiedziała mi o terapii. Wtedy miałem ochotę wsiąść w pierwszy samolot do Pittsburgha i być przy niej, jednak odwiodła mnie od tego pomysłu. Ale co z tego, że byłem w Filadelfii, skoro nie mogłem przestać o niej myśleć? Niecierpliwiłem się cały lot, żeby móc ją znów zobaczyć. Miała czekać na nas na lotnisku i zawieźć do domu. Nawet mama się ze mnie śmiała, że świruję. Może i świrowałem, ale nie mogłem powstrzymać uśmiechu, gdy zielone oczy Mai spotkały moje i chwilę później już trzymałem ją w ramionach. Pocałowałem swoją dziewczynę, mając w nosie to, że wszyscy wokół pewnie się na nas gapią. – Wróciłeś – szepnęła, kładąc dłonie na moich policzkach. – Zawsze do ciebie wrócę, Maia. Zawsze. Zawsze… Maia Siedzieliśmy w samochodzie już od dobrych pięciu minut, a nie mogłam się zdobyć na to, żeby z niego wysiąść. Zaraz miałam iść na swoją pierwszą sesję terapeutyczną, ale jeśli tak dalej pójdzie, to w ogóle nie wejdę do budynku. – Wejdziesz ze mną do środka? – udało mi się w końcu wychrypieć. – Jasne, że tak – przytaknął Kyler i jakoś zmusiłam się do wyjścia z samochodu. Gdy splatałam swoje palce z jego palcami, moja ręka nienaturalnie drżała. W tej konkretnej chwili już nie byłam taka pewna swojej decyzji. Byłam przerażona. Siedzieliśmy w poczekalni kilka minut, a ja tak kurczowo trzymałam się Kylera, że kiedy wywołano moje nazwisko i musiałam go puścić, nie mogłam rozprostować palców. – Pamiętaj, że będę tuż za drzwiami – przypomniał, gdy przekraczałam próg gabinetu. Wzdrygnęłam się, gdy drzwi za mną cicho się zamknęły. Pomieszczenie było przestronne i jasne. Jedną ścianę w całości pokrywał regał z książkami, solidne dębowe biurko stało naprzeciw okna, a w różnych miejscach porozstawiane były kwiaty. W centralnej części pomieszczenia stał niewielki stolik kawowy, a przy nim kanapa i fotel. Właśnie z tego fotela wstała teraz rudowłosa kobieta. Nie mogła mieć więcej niż trzydzieści kilka lat, a jej cera była jasna i promienna, w niektórych miejscach poznaczona piegami, które przebijały przez lekki makijaż. Gdy stanęła naprzeciw mnie, uśmiechnęła się ciepło i wyciągnęła rękę na powitanie, a ja odwzajemniłam gest. – Ty musisz być Maia, zgadza się? Miała obcy akcent. Irlandzki? To chyba stąd nazwisko McGrath. – Najwyraźniej – odparłam. – Jestem Elaine. Cieszę się, że przyszłaś. Usiądź. – Wskazała na kanapę, a sama ponownie usiadła w fotelu.
Posłusznie zajęłam miejsce i splotłam ręce na kolanach. – Opowiesz mi, co cię sprowadza? – Założę się, że w tej teczce masz całą moją biografię – odparłam, pokazując na trzymany przez nią folder. – Całkiem możliwe, ale suche fakty są mało interesujące. A zatem? – Co chcesz usłyszeć? – Zmarszczyłam brwi. – To, co chcesz mi powiedzieć. – A chcę? – Na to pytanie już sama musisz sobie odpowiedzieć. Na korytarzu czeka na ciebie twój chłopak? – Kiwnęła w stronę drzwi. – Skąd wiesz? – Mignęliście mi w drzwiach. – Wzruszyła ramionami. – Jaki on jest? – Troskliwy. – Tak jakby można go było opisać jednym słowem… – I tylko tyle? – Nie, jest tego więcej, ale określać znaczy ograniczać, czyż nie? – Oscar Wilde? Skinęłam głową. – Mądra z ciebie dziewczyna. – Mądrość to pojęcie względne. – A miłość? – Słowo. – Tylko? Zamyśliłam się chwilę. – Dopóki nie przerodzi się w uczucie, w czyny, tak. – A jego kochasz? – Wskazała na drzwi. – Zakochuję się w nim. – A to nie to samo? – Kochać i być zakochanym? Sama nie wiem. – Słyszałam, że masz koszmary. Elaine była chyba mistrzynią zmiany tematu. Straciłam czujność. – To prawda. – O czym? – Głównie o wypadku. – Opowiedz mi. – A czy nie pisały o tym wszystkie gazety? – zakpiłam. – Chcę poznać twoją wersję, a nie dziennikarzy. Moja wersja okazała się bardziej szokująca niż ta mediów. Elaine nie zrobiła żadnego gestu, ale widać było, że siedziała teraz spięta. Godzina właśnie minęła, a ja nie uroniłam ani jednej łzy. Nie byłam pewna, czy to dobrze, czy źle. – Widzimy się za tydzień – rzekła, podając mi dłoń na pożegnanie. – Skąd ta pewność? – Odpowiesz sobie sama na to pytanie, gdy już stąd wyjdziesz. Rzuciłam jej powątpiewające spojrzenie. – Dlaczego dopiero wtedy? – Bo nikt nie zjawia się tu przypadkiem. Chcesz walczyć, prawda? – A czy życie to nie ciągła walka? – prychnęłam i wyszłam z gabinetu. Przylgnęłam do Kylera, czekającego za drzwiami. I rzeczywiście, już wiedziałam. Nie
walczyłam tylko dla siebie. Walczyłam też dla niego. – Jak poszło spotkanie z doktor McGrath? – zapytał tata, gdy jedliśmy wieczorem kolację. – Chyba dobrze. – Wzruszyłam ramionami. – Chyba? – Sama nie wiem, tato. Mam lekki mętlik – przyznałam. – Rozmawiałaś o tym z Kylerem? – dociekała mama. – Tak – odpowiedziałam krótko. Po spotkaniu z Elaine Kyler zabrał mnie do Keller’s. Byłam trochę roztrzęsiona, ale opowiedziałam mu wszystko i mnie uspokoił, że zmierzam w dobrym kierunku. Do tego obiecał zawozić mnie na każdą wizytę. – Będziesz kontynuować terapię? – upewnił się tata. – Tak. Już postanowiłam. – Cieszę się. Spojrzałam na swój ledwo tknięty talerz basagne… To jest lasagne – za dużo Pułapki uczuć Colleen Hoover. Nie miałam apetytu. Im dłużej myślałam o terapii, tym trudniejsze się to stawało. W gabinecie nie uroniłam nawet łzy, ale teraz zbierało mi się na płacz. Z cichym brzękiem odłożyłam widelec i schowałam twarz w dłoniach. Tego było zbyt wiele. Za szybko i zbyt wiele. Kyler i moje kompletnie pokręcone uczucia do niego. Teksty piosenek Micaha, które czytałam każdej nocy. A teraz to – otwieranie starych ran. Wiedziałam, że terapia będzie się z tym wiązała, ale okazało się to o wiele trudniejsze, niż mi się wcześniej wydawało. Dużo bardziej wyczerpujące. Te wszystkie pytania. Dlaczego? Co zrobił? Jak się wydostałaś? I wszystkim było cholernie „przykro” i wszyscy oczywiście w pełni mnie „rozumieli”. Musiało ci być trudno. Wiem, jak się czujesz. Naprawdę?! Ktoś ma zielone pojęcie, przez co przeszłam? Jak wiele kosztowało mnie to, żeby przetrwać? Jak pieprzenie zdruzgotanym trzeba być, żeby chcieć popełnić samobójstwo, podczas gdy największym problemem twoich koleżanek jest ostatni odcinek Pamiętników wampirów? Podobno zdruzgotanie zarezerwowane jest tylko dla matek, które straciły swoje dziecko. A co z młodszymi siostrami, które straciły starszego brata? Co, gdy ich świat legł w gruzach? Nikt nie potrafił mi odpowiedzieć na to pytanie. Sama nie wiedziałam, co powinnam czuć. Nie wiedziałam, czy to powinno tak boleć. Nie wiedziałam, jak spojrzeć w lustro i nie zobaczyć Micaha w swoich oczach, bliźniaczo podobnych do jego. Tata wstał ze swojego miejsca, przysunął do mnie krzesło i objął mnie, przyciągając do siebie. – Tatusiu… – załkałam głośno. – Przejdziemy przez to razem, Maia – obiecał. I to było jedyne, co utrzymywało mnie na powierzchni. Myśl, że mam wsparcie, wspaniałą rodzinę, przyjaciół i chłopaka, który był przy mnie mimo bagażu, który dostał razem ze mną. Dziewczyna potrafi się często wkurzyć, gdy jej facet mówi, że jest jego. Że podobno to uprzedmiotowienie. Ale jak inaczej powiedzieć, że ufamy komuś na tyle, by pójść za nim do piekła i z niego wrócić? Jak nazwać to, że czujemy się kompletni za każdym razem, gdy jest przy nas? Można być czyimś i wciąż należeć do siebie. Można kogoś kochać i się zatracić, ale można też kochać i się odnaleźć. A ja byłam jego już chyba wtedy, gdy… Wszedł w moje życie, śpiewając lekko zachrypniętym głosem o dziewczynie ulotnej jak
papierosowy dym. Kyler – Kyler? – Usłyszałem głos mamy dochodzący z jej gabinetu. Jej „gabinet” oznaczał po prostu pokój, w którym zwykle pisała. To tutaj spędzała większość dnia, siedząc przy biurku, popijając pepsi i stukając w klawiaturę. Znacie ten moment, gdy skończyliście odrabiać lekcje, a potem sprzątacie z biurka papierki po cukierkach, batonikach, puste kubki i tak dalej? Biurko mamy wyglądało podobnie każdego wieczoru. Ten nie był wyjątkiem, ale zdążyłem się już przyzwyczaić. Rozsiadłem się wygodnie w fotelu koło niej i podpiłem jej pepsi z puszki. – Co z Maią? – zapytała, odrywając się od pisania. – Chyba lepiej. Rozmawiałem z nią przed chwilą przez telefon – westchnąłem. Mama już wcześniej zauważyła moje zdenerwowanie i musiałem jej powiedzieć, o co chodzi i dlaczego kompletnie świruję, nieustannie sprawdzając telefon. – Jestem pewna, że da sobie z tym wszystkim radę. – Uścisnęła pokrzepiająco moją rękę. – Też tak myślę. Ale nie będzie łatwo. – Na pewno przyda jej się twoje wsparcie. – I to wystarczy? – Rzuciłem jej wątpiące spojrzenie. – Kochasz ją. To wystarczy. Coś ścisnęło mnie za gardło. – Skąd wiesz? – Że ją kochasz? – spytała, a ja pokiwałem głową. – Twoje oczy. Błyszczą, gdy o niej mówisz. I jesteś moim synem, Kyler, matki wiedzą takie rzeczy. – Tak po prostu? – Tak po prostu. – Wzruszyła ramionami. Miała rację. Właśnie tutaj, gdy siedziałem w gabinecie mamy i wpatrywałem się w migający kursor, dotarło do mnie, co tak naprawdę oznacza szaleńczy rytm mojego serca, gdy Maia jest tuż przy mnie. Niemal fizyczny ból, kiedy cierpiała. Ukojenie, które dawała mi sama myśl o niej. Kochałem Maię. Byłem w niej zakochany. I nie było już odwrotu.
28 Zmartwienia i walka z własnym strachem Kyler Na próbie daliśmy z siebie wszystko. Doskonale wiedzieliśmy, kto gra w Keller’s, i nie był to nikt mierny. Na tę scenę mieli wstęp tylko najlepsi, z których już kilku podpisało kontrakty płytowe i pojechało w trasy nie tylko po Stanach, ale i po Europie. Występy u Aleca to marzenie każdego lokalnego zespołu. Żeby grać tam jako support, trzeba być naprawdę dobrym. Czy my byliśmy na tyle dobrzy? Tego nie wiedziałem, ale mogłem mieć pewność, że daliśmy z siebie wszystko. Alec, wychodząc, wyglądał na zadowolonego i stwierdził, że jesteśmy świetni, ale to jeszcze nic nie znaczyło. Teraz rozwaliłem się na podłodze, a plecy oparłem o kanapę, na której siedzieli Maia z Madem. Wygodniccy się znaleźli. Moja dziewczyna miała dzisiaj wyjątkowo dobry nastrój i swobodnie żartowała z naszym perkusistą, ale w ciągu ostatnich kilku dni bywało różnie. Ciężko znosiła terapię, wiążącą się z powrotem do wielu spraw, które sprawnie wypierała z pamięci przez ostatnich kilka lat. Przez dręczące ją koszmary prawie w ogóle nie spała po nocach. To podobno normalne, bo mierzy się teraz z całą kumulacją strachu i tak dalej, ale to ją wykańczało psychicznie. Elaine powiedziała Mai, że to może chwilę potrwać, ale potem ma być lepiej. Tylko kiedy będzie to potem? Westchnąłem ciężko, zwracając na siebie uwagę Milesa. – Co jest, stary? – Nic – odparłem natychmiast. – Ale kit wciskasz… – mruknął Ollie. – Czemu tak na mnie naskakujecie? – burknąłem. – Bo chodzisz z miną zbitego szczeniaka, od kiedy Maia poszła na terapię – wyjaśnił cicho Miles. – Po prostu trochę się martwię – przyznałem, zerkając na dziewczynę i upewniając się, że jest pogrążona w rozmowie z Madem. – Nie traktuj jej, jakby była z porcelany, Kyle. Jest silniejsza, niż ci się wydaje – zapewnił Ollie. – Ale nie wiem, czy ja jestem – powiedziałem cicho i przymknąłem oczy. Maia …huk i samochód zaczyna spadać. Woda. Przeraźliwie zimna woda, która bardzo szybko wypełnia kabinę. Mrugam, próbując coś dostrzec w ciemnej toni. Nagle obraz przed moimi oczami się rozmywa. Nie jestem już w samochodzie. Jestem w domu Kylera. Zaglądam do jego pokoju, ale tam go nie ma. Wtedy moją uwagę zwracają podniesione głosy dochodzące zza zamkniętych drzwi po drugiej stronie korytarza. – Kyler? – wołam niepewnie, ale nie słyszę odpowiedzi. Naciskam klamkę, a drzwi ustępują z cichym stuknięciem. Pusto. Wołam i szukam, ale nigdzie go nie ma, choć słyszę jego głos. Nie rozumiem słów, dla mnie są tylko dźwiękiem. Próbuję iść w kierunku źródła jego głosu, ale teraz mam wrażenie, jakby otaczał mnie ze
wszystkich stron. Wtedy słyszę jego krzyk. Tak głośny, że unoszę ręce, żeby zatkać uszy, ale coś mnie powstrzymuje. Krew. Ciepła, szkarłatna krew spływa po moich palcach na biały dywan, jak płatki czerwonej róży opadające na śnieg… Straciłam go. Obudził mnie własny krzyk. Do pokoju wpadli rodzice, już w pełni rozbudzeni moim atakiem histerii. Płakałam tak mocno, że nie mogłam wykrztusić słowa, raz po raz zanosząc się szlochem. Ręce, które w moich oczach wciąż były we krwi, drapałam tak mocno, że pokryły je czerwone pręgi. Na nic się zdały uspokajające słowa taty, który próbował mnie przytrzymać. Nie docierał do mnie ich sens. Nic do mnie nie docierało. Kyler Po drugiej w nocy obudził mnie telefon od mamy Mai. Spanikowanym głosem opisała mi zaistniałą sytuację i jeszcze zanim zakończyłem rozmowę, trzymałem w garści kluczyki do samochodu. W locie ubrałem się i nabazgrałem notatkę dla mamy, żeby się nie martwiła. Ulice Pittsburgha o tej porze były niemal puste, a ja przekroczyłem chyba wszystkie limity prędkości, jakie miałem po drodze. Ledwie witając się z Emily Hamilton, minąłem ją w progu i popędziłem na górę. Nic nie mogło mnie przygotować na to, co tam zastałem. Czym prędzej doskoczyłem do rozhisteryzowanej Mai, którą z trudem utrzymywał jej ojciec. Miała nieobecny wzrok. Wciąż była w swoim koszmarze. – Kyler, musisz mi pomóc. – Głos jej ojca przebił się przez szloch roznoszący się po całym pokoju. Skinąłem głową i czekałem na jego polecenie, bo kompletnie nie wiedziałem, co robić. – Musimy ją w pełni obudzić – powiedział. Tak zrobiliśmy. Wspólnymi siłami wyciągnęliśmy Maię z łóżka, a ja wziąłem ją na ręce i wniosłem do łazienki, a następnie pod prysznic. Lodowato zimna woda uderzyła w mój kark i zacisnąłem zęby. Ponad szumem wody usłyszałem, jak Maia spazmatycznie bierze kolejne oddechy, jak tonący człowiek wyciągnięty z wody, a jej ciało mięknie w moich ramionach, wtulając się we mnie z całej siły. Sam też ciężko oddychałem i byłem kompletnie przemoczony. Odetchnąłem z ulgą, gdy woda stała się cieplejsza, aż w końcu została zakręcona. Ostrożnie postawiłem Maię na nogi i odgarnąłem mokre włosy z jej twarzy. – W porządku? – spytałem. Pokiwała głową. – Powinniście się przebrać w coś suchego – stwierdziła Emily i wyszła z łazienki, zapewne idąc po jakieś ubrania dla nas. Owinąłem Maię puchatym ręcznikiem, mało przejmując się sobą. Kilka minut później i ja miałem na sobie suche ubrania. Nie było teraz mowy o powrocie do domu, nie mógłbym zostawić jej po tym, co się wydarzyło, chociaż kompletnie nie potrafiłem tego ogarnąć. Zresztą rodzice Mai musieli przyjąć to za pewnik, gdy zostawili nas samych w jej pokoju, mówiąc wcześniej „dobranoc”. Leżeliśmy w jej łóżku w ciemności, ledwie widziałem kontury jej twarzy, choć dzieliły nas tylko centymetry. Żadne z nas nie spało. – Co ci się śniło? Przysunęła się do mnie bliżej i przytuliła do mojego torsu. – Na początku wypadek. Potem… Byłam w twoim domu i nie mogłam cię znaleźć… wszędzie była krew, a ja… – urwała, chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi. Objąłem ją mocniej. – Nie płacz, aniołku. To był tylko sen i nic się nie stało. – Palcami przesuwałem wolno po jej plecach.
– Dlaczego to wszystko jest takie trudne, Kyler? – Nie wiem, Maiu. Ale jakoś damy sobie radę. – My? – Nigdzie się nie wybieram – zapewniłem ją. – Dlaczego? – wyszeptała. – Dlaczego co? – Mógłbyś mieć normalną dziewczynę, która nie miałaby koszmarów, i nie musiałbyś przyjeżdżać do niej w środku nocy. Która nie byłaby popieprzona na milion sposobów. Zatem dlaczego? Dlaczego wciąż tu jesteś? Normalny facet już dawno by uciekł. – To nazwij mnie szaleńcem. – Bo? – Bo się w tobie zakochałem. Byłem zdziwiony tym, jak gładko te słowa przeszły mi przez gardło, choć serce waliło mi jak oszalałe. Myślałem, że gdy jej to powiem, będziemy razem na kolacji czy coś, a nie w takich okolicznościach, nie kiedy wypłakiwała sobie oczy. Ale, jak widać, nie było mi to dane. Nasz związek mocno odbiegał od normalności. Powiedzenie jej, że się w niej zakochałem, było w tym całym bałaganie najnormalniejsze. Maia – Bo się w tobie zakochałem – powiedział, a mnie brakło tchu. W pierwszej chwili byłam niemal pewna, że się przesłyszałam. – Co? Co właśnie powiedziałeś? Mój oddech stał się urywany, a myśli krążyły wokół jednego: chłopaka, który trzymał mnie w objęciach. I który był we mnie zakochany. Kochał mnie. A ja nie miałam pojęcia, jak zareagować. Otworzyłam usta, chcąc coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęłam. – O mój Boże – udało mi się w końcu wykrztusić. – Wiem, to nie najlepszy moment. Nie chciałem ci tego mówić w takich okolicznościach, ale naprawdę to mam na myśli. I nie musisz nic odpowiadać. Powiedziałem, że cię kocham, tylko dlatego, że tak właśnie jest, i chciałem, żebyś wiedziała. Chciałabym móc odpowiedzieć mu tym samym. Ale nie mogłam. Po prostu nie mogłam. Nie teraz. Może kiedyś. Może kiedyś, gdy będę wiedziała na pewno. Chciałam, żeby „kocham cię” nie było tylko pustą frazą, a gdybym to teraz powiedziała, właśnie tym by było. I nienawidziłam siebie za to. – Śpij już. – Jego wargi musnęły moje czoło i łzy stanęły mi w oczach. Dlaczego nie mogłam mu powiedzieć, jak wiele dla mnie znaczy? Bo dusił mnie strach, trzeba wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy. Strach był jedyną rzeczą, która mnie ograniczała. I będę przegrywać za każdym razem, dopóki nie znajdę w sobie tyle siły, żeby go pokonać. Ale byłam dużo słabsza, niż byłam gotowa przyznać. Kyler Obudziłem się przed nią. Słońce było już wysoko na niebie i oświetlało pokój. Nawet bez patrzenia na zegarek mogłem stwierdzić, że było koło południa. Tymczasem Maia spokojnie spała z głową ułożoną nad moim sercem, a jej brązowe włosy rozsypywały się na moim torsie. Długie rzęsy rzucały cień na blade policzki, a pod oczami rysowały się ciemne podkówki. Usta miała rozchylone, a wydychane przez nie powietrze łaskotało moje ramię przerzucone przez jej szczupłe ciało. Wydawała się taka krucha… Ostatnio mniej jadła, a obciążona dodatkowym stresem, chudła w zastraszającym tempie.
Ktoś mógłby powiedzieć „super”, bo przecież każda dziewczyna chce być szczupła i w ogóle, ale w moich oczach wyglądało to zupełnie inaczej. Jej kości policzkowe były teraz ostro zarysowane, a skóra biała jak śnieg, wręcz niezdrowo biała. Maia była wykończona i psychicznie, i fizycznie. Wszyscy wokół powtarzali, że będzie lepiej, ale na razie na to się nie zanosiło. Terapia ją niszczyła. Podobno, żeby Maia mogła pójść dalej, musiała najpierw pogodzić się z przeszłością i inne pierdoły, ale efekt był taki, że jeszcze bardziej wszystko analizowała i coraz bardziej obwiniała się o śmierć brata. Nie miałem pojęcia, co Elaine planuje w ten sposób osiągnąć, a podobno była najlepsza. Zaczynałem w to wątpić. Bo jak długo człowiek może rozpadać się raz po raz na kawałki, żeby można było go wreszcie złożyć w całość i puścić wolno? Ile czasu będę musiał patrzeć bezsilnie na to, jak Maia powoli traci siebie? Nie wiedziałem. Nie wiedziałem, jak długo będzie jeszcze w stanie walczyć, nim zechce się poddać. Ale niebo mogłoby spłonąć, a piekło zamarznąć, a ja wciąż przy niej będę i nie oddam jej bez walki.
29 O krok za daleko i jeszcze jeden dalej… Maia Od kiedy wstaliśmy, nie spojrzałam mu prosto w twarz. Czułam się okropnie. Okropnie, bo go raniłam. I okropnie, bo tchórzyłam. Bałam się tego, co zobaczę w jego błękitnych oczach. Bałam się miłości, którą mi dawał. Nie zasługiwałam na nią. Bo jak mógł mnie kochać? Daleko mi było do ideału. Trudno nawet nazwać mnie dobrą dziewczyną. Mówiąc szczerze, przy nim i tym, jak był cudowny, ja prezentowałam się totalnie beznadziejnie. Musiał znosić moje humory i ignorować cierpkie słowa, którymi próbowałam udowodnić samej sobie, że wcale nie jestem bezsilna. Po dzisiejszej nocy wiedziałam już, że w walce ze swoimi koszmarami jestem na przegranej pozycji. Coraz słabiej wierzyłam w cudotwórczość terapii. Wiedziałam, że to wszystko nie odejdzie po jednej sesji, ot tak. Nie wiedziałam jednak, że to wszystko wróci do mnie ze zdwojoną siłą. Codziennie z trudem zmuszałam się do wstania z łóżka. To była udręka. Jedzenie ledwie przechodziło mi przez gardło i z rozpaczą coraz mocniej zapinałam pasek od spodni, które trzymały się teraz luźno na biodrach. Była jednak jedna rzecz, której nie powiedziałam Kylerowi. Elaine zasugerowała, że powinnam wreszcie przystać na propozycję, którą dostałam krótko po wypadku. Chciała, żebym spotkała się z chłopakiem, który go spowodował. Według niej to powinno pomóc mi pogodzić się ze śmiercią brata, wybaczyć samej sobie. Na tę myśl robiłam się chora. Do tej pory pamiętałam nazwisko, które widniało w papierach. Asa Evans. Upłynęły dwie noce bez złych snów. Aż dwie noce spokoju. Ani ja, ani Kyler nie nawiązywaliśmy do mojego ostatniego koszmaru. Nie mówiliśmy też o tym, co mi wtedy wyznał. To wszystko wisiało gdzieś między nami i mimo usilnych starań Kylera nie wróciliśmy jeszcze do normalności. Za cztery dni mieliśmy obchodzić walentynki. Nasze pierwsze wspólne walentynki. Fay i Alison były w euforii na samą myśl o tym święcie, ale ja nie miałam nawet połowy tego zapału. Czułam się wręcz winna, bo wiedziałam, że Kyler coś dla nas zaplanował, a nie potrafiłam się z tego zwyczajnie cieszyć. Zapakowany prezent dla niego czekał już od kilku dni, bezpiecznie schowany w szufladzie mojej szafki nocnej. Wcześniej wydawało mi się to superpomysłem. Teraz już nie byłam tego taka pewna, choć wiedziałam, jak bardzo Kyler uwielbiał, gdy prezenty miały jakieś symboliczne znaczenie. Ten miał, i to dwojakie. Zamówiłam go dzień po tym, jak wrócił z Filadelfii. Miałam tylko nadzieję, że mu się spodoba i że zrozumie, o co mi chodziło. Leżąc na boku na jego łóżku, obserwowałam, jak grał na skrzypcach. Spod przymkniętych powiek zerkał na instrument i grał znajomą melodię z pamięci. Uwielbiałam na niego patrzeć, gdy grał. Z gitarą wyglądał świetnie, podobnie przy fortepianie, ale kiedy miał w rękach skrzypce… Nie mogłam się na niego napatrzeć. Ten widok po prostu urzekał, nieważne w jak kiepskim stanie psychicznym byłam. Muzyka kontrolowała wtedy każdy ruch jego ciała. Mięśnie jego ramion napinały się z każdym drgnieniem. Głowa kiwała się do rytmu, a włosy, które już dawno potrzebowały strzyżenia, opadały mu na oczy. Nie mógł też zwyczajnie ustać w miejscu i wojskowe buty za kostkę stukały miękko o podłogę, a łańcuchy przypięte do
czarnych jeansów obijały się o jego nogi. Był moim światłem w najciemniejszym mroku. You’re the only thing that keeps me sane You’re the air I’m breathing But it’s so hard to let you know To let you know That you’re my light And I’m so lost without you beside me Kyler Kolejne dni mijały, ale czy było lepiej? Sam już nie wiedziałem. Jedynie muzyka zdawała się wybudzać Maię z odrętwienia. Tylko wtedy wszystko wydawało się na powrót normalne, choć było od tego tak dalekie. Teraz bardziej niż graniem zajmowałem się przyglądaniem się jej, gdy z całą mocą śpiewała słowa, które kiedyś napisała. W tym momencie nabrały nowego znaczenia. Już nie były tylko tekstem piosenki. Mocne brzmienie Fallen zdawało się odzwierciedlać to, co działo się w jej głowie. Maybe we’ve just fallen Maybe we’ve just fallen Fallen too far Posunęliśmy się oboje o krok za daleko. Wydostałem ją z jednego więzienia, które sobie sama stworzyła. Teraz zamykała nas oboje w zupełnie innym. I żadne z nas nie potrafiło się z niego wydostać. Nie bez tego drugiego. Maia Bezmyślnie wpatrywałam się w telewizor, próbując zająć myśli czymkolwiek. Miałam oglądać z chłopakami mecz, ale wyłgałam się zmęczeniem i po kilku minutach nawet Kyler odpuścił. Chciałam być sama. Wkurzało mnie już, że wszyscy ciągle skakali przede mną i chodzili wokół mnie na palcach. To niczego nie ułatwiało. W pewnym momencie ekran telewizora zasłonił mi potężny cień. Zamrugałam i zobaczyłam Adama. – Co tu robisz? – zapytałam chłodno. – Cześć, Adam. Miło, że wpadłeś. – Przewrócił oczami. – Może trochę kultury, co? – Przepraszam – westchnęłam. – Siadaj. – Zrobiłam mu miejsce na kanapie. – Możesz mi łaskawie wyjaśnić, co ty, do jasnej cholery, wyprawiasz? – Gdy tylko usiadł, przeszedł od razu do sedna. – O co ci chodzi? – burknęłam. – Ash mi powiedział… Zresztą nieważne. Ważne jest to, że właśnie kompletnie pieprzysz wszystko wokół. – A czy to czasem nie jest tylko i wyłącznie moja sprawa? – Wiesz, co możesz sobie zrobić z takimi tekstami? W tyłek wsadzić. Bo znów robisz to samo, Maia. Znów wszystkich odtrącasz. Myślisz, że nam nie było trudno po śmierci Micaha? Że łatwo nam było patrzeć na to, co się z tobą działo? Zobacz wreszcie coś więcej niż czubek własnego nosa, bo nie tylko ty cierpisz. Krzywdzisz wszystkich wokół siebie. – Serio, Adam? Kolejne kazanie? Stąpałam po cienkim lodzie. Bardzo cienkim lodzie… – Naprawdę nie widzisz tego, co robisz? Masz chłopaka, który kocha cię jak wariat i zrobiłby dla ciebie wszystko, ale tobie jest mało. Przyjaciele stają na głowie, żeby TOBIE było łatwiej. Twoi rodzice cierpliwie znoszą twoje docinki, humory i starają się, jak mogą. Ale ty tego nie widzisz, Maiu. Nie potrafisz tego za cholerę docenić. Bo się boisz. Boisz się, żeby czasem
TOBIE się krzywda nie stała, ale zupełnie nie zważasz na to, jakie siejesz zniszczenie. – Nie masz pojęcia… – zaczęłam, ale nie pozwolił mi dokończyć. – Nie mam pojęcia, co czujesz? Wyciągałem cię z samego dna, Maia! Własnymi rękami! Patrzyłem, jak mój młodszy brat popada w obłęd, bo właśnie stracił swojego najlepszego przyjaciela. Znosiłem jego krzyki, twoje krzyki i cały ten bałagan. Wszyscy przeszliśmy przez to samo piekło, Maiu. A ty możesz, ale nie chcesz z niego wyjść. Doceń wreszcie to, co masz. Doceń to, że żyjesz. I przestań się obwiniać o coś, za co nie jesteś odpowiedzialna. – Łatwo ci mówić. – Nie, nie jest łatwo. Ale jeszcze trudniej patrzeć, gdy depczesz pamięć o nim. Pamiętasz, Maia? Pamiętasz jeszcze, co zawsze powtarzał twój brat? W co wierzył? Jak mogłam zapomnieć? Jak mogłam? – Nie oglądaj się za siebie, bo to wszystko masz już za sobą. Patrz przed siebie, bo tam są twoja przyszłość i wszyscy, którzy cię kochają – wyszeptałam, pozwalając spłynąć samotnej łzie. – Kochamy cię, Maia. I on też cię kochał, całym sobą. Ale skopałby ci tyłek, gdyby zobaczył, co odrzucasz. A odrzucasz całe szczęście, jakie Kyler chce ci dać. Byłam taka głupia. Tak bardzo głupia… Kyler mnie kochał, czy to nie wystarczało? Dawał mi więcej, niż kiedykolwiek mogłam mu oddać. Stawiał mnie na pierwszym miejscu, choć nie mogło to być dla niego łatwe. To wszystko, co dla mnie robił… Do końca życia nie byłabym w stanie mu się za to odwdzięczyć. Jedyne, co musiałam zrobić, to wreszcie przyznać się przed samą sobą, że też go kocham. A on przecież nie prosił mnie o nic więcej. Nie prosił o nic więcej, jak tylko o to, bym pozwoliła mu mnie kochać. I zamierzałam to zrobić. Czy mogłam wybrać lepszy dzień na powiedzenie mu tego niż jutrzejsze walentynki?
30 Rozerwana sieć kłamstw i niewysłana wiadomość Maia Cała szkoła tonęła w czerwonych sercach porozwieszanych w każdym możliwym miejscu. Po raz kolejny upewniłam się, że niewielkie pudełko przewiązane czerwoną kokardą wciąż jest na swoim miejscu i leży bezpiecznie w torbie. Byłam podekscytowana. Trochę przestraszona, bo każda kolejna przemowa ułożona w głowie, powtórzona dwa razy, okazywała się do luftu. Mimo to wciąż nie mogłam się doczekać, gdy zobaczę jego minę, kiedy mu powiem, co do niego czuję. Jednak nadal go nie było, a zajęcia zaczynały się za pięć minut. Nigdy się nie spóźniał. Na dodatek nie odpisał na żadnego z trzech SMS-ów, które mu wysłałam. Może zaspał? Czasem bywał roztrzepany, mógł nie nastawić budzika. Ja: Kyyyyler, gdzie jesteś? Spróbowałam jeszcze raz. Może rozładował mu się telefon? Głupia… Przecież dostałaś raporty… Przy drzwiach dostrzegłam Milesa, który uniósł rękę w geście powitania, i w końcu niechętnie podążyłam w stronę sali. Zapewne Kyler zjawi się zgrzany na drugiej lekcji, ale nie zapomni przyjść po mnie i się przywitać, a potem całą paczką będziemy się z niego śmiać. Tak, na pewno tak będzie. Kyler Zaspałem. Wiedziałem to, gdy tylko się obudziłem. Bateria w budziku padła. Jasna cholera… Było już po ósmej. Może uda mi się zdążyć na drugą lekcję, przy odrobinie szczęścia. Potykając się o własne nogi, pobiegłem pod prysznic i naprędce wciągnąłem na tyłek pierwsze jeansy, jakie mi wpadły w ręce. Czarne. Czy ja mam spodnie w innym kolorze? Szkoda czasu na takie rozkminy. Wciągnąłem przez głowę białą koszulkę i włożyłem koszulę w czerwono-czarną kratę, podwijając niedbale rękawy i zostawiając ją rozpiętą. Walentynki i te sprawy. Wrzuciłem wszystkie potrzebne rzeczy do plecaka łącznie z małym pudełeczkiem, w którym znajdował się prezent dla mojej dziewczyny, i łapiąc w locie telefon, wyszedłem z pokoju. Już pisałem SMS-a do Mai, gdy usłyszałem krzyki po drugiej stronie korytarza. Wrzuciłem telefon do kieszeni i z duszą na ramieniu ruszyłem w stronę gabinetu ojca. – …jesteś pasożytem! – krzyczał mój ojciec. – I z niego robisz dokładnie to samo. A ty się dziwisz? Dziwisz się, że cię nienawidzę?! – Nie mów tak! To twój syn! – oponowała mama. Zdarzało im się kłócić. Ale nie tak. I nie wtedy, kiedy byłem w domu. Zatrzymałem się tuż przed drzwiami i nie potrafiłem zrobić kolejnego kroku. – Pieprzone rozczarowanie, a nie syn, tak samo mało wart, co ty. Spotyka się z jakąś niezrównoważoną dziwką, a tobie oczywiście to pasuje! To było jak cios prosto w twarz. A moje stopy dosłownie wrosły w podłogę. – Nie znasz tej dziewczyny, jak możesz tak mówić?! Jak możesz? Odejdę, jeśli nie przestaniesz. Rozumiesz? Odejdę! – Głos mamy zaczął się łamać. – Nie zrobisz tego. – Zaśmiał się szyderczo. – Zabiorę ci wszystko. Łącznie z nim. Byłem ślepy. Byłem tak bardzo ślepy, że nie widziałem… Nie widziałem tego, jak bardzo się go bała. Nie widziałem tego, że to ja byłem bronią w jego rękach. Zabawką, którą
szantażował moją matkę, zdolną poświęcić dla mnie wszystko. I przez tyle lat składała w ofierze samą siebie. Dlaczego nie zauważyłem tego, że łagodne sugestie, bym znalazł dla siebie własne mieszkanie tam, gdzie będę chciał, które zaczęła wysuwać po moich osiemnastych urodzinach, były powodowane jej strachem? Jak mogłem tego nie widzieć? Jak mogłem być tak głęboko zaślepiony? A on był zdolny do wszystkiego. Absolutnie wszystkiego. – Nie odbierzesz mi go! Już nie, jest dorosły! Wtedy usłyszałem głośny dźwięk wymierzonego policzka. Uderzył ją. Ogarnęła mnie wściekłość i nie zastanawiałem się ani sekundy. Pchnąłem drzwi do gabinetu i rzuciłem się na ojca, sięgając ponad biurkiem do kołnierza jego koszuli. – Jak śmiałeś podnieść na nią rękę?! Jak śmiałeś?! – wykrzyczałem mu prosto w twarz, a on tylko się roześmiał. – Jesteś taki słaby. Tak niewiele trzeba, żeby wyprowadzić cię z równowagi. – Zadałem ci, kurwa, pytanie! Jak śmiałeś ją uderzyć, ty śmieciu? Jak, kurwa, śmiałeś?! Znosiłem twoje pierdolone wyrzuty, znosiłem nawet to, że mnie biłeś. Znosiłem obelgi pod swoim adresem, zniosłem nawet to, że obrażasz dziewczynę, którą kocham, ale nigdy, przenigdy nie puszczę ci płazem tego, że podniosłeś rękę na kobietę, a już w szczególności moją matkę! – Mocniej szarpnąłem za kołnierz trzymany w garści, ale jego to nie ruszało. Jest psychopatą, Kyler. Jak cokolwiek może go ruszać? Rozległ się metaliczny szczęk, a serce podskoczyło mi do gardła. Broń. Wyjął broń z szuflady biurka. Zapomniałem o niej. Na śmierć o niej zapomniałem. – Puść mnie, Kyler. – Nawet nie musiałem zerkać w dół, żeby wiedzieć, że lufa pistoletu celuje prosto we mnie. Mama stojąca gdzieś za mną pisnęła ze strachu. Puściłem go i cofnąłem się o krok, unosząc ręce. – Mamo. – Przełknąłem ślinę. – Wyjdź stąd. – Kyle… – zaszlochała. – Proszę, zrób to. – Odwróciłem na chwilę głowę w jej stronę i powiedziałem bezgłośnie trzy słowa: Zadzwoń na policję. Przytaknęła i wyszła. Odetchnąłem z ulgą, gdy drzwi się zamknęły. – Pójdziesz siedzieć – powiedziałem. – Nie, nie wpakujesz mnie za kratki. – Policja zaraz tu przyjedzie. Aresztują cię. – To dlatego kazałeś wyjść tej głupiej suce. – Uniósł broń, celując gdzieś w okolice mojego serca, ale nie wierzyłem w to, że mógłby wystrzelić. – Nie zniszczysz mojej kariery! – Już jest zniszczona. I to ty mnie nauczyłeś działać, nim twój przeciwnik się zorientuje. Zrobiłem tylko to, czego mnie nauczyłeś. Nadal jestem rozczarowaniem? – Zamknij się! Zamknij się w tej chwili! – Jego ręka zaczęła się trząść. Wszyscy mi powtarzali, że mam piękne, błękitne oczy swojego ojca. Teraz widziałem w nich czyste szaleństwo. – Odłóż broń – poprosiłem spokojnie. – Nie! – krzyknął. Odważnie, a może tylko z głupią brawurą, zrobiłem mały krok do przodu. Wystrzelił. Wystrzelił i upadłem z hukiem na drewnianą podłogę. Miałem wrażenie, jakby coś spalało mnie od środka – ból był tak wielki. Spojrzałem na swoją białą koszulkę i zobaczyłem powiększającą się plamę krwi tuż pod miejscem, gdzie biło moje rozszalałe serce. Uniosłem wzrok na ojca. Nierozumiejącym i przerażonym wzrokiem patrzył na broń w swoich rękach. Z zewnątrz dochodziło wycie syren.
Patrzyłem, jak krew przepływa mi przez palce. Powinienem być przerażony, ale nie byłem. Byłem spokojny. Nawet nie drgnąłem, gdy drzwi gwałtownie odbiły się od ściany. Mama… Chyba krzyczała, ale nie potrafiłem rozróżnić słów. Coraz trudniej było mi utrzymać otwarte oczy. Kusił mnie słodki niebyt. Tam już nic nie miało boleć. Zdążyłem jeszcze zarejestrować twarz młodej sanitariuszki, która coś do mnie mówiła, ale jej słowa zlewały się w bełkot. Było mi już wszystko jedno. Pozwoliłem powiekom opaść… Kyler: Zaspałem. Postaram się zdążyć na drugą lekcję. Wesołych walentynek, Maia :* Status: błąd wysyłania
31 Krwawe walentynki i złamane serce Maia Minęła druga lekcja, a jego wciąż nie było. Co minutę sprawdzałam telefon, ale żadna wiadomość nie nadeszła. Zaczynałam się martwić. – Na pewno zaspał i zaraz przyjedzie – szepnęła siedząca obok mnie Fay i ścisnęła pokrzepiająco moją rękę. W tej chwili rozległ się nieprzyjemny dźwięk, który pojawiał się za każdym razem, gdy uruchamiano radiowęzeł szkolny, i rozległ się głos wicedyrektorki. – Maia Hamilton, Oliver Jameson, Miles Preston i Charles Maddox są natychmiast proszeni do gabinetu dyrektora. Powtarzam… Żołądek podszedł mi do gardła, ale natychmiast wrzuciłam wszystkie rzeczy do torby i wybiegłam z sali. Spotkałam się z chłopakami na korytarzu, ale żadne z nas się nie odezwało, bojąc się wypowiedzieć na głos swoje obawy. Gdy weszliśmy do gabinetu, zobaczyłam moją mamę. Po jej policzkach płynęły łzy, a ja wiedziałam. Wiedziałam, że coś się stało. – Kyler… – zaczęła, a ja poczułam, jak nogi się pode mną uginają, i upadłabym, gdyby nie podtrzymał mnie Ollie. – Jest w szpitalu. Jego stan jest ciężki. – Jak ciężki? – zapytał Miles, który nawet nie próbował ukryć swoich łez. – Może tego nie przeżyć. Nie. Nie. Proszę. Błagam. Nie… Siedziałam na podłodze szpitalnego korytarza i nieprzerwanie płakałam. Kylera nie przywieźli jeszcze z bloku operacyjnego, a ja nie mogłam nawet myśleć… Nie mogłam znieść choćby myśli o tym, że mogłabym go stracić. Nie zdążyłam mu powiedzieć, że go kocham. Nie zdążyliśmy wypełnić tak wielu złożonych sobie obietnic. Zaciskałam palce na gwiazdce, którą od niego dostałam. Mieliśmy tam wrócić. Razem. Przecież obiecał… – Wyjdzie z tego, Maiu – próbował mnie pocieszyć Ollie, który siedział obok. – Jest silniejszy niż jakaś tam pieprzona kulka. Oparłam głowę o ramię przyjaciela i przytuliłam się do jego boku, szukając czegoś, czego mógłby się uchwycić mój zmęczony umysł. – A co, jeśli nie? – zdołałam wychrypieć. – Nawet tak nie myśl, Maia. Nawet tak nie myśl. Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Nie mogłam mieć pewności, że Kyler przeżyje. Nikt nie mógł jej mieć. Wiedziałam, że nawet człowiek o złotym sercu nie wywinie się śmierci, jeśli tylko ta zechce go zabrać. I tak jak bardzo kochałam samo wspomnienie jego roześmianej twarzy, jego ciepła, jego zapachu, który ostatnio otaczał mnie nieustannie, tak mało mogłam teraz zrobić. Bo jedyne, co mogłam, to mieć nadzieję. Nadzieję, że mamy przed sobą jeszcze dużo wspólnie spędzonego czasu. Że mamy całą wieczność. Gdy na korytarzu wreszcie pojawił się lekarz, poderwałam się natychmiast na równe nogi, stanęłam przy boku Veroniki i ścisnęłam jej rękę. Trochę dla niej, a trochę dla siebie. – Co z nim? – zapytała roztrzęsiona. – Operacja przebiegła pomyślnie – powiedział lekarz i we dwie odetchnęłyśmy z ulgą. – Miał sporo szczęścia, kula minęła główne organy i przeszła na wylot, dosłownie centrymetry od
serca. Jego stan jest stabilny, ale następna doba będzie kluczowa. – Zatem nadal istnieje ryzyko? – Przełknęłam ślinę. – Niezbyt duże, ale istnieje. Rany postrzałowe bywają zdradliwe. Przymknęłam na chwilę oczy, próbując powstrzymać atak paniki, który czaił się we mnie już w drodze do szpitala. Wdech, wydech. Na powrót podniosłam wzrok na lekarza. – Czy możemy go zobaczyć? – spytała mama Kylera, a mężczyzna przytaknął. – Tylko nie wszyscy naraz. Wciąż jest nieprzytomny i potrzebuje odpoczynku. Pokiwałyśmy głowami i chwilę później już wchodziłyśmy na salę, na której umieścili Kylera. Aparatura miarowo pikała, a nieprzytomny i śmiertelnie blady Kyler leżał na łóżku. Nie mogłam powstrzymać kolejnych pokładów łez, które znów zaczeły spływać mi po twarzy nieprzerwanym strumieniem. Na miękkich nogach udało mi się dotrzeć do jego łóżka i usiąść ciężko na krześle, które sobie przysunęłam. Veronica zrobiła to samo, tyle że z drugiej strony. Chwyciłam w dłonie jego chłodną rękę i przycisnęłam usta do jego palców. – Kocham cię, Kyler. Proszę, nie zostawiaj mnie – wyszeptałam, opierając głowę na naszych złączonych dłoniach i błagając Boga, żeby mi go nie zabierał. Żeby nie zabierał mi wszystkiego, co miałam. Upływały kolejne godziny, a on wciąż się nie obudził. Miałam ochotę krzyczeć. Z bezsilności. Z nienawiści do jego ojca, który był przyczyną tego wszystkiego. Gdybym go teraz zobaczyła, zabiłabym go. Gołymi rękami bym skurwiela zabiła. Śmierć mojego brata była wypadkiem, nieszczęśliwym, ale wciąż wypadkiem. Jednym głupim błędem, który zadecydował o czyimś życiu. Ale on… On niszczył go latami, a teraz omal go nie zabił. Jak można być takim śmieciem, żeby celować z broni we własne dziecko? Nie potrafiłam tego ogarnąć rozumem. – Powinnaś pojechać do domu i odpocząć. Wyglądasz strasznie. – W sali rozległ się głęboki baryton, na którego dźwięk poderwałam się ze swojego miejsca. – Kayden… Przyjechałeś. Chłopak objął mnie tak, jakby chciał tym uściskiem przekazać mi część swojej siły. – Mój mały kuzyn próbuje kopnąć w kalendarz, a ja miałbym to przegapić? W życiu! – Humor cię nie opuszcza – zauważyłam. – Albo to, albo zaraz rozpłaczę się jak dziecko – przyznał, a w jego oczach błysnęły łzy. – Co z nim? – Nadal się nie obudził, choć prognozy są dobre – westchnęłam. – A jak ty się trzymasz? – zapytał. – Nie trzymam. – Spuściłam wzrok. – On wyzdrowieje, Maiu. Kocha cię i nie będzie chciał cię zostawić – powiedział i chwycił moją zapłakaną twarz w dłonie. – Kyler nigdy nie łamie złożonych obietnic. Kayden Udało mi się nakłonić Maię, żeby pojechała do domu i przespała się kilka godzin. Była w kompletnej rozsypce. Podobnie ciocia Veronica, którą na moją prośbę zabrali ze sobą rodzice Mai. Był już późny wieczór i na sali zostaliśmy tylko ja i Oliver, jeden z przyjaciół Kylera. Nie dał się stąd wykurzyć żadną siłą. Ani prośbą, ani groźbą. – To ty jesteś tym wariatem, którego mój kuzyn poznał pierwszego dnia szkoły? – zagadnąłem, próbując jakoś rozładować tę grobową atmosferę, żeby nie popaść w obłęd. Gdy zadzwoniła moja mama z wieścią o tym, że Kylera postrzelił mój popieprzony wujek i chłopak jest w szpitalu, natychmiast rzuciłem wszystko i pobiegłem do szefa, żeby wypuścił mnie wcześniej. Widząc, w jakim jestem stanie, bez problemu dał mi kilka dni wolnego, i na złamanie karku popędziłem do domu. Pakując się, wyjaśniałem Thei, co się stało, wprawiając ją
tym w osłupienie, i tylko Ayana, którą trzymała na rękach, powstrzymywała ją od pojechania razem ze mną. Teraz strasznie za nimi tęskniłem. – Ta, to chyba ja. Wyglądał jak zagubiony szczeniak. – Oliver uśmiechnął się smutno. – Gdy zobaczyłem jego koszulkę z jakże wymownym przekazem, po prostu musiałem go uratować. – Hollywood Undead? – Zmarszczyłem brwi. Kyler był popieprzony na punkcie muzyki. I uwielbiał Hollywood Undead. I ich niewybredne teksty. – Tak. To był chyba cytat z Dead Bite. Boże, przecież to ja kupiłem mu tę koszulkę. Roześmiałem się. – Wiem, o której mówisz. W Albuquerque nosił ją tak często, że powinna się już rozlecieć. – Każdy ma w sobie coś z wariata, no nie? – Wzruszył ramionami. – Tak, chyba tak – przytaknąłem. – Wiesz, Kyler kiedyś opowiedział mi o swoim ojcu. Był lekko pijany, ale mimo wszystko… – Westchnął ciężko. – Powinienem był coś zrobić. – To nie twoja wina, Ollie. – Pokręciłem głową. – Sam wiedziałem o tym od lat, ale Kyler… On się uparł. Uparł się, że nie zostawi swojej mamy. Wierz mi, próbowałem wszystkiego, żeby go stamtąd wyciągnąć, ale po każdych wakacjach wracał do domu i do ojca. – No tak, jak Kyler się na coś uprze, to nic go nie przekona. Jest uparty jak osioł. – To prawda. Mam tylko nadzieję, że jest równie zawzięty, by żyć. Kyler Czułem się, jakbym unosił się w powietrzu. Na początku myślałem, że umarłem, ale chyba nawet w piekle nie ma tych irytująco pikających maszyn, których dźwięk przebijał się do mojej świadomości. Potem usłyszałem głos Mai. Powtarzała, że mnie kocha, i głośno szlochała. Niczego bardziej wtedy nie chciałem, jak tylko móc otworzyć oczy. Spojrzeć na nią, uspokoić ją. Ale nie mogłem zmusić ciała do jakiegokolwiek ruchu. Słyszałem kolejne głosy, kolejne prośby i obietnice. Mama, Maia, moi kumple… Oni wszyscy prosili mnie tylko o jedno. Żebym się obudził. Żebym do nich wrócił. I Bóg mi świadkiem, że chciałem. Ale byłem słaby. Skakałem między świadomością a nieświadomością przez czas, który wydawał mi się wiecznością. – Kyler, jeśli się nie obudzisz, to przysięgam, że wyciągnę cię z samego piekła i skopię ci dupę. Kayden? Maia Wszyscy byliśmy już przemęczeni. Upłynęła doba, a on nadal się nie obudził. Zaczynałam wariować z niepokoju. Lekarze powtarzali, że trzeba czekać. Ale jak długo? Na to pytanie nikt nie znał odpowiedzi. Z westchnieniem odgarnęłam jego przydługie włosy, które muskały zamknięte powieki, i na powrót oparłam głowę na naszych złączonych dłoniach. Strasznie za nim tęskniłam. Brakowało mi nawet jego chorego poczucia humoru. – Kto umarł? – Z zamyślenia wyrwał mnie nagle zachrypnięty głos i poderwałam się do pionu. W zmęczonych, błękitnych oczach Kylera zobaczyłam iskierki rozbawienia. – Kyler… Obudziłeś się. – Ujęłam jego twarz w swoje dłonie i pocałowałam go krótko, już nawet nie próbując walczyć ze łzami. – Wystraszyłeś mnie na śmierć, kretynie, a ty się
budzisz w nastroju do żartów. – I tak mnie kochasz. – Uśmiechnął się słabo. – Tak bardzo, że mnie to przeraża – przyznałam. – Gdzie… – odchrząknął. – Gdzie jest moja mama? – Kayden zabrał ją do bufetu, żeby coś zjadła. Zaraz dam im znać, że się obudziłeś, i pójdę po lekarza. – Zaczęłam się podnosić ze swojego miejsca, ale przytrzymał mnie za rękę. – Nic jej nie jest? – upewnił się. – Jest cała i zdrowa. – A ojciec? – Siedzi w areszcie i raczej nieprędko wyjdzie na wolność. Westchnął ciężko. – To dobrze. – Tak, to dobrze – przytaknęłam i przycisnęłam usta do jego czoła. Miałam nadzieję, że jego ojciec zgnije w więzieniu.
32 Wracanie do żywych i głupie rozmowy Kyler Okazało się, że mieliśmy już sobotę. Byłem dzień do tyłu. I przez co? Przez głupią ranę postrzałową. Tępo wpatrywałem się w drzwi, za którymi przed chwilą zniknęła Maia, a które teraz na powrót się otworzyły i stanął w nich lekarz. Nie mógł mieć więcej niż jakieś czterdzieści lat. Ale jestem do niczego w ocenianiu wieku, więc mogłem się mylić. – Dzień dobry, Kyler. Nazywam się Smithson i jestem twoim lekarzem – przedstawił się. – Jak się czujesz? – Czy określenie „jakby mnie czołg przejechał” coś doktorowi mówi? – Uniosłem pytająco jedną brew. Doktor Smithson roześmiał się przyjaźnie. – To normalne w twoim stanie. – Czyli to zupełnie normalne, że mam wrażenie, jakby ktoś wwiercał mi się między żebra? – Niestety tak. Dostajesz silne środki przeciwbólowe, ale z tym nie można przesadzać. Pokiwałem głową. Wolałem już trochę pocierpieć, niż być na haju. – Długo będziecie mnie tu trzymać? – zapytałem, przesuwając między palcami zimną rurkę kroplówki. – Kilka dni, jeśli wszystko będzie w porządku. Długo byłeś nieprzytomny i straciłeś sporo krwi. Nim będziesz mógł wrócić do domu, musimy się upewnić, że rana goi się prawidłowo i nic nie zagraża twojemu życiu. – Rozumiem – westchnąłem. – Będziemy musieli zrobić ci jeszcze parę badań, ale na razie odpoczywaj i spędź trochę czasu z bliskimi. Daj znać, gdybyś czegoś potrzebował. – Z tymi słowami opuścił salę. Opadłem ciężko na poduszkę i wlepiłem wzrok z śnieżnobiały sufit. Nienawidziłem szpitali. – Tak się martwiłam – wyłkała mama, opierając swoje czoło o moje i obejmując dłońmi moją twarz. – Nic mi nie jest, mamo. – Uśmiechnąłem się blado. – Zostałeś postrzelony i prawie wykrwawiłeś się na śmierć i mówisz mi, że nic ci nie jest? Kompletnie oszalałeś, synu. – Diabli wiedzą, co mi dają w tych kroplówkach – mruknąłem, a mama zaśmiała się przez łzy, jednak zaraz rozpłakała się jeszcze mocniej. – Tak bardzo cię przepraszam, Kyler. Powinnam była coś zrobić. Powinnam była od niego odejść już dawno temu. – Bałaś się. To nie była twoja wina, mamo. Pociągnęła głośno nosem i wyprostowała się, ocierając przy tym łzy wierzchem dłoni. – Będziesz musiał złożyć zeznania, jak tylko poczujesz się na siłach. Pokiwałem głową. Wiedziałem, że będę musiał to zrobić. I byłbym nawet gotów trochę nazmyślać, żeby posiedział dłużej, gdyby nie kłóciło się to z moim sumieniem. Jakkolwiek patrzeć, to mój ojciec i prawda udupi go chyba w wystarczającym stopniu. A zresztą… Pewna
zielonooka szatynka powiedziała mi kiedyś, że karma to suka z poczuciem humoru. Mam nadzieję, że w tym przypadku też zadziała! – Chcę się wyprowadzić – powiedziała nagle, a ja zamarłem. – Ale… Nie chcesz stąd wyjeżdżać, prawda? – wykrztusiłem. – Sama nie wiem, Kyler – westchnęła. – Ja tu zostaję. – Nie będę cię zmuszać do wyjazdu, synu. – Pokręciła głową. – Na razie zostanę w Pittsburghu, aż skończysz szkołę. Potem… Potem chyba wrócę do Albuquerque. Muszę sobie wszystko poukładać. Ale nie mogę zostać w tym domu, Kyler. Po prostu nie mogę. – Potrząsnęła głową. – W porządku, rozumiem. Zacznij szukać dla nas czegoś nowego już teraz. Sam nie będę mógł patrzeć na ten dom. – Dobrze – przytaknęła i z westchnieniem podniosła się ze swojego miejsca. – Kyle? – Tak? – Zmarszczyłem brwi. – Kocham cię, synku. – Ja ciebie też, mamo. Ja ciebie też. – Ścisnąłem jej rękę. Pół roku temu skakałbym z radości, gdyby mama powiedziała, że wracamy do Albuquerque. Ale teraz wszystko się zmieniło. Moje życie się zmieniło. I moje serce należało do tego miejsca, do Niej. – Jak się ma mój mały kuzyn? – Kayden wparował na salę z cwaniackim uśmieszkiem. Pokazałem mu fucka, na co on tylko się roześmiał i usiadł na krześle koło łóżka. – To było dojrzałe, Kyler. Bardzo dojrzałe. Przewróciłem oczami. – A tak na serio, jak się czujesz? – spoważniał. Kayden rzadko był poważny. Naprawdę rzadko. – Znośnie – odparłem. – Nigdy więcej mnie tak nie strasz, człowieku. Jestem za młody, żeby umrzeć na zawał. – Uwierz mi, że teraz bardziej będę uważał na psychopatów z bronią. – Oby. – Mam nadzieję, że Maia nie siedziała całą noc w szpitalu. – Spojrzałem na niego wymownie. Prychnął. – Skopałbyś mi dupę, gdybym nie zadbał o twoją dziewczynę. Udało mi się przekonać ją, żeby pojechała do domu i odpoczęła parę godzin. – Dzięki, stary. – Znam cię, Kyler. Z reguły bardziej troszczysz się o innych niż o samego siebie. Wzruszyłem ramionami. – Kocham ją. – A ona ciebie. – Czy to nie zabawne? – Co? – zapytał, nie rozumiejąc, o co mi chodzi. – Poznajesz kogoś i kompletnie nie masz pojęcia, jak wiele ten ktoś będzie dla ciebie znaczył – wyjaśniłem. – Przecież nie zakochałeś się w niej ot tak. – Kiedyś myślałem, że to przyszło właśnie ot tak. Ale myliłem się. Miałeś rację, Kade. – Ja zawsze mam rację – prychnął. – Ale nadal nie wiem, o czym mówisz. – Pamiętasz, co mi powiedziałeś tego wieczoru, gdy postanowiłeś się oświadczyć Thei,
i zapytałem cię, jak wygląda zakochiwanie się w kimś? – Że to jak zasypianie. Skinąłem głową. – Powoli, aż w końcu to się po prostu dzieje i tracisz nad tym kontrolę – dokończyłem za niego. Tak właśnie to wyglądało. Nie można kontrolować swoich uczuć. Można za to kontrolować swoje czyny i udowadniać każdego dnia tej jedynej osobie, że jest się jej wartym. Maia Najchętniej nie odstępowałabym go nawet na krok, ale się nie dało. Chodzenie do szkoły, kiedy on leżał w szpitalu, było udręką. Nie pomagało nawet SMS-owanie na każdej przerwie. Telefon po raz kolejny zawibrował mi w ręce. Kyler: Maiaaa Ja: Co? Kyler: Mówi się „Słucham”. Przewróciłam oczami. Ja: Słucham. Kyler: Nudzę się jak gnom. Ja: Chyba jak mops. Kyler: ?? Ja: Jak mops. Nudzisz się jak mops. Kyler: A gnomy się nie nudzą? Pokręciłam głową z politowaniem. Ja: Gnomy nie istnieją. Kyler: A kto pomaga Mikołajowi? Ja: Elfy. Kyler: Skoro elfy mogą pomagać Mikołajowi, to gnomy mogą istnieć i się nudzić, o! Ja: Co oni Ci dają w tym szpitalu? Grzybki halucynki? Kyler: Nic z tych rzeczy. Ja: To o co chodzi? Kyler: Nudzi mi się. Kyler: I tęsknię za Tobą. Ja: Widzieliśmy się wczoraj wieczorem. Kyler: To było 12 h temu! Ja: Przyjadę do Ciebie po szkole ;) Kyler: Obiecujesz? Kyler: Na paluszek? Ja: Obiecuję :) Ale jak mam obiecać na paluszek przez sms-a??? Kyler: Okej, na to nie wpadłem… Ja: Prześpij się trochę ;) Szybciej zleci Ci czas. Kyler: Okej. Branoc. Kocham Cię :* Nawet się nie zawahałam, odpisując. Ja: Ja Ciebie też :* Od dwóch godzin siedziałam u Kylera. A właściwie wpółleżałam na jego łóżku szpitalnym, które raczej nie było przeznaczone dla dwóch osób. Kyler stwierdził jednak, że takie maleństwo jak ja na pewno się zmieści, i nie było siły, żebym siedziała na krześle obok. Musieliśmy się zdrowo nakombinować, żeby było nam wygodnie i żebym jednocześnie nie
zrobiła mu żadnej krzywdy, bo wciąż był obolały. Wspólnie czytaliśmy książkę, którą akurat miałam w torbie. – I on tak za nią łaził przez dwa miesiące, żeby się z nim umówiła? – zdziwił się Kyler, zaglądając mi przez ramię. – Tak. Czy to nie urocze? – Koleś musiał być serio zdesperowany – prychnął. – A za mną nie chodziłbyś przez dwa miesiące, gdyby było trzeba? Zrobił zamyśloną minę. – No nie wiem… – Kyler! – Okej, okej! – Podniósł ręce w geście poddania. – Chodziłbym za tobą nawet pół roku, gdybyś nie chciała się zgodzić. – No myślę. – Trąciłam go lekko w ramię. – Ale przyznaj, jestem bardziej zajebisty od niego. – Wskazał na książkę. – Od Cama? Zwariowałeś? On ma żółwia! – I nazwał go Raphael. – Przewrócił oczami. – Czy to nie dziecinne? – Odezwał się ten, kto wierzy w gnomy. Już nie wiem, co jest bardziej dziecinne. – No już. Powiedz to. – Szturchnął mnie. – Okej! Jesteś zajebisty! Zadowolony? – Ale bardziej niż Cam? – drążył. – Bardziej – westchnęłam. Z szerokim uśmiechem nachylił się nade mną i mnie pocałował. Tak, może i Cam był zajebisty, ale zajebistość Kylera była większa. Bo on był mój. I był moją siłą.
33 Przeprowadzka i spóźnione walentynki Kyler Po tygodniu spędzonym w szpitalu byłem bardziej niż szczęśliwy, mogąc wreszcie stąd wyjść. Choć nadal trochę osłabiony, czułem się całkiem znośnie. Zdążyłem tymczasem złożyć zeznania, choć zdawałem sobie sprawę z tego, że będę musiał zaliczyć jeszcze jakiejś wizyty na komisariacie, bo pewnie będę musiał. Ale na razie nie chciało mi się o tym myśleć. Teraz z roztargnieniem wrzucałem kolejne rzeczy do pudeł. Mama znalazła apartament do wynajęcia i nie zastanawiała się dwa razy. To i tak tylko na kilka miesięcy. A potem… Potem się zobaczy. – Nie mogłeś więcej tego nazbierać? – westchnął Miles, ściągając kolejne płyty z regału. – To i tak jeszcze nie wszystko. – Wzruszyłem ramionami. To niesamowite, jak wiele rzeczy człowiek zbiera przez całe swoje życie. Stosy kartek, książek, płyt i wspomnień. To się może wydawać absurdalne, ale tak, wspomnienia też układamy w stosy. Zwłaszcza te piękne, które chcemy pamiętać zawsze. Z westchnieniem oparłem się o ścianę i rozejrzałem po pokoju, który z każdą chwilą robił się coraz bardziej pusty. To właśnie tu, w tym miejscu, napisaliśmy z Maią pierwszą piosenkę. To tutaj robiliśmy razem tak wiele rzeczy. Ale również tutaj zakończył się pewien etap w moim życiu. Głupie, ale nie mogłem przejść obok gabinetu ojca, nie wzdrygając się przy tym. Nie mogłem tu dłużej mieszkać. Kolejne pudła znikały z pokoju. Ja niestety byłem w tej kwestii mało przydatny. Nie mogłem nosić niczego ciężkiego, bo szwy i tak dalej. Czułem się jak kaleka, serio. – To wszystko? – zapytała Maia, przytulając się do mojego boku. Odruchowo objąłem ją ramieniem i rzuciłem jeszcze okiem na gołe ściany i puste meble. – Tak, chyba tak – potwierdziłem w końcu. Nieważne, ile razy człowiek się wyprowadzał. To uczucie pustki przychodziło zawsze. Ale tym razem było też coś innego. Ulga. I nadzieja, że teraz może być tylko lepiej. Bo on nie miał już nade mną władzy. Nie był już moim demonem. Był swoim własnym. Maia Dzisiaj wieczorem mieliśmy sobie odbić nieszczęsne walentynki. Ja sama mogłabym po prostu obejrzeć jakiś film na Netflixie, ale Kyler stwierdził, że to nie wchodzi w grę i że wszystko ma się odbyć jak należy. Kolacja, kwiatki, czekoladki… Miałam ochotę przewrócić na to oczami, ale z jakiegoś całkowicie niezrozumiałego dla mnie powodu Kyler czuł się winny, że nasze pierwsze walentynki były chyba najgorszymi walentynkami w historii najgorszych walentynek. Nie mogłam mu więc odmówić tej przyjemności. Na dodatek ostatnio mieliśmy mało chwil tylko dla siebie, rodzina i przyjaciele najchętniej nie wypuszczaliby go z rąk. A Kyler tego szczerze nie znosił. Pod tym względem byliśmy do siebie podobni, żadne z nas nie lubiło ograniczeń i ceniliśmy swoją przestrzeń. Z doświadczenia jednak wiedziałam, że gdy otrzesz się o śmierć, to bliscy zabierają ci tę przestrzeń. Trochę z troski o ciebie, a trochę dla samych siebie. Tak już po prostu jest. Cały dzień chodziłam z włosami zaplecionymi w dobierany warkocz, żeby potem nie ślęczeć nad nimi z lokówką ani niczym takim. Roztrzepałam je teraz palcami, rozplatając kolejne pasma, i wgniotłam w nie trochę pianki. I problem z głowy. Wygładzałam właśnie fałdy
sukienki, gdy rozległo się ciche pukanie do drzwi. – Proszę! – zawołałam, nie odwracając wzroku od lustra. Za swoim odbiciem zobaczyłam, jak drzwi się otwierają, a do środka wsuwa się nie kto inny jak Kyler we własnej osobie. – Zamknij oczy – polecił. – Po co? – Po prostu zamknij oczy i nie otwieraj ich, dopóki ci nie powiem, okej? – Okej – westchnęłam i zamknęłam oczy. Słyszałam jego kroki, aż w końcu stanął, zdaje się, tuż za mną, doszedł mnie wyraźny przyjemny zapach wody kolońskiej. Poczułam na szyi chłodne palce, które odgarnęły mi włosy na jedną stronę. Rozległ się cichy dźwięk i po chwili coś zimnego opadło mi na dekolt. Potem jego ciepłe wargi musnęły zagłębienie mojej szyi, a ramiona otoczyły moją talię i przylgnęłam plecami do jego torsu. – Teraz możesz już otworzyć oczy – oznajmił. Zamrugałam, przyzywczajając oczy do światła, i spojrzałam w lustro. Ponad srebrną gwiazdką, z którą od dwóch miesięcy się nie rozstawałam, błyszczało teraz małe serduszko. Uniosłam głowę i cmoknęłam Kylera w policzek. – Jest śliczny. Dziękuję. – Proszę bardzo. – Jego odbicie uśmiechnęło się szeroko. – Wiesz, fajnie razem wyglądamy – odezwałam się. – Chciałaś powiedzieć: „Zajebiście razem wyglądamy” – poprawił mnie. – To też – zaśmiałam się. I coś w tym było. W jakiś sposób pasowaliśmy do siebie i to było fajne. Byłam boso, więc sięgałam mu do ramion. Przy nim wyglądałam dość krucho. Jego ciemnoniebieska koszula kontrastowała z czerwienią mojej sukienki i podbijała kolor jego tęczówek. Moje włosy były nieco jaśniejsze od jego ciemnych, które już jakiś czas temu prosiły się o strzyżenie, a które teraz były wystylizowane w „niezamierzony” nieład. Moja cera była bledsza niż jego. Wszystkie kontrasty szły jednak w odstawkę, gdy spojrzało się na nasze radosne uśmiechy. Gdy okazywało się, że moje drobne ciało idealnie wpasowywało się w jego silne i wysokie. Gdy nasze palce splatały się i tworzyły całość tak, jakby właśnie to było im przeznaczone. Gdy nasze usta stapiały się w pocałunku tak, jakby nie było jutra, a ten jeden pocałunek miał trwać godzinami. – A gdzie mój prezent? – Kyler wyrwał mnie z zamyślenia, a ja delikatnie się uwolniłam się z jego objęć. Podeszłam do biurka, ważyłam jeszcze chwilę pudełko w dłoni, poprawiając i tak już perfekcyjną czerwoną kokardę na wierzchu, a następnie podałam mu drobny pakunek. Z miną dziecka rozpakowującego prezent pod choinką rozwiązał wstążkę i uniósł wieczko pudełka. Wyjął jego zawartość i przeciągnął palcami po szerokim pasku czarnej skóry, przyglądając mu się i pocierając dłużej jedno miejsce. – To cudowny prezent, Maia. – Uniósł na mnie wzrok i wiedziałam, że zrozumiał. – Dziękuję. Długo myślałam nad tym, co mu dać. I wtedy wpadłam na pomysł ze skórzaną bransoletą, na której odciśnięto jedno krótkie słowo. Faith. Wiara. Wiara w niego. W nas. Była właśnie tym, swego rodzaju przypomnieniem. Ale równocześnie była moim drugim imieniem. I właśnie zapinał ją na nadgarstku. – Lepiej już chodźmy, bo przepadnie nam rezerwacja – westchnął. – Tak, powinniśmy już iść – przytaknęłam, zakładając buty i zgarniając po drodze swoje rzeczy.
Chwytałam już za klamkę, gdy jego ręka złapała mój nadgarstek tak jak wtedy, w Albuquerque. – Zapomniałbym. – O czym? – O powiedzeniu swojej dziewczynie, że jak zawsze wygląda pięknie i że jestem ogromnym szczęściarzem, że ją mam. – A masz? – droczyłam się. – Mam. Bo ona już od dawna ma mnie. – Pocałował mnie krótko. Nie potrzebowałam kwiatków. Nie potrzebowałam czekoladek. Nie potrzebowałam pięknych słów i wielkich obietnic. Miałam jego. I nie potrzebowałam niczego więcej. Nawet jeśli był mój na chwilę. Nawet jeśli mielibyśmy tylko ten moment. Ten dzień… Nie żądałam od niego wieczności. Prosiłam tylko o jeden dzień. Bo każdy mógł być tym ostatnim. Nie proś życia o wieczność, proś je o to, by po prostu było. Czasem jest złe. Czasem jest wręcz beznadziejnie złe. Ale właśnie wtedy, właśnie wtedy, gdy już gorsze być nie może, może być tylko lepsze. I kiedyś będzie. Jeśli tylko będziesz o nie walczyć.
34 Most i wyrok Kyler Kolejne dni mijały spokojnie. Nadszedł marzec i zdawało się, że jest coraz lepiej. Wiedziałem jednak, że tak nie będzie zawsze. Bo życie nie płynie ot tak. A przeszłość jest z nami zawsze i wciąż nas prześladuje. Maia coraz lepiej radziła sobie na terapii, od jakiegoś czasu nie miała koszmarów, ale to nie znaczyło aż tak wiele, jak by się mogło wydawać. Bo to wciąż nad nami wisiało. Jej problemy, moje problemy… Wszystko się kumulowało i czasem miałem wrażenie, że poruszam się po polu minowym. Bałem się, że w którymś momencie wszystko wybuchnie mi prosto w twarz. Że nie każde popołudnie będzie takie jak to – kiedy mogę bezmyślnie wpatrywać się w telewizor i oglądać mecz hokeja ze swoją dziewczyną. Kiedy mogę udawać, że wszystko jest w porządku, choć tak naprawdę nie jest. Kiedy mogę na chwilę po prostu zapomnieć. Zapomnieć o tym, że jesteśmy w środku ogromnego bałaganu. – Nie chcę na to patrzeć – jęknęła Maia, zasłaniając oczy dłonią. Pingwiny przegrywały, a ona była bardzo związana ze swoimi ulubionymi drużynami. Gdy wygrywały, piszczała z radości. Gdy było na odwrót, jęczała sfrustrowana i wyzywała graczy przeciwnych drużyn. To drugie było bardziej zabawne. – To tylko mecz, Maia. Jeszcze nie ma play-offów – pocieszałem ją. – Och, zamknij się. Wiesz, że nienawidzę Rangersów. – Wydęła wargi. – Wiem – przytaknąłem i przycisnąłem usta do jej czoła. Maia nie przepadała za drużyną New York Rangers, od kiedy Pensi przegrali z nimi w drugiej rundzie play-offów o Puchar Stanleya. Nie winiłem jej. Miałem ogromne szczęście, że trafiłem na dziewczynę, która kocha sport i nie marudzi, gdy chcę obejrzeć mecz. Chyba że chodziło o piłkę nożną. Wtedy się nudziła. – Rozmawiałam ostatnio z Elaine – twierdzi, że powinnam tam wrócić – odezwała się nagle. – Tam to znaczy gdzie? – Zmarszczyłem brwi. – Na most Wolności – odpowiedziała. Tam zginął jej brat i od dnia wypadku Maia nie postawiła nogi na tym moście. Częstokroć wolała wybrać dłuższą drogę, byleby tylko trzymać się z dala od tego miejsca. – I sądzisz, że to może pomóc? – Sama nie wiem – mruknęła. – Według Elaine muszę to zrobić, jeśli chcę ruszyć do przodu. – Będę cię wspierał bez względu na to, jaką decyzję podejmiesz – zapewniłem ją. – Wiem – odparła. – Czasem mnie to przeraża. – Co? – To, jak bardzo się od ciebie uzależniłam. – A to źle? – Nie wiem. Może tak, może nie. Czas pokaże. Czas. Czas bywał remedium, lekiem na tak wiele rzeczy. Ale nie zawsze. Niekiedy to właśnie czas był naszym największym wrogiem. Bo się nie zatrzymywał, bo wciąż przeciekał między palcami. Tak po prostu i bezpowrotnie.
Maia Był wczesny niedzielny ranek, więc ulice były praktycznie opustoszałe. Stałam tu od dziesięciu minut i w tym czasie przejechały tylko dwa samochody. Było cicho, a słońce dopiero wschodziło. Miasto Mostów jeszcze spało. Most Wolności wyglądał tak samo jak zawsze. Stalowa konstrukcja, niezmienna od ponad osiemdziesięciu lat, ciągnąca się jakieś osiemset metrów i łącząca śródmieście Pittsburgha z tunelem Wolności. Pode mną spokojnie płynęły wody Monongaheli. Kiedyś kochałam ten widok. Teraz… Teraz czułam pustkę. Utratę. Zalewała mnie fala wspomnień. …Nagle pojawiło się przed nami oślepiające światło. Usłyszałam swój własny krzyk i zobaczyłam przerażenie w równie zielonych jak moje oczach brata chwilę przed tym, jak rozległ się huk, a samochód zaczął spadać. Woda. Przeraźliwie zimna woda, która bardzo szybko wypełniała wnętrze samochodu. Mogłam niemal poczuć ten chłód. Ten ból, po którym teraz zostały tylko blizny. Strach. Rozpacz… Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku i spadła na wierzch mojej dłoni. Pamiętałam moment, kiedy obudziłam się w szpitalu. Moi rodzice, siedzący przy łóżku, byli w rozsypce. Nawet nie musieli mówić na głos tego, co już przecież wiedziałam. Może i do skończenia piętnastu lat brakowało mi wtedy trzech miesięcy, ale nie łudziłam się, że Micah mógł przeżyć. Bo to było fizycznie niemożliwe. To musiałby być cud, a cuda… Cuda rzadko się zdarzają. Kogo miałam za to winić? Siebie, bo nie przekonałam brata, byśmy zostali u dziadków i przeczekali ulewę, która miała nadejść? Micaha, bo to on prowadził? Chłopaka, który wpadł w poślizg i w nas uderzył, zrzucając przy tym z mostu? Boga, bo odebrał mi brata? Świat za to, że czasem jest kompletnie beznadziejny? Nie wiedziałam. Nie potrafiłam wskazać winnego. Tęskniłam za życiem, które było beztroskie, a które utraciłam, zdaje się, bezpowrotnie. W ciągu ostatnich lat więcej było chwil złych niż dobrych, ale teraz… Teraz było lepiej. Miałam wspaniałych przyjaciół. Robiłam to, co kochałam. Byłam zakochana w chłopaku, który trwał przy mnie zawsze, gdy go potrzebowałam. Nawet teraz czułam jego silne ręce oplecione wokół mojej tali. – W porządku? – odezwał się cicho. – Tak, w porządku – odparłam, wycierając mokre policzki i żegnając się z tym, co znaczył ten most. Żegnałam się z tamtą nocą. Żegnałam się z poczuciem winy, które dręczyło mnie od tamtego momentu. I było w porządku. Choć przez chwilę było w porządku. Siedziałam w gabinecie Elaine. Właśnie powiedziałam jej o wizycie na moście. – Jak się z tym czujesz? – zapytała. – Normalnie? Może trochę lżej? – Wzruszyłam ramionami. – I Kyler był z tobą? Skinęłam głową. – Sądzisz, że to pomogło? – Jego obecność? Przytaknęła. – Możliwe, że tak. – Okej. – Zanotowała coś w swoich papierach. – Opowiedz mi o tym, jak się czułaś na moście. O czym myślałaś. Pokrótce streściłam jej swoje odczucia. Cierpliwie słuchała mojego nieco chaotycznego monologu, od czasu do czasu kiwając głową. – Czy nadal czujesz się winna śmierci swojego brata? – zapytała, gdy skończyłam.
Zagryzłam wargę w zamyśleniu i kilka razy otwierałam usta, nim w końcu odpowiedziałam. – Nie. – Skąd ta zmiana? – Gdy byłam na moście… Wtedy dotarło do mnie, że tak naprawdę nic nie mogłam zrobić. Bo gdyby się dało, to Micah jakoś by się wydostał. Ale utknął, a ja nie umiałam mu w żaden sposób pomóc, choć bardzo chciałam. – A winisz kogokolwiek innego? Zaprzeczyłam. – Nawet tego chłopaka, który w was uderzył, też nie? – Nawet jego. I rzeczywiście tak było. Nawet jeśli… Nawet jeśli popełnił jakiś błąd, to mogłam tylko wierzyć, że tego żałuje. Ale nie mogłam go winić za coś, co przecież było niezamierzone. A jeśli ma sumienie, to zapewne prześladuje go i bez mojej pomocy. Kyler Dzisiaj odbyła się rozprawa w sądzie. Pierwsza i, jak się okazało, ostatnia. Ława przysięgłych nie miała wątpliwości co do winy mojego ojca i wyrok zapadł od razu. Za postrzelenie mnie został skazany na pięć lat więzienia. Zawsze mógł się odwołać od wyroku, ale wątpiłem, że uda mu się cokolwiek z tym zrobić. Na sali rozpraw Emily Hamilton nie przypominała tej kobiety, którą znałem. Tutaj nie miała skrupułów i walczyła niczym lwica. Z nią po naszej stronie mój ojciec, nawet z dobrym prawnikiem, nie miał szans. Zatrzasnąłem drzwi od strony pasażera za Maią i po chwili wsunąłem się na miejsce kierowcy. Oparłem ręce na kierownicy, ale nie sięgnąłem do stacyjki, żeby odpalić samochód. Dopiero teraz poczułem, jak nerwy ze mnie opadają. Oparłem głowę o zagłówek i wziąłem drżący oddech. Zamrugałem, próbując odpędzić łzy, ale nic to nie dało. W samochodzie rozległo się kliknięcie pasa i drobne ciało Mai znalazło się na moich kolanach, gdy siadła na nich okrakiem. Małe dłonie sięgnęły moich policzków i starły z nich mokre ścieżki. – Już po wszystkim, Kyler. On już cię nie skrzywdzi – zapewniała. Nie mogłem wykrztusić nawet słowa. W przypływie desperacji po prostu ją pocałowałem, próbując jej przekazać to wszystko, czego nie potrafiłem powiedzieć. Bo nie wszystko da się wyrazić słowami. Nie da się opisać ulgi, jaką czułem w tamtym momencie. On nie mógł już skrzywdzić ani mnie, ani mamy, teraz już swojej byłej żony. Nasz koszmar się skończył. Strach, który obudził się we mnie jeszcze raz na sali sądowej, odszedł. I wreszcie mogłem oddychać.
35 Ben & Jerry’s i domek na drzewie Maia Ostatnio coraz więcej czasu spędzaliśmy na nauce. Egzaminy końcowe zbliżały się wielkimi krokami, a materiału do powtórzenia był po prostu ogrom. Większość prób zespołu przeradzała się teraz we wspólne ślęczenie nad książkami. Bycie seniorem było czasem do chrzanu. – Miles, łapy precz od moich ben & jerry’s! – zawołał Kyler do Prestona, który poszedł do kuchni po przekąski. Wysłanie go tam było błędem… – Ale to moje ulubione! – zaprotestował. – Miles! – Jesteś do niczego, Seymour! – Pieprz się, Preston! – Będę! – Faceci – westchnęłyśmy we trzy. – Ej, ja jestem grzeczny. – Mad przytulił Fay do swojego boku. – Jak śpisz, Maddox. Jak śpisz – zaśmiała się Allie, wywołując u Mada grymas. – Złośliwa z ciebie jędza, Alison – mruknął. – Miles! Twój kumpel mnie wyzywa od jędz! – krzyknęła do swojego chłopaka, który właśnie wchodził do pokoju obładowany jedzeniem. – Bo nią jesteś. – Przewrócił oczami i wycisnął na policzku dziewczyny mokrego całusa. – Och, rzygać mi się chce, jak na was wszystkich patrzę – jęknął Ollie, rozrywając paczkę doritos. – Nawet na mnie? – zapytałam, wyginając usta w podkówkę. – Ech, dobra, poza tobą. – Objął mnie ramieniem. – Potrafisz jej czegokolwiek odmówić, gdy tak na ciebie patrzy? – zwrócił się do Seymoura siedzącego po mojej drugiej stronie. – Za cholerę nie. – Kyler ze śmiechem pokręcił głową i sięgnął po moją dłoń, żeby spleść nasze palce. Kyler Od trzech godzin próbowałem usnąć, ale bezskutecznie. Obracałem się z boku na bok, ale żadna pozycja nie wydawała się odpowiednia. W końcu się poddałem i wzdychając ciężko, wstałem z łóżka. Przecierając piekące ze zmęczenia oczy, wyszedłem z pokoju. Zmarszczyłem brwi, widząc zapalone światło w kuchni, i podążyłem w jej kierunku. Zastałem tam mamę siedzącą przy stole, obracającą w rękach kubek, z którego wolno unosiła się para. – Dlaczego nie śpisz? – zapytałem, wybudzając ją z zamyślenia. – A ty? – Sam nie wiem. – Opadłem na krzesło obok. – Podobnie – westchnęła. – Wszystko w porządku, mamo? – zapytałem, ściskając jej ramię. – Tak. Chyba tak. Po prostu sporo się ostatnio zmieniło. – Potarła palcem wciąż widoczny
ślad po obrączce. – To prawda – przytaknąłem. – Popełniłam w życiu tak wiele błędów, Kyler… – To już nie ma znaczenia, mamo. – Pokręciłem głową. – Jest dobrze tak, jak jest. – Czym sobie zasłużyłam na takiego syna jak ty? – W jej oczach pojawiły się łzy. – Jestem daleki od ideału – zaśmiałem się. Pokręciła głową. – Ostatnio się zmieniłeś. Na lepsze. – Zakochałem się. – Wzruszyłem ramionami. – Nie zmarnuj tej miłości, Kyler. – Nie zniósłbym jej utraty, mamo. Może zabrzmi to koszmarnie ckliwie, ale nie wyobrażam sobie życia bez Mai. – To może i jest ckliwe, ale to znaczy, że naprawdę ją kochasz. – Bardziej niż życie. I naprawdę miałem to na myśli. Maia Lubiłam dni, które mieliśmy tylko dla siebie. Te długie godziny spędzone razem, kiedy nie przejmowaliśmy się zupełnie niczym. Popołudnia takie jak to, gdy trzymając się za ręce, wolno spacerowaliśmy ulicami Pittsburgha. – Masz w ogóle pojęcie, dokąd idziemy? – zapytałam, marszcząc brwi. – Nie – odparł ze śmiechem i cmoknął mnie w policzek. – Przeszkadza ci to? – Ani trochę. Kyler uniósł nasze złączone ręce i zmusił mnie do obrotu wokół własnej osi. Zrobiłam trochę niezgrabny piruet, a on przyciągnął mnie do siebie i pocałował przeciągle. Mogłam wyczuć uśmiech na jego ustach. – Głupek z ciebie – zażartowałam. – Wcale nie – zaprotestował. – Wcale tak. – Trąciłam go w żebra. – Ej! Za co to było? – obruszył się. – Między innymi za to. – Odsunęłam szalik i wskazałam na malinkę na mojej szyi. – Wciąż się o to wkurzasz? – westchnął. – To było dwa dni temu! – Ale ślad nadal jest – mruknęłam. – Maiaaa… – zanucił, uśmiechając się uroczo i obejmując mnie. – Och, bądź mężczyzną. – Masz jakieś wątpliwości co do tego, że jestem mężczyzną? – Poruszył znacząco brwiami. – Niech szlag trafi ciebie i twój brudny umysł – westchnęłam. – I co wtedy zrobisz? Udałam, że się zastanawiam. – Pojadę do Vegas. – I? – I wyjdę za mąż przed Elvisem. – Za mnie? – Uśmiechnął się szeroko. – No nie wiem… W głowie trochę pusto. – Popukałam go w czoło. – Obiecałaś. – Wydął wargi. – Nie. Ja tylko powiedziałam, że w razie czego masz pierwszeństwo.
– A to nie to samo? – Nie. – Roześmiałam się i wspięłam na palce, żeby go pocałować. – A to co znaczyło? – zapytał ze śmiechem, muskając moje wargi przy każdym słowie. – Że cię kocham. – Mimo to nadal nie chcesz za mnie wyjść przed Elvisem? – droczył się. – Czy przed Elvisem? Tego nie wiem. – Zarzuciłam mu ręce na szyję. – A tak ogólnie? – drążył. – Zapytaj mnie za dwa lata. – Cmoknęłam go w policzek. – Chodź! Pokażę ci coś. – Pociągnęłam go za rękę. Kyler – Domek na drzewie? – spytałem z niedowierzaniem. Byliśmy gdzieś na obrzeżach miasta, cholera wie gdzie dokładnie, a Maia stała przy ogromnym drzewie, które na swoich konarach dźwigało drewniany domek. – Miałam ci pokazać fajne miejsca, tak? – Maia podeszła do drabiny. – Tak, ale… Maia, jesteś pewna, że to coś wytrzyma? – Spojrzałem niepewnie na drabinę, na którą już zaczynała wchodzić, i chwyciłem ją za biodra dla asekuracji. – No jasne, że wytrzyma! – prychnęła. – Twój zajęczy ciężar może i tak, ale nie jestem taki pewny co do mojego. – Nie marudź. – Roześmiała się i zniknęła we wnętrzu domku. – No wchodź! – No wchodzę, wchodzę! – Poddałem się i zagryzając wargę, zacząłem się wspinać po kolejnych szczebelkach. – Maia, to się, kurwa, chwieje! – Dasz radę! – Jasne – mruknąłem pod nosem. Odetchnąłem z ulgą, gdy dotarłem cały na górę. Moja dziewczyna miewała szalone pomysły. Cóż poradzić? – Spójrz. – Przywołała mnie ręką do otworu, który robił za okno. Objąłem ją od tyłu, przytulając mocno do siebie, i oparłem brodę na jej głowie, wpatrując się w widok miasta tętniącego życiem. Gdy tu przyjeżdżałem, myślałem, że to miasto jak każde inne. Nie sądziłem, że znajdę to wszystko, czego szukałem. A jednak mi się udało. Z perspektywy czasu dostrzegałem piękno Pittsburgha. Nie wiem, jak długo tak staliśmy w ciszy, w każdym razi słońce właśnie zaczynało zachodzić. – Chyba powinniśmy już wracać – powiedziała cicho. – Tak, chyba tak – przytaknąłem i wypuściłem ją z objęć. Zszedłem pierwszy i cierpliwie czekałem na Maię. W połowie drogi zachwiała się i pisnęła, gdy jej ręce puściły szczebel. Złapałem ją w locie i mocno przytuliłem do siebie drobne ciało, oddychając ciężko. – Złapałeś mnie – szepnęła, zaplatając palce na moim karku. – Zawsze cię złapię. Zawsze – obiecałem i pochwyciłem jej usta w wygłodniałym pocałunku, który przyprawił nas oboje o utratę tchu. – Smakujesz jak pianki. – Zachichotała i schowała nos w mojej szyi. Maia – Jak ci minął weekend? – zapytała Elaine, próbując mnie rozluźnić. – W porządku. Spędziłam trochę czasu z Kylerem, a wcześniej i z resztą chłopaków. – To dobrze. – Tak. Chyba tak.
– Jakieś koszmary? Zadrżałam i spuściłam wzrok na paznokcie, z których w nerwach zaczęłam zdzierać czarny lakier. – Tylko jeden. – Czego dotyczył? – Wypadku, jak niemal zawsze, ale teraz to było jakieś… inne? – W jakim sensie inne? – Wydawało mi się… Wydawało mi się, że widziałam twarz. Tam, w tym samochodzie, który w nas uderzył. – Pamiętasz, kto to był? Pokręciłam głową. – Nie widziałam zbyt wyraźnie. Nie mogę przywołać rysów twarzy. Pamiętam… Pamiętam strach. – Twój? – To też, ale tamta twarz. Ten ktoś był przerażony. – Mówisz „ktoś”, a wiesz może, czy widziałaś mężczyznę, czy kobietę? Zamknęłam oczy, próbując sobie cokolwiek przypomnieć. – Mężczyzna. Wydaje mi się, że to był mężczyzna – powiedziałam po chwili. – I sądzisz, że to był Asa Evans? – Nie wiem. Nawet nie jestem pewna, czy to było wspomnienie, czy mój rozum znów płata mi figle. Elaine zapisała coś w swojej teczce – Jak sądzisz, skąd się wziął ten sen? – Ostatnio sporo myślałam o tym, co zaproponowałaś – odparłam niepewnym głosem. – O spotkaniu z Asą? Skinęłam głową. – I co postanowiłaś? – Chcę go poznać – udało mi się wydusić. Nie łudziłam się, że to będzie łatwe. Nie łudziłam, że nie będzie bolało. Byłam pewna, że będzie. Miałam tylko nadzieję, że po wszystkim Kyler przytuli mnie i powie, że wszystko będzie w porządku. Nawet jeśli miałoby to być wierutne kłamstwo. Po prostu potrzebowałam w coś uwierzyć. Potrzebowałam powodu, by oddychać. Siedzieliśmy wszyscy razem w piwnicy Prestonów. Ollie brzdąkał coś nieskładnie na gitarze, bardziej skupiając się na rozmowie z Madem i Milesem niż na graniu. Ja z Kylerem omawiałam ostatnią zwrotkę Fallen, której do tej pory nie mogliśmy dopracować. Pierwotna wersja miała ich trzy, ale stwierdziliśmy, że przydałaby się jeszcze jedna, jednak nijak nam to nie wychodziło. Jęknęłam sfrustrowana i w tym samym momencie rozdzwonił się mój telefon. – Cześć, Alec. Co tam? – rzuciłam do słuchawki. – Cześć, Maia. Masz tam gdzieś koło siebie chłopaków? – Tak, mamy próbę. – Wrzuć na głośnik – polecił. Tak zrobiłam i położyłam telefon na środku stolika. – Słuchajcie, mam dla was propozycję nie do odrzucenia… – zaczął Keller, a kolejne słowa wprawiały nas w coraz większe osłupienie. Potem przyszła euforia. Mieliśmy się stać prawdziwym zespołem. Mieliśmy występować w Keller’s. Jako support, ale zawsze coś. To był dopiero początek naszych wielkich marzeń.
36 Przebaczenie i The Last Regret Maia Cała się trzęsłam, gdy zatrzymałam samochód pod podanym adresem. Zacisnęłam na chwilę powieki i wzięłam głęboki wdech, a następnie ze świstem, powoli wypuściłam powietrze. Na powrót otworzyłam oczy, wyjęłam kluczyki ze stacyjki i wysiadłam. Przed sobą widziałam dom podobny do wielu innych przy tej ulicy, ale to tu stała skrzynka na listy z nazwiskiem „Evans”. Zadzwoniłam do drzwi, zanim zdążyłam się rozmyślić, i po chwili moje uszy dobiegł dźwięk kroków. W progu stanął postawny brunet. Na oko musiał mieć jakieś dwadzieścia sześć lat. Ciemne włosy były nieco dłuższe i sięgały kołnierzyka grafitowej koszuli. Brązowe oczy wpatrywały się we mnie z intensywnością, przez którą przebijał się smutek, kryjący się również w jego nikłym uśmiechu. Jego przystojną twarz znaczyła długa blizna ciągnąca się przez pół policzka aż do zewnętrznego kącika oka. – Cześć. Wejdź – odezwał się w końcu i wpuścił mnie do środka, a następnie zaprowadził do salonu. – Napijesz się czegoś? – Herbaty, jeśli można – udało mi się wykrztusić, ale z trudem poznałam swój głos. Był szorstki. Skinął głową i wyszedł z salonu, po którym teraz niepewnie się rozglądałam. Jedna ze ścian była niemal w całości obwieszona zdjęciami. Na większości z nich brunetowi towarzyszyła śliczna blondynka, ale to nie te zdjęcia przykuły moją uwagę. Dziecko. Słodki, mały chłopczyk, uderzająco podobny do Asy. To musiał być jego syn. Ścisnęło mnie w dołku i spuściłam wzrok na swoje ręce, podczas gdy Asa wrócił do salonu i postawił przede mną kubek parującej herbaty. Cicho podziękowałam, a on w tym czasie usiadł w fotelu naprzeciw mnie. Wszystkie przemowy ćwiczone w drodze wyparowały mi z głowy. – Byłem trochę zdziwiony, gdy zadzwoniłaś – przerwał krępującą ciszę. – Upłynęło sporo czasu. – Potarł kark nerwowym gestem. – Ostatnie trzy i pół roku nie było dla mnie łatwe – wyjaśniłam krótko, a on skinął głową. – To twój syn? – Wskazałam na jedno ze zdjęć. Potwierdził. – Ile ma lat? – Za dwa miesiące skończy cztery lata. Nie trzeba było być geniuszem matematycznym, żeby policzyć, że gdy zdarzył się wypadek, chłopiec musiał mieć jakieś trzy miesiące. Podzieliłam się tym spostrzeżeniem z Asą, który jeszcze bardziej posmutniał. – Omal nie osierociłem syna i dziękowałem Bogu, że przeżyłem. Wtedy dowiedziałem się, że twój brat nie żyje. Chryste, przecież to był jeszcze dzieciak… – Głos mu się załamał i Evans odgarnął włosy z twarzy roztrzęsionymi dłońmi. – Chciałem cię poznać. Chciałem się upewnić, że naprawdę żyjesz. Chciałem przeprosić, choć było to bezcelowe. Do tej pory nie śpię po nocach, analizując każdą sekundę tego wieczoru – westchnął. – Może gdybym… – Pokręcił głową, nie potrafiąc dokończyć myśli. – Nienawidziłam cię. Przeklinałam cię każdego dnia… – Parsknęłam przez łzy na własne
niedorzeczne zachowanie. – Dopiero teraz widzę, jak bezsensowne było to wszystko. – Tak bardzo mi przykro. – Asa również nie krył się już ze łzami. – Gdybym mógł cokolwiek zrobić… – Niczego od ciebie nie oczekuję, Asa – przerwałam mu. – Sama muszę jeszcze poradzić sobie z wieloma rzeczami, ale… Jest lepiej. Dzisiaj… To spotkanie… Potrzebowałam tego. Miałam już dość zastanawiania się, dlaczego stało się tak, a nie inaczej. Chciałam dowiedzieć się, jakim człowiekiem jesteś. Potrzebowałam czegoś prawdziwego. I nie winię cię za śmierć mojego brata. – Naprawdę? – Wziął drżący oddech. – Wybaczasz mi? – Wybaczam – przytaknęłam. – Dziękuję. Skinęłam tylko głową, nie mogąc znaleźć właściwych słów. Potem długo rozmawialiśmy. To było oczyszczające. Na swój sposób kojące. Oboje przeszliśmy wiele i teraz to dostrzegałam. Jemu też było trudno. Gdy zdarzył się wypadek, wracał z pracy do domu, do swojej rodziny. Kochał ich i czułam to, gdy o nich mówił. Nie był złym człowiekiem. To mi wystarczało. – Powinnam już iść. – Podniosłam się w końcu ze swojego miejsca, a Asa odprowadził mnie do drzwi. – Cieszę się, że mogłem cię poznać – powiedział na pożegnanie. – Żegnaj, Asa. Dbaj o swoją rodzinę, bo ten maluch potrzebuje ojca. I wybacz sam sobie. – Dziękuję ci. Za wszystko. – Nie ma o czym mówić. – Potrząsnęłam głową. – Gdybyś kiedykolwiek czegoś potrzebowała, zawsze możesz się do mnie zwrócić. – Będę pamiętać – powiedziałam, po czym wyszłam na zewnątrz. Wsiadłam do samochodu i odjechałam w stronę jedynego człowieka, który mógł zaradzić bałaganowi w mojej głowie – chłopaka, którego kochałam nad życie. Kyler Siedziałem jak na szpilkach, czekając na jakikolwiek sygnał od Mai po jej spotkaniu z Asą. Co chwilę sprawdzałem telefon leżący na blacie wyspy kuchennej, mając nadzieję, że w końcu imię mojej dziewczyny pojawi się na wyświetlaczu. Zaproponowałem, że pojadę z nią, ale odmówiła. Chciała to zrobić sama, a ja musiałem to uszanować. Nawet jeśli cholernie mi się to nie podobało. Aż podskoczyłem, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Zsunąłem się ze stołka barowego i popędziłem otworzyć. Odetchnąłem z ulgą, gdy w progu stanęła Maia. Wpuściłem ją do środka i przytuliłem mocno do siebie. Przylgnęła do mnie z ufnością i objęła mnie szczupłymi rękami. – W porządku? – zapytałem, unosząc jej głowę, żeby przyjrzeć się twarzy. Zielone oczy były szkliste i pełne emocji. – W porządku – odpowiedziała drżącym głosem. – Na pewno? – Tak. Po prostu… – Przymknęła na chwilę oczy. – Mam lekki mętlik. Nie wiem, co powinnam czuć. Nie mam pojęcia, co zrobić z tym wszystkim, czego się dzisiaj dowiedziałam. – Maia, tu nie chodzi o to, co powinnaś czuć, a o to, co naprawdę czujesz. – Nawet nie potrafię go nienawidzić. Przyłożył rękę do śmierci mojego brata, a ja nie potrafię go nienawidzić. – Po jej policzkach spłynęły łzy, które starłem palcami. – To dobry człowiek. – A to źle?
– Nie, ale gdyby był inny, byłoby łatwiej. Łatwiej zrzucić na niego całą winę, ale Asa… On też mocno to przeżył, poza tym ma żonę i syna, rodzinę, która na niego wtedy czekała. Jak mogłam o tym nie pomyśleć? Jak mogłam życzyć mu śmierci, Kyler? – Wpadła w szloch i chwyciła się mnie kurczowo, jakby miała zaraz upaść. – Miałaś do tego prawo, Maiu. Miałaś prawo skierować na niego swoją wściekłość. – Jestem taką egoistką – wyszeptała. Odsunąłem się nieco od niej, żeby móc z nią normalnie porozmawiać, i zmusiłem ją, żeby spojrzała mi w twarz. – Maiu, do cholery jasnej, jesteś najbardziej bezinteresowną osobą, jaką znam! – Wybuchłem. – Tak wiele dajesz z siebie innym, a tak niewiele oczekujesz w zamian. Wybaczyłaś człowiekowi, który spowodował wypadek, w którym zginął twój brat i w którym omal sama nie zginęłaś. Martwisz się o niego i o jego rodzinę. Wyjaśnij mi, z której strony to jest egoistyczne, bo kompletnie tego nie rozumiem. – Ale… – wyłkała. – Żadnego „ale”, Maiu. Dostrzeż wreszcie, ile jesteś warta. Jak cudowną osobą jesteś. Wiesz, co ja widzę, gdy na ciebie patrzę? Potrząsnęła głową, a ja chwyciłem jej twarz w swoje dłonie. – Widzę silną, młodą kobietę, która przeszła przez piekło – zacząłem mówić, ścierając łzy płynące po jej policzkach. – Która jest piękna, mimo swoich ran. Wkłada serce we wszystko, co robi. Pomaga innym, choć sama potrzebuje pomocy. Ma odwagę walczyć i się nie poddaje, choć czasem jest jej cholernie ciężko. Akceptuje ludzi takich, jacy są, i dostrzega w nich to, co najlepsze. I widzę dziewczynę, która mnie uratowała, gdy znów staczałem się na dno. Bez której jestem nikim i przy której spędzę resztę życia, próbując się jej odwdzięczyć za wszystko, co dla mnie zrobiła. Maia Gdy weszliśmy do Keller’s, byliśmy jednocześnie podekscytowani i skrajnie przerażeni. To miał być nasz pierwszy występ publiczny, a do baru w piątkowe wieczory przychodzi naprawdę dużo ludzi. Na dodatek mieliśmy grać jako support przed zespołem, który w Pittsburghu był bardzo znany, a to oznaczało podwojoną liczbę widzów. White Noise przyciągali po prostu tłumy, gdziekolwiek się pojawili. Właśnie pracowali nad pierwszym poważnym albumem, a zespół, który zwykle ich supportował, się rozpadł. Alec zaproponował nam jego miejsce, a my nie mogliśmy się nie zgodzić. To była dla nas ogromna szansa i nie chcieliśmy jej zmarnować. Nie chcieliśmy potem niczego żałować. W środku kręcili się tylko pracownicy baru, a zespół rozkładał sprzęt na scenie. Od razu rzuciły mi się w oczy tlenione włosy wokalisty White Noise, Shawna Slendersa. Wiem, co sobie myślicie – pewnie że facet wyglądał paskudnie – ale niech mnie diabli, było zupełnie odwrotnie. W jakiś sposób właśnie te włosy jeszcze bardziej podkreślały jego surową, męską urodę. Gdybym nie trzymała za rękę mojego własnego ciacha o najbardziej błękitnych oczach, jakie kiedykolwiek widziałam, zaczęłabym się ślinić na widok tego wytatuowanego faceta, który właśnie zmierzał w naszą stronę. – Są moje zagubione szczeniaczki! – Shawn roześmiał się dźwięcznie, ale bez cienia złośliwości, z życzliwością czającą się w piwnych oczach. Usłyszałam, jak stojący za mną Ollie krztusi się ze śmiechu. – Ale chyba nie będziesz wybierał, którego przygarniesz? – zapytał, z trudem łapiąc oddech. – Tego, który liże szybę. – Slenders natychmiast podjął grę Ollivera. – Już cię lubię…
– Ollie – podpowiedział Jameson. – Ollie – powtórzył Shawn z uśmiechem. – Zapytałbym, która to Maia, ale mamy tu tylko jedną opcję. – Przeniósł na mnie uwagę. – Alec o mało się nie posikał, jak mi o tobie opowiadał. Świetnie wreszcie cię poznać. – Wyciągnął do mnie rękę w powitalnym geście, a ja odwzajemniłam go bez wahania. – Wzajemnie – odpowiedziałam. Wymienił jeszcze grzeczności z pozostałymi, a Kyler przez cały ten czas opiekuńczo otaczał mnie ramieniem i tężał, gdy Shawn w jakikolwiek sposób za bardzo się do mnie zbliżył. Zaraz… On był zazdrosny! – Zazdrośnik – szepnęłam mu do ucha, wspinając się przy tym na palce. – Żebyś wiedziała – burknął, mierząc wzrokiem Slendersa, który właśnie rozmawiał o czymś z Alekiem. – No, daj spokój. – Zarzuciłam mu ręce na szyję. – Nie. Pocałowałam go. – A teraz? – zapytałam, uśmiechając się słodko. – No dobra – westchnął. Skradłam mu jeszcze jednego buziaka i starłam z jego warg ślad po mojej czerwonej szmince, a następnie oboje podążyliśmy za pozostałymi w stronę sceny, żeby poznać resztę zespołu Shawna. Derrick grał na basie, Zach na perkusji, a Jesse był gitarą prowadzącą White Noise’ów. Wszyscy byli świetni i ciepło nas przyjęli. Pomogli nam się trochę rozluźnić przed „chrztem bojowym”, jak to określił Jesse. Shawn nawet poczuł się w obowiązku wyjść wcześniej na scenę i nas przedstawić. – Hej, ludzie! – zawołał do mikrofonu. – Wiem, pewnie myślicie, że popierdoliły mi się godziny, ale za mną, na tej scenie, stoi piątka utalentowanych gówniarzy, którzy robią mi konkurencję. – Odwrócił się w naszą stronę. – Tak tylko żartowałem – dodał po chwili. – Anielski głos na wokalu – Maia Hamilton. – Wskazał na mnie. – Gitara prowadząca i wokal wspierający – Kyler Seymour. – Mój chłopak uniósł rękę w powitaniu. – Gitara rytmiczna – Oliver Jameson! W tym momencie Ollie zrobił coś, czego nikt się nie spodziewał. Dygnął. On DYGNĄŁ, przytrzymując materiał niewidzialnej spódnicy, a po całym barze rozszedł się głośny śmiech. – To zaszczyt cię zapowiadać, lady Jameson. – Shawn mrugnął do mojego przyjaciela i wrócił do swojego zadania. – Bas – Miles Preston. – Blondyn skinął głową z uśmiechem. – Perkusja – Charlie „Mad” Maddox. – Mad uderzył w jeden z talerzy. – Powitajcie The Last Regret! – Shawn oddał mi mikrofon, zeskoczył ze sceny i zostawił nas z rozgrzanym tłumem. Nerwy zaczęły opadać, gdy usłyszałam gitarę Kylera i pierwsze dźwięki Unspoken. Words left unspoken Telling that you’re broken Day after day You’re surrounded by the cold Night after night Lost and broken You’re crawling in the dark And screaming the words unspoken… Widziałam, jak na twarzach ludzi pojawiło się zdziwienie, gdy wykrzyczałam ostatnią linijkę refrenu. To zwróciło ich uwagę, a pod sceną powoli gromadził się coraz większy tłum.
Kiwali głowami do rytmu, wsłuchiwali się w słowa. Graliśmy kawałek za kawałkiem, ludzie odpowiadali coraz żywiej, tłumnie podchodząc bliżej i porzucając loże, w których siedzieli. Nim się obejrzałam, graliśmy już ostatni kawałek tego wieczoru. Save Me. Stanęłam przy klawiszach i zagrałam wstęp napisany przez Kylera, który wszedł z mocnym brzmieniem gitary zaraz po nim. Nasze głosy przeplatały się ze sobą w harmonii. I’ve been wandering in the dark With no light to guide me In this world that’s insane Please let me stay sane ‘Cause it can’t be that bad As long as the sun’s shining Just save me Oh, please just save me Save me now! Gdy rozległy się oklaski i usłyszałam, jak ludzie skandują „The Last Regret”, wiedziałam, że to była właściwa decyzja. Spróbowaliśmy. Podjęliśmy ryzyko. Robiliśmy to, co kochaliśmy. I znaleźliśmy własne miejsce na ziemi.
37 Niepewne plany i niespodziewana wizyta Maia Teraz co tydzień graliśmy w Keller’s i świetnie się przy tym bawiliśmy. Te chwile spędzone na scenie były cudowne. Koniec szkoły zbliżał się coraz bardziej, a przed nami pojawiało się coraz więcej decyzji do podjęcia. W którymś momencie pójście na studia stanęło pod znakiem zapytania dla wszystkich członków The Last Regret. Chcieliśmy poświęcić się muzyce, ale to było ryzykowne. Może nawet zbyt ryzykowne na tę chwilę. Z roztargnieniem patrzyłam na stos folderów uczelni i jakoś nie mogłam w sobie odnaleźć tego entuzjazmu, który miałam, gdy przeglądałam je już jakiś czas temu z Kylerem. Nie byłam pewna, czy to dla mnie właściwa droga. Sfrustrowana zatrzasnęłam zeszyt z tekstami i odepchnęłam go od siebie. W mojej głowie działo się zbyt dużo, bym mogła się skupić. Potrzebowałam jakiejś odskoczni. Ja: Co robisz? ^^ Kyler: Kończę esej na angielski, a co? :) Ja: Nie przeszkadzam Ci? Kyler: Nigdy ;) Wszystko okej? Westchnęłam cicho. Ja: Sama nie wiem… Kyler: Będę za 15 minut. Kyler Gdy dostałem SMS-a od Mai, nie zastanawiałem się długo i wsiadłem do samochodu. Po spotkaniu z Asą zaczęła przewartościowywać niektóre rzeczy i miała coraz więcej wątpliwości. Rozumiałem to i starałem się jej to w jakiś sposób ułatwić. W ciągu tych kilku miesięcy przeszliśmy razem więcej niż większość par przez kilka lat. I łatwo było tylko chwilami, choć teraz takich chwil było coraz więcej. Wciąż zostało trochę spraw, z którymi musieliśmy się uporać, ale oboje mieliśmy nadzieję, że najgorsze już za nami. Przy akompaniamencie Shout at the Moon Mallory Knox, które znalazło się na moim iPodzie za sprawą Mai (nawet przestała już prosić o pozwolenie), zaparkowałem na podjeździe pod jej domem i chwilę później wszedłem na piętro i zapukałem do drzwi jej pokoju. Gdy nie odpowiedziała, domyśliłem się, że pewnie siedzi ze słuchawkami na uszach, i okazało się, że miałem rację – moja dziewczyna siedziała przy biurku i kiwając głową do rytmu, skrzętnie coś notowała. Roześmiałem i podszedłem do niej, żeby otoczyć ją ramionami. Zachichotała cicho i zsunęła pionieery tak, że teraz wisiały na jej szyi, po czym odwróciła głowę. Pocałowała mnie krótko, a następnie z westchnieniem nakryła dłońmi moje ręce na swojej talii i zaczęła się bawić skórzaną bransoletą, z którą się nie rozstawałem. – Co jest, słońce? – zapytałem. – Pamiętasz, jak pisaliśmy podania na uczelnie? – Tak, a co? – Zmarszczyłem brwi. – Nie jestem pewna, czy w ogóle chcę iść na studia – westchnęła. – Dlaczego? – Puściłem ją i opadłem na krzesło, żeby móc z nią normalnie porozmawiać. – Nie widzę tam dla siebie miejsca. – Wzruszyła ramionami.
– A co z medycyną sportową? Fascynowało ją to i mogła mówić o tym godzinami. – Nie wiem. Nie mam zielonego pojęcia, co tak naprawdę ze sobą zrobić. – Przecież nie musisz od razu wybierać kierunku. Możesz pochodzić rok na zajęcia i zastanowić się w tym czasie, co chcesz robić. Zawsze jest także druga opcja. – Jaka? – Zrób sobie rok przerwy i przemyśl wszystko – odparłem. – A co z tobą? Przekrzywiłem głowę, nie rozumiejąc, o co jej chodzi. – Co ty zrobisz w tym czasie? Chciałeś studiować gdzieś bliżej rodziny. – Zostanę tu z tobą. – Kyler… – zaczęła, ale nie pozwoliłem jej skończyć. – Maia, to nie jest tak, że chcę to zrobić tylko i wyłącznie dla ciebie. Chcę to zrobić dla siebie. Ostatnio dużo się dzieje i muszę poukładać sobie niektóre rzeczy, zanim zacznę coś nowego. – A twoja mama? – Popiera ten pomysł, jeśli taka właśnie będzie moja decyzja. Ufa mi. – I co będziemy robić przez ten rok? – zapytała sceptycznie. – Hm… Pójdę do pracy, wynajmiemy razem coś małego… – zacząłem wymieniać z coraz szerszym uśmiechem. – A potem? – Potem się zobaczy. – Wróciłem! – krzyknąłem i rzuciłem klucze na szafkę. Właśnie zdejmowałem kurtkę, gdy mama wychyliła się z salonu z dziwną miną. – Coś się stało, mamo? – spytałem. – W salonie czeka na ciebie ktoś, kto chciałby z tobą porozmawiać – odpowiedziała i minęła mnie. Nie wiedząc, czego powinienem się spodziewać, wszedłem do pomieszczenia i zatrzymałem się w pół kroku, gdy zobaczyłem rosłą postać mojego wuja. Jak wygląda, wiedziałem tylko ze zdjęć. Znałem go z gazet i nielicznych opowieści mamy. A teraz, jak gdyby nigdy nic, stał jakiś metr ode mnie. Był mniej więcej mojego wzrostu, choć szerszy w barkach. Musiał powoli dobijać do pięćdziesiątki, ale i tak tatuaże na jego rękach wyglądały świetnie. Ciemne włosy już nieco się przerzedziły, oczy nadal jednak miał wibrująco niebieskie, niemal identyczne z moimi. Dale Seymour, gitarzysta Blue Ravens w całej okazałości. – Wujek Dale? – wykrztusiłem. – Kopę lat, nie, Kyler? – Uśmiechnął się niepewnie. – Wybacz pytanie, ale co ty tu robisz? – Pomyślałem, że należą ci się pewne wyjaśnienia. – To znaczy? – Usiądź – polecił, siadając na kanapie, a ja niechętnie opadłem na fotel naprzeciw niego. – Żałuję, że nie było mnie w twoim życiu, Kyler – zaczął. – Ale nie miałem wyjścia – zawiesił na chwilę głos. – Nawet nie jestem pewien, od czego zacząć. – Może od początku? – podpowiedziałem. Zamyślił się chwilę, aż w końcu westchnął ciężko, jak człowiek, który dźwiga na swoich barkach ogromny ciężar. – Twoja mama opowiadała ci kiedyś, jak poznała mojego brata? – Mówiła tylko, że poznali się przez ciebie, ale nie wdawała się w szczegóły, a ja nie
dopytywałem. – Wzruszyłem ramionami. – To prawda, ale ta historia jest nieco dłuższa. – Mamy czas – oznajmiłem, siadając wygodniej w fotelu. Dale przeczesał włosy palcami i odchrząknął. – Poznałem twoją mamę, gdy miała szesnaście lat, a ja już dwadzieścia dwa. Blue Ravens powoli się rozwijało, stawaliśmy się coraz popularniejsi. Vera pracowała wtedy w kawiarni, w której spotykaliśmy się całą paczką przed występami. Któregoś razu zauważyłem, jak oparta o kontuar zawzięcie coś notuje. Okazało się, że pisała opowiadanie. Już wtedy była cholernie dobra. W zespole to zwykle ja pisałem teksty, ale miałem wtedy blokadę, a twoja mama zawsze była chętna do pomocy. Zaczęliśmy spędzać razem dużo czasu i choć byłem sześć lat starszy, świetnie się dogadywaliśmy. Nick jednak nie mógł tego znieść. Nie mógł znieść tego, że Vera zwróciła uwagę na mnie, a nie na niego. Twój ojciec od zawsze musiał być ode mnie lepszy we wszystkim. Zawsze wypominał mi to, że nie byłem orłem w szkole, podczas gdy on miał same piątki. Mnie nauka nie przychodziła tak łatwo jak jemu. Dla niego wiecznie byłem nieudacznikiem z ADHD, a rodzice byli z niego niewymownie dumni. Wtedy pojawił się kłopot. Zacząłem grać na gitarze, tworzyć muzykę, a po niedługim czasie założyłem z kumplami zespół. Nick nie miał za grosz poczucia rytmu – w tym nie mógł ze mną w żaden sposób konkurować, i znienawidził mnie kompletnie. Gdy pojawiła się Vera, był wściekły, ale niewiele sobie z tego robiłem i tak ciągnęliśmy tę znajomość przez dwa lata. Twoja mama dostała się na UPenn, ja pojechałem w trasę koncertową i choć próbowaliśmy, wiedzieliśmy, że ten związek nie ma sensu. Vera potrzebowała stabilizacji, a ja co tydzień byłem w innym stanie. Tego było dla niej zbyt wiele i nie bez żalu, ale się rozstaliśmy. Rok później dowiedziałem się, że związała się z moim młodszym bratem. Nie miałem do niej pretensji – byli razem szczęśliwi. Tuż po studiach wzięli ślub i pojawiłeś się ty. Widziałem cię tylko raz. Miałeś wtedy jakieś pół roku. Potem twój ojciec odciął się od całej rodziny, a twoja mama, choć tego nie popierała, jeździła z nim do każdego miejsca, które wybrał. Kilka lat później bez jego wiedzy skontaktowała się ze mną. Opowiedziała mi o tobie i o twoim zapale do muzyki. Była dumna, a zarazem przerażona, bo Nick nienawidził tego w tobie. – Bo to przypominało mu o tobie – dodałem. – Tak – potwierdził. – Wtedy jednak żadne z nas nie podejrzewało, że będzie się nad tobą pastwił. Był moment, że Vera chciała cię zabrać i uciec, ale się bała. Miałeś wtedy może z dwanaście lat; obawiała się, że sąd jej ciebie odbierze, bo właśnie tym groził jej Nick, a ona nie miała żadnych dowodów na to, jak cię traktuje. Dlatego starała się jak najczęściej trzymać cię z daleka od niego. Ciągnęła cię ze sobą na spotkania autorskie, zabierała na święta i wakacje do Albuquerque, bo, szczęśliwie dla was, twój ojciec zwykle miał milion wymówek, by nie wracać do Nowego Meksyku. – Ale ciebie nigdzie nie było – oznajmiłem cierpko. – Uznałem, że tak będzie lepiej. – Wcale nie było lepiej. Nie masz pojęcia, przez jakie gówno musiałem przez niego przejść. Widzisz to? – Podciągnąłem koszulkę i postukałem palcem w bliznę po kuli. – Właśnie tak bardzo mnie nienawidzi. – Pozwoliłem materiałowi opaść i zacisnąłem kurczowo ręce na oparciu fotela. – Każdego dnia martwiłem się, że zrobi mamie krzywdę. Dwa lata temu stoczyłem się przez niego na samo dno, ale ty nie raczyłeś się pojawić. Teraz zjawiasz się znikąd i czego ode mnie wymagasz? – Niczego, Kyler. Po prostu chcę, żeby od teraz nasze stosunki się zmieniły. Jesteś moim bratankiem. – Teraz sobie o tym przypomniałeś? – spytałem gorzko.
– Nigdy nie zapomniałem. Przeczesałem włosy palcami, próbując sobie to wszystko poukładać. – Musisz dać mi czas – oznajmiłem w końcu. Pokiwał głową ze zrozumieniem. – Ile tylko zechcesz.
38 Sytuacje awaryjne i wspólne noce Kyler Siedziałem na dachu z papierosem w ręce. Już dawno powinienem był rzucić palenie, ale brakowało mi silnej woli. Wyjąłem telefon z kieszeni kurtki i wysłałem Mai krótkiego SMS-a. Ja: sos Nie musiałem długo czekać na odpowiedź. Maia: Już jadę. Wiedziała, gdzie mnie szukać. Ten dach już dawno stał się naszym miejscem i często tu przychodziliśmy, gdy coś było nie tak albo zwyczajnie potrzebowaliśmy odpocząć. A teraz w głowie miałem po prostu święty burdel, jak określiłby to Ollie. Właśnie wtedy, gdy wszystko zdawało się wreszcie normalne, kiedy wszystko miało być takie proste, znów odnosiłem wrażenie, jakbym zmierzał donikąd. Na niektóre pytania tak naprawdę nie chcemy znać odpowiedzi, bo czasem łatwiej, by na zawsze pozostały tylko pytaniami. Nie musiałem długo czekać, żeby usłyszeć jej kroki i poczuć drobne ciało tuż obok. Z westchnieniem przyciągnąłem ją do swojego boku i zanurzyłem się w jej słodkim zapachu. Była moją opoką. – Co się stało, Kyler? – zapytała cicho, muskając palcami mój policzek. – To chyba trochę skomplikowane – zacząłem niepewnie. – Mamy czas. – Uśmiechnęła się zachęcająco. Maia potrafiła słuchać. Sama była dosyć skryta i długo musiałem zapracowywać na to, żeby zdobyć jej pełne zaufanie, posiadała jednak tę rzadką umiejętność słuchania innych. Opowiedziałem jej wszystko, nie kryjąc swojej złości i zagubienia, a ona chłonęła każde słowo. Zwykle nie znosiłem dzielić się z innymi tym, co działo się w mojej głowie, wtedy łatwiej było mi to zignorować. Ale z Maią było inaczej. – Nie wiem, co mam z tym wszystkim zrobić, Maia – podsumowałem, spuszczając wzrok. Ba, nie wiedziałem nawet, jak się z tym wszystkim powinienem czuć. I nie wiem, co bolało bardziej: to, że mama nigdy nie powiedziała mi prawdy, czy to, że sama prawda robiła mi z mózgu sieczkę. A może to, że wyszła z ust człowieka, który był nieobecny w moim życiu przez tak wiele lat, a w jakiś sposób brał w nim udział. Nie miałem zielonego pojęcia. – Będziesz musiał z nimi porozmawiać, Kyler. Jak tylko ochłoniesz. – I co im powiem? – Co czujesz, jak to wszystko odbierasz… – zaczęła wymieniać. – Brzmisz tak, jakby to było proste – mruknąłem. – Nie jest, Kyler. To cholernie trudne. Ale wiem, że zależy im na tobie. I tobie na nich. – Czułym gestem odgarnęła mi włosy z czoła. – To strasznie porąbane. Maia roześmiała się cicho. – Chyba takie nasze szczęście. – Tak. Chyba tak. – Zerknąłem na nasze splecione palce. – Wiesz, co jest w tym wszystkim fajne?
– Co? – Że właśnie w tym bałaganie się odnaleźliśmy. I to była szczera prawda. Maia Nie miałam pojęcia, że Dale Seymour jest wujem Kylera. I w życiu bym się nie spodziewała usłyszeć historii takiej jak ta. Wiedziałam, jak trudna była dla Kylera cała sytuacja z ojcem, który niszczył go w każdy możliwy sposób i omal mu się to udało. Pierwsze tygodnie po wyjściu ze szpitala były dla niego ciężkie, chociaż udawał, że wszystko jest w porządku. I większość udało mu się nabrać, ale nie mnie. Czuł się zraniony i wściekły, co było zupełnie zrozumiałe. Ostatnio było lepiej, ale teraz w jego oczach znów dostrzegłam zagubienie i niepewność. I nie podobało mi się to. Ani trochę. Potrzebowałam małego wsparcia. Wyjęłam telefon z kieszeni i do głowy przyszła mi tylko jedna osoba. – Co tam, Maia? – Znajomy głos odezwał się po dwóch sygnałach. – Mad, musisz mi pomóc. Kyler Obudził mnie kubeł zimnej wody. Dosłownie. Gwałtownie poderwałem się do pozycji siedzącej. – Wstawaj, Śpiąca Królewno! – zanucił falsetem Mad, uśmiechając się szeroko. Starłem wodę z twarzy i spojrzałem na niego, wściekły. – Kurwa, Mad, serio?! Masz pojęcie, która jest godzina?! Zerknął na budzik na moim stoliku nocnym. – Siódma dwadzieścia siedem, a co? – przekłuta brew Charliego podjechała do góry. – A to, że jest sobota! – Trząsłem się już i ze złości, i z zimna. – No i co z tego? Nie jęcz, tylko wstawaj. Idziemy na siłownię. – Oszalałeś?! – Może, w końcu nie bez powodu mnie tak nazywacie. Muszę mieć w sobie coś z szaleńca. – Wzruszył ramionami. – No już, zbieraj dupę i się ubierz. Nie będę czekał do jutra. – Idę spać, daj mi spokój. – Machnąłem ręką w stronę drzwi. – W tym basenie? – Wskazał na powódź na moim łóżku. Westchnąłem ciężko. Nie mógłbym zasnąć, kiedy wszystko było mokre. – Dobra, już wstaję – jęknąłem i zwlokłem się z łóżka, ślizgając się przy tym na mokrych stopach. Poszedłem do łazienki się ogarnąć i dziesięć minut później siedziałem już w dodge’u challengerze Mada. Po kilkunastu minutach jazdy zatrzymaliśmy się pod siłownią, na którą zwykle chodziliśmy. Cały kompleks prowadził były żołnierz Correy Sheppard. Całkiem spoko gość, tak przy okazji. Wciąż piekielnie zły na kumpla wysiadłem z challengera i zarzuciłem swoją torbę na ramię. Weszliśmy do budynku i przywitaliśmy się z recepcjonistką Crystal. Crys była uroczą rudowłosą dziewczyną w wieku Kaydena. Chyba nigdy jeszcze nie widziałem jej nieuśmiechniętej. Przyciągała do siebie ludzi otwartością. W szatni przebrałem się pospiesznie i poszedłem na salę, żeby się rozgrzać, zanim zacznę ćwiczyć. Już po rozgrzewce owinąłem ręce taśmami i wziąłem w obroty jeden z worków treningowych. Z zaciśniętymi zębami wyprowadzałem cios za ciosem. Nawet nie zauważyłem, kiedy podszedł Mad i, żeby ułatwić mi zadanie, przytrzymał skórzaną gruszkę, gdy łańcuch dzwonił z każdym jej ruchem. Cały już spływałem potem, a mięśnie wręcz krzyczały, ale nie
miałem dość. Nie wiem, ile to trwało ani ile uderzeń wymierzyłem. Najwyraźniej wystarczająco długo, żeby moje mięśnie zaczęły protestować. Dopiero wtedy przestałem i ciężko dysząc, oparłem czoło o złączone dłonie, próbując złapać oddech. Tętno waliło mi w uszach, niemal kompletnie mnie ogłuszając, a dłonie drżały mi od wysiłku. – Lepiej? – zapytał Mad. Nie mogłem wydusić słowa, pokazałem więc tylko uniesiony kciuk. Gdy odzyskałem już w miarę normalny oddech, puściłem worek i zacząłem odwijać taśmy. – Skąd wiedziałeś? – zapytałem. – Że musisz się wyładować? A jak myślisz? – Posłał mi konspiracyjny uśmiech. Maia. Będę musiał jej podziękować. – Dzięki, stary. – Poklepałem go po plecach. – Nie ma sprawy, Kyle. Chodź, będziesz mnie asekurował. Zgodziłem się, choć mięśnie już mnie przeklinały. Ale czego się nie robi dla przyjaciół, żeby przypadkiem nie udusili się sztangą? Maia Z roztargnieniem przesiewałam między palcami włosy Kylera. Siedzieliśmy na jego (już suchym) łóżku, a przynajmniej ja siedziałam, bo mój chłopak leżał, opierając głowę na moim brzuchu i obejmując mnie ramieniem. Jego mama kilka godzin temu pojechała do Detroit na jedno z wielu spotkań autorskich, a moi rodzice pojechali na mecz do Filadelfii i mieli wrócić dopiero następnego dnia wieczorem, więc mieliśmy weekend dla siebie. – To był twój pomysł z tą wodą? – zapytał, spoglądając na mnie. Pokręciłam głową ze śmiechem. – Powiedziałam mu tylko, że ma cię wyciągnąć z łóżka choćby siłą, ale woda to już był wkład własny Mada. – Tak właśnie myślałem – westchnął i zaczął rysować palcem wzorki na moim nagim brzuchu. Nagim, bo tak się wiercił, że podwinął moją koszulkę, zapewne umyślnie, ale nie protestowałam. – Kocham cię i po prostu uwielbiam ci dokuczać, ale serio tak myślałeś? Stać mnie na więcej niż pobudka wiadrem zimnej wody – prychnęłam. Nim się obejrzałam, Kyler wisiał nade mną, a ja byłam uwięziona w klatce z jego ramion, które zgięte w łokciach opierał po obu stronach mojej głowy. – Na przykład co? – zapytał z typowym sobie uśmieszkiem. – Na przykład ustawiłabym kubki z wodą wokół twojego łóżka. – I? – I jak nic byś się wywalił. – Tak sądzisz? – Nachylił się nade mną tak nisko, że niemal stykaliśmy się nosami. Pokiwałam głową. Błękitne oczy wpatrywały się we mnie intensywnie, jakby przewiercając mnie na wylot, sięgając głębiej niż ktokolwiek wcześniej. Jego miękkie wargi opadły na moje, całując je niespiesznie, jakby muskając z namaszczeniem, ucząc się na pamięć ich kształtu i faktury. Leniwy pocałunek przeszedł jednak w intensywny, który pozbawiał tchu i oszałamiał zmysły. Nie wiedziałam, kto wykonał pierwszy ruch, może zrobiliśmy to oboje, w każdym razie śmiejąc się do siebie i kradnąc kolejne pocałunki, zaczęliśmy rozbierać siebie nawzajem. Ubrania stały się niechcianą barierą, a kolejne części garderoby lądowały gdzieś koło łóżka, aż w końcu nie było pomiędzy nami niczego. Skóra przy skórze. Jego potężna sylwetka górująca nad moją, okrywająca moje drobne ciało. Blizny, i moje, i jego, odznaczające się w świetle lampki, która
rozpraszała panujący wokół mrok. Jego dłonie na moim ciele i jego mięśnie pod moimi palcami, gdy nie było już mnie i jego, a byliśmy po prostu my, kołyszący się we wspólnym rytmie ku rozkoszy. Nie spieszyliśmy się, a pierwsze ukłucie bólu szybko zmieniło się w słodką przyjemność, rozlewającą się falami po moim ciele. Nasze gorące oddechy mieszały się ze sobą, a jego serce pod moimi palcami biło tym samym przyspieszonym rytmem co moje. Słowa były nam w większości zbędne. Nawet gesty nie były nam potrzebne, bo nie dało się w żaden sposób wyrazić tego, co widziałam w jego oczach, które przybrały najniezwyklejszy odcień niebieskiego. Była w nich miłość, której nie dało się włożyć w żadne ramy. Wdzięczność i bezkresne oddanie. A nasze imiona szeptane z czułością były jak modlitwa.
39 Spanie do późna i szlaban Maia Gdy się obudziłam, było mi gorąco. Nic dziwnego, jeśli wziąć pod uwagę, że spałam wtulona w swój osobisty żywy grzejnik, czyli w Kylera. Przez sen jeszcze ciaśniej otoczył mnie ramionami, a nasze nogi były ze sobą splecione. Tuż pod moim uchem jego serce biło miarowo, oddychał spokojne, śpiąc jak dziecko. Zresztą nie dziwię mu się, sama dawno nie spałam tak dobrze. A przynajmniej nie bez pomocy leków nasennych, które brałam, gdy dręczona koszmarami potrafiłam przespać ledwie cztery godziny w ciągu tygodnia. Z trudem powstrzymałam w sobie odruch przeciągnięcia się, jak nic bym go obudziła. Zamiast tego próbowałam ostrożnie zmienić pozycję, ale chyba nie zrobiłam tego tak delikatnie, jak planowałam. Szlag. Obudziłam go. – Śpij jeszcze – mruknął zachrypniętym od snu głosem i obrócił się tak, że wylądowałam na boku, przytulona plecami do jego torsu. Ułożyłam nasze złączone ręce przy swoim policzku i z braku większego wyboru znów zamknęłam oczy. Może i różniło nas sporo rzeczy, ale co do jednego się zgadzaliśmy: spanie jest super. A spanie do południa… To po prostu trzeba przeżyć. Uchyliłam jedną powiekę. Jasno. Bardzo jasno. Chciałam iść dalej spać, ale poczułam, jak moje oczy otwierają się szeroko, gdy wzrok zawiesił się na budziku. 12.07. Poderwałam się gwałtownie, chyba przez przypadek kopiąc przy tym Kylera, bo jęknął z bólu, i wymacałam swój telefon na stoliku. Bałam się spojrzeć na ekran. I miałam rację. Miałam piętnaście nieodebranych połączeń. Piętnaście. I wszystkie od rodziców. – O cholera… – westchnęłam. – Co? – zapytał Kyler, dalej wtulając się w poduszkę. – Lepiej sprawdź swój telefon – poleciłam. Tak zrobił i sapnął z zaskoczenia. Oderwał wzrok od wyświetlacza, spojrzał na mnie i znów na telefon. – Ile? – spytałam tylko. – Całe jedenaście. I pięć SMS-ów. Mamy przerąbane. Szlaban do trzydziestki. Chyba że będziemy mieli naprawdę niezłego fuksa. Nasze telefony rozdzwoniły się w tym samym czasie. Wymieniliśmy przerażone spojrzenia, ale nie mogliśmy zignorować kolejnego połączenia. To oznaczałoby pewną śmierć. Zagryzając wargę, odebrałam. – Czyś ty postradała rozum, Maia?! – Mama krzyczała tak głośno, że musiałam odsunąć telefon od ucha, żeby nie uszkodzić sobie trwale słuchu. – Zostawiamy cię samą na weekend, bo jesteś dorosła i odpowiedzialna, a ty nie wpadłaś na to, żeby dać jakikolwiek znak życia? Na dodatek nie odbierasz telefonu. Osiwieję przez ciebie! Lepiej, żebyś miała dobre wytłumaczenie. – Spałam… – wykrztusiłam. – Spałaś?! Czy ty masz pojęcie, która jest godzina? Spałaś?! – No bo… Zrobiliśmy sobie z Kylerem maraton z Doktorem Who i poszliśmy spać dopiero nad ranem… Nie skłamałam. Po prostu trochę nagięłam prawdę. No dobra, bardziej niż trochę.
Rzeczywiście wcześniej zrobiliśmy sobie minimaraton Doktora Who. A prawdziwego powodu wolałam nie podawać, jeśli nie chciałam zawrzeć Kylera, mojego taty i siekiery w jednym zdaniu. To by mi znacznie skomplikowało życie. – Och… – westchnęła ciężko mama. – Skoro tak… Ale nie licz na to, że ujdzie ci to płazem. Martwiliśmy się o ciebie, Maiu. Nie musiała mi tłumaczyć dlaczego. Miałam swoje momenty. – Porozmawiamy w domu. – Jej głos znowu stwardniał i się pożegnała. Okej, było dużo lepiej, niż myślałam. Kyler też właśnie skończył rozmawiać z Veronicą. – I jak? – zapytałam. – Trochę się wkurzyła, ale złagodniała, gdy obiecałem pogadać z Dale’em. – Przeczesał włosy palcami w nerwowym geście. – Naprawdę chcesz to zrobić? – Zmarszczyłam brwi. – I tak w końcu będę musiał. – Wzruszył ramionami. – Dobra, chodźmy coś zjeść. Jak dla mnie to za dużo wrażeń na pusty żołądek. – Roześmiał się, przesuwając się na brzeg łóżka i wciągając pospiesznie dresy na nagie pośladki. Ja z braku laku włożyłam jego koszulkę, która była na mnie tak duża, że sięgała mi połowy ud. – Widzisz? Obiecałem, że ci ją pożyczę. – Kyler wskazał na tę koszulkę, a ja spojrzałam w dół. Rzeczywiście. To był jego prezent gwiazdkowy ode mnie. – Tylko pożyczysz? – Wydęłam teatralnie wargi. – Za bardzo ją lubię, żeby ci ją oddać. – Mrugnął i pociągnął mnie za sobą do kuchni. Kyler Dostałem szlaban. Serio. Szlaban. Na całe dwa tygodnie. Zero wychodzenia po szkole, chyba że na próbę. No i oczywiście piątkowe wieczory w Keller’s też były wyłączone z restrykcji. Tak czy siak miałem ochotę walić głową w ścianę, gdyby jednak tak spojrzeć na to z innej strony… To w sumie warto było. Na dodatek to tylko dwa tygodnie, jakoś przeboleję. I tak muszę się uczyć do egzaminów, więc może wyjdzie mi to na korzyść. Prawda? 15 minut później… Zabierzcie mnie stąd. Proszę. Ładnie proszę. Szlabany są do niczego. Umieram z nudów. Znaczy, powinienem zrobić mnóstwo rzeczy, ale… umieram z nudów. Podręcznik do biologii doprowadził mnie do skrajnej rozpaczy po trzech linijkach. A raczej dwóch i pół, precyzyjnie mówiąc. Wyszedłem na balkon, żeby zapalić. Powinienem rzucić. Marnie mi to jednak szło. Zaciągnąłem się głęboko i wypuściłem siwy obłok dymu razem z częścią nagromadzonego stresu. – Powinieneś rzucić. – Usłyszałem za sobą głęboki baryton wuja, a chwilę później oparł się o barierkę obok mnie. – Powinienem – odparłem, gasząc papierosa. – Nie chciałem, żeby tak wyszło, Kyler – westchnął. – Ale wyszło. – Wzruszyłem ramionami. – Przepraszam, że wtedy tak na ciebie naskoczyłem. – Pewnie sam zareagowałbym podobnie. Nie mam ci tego za złe. – Tak czy inaczej… Przepraszam. Po prostu… Ta cała sytuacja z ojcem trochę dała mi w kość, a potem ty pojawiasz się znikąd… To za dużo. Pokiwał głową.
– Wiesz, myślałem, że kiedy już będę wiedział, dlaczego tak bardzo mnie nienawidzi, będzie mi łatwiej jakoś to ogarnąć. Że może uda mi się go zrozumieć. A jednak przez to mam jeszcze większy mętlik i gdy opowiedziałeś mi to wszystko, nie wiedziałem, jak powinienem zareagować. – To zrozumiałe. Nie chciałem ci namieszać. I uwierz mi, chciałem mieć z tobą kontakt, ale twój ojciec dostałby szału, gdyby się o tym dowiedział. Została więc Veronica. Twoja mama dzwoniła do mnie zwykle, gdy nie było go w domu albo podczas wyjazdów na spotkania autorskie. Gdybym tylko wiedział… – Zawiesił głos. – Gdybym tylko wiedział, jak jest źle, zabrałbym was stąd. Tak strasznie mi przykro, Kyler. – Było, minęło. – Machnąłem już na to ręką. – Wiesz, wujek rockman chyba może być całkiem fajny. – Tak mówisz? – Uśmiechnął się i miałem wrażenie, że uśmiecham się do swojego nieco starszego odbicia. Dale i mój ojciec byli do siebie z wyglądu wręcz zaskakująco podobni, ich charaktery jednak były kompletnie różne. Zaczynałem to wszystko powoli rozumieć. – W piątki występujemy w jednym z barów, może… – Przełknąłem ślinę. – Może masz ochotę przyjść? – Z chęcią. Muszę się przekonać, czy jesteście tacy dobrzy, jak twierdzi twoja mama. Wiesz, to twoja mama, dla niej grałbyś pięknie, nawet gdybyś był beznadziejny. – Prawda. – Uśmiechnąłem się. – Między nami w porządku? – zapytał niepewnie. – W porządku. – Poklepałem go po męsku po plecach. I rzeczywiście było w porządku. A przynajmniej zaczynało być.
40 Dobre rady i płytka kałuża Maia Właśnie odpisałam na SMS-a od Kylera (który strasznie się nudził, a nudzący się Kyler jest strasznie upierdliwy), gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Nie spodziewałam się żadnych gości, ale poszłam otworzyć. – Ash! – wykrzyknęłam uradowana i rzuciłam się przyjacielowi na szyję. – Cześć, Maleństwo. – Uściskał mnie mocno. Odkąd Ash poszedł na studia, widywaliśmy się dosyć rzadko, chociaż dzwoniliśmy do siebie kilka razy w tygodniu. Tak czy siak brakowało mi go. – Dlaczego nie uprzedziłeś mnie, że przyjeżdżasz? – zapytałam, gdy już siedzieliśmy na kanapie w salonie, popijając herbatę. – To było spontaniczne. – Wzruszył ramionami. – A jak studia? Opowiadaj. Chcę wiedzieć wszystko! – Na uczelni jak na uczelni, nic nadzwyczajnego… – odparł. – Ale? Za dobrze go znałam. W końcu to był mój Ash. – Poznałem dziewczynę – wydusił w końcu. Sapnęłam uradowana. Po śmierci Micaha mój przyjaciel miał problem z nawiązywaniem bliższych znajomości, a kontakty z dziewczynami ograniczał raczej do tych jednorazowych. Cieszyło mnie, że być może wróci dawny, uśmiechnięty Ash. – Opowiedz mi o niej – poprosiłam, klaszcząc w dłonie z podekscytowania. – Pracuje w kawiarni przy uczelni. Ma na imię Ava. – Jaka ona jest? – Ava jest… – Zmarszczył brwi w zamyśleniu. – Zjawiskowa. I nie mówię tu tylko o wyglądzie. Jest miła, cholernie inteligentna i potrafi słuchać. Polubiłabyś ją. – Założę się, że tak, więc w czym problem? – Sam nie wiem, Maia. Po prostu… Wiesz, jak szybko przyzwyczajam się do ludzi. – W zielonych oczach Kellera pojawił się cień bólu. Męska i surowa uroda Asha połączona z jego umięśnioną i rosłą sylwetką potrafiła zmylić. Patrząc na niego z daleka, w życiu by się nie powiedziało, że jest taki ciepły i empatyczny, a taki właśnie był. Z przykrością patrzyłam, jak cierpiał po śmierci Micaha. Ze swoim własnym bólem potrafiłam się pogodzić, ale nie z jego. Krótko po wypadku rozstał się ze swoją dziewczyną, która nie wytrzymała jego autodestrukcyjnych nastrojów, co jeszcze bardziej go podłamało. W ten właśnie sposób z duszy towarzystwa zmienił się w zdystansowanowango i bardziej skrytego człowieka. – Wiem, Ash. – Ścisnęłam jego rękę. – Ale może warto spróbować? Nawet jeśli nic z tego nie wyjdzie, możesz zyskać przyjaciółkę. – Jak to jest, że dostaję rady od młodszej siostry mojego najlepszego przyjaciela? – Asher zaśmiał się, obejmując mnie ramieniem. – Grunt, żeby były dobre, no nie? – Tak. Grunt, żeby były dobre.
Uśmiechnęłam się szeroko i oparłam głowę o ramię Asha. – Maia? – zapytał po chwili. – Hm? – Jesteś strasznie do niego podobna. Kyler Denerwowałem się przed pierwszym występem. Ba, denerwowałem się za każdym razem. Ale teraz… Miałem wrażenie, że od nadmiaru emocji zabraknie mi tchu. Wiecie, super, wujek przyszedł. Tyle że owym wujkiem jest Dale Seymour, gitarzysta legendarnych Blue Ravens. Ten facet był na okładce „Rolling Stone”! Nawet Shawn prawie zemdlał (komiczny widok, tak przy okazji), gdy Dale wszedł do baru. Wziąłem głęboki oddech, poprawiłem chwyt na kostce i zacząłem grać wstęp do Never Forget. I’ll never forget who we were How much I loved you How lost I was in you To Ollie napisał Never Forget. A teraz ja śpiewałem jego słowa razem z Maią. Gdy pokazał mi tekst, miałem ochotę znaleźć dziewczynę, która tak go zraniła, i skopać jej tyłek, serio. Ollie jednak milczał na ten temat, a ja nie nalegałem. – Hej, ludzie! Jak się macie? – zawołała Maia do mikrofonu, gdy przebrzmiały ostatnie takty piosenki. Odpowiedział jej entuzjastyczny okrzyk tłumu, którego sympatię zdążyliśmy już zyskać przez tych kilka tygodni. – Dobra, i tak wiem, że czekacie na Shawna Fajtłapę Slendersa, który wywalił się dzisiaj na soundchecku, ale cicho, nie sprzedajcie mnie, że się wam wygadałam. – Mrugnęła, a Shawn pokazał nam fucka. – W każdym razie, wiecie, jest taki strasznie lamerski zespół, którego nikt nie zna i nie pamięta… – zaczęła z konspiracyjnym uśmieszkiem. – Blue Ravens. Kojarzy ktoś coś? – W tłumie rozległy się aprobujące gwizdy. – W Keller’s mamy dzisiaj specjalnego gościa, Dale’a Seymoura! – W barze wybuchła wrzawa. – Dale, zrobisz nam ten zaszczyt i dołączysz do nas na scenie? Serce waliło mi jak młotem, gdy wuj dziarskim krokiem szedł przez tłum w stronę sceny. Ollie już trzymał w garści swoją gitarę, żeby przekazać ją w jego ręce, gdy tylko wejdzie na podest. Nie zastanawialiśmy się długo, co zagrać. Sinner był najpopularniejszym kawałkiem Blue Ravens i miał genialną partię gitarową. Pozwoliłem, by to Dale mnie poprowadził, i szybko się zorientowałem, co robi. Próbował mnie. Zmieniał rytm i szybkość grania, czekając na mój rewanż. Ja, już mocno podkurzony, grałem jeszcze szybciej i dodawałem od siebie jakieś ozdobniki. Cały wokal spadł na Maię, bo ja tak mocno zaciskałem zęby, próbując się w pełni skupić na tym, co robię, że nie mógłbym wydusić nawet słowa. Odetchnąłem dopiero, gdy piosenka się skończyła, a po całym barze przeszła fala oklasków. Dale oddał gitarę Olliemu i uściskał mnie po męsku. – Wygrałeś, młody – powiedział tak cicho, bym tylko ja mógł go usłyszeć. Uśmiechnąłem się szeroko i nie przestałem się uśmiechać aż do samego końca, gdy żegnani brawami schodziliśmy ze sceny, ustępując miejsca White Noise. Dale pogratulował nam świetnego występu, a następnie zapytał, czy mógłby chwilę ze mną porozmawiać. Wzruszyłem ramionami i się zgodziłem. – Enmity to twoje dzieło, prawda? – zapytał bez większych wstępów. Z roztargnieniem potarłem tatuaż na swoim ramieniu i skinąłem głową.
– Musiałem się po prostu upewnić – wyjaśnił i westchnął ciężko. – Jesteście naprawdę dobrzy, Kyler. Powinniście nagrać demówkę i spróbować coś z tym zrobić. – Tak sądzisz? Pokiwał głową. – Nie zmarnujcie swojej szansy, Kyler. Nie zamierzaliśmy. Maia Siedziałam na balkonie i cieszyłam się rześkim powietrzem. Była dopiero siódma rano, i to w niedzielę, więc wokół panował spokój. Przymknęłam oczy i zaczęłam szarpać struny gitary, grając melodię, której nuty znałam na pamięć, choć nigdy jej nie grałam ani nawet nie słyszałam. Przez cztery miesiące towarzyszące jej słowa prześladowały mnie każdego dnia, próbując się przebić do świadomości. Ale trudno wierzyć, jeśli przez tak długi czas nic nie miało sensu, jeśli świat rozsypał się na kawałki tuż pod naszymi stopami. Trudno wierzyć w cokolwiek, skoro życie jest tak trudno odróżnić od śmierci. Teraz jednak było inaczej. Było lżej. Lepiej. Jakoś łatwiej. Czy nadal bolało? Czasem tak. Nie da się ot tak zapomnieć. Czasem wciąż bałam się zamknąć oczy. Ale koszmary odeszły, miałam nadzieję, że już na zawsze. Moje rozmyślania przerwał wibrujący telefon, więc przerwałam grę. Uśmiechnęłam się na widok imienia wyświetlonego na ekranie. Kyler: Śpisz? Ja: Nie. Kyler: Dlaczego? Ja: Chyba po prostu już się wyspałam ;) A Ty? Kyler: Podobnie ;) Co robisz? Ja: Siedzę na balkonie. Kyler: I? Ja: Gram na gitarze :) Kyler: I? ^^ Ja: I piszę ze swoim zwariowanym chłopakiem :D Kyler: I? :D Ja: Fajnie by było, gdyby tu był… Kyler: Spójrz w dół :D Zmarszczyłam brwi i odkładając na bok gitarę, wstałam i wychyliłam się przez barierkę. Kyler z łobuzerskim uśmiechem stał pod moim balkonem. Roześmiałam się, kręcąc przy tym głową z niedowierzaniem. – Zjedz ze mną śniadanie – poprosił. – No nie wiem… – Zrobiłam zamyśloną minę. – Bo wejdę na górę i pójdziesz na śniadanie w tym, co masz na sobie. Twój wybór. – Uśmiechnął się szeroko. Spojrzałam na swoje dresy i starą koszulkę brata, a następnie westchnęłam ciężko. – Daj mi pięć minut. – Poddałam się i już miałam przekroczyć próg pokoju, gdy zawróciłam. – A czy ty nie dostałeś czasem szlabanu? – Zwolnienie warunkowe za dobre sprawowanie. – Przewrócił oczami. – Ty i dobre sprawowanie? – Spojrzałam na niego sceptycznie. – Nie okłamujesz mnie czasem? – droczyłam się, ale Kyler spoważniał. – Nigdy bym cię nie okłamał, Maia. – Wiem. – Posłałam mu ciepły uśmiech. – I za to cię kocham! – rzuciłam przez ramię
i wróciłam do sypialni, zostawiając otwarte drzwi tak, że usłyszałam jeszcze jego wołanie. – Ja ciebie też! I załóż tę niebieską sukienkę! – Co? Dlaczego? – Wychyliłam głowę na balkon. – Bo pasuje do moich oczu – oznajmił z całym przekonaniem. – Jesteś taki płytki. – Pokręciłam głową z politowaniem. – Jak kałuża. – Zapomniałeś dodać, że wyschnięta. – Mrugnęłam do niego i popędziłam się ubrać. – Ej! To było niemiłe. – Zamknij się! Szukam niebieskiej sukienki! Do moich uszu doszedł jego dźwięczny śmiech i nie mogłam powstrzymać się od chichotu. Z Kylerem każdy dzień był wyjątkowy. I przywracał mi wiarę, o której tak usilnie próbował przypomnieć mi Micah w słowach piosenki, którą dla mnie zostawił. Wiarę w to, że świat nie jest wcale taki zły. Wiarę w szczęście, które czekało na mnie z otwartymi ramionami. Just a little bit of faith Just a little bit more My sweet little Faith
41 Czarownica i bal Kyler Dzisiaj pisaliśmy ostatni egzamin. Podwinąłem rękawy koszuli i czekając na Maię, odruchowo sięgnąłem do kieszeni. W której nie było fajek. Westchnąłem ciężko i przeczesałem włosy palcami, walcząc z chęcią sięgnięcia po papierosa. Nie paliłem od tygodnia i cierpiałem katusze, kiedy nie mogłem odreagować stresu. Chryste, chciało mi się jarać! Żeby zająć czymś ręce, wyjąłem telefon z kieszeni i zacząłem przeglądać zdjęcia. Zdjęcia Mai, nasze wspólne w różnych miejscach, całej paczki… Aż trudno było uwierzyć, że tyle wydarzyło się przez tych kilka miesięcy. Zdążyłem przejrzeć je wszystkie, gdy ktoś nagle zasłonił mi oczy. – Zgadnij kto – poleciła Maia ze śmiechem. – No nie wiem… Biała Czarownica? – zażartowałem. – Pudło. – Wiem! Mila Kunis! – Boże, ale z ciebie kretyn – westchnęła Maia i opuściła dłonie, a ja odwróciłem się w jej stronę i w uścisku podniosłem ją tak, że jej twarz znajdowała się odrobinę wyżej od mojej. – Ja po prostu kocham się z tobą droczyć – oznajmiłem. – Wiem – zaśmiała się i zaplotła palce na moim karku. – Jak ci poszło? – Mistrzowsko. – Uśmiechnąłem się szeroko. – A tobie? – Mistrzowsko – odparła. – Kocham cię, mistrzu. – Ja ciebie też, kretynie – chichocząc, cmoknęła mnie w usta. – To miał być pocałunek? – jęknąłem. – To za Białą Czarownicę. I za Milę Kunis. – No weź… – jęknąłem. – Nie. Kara musi być. Westchnąłem ciężko. – Przecież od początku wiedziałem, że to ty. – Ale ja też lubię się z tobą droczyć. A teraz postaw mnie na ziemię i chodźmy do Keller’s. O nie. Nie ma mowy. Zemsta musi być. – Nie. – Co? Jak to nie?! – fuknęła. – Nie – powtórzyłem i przerzuciłem ją sobie przez ramię. Od razu zaczęła uderzać ze złością piąstkami w moje plecy. – Kyler! Puszczaj mnie w tej chwili! Nie puściłem jej, aż doszliśmy do Keller’s. Czy ludzie patrzyli na nas z rozbawieniem, a czasem kręcili głową: z politowaniem? Tak, ale miałem to gdzieś. Gdy postawiłem Maię na ziemi, twarz miała zaczerwienioną od wiszenia głową w dół, a zielone oczy ciskały gromy. Gdyby jej wzrok mógł zabijać, leżałbym tu już martwy. – Nie wierzę! Po prostu nie wierzę! Spotykam się z pięciolatkiem! – Gestykulowała żywo. – Przecież powiedziałem ci to na pierwszej randce. – Wzruszyłem ramionami
z uśmiechem kota, który wypił całą śmietankę. Zacisnęła usta w wąską linię. – Nosisz wszystkie pudła z moim rzeczami. Wszystkie. Na trzecie piętro, i to na piechotę. Zapomnij o windzie. – Odwróciła się na pięcie i weszła do Keller’s. A, chyba zapomniałem wspomnieć. Za dwa tygodnie Maia miała się do mnie wprowadzić. Mama wracała do Albuquerque i po licznych rozmowach zarówno z nią, jak i rodzicami Mai, udało nam się namówić ich na ten układ. I nie mogłem się doczekać, aż będę się budził obok niej każdego ranka. Nawet jeśli wyjadała moje ben & jerry’s. I nawet jeśli będę musiał dźwigać pudła z jej rzeczami na trzecie piętro. Na piechotę. Maia Przesunęłam palcami po chłodnym szyfonie sukienki, która otulała moje ciało kaskadami morskiej zieleni i spływała aż do ziemi. Większość dziewczyn miała odkryte plecy albo głęboki dekolt. Ja nie mogłam odsłonić ani jednego, ani drugiego, więc ratował mnie dekolt w łódkę i rękawy trzy czwarte z koronki, która choć trochę maskowała moje blizny. To nie tak, że się ich wstydziłam, jednak natarczywy wzrok innych bywa krępujący. Staliśmy całą paczką i rozmawialiśmy. A przynajmniej reszta rozmawiała. Ja w pewnym momencie się wyłączyłam i z nostalgią rozglądałam po sali. Zakończenie szkoły. Jeszcze tylko to i pewien etap w moim życiu przeminie. Teraz byłam na balu maturalnym, o którym od najmłodszych lat marzyła każda dziewczyna. Piękna suknia, idealna fryzura, uroczy bukiecik na nadgarstku, przystojny chłopak w smokingu… Kiedyś też o tym marzyłam. Teraz… Teraz wydawało mi się to przerysowane. Nie przywiązywałam już wagi do takich błahostek. Ważniejsze było to, że spędzam ten wieczór z przyjaciółmi i z chłopakiem. I że świetnie się razem bawimy. – Maia? – Z zamyślenia wyrwał mnie głos Kylera. – Hm? – Podniosłam na niego wzrok. – Wszystko w porządku? – W jego błękitnych oczach malowała się troska. – W jak najlepszym. – Uśmiechnęłam się. – Po prostu myślałam. – O czym? – O balu i w ogóle… Wzięło mnie trochę na wspominki. – To dobrze czy źle? Zastanowiłam się chwilę. – Chyba dobrze. Jego usta musnęły moje czoło. – Zatańcz ze mną – poprosił, oferując mi swoją dłoń, którą bez wahania przyjęłam. Kyler poprowadził mnie na środek parkietu i zaczęliśmy się kołysać w rytm Lucky Jasona Mraza i Colbie Caillat. To jedna z tych piosenek, przy których słuchaniu masz ochotę zamknąć oczy i kompletnie w niej zatonąć. Zwłaszcza gdy twój chłopak nuci ci do ucha jej tekst, nadając mu zupełnie nowe znaczenie. Nie musiał mi wyznawać miłości przed setkami ludzi. Ten mój mały prywatny koncert był dla mnie tysiąc razy ważniejszy. Bo był tylko dla mnie. Czasem łatwiej wykrzyczeć coś przed całym tłumem, a trudniej powiedzieć to prosto w oczy. Czasem wystarczyły dwa słowa. Dwa krótkie słowa. Można było kochać lody Ben & Jerry’s. Dziesiąte wcielenie Doktora Who. Ale co innego kochać… kogoś. Bo wtedy „kocham cię” to nie były już tylko słowa. To było zaklęcie. Obietnica. Być zakochanym to dobrowolnie oddać komuś część siebie i przyjąć to, co ten ktoś oferuje nam, trzymając to w otwartych dłoniach. I nie dało się tego zamknąć w jednym „kocham”. I tak, krócej było powiedzieć właśnie tylko tyle, to jedno słowo. Ale to mogło być też aż tyle, gdy mówiło się to, patrząc komuś
w oczy, szepcząc z czułością czyjeś imię. I mogłam mówić Kylerowi każdego dnia właśnie te słowa, właśnie tak, przez resztę swojego życia. – Kocham cię, Kyler – szepnęłam. Odpowiedział tak jak zawsze. Natychmiast i bez wahania. – Kocham cię, Maiu. – Hamilton Maia – zawołał do mikrofonu dyrektor, a ja na miękkich nogach weszłam na scenę, żeby uścisnąć jego dłoń i odebrać dyplom. Skończyłam szkołę. Wreszcie nadszedł ten dzień i trzymałam w rękach świadectwo. To głupie, że jakiś papierek ma świadczyć o latach, które spędziliśmy na nauce, uziemieni w ławkach szkolnych. Był lekki. Zbyt lekki jak na taką wartość. Patrzyłam na swoich znajomych i przyjaciół, gdy z ulgą wypisaną na twarzach i szerokimi uśmiechami schodzili kolejno ze sceny i wracali na miejsca, by przyjąć uściski i gratulacje od innych. I tę samą ulgę zobaczyłam na twarzy Kylera, kiedy odebrał dyplom. Wiedziałam, jak wiele to dla niego znaczyło. I wiedziałam, jak ciężko na to pracował. W końcu zostały wyczytane ostatnie nazwiska i wypowiedziane słowa, które co roku zapewne brzmiały podobnie, jeśli nie tak samo, a czerwone czapki uczniowskie wzleciały w powietrze pośród gwizdów i okrzyków radości. Nim się zorientowałam, silne ręce podniosły mnie i zaśmiałam się głośno, opierając dłonie na ramionach Kylera. – Jesteś ze mnie dumna? – zapytał z uśmiechem Kota z Cheshire. – Bardzo. – Cmoknęłam go w nos. – Ale nadal muszę nosić twoje rzeczy na piechotę? – Tak. – Dlaczego? – zapytał naburmuszony niczym małe dziecko. – Bo nadal masz pięć lat – oznajmiłam. – I pół? – spytał z nadzieją. – I pół – zgodziłam się, chichocząc.
42 Różowa koszulka i spełnianie marzeń Kilka tygodni później… Kyler Było sobotnie popołudnie. Leżałem sobie wygodnie na kanapie i bezmyślnie gapiłem się na mecz lecący w telewizji. W tygodniu pracowałem teraz w sklepie muzycznym, a Maia pomagała mamie w kancelarii. Nie zarabialiśmy razem jakiejś zawrotnej sumy, ale starczało na czynsz i rachunki, a przy tym ratowaliśmy się pieniędzmi, które udało nam się zaoszczędzić, i moim funduszem powierniczym. Jasne, mogliśmy poprosić rodziców o pomoc, ale żadne z nas tego nie chciało. Jakoś dawaliśmy sobie radę. Wspólne mieszkanie może nie było kompletnie bezproblemowe, ale powoli się w to wdrażaliśmy. Jej rzeczy wymieszane z moimi, dwie szczoteczki do zębów w jednym kubku, jej kosmetyki porozkładane w łazience i jej toaletka w naszej sypialni, nasze wspólne zdjęcia porozwieszane po mieszkaniu, a w lodówce zapas batoników Dove, bez których Maia nie mogła żyć… Może i były to drobiazgi, ale właśnie te małe rzeczy mnie cieszyły i przypominały mi o niej na każdym kroku. Zasypiałem co wieczór i budziłem się przy niej każdego ranka. Razem z nią piłem poranną kawę, gdy oboje byliśmy jeszcze zaspani, do niej wracałem z pracy, żeby zjeść to, co dla nas ugotowała, a następnie spędzić leniwy wieczór z nią tuż przy moim boku. Nic nigdy nie wydawało mi się bardziej właściwe niż właśnie to. Mama wróciła do Albuquerque i próbowała zacząć od nowa, a przynajmniej na tyle, na ile się dało. Wczoraj dzwoniła do mnie zadowolona, bo przyszedł jej do głowy pomysł na kolejną powieść. Z tego, co mi mówiła, ma też sporo wsparcia ze strony Dale’a. Nadrabiali stracone lata i nie mogłem nie zauważyć, że mama częściej się teraz śmiała. Sam też coraz lepiej dogadywałem się z wujem i dosyć często rozmawialiśmy. Wychodziliśmy na prostą. Niedawno przyszły listy z uczelni i każdy z naszej paczki dostał się tam, gdzie chciał. Ja i Maia nadal nie byliśmy pewni, co robić, i choć oboje uzyskaliśmy dobre stypendia, brakowało nam entuzjazmu. Mieliśmy jeszcze chwilę, żeby to wszystko przemyśleć, jednak coraz bardziej byliśmy skłonni spróbować i zobaczyć, co z tego wyniknie. – Kyler! – zawołała Maia, a w jej głosie była nuta złości i coś jeszcze. Rozbawienie? – Co? – Chodź tu na chwilę! Ups, chyba wpadłem w kłopoty… Tylko nie miałem pojęcia, co takiego znowu przeskrobałem. Posłusznie jednak udałem się do łazienki, gdzie Maia stała nad pralką i kręciła głową z niedowierzaniem. – Wiesz, że ubrania segreguje się przed praniem, prawda? – Uniosła brwi, a ja skinąłem głową. Phi, no jasne, że wiem. Przecież właśnie to zrobiłem przed wstawieniem prania, no nie? – To chyba coś ci nie wyszło. – Pokręciła głową z politowaniem i wyciągnęła z pralki różową koszulkę. Chwila… To była moja koszulka, a ja nie mam różowych koszulek! Maia, teraz już jawnie się śmiejąc, uniosła ją do góry i zamarłem. Moja ulubiona koszulka Fall Out Boy. Kiedyś biała, teraz różowa. Różowa!
– Nie… – jęknąłem. – Tak… Chwila… Czy ona nie powinna być zła albo coś? W sensie tam były też jej rzeczy. – Nie jesteś zła? – zapytałem. Maia zaprzeczyła, wciąż chichocząc. – Powinnam, ale, Kyler… To jest po prostu zbyt śmieszne! – Moja ulubiona koszulka jest różowa! Co w tym śmiesznego? – Twoja mina! Żałuję, że nie zrobiłam ci zdjęcia. Wziąłem od Mai koszulkę i spojrzałem na nią z rozpaczą. Nie ma mowy, nie będę chodził w różowym ciuszku. – Jest twoja – westchnąłem. – Dzięki! – Cmoknęła mnie w policzek. W ten właśnie sposób straciłem swoją ulubioną koszulkę Fall Out Boy na rzecz mojej dziewczyny. I wiecie co? Wyglądała w niej zarąbiście. Maia Poprawiłam słuchawki na uszach i przymknęłam oczy, wczuwając się w melodię, którą słyszałam już chyba setki razy, i śpiewając słowa, które same cisnęły się na usta. Taking my breath away Forcing my eyes to shut Filling them with darkness Killing me so slowly… Nagrywaliśmy swoje demo i siedzieliśmy w studiu długie godziny. Dale specjalnie przyjechał do Pittsburgha, żeby wesprzeć nas doświadczeniem i dopilnować, by wszystko było tak, jak należy. To on nas na to namówił i jeszcze tego samego dnia zarezerwowaliśmy studio. Była to dosyć spontaniczna decyzja, ale praktycznie wszystko, co dotyczyło The Last Regret, było impulsem. Jak dotychczas źle na tym nie wychodziliśmy. – Okej, mamy to. – Usłyszałam w słuchawkach głos Andy’ego, dźwiękowca, i dołączyłam do reszty zgromadzonej przy reżyserce. Andy w skupieniu zmieniał coś na konsoli i w końcu po raz pierwszy usłyszeliśmy nagraną wersję Lost in the Darkness z wokalem. Głosy mój i Kylera nakładały się na siebie, przeplatały w harmonii. Jednak tym, co zachwyciło mnie najbardziej, była partia skrzypiec między refrenem a trzecią zwrotką. Kyler pracował na nią z Dale’em przez kilka wieczorów i teraz, gdy to wszystko było złożone w całość… Ta piosenka nigdy nie brzmiała lepiej. Rok później… Z walącym sercem i mikrofonem w ręce wpatrywałam się w ciemną kurtynę, która zaraz miała się rozsunąć. Zapaliły się pojedyncze reflektory, a okrzyk tłumu, którego jeszcze nie mogłam zobaczyć, był wręcz ogłuszający. Kyler zaczął grać wstęp do Unspoken, kurtyna się odsunęła, scena wybuchła światłami, a ja zaczęłam śpiewać. Patrzyłam przed siebie, wiedząc, że w ciemności kryją się setki ludzi, i choć oglądałam podobne obrazki niemal każdego wieczoru, wciąż mnie to zadziwiało. Energia publiczności ładowała człowiekowi baterie i nie dało się tego uczucia porównać z żadnym innym. Nie, gdy tłum śpiewał razem z nami. Nie, gdy skandował moje imię. Uniosłam rękę, żeby móc coś powiedzieć i przebić się przez krzyki publiczności. – Cześć, Pittsburgh! Jak się macie?! – zawołałam do mikrofonu i odpowiedział mi okrzyk pełen entuzjazmu. – Fajnie było tu wrócić, wiecie? Nie mówię, że gdzie indziej nie jest fajnie, ale nie ma to jak w domu, no nie, chłopaki? – zwróciłam się do reszty zespołu.
– Najbardziej zajebista banda wariatów – potwierdził Ollie, pochylając się do mikrofonu Kylera i zasługując sobie na aprobatę i krzyki: „Kochamy cię, Ollie!”. – Coś w tym jest. – Zaśmiałam się. – Gotowi dać czadu?! Odpowiedź była jak najbardziej twierdząca. Gdy doszliśmy do ostatniej piosenki, byłam już cała mokra i miałam wrażenie, że płonę. Ale warto było. To wszystko było warte tego zmęczenia, życia w trasie i tego, że w rezultacie żadne z nas nie poszło na studia. Tworzyć muzykę to jedno, ale dzielić się nią z innymi to drugie, i poświęciliśmy się właśnie temu – robiliśmy to, co kochaliśmy. I mieliśmy naprawdę cudownych fanów. – Przy następnej piosence będziemy potrzebować waszej pomocy. Mogę na was liczyć? – zapytałam, a moich uszu doszedł głośny krzyk. Posłałam chłopakom krótkie skinienie i światła przygasły, by znów rozświetlić się z całą mocą, gdy Kyler z Olliem grali intro. Just save me Oh, please just save me Save me now! Uratuj mnie…
Epilog Kilka miesięcy później… Maia Dach chevroleta był opuszczony, a słońce powoli zachodziło, barwiąc niebo różem i pomarańczą. Przymknęłam lekko powieki i cieszyłam się piękną pogodą. Z nogami na desce rozdzielczej nuciłam pod nosem płynące z radia Sunset Jamestown Story i pozwoliłam Kylerowi zawieźć nas, dokąd zechce. Jeszcze kilka kilometrów jechaliśmy w ciszy, chłonąc to, czego ostatnio w naszym życiu brakowało najbardziej: ciszę i spokój, aż w końcu Kyler zatrzymał samochód, a ja otworzyłam oczy i rozejrzałam się wokół. Byliśmy na polanie, na którą zabrał mnie, gdy pierwszy raz byliśmy razem w Albuquerque. Odruchowo sięgnęłam do łańcuszka, który upamiętniał to wydarzenie, a z którym się nie rozstawałam. Kyler otworzył drzwi od mojej strony i z uśmiechem wyciągnął dłoń w moją stronę. Ujęłam ją bez wahania i wysiadłam z samochodu. Trzymając się za ręce, odeszliśmy kawałek od auta i stanęliśmy naprzeciw siebie. – Maia? – zapytał. – Tak? – Pamiętasz, co powiedziałaś mi dwa lata temu? Zmarszczyłam brwi. – Dwa lata temu? – Dokładnie dwa lata temu, co do dnia. – Powiedziałam ci wiele rzeczy, Kyler. – Powiedziałaś, żebym zapytał za dwa lata… Zorientowałam się, o czym mówi, w tym samym momencie, w którym zaczął klękać na jedno kolano. – …więc pytam – dokończył, wyjmując z kieszeni aksamitne pudełko i otwierając je. – Maia, jesteś najlepszym, co mnie spotkało w życiu, i kocham cię. Uczynisz mi ten zaszczyt i wyjdziesz za mnie? Zaczęłam kiwać głową, zanim jeszcze zdołałam wykrztusić cokolwiek przez gardło zaciśnięte z emocji. – Cholera jasna, tak! – zawołałam w końcu, pociągając nosem i próbując przestać płakać, gdy Kyler wsuwał na mój palec pierścionek, a szmaragdowe oczko zabłyszczało w zachodzącym słońcu. I gdy rzuciłam się w jego ramiona, nigdy nie byłam bardziej szczęśliwa. – Dziękuję – wyszeptałam, opierając swoje czoło o jego i wpatrując się w jego błękitne oczy, w których widziałam radość i bezwarunkową miłość. – Za co? – Za uratowanie mnie. KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ