===LUIgTCVLIA5tAm9PfU9+SHtIaA1+CngdcxJSJVV7C2c= Plikjest zabezpieczony znakiem wodnym ===LUIgTCVLIA5tAm9PfU9+SHtIaA1+CngdcxJSJVV7C2c= Czułam, że żyję...
1 downloads
14 Views
1MB Size
===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=
Plik jest zabezpieczony znakiem wodny m
===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=
Czu łam, że ży ję. M ig o cące, zmien iające s ię ś wiatła reflek to ró w, p u ls u jący ry tm k lu b o weg o remik s u p io s en k i Ellie Go u ld in g , s p o co n e ciała, k tó re tań czy ły , o cierały s ię o s ieb ie i cies zy ły s wo ją o b ecn o ś cią – k lu b n o cn y Sk y Lau n ch d o s tał s ię d o mo jeg o k rwio b ieg u i p o trafił n ak ręcić mn ie tak , jak ju ż d awn o n ic i n ik t n ie zd o łał. Kied y tam b y łam – k o o rd y n u jąc p racę b aru , p o mag ając k eln ero m i to warzy s ząc d id żejo m – czu łam s ię b ard ziej wo ln a n iż k ied y k o lwiek wcześ n iej w mo im ży ciu . Ten lo k al miał w s o b ie mag ię. A mn ie p rzy n o s ił tak że u zd ro wien ie. M imo en erg ii, jak ą tętn ił, k lu b b y ł o azą s p o k o ju . Czu łam s ię w n im b ezp ieczn ie. M o g łam s ię z ty m miejs cem związać b ez s trach u , że wy p ad n ę za b u rtę. Nik t n ie miał zamiaru mn ie zas k arży ć za zb y t in ten s y wn e i d łu g ie s k u p ian ie s ię n a p racy , jed n ak k rąży ły p lo tk i, że Sk y Lau n ch , k tó ry o d d łu żs zeg o czas u b y ł wy s tawio n y n a s p rzed aż, zn alazł n ab y wcę. No wy właś ciciel mó g ł zmien ić ws zy s tk o . – Lay n ie. – Sas h a, k eln erk a z g ó rn eg o p iętra, wy rwała mn ie z zad u my . – Po trzeb u ję wó d k i z to n ik iem, Białeg o Ro s jan in a i d wa razy Bu tterb all. – J as n e – o d p arłam, s ięg ając p o b u telk ę s to jącą n a p ó łce za mo imi p lecami. – Tru d n o u wierzy ć, że mamy d ziś ty le p racy . Przecież jes t czwartek ! – d ziwiła s ię Sas h a. – Bo mamy lato . Po czek aj jes zcze ty d zień , a to miejs ce wy b u ch n ie. Nie mo g łam s ię d o czek ać. Lato w k lu b ie to b y ła p o p ro s tu b o mb a. – Wted y d o p iero zaczy n a s ię zab awa – wtrącił s ię Dav id Lin d t, men ed żer lo k alu . Kied y b iałe jas k rawe ś wiatło b aru ro zjaś n iło mu twarz, w jeg o o czach zo b aczy łam b ły s k . – Prawd ziwa zab awa – d o d ałam z s zero k im u ś miech em i s tawiając d rin k i n a tacy Sas h y , p u ś ciłam d o Dav id a o czk o . W żo łąd k u p o czu łam is k ierk ę p o żąd an ia. Dav id o d p o wied ział mi ty m s amy m, wzn iecając z małej is k ierk i p ło mień .
Nie b y ł miło ś cią mo jeg o ży cia – n awet p rzelo tn ą – jed n ak ws p ó ln a p as ja, jak ą b y ła p raca w k lu b ie, wy wo ły wała we mn ie d ziwn ą n amiętn o ś ć. Wy d awało s ię, że mo ja ch ęć n au k i i ro b ien ia czeg o ś więcej p o za o b s łu g ą b aru b u d ziła ró wn ież jeg o zain teres o wan ie. Niejed en p ó źn y wieczó r, k ied y to zg łęb iałam ark an a zarząd zan ia lo k alem, k o ń czy ł s ię in s tru k tażem w łó żk u . Ch o ciaż n ie ciąg n ęło mn ie d o Dav id a s tale, to jeg o d ro b n a p o s tu ra, k ręco n e b lo n d wło s y i n ieb ies k ie o czy mn ie u rzek ały . Po d o b n ie jak in s ty n k t b izn es men a i wy jątk o wy s ty l k iero wan ia k lu b em – zalety , k tó re cen ię w mężczy źn ie. Szczerze mó wiąc, n ie miał wielk ieg o wp ły wu n a mo je u czu cia. Ows zem, b y ła międ zy n ami ch emia, ale n ies zczeg ó ln ie zawró cił mi w g ło wie i n ie s zalałam za n im tak , jak za in n y mi facetami. By ł p o p ro s tu s o lid n ą i b ezp ieczn ą o p cją, a to wed łu g mn ie cech y id ealn eg o mężczy zn y . Realizo wałam zamó wien ie Sas h y , p o d czas g d y Dav id n ap ełn iał k ielis zk i – jak s ąd ziłam, zamó wien ie To d d a, k eln era s to jąceg o o b o k Sas h y . Dav id rzad k o s tawał za b arem, ale ak u rat tej n o cy mieliś my s k ro mn ą ek ip ę, więc u cies zy łam s ię z jeg o p o mo cy . Ty m b ard ziej że mo g liś my ze s o b ą flirto wać. J ed en ze s tały ch k lien tó w, k tó ry p rzy s zed ł wraz ze s wo imi p rzy jació łmi, o p ierał s ię o b lat, czek ając, aż d o n ieg o p o d ejd ę. Kątem o k a zau waży łam, że p o p rzeciwleg łej s tro n ie k o n tu aru zajął miejs ce czło wiek w g arn itu rze. Sas h a ju ż miała o d ejś ć z g o to wy mi d rin k ami, g d y Dav id ją zatrzy mał. – Hej, p o czek aj. Po n ieważ jes teś my tu w tak im s k ład zie, u zn ałem, że p o win n iś my wzn ieś ć to as t za Lay n ie – p o wied ział i ro zd ał n am s h o ty . Teq u ilę – mó j u lu b io n y alk o h o l. Zerk n ęłam n a n ieg o p o d ejrzliwie. Wp rawd zie wy p icie jed n ej lu b d wó ch k o lejek w trak cie zmian y n ie b y ło n iczy m n ad zwy czajn y m, ale n ig d y n ie p iliś my n a o czach s zefa i o g ó ln ie s ię z ty m n ie o b n o s iliś my . – Nie p rzejmu j s ię – zap ewn ił Dav id , trącając mn ie zaczep n ie ramien iem. – To wy jątk o wa o k azja. – W k o ń cu to ty jes teś s zefem – o d p arłam z u ś miech em i wzięłam d o ręk i k ielis zek . – Nie mamy czas u n a p rzemo wy , więc p o p ro s tu wy p ijmy za Lay n ie. J es teś my z cieb ie d u mn i, mała! Z ru mień cami n a p o liczk ach s tu k n ęłam s ię s zk łem ze ws zy s tk imi wo k ó ł – tak że ze s tały m k lien tem i jeg o k u mp lami, k tó rzy k rzy czeli: „Do b rze mó wi!”, „Racja!”, „Zd ro wie!”. – J u h u ! – wy rwało mi s ię. Nie mo g łam p o ws trzy mać emo cji. Ciężk o p raco wałam
n a to , żeb y u zy s k ać d y p lo m. Też b y łam z s ieb ie d u mn a. J ed n y m h au s tem wy ch y liłam s h o ta i p o czu łam p rzy jemn e ciep ło p o d ążające wzd łu ż mo jeg o p rzeły k u , a p o tem ro zch o d zące s ię w ży łach . – Ch o lera, d o b re to jes t! Tłu m zaczął s ię n iecierp liwić, więc Sas h a o d wró ciła s ię n a p ięcie i o d d aliła ze s wo im zamó wien iem, a Dav id zajął s ię d rin k ami To d d a. W p ierws zej k o lejn o ś ci o b s łu ży łam s tałeg o k lien ta, k tó reg o imię mi u mk n ęło . Wy ch y lił s ię p rzez b ar, żeb y mn ie p rzy tu lić. Nie ro b iłam u n ik ó w – mo g łam g o n ie p amiętać, ale d o s k o n ale wied ziałam, jak zas łu ży ć n a n ap iwk i. – Cztery razy p iwo z b eczk i – p o p ro s ił, p rzek rzy k u jąc mu zy k ę, k tó ra w ciąg u o s tatn ich k ilk u min u t s tała s ię jes zcze g ło ś n iejs za. – Gd zie Lies l? Po d ałam mu d wa p ierws ze k u fle i zaczęłam n alewać p iwo d o k o lejn y ch . – Przejęła mo je zmian y w p rzy s zły m ty g o d n iu , więc d zis iaj ma wo ln e. Fak ty czn ie, to g o ś ć, k tó ry zazwy czaj flirto wał z Lies l, in n ą b arman k ą. – Sp o k o . A co ty b ęd zies z ro b ić w czas ie u rlo p u ? Sk o ro Lies l n ie b y ło w p o b liżu , k lien t s k u p ił całą s wo ją u wag ę n a mn ie. Wo d ził o czami p o mo im b iu ś cie, k tó reg o – trzeb a to p rzy zn ać – tru d n o b y ło n ie zau waży ć. Szczeg ó ln ie g d y n o s iłam b lu zk ę z g łęb o k im d ek o ltem. Sk o ro miałam fajn e p iers i, to d laczeg o n ie miałab y m ich wy ek s p o n o wać? – Zu p ełn ie n ic. – Ch ciałam, żeb y mo ja o d p o wied ź zab rzmiała tak , jak b y m wp ro s t n ie mo g ła d o czek ać s ię wak acji. Prawd a b y ła jed n ak tak a, że s p ecjaln ie wzięłam wo ln e, ab y s p ęd zić czas w d o mu , z mo im s tars zy m b ratem, ty mczas em Brian w o s tatn iej ch wili – właś n ie teg o ran k a – zad zwo n ił d o mn ie i o d wo łał cały p lan . Tłu maczy ł, że jes t zb y t zawalo n y ro b o tą. Nie b y ł n awet w s tan ie zjawić s ię n a u ro czy s to ś ci o d eb ran ia p rzeze mn ie d y p lo mu . Starałam s ię s tłu mić emo cje, żeb y n ie d ać p o s o b ie p o zn ać ro zczaro wan ia. Po za ty m b y łam p rzerażo n a fak tem, że n ie miałam czy m wy p ełn ić wo ln eg o czas u . Ta p ers p ek ty wa n ie n as trajała mn ie p o zy ty wn ie. Kilk a razy n awet p ró b o wałam p o p ro s ić Dav id a, żeb y jed n ak wp is ał mn ie w g rafik , lecz o s tateczn ie zmien iałam temat, b o czu łam s ię jak to taln a frajerk a. M o że fak ty czn ie ty d zień u rlo p u d o b rze b y mi zro b ił? M o że d am rad ę, co ? Zres ztą to n ie b y ł n ajlep s zy mo men t n a zamartwian ie s ię n ad ch o d zący m ty g o d n iem. Sk o ń czy łam ze s tały m k lien tem i p rześ lizg n ęłam s ię n a d ru g i k o n iec b aru , żeb y zająć s ię mężczy zn ą w g arn itu rze. – Co d la… cieb ie? – Zaczęłam s ię jąk ać, g d y ty lk o n awiązaliś my k o n tak t wzro k o wy . Na jeg o wid o k zach ły s n ęłam s ię p o wietrzem. Ten czło wiek … b y ł… WSPANIAŁY. Zach wy cający . Wp ro s t n ie mo g łam o d wró cić o d n ieg o g ło wy ;
p rzy ciąg ał jak mag n es . To o zn aczało jed n o – b y ł d o k ład n ie ty m ty p em mężczy zn y , k tó reg o p o win n am u n ik ać. Po liczn y ch zawo d ach miło s n y ch , k tó ry mi b y ła u s ian a mo ja p rzes zło ś ć, o d k ry łam, że facetó w, k tó rzy mi s ię p o d o b ali, mo g ę p o d zielić n a d wie g ru p y . Pierws zą k ateg o rię o p is ałab y m jak o : p rzelecieć i zap o mn ieć. Ud awało im s ię zaciąg n ąć mn ie d o s y p ialn i, ale ja p ó źn iej n ie miałam p ro b lemu z ty m, żeb y ich p o rzu cić, jeś li zach o d ziła tak a p o trzeb a. I właś n ie jed y n ie z tak imi mężczy zn ami p o s tan o wiłam s ię zad awać. To b y ło b ezp ieczn e ro związan ie. Dav id , n a p rzy k ład , zaliczał s ię d o tej g ru p y . A d ru g a k ateg o ria? To faceci, k tó rzy n ie mieli n ic ws p ó ln eg o z b ezp ieczeń s twem an i ty m b ard ziej z p o d ejś ciem w s ty lu : wy d y mać i zo s tawić. Na ich wid o k k rzy k n ęłab y m raczej: „O, k u rd e!”. Przy ciąg ali mn ie d o s ieb ie tak mo cn o , że z czas em d awałam s ię im całk o wicie p o ch ło n ąć. Bezwaru n k o wo s k u p iałam s ię n a ws zy s tk im, co ro b ili i mó wili, o raz n a ty m, k im b y li. Od tak ich g o ś ci mu s iałam u ciek ać – jak n ajs zy b ciej i jak n ajd alej. Wy s tarczy ły mi d wie s ek u n d y , żeb y s ię zo rien to wać, że właś n ie p o win n am wiać g d zie p iep rz ro ś n ie. Wy g ląd ał zn ajo mo – mu s iał ju ż k ied y ś p o jawić s ię w k lu b ie. J ed n ak jeś li rzeczy wiś cie wcześ n iej zło ży ł n am wizy tę, to tru d n o mi b y ło u wierzy ć, że o ty m n ie p amiętałam. By ł n ajb ard ziej o s załamiający m facetem n a ty m g lo b ie – jeg o wy raźn ie zary s o wan e k o ś ci p o liczk o we i żu ch wa d o s k o n ale ws p ó łg rały z id ealn ie u ło żo n y mi b rązo wy mi wło s ami i n ieziems k o s zary mi o czami. Delik atn y zaro s t s p rawiał, że p rzech o d ziły mn ie ciark i i p rag n ęłam p o czu ć jeg o s zo rs tk o ś ć n a mo jej s k ó rze. Na twarzy . I p o wewn ętrzn ej s tro n ie u d . Z teg o , co wid ziałam, trzy częś cio wy g arn itu r mężczy zn y b y ł p erfek cy jn ie s k ro jo n y i b ard zo g u s to wn y . A p rzez jeg o zap ach – wy raźn ą wo ń my d ła, wo d y p o g o len iu i czy s tej męs k o ś ci – n iemal węs zy łam w p o wietrzu jak s u k a p o d czas ru i. Ale n ie ty lk o n iezró wn an a u ro d a i wy k win tn e zes tawien ie n ajlep s zy ch cech p łci męs k iej u teg o czło wiek a p o wo d o wały , że czu łam o g ień międ zy n o g ami i s zu k ałam n ajb liżs zy ch d rzwi. Sp rawiał to s p o s ó b , w jak i n a mn ie p atrzy ł – tak jes zcze n ig d y n ie p atrzy ł n a mn ie żad en mężczy zn a. Z jeg o s p o jrzen ia b iła żąd za p o s iad an ia, jak b y n ie ty lk o ro zb ierał mn ie w my ś lach , ale i ro ś cił s o b ie p rawo d o teg o , b y wy łączn ie o n – i n ik t więcej n a ś wiecie – ju ż zaws ze mó g ł mn ie zas p o k ajać. Ch ciałam g o mieć n aty ch mias t. Ziaren k o o b s es ji zaczęło b o leś n ie k iełk o wać w mo im b rzu ch u . Stare, d o b rze mi zn an e u czu cie. J ed n ak to , że g o p rag n ęłam, n ie miało żad n eg o zn aczen ia. Wy raz jeg o twarzy mó wił wy raźn ie, że zd o b y łb y mn ie, czy
s ama b y m teg o ch ciała, czy n ie. Że to b y ło tak o czy wis te i n ieu n ik n io n e, jak b y właś ciwie ju ż n as tąp iło . Wy s tras zy łam s ię jak d iab li. Wło s y zjeży ły mi s ię n a ciele, p o twierd zając mó j lęk . A mo że s tan ęły mi d ęb a z ro zk o s zy ? „Och , k u rd e”. – Po jed y n czą s zk o ck ą single malt* . Czy s tą, p ro s zę. Prawie zap o mn iałam, że p rzecież miałam g o o b s łu ży ć. A s ama wizja u s łu g iwan ia mu wy d awała s ię tak s ex y , że k ied y p rzy p o mn iał mi o mo ich o b o wiązk ach i rzu ciłam s ię d o p ó łk i z alk o h o lami, o mal s ię n ie p rzewró ciłam. – M amy M acallan a. Dwu n as to letn ią wh is k y . – W p o rząd k u . To jed y n e, co p o wied ział, lecz wy s tarczy ło , żeb y n a d źwięk jeg o n is k ieg o , męs k ieg o g ło s u p rzy s p ies zy ło mi tętn o . Gd y p o d awałam mu s zk lan k ę, jeg o p alce mu s n ęły mo je, aż s ię wzd ry g n ęłam, co zau waży ł. Na wid o k mo jej reak cji lek k o u n ió s ł b rwi. Ch y b a mu s ię s p o d o b ała. Szy b k o co fn ęłam d ło ń i zaczęłam ją g o rączk o wo wy cierać o g ó rę s u k ien k i, jak b y materiał b y ł w s tan ie s p rawić, że całe ciep ło , k tó re zd o łało p rzeb y ć d ro g ę o d miejs ca d o ty k u d o zach łan n eg o p u n k tu p o międ zy mo imi u d ami, zn ik n ie. Nig d y n ie d o ty k ałam k lien tó w. Dlaczeg o ty m razem to zro b iłam? Po n ieważ n ie mo g łam g o n ie d o tk n ąć. Tak mn ie p rzy ciąg ał, tak b ard zo ch ciałam czeg o ś , czeg o n awet n ie p o trafiłam n azwać, że p o p ro s tu mu s iałam d o p ro wad zić d o jak ieg o k o lwiek k o n tak tu z n im. „O, n ie. Zn o wu . Ty lk o n ie to . Nie teraz. Nig d y więcej”. Od wró ciłam s ię o d n ieg o i w p o ś p iech u o d es złam jak n ajd alej. Najd alej, jak mo g łam, czy li n a d ru g ą s tro n ę b aro weg o b latu . W k o ń cu Dav id mó g ł o b s łu ży ć teg o faceta, g d y b y jes zcze zech ciał co ś zamó wić. J a mu s iałam s ię o d n ieg o izo lo wać. Właś n ie wted y , jak b y mó j p ech ch ciał mi wy s łać s y g n ał, wró ciła Sas h a. – Dav id , ta g ru p k a p rzy p iątce zn o wu mo les tu je k eln erk ę. – J u ż lecę – o d p arł, p o czy m zwró cił s ię d o mn ie: – Zajmies z s ię s ama b arem p rzez ch wilę? – Lajto wo . A tak s erio , to b ard zo n ielajto wo . Zo s tałab y m s ama z p an em Zb ajeru j Lay n ie Bez Wzg lęd u Na To , Czy Ześ wiru je, k tó ry wciąż s ied ział p o p rzeciwleg łej s tro n ie b aru . J ed n ak mo je zap ewn ien ia wy d ały s ię Dav id o wi wy s tarczające. Wy ś lizg n ął s ię zza b latu i zo s tawił mn ie w to warzy s twie p rzy s to jn iak a w g arn itu rze. Nawet s tały k lien t i jeg o k u mp le d o s ied li s ię d o s to lik a ch ich o czący ch d ziewcząt n ieo p o d al. Zaczęłam
s k an o wać wzro k iem s k aczący n a p ark iecie tłu m w n ad ziei, że p rzy ciąg n ę g o ś ci, g ap iąc s ię n a mo rze twarzy . Po trzeb o wałam zamó wień . Ch ciałam s ię czy mś zająć. In aczej Garn iak mó g łb y p o my ś leć, że celo wo g o u n ik am, k o czu jąc w k ącie – co zres ztą właś n ie ro b iłam. Ale jeś li mam b y ć s zczera, to ta o d leg ło ś ć i tak w żad n y m s to p n iu n ie p rzy g as iła o g n is tej k u li p o żąd an ia k o tłu jącej s ię w mo im żo łąd k u . Ud awan ie b rak u zain teres o wan ia n ie miało s en s u . Wes tch n ęłam i zaczęłam wy cierać s zmatk ą b lat, mimo że właś ciwie n ie b y ło tak iej p o trzeb y , mu s iałam jed n ak czy mś zająć ręce. Gd y zd o b y łam s ię n a o d wag ę i ły p n ęłam w s tro n ę ciach a, k tó re wtarg n ęło n a mo ją p rzes trzeń , zau waży łam, że k o ń czy p ić d rin k a. Do s trzeg łam ró wn ież jeg o wzro k wlep io n y we mn ie… Wy d awało mi s ię, że to n ie b y ło ty p o we s p o jrzen ie k lien ta, k tó ry ch ce p rzy ciąg n ąć u wag ę b arman k i, jed n ak zn ając s wo ją ten d en cję d o p rzes ad y i n ad in terp reto wan ia lu d zk ich zamiaró w, o d rzu ciłam ten p o my s ł. Zeb rałam s ię n a o d wag ę i p o s tan o wiłam s p rawd zić, czy czeg o ś p o trzeb u je. No , ale k o g o ja p ró b u ję n ab rać? Nie mu s iałam s ię d o n iczeg o zmu s zać. Su n ęłam w jeg o s tro n ę, jak b y p rzy ciąg ał mn ie n iewid zialn ą lin ą. – J es zcze jed en ? – Nie, ju ż wy s tarczy . Wręczy ł mi s tu d o laró wk ę. Oczy wiś cie. M iałam n ad zieję, że zap łaci k artą – wted y wied ziałab y m, jak s ię n azy wa. Nie, n ie, wcale n a to n ie liczy łam. Nie o b ch o d ziło mn ie jeg o n azwis k o . Nie s p rawd ziłam też, czy n a p alcu lewej d ło n i n o s i o b rączk ę. An i czy wciąż o b s erwu je k ażd y mó j ru ch p o ty m, jak wzięłam o d n ieg o b an k n o t i wk lep y wałam zamó wien ie d o s y s temu w k as ie. – Sp ecjaln a o k azja? – zap y tał. Zmars zczy łam b rwi, p o czy m p rzy p o mn iałam s o b ie, że p rzecież wid ział n as z ws p ó ln y to as t. – Ach , tak . M ó j d y p lo m. Sk o ń czy łam s tu d ia men ed żers k ie. J eg o twarz ro zp ro mien iła s ię w wy razie s zczereg o p o d ziwu . – Gratu lacje. To za two je s u k ces y . – Un ió s ł s zk lan k ę w mo im k ieru n k u i wy p ił o s tatn i ły k wh is k y . – Dzięk u ję. Wp atry wałam s ię jak zah ip n o ty zo wan a w jeg o u s ta. Wy s u n ął d elik atn ie języ k , b y zlizać z warg i k ro p lę p o d rin k u . „M n iam”. Gd y o d s tawił s zk ło , wy ciąg n ęłam ręk ę, żeb y o d d ać mu res ztę p ien ięd zy ,
z ek s cy tacją p rzy g o to wu jąc s ię n a d o ty k jeg o d ło n i, k tó ry miał n ieu ch ro n n ie n as tąp ić. J ed n ak s tało s ię in aczej. – Zatrzy maj je. – Nie mo g ę. Dał mi s tó wę. Za s zk lan k ę s zk o ck iej. Nie mo g łam zach o wać tej k as y . – M o żes z i to zro b is z. J eg o ro zk azu jący to n p o win ien b y ł mn ie ziry to wać, ty mczas em s p rawił, że zro b iło mi s ię mo k ro . – Po trak tu j to jak o n ag ro d ę za u k o ń czen ie s tu d ió w. – Ok ej. – Po s tawa Garn iak a u g as iła mo ją ch ęć d o p rzek o marzan ia s ię. – Dzięk i. Od es złam, żeb y wetk n ąć b an k n o t d o s ło ik a z n ap iwk ami, wk u rzo n a n a s ieb ie, że d ałam s ię zman ip u lo wać n iezn ajo memu mężczy źn ie. – Czy to p rzy o k azji imp reza p o żeg n aln a? – u s ły s załam zza p lecó w jeg o g ło s i s ię o d wró ciłam. – J ak o ś n ie mo g ę s o b ie wy o b razić teg o , że z ty tu łem mag is tra b ęd zies z d alej p raco wać jak o b arman k a. Co in n eg o mó g ł wy wn io s k o wać facet w g ajerze? Pewn ie b y ł jak imś b izn es men em o p o g ląd ach , jak ie wy zn awał ch o ciażb y mó j b rat. Są zawo d y i zajęcia, k tó re warto wy k o n y wać, o raz zawo d y i zajęcia d la in n y ch lu d zi. Praca w b arze n ależała d o tej d ru g iej k ateg o rii. Ale ja u wielb iałam p racę b arman k i. Co więcej, k o ch ałam ten k lu b . Po s złam n a s tu d ia ty lk o d lateg o , że p o trzeb o wałam jes zcze in n y ch ak ty wn o ś ci. Ch ciałam mieć więcej d o ro b o ty . Co ś , co b y mn ie „zajęło ”, jak to o k reś lił Brian , o feru jąc mi p o k ry cie k o s ztó w ed u k acji, n a k tó re n ie wy s tarczy ło b y mi ze s ty p en d iu m i ws p arcia fin an s o weg o n a n au k ę. I to b y ła d o b ra d ecy zja, p o n ieważ p rzed e ws zy s tk im d zięk i n iej mo je ży cie n ie wy my k ało s ię s p o d k o n tro li. Przez o s tatn ie trzy lata p o ś więcałam s ię s tu d io m i p racy w b arze. Pro b lem w ty m, że u czeln ia p o ch łan iała jed n ak więcej mo jej u wag i i czas u . I teraz, to n ąc w s tu d en ck ich d łu g ach , ro zmy ś lałam n ad ty m, jak związać k o n iec z k o ń cem b ez p o trzeb y o p u s zczan ia k lu b u Sk y Lau n ch . M iałam p lan . Ch ciałam awan s u . W ciąg u o s tatn ieg o ro k u p o mag ałam n ad zo ro wać k lu b , jed n ak n ie mo g łam o trzy mać o ficjaln eg o ty tu łu , p o n ieważ k ad ra men ed żers k a mu s iała p raco wać n a p ełn y etat. Ale k ied y s k o ń czy ła s ię s zk o ła, b y łam g o to wa d o p racy w p ełn y m wy miarze g o d zin . Dav id p rzy g o to wy wał mn ie d o n o wej ro li. J ed y n ą p rzes zk o d ą n a mo jej d ro d ze mó g ł s ię o k azać n o wy właś ciciel. Ch o ciaż ak u rat ty m
n ie miałam zamiaru s ię zamartwiać. Do czas u . Op o wiad an ie k lien to m o s wo ich zamiarach n ie s zło mi n ajlep iej. Czy mąd re b y ło b y wy k o rzy s tan ie ty tu łu mag is tra d o zro b ien ia k ariery jak o men ed żerk a k lu b u n o cn eg o ? Prawd o p o d o b n ie n iezb y t mąd re. Dlateg o zawah ałam s ię i g ło ś n o p rzełk n ęłam ś lin ę, zan im u d zieliłam o d p o wied zi mężczy źn ie w g arn itu rze. – Tak s ię s k ład a, że ch cę tu zo s tać i awan s o wać. Ub ó s twiam k lu b o we ś ro d o wis k o . Ku mo jemu zas k o czen iu p o k iwał g ło wą z ap ro b atą. Po tem p rzy b liży ł s ię d o b aru , a k ied y o ś wietliły g o jas n e żaró wk i, w jeg o o czach p o jawił s ię b ły s k . – To s p rawia, że ży jes z. – Właś n ie tak . – Nie mo g łam p o ws trzy mać u ś miech u . Sk ąd to wied ział? – To wid ać. Zab ó jczo p rzy s to jn y , b o g aty i jes zcze n ad awał n a ty ch s amy ch falach co ja. By ł d o k ład n ie ty m ty p em faceta, n a k tó reg o p u n k cie d o s tałab y m o b s es ji. I to zd ecy d o wan ie n iezd ro wej. – Lay n ie! – Z h ip n o zy in ten s y wn ie s zary ch o czu n iezn ajo meg o wy rwał mn ie k rzy k s tałeg o k lien ta. – Wy ch o d zę. Ch ciałem jes zcze raz p o g ratu lo wać ci i ży czy ć p o wo d zen ia. A, i… to mó j n u mer. Zad zwo ń czas em. Po mo g ę ci wy p ełn ić wo ln y ty d zień . – Yy y , d zięk i. Przeczy tałam imię n ab azg ran e n a s erwetce, k tó rą mi zo s tawił – „M att”. Od czek ałam, aż o p u ś ci lo k al, i u p ewn iws zy s ię, że ciach o p atrzy , o s ten tacy jn ie wy rzu ciłam ją d o k o s za. – Ro b is z tak z k ażd y m n u merem, jak i d o s tajes z? Zatrzy małam s ię. Nie to , żeb y m wcześ n iej n ie u mawiała s ię z g o ś ćmi k lu b u – p o p ro s tu n ig d y ze s tały mi k lien tami. To b y ła zło ta zas ad a. Nie ch ciałam ich więcej s p o tk ać. Zb y t d u ża p o k u s a i ry zy k o , że zwario wałab y m n a p u n k cie k tó reg o ś . J ed n ak n ie zamierzałam o ty m ro zmawiać z p rzy s to jn iak iem w g arn itu rze. A s k o ro wciąż czu łam n a s o b ie jeg o wzro k , to u p ewn iłam s ię, że fas cy n acja n ie jes t jed n o s tro n n a. Ty m b ard ziej że d o s tałam o d n ieg o tak wy s o k i n ap iwek . – Pró b u jes z s p rawd zić, czy twó j też wy ląd o wałb y w k o s zu ? Zaś miał s ię. – By ć mo że. J eg o reak cja s p rawiła, że też s ię u ś miech n ęłam, a międ zy u d ami p o czu łam jes zcze więk s zą wilg o ć. Przy jemn ie b y ło z n im flirto wać. Szk o d a, że tak s zy b k o mu s iałam to
s k o ń czy ć. Po ło ży łam d ło n ie n a b lacie i p o ch y liłam s ię, żeb y mó j g ło s p rzeb ił s ię p rzez mu zy k ę. Przy o k azji s tarałam s ię n ie ro zp ły n ąć całk o wicie o d żaru s p o jrzen ia, jak ie zawies ił n a mo im b iu ś cie, g d y s ię d o n ieg o zb liży łam. – Two jeg o b y m n ie wy rzu ciła. W o g ó le b y m g o n ie wzięła. Zmru ży ł o czy , ch o ciaż wciąż mig o tała w n ich wes o ło ś ć. – Nie twó j ty p ? – Nie d o k o ń ca. Ud awan ie, że mn ie n ie k ręci, b y ło jało we. Na p ewn o d o s k o n ale zd awał s o b ie s p rawę z teg o , że n a n ieg o lecę. – A d laczeg o ? – Bo s zu k as z czeg o ś p rzelo tn eg o . Czeg o ś d la zab awy . Po ch y liłam s ię jes zcze b ard ziej, żeb y wy p o wied zieć k lu czo wą k wes tię – tę, k tó ra o d s tras zy łab y n awet n ajb ard ziej n ap alo n eg o faceta: – A ja s ię p rzy wiązu ję. Co fn ęłam s ię i wy p ro s to wałam, o b s erwu jąc jeg o reak cję. – I co ? Nie n ap ęd ziłam ci s trach u ? Sp o d ziewałam s ię p an ik i. Zamias t teg o g o ś ć wy d awał s ię lek k o ro zb awio n y . – Alay n o With ers , n ie ro b is z n ic in n eg o , ty lk o mn ie p rzerażas z. – Ws tał i zaczął zap in ać g u zik i p łas zcza. – J es zcze raz g ratu lu ję. To s p o re o s iąg n ięcie. Gap iłam s ię n a n ieg o s tan o wczo zb y t d łu g o , k ied y wy ch o d ził, b ard ziej zawied zio n a jeg o n ag ły m o d ejś ciem, n iż ch ciałab y m to p rzy zn ać. M in ęło p ięć min u t, zan im u ś wiad o miłam s o b ie, że p rzecież mu s ię n ie p rzed s tawiałam.
* Ty p wh is k y wy twarzan y w cało ś ci z jed n eg o s ło d u w p rzeciwień s twie d o wh is k y ty p u mies zan eg o – blended (p rzy p . tłu m.). ===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=
Więcej n a: www.eb o o k 4 all.p l
– Po zn ałaś ju ż n o weg o właś ciciela? Po d n io s łam wzro k zn ad k artk i, żeb y zo b aczy ć p lecy Lies l, k tó ra ak u rat s p rawd zała zawarto ś ć lo d ó wk i za b arem. Z k ażd y m ru ch em b arman k i tań czy ły jej fio leto we falu jące wło s y . Zmars zczy łam b rwi. Nie zap o mn iałam, że lo k al ma n o weg o właś ciciela, ale s tarałam s ię o ty m n ie my ś leć, żeb y n ie zwario wać. Iry tację, k tó ra o g arn ęła mn ie n a my ś l o n im, d ało s ię s ły s zeć w mo jej o d p o wied zi. – Kied y n ib y miałab y m g o s p o tk ać? – Nie b y ło mn ie w k lu b ie o d o d eb ran ia d y p lo mu , czy li p rzes zło ty d zień . Lies l zamk n ęła d rzwi lo d ó wk i i wzru s zy ła ramio n ami. – Nie wiem. M o że wp ad łaś d o b aru n a ch wilę… Zn ała mn ie zb y t d o b rze. W min io n y m ty g o d n iu p o ws trzy my wałam s ię p arę razy , żeb y n ie zah aczy ć o b ar, p rzech o d ząc w p o b liżu . To b y ła d la mn ie p rawd ziwa walk a, lecz u d ało mi s ię trzy mać z d ala o d lo k alu . – Nie. Tak s ię s k ład a, że więk s zo ś ć wo ln eg o czas u s p ęd ziłam w s p a n ied alek o Po u g h k eep s ie. – U la la! No p ro s zę! – Lies l u n io s ła p rzek łu tą b rew. – Czy żb y ś wy g rała fo rtu n ę n a lo terii, a ja n ic o ty m n ie wiem? – Nie d o k o ń ca. To p rezen t o d Brian a. Nie zap rzątał s o b ie g ło wy k artk ą z ży czen iami – w d n iu o b ro n y lis to n o s z wręczy ł mi k o p ertę z b iletem n a p o ciąg i k arn etem d o s p a. To b y ł p ięk n y g es t, zu p ełn ie n ie w s ty lu mo jeg o b rata. M o że n a p o my s ł wp ad ła jeg o żo n a? – J ak … miło . – Lies l n ie zn o s iła Brian a i n awet n ie p ró b o wała teg o u k ry wać. J ak o jed n a z n ieliczn y ch o s ó b , k tó re zn ały mn ie i mo ją h is to rię, zaws ze s tała p o mo jej s tro n ie i b y ła p iek ieln ie lo jaln a. M ó j b rat – n iek o n ieczn ie. To o d razu ich p o ró żn iło . – Czemu tak g ad as z? J as n e, że to b y ło miłe. Ro b iłam mas ę b zd etó w, k tó ry ch w ży ciu n ie p ró b o wałam: jeźd ziłam k o n n o , ws p in ałam s ię p o s k ałach . Po za ty m
miałam milio n zab ieg ó w w cen tru m o d n o wy b io lo g iczn ej. Ty lk o d o tk n ij mo jej s k ó ry ! – Wy ciąg n ęłam w jej s tro n ę ręk ę. – M o je d ło n ie n ig d y n ie b y ły tak ie g ład ziu tk ie. – M as z rację. J ak u n iemo wlak a. – To mi wy s zło n a d o b re. Serio . Właś n ie teg o p o trzeb o wałam. Nib y całk o wity relak s , a wciąż b y łam czy mś zajęta. – Wo w. No to p u n k t d la Brian a. M o że wres zcie d o ras ta. – J ej g ło s złag o d n iał. – A co p o rab iałaś p o za s p a? J ak s ię miewałaś ? Słab o . Pięć d n i w k u ro rcie to b y ł raj, jed n ak k ied y mó j p o b y t tam d o b ieg ł k o ń ca, mu s iałam wró cić d o p rawd ziweg o ży cia, czy li p u s teg o mies zk an ia i u my s łu , k tó ry an i n a ch wilę n ie ch ciał s ię wy łączy ć. – Cies zę s ię, że zn ó w tu jes tem, jeś li o to p y tas z. I mo g łab y m teraz p rzed s tawić cztery alb o p ięć teczek n o wy ch p o my s łó w d la k lu b u . – Przy n ajmn iej to zd ro wa o b s es ja – zaś miała s ię. – Tak jak b y – o d p arłam, u ś miech ając s ię z zak ło p o tan iem. Wed łu g rap o rtu n a p ó łce miała p o jawić s ię b u telk a Sk y y Vo d k i, więc g d y u d ało mi s ię ją zn aleźć, zazn aczy łam n a liś cie. Ciąg le p racu jąca g łó wk a p rzy n o s iła k o rzy ś ci – zaws ze id ealn ie d o k o n y wałam reman en tu i d zięk i mn ie ek s p o zy cje b y ły b ezb łęd n e. Wad y ten d en cji d o p o s iad an ia o b s es ji u jawn iały s ię d o p iero w relacjach z lu d źmi – p rzed e ws zy s tk im z mężczy zn ami, jeś li ch o d zi o ś cis ło ś ć. Wy ch y liłam s ię za lad ę i s p o jrzałam n a zeg arek . Piętn aś cie min u t d o o twarcia. To zn aczy ło , że za p iętn aś cie min u t ś wiatła zamig o cą w try b ie k lu b o wy m. Nas z ro zś wietlo n y lo k al s p rawiał, że czu łam s ię k ru ch a, n ag a i n iep as u jąca d o teg o miejs ca. Nawet d ziars k a, wy s zczek an a Lies l s tawała s ię wted y p rzy g as zo n a, jak b y k to ś jej wy jął b aterie. Nig d y n ie p rzep ro wad ziły b y ś my tej ro zmo wy w czas ie p racy k lu b u . M ó j wzro k p ełzł wzd łu ż b aro wej lad y , aż zawęd ro wał d o miejs ca, w k tó ry m s ied ział czło wiek w g arn itu rze, k ied y o s tatn io p raco wałam. Nie p ierws zy raz o d tamtej p amiętn ej n o cy o n im my ś lałam. Zn ał mo je imię. Czy żb y p rzy p ad k iem je u s ły s zał? Ale n azwis k o ? M u s iał z k imś ro zmawiać, jed n ak n ie wid ziałam, żeb y z k imk o lwiek zamien ił ch o ć s ło wo . M o że zan im o trzy małam o d n ieg o zamó wien ie… W k o ń cu wcześ n iej n ie zwracałam n a n ieg o u wag i. M o że fak ty czn ie k to ś mu p o wied ział. – O czy m tak ro zmy ś las z? – Lies l wy rwała mn ie z zad u my , ró wn ież o p ierając s ię o b lat.
Wzru s zy łam ramio n ami. Wy s złab y z s ieb ie, g d y b y m jej zd rad ziła, że jak iś p rzy p ad k o wy facet zn ał mo je imię. Uzn ałab y od razu , że jes tem w n ieb ezp ieczeń s twie. J a z k o lei czu łam emp atię d o o s ó b , k tó re mu s iały zeb rać więcej in fo rmacji, n iż p o win n y . I n ie miałam o ch o ty s łu ch ać k o lejn eg o wy k ład u o p o ten cjaln y ch n atrętach . W k o ń cu wied ziałam ws zy s tk o n a temat ś led zen ia lu d zi. M o g łam jej za to o p o wied zieć tro ch ę in n y ch rzeczy n a temat tajemn iczeg o jeg o mo ś cia. – Os tatn io , jak miałam zmian ę, p ewien facet… – n a ch wilę zamilk łam, b o p rzy p o mn iałam s o b ie jeg o n ieo p is an y mag n ety zm – … n ieziems k o b o s k i facet d ał mi s to d o lcó w za M acallan a n a trzy p alce i k azał zatrzy mać res ztę. – Bo co ? Liczy ł n a lo d zik a p o p racy ? – Nie, n ie s ąd zę, żeb y o to mu ch o d ziło , ale… Czeg o o n właś ciwie ch ciał? By łam n iemal p ewn a, że n a mn ie leciał. A mo że jed n ak ty lk o to s o b ie u b zd u rałam, b o o mamiło mn ie włas n e p o żąd an ie? – No , n ie wiem. Zwy czajn ie wy s zed ł. Niczeg o n ie p ró b o wał. W s u mie s tarałam s ię g o o d s tras zy ć, ale raczej n ie to b y ło p o wo d em jeg o wy jś cia. – To b y ło … d ziwn e. – Czy li jak ? M as z n o wy o b iek t fan tazji d o mas tu rb acji? – Nie p o wiem. – I tak two ja min a zd rad za ws zy s tk o . Rzeczy wiś cie, w ciąg u min io n eg o ty g o d n ia n iezn ajo my n awied zał mo je my ś li, mając n a s o b ie zd ecy d o wan ie mn iej, n iż wted y , k ied y wid ziałam g o p rzy b arze. I p o d czas g d y d la więk s zo ś ci lu d zi s ek s u aln e marzen ia b y ły czy mś raczej n iewin n y m, to Lies l wied ziała, że w mo im p rzy p ad k u n ie k o ń czą s ię n iczy m d o b ry m. J ed n ak n ie p o trzeb o wałam jej wy wo d ó w. Do p ó k i p o raz k o lejn y g o n ie zo b aczę – a s zan s e n a to b y ły raczej n ik łe – d o p ó ty ws zy s tk o b ęd zie w p o rząd k u . Żeb y p rzerwać ten wątek , zajęłam s ię p o p rawian iem rzeczy za b arem, k tó re wcale teg o n ie wy mag ały , ale ch ciałam zmien ić temat. – A ten n o wy właś ciciel… s p o tk ałaś g o ju ż? J ak i o n właś ciwie jes t? Lies l zn ó w wzru s zy ła ramio n ami. – Raczej s p o k o . M ło d s zy , n iż mo g łab y ś s o b ie wy o b razić. Co ś k o ło d wu d zies tu s ied miu czy o ś miu lat. Zajeb iś cie b o g aty . Ale ma ś wira n a p u n k cie s p rzątan ia i czy s to ś ci. Daliś my mu ju ż n awet k s y wk ę – Baro wy Nazis ta. Sp rawd za d o s ło wn ie ws zy s tk o i p rzejeżd ża p alcem p o lad ach d la p ewn o ś ci, że n ie ma n a n ich an i
o d ro b in k i b ru d u , jak b y miał zab u rzen ia o b s es y jn o -k o mp u ls y jn e alb o co ś w ty m s ty lu . Ah a, à p ro p o s mas tu rb acji – jes t s zatań s k o p rzy s to jn y . Lies l u ważała k ażd eg o g o ś cia z g ru b y m p o rtfelem, k tó ry jes zcze n ie wy ły s iał, za ciach o , d lateg o jej o p in ia n ie b y ła zb y t miaro d ajn a. J ed n ak p s eu d o n im „Baro wy Nazis ta” mn ie ro zb awił. Os tatn imi czas y n as za zało g a n ies zczeg ó ln ie d b ała o p o rząd ek za b arem, d lateg o p rzy d ałab y s ię jej o d ro b in a miło ś ci, ale i b acik . Przy n ajmn iej tak b y m u zn ała, b ęd ąc men ed żerk ą. Po d o b n e p o g ląd y d ały mi n ad zieję, że d o g ad am s ię z n o wy m właś cicielem. Zas tan awiałam s ię też, jak i czło wiek zg o d ził s ię wres zcie n a ab s u rd aln ie n ieb o ty czn ą cen ę za n as z lo k al. Nie to , żeb y Sk y Lau n ch n ie b y ł teg o wart, ale wy mag ał g en eraln eg o remo n tu , żeb y wy b ić s ię p o n ad g ru p ę n ajlep s zy ch n o wo jo rs k ich k lu b ó w. Czy n o wy właś ciciel rzeczy wiś cie d o s trzeg ł w ty m miejs cu p o ten cjał? J ak b ard zo p rak ty czn y s ię o k aże? Po wierzy in teres y Dav id o wi? – Po zn as z g o d ziś wieczo rem – p o wied ziała w k o ń cu Lies l, p rzejeżd żając k o lczy k iem p o ward ze. – M y ś lę, że jes t g ru b ą ry b ą w b izn es o wy m ś wiecie. Zres ztą p ewn ie o n im s ły s załaś – Ho u s to n Pierce czy jak o ś tak . Szczęk a mi o p ad ła. – M as z n a my ś li Hu d s o n a Pierce’a? Od czek ałam ch wilę, aż Lies l k iwn ie g ło wą. – Lies l, p rzecież Hu d s o n Pierce to n ajwięk s za s zy ch a p o n iżej trzy d zies tk i w b izn es ie. J es t jak mło d y b ó g . Hu d s o n u ro d ził s ię b o g aty i zo s tał s two rzo n y d o ży cia w b o g actwie, mając za ro d zicó w ws p ó łczes n y ch Ro ck efelleró w. J ak o n ajs tars zy s y n p o więk s zy ł ro d o wy majątek d zies ięcio k ro tn ie. Na s tu d iach b y łam zain try g o wan a liczb ą p rzed s ięwzięć, w k tó re s ię an g ażo wał. – Wies z, że n ie jes tem d o b ra w ty ch g ó wn ian y ch zg ad y wan k ach , k to jes t k im w d zis iejs zy m ś wiecie. – Lies l n ap ręży ła s ię, o s iąg ając s to p ięćd zies iąt p ięć cen ty metró w s wo jeg o wzro s tu p lu s o s iem o b cas a w s zp ilk ach . – Ale wcale b y m s ię n ie zd ziwiła, g d y b y o n zn alazł s ię w p ierws zej d zies iątce n ajg o ręts zy ch i n ajb ard ziej s ek s o wn y ch facetó w n a ś wiecie. Przy g ry złam warg ę, u s iłu jąc s o b ie g o wy o b razić. By ć mo że ju ż g d zieś wid ziałam jeg o zd jęcie, ale za Ch in y n ie b y łam s o b ie w s tan ie p rzy p o mn ieć, jak wy g ląd ał. Zazwy czaj n ie p rzy wiązu ję wag i d o tak ich rzeczy . J ed n ak co ś mi ś witało , g d zieś d zwo n iło , ty lk o n ie mo g łam s k o jarzy ć, w k tó ry m k o ś ciele. M o je zwo je mó zg o we n ie p o trafiły wy p raco wać żad n eg o p o łączen ia.
– W k ażd y m razie – k o n ty n u o wała Lies l, o p ierając s ię o lad ę – wy d aje mi s ię, że g d zieś s ię tu k ręci. Wid ziałam g o wcześ n iej, jak s zed ł d o b iu ra, a ty ak u rat p o s złaś p o s erwetk i d o mag azy n u . Przy tak n ęłam wciąż n iep ewn a, czy
ek s cy tu je mn ie p ers p ek ty wa p o zn an ia
Hu d s o n a Pierce’a, czy n ie za b ard zo . Częś ć mn ie ch ciała s k ak ać i p is zczeć z p o d ziwu d la s ły n n y ch d ecy zji, k tó re p o d jął. Po za ty m wy mien ian ie s ię z n im p o my s łami mo g ło b y ć całk iem ek s cy tu jące. J ed n ak co , jeś li wp ad ł ju ż n a ws zy s tk ie, jak ie ch ciałam zap ro p o n o wać? Hu d s o n Pierce n ie p o trzeb o wałb y mo ich frajers k ich s u g es tii, żeb y s p rawić, b y k lu b n a n o wo ro zk witł. Ch y b a że w o g ó le n ie p lan o wał s ię an g ażo wać. Ale wted y p o co k u p o wałb y lo k al? Bez s en s u . Zan im jed n ak p lan y n a p rzy s zło ś ć, k tó re p rag n ęłam zrealizo wać, ek s p lo d o wały w mo jej wy o b raźn i, mu s iałam o s o b iś cie p o zn ać Pierce’a i wy czu ć, jak ie ma zamiary . Wzięłam d y s k retn ie k ilk a g łęb o k ich o d d ech ó w n a u s p o k o jen ie, p o czy m zn ó w s k u p iłam s ię n a zao p atrzen iu b aru . Ko n cen tru jąc s ię n a s wo ich zad an iach , tro ch ę n ieś wiad o mie d o p as o wałam s ię d o p u ls u jąceg o ry tmu tech n o , k tó re s ączy ło s ię z g ło ś n ik ó w, i wy zb y łam ws zelk ich tro s k . By ły ś my w s tan ie ro zmawiać p rzy tej mu zy ce b ez s p ecjaln eg o p rzek rzy k iwan ia s ię, jed n ak g rała o n a n a ty le g ło ś n o , że n ie u s ły s załam d rzwi o twierający ch s ię p o lewej s tro n ie b aru . Właś n ie d lateg o n ie o d razu zau waży łam Hu d s o n a. By łam d o n ieg o o d wró co n a p lecami i p atrzy łam n a p ó łk ę, z k tó rej zd ejmo wałam Teq u ilę Go ld . Nawet p ó źn iej, k ied y u p o rałam s ię z b u telk ą, mo je o czy w p ierws zej k o lejn o ś ci n atrafiły n a Dav id a. Otak s o wał mn ie o d s tó p d o g łó w, a ja o d p łaciłam mu u ś miech em, zad o wo lo n a, że mó j o b cis ły g o rs et n ie u mk n ął jeg o u wad ze. Bo to d la n ieg o n o s iłam to ch o lern e u b ran ie. Led wo mo g łam o d d y ch ać, czu łam s ię jak w żelazn y m u ś cis k u , ale b y ło warto d la teg o p rzes zy wająceg o s p o jrzen ia. Dzięk i n iemu zaczęłam s ię g o to wać z p o d n iecen ia jak n a wo ln y m o g n iu . Wted y n ap o tk ałam wzro k Hu d s o n a i d wie rzeczy wy d arzy ły s ię jed n o cześ n ie. Po p ierws ze, mo je p o d n iecen ie o s iąg n ęło temp eratu rę wrzen ia. Po d ru g ie, mó j mó zg n ares zcie o d n alazł p o łączen ie, k tó reg o tak d łu g o s zu k ałam. Hu d s o n Pierce to b y ł Garn iak . Ch o ciaż wcale teg o n ie zamierzałam, zaczęłam mimo wo ln ie wo d zić wzro k iem p o jeg o ciele. W p ełn ej k ras ie p rezen to wał s ię jes zcze s ek s o wn iej, s zczeg ó ln ie w lep s zy m o ś wietlen iu . Zn ó w miał n a s o b ie g arn itu r – ty m razem d wu częś cio wy , jas n o s zary , wp ad ający d elik atn ie w s reb ro . Leżał n a n im tak p erfek cy jn ie, że s amo p atrzen ie n a n ieg o wy d ało mi s ię n iemal o b s cen iczn e. Kied y mo je s p o jrzen ie d o tarło
d o jeg o twarzy – s iln ej s zczęk i, jes zcze mo cn iej zary s o wan ej, n iż mi s ię wy d awało , k tó ra wręcz b łag ała, b y ją lizać, cało wać i p o d g ry zać – zo rien to wałam s ię, że o n też mn ie s k an u je. Ch o ciaż n ie b y ł to tak p o żąd liwy i in ten s y wn y wzro k jak za p ierws zy m razem, to g d y g o n ap o tk ałam, i tak s tało s ię d la mn ie jas n e, że p o żąd a mn ie ró wn ie in ten s y wn ie, jak ja jeg o . Dav id o d ezwał s ię p ierws zy . J eg o s ło wa p rzeb ijały s ię d o mn ie jak p rzez mg łę, led wo je rejes tro wałam. – To jes t Lay n ie – p o wied ział, jak p o d ejrzewam, n ie o d ry wając wzro k u o d mo jeg o b iu s tu . – To zn aczy Alay n a With ers – p o p rawił s ię. Zazwy czaj p o d ek s cy to wałb y mn ie fak t, że z mo jeg o p o wo d u tak s ię zap lątał, a w jeg o s p o d n iach zro b iło s ię wid o czn ie ciaś n iej, jed n ak ty m razem p o ch ło n ęła mn ie o b ecn o ś ć n o weg o właś ciciela. A mó wiąc ś ciś lej – to , jak s zalen ie n a n ieg o leciałam. – Hu d s o n Pierce. J eg o n is k i, mru czący g ło s s p rawił, że mu s iałam ś cis n ąć u d a, b o mo je majtk i w mig zro b iły s ię mo k re. I jeś li tamtej n o cy , k ied y s p o tk aliś my s ię p o raz p ierws zy , wy d awało mi s ię, że p o żera mn ie wzro k iem, to teraz, d zięk i fali, k tó ra p rzes zła p o mn ie p o u ś ciś n ięciu jeg o d ło n i n a p o witan ie, b y łam ju ż p ewn a – o s trzy ł n a mn ie p azu ry . Ch ciał mn ie mieć n a włas n o ś ć. J eg o ręce b y ły jak k ajd an k i ch cące n aty ch mias t u więzić mn ie n a wieczn o ś ć. – M iło cię o ficjaln ie p o zn ać, p an n o With ers . – Alay n o – p o p rawiłam g o , zas k o czo n a d ziwn y m b ó lem we włas n y m g ło s ie. – Alb o Lay n ie. Pu ś cił mo ją d ło ń , lecz jes zcze p rzez d łu g i czas jeg o d o ty k u trzy my wał s ię n a mo jej s k ó rze, p ły n ął w ży łach . Elemen ty u k ład an k i p o wo li zaczęły two rzy ć s p ó jn ą cało ś ć. To d lateg o wied ział, jak s ię n azy wam. Tamteg o wieczo ru p rzy s zed ł p ewn ie zo b aczy ć, k to b ęd zie n ależał d o jeg o p o ten cjaln ej b aro wej zało g i. J ed n ak to w żad n y m s to p n iu n ie tłu maczy ło jeg o zab o rczeg o wzro k u . M o że to ty p trak tu jący k o b iety jak p rzed mio ty ? M o że d o s ło wn ie ro zu miał mian o „właś ciciela”? Na s amą my ś l d o s tałam g ęs iej s k ó rk i, a jed n o cześ n ie p o czu łam w żo łąd k u s k u rcz p an ik i. Przecież n ie mo g ę b y ć tak zak ręco n a n a p u n k cie s zefa, zwierzch n ik a, czło wiek a, k tó ry o d teraz d ecy d u je o mo jej p rzy s zło ś ci w k lu b ie. Ob s es ja n a jeg o p u n k cie mo g łab y p rzy n ieś ć p o ważn e k o n s ek wen cje. Po ło ży łam d ło ń n a b rzu ch u , zmu s zając s ię d o p aru p rzep o n o wy ch o d d ech ó w, żeb y zn iwelo wać ro s n ący we mn ie s trach .
Hu d s o n p rzech y lił g ło wę i b aczn ie mi s ię p rzy g ląd ał. – Wiele o to b ie s ły s załem – p o wied ział. – I s am b y łem ś wiad k iem, jak p racu jes z. – Zamilk ł n a ch wilę, jes zcze raz s k an u jąc mo je ciało o d g ó ry d o d o łu , aż p rzes zły mn ie ciark i. – J ed n ak n ic z teg o , co s ły s załem i wid ziałem, n ie p rzy g o to wało mn ie n a to , że wło ży s z tak i s tró j. Zb lad łam jak ś cian a. Nie b y łam p ewn a, co miał n a my ś li, jed n ak p o s amy m to n ie mo g łam wy wn io s k o wać, że to rep ry men d a. – Słu ch am? – Po my ś lałb y m, że ab s o lwen tk a n o wo jo rs k iej s zk o ły b izn es u Stern i o s o b a, k tó ra ch ce zro b ić k arierę w k ad rze men ed żers k iej, u b ierze s ię n ieco b ard ziej o d p o wied n io . Tak s zy b k o , jak ch wilę wcześ n iej mo ja twarz s traciła k o lo r, tak s zy b k o teraz s p ło n ęła ru mień cem – w ró wn y m s to p n iu z zaws ty d zen ia i ze zło ś ci. Rzeczy wiś cie, mó j to p o d s łan iał wiele, ale ch y b a Pierce n ie p o win ien zwracać mi u wag i, s k o ro p rzed mo men tem s k o rzy s tał z teg o wid o k u . A mo że to o b lu k an ie to b y ło ty lk o mo je ży czen io we my ś len ie? Ch o lera. Ws zy s tk o to s o b ie wy o b raziłam? Ta in terp retacja, że mn ie p o żąd a… Bo że, czy aż tak źle o d czy tałam jeg o zamiary ?
cała
M imo że fak ty czn ie mo g łam p o p ełn ić b łąd , to n ie mo g łam p o zo s tawić jeg o zg ry źliwej u wag i b ez rip o s ty . Nie wied ziałam, czy Hu d s o n b y ł s zefem jes zcze w in n y ch n o cn y ch k lu b ach , lecz wid ziałam, że n ie miał b lad eg o p o jęcia n a temat teg o , jak i s tró j b y ł tam p rzy zwo ity i ak cep to waln y . W k o ń cu g o rące d ziewczy n y p rzy ciąg ały k lien tó w. – To , co mam n a s o b ie, jes t d o p rzy jęcia wś ró d p ers o n elu teg o lo k alu . – Ale n ie d la k o g o ś as p iru jąceg o d o b y cia men ed żerem. – Ależ o ws zem, n awet d la men ed żeró w. By cie s ex y d źwig n ią h an d lu , p an ie Pierce. – Nie w elitarn y m k lu b ie. A n a p ewn o n ie w k lu b ie, k tó ry mam zamiar p ro wad zić. J eg o ap o d y k ty czn y to n o d b ijał s ię ech em w mo jej g ło wie, a k ied y n ieco zn iży ł g ło s , wib racje wwiercały mi s ię w k o ś ci. – Po win n aś wied zieć, że to n ie n ajłatwiejs ze czas y d la k o b iet w ś wiecie b izn es u . M u s is z p raco wać, żeb y trak to wan o cię p o ważn ie, Alay n a. M o żn a s ię u b ierać s ex y , ale n ie jak zd zira. Zacis n ęłam zęb y . Zwy k le k łó cę s ię d o o p o ru – aż wy g ram alb o k to ś p rzeb ije mo je arg u men ty . Na u czeln i b rałam u d ział w n iejed n ej o ży wio n ej d y s k u s ji. Ty m razem jed n ak p o czu łam s ię zu p ełn ie s k o ło wan a i n ie mo g łam zn aleźć s łó w. Hu d s o n miał
rację. M iałam wiele p o my s łó w n a p ro wad zen ie teg o lo k alu – i d la o s ó b , k tó re zau fały b y mo jemu b izn es o wemu zmy s ło wi. Na s tu d iach n au czy łam s ię, co imp o n u je lu d zio m i – n a mo je u s p rawied liwien ie – wah ałam s ię, zan im k u p iłam ten g o rs et. Zas tan awiałam s ię, czy n ie o d s łan ia za d u żo p rzez ro zcięcie o d mo s tk a aż d o p ęp k a. Sło wa Pierce’a p o twierd ziły mo je o b awy . Co g o rs za, u ś wiad o miłam s o b ie, że to , co u zn ałam za p o żąd an ie, w rzeczy wis to ś ci b y ło czy mś d iametraln ie in n y m. On mn ie n ie p rag n ął, ty lk o o cen iał. Po czu łam n iep rzy jemn y u cis k w b rzu ch u . Przep ad ły ws zelk ie mo je s zan s e n a awan s . J ak mo g łam b y ć tak a g łu p ia? Wy s tro ić s ię d la faceta zamias t my ś leć o włas n ej k arierze? Głu p ia, g łu p ia, g łu p ia! Ły p n ęłam n a Dav id a. J eg o ró wn ież zamu ro wało . – Yy y , Lay n ie – zaczął, p ró b u jąc wró cić d o s ieb ie. – Czy to n o we? Właś ciwie n ie o b ch o d ziło mn ie, co mamro tał. Bły s k w jeg o o czach mi wy s tarczy ł – p o d o b ał mu s ię mó j s tró j. Ale s tał p rzed n o wy m s zefem, więc mu s iał zach o wy wać s ię p ro fes jo n aln ie. J ed n ak w tamty m mo men cie b ard ziej mi zależało n a o p in ii Hu d s o n a n iż n a ty m, co s ąd ził Dav id . W k o ń cu n ależał d o p ierws zej k ateg o rii facetó w, z k tó ry mi s ię zad awałam. Hu d s o n z k o lei… Nie, n ie mo g łam o n im my ś leć w ten s p o s ó b . Zwilży łam języ k iem wy s ch n ięte u s ta. – Tak , n o we – o d p arłam z n ad zieją, że n ie wy g ląd am n a tak zaws ty d zo n ą, jak w rzeczy wis to ś ci b y łam. – Przep ras zam. M y liłam s ię. W s u mie tro ch ę też n ien awid ziłam Hu d s o n a Pierce’a. M imo że miał rację. By ł d u p k iem z węd ru jący m wzro k iem, zu p ełn ie jak ws zy s cy k o les ie n o s zący g arn itu ry , k tó ry ch k ied y k o lwiek p o zn ałam. – M am ażu ro wy s weter w s zafce – zap ro p o n o wała Lies l. – Po win ien cię tro ch ę u jarzmić. – Dzięk i, p o ży czę. Przemy k ając w s tro n ę p o mies zczen ia d la p ers o n elu , zd o łała mi s zep n ąć d o u ch a: – Ale jeś li mn ie b y ś zap y tała – wy g ląd as z zajeb iś cie! – Do b rze. Sk o ro tę s p rawę ju ż załatwiliś my … – Hu d s o n zwró cił s ię d o Dav id a: – Zmien iłem zd an ie co d o mo jeg o p o wro tu w week en d . Dav id wid o czn ie wy lu zo wał, lecz k o lejn e zd an ie Pierce’a s p rawiło , że s p iął s ię n a n o wo . – Będ ę p o n o wn ie ju tro . Na p ewn o n ie wcześ n iej n iż o d ziewiątej. Zarezerwu jes z d la mn ie czas ?
Zajęłam s ię p o jemn ik ami n a s erwetk i, mimo że zd ąży łam ju ż je u zu p ełn ić, b o n ie b y łam p ewn a, czy mam b rać u d ział w tej ro zmo wie, czy lep iej wró cić d o s wo ich o b o wiązk ó w. – Oczy wiś cie – zg o d ził s ię Dav id , ch o ciaż o d ziewiątej k lu b d o p iero s ię o twierał i n ie b y ła to n ajlep s za g o d zin a n a s p o tk an ia. – Świetn ie – p o wied ział Hu d s o n , p o czy m s p o jrzał n a mn ie, a ja zamarłam z g arś cią s erwetek w ręk ach . – Alay n a, ty też tam b ęd zies z. Po n ieważ wciąż n ie o trząs n ęłam s ię p o mo im k ary g o d n y m b łęd zie i n ag an ie, k tó rą o trzy małam, n ie b y łam w s tan ie p rzy jąć zap ro s zen ia, a właś ciwie wy razić zg o d y n a żąd an ie. M imo to mu s iałam zap o mn ieć o fataln y m p o czątk u i jak o ś s ię zreh ab ilito wać, s k o ro d alej my ś lałam o ws p ó łp racy . Nie wiem, czy s p o d ziewał s ię jak iejk o lwiek reak cji, ale w k o ń cu wy p aliłam: – Tak jes t, p ro s zę p an a. Hu d s o n zmru ży ł o czy , więc n ie mo g łam mieć p ewn o ś ci, ale wy d awało mi s ię, że jeg o źren ice s ię ro zs zerzy ły . Przy p atry wał mi s ię, jak b y co ś ro zważał – zwo ln ić mn ie czy d ać mi k o lejn ą s zan s ę? Po k ilk u b o les n y ch s ek u n d ach p o p ro s tu p rzy tak n ął. – J u tro . – I zeb rał s ię d o wy jś cia. Dav id i ja w milczen iu o b s erwo waliś my , jak k ro czy w k ieru n k u d rzwi. A ś ciś lej – ja o b s erwo wałam, zb y t ro zp ro s zo n a wid o k iem p o ś lad k ó w majaczący ch p o d k u rtk ą, żeb y zawracać s o b ie g ło wę ty m, co ro b ił Dav id . Ch o lera, Hu d s o n wy g ląd ał z ty łu ró wn ie d o b rze jak z p rzo d u . Gd y b y m zamierzał częs to zjawiać s ię w k lu b ie, b y łab y m zmu s zo n a n a ws zelk i wy p ad ek n o s ić wk ład k i h ig ien iczn e. W mo men cie, g d y b o s k i ty łek Hu d s o n a zn ik n ął, Dav id wes tch n ął g łęb o k o , p rzy p o min ając mi o s wo jej o b ecn o ś ci. Gap iłam s ię n a n ieg o z wy b ału s zo n y mi o czami. – O co , k u rd e, ch o d ziło ? – Nie mam p o jęcia – zaś miał s ię. – Do d zis iaj wid ziałem s ię z Pierce’em ty lk o raz i n ie zd ąży liś my właś ciwie o n iczy m p o g ad ać. Przed s tawiłem mu jed y n ie o b ecn ą s y tu ację k lu b u . Dziwn y g o ś ć. – A czeg o tu s ię s p o d ziewać, s k o ro d o ras tał w b o g actwie i p o d p res ją, że mu s i s ię s tać czło wiek iem s u k ces u ? Dlaczeg o , d o jas n ej ch o lery , g o b ro n iłam? Facet s p rawił, że czu łam s ię o n ieś mielo n a i p o n iżo n a. I mo że też o d ro b in ę p o d ek s cy to wan a… Ah a, i n ap alo n a d o g ran ic mo żliwo ś ci. Nie ch ciałam n awet p rzy zn ać s ię d o fio ła, jak ieg o n iech y b n ie d o s tałab y m n a jeg o p u n k cie, g d y b y m p o zwo liła s o b ie s tracić n ad s o b ą k o n tro lę.
Wzięłam k o lejn y g łęb o k i o d d ech , łu d ząc s ię, że p o mo że mi wy zb y ć s ię d ziwn ej p lątan in y , jak iej d o zn awałam w b rzu ch u n a my ś l o Hu d s o n ie. – Nie wiem, co mó wię. Ch y b a p o win n iś my p o p ro s tu p o czek ać i zo b aczy ć, co s ię z teg o wy k lu je. – Nie martw s ię, Lay n ie. Nag le d o zn ałam o lś n ien ia, że p rzecież to Dav id b y ł g o ś ciem, z k tó ry m p rawie ch o d ziłam. Sp o jrzałam w jeg o n ieb ies k ie o czy , p ró b u jąc p rzek o n ać s amą s ieb ie, że to id ealn a p artia d la mn ie. A o n my ś ląc, że wciąż o b awiam s ię, iż s tracę s wo ją p o s ad ę, k o n ty n u o wał: – Pierce ma wy s tarczająco d u żo p o ważn y ch in wes ty cji, ab y p o ś więcał n as zemu k lu b o wi mn ó s two s wo jeg o cen n eg o czas u . Po d ejrzewam, że p o zwo li, żeb y s p rawy zo s tały tak , jak s ą. No , mo że wp ro wad zi jak ieś n o we d etale. I tak d łu g o , jak d łu g o ja b ęd ę miał tu co ś d o p o wied zen ia, ty b ęd zies z o d g ry wać w k lu b ie zn aczącą ro lę. To p o wied ziaws zy , u ś miech n ął s ię s zero k o – b ard ziej n a wid o k mo jeg o d ek o ltu n iż d o mn ie. – Ch ces z zo s tać d zis iaj p o g o d zin ach i tro ch ę mi p o mó c? Tak iej zmian y tematu p o trzeb o wałam, żeb y o d b u d o wać s wo ją p ewn o ś ć. – Na to liczy łam.
O czwartej n ad ran em lo k al zo s tał zamk n ięty , a ja i Dav id s zy b k o i s k u teczn ie ro zd zielaliś my międ zy s ieb ie men ed żers k ie o b o wiązk i. Po o g arn ięciu ws zy s tk ich s zu flad , k as i u mies zczen iu p ien ięd zy w b ezp ieczn y m miejs cu Dav id wy s łał d o d o mu res ztę zało g i, a s am u s iad ł za b iu rk iem, żeb y d o k o ń czy ć rap o rty . Przy cu p n ęłam n a b lacie, zało ży łam n o g ę n a n o g ę i o b s erwo wałam, jak p racu je. Zerk n ął n a mn ie i p rzelo tn ie s ię u ś miech n ął, p o czy m zn ó w wlep ił wzro k w mo n ito r. – Dzięk i Bo g u p o jawiłaś s ię za b arem tro ch ę wcześ n iej. Kto wie, jak Hu d s o n zareag o wałb y n a wid o k two jeg o s tro ju , g d y b y zo b aczy ł jes zcze te g atk i? Sp o jrzałam w d ó ł n a s wo je czarn e wąs k ie s p o d n ie – tak p ro wo k acy jn ie o b cis łe, że wb ijały mi s ię w k ro cze. Czu łam s ię w n ich s ex y i z jak ieg o ś p o wo d u o d razu p rzy p o mn iałam s o b ie tajemn iczą min ę Hu d s o n a, k ied y p o raz p ierws zy n a mn ie s p o jrzał. M in ę, k tó rą – o czy m ju ż s ię p rzek o n ałam – ty lk o s o b ie wy o b raziłam. – Su p er. To co , teraz k ażes z mi je wy rzu cić?
– Có ż, p o p ro s tu n ie wk ład aj ich d o p racy . Ws tał, żeb y d o s ięg n ąć d ru k ark i, k tó ra s tała za mn ą n a ro g u b iu rk a. – Bo ja n a p rzy k ład – p o wied ział, p rzes u wając ręk ą p o mo jej talii – n ie mam n ic p rzeciwk o n im. Właś ciwie to s ama ch ciałam s p alić ws zy s tk ie te ciu ch y . Teg o wieczo ru n ie p rzy n io s ły mi n ic p o za k ło p o tami – p ijan y ch k lien tó w, k tó rzy my ś leli, że mo g ą mn ie d o ty k ać i mó wić mi rzeczy , k tó ry ch n o rmaln ie b y n ie p o wied zieli. Ale n o s iłam ten zes taw d la Dav id a w o czek iwan iu n a mo men t, aż zo s tan iemy s ami. W k o ń cu n ad s zed ł. Ud ając n ab u rmu s zo n ą, p o wied ziałam: – Szk o d a ty lk o , że to n ie two ja o p in ia jes t k lu czo wa. Dav id p o ch y lił s ię n ad e mn ą. – M o je zd an ie s ię n ie liczy ? – Tak s ię s k ład a – zaczęłam, łap iąc g o za p o ły mary n ark i – że two je zd an ie jes t d la mn ie b ard zo ważn e. – Uważam, że wy g ląd as z s ex y jak d iab li – p o wied ział zn iżo n y m g ło s em i p rzy cis n ął u s ta d o mo ich , wk ład ając d o n ich g łęb o k o języ k . Op lo tłam g o ramio n ami i s ama ru s zy łam d o ak cji. Po d n iecen ie wy wo łan e s p o jrzen iem Hu d s o n a p arę g o d zin wcześ n iej wró ciło z całą mo cą d zięk i p o cału n k o wi Dav id a. Przejech ałam d ło ń mi wzd łu ż jeg o to rs u , w k ieru n k u s p o d n i. J ed n ak k ied y zaczęłam s zamo tać s ię z p as k iem, Dav id zro b ił g wałto wn y k ro k d o ty łu . Otwo rzy łam o czy i s ię wzd ry g n ęłam. Przez ch wilę s p o d ziewałam s ię, że zamias t mato weg o , n ieb ies k ieg o s p o jrzen ia Dav id a zo b aczę p rzes zy wającą s zaro ś ć o czu Hu d s o n a. Co b y ło ze mn ą n ie tak ? J en y , ten cały Pierce p o trafił n ieźle n amies zać w d ziewczęcy m s ek s ap ilu . Dav id d elik atn ie złap ał mn ie za ramię. – M u s imy z ty m s k o ń czy ć, Lay n ie. M ru g n ęłam o s zo ło mio n a. – Co mas z n a my ś li? Dlaczeg o ? – Po s łu ch aj, lu b ię cię. Nap rawd ę cię lu b ię. Ale… – Zd awało s ię, że ze s o b ą walczy , s ło wa p rzy ch o d ziły mu z tru d em. Zd jął ręk ę z mo jeg o ramien ia. – J eś li rzeczy wiś cie ch ces z o b jąć s tan o wis k o men ed żers k ie, to n ap rawd ę s ąd zis z, że mo żemy s ię tak zab awiać? J ak to b ęd zie wy g ląd ało ? Na p ewn o Pierce n ie b y łb y zad o wo lo n y . Do tąd n ie my ś lałam o ty m w ten s p o s ó b . W mo ich marzen iach Dav id Lin d t
i Alay n a With ers -Lin d t p ro wad zili Sk y Lau n ch jak o p ara i ws p ó ln y mi s iłami zap raco wali n a n ieb y wały s u k ces k lu b u . W mo jej fan tazji n ie zn alazło s ię miejs ce d la właś ciciela i res zty zało g i o s k arżającej mn ie o to , że awan s o wałam p rzez łó żk o . – M o żemy trzy mać to w tajemn icy – s zep n ęłam, n ie ch cąc, żeb y mo ja wizja p ęk ła jak my d lan a b ań k a. I n ie ch ciałam s tracić s wo jej s iatk i b ezp ieczeń s twa. – To n ie mu s i b y ć n a zaws ze. Ty lk o n a razie. Zwłas zcza że n ie jes tem jes zcze p ewien , jak ie p lan y ma Pierce zaró wn o wo b ec mn ie, jak i k lu b u . Po p ro s tu u ważam, że p o win n iś my zro b ić s o b ie p rzerwę. – J as n e – o d p arłam, zmu s zając s ię d o u ś miech u . Nie ch ciałam, żeb y zo b aczy ł, jak o g ro mn e b y ło mo je ro zczaro wan ie. W k o ń cu n awet n ie b y liś my p arą. Po p ro s tu s ię wy g łu p ialiś my . Dlaczeg o więc czu łam s ię tak zd ru zg o tan a? Zas tan awiałam s ię, co mn ie p o ciąg ało w Dav id zie. Nie n ależał d o zb y t b y s try ch g o ś ci, p rzy zn aję. Nie mo g łam g o ró wn ież n azwać wy b itn y m p rzy s to jn iak iem. Nawet zb y t d o b rze g o n ie zn ałam. I wcale n ie b y ło tak , że n ie miałam p o za n im in n y ch mo żliwo ś ci. By łam atrak cy jn ą d ziewczy n ą p racu jącą w elitarn y m k lu b ie – mo g łam p rzeb ierać w facetach z całeg o mias ta, z k tó ry mi ch ciałab y m s ię p rzes p ać. W p rawd ziwy ch ciach ach . M o że n ie aż tak g o rący ch i s mak o wity ch jak Hu d s o n Pierce, ale i tak n iezły ch . Zes k o czy łam z b iu rk a Dav id a i p o k ręciłam g ło wą. Dlaczeg o mo je my ś li wciąż wracały d o Hu d s o n a? Nawet w ś ro d k u czeg o ś , co mo żn a b y ło n azwać zerwan iem, my ś lałam o n im. A Hu d s o n zd ecy d o wan ie b y ł ty p em czło wiek a, o k tó ry m p o d żad n y m p o zo rem my ś leć n ie p o win n am. W o g ó le. Nig d y . Nie, jeś li ch ciałam zach o wać ch o ć o d ro b in ę k o n tro li, k tó rą u d ało mi s ię wy p raco wać p rzez o s tatn ie p arę lat. – Do b rze s ię czu jes z, Lay n ie? – Gło s Dav id a wy rwał mn ie z zad u my . Wró ciłam d o n iezręczn ej rzeczy wis to ś ci. Niech to s zlag . By łam tak p ewn a relacji z Dav id em, że n iejed n o k ro tn ie o czy ma wy o b raźn i wid ziałam n as , jak wy s y łamy s o b ie b o żo n aro d zen io we k artk i z ży czen iami. Do b ra, mo że wk ręciłam s ię w jeg o temat b ard ziej, n iż ch ciałam to p rzy zn ać, ale n ie aż tak , żeb y mi o d b iło p o ro zs tan iu . Najb ard ziej g ó wn ian e w tej całej s y tu acji b y ło to , że s traciłam g o ś cia, k tó ry s tan o wiłb y d la mn ie tarczę, za k tó rą mo g łab y m s ię s ch o wać. Zn ó w s tan ę s ię p o d atn a n a zau ważan ie n iezb y t b ezp ieczn y ch mężczy zn , k tó rzy w mig p o jawią s ię n a h o ry zo n cie. J ak Hu d s o n . O, Bo że. Czy to p o czątek k o lejn eg o ep izo d u z o b s es ją? Nie, n ie. Dam s o b ie rad ę. M u s zę s ię s k u p ić n a awan s ie. J es tem s iln a i wielo k ro tn ie to u d o wo d n iałam.
– Tak , ws zy s tk o w p o rząd k u . J eś li ju ż k o ń czy s z z rap o rtami, p ó jd ę s ię p rzeb rać. Dav id ty lk o k iwn ął g ło wą, a ja p o g n ałam d o p rzeb ieraln i d la p raco wn ik ó w k lu b u zn ajd u jącej s ię n a k o ń cu k o ry tarza. Zerwałam z s ieb ie p rzek lęty g o rs et i o b cis łe s p o d n ie. Zamias t n ich wło ży łam d res o we s zo rty i s p o rto wy to p , a k ło p o tliwy zes taw wep ch n ęłam d o to rb y . Po n ieważ n ie b y ło b ezp o ś red n ieg o p o łączen ia metrem z Co lu mb u s Circle d o mo jeg o mies zk an ia p rzy Lex in g to n , zazwy czaj p rzeb ieg ałam ten d y s tan s . Czas ami p o d łu g iej zmian ie zamawiałam tak s ó wk ę alb o ws iad ałam d o au to b u s u , ale p o cały m s tres ie, jak i s k u mu lo wał s ię teg o wieczo ru , mu s iałam s ię wy s zu mieć. Kwad ran s p ó źn iej razem z in n y mi b ieg aczami mk n ęłam ch o d n ik iem, wd y ch ając ś wieże p o wietrze n o wo jo rs k ieg o ś witu . Po d o b ało mi s ię u czu cie jed n o ś ci, k tó re d ał mi p o ran n y jo g g in g , mimo że p o zo s tali d o p iero zaczy n ali d zień , p o d czas g d y ja właś n ie g o k o ń czy łam. Po ru s zając s ię wzd łu ż p o łu d n io wej g ran icy Cen tral Park u , s zy b k o wczu łam s ię we włas n e temp o , ale jed n o s tajn y ry tm n ie p o zwo lił mi zap o mn ieć o Dav id zie i mo jej p rzy s zło ś ci w k lu b ie Sk y Lau n ch . A ty m b ard ziej o d p ły n ąć my ś lo m o b o s k im n o wy m właś cicielu lo k alu , k tó ry zażąd ał s p o tk an ia ju ż n ajb liżs zeg o wieczo ru . Zn ó w zaczęłam s ię zamartwiać. Czy Pierce rzeczy wiś cie zamierzał mn ie wy lać? Czy wciąż miałam s zan s e n a awan s ? J ed n o b y ło p ewn e: w p rzy s zło ś ci b ęd ę ro zs ąd n iej d o b ierać g ard ero b ę. ===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=
Teg o wieczo ru zamó wiłam d o k lu b u tak s ó wk ę, co o k azało s ię b łęd em. Przez n ies p o d ziewan y k o rek p o jawiłam s ię n a miejs cu d o p iero trzy min u ty p o d ziewiątej. Kied y g n ałam w s tro n ę b iu ra, n a s ch o d ach zatrzy mała mn ie Lies l. – Dav id i n ieziems k o p rzy s to jn y właś ciciel s ą ju ż w ś ro d k u – p o wied ziała, p rzek rzy k u jąc mu zy k ę i b awiąc s ię k o s my k iem s wo ich fio leto wy ch wło s ó w. – Hu d s o n k azał p rzek azać, żeb y ś tu p o czek ała. Da zn ać, jak zech ce, żeb y ś wes zła d o b iu ra. – Ch o lera! Ch y b a s ię n ie s p ó źn iłam? – Nie, wes zli tam jak ieś d zies ięć min u t temu . Ale n ie mają p o jęcia, o k tó rej ty b ęd zies z mo g ła d o łączy ć. Us p o k o iłam s ię, wd zięczn a, że wy k lu czen ie mn ie ze s p o tk an ia n ie b y ło s p o wo d o wan e mo ją o p ies zało ś cią. Ws k o czy łam n a b aro wy s to łek n ajb liżej d rzwi b iu ra i rzu ciłam n a p o d ło g ę to rb ę z lap to p em. – Po czek aj, Lay n ie – p o wied ziała Lies l, p o d ch o d ząc d o b aru . – Niech n o n a cieb ie s p o jrzę. Ws tałam i o b ró ciłam s ię, p rezen tu jąc o b cis łą s u k ien k ę. Wy b rałam właś n ie tę, p o n ieważ b iała g ó ra p as o wała d o b iu ro weg o s ty lu , ale czarn a s p ó d n ica zd ecy d o wan ie b ard ziej k o jarzy ła s ię z n o cn y m k lu b em n iż z s ek retark ą. – Ch o lera, d ziewczy n o ! Wy g ląd as z n ieźle! Ap ro b ata Lies l u s p o k o iła mn ie b ard ziej, n iż mo g ła to s o b ie wy o b razić. A mo że d o s k o n ale o ty m wied ziała? By ła d o b rą p rzy jació łk ą. – Dzięk i. Po trzeb o wałam teg o . Szczeg ó ln ie p o wczo rajs zy ch s ło wach Pan a Scep ty czn eg o . – To teraz b ęd zie zn an y n ie ty lk o jak o Baro wy , ale i Szafiars k i Nazis ta. Zaś miałam s ię i zn ó w wd rap ałam n a s to łek . Ten s am, n a k tó ry m s ied ział Hu d s o n , k ied y wid ziałam g o p o raz p ierws zy .
– Hej, wies z, że to o n jes t ty m k o les iem w g ajerze, o k tó ry m ci o p o wiad ałam? Ty m, co d ał mi s tó wę? – Wk ręcas z mn ie? – Nie. M y ś lis z, że ch ce, żeb y m mu zro b iła lo d a za awan s ? – A czy b y ło b y aż tak źle, g d y b y rzeczy wiś cie teg o ch ciał? – O tak . To b y ło b y całk o wicie, ws p an iale n ajg o rs ze. J ed n ak p rawd ę mó wiąc, n ajg o rs ze b y ło to , że ten p o my s ł wcale n ie b y ł tak o k ro p n y , jak s ię wy d awał. Po d czas g d y p ró b o wałam o czy ś cić s wó j u my s ł z o b razó w p rzed s tawiający ch ro b ien ie las k i Hu d s o n o wi, ro zejrzałam s ię p o k lu b ie. Nawet jak n a ś ro d o wy wieczó r ws zy s tk o d ziało s ię wy jątk o wo wo ln o . Zza b aru miało s ię p ełn y wid o k n a d zies ięć „b ąb elk o wy ch ” p o mies zczeń o taczający ch wy żs zy p o zio m lo k alu . Bań k i b y ły n ajfajn iejs zy mi p u n k tami k lu b u Sk y Lau n ch . Każd e z p o mies zczeń miało o k rąg ły k s ztałt i s zy b ę z wid o k iem n a p ark iet, k tó ry zn ajd o wał s ię n iżej. Do s tęp d o n ich b y ł p ry watn y , jak w s trefie d la VIP-ó w n a s tad io n ach . We ws zy s tk ich zn ajd o wały s ię s tó ł i o taczająca g o s o fa. M o g ło n a n iej u s iąś ć s wo b o d n ie o s iem o s ó b . Bąb elk o we p o k o je zap ewn iały wzg lęd n y s p o k ó j i d y s k recję, s tan o wiąc n ieo d zo wn ą częś ć ro ztań czo n eg o k lu b u . J eś li b ań k a b y ła zajęta, jej zewn ętrzn e ś cian y ś wieciły s ię n a czerwo n o . Teraz zap alo n e b y ły ty lk o d wie. Szk o d a. Zazwy czaj zap ełn iały s ię w d zies ięć min u t p o ro zp o częciu d o b rej imp rezy . – Bo że, mam n ad zieję, że co ś s ię tu d zis iaj ro zk ręci – p o wied ziała Lies l, o p ierając s ię n a b lacie o b o k mn ie. – W tak im temp ie n ie p rzetrwam całej zmian y . J es t to taln a n u d a! – Też mam tak ą n ad zieję. – Na ty m etap ie ju ż p o win n y ś my s ię u wijać w o b ecn o ś ci ro zb awio n eg o , letn ieg o tłu mu . Brak ru ch u s p rawił, że p o czu łam s ię p ewn iejs za mo ich p o my s łó w n a ro zwó j lo k alu . Wierciłam s ię w o b awie, co czek a mn ie za d rzwiami b iu ra. Stres u jąca b y ła p ers p ek ty wa p o d zielen ia s ię s wo ją wizją z o b y d wo ma s zefami. – Co d zis iaj p o rab iałaś ? – zap y tała Lies l. – Cały ran ek p raco wałam n ad p rezen tacją w Po werPo in cie. Zas n ęłam d o p iero k o ło d ru g iej. Lies l zmru ży ła o czy . – Po trzeb u jes z więcej s n u , Lay n ie. – Eee, tam! Piąteczk a wy ro b io n a. Ty le wy s tarczy .
I fak ty czn ie – czu łam s ię całk iem rześ k o . Zb ieran ie n ajlep s zy ch my ś li d o p rezen tacji o k lu b ie Sk y Lau n ch b y ło jak terap ia i złag o d ziło o b awy co d o mo jej p rzy s zło ś ci w n im. Ch y b a Hu d s o n n ie zwo ln i mn ie, jak zo b aczy , ile czas u i s erca wk ład am w n as ze ws p ó ln e in teres y , p rawd a? Nie, k ied y mo je p o my s ły b y ły d o b re – a ja wied ziałam, że b y ły . Wy jęłam telefo n zza s tan ik a – w k o ń cu mo ja d o p as o wan a s u k ien k a n ie miała k ies zen i – i zerk n ęłam n a zeg arek . By ło ju ż p rawie wp ó ł d o d zies iątej. J ak d łu g o jes zcze k ażą mi czek ać? Wy s zli z b iu ra p ó ł g o d zin y p ó źn iej. Na ich wid o k o d razu zerwałam s ię ze s to łk a i wy g ład ziłam s u k ien k ę, łak n ąc zn ak u ap ro b aty Hu d s o n a. Ale min a, jak ą zo b aczy łam, s p rawiła, że s traciłam o d d ech – wy rażała całk o witą męs k ą s iłę i d o min ację. Nawet w p ó łmro k u o g arn iający m lo k al b y łam w s tan ie d o s trzec jeg o b ad awczy wzro k , k tó ry m p rześ wietlał mn ie o d g ó ry d o d o łu . To b y ło zn ajo me s p o jrzen ie – p atrzy ł n a mn ie w tak i s p o s ó b za k ażd y m razem, k ied y s ię wid zieliś my . Po n o wn ie p o czu łam s ię o wład n ięta jeg o ws zech o b ecn y m, p rzy tłaczający m mag n ety zmem. M o je s erce zaczęło b ić jak o s zalałe, n o g i s tały s ię mięk k ie jak z g alarety , a k o lan a u g ięły s ię p o d e mn ą i p o leciałam d o p rzo d u . Pro s to w ramio n a Hu d s o n a. Złap ał mn ie z n ieb y wałą g racją k o n tras tu jącą z jeg o s iln ą p o s tu rą, k tó ra u ch ro n iła mn ie o d u p ad k u . M o je d ło n ie zak les zczy ły s ię n a jeg o k o s zu li – jak im cu d em w o g ó le p o węd ro wały p o d mary n ark ę? – a ja z o g ro mn y m tru d em p o ws trzy małam p rag n ien ie p rzejech an ia n imi p o tward y ch mięś n iach , k tó re czu łam p o d p alcami. M y ln ie o d czy tał mó j ru ch – my ś lał, że p o p ro s tu s zu k am o p arcia. – Alay n o . – J eg o g ło s p rzep ły n ął p o mn ie jak k ro p le p o tu p o d czas s ek s u . – M am cię. M am cię... Oj, jak b ard zo mn ie miał. – Lay n ie, ws zy s tk o o k ej? – Dav id ły p n ął n a mn ie p o n ad ramien iem Hu d s o n a. M u s iał w o g ó le p y tać? Nie wid ział, że to n ę w żąd zy ? – Tak – zd o łałam wy k rztu s ić. – J a ty lk o … y y y … to n o we b u ty . Hu d s o n zerk n ął n a mo je s an d ały z p as k ami o zd o b io n y mi k ry s ztałk ami. – Są ś liczn e. – J eg o g ło s b y ł tak g łęb o k i, że zad u d n ił mi w b rzu ch u . – Och , d zięk i – wy mamro tałam, wciąż n ie mo g ąc złap ać o d d ech u . Po ch wili p rzy s zło n iemałe zak ło p o tan ie, b o zo rien to wałam s ię, że n ad al tk wię w o b jęciach Hu d s o n a. Pu ś ciłam jeg o k o s zu lę i s tan ęłam n a b aczn o ś ć. – Wy b acz, że k azaliś my ci czek ać. – Tro ch ę czas u min ęło , zan im p rzes tałam czu ć
jeg o d o ty k i s ię u s p o k o iłam. – M iałem k ilk a s p raw d o p rzed y s k u to wan ia z Dav id em n a o s o b n o ś ci. – Żad en p ro b lem. – Żeb y s ię n ie ro zp ras zać, zaczęłam ro zmo wę n a temat in teres ó w. – M am ty le p o my s łó w d o ty czący ch k lu b u , k tó ry mi ch ciałab y m s ię p o d zielić. Zawarłam je w p rezen tacji. Wzięłam k o mp u ter. Us ta Hu d s o n a u ło ży ły s ię w wy razie lek k ieg o ro zb awien ia. – J ak ie to ro ztro p n e. Umó w s ię z Dav id em. J es tem p ewien , że b ęd zie zain teres o wan y . Ro ztro p n e. J ak b y m zro b iła co ś u ro czeg o . Co ś , co ro b ią ty lk o d u zi ch ło p cy . Co za p iep rzo n a p ro tek cjo n aln o ś ć. Zak łu ło mn ie s erce. Nap rawd ę n ie p o win n am czu ć tak ieg o ro zczaro wan ia. Przecież wcale n ie zo s tałam p o p ro s zo n a o p rzy g o to wan ie p rezen tacji. To b y ł efek t mo jej czy s tej n ad g o rliwo ś ci. Właś ciwie n ie wied ziałam n awet, d laczeg o też zo s tałam zap ro s zo n a n a s p o tk an ie. Ty m b ard ziej że n ajwy raźn iej d o b ieg ło k o ń ca, a ja wcale n ie b rałam w n im u d ziału . – M o że ju tro , Lay n ie? – zap ro p o n o wał Dav id . – I tak mas z o twarcie. Czemu n ie miałab y ś s ię zjawić n ieco wcześ n iej? Szó s ta trzy d zieś ci wy s tarczy ? – Pewn ie. Zo s tawię tu taj lap to p , jeś li n ie mas z n ic p rzeciwk o . Sch y liłam s ię p o to rb ę, jed n ak Hu d s o n mn ie u b ieg ł i wręczy ł ją Dav id o wi. – Dav id , mó g łb y ś to zamk n ąć w b iu rze? J a mu s zę co ś zjeś ć. Alay n a d o mn ie d o łączy . Zarezerwo wałem jed n ą z b an iek . M ru żąc o czy , ro zejrzał s ię p o p u s ty ch p o mies zczen iach . – Ale wy g ląd a n a to , że n iep o trzeb n ie. Po o s tatn im żąd an iu Hu d s o n a cała zes zty wn iałam. Dlaczeg o Dav id n ie zje z n ami? Czy Pierce miał zamiar wy lać mn ie z ro b o ty , d elek tu jąc s ię ło s o s iem w p an ierce z les zczy n y ? O czy m ch ciał ro zmawiać n a o s o b n o ś ci? A mo że b ard ziej o d b izn es u in teres o wały g o p rzy jemn o ś ci? Sp o jrzen ie, jak ie mi p o s łał, s u g ero wało , że raczej to d ru g ie, a p o n ieważ ju ż p rzy k ilk u o k azjach p atrzy ł w tak i s am s p o s ó b , to d o tarło d o mn ie, że jed n ak s o b ie teg o n ie wy my ś liłam, d o czeg o p ró b o wałam s amą s ieb ie p rzek o n ać. I tak właś n ie jawą s tawała s ię n ajb ard ziej p rzerażająca p ers p ek ty wa. Ty m b ard ziej że ju ż zd ąży łam p o czu ć zalążek o b s es ji. Przez o s tatn ie trzy lata b y łam tak a s tab iln a – n ie mo g łam o two rzy ć s ię d o teg o s to p n ia, żeb y zwario wać n a p u n k cie mo jeg o n ieziems k o atrak cy jn eg o s zefa. Ta k atas tro fa b y ła o wło s . Zd ecy d o wan ie p o win n am o d mó wić ws p ó ln ej wizy ty w b ąb elk o wej s ali. Ale p rzecież zależało mi n a awan s ie. A p o n ieważ is tn iał cień s zan s y , że Hu d s o n p o ru s zy ten temat p o d czas k o lacji, to
mu s iałam s ię zg o d zić, ch o ciaż ak u rat mo je p rzy zwo len ie wy d awało s ię raczej zb ęd n e, s k o ro zan im p is n ęłam s łó wk o , p o czu łam n a p lecach jeg o d ło ń k ieru jącą mn ie w s tro n ę zarezerwo wan ej b ań k i. Po d wp ły wem jeg o d o ty k u całe mo je ciało s ię n ap ręży ło , a żo łąd ek jak b y zawiązał s ię w s u p eł, co ak u rat n ie wy d awało s ię n iep rzy jemn e. M iałam też p ełn ą ś wiad o mo ś ć o czu , k tó re n as o b s erwo wały i ś led ziły – mimo że wiele ich n ie b y ło w k lu b ie o tej p o rze – o raz teg o , że b ły s n ęła w n ich zazd ro ś ć. Sam n a s am w jed n y m p o mies zczen iu z Hu d s o n em Pierce’em? Ws zy s tk ie k o b iety z M an h attan u b y zazd ro ś ciły . Bąb elk o we s ale s ły n ęły z teg o , że n ierzad k o d ziały s ię w n ich p erwers y jn e rzeczy . Uś miech n ęłam s ię n a my ś l o cały m wach larzu mo żliwo ś ci. Ch o lera. Co mi zn ó w p rzy s zło d o g ło wy ? Ko leś zap ro s ił mn ie n a k o lację, a n ie d o łó żk a. To , że miałam n a jeg o p u n k cie b zik a i o d czy ty wałam „s ek s ” z k ażd eg o jeg o ru ch u czy g es tu , wcale n ie zn aczy ło , że to o d wzajemn iał. W ś ro d k u z p rzy zwy czajen ia zap aliłam ś wiatła s y g n alizu jące, że b ań k a jes t zajęta. Zazwy czaj ro b iła to h o s tes s a, k ied y g o ś cie s ię u s ad o wili, ale p o n ieważ o d p u ś ciliś my s o b ie as y s tę, to s ama włączy łam lamp k ę. Po za ty m mu s iałam g d zieś u lo k o wać ro zs ad zającą mn ie en erg ię. Nas tęp n ie zd jęłam ze ś cian y men u i wręczy łam je Hu d s o n o wi, k tó ry czek ał, s to jąc p rzy k rawęd zi s o fy . Wziął o d e mn ie k artę i s k in ął ręk ą, żeb y m u s iad ła. – Pan ie p rzo d em. Dawn o ju ż n ie b y łam w b ąb elk o wej s ali p o za p racą, a o d wró cen ie ró l w p o łączen iu z s ek s u aln ą au rą o taczającą Hu d s o n a wy trąciły mn ie z ró wn o wag i. Wś lizg n ęłam s ię n a mięk k ą p o d u s zk ę, p rzy trzy mu jąc s ię b latu . Hu d s o n s tał jes zcze p rzez p arę s ek u n d , zan im n ie zd jął s zarej mary n ark i i n ie o d wies ił jej n a wies zak . J as n a ch o lera. W s amej s zarej wizy to wej k o s zu li b y ł jes zcze b ard ziej p rzy s to jn y . Przy g ry złam p o liczek o d wewn ątrz, p o d ziwiając materiał s p o d n i o p in ający jeg o u mięś n io n e n o g i, k ied y s iad ał. Bo że, b y ł tak i d o s ch ru p an ia. Bo że, miałam k ło p o ty . Nawet n ie s p o jrzał w men u , ty lk o rzu cił je n a s tó ł. – Nie p o trzeb u ję teg o . A ty ? – Nie, d zięk u ję, p an ie Pierce. – Zn ałam k artę n a p amięć. Po za ty m n ie b y ło o p cji, żeb y m p rzełk n ęła co k o lwiek w jeg o o b ecn o ś ci. – Hu d s o n – p o p rawił mn ie. – Nie, d zięk u ję, Hu d s o n ie. – Gd y wy p o wied ziałam jeg o imię, n ieco ro zs zerzy ły mu s ię źren ice. – J u ż jad łam. – Wo b ec teg o mo że co ś d o p icia? Wiem, że p racu jes z d o p iero o d jed en as tej.
Zwilży łam u s ta, my ś ląc b ard ziej o mężczy źn ie s ied zący m n ap rzeciwk o n iż o p rag n ien iu . Zas tan awiałam s ię, co d la mn ie p rzy g o to wał. – M o że mro żo n ą h erb atę. – Do b rze. Z p rzy zwy czajen ia ch ciałam n acis n ąć g u zik n a s to le p rzy wo łu jący k eln erk ę, ale o n mn ie u b ieg ł, a n as ze ręce zd erzy ły s ię p o n ad b latem. Ch ciałam co fn ąć s wo ją, ale zn o wu b y ł s zy b s zy i złap ał mo ją d ło ń . Gwałto wn ie n ab rałam p o wietrza. – Nie ch ciałem cię wy s tras zy ć. Po d ziwiałem two ją g ład k ą s k ó rę. M ó wiąc to , an i n a ch wilę n ie o d erwał o d e mn ie wzro k u . – Och . J u ż ch ciałam s ię p o ch walić, że to d zięk i p o b y to wi we ws p an iały m o ś ro d k u s p a, ale czy to b y g o o b ch o d ziło ? A p o za ty m mó wien ie b y ło n ie lad a wy zwan iem p rzy ty m, co wy p rawiał z mo ją s k ó rą. J eg o d o ty k n iewy o b rażaln ie p alił. Nag le zad zwo n ił mu telefo n , więc p u ś cił mo ją d ło ń ; p o ło ży łam ją n a u d zie, żeb y o g rzać ciało p o ty m, jak s traciłam k o n tak t z jeg o ciep łem. – Przep ras zam – p o wied ział, wy jmu jąc telefo n z k ies zen i i wy cis zając d zwo n ek b ez p atrzen ia n a wy ś wietlacz. – M o żes z o d eb rać, jeś li ch ces z. – Te p arę min u t p rzy d ało b y mi s ię, żeb y zeb rać my ś li. Bo czeg o , d o d iab ła, o d e mn ie ch ciał? Nie ty lk o ta n iewied za n ies amo wicie mn ie męczy ła, ale i to , że im d łu żej p rzeb y wałam w to warzy s twie Hu d s o n a, ty m tru d n iej b y ło mi p rzes tać my ś leć o n im i jeg o s zary ch o czach . I s iln y m ciele. I g ład k im g ło s ie. – To n a p ewn o n ic n a ty le ważn eg o , żeb y p rzerwać tę ro zmo wę. I jes zcze g ład s zy ch wy p o wied ziach . Otwo rzy łam u s ta, żeb y co ś p o wied zieć, ale wted y o two rzy ły s ię d rzwi. Sas h a wes zła d o p o mies zczen ia z tacą p ełn ą jed zen ia i d rin k ó w. Ob s erwo wałam, jak s tawia n a s to le p rzed Hu d s o n em talerz ze s trzęp ielem i k ielis zek win a San cerre, a p rzed e mn ą s zk lan k ę mro żo n ej h erb aty . Hu d s o n mu s iał zamó wić to wcześ n iej, jed n ak s k ąd mó g ł wied zieć, że b ęd ę miała o ch o tę ak u rat n a h erb atę? Wy czu ł mo je p y tan ie. – Zap y tałem Lies l, co zazwy czaj p ijes z. Gd y b y ś zd ecy d o wała s ię n a co ś in n eg o , n ie b y łb y m teraz tak wy lu zo wan y i s ch ło d zo n y jak ta h erb ata. Ty m zas łu ży ł n a s zero k i u ś miech . Czy mk o lwiek b y ła jeg o g ra, d o b rze mu s zło . – Hmm… Có ż, „s ch ło d zo n y ” to n ie jes t ak u rat s ło wo , k tó ry m b y m cię o k reś liła.
Go rący , p ło mien n y , wu lk an iczn y – te ep itety b y ły zd ecy d o wan ie b ard ziej ad ek watn e. – Zatem jak im? Zaru mien iłam s ię i żeb y o p ó źn ić s wo ją o d p o wied ź, wzięłam ły k n ap o ju . Dzięk i Bo g u wted y o d ezwała s ię Sas h a: – Co ś jes zcze, p an ie Pierce? Ze zd ziwien ia u n io s łam b rew. Ciek awe, czy jej też k azał d o s ieb ie mó wić p o imien iu . – Dzięk u ję, to wy s tarczy . A jed n ak n ie. Sas h a n ie miała teg o p rzy wileju . Ty lk o ja. Up s , czy właś n ie co ś n ie p o ciek ło mi p o międ zy u d ami? Drzwi zatrzas n ęły s ię za Sas h ą, g d y Hu d s o n zap y tał p o n o wn ie: – To jak ie to s ło wo , Alay n o ? Sp o s ó b , w jak i wy p o wied ział mo je imię, s p rawił, że n a ciele p o jawiła mi s ię g ęs ia s k ó rk a. – Op an o wan y – wy p aliłam b ez zas tan o wien ia. – Ciek awe. Wziął k ęs ry b y , a ja p atrzy łam zah ip n o ty zo wan a, jak jeg o u s ta u k ład ały s ię n a wid elcu . – Nie d lateg o , że „o p an o wan y ” to złe o k reś len ie o d n o ś n ie d o mo jej o s o b y , ty lk o p o two im wy razie twarzy s p o d ziewałem s ię czeg o ś in n eg o . J u ż miałam zap y tać, czeg o o czek iwał, ale n ie b y łam p ewn a, czy warto b rn ąć w tę ro zmo wę. Zres ztą s am n ie n acis k ał. Ko lejn e k ilk a min u t s p ęd ził n a jed zen iu w cis zy . Ch ciałam p o zwo lić mu s k o n s u mo wać w s p o k o ju , więc o d wró ciłam s ię d o s zy b y i zaczęłam p o d ziwiać to , co d ziało s ię n iżej w k lu b ie. M imo że wzro k miałam s k u p io n y n a p ark iecie, to czu łam s p o jrzen ie Hu d s o n a zawies zo n e n a mn ie jak p łas zcz. M y ś lałam o czy wiś cie o czło wiek u s ied zący m p o p rzeciwn ej s tro n ie s to łu . Dlaczeg o k u p ił Sk y Lau n ch ? Czeg o o d e mn ie ch ciał? I n ajb ard ziej n u rtu jące p y tan ie – co ja właś ciwie czu łam d o teg o d o min u jąceg o s amca, k tó ry b y ł mo im s zefem, u d zielił mi rep ry men d y , a p o za ty m ws zy s tk im s p rawiał, że ch ciałam mu s ię wd rap ać n a k o lan a i łas ić d o n ieg o jak k o ciak ? J as n e, b y ł atrak cy jn y , ale czy ja g o w o g ó le lu b iłam? A mo że to k o lejn y b o g aty , n ad ęty d u p ek , k tó ry w n iewy tłu maczaln y s p o s ó b mn ie p rzy ciąg ał? – Wiem, d laczeg o zg o d ziłaś s ię n a ws p ó ln y p o s iłek ze mn ą, Alay n o .
Od wró ciłam s ię z p o wro tem d o n ieg o i w b ezru ch u czek ałam n a ro zwó j s y tu acji. Do czeg o zmierzał? Po p ierws ze, wcale s ię n ie zg o d ziłam zjeś ć z n im k o lacji. Sam mn ie tu p rzy p ro wad ził. Po d ru g ie, g d y b y s ię d o my ś lił p rzy czy n i wy mien ił ws zy s tk ie n a g ło s , wy two rzy łab y s ię n iezręczn a atmo s fera. A b y ło ich k ilk a: o d k ry ć jeg o p lan y wo b ec k lu b u , d o s tać awan s i wzb u d zić zazd ro ś ć Dav id a. I d o s tać s ię d o s p o d n i Hu d s o n a. Nie, n ie d o s p o d n i. To n ie zn alazło s ię n a liś cie p o wo d ó w. Nie. M o g ło b y . Hu d s o n wziął ły k win a i wy tarł s wo je id ealn ie k s ztałtn e u s ta s erwetk ą. – M u s zę b y ć z to b ą s zczery . Nie mam zamiaru p o mó c ci w zd o b y ciu awan s u . Zmies załam s ię. Nie b y łam p ewn a, czy mo g ę ju ż wy lu zo wać, czy p o win n am s ię raczej czu ć zawied zio n a. W s u mie to b y ł jed en z n ajmn iej u p o k arzający ch p o wo d ó w, d la k tó ry ch zg o d ziłam s ię n a ws p ó ln ą k o lację. Ale z d ru g iej s tro n y s p rzed n o s a właś n ie u ciek ł mi awan s . – To o czy wiś cie n ie zn aczy , że n ie zo s tan ies z men ed żerk ą. Czy o n miał zd o ln o ś ć czy tan ia w lu d zk ich u my s łach ? To b y wy jaś n iało , d laczeg o tak d o b rze rad ził s o b ie w ś wiecie b izn es u . – Dav id p o wied ział, że n ad ajes z s ię n a to s tan o wis k o , a ja jes tem p ewien , że u d a ci s ię je o b jąć b ez mo jej p o mo cy . M o że i k u p iłem Sk y Lau n ch , ale n ie jes tem two im s zefem. J es t n im Dav id i b ęd zie n im, d o p ó k i p o d jeg o zwierzch n ictwem in teres b ęd zie k witł. No , s p o k o . Da s ię z ty m ży ć. Dav id ju ż d awn o o b iecał mi fu ch ę. Do b ra n as za. A to b y o zn aczało , że Pierce wcale n ie miał zamiaru p o ś więcać zb y t wiele czas u lo k alo wi. M o g łam o d etch n ąć z u lg ą. Hu d s o n u s ad o wił s ię wy g o d n ie i p o ło ży ł ręk ę n a o p arciu . – Ale n ie zap ro s iłem cię tu , żeb y d y s k u to wać o k lu b ie. Wres zcie. Gło ś n o p rzełk n ęłam ś lin ę. – A p o co ? Wy g ląd ał n a lek k o ro zb awio n eg o . – M o że tro ch ę cię lu b ię. Wzd ry g n ęłam s ię, k ied y ciark i p rzes zły mi p o p lecach , lecz n ie mo g łam d ać s ię zwieś ć p o zo ro m, że p ró b u je mn ie p o d erwać. Za d łu g o to trwało , a to n ie w jeg o s ty lu . M u s iało b y ć co ś więcej. Bo że, miałam n ad zieję, że b y ło ! A jeś li rzeczy wiś cie ch ciał mn ie wy rwać, to co miałam o d p o wied zieć? Ły k n ęłam tro ch ę h erb aty , żału jąc, że to n ie co ś mo cn iejs zeg o . Kied y o d s tawiłam s zk lan k ę, zap y tałam:
– M o że s ię z k imś s p o ty k am. – Nie s p o ty k as z s ię. Żad en facet n ie p o zwo liłb y s wo jej d ziewczy n ie wło ży ć tak ieg o s tro ju , jak i miałaś n a s o b ie wczo raj. A n a p ewn o n ie p u b liczn ie. Ws p o mn ien ie s tro ju , k tó ry s p rawił mi ty le p ro b lemó w, i p o my s ł, że żad en mężczy zn a n ie d o p u ś ciłb y d o teg o , żeb y m tak s ię u b rała, mo cn o mn ie ro zd rażn iły . – A mo że p o p ro s tu n ie zad aję s ię z tak imi wład czy mi ch ło p ak ami? Lek k o zacis n ął u s ta. – No d o b rze, Alay n o – zaczął, u n o s ząc zawad iack o b rew. – Wo b ec teg o s p o ty k as z s ię z k imś ? Do d iab ła, o czy wiś cie, że z n ik im s ię n ie s p o ty k ałam. Sp u ś ciłam wzro k i to wy s tarczy ło Hu d s o n o wi. Dlaczeg o ten g o ś ć tak zb ijał mn ie z tro p u ? Przy n im s tawałam s ię zu p ełn ie zag u b io n a. Zazwy czaj b y łam p rzecież p ewn ą s ieb ie, wy g ad an ą k o b ietą. Ale n ie w jeg o o b ecn o ś ci. Umo ś ciłam s ię s tab iln iej i wy p ro s to wałam p lecy . – To n ie d lateg o mn ie tu ś ciąg n ąłeś , Hu d s o n ie. M as z jak iś u k ry ty cel. – Uk ry ty cel – mó wiąc to , Hu d s o n wy d ał z s ieb ie o d g ło s , k tó ry mu s iał b y ć jeg o wers ją ch ich o tu . A p o tem, zamias t wy jawić o wy cel, p o p ro s tu zmien ił temat. – J ak s ąd zę, s p ęd ziłaś miły czas w mo im s p a w u b ieg ły m ty g o d n iu . Ro zp ro s zo n a ws zy s tk im, co d o mn ie mó wił, p ró b o wałam n ad ąży ć za n o wy m wątk iem. – Och , n ie zd awałam s o b ie s p rawy z teg o , że jes teś … zaraz… – I wted y zap aliła mi s ię żaró wk a. – To p rezen t b y ł o d cieb ie? – Tak . Po d o b ał ci s ię? – Nie-mo ż-li-we. By łam p ewn a, że o p ad ła mi s zczęk a. Do s ło wn ie, fizy czn ie, o p ad ła mi k o p ara. – Nie? Kied y zo rien to wałam s ię, że p aln ęłam co ś , czeg o wcale n ie miałam n a my ś li, s p ró b o wałam p o n o wn ie: – Ależ n ie, to zn aczy tak ! By ło miło , właś ciwie ws p an iale. Ale to n iemo żliwe, że to two ja s p rawk a. Dlaczeg o miałb y ś to zro b ić? Nie p o win ien eś b y ł. – A to n ib y d laczeg o ? W mo jej g ło wie p o jawiła s ię cała p aleta p o wo d ó w, lecz s zczeg ó ln ie wy b ijał s ię jed en : to b y ło d ziwaczn e i p s y ch o ty czn e. J ed n ak s ama b y łam o k reś lan a o b y d wo ma ty mi ep itetami, więc n ie wy p ad ało , żeb y m tak łatwo k iero wała je p o d ad res em in n ej o s o b y . Sięg n ęłam p o n as tęp n y .
– Bo to b y ło k o s zto wn e! I to wielk i g es t! – Nie d la mn ie. – Ale d la mn ie tak . J ak im cu d em o n n ie mó g ł teg o p o jąć? Og ro m teg o ws zy s tk ieg o b u zo wał we mn ie jak b ąb elk i w n o wo o twartej b u telce s zamp an a. – To wielk a rzecz! A ty n awet mn ie n ie zn as z! To zu p ełn ie n ies to s o wn e i n iep ro fes jo n aln e, i b ezp reced en s o we, i n iewłaś ciwe. I g d y b y m wied ziała, że to o d cieb ie, w ży ciu b y m teg o n ie p rzy jęła. Nie mo g ło ch o d zić ty lk o o p rzes p an ie s ię ze mn ą. Ch o ciaż ws ty d p rzy zn ać, to mo żn a b y mn ie zd o b y ć zn aczn ie mn iejs zy m k o s ztem. Hu d s o n o d etch n ął g łęb o k o , p ró b u jąc s ię n ie ziry to wać. –
To
wcale n ie b y ło
n ies to s o wn e. Zwy k ły
p rezen t. Po trak tu j
to
jak o
n ies p o d zian k ę n a zach ętę. Na p o witan ie. M ó j g ło s s tał s ię ś ciś n ięty , k ied y p ró b o wałam s ię p o ws trzy mać o d wrzas k u fru s tracji. – Ale n ie d aje s ię tak ich p rezen tó w k o b ieto m, k tó re d la cieb ie p racu ją, ch y b a że p ro wad zis z zu p ełn ie in n eg o ro d zaju k lu b . – Przes ad zas z, Alay n o . – Niep rawd a! I co mas z n a my ś li, mó wiąc o n ies p o d zian ce n a p o witan ie? Że co , to d o d atek d o u mo wy o p racę? Kilk o ro mo ich ró wieś n ik ó w o p o wiad ało mi o czy mś tak im. Przy p o d p is y wan iu k o n trak tu o trzy my wali b o n u s y w p o s taci s amo ch o d ó w i teg o ty p u rzeczy . – Tak , Alay n o – p o wied ział, n o n s zalan ck o wy mach u jąc ręk ą w p o wietrzu . – To właś n ie mó j u k ry ty cel. Ch ciałb y m cię zatru d n ić. M n iej b y mn ie zb ił z tro p u i wy s tras zy ł, g d y b y n ag le k azał mi s ię p rzed s o b ą ro zeb rać. A mo że o to właś n ie ch ciał p o p ro s ić? J ak o k o g o właś ciwie p lan o wał mn ie zatru d n ić? – Przecież ju ż d la cieb ie p racu ję i o d p o wiad a mi to , co ro b ię. – Po wtarzam, że n ie czu ję, żeb y ś d la mn ie p raco wała. Nie jes tem two im s zefem, ty lk o właś cicielem firmy , w k tó rej p racu jes z. To ws zy s tk o . Czy to jas n e? Seman ty k a. Os tateczn ie jed n ak p o jęłam, że o d d ziela s ieb ie o d e mn ie i mo jej p racy w Sk y Lau n ch , więc k iwn ęłam g ło wą. – To w żad n y m s to p n iu n ie b ęd zie k o lid o wało z two ją p racą w k lu b ie. Zd jął ręk ę z o p arcia i u s iad ł p ro s to .
– M o że „zatru d n ić” to n ie n ajlep s ze s ło wo . Ch ciałb y m ci zao fero wać p ien iąd ze za p o mo c w ro związan iu p ewn eg o p ro b lemu . Uzn ałem, że id ealn ie n ad ajes z s ię d o tak iej p racy . Od tej całej ro zmo wy ju ż wiro wało mi w g ło wie, n iemn iej jed n ak p rzy k u ł mo ją u wag ę. – Wy g rałeś . Wzb u d ziłeś mo ją ciek awo ś ć. To co to za p raca? – Po trzeb u ję cię, żeb y ś zerwała zaręczy n y . Ch rząk n ęłam, zas tan awiając i jed n o cześ n ie wied ząc, że tak .
s ię, czy
ab y
na
p ewn o
d o b rze
u s ły s załam,
– Uch , co tak ieg o ? A czy je? Hu d s o n p o n o wn ie o d ch y lił s ię n a o p arcie s o fy . J eg o s zare o czy b ły s zczały w mig o cący m ś wietle k lu b u . – M o je. ===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=
Hu d s o n s ied ział i u d erzał p alcem o b lat. – Zamk n ij u s ta, Alay n o . Ch o ciaż wid o k cieb ie zd u mio n ej jes t całk iem u ro czy , to p rzy o k azji b ard zo ro zp ras za. Zamk n ęłam b u zię. Przez g ło wę p rzewijało mi s ię milio n p y tań – zb y t wiele, żeb y s two rzy ć jak ąk o lwiek s p ó jn ą cało ś ć. J ed n ak u d ało mi s ię zarejes tro wać, że n azwał mn ie u ro czą. Po trzeb o wałam d rin k a, czeg o ś zn aczn ie mo cn iejs zeg o n iż mro żo n a h erb atk a. Hu d s o n p rzy s u n ął mi k ielis zek s wo jeg o San cerre, a ja ch wy ciłam g o z wd zięczn o ś cią. Win o p rzy wró ciło mi g ło s . – Nie zd awałam s o b ie s p rawy z teg o , że jes teś zaręczo n y . Zaru mien iłam s ię, k ied y p rzy p o mn iałam s o b ie ws zy s tk ie te k u d łate my ś li i fan tazje o n im o raz to , jak wierzy łam – o k ej, miałam n ad zieję – że ze mn ą flirto wał. Wzięłam k o lejn y ły k alk o h o lu . Hu d s o n wy jrzał p rzez s zy b ę, mo że żeb y u k ry ć g ry mas u d ręk i, jak i p o jawił s ię n a jeg o twarzy . – Nie d o k o ń ca – zwró cił s ię d o mn ie p o ch wili z ty p o wą d la s ieb ie, p o zb awio n ą emo cji i zd y s tan s o wan ą min ą. – To właś n ie ten p ro b lem. An i ja, an i Celia n ie jes teś my w o g ó le zain teres o wan i p rzy p ieczęto wan iem związk u . To n a mo men t mn ie u s p o k o iło , jed n ak wcale n ie wy jaś n iło całej s y tu acji. – Wo b ec teg o d laczeg o p o p ro s tu z n ią n ie zerwies z? – To n ie tak ie p ro s te – wes tch n ął. Zro b iłam n ajb ard ziej tęp ą i b ezwied n ie żąd ającą wy jaś n ień min ę, n a jak ą b y ło mn ie s tać. O d ziwo , p o s k u tk o wało . – Nas i ro d zice p rzy jaźn ią s ię o d lat. J ej o d d awn a mieli p lan n a ży cie s wo jej có rk i. Nie ak cep tu ją zd an ia Celii i n ie liczy s ię d la n ich jej wy b ó r, to , że o n a n ie ch ce mn ie p o ś lu b ić. Gd y b y s ię wy łamała, wted y zu p ełn ie b y s ię o d n iej o d cięli – i emo cjo n aln ie, i fin an s o wo . A teg o mo jej p rzy jació łce n ie ży czę.
J eg o tłu maczen ie mn ie ro zd rażn iło . Czy my ży liś my we wczes n y ch latach d wu d zies teg o wiek u z aran żo wan y mi małżeń s twami i teg o ty p u b zd etami? J ezu , b o g aci lu d zie mieli p o k ręco n y s ty l. Do b ierałam s ło wa z ro zmy s łem, o s tro żn ie, żeb y n ie u jawn ić s wo jej iry tacji. – M imo że tamci ro d zice k o n tro lu ją s wo ją d o ro s łą có rk ę, to ch y b a n ad to b ą n ie mają k o n tro li, n iep rawd aż? – Nie. M n ie n ik t n ie k o n tro lu je. J eg o d o b itn a o d p o wied ź mn ie p o d n ieciła. Ta wład czo ś ć i mo c b y ły tak ie… s ek s o wn e. Ob lizałam u s ta, a p o tem p o czu łam ro zk o s z, k ied y wziął mn ie n a mu s zk ę. Teg o n a p ewn o s o b ie n ie wy o b raziłam. Reag o wał n a mn ie. M o że n ie w tak im s to p n iu jak ja n a n ieg o , ale jed n ak – en erg ia k o tłu jąca s ię międ zy n ami b y ła realn a. Zało ży łam n o g ę n a n o g ę, żeb y tro ch ę u s p o k o ić p o trzeb ę p o międ zy n imi. – Czeg o ś mi tu b rak u je. – Do my ś lam s ię – p rzy tak n ął. Zab rał k ielis zek s to jący p rzed e mn ą i jed n y m h au s tem d o k o ń czy ł win o . Świad o mo ś ć, że p iliś my z teg o s ameg o s zk ła, zn o wu p o łech tała mo je d o ln e p artie. – Alay n o , jeżeli jak ak o lwiek o s o b a n a ś wiecie miałab y mieć n ad e mn ą wład zę, to b y łab y n ią mo ja matk a. On a wie, że ja jes tem… n iezd o ln y … d o miło ś ci. I martwi s ię, że… s k o ń czę s am. A ś lu b z có rk ą jej n ajlep s zy ch p rzy jació ł p rzy n ajmn iej b y temu zap o b ieg ł. J eg o s ło wa b y ły wy ważo n e. I za k ażd y m razem, k ied y mó wił – ró wn ież i teraz – h ip n o ty zo wał mn ie s wo im g ło s em. – Gd y b y m o żen ił s ię z Celią, matk a b y łab y s zczęś liwa. A jeś li Celię miało b y to u ch ro n ić p rzed s traco n y m ży ciem, wted y ch ętn ie zawarłb y m związek małżeń s k i b ez miło ś ci. J ed n ak miałb y m wy rzu ty s u mien ia, że u k rad łem jej p rzy s zło ś ć, k tó rą mo g ła s zczęś liwie d zielić z k imś in n y m. Po trząs n ęłam g ło wą zu p ełn ie zd ezo rien to wan a, p rzy tło czo n a i zb ita z tro p u . – A g d zie ja w ty m ws zy s tk im miałab y m s ię zn aleźć? Hu d s o n u n ió s ł b rwi. – Aaach , zo b acz: g d y b y ro d zice Celii u wierzy li, że s zczerze k o ch am in n ą k o b ietę… – … n ie ch cielib y , żeb y ich có rk a p o ś lu b iła mężczy zn ę, k tó ry wo li k o g o ś in n eg o . – W is to cie. A mama b y łab y p o d ek s cy to wan a, że zn alazłem k o g o ś , z k im jes tem s zczęś liwy . Przes tałab y s ię martwić o mo ją p rzy s zło ś ć.
Po my s ł o s zu k an ia k o g o ś , k o mu zależy jed y n ie n a s zczęś ciu Hu d s o n a, n ie d o k o ń ca mi s ię s p o d o b ał. J ed n ak b y łam d o res zty o mamio n a s ło d y czą teg o zatward ziałeg o mężczy zn y , k tó ry d la d o b ra matk i i p rzy jació łk i b y ł w s tan ie zd o b y ć s ię n a tak ek s tremaln y k ro k . Zres ztą w s o b ie s amej o d k ry łam o g ro mn y p o ten cjał o d eg ran ia ro li czarn eg o ch arak teru w cały m ty m s cen ariu s zu . – M iałab y m s ię wcielić w zd zirę, w k tó rej s ię zak o ch ałeś ? Kącik i jeg o u s t lek k o s ię u n io s ły . – Nik t n ie p o my li cię ze zd zirą, Alay n o . Nawet k ied y s ię tak u b ierzes z. No , zn o wu ten ch o lern y g o rs et. Po p o wro cie d o d o mu n a p ewn o g o s p alę. Na s amo ws p o mn ien ie k ło p o tliweg o s tro ju s tałam s ię ch ło d n a i n ied o s tęp n a. Sk rzy żo wałam ramio n a i o d ch y liłam s ię n a o p arcie – z d ala o d Hu d s o n a Pierce’a. – To d laczeg o n ie zatru d n is z p rawd ziwej d ziwk i, k tó ra zag rałab y w two im teatrzy k u ? – Bo matk a w ży ciu b y n ie u wierzy ła, że u lo k o wałem s wo je u czu cia w d ziwce. – Uś miech n ął s ię s zelmo ws k o . – A ty mas z p ewn e zalety , k tó re u czy n iły b y tę h is to rię n awet wiary g o d n ą. Nie ch ciałam s ię d łu żej b awić w tę g ierk ę. M o ja o d p o wied ź b rzmiała: „n ie!”. M imo to n ie mo g łam s ię p o ws trzy mać o d p y tan ia: – Nib y jak ie zalety ? Oczy Hu d s o n a p o ciemn iały , a ja wp ad łam w s id ła jeg o s p o jrzen ia. – J es teś n ies amo wicie p ięk n a, Alay n o . I n ad zwy czaj in telig en tn a. – Och . Po ło ży łam d ło n ie n a u d ach , zas k o czo n a. Całe s zczęś cie, że n ie b y ło ju ż więcej win a, b o wlałab y m je w s ieb ie o d razu , a p rzecież miałam wieczo rem zmian ę. Hu d s o n p rzerwał k o n tak t wzro k o wy i d o rzu cił: – Po za ty m jes teś b ru n etk ą. Czy li, żeb y u ś ciś lić, p o s iad as z trzy cech y , k tó re s p rawiają, że jes teś w mo im ty p ie. To , że o d erwał o d e mn ie s wó j p rzes zy wający wzro k , p rzy n io s ło mi s p o k ó j i u lg ę. Zn ó w b y łam w s tan ie my ś leć i u k ład ać lo g iczn e zd an ia. Niemn iej jed n ak p rag n ęłam g o z mo cą, k tó rej n ie p o trafiłam wy jaś n ić. – Wy czu wam wah an ie, Alay n o , ale ro zu miem cię. M o że to o d p o wied n i mo men t, żeb y p o ru s zy ć k wes tię wy n ag ro d zen ia. Uwielb iałam to , z jak ą łatwo ś cią p ły n n ie p rzech o d ził o d s zczero ś ci d o in teres ó w. Dla mn ie to b y ł jak s trzał z b icza. Nie miałam n awet czas u n a zas tan o wien ie s ię, ile
warte b y ło u d awan ie ro man s u . Na s zczęś cie Hu d s o n mn ie u b ieg ł. – J es tem ś wiad o my , że mas z n a k o n cie s p o ro s tu d en ck ich d łu g ó w. Ch ciałb y m cię z n ich wy zwo lić. Zaś miałam s ię. – To s tan o wczo za d u żo , Hu d s o n ie. Ch y b a n ie miał p o jęcia, ile k as y p o trzeb o wałam n a o p łacen ie s zk o ły i jak ie b rzemię s tan o wiły o b ecn ie d łu g i. – Nie d la mn ie. – Ale d la mn ie tak ! – Po ch y liłam s ię g wałto wn ie w jeg o s tro n ę, mierząc s ię z n im wzro k iem. – To o s iemd zies iąt ty s ięcy d o laró w. – A d o k ład n ie: o s iemd zies iąt cztery ty s iące d wieś cie s ześ ć. Zamarłam. Sk ąd o n to wied ział? I jak wielo k ro tn ie wcześ n iej s ię to zd arzy ło , o d p o wied ział n a p y tan ie, k tó reg o n awet n ie zd ąży łam zad ać. – J es tem właś cicielem b an k u , w k tó ry m mas z p o ży czk ę. Dzis iaj zerk n ąłem n a two je k o n to . Dla mn ie s p łata two jeg o d łu g u to b ęd zie b u łk a z mas łem. M o żes z n ie d o s tawać p ien ięd zy d o ręk i, jeś li d zięk i temu p o czu jes z s ię lep iej. – To s tras zn ie h o jn e. Zb y t h o jn e. I tak jak zaws ze b ieg n ę d o k o lek tu ry , k ied y w lo terii jes t k u mu lacja, tak o ch o czo p rzy s tałab y m n a jeg o o fertę. J ed n ak n ig d y co ś tak d o b rze p łatn eg o n ie k o ń czy s ię p o my ś ln ie. – Dla mn ie warto , jeś li ten p lan ma s ię u d ać, Alay n o . M o ja o d p o wied ź b y ła o d mo wn a. J u ż p o s tan o wiłam: n ie. Wejś cie w ten p o k ręco n y u k ład wiązało s ię ze zb y t d u ży m ry zy k iem. Ale n ie mo g łam s ię p o ws trzy mać, b y łam ciek awa s zczeg ó łó w. – Czeg o d o k ład n ie b y ś o d e mn ie o czek iwał? – M ielib y ś my u d awać p arę. Zap ro s iłb y m cię n a k ilk a s p o tk ań , żeb y mama zo b aczy ła n as razem, a ty trzy małab y ś s ię k u rczo wo mo jeg o ramien ia i zach o wy wała tak , jak b y ś my b y li zak o ch an i w s o b ie d o s zaleń s twa. – To ws zy s tk o ? Ud awan ie miło ś ci d o Hu d s o n a n ie n ależało raczej d o zb y t tru d n y ch zad ań . I w ty m ch o lern y s zk o p u ł. Zag rać zak o ch an ą w k imś , k to ju ż zd ąży ł d o teg o s to p n ia mn ie o czaro wać, b y ło b y jak p o ciąg n ięcie za s p u s t o d p alający p rawd ziwą o b s es ję. – To ws zy s tk o . J eg o ramio n a wy raźn ie s ię ro zlu źn iły . M y ś lał, że b io rę g o n a p o ważn ie, że
rzeczy wiś cie ro zważam jeg o p o rąb an ą p ro p o zy cję, a ja p rawie d o s złam d o wn io s k u , że p o win n am. Gło ś n o p rzełk n ęłam ś lin ę. Po d ejrzewałam, że za o s iemd zies iąt ty s ięcy d o lcó w mu s iał o czek iwać czeg o ś więcej. Sk o ro s am n ie p o wied ział teg o wp ro s t, p o s tan o wiłam g o p o d ejś ć i zaczęłam d rep tać wo k ó ł tematu . – A w ty m u d awan y m związk u w jak im zak res ie miałab y m g rać s wo ją ro lę? – Do b ra, n ie czaj s ię tak z ty m. Py tas z o czy wiś cie o s ek s . – J eg o s p o jrzen ie zn ó w s tało s ię mro czn e. – Nig d y n ie p łacę za s ek s , Alay n o . J eś li cię p rzelecę, to za d armo . No i p ro s zę – n ad es zło co ś , n a co czek ałam i czeg o jed n o cześ n ie s ię o b awiałam. Po d wp ły wem jeg o d ek laracji zaczęłam s ię wiercić. J es zcze n ig d y w jed n y m mo men cie n ie b y łam tak p o d n ieco n a i zd ezo rien to wan a. By liś my u mn ie w p racy , n a lito ś ć b o s k ą! Zaczy n ałam zmian ę za n ies p ełn a p ó ł g o d zin y , a ty m, czeg o n ajb ard ziej w tej ch wili ch ciałam, b y ło o d p łacen ie mu za jeg o n ieo k rzes an e o d zy wk i ró wn ie n ieg rzeczn y m zach o wan iem. J ak imś cu d em zmu s iłam s ię d o wy k rztu s zen ia z s ieb ie: – M o że p o win n am ju ż iś ć. – A ch ces z teg o ? – To b y ło wy raźn e zap ro s zen ie, żeb y m zo s tała. – N-n ie jes tem p ewn a – wy jąk ałam. – Tak , u ważam, że p o win n am iś ć. Ale an i n ie d rg n ęłam. Nie b y łam w s tan ie. Hu d s o n wy k o rzy s tał mo ją s łab o ś ć i zaczął b o mb ard o wać mn ie arg u men tami. – Bo czu jes z s ię n iezręczn ie z mo ją p ro p o zy cją p racy ? Czy d lateg o , że p o wied ziałem, że cię zerżn ę? J eg o o ś wiad czen ie za d ru g im razem miało p o d o b n ą s iłę rażen ia. – J a… tak . Tamto . Przech y lił zawad iack o g ło wę, wp atru jąc s ię we mn ie zain try g o wan y m wzro k iem. – Ale jes tem p ewien , że to d la cieb ie żad n e zas k o czen ie, Alay n o . Czu jes z ch emię międ zy n ami. J ęzy k two jeg o ciała wy raża to d o ś ć jas n o . Wcale b y m s ię n ie zd ziwił, g d y b y s ię o k azało , że ju ż mas z mo k ro . M o je p o liczk i s p ło n ęły ru mień cem, a o n u ś miech n ął s ię w n ik czemn y s p o s ó b . – Nie ws ty d ź s ię. Nie wies z, że czu ję to s amo ? – Ob ró cił s ię n a s o fie. – Gd y b y ś u ważn iej mn ie o b s erwo wała, zau waży łab y ś d o wó d . Teraz miałam ju ż p ewn o ś ć, że mu s tan ął. Na s amą my ś l o ty m mu s iałam mo cn iej ś cis n ąć n o g i. Gd y b y mó j u my s ł n ie b y ł tak s k o ło wan y , ju ż d awn o ws k o czy łab y m mu n a u d a, wzięła d o ręk i jeg o fiu ta, a p o tem wy s s ała z n ieg o ws zy s tk o , co s ię d a. Hu d s o n wy d awał s ię zafas cy n o wan y mo ją n ied o lą.
– Do b rze, weźmy n a tap etę mo ją o fertę zatru d n ien ia, a tę k o n k retn ą s p rawę p rzed y s k u tu jemy p ó źn iej. Pro s zę, zro zu m, że to d wie zu p ełn ie o d ręb n e k wes tie. Nie ch ciałb y m, żeb y ś p o my ś lała, że mó j s ek s u aln y p o ciąg d o cieb ie ma jak ik o lwiek związek z teatrzy k iem d la mo ich ro d zicó w i p rzy jació ł. Og arn ęło mn ie ab s u rd aln e ro ztrzep an ie. Hu d s o n Pierce mn ie p rag n ął. A ja b y łam o k ro k o d zap rzep as zczen ia teg o p rzez s wo ją n eu ro ty czn ą reak cję. Zmars zczy łam b rwi, p ró b u jąc s ię s k u p ić. – J -ja n ie wiem, jak reag o wać n a k o g o ś twierd ząceg o , że mn ie p o żąd a. Pierce s p o ch mu rn iał, lecz jeg o u s ta n awet u ło żo n e w p o d k ó wk ę b y ły s two rzo n e d o cało wan ia. – Czy żad en facet p rzed e mn ą ci teg o n ie p o wied ział? Nerwo wo b awiłam s ię s zk lan k ą, ś cierając k ro p elk i zb ierające s ię o d to p n iejąceg o w n iej lo d u . – Nie tak d o s ło wn ie. Czas em p o p rzez zach o wan ie. Ale n a p ewn o n ie tak o d ważn ie. – To wielk a s zk o d a – p o wied ział, p o ch y lając s ię n ad s to łem i d o ty k ając mo jeg o k ciu k a, czy m p rzy p rawił mn ie o zawro ty g ło wy . – J a mam zamiar mó wić ci to p rzy k ażd ej mo żliwej o k azji. – Och . – Zab rałam ręk ę. To b y ło d la mn ie za d u żo . Za s zy b k o . A mo że rzeczy wiś cie wy ląd o wan ie w łó żk u z Hu d s o n em n ie b y ło b y tak ie złe i n ic s tras zn eg o b y p o ty m n ie n as tąp iło ? M o że wcale b y m n ie o s zalała? Ty lk o że n ie zn ajd o waliś my s ię w jeg o s y p ialn i, a w k lu b ie. I b ez wzg lęd u n a to , czy ześ wiro wałab y m, czy n ie, łączen ie ży cia zawo d o weg o z s ek s em n ig d y n ie b y ło d o b ry m p o my s łem. Ach , czy n ie to p rzy p ad k iem p o wied ział mi Dav id , zry wając ze mn ą? Id ealn y mo men t n a wcielen ie jeg o zd an ia w ży cie. Po ło ży łam d ło n ie n a k rawęd zi s to łu i o zn ajmiłam: – J a… mu s zę iś ć. Czu ję s ię n ieco p rzy tło czo n a. Dałeś mi wiele p o wo d ó w d o zas tan o wien ia. Ws tałam, a o n zro b ił to s amo . – Szk o d a. Żału ję, że mu s is z. Ale s k o ro tak … Brzmiał jak o s o b a b ęd ąca w p o trzeb ie, co d o s k o n ale o d zwiercied lało ró wn ież mo je o d czu cia. Nie mo g łam p o d n ieś ć n a n ieg o wzro k u . Gd y b y m to zro b iła, n a p ewn o b y m zo s tała. – M u s zę iś ć d o p racy . Czas n a mn ie. Ru s zy łam w s tro n ę d rzwi i p o ło ży łam ręk ę n a k lamce, jed n ak zan im zd ąży łam ją
n acis n ąć, Hu d s o n o p arł s ię o n ie, p rzy trzy mu jąc je mo cn o , a mn ie u s id lając międ zy s o b ą a ś cian ą. Zn iży ł g ło wę i s zep n ął mi d o u ch a: – Alay n o , p o czek aj. J eg o o d d ech jed n o cześ n ie łas k o tał i p alił. Zamk n ęłam o czy , n ap awając s ię n im. – Nie ch ciałem, żeb y ś p o czu ła s ię p rzy tło czo n a. Nie tak i b y ł mó j zamiar. Ale ch ciałb y m, żeb y ś wied ziała, że b ez wzg lęd u n a two ją d ecy zję d alej b ęd ę p ró b o wał cię u wieś ć. J es tem facetem, k tó ry zaws ze d o s taje to , czeg o ch ce. A ch cę cieb ie. O, matk o ! Sło wo „p o d n ieco n a” w jed n ej s etn ej n ie o p is y wało mo jeg o s tan u . Nag le zaczął mu s k ać u s tami mo je u ch o . Wzięłam g wałto wn y o d d ech i b ezwied n ie p rzech y liłam g ło wę, zap ewn iając mu więk s ze p o le d o p o p is u . Nie o mies zk ał s k o rzy s tać, p rzes u wając s ię wzd łu ż mo jej s zy i i p rzes y łając imp u ls y p o żąd an ia wp ro s t d o mo jeg o b rzu ch a. Pu ś ciłam k lamk ę i o p arłam s ię o jeg o ramię, a o n o p ló tł mn ie n im, d ru g ą d ło ń k ład ąc n a mo im b iu ś cie. Zach ły s n ęłam s ię p o wietrzem i u leg ałam mu s to p n io wo , łak n ąc jeg o d o ty k u . Pieś cił mo je p iers i, zan u rzając twarz we wło s y . – Po win ien em b y ł ci to p o wied zieć wcześ n iej – s zep n ął łag o d n ie. – Wy g ląd as z d ziś p rześ liczn ie. Nie mo g ę o d erwać o d cieb ie wzro k u . Po ważn a, o ficjaln a i s ex y w jed n y m. Przy lg n ął d o mn ie, a ja p o czu łam jeg o erek cję. – Po cału j mn ie, Alay n o . To , jak s wo b o d n ie wy p o wied ział mo je imię, b y ło tak ie g o rące. J ak b y ty lk o o n miał p rawo g o u ży wać. I w p ewn y m s en s ie tak b y ło – p rawie ws zy s cy n azy wali mn ie Lay n ie. Bio rąc mn ie, zawłas zczy ł też mo je imię. Po zo s tało mi to ty lk o zaak cep to wać. Gd y o d wró ciłam g ło wę, jeg o u s ta czek ały . Nag le p rzy s s ał s ię d o mn ie, a ja jęk n ęłam. Ws u n ął mi języ k zab o rczo i u miejętn ie, zach ęcając d o d als zej g ry . J eg o p o cału n ek b y ł tak wy mag ający i s tan o wczy jak o n s am. J ęd rn e u s ta n arzu cały temp o , k rad ły mi o d d ech i wy s y łały imp u ls y d o mo ich k o b iecy ch s tref. Bo że, wy o b razić g o s o b ie właś n ie tam… Przes u n ęłam s ię cały m ciałem, p rag n ąc więcej k o n tak tu , o n in s ty n k to wn ie zro b ił to s amo , więc zn aleźliś my s ię id ealn ie n ap rzeciwk o s ieb ie. Op lo tłam ręk ami jeg o s zy ję i p rzy cis n ęłam d o s ieb ie mo cn iej, ch cąc p o czu ć g o w k ażd y m zak amark u u s t. Wied ział, czeg o d o k ład n ie p o trzeb o wałam. Cało wał mn ie i lizał, p o tem p rzes u n ął d ło ń mi w d ó ł, żeb y ś cis n ąć mo je p o ś lad k i. Ch ciałam g o całeg o . Piep rzy ć mo ją zmian ę i in n e wy mó wk i, k tó re s o b ie wy my ś lałam p o d czas n as zej ro zmo wy . Nawet jeś li miałab y m s ię d o p ro wad zić d o
s tan u o b s es ji, to mu s iałam g o p o czu ć w s o b ie – b ez wzg lęd u n a k o n s ek wen cje. Nie wy s tarczy ł mi jeg o języ k , p rag n ęłam ws zy s tk ieg o . Otarłam s ię b io d rami o n ieg o , b łag ając, b y mn ie tam d o tk n ął, żeb y u lży ł mo jej tęs k n o cie. Hu d s o n o d p o wied ział p rzen ies ien iem rąk z p u p y n a ramio n a. Po ch wili o d ep ch n ął mn ie o d s ieb ie, p rzery wając n as z p o cału n ek . Wciąż trzy mał d ło n ie n a mo ich ramio n ach , jak b y ch ciał zach o wać międ zy n ami d y s tan s . M o je u s ta wy d awały s ię p u s te i zimn e. Pró b o wałam u s p o k o ić o d d ech . Hu d s o n d y s zał ró wn o ze mn ą. Kied y mó j u my s ł o trząs n ął s ię ze s tan u b ło g ieg o zamg len ia, p o czu łam s ię n ies wo jo . Nie mo g łam zro zu mieć jeg o n ag łeg o o d rzu cen ia. Wid ząc mo je zak ło p o tan ie, p o g ład ził mn ie p o p o liczk u i p o wied ział: – Nie tu taj, s k arb ie. I n ie w ten s p o s ó b . Dru g ą ręk ą o b jął mn ie za s zy ję i p rzy ło ży ł czo ło d o mo jeg o . – Zn ajd zies z s ię p o d e mn ą. W łó żk u . Tam b ęd ę mó g ł cię u b ó s twiać jak n ależy . To b y ła o b ietn ica. Zmy s ło wa g ro źb a, n a k tó rą ju ż z u tęs k n ien iem czek ałam. Ale mu s iałam wracać d o p racy . M iał rację. Szy b k i n u merek w b ąb elk o wy m p o k o ju n ie s tan o wiłb y n awet n amias tk i teg o , czeg o ch ciałam o d Hu d s o n a. In aczej – czeg o o d n ieg o p o trzeb o wałam. On b y ł d alek o o d teg o , czeg o p rag n ęłam. Ale n a ty m p ó k i co p o p rzes tałam. M u s iałam g o zd o b y ć, ch o ciaż to mo g ło s ię o k azać d la mn ie złe. Zamk n ęłam o czy , g d y p o ło ży ł ręk ę n a mo jej p iers i, a p o tem ws u n ął d ło ń za s u k ien k ę. J ak ie b y ło mo je zd ziwien ie, g d y zamias t jeg o d o ty k u p o czu łam, że wy jmu je mi zza s tan ik a telefo n ! Od b lo k o wał ek ran i wy b rał n u mer. Wted y zad zwo n ił jeg o telefo n . – Teraz mamy d o s ieb ie k o n tak t. Sp o d ziewam s ię, że to wy k o rzy s tas z. Od ło ży ł ap arat n a miejs ce, zawies zając wzro k n a ro wk u międ zy mo imi p iers iami, p o czy m p rzy ciąg n ął mn ie d o s ieb ie i mu s n ął u s tami mo je. – Zad zwo ń , k ied y b ęd zies z g o to wa. J u tro . Po cało wał mn ie s zy b k o i zn ik n ął, zo s tawiając z ro zterk ą, czy rzeczy wiś cie b ęd ę g o to wa, żeb y d o n ieg o zad zwo n ić ju ż n azaju trz. I czy d am rad ę czek ać tak d łu g o . ===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=
Nas tęp n eg o d n ia tu ż p rzed p o łu d n iem o b u d ziła mn ie wib racja – o trzy małam wiad o mo ś ć. Telefo n b y ł p o d łączo n y d o ład o wark i n a n o cn y m s to lik u , ale ja n ie b y łam jes zcze g o to wa, żeb y ws tać, b o p o ło ży łam s ię d o p iero p o s zó s tej. Leżąc z o twarty mi o czami, u ś miech n ęłam s ię i wtu liłam w p o d u s zk ę, p rzy p o min ając s o b ie wy d arzen ia z p o p rzed n ieg o wieczo ru . Sło wa, k tó re mó wił d o mn ie Hu d s o n , to , jak mn ie cało wał, d o ty k ał – n a s amą my ś l o ty m s erce mi p rzy s p ies zy ło . Czy to ws zy s tk o n ap rawd ę s ię wy d arzy ło ? M o je o b s es y jn e zab u rzen ie p o zwalało mi s o b ie wy o b rażać ró żn e s y tu acje, k tó re w rzeczy wis to ś ci n ie miały miejs ca. Od czas u , k ied y p o p ad ałam w tak ie d ziwaczn e n awy k i, min ęło ju ż ład n y ch p arę lat. A teraz? His to ria miała s ię p o wtó rzy ć? Nie, n ie wy my ś liłam s o b ie teg o . Nie u b zd u rałab y m s o b ie tak ieg o p o cału n k u . To s ię s tało . A ja ch ciałam, żeb y s tało s ię jes zcze więcej. J ed n ak p o p rzeb u d zen iu i ze ś wieży m u my s łem u ś wiad o miłam s o b ie, jak b ard zo to n ie p o win n o b y ło s ię zd arzy ć. Bard zo p rag n ęłam Hu d s o n a, ale my ś lałam o n im jes zcze częś ciej – i to w zd ecy d o wan ie n iezd ro wy s p o s ó b . Zro b iłam s o b ie tes t p o twierd zający to , że n ad ch o d ziła n ieu ch ro n n a man ia. Czy my ś lę o Hu d s o n ie d o teg o s to p n ia in ten s y wn ie, że ma to wp ły w n a mo ją p racę i co d zien n e ży cie? Bard zo częs to p rzy wo ły wałam w my ś lach jeg o p o s tać, o d k ąd p o raz p ierws zy n a mo ich o czach o p u ś cił k lu b , jed n ak b y łam w s tan ie n o rmaln ie p rzep raco wać zmian ę. Czy u ważam, że jes t d la mn ie ty m jed n y m jed y n y m? W żad n y m wy p ad k u . Szczerze – u ważałam, że w o g ó le n ie p o win n am s ię z n im zad awać. Czy s ąd zę, że ju ż n ig d y n ie b y łab y m s zczęś liwa, g d y b y m g o więcej n ie u jrzała? By łab y m zawied zio n a, ale n ie zd ru zg o tan a. Có ż, p rawd o p o d o b n ie. Do b ra, b y łab y m zd ru zg o tan a. Czy wy d zwan iam d o n ieg o i o b s es y jn ie s k ład am mu wizy ty , że mo żn a to n azwać p rześ lad o wan iem? Nie wied ziałam, g d zie mies zk ał an i p raco wał. Gd y b y m miała n a n ieg o fazę, zd ąży łab y m s ię teg o d o wied zieć jes zcze p rzed p ó jś ciem s p ać teg o ran k a. Nie miałam n awet jeg o n u meru . Och , zaraz, zaraz – p rzecież
miałam. Ale g o n ie u ży łam. Czy li ws zy s tk o g rało . Na tę ch wilę. Niemn iej jed n ak n ie mo g łam p rzes tać s ię zas tan awiać, d laczeg o ch ciał b y ć właś n ie ze mn ą. Hu d s o n Pierce miał s tatu s celeb ry ty . M ó g ł s ię u mawiać n a ran d k i z s u p ermo d elk ami i ras o wy mi k o b ietami, więc z jak ieg o p o wo d u zd ecy d o wał s ię ak u rat n a mn ie? Brak o d p o wied zi k azał mi wątp ić w to , co rzeczy wiś cie międ zy n ami zas zło . I jes zcze ta ab s u rd aln a p ro p o zy cja s p łacen ia mo ich s tu d en ck ich d łu g ó w w zamian za b u jan ie s ię z n im n a p o k az. Czy m s o b ie n a to zas łu ży łam? Co s p rawiło , że n ib y s ię d o tak iej ro li n ad awałam? Gd y b y m b y ła in n y m ty p em d ziewczy n y – tak iej, k tó ra ws zęd zie wy czu je zap ach p ien ięd zy – d łu żej b y m s ię n ie wah ała z o d p o wied zią n a jeg o , jak to n azwał, p ro p o zy cję. Na s zczęś cie n ie leciałam n a k as ę – b y ło mi p o trzeb n e ty le p ien ięd zy , żeb y jak o ś wiązać k o n iec z k o ń cem. Ku s iła mn ie jed y n ie p ers p ek ty wa s p ęd zan ia więk s zej ilo ś ci czas u z ty m p rzep y s zn y m o s o b n ik iem rep rezen tu jący m męs k ą p łeć. Ty lk o że ju ż to p rzerab iałam i wied ziałam, że to n ie n ajlep s zy p o my s ł. Ch o ciaż z d ru g iej s tro n y – jeś li d o b rze g o zro zu miałam – b ez wzg lęd u n a to , czy zaak cep to wałab y m jeg o p ro p o zy cję, czy n ie, i tak miałam p rzeb y wać z n im częś ciej. „O n ie, Lay n ie! Nie ma tak iej o p cji!”. Ale to i tak b y ł d ziwaczn y p o my s ł. Sy p iać z n im, n ie b ęd ąc w związk u , ale g o u d ając. A czemu b y n ie s two rzy ć teg o związk u ? No i właś n ie – cała ja… J u ż p ró b o wałam u czy n ić z jeg o o ferty co ś więcej, n iż ty m b y ła. Wes tch n ęłam i p rzeciąg n ęłam s ię, p o d n o s ząc wy s o k o ręce. Na p ewn o ju ż n ie zas n ę, a Hu d s o n to zb y t g ru b y temat d o ro zmy ś lań b ez k awy . Ob ró ciłam s ię i ch wy ciłam za telefo n , żeb y o d czy tać wiad o mo ś ć, z cich ą n ad zieją, że to właś n ie o d n ieg o . Ok azało s ię, że n ap is ał d o mn ie b rat. „J es tem za 2 0 min u t”. Zerwałam s ię w p an ice. Czy żb y m zap o mn iała o o d wied zin ach Brian a? Przejrzałam s k rzy n k ę o d b io rczą i zn alazłam jes zcze jed n ą wiad o mo ś ć, k tó rą wy s łał mi o s ió d mej ran o . „Ro zp rawa o d wo łan a. Bio rę n ajs zy b s zy p o ciąg d o No weg o J o rk u . M u s imy iś ć n a lu n ch ”. Rzu ciłam telefo n n a łó żk o i wark n ęłam. Po n ieważ Brian b y ł jed y n y m ży jący m czło n k iem mo jej ro d zin y , k o ch ałam g o z całeg o s erca i b ard zo p o trzeb o wałam. J ed n ak g d y miałam s zes n aś cie lat, p o ś mierci o b y d wo jg a n as zy ch ro d zicó w, jeg o ro la s ię zmien iła – z b rata s tał s ię o p iek u n em. Ch ciał mi wy n ag ro d zić to , co s traciłam, ale p rzy o k azji izo lo wał mn ie o d wielu rzeczy . Kied y ś u rato wał mi ży cie, za co b ęd ę mu d o zg o n n ie wd zięczn a. No i p łacił czy n s z za mo je mies zk an ie. Dlateg o s k o ro w d zień p o ws zed n i jech ał z Bo s to n u d o No weg o J o rk u s p ecjaln ie p o to , żeb y zjeś ć ze mn ą lu n ch , lep iej b y ło ws tać i n a n ieg o czek ać. M imo że wied ziałam, iż n iezap o wied zian a wizy ta n ie mo g ła o zn aczać n iczeg o d o b reg o .
Wzięłam g łęb o k i o d d ech i wy s k o czy łam z łó żk a. Nie miałam ju ż czas u n a p ry s zn ic. Brian i lu d zie p rzeb y wający w miejs cu , d o k tó reg o ch ciał mn ie zab rać, b ęd ą mu s ieli zaak cep to wać n ieś wieżą wers ję mn ie. Wło ży łam s zaro b rązo we lu źn e s p o d n ie o raz k remo wą b lu zk ę i s zczo d rze s p ry s k ałam s ię cała s p rejem d o ciała o zap ach u k wiatu g ru s zk i, p o czy m związałam s wo je d łu g ie b rązo we wło s y w n ied b ały k o czek . Led wo zn alazłam k lu cze i p o rtmo n etk ę, a zad zwo n ił telefo n . Od eb rałam, s to jąc ju ż n a k latce s ch o d o wej. – J es tem p rzed b u d y n k iem – p o wied ział Brian . – To b ie też d zień d o b ry . – Z mo im b ratem n ig d y n ie d ało s ię u ciąć n iezo b o wiązu jącej p o g awęd k i. Nacis n ęłam g u zik p rzy wo łu jący win d ę. – Nieważn e, k s iężn iczk o . Za k wad ran s mamy rezerwację w Peaco ck Alley . J es teś g o to wa? Przewró ciłam o czami n a wieś ć o res tau racji, k tó rą wy b rał. M ało o ry g in aln ie. – J u ż w d ro d ze n a d ó ł. Wies z, że mo g łeś u ży ć d o mo fo n u zamias t d o mn ie d zwo n ić? – Ale wted y n ie mo g łab y ś iś ć i ro zmawiać, tak jak właś n ie ro b is z. – Ty lk o że zaraz s tracę z to b ą p o łączen ie, b o wch o d zę d o win d y . Wid zimy s ię za p arę s ek u n d . Oczy wiś cie n ie miałam p ewn o ś ci, że w win d zie s tracę zas ięg , ale czek ała mn ie cała g o d zin a lu n ch u z Brian em. Po trzeb o wałam ch wili u lg i. – Oto i o n a – p o wied ział Brian n a wid o k mn ie wy ch o d zącej z b u d y n k u , jak b y k to ś o b o k n ieg o s tał. To b rat wy b rał mi mies zk an ie – mó g ł, s k o ro miał za n ie p łacić – ale jes tem p ewn a, że p rzek o n ało g o b lis k ie s ąs ied ztwo h o telu Wald o rf. Nie b y ło to mo że zb y t s zy k o wn e miejs ce, ale lo k alizacja b iła in n e n a g ło wę. M o ją jed y n ą b o lączk ą b y ł b rak p o łączen ia metrem z zach o d n ią częś cią mias ta, ale p rzes zk ad zało mi to właś ciwie ty lk o p o d czas b rzy d k iej p o g o d y . – Siema, Bri! – p rzy witałam s ię, rzu cając mu s ię n a s zy ję. – Do b rze cię wid zieć. – Cieb ie też – o d p arł. Uwo ln ił s ię z mo jeg o u ś cis k u i zmierzy ł mn ie wzro k iem. – Lay n ie, wy g ląd as z fataln ie. Ch y b a p o trzeb u jes z więcej s n u . – No , d zięęęk i… Ru s zy liś my w k ieru n k u res tau racji. – Wy s złam z p racy p o p iątej i rzeczy wiś cie jes tem zmęczo n a. – M o że to n ajwy żs zy czas zn aleźć n o rmaln ą p racę? Tak ą o d d ziewiątej d o p iątej?
– Ale ja p racu ję o d d ziewiątej d o p iątej. Ty le że o d wro tn ie n iż ty . Żeb y jes zcze ty lk o Brian rzeczy wiś cie p rzep raco wy wał te s tan d ard o we o s iem g o d zin . By ł p raco h o lik iem, czas em ś lęczał n ad o s tatn im zlecen iem d o p ó łn o cy . Gd y b y p rak ty k an tk a w k an celarii mo jeg o b rata n ie o k azała s ię d ziewczy n ą w jeg o ty p ie, p ewn ie n ig d y b y s ię n ie o żen ił. J eg o ży cie to warzy s k ie n ie is tn iało . By łab y m zas k o czo n a, g d y b y s ię o k azało , że w o g ó le ma czas u p rawiać s ek s , n awet z n ied awn o p o ś lu b io n ą żo n ą. – Wies z d o s k o n ale, co mam n a my ś li. M in ęło rap tem p ięć min u t, a o n ju ż s ię czep iał. J eś li to miałb y b y ć wy zn aczn ik , jak b ęd zie wy g ląd ał cały lu n ch , d aro wałab y m s o b ie p o s iłek i o d razu p rzes zła d o tematu wrzo d u , k tó ry g ry zł jeg o ty łek . – Co cię tu s p ro wad za, Brian ? Przy g ląd ał mi s ię u ważn ie, ro zważając, czy ju ż wy ło ży ć n a s tó ł ws zy s tk ie k arty . Zd ecy d o wał, że zo s tawi as a w ręk awie. – Czy b rat n ie mo że mieć p o p ro s tu o ch o ty o d wied zić s wo ją jed y n ą s io s trę? Ciąg le mam wy rzu ty s u mien ia, że o min ąłem two je ro zd an ie d y p lo mó w. Uk ry łam g ry mas zn iecierp liwien ia. Ob y d wo je wied zieliś my , że p rzy jech ałb y , g d y b y ty lk o ch ciał. Ale mu s ieliś my u d awać s zczęś liwą ro d zin ę. – J es teś ro zch wy ty wan y m p rawn ik iem. Ro zu miem. – Wy czu wam s ark azm w two im g ło s ie, Lay n ie. M ó j b rat s p ecjalizo wał s ię w o d czy ty wan iu lu d zk ich zamiaró w. To d awało mu s iłę, d zięk i k tó rej w s ąd zie cies zy ł s ię s zacu n k iem. – Ok ej. Wk u rzy łam s ię, że s ię n ie zjawiłeś . Zad o wo lo n y ? Fak ty czn ie, czu łam s ię zran io n a. Zn ał d atę u k o ń czen ia p rzeze mn ie s tu d ió w d ziewięć mies ięcy wcześ n iej. J ak mo g łam n ie czu ć s ię p o min ięta? – Ale ju ż mi p rzes zło , więc zap o mn ijmy o całej s p rawie. Do tarliś my d o h o telo wej res tau racji, co n a s zczęś cie p o zwo liło n am p o rzu cić ten temat. Od razu p rzy d zielo n o n am s to lik , a ja p o zwo liłam n o wemu o to czen iu zamien ić mó j b o jo wy n as tró j n a reflek s y jn y . Dłu g o ro zważałam, k tó rą p o zy cję z k arty wy b rać. To wk u rzało Brian a, b o o n o d p o czątk u miał p o my s ł n a zamó wien ie. Gd y jeg o n o g a tu p iąca p o d s to łem o s iąg n ęła n iep o k o jące temp o , zd ecy d o wałam s ię n a s ałatk ę. Bo że, ten czło wiek n ie miał za g ro s z cierp liwo ś ci. Po win ien n au czy ć s ię czeg o ś o d Pierce’a. M y ś l o Hu d s o n ie s p rawiła, że mo je ciało p rzes zy ła fala ciep ła, a n a czo le p o jawiły s ię zmars zczk i. Co ś n ie d awało mi s p o k o ju , ale n ie wied ziałam,
co to b y ło . Brian ro zmawiał ze mn ą s wo b o d n ie, d zięk i czemu n ie s k u p iałam s ię n a ro zterk ach związan y ch z Hu d s o n em. Op o wied ział mi co n ieco o s p rawie, k tó rą ak tu aln ie p ro wad ził, i o remo n cie, k tó ry zro b ili z M o n icą w d o mu . Gd y zjad ł ju ż s p o rą p o rcję s wo jeg o p o s iłk u , d o k ład n ie w ty m s amy m mo men cie, w k tó ry m miałam ju ż o ch o tę zas trzelić s ię z p o wo d u b an ału tej ro zmo wy , o d ch rząk n ął i o zn ajmił: – Lay n ie, n ie p rzy jech ałem tu n a p o g ad u s zk i. Os tatn io s p o ro ro zmy ś lałem i d o s zed łem d o wn io s k u , że jes teś d o ro s łą k o b ietą z fan tas ty czn y m wy k s ztałcen iem. Nad s zed ł czas , żeb y ś s tała s ię za s ieb ie b ard ziej o d p o wied zialn a. To n ie jes t z mo jej s tro n y żad n a p rzy s łu g a. Wzięłam s p o ry ły k wo d y , zas tan awiając s ię, jak zareag o wać n a jeg o n ag łe o ś wiad czen ie. Czy s u g ero wał, że źle s ię p ro wad zę? I co miał n a my ś li, mó wiąc o o d p o wied zialn o ś ci za s ieb ie? M ies zk ałam i p raco wałam w Wielk im J ab łk u – jeś li to n ie n io s ło ze s o b ą żad n ej o d p o wied zialn o ś ci, to ju ż n ie wied ziałam, co mo g ło b y . Od zaws ze n iecierp liwy Brian n ie czek ał, aż raczę wy k rztu s ić z s ieb ie ch o ć s ło wo . – Nie mo g ę p o zwo lić, żeb y ś marn o wała s o b ie ży cie w n o cn y m k lu b ie. J es teś zb y t wrażliwa, żeb y o b racać s ię w tak im ś ro d o wis k u . Sk y Lau n ch . Brian o wi n ig d y s ię n ie p o d o b ało , że zn alazłam tam zatru d n ien ie, ale zaak cep to wał to , b o d zięk i p racy w k lu b ie p rzy n ajmn iej miałam jak ieś zajęcie i trzy małam s ię z d ala o d k ło p o tó w. Czy n ag le o ty m zap o mn iał? – Nie miałam żad n y ch p ro b lemó w, o d k ąd tam p racu ję. – To s zk o ła zap ewn iała ci zajęcie. Po trzeb u jes z czeg o ś b ard ziej wy mag ająceg o , n a czy m mo g łab y ś s ię s k u p ić. Nieważn e, że s ama martwiłam s ię d o k ład n ie o to s amo – wk u rzy ł mn ie. – Brian , wiem, jak trzy mać s wo je s p rawy n a wo d zy . A co ty o ty m wies z? Nie s tawiłeś s ię an i n a jed n o s p o tk an ie g ru p y ws p arcia. J eg o g ło s s tał s ię n iezręczn ie wy s o k i jak n a s p o k o jn ą atmo s ferę p an u jącą w lo k alu . – Bo n ie jes tem two im ro d zicem! I to b y ło s ed n o całej ro zmo wy . Brian zo s tał zmu s zo n y d o n iań czen ia mn ie i zaws ze mi s ię wy d awało , że miał d o mn ie o to p reten s je. Teraz b y łam ju ż p ewn a. Brat zap atrzy ł s ię w p u s ty talerz s to jący p rzed n im. Kied y zn o wu p rzemó wił, zro b ił to zn aczn ie cis zej. – Po s łu ch aj. M o n ica jes t w ciąży .
I n ag le ws zy s tk o s tało s ię jas n e. Kto ś miał zająć mo je miejs ce. – Gratu lacje. – Ch ciałb y m s k u p ić całą s wo ją u wag ę, en erg ię i p ien iąd ze n a n iej i n a d zieck u . Nad s zed ł czas , żeb y ś zaczęła ży ć jak d o jrzała o s o b a. Po p rawił s ię n a k rześ le, jak b y ch ciał u mo cn ić s wo je s tan o wis k o . – Nie b ęd ę więcej p łacił two jeg o czy n s zu . – Ale mn ie n ie s tać n a to mies zk an ie! Na p ewn o n ie w tej ch wili, k ied y mam ty le d łu g ó w ze s tu d ió w. Zd awałam s o b ie s p rawę z b o les n eg o fak tu , że b rzmiałam jak n ad ąs an y i ro zp u s zczo n y b ach o r, ale ży łam w p rześ wiad czen iu , że jed n ak b ęd zie mi p o mag ał tro ch ę d łu żej. – To mo że p o s zu k aj lep iej p łatn ej p racy . – Brian , to n ies p rawied liwe. – Po my ś l o ws zy s tk im, p rzez co ja mu s iałem p rzejś ć, a d o p iero p o tem mi mó w, co jes t n ies p rawied liwe, a co fair. Nie mó g ł mn ie b ard ziej zran ić żad n y mi s ło wami. – Przecież o d d łu g ieg o czas u n ie miałam żad n y ch k ło p o tó w… – s zep n ęłam. – Naru s zy łaś s ąd o wy zak az zb liżan ia s ię d o k o g o ś . – Po n ad cztery lata temu ! – Przy k ro mi, Lay n ie. Nie mo g ę cię d łu żej ws p ierać. To b y ły jeg o o s tatn ie s ło wa. J u ż p o d jął d ecy zję i n ie is tn iała s iła, k tó ra mo g łab y g o s k ło n ić d o zmian y zd an ia. Wid ziałam, co mu zro b iły te ws zy s tk ie lata o p iek i n ad s io s trą z p ro b lemami u my s ło wy mi. Wied ziałam – o d zaws ze to wied ziałam – jed n ak n ig d y n ie ch ciałam u wierzy ć w to , jak b ard zo u cierp iał p rzez mo je wy b ry k i. Dawn o p o g rzeb an y b ó l właś n ie p o wró cił. Ale czu łam też wś ciek ło ś ć. M o że n ie b y łam ju ż tak a k ru ch a, lecz p ełn ej s tab ilizacji jes zcze n ie u d ało mi s ię o s iąg n ąć. Przy n ajmn iej tej fin an s o wej. Po trzeb o wałam jej teraz jak n ig d y p rzed tem. A co n ajb ard ziej g ó wn ian e – b y ł mo ją jed y n ą ro d zin ą. Nie miałam n ik o g o p o za n im. Rzu ciłam s erwetk ę n a s tó ł i n ie d o k o ń ca p ewn a, czy ch cę zab rzmieć p o ważn ie i s zczerze, czy raczej jak o b rażo n y s mark acz, p o wied ziałam: – Dzięk i, Brian . Dzięk u ję za ws zy s tk o . Zd jęłam z k rzes ła to reb k ę i o p u ś ciłam Peaco ck Alley , p iln u jąc, żeb y ty lk o n ie s p o jrzeć za s ieb ie. Ch ciałam wy jś ć n a s iln ą i o p an o wan ą. Gd y b y m s ię o d wró ciła, b rat z łatwo ś cią d o s trzeg łb y łzy s p ły wające mi p o p o liczk ach . Płak ałam jed n ak ty lk o
w h o telu . Kied y zn alazłam s ię n a u licy , jej tętn o i ch arak ter p rzy wró ciły mi s p o k ó j. Nie p o trzeb o wałam Brian a. M o g łam s o b ie p o rad zić s ama. J as n e, p o mag ał mi, k ied y p rzep u ś ciłam całą k as ę ze s p ad k u n a k rety ń s twa i wy g łu p y , jed n ak ws p arcie i o d p o wied zialn o ś ć to b y ło co ś zn aczn ie więcej n iż rzu can ie p ien ięd zmi n a lewo i p rawo . Po b ieg łam jak n ajs zy b ciej d o mies zk an ia, ś wiad o ma, że Brian n awet n ie b ęd zie p ró b o wał mn ie d o g o n ić an i d o mn ie n ie zad zwo n i. Nas tęp n ą g o d zin ę s p ęd ziłam p rzed mo n ito rem k o mp u tera, an alizu jąc s wo je rach u n k i o raz wy d atk i i zas tan awiając s ię, n a czy m mo g łab y m o s zczęd zić. Gd y b y m o trzy mała awan s w k lu b ie – n a co n ie miałam g waran cji – b y łab y m w s tan ie o p łacać mies zk an ie, lecz d alej n ie b y ło b y mn ie s tać n a k red y ty s tu d en ck ie, a raty miały zacząć o b o wiązy wać ju ż w p rzy s zły m mies iącu . Brian s k u teczn ie wp ęd ził mn ie w p u łap k ę. Niezła s trateg ia. To s k ło n iło b y Lay n ie jeg o marzeń d o zatru d n ien ia s ię w jed n ej z n ajlep iej p łacący ch k o rp o racji – w k o ń cu mo je wy k s ztałcen ie mi n a to p o zwalało . Na s zczęś cie miałam jes zcze wy jś cie awary jn e. Wzięłam g łęb o k i o d d ech i wcis n ęłam w telefo n ie k lawis z, żeb y o d d zwo n ić. J ezu , ja to n ap rawd ę zro b iłam? Tak . I s zczerze mó wiąc, cies zy łam s ię, że miałam realn y p o wó d . M o że n awet p o win n am b y ć wd zięczn a Brian o wi. Hu d s o n o d eb rał ju ż p o p ierws zy m s y g n ale. – Alay n a. – J eg o g ło s b y ł łag o d n y i s ek s o wn y . M o że n ie aż tak s ek s o wn y jak wted y , k ied y p rawie n a mn ie leżał, ale i tak eman o wał s ek s em. Zatk ało mn ie. – Uch … Cześ ć, Hu d s o n . Zamilk łam. – Czy mo g ę n iezd ecy d o wan ie.
ci
w czy mś
p o mó c?
–
Wy czu łam, że
b awiło
go
mo je
Dlaczeg o n ie mo g łam b y ć tak p ewn a s ieb ie jak o n ? Na u czeln i an i w p racy n ig d y n ie miałam tremy i n ie ws ty d ziłam s ię ro zmawiać z lu d źmi. M y ś l o s zk o le p o ru s zy ła p ewn e s tru n y i wy p lu łam jed n y m tch em p y tan ie, k tó re n ie d awało mi s p o k o ju p o d czas lu n ch u . – Sk ąd wied ziałeś , że jes tem in telig en tn a? Us ły s załam s k rzy p n ięcie i wy o b raziłam g o s o b ie o p ierająceg o s ię wy g o d n ie w s k ó rzan y m fo telu p rzed b iu rk iem. – Co mas z n a my ś li? – Bo p o wied ziałeś , że ja… – zaru mien iłam s ię s zczęś liwa, że mn ie n ie wid zi – … jes tem p ięk n a i mąd ra, i…
– Nies amo wicie p ięk n a i n ad zwy czaj in telig en tn a – ws zed ł mi w s ło wo . – No właś n ie. M imo że s ły s załam ju ż te s ło wa wcześ n iej, to n ie s traciły n a s ile i zro b iły n a mn ie p o d o b n e wrażen ie. Wy p o wied ział je, jak b y p o p ro s tu s twierd zał fak t, więc jeg o to n p o win ien b y ć ch ło d n y i b ezn amiętn y . Ale n ic p o d o b n eg o . Wzd łu ż k ręg o s łu p a p rzes zed ł mn ie d res zczy k . Ch rząk n ęłam. – Led wo zamien iłeś ze mn ą p arę zd ań . Sk ąd mo żes z wied zieć co k o lwiek n a temat mo jej in telig en cji? – Sy mp o zju m z o k azji wręczen ia d y p lo mó w w s zk o le b izn es u Stern . Wid ziałem two je wy s tąp ien ie. – Ach . Sy mp o zju m zo rg an izo wan o n a mies iąc p rzed u k o ń czen iem p ro g ramu , a zap ro s zo n o n a n ie n ajlep s zy ch s tu d en tó w z mo jeg o k ieru n k u . Każd y z n as miał zap rezen to wać p rzed g ru p ą ek s p erck ą in n o wacy jn e p o my s ły i ro związan ia. M ó j referat d o ty czy ł mark etin g u z u ży ciem materiałó w d ru k o wan y ch w d o b ie tech n o lo g ii cy fro wej. Nie ch ciałam wied zieć, k to zas iad ał w p an elu ek s p erck im, wied ząc, że o d razu rzu ciłab y m s ię n a p o s zu k iwan ie in fo rmacji o ty ch o s o b ach n a p o d s tawie n azwis k i zaczęłab y m ś led zić je w in tern ecie. Po tem ws zy s cy zo s tali zap ro s zen i n a p rzy jęcie z win em i s erem, żeb y s tu d en ci mo g li s o b ie p o g awęd zić, a fach o wcy zło ży ć o ferty p racy . Wy s tąp iłam, b y zd o b y ć d o ś wiad czen ie. I d la s ameg o fak tu . To b y ł d la mn ie zas zczy t. Nie ch ciałam n o wej p racy , więc o min ęłam wieczo rek to warzy s k i. Teraz zaczęłam s ię zas tan awiać, co b y s ię wy d arzy ło , g d y b y m jed n ak s ię n a n ieg o wy b rała. Czy Hu d s o n b y mn ie o d n alazł? Czy to p rzy p ad ek , że p rzed s tawił mi s wo ją o s o b liwą p ro p o zy cję w k lu b ie n ied łu g o p o s y mp o zju m? – Czy to jed y n y p o wó d , d la k tó reg o zad zwo n iłaś , Alay n o ? J eg o rzeczo we p y tan ie miało w s o b ie n u tk ę flirtu . – Nie. Zamk n ęłam o czy i u czep iłam s ię k rawęd zi b iu rk a. Zg o d a n a jeg o o fertę b y ła tru d n iejs za, n iż p rzy p u s zczałam. Czu łam s ię, jak b y m s p rzed awała d u s zę d iab łu , a jed n o cześ n ie o g arn ęła mn ie ek s cy tacja – p rzep ły wała p rzeze mn ie fala wo ln o ś ci. – Two ja p ro p o zy cja… ch ciałab y m s ię teg o p o d jąć. Zg ad zam s ię. Po ch wili p rzy p o mn iałam s o b ie jes zcze jeg o o fertę ciąg łeg o zd o b y wan ia mn ie i u wo d zen ia, więc s p ro s to wałam: – Na two ją p ro p o zy cję s p łacen ia mo ich d łu g ó w. To mam n a my ś li.
Ty m razem u s ły s załam zg rzy t i wy o b raziłam s o b ie, że ws taje z fo tela i wk ład a ręk ę d o k ies zen i s wo jeg o wło s k ieg o g arn itu ru . M n iam, mn iam. – M iło mi to s ły s zeć, Alay n o . Szy b k o wy p ęd ziłam z g ło wy fan tazje i czek ałam n a d als ze in s tru k cje. Kied y n ie o d p o wiad ał, zap y tałam: – To co d alej? – Wed łu g mo jeg o h armo n o g ramu mam ch wilę o d s zes n as tej trzy d zieś ci. Przy jd ź d o mo jeg o b iu ra w Pierce In d u s tries , to s fin alizu jemy s p rawę. M iałam s ię z n im zo b aczy ć za d o k ład n ie – zerk n ęłam n a zeg arek – d wie g o d zin y . Serce zaczęło mi mo cn iej b ić. – Brzmi n ieźle, to zn aczy d o b rze. Pas u je mi. – Do wid zen ia, Alay n o – zach ich o tał. – Pa. Przez k ilk a s ek u n d tu liłam telefo n , o mamio n a p rzez teg o tajemn iczeg o mężczy zn ę. Zas tan awiałam s ię, czy p o d o łam ro li w o s zu s twie, k tó re zap lan o wał, mając jed n o cześ n ie n ad zieję, że u d a mi s ię u d aremn ić o b iecan e p rzez n ieg o zalo ty . Ok ej, mo że wcale n ie miałam tak iej n ad ziei, ale s o b ie to wmawiałam. Dla d o b ra mo jeg o zd ro wia p s y ch iczn eg o . Przy p o mn iałam s o b ie tak że s y mp o zju m. Czy Hu d s o n Pierce rzeczy wiś cie zad ał s o b ie więcej tru d u , n iż wy mag ało b y teg o p rzed s tawien ie teatrzy k u p rzed jeg o ro d zicami? M o że ta my ś l p o win n a mn ie p rzerazić, jed n ak ty lk o jes zcze b ard ziej zain try g o wała. ===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=
Dwie g o d zin y led wo mi wy s tarczy ły n a p rzy g o to wan ie s ię d o s p o tk an ia z Hu d s o n em. Sp ęd ziłam s p o ro czas u p o d p ry s zn icem, g o ląc n o g i, p ach y i o k o lice b ik in i. Po tem jed n ak s ama s ię za to s k arciłam, b o p rzecież n ie b y ło s zan s , żeb y Hu d s o n zech ciał o g ląd ać mo je in ty mn e zak amark i. Stan ęłam p rzed s zafą i wy d awało mi s ię, że n a zas tan awian ie s ię s traciłam całą wieczn o ś ć. Z b iu ra Hu d s o n a miałam iś ć p ro s to d o k lu b u n a s p o tk an ie z Dav id em, a p o tem z mars zu zacząć wieczo rn ą zmian ę za b arem. Po trzeb o wałam czeg o ś eleg an ck ieg o i s ex y , a jed n o cześ n ie z lek k ą n u tk ą wy u zd an ia – to o czy wiś cie z my ś lą o p racy . Os tateczn ie zd ecy d o wałam s ię n a tu rk u s o wo -czarn ą tu n ik ę z p as k iem. By ła tro ch ę p rzy k ró tk a jak n a zap lan o wan e s p o tk an ia b izn es o we, ale i tak d łu żs za n iż więk s zo ś ć s u k ien ek , k tó re n o s iłam za b arem. Związałam wło s y w k u cy k . M ak ijaż o g ran iczy łam d o mas cary n a rzęs y i b ły s zczy k u d o u s t – wy g ląd ałam ś wieżo i n atu raln ie. Po n ieważ b y łam zb y t s p es zo n a, żeb y zap y tać, g d zie mieś ci s ię s ied zib a Pierce In d u s tries , mu s iałam s ama s p rawd zić lo k alizację b iu ra w in tern ecie. Ok azało s ię, że to w b u d y n k u On e Wo rld wid e Plaza, k ilk a p rzy s tan k ó w metrem o d mo jeg o k lu b u . Zamó wiłam tak s ó wk ę, b o n ie ch ciałam s ię s p o cić w d ro d ze n a Wes t Sid e. A p o za ty m, h ej – miałam d o s tać o s iemd zies iąt ty s ięcy zielo n y ch , więc ch y b a s tać mn ie b y ło n a tary fę. Wielo k ro tn ie mijałam imp o n u jący b u d y n ek z g ran itu i ceg ły o mied zian y m d ach u , lecz n ig d y n ie zd arzy ło mi s ię wejś ć d o ś ro d k a. Sied zib y Pierce’a zajmo wały o s tatn ie k ilk a p ięter. W h o lu ro zp o zn ałam k ilk o ro n ajemcó w, jak ch o ćb y s p ó łk ę zależn ą Pierce In d u s try . Och ro n iarz u d zielił mi ws k azó wek , więc wes złam d o win d y i p o jech ałam n a n ajwy żs ze p iętro . Dłu g a d ro g a n a g ó rę d ała mi czas n a wy g ło s zen ie p rzed s o b ą k ró tk iej mo ty wu jącej p rzemo wy . Trzy lata w trzeźwo ś ci, Lay n ie. Nie mo żes z n a jeg o p u n k cie zwario wać. Nie mo żes z d o s tać o b s es ji. J ed n ak k ied y u jrzałam ład n ą b lo n d y n k ę w recep cji, p o czu łam u k łu cie zazd ro ś ci, p o n ieważ o n a co d zien n ie p raco wała
w p o b liżu Hu d s o n a. Bo że, ju ż wp ad łam w tarap aty . Nie b ez p o wo d u o d razu zak walifik o wałam g o d o k ateg o rii atrak cy jn y ch mężczy zn . – Pan n o With ers – p o wied ziała b lo n d y n k a, p o in fo rmo waws zy s zefa o mo im p rzy b y ciu – ju ż czek a. Sp o jrzałam n a zeg arek – b y ła s zes n as ta d wad zieś cia d wie. J ak d łu g o Hu d s o n n a mn ie czek ał? Co ś źle zro zu miałam? Nag le p o tężn e, p o d wó jn e d rzwi za recep cją o two rzy ły s ię s ame, n ajwy raźn iej k o b ieta n acis n ęła jak iś g u zik . – Pro s zę tęd y – zap ro s iła mn ie. Niep ewn ie p rzek ro czy łam p ró g b iu ra. Hu d s o n , k tó ry s ied ział za n o wo czes n y m b iu rk iem, n a mó j wid o k p o d erwał s ię n a n o g i. – Alay n a. Wejd ź. Gd y u jrzałam g o w p ełn ej k ras ie, aż mn ie zmro ziło . W ty m d o b rze o ś wietlo n y m b iu rze tak n ap rawd ę p o raz p ierws zy zo b aczy łam Hu d s o n a Pierce’a. I b y ł ws p an iały . M iał n a s o b ie p rążk o wan y , trzy częś cio wy g arn itu r i eleg an ck ą b iałą k o s zu lę, d o teg o k rawat w ś liwk o wo -b iałe p as k i. J eg o o k u lary w g ru b y ch czarn y ch o p rawk ach p o win n y wy s y łać s y g n ały , że jes t n u d n y m man iak iem k o mp u tero wy m, ty mczas em u mn ie wy wo łały wrażen ie, jak b y majtk i s ame mi s ię zs u wały . Wy g ląd ał n a b y s treg o , in telig en tn eg o , s tan o wczeg o i… wo w. Przełk n ęłam ś lin ę. Dwu k ro tn ie. – Sp ó źn iłam s ię? – Zu p ełn ie n ie. Po ciąg ający g ło s Hu d s o n a s p rawił, że zaczęły mi d y g o tać k o lan a. Od razu p o żało wałam, że wło ży łam wy s o k ie s zp ilk i. – M o je o s tatn ie s p o tk an ie zak o ń czy ło s ię n ieco wcześ n iej, n iż zak ład ałem. Us iąd ź, p ro s zę. Zd etermin o wan a, żeb y wy jś ć na o p an o wan ą, wy p ro s to wałam s ię i p o mas zero wałam raźn y m k ro k iem w s tro n ę k rzes ła, k tó re mi ws k azał. Stało n ap rzeciwk o jeg o b iu rk a. – Hmm… – mru k n ęłam, ro zg ląd ając s ię p o p o mies zczen iu . Przes tro n n e wn ętrze b y ło wy p o s ażo n e w n o wo czes n y m s ty lu . Za b iu rk iem zn ajd o wało s ię o g ro mn e, s ięg ające o d p o d ło g i d o s u fitu o k n o z zap ierający m d ech w p iers iach wid o k iem n a M id to wn . – Ład n e miejs ce. Nie d o k o ń ca tak ie, jak je s o b ie wy o b rażałam, ale n ies amo wite. Hu d s o n ro zp iął mary n ark ę i u s iad ł. – Wy o b rażałaś s o b ie mo je b iu ro ? – zap y tał z u n ies io n y mi b rwiami.
Po czu łam ze ws ty d u ciep ło n a p o liczk ach . Pewn ie s ąd ził, że o n im ro zmy ś lałam. Oczy wiś cie, że tak b y ło , lecz wcale n ie mu s iał teg o wied zieć. – Przy p u s zczałam p o p ro s tu , że b ęd zie b ard ziej trad y cy jn e. Ale tak i n o wo czes n y wy s tró j d o cieb ie p as u je. – Tak s ię s k ład a, że zatru d n iam d es ig n erk ę. Sam n ie mam b lad eg o p o jęcia o ty m, co jes t trad y cy jn e, ws p ó łczes n e czy mo d ern is ty czn e. Po k azała mi zd jęcia rzeczy , k tó re wed łu g n iej b y mi s ię s p o d o b ały , a ja ty lk o p rzy tak n ąłem. Wied ziałam, że ch ciał ro zład o wać mó j s tres , ale w b rzu ch u ws zy s tk o mi s ię p o s k ręcało . Biu ro Hu d s o n a n ie b y ło p rzy jazn y m g ru n tem d la b arman k i z n o cn eg o k lu b u , a my s p o tk aliś my s ię, żeb y p rzed y s k u to wać waru n k i n ieco d zien n ej u mo wy b izn es o wej. I b y ł tak ch o lern ie atrak cy jn y , że aż mn ie o ś lep iał. – M am n ad zieję, że n ie mas z n ic p rzeciwk o temu , żeb y ś my zaczęli o d in teres ó w. – Oczy wiś cie, że n ie. Sk o ro b izn es miał p ó jś ć n a p ierws zy o g ień , to zas tan awiałam s ię, co b ęd zie p o tem. Nic. Nic n ie b ęd zie s ię d ziało p o tem, p o n ieważ k ied y zawrzemy u mo wę, g rzeczn ie mu p o d zięk u ję i o p u s zczę b iu ro wiec. Ha, h a, jas n e. – J ak ju ż ws p o mn iałem, b ard zo s ię cies zę, że p rzy s tałaś n a mo ją p ro p o zy cję. J ed n ak zan im o ficjaln ie wy razis z zg o d ę, mu s zę s ię u p ewn ić, czy w p ełn i ro zu mies z to , o co ch cę cię p o p ro s ić. Wczo raj wieczo rem o d ło ży liś my tę ro zmo wę n a p ó źn iej… Na ch wilę s ię zawies ił, a ja b y łam p ewn a, że p rzy p o mn iał s o b ie p o wó d , d la k tó reg o ta d y s k u s ja zo s tała p rzes u n ięta. Przy n ajmn iej ja s o b ie p rzy p o mn iałam. – Otó ż n ie wy mien iłem k lu czo weg o p u n k tu . Hu d s o n o p arł s ię wy g o d n ie w fo telu , ro zlu źn iając ramio n a. – J es tem b ard zo zn an y m czło wiek iem, Alay n o . Żeb y mo ja matk a p rzek o n ała s ię, że rzeczy wiś cie jes teś my p arą, mu s imy s ię z ty m o b n o s ić p rzed ś wiatem. I to o zn acza, że b ęd zies z „n a p o s teru n k u ”, że tak p o wiem, cały czas . J eś li b ęd ziemy w to warzy s twie in n y ch lu d zi, mu s imy g rać s zczęś liwy d u et. A k ied y n ie b ęd ziemy razem, i tak b ęd zies z mu s iała zach o wy wać s ię tak , jak b y ś b y ła mo ja. Czy to ty lk o mo ja wy o b raźn ia, czy rzeczy wiś cie p o ło ży ł s zczeg ó ln y n acis k n a s ło wo „mo ja”? Tak czy s iak , d o s tałam g ęs iej s k ó rk i. – Nie mo żes z n ik o mu zd rad zić, że tak n ap rawd ę n ie jes teś my w związk u . Zas ch ło mi w u s tach . – Nie zd awałam s o b ie z teg o s p rawy . – Tak s ąd ziłem – o d p arł, mru żąc o czy , i czek ał n a mo ją reak cję. – Zatem jes teś
d alej zain teres o wan a? Nie miałam wy b o ru . Gd y b y m s ię n ie zg o d ziła, mu s iałab y m s p ełn ić o czek iwan ia Brian a. Po za ty m k o mu n ib y miałab y m co ś wy p ap lać? Lies l. I Dav id o wi. Czy wciąż o n im my ś lałam, mając p rzed s o b ą wy s o k ieg o , p iek ieln ie g o rąceg o i o s załamiająco p rzy s to jn eg o faceta? Tak . Bo Dav id miał s zan s ę o k azać s ię p rawd ziwy . I s zczerze mó wiąc, wcale n ie b y łam p ewn a, czy w o g ó le lu b iłam Hu d s o n a, p o za ty m, że ch o lern ie mi s ię p o d o b ał. Na p ewn o n ie p o win n am. – J ak d łu g o mielib y ś my g rać te ro le? – Tak d łu g o , jak b ęd ziemy p o trafili, n ie o b ciążając p rzy o k azji za b ard zo n as zeg o ży cia o s o b is teg o . Im d łu żej, ty m lep iej, n atu raln ie. J ed n ak jeś li mo ja mama zo b aczy i u twierd zi s ię w p rzek o n an iu , że jes tem zd o ln y s ię zak o ch ać, n ie b ęd zie d łu żej n acis k ać n a małżeń s two b ez miło ś ci, n awet jeś li ja i ty „zerwiemy ” ze s o b ą. To jak , d alej zain teres o wan a? – To o s iemd zies iąt ty s ięcy , Hu d s o n ie. Dla cieb ie mo że to i k ro p la w mo rzu , ale d la mn ie… Zro zu miem, jeś li b ęd ę mu s iała ciężk o n a n ie zap raco wać. Ro zlu źn ił s ię i k iwn ął g ło wą. Po czy m n acis n ął g u zik p rzy b lacie. – Tak , p an ie Pierce? – Sło d k i temb r g ło s u s ek retark i wy p ełn ił b iu ro . – Wp u ś ć g o , Patricio . – Hu d s o n ws tał i n acis n ął jes zcze in n y g u zik . Gd y d o tarłam d o recep cji, s ły s załam, jak o d b ierając telefo n , d ziewczy n a p rzed s tawiła s ię jak o Tris h . Dlateg o teraz zaczęłam s ię zas tan awiać, czy Hu d s o n zwy czajn ie b y ł p rzeciwn y k s y wk o m i zd ro b n ien io m, czy d o s k o n ale wied ział, jak ą wag ę ma p ełn e imię czło wiek a – i jak ą wład zę n ad n im d aje p o s łu g iwan ie s ię n im. Drzwi o two rzy ły s ię i d o g ab in etu ws zed ł u mięś n io n y mężczy zn a o ciemn y ch wło s ach , u b ran y w czarn y g arn itu r. J eś li Hu d s o n d o tej p o ry n ie s p rawił, żeb y m b y ła ek s tremaln ie n ap alo n a, to ten g o ś ć mó g ł g o wy ręczy ć. – To jes t J o rd an – p o wied ział. – Będ zie cię wo ził d o p racy i z n iej o d wo ził, jak i z ws zelk ich in n y ch miejs c, o ile b ęd zies z teg o p o trzeb o wała. Nie to , żeb y m ch ciała o d rzu cić tak i p ięk n y p rezen t, jed n ak ty m, co n ap rawd ę k o ch ałam w No wy m J o rk u , b y ły altern aty wn e s p o s o b y n a p rzemies zczan ie s ię p o mieś cie. M o i ro d zice zg in ęli w wy p ad k u s amo ch o d o wy m. Zd ecy d o wan ie n ie p rzep ad ałam za au tami. – Nie p o trzeb u ję k iero wcy – p o wied ziałam, ale żeb y n ie wy jś ć n a n iewd zięczn icę, d o d ałam: – Zazwy czaj b ieg am d o d o mu w ramach tren in g u . – To b ęd zie zawo ził cię d o p racy , a k ied y zech ces z b iec d o d o mu , b ęd zie miał n a
cieb ie o k o d la p ewn o ś ci, że b ezp ieczn ie d o tarłaś . Zan im zd ąży łam s ię s p rzeciwić, Hu d s o n s p o jrzał n a mn ie s u ro wo i p o wied ział: – Alay n o , mo ja d ziewczy n a b ęd zie miała k iero wcę. A tak że o ch ro n iarza. M am zamiar g o zatru d n ić, jeś li n ie zd ecy d u jes z s ię n a mo jeg o k iero wcę. Wzięłam g łęb o k i o d d ech . – W p o rząd k u . – Będ zie n a cieb ie czek ał n a d o le, żeb y zawieźć cię d o k lu b u , k ied y s k o ń czy my . Dzięk u ję, J o rd an ie. J o rd an k iwn ął ty lk o g ło wą i o p u ś cił b iu ro , a Hu d s o n zn ó w n acis n ął g u zik . Drzwi zamk n ęły s ię za k iero wcą. – Ah a, i n ie p atrz tak n a n ieg o , Alay n o . J o rd an jes t g ejem. In aczej b y m g o d la cieb ie n ie zatru d n ił. Sk rzy żo wałam ramio n a zaws ty d zo n a i zb es ztan a. I zd ecy d o wałam – n ie p o lu b ię Hu d s o n a. Po za wzg lęd ami fizy czn y mi i s ek s ap ilem n ie ma mo wy . – Co ś jes zcze? – Nie mo g łam p o d n ieś ć n a n ieg o wzro k u . Zb liży ł s ię, żeb y u s iąś ć n a k rawęd zi b iu rk a. Zn ajd o wał s ię n a ty le b lis k o , że b ez więk s zeg o wy s iłk u mo g łab y m g o d o tk n ąć. – M o ja matk a o rg an izu je ch ary taty wn y p o k az mo d y w n ied zielę. To b ęd zie n as ze p ierws ze wy jś cie jak o p ary . – Ok ej. Zało ży łam n o g ę n a n o g ę, b o p rzez jeg o b lis k o ś ć zaczy n ałam s ię wiercić. I mimo że tak ro zp ras zająco n a mn ie d ziałał, to zd ałam s o b ie s p rawę z teg o , że o d k ąd zjawiłam s ię w jeg o b iu rze, p o za b izn es em n ie p o ru s zy ł in n y ch temató w. Czy ak cja z p o p rzed n ieg o wieczo ru b y ła s p ry tn y m zag ran iem, k tó re miało mn ie zach ęcić d o zaak cep to wan ia jeg o p ro p o zy cji? J eś li tak , b y ł to taln y m d u p k iem. – Two je d łu g i zn ik n ą o d ziewiątej ran o w p o n ied ziałek . Zo s tan ie d o cieb ie wy s łan e p o twierd zen ie n a p iś mie. – Czy n ie wo lałb y ś n ajp ierw p o czek ać i zo b aczy ć, czy w o g ó le d amy rad ę s ię w to b awić? Nie ch ciałam zab rzmieć, jak b y m zad zierała n o s a. Có ż, w k ażd y m razie n ie całk iem. Zaczęłam s ię czu ć, jak b y m n eg o cjo wała waru n k i u k ład u . Nie p o d o b ało mi s ię to . – Zu p ełn ie s ię o to n ie martwię, Alay n o . J ed n ak jeś li s o b ie ży czy s z, mo g ę p rzes u n ąć u mo rzen ie d łu g ó w o ty d zień .
– Do b ra, n ieważn e. M am p o d p is ać jak ąś zg o d ę? – Wo lałb y m, żeb y n ie b y ło n a to d o wo d ó w n a p ap ierze. – Ale jeś li k to ś zak wes tio n u je zn ik n ięcie mo ich d łu g ó w, to … – Sp łacę k red y ty mo jej d ziewczy n y . Oczy wiś cie. – I k ażd y in n y d łu g . M as z jes zcze jak ieś ? – Nie. – Tak w o g ó le to miałam o b ciążo n ą k artę Vis a, ale n ie mu s iał o ty m wied zieć. – Czy to ws zy s tk o ? Hu d s o n wzru s zy ł ramio n ami; to b y ł g es t zu p ełn ie n iep rzy s tający d o tak zd ecy d o wan eg o mężczy zn y . – Sk o ro n ie mas z więcej p y tań . Wah ałam s ię, lecz mu s iałam s ię d o wied zieć. – Kied y b ęd ziemy s ię p o k azy wać razem p u b liczn ie, to … czy ja… M am n a my ś li… czy ja b ęd ę mo g ła trzy mać cię za ręk ę i… cało wać? – Zerk n ęłam n a n ieg o s p o d mo ich mo cn o wy tu s zo wan y ch rzęs . Kącik jeg o u s t n iezn aczn ie s ię u n ió s ł. – Teg o o d cieb ie o czek u ję. Tak , i to częs to . Wo w. – Co ś jes zcze? Na s amą my ś l o p o cału n k u p rzes u n ęłam języ k iem p o ward ze. – Nie. – Wo b ec teg o z mo jej s tro n y częś ć b izn es o wą u ważam za zak o ń czo n ą. Ws tał i wró cił n a s wo je miejs ce za b iu rk iem. Zd jął mary n ark ę i p o wies ił ją n a o p arciu fo tela. Ch o lera – ta k amizelk a o p in ająca jeg o to rs i u k azu jąca u mięś n io n ą k latę. Tak , to b y ło ro zp ras zające. Hu d s o n p o ch y lił s ię i o p arł o b iema d ło ń mi o b lat. Patrzy ł n a mn ie p rzez k ilk a s ek u n d , a ja b ard zo ch ciałam wied zieć, n ad czy m ro zmy ś lał. Kied y wres zcie p rzemó wił, jeg o g ło s b y ł n is k i i len iwy . – Za jak ieś d wie min u ty , Alay n o , mam zamiar o b ejś ć to b iu rk o i cało wać cię, aż s tan ies z s ię zu p ełn ie mo k ra i b ęd zie ci b rak o wało p o wietrza. Wo w. – Ale n ajp ierw p o zwó l, że wy jaś n ię jed n ą k wes tię, k tó ra mo że s ię o k azać p ro b lematy czn a. Ten cały teatrzy k ma n a celu g łó wn ie p rzek o n ać d o mn ie mo ją mamę. Będ ę mó wił i ro b ił rzeczy – p rawd o p o d o b n ie ro man ty czn e – k tó re n ie b ęd ą s zczere. Ch ciałb y m, żeb y ś o ty m p amiętała. A z d ala o d wzro k u in n y ch b ęd ę cię
u wo d ził i zd o b y wał. To ak u rat b ęd zie p rawd ziwe, jed n ak n ig d y n ie mo że zo s tać o d eb ran e jak o wy raz miło ś ci. – Po n ieważ n ie jes teś d o n iej zd o ln y – p o wied ziałam b ezn amiętn ie i p łas k o . – W is to cie. Ciek awo ś ć k azała mi b rn ąć d alej. – Dlaczeg o właś ciwie tak s ąd zis z? Hu d s o n wy p ro s to wał s ię i zd jął o k u lary . – M am d wad zieś cia d ziewięć lat i n ig d y w ży ciu n ie czu łem wo b ec k o b iety n iczeg o in n eg o p o za ty m, że ch ciałb y m ją wid zieć w s wo im łó żk u . Nie b y łem w ro man ty czn y m związk u . Po ś lu b iłem s wo ją p racę – wy jaś n ił i zaczął p o wo li k ro czy ć w mo ją s tro n ę. – W n iej i w s ek s ie b ez zo b o wiązań s ię s p ełn iam. Pró b o wałam u p o rząd k o wać w g ło wie my ś li i p rzeb rn ąć p rzez tę d ziwaczn ą s y tu ację. Hu d s o n Pierce ch ciał s ek s u . Ze mn ą. Ale n ie związk u . J ed n ak s wo jej matce zamierzał wmó wić, że ma d ziewczy n ę. I że to ja n ią jes tem. Żeb y n ie p o my ś lała, że jej s y n jes t n iezd o ln y d o miło ś ci. A b y ł. Ws zy s tk o to s p rawiło , że d o s tałam zawro tó w g ło wy . Najg o rs za b y ła ś wiad o mo ś ć, że n ie p o trafiłam s p ełn ić jeg o o czek iwań i ży ć w tak iej n iezo b o wiązu jącej relacji, jak iej żąd ał. Ch y b a że… Przy p o mn iałam s o b ie facetó w z g ru p y n u mer d wa, z k tó ry mi s ię zad awałam. To b y li mężczy źn i, k tó rzy mi s ię p o d o b ali – J o e, Ian , Pau l. Ws zy s cy n a p o czątk u ch cieli związk u . Gd y b y g o n ie ch cieli, g d y b y ju ż p ierws zeg o d n ia zad ek laro wali, że n ie ch cą czeg o ś więcej – czy to wp ły n ęło b y n a to , jak b ard zo s ię d o n ich p ó źn iej p rzy wiązy wałam? Us p rawied liwiałam s ię i d o b rze to wied ziałam. W p rzy p ad k u Hu d s o n a b y łam jak alk o h o lik , k tó ry p rzy ch o d zi d o b aru i p o trafi s ię k o n tro lo wać, d o p ó k i b u telk i s ą zamk n ięte. To b y ło k łams two , w k tó re n a s iłę p ró b o wałam u wierzy ć. – Zero u czu ć? Nie ma s p rawy . Hu d s o n u n ió s ł b rew wy raźn ie ro zb awio n y . – Czy ty też n ie p o trafis z k o ch ać? Sp o jrzałam mu p ro s to w o czy i zig n o ro wałam g ło s ik ro zs ąd k u p o d p o wiad ający mi z ty łu g ło wy , żeb y m wiała jak n ajs zy b ciej. – Nie, wręcz p rzeciwn ie. J a k o ch am aż za b ard zo . Dlateg o trzy man ie miło ś ci p o za u k ład em to s łu s zn a d ecy zja. – Su p er. Zero miło ś ci. Zro b ił k ro k d o p rzo d u i p o ch y lił s ię n ad e mn ą, k ład ąc d ło n ie n a p o d ło k ietn ik ach
k rzes ła. By łam jak w k latce. J eg o wzro k b y ł wy g ło d n iały , a mo je ciało p rzes zed ł ek s cy tu jący d res zczy k , g d y zd ałam s o b ie s p rawę z teg o , co zaraz n as tąp i. Po cału n ek . J ed n ak zan im d o teg o d o s zło , mu s iałam s ię czeg o ś d o wied zieć. Kied y s ię d o mn ie zb liży ł, p o ło ży łam d ło ń n a jeg o k latce p iers io wej. Siln ej, tward ej jak k amień k latce p iers io wej. – Zaczek aj. – Nie mo g ę. – Ale zatrzy mał s ię. – O co ch o d zi? By ł k ilk a cen ty metró w o d e mn ie, wid ziałam jeg o u s ta, za k tó ry mi tęs k n iłam, i ch ciałam je k ąs ać, jed n ak zeb rałam s ię w s o b ie i zap y tałam: – Dlaczeg o ja? M o g łeś mieć k ażd ą. – Ek s tra. Ale ch cę cieb ie. – Po ch y lił s ię p o n o wn ie, mu s k ając u s tami mo je. J eg o o d d ech ro zg rzewał mi s k ó rę. – Dlaczeg o ? Od s u n ął s ię. Nie za d alek o , ale n a ty le, żeb y mn ie wid zieć. – Nie wiem. Po p ro s tu ch cę. Wy p o wied ział te s ło wa s zep tem, a to n ie w jeg o s ty lu ry zy k o wać to n n iep ewn o ś ci, d lateg o w n ią wątp iłam. – Od k ąd cię u jrzałem… – d o d ał, mu s k ając o p u s zk ami p alcó w mo je czo ło . Patrzy ł mi n amiętn ie w o czy , a ja zas tan awiałam s ię, k tó ry to b y ł mo men t: wieczó r p o s y mp o zju m n a u czeln i czy k ied y p o raz p ierws zy zo b aczy ł mn ie w k lu b ie? Co k o lwiek miał n a my ś li, jeg o d zik a ch ęć p o s iad an ia b y ła s zczera. Nag le ws zy s tk ie p o wo d y i ro zterk i p rzes tały s ię d la mn ie liczy ć, a g ło s ro zs ąd k u wrzes zczący w mo jej g ło wie zo s tał zag łu s zo n y g ło ś n y m s zu mem p o żąd an ia p u ls u jąceg o w mo ich ży łach . Zb liży łam s ię. Hu d s o n n ie czek ał an i s ek u n d y . Ch o ciaż jeg o s ło wa mo g ły s ię wy d ać n iep ewn e, to u s ta b y ły jęd rn e i p rzek o n an e d o teg o , co ro b ią. Przes u n ął d ło ń n a mo ją s zy ję i mu s k ał języ k s wo im. Przy s s ał s ię d o mn ie i lizał, a mn ie p rzech o d ziły d res zcze, k ied y wy o b rażałam s o b ie jeg o g o rące, wilg o tn e warg i n a in n y ch częś ciach mo jeg o ciała. Wes tch n ęłam. Nie o d ry wając u s t o d mo ich , p o d n ió s ł mn ie z k rzes ła. Stałam p rzed n im – tak b y ło wy g o d n iej. M o g łam mo cn iej p rzy cis n ąć s ię d o n ieg o i p o czu ć jeg o żąd zę ro zch o d zącą s ię p o mo im b rzu ch u , złap ać k o n tak t, k tó reg o tak p rag n ęłam. Przeczes ałam p alcami jeg o wło s y i zs u n ęłam d ło n ie n a k ark , cies ząc s ię ciark ami łas k o czący mi mo je ręce, k ied y jęczał i wzd y ch ał. Os try , b rzęczący d źwięk d zwo n k a s p rawił, że o b o je p o d s k o czy liś my . Po ło ży łam
d ło ń n a p iers iach , mo je s erce b iło jak o s zalałe – ze s trach u i o d n amiętn eg o p o cału n k u . Hu d s o n ty lk o s ię u ś miech n ął. – In terk o m – wy jaś n ił ch ro p o waty m g ło s em. Us iad ł za b iu rk iem i n acis n ął g u zik . – Tak ? Po k ó j p o n o wn ie wy p ełn ił g ło s s ek retark i. – Pan ie Pierce, n ied łu g o wy ch o d zę. Czy jes t jes zcze co ś , czeg o b ęd zie p an p o trzeb o wał? – Nie, Patricio . Dzięk u ję. M o żes z ju ż iś ć. Od zy s k ał k o n tro lę n ad s wo im g ło s em. Nies amo wite. A ja wciąż b y łam s k o ło wan a. Hu d s o n ws tał, p o ło ży ł ręk ę n a b io d rze i s p o jrzał n a mn ie, jak b y s ię zas tan awiał, co zro b ić z p ro b lemem, k tó ry p rzed n im d y g o ce. To z jed n ej s tro n y ro zg rzewało – b o wlep iał we mn ie wzro k tak in ten s y wn ie, a z d ru g iej – czu łam ch łó d , k ied y s k an o wał mn ie jak n au k o wiec. Ob jęłam s ię ramio n ami. – Co ? – Nic – p o wied ział, k ręcąc g ło wą. Zd jął mary n ark ę z o p arcia i wy ciąg n ął d o mn ie ręk ę. – Ch o d ź, Alay n o . M o je ciało wy k o n ało p o lecen ie, zan im mó zg zd ąży ł s ię zas tan o wić. Ch wy ciłam jeg o d ło ń , a jej ciep ło n a n o wo zap ró s zy ło we mn ie o g ień . Zap ro wad ził mn ie d o win d y w p rzeciwleg ły m ro g u b iu ra. Wcześ n iej jej n ie zau waży łam. W ś ro d k u ws tu k ał k o d i win d a ru s zy ła w g ó rę. Po ch wili d rzwi s ię o two rzy ły , a mo im o czo m u k azało s ię w p ełn i wy p o s ażo n e p o d d as ze, u trzy man e w ty m s amy m n o wo czes n y m s ty lu , co b iu ro Hu d s o n a. J ed n ą ś cian ę s tan o wiły o g ro mn e s zy b y – o d p o d ło g i d o s u fitu . W ty m p rzes tro n n y m p o mies zczen iu d źwięk i o d b ijały s ię ech em. J ad aln ię i s alo n o d d zielały s zk lan e ś cian y , a s y p ialn ia zn ajd o wała s ię za zas ło n ami. Szy b k o o d wró ciłam wzro k o d łó żk a, zatrwo żo n a zb ereźn y mi my ś lami, jak ie p rzemk n ęły mi p rzez g ło wę n a wid o k p ry watn ej p rzes trzen i Hu d s o n a. Patrzy ł n a mn ie ro zb awio n y , tak że zaru mien iłam s ię ze ws ty d u . W k u ch n i o two rzy ł s zafk ę i wy jął z n iej d wie s zk lan k i. – M o g ę ci zap ro p o n o wać tro ch ę mro żo n ej h erb aty ? – Pewn ie. Ro zmy ś lałam, czy zaws ze ma d o zao fero wan ia mro żo n ą h erb atę, czy trzy mał ją s p ecjaln ie z my ś lą o mn ie. Po s złam za n im i u s ad o wiłam s ię n a b ły s zczący m,
metaliczn y m s to łk u b aro wy m. – M ies zk as z tu ? Hu d s o n o two rzy ł zamrażark ę i wy jął z n iej g arś ć k o s tek lo d u , ro zd zielając je d o k ażd ej ze s zk lan ek . – Czas ami tu zo s taję, ale n ie u zn aję teg o miejs ca za d o m. Po n o wn ie ro zejrzałam s ię p o p o d d as zu i n ag le d o zn ałam o lś n ien ia. – Hu d s o n ! Czy to two je miejs ce d o zaliczan ia p an ien ek ? – Czas ami. Nalał h erb aty d o s zk lan ek i wręczy ł mi jed n ą z n ich . Ch wy ciłam ją łap czy wie, żeb y s ch ło d zić wy s ch n ięte u s ta. – A mn ie p rzy p ro wad ziłeś tu taj, p o n ieważ… Wziął ły k n ap o ju i o b lizał warg i. Un ió s ł b rew. – A my ś lis z, że d laczeg o ? Og arn ęła mn ie ek s cy tacja, a ch wilę p o n iej – p an ik a. Nie b y łam n a to g o to wa, p rawd a? Zerk n ęłam n a zeg arek . – Och , za d zies ięć min u t mu s zę lecieć d o p racy . – Za d wad zieś cia min u t. M as z k iero wcę. Wierciłam s ię n a s to łk u , międ zy n o g ami p o czu łam co ś mo k reg o i lep k ieg o . – To wciąż n ie za d u żo czas u . Hu d s o n p o d s zed ł d o mn ie, zab rał mi s zk lan k ę i o d s tawił n a b lat o b o k s wo jej. – Nie za d u żo czas u n a co ? Po czu łam u cis k w g ard le, ale jak imś cu d em zd o łałam wy jąk ać: – Czy n ap rawd ę ch ces z, żeb y m to p o wied ziała? Uś miech n ął s ię, o b ró cił mn ie n a s to łk u i zak les zczy ł p rzy b lacie. – Nie. Nie teraz. J eś li to p o wies z, n ie b ęd ę w s tan ie ci s ię o p rzeć, a – jak s ama p o wied ziałaś – n ie mamy zb y t wiele czas u . Zamias t teg o zap rezen tu ję ci ty lk o p ró b k ę. Przy s s ał s ię d o mo ich u s t, p o ch łan iając je i języ k w s zaleń s twie. M o je ręce zawęd ro wały n a jeg o k amizelk ę, p rag n ąc d o ty k u s k ó ry Hu d s o n a. Po czu łam p o d p alcami tward e, s zero k ie mięś n ie k latk i p iers io wej. J ezu , ten facet mu s iał p ak o wać w s iło wn i jak s zalo n y , s k o ro wy rzeźb io n y d o wó d d ało s ię wy macać p o d d wiema wars twami u b rań . Ch ciałam wb ić s ię p azn o k ciami w jeg o ciało , ciek awa, czy ma n a n im wło s y , czy jes t g ład k ie. Des p erack o p rag n ęłam p rzy lg n ąć d o n ieg o n ag a. Hu d s o n n ie p o zwo lił, żeb y jeg o żąd zy s tawał n a d ro d ze n awet s k rawek materiału .
Ro zp iął k ilk a g u zik ó w mo jej tu n ik i, żeb y mó g ł wło ży ć ręk ę za d ek o lt. Su tk i s tan ęły mi n a b aczn o ś ć, k ied y d elik atn ie d rażn ił jed en z n ich k ciu k iem. Po tem ś cis k ał mo je p iers i, u ży wając d o k ład n ie ty le s iły i b ru taln o ś ci, ile lu b iłam. J ęk n ęłam z ro zk o s zy . Dru g ą d ło ń p o ło ży ł n a mo jej o d s ło n iętej n o d ze i s to p n io wo p rzes u wał ją w g ó rę. J eg o d o ty k n a mo jej s k ó rze b y ł jak o g ień , wiłam s ię p o d wp ły wem p ies zczo t, p rag n ąc g o więcej, p rag n ąc mo rza o g n ia. Ro zch y liłam d la n ieg o n o g i. Wo ln ą d ło n ią k iero wałam jeg o ręk ę tam, g d zie ch ciałam. Po czu łam n a u s tach , jak s ię u ś miech a, k ied y tak o ch o czo d ałam mu zn ać o s wo jej p o trzeb ie – mo im s zaleń czy m p rag n ien iu . I wted y jeg o p alce zawęd ro wały d o celu . Czu łam, jak o d s u wa cien k i materiał b ielizn y i s zu k a czu łeg o p ączk a w mo im k wiecie. Sk amlałam, k ied y mn ie d o ty k ał, g d y k ciu k iem zataczał k ręg i wo k ó ł mo jeg o wrażliweg o p u n k tu . Ro b ił to u miejętn ie, z wy czu ciem, id ealn ie d o zu jąc d elik atn o ś ć i n acis k . Po wy ważo n y m p o cieran iu n as tęp o wały mu ś n ięcia lek k ie jak p ió rk iem. Wiłam s ię, k ied y wło ży ł p alec w mo ją ro zg rzan ą mu s zelk ę. Zach ły s n ęłam s ię p o wietrzem i u n io s łam b io d ra, żeb y zb liży ć s ię d o jeg o p rącia. Traciłam zmy s ły . – Ch ry s te, Alay n a, jes teś mo k ra. Och , tak a mo k ra. Do p ro wad zas z mn ie d o s zaleń s twa s wo imi jęk ami i ty m, jak a jes teś d la mn ie wilg o tn a. Zwilży ł łech taczk ę mo im s o k iem, a p o tem zan u rzy ł we mn ie d wa p alce, s p rawiając, że zas k o wy czałam z p rzy jemn o ś ci. J es zcze jed n o mu ś n ięcie łech taczk i i b y łam n a s zczy cie. Do ch o d ząc, d o s tałam k o n wu ls ji. J ed n ak mimo mo jeg o o rg azmu Hu d s o n wcale n ie miał zamiaru k o ń czy ć s wo jeg o p o p is u . – Bo że, d o ch o d zis z tak łatwo . – J eg o g ło s zd rad zał zach wy t i tęs k n o tę. – M u s zę ci to zro b ić jes zcze raz. Zs u n ął mi majtk i, k ied y wciąż d rżałam. – Op rzy j ło k cie o b lat – zażąd ał. Po s łu ch ałam, wd zięczn a za s tab iln o ś ć, k tó rą zap ewn iał mi s tó ł. Wted y Hu d s o n p o ło ży ł d ło n ie n a mo ich k o lan ach i ro zch y lił mi s zerzej n o g i. Zan im s p o s trzeg łam, co s ię właś ciwie d zieje, jeg o p alce wró ciły d o mo jej d ziu rk i – ty m razem trzy . Plu s języ k n a łech taczce. – Och , k u rd e! – wy k rzy czałam, n ie mo g ąc teg o wy trzy mać. Nie mo g ąc b ez teg o ży ć. J eg o wy ćwiczo n e p alce p iep rzy ły mn ie, k ied y s s ał i lizał mo ją s zp ark ę. M o cn o ch wy ciłam d ło ń mi b rzeg b latu , czu jąc, że o g arn ia mn ie k o lejn a fala ro zk o s zy . M o je mięś n ie s ię n ap ręży ły , a cip k a zacis k ała wo k ó ł jeg o p alcó w.
A o n wciąż b y ł we mn ie, n ap awając s ię d o wo d ami mo jej ek s tazy , p ies zcząc wrażliwe n erwy języ k iem z n iek o ń czący m s ię p o ś więcen iem. Teg o b y ło tak d u żo – za d u żo . Led wo s k o ń czy łam d ru g i raz s zczy to wać, p rzes zy ł mn ie n as tęp n y o rg azm. Od rzu ciłam g ło wę d o ty łu , mo cn o s ię trzęs ąc i co ś k rzy cząc – mo że p rzek leń s two alb o jeg o imię, alb o jak ieś n iezro zu miałe s ło wa. M y ś lami b y łam zb y t d alek o , żeb y zas tan awiać s ię n ad ty m, co k rzy czę. Gd y wró ciły mi zmy s ły i zaczęłam zn ó w wy raźn ie wid zieć, zo rien to wałam s ię, że Hu d s o n mn ie p rzy tu la i s zep cze co ś d o u ch a. Nad al czu łam n a jeg o u s tach s wó j zap ach . – J es teś tak a s ek s o wn a, s k arb ie, tak ch o lern ie s ek s o wn a. A wk ró tce ja b ęd ę d o ch o d ził w ten s p o s ó b razem z to b ą. M o je p alce zacis n ęły s ię n a jeg o wło s ach . – J u ż n ied łu g o – o b iecał. – I częs to . ===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=
Kied y n ieco s ię o trząs n ęłam i b y łam w s tan ie s ied zieć o włas n y ch s iłach , Hu d s o n zo s tawił mn ie n a ch wilę s amą, p o czy m wró cił z mo k ry m ręczn ik iem. Patrzy łam, jak wy cierał wewn ętrzn ą s tro n ę mo ich n ó g i miejs ca in ty mn e. Ciep ło ręczn ik a i s am ten g es t mn ie o czaro wały i p rzep ełn iły wd zięczn o ś cią. – Dzięk u ję – p o wied ziałam, k ied y n as ze o czy s ię s p o tk ały . Hu d s o n p o cało wał mn ie. Ch o ciaż b y łam zas p o k o jo n a, to p o d n iecen ie zro d ziło s ię we mn ie n a n o wo p rzez d o ty k jeg o u s t i ś wiad o mo ś ć wy p u k ło ś ci w jeg o s p o d n iach . Od s u n ął s ię zb y t s zy b k o . – Nie ma za co . Od p ro wad załam g o wzro k iem, k ied y p o s zed ł d o s y p ialn i i wrzu cił ręczn ik d o wy s o k ieg o czarn eg o k o s za n a p ran ie. Od wró cił s ię i p u ś cił d o mn ie o czk o , g d y zau waży ł, że s ię w n ieg o wp atru ję. Sp ło n ęłam ru mień cem. Fak t, że p rzed mo men tem lep iej zap o zn ał s ię z mo im ciałem, s p rawił, że p o czu łam s ię n iezręczn ie. Pró b u jąc s ię p o zb ierać, zaczęłam s ię s zamo tać z g u zik ami o d s u k ien k i. Po tem ześ lizg n ęłam s ię ze s to łk a, zn alazłam s wo ją b ielizn ę i wep ch n ęłam ją d o to reb k i. Hu d s o n s p o jrzał n a mn ie p y tająco , ro zp ro s to wu jąc k rawat. – M o je majtk i s ą… p rzemo czo n e – p o wied ziałam, a n a jeg o twarzy p o jawił s ię u ś miech s aty s fak cji. – Nie mo g ę ich wło ży ć. Uś miech zas tąp iły zmars zczo n e b rwi. – Nie mo żes z p raco wać b ez b ielizn y . M as z za k ró tk ą s u k ien k ę. – Będ ę o s tro żn a. Nie p rzes zk ad za mi to . – A mn ie o ws zem. Hu d s o n p o d s zed ł d o mn ie i p o ło ży ł mi d ło n ie n a ramio n ach . – Alay n o , jes teś b ard zo s ek s o wn a, k ied y n ie mas z n a s o b ie majtek . W mo jej o b ecn o ś ci. Ale n a p ewn o n ie s p o d o b ało b y mi s ię, g d y b y ś b ieg ała b ez n ich wś ró d b an d y p ijan y ch , zach łan n y ch k lien tó w b aru .
By ł s u ro wy , jak b y u d zielał n ag an y k rn ąb rn emu d zieck u . – Właś ciwie to b y łb y m b ard zo n iezad o wo lo n y . Pro s zę, p ro s zę. Hu d s o n jes t zazd ro s n y . Czy mo że b y ć co ś p ięk n iejs zeg o ? Ale n ie mo g łam p o zwo lić, żeb y in g ero wał we ws zy s tk ie as p ek ty mo jeg o ży cia. J u ż i tak n arzu cił mi k iero wcę. I miał wp ły w n a to , w co s ię u b ierałam. Teraz mu s iałam p o s tawić n a s wo im. – Dam s o b ie rad ę. Sk rzy żo wał ramio n a, ja o s ten tacy jn ie zro b iłam to s amo . – Nie wło żę p rzes iąk n ięty ch majtek . Całą n o c b ęd ę p ach n ieć s ek s em i wy o b raź s o b ie, jak wted y mo g ą zach o wy wać s ię p ijan i g o ś cie. – Do b ra, to je zo s taw. Przy n ajmn iej je u p io rę – ro zg n iewał s ię. – J eś li ch ciałeś p amiątk ę, wy s tarczy ło zap y tać – p o wied ziałam, wręczając mu mo je fig i. Wziął je o d e mn ie wciąż n ab u rmu s zo n y . – Nie mam zamiaru ich zatrzy mać. Przep ras zam cię n a ch wilę, zaraz b ęd ę g o to wy d o wy jś cia. Zn ik n ął w łazien ce. Drzwi zo s tawił u ch y lo n e. – Ty b ęd zies z g o to wy d o wy jś cia? – Nie s p o d ziewałam s ię, że p ó jd zie ze mn ą. Żad n ej o d p o wied zi – mo że d lateg o , że zag łu s zy ła ją lecąca z k ran u wo d a. – Co ś mó wiłaś ? – zap y tał p o p o wro cie z łazien k i. Wło ży ł mary n ark ę i wy ciąg n ął d o mn ie ręk ę. Zd ałam s o b ie s p rawę z teg o , że ju ż mn ą n ie p ach n ie, b o d o k ład n ie u my ł d ło n ie i wy s zo ro wał zęb y . Co o czy wiś cie b y ło p rak ty czn y m zag ran iem, ale ja o d eb rałam to jak o ch ęć zd y s tan s o wan ia s ię o d n amiętn y ch ch wil. – Nie wied ziałam, że wy b ieras z s ię d o k lu b u . – Wy b ieram. Zaciąg n ął mn ie n a k o ry tarz z jes zcze in n ą win d ą. Do my ś liłam s ię, że tamta p ro wad ziła d o g łó wn eg o h o lu zamias t d o b iu ra. Pu ś cił mo ją ręk ę i n acis n ął g u zik . – Czy to jak iś p ro b lem? Wzru s zy łam ty lk o ramio n ami, n ie ch cąc wy p alić: „J as n e, d o d iab ła, że to p ro b lem! M amis z, ro zp ras zas z i o ś lep ias z”. J ak miałam p rzed s tawić Dav id o wi s wo je p o my s ły w o b ecn o ś ci Hu d s o n a, k tó ry b ęd zie wlep iał we mn ie s wó j p ło mien n y wzro k , a ja mam p atrzeć n a jeg o d o s k o n ałe u s ta, k tó ry mi tak u miejętn ie mn ie s k o n s u mo wał? Ty m b ard ziej że jeg o p ło mien n y wzro k i d o s k o n ałe u s ta n ie
zd rad zały n iczeg o n ad zwy czajn eg o , co właś n ie s ię s tało . Nie mo g łam zd o b y ć s ię n a tak ą s zczero ś ć, ale to n ie d awało mi s p o k o ju , więc zap y tałam: – Dlaczeg o ch ciałeś s ię ze mn ą s p o tk ać tu taj, s k o ro ró wn ie d o b rze mo g łeś to zro b ić w k lu b ie? – Pry watn o ś ć, Alay n o . Nie wierzę, że ch ciałab y ś teg o d o ś wiad czy ć w k lu b ie. M am rację? Drzwi win d y o two rzy ły s ię i Hu d s o n zap ro s ił mn ie d o ś ro d k a. – Żału jes z, że tu d o s złaś ? – Zad o wo len ie w jeg o to n ie p o d k reś lało p o d wó jn e zn aczen ie p y tan ia. – Nie – o d p arłam s zy b k o , k ied y n acis n ął p rzy cis k z literą „L”. – Żału ję, że ty n ie d o s zed łeś . Nie mo g łam s o b ie p rzy p o mn ieć s y tu acji, k ied y mężczy zn a o d d ał mi całą p rzy jemn o ś ć, a s am n ie wziął n ic w zamian . Przez to czu łam s ię p rzed n im jes zcze b ard ziej k ru ch a. – Będ zies z miała p arę o k azji, b y to zmien ić. I wted y p rzez mo ją g ło wę p rzemk n ęło milio n wizji o d wd zięczan ia s ię Hu d s o n o wi, k ied y d o ty k ałam jeg o n ag ieg o ciała i trzy małam w ręk u czło n ek … Po czu łam, że mo ja cip k a b y ła s p u ch n ięta i s p rag n io n a. Zn o wu . Szlag . Nie teg o w ty m mo men cie p o trzeb o wałam. M u s iałam wró cić n a ziemię. Co o czy wiś cie b y ło b y zn aczn ie łatwiejs ze, g d y b y n ie s tał o b o k mn ie o b iek t mo jeg o p o żąd an ia i n ie o cierał s ię ramien iem. – Po p ro s tu p o całej tej g ad ce, że n ie jes teś mo im s zefem i tak d alej, n ie s ąd ziłam, że p o jawis z s ię w lo k alu . – By ć mo że Dav id b ęd zie p o trzeb o wał fach o wej p o rad y . Po win ien em b y ć n a miejs cu . – Zmierzy ł mn ie wzro k iem. – Po za ty m jes tem p o p ro s tu ciek aw. Czy to ci p rzes zk ad za? – Nie b y łam p rzy g o to wan a. To ws zy s tk o . W jeg o o czach p o jawił s ię b ły s k zro zu mien ia. – Den erwu jes z s ię. – Tak . Wś lizg n ął s ię za mo je p lecy i o p ló tł ramio n ami. – Nie ma czy m. J es teś d o s k o n ała. I wy p ad n ies z d o s k o n ale. Wtu liłam s ię w n ieg o . Teg o właś n ie p o trzeb o wałam – jeg o d o ty k u p o ty ch in ty mn y ch ch wilach . Czu łam s ię o s amo tn io n a i n ag a. Prag n ęłam jak ieg o ś
p o twierd zen ia, o tu ch y – n ie ty lk o w k wes tii p lan u b izn es o weg o , k tó ry miałam zap rezen to wać, lecz tak że jeg o u czu ć, p o żąd an ia, jak ie d o mn ie czu ł, czy co k o lwiek to b y ło . Kied y tak jech aliś my n a d ó ł, p rzy p o mn iał mi s ię Dav id i mo ja p rezen tacja. Bo że, Dav id … Og arn ęła mn ie k o lejn a fala p an ik i. – Czy my … – Nie wied ziałam, jak u b rać w s ło wa to , o co ch ciałam zap y tać. – Czy mu s imy … y y y … u d awać d zis iaj? – Nie ch ces z, żeb y Dav id lep iej cię o cen ił ze wzg lęd u n a to , że s p o ty k as z s ię z s zefem? – Do k ład n ie. I p o n ieważ wciąż mo g łab y m k tó reg o ś d n ia wy jś ć za Dav id a, mo je u d awan ie z Hu d s o n em wy mag ało d y s k recji. Ch o ciaż p o my s ł p o ś lu b ien ia Dav id a n ie wy d awał s ię ju ż tak atrak cy jn y jak k ied y ś . – M o żemy s ię z ty m p o u k ry wać d zień czy d wa, jeś li miało b y ci to co ś u łatwić. – Dzięk i. Strach wp ełzł mi d o żo łąd k a, k ied y p ró b o wałam zn aleźć s p o s ó b , jak p o g o d zić związk i z mężczy zn ami w mo im ży ciu z ty m, czeg o o d k ażd eg o z n ich o czek u ję – wy my ś lo n y ro man s z Hu d s o n em, ś wietlan a p rzy s zło ś ć u b o k u Dav id a, o g ran iczo n a o d p o wied zialn o ś ć Brian a, p rawd ziwy s ek s z Hu d s o n em, mo żliwy awan s u Dav id a. Wzd ry g n ęłam s ię i mo cn iej wtu liłam w ramio n a Hu d s o n a. Trafn ie o d czy tał mo je lęk i. – Wies z, co rad zą, k ied y mas z tremę? – s zep n ął mi d o u ch a. – Wy o b razić s o b ie p u b lik ę n ag o . Un io s łam ze zd ziwien ia b rwi. – Cieb ie i Dav id a? – Nie, zło tk o . Ty lk o mn ie. To ro zk az. J eg o to n zn o wu s p rawił, że p rzes zed ł mn ie d res zczy k p o d n iecen ia, a międ zy u d ami p o czu łam wilg o ć. J ak o ś mi s ię n ie wy d awało , żeb y wy o b rażen ie g o s o b ie n ag o miało w czy mk o lwiek p o mó c. J o rd an czek ał n a n as w zap ark o wan y m p rzed b u d y n k iem may b ach u 5 7 . Nig d y n ie s ied ziałam w lu k s u s o wy m au cie i mo ją n atu raln ą reak cją b y łb y zach wy t i ś lin k a ciek n ąca n a wid o k k aro s erii, ale p o ws trzy małam s wó j en tu zjazm, p ró b u jąc wy jś ć n a mn iej p o ru s zo n ą, n iż w rzeczy wis to ś ci b y łam. Po d zięk o wałam za ws k azan ie s ied zen ia i u mo ś ciłam s ię wy g o d n ie, d zięk i czemu mo je n o g i wres zcie mo g ły
o d p o cząć. Ty mczas em Hu d s o n zajął s ię s p rawami zawo d o wy mi. Wy s tu k iwał n u mery n a s wo im Black b erry i zad zwo n ił d o k ilk u o s ó b . Po win n am b y ła s k u p ić s ię n a włas n ej p rezen tacji, jed n ak s łu ch an ie, jak załatwiał s p rawy s łu żb o we, fas cy n o wało mn ie. J eg o wład czy to n i żąd an ie s zacu n k u eman o wały z k ażd eg o , n awet n ajd ro b n iejs zeg o p o lecen ia. Czas em, g d y zwracał s ię d o mn ie w ten s p o s ó b , czu łam s ię ro ztrzęs io n a i zb ita z tro p u . J ed n ak k ied y b y łam ś wiad k iem, jak mó wi tak d o in n y ch , b y ć mo że d zięk i temu , co międ zy n ami zas zło , n ab ierałam mo cy . J ak b y m p rzejmo wała jeg o cech y p rzez o s mo zę. Do k lu b u d o tarliś my p ięć min u t p rzed u mó wio n y m s p o tk an iem. Hu d s o n p o czek ał ch wilę w s amo ch o d zie, p o zwalając mi iś ć d o p racy s o lo . W b iu rze zas tałam Dav id a o d p alająceg o mó j k o mp u ter. – Hej – p o wied ział n a p o witan ie. – J es teś g o to wa p o p is ać s ię s wo ją n ieb y wałą in telig en cją i g en ialn y mi p o my s łami? Zas tan awiałam s ię, czy Dav id wied ział, że Hu d s o n miał d o łączy ć. W k ażd y m razie n ie ch ciałam, żeb y s ię zo rien to wał, że ja wied ziałam. – M o g ę zaczy n ać? – Nie, Pierce mo że wp aś ć. Dajmy mu p ięć min u t. Hu d s o n wk ro czy ł d o b iu ra k ilk a s ek u n d p ó źn iej. – Dav id – p o wied ział, p o d ając mu ręk ę. – Alay n a. – Ty lk o s k in ął g ło wą. Czy celo wo n ie u ś cis n ął mo jej d ło n i, b o wied ział, że jeg o d o ty k wy trąciłb y mn ie z ró wn o wag i? A mo że d o ty k an ie mn ie ro b iło n a n im p o d o b n e wrażen ie? Nie mo g łam s o b ie wy o b razić, żeb y to b y ła p rawd a – p o trafił s eg reg o wać s wo je s p rawy i my ś li. Po czątek mo jej p rezen tacji p rzy n ió s ł mi n ajwięcej tru d n o ś ci, jed n ak d zięk i s lajd o m w Po werPo in cie s zy b k o s ię wk ręciłam i zap o mn iałam o „p u b lice”. Najp ierw s k u p iłam s ię n a as p ek tach o p eracy jn y ch k lu b u Sk y Lau n ch , rzeczach , k tó re zag ro ziły b y n as zej k o n k u ren cy jn o ś ci n a tle in n y ch lo k aló w. Zas u g ero wałam, żeb y ś my b y li o twarci częś ciej w ty g o d n iu i d łu żej, że n ależy p rzek walifik o wać p ers o n el i u jed n o licić ws p ó łp racę p o międ zy k eln erami a b arman ami. Nas tęp n ie p rzes złam d o zaleceń mark etin g o wy ch , p o d k reś lając p o trzeb ę całk o witeg o p rzeb ran żo wien ia i p rzy wró cen ia d ru g ieg o ży cia b ąb elk o wy m p o k o jo m. M ó wiłam p rzes zło p ó łto rej g o d zin y b ez p rzerwy . Czas em ty lk o Dav id zad awał mi p y tan ia, a ja o d p o wiad ałam p ewn ie i zwięźle. Zn ałam Sk y Lau n ch . Zn ałam s ię n a in teres ach . Wied ziałam, co p o mo że zamien ić ten k lu b w n ap rawd ę czad o we miejs ce. Czu łam s ię d o b rze. Op ró cz teg o , że Dav id o d czas u d o czas u p ro s ił o ro zwin ięcie czy
o b jaś n ien ie my ś li, to Hu d s o n s łu ch ał w cis zy i s k u p ien iu . Gd y s k o ń czy łam, s p o jrzałam n a n ieg o z n ad zieją n a p o ch wałę, in fo rmację zwro tn ą, jak ąk o lwiek reak cję. Zamias t teg o jed n ak s p o jrzał n a zeg arek . – Dav id , mu s zę s ię za mo men t zn aleźć w in n y m miejs cu . Zad zwo ń d o mn ie ju tro , jeś li ch ces z p o d y s k u to wać n a temat ty ch p o my s łó w. En d o rfin y b u zu jące we mn ie p o s k o ń czo n ej p rezen tacji n ie wy s tarczy ły , żeb y o ch ro n ić mn ie p rzed o d rzu cen iem i b rak iem u zn an ia ze s tro n y Hu d s o n a. Czy rzeczy wiś cie wy p ad łam tak d o k itu ? Czy b y s tre d ziewczy n y g o o d s tras zały ? I g d zie n ib y miał s ię n ag le zn aleźć o d wu d zies tej w czwartek ? Nieważn e. J eś li jemu s ię n ie p o d o b ało , to tru d n o . W k o ń cu , jak s am p o d k reś lał, wcale n ie b y ł mo im s zefem. Nie p o trzeb o wałam jeg o g łu p ieg o u p rawo mo cn ien ia. By łam p ry mu s k ą. Wied ziałam, co d o mn ie n ależy . Od ło ży łam lap to p ; wś ciek ło ś ć p rzeło ży ła s ię n a mo je g wałto wn e ru ch y . – Dzięk i – p o wied ział Dav id . – Świetn ie. Alay n a? – Co ? – p ry ch n ęłam. Hu d s o n p o czek ał, aż łas k awie s p o jrzę mu w o czy , i d o p iero wted y k o n ty n u o wał: – Od p ro wad ź mn ie, p ro s zę. Przy g ry złam warg i, wied ząc, że zd ecy d o wan ie n ie zach o wałam s ię jak p ro fes jo n alis tk a, i wy s złam za n im z b iu ra. Przy n ajmn iej b ęd zie mó g ł zg an ić mn ie n a o s o b n o ś ci. Do wy jś cia z lo k alu s zliś my w milczen iu . Sk y Lau n ch miał b y ć zamk n ięty jes zcze p rzez g o d zin ę, d lateg o wy p ełn iała g o k o mp letn a p u s tk a, p o za k ilk o ma p raco wn ik ami, k tó rzy p rzy g o to wy wali lo k al n a wieczó r. Gd y zb liżaliś my s ię d o g łó wn y ch d rzwi, Hu d s o n n ag le wciąg n ął mn ie d o s zatn i. Pis n ęłam zas k o czo n a. – Alay n a – wark n ął, p rzy cis k ając mn ie d o ś cian y i trzy mając mi ręce. J eg o n o s węd ro wał wzd łu ż lin ii mo jej żu ch wy . – By łaś n ies amo wita, wies z o ty m? – Nie – p o wied ziałam zd ławio n y m g ło s em; jeg o n ag ła zmian a n as tro ju zb iła mn ie z tro p u . – To zn aczy , my ś lałam, że mo je p o my s ły s ą d o b re, ale ty n ic n ie p o wied ziałeś … – Przerwałam s wo je d u k an ie cich y m s k o mlen iem, k ied y u s zczy p n ął mn ie w u ch o . – Nie mo g łem. By łem zb y t k u rews k o p o d n ieco n y . – To mó wiąc, p rzy cis n ął k ro cze d o mo jeg o b rzu ch a, jak b y ch ciał p o d k reś lić, co miał n a my ś li, a ja walczy łam, żeb y zn ó w n ie jęk n ąć p rzeciąg le. J eg o ciep ło n a mo im ciele wy s y łało imp u ls y d o ws zy s tk ich zak amark ó w.
– Czy li d o b rze wy p ad łam? – Och , s k arb ie. Czy n ap rawd ę mu s is z p y tać? – Od s u n ął s ię i s p o jrzał n a mn ie. – M y ś lis z b ły s k o tliwie – p rak ty czn ie i jed n o cześ n ie n ietu zin k o wo . – Po ch y lił s ię i p rzy tk n ął s wo je czo ło d o mo jeg o . – I to s p rawia, że tracę g ło wę. Po czu łam s ię d ziwn ie. Zazwy czaj s p o ty k ałam s ię z mężczy zn ami, k tó ry m p o d o b ało s ię wy łączn ie mo je ciało , n ie u my s ł. To b ard zo mn ie u cies zy ło . Nab rałam też p ewn o ś ci, że wp ad łam w o k o Hu d s o n o wi ju ż p o d czas s y mp o zju m n a u czeln i. – A więc Hu d s o n Pierce leci n a k u jo n k i? Przep latał s ło wa z p o cału n k ami w s zy ję. – Po d o b as z mi s ię jak o k u jo n k a i g d y jes teś zag u b io n a, i k ied y miau czy s z, a ja zad o walam cię języ k iem. Ch o lera, Hu d s o n wied ział, jak p o ru s zy ć mo je n ajczu ls ze s tru n y – s tru n y , o k tó ry ch n awet n ie miałam p o jęcia. Drżałam p o d jeg o p o cału n k ami. Ch ciałam g o d o tk n ąć, zan u rzy ć p alce we wło s ach , p rzy cis n ąć g o b ard ziej d o s ieb ie, ale o n wciąż p rzy trzy my wał mi ręce, więc mu s iałam p o s łu ży ć s ię s ło wami. – Ty też mi s ię p o d o b as z. Rzu cił s ię n a mn ie i p rzy warł d o mo ich u s t. Wres zcie p u ś cił mo je ręce, żeb y włas n y mi zab łąd zić p o d s u k ien k ę. Złap ał mn ie za g o ły p o ś lad ek i ś cis n ął mo cn o . M o je d ło n ie p o węd ro wały n a jeg o p o liczk i, wy raźn ie czu łam p o d n imi, jak jeg o języ k tań czy ł z mo im. Kied y n a ch wilę s ię o d s u n ął, o b y d wo je b y liś my zd y s zan i. Oczy Hu d s o n a b ły s n ęły p s o tn ie. – Po d czas p rezen tacji wy o b rażałaś mn ie s o b ie n ag o ? Cały czas . Uś miech n ęłam s ię. – Nie miałam p o la d o p o p is u . W k o ń cu jes zcze n ie wid ziałam cię n ag o . – J a też cię n ie wid ziałem, ale to wcale n ie p rzes zk ad za mo jej wy o b raźn i. Zmierzy ł mn ie wzro k iem o d s tó p d o g łó w i wark n ął, jak b y właś n ie zo b aczy ł mn ie p rzed s o b ą w k o mp letn y m n eg liżu . Swawo ln y n as tró j Hu d s o n a p o mó g ł mi p o czu ć s ię w jeg o to warzy s twie s wo b o d n iej, n iż to miało miejs ce wcześ n iej. – To k ied y s p ró b u jemy p o s k ład ać w cało ś ć te ws zy s tk ie n ag ie k ąs k i? Po g ład ził k ciu k iem mó j p o liczek . – Och , jak a ch ętn a. Wy s tarczy ła d ro b n a p rzy n ęta. – Zaws ze b y łam ch ętn a. Teraz p o p ro s tu jes tem p ewn a. – To mó wiąc, p rzek ręciłam g ło wę, żeb y złap ać w u s ta jeg o k ciu k . – Od k tó rej ju tro p racu jes z? – zap y tał, u n o s ząc b rew.
– Od d ziewiątej. J eg o źren ice ro zs zerzy ły s ię, k ied y p rzes tałam n iewin n ie k ąs ać p alec, a zaczęłam g o s s ać. – Po s taram s ię s k o ń czy ć p racę p rzed p iątą – o zn ajmił o ch ry p le. – Przy jd ź d o b iu ro wca, a p o tem o d razu d o win d y p ro wad zącej d o mo jeg o ap artamen tu . Po d am ci k o d : s ied em-trzy -d wa-trzy . Po wtó rz. – Sied em-trzy -d wa-trzy . – Do b rze. Wy ś lę ci g o jes zcze SM S-em, żeb y ś n ie zap o mn iała. Sied emn as ta u mn ie. Nic n ie jed z. J a cię n ak armię. Wy jął k ciu k z mo ich u s t, p rzelo tn ie mn ie p o cało wał i u d ał s ię d o wy jś cia. – A ja p o ży wię s ię to b ą. Wró cił i p o cało wał mn ie mo cn iej. Kied y wres zcie s ię o d e mn ie o d erwał, wes tch n ął. – J u tro , mała. Złap ał mn ie za ręk ę i trzy mał tak d łu g o , jak mó g ł, o d ch o d ząc. Zan im jed n ak zn ik n ął za s zatn ią, rzu cił: – Ah a, i zap ewn iam cię: „k ąs k i” to n ie jes t ad ek watn e s ło wo d o mo ich n ag ich częś ci. Có ż, s ama zd ąży łam to wy wn io s k o wać p o k s ztałcie zary s o wu jący m s ię n a jeg o s p o d n iach . Nie u p ły n ęła g o d zin a o d wy jś cia Hu d s o n a, g d y zatrzy mała mn ie Lies l. Ak u rat mijałam b ar n a d o le. – Lay n ie – p o wied ziała, ws k azu jąc g ło wą małą to reb k ę leżącą n a lad zie. – Pan Ciach o zo s tawił to d la cieb ie, k ied y wy jmo wałaś k as etk i n a p ien iąd ze z b iu ra. – Pan Ciach o ? M as z n a my ś li Hu d s o n a? – zap y tałam, p rzy g ry zając warg i. – Taa. Nie miałam p o jęcia, co mó g ł mi p rzek azać, i ch o ciaż właś n ie s złam o d b lo k o wać g łó wn e d rzwi i o ficjaln ie o two rzy ć k n ajp ę n a wieczó r, to n ag le zmien iłam k ieru n ek . Do p ak u n k u b y ła p rzy k lejo n a zło żo n a n a p ó ł k arteczk a z n ap is em: „Nie mo g łem cię b ez n ich p u ś cić”. Zajrzałam u k rad k iem d o ś ro d k a i s ię zaru mien iłam. Po d ejrzewałam, co zn ajd ę w zawin iątk u – o czy wiś cie b y ła to mo ja b ielizn a. Up ran a i s ch lu d n ie zło żo n a. Nawet n ie ch ciałam my ś leć, k o mu z zało g i Hu d s o n a zo s tała p rzy d zielo n a fu ch a p raczk i majtek d ziewczy n , k tó re b zy k ał. M imo ws zy s tk o s am fak t, że o to zad b ał, b y ł w p ewn y m s en s ie u ro czy .
– To co , d o ch o lery , Lay n ie? – zap y tała Lies l, a ja s zy b k o zamk n ęłam to reb k ę. – Ach , n ic tak ieg o . Zap o mn iałam zab rać co ś z b iu ra. W my ś lach s ię s p o liczk o wałam. Przecież to p ro wo k o wało k o lejn e p y tan ie: co ro b iłam w b iu rze Hu d s o n a? Teg o jed n ak Lies l wcale n ie ch ciała wied zieć. – Zo s tawiłaś g acie w b iu rze Hu d s o n a? Co tak p atrzy s z? No jas n e, że zajrzałam. A czeg o s ię p o mn ie s p o d ziewałaś ? Zaczęłam n erwo wo trzeć d ło n ią o p o liczek . Lies l ju ż wk ró tce s ię d o wie. I tak s ama wy ś led zi n as z u d awan y ro man s . To b y ł id ealn y mo men t, żeb y p o wied zieć, że s p o ty k am s ię z ty m czło wiek iem. Ale n ie zro b iłam teg o . Nie mo g łam. Nie b y łam jes zcze g o to wa, żeb y z k imk o lwiek s ię ty m d zielić. Ch ciałam ch o ć p rzez ch wilę p o ży ć s zczerze, zan im n a d o b re zaczn ę ten cały teatrzy k . – Lies l, o b iecu ję, że ws zy s tk o ci o p o wiem. Ty lk o jes zcze n ie d ziś . – Ph i, n ieważn e – p ry ch n ęła o b rażo n a. – Ale o b y ś miała mi d o p rzek azan ia p ik an tn e s zczeg ó ły , k ied y ju ż s ię zd ecy d u jes z. – Umo wa s to i – o d p arłam. Zab rałam to reb k ę z całą jej zawarto ś cią i p o s złam d o łazien k i, żeb y s ię u b rać. Kied y ju ż wło ży łam b ielizn ę, p rzy łap ałam s ię n a ty m, że u ś miech am s ię d o lu s tra. M o że my liłam s ię co d o Hu d s o n a? Na p ewn o n ie b y ł tak im n ad ęty m d u p k iem, za jak ieg o g o miałam. Wręcz p rzeciwn ie – o k azy wał s ię całk iem p rzy zwo ity m facetem. J as n a ch o lera. ===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=
Nas tęp n eg o d n ia o b u d ziłam s ię ju ż z my ś lami o Hu d s o n ie w g ło wie. Zn o wu . Nig d y n ie wp is y wałam s o b ie s ek s ran d k i d o h armo n o g ramu i ś wiad o mo ś ć, że b y ła częś cią p lan u d n ia, s p rawiała, że zacis k ał mi s ię żo łąd ek , a cip k a d rżała ze s trach u . Nato mias t ciąg łe p o wtarzan ie s o b ie jeg o s łó w i p rzy wo ły wan ie ru ch ó w, k tó re wy k o n y wał, d o p ro wad zało d o teg o , że o g arn iająca mn ie p an ik a ro s ła. J ak ju ż wiele razy w ży ciu zas tan awiałam s ię, czy ciąży ła n a mn ie k lątwa, b o alb o miałam o b s es ję n a p u n k cie s wo jeg o związk u , alb o o b s es y jn ie ro zważałam, czy mam n a jeg o p u n k cie o b s es ję. Do s p o tk an ia z Hu d s o n em p o zo s tały mi trzy g o d zin y – ty le miałam czas u n a ro zb ro jen ie s wo jeg o s trach u . In aczej d o mo men tu , aż b y m g o zo b aczy ła, zamk n ęłab y m s ię w s o b ie tak , że n awet jeg o mag iczn y u ro k o s o b is ty p ewn ie n iewiele b y ws k ó rał, żeb y mn ie n a n o wo o two rzy ć. Po s tan o wiłam p o b ieg ać i s zy b k o p o żało wałam tej d ecy zji. J o g g in g w letn ie p o łu d n ie b y ł b ru taln y , s zczeg ó ln ie że p rzy zwy czaiłam s ię d o p rzeb ieżek , p o d czas k tó ry ch wd y ch ałam rześ k ie p o wietrze ś witu . W p o ło wie p lan o wan ej tras y p o d d ałam s ię i zwo ln iłam d o s wo b o d n eg o mars zu . Nic n ie p o mo g ło mi s ię wy zwo lić z n atrętn y ch my ś li – an i u p ał, an i ak ty wn o ś ć fizy czn a. Wciąż n ie mo g łam p rzes tać d u mać n ad Hu d s o n em. Ciek awiło mn ie, co w ty m mo men cie ro b ił i co miał zamiar mi zro b ić p o d czas s p o tk an ia. Przez k o in cy d en cję alb o p o d ś wiad o mie k iero wałam s ię w s tro n ę Ko ś cio ła J ed n o ś ci, w k tó reg o g mach u s p o ty k ała s ię mo ja d awn a g ru p a An o n imo wy ch Uzależn io n y ch . Od k ry łam to miejs ce p rzy p ad k iem ak u rat w s zczy cie mo ich o b s es y jn y ch zab u rzeń . W k o ś ciele s p o ty k ali s ię n a d y s k u s je lu d zie z n iety p o wy mi u zależn ien iami – o d k o mp u tero wy ch man iak ó w p o zak u p o h o lik ó w. Przes tałam s tawiać s ię n a reg u larn e s p o tk an ia, o d k ąd o d p aru lat n ie miałam żad n y ch atak ó w, ale mo że k ró tk a wizy ta b y n ie zas zk o d ziła. Wes złam d o ś ro d k a, a p o tem zes złam s ch o d ami d o p iwn icy , g d zie zn ajd o wały s ię
s ale s p o tk ań . Zajęcia p ro wad zo n e p rzez mo ją u lu b io n ą an imato rk ę właś n ie s ię k o ń czy ły . Po czek ałam p rzy wejś ciu , a p o tem p o d es złam d o Lau ren . – No p ro s zę, d awn o cię n ie wid ziałam – p rzy witała s ię, p rzy tu lając mn ie p o p rzy jaciels k u . J ej b lo n d p u k le o p ad ły mi n a twarz. – Czy p o win n a mn ie martwić two ja o b ecn o ś ć tu taj? – Teg o jes zcze n ie wiem. M as z ch wilę, żeb y zamien ić s łó wk o ? – Ch wilę mam. Co p o wies z n a k awę w k afejce n a ro g u ? – Ch ętn ie. Kied y tak s zły ś my , o p o wied ziałam Lau ren o u k o ń czen iu s zk o ły , mo żliwo ś ci awan s u w k lu b ie i cio s ie, jak i wy mierzy ł mi Brian , o d cin ając d o p ły w p ien ięd zy . Lau ren u d zielała mi rad w p rzy p ad k u wielu p ro b lemó w związan y ch z ro d zin ą i lep iej n iż k to k o lwiek zn ała ws zy s tk ie zawiło ś ci mo jej relacji z b ratem. – Das z s o b ie rad ę b ez p o mo cy Brian a? – zap y tała, g d y u s ad o wiły ś my s ię p rzy s to lik u n a zewn ątrz, k ażd a ze s zk lan k ą mro żo n ej k awy w ręk u . M iała n a my ś li o czy wiś cie co ś więcej n iż ty lk o p ien iąd ze. Stres u jące s y tu acje p ro wad ziły d o n awro tó w zab u rzeń p s y ch iczn y ch i ch ciała wied zieć, czy b y łam n a ty le s tab iln a, b y to u d źwig n ąć. – M o że – wes tch n ęłam. – Tak s ąd zę. Brian i tak n ie p o mag ał mi s ię wy d o s tać z żad n eg o b ag n a o p ró cz fin an s o weg o . J u ż s k o mb in o wałam b rak u jące p ien iąd ze. – Nap rawd ę? To ws p an iale, jed n ak wy czu wam jak ieś „ale”… – … ale jes t p ewien facet. – Hmm… – Od ch y liła s ię n a k rześ le i s k rzy żo wała ramio n a. – Ko n ty n u u j. Na ch wilę zamilk łam, n ie d o k o ń ca wied ząc, jak wy jaś n ić mó j związek z Hu d s o n em. Ch ciałam zd rad zić jej s zczeg ó ły , ale n ie mo g łam teg o zro b ić. Starałam s ię s p recy zo wać, co d o k ład n ie mn ie trap i, wy razić to n ajp ro ś ciej, jak s ię d ało . – Pracu jemy razem. A ja n ie p o trafię p rzes tać o n im my ś leć. – Czy to Dav id ? M y ś len ie o Dav id zie w ty m mo men cie wy d ało mi s ię d ziwaczn e. Kied y ś o n im ws p o mn iałam w g ru p ie – k ied y zaczy n aliś my o k azy jn ie ze s o b ą s y p iać. Teraz wy d ał mi s ię o d leg ły m tematem, mimo że p o p ro s ił o p rzerwę międ zy n ami zaled wie d wa d n i wcześ n iej. – Ch o d zi o k o g o ś in n eg o . Lau ren p rzech y liła g ło wę. – J ak ie miewas z o n im my ś li?
– Fan tazje. – Zn iży łam g ło wę, żeb y u k ry ć ru mień ce. – Fan tazje s ek s u aln e. – Co ś jes zcze? – To ws zy s tk o . – Ch y b a n ie ch ces z mi p o wied zieć, że o b awias z s ię k ło p o tó w ze zd ro wiem, b o miewas z s p ro ś n e my ś li o jak imś p rzy s to jn iak u ? – p o wied ziała, k ręcąc g ło wą. – Ale ja my ś lę o n im n a o k rąg ło ! Ws taję ran o i ju ż mam g o w g ło wie, zas y p iam, też my ś ląc właś n ie o n im. Id ę d o b aru i p racu ję, a ciąg le o n im ro zmy ś lam. – Ale b ez ś led zen ia g o , wy d zwan ian ia d o n ieg o , g d y jes t w p racy , i wy s y łan ia u s tawiczn ie mejli? – Bez. – Ty lk o fan tazje s ek s u aln e? – Niezu p ełn ie. Po wtarzam w g ło wie s ło wa, k tó re d o mn ie wy p o wied ział. Zas tan awiam s ię też n ieu s tan n ie, co ro b i i my ś li. – Czy b rałaś p o d u wag ę to , że g o p o p ro s tu lu b is z i ci s ię p o d o b a? Wzięłam ły k
k awy . J es zcze d o
p rzed wczo raj s p ęd ziłam s p o ro
czas u
na
ro zmy ś lan iu , czy lu b ię Hu d s o n a, czy n ie. Ty lk o mi s ię p o d o b ał. Fizy czn ie. Przy ciąg ał mo je żeń s k ie n arząd y jak mag n es . Ale p o za ty m? Nie. Nawet n ie b rałam teg o p o d u wag ę. – Lau ren , ja g o n ie mo g ę p o lu b ić – maru d ziłam. – M y … Z n im n ie mam s zan s . – J es teś p ewn a? – Tak . J u ż o ty m ro zmawialiś my . Patrzy ła n a mn ie z zaciek awien iem i czek ała n a k o n k lu zję. Co więcej mo g łam jej p o wied zieć? – Nie wd aje s ię w u czu cio we ro man s e – wy d u k ałam w k o ń cu , d ając za wy g ran ą. – Wiele k o b iet za n ajb ard ziej p o ciąg ający ch mężczy zn u waża ty ch n ajb ard ziej n ieo s iąg aln y ch . To n atu raln e. I wcale n ie o zn acza, że s ię co fas z. Patrz trzeźwo n a s y tu ację i ją k o n tro lu j. J eś li p o czu jes z, że rzeczy wiś cie ten g o ś ć b ęd zie p o ch łan iał two je my ś li d o teg o s to p n ia, że zaczn ie zab u rzać twó j co d zien n y ry tm, wted y p o win n aś p o s zu k ać p o mo cy . – A p rzes p an ie s ię z n im b y ło b y zły m p o my s łem? – Gd y b y p o wied ziała, że tak , to właś ciwie n ie wiem, jak b y m p o s tąp iła. Nie s ąd ziłam, że d ało b y s ię o d wo łać s p o tk an ie z Hu d s o n em. Tak b ard zo g o p rag n ęłam. – A zro b iłaś to ? – J es zcze n ie.
– Ale p lan u jes z, zg ad za s ię? – Lau ren zmierzy ła mn ie k arcący m wzro k iem. – To p o s łu ch aj. Sek s , k tó ry n ie ma p ro wad zić d o związk u , o twiera wo rek z n o wy mi p ro b lemami. I wcale n ie mu s zą mieć o n e związk u z u zależn ien iem. – To n ic n iezn aczący s ek s b ez zo b o wiązań n ie is tn ieje? – Na p ewn o jes t mo żliwy , ty lk o n ie zn am zb y t wielu lu d zi, k tó rzy n ap rawd ę tak i p rak ty k u ją. I n ie s u g eru ję, że jes teś zb y t s łab a, żeb y s ię wp lątać w tak i b ezu czu cio wy u k ład , ale… s k arb ie, jes teś ? – M o że p o mó c u wo ln ić s ię o d fan tazjo wan ia. – To p rawd a. Ale ró wn ie d o b rze mo że wp ęd zić cię w p u łap k ę. – Lau ren , n ie ch cę zab rzmieć jak d ziwk a, lecz u wierz – miałam w ciąg u p aru o s tatn ich lat k ilk a p rzy g ó d n a jed n ą n o c i jak o ś s ię n ie p rzy wiązałam. – To mo że n ic ci s ię n ie s tan ie. Ty lk o weź p o p rawk ę n a to , że jed n o razo we wy b ry k i d ziałały , b o ju ż więcej n ie wid ziałaś ty ch k o les i. A w p rzy p ad k u teg o mężczy zn y b ęd zie in aczej, p rawd a? Ch y b a jes zcze b ęd ziecie s ię s p o ty k ać? M o je p rzy g o d y wy ch o d ziły mi n a zd ro wie, b o tamci faceci n ależeli d o k ateg o rii „p rzelecieć i zap o mn ieć”. A Hu d s o n ? Niek o n ieczn ie. I fak t – s iłą rzeczy b ęd ę s ię z n im wid y wać. – Od czas u d o czas u . A mo że jed n ak tro ch ę częś ciej. Szczerze mó wiąc, n ie miałam p o jęcia, jak iej częs to tliwo ś ci s p o tk ań wy mag ało n as ze fałs zers two . Oficjaln ie całe p rzed s tawien ie miało s ię zacząć w n ied zielę, a Hu d s o n i tak b y ł s k ło n n y o d d zielać s ek s o d „ży cia zawo d o weg o ”, więc wy o b rażałam s o b ie, że p o jed n o d n io wy m ro man s ie ws zy s tk o jak o ś s amo s ię p o to czy . Lau ren b aczn ie mi s ię p rzy g ląd ała. Po p aru min u tach wzru s zy ła ramio n ami. – Nie mo g ę ci mó wić, co mas z ro b ić, Lay n ie. Nie mo g ę ci też p o wied zieć, że p ó jś cie alb o n iep ó jś cie d o łó żk a z ty m czło wiek iem zro b i jak ąś ró żn icę w ty m, czy wp ad n ies z, czy n ie wp ad n ies z w o b s es ję. M o g ę cię jed y n ie zap ewn ić, że w razie czeg o czek am tu n a cieb ie i s łu żę p o mo cą. M o żes z wró cić d o g ru p y n a jak iś czas . Otrzy mas z d o d atk o we ws p arcie. Do d atk o we ws p arcie b y ło n iezły m p o my s łem. Zan im s ię ro zs tały ś my , o b iecałam, że b ęd ę s ię p o jawiać ch o ciaż raz w ty g o d n iu . Po tem p o g n ałam d o d o mu , żeb y s ię p rzy g o to wać, b o co jak co , ale n ie miałam zamiaru rezy g n o wać z s ek s ran d k i z Hu d s o n em.
I zn ó w cierp iałam k atu s ze, s to jąc p rzed s zafą i n ie mo g ąc s ię zd ecy d o wać n a o d p o wied n i s tró j n a s p o tk an ie. Os tateczn ie wy b rałam czarn ą cek in o wą b lu zk ę z s zero k im g o lfem i s zo rty w cek in o we p rążk i. J o rd an p o d rzu cił mn ie p o d g mach Pierce In d u s tries p arę min u t p rzed p iątą. Zan im ws tu k ałam w win d zie k o d i p o jech ałam d o ap artamen tu , cała d rżałam i ch wiałam s ię w mo ich s an d ałk ach n a d ziewięcio cen ty metro wej s zp ilce. Po trzeb o wałam min u ty , żeb y wres zcie zeb rać s ię w s o b ie i zap u k ać d o d rzwi n a p o d d as zu . Hu d s o n o two rzy ł n aty ch mias t, jak b y p o d n imi k o czo wał, jed n ak miał p rzy u ch u telefo n . – Ro g er, n ie ch cę n awet s ły s zeć, że s traciliś my tę firmę, b o mo ja zało g a n ie b y ła w s tan ie p rzewid zieć mo żliwo ś ci ro zd zielen ia – p o wied ział i n a ch wilę o d s u n ął s łu ch awk ę o d u s t. – Wejd ź d o ś ro d k a – s zep n ął d o mn ie, p o czy m wró cił d o s wo jeg o ro zmó wcy i zatrzas n ął za mn ą d rzwi. Nie mo g łam s ię zd ecy d o wać, czy jeg o zaab s o rb o wan ie p racą czy n iło mn ie b ard ziej, czy mn iej zes tres o wan ą, ale p rzy n ajmn iej wy k o rzy s tałam ten czas , żeb y lep iej mu s ię p rzy jrzeć. M iał n a s o b ie czarn e, id ealn ie s k ro jo n e s p o d n ie o d g arn itu ru i frak o wą k o s zu lę. Kilk a g u zik ó w n a g ó rze ro zp iął, p o lu zo wał k rawat. Zawies iłam wzro k n a jeg o k latce p iers io wej i wy o b raziłam s o b ie, że liżę k awałek n ag iej s k ó ry , k tó ry wid ziałam p o raz p ierws zy . J ezu , jeżeli b y łam tak zafas cy n o wan a s k rawk iem ciała, to jak zareag u ję, g d y s tan ie p rzed e mn ą cały n ag i? Od p o wied ział mi p o d o b n ie zach łan n y m s p o jrzen iem, jeg o źren ice b y ły ro zs zerzo n e z żąd zy . Go rąco , jak ie zaws ze czu łam w jeg o o b ecn o ś ci, o s iąg n ęło mak s y maln ą temp eratu rę. A k ied y ro zmawiał p rzez telefo n , s to jąc p rzed e mn ą, wy d awało mi s ię, że min ęła cała wieczn o ś ć p ełn a u d ręk i. – Zajmij s ię ty m, Ro g er. Liczę, że u d a s ię wy jaś n ić s y tu ację d o czas u mo jeg o p rzy jazd u w p o n ied ziałek . Zak o ń czy ł ro zmo wę b ez p o żeg n an ia i rzu cił s wo je Black b erry n a s to lik o b o k d rzwi wejś cio wy ch , n ie s p u s zczając ze mn ie wzro k u . – Cześ ć – s zep n ęłam wres zcie, n ie mo g ąc zn ieś ć p rzejmu jącej cis zy . Us ta Hu d s o n a u ło ży ły s ię w s ek s o wn y u ś mies zek . To wy s tarczy ło – jed en u ś miech , a ja n ie mo g łam s ię d łu żej p o ws trzy mać. M y ś lałam, że zro b i p ierws zy k ro k , ale to ja ws tałam i o d razu zło ży łam n a jeg o u s tach g o rący p o cału n ek . J eg o zas k o czen ie trwało u łamek s ek u n d y , p o tem o d razu o d p o wied ział. Po p rzed n ie
p o cału n k i b y ły g łęb o k ie i p ełn e p as ji, ale ten n ie zn ał u miaru . Hu d s o n zan u rzy ł we mn ie języ k , jak b y b y ł wy g ło d n iały i zd es p ero wan y d o g ran ic mo żliwo ś ci. Od wd zięczy łam s ię, d rążąc i p rzejeżd żając języ k iem p o jeg o zęb ach . Bez p rzery wan ia p o cału n k u ws u n ął d ło n ie p o d mo ją b lu zk ę i złap ał mn ie za p iers i. Wes tch n ęłam z zach wy tu , czu jąc d elik atn e ciark i ro zch o d zące s ię p o mo im ciele. Sama zaczęłam s zamo tać s ię z g u zik ami jeg o k o s zu li, ch o ciaż wo lałam ją z n ieg o zed rzeć. Kied y ty lk o u p o rałam s ię z n ią, Hu d s o n o d s u n ął s ię o d e mn ie cały zas ap an y . – J ezu , Alay n a. Ch cę cię tak b ard zo , że n ie p o trafię n ad s o b ą zap an o wać. Źle s ię zach o wu ję. – Hu d s o n – p o wied ziałam, zmn iejs zając d y s tan s . – J eś li to ma b y ć złe zach o wan ie, to p ro s zę – n ie p rzes tawaj. Zs u n ęłam mu z ramio n k o s zu lę, p o zwalając jej s wo b o d n ie o p aś ć n a p o d ło g ę, p o czy m zaczęłam g o lizać o d o b o jczy k a w s tro n ę s u tk ó w. J ęk n ął. – Po zwó l mi p rzy n ajmn iej zab rać cię d o łó żk a. J eś li n a ch wilę n ie p rzes tan ies z, b ęd ę cię p iep rzy ł n a d rzwiach . – To wcale n ie b rzmi jak n ajg o rs za rzecz n a ś wiecie – mru k n ęłam, ale p o zwo liłam mu zap ro wad zić s ię d o s y p ialn i. – Rzeczy wiś cie, wcale n ie. Zatrzy mał s ię k awałek o d łó żk a i ch wy cił mn ie w ramio n a. Pies zcząc mo ją s zy ję, p o wied ział: – Ale wted y n ie b ęd ę mó g ł ro zk o s zo wać s ię to b ą jak n ależy i b ęd ę teg o ju ż zaws ze żało wać. Po d ciąg n ął mo ją k o s zu lk ę i zaczął mi ro zp in ać czarn y k o ro n k o wy s tan ik . Kied y u wo ln ił mo je p iers i z więzien ia mis eczek C, n ie ch ciałam ju ż n iczeg o więcej, ty lk o p rzy lg n ąć d o jeg o n ag iej k laty . Ale Hu d s o n n ajp ierw p rag n ął s ię n ap atrzeć; b y ł o czaro wan y . – Tak mi s ię wy d awało , że mas z p ięk n y b iu s t, Alay n o . J ed n ak n ie miałem p o jęcia… Zawies ił g ło s i d elik atn ie mn ie p o p y ch ał. Os tro żn ie s tawiałam k ro k i d o ty łu , aż mo je n o g i n atk n ęły s ię n a łó żk o . Us iad łam. Klęcząc p rzed e mn ą i trzy mając ją w d ło n i, Hu d s o n mu s n ął jed n ą z p iers i języ k iem. Dru g im ramien iem o p latał mo je p lecy . M ru cząc, p rzy s s ał s ię d o s u tk a i s k u b ał g o d elik atn ie. W p ewn y m mo men cie k rzy k n ęłam, czu jąc ro zk o s zn e
s zarp n ięcie, mo ja cip k a s ię zacis n ęła. Wczep iłam p alce w jeg o wło s y , k ied y u czto wał, i b lis k a s zczy tu zach ły s n ęłam s ię p o wietrzem, p o d czas g d y o n s wo ją u wag ę p rzen ió s ł n a d ru g ą p ierś . J ak s k o ń czy ł, u ło ży ł ś cieżk ę z cału s ó w wzd łu ż mo jeg o b rzu ch a. – J es teś tak a wy czu lo n a. M ó g łb y m s p ęd zić cały d zień n a s s an iu two ich cu d o wn y ch cy cu s zk ó w – p o wied ział, p o p y ch ając mn ie n a łó żk o . – Ale jes t jes zcze w to b ie ty le d o u b ó s twian ia. Ws u n ął p alce w s zlu fk i mo ich s zo rtó w i zs u n ął je razem z b ielizn ą. Wy g ięłam b io d ra, żeb y mu p o mó c. – J es zcze b u ty – zazn aczy łam, k ied y s p o d en k i zawies iły mi s ię n a k o s tk ach . – Są cu d o wn e – o d p arł, u miejętn ie zd ejmu jąc s zo rty i fig i. – Ch cę, żeb y ś mi je wb ijała w p lecy , k ied y o p lecies z mn ie n o g ami. Od s amej tej zmy s ło wej in s tru k cji zad rżałam. W p rzy p ad k u żad n eg o z mo ich k o ch an k ó w n ie czerp ałam tak iej p rzy jemn o ś ci z wy d awan y ch p rzez n ieg o p o leceń . Ufałam, że to , co zap lan o wał, p rzy n ies ie ro zk o s z n am o b o jg u . – Op rzy j s ię n a ło k ciach . Tak też zro b iłam, a o n n ajp ierw zg iął jed n ą mo ją n o g ę, p o tem d ru g ą, zah aczając s zp ilk ami o p rzeciwleg łe k rawęd zie łó żk a. Leżałam z ro zp o s tarty mi u d ami, g d y Hu d s o n p o g ład ził wewn ętrzn ą ich s tro n ę i wes tch n ął: – J es teś teraz tak ch o lern ie s ek s o wn a. Cała o twarta d la mn ie. Zacis n ęłam mu s zelk ę, a o n ty lk o s ię u ś miech n ął, s u n ąc p alcami w jej k ieru n k u . – Ch ces z mn ie. Zo b acz, jak ś liczn ie p u ls u je d la mn ie two ja cip k a. Nik t p rzed tem w ten s p o s ó b d o mn ie n ie mó wił – tak n iep rzy zwo icie i s u ro wo . To b y ło d la mn ie p o d n iecające, d zik ie, n ieo k rzes an e. J ed n o cześ n ie Hu d s o n ciąg le d ro czy ł s ię, mu s k ając p alcami mó j ro zed rg an y p ączek . Nie trzeb a b y ło wiele więcej, żeb y m d o s tała k o n wu ls ji. J ak ty lk o zamien ił p alce n a języ k , racząc mn ie ak s amitn y mi liźn ięciami, p o d d ałam s ię – o d rzu ciłam g ło wę d o ty łu i wy d ałam z s ieb ie ro zp aczliwy o k rzy k . – J es zcze raz – zażąd ał s zo rs tk o , wk ład ając we mn ie trzy p alce. Zacis n ęłam d ło n ie n a p rześ cierad le w o b awie, czy o s iąg n ę k o lejn y o rg azm, jed n o cześ n ie p rag n ąc czeg o ś więcej n iż ty lk o jeg o p alcó w. Wk ład ał je co raz g łęb iej, o cierając s ię o mo je ś cian k i, a p o tem zn ó w zaczął p ieś cić u s tami łech taczk ę. Kied y p o n o wn ie zn alazłam s ię n a k rawęd zi s zczy tu , d rżąc p o d wp ły wem zb u d o wan eg o n ap ięcia, wy ciąg n ął d ru g ą ręk ę, żeb y d rażn ić mó j s u tek . Do s złam g wałto wn ie,
rzu cając s ię i wijąc n a łó żk u . M o ja s zp ark a zacis k ała s ię n a jeg o p alcach . Gd y leżałam, cała d y g o cząc, led wo s o b ie u ś wiad amiałam, że Hu d s o n właś n ie zd ejmo wał u b ran ie. Sły s załam d źwięk i o d s u wan ej i zamy k an ej s zu flad y , a p o tem s zeles t o p ak o wan ia p o p rezerwaty wie. Przes u n ął mn ie n ieco n a łó żk u , żeb y zro b ić p rzes trzeń d la s ieb ie. Nas tęp n ie wczo łg ał s ię n a mn ie, a p o ch wili u ło ży ł międ zy mo imi n o g ami. Czu łam jeg o ro zg rzan y in teres o b o k mo jej ro zed rg an ej fu rtk i. – J es teś n a mn ie g o to wa – p o wied ział, o p ierając ciężar ciała n a p rzed ramio n ach , p o czy m ws u n ął s wo jeg o p en is a d o p o ło wy . – J ezu , Alay n a – s y k n ął. – W to b ie jes t zajeb iś cie. Złap ałam p o wietrze, k ied y wtarg n ął g łęb iej. By ł tak i d u ży . Nap ięłam mięś n ie, b o n ie miałam p ewn o ś ci, czy w o g ó le s ię zmieś ci, a p o win n am b y ła s ię ro zlu źn ić, s k o ro miałam ch o ć n ik łą n ad zieję n a u g o s zczen ie g o . Po p rawił mo je n o g i – teg o właś n ie p o trzeb o wałam. Po tem ws zed ł d alej, mo s zcząc s ię w mo im wąs k im g n iazd k u . Nie p amiętam, żeb y m k ied y k o lwiek wcześ n iej czu ła s ię tak wy p ełn io n a, n ie ty lk o z p o wo d u jeg o g ab ary tó w, ale też p rzez s p o s ó b , w jak i p rzes zy wał mn ie wzro k iem, k ied y n ad e mn ą falo wał. Zato czy ł b io d rami k o ło , p o p y ch ając s wo ją las k ę jes zcze b ard ziej d o p rzo d u . – Och , jak d o b rze. Po wo li wy s u n ął p rawie całeg o p en is a, a ja jęczałam, jak b y m o p łak iwała p u s tk ę, k tó rą we mn ie zo s tawił. Wted y jes zcze raz n ap iął mięś n ie i z całej s iły , jak s trzała, we mn ie ws zed ł. Wy d ałam z s ieb ie o k rzy k , o n jak ech o o d p o wied ział ry k iem p o żąd an ia. Przy cis n ął d o mn ie k latk ę p iers io wą i zaczął n ied elik atn ie cało wać. M imo że ju ż d wa razy mn ie zad o wo lił, to d es p erack o p rag n ęłam n as tęp n eg o o rg azmu . Ko ły s ałam s ię p o d n im, n ap o ty k ając k ażd y p u ls u jący ru ch jeg o b io d er, k tó re o cierały s ię o mo je. Sk o mlałam i d y s załam, p rzy jmu jąc k o lejn e s zo rs tk ie zak ręty . – Op leć mn ie n o g ami – b u rk n ął Hu d s o n , a ja p o s łu s zn ie wy k o n ałam jeg o p o lecen ie. Zap o mn iałam, że p rzecież wcześ n iej zło ży łam tak ą o b ietn icę. M o je o b cas y wb ijały s ię w jeg o u d a z ty łu , k ied y wch o d ził we mn ie i wy ch o d ził, p rzen o s ząc n as n a k o lejn y p o zio m d o zn ań . Po d n ies ien ie n ó g ró wn ież o two rzy ło mu d ro g ę, więc jeg o p en is wwiercał s ię jes zcze g łęb iej, u d erzając p ro s to w p u n k t, k tó ry ju ż cały p ło n ął. M ó j o rg azm wy p ły wał właś n ie s tamtąd , a ciało zaczęło s ię k u rczy ć, s p in ać i d rżeć, o win ięte wo k ó ł p ch n ięć Hu d s o n a. – Zaraz d o jd ę – jęk n ęłam, d y g o cząc. – Tak ! – k rzy czał. – Tak ! Do ch o d ź, Alay n o ! J ak b y u leg ając jeg o n amo wo m, zn alazłam s ię n a s zczy cie. Kilk a s ek u n d p ó źn iej
tak że jeg o ciało n ap ręży ło s ię i zad rżało , d ając u p u s t ro zk o s zy d łu g o i mo cn o . M o je imię k ap ało z u s t Hu d s o n a. Os u n ął s ię zd y s zan y n a mn ie, n as ze k latk i p iers io we miaro wo u n o s iły s ię i o p ad ały . J eg o g ło wa s p o częła n a mo jej s zy i, a ja zan u rzy łam p alce w zro s zo n y ch k ro p elk ami p o tu wło s ach k o ch an k a. – Wied ziałem, że s ek s z to b ą b ęd zie właś n ie tak i – p o wied ział n iemal s zep tem. – Po tężn y , in ten s y wn y i k u rews k o n iep rawd o p o d o b n y . Wied ziałem. Przełk n ęłam ś lin ę, p ró b u jąc u s p o k o ić emo cje, k tó ry ch za żad n e s k arb y n ie ch ciałam u jawn ić, z wy jątk iem zas p o k o jen ia. – J a też. ===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=
M u s iałam s ię zd rzemn ąć. Kied y p o n o wn ie o two rzy łam o czy , Hu d s o n s tał n ad e mn ą, n aciąg ając k o łd rę n a mo je n ag ie ciało . – Śp ij, s k arb ie – p o wied ział, g d y p ró b o wałam u s iąś ć. Sam wło ży ł d res y , ale wciąż p ach n iał s ek s em. W reak cji n a jeg o wo ń mó j b rzu ch aż s ię n ap ręży ł. Czy mo ja ch u ć wo b ec Hu d s o n a n ie mo g ła zo s tać zas p o k o jo n a? Po cało wał mn ie leciu tk o w czo ło . – Trzeb a zamó wić jak iś o b iad . M o że b y ć ch iń s zczy zn a? – Brzmi p y s zn ie – p o wied ziałam, p rzeciąg ając s ię. – Zad zwo n ię. Po d ziwiałam jeg o zjawis k o we p lecy , g d y wy ch o d ził z s y p ialn i, i ro zk o s zo wałam s ię ty m, co zo s tało mi z miło s n eg o u n ies ien ia. Bo że, czu łam s ię ś wietn ie. Nik t n ie zerżn ął mn ie tak , o d k ąd … có ż – n ig d y . Uwag a i tro s k a, jak ie zap ewn iał Hu d s o n jak o k o ch an ek , p o zo s tawiały wiele d o ży czen ia. Oczy wiś cie to s p rawiało , że g o p rag n ęłam. Zn o wu . Owin ęłam s ię s zczeln iej k o łd rą, b o o g arn ął mn ie d y s k o mfo rt. Pró b o wałam p o zb y ć s ię g o u źró d ła, czy li u czu cia wy g o d y – za d u żej wy g o d y . M o ja zas ad a n u mer jed en w u n ik an iu n iezd ro weg o p rzy wiązan ia b rzmiała: u n ik ać p rzy wiązan ia w o g ó le. Po czu cie wy g o d y b y ło zb y t b lis k o p rzy wiązan ia, a ja za n ic w ś wiecie n ie mo g łam s ię p rzy wiązać d o Hu d s o n a. W b rzu ch u zaczęła mi s ię fo rmo wać cien k a b ań k a wy p ełn io n a s trach em. Zd ecy d o wałam, że zo s tan ę n a o b ied zie, ale mu s zę s ię u b rać i u s iąś ć n o rmaln ie p rzy s to le. I że p o s k o ń czo n ej ran d ce mu s imy s p ro wad zić tę relację ty lk o d o in teres ó w. Z ty m p rzek o n an iem zrzu ciłam z s ieb ie k o łd rę i ru s zy łam n a p o s zu k iwan ia elemen tó w g ard ero b y ro zrzu co n y ch p o p o k o ju . Ud ało mi s ię zg arn ąć majtk i, więc o d razu je wło ży łam, a p o tem s ięg n ęłam p o b iu s to n o s z. – Ub ieras z s ię? Aż p o d s k o czy łam ze s trach u . Hu d s o n s tał w p ro g u i mn ie o b s erwo wał. Trzy mał
k o s zu lę i k rawat, k tó ry ch s ię p o zb y ł… to zn aczy M Y s ię p o zb y liś my w s alo n ie. Nag le p o czu łam s ię zaws ty d zo n a s wo im n eg liżem, więc s k rzy żo wałam ramio n a n a p iers iach . Hu d s o n d emo n s tracy jn ie rzu cił u b ran ia n a s to s w k o s zu n a p ran ie i zmałp o wał mó j g es t – z ty m że o n wcale n ie p ró b o wał s ię zak ry ć. Wy g ląd ał raczej, jak b y ch ciał mn ie zb es ztać. – Czy żb y ś s p ies zy ła s ię d o wy jś cia? – zap y tał, u n o s ząc b rew. Wzd ry g n ęłam s ię. Przez jeg o wzro k i mó j b rak o d zien ia tru d n o mi b y ło s o b ie p rzy p o mn ieć, d laczeg o właś ciwie ch ciałam iś ć. Od wró ciłam g ło wę. I tak p ewn ie wk ró tce zech ciałb y , żeb y m s o b ie p o s zła. W k o ń cu o trzy mał to , co ch ciał. Nie mu s ieliś my u d awać. – Faceci zazwy czaj n ie ch cą s p ęd zać ze mn ą czas u p o s ek s ie. – To s twierd zen ie wy wo łu je ty le p ro b lematy czn y ch temató w d o d y s k u s ji, że s am n ie wiem, o d czeg o zacząć. – Zro b ił k ro k w mo ją s tro n ę. – Co jes t n ie tak z facetami, że… – Po trząs n ął g ło wą z n iezad o wo len iem. – Alay n o , n ie łącz mn ie z in n y mi mężczy zn ami, k tó ry ch zn as z. Ch ciałb y m my ś leć, że n ie jes tem jak p o zo s tali. I n ie ch cę s ły s zeć, że u p rawias z s ek s z in n y mi. J a s ię n ie d zielę. Nie p atrząc mu w o czy , p o d n io s łam z p o d ło g i s zo rty i zig n o ro wałam d res zczy k p o d n iecen ia, k tó ry p rzes zed ł mi p o p lecach p o d wp ły wem jeg o zab o rczej d ek laracji. – To b rzmi d la mn ie s tras zn ie związk o wato . A my ś lałam, że ty s ię w związk i n ie b awis z. – W ro man ty czn e związk i – rzeczy wiś cie n ie. Ale łó żk o we to zu p ełn ie in n a b ajk a. Dlaczeg o s zy k u jes z s ię d o wy jś cia? Ud ając, że n ie s ły s zę p y tan ia, zan u rk o wałam p o d łó żk o p o b lu zk ę, ale Hu d s o n mn ie u b ieg ł. – Sto p – p o wied ział, p o d n o s ząc ją i trzy mając p o za mo im zas ięg iem. Ujął mo ją b ro d ę w p alce, żeb y m wres zcie s p o jrzała mu w o czy . Wy g ląd ał n a zmies zan eg o . Zmars zczy ł b rwi i o zn ajmił: – Ch cę, żeb y ś zo s tała. I wo lałb y m, żeb y ś s ię n ie u b ierała. – Ale ty mas z n a s o b ie u b ran ie – zap ro tes to wałam, zn ó w k rzy żu jąc ramio n a. Brzmiałam jak ro zk ap ry s zo n e d zieck o . Su p eł lęk u zacieś n iał s ię co raz b ard ziej, p ró b o wałam łap ać s ię czeg o k o lwiek , co p o zwo liło b y mi o b s tawać p rzy s wo im s tan o wis k u . – J ak ty lk o p o jawi s ię jed zen ie, z p rzy jemn o ś cią p o zb ęd ę s ię ciu ch ó w. Czy to ci w jak iś s p o s ó b p o mo że?
– Tak . – Ale tak n ap rawd ę to o d ezwały s ię mo je h o rmo n y . On e żąd ały jeg o n ag ieg o . I tward eg o . I ś lis k ieg o o d p o tu . M ó zg jed n ak p o d p o wiad ał mi n ieś miało , że to n ie n ajlep s zy p o my s ł. – Nie wiem – p o p rawiłam s ię. Wciąż trzy mając mó j p o d b ró d ek , d ru g ą d ło n ią p o g ład ził mn ie p o p o liczk u . – Co s ię k o tłu je w two jej g ło wie, zło tk o ? Czy za k ażd y m razem p o u p o jn y ch ch wilach mas z zamiar u ciek ać? On ch ciał ze mn ą u p rawiać s ek s jes zcze raz. M o je k o b iece p artie s k u rczy ły s ię n a s amą my ś l o ty m. Ale wraz z p o d n iecen iem ro s ło p rzerażen ie p u ls u jące w mo ich ży łach . Zazwy czaj s ek s o zn aczał k o n iec jak ieg o k o lwiek zain teres o wan ia, jak im d arzy łam wcześ n iej mężczy zn ę. Z wy jątk iem mo men tó w o b s es ji, g d y n ic n ie k o ń czy ło mo jeg o zain teres o wan ia d an y m mężczy zn ą an i fik s acji n a jeg o p u n k cie. A teraz, k ied y k ażd a częś ć mo jeg o ciała k rzy czała z p rag n ien ia, ch cąc więcej s to jąceg o p rzed e mn ą faceta… Ku rd e, czy żb y m p o p ad ała w s tare n awy k i? Od wró ciłam g ło wę. – Szczerze s ąd ziłam, że to b ęd zie raczej jed n o razo wa s y tu acja, Hu d s o n ie. Złap ał mn ie za ramio n a i p rzy ciąg n ął b liżej s ieb ie. – Alay n a. – Szu k ał mo jeg o wzro k u i o d p o wied zi, ale wied ziałam, że jej n ie zn ajd zie, b o jej n ie miałam. – J eś li n ie ch ces z więcej u p rawiać ze mn ą s ek s u , mu s is z mi to p o wied zieć. – Ch cę! – Swo im p rzewiercający m wzro k iem wy łu d ził z mo ich u s t o d p o wied ź. – Ch cę – p o wtó rzy łam łag o d n iej. Zarzu ciłam mu ramio n a n a s zy ję i wtu liłam twarz w jeg o u mięś n io n ą k latę. Tak ciep ło . Sp rawiał wrażen ie tak ciep łeg o , b ezp ieczn eg o i s iln eg o . J ak b y b y ł w s tan ie o s ło n ić mn ie p rzed ws zy s tk im, co mo g ło b y mn ie wy s tras zy ć. Na p rzy k ład p rzed p rawd ą o n im – o ty m, k im n ap rawd ę d la mn ie b y ł. To właś n ie mo g ło b y mn ie s k u teczn ie o d s tras zy ć. – Co s ię s tało ? – J eg o g ło s b y ł lek k i. Bawił s ię mo imi wło s ami, a ja s ię n ieco u s p o k o iłam. – Po wied z mi. By łam n a g ran icy p łaczu , ale, d zięk i Bo g u , n ie wid ział mo jej twarzy . Czy zo s tałam p rzek lęta n a zaws ze, żeb y ży ć w s trach u p rzed b y ciem b lis k o in n y ch lu d zi? Blis k o mężczy zn ? – Nie jes tem d o b ra w związk ach . Żad n y ch . M am… p ro b lemy . Co ja, d o k u rwy n ęd zy , wy p rawiałam? Sek s b ez u czu ć zn aczy ł zero zwierzeń z p ry watn y ch s ek retó w. M imo to czu łam, że p o win n am mu co ś wy zn ać.
– Czy li co ? – Hu d s o n wciąż wp latał p alce w k o s my k i mo ich wło s ó w, co d awało mi u k o jen ie. – Czy to ma związek z ty m s ąd o wy m zak azem zb liżan ia s ię? Nag le zap ad ła s ię p o d e mn ą ziemia. Nie mo g łam s ię ru s zy ć. – Ty o ty m wies z? A p rzecież n ik t n ie wied ział. No , rap tem k ilk a o s ó b . Brian , mo ja g ru p a ws p arcia, co n ieco też zd rad ziłam Lies l. Ale p rzen ig d y n ie p o wied ziałab y m Hu d s o n o wi. Wy zwo liłam s ię z jeg o o b jęć i rzu ciłam n a łó żk o , ch o wając twarz w p o ś cieli. – O mó j Bo że, co za ws ty d ! Ale o n ty lk o zaś miał s ię i p o ło ży ł o b o k mn ie, p o d p ierając s ię n a ło k ciu . Zaczął p o cierać d ło n ią mo je p lecy , ro zmas o wu jąc n ap ięte mięś n ie. To b y ło tak p rzy jemn e, że g d y b y m właś n ie n ie u mierała z p o n iżen ia, n a p ewn o zaczęłab y m jęczeć. Po ch wili p rzemó wił mi d o u ch a n is k im g ło s em: – Wiem o to b ie in ty mn e rzeczy , mała. Wiem, jak wy g ląd as z i jak ie wy d ajes z d źwięk i, k ied y d o ch o d zis z, a ty s ię p rzejmu jes z tak imi rzeczami? Ry k n ęłam w p o d u s zk ę, w p o ło wie z ro zp aczy , w p o ło wie z ro zk o s zy , jak ą d awały mi jeg o p alce n a mo ich p lecach . Od wró ciłam twarz, żeb y jej n ie wid ział, ale tak , b y mn ie s ły s zał. – To b y ła g ru b s za s p rawa. Najg ru b s za. I mó j n ajwięk s zy s ek ret. M y ś lałam, że mo jemu b ratu u d ało s ię to u k ry ć n a zaws ze. – Po d n io s łam s ię n a ło k ciach i wres zcie n a n ieg o s p o jrzałam. – A ty mi mó wis z, że mam s ię ws ty d zić teg o , jak wy g ląd am i b rzmię, k ied y … n o , wies z? – M u s iałem s ię d o wied zieć k ażd eg o s zczeg ó łu o mo jej rzek o mej d ziewczy n ie, k tó ry mó g ł wy jś ć n a jaw. Ten ak u rat n ie b y ł n ajp ro s ts zy d o wy tro p ien ia, ale też n iezb y t ek s tremaln ie tru d n y . I teraz zo s tał s k u teczn ie p o g rzeb an y – mó wił, g łas zcząc mn ie p o p o liczk u . J eg o o czy s tały s ię mro czn e. – Nig d y , p rzen ig d y n ie ws ty d ź s ię teg o , jak wy g ląd as z czy b rzmis z, zwłas zcza g d y jes teś b lis k a s zczy to wan ia. Zb liży ł s ię i p o tarł s wo im n o s em mó j. – To zas zczy t, że mo g łem s ię z to b ą zap o zn ać w ten s p o s ó b . – To u p o k o rzen ie. – Po zwo liłam mo jej g ło wie o p aś ć s wo b o d n ie n a łó żk o . – M am n a my ś li zak az s ąd o wy . Co d o teg o d ru g ieg o – n ie wiem, jak zareag o wać. – Dlaczeg o ? Po g ład ził d ło n ią mo ją twarz, a p o tem zan u rzy ł ją we wło s ach . Każd e d o tk n ięcie wy s y łało elek try czn e imp u ls y , k tó re is k rzy ły w mo im g n iazd k u . To mn ie u s p o k o iło , p o cies zy ło i s p rawiło , że p o czu łam s ię jak g alaretk a. M ó g łb y mn ie w tej ch wili
p o p ro s ić o co k o lwiek , a ja b y m s ię zg o d ziła. – Bo p rzez to czu ję s ię d ziwn ie. I mam ciark i. I to mn ie p o d n ieca. – Fan tas ty czn ie – u ś miech n ął s ię. – Ale ja p y tałem, d laczeg o u ważas z tamto za u p o k o rzen ie. – Och – zaru mien iłam s ię. I tak to , co p o wied ziałam p rzez p rzy p ad ek , b y ło mn iej k o mp ro mitu jące n iż to , co ch ciał wied zieć. Ale p o n ieważ wciąż g łas k ał mn ie s wo ją mag iczn ą d ło n ią, k tó ra miała więk s zą mo c n iż ch iń s k a to rtu ra wo d n a, to n a to p y tan ie ró wn ież u d zieliłam mu o d p o wied zi. – Bo to d o wó d n a mo je s zaleń s two . Pamiętas z, jak p o wied ziałam ci, że k o ch am za b ard zo ? No więc ten zak az zb liżan ia s ię ma z ty m co ś ws p ó ln eg o , ale lu b ię u d awać, że to n ig d y n ie miało miejs ca. Po cało wał mn ie w n o s . – Ws zy s cy mamy n a k o n cie zwario wan e rzeczy , k tó re zro b iliś my w p rzes zło ś ci. Nig d y n ie wy k o rzy s tam teg o p rzeciwk o to b ie. Przes tał g ład zić mo je wło s y i s p o jrzał g d zieś w d al. – To k o lejn y p o wó d , d la k tó reg o n ie zain teres u ję s ię ro man ty czn ą miło ś cią. Lu d zie d o s tają p rzez n ią ś wira. Gd y s ię ro zlu źn ił, p o n o wn ie s k u p ił s wo ją u wag ę n a mn ie. – Ale wracając d o s ed n a n as zej ro zmo wy – d laczeg o to ma zaważy ć n a relacji p o międ zy to b ą a mn ą? Us iad łam, o s łab io n a ty m, z jak ą łatwo ś cią zamk n ął s p rawę mo jeg o d awn eg o zach o wan ia. – Zwario wałam, Hu d s o n ie. Na p u n k cie faceta. – Najwy raźn iej n ie b rał mn ie n a p o ważn ie, d lateg o mu s iałam ws zy s tk o mu wy tłu maczy ć. – Na p u n k cie p aru facetó w, jeś li ch o d zi o ś cis ło ś ć, ale to z ty m o s tatn im n ie s k o ń czy ło s ię n ajlep iej. Us iad ł o b o k mn ie, o cierając s ię ramien iem. – I my ś lis z, że n a mo im p u n k cie też „zwariu jes z”? Wp atry wałam s ię w s wo je d ło n ie u ło żo n e n a u d ach . – Szczerze mó wiąc, n ie jes tem w s tan ie ci p o wied zieć. Przez jak iś czas trzy małam s ię z d ala o d związk ó w, żeb y n ie mu s ieć s ię z ty m b o ry k ać. A p ró b a n awiązan ia relacji z to b ą to teraz d la mn ie jak wejś cie n a n iezb ad an y teren . W g łęb i d u s zy jed n ak , ch o ciaż b ałam s ię p o p aś ć w ch o re s ch ematy , ró wn ie mo cn o n ie ch ciałam zerwać zn ajo mo ś ci z Hu d s o n em. Po za ty m mieliś my razem p raco wać.
Nawet g d y b y n ajlep s zy m lek ars twem b y ło n ie iś ć więcej z n im d o łó żk a, to czy d ałab y m rad ę s ię p o ws trzy mać? Sp o jrzałam mu w o czy , ciek awa, czy zd o łałam g o zn iech ęcić. M imo że b y łam ś wiad o ma, że p o win ien ju ż w ty m mo men cie b iec jak n ajd alej, to łu d ziłam s ię, że jed n ak zo s tan ie. – J es zcze n ie o s zalałam. W two im p rzy p ad k u . I n ie ch ciałab y m ju ż n ig d y n ie mó c u p rawiać z to b ą s ek s u . To zn aczy … – Po raz s etn y s ię zaru mien iłam i o d wró ciłam twarz. Hu d s o n o b jął mn ie i zaczął p ieś cić mo je u ch o . – Uro czo wy g ląd as z, k ied y jes teś zak ło p o tan a. Też b y m n ie ch ciał ju ż n ig d y n ie mó c s ię z to b ą p rzes p ać, więc p o p ro s tu d o teg o n ie d o p u ś ćmy . Zamias t teg o u p rawiajmy cu d o wn y s ek s d o wo li. Po zwo liłam s o b ie zo s tać w jeg o u ś cis k u . – J es zcze n ie mó wię „tak ”. Serio n ie mó wiłam? – Wo lę n ie ro b ić d alek o s iężn y ch p lan ó w. A co , jeś li o b u d zę s ię ran o z o b s es ją n a jeg o p u n k cie? Gd y b y m ty lk o p o trafiła p o p rzes tać n a ty m, co ju ż s ię wy d arzy ło … – Alay n o , mó wis z, że wo lis z n ie ro b ić d alek o s iężn y ch p lan ó w, ale wies z d o s k o n ale, że międ zy n ami b ęd zie mn ó s two p iep rzen ia. Przy ciąg n ął mn ie b liżej d o s ieb ie, a ja ro zp ły wałam s ię o d jeg o d o ty k u i s łó w. – Tak s ię s k ład a, że mam zamiar s ię w to b ie zn aleźć, jes zcze zan im zd ąży s z wy jś ć d o p racy . Czu łam jeg o erek cję n a s wo im g o ły m b rzu ch u . Zamias t b y ć zas k o czo n ą i ws ty d zić s ię teg o , że wciąż g o p rag n ęłam, p o s tan o wiłam p o p ro s tu s ię ty m d elek to wać. – Czy li teraz? Zaczął mn ie n amiętn ie cało wać, d rążąc języ k iem w mo ich u s tach . Ale tak s zy b k o , jak zaczął, p rzerwał. – Nie, n ie teraz, zło tk o . Ob iad ju ż tu je… Zan im zd o łał d o k o ń czy ć zd an ie, zad źwięczał d zwo n ek d o mo fo n u . Hu d s o n u ś miech n ął s ię i ws tał. Zmierzając d o d rzwi, o b ejrzał s ię p rzez ramię i rzu cił: – Ale twó j zap ał jes t s u p er s ex y . Uś miech n ęłam s ię d o s ieb ie, ro zk o s zu jąc d res zczy k iem p o zo s tały m p o n as zy m p o cału n k u . Ch o lera. Ob iad p rawie n a s to le, a ja wciąż s ię n ie u b rałam. Gd y b y m teraz
n ag le zaczęła n ak ład ać n a s ieb ie ciu ch y , to b y wy g ląd ało jak d ek laracja. Ale p o zo s tan ie n ag o też… Us iad łam i ro zejrzałam s ię p o p o mies zczen iu – zau waży łam k o s zu lę Hu d s o n a leżącą n a wierzch u s terty u b rań w k o s zu n a p ran ie. Będ ę mu s iała zd o b y ć s ię n a k o mp ro mis . Zs u n ęłam s zo rty i led wo zd o łałam p o zap in ać g u zik i k o s zu li, g d y Hu d s o n wró cił z to rb ami p ełn y mi jed zen ia i d wo ma talerzami. Zmierzy ł mn ie wzro k iem o d s tó p d o g łó w, w jeg o o czach p o jawił s ię b ły s k zad o wo len ia. – J eś li mu s is z b y ć tak u b ran a, całk o wicie s ię n a to zg ad zam. Nag le p o czu łam ch ęć d o fig li, więc d y g n ęłam p rzed n im i p o wied ziałam: – Có ż, p ięk n ie d zięk u ję, p an ie Pierce. Nie wiem, co b y m p o częła b ez p ań s k iej ak cep tacji. Uś miech n ął s ię i ru s zy ł w k ieru n k u łó żk a. – A ja s ię mam ro zeb rać? Nie ma p ro b lemu . – Lep iej n ie, jeś li ch ces z, żeb y m w s p o k o ju zjad ła. By łab y m zb y t ro zp ro s zo n a. A i tak mam p ro b lemy z p o s łu g iwan iem s ię p ałeczk ami. Hu d s o n s k in ął, żeb y m s ię d o n ieg o p rzy łączy ła. – M am cię n ak armić? – Hmm… M o że. J ed liś my ws p ó ln ie mo n g o ls k ą wo ło win ę i k u rczak a p o s eczu ań s k u ro zło żo n e n a łó żk u . Zmag ałam s ię z p ałeczk ami, z p o ło wą k ęs ó w n ie trafiałam d o b u zi. Od czas u d o czas u Hu d s o n mn ie k armił, a ja mu n a to p o zwalałam, cies ząc s ię ty m, że k to ś zech ciał s ię mn ą w ten s p o s ó b zao p iek o wać. Dawn o czeg o ś tak ieg o n ie d o ś wiad czy łam, o ile w o g ó le. – Co ro b is z ju tro ? – zap y tał p o p o wro cie z k u ch n i, trzy mając d wie s zk lan k i z mro żo n ą h erb atą. – M am n a my ś li p rzed p racą. Wzięłam ły k wzru s zo n a, że Hu d s o n p o s tan o wił n ap ić s ię teg o co ja, ch o ciaż s am p ewn ie wo lał win o . – Wracam z p racy d ziś o trzeciej w n o cy czy tam ju tro o trzeciej n ad ran em – zależy , jak n a to s p o jrzeć. Prawd o p o d o b n ie p rześ p ię lwią częś ć d n ia. Pracu ję zn ó w o d d wu d zies tej p ierws zej. A co ? Wy ciąg n ął ręk ę, żeb y n ak armić mn ie k o lejn y m k ęs em. – M u s zę cię zab rać n a zak u p y . Po trzeb u jes z o d p o wied n ieg o s tro ju n a p rzy jęcie ch ary taty wn e mo jej mamy . Sły s ząc to , zak rztu s iłam s ię o rzech em wo d n y m.
– Niech to s zlag , jed en n iewłaś ciwy k o s tiu m, a ty ju ż my ś lis z, że n ie p o trafię s ię s ama u b rać. Serio , p o win n am b y ła tamten s p alić. – To zu p ełn ie n ie tak . Tak s ię s k ład a, że tamten zes taw u wielb iam i b y łb y m b ard zo n iep o cies zo n y , g d y b y p o s zed ł z d y mem. I mam n ad zieję, że k ied y ś zn ó w cię w n im zo b aczę. Oczy wiś cie p ry watn ie. Wo d ził p o mo im ciele wzro k iem, jak b y mn ie s o b ie wy o b rażał w g o rs ecie, k tó ry miałam n a s o b ie, g d y o ficjaln ie s ię p o zn aliś my . – W o g ó le u b ó s twiam k ażd y twó j s tró j. – Po ciąg n ął mn ie za d ó ł mo jej k o s zu li, a właś ciwie jeg o k o s zu li, k tó rą miałam n a s o b ie. – M as z n ies amo wite wy czu cie s ty lu . Ty lk o że mo ja mama wo lałab y , żeb y m s p o ty k ał s ię z d ziewczy n ą, k tó ra u b iera s ię… – Zawies ił g ło s . – J ak b y to p o wied zieć? W p ewn y m s en s ie p o d o b ało mi s ię to , jak p o raz p ierws zy p rzy mn ie zmag ał s ię ze s ło wami. Wy g ląd ał tak n iep o rad n ie, że p o s tan o wiłam mu p o mó c. – Załap ałam. Po trzeb u ję ciu ch ó w o d p ro jek tan ta. Zamilk łam n a ch wilę, ro zważając, czy p o czu łam s ię u rażo n a. – Ale zg ad u ję, że s k o ro ch ces z mi k u p ić d ro g ie u b ran ia, to n ie p o win n am s ię k łó cić. J eg o u s ta u ło ży ły s ię w b lad y u ś miech . – To p ięk n e n as tawien ie. Od b io rę cię o cztern as tej. Zarezerwu j s o b ie d zień d la mn ie. I n ie p atrz tak – mo żes z liczy ć ty lk o n a s ek s , jeś li w o g ó le ch ces z, żeb y s ię p o jawił. Oczy wiś cie, że ch ciałam, żeb y s ię p o jawił. Ty lk o n ie wied ziałam, czy p o win ien . Po s tan o wiłam d ać s o b ie czas d o zas tan o wien ia. – J ak właś ciwie s o b ie to wy o b rażas z? J ak to ma d o k ład n ie d ziałać? Nap is zes z d o mn ie alb o zad zwo n is z z p o d tek s tem s ek s u aln y m, k ied y b ęd zies z miał o ch o tę? – J as n e. Ale ty też mo żes z d o mn ie n ap is ać. Alb o mo żemy s ię u mó wić z wy p rzed zen iem, jak n a p rzy k ład d zis iaj zro b iliś my . Hu d s o n p rzy jrzał mi s ię u ważn ie. – Co b y ś p o wied ziała n a b rak p rezerwaty w? Zaws ze twierd ziłam, że k o n d o my to n u d a, ale n ig d y n ie b y łam w związk u ze zo b o wiązan iami, więc n ie miałam mo żliwo ś ci rezy g n acji z n ich . Uzn ałam za co n ajmn iej d ziwn e to , że p y tał o to p o jed n y m razie. – Sk o ro jes teś czy s ty … Lu b ię k o n tro lo wać s y tu ację. W zes zły m mies iącu zro b iłam tes t n a o b ecn o ś ć ch o ró b p rzen o s zo n y ch d ro g ą p łcio wą i wy s zło , że jes tem
zd ro wa. – Też jes tem czy s ty . Co mies iąc s ię b ad am. I n ien awid zę g u mek . – Wo b ec teg o p recz z g u mk ami. Uś miech n ął s ię, a ja d o p iero wted y s p o s trzeg łam s wó j b łąd . – Oczy wiś cie, jeś li s ię zg o d zę. – M mh mm – mru czał, p rzes u wając ręk ę w g ó rę mo jeg o u d a. W p o wietrzu wis iało s ek s u aln e n ap ięcie, ale mó j mó zg d arł s ię wn ieb o g ło s y , żeb y m b y ła o s tro żn a, d lateg o o d n iech cen ia o p lo tłam ręk ami k o lan a, b y zn aleźć s ię p o za jeg o zas ięg iem. – Po wied ziałeś , że o czek u jes z wiern o ś ci – czy ja mo g ę o czek iwać teg o s ameg o o d cieb ie? Czy b ęd zies z k o rzy s tał z teg o p o d d as za razem z in n y mi k o b ietami? Hu d s o n o d s tawił n a p o d ło g ę n ied o jed zo n y o b iad , ro b iąc międ zy n ami p rzes trzeń . Po tem p o ło ży ł d ło n ie n a mo ich k o lan ach i zaczął p rzewiercać mn ie wzro k iem. – Nie jes tem męs k ą d ziwk ą, Alay n o . To p o d d as ze rzeczy wiś cie b y ło wy k o rzy s ty wan e w p o d o b n y ch celach , ale is tn ieje g łó wn ie p o to , żeb y m miał b lis k o d o b iu ra, a n ie d o b zy k an ia. – Zało ży ł mi za u ch o k o s my k wło s ó w o p ad ający n a p o liczek i d o d ał: – Będ ę tak s amo wiern y , jak teg o o czek u ję o d cieb ie. J eg o b lis k o ś ć, d o ty k , o b ietn ica lo jaln o ś ci – to ty lk o wzmag ało mo je p o d n iecen ie i s tawałam s ię co raz b ard ziej s k ło n n a, żeb y u lec. Ale to ws zy s tk o p o ru s zało jes zcze jed n ą s tru n ę, leżącą zn aczn ie g łęb iej. Do ty k ało czeg o ś jed n o cześ n ie zn ajo meg o i k o mp letn ie o b ceg o , czeg o ś , czeg o n ie p o trafiłam n azwać an i o k reś lić, jed n ak wied ziałam, że g d y b y m s p ró b o wała – czy mk o lwiek to b y ło – rzu ciło b y s ię n a mn ie i p o żarło w cało ś ci. Wy g ramo liłam s ię z łó żk a. – Nie mo g ę d łu żej o ty m teraz my ś leć. Zaczęłam zb ierać s wo je u b ran ia. – Dlaczeg o p an ik u jes z? – zap y tał Hu d s o n i ró wn ież ws tał. Od wró ciłam s ię d o n ieg o , n ag le ro zzło s zczo n a – n a n ieg o , n a s ieb ie, n a s wó j wewn ętrzn y p rzy mu s trzy man ia s ię k u rczo wo lu d zi, a p o tem o d s u wan ia s ię o d n ich , n a mo ich ro d zicó w, za to , że u marli i p rzez to zmu s ili mn ie d o tak ieg o zach o wan ia. – Wies z, łatwo ci p o wied zieć, że ch ces z związek ze zo b o wiązan iami o p ierający s ię ty lk o n a s ek s ie. Nie mas z p ro b lemu z emo cjami, p o trafis z s ię zu p ełn ie n ie an g ażo wać u czu cio wo . Ale to twó j walk o wer. Nie mó j. Nie wid zis z, że o czek u jes z o d e mn ie
czeg o ś , czeg o n ie jes tem ci w s tan ie zap ewn ić? Zaczęłam trzeć o czy w n ad ziei, że p o ws trzy mam łzy , zan im n ad ejd ą. Hu d s o n ch ciał s ię d o mn ie zb liży ć, ale zro b iłam k ro k d o ty łu . – Hu d s o n ie, im częś ciej b ęd ziemy u p rawiać s ek s , ty m b ard ziej b ęd ę s k ło n n a wp aś ć w s id ła u czu ć. I n awet jeś li ty też d as z s ię złap ać w te s id ła, to n a p ewn o n ie n a tak im p o zio mie jak ja. Zau faj mi więc, k ied y mó wię, że to zły p o my s ł. Nazwijmy to cu d o wn y m – o ch , p rzecu d o wn y m – wieczo rem, ale teraz czas , żeb y n as ze ś cieżk i s ię ro zes zły . Zacis n ął u s ta i wy d u s ił: – J eś li teg o właś n ie p o trzeb u jes z. – Tak , teg o p o trzeb u ję. – Op lo tłam s ię ręk ami, zaws ty d zo n a ty m n ag ły m wy b u ch em. – I mu s zę wziąć p ry s zn ic. M as z co ś p rzeciwk o ? – Ab s o lu tn ie n ie. J es t tam. – Ws k azał p alcem łazien k ę. – Przy n io s ę ci ręczn ik i. Brzmiał, jak b y s ię zd y s tan s o wał, a ja o d razu zaczęłam żało wać, że tak g o o d rzu ciłam. J u ż tęs k n iłam za jeg o ciep łem. W łazien ce rzu ciłam ciu ch y n a czarn ą g ran ito wą p ó łk ę i u n ik ałam p atrzen ia w lu s tro . Nie ch ciałam wied zieć, k to b ęd zie s ię n a mn ie g ap ił z o d b icia. Pu ś ciłam g o rącą wo d ę w n ad ziei, że p o mo że zmy ć ch łó d , k tó ry we mn ie zag o ś cił. Kied y s tałam tak s ama p o d o b fity m s tru mien iem i o tu lały mn ie k ro p elk i p ary wo d n ej, łzy p o p ły n ęły z łatwo ś cią. Płak ałam b ezg ło ś n ie, p o d d ając s ię p u s tej, mro czn ej s amo tn o ś ci, d o k tó rej p rzy zwy czaiłam s ię, zan im Hu d s o n p o k azał mi co ś n o weg o . Po g rążo n a w u żalan iu s ię n ad włas n y m n ies zczęś ciem, n awet n ie u s ły s załam, jak Hu d s o n ws zed ł d o łazien k i z ręczn ik ami, a p o tem wś lizg n ął s ię d o k ab in y p ry s zn ico wej, żeb y d o mn ie d o łączy ć. Zamias t g o p rzek ląć za b rak s zacu n k u d la mo jej d ecy zji, żeb y s ię o d n ieg o o d ciąć, p o d d ałam s ię i p rzy cis n ęłam s wo je u s ta d o jeg o . Od p o wied ział b ez zb ęd n eg o wah an ia, cału jąc mn ie z d elik atn ą ag res ją. Gd y o d s u n ęłam s ię n a ch wilę, żeb y złap ać o d d ech , s ięg n ął p o żel d o k ąp ieli i n ało ży ł o d ro b in ę n a d ło ń . Po tem zaczął mn ie my ć. By ł b ard zo p recy zy jn y i n ie s k ąp ił czas u , żeb y d o k ład n ie n amy d lić k ażd y cen ty metr mo jeg o ciała. Szczeg ó ln ie d u żo u wag i p o ś więcił p iers io m, p ies zcząc je i d rażn iąc s u tk i k ciu k ami. Wes tch n ęłam z ro zk o s zy . Kied y u p o rał s ię z mo ją g ó rn ą p o ło wą, k lęk n ął i zajął s ię n o g ami. Zaczął o d s tó p , wmas o wu jąc p ian ę w mo ją s k ó rę, p o tem p rzes u wał s ię co raz wy żej, a k ied y jeg o p alce p rześ lizg n ęły s ię p rzy fałd k ach tam, g d zie zaczy n ał s ię b rzu ch , b y łam s k ło n n a b łag ać g o o więcej. Po g ład ził mo ją cip k ę, a ja jęk n ęłam. Ro b ił tak jes zcze
wielo k ro tn ie i p rzy k ażd y m d rażn iący m mo je czu łe miejs ce ru ch u d o s tawałam d rg awek . – Hu d s o n – wy s zep tałam, ch o ć miałam zaciś n ięte zęb y . M o ja p ip k a k u rczy ła s ię w p o trzeb ie. – Czy teg o właś n ie ch ces z? – Wep ch n ął we mn ie d wa p alce i zaczął n imi o b racać. – Tak ! – rzu ciłam, d ławiąc s ię p o wietrzem. – To zn aczy – n ie! Ch cę cieb ie. Uś miech ał s ię s zelmo ws k o i d alej wwiercał we mn ie p alce. – Będ zies z mu s iała p o czek ać. J aram s ię, k ied y czek as z. Ch ciałam zap ro tes to wać, ale d o d ał trzeci p alec i zaczął d elik atn ie ś cis k ać mo ją mu s zelk ę. Nie b y łam w s tan ie n ic p o wied zieć. Sk amlałam, k o ły s ząc s ię w ty ł i w p rzó d i zatap iając p azn o k cie w s zero k ich b ark ach Hu d s o n a. Gd y ju ż zn ajd o wałam s ię n a g ran icy o rg azmu , jeg o p alce n ag le o p u ś ciły mo je wn ętrze. Otwo rzy łam o czy zd u mio n a i zo b aczy łam, że s to i p rzed e mn ą z b u telk ą żelu p o d p ry s zn ic w ręk u . – J a też mu s zę zo s tać u my ty . M o je ciało s k ręcało s ię z tęs k n o ty za s zczy tem, ale jed n o cześ n ie p rag n ęłam o d k ry wać jeg o . Do tąd n awet n ie zd ąży łam p rzy jrzeć mu s ię w p ełn i, k ied y b y ł n ag i. Wcześ n iej w s y p ialn i i teraz p o d p ry s zn icem zb y t wiele rzeczy ro zp ras zało mo ją u wag ę. Namy d liłam ręce i zaczęłam – tak jak o n – o d ramio n , jed n ak b y łam zb y t zach łan n a, żeb y p rzemies zczać s ię p o wo li, d lateg o s zy b k o zn alazłam s ię n a wy s o k o ś ci jeg o p en is a. Wp atry wałam s ię w erek cję Hu d s o n a, zafas cy n o wan a d łu g o ś cią i o b wo d em. Czu łam, że b y ł d u ży , ale n ie s ąd ziłam, że aż tak . Z tru d em p rzełk n ęłam ś lin ę. – Co s ię d zieje, s k arb ie? Wy czu łam, że s ię u ś miech a, ale n ie s p rawd załam, b o n ie b y łam w s tan ie o d erwać wzro k u o d teg o , co s terczało mi p rzed o czami. – Wo w – wy d u k ałam wres zcie. – J es tem n ieco o n ieś mielo n a. – Ale p rzecież ju ż w to b ie b y ł. Wies z, że p as u je – p o wied ział ch ro p o waty m g ło s em. – Do tk n ij g o , Alay n o . Ko men d a Hu d s o n a wp rawiła mn ie w ru ch . Przes u wałam d ło ń mi wo k ó ł jeg o czło n k a, d o ty k ałam g o rącej, jed wab is tej s k ó ry . Wy d awał s ię tak i s o lid n y , p o tężn y , tak i id ealn y . Po ru s zy łam ręk ą w g ó rę i w d ó ł, p o tem jes zcze raz, a p o trzecim wy s k o czy ł mi z d ło n i. Hu d s o n wark n ął i p o d n ió s ł mn ie, zach ęcając d o o p lecen ia g o n o g ami. Przy cis n ął mn ie p lecami d o p o k ry tej k afelk ami ś cian y , zaczął p ląd ro wać
języ k iem mo je u s ta i jed n y m p ch n ięciem zn alazł s ię we mn ie. Wczep iłam p alce w jeg o wło s y , k ied y walił we mn ie jak taran . Czu łam k ażd y milimetr jeg o p en is a, k tó ry mn ie wy p ełn iał i p iep rzy ł. Krzy k n ęłam, g d y zatrzęs ła mn ą fala o rg azmu , wy s y łając d rg awk i aż p o k o n iu s zk i p alcó w. Hu d s o n p rzy s p ies zy ł, p rzy cis n ął s ię mo cn iej d o mo ich b io d er i ład o wał d alej p o p rzez s p azmy , k tó ry ch d o zn awała mo ja k u rcząca s ię w s zczy cie cip k a. Kilk a p ch n ięć p ó źn iej ró wn ież d o s zed ł. J eg o p en is try s k ał w mo jej s zp arce ciep łą cieczą. W ty m mo men cie p o zwo liłam s o b ie u wierzy ć, że u d a s ię n am b y ć w tak im związk u , jak i Hu d s o n s o b ie wy o b raził. Nie d ać s ię wch ło n ąć. M imo że b ałam s ię, że to ju ż s ię s tało . ===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=
Pełn a n iep o k o ju p rzed n as zą zak u p o wą p rzy g o d ą p o s tan o wiłam p o czek ać n a Hu d s o n a p rzed wejś ciem d o mo jeg o b lo k u . Sp o d ziewałam s ię may b ach a i J o rd an a za k iero wn icą, ty mczas em zas k o czy ł mn ie wid o k merced es a SL ro ad s tera, k tó reg o zap ark o wał s am Hu d s o n . Wś lizg n ęłam s ię n a fo tel p as ażera i rzu ciłam: – Fajn e k o ła. J eg o u s ta u ło ży ły s ię w s ek s o wn y u ś mies zek , k ied y wtap ialiś my s ię w miejs k i g ąs zcz s amo ch o d ó w. – Cies zę s ię, że ci s ię p o d o b ają. Nie wied ziałam, n a czy m zawies ić wzro k : n a lu k s u s o wy m wn ętrzu au ta czy Hu d s o n ie w o b cis ły ch g ran ato wy ch d żin s ach i d o p as o wan ej rd zawo czerwo n ej k o s zu li. Nig d y p rzed tem n ie wid ziałam g o w co d zien n ej s ty lizacji i ch o ciaż w g arn itu rach p rezen to wał s ię b o s k o , to ten n o wy s ty l s p rawił, że miałam mo ty lk i w b rzu ch u . – Pro wad zis z s am? Zazwy czaj n ie jes tem zwo len n iczk ą ro zmó wek n a b łah e tematy , ale mu s iałam ro zład o wać s ek s u aln e n ap ięcie międ zy n ami. Szczeg ó ln ie że k o lejn y ran ek s p ęd ziłam n a zad ręczan iu s ię p y tan iami, czy mo je relacje z Hu d s o n em s ą ab y n a p ewn o zd ro we, i zd ecy d o wałam, że ten d zień mu s i o b ejś ć s ię b ez s ek s u . M u s iałam p rzeciwd ziałać p rzy wiązan iu s ię. Uzn ałam, że n ajlep s zą meto d ą b ęd zie zach o wan ie d y s tan s u . Na s zczęś cie n ie wy mięk łam, k ied y p rzy s zło mi s ię d o n ieg o o d ezwać. Zan im s k ręcił, zerk n ął n a mn ie p rzez ramię i zap y tał: – Dlaczeg o jes teś zas k o czo n a? Wzru s zy łam ramio n ami i p o p rawiłam p as . – M y ś lałam, że zaws ze mas z s zo fera. Nie to , żeb y g o p o trzeb o wał. Na n o wo jo rs k ich u licach rad ził s o b ie ś wietn ie,
a o b s erwo wan ie g o za k ó łk iem b y ło p o d n iecające. – Co to za rad o ch a mieć s u p erau to i g o n ie p ro wad zić? – Fak t. Gd y s tan ęliś my n a n as tęp n y ch ś wiatłach , Hu d s o n p rzy jrzał mi s ię, ły p iąc s p o d o k u laró w Av iato r o d Ray -Ban a. – Wy g ląd as z o lś n iewająco , Alay n o . J ak zwy k le. Z jeg o g ło s u s ączy ła s ię czy s ta p o k u s a, więc n aciąg n ęłam b ard ziej n a n o g i s wo ją lu źn ą n ieb ies k ą s u k ien k ę, zas tan awiając s ię, czy zaws ze b y ła tak k ró tk a, jak właś n ie mi s ię wy d ała. – Po d lizu jes z s ię, żeb y m p o zwo liła ci wy b rać, co zmierzę w s k lep ie? – I tak b y m ci co ś wy b rał. – Ależ o czy wiś cie. W k o ń cu to o n p łacił. Przez k ilk a min u t jech aliś my w ab s o lu tn ej cis zy , o d czas u d o czas u wy mien iając wy mo wn e s p o jrzen ia, k tó re d źwig ały ciężar n as zeg o p rzy ciąg an ia. W in n y ch o k o liczn o ś ciach tak ie n ap ięcie i flirt u zn ałab y m za n iezłą zab awę, lecz n ie teraz, k ied y czu łam s ię tak n iep ewn a i ro zch wian a. M u s iałam p rzeb ić s ię p rzez to z mo ją d ecy zją. – Yy y … s łu ch aj, Hu d s o n ie. Czy d zis iaj mo g lib y ś my p o p rzes tać n a zak u p ach ? M o d liłam s ię w d u ch u , żeb y zro zu miał, o co mi ch o d zi. Nie ch ciałam mó wić teg o n a g ło s . I zro zu miał. Przez jeg o twarz p rzemk n ął g ry mas ro zczaro wan ia – a mo że to b y ła ty lk o mo ja wy o b raźn ia. Brzmiał s zty wn o . – Co k o lwiek ch ces z, Alay n o . Naty ch mias t zaczęłam żało wać, że w o g ó le to p o wied ziałam. Atmo s fera n iewin n eg o flirtu u leciała, Hu d s o n s tał s ię wy co fan y i ch ło d n y . Ch ciałam co fn ąć s wo je s ło wa, ale n ib y jak miałab y m to zro b ić? – J ed ziemy d o M irab elle – wy ced ził wres zcie p o p aru min u tach , wcale n a mn ie n ie p atrząc. – M irab elle? Two jej s io s try ? Sio s tra Hu d s o n a, M irab elle, b y ła właś cicielk ą zn an eg o b u tik u z d es ig n ers k imi u b ran iami w Green wich Villag e. To b y ło jed n o z ty ch miejs c, d o k tó ry ch mo żn a s ię b y ło d o s tać ty lk o p o wcześ n iejs zy m u s talen iu s p o tk an ia. Z teg o , co wid ziałam w witry n ach s k lep u , ta k o b ieta miała n ies amo wite u miejętn o ś ci i wy czu cie mo d y . – Tak . Przy jaciele M irab elle o rg an izu ją d la n iej d zis iaj imp rezę z o k azji ciąży ,
więc mam n ad zieję, że n ie b ęd zie jej n a miejs cu . Ch o ciaż k ied y d o wied ziała s ię, że mam zamiar zab rać d ziewczy n ę d o p rzy miark i, n aleg ała n a s p o tk an ie. Bard zo ch ciała cię p o zn ać. To zn aczy , że o ficjaln ie jes teś my teraz w p racy . Czy to jak iś p ro b lem? – Uch , n ie. Oczy wiś cie, że n ie. M o je d ło n ie zaczy n ały s ię p o cić. Do tarło d o mn ie, że zamias t s ię zas tan awiać, czy mam ten d en cję d o teg o , żeb y w p rzy s zło ś ci ś led zić Hu d s o n a, p o win n am n ap rawd ę ś led zić g o o n lin e. Wted y mo że miałab y m g arś ć in fo rmacji więcej o d o mn ieman ej miło ś ci mo jeg o ży cia. – A co , jeś li zaczn ie mn ie o cieb ie wy p y ty wać? Alb o o n as ? I n ib y jak mieliś my u d awać s zczęś liwą p arę, s k o ro n ap ięcie międ zy n ami b y ło wręcz n amacaln e? – O to s ię n ie martw. Będ ę n a miejs cu . Id ź mo im ś lad em. Hu d s o n ws u n ął p alce p o d o k u lary i p o tarł n as ad ę n o s a. – Nie s ąd zę, żeb y ś w o g ó le miała o k azję s ię wy p o wied zieć. M irab elle jes t g ad u łą. – To … co mam ro b ić? – Po p ro s tu b ąd ź mo ją d ziewczy n ą.
– O, mó j Bo że! Hu d s o n ! M ó wiłeś , że jes t ś liczn a, ale n ie miałam p o jęcia, że aż tak ! Dziars k a b ru n etk a s to jąca n ap rzeciw mn ie b y ła z p ewn o ś cią k rewn ą Hu d s o n a. M ieli wiele ws p ó ln y ch cech : mo cn o zary s o wan e k o ś ci p o liczk o we, żu ch wy , p o d o b n ą k arn ację i wło s y . Z ty m że Hu d s o n b y ł p o tężn y i u mięś n io n y , a M irab elle n azwałab y m d ro b n ą k o b ietą. J ej filig ran o wą p o s tu rę p o d k reś lał zao k rąg lo n y b rzu s zek . M irab elle trajk o tała d alej, mierząc mn ie wzro k iem o d s tó p d o g łó w i k rążąc wo k ó ł n as . Hu d s o n ju ż o d p ro g u trzy mał mn ie za ręk ę. – Wy b ó r s tro ju d la n iej to b ęd zie ś wietn a zab awa. M a mó j u lu b io n y ty p b u d o wy ciała – te p iers i i b io d ra… – Zamilk ła n a ch wilę i p o d n io s ła mo ją i tak ju ż k ró tk ą s u k ien k ę. – … fan tas ty czn e n o g i! Hu d s o n ! J ej b rat mo cn iej ś cis n ął mo ją d ło ń i u ś miech n ął s ię zawad iack o . – Tak , jes tem d o b rze zazn ajo mio n y z fizy czn y mi atu tami Alay n y .
Na mo ich p o liczk ach p o jawiły s ię wy p iek i. M irab elle s p rzed ała b ratu d la zab awy k u k s ań ca. – Ty ło b u zie! Po tem s p o jrzała n a mn ie i n ag le zs zo k o wan a zak ry ła u s ta. – Ch ry s te, mó wię o to b ie w trzeciej o s o b ie. J ak mo g łam b y ć tak a n ieg rzeczn a? Tak s ię cies zę, że wres zcie mo g ę cię p o zn ać, Alay n o ! Hu d s o n ty le mi o to b ie o p o wiad ał! – p o wied ziała i mo cn o mn ie p rzy tu liła. Ły p n ęłam n a Hu d s o n a p o n ad jej ramien iem, zas tan awiając s ię, co tak ieg o mó g ł o mn ie n ao p o wiad ać i jak mo g łam wp ak o wać s ię w tę s y tu ację zu p ełn ie n iep rzy g o to wan a. On ty lk o wzru s zy ł ramio n ami, n ie d ając mi s zan s n a wy mó wk ę, żeb y n ie o d wzajemn ić jej p rzy jaciels k ieg o u ś cis k u . Zan im mn ie p u ś ciła, p o s tan o wiłam p rzes tać s ię zad ręczać i wejś ć w ro lę. Przełk n ęłam ś lin ę i s zero k o s ię d o n iej u ś miech n ęłam. – M n ie ró wn ież miło cię p o zn ać. Ale mó w mi Lay n ie. – A ty mo żes z mn ie n azy wać M irą. Hu d s jes t zb y t u ło żo n y . Wzięła mn ie p o d ramię, co o d razu p rzy p o mn iało mi iry tu jące p o p u larn e d ziewczęta ze s zk o ły ś red n iej, k tó re wo ziły s ię p o k o ry tarzach w ten s p o s ó b . Ch o ciaż, międ zy Bo g iem a p rawd ą, to n ie b y ło aż tak d en erwu jące, jeś li b y ło s ię d ziewczy n ą wziętą p o d ramię. – Do b ra, d o b ra, d o b ra. Nie mo g ę d zis iaj zo s tać zb y t d łu g o , czeg o o g ro mn ie żału ję, więc zaczy n ajmy . M am ju ż d la cieb ie milio n p o my s łó w. Przez zag ad y wan ie M iry n ie miałam wcześ n iej mo żliwo ś ci, żeb y s ię ro zejrzeć, lecz k ied y wres zcie n ad arzy ła s ię s p o s o b n o ś ć, d o s trzeg łam, że b u tik jes t mały , za to zn ajd u je s ię w n im s zero k i wy b ó r d ams k ich u b rań i b u tó w. Ścian y i meb le miały ś n ieżn o b iały k o lo r, co d o d awało wn ętrzu eleg an ck ieg o s maczk u , p o d czas g d y wy s tawio n e s tro je k witły n a ich tle jak d zieła s ztu k i. – Wy b ieramy d zis iaj co ś ty lk o n a p rzy jęcie mamy ? – zap y tała M ira, mars zcząc czo ło , jak b y zas tan awiała s ię, o d czeg o b y tu zacząć. Hu d s o n p o ło ży ł d ło ń n is k o n a mo ich p lecach . I ch o ciaż wied ziałam, że ten g es t b y ł elemen tem s h o w p rzed s io s trą, to elek try czn y imp u ls , k tó ry zaws ze to warzy s zy ł jeg o d o ty k o wi, zn ó w p rzes zy ł mó j k ręg o s łu p . – Szczeg ó ln ie n a p o k az mo d y , ale zo b aczy my , co u d a s ię zn aleźć. Co k o lwiek s p o d o b a s ię Alay n ie, weźmiemy to . Sp o jrzał n a mn ie wzro k iem, z k tó reg o mo żn a b y ło wy czy tać u wielb ien ie. Ku rczę,
d o b ry b y ł w te k lo ck i. M ira s k u p iała n a n as s wo ją u wag ę, więc mu s iałam s ię p o s tarać i o d wzajemn ić s p o jrzen ie Hu d s o n a, walcząc ze s o b ą, żeb y n ie p rzep aś ć w jeg o cu d o wn ie s zary ch o czach . – Ojeeeej, d zięk u ję! – d o d ałam n ieco s ło d y czy d o mo jeg o n o rmaln eg o to n u , p o czy m zwró ciłam s ię d o M iry : – Hu d s o n mn ie ro zp ies zcza. Nie zas łu g u ję n a n ieg o . Hu d s o n ju ż ch ciał zap ro tes to wać, ale u b ieg ł g o d źwięk telefo n u . – Przep ras zam – p o wied ział i mru żąc o czy , p rzeczy tał treś ć wiad o mo ś ci. M ira g o zig n o ro wała i zaczęła zd ejmo wać k o lejn e u b ran ia z wies zak ó w. – To i to … O, i jes zcze to . Będ ą n a to b ie id ealn ie leżały ! Stacy , mo żes z d la n as p rzy g o to wać p rzy mierzaln ię? – k rzy k n ęła w k ieru n k u zap lecza, z k tó reg o wy ło n iła s ię wy s o k a, ch u d a b lo n d y n k a. Wzięła o d M iry s tro je i zap y tała: – Z k tó rej ch cecie s k o rzy s tać? M imo że Stacy zwró ciła s ię d o M iry , p atrzy ła tęs k n ie n a Hu d s o n a. Na ty le tęs k n ie, że zaczęłam s ię zas tan awiać, czy co ś międ zy n imi zas zło , czy Stacy ty lk o b y ch ciała, żeb y tak s ię s tało . Sama zerk n ęłam w jeg o s tro n ę – z zaciś n ięty mi u s tami i zmars zczo n y m czo łem p is ał co ś w telefo n ie. – Du żą p rzeb ieraln ię p o p ro s zę. Lay n ie, p o zn aj mo ją as y s ten tk ę. To jes t Stacy . M ira z p o wro tem p rzy k u ła u wag ę b lo n d y n k i. – Lay n ie to d ziewczy n a Hu d s o n a, więc n ależy s ię jej s p ecjaln e trak to wan ie. – Oczy wiś cie – o d p arła k o b ieta z s zero k im, fałs zy wy m u ś miech em p rzy k lejo n y m d o twarzy . Gd y b y mo g ła, zab iłab y mn ie wzro k iem. Kied y Stacy zn alazła s ię p o za zas ięg iem wzro k u , zb liży łam s ię d o M iry . – Two ja as y s ten tk a ch y b a mn ie n ie p o lu b iła. – Zawies iłam n a ch wilę g ło s . Po win n am p o wied zieć więcej? Zd ecy d o wałam, że tak . Prawd ziwa ja ch ciała p o zn ać h is to rię Stacy i Hu d s o n a, a ja jak o jeg o d ziewczy n a – ty m b ard ziej. – Za to za Hu d s o n em wy d aje s ię mo cn o p rzep ad ać. Co ś b y ło międ zy n imi? M ira zwlek ała k ilk a s ek u n d i w k o ń cu , n ie p atrząc mi w o czy , rzu ciła: – Nie p rzejmu j s ię n ią. Stacy jes t zab u jan a w Hu d s o n ie o d zaws ze, mimo iż wie, że k o mp letn ie n ie jes t w jeg o ty p ie. Nie ma s ię czy m martwić. To ak u rat d o ś ć ś mies zn e. Od n io s łam wrażen ie, że M ira n ie ch ce mi p o wied zieć ws zy s tk ieg o , lecz z d ru g iej s tro n y o p o wiad an ie d ziewczy n ie włas n eg o b rata o miło s tk ach in n y ch k o b iet mo g ło b y ć d la n iej p o p ro s tu n iezręczn e. Uzn ałam za właś ciws zą tę d ru g ą o p cję, g d y n ag le zn iży ła g ło s i zach ich o tała: – Zau waży łaś , jak i ma d o n iej o lewający s to s u n ek ?
– Tak . – Też s ię zaś miałam. Serio . J u ż lu b iłam M irę. Ko b ieta d alej zb ierała, co jej s ię n awin ęło p o d ręk ę – s u k ien k i, d o d atk i. – Hu d s o n , a co o ty m s ąd zis z? – zap y tała, p o d n o s ząc p arę s an d ałó w n a s zp ilce. – Yh y – mru k n ął b ez p atrzen ia. Przy g ry złam u s ta, zas tan awiając s ię, co g o tak p o ch ło n ęło . Sp ecjaln ie zab rał mn ie n a zak u p y , żeb y p rzy o k azji o d eg rać teatrzy k d la s io s try . Zamias t teg o jed n ak g rzeb ał w telefo n ie, o d k ąd p rzy jech aliś my . J ak aś częś ć mn ie o b awiała s ię, że w tak i p as y wn o -ag res y wn y s p o s ó b o d reag o wu je mo ją p ro p o zy cję, żeb y teg o d n ia d ać s o b ie s p o k ó j z s ek s em, i wo li zwy czajn ie trzy mać s ię z d alek a. Ale p rzecież Hu d s o n w żad n ej s y tu acji n ie b y ł p as y wn y . M irze też n ie p o d o b ała s ię jeg o n ieo b ecn o ś ć. – Hu d s , jes t week en d . Od łó ż to Black b erry – p o wied ziała, d ając mu k u k s ań ca ło k ciem. – W k o ń cu mas z d ziewczy n ę. Czy ch ces z ją d o s ieb ie zn iech ęcić? Hu d s o n s k o ń czy ł p is ać i n ares zcie p o d n ió s ł g ło wę. – Hmm? Stan ęłam p rzed n im i p o ło ży łam ręce n a jeg o b icep s ach – jeg o id ealn ie wy rzeźb io n y ch b icep s ach … – Po s łu ch aj s io s try i zap o mn ij n a ch wilę o p racy . Sch o wał telefo n d o k ies zen i i mn ie o b jął. – Czu jes z s ię ig n o ro wan a? – zap y tał. M iał wy lu zo wan ą min ę, ale o czy zd rad zały jak ieś zmartwien ie. – Zaraz s o b ie p o my ś lę, że mas z in n ą d ziewczy n ę. A mo że właś n ie miał in n ą d ziewczy n ę? Od mó wiłam mu ig ras zek i p ewn ie właś n ie werto wał lis tę k o n tak tó w w p o s zu k iwan iu ch ętn ej. Po s tan o wiłam jed n ak wy mazać ten p o my s ł z g ło wy . Zamias t s ię zad ręczać, p o tarłam s wo im n o s em o jeg o . Ale n ie mo g łam s ię p o ws trzy mać, więc zn iży łam g ło s i zap y tałam: – Czy ws zy s tk o w p o rząd k u ? – Ch o d zi o p racę. Up ewn ił s ię, że M ira n as o b s erwu je, i d o p iero wted y wtu lił we mn ie twarz. Nag le zn ó w w k ies zen i zab rzęczał mu telefo n . Wy jął g o , ale jed n o ramię zo s tawił lu źn o p rzewies zo n e p rzeze mn ie. Czu łam, jak jeg o ciało s zty wn ieje, k ied y czy tał wiad o mo ś ć. – Wy b acz, k o ch an ie. M u s zę zad zwo n ić. Ko ch an ie? Przewró ciłam o czami w my ś lach , ch o ć M ira zro b iła to n ap rawd ę.
– Ch o d ź ze mn ą, Lay n ie. Niech s o b ie d zwo n i. Trzeb a p rzy mierzy ć tro ch ę ty ch rzeczy . Wzięła mn ie p o d ramię i zap ro wad ziła d o p rzy mierzaln i. Hu d s o n n ag le p rzerwał p o łączen ie. – Po czek ajcie ch wilę, zaraz d o was d o łączę. M ira p o k ręciła g ło wą. – Wy jd ziemy i p o k ażemy ci ws zy s tk ie zes tawy . Nie martw s ię. – M irab elle, n ie zo s tawię Alay n y s amej z mo ją p rzes ad n ie p o d ek s cy to wan ą mło d s zą s io s trą. Nie mo g łam s ię zd ecy d o wać, czy b y łam wd zięczn a za o ch ro n ę Hu d s o n a, czy raczej p ełn a p o d ejrzeń , że n ie ch ciał mn ie zo s tawić s am n a s am z M irą z o s o b is ty ch p rzy czy n . Zatrzy małam s ię jed n ak n a p o d ejrzliwo ś ci, ale p ewn ie d lateg o , że tak a b y łam z n atu ry . M ira zmierzy ła b rata zimn y m wzro k iem. – Nie mo żes z z n ami wejś ć d o p rzeb ieraln i. To jes t… n iewłaś ciwe. Uzn ałam, że jak o ś d am s o b ie z n ią rad ę, jeś li rzeczy wiś cie to s ama M ira miała b y ć p o wo d em, d la k tó reg o n ie ch ciał s ię ro zd zielać. Wy rwałam s ię n a ch wilę z jej u ś cis k u i zb liży łam d o Hu d s o n a. – Ws zy s tk o b ęd zie d o b rze, H. – Sk ró ciłam jeg o imię p o częś ci z p o trzeb y n azy wan ia g o b ard ziej s wo js k o , a p o częś ci, żeb y ro zd rażn ić. – Zajmij s ię ty m, czy m mu s is z. – H.? – zap y tał tak cich o , że ty lk o ja mo g łam to u s ły s zeć. – Po g ó d ź s ię z ty m, „k o ch an ie” – s zep n ęłam. Ch ciałam mu ty lk o d ać p rzelo tn eg o cału s a, ale k ied y mo je u s ta mu s n ęły jeg o , p rzy cis n ął mn ie d o s ieb ie, żeb y p o cało wać mo cn iej. Ten p o cału n ek wy d awał s ię b ard ziej zaan g ażo wan y , n iż to b y ło p o trzeb n e – p rzy n ajmn iej jeś li ch o d ziło o p o p is p rzed M irą. Po p o łu d n ie zleciało s zy b k o , b o p rzy mierzy łam n iemal k ażd ą rzecz, k tó ra b y ła w b u tik u . M ira d o rad zała mi i p o mag ała d o p as o wać d o u b rań o d p o wied n ie b u ty i d o d atk i. Zaws ze u wielb iałam p rzy mierzać n o we ciu ch y , jed n ak n ig d y n ie czu łam s ię tak ś wietn ie jak p o d czas tes to wan ia zes tawó w M irab elle. Czu łam s ię jak mo d elk a. Po k ażd ej p rzy miarce n o weg o s tro ju wy p ro wad zała mn ie z p rzy mierzaln i d o Hu d s o n a, k tó ry ty lk o u ś miech ał s ię i k iwał g ło wą, ro zmawiając p rzez telefo n . Od czas u d o czas u k rzy wił s ię z d ezap ro b atą, zazwy czaj g d y cało ś ć b y ła n ieco zb y t
wy zy wająca. A czas ami u d ało mi s ię wy łap ać b ły s k p o żąd an ia w jeg o o czach – tak i s am jak ten , k tó ry m zarezerwo wał mn ie s o b ie ju ż p o d czas n as zeg o p ierws zeg o s p o tk an ia. Właś n ie te zes tawy o d ło ży łam w my ś lach jak o mo je u lu b io n e. Gd y wres zcie u d ało s ię n am wy b rać s u k n ię n a p o k az mo d y i p arę zap as o wy ch k o s tiu mó w, M ira p rzy n io s ła mi d łu g ą, czarn ą, wieczo ro wą s u k n ię z g o rs eto wą g ó rą. – Najlep s ze zo s tawiłam n a d es er – p o wied ziała. Ch o ciaż n o s zen ie g o rs etu w o b ecn o ś ci Hu d s o n a n ap awało mn ie lęk iem z p o wo d u p ierws zej mo d o wej wp ad k i p o d czas s p o tk an ia z n im, to w ży ciu n ie wid ziałam czeg o ś tak wy two rn eg o . Zan im jes zcze p rzy mierzy łam k reację, wied ziałam, że b ęd zie n a mn ie leżała d o s k o n ale. M ira p o mo g ła mi zd jąć s tan ik i ws u n ąć s u k ien k ę p rzez g ło wę. – Brat ws p o min ał mi, że p o zn aliś cie s ię w trak cie jak ieg o ś wy d arzen ia n a u czeln i – p o wied ziała, n awlek ając ws tążk i g o rs etu . Gło ś n o p rzełk n ęłam ś lin ę. By łam p rzek o n an a, że Hu d s o n wy b ierze wers ję, że p o zn aliś my s ię w k lu b ie, ale p aten t z u czeln ią wy d awał s ię b ard ziej s en s o wn y . Dzięk i temu mieliś my p o ten cjaln y czas , żeb y s ię w s o b ie zak o ch ać. M imo to tro ch ę mn ie zatk ało i zan im o d p o wied ziałam, ch wilę s ię wah ałam. – Tak , to b y ło s y mp o zju m s tu d en ck ie. M ira n awlek ła k o lejn e o czk o . – M u s zę wied zieć, czy to b y ła miło ś ć o d p ierws zeg o wejrzen ia ty lk o z jeg o s tro n y , czy d la cieb ie też? A więc d ek laro wał u czu cie o d p ierws zeg o s p o tk an ia. Niezły ru ch . – Dla mn ie zd ecy d o wan ie też. Zo b aczy łam w lu s trze za p lecami, jak M ira s ię u ś miech a. – To tak ie ro man ty czn e. Ch ciał ci zap ro p o n o wać p racę, ale o k azało s ię, że ju ż p racu jes z, więc k u p ił k lu b , w k tó ry m mas z etat, żeb y b y ć b liżej cieb ie. Wzięłam p ły tk i o d d ech , zas k o czo n a n o wy m wątk iem w h is to rii. – Po wied ział ci tak ? M ira zas ło n iła d ło ń mi u s ta i wy b ału s zy ła o czy . – O Bo że! Nie wied ziałaś teg o ? – Nie, n ie. Wied ziałam. Oczy wiś cie n ie miałam o ty m p o jęcia. J ed n ak to , co u d erzy ło mn ie n ajb ard ziej, to s p o re p rawd o p o d o b ień s two , że to mo g ła b y ć p rawd a. A o d rzu ciłam tak ą wers ję, k ied y wcześ n iej p rzy s zła mi d o g ło wy . Teraz n ie mo g łam tak p o p ro s tu jej s k reś lić
i u zn ać za b zd u rę. Nie mo g łam też zas tan awiać s ię n ad n ią w ty m mo men cie. Nie, k ied y M ira wciąż s tała zs zo k o wan a i wy s tras zo n a, że p o wied ziała co ś , czeg o n ie p o win n a. Pró b o wałam ją u s p o k o ić. – To b y ło s zalen ie ro man ty czn e, że k u p ił k lu b . Po p ro s tu n ie s ąd ziłam, że k o mu k o lwiek s ię p o ch walił. To zad ziałało . M ira n ieco s ię ro zlu źn iła. – M n ie też tro ch ę to zas k o czy ło . Zazwy czaj jes t b ard zo s k ry ty , jeś li ch o d zi o u czu cia. M u s iałaś wy zwo lić w n im co ś s zczeg ó ln eg o . Zro b iła k ro k d o ty łu . – A ta s u k ien k a ju ż n a p ewn o co ś w n im wy zwo li. In aczej b y łb y zu p ełn ie ś lep y . Wy g ląd as z zach wy cająco ! M iała rację. Rzeczy wiś cie wy g ląd ałam n iewiary g o d n ie p ięk n ie. A k ied y wy s zły ś my z p rzy mierzaln i, Hu d s o n zro b ił co ś więcej, n iż ty lk o k iwn ął g ło wą i s ię u ś miech n ął – o d ło ży ł telefo n , b o s zczęk a mu o p ad ła z wrażen ia. – Po d o b a ci s ię? – zap y tałam, ch o ciaż z jeg o wy g ło d n iałeg o wzro k u mo g łam o d razu wy czy tać o d p o wied ź. To s p o jrzen ie n ig d y n ie zawo d ziło . Zaws ze mn ie p o d n iecało i s p rawiało , że ro b iło mi s ię wilg o tn o . Sk in ął g ło wą p o wo li, wy raźn ie b rak o wało mu s łó w, a ja p o d ziwiałam s amą s ieb ie, że u d ało mi s ię d o p ro wad zić g o d o tak ieg o s tan u . Po czu łam s ię d zięk i temu atrak cy jn iejs za i s iln iejs za n iż k ied y k o lwiek . – Wo w, Hu d s a to taln ie zamu ro wało – p o wied ziała M ira, k ład ąc ręce n a s wo im ciążo wy m b rzu s zk u . – Dzwo ń cie p o Rip ley a. Hu d s o n zig n o ro wał s io s trę i p o d s zed ł d o mn ie. – Wezmę cię w ramio n a – wy mamro tał – ale n ie b ęd ę w s tan ie ju ż o d erwać o d cieb ie wzro k u . J es teś n ies amo wita, Alay n o . – Dzięk u ję – s zep n ęłam. Ten mo men t b y ł d la n as , n ie d la M iry . By łam d la n ieg o p ięk n a i to s p rawiło , że i o n s tał s ię d la mn ie p ięk n iejs zy . A tak że to , że s tan ęły mi s u tk i i n ie b y ło im zb y t wy g o d n ie w g o rs eto wy m u ś cis k u . – Do b ra, mis ie. Kazałab y m wam zn aleźć s o b ie k ącik n a p ry watn o ś ć, ale o b awiam s ię, że wy b ierzecie k tó rąś z mo ich p rzy mierzaln i. Zaczep k i M iry mo g ły p o p s u ć cały czar tej ch wili, ale o k azał s ię zb y t s iln y . – Ch y b a n ie mu s zę p y tać, czy k u p u jecie tę s u k ien k ę? – Bierzemy ją – o d p arł Hu d s o n , wciąż n a mn ie p atrząc.
W my ś lach mig n ął mi o b raz, że ro b imy to właś n ie teraz n a p o d ło d ze b u tik u . Ale p o n ieważ mieliś my wid zó w – a ja s ama zad ek laro wałam d zień wo ln y o d s ek s u – o d wró ciłam g ło wę. Przerwan ie k o n tak tu wzro k o weg o p o mo g ło mi s ię p o zb ierać i d o d ało s ił, żeb y u wo ln ić s ię z ramio n Hu d s o n a. – Przeb io rę s ię. M ira o d p ro wad ziła mn ie d o p rzeb ieraln i i zerk n ęła n a zeg arek . – J as n a ch o lera! Nap rawd ę jes t ju ż ta g o d zin a? J es tem s tras zn ie s p ó źn io n a! Wejd ź d o ś ro d k a, p o p ro s zę Stacy , żeb y p o mo g ła ci s ię ro zeb rać. – Przy tu liła mn ie n ap ręd ce i d o d ała: – Cu d o wn ie b y ło wres zcie cię p o zn ać. Wid zimy s ię ju tro n a p o k azie mo d y . Zd mu ch n ęłam k o s my k wło s ó w, k tó ry o p ad ł mi n a twarz, i wes złam d o p o mies zczen ia n iezb y t s k o ra, żeb y n atk n ąć s ię n a Stacy i jej zab ó jczy wzro k . Gd y n a n ią czek ałam, s ięg n ęłam ręk ą za p lecy , b y s p rawd zić, czy s ama d am rad ę ro zp lątać ws tążk i g o rs etu . Ws u n ęłam p azn o k ieć p o d p ętelk ę i wted y p o czu łam n a s o b ie d o ty k rąk Stacy . Pałała d o mn ie tak ą n ien awiś cią, że n awet n ie raczy ła s ię p rzy witać. Po d n io s łam g ło wę i s p o jrzałam w lu s tro , ale w n im wcale n ie zo b aczy łam o d b icia Stacy . To b y ł Hu d s o n . Nas ze s p o jrzen ia s ię s p o tk ały . Przewiercał mn ie zach łan n y m wzro k iem, k o n ty n u u jąc wy s n u wan ie ws tążek z o czek g o rs etu . Nie p o ws trzy my wałam g o . Kied y s k o ń czy ł, jeg o ręce p o węd ro wały d o ramiączek . Patrzy łam, jak zs u wa je wzd łu ż ramio n . Su k ien k a o p ad ła n a p o d ło g ę. Stałam ty lk o w czarn y ch s an d ałach n a s zp ilce i czerwo n y ch s trin g ach . Źren ice Hu d s o n a s ię ro zs zerzy ły , a mo ja mu s zelk a d o zn ała p rzy jemn eg o s k u rczu . Prag n ęłam g o . Nieważn e, co p ró b o wałam s o b ie wmó wić n a temat zd ro wy ch czy n iezd ro wy ch relacji. Za p ó źn o . J u ż w ty m tk wiłam. Razem z n im. J eżeli b y ł jak iś p u n k t, k tó ry s tan o wiłb y g ran icę o b s es ji, to d awn o g o min ęłam. I g d y to p rzed s o b ą p rzy zn ałam, zro b iło mi s ię p rzy k ro , że k ied y k o lwiek p ró b o wałam p rzed n im u d awać co ś in n eg o . Dło n ie Hu d s o n a g ład ziły mo je b io d ra, s p o tk ały s ię p o wy żej p ęp k a. Po tem jed n a z rąk p o węd ro wała d o mo jej p iers i, a d ru g a p o d p as ek s trin g ó w. Ro zs tawiłam n ieco n o g i, jak b y m g o zap ras zała. Kącik jeg o u s t u n ió s ł s ię n ieco , k ied y ws u n ął p alce ś lis k ą ś cieżk ą p ro wad zącą d o jąd ra mo jeg o p o żąd an ia i o d d zielił o d s ieb ie warg i s ro mo we, u waln iając p iżmo wy aro mat mo jej n amiętn o ś ci. Teraz n a p ewn o s ię d o my ś lił, jak b ard zo za n im tęs k n iłam, s k o ro b y łam ju ż cała mo k ra. Dalej p ieś cił mo ją p ierś , k tó ra s tała s ię jęd rn a i czu ła, b o d rażn ił k ciu k iem s terczący s u tek . Uwag a,
jak ą p o ś więcił mo jemu b iu s to wi, zao wo co wała p o ru s zen iem n a d o le. Kied y mu s n ął mo ją łech taczk ę, o d etch n ęłam z jęk iem ro zk o s zy . Nap ręży ł ramię wzd łu ż mo jeg o tu ło wia, b y d ać mi o p arcie, g d y o md lewałam n a g ran icy o rg azmu . Zamk n ęłam o czy , żeb y n ap awać s ię ty m u czu ciem. – Alay n o , p atrz. J eg o s zo rs tk i g ło s wy rwał mn ie z h ip n o zy . Otwo rzy łam s zero k o o czy . – Zo b acz, jak a jes teś p ięk n a, k ied y d o ch o d zis z. His to ria mo jeg o ży cia in ty mn eg o n ie b y ła zb y t ws zech s tro n n a i u ro zmaico n a. Ciemn e p o mies zczen ia, n a wp ó ł p ijan i p artn erzy , n iezd arn ie b łąd zące ręce. W trak cie rzad k o miałam o twarte o czy , a jeś li ju ż, to raczej p rzez p rzy p ad ek . Lu s tra i miejs ca p u b liczn e n ig d y n ie zn alazły s ię n a liś cie mo ich ero ty czn y ch fan tazji. Ale p atrzy łam, jak ręk a Hu d s o n a p rzes u wała s ię w s tro n ę mo jej cip k i, jak zataczał k ręg i wo k ó ł mo jeg o wrażliweg o p ączk a, jak zan u rzał p alce w mo jej wilg o tn ej s zp arce. M iał rację – to b y ło p ięk n e. Pięk n e b y ło to , w jak i s p o s ó b mn ie d o ty k ał, jak d o s k o n ale wied ział, co ro b ić, żeb y m p o czu ła s ię tak , jak marzy łam, jak n a mo jej s k ó rze p o jawiały s ię ru mień ce i p ręży łam p lecy . Pięk n e b y ło też to , jak mn ie trzy mał, k ied y wio tczałam i d rżałam w jeg o ramio n ach , g d y s p ły wała p o mn ie wo ln o fala o rg azmu . – Po łó ż d ło n ie n a lu s trze. J eg o ch rap liwy ro zk az i mo je d o my s ły , co s ię zaraz s tan ie, s p rawiły , że p rzes zy ł mn ie n o wy d res zcz p o d n iecen ia. Ch y b a jes zcze b ard ziej in ten s y wn y n iż p rzed tem. Ciąg le d y g o cząc, p o s łu s zn ie o p arłam s ię o lu s tro , a k ied y ty lk o p rzy jęłam s tab iln ą p o zy cję, jeg o d ło n ie o p u ś ciły mo je ciało . Za p lecami u s ły s załam d źwięk ro zp in an eg o ro zp o rk a i mo ja ek s cy tacja s ięg n ęła zen itu . Wied ziałam, że jeg o fiu t jes t ju ż n a wo ln o ś ci i n ied łu g o zn ajd zie s ię we mn ie. Dzies ięcio cen ty metro we s zp ilk i, k tó re wciąż miałam n a n o g ach , u s tawiły mn ie id ealn ie n a jeg o p o zio mie. Po ch wili jęcząc, ws u n ął s ię łatwo w mó j wilg o tn y tu n el. – Ku rd e, Alay n a! Nas ze s p o jrzen ia s p o tk ały s ię w lu s trze. Ko n tak t b y ł tak p rzerażająco in ten s y wn y , że o g arn ęła mn ie p an ik a. Hu d s o n alb o to zo b aczy ł, alb o wy czu ł, b o zaczął mn ie zap ewn iać, że jes t ze mn ą, zo s tan ie p rzy mn ie i czu je to s amo . Zag ry złam u s ta, żeb y p o ws trzy mać s k o mlen ie, k tó re ch ciało s ię ze mn ie u wo ln ić. Wied ziałam, że ty lk o d rzwi d zieliły n as o d Stacy . Ko b iety , k tó ra w k ażd ej ch wili mo g ła wró cić, żeb y p o s k ład ać o d rzu co n e p rzeze mn ie wcześ n iej u b ran ia, i n atk n ąć s ię n a wid o k mn ie cu d o wn ie p iep rzo n ej p rzez faceta, k tó reg o s ama p rag n ęła. J ed n ak g d y ty m razem s zczy to wałam, n ie u d ało mi s ię p o ws trzy mać k rzy k u ro zk o s zy . W ten s p o s ó b
ch ciałam d es p erack o u ś wiad o mić s wo jemu k o ch an k o wi, co właś n ie mi zro b ił. J es zcze n ie zd ąży łam o ch ło n ąć i wciąż s ię trzęs łam, k ied y n ad s zed ł o rg azm Hu d s o n a. Po czu łam n a p lecach jeg o ciężar, g d y p rzy cis n ął s ię d o mn ie p o d czas wy try s k u . I k ied y zas tan awiałam s ię, czy ta ak cja b y ła tak że elemen tem p rzed s tawien ia d la as y s ten tk i jeg o s io s try , s zep n ął mi d o u ch a: – To , s k arb ie, b y ło n ap rawd ę. ===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=
Hu d s o n p o zwo lił mi wy b rać więk s zo ś ć u b rań o raz b u tó w i je k u p ił. Ko n iec k o ń có w, u zb ierała s ię z teg o całk iem p o k aźn a s terta. Celo wo n ie ch ciałam u s ły s zeć całk o witej k wo ty wy p o wied zian ej p rzez Stacy , b o b ałam s ię, że p o czu ję s ię, jak b y m miała p o d s tarzałeg o aman ta, s p o n s o ra alb o – n ie d aj Bo że – jak b y m b y ła jeg o d ziwk ą. W p rzy jemn ej atmo s ferze zjed liś my o b iad we wło s k iej res tau racji w Villag e, a p o tem Hu d s o n o d wió zł mn ie d o k lu b u . M ieliś my s zczęś cie, b o w o k o licy u d ało s ię n am zn aleźć wo ln e miejs ce p ark in g o we. Hu d s o n s k o rzy s tał z o k azji i d ał o d p o cząć s iln ik o wi. – Przy jęcie ch ary taty wn e mo jej matk i zaczy n a s ię ju tro o p ierws zej. Będ ę cię mu s iał o d eb rać k wad ran s p o d wu n as tej. Wy b acz, że n ie zazn as z więcej s n u . Wy ch o d zis z d zis iaj o trzeciej? – Tak , ale d am s o b ie rad ę. – J o rd an o d wiezie cię d o d o mu . Up ewn ię s ię, że ma ws zy s tk ie two je rzeczy i p o mo że ci je wn ieś ć n a g ó rę. Przeb ieg ły u ś mies zek wp ełzł n a jeg o u s ta. – Ch y b a że wo lis z, żeb y m to ja cię o d eb rał? Hu d s o n o d wo żący mn ie d o d o mu ? J as n e, że b y m wo lała, ale mu s iałam zach o wać jak ieś g ran ice. I tak ju ż p o zwo liłam mu s ię zd o b y ć, p o d czas g d y wcześ n iej d efin ity wn ie zas trzeg łam, że s ek s u n ie b ęd zie. – Ob awiam s ię, że wted y p o ś p ię jes zcze k ró cej. – Racja. Fak ty czn ie mo że to n ie n ajlep s zy p o my s ł. Sied zieliś my w milczen iu p rzez k ilk a ch wil. Sek s u aln e n ap ięcie międ zy n ami aż is k rzy ło . Po win n am p o cało wać g o n a p o żeg n an ie? Czy o n d a mi b u ziak a n a d o wid zen ia? A mo że zn aleźlib y ś my p arę min u t, żeb y wś lizg n ąć s ię d o s zatn i n a s zy b k i n u merek ? Umy łam s ię n a ty le, n a ile mo g łam w to alecie res tau racji, ale i tak w p o wietrzu u n o s ił s ię zap ach s ek s u i p ro wo k o wał mn ie d o s p ro ś n y ch my ś li. Wcale
n ie ch ciałam wy s iad ać. – Czy w p racy ws zy s tk o w p o rząd k u ? – zap y tałam. Oczy wiś cie to b y ła wy mó wk a, żeb y p o s ied zieć z n im jes zcze tro ch ę w s amo ch o d zie, ale jed n o cześ n ie b y łam p iek ieln ie ciek awa, co tak ieg o wy p is y wał w SM S-ach , g d y b y liś my n a zak u p ach u M irab elle. – Dam s o b ie rad ę – o d p arł, p o wtarzając mo je wcześ n iejs ze s ło wa. M iałam n ad zieję, że zd rad zi mi więcej s zczeg ó łó w, ale o d k ąd g o zn ałam, n ie ro zmawialiś my an i razu n a temat in teres ó w. Tak więc n ie b y ło p o wo d u liczy ć n a to , że ty m razem b ard ziej s ię ro zg ad a. Patrzy łam n a n ieg o p rzez ch wilę, aż zro b iło mi s ię d ziwn ie w b rzu ch u , jak b y m d o p iero co zes zła z d iab els k ieg o mły n a. W ty m mo men cie zerk n ęłam p rzez p rzed n ią s zy b ę i zau waży łam n ad ch o d zącą Lies l. Kro czy ła w d ó ł u licy . Dzięk i jej fio leto wy m wło s o m łatwo b y ło ją d o s trzec. Wted y wp ad łam n a g en ialn y p o my s ł. Ko lejn ą wy mó wk ę, k tó ra zap ewn iłab y mi fizy czn y k o n tak t, za k tó ry m tak tęs k n iłam. – Sk o ro ju ż zaczęliś my całą ak cję z u d awan iem związk u , to lep iej o g ło ś my to o ficjaln ie – p o wied ziałam, ws k azu jąc k o leżan k ę. – Świetn a my ś l – p rzy tak n ął Hu d s o n . Od czek ał ch wilę, aż Lies l p o d ejd zie tro ch ę b liżej i b ęd zie miała lep s zy wid o k . Wted y wy s iad ł z s amo ch o d u , o two rzy ł mo je d rzwi i p o g ład ził mn ie p o p o liczk u . – Go to wa? Nig d y n ie b y łam w p ełn i g o to wa, lecz zro b iłam k ro k d o p rzo d u i u n io s łam n ieco b ro d ę, żeb y n as ze u s ta s ię s p o tk ały . Sp lo tły s ię tak że n as ze języ k i. Trzęs ły mi s ię k o lan a, ale Hu d s o n mn ie p o d trzy my wał. Wczep iłam s ię w jeg o k o s zu lę, d es p erack o ch cąc wp leś ć p alce w jeg o wło s y . Wied ziałam, że to jes zcze p o d k ręci mo je p o d n iecen ie. M in ęło rap tem k ilk a g o d zin o d n as zej p rzy g o d y w p rzy mierzaln i, a ja czu łam s ię, jak b y m p o ś ciła p rzez całe mies iące. Nag le Hu d s o n o d s u n ął s ię i ły p n ął n a Lies l. – Wid ziała. – Ah a. – Niemal zap o mn iałam, że n as ze p u b liczn e o k azy wan ie s o b ie u czu ć b y ło p rzezn aczo n e d la n iej. – To d o b rze. Dzięk i – s zep n ęłam, wciąż n ie mo g ąc złap ać o d d ech u . – Za d zis iaj. Za k u p ien ie mi ś liczn y ch ciu ch ó w, za o lan ie mo jej p ro ś b y , żeb y n ie b y ło s ek s u , i za zad y s zk ę p o p o cału n k u n a Co lu mb u s Circle. – Do ju tra, Alay n o .
Zd o łałam jak o ś s ię o d n ieg o o d s u n ąć i o b ejrzeć ty lk o raz, k ied y ws iad ał d o au ta. W wejś ciu d o k lu b u z zało żo n y mi ręk ami o p ierała s ię o framu g ę Lies l i trzy mała d la mn ie o twarte d rzwi. – Czas n a s zczeg ó ły – zażąd ała, g d y ją mijałam. A ja s p ełn iłam jej o czek iwan ia, s p rzed ając h is to rię s zczęś liwie zak o ch an ej p ary , Hu d s o n a i Alay n y , k tó rzy p o zn ali s ię w n o wo jo rs k iej s zk o le b izn es u . Sp latałam fik cję z p rawd ą, o p o wiad ając, jak Hu d s o n k u p ił k lu b , żeb y b y ć b liżej mn ie. Zas trzeg łam ty lk o , żeb y n ie wy p ap lała Dav id o wi. Do d ałam, że s p ęd zamy ze s o b ą k ażd ą wo ln ą ch wilę, że z tru d em u d aje s ię n am trzy mać ręce z d ala o d s ieb ie i że jes teś my w s o b ie zad u rzen i p o u s zy . Kłams twa p rzy ch o d ziły mi z łatwo ś cią i d o b rze s ię z n imi czu łam. Brzmiały wiary g o d n ie. Nie ty lk o d lateg o , że Lies l w n ie u wierzy ła – s ama b y łab y m s k ło n n a.
By ła p rawie czwarta, g d y razem z J o rd an em s k o ń czy łam ro zład o wy wać zak u p y . Nie b y łam jes zcze zmęczo n a. Przez mo men t o g arn ął mn ie żal, że n ie p o zwo liłam Hu d s o n o wi o d wieźć mn ie d o d o mu . M y ś lałam o n im p rzez całą n o c. Traciłam rach u b ę, ile razy zaczy n ałam p is ać d o n ieg o wiad o mo ś ć i ją k as o wałam, a mo ja mu s zelk a wy d awała s ię tak a s p u ch n ięta i o b o lała z tęs k n o ty za n im. Do tąd b y łam s iln a, mimo że ro zp o zn ałam ch o ro b liwą o b s es ję w relacji z ty m mężczy zn ą. J ed n ak tej n o cy – s amo tn a i p ełn a p o żąd an ia – u leg łam. Zamias t iś ć p ro s to d o łó żk a, co p o win n am zro b ić, włączy łam k o mp u ter i zaczęłam to , p rzed czy m tak d łu g o u d awało mi s ię b ro n ić: ś led zen ie w s ieci. Wmó wiłam s o b ie, że p o trzeb u ję in fo rmacji o Hu d s o n ie, żeb y b y ć p rzy g o to wan ą. A jeś li jeg o matk a wtrąciłab y jak ąś in fo rmację o jeg o s tu d en ck iej p rzes zło ś ci? M u s iałam p rzecież wied zieć, że s tu d io wał n a Harv ard zie. A g d y b y k to ś mn ie zap y tał o zd an ie n a temat jeg o filan tro p ijn y ch in wes ty cji? Od p arłab y m z d u mą, że b y ł g łó wn y m d o b ro czy ń cą w Cen tru m Lin co ln a i zain icjo wał s ty p en d iu m n au k o we w Szk o le J u illiard a. No i jeg o b y łe. O n ich też trzeb a b y ło co ś wied zieć, lecz n ie za wiele u d ało mi s ię wy g rzeb ać w s ieci. Ty lk o s p o ro zd jęć Hu d s o n a z ró żn y mi k o b ietami. Zatk ało mn ie, g d y n a jed n y m ro zp o zn ałam Stacy z b u tik u M irab elle. Czy li b y ła z n im p rzy n ajmn iej n a jed n ej ran d ce. Nic d ziwn eg o , że miała wo b ec mn ie jak ieś wąty . Żad n a z twarzy , p o za Celią Wern er, s ię n ie p o wtarzała. To s zczu p ła, ład n a b lo n d y n k a,
z k tó rą ch ciała g o p o ś lu b ić ro d zin a. Co p rawd a n a żad n ej z fo to g rafii n ie p o jawili s ię „razem”, jed n ak b ły s k u wielb ien ia w jej o czach k azał mi wątp ić, czy rzeczy wiś cie b y łab y tak a n ies zczęś liwa w ty m wy mu s zo n y m małżeń s twie. Ch y b a n ik t n ie b y łb y n ies zczęś liwy z Hu d s o n em. W ciąg u p aru g o d zin s p o ro d o wied ziałam s ię o mo im n ib y -ch ło p ak u , ale in tern eto we p o s zu k iwan ia i tak n ie p rzy g o to wały mn ie n a s p o tk an ie z jeg o b lis k imi i p rzy jació łmi. Szu k ałam o n im in fo rmacji, b o czu łam s ię zmu s zo n a zro zu mieć faceta, k tó ry miał n a mn ie tak o g ro mn y wp ły w. Czy tałam arty k u ł za arty k u łem, żeb y d o wied zieć s ię o ws zelk ich b łah o s tk ach , k tó re ch ciałab y zn ać ty lk o p rawd ziwa fan k a alb o zn ałb y jed y n ie o d d an y p rzy jaciel. Ślęczałam p rzed k o mp u terem, aż zaczęłam wid zieć p rzez mg łę, ch ło n ąc k ażd y s zczeg ó ł o Hu d s o n ie Piers ie. Po n ieważ n ie mo g łam teg o n ie zro b ić. J eś li ju ż miałam o b s es ję – tru d n o . Nie o b ch o d ziło mn ie to . Hu d s o n p rzy ciąg ał mn ie d o s ieb ie n ieziems k im mag n ety zmem, jak ąś n ieo k reś lo n ą mo cą. I ch o ciaż wied ziałam, że mó j wy b ry k mó g łb y zo s tać zaak cep to wan y jak o jed n o razo we p o tk n ięcie, to n ap awałam s ię h ajem fik s acji n a p u n k cie czło wiek a, k tó ry ju ż d awn o zd ąży ł zad ek laro wać, że n ig d y n ie b ęd zie mó j.
Bawiłam s ię b ezwied n ie s zn u rem k o rali s p o czy wający ch n a d ek o lcie mo jej p u rp u ro wo -s zarej s u k n i o d Valen tin o , k ied y k wad ran s p o d wu n as tej n as tęp n eg o d n ia limu zy n a p rzy jech ała d o M an h attan Cen ter. Ows zem, s tres o wałam s ię, ale z d ru g iej s tro n y cies zy łam z n ies p o d zian k i, jak ą p rzy g o to wałam d la Hu d s o n a. Po d s u k ien k ą miałam g o rs et – ten s am, k tó reg o zab ro n ił mi n o s ić p u b liczn ie. – Przes tań s zarp ać te k o rale – p o wied ział n a mó j wid o k . – Wy g ląd as z b o s k o . Wzięłam g łęb o k i o d d ech , g d y J o rd an o twierał d rzwi au ta. Hu d s o n s ied ział n ajb liżej k rawężn ik a i ju ż ro b ił k ro k , żeb y wy s iąś ć, k ied y n ag le g o zatrzy małam. – Po czek aj. – Ko lejn a p ro ś b a o p o p o łu d n ie b ez s ek s u ? – zap y tał, ciek aws k o u n o s ząc b rwi. – Nie. J u ż s o b ie z ty m d ałam s p o k ó j – p o wied ziałam, ru mien iąc s ię, a o n ty lk o triu mfaln ie s ię u ś miech n ął. Nie zamierzał u k ry ć s aty s fak cji, jak ą d ało mu mo je o ś wiad czen ie. – W k ażd y m razie… – zaczęłam, ły p iąc n a n ieg o s p o d mo cn o wy tu s zo wan y ch rzęs – … ch ciałam ty lk o p o wied zieć, że… wy g ląd as z s ex y .
Bo tak b y ło . Oj, tak . Na ch ary taty wn y p o k az mo d y trzeb a b y ło s ię u b rać p ó łg alo wo , więc Hu d s o n wło ży ł d o p as o wan y s zary g arn itu r o d J o h n a Varv ato s a i s to n o wan ą, p u rp u ro wą k o s zu lę frak o wą, k tó re id ealn ie ws p ó łg rały z mo ją s u k ien k ą. J eg o s ty l wy miatał. Nie zd ecy d o wał s ię n a k rawat, ro zp iął k ilk a g u zik ó w, jed n ak o d s ło n ięcie rap tem k awałk a g o łej s k ó ry wy s tarczy ło , żeb y m o s zalała. – Nap rawd ę s ex y . Przez ch wilę b aczn ie mi s ię p rzy g ląd ał, p o czy m ty lk o p o trząs n ął g ło wą i wy s zed ł z au ta. Po mó g ł mi wy s iąś ć, wciąż mając d ziwn ą min ę. – No co ? – zap y tałam. Czy żb y m p o wied ziała co ś n ie tak ? – Alay n o – wes tch n ął. – J es t zb y t wiele rzeczy , k tó re ch ciałb y m teraz z to b ą ro b ić, ale jes teś my w p racy , więc mu s imy s ię s k u p ić n a o b o wiązk ach i n a n ich p o p rzes tać. Przy ciąg n ął mn ie d o s ieb ie i p o cało wał. I ch o ciaż ten b u ziak n ie b y ł d o k o ń ca n iewin n y , to wy d awał s ię p o wś ciąg liwy . Brak o wało w n im p as ji, jak ą Hu d s o n zaws ze o k ras zał p o cału n k i. By ł ty lk o n a p o k az – d la g ap ió w i p aru fo to g rafó w o taczający ch wejś cie d o Hammers tein Ballro o m. Gd y ty lk o s k o ń czy ł i ro zlu źn ił n as ze o b jęcia, złap ał mn ie za ręk ę. J eg o p alce d elik atn ie mu s n ęły g u mk ę recep tu rk ę, k tó rą n o s iłam n a n ad g ars tk u . – Co to jes t? – zap y tał, p ro wad ząc mn ie p rzez p o d wó jn e d rzwi s ali. – Przy p o min a mi, żeb y k u p ić k awę – s k łamałam. W rzeczy wis to ś ci o p as k a miała mi p rzy p o min ać, żeb y o n im n ie my ś leć. Nau czy łam s ię teg o trik u n a d o rad ztwie. Kied y ty lk o n iep o żąd an a lu b n iezd ro wa my ś l n awied zała mó j u my s ł, miałam n aciąg n ąć g u mk ę i s trzelić n ią s o b ie w ręk ę, a p ieczen ie s p ro wad zało b y mn ie d o p io n u . No , jas n e. J ak b y trzaś n ięcie g u mk i miało p o ws trzy mać reak cje wy wo łan e p rzez Hu d s o n a – my ś li o n as razem, n ag ich , s p ęd zający ch ws p ó ln ie całą n o c. Zres ztą to n ie b y ły my ś li, k tó re n ap rawd ę mn ie martwiły . Fan tazje, że mo g lib y ś my b y ć razem p o za n as zy m u k ład em, p o za s y p ialn ią – to o n e właś n ie s tan o wiły mo je u trap ien ie. Ch o ciaż jes zcze ich n ie miałam. J es zcze. M imo to p o p o ran n y m b u s zo wan iu w in tern ecie p o trzeb o wałam s wo is teg o zab ezp ieczen ia, a g u mk a recep tu rk a n a n ad g ars tk u b y ła jed y n y m p o my s łem, n a jak i wp ad łam. – Ch y b a rzeczy wiś cie b ard zo p o trzeb u jes z k awy . – Nie wid ziałeś mn ie jak … – M o je s ło wa zb o czy ły z to ru , k ied y wś ró d o s ó b ro zmawiający ch w k u lu arach ro zp o zn ałam p aru celeb ry tó w. Dlaczeg o właś ciwie mn ie to zas k o czy ło ? Co ro czn y Ch ary taty wn y Po k az M o d y Pierce’ó w n a rzecz
Świad o mo ś ci Au ty zmu b y ł wielk im wy d arzen iem i zaws ze p rzy ciąg ał zn an e i b o g ate o s o b is to ś ci, jed n ak wcześ n iej o ty m n ie p o my ś lałam. Hu d s o n u ś miech n ął s ię n a wid o k mo jej zs zo k o wan ej min y i p o p ro wad ził mn ie d alej, mijając b ileteró w, k tó rzy n awet o n ic g o n ie zap y tali – w p rzeciwień s twie d o p ary k ro czącej o b o k n as , a b y łam p ewn a, że s tan o wili ją b u rmis trz z małżo n k ą. No , tak … Hu d s o n b y ł jes zcze b ard ziej cool, n iż p rzy p u s zczałam. Przes zliś my o b o k b aru i p rzek ro czy liś my p ró g g łó wn eg o wejś cia d o s ali b alo wej. – J eś li ch ces z s ię czeg o ś n ap ić, d o s tan ies z w ś ro d k u . M o ja mama p rag n ie cię p o zn ać. Zatrzy maliś my s ię i Hu d s o n zaczął s ię ro zg ląd ać p o p o mies zczen iu ; s ama z ciek awo ś ci tak że to u czy n iłam. Wn ętrze b y ło ek s trawag an ck ie – s taro ś wieck a o p era, w k tó rą tch n ięto d u ch a n o wo czes n o ś ci. W cen tru m u wag i zn ajd o wał s ię wy b ieg ciąg n ący s ię o d n is k iej s cen y . Po wy żej wis iały reflek to ry i ś wiatła, k tó re b ard ziej n ad awały s ię n a k o n cert ro ck o wy n iż p o k az mo d y . Wzd łu ż wy b ieg u u s tawio n e b y ły k rzes ła, a za n imi d o o k o ła s ali ro zs tawio n o s to ły n ak ry te b iały mi o b ru s ami. Dwu d zies to k ilk u metro we ś cian y n a trzech p o zio mach b y ły u s ian e zd o b io n y mi b alk o n ami. – Hu d s o n ! Lay n ie! – Od wró ciłam s ię n a d źwięk zn ajo meg o g ło s u i zo b aczy łam M irę, k tó ra zb liżała s ię d o n as tak s zy b k o , jak ty lk o p o zwalał jej n a to wy d atn y b rzu ch . – Wo w, wy g ląd as z zjawis k o wo – d o d ała. – Ta s u k ien k a p rezen tu je s ię ws p an iale w zes tawien iu z ty mi b u tami. I Hu d s o n wy b rał p o d o b n e k o lo ry , jak s ło d k o ! Ręk a Hu d s o n a n ieco mo cn iej zacis n ęła s ię n a mo jej talii – ty lk o ty m g es tem d ał d o zro zu mien ia, że s io s tra g o iry to wała. – Nie jes teś w ro d zin ie jed y n ą o s o b ą z wy czu ciem es tety k i, M irab elle. – Ależ o czy wiś cie, że n ie. Ch an d ler też ma tak i zmy s ł. Ty z k o lei jes teś zb y t s zty wn y , żeb y p o s ąd zić cię o o d ro b in ę p o lo tu i k reaty wn o ś ci. – Au ć – o d p arł, ale mimo to s ię u ś miech n ął. Hu d s o n b y ł d u mn y z teg o , k im b y ł. M ira o d wd zięczy ła s ię u ś miech em, lecz p o ch wili jej twarz s p o ważn iała. – Przep ras zam, wiem, że to zu p ełn ie n ie n a miejs cu , ale… – Przy s u n ęła s ię d o b rata i p o wied ziała mu n a u ch o co ś , czeg o n ie b y łam w s tan ie u s ły s zeć. Hu d s o n zacis n ął s zczęk i. Wy p ro s to wał s ię i o d s u n ął o d M iry . – On a wie o Alay n ie. M ira s k in ęła g ło wą w mo ją s tro n ę.
– A czy wie o … ? – g u b iła s ię w s ło wach . – Wie. J eg o zap ewn ien ia n ieco u s p o k o iły s io s trę. J a n ato mias t s tarałam s ię p o zo s tać n iewzru s zo n a, jed n ak wied ziałam, że zd ezo rien to wan ie mam wy malo wan e n a twarzy . Ro zmawiali o mn ie i o k imś jes zcze i n ajwy raźn iej miałam b y ć wtajemn iczo n a w in fo rmacje o k imś lu b o czy mś , ty lk o że Hu d s o n n ig d y o n ik im an i o n iczy m mi n ie ws p o min ał. M o ja ciek awo ś ć wy g rała. – Co tak ieg o ? M ira s p o jrzała n a Hu d s o n a tak , jak b y p ro s iła o p o zwo len ie, żeb y włączy ć mn ie d o d y s k u s ji. On s am wy d awał s ię n iewzru s zo n y , co jeg o s io s tra u zn ała za zn ak zg o d y . – Celia jes t tu taj. – J ej u s ta d rg n ęły n erwo wo . – Nie wied ziałam, czy to p ro b lem. Celia Wern er. Pewn ie p o wied ział, że zn ałam ją z o p o wieś ci, ale tak n ap rawd ę n ie miałam o n iej b lad eg o p o jęcia. Wied ziałam ty lk o , że jeg o ro d zin a ch ciała, b y ją p o ś lu b ił. A tak że, że jej ro d zin a jes t w p o s iad an iu więk s zo ś ci ak cji k ap itało wy ch w telewizji i med iach . Wied ziałam ró wn ież, że b y ła ład n a. I że u wielb iała mężczy zn ę, k tó ry właś n ie g ład ził k ciu k iem mo ją d ło ń . M ężczy zn ę, k tó remu w tak i s p o s ó b n a n iej n ie zależało . An i n a mn ie. Gd y b y m ak u rat miała wo ln ą ręk ę, z p ewn o ś cią p o ciąg n ęłab y m za g u mk ę n a s wo im n ad g ars tk u , żeb y mn ie s trzeliła i p rzy wo łała d o p o rząd k u . To n ie b y ło zd ro we my ś len ie. Przełk n ęłam ś lin ę i wy s zczerzy łam zęb y . – Nie, o b ecn o ś ć Celii to żad en k ło p o t. Prawd a, H.? Sk rzy wił s ię n a d źwięk wy my ś lo n ej p rzeze mn ie k s y wk i. – Żad en . – Gd zie o n a jes t? Sk o ro s u k a b y ła w ty m s amy m b u d y n k u , lep iej b y ło o d razu s ię z n ią s k o n fro n to wać. – Tam – o d p arła M ira, d y s k retn ie ws k azu jąc Celię. Oto i o n a, k o b ieta ze zd jęć. M iała n a s o b ie czerwo n ą mars zczo n ą s u k ien k ę n a jed n o ramię, p o d k reś lającą jej fig u rę mo d elk i. – Wy g ląd as z lep iej o d n iej – p o wied ziała M ira. To n ie b y ła p rawd a, ale d o cen iłam jej k o mp lemen t. Nie d o ras tałam Celii d o p ięt. Ps try k ! Ko lejn a n iezd ro wa my ś l. – M irab elle, mu s is z b y ć tak a u s zczy p liwa? – Hu d s o n mo cn iej ś cis n ął mn ie za
ręk ę. – Po za ty m Alay n a wy g ląd a lep iej n iż więk s zo ś ć lu d zi. Dałam mu b u ziak a. Nie ty lk o d lateg o , że n as tał o d p o wied n i mo men t d la d ziewczy n y , żeb y o d wd zięczy ć s ię faceto wi za p o ch leb s two – p o p ro s tu teg o ch ciałam. Ch ciałam p rzy p o mn ieć s o b ie, że b ez wzg lęd u n a to , co międ zy n ami zas zło , a n a co n ie b y ło s zan s , to ja b y łam tą jed y n ą, k tó ra g o cało wała. To właś n ie ja miałam p rzek o n ać lu d zi, d laczeg o n ie p o win ien b y ć z tamtą. Od p łacił mi p o cału n k iem, ale ty m p o wś ciąg liwy m – p o d p u b liczk ę. J eg o języ k led wo co wś lizg n ął s ię międ zy mo je warg i. – O, n ied o czek an ie. Cału jący s ię Hu d s to zd ecy d o wan ie wid o k , k tó reg o ch ciałem u n ik n ąć. – Niezn ajo my g ło s p rzerwał n as ze zb liżen ie. Hu d s o n zro b ił k ro k w b o k , a mo im o czo m u k azał s ię n ieb ies k o o k i n as to letn i b lo n d y n u b ran y w d żin s y , T-s h irt i mary n ark ę. – Ale… No , wo w. – Ch ło p ak zmierzy ł mn ie p o żąd liwy m wzro k iem. – J eś li k ied y k o lwiek ch ciałab y ś s ię ws p iąć s zczeb el wy żej p o tej s p o łeczn ej d rab in ie, mo żes z s p o k o jn ie o fiaro wać te u s teczk a mn ie. – Ch an d ler, b ąd ź u p rzejmy – s k arciła g o M ira. Ch an d ler. Najmło d s zy z ro d zeń s twa Pierce’ó w. Przeczy tałam k ilk a wp is ó w n a p lo tk ars k ich b lo g ach , z k tó ry ch d o wied ziałam s ię, że o d p o zo s tałej d wó jk i d zieliła g o s p o ra ró żn ica wiek u , p o n ieważ miał in n eg o o jca. Rzeczy wiś cie, g d y mu s ię d o k ład n iej p rzy jrzałam, mo g łam wy mien ić zn aczn ie mn iej p o d o b ień s tw d o b rata i s io s try . – Alay n a jes t o d cieb ie d ziewięć lat s tars za – p o wied ział Hu d s o n z s u ro wą min ą. – Za mies iąc mam o s iemn as tk ę – o d p arł Ch an d ler, n ie o d ry wając o d e mn ie wzro k u . Nig d y n ie ws p o min ałam Hu d s o n o wi, że miałam d wad zieś cia s ześ ć lat. Właś ciwie n ie p o win n am b y ć zas k o czo n a, że to wied ział – o n , czło wiek , k tó ry d o k o p ał s ię d o in fo rmacji o mo im s ąd o wy m zak azie zb liżan ia s ię. Na p ewn o też s zu k ał mn ie w in tern ecie. Có ż, p rzy n ajmn iej b y liś my k wita. Po ch wili Hu d s o n zmu s ił s ię d o p rzed s tawien ia mi n as to latk a: – Alay n o , to n as z b rat Ch an d ler – p o wied ział o zięb le i zd zielił ch ło p ak a w ramię, co p rawie wy g ląd ało jak zaczep k a d la zab awy . – Ch an d ler, p rzes tań ro zb ierać Alay n ę wzro k iem. To n ies to s o wn e. Blo n d as s k rzy żo wał ramio n a z b o jo wo ś cią g o d n ą n as to latk a. – Bo to miejs ce p u b liczn e czy d lateg o , że p rzy s zła z to b ą?
– Dlateg o że tak s ię n ie trak tu je k o b iet. Gło s Hu d s o n a b y ł s zo rs tk i, ale o p an o wan y . – I ty mas z zamiar mn ie p o u czać, jak s ię trak tu je k o b iety ? Ch an d ler wp atry wał s ię w s tars zeg o b rata. W ciąg u k ilk u s ek u n d międ zy b raćmi n as tąp iła n iema wy mian a zd ań . W k o ń cu n as to latek p rzerwał cis zę: – M ama k azała mi cię zawo łać. Ch ce p o zn ać two ją lan d ry n k ę. Ob ró cił s ię n a p ięcie i ru s zy ł p rzed s ieb ie. Od wró cił s ię raz n o n s zalan ck o , żeb y s p rawd zić, czy za n im id ziemy . M ira d o g o n iła g o i g o rączk o wo zaczęła mu co ś s zep tać d o u ch a. J ak s ię d o my ś lałam, k arciła g o za b ezczeln o ś ć i b rak ws ty d u . Hu d s o n wes tch n ął. – Nie zwracaj n a n ieg o u wag i. To n ap alo n y d zieciak . – M a to p o s wo im n ap alo n y m s tars zy m b racie – s zep n ęłam. – Zach o wu j s ię. Zamk n ął mo ją d ło ń w s wo ich , a mn ie p rzes zły ciark i o d jeg o ro zk azu jąceg o to n u i d o ty k u jeg o s k ó ry n a mo jej. Szliś my p rzez s alę b alo wą w ś lad za n ajmło d s zy m Pierce’em, lawiru jąc międ zy s to lik ami i p o więk s zający m s ię tłu mem, aż d o tarliś my d o jed n eg o ze s to lik ó w n ajb liżej s cen y . – To n as z – p o wied ział Ch an d ler, ws k azu jąc b ro d ą g ru p k ę lu d zi ro zmawiający ch p arę metró w o d n as . – M ama s to i tam. Patrzy łam n a p lecy k o b iety , k tó rą p o fo to g rafiach w s ieci ro zp o zn ałam jak o So p h ię Wald en -Pierce. J ej wło s y w k o lo rze ciemn y b lo n d b y ły u p ięte wy s o k o w cias n y k o k , d zięk i czemu u k azy wały s mu k łą s zy ję. Nawet z tej p ers p ek ty wy b y ło o czy wis te, że matk a Hu d s o n a to p ięk n a i wład cza k o b ieta. J ak b y wy czu wając n as zą o b ecn o ś ć, zerk n ęła p rzez ramię i k ied y ty lk o n as d o s trzeg ła, s zero k o s ię u ś miech n ęła. Og arn ęła mn ie fala n iep o h amo wan eg o zd en erwo wan ia. A co , jeś li n ie k u p i n as zeg o p rzed s tawien ia? Co b ęd zie, jak ws zy s tk o s p iep rzę? Hu d s o n mu s iał wy czu ć mó j s tres , b o mo cn iej ś cis n ął mi ręk ę i p rzy b liży ł s ię, żeb y s zep n ąć: – Będ zies z ś wietn a. Nie mam co d o teg o wątp liwo ś ci. I p o cało wał mn ie we wło s y . Po s k u tk o wało . Nag le p rzes tałam s ię martwić, jak ie wrażen ie wy wrę n a jeg o mamie. Zaczęłam s ię za to zas tan awiać, czy ten p o cału n ek b y ł s zczery i ty lk o d la mn ie, czy zn o wu w ramach p o p is ó wk i p rzed zg ro mad zo n y mi. Dlaczeg o to w o g ó le miało d la mn ie zn aczen ie? Przecież n awet n ie b y liś my p arą. To
ws zy s tk o fars a. Delik atn e, czu łe p o cału n k i s ą elemen tem ro man ty czn y ch związk ó w, a my n ie b y liś my ze s o b ą w ten s p o s ó b związan i. Ty lk o s ek s u aln ie. Ro man ty czn ie – w żad n y m wy p ad k u . Wy o b raziłam s o b ie k o lejn y s trzał recep tu rk i. Nie mo g łam g o wy wo łać n ap rawd ę – zak ład ając tę p rzek lętą g u mk ę, n ie wzięłam p o d u wag ę mo żliwo ś ci, że b ęd ę p rzez cały wieczó r ch o d zić z Hu d s o n em za ręk ę. Kied y ju ż z Hu d s o n em ro zmó wcó w i k o b ietą. Ciało
u d ało mi s ię p rzek o n ać s ieb ie, że ty lk o u d ajemy i ten teatrzy k w ro li g łó wn ej n ie b y ł n a p o ważn ie, So p h ia p rzep ro s iła s wo ich zaczęła s ię d o n as zb liżać. J ak s ię s p o d ziewałam, b y ła u ro d ziwą miała s zczu p łe i zad b an e, a k arn ację p erfek cy jn ą. Na zu p ełn ie g ład k im
czo le n ie b y ło wid ać ś lad ó w zmars zczek an i emo cji. To raczej n ieo s iąg aln y efek t b ez b o to k s u . Alb o rzeczy wiś cie b y ła tak a o p an o wan a – w s u mie to całk iem mo żliwe, s ąd ząc p o więzach z Pan em Nie-Po k azu j-Prawd ziwy ch -Emo cji s to jący m p rzy mo im boku. – Hu d s o n ie. – Zn ik o me s k in ien ie g ło wą p as o wało d o s zty wn eg o p o witan ia. – M amo – o d p o wied ział g rzeczn ie w p o d o b n y s p o s ó b . J ej o czy o d razu p o węd ro wały w mo ją s tro n ę. – Ch ciałb y m ci p rzed s tawić Alay n ę With ers . Alay n o , to mo ja matk a – So p h ia Pierce. – Bard zo mi miło , y y y … – Nag le mn ie zatk ało . Nie wied ziałam, w jak i s p o s ó b mam s ię d o n iej zwró cić. So p h io ? Pan i Pierce? Gd y b y m w o d p o wied n im mo men cie p o s tawiła w mo jej wy p o wied zi k ro p k ę, miałab y m s k o ń czo n e zd an ie i n ie mu s iałab y m s ię g ło wić n ad właś ciwą fo rmą. „Bard zo mi miło ” w zu p ełn o ś ci b y wy s tarczy ło , ale zawies iłam g ło s , więc mu s iałam jak o ś wy b rn ąć. Po s tawiłam n a b ezp ieczn e ro związan ie: – … p an i Pierce. Uwo ln iłam s ię z u ś cis k u Hu d s o n a i wy ciąg n ęłam ręk ę n a p o witan ie, martwiąc s ię, czy p rzy p ad k iem n ie za b ard zo s p o ciły mi s ię d ło n ie. M o je o b awy o k azały s ię n iep o trzeb n e – So p h ia Pierce n ie wy s iliła s ię, b y p o d ać mi s wo ją. Zamias t teg o p rzy g ląd ała mi s ię b aczn ie, mru żąc o czy i k rążąc wo k ó ł mn ie jak jas trząb . – J es t wy s tarczająco ład n a. Co fn ęłam ręk ę i z cały ch s ił p ró b o wałam p o zb ierać s zczęk ę z p o d ło g i. Zan im zd ąży łam s ię zd ecy d o wać, czy p o win n am p o d zięk o wać za „k o mp lemen t”, d o d ała. – To jes zcze raz – g d zie ją zn alazłeś ? Os łu p iałam. Ta k o b ieta wy rażała s ię o mn ie p o p ierws ze, jak b y mn ie tam n ie b y ło , p o d ru g ie, jak b y m b y ła jak imś s zczen iak iem, k tó reg o Hu d s o n zab rał z u licy . M ira p ró b o wała mn ie rato wać.
– M amo … So p h ia zg as iła ją g es tem i M ira p o s łała mi ty lk o p rzep ras zające s p o jrzen ie. Zerk n ęłam n a Hu d s o n a, ale o n miał wzro k u tk wio n y w matce. – J u ż ci mó wiłem. Po zn aliś my s ię p o d czas u ro czy s to ś ci w s zk o le b izn es u Stern . Pan i Pierce zarech o tała. – A co , d o ch o lery , ro b iłeś n a Un iwers y tecie No wo jo rs k im? To w ramach tu ry s ty k i s lu ms o wej * * ? Og arn ęła mn ie zes zty wn iał.
fala
zło ś ci, mimo wo ln ie
zacis n ęłam
p ięś ci. Hu d s o n
też
– M amo , n ie b ąd ź s u k ą. Ch an d ler u ś miech n ął s ię d o b rata s zelmo ws k o . Wy raźn ie s p o d o b ał mu s ię d o b ó r s łó w. Z k o lei So p h ia zd awała s ię w o g ó le n ie u s ły s zeć u wag i. – Po wied z mi, Alay n o , czy w p ierws zej k o lejn o ś ci p o leciałaś n a mo jeg o s y n a z p o wo d u jeg o p ien ięd zy , czy n azwis k a? Sło wo „wk u rwio n a” n awet w n ajd ro b n iejs zy m s to p n iu n ie o p is y wało teg o , co w ty m mo men cie czu łam. Wewn ątrz k ip iałam, ale mimo to s tarałam s ię o p an o wać. Nie wah ając s ię an i ch wili, o p lo tłam Hu d s o n a ramien iem i o d p arłam: – Żad n e z p o wy żs zy ch . Sp o d o b ał mi s ię, b o jes t p iek ieln ie p rzy s to jn y . A zo s tałam z n im, b o jes t zajeb is ty w łó żk u . So p h ia o two rzy ła u s ta ze zd u mien ia. M iałam wrażen ie, że n ależała d o k o b iet, k tó re rzad k o k ied y d awały s ię wy trącić z ró wn o wag i, więc fak t, że ją zatk ało , zap ewn ił mi d res zczy k s aty s fak cji. Hu d s o n u n ió s ł b rwi, ale wcale n ie wy d awał s ię n iezad o wo lo n y . Wręcz p rzeciwn ie – b ły s k w jeg o o k u zd rad zał ro zb awien ie. To d o d ało mi an imu s zu . – Po s łu ch aj, So p h io Pierce. M o że n ie u k o ń czy łam Harv ard u jak twó j s y n i mąż… – Zawies iłam g ło s , żeb y zo b aczy ć reak cję Hu d s o n a n a to , że zn ałam s zczeg ó ły d o ty czące jeg o ro d zin y , mimo że s am mi ich n ie zd rad zał. Po n o wn ie u jrzałam zn ajo mą is k ierk ę. – Ale jes tem d u mn a z mo jeg o d y p lo mu u k o ń czen ia s tu d ió w n a Un iwers y tecie No wo jo rs k im. I n ie p rzy s złam tu , żeb y wy s łu ch iwać u s zczy p liwy ch u wag n a temat mo jeg o wy k s ztałcen ia o d k o b iety , k tó rą wy rzu co n o ze s zk o ły p rawn iczej. So p h ia zro b iła n ieb ezp ieczn y k ro k w mo ją s tro n ę. W s wo ich s zp ilk ach b y łam o d n iej s p o ro wy żs za, jed n ak cen ty metry n ad rab iała p ewn ą p o s tawą, o d k tó rej b iła wład czo ś ć.
– To p o co tu d zis iaj p rzy s złaś ? Do tarło d o mn ie, że b ez wzg lęd u n a to , jak wred n a wo b ec mn ie o k azała s ię So p h ia Pierce, n ie b y ła mo ją matk ą. M o i ro d zice n ie ży li, ale p amiętałam d o k ład n ie, że zaws ze b y li k o ch an i o raz mili i n ig d y n ie p o trak to walib y n ik o g o – zwłas zcza o s ó b , n a k tó ry ch mi zależało – z tak ą o cen iającą zło ś liwo ś cią, z jak ą p rzy witała mn ie matk a Hu d s o n a. Zro zu miałam wres zcie, d laczeg o o n n ie miał żad n y ch s k ru p u łó w, żeb y p rzed n ią k łamać. Gd y b y m miała mieć z n ią d o czy n ien ia, za ws zelk ą cen ę s tarałab y m s ię wy mazać ją z mo jeg o p ry watn eg o ży cia. Dlateg o zamias t s ię wy co fać, s tan ęłam n a b aczn o ś ć, wciąż o b ejmu jąc s to jąceg o p rzy mn ie mężczy zn ę. – Przy s złam tu , p o n ieważ Hu d s o n ch ciał, żeb y m p o zn ała jeg o matk ę. Z jak ieg o ś p o wo d u liczy s ię z p an i zd an iem. A p o n ieważ tro s zczę s ię o n ieg o i mi n a n im zależy – d o d am, że n awet b ard zo – p o s tan o wiłam s ię zjawić. Hu d s o n o p ló tł mo ją talię ramien iem i p rzy ciąg n ął mn ie d o s ieb ie b liżej. Czu łam, że s ię u ś miech a, k ied y cało wał mn ie w s k ro ń . Us ta So p h ii ró wn ież u ło ży ły s ię w d elik atn y u ś mies zek . – Och ! – wy d ała z s ieb ie zd u s zo n y o k rzy k M ira. Ch an d ler wy d awał s ię ró wn ie zs zo k o wan y . J ed n ak So p h ia – jak wcześ n iej – zig n o ro wała reak cje s wo ich b lis k ich . – Po d k o n iec teg o ty g o d n ia wy b ieramy s ię d o n as zeg o d o mu w Hamp to n . Sp o d ziewam s ię, że ty i Hu d s o n d o n as d o łączy cie. Otwo rzy łam u s ta, żeb y p o wied zieć „d zięk i, ale n ie”, ch o ciaż tak n ap rawd ę miałam n a my ś li „s p ierd alaj, wy wło k o ”, lecz Hu d s o n mn ie u b ieg ł. – M o żemy wy g o s p o d aro wać d łu g i week en d . So p h ia wy g ląd ała, jak b y ch ciała s ię wtrącić, co w żad n y m s to p n iu n ie ró wn ało s ię z ty m, co ja ch ciałam zro b ić. – To ws zy s tk o , co mo g ę o b iecać, mamo . Niek tó rzy z n as mu s zą p raco wać, żeb y zaro b ić n a ży cie. – W p o rząd k u – wes tch n ęła. – A teraz wy b aczcie mi, ale mu s zę p o ro zmawiać z p aro ma ważn y mi lu d źmi. Rich ard ! An n ette! – zawo łała, mach ając ręk ą n a p o witan ie. Patrzy łam, jak s ię o d d alała, zd u mio n a n ag łą zmian ą to n u w jej g ło s ie n a p rzy jazn y i rad o s n y . Pewn ie ta ro d zin a miała u d awan ie we k rwi. Kied y s k iero wałam s wo ją u wag ę z p o wro tem n a p o to ms two Pierce’ó w, o k azało s ię, że ws zy s cy s ię n a mn ie g ap ili. – No , co ?
M ira i Ch an d ler wy mien ili zn aczące s p o jrzen ia, p o czy m p ars k n ęli ś miech em. Zmars zczy łam b rwi, wciąż zd ezo rien to wan a. Hu d s o n i u ś miech ając s ię, p o wied ział:
wziął mn ie w ramio n a
– Alay n o , jes teś ws p an iała. J u ż zaczy n ałam s ię ro zp ły wać, g d y p rzy p o mn iało mi s ię, że mamy d o łączy ć d o jeg o ro d zin y w Hamp to n . Ud erzy łam g o lek k o w ramię. – Pracu ję w ten week en d . – To n ie p racu j. To
n ie b y ła p ro p o zy cja, ty lk o
ro zk az. Nie mo g łam mu
p o wied zieć, że
wy mik s o wan ie s ię z p racy b y ło w mo im p rzy p ad k u n iemo żliwe, b o … n o có ż. By ł właś cicielem k lu b u . To wciąż tro ch ę n iezręczn e. Na n as tęp n y d zień u mó wiłam s ię n a ro zmo wę z Dav id em, p o d czas k tó rej miałam n ad zieję n a o trzy man ie awan s u . Co miałab y m mu p o wied zieć? „Dzięk i za n o min ację. A teraz d aj mi wo ln y p iątek i s o b o tę”? M u s iałam mu wres zcie wy zn ać, że s p o ty k am s ię z Hu d s o n em, ale s ama ta my ś l mn ie p araliżo wała. Po za ty m wcale n ie ch ciałam jech ać n a week en d d o So p h ii Pierce. Wy rwałam s ię z o b jęć Hu d s o n a. – H., wy b acz, że to p o wiem, p o n ieważ So p h ia jes t two ją matk ą i w o g ó le, ale n ie d am rad y s p ęd zić z n ią więcej czas u . J es t n iemiła. Hu d s o n zarech o tał, s p o jrzał mi w o czy i p o g ład ził k ciu k iem mó j p o liczek tak czu le, że d o s tałam g ęs iej s k ó rk i. – Przecież n ie b ęd ziemy z n ią p rzes iad y wać n o n s to p . Po za ty m ch y b a całk iem n ieźle s o b ie z n ią rad zis z. Nic n a to n ie mo g łam p o rad zić. J eg o ch ło p ięcy u ś miech i s zare o czy miały n ad e mn ą wład zę. A s k o ro n ie k ażd ą min u tę mieliś my s p ęd zić z jeg o matk ą, to w mo jej g ło wie zaczęły p o jawiać s ię p o my s ły , jak s p o ży tk o wać czas wo ln y o d So p h ii. Na s amą my ś l o ty m s tan ęły mi s u tk i. J ak miałab y m mu s ię o p rzeć? – Do b rze, ale n ie o d p o wiad am za s wo je zach o wan ie, jeżeli d alej tak a d la mn ie b ęd zie. Sch y lił s ię, żeb y mn ie p o cało wać, i s zep n ął: – Na to właś n ie liczę.
* * Slumming – o d mian a tu ry s ty k i p o leg ająca n a zwied zan iu n ajb ied n iejs zy ch miejs c ś wiata (p rzy p . tłu m.). ===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=
Lu n ch min ął s zy b k o . So p h ia b y ła zb y t zajęta witan iem h o jn y ch d arczy ń có w i n ad rab ian iem to warzy s k ich zaleg ło ś ci, żeb y u s iąś ć i zjeś ć w n as zy m to warzy s twie. I d zięk i Bo g u . Kied y p o d an o s ałatk i, d o łączy ł d o n as Ad am, mąż M iry . Praco wał jak o ch iru rg i d o tarł tak p ó źn o , b o ran o zatrzy mał g o n a o d d ziale n ag ły p rzy p ad ek . Wy g ląd ali ze s o b ą ład n ie mimo ró żn icy wzro s tu – Ad am wy s o k i i ty czk o waty , M ira n is k a i filig ran o wa. Ch ciałam ich s o b ie wy o b razić p o d czas s ek s u , ale n ag le mn ie o lś n iło , że k ied y raz o ty m p o my ś lę, n ie d am rad y teg o co fn ąć. Ch o ciaż n ic s zczeg ó ln eg o n ie wy d arzy ło s ię p o d czas p o s iłk u , cies zy łam s ię. Sp rawiało mi p rzy jemn o ś ć p atrzen ie n a p rzy jazn e relacje międ zy ro d zeń s twem i ws p ó ln e wy b u ch an ie ś miech em, k ied y d ro czy li s ię ze s o b ą d la zab awy . Ro zmo wy s zły mi g ład k o , czu łam s ię n ies k ręp o wan a. Częs to n a p o czątk u b ałam s ię, że n o wi lu d zie zech cą d o wied zieć s ię ws zy s tk ieg o o mn ie i o mo jej ro d zin ie. J ed n ak z n imi b y ło in aczej. Po za ty m Hu d s o n o d p ierał p y tan ia i zmien iał temat, g d y zs zed ł n a zb y t p ry watn e to ry . Czy to d lateg o , że wied ział o mo jej s mu tn ej p rzes zło ś ci? Czy z u p rzejmo ś ci ch ciał u czy n ić mo ją p racę lek k ą i b eztro s k ą? M imo ws zy s tk o ten lu n ch b y ł jed n ą z n ajb ard ziej zaży ły ch ch wil, jak ich w o s tatn im czas ie d o ś wiad czy łam. Gd y w p ewn y m mo men cie p o s łałam Hu d s o n o wi n iewin n y u ś miech , o d wd zięczy ł mi s ię tak im, że p o czu łam u cis k w k latce p iers io wej. M o że i z jeg o s tro n y to b y ło n a p o k az, ale mo ja reak cja b y ła s zczera. Zd ałam s o b ie s p rawę z teg o , że żad n e trzas k an ie s ię p o s k ó rze g u mo wy mi b ran s o letk ami ju ż n ie p o ws trzy ma teg o , co zaczy n ałam d o n ieg o czu ć. Po k awie i d es erze s alę b alo wą zn ó w wy p ełn ił g war, lu d zie p o d ch o d zili d o s ąs ied n ich s to lik ó w, ro zmawiali. Nap ły n ęło jes zcze więcej g o ś ci – o s ó b , k tó re zak u p iły b ilety n a s am p o k az mo d y . Ch an d ler wy p atrzy ł w tłu mie g ru p k ę mło d s zy ch d ziewczy n , d o k tó ry ch mó g ł s tarto wać, a M ira zaciąg n ęła Ad ama za k u lis y , żeb y p o mag ał jej s p rawn ie zarząd zać p rzy g o to wan iami mo d elek i p ro jek tan tó w. I ch o ciaż ch ciałam lep iej p o zn ać ich o b o je, a Ch an d ler jak o d u s za to warzy s twa o k azał s ię
n iezawo d n y w zab awian iu mn ie, to b y łam wd zięczn a za min u tk ę n a o s o b n o ś ci z mo im p artn erem. Przejech ałam d ło ń mi p o jeg o ramio n ach , a p ó źn iej wzd łu ż p lecó w, czy m p rzy ciąg n ęłam jeg o wzro k . W o czach Hu d s o n a u jrzałam tęs k n o tę i is k ierk i p o żąd an ia. Złap ał mn ie za u d o i p rzy ciąg n ął d o s ieb ie, ale o czek iwan y p o cału n ek n ie n as tąp ił. – Och , n ap rawd ę n ie mu s is z ze wzg lęd u n a mn ie aż tak o k azy wać u czu ć p u b liczn ie – zamru czał jed wab is ty g ło s za n ami. – Pamiętaj, ja ju ż ws zy s tk o wiem. Czu łam, jak Hu d s o n zes zty wn iał. Po węd ro wałam wzro k iem za jeg o s p o jrzen iem i u jrzałam d łu g o n o g ą b lo n d y n k ę, k tó ra s iad ała tu ż o b o k mn ie. By ła o n ieś mielająca – n ie ty lk o z p o wo d u s wo jej p o s tawy , ale p rzed e ws zy s tk im d lateg o , że b y ła ab s o lu tn ie b o s k a. Co fn ęłam ręce i u ło ży łam je g rzeczn ie n a k o lan ach , p o d czas g d y d ło ń Hu d s o n a wciąż b ezp ieczn ie s p o czy wała n a mo im u d zie. – J es tem Celia. – Uś miech n ęła s ię, o b n ażając s wo je ś n ieżn o b iałe zęb y . – Po my ś lałam, że p o win n y ś my s ię p o zn ać. Ch o ciaż Hu d s o n ch y b a n ie jes t zach wy co n y ty m p o my s łem. Zerk n ęłam w jeg o s tro n ę – rzeczy wiś cie wy g ląd ał n a s p es zo n eg o . – Nie, mas z rację. Po win n y ś cie s ię p o zn ać – p o wied ział, u d erzając d elik atn ie p alcami o mo ją n o g ę. W ty m d o ty k u wy czu łam jak iś cel. Nie miałam ty lk o p ewn o ś ci, czy ch ce zazn aczy ć, że n ależę d o n ieg o , u s p o k o ić mn ie czy s ieb ie. – No i ju ż s ię p o zn ały ś cie. – Tak łatwo s ię mn ie n ie p o zb ęd zies z, p ro s tak u – s k wito wała, o b d arzając Hu d s o n a iro n iczn y m s p o jrzen iem, a p o tem racząc mn ie k o lejn y m s zero k im u ś miech em. – M o żes z w to wierzy ć lu b n ie, ale n ap rawd ę jes teś my p rzy jació łmi. Wierzy łam. Czu ła s ię w jeg o to warzy s twie s wo b o d n ie, a o n n awet s ię n ie o b ru s zy ł, k ied y n azwała g o p ro s tak iem. To s p rawiło , że żo łąd ek zawiązał mi s ię n a s u p eł. Gd y zaś zaczęłam s ię zas tan awiać, czy u p rawiali s ek s , p o czu łam, jak b y k to ś zad awał mi cio s y n o żem p ro s to w s erce. Nie mu s iałam s trzelać s o b ie w ręk ę g u mo wą b ran s o letk ą, b o s ama ta my ś l zap ewn iła mi wy s tarczającą d awk ę b ó lu , jed n ak zro b iłam to , b o wres zcie miałam p o d s to łem wo ln e d ło n ie. – Czeg o ch ces z, Ceeley ? – wes tch n ął. A więc Hu d s o n zwracał s ię d o k o g o ś zd ro b n iale? Cio s y n o żem s tały s ię g łęb s ze. – Ch ciałam o s o b iś cie p o d zięk o wać Alay n ie za tę całą mas k arad ę. J ed n ak rzeczy wiś cie wied ziała. Po ch wili n amy s łu u zn ałam to za n ied o g o d n o ś ć, b o s ama n ie wied ziałam o n iej p rawie n ic. Celia n ach y liła s ię d o mn ie, jak b y ch ciała
wy jawić mi s ek ret, ale o d ezwała s ię n a ty le g ło ś n o , że Hu d s o n ws zy s tk o s ły s zał. – Nawet n ie wies z, jak p o two rn a b y ła p ers p ek ty wa ś lu b u z ty m wrzo d em n a d u p s k u . – J ej u s ta u ło ży ły s ię w zawad iack i u ś mies zek . – Yy y , ch y b a wiem. Bó l w mo jej k latce p iers io wej s p rawił, że s ama ch ciałam d źg ać Hu d s o n a s zty letem. – Nie jes t ty p em, k tó reg o łatwo u ziemić. Hu d s o n zab rał ręk ę z mo jeg o u d a, a ja n aty ch mias t zaczęłam żało wać s wo ich s łó w. Ale p rzecież wcale n ie ch ciałam, żeb y zab rzmiały aż tak zło ś liwie, p rawd a? Celia zach ich o tała. – Wo w. Wid zę, że zn as z g o ju ż całk iem n ieźle – s twierd ziła. Oh o , więc tak a z n iej ś mies zk a? M iałam o ch o tę zwy mio to wać. Alb o ją zn ien awid zić. Ale miała w s o b ie co ś , co mn ie w n iej in try g o wało i d o n iej p rzy ciąg ało . – M iło p o g ad ać z k imś jes zcze, k to wie. – Ale czy ż Hu d s o n n ie jes t zach wy cająco d o b ry w u d awan iu ? – zap y tała, mru żąc o czy , a ja łap ałam n o że, k tó re ty m razem to o n rzu cał wzro k iem w jej s tro n ę. – Oj, jes t. Przy p o mn iałam s o b ie ws zy s tk ie n as ze ws p ó ln e ch wile, jeg o d o ty k i p o cału n k i p o d p u b liczk ę. Niek tó re z n ich wp rawiały mn ie w zak ło p o tan ie, a mo g łam o b win iać ty lk o s wo ją ten d en cję d o two rzen ia czeg o ś więcej tam, g d zie teg o „więcej” n ie b y ło . Ale mo że to jed y n ie mo ja p rzewrażliwio n a wy o b raźn ia? – Całk iem n iezły . – Z n ieo p is an ą rad o ś cią k o n ty n u o wałb y m tę zajmu jącą ro zmo wę, ale właś n ie zo b aczy łem k o g o ś , z k im mu s zę o b g ad ać p ewn ą s p rawę. – Hu d s o n ws tał i wy ciąg n ął d o mn ie ręk ę. – Alay n o ? M iałam n ieo d p arte wrażen ie, że n ie ch ciał zo s tawiać mn ie s am n a s am ze s wo ją p rawie, ale jed n ak n ied o s złą n arzeczo n ą. Os tatn im razem g d y p o zwo lił mi n a tak ie tête-à-tête, d o wied ziałam s ię p aru in teres u jący ch s maczk ó w o d jeg o mło d s zej s io s try . – Id ź ś miało s am, H. J a zo s tan ę z Celią. – Damy s o b ie rad ę – zap ewn iła. – I zak o ń czy my n as zą ro zmo wę b ó jk ą, jeś li ży czy s z s o b ie u ro zmaicen ia w tej s zo p ce. Hu d s o n zacis n ął s zczęk i.
– Żad n y ch b ó jek p o międ zy k o b ietami. W mo im s cen ariu s zu jes teś cie n as tawio n e d o s ieb ie p rzy jaźn ie. – To ja i o n a s ied zimy i p lo tk u jemy s o b ie w n ajlep s ze jak d wie p s iap s ió ły . Prawd a, Alay n a? – Celia p u ś ciła d o mn ie o k o . – Racja – o d p arłam, ró wn ież d o n iej mru g ając. Nie mo g łam s ię p o ws trzy mać. By ła w p ewien s p o s ó b u ro cza. – A p o n ieważ s ię p rzy jaźn imy , p o win n aś mó wić d o mn ie „Lay n ie”. – Przy jaźn ie, a n ie p rzy jaciele – b u rk n ął Hu d s o n . Wziął g łęb o k i o d d ech , ale jeg o g ło s wciąż b y ł ś ciś n ięty , k ied y zn ó w s ię o d ezwał. – Do b ra. Zaraz wracam. Patrzy łam, jak o d ch o d zi, p o d ziwiając jeg o atrak cy jn e p lecy i p o ś lad k i, k tó re n awet u k ry te p o d p łas zczem b y ły s ex y . Nag le d o tarło d o mn ie, że k to ś b y ł ś wiad k iem teg o , jak p o żeram Hu d s o n a wzro k iem, ale k u mo jemu zas k o czen iu o d k ry łam, że Celia ro b i to s amo . Po za ty m n a jej twarzy malo wał s ię ten s am wy raz u wielb ien ia, k tó ry wcześ n iej d o s trzeg łam n a zd jęciach . – Po d o b a ci s ię – p o wied ziałam, zan im zd ąży łam p o my ś leć. W s u mie n ie b y łam p ewn a, czy rzeczy wiś cie ch ciałam to wied zieć. Wzru s zy ła ramio n ami i u n io s ła b rew. – Serio ? J es tem p rawd o p o d o b n ie two im jed y n y m źró d łem wiary g o d n y ch in fo rmacji o Hu d s o n ie i jeg o ży ciu , a ty właś n ie to ch ces z wied zieć? Zaś miałam s ię. – M as z rację. Po trzeb u ję p aru in fo rmacji. Lis ta p y tań , k tó ry mi ch ciałam zarzu cić Celię, b y ła tak d łu g a, że n ie miałam b lad eg o p o jęcia, o d czeg o zacząć. A p o n ieważ n ie wied ziałam, ile mamy d la s ieb ie czas u , to mu s iałam u ło ży ć o d p o wied n ią s ek wen cję. – Ok ej, M ira zd aje s ię twierd zić, że p o win n am b y ć o cieb ie zazd ro s n a. Po win n am? To zn aczy – mam u d awać, że jes tem? Celia zacis n ęła s wo je p ełn e, p o n ętn e u s ta. – Czy to n ie jes t s p ry tn y s p o s ó b n a zad an ie in aczej teg o s ameg o p y tan ia? Nie. Hu d s o n i ja n ig d y n ie b y liś my d la s ieb ie n ik im więcej n iż ty lk o p rzy jació łmi. Gd y b y b y ł wy lewn y jak o twó j ch ło p ak , wy zn ałb y ci, że mi s ię p o d o b ał, ale s am n ig d y n ie czu ł d o mn ie n iczeg o więcej jak ty lk o p rzy jaciels k ą s y mp atię. O ile więc n ie jes teś p ły tk ą las k ą, k tó ra ro b i s cen y zazd ro ś ci o ws zy s tk ie zn ajo me k o b iety z o to czen ia s wo jeg o faceta, to n ie g raj zazd ro s n ej. By łam tro ch ę tak ą „p ły tk ą las k ą”, a zwłas zcza, g d y d o ch o d ziło d o o b s es ji.
J ed n ak ja ty lk o wcielałam s ię w p ewn ą ro lę, więc d laczeg o mo ja p o s tać n ie miałab y s ię wy zb y ć mo ich włas n y ch wad ? – Wo b ec teg o żad n y ch ak tó w zazd ro ś ci. A jeg o ro d zin a? J es t z n ią w b lis k ich relacjach czy raczej trzy ma ją n a d y s tan s jak ws zy s tk ich in n y ch lu d zi? Nie jes tem w s tan ie s ama teg o o k reś lić. – Ko ch a ich ws zy s tk ich n ap rawd ę g łęb o k o . To zn aczy tak g łęb o k o , jak ty lk o s tać n a to Hu d s o n a. Żeb y to zau waży ć, p o trzeb a jed n ak s p o ro czas u . – Od ch y liła s ię n a k rześ le i u ważn ie n a mn ie s p o jrzała. – M y ś lę, że k to ś , k to s am s ię w n im zak o ch ał, wied ziałb y to . Przy tak n ęłam, o d b ierając to p ers o n aln ie. Po tem p o s tawiłam p y tan ie, k tó re n u rto wało mn ie, o d k ąd u s ły s załam o jeg o tru d n y m p o ło żen iu . – Dlaczeg o matk a Hu d s o n a n ie mo że u wierzy ć, że o n jes t w s tan ie s ię w k imś zak o ch ać? Po za p o wo d em, że to zimn a s u k a. Te o s tatn ie s ło wa wy wo łały u ś miech n a twarzy Celii. – Nig d y wcześ n iej n ie b y ł w związk u ? – W p ewn y m s en s ie. Ows zem, s p o ty k ał s ię z k o b ietami, ale n ie tak imi, k tó re k ied y k o lwiek p rzed s tawił s wo jej matce. Po wró ciły s zty lety ran iące mo je s erce. J ed n o cześ n ie zau waży łam, że p ięk n a, p ro mien n a twarz Celii n ag le s p o ch mu rn iała, n a mo men t p o jawił s ię n a n iej cień u d ręk i. Olś n iło mn ie, że ta ro zmo wa mu s i b y ć d la n iej zn aczn ie tru d n iejs za, s k o ro ży wiła wo b ec Hu d s o n a jak ieś u czu cia, a ja mo że n ie u czu cia, ale… co ś . – Wies z, „wy ch o d zen ie n a ran d k i” to n ie jes t n ajtrafn iejs ze o k reś len ie. On z n imi s y p iał. A p o tem zad zierał. To p rzy s p o rzy ło mu wielu k ło p o tó w. I to n ie raz. Zmro ziło mn ie. – Co mas z n a my ś li, mó wiąc „zad zierał z n imi”? – Nie p o win n am ci o ty m mó wić. Hu d s o n b y n ie ch ciał, żeb y ś wied ziała. Ale s ama u ważam, że p o win n aś wied zieć. In aczej mo żes z zo s tać zb ita z tro p u , k ied y So p h ia co ś p aln ie. – To jak z n imi zad zierał? – zap y tałam jes zcze raz. Celia wes tch n ęła. – Tru d n o wy tłu maczy ć. Najp ierw mó wił, że ch ce ty lk o p rzy jaźn i, ale p rzy jaźn i z „k o rzy ś ciami”, a p o tem man ip u lo wał n imi w ty p o wy d la s ieb ie s p o s ó b , tak że… n o , wies z. W k o ń cu zaws ze d o s taje to , czeg o ch ce. O, s tara. J ak d o s k o n ale to zn ałam.
– M an ip u lo wał n imi tak , żeb y s ię w n im zak o ch ały . Co n ie jes t wcale tak ie tru d n e, p rzecież to Hu d s o n . Ale o n s ię n imi b awił. Najp ierw wab ił w p u łap k ę, p ro wo k o wał, żeb y s ię o d n ieg o u zależn iły . To b y ło d la n ieg o jak g ra – jed n a z ty ch rzeczy , k tó re ro b ią ro zp u s zczo n e, b o g ate b ach o ry ty lk o d lateg o , że mo g ą. Na ch wilę zamilk ła. – J es tem w s tan ie to p o wied zieć, b o k o ch am g o cały m s ercem. A p o za ty m s ama jes tem ro zp u s zczo n y m, b o g aty m b ach o rem. M iałam wrażen ie, jak b y ziemia zap ad ała mi s ię p o d s to p ami i waliło s ię n a mn ie n ieb o . Czy właś n ie to Hu d s o n ro b ił ró wn ież ze mn ą? Po czu łam, jak zacis k a mi s ię g ard ło . – Czy o n , y y y … wciąż to p rak ty k u je? – Nies tety n ie wiem, n ap rawd ę. Ch o d ził n a mn ó s two terap ii, więc ch ciałab y m mó c p o wied zieć, że ma s ię lep iej, ale k to wie? Oczy wiś cie z teg o p o wo d u jeg o matk a wp ad ła n a p o my s ł, że k ied y o żen i s ię z tak ą k o b ietą jak ja, łatwiej b ęd zie mu trzy mać p io n . A mo i ro d zice z k o lei ch cielib y mn ie wy d ać za mąż za n azwis k o „Pierce” i ich k o n to b an k o we – s ą o b rzy d liwie zach łan n i. Ty le że ja n ie mo g łab y m s ię z ty m p o g o d zić. Nie mo g łab y m tak ży ć, mimo że Hu d s o n jes t d la mn ie b ard zo ważn y . I tak ch o lern ie ch ciałab y m s ię d o b rać d o s p o d n i teg o faceta. Wy o b rażas z s o b ie, jak ie cu d n e b y ły b y n as ze d zieci? Ech … Zamias t n ap rawd ę wes tch n ąć, p o wied ziała ty lk o „ech ” – to mn ie zafrap o wało i tej my ś li s ię u czep iłam jak o k o n k lu zji jej mo n o lo g u , b o n ie ch ciałam my ś leć o res zcie. Terap ie p o mag ały lu d zio m. To p rawd a, n ie mo g łam temu zap rzeczy ć, jed n ak miałam o b iek cje, czy tak d o k o ń ca mn ie wy leczy ły . A zn ając ws zelk ie s ch ematy zach o wań o s ó b z p ro b lemami, wied ziałam, że g d y b y z Hu d s o n em b y ło fak ty czn ie lep iej, n ie u mawiałb y s ię z n ik im n a u k ład wy łączn ie z s ek s em. Tak s amo jak ja n ie p o win n am an g ażo wać s ię w związek b ez u czu ć, k ied y o b o jętn o ś ć ze s tro n y o s o b y , za k tó rą s zalałam, b y ła jed n y m z p u n k tó w zap aln y ch . Po ło ży łam d ło n ie n a k o lan ach , żeb y p rzes tać u d erzać n imi n erwo wo o s p ó d b latu . M u s iałam s ię s tąd wy d o s tać. Nieś wiad o ma mo jej u d ręk i Celia ciąg n ęła s wó j wy wó d : – Ale ten p lan Hu d s o n a jes t g en ialn y . J ak ty lk o So p h ia wy lu zu je n a ty le, żeb y u wierzy ć, że s ię w to b ie zak o ch ał, b ęd zie zach wy co n a. W k o ń cu zależy jej n a ty m, żeb y zaczął n o rmaln ie ży ć. Ch ce, żeb y b y ł s zczęś liwy i zak o ch an y . J a też teg o ch cę. Szk o d a, że to s ię n ie d zieje n ap rawd ę. Taa, s zk o d a. Nag le zmars zczy ła b rwi i zap y tała zmartwio n a:
– Do b rze s ię czu jes z? Stras zn ie zb lad łaś . Nie, d o k u rwy n ęd zy ! W o g ó le n ie czu łam s ię d o b rze! Właś n ie zo s tałam p o in fo rmo wan a, że g o ś ć, z k tó ry m p rzed e ws zy s tk im n ie p o win n am s ię p iep rzy ć, n ie ty lk o d y mał mo je ciało , ale i ro b ił wo d ę z mó zg u . – Nag le zro b iło mi s ię s łab o . Wcale n ie k łamałam. Nap rawd ę miałam wrażen ie, że zaraz p u s zczę p awia. – Przep ras zam cię, mu s zę… – Nie wied ziałam, jak ieg o arg u men tu u ży ć. Wied ziałam ty lk o , że mu s zę s tąd : – … iś ć. Szy b k o wy ś lizg n ęłam s ię zza s to łu i lawiru jąc międ zy lu d źmi w tłu mie, to ro wałam s o b ie d ro g ę d o g łó wn y ch d rzwi. M o cn o s ię zak o rk o wało , b o p o k az miał s ię ro zp o cząć za k wad ran s . Dałam s o b ie więc s p o k ó j z g łó wn y m wy jś ciem i s k ręciłam w k ieru n k u in n y ch d rzwi, g d y u jrzałam So p h ię p rzy b arze. M iałam n ad zieję, że mn ie n ie zau waży ła. Nie d lateg o , że zależało mi jes zcze n a id io ty czn y m teatrzy k u Hu d s o n a, ale d lateg o , że zwy czajn ie n ie miałam o ch o ty mieć z n ią w ty m mo men cie d o czy n ien ia. Sk u p iając s ię n a u n ik n ięciu k o n fro n tacji z So p h ią, zu p ełn ie n ie zd awałam s o b ie s p rawy z teg o , że p rzes złam tu ż o b o k Hu d s o n a. – Do k ąd id zies z? – Delik atn ie mn ie zatrzy mał, a d o mo jeg o ło n a p o węd ro wał zn ajo my , łas k o czący imp u ls . M imo to jed n o cześ n ie z o b rzy d zen ia zak o tło wało mi s ię w żo łąd k u . Strąciłam z s ieb ie jeg o ręk ę. – Nie d o ty k aj mn ie! – Oh o ! – Zd ezo rien to wan y zab rał o d e mn ie ręce, ale d alej taras o wał mi d ro g ę. – Co cię u g ry zło ? Co z to b ą? Ro zejrzałam s ię p o h o lu w n ad ziei, że jak imś s p o s o b em u d a mi s ię p rzecis n ąć ty łem. – To raczej ja p o win n am zap y tać: co z to b ą? – Alay n o . – Zro b ił k ro k w mo ją s tro n ę. J eg o g ło s b y ł n is k i i s tan o wczy . – Nie mam p o jęcia, o czy m mó wis z, ale ro b is z s cen ę. M u s is z s ię u s p o k o ić i zach o wać to – co k o lwiek to jes t – n a p ó źn iej. Ch ciał mn ie złap ać za ło k ieć, ale zro b iłam u n ik . – Nie b ęd zie żad n eg o p ó źn iej. Od ch o d zę. Przecis n ęłam s ię o b o k n ieg o i zaczęłam p ęd zić w s tro n ę wy jś cia. – Alay n o ! – k rzy k n ął i ru s zy ł za mn ą w p o ś cig . Ws zy s tk o s ię we mn ie g o to wało ze zło ś ci, łzy n ap ły wały mi d o o czu . By łam
zu p ełn ie s k o ło wan a i b ezb ro n n a, a o n to wy k o rzy s tał. Od wró ciłam s ię d o n ieg o , p o p o liczk ach p ły n ęły mi ju ż s tru mien ie łez. – Po wied z mi, Hu d s o n , wy b rałeś mn ie, b o my ś lałeś , że d zięk i mo im o b s es jo m two ja g ra b ęd zie jes zcze fajn iejs za? Bo , tak s erio , jak ie to wy zwan ie? Hu d s o n zacis n ął zęb y . Wid ziałam, że d o tarł d o n ieg o fak t, że zn ałam p rawd ę. – J eb ać Celię i jej n iewy p arzo n y języ k . Zro b ił k ro k w mo im k ieru n k u i ju ż wy ciąg ał d o mn ie d ło ń , ale s ię o d s u n ęłam. Złag o d n iał, jed n ak jeg o wzro k b y ł b ard zo n atarczy wy . – Po g ad ajmy o ty m w s amo ch o d zie. – Ale ja n ie ch cę… – Alay n o – p rzerwał mi. – To n ies p rawied liwe. Ły k as z h is to ry jk ę o b cej o s o b y , a mn ie n ie ch ces z d ać n awet s zan s y n a wy jaś n ien ie. J eg o p o wiek i zaczęły n erwo wo d rg ać, lecz całe ciało s p rawiało wrażen ie o p an o wan eg o . – Ró b , jak mó wię. Po ro zmawiamy o ty m w limu zy n ie, k tó ra s to i n a p ark in g u . Ale n ajp ierw, p o n ieważ mo ja matk a p atrzy , p o ch y lę s ię n ad to b ą i u cału ję cię w czo ło . Po tem d o n iej p o d ejd ę i p o wiem, że n ie czu jes z s ię n ajlep iej. Sp o tk amy s ię w au cie. Zerk n ęłam p rzez ramię i s p o s trzeg łam So p h ię s to jącą w p ro g u . Uś miech ała s ię zad o wo lo n a z s ieb ie. J u ż p o wied ziałam – rzu cam to . Zn ajd ę s o b ie in n ą frajers k ą p racę, g d ziek o lwiek zech ce Brian , b o n a p ewn o n ie mo g łam p raco wać tam, g d zie zn ajd o wał s ię Hu d s o n Pierce. Wied ziałam jed n ak , że n ie d a mi s p o k o ju , d o p ó k i n ie zg o d zę s ię n a jeg o p lan . Po s tan o wiłam p o wejś ciu d o limu zy n y wy d ać J o rd an o wi p o lecen ie, żeb y o d jech ał, zan im p o jawi s ię Hu d s o n . Dy s k retn ie s k in ęłam g ło wą, a o n o s tro żn ie zb liży ł s ię d o mn ie i d ał mi czu łeg o b u ziak a w czo ło . Sk rzy żo wałam ramio n a, żeb y u k ry ć s u tk i, k tó re zd rad zieck o s tan ęły n a b aczn o ś ć. – Limu zy n a, Alay n o . Wid zimy s ię tam. Starłam z twarzy łzy i ru s zy łam w s tro n ę p ark in g u , k tó ry mi ws k azał. Przy s p ies zy łam k ro k u , jak ty lk o zn ik n ęłam mu z o czu . Stało tam k ilk a p o d o b n y ch au t, ale ro zp o zn ałam to właś ciwe d zięk i J o rd an o wi o p ierającemu s ię o mas k ę. Klik ał co ś w telefo n ie. Kied y zo b aczy ł, że k ro czę k u n iemu , b ez s ło wa o two rzy ł d rzwi. – Zawieź mn ie d o d o mu , J o rd an , p ro s zę – ch lip ałam, wś lizg u jąc s ię n a s ied zen ie. W milczen iu zajął miejs ce za k iero wn icą, a p o n ieważ n ie wy raził an i zg o d y , an i n ie zap ro tes to wał, p rzez mo men t p o my ś lałam, że wy k o n u je jed y n ie p o lecen ia
Hu d s o n a. Po czu łam u lg ę, g d y o d p alił s iln ik i… s tres n a n o wo mn ie d o p ad ł, b o J o rd an zatrzy mał s ię p rzed wejś ciem d o s ali b alo wej, z k tó rej n ag le wy b ieg ł Hu d s o n . Ws k o czy ł d o s amo ch o d u i zamk n ął za s o b ą d rzwi. „Ku rd e!”, p o my ś lałam. Hu d s o n p ewn ie n ap is ał J o rd an o wi wiad o mo ś ć, że wy ch o d zę i żeb y jeg o p rzech wy cił wk ró tce. Najp rawd o p o d o b n iej zab ro n ił mu g d ziek o lwiek jech ać b ez n ieg o . To n ied o rzeczn e, ale czu łam s ię zd rad zo n a p rzez włas n eg o k iero wcę. J ak ty lk o wy jech aliś my n a ru ch liwą u licę, u ciek łam n a d ru g ą s tro n ę s ied zen ia – jak n ajd alej o d mężczy zn y , z k tó ry m je d zieliłam. Hu d s o n n acis n ął g u zik i p o wied ział: – J o rd an , jed ź d o o k o ła, d o p ó k i n ie p o wiem in aczej. Alb o zn ajd ź jak ieś miejs ce, żeb y n a ch wilę zap ark o wać. W in n ej s y tu acji p ewn ie b y m s ię zaru mien iła w o b awie, co J o rd an s o b ie p o my ś li o ty m, co wy p rawiamy z ty łu limu zy n y . J ed n ak b y łam zb y t wk u rzo n a i zran io n a, żeb y zawracać s o b ie g ło wę tak imi p ierd o łami. Przez p arę min u t jech aliś my w ab s o lu tn y m milczen iu . Nie mieś ciło mi s ię w g ło wie, żeb y zaws ze o p an o wan y Hu d s o n Pierce, k tó ry n a ws zy s tk o zn ał o d p o wied ź, s ied ział tak zb ity z tro p u , d lateg o d o s złam d o wn io s k u , że n ie o d zy wał s ię, czek ając, aż s ię u s p o k o ję. Alb o żeb y mn ie u d o b ru ch ać. W k ażd y m razie mu s iała to b y ć jak aś man ip u lato rs k a zag ry wk a. M imo to w o g ó le s ię n ie u s p o k o iłam. Przean alizo wałam ws zy s tk ie mo men ty z k ilk u min io n y ch d n i i d o s złam d o wn io s k u , że w k ażd ej s y tu acji b y ło zn ać jeg o d o min u jącą ręk ę. To d ało mi s iłę i mo ty wację d o teg o , żeb y g o zn ien awid zić za k o n tro lo wan ie mn ie. I s ieb ie – za zab u jan ie s ię w tak im fiu cie. Wres zcie p rzemó wił. Zap y tał cich o : – Co d o k ład n ie p o wied ziała ci Celia? Nie mo g łam d łu żej trzy mać b u zi n a k łó d k ę. – Och , ty lk o to , że p iep rzy s z to taln ie u czu cia b ezb ro n n y ch k o b iet. Czy to p rawd a? – Alay n o … – zaczął, p rzy s u wając s ię d o mn ie i k ład ąc mi d ło ń n a k o lan ie. – Nie d o ty k aj mn ie! I p rzes tań wy mawiać mo je imię. Czy to p rawd a? M ó w! – M o żes z s ię u s p o k o ić, żeb y m ci wy tłu maczy ł? J eg o to n wy d ał mi s ię tak p ro tek cjo n aln y , że wp ad łam w jes zcze więk s zą fu rię. Ch ciałam, żeb y to wres zcie p rzy zn ał. – Czy . To . Prawd a? – Tak , to p rawd a! – ry k n ął. Po ch wili wziął g łęb o k i o d d ech i s ię o p an o wał. –
W p rzes zło ś ci to b y ła p rawd a. Zmro ziło mn ie. Utk wiłam w n im wzro k . Nie o czek iwałam s p o wied zi. Nie s p o d ziewałam s ię, że co k o lwiek mi p o wie – w k o ń cu n ig d y z n iczeg o mi s ię n ie zwierzy ł – d lateg o b ałam s ię, że jeś li ch o ćb y d rg n ę, zamilk n ie. Tk wiłam więc w b ezru ch u . Od czek ał ch wilę i p rzy zn ał: – J a… ro b iłem… rzeczy , z k tó ry ch … n ie jes tem d u mn y . M an ip u lo wałem lu d źmi. Ran iłem ich , częs to u my ś ln ie. Ob ró cił s ię d o mn ie i p rzes zy ł s wo imi in ten s y wn ie s zary mi o czami o raz s zo rs tk im to n em. – Ale n ie teraz. J u ż tak n ie ro b ię. Nie z to b ą. Wy zn an ie Hu d s o n a zro b iło n a mn ie wrażen ie, ale s tłu miłam emo cje. M iałam d o wó d p o d ważający jeg o s ło wa. – Do p rawd y ? Bo wy d aje s ię zu p ełn ie o czy wis te, że d o k ład n ie to s amo zro b iłeś ze mn ą. Wy h aczy łeś mn ie n a s y mp o zju m, wy ś led ziłeś , a p o tem p o d aro wałeś wak acje w s p a. I – n a Bo g a – k u p iłeś k lu b ! Po k ręcił g ło wą. – To n ie tak . Wy jaś n iłem ci ju ż, d laczeg o d ałem ci tak i p rezen t, a k lu b u s zu k ałem tak czy s iak . Ale p rzy zn aję, że k ied y s ię d o wied ziałem, że tam p racu jes z, łatwiej mi b y ło p o d jąć d ecy zję… – A p o tem „zatru d n iłeś ” mn ie i u wio d łeś – wtrąciłam s ię. – A k ied y ci p o wied ziałam, że ch cę s ię z to b ą p rzes p ać, w jak iś s p o s ó b k azałeś mi właś n ie tak zro b ić. J es teś man ip u lato rem. J es teś ty ran em, Hu d s o n . Op lo tłam s ię ramio n ami w n ad ziei, że u d a mi s ię p o ws trzy mać k o lejn y wy b u ch p łaczu , k tó ry n ad ciąg ał wielk imi k ro k ami. – Nie, Alay n o . Nie ch ciałem teg o w two im p rzy p ad k u . Cierp ien ie w jeg o g ło s ie s p rawiło , że p o p ły n ęły mi łzy . Zb liży ł s ię i wy czu łam, że ch ciał mn ie d o tk n ąć, jed n ak zamias t teg o p o ło ży ł ręk ę n a s ąs ied n im s ied zen iu i p rzy s u n ął s ię tak b lis k o , jak mu n a to p o zwo liłam. – Nie ch cę, żeb y tak b y ło z to b ą. Wy tarłam łzy , n ie n ad ążając za ich s tru mien iem. – To jak ch ces z, żeb y b y ło ze mn ą, Hu d s o n ie? – Szczerze? Nie jes tem p ewien . Op arł s ię o s ied zen ie. Wy g ląd ał n a zak ło p o tan eg o , ro zd arteg o . Nag le wy d ał mi
s ię mło d s zy n iż k ied y k o lwiek . J u ż n ie b y ł ty m p ewn y m s ieb ie, wład czy m s amcem alfa, k tó reg o zn ałam. Bard ziej p rzy p o min ał mi czło n k a g ru p y z terap ii – o b n ażo n eg o , o s iąg aln eg o . Zaś miał s ię g ło ś n o , jak b y włas n a s łab o ś ć g o ro zb awiła alb o p o mies zała mu s zy k i. – Po ciąg as z mn ie, Alay n o . I wcale n ie ch cę cię zran ić alb o s p rawić, żeb y ś p o czu ła s ię w k o n k retn y s p o s ó b . To d lateg o , że jes teś p ięk n a, b y s tra, s ex y i – tak – mo że tro ch ę zwario wan a, ale n ie złaman a. I to n ap awa mn ie n ad zieją. Dla mn ie. Wy p u ś ciłam z p łu c ro zed rg an e p o wietrze. Bo że, p o mó ż. Ch ciałam g o p rzy tu lić, p o cies zy ć. Te s ło wa n a mó j temat p o wied ziały o n im więcej, n iż s am k ied y k o lwiek wy zn ał. M imo to s ię n ie ru s zy łam. Nie ch ciałam p rzery wać tej ch wili. Nawet mo je łzy u s tały , jak b y n ie ch ciały p rzes zk ad zać. – I mo że b y łem ty ran em. Ale tak i mam d o min u jący ch arak ter. M o g ę p ró b o wać zmien ić w s o b ie n iek tó re rzeczy , jed n ak fu n d amen taln y ch cech , k tó re two rzą mo ją o s o b o wo ś ć, n ig d y z s ieb ie n ie wy k o rzen ię. – Zn iży ł g ło s . – Ty p o win n aś to n ajlep iej zro zu mieć. M iał mn ie ju ż wcześ n iej. Pewn ie wted y , g d y p rzek o n y wał, że n ie ch ce międ zy n ami b y le czeg o , a ju ż n a p ewn o jak o zn ajmił, że o n jes t złaman y , ale ja n ie. I g d y b y żad n e z ty ch s twierd zeń mn ie n ie ru s zy ło , n a p ewn o zad ziałało b y o s tatn ie. Fak t – ro zu miałam g o . Bard ziej, n iż mo g łam to s o b ie wcześ n iej wy o b razić. Wied ziałam, jak ie to u czu cie i jak to jes t s ię za n ie n ien awid zić. J ak tru d n o b y ło s ię zmien ić i n au czy ć ak cep to wać te cech y u s ieb ie, k tó ry ch zmien ić s ię n ie d ało . I jak p rzez n ie wmó wiłam s o b ie, że n ie p o trafię k o ch ać tak jak ws zy s cy n o rmaln i lu d zie. Wied ziałam, jak to jes t b y ć tak ą o s o b ą. – Przep ras zam – wy jąk ałam s zep tem tak n iewy raźn ie, że mu s iałam p o wtó rzy ć. – Przep ras zam. Ty mn ie n ie o cen iałeś , a ja cieb ie tak . Sk in ął g ło wą i wied ziałam, że w ten s p o s ó b zg o d ził s ię p rzy jąć p rzep ro s in y . – I tro ch ę p rzes ad ziłam, n azy wając cię ty ran em. Nie zro b iłam n iczeg o , czeg o b y m n ie ch ciała. A cała ta two ja p ewn o ś ć s ieb ie i d o min acja s ą w p ewn y m s en s ie atrak cy jn e. Omal s ię n ie u ś miech n ął, zamias t teg o zacis n ął p o wiek i, jak b y p ró b o wał zeb rać s ię w s o b ie. Kied y o two rzy ł o czy , jeg o wzro k b łag ał: – Alay n o , n ie o d ch o d ź. Nie zo s tawiaj mn ie. Od wró ciłam g ło wę, wied ząc, że łatwo u leg n ę, jeś li b ęd ę wp atry wać s ię w g łęb ię jeg o s zary ch o czu . – Hu d s o n ie, mu s zę. Nie d lateg o , có ż, n ie ty lk o d lateg o , ale też ze wzg lęd u n a
mo ją p rzes zło ś ć. Nie jes tem g o to wa, żeb y b y ć z k imś , k to ma jes zcze włas n e p ro b lemy . Tak n ap rawd ę n ie b y łam p ewn a, czy wy s tarczy ło b y mi s ił, żeb y związać s ię z k imk o lwiek . – J es teś , Alay n o . Wmawias z s o b ie to , b o s ię b o is z. Zn ó w s p o jrzałam mu w twarz, – Bo p o win n am s ię b ać. To n ieb ezp ieczn e. Dla n as o b o jg a. Sam też p o win ien eś s ię b ać. Wes tch n ął
ciężk o .
Gd y
p o n o wn ie
s ię
o d ezwał,
s p rawiał
wrażen ie
zrezy g n o wan eg o , jak b y n ie wierzy ł, że jeg o s ło wa mo g ą co k o lwiek zmien ić, mimo to je wy p o wied ział: – Nie wierzę w to . Uważam, że s p ęd zan ie czas u z o s o b ą b o ry k ającą s ię z p o d o b n y mi, k o mp u ls y wn y mi s k ło n n o ś ciami mo g ło b y właś n ie o k azać s ię lek ars twem. Op arłam s ię o s ied zen ie i zap atrzy łam w s u fit au ta. Ch ciałam wierzy ć tak jak o n , że mo żemy s o b ie w ten s p o s ó b p o mó c. Ale n ie p o trafiłam. To , czeg o d o ś wiad czy łam i b y łam ś wiad k iem wś ró d in n y ch u zależn io n y ch , p o wied ziało mi co in n eg o . A p o za ty m, s k o ro ch ciał, żeb y m b y ła b lis k o n ieg o , zap ewn iła mu o d ro b in ę zro zu mien ia i żeb y miał k o mu zau fać, to p o win ien b y ł wy zn ać mi s wo je s ek rety n a s amy m p o czątk u . Ale teg o n ie zro b ił. I ch o ciaż b ard zo mn ie to b o lało , mu s iałam zerwać z n im k o n tak t. M u s iałam p o d jąć właś ciwą d ecy zję. Ko n k retn ą. Ty lk o że p o zo s tawała jes zcze k wes tia mo ich d łu g ó w… I jak k o lwiek n ies to s o wn a b y ła w tej ch wili my ś l o p ien iąd zach , to mo żliwo ś ć zach o wan ia p racy w k lu b ie zro b iłab y mi n ajlep iej. – Nie o d ejd ę. Ale n ie mo g ę b y ć z to b ą w związk u . – Czu łam, jak zacis k a mi s ię g ard ło , lecz k o n ty n u o wałam: – J ed y n e, co mo g ę ci zap ewn ić, to u d awan ie. M u s zę s ię ch ro n ić. Po win n am s k o ń czy ć to raz n a zaws ze, ale n ie p o trafiłam. Nie miałam ty le s iły . Hu d s o n o wi lek k o o p ad ły ramio n a. – Ro zu miem – o d p arł, k iwając g ło wą, jak b y ch ciał s ameg o s ieb ie d o teg o p rzek o n ać. Przez to p o czu łam, że wcale n ie ro zu mie, ale s tara s ię zaak cep to wać mo ją d ecy zję. – Dzięk u ję. Nag le s ię wy p ro s to wał. Wied ziałam, że wraca d o s wo jeg o co d zien n eg o , p ewn eg o
s ieb ie „ja”. M iałam jed n ak jes zcze co ś d o d o d an ia. Przy s u n ęłam s ię d o n ieg o i p o ło ży łam mu ręk ę n a k o lan ie. – Hu d s o n ie, n ie jes teś wrak iem. J eg o zu ch wała min a n a mo men t zrzed ła, s p u ś cił wzro k , ale p o ch wili p o d n ió s ł g ło wę i zn ó w zaczął wo d zić o czami p o mo im wy ek s p o n o wan y m b iu ś cie. Z zaciek awien iem u n ió s ł b rew. – Co ty mas z… ? Czy to … ? Zajrzałam s o b ie w d ek o lt, żeb y s p rawd zić, co wid ział. Go rs et. Ch o lera, zap o mn iałam. Zn ajo ma is k ierk a p o żąd an ia zap ło n ęła w mo im p o d b rzu s zu , ale ak o mp an io wał jej s iln iejs zy n iż o n a b ó l w k latce p iers io wej. – Tak . Wło ży łam g o d la cieb ie. – Wo w. To b y ło … M iło , że p o my ś lałaś – wes tch n ął. Wciąż s ieb ie p rag n ęliś my i łatwo b y ło b y p o zwo lić tej żąd zy n ad n ami zap an o wać. Ale b y łam s iln iejs za. M o g łam b y ć s iln iejs za. – Przy k ro mi. – Tak , wiem. M n ie też. Przez d łu żs zą ch wilę p atrzy ł mi w o czy , p o czy m n ag le zerwał s ię i całk o wicie zmien ił temat. – M o że to k iep s k i czas , ale mu s zę wró cić n a p o k az mo jej matk i. – J as n e. – A p o n ieważ ty zo s tałaś u zn an a za ch o rą, wró cis z d o d o mu . Słu ch ałam, jak k azał J o rd an o wi o d wieźć mn ie d o mo jeg o mies zk an ia. – To k ied y k o lejn y s h o w, s zefie? – zap y tałam, p o cich u mo d ląc s ię, żeb y n as tąp iło to p ręd k o , ch o ciaż wied ziałam, że im d łu żs za b ęd zie ro złąk a, ty m lep iej. – Nie wiem d o k ład n ie. Dziś w n o cy mu s zę lecieć d o Cin cin n ati – o d p arł i zacis n ął u s ta. – I n ie jes tem two im s zefem. – Cin cin n ati? Dzis iaj? – Tak , d zis iaj. J u tro z s ameg o ran a mam s p o tk an ie. M ó j s amo lo t s tartu je wczes n y m wieczo rem. Pry watn y o d rzu to wiec. Oczy wiś cie. – Nap is zę d o cieb ie p ó źn iej, żeb y s ię u mó wić w s p rawie wy jazd u d o Hamp to n . Wy ru s zy my w p iątek p o p o łu d n iu . – To n ie b ęd zie cię cały ty d zień ? – Nie wiem, d laczeg o o to zap y tałam. To n ie p o win n o mieć d la mn ie zn aczen ia.
– Nie wiem jes zcze. – Ah a. J u ż teraz wy d awał s ię jak iś ch ło d n y , o d leg ły . J ak b y n ieo b ecn y . Od wró ciłam g ło wę, żeb y u k ry ć łzy , k tó re zb ierały s ię w mo ich o czach . Limu zy n a s ię zatrzy mała. Wy jrzałam p rzez p rzy ciemn ian e s zy b y – b y liś my ju ż p rzed mo im ap artamen to wcem. J o rd an wy s zed ł z au ta i o two rzy ł mi d rzwi. Wcale n ie ch ciałam wy s iad ać. Czu łam s ię n iezręczn ie i o k ro p n ie. To ju ż mo je d ru g ie p rawie zerwan ie z facetem w ciąg u ty g o d n ia. Dlaczeg o ty m razem tak ch o lern ie b o lało ? Nie o g ląd ając s ię n a Hu d s o n a, o p u ś ciłam limu zy n ę. – Alay n o . Uś miech n ęłam s ię s ztu czn ie i o d wró ciłam g ło wę. – Dzięk u ję ci za d zis iaj. M y ś lę, że zaimp o n o wałaś mo jej matce. Do b ra ro b o ta. Stałam w milczen iu n a k rawężn ik u , d o p ó k i J o rd an n ie zamk n ął d rzwi i n ie zas iad ł p o n o wn ie za k iero wn icą. Przes zed ł mn ie d res zcz i ws trząs n ął mn ą, mimo że b y ł g o rący , letn i d zień . Z zało żo n y mi ręk ami wes złam n a g ó rę d o s wo jeg o mies zk an k a, k tó re n ag le wy d ało s ię o g ro mn e p rzez całą s amo tn o ś ć, jak ą w s o b ie mieś ciło . Na wy cieraczce p o d d rzwiami zn alazłam o p ak o wan ie p rzep y s zn ej k awy . Na jej wid o k wy b u ch łam p łaczem, zu p ełn ie ro zb ro jo n a ty m g es tem. „M o je k łams two o g u mo wej b ran s o letce”. Hu d s o n n ig d y n ie o d p u s zczał i n ie zap o min ał. Zach o d ziłam w g ło wę, k ied y k azał mi ją p rzes łać, i d o s złam d o wn io s k u , że mu s iał p o k o g o ś zad zwo n ić tu ż p rzed ro zmo wą w limu zy n ie. To b y ło s ło d k ie. Ciek awe, czy teraz teg o żało wał. M iałam k o lejn y arg u men t, żeb y s ię d o n ieg o o d ezwać. Wy jęłam z to reb k i telefo n i ws tu k ałam b ard zo p rzemy ś lan ą treś ć SM S-a: „Dzięk i za k awę. I za ws zy s tk o ”. To b y ła fo rma p o żeg n an ia ze ws p an iały m, lecz k ró tk im „czy mś ”, co b y ło międ zy n ami. Po trzeb o wałam k ro p k i n ad „i”. M o że o n też. Nacis n ęłam p rzy cis k i wy s łałam wiad o mo ś ć. Od razu o g arn ęła mn ie fala p an ik i, czy ab y n a p ewn o p o s tąp iłam właś ciwie, k o ń cząc n as z związek . Zas tan awiałam s ię, czy d a s ię to jak o ś o d k ręcić, i w d u ch u liczy łam, że jeg o o d p o wied ź b ęd zie p o d zielała mo je wątp liwo ś ci. Ale Hu d s o n w o g ó le n ie o d p is ał. ===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=
Teg o wieczo ru zn o wu ś led ziłam Hu d s o n a w In tern ecie. Nie d lateg o , że mu s iałam zd o b y ć o n im więcej in fo rmacji, ale p o n ieważ d y s tan s , k tó ry n as d zielił, wy d awał s ię tak p rzy tłaczająco o g ro mn y . To b y ło zn ajo me u czu cie. M iałam tak ju ż wcześ n iej, k ied y s p o ty k ałam s ię z in n y mi facetami. Po tem, p o d czas terap ii, o k azało s ię, że b y łam p rzewrażliwio n a i wy o lb rzy miałam p ewn e s p rawy . Ty m razem jed n ak b y ło in aczej. Nap rawd ę b y liś my ro zd zielen i, n ie ty lk o w mo jej o b łąk an ej g ło wie. I n ie mo g łam s o b ie z ty m p o rad zić. M u s iałam zn aleźć s ię b liżej n ieg o , ch o ćb y za p o ś red n ictwem In tern etu . W s ieci zamies zczo n o ju ż p arę b lo g o wy ch p o s tó w i arty k u łó w z p o k azu mo d y . Wy d arzen ie zb ierało ś wietn e recen zje i p rzy n io s ło więcej p ien ięd zy , n iż zak ład an o . Przeg ląd ałam zd jęcia mo d elek tro ch ę s mu tn a, że p rzeg ap iłam k lu czo wą częś ć d n ia. Zn alazły s ię tak że fo to g rafie ze mn ą i Hu d s o n em, jak cału jemy s ię w d ro d ze z limu zy n y d o s ali b alo wej. W n ie wp atry wałam s ię n ajd łu żej. Niek tó re z n ich , s zczeg ó ln ie te ze zb liżen iami, zap is ałam s o b ie n a p u lp icie. Więk s zo ś ć mo ich in tern eto wy ch p o s zu k iwań s k u p iła s ię jed n ak n a Pierce In d u s tries i in teres ach firmy w Cin cin n ati. Po ś więciłam tro ch ę zb y t wiele czas u n a wy d ed u k o wan ie, czy Hu d s o n rzeczy wiś cie s ię tam wy b ierał. Nie zn alazłam żad n y ch p o mo cn y ch in fo rmacji. Czy rzeczy wiś cie miał tam s p rawy d o załatwien ia, czy p o p ro s tu ch ciał s ię zn aleźć d alek o ? To n ie p o win n o mieć d la mn ie zn aczen ia. W k o ń cu n as ze k o lejn e s p o tk an ie miało n as tąp ić w n ajb liżs zy p iątek . Ale p o trzeb a zd o b y cia tej wied zy mn ie zżerała, o p an o wała mó j u my s ł d o teg o s to p n ia, że s p ęd ziłam p rzed k o mp u terem d łu g ie g o d zin y , wy czerp u jąc d o cn a k ażd e źró d ło , jak ie ty lk o p rzy s zło mi d o g ło wy . W k o ń cu d ałam s o b ie s p o k ó j i p rzes tałam co ch wilę s p rawd zać telefo n . Nie zad zwo n iłam też n a lo tn is k o z p y tan iem, czy s amo lo t Pierce In d u s tries wy s tarto wał – to b y ło b y ju ż ch o re. Po za ty m n ie miałam p o jęcia, o k tó re lo tn is k o ch o d ziło .
Nas tęp n eg o p o p o łu d n ia o b u d ziłam s ię z d ziwn y m u cis k iem w k latce p iers io wej. M o je mięś n ie d rg ały , mimo że n ie wy p iłam jes zcze k awy . To b y ły o b jawy lęk u . Nie p o trafiłam jed n ak o k reś lić, co s p o wo d o wało atak . Zd en erwo wan ie z p o wo d u s p o tk an ia z Dav id em? Czy s tres związan y z Hu d s o n em? Żeb y s ię zrelak s o wać, zan im zaczęłam s zy k o wać s ię d o wy jś cia, o d p aliłam DVD z ćwiczen iami jo g i. Ko n cen tracja i ry tmiczn e o d d y ch an ie n ieco mn ie ro zlu źn iły , ale p o b u d zen ie s ię u trzy my wało . Więcej czas u n iż zwy k le p rzed wy jś ciem d o k lu b u p o ś więciłam n a p in d rzen ie s ię p rzed lu s trem. Nie d la Dav id a, d la s ieb ie. Czas ami ład n y wy g ląd p o mag ał mi p o czu ć s ię d o b rze, a ja miałam zamiar wy k o rzy s tać k ażd ą k s iążk o wą p o rad ę, żeb y wy zb y ć s ię n ap ięcia. Na n ic zd ały s ię mo je s taran ia – b ez wzg lęd u n a to , co ro b iłam, lęk n ie ch ciał o d ejś ć, p u ls o wał w mo ich ży łach i p ły n ął w n ich jak p rąd . Wmawiałam s o b ie, że to zwy czajn a trema p rzed o trzy man iem awan s u , że n a p ewn o p o czu ję u lg ę p o s p o tk an iu z Dav id em. Gd y ju ż b y łam w d ro d ze d o d rzwi, d o s tałam SM S-a. Łap czy wie o two rzy łam wiad o mo ś ć. Ale n ie b y ła o d Hu d s o n a, ty lk o o d Dav id a: „Co ś mi wy p ad ło . Zmian a p lan ó w n a ś ro d ę o s ió d mej”. Wted y b y łam ju ż p ewn a. Ten s tres n ie miał n ic ws p ó ln eg o z Dav id em, b o p rzeło żen ie n as zeg o s p o tk an ia w o g ó le n ie zmien iło mo jeg o n as tro ju . Po win n am o d czu ć u lg ę alb o jes zcze więk s ze n ap ięcie, s k o ro miało s ię ciąg n ąć k o lejn e d wa d n i. Po za ty m ciek awiło mn ie, co tak ieg o p rzes zk o d ziło Dav id o wi. W k o ń cu b y liś my n a ty le b lis k o , że p o win ien mi p o wied zieć. J ed n ak wcale n ie czu łam wielk iej p o trzeb y , b y zap y tać g o o p rzy czy n ę. Hu d s o n . To Hu d s o n wciąż ch o d ził mi p o g ło wie. Gd zie o n b y ł? Co ro b ił? Czy o mn ie my ś lał? Od p is ałam Dav id o wi, że zg ad zam s ię n a ś ro d ę, i zaczęłam d rep tać p o mies zk an iu , zas tan awiając s ię n ad s k u teczn y m s p o s o b em n a wy rzu cen ie z my ś li mo jeg o b y łeg o k o ch an k a. M u s iałam d o łączy ć d o g ru p y . Up ewn iłam s ię p rzez in tern et, że An o n imo wi Uzależn ien i wciąż u mawiają s ię n a p o n ied ziałk o we p o p o łu d n ia. W h armo n o g ramie wid n iało s p o tk an ie, ty lk o że miałam jes zcze mn ó s two czas u , k tó ry mu s iałam jak o ś wy p ełn ić. M o g łab y m p o b ieg ać. Sk o ro J o rd an ws zęd zie mn ie wo ził, to o d ro b in a ru ch u b y mi n ie zas zk o d ziła. Przeb rałam s ię w s zo rty , s p o rto wy to p o raz b u ty d o b ieg an ia i wy s złam z mies zk an ia. J o g g in g p o mó g ł mi o czy ś cić g ło wę z n iewy g o d n y ch my ś li, a en d o rfin y s p rawiły , że p o czu łam s ię b ard ziej p ewn a s ieb ie. I n iezwy ciężo n a. A to
d lateg o , że k ied y o k azało s ię, iż mo ja tras a zawio d ła mn ie p rzed s ied zib ę Pierce In d u s tries , p rzek o n ałam s ię, że to n ic n ie zn aczy . To , że s ię tam zn alazłam, to żad n e h alo . Wes złam d o b u d y n k u ty lk o p o to , żeb y s k o rzy s tać z to alety , zan im wzn o wię b ieg . Dzięk i ćwiczen io m p o czu łam s ię tak d o b rze, że p o s tan o wiłam o p u ś cić terap ię i p o b ieg ać n ieco d łu żej. Do tarłam d o tu n elu Lin co ln a i zawró ciłam. Zn ó w zn alazłam s ię p rzed s ied zib ą Pierce In d u s tries i wes złam d o ś ro d k a, wied ząc, że w h o lu zn ajd o wało s ię źró d ełk o z wo d ą d o p icia. Ty m razem tro ch ę d łu żej p o b łąk ałam s ię p o p arterze, wy p atru jąc ś lad ó w Hu d s o n a w o k o licy win d . Ud ało mi s ię wy jś ć, zan im p rzy s zło mi d o g ło wy , żeb y wejś ć d o k tó rejś i n acis n ąć p rzy cis k o s tatn ieg o p iętra. Nas tęp n eg o d n ia n ie miałam ju ż w s o b ie ty le s iły . Nie ty lk o trzy razy wes złam d o b iu ro wca, ale też za k ażd y m razem wjeżd żałam win d ą n a s amą g ó rę. Wmó wiłam s o b ie, że to żad n e ś led zen ie, b o p rzecież Hu d s o n a n ie b y ło w mieś cie – co zd ąży łam ju ż u zn ać za fak t – i an i razu n ie d o jech ałam p o d d rzwi jeg o ap artamen tu . Zd ałam s ię n a p rzezn aczen ie, jeżd żąc b ez celu w to warzy s twie p rzy p ad k o wy ch o s ó b i wy s iad ając n a p rzy p ad k o wy ch p iętrach , zan im zmu s iłam s ię d o p o wro tu n a p arter. Czu łam s ię jak w win d o wej ru letce – jeś li win d a zawio złab y mn ie n a g ó rę, to o zn aczało b y , że p o win n am zajrzeć d o b iu ra Hu d s o n a. Z ty m że żad en z jej p as ażeró w n ie wy b ierał p rzy cis k u z n u merem jeg o p iętra. Aż d o ś ro d y . M imo że p o wieczo rn ej zmian ie w k lu b ie d o tarłam d o d o mu d o p iero o s zó s tej n ad ran em, to b y łam z p o wro tem w b u d y n k u Pierce’a p rzed trzy n as tą. Pierws za p rzejażd żk a win d ą zawio d ła mn ie zaled wie n a p iąte p iętro . Kied y mó j to warzy s z p o d ró ży wy s iad ł, a d rzwi k ab in y s ię zamk n ęły , o p arłam s ię o ś cian ę i wes tch n ęłam, wied ząc, że za mo men t wró cę d o h o lu . Ty lk o że zamias t zjech ać n a p arter, win d a ru s zy ła w g ó rę. Kto ś mu s iał ją p rzy wo łać z wy żs zeg o p iętra. Ws trzy małam o d d ech , wzn o s ząc s ię co raz wy żej. Zatrzy mała s ię n a o s tatn im. Nie n a ty m s ek retn y m o s tatn im p iętrze, k tó re wy mag ało ws tu k an ia s p ecjaln eg o k o d u , żeb y d o s tać s ię n a p o d d as ze, ale n a ty m, n a k tó ry m zlo k alizo wan e b y ło b iu ro Hu d s o n a. Przy g o to wałam s ię n a to , co zo b aczę, k ied y d rzwi s ię o two rzą, i p o s tan o wiłam wy k o rzy s tać mo men t ws iad an ia n o wej o s o b y n a zerk n ięcie, co d zieje s ię n a k o ry tarzu . J ed n ak n ie b y łam p rzy g o to wan a n a wid o k , k tó ry zas tałam. Gd y d rzwi s ię ro zs u n ęły , u jrzałam trzech mężczy zn w g arn itu rach , k tó rzy żarto wali i s ię ś miali. By ł z n imi Hu d s o n . – Alay n a. – J eg o g ło s b y ł o p an o wan y jak zaws ze, d ało s ię w n im wy czu ć zaled wie n u tk ę zas k o czen ia.
Zamarłam, n ie b ęd ąc w s tan ie wy k o n ać żad n eg o ru ch u . Ko tło wały s ię we mn ie s p rzeczn e emo cje – cies zy łam s ię n a jeg o wid o k , ale jed n o cześ n ie p araliżo wał mn ie s trach . Wś ciek ła, że zas tałam g o p rzy win d zie, i zarazem d u mn a, że mo je p o d ejrzen ia o k azały s ię s łu s zn e. Hu d s o n wy ciąg n ął d o mn ie ręk ę, żeb y m s tan ęła p rzy n im, a ja au to maty czn ie p o d ałam mu s wo ją. Po tem zwró cił s ię d o s wo ich to warzy s zy : – Pan o wie, mo ja d ziewczy n a p o s tan o wiła zas k o czy ć mn ie wizy tą w b iu rze. Zmu s iłam s ię d o u ś miech u , p o czy m wb iłam wzro k w mo je s zare b u ty d o b ieg an ia. – To n ig d y n ie o zn acza n iczeg o d o b reg o – p o wied ział jed en z mężczy zn , a p o zo s tali p ars k n ęli ś miech em. – Có ż, wo b ec teg o mu s imy cię zo s tawić. Dzięk i raz jes zcze za s p o tk an ie. Led wo u s ły s załam p o żeg n an ie, zan im ci lu d zie zajęli mo je miejs ce w win d zie. Stałam o d rętwiała p rzez fak t, że zn ajd o wałam s ię w miejs cu , w k tó ry m ab s o lu tn ie n ie p o win n am b y ła s ię zn aleźć. Nawet n ie s p o s trzeg łam, jak wes zliś my d o b iu ra i zamk n ęły s ię za n ami d rzwi. Hu d s o n mu s iał p rzez cały czas trzy mać mn ie za ręk ę, ale zd ałam s o b ie z teg o s p rawę d o p iero wted y , g d y ją p u ś cił i s ię o d e mn ie o d s u n ął. – Co ty tu ro b is z, Alay n o ? Nie mo g łam zeb rać s ię w s o b ie, b y n a n ieg o s p o jrzeć, ale b rak zło ś ci w jeg o to n ie p o mó g ł mi wy rwać s ię z o s łu p ien ia. Przecież mo g łam z teg o wy b rn ąć. Do b rze mi s zły tak ie g ad k i w czas ie fazy o b s es ji. J a mu wy tłu maczę, o n mi u wierzy i ws zy s tk o b ęd zie cacy . J ed n ak n ie ch ciałam zn ó w b y ć tak ą d ziewczy n ą. Nag le u ś wiad o miłam s o b ie, co wy p rawiam. Śled ziłam k o g o ś . Po raz p ierws zy o d p aru lat. Wró ciłam d o n ało g u z n ajmn iej o d p o wied n ią o s o b ą, jak ą mo g łam s o b ie wy o b razić. J eś li my ś lałam, że s ąd o we n ak azy zb liżan ia s ię i p o zwy s k ład an e p rzez Ian a – mó j o s tatn i o b iek t fik s acji – b y ły k o s zmarem, to czy m mu s iałab y b y ć reak cja tak p o tężn eg o czło wiek a jak Pierce? Co więcej, p o zb ieran ie s ię p o u zależn ien iu o d Ian a b y ło tru d n e, ale wy k o n aln e. A Hu d s o n … Nie b y łam w s tan ie n awet my ś leć, że mo g łab y m s ię zn aleźć z d ala o d n ieg o , n ieważn e w jak im k o n tek ś cie. Hu d s o n wciąż czek ał n a mo ją o d p o wied ź. Czu łam n a s o b ie jeg o wzro k . Op lo tłam s ię ramio n ami i wzięłam g łęb o k i o d d ech . – J a… y y y … Ch ciałam s p rawd zić, czy ju ż wró ciłeś . Prawie s ię ro zp łak ałam o d s zczero ś ci p ły n ącej z teg o zd an ia. Ale g d y b y Hu d s o n to zo b aczy ł, n ie wy g ad ałb y s ię. – Wró ciłem w n o cy . M o g łaś zad zwo n ić. Alb o n ap is ać.
Przy p o mn iałam s o b ie zas ad ę, k tó rą n ależało s to s o wać w ro zmo wie, k ied y b y ło s ię u zależn io n y m. Wp ajan o mi ją wiele razy : „Wy rażaj s wo je lęk i o twarcie i s zczerze”. – Nie o d p o wiad as z n a mo je wiad o mo ś ci. – Nie o d p o wied ziałem n a jed n ą wiad o mo ś ć. Po d n io s łam g ło wę. Patrzy ł n a mn ie, o p ierając s ię o b iu rk o . Wy tarłam łzę i s p o jrzałam mu w o czy . – To b y ła mo ja jed y n a wiad o mo ś ć. Zd awałam s o b ie s p rawę z teg o , jak b rzmiałam. Żało ś n ie, ś mies zn ie i p rzes ad n ie. Przecież n ie b y liś my razem. Dlaczeg o n ib y miałb y o d p o wiad ać n a mo je wiad o mo ś ci? Pewn ie ju ż żało wał s wo jeg o wy b o ru rzek o mej d ziewczy n y . Teraz – g d y zo b aczy ł zak res mo jeg o s zaleń s twa. Nib y n a s ieb ie p atrzy liś my , ale n ie p o trafiłam n ic o d czy tać z jeg o mimik i. Wy d awało mi s ię, że min ęła wieczn o ś ć, zan im jeg o twarz złag o d n iała i p o wied ział: – Nie wied ziałem, że to d la cieb ie tak ie ważn e. W p rzy s zło ś ci b ęd ę s ię s tarał o d p o wiad ać. Szczęk a mi o p ad ła. Hu d s o n ws tał i s ię wy p ro s to wał. – Ale n ie mo żes z tu tak p o p ro s tu p rzy ch o d zić. J ak my ś lis z, jak to wy g ląd a, k ied y mo ja d ziewczy n a b łąk a s ię p o h o lu i jeźd zi win d ą w tę i z p o wro tem, p o d czas g d y mn ie n awet n ie ma w mieś cie? – Sk ąd ty … – Płacę lu d zio m, żeb y wied zieć, Alay n o . Wied ział. Oczy wiś cie, że wied ział. Po s tan o wiłam mó wić s zczerze, ale n ie s ąd ziłam, że b ęd ę mu s iała mó wić aż tak s zczerze. A o n wied ział, że b y łam p rzed jeg o b iu rem k ilk a razy , że włó czy łam s ię p o b u d y n k u … Czu łam s ię p o n iżo n a. Po p ły n ęło więcej łez. – P-p rzep ras zam… Nie mo g łam s ię p o ws trzy mać. – Pro s zę, n ie ró b teg o więcej. By ł s u ro wy , ale czy żb y m wy czu ła n u tk ę ws p ó łczu cia? J eg o reak cja b y ła zu p ełn ie n iewłaś ciwa. Po win ien s ię wś ciec, awan tu ro wać. – Dlaczeg o tak i jes teś ? – J ak i? – zap y tał, u n o s ząc b rew. – Ws zy s tk o s p ierd o liłam, Hu d s o n ! Trzeb a b y ło zad zwo n ić p o o ch ro n ę, żeb y mn ie wy p ro wad ziła! Nie rad zę s o b ie, a ty p rzy jmu jes z to z tak im s p o k o jem.
Ty m razem łzy p o p ły n ęły rwący mi p o to k ami. Nie b y ło s iły , żeb y je zatrzy mać. Ro zlu źn ił s ię i zro b ił k ro k w mo ją s tro n ę. – Nie – p o wied ział łag o d n ie, jeg o g ło s mn ie o tu lił, mimo że ręce trzy mał p rzy s o b ie. – Właś n ie to miałem n a my ś li, mó wiąc o b y ciu w p o b liżu o s o b y , k tó ra ro zu mie. Zn am ten wewn ętrzn y p rzy mu s . Wiem wiele o ro b ien iu rzeczy , k tó ry ch n ie p o win n o s ię ro b ić, ale co ś ci k aże. Wy tarł mi k ciu k iem p o liczek i trzy mał n a n im d ło ń d łu żej, n iż to b y ło p o trzeb n e. – J eś li czu jes z, że n ie mo żes z n ad s o b ą zap an o wać, w p ierws zej k o lejn o ś ci p o ro zmawiaj ze mn ą. Dzięk i jeg o s ło wo m s u p eł s trach u , k tó ry mn ie d u s ił p rzez ty le d n i, n ag le s ię ro zp lątał. M iał rację? M o g liś my s o b ie w ten s p o s ó b p o mag ać? M o g liś my s ię wzajemn ie n ap rawić? Sp o jrzałam mu w o czy i ch ciałam, żeb y to p o wtó rzy ł. Ch ciałam w to u wierzy ć. J ed n ak zan im co k o lwiek zd ąży ł p o wied zieć, z g ło ś n ik a d o b ieg ł g ło s jeg o s ek retark i. – Pan ie Pierce, o s o b a u mó wio n a n a trzy n as tą trzy d zieś ci ju ż tu jes t. Hu d s o n wes tch n ął i zd jął ręk ę z mo jeg o p o liczk a. – Wy b acz, że tak to k o ń czę, ale mam k o lejn e s p o tk an ie. Dziś wieczo rem zn o wu wy jeżd żam. Załamałam s ię. Nie wied ziałam, czy mu wierzy ć, ale wied ziałam, że n ie ch cę teg o d y s tan s u międ zy n ami. Właś n ie to b y ło b o d źcem d o ro zp o częcia etap u o b s es ji w ty m ty g o d n iu . Pro s ił mn ie, żeb y m d zieliła s ię s wo imi o b iek cjami, więc… – Nie cierp ię teg o , że mu s is z wy jeżd żać. Przez to czu ję s ię tro ch ę zro zp aczo n a. A tak s erio – o g ro mn ie zro zp aczo n a. J eg o o czy s ię ro zp ro mien iły . – J u tro b ęd ę z p o wro tem – p o wied ział i ś cis n ął mi ręk ę. – Przy łącz s ię d o mn ie ju tro wieczo rem w filh armo n ii. Serce zab iło mi mo cn iej. – Tak . – Przy jad ę p o cieb ie o s zó s tej. Włó ż s u k ien k ę.
Przed s p o tk an iem z Dav id em p o s złam n a s es ję terap eu ty czn ą. Po p ełn iłam b łąd ,
ale Hu d s o n b y ł s k ło n n y p rzy mk n ąć n a to o k o . Nawet b ard ziej n iż s k ło n n y . A to p o zwo liło mi u wierzy ć, że n ie ciąży ła n a mn ie k lątwa, iż całk o wicie o s zaleję n a jeg o p u n k cie. M u s iałam ty lk o tro ch ę n ad s o b ą p o p raco wać. Nie czu łam s ię zb y t k o mfo rto wo , k ied y p rzy s zła mo ja k o lej, żeb y o p o wied zieć ws zy s tk im s wo ją h is to rię. Nie ch ciałam, żeb y lu d zie wied zieli o mo ich k o n tak tach z Hu d s o n em. – J a… tro ch ę zb o czy łam z tras y . To b y ło ad ek watn e s twierd zen ie. W k o ń cu mo je zach o wan ie n ie b y ło aż tak złe, jak mo g ło b y ć. J ed n ak k ażd a p o d ró ż zaczy n a s ię o d małeg o k ro k u – n awet ta, k tó rej n ie p o win n iś my o d b y wać. A wn io s k u jąc z mo jeg o s tan u w ty m ty g o d n iu , mo g łab y m s ię z p o wo d zen iem zn aleźć n a d ro d ze d o to taln ej o b s es ji, g d y b y m ty lk o zn alazła p u n k t zaczep ien ia. Lau ren p o k iwała g ło wą ze ws p ó łczu ciem. – Ch ciałab y m, żeb y ś p o p o wro cie d o d o mu s p is ała n a k artce ws zy s tk ie s wo je złe zach o wan ia, k tó re o s tatn io miały miejs ce, włączn ie z ty mi, k tó re miałaś w p lan ach . Po tem p o my ś l o zd ro wy ch d ziałan iach , k tó ry mi mo g łab y ś zas tąp ić te n iewłaś ciwe, g d y b y ty lk o p rzy s zły ci d o g ło wy . Po trzeb u jes z p o mo cy ? – Nie. Ro b iłam to ju ż wcześ n iej. I to ty le razy . Wciąż p amiętałam lis tę zas tęp czy ch czy n n o ś ci z p o p rzed n iej s y tu acji, k ied y wy p ad łam z ry tmu : „Bieg aj, ćwicz jo g ę, weź d o d atk o wą zmian ę w p racy , s k u p s ię n a s zk o le, o d wied ź Brian a”. Najwy raźn iej mo ja lis ta wy mag ała o d ś wieżen ia i ak tu alizacji. – Su p er. Zn as z s wo je wzo rce. Czy wciąż p ro wad zis z d zien n ik ? – Ch wilo wo n ie. A właś ciwie to ju ż o d d awn a. Lau ren s ię u ś miech n ęła. – Po lecam, żeb y ś d o teg o wró ciła. Zaws ze wied ziała, jak wy mierzy ć mo ty wu jąceg o k o p n iak a w ty łek . – Ok ej – o d p arłam i n ap rawd ę p o s tan o wiłam jej p o s łu ch ać. J ed n ak s p o ś ró d ws zy s tk ich d o b ry ch rad , k tó re u s ły s załam teg o d n ia, za n ajlep s zą u zn ałam tę o d Hu d s o n a: „J eś li n ie b ęd zies z s o b ie rad zić, n ajp ierw p o ro zmawiaj ze mn ą”. Przez res ztę s es ji s ied ziałam cich o , p o wtarzając s o b ie w g ło wie s tary , u lu b io n y cy tat: „Nie ma p o s tęp u b ez walk i. Nie ma p o s tęp u b ez walk i”. Czu łam s ię lep iej p o s p o tk an iu z g ru p ą – s iln iejs za i z o czy s zczo n ą g ło wą. Kied y J o rd an o d wo ził mn ie p ó źn iej d o p racy , d o p is ałam d o lis ty o b ejrzen ie ws zy s tk ich s tu n ajlep s zy ch filmó w z ran k in g u Amery k ań s k ieg o In s ty tu tu Filmo weg o (AFI)
i d o k o ń czen ie czy tan ia s tu k s iążek rek o men d o wan y ch p rzez Th e Greates t Bo o k s . M ó j d o b ry h u mo r i zd ro we n as tawien ie d o d ały mi o d wag i, żeb y wy s łać Hu d s o n o wi wiad o mo ś ć, zan im wes złam d o b iu ra n a s p o tk an ie z Dav id em: „Nap rawd ę mu s is z zn o wu wy jech ać?”. Ty m razem o trzy małam wiad o mo ś ć n aty ch mias t: „Ob awiam s ię, że tak ”. Po s łu ch ał mn ie i s ię p o p rawił, wied ząc, jak ie zn aczen ie miało d la mn ie o trzy man ie zwro tn ej wiad o mo ś ci. Zan im zd ąży łam u s talić, co mu o d p is ać, u b ieg ł mn ie. „Ale miło wied zieć, że o mn ie my ś lis z”. „Zaws ze” – wy s łałam, n ie mo g ąc s ię p o ws trzy mać. Co ja wy p rawiałam? Co M Y wy rab ialiś my ? Przes taliś my b y ć k o ch an k ami. Czy żb y ś my s tawali s ię d la s ieb ie k imś in n y m? Kimś więcej n iż p rzy jació łmi? Przy jació łmi, k tó rzy flirtu ją ze s o b ą p rzez SM S-y ? Co k o lwiek to b y ło , p o d o b ało mi s ię. Po czu łam s ię z ty m tak d o b rze, że wy p aliłam z k o lejn y m p y tan iem: „A ty o mn ie my ś lis z?”. Zan im Hu d s o n miał s zan s ę o d p is ać, Dav id o two rzy ł d rzwi b iu ra, p rzery wając tę miłą ch wilę. – Wejd ź, Lay n ie. By ł s zty wn y i miał ś ciś n ięty g ło s . Po d wp ły wem jeg o p o ważn eg o zach o wan ia zd ecy d o wałam s ch o wać telefo n za s tan ik iem. – Ws zy s tk o w p o rząd k u ? – zap y tałam, b o p rzy p o mn iała mi s ię jeg o wiad o mo ś ć z p o n ied ziałk u . – Co ci p o k rzy żo wało p lan y ? – To . – Dav id rzu cił n a b lat b iu rk a zwin iętą g azetę i u s iad ł n ap rzeciwk o mn ie n a k rześ le. Zmies zan a p o d n io s łam ją, o two rzy łam i p ró b o wałam d o s zu k ać s ię czeg o ś , co tak p o p s u ło mu h u mo r. I o to n a wielk im k o lo ro wy m zd jęciu w p o n ied ziałk o wy m d ziale p lo tk ars k im cało wałam s ię z Hu d s o n em. – Ah a. To . Dav id b y ł jed y n ą o s o b ą, k tó rej b ałam s ię o ty m p o wied zieć. Czu łam, że d o jd zie d o my ln y ch wn io s k ó w. I tak s ię s tało . – Ch ciałab y ś mi to wy jaś n ić, Lay n ie? – Ws tał i zaczął k rąży ć p o b iu rze. Nie czek ał d łu g o n a mo ją o d p o wied ź. – Bo ja ci p o wiem, jak to wy g ląd a. Wy g ląd a to tak , że jes teś tak n ap alo n a, żeb y zd o b y ć ten s wó j wy marzo n y awan s , że k ied y n ie u d ało ci s ię zb ajero wać mn ie, p rzerzu ciłaś s ię n a in n eg o g o ś cia, k tó ry jes t w s tan ie ci to zap ewn ić. Wy ciąg n ęłam p rzed s ieb ie ręk ę, jak b y m ch ciała zatrzy mać g o p rzed mó wien iem teg o , co s ły s załam. – To n ie tak , Dav id . To n ig d y n ie b y ło tak .
J ak mó g ł p o my ś leć, że s p o ty k ałam s ię z n im d la awan s u ? Że b y łam wo b ec n ieg o n ies zczera? – Nie b y ło ? Zatrzy mał s ię i p o ch y lił n ad b iu rk iem, o p ierając s ię cały mi d ło ń mi o b lat. – To p o wied z mi, jak b y ło , Lay n ie. – To … Nie mo g ę. M o je p lątan ie s ię w zezn an iach p o g o rs zy ła wib racja telefo n u wy d o b y wająca s ię zza d ek o ltu . Wied ziałam, że to b y ła o d p o wied ź Hu d s o n a i b ard zo ch ciałam ją o d czy tać. Ty lk o w ty m mo men cie n ie b y ło n a to s zan s . Nie, k ied y Dav id g o to wał s ię ze zło ś ci. – Tak , tak właś n ie my ś lałem. Wy p ro s to wał s ię, a n a jeg o twarzy p o jawił s ię g ry mas o b rzy d zen ia. – Teraz jes tem zmu s zo n y cię awan s o wać i wp ro wad zić w ży cie two je p o my s ły – ch o ciaż i tak miałem zamiar to zro b ić – alb o zacząć s ię b ać o włas n ą p o s ad ę. – Zaś miał s ię d rętwo . – Pewn ie właś n ie zag rzewam ci miejs ce. – Dav id , n ie. To b y ło g o rs ze, n iż s ię s p o d ziewałam. Nie ch ciałam, żeb y my ś lał, że k ied y k o lwiek ch ciałam zab rać mu p racę. Przecież wy o b rażałam s o b ie n as razem, jak ws p ó ln ie p ro wad zimy Sk y Lau n ch . M imo że ro man ty czn y d u et ju ż d awn o p rzes tał mn ie in teres o wać, to wciąż b rałam p o d u wag ę b izn es o wy . – Czy Pierce o mn ie wie? – Dav id , p rzes tań . – Czy wie, że jes teś d ziwk ą ze Sk y Lau n ch ? – zap y tał, mru żąc o czy . M iark a s ię p rzeb rała. Wk u rwiłam s ię. A k ied y s ię wk u rwiam, u ży wam ws zy s tk ich s wo ich b ro n i. – J eżeli n ap rawd ę wierzy s z w to , co mó wis z, Dav id zie – że mam jak iś wp ły w n a Hu d s o n a – mo że p o win ien eś n ieco b ard ziej u ważać n a to , w jak i s p o s ó b s ię d o mn ie zwracas z… Un ió s ł b rwi zas k o czo n y mo im o p an o wan y m g ło s em i mo cn y mi s ło wami. – A teraz u s iąd ź. M o żemy o ty m p o ro zmawiać jak cy wilizo wan i lu d zie. Od czek ałam ch wilę, aż o p ad n ie n a k rzes ło . – Świetn ie. Sp rawd źmy , czy d o b rze zro zu miałam. M y ś lis z, że u mawiam s ię z Hu d s o n em, żeb y d o s tać awan s . Awan s , k tó ry właś ciwie ju ż mi o b iecałeś za mo ją ciężk ą p racę w k lu b ie p rzez o s tatn ie p arę lat. Awan s , n a k tó ry zas łu ży łam, zan im
w o g ó le s ię p o cało waliś my . – Po co in n eg o miałab y ś s ię z n im s p o ty k ać? – J eg o s ło wa b y ły wy zy wające, ale walk a s ię s k o ń czy ła. – Nie to , żeb y to b y ł twó j in teres , ale s p o ty k am s ię z Hu d s o n em, b o … – Co p rawd a b y łam wted y „n a s łu żb ie”, ale o d p o wied ziałam s zczerze: – Bo mi s ię p o d o b a. A ja p o d o b am s ię jemu . Lu b imy s ię i d o g ad u jemy . I jes zcze p rzed n as zą p ierws zą ran d k ą p o wied ział wy raźn ie, że n ie k iwn ie p alcem w s p rawie mo jej k ariery w k lu b ie. A ja to zaak cep to wałam, wied ząc, że s ama jes tem w s tan ie zap raco wać n a ty tu ł men ed żerk i. Po wied z mi teraz, czy Hu d s o n k azał ci mn ie awan s o wać? – Nie. – Ramio n a Dav id a g wałto wn ie o p ad ły . – A czy miałeś zamiar zap ro p o n o wać mi n o we s tan o wis k o , zan im zo b aczy łeś ten arty k u ł w g azecie? – Tak . – To o czy m my w o g ó le g ad amy ? Po k ręcił g ło wą i wzru s zy ł ramio n ami. – Lay n ie… J a… J a… n ie wiem, co p o wied zieć. Wy ciąg n ąłem p o ch o p n e wn io s k i i p o wied ziałem n ies to s o wn e rzeczy . – Ro zu miem. Fak ty czn ie to mo g ło tak wy g ląd ać – o d p arłam i cich o wy p u ś ciłam p o wietrze z p łu c, s zczęś liwa, że tak s zy b k o s ię u s p o k o ił. – M o że p o win n am b y ła o zn ajmić ci to wcześ n iej. – Nie, p o p ro s tu b y łem zazd ro s n y . Ch o ciaż n ie miałem d o teg o p rawa – p o wied ział, p atrząc mi p ro s to w o czy . – W k o ń cu to ja zerwałem. – W p o rząd k u . Od wró ciłam wzro k . J eg o wy zn an ie o zazd ro ś ci wciąż wis iało międ zy n ami. Kied y ś p ewn ie b y mn ie to ru s zy ło . Teraz d ziwn a b y ła ś wiad o mo ś ć, że co ś d o mn ie czu ł. Dlateg o zmien iłam temat. – Hmm, co d o awan s u … Czy ws p o mn iałeś ju ż, że mi g o d ajes z? – Tak . – Uś miech n ął s ię. – Oczy wiś cie. Pierce ci n ie p o wied ział? Hu d s o n i ja właś ciwie ze s o b ą o ty m n ie ro zmawialiś my , ale n ie wy zn ałam teg o Dav id o wi. – Nie p is n ął s ło wa. – Do b rze. Wo b ec teg o cies zę s ię, że jak o p ierws zy mo g ę cię o ty m p o in fo rmo wać. Gratu lacje! – Wy ciąg n ął s ię n ad b iu rk iem, żeb y p o d ać mi ręk ę, lecz n ag le ją co fn ął. – Co ja ro b ię? Ch o d ź n o tu taj.
Ob y d wo je ws taliś my i s ię p rzy tu liliś my . Od s u n ęłam s ię p ierws za. Zau waży ł to , więc o d razu p rzes zed ł d o s p raw s łu żb o wy ch . – Przy jmu jemy two je s u g es tie. Wy d łu żamy g o d zin y p racy k lu b u o d s ierp n ia. To o zn acza, że mas z mn ó s two p racy , żeb y d o teg o czas u lo k al b y ł g o to wy . Zap lan u j s o b ie wiele s p o tk ań w s p rawie mark etin g u i p ro mo cji. Po ło ży łam mu ręk ę n a ramien iu . – Dzięk u ję, Dav id . – Zas łu ży łaś n a to . Przed o twarciem k lu b u s p ęd ziliś my p arę g o d zin n ad b izn es p lan em. To b y ło p o ch łan iające i wy czerp u jące – d o k ład n ie teg o p o trzeb o wał mó j o wład n ięty o b s es ją u my s ł. Praca au to maty czn ie ws k o czy ła n a lis tę zas tęp czy ch , zd ro wy ch czy n n o ś ci. Wres zcie miałam s tan o wis k o z n o rmaln ą p en s ją i wiele zmian w ciąg u d n ia. Czy Brian b y łb y ze mn ie d u mn y ? Kied y wieczó r w Sk y Lau n ch s ię ro zp o czął, n ie o d s tęp o wałam Dav id a n a k ro k , u cząc s ię n o wy ch o b o wiązk ó w men ed żers k ich . Po s k o ń czo n ej zmian ie b y łam zu p ełn ie wy p o mp o wan a i cies zy łam s ię, że n ie b ęd ę mu s iała wracać d o d o mu p ies zo . Do p iero g d y u s ad o wiłam s ię w s amo ch o d zie, k tó ry m J o rd an o d wo ził mn ie d o mies zk an ia, p rzy p o mn iałam s o b ie o n ieo d czy tan ej wiad o mo ś ci o d Hu d s o n a. „Zaws ze” – tak b rzmiała. Na mo men t s erce p rzes tało mi b ić. J es zcze raz p rzeczy tałam o s tatn ieg o SM S-a, k tó reg o mu wy s łałam, żeb y s ię u p ewn ić, czy d o b rze g o p amiętałam. Ws zy s tk o s ię zg ad zało . Zap y tałam Hu d s o n a, czy o mn ie my ś li, a o n n ap is ał: „Zaws ze”. ===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=
J o rd an czek ał w may b ach u p rzed mo im b lo k iem, jed n ak zan im jes zcze zd ąży ł o two rzy ć mi d rzwi, zau waży łam, że ty ln e s ied zen ie b y ło p u s te. – Pan Pierce s ię s p ó źn i, d o p iero wraca d o mias ta – wy jaś n ił k iero wca. – Do łączy d o p an i w Cen tru m Lin co ln a. M am p an i b ilet. Bałam s ię cały d zień s p o tk an ia z Hu d s o n em, b o n ie wied ziałam, jak i b ęd zie o n o miało ch arak ter. Nie ch ciałam b y ć s ama. – Czy miałb y ś co ś p rzeciwk o , g d y b y m u s iad ła z p rzo d u o b o k cieb ie? – J es tem p ewien , że p an Pierce wo lałb y , żeb y p an i s ied ziała z ty łu . Wy rwałam J o rd an o wi ty ln e d rzwi i je zatrzas n ęłam, n ie ws iad ając d o ś ro d k a. – To mu n ie p o wiemy , p rawd a? J o rd an p o k ręcił ty lk o g ło wą i o k rąży ł s amo ch ó d , żeb y u s iąś ć za k iero wn icą. Sama o two rzy łam s o b ie p rzed n ie d rzwi i wś lizg n ęłam s ię n a s ied zen ie o b o k n ieg o . J ech aliś my w cis zy . Przeczy tałam, co b y ło n ap is an e n a b ilecie, k tó ry wręczy ł mi J o rd an . Filh armo n ia w No wy m J o rk u g rała d ru g ą i trzecią s y mfo n ię Brah ms a. Nieźle. Od zaws ze u wielb iałam s ztu k ę w k ażd ej p o s taci, a min ęły wiek i, o d k ąd o s tatn i raz o d d ałam s ię p rzy jemn o ś ci u czes tn iczen ia w jak imś wy d arzen iu k u ltu raln y m. Na s zczęś cie n ie mu s iałam b y ć w p racy aż d o p ierws zej w n o cy . Po zamk n ięciu miałam s ię n au czy ć, jak ro b ić co mies ięczn y reman en t. Lies l wp ad ła d o mn ie d o mies zk an ia, żeb y p o mó c mi wło ży ć s u k ien k ę i zap leś ć ws zy s tk ie s zn u rk i z ty łu . Wzięła też d o k lu b u tro ch ę mo ich ciu ch ó w, żeb y m miała s ię w co p rzeb rać p o p o wro cie. To o zn aczało , że ja i Hu d s o n mieliś my cały wieczó r d la s ieb ie, żeb y … n o właś n ie? Po co ? Czy to b y ł elemen t n as zeg o p rzed s tawien ia? Ran d k a? A mo że wy ch o d ziliś my jak o p rzy jaciele? Nie miałam p o jęcia. Zerk n ęłam n a J o rd an a i zeb rałam s ię n a o d wag ę, żeb y zad ać mu k ilk a n u rtu jący ch mn ie p y tań . – Co Hu d s o n ci o mn ie p o wied ział? – J o rd an b y ł o b ecn y w b iu rze, g d y
n eg o cjo waliś my waru n k i n as zeg o u k ład u . Ciek awe, co o n as s ąd ził. J o rd an s ię n ie o d ezwał. – M as z ze mn ą n ie ro zmawiać? J eg o min a s tan o wiła d la mn ie o d p o wied ź. – Och , n o d alej. Pewn ie też k azał ci d b ać o mo je d o b re s amo p o czu cie. A w ty m mo men cie właś n ie jak ieś p o twierd zen ie b y mn ie u s zczęś liwiło . Kiero wca wes tch n ął, jak b y s am n ie wierzy ł w to , co ma zro b ić. – Po wied ział, że jes t p an i k o b ietą w jeg o ży ciu . – Nap rawd ę? Oczy wiś cie, że tak p o wied ział. W k o ń cu tak a b y ła mo ja ro la w ty m cały m teatrzy k u … Grać k o b ietę w jeg o ży ciu . Ale czy wo b ec teg o b y ły jes zcze jak ieś in n e? – A ile k o b iet ma w s wo im ży ciu ? – Nie zo s tałem zatru d n io n y , żeb y b y ć k iero wcą jak iejk o lwiek in n ej, p an n o With ers . Od czas u d o czas u miewa ran d k i, ale n ie za częs to . Zmars zczy łam czo ło . Nie mo g łam n awet my ś leć o Hu d s o n ie n a ran d ce z jak ąś in n ą. – Z p ewn o ś cią żad n a z n ich n ie in teres u je g o w tak im s to p n iu jak p an i. Przewró ciłam o czami. Nie ch ciałam b y ć trak to wan a p ro tek cjo n aln ie. – Nie mu s is z teg o mó wić. – Nie mu s zę. Ale to p rawd a. Co to właś ciwie zn aczy ło ? Że b y łam d la n ieg o wy jątk o wa? Czy ty lk o d la mn ie zatru d n ił k iero wcę, żeb y s ię p o p is ać? Nie mo g łam zad ać J o rd an o wi ty ch p y tań . Po s tan o wiłam zap y tać g o o co ś in n eg o . – Co s ąd zis z o Hu d s o n ie? – J a? – J o rd an u n ió s ł b rwi ze zd ziwien ia. – Có ż, jes t d o b ry m s zefem. M a jas n e o czek iwan ia. Du żo wy mag a, ale wy n ag ro d zen ie jes t ad ek watn e. M iło b y ło to wied zieć – że b y ł p o rząd n y m p raco d awcą. Ty lk o n ie tak ich in fo rmacji s zu k ałam. – M iałam n a my ś li to , co o n im s ąd zis z jak o o czło wiek u . – Zn am g o ty lk o jak o b izn es men a – zaś miał s ię J o rd an . – Pan i mo że s ię o k azać jed n ą z n iewielu p o zn an y ch p rzeze mn ie o s ó b , k tó re zn ały g o jak o czło wiek a. – Wątp ię. Nie ty lk o d lateg o , że wcale g o n ie zn ałam. Po d ejrzewałam, że Hu d s o n p o p ro s tu n ik o mu n ie p o zwo lił s ię p o zn ać.
– Nie b y łb y m tak i p ewien . Ch ciałam k o n ty n u o wać tę ro zmo wę, ale d o jech aliś my d o Cen tru m Lin co ln a. Czu łam s ię d ziwn ie, d o cierając n a miejs ce s o lo , ale J o rd an p o k iero wał mn ie d o s ali k o n certo wej (Av ery Fis h er Hall) i p rzek azał mi ws zelk ie p o trzeb n e in fo rmacje. – Dzis iaj jes t imp reza ch ary taty wn a. W h o lu jes t min ib u fet. Pan Pierce n aleg ał, żeb y s ię p an i p o częs to wała. Uś miech n ęłam s ię n a my ś l o Hu d s o n ie, k tó ry wy d aje p o lecen ia J o rd an o wi. Zro b ił to p rzez telefo n ? Przez SM S? W k ażd y m razie miałam wrażen ie, że b ard zo tro s zczy ł s ię o p rzeb ieg d zis iejs zeg o wieczo ru . – Wies z mo że, k ied y b ęd zie n a miejs cu ? J o rd an p o k ręcił g ło wą. – Dzis iejs ze s p o tk an ie s ię p rzed łu ży ło . Ale o b iecał, że zjawi s ię n ajs zy b ciej, jak b ęd zie mó g ł. – Na ch wilę zawies ił g ło s i wy ch y lił s ię z s ied zen ia k iero wcy . – Pan n o With ers ? J eś li mo g ę d o d ać, wy g ląd a p an i n ap rawd ę ś liczn ie. Zaru mien iłam s ię, g d y mu d zięk o wałam, ale jeg o k o mp lemen t d o d ał mi o d wag i, żeb y wejś ć d o ś ro d k a b ez o b s tawy . Pięk n ie u b ran i s p o n s o rzy tło czy li s ię w h o lu razem ze mn ą. Najb o g ats i lu d zie w mieś cie, k tó ry ch b y ło s tać n a p rzek azy wan ie d atk ó w n a tak try wialn e rzeczy jak k u ltu ra. Zaws ze p o d o b ały mi s ię eleg an ck ie u b ran ia, jed n ak n ig d y n ie d b ałam o n azwis k o p ro jek tan ta n a metce. Aż d o teg o mo men tu – g d y mo im jed y n y m k amu flażem wś ró d mo rza wy two rn y ch , d ro g ich ciu ch ó w s tała s ię mo ja włas n a s u k ien k a o d p ro jek tan ta. Czu łam s ię o d erwan a o d tej rzeczy wis to ś ci. M u s iałam s ię n ap ić d rin k a. J ak p o wied ział J o rd an , s to ły b u feto we ciąg n ęły s ię wzd łu ż p rzed s io n k a, a k eln erzy u wijali s ię z wó zk ami p ełn y mi ap ety czn y ch p rzek ąs ek i k ielis zk ó w s zamp an a. Nie b y łam s p ecjaln ie g ło d n a, ale p o częs to wałam s ię k rab o wy m p ty s iem, żeb y n ie p ić alk o h o lu n a p u s ty żo łąd ek . Ko lejn e czterd zieś ci p ięć min u t s p ęd ziłam n a s ączen iu s zamp an a i s k u b an iu warzy w, wzro k jed n ak cały czas miałam u tk wio n y w d rzwiach wejś cio wy ch . Gd zie s ię p o d ziała mo ja ran d k a? Gd y tłu m s ię p rzerzed ził, n iech ętn ie u d ałam s ię d o s ali k o n certo wej w p o s zu k iwan iu miejs ca ws k azan eg o n a b ilecie. Na b alk o n ie, o czy wiś cie. By łam d u mn a, wid ząc s p o n s o ró w wch o d zący ch tam p rzed e mn ą. M o że Hu d s o n wś lizg n ął s ię p rzed e mn ą? J ed n ak g d y b ileto wy ws k azał mi miejs ce, s ied zen ia p o o b u s tro n ach mo jeg o b y ły p u s te. Trzy in n e zajmo wała p ara w ś red n im wiek u i mo ja – mn iej więcej – ró wieś n iczk a. Któ rą zn ałam. To b y ła Celia. – Lay n ie! – zawo łała. – Tak s ię cies zę, że p rzy s złaś . A g d zie twó j p rzy s to jn iak ?
Nie b y ła s p ecjaln ie d y s k retn a. Zro zu miałam, że ch ciała, ab y jej to warzy s ze ws zy s tk o s ły s zeli. Po czu łam u k łu cie w k latce p iers io wej. A więc jed n ak n ie ran d k a. – Nie mo g łam p rzeg ap ić d zis iejs zeg o wieczo ru . Nie mo g łam s ię też d o czek ać, k ied y zn o wu cię zo b aczę. Starałam s ię jak n ajlep iej u d awać, że wied ziałam o o b ecn o ś ci Celii wś ró d p u b liczn o ś ci. – Hu d s o n s ię s p ó źn i, d o p iero wraca d o mias ta. Nie b y ło g o p rzez więk s zo ś ć ty g o d n ia. Przy zn aję, że miałam n ad zieję n a zas k o czen ie Celii ty mi in fo rmacjami. Po trzeb o wałam p rzewag i, a wieś ci n a temat mo jej d o mn ieman ej miło ś ci, k tó ry ch Celia n ie zn ała, mi ją d awały . To b y ł mó j jed y n y as w ręk awie. Ale s ię p rzeliczy łam. – Ach , tak . M ó wił, że zn o wu wy jeżd ża, k ied y wczo raj z n im ro zmawiałam. Po zwó l, że p rzed s tawię ci mo ich ro d zicó w: Warren i M ad g e Wern er. A to Alay n a With ers , d ziewczy n a Hu d s o n a. Pań s two Wern ero wie wy mien ili s p o jrzen ia, zan im wy ch y lili s ię p rzez o p arcie, żeb y u ś cis n ąć mi d ło ń . – M iło cię wres zcie p o zn ać – p o wied ziała M ad g e. – So p h ia wiele mi o to b ie o p o wiad ała. Yh y , jas n e. Co k o lwiek So p h ia Pierce p o wied ziała o mn ie s wo jej n ajlep s zej p rzy jació łce, n a p ewn o n ie ch ciałam teg o wied zieć. Na s amą my ś l o ty m p o czu łam n iep rzy jemn y s k u rcz żo łąd k a. Gd zie, d o ch o lery , p o d ziewał s ię Hu d s o n ? J ak mó g ł mn ie zo s tawić s amą z ty mi lu d źmi? – So p h ia jes t cu d o wn a – p o wied ziałam, zmu s zając s ię d o s ło d y czy w g ło s ie. Właś ciwie wcale n ie tak tru d n o b y ło s ię u ś miech ać p o d czas mó wien ia ty ch s łó w – czu łam s ię, jak b y m o p o wiad ała żart o ty m p o two rze, jak im b y ła matk a Hu d s o n a. – Niep rawd aż? – mru k n ęła Celia cich o , żeb y m u s ły s zała ty lk o ja. J ej p rzy ty k s p rawił, że p o czu łam s ię s wo b o d n iej. To u czu cie jed n ak s zy b k o min ęło , b o M ad g e zn ó w zaczęła mn ie mag lo wać. – To g d zie s ię z Hu d s o n em p o zn aliś cie? Op o wied ziałam p o raz k o lejn y tę s amą h is to rię, p o d k reś lając ro man ty czn e mo men ty – o czy wiś cie b ez p rzes ad y – i ciąg le zerk ając p rzez ramię w n ad ziei, że zaraz p o jawi s ię Hu d s o n . – With ers – p rzerwał n ag le cis zę Warren , k ied y s k o ń czy łam. – J ak ieś p o wiązan ia z J o elem i Patty ?
– Nies tety n ie. J eś li ch ciał o d k ry ć mo je k o rzen ie, to s ro g o s ię ro zczaro wał. Po czu łam u lg ę d o p iero w mo men cie, g d y ś wiatła zaczęły p rzy g as ać, p rzery wając n as zą ro zmo wę. J ed n o cześ n ie mo je ro zżalen ie wzro s ło . Szy b k o wy s łałam Hu d s o n o wi wiad o mo ś ć: „Gd zie jes teś ?”. Od p o wied ź p rzy s zła d o mn ie w p o s taci s zep tu , d o k ład n ie k ied y n a s cen ę ws zed ł d y ry g en t, a p u b lik a zaczęła k las k ać. – Tu ż o b o k cieb ie. Przes zed ł mn ie d res zcz p o d n iecen ia. Zerk n ęłam n a Hu d s o n a, k tó ry wś lizg n ął s ię n a s ied zen ie tu ż p rzy mn ie. By ł tu . Nawet w majaczący m ś wietle wid ziałam, że wy g ląd ał zach wy cająco w s wo im k las y czn y m s mo k in g u . J eg o wło s y b y ły p o targ an e, a twarz n ieo g o lo n a, jak b y s zy k o wał s ię w p o ś p iech u i zd ąży ł ty lk o p rzeb rać, ale to jes zcze d o d awało mu s ek s ap ilu . Sk in ął Wern ero m n a p o witan ie i złap ał mn ie za ręk ę. J eg o d ło ń w mo jej – jej ciep ło , s iła – n ieważn e, że to b y ło ty lk o n a p o k az. Po trzeb o wałam jej. I n ie p u s zczałam aż d o k o ń ca k o n certu . No , ch y b a że n a czas o k las k ó w. Po d czas g d y zg ro mad zen i wciąż d zięk o wali mu zy k o m o wacją n a s to jąco , Hu d s o n n ach y lił s ię d o mn ie i zap y tał: – I co s ąd zis z? – Bard zo mi s ię p o d o b ało . Nig d y n ie s ły s załam No wo jo rs k iej Ork ies try Filh armo n iczn ej, a Brah ms n ie n ależał d o mo ich u lu b io n y ch k o mp o zy to ró w, ale wy s tęp zap ierał d ech w p iers iach . A to , że o b o k mn ie s ied ział n ajp rzy s to jn iejs zy facet n a cały m g lo b ie, n awet mi n ie p rzes zk ad zało . – Wied ziałem, że tak b ęd zie. Gd y ty lk o ro zb ły s ły ś wiatła, zało ży ł mi za u ch o k o s my k wło s ó w i s zep n ął: – Czas ro zp o cząć s h o w. Ws tał i p o mó g ł mi s ię p o d n ieś ć, p o czy m zwró cił s ię d o p ań s twa Wern eró w: – M ad g e, Warren , żału ję, że s am n ie mo g łem was s o b ie p rzed s tawić. Ro zu miem, że ju ż zd ąży liś cie s ię p o zn ać. – Tak – o d p arła M ad g e. – Celia n as zap o zn ała. – Do s k o n ale. Ch ciałem, żeb y n ajważn iejs i lu d zie w mo im ży ciu s ię s p o tk ali. Przy ws zy s tk ich wlep iający ch w n as o czy o s o b ach Hu d s o n o b jął mn ie czu le – tak , że zmięk ły mi k o lan a – i p o wied ział: – Najd ro żs za, p rzep ras zam za s p ó źn ien ie. Wy g ląd as z b o s k o . Najp ięk n iejs za
k o b ieta s p o ś ró d tu zg ro mad zo n y ch . To s amo o zn ajmił, g d y k u p o waliś my s u k n ię. Wted y wied ziałam, że to b y ł z jeg o s tro n y s zczery k o mp lemen t, ale teg o wieczo ru p o d lizy wał s ię p rzed Wern erami. Po za ty m n ig d y n ie zwracał s ię d o mn ie p er „n ajd ro żs za”. Patrzy łam n a n ieg o wzro k iem p ełn y m u wielb ien ia, k tó reg o wcale n ie mu s iałam u d awać. – Nie mo żes z teg o wied zieć. Nawet n ie zd ąży łeś s ię n ik o mu p rzy jrzeć. – Bo n ie mo g ę o d erwać o d cieb ie o czu – p o wied ział, p o cierając s wo im n o s em mó j. Bo że, mo g lib y ś my p is ać ck liwe ro man s id ła. Tacy b y liś my w ty m d o b rzy . On b y ł w ty m tak d o b ry . – By łeś w ty m ty g o d n iu w d eleg acji? – zap y tał Warren , n ie zważając, że właś n ie b ez p ard o n u p rzery wał s ztu czn ie ro man ty czn y mo men t Alay n y i Hu d s o n a. – Celia p o wied ziała, że wy jech ałeś w in teres ach . Uk ry łam g ry mas n iezad o wo len ia. Celia wcale teg o n ie p o wied ziała. J a to zro b iłam. Zan im Hu d s o n wy p u ś cił mn ie z o b jęć, p o cało wał d elik atn ie w czo ło . Po tem s k iero wał s wo ją u wag ę n a Warren a. – Tak . J es t p o s tęp z Plex is . Warren p o trząs n ął g ło wą. – To b y ła o d p ewn eg o czas u two ja b o lączk a. – Wy b aczcie – wtrąciła s ię M ad g e. – Po d czas g d y wy , mężczy źn i, b ęd ziecie g ad ać o ty ch s wo ich n u d n y ch b izn es ach , my , d ziewczy n y , p ó jd ziemy s ię o d ś wieży ć. Nie b y łam p ewn a, czy M ad g e, mó wiąc „my , d ziewczy n y ”, miała ró wn ież n a my ś li mn ie, ale wcale n ie zamierzałam wy ch o d zić. Ch ciałam s łu ch ać n u d n ej g ad k i o in teres ach i n ie o p u s zczać Hu d s o n a. Ale Celia wzięła mn ie p o d ramię, zmu s zając d o to warzy s zen ia im, a Hu d s o n p o czek ał, aż wy jd ziemy , zan im zn ó w zaczął mó wić. Po za ty m mu s iałam zro b ić s ik u . Nie p rzeo czy łam o s trzeg awczeg o s p o jrzen ia, jak ie p o s łał Celii. Nawet ja – a zd ecy d o wan ie n ie b y liś my p rzy jació łmi o d k o ły s k i – wied ziałam, że ten wzro k k azał jej u ważać n a to , co mó wiła w mo jej o b ecn o ś ci. Niep o trzeb n ie s ię martwił. Ro zmo wa, k tó rą o d b y ły ś my w d ro d ze d o to alety i s to jąc w k o lejce d o k ab in y , b y ła b an aln a i b łah a. Głó wn ie M ad g e zło ś liwie k o men to wała s tro je in n y ch lu d zi i p ró b o wała s ię d o wied zieć, ile rzeczy i za ile Hu d s o n mi k u p ił. Do p iero p o ty m, jak o p ró żn iłam p ęch erz, zro b iło s ię ciek awie.
M ad g e i Celia p u d ro wały n o s y p rzed lu s trem i n ie zau waży ły , że s k o ń czy łam. Po d es złam d o u my walk i, żeb y u my ć ręce, i o k azało s ię, że d o s k o n ale s ły s zę ich k o n wers ację. – J es t b ard zo ład n a – p o wied ziała M ad g e. – Przy k ro mi, że jes t tak a ład n a. – M amo – jęk n ęła Celia. – Przes tań . – J es tem p ewn a, że to ty lk o p rzelo tn y ro man s , k o ch an ie. To p ierws za p rawd ziwa d ziewczy n a Hu d s o n a. A n ig d y n ie u s tatk o wu jes z s ię p rzy p ierws zej. M y łam ręce ju ż b ard zo d łu g o , wciąż p rzy s łu ch u jąc s ię ro zmo wie. – M amo , n ie czu ję d o n ieg o teg o , co k ied y ś . J u ż ci p o wied ziałam. Po za ty m to p s y ch o l. Nie ch ciałab y ś , żeb y n as ze d zieci p rzejęły jeg o g en y . – M a lep s ze g en y n iż więk s zo ś ć facetó w. I wiem, że p o wied ziałaś , że z n im k o n iec, Ceeley , ale n ie mu s is z p rzed e mn ą u d awać. Ty lk o u p ewn ij s ię, czy d o b rze g o zb ad ali, zan im g o o d zy s k as z. – M amo ! Og arn ęła mn ie fala wś ciek ło ś ci. Nie ty lk o d lateg o , że M ad g e s u g ero wała p as k u d n e rzeczy o mn ie i mo im ży ciu s ek s u aln y m, ch o ciaż to też mn ie zab o lało , lecz g łó wn ie d lateg o , że Celia – k o b ieta, k tó ra p rawd o p o d o b n ie b y ła n ajb liżs zą p rzy jació łk ą Hu d s o n a – n azwała g o czu b k iem. Nic d ziwn eg o , że b y ł tak i zamk n ięty w s o b ie, s k o ro n awet lu d zie, k tó rzy teo rety czn ie p o win n i tro s zczy ć s ię o n ieg o n ajb ard ziej, zd awali s ię n ie mieć o d ro b in y zro zu mien ia czy emp atii d la jeg o wewn ętrzn y ch d emo n ó w, z jak imi co d zien n ie s ię zmag ał. Nic d ziwn eg o , że mn ie s zu k ał. Zro s iłam twarz wo d ą, żeb y u g as ić n ieco mo ją fu rię. Po tem wy tarłam ręce i d o łączy łam d o Wern erek . M imo że d o p iero co b y łam z Hu d s o n em, to n ie mo g łam s ię d o czek ać, k ied y zn ó w s ię p rzy n im zn ajd ę. Żało wałam, że g o o d rzu ciłam. Zd ałam s o b ie s p rawę z teg o , że mn ie p o trzeb o wał. Tru d n o b y ło tę p o trzeb ę u b rać w s ło wa. A ja p o trzeb o wałam jeg o . Hu d s o n , n ie p rzery wając d y s k u s ji z Warren em, o p ló tł mn ie ramien iem w talii, g d y d o n ieg o p o d es złam. Ro zp ły n ęłam s ię. Ch ciałam jes zcze więcej fizy czn eg o k o n tak tu z n im, żeb y p o d zielić s ię o b jawien iem, jak ieg o d o zn ałam w łazien ce. Dlateg o ws u n ęłam ręk ę p o d jeg o mary n ark ę i p rzes u wałam p alce wzd łu ż jeg o p lecó w w d ó ł. Nag le zes zty wn iał. Ro zlu źn ił s ię d o p iero , g d y co fn ęłam ręk ę. M u s iałam s ię b ard zo p o s tarać, żeb y n ie d ać p o s o b ie p o zn ać, że jeg o o d trącen ie s p rawiło mi p rzy k ro ś ć. M o że p o p ro s tu n ie zd awał s o b ie s p rawy z teg o , co u s iło wałam mu p o wied zieć. Sp ró b o wałam p o n o wn ie, g d y p o p rzerwie zn ó w zg as ły
ś wiatła. Ty m razem p o ło ży łam d ło ń n a jeg o k o lan ie. Po tem p rzejech ałam n ią w g ó rę u d a. Zatrzy mał mn ie, zamy k ając mo ją d ło ń w s wo jej, i n ie p u ś cił jej aż d o k o ń ca k o n certu . M imo jeg o s iły i ciep ła czu łam raczej s k ręp o wan ie n iż k o mfo rt. Ro zczaro wan ie o win ęło mn ie ch ło d n y m p łas zczem. Sp ó źn iłam s ię. Od ep ch n ęłam g o i teraz mo je zap ro s zen ie n ie b y ło mile wid zian e. Pó łmro k b y ł mi n a ręk ę. Przy n ajmn iej n ie zau waży ł, że w o czach zb ierały mi s ię łzy . Po k o n cercie ru s zy ł w to warzy s twie Wern eró w w k ieru n k u g arażu , a n ie p lacu , n a k tó ry m p ark u ją limu zy n y . W o d p o wied zi n a mo je u n ies io n e ze zd ziwien ia b rwi rzu cił ty lk o : – J a p ro wad zę. Po d ro d ze cały czas o p latał mn ie ramien iem. J eg o d o ty k b y ł n iep rzerwan y , ale ty lk o n a p o k az. Pas ja, k tó rą wcześ n iej p o k azał mi n a o s o b n o ś ci, p rzep ad ła. Tak s amo jak jeg o n amiętn y wzro k . Przed tem, k ied y k o lwiek b y łam o b o k n ieg o , n ie o d ry wał o czu o d mo jeg o ciała, twarzy . Teraz w o g ó le n ie u trzy my wał ze mn ą k o n tak tu wzro k o weg o i led wo co s ię d o mn ie o d zy wał. Zamias t teg o g awęd ził s o b ie z Celią i ś miał s ię ze ws p ó ln y ch żartó w. Z k ażd y m k ro k iem czu łam s ię co raz b ard ziej zro zp aczo n a. M iałam ś ciś n ięte g ard ło , ch ciało mi s ię p łak ać, ale s tarałam s ię za ws zelk ą cen ę trzy mać emo cje n a wo d zy . Ro zs taliś my s ię z Wern erami p rzy merced es ie. Celia n ap ręd ce mn ie p rzy tu liła, Hu d s o n u ś cis n ął Warren o wi ręk ę i p o cało wał M ad g e w p o liczek , ja s k in ęłam im n a p o żeg n an ie. Hu d s o n o two rzy ł mi d rzwi, wś lizg n ęłam s ię n a fo tel p as ażera. Zan im s am u s iad ł za k iero wn icą, p o d s zed ł d o Celii. Ob s erwo wałam ich p rzez o k n o , a w b rzu ch u ws zy s tk o mi s ię s k ręcało . Przy tu lił ją i s zep n ął jej d o u ch a co ś , co ją ro zb awiło . Wy tarłam z p o liczk a s amo tn ą łzę, k tó ra p rzemk n ęła s ię mimo mo jej g ard y . Ich wid o k mn ie n is zczy ł, ale też wy wo ły wał we mn ie p rawd ziwą wś ciek ło ś ć, a n awet s zaleń s two . Czy Hu d s o n p rzy p ad k iem n ie miał u d o wad n iać, że o n i Celia n ie p o win n i b y ć razem? A p o ty m, jak p o zn ałam jej p rawd ziwe zd an ie n a jeg o temat, miałam ju ż p ewn o ś ć, że n ie p o win n i. Zu p ełn ie s ię d la n ieg o n ie n ad awała. Zazd ro ś ć p ły n ęła w mo ich ży łach jak p ły n n y ló d . M o że i Celia n ie miała ro man s u z Hu d s o n em, ale ja też n ie. M iała za to jeg o p rzy jaźń , ty mczas em ja zo s tawałam z p u s ty mi ręk ami. W d ro d ze z g arażu wcale n ie ro zmawialiś my . Hu d s o n n u cił s o b ie frag men t s y mfo n ii Brah ms a. Czy żb y m ty lk o ja czu ła n ap ięcie i ciężk ą atmo s ferę? Nap ięcie, k tó re zd awało s ię wzmag ać z min u ty n a min u tę. Zn aleźliś my s ię n a u licy , a ja n ie
wy trzy małam. Nie p o trafiłam d łu żej u k ry wać s wo jej fru s tracji i złaman eg o s erca. – A więc wied ziałeś , że Celia tam b ęd zie. To n awet n ie b y ło p y tan ie. Zn ałam o d p o wied ź, jed n ak ch ciałam, żeb y s am to p rzy zn ał. Otwo rzy ł s zero k o o czy , jak b y zd ziwił g o mó j s zo rs tk i to n . – Tak . Wied ziałem, że Celia tam b ęd zie o d jej ro d zicó w – o d p arł, ły p iąc n a mn ie k ątem o k a. – Przy jació ł mo ich ro d zicó w. Pamiętaj. Racja. Ro b ien ie ich w b alo n a b y ło ró wn ie ważn e, jak ś ciemn ian ie p rzed So p h ią Pierce. Z czy m więc miałam p ro b lem? Sk rzy żo wałam ramio n a i waln ęłam g ło wą w s zy b ę raz, d ru g i, trzeci. O co s ię zło ś ciłam? Nie miałam p o wo d u – w k o ń cu zazn aczy ł, że b ęd zie u d awał. Nie p o win n am ro b ić s cen zazd ro ś ci – z Celią p rzy jaźn ił s ię o d d awn a, n a d łu g o p rzed tem, zan im ja p o jawiłam s ię n a h o ry zo n cie. A o n a n ie d o s tała n ic p o za ty m. J a zres ztą też. Przy n ajmn iej o d k ąd zak o ń czy łam s p rawę cztery d n i wcześ n iej. Zab awn e, jak s ię b ałam, że p rzeb y wan ie z Hu d s o n em wp ęd zi mn ie w tarap aty . Ok azało s ię jed n ak , że to jeg o n ieo b ecn o ś ć s tan o wiła p u n k t zap aln y mo ich n ap ad ó w lęk u i p rzez n ią właś n ie czu łam s ię teraz tak fataln ie. Ko lejn a łza s p ły n ęła mi p o p o liczk u . Zatrzy małam ją k n y k ciami. – Co s ię d zieje? – zap y tał Hu d s o n wy raźn ie zmartwio n y . A mo że p o p ro s tu zd ezo rien to wan y . Zas tan awiałam s ię, co o d p o wied zieć. M o g łam wzmo cn ić b arierę międ zy n ami, ig n o ru jąc p y tan ie. Alb o s k łamać. Alb o p rzy zn ać s ię d o zazd ro ś ci. Alb o p o p ro s tu zd o b y ć s ię n a s zczero ś ć. Wy g rała s zczero ś ć, n iezd o ln a d o s ied zen ia s amo tn ie w mo jej k latce p iers io wej. – Ch cę cieb ie – s zep n ęłam. Przy cis n ęłam twarz d o s zy b y zb y t zaws ty d zo n a, żeb y n a n ieg o s p o jrzeć. – Alay n a? Czu łam n a s o b ie jeg o wzro k . – Wiem, co p o wied ziałam – wy tarłam o czy , za ws zelk ą cen ę p ró b u jąc zah amo wać n as tęp n ą falę łez. – Ale mo że n ie miałam racji. To zn aczy , n ie wiem, czy ty miałeś rację, mó wiąc, że s p ęd zan ie czas u z to b ą p o mo że mi p o czu ć s ię lep iej. Wiem jed y n ie, że o d czas u n as zej ro złąk i czu ję s ię ty lk o g o rzej. Wzięłam n ies p o k o jn y wd ech i zd o b y łam s ię n a o d wag ę, b y n a n ieg o s p o jrzeć. – Tęs k n ię za to b ą – wy zn ałam, p o czy m wy rwał mi s ię n erwo wy ch ich o t. – M ó wiłam ci, że łatwo s ię p rzy wiązu ję.
Na jeg o u s ta wp ełzł p o wo ln y u ś miech . – A my ś lis z, że d o k ąd cię wio zę? Sp o jrzałam p rzez o k n o . Wcześ n iej zu p ełn ie n ie zwracałam u wag i n a cel n as zej p o d ró ży . Lin co ln . Kieru n ek : ws ch ó d . Od Pierce In d u s tries d zieliło n as p arę p rzeczn ic. Po d d as ze. Wy p ro s to wałam s ię, a n a mo ich p o liczk ach p o jawiły s ię ru mień ce. – Och – p o wied ziałam ty lk o . Niezn o ś n y b ó l s amo tn o ś ci s p aliła n ag ła is k ra p o żąd an ia. Po ch wili jed n ak iry tacja wzięła g ó rę. – Po wied ziałam ci: żad n eg o s ek s u , a ty wiezies z mn ie d o ap artamen tu b ez p y tan ia? – Alay n a – Hu d s o n wes tch n ął s fru s tro wan y . – J es teś k łęb k iem s p rzeczn y ch s y g n ałó w. Po d czas s y mfo n ii zd awało mi s ię, że s u g eru jes z… – A ty to taln ie mn ie o lałeś – wtrąciłam s ię. – Nie mó w mi lep iej o s p rzeczn y ch s y g n ałach . Po ło ży ł ręk ę n a mo im k o lan ie. – Pró b o wałem ty lk o n ie mies zać in teres ó w z p rzy jemn o ś cią – p o wied ział n is k im g ło s em. – Szczeg ó ln ie p rzy ty m, w jak i s p o s ó b mn ie d o ty k ałaś i jak s ek s o wn ie wy g ląd as z w tej s u k n i. J ak o n to ro b ił? J ak im cu d em b y ł w s tan ie ws zy s tk o s eg reg o wać? Od d zielać u d awan ie o d rzeczy wis to ś ci i n ig d y jed n eg o z d ru g im n ie p o mies zać, p o d czas g d y ja zu p ełn ie s ię g u b iłam? – J eś li ch ces z, żeb y m zap y tał, zro b ię to . Ch o ciaż to zu p ełn ie n ie w mo im s ty lu . Uzn ał mo je milczące s p o jrzen ie za zg o d ę, mimo że d o p iero p rzetwarzałam in fo rmacje. – Czy mo g ę cię zab rać d o łó żk a, Alay n o ? J eg o p y tan ie b y ło jak s p ięcie, k tó re p o p rzep alało ws zy s tk ie mo je b ezp ieczn ik i. – Tak – p rawie zas k o mlałam, g d y zatrzy mał s ię n a czerwo n y m ś wietle. Po ło ży ł ręk ę n a mo jej g ło wie i p rzy s u n ął d o s ieb ie. J eg o u s ta b y ły zach łan n e, języ k s mak o wał jak p o żąd an ie i k awa z amaretto , k tó rą wy p ił p o d czas p rzerwy . Po czu łam zn ajo mą wilg o ć w majtk ach , a g o rs et wy d ał mi s ię s tras zn ie cias n y m więzien iem d la mo jeg o b iu s tu . Dźwięk k lak s o n u s p rawił, że Hu d s o n wró cił za k ó łk o . Po p rawił s ię n a s ied zen iu , a ja zerk n ęłam n a jeg o k ro cze – wy b rzu s zen ie n ap in ało materiał s p o d n i. Po ciek ła mi ś lin k a, ch ciałam teg o w s wo ich u s tach . Hu d s o n zn ó w zaczął wiercić s ię w fo telu . – Ten wy g ło d n iały wzro k wcale mi n ie p o mag a.
Wres zcie d o tarliś my n a miejs ce. By łam n ieś wiad o ma ws zy s tk ich czy n n o ś ci, jak ie p o d ro d ze wy k o n ał Hu d s o n . Przy witał s ię z p raco wn ik iem s p rzątający m au ta, wręczy ł mu k lu czy k i, wró cił p o mn ie i zap ro wad ził mn ie w s tro n ę win d , trzy mając za p u p ę. W win d zie jech aliś my s ami. Ws tu k ał k o d i jak ty lk o d rzwi k ab in y s ię zamk n ęły , p rzy cis n ął mn ie d o zimn ej, metalo wej ś cian y . Zatrzy mu jąc s ię milimetry o d mo ich u s t, p o wied ział: – J es teś tak a p ięk n a, Alay n o . J eg o o d d ech zmies zał s ię z mo im. – To mn ie p o cału j. Uś miech n ął s ię k ącik iem u s t jak u wo d ziciel. – M y ś lę, że jes zcze s ię ws trzy mam. Po wo li mu s k ał mn ie n o s em, zak reś lając lin ię wzd łu ż mo jej s zczęk i, p o tem s zy i. Pró b o wałam g o złap ać, u więzić s wo imi u s tami, ale za k ażd y m razem o k azy wał s ię s zy b s zy . J eg o b ezwzg lęd n e k u s zen ie d o p ro wad ziło mn ie n a s k raj p o d n iecen ia, miałam ju ż międ zy n o g ami k ału żę. To p o wo ln e temp o mn ie d o b ijało . – M y ś lę, że zmu s zę cię, żeb y ś s ię s tres zczał. Zjech ałam ręk ą w d ó ł, żeb y p o d rażn ić wy b rzu s zen ie w jeg o s p o d n iach . – O ja cię p iep rzę, Alay n a – s y k n ął, g d y d alej mięto s iłam p en is a p rzez materiał. – Nie b ęd ę s ię s p rzeciwiać. – Czu łam, jak ro ś n ie mi p o d p alcami. – Ale tak s ię s k ład a, że to ja ch ciałab y m cię wy d y mać. I to u s tami. Na wieś ć o ty m źren ice Hu d s o n a s ię ro zs zerzy ły , lecz zan im mo g łam p rzy s tąp ić d o d ziałan ia, win d a s ię zatrzy mała, a d rzwi k ab in y o two rzy ły . Po ciąg n ął mn ie za s o b ą i n a ch wilę zo s tawił, żeb y zn aleźć k lu cze d o mies zk an ia. Nie mo g łam s ię p o ws trzy mać p rzed d o ty k an iem g o , d lateg o g d y o twierał d rzwi, wciąż mas o wałam jeg o p lecy . – Wejd ź – wark n ął. Led wo p rzek ro czy liś my p ró g , p rzy cis n ął mn ie d o ś cian y . Włączy ł ś wiatło , ch wy cił mo ją twarz i s ię d o n iej p rzy s s ał. J eg o zaro s t d rażn ił mo ją d elik atn ą s k ó rę. Szalen ie p o d o b ała mi s ię jeg o zach łan n o ś ć i ag res ja, jak b y n ie p o trafił s ię n acies zy ć mo im s mak iem, jak b y wciąż mu b y ło mało . Ale ja mó wiłam p o ważn ie o ty m, że ch ciałab y m, ab y p o czu ł mo je u s ta g d zie in d ziej n a s wo im ciele, i ch o ciaż Hu d s o n d o min o wał, ch ciałam mu s p rawić p rzy jemn o ś ć. Po d czas g d y wciąż lg n ął d o mo jej twarzy , k o n tro lu jąc s iłę p o cału n k u , ro zp ięłam mu ro zp o rek i ws u n ęłam d o n ieg o d ło ń . M ateriał b ielizn y n ie b y ł
p rzes zk o d ą, b o Hu d s o n jęczał z ro zk o s zy , k ied y g o p ieś ciłam. Ten d źwięk jes zcze b ard ziej p o d k ręcił mo ją żąd zę. Wy rwałam s ię z jeg o u ś cis k u i o b ró ciłam g o p lecami d o ś cian y . Do teg o , co p lan o wałam zro b ić, p o trzeb o wał o p arcia. Po tem zaczęłam s zamo tać s ię z jeg o s p o d n iami i zs u n ęłam mu s lip y n a ty le, żeb y u wo ln ić jeg o p en is a. – Tu taj s ię s ch o wał d u ży ch ło p czy k – mru czałam, wo d ząc p alcem p o jeg o k o n iu s zk u . Złap ałam k ro p lę p reejak u latu i ro zp ro wad ziłam ją p o czło n k u . Hu d s o n zn ó w jęk n ął, a ja u k lęk łam. Trzy mając p en is a u n as ad y , o b jęłam u s tami jeg o k o ro n ę i zaczęłam d elik atn ie s s ać. Hu d s o n zach ły s n ął s ię p o wietrzem i złap ał mn ie za wło s y . Ciąg n ął je z id ealn ą s iłą, s p rawiając mi p rzy jemn y b ó l. – Bo że, Alay n a. To jes t… ach … tak ie d o b re. J eg o p o ch wała zach ęciła mn ie d o d ziałan ia. Wo d ziłam zaciś n iętą n a jeg o las ce d ło n ią w g ó rę i w d ó ł, jed n o cześ n ie liżąc ją i wy p ełn iając n ią mo je p u s te p o liczk i. Zap ewn iłam Hu d s o n o wi mo c d o zn ań , o b jeżd żając języ k iem jeg o g ru b ą p ałę i mu s k ając zęb ami jej czu b ek . M o je p o d n iecen ie wzras tało , w miarę jak czło n ek Hu d s o n a ró s ł mi w ręk u . Na p o czątk u jes zcze n ie wied ziałam, czy mam zamiar s s ać g o aż d o o rg azmu , ale teraz b y łam ju ż p ewn a, że mu s zę to zro b ić. Po trzeb o wałam jeg o s zczy tu , mo że n awet tak b ard zo jak o n s am, a p raca mo ich zach łan n y ch u s t d o s k o n ale o d zwiercied lała to p rag n ien ie. – Alay n o , p rzes tań . Zan im zd o łałam zareag o wać, Hu d s o n o d ciąg n ął mo ją g ło wę, aż p en is wy s k o czy ł mi z u s t z d źwięk iem k o rk a wy jęteg o z b u telk i. Zas k o czo n a i zd ezo rien to wan a p o zwo liłam mu p o mó c mi ws tać. – Czy zro b iłam co ś n ie tak ? – Nie, s k arb ie. Two je u s ta s ą fan tas ty czn e. – Po twierd ził te s ło wa g łęb o k im p o cału n k iem. – Ale mu s zę d o jś ć w two jej cip ce. M y ś lałem o ty m o d czterech d n i. M ó wiąc to , zaczął ro zp ląty wać k o k ard k i w mo im g o rs ecie. – A ty mu s is z b y ć n ag a. Stęk n ęłam, wied ząc, że wieczn o ś ć zajmie mi wy d o s tan ie s ię z s u k ien k i. – To p o trwa za d łu g o – wy mamro tałam mu w s zy ję. – M u s i. Przy s u n ął mn ie d o s ieb ie jes zcze b liżej, żeb y wid zieć, co ro b i. – M u s zę mieć d o s tęp d o two ich p iers i. Uwielb iam je.
Wes tch n ęłam i zab rałam s ię d o ro zp in an ia g u zik ó w jeg o k o s zu li. – Wo b ec teg o ty też mu s is z b y ć n ag i. Po k ręcił g ło wą. – To zajmie jes zcze więcej czas u . – Ale ja u wielb iam czu ć two ją n ag ą k latę n a s wo ich n ag ich p iers iach . J eg o ch ich o t s ek u n d ę p ó źn iej zamien ił s ię w p o mru k n iezad o wo len ia i fru s tracji. – Nie ch cę n awet wied zieć, jak wk ład ałaś tę s u k ien k ę. Od wró ć s ię. Tak też zro b iłam. Zeb rałam jes zcze wło s y w g arś ć i je p o d n io s łam, żeb y lep iej mu s ię ro zp ląty wało ws tążk i g o rs etu . Palce Hu d s o n a p raco wały zwin n ie, więc wk ró tce s u k ien k a s tała s ię n a ty le lu źn a, że mo g łam ją s wo b o d n ie zd jąć. Sto jąc wciąż p lecami d o n ieg o , zs u n ęłam k reację, a ta o p ad ła n a p o d ło g ę. Po tem zd jęłam majtk i. Bu ty zo s tawiłam, wied ząc, że Hu d s o n lu b ił mn ie b zy k ać, k ied y b y łam w s zp ilk ach . Zan im s ię o d wró ciłam, wzięłam g łęb o k i o d d ech . M iałam p rzeczu cie, że n a jeg o wid o k zu p ełn ie mn ie zatk a. I – o ran y – n ie my liłam s ię. Do tąd miałam o k azję o g ląd ać g o n ag o w p ełn ej k ras ie ty lk o raz, p o d p ry s zn icem, jed n ak n ie zap o mn iałam, jak ie wrażen ie n a mn ie zro b ił. Brzu ch Hu d s o n a b y ł p łaś ciu tk i jak d es k a, jeg o mięś n ie s iln e. A międ zy n o g ami d u mn ie s terczał n ap rężo n y p en is , jes zcze p ięk n iejs zy i tężs zy b ez u b rań zas łan iający ch wid o k . Na k o n iec u tk wiłam wzro k w jeg o twarzy ; zau waży łam, że wp atry wał s ię we mn ie z ró wn ie wielk im p o żąd an iem, jak ie ja czu łam wo b ec n ieg o . Nas ze s p o jrzen ia s ię s p o tk ały . M in ęła ch wila i ju ż b y łam w jeg o o b jęciach – w o b jęciach s iln y ch , p ięk n y ch ramio n – mó j b iu s t zd erzy ł s ię z jeg o to rs em. Szy b k o złap ał mn ie za ty łek i p o d n ió s ł, a ja o p lo tłam n o g ami jeg o talię, ręce zawies iłam n a s zy i. Zan im we mn ie ws zed ł, p o wied ział: – Nie p rzy g o to wałem cię. – J es tem p rawie g o to wa. Wch o d ź ś miało , Hu d s o n ie. Uś miech n ął s ię z wy żs zo ś cią i jed n y m zd ecy d o wan y m ru ch em we mn ie wtarg n ął. Po czu łam p alący b ó l wewn ątrz s wo jej n ie d o k o ń ca wilg o tn ej mu s zelk i, ale jed n o cześ n ie b y ło to cu d o wn e u czu cie. Głęb o k o i mo cn o . Hu d s o n n ie tracił czas u , żeb y wy p raco wać jed n o s tajn e temp o , ro zp ęd zał s ię z k ażd y m p ch n ięciem. Siła, k tó rej wy mag ało p o d trzy my wan ie mn ie i zarazem p iep rzen ie z tak ą mo cą, zad ziwiła mn ie. Wied ziałam, że b y ł wy s p o rto wan y , lecz n ie zd awałam s o b ie s p rawy z teg o , d o jak ieg o s to p n ia. Ta ś wiad o mo ś ć s p rawiła, że jes zcze b ard ziej s ię n ap aliłam, d zięk i czemu w mo jej s zp arce zro b iło s ię wy s tarczająco mo k ro , żeb y mó g ł w n ią s wo b o d n ie wjeżd żać. Piers i p o d s k ak iwały mi
z k ażd y m ru ch em, a ro zk o s z ro zch o d ziła s ię p o ciele, g d y mo je wrażliwe s u tk i o cierały s ię o jeg o k latę. – Hu d s o n , tak . Bo że, tak ! Nie o d ry waliś my o d s ieb ie o czu , d zięk i czemu mo g łam o b s erwo wać, jak w ty m s amy m czas ie n a czo le Hu d s o n a p o jawiły s ię efek ty zmęczen ia i p rzy jemn o ś ci. – Tak … ch o lern ie… d o b rze – s ap ał. – W to b ie… jes t… zajeb iś cie... d o b rze. J eg o zach ęta i d źwięk n as zy ch u d u d erzający ch o s ieb ie o mal n ie d o p ro wad ziły mn ie d o s zaleń s twa, b y łam ju ż tak b lis k o o rg azmu . Z k ażd y m p ch n ięciem b io d er Hu d s o n a mo ja cip k a zacis k ała s ię co raz b ard ziej n a jeg o s talo wy m p en is ie. Ob ró cił mn ie d o ś cian y , żeb y zy s k ać o p arcie, i u s tawił s ię s tab iln iej, b y d o jeżd żać mn ie z jes zcze więk s zy m imp etem. – Do jd ź ze mn ą, Alay n o – ro zk azał. – Do ch o d ź. Ten wład czy to n zu p ełn ie mn ie ro zb ro ił. Od rzu ciłam g ło wę w ty ł i o p arłam ją o ś cian ę, a mo ja s zp ark a zad rżała, g d y s zczy to wałam. Hu d s o n d o s zed ł ch wilę p ó źn iej. J ęczał i k rzy czał mo je imię, s p u s zczając s ię we mn ie d łu g imi, ciep ły mi s tru żk ami. Zd jęłam z n ieg o n o g i i b ezwład n ie o s u n ęłam s ię n a p o d ło g ę, wied ząc, że p o ty m g wałto wn y m s p u ś cie Hu d s o n n ie b ęd zie miał s iły d łu żej mn ie trzy mać. M imo to n ie ch ciał s ię o d e mn ie u wo ln ić. – M o żemy to zro b ić jes zcze raz? – wy s ap ałam, zan im n as ze ciała o s ty g ły . Hu d s o n s p o jrzał n a zeg arek i zmars zczy ł b rwi. – M as z b y ć w p racy n a p ierws zą? M y ś lę, że d amy rad ę n awet d wa razy . ===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=
– Do b ra, H., mu s imy s zczerze p o g ad ać. By liś my w d ro d ze d o Hamp to n . Co p rawd a jech aliś my d o p iero d zies ięć min u t, ale za b ard zo s ię b ałam, żeb y p rzeło ży ć tę ro zmo wę n a p ó źn iej. Ob ró ciłam s ię n a p rzed n im s ied zen iu merced es a i zs u n ęłam o k u lary p rzeciws ło n eczn e, żeb y wy raźn ie wid zieć Hu d s o n a. On s am zerk n ął n a mn ie k ątem o k a zza czarn y ch o k u laró w o d Ray -Ban a. – Brzmi in try g u jąco . Wzięłam g łęb o k i wd ech . – M am p ewn e zażalen ia o d n o ś n ie d o min io n eg o wieczo ru . Hu d s o n p atrzy ł w s k u p ien iu n a d ro g ę, ale s cep ty czn ie zmars zczy ł b rwi. – Nie ch o d zi mi o tę częś ć wieczo ru – d ałam mu żarto b liweg o k u k s ań ca – ty lk o o tę wcześ n iejs zą. Pó źn iejs za b y ła ak u rat s p o k o . Sp o ch mu rn iał. – Ty lk o s p o k o ? – Bard ziej n iż s p o k o – zaś miałam s ię. – By ła s p ek tak u larn a. Na s amą my ś l o zmy s ło wej ro zk o s zy , k tó rej d o ś wiad czy liś my p o p rzed n iej n o cy n a p o d d as zu , zacis n ęłam u d a. Po ch wili jed n ak p o czu łam n iep ewn o ś ć. Czy ty lk o ja tak u ważałam? Zeb rałam s ię n a o d wag ę i zap y tałam wp ro s t: – A ty co o n iej s ąd zis z? J ak a b y ła? – Sp o k o . Po jeg o zawad iack im u ś mies zk u wied ziałam, że ty lk o s ię ze mn ą d ro czy ł, ale mimo ws zy s tk o za k arę d elik atn ie u s zczy p n ęłam g o w n o g ę. Ko lejn y p retek s t, żeb y g o d o tk n ąć. Zd jął jed n ą ręk ę z k iero wn icy i złap ał mo ją d ło ń . – Os tro żn ie! Pro wad zę. Przy s tawił ją s o b ie d o u s t i lek k o u g ry zł mn ie w p alec. – Ale p o d o b n o mas z jak ieś s k arg i?
To p y tan ie ro zwiało my ś li, k tó re s p ro wo k o wał d o ty k jeg o u s t n a mo jej s k ó rze. – Tak . M am. Nie b y łam p rzy g o to wan a n a s y tu ację, w k tó rej mn ie p o s tawiłeś . M u s zę wied zieć więcej z wy p rzed zen iem. Nie miałam p o jęcia, że Wern ero wie zjawią s ię n a k o n cercie. Nie mo g łeś mn ie u p rzed zić? Hu d s o n zd jął o k u lary i zaczął mi s ię b aczn ie p rzy g ląd ać, jak b y s p rawd zał, czy mó wię p o ważn ie. A ja b y łam ś mierteln ie p o ważn a. I ch o lern ie zmęczo n a n iewied zą o n im i b y ciem rzu can ą n a g łęb o k ą wo d ę w tak n o n s zalan ck i s p o s ó b . Od ło ży ł o k u lary d o s ch o wk a n ad lu s trem. J u ż ich n ie p o trzeb o wał – s ło ń ce zach o d ziło , a my k iero waliś my s ię n a ws ch ó d . – Po za two im zamiło wan iem d o o b łap ian ia mn ie… – Och , ju ż n ie p rzes ad zaj. – … b y łaś zach wy cająca. Też mó wił p o ważn ie, co mo cn o mn ie zas k o czy ło . W żad n y m s to p n iu n ie czu łam, żeb y m wy p ad ła zach wy cająco . – Co jak iek o lwiek in fo rmacje zmien iły b y w s p o s o b ie, w jak i zag rałaś ? Otwo rzy łam u s ta, żeb y mu s ię o d g ry źć, ale n ie zn alazłam żad n ej s en s o wn ej o d p o wied zi. – Czu łab y m s ię s wo b o d n iej, g d y b y m b y ła p rzy g o to wan a. To s amo ty czy s ię p o k azu mo d y . Dałab y m s o b ie wted y rad ę z two ją matk ą, z Celią… – zamilk łam, p rzy p o mn iaws zy s o b ie to , czeg o d o wied ziałam s ię o jeg o p rzes zło ś ci. – Wies z, że cały d zień min ąłb y lep iej, g d y b y m s ię p rzy g o to wała. – Po wtarzam k o lejn y raz: u ważam, że b y łaś ś wietn a. – Ale n ie wewn ątrz. A to wewn ętrzn y s tan p ro wo k u je mn ie d o ro b ien ia s zalo n y ch rzeczy . J ak wałęs an ie s ię p o b iu ro wcach . Wzd ry g n ęłam s ię n a my ś l o ty m k o mp ro mitu jący m zach o wan iu . M iałam n ad zieję, że k ied y ś u d a mi s ię o n im zap o mn ieć. Ale mu s iałam wy ło ży ć k awę n a ławę, a b rak wied zy n a temat Hu d s o n a s p rawiał, że czu łam s ię b ard zo n iep ewn ie. – Po za ty m u więziłam cię w s amo ch o d zie n a p o n ad d wie g o d zin y … – A n ie p rzy p ad k iem to ja u więziłem cieb ie? – Ty p ro wad zis z, a ja zap ewn iam ro zry wk ę. Ch o ciaż u zn ałam jeg o n ieco d zien n ą wes o ło ś ć za b ard zo ro zry wk o wą. – Po d o b a mi s ię. – Uś miech n ął s ię, ły p iąc n a mo je o b n ażo n e n o g i. Led wo p o ws trzy małam ch ęć n aciąg n ięcia n a n ie mo ich czarn y ch s p ó d n ico s p o d n i – jed n ej ze zd o b y czy z b u tik u M irab elle. Fajn ie, że p atrzen ie n a mn ie s p rawiało mu
p rzy jemn o ś ć, ale d o p ro wad zał mn ie ty m d o wrzen ia, a mu s iałam zach o wać k o n cen trację. – Nie p rzes zk ad zaj. Gramy w p o zn awajk ę. – Un io s łam d ło ń , jak b y m ch ciała g o u cis zy ć. – Nawet n ie mó w teg o , co mas z zamiar p o wied zieć. J eś li mamy jak ąk o lwiek n ad zieję n a zro b ien ie w b alo n a two jej ro d zin y , b ęd ąc w jej to warzy s twie d wad zieś cia cztery g o d zin y n a d o b ę, mu s imy więcej s ię o s o b ie d o wied zieć. – J a ju ż o to b ie s p o ro wiem. – Ty m razem jeg o wzro k p o węd ro wał n a d ek o lt mo jej wy b itn ie o b cis łej k o s zu lk i. – By n ajmn iej. – Ps try k n ęłam p alcami, żeb y p rzy k u ć jeg o u wag ę. – Czy k ied y k o lwiek p o zn ałeś k o b ietę o d in n ej s tro n y n iż s ek s u aln a? Po za s p rawd zen iem jej p rzes zło ś ci? – Nie miałem p o wo d u . J eg o o d p o wied ź b y ła k ró tk a i s zczera. I mo cn o mn ie wk u rzy ła. – Hu d s o n , jes teś d u p k iem. – Tak , ju ż to k ied y ś s ły s załem. – Nap o tk ał mó j g n iewn y wzro k . – W p o rząd k u . J ak s ię w to g ra? Po czu cie triu mfu zg as iło mo ją iry tację. – Gramy n a zmian ę. Kied y jes t two ja k o lej, mo żes z alb o zad ać mi p y tan ie, alb o p o wied zieć co ś o s o b ie. Twó j wy b ó r. Po d s tawo we rzeczy . J a p ierws za. Nie lu b ię p ieczarek . – Nie lu b is z p ieczarek ? Co z to b ą n ie tak ? – zap y tał, wy b ału s zając o czy . – Są o h y d n e. Smak u ją jak zg n iłe o liwk i. – W o g ó le n ie p rzy p o min ają w s mak u o liwek . – Smak u ją jak zg n iłe o liwk i. Nie zn o s zę ich . Zro b iłam k waś n ą min ę, żeb y wy razić s wo je o b rzy d zen ie, jed n ak w ś ro d k u ro zs ad zała mn ie eu fo ria, że Hu d s o n s ię zain teres o wał. Szczeg ó ln ie tak im tematem jak s mak i. Po k ręcił ty lk o g ło wą, wy raźn ie o s zo ło mio n y mo im wy zn an iem. – To s tras zn a d o ś wiad czen iach .
n ied o g o d n o ś ć.
Przes zk ad za
w
n ajlep s zy ch
k u lin arn y ch
– Op o wied z mi o ty m. Z jak ieg o ś p o wo d u p ieczark i p o jawiały s ię w p rzep is ach n a n ajciek aws ze i n ajs maczn iejs ze p o trawy . – Wy o b raź s o b ie mo je p rzerażen ie, g d y s tu d n ió wk o wy p artn er zap ro s ił mn ie n a
włas n o ręczn ie p rzy g o to wan y o b iad , a b y ł to … k u rczak w s o s ie mars ala. Po wiek i Hu d s o n a d rg n ęły w n iemal n iezau ważaln y s p o s ó b . – Twó j s tu d n ió wk o wy p artn er? Czy to b y ł p o ważn y związek ? – J eg o g ło s ró wn ież wy d awał s ię lek k o n ap ięty . Zmru ży łam o czy . Czy żb y b y ł zazd ro s n y ? – Czy mam u zn ać to p y tan ie za two ją k o lejk ę? – Uch , h mm… Niech b ęd zie. By ł zazd ro s n y . O p artn era z b alu p o s zk o le ś red n iej. Zro b iło mi s ię miło . – Dla mn ie to b y ł p o ważn y związek . Ale n ie d la J o eg o . – „J o e” b rzmi fataln ie – s k wito wał z u ś miech em. – Dzięk i. Bo tak i b y ł. Hu d s o n s k ręcił n a au to s trad ę, a ja s ch o wałam o k u lary d o etu i. – M o ja k o lej. Op arłam s ię o s ied zen ie i p rzy g ry złam warg i. Wk ręciłam n as w zab awę, jed n ak teraz p o trzeb o wałam g arś ci o d p o wied zi. Czeg o ś mo cn eg o . – Dlaczeg o n ig d y n ie zwracas z s ię d o lu d zi za p o mo cą k s y wek alb o zd ro b n ień ? – Bo p rzezwis k a s ą tak ie k rzy k liwe – maru d ził. – Nazy wa s ię lu d zi p o ich p rawd ziwy m imien iu . Po to je mają. Przewró ciłam o czami. By ł tak i o ficjaln y . Czas ami traciłam p ewn o ś ć, czy w o g ó le g o lu b ię. Po częś ci właś n ie z teg o p o wo d u ch ciałam zag rać w tę g rę. M u s iałam s ię d o wied zieć, czy p o d o b a mi s ię w n im co ś o p ró cz wy g ląd u . A p o za ty m n ap rawd ę ch ciałam s ię d o n ieg o zwracać zd ro b n iale. – Ale p rzecież k s y wk i wy rażają s to p ień zaży ło ś ci. – M ó wis z ws zy s tk im, żeb y wo łali n a cieb ie „Lay n ie”. Nawet lu d zio m, k tó ry ch d o p iero co p o zn ałaś . Po n ieważ zwracan ie s ię d o mn ie p ełn y m imien iem b y ło d ziwn e. J ed y n y mi o s o b ami, k tó re mó wiły d o mn ie „Alay n a”, b y li ro d zice. – A mo że czu ję zaży ło ś ć ze ws zy s tk imi, k tó ry ch p o zn ałam? Ko lejn e zd an ie s tarałam s ię wy p o wied zieć w jak n ajb ard ziej lu zack i s p o s ó b , jak b y ten fak t zu p ełn ie mn ie n ie p o ru s zał. – Po za ty m d o Celii zwracas z s ię zd ro b n iale. – Serio ? – Wied ział, że mn ie to ru s zało . Nie u d ało mi s ię teg o d o s tateczn ie zak amu flo wać. – On a jes t jed y n ą tak ą o s o b ą n a ziemi, Alay n o . Zn am ją całe ży cie, o d k o ły s k i. M iałem o k o ło d zies ięciu lat, k ied y d o wied ziałem s ię, że jej p rawd ziwe imię
to Celia. Zało ży łam n o g ę n a n o g ę zad o wo lo n a, że Hu d s o n p atrzy ł, g d y wy k o n y wałam ten ru ch , i p o iry to wan a mach ałam s to p ą. – J eś li p ró b u jes z p rzek o n ać lu d zi, że tro s zczy s z s ię b ard ziej o mn ie n iż o Celię, to p o win ien eś n azy wać mn ie jak o ś wy jątk o wo . To b y p o d k reś liło czu ło ś ć. A ja b ard zo ch ciałam jeg o czu ło ś ci. – A n azy wan ie mn ie „H.” wy raża czu ło ś ć? Nag le w k ies zen i zawib ro wał mi telefo n . Un io s łam n ieco b io d ra, żeb y mó c g o wy d o b y ć; Hu d s o n wo d ził za mn ą wzro k iem. – J as n e, że tak . Nie zwy k łam u ży wać s ło d k ich , miło s n y ch o k reś leń , jak „żab ciu ” czy „mis iu ”. Ale „Hu d s o n ”… to zb y t o ficjaln e. – Lu b ię o ficjaln e. – A ja lu b ię wiś n io we lizak i. Ale n ies tety n ie wy d ają s ię ad ek watn e d o k ażd ej s y tu acji. – Lizak i? – Taa… lizak i. Ch ciałam u d zielić mu jak iejś s ek s o wn ej rip o s ty , jed n ak n ie u d ało mi s ię, b o b y łam zb y t p o ch ło n ięta o d czy ty wan iem wiad o mo ś ci w telefo n ie. SM S o d Brian a. Pro s ił, żeb y m d o n ieg o zad zwo n iła. Olałam ws zy s tk ie wiad o mo ś ci, k tó re wy s łał d o mn ie w ciąg u ty g o d n ia, i ty m razem ró wn ież n ie miałam zamiaru o d p is ać. Sfru s tro wan a rzu ciłam telefo n n a u d o . M ó j b rat n ie wied ział, że ju ż zn alazłam remed iu m n a mo je k red y to we b o lączk i i wciąż liczy ł n a to , że d o s to s u ję s ię d o jeg o waru n k ó w. Bez s zan s . – Nie p o d o b a ci s ię „k o ch an ie”? – Py tan ie Hu d s o n a s p ro wad ziło mn ie z p o wro tem d o s amo ch o d o wej rzeczy wis to ś ci. W mo jej o d p o wied zi wy czu waln e b y ło n ap ięcie, k tó re zarezerwo wałam raczej d la Brian a. – Nie za b ard zo . – Wo b ec teg o zo s taję p rzy Alay n ie. Od wró ciłam s ię d o n ieg o i p o s łałam mu wy mo wn e s p o jrzen ie. – No weź. M o żes z p rzecież o d czas u d o czas u n azwać mn ie p rzy lu d ziach „s k arb em”. – Nie ma mo wy – mru k n ął. – Dlaczeg o ? Przecież ju ż tak d o mn ie p arę razy p o wied ziałeś .
J eg o g ło s s tał s ię n ag le g rzmiący i p o ważn y . – To p ry watn e. Wzd ry g n ęłam s ię. M imo że p ewn ie wcale teg o n ie zamierzał, to jeg o o d p o wied ź b y ła id ealn a – zmy s ło wa i n awet tro s zk ę ro man ty czn a. Nie to , żeb y m miała n ad zieję n a ro man ty czn e g es ty z jeg o s tro n y , ale p o p ro s tu u zn ałam to za u ro cze. Hmm… Hu d s o n n ig d y n ie p rzes tan ie mn ie zas k ak iwać. Po trząs n ęłam g ło wą. – Two ja k o lej. Zn ó w zab rzęczał mó j telefo n . I to zn o wu b y ł Brian . Ty m razem o zn ajmiał, że n azaju trz k o n ieczn ie mu s i mn ie o d wied zić. A mn ie n ie b ęd zie w d o mu . Pes zek . Uś miech n ęłam s ię zu ch wale, wy łączy łam telefo n i ws u n ęłam g o z p o wro tem d o k ies zen i. Gd y zn ó w s k iero wałam s wo ją u wag ę n a Hu d s o n a, zau waży łam, że mi s ię b aczn ie p rzy g ląd a. – Kto tak d o cieb ie wy p is u je? Co ś w jeg o zazd ro ś ci s p rawiało , że ch ciałam zamru czeć jak k o tk a. – Czy to two je p y tan ie w związk u z g rą? – Tak . Ro zważałam, czy p rzy p ad k iem czeg o ś n ie n azmy ś lać – czeg o ś , co n ap rawd ę wy wo łało b y w ty m mężczy źn ie zazd ro ś ć – lecz ta g ra p o leg ała n a s zczery ch o d p o wied ziach . – M ó j b rat. To d u p ek . – Tak i jak ja? – zap y tał, p rzy p o min ając, co s ama s twierd ziłam p arę min u t wcześ n iej. – Go rzej. To d u p ek , k tó ry n ie jes t teg o ś wiad o my . Hu d s o n u ś miech n ął s ię s zero k o . – A ty ig n o ru jes z Brian a? Zn ał jeg o imię. Zd ałam s o b ie s p rawę z teg o , że ju ż wcześ n iej wied ział, że mam b rata. Ciek awiło mn ie, jak ie jes zcze in fo rmacje n a temat Brian a miał Hu d s o n . I n a temat mo ich ro d zicó w. I całeg o mo jeg o ży cia. Có ż, jeś li ch ciał s ię d o wied zieć czeg o ś więcej o mo im b racie, mu s iał p o czek ać. – J u ż wy k o rzy s tałeś s wo je p y tan ie. Teraz ja. Straciłam d ziewictwo w wiek u s zes n as tu lat. Prag n ęłam, żeb y ta in fo rmacja wy wo łała jeg o s zo k , b o wciąż b y łam zd en erwo wan a z p o wo d u wiad o mo ś ci o d Brian a i wied zy Hu d s o n a o s p rawach ,
o k tó ry ch n ie p o win ien b y ł wied zieć – ch y b a że o d e mn ie. – Szes n aś cie? O, k u rd e, Alay n a. Ch y b a n ie ch ciałem teg o wied zieć. – Wy b acz – u ś miech n ęłam s ię. Po trząs n ął g ło wą i p o wied ział: – M am n ad zieję, że to n ie wy p ły n ie n ag le w ro zmo wie z mo ją ro d zin ą. – Nig d y n ie wies z. – Co to b y ł za k o leś ? J eg o zazd ro ś ć b y ła n ap rawd ę atrak cy jn a. – Czy to two ja k o lej? – Nie. Przech y liłam p y tająco g ło wę, s p rawd zając, czy jes t p ewien . Zmien ił zd an ie. Nie mó g ł s ię p o ws trzy mać. – Tak . Nawet n ie p ró b o wałam u k ry ć rad o ś ci. – To b y ł p rzy p ad k o wy ch ło p ak , k tó reg o s p o tk ałam n a imp rezie. Po my ś lałam, że s ek s p o mo że mi zap o mn ieć o ty m, że mo i ro d zice n ie ży ją. Nie p o mó g ł. – No tak , n ie s ąd zę, że mó g łb y p o mó c. Brzmiał tak , jak b y mi ws p ó łczu ł, a ja cies zy łam s ię, że n ie d rąży ł tematu . To b y ł o k ro p n y czas w mo im ży ciu . Trag iczn y wy p ad ek s amo ch o d o wy , w k tó ry m s tracili ży cie mo i ro d zice, p o p ch n ął mn ie d o ro b ien ia rzeczy , z k tó ry ch n ie b y łam d u mn a. Przy p ad k o wy s ek s , d u żo alk o h o lu i ek s p ery men ty z n ark o ty k ami. A p o tem jes zcze jed n o u zależn ien ie, o d k tó reg o d o tąd n ie mo g łam s ię u wo ln ić – o b s es y jn a miło ś ć, k tó rej w o g ó le n ie mo żn a b y ło n azwać miło ś cią. Raczej o b s es y jn a p o trzeb a b y cia k o ch an ą. Gd y b y m n ap rawd ę b y ła z Hu d s o n em, to zn aczy g d y b y m b y ła jeg o p rawd ziwą d ziewczy n ą, p o win ien wied zieć o mn ie ws zy s tk ie s zczeg ó ły ; my ś lę, że b y m mu je wy jawiła. Ale p rzez jed n ą d ziwn ą ch wilę cies zy łam s ię, że w rzeczy wis to ś ci n ie b y liś my p arą i n ie mu s iałam mu o n ich o p o wiad ać. Wo w. Czy to zn aczy ło , że b y ły jak ieś „in n e ch wile”, k ied y to ch ciałam b y ć z n im n ap rawd ę? Kied y to s ię zaczęło ? Zerk n ęłam n a Hu d s o n a. Zd awał s ię p o g rążo n y we włas n y ch tru d n y ch my ś lach . W jak i s p o s ó b mo g łam s ię d o s tać d o wn ętrza jeg o g ło wy ? Pró b o wałam o d g ad n ąć, co g o tak p o ch łan iało . – Co ro b iłeś w Cin cin n ati? – In teres y .
Sk u b n ęłam czu b ek n o s a. Z ty m czło wiek iem jed n ak łatwiej b y ło u p rawiać s ek s n iż wy łu d zić o d n ieg o jak iek o lwiek in fo rmacje. – To n iezb y t wy czerp u jąca o d p o wied ź. – Nie b ęd ę o p o wiad ać s wo jej d ziewczy n ie o b izn es ie. – Wo b ec teg o n ie b ęd zies z mo im ch ło p ak iem. Ch o ciaż o s tateczn ie u wierzy łam, że fak ty czn ie w ty m ty g o d n iu Hu d s o n wy jech ał z mias ta, to wciąż d o k u czała mi n iep ewn o ś ć. Nacis k ałam, b y u zy s k ać więcej s zczeg ó łó w. – Czy two i ro d zice n ie d y s k u tu ją o in teres ach ? – M o i ro d zice o n iczy m n ie ro zmawiają. Kied y d o trzemy n a miejs ce, o jciec n awet n ie b ęd zie s p ał z matk ą w jed n y m p o k o ju . M ałżeń s two b ez miło ś ci, p amiętas z? – To n ie n ajlep s zy p rzy k ład . – Po s tan o wiłam s p ró b o wać in n ej tak ty k i. – Zo b acz, jes tem mag is trem zarząd zan ia. Lu b ię s łu ch ać o b izn es ie – p o wied ziałam, celo wo o b lizu jąc u s ta. – Czy mó j b y s try u my s ł cię n ie k ręci? – Twó j b y s try u my s ł. Nie mó j – o d p arł, u k ry wając u ś miech . Przes u n ęłam d ło n ią p o jeg o u d zie. – No , d alej. J a ci s wó j p o k azałam. Twó j ru ch . Po k aż mi s wó j. Nie mó g ł mi s ię o p rzeć, k ied y flirtu jąc, u ży wałam s p rawd zo n y ch trik ó w. Wes tch n ął. – Ch o d ziło o p ewien zewn ętrzn y in teres w Plex is , jed n ej z mo ich mn iejs zy ch firm. Ty le że ja n ie jes tem s k ło n n y s p rzed awać jej temu k o n k retn emu k lien to wi, a p o zo s tali czło n k o wie zarząd u mają in n e zd an ie. Hu d s o n zmars zczy ł czo ło . M y ś lałam, że ju ż s k o ń czy ł, ale o n ciąg n ął o d p o wied ź: – W s u mie walk a o u trzy man ie Plex is w cało ś ci to d o s y ć s tres u jące p rzed s ięwzięcie, g d y ty le o s ó b jes t p rzeciwk o . Wielu liczy n a s p o re zy s k i ze s p rzed aży s p ó łk i, lecz ja wiem, że ten k u p iec s p ro wad ziłb y ją n a d n o . Firma b y s ię ro zp ad ła. Lu d zie s tracilib y p racę. Sied ziałam zah ip n o ty zo wan a. W ty m k ró tk im wy zn an iu d o s trzeg łam co ś jes zcze p o za p as ją Hu d s o n a d o firm, k tó ry mi zarząd zał, i lu d zi, k tó rzy w n ich p raco wali. Wid ziałam, jak s ię ro zlu źn ił. J ak b y ć mo że p o d zielen ie s ię ze mn ą czy mś , co leżało mu n a wątro b ie, s p rawiło mu p rzy jemn o ś ć. Czy miał w o g ó le k o g o ś , z k im mó g łb y s ię d zielić tak imi s p rawami? M ało p rawd o p o d o b n e. Zau waży ł, że s ię w n ieg o wp atru ję, i p o p rawił s ię w fo telu k iero wcy . Na p ewn o p o czu łb y s ię zak ło p o tan y , g d y b y d o wied ział s ię, jak wiele wy wn io s k o wałam z tej
k ró tk iej o p o wieś ci. Dlateg o p o s tan o wiłam n ieco o d b iec o d tematu i ro zjaś n ić n as tró j. – Dzięk u ję! Czy to n ap rawd ę b y ło tak ie s tras zn e? Zacis n ął u s ta, lecz w jeg o o czach wy ch wy ciłam b ły s k . – Nie o d p o wiem n a to p y tan ie. Teraz two ja k o lej. Zamilk ł n a ch wilę, ale n ie wy trzy mał. – No d o b ra. Nie, to n ie b y ło tak ie s tras zn e. I n iech to wy s tarczy za mo ją n as tęp n ą ru n d ę. – Hu d s o n ie? – zap y tałam łag o d n ie z n ad zieją, że n ie zau waży p ełn eg o u wielb ien ia, jak ie wy rażałam, n awet wy p o wiad ając jeg o imię. – Tak , s k arb ie? – J ed n ak n ie jes teś tak im d u p k iem. – Ciii… Zep s u jes z mi rep u tację. Ko n ty n u o waliś my g rę p o d czas o b iad u w b arze z małżami w Say v ille, p o ru s zając ró żn o ro d n e tematy – o d u lu b io n y ch filmó w p rzez n ajg o rs ze ran d k i p o p ierws ze p o cału n k i. Hu d s o n i ja mieliś my ze s o b ą b ard zo mało ws p ó ln eg o , lecz to ty lk o jes zcze b ard ziej mn ie zain try g o wało . Od n io s łam wrażen ie, że jeg o też. Więk s zo ś ć ty ch ró żn ic wy n ik ała raczej z n as zy ch h is to rii n iż g u s tó w. Nie miałam p o jęcia, czy lu b ię o p erę, b o n ig d y w n iej n ie b y łam. A mo ja zab awa w p o s taci k u p o wan ia b iletu n a jed en film i wś lizg iwan ia s ię p o tem n a k o lejn e s ean s e zro d ziła s ię z b rak u fu n d u s zy , czeg o Hu d s o n n ig d y n ie d o ś wiad czy ł. Po za ty m ws zy s tk im mieliś my p ewn o ś ć co d o jed n ej, is to tn ej k wes tii – p o d o b n y ch n is zczy ciels k ich ep izo d ó w z p rzes zło ś ci. M imo że rzad k o o n ich mó wiliś my , to rzu cały o n e cień n a wiele n as zy ch k o n wers acji. J ed n ak w p rzeciwień s twie d o ro zmó w p ro wad zo n y ch z in n y mi mężczy zn ami, p o d czas k tó ry ch o d k ry wałam s ię i o p o wiad ałam tro ch ę o s o b ie, p rzy Hu d s o n ie n ie mu s iałam n iczeg o u k ry wać. Przed n im n ie k łamałam jak p rzed wielo ma facetami. Co p rawd a n ie g ad aliś my o ty m b ezp o ś red n io , ale n ie czu łam p o trzeb y h amo wan ia czeg o ś , co ch ciało s ię wy mk n ąć n a p o wierzch n ię. Nie o s zu k iwaliś my s ię. To czy n iło n iek tó re wy mian y zd ań międ zy n ami łatwiejs zy mi, ale też b ard ziej wzru s zający mi. Po o b ied zie i p o wro cie n a tras ę k o n ty n u o waliś my g rę w n ies p ies zn y m temp ie, p o zwalając d łu żs zy m mo men to m n iek ręp u jącej cis zy wy p ełn iać p rzes trzeń p o międ zy tu rami. Wres zcie Hu d s o n s k ręcił z Old M o u n tau k Hig h way n a p ry watn y p o d jazd . Przy b ramie, w p o ło wie d ro g i d o wejś cia, ws tu k ał k o d , k tó ry o two rzy ł d rewn ian e d rzwi, i p o zwo lił n am p rzejech ać jes zcze k awałek za wielk im ży wo p ło tem.
Zap ark o wał p rzed d wu p iętro wą p o s iad ło ś cią. – J es teś my n a miejs cu – o zn ajmił ś p iewający m to n em, tak b ard zo n ie w s ty lu Hu d s o n a Pierce’a. Szczęk a mi o p ad ła, g d y wp atry wałam s ię w rezy d en cję jas n o o ś wietlo n ą latarn iami, s to jącą n iczy m fo n tan n a n a ś ro d k u o k rąg łeg o p lacy k u . Starałam s ię n ie my ś leć o p ien iąd zach Hu d s o n a, żeb y n ie zn alazły s ię o n e w cen tru m p o wo d ó w mo jeg o u wielb ien ia, jed n ak jeś li k ied y k o lwiek miał n as tąp ić mo men t, w k tó ry m zach wy ciłab y m s ię jeg o b o g actwem, to właś n ie teraz. Do m b y ł zach wy cający , ek s trawag an ck i. Wid ziałam tak ie jed y n ie w filmach . – To jes t p o p ro s tu … wo w. – Ch o d ź, s p o d o b a ci s ię w ś ro d k u – zaś miał s ię Hu d s o n . Kied y wy s iad łam z au ta, w g ło wie o d razu zak ręciło mi s ię o d mo rs k ieg o p o wietrza wy p ełn io n eg o d o d atk o wo zap ach em k wiató w k witn ący ch wczes n y m latem. Fro n to we d rzwi d o mu o two rzy ły s ię i w p ro g u p o witał n as s tars zy , ły s iejący mężczy zn a w s zary m g arn itu rze. – Do b ry wieczó r, M artin ie – p rzy witał s ię Hu d s o n , o p latając mn ie ramien iem w talii. – To jes t mo ja d ziewczy n a, Alay n a With ers . Alay n o , M artin p o mag a n am w p ro wad zen iu d o mu . – To wielk a p rzy jemn o ś ć, p an n o With ers – o d p arł M artin , p o d ając mi ręk ę. – Pan ie Pierce, zo s tawię p ań s k ie b ag aże w zach o d n im s k rzy d le, w częś ci g o ś cin n ej. Hu d s o n zmars zczy ł s ię, wręczając M artin o wi k lu cze d o s amo ch o d u . – Czy k to ś jes zcze jes t w zach o d n im s k rzy d le? – Tak , p ro s zę p an a. – Wo b ec teg o zan ieś n as ze rzeczy d o ws ch o d n ieg o . Wciąż trzy mając d ło ń n is k o n a mo ich p lecach , Hu d s o n zap ro wad ził mn ie d o ś ro d k a. Przed s io n ek b y ł p u s ty , z wy jątk iem rzeźb io n eg o s to łu u mies zczo n eg o n a zak ręcie s zero k ieg o k o ry tarza. – Hu d s o n , jes teś my w k u ch n i – d o b ieg ł n as z g łęb i d o mu g ło s M irab elle. – Wiem, że jes t p ó źn o – zaczął Hu d s o n p rzep ras zająco – ale p o win n iś my p rzy n ajmn iej s ię p rzy witać. M as z co ś p rzeciwk o ? W żad n y m wy p ad k u n ie b y łam zmęczo n a. Właś ciwie o tej p o rze czu łam s ię zazwy czaj n ajlep iej. Gd y b y ś my n ie wy jech ali z mias ta, właś n ie ro zp o czy n ałab y m zmian ę w k lu b ie. – Dla mn ie wcale n ie jes t p ó źn o .
Z jak ieg o ś p o wo d u to wy wo łało u ś miech n a twarzy Hu d s o n a. – Do b rze. Zmy s ło wa o b ietn ica w jeg o g ło s ie s p rawiła, że zacis n ęłam u d a. Bo że, p rzez ten n iek o ń czący s ię flirt w s amo ch o d zie i in ty mn y ch arak ter n as zej g ry w p y tan ia czu łam s ię więcej n iż u wied zio n a. J ed y n e, czeg o p o trzeb o wałam, to Hu d s o n a w łó żk u . Właś ciwie łó żk o n ie b y ło k o n ieczn e. Hu d s o n p o p ro wad ził mn ie p rzez b o czn y k o ry tarz n a ty ł d o mu . J eg o p alce n a mo im b io d rze zap ewn iały n am zn ik o my k o n tak t. Kied y w k u ch n i zab rał d ło ń , wes tch n ęłam w p o czu ciu s traty . Na s zczęś cie mo g łam u d ać, że to wes tch n ien ie zach wy tu n a wid o k p o mies zczen ia, d o k tó reg o wes zliś my . Sama k u ch n ia b y ła więk s za n iż całe wy n ajmo wan e p rzeze mn ie mies zk an ie… Ścian y p o malo wan o n a k remo wy k o lo r, a b laty b y ły wy k o n an e z g ran itu w b rązo we i b iałe cętk i. Nierd zewn a s tal ws zy s tk ich s p rzętó w k u ch en n y ch b ły s zczała n ad p o d ło g ą z tward eg o d rewn a. Nawet jak o o s o b a n ies p ecjaln ie in teres u jąca s ię k u ch n ią p o d ziwiałam jej p ięk n o . Ad am i M ira o p ierali s ię o wy s p ę, wy s k ro b u jąc z b lach y o k ru s zk i cias ta. – J es tem w ciąży – wy p aliła, zan im k to k o lwiek zd ąży ł zad ać p y tan ie. – Nie wiem, jak ie wy tłu maczen ie ma Ad am. – Czy to b y ło jed n o z cias t M illie? – zap y tał Hu d s o n . M ira p rzy tak n ęła. – Wo b ec teg o jes t u s p rawied liwio n y . Nik t n ie ro b i o d n iej lep s zy ch cias t. Ale n ie mo g ę u wierzy ć, że n ic n am n ie zo s tawiliś cie. – Zo s tały in n e n a ju tro – wy p ap lał Ad am. – M amy jed n ak ab s o lu tn y zak az ich ru s zan ia. M illie to n as za k u ch ark a – wy jaś n ił mi. – J es t ws p an iała. – Sk o ro malu ch zo s tał ju ż n ak armio n y – p o wied ziała M ira, g ład ząc s ię p o b rzu ch u – to mo g ę s ię wres zcie p rzy witać jak n ależy . Lay n ie! – Przy tu liła mn ie mo cn o . – Tak s ię cies zę, że p rzy jech ałaś ! – Dzięk u ję – o d p arłam zas k o czo n a jej en tu zjazmem. – J ak min ęła p o d ró ż? J ed liś cie co ś ? – Czy ty m s amy m co ś im p ro p o n u jes z? – Ad am p rzy ło ży ł d ło ń d o u s t i u d ał, że s zep cze: – M ira n ie g o tu je. Zmru ży ła o czy i zmierzy ła g o zawad iack im wzro k iem. – Ale za to wiem, jak s ię u ży wa mik ro faló wk i. – Nie mu s is z n iczeg o u d o wad n iać. Zatrzy maliś my s ię w Say v ille – p o wied ział
Hu d s o n . – W ty m b arze z małżami? Och , zazd ro s zczę. M ira p o d es zła d o b rata, p rzy tu liła g o i d ała mu n a p o witan ie b u ziak a w p o liczek . – Ale i tak s ię cies zę, że p rzy jech ałeś . Wiek i cię tu n ie b y ło . Hu d s o n wy ś lizg n ął s ię z u ś cis k u , mimo to n a jeg o twarzy p o jawił s ię u ś miech . – J a też. Tata jes t? M ira ws tawiła d o zlewu b lach ę p o cieś cie i n ap ełn iła ją wo d ą. – Tak , ale ju ż s ię p o ło ży ł. Alb o u k ry wa s ię p rzed mamą. J es t w d o mu d la g o ś ci. Wy mien iłam z Hu d s o n em s p o jrzen ia, p amiętając n as zą wcześ n iejs zą ro zmo wę o p o zb awio n y m miło ś ci małżeń s twie jeg o ro d zicó w. – A matk a? I Ch an d ler? – J es tem tu taj. Od wró ciłam s ię i u jrzałam So p h ię Pierce o p ierającą s ię o łu k o watą fu try n ę. M iała n a s o b ie eleg an ck i s zlafro k , a w ręk u trzy mała s zk lan k ę wy p ełn io n ą lo d em i jas n o b rązo wy m tru n k iem. – A Ch an d ler wy s zed ł z có rk ą Gard in eró w. Nie s p o d ziewam s ię g o p ręd k o . – Witaj, mamo . – Hu d s o n p o d s zed ł d o n iej i p o cało wał ją w o b y d wa p o liczk i. – Ud ało ci s ię. – So p h ia ły p n ęła w mo ją s tro n ę. – Wam o b o jg u . – Alay n a i ja rzad k o s ię ro zd zielamy – s k łamał, p rzy ciąg ając mn ie d o s ieb ie – Do b ry wieczó r, p an i Pierce. Ob awiałam s ię n as zeg o p o n o wn eg o s p o tk an ia, ale p o s tarałam s ię, żeb y mo je p o witan ie zab rzmiało jak n ajciep lej. Ramię Hu d s o n a o p lecio n e wo k ó ł mn ie zd ecy d o wan ie p o mo g ło . – Dzięk u ję za zap ro s zen ie. Do m jes t ś liczn y . Kiwn ęła g ło wą. – Pewn ie ch ciałab y ś s ię ro zp ak o wać. Wy b rałam d la cieb ie p o k ó j w zach o d n im s k rzy d le. Hu d s o n s tan ął n a b aczn o ś ć. – Po wied ziałem M artin o wi, żeb y p rzy g o to wał g łó wn ą częś ć we ws ch o d n im s k rzy d le. Imp u ls y d res zczy k u z mo jeg o p o d b rzu s za ro zp rzes trzen iły s ię p o cały m ciele. Hu d s o n i ja d zielący g łó wn y ap artamen t… Na s amą my ś l o ty m zro b iło mi s ię mo k ro . Starałam s ię zb y t in ten s y wn ie n ie ro zmy ś lać n ad s p o s o b ami, w jak ie s p ęd zimy n as ze n o ce w Hamp to n – czy b ęd ą wy p ełn io n e s ek s em, czy o b o wiązk ami.
Ale o d k ąd ziaren k o zo s tało zas ian e, n ie mo g łam p rzes tać zap rzątać s o b ie g ło wy zmy s ło wy mi mo żliwo ś ciami. So p h ia jed n ak zd ecy d o wan ie n ie p o d zielała wizji s wo jeg o s y n a i mn ie w jed n y m łó żk u . – Hu d s o n , to tak d alek o o d n as ws zy s tk ich . – J ej g n iew b y ł ewid en tn y . Od n io s łam wrażen ie, że p o d o b n ie jak Hu d s o n o wi, jej też rzad k o k to s ię s p rzeciwiał, i p o my ś lałam, że p rzez tę ws p ó ln ą cech ę ich ro d zin n e p o s iłk i mu s iały b y ć n ieco n iezręczn e. A ja jak o g o ś ć Pierce’ó w ak u rat miałam w k ilk u tak ich wziąć u d ział… Szczęś ciara ze mn ie. Hu d s o n wied ział jed n ak , jak o b ejś ć s ię z matk ą. – Po trzeb u jemy d y s tan s u , mamo . J eg o to n b y ł k ateg o ry czn y . – Dlaczeg o ? Przecież n ie g ry ziemy . – Ale Alay n a g ry zie. – Uś miech n ął s ię ru b as zn ie. – I mo że b y ć całk iem g ło ś n a. M o ja twarz p rzy b rała k o lo r p u rp u ry . Czy o n n ap rawd ę u ważał, że k ażd a jeg o rzek o ma d ziewczy n a ch ciałab y s ię u zewn ętrzn iać ze s wo im ży ciem s ek s u aln y m p rzed jeg o matk ą? Niemn iej jed n ak miał rację. By wałam g ło ś n a. To s k an d aliczn e wy zn an ie s p rawiło , że So p h ia s tała p rzed n ami zs zo k o wan a i o b u rzo n a. Zan im zd ąży ła zareag o wać, Hu d s o n d o d ał: – Och , mamo . Nie p atrz tak n a mn ie. J a i Alay n a ju ż w wiek u s zes n as tu lat u traciliś my d ziewictwo . Pan i Pierce zacis n ęła u s ta i p rzes zła o b o k n as . J ed n y m h au s tem d o k o ń czy ła d rin k a i o d s tawiła s zk ło d o zlewu . Hu d s o n zb liży ł s ię d o mn ie, żeb y s zep n ąć mi co ś d o u ch a. Od ciep ła jeg o o d d ech u o d razu p rzes zły mn ie p rzy jemn e ciark i. – Wid zis z? Kto b y p o my ś lał? Ta in fo rmacja o d ziewictwie jed n ak o k azała s ię u ży teczn a. Trąciłam
go
ło k ciem
w
żeb ra
p o iry to wan a, że
s tałam
s ię
o fiarą
jeg o
p rzek o marzan ek z matk ą. – Nie wk u rzaj s ię, Alay n o . – Przy ciąg n ął mn ie d o s ieb ie i o p ló tł mo cn o ramio n ami, a ja p o czu łam jeg o k latk ę p iers io wą n a s wo ich p lecach . – Zau faj mi. Ch cemy s y p ialn ię z d ala o d n ich . Wes tch n ęłam p o d wp ły wem jeg o d o ty k u . Wied ziałam, że jes teś my „w p racy ” i to b y ł ty lk o g es t n a p o k az, lecz mimo ws zy s tk o cies zy łam s ię z tej b lis k o ś ci. A mo że jemu też s p rawiało to p rzy jemn o ś ć? A mo że jed n ak p o p ro s tu ch ciał s ię zn aleźć jak
n ajd alej o d So p h ii, b o n ag le p rzemó wił: – Wid zimy s ię ran o . J es t p ó źn o i ch cielib y ś my s ię ju ż p o ło ży ć. A mo że n ap rawd ę ch ciał iś ć d o łó żk a? Bó g mi ś wiad k iem – ja ch ciałam. ===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=
Kied y wes zliś my p o s ch o d ach i s k ręciliś my w b o czn e s k rzy d ło rezy d en cji, zaczęłam s ię s tres o wać. Wied ziałam ju ż, że Hu d s o n o wi b ard zo zależało n a o d d zielen iu rzeczy wis to ś ci o d fik cji, d lateg o n u rto wało mn ie p y tan ie, co zajd zie międ zy n ami, k ied y zn ajd ziemy s ię s ami w s y p ialn i. Oficjaln ie s tan ęło n a ty m, że b ęd ziemy u p rawiać s ek s , d lateg o Hu d s o n zap ewn ił n am p o k ó j d alek o o d p o zo s tały ch . Ale p o trzeb o waliś my p ry watn o ś ci, żeb y w s p o k o ju p rzeży wać in ty mn e ch wile czy żeb y jeg o ro d zin a n ie wied ziała, że jed n ak ich n ie p rzeży waliś my ? To ws zy s tk o b y ło tak ie n iejas n e. Hu d s o n z łatwo ś cią s eg reg o wał elemen ty s wo jeg o ży cia, d la mn ie to b y ło n iemo żliwe. Ws zy s tk o , co o n im wied ziałam, i co d o n ieg o czu łam, cias n o mn ie o p latało . Nie p o trafiłam ro zg ran iczy ć u d awan ia o d p rawd y . M o że z wy jątk iem teg o , jak n a mn ie reag o wał. M artwiąc s ię w milczen iu ty m, co miało n as tąp ić, p o d ążałam za n im p rzez p o d wó jn e d rzwi wio d ące d o p ięk n eg o g łó wn eg o ap artamen tu . W p o k o ju zn ajd o wały s ię d wie o zd o b n ie rzeźb io n e, mah o n io we k o mo d y i p as u jące d o res zty k ró lews k ie ło że z b ald ach imem. Nas ze b ag aże s p o czy wały w n o g ach łó żk a, n ap rzeciwk o d wó ch fo teli i małeg o mah o n io weg o s to lik a. By ł tam też k o min ek , a d rewn ian e p o d ło g i n iemal w cało ś ci p o k ry wał p u s zy s ty d y wan . Ch o ciaż wy s tró j b y ł trad y cy jn y , to n a g łó wn ej ś cian ie n a wp ro s t łó żk a wis iał p łaś ciu tk i telewizo r p lazmo wy . Kied y tak s tałam, zamartwiając s ię s y tu acją, Hu d s o n zd ąży ł zd jąć mary n ark ę. Nu cił co ś p o d n o s em zu p ełn ie n ieś wiad o my mo ich o b aw. Po tem ro zlu źn ił k rawat i rzu cił g o n a jed n o z k rzes eł. Gd y ro zp in ał k o s zu lę, o d wró cił s ię d o mn ie. Zau waży ł, że o d k ąd wes zliś my , n awet s ię n ie ru s zy łam. Zan im zd ąży ł zap y tać, wy p aliłam z d ręczący m mn ie p y tan iem: – Czy jes tem n a s łu żb ie, czy ju ż p o n iej? Hu d s o n d elik atn ie s ię u ś miech n ął. – M o jej ro d zin y n ie ma w p o b liżu . – Wied ziałam o ty m. W k o ń cu s am o to zad b ał. – Po za p racą. Zres ztą ju ż ci mó wiłem, że n ie wliczam s ek s u w n as ze o s zu s two i mam
zamiar g o teraz z to b ą u p rawiać. Dres zczy k , k tó ry p rzeb ieg ł wzd łu ż mo jeg o k ręg o s łu p a, s p rawił, że zjeży ł mi s ię n a ciele k ażd y n ajd ro b n iejs zy wło s ek . – Nap rawd ę? – Oczy wiś cie. Wciąż p rzewiercając mn ie wzro k iem, wró cił d o ro zp in an ia g u zik ó w k o s zu li – ty m razem wo ln iej. Wzięłam p ły tk i wd ech . – Nig d y p rzed tem n ie s p ęd ziliś my ws p ó ln ej n o cy . – To p rawd a. – Zro b ił k ro k w mo ją s tro n ę, u ś miech ając s ię w cwan iack i s p o s ó b . – Den erwu jes z s ię? Tak . – Nie. Un ió s ł b rew, jak b y wy czu ł mo je k łams two . – A p o win n aś . Bo b ęd zies z w mo im zas ięg u p rzez całą n o c. J u tro ws zy s tk o cię b ęd zie b o lało . M o je
zd en erwo wan ie
zaczęło
s to p n io wo
u laty wać,
zas tąp io n e
ro s n ący m
p o d n iecen iem. – Hmm… Brzmi cu d n ie. – Świetn ie. To p rzy g o tu j s ię d o łó żk a – zażąd ał, ws k azu jąc g ło wą d rzwi łazien k i. – Ty lk o n ie s ied ź tam za d łu g o . M am o ch o tę wy lizać cię d o n iep rzy to mn o ś ci. Nie zwlek ałam an i ch wili. Złap ałam małą to rb ę, d o k tó rej s ch o wałam k o s mety k i, i czmy ch n ęłam d o łazien k i. Kied y zatrzas n ęły s ię za mn ą d rzwi, p rzez mo men t zawah ałam s ię z ręk ą n a k lamce. Czy p o win n am zamk n ąć je n a k lu cz? Właś ciwie p o co ? Każd e wtarg n ięcie Hu d s o n a p o d p ry s zn ic b y ło b y p rzeze mn ie mile wid zian e. Po u my ciu twarzy i zęb ó w zn ó w n a ch wilę zn ieru ch o miałam. Co p o win n am wło ży ć? Sp ak o wałam s ek s o wn ą k o s zu lk ę n o cn ą, jed n ak n ie b y łam p ewn a, czy s ię w n ią u b rać, czy n ie. Tak a b ielizn a ch y b a s u g eru je ro man ty czn e ch ęci. Czy n ie? Nieważn e, i tak zo s tawiłam walizk ę za d rzwiami. Ty lk o jak wy jś ć z łazien k i? W u b ran iu ? W ręczn ik u ? Nag o ? Po s tan o wiłam ro zeb rać s ię d o b ielizn y . Na s zczęś cie p rzed wy jazd em wło ży łam ład n y k o ro n k o wy s tan ik i p as u jące d o n ieg o k o ro n k o we fig i. Zło ży łam ciu ch y , p o ło ży łam je n a s zafce i p o cich u wy ś lizg n ęłam s ię z łazien k i. Hu d s o n wy łączy ł g łó wn e ś wiatła. Zamias t n ich ś wieciły s ię lamp k i n o cn e. Leżał n a łó żk u o d wró co n y d o mn ie p lecami. Nawet w p ó łmro k u b y łam w s tan ie zau waży ć, że zd jął k o s zu lę i p as ek . Ró wn ież jeg o s to p y b y ły g o łe i s ek s o wn e. J ezu , s to p y n ie
miały p rawa b y ć s ex y , ale jeg o b y ły . Ob ró cił s ię, a ja ws trzy małam o d d ech . Nas z s ek s u aln y związek b y ł wciąż ś wieży i wid o k jeg o n ag iej k laty n ies amo wicie mn ie p o d n iecał. M o cn o wy rzeźb io n e ramio n a, s p o s ó b , w jak i jeg o n ieco o p u s zczo n e s lip y o b n ażały b io d ra, mięś n ie ze s tali – n ie s ąd ziłam, żeb y m k ied y k o lwiek mo g ła zn u d zić s ię p atrzen iem n a n ieg o . W k o ń cu mó j wzro k p o węd ro wał n a jeg o twarz. M ro czn e o czy Hu d s o n a ju ż mn ie p o żerały . – Niezły wy b ó r. – Sk in ął w s tro n ę mo jeg o zes tawu b ielizn y . Od tej p o ch wały d o s tałam g ęs iej s k ó rk i. – Ch o d ź n o tu taj. J eg o mru k n ięcie p o d ziałało n a mn ie tak s k u teczn ie, jak b y p rzy ciąg ał mn ie d o s ieb ie lin ą. Stan ęłam tu ż p rzed n im, ale Hu d s o n mn ie n ie d o tk n ął. Ws tał i mn ie o k rąży ł. By ł tak b lis k o , że czu łam ciep ło eman u jące z jeg o ciała, co jes zcze b ard ziej p o d k ręciło temp eratu rę mo jeg o . Wres zcie zatrzy mał s ię za mn ą, jeg o o d d ech mu s n ął mo ją s zy ję. – Tak a p ięk n a – p o wied ział, zan im s k u b n ął mn ie w u ch o . – M u s zę s p rawić, żeb y ś d o s zła. – Aż p o d s k o czy łam, g d y p rzes u n ął d ło n ie wzd łu ż mo ich ramio n . – A p o tem zn o wu i zn o wu … – s zep tał, liżąc p łatek mo jeg o u ch a. – M y ś lis z, że temu p o d o łas z? Sło wa mn ie zawio d ły . Od p o wied ziałam n iep o rad n y m s k o mlen iem, o p ierając s ię o n ieg o cały m s wo im ciałem. Po zwo liłam, żeb y jeg o ciep ło mn ie o tu liło . Hu d s o n ty lk o zaś miał s ię s zelmo ws k o i o b ró cił mn ie tak , że mo ja twarz zn alazła s ię zaled wie cen ty metry p o n iżej jeg o . – Nie wies z, czy d as z rad ę, co , maleń k a? Sp rawd źmy to . Po s iad ł mn ie u s tami, p o żerając mó j o d d ech p ląd ru jący m p o cału n k iem i zmu s zając mn ie d o teg o , żeb y m p o d d ała s ię jeg o k o n tro li. Nawet n ie walczy łam – p o zwo liłam mu zro b ić ze s o b ą, co ty lk o zech ce. A z k ażd y m jeg o żąd an iem o d d awałam mu cząs tk ę s ieb ie, k ied y u czy ł mo je ciało , jak b y ć u b ó s twian y m i ad o ro wan y m. J ak b y ć zd o b y wan y m i zd o min o wan y m. Zu p ełn ie tak , jak b y m zo s tała s two rzo n a jed y n ie d la jeg o p rzy jemn o ś ci, ale o n z teg o s ameg o p o wo d u zo s tał s two rzo n y d la mn ie. I rzeczy wiś cie, lizał mn ie d o n iep rzy to mn o ś ci i d o p ro wad ził d o o rg azmu wiele razy . W p aru mo men tach b ałam s ię, że n ie p o d o łam, lecz o n p ro wad ził mn ie n a k ażd y s zczy t – i te p o wo ln e i te, k tó re wd zierały s ię we mn ie g wałto wn ie – z d o ś wiad czen iem i p ewn o ś cią k o ch an k a, k tó ry zn ał mn ie d u żo d łu żej, n iż to miało miejs ce w rzeczy wis to ś ci. Po k ilk u o rg azmach o p ad ł ciężk o n a łó żk o o b o k mn ie. J eg o ramię d o ty k ało
mo jeg o . Nie b y łam p ewn a, czy ty lk o ro b i s o b ie p rzerwę, czy u ło ży ł s ię ju ż d o s n u . M iałam wrażen ie, że mo je ciało jes t p o zb awio n e k o ś ci, ws zy s tk ie mięś n ie s tały s ię zu p ełn ie wio tk ie. Sen s k rad ał s ię n a g ran icy mo jej ś wiad o mo ś ci, ale o d g o n iłam g o , n ie ch cąc jes zcze k o ń czy ć n as zeg o wieczo ru . Od wró ciłam g ło wę w s tro n ę Hu d s o n a. Ob s erwo wał mn ie, n a jeg o twarzy malo wał s ię u ś miech s aty s fak cji. Od wzajemn iłam s ię u ś miech em i wes tch n ęłam. – To b y ło … n ie d o o p is an ia. Sek u n d ę p ó źn iej Hu d s o n b y ł ju ż n a mn ie, leżąc wzd łu ż mo jeg o ciała. Złap ał mn ie za d ło n ie i p o d n ió s ł je za mo ją g ło wę. – Co ci s ię p o d o b ało n ajb ard ziej? Ws zy s tk o . Każd a min u ta. Ty lk o że tak a o d p o wied ź wy d awała s ię k iep s k a. Wied ziałam, że o czek iwał k o n k retó w. Przy s zło mi d o g ło wy k ilk a n iezwy k ły ch mo men tó w, k ażd y s p rawiał, że o d razu ru mien iły mi s ię p o liczk i. Na p rzy k ład k ied y Hu d s o n wd rap ał s ię n a mn ie i u s iad ł o k rak iem n a mo jej s zy i, p o cich u ro zk azu jąc mi wziąć d o u s t jeg o p en is a. To b y ło p o d n iecające. Alb o k ied y k azał mi s ię zab awiać s amej ze s o b ą, p o d czas g d y o n s s ał i ś cis k ał mo je cy ck i. Zn ó w całk iem p o d n iecające. Ale i tro ch ę n iezręczn e, ch o ciaż właś ciwie ty lk o p o d czas ro zg rzewk i. Niezd o ln a d o o p o wied zen ia o s wo ich ws p o mn ien iach p o s tan o wiłam zwró cić s ię d o n ieg o z ty m s amy m p y tan iem. – A to b ie co s ię n ajb ard ziej p o d o b ało ? – Sp o s ó b , w jak i u leg ałaś … ws zy s tk iemu … co ci ro b iłem – wy zn ał, wo d ząc n o s em p o lin ii mo jej żu ch wy . Po lizał d o ln ą warg ę, a ja o two rzy łam u s ta, żeb y g o p o cało wać, ale wy mk n ął s ię z mo jeg o zas ięg u . – Two ja k o lej. By ł wy jątk o wo s k o ry d o zab awy . Ten n as tró j mi s ię u d zielił. – Nig d y ci n ie p o wiem – u ś miech n ęłam s ię zawad iack o . – Po wied z. Złączy ł mo je d ło n ie i u n ieru ch o mił jed n ą ze s wo ich . Dru g ą p o ło ży ł n a mo im b io d rze. Czu łam s ię b ezb ro n n a, leżąc tak z o b n ażo n ą k latk ą p iers io wą. M ó g ł mn ie łas k o tać b ez lito ś ci. M imo to p o s tan o wiłam g o k u s ić i s ię z n im d ro czy ć. – Zmu ś mn ie. – Nie jes tem w s tan ie zmu s ić cię d o ws zy s tk ieg o . Przejech ał p alcami p o mo im wrażliwy m b o k u , aż s ię wzd ry g n ęłam. – Ch y b a jed n ak jes teś . – Przy g o to wałam s ię n a jeg o atak . – Sły s załam, że jes teś całk iem d o b ry w n ak łan ian iu k o b iet d o ró żn y ch rzeczy .
Nie ch ciałam s ię ju ż b awić, d ąży łam raczej d o czeg o ś g łęb s zeg o . Wcale teg o n ie p lan o wałam, ale jeg o wy zn an ie o man ip u lo wan iu k o b ietami jed y n ie d la s p o rtu wciąż n ie d awało mi s p o k o ju i my ś l o ty m czaiła s ię w mo jej g ło wie zaws ze wted y , k ied y zn ajd o waliś my s ię w tak in ty mn y ch s y tu acjach . Nad arzy ła s ię d o n iej id ealn a o k azja. Leżałam p o d n im k ru ch a, całk iem n ag a i p o zb awio n a czu cia p o wielo k ro tn y m s zczy to wan iu . To zd an ie wy s k o czy ło mi z u s t wb rew mo jej wo li. Po wiek i Hu d s o n a d rg n ęły . Ty lk o p o ty m p o zn ałam, że mo ja alu zja w jak iś s p o s ó b g o d o tk n ęła. – J es tem d o b ry w zmu s zan iu k o b iet d o ró żn y ch rzeczy . Nie mo g łam s ię p o ws trzy mać i d o k o ń czy łam za n ieg o : – Ale n ie mn ie. – Nie – zn iży ł g ło s . J eg o wes o ło ś ć g d zieś u leciała. – Nie cieb ie. – Czy ja n ie… – p ró b o wałam zad ać p y tan ie i o czek iwałam o d p o wied zi, ch o ciaż led wo co u d awało mi s ię s k lejać s ło wa – … n ie jes tem n a ty le… in try g u jąca… żeb y g rać ze mn ą w tę g rę? Wciąż p rzy trzy mu jąc mo je d ło n ie jed n ą ręk ą, o p arł s ię n a d ru g iej, żeb y n a mn ie p atrzeć. – Bo że, Alay n o . Czy ty b y ś n ap rawd ę ch ciała, żeb y m ci to zro b ił? Po s iad ł cię? Złamałb y m cię. Zn is zczy ł. J eg o to n b y ł mro czn y , a zarazem s zczerze d o ciek liwy . – Czy teg o właś n ie ch ces z? Łzy n ap ły n ęły mi d o o czu . Nien awid ziłam s zczero ś ci mo jej o d p o wied zi. – Nie, ale jed n o cześ n ie tro ch ę tak . Tak właś n ie p racu je mó j g łu p i mó zg . Sk o ro n ie ch ces z ze mn ą ro b ić teg o , co zazwy czaj ro b is z z d ziewczy n ami, to zn aczy , że co ś jes t ze mn ą n ie tak . Zaś miał s ię i rzu cił n a łó żk o o b o k mn ie. – Och , cała ty . A czy p rzy p ad k iem to n ie ze mn ą mo że b y ć co ś n ie tak ? Nie b ąd ź tak a eg o cen try czn a. M o g ąc s ię wres zcie p o ru s zać, o b ró ciłam s ię twarzą d o n ieg o . – J es tem b ard zo eg o cen try czn a. Ch cę b y ć wy jątk o wa. I p rzy k ro mi, że n ie jes tem. – Ależ jes teś wy jątk o wa – s twierd ził s tan o wczo . – I to b ard ziej, n iż p o trafis z s o b ie to wy o b razić. Bo ja b ard ziej, n iż ch cę cię p o s iad ać, n ie ch cę cię zn is zczy ć. To u mn ie p o s tęp . W tej ch wili o b o je b y liś my b ezb ro n n i. Dwie zran io n e d u s ze wy lewające s wo je
żale p o d czas p ry watn ej s es ji terap eu ty czn ej. Czy teg o właś n ie ch ciał d la n as ? Dzielen ia s ię s wo imi o b awami i p rzemy ś len iami b ez o s ąd zan ia, b ez ws ty d u ? To b y ło … miłe. Przes tałam s ię p rzejmo wać ty m, że s ię o d s łan iam, i p o wied ziałam, co mi leży n a wątro b ie. – Wo b ec teg o p o s taram s ię n ie ześ wiro wać p rzez zad ręczan ie s ię, co to zn aczy , że jes tem d la cieb ie in n a. I wted y to b ęd zie p o s tęp d la mn ie. Hu d s o n k iwn ął g ło wą. – Wies z w o g ó le, d laczeg o to ro b is z? – Dlaczeg o mam o b s es ję n a p u n k cie mężczy zn ? – Taa. – M o i p s y ch o lo g o wie twierd zili, że to zap ewn e p rzez p o czu cie b y cia n iek o ch an ą w d zieciń s twie. Co zo s tało d o d atk o wo p o g łęb io n e n a s k u tek p rzed wczes n ej ś mierci ro d zicó w. Tak więc wciąż s zu k am u wag i, a k ied y ją o trzy mam, wątp ię w n ią, b o n ie wiem, jak ie to n ap rawd ę u czu cie. – I jak s o b ie z ty m p o rad ziłaś ? Zu p ełn ie s ię n ie s p o d ziewałam, że o to zap y ta. Wy d awało mi s ię, że s zu k a p o rad y . Ale s k o ro ju ż tak d alek o zab rn ęłam w s wo ich wy zn an iach , to mo g łam w n ich s wo b o d n ie zan u rk o wać. – Wcale s ię z ty m n ie u p o rałam. To ciąg ła walk a. Ciąg łe p rzek o n y wan ie s ieb ie. I s to s o wan ie mn ó s twa g łu p awy ch trik ó w, jak n a p rzy k ład n o s zen ie g u mek recep tu rek n a n ad g ars tk u , żeb y s o b ie o czy mś p rzy p o min ać. Hu d s o n wciąż p rzy tak iwał. Zaczy n ał ro zu mieć, p o co mi b y ła ta g u mo wa b ran s o letk a. – Nad al mas z s k ło n n o ś ci d o d awn y ch n awy k ó w. – Tak . – W mo im p rzy p ad k u też? – Zn as z o d p o wied ź – s zep n ęłam. Ch ciałam o d wró cić g ło wę, ale mieliś my o czy u tk wio n e w s o b ie. A d zięk i łag o d n emu s p o jrzen iu Hu d s o n a n ab rałam o d wag i, b y wy zn ać więcej. – Nie wierzy łam, że wy jech ałeś w d eleg ację, żeb y załatwiać in teres y . M y ś lałam, że zwy czajn ie n ie ch ces z mn ie wid zieć. Dlateg o p rzy ch o d ziłam d o two jeg o b iu ro wca. M in a mu zrzed ła. J ak b y p rzy tło czy ł g o ciężar mo ich s łó w. Nag le zamk n ął o czy . Gd y p o n o wn ie je o two rzy ł, jeg o wzro k b y ł tajemn iczy i in ten s y wn y . Wy ciąg n ął ręk ę i o p ló tł d ło n ią mó j k ark , żeb y u p ewn ić s ię, że n a n ieg o p atrzę.
– Alay n o , n ig d y b y m cię n ie o k łamał. – J eg o g ło s b y ł s zo rs tk i. – Nie wted y , g d y jes teś my p o za „p racą”. Zaws ze b ęd ę ci mó wił p rawd ę. Przy s ięg am. Ro zlu źn ił u ś cis k i p o g ład ził mn ie k ciu k iem p o p o liczk u . – Ro zu mies z mn ie? Przy tak n ęłam i p o ło ży łam s wo ją d ło ń n a jeg o . – Hu d s o n , to … – wy d u k ałam i s ię zach ły s n ęłam. Z emo cji zas ch ło mi w g ard le. – To p o d o b ało mi s ię n ajb ard ziej. Przez u łamek s ek u n d y b ałam s ię, że zn iech ęcę g o tą wrażliwo ś cią i s zczero ś cią, że s ię o d e mn ie o d s u n ie. Ale tak s ię n ie s tało . Zamias t teg o złap ał mn ie za p u p ę i p rzy s u n ął b liżej s ieb ie. Po tem o p ló tł s o b ie b io d ra mo imi u d ami. Po ch wili wś lizg n ął s ię we mn ie; mo ja cip k a ju ż d awn o b y ła wilg o tn a. Po s u wał mn ie wo ln o , ry tmiczn ie. Du żo d elik atn iej n iż zwy k le. Zrezy g n o wał z tek s tó w, k tó ry mi zazwy czaj rzu cał p o d czas s ek s u . J ed n ak z p o wo d u n as zy ch wcześ n iejs zy ch wy zn ań jeg o ru ch y wy d awały mi s ię s u ro we. J ak b y b ard ziej zależało mu n a s amy m k o n tak cie n iż n a s aty s fak cji. Org azm p rzy s zed ł d o n as o b y d wo jg a s zy b k o . M ó j zalewał mn ie falami, p rzez co k u rczy ły mi s ię mięś n ie b rzu ch a, a p rzed o czami p o jawiły s ię g wiazd k i. Hu d s o n s p u s zczał s ię p o wo li. M ru czał mo je imię, an i n a mo men t n ie p rzes tając s ię we mn ie wp atry wać, ch o ciaż p o d czas s zczy to wan ia n ieco zmru ży ł o czy . To ty lk o p o g łęb iło in ty mn o ś ć tej ch wili. Wied ziałam, że p o wied ział p rawd ę. Ufałam mu . Dzięk i jeg o s ło wo m i g es to m czu łam s ię u leczo n a. Uwik łałam s ię w co ś , co tru d n o b y ło n azwać miło ś cią. W u zd ro wien ie. Ale to n a s wó j s p o s ó b też b y ła miło ś ć. Gd y b y m ty lk o mo g ła p rzy zn ać s ię s ama p rzed s o b ą – miło ś ć b y ła d o k ład n ie ty m, czy m b y ła. ===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=
Pro mien ie s ło ń ca wlewały s ię d o s y p ialn i p rzez o k n a, o g rzewając mn ie i b u d ząc wcześ n iej, n iż miałam w zwy czaju ws tawać. Zan im o two rzy łam o czy , wy czu łam, że b y łam s ama. Ob ró ciłam s ię n a b o k i s ięg n ęłam p o zeg arek leżący n a s zafce n o cn ej o b o k miejs ca, w k tó ry m p o win ien zn ajd o wać s ię Hu d s o n . Dziewiąta d wad zieś cia s ied em. M ru g n ęłam k ilk ak ro tn ie, p rzy zwy czajając o czy d o ś wiatła, i zas tan awiałam s ię, czy ch ciało mi s ię ws tawać i s zu k ać mo jeg o k o ch an k a, czy iś ć d alej s p ać. Nie p o d jęłam jes zcze d ecy zji, g d y d rzwi s ię o two rzy ły . W p ro g u s tan ął Hu d s o n u b ran y ty lk o w czarn e jed wab n e s p o d n ie o d p iżamy . Trzy mał w ręk ach tacę ze ś n iad an iem. – J u ż n ie ś p is z. Do b rze – p o wied ział, k ied y u s iad łam s k u s zo n a zap ach em k awy , k tó ry co raz s k u teczn iej mn ie ro zb u d zał. – Po k azu ję mo jej ro d zin ie, jak im jes tem s u p erch ło p ak iem, że p rzy n o s zę s wo jej u k o ch an ej ś n iad an ie d o łó żk a. Omlety . Bez g rzy b k ó w, o czy wiś cie. Nie mam wiś n io wy ch lizak ó w. Pu ś cił d o mn ie o czk o , s tawiając tacę n a s to le. – To ch y b a jed en z ty ch n ieo d p o wied n ich mo men tó w n a lizak i. A ty p o win ien eś p o wied zieć „s u p erh ip erfan tas ty czn y ch ło p ak ”. Śn iad an ie d o łó żk a jes t n ajlep s ze. Ch o ciaż to wcale n ie jed zen ie s p rawiało , że ciek ła mi ś lin k a, ty lk o wid o k Hu d s o n a b ez k o s zu lk i i z b o s y mi s to p ami. – Nie jes tem tak i fan tas ty czn y . M ó wiąc to , o d s tawił tacę i ro zp lątał s zn u reczk i p rzy s p o d n iach p iżamy , co s p rawiło , że o p ad ły n a p o d ło g ę, o b n ażając jeg o s p ek tak u larn y wzwó d . Wś lizg n ął s ię p o d k o łd rę i n a mn ie wd rap ał. – Przeze mn ie b ęd zies z jad ła zimn e. Zan im jeg o p o cału n ek zamk n ął mi u s ta, zd o łałam rzu cić: – Zimn e ś n iad an ie – b rzmi id ealn ie.
Wy b iło p o łu d n ie, k ied y wres zcie b y liś my g o to wi, żeb y s ię u b rać. Hu d s o n zao fero wał mi k ąp iel, k tó ra p rzy n io s łab y u lg ę mo im o b o lały m o d s ek s u k o ń czy n o m, ale ja wo lałam ws p ó ln y p ry s zn ic. Ch ciałam w ten s p o s ó b p rzed łu ży ć mak s y maln ie n as ze in ty mn e ch wile, zan im zn ó w b ęd ziemy n a s łu żb ie. Gd y ju ż s ię wy s u s zy liś my i wło ży liś my u b ran ia – Hu d s o n s p o d n ie k h ak i i p o lo , a ja k remo wą letn ią s u k ien k ę – zo s tawił mn ie, żeb y m s ię d o k o ń ca wy s tro iła, a s am zn ió s ł n a d ó ł b ru d n e n aczy n ia. Po s tan o wiłam związać wło s y w k u cy k . Wy b rałam n ajk ró ts zą i n ajłatwiejs zą o p cję, żeb y mó c p ręd k o d o n ieg o d o łączy ć, ch o ciaż p rzez my ś l p rzemk n ął mi p o my s ł, b y s ch o wać s ię w łazien ce. Bo p rawd ą b y ło to , że b ard ziej n iż n ie ch ciałam k o n fro n tacji z So p h ią, p rag n ęłam to warzy s twa Hu d s o n a. Nie zn ając jes zcze p lan u całeg o d o mu , w p ierws zej k o lejn o ś ci zajrzałam d o k u ch n i w n ad ziei, że o n wciąż tam b ęd zie. Zatrzy małam s ię p rzed d rzwiami, g d y u s ły s załam g ło s y Hu d s o n a i jeg o matk i. – … n ie zap ras załam was p o to , żeb y ś cie s ied zieli cały d zień w s y p ialn i i ru ch ali s ię jak k ró lik i – mó wiła So p h ia. M h m. Po s tan o wiłam jes zcze n ie wch o d zić. Zamias t teg o p rzy ło ży łam u ch o d o d rzwi i n as łu ch iwałam. – To p o co n as zap ro s iłaś ? – Gło s Hu d s o n a b y ł s p o k o jn y . Sp o s ó b , w jak i tak g ład k o rad ził s o b ie z matk ą, imp o n o wał mi. Czy żb y So p h ia b y ła p ierws zą k o b ietą, k tó rą n au czy ł s ię k o n tro lo wać? Czy właś n ie ćwiczy ł s wo je man ip u lato rs k ie trik i? Czy n as z mis tern y p lan o s zu k an ia jej miał zas tąp ić g ierk i, k tó re s to s o wał wo b ec in n y ch k o b iet? Nie o cen iałam g o . Po p ro s tu b y łam ciek awa. – Zap ro s iłam was , b o u zn ałam, że o n a – właś ciwie to k ażd a k o b ieta, z k tó rą b y ś s ię związał – ma p rawo d o o ch ro n y . M a p rawo wied zieć. – On a ma n a imię Alay n a, mamo . – Zas k o czy ł mn ie jeg o o s try to n . – Po za ty m o n a ju ż wie – zaś miał s ię o p ry s k liwie. – Uwielb iam to , jak wciąż wierzy s z, że n ik t n ie jes t w s tan ie n ic d o mn ie p o czu ć z p o wo d u teg o , k im b y łem w p rzes zło ś ci. Po czu łam u k łu cie w k latce p iers io wej – zab o lało mn ie, b o wied ziałam, co mu s iał czu ć Hu d s o n . Brian też zaws ze wy p o min ał mi mo je b łęd y i wątp ił, czy k ied y k o lwiek mi s ię p o lep s zy . Brak ws p arcia ze s tro n y n ajb liżs zy ch zn aczn ie u tru d n ił całą terap ię. M o że Hu d s o n i ja mo g lib y ś my d awać s o b ie n awzajem s iłę? To b y ła n ieb ezp ieczn a
my ś l, zważy ws zy n a czy s to fizy czn y ch arak ter n as zeg o związk u , ale k o g o ja p ró b o wałam n ab rać? M o men t, w k tó ry m u czu cia wd arły s ię d o całej s y tu acji, ju ż d awn o min ął. Czy b y ł s en s d alej im s ię o p ierać? M o że p o win n iś my b y ć d la s ieb ie k imś … więcej. Zag u b io n a we włas n y ch my ś lach p rzeg ap iłam częś ć ro zmo wy So p h ii z s y n em, ale jej p o d n ies io n y g ło s s p ro wad ził mn ie n a ziemię. – … n ie mo g ę p o jąć teg o , że jej p o wied ziałeś . A co , jeś li cię wy d a? J eś li n as wy d a? Nas za ro d zin a n ie p o trzeb u je teg o ty p u s k an d ali. – M o je ży cie jes t jak s k an d al, k tó ry ma s ię wy d arzy ć, mamo . – Two je ży cie to s eria s k an d ali. Sk an d ali, p o k tó ry ch ja i twó j o jciec ciąg le mu s imy s p rzątać. A two ja b aro wa k u rwa jes t k o lejn y m. M imo że p o s tan o wiłam s o b ie, że n ie p o zwo lę jej s ię s p ro wo k o wać, to ta o b raza ze s tro n y So p h ii b y ła cio s em p o n iżej p as a. Zb ierało mi s ię n a łzy , ale zan im p o p ły n ęły , o b ro n a Hu d s o n a n ieco złag o d ziła o b elg ę. – An i s ię waż mó wić więcej w ten s p o s ó b o Alay n ie. J eś li to zro b is z, ja… – I jak ? Co ś ciek aweg o ? Od s k o czy łam o d d rzwi. Niezn an y męs k i g ło s jed n o cześ n ie p rzes tras zy ł mn ie i zaws ty d ził, że p o d s łu ch u ję. Zmu s iłam s ię, żeb y s p o jrzeć n a jeg o p o s iad acza i jes zcze b ard ziej s p ło n ęłam ru mień cem. Te p ięk n ie wy rzeźb io n e ry s y p rezen to wały s ię n a ży wo jes zcze lep iej n iż n a zd jęciach w In tern ecie, a łu d zące p o d o b ień s two d o s y n a b y ło wręcz p rzerażające, jak b y m p atrzy ła n a Hu d s o n a za trzy d zieś ci lat. Wy g ląd ał mło d ziej n iż s ześ ćd zies ięcio latek , k tó reg o s o b ie wy o b rażałam. M iał ś wietn ą fig u rę, ty lk o d elik atn ie wy s tawał mu b rzu ch , k o zią b ró d k ę i d łu g ie s zp ak o wate wło s y . Ojciec Hu d s o n a p rzek ręcił g ło wę i p o g ład ził s ię p o b ro d zie. Ten g es t b y ł tak n atu raln y , że u zn ałam, iż częs to to ro b ił. – Po wy razie two jej twarzy wn io s k u ję, że ju ż wies z, k im jes tem. – Tak . Nazy wa s ię p an J o n ath an Pierce. – A ty … h mm… n ie mó w mi. Zmierzy ł mn ie wzro k iem w tak i s p o s ó b , że wied ziałam, iż mó j wid o k s p rawiał mu p rzy jemn o ś ć, a jed n o cześ n ie n ie czu łam s ię b ezczeln ie o tak s o wan a. – J es teś tro ch ę za d o jrzała d la Ch an d lera, a M ira n ie wy b iera s o b ie p rzy jació łek , k tó re s ą ład n iejs ze o d n iej. Zo s tał mi ty lk o Hu d s o n . Sły s załem p lo tk i, że s ię z k imś s p o ty k a, ale n ie s ąd ziłem, że to mo że b y ć p rawd a.
J eg o to n b y ł u ro czy i wy lu zo wan y . Lek k o zaciąg ał, p rzez co d ało s ię p o zn ać, że miał tek s as k ie k o rzen ie. Sp o s ó b zach o wan ia J o n ath an a p o zwo lił mi s ię u s p o k o ić, ch o ciaż zas tał mn ie w k o mp ro mitu jącej s y tu acji. – J es tem d ziewczy n ą Hu d s o n a. Nazy wam s ię Alay n a With ers . – Wy ciąg n ęłam d o n ieg o ręk ę. – Ale p ro s zę mó wić d o mn ie „Lay n ie”, p an ie Pierce. Zamk n ął mo ją d ło ń w s wo ich i trzy mał tak , k ied y d o mn ie mó wił. – M o i p rzy jaciele mó wią d o mn ie „J ack ”, a mam jak ieś p rzeczu cie, że zo s tan iemy d o b ry mi p rzy jació łmi. Po k lep ał mn ie p o ręce, co b y ło tro ch ę d ziwaczn e. Kied y ją p u ś cił, s k in ął g ło wą w s tro n ę k u ch n i. – Kto tam jes t, tak w o g ó le? Na mo je u s ta wp ełzł s k ru s zo n y u ś miech . – Hu d s o n i p an a żo n a. J ack d ramaty czn ie zarzu cił g ło wą. – Pro s zę, n ie p rzy p o min aj mi, że p o ś lu b iłem tę k o b ietę. – Zerk n ął n a mn ie fig larn ie. – Zatem n a p ewn o n ie ch cemy tam wch o d zić. Co p o wies z n a wy cieczk ę p o Wy b rzeżach M ab el? – Wy b rzeżach M ab el? – J eś li Hu d s o n n ie zd rad ził ci n azwy teg o d o mu , z p ewn o ś cią też cię p o n im n ie o p ro wad ził. Co za zas zczy t, że właś n ie mn ie p rzy p ad ła w u d ziale ta ro la. – Wy s tawił ręk ę, żeb y wziąć mn ie p o d ramię. – Po zwo lis z? Zwlek ałam ty lk o k ró tk ą ch wilę – u ro k o s o b is ty i man iery J ack a n ie p o zwalały mi o d mó wić. Po za ty m zało żen iem n as zeg o p rzed s tawien ia b y ło wk ręcen ie o b y d wo jg a ro d zicó w, więc s p ęd zen ie o d ro b in y czas u z jeg o o jcem mo g ło n am wy jś ć ty lk o n a d o b re. I ch o ciaż wied ziałam, że Hu d s o n mn ie o czek iwał, o d ło żen ie s p o tk an ia twarzą w twarz z So p h ią b y ło wy b o rn y m p o my s łem. J ack s p o k o jn ie s p acero wał ze mn ą p o d o mu , zab awiając mn ie arch itek to n iczn y mi i h is to ry czn y mi o p o wias tk ami, czas em wp latając też an eg d o ty . Na p ierws zy m p iętrze mieś ciły s ię: p rzes tro n n y s alo n , b ib lio tek a, s iło wn ia i p o k ó j z mu ltimed iami, a tak że d wa p o k o je g o ś cin n e. Wy s tró j p rzy p o min ał w więk s zo ś ci trad y cy jn y , ale z n u tk ą n o wo czes n o ś ci. By ł b ard zo s ty lo wy . J ack zrezy g n o wał z p o k azan ia mi teg o , co zn ajd o wało s ię p iętro wy żej. Po wied ział, że p o za d wiema s y p ialn iami n ie b y ło tam n ic warteg o u wag i. Omin ęliś my ró wn ież jad aln ię i k u ch n ię, wś lizg u jąc s ię zamias t teg o p rzez fran cu s k ie d rzwi d o g ab in etu p o p rzeciwleg łej s tro n ie b u d y n k u , żeb y
o b ejrzeć teren y wo k ó ł. Po d czas wy cieczk i ro zmawiało s ię n am s wo b o d n ie, czar J ack a n ie p ry s n ął an i n a ch wilę. M imo że miał p o n ad d wa razy więcej lat o d e mn ie i b y ł o jcem mo jeg o ch ło p ak a, to ad o ro wałam g o i jeg o b ezws ty d n e flirto wan ie. Ok azał s ię w ty m n ies zk o d liwy , zab awn y i d u żo p rzy jemn iejs zy w o b y ciu , n iż p o d ejrzewałab y m o to emery to wan eg o b izn es men a. Zaczy n ałam u k ład ać w cało ś ć p u zzle ro d zin y Pierce’ó w. Po p o zn an iu J ack a łatwo b y ło wy tłu maczy ć p rzy jaciels k ą o s o b o wo ś ć M iry . Zau waży łam też, że to właś n ie p o o jcu Hu d s o n o d zied ziczy ł s wó j mag n ety zm i ju rn o ś ć. I ta s k ło n n o ś ć d o zab awy , k tó ra o d czas u d o czas u s ię u n ieg o p rzejawiała – tak i b y ł jeg o tata. Gd y o b es zliś my p rawie cały o g ró d i p o wo li k iero waliś my s ię z p o wro tem w s tro n ę d o mu , J ack s p o ważn iał. – A więc ty i Hu d s o n … To miła n ies p o d zian k a. – Ch y b a n ie ch cę wied zieć, co w n as tak ieg o zas k ak u jąceg o . – Nic złeg o . Hu d s o n n ie za częs to u mawia s ię n a ran d k i. Po p ro s tu cies zę s ię, że d ziewczy n a, k tó rą wres zcie p rzy p ro wad ził d o d o mu , jes t tak a ro zk o s zn a. M am n ad zieję, że to p rzetrwa. – Dzięk u ję. – Od wzajemn iłam s ię u ś miech em. Smak o wałam s wo je n as tęp n e s ło wa, g d y je wy p o wiad ałam, o d czu wając p rzy jemn o ś ć z ich s zczero ś ci. – J es tem d o n ieg o wp ro s t p rzy k lejo n a. Łatwo mi p rzy s zło s ię w n im zak o ch ać. J ack p rzy g ląd ał mi s ię, o d czy tu jąc co ś z mo jej mimik i. – Tak , wierzę ci. To cu d o wn ie. Nap rawd ę. J eg o en tu zjazm b y ł wzru s zający , w k latce p iers io wej zaczęły mi s ię k łęb ić emo cje. M iło b y ło wid zieć, że k to ś ws p ierał n as z u d awan y związek . To u mo cn iło ro s n ące we mn ie p rzek o n an ie, że s tać n as n a więcej. Nies tety , mo ja p ewn o ś ć s ieb ie wy p aro wała, g d y J ack zad ał mi k o lejn e p y tan ie. – A co tam So p h ia o to b ie mó wiła? Umierałem z ciek awo ś ci. – Kied y ? Och … – Od wró ciłam s ię, u d ając, że p o d ziwiam p ięk n e p u rp u ro we k wiaty , p rzy p o min ające wy g ląd em win o g ro n a. Ro s ły wzd łu ż ch o d n iczk a z k o cich łb ó w. J eg o s ło wa b y ły u tk an e z wy ro zu miało ś ci. – To zap ewn e b y ło co ś n iezb y t miłeg o . Kied y zas tałem cię p o d d rzwiami, b y łaś p o p ielata. Wes tch n ęłam, ro zmy ś lając, jak n ajlep iej s ię wy razić, żeb y p o d s u mo wać to , co
u s ły s załam i p o czu łam. – On a mn ie n ie lu b i. J ack wzru s zy ł ramio n ami. – So p h ia n ik o g o n ie lu b i. Nawet n ie s tarał s ię u k ry ć p o g ard y wo b ec tej k o b iety . By łam ciek awa, jak to s ię s tało , że s ię z n ią związał. – Ale d o my ś lam s ię, że cieb ie n ie lu b i s zczeg ó ln ie. A d la mn ie ty m b ard ziej jes t to s mak o wite. Po trząs ając g ło wą, zig n o ro wałam jeg o flirt. – Czy to z p o wo d u mn ie, czy Hu d s o n a? – Po wó d , d la k tó reg o cię lu b ię, n ie ma n ic ws p ó ln eg o z Hu d s o n em. Zd o b y łam s ię n a o d wag ę i p o s łałam J ack o wi s u ro we s p o jrzen ie. – M iałam n a my ś li So p h ię, two ją żo n ę. Dlaczeg o mn ie n ie lu b i w s zczeg ó ln o ś ci? J ack p o g ład ził s ię p o k o ziej b ró d ce i zn ó w ru s zy ł w s tro n ę d o mu . – To n ie two ja win a. Baro wa k u rwa. Szłam za n im, a d o cin k i So p h ii o d b ijały s ię w mo jej g ło wie jak ech o . – Do p rawd y ? Zało żę s ię, że Celia w ramio n ach Hu d s o n a b y łab y p rzez n ią mile wid zian a. – To d lateg o , że u wielb ia Celię. Zaws ze ją u wielb iała. Do tarliś my n a taras z ty łu d o mu i J ack zap ro p o n o wał g es tem, żeb y ś my u s ied li. Wto p iłam s ię w mięk k i p u f i p o d k u liłam n o g i. – Czy n ie zależy jej n a s zczęś ciu Hu d s o n a? J ack p rzes u n ął k rzes ło s to jące o b o k mn ie. Dzielił n as mały d rewn ian y s to lik . Teraz z k o lei o n wes tch n ął. – J ej n ie zależy n a n iczy im s zczęś ciu . A ju ż s zczeg ó ln ie Hu d s o n a. Całe ży cie to czą b atalię, a So p h ia n ie n ależy d o k o b iet, k tó re łatwo s ię p o d d ają. Zn o wu p o my ś lałam o mo ich relacjach z Brian em. M imo że w o s tatn im czas ie b y ł jak wrzó d n a ty łk u , to n ie mo g łam p o wied zieć, że n ie ro zu miałam d laczeg o . J a i o n u cierp ieliś my we włas n y ch b itwach , a ran y p o zo s tały g łęb o k ie. Po za ty m n ie b y łam d zieck iem Brian a. Gd y b y m n im b y ła, międ zy n ami b y ło b y jes zcze g o rzej. Po za ty m mimo że mó j b rat b y wał d o min u jący , to an i ja, an i o n n ie mo g liś my p o ró wn y wać n as zeg o p rzy p ad k u ze zd etermin o wan ą walk ą p rezen to wan ą p rzez So p h ię i Hu d s o n a. Op arłam g ło wę o ś cian ę i wp atry wałam s ię w b eto n o wy s u fit.
– Czy li n ie ma s p o s o b u , żeb y z n ią wy g rać? – Nie. Od p o wied ź J ack a b y ła p ewn a i o s tateczn a. J eś li mó wił p rawd ę, p raca, za k tó rą mi p łaco n o , b y ła s k azan a n a n iep o wo d zen ie o d s ameg o p o czątk u . – Twó j s y n zd aje s ię my ś leć, że jes t. J ack p o k ręcił s mu tn o g ło wą. M in ęła d łu żs za ch wila, zan im zareag o wał. – To b ard zo p rzy k re. M y ś lałem, że ju ż d awn o p o rzu cił n ad zieję. Starał s ię to u k ry ć, jed n ak wid ziałam, że b ard zo b o lały g o złe s to s u n k i międ zy s y n em i żo n ą. Za mo men t jed n ak ro zch mu rzy ł s ię i wró cił jeg o b eztro s k i ch arak ter. – Ale ja n a p rzy k ład , tak z in n ej b eczk i, jes tem b ard zo łatwy d o p o zy s k an ia. M o g ę ci u d zielić p aru ws k azó wek , jeś li b ęd zies z p o trzeb o wała – p o wied ział i p u ś cił d o mn ie o czk o , a ja s zczerze s ię zaś miałam, zrzu cając z s ieb ie ciężar p o ważn y ch my ś li i emo cji. – Ch y b a ju ż cię d o s ieb ie p rzek o n ałam! Ud ał ro zczaro wan ie. – Ku rczę, n ig d y n ie wy ch o d ziła mi twarz p o k erzy s ty . – Ale zało żę s ię, że n ieraz wy g rałeś w k arty . – M o że zag ramy p ó źn iej, żeb y s ię p rzek o n ać? – Przy b liży ł s ię d o mn ie i s u g es ty wn ie u n ió s ł b rwi. – Sami? W s trefie d la g o ś ci? W ro zb ieran eg o ? Zn ó w zach ich o tałam. – Zag ram w g łó wn ej częś ci d o mu , ty n ieg rzeczn y s taru s zk u . W to warzy s twie in n y ch i w u b ran iu . – Właś n ie zep s u łaś całą zab awę. Ob y d wo je zan o s iliś my s ię ś miech em, g d y n ag le w p ro g u p o jawił s ię Hu d s o n . Wy d awał s ię zan iep o k o jo n y wid o k iem o jca. – Tu taj jes teś . – Zas zed ł mn ie o d ty łu i zd ecy d o wan ie p o ło ży ł ręk ę n a mo im b io d rze. – M artwiłem s ię, a teraz wid zę, że s łu s zn ie. – Ws zy s tk o ze mn ą w p o rząd k u . – Przy k ry łam jeg o ręk ę s wo ją i wy ciąg n ęłam s zy ję, żeb y s p o jrzeć mu w o czy . – J ack o p ro wad zał mn ie p o Wy b rzeżach M ab el. Sp ęd ziłam cu d o wn y czas . – To n ie u d erzał d o cieb ie? – To n Hu d s o n a b y ł s cep ty czn y . – Oczy wiś cie, że p ró b o wał. – Uś miech n ęłam s ię d o J ack a. – Ale jak o ś s ię d o g ad aliś my . Hu d s o n o b s zed ł d o o k o ła mó j p u f i wcis n ął s ię o b o k . Ręk ę p o ło ży ł wład czo n a
mo im k o lan ie. J ack jak b y p o d jął wy zwan ie, k tó re rzu cił mu s y n , zn acząc s wo je tery to riu m. – M ó wię ci, Lay n ie, d o ś wiad czen ie p rzy ch o d zi z wiek iem. J eś li n ap rawd ę ch ces z ws p an iały ch ch wil… – Nie p o d o b a mi s ię to . – Uś cis k Hu d s o n a s ię wzmo cn ił. – Wy lu zu j, Hu d s o n . Żartu ję p rzecież – zaś miał s ię J ack , p o twierd zając mo je p rzy p u s zczen ie, że d ro czen ie s ię z s y n em s p rawiało mu d ziecin n ą rad o ś ć. Wy p ro s to wałam n o g i i o p arłam s ię o Hu d s o n a, p o cich u p o d n ieco n a tą s cen ą zazd ro ś ci. – Ws zy s tk o w p o rząd k u , H. On wie, że jes tem ci d o res zty o d d an a. Prawd a, J ack ? – Pewn ie. – Nag le zawies ił g ło s , mierząc wzro k iem Hu d s o n a. – J ed n ak wątp ię, czy mó j s y n zd aje s o b ie z teg o s p rawę. Hu d s o n n ic n ie o d p o wied ział, w k ażd y m razie n ie s ło wami. Ale jeg o wzro k zawies zo n y n a mn ie p rzez p arę d łu g ich s ek u n d b y ł wy mo wn ą reak cją. Prawd o p o d o b n ie p ró b o wał o d czy tać, co n ap rawd ę zas zło międ zy mn ą a J ack iem. A mo że wy czu ł, że jeg o o jciec wied ział co ś , czeg o o n n ie wied ział – że mo je u czu cia n ap rawd ę s tawały s ię co raz g łęb s ze i s iln iejs ze. Że mó j s en ty men t d o n ieg o b y ł p rawd ziwy . Co k o lwiek w d u ch u u s talił, n ie p o wied ział g ło ś n o , ty lk o p rzy ciąg n ął mn ie d o s ieb ie i o cierał s ię p o liczk iem o mo je wło s y . Ob iecał, że jeg o zach o wan ie p o d p u b liczk ę b ęd zie miało n a celu jed y n ie p rzek o n ać d o n as n as zy ch wid zó w, ale ty m razem o d n io s łam wrażen ie, że to co in n eg o . J ak b y o n też ch ciał u wierzy ć, że n as z związek b y ł p rawd ziwy . ===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=
– Lu n ch jes t g o to wy . Po d ać g o tu taj? Ob ró ciłam s ię w o b jęciach Hu d s o n a, żeb y zo b aczy ć, k to to p o wied ział, i u jrzałam s tars zą k o b ietę s to jącą w p ro g u . M iała zu p ełn ie s iwe wło s y i więcej zmars zczek n iż J ack i So p h ia, ch o ciaż p rawd o p o d o b n ie b y ła ich ró wieś n iczk ą. Wy cierała d ło n ie w b iały fartu ch , k tó ry n o s iła n a g ład k iej, g ran ato wej s u k ien ce. – M illie, jes teś an io łem – p o wied ział J ack . – Lu n ch tu taj to g en ialn y p o my s ł. – Dam zn ać Ad amo wi i Ch an d lero wi, żeb y d o was d o łączy li. To n iezu p ełn ie b rzmiało jak p y tan ie, jed n ak M illie wy p o wied ziała to zd an ie w tak i s p o s ó b , jak b y ch ciała d ać p an o m Pierce’o m mo żliwo ś ć s p rzeciwien ia s ię, k tó rej n ie wy k o rzy s tali. Wk ró tce Ad am i Ch an d ler s ied zieli razem z n ami n a taras ie, p ałas zu jąc k an ap k i z mięs em o raz s ałatk ę o wo co wą i p o p ijając lemo n iad ę. M imo że lu n ch s k ład ał s ię z p ro s ty ch d ań , to o d wiek ó w n ie jad łam czeg o ś tak d o b reg o . Czek ałam, aż mo ja ciek awo ś ć zaczn ie s ię wy my k ać s p o d k o n tro li, i wres zcie zap y tałam, d laczeg o So p h ia i M ira n ie jad ły z n ami. Nie to , żeb y b rak o wało mi to warzy s twa matk i Hu d s o n a, ale z p rzy jemn o ś cią s p ęd ziłab y m tro ch ę czas u z jeg o s io s trą. – Ku p u ją jak ieś rzeczy d la d zieck a – p o wied ział Ad am, p rzeżu wając k an ap k ę. Wziął ły k lemo n iad y i d o k o ń czy ł: – M ira ch ciała cię zap ro s ić. Szu k ała cię, zan im wy jech ała, ale n ie mo g ła zn aleźć. – Ch o lercia, to p ewn ie wted y , g d y o p ro wad załem cię p o o g ro d zie. Wy b acz, Lay n ie – wtrącił J ack , lecz wcale n ie wy g ląd ał n a s k ru s zo n eg o . M o ja reak cja p o s zła b ez cen zu ry . – Piep rzy ć to . J ak b y m ch ciała iś ć g d zieś z So p h ią, n ie mó wiąc o zak u p ach – wy p aliłam i o d razu zak ry łam u s ta d ło n ią. – Przep ras zam! Ch an d ler p ars k n ął ś miech em jak o p ierws zy , za mo men t d o łączy li d o n ieg o Ad am i J ack . Nawet Hu d s o n zach ich o tał.
– To taln ie s ię z to b ą zg ad zam – o d p arł Ad am, g d y b y ł ju ż w s tan ie mó wić. – M y ś lę, że mama ma z to b ą p o d o b n ie – p o wied ział Ch an d ler, zak ład ając n o g i n a k rawęd ź s to łu . – Ch y b a n awet s ię u cies zy ła, k ied y M ira n ie mo g ła cię zn aleźć. – Ch an d ler… – To n Hu d s o n a b y ł o s trzeg awczy . – W p o rząd k u , H. – Po ło ży łam ręk ę n a jeg o u d zie, ale tak , żeb y n ie d ać p o s o b ie p o zn ać, jak wielk ą rad o ch ę s p rawia mi d o ty k an ie jeg o mięś n i p rzez materiał s p o d n i. – M n ie i two jej matce d alek o d o mian a p rzy jació łek . To żad n a tajemn ica. Hu d s o n k iwn ął g ło wą, ale zmars zczy ł czo ło . Czy n ap rawd ę aż tak mu zależało n a o p in ii matk i? J ack miał rację – to b y ło p rzy k re. Po lu n ch u Ch an d ler i Ad am n amó wili mn ie, żeb y m p o g rała z n imi n a x b o k s ie w p o k o ju mu ltimed ialn y m. Hu d s o n ro zło ży ł s ię n a s o fie o b o k n as . Więk s zo ś ć łó żk a zajęły jeg o d o k u men ty i s eg reg ato ry , s am p raco wał n a k o mp u terze. W k o ń cu J ack p rzy n ió s ł talię k art i g raliś my w p o k era, u ży wając o rzech ó w p is tacji zamias t żeto n ó w. Tak jak s ąd ziłam, J ack p rawie ciąg le wy g ry wał, ch o ć Ch an d ler ró wn ież wy k azy wał zas k ak u jący d ry g d o p o k era. Po u tracie ws zy s tk ich mo ich p is tacji w b lefie, d o k tó reg o wy zwał mn ie Ch an d ler, ws tałam, żeb y s ię ro zciąg n ąć i zerk n ęłam n a Hu d s o n a. M imo że n ie b rał u d ziału w n as zy ch ro zg ry wk ach , to an i n a ch wilę n ie zap o mn iałam, że zn ajd o wał s ię tak b lis k o . J eg o o b ecn o ś ć wd zierała s ię w k ażd y zak amarek mo jeg o ciała jak elek try czn o ś ć. Od czas u d o czas u , k ied y n a n ieg o zerk ałam, o k azy wało s ię, że też p atrzy ł. To b y ła n as za włas n a s ek retn a g ra – g ra ws tęp n a – p atrzen ie n a s ieb ie n awzajem, ro zb ieran ie s ię wzro k iem. Wied ziałam, że p ó źn iej s p ełn i o b ietn ice, n a co n aro b ił mi ap ety tu s wo im s ek s o wn y m s p o jrzen iem. J ed n ak ty m razem o czy miał wlep io n e w ek ran , n a n o s ie o k u lary i u d erzał w k lawis ze k lawiatu ry w temp ie, k tó re s u g ero wało , że p o d czas p is an ia in ten s y wn ie my ś lał. Stan ęłam za n im i s ch y liłam s ię, żeb y o p rzeć b ro d ę n a jeg o k ark u i g o o b jąć. W reak cji n a mó j d o ty k Hu d s o n p o d n ió s ł ręk ę i p o k lep ał mn ie p o ramien iu . – Gra s k o ń czo n a? – Dla mn ie. Wy p ro s to wałam s ię i zaczęłam mas o wać jeg o ramio n a. – Wo w, H. J es teś s tras zn ie s p ięty – p o wied ziałam, zag łęb iając p alce w jeg o p lecach . – Co cię tak zes tres o wało ? M iałam n ad zieję, że to n ie b y ł k o lejn y elemen t n as zeg o p o p is u jak o p ary , n iemn iej jed n ak mięś n ie Hu d s o n a wy mag ały p rzy g o to wan ia d o k o lejn y ch wieczo rn y ch ig ras zek . Tru d n o s ię d ziwić, że b y ły n ap ięte, w k o ń cu p o p rzed n iej n o cy
ten facet ro b ił rzeczy , d o k tó ry ch p o trzeb a b y ło n iemało s iły . – Sy tu acja z Plex is . – Zawies ił g ło s , wy raźn ie ro zważając, czy p o wied zieć mi więcej, czy n ie. W jeg o n atu rze n ie leżała s k ło n n o ś ć d o d zielen ia s ię p ro b lemami, ale wy d awało mi s ię, że ju ż zd o łałam g o p rzek o n ać, że ze mn ą mo że ro zmawiać o in teres ach . Czek ałam, wciąż mas u jąc. Dałam mu ch wilę d o zas tan o wien ia. M o ja cierp liwo ś ć s ię o p łacała. – Zarząd jes t za s p rzed ażą. M u s zę wy jś ć z ciek awą p ro p o zy cją, żeb y p rzek o n ać ich , że zatrzy man ie s p ó łk i b ard ziej s ię o p łaci. Ch o ciaż mn ie n ie wid ział, p rzy tak n ęłam. Przy g ląd ałam s ię temu , co miał n a mo n ito rze, i czerp ałam p rzy jemn o ś ć ze s łu ch an ia cich y ch jęk ó w wy d o b y wający ch s ię z jeg o g ard ła, g d y d zięk i mo jemu mas ażo wi n ap ięcie w p lecach s to p n io wo zaczęło u s tęp o wać. – Przy d zielas z n a n o wo p ro d u k cję? – zap y tałam, ch o ć wcale n ie p o trzeb o wałam jeg o o d p o wied zi. Wid ziałam, że to zro b ił. – Os iąg n ąłb y ś więcej, g d y b y ś p rzen ió s ł p ó łn o cn o amery k ań s k ie lin ie d o tej fab ry k i w In d o n ezji. Tam mas z więk s zą zd o ln o ś ć p ro d u k cy jn ą. – Oh o , ch y b a jes teś jed n ą z ty ch o s ó b , k tó re ratu ją s ię o d b ieran iem p racy Amery k an o m, żeb y ciąć k o s zty . – Nie zaws ze – o d p arłam, zwijając d ło ń w p ięś ć, k tó rą zaczęłam ro zb ijać s p lo t p o d ło p atk ą Hu d s o n a. – Ale s tracis z ws zy s tk ie s tan o wis k a w Stan ach , jeżeli czeg o ś n ie zro b is z, racja? Utrata k ilk u jes t lep s za n iż ws zy s tk ich . – Tak – zg o d ził s ię. Uś miech n ęłam s ię, k ied y zmien ił d an e, żeb y wp ro wad zić d o tab eli mó j p o my s ł. Cies zy łam s ię jak d zieck o . Czu łam ró wn ież, że n ap ięcie w p lecach Hu d s o n a u s tąp iło . – Weź g łęb o k i o d d ech . Tak też zro b ił, a ja p o raz o s tatn i u cis n ęłam p ięś cią s p lo t w p lecach . – Dzięk i – p o wied ział z n u tk ą p o d ziwu , k o łu jąc ramio n ami. – Nie ma za co . Zn ó w s k u p iłam u wag ę n a p racy Hu d s o n a i w s tercie p ap ieró w leżącej o b o k n ieg o zau waży łam k artk ę z wy k azem s p ecy fik acji tech n iczn y ch n o weg o p ro d u k tu . – A tak w o g ó le – zaczęłam, s ięg ając p o wy d ru k – jeś li zaczn ies z p ro d u k o wać tę en erg o o s zczęd n ą żaró wk ę w amery k ań s k iej fab ry ce, u trzy mas z miejs ca p racy i zao s zczęd zis z p ien iąd ze d zięk i n o wemu p rawu p o d atk o wemu . Plu s d o s tan ies z u lg i
p o d atk o we za zatru d n ian ie Amery k an ó w. Hu d s o n p o k ręcił g ło wą. – Tak ie k o rzy ś ci n ależą s ię ty lk o n o wy m firmo m. – Niep rawd a, d o ty czy to k ażd ej rzeczy , k tó ra n ie b y ła p rzed tem p ro d u k o wan a w Stan ach . Nieważn e, czy to n o wa firma, czy n ie. – Nie wy d aje mi s ię, żeb y to tak d ziałało . Przez cały s emes tr miałam s emin ariu m p o ś więco n e p rawu p o d atk o wemu . Wied ziałam, o czy m mó wię. Op ó r Hu d s o n a s tan o wił d la mn ie wy zwan ie. – Czy mas z wy d ru k z ak tu aln ie o b o wiązu jący m p rawem p o d atk o wy m? – Na Kin d le’u . Leży g d zieś tu taj, p o d tą s tertą. – Ws k azał g ło wą s to s rap o rtó w zaleg ający n a s o fie. Ob es złam łó żk o i zaczęłam g rzeb ać w d o k u men tach . – Nie b y ło b y ci wy g o d n iej p rzy s to le? Bez p atrzen ia n a mn ie u ś miech n ął s ię d elik atn ie i wy zn ał: – Ch ciałem b y ć b lis k o cieb ie. Ta o d p o wied ź mn ie zas k o czy ła. Po zo s tali mężczy źn i zn ajd u jący s ię w p o k o ju n ie zwracali n a n as u wag i, więc n ie p o wied ział teg o , żeb y u s ły s zeli. Po p ro s tu miał to n a my ś li. – J a też lu b ię b y ć b lis k o cieb ie – o d p arłam, g d y o trząs n ęłam s ię z s zo k u i zn ó w b y łam w s tan ie mó wić. Nie o d waży łam s ię n a n ieg o s p o jrzeć. Uk ry wałam wy p iek i n a p o liczk ach , wciąż s zu k ając Kin d le’a. Kied y wres zcie mi s ię u d ało zn aleźć, o d s zu k ałam o d p o wied n i zap is w p rawie i wręczy łam Hu d s o n o wi d o wó d . – Pro s zę, p ro s zę – wy b ąk ał p o p rzeczy tan iu . – Ch y b a s ię n a ty m zn as z. J u ż wy ciąg ał ręk ę, żeb y o d d ać mi czy tn ik , g d y n ag le s ię zatrzy mał i zaczął mi s ię b aczn ie p rzy g ląd ać. Nie p o trafiłam wy czu ć jeg o in ten cji, ale ten wzro k s p rawił, że ś cis n ęłam n o g i, a w k latce p iers io wej ro zlało mi s ię ciep ło . – Co ? – Nic. M o że zech ciałab y ś wy razić s wo ją o p in ię w p o zo s tały ch p u n k tach mo jej o ferty d la firmy ? – zap y tał. Serce zab iło mi s zy b ciej, u rad o wan e p ro p o zy cją. Z teg o , co b y ło mi wiad o mo , Hu d s o n n ie miał w zwy czaju zap ras zać d ziewczy n y – czy tam k o b iety , z k tó rą s y p iał – d o ws p ó ln eg o o p raco wy wan ia p ro jek tu b izn es o weg o . To b y ł d la n ieg o zu p ełn ie n o wy o b s zar, a d la mn ie – u lu b io n e tery to riu m d o ek s p lo ro wan ia. Res ztę
p o p o łu d n ia
s p ęd ziliś my
na
p racy ,
wy mien iając
s ię
p o my s łami,
s p o s trzeżen iami. J eś li Hu d s o n mn ie p o p ro s ił, s zu k ałam d la n ieg o n iezb ęd n y ch in fo rmacji. Ch o ciaż ś wiat b izn es u zaws ze mn ie fas cy n o wał i d awał mi rad o ś ć, to n ie s ąd ziłam, że mo żn a s ię w n im tak d o b rze b awić. Dlateg o wy b rałam p ro wad zen ie n o cn eg o k lu b u , a n ie b iu ra. Ale, o d ziwo , p raca b iu ro wa o k azała s ię całk iem p o ciąg ająca. Szczeg ó ln ie że wy mag ała ś lęczen ia u b o k u Hu d s o n a Pierce’a. Ty le ty lk o , że p o n ieważ wiele razy mu s k aliś my s ię p rzez p rzy p ad ek i wy mien ialiś my s p o jrzen ia, to ch y b a n ie b y lib y ś my w s tan ie ws p ó łp raco wać zb y t d łu g o b ez u traty więk s zo ś ci u b rań . Ch o ć w s u mie to ty lk o czy n iło tę p racę jes zcze b ard ziej k u s zącą. Ap ety czn y aro mat p ieczen i u n o s zący s ię z k u ch n i s p rawił, że zaczęło mi b u rczeć w b rzu ch u . Ws tałam i ro zciąg n ęłam k o ń czy n y . – Czy żb y zb liżał s ię czas k o lacji? Zza mo ich p lecó w d o b ieg ł g ło s M iry : – Właś n ie p rzy s złam wam p o wied zieć, że p o d an o k o lację. – Nie wied ziałam, że jes teś w d o mu . Kied y wró ciłaś ? – Parę min u t temu . M amę b o li g ło wa, ale ws zy s cy p o zo s tali ju ż czek ają p rzy s to le. – Bó l g ło wy , taa? – Sp o jrzałam wy mo wn ie n a Hu d s o n a. Zaczęłam p o d ejrzewać, że So p h ia celo wo mn ie u n ik ała. Ciek awe, jak s k o ń czy ła s ię p o ran n a ro zmo wa w k u ch n i. Czy Hu d s o n wy g rał b itwę i wy b awił mn ie o d zło ś liwo ś ci s wo jej matk i? – M ama miewa s iln e b ó le o d czas u d o czas u . To u n iej n o rmaln e. J eg o mimik a n iczeg o n ie zd rad ziła, ale ja o d czy tałam z n iej ws zy s tk o , co ch ciałam wied zieć. Pó źn iej b ęd ę mu s iała mu s ię o d wd zięczy ć. Po k o lacji Ch an d ler wy s zed ł z p rzy jació łmi, a res zta z n as u d ała s ię zn ó w d o p o k o ju mu ltimed ialn eg o . Hu d s o n p o n o wn ie wlep ił wzro k w k o mp u ter, więc u zn ałam, że wró cił d o p racy . On jed n ak wręczy ł mi lap to p . – Do b ra, Alay n a. Wy b ierz jak iś film ze s wo jej lis ty , to ś ciąg n iemy g o z iTu n es a. Nieco zmies zan a zajrzałam d o k o mp u tera. Ok azało s ię, że Hu d s o n o d p alił s tro n ę Amery k ań s k ieg o In s ty tu tu Filmo weg o z lis tą n ajlep s zy ch filmó w. Starałam s ię n ie u ś miech ać zb y t s zero k o . Nie ch ciałam d ać p o s o b ie p o zn ać, jak b ard zo s ię cies zy łam, że p amiętał o mo im celu – o b ejrzeć ws zy s tk ie ty tu ły z lis ty . W k o ń cu b y ł mo im „ch ło p ak iem”. Po win ien p amiętać tak ie rzeczy , n ie? No , ale o s tateczn ie n ie b y ł mo im p rawd ziwy m ch ło p ak iem, więc u zn ałam ten g es t za w p ewien s p o s ó b wzru s zający .
– A mas z zamiar o b ejrzeć g o ze mn ą? – zap y tałam zmartwio n a, że mo że b eze mn ie wró ci d o ro związy wan ia d y lematu z Plex is . – M am – o d p arł, s k ład ając p ap iery i s p rzątając b ałag an z s o fy . Wy b rałam Nocnego kowboja. Ok azało s ię, że Hu d s o n też n ie wid ział teg o filmu . Ad am zad b ał o jeg o o d p alen ie, a k ied y ju ż u d ało mu s ię g o włączy ć, zajął miejs ce o b o k M iry , n a b rzeg u łó żk a. Gd y Hu d s o n p o s p rzątał p o s o b ie, zap ras zająco wy ciąg n ął d o mn ie ręk ę. Zad o wo lo n a zan u rzy łam s ię w o p arciu s o fy tu ż p rzy n im, wtu lając s ię w jeg o ciep łe o b jęcia. AFI u mieś cił Nocnego kowboja n a czterd zies ty m trzecim miejs cu w s etce n ajlep s zy ch . A d la mn ie n u merem jed en b y ło o g ląd ać g o p rzy tu lo n a d o Hu d s o n a. Po s ean s ie ro zes zliś my s ię w s wo je s tro n y . W s y p ialn i Hu d s o n u ło ży ł s ię n a łó żk u w u b ran iu i zn ó w o two rzy ł k o mp u ter. Ch o ciaż p o rzu cił g o n a czas filmu , cies ząc s ię mo ją o b ecn o ś cią i ch ru p iąc z p rzy jemn o ś cią p o p co rn , to p o zo s tałą częś ć d n ia p rzep raco wał. Wy d awał s ię b ard zo zmęczo n y . Po p rzed n iej n o cy zas n ęliś my p ó źn o , a ja n ie wied ziałam n awet, o k tó rej mu s iał ws tać, żeb y p rzy g o to wać d la mn ie ś n iad an ie. Nie zd ziwiłab y m s ię, g d y b y o k azało s ię, że cały ran ek p rzed ś n iad an iem też p raco wał. – H., jes teś p raco h o lik iem. M as z zamiar n ad ty m ś lęczeć p rzez całą n o c? Uś miech n ął s ię, jed n ak n ie o d k leił wzro k u o d mo n ito ra. – Oj, s k arb ie. To n ie p racą b ęd ę s ię zajmo wał w n o cy . Ale p o trzeb u ję p aru min u t, żeb y wy s łać ten p ro jek t zarząd o wi, i wted y b ęd ę mó g ł w p ełn i p o ś więcić s wo ją u wag ę to b ie. M as z co ś p rzeciwk o ? – Ró b s wo je, a ja w ty m czas ie p rzy s zy k u ję s ię d o łó żk a. Przy ciemn iłam ś wiatła, jak Hu d s o n zro b ił n o c wcześ n iej, i wy k o rzy s tu jąc jeg o n ieu wag ę, wy jęłam z walizk i s ek s o wn ą k o s zu lk ę. Po tem zn ik n ęłam w łazien ce. Nie s p ies zy łam s ię. Ro zeb rałam s ię s p o k o jn ie, o g o liłam, p o s maro wałam ciało b als amem i zarzu ciłam n a s ieb ie czerwo n ą k o ro n k o wą h alk ę wiązan ą n a s zy i, k tó rą k u p iłam w p iątek p o p o łu d n iu . M iałam w n iej p o d k reś lo n y b iu s t – częś ć mo jeg o ciała, k tó rą Hu d s o n s zczeg ó ln ie s o b ie u p o d o b ał. Ro zp u ś ciłam wło s y , p o zwalając im zalo tn ie o p aś ć n a ramio n a. Umy łam zęb y i d elik atn ie p o malo wałam u s ta tru s k awk o wy m b ły s zczy k iem. Us aty s fak cjo n o wan a s wo im wy g ląd em, o two rzy łam d rzwi łazien k i i zap o zo wałam w p ro g u , czek ając n a reak cję Hu d s o n a. Ale o n ju ż cich o ch rap ał. Zas n ął w u b ran iu , z ręk ami n a o twarty m lap to p ie. Wes tch n ęłam, zas tan awiając s ię, jak p o s tąp ić w tej s y tu acji. Oczy wiś cie wo lałab y m, żeb y n ie s p ał, ale n ie o d p ły n ąłb y d o teg o s to p n ia, g d y b y rzeczy wiś cie n ie b y ł
wy k o ń czo n y . Po za ty m – mu s iałam o ty m p amiętać – n o c to b y ł mó j u lu b io n y czas w ciąg u d o b y , n ie jeg o . Os tro żn ie wy s u n ęłam k o mp u ter s p o d jeg o d ło n i i o d ło ży łam g o n a n o cn ą s zafk ę. W o g ó le n ie p o czu ł teg o ru ch u . Sp ał g łęb o k o . Po s tan o wiłam p o zwo lić mu o d p o cząć, ch o ciaż s ama n ie b y łam an i o d ro b in ę zmęczo n a. Ciek awe, czy J ack s ię ju ż p o ło ży ł – mo że zag ralib y ś my w p arty jk ę p o k era? Ch o ciaż z d ru g iej s tro n y p rzeb y wan ie s am n a s am z ty m mężczy zn ą n ie b y ło n ajlep s zy m p o my s łem. Wy jrzałam za o k n o . Światła w częś ci g o ś cin n ej b y ły zg as zo n e. M o że to i lep iej. Po d mo im o k n em b ły s n ęła tafla b as en u i n ag le n o cn a k ąp iel wy d ała mi s ię b o s k ą o p cją. Przeb rałam s ię w b ik in i, zarzu ciłam n a s ieb ie s zlafro k i n as zy k o wałam ręczn ik . Po tem wło ży łam jap o n k i, zg as iłam ś wiatło i wy mk n ęłam s ię n a d wó r. Wo d a w b as en ie b y ła ciep ła i ws p an iała – teg o właś n ie p o trzeb o wałam. Od mies ięcy n ie p ły wałam, mó j k arn et d o s iło wn i wy g as ł n a p o czątk u ro k u . Po za ty m b as en b y ł cały d la mn ie. Id ealn ie. Przep ły n ęłam trzy d zieś ci p o rząd n y ch d łu g o ś ci, a p o tem jes zcze k ilk an aś cie w relak s u jący m temp ie. Nas tęp n ie u s iad łam n a s ch o d k u w p ły tk iej wo d zie, p o zwalając mo jemu s ercu u s p o k o ić ry tm. – Gd zie Hu d s o n ? Z marzeń wy rwał mn ie b ru taln ie g ło s So p h ii. Stała za mn ą u b ran a w ten s am s zlafro k , k tó ry miała n a s o b ie p o p rzed n ieg o wieczo ru , i zn ó w trzy mała w ręk u s zk lan k ę z b u rs zty n o wy m p ły n em. Zas tan awiałam s ię, czy p o p ro s tu lu b iła wy p ić, czy mo ja o b ecn o ś ć w jej d o mu ją d o teg o zmu s zała. – On jes t… zas n ął. Wy g ramo liłam s ię z b as en u i s ięg n ęłam p o ręczn ik . Przy n iej czu łam s ię n iep o zo rn a. Og ó ln ie wy wierała n a mn ie tak i efek t, a p o za ty m n ie zap y tałam n ik o g o o zg o d ę n a s k o rzy s tan ie z b as en u , więc martwiłam s ię, że mo że n ad u ży łam g o ś cin n o ś ci g o s p o d arzy . Ch o ciaż właś ciwie So p h ia n ie wy k azy wała an i k rzty g o ś cin n o ś ci, d lateg o mo je o b awy b y ły ch y b a b ezp o d s tawn e. Od wró ciłam s ię o d n iej, g d y wy cierałam s ię ręczn ik iem, lecz s ły s załam, że s iad a n a k rześ le za mo imi p lecami. – Nie k o ch a cię, wies z o ty m? Nie wierzy łam włas n y m u s zo m. Ob ró ciłam s ię i s p o jrzałam w jej p rzy mru żo n e o czy . – Słu ch am? – Nie p o trafi. – So p h ia zak ręciła d rin k iem w s zk lan ce; jej g ło s b y ł p ełen b ó lu . – Nie jes t d o teg o zd o ln y . Niezd o ln y . Do k ład n ie tak ieg o o k reś len ia u ży ł Hu d s o n . Czy to matk a zmu s iła g o
d o u wierzen ia w tak id io ty czn y p o my s ł? Wcześ n iejs za wro g o ś ć, k tó rą p o czu łam wo b ec n iej p o ro zmo wie w k u ch n i, wró ciła, a s ło wa s ączy ły s ię z mo ich u s t jak jad . – A mo że w ten s p o s ó b n arzu ca p an i włas n ą n iezd o ln o ś ć d o jak ich k o lwiek u czu ć? Przy jęła zimn y i s u ro wy to n , ale p an o wała n ad s o b ą. – Two je s ło wa mn ie n ie d o tk n ą, p an n o With ers . To jes t mó j d o m. Hu d s o n to mó j s y n . Ty lk o ja mam tu wład zę. – Pierd o l s ię. So p h ia ty lk o s ię u ś miech n ęła. – Latami p rzech o d ził terap ię. In ten s y wn ą terap ię. J a też, i co ? Zrzu ciłam z s ieb ie ręczn ik i o win ęłam s ię s zlafro k iem. Od czek ałam ch wilę, żeb y s ię p rzy g o to wać. Ch ciałam, żeb y mó j g ło s b rzmiał ró wn ie lo d o wato . – Po wied ział mi. – Och , d o p rawd y ? Ale ch y b a zap o mn iał o p o wied zieć ci o s zczeg ó łach . Zb liży ła s ię d o mn ie – jed n a z latarn i o ś wietliła jej o k o tak , że wy d awało s ię czerwo n e. Wy g ląd ała n ajg ro źn iej, jak s ię d ało . – Bo g d y b y to zro b ił, wied ziałab y ś , że n ie p o trafi p o k o ch ać n ik o g o . J es t s o cjo p atą. Zd iag n o zo wan o to u n ieg o , g d y miał d wad zieś cia lat. Zas k o czy ła mn ie. Zres ztą mo g ła to wy czy tać z mo jej s łab ej o d p o wied zi. – Hu d s o n n ie jes t s o cjo p atą. Czy b y ł? – To k łamliwy man ip u lato r, jes t eg o cen try czn y , p reten s jo n aln y , p y s k aty i p o wierzch o wn y . An g ażu je s ię w n iezo b o wiązu jące s ek s u aln e związk i. Sy p ała ty mi o k reś len iami tak s p rawn ie, jak b y zaws ze u n o s iły s ię w b ąb elk ach n a p o wierzch n i jej ś wiad o mo ś ci. – Zas tan ó w s ię, a zo b aczy s z, jak d o s k o n ale p as u je d o n ieg o ta d efin icja. Nie o b ch o d zą g o czy jeś u czu cia. Nie mo że n ik o g o p o k o ch ać. – Nie wierzę. – Gło s mi s ię łamał. – J es teś wy jątk o wo n aiwn a. – J es t p an i wy jątk o wą s u k ą. Po d n io s łam ręczn ik i wło ży łam jap o n k i. Ch ciałam s ię zn aleźć jak n ajd alej o d n iej i jej p as k u d n y ch o s k arżeń . Ale s ło wa So p h ii ju ż s p ełn iły s wo ją fu n k cję. Zwątp iłam, a o n a to wied ziała. – J es t z to b ą ty lk o d la s ek s u . – Ws tała, b lo k u jąc mi d ro g ę wio d ącą d o d o mu . –
J es teś atrak cy jn a – p rzy zn ała i zawies iła wzro k n a mo im b iu ś cie. – Zd ecy d o wan ie w jeg o ty p ie. Zd aje s ię, że n ajb ard ziej lu b i d y mać cy cate b ru n etk i. Nie miałam n ic n a s wo ją o b ro n ę. Przecież s am mi p o wied ział, że n as z związek b ęd zie p o leg ał wy łączn ie n a s ek s ie. M imo to p amiętałam o s wo ich zo b o wiązan iach jak o jeg o rzek o mej d ziewczy n y , d lateg o o d p o wied ziałam tak , jak b y ś my n ap rawd ę b y li p arą. – Gd y b y to b y ł ty lk o s ek s , n ie p rzy wió złb y mn ie tu , żeb y m p an ią p o zn ała. J ej u ś miech jes zcze s ię p o więk s zy ł. – Dla n ieg o to k o lejn y b o n u s . M o że jed n o cześ n ie mn ie iry to wać i mieć z to b ą o d lo ty . To n ap rawd ę zu p ełn ie cieb ie n ie d o ty czy . Ch o d zi wy łączn ie o mn ie i mo jeg o s y n a. Zro b iła k o lejn y k ro k w mo ją s tro n ę, a ja u ży łam całej s wo jej s iły , żeb y n ie s k u lić s ię p rzed n ią ze s trach u . – Pan n o With ers , p an i n iewiele s ię tu liczy . M iałam o ch o tę ją s p o liczk o wać i wep ch n ąć d o wo d y – zas łu g iwała n a jed n o i d ru g ie, s erio . Ale n as zą k o n fro n tację p rzerwali Ch an d ler i czwó rk a n as to latk ó w w k ąp ieló wk ach i z ręczn ik ami. Cała g ro mad a h ałaś liwie wp aro wała n a teren b as en u . – M ama? – p o wied ział Ch an d ler, wid ząc p lecy So p h ii. Ta zro b iła k ro k w b o k , tak że mó j wzro k s p o tk ał s ię ze s p o jrzen iem Ch an d lera. – Lay n ie – wy d u k ał zas k o czo n y mo im wid o k iem alb o wy razem mo jej twarzy . – Nie wied ziałem, że k to k o lwiek tu taj jes t. – Alay n a i ja b liżej s ię p o zn ajemy . – So p h ia p o trafiła zmien ić temat tak s p rawn ie jak Hu d s o n . Ch an d ler s cep ty czn ie u n ió s ł b rew, ty mczas em ja wy k o rzy s tałam wtarg n ięcie ch ło p có w n a u cieczk ę. – Bas en jes t cały was z. J a ju ż s k o ń czy łam. Nie o g ląd ając s ię, p o g n ałam d o d o mu . Szłam b ez zatrzy my wan ia p rzez k u ch n ię, p o tem p o s ch o d ach d o ws ch o d n ieg o s k rzy d ła. Zatrzy małam s ię d o p iero p rzed d rzwiami s y p ialn i. Wted y p o lały s ię łzy . Op arłam s ię o ś cian ę i o s u n ęłam n a p o d ło g ę. Nie miałam s iły s tać p rzy tło czo n a s wo ją ro zp aczą. Ty le tru d n y ch my ś li i emo cji wzięło g ó rę. Zn iewag a So p h ii b o lała, ale b ard ziej b o lało to , że mo g ła mieć rację. Co ja s o b ie my ś lałam? Czy m s ię ró żn iłam o d res zty ? M ieliś my mo men ty – Hu d s o n i ja – że wierzy łam, iż o n czu ł co ś więcej p o za fizy czn y m p o ciąg iem. Czy żb y m to s o b ie ty lk o wy o b raziła? W k o ń cu miałam ju ż d o ś wiad czen ie w n ad awan iu p ewn y m s y tu acjo m czy g es to m zn aczn ie więk s zeg o zn aczen ia, n iż
w rzeczy wis to ś ci miały . A o p is s o cjo p aty So p h ii id ealn ie p as o wał d o Hu d s o n a. Nie mu s iałam s p rawd zać d efin icji w s ło wn ik u – b rałam u d ział w wy s tarczającej liczb ie s es ji terap eu ty czn y ch , żeb y u mieć s amo d zieln ie ro zp o zn ać s y mp to my . J ed n ak n ig d y n ie s k o jarzy łam ich z Hu d s o n em, d o p ó k i So p h ia ich n ie wy tk n ęła. M o że celo wo je ig n o ro wałam? A mo że So p h ia s ię my liła? Nawet mo im terap eu to m zd arzy ło s ię wcześ n iej zd iag n o zo wać mn ie b łęd n ie, a Brian zu p ełn ie n ie ro zu miał mo ich p ro b lemó w. A co , jeś li Hu d s o n wierzy ł w n ajg o rs zą wers ję s ieb ie, b o So p h ia w n ią wierzy ła? M o że n awet n ig d y n ie miał s zan s y u d o wo d n ić jej, że s ię my liła. M o że ja n ią właś n ie b y łam – s zan s ą. Ta ewen tu aln o ś ć mn ie u s p o k o iła, ch o ciaż b y łam n a ty le b y s tra, żeb y u ś wiad o mić s o b ie jej n ik łe p rawd o p o d o b ień s two . Wy tarłam twarz wilg o tn y m ręczn ik iem i ws tałam z p o d ło g i. Wzięłam g łęb o k i o d d ech i o two rzy łam d rzwi s y p ialn i n ajcis zej jak p o trafiłam. – Alay n a? – zap y tał Hu d s o n , s zu k ając włączn ik a lamp k i. – To ty ? – Tak . Zamy k ając d rzwi, o d wró ciłam s ię d o n ich twarzą, żeb y d ać s o b ie ch wilę n a wzięcie s ię w g arś ć. – Nie b y łam zmęczo n a, więc p o s złam p o p ły wać. J es zcze raz o d etch n ęłam g łęb o k o i p rzy k leiłam d o twarzy u ś miech , zan im s p o jrzałam n a Hu d s o n a. – To d o b rze, cies zę s ię, że… – Po d s zed ł d o mn ie i n ag le zes zty wn iał. – Hej, co s ię s tało ? – Nic. Czy to b y ło aż tak wid ać? Nie mo g łam z n im w ty m mo men cie ro zmawiać, to n ie b y ł o d p o wied n i czas . – M as z czerwo n e o czy . Płak ałaś . – Nie, n ie. To ch lo r. Po d rażn ił mi s p o jó wk i. – Po tarłam n ap u ch n ięte p o wiek i, żeb y s ię u wiary g o d n ić. Hu d s o n p rzech y lił g ło wę, jak b y zas tan awiał s ię, czy ab y n a p ewn o mó wiłam p rawd ę. Nie mo g łam zn ieś ć jeg o wzro k u . Gd y b y zaczął d rąży ć, n a p ewn o b y m s ię załamała. Po trzeb o wałam ch wili, żeb y u s p o k o ić emo cje i wy cis zy ć my ś li o n im, o jeg o matce, o jej teo rii. Nie b y łam jes zcze g o to wa n a ro zmo wę. Zres ztą, co o n b y mó g ł p o wied zieć? Alb o b y temu zap rzeczy ł, alb o n ie. Gd y b y zap rzeczy ł, czy mo g łab y m mu zau fać? A g d y b y p o twierd ził – mo g łab y m temu zau fać?
Szu k ając wy b awien ia, rzu ciłam: – Yy y … to ja ws k o czę p o d p ry s zn ic. – Do łączę d o cieb ie. Nie k łó ciłam s ię. J ed n ak p o wejś ciu d o łazien k i ro zb ieraliś my s ię w milczen iu . Hu d s o n p o mó g ł mi ro zp lątać g ó rę o d k o s tiu mu k ąp ielo weg o , p o tem zajął s ię włas n y mi ciu ch ami. Po wies iłam mo k ry s tró j n a b rzeg u wan n y , a s ama wes złam p o d p ry s zn ic. Us tawiłam temp eratu rę wo d y tak , że leciała p rawie g o rąca. Gd y d o mn ie d o łączy ł, jeg o p en is ju ż s tał p rawie n a b aczn o ś ć. Nie zn ałam całej p rawd y o Hu d s o n ie, b a, n ie zn ałam tak d o k o ń ca n awet s ieb ie. Ale w o b ecn o ś ci jeg o n ag ieg o , u mięś n io n eg o ciała i wo b ec ś wiad o mo ś ci – b ez wzg lęd u n a to , czy b y ł w s tan ie mn ie p o k o ch ać, czy n ie – że mo że mi p o mó c p o czu ć s ię lep iej, ch o ćb y p rzez ch wilę, p rzy ciąg n ęłam g o d o s ieb ie łap czy wie i p rzy s s ałam s ię d o jeg o u s t z p o żąd an iem, jak ieg o n ig d y p rzed tem n ie d o ś wiad czy łam. – Alay n o ? – Od s u n ął s ię o d e mn ie i d elik atn ie p o ło ży ł d ło n ie n a mo ich ramio n ach . – Co ś jes t n ie tak . Po wied z mi. – Ws zy s tk o w p o rząd k u . J a ty lk o … Ko ch ałam g o . Dlateg o b y łam tak a ro zd arta p o d wp ły wem ws zy s tk ieg o , co p o wied ziała So p h ia. Ko ch ałam g o i p rag n ęłam – p o trzeb o wałam teg o – u wierzy ć, że Hu d s o n też mo że mn ie p o k o ch ać. Nie b y łam w s tan ie mu teg o wy zn ać – jes zcze n ie teraz. Szu k ałam o d p o wied n ich s łó w, żeb y wy razić p rawd ę. – … p o trzeb u ję cię. Wy czu ł, że co ś u k ry wam, ale p rzy tak n ął. – J es tem tu taj, s k arb ie. Wted y p rzejął in icjaty wę, s p ełn iając mo je o czek iwan ia i zad o walając mn ie w s p o s ó b , w jak i jed y n ie o n p o trafił. Zatraciłam s ię w ty m, p o zwo liłam s o b ie zap o mn ieć o ty m, że b y ć mo że Hu d s o n n ig d y n ie b ęd zie w s tan ie o d wzajemn ić mo jeg o u czu cia in aczej jak ty lk o za p o mo cą s wo ich u s t, języ k a i p en is a. M o że to b y wy s tarczy ło . ===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=
Ob u d ziłam s ię wcześ n ie. Wied ziałam, że o b o k mn ie Hu d s o n p racu je n a k o mp u terze. J ed n ak n ie d ałam p o s o b ie p o zn ać, że ju ż n ie s p ałam. Leżałam, ro zmy ś lając o wy d arzen iach z p o p rzed n ieg o wieczo ru . M o że to d lateg o , że ws tał n o wy d zień , a mo że d lateg o , że n ie s tałam ju ż twarzą w twarz z So p h ią, ale te fak ty n ie wy d awały s ię ju ż tak p rzy tłaczające jak wczo raj. Prawd ą b y ło , że b ez wzg lęd u n a to , czy m b y ł n as z związek , k o ch ałam Hu d s o n a Pierce’a. A miło ś ć d o n ieg o s p rawiała, że ch ciałam b y ć p rzy jeg o b o k u . Nieważn e, czy b y ł w s tan ie o d wzajemn ić mo je u czu cia, czy n ie. Ch ciałam s tać p o jeg o s tro n ie. To z k o lei o zn aczało u d o wo d n ien ie So p h ii, że jej s y n n ie b y ł b ezd u s zn y m s o cjo p atą, za jak ieg o g o u ważała. Zad an ie wy d awało s ię n iemo żliwe d o wy k o n an ia, jed n ak p o s tan o wiłam d ać z s ieb ie ws zy s tk o . Ko n iec k o ń có w, p o to zo s tałam p rzez n ieg o zatru d n io n a. A jeś li u d ało b y mi s ię to ro zeg rać jak n ależy , p raca mo g łab y s ię o k azać całk iem fajn a i s aty s fak cjo n u jąca. Zd etermin o wan a wy ciąg n ęłam s ię n a łó żk u , u s iad łam i p rzy s u n ęłam d o Hu d s o n a. – Dzień d o b ry , maleń k a – p o wied ział, zerk ając n a mó j n ag i b iu s t. Po ch wili z is k ierk ami w o czach s k u p ił s ię zn ó w n a mo n ito rze. – Wy s p ałaś s ię? – Tak . Zeg arek n a n o cn y m s to lik u ws k azy wał p arę min u t p o ó s mej. To b y ła d la mn ie wczes n a g o d zin a, lecz czu łam s ię wy p o częta. Ch y b a w jak iś s p o s ó b zaczęłam s ię d o s to s o wy wać d o trad y cy jn eg o h armo n o g ramu Hu d s o n a. Wid o k Hu d s o n a o tej p o rze jes zcze w łó żk u b y ł zas k ak u jący , mimo że n ie s p ał i ju ż p raco wał. Dzięk i n as zej g rze w p y tan ia d o wied ziałam s ię, że zazwy czaj ws tawał o s zó s tej. Po d ejrzewałam, że zro b ił wy jątek z p o wo d u mo jeg o zach o wan ia wieczó r wcześ n iej. Wy czu ł mo je s p ięcie i zmartwił s ię, że n ie n ajlep iej s ię czu łam. Czy to p rzy p ad k iem n ie ś wiad czy ło o zd o ln o ś ci d o u czu cia?
Nie b y ł to jed n ak czas n a an alizy . Po s tan o wiłam p o ro zmy ś lać o ty m p ó źn iej. M u s n ęłam u s tami jeg o ramię i p o g ład ziłam p alcami mięk k ie wło s y n a s zy i. – Hu d s o n ? M as z zamiar p raco wać cały d zień ? Na ch wilę p rzes tał p is ać n a k lawiatu rze i p o tarł s wo ją s zo rs tk ą b ro d ą o mo je czo ło . – Czy mo ja p raca ci p rzes zk ad za? – Nie d o k o ń ca. Ty lk o my ś lałam… – Wzięłam g łęb o k i o d d ech . – Nie wid ziałam wczo raj two jej matk i. M o że p o win n iś my s p ró b o wać s p ęd zić z n ią d ziś tro ch ę czas u ? Hu d s o n s ię s p iął. – Nie s ąd zę, żeb y to b y ło n iezb ęd n e. Do s złam d o wn io s k u , że celo wo izo lo wał mn ie o d So p h ii. Ch ciał k o n tro lo wać n as zą n iech ęć wzg lęd em s ieb ie. Ch o ciaż d o cen iałam jeg o g es t, to u zn ałam, że b y ł n iep o trzeb n y . Przy jech aliś my d o Hamp to n z jej p o wo d u . – A czy p rzy p ad k iem to n ie p rzed n ią mieliś my o d s tawić teatrzy k jak o ws p an iała p ara? – By cie tu taj razem wy s tarczy . Wy p ro s to wał s zy ję i wlep ił wzro k w ek ran lap to p a. Wid ziałam, że ta s p rawa n ie d awała mu s p o k o ju . Przemieś ciłam s ię n a łó żk u , żeb y k lęk n ąć p rzed n im, żąd ając u wag i. – Nie, to n ie wy s tarczy . – Po d n ió s ł g ło wę i s p o jrzał mi w o czy . – Uważam, że p o win n iś my wy s trzelić p rzed n ią jak to rp ed a. Po k azać jej. M u s is z d ziś o lać p racę i p o s tarać s ię, żeb y ś my b y li p rzek o n u jący . Ud o wo d n ić, że jes teś tak zak o ch an y , że n awet n ie p o trafis z s k u p ić s ię n a in teres ach . Że jes teś w s tan ie my ś leć ty lk o o mn ie. Hu d s o n p o d rap ał s ię p o b ro d zie i p o k ręcił g ło wą. – No co ? Zły p o my s ł? Wzru s zy ł ramio n ami. – M o że i d o b ry – o d p arł. Zamk n ął k o mp u ter i o d ło ży ł g o n a s to lik . – Ale czy n ap rawd ę ch ces z s p ęd zić czas z mo ją matk ą? On a p o trafi b y ć… – Stras zn ą s u k ą? – Ch ciałem p o wied zieć „o p ry s k liwa”, ale two je o k reś len ie ró wn ież p as u je. Oczy wiś cie, że n ie ch ciało mi s ię s p ęd zać czas u z So p h ią. Ale s k o ro u ś wiad o miłam s o b ie, że o n a n ien awid ziła mn ie jes zcze b ard ziej n iż ja jej… Ws p ó ln e ch wile p rzy n io s ły b y So p h ii więcej u d ręk i n iż mn ie. – To ty lk o d wa d n i. Dam rad ę.
Hu d s o n wy ciąg n ął ręk ę, żeb y p o g ład zić mn ie p o p o liczk u . – J es teś n ies amo wita, wies z? – p o wied ział, zn iżając wzro k . – Tak s ię s k ład a, że n ie p o trafię s ię s k u p ić n a n iczy m in n y m p o za two imi p ięk n y mi, g o ły mi p iers iami. Przy ciąg n ął mn ie d o s ieb ie i zach łan n ie p o cało wał, ws u wając języ k g łęb o k o d o mo ich u s t. Kied y zaczął s ię d o b ierać d o cy ck ó w, o d s u n ęłam s ię. – Nie ma mo wy . Nie mo żemy tu s ied zieć cały ran ek . M u s imy iś ć n a d ó ł d o n as zej p u b liczn o ś ci. Do ws zy s tk ich alb o d o So p h ii, jak k to wo li. O k tó rej b ęd zie ś n iad an ie? – Wp ó ł d o d ziewiątej – wes tch n ął. – Ch o lera, wo b ec teg o wy k ąp ię s ię p o n im. Zes k o czy łam z łó żk a i zaczęłam b u s zo wać w walizce, żeb y zn aleźć co ś d o u b ran ia. – M o że n ik o mu n ie b ęd zie p rzes zk ad zało , że czu ć o d e mn ie p o t i s ek s . Hu d s o n p o człap ał d o włas n y ch b ag aży . – J a n ie b ęd ę n arzek ał. Po wy jęciu ciu ch ó w z walizk i p rzy p o mn iałam s o b ie wieczó r w filh armo n ii i to , jak Hu d s o n zareag o wał n a mo ją d ło ń n a s wo im u d zie. – Os trzeg am cię ju ż teraz: mam zamiar to ro zeg rać n a mak s a – p o wied ziałam, ws u wając ró żo we majtk i. – Sp o d ziewaj s ię mn ó s twa p ies zczo t, g łas k an ia, cało wan ia i tak d alej – d o d ałam, wk ład ając s zo rty . Hu d s o n u b rał s ię ró wn ie s zy b k o . Wło ży ł d żin s y . Bielizn ą n ie zawracał s o b ie g ło wy . – Dzięk i za o s trzeżen ie. Ch o ciaż to ch y b a ja p o win ien em in icjo wać p ies zczo ty , g łas k an ie, cało wan ie i tak d alej. – Zamilk ł n a ch wilę, żeb y wciąg n ąć g ład k ą, czarn ą k o s zu lk ę. – Bo w k o ń cu to mo je u czu cia mamy u d o wo d n ić, n ie two je. Zamarłam. Wied ział, że mo je u czu cia s ię p o g łęb iły ? Czy p ró b o wał mi to zas u g ero wać? Nie, n ie. Za d u żo p ró b o wałam wy czy tać z jeg o s łó w. Sięg n ęłam za p lecy , żeb y zap iąć b iu s to n o s z. – Słu s zn a u wag a. Ale czy b ęd zies z w s tan ie to zro b ić? – Rzu cas z mi wy zwan ie? – J eś li to ma p o mó c… – p o wied ziałam, wk ład ając n ieb ies k ą b lu zk ę b ez ręk awó w. – Nie p o trzeb u ję zak ład ó w. Po trafię to zro b ić. Ws u n ęłam s to p y w jap o n k i, p o ws trzy mu jąc ś miech . J eg o s ło wa b rzmiały tak n iety p o wo ! Gd y ju ż u d ało mi s ię o p an o wać, p o d n io s łam g ło wę, żeb y s p o jrzeć mu w o czy .
– To jak ? Zaczy n amy g rę? – Zaczy n amy . Bo że, jak i o n b y ł u ro czy . J ad aln ia o k azała s ię p u s ta, więc p rzes zliś my d o k u ch n i. Tam zas taliś my M illie, k tó ra n aty ch mias t ws k azała n am weran d ę i zaczęła s zy k o wać d la n as talerze i s ztu ćce. Hu d s o n wziął mn ie za ręk ę, wp ló tł s wo je p alce w mo je i mo cn o ś cis n ął – to b y ło jak cich e p o d n ies ien ie n a d u ch u , zan im wk ro czy my n a p o le b itwy . Wy s zliś my p rzez fran cu s k ie d rzwi n a zewn ątrz, g d zie s ied zieli ju ż Ad am, M ira, J ack i So p h ia, jed ząc jajk a, zap iek an k ę ziemn iaczan ą, s zy n k ę i o wo ce. Ch an d ler p ewn ie s p ał p o s wo ich cało n o cn y ch wy b ry k ach . W k o ń cu b y ł jes zcze n as to latk iem, więc tru d n o b y ło s ię g o s p o d ziewać n a ś n iad an iu p rzed p o łu d n iem. So p h ia zau waży ła n as p ierws za. – Pro s zę, p ro s zę. Ud ało im s ię wy jś ć z s y p ialn i. M ira n ajp ierw wy g ląd ała n a zd ezo rien to wan ą, a k ied y też n as zo b aczy ła, zaws ty d ziła s ię. – M amo ! Ad am p rzy witał s ię o d n iech cen ia, p o ch ło n ięty czy mś , co czy tał w telefo n ie. J ack s k in ął n am n a p o witan ie g ło wą i mru g n ął, p o czy m o p arł s ię wy g o d n ie n a k rześ le, jak b y p rzy g o to wy wał s ię d o o g ląd an ia p ro g ramu ro zry wk o weg o . So p h ia o d ło ży ła wid elec i wy tarła u s ta s erwetk ą. – J ed y n ie s twierd zam fak t. Po p ro s tu n ie s p o d ziewałam s ię ich tu tak wcześ n ie – o d p arła, p rzewiercając mn ie wzro k iem. – Ty m b ard ziej że Alay n a p ó źn o w n o cy jes zcze n ie s p ała, ty lk o p ły wała w b as en ie. To miało b y ć p rzy p o mn ien ie, że o n a tu rząd ziła, a ja p o d leg ałam jej k o n tro li. Że s ię n ie liczy łam. Hu d s o n zau waży ł mó j n iep o k ó j i p ewn ie wy d ed u k o wał, że mó j wczo rajs zy zły h u mo r miał jak iś związek z jeg o matk ą. A o n a wied ziała, że n ie p o wied ziałam mu o n as zej ro zmo wie. Gd y b y tak s ię s tało , n a p ewn o z s ameg o ran a b y ś my s ię s tąd wy n ieś li. Zary zy k o wała i wy g rała tę p artię, jed n ak ja wciąż miałam as y w ręk awie. Starając s ię o p an o wać, lek k o u n io s łam b ro d ę. – Hu d s o n i ja ch cieliś my s p ęd zić z p an ią tro ch ę czas u . – M o je s ło wa o p ły wały s ło d y czą jak mió d , ale p o d tą p o wło k ą b y ły o s tre jak p iep rz. – Czy n ie ma p an i n ic p rzeciwk o ? W k o ń cu też p ó źn o p o ło ży ła s ię p an i s p ać. I jes zcze ten p as k u d n y b ó l g ło wy .
– Nie d ręczy łb y cię tak , g d y b y ś o d s tawiła alk o h o l – wy tk n ął jej J ack , lecz So p h ia zig n o ro wała męża. – J u ż mi lep iej. Dzięk u ję. – Szty wn y to n mas k o wał jej h ip o k ry zję. – Po za ty m n ig d y n ie o d mó wiłab y m s o b ie s p ęd zen ia o d ro b in y czas u z s y n em. Pro s zę, u s iąd źcie. M illie p rzy g o to wała d wa n ak ry cia więcej, a Hu d s o n p rzy s u n ął d o s to łu d wa k rzes ła. M ira i Ad am ju ż zajmo wali d wu o s o b o wą s o fk ę. Zan im ro zło ży łam n a n o g ach s erwetk ę, a Hu d s o n zap ro p o n o wał mi filiżan k ę k awy , M illie p o s tawiła p rzed e mn ą talerz z ciep ły m ś n iad an iem. Przez k ilk a min u t jed liś my w cis zy , jed y n y mi d źwięk ami b y ły s zczęk s ztu ćcó w i o d g ło s y p rzeżu wan ia. Hu d s o n i ja p aro k ro tn ie wy mien iliś my s p o jrzen ia. Ob y d wo je ch cieliś my ju ż zad emo n s tro wać n as z d o mn ieman y ro man s , ty lk o żad n e z n as n ie wied ziało jak . No g a p o d s to łem ch o d ziła mi s ama ze s trach u , d o p ó k i Hu d s o n n ie u s p o k o ił jej s tan o wczy m g es tem d ło n i. J ed liś my d alej, ale o n wcale jej n ie co fn ął. Ty lk o ja d o s tawałam g ęs iej s k ó rk i o d jeg o d o ty k u . Zamk n ęłam o czy i wzięłam g łęb o k i wd ech . W p o wietrzu u n o s ił s ię zap ach letn ich k wiató w, wiał p rzy jemn y , ciep ły wietrzy k . By ł cu d o wn y d zień w p ięk n ej s cen erii. Ta s iels k a atmo s fera ro zlu źn iła mn ie n a ty le, że p o s tan o wiłam p rzerwać cis zę. – A więc – zawies iłam g ło s , czek ając, aż ws zy s tk ie o czy zwró cą s ię k u mn ie – jak i jes t p lan n a d ziś ? M ira ro zp ro mien iła s ię, wd zięczn a, że k to ś wres zcie zaczął ro zmo wę. – Ad am i ja ch cielib y ś my s ię wy b rać n a p lażę. Prawd a, k o ch an ie? – Yh y – wy mamro tał Ad am, n awet n ie p o d n o s ząc wzro k u zn ad telefo n u . Co b y ło n ie tak z ty mi facetami? Ciąg le p rzy s s an i d o g ad żetó w. J eś li n awet M irze p rzes zk ad zał b rak u wag i męża, to n ie d ała teg o p o s o b ie p o zn ać. – J es t ws p an iała p o g o d a. Wy lu zu jemy s ię tro ch ę, p o o p alamy . M illie s p ak u je n am p ro wian t. Ch cecie d o n as d o łączy ć? By łam ju ż d ru g i d zień w rezy d en cji Pierce’ó w i wciąż n ie p o faty g o wałam s ię, żeb y u s iąś ć n ad b rzeg iem o cean u , k tó ry zn ajd o wał s ię rzu t b eretem o d Hamp to n . Po my s ł wy p ad u n a p lażę b rzmiał ś wietn ie. – J es tem za. Hu d s o n ? Hu d s o n u ś miech n ął s ię n ieco za s zero k o , ale p rawd o p o d o b n ie ty lk o ja to zau waży łam.
– Gd ziek o lwiek b ęd zies z, k o ch an ie, ja b ęd ę p rzy to b ie. Zas k o czy ło mn ie, że n ie p o czu łam s ię zażen o wan a wy b o rem ak u rat tak iej czu ło s tk i. – Hu d s o n , n as y p ie ci s ię p iach u d o lap to p a – o d ezwała s ię So p h ia. – A p o za ty m tam led wo d o ciera s y g n ał Wi-Fi. Nie wo lałb y ś p o p raco wać tu taj? J ej p rzy p u s zczen ie, że Hu d s o n s p ęd zi cały d zień z n o s em w k o mp u terze, d o s k o n ale wp is ało s ię w mó j p lan . Ty lk o czy Hu d s o n p ó jd zie za cio s em? Nie zn ałam d o k o ń ca jeg o s tan o wis k a. Od ło ży ł wid elec n a s tó ł i s p o jrzał w o czy So p h ii. – Tak s ię s k ład a, że d zis iaj w o g ó le n ie mam zamiaru p raco wać, mamo – p o wied ział, a ręk ę s p o czy wającą n a mo im k o lan ie p rzeło ży ł n a s zy ję i zaczął d elik atn ie b awić s ię mo imi wło s ami. – Ob iecałem Lay n ie, że d o k o ń ca n as zeg o p o b y tu tu taj całą s wo ją u wag ę p o ś więcę właś n ie jej. Wo lałab y m, żeb y p o s łu ży ł s ię wers ją, że z mo jeg o p o wo d u zu p ełn ie n ie p o trafił s k u p ić s ię n a p racy , jed n ak jeg o p o my s ł b y ł b ard ziej wiary g o d n y , a co n ajważn iejs ze, p o wied ział o mn ie zd ro b n iale. Nawet Ad am p o d n ió s ł g ło wę zn ad telefo n u , żeb y s p o jrzeć z zas k o czen iem n a żo n ę. Reak cja So p h ii b y ła b ezcen n a. Zu p ełn ie ją zatk ało . Ch o ciaż p rag n ęłam n ap awać s ię k ażd ą s ek u n d ą jej s zo k u , mu s iałam s k u p ić s wo ją u wag ę n a Hu d s o n ie. – Dzięk u ję, H. M o ja wd zięczn o ś ć d o ty czy ła n ie ty lk o jeg o ws p an iało my ś ln eg o wy zn an ia w n as zy m p ły tk im s h o w, lecz tak że teg o , że s k o rzy s tał z mo ich s u g es tii i zro b ił to . Po za g łęb o k im s p o jrzen iem i s zary mi o czami Hu d s o n a n ic s ię n ie liczy ło . Zap o mn iałam zu p ełn ie o n as zy ch wid zach . Zo s tali wy mazan i z mo jej ś wiad o mo ś ci. – Nie ma za co – wy b ełk o tał. – J es teś teg o warta. Czy jeg o o d p o wied ź b y ła ró wn ie s zczera jak mo ja wd zięczn o ś ć? Czy p o p ro s tu b y ł u talen to wan y m ak to rem? M ira n iemal p o d s k o czy ła z rad o ś ci. Ro d zin n a wy cieczk a wy d ała s ię jej fan tas ty czn y m p o my s łem. To b y ło co ś w s am raz d la n iej. Wy raz twarzy So p h ii s ię n ie zmien ił. Zn iżo n y m g ło s em wy d u k ała: – J as n e. Czemu n ie. J ack zaś miał s ię w g ło s . – So p h ia cały d zień n a p laży ? M u s zę to zo b aczy ć.
Żo n a zn ó w g o o lała, co wcale n ie zmn iejs zy ło jeg o ro zb awien ia. – Ad am. – M ira d ała k u k s ań ca mężo wi. – Id ź i o b u d ź Ch an d lera. Weźmiemy s k u ter. – Uch , n o d o b ra. Ad am s ch o wał telefo n d o k ies zen i s wo ich s p o d n i k h ak i, zwin ął s erwetk ę w k u lk ę i ws tał o ciężale, ch o ć wy d awał s ię wd zięczn y za o k azję d o u lo tn ien ia s ię n a ch wilę. Zd ałam s o b ie s p rawę z teg o , że n ig d y wcześ n iej n ie wid ziałam g o w to warzy s twie So p h ii. Pewn ie zan u rzy ł s ię w telefo n ie, żeb y n ie mu s ieć wch o d zić z n ią w in terak cję. Sp ry tn e. M ira zwró ciła s ię d o o jca. – I, tato , p rzy s ięg am n a Bo g a: jeś li zn o wu wło ży s z s trin g i… – Sp o k o – s k wito wał, wy ciąg ając s ię n a k rześ le. – Ub io rę s ię jak s taru ch . Ale wy łączn ie d la cieb ie, b ied ro n eczk o . Po d czas g d y jej ro d zin a k rzątała s ię wo k ó ł i g awęd ziła, So p h ia s ied ziała s ama, ro zmy ś lając i co ś o b liczając. W k ażd y m razie tak o d czy tałam jej wzro k – miała zmru żo n e o czy i s p lecio n e d ło n ie, n ie p atrzy ła n a n ic k o n k retn eg o n a s to le. – Hu d s o n – o d ezwała s ię w k o ń cu . – Wern ero wie p rzy jeżd żają d o Hamp to n d ziś wieczo rem. – To fajn ie – s k wito wał, trącając wid elcem to , co zo s tało mu n a talerzu . J eg o mimik a n ie zd rad zała żad n y ch emo cji. – Po co mi to mó wis z? Po ło ży łam ręk ę n a jeg o k o lan ie, p rzy g o to wu jąc s ię n a n ajg o rs ze. – Celia też b ęd zie. – No i właś n ie: p u p ilk a So p h ii. – Wiem d o b rze, jak wiele czas u min ęło , o d k ąd s p ęd ziliś cie ws p ó ln ie tro ch ę czas u , więc zap ro s iłam ją n a ju tro n a b ru n ch . Hu d s o n z k amien n y m wy razem twarzy i zaciś n iętą s zczęk ą o d ło ży ł s ztu ćce z g ło ś n y m b rzęk iem. Wy o b raziłam s o b ie, jak mo je s erce o d p ad a z k latk i p iers io wej i ląd u je n a żo łąd k u z p o d o b n y m o d g ło s em. Celia b y ła mo im s łab y m p u n k tem. Przez n ią mo ja n ieu zas ad n io n a zazd ro ś ć n ab ierała ab s u rd aln y ch ro zmiaró w i – co g o rs za – b y ła p rawd ziwa. Żeb y n ie zd rad zić s wo ich emo cji, zacis n ęłam u s ta. Bard zo mo cn o . M ira p o czerwien iała. – M amo ! Dlaczeg o to zro b iłaś ? Sły s ząc o ś wiad czen ie żo n y , J ack ty lk o p rzewró cił o czami, a żeb y u s p o k o ić có rk ę, zb liży ł s ię d o n iej i p o ło ży ł jej ręk ę n a k o lan ie, mó wiąc:
– M ira, s zczerze – czy tak ie zach o wan ie ze s tro n y two jej matk i jes t d la cieb ie zas k o czen iem? So p h ia ty lk o u n io s ła b rwi, u d ając n iewin n e zas k o czen ie. – A co ja tak ieg o zro b iłam? M ira wark n ęła, a Hu d s o n milczał. Wy czu wałam jed n ak , że wś ciek ło ś ć p rzelewa s ię falami p o jeg o ciele. So p h ia z k o lei alb o czu ła d zik ą s aty s fak cję, wid ząc jeg o zło ś ć, alb o w o g ó le n ie b y ła jej ś wiad o ma. – W k ażd y m razie ro zmawiały ś my o zmian ie wy s tro ju g łó wn y ch p o mies zczeń . Uzn ałam, że s p o tk an ie b ęd zie id ealn e, żeb y p o d zieliła s ię z n ami s wo imi p o my s łami, a p rzy o k azji zo b aczy ła z p rzy jació łmi – p o wied ziała, u ś miech ając s ię o b rzy d liwie s ło d k o . – Alay n o , p o zn ałaś ju ż Celię. A czy wies z, że to o n a o d p o wiad a za wy s tró j ap artamen tu i b iu ra Hu d s o n a? Zerk n ęłam n a n ieg o . Led wo p o ws trzy my wał fu rię. – Tak . Wzięłam ły k k awy i u k ład ałam d als zą wy p o wied ź. Oczy wiś cie p o d d as ze w b iu ro wcu n ie b y ło p rawd ziwy m miejs cem zamies zk an ia Hu d s o n a, ale So p h ia wy ch o d ziła z zało żen ia, że o d wied ziłam ró wn ież jeg o ap artamen t. M u s iałam waży ć k ażd e s ło wo . – Celia ma zn ak o mity g u s t. Uważam, że u d ało s ię jej u ch wy cić s ty l Hu d s o n a w o b y d wu ty ch miejs cach . M o ja o p in ia b y ła p rawd ziwa w o d n ies ien iu zaró wn o d o b iu ra, jak i p o d d as za. M iałam n ad zieję, że w p rzy p ad k u p rawd ziweg o mies zk an ia b y ło b y p o d o b n ie. – Któ re p o mies zczen ie p o d o b a ci s ię n ajb ard ziej? – So p h io . – To n J ack a b rzmiał o s trzeg awczo . Hu d s o n s ię s p iął, a ja wp ak o wałam s o b ie p o rcję o mleta d o u s t, żeb y p rzez mo men t n ie mó c n ic mó wić. Hu d s o n zap ewn ił mn ie wcześ n iej, że n ie zap ras zał k o b iet d o s wo jeg o ap artamen tu . W p ewn y m s en s ie to b y ło d la mn ie b ezp ieczn e, b o p rzy n ajmn iej n ie mo g łam g o ś led zić. Ale czy So p h ia miała teg o ś wiad o mo ś ć? Pró b o wała mn ie n a czy mś p rzy łap ać czy to ja zaczy n ałam ju ż wp ad ać w p aran o ję? Za mo im zak ło p o tan iem k ry ła s ię też zazd ro ś ć – Celia b y ła w p ry watn y m mies zk an iu Hu d s o n a. M u s iała b y ć, s k o ro wy my ś liła cały d es ig n wn ętrza. Ły żk ę d zieg ciu p rzełk n ęłam razem z jajk ami, a So p h ii u d zieliłam jed y n ej o d p o wied zi, n a jak ą b y ło mn ie s tać. Có ż z teg o , że s łab ej… – Och , ws zy s tk o mi s ię p o d o b ało . Nie b y łab y m w s tan ie wy ró żn ić jed n eg o
p o mies zczen ia. Hu d s o n złap ał mn ie za ręce i s p ló tł ze mn ą p alce. – A n ie mó wiłaś p rzy p ad k iem, że s zczeg ó ln ie u wielb ias z mo ją b ib lio tek ę? Dzięk i Bo g u u s p o k o ił s ię n a ty le, żeb y wes p rzeć mn ie p o d p o wied zią. – Ty lk o d lateg o , że ma k s iążk i. J as n e, że p o d jarałab y m s ię b ib lio tek ą. Przecież b y łam zag o rzałą czy teln iczk ą. So p h ia u ś miech n ęła s ię z zad o wo len iem. – On p rawie n ie ma k s iążek . – Ak u rat p racu jemy n ad zmian ą teg o s tan u rzeczy – o d ch rząk n ął. Sp o jrzałam n a n ieg o w n ad ziei, że p o p rawn ie o d czy tał mo ją wd zięczn o ś ć. – Alay n a u wielb ia k s iążk i, więc o d k ąd zaczęliś my s ię s p o ty k ać, k u p iłem ich ju ż mn ó s two . Dawn o cię u mn ie n ie b y ło , mamo . – Nie zo s tałam zap ro s zo n a. – A o d k ied y to s tan o wi d la cieb ie p rzes zk o d ę? – wtrącił s ię J ack . Ty m razem k o men tarz s p rawił, że jeg o żo n a s p o jrzała n a n ieg o wilk iem. Od p o wied ział n iewin n y m wzru s zen iem ramio n i So p h ia zwró ciła s ię d o mn ie. – To o ficjaln ie mies zk acie razem? – Nie – o d p arłam jed n o cześ n ie z Hu d s o n em, k tó reg o o d p o wied ź b rzmiała „tak ”. Sp o jrzałam n a n ieg o , u n o s ząc b rew. Ws p ó ln e mies zk an ie b y ło g ru b y m k łams twem, k tó reg o wcześ n iej n ie u zg o d n iliś my . Trzeb a b y ło imp ro wizo wać. Hu d s o n p o p atrzy ł mi w o czy . – Prak ty czn ie mies zk amy . J ak ty lk o wy g aś n ie two ja u mo wa wy n ajmu , czy li o d p rzy s złeg o mies iąca. Czy żb y ś zmien iła zd an ie? Zro d ziła s ię we mn ie n iek o n tro lo wan a ek s cy tacja. Przez mo men t wy d awało mi s ię, że to ws zy s tk o d ziało s ię n ap rawd ę, jak b y p y tał, czy ch ciałam w ten s p o s ó b zag o ś cić w jeg o ży ciu . Ty le że to b y ł elemen t teatrzy k u . Niemn iej ze s tro n y Hu d s o n a s tan o wił ś wietn e zag ran ie. Na p ewn o ro zd rażn iło jeg o matk ę. Nie mo g łam teg o s p iep rzy ć. Przełk n ęłam ś lin ę i u ś miech n ęłam s ię n ieś miało . – Nie, n ie ro zmy ś liłam s ię. Po p ro s tu n ie wied ziałam, czy ju ż mo żemy to o g ło s ić two jej ro d zin ie. – Do d iab ła, ws zy s tk im s ię b ęd ę ch walił – o d p arł z p ro mien n y m u ś miech em. Ku rd e, d o b ry b y ł. – To n ajlep s za rzecz, jak a mn ie s p o tk ała. J ack p o k iwał g ło wą z u zn an iem, w jeg o o czach p o jawiły s ię is k ierk i. – Uważam, że to ek s cy tu jące.
So p h ia ły p n ęła n a małżo n k a i zmars zczy ła czo ło . – Dlaczeg o ty tu właś ciwie jes teś , J ack ? Od lat n ie s p ęd zamy ws p ó ln y ch wak acji. – M ira mn ie zap ro s iła. – Hu d s o n miał p rzy jech ać, a p rzecież min ęło ju ż ty le czas u , o d k ąd o s tatn i raz s p ęd ziliś my ro d zin n y u rlo p . In ten cje M iry b y ły jak n ajlep s ze. J ak im cu d em u d ało s ię jej p rzetrwać w tej ro d zin ie ty le lat, n ie tracąc n ad ziei, że b ęd zie jak z o b razk a? To właś n ie jej s ię marzy ło , ale mn ie wy s tarczy ła min u ta, żeb y zau waży ć mas ę p ro b lemó w wy p is an ą n a n im n iczy m wielk i ś wiecący n eo n . À p ro p o s d y s fu n k cji… – A jak a jes t two ja ro d zin a, Lay n ie? Trzy macie s ię b lis k o ? – zap y tała M ira. Wzięłam g łęb o k i o d d ech . – Nies tety n ie. M o i ro d zice zg in ęli w wy p ad k u s p o wo d o wan y m p rzez p ijan eg o k iero wcę, g d y miałam s zes n aś cie lat. Zajął s ię mn ą b rat, lecz teraz jes teś my … – n ig d y p rzed tem n ie mó wiłam teg o n ik o mu , ale mo ja o d p o wied ź b y ła s zczera i mu s iałam to wres zcie wy zn ać: – … o d s ep aro wan i. – Och , n ie! – M ira zatk ała u s ta d ło n ią. Hu d s o n milczał, jed n ak w ramach u k o jen ia n eg aty wn y ch emo cji zaczął mn ie mas o wać p o p lecach . Wied ział, że Brian p ró b o wał s ię ze mn ą s k o n tak to wać i że ta s ep aracja to raczej ś wieża s p rawa. – M am n ad zieję, że ten p ijak p rzy n ajmn iej p o n ió s ł k arę – p o wied ział J ack , k ręcąc g ło wą. M o g łab y m p rzy s iąc, że p rzy s ło wie „p ijak ” zerk n ął n a So p h ię. Nad arzy ła s ię o k azja, żeb y s k łamać – tak ro b iłam d o tej p o ry , k ied y lu d zie p y tali o wy p ad ek – lecz p o s tan o wiłam wy zn ać p rawd ę. Nie wiem, czy ab y zas zo k o wać, czy wzb u d zić ws p ó łczu cie. – M o żn a tak p o wied zieć. Pijan y b y ł mó j o jciec. W o g ó le b y ł alk o h o lik iem. – Przep ras zam – o d p arł cich o J ack . – Nie zd awałem s o b ie s p rawy … Oczy mi s ię zas zk liły . – To b y ło wiele lat temu . Ud ało mi s ię z ty m ju ż p o g o d zić. Nie b y łam w s tan ie s p o jrzeć n a Hu d s o n a. Nig d y wcześ n iej n ie wy zn ałam mu p rawd y o ro d zicach , jed n ak jeś li d o k ład n ie p rześ led ził mó j s ąd o wy wy ro k , p ewn ie ws zy s tk ieg o s ię d o wied ział. Nie zn io s łab y m, g d y b y p atrzy ł n a mn ie z lito ś cią. – Nie b rzmi jak id ealn a p rzes zło ś ć – p o wied ział wy s tarczająco g ło ś n o , ale jed n o cześ n ie s u b teln ie. Wciąż g łas k ał mn ie p o p lecach . – To co ś , co ja i Alay n a mamy ws p ó ln eg o .
Od wró ciłam s ię d o n ieg o i zo b aczy łam, że d alek o mu d o lito ś ci. Z jeg o wzro k u p rzeb ijało raczej zro zu mien ie. Co raz b ard ziej wierzy łam w to , że b y łam d la n ieg o wy jątk o wa właś n ie z p o wo d u teg o s zczeg ó ln eg o u zn an ia, jak ie we mn ie wid ział. Nap rawd ę b y liś my aż tak p o d o b n i? – Nie p o d o b a mi s ię to , co s u g eru jes z – wark n ęła So p h ia. – Niczeg o n ie s u g eru ję, mamo . Stwierd zam mało ciek awy fak t. – Bąd ź więc tak łas k aw i res ztę mało atrak cy jn y ch fak tó w zach o waj d ziś d la s ieb ie, d o b rze? – zap y tała, n ie k ry jąc g n iewu . Od s u n ęła g ło ś n o k rzes ło i ws tała o d s to łu . – A teraz, jeś li p o zwo licie, p ó jd ę p rzy g o to wać s ię n a p lażę. Sp o ś ró d ws zy s tk ich zag ry wek , jak ie z Hu d s o n em zas to s o waliś my , ten jed en k o men tarz zab o lał ją n ajb ard ziej. Wid ać to b y ło p o jej min ie. Po s łałam Hu d s o n o wi triu mfaln y u ś miech , k tó ry o d wzajemn ił z b ły s k iem w o k u . Ta ru n d a n ależała d o n as . ===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=
Ru n d a d ru g a ro zp o częła s ię p rawie d wie g o d zin y p ó źn iej n a p ias k ach p ry watn ej p laży p o n iżej Wy b rzeży M ab el. Zajęło n am p o n ad g o d zin ę p rzeb ran ie s ię i załad o wan ie leżak ó w i s k u teró w z g arażu n a n aczep ę fo rd a rap to ra, k tó ry m zazwy czaj cała ro d zin a p rzemierzała k ilo metr w d ó ł wzg ó rza tras ą p ro wad zącą n a p lażę. M illie n as zy k o wała n am ró wn ież lu n ch i s p ak o wała lo d ó wk ę tu ry s ty czn ą z n ap o jami. Na miejs cu So p h ia p o s tan o wiła s ię zd rzemn ąć, p o d czas g d y p o zo s tali ro zk ład ali leżak i i in n e s p rzęty . Zan im u mo ś ciłam s ię p rzy Hu d s o n ie p o d o g ro mn ą tęczo wą p aras o lk ą, zd o łałam s ię p rzek o n ać, że b ęd ę p o trafiła n ap awać s ię ciep łą b ry zą i ry tmiczn y m d źwięk iem fal ro zb ijający ch s ię o b rzeg . Że b ęd ę p o trafiła s ię zrelak s o wać. Sielan k ę w o azie s p o k o ju p rzerwali Ad am i Ch an d ler, p ro p o n u jąc g rę w s iatk ó wk ę p lażo wą. – Alay n a? – Hu d s o n p o d n ió s ł wzro k zn ad s wo jeg o Kin d le’a. – M o żemy b y ć razem w d ru ży n ie. – A ty g ras z? J u ż b y łam g o to wa p rzes u n ąć s wó j leżak n a s ło ń ce i o p alić s ię n a s k wark ę, g d y p o my ś lałam, że d am s ię p rzek o n ać d o p rzy jaciels k iej ry walizacji. Hu d s o n s p o jrzał n a mn ie s p o d e łb a, w jeg o o czach d o s trzeg łam b ły s k d u ch a walk i. – J u ż n ie u d awaj tak iej zas k o czo n ej. Całk iem n ieźle s o b ie rad zę n a b o is k u . Po jeg o p ewn y m to n ie b y łam s k ło n n a u wierzy ć, że rzeczy wiś cie p o trafił g rać i u wielb iał wy zwan ia – w k o ń cu jak o czło wiek z ty lo ma s u k ces ami zawo d o wy mi mu s iał je u wielb iać. Pewn ie b y ł d o b ry . – Rzad k o k ied y p rzeg ry wa – p o twierd ził J ack , wracając z k ąp ieli w o cean ie. Zan im u s iad ł, p o trząs n ął s wo imi d łu g imi wło s ami, żeb y je p o d s u s zy ć. – M a to p o s wo im s tary m.
Hu d s o n
n iemal
n iezau ważaln ie
p o k ręcił
g ło wą, jak b y
n ie
ch ciał
u zn ać
p o zy ty wn eg o u d ziału o jca w k tó ry mk o lwiek ze s wo ich talen tó w. – Fan tas ty czn ie. – So p h ia p o p rawiła s ię n a leżak u , p rzy p o min ając ws zy s tk im o s wo jej o b ecn o ś ci. – J a tu s ię p ró b u ję wy lu zo wać, a wy macie zamiar wś ciek ać mi s ię n ad g ło wą i zak łó cać b ło g ą cis zę. – Po to s ą p laże – rzu cił J ack , n ie p atrząc n awet n a s wo ją żo n ę. – J ak ci s ię n ie p o d o b a, mo żes z wracać d o d o mu . Niezad o wo len ie So p h ii o s tateczn ie mn ie p rzek o n ało . – Wch o d zę w to . Zrzu ciłam z s ieb ie p areo i zaczęłam wcierać filtr w ś wieżo wy s tawio n ą n a p ro mien ie s ło n eczn e s k ó rę, a Ad am i Ch an d ler zab rali s ię d o ro zciąg an ia s iatk i p o międ zy d wo ma s łu p k ami wetk n ięty mi w p iach . – To jes t two je b ik in i? – b u rk n ął Hu d s o n za mo imi p lecami. – J es teś p rak ty czn ie g o ła. To ro zp ro s zy facetó w p o d czas g ry . – Po my ś l o ty m jak o o n as zej tajn ej b ro n i. – Z ty m że ja b ęd ę jed n y m z ty ch facetó w – p o wied ział i o d n iech cen ia p o p rawił k lejn o ty w s wo ich g ran ato wy ch s zo rtach d o p ły wan ia. Uś miech n ęłam s ię. J eg o p o d n iecen ie b y ło o czy wis te, a wewn ątrz mn ie n ag le ws zy s tk o zaczęło to p n ieć. – Pó źn iej, ch ło p cze. – To b y ła o b ietn ica. – A ty mczas em mó g łb y ś p o s maro wać mi p lecy ? Ku cn ęłam i p o ch y liłam s ię, łap iąc za k o lan a, a Hu d s o n u s iad ł za mn ą i zaczął wcierać mi b als am w s k ó rę. Led wo p o ws trzy małam jęk zad o wo len ia, k ied y jeg o p alce zatap iały s ię w mo ich p lecach i mas o wały je d łu żej i in ten s y wn iej, n iż to b y ło p o trzeb n e. – Uwielb iam d o ty k ać two jej s k ó ry – s zep n ął i s k u b n ął mn ie w u ch o , a p o tem u k o ił u k ąs zen ie d elik atn y m liźn ięciem. To b y ł b ard zo s ek s u aln y g es t. Nie s p o d ziewałam s ię teg o p o n im w to warzy s twie ro d zin y . Alb o p o s tan o wił tro ch ę p o d k ręcić temp eratu rę n as zeg o p rzed s tawien ia, alb o co raz tru d n iej b y ło mu s ię p o ws trzy mać i o d d zielić to , co n a s erio , o d teg o , co u d awan e. Od wró ciłam s ię d o n ieg o w n ad ziei, że u d a mi s ię co ś o d czy tać z wy razu jeg o twarzy , ale zamarłam, g d y o k azało s ię, że So p h ia n as o b s erwo wała. Kip iała ze zło ś ci, a jej o czy b y ły wąs k ie jak s zp ark i. A więc to b y ł p o wó d teg o zag ran ia. Czu łam
s aty s fak cję, lecz jed n o cześ n ie p rzelała s ię p o mn ie fala ro zczaro wan ia. Ch o ciaż b ard zo cies zy ło mn ie wk u rzan ie So p h ii, to p rzecież n as zy m celem b y ło zd o b y cie jej zg o d y , a n ie jes zcze więk s ze o d cięcie s ię. M iałam ju ż p ewn o ś ć, że to zad an ie b y ło n iewy k o n aln e. Hu d s o n jed n ak u ważał in aczej i p rzy k ro mi b y ło p atrzeć n a cierp ien ie, jak ie zad awała mu matk a. – Siatk a g o to wa – o zn ajmił Ad am, k o p iąc w n as zą s tro n ę tro ch ę p iach u , żeb y p rzy ciąg n ąć u wag ę. Hu d s o n ws tał i wy ciąg n ął ręk ę, żeb y mi p o mó c. Gd y s ama też ju ż s tałam, wcale jej n ie p u ś cił, mimo że b y ła mi p o trzeb n a d o p o p rawien ia majtek , k tó re o d s ied zen ia wb iły mi s ię międ zy p o ś lad k i. Cały czas czu łam n a s o b ie wzro k So p h ii. Wied ziałam, że b y łam u n iej n a celo wn ik u i n ied łu g o wy p ali s trzał. Czu łam to . – Ku rczę, też ch cę zag rać – maru d ziła M ira. – Wies z, że b y łab y m n ajlep s zy m zawo d n ik iem meczu . – Oczy wiś cie, k o ch an ie, że b y ś b y ła – o d p arł Ad am i k lęk n ął p rzed n ią, ab y p o g ład zić ją p o d u mn ie s terczący m p o n ad d o łem o d b ik in i b rzu ch u . – Ale g ras z o s tro , a to n ie b y ło b y n ajlep s ze d la n as zej małej fas o lk i. – No właś n ie, mu s is z ch ro n ić mo jeg o p ierws zeg o wn u k a – p o wied ział z d u mą J ack . So p h ia s p o jrzała n a męża. – Ale o n a wcale n ie u ro d zi two jeg o p ierws zeg o wn u k a, J ack . – Na mo men t zawies iła g ło s , żeb y s ię u p ewn ić, czy ws zy s tk ie u s zy b y ły zwró co n e k u n iej. – Ten ty tu ł n ależy s ię d zieck u Celii i Hu d s o n a. Nag le zas zu miało mi w u s zach i p o czu łam zawro ty g ło wy , jak b y m zn alazła s ię w p ralce. Dzieck o Celii i Hu d s o n a. Dlaczeg o … co … ? M ó j s zo k zo s tał d o d atk o wo s p o tęg o wan y reak cją Hu d s o n a. Wcale temu n ie zap rzeczy ł. Zamias t teg o p ró b o wał mn ie d o s ieb ie p rzy ciąg n ąć. – Alay n a – s zep n ął. – So p h ia! – s y k n ął J ack . – J ak ś mies z p o ró wn y wać to z d zieck iem M iry ? Pó łp rzy to mn a s ły s załam, że M ira co ś o d p o wied ziała, lecz n ie b y łam w s tan ie p o s k ład ać jej s łó w, n ic d o mn ie n ie d o cierało . W mo ich k o ś ciach g rzech o tało zimn e ro zczaro wan ie. M u s iałam s tąd p ó jś ć, mu s iałam p o my ś leć, mu s iałam o d etch n ąć. Wy rwałam s ię z u ś cis k u Hu d s o n a i ru s zy łam p rzed s ieb ie. Szłam s zy b k o w d ó ł p laży , jak n ajd alej o d ro d zin y Pierce’ó w. – Pierd o l s ię, mamo – wark n ął Hu d s o n , k ied y jes zcze zn ajd o wałam s ię w ich
zas ięg u . Dzieck o . Hu d s o n miał d zieck o . Z Celią. Nie p ró b o wałam n awet p o d jąć s ię p o s k lejan ia fak tó w, zro zu mieć, jak mo g ło d o teg o d o jś ć. Czu łam zb y t wielk i b ó l. On n ie b y ł mó j. Nig d y n ie b y ł. Ale d zieck o … Ko lejn y d o wó d n a to , że n ależał d o Celii. Wciąż s złam, k ied y u s ły s załam za s o b ą wo łan ie Hu d s o n a. Ch ciał mn ie d o g o n ić, a ja n ie u ciek ałam. – Ws zy s tk o w p o rząd k u – p o wied ziałam, zmu s zając s ię d o u ś miech u . – Od g ry wam teraz ro lę zran io n ej d ziewczy n y . Do trzy my wał mi k ro k u . Nie p ró b o wał mn ie d o tk n ąć. – To d laczeg o p łaczes z? M iałam n ad zieję, że n ie p o ru s zy my tematu s tru mien i łez s p ły wający ch mi p o p o liczk ach . Wy tarłam je d ło n ią, zach o wu jąc u ś miech p rzy k lejo n y d o twarzy . – Po p ro s tu jes tem zas k o czo n a. – M ó j g ło s b y ł s p ięty , mimo że p ró b o wałam d o d ać mu p o g o d n ą n u tk ę. – Nie wied ziałam, że z n ią s p ałeś . – Bo n ie s p ałem. – Ch y b a mu s iałeś . – Nie. M atk a my ś li, że Celia b y ła ze mn ą w ciąży , ale to n iep rawd a. J eg o s ło wa s p rawiły , że n a ch wilę s ię zatrzy małam. Zaczęła s ię we mn ie tlić is k ierk a n ad ziei. – To o co ch o d zi? Zan im o d p o wied ział, p rzejech ał d ło n ią p o twarzy . – Bo p o wied ziałem mo jej ro d zin ie, że to ja b y łem o jcem. Sk rzy żo wałam ręce, o czek u jąc d als zy ch wy jaś n ień , ale Hu d s o n ch y b a n ie zamierzał mi ich u d zielić. – M as z zamiar mi to jak o ś wy tłu maczy ć? – Nie – s k wito wał, ró wn ież zak ład ając ręce n a p iers iach . – To n ie jes t p o trzeb n e. Od wró ciłam s ię n a p ięcie i p rzy s p ies zy łam k ro k u . J ak mó g ł o d e mn ie o czek iwać, że b ęd ę w ty m p o jeb an y m związk u , n ie zn ając ws zy s tk ich in fo rmacji? M o że b y łam jed y n ie p io n k iem w jeg o ch o ry ch g ierk ach . Ty lk o tak a mo żliwo ś ć wy d awała s ię s en s o wn a. – Alay n a, zaczek aj. Do g o n ił mn ie i ch ciał o b jąć, ale mu s ię wy rwałam. – Zaczek aj! – k rzy k n ął i złap ał mn ie mo cn o za ramio n a. Od wró cił, żeb y m p atrzy ła mu w twarz. – Po wied ziałem: s to p .
– Dlaczeg o n ie mo żes z mi p o wied zieć? – zaczęłam s zlo ch ać. – Dlaczeg o n ie mo żes z mi zau fać? Wy rwał mi s ię s zaleń czy ś miech p o d s y co n y jeg o ab s u rd aln y m p y tan iem. – To zab awn e. Pro s is z mn ie, żeb y m ci zau fała, p o d czas g d y ty zu p ełn ie n ie d arzy s z mn ie zau fan iem. Bo co ja właś ciwie o n im wied ziałam? Po za ty m, jak i b y ł w łó żk u , i p aro ma lu źn y mi fak tami, k tó re u d ało mi s ię wy łu d zić p o d czas d łu g iej p o d ró ży s amo ch o d em, n ie zd rad ził mi o s o b ie ab s o lu tn ie n ic. – Wies z o mn ie więcej n iż więk s zo ś ć lu d zi – s twierd ził s zo rs tk o . To b rzmiało jak o s k arżen ie, że wied ziałam ak u rat TĘ rzecz, o k tó rej n ie ch ciał p o wied zieć n ik o mu . Z ty m że to n ie o n mi p o wied ział. Po za ty m b y ł to ty lk o jed en mały s zczeg ó ł z całej o to czk i two rzącej Hu d s o n a Pierce’a. – Nie – o d p arłam, u n o s ząc b ezczeln ie b ro d ę. – Wiem o to b ie rap tem jed n ą rzecz, k tó rej n ie wied zą p o zo s tali. A to ró żn ica. – To ak u rat jed n a rzecz, k tó ra ma o g ro mn e zn aczen ie. – Gó wn o p rawd a. Sk o ro s am w to s zczerze wierzy ł… J ak mó g ł b y ć tak ś lep y , żeb y my ś leć, że n ajb ard ziej is to tn y mi rzeczami b y ły b łęd y z jeg o p rzes zło ś ci? To ro zry wało mi s erce i s p rawiało , że k ied y ch ciałam mu co ś o d p o wied zieć, łamał mi s ię g ło s . – Są jes zcze ważn iejs ze rzeczy . Prag n ęłam g o d o tk n ąć, p o g ład zić p o twarzy , zo b aczy ć jeg o reak cję. Wy ciąg n ęłam d o n ieg o ręk ę, ale o n zro b ił k ro k d o ty łu . – Oczy wiś cie, d o s k o n ale mn ie zn as z – p ry ch n ął – s k o ro czu jes z s ię s wo b o d n ie, s twierd zając ten fak t. – J eg o to n b y ł n ieg rzeczn y , s ark as ty czn y . Nie wierzy ł. Źle zin terp reto wał mo je s ło wa i o d wró cił ich zn aczen ie. Od d aliłam s ię, żeb y ch wilę p o my ś leć. Wied ziałam o Hu d s o n ie ró żn e rzeczy , k tó re o d k ry łam, s p ęd zając z n im czas . Wierzy łam, że b y ł k imś więcej n iż g o ś ciem, k tó ry man ip u lo wał k o b ietami d la s p o rtu . Wid ziałam to , czu łam, g d y mn ie cało wał i k ied y leżał p o międ zy mo imi n o g ami. I jeś li n ap rawd ę wierzy łam w s zczero ś ć tamty ch mo men tó w, to mu s iałam mu p o wied zieć, że mu u fam. Czy li że mó wił p rawd ę – n ie b y ł o jcem d zieck a Celii. Ty lk o p o co miałb y o p o wiad ać ro d zico m, że to z n im zas zła w ciążę? Gd y zd ałam s o b ie s p rawę z p o wo d u , p o czu łam, jak b y m miała w żo łąd k u s to s k amien i. – To d lateg o , że ją k o ch as z, p rawd a? – Wy p o wied zen ie ty ch s łó w s p rawiło , że
ciężar w mo im b rzu ch u s tał s ię jes zcze więk s zy . – Dlateg o p o wied ziałeś ro d zico m, że to two je d zieck o . – Nie! Pro tes t ze s tro n y Hu d s o n a k azał mi s ię o d wró cić i zn ó w s p o jrzeć mu w twarz. – Nie ma in n eg o lo g iczn eg o wy tłu maczen ia. W k o ń cu trzeb a b y ło o g ro mn ej zaży ło ś ci i więzi u czu cio wej, żeb y wziąć tak wielk ą o d p o wied zialn o ś ć za d ru g ą o s o b ę. I to b y ł d o wó d n a to , że Hu d s o n wcale n ie b y ł s o cjo p atą, b o p o trafił zatro s zczy ć s ię o k o g o ś w tak im s to p n iu . Z ty m że o b ecn ie d awało mi to n iewielk ie p o cies zen ie. – Sk o ń cz z ty m, Alay n o . – To b y ł s tan o wczy ro zk az, z k tó ry m raczej żad en czło wiek n ie ch ciałb y d y s k u to wać. Ale ja b y łam zd etermin o wan a, żeb y u s ły s zeć p o twierd zen ie p rawd y , k tó ra ró wn ie d o b rze mo g ła mn ie zab ić. – Ko ch as z ją. Hu d s o n zaczął b ezrad n ie mach ać ręk ami. – Na lito ś ć b o s k ą! Gd y b y m rzeczy wiś cie b y ł zd o ln y d o teg o u czu cia, to Celia n ie b y łab y o s o b ą… – Urwał i zamilk ł. Celia n ie b y łab y tą o s o b ą… J eg o s ło wa o d b ijały s ię w mo jej g ło wie ech em jak p io s en k a, k tó rej u wielb iałam s łu ch ać. Po d s zed ł d o mn ie i złap ał mo ją twarz w d ło n ie. Un ió s ł g wałto wn ie mo ją b ro d ę i wy ced ził: – Nie k o ch am Celii. Ob iecałem, że b ęd ę z to b ą s zczery , Alay n o , ale wid zę, że to n a n ic, s k o ro mi n ie u fas z. Wciąż b y łam ws trząś n ięta jeg o wy zn an iem. Celia n ie b y łab y tą o s o b ą, k tó rą… No właś n ie, co ? By p o k o ch ał? To k to – ja? Teg o jed n ak n ie p o wied ział. M imo ws zy s tk o jeg o p rawie wy zn an ie u s p o k o iło mo je n erwy i u s tab ilizo wało b icie s k o łatan eg o s erca. Hu d s o n p o g ład ził mo je wło s y i zało ży ł mi za u ch o k o s my k . Sp o jrzałam g łęb o k o w jeg o s zare o czy i d o s trzeg łam w n ich n iewid zian ą p rzed tem czu ło ś ć. – Nig d y n ie p rzes p ałem s ię z Celią. – J eg o g ło s b y ł mięk k i, ale żarliwy . – Nie k o ch am jej. Nie b y ła ze mn ą w ciąży . Zau faj mi – d o d ał jes zcze b ard ziej mięk k o i żarliwie. – Pro s zę. – Ok ej. Un ió s ł b rwi ze zd ziwien ia.
– Ok ej? – Ok ej, u fam ci. – Nap rawd ę? Po my ś lałam, jak b ard zo ch ciałam zy s k ać zau fan ie Brian a i jak wielk i zawó d p o czu łam, k ied y o k azało s ię, że wciąż mi n ie u fał. Hu d s o n p o trzeb o wał k o g o ś , p o trzeb o wał mn ie, żeb y m mu zau fała. Po win n am częs to g o o ty m zap ewn iać. Sk o ro g o k o ch ałam – a tak mi s ię wy d awało – to mu s iałam b ard ziej s ię s tarać i g o ws p ierać. – Tak . – Uś miech n ęłam s ię. J eg o ciało ro zlu źn iło s ię, jak b y k to ś zd jął z n ieg o n ag le o g ro mn y ciężar. – Dzięk u ję. – Po cało wał mn ie w czo ło . – Dzięk u ję. Nawet mimo teg o , że b y łam zaab s o rb o wan a Hu d s o n em, n ie mo g łam n ie zau waży ć o s o b liwo ś ci całej tej s y tu acji. Przy tu laliś my s ię mo cn o i zap ewn ialiś my wzajemn ie, co u k azy wało n as w in n y m ś wietle n iż ty lk o k o ch an k ó w b ez zo b o wiązań . Co my wy p rawialiś my ? – o mal g o n ie zap y tałam. J u ż miałam te s ło wa n a k o ń cu języ k a, jed n ak n ie zd o b y łam s ię n a o d wag ę, żeb y zd mu ch n ąć je w eter z mo ich u s t. Czy o n też to czu ł? Nawet jeś li tak b y ło , to u k ry ł to p rzed e mn ą, k ład ąc mo ją g ło wę n a s wo im ramien iu , żeb y m n ie p atrzy ła mu w o czy . I to b y ło w p o rząd k u . Po d o b ało mi s ię to zb liżen ie, ciep ło i p ewn o ś ć s ieb ie, k tó ry ch mi d o s tarczy ł. Po ch wili Hu d s o n p rzerwał cis zę. – Zo b acz, mo ja matk a s o b ie id zie. Od s u n ęłam s ię, żeb y zerk n ąć n a g ru p k ę, o d k tó rej s ię o d s ep aro waliś my . Rzeczy wiś cie, So p h ia w s wo im za d u ży m k ap elu s zu s u n ęła ś cieżk ą wio d ącą d o d o mu . Sk o ro miało jej n ie b y ć, d o łączen ie d o p o zo s tały ch wy d ało s ię b ard ziej s trawn e. – Po win n iś my wracać. – Po win n iś my – p o twierd ził z p ewn ą d o zą n iech ęci, a jeg o wzro k p o węd ro wał d o mo ich u s t. – Po win n iś my wcześ n iej s ię p o cało wać i tro ch ę p o o b ś cis k iwać – k o n ty n u o wał, p o ch y lając n ad e mn ą g ło wę. – Sk o ro ws zy s cy p atrzą. Nie zd ąży łam n awet wy razić zg o d y , b o o p ló tł d ło n ią mo ją s zy ję i ws u n ął mi języ k d o u s t. W p rzeciwień s twie d o p o cału n k ó w, k tó ry mi o b s y p y wał mn ie p o d czas s ek s u , ten b y ł s ło d k i i n iewin n y . Co n ie zn aczy , że n ie b y ło w n im n amiętn o ś ci. Hu d s o n n ajp ierw s s ał, lizał i p o d g ry zał mo ją g ó rn ą warg ę, p o tem to s amo zro b ił z d o ln ą, a p o ch wili jeg o języ k zn ó w len iwie k o ło wał w mo jej b u zi. Ten p o cału n ek
n azwał p o p is ó wk ą p rzed n as zy mi wid zami, ale tak n ap rawd ę b y ł w cało ś ci d la n as – h armo n iczn a mies zan k a mn ie i jeg o , tak całk o wicie s to p io n a, że s traciłam ju ż o rien tację, g d zie o n s ię zaczy n ał, g d zie ja s ię k o ń czy łam i czy j s mak czu łam. To b y ło co ś więcej, jak p io s en k a o miło ś ci b ez s łó w, o b ietn ica p o zb awio n a s trach u . To b y ła is k ra, p o czątek czeg o ś zu p ełn ie n o weg o . Od s u n ęliś my s ię o d s ieb ie n iech ętn ie, b o jąc s ię, żeb y czar n ie p ry s ł. Po ch wili złap ałam g o za ręk ę i zn ó w b y liś my p arą. Wró ciliś my d o s wo ich ró l. Hu d s o n zach o wy wał s ię in aczej, p rawd o p o d o b n ie d lateg o , że So p h ia s o b ie p o s zła, ale ja wo lałam wierzy ć, że to z p o wo d u wiary , k tó rą w n im p o k ład ałam. Stał s ię s k o ry d o zab awy i b eztro s k i. Po raz p ierws zy d o s trzeg łam to p o d czas meczu z Ad amem i Ch an d lerem. Umiejętn ie zd o min o wał ro zg ry wk ę – tak jak s o b ie wy o b rażałam, że d o min u je w s ali o b rad zarząd u w firmie. J ed n ak p o międ zy k o lejn y mi tu rami zas k ak iwał mn ie, p rzy b ijając ze mn ą p iątk i i p o k lep u jąc mn ie p rzy jaciels k o p o p lecach . Nie o d n io s łam wrażen ia, że ro b ił to n a p o k az, p o n ieważ n ie b y ło p o trzeb y , żeb y p rzek o n y wać d o n as zeg o związk u Ad ama i Ch an d lera. Z rad o ś cią p rzy jęłam tak i ro zwó j wy p ad k ó w, zap ewn e cies ząc s ię zb y t o twarcie. Gran ica p o międ zy teatrzy k iem a rzeczy wis to ś cią zu p ełn ie s ię ro zmy ła. Po d wó ch wy g ran y ch s etach p o s tan o wiliś my p rzejech ać s ię s k u terami wo d n y mi. Hu d s o n p ro wad ził, a ja s ied ziałam za n im i trzy małam s ię g o k u rczo wo . Kiero wał p ewn ie, tn ąc p o falo wan ą wo d ę, a mn ie p rzech o d ził d res zczy k p o d n iecen ia d zięk i zawro tn ej p ręd k o ś ci i temu , jak fajn ie b y ło b y ć b lis k o n ieg o . Kied y zaś s traciliś my ró wn o wag ę i wp ad liś my d o o cean u , Hu d s o n złap ał mn ie i p o cało wał b ezlito ś n ie, zan im ws k o czy ł z p o wro tem n a s k u ter i p o d ał mi ręk ę, p o mag ając wy d o s tać s ię z wo d y . – J es zcze raz, s k arb ie? – zap y tał, p rzek rzy k u jąc s iln ik . – J es zcze raz. Po p o wro cie z p laży , g d y ju ż s ię ro zp ak o waliś my i zmien iliś my u b ran ia, p o s zliś my n a weran d ę, g d zie czek ał g rill z s zas zły k ami i k iełb as k ami u p ieczo n y mi p rzez J ack a. So p h ia zas zy ła s ię w s wo im p o k o ju , g d zie – jak twierd ziła – p rzeży wała k o lejn y n iezn o ś n y b ó l g ło wy . Przy s zła d o n as ty lk o n a mo men t, żeb y p o wied zieć „d o b ran o c”, ale wed łu g mo jej teo rii zes zła n a d ó ł ty lk o p o to , żeb y n ap ełn ić k ielis zek . Wieczó r zak o ń czy liś my k ilk o ma p arty jk ami p o k era, w k tó ry ch J ack n as ws zy s tk ich zmió tł. Pó źn iej ja i Hu d s o n u d aliś my s ię d o s y p ialn i. Id ąc p o s ch o d ach , p en etro waliś my o czami p ejzaże n as zy ch ciał. Led wo d rzwi s ię zamk n ęły , a Hu d s o n ju ż p rzy g wo źd ził mn ie d o ś cian y włas n y m
ciałem i zaczął d es p erack o cało wać, d ry lu jąc mo je u s ta języ k iem, aż s traciłam o d d ech . Kręciło mi s ię w g ło wie, majtk i o d razu zro b iły s ię mo k re o d p o d n iecen ia, ale zn alazłam w s o b ie s iłę, żeb y u wo ln ić s ię z u ś cis k u i p o ło ży ć ręce n a jeg o k latce p iers io wej. – Po czek aj, Hu d s o n . – Ch o lera, Alay n a. M u s zę b y ć w to b ie. Nie d am rad y czek ać an i min u ty d łu żej. Zn ó w zaczął s ię d o mn ie d o b ierać, ale zro b iłam u n ik , p rzez co n ie trafił w mo je u s ta, ty lk o s p o tk ał s ię z żu ch wą. – J u ż n ieb awem, H. – p o wied ziałam i czmy ch n ęłam mu p o d ło k ciem. – Przy g aś ś wiatła tak jak wcześ n iej. M ó wiąc to , s złam ty łem, aż mo je p lecy s p o tk ały s ię z d rzwiami s zafy , d o k tó rej s ch o waliś my walizk i. Hu d s o n p o wies ił p arę rzeczy n a wies zak ach , a res ztę p o ch o wał d o s zu flad , ale ja n ie zap rzątałam s o b ie g ło wy ro zp ak o wy wan iem. – Po łó ż s ię d o łó żk a. Nag i. –
Och ,
p rzejmu jes z
in icjaty wę
–
p o wied ział,
o p ierając
s ię
o
ś cian ę
z ro zp o s tarty mi ramio n ami. – J ak s ło d k o . –
Nie trak tu j mn ie tak
p ro tek cjo n aln ie –
o d p arłam, n u rk u jąc w s zafie
w p o s zu k iwan iu czerwo n ej k o s zu lk i n o cn ej, k tó rej wid o k Hu d s o n p rzeg ap ił wieczó r wcześ n iej. Gd y ty lk o u d ało mi s ię ją zn aleźć, zwin ęłam ją w czerwo n ą k u lk ę, żeb y n ie zo b aczy ł, co trzy małam, i czmy ch n ęłam d o łazien k i. – Nie trak tu ję. To ek s cy tu jące – p o wied ział, mas u jąc s wo je k ro cze. – J u ż mi s tan ął. – Do b rze. – Uś miech n ęłam s ię fig larn ie. – A teraz ró b , co ci p o wied ziałam. Ty lk o n ie zaś n ij! – d o d ałam, s to jąc w p ro g u łazien k i. – To n ie s ied ź tam wieczn o ś ć. Po d b u d o wan a p o zy ty wn y m n ap ięciem, p rzeb rałam s ię w mg n ien iu o k a. M in ął cu d o wn y d zień . Dawn o ju ż n ie d o ś wiad czy łam tak ieg o zad o wo len ia, a Hu d s o n mi to zap ewn ił. I b y łam p ewn a, że o n czu ł to s amo . Razem p o p ad aliś my w p ewien s tan , a teraz ch ciałam ś więto wać te u czu cia z mo im k o ch an k iem, wy rażając je jak n ajmo cn iej ciałem, b o s ło wami jes zcze n ie mo g łam. Ro zp u ś ciłam wło s y , k tó re o p ad ły mi s wo b o d n ie n a ramio n a. Zg as iłam ś wiatło w łazien ce i wes złam d o s y p ialn i. Hu d s o n s ied ział n ag i n a k o łd rze. Na mó j wid o k g o zatk ało .
– J ezu , Alay n a. J es teś p rzep ięk n a – p o wied ział i u k lęk n ął. – Ch ciałb y m, żeb y ś miała to n a s o b ie, g d y b ęd ę cię p iep rzy ł. Przy zwy czaiłam s ię ju ż d o ty ch jeg o tek s tó w p rzed s to s u n k iem, ale i tak s ię zaru mien iłam. – Ch o d ź tu – mru k n ął. Ru s zy łam w jeg o s tro n ę, ale zatrzy małam s ię w p ó ł d ro g i. – Zaraz, zaraz. Ch y b a ja d ziś rząd zę? – p rzy p o mn iałam mu . Hu d s o n u s iad ł i p rzech y lił g ło wę. – To p rzejmu j k o n tro lę. Po czu łam d res zczy k p o d n iecen ia n a cały m ciele p o ty m, jak o d s tąp ił o d wład zy . Zaws ze d o min o wał w n as zy m s ek s ie, a teraz p o zwo lił mi p rzejąć in icjaty wę. W p ewn y m s en s ie p o czu łam n awet p res ję, k tó rej s ię n ie s p o d ziewałam, a k tó ra jed n ak mn ie ek s cy to wała. – Us iąd ź p lecami d o o p arcia. – M o je żąd an ie zab rzmiało mo cn iej, n iż zak ład ałam. Hu d s o n u ś miech n ął s ię i zro b ił d o k ład n ie to , czeg o o d n ieg o o czek iwałam. Ściąg n ęłam ramio n a w ty ł, wy p ro s to wałam s ię, żeb y d o d ać s o b ie p ewn o ś ci s ieb ie i p rzy o k azji wy ek s p o n o wać b iu s t, i p o d es złam d o łó żk a. Patrząc Hu d s o n o wi w o czy , zaczęłam p ełzn ąć w jeg o s tro n ę. Przez cały czas o b s erwo wałam, jak jeg o wzro k węd ru je o d mo ich p iers i d o twarzy . Kied y s ię d o n ieg o d o czo łg ałam, p rzejech ałam ręk ami p o jeg o u mięś n io n y ch ły d k ach , a p o tem w g ó rę, p rzez k o lan a d o u d . Zatrzy małam s ię p rzy tward y m jak k amień fiu cie i p o lizałam g o jed n y m zwin n y m ru ch em o d n as ad y aż p o k o n iu s zek . Źren ice Hu d s o n a wy g ląd ały jak węg ielk i ro zżarzo n e p o żąd an iem. – Zró b to jes zcze raz. Wy k o n an ie jeg o p o lecen ia b y ło b y d la mn ie czy mś n o rmaln y m, ale n ie ch ciałam tak s zy b k o o d d awać s wo jej wład zy . – M o że. J eg o u ś miech s tał s ię jes zcze s zers zy . Sp rawd zał mo je s amo zap arcie – i zd ałam eg zamin . Zn ó w zan u rk o wałam międ zy jeg o n o g i, ty m razem s k u p iając s ię ty lk o n a czu b k u p en is a. Cało wałam g o , n ie p rzery wając k o n tak tu wzro k o weg o z Hu d s o n em. Po lizałam k o ro n ę jes zcze raz, n ap awając s ię jej s ło n awy m s mak iem, p o czy m zan u rzy łam całeg o czło n k a w ciep le s wo ich u s t. Hu d s o n jęk n ął p rzeciąg le. – Och , maleń k a! Ss ies z tak d o b rze. Dro czy łam s ię z n im i u wo d ziłam g o , jed n ą ręk ą p ies zcząc jeg o jąd ra, u s tami zaś
liżąc, s s ąc i g ład ząc p en is a. M o je temp o n ie b y ło jed n o s tajn e. Wk ró tce Hu d s o n wp ló tł p alce w mo je wło s y i zaczął p rzejmo wać k o n tro lę. Przy trzy mał mo ją g ło wę, g d y miałam jeg o czło n k a g łęb o k o w u s tach , a p o tem zaczął p o ru s zać s ię w p o żąd an y m p rzez s ieb ie ry tmie. Po zwo liłam mu k o n tro lo wać s y tu ację ty lk o p rzez ch wilę, n as łu ch u jąc jęk ó w i s tęk an ia, k tó re to warzy s zy ły jeg o ru ch o m. Nas tęp n ie o d s u n ęłam ręk ę Hu d s o n a i p o d n io s łam s ię, wy p u s zczając las k ę z u s t. – Ch ces z więcej? – k u s iłam. – M u s is z p o czek ać. Ws p ięłam s ię wy żej n a n ieg o i s iad łam mu n a b io d rach , tak że jeg o n ap rężo n y p en is zn alazł s ię za mo im ty łk iem. Hu d s o n wy b ału s zy ł o czy zaciek awio n y . Ro zcap ierzy łam p alce n a jeg o g o łej k lacie i s ch y liłam s ię, żeb y g o p o cało wać. By ł zach łan n y , wy g ło d n iały , ś wid ro wał języ k iem mo je u s ta. Złap ał mn ie za p o liczk i, żeb y u n ieru ch o mić w tej p o zy cji, ale p o trząs n ęłam g ło wą i mu s ię wy rwałam. – Czeg o ty ch ces z? – zap y tał, tracąc o d d ech . Ry zy k iem z jeg o s tro n y b y ło p o zwo lić mi ro zk azy wać, ale wy raźn ie s am ch ciał teg o s p ró b o wać, za co b y łam mu wd zięczn a. Ch o ciaż n ie u fał mi n a in n y ch p o lach , tu taj s ię p o d d ał. To b y ł wielk i k ro k zaró wn o d la n ieg o , jak i d la mn ie. I mimo że jak aś częś ć mn ie ch ciała, żeb y wziął mn ie tak jak zwy k le, tak jak o n s o b ie teg o ży czy ł, o b s tawałam p rzy zamian ie ró l ze wzg lęd u n a to , jak ważn e b y ło d la n as o b o jg a to , żeb y s p ró b o wać. Ty m p y tan iem jed n ak mn ie zag iął. Czeg o ja właś ciwie ch ciałam? – Do tk n ij mo ich p iers i – p o wied ziałam wres zcie. Hu d s o n ws u n ął ręce p o d jed wab n ą k o s zu lk ę. J ed en ru ch k ciu k ami i mo je s u tk i s tan ęły n a b aczn o ś ć. Zaws ze reag o wały n a jeg o s tan o wcze p ies zczo ty . Po ch y liłam s ię, żeb y g o p o cało wać, ale zamias t teg o o n zan u rzy ł g ło wę w mo im d ek o lcie. Zs u n ął mi k o s zu lk ę i wziął w u s ta k o n iu s zek mo jej p iers i. Ss ał ją i p o d g ry zał s u tek , aż wy d ałam z s ieb ie n iemrawe p o s tęk iwan ie. – Hu d s o n , o ch , Bo że. Ws u n ął ręk ę za k o ro n k ę mo ich majtek i zaczął d rażn ić cip k ę, węd ru jąc p alcem w s tro n ę jej ro zp alo n eg o o two ru . – J es teś ju ż tak a wilg o tn a, s k arb ie – p o wied ział i p o lizał d elik atn ie mó j s u tek , że aż s ię wzd ry g n ęłam. – M am wło ży ć w cieb ie p alce? Po wied z mi. Hu d s o n w mis trzo ws k i s p o s ó b p o trafił mn ie o mamić. Po d jeg o d o ty k iem mo je ciało b y ło s k ło n n e d o ws zy s tk ieg o . Po s tan o wiłam p o d d ać s ię p rzy jemn o ś ci, k tó rą mó g ł mi zap ewn ić, ale ty m razem n a s wo ich waru n k ach . – Ch cę w s o b ie two jeg o p tas zk a – wy s zep tałam.
Uś miech n ął s ię ty lk o , ale n awet n ie d rg n ął, żeb y s p ełn ić to o czek iwan ie. Zamias t teg o p rzy s s ał s ię zn ó w d o mo ich cy ck ó w, a ja g ło ś n o zajęczałam. – J es tem g o to wa – p o wied ziałam ju ż b ard ziej d o s ad n ie. – Ch cę cię u jeżd żać. Bły s k p o żąd an ia p rzemk n ął mu p o twarzy . J ed n y m zwin n y m ru ch em ro zd arł p o b o k ach mo je majtk i, wy jął s p o d e mn ie p o rwan y materiał i rzu cił g o n a b o k . Na wid o k teg o p ry mity wn eg o ak tu p rzes zed ł mn ie d res zcz, a w mo ich ży łach p o żąd an ie ro zes zło s ię jak n iek o n tro lo wan y o g ień . Des p erack o p rag n ąc g o p o s iąś ć, o d s k o czy łam d o ty łu , żeb y złap ać ró wn o wag ę i s ię n ad n im u s ad o wić. Wzięłam d o ręk i jeg o majes taty czn e b erło i s k iero wałam je p ro s to d o ciep łej, mo k rej s zp ark i. M o je p o d n iecen ie wzmo g ło o d czu cie p en is a p u ls u jąceg o we mn ie. – Nie p o jmu ję, czy m s o b ie n a to zas łu ży łem – p o wied ział Hu d s o n o ch ry p n ięty m g ło s em, łap iąc mn ie zn ó w za b iu s t. – Po win ien em cię wy n ag ro d zić za to , że d zis iaj tak wiary g o d n ie zag rałaś mo ją d ziewczy n ę. Na ch wilę zamarłam. J eg o k o men tarz mn ie zab o lał, ch o ć n ie miałam p ewn o ś ci, czy p o win ien . Czy w ten s p o s ó b p rag n ął mi u ś wiad o mić i p rzy p o mn ieć, że cały d zień b y ł n a n ib y ? Czy mo że ch ciał zo b aczy ć, jak a b ęd zie mo ja reak cja? A mo że w ten s p o s ó b p o d n o s ił g ard ę, żeb y n ie wp u ś cić d o n as zeg o związk u żad n y ch u czu ć? Is tn iała jes zcze tak a mo żliwo ś ć, że ty lk o mi s ię wy d awało , że co ś p o czu ł, a ty m zd an iem jed y n ie s twierd ził fak t. Po wied ział, co wid ział. Nie, to n ie mo g ła b y ć p rawd a. Cały m s ercem wierzy łam, że międ zy n ami s two rzy ło s ię co ś więcej. M o że p o p ro s tu n ie b y ł w s tan ie s ię p rzed e mn ą p rzy zn ać – p rzed s o b ą też – ale ja s wo je wied ziałam. Po p ro s tu wied ziałam. Op u ś ciłam s ię n a p en is a i zach ły s n ęłam p o wietrzem. Hu d s o n miał rację: n ie b y łam jes zcze w p ełn i g o to wa. Czu ł s ię we mn ie p ełn y i wielk i. Zaczęłam s ię wić, p ró b u jąc zn iwelo wać ten d y s k o mfo rt. Po ło ży ł d ło ń p łas k o n a mo jej k latce p iers io wej i p o p ch n ął mn ie lek k o d o ty łu . To p o mo g ło . Od g ięcie s ię s p rawiło , że o two rzy łam s ię, a o n mó g ł wejś ć we mn ie d o k o ń ca. – J a n ie mo g ę – s tęk n ął. – J es teś tak a cias n a, Alay n o . Co za u czu cie. Un io s łam b io d ra, p o d n o s ząc s ię, a p o tem zn o wu o p ad ając. Hu d s o n wiercił s ię p o d e mn ą, p ró b u jąc n arzu cić mi temp o , ale ja n ie d ałam za wy g ran ą. Dalej k o ły s ałam s ię p o wo li w g ó rę i w d ó ł, ś lizg ając s ię g ład k o p o jeg o s talo wy m wzwo d zie. Ręce Hu d s o n a węd ro wały p o mn ie jak o s zalałe: z p iers i n a u d a, p o tem n a b io d ra, aż w k o ń cu s p o częły tu ż n ad cip k ą. Z wy czu ciem d rażn ił k ciu k iem mo ją łech taczk ę. – Och , Bo że! Bo że! – k rzy czałam, wijąc s ię n a n im. Cu d o wn e u czu cie jeg o
p en is a o cierająceg o
s ię o
ś cian y
mo jej
wag in y
w p o łączen iu z ty m, co ro b ił mo jemu wrażliwemu p ąk o wi, d o p ro wad zało mn ie d o s zaleń s twa. By łam ju ż n iemal n a k rawęd zi, ale jes zcze n ie w p ełn i g o to wa n a s zczy to wan ie, za k tó ry m tak tęs k n iłam. Oczy zas zk liły mi s ię o d łez, a k ro p elk i p o tu zro s iły mo ją s k ó rę. – J es tem s zczęś liwa, Hu d s o n . Ty mn ie u s zczęś liwiłeś . Nie mo g łam p rzes tać mó wić, mo je s ło wa p rzep latały ek s taty czn e, g ard ło we jęk i. Sp o d o p ad ający ch p o wiek wid ziałam jeg o d zik i wzro k , p o trzeb ę d y man ia. Hu d s o n o two rzy ł s zero k o o czy p o mo im wy zn an iu i n o wy b ły s k ro zś wietlił mro czn e p o żąd an ie. – A ja u s zczęś liwiłam cieb ie – g ad ałam jak n ajęta. Sło wa p ły n ęły z mo ich u s t n iczy m o rg azm, k tó reg o tak ju ż p o trzeb o wałam. Do s trzeg łam o s trzeżen ie n a twarzy Hu d s o n a, lecz n ie mo g łam s ię p o ws trzy mać, b y n ie p o wied zieć jes zcze więcej. – Zak o ch u jemy s ię w s o b ie. To właś n ie my . Zak o ch u jemy s ię w s o b ie. – Wy s tarczy . W mg n ien iu o k a zrzu cił mn ie z s ieb ie i p o ło ży ł p o d s o b ą, n ie wy ch o d ząc ze mn ie. Zg iął mo je n o g i w k o lan ach i p o p ch n ął je d o p rzo d u , p ch ając też mn ie, jak b y ch ciał ro zerwać. W tak iej p o zy cji d źg ał co raz mo cn iej i g łęb iej – g łęb iej n iż zazwy czaj. Ch ciał w ten s p o s ó b u k arać mn ie za mo je s ło wa, za ś wiad o mo ś ć, że b y ł ze mn ą p o łączo n y . Ale ta k ara ty lk o u twierd ziła mn ie w p rzek o n an iu , że miałam rację. I to o d k ry cie w p o łączen iu z jeg o s zaleń czy mi ru ch ami s p rawiło , że zu p ełn ie s ię zatraciłam – d la n ieg o . Do s złam tak g wałto wn ie, że mo je ciało rzu cało s ię p o d n im w n iek o n tro lo wan y s p o s ó b . Hu d s o n n ie p rzes tawał, s ięg n ął s ameg o k o ń ca mn ie, aż s zczy to wałam p o n o wn ie. Ty m razem d o mn ie d o łączy ł, zan u rzając s wo ją p ałę jes zcze g łęb iej, k ied y s ię s p u s zczał. Gd y o b y d wo je s ię u s p o k o iliś my , o p ad ł ciężk o n a łó żk o o b o k mn ie. Bez s ło wa o p ló tł mn ie ramien iem i p o s zed ł s p ać. Zes zty wn iałam. Zazwy czaj p rzy tu laliś my s ię d łu żej, a Hu d s o n p ieś cił mn ie i g łas k ał p rzed s n em. Ale tej n o cy rzu ciłam mu więcej n iż jed n o wy zwan ie. Po trzeb o wał czas u , żeb y to p rzep raco wać. I p rzy n ajmn iej wciąż miał mn ie w ramio n ach . To mu s iał b y ć d o b ry zn ak . Tro ch ę trwało , zan im o g arn ął mn ie s en , jed n ak k ied y w k o ń cu s ię u d ało , s p ałam g łęb o k o i s p o k o jn ie. Ran o o b u d ziłam s ię s ama. M imo ś wiad o mo ś ci, że Celia miała teg o d n ia zło ży ć wizy tę w Hamp to n , czu łam s ię s zczęś liwa. Do p ó k i n ie p o d es złam d o s zafy p o u b ran ie i n ie zau waży łam, że zn ajd u ją s ię w n iej ty lk o mo je b ag aże. Zn ik n ęły u b ran ia i walizk i Hu d s o n a.
===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=
Po łk n ęłam p iek ący k was , k tó ry zb ierał mi s ię w g ard le, i zaczęłam s ię w amo k u u b ierać, n ie d b ając o wło s y , twarz an i b u ty . To , że rzeczy Hu d s o n a zn ik n ęły , wcale n ie mu s iało o zn aczać, że o n też, wmawiałam s o b ie, p rzemierzając s ch o d y i p ró b u jąc o p an o wać ro s n ący n iep o k ó j. M u s iało is tn ieć jak ieś wy tłu maczen ie. Szłam za g ło s ami i zas tałam M irę z So p h ią, k tó re p o ch y lo n e n ad s to łem w jad aln i o g ląd ały k ilk a s p o ry ch ro zmiaró w p lak ató w ro zp o s tarty ch p rzed n imi n a b lacie. M ira p o d n io s ła g ło wę i z u ś miech em n a u s tach p o wied ziała: – Dzień d o … – Gd zie jes t Hu d s o n ? – wes złam jej w s ło wo , zak ład ając ręce n a p iers iach . So p h ia ły p n ęła n a mn ie s p o n ad s wo ich o k u laró w d o czy tan ia. – Wy s zed ł z Celią – o zn ajmiła z tru d n ą d o u k ry cia s aty s fak cją. M ira ws tała i o d wró ciła s ię d o mn ie, p o ś więcając mi całą s wo ją u wag ę. – Wy p ad ła mu jak aś s p rawa. Co ś p iln eg o . M u s iał jak n ajs zy b ciej p o lecieć d o Cin cin n ati. – Celia g o o d wio zła. – M amo ! Przes tań ! Nig d y n ie wid ziałam p o iry to wan ej M iry , b y ło to n ien atu raln e i s p rzeczn e z jej łag o d n ą n atu rą. Po d ziałało jed n ak , żeb y u cis zy ć So p h ię. – Celia ak u rat ju ż tu b y ła, żeb y p o k azać n am p lan y wy s tro ju wn ętrz, k ied y Hu d s o n d o wied ział s ię, że mu s i n as o p u ś cić. Zap ro p o n o wała, że g o zawiezie. Dzięk i temu Hu d s o n mó g ł zo s tawić tu taj s amo ch ó d d la cieb ie, żeb y ś w razie czeg o mo g ła wró cić d o mias ta, k ied y ty lk o zech ces z. Nie b y ło g o . Od s zed ł. Z Celią. Nag le p o wietrze w d o mu wy d ało s ię d u s zn e i g ęs te. Od d y ch an ie s p rawiało mi tru d n o ś ć. Czy Hu d s o n n a p ewn o miał d o załatwien ia n ag łą s p rawę w in teres ach ? A mo że w ten s p o s ó b p ró b o wał u ciec o d n as zeg o emo cjo n aln eg o p o łączen ia, k tó re zro d ziło s ię d zień wcześ n iej? Ob iecał, że n ig d y
mn ie n ie o k łamie, lecz ty m razem n ie p o wied ział d o mn ie n ic b ezp o ś red n io . Po p ro s tu s ię ro zp ły n ął. Po za ty m b y ła jes zcze jed n a k wes tia, k tó rej n ig d y n ie ch ciałam ro zp atry wać w ten s p o s ó b – mó wiąc, że n ig d y mn ie n ie o s zu k a, mó g ł właś n ie k łamać. To b y ło zb y t b o les n e, żeb y m mo g ła to wy razić. Szczeg ó ln ie w o b ecn o ś ci in n y ch . A ju ż n a p ewn o n ie p rzy So p h ii. Po wró t d o d o mu s tał s ię n ag le mo im p rio ry tetem. Hu d s o n zo s tawił mi au to . By ł ty lk o jed en p ro b lem. – Nie u miem p ro wad zić. M ira wzru s zy ła ramio n ami. – Hu d s o n p o wied ział, że mo żes z n ie ch cieć. Wo b ec teg o M artin cię o d wiezie. – Nie b ęd ę p o ś więcać zatru d n io n y ch p rzeze mn ie lu d zi d o … M ira zaczęła wy mach iwać ręk ami i zmierzy ła matk ę ś wid ru jący m s p o jrzen iem. – To ja ją zab io rę! Alb o Ad am. Alb o Ch an d ler. – J a cię zawio zę. Od wró ciłam s ię. Za mn ą s tał J ack . Wd zięczn o ś ć zag o to wała s ię we mn ie z tak ą mo cą, że w k ącik ach o czu zeb rały mi s ię łzy . – Dzięk u ję ci. Daj mi d zies ięć min u t n a s p ak o wan ie rzeczy . Wy b ieg łam, zan im k to k o lwiek zd o łał wy p o wied zieć s ło wo . Wd rap u jąc s ię n a p iętro co d wa s ch o d k i, p o ch wili zn alazłam s ię p rzed s y p ialn ią. Nas zą s y p ialn ią. Sama my ś l o ty m p rzes zy ła mn ie jak s zty let, s k o ro Hu d s o n a tam n ie b y ło . Wy ciąg n ęłam z s zafy walizk ę i zaczęłam mio tać s ię p o p o k o ju , zb ierając z p o d ło g i rzeczy , k tó re p o ro zrzu całam d o o k o ła w ciąg u o s tatn ich d n i: k o s tiu m k ąp ielo wy , s zlafro k , czerwo n ą k o s zu lk ę n o cn ą. Gd y wró ciłam z łazien k i ze s zczo teczk ą d o zęb ó w i p o zo s tały mi p rzy b o rami to aleto wy mi, w p ro g u s tała M ira. – Lay n ie, n ie mu s is z jes zcze wy jeżd żać. M in ęłam ją i wrzu ciłam rzeczy d o o twartej walizk i. – Zo s tań d o ju tra. Zo rg an izu jemy s o b ie b ab s k i wieczó r, zro b ię ci p azn o k cie, jeś li zech ces z. Co ty n a to ? W rezy d en cji Pierce’ó w mies zk ali n ap rawd ę ś wietn i lu d zie. Uwielb iałam M irab elle. A J ack s zy b k o s tał s ię mo im p rzy jacielem. Nawet Ad am i Ch an d ler u jęli mn ie s wo imi ch ło p ięcy mi ch arak terami. J ed n ak ich cu d o wn o ś ć zo s tała p rzy ćmio n a terro rem So p h ii. I żad n e z n ich n ie zn aczy ło d la mn ie ty le, co jej s y n . – M ira, d zięk u ję ci. Nap rawd ę. J ed n ak n ie mo g ę tu zo s tać b ez Hu d s o n a. – Ro zu miem. Zap ięłam s u wak w to rb ie p o d ró żn ej i ws tałam, żeb y s p o jrzeć M irze w twarz
i s p rawd zić, czy rzeczy wiś cie ro zu miała. Z jej łag o d n eg o s p o jrzen ia wy wn io s k o wałam, że tak . M o że ro zu miała mn ie n awet b ard ziej, n iż s ąd ziłam. Wzięłam g łęb o k i o d d ech . – Czy o n … mó wił co ś o mn ie? – Przy g ry złam warg i zaws ty d zo n a, że d ałam p o s o b ie p o zn ać n iep ewn o ś ć. – Alb o zo s tawił mi jak ąś wiad o mo ś ć? Wy g ląd ała n a zas k o czo n ą mo im p y tan iem. – M y ś lałam, że d o cieb ie zad zwo n i alb o n ap is ze… Sp rawd załaś telefo n ? M ó j telefo n . Nie miałam g o w ręk ach , o d k ąd wep ch n ęłam g o d o to reb k i p o d czas p o d ró ży d o Hamp to n . Zajrzałam p o n o wn ie d o s zafy . To reb k a wis iała n a h aczy k u p o wewn ętrzn ej s tro n ie d rzwi. Szy b k im ru ch em wy d o b y łam z n iej ap arat. – Bateria p ad ła – p o wied ziałam. – A ja n ie wzięłam ład o wark i. – M a s tan d ard o we wejś cie? M o żes z u ży ć mo jej. – Dzięk i, M ira. – M iałam o ch o tę ją p rzy tu lić. – Nie ma s p rawy – o d p arła, o b s erwu jąc, jak u s tawiałam walizk ę. – M artin s ię ty m zajmie. – Dam s o b ie rad ę. – Nie ch ciałam wo łać k o g o ś s p ecjaln ie i czek ać, aż zn ies ie mi b ag aże. M o g łam z p o wo d zen iem zro b ić to s ama. Ro zejrzałam s ię o s tatn i raz p o s y p ialn i i ru s zy łam w k ieru n k u d rzwi. – Lay n ie. – M ira zatrzy mała mn ie, zan im p rzek ro czy łam p ró g . Tru d n o b y ło p o ś więcić jej o d ro b in ę u wag i, s k o ro k ażd a tk an k a mo jeg o ciała ch ciała ju ż s tąd s p ad ać. Niecierp liwie s p o jrzałam jej w o czy . Zro b iła k ro k w mo ją s tro n ę. J ej twarz miała łag o d n y , p ełen zro zu mien ia wy raz. – Wiem, że o n cię k o ch a – p o wied ziała s tan o wczo . – Wiem to . Ale p rzes zed ł… rzeczy … k tó re u tru d n iają mu teraz o two rzen ie s ię. Więc, p ro s zę, n ie u zn aj teg o za… n o có ż… d o wó d czeg o k o lwiek , g d y b y n ie b y ł w s tan ie wy zn ać ci, co czu je. Oczy n ag le zas zły mi mg łą. M o że M ira b y ła o mamio n a jak ja, ale d o b rze b y ło u s ły s zeć o d n iej te s ło wa. Z tru d em p rzełk n ęłam ś lin ę. – Wiem. – To d o b rze. – Ale… – Ko lejn a o k azja, żeb y p rzep ro wad zić tak ą ro zmo wę mo g ła s ię ju ż n ig d y n ie n ad arzy ć. – Z czeg o to wn io s k u jes z? To zn aczy … co cię s k ło n iło d o teg o , żeb y u wierzy ć, że o n mn ie k o ch a? Że w o g ó le mo że? M ira z p ewn o ś cią wied ziała, jak ie teo rie So p h ia g ło s iła o s wo im s y n u . Że b y ł s o cjo p atą, że n ie p o trafił o b d arzać in n y ch żad n y mi u czu ciami. Ch y b a że to ws zy s tk o
b y ł ty lk o p aten t ich matk i, żeb y s ię mn ie p o zb y ć. M imo ws zy s tk o p o d ejrzewałam, że te o p in ie n ie zo s tały wy s s an e z p alca. M u s iały s ię o p ierać n a d iag n o zie lek arza czy terap eu ty . M iały n a p ewn o jak ieś p o d s tawy . M ira zacis n ęła n a mo men t p o wiek i i wy p u ś ciła n ieru ch o my s tru mień p o wietrza. – Nie wiem, Lay n ie. In aczej s ię p rzy to b ie zach o wu je. Nig d y g o n ie wid ziałam w p o d o b n y m s tan ie. – M o że wid zis z to , w co ch ces z wierzy ć. – M o że – o d p arła, u n o s ząc b ro d ę. – Ale n ie s tracę w n ieg o wiary . I mam n ad zieję, że ty też n ie. – J a też. Ale mo że Hu d s o n ju ż d awn o d ał s o b ie s p o k ó j ze mn ą. Alb o jeżeli n ie ze mn ą, to ze s o b ą. Na d o le w h o lu M ira zo s tawiła mn ie n a ch wilę, a s ama u d ała s ię d o s amo ch o d u p o ład o wark ę. J ack p o s zed ł d o g arażu p o merced es a. Wy jech ał n im i o k rąży ł p lacy k n a p o d jeźd zie. Czek ałam, aż zap ark u je. Nie o g ląd ając s ię za s ieb ie, wy czu łam o b ecn o ś ć So p h ii. M iałam n ad zieję, że s o b ie p ó jd zie, k ied y n ie zwró cę n a n ią u wag i, d lateg o wp atry wałam s ię n ieru ch o mo p rzez o k n o w p o d jazd . M y liłam s ię. – Nie p o win n aś b y ć zas k o czo n a, że cię zo s tawił. Wciąż s ię n ie o b ejrzałam, mimo to miałam p rzed o czami triu mfaln y u ś mies zek , k tó ry n a p ewn o p o jawił s ię n a jej twarzy , i wy o b raziłam s o b ie, że ją p o liczk u ję. Przemo c n ie b o lała tak b ard zo jak o d p o wied n io d o b ran e s ło wa. Pro b lem w ty m, że g d y b y m zareag o wała n a jej p rzy ty k , wy g rałab y . Po n o wn ie. – M ó wiłam ci, że o n n iczeg o n ie czu je. By ła wo jo wn iczk ą. Wied ziała, jak g rać. Nie miałam wątp liwo ś ci co d o teg o , że to o n a n au czy ła Hu d s o n a fach u w jeg o włas n y ch g rach . – Do n ik o g o – d o d ała. – To k łams two . – By łam b ez s zan s . Sp ro wo k o wała mn ie. Zn ó w o s iąg n ęła to , co ch ciała. J ed n ak s k o ro miałam ju ż s tan ąć z n ią w s zran k i, to p o s tan o wiłam d ać z s ieb ie ws zy s tk o w tej walce. – Wid ziałam d o wó d , k tó ry ś wiad czy o czy mś zu p ełn ie p rzeciwn y m. – M as z n a my ś li to , jak n ib y cię k o ch a? J es t d o b ry m ak to rem. Od wró ciłam s ię i s p o jrzałam jej w twarz. – Nie, mam n a my ś li to , jak zd aje s ię k o ch ać p an ią – wy rzu ciłam te s ło wa jak jad o wity wąż. – A n ie ma żad n eg o p o wo d u . Bo to p an i g o o d s ieb ie o d s u n ęła,
o d s ep aro wała, o s k arży ła i zn is zczy ła. I to p rzez p an ią s tał s ię tak im ro zd arty m wewn ętrzn ie i ży cio wo facetem. Przez p an i b rak u wag i, o p iek i, ws p arcia i wiary w n ieg o . J eś li mimo to , p o ty m ws zy s tk im, co mu p an i zro b iła, jes t w s tan ie d alej tro s zczy ć s ię o tak ie g ó wn o jak p an i, to n ie mam ju ż żad n y ch wątp liwo ś ci, że p o trafi k o ch ać. „Ty jeb an a d ziwk o ” – d o d ałam w my ś lach . Otwo rzy łam d rzwi i ciąg n ąc za s o b ą walizk ę n a k ó łk ach , wy s złam n a zewn ątrz. Po czu łam u lg ę, wid ząc J ack a, k tó ry właś n ie zah amo wał p rzed d o mem. So p h ia n ie zro b iła an i k ro k u . M ira d ała o jcu ład o wark ę w g arażu , a o n wręczy ł mi ją, b io rąc o d e mn ie b ag aże. Gd y wk ład ał je d o b ag ażn ik a, ws u n ęłam s ię n a fo tel p as ażera i p o d łączy łam telefo n d o ład o wark i, a ją d o p rąd u . Nie zap ięłam p as a. J ech aliś my ju ż jak iś czas , g d y wres zcie b ateria b y ła n a ty le p ełn a, żeb y g o u ru ch o mić. M iałam d wan aś cie n ieo d czy tan y ch wiad o mo ś ci tek s to wy ch i cztery g ło s o we. Omin ęłam jed en aś cie o d Brian a i s k u p iłam s ię n a o s tatn iej, k tó rą wy s łał mi Hu d s o n : „Kry zy s w Plex is . Zad zwo n ię, jak ty lk o b ęd ę mó g ł”. Po czu łam s ię d ziwn ie. Po win n am b y ć wd zięczn a, że o s tateczn ie co ś n ap is ał, ale czy p rzy p ad k iem n ie zas łu g iwałam n a więcej? Wes złam w p o cztę g ło s o wą z n ik łą n ad zieją. Przecież n ig d y d o mn ie n ie d zwo n ił, więc wątp iłam, żeb y k tó rak o lwiek z wiad o mo ś ci b y ła o d n ieg o . Przes łu ch ałam n a ty le d łu g o p ierws zą, żeb y u s ły s zaws zy g ło s Brian a, n aty ch mias t ją s k as o wać. To s amo zro b iłam z trzema k o lejn y mi. Ws zy s tk ie b y ły o d mo jeg o b rata i ws zy s tk ich p o zb y łam s ię b ez całk o witeg o o d s łu ch an ia. J ack b y ł n ajlep s zy m to warzy s zem, o jak ieg o mo g łam w ty m mo men cie p o p ro s ić. Po wp is an iu mo jeg o ad res u w n awig acji i wy mian ie p aru zd ań d ał mi d o zro zu mien ia, że b y ł o b o k , w razie g d y b y m g o p o trzeb o wała. Po tem p o zwo lił mi p o g rąży ć s ię w cis zy . Przez n iemal g o d zin ę o b racałam telefo n w ręk ach , o twierałam i zamy k ałam s k rzy n k ę SM S-o wą. Dawn a ja – s zalo n a, zafik s o wan a – zd ąży łab y wy s łać Hu d s o n o wi s alwę wiad o mo ś ci, co k tó rą to b ard ziej d ramaty czn ą i o s k arży ciels k ą. Zeb rałam ws zy s tk ie s iły , żeb y teg o n ie zro b ić, ale p o zwo liłam s o b ie w g ło wie u ło ży ć ich treś ć. „Dlaczeg o wy jech ałeś ? Nap rawd ę miałeś p iln y in teres d o załatwien ia?”. „Nie mo g ę d łu żej u d awać two jej d ziewczy n y . Zwaln iam s ię”. „Dlaczeg o mn ie d o s ieb ie n ie d o p u s zczas z?”. „Ko ch am cię”. Os tateczn ie wrzu ciłam telefo n d o to reb k i i o p arłam g ło wę o s zy b ę. Zamk n ęłam
o czy . Po s tan o wiłam wy s łać jed en p rzemy ś lan y tek s t p o p o wro cie d o d o mu . A p o tem p ó jś ć n a s p o tk an ie g ru p y w o ś ro d k u . Po win n am s k o rzy s tać z s es ji terap eu ty czn ej, zan im p rzy jd zie mi d o g ło wy co ś id io ty czn eg o . M u s iałam zas n ąć, b o k ied y zn ó w o two rzy łam o czy , zn ajd o waliś my s ię ju ż p rzed mo im b lo k iem. Nie b y ło wo ln y ch miejs c p ark in g o wy ch , więc J ack zatrzy mał s ię g d ziek o lwiek i włączy ł ś wiatła awary jn e. Sto jąc p rzy d rzwiach , n ach y lił s ię i p o wied ział: – J eś li ch wilę tu p o czek as z, zn ajd ę jak ieś wo ln e miejs ce, zap ark u ję jak n ależy i p o mo g ę ci wn ieś ć rzeczy d o mies zk an ia. M imo że J ack b y ł n ies zk o d liwy , g o s zczen ie g o w mo im mies zk an iu n ie b y ło b y ch y b a n ajlep s zy m p o my s łem. Po za ty m n ie p o trzeb o wałam an i p o mo cy , an i to warzy s twa. – Dam rad ę. Ale d zięk i. – Stałam wzru s zo n a p rzy k rawężn ik u i ch ciałam p o wied zieć co ś więcej, p rzep ełn iała mn ie n ieo p is an a wd zięczn o ś ć. – Dzięk u ję ci, że mn ie tu o d wio złeś i za… y y y … za… Za to , że n ie p o trak to wałeś jak So p h ia. – Za to , że b y łeś tak i miły . – Ch o lera. Zn o wu s ię jąk ałam. J ack s ię zaś miał. – Tak n a s erio to wcale n ie jes tem tak i miły . Po p ro s tu wy d aję s ię tak i w p o ró wn an iu z in n y mi. Nie mu s iałam p y tać, z k im miałb y s ię p o ró wn y wać. – J ack . – Nie p o win n am g o zatrzy my wać, s k o ro zap ark o wał n ieleg aln ie, ale n ie mo g łam s ię p o ws trzy mać p rzed zad an iem teg o p y tan ia: – Dlaczeg o wciąż jes teś jej mężem? – Ch ciałb y m p o wied zieć, że n ad al p amiętam tę s ło d k ą k o b ietę, k tó rą k ied y ś b y ła, ale o n a n ig d y n ie b y ła s ło d k ą k o b ietą. Ob ejrzał s ię n a s amo ch o d y za s o b ą, jak b y wcale n ie martwił s ię k lak s o n ami. – So p h ia p o jawiła s ię w małżeń s twie z p aro ma in teres ami, k tó re p o wierzy ł n am jej o jciec. Gd y o n p rzes zed ł n a emery tu rę, ja s ię n imi zająłem i p o s tarałem s ię o d n ieś ć w n ich s u k ces . Teraz Hu d s o n je p ro wad zi. Gd y b y m ro zwió d ł s ię z So p h ią, k o n tro la p rzes złab y n a n ią. J ed n ak p rzez całe n as ze małżeń s two w o g ó le s ię n ie p rzejmo wała ty m, co z n imi zro b imy , i n ie zain teres u je s ię ty m, d o p ó k i jes teś my mężem i żo n ą. Nig d y też n ie p ro s iła o ro zwó d – to b y ło b y zb y t u p o k arzające. Od wró cił s ię i zn ó w s p o jrzał mi w twarz.
– Czas em s ię zas tan awiam, czy g d y b y m d ał s o b ie s p o k ó j z b izn es em i ro zwió d ł s ię z n ią, k ied y d zieci b y ły jes zcze małe, to czy zmien iłb y m to , k im teraz s ą. Ch o ciaż o s tateczn ie i tak p ewn ie d o s tałab y ws p ó ln ą o p iek ę o d s ąd u , a wted y mo g łab y je s k rzy wić jes zcze b ard ziej, ms zcząc s ię n a mn ie. M o że s ielan k ą b y m teg o n ie n azwał, ale jes t, jak jes t. Nieid ealn a s y tu acja – p o d o b n ie s twierd ził Hu d s o n . Fak t, n ie b y ła id ealn a, ale tak wy g ląd ało ży cie. W s wo im mały m mies zk an iu zo s tawiłam walizk ę p rzy d rzwiach i o p ad łam n a łó żk o . Płak ałam. Dłu g o . Nie p o trafiłam p o wied zieć d laczeg o , wied ziałam jed n ak , że czu łam s ię zran io n a. Cierp iałam z p o wo d u zn ik n ięcia Hu d s o n a, jeg o n iech ęci, żeb y s ię p rzed e mn ą o two rzy ć. Bo lało mn ie to , że g ran ice p o międ zy n as zy m p rawd ziwy m a u d awan y m ży ciem s tały s ię s tras zn ie n iewy raźn e. Tak b ard zo , że n ie b y łam w s tan ie d o s trzec ró żn icy . Ran iły mn ie s ło wa So p h ii i jej n ien awiś ć. Przy k ro ś ć s p rawiało to , jak ą b y ła matk ą d la s wo jeg o s y n a i jak im b ratem b y ł d la mn ie Brian . Dręczy ły mn ie k rzy wd y , k tó re wy rząd ziłam Brian o wi, i te, k tó re Hu d s o n p rawd o p o d o b n ie zro b ił s wo jej ro d zin ie. Ale p rzed e ws zy s tk im p łak ałam d lateg o , że b y łam s amo tn a i zak o ch an a. To ch y b a n ajg o rs za z mo żliwy ch k o mb in acji. M in ęła g o d zin a, zan im s ię u s p o k o iłam i zeb rałam w s o b ie n a ty le, żeb y wy s łać wiad o mo ś ć, k tó rą u k ład ałam wcześ n iej w g ło wie. Nap is ałam co ś mo żliwie n ajmn iej in wazy jn eg o . To , co o d waży łam s ię p o wied zieć, ale n a ty le lek k ieg o , żeb y n ie wy s tras zy ć Hu d s o n a: „Będ ę tu , k ied y wró cis z”. Nie min ęło p ó ł min u ty o d wy s łan ia, g d y u s ły s załam p u k an ie d o d rzwi. W h o lu mieliś my recep cję i p o rtiera, więc ty lk o mies zk ań cy b lo k u mo g li s ię p o n im p o ru s zać s wo b o d n ie, b ez s p ecjaln eg o p o zwo len ia. Ale Hu d s o n miał wty k i i p o trafił n ag in ać p ewn e zas ad y , p rawd a? By ł jed y n ą zn an ą mi o s o b ą z tak ą wład zą. Nad zieja, że to właś n ie o n – n ik ła n ad zieja – zmo b ilizo wała mn ie d o teg o , żeb y ws tać z łó żk a i zerk n ąć p rzez wizjer. Czło wiek s to jący n a k latce s ch o d o wej miał n a s o b ie d o s k o n ale s k ro jo n y g arn itu r i żó łty k rawat. Ale jeg o twarz n ie n ależała d o Hu d s o n a, ty lk o d o Brian a. Po win n am b y ła s ię d o my ś lić, że to mó j b rat. J eg o n azwis k o wid n iało w u mo wie wy n ajmu . M iał p o zwo len ie n a wejś cie d o b u d y n k u . Przy cis n ęłam twarz d o d rzwi i ro zważałam, czy g o wp u ś cić, czy n ie. Od erwało mn ie o d n ich s ro g ie walen ie p ięś cią i d o n o ś n y g ło s Brian a. – Otwieraj, Lay n ie. Wiem, że tam jes teś . Po rtier p o wied ział, że wró ciłaś . No jas n e. Pewn ie zatrzy mał s ię w mieś cie. Najp ewn iej w Wald o rfie. Co , d o k u rwy n ęd zy , b y ło tak ważn e, że mu s iał s ię ze mn ą k o n ieczn ie zo b aczy ć? M o że rzeczy wiś cie
p o win n am b y ła o d s łu ch ać jeg o wiad o mo ś ci… Niech ętn ie, o ciąg ając s ię, u ch y liłam d rzwi. Pch n ął je mo cn o i wp aro wał d o mies zk an ia. By ł wś ciek ły . Pewn ie d lateg o , że g o o lewałam. – Co ty tu ro b is z, Brian ? Śled zis z mn ie? – Włas n y żart n awet mn ie ro zb awił, mimo że w o czach mo jeg o b rata zap ło n ął jes zcze więk s zy g n iew. – An i razu n ie o d d zwo n iłaś . Patrzy łam, jak zacis k a i ro zlu źn ia p ięś ci. Wied ziałam, że n a s zczęś cie n ig d y b y mn ie n ie u d erzy ł – a p rzy n ajmn iej tak ą miałam n ad zieję – ale wzmag ała s ię w n im tak a s iła, że mó g łb y wy b ijać d ziu ry w ś cian ach . M o że wo b ec teg o to i lep iej, że u mo wa wy n ajmu b y ła p o d p is an a p rzez n ieg o – n ie mu s iałam p łacić za ewen tu aln e s zk o d y . Zamk n ęłam d rzwi i o d wró ciłam s ię d o b rata ze s ztu czn y m u ś miech em. – Och , d zwo n iłeś ? Zg ry wan ie n iewin n ej n ie b y ło w p rzy p ad k u Brian a d o b rą tak ty k ą, ale czu łam s ię zb y t wy czerp an a, żeb y wy k o mb in o wać co ś in n eg o . – Pad ł mi telefo n , a b y łam p o za mias tem. – Wiem, d o wied ziałem s ię teg o o d two jeg o s zefa z k lu b u . Bo że, d zwo n ił n awet d o Dav id a. Co tu s ię wy rab iało ? Brian p rzeczes ał d ło n ią wło s y i zro b ił k ro k w mo ją s tro n ę. – By łaś z n im, p rawd a? – Z jak im „n im”? – zap y tałam, ch o ć wied ziałam, że miał n a my ś li Hu d s o n a. W k o ń cu to z n im wy jech ałam, i Dav id o ty m wied ział. Ty lk o d laczeg o mo jeg o b rata to o b ch o d ziło ? To b y ło d la mn ie zag ad k ą. Brian waln ął p ięś ciami w mo ją k o mo d ę. – Ch o lera jas n a! Lay n ie! Nie p o g ry waj s o b ie ze mn ą w ten s p o s ó b – k rzy k n ął i zb liży ł s ię d o mn ie jes zcze b ard ziej. J eg o o czy b y ły zmru żo n e i wy g ląd ały jak d wie s zp ark i. – Z Hu d s o n em Pierce’em. By łaś z Hu d s o n em Pierce’em? – Tak . – Sk rzy żo wałam ręce n a k latce p iers io wej. – I z J o n ath an em Pierce’em, g wo li in fo rmacji. I z So p h ią Pierce, i z M irab elle Pierce, i z Ch an d lerem Pierce’em. W ich d o mu w Hamp to n . Brian , z czy m ty mas z p ro b lem? Un ió s ł b rwi n iemal tak wy s o k o jak g ło s . – Z czy m ja mam p ro b lem? Z to b ą. Ty o d zaws ze jes teś mo im p ro b lemem. Zaws ze. Alay n a, wid ziałem cię w tab lo id ach . Czy ty s ię z n im s p o ty k as z? Umawiacie s ię n a ran d k i? Có ż, tak n ap rawd ę, to n ie. Ale zach o wałam ten fak t d la s ieb ie.
– Nie mo żes z s ię s p o ty k ać z Hu d s o n em Pierce’em. Czy ty w o g ó le wies z, k to to jes t? Wies z, k im o n jes t? Przez mo men t czu łam, jak b y
miało
mi ro zs ad zić k latk ę p iers io wą. Nie
ro zu miałam s k ąd , ale Brian wied ział o man ip u lacjach Hu d s o n a k o b ietami i d lateg o s ię o mn ie martwił. Nie zazn ałam jeg o tro s k i o d lat. I n ie zd awałam s o b ie n awet s p rawy z teg o , jak b ard zo jej p rag n ęłam. – J es t jeb an y m g ig an tem, Alay n a – ciąg n ął Brian . – J eś li z n im zad rzes z, n ie b ęd ę w s tan ie cię z teg o wy ciąg n ąć. Ro d zin a Pierce’ó w jes t tak p o tężn a, że zg n io tą cię jak ro b ak a. – Zaraz, zaraz. Po czek aj ch wilę. – Przełk n ęłam ś lin ę, p ró b u jąc zro zu mieć to , co p o wied ział. – Nie martwis z s ię o mn ie, ty lk o o … Hu d s o n a? – A d laczeg o n ib y miałb y m s ię to b ą martwić? – Ws k azał mn ie p alcem. – To ty mas z n a k o n cie ep izo d y s zaleń s twa i o b s es ji n a p u n k cie facetó w. – Wy jd ź – zd o b y łam s ię jed y n ie n a s zep t. – Nęk an ie, p o ś cig i, właman ia, n ajś cia, ś led zen ie… – wy liczał g ło ś n o . – Wy jd ź! – p o wied ziałam mo cn iej. Nie b y ło s łó w, żeb y o p is ać zd rad ę, k tó rą czu łam. Nie miałam jak s ię b ro n ić. Po za ty m b y ło b y to całk o wicie p o zb awio n e s en s u , b o d awn o u zn ał mn ie za win n ą. – Czy w o g ó le k to ś cię zap ras zał d o Hamp to n ? – Wy p ierd alaj!!! – wrzas n ęłam. – Wy jd ź! Wy jd ź! Wy -n o -ch a! Brian n awet n ie d rg n ął. – M o je n azwis k o jes t w u mo wie, n ie two je. – To zmien ię u mo wę. Alb o s ię wy p ro wad zę. – Po mas zero wałam d o d rzwi i o two rzy łam je n a o ś cież. – Ale teraz mó wię ci, i Bó g mi ś wiad k iem, że jak zaraz s tąd n ie wy jd zies z, zad zwo n ię p o p o licję. Nawet jeś li mi to n ie p o mo że, to p rzy n ajmn iej zaś mieci ci rep u tację k o lejn ą k o mp ro mitu jącą ak cją w wy k o n an iu two jej ch o rej s io s try . Więc p o wtarzam: wy p ad , ale mig iem! – J a ju ż s k o ń czy łem – p o wied ział i p o d n ió s ł ręce, jak b y s ię p o d d awał. Nad al n ie ru s zy ł s ię z miejs ca. – Wy łaź! Ty m razem zro b ił k ro k w k ieru n k u d rzwi. – Wy jd ę, ale o ś wiad czam ci: ja ju ż s k o ń czy łem. Nawet n ie my ś l o ty m, żeb y wró cić d o mn ie z p o d k u lo n y m o g o n em i s k amlać. – J u ż za p ro g iem o d wró cił s ię d o mn ie raz jes zcze: – Zo s tajes z z ty m b ałag an em s ama.
Zatrzas n ęłam mu d rzwi p rzed n o s em. Brian zn ik n ął z mo jeg o ży cia. No i d o b rze. M o że d lateg o , że g o d zin ę wcześ n iej wy p łak ałam ws zy s tk ie łzy , a mo że d lateg o , że miałam d o s y ć czło n k ó w ro d zin y , k tó rzy ciąg le d o łu ją s wo ich b lis k ich , p o d czas g d y tamci p o trzeb u ją ws p ó łczu cia i ws p arcia, ale jed y n ie wes tch n ęłam. I n ie z fru s tracji, ty lk o z u lg ą. ===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=
Dav id o p ierał s ię o b iu rk o i wp atry wał w n o wą, b rązo wą, s k ó rzan ą s o fę s to jącą p o p rzeciwleg łej s tro n ie p o k o ju . – M o że p rzes u n iemy ją p o d d ru g ą ś cian ę? To b y ł czwarty raz, k ied y o to zap y tał, o d k ąd p rzy jech ałam. Szczerze mó wiąc, n iewiele mn ie o b ch o d ziło , g d zie s tała ta s o fa. J ed y n y m p o wo d em, d la k tó reg o p rzy jech ałam d o k lu b u tak wcześ n ie, b y ła p o trzeb a zn alezien ia jak ieg o ś zajęcia. Ch ciałam zająć czy mś u my s ł. M in ęły trzy d zieś ci trzy g o d zin y o d mo jeg o wy jazd u z Hamp to n , jes zcze więcej, o d k ied y o s tatn i raz wid ziałam Hu d s o n a. J ed y n e, czeg o w ty m mo men cie p rag n ęłam, to k u p ić n ajb liżs zy b ilet d o Cin cin n ati i zn aleźć g o za ws zelk ą cen ę. Ale jak aś częś ć mn ie – b ard zo mała, lecz zas k ak u jąco s iln a – wierzy ła, że Hu d s o n wró ci. Że wró ci d la mn ie. Po czu ł co ś d o mn ie. Wied ziałam to . I mo że właś n ie to u czu cie, n awet jeś li n ie zd awał s o b ie z n ieg o s p rawy alb o n ie ch ciał p rzy jąć g o d o wiad o mo ś ci, s p rawi, że zech ce wró cić. Kied y ś . M iałam n ad zieję. Gd y b y m n ie u czep iła s ię tej is k ierk i u fn o ś ci, to taln ie b y m s ię p o s y p ała. Ta jed n a jed y n a rzecz p o mag ała mi n ie zwario wać. I s k u p ić s ię n a p racy . – J es t s p o k o , Dav id . Daj ju ż s p o k ó j. – J es teś p ewn a? To two ja wizja, Lay n ie. Wciel ją w ży cie. – J es t s u p er tak , jak jes t. Po d ejrzewałam, że o b awy Dav id a miały więcej ws p ó ln eg o z mo im n as tro jem n iż z u s tawien iem meb li. Po człap ał w s tro n ę s o fy i s ię n a n iej ro zs iad ł. – J es t też całk iem wy g o d n a. Sp rawd ź s ama. Wzd y ch ając, rzu ciłam n a b iu rk o s p is p ro d u k tó w z mag azy n u i d o n ieg o d o łączy łam. – Hmm… – p o wied ziałam, mo s zcząc s ię w ro g u . – Nawet n ieźle. J ed n ak w rzeczy wis to ś ci miałam n a my ś li to , jak b ard zo ten meb el p rzy p o min ał
mi łó żk o s to jące w ap artamen cie Hu d s o n a n a p o d d as zu . Dlateg o g o wy b rałam, g d y zn alazłam w k atalo g u s alo n u . Bard zo mi s ię p o d o b ało , jak męs k o wy g ląd ała ta s o fa. M iała b o g aty , b rązo wy o d cień , zao k rąg lo n e o p arcie i p o d ło k ietn ik i, jed n o cześ n ie b y ła ciep ła i mięciu tk a. Teraz s ię zas tan awiałam, czy k ażd e s p o jrzen ie n a n ią b ęd zie mi p rzy wo ły wało n a my ś l czło wiek a, k tó ry n ie zad zwo n ił an i n ie n ap is ał o d czas u in cy d en tu ze zn ik n ięciem. M o je ro zważan ia p o węd ro wały d o e-maila, k tó reg o o trzy małam ran o z b an k u Hu d s o n a – teg o s ameg o , w k tó ry m zaciąg n ęłam k red y ty s tu d en ck ie – że mo je d łu g i zo s tały w p ełn i s p łaco n e. Karta k red y to wa, k tó rą p rzed n im u k ry wałam, ró wn ież miała czy s te k o n to . Po załatwian e s p rawy fin an s o we mo g ły ś wiad czy ć o ty m, że n as z u k ład tak że zo s tał zrealizo wan y i zak o ń czo n y . A ja tak b ard zo n ie ch ciałam n iczeg o k o ń czy ć z Hu d s o n em Pierce’em. – To co s ię tam k o tłu je w tej two jej małej, ś liczn ej g łó wce, Lay n ie? Zn o wu o d p ły n ęłam g d zieś d alek o . Ku rd e, b y łam złą to warzy s zk ą. – Ró żn e rzeczy – o d p arłam, czu jąc s ię g łu p io z p o wo d u b rak u u wag i, lecz n ie n a ty le, żeb y s ię u zewn ętrzn iać. Dav id k iwn ął g ło wą i o p arł s ię ło k ciem o k o lan o . – J ak tam Pierce p o tej u mo wie z Plex is ? Od wró ciłam s ię d o n ieg o g wałto wn ie. – Co mas z n a my ś li? – M y ś lałem, że wies z. By ło o ty m w g azetach d ziś ran o . Nie p o faty g o wałam s ię n awet, żeb y p rzejrzeć p o ran n ą p ras ę. Wied ziałam, że g d y zajrzę d o k o mp u tera, co ś mn ie p o d k u s i, żeb y s zu k ać in fo rmacji o Hu d s o n ie w In tern ecie, więc w o g ó le g o n ie włączałam. Sp rawd ziłam ty lk o raz s k rzy n k ę mejlo wą, p o wy jś ciu Brian a. Tru d n o b y ło walczy ć z wewn ętrzn y m p rzy mu s em, lecz k ied y wy k o p ałam b rata z mies zk an ia, p o czu łam n o wy p rzy p ły w s ił i p ewn o ś ci s ieb ie. Dlateg o o d p aliłam k o mp u ter i o b ejrzałam k ilk a filmó w z lis ty AFI, p o d jad ając lo d y czek o lad o wo -mięto we. No i jes zcze tro ch ę p o p łak ałam. Og ó ln ie b ard zo p ro d u k ty wn y wieczó r. Dav id p rzek o p ał s to s p ap ieró w zaleg ający ch n a b iu rk u . – Tu taj jes t. Wró cił n a s o fę i wręczy ł mi zło żo n ą g azetę. Przes k an o wałam wzro k iem arty k u ł, k tó ry mi ws k azał. Ty tu ł g ło s ił, że Plex is zo s tało s p rzed an e DWO. Przeb ieg łam wzro k iem tek s t i s zy b k o zn alazłam s ed n o s p rawy . DWO – k o n k u ren cy jn a s p ó łk a
Pierce In d u s tries – p rzek o n ała in n eg o u d ziało wca d o s p rzed aży , mimo że zarząd i g łó wn y właś ciciel firmy s p rzeciwiali s ię temu . Zro b iło mi s ię n ied o b rze. Hu d s o n o wi b ard zo zależało n a Plex is i lu d ziach , k tó rzy p raco wali w firmie. M u s iał czu ć s ię zd ru zg o tan y p o tej s tracie. Nic d ziwn eg o , że d zień wcześ n iej s p ecjaln ie p o leciał d o Cin cin n ati. Pewn ie rzu tem n a taś mę s tarał s ię u rato wać s p ó łk ę. Co ró wn ież o zn aczało , że p o wied ział mi p rawd ę. Nie u ciek ł o d e mn ie. Dlaczeg o b y łam tak ą eg o is tk ą, żeb y my ś leć, że ws zy s tk o miało związek ze mn ą? Zamk n ęłam o czy i p o czu łam, jak łó żk o p o d e mn ą s ię zap ad a. Dav id u s iad ł p rzy mn ie. – Lu b is z g o b ard ziej, n iż mo żes z. – To p rawd a. Ko ch am g o – o d p arłam i s p o jrzałam n a n ieg o , p rzy p o min ając s o b ie, jak o s tatn io zareag o wał, g d y ro zmawialiś my o Hu d s o n ie. – Nie miałam tak ieg o zamiaru . Po p ro s tu s ię zak o ch ałam. Dav id u ś miech n ął s ię, ale p atrzy ł w p o d ło g ę. – Tak to s ię zazwy czaj d zieje. Rzu ciłam n a p o d ło g ę g azetę, o p arłam s ię ło k ciami o k o lan a i s ch o wałam twarz w d ło n iach . Niezręczn e. To b y ło n iezręczn e. Dav id ro zciąg n ął s ię n a o p arciu . – A o n czu je… ? Zerk n ęłam n a n ieg o p o n ad ramien iem. Nap rawd ę ch ciał o ty m g ad ać? No , ale b y ł tu , zap y tał. – Nie jes tem p ewn a. – To p rawd ziwy p ech – p o wied ział i s ię d o mn ie p rzy s u n ął. By ł tak b lis k o , że mo g łam p o czu ć zwietrzały zap ach jeg o żelu p o d p ry s zn ic i ciep ło o d d ech u . – Nie wiem, ile jes t to warte, ale p o wiem ci, jak s ię czu ję: g łu p io . – Głu p io ? – Sk rzy żo wałam ramio n a. Czu łam s ię d ziwn ie k ru ch a, s ied ząc o b o k g o ś cia, za k tó ry m s weg o czas u s zalałam. – Tak – zn iży ł g ło s . – Bo cię s traciłem, p rzep u ś ciłem p rzez p alce. J ak mo g łem to zro b ić? – Dav id … Nie ch ciałam teg o , n ie w tej ch wili. M o je s erce, u my s ł i ciało b y ły n as tro jo n e n a Hu d s o n a. Ty lk o o n im b y łam w s tan ie my ś leć. To tro ch ę mn ie p rzeraziło . M y ś li wy łączn ie o jed n ej o s o b ie to zaczątk i o b s es ji. A p o za ty m n ie b y łam p ewn a, b o n ie miałam tak ieg o d o ś wiad czen ia, ale czy p rzy p ad k iem s k u p ian ie ich n a jed n ej o s o b ie
n ie b y ło o zn ak ą zak o ch an ia? Lau ren tak p o wied ziała. Do p ó k i b y łam w s tan ie k o n tro lo wać mo je zach o wan ie – a u czu cie b y ło mile wid zian e – to czy my ś len ie o Hu d s o n ie n ie b y ło w p o rząd k u ? Żeb y jeg o wy n ieś ć p o n ad in n e o s o b y ? M o g ło tak b y ć. M iałam tak ą n ad zieję. Otwo rzy łam u s ta, żeb y p o wied zieć Dav id o wi, że n ie b y ło d la n as s zan s , lecz o n zd awał s ię ws zy s tk o ro zu mieć b ez zb ęd n y ch s łó w. Wes tch n ął ty lk o i p o k iwał g ło wą, a p o ch wili wzru s zy ł ramio n ami. – Po p ro s tu p o my ś lałem, że p o win n aś to wied zieć. – Dzięk u ję. Nie wied ziałam, co jes zcze p o wied zieć. By łam wd zięczn a, że tak g o d n ie p rzy jął mo je o d rzu cen ie. Ws tał i wy ciąg n ął d o mn ie ręk ę. – Wracajmy d o p racy . Złap ałam jeg o d ło ń i p o zwo liłam mu p o mó c mi ws tać. Gd y ju ż s tałam o b o k n ieg o , Dav id wcale n ie p u ś cił mo jej ręk i. – J ed n ak g d y b y ś k ied y k o lwiek s ię n amy ś liła… Nawet g d y b y n ie b y ło Hu d s o n a, to ja i Dav id n ie mo g lib y ś my b y ć p arą. Fak t, b y ł b ezp ieczn ą o p cją, k imś , k to p o mag ał mi trzy mać s ię z d alek a o d ch o ro b liwy ch zap ęd ó w. Ale b ezp ieczeń s two miało s wo ją cen ę. Ko s ztem b y ł b rak p rawd ziweg o , emo cjo n aln eg o zaan g ażo wan ia. M o że i z Hu d s o n em wiele ry zy k o wałam, lecz d o zy s k an ia b y ło co ś au ten ty czn eg o . Uś miech n ęłam s ię. – Będ ę p amiętać. Na p ewn o . – Przy tu limy s ię? Przy tak n ęłam i Dav id wziął mn ie w ramio n a. J eg o o b jęcie b y ło … fajn e. Siln iejs ze, n iż p amiętałam, n iemn iej jed n ak n ie p rzy s p ies zy ło b icia mo jeg o s erca. I p o cies zy ło , lecz n ie ro zg rzało d o s zp ik u k o ś ci, jak to czy n iły ramio n a Hu d s o n a. M imo ws zy s tk o b y ło miłe i p o zwo liło mi s ię ro zlu źn ić. Dav id wy rwał s ię p ierws zy . Gwałto wn ie. Ch rząk n ął w zwin iętą p ięś ć i ro zb ieg an y mi o czami wo d ził p o jak imś miejs cu za mo imi p lecami. Zmars zczy łam b rwi, zd ezo rien to wan a z p o wo d u jeg o d ziwn eg o zach o wan ia, i o d wró ciłam s ię, żeb y zo b aczy ć, co s ię tam zn ajd u je. – Hej, Pierce – p rzy witał s ię Dav id , g d y s tan ęłam o k o w o k o z Hu d s o n em. Czu łam, jak k rew o d p ły wa mi z twarzy i s taję s ię b lad a jak ś cian a. To o b jęcie b y ło
n iewin n e, ale wied ziałam, że mu s iało wy g ląd ać in aczej. Po za ty m n ie b y ło tak d o k o ń ca n iewin n e, s k o ro Dav id ch ciał czeg o ś więcej i s k o ro k ied y ś w p ewn y m s en s ie b y liś my p arą. W d o d atk u n ig d y n ie mó wiłam o ty m Hu d s o n o wi. Eman o wał o d n ieg o s to ick i s p o k ó j, p atrzy ł mi w o czy . Nie zareag o wał w żad en s p o s ó b , n ie d ało s ię n iczeg o wy czy tać z jeg o mimik i – i to mn ie p rzeraziło . A jes zcze b ard ziej b ałam s ię mo żliwo ś ci, że wy co fał s ię d o res zty . Ok o liczn o ś ci, w jak ich wid zieliś my s ię o s tatn io , s p o s ó b , w jak i mn ie o p u ś cił… Właś ciwie n awet g d y b y n ie p rzy łap ał mn ie n a p rzy tu lan iu s zefa, mó g łb y wejś ć d o b iu ra z tą s amą, o b o jętn ą min ą. – J a… u ch … d am wam tro ch ę p ry watn o ś ci. – Kątem o k a zau waży łam ty lk o , jak Dav id p o s p ies zn ie wy ch o d zi, zatrzas k u jąc za s o b ą d rzwi. Kątem o k a, b o an i n a ch wilę n ie s p u ś ciłam wzro k u z mężczy zn y s to jąceg o n ap rzeciw mn ie. Kied y zo s tałam z Hu d s o n em s am n a s am, n ap ięcie wzro s ło . Wy g ląd ał d o b ó lu p ięk n ie w s wo im ciemn o s zary m g arn itu rze i in ten s y wn ie n ieb ies k im k rawacie. Ten k o lo r s p rawiał, że jeg o o czy wy d awały s ię b ard ziej n ieb ies k ie n iż s zare. Nic n ie mó wił. Nie ru s zał s ię. Po p ro s tu p atrzy ł. Patrzy ł n a ws k ro ś mn ie. Z tru d em p rzełk n ęłam ś lin ę w o b awie, że zaraz s ię ro zp łaczę. Przez p o n ad d zień tak za n im tęs k n iłam, tak b ard zo ch ciałam g o zo b aczy ć. A teraz, k ied y s tał p rzed e mn ą, ws zy s tk o wy d awało s ię n iewłaś ciwe. – Hu d s o n – zaczęłam, n ie wied ząc, co p o wied zieć d alej. Nag le p rzy p o mn iał mi s ię arty k u ł p ras o wy . – Czy tałam o Plex is . – Wy ciąg n ęłam ręk ę i zro b iłam k ro k d o p rzo d u . – Tak mi p … – Co s ię d zieje międ zy to b ą a n im? – p rzerwał mi w ś ro d k u zd an ia. J eg o to n b y ł o p an o wan y i s tan o wczy , jed n ak d rg n ęło mu p rawe o k o . – Nic – p o wied ziałam n a ciężk im wy d ech u . – Dav id ty lk o … y y y … Taa, d o k ąd ch ciałam w ten s p o s ó b zab rn ąć? A co miałam p o wied zieć? Dav id p ró b o wał mn ie d o s ieb ie p rzek o n ać, ale ja o d rzu ciłam jeg o zalo ty , więc s ię p rzy tu liliś my ? – To b y ł zwy k ły , p rzy jaciels k i u ś cis k . To ws zy s tk o . Hu d s o n zacis n ął zęb y . – Wy raz jeg o twarzy mó wił co ś więcej n iż ty lk o „p rzy jaźń ” – wy ced ził i zro b ił n iezn aczn y k ro k w mo im k ieru n k u . – Przeleciałaś g o ? – Nie! Zmru ży ł o czy , b aczn ie mi s ię p rzy g ląd ając.
– Ale p rawie. – Nie – s złam w zap arte, ch o ć to wcale n ie b y ło p rawd ą. Tak s ię s k ład ało , że b y liś my całk iem b lis k o p iep rzen ia s ię. W d o d atk u tu , w b iu rze. To n ie b y ł o d p o wied n i mo men t n a teg o ro d zaju wy zn an ia. Po za ty m ws zy s tk o miało miejs ce, jes zcze zan im p o zn ałam Hu d s o n a. – Dlaczeg o ci n ie wierzę? – Bo mas z p ro b lemy z zau fan iem. Po wy p o wied zen iu ty ch s łó w p o czu łam małe wy rzu ty s u mien ia. W k o ń cu mó g ł n ieb ezp o d s tawn ie wy czu ć, że co ś p rzed n im u k ry wam. M imo to wcale mi s ię n ie p o d o b ało tak ie p rzes łu ch an ie. No i Hu d s o n n ap rawd ę miał o g ro mn y k ło p o t z zau fan iem. – Co cię to właś ciwie, k u rd e, o b ch o d zi? – J u ż ci mó wiłem – wark n ął i zro b ił k o lejn y k ro k . – Nie d zielę s ię. Nag le o p an o wała mn ie jak aś eu fo ria. Wciąż u ważał mn ie za s wo ją. Pamiętałam, jak p o raz p ierws zy p o wied ział d o mn ie te s ło wa, jak b ard zo mn ie p o d n ieciły . Ich s u ro wo ś ć, p ry mity wn o ś ć, to , w jak i s p o s ó b zarezerwo wał mn ie s o b ie n a włas n o ś ć. J ed n ak mimo że to s twierd zen ie s u g ero wało , iż wciąż miałam o co walczy ć w p rzy p ad k u Hu d s o n a, to p o ru s zy ło też mo je n erwy . – Ale ja mu s zę s ię to b ą d zielić z Celią? – Do jas n ej ch o lery , Alay n o . Ile razy mam jes zcze p o wtarzać? Nie ma n ic międ zy mn ą i Celią. Czu łam s ię zażen o wan a ty m, że p ró b o wałam mu wmó wić co ś o d wro tn eg o . Swo ich b y ły ch k o ch an k ó w wielo k ro tn ie o s k arżałam o zd rad y , ale zaws ze s ię o k azy wało , że to b y ła mo ja p aran o ja. Wy n ik ała ze zwątp ien ia, że k to k o lwiek b y ł w s tan ie mn ie p o k o ch ać. Przez te zarzu ty związk i s ię k o ń czy ły i aż zak łu ło mn ie w żo łąd k u n a my ś l, że tak s amo miało b y s ię s tać z Hu d s o n em. Ale i tak miał s wo je s ek rety , w k tó re b y ła zamies zan a Celia, i to n ie b y ły fig le, k tó re p łatał mi u my s ł. Sam to p o twierd ził. Po p ro s ił mn ie, żeb y m u wierzy ła, że te s p rawy n ie b y ły d la n as is to tn e, lecz s k o ro ch ciał zau fan ia, to mu s iał mn ie ró wn ież n im o b d arzy ć. – I n ie ma n ic międ zy mn ą i Dav id em. – Czy żb y ? – J eg o to n b y ł lo d o waty . – A wy g ląd ało n a co in n eg o , k ied y tu ws zed łem. Oczy zas zły mi mg łą.
– Do k ład n ie tak , jak wy g ląd ało n a co in n eg o to , że o d jech ałeś z Celią, a ja leżałam wciąż n ag a w two im łó żk u ? Hu d s o n a zalała fala zło ś ci. Złap ał mn ie za ramio n a i s zarp n ął, p rzy ciąg ając d o s ieb ie tak b lis k o , że zaled wie cen ty metry d zieliły mn ie o d jeg o twarzy . – Zo s tawien ie cię wted y b y ło jed n ą z n ajtru d n iejs zy ch jeb an y ch rzeczy , n a jak ie mu s iałem s ię zd o b y ć w o s tatn im czas ie – s y k n ął. – Nie trak tu j teg o b eztro s k o . Zan im zd o łałam p rzetwo rzy ć to , co p o wied ział, i p o zwo lić s o b ie zan u rzy ć s ię w s ło d y czy jeg o s łó w, p rzy s s ał s ię d o mo ich u s t. J eg o p o cału n ek b y ł s zo rs tk i i n iecierp liwy . M o je ciało b łag ało , żeb y m p o d d ała s ię tej p o żąd liwej n amiętn o ś ci, d o czeg o zmu s zał mn ie jeg o języ k , ale mó zg wciąż walczy ł i o p ierał s ię z p o wo d u n as zej k łó tn i i p o ło żen ia. Na lito ś ć b o s k ą, b y liś my w ch o lern y m k lu b o wy m b iu rze! Wy rwałam s ię z jeg o u ś cis k u . – Hu d s o n , p rzes tań . Ale o n n ie p rzes tawał. Cało wał mn ie d alej – wzd łu ż s zy i aż d o b iu s tu , k tó ry ś cis k ał i p ieś cił n ied elik atn ie p rzez materiał mo jej s u k ien k i. Przy cis n ął s ię k ro czem d o mo jeg o u d a i czu łam, jak tward n ieje. – Sto p ! – p o wtó rzy łam, o d p y ch ając g o o b y d wiema ręk ami. – Nie – b u rk n ął mi w u ch o . – M u s zę cię wy d y mać. Teraz. – Dlaczeg o ? Zazn aczas z s wo je tery to riu m? Nie mó wiłam d o k o ń ca s erio , ale o n o d s u n ął s ię, a jeg o wzro k p o twierd ził d o k ład n ie to , co p rzy p u s zczałam. Wiłam s ię i p ró b o wałam wy ś lizg n ąć z jeg o u ś cis k u . Czu łam md ło ś ci. – Nie jes tem two ją włas n o ś cią, Hu d s o n ! Przes tań mi mies zać w g ło wie, jak b y m b y ła jed n ą z two ich k o b iet. Nie ze mn ą, p amiętas z? – Nie u ważas z, że ja to wiem? W k ażd ej min u cie d n ia p rzy p o min am s o b ie, że n ie mo g ę to b ą zawład n ąć. Że n ie mo g ę teg o zro b ić ak u rat to b ie. – Drg n ęła mu żu ch wa. – Ale to n ie zn aczy , że n ie ch cę. Ró wn ie d o b rze mó g ł mn ie w ty m mo men cie u d erzy ć. M imo że wmawiałam s o b ie mo żliwo ś ć, że mo g ę b y ć ty lk o k o lejn ą d ziewczy n ą n a jeg o liś cie, to w g łęb i d u s zy wierzy łam, że b y łam wy jątk o wa. Łzy , k tó re wcześ n iej zb ierały mi s ię w o czach , teraz p o p ły n ęły s wo b o d n ie p o p o liczk ach . – Czy li jes tem jak ws zy s tk ie. – Nie. Nie jes teś – p o wied ział o s trzej. – J u ż ci to mó wiłem. Bard ziej n iż n ie ch cę cię zd o b y ć n a włas n o ś ć, n ie ch cę cię s k rzy wd zić.
– J u ż zro b iłeś o b y d wie rzeczy – wy d u k ałam, p o ch lip u jąc. – Nie! – Hu d s o n a o g arn ęło p rzerażen ie, jak b y m mu p o wied ziała, że zab iłam jeg o matk ę. No , mo że n ie matk ę, ale k o g o ś , k o g o lu b ił. Zro b ił d u ży k ro k d o ty łu , żeb y zn aleźć s ię d alek o o d e mn ie. To b y ło d ru zg o cące – b y ć tak b ard zo zran io n ą, żeb y wid zieć p rzez łzy włas n y b ó l o d b ity n a jeg o twarzy . Nie mo g łam zn ieś ć u czu cia, że g o traciłam. Po trzeb o wałam jeg o p o cies zen ia i ch ciałam g o p o cies zy ć. A b y łam p ewn a jed y n eg o s p o s o b u , n a k tó ry b y mi p o zwo lił. Dlateg o rzu ciłam s ię n a n ieg o i zaczęłam cało wać. Parę s ek u n d p ó źn iej o n s ię temu p o d d ał i s tał s ię tak i, jak im lu b iłam g o n ajb ard ziej: d o min u jący i wład czy . Przy jęłam o d wro tn ą ro lę i całk o wicie mu u leg łam. – Alay n a – mru k n ął. Zn ó w o d n alazł d ło ń mi mó j b iu s t i ro zmas o wał cały b ó l. Po żerając mo je u s ta, o b jął mn ie wp ó ł wo ln ą ręk ą i p rzy s u n ął d o s ieb ie tak b lis k o , że czu łam s ię k o n s u mo wan a o d ś ro d k a. M o je p o d n iecen ie zap ło n ęło n ag le p o d wp ły wem jeg o n ap aś ci. – Hu d s o n ! – k rzy k n ęłam, ch o ć u s ta miałam zak n eb lo wan e jeg o języ k iem. Ty m razem zu p ełn ie n ie p rzes zk ad zał mi fak t, że b y liś my w b iu rze, w ś ro d k u walk i i że d rzwi mo g ły n ie b y ć zamk n ięte. – J a też cię p o trzeb u ję. On wied ział, że to b y ło n iezb ęd n e, jes zcze zan im g o o d ep ch n ęłam. By ł tak id ealn y m k o ch an k iem, że ro zu miał mo je ciało , jeg o s y g n ały i p o trzeb y jes zcze lep iej n iż ja. Po d d awan ie mu s ię s p rawiało , że ws zy s tk o n ag le s tawało s ię łatwe. Na mo men t mo g łam zap o mn ieć, jak ie b ariery n as d zielą, b o b rał mn ie w tak i s p o s ó b , jak b y n ie is tn iały żad n e g ran ice. Hu d s o n k azał mi iś ć ty łem aż d o mo men tu , w k tó ry m mo je ły d k i n ie zd erzy ły s ię z s o fą. Gd y p rzez g ło wę p rzemy k ała mi my ś l: „Ojej! Och rzcimy to łó żk o !”, zwin n y m ru ch em wło ży ł ręk ę p o d mo ją k ró tk ą, trap ezo wą s u k ien k ę i zd jął mi majtk i. Po tem p o p ch n ął mn ie lek k o , tak że u p ad łam n a s o fę, ro zs zerzy ł mo je n o g i i zad arł s u k ien k ę n a wy s o k o ś ć b rzu ch a, o b n ażając d la s ieb ie mo je n ajb ard ziej in ty mn e zak amark i. Czu łam s ię p ięk n ie, leżąc tak i czek ając n a mo jeg o k o ch an k a. Sp o jrzał w d ó ł n a mn ie; o czy miał zamg lo n e p o żąd an iem, g d y ro zp in ał p as ek i o p u s zczał s p o d n ie n a wy s o k o ś ć, k tó ra wy s tarczy ła, żeb y u wo ln ić z k latk i jeg o ro s n ąceg o p en is a. M imo że d ziałał s zy b k o , mn ie wy d awało s ię, że min ęła wieczn o ś ć, zan im ru ch em k o lan ro zs zerzy ł mo je n o g i jes zcze b ard ziej i wjech ał we mn ie z tak ą s iłą, że aż mn ie zatk ało . Walił s zaleń czo , s k u p io n y n a włas n y ch p rag n ien iach i p o trzeb ie s zczy to wan ia. J ed n ak n awet o mamio n y żąd zą n ie zap o mn iał o mn ie i u miejętn ie
d rażn ił p alcem mo ją łech taczk ę, d zięk i czemu zb liżałam s ię d o s zczy tu . M o że i ten ak t b y ł p ierwo tn y i czy s to fizy czn y , ale p rzy s p o tk an iu n as zy ch ciał wy two rzy ło s ię g łęb s ze p o łączen ie. Każd e p ch n ięcie u ś mierzało mó j b ó l wy wo łan y jeg o wcześ n iejs zy mi s ło wami. By łam p ewn a, że za k ażd y m d źg n ięciem k ry ła s ię jeg o p o trzeb a wy mazan ia włas n ej u d ręk i i win y z p o wo d u zad an ia mi cierp ien ia. Ty m razem n ie zalewał mn ie p o to k iem s ek s u aln y ch tek s tó w jak zazwy czaj, ale n ie mo żn a też p o wied zieć, że b y liś my cich o – ja k wiczałam p o d n im z ro zk o s zy , a o n p o wtarzał mo je imię jak man trę, jak mo d litwę. Po tem ten d źwięk s tał s ię g ard ło wy , k ied y Hu d s o n d o s zed ł z tak g wałto wn ą eru p cją, że s ama d rżący m g ło s em k rzy k n ęłam jeg o imię. Ch wilę p ó źn iej o p ad ł n a mn ie. J eg o g ło wa s p o czy wała n a mo jej s zy i, a ciep ły o d d ech n a mo jej s k ó rze wy d awał s ię k o jący . Tak b ard zo mi s ię to p o d o b ało . J a wciąż u więzio n a p o d n im, jeg o p en is s p o czy wający we mn ie – n as za d ro g o cen n a więź b y ła tak k ru ch a, że wy mag ała też cieles n eg o p o łączen ia. Od d ech Hu d s o n a s ię u s p o k o ił, s tał s ię miaro wy . J eg o ciało s ię ro zlu źn iło i w s ło d k iej męczarn i p rzy cis n ęło d o mo jeg o . Właś n ie k ied y zaczęłam s ię zas tan awiać, czy zas n ął, Hu d s o n s zep n ął: – Ch ciałem cię mieć n a włas n o ś ć. Ale n ie ch ciałem cię s k rzy wd zić. Ob jął mn ie mo cn o . – To o s tatn ia rzecz, k tó rej b y m ch ciał. Ro zu miałam g o w p ełn i. Po zn is zczen iu ty lu lu d zi i zru jn o wan iu relacji z jed y n y m ży jący m czło n k iem ro d zin y s k rzy wd zen ie ch o ćb y jed n ej o s o b y więcej b y ło d la mn ie tru d n e d o wy o b rażen ia. Właś n ie to p rzez tak d łu g i czas p o ws trzy my wało mn ie p rzed n awiązan iem z k imk o lwiek b liżs zeg o k o n tak tu . Ale teraz b y łam g o to wa p rzes tać o g ląd ać s ię za s ieb ie i s ięg n ąć p o n ag ro d ę. – Tak właś n ie wy g ląd ają związk i, H. – p o wied ziałam, b awiąc s ię wło s ami Hu d s o n a. – Lu d zie cierp ią. – Po cało wałam g o w czo ło . – Ale ró wn ie d o b rze mo żes z to n ap rawić. Po d n ió s ł g ło wę, żeb y zap y tać: – Po wied z mi jak . Wzięłam w d ło n ie jeg o twarz i zaczęłam g ład zić g o p alcami p o s zo rs tk ich o d n iewielk ieg o zaro s tu p o liczk ach . – Wp u ś ć mn ie. Otwó rz s ię p rzed e mn ą – p o p ro s iłam. – Nie wid zis z, że ja ju ż to zro b iłam? Zamk n ęłam o czy w n ad ziei, że u d a mi s ię p o ws trzy mać s tru mień ś wieży ch łez. Co p rawd a tro ch ę s ię p rzed e mn ą o two rzy ł, ale to b y ło za mało . M o g łam led wie ws u n ąć
k o n iu s zk i p alcó w za p ró g d rzwi k ró les twa, k tó re trzy mał tak s zczeln ie zamk n ięte. To i tak b y ł d la n ieg o d u ży k ro k , lecz n a d o b rą s p rawę to mn ie n ie wp u ś cił. Ws zy s tk o , co zd o łał mi wy zn ać, mu s iałam o d n ieg o wy ciąg ać s iłą. Nie o b d arzy ł mn ie zau fan iem. Przełk n ęłam ś lin ę i o two rzy łam o czy , u waln iając jed n ą k ro p elk ę łez. Wy tarłam ją, wy czo łg ałam s ię s p o d Hu d s o n a i ws tałam, żeb y wło ży ć b ielizn ę. Wes tch n ął, a p o tem u s ły s załam d źwięk zap in an eg o zamk a o d s p o d n i. Po trak to wałam to jak o metafo rę – to b y ł d źwięk zamk n ięcia s ię, o d cięcia. Zn o wu . Ale k ied y ju ż ws tał, s tan ął za mo imi p lecami i o b jął mn ie o d ty łu . – Dlaczeg o zach o wu jes z s ię tak , jak b y m o d cieb ie u ciek ał? – s zep n ął mi d o u ch a. – Bo s ię p rzed e mn ą zamy k as z. Czy to n ie to s amo co u cieczk a? – A ty ? J ak wy tłu maczy s z to , że p łaczes z w mo im p o k o ju i n ie ch ces z wy jaś n ić d laczeg o ? – To b y ło co in n eg o . A mo że i n ie? Nie wy jawiłam mu , co p o wied ziała jeg o matk a, b o to b y ło zb y t b o les n e. I p o n ieważ czu łam s ię zak ło p o tan a. Ob ró cił mn ie twarzą d o s ieb ie. – Co o n a ci p o wied ziała, Alay n o ? Rzu cił ręk awicę. Sk o ro ch ciałam, żeb y b y ł wo b ec mn ie o twarty , ja mu s iałam b y ć tak a s ama wo b ec n ieg o . – Że ja s ię n ie liczę. I n azwała mn ie d ziwk ą. – Patrzy łam n a o d p ry s k farb y n a ś cian ie, b o n ie o d waży łam s ię s p o jrzeć mu w o czy . Hu d s o n p rzek lął p o d n o s em. – M o ja matk a jes t o k ru tn a i n ie ma s erca – p o wied ział i u n ió s ł d wo ma p alcami mo ją b ro d ę. – Nie jes teś d ziwk ą, Alay n o . Dalek o ci d o n iej. A teg o , jak ważn a jes teś w mo im ży ciu , n ie d a s ię u b rać w s ło wa. – Po wied ziała też, że n awet n ie u mies z mn ie k o ch ać. Zmro ziło g o i zab rał ręk ę z mo jej twarzy . – To ak u rat s am mó wiłem ci wcześ n iej. To s twierd zen ie b y ło jak d źg n ięcie s zty letem w b rzu ch . Wy rwałam s ię z jeg o ramio n . – No więc o n a to jes zcze p o wtó rzy ła. No i ju ż. Otwo rzy łam s ię. Zad o wo lo n y ? – Alay n a… Cierp iałam w ś ro d k u . Właś n ie d lateg o n ie ch ciałam mu p o wied zieć – b o mimo
teg o , co p o wied zieli o n i jeg o matk a, wciąż w g łęb i s erca wierzy łam, że Hu d s o n b ęd zie w s tan ie o b d arzy ć k o g o ś miło ś cią. Po k o ch ać mn ie. Łzy zalały mi o czy i s p ły n ęły jak wo d o s p ad y wzd łu ż p o liczk ó w. – J ak mo g łeś n ie wziąć p o d u wag ę teg o , że mo g ę s ię w to b ie zak o ch ać? Nawet jeś li n ie ch ciałeś d o teg o d o p u ś cić, to p rzecież mo g łam. – Wy tarłam d ło n ią wilg o tn y p o liczek . – Czy to w o g ó le n ic d la cieb ie n ie zn aczy ? Od s k o czy ł, jak b y m u d erzy ła g o z liś cia. – J ak mo żes z o to p y tać? Oczy wiś cie, że zn aczy . Ale, Alay n o , ch y b a n ap rawd ę mn ie n ie zn as z, s k o ro wciąż wy g ad u jes z tak ie rzeczy . – Zn am cię. – Wid o czn ie n ie d o k o ń ca. – A to ty lk o d lateg o , że mi n a to n ie p o zwo liłeś ! Kręciliś my s ię w k ó łk o . To d o n iczeg o n ie p ro wad ziło . Hu d s o n ro zp o s tarł ręce. – To co ch ciałab y ś wied zieć? Co ro b iłem in n y m k o b ieto m? Co ś o Celii? J a jes tem p o wo d em, d la k tó reg o zas zła w ciążę, Alay n o . Po n ieważ s p ęd ziłem całe lato , p racu jąc n ad ty m, żeb y s ię we mn ie zak o ch ała, p o d czas g d y s am n ie czu łem d o n iej ab s o lu tn ie n ic. Tak d la zab awy . Żeb y mieć jak ieś zajęcie. No i g d y zu p ełn ie ją złamałem, zaczęła s ię n is zczy ć jes zcze b ard ziej. Imp rezo wała, b rała n ark o ty k i, s p ała, z k im p o p ad ło . Zro b iła to . Nie wied ziała n awet, k to zo s tał o jcem. Ud ało mi s ię wziąć o d d ech i zetrzeć res ztę łez zaleg ający ch n a mo jej twarzy . – Więc p o wied ziałeś , że to two je d zieck o . – Tak . – Bo czu łeś s ię o d p o wied zialn y . – Tak . Celia s traciła d zieck o p o trzech mies iącach . Prawd o p o d o b n ie p rzez alk o h o l i d rag i, k tó re zaży wała n a p o czątk u . By ła załaman a. Zd ru zg o tan a. – To o k ro p n e. Wy czu łam, że czu ł s ię o d p o wied zialn y b ard ziej za ś mierć n ien aro d zo n eg o d zieck a Celii n iż za to , że zo s tało p o częte. To b y ł o g ro mn y ciężar d o u d źwig n ięcia n a b ark ach . Og ro mn e p o czu cie win y . J ed n ak mimo iż mo g łam p rzy zn ać, że Hu d s o n miał s wó j u d ział w całej tej s y tu acji, to mn ie n ie o d s tras zy ło . – To n ap rawd ę o k ro p n e – p o wtó rzy łam. – Ale n ie ro zu miem. Po my ś lałeś , że to s p rawi, że n ie b ęd ę cię k o ch ać… Dlaczeg o ? Przy s iad ł n a p o d ło k ietn ik u s o fy i p rzewiercał mn ie n ied o wierzający m wzro k iem.
– Po n ieważ to ws zy s tk o zmien ia. J a to zro b iłem. To jes t właś n ie to , k im jes tem. To jes t mo ja p rzes zło ś ć, k tó ra jes t p as k u d n a. O mało s ię zn o wu n ie ro zp łak ałam, ale u d ało mi s ię s tłu mić s zlo ch . Pas k u d n e rzeczy . Is tn iało ty le p as k u d n y ch rzeczy związan y ch ze mn ą, k tó re czaiły s ię p o d p o wierzch n ią k ażd ej ro zmo wy . Wciąż czu wały , w k ażd ej min u cie. Zatru wały i n is zczy ły . By łam d o s k o n ale o b ezn an a z teg o ty p u p as k u d ztwami. Serce mi p ęk ało , że ten s am ro d zaj ciemn o ś ci wis iał n ad Hu d s o n em jak k lątwa i g o n awied zał. Że wierzy ł, iż jeg o h is to ria b y ła tak p rzerażająca i zła, że zmien i co ś międ zy n ami. Nie mo g ła. I n ie zmien iła. Po d es złam d o n ieg o i p o ło ży łam mu ręce n a ramio n ach . – Czy ty s ąd zis z, że two je ś wiń s twa ró żn ią s ię czy mś o d mo ich ? – To n ie s ą rzeczy w s ty lu łażen ia za k imś alb o wy d zwan ian ia, Alay n o . – Hu d s o n , to b y ła trag ed ia, k tó rej n ie s p o s ó b b y ło p rzewid zieć. Gra, k tó ra wy mk n ęła s ię s p o d k o n tro li. Ch y b a n ie zap lan o wałeś zajś cia p rzez Celię w ciążę i p o ro n ien ia. I n ie mo żes z tak imi s twierd zen iami b ag atelizo wać rzeczy , k tó re ro b iłam. Krzy wd ziłam lu d zi. Ran iłam ich . Głęb o k o . Ale to b y ło k ied y ś . Nieid ealn a p rzes zło ś ć, p amiętas z? Ty le że o n a wcale n ie d etermin u je n as zej p rzy s zło ś ci. An i n ie d efin iu je n as tu i teraz. Wy p u ś cił ciep ły o d d ech i k ciu k iem wy tarł s amo tn ą łzę w k ącik u mo jeg o o k a. – Kied y jes tem z to b ą, p rawie w to wierzę. – To o zn acza ty lk o jed n o : mu s is z ze mn ą s p ęd zać więcej czas u . – M y ś lis z? – Zaś miał s ię lek k o i p o g ład ził mn ie p o p o liczk u . – Wczo raj ran o , g d y o trzy małem telefo n , że p o trzeb u ją mn ie w Cin cin n ati, n ie mo g łem s o b ie p o zwo lić, żeb y n a cieb ie s p o jrzeć ś p iącą w łó żk u . Gd y b y m to zro b ił, n ie b y łb y m w s tan ie wy jech ać. To wy zn an ie p o d n io s ło mn ie n a d u ch u . –
M y ś lałam,
że
wy jech ałeś ,
bo
wk u rzas z
s ię
alb o
wariu jes z.
–
J eg o
zd ezo rien to wan y wzro k s k ło n ił mn ie d o wy jaś n ień . – Z p o wo d u tej s p rawy z miło ś cią. – Nie wario wałem. By łem p o p ro s tu zas k o czo n y . – Zas k o czo n y ? – Ty m, co czu liś my . – Patrzy ł n a mn ie łag o d n ie. – Że to b y ła miło ś ć. Led wo o d d y ch ałam. Bałam s ię, że n awet ty m zep s u ję ś cieżk ę n as zej ro zmo wy . – To b y ło to … – Przełk n ęłam ś lin ę – … i jes t.
– Hmm… – Uś miech n ął s ię. – Nig d y p rzed tem teg o n ie czu łem. – Złap ał mn ie za b o k i. – Ale, Alay n o … J a n ig d y n ie b y łem w n o rmaln y m, zd ro wy m, ro man ty czn y m związk u . Każd a k o b ieta, k tó ra mn ie p o k o ch ała… Nie ch cę ci zro b ić k rzy wd y . – Nie zro b is z, Hu d s o n . Na p o czątk u my ś lałam, że tak s ię mo że s tać. Ale o k azało s ię, że mi p o mo g łeś . Czu ję p o p rawę. I s ąd zę, że ja zro b iłam to s amo d la cieb ie. – Zro b iłaś . – J eś li zd ecy d o wałb y ś s ię, żeb y n ie… – s zu k ałam o d p o wied n ich s łó w, żeb y wy razić to , co miałam n a my ś li – … k o n ty n u o wać… to , czy mk o lwiek jes t to co ś międ zy n ami… to mn ie zab o li. Ale n ie złamie. – A b o lało b y ? – J ak s k u rwy s y n . – To lep iej k o n ty n u u jmy – o d p arł i o p ló tł mn ie ramio n ami w p as ie. – Alay n o , zwaln iam cię. Nie mo żes z ju ż d łu żej b y ć mo ją d ziewczy n ą n a n ib y – p o wied ział z p o ważn ą min ą. – Zamias t teg o zo s tań mo ją d ziewczy n ą n a s erio . Og arn ęła mn ie fala rad o ś ci, k tó ra s p rawiła, że zak ręciło mi s ię w g ło wie. – Sąd ziłam, że w p ewn y m s en s ie ju ż n ią jes tem. – Bo jes teś . – M o g ę d alej n azy wać cię H.? – Wy k lu czo n e. Zb liży ł s wo je u s ta d o mo ich i p o cało wał mn ie s ło d k o i d elik atn ie, a p rzy ty m z p as ją. Nie mam p o jęcia, jak d łu g o s ied zieliś my n a s o fie, cału jąc s ię i p rzy tu lając. Czas n ie is tn iał. To b y ła n as za ch wila. W k o ń cu jed n ak p rzy p o mn iało mi s ię, że k lu b zaraz s ię o twierał, a ja miałam n a g ło wie s p o ro o b o wiązk ó w. Niech ętn ie o d s u n ęłam s ię o d Hu d s o n a i zad ałam p y tan ie, k tó re – b y łam teg o p ewn a – n u rto wało n as o b o je: – Co teraz? J ed en z k ącik ó w u s t Hu d s o n a u n ió s ł s ię, k reś ląc n a jeg o twarzy s ek s o wn y u ś miech . – Przy jd ź d o mn ie p o s k o ń czo n ej zmian ie. Tak . Oczy wiś cie, że tak ! – Będ ę wo ln a n ajwcześ n iej o trzeciej. – Nieważn e. Ch cę cieb ie w mo im łó żk u . – Wo b ec teg o zg ad zam s ię. Z o g ro mn ą n iech ęcią ws tałam i wy ciąg n ęłam d o n ieg o ręk ę, żeb y p o mó c mu s ię p o d n ieś ć z s o fy , a o n ją złap ał i s tan ął z ty p o wą d la s ieb ie g racją. Wy g ład ził też
mary n ark ę i p o p rawił k rawat, p rzeis taczając s ię zn ó w w czło wiek a, k tó reg o k o jarzy li lu d zie: Hu d s o n a Pierce’a, wład cę ś wiata b izn es u . Patrzy łam o czaro wan a i zs zo k o wan a, że ten mężczy zn a b y ł mó j. M ó j. Po raz p ierws zy s o b ie to p o wied ziałam, a b rzmiało to tak cu d o wn ie, że p o my ś lałam, iż p o wtarzan ie teg o s ło wa n ig d y mi s ię n ie zn u d zi – mó j, mó j, mó j. Hu d s o n ły p n ął p rzez ramię za s ieb ie i zap in ając mary n ark ę, rzu cił: – Fajn a k an ap a. – Dzięk i – zaś miałam s ię. Patrzy ł n a mn ie z zad o wo len iem, a p o ch wili wy g ład ził mi wło s y i p o p rawił k o łn ierzy k s u k ien k i. Po tem s ch o wał mo je d ło n ie w s wo ich . – Po wied z J o rd an o wi, żeb y zawió zł cię d o Bo wery . Wie, g d zie to jes t. – A n ie g n iazd k o d o b zy k an ia? – M ó j g ło s zab rzmiał n ien atu raln ie wy s o k o , p o d b ity ek s cy tacją i zas k o czen iem. – Nie. M ó j d o m. Zo s tawię k lu cz p o rtiero wi. Do tej p o ry n ie b y łam z n im n ig d zie p o za p o d d as zem. Nie miałam n awet p o jęcia, g d zie mies zk ał n ap rawd ę. Wcześ n iej u zn awałam to za ro zs ąd n e zag ran ie. Ale teraz, s k o ro zap ro s ił mn ie d o włas n eg o mies zk an ia, n ie wy o b rażałam s o b ie, że mo g łab y m s ię zn aleźć w jak imk o lwiek in n y m miejs cu . A p o za ty m czu łam s ię g o to wa. Go to wa d o zerwan ia z o b awami, że p o p ełn ię jak iś b łąd . Go to wa, żeb y całk o wicie wy leczy ć s ię z p rzes zło ś ci. Go to wa, żeb y zacząć o d p o czątk u , b ez s trach u i żalu . Sp latając s wo je p alce z jeg o , zach ich o tałam. Od k ied y ja tak ch ich o tałam? – Ro b imy to , p rawd a? Id ziemy d o p rzo d u . – Do k ład n ie tak – p o twierd ził i zn ó w mo cn o mn ie p rzy tu lił. Od n io s łam wrażen ie, że n ie ch ciał s ię ze mn ą ro zs tawać, tak s amo jak ja n ie ch ciałam s ię ro zs tawać z n im i iś ć d o p racy . By ł zap atrzo n y we mn ie, a ja ró wn ie mo cn o w n ieg o . – Zawo ju ję twó j ś wiat – s zep n ęłam, zan im u s zczy p n ęłam g o w u ch o . – Nie mo g ę s ię d o czek ać – o d p arł, p ies zcząc mi s zy ję. M o je p o d n iecen ie wzro s ło n a n o wo . – An i ja. ===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=
Po ty lu p ró b ach u ło żen ia s o b ie teg o tek s tu w g ło wie zad an ie n ap is an ia p o d zięk o wań p o win n o b y ć łatwe. Ale g d y s ied zę tu i p rzy g o to wu ję p o d zięk o wan ia d la lu d zi, d zięk i k tó ry m Pokusa s tała s ię rzeczy wis to ś cią, czu ję s ię p rzy tło czo n a. Głęb o k i o d d ech i zaczy n amy . Po p ierws ze, jes tem p rzeo g ro mn ie wd zięczn a mężo wi, k tó ry p o zwalał mi p o ś więcać czas n a n ap is an ie k s iążk i i zaws ze tęs k n ił za mn ą, k ied y b y łam w s wo im ś wiecie, ale n ig d y n ie n acis k ał, żeb y m wró ciła (n o , p rawie n ig d y ). Ko ch an ie, b ez wzg lęd u n a to , k to w n iej jes t g łó wn y m b o h aterem, ty zaws ze jes teś mo im. Dziecio m – k tó re jak o ś zd o łały ro s n ąć i p ro s p ero wać mimo mo jeg o częs teg o b rak u u wag i. J es teś cie ś wiatełk ami w mo im ży ciu . Dzięk u ję, że p o zwo liły ś cie mamie b y ć tak że czło wiek iem. M amie – k tó ra zaws ze mn ie ws p ierała i d o d awała o d wag i, i wciąż jes t ze mn ie d u mn a mimo tematy k i mo ich k s iążek . Beth an y – za red ak cję i p o p rawk i – jes teś p rawd ziwy m wy b awien iem – o raz za to , że p o wied ziałaś : „To n ie tu zaczy n a s ię jeg o h is to ria”. Ró wn ież za two je ed y to rs k ie lis ty (p ieczo ło wicie je p rzech o wu ję), a tak że za to , że zaws ze b y łaś n ies tru d zo n ą ch eerlead erk ą, k tó ra s łu ży ła fach o wą p o rad ą i u d zielała p ełn y ch g łęb o k ieg o s en s u s u g es tii. On e zaws ze o k azy wały s ię trafn e. Cies zę s ię, że u d ało mi s ię u czy n ić two je k ąp iele ch o ć o d ro b in ę mag iczn y mi. So p h ii – za o k ład k ę. Do k ład n ie teg o ch ciałam. Ale też za zn aczn ie więcej: za mo ty wację, s iłę, o d wag ę. Nau czy łaś mn ie o p is ars k o -wy d awn iczy m ś wiecie więcej n iż k to k o lwiek . Wp ro s t n ie wiem, jak wy razić s wo ją wd zięczn o ś ć, ale s p ró b u ję: d zięk u ję, d zięk u ję, d zięk u ję. Ro b y n – za in s p iracje i p o my s ły d o s two rzen ia g łó wn ej p o s taci. Ch o ciaż n ie zaws ze je wy k o rzy s ty wałam, to zaws ze cen iłam s o b ie two je p o rad y . J es teś zn ak o mita. Lizak i? GENIALNE! Do Tris tin y : jes teś s u ro g atk ą ws zy s tk ich mo ich ro man s ó w – żad en z n ich w ży ciu
n ie b y łb y g o to wy d o wy s łan ia w ś wiat, g d y b y n ie twó j mąd ry wk ład i p o ś więcen ie p rzy czy tan iu k ażd ej s two rzo n ej wers ji. J ak b y k to ś p y tał – Hu d s o n jes t twó j. Ro b y n , J ack ie i Lis a: k ażd a z was d o d ała in n ą, lecz is to tn ą i d ro g ą mi wars twę p o wieś ci. Dzięk i, że d ały ś cie czas mo im s ło wo m. Ales s a: p rzejrzy s to ś ć i o d p o wiad an ie n a mo je n iek o ń czące s ię p y tan ia b y ły czy mś więcej n iż to , o co k to k o lwiek mó g łb y p o p ro s ić d ru g ieg o czło wiek a. J es teś w mo jej k s iążce b o g in ią. Śro d o wis k u WrAHM – g d y b y m miała p o d zięk o wać jak n ależy k ażd ej z was , cu d o wn e k o b iety , z o s o b n a, p o ws tałab y k o lejn a k s iążk a. A to b y s ię wiązało z d u żą ilo ś cią alk o h o lu . I n ieg rzeczn y ch o b razk ó w. Dziewczy n y , jes teś cie fu n d amen tem i p rzy jació łk ami, jak ich s zu k ałam. Gen , d zięk i za s two rzen ie tej g ru p y . Zmien iła mo je ży cie. Bo b o wi Difo rio , mo jemu ag en to wi – n ie k ażd y b y łb y zwo len n ik iem włas n eg o wy d an ia. Dzięk u ję za o twarty u my s ł i ws p ieran ie mo jej d ecy zji. J u lie i ATo M R – jes teś warta zn aczn ie więcej, n iż ci zap łaco n o . Dzięk i za p o mo c w ro zp o ws zech n ien iu k s iążk i. J es zcze J o e, mó j n ajlep s zy – b y łeś p rzy ws zy s tk ich mo ich wzlo tach i u p ad k ach , ś więto wan iu i p ławien iu s ię i n ig d y n ie d ałeś p o s o b ie p o zn ać, jak b ard zo jes tem wk u rzająca. Wis zę ci d rin k a. Alb o s ied em. M o im czy teln ik o m – ch o ciaż n ie wiem, k im jes teś cie, k ied y p is zę te s ło wa, wiem, że Pokusa jes t teraz w was zy ch ręk ach i ws zy s tk ie ws p an iałe rzeczy , k tó re s ię wy d arzą, to właś n ie d zięk i wam. M o jemu Stwó rcy za talen t i ws zy s tk ie d ary , k tó re o trzy małam. To n ap rawd ę wielk ie b ło g o s ławień s two . ===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=
Lau relin Paig e jes t zag o rzałą fan k ą d o b reg o ro man s u i o d cało wan ia za k ażd y m razem d o s taje zawro tó w g ło wy , k u zażen o wan iu s wo ich trzech có rek . J ej mąż z k o lei ch y b a n ie n arzek a. Kied y n ie czy ta an i n ie p is ze s ek s o wn y ch h is to rii, ś p iewa, o g ląd a s eriale Mad Men i The Walking Dead alb o marzy o Ad amie Lev in ie. Rep rezen tu je ją n iezas tąp io n y Bo b Difo rio z ag en cji literack iej D4 EO. ===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=
Ty tu ł o ry g in ału : Fixed on You Red ak to r p ro wad ząca: Beata Piecy ch n a Red ak cja: Ed y ta Do mań s k a Ko rek ta: Beata Piecy ch n a Zd jęcie n a o k ład ce: To m Barn es & Gen n ifer Alb in Op raco wan ie g raficzn e o k ład k i: Łu k as z Werp ach o ws k i FIXED ON YOU © Lau relin Paig e 2 0 1 3 Co p y rig h t © 2 0 1 5 fo r Po lis h ed itio n b y Wy d awn ictwo Ko b iece, an imp rin t o f ILLUM INATIO Łu k as z Kieru s Co p y rig h t © fo r Po lis h tran s latio n b y M o n ik a Pian o ws k a Ws zelk ie p rawa d o p o ls k ieg o p rzek ład u i p u b lik acji zas trzeżo n e. Po wielan ie i ro zp o ws zech n ian ie z wy k o rzy s tan iem jak iejk o lwiek tech n ik i cało ś ci b ąd ź frag men tó w n in iejs zeg o d zieła b ez u p rzed n ieg o u zy s k an ia p is emn ej zg o d y p o s iad acza ty ch p raw jes t zab ro n io n e.
Wy d an ie elek tro n iczn e Biały s to k 2 0 1 5 ISBN 9 7 8 -8 3 -6 5 1 7 0 -1 6 -3
Bąd ź n a b ieżąco i ś led ź n as ze wy d awn ictwo n a Faceb o o k u : www.faceb o o k .co m/k o b iece
www.wy d awn ictwo k o b iece.p l Wy d awn ictwo Ko b iece E-mail: red ak cja@wy d awn ictwo k o b iece.p l Pełn a o ferta wy d awn ictwa jes t d o s tęp n a n a s tro n ie www.wy d awn ictwo k o b iece.p l Plik o p raco wał i p rzy g o to wał Wo b lin k
wo b lin k .co m ===LUIg TCVLIA5 tAm9 PfU9 +SHtIaA1 +Cn g d cx J SJ VV7 C2 c=