W Y D A W N IC T W O M IN IS T E R S T W A O B R O N Y N A R O D O W E J
T y tu ł o ry g in a łu KOBRA PO D PO D U SZK O J T iu m a c z y i z ro s y js k ie g o IG N A C Y S Z E N F E L D O k ła d k ę p r o je k to w a ł W A LD E M A R A N D R Z E JE W S K I
P rin te d
In
P o la n d
W y d a w n i c t w o M i n i s t e r s t w a O b r o n y N a r o d o v /e J V /a r s z 3 'jr s 18fll — W y d a n ie I I N a k ł a d 105 900 e g z . O b j ę t o ś ć 5,4 a r k . w y d „ 3,38 ark . d ru k . P a p i e r d r u k . m a t . V I I k ł. 65 g z F a b r y k i P a p i e r u w C z ę s t o c h o w ie . O d d a n o d o s k ł a d u 16.I I I . 61 r . D r u k u k o ń c z o n o w c z e r w c u 1961 r . W o j s k o w e Z a k l a d v G r a f i c z n e w W -w Ie . Z a m . n r 9441 z d n . 16.III.61 r . C ena
z ł 5.—
S-75
CASABLANCA (styczeń 1943)
— Chciałem zabić prem iera S talina — oświadczył aresztow any i zachw iał się, om al nie spadając z krzesła. Pem broke zdążył go podchwycić i w ziąwszy za ram io na silnie nim potrząsnął. Ames rzucił okiem n a atletycz ną figurę aresztow anego i uśm iechnął się lekko. — Dziwna zachcianka. O ile mi wiadomo, K rem l znaj duje się w Moskwie, a nie tu ta j, w Afryce. — Dowiedziałem się, że przyleci tu taj. A resztow any mówił po angielsku z w yraźnym akcen tem francuskim . — Od kogo się pan dowiedział? Przesłuchiw any zam knął oczy i znów się zachwiał. — Nie mogę dłużej — jęknął. — IDajcie mi się wyspać. W tedy opowiem wszystko. Ames i Pem broke szybko w ym ienili spojrzenia. N a reszcie! Przesłuchanie, trw ające już trzy doby bez p rzer wy, zakończyło się sukcesem : aresztow any przem ówił. Ze g ar na stole v/skazyw ał dw adzieścia m inut po czw artej rano. — Muszę się wyspać... — bełkotał aresztow any. — Mam pustkę w głowie. — Proszę opowiadać — głos Am esa brzm iał tw ardo. — Po kolei. — Plącze mi się... trudno zebrać myśli... — A gdy pan odpocznie, czy opowie nam wszystko? — zapytał Pem broke. — Można zrobić m ałą przerw ę.
— Dopóki nie opowie, żadnej przerw y. Nie prze.szkadzaj! — Ames przerw ał Pem broke’owi i trącił łokciem drzem iącą stenografistką. Ta otw orzyła oczy, zam am rota la coś i znowu zaczęła usypiać. — Proszę zapisywać, Dapłine. Tylko tym zaostrzonym końcem ołówka, a nie na odwrót. Niech się pani już ocknie. — Ames trącił końcem b u ta nogę aresztowanego. — Proszę mówić! — Niech, pan mówi, a pójdzie pan lulać — w trącił m iękko Pem broke. — To zależy od tego, co opowie — Ames podniósł głos. — No!. A resztow any przeciągnął ręką po długich, falistych wło sach, w estchnął głęboko i zaczął: — O trzym ano inform acje, że tu, do A fryki, przyj'edzie radziecka m isja wojskowa... — Gdzie otrzym ano te inform acje? — spytał Ames. — Tam... skąd przybyłem . — Skąd pan przybył? — Z Wysp K anaryjskich. — Kłamstwo. Pański p artn er, przem ytnik, opowiedział nam wszystko. A resztow any p o tarł czoło i boleśnie się zmarszczył. — Nie mogę zebrać myśli. Przybyłem z tej, no... Hisz panii, z Huelva. — Tak trzeba było od razu mówić. A więc tam otrzy m aliście te inform acje o radzieckiej m isji wojskowej. — Tak. I postanowiono... przeprow adzić akcję. — Jaką? A resztow any pochylił głowę. — Można by długo opowiadać. Ale kiedy przyjechałem tutaj, dowiedziałem się, że żadnej m isji nie ma... i że kon ferencja jxiż się rozpoczęła. — Od kogo dow iedział się pan o konferencji? — Pow iedział m i o tym miejscowy szef... Hiszpan Irki jo. — Czy posłano do H uelvy wiadomość o konferencji?
— Nie zdążyłem. Chciałem się w pierw dowiedzieć, czy Rosjanie przyjechali... i trochę szczegółów o nich. — A co się tyczy A nglików i A m erykan? — Nie, interesow ałem się w yłącznie Rosjanam i. Znam język rosyjski... m ieszkałem kiedyś w Rosji. Ale dajcie m i się wyspać. Ju ż nie mogę dłużej! — A resztow any zno w u się zachw iał. — W głowie mi się kręci... — A co p an wie o konferencji? O czym się tam mówi? — Bardzo w ażne spraw y... dotyczące... łóżka i poduszki. Wszyscy m uszą spać. A resztow any skłonił głowę na' płerś. — Niech sobie pośpi — rzekł Pem broke — inaczej bę dzie plótł bzdury. Ames obrzucił P em broke’a gniew nym spojrzeniem, n a stępnie v/ezv/ał konw ojenta i zerknąw szy na zegar roz kazał; — D okładnie o godzinie siódmej ściągniesz go z łóż ka, oblej^esz zim ną w odą i przyprow adzisz tu taj. Żywego albo m artw ego. ' — Lepiej o ósmej — zaproponow ał Pem broke. — Niech się trochę wyśpi. — O ósmej — pow tórzył Ames. — Z abierajcie go. Gdy tylko konw ojent w yprow adził aresztowanego, Ames rzucił się na Pem broke’a. — Trzeba go było zmusić, by w ogólnych zarysach opowiedział o w szystkim , zaprotokołow ać to i dać do pod pisania. Dopiero po tym m ógłby odpocząć. Ale 'ty m usia łeś pchać się ze swoim idiotycznym współczuciem i ze psuć wszystko. — My zm ienialiśm y się co sześć godzin, a Jemu nie po zw alano spać. Przecież to są to rtu ry . Ten typ, chociaż w ygląda ja k perszeron, nie w ytrzym a tego. N iech się prześpi. N am są potrzebne zeznania, złożone w p ełni św ia domości, a nie senny bełkot. — Ubiegłym razem, gdy przesłuchiw ano Greczynkę, han d lark ę kokainą, też zmiękłeś i zacząłeś odgryw ać ro lę rycerza.
— Tego rodzaju ta k ty k a działa skuteczniej na aresztowanycłi i skłania ich do przyznania się. Trzeba uw zględ niać psychologię. A tw oja brutalność... — Przyśw ieca mi jeden cel: w ycisnąć przesłuchiw anego ja k cytrynę. A ty jesteś po pro stu sentym entalnym fajtłapą. Psychologię pakuj lepiej w sw oje książki. Pem broke hałaśliw ie odsunął krzesło. — Mara dość tw oich uw ag. Rzygać się chce. — Bez histerii, proszę. I nie zapom inaj się. Pamiętaj'... — ...że jesteś starszy ode m nie rangą? P lu ję na to. D aphne stanęła międzjr nim i i zam achała brulionem . — Nie kłóćcie się. To szkodzi traw ieniu. Idę odpocząć. — Proszę w pierw przepisać n a m aszynie w dwóch eg zem plarzach zeznanie aresztow anego i przynieść je do m nie —: rozkazał Ames. — I niech się pani p ostara robić ja k najm niej błędów ortograficznych... — Jestem rów nież porządnie zmęczona i tru d n o m i ze brać myśli. D ajcie m i odpocząć. Ames przysiadł n a brzeżku stołu i n akręcił num er telefonu. — Przepraszam , czy nie obudziłem?... W łaśnie skoń czyliśmy, Francuz nie w ytrzym ał... Co?... Nie, nie um arł. Jeszcze żyje i postanow ił mówić, tylko poprosił o p rzer wę... Zaraz przyjdziem y. — O strożnie położył słuchaw kę. — P ułkow nik w dobrym hum orze Z pew nością obie cano m u awans. — Albo odegrał się w pokera — rzekł Pem broke. — Ubiegłego tygodnia zgrał się do nitki. W ąskie ulice C asablanki były w yludnione i tonęły w m roku. Trzeba było iść bardzo ostrożnie — co krok stały zaparkow ane jeep y, ciężarów ki i m otocykle, któro zapełniały w szystkie ulice i zaułki, a n a sk ra ju chodni ków ziały k an ały z cuchnącą wodą. Nie wolno było zapalać latarrfc kieszonkowych. Gdzieś n a niebie w arczały sam o lo ty ochraniające port. D otarli wreszcie do hotelu „A nfa“, ogrodzonego drutem
kolczastym . S traż trzym ali tu am erykańscy żołnierze. N iektórzy zam iast autom atów m ieli gaśnice, n a w ypadek gdyby Niemcy zrzucili bom by zapalające. P o steru n k i trzy k ro tn ie spraw dzały przepustki Amesa i P em bro k e’a. O statni raz w h allu hotelow ym . D yżurny sierżant am erykańskiej M ilitary Police p stry k n ął palca mi po przepustkach i oświadczył: — Z a trzy godziny zielone przepustki nie będą ważne. Postarajcie się o nowe. — Przecież m ieszkam y tu ta j — rzekł Ames. — Czy te w szystkie obostrzenia dotyczą nas również? — Wszyscy są rów ni przed Bogiem i generałem P a ttonem. — Były j^uż niebieskie — rzekł Pem broke — żółte i zielone. Teraz chyba będą czerwone? A m erykanin uśm iechnął się kątem ust. — Z apytajcie niem ieckicft szpiegów, oni są zapew ne lepiej poinform ow ani... N agle um ilkł i w lepił zdziw iony w zrok w Pem broke’a. — Przepraszam , kapitanie... a le takie podobieństwo... — Jakie? — N iedaw no czytałem... zapom niałem tytuł... o tym, ja k sędzia u k ra d ł mumię; Na tylnej stronie okładki była fotografia autora. D iabelsko podobny do pana. A mes chrząknął ironicznie. — Widocznie m a ta k ą sam ą okrągłą tw arz, zad arty nos ł pretensjonalne w ąsiki? Fizjonom ia niezbyt uducho wiona. Teraz już A m erykanin ro ześm i^ się od ucha do ucha, — Zadziysdające podobieństwo. Czy to przypadkiem nie pana krew ny? Pem broke lekko się ukłonił. — W każdym w ypadku schlebia m i to podobieństwo. Zawsze, gdy jestem w tow arzystw ie m ajora Amesa, ko rzystnie się od niego odbijam i zw racam na siebie uwagę. W num erze pułkow nika M arlowe pow ietrze przesycone było zapachem drogich p erfum i cygar. Gospodarz po
koju, sm ukły i młodo w yglądający młmo siwych, podstrzyżonych wąsów, siedział w różowej piżam ie n a tap czanie, skrzyżov/awszy nogi po turecku. Na stoliku stały puste puszki po piw ie i pudełka z cy garam i. Ames krótko zam eldow ał o w ynikach przesłuchania. P ułkow nik pokiw ał głową. — A w ięc tego Francuza przysłała z H uelvy rezydentu ra niem ieckiego w yw iadu wojskowego... R ezydenturą k ieru je pułkow nik Rausch. T utaj na m iejscu jest z nim w kontakcie Hiszpan Urkij'o. K rótko mówiąc, jest to linia w yw iadu adm irała Canarisa. — W ubiegłym tygodniu A m erykanie zatrzym ali b ra zylijskiego handlow ca — rzekł Ames. — Okazało się, że je st to agent gestapo, czyli w yw iadu H im m lera. M arlow e w zruszył ram ionam i. — Niem cy m ają k ilk a rów noległych linii w yw iadu. D latego też są ta k dobrze poinform ow ani. — Głos puł kow nika był m iękki i cichy, przystosow any do poufnych rozmów. — W ielokrotnie mówiłem, że pow inniśm y zreor ganizow ać nasz w yw iad na niem iecką modłę. Ale u nas, w Londynie, spraw ą tą zajm ują się idioci, których daw no należałoby przenieść do p rzy tu łk u dla głuchoniem ych staruszków . — N iem cy n a pew no coś w yw ęszyli — rzekł Pem broke. — Radio berlińskie już podawało, że gdzieś w Afryce zebrali się szefowie sztabów pań stw sprzym ierzonych. A m iejscow y em isariusz w yw iadu C anarisa senior U rkijo wie, że przyjechali M ountb atten i A lexander. — Czy nie czas zam knąć tego U rkijo? — zapytał Ames. — Jego korespondencja z H uelvą jest przez nas kontro low ana, gdyż łącznik pracuje d la nas. M eldunki o kon ferencji zatrzym aliśm y. W iem y też, gdzie go znaleźć. Nie opłaca się w ięc go sadzać, gdyż Niemcy podrzucą kogoś innego, którego trzeb a będzie dopiero szukać. Po co u tru d n iać sobie życie?
— A czy on wie coś o przybyciu C hurchilla i Eisenho w era z L ondynu? — zapytał Ames. — N a razie nie, ale w każdej chw ili może się dow ie dzieć, poniew aż niektórzy korespondenci gazet doiayślają się i m ogą w ypaplać. — W czoraj w kasynie oficerskim kręciła się pew na A m erykanka, k tó ra niedaw no przyjechała do nas — in form ow ał Pem broke. — Rozm aw iała z adiutantem P a ttona. Na pew no spostrzegła, że jego żołnierze trzym ają straż w mieście. P latynow a blondynka, długie nogi, fi g u rk a bez zarzutu, proporcje w calach: 36—23—3G. Ames uśm iechnął się. — Uw agi k ap itan a nie ujdzie ani jed n a spódniczka. N aw et w czasie w ojny. — M ajor Ames, niestety, nie dorósł jeszcze do przy sw ojenia sobie elem entarnej zasady, że w łaśnie w czasie w ojny trzeba jak najbaczniej obserw ow ać kobiety, które w iercą się dookoła oficerów sztabu. W oczach pułkow nika zaigrał uśmiech. — Jed en zero dla k ap itan a — m ruknął. — Tę trzpiotkę zatrzym^ano później koło w illi „M irador“, gdzie chciała widocznie choć jednym okiem zerknąć n a C hurchilla. Gdy ją do m nie przyprow adzono, postanow iłem panienkę nastraszyć, lecz pokazała m i tylko koniuszek języka i za proponow ała, bym zatelefonow ał do przeciw ległej willi, do Mike Raleigha, szefa osobistej ochrony prezydenta. Okazało się, że jest ona sek retark ą znanego przem ysłow ca w Chicago, k tó ry odgryw a dużą rolę w kierow nictw ie w ojny gospodarczej. Trzeba było przeprosić. Ale nie n a leży jej spuszczać z oczu. — A co będzie, jeśli tę A m erykankę... ona się nazyw a L illian W estm ore — Pem broke strzelił palcam i — spec jalnie podsunięto tem u bogaczowi z Chicago? Może to jest hitlerow ska M ata Hari? — Zupełnie praw dopodobne — zgodził się pułkow nik. — Trzym ajcie ją więc w polu w idzenia. Trzeba także jeszcze wziąć pod obserw ację pew nego R osjanina, który
przyjechał z D akaru. W edług dokum entów jest to kores pondent A gencji TASS, ale zdaje się, że z niego ta k i ko respondent, ja k ze m nie D alaj-Lam a. — Dowiedziałem sie o nim coś niecoś wczoraj w biu rze paszportow ym sztabu — rzekł Ames. — Gdy zaszed łem do re sta u ra c ji hotelow ej w porcie i dostrzegłem go tam , usiadłem w pobliżu, poprosiłem o now e gazety. Roz gadaliśm y się i zaw arliśm y znajomość. M ieszka sam, w tym hotelu. P ułkow nik m ru k n ął z aprobatą. — Tam m ieszka rów nież ta A m erykanka, L illian — w trącił Pem broke. — N a pierw szym piętrze. — On nazyw a się M uchin ■— ciągnął Ames. — Z w y glądu typow y cywil, niezgrabny, spraw ia w rażenie pro w incjonalnego nauczyciela. Z ajm uje pokój na trzecim piętrze, w ślepym k o ry tarzy k u nad salą bilardow ą i b a rem . Obok niego nie m ieszka nikt, jest tam kom órka na zapasowe m eble, -a n a ukos przy schodach jest pusty pokój. — Doskonale się spisaliście. — P ułkow nik obciął scy zorykiem koniec cygara i zapalił. — Jestem rad, że mam was u siebie, ale boję się, że nie n a długo. A więc reko nesans zrobiony, m ożna działać. Co się zaś tyczy złapa nego Francuza, to niezbyt m nie on interesuje. P rzesłu chajcie go d la fasonu i przekażcie m ajorow i Flanaganowi, k tó ry um iera z bezczynności. Jeśli Francuz rzeczy wiście zna język rosyjski, to należy go przeciągnąć na na szą stronę. — A czy przyjazd M uchina nie jest zw iązany z prze w idyw anym przybyciem Stalina? — zapytał Ames. — Czy nie polecono m u w yjaśnić zawczasu sytuację na miej-scu? P ułkow nik zaprzeczył ruchem głowy. — Stalin nie przyj edzie. C hurchill zaprosił go w im ie niu swoim i Roosevelta, ale S talin odpowiedział, że nie może opuścić M oskwy. Nie m a czasu. Z ajęty jest w ykąńczaniem Niemców pod Stalingradem . 10
Ames podszedł do okna i popatrzj^ł n a wille, w k tó rych zatrzym ali się Roosevelt i Churchill, W w illi „Mi ra d o r“ stalow e żaluzje na oknach były opuszczone, p re m ier widocznie spał jeszcze, lecz w w illi „D ar-es-Saada“ ogrom ne w eneckie okna, wychodzące na ogród, były otw arte n a oścież. — Do R oosevelta późną nocą wezw ano w szystkich do radców w ojskow ych. Posiedzenie niedaw no się skończyło. Może w ynikły jakieś kom plikacje? — W szystko w najlepszym porządku — odpowiedział pułkow nik, — W inston dobił się swego, m a chw yt ja k buldog. Postanow iono przede w szystkim działać n a Morzu Śródziem nym , A mes pokiw ał głową, — W yobrażam sobie, ja k się rozzłoszczą Rosjanie, N a robią wrzaw y,.. — W alczym y dla siebie, a nie dla nich. — P ułkow nik spuścił nogi z tapczanu, w stał i przeciągnął się. Był o głowę wyższy od swoich podw ładnych, — Szybciej kończcie spraw ę z ty m Francuzem . Pem broke przyłożył palec do podbródka, — A jeśli ten F rancuz przyjechał tu ta j z H iszpanii na spotkanie z M uchinem ? I ta L illian też tu ta j przybyła.,. Czy nie je st ona zw iązana z M uchinem? A mes w estchnął, ■ — K ap itan Pem broke m a bujaną fantazję. I zawsze... P ułkow nik przerw ał mu. — P racow nik w yw iadu, ta k ja k i detektyw , pow inien w ysuw ać n ajbardziej śm iałe hipotezy. Przypuszczenie co do roli M uchina może okazać się ja k n ajbardziej słuszne. Trzeba pam iętać, że przeciw nik... Pem broke lekko się uśm iechnął. — Jesteśm y teraz w jednej koalicji... Chciał p an po wiedzieć: sojusznik.., — Tym czasowy sojusznik — sprecyzow ał Ames. P ułkow nik m achnął ręką. — To są niuanse term inologiczne. A d la nas jedno jest 11
teraz najw ażniejsze. W edług najświeższycłi doniesień Ro sjanie wzięli do niew oli H enryka von B ism arcka, rodzo nego w nuka żelaznego kanclerza. Rosjanie mogą za po średnictw em B ism arcka-w nuka, k tó ry cieszy się dużą popularnością w niem ieckich kołach wojskowych, wszcząć jakąś akcję, powiedzmy, wysondować g ru n t dla zaw arcia odrębnego pokoju. K atastro fa nad W ołgą może pchnąć generalicję niem iecką do podjęcia różnych kroków w po szukiw aniu drogi ratu n k u . Oto są powody, cila których m usim y śledzić posunięcia Moskwy. Nie jest w ykluczo ne, że M uchin coś wie, i... rr.oże prow adzi jakieś notatki. D latego trzeba go... — pułkow nik cm oknął językiem . — Nazwiem y to „O peracja P o k er“. Nie spuszczać też z oczu czarującej A m erykanki. Zajm iem y się tą parką, trzeba ich rozszyfrow ać. Jasne? — Jasn e — Ames kiw nął podbródkiem na Pem broke’a. — Tylko proszę m u rozkazać zgolić w ąsy i zmienić fizjo nomię. W am erykańskich pocket-hooks, okazuje się, d ru k u ją n a okładkach fotografie autora. A m erykańscy żoł nierze już go poznali. Na razie on się nie przyznał, ale... — Na książkach figu ru je pańskie nazwisko? — zapytał pułkow nik. — Nie, pseudonim Rockw ell Pym e — odpowiedział Pem broke. — To nie jest ta k straszne. Niech pan mówi, że je steście do siebie podobni. No, chłopcy, idźcie i działajcie: zdem askujcie M uchina i A m erykankę. Nie bądźcie zbyt delikatni. Cokolw iek byście zrobili, Bóg w am wybaczy. Z aw arłem z nim umowę. P em broke’a obudził dzw onek telefonu. Mówił Ames z hotelu w porcie. Niech Pem broke natychm iast siada do auta, k tó re czeka na niego przy bram ie. Tylko bez pytań. Co za idiotyczna m aniera! N atychm iast, na jednej nodze! Pem broke pam iętał poranną rozm owę u pułkow nika. W kilk a m in u t później m knął jeepem w stronę centrum m iasta. N a ulicach, skw erach i b ulw arach tłoczyli się 12
am erykańscy i angielscy żołnierze oraz miejscowi F ra n cuzi. O tej porze, w czas w ieczornego spaceru, kolorowi tubylcy nie śm ieli pokazyw ać się n a głównycłi ulicach. Tylko w bocznych zaułkach m ożna było dostrzec posta cie w białych, niebieskich i czarnych chałatach. Kobiety zasłaniały sobie tw arze czarczafami. Samochód przem knął po nabrzeżu, gdzie uszeregowały się białe wysokościowce, i zatrzym ał się przed hotelem, tuż obok dom u tow arow ego. Ames siedział w głębi hallu, w m asyw nym fotelu skórzanym . Pem broke ciężko usiadł obok. Zapalili, w yciągnęli nogi i przyjęli postaw ę znudzo nych rozmówców. Pem broke dow iedział się, że po Jego odejściu Francuz przestał się w ygłupiać, zdem askow ał n a konfrontacji H iszpana-przem ytnika, i podpisał w szystkie protokoły zeznań, lecz pułkow nik, do którego Ames przyszedł z m el dunkiem , nie chciał widzieć protokołów i w ydał rozkaz przeprow adzenia „operacji P o k er“ natychm iast, jeszcze dzisiaj wieczorem. Takie było życzenie w ładz wyższych. Pem broke narysow ał palcem kółko w pow ietrzu. — Ł adna historia... A jeśli w padniem y? — Zrobią nas w tedy n a szaro — w ycedził przez zęby Ames. — Piekielne ryzyko. — Pem broke zm rużył oczy. — Ale to w szystko jest bardzo ciekawe. Taniec na -skraj-u przepaści. Od czego zacząć? A mes m iał już gotow y plan. W k aw iarn i naprzeciw ko siedzą M uchin i L illian. Tw ierdzą, że poznali się na b a zarze, gdzie kupow ali pam iątki. Teraz Ames podejdzie do nich, a po pew nym czasie w ejdzie do k aw iarni Pem broke, uda, że przypadkow o spotkał się z Amesem, i przy łączy się do tow arzystw a. W czasie rozm owy Pem broke powie, że dzisiaj w kasy nie będą dem onstrow ać ciekaw e film y, i nam ów i Lillian i M uchina, b y tam poszli. Trzeba się postarać, żeby po zostali do końca seansu. Jeśli M uchin zechce w yjść w cześniej, należy go zatrzym ać. A jeśli mimo w szystko 13
w yjdzie na ulicę, to trzeb a będzie zastosow ać wszelkie możliwe środki. D latego też Pem broke otrzym a do po mocy dwóch m łodszych oficerów, k tó ry m udzielono od pow iednich inform acji. A więc zadanie P em broke’a: nie pozwolić R osjaninow i w rócić do hotelu przed oznaczonym czasem, — Ile czasu ci trzeba? — zap y tał Pem broke. — Co n ajm niej godzinę — odpow iedział Ames. — Od chw ili rozpoczęcia seansu? — Tak jest. F ilm zacznie się o siódm ej. — I powiesz, że nie możesz iść z nam i? — Pow iem , że jestem zajęty. Zapam iętaj' sobie; obaj służym y w kw aterm istrzostw ie, w oddziale zaopatrzenia w paliwo. Ames w stał z fotela, powoli przeszedł h a ll i wyszedł na ulicę. Po upływ ie pięciu m in u t Pem broke rów nież w y szedł z h otelu i obchodząc olbrzym i lej po bom bie skie row ał się do k aw iarni. Przeszedł głów ną salę i, zatrzy m awszy się u w ejścia n a w erandę, począł lustrow ać sie dzących przy stolikach. Tuż p rzy estradzie razem z Am esem siedziała w ysoka jasn a blondynka w białej furażerce w tow arzystw ie tęgawego m ężczyzny w okularach. Pem broke nad ał swej tw a rzy w yraz zdziw ienia i zaczął się przeciskać między ta ń czącymi param i. — Gdzieś ty się zaw ieruszył? — zaw ołał do Amesa, —Szukam ciebie od sam ego rana. —■Byłem w lazarecie, gdzie leży jeden mój znajomy, k tó ry stracił nogę przy zdobyw aniu C asablanki. Ames zwróciwszy się do M uchina i L illian przedstaw ił im swego przyjaciela. L illian przełożyła z krzesła na stolik lalk ę z gałganków i z pióram i n a głowie, słom ianego w ielbłądzika i kilka statu ete k z drzew a i kości. — Proszę siadać, kapitanie. — K okieteryjnie przechy liła głow ą i w yciągnęła rękę, — Jestem p an a w ielbiciel 14
ką. N iedaw no jednym tchem przeczytałam pański „B ry lantow y szafot“. — Jego książki należy w łaśnie połykać jednym tchem i z zam kniętym i oczami — rzekł Ames. — J a k olej ry cynowy. L illian zaprzeczyła w ym ow nym ruchem . M uchin v/stał i ukłonił się. Z zachow ania jego p rzebijała nieśmiałość. — Przeczytałem z przyjem nością... pańskie sensacyjnohistoryczne opowiadanie... o tym , ja k am erykańskiem u posłowi w P ary żu w przeddzień rew olucji francuskiej w y kradziono dziennik... — M uchin lekko się zacinał, m ówił jed n ak po angielsku dość dobrze, choć z m iękkim , sło w iańskim akcentem . — A później okazało się, źe kradzie ży dokonał n a rozkaz kró la sam au to r „W esela F ig a ra “ i „C yrulika sew ilskiego“... L illian zw róciła głowę do P em broke’a: — Dlaczego oszkalow ał pan B eaum archais, ta k znako m itego pisarza? — On rzeczyw iście m iał takie spraw ki na sum ieniu. I nie tylko on. I C hristopher M arlowe, i D aniel Defoe, i w ielu innych w ielkich pisarzy. Ames zainteresow ał się przedm iotam i leżącym i na stoliku. — Czy ten am ulet je st z kości słoniowej? — Nie, z zęba hipopotam a — sprostow ała L illian. — A te lalki to nie zabaw ki, tylk o fetysze do czarodziejskich obrzędów. B yliśm y z m ister M uchinem n a bazarze 1 zna leźliśm y m nóstw o ciekav/ych rzeczy. M ister M uchin chciał kupić jeszcze fu jark ę, ale zażądano tyle... Ames uniósł brw i. — Co to za fu jark a? Czarodziejska? M uchin uśm iechnął się. — W łaściwie tak. W idzieliśm y ją u zaklinacza wężów. W yw abia on kobrę z koszyka, zm usza ją do uniesienia głowy i rytm icznego kołysania się z zam kniętym i oczami. Pasjonujące w idowisko. I wszystko to osiąga grą na trzcinow ej fujarce. 15
K elner podał kaw ą w m im aturow ycłi filiżankach i b u telkę lik ieru bananow ego. Pem broke zamówił kieliszek ginu zmieszanego z w erm utem . L illian dotknęła jego rę kaw a i filu tern ie zm rużyła oczy. — M ister M uchin bardzo się interesuje, dlaczego ta k się pośpieszono z m ordercą ad m irała D arlana? Stracono go na trzeci dzień po aresztow aniu. Ja k a je st przyczyna ta kiego pośpiechu? Ames uśm iechnął się debrodusznie. — M ister M uchin już wczoraj p y tał m nie o to, ale trze ba pytać nie nas, tylko rodaków pani, am erykańskich oficeróv/ sztabow ych. Oni znają tą spraw ą doskonale. Cho ciaż, ja k się zdaje, lepiej z tego zrezygnować. — Dlaczego? — B ędą to uw ażali za nietakt. M uchin roześm iał sią cicho. L illian w zruszyła ram ionam i i zerknęła n a ścianą. Wzrok- jej spoczął na niedużym obrazie — na niebieskim tle różnokolorow e jask raw e plam y i żółte fig u rk i ludzkie z czerw onym i rękam i i fioletow ym i chorągiev/kam i. Obraz utrzym an y był w żółto-czerw ono-fioletow ej tonacji. — To jest, zdaje mi się, Ju a n M iro — rzekła L illian. — Mój szef kolekcjonuj'e jego obrazy nie żałując na to pie niędzy. Ames popraw ił ją: — Nie, to nie je st obraz M iro, lecz P au la Klee. Sądzę, że je st to rzecz m alow ana w latach dw udziestych, po niew aż później K lee zaczął hołdow ać innej m anierze; sk rajn ie upraszczał ry su n ek i koloryt. K lee jest dość zbli żony do M iro, ale ten o statni je st uw ażany za a b stra k cjonistę, podczas gdy K lee je st surrealistą. — O kazuje się, że je st p an znawcą... — zdziw iła się Lillian. — To je st jego zaw ód — rzekł Pem broke. — M ajor był przed w ojną k ry ty k iem artystycznym i n ab rał w p ra w y w ględzeniu. K orespondow ał z przyw ódcą surrealistów, poetą A ndré B retonem . — Pem broke w skazał na 16
plam y z w ina i kaw y n a obrusie. — Jeśli ten obrus opra wić w ram y i nazw ać go „K om pozycją“ albo powiedzmy, „P reludium do przygody m iłosnej na S aharze“, to m ajor Ames p o trafi k ilk a ładnych godzin bez przerw y gadać na tem at irracjonalno-paradoksalnego oddziaływ ania zde form ow anych płaszczyzn... uw arunkow anego groteskow omorfologiczną ch arak tery sty k ą kom binacji plam i fantasm agoryczną tonacją... Lillian roześm iała się dźwięcznie. Ames popatrzył z uko sa n a Pem broke’a i wycedził przez zęby: — Istn ieją ludzie, którzy w stydzą się swojej ignorancji i m askują ją, lecz są i tacy, którzy się ty m chlubią... Nie zbyt m iły p rzykład tego ostatniego zjaw iska m am y teraz przed sobą. — Szef mój otrzym ał wiadomość z M adrytu, że odbę dzie się tam w ystaw a surrealistów — rzekła Lillian. — Pow inien tam przybyć A ndré B reton, k tó ry dokona otw arcia w ystaw y i wygłosi now y m anifest. Pem broke popatrzył na zegarek i zaproponow ał Lillian i M uchinowi pójście do kasyna, będą tam dzisiaj w y św ietlać dla oficerów i dziennikarzy zdobyczne tajn e fil my niem ieckie o operacjach na rosyjskim froncie. Film y pokazują okrążenie i zlikw idow anie oddziału p artyzanc kiego, akcje k arn e przeciw ko ludności pom agającej p a r tyzantom i sceny „przesłuchiw ania“ złapanych działaczy podziemia. Film y te przeznaczone były w yłącznie dla esesowskich oficerów. M uchin i L illian p rzyjęli to zaproszenie, a Ames w y ra ził swój żal, że nie może pójść, gdyż posyłają go do R a batu, gdzie m usi przejąć od A m erykanów tankow ce. — Zostało nam dwadzieścia m inut — Pem broke wstał i przyw ołał kelnera. — Do kasyna m am y dziesięć, może piętnaście m in u t drogi. Pójdziem y szybciej, bo może za braknąć dobrych miejsc. Ames został sam. Siedział jeszcze pięć m inut, następnie podszedł do okna i dostrzegł stojącego pod slupem latarni człowieka w cyw ilnym ubraniu, k tó ry w yjął chusteczkę » — K obra
17
2 górnej kieszeni m arynarki, w y ta rł podbródek, a na
stępnie w sunął chusteczkę do kieszeni spodni. Ames wyszedł z k aw iarn i i szybko przeszedł plac k ierując się w stronę hotelu. Spóźnili się. N ieduża w ąska sala była przepełniona, Wolne m iejsca były jeszcze tylko w pierw szych rzędach. Wszysey dokoła palili i sala zasnuta była dymem. P em b iek e zaprow adził M uchina i L illian do drugiego 5»ąda. Ledw a usiedli, zgasło światło. Pokaz zaczął się. N ajpierw w yśw ietlano zdobyczny film o ofensywie oddziałti w łoskiej m ilicji faszystow skiej w Som ali B ry ty j skim. film — szepnął Muchin. — Nieciekawy. — Gdzi* js s t pański film o rosyjskim froncie? — zaK7t*ła L illian. Miijpi*iw z ak ąsk i, potem zupa, potem drugie daai«, a deser n a końeii — rzekł Pem broke. L illian parsknęła: ^ Czy cały obiad składać się będzie z takich nieśw ie żych dań? M ajor Ames i k ap itan Robins — m ały, zw inny, z rudą eaupryną — przeszli przez pusty k o ry tarz i zatrzym ali się przed drzw iam i tuż obok dam skiej toalety. Ames włożył kluez i ostrożnie otw orzył drzw i. Robins ośw ietlił kie szonkow ą la ta rk ą próg — żadnych n itek nie przeciągnięto. Weszli do pokoju. Ś w iatło la ta rk i prześliznęło się po ścianie. ~ O strożnie — zasyczał Ames. — D ojrzą z podwórza, F*i«S8łi i « stołu. N a m aszynie do pisania leżały rosyj skie, am erykańskie i angielskie gazety i czasopisma, a w szufladzie b iu rk a książki i m apy. N a półce do książek były rozłożone lalki ze słomy i tk an in oraz d rew niane za baw ki. Na szafce nocnej stał zegar ze św iecącą tarczą. T rzeba było przejrzeć w szystkie gazety, czasopisma i książki, m ogły się w nich kryć karteczki z notatkam i. Ale 18
niczego nie udało się znaleźć. Kosz do śmieci pełen był strzępów gazet, p ap ieru pakunkow ego i ro zdartych pocz tów ek. A m es polecił R obinsow i zebrać te k aw ałki pocz tów ek. Z egar w skazyw ał 7.15. Gdy zaczęto w yśw ietlać frag m en ty Ijraniki film<5wej w ejściu w ojsk niem ieckich do A ten, L illian szepnęła: — Bardzo tu ta j duszno. B rak m i po p ro stu tchu. — Zaraz będzie ciekaw y film — szepnął jej n a ucho Pem broke. W argi jego m usnęły jej ucho. Było to m aleńkie, niem al dziecinne uszko. — Chcę do dom u — rzekła rozkapryszonym tonem. Pem broke w sunął jej do ręk i kostkę gum y do żucia. — D ziew czynka widocznie v/cale nie chce do domu... Czy nie czeka na nią jak iś wiijaszek? W estchnęła. — N iestety, n ik t nie czelia. Pem broke p rzysunął się bliżej i rzekł: — P an i włosy pachną letnim p orankiem w ogrodzie. — Pan stosuje chw yty starego lowelasa. Pem broke d otknął znów w argam i j-ej ucha. W zruszyła ram ionam i, lecz nie zm ieniła pozy. — Strasznie duszno — rzekł M uchin i spojrzał n a z e - . garek n a ręku. — D w adzieścia po siódmej. — Niech p an jeszcze w ytrzym a trochę — szepnęła do niego L illian. — Z araz się zacznie ciekaw y film . o
— Gdzie jego notesy? — zapytał Robins. — Je st m ądrzejszy, aniżeli p an przypuszcza — odi’zekł Ames. — Nosi je przy sobie. — A zeszyty? Ames odsunął storę i zdjął z p a ra p e tu okna teczkę, ale je j zaw artość nie była in teresu jąca — słow niki, w ycinki z gazet i kalki. Robins staran n ie oglądał szafę n a odzież i staran n ie przeszukał w szystkie kieszenie m a ry n a rk i i płaszcza. 19
Ames w tym czasie badał walizkę. Również w niej nie było nic ciekawego, ani śladu żadnych zeszytów i notesów. — A może on używ a atram en tu sym patycznego? — za p ytał Robins, w skazując n a czyste notesy. Ames w yjął notesy z w alizki i podał m u je. — Pow iedz p an Elliotowi... niech natychm iast dokona chemicznej próby. Robins wyszedł z pokoju trzym ając w ręk u notesy 1 porw ane pocztówki. Z egar na szafce w skazyw ał godzi nę 7.32. Po kronice zaczęto dem onstrow ać am erykański film fab u larn y „Tin P an A lley“.* — Mówią, że to dobry film — rzekła L illian. — G rają w nim Alice Fay i B etty G rabble. — O glądałem te n film w Londynie. W idocznie filmów o w schodnim froncie nie będą pokazywać. — M uchin wstał. — Pójdę. Ale Pem kroke posadził go z pow rotem . — Niech pan poczeka. Może p rzerw ą ten film i w y św ietlą inny. Pojadziemy razem . W czoraj złapano dvv'óch niem ieckich d yw ersantów koło hotelu ,,A nfa“ i teraz w prow adzono obostrzenia. W szystkich na ulicy legitym u ją, mogą więc i p an a zatrzym ać. — Mam legitym ację korespondenta — rzekł Muchin. — Mimo w szystko zatrzy m ają p an a i zaprow adzą do sztabu policji w ojskow ej. Jeśli natom iast będzie pan w moim tow arzystw ie, nie przyczepią się. Ames nam acał pod fotelem jakieś pudło. Z najdow ał się w nim krokodyl zrobiony z m ateriału i jak iś przedm iot ze słomy, przypom inający ptaka. Podszedł do drzw i i przyłożył ucho. Po pew nym czasie usłyszał w k o ry tarzu szybkie lekkie kroki. N astępnie roz * Popularna nazwa dzielnicy New Yorku, przez kompozytorów i wydawców piosenek. 20
zamieszkałej
legło się stukanie w drzw i — trzy razy szybko i dw a r a zy z przerw ą. Ames otw orzył drzw i i w puścił Robinsa. ’— Notesy spraw dzono — m eldow ał Robins — hic w nich nie ma. Teraz schną. Rzucił do kosza strzępy pocztówek. — Głębiej włóż — m ru k n ął Ames. — Były w zięte z sa mego spodu. Pem broke ścisnął dłoń L illian i szepnął: — Zostaniem y do końca, koło p ani gotów jestem sie dzieć chociażby do samego rana. — A m nie aż w gard le zaschło. P ołknęłam niechcący gum ę do żucia. — Niech pani zatrzym a swojego sąsiada. P an i m a na niego w pływ . C hciałbym nie ruszać się z tego miejsca... — A k tó ra teraz godzina? — zapytała Lillian. Pem broke przybliżył zegarek do oczu. Była 7 godzina i 42 m inuty. O dpowiedział: — Siódm a dwadzieścia. M ożliwe jednak, że zegarek się spóźnia. Niech pani nam ów i sąsiada, _dobrze? W ziął jej rękę i położył sobie na kolanie. L illian m il czała. Ames podszedł do nocnej szafki i w ysunął szufladę. Leżały tam paczki z w atą i tab letk i. Robins wszedł do łazienki. Ames otw orzył dolne drzw iczki szafki, były tam buciki. Nagle rozległ się donośny stu k w drzw i. Z astukano dwa razy. A m es znieruchom iał. Z łazienki wyszedł Robins i rozpłaszczył się przy ścianie. S tu k się pow tórzył. N a stępnie rozległ się głos. Jak iś m ężczyzna m ówił po fra n cusku z tru d em poruszając j'ęzykiem. — Claud, jesteś w domu? U bieraj się szybko i przyjdź. A nie, to cię zakatrupię... Słychać było oddalające się kroki. — Pom ylił się, p ijack a m orda — szepnął Robins i w y ta rł rękaw em czoło. Zegar w skazyw ał 7.48. 21
— Duszno mij w yjdę ,— rzekł MucKin. Pem broke w yszeptał L illian do ucha: — Niech m u pani powie, żeby został. P an i mi obiecała. — Niczego panu nie obiecałam. J a też chcę wyjść! — A co panią łączy z ty ra Rosjaninem ? Czy on się pani podoba? — N ajpray/dopodobniej j^a jem u się podobam. Chcę mu zawrócić głowę i zobaczyć, co z tego wyjdzie. — Jeśli zależy p ani n a eksperym encie, chętnie ofiaro w uję sw oją osobę w ch arak terze królika dośw iadczalne go. Dobrze? L illian zdjęła jego rękę ze swego ram ienia. M uchin coś pow iedział do niej cicho i w stał. — M nie też boli głowa — rzekła i uniosła się z krze sła. — D łużej nie w ytrzym am . Poszli przejściem zastaw ionym krzesłam i. Pem broke podniósł zegar do oczu. Za pięć ósma. Tam, zapewne, jesz cze nie skończono. Trzeba go zatrzym ać. Nie, oboje. Ona najpierw udaw ała, że chce zostać i nam ów ić M uchina do w ytrw ania, a potem nagle poszła za nim. Oczywiście są w zmowie. Czyżby się domyślili? Ames skierow ał la ta rk ę na łóżko i ośv/ietlił poduszkę, spod k tórej w yzierał róg jakiejś okładki. Podniósł po duszkę, w yciągnął książkę i zeszyt w ceratow ej oprawie. Była to rosyjska książka — sądząc z układu tek stu — tom w ierszy. Na karcie tytułow ej były napisane ołów kiem cyfry: 38/1 46/2 58/3 38/4 18/5 10/6. — Co to jest? — zapytał Robins. — To, czego szukam y — odpowiedział Ames. — W ze szycie są notatki. A ta książka może być k ’uczem. Proszę ją wziąć. — P o patrzył na zegarek. — Za.tr*y m inuty ósma. Szybciej! Z ajrzał jeszcze pod kołdrę i uniósł m aterac, ale nic więcej nie znalazł. Robins wziął książkę, zeszyt i szybko wyszedł z pokoju. 22
w foy er L illian zw róciła się do Penibroke’a: — Chciałam zobaczyć b estialstw a nazistow skie, a za m iast tego... — skrzyw iła się z grym asem . — P an mi pal ce pow’ykręcał... O baw iałam się, że w dodatku odgryzie mi pan ucho. — A dlaczego pani nie została? — zapytał surowo Pem broke. — Proszę się nie gniewać. — Pogłaskała go po rę k a wie. — S trasznie mi się chce pić. Chodźmy do naszej restau racji hotelow ej. — Z erknęła na zegarek i podnio sła go do ucha. — Stoi. K tóra teraz godzina? — Ó sma — odpowiedział Muchin. L illian p opatrzyła Pem broke’owi w oczy. M uchin był już przy w yjściu i obejrzał się. L illian chciała ująć Pem broke’a pod ram ię, ale ten szybko poszedł naprzód. Ames jeszcze raz przejrzał teczkę, szuflady stołu ł p a rap e ty okienne. Z egar w skazyw ał pięć m in u t po ósmej. Godzina już daw no m inęła. W skazówki m inutow e biegną z szybkością w skazów ek sekundow ych. Czy tam ci siedzą jeszcze w kasynie? A może Pem broke nie p o trafił ich zatrzym ać? Stam tąd dziesięć m in u t drogi wszystkiego. Mogą ich też podwieźć samochodem. Życzeniu Lillian n ik t się nie oprze. A Robins, psiakrew , gdzieś przepadł. K ażda sekunda jest cenna. Podszedł do drzwi. Pem broke szybko zagłębił się w ciem ny zaułek. Muchin k rzyknął za nim : — Nie szliśm y tą drogą idąc tu ta j. Trzeba pójść na lewo. — Tędy krócej — m ru k n ął Pem broke nie zatrzym u jąc się. — Nic nie widzę — skarżyła się Lillian. — Proszę mi pośv/iecić. — N iestety, nie wolno — M uchin podszedł do niej i w ziął ją pod rękę. — Z araz się pani oswoi z ciemnoś cią. Ostrożnie, tu ta j kam ienie! Pem broke obejrzał się. Z ty łu za L illian i M uchinem S3
czerniały dw ie sylw etki. To ci, o którycłi m ówił Ames. A w ięc m ożna działać. Przyśpieszył kroku. Rozległo się cicłie pukan ie do drzw i. Ames w puścił Robinsa. — M am y pecha — rzekł przybysz z tru d em chw ytając pow ietrze. — Jed en a p a ra t się nam zepsuł, pobiegli więc po drugi. — Jesteśm y zgubieni! — Ames był zrozpaczony. — Oni na pew no już są w drodze. Z egar w skazyw ał 8.12. — K atastrofa! — jęczał Ames. Robins bez słow a wyszedł z pokoju. Pem broke dostrzegł w ciemności jak ąś jam ę. Podszedł, zam achał rękam i, k rzy k n ął i skoczył w dół. L illian w rzas nęła przeraźliw ie. Zza drzew a w yskoczyła jak aś postać i rów nież skoczyła w jam ę — prosto n a P em broke’a. Pod biegł M uchin i zapalił latark ę, ale w tej sam ej sekun dzie ktoś m u ją w y rw ał z ręk i i pchnął go silnie w pierś. Z tyłu rozległ się gw izd i tu p o t szybkich kroków . Ja k iś żołnierz podbiegł do M uchina i p rz y tk n ą ł m u lufę au tom atu do brzucha. — Jestem korespondentem radzieckim — rzekł Muchin. A m es znow u w puścił R obinsa do pokoju. — W szystko w porządku — rzekł szybko. — A p arat n a praw iony, w szystko sfotografow ane. W łożyli notes do w alizki, a książkę i zeszyt w sunęli pod poduszkę. Robins popraw ił poduszkę, lecz Ames zm iął ją n a pow rót. — B yła zm ięta. T rzeba pam iętać. Robins p o tk n ął się przy łóżku i om al nie upadł. Wyróv/nał zgięty k raj dyw anu. Ames ośw ietlił jeszcze raz la ta rk ą stół i łóżko, a następnie spojrzał na zegar. 22 m i n u ty po godzinie ósmej. W yszli z pokoju. 24
M uchina i L illian przyprow adzono do sztabu am ery kańskiej policji woj'skowej naprzeciw kasyna. Olbrzym i dryblas w w ysokim hełm ie i z pałk ą gum ow ą u pasa ob m acał kieszenie M uchina i w epchnął go do m aleńkiego po koiku z oknem zabitym deskami. — Jestem radzieckim dziennikarzem — rzekł M uchin i w yjął z kieszeni legitym ację. A m erykanin w m ilczeniu w ziął legitym acją, pokazał głow ą ław kę i wyszedł ną korytarz. Ames zszedł na dół, przeszedł h all i znalazł się na u li cy. Przed hotelem stał jeep. W yskoczył z niego Pem broke. — Skończyliście? — zapytał. — W łaśnie w tej chwili. A gdzie tw oje tow arzystw o? — Pytam , kiedy skończyliście? Tylko ja k n ajdokład niej. — Dw adzieścia po ósmej. — A oni wyszli z kasyna dokładnie o ósmej. — Pem broke strzelił palcam i. — Byłem przekonany, że się jesz cze guzdracie, i zastosow ałem odpow iednie kroki. Przed sam ym nosem p atro lu am erykańskiego zainscenizowałem upadek do row u i narobiłem alarm u. E fekt był taki, że dw aj podejrzani cywile w padli w łapy A m erykanów . N a tychm iast w ybaw iłem & llia n i przyw iozłem ją tu ta j. Ona się teraz kąpie, a później’ udam y się do re sta u ra c ji i zje m y kolację w e dwoje. Am es gniew nie m achnął ręką. — Nie in teresu ją m nie tw oje przygody erotyczne! — To nie są w cale przygody erotyczne. Zdaje mi się, że ona rzeczywiście je st zw iązana z M uchinem. Dlatego też w dałem się z nią w te am ory. A co się tyczy Rosja nina, jad ę teraz do am erykańskiej policji wojskowej, by go w yciągnąć. Pem broke klepnął szofera po plecach i sam ochód ruszył z m iejsca. Ames popatrzył na zegar wiszący nad wejściem do hotelu — b yła godzina 8.45. Zapalił fajeczkę. „O pera cja P o k er“ skończyła się pomyślnie. 25
Okazało się, że n otesy b y ły zupełnie czyste, bez jakich k olw iek notatek. P osk lejane pocztów ki też nie b yły cie kaw e — j'akieś piozdrowienia, zaw iadom ienia o szczęśli w y m przyjeździe i w ysłan iu książek oraz czasopism. A w zeszycie z ceratow ą opraw ą b yły tylko następujące notatki w języku rosyjskim : Droga 2 Nowego Jorku do Maroka. Nowy Jork — Miami (Douglas C-54). Miami — Belśm w Brazylii (tuż za równikiem) — Bathurst (Gambia brytyjska) — na Catalinie. Bathurst — Algier (lot nisko Maison—Blanche, hotel „Saint George“) — na Douglasie. Algier — Casablanca (jeepem). Z Algieru do Casablanlci podróż z angielskim koresponden tem. Bardzo gadatliwy. Treść jego opowiadania; W przeddzień desantu sprzymierzeńców w Afryce przybył tuta] w tajemniczy sposób na łodzi podwodnej (jak w sensa cyjnej powieści) generał Marc Clark i wdał sią w tajne kon szachty z przedstawicielami Vichy*. Amerykańskie dowództwo wojskowe zawarło tajny układ z czołowym przedstawicielem Vichy, admirałem Darlanem. Ol brzymie oburzenie w Anglii, Francji, Ameryce. Dowództwo amerykańskie znalazło się w ciężkiej sytuacji. Anglicy w y raźnie mieli z tego satysfakcję. Amerykanie szukali wyjścia. Znaleźli je — spławili admirała, a potem tego, kto zgładził admirała. Tak się tworzy historię. Gambia brytyjska — rzeczywistość kolonialna w całej oka załości. Tubylcy, skazani na zagładę — wymierają. Przeciętna długość życia — 2G lat. To samo w koloniach francuskich. Casablanca — niesamo wite kontrasty. Dziesięciopiętrowe, supernowoczesne gmachy białych władców (jak w Szanghaju na wybrzeżu). I tuż obok budy sklecone z beczek i pogiętych blaszanek. Gnieżdżą się w nich Marokańczycy. Bogate plantacje Francuzów i mikros •
20
Por. tomik pt. „Misja gen, Bethouart”.
kopijne poletka fellachów, którzy orzą zaostrzoną pallcą, jak w epoce kamiennej. Niedaleko od sztabu generała Pattona (luksusowy gmach b. misji niemieckiej) znajduje się klub prasowy. Obecnie w Casablance jest wielu korespondentów — wylądowali ra zem z wojskami i oczekują ofensywy na Tunis. Umierają z nudów, rżną w karty aż do zamroczenia, zakładają się o by le co, pytlują na wszystkie sposoby. Ulubiona zabawa: nabie rać się wzajemnie. Pewien korespondent australijski powie dział, że może mi pokazać ciekawe dokumenty o charakte rze nieoficjalnym. Odpowiedziałem mu, że interesują mnie wyłącznie dokumenty publikowane przez oddział prasowy sztabu dowództwa wojsk sprzymierzonych. Większość korespondentów wie już, że odbywa się tutaj konferencja szefów sztabów, którzy opracowują plany strate giczne. Przyjechali Roosevelt i Churchill. Korespondent gazety „Times” zaklinał się przede mną, że widział w aucie balerinę Marynę Siemionową. „Przybyła za pewne w tajnej misji.“ Po zabiciu Darlana Amerykanie aresztowali wielu Fran cuzów. Zwolnili już kolaborantów z Vichy, a komunistów w dalszym ciągu trzym.ają w więzieniu „Maison Carré”. Dla czego? Intryga z Darlanem i Innymi łajdakami spod znaku Vichy jest znamienna. Czyżby Amerykanie i Anglicy mieli zamiar opierać się na najgorszych reakcjonistach w różnych pań stwach? Amerykanka Lillian Westmore, sekretarka potężnego mag nata z Chicago, bardzo miła. Ukończyła uniwersytet Cornelia. Jej boss jest teraz w Kairze. Oprowadzała mnie po mieście. Na bazarze — sztukmistrze, zaklinacze wężów, tancerze. Po trawy — coś w rodzaju pilawu z pieprzu, szaszłyk i herbata z miętą. Lalki służące do obrzędów magicznych, zabawki z drzewa i tkanin. Wszędzie biorą dolary, lecz żądają wygó rowanych cen. Lillian świetnie umie się targować. 27
Zaklinacz wężów ma ciekawy instrument. Górna część w y gląda jak rurka, pośrodku jest kulka, z dołu dwie rurki 2 dziurkami. Pochodzenia indyjskiego, dźwiękiem przypomina obój. Melodia nadzwyczaj prosta. Ciekaw jestem, czy żmija byłaby mi posłuszna? W Algierze na lotnisku pogadałem sobie z młodymi amery kańskimi i angielskimi oficerami. W cywilu byli inżynierami, pedagogami, robotnikami, biuralistami, studentami. Fajni chłopcy, przypominają naszych. Golnęliśmy sobie za zwycię stwo. Nigdy się nie spodziewałem, że usłyszę takie słowa za chwytu dla narodu radzieckiego. I to jest bardzo szczere. Nić przewodnia naszej rozmowy: walczymy po to, żeby w ię cej nie było tych przeklętych wojen! W kawiarni zawarłem znajomość z angielskim oficerem sztabowym. Major Richard Ames. Ukończył Oxford. Wyniośle cedzi słowa, unosi jedną brew. Niebieskie żyłki na skroniach, przedwcześnie łysieje, podagryczne palce. Chwali nas rów nież, sypie komplementami, twierdzi, że ubóstwia wszystko, co rosyjskie — muzykę, literaturę, ikony i bogactwo charak teru. Ale dodał szczerze, że obawia się nadmiernej potęgi Rosji po wojnie. Lillian pokazała mi jego przyjaciela, rów nież oficera, Olivera Pembroke’a, popularnego w ostatnich latach autora powieści detektywistycznych. Pełen radości życia, tryskający zdrowiem, gęste wąsiki, sportowiec. Ames wygląda przy nim jak śledź. Pembroke pożera oczami Lillian. Ona to również dostrzega. Lillian proponuje mi wycieczkę do Marakeszu. Tam jest ciekawy bazar. Przyszyła mi guzik do palta i marynarki, w y kazuje dużo życzliwości. Mówi, że jestem podobny do wykła dowcy uniwersyteckiego, w którym się kiedyś kochała. Wszel kimi sposobami podkreśla, że się jej podobam. Obracam wszystko w żart albo po prostu uśmiecham się, wyglądam chyba dość głupio. Czy to jest gra z jej strony? W jakim ce lu? Być może, założyła się, że zawróci mi głowę? To podobne do Amerykanki. 28
Korespondent „Life’u” w ciągu całego wieczoru namawiał mnie, bym się z nim założył o 500 dolarów, że nie zgadnę, gdzie sprzymierzeńcy wysadzą następnym razem desant? Powiedziałem, że się z zasady nie zakładam. Wtedy rzekł, że udało mu się dowiedzieć od jednej stenotypistki, iż w roku bieżącym sprzymierzeńcy będą działać tylko w rejonie Morza Śródziemnego. Nie ma co myśleć nawet o otwarciu frontu we Francji. Jeśli to jest prawda, Hitler będzie bardzo zadowo lony. ■
— Nic ciekawego — rzekł cicho pułkow nik M arlowe. — W idocznie je st bardzo ostrożny. Św iadczy o tym chociażby fakt, ja k się ustosunkow ał do propozycji australijskiego korespondenta w spraw ie nieoficjalnych dokum entów . A może tajn e inform acje zapisuje sym pa tycznym atram entem ? — W czystych notesach nic nie znaleziono — -wtrącił Ames. — Badano sposobem chemicznym. — Możliwe, że pisze je na stronicach k siążk i,. na m ar ginesach i m iędzy lin ijk am i albo n a bieliźnie... N astępnym razem spraw dzim y książki i chusteczki, a co się tyczy cyfr, zapisanych w książce, to m ajor A m ory obiecał szyb ko dać w yniki — zmobilizował najlepszych k ry p to an alityków swojej grupy. M usim y jeszcze tylko przeanalizow ać notatk i z zeszytu. Ja k ie jest pańskie zdanie, m ajorze? Ames w y jął fajeczkę z ust i nie w ysypując popiołu włożył ją do górnej kieszeni. — Załóżmy, jako p u n k t wyjścia,- że M uchin robił ten no tatn ik dla siebie nie m yśląc o tym , że może je prze czyta jakiś obcy człowiek. — Rozumie sią — p rzy tak n ął pułkow nik. — A zatem M uchin pisał w zeszycie praw dę. — P rzepraszam — przerw ał m u Pem broke. — A może on pisał te n o tatk i w łaśnie z m yślą o tym , że przeczyta je ktoś postronny? I w ten sposób postaw ił sobie za cel dez inform ację... M arlow e skrzyw ił mą. 29
— To już jest zbyt zawiłe. Arnes zrobił okrągły rucłi ręk ą nad głową. — Pem broke w swoim rep ertu arze: fantazjow anie do prow adzone do absurdu. N ależy przyjąć, że n o tatk i w ze szycie M uchin czynił dla siebie. Są one wiąc praw dziw e. Lecz mimo to jestem przekonany, że przyjechał on tu ta j w ta jn e j m isji. I chyba L illian jest z nim zv/iązana. Ale w takim razie nie rozum iem , dlaczego on pisze o Lillian tak, jak b y ją pierw szy raz tu ta j spotkał, i dla,czego ona go kokietuje, jeżeli jest j e j , przełożonym . W ydaje m i się to w szystko dosyć dziwne. M arlow e zw rócił się do P em broke’a. — A co pan sądzi? Pem broke w zruszył ram ionam i. — Nie w idzę w tym nic dziwnego. M uchinowi pow ie dziano zapew ne jeszcze w Moskwie, że w C asablance n a w iąże z nim k o n tak t pew na osoba, pseudonim tak i a ta ki, hasło tak ie i takie. I rzeczyw iście pierw szy raz ją tu taj zobaczył i napisał o tym . A co się tyczy kokieterii, to m iędzy pracow nikam i o różnej płci, naw et w w a ru n kach ja k n ajb ard ziej poufnej pracy, może się w ytw orzyć atm osfera pełna erotyzm u. Je st to sta ra praw da... — A więc — rzekł pułkow nik — będziem y uważać, że fak t flirtu między L illian i M uchinem nie może być do wodem św iadczącym , iż nie łączy ich ta jn a w spółpraca. — A może L illian otrzym ała zadanie spraw dzić M uchi na? — rzekł Pem broke. — Czy je st on odporny na pokusy i do jakiego stopnia. Ames chciał coś powiedzieć, lecz pułkow nik go uprzedził. — I ta możliwość nie jest w ykluczona. Trzeba spraw dzić. T eraz co do konferencji. M uchin potw ierdza, że większość korespondentów w ie ju ż o pobycie tu ta j Roosev elta i C hurchilla. N iestety, w yw ęszyli to już nie tylko korespondenci. W czoraj przechw yciliśm y kolejny m eldu nek U rkijo. Donosi, że na skutek nalegań C hurchilla 30
postanow iono w ysadzić d esant n a Sycylii. K azałem U rkijo aresztow ać. Nie będziem y go w erbow ać dla nas, Pem broke kiw nął głową. — Trzeba jed n ak stw ierdzić, że pierw sza p róba nie do starczyła nam dowodów dem askujących M uchina. A może on rzeczyw iście jest tylko korespondentem ? W yw iera też takie w rażenie, j^est pow olny i prostoduszny, trochę fa jtłapow aty. — Pracow nik w yw iadu nie pow inien przypom inać szpiega — zauw ażył filu tern ie pułkow nik. — To najw aż niejsze przykazanie dla ludzi tej służby. Fakt, że M uchin nie w ygląda na szpiega, potęguje tylko podejrzenie w sto sunku do niego. Zapukano do drzw i i wszedł Robins. J a k zawsze, jego ru d a czupryna była rozw ichrzona, a w yraz tw arzy zaafe row any. W m ilczeniu położył przed pułkow nikiem kartk ą i zapieczętov/aną kopertę. W yszedł przym ykając ostroż nie drzwi. — Gotów jestem się założyć o każdą sum ę — rzekł Ames — że niem ow lę przy piersi z pierw szego spojrzenia dom yśli się, gdzie pełni służbę k ap itan Robins. Pułkow n ik zm iął k a rtk ę i w sunął do kieszeni. — A m ory donosi, że tajem nicze cyfry na książce to dane liczbowe o średniej ilości opadów w C asablance za pierw szych sześć miesięcy. — Rozpieczętował kopertę i w yjął z niej żółtą kopertę, rozszyfrow aną depeszę r a diową. Przeczytał ją i w estchnął. — Zawsze ta k bywa... Niepow odzenia chodzą w parze... Z ab ierają w as ode m nie. M usicie ju tro w yjechać do M adrytu, zamieszkać w hotelu „R itz“ obok m uzeum P rad o i oczekiwać dal szych dyrektyw . P an Ames będzie uchodził za bogatego kolekcjonera obrazów, a p an Pem broke będzie jego se k retarzem . — Niech m u p a n rozkaże zgolić w ąsiki — rzekł Ames. — W H iszpanii m ogą go poznać. Tam również czytają zachłannie am erykańskie pocket-hooks i pisem ka, gdzie on d ru k u je te swoje... utw ory. 81
— M ajor m a rację, sek retarz nie pow inien mieć w ąsów — zgodził się M arlowe. — Dam panom list polecają cy do mojego dobrego znajomego, znakom itego mecenasa sztuki. N azyw a się Fitz Jam es S tu a rt Falco P orto C arrero y Osorio, książę Alba. Ames kiw n ął na P em broke’a. — Niech on to zapam ięta. Będzie m usiał przecież pisać listy w moim im ieniu. — Szkoda rzucić M uchina — pow iedział Pem broke. — Dzisiaj znow u chodził z L illian na bazar i p y tał o cenę fujarki. Chce widocznie nauczyć się sztuki zaklinania wężów. — P em broke’owi szkoda rzucać Lillian, a nie M uchi na — zauw ażył Ames. — Chciał połączyć pożyteczne z przyjem nym . A m nie rzeczywiście przykro rozstać się z M uchinem . T aki ciekaw y obiekt. — Trzeba będzie bez w as kontynuow ać inw igilację — rzekł pułkow nik. — M am nadzieję, że Robins da sobie radę. Ames kiw nął głową. — Z pewnością. Proszę m u tylko poradzić, żeby przede w szystkim szukał pod poduszką. W ydaje mi się, że M uchin m a zwyczaj kłaść tam najw ażniejsze rzeczy. MADRYT — ESCORIAL (luty 1943)
„Czekać przy ogrodzeniu p ark u del R etire, naprzeciw w ejścia do O grodu Botanicznego; p u n k tu aln ie o drugiej trzydzieści n ad ranem podjedzie sam ochód.“ Takie pole cenie dostali w G ibraltarze, gdzie zatrzym ali się w d ro dze do M adrytu. A uto podjechało p u n k tu aln ie co do m inuty. Za kierow nicą siedział starszy jegomość w szerokim berecie, o h a czykow atym nosie i obw isłych w argach. Przypom inał sta rą wiedźmę. 32
— M ajor Sax — przedstaw ił się krótko. — Patrzcie, proszę, do tyłu, czy n ik t nas nie śledzi. K rążyłem nieco, żeby się przekonać, czy nie m am za sobą „ogonka“. Uw a ga na głowy, będę brać ostro zakręty. A uto m inęło róg O grodu Botanicznego, przejecliało obok D w orca Południow ego i przecięło jakiś niezbyt du ży plac. — Panow ie pierw szy raz tu ta j? — zapytał Sax. — Proszę bacznie obserw ow ać drogę, będę objaśniać, żebyś cie lepiej się zorientow ali. P rzejechaliśm y w łaśnie plac de Tirso de Molina. Teraz skręcim y w praw o i pojedziem y po Galie de Toledo. A oto w jeżdżam y n a P u erto d®l Sol, centrum stolicy. Znaleźli się na ow alnym placu, zalanym św iatłem lam p elektrycznych i neonów. — T aki ożywiony ru ch o ta k późnej porze?... Je st około godziny trzeciej w nocy — zdziwił się Pem broke. — K ie dyż oni śpią? — T utaj p an u je zwyczaj p ętan ia się o tej porze — rzekł Sax. — Z tego placu rozchodzi się dziesięć ulic. Po placu i biorącej tutaj' początek szerokiej ulicy — Calle de A lcala, snuli się bez celu cyw ile i oficerowie, pobłyskujący srebrzystym i kaskam i i złotym i epoletami. P rzy bram ie jakiegoś p ałacyku o w yglądzie starożytnej św iątyni stał odźw ierny w czarnym kapeluszu o szero kich skrzydłach, trzym ając h alab ard ę i pęk kluczy. Rzęsiście ośw ietlony plac, w spaniali oficerowie w kas kach i tró jg ran iasty eh kapeluszach, odźw ierny żywcem przeniesiony z średniow iecza — w szystko to zakraw ało na przedstaw ienie teatraln e. Skręcili w lew o i m inęli położony na w zgórzu wśród p ark u gm ach m in isterstw a w ojny. W jechali na plac, po środku którego wznosił się pom nik Kolum ba, skręcili w lewo, przem knęli przez k ilk a dzielnic i znow u w lewo po Calle de H ortalez. T utaj skręcili w praw o i pojechali po szerokiej G ran Via. Sax zm niejszył szybkość. N ikt za nim i nie jechał. 3 ~
K o b ra
33
Można było wszcząć rozmową. Ames poinform ow ał Saxa, że urządzili się dobrze. On, to jest lord H arroget, bogaty kolekcjoner obrazów i po dróżnik, otrzym ał luksusow y czteropokojow y ap artam en t n a pierw szym piętrze hotelu, a jego sek retarza um iesz czono w pokoiku n a trzecim piętrze. D w a dni poświęcił oglądaniu m iasta, zw iedzaniu m uzeów i salonów sztuki. W re sta u ra c ji hotelow ej do A m esa podszedł jak iś Hisz pan i zaproponow ał k ilk a obrazów C hagalla i D elaunaya. — Czy w ręczył swój' b ilet w izytow y? — zapytał Sax. — Nie, u derzył się po kieszeni i powiedział, że zapom niał. B ąknął jakieś nazwisko, ale nie dosłyszałem, coś po średniego m iędzy Lope de Vega a S ierra G uadarram a. — A jak w yglądał? — O krąglutki grubasek o w yłupiastych oczach. — To Lopez S errano Agredo. Radzę nie tracić z nim kontaktu. To handlow iec z praw dziw ego zdarzenia i mo że się przydać. — Porozum iem się z kim ś z m iejscow ych m ecenasów sztuki. M am list polecający do... ja k go tam... F itza J a mesa... — Ames zw rócił się do P em broke’a. — No, panie sekretarzu! — Fitz Jam es S tu a rt Falco P orto C arrero y Osorio, książę A lba — w yrecytow ał Pem broke. Sax pokręcił głową. — Książę zna się na koniach, lecz nie n a obrazach. Jego zbiór składa się w połowie z falsyfikatów . Ale za to stajn ia jed y n a w swoim rodzaju. Sax skierov/ał wóz w stronę zachodniej dzielnicy m ia sta, gdzie wznosił się pałac królew ski, żeby stam tąd skrę cić na północny zachód, do dzielnicy uniw ersyteckiej. Po drodze przekazał im dalsze dyrektyw y. J u tro rano przyjadzie pod hotel sam ochód należący do hrabiego E redia-Spinola. Tym wozem pojadą do Escorialu. Około go dziny jazdy. Z atrzy m ają się w hotelu, gdzie o tw arto w y stawę. Oczekiwać ich będzie m arkiz P erijaa, stuprocen towo pew ny człowiek. W jego apartam encie dojdzie do
spotkania między przybyszem z A nglii i jakim ś przyjezd nym z Niemiec, w ybitną osobistością. Spotkanie niezw y k łej wagi. Ames i Pem broke pow inni strzec ap artam en tu podczas spotkania. W razie potrzeby nie wałiać się użyć broni. Możliwe, że trzeb a będzie szybko zniszczyć dokum enty, nie wolno dopuścić, by w padły w niepow ołane ręce. — Czy tem u człowiekowi z Niemiec zagraża jakieś nie bezpieczeństwo? — Jest to ktoś z tajn ej opozycji antyhitlerow skiej. Mo żliwe, że śledzą go agenci nazistow skiej służby bezpieczeństv/a. Oni mogliby porw ać go i zgładzić. Ale mogą też targnąć się i n a A nglika. G dyby coś zaszło, ten ostat ni wręczy panom dokum enty, które dostarczycie do am basady w M adrycie. Jechali au to strad ą koło w illi podmiejskich. Koło prze jazdu kolejowego był otw arty b a r nocny. A nglicy w y szli z auta. W łaścicielka baru, zupełnie siw a staruszka, m ajestatyczna niczym królow a, podała im solone hom ary, przypiekane na żarze, i po szklance białego wina. Pem broke był głodny. Podano m u jeszcze p otraw kę ze śli maków, drobiu, jarzy n i ryżu. Na kam ieniach przed ba rem usiedli Jacyś dw aj żołnierze z dziew czętam i i za częli grać n a gitarze. Sax spojrzał na nich krzyw o i pociągnął Am esa za rękaw . — Nie podobają m i się ci m uzykanci. Jedźm y dalej. Zapłacili i siedli do samochodu. Sax popędził w stro nę m iasta, polecając swoim towarzyszom , by znowu obserwov/ali drogę. Jeszcze raz im przypom niał, że jutrzejsze spotkanie m a duże znaczenie. Niedaw no on sam zorgani zował spotkanie am basadora Sam uela H oare’a z żoną księcia H ohenlohe, m arkizą de las Navas, i am basadorem japońskim Suma. — Sam ich odwiozłem w tym aucie w stronę Toledo. Rozm aw iali około dwóch godzin. Japończycy badają grunt. Sum a pow iedział m iędzy innym i, że Niem cy p ro 35
szą Japonię o w ystąpienie w roli pośrednika m iędzy Ro sją a nimi. — Jakieś auto jedzie za nam i — zauw ażył Pem broke. Sax dodał gazu. Auto z tyłu rów nież zwiększyło szyb kość. Ta gonitw a trw ała około dziesięciu m inut. — To śledzi nas kontrw yw iad hiszpański, ta k zwane Servicio de Inteligencia M ilitar, w skórcie SIM — rzekł Sax. — Więc jed n ak m ają nas na oku. M yślą, że w iezie my agenta — Hiszpana, i chcą go złapać. Nagle zatrzym ał wóz. — Odwróćcie się. Auto pracow ników kontrw yw iadu ośw ietliło reflekto rem Anglików i pojechało dalej. Sax prow adził m aszynę tuż za nim i. Ale tam ci dodali gazu i zniknęli z oczu. — Czy m iał p an kiedyś z nim i do czynienia? — zapytał Ames. — Zasypał się pan na czymś? Sax w zruszył ram ionam i. — Nie zasypuje się tylko ten, kto nic nie robi. A ja przecież pracuję tu ta j już około dziesięciu lat. W czasie w ojny domowej też się tu taj włóczyłem. W ciągu tylu la t miało się dużo najrozm aitszych spraw . Przew ażnie by w a tak, że gdy kontrw yw iad hiszpański złapie moich agentów, w erbuje ich dla siebie i każe im w ypełniać swoj'e rozkazy. A ci znowu sam i mi o tym opowiadają, poniew aż ja płacę lepiej. W ten sposób stają się sługami dwóch panów. Przy ich pomocy nabijam , jeśli potrzeba, Hiszpanów w butelkę. Ames i Pem broke w ysiedli z au ta na P laza de las Cortes w pobliżu hotelu. Gdy wóz odjechał, Pem broke zapytał: — Czy ten Sax jest Niemcem? — Tak, Zdaje się, że jeszcze w trzydziestym; roku przy jechał do Anglii, później się naturalizow ał i zaczął u nas pracować. Jego niem ieckie nazw isko brzm iało Sachs, — Ames uśm iechnął się. — Nie mogę się oprzeć w rażeniu, że nie tylko jego agenci, ale i on sam pracuje n a dwie strony. 36
Pem broke staną} ja k w ryty. — Na dwie strony? — Tak jest. Przecież m y nie jesteśm y zawodowcami. Nas zmobilizowano. Po ukończeniu w ojny pow rócim y do swoich zajęć. Ale tym profesjonalnym w ywiadowcom praca dla jednego tylko mocodawcy w ydaje się m ało pa sjonująca. Hotel położony był niedaleko skalistej góry, n a której szczycie wznosił się olbrzym i ciem noszary klasztor-palac Escorial. Na p ark in g u przed hotelem stało dużo aut. Główne w ejście ozdabiały czerw ono-czarne flagi z em ble m atem faszystow skiej Falangi — jarzm em i strzem ieniem . W h allu na p arterze tłoczyli się oficerowie w czarnych tró jg raniasty eh kapeluszach i hałaśliw i młodzieńcy w czerw onych beretach i błękitnych koszulach z żałobny m i opaskam i. P rzed Amesem w yrósł nagle chudy siwy starzec z długim i sterczącym i w ąsam i i ostrą bródką, odziany na czarno, i zgiął się w cerem onialnym ukłonie. — Pański pokorny sługa, m arkiz P e rija a — odezwał się po angielsku i jeszcze raz się skłoniw szy w skazał schody gestem m arszałka dw oru. Zaprow adził lorda H arrogeta i jego sekretarza osobis tego na pierw sze piętro, do ap artam en tu na końcu kory tarza. D rzw i tego ap artam en tu w ychodziły na podest bocznej k latk i schodowej. Gdy tylko znaleźli się w przedpokoju, m arkiz zaw ia domił ich, że gość z A nglii czeka już w saloniku. Dojechał bez żadnych przygód. , — A .drugi gość? — zapytał Ames. — Gościa z Niemiec oczekujem y każdej chwili. Tylko że on j edzie nie z M adrytu, lecz ze stro n y Aranj'uezu. W ybrał drogę okrężną. — Czy zagraża jakieś niebezpieczeństwo? — Tak. Przedw czoraj pojaw iły się jakieś podejrzane typy. U staliliśm y, że są oni z SIM. Mogą być także agen tam i K alten b ru n n era. Trzeba być przygotow anym na .
.
37
wszystko. Dokoła hotelu 1 w ew nątrz rozstaw iliśm y na szych ludzi. T ak samo w h allu i przeciwległym końcu korytarza. Tam odbyw a się |w y staw a i stale jest dużo zwiedzaj ących. — Kto w ystaw ia? — -zainteresow ał się Ames. — W spaniały kom plet: Tanguy, Dali, M ondrian, Ernst, a z rzeźbiarzy Arp, G iacom etti i inni, b rak tylko Moora. W niedzielę zbiera się tu taj cała śm ietanka m adryc ka. B reton zaś przyjedzie... — A kiedy m a przyjechać gość z Niemiec? — przerw ał m u Pem broke. M arkiz popatrzył nań z niesm akiem , w zruszył ram io nam i i szepnął coś Amesowi. Ten odpowiedział: — Proszę bardzo, m arkizie, może pan zejść n a dół i oczekiwać gościa. A pan — zwrócił się do Pem broke’a — jak tylko gość przyjedzie, w yjdzie na korytarz i będzie patrolow ać od h allu do tego podestu. A na razie proszę siedzieć tu taj i nie pchać się ze swoimi pytaniam i, skoro pana o to nie proszą. Trzeba mieć więcej taktu. Ames skierow ał się do salonu, a m arkiz, zmierzywszy sekretarza od stóp do głów, v/yszedł na korytarz. Pem bro ke podszedł do okna wychodzącego w stronę Escorialu. P rzy głów nym w ejściu, nad kam iennym i posągami kró lów biblijnych, pow iew ały flagi falangistow skie. Przy wej-ściu ustaw ili się w ojskow i — jed n i w żółtych m un durach, czarnych tró jg ran iasty eh kapeluszach i z bieg nącym i przez ram ię czarnym i pasam i, drudzy odziani zu pełnie n a czarno. Nie ulegało w ątpliw ości, że członkowie Falangi szykow ali się do jakiejś uroczystości. Pem broke długo w patryw ał się w klasztor. Po pew nym czasie zajechało kilka aut, z których w ysiedli oficerowie. Otoczyli ich ci żółci oraz czarni i v/szyscy zniknęli w głów nym wejściu. Gościa z Niemiec wciąż nie było. Ames kilkakrotnie w ysuw ał głowę z salonu. Pem broke rozciągnął się na ka napie, położył nogi na poduszkę i palił. 3§
M arkiz się nie zjaw iał. Pem broke wyszedł na korytarz, m inął hal] i zeszedł do w estybulu. Usiadł na fotelu, u k ry tym za kolum ną. Do k o n tu aru p o rtiera podeszła kobieta w skórzanym płaszczu i z dużą torbą w rąku. W ziąwszy klucz skierow ała si^ ku schodom. Pem broke schował gło wę za kolum ną. To była Lillian. — Przepraszam , m iss W estm ore — zaw ołał p o rtier. — M ister Pow ell jest teraz w barze. Podziękow ała za inform ację i poszła na górę. A więc ona też tu ta j przybyła. A gdzie je st M uchin? Może on nosi teraz nazw isko Pow^-ell. Zapev/ne ta k jest. Bardzo ciekawe. Pem broke podszedł do p o rtiera i zapytał, w którym po koju zatrzym ał się A m erykanin. D owiedział się, że Pow ell przybył z se k re ta rk ą dzisiaj rano z M adrytu i zajął trzy pokoje n a pierw szym piętrze. Pem broke pow rócił na miejsce. T ak w ięc spraw a się przedstaw ia. Przyjechała z M uchinem, k tó ry odgryw a rolę m ag n ata z Chicago. Byle tylko nie nasunąć się im na oczy. W w estybulu ukazał się m arkiz, za k tó ry m szedł przy garbiony m ężczyzna w średnim w ieku. Ciem noszary k a pelusz m iał głęboko nasu n ięty na oczy. Pociągła żółtaw a tw arz, ciem ne brw i, w y d atn y długi nos, długie usta o w ąs kich w argach — w szystko to zdradzało typowego połud niowca. Odprow adziw szy przybysza do drzw i ap artam en tu Pem broke przełożył p istolet z tyln ej kieszeni spodni do bocz nej i począł z w olna przechadzać się po k orytarzu. W h al lu dostrzegł trzech wysokich, dobrze ubran y ch mężczyzn, o przełam anych nosach i byczych karkach, którzy bardzo uw ażnie oglądali dzieła m istrzów nov/oczesnego m ala r stwa. Rozmowa trw a ła czterdzieści m inut. P otem drzw i się otworzyły, m arkiz w yjrzał i Pem broke kiw nął m u głową.
Gość z Niem iec i m arkiz u d ali się na d ru g i koniec ko ry tarza, przeszli hall i zaczęli schodzić bocznymi schodami. Miłośnicy sztuki o bokserskim w yglądzie poszli za nimi, Pem broke w szedł do apartam en tu . Ames gestem kazał m u iść za sobą. Z przedpokoju przeszli korytarzykiem do saloniku, gdzie na m ałym stoliczku koło drzw i leżały no tesy i ołówki. — L illian jest tu ta j — poinform ow ał Pem broke. — Zda je się, że razem z M uchinem. — W idziałeś ich? — N a razie tylko ją. On, zdaje się, g ra tu ta j rolę Ame rykanina. — To bardzo ciekaw e. Z dem askujem y ich. — Ames pokazał n a notes. — Zapoznaj się z tym. Wyszedł przez drugie drzw i i zam knął je za sobą na klucz. W notesie były rę k ą Am esa zrobione pobieżne notatki z przebiegu rozmowy: A. — (gość z Anglii). Czy omawialiście panowie list Chur chilla, wysłany przez Marcusa Wallenberga? Jakie zajmujecie stanowisko w sprawie projektu federacji dunajsko-bałkańskie j ? B. — (goić z Niemiec). List omawialiśmy. Kopią otrzymaliś my przez Giseviusa. Gordeler i Beck zgadzają się na wasz projekt, ale z pewnymi zastrzeżeniami (wymienia sią te za strzeżenia — są one zapisane na osobnej notatce, którą nam wręczono). Ale Tresckow i Heldorf nie określili jeszcze do kładnie swego stanowiska. 'Wyczerpująca odpowiedź będzie przekazana podczas następnego spotkania. Nas interesują na tomiast postanowienia konferencji w Casablance. A. — Zatwierdzono plan działań na rok bieżący. Postano wiono nie dokonywać w tym roku operacji ponad Kanałem. Rosjan zapewniono, że operację przeprowadzi się jesienią, gdyż inaczej mogliby narobić krzyku. Postanowiono, po za palnym wyparciu Niemiec z Afryki Północnej, wylądować w Sycylii. Następnie Churchill ma zamiar przeprowadzić ope40
racÍQ bałkańską, żeby wkroczyć do Europy Środkowej I uprze dzić w tym Rosjan. Amerykanie zaproponowali wysadzić rów nocześnie desanty na Sycylii i Sardynii, ale brak jest do statecznej ilości środków desantowych, by móc przeprowadzić te obie operacje. Należy jednak przekonać Hitlera, że Anglicy i Amerykanie rozporządzają odpowiednią ilością środków dla równoczesnego przeprowadzenia kilku operacji w różnych re jonach Morza Śródziemnego. (Sycylia, Sardynia, Grecja, Ju gosławia, Francja Południowa, Kreta, Wyspy Dodelcanezu). B. — Postaramy się przekonać. Ale będziecie m usieli ze swojej strony przeprowadzić pewne kombinacje dezinformacyjne, w szczególności dla kanałów Himmlera i Kaltenbrunnera oraz wywiadu włoskiego. A w jakim celu Churchill pojechał do Turcji? A. — Zapewnić sobie poparcie Turcji w wypadku realizo wania planu operacji bałkańskiej. Jak wasze sprawy? Dane, otrzymane od Amerykanów w Zurychu po przyjeździe tam Adama Trott zu Solz, zaniepokoiły nas bardzo. Czy prawdą jest, że zaistniały rozbieżności między główną grupą a Schachtem? I czy rzeczywiście grupa wojskowych z Stauffenbergiem na czele, i grupa dyplomatów pod wodzą Schulenburga chcą realizować swe własne programy działania? B. — Rozbieżności nie są tak wielkie, by nie można było dojść do porozumienia! Schacht zarzuca głównej grupie po wolność i kunktatorstwo. Straciliśmy rzeczywiście dużo czasu z powodu braku zdecydowania. Ale katastrofa stalingradzka zmusza nas przyspieszyć działanie. Nie tak lekko jest zawrzeć układ z socjaldemokratami. Obiecują dać odpowiedź po taj nej konferencji w Obsterdorfie. Obecnie szykujemy nowy za mach. Plan Tresckowa polega na (długa pauza — pisze)*. Uwzględniamy doświadczenie poprzedniego fiaska. A. — Dowiedzieliśmy się od markizy de las Navas, że na wiązujecie kontakt z grupą generałów włoskich. Jakie są re zultaty? B. — Przez generala Roatta związaliśmy się z Rabotti i Mala• Por. tomik „Ostatni zamach na Hitlera”. 41
huto, a przez tych z Cavalerro. Główny cel: Badoglio. Roz wój potajemnych kontaktów w tym kierunku daje niezłe re zultaty. A. — Proponujemy następne spotkanie w kwietniu, w Liz bonie. Umówimy się przez Wallenberga. Czy wiadomo wam, że w grudniu przyjeżdżał do Sztokholmu wysłannik Himmle ra i nawiązał kontakt z naszym przedstawicielem? B. — Wiemy o tym. Adwokat Langbehn jeździł do Sztok holmu i nawiązał kontakt z Amerykaninem Hopperem. Ostrzeżcie Montague Normana, żeby bardziej ostrożnie utrzy mywał kontakt z Schachtem, najlepiej przez bank bazylejski. A. — Zajmujemy się obecnie pewną kombinacją związaną z osobą admirała Horthyego przy udziale generała Ujszaszy. Żywimy Jednak pewne podejrzenie i prosimy sprawdzić Uj szaszy i równocześnie posła węgierskiego w Bernie Bakh-Bessenyei. B. — Radzę utrzymywać łączność przez Tosa w Budapesz cie. Ujszaszy i Bakh-Bessenyei budzą podejrzenia. Możliwe, że związali się z Kałtenbrunnerem. A. — Według naszych informacji Hitler mianował Kalten brunnera szefem Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy w celu wzmocnienia równoległych linii wywiadu za granicą. Więc Kaltenbrunner będzie z wami konkurować i sprawdzać wasze dane? B. — Tak, będzie przeszkadzał, ale zastosujemy wszystkie środki ostrożności. A. — Reasumujemy. Najważniejsze zadanie chwili obecnej: upewnić Hitlera w przekonaniu, że Anglia i Ameryka prze prowadzą równocześnie cały szereg operacji w strefie śród ziemnomorskiej. Obmyśleć maksymalnie efektywne kroki po twierdzające tę wersję. Będziemy was informować o przebie gu naszych akcji. W kwietniu wyślijcie pana Trott zu Solz do ‘ Zurychu. Tylko bez żadnych dokumentów. Niechaj przekaże Y/szystko ustnie. Strzeżcie się Kaltenbrunnera, on ostrzy nóż przeciwko wam.
Z azgrzytał klucz w zam ku. W szedł Ames i wziąwszy od P em broke’a notes rzekł:
^— P rzekażę n o tatk i i natychm iast w yruszam y. Zeszli n a dół bocznym i schodami. :— W zyw ają nas do L ondynu — rzekł Ames. — Razem z m ister A.? — spytał Pem broke. — Nie, osobno. — K to to jest? Czy ktoś z m inisterstw a spraw zagra.'licznych? — Nie, Sekretarz prem iera, Norton. — A m ister B.? — Nie wiem. Jak aś g ruba ryba. Spiskowiec piastujący wysoki urząd. Pem broke trącił łokciem Amesa. N aprzeciw po schodach szła Lillian. Obok niej kuśty k ał ociężały m ężczyzna o czer wonej tw arzy. L illian k lasnęła ze zdziw ienia w dłonie i zatrzym ała się. Odprow adziw szy v/zrokiem kulaw ego je gomościa rzekła; — Jesteście obaj strasznie źle w ychow ani. W yjechaliś cie bez pożegnania. — M usieliśmy bezzwłocznie odlecieć. — Pem broke przym rużył oko. — Czy to szef pani? ■—■Tak, to m ister Pow ell. — A gdzie jest m ister M uchin? — zainteresow ał się Ames. — Pozostał w Casablance, ale w krótce wyj^edzie do Londynu. Pew nie już wyjeżdżacie? Chciałam w as zazna jom ić z m ister Pow ellem , K upił k o nstrukcję Giacom etti z d ru tu i szkła. Zapłacił ta k ą m asę pieniędzy, że omal mi serce nie pękło. Czy panow ie obejrzeli w ystaw ę? — Bardzo pobieżnie — odpowiedział Ames. — Jeszcze tu taj przyj edzierny. A pani tu długo zabawi? — Nie, będziem y tylko do wieczora, potem w racam y do M adrytu. Ju tro w yjeżdżam y do Barcelony, a stam tąd z pow rotem do A fryki i później do Londynu. Mam n a dzieję, że tam panów spotkam . U śm iechnęła się i podniosła rękę n a pożegnanie. Zeszli n a dół i w siedli do au ta hrabiego Eredia-Splnoli, który ich oczekiwał. 48
— Teraz już spraw a oczywista, że ona jest agentem — rzekł Ames. — P rzyjechała za nam i. — Nie wiadom o tylko, czyj to agent, niem iecki czy r a dziecki. — Pem broke pokręcił głową. — Coś m i w duszy mówi, że ona jest agentem niem ieckim . Z siatki K altenbru nnera. Rzucono ją tu ta j, żeby w yśledziła m ister B. A w Casablance śledziła M uchina... — Nie będziem y sobie teraz n ad tym łam ać głowy — rzekł Ames. — P ostaram y się ją rozszyfrow ać w Lon dynie. — A M uchina? v — Odsłonimy praw dziw e oblicze ich obojga — Ames m achnął ręką. — O statnia ru n d a w Londynie!
OKSFORD (L u ty 1943)
Dźwięk sy g n atu rk i płynie n ad gotyckim i wieżyczkam i wśród stuletnich drzew, nad strzyżonym i traw n ik am i z h i m alajskim i cyprysam i i rododendronam i. Samochody i autobusy kursuj'ą po w ąskich uliczkach, sam oloty p rzelatu ją nad szm aragdow ym i łąkam i, które otaczają miasteczko, ale mimo to tem po życia nie zm ie niło się tu ta j od dziesięciu wieków. W szystko jest podpo rządkow ane stary m obyczajom i tradycjom . Profesorow ie chodzą odziani w trad y cy jn e czerwone to gi, studentów poznać m ożna po czarnych togach. Zarów no jedni, ja k i drudzy noszą na głowach czworoboczne birety z chw aścikam i. T radycje zakazują studentom uczyć się razem z dziewczętam i, te ostatnie m ają więc swoje osobne uczelnie. ^W ojna nie w ycisnęła na m iasteczku swego piętna. Cho- ■ ciaż pew ne zm iany m ożna dostrzec. M niej się spotyka studentów i aut, n atom iast więcej studentek i rowerów. Podupadł ry n ek na ulicy C ornm arket. A na polach nad rzeczkam i Isie i C herw ell w yrosły słupy, podtrzym ujące 44
zwoje d ru tu kolczastego — groźne ostrzeżenie dla nie przyjacielskich sam olotów, jeśliby próbow ały tu taj lą dować. V/ojna naru szy ła try b życia niektórych profesorów. W szczególności profesora historii Joshua S huttlebury, którego obecna działalność m a niew iele wspólnego z n au ką. W jego p rzy tu ln y m kaw alerskim m ieszkaniu, ■ na pierw szym piętrze owitego bluszczem domu, mieści się te raz filia pew nej in sty tu cji państw ow ej. W filii zatru d n ien i są byli uczniowie profesora. Powo łano ich do służby w ojskow ej, lecz nie przyw dziali oni m undurów . W śród nich znajd u ją się Ames i Pem broke, którzy niedaw no pow rócili z Hiszpanii. Pracow nicy filii zajm ow ali się dosyć oryginalną naw et z p u n k tu widzrenia histo ry k a pracą — v/yszukiw ali v/ h i storii różnych państw szczególne fakty, któ re można by łoby w ykorzystać przy planow aniu fo rteli w ojennych i intryg. A poniew aż ludzie z daw ien daw na w zajem nie się szpiegow ali i oszukiw ali na różne sposoby, w historii powszechnej m ożna było znaleźć wiele przykładów przy datnych dla kom órki, kierow anej przez profesora Joshua S huttlebu ry . . W m ieszkaniu profesora funkcjonow ała filia in stytucji noszącej nazw ę; Special O peration E xecutive. Profesor daw no przekroczył już sześćdziesiątkę, lec^ trzym ał się znakom icie — szczupły, o m ałej, ostrej tw a rzyczce, ze szpakow atą czupryną podobną do peruki. B ar dziej byłoby m u do tw arzy w jedw abnym surducie, z fan tazyjnym fontaziem , i białych pończochach do kolan aniżeli w prozaicznej m arynarce i spodniach XX wieku. U przejm ym gestem w skazał Amesowi i Pem broke’owi m iejsce na kanapie w rogu gabinetu i w dalszym ciągu w ysłuchiw ał relacji w spółpracow ników . Młody, lecz już zupełnie łysy mężczyzna opowiadał, ja k to w XVI w ieku dzięki intrygom w yw iadu angielskiego bankierzy genu eńscy cofnęli k red y ty H iszpanii i w ten sposób uniem o żliw ili w yjście w morze potężnej A rm ady hiszpańskiej. 45
K om binacja ta była pom ysłem sam ego kierow nika ta j nego w yw iadu W alsingliam a. — Proszę tę historię zapisać i włożyć ją do teczki m a teriałów inform acyjnych o działalności A nthony Standom a w T oskanii — polecił profesor. — A czy p rzejrzał pan w yciągi z dossier C ezara Borgii? — Jeszcze nie skończyłem. Odnoszę w rażenie, że chw y ty B orgii były dosyć prym ityw ne. Tam gdzie można było się obejść su b teln ą in try g ą, on działał jak zw yczajny rze zimieszek. — Nonsens. Cezara zdążał do celu ja k n ajk ró tszą dro gą. — P rofesor przebił piórem im aginow anego wroga. — Najlepsza kom binacja: obchodzić się bez żadnych kom binacji. Ames trącił łokciem P em broke’a i szepnął: — O statnia p asja profesora: Borgia. — Czy nie interesow ał się- nim daw niej? — Jego głów na specjalność to h isto ria państw bałkań skich. D rugi w spółpracow nik, sądząc z w yglądu oficer m ary narki, zaczął relacjonow ać akcje w yw iadow cze m ongol skiego wodza Subutaj^a przeciw B ułgarom nadw ołżańskim . Profesor p rzerw ał mu: — To nie je st dla nas ciekawe. A ja k chińskie dossier? — Z epoki Trzech K rólestw można wziąć historię o tym, Jak Czou Jii' zainscenizow ał zatarg z H uang Kai, k tóry uciekł do Tsao Tsao i v/ciągnął go w pułapkę. — Podobnie postąpił książę Ti Siun podsyłając P u Tai do księstw a Tsin — rzekł łysy. — N aw iasem mówiąc, w m ateriałach archiw alnych m isji angielskiej w Iranie są wiadom ości o tym , j-ak pod koniec ubiegłego w ieku w y w iad nasz dokonał operacji przeciw szachowi N aser-eddinowi. Podsunięto m u zbiegłego z A fganistanu wyso kiego dostojnika, k tó ry przekazał szachowi fałszyw e dane o działalności rosyjskiego B anku D yskontow o-Pożyczkowego w Iranie. Ich celem było sprow okov/anie zatargu między szachem a Rosjanam i.
— w stary ch tra k ta ta c h japońskich o pracy w yw iadu ta naetoda podrzucania agentów nosi nazw ę „jam abiko“ — w yjaśnił profesor. — N agła niełaska wysokiego dygnita rza, jego ucieczka do obozu wroga, gdzie zdradza tajem nice państw ow e i radzi niezwłocznie wszcząć wojnę, zbroj ny pochód, zasadzka i srom otna klęska — oto schem at „ja m abiko“. Z darzają się drobne odchylenia. W ogóle po w inniśm y uw ażnie analizow ać azjatyckie fortele w ojenne i przystosow ać je do m etod europejskich, -na p rzykład dó weneckich. W enecja zorganizow ała sobie niegdyś elastycz ną i pom ysłow ą siatkę. — ,,Plan K nockout“, opierający się na pew nym tricku weneckim, j'est on opracov,^any w trzech w arian tach — w trącił łysy. — U w zględniliśm y w szystkie pańskie uwagi. — D ajcie m i ju tro ten plan, prześlę go dalej. Zw olniw szy łysego i oficera m ary n ark i profesor zaj rzał do kalen d arza n a stole. — W ojna w ojną, a za pół godziny m am p artię brydża. B ędę m usiał pojechać. Co u was nowego? Ames uśm iechnął się. — Nasze spraw y toczą sią cicho i nie pachną krw ią. Nie są one w pańskim guście, profesorze. Szef V7szedł do swojej sypialni, by się przebrać. Stam tą d głośno w ypytyw ał się: — Ciągle jeszcze zajm ujecie się tą ciekaw ą A m ery kanką? — Postarałem się z nią spotkać niby to przypadkow o w galerii T ate — pow iedział Ames. — Jej szef Pow ell zn ajduje się obecnie w Iranie, ale w krótce przyjedzie do Londynu. M uchin je st tu ta j rów nież i już się widzieli. — A j'ak ona tłum aczy spotkanie tu taj? — Pow iedziała, że po przyjaździe do L ondynu zw ró ciła się naty ch m iast do am basady radzieckiej i tam jej dano num er telefonu M uchina. Udałem, że w ierzę w to, i razem pojechaliśm y do M uchina, k tó ry m ieszka w ho telu „D orchester“. Z aprosiłem ich do siebie. P rzy jd ą jutro. 47
— Ma p an zam iar w ykorzystać ich nieobecność w hotelu? — Rozumie się. W tym czasie, gdy R osjanin bawić bę dzie u mnie... — Odnośnie L illian żywię jeszcze pew ne wątpliwości, czy ona jest agentem — w trącił Pem broke. — A jeśli jest agentem , to nie wiadomo, czy niem ieckim , czy ra dzieckim. — A kim był ten Niem iec w Escorialu? — zapytał pro fesor. — Czy dowiedzieliście się panowie? — Nie — odpowiedział Ames. — P ytałem „Sinobrode go“ i CGP, obaj odpowiedzieli jednakow o, że nikogo tam nie było, a m nie się tylko to w szystko w ydaw ało. Profesor chrząknął. — Rozumiem. A czy ta zjaw a przypadkow o nie spot kała się z A m erykanką? — Nie spuszczaliśm y jej z oczu. Jeśli się spotkali, to chyba w M adrycie. M am nadzieję, że po pev/nym czasie Pem broke’owi uda się coś z niej wyciągnąć... tak między pocałunkam i. — Muszę powiedzieć, że L illian nie bacząc na moj-e za loty in teresu je się bardziej Am esem i ciągle m nie o niego pyta. W idocznie doszła do w niosku, że on jest bardziej podatny. — Sedno nie we w niosku — odpowiedział Ames. — Po prostu cechuje ją dobry gust. Profesor wyszedł z sypialni odziany w w izytow y gar n itu r, trzym ając palto n a ręku. Podszedł do okna. — Sam ochód już czeka. P rzyjm ujcie w szystkie telefo ny i zapisujcie. Wrócę o dziesiątej, — Włożył melonik i zaczął w ciągać rękaw iczki, — A jed n ak radzę panu, Pem broke, nie m arudzić z tą spraw ą, M uchin i L illian są niew ątpliw ie agentam i radzieckim i. Trzeba ich unieszkod liwić, — Nie w ypada ich aresztow ać — zauw ażył Ames. — Ja k b y nie było, to przecież sprzym ierzeńcy, — Poczęstow ać ich — profesor zrobił wdzięczny ruch 48
ręką — coctailem z jakim ś m ocniejszym środkiem , ł sko ro tylko przekona się pan, że są gotowi, pojechać do nich i przetrząsnąć rzeczy. Rączę, że znajdziecie ciekaw e do kum enty. I nic w am za to nie będzie, poniew aż zwycięz ców się nie sądzi. Pana, Pem broke, nie muszę chyba uczyć, pisze pan przecież powieści ki’ym inalne. J a k a tr u cizna jest najw ygodniejsza? Pem broke uśm iechnął się. — Kwas arszenikow y. Bez zapachu, koloru i smaku.
L illian była zachw ycona kaw alerskim m ieszkaniem Pem broke’a położonym niedaleko refek tarza college. W szystko jej się tu ta j podobało — i typow e klasztorne podw órka z kapliczkam i, i żw irow ane ścieżki, i k u te b ra my uczelni. Podobał się jej także m ałom ów ny służący w czarnej lib erii i ciche ulice Oksfordu, z któ rych nie ulotnił się jeszcze zapach średniow iecza. — A tm osfera tutejsza nasycona je st niem alże św iąto bliwością — szczebiotała L illian k rając p lasterk i cy try ny. — Człowiek mimo woli w pada w m odlitew ny n a strój... Pem broke m ieszał coctail w m ikserze. Na stole stała k arafka, b u telk i z ginem i w erm utem oraz syfon wody sodowej. — Ta św iątobliw a atm osfera ta k działała na człowie ka — poskarżył się — że m am ochotę kogoś zarżnąć lub otruć. L illian parsk n ęła śmiechem. — Teraz dopiero rozum iem , dlaczego pan ta k chętnie uśm ierca ludzi w swoich książkach. Czy to praw da, że z waszego u n iw ersy tetu w ywodzi się cała p lejad a znako m itych pow ieściopisarzy krym inalnych? — Tak jest, Oksford dał św iatu G eorge’a Cole, autora „Śm ierci m ilionera“, w ielebnego R onalda Knoxa, który ułożył dziesięć przykazań lite ra tu ry detektyw istycznej, M ichaela Innesa, Nicolasa B lake’a i jeszcze a u to ra „Taj4 — K o b ra
kastach ustalono raz na zawsze — ja k należy rozmawiać, j^ak się ubierać, gdzie spożyv/ać posiłki, jak wydawać pieniądze, jak się bawić... — W jakim klubie bywać — dorzuciła Lillian. — Kluby — to czysto kastow e organizacje. Zależnie od kasty w ybiera się też dziedzinę sportu. Na najwyższym stopniu h ierarchii sportow ej znajduje się polowanie na lisy, jazda konna i g ra w polo. Na następnym stopniu — kroket, tenis, jachting, rugby i... — Sąuas, hokej — podpowiedział Pem broke. — Jeszcze niżej — piłka nożna i w aterpolo. A boks i zapasy to dla plebsu. W szystko to jest reglam entow ane, uświęcone tradycją. — M uchin zaczął gestykulować. — W polityce waszej też się trzym acie tradycji. Na przykład polityka bałkańska, k tó ra zawsze była skierow a na przeciwko Rosji. Przechodząc obok L illian M uchin niechcący trącił ją w łokieć i przeprosił. Pem broke obrzucił go szybkim spoj rzeniem . — M ister M uchin jest dzisiaj w św ietnej form ie — głośno pow iedziała Lillian, — Taki elokw entny. Zażenow any M uchin chrząknął i usiadł na kanapie. — Przepraszam , uniosłem się. Ale ten tem at bardzo m nie interesuje. Przedw czoraj w ysłuchałem odczytu pewn e g a profesora u niw ersytetu londyńskiego o siedm iu stan a ^ # społeczeństwa angielskiego, a w szczególności o trzech kategoriach arystokracji. Do najwyższej kategorii zalicza się dw udziestu sześciu książąt, trzydziestu sied miu... Zauważywszy, że M uchin otw orzył swój notes w za m iarze dalszego cytow ania, L illian schwyciła się za skronie. — Dość m am poważnych rozmów na dzisiaj. Zaraź do stanę migreny. ^ Poczęstuję was teraz w yśm ienitym coctailem. — Pem broke w lał zaw artość m ikseru do karafki. — Pani mi pomoże, Lillian, rozlać ten nektar. 51
Lillian postaw iła szklanki na m aleńkim okrągłym sto liku. M uchin zaczął oglądać sw oją pod światło^ — Przeźroczysty ja k woda. Lillian pow ąchała. — I zupełnie nie pachnie. — Tak jest, bez sm aku, koloru i zapachu. — Pem bro ke podniósł szklankę, — Zdrow ie miłych gości! L illian i M uchin odpili nieco, lecz Pem broke, zakrztusiwszy się, odstaw ił szklankę. W yjął chusteczkę. — Zapom niałem , że mogą zatelefonow ać do m nie z Lon dynu, i będę m usiał sam prow adzić wóz — tłum aczył się. — Lepiej zrezygnuję z coctailu. Lillian zaczęła opowiadać, jak to w czoraj w dzielnicy Soho znaleźli w jednym sklepiku ciekawe zabaw ki i fu jark ę do zaklinania węży. — M ister M uchin nauczył się grać na tak iej fujarce jak praw dziw y zaklinacz, — W yciągnąwszy szyję Lillian zm rużyła oczy i poczęła poruszać rytm icznie głową, — K obry bardzo lubią muzykę,,. Zadzw onił telefon, Pem broke podniósł słuchawkę, Ames zawiadam iał, że już wszystko jest w najw iększym po rządku, więc można gości nie zatrzym yw ać, Pem broke dolał coctailu, a sobie nalał w erm utu. N a stępnie wzniósł toast, — Za tych, którzy um ieją czarować kobiety. — Ja k się nazyw a ten pański coctail? — zapytała Lillian. —• „Pocałunek B orgii“ — odpowiedział po pewnej chwili. — Złowieszcza nazw a. — L illian uw ażnie obejrzała szklankę, a potem popatrzyła przenikliw ie na gospoda rza. — Cesare Borgia, zdaje m i się, był znanym tru ci cielem? Pem broke skinął głową i włączył radio. N adaw ano m u zykę Straw ińskiego, Gdy L illian w stała, doznała zaw rotu głowy i m usiała się oprzeć o ram ię Pem broke’a. 52
— Odnoszę w rażenie, że mam sznur na gardle. To za pew ne działanie tego coctailu. Trzeba jecłiać. W zięliśm y auto ambasady ameryłcańskiej i nie ehicielibyśmy go dłu żej zatrzym ywać. — Boli m nie głow a — rzeitł z w olna Muchin. — N ie w iem tylko, czy z coctailu, czy ze Strawińskiego. A może od obu razem. Spać m i się chce. Pem brolie odprowadził gości do auta, potem w szedł do siebie na górę i zadzw onił do profesora Shuttlebury. Otrzymał polecenie natychm iastow ego zgłoszenia się do niego. A m es siedział u profesora. N a biurku pośród książek i pękatych teczek stały dw ie duże butelki z etykietą „Wódka Sm irnoffa“. Blady, zm ęczony Am es siedział bez w ładnie w fotelu z przym kniętym i oczami. — Chyba nie na próżno się trudziłem? — zapytał do nośnym głosem Pembroke. P rofesor uciszył go ruchem ręki. — 'Wszystko przeszło norm alnie i pomagał mu kapitan Robins z oddziału piątego. N iestety, nic konkretnego. Zno w u w ycinki z gazet i brulion z notatkam i nie zaw ierająC5fmi żadnych tajemnic. K rytykuje nas za to, że gram y na zw łokę w A fryce. — Profesor spojrzał na Amesa. — On dopiero co przyjechał, był w dowództw ie, m eldow ał o w y nikach i zdenerw ow ał się bardzo. Czy to jego w ina, że Rosjanin Jest niesłychanie ostrożny? — A czy szukał pod poduszką? — Mówi, że tak. Znalazł tam teczkę z brulionem arty kułu o planie dunajsko-bałkańskiej federacji. Leżała tam też jakaś dziw na fujarka, zdaje się, że indyjskiego ppchodzenia. — Do zaklinania w ęży — rzekł Pembroke. — Rosjanin już się tego nauczył. Teraz m usi się tylko w ystarać o węża. A co znalt3ziono u Amerykanki? — Tylko kosm etyczne i kulinarne recepty, listy od cio tek i przyjaciółek oraz tabele giełdow e. Okazuje się, że 53
giełda bardzo ją interesuje. W walizce przechowuje, po dobnie jak M uchin, prym ityw ne zabawki. — Profesor napełnił dw a kieliszki wódką. — Ale to nie m a znacze nia, wcześniej czy później znajdziem y to, czego szukamy. Musimy się tylko uzbroić w cierpliwość. Hiszpanie mówią, że cierpliwość rów na się odwadze. Profesor trącił się z Pem broke’em, obaj w ypili i sięgnęli po solone migdały. — Mam dla pana dobrą nowinę — ciągnął dalej profe sor. — Jeden z moich planów zatw ierdzono i dla jego realizacji powołano specjalną grupę. — Czy to przeciw Rosjanom? — Nie, przeciw Niemcom. P an jest przydzielony do tej grupy. W m iarę rozkręcania się operacji będzie pan w y m yślać nowe tricki. N ajbardziej odpowiednie dla pana zajęcie! Pem broke w skazał n a Amesa. — On pęknie z zazdrości. — Pośią go do H iszpanii z takim sam ym zadaniem. Bę dzie m iał niem niej ciekaw ą pracę. Ja k się zachowywali pańscy goście? — Poczęstow ałem ich coctailem. Pili z przyjemnością. Coraz bardziej upew niam się w przekonaniu, że są ze so bą związani. W idocznie powierzono im bardzo poważne zadanie. — To dobrze, że nie boją się pić u pana. Być może, że kiedyś rzeczywiście trzeba będzie... — profesor zrobił ta ki ruch ręką, Jakby coś w ykreślał. — Niech pan to uw aża za próbę.
N O T A T K I P E M B R O K E ’A (M a rzec
—
czerw iec 1943)
(Po wojnie, gdy upłynie odpowiedni okres czasu, będzie na pew no zdjęte tabu z niektórych zakazanych tem atów i pew ne operacje, dokonane przez w yw iady, zostaną 54
ujaw nione. W tedy to będzie m ożna napisać o tym , co miało m niej lub więcej ścisły związek ze m ną w czasie tej wojny. D latego też kreślę te n o tatk i — może się przy dadzą.) 2 marca G rupa profesora S h u ttleb u ry jeszcze przed w ysadze niem desantu w A fryce dostarczyła szefowi Special Ope ration E xecutive dwie inform acje, zaczerpnięte z historii państw Dalekiego Wschodu. Treść pierw szej brzm iała: W sąsiedztw ie Chin istniało w X I w ieku potężne króle stwo Tangutów . Na czele ich arm ii stali szczególnie uzdolnieni i doświadczeni dowódcy. K rólestw o to krępow ało działalność Chin. Nie można było m yśleć o jakichś pow ażniejszych akcjach dj^plomatycznych i w ojennych przeciw ko sąsiadom, ponieważ za wsze groził cios V / plecy ze strony Tangutów . Chińczycy długo zastanaw iali się, ja k b y usunąć to cią głe niebezpieczeństw o. W końcu postanow ili użyć pod stępu. W w ięzieniu oczekiwał egzekucji skazany na śm ierć bandyta. Zaproponov/ano m u pew ne poufne , zadanie, obiecując w zam ian ułaskaw ienie. U radow any bandyta w yraził zgodę. W p rzeb ran iu m nicha m iał pójść do Siunkingu, stolicy Tangutów , by w drodze spotkać się z pew nym człowiekiem. Trzeba było tylko zapam iętać wszystko, co ten człowiek powie, i wrócić z pow rotem . B andytę dostaw iono na granicę i kazano m u przełknąć kulkę z w osku i m iodu — rzekomo lekarstw o w zm acnia jące pamięć. Ale nie uprzedzono go, że granica jest bacz nie strzeżona. N atychm iast po, jej przekroczeniu został schw ytany przez Tangutów . Rozpoczęło się przesłuchiw a nie. W X I w ieku dla przyśpieszenia śledztw a stosowano m etody ,,psychotechniczne“ z użyciem kleszczy, d rew nia nych szpilek i tym podobnych utensylii. B andyta nie w y 55
trzym ał to rtu r i przyznał się — dokąd idzie i kto go posłał. Opowiedział też o kulce z wosku. Tanguscy łapacze domj^ślili się od razu,, że w wosku m usi być schow any dokum ent. Zaaplikow ano więc ban dycie środek przeczyszczający, dokum ent v/ydobyto, a w ięźnia stracono. P apierek zaw ierał ta jn ą dyrektyw ę cesarza chińskiego dla g ru p y w ybitnych dowódców tanguskich. B ył to rozkaz zlikw idow ania króla i rozpuszcze n ia arm ii. K ról uznał ten dokum ent za oryginalny i k a zał natychm iast uwięzić całą grupę. T o rtu ry poskutkow a ły — uw ięzieni zaczęli oskarżać się w zajem nie i oświad czyli, że rzeczywiście u trzy m u ją k o n tak t z Chińczykami i szykują przew rót pałacowy. K ról kazał ich stracić i postanow ił spraw dzić w szyst kich pozostałych dowódców i dygnitarzy. Rozpoczęły się m asowe areszty i egzekucje, któ re w dużym stopniu osła biły arm ię. Tangutow ie, zaabsorbow ani w zajem nym w y niszczeniem, nie interesow ali się Chinam i. W ten sposób cesarstw u przestało na jakiś okres czasu zagrażać niebez pieczeństw o z tej strony. D ruga inform acja dotyczyła podobnego podstępu, k tó ry zastosow ał w Jap o n ii w połowie XVI w ieku możnow ładca M ori M otanori. Rozkazał on zwolnić z w ięzienia przestępcę i posłać go do sąsiedniego księstw a Am ako pod m aską pielgrzym a. Do szyi przyw iązano m u list, z którego w ynikało, że kil ku w ybitnych dowódców/ księstw a ju ż daw no jest na usługach p an a feudalnego Mori. N a granicy sam u raje z tajnej służby zabili rzekomego pielgrzym a i przerzucili tru p a nocą n a ziemie księstw a Amako. S trażnicy tego księstw a znaleźli ciało i przeczy tali list, o czym nie omieszkali donieść swem u władcy. Książę A m ako dał się sprow okow ać i krw aw o rozpraw ił się ze swoim i najlepszym i generałam i. A po pew nym czasie Mori napadł księstw o A m ako i rozgrom ił je bez trudu. W obu w ypadkach przerzucono agenta z fałszyw ym i do56
kum enlam i. Tylko w pierw szym w ypadku posłużono sią żywym agentem , a w drugim — m artw ym . 5 marca W Casablance postanow iono przeprow adzić operację de santow ą na Sycylii — „O peration H usky“. Ale, ja k się w yraził Churchill, „naw et dla głupca było jasne, że n a stępnym obiektem n apadu będzie Sycylia“. Niemcy trzy m ają na te j wyspie 15 dyw izji (nie licząc włoskich), a ol brzym ia ilość torpedov/ców ochrania wybrzeże. Przeprov/adzić operację „H usky“ w tych w arunkach jest bardzo trudno, trzeba się liczyć z pow ażnym i stra tam i — m inim um 80 tysięcy ludzi. I to w najlepszym w ypadku. D esant może też zakończyć się katastrofą. Ta kie były w nioski am erykańskiego i angielskiego do wództwa. Na powodzenie operacji można liczyć tylko w w ypadku, jeżeli dowództwo niem ieckie przerzuci część w ojska z Sy cylii. Lecz ja k skłonić przeciw nika do tego? Podstępem. Trzeba • podrzucić Niemcom fałszywe dokum enty, które upew nią ich w przekonaniu, że następnym obiektem ope racji będzie nie Sycylia, a jakiś inny obszar. Profesor S h u ttleb u ry zaproponow ał przerzucić do Niem ców agenta i postarać się, by oni sami go zdemaskowali, zabili i znaleźli przy nim dezinform ujące dokum enty. Jako, wzór posłużył profesorow i podstęp Chińczyków, zastoso w any przeciwko Tangutom . Po pew nym czasie oficer w yw iadu, m ajor Montagu, złożył ra p o rt na piśm ie z inną propozycją: podrzucić Niemcom tru p a ze specjalnie sfabrykow anym i dokum en tam i. Za podstaw ę tego planu służyła operacja, przepro w adzona przez agenturę japońskiego feudała Mori. C hurchill i jego szef sztabu generał H astings Ism ay aprobow ali oba plany i w ydali rozkaz realizacji. Plan profesora nazw ano ,,Planem B rim stone“, a p lan M onta gu — „O peracją M incem eat“. 57
7 marca Zebraliśm y się w niedużym poczerniałym budynku Inten d en tu ry M arynarki, gdzie mieści się ta k zw ane W e w nętrzne B iuro Badań. S ir Ism ay oznajm ił, że przypadł nam honor przyjąć na siebie n ajbardziej ta jn ą m isję i nie zav/ieść okazanego zaufania. M usieliśm y podpisać dodatkow e zobowiązanie o zacho w aniu ścisłej tajem nicy. N aczelnik g rupy — śniady, wysuszony ja k m um ia puł kow nik C arfax — zebrał nas po naradzie u siebie w ga binecie i w yjaśnił ogólny plan operacji. M usimy znaleźć odpowiedniego agenta i posłać go do jednego z państw okupow anych przez nieprzyjaciela albo w prost do Niemiec. Człowiek ten otrzym a polecenie prze kazania kom uś dokum entu z dezinform acją. N atychm iast po przerzuceniu go na d rugą stronę należy w jakikolw iek sposób powiadom ić przeciw nika o w ysła niu agenta. P rzy zatrzym anym znajdą dokum ent, doty czący „P lan u B rim stone“. Zdem askow any agent będzie stracony. Jeśli przeciw nik uw ierzy w treść przechw yco nego dokum entu, to zacznie wzm acniać obronę Sardynii kosztem Sycylii. Część v/ojsk będzie z Sycylii przerzucona i cel naszej tajn ej operacji będzie osiągnięty. — A więc poślemy agenta na pew ną śmierć? — za pytałem . — Oczywiście — odpowiedział Carfax. — A czy on będzie o tym Wiedział? C arfax uśm iechnął się kątem ust. — Jarząbkow i n ik t nie mówi, w jakim sosie będzie podany na stół. — A o tym , że jego dokum ent nosi c h arak ter dezin form acji? — Pow ie m u się, że dokum ent jest praw dziw y. C arfax zauważył, że profesor S h u ttleb u ry dał nam ty l ko schem at, a m y sam i m usim y wcielić go w życie, 58
obm yślając szczegóły z w szystkim i m ożliwymi w arian tam i. W nocy Ames w yleciał w niew iadom ym kierunku. Wi docznie zadanie było pilne, bo nie zdążył naw et pożeg nać się ze m ną. 10 marca Trzeba znaleźć odpowiedniego agenta — dla odegrania roli jarząbka. C arfax polecił członkom grupy zapoznać się z agentam i, m ającym i doświadczenie w pracy za g ran i cą i trzym anym i w specjalnej rezerw ie. Po pierw szej tu rze w ybrano siedm iu ludzi. O trzym ałem polecenie poroz m aw iania z nim i i w ydania opinii. Pierw szy, w iolonczelista, urodzony na Jam ajce, praco wał w K airze, w orkiestrze hotelu „Sem iram is“, bardzo reprezentatyw ny, o w yglądzie bankiera; Z E giptu odwo łano go z powodu rom ansu z pew ną egipską studentką, k tó ra budziła nasze podejrzenia. Po jej śm ierci (zatrucie rybą) okazało się, że jej zgon n astąp ił w w yniku niepo rozum ienia. S tu d en tk a nosiła takie samo nazwisko jak pew na kobieta, k tó ra była siostrą kom unisty i znajdow ała się na liście osób przeznaczonych do usunięcia. W iolonczelista nie spodobał m i się — zbyt powolny i poważny, nie w ygląda na człowieka, którego w yw iad angielski posłał za granicę z odpow iedzialnym zadaniem. Zaw iadom iłem C arfaxa, że ten typ się nie nadaje. D ruga osoba, Szwedka, nasz agent w Stam bule i Szw aj carii, bardzo piękna, arysto k ratk a, zna języki: francuski, duński, norw eski i fiński. C arfax uważa, że należy ją po słać ze Szwecji do Danii, skąd przedostanie się do H am burga i tam w padnie w ręce gestapowców. W rozm owie z nią odniosłem w rażenie, że nie jest zbyt szczera z nam i. Coś ukryw a. W ytrzym uje najbardziej przenikliw e spojrzenie, ale w głębi oczu przebiegają led wo uchw ytne cienie. Należałoby Ją staran n ie skontrolo wać. W iadomo o niej, źe w Szw ajcarii była kochanką J a 59
pończyka, członka zarządu B anku Rozracłiunków Miedzynarodowycłi. A może je st zw erbow ana przez J a pończyków? Jej udział w „P lanie B rim stone“ jest zbyt w ielkim ry zykiem. Przekonałem C arfaxa, że należy z niej zre zygnować. 14 marca Ames powrócił. Był u m nie. Opowiada, że był w Hisz panii. Tam odbyło się — tym razem w Saragossie — tajne spotkanie A. (gościa z Anglii) z B. (gościa z Niemiec). A n gielską stronę reprezentow ał teraz w ybitny finansista, przyjaciel prem iera, a Niemiec był ten sam co w Escoria lu — zgarbiony, m ały jegomość z długim nosem. Zawiadomiono m istera B., że szykujem y desant na Sy cylię przy zachow aniu pozorów, że będziemy lądować i w innych m iejscach. B. m ówił o tym, że kierow nictw o Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, na którego czele stoi K al ten b ru n n er, w ydało dyrek ty w y swoim rezydentom w Szw ajcarii i Hiszpanii, by podsuwać A nglikom swoich agentów. Chodzi o to, by ci agenci, zw erbow ani przez w yw iad angielski, przeniknęli w k anały jego pracy. W ogóle K alten b ru n n er stosuje energiczne kroki przeciv,^ko angielskim i am erykańskim wywiadom . Z apytałem Amesa: — A więc jeździłeś tylko po to, by doprow adzić do tego spotkania? — Nie, m iałem jeszcze jedno zadanie. Przyw iozłem tego Francuza, którego przesłuchiw aliśm y w Casablance. M ar lowe zw erbow ał go dla nas i zlecił m u pracę v/śród Ros jan. Przylepiał się w K airze do niektórych Rosjan, ale nic z tego nie wychodziło. C arfax chce go w ykorzystać w operacji ,,B rim stone“. — W ysłać go do Niemiec? — Tak jest. W charakterze pionka gambitowego. Z apytałem Amesa, czy dowiedział się, kim jest gość 60
z Niemiec, m ister B. W odpowiedzi w zruszył ram ionam i i w yraził przypuszczenie, że B. jest jakąś w ażną osobą, najpraw dopodobniej j'ednym z przyw ódców spisku prze ciw H itlerow i. — A jednak chciałoby się wiedzieć, kto to jest? — Dowiemy się... po wojnie. '— Czy daw no w idziałeś się z Lillian? Co porabia? Zadałem to pytanie bez żadnej u k ry tej myśli. Ale Ames rzucił na m nie dziwne spojrzenie i, zanim odpowiedział, zapalił cygaro. Był w yraźnie zm ieszany i nie mógł tego ukryć. — Udajesz, że nie słyszałeś mego pytania? — Dlaczego pytasz m nie o to? — Uniósł lew ą brew, jak b y chciał sobie w staw ić monokl. — Pow inienem ciebie o to w łaśnie spytać. — Gdybym kogoś z nich w idział, to sam pow iedziałbym tobie. Ames zm ienił tem at i zaczął opowiadać o w alce byków, k tóre oglądał w Saragossie. Nie rozumiem, dlaczego on ta k dziwnie zareagow ał na m oje pytanie o Lillian. 16 marca D ostrzegłem M uchina przy wejściu do domu tow arow e go Selfridge’a. Szedł powoli w stronę H yde-parku, i za rogiem skręcił w lewo na P a rk Lane, widocznie do swego hotelu. Dogoniłem go. —■Co za m iłe spotkanie — rzekł uśm iechając się. — W łaśnie w czoraj rozm aw ialiśm y z L illian o panu. Pow iedział mi, że szef Lillian, m ister Pow ell, p rzyje chał z Moskwy. W edług M uchina jest to hałaśliw y i w e soły człowiek, niegłupi, chociaż w w ielu spraw ach zupełny ignorant. Bardzo się obawia, że pod koniec w ojny ra dzieckie czołgi dojdą do G ibraltaru. Ubaw iliśm y się szczerze. Później M uchin poinform ow ał mnie, że uczy L illian j^ęzyka rosyjskiego, poniew aż po 61
stanow iła pojecłiać do M oskwy w połovne przyszłego miesiąca. — Do Moskwy? — w yraziłem swe zdziwienie. — To p an o tym nie wie? — teraz z kolei Mucłiin był zdziwiony. — L illian m ów iła przecież o tym m ajorow i Amesowi. To było w ten sam dzień, gdy on odlatyw ał do Hiszpanii. B yli razem w kinie. — Może i m ówił m i o tym , lecz nie zwróciłem uwagi. Odprow adziłem M uchina do hotelu i udałem się do pracy. A więc Ames spotyka się z L illian i nic m i o tym nie mówi. I w idział się z nią w dzień odlotu do Hiszpanii. A dla m nie nie m iał czasu. Doszedłem do następujących wnioskôv/: Ames spotyka się z L illian dla w ypełnienia zadań kontrw yw iadu MI-5, i dlatego m i o tym nie mówi. 19 marca W idziałem się z de Chamblis, bo ta k się nazyw a ten Francuz. Je st to ex-cham pion w szerm ierce, pracow ał w czasopismach sportow ych. W czasie studiów był zam ie szany w pew ną historię (zabójstwo bogatej wdowy), ale unie-iifinniono go z powodu b ra k u dowodów, m iał dobrze przygotow ane alibi. C arfax też już z nim rozm aw iał. De Cham blis w yraża gotowość w ykonania naszego zadania. Zaw erbow ał go w yw iad C anarisa w Tallinie jeszcze przed wojną, później działał w państw ach skandynaw skich, a w końcu 1942 ro ku wysłano go do H iszpanii do dyspozycji Rauscha, który skierow ał go do Casablanki. — Czy pan dobrze zapam iętał plan, według którego m a pan działać? — zapytałem częstując go papierosem. — Czy wyuczył się pan już n a pam ięć swojej nowej bio grafii? De Cham blis pokazał drobne niczym u kota zęby i zmarszczył nos. — Pułkow nik C arfax w szystko mi już szczegółowo wy jaśnił. AVszystko je st jasne, j-ak słowa pieśni dziecięcej. 62
w dzień przyjazdu do Sof ił o siódmej wieczorem będą przecłiodzie obok am basady włoskiej. Podejdzie do mnie człowiek, k tó ry wręczy mi klucz z pokoju hotelowego. A ja oddam m u książkę z listem, schowanym w okładce. — A hasło? — D rugie lin ijk i pierwszego i dziesiątego w iersza z to m iku poezji G uillaum e’a A pollinaire’a „K aligram y“. — A kto to jest ten człowiek? — Nie wiem, jak się nazywa. Wiadomo mi tylko, że jest zw iązany z bułgarskim ruchem oporu. Trzym am y de Cham blis w Oksfordzie, w m ieszkaniu pom ocnika S huttlebury. Ames zw ierzył mi się, że jeszcze nie wiadomo dokład nie., w jak i sposób w ydać Francuza Niemcom. De Cham blis zawiezie fałszyw y dokum ent, adresow any do członków podziem ia bułgarskiego. W dokum encie bę dzie m owa o tym , że w połowie lipca postanowiono w y sadzić w ojska desantow e n a Sardynii, a następnie ma przyjść kolej na Korsykę. Operacj'a ta nosi nazw ę „Plan B rim stone“. B ułgarscy bojow nicy oporu pow inni wysłać łącznika do francuskich p artyzantów — zaproponować im wszczęcie aktyw nych działań w momencie w ysadze nia desantu n a Sardynii. Po aresztow aniu de Cham blis Niemcy zaczną szukać linii łączących w yw iad angielski z podziemiem b ułgar skim, i to ostatnie z partyzantam i francuskimń. Niczego nie znajdą, poniew aż kontak ty takie nie istnieją. Niem cy, najpraw dopodobniej, uw ierzą w realność planu de santu na Sardynii. Ale komu z Niemcóv,/ w ydać de Chamblis? 27 marca Otrzym aliśm y m ateriały inform acyjne o działalności kierow nictw a Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, to Jest siat ki K altenbrunnera, któ ra zwalcza siatkę Canarisa. Kaltenbrunner, tal: Jak i Him m ler, podejrzew a adm irała C anarisa o ta jn e kontak ty z nam i. 63
C arfax postanow ił w ydać de Cham blis w łaśnie siatce K altenbrunnera. N iedaw no udało sią podsunąć naszego agenta rezydentow i K alten b ru n n era w Genewie. Ten w łaśnie agent doniesie, że w yw iad angielski aresztow ał człowieka Canarisa, skłonił go do w spółpracy i postanow ił wysłać do Stam bułu, skąd przedostanie sią do Sofii, by spotkać się z tam tejszym rezydentem \\>ywiadu angiel skiego. , K alten b ru n n er z przyjem nością zajm ie się eksagentem ' Canarisa. Można będzie donieść fiihrerow i, że siatka Ca narisa w całości budzi w iele zastrzeżeń, łatw o przechodzi na stroną wroga, i że w ogóle nie można mieć zaufania do ap aratu w yw iadu w ojennego adm irała Canarisa. Znaleziony przy Francuzie dokum ent K alten brunner z całą pew nością uzna za praw dziw y. Pew nie p ostara się przy tym zlikw idow ać de Chamblis. Trudno. 28 marca
Ames w ystosow ał notatk ę służbową, w której prze strzega: jest rzeczą możliwą, że Rau.sch podesłał Francuza w Casablance specjalnie dlatego, żeby w padł w nasze rę ce i był przez nas zw erbow any. Gdy w yślem y go do Sofii, natychm iast doniesie Canarisowi, że wręczony mu przez nas dokum ent j'est fałszyw y — i ,.PIan B rim stone“ diabli wezmą. Lepiej będzie, jeśli przez genewskiego agenta doniesie się K altenbrunnerow i o mającj^m nastąpić przerzucie de Chamblis. Gdy tylko Francuz zjawi sią Sofii, trzeba po lecić naszej rezydenturze zabić go w zainscenizowanym w ypadku samochodov/ym. Dokum ent, znaleziony przy de nacie, w padnie w ręce policji, k tó ra przekaże go Niem com, funkcjonariuszom siatki K altenbrunnera, C arfax odrzucił p lan Amesa, bowiem nie w arto obcią żać rezydentury sofijskiej takim poleceniem, Lepiej bę dzie w ydać po prostu de Cham blis Niem.com, niechaj się z nim rozpraw ią, jeśli zechcą. 64
31 marca M uchin był u m nie w hotelu „R itz“. M ówiliśmy o zdo byciu przez nasze w ojska linii M areth. R osjanie m ają do nas p retensje o zbyt długą bezczynność w Tunisie. To pozwoliło Niemcom przerzucić dyw izje z południowego fro n tu n a wschodni i znow u zdobyć Charków. N astępnie M uchin k ry ty k o w ał wygłoszoną w radio 21 m arca mowę C hurchilla o pow ojennej Europie. — Wasz p rem ier chce po ukończeniu woj'ny ptworzyć zjednoczenie p ań stw europejskich. W idocznie m a na myśli coś w rodzaju M ałej E ntenty, k tó ra po piervv^szej w ojnie św iatow ej m iała być „san itarn ą b a rie rą “ przeciw ko Związkow i Radzieckiem u. Później m ówił o tym , że polscy i czescy dziennikarze w Londynie otw arcie d y sk u tu ją o w ysuniętym przez A n glików projekcie „federacji dunajsko-bałkańskiej". B ar dzo go in teresu je ta spraw a. W idocznie dziennikarze, k rę cący się przy em igracyjnych rządach Polski, Czechosło w acji i Jugosław ii, zbyt dużo gadają. 2 kw ietnia Stosujem y różne akcje dezinform acyj'ne. C arfax polecił m i poinform ow ać M uchina i L illian o tym , że anglo-am erykańsk ie dowództwo postanow iło w strzym ać się z de santow ym i operacjam i n a Oceanie Spokojnym i wysłać w iększą część środków desantow ych n a M orze Śródziem ne .— po w zięciu T unisu nastąp i cały szereg równoczes nych operacji w różnych rejonach. M orza Śródziemnego. M uchin w ysłuchał w szystkiego uw ażnie, ale potem sceptycznie kręcił głową. A L illian nie dosłuchaw szy do końca zaczęła mówić o czymś innym . Opowiadała, że była z M uchinem w V /hitechapel i k upiła w spaniałego pluszo wego tygrysa. Poczęstow ałem gości stary m H ennesy. L illian zaczęła nucić rosyjskie piosenki, których nauczył ją M uchin, i n a gle usnęła w pół słowa. K oniak podziałał rów nież na B — K o b ra
gg
m nie i na M uchina. Zaczęliśmy szczerze mówić o tj^m, co będzie po wojnie. — Trzeba zrobić w szystko, żeby ta w ojna była ostat nią. — M uchin sposępniał w yraźnie. — Jeśli bardzo tego zapragniem y, będzie to osiągalne. Poklepałem go po ram ieniu. — Teraz idziem y razem , będziem.y w ięc też tak samo działać i po wojnie. M uchin zaprzeczył ruchem głowy. — M e wszyscy u was są tego zdania. — Po w ojnie będziecie najw iększą potęgą n a konty nencie. D latego niektórzy obaw iają się przyszłości. — Oni rozdm uchują te obaw y celowo. — Kto? M uchin m achnął ręk ą i zrzucił pustą butelkę na podł*gę. — P an doskonale wie, że pański przyjaciel też należy do rzędu tych ludzi. Roześmiałem się. — Ames to porządny chłop. Tylko lubi udaw ać kogoś ważnego. I nie bardzo w am w ierzy. — Tacy ludzie ja k on nikom u nie w ierzą. — M uchin w skazał n a śpiącą L illian. — A tej g łupiutkiej on sie po doba. I co ona w nim znalazła? W zruszyłem ram ionam i. — To pytanie można zadać większości kobiet. — Wy jąłem z szafki butelkę b ran d y i napełniłem kieliszki. — P iję za to, żeby nasza przyjaźń trw ała i po w ojnie. Mam nadzieję, że nie dacie powodu, byśm y się w as obawiali. — Te powody będą fabrykow ać przeciw nicy naszej przyjaźni. P iję za to, żeby w szystkie ich p lan y obróciły się w niwecz. T rąciliśm y się kieliszkam i. L illian przew róciła się na drugi bok i jęk n ęła przez sen. — P iję za p ańską pomocnicę! — m rugnąłem do niego znacząco.
— Dlaczego za m oją? — T eraz on m ru g n ął do m nie szelmowsko. — P iją za p ań sk ą pomocnicę. P opatrzyliśm y sobie w oczy i roześm ieliśm y się głośno. 5 kw ietnia W grupie „M incem eat“ w szystko już gotowe. D ostali tr u pa człov/ieka, k tó ry u m arł w szpitalu na zapalenie płuc. U biorą go w m u n d u r m ajo ra piechoty m orskiej i pod rzucą u południow ych w ybrzeży H iszpanii. W rę k u będzie trzym ać teczkę z fałszyw ym i dokum entam i o przygoto w anej operacji desantow ej na G recję i o tym , że lądo w anie na Sycylii m a być tylko dem onstracją. C arfax nalegał, żeby w j-ednym z dokum entów w spom nieć o naszym „P lanie B rim stone“ — niech N iem cy jesz cze raz się dow iedzą o przygotow aniach do d esan tu na Sardynię. T ru p a podrzucą w końcu kw ietnia. A jeszcze wcześniej m y podrzucim y żywego- człowieka. 7 kw ietn ia Szczęśliwiec Ames. Ma lecieć z de C ham blis do S tam b u łu i stam tąd przerzucić go do B ułgarii. Spotkałem L illian koło sw ojego hotelu. Jedzie w krótce do Moskwy, uczy się języka rosyjskiego u M uchina. R osjanin jeździł do S trad fo rd u . Robins z Flanaganem szperali w jego pokoju. Nic nie znaleźli. W kom inku k u p ka popiołu, coś tam spalono. A w ięc jed n ak m a jakieś sek retn e dokum enty. Pod poduszką zeszyt z naklejonym i znaczkam i, zabaw ka w kształcie ty g ry sa i fu ja rk a do za k lin an ia wężów, ta sam a co poprzednio. Zeszyt zbadano na w szystkie sposoby, znaczki odklejono, ale żadnych no ta te k nie było. Ustalono, że on często zachodzi do pew nego sklepu w W hitechapel. To może być zakonspirow ane miejsce spotkań — wszczęto obserw ację. 67
P rzyjechał z A lgieru pułkow nik M arlowe, rozm aw iałem z nim. W h otelu „S ain t G eorge“, w pokoju 141, pracuj^ą pełną p a rą nad szczegółami „O peracji H usky“ (desant w Sycylii). N ikt z oficerów sztabu nie w ie o „Planie B rim stone“ i .,,O peracji M incem eat“. M arlow e p y tał się m nie o M uchina i L illian. Pow iedzia łem m u, że są tu taj. Pogładził swoje podstrzyżone w ąsiki i rzekł: — L illian je st niem.iecką agentką. — Czy są na to jak ieś dowody? — N iektórzy ludzie są zdolni w ypow iadać tra fn e przy puszczenia nie m ając żadnych danych, a drudzy bez do wodów nie m ogą się ani rusz obejść. N a ty m polega róż nica m iędzy m ądrym i i durniam i. Nie odzyw ałem się. — L illian to niem iecka agentka — ciągnął sw oje M ar lowe — i, zdaje się, że zw erbow ała M uchina. W edług m nie należy aresztow ać ich oboje pod jakim kolw iek pretekstem . I dobrze n a n ią nacisnąć. A nuż się p rzy zna?... Myślę, że ona należy do siatki K alten b ru n n era. 10 kw ietnia Połapałem się, niestety, zbyt późno, W ciągu tych wszystkich dni A m es łaził do L illian, I teraz rozum iem , że w padł w jej ręce. D ow iedziałem się, że w raca do sie bie do hotelu późną nocą, I to dzień w dzień. Zasiadłem w h a llu i czekałem n a niego do drugiej godziny w nocy. Gdy się zjaw ił, w szedłem za nim do pokoju. Ledwo stal n a nogach. N a w argach m iał ślady k red k i do ust, — Gdzie byłeś? -— zapytałem , — O co chodzi? — O dpow iadaj, Byłeś u niej'? — A co to ciebie obchodzi? K azano ci m nie śledzić? — Istn ieje przypuszczenie, że L illian je st niem iecką agentką.
— idiotyzm . To w ym ysł M arlow e’a. P róbow ał m nie też o tym przekonać. — To nie jest w ym ysł. J a też jestem zdania, że to nie m iecka agentka. Zaw róciła ci głowę zupełnie. — To w y oboje z M orlow e’em zbzikow aliście zupełnie. — Nie, to ty v/padłeś w pułapkę. P am iętasz słowa „Odyssei“ : ...j w napój nasypała im zioła, by o lubej ojczyźnie całkiem zapomnieli. Podała im ona. Ci wypili. A Kirke każdego uderzywszy różdżką...
Zadzw onił telefon. Ames skoczył w tę .stronę, przew ró cił fotel, skrzyw ił się z bólu i pokazał gestem , bym sobie poszedł. Zm ierzyłem go pogardliw ym spojrzeniem i w y szedłem trzasnąw szy silnie drzw iam i. 11 kw ieln ia Im więcej m yślę o L illian, tym bardziej w ydaje m i się podejrzana. M arlow e to sta ry szpieg, m a niezły węch. Trzeba działać. O trzym ałem inform ację: L illian przeniosła się z hotelu „B arclay“ do „C arlto n u “ naprzeciw G alerii N arodowej. J u tro odwiedzi Am.esa w Oksfordzie. W ykorzystam y jej nieobecność. 13 kwietnia
Razem z Robinsem penetrow ałem pokój L illian. Znaleź liśm y zdjęcie .A.mesa i jego list. Treść jego św iadczy do bitnie, że stał się zabaw ką w j'ej ręku. On tak i zawsze pow ściągliw y, kpiący i wynio.sły, chętnie p rzybierający pozę zblazow anego snoba, okazał się teraz banalnym , rozkrochm alonym kretynem . M arlow e m a rację. Ona jest niem iecką agentką z siatki K alten b ru n n era. Zw erbow ała M uchina, a teraz opętała Am esa. Jeśli w yciągnie z niego cośkolwiek, to nasze operacje diabli wezmą.
Co robić? Ames w y latu je p ojutrze z Francuzem . Czy donieść do MI-5? Nonsens, nie m ogę donieść na Amesa. Język odm ów iłby m i podsłuszeństw a. Ja k w ięc postąpić? Nie m iałem czasu na długie rozm yślania, um ysł pracow ał z m aksym alnym natężeniem , i w końcu postanow iłem : trzeba ją zgładzić. Im szybciej, tym lepiej. Tyle razy pi sałem o tych spraw ach, w ym yślałem swoich powieś ciach najrozm aitsze sposoby, a teraz trzeb a to w szystko w ykonać w rzeczywistości. Tylko bez żadnych wahań, zbytecznych rozm yślań, do diabła z ham letyzm em ! Dzia łać! Jeśli się. zasypię — m uszą m nie uniew innić. Sąd uw zględni m oje motyv/y. W najgorszym w y padku w yślą m nie na birm ański front, do piechoty. 14 kw ietnia D ow iedziałem się, że ona znow u pojechała do niego do O ksfordu i w róci późnym wieczorem. Doczekałem się iej pow rotu do hotelu. Było już około północy. Ames pożegnał się z nią w h allu i odjechał autem . L illian poszła do sie bie na górę. Postanow iłem pójść do niej — j'ej pokój mieści się na końcu korytarza. P otem m ożna będzie w yskoczyć przez okno wychodzące na p u ste podw órko. Pod oknam i kupy piasku. Sąsiedni dom stoi w ypalony. N am acałem w kieszeni rew olv/er z tłum ikiem i wsze dłem do hotelu, ale w tym m om encie ujrzałem ją — szła po schodach w dół. B yła w deszczowcu z podniesionym kołnierzem — zakry w ała sobie tw arz. Zaw róciłem na m iejscu i wyskoczyłem n a ulicę. Poszedłem za nią. Możliwe, że idzie n a jak ieś spotka nie, po k tó ry m ktoś może ją odprow adzić do hotelu. W te dy nie będzie m ożna niczego zrobić. T rzeba z nią skończyć natychm iast. Poszła po T rafalg ar-sąu are, skręciła koło stacji C haring-Cross, znalazła się n a w ybrzeżu i skierow ała w stronę m ostu W aterloo. W ybrzeże było puste, siąpił deszczyk. 70
S ytuacja idealna. Zacząłem się przybliżać. Szła nie od w racając ani razu głowy. Gdy znalazłem się w odległości siedm iu-ośm iu kro ków od niej, nagle zatrzym ała się i stanęła bokiem. Szybko w yjąłem pistolet. Ale zastygłem w bezruchu usły szawszy cichy śmiech. O na się śm ieje? W tym momencie z m gły w ynu rzy ła się g ru p k a ludzi — mężczyźni i ko biety. Mężczyźni w hełm ach na głowie, nieśli jakieś w or ki i skrzynki, kobiety odziane były w spodnie. Widocznie, jak aś gru p a z obrony przeciw lotniczej. L illian zaczęłr, z nim i rozm aw iać i przeszła na d rugą stronę ulicy. Schow ałem p istolet głębiej i poszedłem do dom u w lo kąc z tru d em nogi. Z abijać ludzi nie je st ta k łatw o, jak przypuszczałem . 16 kw ietnia Ames znow u nie przyszedł się pożegnać. Poleciał ze „Sztyletem “ (de Chamblis). Co zdołała w yciągnąć z Amesa? Przecież zaczęła ten flirt tylko w tym celu. Czy udało się jej coś dowiedzieć o operacji? A jeśli tak, to co? M arlow e m a rację: trzeba ją i M uchina aresztować. Obaw iam się, że „P lan B rim stone“ jest zagrożony. 19 kw ietnia Opowiedziałem M arlow e’owi, że chciałem zabić Lillian. Pochylił głowę i rzekł łagodnym głosem: — W żyw ym stanie będzie z niej w iększa korzyść. Trzeba ją aresztow ać i zmusić do przyznania. Może nam dać cenne inform.acje o sobie i o M uchinie. — A czy p an u kiedyś zdarzyło się... ten tego? Z ilustrow ałem swoje pytanie odpow iednim gestem. Pułkow nik w zruszył ram ionam i i odpowiedział: — Takie fa k ty należy w ykreślać z pamięci. Gdy szedłem do domu, uderzyła m nie nagle m yśl: a je 71
żeli ona w cale nie Jest agentem ? Ale... lepiej się nad tym nie zastanaw iać. Ze S tam bułu nadszedł m eldunek: „S ztylet“ udał się do Sofii z dokum entam i o zam ierzonym desancie na Sardynii. Jeśli L illian Jest agentem , a Ames zdradził tajem nicę naszej operacJ'i, i jeśli de Cham blis dał się przez nas zaw erbow ać na rozkaz w yw iadu niem ieckiego, to Niemcy pow inni teraz zacząć grę ze swojej strony: stw orzą pozo ry, że u w i e r z y l i w praw dziw ość dokum entu o desan cie na Sardynii. 25 kw ietnia Ze S tam b u łu nadszedł m eldunek od naszego agenta za trudnionego w am basadzie rum uńskiej w Sofii, że agenci rezy d en tu ry U rzędu B ezpieczeństw a Rzeszy aresztow ali de Cham blis koło gm achu am basady włoskiej i powieźli go do B erlina. W padł w ręce ludzi K alten b ru n n era. A więc dokum ent znaleźli. W szystko się w yjaśni w ciągu najbliższych kilku dni — czy udał się nasz ,,Plan B rim stone“, czy nie. Jeśli się nie udał, oznacza to, że Ames w ygadał się przed Lillian, a ta uprzedziła Niemców o m istyfikacji. 30 kw ietnia Bez przerw y śledzim y L illian, Chodzi do am basady ra dzieckiej, dow iaduje się o wizę. Odwiedza rów nież am ba sadę szwedzką. Być m.oże, że spotyka się tam z jakim ś dyplom atą szwedzkim pracującym dla Niemców? Nie mogę usiedzieć spokojnie. Czyżby „B rim stone“ się zaw alił? Jeśli okaże się, że tak, zabiję L illian na oczach Amesa. 6 maja W Tunisie rozpoczęła się ofensyv/a. Zjednoczony komi te t szefów sztabów zaakceptow ał „O perację H usky“. C hur72
chill poleciał do A m eryki n a n ara d ą „T rójząb“. Pro.sił, by go zaw iadom ić o rezu ltatach „B rim stone“ i „M ince m ea t“ — będzie w A m eryce do 25 m aja. . L illian w yjechała do Z w iązku Radzieckiego. W ystąpi liśm y w raz z M arlow e’em w spraw ie jej aresztow ania, ale C arfax zam achał rękam i: se k re ta rk a Pow ella, przyjaciela prezydenta! 12 maja Ames pow rócił. Z am eldow ał C arfaxow i o w ykonaniu zadania. Ze sm utkiem p rzy jął wiadom ość o w yjeździe Lillian. Pobiegł szukać M uchina. Jestem wobec niego dem onstracyjnie chłodny. O nic go nie pytam . D ow iedziałem się od C arfaxa, że w akcji „M incem eat“ podrzucono Już tru p a z teczką Hiszpanom , k tó rzy przeka zali Niemcom fotokopie znalezionych przy nim doku m entów . Jeśli L illian Jest agentem , to pow inna b yła zawiadom ić Niemców o obydw óch naszych operacjach. N iem cy będą teraz udaw ać, że się dali n ab rać n a te fałszyw e dokum en ty. W ta k im w y padku oczekuje nas p u łap k a w Sycylii. 22 maja
A m erykanie przekazali n am wiadom ość: H itler spotkał się z M ussolinim. P rzed ty m jeszcze p rzy jął C anarisa i w ysłuchał jego spraw ozdania. H itler om aw iał z M usso linim sytu ację na frontach. 24 m u ja W iadomość od A m erykanów : H itler poinform ow ał Mussoliniego, że należy spodziew ać się przeciw nika w S ar dynii i Grecji. 73
M ussolini w yraził przypuszczenie, że A m erykanie i A n glicy przeprow adzą d esan t n a Sycylii, ale H itler ośw iad czył, że zgodnie z posiadanym i inform acjam i dowództwo niem ieckie je st zdania, iż pierw sze uderzenie w ym ierzone będzie przeciw ko S ardynii, a d rugie przeciw ko Grecji. N ajpierw S ardynia, a później Grecj'a. Jeśli H itler spodziew a się d esan tu n a Sardynii, to zna czy, że uw ierzył w ,,B rim stone“, a jeśli m ów i o desancie w Grecji, to u d ał się nam „M incem eat“. Zaw iadom iono o w szystkim C hurchilla, k tó ry przebyw a obecnie w letniej rezydencji Roosevelta. 31 maja Tydzień męczącego oczekiw ania. N a razie nie m a żad nych wiadomości. 4 czerwca M arlow e tw ierdzi, że należy się spodziew ać kontrposunięć Niem.ców. Mogli odgadnąć naszą kam binację i zaczną sw oją grę. Ames je st chory i leży w domu. A może dow iedział się czegoś o L illian i boi się pokazać, 6 czerwca Znow u in fo rm acja od A m erykanów (z filii OSS w Szw ajcarii): de Cham blis zm arł w w ięzieniu b e rliń skim. G estapow cy w ykazali zbytnią gorliwość. C arfax mówił, że w naszej spraw ie też otrzym ano w ia domości. K a lte n b ru n n e r zam eldow ał fiihrerow i, że złapał i stracił byłego agenta C anarisa, k tó ry przeszedł n a stro nę A nglików i był przez nich w ysłany do B ułgarii. Canarisow i dostało się od H itlera. W te n sposób potw ierdza się śm ierć „S zty leta“. 74
9 czerwca W iadomość ze Szw ajcarii: K alte n b ru n n e r naw iązał kon ta k t z A m erykanam i przez H oettla, zastępcę szefa VI od działu gestapo. Drżę z niecierpliw ości: udał się „B rim stone“ czy nie? 17 czer-wca Rano w padł do m nie Ames, w y rw ał m i spod głowy poduszkę i zaczął m n ie , n ią okładać. O kazuje się, że H it le r w ydał rozkaz przerzucenia dyv^7izji p an cernych i to r pedow ców z Sycylii do S ard y n ii i G recji. W ycofują z Sy cylii 13 dyw izji. Spadł m i kam ień z serca. O tarłem łzy w zruszenia i po- ■ biegliśm y do C arfaxa. Przyj'ął nas w szlafroku, w yciąg nął zaraz flaszkę „W dowy C liquot“. W ypiliśm y. Ames pchnął m nie k ułakiem w brzuch i syknął: — A ten idiota uw ażał L illian za agenta niem ieckiego i obaw iał się, że przez n ią zostanie n a k ry ty nasz „B rim stone“. C arfax zaprzeczył ruchem głow y: — Ona nie je st agentem niem ieckim , tylko radzieckim . — N iepraw da! — k rzy k n ął Ames. — W iem dobrze. W odpowiedzi C arfax tylko się skrzyw ił. — N iech p an się nie spiera. To je st niem al pew ne. Ames chciał jeszcze coś powiedzieć, ale m achnął tylko ręk ą i wyszedł z pokoju. Jego radość z pow odu sukcesu „B rim stone“ została zam ącona. 26 czerwca W Sycylii Niem cy pozostaw ili tylko 15 zm otoryzo w aną dyw izję grenad ieró w 1 dyw izję „G oring“. Oprćfcz tego są tam w ojska w łoskie: cztery silnie n adszarpnięte dyw izje piechoty i sześć dyw izji obrony w ybrzeża z lek kim i działam i. A więc w iem y Już dobrze: „B rim stone“ 1 M incem eat“ 75
chwyciły. O lbrzym ie zw ycięstw o w yw iadu angielskiego! U rżnąłem się i w yznałem Amesowi, że obaw iałem sią, czy L illian, uw ażana przeze m nie za szpiega niem iec kiego, nie zaw róciła m u głowy. Ames zaczął kląć i omal m nie nie uderzył. M usiałem go przeprosić, potem jeszcze popiliśm y sobie i udaliśm y sią do k lu b u Gargoyle, gdzie znow u chlaliśm y, aż m i się słabo zrobiło. — A dlaczego L illian ta k sią p rzyjaźni z M uchinem? — zapytałem . — W cale sią nie p rzyjaźni — odpow iedział Ames. — Po p ro stu są znajom ym i. — A ona nie jest agentem niem ieckim ? — Nie, — A M uchin? — On jest agentem radzieckim . — W ydaje mi się dziwne, dlaczego oni się ta k często spotykali. — Chciała jechać do Rosj^i, dlatego też w ypytyw ała go o w szystko. I chce sie w przyszłości nauczyć języka. Ma duże zdolności w tym k ierunku. — A czy ona nie jest agentem am erykańskim i A mes ściągnął brw i. — Nie. — A jed n ak m yślę, że łączy ją z M uchinem w spólna praca. N ajlepiej byłoby aresztow ać ją po pow rocie z Moskwy. — Ta niepevv'ność dręczy ciebie. T rzeba w yjaśnić, kim je st M uchin, bow iem cień jego pada na L illian. Spene tru jem y go ja k należy. U derzyłem dłonią w stół, — W yw rócim y go n a lev/ą stronę. L O N D Y N (L ip ie c
—
sie rp ień 1943)
Z atelefonow ał starszy insp ek to r Specjalnego O ddziału Scotland Y ardu, n iejak i Brooce, i poprosił pułkow nika 76
C arfaxa albo kogoś z jego grupy. Pem broke w ym ienił sw oje nazw isko i zapytał, o co chodzi. — Czy zna p a n jugosłow iańskiego maj-ora M ilana . K rivosza? — N iestety, nie.
— O trzym aliśm y wiadomości, że on pow ołuje się ha sw oje k o n ta k ty z pułkow nikiem C arfaxem . Robi przy tym aluzje co do charakteru- tej znajomości. — Osobiście nigdy nie zaobserw ow ałem u pułkow nika takich skłonności... — P an m nie źle zrozum iał. T u chodzi o konfidencjo nalny c h a ra k te r ich znajom ości. Więc p an nie zna K rivosza? — Nie m iałem tej przyjem ności. — M ajor K rivosz pow iedział to jednej dam ie, z którą utrzym uje, że ta k się w yrażę, intym ne k ontakty. — Rozumiem. Ta dam a jest p ańską podw ładną. — K rótko móv/iąc, m ajor K rivosz m a zam iar w ystąpić w roli dem^askatora. C hcielibyśm y znać zdanie pułkow nik a C arfaxa. — Z apytam pułkow nika. Proszę do m nie zadzwonić za godzinę, i w tedy m ożna będzie zadecydować, jak postą pić z tym typkiem . P em broke chciał już opuścić pokój, gdy znovv'u zadzw o nił telefon. Tym razem m ów iła L illian. — Dzień dobry, p anie B eaum archais. — W itam panią, ale co j-a m am w spólnego z Beau.niarchais? R oześm iała się dźwięcznie, widocznie w iedziała o tym, że śm iech jej brzm i bardzo mile. — Więc panie D anielu Defoe. — Ale dlaczego? — Dlatego, że ci dw aj klasycy są pańskim i kolegam i i w literatu rze, i w służbie w .wywiadzie. P a n zapom niał, co m ów ił o nich w C asablance w dniu, gdyśm y się po znali. P am ięta pan, w kaw iarni? — P am iętam k aw iarn ię i w szystkie okoliczności, nie 77
pam iętam tylko, żebym kiedyś m iał coś w spólnego z w y w iadem , jeśli nie b rać w rachubę m ałego flirtu z żoną pew nego adm irała. — M am n a m yśli nie pańskie flirty , ale służbę. — P ra c u ję w w ydziale h isto rii m in isterstw a w ojny. A o służbie w w yw iadzie zapev/ne n ak łam ał pani Ames. K obietom nie m ów i on ani słow a praw dy. K łam ie od po czątku do końca. — Jestem lepszego zdania o pańskim najbliższym p rzy jacielu — sucho zauw ażyła L illian. — K iedy się z wami obydw om a zobaczę? J a k tam Ames? — Poszedł do k aw iarn i z ła d n iu tk ą m aszynistką, sio strzenicą biskupa, i na pew no teraz ją b u ja ja k najęty... Nie dała m u dokończyć. — Obaj w ięc jesteście zdrow i. O czekuję w as w „C arlto n ie“. Pow iesiła słuchaw kę. Pem broke poszedł do C arfaxa. Ten w iedział ju ż o telefonie ze Scotland Y ardu. — K rivosz był przedstaw icielem M ichajłovicza w S tam bule — rzekł C arfax — i za m oim pośrednictw em u trz y m yw ał k o n ta k t z naszym sztabem w K airze. Później nagle zerw ał z M ichajłoviczem i zj'awił się w Londynie. Wie bardzo dużo. — Po m ałej p rzerw ie dodał: — Sam zadzw o nię do Brooce’a. Trzeba K rivoszow i przypom nieć pew ne rzeczy, od razu straci ochotę do gadania. W szedł Ames. Pem broke pow iedział C arfaxow i o przyjeździe L illian. — MI-5 bard zo ' się in teresu je M uchinem — rzekł C ar fax — ale nie chce dać zgody n a aresztow anie R osjani na, czego żąda S cotland Y ard. M uchin je st koresponden tem i jego uw ięzienie grozi skandalem . Trzeba m ieć spec ja ln e pozw olenie p rem iera, ale n ik t nie śm ie pójść przed staw ić spraw ę. — M ożna go aresztow ać nie jako radzieckiego agenta — zauw ażył Ames. — Z aplątać w jak ąś k ry m in aln ą historię? — zapytał Pem broke. 78
— Nie, M ożna go aresztow ać jako podejrzanego o szpie gostwo na rzecz Niem iec i od razu się do niego zabrać. A nuż się przyzna do czegoś. Jeżeli nic z niego nie uda się w ydusić, przeprosim y go i w ypuścim y. Z w alim y w szy stko n a w yw iad niem iecki, że to stam tąd niby podrzuco no nam fałszyw e dane w prow okacyjnych celach. C arfax w estchnął. — N iestety, to są ciągle tylko podejrzenia, a nic kon kretnego. Teraz zajm ie się nim M arlowe, k tó ry stan ął na czele gru p y w oddziale piątym . Prosił, żeby was obydwóch przenieść do niego dla rozpracow ania M uchina, ale się nie zgodziłem. Mogą w as sobie tylko od czasu do czasu wypożyczać. Ames zaproponow ał: — A może zrobić w inny sposób... Podesłać M uchinowi człowieka, k tó ry przy naszej pomocy naw iąże z nim blis kie stosunki i p rzy okazji zaoferuje m u ciekaw e doku m enty zaopatrzone w napis: „poufne“. Jeżeli RosJ'anin da się n a to wziąć, to m ożna zacząć grę i n ak ry ć ich w chw i li przekazyw ania n astępnej p a rtii dokum entów . A w tedy m ożna bęuzie M uchina przycisnąć... — Ale przecież to jest... — P em broke skrzyw ił się z'n iesm a k ie m — czysta prow okacja. Ohyda... C arfax w ykonał ręk am i ruch, Jakby je um yw ał. ^ Niech o ty m decyduje sam M arlow e. To nie Jest mo ja spraw a. L illian w yglądała prześlicznie. B ardzo jej było do tw a rzy w pelerynce ze sreb rn y ch lisów, k tó rą przyw iozła so bie z Rosji. N a kanapce u staw iła rzędem m ałe, poczer niałe ikony — podarek Pow ella. — M yślałam , że one są bardzo stare, ale m ister M uchin w yprow adził m nie z błędu. Pow iedział, że m alow ano Je w naszym stuleciu... — Teraz Jest jasne, dlaczego P ow ell zrobił się taki hojny dla pani — rzekł Pem broke. — Parad o w ałam tam w spodniach i nosiłam opaskę na 79
rękav/ie z oznaczeniem grupy krw i. M ów iłam wszędzie, że tak a je st m oda londyńska. Codziennie chodziłam na balet albo na przyjęcia, było bardzo wesoło, ale tęskniłam je d n ak za Londynem . N igdy nie sądziłam , że ta k będę tęsknić! Pem broke rzucił okiem n a stojącego p rzy oknie Amesa. — P an i tęsk n iła zapew ne za pałacem S ain t-Jam es i k a ted rą Św iętego Paw ła? — T ak j'est. Gdy zobaczyłam starom odne londyńskie taksów ki, w któ ry ch bagaż um ieszcza się n a dachu, to om al się nie rozpłakałam . Nie m a też w M oskwie gołębi. Za to w rony są tam olbrzym ie, straszne, nie tak ie m inia turow e, ja k tu ta j. I nie spotyka się tam mężczyzn z p a rasolam i... — A szef p ani długo tam jeszcze zabaw i? — spytał Ames. — Oh, on się w spaniale urządził! — L illian zaśm iała się. — M ieszka w starym , ale p rzy tu ln y m hotelu „Savoy“ i m a za przev/odnika rosyjską studentkę. N auczyła go śpiew ać m odne rosyjskie piosenki. W yw ołał niedaw no fu rorę na coctail-party w naszej am basadzie śpiew ając „T iom naja nocz“. Wyrażenie było oszałam iające. L illian zaczęła opow iadać o znajom ości z koresponden tem „New C hronicie“ W intertonern, k tó ry pow iedział jej, że po w ojnie będzie pisał powieści k ry m in aln e i że ma już naw et gotow ą fabułę. A kcja rozgryw a się w Mos kw ie — tajem nicze m orderstw o w hotelu ,,M etropor‘, k tó ry zn ajd u je się na placu T eatraln y m w sam ym centrum stolicy. Okazało się róv/nież, że W interton zna M uchina, z k tó ry m spotykał się na konferencjach prasow ych. — A gdzie M uchin? — zapytał Ames ciągle jeszc?e pa trząc na ulicę. — Czy przyjdzie w krótce? — Je st bardzo zajęty, m a ja k ą ś term inow ą pracę. Ale obiecał przyjść. — L illian przyłożyła palec do u st i za częła m ówić cicho. — Mogę v/am w sekrecie podać pew ną nov/ość. Udało się zdobyć rozkaz dow ództw a niem iec kiego o m ającej się zacząć w najbliższym term in ie gene 80
raln ej ofensyw ie na w schodnim froncie. Niem cy obiecują sobie bardzo w iele po tej ofensywie. Mówi sią, że chcą w prow adzić jak ąś now ą, tajem niczą broń. — To M uchin p anią ta k poinform ow ał? — zapytał Pem broke. — Nie. D ow iedziałam się o tym w naszej am basadzie od pewnego człowieka, k tó ry je st dobrym znajom ym m e go szefa. — Rosjanie zapew ne już w iedzą o tym także. A szczególnie M uchin. C iekaw a jestem , j^aką .to tajem niczą b roń m ają Niemcy? — P opatrzy ła naprzód na P em broke’a, a potem n a Amesa. — Szef opow iadał m i kiedyś, że N iem cy zbu dow ali jak ąś tajem niczą fab ry k ę w Norwegii, ale A ngli cy zbom bardow ali ją doszczętnie. — P op atrzy ła znowu na Amesa. — I pan m i też mówił... Ames rzekł szybko: — Nie pam iętam . — Z daje m i się, że coś pokręciłam . — S tu k n ęła się pal cem w czoło. — Zupełnie tracę pamięć. P a n opow iadał mi o łow ieniu ry b w Norwegii? — O łow ieniu ryb? — Ames w zruszył ram ionam i. — Możliwe... Pem broke skrzyw ił się, lecz m ilczał. L illian m iała sk ru szony w yraz tw arzy, ja k gdyby coś zbroiła. Zapropono w ała gościom kaw ę i znow u zaczęła tra jk o ta ć o Moskwie, o tym , ja k chodziła do pew nej w różki, k tó ra m ieszkała na przedm ieściu M oskwy w e w łasnym d rew nianym dom ku. W yv/różyła jej, że będzie m iała poczciwego grubaska za męża i tro je dzieci. — Rozumie się, że p ani mąż będzie podobny do M u china — rzekł Pem broke. — I będzie opow iadał pani no cam i o łow ieniu ry b w Rosji. L illian spłonęła rum ieńcem i zerknęła n a Amesa, k tó ry trzym ając filiżankę w ręk u oglądał uw ażnie ikony. — Gdzież je st p ani rosyjski przyjaciel? — zapytał Pem broke zerknąw szy na zegarek. 6 — Kobra
81
— Zapew ne w ezw ano go do am basady — odpowie działa. — Czy on opow iada p ani o swoicłi spraw ach? — M amy inne, bardziej ciekaw e tem aty. Ale pow ie dział mi, że w krótce wyj'edzie i n a jego m iejsce przyje dzie now y korespondent. — K iedy przyjedzie? — zapytał Ames. — Za dv/a tygodnie. Pem broke się zainteresow ał. — Co słychać z jego fu ja rk ą do zaklinania węży? P a m ięta pani, ja k nam o tym opowiadała... Czy w ypróbow ał, już ją na jakim ś żyw ym egzem plarzu? L illian uśm iechnęła się. — Do mojego w yjazdu nie m iał jeszcze węża. Ale mo żliwe, że już sobie zdobył... Trzeba go będzie poprosić, aby się popisał sw oją sztuką. M uchin nie przyszedł, chociaż czekano na niego do pół nocy. W drodze do dom u Pem broke zapytał Amesa: — Czy to p raw d a z tym rozkazem dow ództw a niem iec kiego? — Tak, mówiono o tym w sztabie. Za k ilka dni Niem cy rozpoczynają na wschodzie olbrzym ią ofensywę: ,,Ope ra c ja C ytadela“*. Długo się przygotow yw ali. Będzie nieprzyjem n a spraw a. — Czy R osjanie nie p o trafią staw ić oporu? — Nie o to chodzi. N iedaw no C hurchill w ysłał tele gram do S talin a inform ując go, że Niemcy odłożyli plan ofensyw y na froncie wschodnim, poniew aż oczekują ude rzenia ze strony A nglików i A m erykanów ... — Nie pierw szy raz nasz W inston' dezinform uje Rosjan. Przechodzili obok p a rk u Saint-Jam es. Ponad w ierz chołkam i drzew rysow ały się wieże W estm insternu. — Jasne. — Rosjanie są niezadow oleni, że znow u odłożyliśmy utw orzenie drugiego fro n tu — m ówił Ames. — S talin de*
82
Patrz tomik pt. „Tajemnica Łuku Kurskiego“.
m onstracyjnie odwołał am basadorów z L ondynu ■i W a szyngtonu. S ytuacja je st bardzo napięta. C arfax liczy się z możliwością zerw ania stosunków anglo-rosyjskich. D la tego też trzeba ta k uw ażnie śledzić M uchina. On powi nien znać w szystkie tajem nice i gdzieś chyba chowa pie kielnie ciekaw e notatki... — A jeśli... — Pem broke nagle stanął. — A co będzie, jeśli M uchin nie je st żadnym agentem ? W biliśm y sobie do głowy... — Radzę ci te w ątpliw ości zachować dla siebie — głos Am esa brzm iał sucho. — K ierow nictw o jest przekonane, że M uchin to w ażny em isariusz w yw iadu radzieckiego, i naszym obow iązkiem j'est potw ierdzić dokum entam i tę hipotezę, o p artą n a in tu icji najtęższych um ysłów k o n tr w yw iadu brytyjskiego. Czy pan to rozumie, kapitanie Pem broke?
W ezwano ich nocą do gm achu In te n d e n tu ry M arynarki W ojennej na B acker S treet. Z ebrano odpow iednich p ra cow ników 5 i 11 oddziału w yw iadu wojskowego i Specjalnego O ddziału S cotland Y ardu. Między genera łem porucznikiem- z czarną opaską na oku i C arfaxem siedział jak iś cyw il niskiego w zrostu, w dużych rogow'ych okularach. C arfax go przedstaw ił: p an ta k i a tak i z Fo reign Office. Nazwisko jego C arfax w ypow iedział bardzo niew yraźnie. Wszyscy zrozum ieli, że jest to przedstaw iciel wyv.aadu reso rtu spraw zagranicznych. Gdy zaczął referow ać, Pem broke trącił łokciem Amesa. — Pam iętasz naszą przedw czorajszą rozmowę? Człowiek w o kularach mówił, że Rosjan bardzo oburza fakt, iż na k o nferencji „T rójząb“ postanow iono nie prze prow adzać w ty m roku operacji forsow ania K anału. Po w ysłuchaniu relacji am basadorów w Londynie i W a szyngtonie S talin pow eźm ie zapew ne jakieś w ażne de cyzje. Po w ieloznaczącej pauzie przedstaw iciel Foreign Office 83
m ówił dalej, że w ogóle obecnie należy bacznie śledzić w szystkie posanięcia Moskwy, aby uniknąć niespodzianek. R osjanie są wściekli, że sprzym ierzeńcy znow u nie do trzym ali obietnic. N ajpierw Rosjanom obiecano wysadzić desant we F ran cji do sierpnia tego roku, a niedaw no za wiadom iono ich, że operację odkłada się do następnej wiosny. Rosjanie nie w ierzą już w ięcej sprzym ierzeńcom . Z pew nych oznak m ożna w ysnuć wnioski, że Moskwa może wszcząć bardzo stanowcze kroki. W tutejszej am basadzie rosyjskiej w ciągu ostatnich dni odbyw ają się jakieś zebrania. W iadomo jest, że zapra sza się na nie w szystkich korespondentów radzieckich i członków rosyjskiej m isji w ojskow ej. Trzeba za w szelką cenę dowiedzieć się, o czym się tam mówi. N ależy dołożyć m aksim um starań w celu w yjaśnienia zam iarów Rosjan. Po n aradzie pułkow nik M arlow e zaprosił do siebie Amesa, P em broke’a i Robinsa. Gospodarz zapalił cygaro i puścił kłąb dym u. — Bóg w ysłuchał moich m odlitw . Faktycznie m amy teraz zupełną swobodę działania. A więc... trzeba przede w szystkim w ykorzystać tę A m erykankę. Chcę ją zw erbo w ać i niech w ydobędzie coś z M uchina zostając jego kochanką. Ames zesztyw niał, potem przecząco pokiw ał głową. — Nie m ożna jej wciągać w takie spraw y. Z resztą ona sam a nie zechce... — Przekonam y ją — rzekł m iękko M arlowe. — A jeśli będzie się opierać do końca, to będzie można skom binować jakieś kom prom itujące m ateriały i zmusić ją... — Może się poskarżyć Pow ellow i — rzekł Pem broke — a ten zwróci się do prezydenta i w tedy dojdzie do aw an tury... M arlow e p rzerw ał m u ruchem ręki. — T rzeba ta k kom binow ać, żeby ona nie m ogła nic powiedzieć sw em u szefowi. — M nie osobiście — Ames chrząknął — nie w ypada brać udziału w tej spraw ie. Nie w yobrażam sobie...
— Rozumiem — glos pułkow nika brzm iał obłudnie — to jest pańska dobra znajom a i pan nie chciałby zm ieniać ch arak teru waszych stosunków . Ale w danym w ypadku dla dobra spraw y trzeba w yrzec sią osobistych motywów. — Można w ykorzystać L illian W estm ore bez w erbow a nia — rzekł Pem broke. — W eźmiemy to na siebie. P osta ram y się przez nią w ydostać coś z M uchina, ale ona nie będzie znała szczegółów spraw y. Nie m a potrzeby w ta jem niczać ją w nasze sekrety. — Szantażem nigdy się u niej niczego nie w skóra — dodał Ames. M arlow e zaczął cichym głosem; — Można tak przygotow ać kom binację, żeby dany obiekt nie mógł się nikom u poskarżyć. K obiety bardzo się obaw iają kom prom itacji. P oufna staty sty k a podaje, że w w ypadkach, gdy zagrożona jest rep u tacja człov/ieka, procent mężczyzn popełniających samobój-stwo jest o v/iele niższy aniżeli kobiet. Stosunek m niej więcej 12 do 34. N iem al trzy razy tyle. — Czy to są dane dotyczące Anglii? — zapytał P em broke. — Tak jest, ale m ożna przypuszczać, że te cyfry m ają realne znaczenie i dla A m eryki. — M arlow e zerknął na Am esa i ledw o dostrzegalnie się uśm iechnął. — Niech będzie! Na razie posłużym y się A m erykanką bez w erbo w ania jej. Spróbujm y. Główny cel — rozpracow ać M u china. Ze wszystkich Rosjan je st on najodpow iedniejszy. W ogóle zaś in teresu je m nie okoliczność, w jak im celu nauczył się grać na fujarce? Czy m a rzeczywiście zam iar hodować węża? A m erykanka c h y b a’ wie dokładnie, o co chodzi. — A czy oprócz M uchina są jeszcze jacyś ciekaw i Ro sjanie? — zapytał Ames. — Myślę o pew nej kom binacj '1 z kierow nikiem oddzia łu konsularnego. Może coś z tego wyjdzie. Czy M uchin gra w karty ? 85
— Zdaje mi się, źe nie — odpowiedział Ames. — A o co cłiodzi? — N ależy tę spraw ę w yjaśnić. Można by go wciągnąć do tow arzystw a karciarzy, stopniow o przyzw yczaić do w ysokich staw ek, pozwolić m u w ygryw ać, a potem pod sunąć m istrza w tej dziedzinie i obegrać do nitki... To byłaby w spaniała rzecz, nie potrzebow alibyśm y tej pań skiej A m erykanki. — Dowiem się od miss W estmore, czy M uchin gra w k a rty — rzekł spokojnie Ames. Przyjaciele wyszli z gabinetu M arlow e’a i w m ilczeniu kroczyli korytarzem . W reszcie Pem broke szepnął: — Zazdroszczę tym , k tórzy są na froncie, nie muszą popełniać różnych św iństw . Ames milczał. M uchin dzw onił do w szystkich, zapraszając na urodzi ny. L illian zrobiła pudding z m ąki k ukurydzianej, Pem broke i Ames v/ytrzasnęli dw ie butelki „Old P a r r “ i głów kę sera „ S tilto n “, a M uchin przyniósł z am basady dw a pudełka kaw ioru. Przede w szystkim w ypili za udany d esant n a Sycylii. A nglo-am erykańskie w ojska nie n a tra fiły tu p rav/ie na opór. N a w yspie były tylko dw ie niekom pletne dyw izje niem ieckie i kilka włoskich, solidnie już przetrzepanych. — P an u też m ożna pogratulow ać! Pem broke i A m es trącih się z M uchinem , a L illian n a w et go pocałow ała. M uchin dziękow ał za g ratulacje. O fensyw a niem iecka pod K urskiem , zaczęta o pięć dni wcześniej od desantu M ontgom ery’ego i P atto n a na Sycylii, załam ała się i w ty dzień później R osjanie rozpoczęli kontrofensyw ę. Niemcy nie w ytrzym ali i zaczęli się cofać. W ten sposób ich gene ra ln a ofensyw a, o k tórej była m owa w rozkazie O berkom m ando z dnia 4 lipca zakończyła się fiaskiem . Nie po mogły czołgi nowego ty p u — T y g ry sy i P a n tery* * Patrz tomik „Tajemnica łuku kurskiego“.
L illian otw orzyła tekę z p łytam i przyw iezionym i z M oskwy i n astaw iła adapter. W ysłuchaw szy pierw szej płyty Pem broke w padł w zachw yt. Am es też m ruczał z aprobatą. — Nie bez podstaw sam Toscanini m ów ił przy mnie, że „Poluszko — pole“ jest najlepszą pieśnią dw udziestego stulecia — rzekła Lillian. — R osjanie m ają ładne pieśni — zauw ażył Ames. — K aw ior też. Ale z tru n k ó w to wolę ju ż naszą w hisky od waszej słynnej vodka... — Whisky... — m ru k n ął M uchin — ależ to paskudz two! Ames roześm iał się, jeszcze raz podniósł kieliszek i rzekł: — Nie będziem y tracić czasu na próżno. Nasze spory zakraw ają n a dyskusję między m ieszkańcam i różnych planet. Nigdy nie dojdziem y do porozum ienia. — Doszliśmy już w najw ażniejszej spraw ie — w trąciła L illian zajęta przygotow aniem kanapek. — Zwyciężyć wspólnego wroga. — Trzeba zachować nasze przym ierze i po w ojnie. — Pem broke wzniósł toast. — Za w zajem ną szczerość i zau fanie! W ypiwszy Ames zw rócił się do M uchina. — A jed n ak wy, Rosjanie — nie w ierzycie nam . Sądzę ta k na podstaw ie rozmów z w aszym i oficeram i n a ban kietach. M uchin uśm iechnął się i rozłożył ręce. — Robicie wszystko, by osłabić zaufanie do siebie. Od kładacie ciągle utw orzenie drugiego frontu. S tale znajdu jecie wymówki. I zupełnie jaw n ie mówicie o projekcie stw orzenia przeciw ko nam b ariery w Europie. A niektó rzy Anglicy i A m erykanie zaczęli się Już w ypow iadać na tem at przyszłej w ojny, k tó ra m usi nastąpić po tej. L illian zatkała uszy. — Nie chcę słyszeć o w ojnach. My, kobiety, cierpim y 87
w skutek nich więcej od mężczyzn, szybko się starzejem y i tracim y swoich ukochanych. — Czasami znajdujem y ich... . — cicho w trącił Pem broke. W drugim kącie pokoju M uchin i Ames toczyli dalej dyskusję. — A m erykański w iceprezydent T ru m an powiedział; „Niech Rosjanie i Niem cy m o rd u ją się wzaj'emnie i to jak najw ięcej“ — cytow ał M uchin żywo gestykulując. — Trudno o bardziej cyniczną wypowiedź. Takiego zdania są rów nież niektórzy wasi politycy, generałov/ie i dyplom a ci; jest ich, niestety, niem ało. M arzą o tym , byśm y na finiszu byli w ykrw aw ieni i bezsilni. Ames uśm iechnął się. — Typowo słow iańska cecha — skłonność do przesady i chorobliw a podejrzliwość. — My, A nglicy, m am y przyjazny stosunek do R osjan ■— wm ieszał się głośno Pem broke. — Je st to tak oczywisty fakt, ja k to, że m am w tym kieliszku tę nie łub ian ą przez pana szkocką whisky. M uchin p rzy tak n ął ruchem głowy. — Prości A nglicy odnoszą się do nas dobrze, ta k jak i m y do nich. Ale inni... — Dosyć o polityce — jęknęła L illian i tup n ęła nogą. — Nie zapom inajcie, że jesteście w tow arzystw ie kobiety. Nieszczęsnej kobiety epoki drugiej woj'ny św iatow ej. Tej, k tó ra żegna sw oją młodość przy akom paniam encie huku arm at. Z atańczm y lepiej. N astaw iła ad ap ter i pociągnęła M uchina. Pem broke podszedł do tapczanu, n a którym w alały się num ery ilu strow anych czasopism — am erykańskich, tureckich i hisz pańskich. Zaczął przeglądać jedno z nich. Nagle zam arł, otw orzył usta, podniósł pismo do oczu, odłożył je i cicho gwizdnął. U siadł na tapczanie, zasłonił ręk ą podpis pod jednym zdjęciem i trą c ił łokciem Amesa. — P opatrz — szepnął. — Czy poznajesz? — Znajom a tw arz — m am rotał Ames. — Te oczy... 88
— Zgadnij, kto to jest? Ames kręcił głową. — Gdzie ja go widziałem... — Escorial — podpow iedział P em broke :— gość z N ie miec... — M ister B. — Ames uniósł wysoko brw i. — To on! Pem broke cofnął rękę — pod zdjęciem, przed staw iają cym człowieka w kapeluszu z piórkiem i w palcie z pod niesionym kołnierzem , o podłużnej tw arzy i w ydatnym nosie, był podpis: „Szef niem ieckiej służby wywiadov/czej'“. B\'ło to najnow sze zdjęcie adm irała Canarisa. — Ileż to razy w idzieliśm y Jego zdjęcia — rzekł Ames — ale okazuje się, że nie był na nich do siebie po dobny. Co praw da, najczęściej u b ran y był w m undur, a nie w cyw ilne ubranie. Pem broke p stry k n ął palcem w gazetę. — Czy mogłem pomyśleć, że to jest on w e w łasnej osobie! Ames kiw nął tylko głową. — Fantastyczne, ale praw dziw e. M uchin i L illian po tań cu poszli do łazienki, by zm y wać naczynia. Ames rzucił gazetę na tapczan. Z łazienki rozległ się głos Lillian: — Proszę przyjść i podziwiać now e eksponaty z ko lekcji m ister M uchina. N ad kom inkiem leżały lalki ze szm atek, krokodyl ze słom y i Japoński pies z p apier m aché z czerw ono-czarnymi w zoram i n a mordeczce. L illian przyniosła do pokoju talerze i spodki. — P rzyjaciel nasz poznał niedaw no pewnego Hindusa, zaklinacza wężów — m ów iła wesoło. — Był u niego w do m u i zagrał n a fu jarce przed żyw ym wężem. E fekt był w spaniały. G dy M uchin wyszedł z łazienki, Ames zapytał go: — Ja k się pan poznał z Hindusem ? — To zupełnie prosie. Byłem u L illian, k tó ra p rzed sta 80
w iła m nie żonie pew nego am erykańskiego dyplom aty, a ta zaw iozła nas do W altham stow do tego Hindusa. — K rótko mówiąc, m ister M uchin zdał egzamin. — L illian zgięła się w rew eran sie — M aestro zaklinacz! M uchin był zażenowany. — Muszę tylko gdzieś w ytrzasnąć jak ąś żmiję. U rzą dzimy u m nie popis zaklinania. L illian przygotow ała poricz, ale nie zdążyli go wypić. M uchin otrzym ał telefoniczne zaw iadom ienie z w ydziału prasow ego Foerign Office o nadzw yczajnej konferencji prasow ej. Pem broke podjął się go odwieźć swoim wozem, a Ames poszedł odprow adzić Lillian. Pem broke leżał w swoim pokoju na łóżku i zarzuciwszy nogi ^5cysoko na oparcie czytał tom „opowieści z dreszczy kiem “. Ames siedząc n a tapczanie oglądał album repro dukcji M arka Chagalla. Nieoczekiw anie rozległy się detonacje i zahuczała syre na. Pem broke siadł na łóżku. — Oho, daw no nie przylatyw ali. Ames zgasił św iatło i podniósł storę. — Gdzieś daleko, nic nie widać. A larm trw a ł krótko. Po odw ołaniu spiker ogłosił, że sam oloty nieprzyjacielskie pokazały się nad B righton i nie dolatując do R eading zrzuciły pośpiesznie bom by i odle ciały z pow rotem . M inęły te czasy, gdy mogły bezpiecz nie docierać do Londynu. N astępnie podaw ano nocne ko m unikaty, ale przyjaciele ich nie słuchali. Zapukano do drzw i i to sądząc po odgłosie, jakim ś m e talow ym przedm iotem . — K to tam ? — k rzy k n ął Pem broke. — J a śpią. D rzw i się o tw arły i na progu stan ął pułkow nik M arlo we w m eloniku, w surducie i sztuczkow ych spodniach, w butonierce tk w iła orchidea, a pod pachą lask a ze sreb r n ą gałką. Pem broke i A mes w stali. M arlow e usiadł na fo telu, m elonik położył na podłodze, rzucił do jego w nętrza białe rękaw iczki i w yciągnął nogi. 90
Am es n alał m u w szklankę w ody sodowej. M arlow e w y pił, poprosił o jeszcze jed n ą szklankę i' zapalił cygaro. — A więc, chłopcy — p o tarł kolano i skrzyw ił się z bó lu — byłem n a coctail-party w am basadzie am erykań skiej. Poznałem m iędzy innym i w aszą A m erykankę. Za chw ycająca dziewczyna. G dybym był m łodszy o piętnaś cie la t i gdyby .nie męczył m nie reum atyzm , to z pew nością bym ją uwiódł. Ju tro j^edzie z Pow ellem do Estbourne. N am ów ili k ilk u Rosjan, w tej liczbie i M uchina, by pojechali z nim i. Wszyscy zostaną tam na noc. Ames był v/yraźnie zdziwiony. — Nic m i o tym nie m ówiła. — Po pierw sze, postanow iono to dopiero na przyjęciu. A po drugie, ona nie m a obow iązku w szystkiego z panem uzgadniać. Chociaż doskonale wie, że służy pan w w yw ia dzie. Trzeba będzie w ykorzystać tę ich podróż i w ziąć się do M uchina. Zrew idow ać ja k najdokładniej jego pokój w hotelu. Musi przecież gdzieś chować ta jn e notatki.. N a leży się dowiedzieć, co m yślą R osjanie o spotkaniu szefów rządów . Czy w ierzą, -że w przyszłym ro k u przepraw im y się przez K anał? I co sądzą o dunajsko-bałkańskim planie Churchilla. Po pow rocie M uchina do L ondynu zaaresztu jem y go. M am y już na to pozwolenie. Pem broke otw orzył szeroko oczy. — Pozwolenie? A Jeśli' nie znajdziem y nic kom prom ituj'ącego? — M usim y znaleźć! — M arlow e uderzył się w kola no, — W ypytałem o w szystko waszą A m erykankę, Po w iedziała mi, że w ciągu o statnich dni M uchin przebyw ał' ciągle w poselstw ie, a w ieczoram i pisał u siebie w poko ju, Nie chodził n aw et na koncerty, chociaż bardzo lubi m uzykę. A więc gdzieś m uszą się znajdow ać b ruliony lub Jakieś notatki. — A Jeśli jed n ak nie znajdziem y? pow tórzył Pem broke. — P ostąpim y w ted y zgodnie z w olą boską... — Ściszył głos do szeptu. — Coś m u podrzucim y. Przygotow aliśm y 91
się już do tego. Z najdziem y to w czasie aresztow ania i oskarżym y go o szpiegostwo na rzecz Niemiec. — Ależ to jest... — Pem broke zagryzł w argi i potrząs nął przecząco głową. — Po co to wszystko? ■ — By móc go przycisnąć. A jeśli nic nie w ydusim y, to go zw olnim y i zw alim y w szystko na w yw iad niem iec ki. Niby, że podrzucono n am fałszyw e dokum enty, by oszkalować M uchina. Trzeba znaleźć pretekst, by móc go wziąć w obroty podczas przesłuchiw ań. W ten sposób go spraw dzim y. — A więc jutro? — zapytał Ames. — P lan jest zatw ierdzony n a najw yższym szczeblu — M arlow e podniósł z podłogi m elonik i zaczął naciągać rę kawiczki. — Pójdziecie w y obaj. O... — w yjął z w e w nętrznej kieszeni su rd u ta k opertę — zaw artość tej' ko p erty w suniecie m u pod m aterac u wezgłowia. Zrozu mieliście? Ames w m ilczeniu kiw nął głową. Pem broke zagryzł w argi. — N atychm iast po operacji przyjdziecie panow ie do m nie. A ju tro rano w eźm iem y M uchina. Pociąg p rzy je dzie o czw artej dwadzieścia. — Na oczach wszystkich? — zapytał Ames. — Nie, w hotelu. Gdy podejdzie do drzw i swojego po koju. — M arlow e popatrzył n a P em broke’a. — Ma pan niezadow oloną m inę. Nie podoba się panu? W edług p ań skiej term inologii, to jest... żaba? — Nie — rzekł Pem broke — to je st gorsze niż żaba. M arlow e w ycedził sucho: — M uchin to człowiek w masce. I tę m askę trzeba z niego zerw ać. Przeczucie nigdy m nie nie m yli. — Po klepał P em b ro k e’a po ram ieniu. — A pańska w rażliwość i to, źe p an tego nie ukryw a, podoba mi się. My, zajm u jący się tą pracą, m usim y być uczciwymi ludźm i. Jesteś m y przecież jak b y chirurgam i, którzy m uszą się grzebać 92
_
_
.
,
w ropiejących w nętrznościach ludzkich m ając przy tym ręce ja k naj'bardziej czyste. Błogosławię was, moi chłopcy. W pokoju M uchina nic się nie zm ieniło od tam tego wieczoru. Tylko na półce nad kom inkiem , gdzie stały "zabawki, zam iast krokodyla ze słomy stał jasnożółty skó rzany w ielbłąd, a w kącie, na pudle po odbiorniku ra diowym, leżał płaski okrągły koszyk. Pem broke ośw ietlił go la ta rk ą i szepnął: — Dziw na sztuczka. Czy to je st na p ły ty patefonowe? — Na p ły ty zbyt duży — zauw ażył Ames. — I nie ma rączki. Pem broke podszedł do biu rk a. Leżał na nim stos w y cinków z gazet angielskich i listy. Ames ośw ietlił je la tark ą. — T rzeba będzie sfotografow ać w szystkie listy, a potem się zorientujem y. A może wezwać Robinsa? Chociaż praw dę mówiąc, nie bardzo ufam jego znajomości języka rosyjskiego. — Rozumie się, że m ożna sfotografow ać — zgodził się Pem broke. — Tylko pam iętaj... w tym stosie są też na pew no listy od L illian. P isała chyba z M oskwy do niego, Ames położył listy z pow rotem . Pem broke w skazał na dw ie w alizki w kącie. — Tym i rzeczam i nie będę się zajmować. Grzebać się w bieliźnie, to dobre dla Robinsa. Zaw ołam y go później. — A jed n ak ciekaw i m nie, co to za ko.sz, może na k a pelusze? — Sądząc z k ształtu i wielkości — rzekł P em broke — ten kosz może zaw ierać tylko m eksykańskie som brero. Albo też starożytne tarcze. — Dla abażurów je s t zbyt płaski. N ajbardziej nadaje się dla som brero — zgodził się Ames, W ysunął górną szufladę b iu rk a i zaczął ostrożnie prze glądać n o tatk i i notesy. Odłożył kilka notesów z zapiska m i w języku angielskim . Szuflady z obu stron pełne były 93
czasopism i broszur. N atk n ął się na album z fotografiam i i począł je przeglądać. F otografii L illian nie było. Pem broke zakończył przegląd półek z książkam i i nie w ielkiej biblioteczki. W książkach nie było żadnych n o ta tek. Ames w y jął z kieszeni kopertę, w yciągnął stam tąd gęsto zapisane k arteczki 1 podszedł do łóżka. O bok po duszki leżał g ru b y zeszyt. — On ma, zdaje się, zwyczaj trzym ać zeszyt z n o ta tk a mi pod poduszką? — zapytał Ames. — T ak jest, w suw a pod poduszkę zeszyt w ceratow ej okładce i teczki z brulionam i. — Zeszyt leży tu ta j. A bruliony, n a pewno, pod po duszką. — Tylko ostrożnie podnoś poduszkę — poradził Pem broke. — Tam może być jakiś znak... mógł położyć zapał kę lub zrobić jakiś dołek w poduszce, żeby się przekonać, czy ktoś łaził? P ow inna tam też leżeć fu ja rk a do zakli nania. Ames u ją ł dw om a palcam i róg poduszki i odchylił ją. Teczki nie było. Podniósł jeszcze wyżej poduszkę i doj rzał jak iś ciem ny kłębek — jak b y pasek lub sznur. O św ietlił tę rzecz la ta rk ą . K łębek zaczął się powoli roz w ijać i jeden koniuszek tego pask a czy też sznurka lekko się uniósł. Co to? Ames w ydał nagle stłum iony okrzyk i odskoczył od łóżka potrącając przy ty m silnie Pem brok e’a. Ten upadł na tapczan i ręk ą strącił budzik ze stolika. — Kobra! — k rzy k n ął Ames i rzucił się do drzwi, ale po drodze złapał ze stołu m aszynkę do pisania i cisnął ją n a poduszkę. — Trzeba przycisnąć poduszkę! Pem broke podbiegł z grubym słow nikiem w ręku, ale potknął się i przykląkł z rozm achu n a jedno kolano, ude rzając głową o grzbiet łóżka. — Wyłazi! — w rzasnął Ames i skoczył do drzwi. Pem broke zaczepił nogą o fotel i upuścił coś na podło gę. Rozległ się dźw ięk szkła. Ames nie mógł otw orzyć drzw i — rę k a gorączkowo szukała zam ku. P em broke za94
.
,
cząl w alić gorączkowo w drzw i rękam i i nogami. W koń cu Ames nam acał zam ek i przekręcił klucz. W yskoczyli na ko ry tarz i zatrzasnęli za sobą drzw i. Ames przy skoku -o m a l nie upadł, podłoga w k o ry tarzu była śliska. Z du m iony Robins otw orzył szeroko u sta i ta k stał przenosząc kolejno w zrok z jednego na drugiego. Pem broke oparł się o ścianę i przym knął oczy. Ames rozcierał sobie czoło drżącym i palcam i. Potem p rzy k ląk ł i zajrzał w szparę pod drzw iam i. Na szczęście była w ąska i w ąż nie mógł się przez nią wydostać. A m es w stał i w y ta rł chusteczką tw arz i ręce. — Specjalnie tresow ana... — rzekł z trudem łapiąc oddech. — O co chodzi? — zapytał Robins. — Co się stało? — Teraz rozum iem , do czego służył ten koszyk — w y szeptał Pem broke w p atru jąc się w p usty korytarz. — A m y przypuszczaliśm y, że to jest na sombrero... — On nie pow iedział L illian, że już go ma. — Głos Amesa brzm iał norm alnie. — Chciał zrobić niespodziankę. — Nic nie rozum iem . — Robins tra c ił głowę. — Co się stało? Pem broke splunął i poszedł rozcierając sobie potłuczo ną rękę. Po k ilk u krokach rzelił; — I zrobił tę niespodziankę. O lepszym efekcie nie można m arzyć. Ames k u lał nieco. Robins w ziął go pod ręką. — A gdzie p ańska latark a? — zapytał. Ten coś w ym am rotał. Robins złapał się za głowę. — Zostaw iliście ją tam ? To jest... straszne! T rzeba za brać... Nie wolno tak... Pem broke odwrócił się i w yciągnąw szy z kieszeni k lu czyk zapraszającym gestem w skazał na drzwi. — Proszę bardzo, może pan otw orzyć i Wejść. Nie trze ba pukać. O na tam czeka na pana. — K to czeka? — Robins tu p n ął nogą. ■— Powiedzcie mi w końcu, co się stało? Duch tam jest, czy co? — w y ją ł z kieszeni rew olw er. — Pójdę tam.
Ames pow iedział m u coś szeptem . Robins nie w ierzył w łasnym uszom. Pokręcił w zam yśleniu głową i schował rew olw er z pow rotem do kieszeni. W m ilczeniu w siedli do au ta i pojechali, ale gdy skrę cili n a Picadilly, Ames nagle zaatakow ał Robinsa: — P an je st w szystkiem u w inien, w łaśnie pan. Pow i nien był pan wiedzieć o tym, że on trzym a w pokoju to paskudztw o. P an zbierał inform acje w śród służby hotelo wej, k tó ra chyba w ie o w szystkim . Przecież R osjanin m u siał w szystkich uprzedzić, poniew aż w czasie jego nieobec ności przychodzą sprzątać pokój. A pan o niczym nie Viriedział! A może wiedział, tylko nie uw ażał za stosowne powiedzieć?... — Czy p an oszalał? — Robins sią zdenerw ow ał. — K obra zapew ne p an a ukąsiła i p an już... — P a n nas naraził n a niebezpieczeństwo! — k rzyk nął Ames. — Z rozm ysłem czy bez, to w yjaśnią już inni ludzie. — P an się po p ro stu wściekł. ■ — A pan jest k rety n em z urodzenia. Siedząc za kierow nicą Pem broke wm ieszał się do kłótni. — Robins, rozum ie się, że to p an ponosi odpowiedzial ność. D latego też pańskim obow iązkiem jest... do ran a jest dosyć czasu... pójść do pokoju, znaleźć latark ę, doprow a dzić w szystko do porządku, podnieść z podłogi różne rzeczy... Robins p arsk n ął śmiechem. — N atrzeć podłogę, w ypolerow ać meble... — Mówię poważnie! — w rzasnął Pem broke. — Niech pan nie stroi żartów ! P a n m usi zebrać z podłogi książki i rozbite naczynie, podejść do łóżka, wziąć z poduszki m aszynę do pisania i angielsko-rosyjski lub rosyjsko-angielski słownik... nie zdążyłem popatrzeć n a grzbiet okładki, i najw ażniejsze: ostrożnie podnieść lew y róg poduszki i przeprosić w im ieniu kontrw yw iadu Zj^ećlnoczonego K rólestw a. — Zobaczymy, ja k będzie p an żartow ać u pułkow ni 96
ka — zasyczał Robins. — Myślę, że pośle tam nie mnie, a panów obu. P o staram się o dw a kom plety ekw ipunku dla b ram k arza hokejowego... z nagolennikam i, które "ochronią nogi przed ukąszeniem — zaśm iał się p rzy tym złośliwie. — Tak... — pułkow nik M arlow e gryzł w ygasłe cygaro, przerzucił je w d ru g i kącik u st i ze złością w y pluł do kosza n a śmieci. — A w ięc obw iniacie panow ie w e w szystkim Robinsa. Tak... — Jesteśm y zdania, że jego obow iązkiem było nas uprzedzić — rzucił Ames. — Przecież to jem u polecono rekonesans. —■T u nie chodzi o rekonesans! — M arlow e w alnął k u łakiem w stół i k rzy k n ął; dzisiaj nie ściszał swego gło su: — S p raw a w tym , że panow ie uciekliście z pokoju, porzuciw szy tam wszystko... Gdzie są te papiery? T e same właśnie... — Położyłem je tak, ja k p a n mówił... to Jest tam , gdzie pan rozkazał... — Gdzie Je p an położył? — w rzasnął pułkow nik. Ames uniósł b rew i, obejrzaw szy swe dłonie, rzekł cichym głosem: — B yłbym p a n u niezm iernie zobowiązany, jeśliby pan zm ienił ton... — P lu ję n a ton! — pułkow nik w rzasnął jeszcze głoś niej, ale widząc, że A m es podnosi się z fotela, od razu zniżył głos do szeptu: — Gdzie p an zostaw ił dokum enty? Gdzie one są? Ames spojrzał n a P em b ro k e’a. T en odpow iedział: — W edług pańskiej dyspozycji p ap iery włożono pod m aterac u w ezgłowia. P rzy tej czynności n astąpiło pew ne przesunięcie poduszki i to, widocznie, doprow adziło do przebudz... to je st rozbudziło... — Co rozbudziło? — To żyjące stw orzenie, k tó re się tam znajdow ało. P ułk o w n ik k iw n ął głową. ? — kobra
07
— I w ted y dw aj waleczni, nieustraszeni oiicerow ie w y jąc n a cały głos rzucili się do ucieczki, pom knęli jak sp rin terz y gubiąc po drodze części garderoby. Czy nie tak? P em broke w zruszył ram ionam i. — O ile m i wiadom o, la ta rk a elektryczna i taca z n a kryciem nie wchodzą w skład gard ero b y oficera. — Dobrze jeszcze, że panow ie nie zgubili ta k ważnej części stro ju , ja k spodnie. Am es podniósł głowę. — B ardzo proszę pana, pułkow niku, dobierać słowa... — N ie m am pod rę k ą słow nika oksfordzkiego — zaryczał M arlow e. — D latego nie mogę dobrać odpow iednich słów, żeby należycie opisać boh atersk ie zachow anie się panów n a froncie w hotelu „D orchester“. Opiew aj, o Mu zo, w yczyn odw ażnych pracow ników Carfaxa... N iestety, nie jestem poetą. — Schw ycił słuchaw kę telefoniczną i w rzasnął do niej. — Robins! To pan? N iech p an n a j p ierw przeżuje, a potem dopiero odpow iada. Jedzie pan naty ch m iast ta m n a P a rk L yne i doprow adzi w szystko do porządku. N ie m ożna przecież tego tak zostawić. To jest rów noznaczne z pozostaw ieniem b iletu wizytowego. Tak, tak, w łaśnie tam . Co? Rozkazuję! — W alnął kułakiem w stół. W ysłuchaw szy R obinsa M arlow e pow tórzył: — N atychm iast jedzie p a n do h o telu i w ypełnia rozkaz. Jak? To m nie nie interesu je. Może p an wziąć ze sobą ichneum ona, on pożera jad o w ite węże. Życzę powodzenia. — Myślę... — P em broke spojrzał n a A m esa — że po w inniśm y tam pojechać i coś wym yślić... Razem z Robinsem... M arlow e rzucił okiem n a Am esa. T en siedział zasępio ny i rozcierał sobie kolano. N a w argach pułkow nika u k a zał się szyderczy uśm iech. — Nie w arto się fatygow ać! K ap itan Robins da sobie rad ę i bez was. Zadzw onił telefon. M arlow e podniósł słuchaw kę, w m il 98
czeniu w ysłuchał tego, o czym m u kom unikow ano, i po ta rł dłonią skroń. — Zaw iadom iono m nie w łaśnie, że w krótce do hotelu „D orchester“ przyjedzie radziecki dziennikarz, k tó ry za stąpi M uchina. Z najduje się obecnie w am basadzie i za jął pokój w h otelu obok pokoju M uchina. T ak więc nie wolno już iść do M uchina. — Znów p o tarł skronie oby dw om a k ułakam i i w ycedził przez zaciśnięte zęby. — Ju tro rano M uchin w ejdzie do swego pokoju i wszystko zrozumie. Co za skandal! Popatrzy ł przenikliw ie na obu i ruchem głowy w skazał im drzw i. U kłonili się i wyszli. N azajutrz w ezw ał ich do siebie C arfax. Z jego chudej, pergam inow ej tw arzy nie m ożna było niczego odczytać. Długo p rzy p atry w ał się rozłożonym n a stole wiecznym piórom i staran n ie zatem perow anym ołówkom, a w reszcie oznaj'mił lodow atym głosem: — P ułkow nik M arlow e rezygnuje z usług panów . P a now ie nie pow inni się więcej spotykać z M uchinem , k tó ry zresztą w krótce w yjedzie. J u tro ran o w ylecą panow ie do B agdadu. Zawieziecie bardzo w ażne dokum enty. D la tego proszę ich nie rzucać gdzie bądź, ja k się już raz zda rzyło w pew nym miejscu. W Bagdadzie przekażą w am dal sze dyrektyw y. W stał i podał im rękę. B yli już w drzw iach, gdy dodał jeszcze: — Ustalono, że w pokoju M uchina nie m a już żadne go węża. W ychodząc z hotelu prosił, b y posprzątano po kój. Pracow nica piątego oddziału zatrudniona jako poko jów ka w eszła tam i nic nie znalazła. O krągły koszyk był pusty. W idocznie gdzieś tego w ęża schował... — Nie węża, ale kobrę — rzekł Pem broke. — To je st tylko szczegół. M uchin w yraził zdziwienie z powodu nieładu. Z arządca w yjaśnił mu, że jak iś pijany facet dobrał sobie klucz i w lazł do pokoju. Po usunięciu pij'aka postanow iono niczego nie ruszać. P ija k w ym achi 99
w ał jalcłmiś p apieram i i możliwe, że je porozrzucał w po koju. Tak przedstaw iono spraw ę M uchinowi. Czy uw ie rzył w to, nie wiadom o. Na razie życzę panom powodze nia. — C arfax uśm iechnął się nieoczekiw anie, lecz mo m entalnie p rzy b rał poprzedni pow ażny w yraz tw arzy. — W ierzę, że los nie sp łata panom więcej figla. Do zo baczenia!
EPILOG M oskw a
—
lotnisko W nukow o (rok 1959)
P an ien k a z b iu ra inform acji ogłosiła, że sam olot z T i ran y spóźni się o półtorej godziny i przyleci w południe. Nie chciało się już w racać do m iasta i M uchin postanov/ił zostać na lotnisku. Do poczekalni w eszła g ru p a cudzoziemców. Jeden z nich, krępy, siw y z okrągłą ru m ian ą tw arzą, podszedł do bu fetu i pokazał n a .papierosy. Sprzedaw czyni w żaden sposób n ie . m ogła m u przy pomocy gestów w ytłum aczyć, ze pow inien jej dać 23 kopiejki, a w tedy ona w yda resz ty rów no 14 rubli. M uchin postanow ił im pomóc. Ale spojrzaw szy na cudzoziemca stan ął jak w ryty. Cudzo ziemiec zaś aż w dłonie klasnął: — M ister Muchin! — M ister Pem broke! — krzyknęli równocześnie i zaczęli się w zajem nie klepać po ram ieniu. M uchin zamówił dw ie kaw y i usiedli przy stoliku. O ka zało się, że Pem broke przyleciał z Delhi, przenocował w ,,M etropolu“, a obecnie u d aje się do K openhagi. M uchin ze swojej strony poinform ow ał go, że oczekuje przyjacie la, który p rzy latu je z A ddis-A beby. Po w ym ianie kom plem entów — chw alili się w zajem nie za doskonały w ygląd — M uchin powiedział, że z p rzyjem nością przeczytał ostatn ą sensacyjną powieść Pem broke’a, dem askującą fab ry k an tó w broni. Pochw alił też jego do 100
ku m en taln ą powieść o operacjach w yw iadu angielskiego w Egipcie podczas o statniej w ojny. Pem broke uśm iechnął się i przym rużyw szy oczy rzekł; — Opow iedziałem otw arcie o n iektórych spraw ach, z którym i m iałem coś wspólnego. P a n może zrobić to sa mo. To w szystko należy ju ż dzisiaj do h isto rii i m ożna 0 tym głośno mówić. — O czym jed n ak ja m am mówić? — zdziw ił się M u chin. — O pańskiej działalności w czasie w ojny. W A fryce 1 Londynie. — Byłem korespondentem . — Z pozoru. A w rzeczywistości?... M uchin roześm iał się. — Ach, a w ięc p an m a n a myśli... Pem broke zajrzał M uchinow i w oczy i m rugnął. — J a ju ż daw no zrzuciłem m askę. I p a n może też to zrobić. S ta re dzieje... — P an i A mes pracow aliście w w yw iadzie — rzekł M uchin. — N ietrudno było się domyślić. Ale jeśli chodzi 0 m oją osobą, byłem tylko dziennikarzem . T ak ja k 1 obecnie. A pew nie uw ażaliście m nie za jakiegoś „ ra dzieckiego L aw rence’a“? D obry kaw ał! N a tw arzy P em b ro k e’a odbiło się zdziwienie. — Więc nie m iał p an nic w spólnego z w yw iadem ? — Mówię z panem zupełnie szczerze. N a próżno tra ci liście z tego pow odu tyle czasu i zabiegów. Pem broke kiw nął głową. — Tak, m ieliśm y zadanie śledzenia pana. Co praw da, czasem opadały m nie w ątpliw ości, czy je st p an rzeczyw iś cie agentem , ale starałem się o tym nie myśleć... — I ta śliczna A m erykanka... L illian W estmore... też, zdaje się, m iała zadanie szpiclować m nie. Nie w iem ty l ko, z czyjego polecenia — w aszego czy też w yw iadu am e rykańskiego. — Kto? L illian? — Pem broke odchylił się do ty łu i za niósł się śmiechem. P otem w y jął chusteczką i w y tarł 101
oczy. — N iesłusznie ją p an podejrzew a. Nie m iała nic wspólnego z tym i spraw am i. — Skąd m a pan tę pewność? — Mam k u tem u podstaw y. Może m i p an wierzyć. — P anow ie znikliście w tedy ta k nagle i bez pożegna nia. L illian bardzo się dziw iła. Czy w idyw ał ją pan później? — Tak. I teraz się w idujem y. — Proszę jej przekazać ja k najserdeczniejsze pozdro w ienia. — M uchin podniósł się przy tych słow ach i przy łożył rękę do serca. — Czy je st jeszcze tak a piękna? Co robi teraz? — W ykłada język rosyjski w pew nym instytucie. Od owych czasów zajm uje się bez p rzerw y Rosją. M uchin pokiw ał głową. — N iesłusznie ją podejrzew ałem ... Podobała m i się w tedy bardzo i żałow ałem , że jest agentem w yw iadu. , Gdzie ona m ieszka? — W W im bledonie pod Londynem , w przy tu lnym za cisznym dom ku, ow itym bluszczem. M a dw oje dzieci. — Dwoje dzieci? — T ak jest, syn je st podobny do niej, a córeczka do... mnie. M uchin w stał i uścisnął ręk ę P em b ro k e’owi. — A p an m a dzieci? — zap y tał A nglik. — Syn P io tr liczy ju ż dw anaście la t i chce być pił karzem e x tra klasy św iatow ej oraz korespondentem „P raw d y “ n a M arsie. — M uchin pokręcił głową. — M y ślałem , że L illian łączy rom ans z pańskim przyjacielem Amesem. — Nic z tego nie wyszło. R ozczarow ała się do niego. Książę o szklanym sercu. — A gdzie je st ten książę teraz? ■— Je st generałem porucznikiem . Pozostał w w ojsku i szybko aw ansow ał. P rzeb y w a obecnie w Singapurze i wchodzi w skład sztabu SEATO. — O czym p an teraz pisze? 102
— O bjechałem p aństw a południow o-w scłiodniej Azji i zebrałem ciekaw e m ateriały. A le przede w szystkim chcę napisać książkę, k tó ra uzupełni ogłoszoną }uż w A nglii historię „O peracji M incem eat“. — To o Sycylii? — Tak. W w yniku dw óch kom binacji angielskiego w y w iadu — „M incem eat“ i „B rim stone“, przeprow adzonych rów nocześnie, udało się nam oszukać H itlera i w yelim i now ać W łochy jako przeciw nika. Byłem zw iązany z „B rim stone“ i mogę opowiedzieć, ja k dzięki chytrym fortelom opanow aliśm y Sycylię. Je st to zasługa naszego v/ywiadu. M uchin kiw nął głową. — Czytałem książkę o „O peracji M incem eat“, o tym , ja k podrzucono H iszpanom tru p a z fałszyw ym i doku m entam i. Ale, m ów iąc otw arcie, m ogliście się obejść bez tego wszystkiego. — Obejść się? — Pem broke w ytrzeszczył oczy. — Ja k p an to rozum ie, proszę mi w yjaśnić! — Gdy ju ż w ojna dobiegała końca, znajdow ałem się w B erlinie i byłem św iadkiem przesłuchiw ania B rigadefiih rera R auscha, którego u jęto w schronie H itlera. Ze znał, że przez pew ien czas stał n a czele rezy d en tu ry w y w iadow czej w hiszpańskim m ieście H uelya i w ysyłał agentów do M aroka i A lgieru. Czy pam ięta p an tego Rauscha? — Doskonale. W ysłał on do C asablanki swego agenta de Cham blis, którego przeciągnęliśm y n a sw oją stronę. — Rausch był jednym z najbliższych w spółpracow ni ków szefa w yw iadu wojskowego, ad m irała C anarisa. Opo w iadał nam , ja k j'echał razem z C anarisem do Escorialu. — Tak, pam iętam to spotkanie. — To było w czterdziestym trzecim roku. I przypom niałem sobie, ja k panow ie obydw aj w yjechaliście w tedy tak nagle z C asablanki, a potem w L ondynie opow iadała m i L illian, że w idziała w as w Escorialu. R ausch podał datę w yp raw y C anarisa do Escorialu, k tó ra p o kryw ała się 103
z datą waszego tam pobytu. Pokazałem Rauschow i pańską fotografię w ziętą z „L ife’u “ i on p an a poznał. Powiedział, że w idział p an a w k o ry tarzu liotelu, i opisał dokładnie Amesa. M ucłiin p rzerw ał i spojrzał na Pem broke’a. Ten uśm iecłinął się. — Proszę m ówić dalej. — C anaris spotkał się w tedy w E scorialu z pew nym wysoko postaw ionym A nglikiem i obiecał nam ów ić H itle ra, by zabrał w iększą część w ojsk z Sycylii. Pokazał H i tlerow i fałszyw e m eldunki agentów o tym , że szykuje się rzekom o d esan t n a G recję i S ardynię. H itler uw ierzył i w ycofał dziesięć dyw izji z Sycylii. Pem broke pom ieszał łyżeczką kaw ę i uśm iechnął się. — O kazuje się, że n a próżno zaprzątaliśm y sobie gło wę „B rim stonem “ i „M incem eatem “. Ciekawe. Zupełnie ja k w powieści detektyw istycznej: czytelnik cały czas ła m ie sobie głowę n ad tym , kto odegrał głów ną rolę — d C ham blis czy tru p biuralisty, i w końcu zważywszy wszystkie fakty, zatrzym uje się na jednym znich. A tu nagle nieoczekiw any zw rot fabuły; okazuje się, że głów na rola należała do C anarisa. Muszę napisać o tym powieść, tym bardziej że C anarisa w idziałem n a w łasne oczy. M uchin k iw ał tylko powoli głową. Pem broke w lepił w niego p y tający wzrok. — P a n się z ty m nie zgadza? Sam pan mówił... — M ówiłem, że C anaris w zmowie z w am i w ystrychnął, na dudka H itlera. Ale nie mówiłem , że C anaris odegrał głów ną rolę w zw ycięstw ie n ad W łochami. — Więc on nie odegrał głównej roli? — Nie. — A kto? — p opatrzył n a zegarek. — Szkoda, w krótce odlot. Mało czasu. — Będę się streszczał — zaczął M uchin. — To nie za spraw ą C anarisa udało w am się ta k łatw o zająć Sycylię i w ysadzić W łochy z siodła. P am ięta p an rozkaz h itle row skiego dow ództw a z końca lipca 1943 roku o ofensy 104
wie w ojsk niem ieckich na w schodnim froncie? O fensyw a ta rozpoczęła się pięć dni przed w aszym desantem na Sycylię. A w tydzień później nasze w ojska rozpoczęły kontrofensyw ę w rejo n ie O rła i zw iązały w szystkie re zerw y Niemców. H itler nie m ógł ju ż posłać żadnych po siłków do Włoch. Oto je st przyczyna łatw ego w zięcia Sycylii i w yelim inow ania W łoch z w ojny. Proszę nie za pom inać, że te dyw izje, k tó re H itle r za nam ow ą C anarisa zab rał z S ycylii i posłał do G recji, tra fiły n a w schod ni front. Pem broke uśm iechnął się. — A w ięc sedno sp raw y nie w „M incem eat“, nie w „B rim stone“ i nie w C anarisie, ale w waszej ofensy w ie n a przyczółku orłow skim . — T ak w ynikałoby z faktów . — W ie p an co? — Pem broke położył ręk ę M uchinow i n a ram ię. — P a n pow inien o ty m w szystkim napisać. W spom niał pan, ja k tańczyliście z L illian. W zim ie czter dziestego czw artego ro k u w L ondynie tra fił ją odłam ek V-2 i straciła nogę. Tańczyć ju ż więcej nie będzie. T rzeba wszystko zrobić, żeby n ie było w4ęcej n a św iecie żad nych V. T rzeba raz na zaw sze skończyć z wojHami. Wy pijm y za nasze dzieci. P rz e ta rł dłonią oczy. M uchin przyniósł z b u fe tu dw a koniaki. T rącili się kieliszkam i. — Za nasze spotkanie — rzekł Pem broke. — Cieszę się, że p an a widzę. L illian rów nież chce p rzyjechać do Moskwy. — Będę w as oczekiwać. — P rzyjedziem y z całą pew nością. W racaj'ąc do tem a tu... proponuję, żeby p an n ap isał pow ieść o „M incem eat“, o C anarisie i o w szystkim , co się tyczy tej spraw y. Niech p a n opisze atm osferę owych czasów, to przecież nie bę dzie dla p an a zbyt tru d n e, bo był p a n w ted y u nas. C hęt nie podzielę się z panem m ateriałam i. Opowiem w szyst kie szczegóły „ P lan u B rim stone“ i inn y ch afer. 105
— Muszą o ty m pom yśleć — M uchin zaśm iał się. — Będę m usiał w as oboje też opisać. — Proszę bardzo. Tylko niech pan w ym yśli tak i tytuł, żeby zaintrygow ał czytelników . Coś atrakcyjneg» M uchin skłonił głowę i po nam yśle rzekł z uśm iechem: — Trzeba, żeby w ty tu le figurow ała „żm ija“. — Dlaczego? — zdziwił się PembrOke. — Jeśli pan m a na m yśli Lillian... M uchin zaprzeczył ruchem głowy. — Chodzi o to, że jeszcze w C asablance zauważyłem , że ktoś łaził do mego pokoju i grzebał się w papierach i rzeczach... W końcu to m i się jed n ak sprzykrzyło i po stanow iłem położyć tem u kres. Tym bardziej że pow inien był przyjechać mój następca. A m uszę p a n u powiedzieć — dom yśliłem się, że to w łaśnie pan i Am
już nad an y i m ożna odebrać paszport. Pem broke poszedł po paszport, a w róciw szy znow u usiadł przy stoliku i za czął; — Ale pański ż a rt m ógł sią tragicznie zakończyć. P rze cież to, co p an przygotow ał, mogło się n a nas rzucić i ukąsić. Nie um ieliśm y, ta k ja k pan, zaklinać wężów. M egafon zapraszał do sam olotu. P em broke i M uchin w yszli n a płytę. — O na nie m ogła w as ugryźć — rzekł cicho M u chin.— K olekcjonow ałem w tedy zabaw ki. M iałem w śród nich ce rato w ą kobrę i to ją w sunąłem pod poduszkę. — C eratow ą? — w ykrzy k n ął Pem broke. — To b y ła za baw ka? — Tak. ^ — Ale przecież ona... kiedy Ames zakłócił je j spokój, poruszyła się, zasyczała i uniosła głowę. — W ew nątrz była sprężyna. Z w inąłem Ją w kłębek i ukryłem , a kiedy A m es podniósł poduszkę, zaczęła się rozkręcać. A to, że z sykiem uniosła głowę, to ju ż tylko w asza w yobraźnia... Podeszli do bariery. Pem broke w yciągnął rękę do M u china i zapytał: — Ja k i w ięc będzie tytu ł? i czy z „kobrą“? M uchin kiw n ął głową. — Nazwę powieść: „K obra pod poduszką“, albo po pro stu „K obra“.
KRZYŻÓWKA Z TYGRYSEM
P O Z I O M O : 1) d z i e n n ł l c a r z r a d z i a e k i , k o r e a p c r n d e n t a g e n c j i T A S S , 4) j e t j n o % m l e j s o a k o l l t e g o t o m i k u , 7) j e d n a z l i t e r a l l a t i e t u g r e c k i e g o , 9) ....... i t i u d m i ł a , ID) s z y b k i ż a g l o w i e c z X I X w i e k u o d ł u g ic h r e j a c h , t y p u f r e g a t y , 11) p o l s k i s z t u c i a i y n i a t e r i a ł w e ł n o p o d o b n y , 12) w l ę i i e n i e , p o z b a w i e n i e » w o b o d y , 19) n i e w i e l k i r e w e r s , p o ś w i a d c z e n i e o d b i o r u p a c z k i I tp ,, 18) I m i ę m ^ 'k i e . a i) p o e t a , p r z y w ó d c a s u r r e a i i s t ć w , 24) I m l ą ż e ń s l d e , 26) z a g ł ę b i e n i e , k r e s a . r o v r e k , W) z a c h c i a n k a , f a n t a z j a , ' k a p r y s , 28) o l b r z y m i e j e z i o r o w p o ł u d n i o w o - w s c h o d n i e j A f r y c e , 29) d z i e r ż a w a ' t e r m i n o w a lu b w i e c z y s t a , SB) s e r w a t k a z m l e k a o w o z e g o i P I O N O W O ! 1) d r z e w o , k t ó r e g o l i ś c i e s ą p o k a r m e m j e d w a b n i k ó w , 2) z g i e łk i h a r m i d e r , 3) z e s p ó ł m u z y c z n y z ł o ż o n y z d z i e w i ę c i u i n s tru m e n ta lis tó w , 4) k i l k u g a t u n k o w y r o d z a j z p o d r z ę d u m a ł p w ą s k o n o s y c h , 5) z w i e r z ę t a z a m i e s z k u j ą c e n a s z e l a s y , 6) r o d z a j g r y w k a r t y , 8) n a z w a p o l s k i e g o r e a k t o r a , 13) r z e k a (w ję z , h i s z p a ń s k i m ) , s t ą d p o c z ą t e k n a z w y w i e l u r z e k a m e r y k a ń s k i c h , 14) i n a c z e j ; n i e d o b r a , 16) w r z ą t e k , 17) j a {w j ę z , ła c i ń s k i m ) , 18) to , c o b y ł o p o d p o d u s z k ą , 19) s p r y t , ś m ia ło ś ć , p e w n o ś ć s i e b i e , 20) r z y m s k a b o g i n i l a s ó w 1 z w i e r z ą t , 21) w a l i z y , s a k i , 22) f o r m a o g ło s z e n ia w o l i p a n u j ą c e g o w w y p a d k a c h s z c z e g ó ln e j w a g i , 23) w g ł ę b i e n i e w ś c ia n i e l u b w m u r z e , 25) o k r e s o z a s u w d z i e j a c h , „Z W A N ” W ś ró d C z y te ln ik ó w , k tó r z y n a d e ś lą p r a w id ło w e ro z w ią z a n ia p o d a d r e s e m : W y d .. M O N — W a r s z a w a , u l, G r z y b o w s k a 77, z z a z n a c z e n i e m n a k o p e r c i e ,,K r z y ż ó w k a z ty g r > ’^sem ” , r o z l o s o w a n y c h z o s t a n i e \0 k s i ą ż e k — n o w y c h p o z y c j i z t s j s e r i i .
EROWIE
-
OPERACJE
-
KULISY
^ ł y c z n e w y d a rz e n ia na{w iększych z m a g a ń w ojennych płorii; p rze ło m o w e , n ie z n a n e m om enty w alk; c z u jn ie słrzeta je m n ic e p ó l bitew nych, dy plo m aty c zny c h g a b in e tó w , głów nych szta b ó w i c e n tral w y w iad u
ukazuje ^ C Y K L W YD AW N IC ZY, W S K ŁA D KTÓ R EGO W CHODZI N IH IE IS Z Y TOM IK
.
^
DOTYCHCZAS UKAZAŁY SIĘ: Reduta 56 Dywizjon żab Operacja „Violet"
dzień dywizjonu 303 na Kufscherę Pze -!• lotnicy śmierci zamach na Hitlera dżungli Ida Pearl Harbor 2 innego świata |ścigu za V-1 -torpedy Skalskiego bluH admiralicji, jest oberleuinanf Siebert ^ ic a Łuku Kurskiego prk“ — okręt widmo Ne z SS nr 4 nie działa arcyszpiega na Filipinach wywiadu dzO śmierci blowniku T-VI nic a|(cja [misja Rudolfa Hesso jiicze bronie |ka Cicero |zch gigantów King Konga lusłyni w potrzasku Ija Hansa Schmidta ] generała Bethouart iciemni urowa armada
Ijjfaj i frłrtwMg^aBntf^i
Zagłado LuftwaHe Kapitulacji nie będzie; Zagłada Hiroszimy Plan „E-27" Antropoid atakuje Mówi radio Gliwice Twierdza na pustyni Upadek regenta Granica w ogniu Oper«efo-?r6łeguitpi^'»*e«»y^-—