Miłość jest jak kawa. Czasami mocna, czasami słodka, czasami zwykła, czasem urozmaicona, ale nigdy nie powinna być zimn...
5 downloads
7 Views
971KB Size
Miłość jest jak kawa. Czasami mocna, czasami słodka, czasami zwykła, czasem urozmaicona, ale nigdy nie powinna być zimna.
Buziaki, mam nadzieję, że ta powieść Wam się spodoba. Megan Maxwell
1. Tragedia Dźwięk ciszy jest onieśmielający. Nadal mam w uszach pisk opon. Żyję! Ja żyję! Słyszę głos Dylana. Chcę odpowiedzieć. Słyszę, że zbliża się do mnie szybkimi krokami, ale paraliżuje mnie strach. Leżę na ulicy i ledwie mogę oddychać. Drżę, a moje oczy spotykają się z oczami Tifany, żony Omara. Leży na ziemi obok mnie. Patrzymy na siebie. Obie oddychamy z trudem, ale żyjemy. – Nic ci nie jest? – pyta ledwie słyszalnym głosem. Kiwam głową, bo nie mogę rozchylić warg, ale jej pytanie sprawia, że wszystko sobie przypominam. Samochód nadjeżdżający z ogromną prędkością. Strach. Dłoń Tifany, która mnie ciągnie. To, jak obie padamy z impetem za samochodem Omara. Nieprawdopodobny odgłos hamowania, a później cisza. Ta cisza zostaje nagle przerwana krzykami. Przeraźliwymi piskami. Omar pochyla się z niepokojem, a kilka chwil później dobiega nas głos Dylana. – Nie ruszaj ich, Omar! Dzwoń po pogotowie. Ale ja się ruszam. Przewracam się na plecy i wydaję z siebie jęk. Boli mnie ramię. Cholera, i to jak boli! Moje oczy natrafiają na oczy mojego ukochanego, który pochyla się nade mną z niepokojem. – Yanira, mój Boże, kochanie… – szepcze przejęty, dotykając mnie delikatnie, żeby nie zrobić mi krzywdy. – Nic ci nie jest? Nie przestaje mnie przytulać. Potrzebuję jego ciepła, jego czułości, jego pięknych słów i poczucia, że on mnie potrzebuje. – Nic mi nie jest… – odpowiadam, żeby go uspokoić. – Nie martw się… Nic mi nie jest. – Robaczku, kręci mi się w głowie – skarży się Tifany, próbując się podnieść. – Spokojnie, skarbie… Nie ruszaj się – uspokaja ją Omar. Nagle natrafiam na wzrok Tifany. – Dziękuję – szepczę wzruszona tym, co ta dziewczyna dla mnie zrobiła. Młoda blond żona Omara, o której myślałam, że ma mniej rozumu niż Skalmar Obłynos, przyjaciel SpongeBoba, uśmiecha się. Właśnie uratowała mnie przed śmiercią pod kołami samochodu, ryzykując tym, że sama przeniesie się na tamten świat. Będę jej za to dozgonnie wdzięczna. Dozgonnie. Dylan niechcąco dotyka mojej ręki, a ja wydaję z siebie przerażający krzyk. Cholera, co za ból! Patrzy na mnie przerażony. – Nie ruszaj się, kochanie – szepcze, oddychając szybko. – Boli mnie… boli… – Wiem… wiem… Spokojnie – mówi ze zmartwioną miną. Czuję, że z oczu zaraz trysną mi łzy jak fontanny z powodu nieznośnego bólu, który czuję. Widzę, że Dylan dzwoni po swojego kolegę lekarza, który pędzi do nas.
– Poproś w pubie o lód. Pilnie potrzebuję lód! Poruszam się i znów krzyczę z bólu. Dylan patrzy na mnie i zdejmuje marynarkę. – Chyba przy upadku wybiłaś sobie bark. W tej chwili nie wiem, co to znaczy „wybić sobie” ani czym jest bark, ale mój chłopak ma ponurą minę. Bardzo ponurą i to napawa mnie strachem. – Cholera… Ale boooooooooliiiiiiiiiii! – jęczę. Kiedy zjawia się kolega Dylana z woreczkiem lodu, Dylan klnie. – Fran, musisz mi pomóc – mówi, spoglądając na niego. Kładą mnie na plecach na chodniku, obchodząc się ze mną jak z lalką, i czuję, że Fran trzyma mnie za głowę. Denerwuję się. Co chcą mi zrobić? – Boli mnie, Dylan… Bardzo mnie boli. Mój ukochany siada na ziemi i kładzie stopę obok mojego tułowia. – Wiem, skarbie… Ale zaraz ci minie. Złapię cię mocno za rękę i pociągnę do mnie. – Nie! Nie dotykaj mnie! Umieram z bólu! – krzyczę przestraszona. Rozumie mój strach. Jestem przerażona. Dylan próbuje mnie uspokoić, a kiedy mu się to udaje, znów zajmuje wcześniejszą pozycję. – Muszę przestawić ci bark, kochanie. Będzie boleć. Nie dając mi czasu nawet na mrugnięcie powieką, widzę, że spoglądają na siebie z Franem i nagle Dylan wykonuje gwałtowny ruch, który powoduje, że pojawiają mi się przed oczami wszystkie gwiazdy na firmamencie i krzyczę rozpaczliwie. O Boże, co za bóóóóóól! Łzy tryskają mi z oczu. Płaczę jak głupia. Jestem zła, że rozklejam się przy tych wszystkich ludziach, ale nie mogę się powstrzymać. Boli mnie tak, że nie jestem w stanie myśleć o niczym innym. – Już… już, kochanie. – Dylan mnie przytula, żeby mnie uspokoić. Siedzimy tak chwilę i czuję, że moczę mu koszulę łzami. Nie wypuszcza mnie. Nie odsuwa się ode mnie. Patrzy tylko na mnie i szepcze mi cudowne słowa miłości wśród mijających nas przechodniów. Kiedy się uspokajam, ostrożnie wypuszcza mnie z objęć, owija lód marynarką i robi mi z niego okład na bark. – Spokojnie, moja kochana – mówi, widząc, że patrzę na niego oczami zaczerwienionymi od łez. – Zaraz przyjedzie pogotowie. Staram się uspokoić, ale nie mogę. Po pierwsze dlatego, że mało nie zginęłam pod kołami samochodu. Po drugie dlatego, że cholernie boli mnie ramię. A po trzecie dlatego, że udziela mi się zdenerwowanie Dylana. – Powiedz, że nic ci nie jest – nalega. – Nic… nic… – udaje mi się wybełkotać. Moja odpowiedź go uspokaja, ale nagle zrywa się z ziemi wściekły, oddala się ode mnie i słyszę, jak krzyczy rozjuszony: – Jak mogłaś to zrobić?! Przestraszona jego złością, unoszę się lekko, chociaż wszystko mnie boli, i widzę, że idzie w stronę samochodu, który o mało mnie nie przejechał. W środku siedzi Caty, z głową na kierownicy.
Suka! Podła żmija! Patrzy na Dylana i widzę, że płacze. Jęczy. Wzdycha. Mój chłopak, podminowany, otwiera z wściekłością drzwi samochodu, mało ich nie wyrywając, i wyciąga ją, krzycząc jak opętany. Mężczyzna, którego wcześniej widziałam z Caty, podchodzi do nich z pochmurną miną. Domyśla się, co zaszło. – Omar – szepczę obolała. – Idź uspokoić Dylana, proszę. Kiwa głową, podchodzi do brata z zagniewaną miną i stara się interweniować, ale Dylan jest wzburzony. Bardzo wzburzony. W końcu Omarowi i drugiemu mężczyźnie udaje się odciągnąć go od Caty i uspokajają go. Nie mogę przestać na nią patrzeć. Jest zaledwie pięć metrów ode mnie. – Przepraszam… – Słyszę, jak mówi przez łzy. – Przepraszam… – Co za tupet! Mało cię nie zabiła, a teraz wielce szlocha – szepcze Tifany, widząc, w którą stronę patrzę. To prawda. Ta kobieta nie ma wstydu. Poza tym nie wiem, jak mam rozumieć to „przepraszam”, czy jest szczere, czy udawane. Nie mogę ochłonąć po tym, co się wydarzyło. Rozumiem, że jest zakochana w Dylanie, ale w głowie mi się nie mieści, że posunęła się do czegoś takiego. Nie ulega wątpliwości, że ma coś z głową. Cholera, mało mnie nie zabiła! – Spokojnie, dziewczyny – słyszę głos Omara, który podchodzi do swojej żony i do mnie. – Pogotowie już jedzie. – Zniszczyłam sobie dwa paznokcie, robaczku. – Jutro zrobisz sobie nowe, skarbie – odpowiada Omar z uśmiechem. Przeraźliwe wycie karetek i samochodów policyjnych zagłusza wszystko inne. Szybko otaczają miejsce i odsuwają gapiów, a lekarze zajmują się Tifany i mną. Unieruchamiają mi ramię i szyję. Podnoszą mnie niczym piórko i kładą na noszach, i widzę, że niosą mnie do karetki. Patrzę na Tifany, z którą dzieje się to samo, co ze mną. Biedaczka. Odwracam głowę na noszach i znów spoglądam na Caty. Nie przestaje płakać, a jej towarzysz kręci głową i patrzy w ziemię. Omar nie wytrzymuje. Biega od noszy, na których leży jego żona, do tych, na których leżę ja. Kiedy wsadzają mnie do karetki, słyszę, jak Dylan oznajmia: – Pojadę z nią. Dwaj mężczyźni i kobieta z karetki spoglądają na siebie. – Wie pan, że panu nie odmówimy, doktorze Ferrasa – mówi kobieta z uśmiechem. – Ale my tu musimy pracować. Nie podoba mu się to, zamyka na chwilę oczy, a potem wyjaśnia, co zrobił w ramach pierwszej pomocy, ale nie chce przeszkadzać, więc w końcu kiwa głową i drzwi się zamykają. Kilka sekund później słyszę, że przednie drzwi również się zamykają i karetka rusza, uruchamiając przeraźliwą syrenę. Chcę być z Dylanem. Chce mi się płakać, ale muszę się zachowywać jak silna kobieta, a nie rozkapryszona nastolatka, która płacze, bo nie ma obok siebie swojego chłopaka. Kobieta i jeden z mężczyzn zaczynają mnie badać. – Pamiętasz, jak ci na imię? – pyta ona po angielsku. W dalszym ciągu oszołomiona, rozumiem ją, ale odpowiadam po hiszpańsku.
– Nazywam się… nazywam się Yanira Van Der Vall. Kobieta kiwa głową, bierze strzykawkę, napełnia ją bezbarwnym płynem i umieszcza ją w wenflonie, który założyła mi kilka sekund wcześniej. – Spokojnie, Yanira – mówi z uśmiechem, również po hiszpańsku. – Zaraz będziemy w szpitalu Ronalda Reagana. – A Dylan? Gdzie jest Dylan? Zaczyna mi się kręcić w głowie, aż nagle słyszę jego głos: – Jestem tutaj, kochanie. Na tyle, na ile mogę, odwracam głowę i spoglądam w górę. Przez szybę widzę Dylana, siedzącego w przedniej części karetki, i się uśmiecham.
2. Moje lekarstwo W szpitalu robią mi prześwietlenia i unieruchamiają mi rękę na temblaku. Pielęgniarz pcha wózek inwalidzki, na którym siedzę. Zatrzymuje się przed drzwiami, a kiedy je otwiera, widzę Dylana. – Cześć, skarbie – mówi na mój widok. Widać, że się martwi. Pielęgniarz, który pchał wózek, pomaga mi usiąść na łóżku, a potem odchodzi, zostawiając nas samych. Dylan daje mi przelotnego, czułego buziaka w usta, głaszcze mnie po policzku i pyta, czy bardzo mnie boli. Czuję niewielki ból, zupełnie nieporównywalny z tym, który odczuwałam wcześniej. – Do zniesienia – odpowiadam. Pamiętam, co się wydarzyło, więc dodaję szeptem: – A jak się czuje Tifany? – Ma zwichniętą kostkę i stłuczone nogi i ręce, jak ty. Ale spokojnie, będzie żyć i naciągnie mojego brata na ten pierścionek, który tak bardzo chce sobie kupić, i pewnie na coś jeszcze. Uśmiechamy się oboje. – Chcesz, żebyśmy zadzwonili do twoich rodziców? – pyta. Zastanawiam się przez chwilę, ale w końcu kręcę głową. Wiem, że bardzo by się zmartwili, w dodatku ta odległość… Lepiej, żeby nie wiedzieli. Nic mi nie jest i nie chcę, żeby niepotrzebnie się zamartwiali. Zamykam oczy. Jestem obolała jakby ktoś mnie porządnie zbił. – Z Caty wszystko w porządku? – pytam. Po chwili niezręcznej ciszy Dylan kiwa głową. – Tak. Kiedy dojdzie do siebie, będzie miała wielki problem z nami i z prawem – dodaje, wzdychając ciężko. – Zapewniam cię, że to, co zrobiła, nie ujdzie jej na sucho. Rozmawiałem z ojcem, będzie nas reprezentował. Dopilnuję, żeby zapłaciła za to, co zrobiła. To, co próbowała zrobić ta… – Dylan, nie – ucinam. – Nie mogę się na to zgodzić. – Jak to: nie możesz się na to zgodzić? O mały włos cię nie zabiła, kochanie. Kiwam głową. Wiem o tym. Wiem, że w tamtej chwili Caty chciała zrobić właśnie to. – Uspokój się i pomyśl. Proszę… – ciągnę. – Jeżeli ktoś nienawidzi tej kobiety z całego serca, to właśnie ja, ale nie mogę zapomnieć o tym, że cierpi z miłości. Kocha cię. Alkohol uderzył jej do głowy, wypiła za dużo i… i… poza tym ja przechodziłam w miejscu, w którym nie powinnam. Część winy leży również po mojej stronie. – Yanira – odzywa się Dylan poważnym tonem. – Mogła cię zabić. Gdyby osiągnęła swój cel, nie rozmawialibyśmy tu teraz, nie rozumiesz? Znów kiwam głową. Pewnie, że rozumiem. – Ale rozmawiamy, Dylan – nie odpuszczam. – Jestem tu z tobą i będę jutro, pojutrze i każdego dnia. – Próbuję się uśmiechnąć, ale mi nie wychodzi. – Nie doniosę na nią, kochanie – ciągnę. – Przykro mi, ale nie mogę. Chyba i tak będzie jej ciężko poradzić sobie z tym, co się stało. – Jesteś za dobra, za dobra, i uważam, że… – Nie. Powiedziałam: nie – oznajmiam.
Patrzy na mnie z rozdziawionymi ustami, a kiedy dociera do niego, że w żaden sposób nie nakłoni mnie do zmiany zdania, szepcze: – Do głowy mi nie przyszło, że Caty mogłaby zrobić coś takiego. Nigdy. Nie wiem, jak cię za to przepraszać i… – Dylan – przerywam mu. – Ty nie masz mnie za co przepraszać, bo nie jesteś niczemu winien, kochanie. Odbiło jej. Co ty masz z tym wspólnego? – Czuję się winny. Powinienem był być bardziej przewidujący. – Przewidujący?! Robi gniewną minę. – Caty od lat cierpi na depresję – wyjaśnia. – Leczy się i… – Cholera… – Kolega za szpitala powiedział mi, że sprzedała poradnię pediatryczną w tym roku, w którym zniknąłem. Nie jest już jej właścicielką. Pracuje tam tylko przez kilka godzin, a ja… ja powinienem był przewidzieć, że może wydarzyć się coś takiego. Przypominam sobie, że tego wieczoru podczas kolacji opowiadała nam o swojej poradni. – I znając prawdę, dlaczego się nie odezwałeś w czasie kolacji? – pytam. – A jak niby miałem to powiedzieć, Yanira? Nie mogłem być tak okrutny. Poza tym nie wiem, ile na temat swojego życia wyjawiła mężczyźnie, który z nią był i nie chciałem strzelić gafy. Nie chciałem jej też pytać o chorobę. Nie była to odpowiednia chwila ani miejsce, kochanie. Chciałem z nią porozmawiać, zadzwonić do niej któregoś dnia i spytać, jak się czuje. Dlatego dzisiaj, kiedy ją zobaczyłem, bez zastanowienia zaprosiłem ją do naszego stolika. Zasługiwała na to, żebyśmy potraktowali ją serdecznie, my i rodzina Ferrasa. Zawsze była dobrą przyjaciółką, chociaż jej się wydawało… – Jej się wydawało, że jest dla ciebie kimś więcej, prawda? Dylan kiwa głową i wzdycha. – Zawsze byłem wobec niej szczery. Setki razy mówiłem jej, że między nami nigdy nie będzie niczego poważnego, ale ona uparcie trwała przy mnie, a ja egoistycznie jej na to pozwalałem. Możesz wierzyć lub nie, robiłem to nie tylko dla siebie, ale też dla niej. Widziałem, że jest szczęśliwa, choroba była opanowana i to mi wystarczało. Ale teraz widzę, że nie postąpiłem właściwie. – Nie zadręczaj się, kochanie. – Dlatego mówię, że to moja wina, Yanira – ciągnie. – Niechcący doprowadziłem do tego, co się wydarzyło. Jestem temu winny, nie widzisz? Widzę rozpacz w jego oczach. – Nie, mój skarbie – odpowiadam. – Nie jesteś winny. To prawda, że bawiłeś się jej uczuciami, nie myśląc o tym, ile bólu możesz jej przysporzyć, ale to nie ty kazałeś jej usiąść za kierownicą, nacisnąć gaz i ruszyć na mnie. Dylan nie odpowiada. – A teraz, wiedząc to, co wiem, jak miałabym na nią donieść? – ciągnę. – Nie potrafiłabym już wcześniej, a teraz tym bardziej. Mój przystojniak nie odpowiada, ale ja chcę postawić sprawy jasno.
– Nie pozwolę na to, żebyś obwiniał się o wszystko, co się wokół ciebie dzieje – oznajmiam. – Dzieje się to, co ma się stać, i kropka. A może też ponosisz winę za dziurę ozonową? Albo za głód na Trzecim Świecie? W końcu na mnie spogląda. – Chcę, żeby było jasne, panie Ferrasa, że dla mnie winę będziesz ponosił tylko za to, co zrobisz bezpośrednio mnie, jasne? Nie rusza się. Patrzy tylko na mnie. Nie mogę uwierzyć, że podobnie jak w przypadku matki, poczucie winy nie daje mu żyć. Dlaczego tak się czuje? Ale nie mam zamiaru pozwolić, żeby żył w ciągłym poczuciu winy. – Nie mam zamiaru odezwać się do ciebie słowem, dopóki mi nie powiesz, że zrozumiałeś i że nie ponosisz winy za nic, co się wydarzyło, dobrze, mój kochany? Kiwa głową i po kilku sekundach pełnych napięcia się uśmiecha. – Choćby po to, że powiedziałaś do mnie: mój kochany, warto było cię posłuchać – odpowiada. – Dylan! – protestuję. Uśmiecha się w końcu i kiwa głową. – Zgoda, kapryśna panno. Zrozumiałem, nie jestem niczemu winny. – Dobrze! Obejmuje mnie ostrożnie i słyszymy, że drzwi do sali się otwierają. To Tifany na wózku inwalidzkim, z Omarem i ładną ciemnowłosą pielęgniarką. Tifany podjeżdża do mnie i chwyta mnie za rękę. W tej chwili wybucham niepohamowanym płaczem. – Tifany, powiedz, że nic ci nie jest bo… – mówię, szlochając. – Och, skarbieeee, nie płaaacz. Rzęsy w górę! – żartuje z promienną miną. – Bardzo mi przykro z powodu tego, co ci się stało. – Spokojnie, Yanira – wtrąca Omar z uśmiechem i puszcza oko do pielęgniarki, która z nimi przyszła. – Zapewniam cię, że wynagrodzę moją żoneczkę za bohaterski czyn jak tylko wyjdzie ze szpitala. – Robaczkuuuuu… – odzywa się Tifany, rozbawiona. – Nie mów tak, głupolku. Widzę, że Omar i pielęgniarka patrzą na siebie, aż w końcu ona wychodzi z sali. Co za tupet! Gdyby Dylan zrobił coś takiego w mojej obecności, wydrapałabym mu oczy. Mój szwagier podchodzi do brata, żeby mu coś powiedzieć. – W przyszłym tygodniu wybierzemy się na zakupy, dobrze? – mówi do mnie Tifany ściszonym głosem. Dostaję ataku śmiechu i kiwam głową, rozbawiona. – Ta cwaniara od razu mi się nie spodobała – dodaje. – I chyba dałam ci to do zrozumienia wzrokiem w czasie kolacji, bo widziałam, jak rozpływała się za każdym razem, kiedy wlepiała oczy w Dylana. A w klubie? No właśnie, w klubie! Kiedy zaczęła opowiadać te intymne historie, odeszłam, bo miałam ochotę wrzasnąć do niej: „Ej, laska, pstryknij i zniknij!”, ale nie chciałam być chamska. Jej sposób mówienia mnie bawi. Tifany nie umiałaby być chamska nawet, gdyby chciała! – Nie wiem, jak ci dziękować. Uśmiecha się. – Daj spokój, laleczka, może ty nie zrobiłabyś dla mnie tego samego? – odpowiada, ściszając głos. Kiwam głową. Bez wątpienia bym to zrobiła.
– Kocham cię supermocno – podsumowuje Tifany z ładnym uśmiechem. Ja też się uśmiecham. Jestem jej wdzięczna za dowody uczucia w takiej chwili. Prawie się nie znamy, ale wydaje mi się, że zbyt szybko ją osądziłam i że zasługuje na kolejną szansę. I cieszy mnie, że myśli, że zrobiłabym dla niej to samo. Bracia Ferrasa patrzą na nas rozbawieni. – Bracie, okaże się jeszcze, że tata miał rację co do tego, że blondynki to tylko problemy – mówi Omar. Mnie to bawi, ale Tifany się obrusza. – Robaczkuuuuuuu, nie mów tak, głupolku. Tę noc spędzamy we czwórkę w szpitalu. Dylan nie zgadza się, żeby wypisano Tifany i mnie, a my się poddajemy. Niezłe zakończenie imprezy i mój początek w nowym domu! Nad ranem, kiedy się budzę, widzę, że Dylan siedzi na fotelu przy łóżku i czyta książkę. Przyglądam mu się spod przymrużonych powiek. Nie widzi mnie. Jak zwykle jest przystojny i seksowny, jeszcze bardziej z tą poważną miną i rozpiętą koszulą. Wiem, że zamartwia się tym, co się stało. Widzę to w jego oczach i po linii warg. Martwi się o mnie. Och, mój kochany. Przez chwilę mu się przyglądam i upajam się widokiem, ale kiedy widzi, że się poruszam, odkłada książkę na stolik, wstaje i podchodzi do mnie szybko. – Co się dzieje, kochanie? Jego głos dodaje mi otuchy. Jego obecność zapewnia mi poczucie bezpieczeństwa. Nie jestem w stanie milczeć. – Chciałam ci tylko powiedzieć, że cię kocham. Uśmiecha się. Dotyka mojego czoła. – Uderzenie było chyba silniejsze niż mi się z początku wydawało. Powinienem się martwić? – szepcze z komicznym wyrazem twarzy. Jego żart i zabawna mina wywołują uśmiech na mojej twarzy. Niezła ze mnie romantyczka! Przez kilka sekund śmiejemy się oboje, aż w końcu mówię nagle: – Chcę za ciebie wyjść jutro. Zaskoczony znów wbija we mnie kasztanowe oczy. – Jesteś pewna? – Pojedźmy do Las Vegas, ty i ja – odpowiadam. – Urządźmy szalony ślub, inny i… – Kochanie – przerywa mi. – Pobierzemy się, kiedy będziesz chciała, ale nie w Las Vegas. – Dlaczego? – Bo chcę się z tobą ożenić przed Bogiem. Nieźle… Od kiedy to jest taki wierzący? Robię podkówkę, Dylan mnie całuje, uśmiecha się i w końcu ja też się uśmiecham. Ale jestem łatwa przy tym facecie! Dylan znowu mnie całuje. – Zajmę się wszystkim – oznajmia. – Dobrze, ale proszę cię o jedno. – O co?
– Chcę szalonej imprezy. – Obiecuję – odpowiada, obejmując mnie.
3. Nie proszę cię o gwiazdkę z nieba Następnego dnia jestem już w domu. Muszę mieć unieruchomioną rękę przez tydzień albo dwa, dopóki nie przestanie mnie boleć. Muszę też zażywać środki przeciwzapalne. Anselmo, ojciec Dylana, dzwoni do nas. Rozmawia z synem, a później ze mną, ale ja nie mam zamiaru ustąpić. Nie wystąpię przeciwko tej kobiecie. Mówimy mu o ślubie i mam wrażenie, że się cieszy, i to bardzo. Czy to możliwe, że teraz aż tak za mną przepada? Wilma, kobieta, która przychodzi sprzątać dom, jest czarująca i od pierwszej minuty dwoi się i troi, żebym czuła się wspaniale, a kiedy dowiaduje się o planowanym ślubie, postanawia zrobić generalne porządki. Tylko tego brakowało! W końcu Dylan każe mi zadzwonić do mojej rodziny i opowiedzieć o tym, co się stało. Przedstawiam im wersję złagodzoną. Nie mówię im całej prawdy, tylko tyle, że przechodziłam w niedozwolonym miejscu. Jak należy się spodziewać, wszyscy mnie strofują i mówią, że jestem wariatką. Znoszę to z uśmiechem, a potem kończę informacją o tym, że ślub został przyspieszony. Tata od razu pyta, czy jestem w ciąży. Rozbawiona, wyprowadzam go z błędu. Zanim się rozłączę, zapewniają mnie, że załatwią dokumenty, których potrzebuję do ślubu. Mija dziesięć dni. Jak mogę, opędzam się od Dylana i Wilmy, którzy każą mi pić mleko. Ale są namolni z tym wapniem! W końcu mogę się uwolnić od temblaka. Mogłabym zdjąć go wcześniej, ale życie z lekarzem pod jednym dachem nie jest łatwe. Dylan ściągnął do domu fizjoterapeutę, żeby prowadził ze mną rehabilitację. Jego zdaniem nie zaszkodzi zapobiegać ewentualnym problemom i prawdę mówiąc, bardzo dobrze mi zrobiła. W dniu, kiedy kończą się wszystkie zabiegi, czuję się szczęśliwa. Znów jestem sobą! Do ślubu zostają dwa tygodnie. Ma się odbyć dwudziestego pierwszego grudnia, a ja ciągle nie mogę uwierzyć, że wychodzę za mąż. Zarówno Dylan, jak i ja, jesteśmy przeciwnikami ślubów, a jednak mamy zamiar wziąć ślub kościelny, z księdzem, bankietem, romantycznym pierwszym tańcem i krojeniem tortu. Mój chłopak jest trochę zmartwiony tym, że nie będziemy mieć miodowego miesiąca. Po ślubie wraca do szpitala po długiej nieobecności i nie jest to najlepszy moment na wyjazd. Przełożymy podróż. Ja się tym nie przejmuję za bardzo. Chcę być tam, gdzie on. Nic więcej. Nie zajmuję się niczym w związku ze ślubem, wszystko załatwia Dylan. Twierdzi, że ma nadzieję, że zrobi mi niespodziankę. Ufam mu. Nie mam wyboru. Ale mam problem. Wielki problem. Nienawidzę miejsca, w którym mieszkamy. Wszystko, co mnie otacza, przypomina mi o niej. O Caty. O kobiecie, która mało nie wysłała mnie na tamten świat i która kiedyś pomagała Dywanowi urządzać ten dom. Kiedy mówię Dylanowi o tym, co przeżywam, rozumie mnie i upiera się, żebyśmy zrobili remont. Problem w tym, że jest tak pochłonięty organizacją ślubu, że ciężko się tym zająć w tej chwili. Plan A: zrobię remont mimo zamieszania ślubnego. Plan B: poczekam, aż będzie po ślubie. Bez wątpienia stwierdzam, że najlepszy jest plan B. Poczekam.
Tifany szuka ze mną sukni ślubnej. Była projektantką ubrań dla marki, którą uwielbia, ale rzuciła to, kiedy poznała Omara. Zostawiła wszystko z miłości. Dla swojego robaczka. Któregoś popołudnia razem z koleżankami zabiera mnie do świata pięknych młodych panien. Nie muszę mówić, że przymierzam najlepsze suknie ślubne na świecie i chociaż ciężko mi się do tego przyznać, wyglądam w nich po prostu bosko. Nie ma sukni, która leżałaby na mnie źle. Wyglądam jak laleczka. Czyżbym robiła się zarozumiała? W końcu decyduję się na suknię o romantycznym kroju, z tiulową spódnicą i szarą wstęgą w talii, od projektantki Very Wang, którą jestem zachwycona, a Tifany się z niej śmieje. Mówi, że jest w stylu tej, którą kilka lat temu miała na sobie Kate Hudson w filmie Ślubne wojny. W sukni wybieram piękny welon. Jedwabny tiul, który mocują mi na nisko upiętym koku, a kiedy przeglądam się w lustrze w całej tej oprawie, szczęka mi opada. Wyglądam zjawiskowo! Uśmiecham się, kiedy wyobrażam sobie, jak Dylan i moja rodzina mnie taką zobaczą. Wiem, że ich zaskoczę, bo pierwszą zaskoczoną będę ja sama! Kilka razy pytam o cenę. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że to wszystko kosztuje majątek, ale nie chcą mi powiedzieć ile. Tifany odmawia. To prezent od niej i Omara na nasz ślub. W końcu się zgadzam. Nie mam wyjścia. – Teraz musisz wybrać suknię na przyjęcie – mówi jedna z jej koleżanek. – Mowy nie ma – odpowiadam. Tifany i pozostałe dziewczyny cofają się o krok i unoszą dłonie do ust, przerażone. Cholera. Co najmniej jakbym im powiedziała, że robię napad na sklep i że je zabiję. – Musisz – upiera się Ashley, która zdążyła już ochłonąć. – Obowiązkowo trzeba się zaprezentować w więcej niż jednej sukni. Jedna na ceremonię, a kilka innych na przyjęcie. Co takiego?! Nie mogę! Jak to: więcej niż jedna suknia! Od kiedy? Moja matka miała tylko jedną suknię ślubną. Jedną! Dlaczego ja mam nagle mieć dwie albo więcej? Nie. Mowy nie ma. Stawiam czoła temu snobizmowi, jaki usiłują mi narzucić. – Chcę mieć tylko jedną suknię – mówię z przekonaniem. – Tej sukni nie założę już nigdy więcej i chcę się nią nacieszyć, ile się da. – Ale w modzie jest zmiana sukni i… – Mam gdzieś to, co jest w modzie – przerywam Tifany, która stoi z rozdziawioną buzią. Chcę tylko tę suknię. Ani jednej więcej. W końcu ona i jej przyjaciółki niechętnie ustępują. Pewnie myślą, że jestem stuknięta, ale się tym nie przejmuję. Tego dnia chcę tańczyć i bawić się w jednej sukni. W tej, na którą pewnego dnia popatrzę, tak jak moja mama, kiedy wyciąga swoją z kufra, i uśmiechnę się, wspominając piękne chwile, jakie w niej przeżyłam. Wracam do domu wieczorem, ledwie żywa. Chyba będę musiała przyznać rację Tifany i jej przyjaciółkom, które twierdzą, że chodzenie po sklepach jest wykańczające. Nigdy wcześniej nie przymierzałam tylu sukni, w dodatku ślubnych.
Szesnastego grudnia przejęta czekam na lotnisku na moją rodzinę. Kiedy ich widzę, podskakuję i krzyczę, i biegnę się z nimi przywitać. Oni robią to samo i po chwili całujemy się i obejmujemy jak szaleni. Dylan wita ich z taką samą radością jak ja. Kilkoma samochodami jedziemy do miejsca, które teraz jest moim domem. Po drodze mama mówi mi, że Arturo i Luis przesyłają mi miliony buziaków. Szkoda, że nie ma ich tutaj i że nie krzykną mi: „Tulipanko!” ale wiedziałam, że nie będą mogli przyjechać z powodu pracy. Wiedziałam, bo rozmawiałam z nimi przez telefon i bardzo mi było przykro. Byłabym szczęśliwa, gdybym mogła się z nimi zobaczyć, ale sytuacja na rynku pracy w Hiszpanii jest taka, że lepiej o nic nie prosić, bo przypadkiem można dostać wypowiedzenie. Mama mówi mi też, że wysłała wszystkie moje rzeczy statkiem i że pomiędzy rzeczami ukryła parę paczek z suszoną szynką i kabanosami, które uwielbiam. Klaszczę z radości. Mój brat Argen z Patricią postanawiają zamieszkać w pobliskim hotelu. Chcą intymności i Dylan i ja ich rozumiemy. Ale moi rodzice, pozostali dwaj bracia i babcie zatrzymują się w naszym domu. A Coral, moja szalona Coral, postanowiła zadomowić się w salonie. Nie chce spać z moimi babciami. Dylan patrzy na mnie zdziwiony, jak zwykle, a ja się śmieję. Jego rodzina nie jest taka hałaśliwa jak moja, ale dom tryska życiem i radością, a ja jestem zachwycona. Jak można było przypuszczać, mój osobisty Grubciuszek domaga się wieczoru panieńskiego. Tylko tego brakowało! Tifany, która zna Los Angeles lepiej ode mnie, organizuje babską kolację. Owszem, w najbardziej snobistycznym lokalu w mieście. Mina Coral, kiedy poznaje Tifany i jej przyjaciółki, jest bezcenna. Płaczę ze śmiechu! Na wieczorze jest Ashley, Cloe i Tifany, moje babcie, mama, Coral i ja. Restauracja, w której jemy kolację, jest bardzo, ale to bardzo ładna, a jedzenie wyborne. Problem w tym, że ilości są tak nikłe, minimalne, tak light, że wszystkim jest mało. – Chwileczkę – szepcze Coral, zerkając na Tifany i jej koleżanki. – Skąd się wzięły te top damy? Śmieję się, bo nie mogę się powstrzymać. – Siedź cicho i nie rób siary. – Ja robię siarę? Widziałaś, co to za egzemplarze? W „National Geographic” sporo by za nie zapłacili! Znów się śmieję, starając się zachować równowagę pomiędzy top damami i moją przyjaciółką, Grubciuszkiem. – Coral – mówię szeptem. – Są jakie są, a ty jesteś, jaka jesteś. Trzeba akceptować każdego człowieka i… – Ale one przez cały czas wygadują bzdury, jak: „Olśniewająceeeee! Jestem superzachwyconaaaaaaaa!” albo: „Kochanieeeeeeeee!”. Nie mówiąc już o tym, że ze swoimi superprzyjaciółkami żegnają się: „Papulki. Buziaczki, kotku”. Znów się śmieję. – Jak można pokroić krewetkę na kawałki i twierdzić, że jest wyborna? Cholera… Ja bym musiała zjeść z tuzin, żeby poczuć smak. A tu jedna! Coral ma rację. Dostałyśmy najmodniejszą i najbardziej elegancką sałatkę z jedną krewetką na wierzchu. Jedną! Nie zdążę jednak nic powiedzieć. – Yaniro Van Der Vall, jeżeli się do nich upodobnisz, przysięgam, że pourywam ci uszy.
Zakrywam usta, żeby nie parsknąć śmiechem na cały głos. Z całą pewnością nigdy nie stanę się taka jak Tifany i jej przyjaciółki. Po pierwsze dlatego, że sama sobie na to nie pozwolę, a po drugie dlatego, żeby nie stracić uszu. Po wyjściu z restauracji Coral proponuje, żebyśmy wybrały się do lokalu z męskim striptizem. Chce zobaczyć świeże mięso, ale dziewczyny się nie zgadzają i w końcu idziemy na drinka do lokalu o nazwie Fashion & Look. Jest taki jak przypuszczałam: pełen przepychu i ładnych ludzi, którzy patrzą na moje babcie jak na kosmitki. Siedzimy tam godzinkę, aż mama i babcia Nira stwierdzają, że chcą wracać. Są zmęczone, a taka ilość muzyki, ludzi i hałasu je denerwuje. Ale babcia Ankie nie chce jeszcze iść spać, Coral też nie. Niezłe są! W końcu, kiedy mama i babcia Nira odjeżdżają taksówką, moja przyjaciółka spogląda na mnie. – A może pójdziemy na burgera? – proponuje. – Umieram z głodu, marzę o tłustym wielkim hamburgerze z podwójnym serem. Mój gromki śmiech mówi wszystko, a przerażenie na twarzy Tifany i jej przyjaciółek również. W końcu, ponieważ na Coral nie ma mocnych, idziemy wszystkie na burgera! Kiedy kończymy ociekające tłuszczem podwójne hamburgery z cebulowymi krążkami i frytkami, Coral nalega, żebyśmy poszły do lokalu z chłopakami, ale widząc, że jej pomysł nie spotkał się z entuzjastyczną reakcją ze strony top dam, jak ochrzcił je mój Grubciuszek, moja babcia proponuje, żebyśmy poszły do Cool & Hot jej przyjaciela Ambrosiusa. Nagle przypominam sobie, ile razy o nim mówiła. To był narzeczony, którego miała, zanim wyszła za dziadka. – Utrzymujesz z nim kontakt? – pytam zaskoczona. Ankie kiwa głową. – Lepszy, odkąd istnieje Facebook i media społecznościowe – odpowiada. Niezła ta moja babcia! Od przyjazdu do Los Angeles nie byłam w Cool & Hot, ale wystarczy spojrzeć na miny trzech top dam, żeby wiedzieć, że to miejsce na pewno luksusowe nie jest, co potwierdzają słowa Ashley: – Kotku… To nie jest estetyczne miejsce, jest nieładne. – Nie zawsze to, co najpopularniejsze i najlepiej urządzone, jest najlepsze, kochanie – mówi moja babcia, która przed chwilą je zażyła. – Dalej, Ambrosius na nas czeka! – krzyczy, nie czekając na nic. – Czeka na nas? – pytam oszołomiona. Babcia kiwa głową i puszcza do mnie oko. – Rozmawiałam z nim przed chwilą przez telefon – szepcze. – Nie może się doczekać, żeby się ze mną zobaczyć. Coral się uśmiecha. Ja nie, bo jestem między młotem a kowadłem. Wsiadamy wszystkie do samochodu Tifany i po drodze babcia wyjaśnia nam, że to klub muzyków, w którym kto chce, może śpiewać. Ambrosius jest dawnym piosenkarzem country, urodzonym w Dallas. Uśmiecham się na myśl o tym, że upodobania muzyczne mojej babci są także fundamentem jej przyjaźni. Lokal znajduje się na przedmieściach Los Angeles. Kiedy przyjeżdżamy, widzimy, że przed drzwiami stoi pełno wielkich motocykli. Tifany przysuwa się do mnie. – To miejsce nie ma dobrej sławy – mruczy. – Dlaczego?
Nim zdąży odpowiedzieć, drzwi baru gwałtownie się otwierają i blondyn wielki jak szafa i bardziej umięśniony niż Schwarzenegger wyciąga ze środka pijanego faceta. – Wejdź jeszcze raz, a pożałujesz, dupku! – krzyczy. Wszystkie stajemy jak wryte. Blondyn, widząc nas, pyta z zaciętą miną: – Panie wchodzą? Tifany i jej przyjaciółki drżą jak przestraszone chihuahua, ale moja babcia staje odważnie przed facetem. – Szukam Ambrosiusa Forda – oznajmia. – Kto szuka? – pyta obcesowo. Moja odważna babcia nie daje się zbić z tropu. Mierzy faceta z góry na dół. – Proszę powiedzieć, że przyjechała Ankie, Holenderka. Będzie wiedział, o kogo chodzi. Nagle wielki potwór zmienia minę. – Ciociu Ankie, to ty? – pyta aksamitnym głosem. – Dewitt?! – wykrzykuje babcia. – Święty Boże, jak ty wyrosłeś! Stoję jak wryta i patrzę jak moja mała babcia i ten gigant obejmują się i całują. – Niezła babcia! – komentuje Coral rozbawiona. – Z nią się nie można nudzić. Ankie przedstawia nas po kolei nieznajomemu i informuje nas, że to syn jej przyjaciela Ambrosiusa. Top damy zaniemówiły, a Dewitt, zachwycony, wpuszcza nas do środka, brutalnie odsuwając młokosów, którzy do nas podchodzą. Cool & Hot jest bombowy! Żadnych luksusów ani cudów na kiju. Sufit jest wytapetowany biletami, a na ścianach pełno gitar i fotografii setek piosenkarzy. Nagle w głębi lokalu pojawia się dojrzały mężczyzna z siwymi włosami. Wygląda jak stuprocentowy kowboj, co podkreśla kapelusz, który ma na głowie. Babcia i on spoglądają na siebie, uśmiechają się, aż w końcu padają sobie w objęcia po tym, jak dają sobie buziaka w usta, który trwa dłużej niż, moim zdaniem, powinien. Nieźleeeee! Radość babci jest przeogromna. Znów nas przedstawia. Mężczyzna, kiedy dowiaduje się, że jestem jej wnuczką Yanirą, stwierdza: – Jest tak ładna jak ty, Ankie. Babcia daje mu czułego kuksańca w rękę. – Oj, głuptasie – odpowiada aksamitnym głosem. – Przychylnie na mnie patrzysz. Przez ponad dziesięć minut patrzę, jak moja babcia śmieje się jak nigdy wcześniej. Widzę, jak kokietuje, mruga i zamyka oczy. – Niezła ta Ankie, pożeraczka męskich serc! – mówi Coral. Kiwam głową z uśmiechem. Widok babci w takiej akcji jest dla mnie zadziwiający i przyglądam jej się zafascynowana, aż w końcu spoglądam na Tifany i jej koleżanki. Stoją sztywne jakby kij połknęły, a przewijający się przez lokal faceci obsypują je milionem zaczepek. – Zrób rząd i zjeżdżaj stąd – wypala nagle Tifany do jednego z nich. Pękają ze śmiechu i nic dziwnego. Jak mogę, włączam się do rozmowy babci z Ambrosiusem i proszę go, żeby zaprowadził nas gdzieś, gdzie będziemy mogli usiąść.
Kiedy wchodzimy do strefy, którą on uważa za część dla VIP-ów, rozluźniam się. To mały kącik ze staroświeckimi fotelami, ale tu przynajmniej nie będą nas nękać faceci. W tej właśnie chwili słyszę, jak Ashley szepcze: – Jestem superprzestraszona. Słyszę ją nie tylko ja, ale również babcia, która chwyta ją za rękę. – Strach sobie zostaw na inną okazję, dziecko, a jeżeli podejdzie do ciebie ktoś z niezbyt dobrymi zamiarami, wybij mu zęby. Wzrostu i rąk ci Pan Bóg nie poskąpił. Ashley zamyka dziób. Chyba teraz boi się mojej babci. Śmieję się serdecznie. Kelnerka z wielkim biustem i w strasznie krótkiej dżinsowej spódniczce uśmiecha się i podchodzi do nas. Ambrosius przedstawia nam Tessę, żonę swojego syna. – Przynieś sześć śrubokrętów – mówi, a potem spogląda na nas i puszcza do nas oko. – To nasz sztandarowy drink! – wyjaśnia. – Ja… wolę Shirley Temple z dwiema wiśniami – oznajmia Ashley. Rozwala mnie! Kelnerka patrzy na nią. Z pewnością się zastanawia, skąd ona się urwała. – Nie mam, skarbie – wyjaśnia z anielską cierpliwością. – Ale ręczę, że śrubokręt będzie ci smakował. Wychodzą mi bardzo dobre. – Śrubokręty dla wszystkich! – krzyczy moja babcia. – Będziemy mieć tu dziś z nimi problemik – szepcze Coral obok mnie, kiedy kelnerka odchodzi. Patrzę na nie. Żal mi ich. Wzdycham. – To nie ich klimaty – mówię. – Trzeba to zrozumieć. Ale po czterech śrubokrętach zmieniają nastawienie i mam nawet wrażenie, że całkiem dobrze się bawią. Jak można się było spodziewać, moja babcia w towarzystwie Ambrosiusa wchodzi na scenę i raczy nas piosenką Sweet Home Alabama. My wychodzimy na parkiet i poruszamy się w rytm muzyki. Kiedy piosenka się kończy, prosimy o bis i babcia zachęca mnie, żebym weszła na scenę. Śpiewam z nią i z Ambrosiusem. Kiedy widzę, jak na siebie patrzą, rozumiem, dlaczego moja babcia zawsze włącza tę piosenkę do swoich występów. Ale się kryła! Kiedy piosenka się kończy, schodzę ze sceny wśród oklasków ludzi, a kiedy moja babcia chce również zejść, Ambrosius chwyta ją za rękę, każe jej usiąść na stołku, a sam siada obok. Co mają zamiar zrobić? Na znak Abrosiusa światła w lokalu gasną. – Przyjaciele – odzywa się. – Dzisiaj jest dla mnie bardzo… bardzo… bardzo wyjątkowy dzien. Ta piękna kobieta, która siedzi przy mnie, była, jest i będzie do mojej śmierci moją jedyną prawdziwą miłością. Moją dziewczyną! Wszyscy wiwatują i biją brawo, a ja, zaskoczona, wypijam łyk mojego śrubokręta. – Poznałem wiele kobiet – ciągnie Ambrosius. – Włącznie z matką moich dzieci, która pewnego dnia odeszła i nie wróciła, dzięki Bogu. Wszyscy się śmieją, chociaż ja nie widzę w tym nic śmiesznego. – Ale moja cudowna Ankie jest jedyną, która skradła moje serce i nigdy mi go nie oddała. Kilka lat temu spotkaliśmy się ponownie przypadkiem na koncercie w Londynie. Występowała ze swoim zespołem, a ja z moim i, przyjaciele, znów między nami zaiskrzyło!
Ludzie gwiżdżą. – Ale wtedy każde z nas miało swoje życie i postanowiliśmy niczego nie zmieniać. Chociaż przed wami przyznaję, i ona o tym wie, że mimo że od tamtej pory widzieliśmy się nie więcej niż dziesięć razy, uwielbiam ją z całego serca. – Och, jejusieńkuuu… Jakie to piękneeeeeee! – mruczy Tifany, spoglądając na mnie. – Kotku, jest idealnieee! – potwierdza Ashley ze swoim śrubokrętem w ręce. Uśmiecham się niepewnie. Coral przysuwa się do mnie. – Powiedziała: jejusieńku? – szepcze. Kiwam głową, ale nie jestem w stanie się na niej skupić. Patrzę na babcię i Ambrosiusa, którzy doprowadzają mnie do szaleństwa. Coś mnie ominęło? Babcia uśmiecha się kokieteryjnie do Ambrosiusa, a on odgarnia jej włosy z twarzy. – Jest taka piosenka, którą kiedy tylko usłyszałem, wiedziałem, że jest stworzona do tego, żebyśmy zaśpiewali ją razem, moja dziewczyna i ja – wyjaśnia, wskazując na Ankie. – Przesłałem jej ją tymi dzisiejszymi nowoczesnymi sposobami, przez Facebooka, żeby posłuchała, i któregoś dnia, kiedy rozmawialiśmy na Skypie, zaproponowałem, żebyśmy wspólnie ją zaśpiewali. Babcia się uśmiecha. – Zaśpiewasz ją ze mną, tym razem patrząc mi w oczy? – pyta Ambrosius. Moja babcia wie, co to Skype? Kiwa głową z uśmiechem. Cholera… cholera… cholera z tą moją ekscentryczną babcią! Właśnie się dowiedziałam, o kim myślała przez te wszystkie lata, kiedy zamykała oczy i śpiewała. Z całą pewnością teraz lepiej rozumiem wiele spraw. Ambrosius się uśmiecha, wszyscy na nich patrzymy, a kiedy oświetla ich żółte światło reflektora, mówi: – Piosenka nosi tytuł If I Didn’t Know Better. Zaczyna grać na gitarze i po pierwszych akordach babcia zaczyna śpiewać cichym głosem. Z rozdziawioną buzią siadam na krześle i słucham. Nie znałam tej spokojnej, melodyjnej piosenki. Czuję się co najmniej upojona. Wzruszona Tifany patrzy na mnie i szepcze, że ta piosenka została wydana w serii Nasville. Nie znam jej. Nie widziałam jej, ale poszukam. Kiedy babcia milknie, zaczyna śpiewać Ambrosius i wzdycham, słuchając słów o namiętności ukrytej pod płaszczem przyjaźni, miłości ciężkiej i trudnej. Nieźle… nieźle… Patrzę jak babcia i jej przyjaciel śpiewają kolejną zmysłową piosenkę, spoglądając sobie w oczy, porozumiewając się muzyką i spojrzeniem. – Za tym się kryje coś grubszego – szepcze Coral. Kiwam głową. Oj, tak, coś grubego, grubszego i najgrubszego, i nie tylko ja to widzę. Ankie i Ambrosius śpiewając na scenie nie ukrywają, co do siebie czują, a ja nie wiem, czy mam się śmiać, płakać, czy biegiem uciekać. Kiedy piosenka się kończy, zapada cisza. Ludzie wstrzymują oddech. Po chwili rozlegają się brawa, a
ja wracam do rzeczywistości. – Super, mnie się podobało – cieszy się Tifany. – Ale słodkieeeeeeeeeee! – zachwyca się Ashley. Coral, z typową drwiącą miną, do której się już przyzwyczaiłam, chce się odezwać, ale gromię ją wzrokiem. – Siedź cicho, Grubciuszku – nakazuję. Po paru minutach babcia w końcu schodzi ze sceny i idzie w naszą stronę. Wszyscy jej gratulują, a kiedy podchodzi do mnie, spoglądamy na siebie. – Tak, kochanie – mówi, chociaż ja nie odezwałam się słowem. – On jest miłością mojego życia. O czwartej nad ranem, po nocy pełnej zabawy, śrubokrętów, tańców i piosenek zaśpiewanych na scenie, odwozimy Ashley i Cloe do domów, nieźle wstawione. Kiedy dotrze do nich, że tańczyły i śpiewały bez najmniejszych oporów, chyba mnie znienawidzą. Ale cóż, liczę się z tym. Odwozimy też Tifany, która nie jest w stanie prowadzić, a potem Coral, babcia i ja jedziemy taksówką do domu. Babcia, bujając nadal w obłokach, idzie spać, a Coral i ja idziemy do kuchni. Otwieramy lodówkę i Coral bierze butelkę szampana z różową etykietą. – To ten! Słyszałam, że jest pyszny – mówi. Nie wiem, o czym mówi, ale kiwam głową. Dla mnie kolor etykiety nie ma znaczenia. Siadamy na podłodze w kuchni i opieramy się o meble. Coral zaczyna się rozpływać nad cudownym miejscem, w którym się znajdujemy, a ja, zmęczona, po paru drinkach zaczynam jej opowiadać, jak bardzo nienawidzę tej kuchni i tego miejsca. Kiedy wyznaję jej powód mojej nienawiści, ona, z rozdziawioną buzią, podaje mi butelkę. – Jak to: nie oskarżysz tej żmii? Chciała cię zabić! Wypijam łyk z gwinta. – Nie zaczynaj i ty. Przez chwilę słucham, jak się bulwersuje, że źle robię, nie zgłaszając sprawy na policję, ale ja obstaję przy swoim. Spoglądam na czerwony blat i nie mogę sobie przestać wyobrażać Dylana i Caty, jak się na nim kochają. Dlaczego? Dlaczego to sobie robię? Przez głowę przemykają mi obrazy mojego chłopaka zagryzającego dolną wargę, a potem coś, co nie jest wargą, i wściekła wstaję. – Nie chcę o tym więcej rozmawiać. – Kwiatuszku, wyluzuj. – Dość mi ciężko z tym, że muszę mieszkać w tym domu. Patrzę na te cholerne czerwone blaty i mam ochotę… mam ochotę wymiotować i… – Nikt ci nie mówił, że łatwo będzie być z mężczyzną takim jak Dylan. Poza tym, wychodzisz za niego. Znów osuwam się na podłogę, opadam obok niej, wypijam łyk szampana z butelki. – No właśnie… pojutrze… – mówię. – Zazdroszczę ci – szepcze Coral rozbawiona. – I chociaż wieczór panieński nie był taki, jakiego bym chciała, z gorącymi, apetycznymi mięśniakami, muszę ci powiedzieć, że Dylan jest wspaniałym facetem i wystarczy spojrzeć jak na ciebie patrzy, żeby wiedzieć, że jest w tobie zakochany po uszy. Szkoda, że nie
wpadłam mu w oko ja zamiast ciebie. Nawet w tej kwestii masz szczęście, cholero. – Wiem. – Uśmiecham się na myśl o moim chłopaku. – Dylan jest cudownym facetem, najbardziej wrażliwym, romantycznym, pociągającym, namiętnym i gorącym, jakiego w życiu poznałam. I przyznaję: chcę tego wszystkiego tylko dla siebie! Absolutnie wszystkiego! Staję się niesamowicie zaborcza. – Dobrze robisz. Bo zapewniam cię, że jak go wypuścisz, biorę go ja. Śmiejemy się obie i w tej chwili zapala się światło w kuchni. To moja babcia Ankie, która nie może spać. Rozmawiamy chwilę we trzy, a potem Coral idzie do salonu, kładzie się na kanapie i zasypia od razu. Kiedy zostajemy same, babcia patrzy na mnie. – Kochałam twojego dziadka z całego serca. Ambrosiusa poznałam w czasie wyjazdu do Stanów, kiedy byłam młodziutka. Och, jaki był przystojny i młody! Był wokalistą zespołu country, a ja muzyki pop. Połączył nas cudowny romans, ale po powrocie do Holandii podpisała ze mną i z moim zespołem umowę firma fonograficzna i postanowiłam zapomnieć o uczuciach i zająć się karierą muzyczną. W tamtych czasach nie było Facebooka ani Skype’a, ani możliwości utrzymywania stałego kontaktu, a kiedy przestałam dostawać od niego listy, pomyślałam, że o mnie zapomniał. Po paru latach poznałam twojego dziadka i po pewnym czasie postanowiłam za niego wyjść i dalej zajmować się muzyką. Czas płynął, urodził się twój ojciec, później dziadek zachorował, a dziesięć lat temu, kiedy byłam z zespołem w Londynie, życie znów postawiło przede mną Ambrosiusa. I… Och, Yanira… Było to dla mnie wstrząsające. Elektryzujące. Niewiarygodnie. Wystarczyło, że na siebie spojrzeliśmy, rozpoznaliśmy się i poczuliśmy to samo, co wtedy, kiedy byliśmy młodzi. I cóż… po trzech dniach wydarzyło się to, co musiało się między nami wydarzyć. Nie czuję się dumna z powodu tego, że zdradziłam twojego dziadka, ale był chory i… – Nie musisz się tłumaczyć, Ankie. Uśmiecha się, a ja spinam włosy klamrą. – Wiem, skarbie. Wiem. Ale chcę i muszę ci o tym opowiedzieć. Twój dziadek był chory. Nasze życie małżeńskie zawsze było bardzo powściągliwe, a kiedy ponownie trafiłam na miłość mojego życia, moje ciało się zbuntowało i dostałam zaćmienia umysłu. Przysięgam ci, Yanira, że nic więcej nie widziałam. Uśmiecham się. Rozumiem, o czym mówi. Ja to nazywam namiętnością. Kiedy widzisz osobę, którą uwielbiasz i nie potrafisz się powstrzymać. To czułam i czuję do Dylana i gdybym nie mogła z nim być, każde nasze ponowne spotkanie kończyłoby się tak samo. – Później dziadek zmarł, a ja i Ambrosius spotykaliśmy się, kiedy tylko mogliśmy. Pamiętasz moje podróże do Barcelony, Rzymu i Holandii? Kiwam głowa. – Jechałam, żeby się z nim spotkać – ciągnie. – Każdy ma swoje życie i obowiązki, ale Ambrosiusa i mnie bez wątpienia łączy wyjątkowa historia miłosna. Dlatego, chociaż wiem, jak bardzo kochasz śpiewać, jeżeli naprawdę kochasz Dylana, a wiem, że go kochasz, nie marnuj czasu. Żyj, kochanie. Ciesz się. Korzystaj z życia tak, jakby to był twój ostatni dzień. Ze śpiewania nie rezygnuj! Walcz o swoje marzenia. Ale niech zawsze prowadzi cię serce, bo inaczej będziesz kiedyś żałować. Kiedy nad ranem wchodzę do sypialni, jest ciemno, ale czuję obecność Dylana. Ostrożnie wkładam lekką żółta koszulkę, ale idzie mi niezdarnie. Za dużo wypiłam. Mój wzrok powoli oswaja się z
ciemnością, a na moich wargach pojawia się uśmiech, kiedy słyszę, że mój ukochany się porusza. Nie odzywa się, ale wiem, że nie śpi i że mi się przygląda. Czeka na mnie. Spoglądam na cyfrowy zegar z pomarańczowymi liczbami, który stoi na szafce. Osiemnaście po piątej. Podchodzę do łóżka. Dylan leży na plecach. Patrzę na niego. Ma nagi tors i zamknięte oczy. Ależ jest seksowny i kuszący! Kładę się do łóżka i, niecierpliwie, siadam na nim okrakiem. Uśmiecham się, widzę, że unoszą mu się kąciki warg. Oszust! Wiedziałam, że nie śpi. Przysuwam się do niego powoli. Uwielbiam jego męski zapach. Całuję go w czoło, w lewy policzek, w prawy, w czubek nosa, w brodę, aż w końcu przysuwam się do ust. – Jesteś mój – szepczę. – Tylko mój. Uśmiecha się. Wiem, że lubi słuchać, kiedy tak o nim mówię. Otwiera oczy i, jak zwykle, zaczynam płonąć od jego spojrzenia. – Dużo flirtowałaś? – pyta. Gdybym miała być szczera, musiałabym powiedzieć, że tak. W barze Ambrosiusa byłam podrywana, komplementowana i nie tylko. – Z nikim tak cudownym jak ty – odpowiadam. Daje mi klapsa, który niesie się echem. – A więc jednak flirtowałaś – nie ustępuje. Nie chcę, żeby się obraził z powodu takiej głupoty. – Mam ciebie i nikogo innego nie potrzebuję – odpowiadam. Pozwala mi pożerać swoje wargi, a kiedy się rozłączamy, szepczę: – Co powiesz na to, żebyśmy przenieśli się na ten fotel, który czeka na nas przy jacuzzi i zabawili się w trójkącie? Ty, on i ja. Nie odpowiada. Wiem, że moja propozycja doprowadza go do szaleństwa. Czuję, jak drży. – Hmmm… Masz ochotę na zabawę – mruczy, przyciskając mnie do siebie. Kiwam głową. – Zabawmy się w odgadnij, kim jestem tej nocy. Jego dłonie wędrują po moim ciele. Uśmiecha się. Bez wątpienia ta perwersyjna i gorąca gra, podczas której przestajemy być Yanirą i Dylanem, a stajemy się innymi osobami, coraz bardziej nam się podoba. – Jestem tak rozpalony, tak chętny i tak za tobą szaleję, że w tej chwili byłbym skłonny rozchylić ci nogi, żeby ktoś inny cię pieprzył, kiedy ja bym się przyglądał… – odpowiada. – I… – Zrobiłbyś to…? – przerywam mu podniecona tym, co słyszę. Trójkątów oboje próbowaliśmy osobno i mam nadzieję, że któregoś dnia będziemy mogli przeżyć to doświadczenie wspólnie. Kiedy wyobrażam sobie to, co właśnie mi proponuje, nakręcam się na maksa. Dylan o tym wie, wyczuwa to i wydaje z siebie jęk. – Dla ciebie byłbym w stanie zrobić wiele rzeczy… króliczku – szepcze. Próbuje się poruszyć, żeby przejąć kontrolę, ale mu nie pozwalam. Wbijam mocno kolana w łóżko i przejmuję stery. – Nie… nie… – szepczę. – Dziś rządzę ja.
Zmysłowo unoszę ręce i zdejmuję klamrę. Moje blond włosy, które tak się podobają Dylanowi, opadają mi na ramiona, a on od razu zaczyna je pieścić. Czule szukam wargami jego dłoni i całuję ją słodko, czując przyspieszone bicie serca. Dylan budzi moje serce do życia. Nikt nie robi tego tak jak on. Wyciągam się pod jego bacznym spojrzeniem, pochylam się i zachęcam go, żeby pocałował moje piersi. Robi to przez koszulkę. Przygryza je, aż w końcu to mu nie wystarcza i niecierpliwie zsuwa tkaninę z mojego ciała, dopada moje piersi i pożera je gorącymi wargami. O, Boże, co za rozkosz! Pochylam się nad nim. Oddaję mu się. Jego język bawi się moimi piersiami, sprawiając, że stają się twarde, a ja domyślam się, że jego szaleństwo spowodowane jest moją propozycją trójkąta. Rozpalony liże mnie, ssie z pożądaniem. Ja bezwstydnie porusza na nim biodrami i czuję, jak ogromna erekcja rośnie pode mną. Ślinka mi cieknie! Ależ go pragnę! – To mi przeszkadza – słyszę, jak mówi. Jednym ruchem zrywa ze mnie koszulę, która opada na łóżko. Uśmiecham się. Jego szaleństwo jest moim szaleństwem, jego namiętność jest moją namiętnością… a kiedy jego wargi odrywają się od moich piersi i przysuwają niecierpliwie do moich, wiem, że przegram bitwę i że to on przejmie kontrolę nad sytuacją. Odczuwam spazm rozkoszy, czując jego dominację. Tylko mnie dotyka… Tylko mnie całuje… Ale ma taką władzę nad moim ciałem i całą mną, że już mu się poddałam. Szybkim ruchem kładzie mnie pod sobą. Opadam na materac, a Dylan kładzie się na mnie. – Tęskniłem za tobą, kochanie – słyszę jego słowa. Płonę… Palę się… Topię się w jego ramionach… Rozkoszuję się jego pieszczotami i świat pełen słodkich i pociągających pokus zaczyna wciągać mnie coraz bardziej. Jęki są moim jedynym zaworem bezpieczeństwa. Co za rozkooooosz! – To mi też przeszkadza – mówi znowu. Znów szarpie, a ja się uśmiecham. Właśnie zerwał mi majtki. Żegnaj, kompleciku! Pół biedy, że był tani… Jego wargi, jego wymagające wargi, przesuwają się w dół po moim brzuchu, zostawiając po drodze setki słodkich pocałunków. Oj, tak. Mój ukochany mnie rozpala, sprawia, że płonę, spalam się i rozkoszuję się, pozwalając mu to robić. – Dzisiaj nie będziemy się bawić w odgadnij, kim jestem, króliczku. – Dlaczego? – pytam gotowa na wszystko. Dylan się uśmiecha. – Bo dziś w nocy chcę cię mieć dla siebie, kapryśna damo. Namiętnie gryzie mnie, całuje, liże, a kiedy znajduje się pomiędzy moimi nogami, domagam się w dreszczach pożądania i namiętności: – Weź mnie!
Dylan unosi głowę. Patrzy na mnie, uśmiecha się i przesuwa się w górę po moim płonącym, oddanym ciele, do moich warg. – Jeszcze nie – szepcze. Jak to: jeszcze nie?! Ale nie mogę zaprotestować. Jego wargi dopadają moje z dzikością, a Dylan dociera do każdego fragmentu moich ust, przyprawiając mnie o drżenie. Och, tak… Uwielbiam, kiedy to robi. – Któregoś dnia będę w stanie spełnić tę fantazję z trójkątem z innym mężczyzną – szepcze. – Tego dnia chwycę cię za ręce, żebyś nie mogła go dotknąć i zażądam, żebyś rozchyliła dla niego nogi… – Tak… Tak… Mój rozpalony szept go podnieca, a ja poddaję się jego pieszczotom i wyginam się w jego stronę. Kiedy czuję, że kolanami rozchyla mi nogi i dotyka mojej wilgoci, znów dyszę niecierpliwie. – Właśnie… Tak… Wilgotną będziemy cię pieprzyć, ten facet i ja, a tobie będzie miło, prawda, króliczku? – Tak… Och, tak… – jęczę o krok od orgazmu. Przez kilka minut Dylan szepcze mi do ucha gorące, perwersyjne rzeczy. Nie mam wątpliwości, że mój przyszły mąż i ja będziemy się świetnie bawić. – Twoje jęki doprowadzają mnie do szaleństwa – mruczy. Całuję go. Rzucam się na jego usta i teraz to ja namiętnie rozkoszuję się każdym milimetrem jego języka i nim. Uwielbiam go. Kocham. Potrzebuję. Nasz zwierzęcy instynkt, ten, który ogarnia nas, kiedy jesteśmy sam na sam, dochodzi do głosu z całą mocą, a my zabawiamy się i dajemy sobie rozkosz na tysiąc jeden sposobów. Jego członek jest sztywny, gotowy, ogromny, a ja jestem rozpalona, wilgotna i otwarta na niego. Pragnę i nie mogę się doczekać, żeby poczuć go w sobie, poruszam się, aż czuję koniuszek jego członka u wejścia do mojej drżącej pochwy. Tak, kochanie! Och, tak! Chcę cię w sobie, natychmiast! Dylan o tym wie, wyczuwa to, domyśla się. Chwyta swój członek i wprowadza go we mnie, ale tylko troszeczkę. Oddech mi się przyspiesza, kiedy czekam na ciąg dalszy i chwytam go mocno za ramiona, rozchylam nogi i poruszam biodrami, żeby ułatwić mu dostęp, gotowa i szalejąca za tym, żeby poczuć jego ostre, szybkie, zaborcze pchnięcia. Potrzebuję go! Ale Dylan mi tego nie daje. Kusi mnie, doprowadza do szaleństwa, dręczy. A kiedy nie mogę już dłużej, z całej siły rzucam go na łóżko, a sama znów siadam na nim okrakiem. Zaskoczony tym dzikim atakiem uśmiecha się. – Laleczko… Jesteś bardzo rozpalona – szepcze. – Co piłaś? Oczywiście, że jestem rozpalona i wstawiona, i zachwycona chwilą. – To i owo – odpowiadam. Chcę zaspokoić moje pragnienie. Chwytam jego członek, ale kiedy chcę na nim usiąść, Dylan chwyta mnie z całej siły za biodra, żeby przytrzymać mnie w powietrzu.
– Jeszcze nie – szepcze. – Dylan, pragnę tego – proszę podniecona. Uśmiecha się. – Dzisiaj chcę poszerzyć sześć faz orgazmu o siódmą. Chcę, żebyś poznała nowy poziom, który nazwę fazą gwieździstą. Uśmiecha się, a kiedy ja szaleję, słysząc, co mówi, on wykrzykuje ochrypłym, pełnym pożądania głosem: – Chcę, żebyś po fazie zabójczej zobaczyła gwiazdy. Wzdycham i się śmieję. Mój chłopak i jego specyficzne poczucie humoru mnie uszczęśliwiają. Krew we mnie wrze. Pragnę go. Nie mogę dłużej czekać, ale kiedy chcę znów zaprotestować, Dylan pozwala mi opaść na jego członek, a ja czuję nieopisaną rozkosz, niepowtarzalną i niezrównaną, i widzę gwiazdy! Z mojego wnętrza wydobywa się przeciągły jęk pełen pożądania, a ja ledwo mogę się poruszyć. Byłam tak podniecona, że kiedy wreszcie poczułam go w sobie, odebrało mi dech. On nie wypuszcza moich bioder, wsuwa się głębiej, patrząc na mnie i przywierając do mojego ciała. – Podoba ci się? – słyszę, jak pyta. Kiwam głową. – Widziałaś gwiazdy? Wydaję jęk rozkoszy. – Cały nieboskłon – odpowiadam ledwie słyszalnym głosem. Dylan się uśmiecha, a ja przygryzam wargi, żeby nie zacząć krzyczeć z rozkoszy i nie obudzić całej mojej rodziny. Niezła tortura! Moje ciało jest bombą nuklearną pełną zakończeń nerwowych, które z każdą sekundą odczuwają coraz większą rozkosz. Dylan nie przestaje patrzeć mi w oczy, jego pchnięcia stają się coraz szybsze, a ja, bez sił, pozwalam, żeby mną poruszał. Nagle widzę, że przygryza dolną wargę. – Powiedz moje imię, kochanie – prosi. Nabieram powietrza. – Dylan… – mówię czule. Jego ciało się pręży, a pchnięcie staje się głębsze. – Jeszcze raz – prosi znowu, oszalały z pożądania. – Dylan… Ogarnia go takie samo szaleństwo jak mnie i Dylan zaborczy i władczy, którego uwielbiam, pojawia się w naszej sypialni. Rozszalała, słyszę jego dyszenie i moje jęki, kiedy wchodzi we mnie i wychodzi. Tracę panowanie nad sobą i wbijam paznokcie w jego ramiona. Widząc, że przygryzam wargi, żeby nie krzyczeć, przysuwa usta do moich, a jego członek pulsuje w moim wnętrzu, – Tak, kochanie… Tak… Zobaczmy gwiazdy razem… Robię to. On też, robimy to razem. Bez wątpienia to robimy, kiedy on pożera mnie wargami, a nowe pchnięcie jest jeszcze głębsze,
zalewa mnie nowa fala rozkoszy i czuję, że nasze płyny nas zalewają. Moja rozkosz doprowadza go do szaleństwa, a jego rozkosz sprawia, że tracę rozum. Chwyta mnie dłońmi za pupę i zaczyna przesuwać mnie w tył i w przód, nadając dręczący rytm, który w końcu doprowadza go na szczyt. Och, tak! Chcę widzieć go w ekstazie. Po paru minutach, kiedy oboje odzyskujemy oddech, leżę na jego torsie. Nie wypuszcza mnie. Uwielbia mnie tak mieć, a ja uwielbiam tak leżeć. Jest tak czuły, że mogłabym przeleżeć na nim całe życie. Ale musimy się umyć, oboje jesteśmy mokrzy. Wyciągam rękę, biorę paczkę chusteczek higienicznych ze stolika, wyciągam kilka. – Masz, wytrzyj się – mruczę, całując go. Mój chłopak całuje mnie w czoło i znów kładzie mnie na sobie. – Dobrze się bawiłaś na wieczorze panieńskim? – pyta. Kiwam głową. Rozkoszuję się jego pieszczotami. – Nie mogę się doczekać, kiedy za ciebie wyjdę, kochanie – szepczę. Ciało Dylana drga, kiedy parska śmiechem. Tuli mnie do snu. – Odpocznij, moja kochana… – mówi. – Widać, że wypiłaś to i owo.
4. Powoli Nadchodzi tak wyczekiwany dzień ślubu. Boże drogi… Boże drogi, co za nerwy! Dylan, pod naciskiem mojej matki i babci Niry, przenosi się do brata Omara, żeby się ubrać. Biedak… Widziałam po jego minie, że nie chce iść, ale był posłuszny i nie pisnął słowem. Według mojej mamy i babci, niedobrze, żebyśmy się widzieli przed ceremonią. Wiem, że Dylan nie chce mnie zostawić. Coś mi mówi, że nie jest mnie do końca pewien. Boi się, że ucieknę? Uśmiecham się. – Nie opuściłabym naszego ślubu za żadne skarby – mówię, żeby go uspokoić. Kiedy odchodzi, czuję ogromną pustkę. Dlaczego moja mama i babcia są takie upierdliwe z tymi tradycjami? Pozwalam pomóc się ubrać jedynie mamie i Coral. Chcę, żeby dla obu ta chwila była wielką przyjemnością. I tak jest. Widzę to po ich twarzach, po tym, jak się uśmiechają. Wzruszają się tysiąc razy, a kiedy fryzjerka przyczepia mi welon, mama płacze. – Oj, moje dzieckooooo. Oj, moja Yaniraaaaaaaaa. – Mamo, proszę. – Śmieję się. – Bo rozmaże mi się tusz do rzęs, jak się rozpłaczę. – Oj, moje dziecko, ale pięknie wyglądasz! Masz coś niebieskiego, coś nowego, coś starego i coś pożyczonego? Uśmiecham się. Nowa jest sukienka. Stary jest kluczyk, który Dylanowi podarowała matka, i który on podarował mnie, przyczepiłam go sobie do niebieskiej podwiązki. A pożyczony mam komplet kolczyków i naszyjnik, który do ślubu miała na sobie moja mama. – Mamo, spokojnie. Pytałaś mnie już o to siedem razy. – Niewiarygodne, Yanira. Całkiem nieźle wyglądasz – wypala Coral. Rozśmiesza mnie tym. To samo pomyślałam, kiedy zobaczyłam się w sukni ślubnej pierwszy raz. Nie wiem, czy to przez blond włosy czy niebieskie oczy, ale nie da się ukryć, że w takim stroju jestem uosobieniem dziewictwa. – Wyglądasz pięknie, kochanie. Pięknie! – Superboskaaaaaaaaa – żartuje Coral. Moja mama z oczami pełnymi łez wchodzi do łazienki, żeby je otrzeć i nie rozmazać sobie makijażu. – Zawsze myślałam, że będzie odwrotnie – mówi Coral, patrząc na mnie i chwytając mnie za ręce. – Ja w sukni ślubnej, a ty pomagasz mi się ubrać, ale… – Przyjdzie taki dzień – przerywam jej. – Nie bądź głupia. – Zrobiłam się bardzo wybredna – szepcze z uśmiechem, wzdychając. – Teraz albo dają mi sześć faz orgazmu, jak się patrzy, albo z miejsca dostają kosza. – A jeżeli ci powiem, że jest siedem faz? Coral patrzy na mnie i się do mnie przysuwa. – Natychmiast mi powiedz, co to za faza, Kwiatuszku, bo nie wyjdziesz stąd żywa – szepcze. Patrzymy na siebie.
– Siódma jest faza gwieździsta – szepczę, śmiejąc się. – Po zabójczej, szóstej, Dylan pokazał mi jak widzieć gwiazdy – wyjaśniam, kiedy widzę, jak na mnie patrzy. – Niezły ogier z tego Dylana… – żartuje moja przyjaciółka. – Jeszcze się okaże, że faktycznie ci starsi mają swoje zalety – dodaje żartem. – Zapewniam cię. – Dobra, skoro ty przeżyłaś tę fazę, ja też chcę ją poznać. Będę cię informować o moich orgazmowych odkryciach. Zaśmiewamy się, kiedy wraca do nas moja mama. – Zobaczysz, co będzie, jak cię zobaczy tata, babcie i bracia – mówi. – Och, jaka jesteś piękna, kochanieeeeeeee. Zadowolona przeglądam się w lustrze. To odbicie, które w nim widzę, to ja, ale ciągle w to nie wierzę. W tym uczesaniu i sukni wyglądam jak hollywoodzka gwiazda i mam nadzieję, że Dylan będzie pod takim samym wrażeniem jak moja mama. Wychodzę z pokoju i pierwszą osobą, którą widzę, jest mój brat Garret, który czeka na dole w holu. Patrzymy na siebie i uśmiecham się, widząc, że jest przystojnym Jedi. Wygląda bardzo elegancko. Niczego innego się po nim nie spodziewałam, chociaż nie chcę sobie nawet wyobrażać oburzenia mojej babci Niry. Powolnym krokiem schodzę po schodach, a Garret wychodzi mi na spotkanie. Chwyta mnie za rękę i całuje mnie w dłoń. – Dzisiejszy dzień będzie dniem, który na długo zapamiętam. Zawsze byłaś piękna, moja księżniczko, ale dziś twoje piękno przerasta wszelkie wyobrażenie. – Kochanie… jestem superzachwyconaaaaaaaaaaa – wykrzykuje Coral. Śmieję się. Mój brat jest świetny, a moja przyjaciółka zwariowana… Jakbym stała przed królem, kiwam lekko głową. – Kawalerze Jedi Garretcie Skywalkerze, jestem zaszczycona komplementami, ale muszę ci wyznać, że ty sam jesteś niewiarygodnie elegancki. – Nim też jestem superzachwyconaaaaaaaaa – drwi Coral. Mama przewraca oczami. – Dalej – gani nas. – Skończcie z tymi głupotami, chodźmy zrobić zdjęcia. Śmiejąc się, chwytam Garreta za rękę i razem wchodzimy do salonu, gdzie czeka reszta mojej rodziny. Na mój widok wszyscy stoją oniemiali. – No, aż tak brzydko wyglądam? – żartuję. Babcia Nira wybucha płaczem, a babcia Ankie podbiega, żeby mnie pocałować. Tata stoi jak sparaliżowany, nie odrywa ode mnie wzroku. Argen się uśmiecha. – Wyglądasz wystrzałowo, siostrzyczko – stwierdza Rayco. – Mam nadzieję, że na przyjęciu będą takie piękności jak ty. Chwilę później, szczęśliwi, robimy sobie zdjęcia, a kiedy przyjeżdża po nas biały imponujący hummer, babcia Ankie całuje mnie i oznajmia: – Jesteś najpiękniejszą panną młodą, kochanie. Uśmiecham się i również ją całuję.
Wsiadamy wszyscy do samochodu. Moi bracia i Coral są zachwyceni. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co się będzie z nimi działo, jak zobaczą niektórych gości. Docieramy na 540 South Commonwealth Avenue i jestem zaskoczona, widząc tak piękny kościół. Byłam w nim tylko raz i to wieczorem. Nigdy nie widziałam go w świetle dziennym. Moja rodzina wysiada z samochodu i wszyscy zaczynają wchodzić po schodach. Ja czekam z tatą na Nianię i Piękną. Mała biegnie mnie uściskać. Wygląda przepięknie w tiulowej sukience, którą wybrałam razem z Tifany, a ja, zachwycona, obsypuję ją pocałunkami. Kiedy ją wypuszczam, obejmuje mnie Niania. Szepcze mi do ucha, że ma nadzieję, że będę bardzo szczęśliwa. – Bądź grzeczna, Piękna – zwraca się do małej, wypuszczając mnie z objęć. – I pamiętaj, musisz iść przed Yanirą i sypać płatki na ziemię, dobrze? Mała kiwa głową i macha rączką Niani, która wchodzi do kościoła. – Dziś jest jeden z najszczęśliwszych dni mojego życia, wzdychaczu – mówi tata, spoglądając na mnie z uśmiechem. – Dzisiaj wydaję cię za mąż i mam nadzieję, że będziesz tak szczęśliwa jak ja z twoją mamą. Wzdycham ze wzruszenia. Tata jest małomówny, ale jego słowa zawsze wzruszają mnie do głębi. Całuję go w policzek i po jego uścisku wyczuwam, jak bardzo jest wzruszony. Nagle ze schodów schodzą moja babcia Ankie i Coral. – Powiedziałam ci, że jesteś najpiękniejszą panną młodą na świecie, ale poczekaj, aż zobaczysz pana młodego – mówi babcia. – Powalający, moje dziecko! Ten chłopak jest powalający! – Mamooooooo – gani ją czule tata. – Poważnie, Yanira… – wtrąca Coral, która trzyma babcię pod rękę. – Ale przystojny! Ale przystojny! Mam ochotę podstawić ci nogę, zedrzeć z ciebie suknię i wejść do kościoła pod rękę z twoim tatą. Jeżeli przyjdzie ci do głowy powiedzieć przed ołtarzem „nie”, przysięgam, że wyjdę za niego, i będę oglądać gwiazdy. Co za przystojny faceeeeeeeeeeeeet! Babcia parska śmiechem. W końcu obie puszczają do mnie oko i wracają do kościoła. – Gotowa, córeczko? – pyta tata, kiedy znikają nam z oczu. Kiwam głową, daję Pięknej znać, żeby ruszyła przed nami i we troje zaczynamy wchodzić po schodach. Kiedy stajemy przed drzwiami, ogarnia mnie strach. Kościół jest pełen ludzi, rozbrzmiewają organy. Piękna patrzy na mnie. – Teraz musisz powolutku iść do Niani, sypiąc płatkami z koszyczka, dobrze? – szepczę. Mała kiwa głową, a ja idę przez środek kościoła, trzymając tatę pod rękę. Goście, aktorzy, muzycy i piosenkarze uśmiechają się do mnie, a ja do nich. To nie ma nic wspólnego z moją propozycją ceremonii w Las Vegas, ale mi się podoba. Przyznaję, że mi się podoba. Kiedy widzę Dylana, o Boże… O Boże! Nie jestem w stanie patrzeć już na nikogo innego poza nim. Matko jedyna, co za nieziemski mężczyzna, facet, przystojniak! Jest mój, tylko mój! W czarnym fraku wygląda bardzo elegancko. Cholera! Ale mi się podoba! Uwielbiam go! Kocham! Potrzebuję! Jego uśmiech i to, jak na mnie patrzy, napełniają mnie szczęściem. Na miłość boską, wydaje mi się, że zaraz dostanę zawału z zachwytu! Pobieramy się. Jestem po uszy zakochana w Dylanie, a on we mnie.
Czego więcej mogę pragnąć? Kiedy docieramy przed ołtarz, Niania chwyta Piękną za rękę i zabiera ją do rodziny Ferrasa. Patrzę na nich z uśmiechem, oni też się do mnie uśmiechają i puszczają do mnie oko. Tifany kiwa głową zadowolona, a ja czytam z jej warg: – Jestem superzachwyconaaaaaaaaaaaaaaaaa… Tata całuje mnie w policzek i w tej chwili czuję dłoń Dylana na mojej. Chwyta mnie mocno, pewnie i przyciąga do siebie. – Gdybyśmy nie byli tu, gdzie jesteśmy, zdarłbym z ciebie tę suknię – szepcze mi do ucha. – Wieczorem z rozkoszą posiądę każdy milimetr twojego ciała, kapryśna damo. Nieźle! Ale gorąco! Jak może mi mówić coś takiego w takiej chwili? Do cholery, jesteśmy w kościele! Robię się wilgotna, słysząc jego słowa, a Dylan uśmiecha się niewinnie jakby nigdy nic. Zabiję go! Szczęśliwa i zadowolona puszczam do niego oko, a on do mnie. Później spoglądam przed siebie i rozpoczyna się ceremonia. Zaczynamy!
5. W oparach miłości Niech żyje młoda para! – krzyczy zjawiskowa Coral, kiedy Dylan i ja wychodzimy pod rękę z kościoła, a setki różanych płatków opadają na nas razem z ziarenkami ryżu. Ludzie nas rozdzielają. Całują, ściskają, składają życzenia, a ja mogę się tylko uśmiechać, uśmiechać i uśmiechać… Wyszłam za Dylana! Fotoreporterzy robią nam zdjęcia. Ożenił się syn słynnej Luisy Fernández, Lwicy! Patrzę na to wszystko oszołomiona. Zabijają się, żeby zrobić zdjęcie nam i gościom. W końcu mojemu świeżo poślubionemu mężowi udaje się do mnie podejść. Chwyta mnie mocno za rękę i czuję się bezpieczniejsza. Prawie nie znam otaczających nas osób, ale jestem pod wrażeniem ogromnej liczby sławnych ludzi, którzy zachwyceni całują nas i życzą nam największego szczęścia na świecie. Matko, jest nawet Dwayne Johnson, Król Skorpion! Jak Coral go zobaczy, dostanie zawału. Oniemiała patrzę, jak podchodzi do nas Michael Bublé i składa nam życzenia. Życzy nam największego szczęścia na świecie, a ja uśmiecham się jak głupia. Nie wiem, czy dlatego, że widzę Bublé, czy przez to, że w tej chwili czuję się przeszczęśliwa. Co za przyjaciół ma Dylan? Potem jedziemy do hotelu, w którym ma się odbyć przyjęcie, Regent Beverly Wilshire. Na miejscu odbiera mi mowę, kiedy widzę, że to hotel z filmu Pretty Woman. Ale odjazd! Znów czekają na nas dziennikarze. Zdjęcia, zdjęcia i jeszcze raz zdjęcia. Wchodzę do hotelu i widzę moich braci, którzy są wyraźnie oszołomieni. Nie wierzą w zainteresowanie, jakie wzbudził nasz ślub, a tym bardziej w obecność tylu sławnych ludzi. Rozbawiona patrzę, jak robią sobie z nimi zdjęcia. Są gorsi niż paparazzi. – Yaniraaaaaaaa, widziałam przystojniaka od zębów! Króla Skorpiona! – krzyczy Coral wstrząśnięta. – Ale jazda! Ale jazda! Widziałaś, jakie ciacho? Nie daje mi odpowiedzieć, bo się oddala. – Idę sobie zrobić z nim zdjęcie, do zobaczenia za chwilę – mówi. Śmieję się. Wiedziałam, że tak zareaguje, kiedy zobaczy Dwayne’a Johnsona. Wchodzimy na salę, gdzie podają przekąski. Jestem potwornie głodna i próbuję wszystkich. Są znakomite. Pomiędzy jedną kanapką a drugą witam się z Markiem Anthonym, Luisem Fonsi, Rickym Martinem i prawie mdleję, kiedy mój świeżo upieczony mąż przedstawia mi piosenkarza, którego słuchamy prawie zawsze, kiedy się kochamy, Maxwella. Jest czarujący, bardzo sympatyczny i od razu dostrzegam, że doskonale rozumie się z Dylanem. Jakieś czterdzieści pięć minut później otwierają się drzwi innej sali i goście zaczynają wchodzić. W tej chwili Anselmo, mój teść, razem z Omarem, małą Piękną, Tifany i Tonym, drugim bratem Dylana, zatrzymują nas i odciągają na bok. Dylan się uśmiecha, a Anselmo podaje mi kopertę. – To jest od mojej Luisy – mówi. – Wiele lat temu, z powodu częstych podróży, schowała w sejfie trzy koperty, na wypadek, gdyby coś jej się stało. Jedną dla każdego z synów. Powiedziała, że jeżeli jej nie
będzie, w dniu ślubu każdego z nich mam ją wręczyć żonie pana młodego. Proszę. Patrzę na Anselmo zaskoczona i w tej chwili Piękna podchodzi do Tifany, która robi zaskoczoną minę. Ale mała chwyta ją za rękę i odchodzą razem. Coś takiego, w końcu nawet się polubią. Zostaję sama z czterema mężczyznami Ferrasa, którzy patrzą na mnie wzruszeni. Obejmuję wszystkich po kolei. Wiem, ze potrzebują tego uścisku. Bez wątpienia Luisa była kobietą, która myślała o wszystkim i chciała być obecna w każdym szczególnym momencie życia swoich synów. Brawo dla niej! – Od lat chciałem się dowiedzieć, co jest w tej kopercie – mówi Dylan, który stoi obok mnie. – Ale tata nie pozwolił mi jej otworzyć. – Kazano mi wręczyć ją twojej żonie w dniu twojego ślubu – mówi z uśmiechem Anselmo, już spokojniejszy. – Moją już przeczytaliście – wtrąca Omar. – Nawet dwa razy – podkreśla Tony rozbawiony. Po głośnym wybuchu śmiechu, dzięki któremu napięcie opada, robię to, o co wszyscy czterej proszą mnie wzrokiem. Otwieram kopertę i odczytuję na głos. Moja kochana córko! Jestem przekonana, że dzisiaj jest jeden z najszczęśliwszych dni w życiu mojego cudownego syna Dylana i chcę Ci podziękować, bo bez wątpienia zawdzięcza to temu, że odnalazł kobietę swojego życia, Ciebie, i że podarował jej klucz do swojego serca. Życzę Wam długiego, szczęśliwego wspólnego życia i mam nadzieję, że zapamiętasz te rady. Ten, kto pierwszy prosi o wybaczenie, jest odważniejszy. Ten, kto pierwszy przebacza, jest silniejszy. Ten, kto pierwszy zapomina jest szczęśliwszy. Dbaj o mojego syna, tak jak jego ojciec, bracia i ja o niego dbamy. Dylan jest istotą pełną światła, miłości i uczuć. Kochająca, Mama Luisa PS Powiedz Anselmo, żeby się więcej uśmiechał. Wtedy jest bardzo przystojny. Kończę łamiącym się głosem i wzruszona unoszę dłoń do ust. Patrzę na czterech facetów, którzy w tej chwili są miękcy jak galareta. Dylanowi błyszczą oczy, jak mnie. Obejmuję go. Widać, że słowa matki go wzruszyły, tak jak Anselmo, Omara i Tony’ego. Odsuwam się od niego i ocieram łzę, która spływa mi po policzku i z uśmiechem dotykam brody Anselma, który wyciera oczy chusteczką. – Plan A – mówię. – Odczekamy kilka minut, aż minie nam wzruszenie. Plan B: wchodzimy tak jak jesteśmy i… – Pani Ferrasa, popieram plan A – przerywa mi Dylan, uśmiechając się, i ściska za ramię wzruszonego Omara. Przyglądam się Ferrasom w milczeniu. Tacy wielcy i tacy wrażliwi. Niesamowite jak ci czterej faceci, każdy na swój sposób, cały czas tęsknią za Luisą. Z każdym dniem nabieram większego przekonania, że
była niezwykłą kobietą. Kiedy odzyskuję siły, podaję list Dylanowi, który chowa go do wewnętrznej kieszeni fraka. – Zęby… zęby… – mówię. Cała czwórka patrzy na mnie, nie rozumiejąc, o co mi chodzi. – Tak mówiła pewna sława z mojego kraju, kiedy stawała przed kamerami i nie chciała okazać uczuć – wyjaśniam rozbawiona. Uśmiechają się. – Widzicie? Zęby! – pokazuję. W końcu wchodzimy do imponującej sali, a goście witają nas oklaskami. Uśmiechamy się wszyscy pięcioro, idziemy do naszego stołu i rozpoczyna się kolacja. Nie muszę mówić, że podawane są najlepsze potrawy, w ogromnych ilościach. Nie chcemy, żeby ktokolwiek był głodny i musiał iść później na hamburgera. Po kolacji Anselmo i moi rodzice wchodzą na podest i wznoszą toast za nasze szczęście. To najbardziej wzruszająca chwila kolacji i goście śmieją się z pomysłów tej trójki. Kiedy przemowy się kończą, rozpoczyna się bal. Orkiestra jest bardzo elegancka, a jej członkowie są w białych koszulach z czarną muchą. Zaczynają grać, a ja biję brawo, widząc, że na scenę wchodzi Michael Bublé. Nie mogę w to uwierzyć! Będzie dla nas śpiewał! Wita wszystkich gości. Jest cudownym dżentelmenem, który w ułamku sekundy zjednuje naszą sympatię swoją wielką serdecznością. Próbuje nawet powiedzieć coś po hiszpańsku, żeby zrozumiała go moja rodzina. Ale szaaaaał! Później zwraca się do mnie. – Yanira, jaką piosenkę chcesz zatańczyć ze swoim cudownym mężem? – pyta. Wszyscy na mnie patrzą, a ja czuję, że płoną mi policzki. Moje spojrzenie napotyka wzrok mojego brata Arena i oboje się uśmiechamy. On na pewno wie, jaką piosenkę chcę usłyszeć. Kiwam głową do mojego brata, patrzę na miłość mojego życia, a jego mina mówi wszystko. Nie lubi znajdować się w centrum uwagi, ale ja chcę upajać się tą magiczną, wyjątkową, jedyną chwilą. Spoglądam na Michaela. – Zaśpiewaj, proszę, You Will Never Find. Rozbawiona znów spoglądam na Dylana i domyślam się, że byłby w stanie zrobić wszystko, żeby tylko nie zatańczyć. Biedak! Ale zaskakuje mnie. Chwyta mnie za rękę i prowadzi na środek parkietu, gdzie przyciąga mnie do siebie zaborczym gestem. – Za nic na świecie nie zrezygnowałbym z naszego pierwszego tańca. Jak zawsze romantyczny. Uwielbiam go. Wtulona w niego daję się prowadzić muzyce. Uwielbiam tę piosenkę. Tańczymy, a Michael z zaangażowaniem śpiewa, uważnie obserwowany przez setki osób. Kiedy piosenka się kończy, Dylan mnie całuje, a wszyscy biją nam brawo. Na miłość boską, to jest jak z filmuuuuuuuuuu! Po chwili Michael schodzi ze sceny, a orkiestra gra kolejną piosenkę. Parkiet się zapełnia. Przez trzy godziny wszyscy tańczą i bawią się przy muzyce. Ja przyglądam się temu zachwycona, a kiedy Coral spogląda na mnie, tańcząc z Królem Skorpionem, nie mogę się powstrzymać i parskam śmiechem. Nie jest to szalone, ogniste wesele, jakiego się spodziewałam, ale wszyscy się dobrze bawią i to mi
wystarczy. O dwunastej noc się kończy. Oj, jaka szkoda! A mnie tak się chce bawić! Goście się żegnają, a ja, szczęśliwa i zakochana, żegnam się z nimi, trzymając mojego eleganckiego męża za rękę. Piękna jest wyczerpana i Niania razem z Omarem i Tifany zabiera ją do domu. Anselmo i Tony jadą z nimi. Coral, moi rodzice i bracia biorą taksówkę. Dylan daje im klucze do naszego domu, a oni dają nam buziaka, życzą dobrej nocy i wychodzą. Argen i Patricia również idą. Kiedy zostajemy sami, spoglądam na Dylana i widzę, że ma rzęsę na policzku. Chwytam ją ostrożnie palcami i przysuwam do niego. – Kiedy komuś wypadnie rzęsa, musi dmuchnąć i pomyśleć życzenie. Uśmiecha się zdziwiony, ale nic nie robi. – Dalej, dmuchnij, żeby rzęsa zniknęła i żeby spełniło ci się życzenie – powtarzam. Robi to, a kiedy rzęsa sfruwa z mojego palca, całuję go żarliwie. Jestem taka szczęśliwa! – Wyrwij mi jeszcze jedną rzęsę, chcę pomyśleć jeszcze jedno życzenie – mówi z rozbawioną miną, kiedy się od niego odsuwam. Parskam śmiechem. Niezły agent! Idziemy do lady recepcji, trzymając się za ręce. – Mówiłem ci już, jak pięknie wyglądasz? – szepcze Dylan, spoglądając na mnie. – Jakiś milion razy, kochanie – żartuję. Dylan przyciąga mnie do siebie i muska nosem moje włosy. – Uwielbiam to, że jesteś panią Ferrasa – mruczy. Podniecona jego słowami wyobrażam sobie, jak mnie rozbiera i daje wszystko. Och, tak, kochany… Dzisiaj zobaczysz! Chcę spędzić wspaniałą noc pełną seksu w naszym fantastycznym apartamencie z moim świeżo poślubionym mężulkiem. – Dobrze się bawiłaś na przyjęciu? – pyta. Kiwam głową, radosna jak skowronek, ale nagle Dylan się zatrzymuje. – Mam dla ciebie ostatnią niespodziankę – mówi. Wyciąga z kieszeni czarną apaszkę i pokazuje mi ją. – Ale najpierw muszę zasłonić ci oczy – wyjaśnia. Chce mi się śmiać. Zamierza zawiązać mi oczy na środku hotelowego holu? Odważny! Nie mam wątpliwości, że nasz noc pełna seksu będzie wspaniała. – Dalej, zakryj mi oczy! – poganiam. – Chcę te niespodzianki. Robi to, dając mi przelotnego buziaka w usta, a później bierze mnie w ramiona. – Świetnie. Zobaczmy tę niespodziankę. Czuję świeże powietrze na twarzy. Wychodzimy z hotelu? Kilka chwil później sadza mnie na fotelu samochodu. – Odpocznij teraz, kochana – szepcze – bo za chwilę, zapewniam cię, nie będzie ci to dane. Uśmiecham się podniecona, a samochód rusza. Dokąd on mnie wiezie? Czuję usta mojego ukochanego na moich. Całuje mnie, pożera, przygryza wargi. Pochłania mnie całą, a ja się poddaję temu, czego chce, nie wiedząc, dokąd jedziemy, kto prowadzi, ani nic.
Nie wiem, ile czasu jesteśmy w samochodzie, wiem tylko, że jego dłonie błądzą po moim ciele, a on szepcze czułe miłosne słowa, którymi się upajam, smakuję, rozkoszuję! Ale chcę więcej. Problemem jest suknia, taka ilość tiulu nie pozwala jego dłoniom dotrzeć z łatwością do miejsca, w którym ich pragnę i to mnie frustruje. Chcę, żeby zdarł ze mnie suknię i mnie posiadł. Potrzebuję tego! Nagle samochód się zatrzymuje. Dylan otwiera drzwi, wysiada i znów bierze mnie na ręce. Na miejscu jest cicho, nic nie słyszę. Nagle stawia mnie na ziemi. – Gotowa na niespodziankę? – pyta mnie na ucho. Kiwam głową jak dziecko. Tak, chcę seksuuuuuuu. Ale nagle słyszę dźwięki gitary elektrycznej. Niemożliwe! Kiedy Dylan zdejmuje mi przepaskę z oczu i widzę na scenie moją babcię Ankie ze swoim zespołem oraz niektórych gości weselnych, krzyczę i zaczynam skakać ze szczęścia, a wszyscy biją brawo. – Przyjaciółki twojej babci nie chciały przyjść na ślub, żeby zrobić ci tę niespodziankę – mówi mi Dylan na ucho. – Przyleciały dziś rano. Patrzę na Pepi, Cintię i Manuelę i posyłam im buziaka w powietrzu. Uśmiechają się i przesyłają całusy mnie. – Zgadnij, kto mnie przywiózł na motorze?! – krzyczy Coral, stając przede mną. Nie mam wątpliwości, sądząc po tym, jak jest przejęta, domyślam się, że pewnie Król Skorpion. – Ambrosius! – mówi. – Narzeczony twojej babci! Dylan go zaprosił! Patrzę na mojego chłopaka, który się uśmiecha. – Ankie mnie o to poprosiła – mruczy – i nie mogłem jej odmówić. Moja babcia z uśmiechem podchodzi do mikrofonu. – Tę piosenkę dedykuję nowożeńcom – mówi. – Dalej, dzieciaki, wyjdźcie na parkiet, przytulcie się mocno, pocałujcie z miłością i bawcie się. Wszyscy biją brawo. – Chcę widzieć wszystkich na parkiecie, kołyszących biodrami. Dalej! I zaczyna grać na gitarze piosenkę Santany Flor de luna. Patrzę na babcię i puszczam do niej oko. Wie, że uwielbiam ten utwór. Po drodze na parkiet mijam moją rodzinę i rodzinę Dylana, które uśmiechają się do nas zachwyceni. Podchodzi do mnie Tifany. – Kotku, nie mogłam ci o tym powiedzieć – szepcze. – To była surprise. Śmieję się i rozpoznaję dom Omara. Jesteśmy w wielkiej sali balowej. Spoglądam na moją szaloną, egzaltowaną szwagierkę i postanawiam włączyć się w jej grę. – Jestem superzachwyconaaaaaaa! – odpowiadam. Trzymjąc Dylana za rękę, wchodzę na parkiet i zaczynam tańczyć. Parkiet się zapełnia, a ja obserwuję wyraz podziwu dla mojej babci na twarzach gości. Brawo dla mojej Ankie! – Podoba ci się niespodzianka? – pyta mnie Dylan. – Bardzo. – Twoim jedynym wymaganiem była szalona impreza, więc ją masz! Teraz moim jedynym wymaganiem jest to, żebyś nigdy o mnie nie zapomniała. Nie mogę się doczekać, kiedy znajdę się sam na sam z tobą w hotelu.
Patrzę na mojego przystojniaka z cała miłością świata i się uśmiecham. – Jesteś najlepszy, kochanie – mówię. – Najlepszy. Dylan się uśmiecha. – A może myślałaś, że tym ognistym przyjęciem była impreza w hotelu? Za żadne skarby nie chciałem do końca życia wysłuchiwać tego wyrzutu – odpowiada. Śmieję się. Ale on mnie zna. – Gdyby chodziło o mnie – dodaje – byłbym już w apartamencie z moim króliczkiem i robił to, co lubię najbardziej, ale wiem, jak bardzo tego pragniesz, więc tańcz, śpiewaj i szalej. Ale żadnych chichaítos! Chcę cię mieć trzeźwą i tylko dla mnie, kiedy wrócimy do apartamentu. Całuję go zakochana. – Obiecuję, że będę najbardziej gorącym i perwersyjnym króliczkiem na świecie – mówię szeptem, odsuwając się od niego. – Zapewniam cię, że tej nocy nie zapomnisz. Dylan się uśmiecha i znów mnie całuje. – Baw się dobrze na przyjęciu, a potem sprawisz, że ja się będę dobrze bawił – odpowiada. Tańczymy przytuleni w rytm tej ładnej piosenki, a po tym pierwszym tańcu moja babcia i jej szalone koleżanki grają jeszcze cztery piosenki ze swojego repertuaru. Muzycy, aktorzy, producenci i piosenkarze obecni na sali patrzą na nie z podziwem, a ja jestem zachwycona. Kiedy zjawia się Ambrosius, całuje mnie w policzek, wita się z Dylanem i gratuluje nam ślubu. Później mówi mi, że muszę wejść na scenę, bo babcia chce, żebym z nią zaśpiewała. Robię to bez wahania. W ciągu trzech godzin przez scenę zdążyli przewinąć się wszyscy. Włącznie z Coral, która śpiewała Macarenę, i Dylanem, który z Tonym i Omarem zaśpiewali salsę ich matki, która powala mnie na kolana. No, nooooooooo, ale ładnie śpiewa ten mój mąż! I ma poczucie rytmu. Bez wątpienia prawdziwe jest powiedzenie: kto dobrze tańczy, w łóżku i seksie jest królem. Niech żyje mój król! Kiedy chodzi ze sceny, oklaskuję go. Od tej pory jestem jego fanką numer jeden. Uśmiecha się. Świadomość, że jest szczęśliwy ze swoją rodziną i przyjaciółmi sprawia, że i ja jestem szczęśliwa. Lubię obserwować go w jego środowisku, sprawia mi to radość. Rzadko był tak swobodny. Przyglądam się również Omarowi. Jego tupet w zalotach do jakiejś rudowłosej kobiety odbiera mi mowę. Nie ulega wątpliwości, że związek mojego szwagra i Tifany jest co najmniej dziwny. Nagle widzę moich rodziców, którzy zaczynają coś pić i biegnę do nich. – Co pijecie? Mama patrzy na mnie rozbawiona. – Nazywa się chyba chichaíto. Typowe dla Portoryko, jak powiedziała kelnerka. O, nie… Nie mogą przeżyć tego, co przeżyłam ja. Wyjmuję im kieliszki z dłoni. – Uwierzcie mi, nie pijcie więcej niż dwa, bo jutro przez cały dzień nie będziecie w stanie podnieść się z łóżka – mówię. – Ale ty lubisz przesadzać, wzdychaczu! – śmieje się tata, bierze ode mnie kieliszek i wypija zawartość zadowolony. W tej chwili za rękę chwyta mnie mój brat Rayco. – Chodź zatańczymy, księżniczko.
Idziemy na parkiet, a po drodze krzyczę do rodziców: – Uprzedzałam was! Zaczynam tańczyć z przystojniakiem Rayco i śmieję się, widząc, że moi rodzice unoszą kieliszki i wypijają duszkiem chichaíto. Matko, jak to się skończy! Kiedy piosenka się kończy i udaje mi się przez dwie sekundy pobyć samej, widzę, że Argen i Patricia się całują. Ale się cieszę, gdy widzę, że mój brat jest taki szczęśliwy. Widać, że Patricia wypełnia tę pustkę, którą zawsze w sobie nosił. Coral tańczy z jakimś brunetem. Nie wiem, kto to jest, ale widzę, że moja przyjaciółka bawi się fenomenalnie. Uśmiecham się. Chcę widzieć ją tak szczęśliwą, jak na to zasługuje. Babcia Nira rozmawia z Anselmo, moim teściem. Chyba jest im milo. Luisa ma rację. Ten facet jest o wiele przystojniejszy, kiedy się uśmiecha. Garret, rodzinny Jedi, obserwuje, jak zwykle, ale z zaskoczeniem widzę, że spogląda na dziewczynę stojącą w głębi sali, a ona zerka na niego. Czyżby wpadli sobie w oko? Dwie minuty później mój brat podchodzi do niej, siada obok i zaczyna rozmawiać. Nie do wiary! Po raz pierwszy widzę, że zbliża się do jakiejś kobiety, która nie zalicza się do jego stukniętych koleżanek. Nagle, oniemiała, dostrzegam, że babcia Ankie znika za drzwiami z Ambrosiusem, całują się. Oszalała? Jak to zobaczy mój ojciec, będzie oburzony, i słusznie. Cholera, przecież to jego matka! W tej chwili za rękę chwyta mnie Tony i znów wyciąga mnie na parkiet. Grają salsę i bez wahania rzucamy się w wir zabawy. Widzę, że Dylan rozmawia ze swoim przyjacielem Maxwellem i obaj się śmieją. Piosenka się kończy, zaczyna się kolejna i tym razem tańczę z Omarem. Widać, że Luisa bardzo dobrze nauczyła synów tańczyć. Po tej piosence tańczę kilka kolejnych z każdym, kto mnie prosi, aż mój wzrok spotyka się ze wzrokiem Dylana, który głową daje i znak, żebyśmy wyszli. Nie chcę. Nie chcę, żeby impreza się skończyła! Robię podkówkę, a on poddaje się z uśmiechem. Jak szaleć, to szaleć! Kiedy kończę tańczyć z bardzo sympatycznym kolegą Tony’ego, podchodzę do baru z drinkami i w tej samej chwili dopada mnie Tifany. – Kotku, jestem superzdegustowana tym starym mrukiem. Wiem, kto jest tym „starym mrukiem”, nie muszę pytać. Nie da się ukryć, że kiedy Anselmo się zaweźmie, potrafi być prawdziwym tyranem i wiem, że dla Tifany właśnie nim jest. Patrzę na parkiet i widzę, że Dylan rozmawia z kilkoma mężczyznami, a Omar całuje w szyję rudą. Coś podobnego! Jedną dłonią szybko chwytam butelkę szampana, do drugiej biorę dwa kieliszki i spoglądam na kobietę, która zawsze była wobec mnie serdeczna. – Chodź ze mną, Tifany – mówię. Siadamy przy stole oddalonym od zgiełku, gdzie nikt nas nie znajdzie. Otwieram butelkę, napełniam kieliszki i jeden podaję siedzącej ze mną blondynce. – Wypijmy za miłość – proponuję. – A co to jest? – drwi biedaczka. Nie odpowiadam. Stukam kieliszkiem o jej kieliszek i pijemy. – Dali ci list od Luisy?
Kiwam głową. – Mój przeczytali już wcześniej – mówi. – Byłam drugą żoną Omara, więc nie zwrócili na mnie uwagi. – A co w nim było napisane? – Generalnie, żebym bardzo kochała robaczka, żebym miała siłę i zaskakując go, sprawiała, że będzie szczęśliwy – szepcze. – Ale niby czym mam zaskakiwać mężczyznę, który ma wszystko? – Czymś, czego nie ma i czego nie można kupić za pieniądze. Moja szwagierka wypija łyk szampana. – Widocznie ta ruda, którą przyprowadził na wesele, potrafi go zaskoczyć. Cholerna suka i cholerny rozpasany pawian. Niech mnie! Moja szwagierka powiedziała: suka i nazwała swojego robaczka rozpasanym pawianem? Nieźle! Nieźle! Jestem oniemiała, słysząc, że mówi w ten sposób. – Moje małżeństwo leży i kwiczy – mówi, patrząc na mnie. – Więc dlaczego to tolerujesz? – Bo go kocham. Żal mi jej. Widać, że jest szczera. Tifany z całą pewnością ma maniery księżniczki z bajki, ale z każdym dniem przekonuję się coraz bardziej, że ma wielkie serce i jest dobrą dziewczyną. – Słowo ci daję, że gdyby Dylan zrobił coś takiego i pojawił się na jakiejś uroczystości z inną, zabiłabym go – oznajmiam. – Oj, kotku, nie bądź brutalna! – Brutalna?! – syczę oszołomiona, a w myślach pobrzmiewa mi muzyka ze SpongeBoba. – Przecież on bez żadnych zahamowań przyprowadza… Cholera, Tifany, to twój dom, a on ją tu sprowadził. Jak możesz mu na to pozwalać? – Powiedziałam ci już: bo go kocham. Uwielbiam mojego robaczka, chociaż wiem, że nie jest wyłącznie mój. Pociesza mnie jedynie to… – dodaje po chwili wymownego milczenia, podczas której dostrzegam ból, który czuje – …że ogr wie, że nie jestem z nim dla pieniędzy. Moja rodzina jest bardzo dobrze sytuowana i… – Powinnaś postawić sprawy jasno – ucinam. – Jak powiedziałaby ci moja babcia: lepiej być samej niż w nieodpowiednim towarzystwie. – Jestem tchórzem. Taka jest prawda. Co ja bym bez niego zrobiła? Ogarnia mnie złość. Nie mogę znieść tego, że jakaś kobieta tak myśli. – Przede wszystkim, o wiele więcej niż ci się wydaje – mówię. – Z mojego punktu widzenia powinno liczyć się tylko to, żebyś była szczęśliwa z kimś, kto cię kocha tak, jak ty jego. Powinnaś zacząć bardziej cenić siebie samą i sprawić, żeby ciebie ceniono. Powiedziałaś, że byłaś projektantką. Dlaczego nie wrócisz do zawodu i nie przestaniesz być zależna od Omara? Tifany patrzy na mnie. Dotyka blond loka. – Ja nie jestem taka jak ty – mówi ze smutną miną. – Tata i mama nauczyli mnie, że trzeba być dobrą żoną i… – I dlatego musisz publicznie dawać się poniżać? Czy twoi rodzice wiedzą, co się dzieje? Z jej miny widzę, że tak. Nie do wiary! W końcu napełniam sobie znów kieliszek i ją przepraszam.
– Wybacz. Chyba wtykam nos w nie swoje sprawy. Tifany jednym haustem wypija szampana. – Dziękuję za szczerość – mówi. – Ale na razie jest, jak jest. A w kwestii moich rodziców, szkoda gadać. Ich życie nie jest najlepszym przykładem. Biedna. Czuję, że jej rodzina nie jest taka jak moja. Wychowano ją w przekonaniu, że trzeba wszystko znosić i udawać. Piję znowu. To jej życie i skoro ona na to pozwala, nie mam prawa robić jej wyrzutów. – Dlaczego ciebie ogr szanuje, a mnie nie? – pyta nagle moja szwagierka po chwili milczenia. – Co takiego zrobiłaś? Doskonale wiem, co zrobiłam. – Wypowiedziałam mu wojnę i byłam dla niego tak samo niemiła, jak on dla mnie – odpowiadam. – Ja tak nie umiem! I denerwuje mnie, że myśli, że jestem po prostu głupią blondynką. Ty też tak uważasz? Duszę się. Cholera, ale jestem niedobra! Tifany jest taka dobra, jak mogę tak myśleć? Znów próbuję być z nią szczera. – Chyba powinnaś zmienić podejście do całej rodziny Ferrasa i zacząć się cenić – mówię. Patrzy na mnie i kiwa głową. – Jak mówi Rebeca, urodziłam się księżniczką, bo suk było już wystarczająco dużo. Parskam śmiechem. – Nie musisz być suką, żeby zdobyć sympatię ogra i uwagę Omara, wystarczy, że będziesz trochę bardziej przebiegła i pokażesz im, że masz charakter i że walczysz o to, co kochasz. Może jakaś reakcja, której się nie spodziewają albo stawieniem im czoła sprawią, że zaczną patrzeć na ciebie inaczej. – Na samą myśl o tym ogarnia mnie niepokój – popłakuje. – Nie jestem w stanie powiedzieć ani jednemu, ani drugiemu: rób rząd i spadaj stąd! Uśmiecham się. Nie ma co, Tifany to Tifany! – Kiedy ogr patrzy na mnie tym morderczym wzrokiem, przeraża mnie! Nic na to nie poradzę. Dla niego zawsze będę głupią blondynką, która wyszła za jego starszego syna. Biedaczka. Żal mi, że tak uważa. Ale wiem, że Anselmo naprawdę tak o niej myśli i boli mnie to. Przy pierwszym kontakcie Tifany może się wydawać pusta i próżna, ale kiedy się ją pozna, człowiek widzi, że jest słodka, czuła, sympatyczna i ma wielkie serce. Jestem przekonana, że w tym właśnie zakochał się Omar, kiedy ją poznał. – Co myślisz o Pięknej? – pytam. – Jak mówi jej imię, jest pięknotką. – A jako osoba? – nalegam. – Odlot, jestem jej macochą! Jak to źle brzmi, prawda? Uśmiecham się. – Nie kojarzy ci się z tą złą? – pyta. – Och, kotku… Mała na pewno mnie nienawidzi za to, że jestem macochą jak ta z bajek. Ile krzywdy zrobił Disney niektórymi filmami! Przy niej zrywam boki ze śmiechu. Nie mogę się powstrzymać. Napełniam znów kieliszki. – Co myślisz o małej? – pytam znowu.
– Cudowne dziecko. – Uśmiecha się. – Zawsze tak myślałam, chociaż kiedy się dowiedziałam, że mój robaczek ma córkę, byłam bardzo rozżalona. Ale za każdym razem, kiedy lecimy ją odwiedzić w Portoryko, coraz bardziej się w niej zakochuję. Jest taka słodka i rozkoszna, że nie można jej nie kochać. Omar nie chce dzieci – dodaje, ściszając głos. – Ale Piękna skradła mu serce. – A ty chcesz mieć dzieci? Tifany kiwa głową i wzrusza ramionami. – Strasznie! – odpowiada. – Ale wiem, że jeśli robaczek nie chce, nic na to nie poradzę. – Uśmiecha się i zmienia temat. – Piękna jest cudowna. Ma ciemne oczka jak Selena Gomez, kolor skóry Penelope Cruz i usta Angeliny Jolie. Jest idealna! Patrzę na nią zaskoczona, kiedy słucham tego, co mówi. Widać, że wygląd jest dla niej najważniejszy. Myślę o małej i jestem w szoku, bo rzeczywiście ma usteczka jak Jolie. Ale fajnie! Chociaż alkohol coraz mocniej na mnie wpływa, piję dalej, patrząc na moją superboską szwagierkę. – Jeżeli nie umiesz sobie dać rady z ogrem, podejdź go od innej strony. Pokochaj Piękną. To, że będziesz ją kochać, a mała pokocha ciebie, na pewno sprawi, że Anselmo zmieni zdanie. Dla niego miłość jest najważniejsza. Ważniejsza niż daje po sobie poznać. Mina Tifany jest bezcenna. – Yanira… Jestem jej macochą. Myślisz, że mnie pokocha? – Pewnie, że tak! Uśmiecha się zadowolona. – Mała jest spragniona czułości i miłości – dodaję. – Wystarczy, że jej to dasz, a nie będzie chciała bez ciebie żyć. Tifany, przecież jesteś bardzo czułą kobietą. Znów napełnia sobie kieliszek, opróżnia butelkę i wrzuca ją do góry dnem do wiaderka z lodem. – Mam problem, kotku. Nie wiem, jak opiekować się dzieckiem. Och, Yanira, strasznie ciężko być mną. Wzdycham. Plan A: szturchnąć ją, żeby oprzytomniała. Plan B: zmienić temat i powiedzieć, że ma piękną suknię, żeby się uśmiechnęła i zapomniała o całym świecie. Plan C: ciągnąć temat w nadziei, że osiągnę pozytywny skutek. Wybieram plan C. Moja szwagierka na to zasługuje i Piękna też. Wiem, że może być bardzo dobrą matką dla małej. Nie mam wątpliwości, że kiedy między nimi zaiskrzy, wszystko w ich życiu się zmieni. Trzeba tylko znaleźć sposób, żeby się pokochały i nie mogły bez siebie żyć. – Co tu siedzicie takie same? Oglądamy się za siebie i widzimy, że podchodzi do nas strasznie elegancki Tony. Siada z nami i zerka na butelkę szampana. – Wypiłyście ją same? – pyta. – Samiutkie – potwierdza Tifany. Usmiecha się. – Moje dwie szwagierki razem, jasnowłosy raj! – Spogląda na mnie. – Mój brat cię szuka – dodaje. –
Chce wracać. Mam ochotę zaprotestować, ale Tifany się uśmiecha. – Mam idealną przyjaciółkę, Tony – szepcze. – Idealną dla ciebie. Wstaje z uśmiechem. – Na razieeeeeeeee – mówi, oddalając się. Śmiejemy się obie, a kiedy Marc Anthony zaczyna śpiewać na scenie, wstajemy i biegniemy tańczyć. Chwilę później schodzę z parkietu spragniona i wpadam na mojego teścia. – Na miłość boską – mówi na mój widok. – Czy ta twoja rockowa babcia nie ma za grosz przywoitości? Och… och… Obawiam się, że ogr zobaczył ją z Ambrosiusem. – Co się stało? Mój teść ścisza głos. – Natknąłem się na nią, jak wychodziła z łazienki z tym swoim przyjacielem i po jej wyglądzie sądząc, nie można było pomyśleć nic dobrego. Do licha z tą moją babcią. Śmieję się, bo nie jestem w stanie się powstrzymać. Moja Ankie ma niespożyty temperament. Biorę teścia pod rękę i idę się z nim czegoś napić. Przy barze spotykamy mojego brata Garreta. Dalej rozmawia z dziewczyną, z którą wcześniej widziałam, jak flirtował i jestem zaskoczona. Ale zaskoczenie znika, kiedy słyszę, że z przejęciem rozmawiają o Gwiezdnych wojnach. Druga z takim bzikiem jak on?! Jak to się mówi: każda potwora znajdzie swojego amatora. – Niech moc będzie z wami, ludzie – mówi mój brat, przechodząc obok nas. Dostaję ataku śmiechu, a ojciec Dylana patrzy na mnie i kręci głową z uśmiechem. – Ty mi się wydawałaś wyjątkowa, ale twoja babcia i brat biją cię na głowe – mówi. Nic dziwnego. Ci, którzy znają moją rodzinę, pewnie myślą, że wielu z nas brakuje piątej klepki. Mój brat Garret, który ma ponad trzydzieści lat, jest świrem jakich mało, na moim ślubie wystąpił w stroju Jedi. Rayco jest kobieciarzem, a babcia, rockendrolówą w każdym calu, która nie jest w stanie pohamować swoich seksualnych zapędów. Przyznaję. Moja rodzina jest specyficzna. Ale przecież każda rodzina jest wyjątkowa. Kto nie ma w swojej dziwaka? Zachęcona przez moją dobrotliwą babcię Nire, wchodzę na scenę i śpiewam piosenkę z moich wysp. Z mojej pięknej kanaryjskiej ziemi. Zapraszam Pepi, Cintię i Manuelę, żeby mi akompaniowały. Im uda się to lepiej niż komukolwiek. Po pierwszych akordach rozpoczynam pasodoble Wyspy Kanaryjskie. Wszyscy słuchają. Podoba im się łagodny rytm piosenki, chociaż wielu jej nie rozumie, bo śpiewam po hiszpańsku. Rodzice tańczą przytuleni do siebie, a babcia Nira zaprasza do tańca Anselmo. O Boże, wzruszam się, śpiewając tę piękną piosenkę! Tęsknota za moją ojczyzną nadal wywołuje łzy. Nie mogę nic poradzić, tryskają mi z oczu, ale mimo wszystko się uśmiecham. Chcę, żeby wszyscy wiedzieli, że są to zły wzruszenia. Kocham mój kraj. Jestem przekonana, że bez względu na to, czy jesteś z Santa Cruz na Teneryfie, z Gomery, z Gran Canarii,
z Las Palmas, Majorki, La Palmy, Lanzarote, Ekstremadury czy Andaluzji, słowa tego pasodoble chwytają cię za serce, jeżeli przebywasz z daleka od swojej ziemi. Uśmiecham się, patrząc na babcię Nirę. Wiem, że się cieszy, że śpiewam tę piosenkę, która przywodzi jej na myśl cudowne wspomnienia. Widzę to w jej spojrzeniu i porozumiewawczo puszczam do niej oko. W śródku publiczności szukam wzrokiem Dylana, widzę, że na mnie patrzy i czuję jego miłość. Wiem, że rozumie moje łzy i uśmiecham się, kiedy posyła mi buziaka. W jego spojrzeniu odczytuję słowa: kocham cię. Kiedy kończę śpiewać, wszyscy mnie oklaskują. Schodzę ze sceny i babcia Nira i mama obejmują mnie wzruszone, a mój ukochany podchodzi do mnie, chwyta mnie w pasie i całuje w czoło. – Co powiesz na to, żebyśmy teraz urządzili sobie imprezę na osobności, tylko we dwoje? Z jednej strony mam wielką ochote, ale z drugiej świetnie się bawię. – Poczekaj jeszcze troszkę, skarbie – odpowiadam. – Proszę… proooooszę… W tej chwili podchodzi do niego Omar i szepcze mu coś na ucho, a ruda idzie do baru po drinki. – Niezła ta twoja babcia i kowboj, który z nią jest – mówi do mnie mój szwagier. – Rozmawiałem z nimi przed chwilą i powiedziałem, że pojutrze czekam na nich w studiu nagrań. Są świetni! – Co ty wygadujesz? Dylan, słysząc to, marszczy brwi. – Omar, uważaj, co robisz – szepcze. Szwagier puszcza do mnie oko. – Spokojnie, braciszku – odpowiada rozbawiony. – Spokojnie. – Odchodzi. Patrzę na nich i nic nie rozumiem. Nie wiem, czy uwaga Dylana dotyczyła rudej czy mojej rodziny. W tej chwili zjawia się przystojny znany aktor, którego imienia nie pamiętam, chwyta mnie za rękę i zaprasza do tańca. Dylan wzdycha, a ja, rozbawiona, posyłam mu buziaka. Na parkiecie rodzice tańczą jak szaleni i po ich ruchach widzę, że wypili za dużo chichaítos. Biedaki… biedaki… biedaki… Z każdą godziną impreza robi się bardziej szalona i wesoła. Kiedy wychodzę zaśpiewać La bomba z Rickym Martinem, rozpętuje się istne szaleństwo. Tańczy nawet reflektor! Jestem w swoim żywiole. Po tej piosence Ricky i ja śpiewamy La copa de la vida i wszyscy krzyczą, unosząc ręce. Kończymy, a ja roześmiana padam w objęcia Dylana, który przytula mnie zadowolony i całuje mnie w szyję. – Możemy już iść? – szepcze. Moje spojrzenie mówi wszystko. Odsuwam się od niego. – Jeszcze chwiiiiilkę – proszę. Mijają godziny. Starsi wychodzą z przyjęcia, zostają najwięksi imprezowicze. Dylan wodzi za mną wzrokiem w nadziei, że zdecyduję się wyjść. Ale, cholera, tak świetnie się bawię, że chcę, żeby to się już skończyło! Ci, którzy bawią się jeszcze o szóstej rano, są nieźle wstawieni. Tym razem Dylan mnie już nie pyta. Przerzuca mnie sobie przez ramię i wśród owacji gości wsadza mnie do samochodu i wracamy do hotelu. Całując się i składając sobie perwersyjne propozycje, docieramy do imponującego apartamentu i kiedy
Dylan zamyka drzwi, rzucam mu się w ramiona i wsuwam język do jego ust, szukając perwersji i namiętności. Chcę seksu! Całuję go, on mnie, aż nagle muszę się odsunąć i biegnę do łazienki. Dylan idzie za mną, opiera się o futrynę i patrzy na mnie zerzygnowany. – Znowu chichaítos? – pyta. Kręcę głową. Z każdą sekundą czuję się gorzej. – Rozumiem – słyszę, jak mówi z rezygnacją. – W takim razie wszystko po trochu, zgadłem? Kiwam głową, bo nie jestem w stanie się odezwać. Niezła noc poślubna! Kiedy nie mam już czym wymiotować, Dylan bierze mnie na ręce i niesie do sypialni. Zsuwa zamek mojej sukni, która opada wokół stóp. Ledwie udaje mi się utrzymać otwarte powieki. Dylan kładzie mnie do łóżka i nic więcej nie pamiętam.
6. Obudzę cię Następnego ranka budzę się sama w pokoju i naga. Mam sucho w ustach i czuję kwaśny, odpychający smak. – Cholera… Nie mogę uwierzyć, że w noc poślubną odsypiałam weselne szaleństwo. Chcę się zapaść pod ziemię. Biedny Dylan! Dotykam głowy i czuję, że włosy mam tak skołtunione, że wstaję i z przerażeniem przeglądam się w lustrze. Gorzej wyglądać się nie da. Mam rozmazany tusz do rzęs, zwarzony makijaż, a na głowie coś, co wygląda jak opuszczone ptasie gniazdo. Święty Boże, makabra! Nie ulega wątpliwości, że jestem zaprzeczeniem piękna i elegancji. Żal patrzeć! Wchodzę do łazienki i ostrożnie wyciągam wsuwki. Ile oni mi ich nawkładali do tego cholernego koka? Kiedy wydaje mi się, że pozbyłam się już wszystkich, wchodzę pod prysznic i zastanawiam się, gdzie może być Dylan. Obraził się? A jeżeli rzucił mnie za to, że piję i szaleję, i zażąda rozwodu? Nie. To niemożliwe. Wychodzę spod prysznica, rozczesuję mokre włosy, wracam do pokoju, ale Dylana nadal nie ma. Zaczynam poważnie brać pod uwagę możliwość rozwodu i ogarnia mnie niepokój. Biorę komórkę i dzwonię do Dylana. Odzywa się na stoliku obok mnie. Cholera, zostawił telefon w pokoju! Martwię się. Nie wiem, jak się z nim skontaktować! Rozglądam się dookoła i widzę moją suknię ślubną na podłodze. Jaka szkoda! Kosztowała taki majątek, a teraz leży jak szmata! Nie chcę o tym myśleć. Zakładam czyste majtki, które wyciągam z małej walizki z ubraniami, którą zostawiliśmy w hotelu poprzedniego dnia. Później znów wkładam na siebie suknię ślubną i buty. Chcę, żeby Dylan, kiedy wróci, taką mnie zobaczył. W stroju panny młodej. Kiedy kończę, dostrzegam kopertę na stole. To ta od Luisy, którą wręczył mi wczoraj Anselmo. Jeszcze raz czytam list, który zostawiła dla mnie matka mojego męża i się uśmiecham. Musiała być wspaniałą kobietą. Otwieram małą walizkę, wyciągam torebkę i chowam do niej list. Z pewnością stanie się jednym z naszych skarbów. Na wózku z jedzeniem widzę owoce, ciastka, kawę i mleko. Biorę pączka i jem go, wyglądając przez okno, zastanawiając się, gdzie jest mój ukochany. Nagle drzwi pokoju się otwierają i staje w nich Dylan z czarną torbą. Podbiegam do niego i padam mu w objęcia. – No… – mruczy, przytulając mnie. – Mój pijany króliczek odzyskał przytomność. Zawstydzona całuję go w szyję.
– Przepraszam, kochanie – mówię, odsuwając się od niego. Nie odzywa się. Patrzy tylko na mnie. Odsuwam się jeszcze trochę i spoglądam na niego wzrokiem zbitego psa, robiąc podkówkę. Dylanowi łączą się brwi i robi to, co tak lubię: minę mordercy. – Wczoraj w nocy nie mogłem posiąść każdego centymetra twojego ciała, jak zamierzałem. Czekałem na mojego rozpalonego króliczka, który mi obiecał niesamowitą noc poślubną, ale się nie zjawił… – Naprawdę bardzo cię przepraszam – powtarzam. Dylan się ode mnie odsuwa. Kładzie torbę na łóżku. – Skoro nie mogłam ci dać niesamowitej nocy poślubnej, jak chciałam, pozwól mi dać ci poślubny poranek taki, na jaki zasługujesz – mówię czule, chcąc mu zrekompensować wczorajsze rozczarowanie. – Jak widzisz, mam na sobie suknię ślubną. Uśmiecha się… Ja się uśmiecham. Ale przystojniak z tego mojego męża! Podchodzę do niego i go całuję. Natychmiast odwzajemnia pocałunek i przytulamy się. Czule, powoli przygryza mi wargi. O Boże! Jak lubię, kiedy to robi! Wśród śmiechów szepcze, że za mną szaleje. Zaczyna podciągać mi suknię ślubną, ale przy tej obszernej tiulowej spódnicy to się nigdy nie skończy. W końcu jego dłoń dociera tam, gdzie oboje pragniemy. Dotyka mnie przez majtki. – Pani Ferrasa – szepcze, nie odrywając wzroku od moich oczu. – Jesteś wilgotna – szepcze. – Bo przyprawiasz mnie o szybsze bicie serca, panie Ferrasa. Nic na to nie poradzę. Widzę, że wolną dłonią rozpina sobie dżinsy i uśmiecham się, widząc jego gotowy sztywny członek. Dobrzeeeeee! Bez słowa odwraca mnie, każe mi się pochylić i położyć ręce na łóżku, zadziera mi suknię, opuszcza majtki do kolan i wchodzi we mnie. Och, tak! Posiada mnie delikatnymi, powolnymi ruchami. Porusza biodrami i przyciska mnie do siebie, a ja, oddana, jęczę z powodu jego delikatności. – Podoba ci się, kochanie? Z wyschniętymi ustami, prawie przyklejonymi do pościeli, odpowiadam właściwie spod tiulowej spódnicy. – Nie przestawaj, proszę… nie przestawaj. Daje mi klapsa, a ja się uśmiecham. Uwielbia brać mnie w ten sposób. Jego członek jest nieprawdopodobnie sztywny i czuję go bardzo głęboko. Krzyczę z rozkoszy. Bez pośpiechu, ale nie przerywając, kontynuuje swój taniec w moim wnętrzu, a ja czuję, że przyspiesza, potęgując moją rozkosz. Nogi mi się uginają, ale mnie przytrzymuje. Trzyma mnie i raz za razem daje mi to, o co proszę i bierze to, czego pragnie. A kiedy czuję, że jestem o krok od niesamowitego orgazmu, Dylan wysuwa się ze mnie szybko i się odsuwa. No nie! Co się stało? Nic nie rozumiem. Podnoszę się i widzę, że wchodzi do łazienki. Podciągam majtki jak mogę, żeby po drodze nie wyłożyć się jak długa, i idę za nim. Myje członek w umywalce.
– Dlaczego przerwałeś? Bierze ręcznik, wyciera się, wrzuca go do bidetu posępnym ruchem i zapina zamek spodni. – Bo chcę, żebyś poczuła się tak, jak ja się czułem wczoraj. Oszołomiona jego odpowiedzią chcę zaprotestować. – Ale spokojnie, nic się nie stało. Wczoraj ty mnie zostawiłaś z niczym, dzisiaj zostawiam cię ja. Jest remis. Plan A: zabiję go! Plan B: dobiję. Plan C: zmierzę się z tym i przyznam się do błędu. Po chwili zastanowienia wybieram plan C. To ja się wczoraj upiłam i za każdym razem odwlekałam powrót do hotelu. Dylan patrzy na mnie. – Kochanie, to był nasz ślub – tłumaczę się ze skruszoną miną. – Świętowałam i… – Dość! – krzyczy, przerywając mi. Dlaczego się tak zachowuje? Zdezorientowana podążam za nim wzrokiem, kiedy wychodzi z łazienki. Podchodzi do okna i wygląda na zewnątrz. Idę do niego, ale kiedy chcę go dotknąć, odsuwa się. Denerwuje mnie to. Dylan patrzy na mnie, prowokuje mnie. – W porządku, wczoraj postąpiłam źle – mówię, nie chcąc robić przedstawienia. – Bardzo źle – podkreśla. Widać wyraźnie, że ma ochotę się pokłócić, ale ja nie mam zamiaru, więc wzdycham i odgarniam sobie kosmyk włosów z twarzy. – Przyznaję – ciągnę. – Nie myślałam o tobie. Ale nie wiedziałam, że aż tak się wściekniesz. – Ja, owszem, myślałem o tobie i nigdy bym nie pomyślał, że będziesz wolała towarzystwo obcych ludzi ode mnie – syczy. No… no… no… Ja z całą pewnością nigdy bym nie pomyślała, że mój pierwszy dzień małżeńskiego życia będzie taki niemiły. Wiem, że w pewnym sensie Dylan ma rację. Pamiętam, że podchodził do mnie wiele razy, a ja za każdym mu odmawiałam, aż w końcu mnie wyniósł. Boże, jak mogłam tak źle się zachować? Nie chcę, żeby ten dzień był niemiły. Robię krok w jego stronę, wspinam się na palce i go całuję. Potrzebuję go. Dylan porusza się, żeby się ode mnie odsunąć, ale ja idę za nim. Znów go całuję. Tym razem się nie rusza, ale nie otwieram ust, żeby odwzajemnić pocałunek. Po prostu ogranicza się do tego, że stoi przede mną jak posąg, a ja próbuję uwieść go wargami. – Pocałuj mnie, kochanie – proszę. – Nie. – Pocałuj mnie, proszę. – Nie ustępuję. Kręci głową, a mnie ogarnia frustracja. Nie cierpię tego, że go o to proszę, a on mi odmawia. Nienawidzę tego… Nienawidzę! Patrzy na mnie bez słowa. Zaciska zęby, a ja nie wiem, co zrobić, ani co powiedzieć. Nagle robi dwa
kroki, zaciąga zasłony i w pokoju robi się ciemno. Już lepiej! Podchodzi do mnie i obcesowo odwraca mnie i przysuwa się do moich pleców. – Nie zasługujesz na pocałunek ani uścisk – mówi mi na ucho. – Zasługujesz na karę za swoje złe zachowanie. Uśmiecham się. Wiem, że mój dziki wilk jest wygłodniały. – Ukarz mnie – szepczę, pragnąc się z nim zabawić. Nie widzę jego twarzy, ale czuję, że zaczyna głębiej oddychać. Muska nosem moje jeszcze wilgotne włosy i przebiega mnie dreszcz, kiedy słyszę, jak zgrzyta zębami. Aż tak jest na mnie zły? Myśl o karze, jaką dla mnie przewidział, podnieca mnie. Wiem, że nie zrobi mi krzywdy. Wiem, że nasza zabawa sprawi mi ogromną rozkosz. Kiedy chcę się odezwać, zsuwa dłonie po mojej sukni aż do mojego wzgórka łonowego i ściska go. – W dzisiejszej zabawie nie będzie muzyki ani romantyczności – szepcze. – Nie pozwolę ci krzyczeć ani dojść, bo chcę cię ukarać. Jestem wściekły i chcę, żebyś poczuła taką bezsilność, jaką ja czułem wczoraj w nocy. Zgadzasz się? Kiwam głową podniecona. – W tej torbie mam przedmioty, które wykorzystam. A ty mi na to pozwolisz, prawda? Znów kiwam głową i czuję, że jego wargi błądzą po mojej szyi. Zamykam oczy gotowa pozwolić na perwersyjną grę. Rozpina zamek na plecach mojej pięknej sukni, która opada na podłogę. Zostaję w samych majtkach z delikatnej białej koronki. Dylan się ode mnie odsuwa. Okrąża mnie, nie przestając mnie obserwować. – Usiądź na krześle – syczy w końcu. Robię to, o co mnie prosi. Wyciąga z torby czarne skórzane pasy i bez słowa chwyta najpierw jedną moją dłoń, potem drugą i przywiązuje mnie do oparcia. Później przywiązuje obie nogi w kostkach do nóg krzesła. – Teraz będziesz jeść – szepcze, patrząc na mnie, i przysuwa wózek ze śniadaniem. Będzie mnie karmił? Mam ochotę powiedzieć, że zjadłam dwa pączki, ale rezygnuję. Nie odzywam się. Ta gra zbija mnie z tropu. Widzę, że Dylan przygotowuje kawę z mlekiem, słodzi ją i szepcze: – Otwórz usta i pij. Robię to, a kiedy odsuwa filiżankę od moich ust, niewielka ilość płynu spływa mi po brodzie. Widzi to i w końcu przysuwa usta i delikatnie obluzuje mi brodę. Hmmm… Podoba mi się! Potem karmi mnie rogalikiem. Jest pyszny, a kiedy kończę, widzę, że bierze banana. Przesuwa nim po moich piersiach, wargach, po majtkach, aż w końcu go cofa i zaczyna obierać. Jestem podniecona. Bardzo podniecona. Jego mina, z którą to wszystko robi, podnieca mnie jeszcze bardziej, a kiedy odkłada skórkę banana na talerz, przysuwa owoc do moich ud i przesuwa nim po nich. Oddech mi przyspiesza, kiedy przesuwa banana do mojego brzucha, do piersi, rozgniata go i w końcu je oblizuje.
Smakują bananem? Kiedy moje brodawki są twarde jak skała, znów przesuwa banana do moich majtek. Przesuwa nim po nich, a kiedy przyciska go do mojego wilgotnego wnętrza i czuję jego twardość, jęczę. Dylan zatrzymuje się, spogląda na mnie, odsuwa banana i gani mnie wzrokiem. – Prosiłem, żebyś jęczała? – pyta. – Nie. Wstaje. Odkłada owoc na wózek ze śniadaniem i energicznym ruchem rozpina zamek spodni. Jego sztywny członek wyłania się od razu, a Dylan bez słowa, ukrywając zadowolenie, wsuwa mi go do ust. Chwyta mnie za głowę i porusza nią, szukając własnej przyjemności. Szalejąc z pożądania, przesuwam wargami po jego olbrzymim członku, przyjmując jego pchnięcia i czuję, że zanurza się aż po migdałki. Jestem związana i nie mogę go dotknąć, ale czuję, że drży. Staram się na niego patrzeć. Unoszę wzrok i widzę, że ma odchyloną głowę i usta rozchylone z rozkoszy, aż nagle ostry ruch bioder sprawia, że się wyginam. Dylan przerywa. Odsuwa się i patrzy na mnie. Kiedy widzi, że się uspokajam, znów wchodzi do moich ust i karze mnie dalej. Tym razem, kiedy na niego spoglądam, widzę, że mnie obserwuje i kontroluje głębokość pchnięć. Posłusznie robię mu loda, a on zanurza palce w moich włosach. – Tak… – Słyszę jego ochrypły głos. – Tak… cała… Kapryśna damo… Tak… Jego głos mnie podnieca, rozbudza. To, co robimy, jest dzikie. Szybkie. Mocne. Namiętne. Szaleję i zaciskam wargi na jego członku, chcąc dać mu jak największą rozkosz. Poruszam głową w przód i w tył. Wyciągam cały członek z ust, a potem znów biorę go całego. Dylan jęczy i pod wpływem rozkoszy zamyka oczy. Czuję, że drżą mu nogi. Czuję na wargach i na języku jak pulsuje i wyczuwam, że nieuchronnie zbliża się do orgazmu. Zaczyna szybciej oddychać, zwiększa prędkość pchnięć, aż w końcu słyszę ochrypły jęk i wychodzi ze mnie, bo wiem, że nie lubię smaku spermy. Czuję, jak jego nasienie spływa mi po szyi. Patrzę na niego, oddychając nierówno, podniecona tym, co się stało. Dylan też na mnie patrzy, pochyla się i mocno mnie całuje. Jego język wsuwa się do moich ust i porusza się w nich, aż w końcu bez słowa Dylan wstaje i idzie do łazienki, zostawiając mnie samą, związaną. Słyszę odgłos prysznica i domyślam się, co robi. Nie mogę ruszyć się z krzesła. Mnie też jest gorąco. Jestem spocona, poplamiona i chcę wziąć prysznic. W milczeniu czekam na jego powrót. Wchodzi do pokoju owinięty w pasie ręcznikiem i z drugim w ręce, i nie odzywając się do mnie, wyciera moją szyję. Jestem mu wdzięczna. Wyrzuca ręcznik, podchodzi do czarnej torby, którą ze sobą przyniósł i wyrzuca jej zawartość na łóżko. Widzę parę seksualnych zabawek. – To jest żelowa zatyczka analna o długości dziewięciu centymetrów i dwóch średnicy – mówi Dylan, biorąc jedną. – Niedługo znajdzie się w twoim pięknym tyłeczku. Och… och… To mnie nie bawi. – Dylan, myślę, że… – Pozwoliłem ci się odezwać? – ucina, podnosząc głos. Kręcę głową.
– Wczoraj wieczorem ty nie pozwoliłaś mówić mnie – ciągnie. – Patrzyłem na ciebie i nie mogłem nic zrobić. Dlatego siedź cicho, dobrze? Kiwam głową. Ma tak ponurą minę, że nie odzywam się już ani słowem. Nikt nie odważyłby się mu sprzeciwić, kiedy jest w takim nastroju. – A to… – Uderza w łóżko. – To jest pejcz z krótkimi paskami, którym będę się zabawiał. Ty będziesz mieć czerwoną pupę i będziesz mnie przepraszać za to, co się stało. Nie wiem, czy mam się bać, czy nie. Powinnam? Jego słowa to sugerują, ale jego oczy mówią mi, żebym była spokojna. Dwie sekundy później rozwiązuje mnie bez namysłu, podnosi mnie z krzesła i niesie do ciemnego drewnianego stołu, który znajduje się w apartamencie. – Odwróć się, chwyć się stołu i dotknij go piersiami. Chcę widzieć tyłek, którym wczoraj wywijałaś dla wszystkich, tylko nie dla mnie. No… no… no… Chyba przesadza! Drżę, ale robię to, o co mnie prosi. Moja pupa, nadal zakryta majtkami, wypina się, a on daje mi klapsa dłonią. – Nie wiesz, jak cię wczoraj pragnąłem – syczy. – Teraz mi za to zapłacisz – dodaje przy kolejnym klapsie. Robię się wilgotna. Czuję, że majtki szybko stają się mokre, a moja pochwa drży, kiedy słyszę jego słowa. Chyba jestem lubieżna! Nie mogę na niego spojrzeć. Pozycja mi na to nie pozwala. Leżę w połowie na stole i trzymam się go. W tej chwili czuję, że Dylan chwyta mnie za majtki i jednym szarpnięciem je ze mnie zrywa. Wzdycham. Szkoda majtek. Były takie ładne. Dylan smaruje mi żelem pupę i wiem, co to jest. Boję się. Zrobi z tą zabawką seksualną to, co powiedział. – Rozluźnij się – rozkazuje, widząc, że jestem spięta. Próbuję, ale gra przestaje mnie bawić. Nie podoba mi się to, jak się czuję. Nie podoba mi się to, że nie mogę zaprotestować. Nie podoba mi się to, co się dzieje. Jego dłonie wędrują po mojej pupie i nagle wsuwa palec do mojej pochwy. Rozkosz bierze nade mną górę. Chyba zaczyna mi się podobać to, co się dzieje. Żeby nie jęczeć ani nie dyszeć, zagryzam wargi. W pokoju rozlega się bzyczenie i kiedy czuję, że jego wolna dłoń rozchyla moje wargi sromowe, a on umieszcza to, co wydaje brzęk, na mojej łechtaczce, oddycham z ulgą. Czuję ogromną rozkosz. O Boże! Tak… tak… tak… Drżę bez skrępowania. – Nie chcę, żebyś doszła, jasne? – szepcze mi do ucha. Cholera, jak może mówić mi coś takiego, jak gdyby nigdy nic? Przecież nie jestem specjalistką od powstrzymywania orgazmów, w dodatku łechtaczkowych. Nie reaguję. On odsuwa cudowny aparacik, wysuwa palce z mojego wnętrza i zamiera. Dyszę jak lokomotywa. Dylan odwraca mnie gwałtownie, sadza mnie najpierw na stole, a potem mnie kładzie. Jego lubieżne spojrzenie mówi wszystko. Kiedy już leżę, każe mi podciągnąć nogi na stół i rozchyla mi uda.
Hmm… Jak na mnie patrzy! Czyste szaleństwo! To mi się podoba… Bardzo mi się podoba. Jego wargi wędrują prosto do mojej wilgotnej pochwy, gryzie mnie, liże, a ja pozwalam, żeby to robił. Rozkoszuję się i odchodzę od zmysłów, oddając mu się z radością. Och, tak, Dylan… Nie przerywaj. Poruszam się… Poprawiam się na jego wargach i jęczę! Nie przejmuję się konsekwencjami. Moje kolejne westchnienie ostrzega go i Dylan przerywa. Zdejmuje mnie ze stołu i z ponurą miną bierze pejcz. Pokazuje mi go. Zmusza mnie, żebym rozchyliła nogi i uderza mnie nim między nimi. – Mówiłem, żebyś nie jęczała – szepcze. Boli mnie. Pejcz znów mnie uderza. Chcę zaprotestować. – Nie chcę widzieć, że jest ci miło – dodaje. Dłużej nie wytrzymam. Dość tego! Jeżeli wyrwę mu pejcz, uderzę go nim w twarz albo jeszcze lepiej w jego sztywny członek, ciekawe, co na to powie. Ostra gra mi się podoba, ale nie mam zamiaru tego dalej ciągnąć bez protestu. Wzdycham i go popycham. – Przesadzasz – syczę. Dylan unosi brwi. – Ty przesadziłaś wczoraj – odpowiada. Nie daje mi dokończyć, chwyta mnie, a ja się z nim szarpię. Jak wygłodniały wilk rzuca się ze mną na łóżko, zachwycony tym, jak potoczyła się zabawa. Nie oglądając się, usiłuję go z siebie zepchnąć, ale ma więcej siły niż ja. Jestem zdana na jego łaskę. – Rozumiem, że jesteś na mnie zły o to, że nie przeżyłeś idealnej nocy poślubnej, o jakiej marzyłeś – mówię rozzłoszczona. – Ale nie pozwolę, żeby… Nie mogę mówić dalej. Jego wargi pożerają moje. Całuje mnie namiętnie, z oddaniem, wymagająco, a ja odpowiadam tym samym. Pożądam go szaleńczo. Po kilku minutach odsuwa się ode mnie. – Nigdy nie zrobiłbym czegoś, czego byś nie chciała, kochanie – mówi. – Jeszcze o tym nie wiesz? Wiem. Wiem, że mówi prawdę. – Weź mnie – proszę oczarowana tym, co we mnie wyzwala. – Potrzebuję tego. – Nie zasługujesz – odpowiada, oddychając szybko. Cholera… cholera… cholera… W końcu się doigra! – W takim razie, skoro mnie nie może być miło, tobie też nie będzie – bełkoczę, bo nie jestem w stanie dłużej milczeć. – Albo bawimy się oboje, albo nikt. Dylan się uśmiecha. Ale kanalia z tego mojego męża! Mina w końcu mu łagodnieje i niebezpiecznie przysuwa wargi do moich. – Kapryśna damo… – szepcze. Próbuje mnie pocałować, ale teraz to ja odwracam twarz. Ja też się chcę bawić. Chcę być tą złą. Bardzo złą.
To go ożywia, podnieca, nakręca. Jak wygłodniały wilk unieruchamia mnie na łóżku, chwyta mnie za brodę, otwiera usta, wkłada mi swój gorący język do środka i kocha się ze mną w ten sposób. Upajam się jego pocałunkiem, podniecona. Uwielbiam jego zaborczość! Jego wargi odsuwają się od moich, a jego dłonie masują moje piersi. Całuje mnie w brodę, w szyję, w piersi, w brzuch, aż w końcu wsuwa głowę między moje nogi, a ja zanurzam palce w jego włosach i w końcu wiem, że mogę jęczeć i krzyczeć z rozkoszy. Poddaję się jego pieszczotom i pozwalam, żeby mój ukochany mnie lizał, bawił się moją łechtaczką, przygryzał ją, aż wstrząsa mną niszczycielski orgazm i z trudem łapię powietrze. Dylan kładzie się na mnie i zanurza się we mnie niecierpliwie i energicznie, a ja czuję, jak moja spragniona, wilgotna pochwa wciąga go i przeżywam nowy, niesamowity orgazm. O Boże, co za rozkosz! Znów mnie całuje, a ja, rozszalała, drapię go po plecach, kiedy posiada mnie gwałtownie i sprawia, że widzę gwiazdy i wszystkie konstelacje. Zanurza się we mnie bez przerwy raz za razem, nie odrywając warg od moich. Patrzymy sobie w oczy. Patrzenie na niego jest podniecające, a kiedy nie może już dłużej, pręży się, wydaje ryk rozkoszy i pada na mnie na łóżku. Kiedy oddech nam się uspokaja, Dylan odwraca się na bok i pociąga mnie, aż znajduję się na nim. Wyczerpana kładę głowę na jego torsie. – Pamiętaj – mówi. – W kwestii seksu nigdy nie zrobię nic, co byłoby dla ciebie niemiłe. Uśmiecham się. Osiągnęłam zakończenie, jakiego pragnęłam. – Wiem. Dylan się uśmiecha i mnie całuje. – Podobało mi się to zmaganie się z tobą w łóżku. Chyba musimy częściej się w to bawić. To było podniecające. Parskam śmiechem. Widać, że ta zabawa w złych spodobała się nam obojgu. – Przepraszam za wczorajszą noc – mówię. – Nie panowałam nad sobą, za dużo wypiłam i… – Nie ulega wątpliwości. Mam tylko nadzieję, że dzięki temu, co zrobiłem, poczułaś tę samą frustrację, którą wczoraj czułem ja. Obejmuje mnie, przyciąga do siebie, a ja zamykam oczy. Uwielbiam tak leżeć. Kiedy czuję, że jest taki mój, tak oddany. Cudownie pachnie. Seksem, mężczyzną, namiętnością. – Chcę być twoim przestraszonym króliczkiem – mówię po chwili, biorąc pejcz, który Dylan wypuścił w czasie naszego zmagania. Dylan się uśmiecha. – Hmmmm… Nie kuś mnie. – Chcę cię kusić. – Dlaczego? – Bo jesteś moją największą seksualną fantazją – odpowiadam rozbawiona. Moja odpowiedź mu się podoba, a mnie prowokuje. – Pamiętasz zabawę z ostatniej nocy, kiedy byliśmy razem na statku? – pytam. Dylan kiwa głową. – Chyba już tamtej nocy dotarło do nas, że oboje lubimy ostrzejsze zabawy, nie sądzisz? – ciągnę.
Mój ukochany kiwa głową. Wie, co chcę powiedzieć. Kładzie mnie obok siebie. – Chcesz się zabawić jeszcze trochę – mruczy. Kiwam głową. – Chcę zobaczyć gwiazdy – mówię z szelmowską miną. Uśmiecha się. Z nim jestem gotowa na każdą zabawę. Patrzy na mnie jak wilk. – Króliczku, pod gwiazdami wilk cię pożre – mówi, rozśmieszając mnie.
7. Za tobą, za mną Moja rodzina wraca do Hiszpanii tydzień po ślubie. W dniu ich wyjazdu pęka mi serce. Odjeżdża ważna część mnie. Nie mogę powstrzymać się od płaczu. Płacze tata. Płacze mama. Płacze babcia Nira, a reszta stara się trzymać fason, za to ja szlocham jak dziecko. Dlaczego nagle zrobiłam się taka sentymentalna? Dyskretnie obserwuję babcię Ankie, która żegna się z kowbojem. Oboje się uśmiechają. Babcia daje mu lekkiego buziaka w usta, na widok którego wszystkim, oprócz Coral i mnie, szczęka opada, a Ambrosius patrzy na nas, dotyka kapelusza w geście pożegnania i odchodzi. Tata patrzy na matkę, oczekując wyjaśnienia. – Jestem dorosła, prawda, synu? – mówi babcia. Tata kiwa głową. – Ambrosius mi się podoba. Jestem wdową, nie jestem martwa i nikomu nie robię krzywdy tym, że cieszę się moją seksualnością. A może robię krzywdę tobie? Ojciec się zastanawia, kręci głową i w końcu się uśmiecha. Ale ten mój tata jest dobrotliwy. Żegnam się czule ze wszystkimi po kolei, aż w końcu podchodzę do babci Ankie. – Dbaj o siebie i o Dylana – mówi. – Możesz wierzyć albo nie, on jest i zawsze będzie sensem twojego życia. A, i jeżeli możesz, odwiedzaj od czasu do czasu Ambrosiusa. Będzie mu miło, a ja się będę cieszyć, że będziesz mieć na oku tego flirciarza. Uśmiecham się. Dobry dowcip… Cała babcia Ankie! Kiedy żegnam się z zapłakaną Coral, Dylan mówi jej, że do niej zadzwoni. Zna właścicieli różnych hoteli, którzy mogliby jej dać pracę w jakiejś dobrej restauracji. Jestem szczęśliwa. Byłabym zachwycona, mając Coral tak blisko! Kiedy odchodzą, po tysiącu „do widzenia” i milionach pocałunków, Dylan mnie obejmuje i całuje w czoło. – Chodź, kochanie, wracajmy do domu. Dni płyną… Dylan wraca na pełny etat do pracy w szpitalu. Tęsknię za rodziną. Nie mogliśmy polecieć na Teneryfę z powodu jego pracy, a w Los Angeles wszystko jest inne. Ani lepsze, ani gorsze. Po prostu inne. Boże Narodzenie z daleka od Hiszpanii nie wydaje się Bożym Narodzeniem, ale postanawiam cieszyć się świętami z mężczyzną, którego uwielbiam i widzę, że dwoi się i troi, żeby mnie uszczęśliwiać. Anselmo i Niania przylatują z Portoryko z małą Piękną i razem z Tonym świętujemy Sylwestra u Omara i Tifany. Widać, że szwagierka postanowiła skorzystać z części moich rad i z zachwytem obserwuję, jak Piękna chodzi za nią i lubi przy niej być. Tifany patrzy na mnie zaskoczona. Zaiskrzyło między nimi! Tifany się przekonała, że mała nie utrudnia jej zadania, wręcz odwrotnie, ułatwia. Piękna nie szczędzi czułości i to chwyta za serce moją superfajną szwagierkę. Wzrusza ją i rozczula. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że będzie dobrą matką dla malutkiej.
Omar patrzy na nie z dumą, a ja się uśmiecham. Mam nadzieję, że on również będzie je kochał tak, jak na to zasługują i przestanie się zachowywać jak dupek, którym się raz po raz okazuje. Z kolei Anselmo obserwuje je z rezerwą. Widać, że nadal ma obiekcje wobec mojej szwagierki. Ale coś się w nim zmieniło. Teraz przynajmniej uwzględnia Tifany, kiedy mówi o Omarze i małej, a jak na niego, to bardzo wiele. W czasie kolacji Omar znowu porusza kwestię sprowadzenia małej do Los Angeles, ale Anselmo się sprzeciwia. Bardzo poważnie potraktował rolę dziadka i pozwoli się wyprowadzić małej dopiero, kiedy zacznie się rok szkolny, nie wcześniej. Omar zerka na Tifany, kiwa głową i kolacja upływa w przyjemnej, spokojnej atmosferze. Pod koniec stycznia idę do szpitala po Dylana. Chcę zobaczyć, gdzie pracuje i spędza tyle godzin z daleka ode mnie. Kiedy mnie widzi, uśmiecha się i zachwycony przedstawia mnie wszystkim. Zadowolona witam się z niezliczoną liczbą osób, ale uśmiech znika mi z twarzy, kiedy widzę, że wiele pielęgniarek mierzy mnie z góry na dół. Są kobietami, jak ja, i rozumiemy się. Oj, jak się rozumiemy! Dylan przedstawia mnie najważniejszemu szefowi, doktorowi Halleyowi. Starszy, siwowłosy mężczyzna podaje mi rękę z uśmiechem. Rozmawiamy z nim serdecznie przez chwilę, ale coś mi mówi, że patrzy na mnie z niechęcią. Zapominam o sprawie, a kiedy zostajemy sami, Dylan prowadzi mnie do swojego gabinetu. Jest niesamowity. Widać, że doktor Ferrasa jest w szpitalu szanowany i cieszy mnie ta świadomość. Po wyjściu z gabinetu oprowadza mnie po szpitalu, a kiedy przechodzimy przez okulistykę, wspominam, ze chciałabym zrobić sobie operację na krótkowzroczność, żeby móc zapomnieć o okularach i soczewkach. Dylan z marszu wchodzi do gabinetu kolegi, okulisty Martína Rodrígueza, i przedstawia mu temat. Od razu badają mi wzrok i wychodzę z gabinetu z datą operacji wyznaczoną na kolejny tydzień. Niesamowite. Dla pani Ferrasa wszystko jest takie proste? Przez tydzień żyję w panicznym strachu, a kiedy nadchodzi dzień operacji, jestem tak zdenerwowana, że nie wiem, co ze sobą zrobić. Wchodzimy do szpitala i Dylan mnie nie odstępuje. Zakraplają mi oczy, a kiedy przychodzą po mnie pielęgniarki, Dylan całuje mnie czule. – Czekam tu na ciebie, kochanie – mówi z uśmiechem. – Nie mogę wejść. Wchodzę na słabo oświetloną salę, na której wita mnie Martín z czarującym uśmiechem, uspokaja mnie, każe mi się położyć na łóżku, które wygląda jak statek Enterprise, przymocowuje mi głowę i przy miejscowym znieczuleniu okolicy oczu operuje najpierw jedno oko, potem drugie. Zabieg nie trwa nawet piętnastu minut i jest zupełnie bezbolesny. Kiedy doktor Rodríguez kończy, pielęgniarka pomaga mi się podnieść z łóżka i idzie ze mną na salę. Każe mi poczekać spokojnie parę minut, a kiedy będę się czuła pewnie, mogę iść. Czekam chwilę, a później otwieram oczy. Czuję, jakbym miała w nich piasek, ale widzę. Na szczęście! Nie oślepłam. Siedzę jeszcze chwilę. Chcę się czuć dobrze, kiedy zobaczę Dylana. Nagle z gabinetu obok dobiegają mnie męskie głosy. Rozpoznaję głos szefa Dylana, doktora Halley, który pyta: – Operowałeś żonę doktora Ferrasy? – Tak – odpowiada doktor Martín Rodríguez, okulista.
– I jak poszło? – Dobrze – odpowiada Martín. – Standardowo. Po kilku sekundach ciszy, znów słyszę głos doktora Halleya. – Mam nadzieję, że Dylan wie, z kim się ożenił. Ta dziewczyna nie jest dobrą partią dla szanowanego lekarza, jak on. Miejmy nadzieję, że ta piosenkareczka nie wywoła żadnego skandalu. – Piosenkarka? – powtarza okulista. – Dylan mi o tym nie wspomniał. – Nic dziwnego – stwierdza Halley oschle. – Chyba nie jest dumny z jej zawodu. Sztywnieję. Kim jest ten idiota, żeby w ten sposób o mnie myślał? Wstaję z krzesła, ostrożnie otwieram oczy, wychodzę z pokoju i wracam do poczekalni, w której wcześniej zostawiłam Dylana. – Dobrze się czujesz, kochanie? – pyta. Kiwam głową bez słowa. Jestem jeszcze przestraszona, nie tylko z powodu operacji. Dylan odprowadza mnie do samochodu. Daje mi recepty, które podał mi doktor Rodríguez i tłumaczy, co mam robić do następnej wizyty. Nie wspominam o tym, co słyszałam. Nie chcę go martwić. Po powrocie do domu Dylan upiera się, żebym się położyła. Nie sprzeciwiam się, bo jestem wykończona. Zeszłej nocy prawie nie spałam ze zdenerwowania, ale teraz nie jestem w stanie przestać myśleć o tym, co usłyszałam. To takie złe być piosenkarką? A może złą rzeczą jest ślub z szanowanym lekarzem? Zmęczona, z bólem głowy, w końcu zasypiam. Parę godzin później budzi mnie Dylan. Muszę wziąć lekarstwa, a Dylan zakrapla mi oczy. Daje mi buziaka i wychodzi, a ja znów się kładę w ciemnym pokoju. Zasypiam. Nie chcę myśleć. Tak mijają mi dwa dni. Dylan nie chodzi do pracy. Nie odstępuje mnie na krok i jest niesamowitym pielęgniarzem. Najlepszym. Trzeciego dnia wstaję z łóżka, a kiedy wychodzę na korytarz, jestem oszołomiona tym, jak dobrze widzę. Szczęśliwa, zachwycona perspektywą nowego życia, obejmuję mojego chłopaka. – Dziękuję, doktorze Ferrasa. – Za co? Patrzę mu w oczy z uśmiechem. – Za to, że troszczyłeś się o mnie jak o królową i za to, że tak mnie kochasz. Dni płyną, życie wraca do normy. Widzę niesamowicie dobrze, rozróżniam nawet znaki drogowe, kiedy jadę samochodem. W walentynki Dylan zaskakuje mnie cudowną kolacją dla dwojga w domu. Zamówił ją w znanej restauracji, a kiedy wracam po wypadzie z Tifany i jej nieznośnymi koleżankami, zastaję wszystko przygotowane, a w tle słychać muzykę Maxwella. Noc jest obiecująca! Znam go i wiem, że jest najbardziej romantycznym facetem na świecie, więc mam dla niego prezent. Kupiłam mu koszulę w niebieskie prążki i do tego krawat, w których będzie wyglądał niesamowicie. Ale jego prezent przebija mój. Kupił mi piękną czarną wieczorową torebkę Swarovsky’ego, którą kiedyś widziałam w sklepie, kiedy z nim szłam, a w środku znajduje się karteczka z napisem: voucher na weekend w Nowym Jorku.
Obsypuję go pocałunkami. Jak to możliwe, że mam takiego cudownego męża? Dwa weekendy później lecimy do Nowego Jorku, który nas zachwyca i postanawiamy, że jeszcze do niego wrócimy. Czwartego marca budzę się i widzę, że mój ukochany nie poszedł do pracy. To dzień moich urodzin i chce go spędzić ze mną. Jestem wzruszona tym, że będę go miała przez cały dzień dla siebie i wykorzystuję to do granic, a on zasypuje nie prezentami i spełnia moje kaprysy. Moja rodzina i rodzina Dylana dzwonią, żeby złożyć mi życzenia, a ja się uśmiecham, widząc prezenty, które mój mąż miał dla mnie pochowane i które daje mi od nich. Kochamy się spokojnie, później idziemy na plażę, spacerujemy, a potem jemy obiad w ładnej restauracji. Wieczorem świętujemy z przyjaciółmi Dylana, którzy są też moimi przyjaciółmi. Na imprezę przychodzą też Omar i Tifany, a moja szwagierka wręcza mi piękną bransoletkę od Cartiera. Chwilę później zjawia się Martín Rodríguez, okulista, który mnie operował. Nie mam wątpliwości, że darzy mnie sympatią. Wystarczy tylko spojrzeć, jak na mnie patrzy. Zachwycona imprezą tańczę, śpiewam i cudownie się bawię. W pewnej chwili, kiedy Dylan rozmawia z kolegami, podchodzę do okulisty. – Mogę ci o czymś powiedzieć? – pytam. – Oczywiście, Yanira – zgadza się Martín. – Ale musisz mi obiecać, że nie powiesz o niczym Dylanowi. Patrzy na mnie zaskoczony. – Niepokoisz mnie. Co się stało? – odpowiada. Przysuwam się do niego trochę bardziej, żeby nikt nie mógł mnie usłyszeć. – W dniu operacji usłyszałam, co na mój temat powiedział ci doktor Halley. Kiwa głową. Wie, o czym mówię. – Problem w tym, że jestem młoda, czy że jestem piosenkarką? Martín się uśmiecha i kręci głową. – Problem w tym, że Halley chciałby, żeby Dylan spędzał w szpitalu dwadzieścia cztery godziny na dobę. A o skandalu powiedział dlatego, że wiele lat temu ożenił się z aktorką. Po trzech latach się rozwiódł, a w szpitalu dzień i noc koczowali dziennikarze. Halley nie zniósł tego dobrze, to wszystko. Nie myśl o tym. – E, Rodríguez, podrywasz moją żonę? – pyta Dylan, podchodząc do nas. Rozbawiona spoglądam na mojego męża, który wznosi z przyjacielem toast piwem, które trzyma w ręce. – Przykro mi, kolego, ale ja zobaczyłem ją pierwszy – dodaje. Wśród śmiechu i pocałunków zapominam o rozmowie i bawię się dalej, i cieszę się prezentami. Jednak z każdą mijającą godziną coraz bardziej marzę o kimś, kto ma metr osiemdziesiąt siedem, jest ciemny i nazywa się Dylan Ferrasa. On jest moim największym i najlepszym prezentem. Po powrocie do domu Dylan wciska cyfry na panelu i odblokowuje alarm. Kładę wszystkie prezenty na stole w jadalni, a on chwyta mnie w pasie. – Mam dla ciebie ostatni prezent. Jego prowokująca mina wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Nakleja sobie szybko sztuczne wąsy,
patrzy na mnie i odzywa się z francuskim akcentem. – Odgadnij, kim jestem tej nocy. Parskam śmiechem. Ale zabawnie wygląda z wąsami! Całujemy się, a po jego spojrzeniu widzę, że jest rozpalony, bardzo rozpalony i że będziemy się bawić. Chwilę później chwyta mnie za rękę i całuje mnie szarmancko w dłoń, mówiąc z tym samym francuskim akcentem: – Bardzo mi miło panią poznać, panno… Szybko myślę: jestem Francuzką! – Claire. Claire Lemoine – odpowiadam. Dylan całuje mnie w dłoń. – Bardzo mi miło, panno Lemoine. Ja nazywam się Jean-Paul Dupont. Chce mi się śmiać. Mój mąż nie przestaje mnie zaskakiwać. Podchodzi do baru. – Czego się pani napije? – Czystej whisky. Zaskoczony moją prośbą chce się odezwać, ale go uprzedzam: – Odrobinkę. Przygotowuje drinki, a później podchodzi do półki z kolekcją płyt. Po chwili, kiedy z głośników płyną pierwsze dźwięki, spogląda na mnie. – Podoba się pani muzyka, panno Lemoine? Kiwam głową. – Trochę. Mój przystojniak się uśmiecha, a ja odwzajemniam uśmiech. Kiedy bawimy się w odgadnij, kim jestem tej nocy, nigdy nie włącza Maxwella. Jego muzyki słuchamy tylko wtedy, kiedy jesteśmy Yanirą i Dylanem. – Co pan włączył? – pytam. Podchodzi do mnie tak zmysłowo, że robi mi się sucho w ustach. – The Pasadenas. Angielski zespół bardzo odwołujący się do brzmienia Motown z lat siedemdziesiątych. Mieszali funky z rytm & bluesem i popem. Grali bardzo dobrze. – Zatrzymuje się przede mną. – A co młoda kobieta taka jak pani robi sama w tym miejscu? – pyta. Biorę szklankę, którą mi podaje, wypijam łyk whisky, która smakuje stęchlizną. – Jestem w podróży, postanowiłam wyjść się czegoś napić – odpowiadam. – Sama? – drąży. Nie mogę się doczekać, żeby mnie dotknął i pocałował, więc przysuwam się do niego trochę bardziej. – Nie sama, jestem z panem – szepczę. Dylan się uśmiecha. Wie, że włączyłam się do gry. Wypija łyk swojego drinka. – Wie pani co? Lubię patrzeć na piękne rzeczy i je podziwiać – mówi. – Niesamowite… Mój ukochany kiwa głową. – No właśnie, niesamowite… Przez chwilę patrzymy na siebie w milczeniu. Oboje pragniemy zrobić następny krok.
– Panno Lemoine, zatańczy pani ze mną? – Oczywiście, panie Dupont. Proszę mówić do mnie Claire. Będzie swobodniej. Oddaję mu się w ramiona, a kiedy przysuwa swoje ciało do mojego, słysząc początek kolejnej piosenki, pytam: – To również piosenka The Pasadenas? Dylan kiwa głową. – Jaki ma tytuł? – Enchanted Lady. Tańczymy. Upajam się cudowną muzyką i zmysłowością, z jaką porusza się mój ukochany. Czuję, że jego niebezpieczne wargi wędrują po moim uchu i dostaję gęsiej skórki, kiedy słyszę jego szept. – Bardzo dobrze pani tańczy, panno Claire. – Panu też nieźle idzie, panie Dupont. – Proszę mówić do mnie Jean-Paul. Będzie swobodniej. Matko kochana… matko kochana… Jak też mnie kręci ta zabawa! Daję się jej ponieść. – Podnieca mnie nasza bliskość, panią też? – mówi. Kiwam głową. Nie jestem w stanie się odezwać. Dylan kładzie dłonie na mojej pupie. – W głębi lokalu siedzi mężczyzna, który nie spuszcza z pani wzroku – szepcze. – Z pewnością pociąga go pani tak jak mnie. Jego dłonie zaczynają podciągać mi sukienkę. – Nie będzie pani przeszkadzać, że będę panią dotykał, kiedy on na nas patrzy? – szepcze, wsuwając dłonie pod materiał. Kręcę głową. Jestem tak podniecona, że nic mi nie będzie przeszkadzać. Tańczymy dalej w rytm zmysłowej piosenki, a ja czuję na pupie jego wielkie, gorące dłonie. Masuje mi ją, a ja jęczę bez skrępowania. Boże, co za perwersja! Dylan się uśmiecha i przesuwa palcem po wewnętrznej krawędzi moich majtek. – Ma pani jedwabistą skórę, Claire, zapach pani włosów doprowadza mnie do szaleństwa – ciągnie. Nie odzywam się. Nadal nie jestem w stanie. Jeżeli mu powiem, co mnie doprowadza do szaleństwa, od razu będzie po zabawie, więc dalej tańczę w milczeniu. Pozwalam jego rozpalonym dłoniom zakradać się coraz dalej pod moje majtki. Wsuwa palec do mojej pochwy i porusza nim delikatnie. Dotyka mnie, mówiąc do mnie na ucho po francusku. Nie rozumiem, co szepcze. Rozumiem jedynie jego pewność, zmysłowość i chęć zaprowadzenia mnie na najwyższy szczyt rozkoszy. – Je t’aime… Je t’aime… – słyszę jego szept. To rozumiem! Kiedy wydaje mi się, że eksploduję z miłości, szczęścia i rozkoszy, Dylan wysuwa ze mnie palce i bez słowa zaczyna rozpinać guziki mojej sukienki. Patrzę na niego, a jego usta wędrują prosto do moich, ale mnie nie całuje. Muska wargami moje, a kiedy nie mogę już dłużej wytrzymać, przygryzam jego dolną wargę. Nie wypuszczam jej, a on dalej rozpina guziki. Kiedy sukienka opada na podłogę i zostaję w samym staniku i majtkach, uwalniam jego wargę.
– Tigresse passionnée – mówi. Nazwał mnie namiętną tygrysicą! Ale fajnieeeee! Patrzę na jego wąsy i śmieję się, widząc, że z jednej strony się odklejają. Przyklejam je na nowo. Wygląda, jakby też chciał się roześmiać, ale jego dłonie wędrują do zapięcia mojego stanika, rozpina go i moje piersi są przed nim nagie. – Oh là là…! Précieux! – wykrzykuje. Oboje się uśmiechamy, a on liże moje brodawki, aż stają się twarde, ja jęczę jak szalona, a on przesuwa się w dół do mojego pępka i całuje go. Jego dłonie obejmują mnie w pasie, obsypuje mnie gorącymi, intymnymi pocałunkami. Jęczę, a kiedy jego wargi przesuwają się w dół, do moich majtek, na których zostawia słodkie pocałunki, słyszę, jak mówi: – Souhaitable. Nie wiem, co powiedział. Nie znam francuskiego, ale nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia. Nie chcę, żeby przerywał. Chcę, żeby grał dalej. Drżę pod wpływem jego pieszczot, aż nagle on wstaje i czuję, że rozpina spodnie, szepcząc mi w usta: – Claire, odwróć się, stań w rozkroku i chwyć się fotela, który jest za tobą. Będę cię pieprzył jak jeszcze nikt nigdy. Co za perwersja! Robię to, o co mnie prosi. Kiedy staję w rozkroku, kładzie jedną dłoń w okolicy nerek i naciska, bez słowa przysuwając koniec członka do mojej wilgotnej pochwy i wchodzi we mnie jednym pchnięciem. Oboje krzyczymy pod wpływem tego ostrego wtargnięcia. O Boże, ale jesteśmy rozpaleni. Mój ukochany wykonuje okrężne ruchy biodrami, żeby zanurzyć się we mnie głębiej i głębiej, a ja czuję, że moje ciało z rozkoszą go przyjmuje. Chwyta mnie za włosy i delikatnie odchyla moją głowę do tyłu. – Tak, Claire… – szepcze. – Bardzo dobrze. Wygnij się, żebym mógł wejść w ciebie głębiej. Podoba ci się… to ci się podoba. – Oui… – odpowiadam, jak umiem. – Mon amour – syczy przez zęby. – Trochę głębiej. Pozwól mi wejść trochę głębiej. Tak… tak… Ach… Jego energiczne pchnięcia przyprawiają nas o drżenie. Widać, że Jean-Paul chce odcisnąć na mnie swój ślad. – Cała… tak… cała… – jęczy. – Dylan… Klaps ściąga mnie na ziemię. Przerywa. – Jestem Jean-Paul. Dylan nie ma wstępu do tej zabawy. Jasne? Kiwam głową. Wymsknęło mi się. Żeby wszystko się udało, nie mogę wypaść z gry. Znów czuję atak. Wbija się we mnie jak szalony i słyszę, jak jęczy, czuję, że jego członek dociera do samego końca mojej pochwy i wyginam się w łuk, żeby mógł się zanurzyć jak najgłębiej. – Tak… tak… – Hm… – dyszę. – Tak, Claire… Bardzo dobrze, mała… Pozwól mi cię przelecieć.
Mój jęk i dyszenie go ożywiają. Wie, że rozkoszuję się tym, co robi, i nie waha się, żeby to powtórzyć. Raz za razem zanurza się we mnie bezlitośnie, wyzwalając ze mnie setki lubieżnych jęków, aż przesuwa dłonią po moim brzuchu, zsuwa ją w dół, otwiera sobie dostęp do mojego wnętrza, dotyka mnie i palcem pieści łechtaczkę. – Zaprosiłem mężczyznę, który na nas patrzył, żeby przyłączył się do zabawy – szepcze namiętnie. – Zgadzasz się? – Oui – odpowiadam podniecona. Odchodzę od zmysłów i Dylan to czuje. – Teraz jesteśmy we troje – mruczy mi do ucha. – Rozchyl nogi bardziej… bardziej… Zmusza mnie, żebym to zrobiła. – Pozwól, żeby cię lizał. Czujesz? Czujesz, jak ssie wargami twoją łechtaczkę, kiedy cię pieprzę i posiadam? Nie jestem w stanie odpowiedzieć. Rozkosz, perwersja całkowicie mnie oszałamiają, a on mruczy po francusku: – Je ravis de vous avoir. Vous êtes délicieuse. Kontynuuje swój szalony atak, a ja krzyczę i jęczę z rozkoszy, domagając się, żeby nie przerywał i żeby pieprzył mnie mocniej. Mój ostatni prezent jest wyjątkowy, niesamowity i chcę, żeby trwał wiecznie. Tej nocy Jean-Paul i gość kochają się z Claire kilka razy, a kiedy wychodzą, mój ukochany i ja kładziemy się do łóżka, szczęśliwi i zaspokojeni naszą perwersyjną grą.
8. I myślę tylko o tym, żeby cię kochać Następnego dnia, po nocy niewiarygodnego seksu, Dylan wraca do pracy, co wywołuje we mnie głęboki smutek. Tęsknię za nim. Brakuje mi go. Chcę dalej się z nim zabawiać, ale rozumiem, że życie nie składa się tylko z seksu. A może jednak? Śmieję się, kiedy o tym myślę, i chociaż mnie to drogo kosztuje, mam świadomość tego, że doktor Dylan Ferrasa pracuje i że muszę się do tego przyzwyczaić. Dni mijają. Kiedy tylko mogę odwiedzam Ambrosiusa, sama albo z Dylanem. Uwielbia się z nami spotykać. Oczywiście nie potrzebuje nadzoru, jest mężczyzną, który doskonale wie, czego chce, a chce mojej babci. Opowiada mi o niej. Pokazuje mi ich wspólne zdjęcia, a ja patrzę i jestem oszołomiona, widząc, że opowieści babci o tym, że poznała Elvisa Presleya i Beatlesów, są prawdziwe. Z moją szwagierką Tifany i jej przyjaciółkami z każdym dniem jestem coraz bliżej. Są dziwne, ale to jedyne koleżanki, jakie tutaj mam. Jest, jak jest, przy nich dużo się śmieję. Pewnego ranka wybieram się z Cloe, Ashley i Tifany do Rodeo Drive i w pewnej chwili myślę, że głowa mi eksploduje! Ratunku! Mówią do siebie kotku albo kochanie i chociaż z początku mnie to śmieszyło, po tym, jak tysiąc razy usłyszałam: „Kotku… to jest idealne”, „Kochanie… kocham cię supermocno” albo „Kotku… posłuchaj”, mam ochotę je wszystkie pozabijać. Jak mogą być takimi niewiarygodnymi snobkami? Rodeo Drive jest wspaniałe. Zadbane, ekskluzywne i niesamowite. Ale za każdym razem, kiedy spoglądam na metkę jakiegoś ubrania, robi mi się słabo. Naprawdę wszystko kosztuje tu fortunę? Z niedowierzaniem patrzę, jak Ashley wydaje sobie lekką ręką majątek na sukienkę i buty i mało nie zemdleję. Ludzieeeee… Ja takich pieniędzy w życiu nie zarobiłam! Moja mentalność normalnego człowieka, a nie supersnobki, nie pozwala mi wydać dwóch tysięcy euro na buty, kiedy wiem, że buty mogę kupić za dwadzieścia. Mam świadomość, że muszę zmienić czip. Że moja siła nabywcza po ślubie z Dylanem uległa zmianie, ale nie zmieniły się wartości, które wpoili mi rodzice, a te właśnie wartości nie pozwalają mi na wydawanie takich ilości pieniędzy. Wszystkie mnie namawiają, żebym coś kupiła, ale ja się opieram. Nie chcę korzystać z karty kredytowej Dylana, chociaż mnie do tego zachęcał. Ale nie mam zamiaru w ten sposób wyrzucać pieniędzy, kiedy w moim kraju panuje takie bezrobocie. Jedna sprawa to kupić sobie coś drogiego na wyjątkową okazję, a całkiem inna – mieć to w normie. Mimo wszystko udaje im się mnie namówić, żebym przymierzyła zjawiskową czerwoną suknię, a kiedy przeglądam się w lustrze, czuję się niewiarygodnie piękna i pewna siebie. Matko jedyna, ale ze mnie seksbomba! Suknia leży na mnie jak ulał. – Jesteś super… superboska! Jest superidealnie, kotku! – mówią. – Gdyby Dylan cię w niej zobaczył, kazałby ci ją kupić – stwierdza Tifany. Sprzedawczyni spogląda na mnie z uprzejmą miną. – To sukienka retro z pozłacanymi detalami. Uszyta z jedwabnego szatungu, wygląda w niej pani bardzo ładnie.
Kiwam głową. Prawda jest taka, że nigdy nie widziałam się w takiej sukni i jestem oszołomiona. Zerkam dyskretnie na etykietę. Osiem tysięcy dwieście dolarów. W myślach przeliczam to szybko na euro. Sześć tysięcy eurasów! Odlot! Nie. Mowy nie ma, w życiu nie wydam takich pieniędzy. Nie daję się zwieść pochlebstwom moich koleżanek, ściągam to cudo i z największą ostrożnością na świecie oddaję suknię ekspedientce. Jest piękna! Ale nie, nie kupię jej. Przez chwilę przyglądam się jak moje trzy towarzyszki przymierzają i kupują setki rzeczy, aż w końcu czuję, że moja cierpliwość osiągnęła granice. – Wiesz, co, muszę się czegoś napić – mówię do Tifany. Moja wspaniała egzaltowana szwagierka natychmiast kiwa głową i wszystkie cztery wychodzimy z tego koszmarnie drogiego sklepu i wchodzimy do kawiarni, w której jestem pewna, że skasują nas za każdy postawiony krok. Zamawiam coca-colę z lodem, bo umieram z pragnienia. One kawę z chmurką odtłuszczonego mleka. – Rebeca się rozwodzi – szepcze Ashley. Tifany i Cloe spoglądają na siebie oszołomione. Ja, ponieważ nie znam żadnej Rebeki, dalej piję sobie spokojnie. – Co ty powiesz, kochana? – mruczy Tifany. – Przecież piętnaście dni temu byłyśmy z nią na zakupach i kupiła sobie tę olśniewającą suknię. – Przysięgam ci na moje importowane kosmetyki – zaklina się Ashley. Muszę się roześmiać. Ashley jest zabawna. Jest tak… tak… egzaltowana, że nie jest w stanie tego ukryć, a słuchając jej uwag można skonać ze śmiechu. Kelner, który, trzeba to powiedzieć, jest przystojniakiem jakich mało, przynosi im tackę z ciastem do kawy, a one wszystkie wpatrują się w niego, mrugając powiekami jak piętnastolatki. Co za trio! – Dowiedziałam się z plotek od Lupe, mojej gosposi, która jest koleżanką gosposi Rebeki – ciągnie Ashley, kiedy kelner odchodzi. – Powiedziała, że tydzień temu się pokłócili, bo ten drętwy Bill nie chciał iść na przyjęcie piętnastego. – Na bankiet? – pyta Tifany z niedowierzaniem. – Oj… biedulka. A taką piękną suknię od Yves Saint Laurenta sobie kupiła na tę kolację – drwi Cloe. Ashley kiwa głową. – Ten cały Bill zawsze unikał przyjęć – mówi. – No właśnie – potwierdza Cloe. – Pamiętacie, jak nie chciał iść na otwarcie Shentona? Wszystkie kiwają głowami z dezaprobatą. – Zadzwoniłam do niej wczoraj wieczorem, żeby zapytać, co u niej słychać, i wszystko mi opowiedziała – oznajmia Ashley. – Ostatecznie postanowione, rozwodzi się z Billem. Nie wierzę własnym uszom. Rozwodzi się, bo on nie chce iść na przyjęcie? – Cóż – kwituje Tifany, kiwając głową. – Rebeca chyba nie będzie bardzo cierpiała, jakby nie było, to jej trzeci rozwód, nigdy nie rwała włosów z głowy. Po ostatnim chyba pojechała dochodzić do siebie na Tahiti? Wszystkie trzy „kotki” spoglądają na siebie i kiwają głowami.
– Kochaniutkie – odzywa się Ashley. – Jak mawia Rebeca, na złe chwile, Donna Karan. Śmieję się. Donna Karan?! Pękam przy nich ze śmiechu. Gdyby moja Coral tu była, już by powiedziała, co o nich myśli. – Aha, Omar niedawno dał Dylanowi zaproszenie imienne na galę. Jest jeszcze czas, ale przyjdziecie, prawda? – pyta mnie szwagierka. Patrzę na nią. Nie mam pojęcia, o czym mówi. – Koteczku, to gala, którą organizuje firma fonograficzna Omara – wyjaśnia. – To jej piętnasta rocznica i wyprawiają z tej okazji wspaniałe przyjęcie pełne gwiazd. Nie może cię zabraknąć. Dylan nic mi nie powiedział, ale żeby nie wypaść źle, potwierdzam: – Oczywiście. Pewnie, że przyjdziemy. Moja odpowiedź ją zadowala, ale ja zaczynam się zastanawiać, dlaczego Dylan mi o tym nie wspomniał. Chcę iść na tę galę. Mimo wszystko staram się być opanowana. Nie chcę, żeby wyczuły mój niepokój. Kiedy postanawiamy wyjść, Cloe upiera się, że zapłaci za wszystko. Nie muszę mówić, że oczy mi wychodzą na wierzch, kiedy widzę, ile kosztuje kawa w tym lokalu. Niewiarygodne. Wychodzimy i jeszcze przez godzinę chodzimy po wszystkich sklepach Rodeo Drive, aż w końcu Cloe i Ashley jadą do domu, dzięki Bogu!, a ja zmuszam szwagierkę, żeby zawiozła mnie do centrum handlowego, bo muszę sobie kupić coś do ubrania. Tifany z początku się opiera, ale kiedy widzi, że mówię to całkiem poważnie, w końcu się zgadza i zawozi mnie do normalnych sklepów. Drogich, dlatego że to w Los Angeles, ale przystępnego dla mojej karty kredytowej. Wchodzimy do kilku sklepów, ale ona nic sobie nie kupuje. Za to ja kupuję nowe buty, dżinsy i parę koszulek. W jednym ze sklepów widzę dwie niewiarygodne suknie wieczorowe. Czerwoną i czarną. Postanawiam je przymierzyć i kupić sobie którąś na piątkową kolację z moim ukochanym. Chcę zrobić na nim wrażenie. – Jak ci się podoba ta czerwona? – Bardziej elegancka była ta, którą mierzyłaś w Rodeo Drive, kochanie. – Ale podoba ci się? – pytam ponownie. – Przymierz czarną – odpowiada Tifany. – Ta w ogóle do mnie nie przemawia. Robię to, przeglądam się w lustrze i widzę, że wyglądam ładnie. Myślę, że wieczorowa torebka, którą dostałam od Dylana z okazji walentynek będzie do niej pasować. Tiulowa spódnica i drapowany gorset z dekoltem w łódkę. Tifany wstaje, patrzy na mnie i kiwa głową. – Super mi się podobaaaaaaaaaaa! – wykrzykuje. Patrzę na nią zadowolona. Chwyta metkę, która wisi przy rękawie. – Kosztuje tylko dwieście siedemdziesiąt trzy dolary? – szepcze oszołomiona, patrząc na mnie. Kiwam głową. To około dwustu euro. Cena dla mnie przystępna, zwłaszcza jak na wieczorową suknię. Nie jest to strój superdrogiej marki, ale mi się podoba, dobrze się w niej czuję i to się dla mnie liczy. – Niesamowite! – wykrzykuje Tifany. – Jest świetna… świetna. Kiwam głową, a ona zbiera mi włosy w kitkę. – A jak zrobisz sobie włoską kitkę, będziesz wyglądać supertruper! – mówi, rozśmieszając mnie. Kupuję suknię, a po zakupach siadamy w kawiarni w centrum handlowym, żeby się czegoś napić.
Kiedy Tifany idzie do łazienki, dzwoni moja komórka. Wiadomość. „Gdzie jesteś?”. Widzę, że to Dylan. Odpisuję z uśmiechem. „Na kawie z Tifany”. Komórka znów dzwoni. „Cały dzień myślę o Tobie. Wrócę dziś wcześniej do domu. Nie bądź długo, Piękna”. Rozbawiona, pytam: „Jakieś plany?”. Odpowiedź przychodzi od razu. „Z moim króliczkiem, jak zawsze”. Kiedy czytam to przezwisko, którym nazywa mnie tylko on, natychmiast zalewa mnie fala gorąca. Parę minut później wraca Tifany. Pijemy kawę, a potem wracamy do domu. Jestem niecierpliwa. Kiedy taksówka wysadza mnie przed drzwiami, uśmiecham się. Za tą bramą czeka mój ukochany. Serce wyrywa mi się z piersi. Jego samochód stoi! Już wrócił! Nie zastaje go w salonie, więc wbiegam po schodach i słyszę muzykę w łazience. Słucha Briana Adamsa. Chowam suknię do szafy, nie pokazując mu jej, i idę do łazienki. Wchodzę i zastaję imponujący widok. Mój przystojniak leży w wannie, z głową oparta o brzeg, kieliszkiem w dłoni i zamkniętymi oczami. Dylan nie jest seksowny, jest bardzo seksowny! Musiał mnie usłyszeć, bo otwiera oczy i spogląda na mnie. Mierzy mnie wzrokiem. – Ta biała miniówka podkreśla twój ładny tyłeczek i twoje piękne nogi, wiedziałaś o tym? – szepcze. Rozśmiesza mnie. – Nie. Ale właśnie się dowiedziałam – odpowiadam. Uśmiecha się do mnie i wypija łyk z kieliszka, który trzyma w dłoniach. – Rozbierz się – szepcze. Jego zmysłowy głos i sposób, w jaki na mnie patrzy, doprowadzają mnie do szaleństwa. Nie musi powtarzać, robię to, o co mnie prosi i co pragnę zrobić. Zdejmuję buty, spódniczkę, sweter, który mam na sobie, stanik i majtki. Kiedy chcę do niego podejść, odzywa się: – Nie ruszaj się. Stój tam, gdzie jesteś, dopóki ci nie powiem. Patrzę na niego zaskoczona, a on, nie spuszczając ze mnie wzroku, wykonuje gest, który tak lubię, każąc mi się obrócić dookoła. Robię to z uśmiechem. Kiedy nasze oczy znów się spotykają, Dylan wypija kolejny łyk z kieliszka, odstawia go na bok i widzę, że wstaje. Matko jedynaaaaaa! Jest imponujący. Z tym ciałem… Śniadą skórą… Jego sztywny członek, gotowy dla mnie, już mnie zdobył i nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć gwiazdy. Dylan wychodzi z łazienki i mokry staje w pewnej odległości ode mnie. Patrzy na mnie. – Gdzie byłaś? – pyta z poważną miną. – Na zakupach z Tifany i jej koleżankami. Mówiłam ci już. Kiwa głową. Głaszcze się po brodzie, a kiedy chcę się odezwać, uprzedza mnie.
– Patrzył na ciebie jakiś mężczyzna? Jego pytanie mnie zaskakuje. – Nie wiem – odpowiadam. – Nie zwróciłam uwagi. Widzę, że kiwa głową. Robi krok w moim kierunku, później kolejny… i kolejny… a kiedy jego tors i moje piersi się stykają, spoglądamy na siebie. – Na pewno któryś chciał rozchylić ci nogi i upajać się tobą, nie sądzisz? – szepcze. Nie rozumiem, o co chodzi. – Jestem pewien, że niejeden patrzył na twoje piersi, pupę i chciał zedrzeć z ciebie spódniczkę, żeby wsunąć dłonie i wargi między twoje nogi – mówi, widząc moją zdezorientowaną minę. Słucham tego podniecona. Jestem maksymalnie nakręcona. – Miałem dzisiaj parę spotkań w szpitalu – ciągnie. – Przedstawiono mi paru mężczyzn, wśród nich był mój dawny przyjaciel i pomyślałem o tobie. – Dlaczego o mnie pomyślałeś? – pytam zaskoczona. Jego dłonie wędrują do moich włosów. Są związane w koński ogon. Rozpuszcza je. – Kiedyś dzieliłem się z nim kobietą – szepcze. – I wyobraziłem sobie ciebie nagą między nim a mną i się podnieciłem. Szczęka mi opada. Chcę się odezwać, ale on ciągnie bez najmniejszego skrępowania: – Po zebraniu musiałem iść do łazienki w moim gabinecie, żeby sobie ulżyć. – Nieźleeee.. Dylan, słysząc moją reakcję, uśmiecha się. – No właśnie, nieźle! – powtarza. – Kiedy wychodziłem z łazienki nie miałem wątpliwości co do jednego – dodaje szeptem, który przyprawia mnie o szybsze bicie serca. – Uwielbiam nasze zabawy, uwielbiam naszą perwersję i pragnę widzieć, jak inny mężczyzna cię pożera, ja daję mu dostęp do ciebie, a ty leżysz z zawiązanymi oczami. – Zawiązanymi? Kiwa głową. – Nie chcę, żeby patrzył ci w oczy. Chce mi się śmiać, ale on całkiem poważnie mówi dalej: – Nie obiecuję więcej, niż powiedziałem. Nie wiem, czy kiedś nadejdzie taka chwila, że będę w stanie patrzeć i robić to, co proponuję, ale jestem tak podniecony, że jeżeli chcesz, mogę do niego zadzwonić i będzie tu za dwadzieścia minut. Ale odlot! Niezłą bombę odpalił. Spotkał się z dawnym koleżką od zabaw i chce się z nim mną podzielić. Jestem podniecona, ożywiona, rozpalona, przestraszona, zaniepokojona i wzburzona. Jestem tak oszołomiona tym, co powiedział, że mogę tylko odpowiedzieć: – Jestem twoim króliczkiem. Jestem twoja i, jeżeli chcesz, zgadzam się. Wiesz, że nie będzie to mój pierwszy trójkąt. Dylan kiwa głową niechętnie, ale wyciąga rękę, chwyta komórkę z blatu umywalki i po kilku sekundach słyszę, jak mówi:
– Wiesz, gdzie mieszkam. Wyłącza telefon. – Przeleciałbym cię tu i teraz, ale chcę, żebyśmy byli bardzo, bardzo podnieceni i gotowi na to, co się wydarzy. Chodź, chcę cię przygotować. Wchodzimy do wielkiej kabiny prysznicowej, Dylan odkręca kran i z nowoczesnej deszczownicy zaczyna lecieć woda. Bierze żel, wylewa go na dłonie i rozprowadza po moim ciele. Po całym moim ciele. Dotyka mnie czule, przesuwa dłonie, wilgotne i śliskie, do mojej pochwy. – Spróbowałem już trójkątów i dziś chcę to zrobić z tobą – szepcze. – Zrobisz to – mówię podniecona. – Podnieca cię to, co będziemy robić? – Tak – potwierdzam bez wahania. Dylan mnie całuje. Pragnie mnie, ale się powstrzymuje. Ja go kuszę, chcę seksu, ale on się tylko uśmiecha. – Później, kochanie… później – szepcze. Pozwalam, żeby mnie mył wśród gorących pocałunków, żeby z czułością przemierzał moje ciało, a kiedy dotyka łechtaczki, jęczę. – Powiedz mi, że to będzie tylko moje, nawet jeżeli pozwolę innemu się z tobą zabawiać i smakować, kiedy będziemy spełniać nasze fantazje – mruczy. Kiwam głową. Jego pieszczoty wyzwalają moje jęki. – Jest i będzie tylko twoje, kochanie – odpowiadam. – Ty będziesz kierował fantazjami dla naszej wspólnej rozkoszy. Tylko ty będziesz pozwalał, żeby ktoś się nią bawił, kiedy będziesz chciał. – Kiedy ja będę chciał? – powtarza ochrypłym głosem z uśmiechem na twarzy, zanurzając we mnie palec. Kiwam głową bezgranicznie podniecona. – Twój króliczek jest zawsze dla ciebie gotowy. Całujemy się. Pocałunek smakuje miodem, rozkoszą. Pewnym ruchem chwytam jego sztywny członek i spoglądam na niego. – Powiedz, że on zawsze będzie mój, nawet jeżeli kiedyś pozwolę, żeby jakaś kobieta się nim bawiła. Dylan się uśmiecha. – Jest i zawsze będzie twój, kochanie – szepcze. Kiedy wychodzimy spod prysznica, oboje jesteśmy ogromnie podnieceni. Rozmowa podnieciła nas jeszcze bardziej. Nagle słyszymy dzwonek do drzwi. Patrzymy na siebie. Wiemy, kto to jest. Dylan owija się ręcznikiem wokół bioder. – Jesteś pewna? – pyta. Kiwam głową, ale zatrzymuję go. – A ty, jesteś pewien? – pytam. – Zaczekaj tu – odpowiada, patrząc na mnie. – Przyjdę po ciebie. Kiedy zostaję sama w ogromnej łazience, górę biorą nerwy. Jestem bliska paniki. To będzie coś więcej niż nasza zabawa odgadnij, kim jestem tej nocy. Przeglądam się w lustrze, szybko chwytam grzebień i rozczesuję włosy. Na Boga, ale jestem
rozczochrana! Wyglądam jak żółtodziób! Dylana długo nie ma. Ogarnia mnie coraz większa panika, a kiedy drzwi się w końcu otwierają i widzę, że wchodzi, jestem oniemiała. – Jest w niebieskim pokoju – mówi. Jestem mu wdzięczna. Chcę, żeby nasza sypialnia należała tylko do nas. Całuje mnie. Jego język z rozkoszą błądzi po moich wargach. – Jestem bezgranicznie podniecony, kochanie – mówi, kiedy odrywa się od moich warg. Nie wiem, co powiedzieć, aż nagle dostrzegam, że w dłoniach trzyma różne przedmioty. Wśród nich pończochy, ciemną maskę i czerwony buty na niebotycznie wysokim obcasie. Widzi, że im się przyglądam. – Kupiłem je dziś dla ciebie – wyjaśnia. Kiwam głową. – Włóż pończochy – mówi. Robię to w ciągu dwóch minut. Są również czerwone, a kiedy gumka dopasowuje się do moich ud, Dylan się pochyla i zakłada mi buty. Potem wstaje, dotyka kluczyka, który mi podarował i który noszę na szyi. – Na zawsze – mruczy. – Na zawsze – powtarzam. Unosi ciemną maskę. – Założę ci ją. Nie chcę, żebyś na niego patrzyła. Nie chcę, żebyś wiedziała, kim jest mężczyzna, który oprócz mnie będzie rozkoszował się twoim ciałem i sprawi, że będziesz krzyczeć z rozkoszy. Pod tym względem jestem egoistą, kochanie. Kiedy wejdziemy do pokoju, położę cię na łóżku i będę cię prosił o to, o co chcę, dobrze? Zgadzam się. Tak jak on jestem bezgranicznie podniecona. Dylan zakłada mi maskę, którą przyniósł, bierze mnie za ręce i daje mi buziaka. – Bawmy się, króliczku. Serce wali mi tysiąc razy na minutę, kiedy daję mu się poprowadzić. Słyszę muzykę. Uśmiecham się, a kiedy Dylan się zatrzymuje, wiem, że jesteśmy na miejscu i że oprócz Dylana obserwuje mnie drugi mężczyzna. Dylan ostrożnie kładzie mnie na łóżku, całuje w usta i odsuwa się ode mnie. Przez chwilę, która wydaje mi się wiecznością, nikt się nie rusza, nikt nic nie mówi. Wiem tylko, że mi się przyglądają. Słyszę głos Dylana. – Kochanie, rozchyl nogi i rozsuń uda. Robię to, o co mnie prosi. Zaczynam szybciej oddychać. Nic nie widzę. Nic nie czuję. Ale wiem, że jest obok mnie dwóch mężczyzn, którzy chcą mnie posiąść, a ja się im oddam. Nikt mnie nie dotyka. – Rozchyl palcami wargi sromowe i pokaż nam swój raj – mówi w końcu mój ukochany. Bez wahania spełniam jego erotyczne żądanie. W Dylanie podoba mi się właśnie jego elegancki sposób mówienia, proszenia, kochania mnie. Nie jest wulgarny. Jest wyjątkowy, szczególny. Jestem podniecona, kiedy robię to, o co mnie poprosił. – Bardzo apetyczne… – mruczy głos, którego nie znam. Czyjeś dłonie przesuwają się w górę po moich nogach i zatrzymują się przed złączeniem ud. Drżę. To nie są dłonie mojego ukochanego. Wiem to. Nie znam ich. Chciałabym zobaczy wzrok Dylana.
Chciałabym patrzeć mu w oczy i wiedzieć, czy mu się to podoba, czy sprawia mu to przyjemność, ale nie mogę. Nie pozwala mi. Oddech nieznajomego dociera do mojej pochwy. Czuję, że jest blisko. Bardzo blisko. Wyczuwam, że mnie obserwuje, że mnie pożąda, i zaczynam dyszeć niespokojnie, aż słyszę w uchu głos Dylana. – Chcę rozpalonego, oddanego, bezwstydnego króliczka. Kochanie, zwiążę ci ręce jak wtedy, kiedy byliśmy z moim przyjacielem malarzem, dobrze? Kiwam głową. – Rozchyl nogi, rozkoszuj się i spraw mi rozkosz. Chwyta mnie za ręce i robi to, co powiedział. – Możesz jej dotknąć – mówi po chwili. – Tylko dotknąć? – pyta nieznajomy głos. – Pamiętaj, o czym rozmawialiśmy. Ta dziwna rozmowa mnie podnieca. Rozpala. Rozmawiali o mnie i o rozkoszy, jaką chcą mi dać i to mnie kręci. Łóżko się porusza. Dłonie, które czułam chwilę wcześniej znów dotykają moich nóg i rozchylają mi uda. – Apetyczny przysmak mi oferujesz, przyjacielu. – Zacznij, zanim się rozmyślę. Po głosie Dylana słychać, że jest spięty. Nie muszę go widzieć, żeby to wiedzieć. Przywołuję go. – Dylan. – Tak, kochanie. Nie widzę go, czuję jedynie obok. – Jeżeli ty nie masz ochoty, ja nie chcę… – szepczę. Całuje mnie. Bierze moje wargi powoli. – Spokojnie – mówi, kiedy się odsuwa. – Wszystko w porządku. Bawmy się. Nieznajomy całuje wewnętrzną stronę moich ud, a ja jęczę, kiedy czuję, że ma brodę albo wąsy, które dają mi dziwne doznanie, inne. – Podoba ci się? – pyta mnie na ucho Dylan ochrypłym głosem. Kiwam głową i nagle czuję, że mężczyzna rozchyla moje wargi sromowe i ociera się o mnie brodą. Dylan znów bierze moje wargi w posiadanie, a nieznajomy zajmuje się wnętrzem. Obaj smakują mnie jednocześnie, a ja mogę się tylko rozkoszować, jęczeć i oddawać im się, dając im dostęp do mojego ciała, do mojej esencji. Przez kilka minut, kiedy słychać jedynie tę nieznaną mi muzykę, rozkoszujemy się seksem, a ja poddaję się doznaniom, których dostarczają mi ci dwaj mężczyźni. Cztery dłonie i dwie pary ust w różnych miejscach mojego ciała są czymś niewiarygodnym. Perwersyjnym i podniecającym. Wargi Dylana odrywają się od moich, przesuwają się po szyi i zatrzymują się na piersiach. Och, tak! Pieści je, liże, przygryza moje brodawki, a potem jego wargi przesuwają się niżej, do pępka i czuję, że jego dłonie rozchylają mi uda, kiedy nieznajomy pieści moją łechtaczkę. – Jesteś spięta, kochanie – słyszę jego głos. – Rozluźnij się i poddaj się temu.
Staram się, ale nie mogę. – Rozwiąż mi ręce – mówię w końcu. – W takiej pozycji nie jestem w stanie się rozluźnić. Czuję, że Dylan się porusza i robi to, o co go proszę. Uwolniona z więzów, wyciągam ręce i chcę, żeby mnie przytulił. Robi to, a wtedy czuję, że spięty jest on. Co mu jest? Znów mnie całuje, a nieznajomy nadal zabawia się między moimi nogami. Ja czerpię przyjemność i jęczę, czując, co mi robi. Boże… Ale żądzę we mnie wzbudza. Nagle Dylan zdejmuje mi maskę i spogląda mi w oczy. – Podoba ci się to, co robi. Nie mogę odpowiedzieć. Mężczyzna posiada mnie palcem i językiem, a ja wydaję z siebie kolejny jęk. – Tak – mruczę, zadowolona. Nieznajomy coraz śmielszymi ruchami wkłada palce do mojej pochwy i je wysuwa, a mój ukochany całuje mnie, patrząc mi w oczy. Ale jego spojrzenie mnie niepokoi. Nie wiem, czy jest mi miło, czy nie, i sztywnieję bezwiednie. – Nie chcę, żebyś doszła, dopóki cię nie poproszę. – Dylan, nie wiem, czy… – Ćśś… Dasz radę, bądź posłuszna. Przekonana, że nie będę w stanie, poruszam się, a nieznajomy, którego nie widzę, dalej prowadzi swój specyficzny atak. W pokoju rozlega się brzęk zabawki i kiedy kładzie ją na mojej nabrzmiałej łechtaczce, wydaję z siebie pisk. Próbuję się poruszyć, ale mi nie pozwalają. Unieruchamiają mnie, a mną wstrząsają konwulsje. – Aaaaach! – krzyczę. – Nie łącz nóg, laleczko… Tak… rozchyl je dla mnie mocno – prosi mężczyzna, którego nie widzę. Kiedy słyszę jego głos, zerkam na Dylana, który patrzy na mnie z poważną miną. – Tak… nie hamuj się… bądź wilgotna, ale jeszcze nie dochodź, kochanie. Jeszcze nie teraz. Szalejąc pod wpływem tego, co ten rozkaz ze mną robi, zmuszam się, żeby utrzymać rozchylone uda i czuję mój własny płyn. Mężczyzna odsuwa zabawkę od mojej łechtaczki, liże mnie, a mną wstrząsają dreszcze. – Uwielbiam smak twojej kobiety – mówi. – Słodki i gorzki jednocześnie. Spijałbym jej soki przez całą noc. Twoja laleczka jest boska. – Jest wyborna – potwierdza Dylan z ponurą miną, patrząc na mnie. Moje jęki stają się strasznie głośne i Dylan dotyka moich warg. Chcę krzyczeć, ale mój ukochany mi nie pozwala. Całuje mnie. Pochłania moje jęki. – Jeszcze trochę – szepcze, jakby przekonywał sam siebie. – Jeszcze tylko trochę… Jeszcze trochę? Jeszcze trochę czego? – Tak, piękna… tak… Jaką masz piękną łechtaczkę… podoba mi się. Lubisz, jak ją pożeram… Czuję, jak jego język ją uderza. Chwyta mnie za pupę, unosi do siebie i ssie z rozkoszą. – Dylan! Zaciskam zęby. Czuję, że zaraz dojdę. – Nie rób tego – prosi mój ukochany. – Jeszcze nie…
Drżenie ogarnia moje ciało. Najpierw nogi, potem pochwa, a mężczyzna liże mnie dalej bezlitośnie. Czuję, że nie będę w stanie się powstrzymać, kiedy na nowo rozlega się brzęk i nieznajomy znów przysuwa zabawkę do mojej pochwy. – Wytrzymaj, laleczko… – słyszę głos nieznajomego. – Nie dochodź, ale daj mi jeszcze troszkę twojego nektaru. Znów zalewają mnie moje płyny, a on je zlizuje. – Jestem sadystą… wiem, ale muszę czuć, że panuję nad sytuacją – mruczy Dylan, patrząc na mnie. Na jego twarzy nie widzę tego, co chcę. Nie widać upojenia, które odczuwam ja i zaczynam czuć się nieswojo, widząc go w takiej sytuacji, kiedy ja daję rozkosz i ją odczuwam, ale nie daje mi jej mój ukochany. – Wypełnij ją – słyszę nagle głos Dylana. Zakłada mi maskę i znów otacza mnie ciemność. Czuję, że mój ukochany się ode mnie odsuwa, chwyta mnie za ręce i kładzie mi je nad głową. Przytrzymuje mi je, a drugi mężczyzna wsuwa się między moje nogi i parę sekund później zanurza się we mnie. Chwyta mnie za biodra i wchodzi we mnie. Jęczę. To się dzieje. Wyginam się na łóżku i czuję, jak on wsuwa dłonie pod moje ciało, żeby przysunąć mnie do siebie. Czuję na sobie jego ciężar. Dylan wypuszcza moje dłonie. Nie wiem, co z nimi zrobić, więc przesuwam je do mężczyzny, który bierze mnie raz za razem, aż nagle czuję, że wychodzi ze mnie pośpiesznie. – Koniec… wynocha… – słyszę głos mojego męża. Leżę na łóżku, oddychając nierówno, aż słyszę, że drzwi pokoju się zatrzaskują. Czekam bez ruchu. Dylan zdejmuje mi maskę, spogląda mi w oczy. – Nie mogę, Yanira – szepcze ze zbolałą miną skonsternowany. – Nie mogę. Czułam, że coś jest nie tak. Obejmuję go i leżymy tak przez chwilę, aż słyszę, że tamten mężczyzna wychodzi. Nie widziałam go. Nie wiem, kto to jest. Parę minut później wstajemy z łóżka i idziemy pod prysznic do łazienki przy naszej sypialni. Obejmuję go czule. – Nienawidzę się za to, co zaproponowałem – wyznaje. – Nie powinienem był tego robić. – Dylan, spokojnie. – Wydawało mi się, że będę w stanie. Podniecała mnie myśl o tej sytuacji, ale kiedy cię z nim zobaczyłem… – Spokojnie. Wylewa sobie żel na dłonie. – Pozwól, żebym cię umył. Muszę zmyć z ciebie jego zapach, żebyś pachniała tylko mną. Kiwam głową i w milczeniu pozwalam, żeby ostrożnie mnie mył. Widać, że jest wzburzony. Patrzy mi w oczy bez słowa. – Wybacz mi, kochanie – mruczy, dając mi słodkiego buziaka. – Co? – pytam, obejmując go. Dylan przez kilka sekund wytrzymuje moje spojrzenie. – To, że chciałem wprowadzić coś do naszego życia i nie byłem w stanie zrobić tego do końca – odpowiada. – Wydawało mi się, że dam radę. Ale okazało się, że wyobrażanie sobie tego, co chciałem
przeżyć, nie ma nic wspólnego z tym, co czułem, kiedy on cię miał. Podniecała mnie ta chwila, ale ja… – Spokojnie, Dylan, kochanie. – Nie wiem, co się ze mną dzieje, Yanira. Chcę to zrobić, podnieca mnie to, co sobie wyobrażam, ale… ale… później nie mogę… Szaleję… Nie mogę. Przejęta jego słowami zmuszam go, żeby na mnie spojrzał. Uśmiecham się, całuję go. – Ja pragnę tylko ciebie – szepczę w końcu z przekonaniem. – Ciebie… Dylan bierze mnie na ręce, przyciska do ściany, a jego spojrzenie mówi wszystko. Potrzebuje mnie. Potrzebuje poczuć, że należę do niego. Zanurzyć się we mnie. A ja, gotowa oddać się tysiąc razy i o jeden więcej, mężczyźnie, którego kocham z całej duszy, mówię: – Pragnę cię, kochanie… Zrób to… Potrzebuję tego. Bez słowa zanurza we mnie sztywny członek, a ja z jękiem go przyjmuję. Trzymam go za ramiona i nabijam się na niego. – Chcę cię tylko taką dla siebie – mruczy z wściekłością, kiedy jest już we mnie. – Tylko dla mnie. Jego biodra poruszają się energicznie, a łazienkę wypełnia jego krzyk. Całuję go. Nasze jęki się stapiają. Chcę, żeby wiedział, że mój pocałunek oznacza pełną akceptację tego, co jest między nami, a on szybkimi, desperackimi ruchami kocha się ze mną. Zanurza się we mnie z piekielną siłą. Drży. Związek z Dylanem to najlepsza rzecz, jaka przydarzyła mi się w życiu. Przygryzam mu dolną wargę i czuję, jak jego i moja skóra stapiają się ze sobą i stają się jednym. Jego ciało jest przedłużeniem mojego i odwrotnie. Z każdą sekundą mina mu łagodnieje. Wściekłość się ulatnia, a ja chcę tylko go kochać i żeby on kochał mnie. Jego początkowa obcesowość zamienia się w zrozumienie i pragnienie. Obejmuję go nogami w pasie, żeby dać mu do siebie lepszy dostęp i zarzucam mu ręce na szyję. – Jestem twoja – szepczę. – Wiesz o tym, prawda? Kiwa głową. Cieszę się, że nie ma co do tego wątpliwości. Znów zaczyna zanurzać się we mnie, desperacko, niecierpliwie, namiętnie. Nasze gwałtowne ruchy doprowadzają nas na skraj szaleństwa, woda spływa po naszych ciałach, a my robimy wszystko, żeby się nie poślizgnąć i nie zabić pod prysznicem. Całuję Dylana namiętnie. Chcę, żeby czuł, że tylko on wyzwala we mnie takie doznania i wiem, że mi się udało, kiedy patrzy na mnie z uśmiechem. Trzyma dłonie na mojej pupie i daje mi lekkiego klapsa, który mi się podoba. Ten głupi gest mnie uspokaja. Porusza mną w górę i w dół w morderczym rytmie, a ja czuję, jak wibruje w moim wnętrzu i całuje mnie rozpaczliwie. Zanurza się we mnie raz za razem, z każdą chwilą coraz bardziej gwałtownie, z większym impetem, z większą zapalczywością, a kiedy widzę, że odchyla głowę, wydaje z siebie ryk wojownika i odsłania zęby, wiem, że nadchodzi jego orgazm i pozwalam sobie dojść z nim. Z moim ukochanym. Po wszystkim Dylan opiera się o ścianę prysznica i ostrożnie osuwa się, aż siada na podłodze, ze mną na kolanach. Zmęczeni, przez kilka minut staramy się złapać oddech. Otacza nas zapach seksu. Patrzę na
Dylana z uśmiechem. – Jesteś mój, a ja twoja – mówię. – Nie potrzebujemy nikogo więcej. Dylan kiwa głową i jego piękny uśmiech w końcu daje mi pewność, że wszystko jest w porządku.
9. Powiedz im Następnego dnia o szóstej rano Dylan wstaje, żeby iść pobiegać, ale mu nie pozwalam. Zatrzymuję go w łóżku. Musimy porozmawiać o tym, co się stało. On wie o tym równie dobrze, jak ja. – Nie wiem, co się ze mną przy tobie dzieje – mówi, opierając głowę na poduszce. – Chcę, ale nie mogę i… – Spokojnie – szepczę. – Powiedziałam ci, że nie potrzebujemy nikogo więcej. Od czego mamy wyobraźnię? Uśmiechamy się. – Ale tobie się to podoba – ciągnie. – Widziałem to wczoraj w twoich oczach, po twoim ciele, ustach, tym, jak się wyginałaś z rozkoszy, kiedy rozchylałem ci uda i oddawałem cię innemu mężczyźnie. – Widząc moją zakłopotaną minę, uśmiecha się i dodaje: – Możesz mi wierzyć albo nie, ale do pewnego momentu mnie też było miło, aż nagle coś mnie zblokowało i musiałem to przerwać. Kiedy zobaczyłem minę mojego przyjaciela, ja… – Może problem z tym, że to był twój przyjaciel, nie sądzisz? Dylan się zastanawia. – To nie był pierwszy raz, kiedy dzieliliśmy się kobietą – mówi w końcu. Czuję ukłucie zazdrości w sercu. – Może w tym problem – mówię. – Wcześniej dzieliłeś się z nim kobietami, do których nie czułeś tego, co do mnie. Pomyśl, że jestem twoją żoną. – Tak… – odpowiada. – Chyba masz rację. Na tamtych nie zależało mi tak jak na tobie i kiedy widziałem, jak on cię brał, wściekłem się. Uśmiechamy się oboje. – Powtórzymy to kiedyś z kimś innym – szepcze. – Nie chcę pozbawiać ciebie ani siebie czegoś, co oboje lubimy. Chcę się odezwać, ale kładzie palec na moich wargach. – Kochanie, sztywnieje mi na samą myśl o tym – szepcze. Chwyta mnie za rękę i kładzie ją na swoim sztywnym członku. – Wczoraj mało nie eksplodowałem z podniecenia. Kiedy widziałem cię z rozchylonymi nogami dla innego mężczyzny i dla mnie, widziałem, jak robisz się wilgotna i… – Rozpalasz mnie do czerwoności, doktorze – żartuję. Mój ukochany się uśmiecha i bez słowa daje mi to, o co proszę. Dni płyną. Nie rozmawialiśmy więcej o tym, co się stało, nie powtórzyliśmy tego, ale gramy w odgadnij, kim jestem tej nocy i świetnie się bawimy. W naszej perwersyjnej grze jesteśmy tym, kim chcemy: policjantami, lekarzami, stolarzami, żołnierzami, stewardami, recepcjonistami… Wszystko jest dozwolone w naszej prywatnej grze. Dylan jest całkowicie pochłonięty pracą i z każdym dniem coraz bardziej za nim tęsknię. Jego długie dyżury w szpitalu mnie dobijają, ale jak powiedziałaby moja mama, nie powinnam się skarżyć, bo ma pracę, w dodatku taką, która jest jego pasją.
Zawsze, kiedy idę po niego do szpitala, jego szef wita mnie uprzejmie, ale wiem, co tak naprawdę o mnie myśli. Postrzega mnie przez pryzmat aktorki, z którą się ożenił i boi się, że jeżeli kiedyś odniosę muzyczny sukces, Dylan przeżyje to samo, co on. Przez jakiś czas mój mąż musi sporo podróżować, żeby brać udział w różnych konferencjach. Chociaż go o to nie proszę, zabiera mnie ze sobą, bo, jak mówi, jesteśmy nierozłączni. Uśmiecham się. Kiedy on jest na konferencjach, zebraniach czy operacjach, ja zwiedzam miasto. Podoba mi się. Cieszę się, że poznaję miejsca, o których nie myślałam, że będzie mi dane poznać. A najlepsze są wieczory, kiedy spotykamy się w pokoju. Kiedy nie pracuje, zapomina o całym świecie i skupia się tylko na mnie. Istnieję dla niego tylko ja. Pieści mnie, całuje, kocha. Wychodzimy na kolację, na obiad, zabiera mnie na zwiedzanie Los Angeles. Organizuje romantyczne weekendy w niesamowitych hotelach, a ja nie mogę być szczęśliwsza. Robi wszystko, co może, żeby mi udowodnić, jak szczęśliwy jest przy mnie i jak bardzo mnie kocha i potrzebuje. Nie wspomniałam mu słowem o gali, o której kiedyś mówiła Tifany. Chciałabym pójść, ale wiem, co Dylan myśli na temat tych muzycznych wydarzeń. Nie lubi ich, a ja, żeby nie psuć tak wspaniałego okresu, który przeżywamy, milczę. Wystarczy, że jestem z nim szczęśliwa. Moja muzyczna kariera zeszłą na drugi plan. Ale dni płyną i czasami nudzę się jak mops i nie wiem, co robić. Czytam, słucham muzyki, oglądam filmy, rozmawiam na Facebooku i Twitterze z koleżankami. Obżeram się łyżkami cola cao w proszku. Umawiam się z Tifany i jej koleżankami, chodzę na zakupy, zapisuję się na siłownię, ale wszystkiego mi mało. Muszę robić coś produktywnego! Pewnego ranka wpada mnie odwiedzić Tony i postanawiam mu towarzyszyć. Jedzie do studia nagrań, gdzie ma spotkanie dotyczące dwóch piosenek, które sprzedał. Nie jestem zaskoczona, że na miejscu spotykam Omara i kilku dyrektorów firmy fonograficznej. Witają się ze mną serdecznie, a ja uśmiecham się zadowolona, rozglądając się dookoła. Ale wypasione studio! Kiedy sobie idą, zachęcona przez Tony’ego, wchodzę do kabiny nagraniowej, żeby nie czekać samotnie, a Stefano, jeden z inżynierów dźwięku, wyjaśnia mi zasady działania wszystkich urządzeń. Niesamowite, co potrafią! Za którymś razem, kiedy idę do kawiarni, widzę Omara z prowokującą brunetką, która uśmiecha się do niego, bezwstydnie mu się oferując. Wściekam się, kiedy to widzę. Myślę o Tifany i o wszystkim, co robi, żeby zdobyć jego miłość i uratować małżeństwo. Jestem wzburzona i mam ochotę chwycić Omara za głowę i mu ją ukręcić. Co za typ! Wściekła, postanawiam przestać patrzeć, ale nim zdążę to zrobić, jestem świadkiem tego, jak mój szwagierek daje klapsa w pupę brunetce, która śmieje się lubieżnie. Odwracam się i, żałując Anselmo, wieszam psy na ojcu Omara. Pięć minut później, kiedy znów jestem w szklanej kabinie, widzę przechodzącego na zewnątrz chłopaka i oczom nie wierzę, że to Kiran Mc! Cholera… cholera… cholera. Mój brat Rayco i ja uwielbiamy tego piosenkarza, a zwłaszcza jego rap pod tytułem Cosa del talento. Bezwiednie zaczynam śpiewać ten utwór w myślach. Uwielbiam go…
uwielbiam… uwielbiam. Kiedy powiem mojemu bratu, że widziałam go z odległości mniejszej niż dwa metry, będzie w szoku! Niech żyje Kiran Mc! Zadowolona wzdycham i się uśmiecham. Nagle drzwi się otwierają i widzę, że do środka wchodzi kilku muzyków. Odbiera mi mowę, kiedy rozpoznaję J.P. Parkera. Na miłość boską, J.P. Parker stoi metr ode mnie! Jest wysoki, śniady, ma wyjątkowe szare oczy i wygląd żigolaka, który doskonale wie, że jest przystojny. Kiedy mnie widzi po drugiej stronie szyby, wita mnie. Jak podfruwajka odwzajemniam powitanie z głupim uśmieszkiem, który zawstydza nawet mnie samą. Ale odlot, przywitał się ze mną J.P. Parker! Z oczami wielkimi jak spodki przyglądam się, jak pracuje, i nim się obejrzę, mijają trzy godziny. Ale wszystko się kończy, a mnie robi się smutno. Tak się dobrze bawiłam! Kiedy studio nagrań pustoszeje, Omar daje mi znak i zaprasza mnie, żebym weszła. Wie, że podoba mi się to wszystko i nie przepuszcza okazji, żeby skusić mnie muzyką. Kiedy wychodzimy, wpadamy na Tony’ego. Nie wygląda na zadowolonego. Idzie w towarzystwie J.P. Parekra. – Potrzebuję twojej pomocy – mówi do mnie. Nim zdążę odpowiedzieć, dodaje: – Musisz to z nim zaśpiewać. Wpadam w panikę. – Co takiego?! – pytam ledwie słyszalnym głosem. – Skomponowałem chóralną piosenkę, ale on nie jest do niej przekonany – wyjaśnia Tony. – Ale jestem pewien, że kiedy z nim zaśpiewasz, spodoba mu się. Patrzę na niego oszołomiona. Plan A: uciec biegiem, nie oglądając się za siebie. Plan B: powiedzieć, że mam chrypę, chociaż mi nie uwierzą. Plan C: zdematerializować się. Po namyśle decyduję się na plan B. Mam chrypę. – Oszalałeś? – mówię. – Jak mam zaśpiewać? Mam chrypę! Tony się uśmiecha. – Nie kłam, bo ci nos urośnie – mówi spokojnie. – Ale, Tony… – Masz piękny głos – ucina. – I znasz się na muzyce. Zagram melodię na pianinie, żebyś zobaczyła jaki ton chcę, żebyś nadała. Spokojnie, wszystko ci wytłumaczę i pójdzie ci znakomicie. – Nie… nie… nie… Zwariowałeś? – Zwariowałbym, gdybym cię o to nie poprosił. Masz głos, którego potrzebuję, żeby J.P zakochał się w tej piosence – szepcze. – Proszę, Yanira. Nie mogę. Nie mogę! Odmawiam. Ale do akcji wkracza Omar. – Gdyby to nie było ważne, Tony by cię nie prosił – oznajmia. – Zrób to dla niego, proszę. Urażona patrzę na niego. – Ty też mógłbyś zrobić coś dla swojej żony, nie sądzisz? – odpowiadam. Omar patrzy na mnie, ale nic nie mówi. W końcu odwracam się do Tony’ego.
– Dobrze… Zgoda – mówię. Bracia się uśmiechają. Mam słabość do Ferrasów. Idą ze mną do okrągłego mikrofonu, Tony siada za klawiszami, a J.P. wyraźnie zły, staje obok mnie. Uśmiecham się, on nie i zaczynam się denerwować. Nie jest zachwycony tym, że tu stoję. Tony bez oporów gra raz piosenkę od początku do końca i śpiewa. Słucham jego wskazówek, a kiedy wiem, o co mu chodzi, postanawiam zrobić to najlepiej, jak umiem. Czy mi się uda? J.P. piosenka się nie podoba i nie ukrywa tego. Rozmawia z Omarem i dwoma innymi mężczyznami, a Tony patrzy na mnie i pokazuje mi, w którym momencie chce wysokich tonów. Kiedy drugi raz zaczyna grać melodię, śpiewam, czytając słowa z kartki, którą dostałam. J.P., Omar i pozostali mężczyźni milkną i słuchają mnie w skupieniu. Nagle raper bierze kartki, które kilka chwil wcześniej położył na pianinie i zaczyna śpiewać ze mną. Kiedy kończymy, mam wrażenie, że serce wyskoczy mi z piersi, ale J.P. prosi Tony’ego, żeby zagrał ją jeszcze raz. Tym razem to on zacznie, a ja będę powtarzać. Tak robię. Łapię ton i zaczyna mi się to podobać. Za szóstym razem J.P. się uśmiecha, a kiedy kończymy, przybija piątkę z Tonym. – Chcę ten kawałek, bracie – mówi. Obejmuję Tony’ego i mu gratuluję. Nagle czuję, że ktoś chwyta mnie za rękę. Odwracam się i widzę J.P., który z uśmiechem na twarzy pyta: – Jak masz na imię, pięknooka? – Yanira. – Więc Yanira, bardzo bym chciał, żebyś zaśpiewała ze mną tę piosenkę na nagraniu płyty. Co ty na to? Stoję jak wryta i nie wiem, co powiedzieć. Cholera, to J.P. Parker! Omar, który to słyszy, wtrąca szybko: – To żona Dylana. Niedługo zaczniemy rozkręcać jej muzyczną karierę, to mogłoby być dobre dla was obojga. Niedługi zaczną rozkręcać moją muzyczną karierę? Co za kłamcaaaaaaaaaaaa. Cholera… cholera… Coś mnie trafi! J.P. patrzy na mnie. Wbija we mnie swoje niespokojne szare oczy. – Jeżeli mi pozwolisz, z radością zostanę twoim chrzestnym ojcem – mówi z uwodzicielskim uśmiechem. Milczę. Wyglądam jak głupia, ale nie wiem, co powiedzieć. Szukam planu, ale nic… Nie mam nawet planów! Przez kilka minut słucham, jak rozmawiają na ten temat. Nie ma wątpliwości, że gdyby ten modny piosenkarz wziął mnie pod swoje skrzydła, byłby to dla mnie siedmiomilowy krok. Tony patrzy na mnie i puszcza do mnie oko. – Wiedziałaś, że prędzej czy później to nastąpi, prawda? – mówi. Nie odpowiadam. – J.P. może otworzyć ci drzwi na rynek angielski. Rynek, na którym jest duża konkurencja, ale jeżeli się spodobasz, masz sporo do wygrania.
Trzęsąc się ze strachu, wychodzę ze studia i idę ze szwagrami do pokoju dźwiękowców. Siadamy i Omar, uśmiechając się do brunetki, która przynosi mu kawę, zwraca się do technika: – Stefano, puść, żebyśmy odsłuchali. Jestem oszołomiona, kiedy w głośnikach słyszę swój głos. Nagrali tę piosenkę? Dołączyli ją do rapu J.P i osiągnęli imponujący i oryginalny efekt. Cholera, ale dobrze śpiewam! Chwilę później wychodzę z Tonym ze studia i wsiadam do jego samochodu. – W niezłe kłopoty mnie wpakowałeś, Tony – mówię. – Dlaczego? Widząc moją minę, kiwa głową. – Ach, tak… Dylan… – Tak, Dylan – powtarzam. – Posłuchaj, Yanira. Mój brat nie jest głupi i wie, że chcesz się tym zajmować. Co w tym złego? – Obiecałam mu czas, Tony. Czas na to, żeby z nim być i… – I mu go dajesz. – Wiem i robię to z radością, bo to mi się podoba. Jestem przy nim taka szczęśliwa, że nie potrzebuję niczego więcej. Niczego. – Rozumiem cię i cieszę się, że to słyszę. Dylan zasługuje na to, żeby być szczęśliwym i wiem, że ty dajesz mu to szczęście, ale nie możesz całymi dniami przesiadywać sama w domu, czekając, aż wróci ze szpitala. Ty się do tego nie nadajesz. Jesteś młoda, dynamiczna, z ogromnym potencjałem. I musisz to wykorzystać. Wiem, że mój brat zdaje sobie z tego sprawę. Wie, chociaż nic nie mówi. – Dziękuję za twoje słowa, ale w tej chwili nie chcę robić nic oprócz… – Nie gadaj głupot, Yanira! Jak możesz nie chcieć spełnić swoich marzeń? Zdenerwowana jego uporem i nieugięta, chcę odpowiedzieć ze złością, ale on mnie uprzedza. – W porządku, Yanira… Już się nie odzywam. I nie mówi nic więcej. Biedak. W głębi duszy wiem, że ma rację. Jestem za bardzo uległa wobec Dylana w kwestii mojego zawodu, ale wiem też, że te ostatnie miesiące były najszczęśliwszymi w moim życiu. Jestem gotowa spróbować. Zerkam na szwagra. – Opowiem Dylanowi o tej piosence z J.P. Parkerem – mówię. Tony się uśmiecha i kiwa głową. – Dylan cię nie zje – żartuje, kiedy widzi, że wzdycham. Ale tej nocy, kiedy wraca do domu, nie jestem w stanie mu o tym powiedzieć. Mówię, że widziałam Kirana Mc i że J.P. Parker się ze mą przywitał, ale nic więcej. To nasza noc horrorów i Dylan wraca taki zadowolony z pracy po udanej operacji, że nie chcę odbierać mu radości, która aż bije z jego twarzy. Zamawiamy chińskie potrawy i jemy kolację wśród śmiechu, pocałunków i pieszczot. Po kolacji wstawiamy talerze do zmywarki, Dylan patrzy na mnie i siada obok mnie z torbą. – Dobrze, kochanie, zaczynajmy naszą filmową noc horrorów. – Dobrze! Otwiera torbę i wyciąga cztery filmy. – Kupiłem Obecność, Ostatni egzorcyzm, Krzyk 3 i Piłę. Który wybierasz?
– Nieźle… te są straszne, to fakt – odpowiadam, śmiejąc się. – Widziałaś je? – Nie. – Ja też nie. Właściwie nie gustuję w takich filmach. – W takim razie obejrzymy wszystkie – oznajmiam szczęśliwa. – Wszystkie?! Kiwam głową beztrosko. – Myślałem o jednym, a potem zrobić z tobą… – To będzie noc totalnego przerażenia – ucinam. – Jesteś tchórzem? – pytam, widząc jego minę. – Nie jestem tchórzem – odpowiada. Patrzę na niego drwiąco i zaczynam nucić, tańcząc po pokoju. – Tchórz… Dylan jest tchórzeeeeeeeeem. Wśród śmiechów w końcu wybieram Obecność. Tytuł wzbudza moją ciekawość. Zanim go włączymy, postanawiamy zrobić prażoną kukurydzę. Dylan przynosi jeszcze coś do picia, a ja, bohaterka, każę mu zgasić światła w całym domu. Takie filmy należy oglądać w ciemności. Ale już po kilku minutach drżę, zakrywam oczy, podskakuję i przytulam się do Dylana. Krótko mówiąc: umieram ze strachu! Dylan pęka ze śmiechu, obserwując moje reakcje. Film jest z tych, w których sama muzyczka wystarczy, żeby włosy stanęły człowiekowi dęba, a napięcie nie daje żyć. W dodatku jest na faktach! Co mi strzeliło do głowy, żeby kazać zgasić światła?! Kiedy film się kończy, siedzę na Dylanie. – Podobał ci się, kochanie? – pyta, nie włączając światła. Nadal pod wrażeniem, z sercem bijącym tysiąc razy na minutę, kiwam głową. – A teraz, który chcesz obejrzeć? – Następny?! – Przecież chciałaś noc horrorów – szepcze z czarującym uśmiechem i całuje mnie w szyję. Ma rację. Od paru dni męczyłam go o tę cholerną noc horrorów, więc teraz nie mogę się wycofać. – Włącz… włącz, który chcesz – mówię szeptem. Zaskoczony moją uległością, patrzy na mnie i próbuje wstać, ale mu nie pozwalam. – Dokąd idziesz? – Muszę iść na chwilę do łazienki, kochanie. – Teraz?! – Jesteś tchórzem? – pyta, patrząc na mnie. – Nieeeeeeeeee. – Boisz się zostać sama? – drwi. – Nie gadaj głupstw – odpowiadam i schodzę z niego, żeby go uwolnić. – Włączymy światło? – pytam, kiedy wstaje. – Nie, niech tak zostanie – odpowiada. – Jest więcej emocji. Kiwam głową, przełykam ślinę i próbuję się uspokoić. Dylan wychodzi, a ja zostaję sama w ciemnym salonie. Nie słychać nic poza bzyczeniem telewizora. Patrzę na niego i nagle przypomina mi się Poltegrist. Uff… Serce mi łomocze. Matko jedyna… matko
jedyna. Myślę o filmie, który przed chwilą obejrzeliśmy. Ale straszny! Gdyby coś takiego przydarzyło się mnie w jakimś domu, zwariowałabym przy pierwszym strachu. Coś potwornego! Czuję ruch po mojej prawej stronie, ale patrzę i nic nie widzę. Przełykam ślinę. Kolejny ruch po lewej stronie znów mnie niepokoi. Nie ma nikogo. Umierając ze strachu, wstaję z kanapy. Jestem sztywna z przerażenia, a serce bije mi tysiąc razy na minutę. Zaglądam za fotel, ale nic nie widzę. Jestem sama. Nagle światła zapalają się i gasną. Jednym susem wracam na sofę i zakrywam się poduszką. Niezła broń, poduszka! Kiedy przestaję się trząść jak ratlerek, wyciągam szyję nad oparcie i ledwie słyszalnym głosem wołam: – Dy-lan. Nikt nie odpowiada. Przerażająca muzyczka utkwiła mi w głowie i teraz nawet czuję czyjś oddech na szyi. Wzdrygam się. Nie wiem, po co oglądam horrory, skoro potem zawsze przeżywam to samo. Lubię je i śmieję się, kiedy je oglądam, ale później czuję się fatalnie. – Dylan, odezwij się, do cholery! – powtarzam. Czekam, ale nie reaguje słowem. Do diabła, gdzie on się podział? Słyszę hałas dobiegający z głębi korytarza. Mój umysł zaczyna odtwarzać sceny z filmu, który przed chwilą obejrzałam. Niech to szlag! Niech to szlag! Serce chce mi wyskoczyć z piersi. Słyszę, jak mocno mi bije i słyszę też własny oddech. Z pilotem jako bronią idę powoli w stronę korytarza, plecami przyklejona do ściany. Naciskam włącznik światła, ale się nie zapala. Chcę krzyczeć. Boję się! Zaraz dostanę zawału! Powinnam wyjść z domu, ale nie mogę bez Dylana. Wtedy robię to samo, co robią wszystkie idiotki w filmach: biegnę na górę po ukochanego, cały czas z pilotek w dłoni. Dlaczego robię to, co krytykuję? Na górze kieruję się do łazienki. – Dy-lan – krzyczę znów. Nic, dalej się nie odzywa. Mój umysł zaczyna robić mi niemiłe psikusy. Dlaczego nie odpowiada? Ktoś go zabił? Boże… Nawet nie chcę o tym myśleć! Serce mi wyskoczy przez gardło! Nagle czyjaś dłoń ląduje na moim ramieniu, a kiedy się odwracam, widzę przed sobą przerażającą maskę z Piły, oświetloną światłem latarni. Krzyczę jak wariatka i chcę uciekać, ale kiedy się odwracam, uderzam o ścianę. Odskakuję do ściany naprzeciwko, ale moja rozpaczliwa próba ucieczki kończy się na podłodze. Piszczę i wymachuję pilotem na lewo i prawo. Ktoś mnie chwyta, a ja, czując adrenalinę, zaczynam kopać i walić łokciami jak opętana, krzycząc jak wariatka. – Kochanie… – Słyszę nagle. – Przestań… przestań! To ja! Kochanieeeeeeeeeeeee! Dylan ściąga szybko maskę z Piły. Mam ochotę go zabić. – I kto teraz jest tchórzem? – pyta.
– Czy ty jesteś normalnyyy?! – krzyczę, wypuszczając pilot telewizora. – Kochanie… – Dupek! – bełkoczę zdenerwowana. – Imbecyl! Jak mogłeś zrobić mi coś takiego?! Nieźle. Ja go wyzywam od najgorszych, a on tylko rechocze. Z sercem w gardle pozwalam mu się przytulić i słyszę, jak się śmieje, a kiedy w końcu dociera do mnie, co się stało, ja też się śmieję. Cholera… cholera… cholera… Ale mnie przestraszył! Mój chłopak bierze mnie czule na ręce i niesie do sypialni. – Patrzcie, patrzcie – mruczy rozbawiony. – Moja kapryśna dama się przestraszyła. Śmieję się zawstydzona. – Dylan, nie rób tego nigdy więcej – mówię, unosząc dłoń do serca, kiedy widzę, jak go to bawi. Parska śmiechem. – Zrobiłaś sobie coś przy upadku? – pyta. – Nie, tylko się lekko uderzyłam, ale… – Oglądamy dalej filmy czy możemy przejść do mojego planu B? Z całą pewnością tej nocy nie mam już ochoty na kolejną dawkę strachu. – Twojego planu B? – pytam. Kiwa głową i muska mój nos swoim. – Pomyślałem, żebyśmy zrobili sobie fantastyczną noc masaży – odpowiada. – Co ty na to? – Pomysł bardziej niż wspaniały. Kiedy się ode mnie odsuwa, chwytam go rozpaczliwie. – Dokąd idziesz? – pytam. – Włączyć prąd. Wyłączyłem korki, żeby cię przestraszyć. – Świnia! Idę z nim wśród śmiechów. Nie chcę zostać sama ani na sekundę. Dylan przerzuca mnie sobie przez ramię jak worek ziemniaków i idzie ze mną przez cały dom. Śmiejemy się, a kiedy wracamy do sypialni, rzuca mnie na łóżko i włącza muzykę. To Maxwell; noc będzie upojna. Ale kiedy włącza lampy na nocnych stolikach i widzę, że żarówki są czerwone, nie mogę przestać się śmiać. – Nieźle, ten kolor jest… – Seksowny, jak ty – kończy. Zachwycona kiwam na niego i po chwili orientuję się, że siedzę na czarnych poduszkach, które przypominają plastikowe. Dylan, widząc moją zaskoczoną minę, całuje mnie w szyję. – Co sądzisz o masażach? – pyta. – Uwielbiaaaaaaam. – Wiem, kapryśna damo – odpowiada, przygryzając płatek mojego ucha. – Dlatego kupiłem niesamowite olejki do masażu o zapachu jabłka i mam zamiar zrelaksować moją piękną żoneczkę po tym strachu, jaki przeżyła, oglądając potworny film. Jak ci się podoba mój plan? – Bardzo dobry – odpowiadam z głupim uśmiechem. Nie mogę się doczekać tego masażu, a zwłaszcza dłoni Dylana na mojej skórze. Nie tracąc czasu, Dylan rozpina mi dżinsy, zdejmuje, a potem ściąga swój dres. Kiedy zostaję w samej
bieliźnie, uśmiecha się z satysfakcją i zabójczą miną, która chwyta mnie za serce. Rozpina mi stanik, który opada na podłogę, a później pochyla się, żeby zdjąć mi majtki. Kiedy jestem już naga, przysuwa nos do mojego wzgórka łonowego i ociera się o niego, a potem daje mi słodkiego buziaka. – Myślałem o masażu, ale teraz zaczynam chcieć czegoś innego – szepcze. Uśmiechamy się oboje. Dylan wstaje i się rozbiera. – Połóż się na plecach – mówi. Robię to, o co mnie prosi. Siada na brzegu łóżka, wylewa sobie na dłonie olejek pomarańczowy i rozciera go. – Zacznę od stóp. W ten sposób twoja skóra i ty powoli będziecie się oswajać z masażem. – Tylko mnie nie łaskocz. – Obiecuję – odpowiada, uśmiechając się czule. Pewnym gestem chwyta moją stopę i zaczyna ją masować. Kiedy jestem pewna, że nie będzie mnie łaskotał, zamykam oczy i upajam się jego dotykiem, kontaktem jego skóry z moją i pozwalam się uwieść zmysłowej muzyce Maxwella, słuchając, jak Dylan nuci. Masaż jest delikatny i niewiarygodnie zmysłowy, a ja jestem zachwycona. Dłonie Dylana przesuwają się do moich kostek, później do kolan i podążają dalej w górę po zewnętrznej stronie ud. Kiedy kierują się do wewnątrz, dostaję gęsiej skórki. O Boże, nie wiem, jak długo wytrzymam! – Spokojnie, skarbie – mówi Dylan z uśmiechem. Kładzie dłonie na moim brzuchu. – To masaż erotyczny – mruczy. – Nie będę cię pieścił. Nie… Ominę tę strefę i wrócę do niej później. Co ty na to? – Tragedia. Dylan mnie kusi, podnieca tak, jak tylko on potrafi i kontynuuje zmysłowy masaż. Jego dotyk jest delikatny, a rytm powolny, nieśpieszny, ale ja się rozpalam. Jego dotyk sprawia, że pragnę czegoś więcej niż masażu. Nic na to nie poradzę! Siada na mnie okrakiem. Otwieram oczy i widzę, że znów wylewa sobie na dłonie olejek i je rozciera. – Podobno nie jest dobrze wylewać olejek bezpośrednio na ciało. Lepiej go ogrzać w dłoniach przed zastosowaniem. – Kładzie dłonie na moim brzuchu i zaczyna go masować. – Jak ci się podoba? – pyta. – Bardzo. Bardzo mi się podoba – udaje mi się odpowiedzieć, kiedy czuję na brzuchu jego sztywny członek. Patrzę na jego źrenice i widzę, że są rozszerzone. Moje pewnie wyglądają tak samo. Kładzie dłonie na moich piersiach. – Podobno są setki sposobów robienia dobrego masażu. Ale najbardziej klasyczny polega na pewnym nacisku, jak przy ugniataniu – szepcze. – To robisz z moimi piersiami – szepczę, czując ruch. Kiwa głową, a jeden z jego palców naciska brodawkę. – Uwielbiam to, co robisz – szepczę. Dylan się uśmiecha. – Bardzo ci się podoba? – pyta słodko. Kiwam głową. – Byłabym w siódmym niebie, gdybyś wrócił do miejsca, z którego zaczynałeś – mówię prowokująco.
Przesuwa dłoń w dół i dotyka mnie delikatnie. – Tutaj? – pyta. Kiwam głową, kiwam i jeszcze raz kiwam. To tam, z całą pewnością! Oddech mi przyspiesza. Dylan siada znów w nogach łóżka, chwyta mnie za stopę, kładzie ją sobie na jednym ramieniu i zaczyna masować moje uda. Jestem strasznie podniecona i czuję, że jego oczy patrzą na wilgotne centrum mojego pożądania. Przesuwa dłonie tak, że prawie go dotyka, ale w ostatniej chwili je cofa, wywołując we mnie wściekłość. Widzę, że kąciki jego warg się unoszą. Moja frustracja sprawia mu satysfakcję, aż nagle podskakuję, czując we wnętrzu jeden jego palec. Och, tak! Tak! – Króliczek jest bardzo rozpalony. – Słyszę jego głos. – Płonę – przyznaję. Unosi drugą nogę i kładzie ją sobie na ramieniu, przysuwa się do mnie, a ja wzdycham z satysfakcją, kiedy jego członek wchodzi we mnie do końca. Zachwycona zaczynam się poruszać, ale on się wysuwa i przywiera do mojej łechtaczki. Dyszę. Mój ukochany się uśmiecha. Zdejmuje moje nogi ze swoich ramion, chwyta mnie za obojczyki i delikatnie ściska. – Kochana… Wiem, że się nie oprze i mnie pocałuje. Robi to. Przygryzam jego dolną wargę i w ten sposób zatrzymuję go przy sobie. Patrzymy sobie w oczy z odległości kilku centymetrów i Dylan mnie rozumie. Nie wypuszczając jego wargi, czuję, jak jego dłonie wędrują do mojego wilgotnego wnętrza i wsuwa palec do środka. Wydaję z siebie jęk i wypuszczam jego wargę, a on kładzie się na mnie i rozchyla moje nogi swoimi. Zanurza się we mnie powoli, aż jesteśmy tak, jak chcę. Zamykam oczy i daję się ponieść pożądaniu, a Dylan zanurza się w moim ciele, dominując jak zwykle. Co za rozkosz! Jego dłonie niecierpliwie błądzą po mojej skórze. Zatrzymują się przy piersiach, bawią się nimi, pieszczą, Dylan mnie całuje i liże, przyprawiając mnie o szaleństwo. Nasze oddechy są jak utwór muzyczny. Mężczyzna, którego kocham, wchodzi we mnie, podnosząc moją temperaturę i wzniecając we mnie niesamowity żar. – Doprowadzasz mnie do szaleństwa, skarbie – mówi. Uśmiecham się, obejmuję go nogami w pasie, poruszam się i widzę, że przygryza dolną wargę tak, jak lubię. – Jeszcze – domagam się. Posiada mnie raz za razem delikatnymi ruchami, a ja się otwieram, żeby go przyjąć i poczuć głęboko w środku. Jak zwykle do głosu dochodzi nasz zwierzęcy instynkt. Dylan chwyta mnie mocno, zanurza się we mnie głęboko, a ja nie pozwalam mu wyjść. Drapię go po plecach. Jesteśmy upojeni ekstazą. Ogarnia nas szaleństwo i dopada nas orgazm, przerywając harmonie oddechów i wypełniając pokój jękami rozkoszy. Cudownie!
Wyczerpani leżymy spokojnie, a nasze wargi się smakują. – Zniszczyłaś moje masażowe plany. – Wiem – odpowiadam rozbawiona. Widzę obok siebie flakonik z olejkiem, biorę go i wylewa na plecy leżącemu na mnie Dylanowi. – Chcę olejkowej nocy – mruczę, kiedy płyn cieknie po jego ciele. Dajemy się ponieść chwili wśród śmiechu, pocałunków i gorącego, szczęśliwego seksu i spędzamy wspaniałą, wesołą noc, podczas której króliczek i wilk pożerają się nawzajem.
10. Chciałabym być Dni mijają i Dylan nadal mi nie wspomina o muzycznej gali. Ja nie pytam. Nie chcę. Ja, z kolei, nie powiedziałam mu nic o nagraniu z raperem i czuję ogromną ulgę, że nie zrobił tego ani Omar, ani Tony, ani nikt inny. Muszę to zrobić sama. Tylko nie wiem kiedy. Któregoś wieczoru po kolacji rozmawiam z Dylanem na temat remontu w domu. Nadeszła ta chwila. Nie jestem w stanie już dalej mieszkać w takim, jak jest obecnie. Dylan się zgadza i proponuje, żeby wynająć dekoratora. Sprzeciwiam się. Mam dużo wolnego czasu i chcę się tym zająć sama. Dokładnie w chwili, kiedy mam zamiar powiedzieć mu o nagraniu, dzwoni jego telefon i przerywa naszą rozmowę. Niech to! Następnego ranka, jak co dzień, kiedy wraca z biegu, bierze prysznic i po wspólnym śniadaniu idzie do pracy. Kiedy zostaję sama, bez opamiętania jem łyżeczka cola cao, a później postanawiam wybrać się na zakupy do centrum handlowego w pobliżu domu. Przede wszystkim mam zamiar zmienić kolor ścian w sypialni. Chcę, żeby stała się naszą sypialnią. Wchodzę do sklepu z farbami i ogarnia mnie szaleństwo. Nie wiem, którą wybrać! W końcu postanawiam kupić trzy różne kolory na próbę. Do powrotu Dylana mam cały dzień, więc po powrocie do domu związuję włosy w koński ogon, ubieram się w wygodne ciuchy, których nie szkoda mi poplamić i bez niczyjej pomocy przesuwam meble, zdejmuję obrazy i przykrywam podłogę i drzwi, żeby się nie poplamiły. Nic nowego, to samo robiłam w domu z rodzicami przy każdym malowaniu. Niezły wycisk sobie szykuję, ale cieszę się, bo mam co robić! Zachwycona tym, że mam zajęcie, wyciągam wszystkie moje płyty z muzyką Alejandra Sanza i słucham ich po kolei, śpiewając. Uwielbiam mojego Alejandra Sanza. Tyle lat go słucham i śpiewam jego piosenki, że stały się już częścią mnie i mojego życia. Jego zachrypnięty głos, sposób śpiewania i komponowania są godne podziwu, a ja, jako piosenkarka i jego fanka, jestem pełna podziwu dla niego. Po południu Dylan wraca z pracy w nieskazitelnym szarym garniturze i wchodzi do pokoju. – Co tu się stało? – pyta. Uśmiecham się zachwycona i pokazuję ścianę. – Który kolor bardziej ci się podoba? – pytam. – Popołudniowa herbatka, oszroniona jeżyna czy zielony khaki? Dylan nie odpowiada. Wchodzi do pokoju. – Przestawiałaś meble sama? – pyta. Kiwam głową, nie zwracając na niego większej uwagi, i przyglądam się kolorom. – Chyba wybiorę oszronioną jeżynę – mruczę. – Różowy? – Nie jest różowy. To liliowy. – Można wiedzieć, dlaczego robisz to sama? – warczy urażony. – Bo mam dużo wolnego czasu, kochanie. Podoba ci się kolor? Dylan patrzy na ścianę.
– Dla mnie jest różowy – syczy. Oj, nie jest w najlepszym humorze. – Pomyślałam, że białe i kawowe meble mogłyby świetnie pasować do takiego odcienia ścian – ciągnę mimo wszystko. – Zapewniam cię, że pokój będzie piękny. Teraz to będzie nasz pokój! Ale kiedy on się na coś uprze, mam twardy orzech do zgryzienia. – Gdzie będziemy dzisiaj spać? – pyta. – W którejś z czterech pozostałych sypialni. Boże, Dylan, przecież dom nie jest mały i… – Ale, Yanira. – Nie poddaje się. – Takich rzeczy nie robi się znienacka. Nie można ot tak sobie zaczynać remontów i… – Może w twoim kraju, przystojniaku – odpowiadam, coraz bardziej wzburzona. – Mam wolne całe cholerne dni i mogę robić remont i wszystko, na co tylko mam ochotę. W czym problem? – Staram się złagodzić ton, bo strasznie się za nim stęskniłam. – Daj spokój, kochanie, proszę cię tylko o opinię na temat koloru – dodaję. – Jutro będę mogła pomalować ścianę i… – Yanira – przerywa mi. – Mam dość pieniędzy, żeby zapłacić profesjonalistom, żeby to zrobili. Nie wiem, dlaczego musisz to robić ty. Ta uwaga wyprowadza mnie zupełnie z równowagi. Trzymam w ręce wałek mokry od farby, według niego różowej, i bez wahania przesuwam nim po jego nieskazitelnej marynarce. Niszczę mu garnitur, krawat i koszulę. Patrzy na mnie oszołomiony. – Dlaczego to zrobiłaś? – krzyczy. Rzucam wałek na ziemię ze złością. – Spokojnie – odpowiadam. – Masz dość pieniędzy, żeby kupić sobie inny garnitur. W pokoju zapada cisza, a ja odgarniam sobie włosy z twarzy. – Pokój maluję sama, bo muszę mieć jakieś zajęcie – wyjaśniam. – Nie mogę całymi dniami wylegiwać się na kanapie i czekać, aż wrócisz z pracy. Czasami wracasz wieczorem, kiedy jestem już w łóżku. Co, według ciebie, mam robić? Zamienić się w fokę od jedzenia pizzy, ziemniaków i przekąsek, czekając, aż się zjawisz? Nie odpowiada. Patrzy na mnie tylko. Toczymy pojedynek na spojrzenia, jak zawsze, a kiedy dłużej nie mogę wytrzymać, odwracam się. Chce mi się płakać, ale nie mam zamiaru sobie na to pozwolić. Nie, nie będę płakać. Nagle czuję, że coś przesuwa się po mojej pupie w górę, na plecy. Odwracam się i widzę Dylana z wałkiem w ręce. – Na tobie ten kolor podoba mi się bardziej. Wyraz twarzy mu złagodniał. Mnie też, ale kiedy widzę, że chce do mnie podejść, syczę: – Ani kroku dalej, bo zadzwonię po straż zwierząt. – No, kochanie… Uśmiechnij się – mruczy Dylan. Nie mam ochoty ułatwiać mu sprawy. – Słuchaj, przystojniaku – wypalam. – Masz seksowny głos i najbardziej niesamowite oczy, jakie w życiu widziałam. Jeżeli chcesz, żebym się uśmiechnęła, zasłuż sobie na to. Dylan bierze mnie na ręce i całuje mnie do utraty tchu. – To lubię, zasłużyłeś sobie.
Mój ukochany się uśmiecha, a ja szepczę czule: – Kochanie, przepraszam, że poplamiłam ci garnitur, ale… – Choćby po to, żebyś powiedziała do mnie kochanie, warto było, żebyś go poplamiła. Śmiejemy się oboje. – Z całą pewnością – stwierdza z przekonaniem – najlepszym kolorem do tego pokoju jest oszroniona jeżyna. Tego wieczoru, po kąpieli pod prysznicem i kolacji, kiedy wkładamy naczynia do zmywarki, dzwoni telefon. To Argen. – Co u mojej ulubionej blondynki? – Argeeeeeeeeen. Widząc, że rozmawiam z bratem, Dylan się uśmiecha i siada, żeby obejrzeć telewizję. Wie, że nasze rozmowy ciągną się w nieskończoność. Po dziesięciu minutach, kiedy wypytuję o całą moją rodzinę, o jego cukrzycę i wszystko, co się wydarzyło i ma się wydarzyć, Argen wypala: – Muszę przekazać ci informację, która wbije cię w ziemię. – Żenisz się? – Nie. – Śmieje się. – Ale owszem, od wczoraj oficjalnie mieszkam z Patricią. – Co ty mówisz? Poważnie? – Tak, i uważaj, siostrzyczko, bo za siedem miesięcy zostaniesz ciocią. – Co takiegoooo?! – Będziesz ciocią, Yanira. Jestem wzruszona. Łzy napływają mi do oczu i Dylan patrzy na mnie z niepokojem. – O Boże, Dylan, będziesz wujkiem! – krzyczę. Mój chłopak klaszcze, robi dwa kroki, odbiera mi telefon i zaczyna rozmawiać z moim bratem. Ja się tylko uśmiecham, wzruszona do łez. Będę ciocią! Kiedy Dylan oddaje mi telefon, jestem już bardziej opanowana. – Opowiedz mi wszystko. Chcę wszystko wiedzieć. Jak się czuje Patricia? Jak mama zareagowała na wiadomość? A tata? A babcie? A świry? Mój brat parska śmiechem i opowiada wszystko, o co zapytałam. Patricia czuje się dobrze, a rodzice, babcia i bracia są zachwyceni wiadomością. Rozmawiamy jeszcze przez dobrą chwilę o tysiącu spraw. Kończę rozmowę, zadowolona. Słychać było, że Argen jest bardzo szczęśliwy i wiem, że wszystko jest w porządku. Serce mam przepełnione radością. Następnego dnia po wyjściu Dylana, wracam do sklepu z farbami. Powiedziałam, że pomaluję pokój, i go pomaluję! Ale mój entuzjazm nagle gaśnie, bo wpadam na Caty. Choleraaaaaaaaaa! Ona jest zaskoczona tak samo, jak ja. Patrzymy na siebie kilka sekund. – Przepraszam. Ja… ja… – mruczy. – Trzymaj się ode mnie z daleka, jasne? Chcę odejść, ale Caty chwyta mnie za rękę. Odwracam się. – Coś mnie napadło. Przestałam brać leki i…
– Posłuchaj – syczę, podchodząc do niej. – Dziękuj Bogu, że nic mi się nie stało, bo w przeciwnym razie zapewniam cię, że miałabyś niezłe problemy ze strony Dylana i rodziny Ferrasa. Wiesz o tym, prawda? Do oczu napływają jej łzy. – Wiedziałam, że Dylan wraca do Los Angeles zaręczony i przeznaczenie, czy cokolwiek, sprawiło, że spotkaliśmy się w tamtej restauracji i… – I wychodząc z pubu, postanowiłaś zrobić największą głupotę świata, prawda? Kiwa głową. Chwileczkę. Dlaczego mi jej żal? Czy to możliwe, że jestem aż tak skończoną idiotką? Dlaczego ja z nią w ogóle rozmawiam? Przecież usiłowała wysłać mnie na tamten świat. Po chwili pełnej napięcia i ciszy, wzdycham i celuję w nią palcem. – Chyba najlepiej będzie, jeżeli pójdziesz dalej swoją drogą, a my swoją – mówię, starając się nad sobą panować. – Tak będzie najlepiej dla wszystkich, nie sądzisz? Kiwa głową, patrząc na mnie. – Nie będę wam przeszkadzać – mówi. – Możesz mi nie wierzyć, ale nie jestem złym człowiekiem. Dbaj o Dylana, jest niesamowitym mężczyzną i zasługuje na kogoś szczególnego u swojego boku. Plan A: wyrwać jej włosy. Plan B: sprać ją po gębie. Plan C: milczeć i nic nie robić. Wybieram plan C. Bez wątpienia jest najlepszy dla wszystkich. Spogląda na mnie smutnym wzrokiem, który przeszywa mnie na wskroś, odwraca się i odchodzi. Z sercem bijącym dwieście na minutę opieram się o sklepowy regał. Nie wiem, czy Caty w to uwierzy, ale z każdym dniem coraz bardziej rozumiem jej reakcję. Strata mężczyzny takiego jak Dylan musiała być dla niej niełatwa. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co zrobiłabym na jej miejscu. Reakcja Carrie z filmu byłaby dziecinną zabawą w porównaniu z moją. Po kilku minutach, kiedy udaje mi się ochłonąć po tym spotkaniu, idę dalej i zatrzymuję się przed stoiskiem z farbami. Kupuję parę puszek koloru, który wybraliśmy, a później wchodzę do sklepu z meblami i zamawiam ogromne łoże z kutego żelaza w białym kolorze, w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Ma piękny zagłówek i jestem pewna, że Dylanowi się spodoba. Wybieram jeszcze kilka mebli do sypialni, wsiadam do samochodu i ruszam w drogę powrotną do domu. Nie chcę myśleć o Caty. Po powrocie do domu zabieram się za wymazywanie śladów przeszłości. Potrzebuję tego. Maluję godzinami, pokój się zmienia. Śpiewam przy tym, tańczę i się bawię. Dzwoni telefon. To Tony, żeby mi powiedzieć, że J.P. jest bardzo przejęty nową piosenką. Wzdycham i się zgadzam. Muszę powiedzieć o tym Dylanowi. Po południu położone są już dwie warstwy farby. Pokój wygląda zjawiskowo i świętuję to, nastawiając na cały regulator Rolling on the River Tiny Turner. Tańczę jak szalona i śpiewam ochrypłym głosem w stylu Tiny. Zarzucam włosami, poruszam biodrami, wyciągam ręce w górę i okręcam się seksownie. Z pędzlem w dłoni cieszę się muzyką, a kiedy piosenka się kończy, wyczerpana słyszę oklaski.
Odwracam się i w progu widzę Dylana. Kiedy do niego podchodzę, zatrzymuje mnie. – Odłóż powoli pędzel na ziemię – mówi. – Bardzo lubię ten garnitur. Robię to rozbawiona. – Jesteś wyjątkowa, skarbie – mówi, kiedy do niego podchodzę. Nie dotyka mnie. Śmieję się i pokazuję ręką pokój. – Jak ci się podoba? Dylan zdejmuje marynarkę, rozwiązuje krawat i bierze mnie w ramiona, nie przejmując się tym, że go pobrudzę. – Dalej, wspaniała – mruczy z uśmiechem. – Chcę wziąć z tobą prysznic. Tego wieczoru oglądamy film, leżąc na kanapie. Nagle Dylan wręcza mi kopertę. – Omar dał mi to na ten piątek. Masz ochotę iść? Otwieram kopertę i czytam. – Gala: kolacja, muzyka i więcej. – Zachowuję się, jakbym o niczym nie wiedziała. – Co to jest? – Kolacja z okazji piętnastej rocznicy firmy fonograficznej. Serce mi łomocze. To zaproszenie, o którym mówiła Tifany! Powinnam była powiedzieć mu o nagraniu. Igram z ogniem i w końcu nieźle się sparzę. – A propos muzyki – mówię. – Muszę ci o czymś powiedzieć. Dylan patrzy na mnie podejrzliwie, ale postanawiam być szczera. – Chodzi o to, że jakiś czas temu Tony przyjechał rano i zabrał mnie do studia nagrań i Omar… – I tam poznałaś J.P. Parkera, prawda? Choleraaaaaaaaaa! Szpieguje mnie? Patrzę na niego oszołomiona. – Dlaczego tak długo zwlekałaś z tym, żeby mi o tym powiedzieć? – pyta. – Nie wiem… – Myślisz, że cię zjem? – Nie. Po chwili milczenia, w czasie której nie odrywa ode mnie wzorku, pytam: – Skąd o tym wiesz? – Kilka dni temu zadzwonił do mnie tata i mi powiedział. Omar powiedział o tym jemu, a on mnie. Naprawdę myślałaś, że się o tym nie dowiem? Kulę się na kanapie. Czuję się fatalnie. Jestem straszna. Jak mogłam to przed nim ukrywać? Usiłuję znaleźć logiczne wyjaśnienie, ale w końcu się poddaję. – Dylan, nie wiem, dlaczego to zrobiłam – odpowiadam. – To znaczy, wiem… Tak naprawdę ukryłam to przed tobą, bo się bałam, że zepsuję naszą dobrą passę. Kocham cię, potrzebuję cię i nie chciałam, żeby to zatruło te krótkie godziny, które spędzamy razem. Ale jestem tak długo sama, że… cóż… tak naprawdę bardzo się ucieszyłam, kiedy mi to zaproponowali i… – I się zgodziłaś, prawda? – Tak. Przygryzam wargi zdenerwowana. Mam odciętą drogę ucieczki. Dylan obejmuje mnie na kanapie i
przygląda mi się z miną zabójcy. W końcu wzdycha i opiera głowę o sofę. – Zdaję sobie sprawę z twoich życiowych celów i wiedziałem, że mając rodzinę, jaką mam, wcześniej czy później to się stanie – mówi. – I chociaż wiesz, że nie tego dla nas bym chciał, chcę też, żebyś wiedziała, że nie będę ci stawiał przeszkód na drodze, bo chcę, żebyś była szczęśliwa, kochanie. Słysząc te słowa, czuję, jakby ktoś odjął mi sto lat i rzucam się na Dylana. Obsypuję go pocałunkami. – Czy powinienem wiedzieć coś jeszcze, czego mi nie powiedziałaś? – pyta, kiedy nasze wargi się rozdzielają. Wzdycham. Nie ulega wątpliwości, że dziś się pokłócimy. – Rano spotkałam się z Caty i… Zrywa się z kanapy i patrzy na mnie. – Zrobiła ci coś? – dopytuje. – Nieeeee. Ale porozmawiałyśmy i… – A niby co ty jej masz do powiedzenia? Jego władczy ton mnie denerwuje. – Generalnie wszystko, na co mam ochotę – odpowiadam. – Żeby cię uspokoić, zachowała się grzecznie, ja też, i wszystko zostało wyjaśnione. Chyba nie będziemy mieć już przez nią problemów. Dylan klnie. Zamyka oczy, a kiedy je otwiera, jest już spokojniejszy. – Przepraszam, że postąpiłem źle, kochanie – mówi, słodszym tonem. – I chcę, żebyś wiedziała, że chociaż nie podoba mi się to, że spotkałaś się z Caty, ani to, że ukryłaś przede mną sprawę piosenki z J.P., w pewnym sensie cię rozumiem. – Rozumiesz mnie? – Tak. Nie ułatwiłem ci sprawy. Wiem, ile wysiłku wkładasz w to, żeby było mi miło i… – To nie jest żaden wysiłek, Dylan – przerywam mu. – Robię to z radością, bo cię kocham. Uśmiecha się i głaszcze mnie po policzku. – Jestem egoistą i chcę cię tylko dla siebie – mówi. Jego słowa mnie wzruszają. Przysuwam się do niego. – Masz mnie tylko dla siebie, przecież wiesz – mówię. – Ale nie mogę tak dalej żyć, bo w końcu wyburzę ścianę, żeby powiększyć salon albo wykopię dół przed wejściem, żeby zrobić basen. Dylan się uśmiecha. Bierze mnie na ręce i sadza sobie na kolanach. – Nie chcę, żebyśmy mieli przed sobą tajemnice – mówi, patrząc mi w oczy. – Zgoda? – Obiecuję. Całujemy się. – Piosenka jest piękna i ty śpiewasz ją niewiarygodnie cudownie. Jedynym „ale” jest ten J.P. Nie cieszy się dobrą opinią, jeżeli chodzi o kobiety i nie podoba mi się to, że chce być twoim muzycznym mentorem, ani to, że będzie blisko ciebie. – Zazdrosny? Kiwa głową. – Spokojnie, kochanie – szepczę rozbawiona. – Nie dorasta ci do pięt. Słyszę szczęśliwy śmiech mężczyzny, którego kocham. – Słuchałeś piosenki? – pytam.
– A jak myślisz? Śmieję się. – J.P. nie jest w moim typie – mówię, myśląc o tym, co powiedział wcześniej. – Nie wątpię, że może podobać się milionom kobiet, ale zapewniam cię, że jestem całkowicie, po uszy, zakochana w moim mężu i że na nikogo innego poza nim nie zwracam uwagi. – Hmmm… Ale szczęściarz z tego twojego męża – kpi. Przez chwilę oddajemy się temu, co lubimy najbardziej. Całujemy się i pieścimy. Ze świadomością, że Dylan wie już o nagraniu, czuję, jakby ktoś zdjął mi ogromny ciężar z barków i jestem zaskoczona, że tak spokojnie to przyjął. Kiedy siadam znów obok niego na kanapie, jeszcze raz zerkam na zaproszenie. – Widziałaś, kto będzie na kolacji? – pyta Dylan. Odczytuję nazwiska. – O Boże, kochanie, poznam Beyoncé, Justina Timberlanda, Kirana Mc, Alejandra Fernándeza, Adele, Shakirę. O Boże! O Bożeeeeeeeeeeeeeeeee! Dylan pęka ze śmiechu. Ciągle go bawi to, jak reaguję na niespodzianki. – Będziesz mogła poznać, kogo tylko zechcesz. Omar, Tony i ja z radością ci ich przedstawimy. Znasz już Marca Anthony’ego, Maxwella i… – Na pewno nie będą mnie pamiętać. Dylan się uśmiecha, a potem poważnieje. – Na moje nieszczęście, będą. Mam tylko nadzieję, że tym razem mnie przez nich nie zostawisz jak w noc po ślubie, dobrze, skarbie? Rzucam się na niego i całuję go w szyję. Mój chłopak się śmieje. – Na twoim miejscu dałbym sobie jutro spokój z malowaniem pokoi i poszedłbym kupić piękną suknię. Myślę o czarnej sukni, którą kupiła, ale ma rację. Powinnam mieć lepszą. Bez wahania kiwam głową. Nie mogę być szczęśliwsza.
11. Chcę być W eleganckiej srebrnej sukni, która kosztowała majątek, w wystrzałowych niebotycznych szpilach idę na galę, trzymając Dylana pod rękę. Wśród tylu piosenkarzy i sław jestem jak mała dziewczynka w sklepie z łakociami, ale się hamuję. Jednak za każdym razem, kiedy widzę któregoś z moich idoli, ściskam mocno za rękę mojego biednego męża. Omar i Tifany podchodzą się z nami przywitać. Idą pod rękę, moja szwagierka wygląda imponująco w sukni, którą ma na sobie, jest piękna i seksowna. Tifany jest boginią, nie wiem, jak ten dureń, mój szwagier, może ją zdradzać. Witamy się z nimi, a ja z zaskoczeniem widzę przy Tonym mojego teścia. Tony od razu mnie obejmuje. – Wepaaa, szwagierko, pięknie wyglądasz! – A ty elegancko – odpowiadam rozbawiona. Anselmo puszcza do mnie porozumiewawczo oko. – Nie uściskasz swojego ulubionego ogra? – szepcze. Śmiejąc się, padam mu w ramiona. Pięć minut później, w towarzystwie eleganckich Ferrasów, Tifany i ja włączamy się w tłum gości. Zżerają mnie nerwy i Dylan się uśmiecha, kiedy mnie widzi. Rozglądam się dookoła i nie mogę uwierzyć, gdzie jestem. Są tu muzycy i piosenkarze, których podziwiam przez pół życia! Ferrasowie witają się ze wszystkimi. Dylan, Tony, Omar i Anselmo przedstawiają mnie wielu gościom, którzy, jak się okazuje, są ludźmi z krwi i kości, zupełnie jak ja, i ze zdziwieniem dowiaduję się, że o mnie słyszeli. Omar się uśmiecha. Dylan nie. Nagle w głębi sali dostrzegam Marca Anthony’ego, który, widząc mnie, puszcza do mnie oko i podchodzi się z nami przywitać. Jaki on sympatyczny! Oprócz tego, że jest dobrym piosenkarzem, jest też przemiłym człowiekiem. Wcześniej go lubiłam, a teraz wręcz uwielbiam! Później podchodzi do nas jeszcze kilku innych artystów, aż w końcu postanawiamy odszukać nasz stolik i usiąść. Dylan spogląda na mnie. – Widzisz, że cię pamiętają? – mówi mi na ucho. Tak, to mnie zaskoczyło i sprawiło, że poczułam się ważna. Przy naszym stoliku siedzą już wujowie Dylana. Witam się z nimi serdecznie, a później Anselmo chwyta mnie za rękę i przestawia kilku mężczyznom, którzy chcą mnie poznać. Jestem najnowszym nabytkiem rodziny Ferrasa i przedstawia mnie z dumą. Kiedy siadamy, Dylan bierze mnie za rękę i całuje w palce. – Wszystko w porządku? – pyta. Kiwam głową. Kto by powiedział, że nie? Przed sobą widzę Beyoncé, piękną jak nigdy, przy innym stoliku Madonna rozmawia i śmieje się z Bryanem Adamsem. To dla mnie raj. Ale kiedy Dylan prowadzi mnie do ciemnowłosego chłopaka, który się odwraca i widzę, że to mój ukochany, uwielbiany,
niezastąpiony Alejandro Sanz, umieram, i to najprawdziwszą śmiercią. O Boże, co za chwila! Alejandro jest taki, jak sobie zawsze wyobrażałam. Sympatyczny, uprzejmy i czarujący. Rozmawiamy z nim chwilę, żegnamy się i Dylan obejmuje mnie w talii. – Jestem zazdrosny… – szepcze rozbawiony. – Bardzo zazdrosny. Uśmiecham się i go całuję. – Dziękuję, skarbie – szepczę, cały czas oszołomiona. – Dziękuję, że mi go przedstawiłeś. Rozpoczyna się kolacja. Zachwycona rozmawiam z Anselmem i pozostałymi gośćmi, aż nagle podchodzi do nas J.P. i zerka na Dylana. – Mogę ci ukraść żonę? – pyta. – Nie – odpowiada Dylan kategorycznie. J.P. parska śmiechem i po koleżeńsku przybija piątkę z Dylanem. – Właśnie się dowiedziałem, że Alicja Keys nie mogła przyjechać, a miałem z nią zaśpiewać. Rozmawiałem z Omarem i zaproponowałem, że zaśpiewamy piosenkę, którą razem nagraliśmy. Przydałoby się, żeby usłyszeli, jak śpiewasz, ci, którzy tu są. Co ty na to? – Powiedziałem mu, że to świetny pomysł – stwierdza Omar. Kątem oka widzę, że Dylan spogląda na brata złowrogo, chociaż stara się to ukryć. Ta niespodziewana sytuacja wcale go nie bawi. Umręęęęęęęę! Muszę mieć tak oszołomioną minę, że wszyscy dookoła mnie się uśmiechają, a ja mam wrażenie, że za chwilę stanie mi serce. Kręcę głową. Nie. Nie mogę tego zrobić. Wujowie Dylana mnie zachęcają. Tifany również. Anselmo przygląda mi się badawczo, a Dylan prawie nie oddycha. Nie mogę tak ni z tego, ni z owego zaśpiewać tej piosneki. Nie. Nie. Nie. – Wypadniesz znakomicie, Yanira. Dalej! – ponagla mnie Omar. – Robaczku, nie zmuszaj jej – mówi Tifany, widząc moją minę. – Nie zastanawiaj się, szwagierko – wtrąca Tony. – Wiemy, że zrobisz to bardzo dobrze. Dalej, zaśpiewaj! Anselmo nic nie mówi, a jego milczenie jest dla mnie bardzo wymowne. – Nie. To nie jest odpowiedni moment – odpowiadam. Spoglądam na J.P., który czeka obok mnie. – Jestem ci wdzięczna, ale nie – zwracam się do niego. – Nie ćwiczyliśmy i… – Co ty wygadujesz, Yanira – przerywa mi Omar, nie przejmując się miną Dylana. – Całe życie śpiewasz z zespołami i bez trudu potrafisz się odnaleźć w każdej sytuacji, nawet bez prób. Zrobisz to rewelacyjnie. Poza tym J.P. ma rację, dobrze ci zrobi, jeżeli usłyszą cię ci, którzy tu są. Drżę. Nie wiem, co robić. W końcu spoglądam na jedynego mężczyznę, który się tu dla mnie liczy, Dylana. Jest poważny, ale w końcu pod naciskiem spojrzeń innych osób, poddaje się. – Kochanie, wypadniesz świetnie – mówi, próbując się uśmiechnąć. J.P. chwyta mnie za rękę, pociąga mnie, żebym wstała. – Chodź, pogadamy z moim zespołem – mówi. Spogląda na Dylana. – Spokojnie, bracie, za dwadzieścia minut ci ją oddaję – dodaje.
– Za dziesięć – słyszę, jak mówi, kiedy oddalam się z raperem. Nie mogę odmówić. Daję mu się prowadzić, widząc, jak patrzą na mnie mój teść i Dylan. Wiem, co myślą i mnie to niepokoi. Wchodzimy do salki, w której siedzi paru chłopaków w moim wieku, ubrani jeden gorzej od drugiego. J.P. rozmawia z nim i oni kiwają głowami. – Chodź ze mną na chwilę – mówi raper. – Posłuchaj, J.P. – mówię. – Naprawdę nie musisz tego robić. Nie wiem, czy sprostam… – Co ty wygadujesz! – przerywa mi z uśmiechem. – Zrobisz to fenomenalnie. Skoro zaśpiewałaś to genialnie wtedy w studio, nie znając piosenki ani rytmu, dzisiaj pójdzie ci tym lepiej. Poza tym, piękna, mam zamiar zostać twoim muzycznym mentorem i Omar doskonale wie, co robi. Wie, że to będzie sukces. Dalej, bądź optymistką, jasnonooka! Do diabła z Omarem. Niezła z niego muzyczna swatka. Ćwiczymy kilka razy piosenkę, a potem wracam do stolika. J.P. da mi znać, kiedy będę miała wyjść na scenę. Wracam, siadam na moim miejscu pomiędzy Anselmem i Dylanem i spoglądam na mojego chłopaka. – Chyba będę wymiotować – mruczę. Śmieje się. Wygląda na to, że odzyskał humor. Daje mi buziaka w skroń. – Spokojnie, kochanie – mówi. – Wypadniesz wspaniale. Od tej pory nie jestem już w stanie nic zjeść. Od samego patrzenia na jedzenie robi mi się niedobrze, chociaż widzę, że Dylan i Anselmo nie mają już ponurych min i w pewnym stopniu mnie to uspokaja. Jednak zdenerwowanie coraz bardziej daje o sobie znać, kiedy różni artyści po kolei wchodzą na scenę. Nie jestem w stanie się na niczym skupić. Cierpię katusze, myśląc tylko o tym, że za parę minut ja też się tam znajdę i wszyscy obecni będą świadkami tego, jak się ośmieszam. Dlaczego dałam się na to namówić? Dlaczego? Kiedy widzę, jak J.P. wchodzi na scenę, gorączkowo szukam wzrokiem wyjścia awaryjnego. Plan A: zwieję, gdzie pieprz rośnie. Plan B: schowam się pod stołem. Plan C: dostanę zawału. Boże, jestem taka zdenerwowana, że nie wiem, czy wybrać plan A, B czy C. Nie mogę myśleć. Dlaczego ja się pakuję w takie historie? Dylan, który chyba czyta w moich myślach, kiedy ma ochotę, chwyta mnie mocno za rękę. Drżę jak listek na wietrze, a J.P. śpiewa jeden ze swoich przebojów, a jego tancerze poruszają się na scenie, wypełniając ją światłem, dźwiękiem i kolorem. Fascynuje mnie pewność, z jaką śpiewa i tańczy. Kiedy piosenka się kończy i daje mi znak, mam ochotę umrzeć. Ratunkuuuuuuuu! Na nasz stół pada światło wielkiego reflektora, a kiedy J.P. wypowiada moje imię, wszyscy biją brawo. Cholera… cholera… cholera! Dylan i wszyscy siedzący przy stole wstają i również mnie oklaskują, a ja się czuję małaaaaaaaaaaaaaaaa, maleńkaaaaaaaaaaa, maluteńkaaaaaaaa i nie mogę wstać.
O Boże, zaraz zemdleje i zrobię z siebie największe pośmiewisko w życiu. Nie mogę się utrzymać na nogach i mój chłopak, który jest bystry jak nikt na świecie, chwyta mnie mocno w pasie, ciągnie i jak dżentelmen odprowadza mnie do schodów prowadzących na scenę. Tam daje mi buziaka w usta. – Nie masz odwrotu, więc ich powal! – szepcze. Wiem, dlaczego mówi, że nie mam już odwrotu i jestem zdenerwowana. Ale kiedy widzę, że się do mnie uśmiecha i puszcza oko, trochę się uspokajam. Na nogach jak z waty wchodzę po schodach, a J.P. bez skrępowania zwraca się do gości i przedstawia mnie jako żonę swojego przyjaciela Dylana Ferrasy i przyszłą partnerkę muzyczną. Wszyscy przyglądają mi się z zaciekawieniem, a ja nie mam wątpliwości, że po tym wieczorze nie będę już dla nich osobą nieznaną. J.P. opowiada, jak poznaliśmy się w studio, jak dałam mu lekcję optymizmu i wszyscy się uśmiechają, słuchając anegdoty. Przez kilka minut rozmawiamy na scenie pod czujnym spojrzeniem wszystkich gości. Raper zadaje mi pytania, a ja włączam się w jego grę, wszyscy goście śmieją się, widząc naszą swobodę i naturalność. Wyczuwam, że J.P. daje mi te minuty na uspokojenie, i to się sprawdza. Zaczynam czuć się pewniej i w końcu czuję, że krew znów płynie mi w żyłach. – Dalej, Yanira – mówię sobie. – Dasz radę! Ogarnia mnie spokój i teraz już wiem, że jestem w stanie to zrobić. Kiedy rozbrzmiewają pierwsze akordy piosenki i tancerze zaczynają się poruszać wokół nas, robię to samo. Zaczynam tańczyć. Nagle J.P. zaczyna śpiewać niewiarygodnym głosem. Porusza się po scenie, rapując, a ja staram się uspokoić oddech. Zachowuję się jak zawodowiec: zamykam oczy i poddaję się tej rytmicznej muzyce, a kiedy nadchodzi moment mojego wejścia robię to tak dobrze, że sama w to nie wierzę. On rapuje, a ja śpiewam. Połączenie naszych głosów i stylów podoba się publiczności, która nas oklaskuje, a my oboje występujemy swobodnie. Widząc ciepłe przyjęcie, daję się ponieść muzyce i zapominam o nerwach. Robię to, co tak lubię: śpiewam. Odczuwam radość, jakiej nie zaznałam od wielu miesięcy, nawet tańczę z J.P. Próbuje odnaleźć wzrokiem Dylana, ale światła są tak mocne, że go nie widzę. Ale wiem, że na mnie patrzy. Wiem to. Czuję. Piosenka opowiada o miłości. O miłości trudnej, wzruszającej, niemożliwej z powodu różnic społecznych. Czas płynie nieprawdopodobnie szybko i nagle rozlegają się oklaski. Uśmiecham się promiennie, a raper dziękuje mi, że wykonałam z nim tę piosenkę. Jestem tak przejęta, że prawie nie mogę mówić. No, nawet cztery skręty nie wprawiły mnie w taki nastrój w moich szalonych latach. Za rękę z moim scenicznym partnerem schodzę na dół, gdzie czeka na mnie Dylan z promiennym uśmiechem. Całuje mnie w usta. – Kapryśna damo, jesteś najlepsza – mruczy. Pękam z dumy. Niesamowicie jest słyszeć takie słowa z ust mężczyzny, do którego należy moje serce.
Kiedy wracam do stołu wszyscy mnie oklaskują. – Byłaś fantastyczna, blondyneczko – mówi mój teść, kiedy siadam. Śmieję się, a on spogląda mi prosto w oczy. – Teraz pamiętaj, stopy na ziemi, Yanira – mówi. – Pamiętaj o tym. Kiwam głową, a dłoń Dylana ściska moją i wiem, że nie mogę o tym zapomnieć. Przez resztę nocy jestem w siódmym niebie. Nawet Alejandro Sanz przychodzi mi pogratulować występu. Nieźle! Wszyscy chcą mnie poznać. Dylan, dumny, uśmiecha się obok mnie. Jego mina zmienia się jednak, kiedy rozmawiają ze mną młodzi piosenkarze i zostawiają mi wizytówki, żebym się z nimi skontaktowała. Omar przygląda się temu zadowolony. Widzi we mnie interes i uśmiecha się z satysfakcją. Kilka razy różni znani piosenkarze porywają mnie do tańca, a ja zgadzam się zadowolona. Mój ukochany obserwuje mnie, rozmawiając z ojcem i innymi mężczyznami. Parę razy widzę, że podchodzą do niego piękne, zjawiskowe kobiety, ale mój chłopak je spławia. Niech żyje mój Ferrasa! Noc jest młoda i szalona. Rozmawiam z Justinem Timberlakiem, który okazuje się świetnym facetem. Tańczymy jedną piosenkę i naocznie się przekonuję, jak świetnie się rusza. Przedstawiają mnie też modnemu zespołowi One Direction. Kojarzę ich i widzę, że są bardzo fajni. Jestem od nich trzy czy cztery lata starsza, ale rozumiemy się rewelacyjnie, kiedy tańczymy i rozmawiamy. Do naszej grupy dołącza J.P. i jego raperzy, a kiedy podchodzi do mnie Dylan, żartobliwie się z niego nabijają. Nazywają go dziadkiem z powodu różnicy wieku. On się uśmiecha z whisky w dłoni i nie zwraca na nich najmniejszej uwagi. Ale znam go, więc bronię go jak lwica. Uwielbiam mojego staruszka i nikt w mojej obecności nie będzie mówił na jego temat nic, co mogłoby go urazić. W nocy, kiedy wracamy do domu, Dylan nie jest w najlepszym humorze. Na mój gust wypił za dużo i wiem, że on również ma tego świadomość. Dziś się pokłócimy, tak czy siak. Jestem pewna. Jest zły, i to bardzo. Po raz pierwszy tak się wobec mnie zachowuje i nie wiem, co zrobić. Dlatego w domu idę od razu do kuchni. Potrzebuję dwóch sekund, żeby pomyśleć. Poza tym sucho mi w ustach i muszę się napić wody. Kiedy zamykam drzwi lodówki, Dylan stoi w wejściu do kuchni i ściąga muszkę. Patrzy na mnie wyraźnie zły. – Dobrze się bawiłaś? Kiwam głową. – Pewnie wolałabyś iść z twoimi rówieśnikami dalej się bawić, co? – wypala. – Nie, Dylan, ja… – Nie kłam, do cholery! – protestuje wściekły. – Wystarczyło popatrzeć, jak dobrze się z nimi dogadujesz. Milczę, bo wydaje mi się, że tak będzie lepiej. Ale on celuje we mnie palcem. – Od tej pory tak już będzie zawsze, o ile tego nie powstrzymasz – syczy. – Zastanów się, czego chcesz, Yanira. Wiesz, czego ja chcę. – Dylan, posłuchaj, ja… – Po raz pierwszy – przerywa mi – poczułem, że jest między nami różnica wieku. Dzisiaj poczułem się
źle. Bardzo źle. Nieźle. Wiedziałam, że przyjdzie mi zapłacić za tego „dziadka”. – Ale, kochanie, ja cię kocham i… – Musisz to powstrzymać, Yanira… Musisz. – A niby jak? Mam nie śpiewać? Odrzucić ofertę, którą dostanę od wytwórni Omara? – odpowiadam. – Mam być kurą domową, która siedzi w domu i robi na drutach, której mąż pracuje i przynosi gazetę do domu? O, nie… Ja taka nie jestem, wiesz o tym, Dylan. Doskonale o tym wiesz. – Nie proszę cię o to. Proszę, żebyś się zastanowiła. – Więc o co mnie prosisz w takim razie? – O czas. Jego odpowiedź jest tak zwięzła, że nie wiem, co powiedzieć. – Daję ci go, Dylan – mruczę w końcu. – Daję ci go od przeprowadzki do Los Angeles, nie możesz mi zarzucić, że to nieprawda. Dziś wieczorem nie robiłam nic, żebyś tak się wobec mnie zachowywał. Zaśpiewałam jedną piosenkę, a później byłam miła dla ludzi, którzy ze mną rozmawiali. Powiedz, co powinnam była zrobić? – Przede wszystkim nie zostawiać mnie samego. – Ale Dylan, ja… – Zamknij się i pomyśl! Jak byś się czuła, gdybym to ja zrobił ci coś takiego w moim towarzystwie? Kiedy pojechałaś ze mną w delegację albo chodziłaś na kolacje nigdy, nigdy!, ani na sekundę nie zostawiłem cię samej. Może zapomniałaś? Ma rację. Na wyjazdach i kolacjach zawsze jest przy mnie. Patrzę na niego przerażona. Nigdy nie widziałam go tak wstawionego i tak zdenerwowanego. Nie patrząc na mnie, podchodzi wielkimi krokami do lodówki, otwiera zamrażarkę, wyciąga parę kostek lodu, wrzuca do szklanki, którą wyciąga z szafki i odchodzi, zostawiając mnie samą. – Nie sądzisz, że dość wypiłeś?! – krzyczę za jego plecami. Nie odpowiada, niech go szlag. Idę za nim. Wchodzi do gabinetu, a ja za nim. Bierze butelkę i napełnia sobie szklankę. Wie, że tu jestem. Na pewno mnie słyszał, ale ponieważ się nie odwraca, wołam go, bo chcę wyjaśnić to nieporozumienie. – Dylan… Nie zwraca na mnie uwagi. Co za uparciuch. – Dylan… spójrz na mnie. Nie robi tego. Nie rusza się. Pije, a później znowu nalewa sobie whisky do szklanki. Jestem wściekła i nie mam zamiaru się zgodzić na takie traktowanie. Zdejmuję but i rzucam nim w niego. Trafiam w plecy. Tym razem, owszem, odwraca się. – Oszalałaś? – syczy, patrząc na mnie. – Nie, mój kochany, nie oszalałam, ale skoro jesteś wrednym cholernikiem, który nie reaguje, jak go wołam, nie obrażaj się później, że czymś w ciebie rzucam. – Jak myślisz, jak się czuję, patrząc, jak moja żona tańczy i bawi się ze wszystkimi tylko nie ze mną? – To nieprawda! – krzyczę. – Owszem, prawda! – krzyczy głośniej ode mnie.
Ta rozmowa zamienia się w zawody: kto głośniej, więc ściszam głos. – Oczywiście, że się z tobą bawię. Dlaczego uważasz, że nie? Ale ty nie tańczysz, nienawidzisz tańczyć publicznie. Więc ja też nie mogę? Nie odpowiada. Pije whisky. – Yanira – wypala. – Mam parę lat więcej od ciebie i wiem, czego chcą od ciebie niektórzy faceci. – Nie gadaj głupstw – protestuję. – Nikt mi nic nie insynuował i… – Poukręcam im wszystkim łby, jeżeli to zrobią! – krzyczy, nie panując nad sobą. Oszołomiona tym, w którą stronę idzie ta rozmowa, wzdycham. – Widziałam, że spokojnie rozmawiałeś z ojcem i… – A co miałem robić? – przerywa mi. – Co według ciebie miałem robić? – Dylan… Gwałtownym ruchem zrywa z siebie marynarkę i rzuca ją niedbale na jeden z foteli. – Rozmawiałem z nimi, czekając na ciebie. Jeszcze do ciebie nie dotarło, że ja po prostu czekałem na ciebie? Że poszedłem na to cholerne przyjęcie tylko po to, żeby ci zrobić przyjemność, bo nie lubię towarzystwa, które przewija się na takich imprezach. Naprawę jeszcze się nie zorientowałaś? Ma rację. Wiem, że gdyby chodziło o niego, nie poszedłby na to przyjęcie, ale jestem zmęczona jego złym humorem. – Zgoda, rozumiem to – odpowiadam. – Kolejny raz zachowałam się źle. – Bardzo źle, Yanira… Bardzo źle. – Nie przesadzaj. Nie ma co dramatyzować. – Nie dramatyzuję! To prawda! – znów podnosi głos. Oszołomiona biegiem spraw, pytam: – Możesz mi powiedzieć, co, w takim razie, powinnam była zrobić? Dylan nie odpowiada. Przygląda mi się tylko, a kiedy widzi, że ściągam drugi but, celuje we mnie palcem. – Nie waż się, bo pożałujesz – cedzi przez zęby. Akurat, rzucę w niego i już. Nikt mi nie podskoczy! Tym razem zatrzymuje but ręką. Na szczęście, bo leciał mu prosto na twarz. Mogłam mu wybić oko! Słyszę, jak klnie. Odstawia szklankę na stół i podchodzi do mnie. Nie ruszam się. Niech się dzieje, co chce. – Przynajmniej do mnie podszedłeś – mówię, kiedy mam go przed sobą, zanim zdąży mnie dotknąć. Ze zwierzęcym impetem porywa mnie w ramiona i całuje. Pożera moje usta, a kiedy czuję, że zaraz zemdleję z powodu braku powietrza, odsuwa mnie od siebie. – Jeżeli dostaniesz się w wir muzyki, już nigdy nic nie będzie takie samo – mruczy. – Ale mówiłem ci już kiedyś, ja nie będę ci stawał na drodze. Chcę, żebyś śpiewała, żebyś spełniała swoje marzenia, ale później nie skarż się, że coś się między nami zmieniło. – Ale co ma się zmienić? – pytam. Dylan zamyka oczy i przysuwa czoło do mojego. – Ty – szepcze. – Ty się zmienisz, kochanie. A ja będę cierpiał, kiedy ci stracę, chociaż będę cię miał przy sobie.
Jak może mnie stracić, skoro mnie ma? Staram się to zrozumieć. Rodzice nauczyli mnie między innymi tego, jak ważne jest być szczęśliwym z ukochaną osobą, ponad wszystko inne. Tłumaczę mu to, jak potrafię. Dylan słucha, ale jego mina się nie zmienia. Z każdym słowem jego desperacja staje się większa, aż w końcu nie jestem w stanie dłużej tego wytrzymać. – Przytul mnie – mówię. Patrzy na mnie zdezorientowany. – Powiedziałam, że potrzebuję przytulenia – powtarzam. – Nie, Yanira… Teraz nie mam ochoty cię przytulać. – Nie?! – Nie. – Potrzebuję cię! – krzyczę z wściekłością. – Pocałuj mnie, przytul mnie i kochaj się ze mną! Ale Dylan się nie rusza. Nie zwraca na mnie uwagi. Nie chce mnie pocałować, ani przytulić, ani się ze mną bawić, a kiedy nie mogę znieść dłużej upokorzenia, zaczynam krzyczeć na niego jak wariatka. On, bez wahania, wyrzuca mnie z gabinetu i zamyka drzwi. Dupek! Wściekła wchodzę na górę. Jestem bardzo wściekła. Łzy i złość przesłaniają mi zdrowy rozsądek. Wchodzę do pokoju, zdejmuję piękną suknię i rzucam ją na łóżko. Otwieram szafę, żeby wyjąć piżamę, ale się zatrzymuję. Nienawidzę tego cholernego domu. Od przyjazdu do Los Angeles nie robiłam nic poza czekaniem na Dylana. Żyję w miejscu, którego nienawidzę, w którym nie czuję pozytywnych wibracji, a ta absurdalna kłótnia pchnęła mnie do granic wytrzymałości. Patrzę na dżinsy. Wkładam je, nie wahając się ani chwili. Nie mam nastroju na piżamę. Ale kiedy je zapinam, czuję się fatalnie. Nigdy nie chciałam, żeby Dylan poczuł się źle. Klnę. Nie chcę być na niego zła. Pragnę się z nim pogodzić. Otwieram szufladę i wyjmuję koszulkę pojednawczą, tę z napisem: „Zamienię uśmiech na pocałunek”, i się uśmiecham. Kiedy ją zobaczy, na pewno nie będzie w stanie się oprzeć. Zakładam ją, wkładam sportowe buty i schodzę do salonu. Muszę porozmawiać z Dylanem. Drzwi do gabinetu nadal są zamknięte. Zatrzymuję się przed nimi i słyszę muzykę. Muzykę klasyczną. Lubi taki rodzaj muzyki? Uśmiecham się, chwytam klamkę, a kiedy próbuję otworzyć drzwi, dociera do mnie, że są zamknięte od środka. Jak on mógł?! To mnie rozwściecza, rozwściecza i jeszcze raz rozwściecza. – Dylan, otwieraj drzwi! – krzyczę! Nie odpowiada, a ja, zapominając, że mam na sobie koszulkę pojednawczą, krzyczę. – Otwieraj te cholerne drzwi, jeżeli nie chcesz, żebym je wyważyła! W odpowiedzi zgłaśnia muzykę. Co za idiota! Krew się we mnie gotuje. Klnę. Wykrzykuję najgorsze wiązanki, jakie przychodzą mi do głowy, ale on
nadal nie otwiera. Przez chwilę próbuję, aż w końcu się poddaję i rozglądam się wokół siebie. Wszystko, co tu jest, jest mi obce. Z niczym się nie utożsamiam. Może ze zdjęciami ślubnymi w cyfrowej ramie. Pokonana włączam ramkę i przez kilka minut oglądam zdjęcia z naszego ślubu. Jesteśmy na nich szczęśliwi, uśmiechnięci, teraz też się uśmiecham, kiedy na nie patrzę. Uwielbiam widzieć Dylana takiego szczęśliwego. Zdjęcia przewijają się jedno za drugim, aż nie mogę na nie dłużej patrzeć i postanawiam usiąść w pluszowym czarnym fotelu w salonie. Nie wiem, co robić. Czas mija, Dylan nie reaguje, a ja, wściekła jak nigdy w życiu, otwieram szafę, biorę białą skórzaną kurtkę, torebkę i wychodzę z domu. Świeże powietrze dobrze mi zrobi.
12. Emocjonalnie Chodzę bez celu po opustoszałych ulicach i nie wiem, dokąd pójść. Jestem w emocjonalnej rozsypce. Nie mogę pójść do Omara i Tifany, bo jest u nich Anselmo, który od razu powiadomi Dylana. Jeżeli zadzwonię do Tony’ego, skończy się tym samym. Nie mam ochoty słuchać niczyich opinii ani pozwolić się wtrącać w naszą kłótnię. Nagle zjawia się taksówka i nie zastanawiam się ani chwili. Zatrzymuję ją, wsiadam, a kiedy taksówkarz pyta, dokąd jedziemy, nie wiem, co odpowiedzieć. W końcu, nie wiedząc, czemu, odpowiadam, żeby zawiózł mnie do Santa Monica. Na miejscu wysiadam z taksówki, ale widzę, że miejsce jest bardzo mało uczęszczane, więc proszę mężczyznę, żeby poczekał kilka sekund. Idę do pobliskiego bankomatu i wypłacam pieniądze. Na wszelki wypadek chcę mieć przy sobie gotówkę. Chcę wsiąść z powrotem do taksówki, ale dostrzegam czynny bar. Płacę taksówkarzowi i idę do lokalu. Kiedy wchodzę, patrzy na mnie kilku mężczyzn, ale ja idę prosto do baru, nie zwracając na nich najmniejszej uwagi. Obsługuje mnie zjawiskowa brunetka. – Co ci podać? – pyta niskim głosem z miłym śmiechem. Po chwili namysłu proszę o rum z colą. Dwie minuty później mam przed sobą szklankę i piję pogrążona w rozmyślaniach. Zamawiam następny. Hiszpańskojęzyczna brunetka podaje mi drink, a ja zwracam uwagę na jej duże dłonie, a kiedy się odwraca, na jej dżinsową winiówkę. Niezłe nogi, takie wyrzeźbione. Przez dobrą chwilę dyskretnie przyglądam się jej twarzy, popijając drink. Z całą pewnością ten nos i wargi, tak idealne, nie są naturalne. Uśmiecha się, nic sobie nie robiąc z tego, że jej się przyglądam. Chcę zamówić trzecią szklankę. – Przykro mi, skarbie, ale już zamykamy. Jeżeli chcesz pić dalej, musisz poszukać innego lokalu. Płacę i wychodzę. Na ulicy nie ma żywego ducha. Nie widać też taksówki, więc stoję w miejscu. Nie jestem tchórzem, ale przyznaję, że nie jestem też najodważniejszą kobietą na świecie, żeby o tej porze iść samotnie tymi ulicami. Nie wiem, co robić, więc siadam na ławce przy barze. Nie mogę uwierzyć, że zaledwie parę godzin temu otaczali mnie najsławniejsi ludzie ze świata muzyki, a teraz jestem sama na tej ciemnej ulicy i nie mam się gdzie podziać. Myślę o tym, co zaszło między mną i Dylanem. Jak mógł mnie wyrzucić z gabinetu? Jak mógł nie chcieć ze mną rozmawiać? To mnie denerwuje. Nagle światła w barze gasną i wszystko staje się czarne jak lisia nora. Wstaję z ławki przestraszona. Powinnam stąd iść jak najszybciej. To miejsce nie wygląda mi na przyjazne, ale nie mam dokąd pójść. – Co ty tu jeszcze robisz? – pyta nagle czyjś głos. Odwracam się i widzę brunetkę w butach na nieziemskim obcasie. Wzdycham. – Potrzebuję taksówkę, ale żadnej nie widzę – odpowiadam lekko zdenerwowana. Kobieta uśmiecha się i spogląda na mnie. – O tej godzinie tu nic nie jeździ. Musiałabyś przejść kilka przecznic, żeby złapać taksówkę.
– Dokąd? Wskazuje palcem. – Dziękuję – dukam, patrząc na nią. Ruszam. – Nie jesteś przypadkiem Hiszpanką? – pyta. Zatrzymuję się, patrzę na nią i kiwam głową jak porzucony pies. – Jestem. Kobieta z czarującym uśmiechem wyciąga ręce. – Ja też! Zupełnie jakbym miała przed sobą najlepszą przyjaciółkę, podchodzę do niej i ją obejmuję. – Skąd jesteś? – pytam. – Z Madrytu, a ty? – Z Teneryfy, moja kochana. – Wzruszona tak, jakbym wygrała na loterii, dodaję: – Mam na imię Yanira. – A ja Valeria. – Nie spuszcza ze mnie wzroku. – A co robi o tej porze blondyneczka z twoją klasą w miejscu takim jak to? Uśmiecham się. Uwaga o klasie mnie rozśmiesza. Wzdycham. – Myślę – odpowiadam. – Pokłóciłam się z mężem i… – Oj, oj! Nie musisz mówić nic więcej! Oddycham z ulgą, wzruszam ramionami i znów ruszam. – Miło było cię poznać – mówię. – Wpadnę tu jeszcze kiedyś. Odgłos moich kroków niesie się w nocnej ciszy. – Yanira, wsiądź ze mną do auta – proponuje Valeria. – To nie jest dobry pomysł, żebyś szła sama tymi ulicami o tej porze. Podwiozę cię do głównej ulicy, tam złapiesz taksówkę. Dalej, wskakuj. Nawet się nie zastanawiam. Tak się boję samotnego spaceru po tych ciemnych ulicach, że nie mam oporów przed tym, żeby wsiąść do samochodu nieznajomej. Odpala i jedziemy w stronę głównej ulicy. – Od dawna jesteś mężatką? – pyta, spoglądając na mnie. – Parę miesięcy. Valeria się uśmiecha. – Och, kochanie, w takim razie pojednanie będzie zjawiskowe – mówi. Uśmiecham się. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co się będzie działo, kiedy Dylan się zorientuje, że nie ma mnie w domu. – Jakikolwiek masz z nim problem, mam nadzieję, że szybko się rozwiąże – mówi. – Patrz, tam masz postój taksówek – dodaje. Spoglądam w kierunku, który wskazuje. – Dzięki za uprzejmość – mruczę. Kiedy chcę wysiąść, chwyta mnie za rękę. – Pojedziesz do domu, prawda? – pyta. Kręcę głową kategorycznie.
– Na tę noc chyba poszukam sobie hotelu. W samochodzie zapada cisza. – Mieszkam w niedrogim hotelu apartamentowym. Nie ma wielkich luksusów, ale jest czysty i schludny. Ale daleko stąd. Jeżeli chcesz, zadzwonię i spytam, czy mają wolne pokoje. Nie wiem, co odpowiedzieć. Zupełnie nie znam tej dziewczyny. Nie wiem, czy powinnam jej ufać, ale robię to. Potrzebuję przyjaciółki, więc kiwam głową. Uśmiecha się i rozmawia z kimś przez telefon. – Isabella, właścicielka, powiedziała, że ma dla ciebie pokój – mówi, kiedy się rozłącza. – Świetnie. Nie wiem, dokąd mnie wiezie. Wiem tylko, że jest to dzielnica, w której nigdy nie byłam z Dylanem. Kiedy docieramy do hotelu, widzę, że faktycznie jest czysty i przyzwoity. Na zewnątrz widnieje szyld: Aparthotel Dos Aguas. Płacę za nocleg z góry gotówką i witam się z Isabellą, zabawną Włoszką, która wręcza mi klucz do pokoju. Piętnastka. Idziemy z Valerią w stronę pokoju, a ona zatrzymuje się przed numerem dwanaście. – Chcesz wejść czy wolisz być sama? – pyta. Z całą pewnością nie chcę być sama. Zaprasza mnie do swojego pokoju, a kiedy wchodzę, widzę, że to małe mieszkanie. Wszystko zredukowanej wielkości: aneks kuchenny w salonie, łazienka i oddzielona drzwiami sypialnia. – Mój pokój też tak wygląda? Valeria się uśmiecha i odkłada torebkę na pomarańczową sofę. – Nie, królowo – odpowiada. – Isabella daje mi dobrą cenę i ja mam pokój dwuosobowy. Jak widzisz, urządziłam sobie tu mały raj. Jestem fryzjerką i makijażystką i moje klientki przychodzą tu, żebym zrobiła je na bóstwo. Uśmiecham się, widząc jej wspaniałe paznokcie i świetnie obcięte włosy. Z pewnością jest niezła w tym, co robi. Zachwycona, rozglądam się dookoła. Niczego nie brakuje i wszystko wygląda na wygodne, czyste, a przede wszystkim przytulne. – Idę się przebrać. Znika w drugim pokoju, a ja z zainteresowaniem przyglądam się zdjęciom powieszonym na ścianach i uśmiecham się, rozpoznając znaną madrycką Puerta de Alcalá. Na kilku zdjęciach są osoby, których nie znam i które pewnie należą do jej rodziny, bo Valeria jest do niektórych podobna. Wychodzi z pokoju w wygodnym stroju. Ma na sobie szarą sukienkę, która sięga jej do połowy uda i klapki. Bez pytania wyciąga z lodówki napoje i podaje mi jeden. – Mam tylko piwo, przepraszam. Biorę puszkę zadowolona i wypijam łyk. Smakuje nieziemsko. Siadamy na wygodnej pomarańczowej sofie i przez godzinę rozmawiamy o naszym życiu i o tym, dlaczego wylądowałyśmy w Los Angeles. Opowiadam jej, że na statku poznałam Dylana i że się w sobie zakochaliśmy. Niewiele więcej. Nie wiem, kim jest i nie chcę wyjawiać zbyt wielu informacji. – Cóż, wiesz już, że jestem w Los Angles z miłości. A ty? – pytam. Wypija łyk piwa i wzrusza ramionami. – Powiedzmy, że znikłam z horyzontu, żeby moja rodzina mogła spokojnie żyć – odpowiada.
– Poważnie? – Zupełnie poważnie. – Nie wiedzą, gdzie jesteś? – Jestem czarną owcą w rodzinie i jestem pewna, że im dalej od nich się trzymam, tym lepiej dla nich. Te słowa wydają mi się bardzo surowe. Rodzina powinna być dla człowieka ostoją. Domem. Jest mi przykro. – Nie wiesz, jak mi przykro, Valeria – mruczę. Uśmiecha się, dotykając pięknych czarnych włosów. – Kiedyś też było mi przykro, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić – mówi. Idzie do łazienki. Zerkam na komórkę. Dwanaście po drugiej w nocy. Nie mam żadnego nieodebranego połączenia, żadnej wiadomości. Dylan pewnie dalej siedzi zamknięty w swoim gabinecie. Co za osioł! Nagle dzwoni telefon Valerii, a kiedy na niego zerkam, dostrzegam na wyświetlaczu nazwisko: Gemma Juan Giner. Nie wiem czemu go podnoszę, podchodzę do łazienki, do której drzwi są otwarte na oścież, zaglądam do środka i odejmuje mi mowę. Valeria wstaje z sedesu i… i… i… Cholera, co to jest?! Co jej zwisa między nogami? Nasze spojrzenia się spotykają. – Właśnie dlatego jestem czarną owcą w rodzinie – wyjaśnia, widząc moją minę. Przyglądam się jej, oszołomiona. W najśmielszych wyobrażeniach nie pomyślałabym tego o niej. – Przepraszam – mruczę zmieszana. – Zadzwonił telefon i ja… ja… Uśmiecha się, opuszcza sukienkę, myje ręce, podchodzi do mnie i za rękę prowadzi mnie znów na kanapę. – Chodź, nie byłam z tobą do końca szczera – mówi. – Valeria, na Boga – mówię speszona. – Nie musisz mi nic tłumaczyć. – Wiele lat temu postanowiłam sobie, że nie będę kłamać. Kiedy siedzimy już wygodnie na kanapie, ona zbiera w koński ogon swoje czarne włosy i płatkiem kosmetycznym zmywa makijaż. – Od dziecka wiedziałam, że coś ze mną jest nie tak – opowiada. – Musiałam się bawić z chłopakami, ale ciągnęło mnie, żeby bawić się lalkami z dziewczynami. Uwielbiałam Barbie, kiedy tylko mogłam, pożyczałam je od sąsiadek i czesałam, jak mi się podobało. Jestem jedynaczką i jako nastolatka zawsze byłam nerwowa, zaczęłam się buntować i stawiać. Traumatycznym okazało się dla mnie odkrycie, że jestem uwięziona w ciele, które do mnie nie pasuje i że nikt, absolutnie nikt, mnie nie rozumie i nie może mi pomóc. W domu sytuacja stała się na tyle nie do zniesienia, że odbijała się na wszystkim, na życiu domowym, na nauce, aż w końcu mój ojciec, zmęczony moim zachowaniem, postanowił zabrać mnie ze szkoły i zmusił do pracy. Przez rok pracowałam w barze u wujostwa, ale sytuacja tylko się pogorszyła. Dzień w dzień musiałam znosić drwiny, więc kiedy skończyłam osiemnaście lat, rzuciłam tę pracę, usamodzielniłam się i starałam się zarobić na życie najlepiej, jak umiałam i mogłam. Matka nie ułatwiała mi życia, a ojciec, wojskowy… Możesz sobie wyobrazić. Dla niego jestem zakałą.
– Przykro mi. – Usiłowałam z nimi porozmawiać z tysiąc razy i spróbować im wyjaśnić, co przeżywam, ale oni rozwiązywali wszystkie problemy, nazywając mnie degeneratem albo pedałem. Dla nich zawsze będę Juanem Luisem, jedynakiem, a nie Valerią, osobą, którą jestem naprawdę. – Valeria – mruczę, chwytając ją za rękę. – Musiało być ci strasznie ciężko przechodzić przez to wszystko samotnie. Kiwa głową. Wypija łyk piwa. – To było najstraszniejsze. Odrzucenia doświadcza się ze wszystkich stron. Od rodziny, przyjaciół, a na gruncie zawodowym czy towarzyskim spotykasz się jedynie z pogardą i zepchnięciem na margines. Dla wielu jesteś dziwakiem, dla innych, degeneratem. Kiedy postanowiłam wyjechać z Madrytu, zamieszkałam w Ekstremadurze. Tam znalazłam pracę w barze na nocną zmianę, a w ciągu dnia uczyłam się fryzjerstwa. Cierpliwie, myśląc o sobie, rozpoczęłam leczenie psychologiczne i hormonalne w państwowej służbie zdrowia. Nigdy nie było to łatwe, ale życie nie jest łatwe, prawda? Kiwam głową. – Starałam się robić wszystko dobrze, bo jestem Valerią, kobietą odpowiedzialną i gotową walczyć o to, żeby iść naprzód. Wypijam łyk piwa. – A jak znalazłaś się w Los Angeles? – pytam. – Pięć lat temu zakochałam się w Amerykaninie. Pochodził z Chicago. Kiedy przyleciałam, czekała na mnie niespodzianka – dowiedziałam się, że ma żonę i dzieci. – Co za dupek! – To prawda, kochanie. Ale po okresie załamania odrodziła się we mnie natura wojowniczki i przeprowadziłam się do Los Angeles. Od tamtej pory odkładam pieniądze na operacje, które robię stopniowo, na tyle, na ile mogę sobie pozwolić. Przede mną jeszcze ta najdroższa, operacja zmiany płci. Kiedy już ją zrobię, moje życie będzie w końcu takie, jakiego zawsze chciałam. I chociaż po tych ciosach, które przeżyłam, nie wierzę już w miłość ani w księcia na białym koniu, wierzę w siebie i chcę być szczęśliwa. Patrzę na nią wzruszona. To, co mi opowiedziała, jest smutne i straszne, ale nie mam wątpliwości, że mam przed sobą kobietę z krwi i kości, która chce żyć i być szczęśliwa, mimo wszystkich komplikacji, które przyniosło jej życie. Brawo, Valeria! Widząc jej uśmiech, nigdy nie wyobraziłabym sobie jej potwornej historii. Rozmawiamy jeszcze chwilę, a potem żegnamy się i idę do mojego pokoju, kładę się do łóżka, zwijam się w kłębek i zasypiam ze zbolałym sercem. Potrzebuję snu.
13. Z miłości już się nie umiera Budzi mnie dzwonek mojej komórki. Zerkam na zegarek, jest piętnaście po szóstej. Odbieram bez zastanowienia. – Tak? – Do cholery, gdzie jesteś?! Kiedy słyszę krzyk Dylana, mój umysł się budzi. Siadam na łóżku i nagle dociera do mnie, gdzie jestem i dlaczego. Nie odpowiadam. – Powiedz mi, gdzie jesteś i natychmiast po ciebie przyjadę! – krzyczy znowu. – Nie chcę z tobą rozmaw… – Yanira, nie wkurzaj mnie bardziej. Gdzie jesteś? – Zostaw mnie w spokoju. Po tych słowach wyłączam się. Ale komórka dzwoni znowu. To znów on. – Nie chciałeś ze mną rozmawiać! – krzyczę, żeby mnie wysłuchał. – Wyrzuciłeś mnie z gabinetu, a teraz nie mam zamiaru cię słuchać, jasne? Poza tym… – Powiedz mi, do cholery, gdzie jesteś! – przerywa mi obcesowo. – Mowy nie ma! Znów się rozłączam i tym razem wyłączam dźwięki. Nie chcę z nim rozmawiać. Mowy nie ma. Ale nie mogę już zasnąć. Siadam na łóżku i przez kilka godzin obserwuję telefon, który nie przestaje wibrować. W końcu Dylan przerzuca się na smsy. „Jestem idiotą, zadzwoń do mnie”. Bez wątpienia jest idiotą. „Kochanie, nie rób mi tego. Odbierz telefon”. Niech się wypcha. Wczoraj mnie zignorował i zamknął się w gabinecie. „Kocham Cię. Proszę, powiedz, gdzie jesteś”. Czytam wiadomości od niego jedna za drugą. Widzę, że żałuje, że jest zrozpaczony, zdaję sobie sprawę z tego, że jest wściekły, ale nie będę z nim rozmawiać. On ze mną też nie chciał rozmawiać. Nie dał mi szansy, ja też nie mam zamiaru mu jej dawać. O dziewiątej rano oczy mi się zamykają i siedząc na łóżku, czuję, że zasypiam. Budzi mnie pukanie do drzwi. Podskakuję. Zerkam na zegarek. Dwadzieścia trzy po dwunastej. Po cichu podchodzę do drzwi i uspokajam się, słysząc głos obsługi. – Obsługa hotelowa, posprzątać? – Nie, dziękuję – odpowiadam. Jestem głodna. Bardzo głodna. Dzwonię do recepcji i zamawiam kanapki z automatu i coś do picia. Pół godziny później przynoszą mi zamówienie, które pożeram przy akompaniamencie wibrującego telefonu. „Yanira, odbierz, proszę, proszę, proszę”. Wzdycham. Proszę? Wybucham płaczem. Teraz płaczę?
Chyba nikt mnie nie zrozumie. Za dwadzieścia trzecia mam ochotę rozbić telefon. Dylan nie przestaje. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, w jakim jest stanie. Nagle zerkam na telefon i widzę połączenie od Tony’ego. Waham się, ale w końcu odbieram. – Na miłość boską, Yanira, gdzie jesteś? – pyta mój szwagier. Plan A: powiem mu. Plan B: nie powiem. Bez wahania wybieram plan B. To Ferrasa, na pewno powie bratu. – Usiłuję się przespać, jeżeli twój brat i ty mi pozwolicie – odpowiadam. – Yanira, nie wiem, co się stało, ale Dylan szaleje. Dzwonił do mnie parę godzin temu, żeby mi powiedzieć, że zniknęłaś z domu. Że się pokłóciliście i… – Pokłóciliśmy się? – przerywam mu. – Raczej pokłócił się on, a potem zamknął się w gabinecie i nie chciał ze mną rozmawiać. Niech się wypcha! – To twój mąż, Yanira. Nie możesz go ignorować. – Bardzo mi przykro, ale dziś mam taki zamiar. – Wiem, jaki jest Dylan – mówi Tony i słyszę, że się uśmiecha. – Ma wiele wad, ale można z nim porozmawiać. Znowu oczy napełniają mi się łzami. – To nieprawda… – mówię, łkając. – Nie da się z nim porozmawiać. – Yanira… – Odepchnął mnie od siebieeeeeeee. – Płaczesz? – Tak! – krzyczę zdesperowana. – Wiesz, że uwielbiam twojego brata, ale… ale… – Nie rób mi tego, kochanie – szepcze Tony. – Nie płacz tam sama. Proszę, powiedz, gdzie jesteś, a za pięć minut przyjadę. Ja… – Nie… nie przyjedziesz za pięć minut, bo jestem daleko… bardzo daleko… – kłamię. Słyszę, jak wzdycha. Wiem, że się martwi. – Wszystko jedno, jak daleko jesteś, przyjadę. Powiedz, gdzie jesteś. – Nie. Nie chcę, żebyś przyjeżdżał, ani ty, ani żaden Ferrasa. Po tych słowach się rozłączam, ale w tej samej chwili telefon dzwoni znowu. Dylan. Wyczerpana chowam aparat do minibaru. W tej chwili rozlega się pukanie do drzwi i rozpoznaję głos Valerii. Otwieram, a ona patrzy na mnie oszołomiona. – Co się dzieje, kochanie? – pyta. Jak wierzba płacząca. Tak się czuję. Wykończona w ramionach nowej przyjaciółki pozwalam jej się przytulić i obdarzyć czułością. Ona, która tak tego potrzebowała, daje mi to, chociaż mnie nie zna, nie prosząc o nic w zamian i znosi mój płacz, a ja opowiadam jej o wszystkim, co zaszło. – Musisz z nim porozmawiać – radzi mi, zbierając moje włosy w koński ogon. – Weź telefon. On na pewno jest tak samo rozbity jak ty. – Niech się wypcha. Sam jest sobie winien.
Valeria się uśmiecha i odgarnia mi włosy z twarzy. – Nie widzisz, że cię kocha, że ty go kochasz i że oboje robicie głupotę, marnując w ten sposób czas? Musicie się spotkać i dać sobie szanse na wyjaśnienia. – Nie, nie chcę. W końcu się poddaje. – Jadłaś coś? Kiwam głową, pokazując plastikowe opakowania po kanapkach. – To nie jest jedzenie – mówi. – Chodź. Zaczynam w barze za niecałą godzinę. Pójdziesz ze mną i dam ci coś porządnego do zjedzenia. – Nie… nie chcę. Nie jestem głodna, naprawdę. Valeria patrzy na mnie, zastanawia się nad tym, co powiedziałam i daje mi buziaka w czoło. – W porządku – mówi. – Muszę iść do pracy. Jak wrócę w nocy, zajrzę do ciebie. Jeżeli nie otworzysz, jak będę pukać, będę wiedzieć, że śpisz. – Notuje coś na kartce. – Tu nasz numer mojej komórki. Gdybyś czegoś potrzebowała, dzwoń. Zgoda, Yanira? Kiwam głową. Jestem zaskoczona tym, jakim dobrym jest człowiekiem i jak się o mnie martwi. W końcu idzie, a ja zostaję sama i kładę się do łóżka. Muszę się przespać. Chce mi się spać. Dwanaście po dziesiątej budzę się nagle. Mam podpuchnięte oczy i wiem, że na pewno wyglądam co najmniej żałośnie. W pokoju jest ciemno i cicho. To mi się podoba. Myślę o Dylanie, o tym, jak jest zdesperowany, żeby mnie odnaleźć i czuję, że go potrzebuję. Tak za nim tęsknię… Wstaję, wyciągam telefon z minibaru i odczytuję ostatnie wiadomości. „Oszaleję. Gdzie jesteś, kochanie?”. Znów zaczynam płakać. „Jestem winien wszystkiemu… wszystkiemu. Proszę, pozwól mi wytłumaczyć. Kocham Cię”. Płaczę dalej przez następne dwie godziny, a kiedy patrzę na telefon, jest wyłączony. Próbuję go włączyć, ale bateria się wyczerpała. Nic dziwnego. Dylan i pozostali Ferrasowie dzwonili bez ustanku. O dwunastej w nocy postanawiam poprosić w recepcji o ładowarkę. Na szczęście mają pasującą do mojego modelu telefonu i przynoszą mi ją razem z butelką wody. Podłączam aparat i od razu mam telefon od niego, od mojego ukochanego. O pierwszej w nocy, spokojniejsza i spragniona jego głosu, odbieram. – Kochanie, posłuchaj mnie, nie rozłączaj się – mówi. Robię, o co mnie prosi, chcąc po prostu słyszeć jego głos. – Żałuję wszystkiego, co powiedziałem, a zwłaszcza mojego absurdalnego zachowania. Wybacz mi i powiedz, gdzie jesteś. Proszę, muszę wiedzieć, gdzie jesteś. – Dlaczego zamknąłeś się w gabinecie i mnie wyrzuciłeś? – Bo jestem idiotą. – Zabolało mnie to, że mi nie otworzyłeś i że zgłośniłeś muzykę. – Wiem, kochanie, nigdy sobie tego nie wybaczę. Wzdycham, zamykam oczy i opieram głowę o poduszkę. – Gdzie jesteś, Yanira? – pyta. – Daleko – kłamię ponownie.
– Gdzie, daleko?! – podnosi głos. – Nie powiem ci, a jeżeli zaczniesz krzyczeć, rozłączę się. Słyszę, jak klnie, ale ścisza głos. – Wiem, że wczoraj w nocy wypłacałaś pieniądze w bankomacie w Santa Monica. Powiedz mi, proszę, proszę, gdzie jesteś. Musimy porozmawiać. – Powiedziałam ci, że jestem daleko, Dylan. Słyszę, jak wzdycha. – Potrzebuję cię, kochanie… Muszę się z tobą zobaczyć, bo zwariuję. – Nie chcę się z tobą widzieć. – Ale ja muszę cię mieć przy sobie – odpowiada. – Nie rozumiesz? Z całym spokojem, na jaki mnie stać, mruczę, czując potworne mdłości: – Miałeś mnie i mnie odrzuciłeś. – Wiem, kochanie… Wiem i nigdy sobie tego nie wybaczę. – Kończę. – Nie waż się rozłączać – warczy jak wilk. Jego ton i moje zuchwalstwo nie są najlepszym połączeniem. – A kto mi zabroni?! Ty?! – krzyczę. – Yanira… – warczy, ale się powstrzymuje. Po chwili pełnej niepokoju ciszy, powtarza: – Powiedz mi, gdzie jesteś. Pojadę po ciebie i wszystko rozwiążemy. Obiecuję ci, że… – Nie. Nie chcę cię widzieć. Daj mi odpocząć. – Oszaleję, jeżeli nie powiesz mi, gdzie jesteś! – krzyczy. – Trzeba było myśleć, zanim mnie osądziłeś i potraktowałeś, jak potraktowałeś. Po tych słowach rozłączam się i biegnę do łazienki. Telefon dalej dzwoni, a ja czuję się fatalnie. Niezły moment na takie samopoczucie! Wychodzę, włączam telewizję i szukam kanału MTV w nadziei, że może muzyka zdoła podnieść mnie na duchu. Przez dobrą chwilę nie odrywam wzroku od ekranu. Różne klipy, różne głosy, różni piosenkarze pozwalają cieszyć się swoją twórczością i wydaje mi się, że trochę się rozluźniam. Ale nagle rozbrzmiewa piosenka, która zawsze wydawała mi się strasznie romantyczna i zaczynam płakać jak głupia. Michael Bolton śpiewa How Am I Supposed to Live Without You. Piękna historia miłości zniszczonej przez kłótnie, a on, zrozpaczony, zadaje sobie pytanie, jak ma żyć bez swojej ukochanej. Płaczę, płaczę i płaczę, upajając się własnym smutkiem. Jak mam żyć bez Dylana? Nagle rozlega się pukanie do drzwi i wiem, że to Valeria. Biegnę otworzyć. Kiedy mnie widzi, jej uśmiech gaśnie. – Chyba nie płakałaś, odkąd wyszłam? – pyta. Mam głowę jak bęben, a nos jak pomidor, ale kręcę głową, a ona pokazuje mi torbę. – Dalej, przestań płakać, bo się odwodnisz. Musisz coś zjeść. Otwieram torbę i się uśmiecham na widok plastikowych pojemników. Valeria mi je pokazuje. – Zupa, cielęcina w sosie i sernik z żurawiną. Mamy w barze świetnego kucharza, chociaż ludzie,
którzy tam przychodzą, nie potrafią go docenić. Dalej, zrób mi przyjemność, chcę popatrzeć, jak jesz. Telefon znowu dzwoni, więc wyłączam dźwięki i chowam go z powrotem do minibaru. – Na pewno będzie świeżutki – mówi Valeria, patrząc, co robię. Nie chce mi się gadać. Biorę zupę i po dwóch łyżkach się uśmiecham. Jest wyśmienita. Później zjadam cielęcinę w sosie, a kiedy przychodzi kolej na sernik, nie jestem w stanie go już zmieścić. Valeria idzie po piżamę, wraca i każe mi ją założyć. Jest na mnie trochę za duża, bo ja mam metr sześćdziesiąt osiem, a ona jakieś metr siedemdziesiąt pięć. Kiedy wychodzę w niej z łazienki, patrzy na mnie z matczynym uśmiechem. – A teraz do łóżka, spać – mówi. – Jutro mam w barze dzienną zmianę, koło czwartej po południu będę z powrotem, dobrze? Kiwam głową z uśmiechem. Kiedy Valeria wychodzi, otwieram minibar i nie jestem zaskoczona, widząc, że telefon wibruje. Patrzę na niego i nagle połączenia się urywają. Zdziwiona biorę go i go oglądam. Nie dzwoni. Nie wibruje. Widocznie Dylan w końcu zrozumiał, że potrzebuję czasu i przestrzeni i daje mi odpocząć. Mam tylko nadzieję, że on też odpocznie. Kiedy się budzę, światło słoneczne pada mi prosto na twarz. Spoglądam na zegarek. Piętnaście po dwunastej. Nieźle… Jestem załamana, ale śpię jak suseł. Spoglądam na telefon. Jest kilka wiadomości od Dylana, połączeń od Omara, Anselmo, Tony’ego i Tifany. Dzwonili do mnie wszyscy Ferrasowie. Telefon znów się odzywa. Tym razem to Tifany. Zastanawiam się, co robić i w końcu odbieram. – Za dziesięć minut zadzwonię do ciebie z innego telefonu – mówi moja szwagierka. – Odbierz. Po tych słowach się rozłącza, zaskakując mnie. Po dziesięciu minutach telefon dzwoni znowu. Nie znam numeru, ale postanawiam odebrać, podejrzewając, że to ona. Faktycznie. – Ale jestem niespokojna, Yanira… Wszystko w porządku, kochanie? Słychać odgłos samochodów. – Tak, wszystko w porządku. Skąd dzwonisz? – Z kabiny przy Rodeo Drive. Stąd mogę z tobą spokojnie porozmawiać. No, kotku, powiedz mi, co się stało? – Przecież wiesz, Tifany, po co pytasz? – Wiem tylko, że zniknęłaś. Tylko tyle wiem. Omar twierdzi, że pokłóciliście się z Dylanem i… – Właśnie. Pokłóciliśmy się i postanowiłam odejść. – Powiedz, gdzie jesteś, słoneczko, będę tam za pięć minut. – Nie. Słyszę, jak wzdycha. – Słuchaj, Yanira – syczy tonem, jakiego nigdy wcześniej nie słyszałam. – Dość jestem zdenerwowana, nie denerwuj mnie bardziej. Jesteś sama. Nie znasz nikogo w tym mieście i na pewno potrzebujesz, żeby cię ktoś przytulił. Mam rację? Owszem, ma rację, chociaż mam nową przyjaciółkę, Valerię. – Tifany, nie chcę widzieć Dylana ani żadnego Ferrasy, a kiedy ci powiem… – Jeżeli powiesz mnie, to powiesz mnie. Myślisz, że cię zdradzę i przyprowadzę kogoś z rodziny? Na
miłość boską, kotku, jeszcze mi nie ufasz? Nie wiem. Chyba nie, ale czuję, że muszę się z nią zobaczyć. – Umówmy się za godzinę przy diabelskim młynie w Pacific Park i przysięgam na Boga, Tifany, że jeżeli pojawisz się z kimś z rodziny, nigdy w życiu się już do ciebie nie odezwę słowem, jasne? – Jasne jak słońce, kochanie. Rozłączam się i wzdycham. Doigram się przez nią. Biorę prysznic i przeglądam się w lustrze. Nie wyglądam najlepiej, ale wszystko mi jedno, nie mam wyjścia. Biorę taksówkę. W pierwszym napotkanym sklepie z pamiątkami kupuję sobie niebieską czapkę. Zakrywam nią włosy i idę w stronę diabelskiego młyna, mijając szczęśliwych ludzi, którzy jedzą watę cukrową. Na miejscu nie widzę Tifany, więc czekam na nią z boku. Muszę widzieć, czy przyjdzie sama. Dziesięć minut później zjawia się moja wspaniała szwagierka w pięknych butach na obcasie. Zawsze wygląda nieprawdopodobnie elegancko. Obserwuję ją przez parę minut, a kiedy mam pewność, że jest sama, podchodzę do niej. – Chodźmy coś zjeść – mówię. Kiedy mnie widzi, obejmuje mnie mocno i serdecznie. Ale fajnie! To mnie pociesza, ale tylko na chwilę. – Źle wyglądasz, kotku – szepcze. Wzdycham i próbuję się uśmiechnąć. – Dzięki. Też za tobą tęskniłam – mówię. Próbuje mnie zaprosić do dobrej restauracji, ale odmawiam. Nie chcę kusić losu i zmuszam ją, żeby poszła ze mną do baru, w którym pracuje Valeria. Ma dzienną zmianę i na pewno posadzi nas w dyskretnym miejscu. Kiedy wchodzimy, Tifany jest przerażona. Z pewnością lokal nie należy do takich, do których zwykła chodzić. Wystarczy spojrzeć, jak się wszystkiemu przygląda. Nagle dostrzega nas Valeria, rzuca ścierkę, którą trzyma w rękach i podchodzi do nas. – Kochanie, co ty tu robisz? – pyta. – Valeria, poznaj moją szwagierkę Tifany. Patrzą na siebie obie, ale się do siebie nie zbliżają. – Umówiłam się z nią, żeby coś zjeść i pomyślałam, że tutaj… – Oczywiście – potwierdza Valeria. – Chodźcie za mną. Zaprowadzę was do miłego stolika w głębi. Tifany jest oszołomiona, kiedy widzi jej długie paznokcie z kolorowymi serduszkami. – Znasz ją? – pyta, kiedy idziemy za nią. – Tak. – Można jej ufać? Ma takie straszne paznokcie. – Tak – potwierdzam, nie chcąc zajmować się głupotami. – Jestem pewna. Siadamy w głębi baru i zamawiamy coś do jedzenia. Dzwoni telefon. To Dylan, wyłączam dźwięki. Tifany to widzi. – Jak nigdy nie zrobiłam czegoś takiego mojemu robaczkowi – mówi szeptem.
– Więc może w końcu powinnaś – odpowiadam. Kiwa głową. Ściągam czapkę i odsłaniam włosy. – Masz potwornie podkrążone oczy – oznajmia Tifany. – Nie umalowałaś się, prawda? – Nie. Nie miałam ochoty. – Rozumiem. Nie bądź taka, słoneczko. Widząc, jak na mnie patrzy, uśmiecham się i uspokajam. – Muszę sobie kupić jakieś ubrania – mówię bardziej przyjaznym tonem. – Mam tylko to, co na sobie i… – Zaraz pojedziemy na Rodeo Drive. Patrzę na nią i nie wierzę. Telefon nie przestaje wibrować. – To chyba nie był dobry pomysł, żeby się z tobą spotykać. Do widzenia – syczę i wstaję. Tifany chwyta mnie za rękę i nie wypuszcza. – Siadaj, Yanira… Siadaj – mruczy. Rozmawiamy przez kilka godzin, a Valeria nas obsługuje. Opowiadam, co się wydarzyło, a Tifany słucha i wydaje mi się, że mnie rozumie. Płaczę. Ona też. Śmieję się. Ona ze mną. Złoszczę się. Ona też. Wczuła się w moją sytuację. – Ode mnie Ferrasowie się nie dowiedzą, że się z tobą widziałam – mówi. – Przysięgasz? Moja szwagierka kiwa głową i splata kciuk z moim. – Przysięgam na moje importowane kosmetyki – mówi ściszonym głosem. Uśmiechamy się obie. Valeria podchodzi do nas i siada. – Skończyłam zmianę. Co macie ochotę robić? Tifany patrzy na nią z przerażeniem. Miałaby gdzieś pójść z dziewczyną z paznokciami w serduszka? Odzywam się, zanim zdąży powiedzieć coś, czego mogłaby żałować. – Muszę sobie kupić jakieś ubranie na zmianę. – Mam kilka przyjaciółek, które sprzedają ubrania – mówi Valeria. – Jakiego projektanta? – pyta Tifany. Moja nowa przyjaciółka patrzy na nią. – Kupują hurtowo od Cygana – odpowiada. Moja szwagierka chce zaprotestować, ale ja wstaję i mówię: – Chodźmy do twoich koleżanek, Valeria. Zakładam znów czapkę. Nie chcę, żeby namierzył mnie któryś Ferrasa. Byłoby dziwne, gdyby któryś z nich tu się kręcił, ale dziwniejsze rzeczy dzieją się na świecie! Idziemy do sklepów przyjaciółek Valerii i jestem zachwycona. Do takich właśnie jestem przyzwyczajona, chociaż przyznaję, że ubrania są zbyt krzykliwe. Tifany nic nie mówi, przygląda się tylko wszystkiemu z przerażeniem. Widok dżinsów za czterdzieści pięć dolarów, w dodatku z metką Mersache, z pewnością wywołuje u niej gęsią skórkę.
Śmieję się. Gdyby wybrała się na targ w moim miasteczku, dostałaby zawału. Kupuję kilka koszulek i parę dżinsów, płacę gotówką i idziemy. Jest późno i postanawiamy wracać do hotelu. Valeria zostawia nas same, żebyśmy miały trochę prywatności. – Będzie ci z nią dobrze? – pyta, patrząc na nią. – Tak, spokojnie. Widziałaś, że jest czarująca. W końcu kiwa głową i mnie obejmuje. – Kocham cię supermocno, Yanira – mówi. – Zaufaj mi, proszę. Musisz mi dać tylko szansę, żeby się przekonać, że możesz mi wierzyć. Kiwam głową. Szansę już ma. – A teraz posłuchaj mnie, błagam cię. Powinnaś wrócić do Dylana, on… – Nie, Tifany. Nie chcę go widzieć. Jeszcze nie teraz. – Ale, kotku… – szepcze, patrząc na Valerię. – Nie możesz spać nie wiadomo gdzie. A jeżeli cię najdzie, żeby zrobić sobie paznokcie z serduszkami, jak ona? Nie mogę się powstrzymać i parskam śmiechem. – Nie martw się – odpowiadam. – Nigdy mi się nie podobały długie paznokcie i raczej nie ma szans, żeby mi się takie zamarzyły. Unoszę dłoń i zatrzymuję taksówkę. – No, wracaj do domu – mówię, dając jej buziaka. – Inaczej Omar się zdziwi. Kiwa głową. – Powiedz mi tylko, że zadzwonisz, gdybyś czegoś potrzebowała. Rozbawiona, splatam kciuk z jej kciukiem. – Przysięgam na moje hasło na Facebooku – mówię. Śmiejemy się obie, całujemy, a kiedy widzę, że taksówka się oddala, wracam do Valerii. – Możemy już wracać do domu – mówię. W hotelu żegnam się z nią i idę prosto pod prysznic. Woda spływa po moim ciele, a ja zamykam oczy i wyobrażam sobie, że jest ze mną Dylan, przytula mnie, całuje w szyję i szepcze cudowne słowa miłości. Jak ja za nim tęsknię! Tęsknię do bólu. Wychodzę spod prysznica i wkładam szlafrok, który zostawiła mi Valeria. Wracam do pokoju i słyszę, że dzwoni mój telefon. Zerkam na wyświetlacz i zaskoczona widzę, że to Ambrosius. Odbieram bez wahania. – Yanira, piękna, dzwonił do mnie Dylan. Co się stało? Klnę w duchu. – Nic – odpowiadam. – Po prostu się z nim pokłóciłam. Nie powiedziałeś o tym Ankie, prawda? Słyszę, że się śmieje. – Nie, spokojnie. Oddycham z ulgą. Tylko tego brakowało, żeby w moje problemy została wciągnięta moja rodzina. – Dylan zadzwonił mnie spytać, czy nie wiem, gdzie jesteś – ciągnie. – Kiedy usłyszałem go takiego zaniepokojonego, spytałem, co się stało i mi opowiedział. – Cóż, przykro mi, że zostałeś wciągnięty w moje problemy, Ambrosius.
– A mnie jest przykro, że nie przyszłaś z nimi do mnie. – Szczerze mówiąc, nie wpadło mi to do głowy. – Wzdycham. – Ale widzę, że dobrze się stało. Dylan do ciebie dzwonił, a ja nie chcę, żeby wiedział, gdzie jestem. Słyszę, że znów się śmieje. – Typowa reakcja twojej babci Ankie, Yanira. Nawet pod tym względem jesteście podobne. Pamiętam, raz, jak się pokłóciliśmy i zniknęła. Nie miałem od niej znaku życia przez tydzień. Tak jak ty, doskonale umie się ukryć, kiedy chce. Uśmiecham się, słysząc to, rozmawiam z nim chwilę i obiecuję, że do niego zadzwonię, jeżeli będę czegoś potrzebowała, a potem się rozłączam. Ambrosius wywołał uśmiech na mojej twarzy. Kładę się do łóżka, żeby odpocząć, ale znów dzwoni telefon. Co za beznadziejny aparat! Patrzę na wyświetlacz i widzę imię mojego ukochanego. Plan A: odebrać. Plan B: nie odbierać. Plan C: rzucić telefonem o ścianę, żeby przestał dzwonić. Z całą pewnością najmniej sensowny jest plan C. Wybieram plan B, ale kończy się tym, że realizuję A: odbieram. – Kochanie… W jego głosie słychać zmęczenie i niepokój. Zamykam oczy. – Co? – Kocham cię… – Świetnie. Cieszę się. Wiem, że mój chłód rani mu serce. Zmienia taktykę i znów zaczyna pytać. – Gdzie jesteś? – Nie wypytuj, bo ci nie powiem. – Dlaczego? – Bo nie chcę cię widzieć. Niezłe kłamstwo mu wciskam. Sama w to nie wierzę! Po chwili pewnej napięcia ciszy wzdycha. – Umieram z tęsknoty – mruczy. – Oddałbym wszystko, żeby… – Nienawidzę tego domu – przerywam mu. – Nienawidzę tej kuchni i tego cholernego blatu, na którym wiem, że kochałeś się z Caty. Nie chcę wracać, bo nie czuję, że to mój dom i… – Kupimy inny – przerywa mi. – Jaki będziesz chciała. Sama wybierzesz i przyrzekam, że nie sprzeciwię się niczemu, co będziesz chciała. Ale, proszę, powiedz, gdzie jesteś albo wróć. – Nie. Słyszę jego desperację. – Przynajmniej się nie rozłączaj – prosi, nie zmieniając tonu. – Daj mi poczuć, że mam cię przy sobie, możesz się nawet nie odzywać. Siedzę na łóżku w szlafroku, nie ruszam się, nie odzywam… nie rozłączam się. Słysząc jego oddech w słuchawce, uspokajam się. Siedzimy tak dziesięć minut. Żadne z nas się nie odzywa, aż w końcu Dylan przerywa milczenie.
– Kocham cię, skarbie. Chcę, żebyś o tym wiedziała. Nie jestem w stanie dłużej tego wytrzymać, więc się rozłączam, a po policzkach spływają mi dwie ciężkie łzy. Mam nadzieję, że telefon zadzwoni jeszcze raz. Ale nie dzwoni. Milczy, a ja zwijam się w kłębek na łóżku i zasypiam. Budzę się zziębnięta. Zasnęłam w samym szlafroku, z mokrymi włosami. Spoglądam na zegarek i widzę, że jest trzynaście po drugiej w nocy. Wstaję i przeglądam się w lustrze. Wyglądam strasznie, włosy mam oklapnięte z jednej strony. Ściągam wilgotny szlafrok, ubieram się, związuję włosy w kitkę i siadam w fotelu. Włączam telewizję i za pomocą pilota przełączam kolejno dwieście dostępnych kanałów, aż trafiam na film To musisz być ty i wpatruję się w niego jak głupia. Uwielbiam komedie romantyczne. W czasie trwania filmu zajmuję się tylko oglądaniem i nie chcę myśleć o niczym innym, ale Dylan, chociaż nie dzwoni, jest obecny w moim życiu, w mojej głowie i w moim sercu. Nie ulega wątpliwości, że nie da się z nim walczyć. Kiedy film się kończy, wycieram oczy chusteczką higieniczną. Nie chce mi się spać. Szukam MTV i szczęka mi opada, bo znowu trafiam na piosenkę Michaela Boltona. Czyżby to był znak? Nie wiem, ale znów płaczę. Potrzebna mi świeża chusteczka. Biorę torebkę, otwieram i znajduję w środku list od Luisy, matki Dylana, który zostawiła, aby wręczono mi go w dniu ślubu. Jeszcze tu jest? Otwieram go i kilka razy czytam, łkając. Kto pierwszy prosi o wybaczenie, jest odważniejszy. Kto pierwszy wybacza, jest silniejszy. Kto pierwszy zapomina, jest szczęśliwszy. W tej chwili jej słowa sprawiają, że dociera do mnie, że nie mogę tego dłużej ciągnąć, a przede wszystkim, że nie jestem w stanie żyć bez mojego ukochanego. Postanawiam więc zakończyć ten absurd. Dotykam kluczyka, który noszę na szyi. Patrzę na zegarek, jest za dwadzieścia trzy piąta. Piszę liścik dla Valerii, wsuwam go jej pod drzwi, zbieram moje rzeczy, płacę w recepcji, zamawiam taksówkę, podając adres miejsca, które jest teraz moim nowym domem. Na miejscu, kiedy taksówka odjeżdża, otwieram bramę z sercem bijącym tysiąc razy na minutę. Idę do domu i widzę z zewnątrz światło w salonie. Bezszelestnie wsuwam klucz do zamka, wchodzę i zamykam drzwi. Przez kilka sekund stoję, opierając się o nie. Ale jestem zdenerwowana! Zostawiam torebkę w wejściu, idę do salonu, w którym zastaję Dylana. Siedzi na kanapie z głową na oparciu. Ma zamknięte oczy. Przyglądam mu się i z zaskoczeniem dostrzegam ciemny zarost na brodzie. Odkąd go znam, nigdy nie widziałam go z brodą. Wygląda seksownie i kusząco. Śpi. Przed nim leży komórka, włączona cyfrowa ramka ze zdjęciami, otwarta butelka wody i szklanka. Po tym, ile wypił tamtego wieczoru, na pewno długo będzie miał dość alkoholu. Widać, że katował się oglądaniem zdjęć. Dlaczego my, ludzie, jesteśmy tacy głupi? Kiedy mam go przed sobą, moje ciało się rozluźnia. Kiedy mam go przed sobą, moje życie odzyskuje sens.
Kiedy mam go przed sobą, mam wszystko, co kocham, czego pragnę i czego nie będę się wyrzekać. Po cichu podchodzę do niego, ale kiedy mam go dotknąć, zamieram. Widać, że jest zmęczony i ma podkrążone oczy. Tak jak ja. Niezły duet! Ściągam białą skórzaną kurtkę, patrzę na koszulkę, którą mam na sobie i się uśmiecham. Siadam na stole przed nim i mu się przyglądam. Podobno kiedy ktoś człowieka obserwuje, ciało to wyczuwa i reaguje. Chcę się przekonać czy to prawda. Ale niecierpliwość bierze górę. Przesuwam się do Dylana, kładę wargi na jego wargach i go całuję. Och, tak… Jego zapach, jego smak… Jak ja za nim tęskniłam! Dylan, czując to, otwiera oczy. – Yanira… – szepcze zdezorientowany. Budzi się i siada na kanapie. – Kiedy… kiedy wróciłaś? – Jak mówi Michael Bolton, jak mam żyć bez twojej miłości? – szepczę zakochana po uszy. Patrzy na mnie oszołomiony. Romantyczny w naszym związku jest on, nie ja. Pewnie myśli, że zwariowałam albo upiłam się chichaítos. – Zawsze lubiłem tę piosenkę – mówi. Nieźleeeeeee! Zna ją! – Ja też. – Nie odrywam od niego wzroku. Dylan chce się ruszyć, ale ja nie pozwalam mu wstać ani mnie dotknąć. – Twoja matka miała rację. – Moja matka? – pyta zdezorientowany. – W liście napisała, że ten, kto pierwszy prosi o wybaczenie, jest odważniejszy, ten, kto pierwszy wybacza, jest silniejszy, ten, kto pierwszy zapomina, jest szczęśliwszy i… Ale nie mogę powiedzieć już nic więcej. Mój chłopak, mój mąż, mój przystojniak, mój ukochany, bierze mnie w ramiona i całuje… całuje… całuje. Chcę upajać się nim tak jak on mną. Przywieram do jego ciała i całuję go szaleńczo, z desperacją. Trwamy tak kilka sekund, aż w końcu Dylan na mnie spogląda. – Masz koszulkę pojednawczą – szepcze. Uśmiecham się. Oddech mamy przyspieszony. – Tę samą, którą miałam na sobie tamtej nocy, kiedy próbowałam wejść do twojego gabinetu, ale mnie nie wpuściłeś. Chciałam, żeby wszystko się dobrze skończyło, ale… – Przykro mi, kochanie. Przepraszam. Obiecuję ci, że to się nigdy więcej nie powtórzy. Pragnę poczuć jego wargi i pieszczoty. – Wiem, ale musimy porozmawiać – mówię, całując go. – Tak. – Teraz – nalegam. – Później – odpowiada. Obsypuje moją twarz, szyję i wargi słodkimi pocałunkami, a ja się odwzajemniam. Oboje chcemy
zgody. Potrzebujemy się natychmiast. Nie chcemy się kłócić. Tylko się kochać i być razem. Tylko tego. – Masz rację, musimy porozmawiać – szepcze Dylan, kiedy jego wargi odrywają się od moich. – Później – mówię teraz ja, podniecona. Uśmiecha się i odsuwa się ode mnie. – Muszę się umyć – mówi. – Chyba… – Później – powtarzam. Nie odrywając od niego wzroku, wsuwam dłonie pod jego szarą koszulkę i ściągam ją. Dotykam jego barków, całuję je i wdycham zapach jego skóry. Uwielbiam go. Potrzebuję go. Podniecony tym, co widzi w moim spojrzeniu, również zdejmuje mi koszulkę i pozwala jej opaść na podłogę obok mojej. Później, nie odrywając swoich pięknych oczu od moich, rozpina mi stanik. Patrzy na moje piersi, wypuszcza bieliznę z dłoni i mnie całuje. daję mu dostęp do mojej szyi i całej mnie, chwytam go z całej siły, a on rozpina mi dżinsy i je zdejmuje. Rozbiera mnie niecierpliwie, namiętnie, z rozkoszą. Przemierza moje ciało podnieconym wzrokiem, pozbywając się spodni i bokserek, a kiedy już oboje jesteśmy nadzy, rozpaleni i spragnieni seksu, chwyta mnie i sadza na stole. Później kładzie mnie na plecach i zaborczym gestem ściąga majtki. – Nie wiesz, jak cię potrzebuję – mówi. Kiwam głową. Bez wątpienia ja potrzebuję go tak samo jak on mnie. Rozchylam nogi, żeby zrobił to, o co bez słów go proszę. – Pokaż mi. Dylan klęka przede mną. Jego twarz znajduje się na wysokości mojej wilgotnej, kuszącej pochwy. Bez wahania kładzie na niej wargi i robi to, czego potrzebuję. Pożera mnie gwałtownie, z miłością, z namiętnością, a ja otwieram się dla niego i daję mu całą siebie. Jęczę z rozkoszy i, unosząc się, siadam na stole, zanurzam palce w jego włosach i zachęcam go, żeby kontynuował, a sama przywieram do niego. Och tak… Tego właśnie chcę. Przypiera szalony atak, a ja czuję, że bierze mnie wargami. Wykorzystuje każdą swoją broń, żeby doprowadzić mnie do szaleństwa, a kiedy moja łechtaczka jest nabrzmiała i tkliwa, ssie ją, a ja rozpływam się z rozkoszy. Jęczę znów, drżę jak szalona, a Dylan bierze mnie na ręce, opiera o ścianę i chce się odezwać, ale szepczę mu w usta: – Twój króliczek prosi cię o wszystko. Domagam się, żebyś mnie wziął. Żebyś był mój. Chcę się poczuć żywa w twoich ramionach i chcę zapomnieć o tym, co się stało. Pieprz mnie, kochanie. Pieprz mnie gwałtownie, z impetem, gorączkowo, bo tego potrzebuję. Uśmiecha się. Uwielbiam jego uśmiech. Muska wargami moje. – Kapryśnico… – szepcze. Pewnie ma rację. Jestem kapryśna. Ale moim kaprysem jest on. Nasze wspólne chwile. Nasz szalona i dzika seksualność. Nie mówiąc nic więcej, zanurza swój sztywny, podniecony członek w mojej intymnej wilgoci, a kiedy znajduje się we mnie cały i czuję jego miednicę przy mojej, krzyczymy oboje, jęczymy i dajemy się ponieść perwersji i chwilowemu spełnieniu. W jego ramionach rozkoszuję się przyjemnością, jaką mi daje, a on zanurza się we mnie raz za razem
desperackimi pchnięciami. Przyjmuję go, marząc, żeby nigdy nie skończył. Żar rozlewa się po moim ciele, a jemu drżą nogi. Wiem, że jego orgazm jest blisko. – Boże, kochanie… – szepcze. – Pragnę cię tak, że chyba będę zbyt ostry. Nowe pchnięcie wyzwala ze mnie jęk. – Chcę, żeby mój wilk był ostry, silny, wymagający – krzyczę rozszalała. – Nie przerywaj. – Jesteś pewna? Kiwam głową. – Domagam się tego, kochanie – szepczę. – A kiedy skończymy, chcę wejść do pokoju i dalej się z tobą zabawiać, do rana. Jestem rozpalona, stęskniona. Potrzebuję cię i chcę widzieć i wiedzieć, jak bardzo potrzebujesz mnie ty. Podniecony moimi słowami wydaje z siebie stłumiony ryk, chwyta mnie za uda, rozchyla i je bez wahania i zanurza się we mnie z impetem. O Boże, co za rozkosz! Tak… tego właśnie chcę… tego pragnę… tego potrzebuję. Pomiędzy ścianą a nim czuję się całkowicie bezwolna, kiedy jego dłonie trzymają mnie od wewnętrznej strony ud, rozchylając je bardziej, żebym dała mu lepszy dostęp. Podoba mi się to, jest mi miło, a doznanie, jakie wywołuje tak głęboka jego obecność, jest na tyle miażdżące, że po chwili oboje drżymy i osiągamy orgazm. Zmęczeni, ale szczęśliwi, trwamy w swoich ramionach, opierając się o ścianę. Przez kilka minut pokój wypełniają nasze gorące oddechy. Piersi nam się unoszą i opadają jak szalone. W końcu Dylan wysuwa się ze mnie. – Już nigdy więcej nie pozwolę ci odejść – mruczy, nie wypuszczając mnie. – Ja też sobie na to nie pozwolę, kochanie. A teraz chodźmy do sypialni na ciąg dalszy, jak ci zapowiedziałam. Jesteś gotowy? Patrzy na mnie z uśmiechem, przerzuca mnie sobie przez ramię i daje mi klapsa w pupę. – Króliczek nabrał ochoty na zabawę – szepcze. Uśmiecham się rozbawiona. Szczęście znów przepełnia moją duszę. – I jest bardzo rozpalony – dodaję.
14. Nie mogę bez ciebie żyć Po upojnej nocy pełnej seksu z mężem budzę się lekko zdezorientowana. Ale kiedy zerkam na jeżynowy kolor ścian, wiem, gdzie jestem i się uśmiecham. Po raz pierwszy, odkąd tu jestem, kiedy otworzyłam oczy, poczułam się jak w domu. Zerkam na cyfrowy zegarek, który stoi na szafce nocnej i widzę, że jest piętnaście po dziewiątej. Drzwi do łazienki się otwierają i wychodzi z niej Dylan owinięty czarnym ręcznikiem w pasie. Patrzy na mnie, przygryzając dolną wargę. – Jeszcze nie masz dość? – pyta. Spoglądam na niego. – Nie – odpowiadam, widząc jego zmysłowe spojrzenie. – Zwłaszcza, kiedy przygryzasz tak wargę. Parska śmiechem, a ja przywołuję go, żeby położył się obok mnie. – Przyjemność nic nie kosztuje. – Chciałaś powiedzieć: myślenie – mówi rozbawiony. Zachwycona tym, że jestem obok niego, wzdycham. – Bez wątpienia, jeżeli chodzi o ciebie, to przyjemność – odpowiadam. Dylan, mój romantyczny mąż przysuwa wargi do moich i doprowadza mnie do szaleństwa, nucąc: Tell me how am I supposed to live without you. Now that I’ve been loving you so long. Ma przepiękny głos. Słuchanie tej piosenki Michaela Boltona w jego wykonaniu, kiedy mnie całuje i patrzy mi w oczy, jest seksowne, gorące i prowokujące. Bardzo prowokujące. Kiedy kończy pocałunek, mam ochotę wziąć go bez litości, ale wiem, czego potrzebujemy. – Musimy bardzo poważnie porozmawiać – mówię. Muska palcem kontur mojej twarzy. – Kiedy się złościsz, jesteś bardzo ładna – szepcze. Podobają mi się jego słowa. – A ty jesteś dziwny. Dylan parska śmiechem, nie wypuszczając mnie z objęć. – Powiedziałem ci to właśnie słowami piosenki: „Jak mam teraz żyć bez ciebie?”. Krew się we mnie burzy. – Nie chcę już nigdy więcej przechodzić przez to, co przeżyliśmy w ostatnich dniach – dodaje, patrząc mi w oczy. – I zapewniam cię, że z mojej strony to się nigdy więcej nie powtórzy. Chyba go zjem! Kiedy chcę obsypać go pocałunkami, magiczną chwilę przerywa jakiś dźwięk. To pager Dylana. Klnie i się nie rusza, aż w końcu jak go biorę z nocnej szafki i mu podaję. – Może to coś ważnego – mówię. Bierze go ode mnie z wyraźnym niezadowoleniem, patrzy i klnie. A jednak coś ważnego. – Muszę jechać do szpitala. Mój pacjent… Kładę palec na jego wargach. Nie musi mi się tłumaczyć. W jego rękach spoczywa życie innych ludzi.
– Rozmawiałem ze znajomym, który ma agencję nieruchomości – mówi, ubierając się. – Umówiłem się z nim na spotkanie dziś po południu, o piątej. Do tej godziny skończę pracę. Może przyjechałabyś po mnie o piątej do szpitala i zaczęlibyśmy się wspólnie rozglądać za nowym domem? – Mówisz poważnie? Czule głaszcze mnie po głowie. – Całkiem poważnie. Mogę być szczęśliwy tylko wtedy, kiedy ty jesteś szczęśliwa, kochanie. Jak zwykle jego romantyzm odbiera mi mowę. Kiwam głową zadowolona. – Później możemy pójść na kolację – ciągnie. – Musimy porozmawiać o tym, co się stało, a jeżeli wrócimy do domu, rozbiorę cię i rozmowy nie będzie. Co ty na to? – Będę o piątej w szpitalu. Pół godziny później Dylan wychodzi, a ja zostaję sama. To, co zamierza dla mnie zrobić, jest bardzo ważne. Wiem, jak bardzo lubi ten dom i to, że chce go ze względu na mnie sprzedać, żeby kupić inny, sprawia, że jestem bardzo… bardzo szczęśliwa. W ciągu dnia rozmawiam ze wszystkimi Ferrasami. Co za klan. Jeden po drugim dzwonią do domu, żeby się dowiedzieć, czy dobrze się czuję i czy kryzys został zażegnany. Śmieję się, kiedy rozmawiam z ogrem. Jest przejęty moim powrotem do tego stopnia, że nawet popłakuje. Rozmawiam też z Ambrosiusem. Chcę go uspokoić. Dzwonię również do Valerii, która cieszy się z naszego pojednania. Chcę ją któregoś dnia odwiedzić z Dylanem, żeby jej go przedstawić. Zgadza się, zachwycona, chociaż kiedy się rozłączam, odnoszę wrażenie, że mi nie uwierzyła. Jestem przekonana, że myśli, że o niej zapomnę. Po południu zakładam ładną, skromną turkusową sukienkę. Do szpitala docieram parę minut przed piątą i postanawiam wjechać na piętro, na którym znajduje się gabinet mojego cudownego męża. Kiedy drzwi windy się otwierają, widzę go w głębi, jak rozmawia z innym lekarzem, w niebieskim czepku na głowie. Ale przystojniak z tego mojego śniadego doktora! Nie podchodzę do niego. Wygląda na skupionego, kiedy z drugim lekarzem patrzy w tablet, który trzyma w dłoni. Podchodzi do niego pielęgniarka, która podaje mu papiery, ale po tym, jak na niego patrzy, wnioskuję, że chętnie dałaby mu coś więcej. Na miłość boską, czy ta żmija nie ma wstydu? Chwileczkę, czy ta suka nie widzi obrączki, którą mój mąż nosi na palcu? Nie ma co, my, kobiety, kiedy chcemy, jesteśmy prawdziwymi egoistycznymi harpiami. W tej chwili ta nią właśnie jest. Nie ruszając się z miejsca, obserwuję jak Dylan przegląda dokumenty, a ona robi słodkie minki i kokieteryjnie dotyka sobie włosów. Pourywam jej uszy! Wrze we mnie moja hiszpańska krew, a kiedy nie jestem w stanie znieść tego wzburzenia dłużej, podchodzę do nich z prędkością huraganu i witam się. – Cześć, kochanie. Dylan uśmiecha się na mój widok i całuje mnie w usta. – Cześć, skarbie, dawno przyjechałaś? Cieszę się, że nie ma nic do ukrycia i pozwalam mu się objąć w pasie. Dylan spogląda na swoich kolegów.
– Znacie moją żonę Yanirę? Kręcą głowami, a Dylan spogląda na mnie. – To Olfo i Tessa – mówi. Witam się z obojgiem uprzejmie i obejmuję Dylana w pasie. – Dużo ci zostało? Jeśli chcesz, poczekam na ciebie w twoim gabinecie – mówię. Uśmiecha się i zdejmuje niebieski czepek. – Od tej chwili jestem cały twój, piękna. Uśmiecham się, a pozostała dwójka mi się przygląda. Mina Tessy zmieniła się zupełnie, a ja mam ochotę powiedzieć jej: pieprz się! Ale się powstrzymuję, posyłam jej jedynie przelotne, ale wymowne spojrzenie, wzdycham, puszczam do nich oko i żegnam się z nimi. Idę przez szpital za rękę z Dylanem i uśmiecham się, kiedy rozpoznaję niektórych lekarzy. Spotykamy się z Martínem Rodríguezem, okulistą i umawiamy się któregoś wieczoru na kolację. Kiedy wchodzimy do gabinetu, Dylan zamyka drzwi i całuje mnie niecierpliwie. – Boże, mała, nie mogłem się doczekać twojego przyjścia – mruczy. Rozśmiesza mnie. – Słuchaj, wiesz, że jesteś bardzo seksowny w tym stroju? Chyba powinieneś zabrać do domu taki czepek i fartuch. Nie sądzisz? Dylan parska śmiechem. – Nie mogę się doczekać, żeby zabawić się z tobą w lekarza i pacjentkę – dodaję. Rozbawiony ściąga fartuch i wchodzi do wydzielonej części, żeby się ubrać. Idę za nim. Jest w niej małe łóżko. Bez wahania rzucam mu się znowu w objęcia i dwie sekundy później leżymy na małym tapczanie. Bez słowa wsuwam dłoń do jego spodni i zaczynam go pieścić. – Odważy się doktor na szybki numerek? – mruczę. Uśmiecha się niepewnie. Kusi go ta propozycja, ale w końcu wstaje z łóżka. – Drzwi są otwarte i wszyscy wiedzą, że tu jesteśmy. Obiecuję, że w domu zrobię to z tobą tyle razy, ile tylko będziesz chciała. Robię podkówkę, a on zamyka drzwi pokoiku i rozpina sobie spodnie. – Chodź tu, kapryśnico – mówi. Bierze mnie w ramiona i opiera mnie o drzwi, które zamknął, żeby mieć pewność, że nikt nie będzie mógł ich otworzyć. Jego dłonie wsuwają się pod moją sukienkę. Nie zdejmuje mi majtek, przesuwa je tylko na bok. – Powstrzymaj jęki – szepcze, patrząc na mnie – bo cały szpital się dowie, co robimy. Wchodzi we mnie. Rozkosz jest intensywna, niewiarygodna. Obejmuję go nogami w pasie i daję się ponieść chwili. Daję mu się przelecieć. Daję mu się posiąść. To ja zachęciłam go, żeby to zrobił i teraz postanawiam zwyczajnie upajać się zwycięstwem. Jak powiedziałam, numerek jest szybki, bez wstępów i ceregieli. Kiedy kończymy, stawia mnie na podłodze i się wycieramy. – Dalej – szepcze rozbawiony, otwierając drzwi. – Chodźmy stąd, zanim zaczniemy następny, już nie taki szybki. – Hmmm… – mruczę. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie pomysły przychodzą mi do głowy na to, co
moglibyśmy robić w tym łóżku. – Dalej, kusicielko, wychodź stąd! Zaśmiewając się, wchodzimy do windy i zjeżdżamy na parking, gdzie wsiadamy do jego samochodu i jedziemy prosto do agencji jego znajomego. Kiedy mnie pytają, jakie mam oczekiwania wobec domu, dostaję słowotoku. Pomysłów nie ma końca! Mówię, że chciałabym, żeby miał dach z czarnego łupka, dwa piętra, cztery lub pięć sypialni, parę łazienek, przestronną kuchnię, a spełnieniem marzeń byłby basen. Pokazują nam trzy domy, które spełniają moje wymagania, ale żaden mnie nie przekonuje. Jak ma jedno, to brakuje mu czegoś innego. Umawiamy się ze znajomym Dylana, że przyjedziemy jeszcze raz obejrzeć kolejne. Żegnamy się z nim i jedziemy na kolację. Miejsce, które wybrał Dylan, znajduje się na przedmieściach. Jest to hotel z restauracją, który nazywa się California Suite. Wie, że uwielbiam bakłażany i obiecuje, że tutejsze będą mi smakowały. I faktycznie, są rewelacyjne. – Cóż… – zaczyna mój chłopak. – Chyba ja pierwszy zabiorę głos. Po pierwsze, chcę cię przeprosić za wszystko, co się wydarzyło. Chyba jestem egoistą, jeżeli chodzi o ciebie. Chcę cię mieć wyłącznie dla siebie do tego stopnia, że nie dociera do mnie, że zasługujesz na coś więcej. – Więcej?! Dylan kiwa głową. – Zasługujesz na to, żeby spełnić swoje marzenia. Urodziłaś się, żeby śpiewać, nie po to, żeby malować ściany i przesuwać meble. Uśmiechamy się. – Poza tym, zakochałem się w tobie między innymi ze względu na twoją osobowość i piękny głos. Ale boję się myśli, że być może, kiedy osiągniesz swój cel, zapomnisz o mnie i… – Dylan, jak możesz tak myśleć? – To ty, niechcąco, czasami sprawiasz, że zaczynam we wszystko wątpić. Wiem, że mnie kochasz, wiem to, kochanie. Ale moja matka była jedną z największych artystek na ziemi i widziałem, jak bardzo się z tego powodu kochali i nienawidzili. A teraz jestem w takim samym położeniu i podświadomie się boję. Boję się tego, że tak bardzo skupisz się na karierze, że o mnie zapomnisz. Że podczas podróży kogoś poznasz albo że… – Co ty za głupoty wygadujesz? – przerywam mu. – Nie jestem twoją matką i… – Ona była wielką kobietą, na scenie i poza nią – przerywa mi. – Ale sława i kariera czasami sprawiały, że podejmowała niewłaściwe decyzje i… – Ja tego nie zrobię – oznajmiam z przekonaniem. – To nieuniknione, kochanie. Wierz mi, wiem, o czym mówię. – Nie podejmę złych decyzji – powtarzam. Dylan się uśmiecha i głaszcze mnie po policzku. – Chcę tylko, żebyś pamiętała, że cię potrzebuję i kocham. To wszystko. O Boże! O Boże! Mam ochotę obsypać go pocałunkami. Jak to możliwe, że jest taki przystojny i na dodatek mówi mi takie romantyczne rzeczy? Przysuwam się do niego z uśmiechem i, przywołując piosenkę Michaela Boltona, szepczę: – Nie zapominaj, że nie jestem w stanie bez ciebie żyć.
Nieźleeeee! Z każdym dniem staję się bardziej romantyczna. Dylan się uśmiecha. Ta piosenka jest z całą pewnością wyjątkowa dla nas. – Wybacz mi, proszę – ciągnie, całując mnie. – Wszystko wymknęło mi się wtedy spod kontroli. Przez całą kolację dręczyła mnie zazdrość i… – Dlaczego byłeś zazdrosny? Wypija łyk drinka. – Widziałem, że świetnie dogadujesz się z wieloma osobami. Nie mogę zapominać, że jestem od ciebie o jedenaście lat starszy i… – I pomyślałeś, że z nimi mogę się lepiej bawić niż z tobą, prawda? Nie zaprzecza, a ja przysuwam się do niego i szepczę zakochana: – Ale ty jesteś głuptasem, skarbie, a taki niby dorosły! Jego mina mówi wszystko, a ja parskam śmiechem. – Zapomniałeś, że kiedyś ci powiedziałam, że dla mnie wiek ma znaczenie tylko w przypadku wina i serów? – Widzę, że się uśmiecha. – Chcę ci powiedzieć jasno, że nigdy nie gustowałam w rówieśnikach – dodaję. – Zawsze wolałam starszych. Takich ja ty. Zakłopotana mina nie znika z jego twarzy. – I… odkąd cię poznałam, nie zwracam uwagi na nikogo poza moim cudownym mężulkiem. – Widzę, że minę ma cały czas tę samą. – I, albo zmienisz minę, albo przysięgam, że się wścieknę i zrobię tu karczemną awanturę – syczę. W jednej chwili na jego twarzy pojawia się uśmiech. To mi się podoba. Wykorzystuję sytuację. – Teraz moja kolej. Dlaczego wyrzuciłeś mnie z gabinetu i nie pozwoliłeś wejść? – Bo byłem wściekły, a kiedy się wściekam, lepiej żebym był sam i się uspokoił, bo inaczej wybuchnę. Znam siebie, tak jest lepiej. – I zawsze tak będzie? – Nie. Bo jeżeli po wyjściu z gabinetu ciebie ma nie być, wolę wybuchnąć w twojej obecności, najwyżej oberwiesz rykoszetem. – Nie wiem, czy taka odpowiedź mnie zadowala. – Innej nie ma, kochanie. Mam trzydzieści siedem lat i do tej pory zawsze, kiedy mi się coś działo, reagowałem w ten sam sposób. Ale teraz nie jestem sam i… – I nigdy już tego nie zrobisz, prawda? Dylan kręci głową. – Chcę cię spytać o coś z innej beczki. – Słucham. – Miałeś romans z Tessą? Zaskoczony tym, jaki obrót przyjęła rozmowa, patrzy na mnie, jakby nie rozumiał, o co chodzi. – Z Tessą, pielęgniarką ze szpitala – drążę. – Może nie zauważyłeś, że patrzy na ciebie wzrokiem dalekim od przyzwoitości? Dylan się uśmiecha. – Nie, skarbie. Nic między nami nie było – odpowiada. – Na pewno?
– Na pewno. Nie będę cię okłamywał w tak błahej kwestii i proszę, nie doszukuj się czegoś, czego nie ma. Nie będę zaprzeczał, że niektóre kobiety ze szpitala są czasami dla jednych lekarzy milsze niż dla innych, ale spokojnie, jedyną, która jest w stanie zatrzymać mnie w łóżku, żebym spełniał jej kaprysy, jesteś ty. – Hmmmmm… Podoba mi się to – mówię zadowolona, oblizując lód z łyżeczki. – Moja kolej na pytanie – mówi Dylan. – Gdzie się zaszywałaś przez te dni i noce? – W Aparthotelu Dos Aguas, z Valerią. – Kim jest Valeria? – pyta zaskoczony. – To czarująca dziewczyna, z Madrytu, którą poznałam tej nocy, kiedy wyszłam z domu. Można powiedzieć, że to ona o mnie dbała przez te dni i że mam w Los Angeles przyjaciółkę spoza kręgu znajomych rodziny Ferrasa. Jeżeli chcesz, jak skończymy, możemy jechać do baru, w którym ją poznałam. Rozmawiałam z nią rano i dziś ma wieczorną zmianę. Masz ochotę? – Tak. Chcę jej podziękować za to, że się tobą zajęła. – Skoro mowa o wdzięczności, Valeria ma mały problem i może będziesz w stanie jej pomóc. – Pewnie – odpowiada Dylan. – Co jej jest? Opowiadam to, co usłyszałam od Valerii, a kiedy kończę, mój mąż patrzy na mnie z poważną miną. – Ty to nazywasz małym problemem? – pyta. – Chciałabym, żeby miała najlepszych lekarzy, i wiem, że ty możesz to załatwić. Od jakiegoś czasu odkłada pieniądze i marzy, żeby zakończyć to wszystko raz na zawsze. Może byłbyś w stanie to przyspieszyć. Masz kontakty i jestem pewna, że… – Zobaczę, co mogę zrobić, kochanie, dobrze? Kiwam głową. – Omar mi powiedział, że ludzie z wytwórni chcą się z tobą spotkać – mówi. – W celu? – Chcą wydać twoją płytę. Chcą jak najszybciej rozkręcić twoją karierę. Kiedy to mówi, widzę, że pochmurnieje. – Teraz nie… – szepczę. – Teraz chcę tylko być z tobą. Dylan wbija we mnie kasztanowe oczy i zadziera brodę. – Wiesz, że gdyby chodziło o mnie, zapomniałbym o sprawie – mówi. – Ale chcę, żebyś była przy mnie szczęśliwa i nie będę dla ciebie przeszkodą. Ty zaakceptowałaś moją pracę, jej godziny i wyjazdy z nią związane, a ja zaakceptuję twoją. Chcę, żebyś nagrała tę płytę, dla mnie i dla siebie. Jego pewność i słowa przyprawiają mnie o gęsią skórkę. – Jesteś pewien? Nie odrywając wzorku od moich oczu, kiwa głową. – Podarowałem ci klucz do mojego serca – szepcze. – Jestem pewien. Wszystko w nim mnie zachwyca. Nie przejmując się tym, że na nas patrzą, wstaję, siadam mu na kolanach, obejmuję go z uwielbieniem i całuję. – Nigdy więcej mnie od siebie nie opychaj, bo pożałujesz, jasne? – Odebrałem nauczkę, kapryśnico. Uśmiechamy się oboje. Dylan prosi o rachunek i objęci wychodzimy z restauracji. Samochodem
Dylana jedziemy do molo w Santa Monica, parkujemy i za rękę idziemy do baru, w którym pracuje Valeria. Kiedy wchodzimy, przygląda nam się paru mężczyzn, a kiedy Valeria się odwraca i mnie widzi, jej twarz rozświetla szeroki uśmiech. Odstawia tacę i podchodzi do nas nieśmiało. Obejmuję ją. Ona desperacko odwzajemnia uścisk. – Dziękuję, dziękuję, dziękuję, Yanira – mruczy. Wzruszona tym, co dla nas obu znaczy to „dziękuję”, spoglądam na nią i wskazuję Dylana, który nam się przygląda. – Valeria, przedstawiam ci mojego męża Dylana – mówię. Wita się z nią serdecznie dwoma buziakami i chwyta ją za rękę. – Bardzo dziękuję za to, że zatroszczyłaś się o moją żonę, kiedy mnie nie było. Valeria jest speszona. – Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiada. Kiedy wszyscy się już znają Valeria pyta, czego się napijemy. – Whisky z lodem – prosi Dylan i zerka na mnie. – Gdzie jest łazienka? – W głębi po prawej – mówię. Kiedy zostajemy same, Valeria spogląda na mnie. – Na miłość boską, gdybyś mi powiedziała, że twój mąż jest takim przystojniakiem, zabiłabym cię, żeby go przechwycić dla siebie – szepcze. – Yanira, ale masz niezłego męża! Uśmiecham się rozbawiona. – To prawda, jest najlepszy. Valeria przejęta wraca za bar, bierze dwie szklanki, przygotowuje to, co zamówił Dylan i nie pytając mnie o nic, nalewa mi rum z coca-colą. – Wszystko wróciło do normy? – pyta. – Tak. W końcu postanowiłam zrobić pierwszy krok i wrócić. Kochamy się i zasługujemy na to, żeby spróbować. – Cieszę się, kochanie. Ale trzymaj tego swojego przystojniaka krótko, bo z całą pewnością znajdzie się niejedna wydra, która będzie chciała go złapać między nogi. – Wachluje się. – Nawet na mnie zrobił wrażenie, kiedy go zobaczyłam. Parskam śmiechem, a kiedy Dylan wraca, we troje pogrążamy się w sympatycznej rozmowie. Zadowolona przyglądam się, jak rozmawia z Valerią bez najmniejszych uprzedzeń i traktuje ją tak, jak na to zasługuje. Jest rycerski, uprzejmy i czarujący dla nas obu. Śmiejemy się, rozmawiamy, a kiedy Valeria opowiada, że chowałam telefon do minibaru, mój chłopak mnie całuje i uśmiecha się, słysząc to. Spędzamy w barze półtorej godziny, a potem postanawiamy wracać. Żegnamy się serdecznie z moją przyjaciółką, a ja obiecuję, że niedługo do niej zadzwonię. Tym razem jej uśmiech mówi mi, że wierzy, że to zrobię, i to mnie uspokaja. W domu udziela nam się panująca w nim cisza, a kiedy Dylan wyłącza alarm i zamyka drzwi, pcham go na ścianę. – Dzisiaj rządzi króliczek i każe ci się rozebrać – mruczę. – Już?! – Już
– Tutaj… – śmieje się Dylan. – Aha. Tutaj. Chcę, żebyś tej nocy był moim pornogosposiem. – Pornogosposiem? Parskam śmiechem. Dylan nie ma pojęcia, o czym mówię. – W Hiszpanii zrobiły się modne pornogosposie. Gosposie w seksownych strojach, które mają dostarczać wzrokowych atrakcji pracodawcom. Ale ja chcę czegoś więcej. Chcę pornomęża. Chcę, żebyś przygotował mi drinka i przyniósł mi go do jadalni całkiem nago. Dylan patrzy na mnie. Nie rozumie, o co mi chodzi. – Dalej, czekam – ponaglam go. – Rozbierz się i daj mi swoje ubranie. Jesteśmy w domu i chcę się upajać widokami, jakie oferuje mi mój pornomąż. Dylan podejmuje grę i w końcu robi to, o co go proszę. Odwiesza czarną skórzaną kurtkę, zdejmuje marynarkę, krawat, koszulę, buty, skarpetki i spodnie, ale kiedy chce ściągnąć majtki, powstrzymuję go. – To zdejmę ja. – Nieźle… – Dylan się śmieje, a ja wsuwam palce pod gumkę i powoli je zsuwam, obsypując pocałunkami drogę od pępka do kolan. Kiedy jest już nagi i całe ubranie trzyma w rękach, wzdycham i wstaję. – Chce mi się pić – oznajmiam nonszalancko. – Przynieś mi coś do picia. – Na co ma pani ochotę? Patrzę na niego rozmarzona, mówię mu wzrokiem, czego chcę i wzdycham. – Na początek coś orzeźwiającego – odpowiadam. – To, co ty chcesz. Mój ukochany idzie do kuchni. Ja podziwiam jego jędrne pośladki, długie nogi, szerokie plecy i śniadą skórę. – Matko kochana… – mówię do siebie. – Co za przystojniak… Kiedy znika w kuchni, kładę jego ubrania na podłodze i ruszam za nim jak zahipnotyzowana. Muszę na niego patrzeć. Wchodzę i widzę, że otwiera szafkę, wyciąga dwie szklanki, napełnia je lodem, odwraca się i mnie zauważa. – Nie ruszaj się – rozkazuję. Dylan zatrzymuje się ze szklankami w ręce. Przygryzam wargi. – Zrób krok do mnie – mówię. Robi to. Patrzę na jego wielki, sztywny członek i wzdycham. – Rób dalej to, co robiłeś, zanim zmienię zdanie. Moja uwaga go rozpala, podnieca. Z rozbawioną miną otwiera lodówkę. Wyjmuje coca-colę, a kiedy mija mnie po drodze do salonu, daję mu klapsa w pupę. – Idź dalej – mówię. Rozbawiony robi to, o co go proszę. Uwielbiam się przyglądać, jak spaceruje nagi. Ma klasę i styl. Nogi mi drżą z podniecenia, które sama wzniecam i postanawiam usiąść na wielkiej czarnej sofie. Dylan przygotowuje drinki, a ja poprzestaję na tym, że przyglądam mu się z zachwytem. Wreszcie kończy, podchodzi do mnie i wyciąga szklankę w moją stronę. – Proszę, tu jest to, o co mnie pani prosiła – mówi. Wciągnął się w dzisiejszą zabawę. Wypijam łyk drinka.
– Czy pornomąż może usiąść? – pyta Dylan Odstawiam szklankę na stolik. – Nie – odpowiadam. Patrzy na mnie zaskoczony. – Zatańcz dla mnie coś seksownego – proszę. Dylan jest oszołomiony! Zszokowany! Nie rusza się, aż w końcu parskam śmiechem. Ostatnią rzeczą, jaką byłby gotowy zrobić mój mąż, jest egzotyczny taniec. – Odstaw drink i podejdź do mnie. – Kiwam na niego palcem. Siedząc na kanapie, głowę mam właściwie na wysokości jego sztywnego członka. Chwytam go bez wahania. Dylan podskakuje i się do mnie uśmiecha. Ja też się uśmiecham, biorę go do buzi i zaczynam lizać. Jest sztywny, bardzo sztywny. Delikatnie ściskam go dłońmi. – Dzisiaj będziesz moim służącym, a ja twoją panią – mówię. – Zrobisz wszystko, o co cię poproszę, zgoda? Kiwa głową podniecony. Znów wsuwam sobie do ust jego członek i przesuwam po nim kilka razy językiem, doprowadzając go do szaleństwa. Wstaję, patrzę na niego i pcham go na kanapę. – Siadaj – mruczę. Dylan robi to, o co go proszę, a ja zaczynam się rozbierać. Zrzucam z siebie wszystko po kolei, rozpalając go, a kiedy jestem zupełnie naga, siadam na nim okrakiem i widzę, że się uśmiecha. Już wie, że mnie ma, zarozumialec. Uśmiecham się do niego czule, a kiedy muskam wilgotną pochwą jego sztywny członek, szepcze: – Proszę pani, nie wiem, czy będę w stanie się powstrzymać, żeby nie wziąć sytuacji w swoje ręce. Kręcę głową i przygryzam mu język. – Nie waż się. Nasze spojrzenia, pełne namiętności, mówią nam, jak bardzo się pragniemy. Bez skrępowania kładę usta na jego ustach i wsuwam język do środka. Dylan szybko więzi go w swoim wilgotnym wnętrzu i bawi się nim. Upaja się moim smakiem, a ja się nim rozkoszuję. Doprowadza mnie do szaleństwa. Chcę doprowadzić mojego pornomęża i służącego do szybszego bicia serca, kuszę go, próbując wsunąć sobie do środka jego członek. Hmmm, ale pokusa! Przepełnia go pożądanie, ale jestem pewna, że mnie bardziej! Żeby nie kończyć zabawy tak szybko, wstaję z jego kolan, wywołując jego dezorientację. – Chodź ze mną – mówię. Wstaje i wśród pieszczot i pocałunków idziemy do naszej sypialni. Uśmiecha się na widok łóżka. Zdrajca. Plan A: przelecę go. Plan B: przelecę go. Plan C: przelecę go. Plan D: przelecę go. Plan E: przelecę go.
W końcu postanawiam zrealizować cały alfabet: przelecę go! Ale chcę, żeby ta gorąca zabawa jeszcze trwała. – Co sądzisz o swojej pani? – Jest kusząca i apetyczna – odpowiada, patrząc na mnie namiętnie. Świetnie! Powiedział to, co chciałam usłyszeć. – Usiądź na łóżku – żądam. Dylan robi to, a ja znów go kuszę najbardziej grzesznymi muśnięciami. Jak było do przewidzenia, atakuje mnie jak wygłodniały wilk, ale kiedy mnie dotyka, daję mu klapsa i ganię. – Jestem twoją panią, nie dotykaj mnie bez pozwolenia. Mój ukochany wzdycha i powstrzymuje się z typową dla siebie miną zabójcy. – Przepraszam panią. Siedząc na nim okrakiem, chwytam jego członek i nie odrywając od niego wzroku, przesuwam pochwą po jego kuszącym mięśniu. Dylan drży, a ja czuję się jak wulkan przed erupcją. – Proszę pani, doprowadza mnie pani do szaleństwa. – Wielkiego? Kiwa głową i wbija we mnie wzrok. – Do bezgranicznego. Wepaaa…! Tego właśnie chcę! Ślinka mi cieknie, kiedy sobie wyobrażam, co możemy zrobić, jeżeli mu na to pozwolę, i nie mogąc się powstrzymać, wsuwam go w siebie. Tak! Błogosławione szaleństwo! Dylan kładzie dłonie na moich biodrach, a ja, po dwóch pchnięciach, które smakują rozkoszą i podsycają moją ochotę na seks, szepczę: – Czy twoja pani prosiła cię, żebyś to zrobił? Przy kolejnym pchnięciu jęczę z rozkoszy, a on odpowiada gorączkowo: – Nie. Chcę się poruszyć, ale mi nie pozwala. Nowe pchnięcia biorą nade mną władzę i w końcu mu na to pozwalam, chociaż, kiedy się zatrzymuje, zsuwam się z niego szybko. Zaskakuję go. Mnie to denerwuje, ale robię to. Muszę grać moją rolę „pani”. Wstaję i idę na taras. – Chodź! – przywołuję go. Kiedy jesteśmy już na zadaszonym tarasie, patrzę na czarny fotel do trójkąta, który Dylan kupiła do zabawy. – Przygotuj go dla mnie – rozkazuję perwersyjnie. – Będę się na nim bawić sama. Mina mu rzednie. Ostatnią rzeczą, jakiej chce, to zostać wykluczonym z gry. Ale chce ciągnąć zabawę, więc kiwa głową, a ja pragnę podniecić go jeszcze bardziej. – Ty będziesz się przyglądał. Widzę, że zaciska zęby, a żyły na jego szyi stają się widoczne. Nie bawi go to wcale, ale nie
protestuje. Przyjmuje prawy sierpowy, który przed chwilą mu zaserwowałam i milczy, pozwalając mi trzymać stery. Bezwstydnie kładę się na plecach na fotelu. No, nawet największa królowa porno nie robi tego, co ja. Kładę nogi po obu stronach fotela i rozchylam je, bacznie przez niego obserwowana, żeby pokazać mu, jaka jestem wilgotna. – Nałóż na uchwyt grubą końcówkę – rozkazuję. Robi to bez słowa. Mój biedak. Ma anielską cierpliwość. Gdyby poprosił o coś takiego mnie, zrobiłabym mu taką awanturę, że fruwałby pod sufitem. Patrzę na niego coraz bardziej podniecona grą. – Włącz maszynę – żądam, kiedy kończy mocować to, o co go poprosiłam. – I wprowadź we mnie powoli sztuczny członek. Chcę, żebyś kontrolował pchnięcia i przeprowadził mnie przez siedem faz orgazmu. Zrozumiałeś? Wzdycha. Nie odzywa się, ale jestem pewna, że w myślach klnie, na czym świat stoi. Marszcząc brwi, myśli o tym, o co go poprosiłam. Waha się, nie wie, co zrobić, ale w końcu wykonuje polecenie, a kiedy wibrator fotela zaczyna się poruszać, jego palce dotykają mojej pochwy, żeby wsunąć go do mojego wnętrza. – Stój! – krzyczę. Wykonuje polecenie, chociaż nic nie rozumie i patrzy na mnie zdezorientowany. Wstaję z fotela, chwytam go za rękę i pociągam go, żeby położył się na plecach. Uśmiecha się. Ostrożnie siadam na nim okrakiem i go całuję. – Naprawdę myślałeś, że pozwolę, żeby zimna, bezosobowa maszyna zrobiła to, co ty robisz od niej tysiąc razy lepiej? Jego uśmiech staje się szerszy, a ja ześlizguję się na jego członek. Cholera, ale miło! Nagle Dylan daje mi głośnego klapsa. Patrzę mu w oczy. – To za perwersję… proszę pani – mruczy zadowolony. Uśmiecham się. Pochylam się do jego ust i gotowa na wszystko, poruszam się, dążąc do naszego wspólnego spełnienia. – Teraz się dowiesz, czym jest perwersja – szepczę. Poruszam biodrami bez ustanku, wzbudzając w nim fale rozkoszy. Zabawa podnieciła go bardziej, niż przypuszczał. Jest całkowicie zdany na moją łaskę i nie może nic na to poradzić. Przytrzymuje mnie w pasie, chce mnie czuć na swoim członku. Moje ruchy są tak pewne, że się wygina i daje się ponieść przyjemności, jaką mu daję. Och, tak, chcę go tak mieć. Wsuwam i wysuwam jego członek z mojego ciała, trzymając go za ramiona. To ja wyznaczam rytm. W górę… w dół… w górę… w dół. Kiedy widzę, że zagryza dolną wargę, zaczynam się o niego ocierać. Znów zawodzi go siła i może tylko jęczeć, poddając się mi lubieżnie. Moje jęki są ledwie słyszalne. Zagłuszają je jęki mojego ukochanego, a to podnieca mnie jeszcze bardziej. Z całej siły przywieram kolanami do jego żeber i dalej poruszam się okrężnymi ruchami.
Dylan drży. – Doprowadzasz mnie do szaleństwa, kapryśna damo – mruczy, patrząc na mnie. Koniec gry. Żegnaj pornogosposiu i jego pani. Znów jesteśmy sobą. Jego głos, pełen namiętności i erotyzmu, podnieca mnie bezgranicznie. – Jesteś mój i nikt nie będzie się z tobą kochał tak, jak ja – mruczę, patrząc na niego i poruszając biodrami tak, że krzyczy. – Tak – jęczy. – Tak – potwierdzam. Jego drżenie jest coraz silniejsze i coraz bardziej nieokiełznane. Porywam go do siódmego nieba. Nie mogę go pocałować. Jeżeli to zrobię, osłabnę, a tego nie chcę. Chcę widzieć, jak dochodzi, domagam się całej jego rozkoszy dla siebie, tak jak wcześniej on robił to ze mną. Przy kolejnym pchnięciu jego członek dociera do mojej macicy. Teraz wyginam się ja. Głębia naszego zespolenia jest ekstremalna. Czuję, że Dylan drży, a moja pochwa wciąga go z rozkoszą. – Och, tak… tak… – jęczy szaleńczo. – Dojdź dla mnie – żądam. – Nie przerywaj, króliczku… nie przerywaj – cedzi przez zęby. Rozszalała, widząc go w takim stanie, przyspieszam ruchy i przytrzymuję mu dłonie. Jest zdany całkowicie na moją łaskę. Żyły na szyi mu się napinają, a z jego gardła wydobywa się ochrypły, męski dźwięk. Po ostatnim ruchu pod wpływem jego własnych konwulsji, czuję, że wypełnia mnie jego nasienie i nasze płyny mieszają się i stają się jednym. Dylanem wstrząsa rozkosz. Nigdy nie przyglądałam się temu, jak przeżywa orgazm, jestem zachwycona. Szaleję. Sprawia, że czuję się władcza i teraz rozumiem, dlaczego on lubi nade mną panować i widzieć mnie w tym samym położeniu. Kiedy dreszcze rozkoszy ustają, rozluźniam uścisk kolan, pochylam się nad jego ustami i czule go całuję. Smakuję jego słodkie wargi i przechwytuję ostatnie jęki, które są moje i tylko moje. – Przygotuj się, perwersyjny króliczku – mówi. – Bo kiedy okrutny wilk odzyska siły, da ci to, na co zasłużyłaś. Uśmiechamy się i wiem, że oboje jesteśmy szczęśliwi.
15. Odległość W marcu Dylan musi lecieć do Kanady na kongres medyczny. Proponuje mi, żebym jechała z nim, a ja się zgadzam, ale po rozmowie z wytwórnią okazuje się, że to niemożliwe. Muszę być w tych dniach w Los Angeles z powodu nagrań z J.P. – To tylko cztery dni, nie możesz przesunąć nagrań? – pytam Omara. Spogląda na Dylana i przygląda mu się z poważną miną. – Przykro mi, Yanira, ale to niemożliwe – odpowiada mój szwagier. – To interes, pozostali się nie zgodzą. J.P. ma bardzo napięty kalendarz i musimy nagrywać w uzgodnionym terminie. Spoglądam na mojego ukochanego zagniewana, a on wzrusza ramionami i puszcza do mnie oko. – Spokojnie – mruczy i mnie całuje, widząc mój podły nastrój, kiedy wychodzimy ze studia. – Do dupy, twój brat mógł to załatwić. To tylko cztery dni. – Nie ma na to wpływu – odpowiada Dylan, przytulając mnie. – Pomyśl, ze J.P. przyjeżdża nagrywać płytę z Londynu. Jak ci powiedział Omar, to interes, i to taki, który obraca milionami dolarów. Teraz, kiedy ta machina została uruchomiona, nie można jej zatrzymać. Mówiłem ci kiedyś, wszystko ma dobre i złe strony. Dwa dni później mój ukochany i ja musimy się rozstać. W jego oczach widzę, że jest mu przykro, ale nic nie mówi. Przeciwnie, próbuje się uśmiechać i wywołać uśmiech na mojej twarzy. Przez pierwsze dwa dni strasznie za nim tęsknię, ale praca przy piosence w końcu mnie wciąga i skupiam się całkowicie na niej. Dziś jest dzień nagrania i jestem strzępkiem nerwów. Prawie nie mogłam spać i kiedy wstaję, czuję lekkie zawroty głowy. Nie mogę jeść. Nie mam ochoty nawet na cola cao na sucho, które jem co rano. O matko! Czuję się potwornie! W każdej sekundzie, w każdej chwili dnia tęsknię za Dylanem. Gdyby tu był, dodałby mi otuchy, a przede wszystkim uspokoił. Nikt nie potrafi tego tak jak on. Kiedy zjawiam się w studio, sekretarka Omara, ta do której się przystawia pomiędzy spotkaniami, mówi mi, że mam oczekujące połączenie. Zaintrygowana biorę telefon. – Tak, słucham? – odzywam się. – Jak się czuje mój piękny króliczek? To Dylan. Kiedy go słyszę, mało nie rozpłaczę się ze wzruszenia. Z całą swoją miłością mówi mi tysiąc razy, że pójdzie mi wspaniale, uspokaja mnie i prosi, żebym zamknęła oczy, skupiła się na tym, co chcę zrobić i to zrobiła. Ależ on mnie zna! Rozmawiam z nim ponad dwadzieścia minut, a kiedy się rozłączam, uśmiecham się, czując, że naładowałam baterie. Dylan jest sensem mojego życia. Tony obejmuje mnie na powitanie. Wie, że rozmawiałam z jego bratem i że dzięki Dylanowi czuję się szczęśliwa i wyjątkowa, i cieszy się, jakby chodziło o jego własne szczęście. Dziesięć minut później do sali wchodzi Omar i wita się ze mną. Za nim wchodzą J.P. i jego zespół.
Rozmawiamy o tym, co będziemy śpiewać, a ja staram się wypaść najbardziej profesjonalnie, jak potrafię. Udaje mi się, wierzę w to nawet ja sama. Przez godzinę dopasowujemy głosy z jego raperami, a kiedy J.P. jest zadowolony, przystępujemy do nagrania. Nagrywamy piosenkę fragmentami. Niektóre mu się nie podobają i w końcu robimy przerwę na obiad. Żołądek mi w końcu odpuścił i udaje mi się coś zjeść i uspokoić. Nie wychodzi mi tak źle. W czasie posiłku podchodzi przywitać się z nami Sandy Newman, piosenkarka, którą bardzo lubi moja mama. Poproszę ją o zdjęcie, które wyślę mamie. Będzie zachwycona. Zostajemy przedstawione. – No, no… – mówi Sandy. – To ty jesteś tą sławną Yanirą. Padnę. Wie, kim jestem? – Tak, zgadza się – potwierdza Omar. – To moja nowa wokalistka. Sandy patrzy na mnie przez chwilę swoimi ładnymi oczami. – Ty też należysz do tych, co zarzucają tyłkiem, kiedy śpiewają, jak wszystkie dzisiejsze wokalistki? Jej pogardliwy ton wcale mi się nie podoba. – Uwielbiam zarzucać tyłkiem, kiedy śpiewam – odpowiadam. – Ty nie? – Boże, co za wulgarność! Jestem zdania, że na scenie należy zachowywać się elegancko. Nie przyszłoby mi do głowy, żeby zrobić coś takiego. Jedno jest jasne: w czasie moich występów nie ma miejsca na zły smak ani na wulgarność. Nagle czuję odrazę do tej divy i wiem, że moja mama z całą pewnością nie doczeka się jej zdjęcia. – Twój styl i styl Yaniry zupełnie się od siebie różnią, Sandy – stwierdza Tony. Ta dojrzała piosenkarka marszczy nos. – Na moje szczęście – oznajmia złośliwie. Co za debilka! – Sandy – wtrąca się Omar. – Nowe pokolenie piosenkarzy śpiewa i tańczy. Na szczęście im to wychodzi. – I na tym właśnie polega różnica pomiędzy artystką taką jak ja a gwiazdkami takimi jak one – kończy. Dym mi idzie uszami ze złości. Muszę się odezwać, bo mnie rozsadzi. Co z tego, że to wielka Sandy Newman? Podniosła mi ciśnienie tak, że nie jestem w stanie zmilczeć. – Wiesz, co, Sandy? – mówię złośliwie. – Moja matka była twoją wielką fanką. Słuchała cię, kiedy była za mną w ciąży. Słyszę, że Tony wykrzykuje coś pod nosem. A masz, ty wielka Sandy Newman! Moi szwagrowie się uśmiechają, a kobieta spogląda na mnie z prawdziwą nienawiścią, odwraca się i odchodzi. Kiedy zostajemy sami, patrzę na siedzących przy stole, którzy robią wszystko, żeby powstrzymać się od śmiechu. – O co jej chodzi? – pytam. Tony parska śmiechem. – Moja matka pewnie śmieje się w niebie, Yanira. Sandy i ona niezbyt za sobą przepadały. Omar, rozbawiony, kładzie dłoń na mojej, żeby mnie uspokoić. – Spokojnie, Yanira – mówi. – Zazdrość to bardzo zła cecha.
Kiwam głową. Z pewnością zła. Po obiedzie wznawiamy nagrania, ale J.P. jest ciągle niezadowolony. Patrzę, jak wprowadza poprawki z Tonym i widzę, że mój szwagier się denerwuje. Nie jest w stanie dać raperowi tego, czego chce. W końcu mam dość skarg i narzekań bóstwa. Chwytam go za rękę. – Mogę coś zaproponować? Spogląda na mnie z wyższością i mierzy mnie wzrokiem z góry na dół. – Oczywiście, jasnooka – odpowiada. – Zaśpiewaj ze mną. Nie przerywaj i po prostu śpiewaj, a ja ci pokażę, jaki mam pomysł na tę część piosenki. – Wskazuję papiery, które mamy przed sobą. – Teraz tę zwrotkę zarobię ja, a ty śpiewaj, nie rapuj mojej, dobrze? – dodaję. J.P. kiwa głową. Spróbować nie zaszkodzi. Tony nam się przygląda i zaczynamy śpiewać razem. Kiedy dochodzimy do problematycznego miejsca, kiwnięciem dłoni każę J.P. milczeć, a sama rapuję. Nieźle, już potrafię rapować! Kiedy kończę, proszę, żeby zaśpiewał moją zwrotkę. Po skończonym eksperymencie J.P patrzy na mnie. Nie wiem, czy mu się spodobało to, co zaproponowałam, ale w końcu na jego twarzy pojawia się promienny uśmiech. – Dobra jesteś, jasnooka! – wykrzykuje. Nie mam wątpliwości, że przydomek już ze mną zostanie. Omar, J.P. i jego świta po drugiej stronie szyby, zadowoleni z rozwiązania, unoszą kciuki. Mój pomysł im się spodobał. Ćwiczymy go parę razy i nagrywamy tę część. Kiedy wreszcie kończymy, raper zdejmuje słuchawki. – Może wieczorem wyskoczymy razem na drinka? – proponuje. Spoglądam na niego z uśmiechem. – Dziękuję, ale nie. Jestem zajęta. On nic sobie z tego nie robi. Przysuwa się do mnie bardziej. Za chwilę nie wytrzymam! Nagle do akcji wkracza Tony. – J.P. – odzywa się, żeby rozładować napięcie. – Dziennikarz z Rolling Stones czeka, żeby zrobić z tobą wywiad. Moje spojrzenie i wzrok rapera spotykają się. – Jestem ci winien kolację, jasnooka. Lubię z tobą pracować i chcę cię mieć przy sobie. Kiedy znika, spoglądam na szwagra i puszczam do niego oko. Tony się uśmiecha. – Nie denerwuj Dylana – mruczy. Wśród śmiechów i żartów przechodzimy do kabiny, w której technik odtwarza nam nagranie. Omar i Tony patrzą na mnie, a ja się uśmiecham. Jestem wzruszona! Głos J.P. i mój brzmią razem cudownie, a kiedy słyszę, jak rapuję, pękam ze śmiechu. Po wywiadzie J.P. wraca do studia. Znów odsłuchujemy piosenkę i puszcza do mnie oko, stwierdzając, że kawałek jest świetny. Wnosimy toast szampanem, a potem J.P. i jego ludzie wychodzą. Ja zamykam oczy, przejęta na myśl o tym, co właśnie zrobiłam.
Mówię, że idę do domu, ale Tony prosi, żebym na niego zaczekała. Musi dokończyć to, co robi z innym piosenkarzem, więc postanawiam usiąść i popatrzyć, jak pracuje. Parę godzin później Omar wręcza mi umowy, żebym rzuciła na nie okiem. Wytwórnia z każdym dniem bardziej na mnie naciska, żebym związała się z nimi umową. Czytam, ale wszystko brzmi dla mnie jak po chińsku. Nagle czuję, że ktoś całuje mnie w szyję. J.P. zdrowo przesadził! Odwracam się, żeby zdzielić upierdliwca i odejmuje mi mowę. To Dylan. Jak poparzona wydaję z siebie krzyk, przeskakuję przez kanapę i padam mu w ramiona, a Omar i Tony się uśmiechają, bez wątpienia w zmowie z bratem. Wzruszona tym, że mam go przy sobie, nie wypuszczam go, a Omar puszcza mu to, co nagraliśmy dziś z J.P. Dylan uważnie słucha piosenki. – Nie można byłoby zrobić tego lepiej, kochanie – mówi. Całuję go wzruszona, a on głaszcze mnie po kolanie pod sukienką. Omar daje znak brunetce. – Powiedz, kiedy chcesz się spotkać z ludźmi z wytwórni – nalega. – Nie możemy się doczekać, żeby mieć cię u nas. Poza tym, że będę jednym z twoich szefów, będę twoim menedżerem i będę pilnował twoich interesów. Należysz do Ferrasów! O nic nie musisz się martwić. – Omar, jesteś upierdliwy – odpowiadam, nie wspominając, że właściwie nazywam się Van Der Vall. – Nie, Yanira, nie jestem upierdliwy – broni się. – Kiedy ukaże się piosenka z J.P., zasypie cię lawina propozycji, a moim obowiązkiem jest ich uprzedzić i podpisać z tobą umowę. Cholera, przecież należysz do rodziny! Nie mogę się nie uśmiechnąć, kiedy słyszę, jak mówi o lawinie propozycji. Odlot! Dylan się nie odzywa. Decyzję pozostawia mnie, ale wyczuwam, że rozmawiał już z braćmi na ten temat. – Yanira, to interes, jeżeli nam pozwolisz, możemy sprawić, że osiągniesz w świecie muzyki sukces, o którym zawsze marzyłaś – dodaje w końcu Omar. – Masz głos, talent, osobowość i wygląd. Niczego ci nie brakuje! – I umiem kołysać biodrami – dodaję, rozśmieszając ich. – Co o tym myślisz? – pytam Dylana. – To twoje marzenie – odpowiada, patrząc na mnie czule. – To ty musisz zdecydować, kiedy chcesz zacząć je realizować. A jeżeli chodzi o kołysanie biodrami… – dodaje z rozbawieniem – trzeba o tym porozmawiać! Zastanawiam się przez kilka sekund, ale w końcu dociera do mnie, że jedynie odsuwam w czasie to, co nieuniknione. chcę tej płyty. Teraz mam możliwości, a z Dylanem u boku czuję, że poradzę sobie ze wszystkim. Nie wypuszczam dłoni Dylana. – Będziesz ze mną na spotkaniu z wytwórnią? – pytam. – Oczywiście, kochanie, jeżeli tego chcesz. – Chcę – powtarzam. Kiwa głową i sprawdza terminarz w tablecie. – Może być przyszły poniedziałek o dziesiątej rano? – proponuje Omarowi. – Świetnie – wykrzykuje Tony. – Będę miał czas, żeby dokończyć parę piosenek, które na pewno się Yanirze spodobają. – Doskonale – odpowiada Dylanowi Omar i przekazuje informację sekretarce. – Wezwij Jasona,
Lenona i Jacka na dziesiątą w poniedziałek. Dziewczyna kiwa głową i ociera się dłonią o Omara. – W poniedziałek o dziesiątej w moim gabinecie. Sekretarka o imieniu Sherezade posyła Omarowi lubieżny uśmiech. Biedna Tifany. Kiedy odchodzi z Omarem, ja skupiam się na mężu. – Myślałam, że wrócisz dopiero jutro. Dylan kiwa głową, przysuwa nos do mojej szyi i wdycha mój zapach. – Nie mogłem dłużej wytrzymać z daleka od ciebie – mówi. Uśmiecham się i przytulam do niego. – Przeszkadzam? – pyta Tony, spoglądając na nas. Zerkamy na niego oboje. – Skąd, głuptasie – odpowiadam. – Ty nigdy nie przeszkadzasz. – Słuchaj, szwagierko, skoro jesteśmy sami, zrób sobie przyjemność i nagraj piosenkę, jaką chcesz. Powiedz mi tylko, jaki akompaniament ci podłożyć, a ja nagram głos – proponuje. Krępuję się, ale Dylan zachęca mnie, żebym to zrobiła. – Chciałabym zaśpiewać Cry Me Out Pixie Lott – mówię w końcu zachęcana przez obu braci. Tony szuka podkładu, a kiedy go znajduje, wychodzę z akwarium za szybę, nakładam słuchawki na uszy, słucham melodii i kiedy Tony daje mi znak, zaczynam śpiewać. Słowa wypływają ze mnie, a ja wpatruję się w mojego śniadego męża, cholernie eleganckiego w ciemnym garniturze i krawacie. Lubię patrzeć, jak się uśmiecha, uwielbiam widzieć go szczęśliwego i w tej chwili, kiedy śpiewam dla niego tę piosenkę, tylko dla niego, właśnie taki jest. Po paru minutach kończę, ściągam słuchawki i wchodzę do akwarium. Tony puszcza mi nagranie przez głośniki. Słucham z niedowierzaniem. Do tej pory śpiewałam z zespołami i słyszałam się przez głośniki, ale nigdy nie miałam luksusu nagrania czegoś w profesjonalnym studiu nagraniowym, takim jak to. Słuchamy zadowoleni, a kiedy piosenka się kończy, Tony otwiera teczkę, zerka na brata, który kiwa głową, i podaje mi partyturę. – Dylan napisał ją dla ciebie, a ja skomponowałem muzykę – mówi. Dylan pisze piosenki? Oszołomiona biorę kartkę, którą podaje mi Tony takim gestem, jakby była z czystego złota, a ja rzucam na nią okiem. – Naprawdę to ty napisałeś tę piosenkę? – pytam męża. Bracia zerkają na siebie. – Tak, wtedy, kiedy cię straciłem po naszej głupiej kłótni – odpowiada. – Poczułem potrzebę, żeby przelać na papier to, co czułem w tamtej chwili, a później pomógł mi Tony i do słów skomponował piękną muzykę. Mam nadzieję, że ci się spodoba. Widzę, że piosenka nosi tytuł Wszystko. Czytam tekst, trzymając kartkę w drżących dłoniach. – Jest piękna, kochanie – szepczę, całując Dylana. – Dziękuję bardzo. Mój ukochany pęka z dumy. Całuje mnie, pożerając moje wargi. – Chyba jestem tu niepotrzebny. – Słyszymy nagle.
Uśmiechamy się, odwracamy do Tony’ego i obejmujemy go. – Dzięki, szwagier – mówię. – Najważniejszą część stworzył twój mąż, ja mu tylko pomogłem. Aleeeeeeeeee… mam inne piosenki, mam nadzieję, że ci się spodobają, i kiedy postanowisz wydać płytę, kupisz je ode mnie. Uśmiecham się zadowolona i dwie sekundy później, zachęceni przez Dylana, Tony i ja wchodzimy do studia nagrań. Tony siada przy pianinie i zaczyna śpiewać. Ujrzałem cię i się zakochałem. Tak silne było uczucie, że nie wiedziałem, co powiedzieć. Twój zapach, twoja skóra. Twój dotyk, twoje spojrzenie, twój uśmiech, twoje usta i cała ty. Niebo, morze i statek Były świadkami naszej miłości. Tony śpiewa i gra, a ja nie mogę oderwać wzroku od Dylana. Te słowa mówią o nas, o historii naszej miłości. Uśmiecham się… Mój szwagier dociera do refrenu i śpiewa: To pewnie noc cię oświetliła To pewnie sen nas połączył To pewnie twoich pocałunków i pieszczot zawsze pragnąłem, a teraz mam… wszystko. Nie odrywam wzroku od mojego wspaniałego męża, który słucha nas za szybą, czuję, że serce bije mi szybciej i przepełnia mnie miłość. On, jego pocałunki, jego pieszczoty, jego nieustający romantyzm, a teraz ta piosenka, są najlepszymi rzeczami, jakie mi się w życiu przydarzyły i nie mogę przestać się uśmiechać. Dylan puszcza do mnie oko. Tony kończy grać i słyszę, że pyta: – Jak ci się podoba? Wzruszona kiwam głową i unosząc rękę, proszę go o sekundę. Wychodzę ze studia i idę za szybę do Dylana. Rzucam mu się w ramiona i całuję go z autentyczną namiętnością. Słowa, które przed chwilą usłyszałam, są jego wyznaniem miłości. – Kocham cię, Dylanie Ferrasa – mówię, kiedy kończę go całować. Bez najmniejszego skrępowania obdarzamy się pieszczotami, czułością i namiętnością, aż w końcu wychodzę i wracam do Tony’ego, z którym śpiewam nową piosenkę. Szwagier przedstawia mi później inne swoje kompozycje, a zwłaszcza piosenkę pod tytułem Divina. Śpiewa ją, ja udzielam pewnych wskazówek odnośnie do tonacji, a on, rozbawiony, patrzy, jak jego łagodna piosenka zamienia się w taneczny, rytmiczny kawałek. – W takiej wersji bardziej ci się podoba? – pyta. Zastanawiam się, spoglądam na Dylana po drugiej stronie szyby i pytam: – Kochanie, a tobie która wersja podoba się bardziej? Dylan włącza mikrofon. – Ty ją będziesz śpiewać, wybierz tę, którą wolisz. Kiwam głową, spoglądając na Tony’ego. – Mogłabym zacząć cicho i spokojnie, a po tej zwrotce przejść do wersji tanecznej w stylu lat
siedemdziesiątych, co ty na to? Tony, zaskoczony zmianą, zgadza się, prosi Dylana, żeby nagrywał i zaczyna grać na pianinie według udzielonych przeze mnie wskazówek, a ja śpiewam. Pewna tego, co robię, sięgam po niskie albo wysokie rejestry, żeby w kilku momentach nadać piosence więcej wyrazu, a kiedy kończymy, Tony patrzy na mnie rozbawiony. – Niezła jesteś, jasnooka – mówi żartobliwie. – Jak usłyszy to Omar, będzie zachwycony. W końcu wychodzimy ze studia w trójkę. Tony żegna się z nami, bo umówił się z jedną ze swoich dziewczyn. Kiedy docieramy do samochodu, Dylan spogląda na mnie. – No i co, cieszysz się, że tu jestem? – pyta. – A jak myślisz? – Śmieję się i go obejmuję. Całujemy się i tym pocałunkiem mówimy sobie, jak bardzo za sobą tęskniliśmy. W końcu Dylan odsuwa się ode mnie. – Mam dla ciebie niespodziankę – mówi. – Spodoba mi się? – Chyba tak. Wsiadamy do samochodu i Dylan jedzie na ulicę, której nie znam, chociaż znajduje się niedaleko naszego domu, Dylan otwiera furtkę i ukazuje nam się piętrowy budynek z dachem z czarnego łupka i wielkimi oknami. Usłyszałem o tym domu i Marc przesłał mi zdjęcia e-mailem. – Należał chyba do dawnej gwiazdy francuskiego kina. Nie miała dzieci, więc kiedy umarła, dostali go siostrzeńcy, którzy po prostu o nim zapomnieli, aż w końcu przejął go bank. Nie mówiłem ci, żebyś przyjechała obejrzeć go sama, bo denerwowałaś się nagraniem i nie doceniłabyś go. Ale teraz chodź go obejrzeć, mam klucze. Idziemy obejrzeć dom. Trzymając Dylana za rękę, wchodzę do środka. Korytarz jest przestronny, prowadzi do olbrzymiej starej, zaniedbanej kuchni. – Możemy tu zrobić kuchnię jaką tylko będziesz chciała – mówi Dylan. – Pomyśl tylko o możliwościach, jakie daje ten dom, dobrze? Kiwam głową. Nie da się ukryć, że potrzeba dużej wyobraźni, bo w obecnym stanie jest prawdziwą ruiną. Salon i sypialnie są duże. Kiedy kończymy zwiedzanie, Dylan patrzy na mnie z szerokim uśmiechem. – Jest dokładnie taki, jak chciałaś – mówi. – Dom z dachem z czarnego łupka, piętrowy, pięć sypialni, kilka łazienek, przestronna kuchnia, basen i… – Nie podoba mi się. Moja stanowczość wprawia go w zdumienie. – Dlaczego? – pyta. Rozglądam się wokół siebie. Dom jest w opłakanym stanie. Wszystko jest stare, brudne i w połowie zrujnowane. – Nie chodzi o to, że mi się nie podoba – wyjaśniam. – Po prostu widzę, że jest strasznie zaniedbany i wymaga takiego nakładu pracy, że nie jestem sobie w stanie wyobrazić, że któregoś dnia może wyglądać ładnie.
Dylan się uśmiecha, przyciąga mnie do siebie i opiera mnie plecami o swój tors. – Wyobrażaj sobie to, co będę ci opowiadał, dobrze? – mówi. Kiwam głową. – W salonie możemy położyć podłogi z ciemnego drewna – wyjaśnia. – Wstawimy nowe meble, a w rogu kominek z ładnym cokołem na ramki z rodzinnymi zdjęciami. Pomyślałem też, że można wybić drzwi w tej ścianie, żeby również stąd było wyjście na basen, nie tylko z kuchni. W tym rogu moglibyśmy postawić wygodne fotele, stolik i telewizor na nasze filmowe wieczory. Wyobrażasz to sobie? Kiwam głową z uśmiechem. Kiedy tak opowiada, nie mam problemów z wyobraźnią. – Chodźmy dalej – proponuje. Przechodzimy do okropnej kuchni. – Jaką chciałabyś mieć kuchnię? Nie myśl o tym, co widzisz teraz, miej przed oczami to, co chciałabyś widzieć. – Chciałabym, żeby była z białego drewna, z piaskowanymi drzwiczkami w górnym rzędzie. Blat z czarnego kwarcytu ze srebrnymi punkcikami. Na wyspie na środku płyta grzejna, a nad nią ładny okap. Sprzęt AGD ze stali nierdzewnej, a tę ścianę chciałabym wyburzyć i zrobić w całości przeszklenie, a przed domem postawić stół jadalniany. Podoba ci się? Dylan mnie obejmuje i uśmiecha się czule. – Bardzo – szepcze mi do ucha. Wchodzimy na piętro, na którym wszystko jest w zupełnej rozsypce. Szyby powybijane, podłogi doszczętnie zniszczone. Dom wygląda tak, jakby przetoczyło się przez niego tornado. Dużą sypialnię urządzamy w myślach tak, jak w obecnym domu. Śmiejąc się, rozmawiamy o tym, jak ważne jest dla nas jacuzzi i nasze urządzenie do zabawy. Później wchodzimy do kolejnego pokoju. Dylan mnie przytula. – Ten pokój i ten naprzeciwko mogłyby być pokojami dzieci, co ty na to? Dławię się. Dzieci?! Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ale ja nie lubię dzieci. – Ile chcesz mieć? – pytam bez wahania. Zaskoczony moim pytaniem podchodzi do okna i nie odpowiada. Bawi mnie jego zachowanie. – Myślę, że dwójka albo trójka byłaby fantastyczna, nie sądzisz? – mówię. Patrzy na mnie z uśmiechem, kiwa głową, chwyta mnie w pasie i podnosi. – Zacząłbym je produkować już teraz, ale wszystko jest takie brudne, że… – Wepaaaa, Ferrasa… Wychodzi z ciebie twoja gejowska natura! Dylan się śmieje. Wie, że mówię to ze względu na czasy pracy na statku, kiedy byłam przekonana, że jest gejem. Wypuszcza mnie. – Zdejmij majtki, bo je z ciebie zedrę – szepcze. Chwyta mnie za pupę i przyciąga do siebie. Wsuwa dłoń pod moją sukienkę. – Masz dwie sekundy. – Nie odpuszcza. Zdejmuje marynarkę i rzuca ją na podłogę. – Wiesz, że nie lubię się powtarzać. Plan A: posłucham go. Plan B: posłucham go. Plan C: posłucham go.
Bez wahania decyduję się na plan A, B i C, a on rozpina pasek i zamek spodni. Mój wilk powrócił. Zdejmuję majtki i rozglądam się dookoła. – No, ochrzcimy ten pokój – mruczę. Mój ukochany, szalejąc z pożądania, wyrywa mi majtki z dłoni, chowa je do kieszeni swojej marynarki, bierze mnie na ręce i bez przyciskania mnie do ściany gorączkowo zanurza w mojej już wilgotnej pochwie swój sztywny członek. – To będzie pokój naszego pierwszego dziecka. Pod wpływem energicznego pchnięcia, którym zanurza się we mnie do końca, wyginam się, a on trzyma mnie mocno za pośladki. – Króliczku, obejmij mnie nogami w pasie i trzymaj mnie za szyję – prosi. Robię, co każe. Kiedy znów we mnie wchodzi, uśmiecha się, widząc moją minę, kiedy ściska mnie za pupę. – Będę się z tobą kochał w każdym pomieszczeniu tego domu, aż zabraknie ci tchu – szepcze. – Zrób to – krzyczę, poddając się rozkoszy. Chwytam go za szyję, żeby nie spaść, a on zanurza się we mnie raz za razem, precyzyjnie. Trzy dni bez siebie to dla nas za dużo, pożądanie przesłania nam zdrowy rozsądek. Kiedy słyszę jego jęki, kiedy we mnie wchodzi i czuję jego wielką namiętność, ogarnia mnie szaleństwo. – Dziękuję za piosenkę, którą dla mnie napisałeś – mruczę, patrząc na niego. Kiwa głową i zanurza się we mnie rozkosznie. – Dziękuję za to, że mnie kochasz – odpowiada. Na te słowa nie jestem w stanie zareagować. Jak może mi za to dziękować? Nie przerywając naszego perwersyjnego zbliżenia, znów go całuję, a kiedy moje wargi odrywają się od jego warg i widzę, że zagryza dolną, kiedy znów we mnie wchodzi, szepczę: – Och… tak… tak… – Podoba ci się, królewno? – Tak jak nasza piosenka – odpowiadam. Kąciki jego warg się unoszą. Podoba mu się to, co widzi, co słyszy. Jeszcze raz się we mnie zanurza. – Zaraz skończę – mówi. Rozszalała z namiętności otwieram się dla niego. Nie chcę, żeby przerywał. Uwielbiam jego zaborczość, to, jak się ze mną kocha, te cudowne słowa, które mówi. Ale wszystko, co dobre, się kończy, i po kilku pchnięciach, które doprowadzają mnie do siódmej fazy orgazmu, oboje drżymy i jednocześnie osiągamy orgazm. Trwamy w tej pozycji przez kilka minut, aż w końcu powietrze, które dostaje się przez okno przyciąga mój wzrok w jego kierunku. – Widoki są cudowne. Dylan również patrzy, daje mi buziaka w nos i stawia mnie na podłodze. – Więc podoba ci się ten dom? – pyta. Nie mogę zaprzeczyć, że zmieniłam zdanie na jego temat. Zachwycona spoglądam na Dylana. – Teraz chyba musimy zajrzeć do pokoju córeczki – odpowiadam szelmowsko.
16. Nie chcę problemów W poniedziałek, podczas spotkania z Omarem i wytwórnią, Tony i ja wprawiamy wszystkich w osłupienie, kiedy prezentujemy piosenki, nad którymi pracowaliśmy wcześniej. Wszyscy są zgodni, że Wszystko i Divina mają wielki potencjał i mogą stać się przebojami. Postanawiamy, że moim debiutem zostanie piosenka Divina. Dylan siedzi obok mnie, przysłuchuje się rozmowie i wtrąca się tylko wtedy, kiedy wzrokiem proszę go o pomoc. Jestem całkowitą nowicjuszką w tych sprawach i chociaż wiem, że Omar mnie nie oszuka, wolę, żeby Dylan też był zaangażowany w tę sprawę. Najpierw podpisuję umowę menedżerską z Omarem. Dylan przegląda prosty kontrakt i wydaje mu się, że wszystko jest w porządku. Kiedy przychodzi pora podpisania umowy z wytwórnią, znów proszę o pomoc męża. Przegląda ją, rozmawia z ojcem przez telefon i przesyła mu je e-mailem. Godzinę później Anselmo, który jest biegły w tych tematach po latach zajmowania się sprawami zmarłej żony, dzwoni z Portoryko. Rozmawia w trybie głośnomówiącym z przedstawicielami wytwórni i prosi ich, żeby wykreślili albo zmienili niektóre zapisy. W milczeniu przyglądam się, jak te rekiny biznesu rozmawiają, kłócą się i składają propozycje. Po dwóch godzinach zredagowana zostaje nowa umowa. Czytam ją, czyta ją również Dylan i Anselmo, a kiedy wszyscy się zgadzamy, podpisuję ją. Od tej pory przez pięć lat wytwórnia będzie się zajmować moją karierą muzyczną. Tony przedstawia cztery kolejne piosenki, wszystkie nam się podobają. Omar, bez chwili wahania, kupuje je na płytę. Brakuje nam jeszcze trzech, ale są spokojni, zrobią rozeznanie u swoich kompozytorów i kiedy trafią na coś, co może mi się spodobać, przedstawią mi to. Informują mnie, że na płycie znajdzie się również piosenka nagrana z J.P. Rozmawiają o pseudonimach i moim image’u. Proponują Yanira Ferrasa, ale się nie zgadzam. Nie chcę, żeby nazwisko mojego męża zostało zaangażowane do mojej kariery. Dylan mówi tylko, że mam robić, co chcę. W końcu decyduję się po prostu na Yanira. Nazwa krótka i wpadająca w ucho. Matko kochana… matko kochana! Zapłacą mi tyle, że będę mogła kupić rodzicom posiadłość o wiele większą od domku, w którym mieszkają obecnie i będę ich rozpieszczać tak, jak na to zasługują. Jestem szczęśliwa. Omar mówi, że niedługo będę musiała zacząć podróżować. J.P. poprosił, żebym pod koniec kwietnia wystąpiła z nim na dwóch koncertach, w Londynie i w Madrycie. Chce, żebym zaśpiewała z nim piosenkę, którą wspólnie nagraliśmy, a wytwórnia wykorzysta okazję i włączy do koncertu kilka moich piosenek jako suport przed koncertem. J.P. się zgadza, więc ja nie mogę odmówić. Patrzę na Dylana. Nie uśmiecha się, ale puszcza do mnie oko porozumiewawczo. Jednak kiedy zaczyna się rozmowa na temat trasy koncertowej promującej moją płytę, widzę, że czuje się nieswojo. Wierci się niespokojnie na krześle i widzę, że marszczy brwi. Jest źle! Rozmawiają o trasie, w której znalazłaby się Europa, Stany Zjednoczone i Ameryka Południowa. Wytwórnia chce postawić wszystko na jedną kartę. Według nich jestem dobrym produktem.
Cholera! Produktem? Czuję się, jakbym była butelką keczupu, kiedy rozmawiają o mnie w ten sposób, ale się nie odzywam. Później kłócą się o to, do jakiego odbiorcy mogę trafić i zgadzają się, że na pewno spotkam się z dobrym przyjęciem publiczności. Słucham ich w milczeniu, trzymając pod stołem Dylana za rękę. Wiele stwierdzeń z tych, które tu padają, jak te, że jestem atrakcyjna, miła dla oka, mam zmysłowe ruchy i jestem niesamowicie seksowna, z pewnością mu się nie podobają, ale milczy. Nie protestuje. Słucha tylko, nie wypuszczając mojej dłoni. Kiedy wychodzimy ze spotkania, mój przystojniak jest poważny. Wiem, co mu się nie spodobało, ale on ma świadomość tego, że jeżeli chcę zaistnieć w muzycznym światku, muszę podróżować i promować moją pracę. Po powrocie do domu chcę z nim porozmawiać na ten temat, a kiedy on proponuje wspólną kąpiel w jacuzzi, zgadzam się. To dobre miejsce do rozmowy. Przygotowuję drinki, a kiedy wchodzę do łazienki, on już na mnie czeka w dużej okrągłej wannie. Puszczam do niego oko, ściągam szlafrok, wchodzę do wanny i chronię się w jego ramionach. Dylan przyciąga mnie do siebie. – Jak to możliwe, że zawsze tak pięknie pachniesz? – szepcze. – Chyba dlatego, że bardzo ci się podobam. – Uśmiecham się. Obsypujemy się tysiącem pocałunków i pieszczot i patrzymy na siebie wzrokiem pełnym pożądania. – Wszystko w porządku? – pytam. Mój ukochany pieści mnie wzrokiem. – Przy tobie zawsze wszystko jest w porządku – odpowiada z uśmiechem. Obejmuje mnie w milczeniu, a ja, przez skórę, wyczuwam jego niepokój. – Nie chcę, żebyś był zły. – Nie jestem. – Nie kłam, Ferrasa, czuję to. Dylan wzdycha i mnie wypuszcza. – Dla ciebie zniosę wszystko – mówi. – Skoro ty potrafiłaś zostawić swoją ojczyznę po to, żeby za mnie wyjść i zacząć tu życie od zera, ja chyba powinienem wspierać cię w muzycznej karierze, nie sądzisz? Bez wątpienia ma rację. Tak byłoby sprawiedliwie! Problemem będą trasy, nieobecność… wiem o tym. Dylan nie musi mi tego mówić. Odkąd się zeszliśmy, najdłużej byliśmy z daleka od siebie trzy dni. Ale nie mam zamiaru zachowywać się jak mięczak. – To mi się podoba. Twoje pozytywne nastawienie. – Staram się. – Musimy się zastanowić, jaki jest najlepszy moment na to, żeby wypuścić płytę na rynek. Chcę zrobić wszystko dobrze i… Mój ukochany parska śmiechem i znów bierze mnie w ramiona. – Bez względu na to, kiedy to nastąpi, będziesz musiała dużo pracować – stwierdza. – Nie myśl, że zawsze będzie zabawnie. – Wyobrażam sobie.
– Nie, nie wyobrażasz. – Ej… chcę optymizmu – ganię go. Uśmiecha się i sadza mnie sobie na kolanach. – W tej chwili mogę ci zaproponować seks. Co ty na to? – szepcze. Kiedy czuję pod sobą jego członek, natychmiast ogarnia mnie podniecenie i przepełnia mnie pragnienie. – To chyba propozycja najlepsza z najlepszych. Chcę, żebyś mnie przeleciał – dodaję niecierpliwie, zaczepnie. – Chcesz, żebym cię przeleciał? – powtarza Dylan. – Tak. Moja propozycja mu się spodobała. Patrzy na mnie tymi swoimi kasztanowymi oczami, które uwielbiam. – A jak chcesz, żebym to zrobił? – pyta zmysłowo. Poruszam się na nim. – Ty wiesz, jak lubię, ale… – Ale?! Chce mi się śmiać. Cholera, robię się zepsuta, i to bardzo! W pewnym sensie jest mi wstyd choćby proponować mu to, co krąży mi po głowie. Ale chcę rozkoszować się nim na wszelkie możliwe sposoby. – Nie chcę, żebyś w naszej dzisiejszej grze uważał na słowa. Ja będę twoją laleczką, a ty moim manekinem. – Nieźle… – Dylan się uśmiecha. – Chcę, żebyś odzywał się do mnie agresywniej, bardziej… – Wulgarnie? Kiwam głową. W niezłą sukę się zamieniam. Chwyta mnie za brodę, przygryza swoją dolną wargę i podniecony tym, o co go proszę, przysuwa usta do moich. – Laleczko, chcesz, żebym ci wsadził i cię pieprzył, aż będziesz chciała rzygać? – szepcze. Nieźle! Co on mi powiedział! Krew zaczyna we mnie wrzeć w ułamku sekundy. Jacuzzi robi się za gorące. – Właśnie tak, manekinie, dokładnie tego chcę. Patrzy na mnie w skupieniu. – Interesujące – mówi w końcu. Jego mina wyraża wszystko. Widać, że podoba mu się ta nowa gra, którą zaproponowałam. Nakręca go. – Wyjdź z wanny – rozkazuje. – Wrócimy tu później. Robię to, a on wychodzi za mną. Oboje ociekamy wodą. Dylan przysuwa się do mnie i nosem muska mnie w szyję. – Doprowadzasz mnie do szaleństwa tymi twoimi zabawami – szepcze. – Ale dam ci to, o co mnie prosisz. – Chwyta mnie za rękę i przyciąga ją do swojego członka. – Lubisz mojego fiuta? Dotykam go. Jest twardy, sztywny, gotowy. Taki, jak lubię. Kiwam głową.
– Tak – szepczę. Dylan się uśmiecha. Chwyta mnie za pośladki i podnosi. – Chcesz ostrego bzykania, tu i teraz? – pyta. – Tak. – To zbyt szybka i krótka odpowiedź. Nie, laleczko, nie. Chcę tego samego, o co prosisz mnie ty – odpowiada. Duszę się ze wstydu na myśl o tym, co chce, żebym powiedziała. Nabieram powietrza do płuc. – Nie mogę się doczekać, żebyś rozchylił i nogi i wsadził mi go do końca – odpowiadam. – Hmm… Podoba mi się to – mruczy. Idzie do naszego łóżka, kładzie mnie i patrzy na mnie. – Najpierw będziesz go lizać – mówi. Chwyta moją głowę i przyciąga ją do swojej ogromnej męskości. Jak tego ranka po ślubie, zjawia się wymagający Dylan, a ja robię to, o co mnie prosi. Zanurza palce w moich włosach i zmusza mnie do tego. Jego pchnięcia są delikatne. Porusza biodrami, chcąc zanurzyć się głębiej. – Tak, laleczko, tak – słyszę, jak mówi. – Uwielbiam pieprzyć się w usta. Upajam się doznaniami, jakie we mnie wyzwala. Patrzę na niego i widzę, że zamyka oczy. Chwytam go za jędrne pośladki i przyciągam do siebie, jeszcze głębiej wpychając sobie do ust jego ogromny członek. Słyszę, jak dyszy. Chcę być w tej chwili jego gorącym króliczkiem. Przesuwam dłoń do jego moszny i delikatnie masuję ją palcami. – Och… tak, nie przerywaj – prosi. Odczuwam nieopisaną rozkosz przy każdym jego pchnięciu, ssę jego ogromny członek i czuję, jak wibruje. Po kilku minutach męczy mi się szczęka, ale kiedy chcę się odsunąć, Dylan mnie przytrzymuje. – Mowy nie ma, laleczko – cedzi. – Kontynuuj to, co robisz. Za chwilę spuszczę ci się do ust. Z jedną dłonią na jego pośladkach, a drugą na mosznie, znów chwytam jego członek wargami i przesuwam po nim w górę i w dół, wprawiając go w drganie. W pewnej chwili Dylan chwyta mnie mocno za głowę. – Och… bardzo dobrze… bardzo dobrze… Lubisz, jak cię pieprzę w usta? – pyta. Nie mogę odpowiedzieć. – Liż go całego, laleczko… Dalej… tak… tak… Wypuszcza moją głowę, a ja oddycham z ulgą, ale mój wymagający kochanek chwyta mnie za włosy i znów zanurza członek w moich ustach. Tym razem jego pchnięcia następują w szalonym rytmie. Czuję, jak drży. Wiem, że jest o krok od orgazmu. – Spuszczę się – bełkocze. W tej chwili jego sperma zaczyna tryskać jak fontanna i czuję w ustach jej smak. Obrzydliwość! Wysuwa się ze mnie, a jego nasienie spływa na moje piersi. Dylan, widząc to, chwyta swój członek, przysuwa go do moich piersi i porusza nim między nimi. – Ach… ach… Podniecona, pozwalam mu na to. Jego biodra przypierają atak, a nogi mu drżą. Kiedy wylewa z siebie wszystko do końca i drży po tym, co się stało, nasze spojrzenia się spotykają. Oboje oddychamy szybko. W jego oczach widzę ogromne pragnienie.
– Muszę wziąć prysznic – mówię rozpalona. Dylan się uśmiecha i kręci głową. Jestem poplamiona jego nasieniem, a on rozciera mi je na piersiach. – Chcę, żebyś mną pachniała. Pozwalam mu rozetrzeć nasienie po mojej skórze, a kiedy kończy, wstaję i idę do łazienki. Kiedy chcę wejść pod prysznic, czuję go za sobą. Przypiera mnie do umywalki. – Jeszcze z tobą nie skończyłem, laleczko – mruczy. – Włóż ręce do umywalki. Opieram się. Podoba mi się, kiedy się sobie opieramy. Dylan daje mi klapsa w pupę. – Spokojniutko – mruczy, przytrzymując mnie z całej siły. Znów się poruszam, próbuję się wyswobodzić, ale Dylan daje mi kolejnego klapsa i udaje mu się mnie unieruchomić. – Oprzyj się o umywalkę i rozchyl nogi – szepcze mi do ucha. Robię to. Nasze spojrzenia spotykają się w lustrze. – Znów będę cię pieprzył i chcę, żebyś widziała moją twarz, kiedy będę to robił – mówi podniecony. – Kiedy będę w ciebie wchodził i rozkoszował się twoim ciałem. Podniecona, widząc, że ciągnie naszą szaloną zabawę, spoglądam w lustro. Jego dłonie wędrują prosto do moich piersi. Masuje je i ściska. – Masz twarde i czułe brodawki – mówi. – Taka jesteś podniecona? – Tak. Jego biodra ocierają się o moją pupę. – Dalej, rusz dla mnie tym twoim pięknym tyłeczkiem. Tak… tak… bardzo dobrze… Nie musi mi mówić dwa razy. Przywieram pupą do jego ciała i bezwstydnie zaczynam się o niego ocierać. Jego reakcja jest natychmiastowa. Czuję, jak jego członek rośnie i sztywnieje, a kiedy znajduje się w całej swojej okazałości, Dylan spogląda na mnie w lustrze. – Mam najgrubszego fiuta ze wszystkich, jakie ci wsadzano? Na miłość boską, co za wulgarność! Kiwam głową i widzę, że się uśmiecha. Co za macho! Nie ulega wątpliwości, że Dylan jest najlepiej obdarzonym mężczyzną, najseksowniejszym i najbardziej imponującym ze wszystkich, wszystkich z którymi byłam. Nie mogę powiedzieć, że Francesco czy inni nie mieli okazałego przyrodzenia, ale Dylana jest najlepsze. Najbardziej niesamowite. Trzyma mnie mocno, pcha na umywalkę, nie pozwalając się poruszyć. Jedna jego dłoń odrywa się od moich piesi, przesuwa się w dół i dotka mojej pulsującej wilgotnej szparki. Dyszę. Dylan zanurza we mnie energicznie jeden palec i zaczyna nim poruszać. – Więcej… chcę więcej… – domagam się histerycznie. – Więcej czego? Wiem, że doskonale wie, o co mi chodzi. – Chcę głębiej – odpowiadam. – Tak? Z moich ust przy jego pchnięciu wyrywa się jęk. Patrzę na niego w lustrze i chcę cię odezwać, ale mnie uprzedza.
– Czy może tak? Krzyczę i zwijam się z rozkoszy. Teraz już dwa palce znajdują się w moim wnętrzu i poruszają się, dostarczając mi rozkoszy. – Tak… Pieprz mnie… Pieprz mnie palcami. Bez chwili przerwy robi to, o co go proszę, szepcząc mi do ucha najbardziej wulgarne teksty, jakie z jego ust słyszałam. Kiedy wydaje mi się, że dochodzę, przerywa. Zabiję go! Wysuwa palce, ale zadowolona widzę, że robi to tylko po to, żeby zanurzyć we mnie swój sztywny członek. – Tego chcesz, prawda, laleczko? – Tak… tak… tak… – bełkoczę w ekstazie. Palce mam białe z wysiłku, z jakim trzymam się umywalki, a on pieprzy mnie zadowolony, dłońmi bezwstydnie rozchylając mi pośladki. – Teraz cały mój fiut jest w twojej cipce, ale zaraz wsadzę ci go w pupę, co ty na to? Nie odzywam się. Nie mogę. Rozkosz pozwala mi tylko krzyczeć. Daje mi klapsa. – Dalej, ruszaj się – rozkazuje. Robię to. Szukam własnej rozkoszy i jęczę, kiedy ją odnajduję. Przez kilka minut Dylan wbija się we mnie raz za razem, rozkazując mi, żebym patrzyła w lustro. Moje ciało porusza się przy każdym pchnięciu, a jego dziki instynkt doprowadza mnie do szaleństwa. – Miło ci? Pchnięcie. – Tak. Dreszcz. – Jak bardzo, laleczko? Kolejne pchnięcie. Wyginam się do tyłu, żeby go przyjąć, nie jeden, ale dwa miliony razy. – Bardzo – odpowiadam. – Uwielbiam czuć się w sobie. Uwielbiam twoją zaborczość i… – Powoli, piękna – przerywa mi. – Daj mi cię poczuć od środka. Tak… tak… Hmmmm… Uwielbiam, jak pulsujesz. Jesteś gorąca i otwarta. Moje wnętrze chce więcej i przyspieszam. Dylan wydaje z siebie męski jęk, kiedy to czuje, chwyta mnie mocno za biodra od tyłu i daje mi to, o co go proszę. – Ale rozkosz mi dajesz… Nie przerywaj. – Podoba ci się? Czuję, że jego wielki członek przeszywa mnie na wskroś. – Zaraz dojdę, nie przerywaj. W lustrze widzę, że Dylan się uśmiecha. – Właśnie tak, laleczko – mruczy mi do ucha ochrypłym, pełnym namiętności głosem. Z moich ust wydobywa się krzyk rozkoszy i podejrzewam, że słychać mnie było nawet na Teneryfie. Dylan gryzie mnie w ramię. Jego ostatnie słowa doprowadziły mnie do szaleństwa. Czuję we wnętrzu skurcze, które wsysają go do środka. Kiedy wie, że przeżyłam orgazm, wysuwa się ze mnie. – Chodźmy się odświeżyć.
– A ty? – pytam, widząc, że nie doszedł. – Spokojnie, mam plan. Bierzemy szybki prysznic, a kiedy nasze pocałunki znów stają się namiętne, szepcze: – Wracajmy do jacuzzi. Idę za nim. Dylam wchodzi do wanny, a kiedy widzę, że siada w wodzie z perwersyjnym uśmiechem, ja siadam na krawędzi i bezwstydnie rozchylam przed nim nogi. – Nadal cię pragnę – mówię wyzywająco. Patrzy na mnie z uśmiechem. – Zdecydowanie jesteś nienasycona – stwierdza. – Przy tobie owszem. Ośmielona pragnieniem palcami rozchylam wargi sromowe i wsuwam sobie palce do środka. Dylan patrzy na mnie bez ruchu. Przygląda mi się, kiedy się masturbuję bez najmniejszego skrępowania. – Chcę, żebyś teraz ty lizał mnie. Mój przystojniak się uśmiecha. – Gdzie mam cię lizać? – Tutaj – mówię oszołomiona. – To „tutaj” ma jakąś nazwę, prawda? – Tak. – Więc chcę, żebyś ją wymówiła, wulgarnie. Ogarnia mnie śmiech. Przyznaję, że kiedy nazwał swój członek fiutem, rozpalił mnie do czerwoności, ale z niezrozumiałych przyczyn wstydzę się wypowiedzieć słowo „cipka”. Dylan nie odrywa ode mnie wzroku. Czeka, aż powiem to, co chce usłyszeć. – Chcę, żebyś wsadził język do mojej cipki i mnie nim pieprzył – mruczę w końcu. Mój chłopak kiwa głową i przysuwa się do mnie. – Ale to wulgarne! – nabija się. Znów się śmieję. Ale kiedy koniec jego języka dotyka nabrzmiałej wypustki mojej rozkoszy, zamykam oczy i jęczę. Boże, uwielbiam, kiedy to robi. Po chwili ujmuje moją pupę w dłonie i bez chwili wahania zaczyna pożerać mnie z autentyczną namiętnością. Ale rozkosz! Chwytam się z całej siły krawędzi jacuzzi i czuję, że jego wargi więżą moją rozpaloną łechtaczkę. Liże ją, otacza językiem i pociąga. Z moich ust wydobywa się ekstatyczny krzyk. – Nie przerywaj… proszę… nie przerywaj. Spełnia moją prośbę. Jak wygłodniały wilk liże mnie, aż doprowadza mnie do piątej fazy orgazmu. Zanurza we mnie palec, drugi, trzeci i porusza nimi. – Jesteś bardzo wilgotna, kochanie… bardzo… – mruczy. Wyginam się jak szalona, kiedy mnie mieści. Jego wargi na mojej łechtaczce i palce w moim wnętrzu doprowadzają mnie do szaleństwa. Nie da się ukryć, że Dylan doskonale wie, co robi, a ja się temu poddaję. Rozkoszujemy się oboje. Czego więcej można chcieć? – Unieś nogi i połóż mi na ramionach. Robię to, a on patrzy na mnie.
– Chcę cię kiedyś oglądać w tej nieprzyzwoitej pozie z innym mężczyzną. Rozchylę ci nogi dla niego, a ty będziesz się rozkoszować. Wydaję z siebie jęk. Sama myśl o tym mnie podnieca. – Chcę cię mieć całkowicie na wargach – mówi Dylan. Z nogami na jego ramionach i wnętrzem na jego ustach zanurzam palce w jego włosach, chwytam go za głowę i przyciągam do siebie. Jego dłonie przytrzymują mnie za pupę, masują ją, a ja czuję, jak jeden z jego palców ociera się o mój odbyt, okrąża go. Kusi i powoli wsuwa się do środka. Podskakuję, ale Dylan liże mnie dalej, a jego palec zanurza się głębiej i głębiej w mojej pupie, dając mi rozkosz. Widocznie robiąc to wcześniej, musiał utorować sobie drogę i teraz jest mu łatwiej. Kiedy jego palec nie może wejść już głębiej, wysuwa go i zanurza dwa. Wchodzą z łatwością. Porusza nimi, a ja, rozszalała od doznań, rozkoszuję się i drżę. Seks z Dylanem jest nieziemski. Uprawiając go z kimś, kto daje tyle, co sam bierze, przeżywa się rozkosz. Jestem szczęśliwa, że odnalazłam mężczyznę tak gorącego i skorego do zabaw jak ja, który niczego się nie boi. Nie wiem, ile czasu tak trwamy. Wiem tylko, że dochodzę na jego wargach i że on się ode mnie nie odsuwa. Wręcz przeciwnie, ssie mnie cały czas, czekając, aż zrobię się jeszcze bardziej wilgotna. Chce wszystkiego dla siebie, a ja mu to daję. Kiedy orgazmy ustają, ostrożnie zsuwam nogi z jego ramion, a Dylan wciąga mnie do wanny. Z zamkniętymi oczami upajam się wodą, czując wargi Dylana na moich. Całuje mnie. Smakuje seksem. Mną. Otwieram oczu i widzę, że trzyma pojemnik z żelem. – Wezmę twój tyłeczek. Odwróć się. Patrzę na niego zaskoczona. – Jesteś gotowa – mruczy. – Odwróć się i rozluźnij. Bez słowa robię to, o co mnie prosi, ale bardzo powoli. Nie jestem przekonana. On o tym wie i czule szepcze, smarując sobie palce żelem, a potem przesuwa je pod wodą do mojej pupy. – Teraz nie będę wulgarny. Od tej chwili bawią się ze sobą Dylan i Yanira i wszystko będzie delikatne, powolne i ostrożne. Spokojnie, zaufaj mi – dodaje. Robię to. Jeżeli komukolwiek ufam, to właśnie jemu. Czuję jego słodkie pocałunki na mojej szyi, jego dłonie, które chwytają mnie pod wodą, przyciskając do siebie. Potem jedną dotyka mojej łechtaczki, a druga wędruje do mojej pupy. Klęcząc w wannie, rozkoszuję się, poddając się przyjemności płynącej z seksu, a mój ukochany upaja się mną. Znów zanurza dwa palce w moim odbycie. Nie boli mnie, wręcz przeciwnie, podoba mi się. Żel ułatwia penetrację. – Jesteś bardzo rozluźniona, kochanie – szepcze Dylan. – To mnie zachęca, żeby to zrobić. Trzymając się krawędzi wanny, poruszam ciałem, zwłaszcza pupą, powoli, upajając się rozkoszą, którą mi daje. Nie przestaje mnie całować, nie przestaje wypowiadać słów miłości, a kiedy wysuwa palce z mojego odbytu, a zamiast nich czuję czubek jego członka, ściska mnie w gardle. Dylan wchodzi we mnie ostrożnie i czuję, że skóra mojego odbytu się naciąga i otwiera jak nigdy wcześniej. – Boli? Kręcę głową, chociaż ledwie mogę oddychać.
Wchodzi dalej bardzo powoli. Doznanie jest dziwne. Rozkosz i ból. Nie potrafię powiedzieć, co przeważa. Wiem tylko, że skutek jest upojny i że nie chcę, żeby przerywał. Czuję go coraz głębiej w sobie. – Wszystko w porządku, kochanie? – pyta ledwie słyszalnym głosem, drżąc z podniecenia. – Tak… tak… – odpowiadam przejęta. Ból powoli znika i Dylan zaczyna poruszać się we mnie swobodniej. – Wypręż się i wypnij pupę, kochana. Robię to. – Właśnie tak… Powoli… powoli… – mruczy przez zęby i wiem, że się powstrzymuje od gwałtownego pchnięcia. Jęczę i opuszczam głowę. Tego, co czuję, nie da się opisać. – Kiedyś będę cię tak pieprzył razem z innym mężczyzną i poczujesz to całkowite oddanie – słyszę, kiedy wydaję z siebie kolejny jęk. – Tak – odpowiadam lubieżnie. – To będzie nasza rozkosz. – Daje mi klapsa. – Będziesz się dla mnie rozkoszować, a my obaj będziemy cię pieprzyć od przodu i od tyłu. Z moich ust wydobywa się głośny jęk, kiedy wyobrażam sobie to, co mówi. Moja wyobraźnia pracuje i przed oczami mam przyprawiającą o dreszcz, grzeszną scenę. Nagle Dylan się zatrzymuje. Mój jęk doprowadził go do szaleństwa. Dłonie mu drżą, on też. A może to ja drżę z rozkoszy? Delikatnie wysuwa biodra do przodu, żeby zanurzyć się głębiej w moim odbycie i znów czuję ból. Mówię mu o tym, a on porusza się ostrożnie, aż w końcu czuję, że coś pęka w moim wnętrzu i Dylan wchodzi we mnie do końca. Wydaję z siebie ogłuszający krzyk. Nie rusza się. Przytrzymuje mnie przy swoim ciele i szepcze mi do ucha cichym, spokojnym głosem. Ja drżę i oddycham z trudem. – Już, kochanie… już. Nie ruszaj się i dopasuj się do mnie. To twój pierwszy raz. Dyszę. – Spokojnie – szepcze Dylan. – Ćśś. Ból ustąpi, poczujesz ciepło, a potem będzie ci miło. Spokojnie, moja kochana… spokojnie… oddychaj. Robię to. Nabieram powietrza i czuję, że ból ustępuje i zalewa mnie ciepło. Cholera, ale gorąco! Ból przypomniał mi ten, który poczułam, tracąc dziewictwo w wielu dziewiętnastu lat. Różnica polega na tym, że Dylan wie, co robi i pociesza mnie słowami, dłońmi i ruchami, a ten idiota, który mnie rozdziewiczył, myślał tylko o własnej przyjemności. Teraz pod wpływem rozkoszy zaczynam jęczeć upojona i powoli zaczynam poruszać biodrami. – Powoli, kochanie… powoli. Jego głos, jak zwykle tak przepełniony erotyzmem, doprowadza mnie do szaleństwa, a w żołądku rodzi się intensywne ciepło, które trawi mnie od środka. Muszę się poruszyć. Robię to. – Pieprz mnie – proszę, bo nie mogę wytrzymać. Dłonie Dylana chwytają mnie mocno w pasie. Porusza się we mnie. – Boże, jesteś taka ciasna – szepcze przejęty.
– Mocniej, proszę… Nie robi tego. Jest ostrożny. – Nie chcę zrobić ci krzywdy – mówi, zanurzając się w moim odbycie. – Spokojnie. – Nie zrobisz – odpowiadam, jęcząc. Całuje mnie w plecy, a ja zachęcam go, żeby przyspieszył. Powoli porusza biodrami, coraz szybciej, dając się ponieść chwili. – Chcesz, żebym cię pieprzył? Kiwam głową. Chcę tego, potrzebuję i domagam się. Czuję, jak jego wielki członek zanurza się we mnie i wysuwa coraz energiczniej, z coraz większym impetem. Dylan palcem pieści moją łechtaczkę. Krzyczę. Mój ekstatyczny jęk podnieca mojego ukochanego i już bez zahamowań poruszamy się oboje w jacuzzi. Woda przelewa się za brzegi, ale się tym nie przejmujemy. Dylan zanurza się w moim odbycie raz za razem, raz za razem, daje mi to, czego się domagam i czego on pragnie. – Zaraz dojdę – mówi. Żądza bierze nade mną górę, gorączka doprowadza mnie do szaleństwa, trawi mnie ogień, a Dylan mnie podnieca. Z każdą sekundą proszę, żeby pchnięcia były silniejsze, nasze jęki stają się coraz dziksze i bardziej ochrypłe. Nigdy nie sądziłam, że seks analny może dostarczyć takiej rozkoszy i po ostatnim pchnięciu, przy którym czuję, że Dylan się powstrzymuje, żeby nie zrobić mi krzywdy, wyginamy się i poddajemy rozkoszy. Po paru sekundach wysuwa się ze mnie, bierze mnie na ręce i sadza na sobie. – Wszystko w porządku? Czuję się obolała, ale się uśmiecham. – Chyba nie będę mogła usiąść przez najbliższy miesiąc, ale poza tym wspaniale! – odpowiadam. Tej nocy kładziemy się do łóżka wyczerpani. To było wspaniałe popołudnie seksu, perwersji i swobody. Uwielbiam mojego ukochanego i wiem, że on uwielbia mnie. Dylan mnie obejmuje i całuje w czoło. – Pamiętaj, że cię kocham, kapryśnico. Nigdy o tym nie zapominaj. Wiem, dlaczego to mówi i co go martwi. Widzi, że spełnienie moich marzeń zbliża się z każdym dniem i boi się tego. Nic nie mówi, ale ja to wiem. Odsuwam się od niego. – A ty nigdy nie zapominaj, jak bardzo cię kocham – odpowiadam, pewna tego, co mówię.
17. Kiedy na mnie patrzysz Piosenkę, którą nagrałam z J.P. Parkerem, słychać wszędzie i jest to nieprawdopodobny punkt zwrotny w moim życiu. Wszyscy mnie szukają, wszyscy chcą wiedzieć, kim jest Yanira, która śpiewa z raperem, a Omar zajmuje się udzielaniem informacji. Oszołomiona uświadamiam sobie, że mój szwagier miał rację. Producenci, wytwórnie, piosenkarze zasypują mnie tysiącami propozycji, a ja przyglądam się temu oniemiała. Dylan obserwuje mnie rozbawiony, ale wiem, że niezupełnie mu do śmiechu. Martwię go, a on mnie. Wytwórnia chce zacząć pracować nad moją płytą. Boję się, próbuję to przesunąć, ale po chwili zastanowienia zgadzam się na rozpoczęcie nagrań. Wydaje mi się, że po tym, co widziałam, tak będzie najlepiej. Moi szefowie proszą, żebym postarała się o formę. Twierdzą, że jestem gruba? Na wszelki wypadek robię wysiłek, wstaję wcześnie i codziennie idę biegać z Dylanem. Pierwsze dni są dla mnie torturą. Przystaję co chwilę, skarżę się, klnę, duszę, ale mój chłopak, który jest supermanem, dodaje mi otuchy i skraca swoją trasę, żebym mogła mu towarzyszyć. Staje się moim osobistym trenerem, a ja się śmieję i mówię mu, że biegając za nim, czuję się jak osioł, któremu pokazują marchewkę. Żeby dopaść to ciało, pobiegłabym za nim na koniec świata. Uśmiecha się i mnie całuje. Z każdym dniem wydłuża trasę i widzę, w jak dobrej formie jest mój mąż i jak patrzą na niego mijające nas kobiety. Żmije! Kiedy wracamy do domu, jestem padnięta. Dylan się śmieje. Bierzemy prysznic i mój mąż daje mi nagrodę za mój wysiłek. Przygotowuje śniadanie, a ja kończę się szykować. Siadamy przy stole naprzeciwko siebie, rozmawiamy, on je pyszne magdalenki albo rogaliki, a ja filiżankę mleka bez mojego ukochanego cola cao. To wpływa na mój nastrój. Diety to nie moja bajka. Dylan nic nie mówi, postanowił się do tego nie wtrącać, ale daje mi wyraźnie do zrozumienia, że nie widzi najmniejszej potrzeby, żebym się odchudzała, bo jego zdaniem jestem w sam raz. Dietetyczka, do której skierowała mnie wytwórnia, wyjaśnia, że dieta i ćwiczenia są po to, żebym była w formie, bo będzie mi potrzebna, kiedy ruszę w trasę. Pozytywną stroną tego wszystkiego jest to, że szybko widzę efekty, czuję, że moje ciało staje się jędrniejsze, a najbardziej podoba mi się to, jak teraz leżą na mnie dżinsy. Tyłeczek robi mi się boski. Od poniedziałku do piątku Dylan jeździ rano do szpitala o ósmej, a ja oszukuję dietę i po kryjomu pożeram kilka łyżeczek cola cao na sucho, a potem, około dziewiątej, jadę do wytwórni. Tam czeka Tony, z którym uwielbiam pracować. Omar, który jest rekinem biznesu, ponagla nas. Chce jak najszybciej wydać płytę. Kiedy Dylan nie wychodzi ze szpitala bardzo późno, przyjeżdża po mnie do wytwórni. Stąd, szczęśliwi i zachwyceni, jedziemy doglądać remontu naszego nowego domu. Szybko posuwa się naprzód i wygląda
pięknie. Nie mogę się doczekać, kiedy prace się skończą i będziemy mogli się przeprowadzić. Moja znajomość z Tifany i Valerią się zacieśnia. Każda na swój sposób udowodniła, że jest wspaniałą przyjaciółką i widujemy się, kiedy tylko możemy. Kiedy Valeria dowiaduje się, że jestem tą Yanirą, która śpiewa w radiu z raperem J.P., mało nie dostaje zawału. Tak się denerwuje, że nie mówię jej, że mam zamiar wydać płytę. Powiem jej później. Coral przylatuje do Los Angeles, zatrudniona przez wspaniałą autorską restaurację. Dylan załatwił jej pracę, a ona jest przeszczęśliwa. Pierwsze dni spędza w naszym domu, z nami, ale ponieważ jest bardzo niezależna, w drugim tygodniu wyprowadza się i zaczyna żyć na własny rachunek. W następną sobotę Dylan ma zaplanowaną poważną operację, więc ja umawiam się na obiad z Coral i z moimi nowymi koleżankami. Chcę, żeby się poznały. Kiedy zjawiam się z Coral w restauracji, rozpoznaje mnie kelner. Jestem sławna! Robimy sobie zdjęcia. Zostawiam mu autograf na serwetce, a on sadza nas przy ładnym stoliku na zewnątrz. Jest piękny dzień. Po kelnerze przybiegają dwie dziewczyny z kuchni. Są przejęte. Obie chcą sobie zrobić ze mną zdjęcie, a ja, zachwycona, spełniam ich prośbę. Nie ma co, sława jest przyjemna! Kiedy odchodzą zadowolone, Coral pyta mnie szeptem: – Jak to jest być sławną? Wzruszam ramionami. Prawdę mówiąc, dla mnie to coś dziwnego. – Fajnie! – wykrzykuję. – Aj, mój Sławniuszku – nabija się. Kelner przynosi nam napoje orzeźwiające. – Uwierzysz, że wczoraj ma kolację do naszej restauracji przyszedł Antonio Banderas? – mówi Coral. Siedzę obok niej i się opalam. – Wierzę – odpowiadam z ironią. – Jesteśmy w Los Angeles, Grubciuszku. Coral spogląda na zegarek. – Nie rozumiem. Mam wolne i tęsknię za moją pracą. Czyżbym oszalała? Patrzę na nią rozbawiona i wzruszam ramionami. – To znaczy, że lubisz swoją pracę albo że podoba ci się jakiś przystojniak z restauracji, mam rację? Uśmiecha się. – Przystojniak się jeszcze nie pojawił, ale patrz, idzie twoja szwagierka. Ale ona ma styl! Patrzę przed siebie i widzę nadchodzącą Tifany. Jak zwykle bije od niej aura elegancji. – Czeeeeeeeść! – wita się z nami, podchodząc do stolika. Wstaję i daję jej dwa buziaki. – Pamiętasz moją przyjaciółkę Coral? Pewnie, że się pamiętają. – Oczywiście, kochanie – odpowiada Tifany. – Coral, cieszę się, że znów tu jesteś. Yanira mi mówiła, że pracujesz w świetnej restauracji. Wszystko w porządku? – Rewelacyjnie. A co u ciebie? Tifany siada na jednym z krzesełek i odgarnia sobie włosy z twarzy. – Dzisiaj akurat fatalnie – wypala.
– Dlaczego? – pytam zaskoczona. Moja szwagierka ściąga modne, drogie okulary słoneczne i widzę jej podkrążone oczy. Co się stało? Spoglądamy na siebie z Coral. – Czuję się tak fatalnie, że nie wiem, czy podciąć sobie żyły, czy stopić złotą Visę – szepcze Tifany. – Stawiałabym raczej na złotą Visę – żartuje Coral. Tifany wydaje z siebie bolesny jęk. – Nakryłam mojego robaczka, jak pieprzył się jak dziki z tą suką sekretarką na biurku w gabinecie – ciągnie. – O Boże! Jak możesz mi to robić, robaczku? Och, robaczku… Moja szwagierka powiedziała: pieprzyć i suka? Coral patrzy na mnie zdezorientowana. – Robaczek to jej mąż – wyjaśniam. Grubciuszek przewraca oczami. Wiem, co o tym myśli. Ja znów spoglądam na Tifany i kładę dłoń na jej ręce. – Dobrze się czujesz? – pytam. Biedna kręci głową. – Ta czarna, farbowana tanią farbą suka nie przekazuje mu wiadomości ode mnie, kiedy do niego dzwonię – mówi przez łzy. – Wczoraj czekałam na niego przez dwie i pół godziny, bo mieliśmy iść na kolację do wspaniałej restauracji. Mieliśmy rocznicę. Zorganizowałam romantyczną kolację, kupiłam mu piękne platynowe spinki, a ona nie przekazała mu wiadomości. Ponieważ się nie zjawiał i nie odbierał telefonu, pojechałam wkurzona do wytwórni i… i… – I nakryłaś twojego ogiera i jego sekretarkę sukę na biurku u niego w gabinecie – podsumowuje moja przyjaciółka. Tifany kiwa głową, pęka i opowiada nam, co widziała. Biedaczka… biedaczka… Coral, która zawsze angażuje się w pomoc w beznadziejnych przypadkach, wyciąga szybko z torebki chusteczkę higieniczną i, pocieszając moją szwagierkę, równa Omara z ziemią. Goryl to najłagodniejsze określenie, jakie wychodzi z jej ust. Nie ulega wątpliwości, że ma rację. Tego, co wyprawia mój szwagier, nie da się nazwać w żaden sposób. Kiedy widzę kelnera i chcę go poprosić o wodę, słyszę: – Czeeeeeść! Już jestem! To Valeria, kolejna miłosierna dusza, która na widok płaczącej Tifany rzuca torebkę na krzesło i chwyta ją za ręce. – Moja piękna, co się dzieje? – szepcze. Tifany, załamana, daje się przytulać nam wszystkim. We trzy patrzymy na siebie, nie wiedząc, co robić, a ona klnie i wygaduje okropne rzeczy. Jest w takiej nerwowej rozsypce, że w końcu Coral daje jej kuksańca, a my drżymy, widząc to. Kontrolę nad sytuacją przejmuje Valeria. – Teraz pójdziemy we dwie do łazienki, przemyjesz sobie twarz i się uspokoisz – mówi, podnosząc Tifany. Znikają razem w lokalu. Coral patrzy na mnie. – Można wiedzieć, co ci odbiło z tym kuksańcem? – pytam. – Wpadła w histerię – Ale musiałaś bić ją tak mocno?
– Trzeba było ją powstrzymać – odpowiada Coral. Ma rację. Ale nadal uważam, że szturchnięcie nie było potrzebne. – Nie chcesz powiedzieć, że ta laska, która zabrała Tifany do łazienki, to Valeria. Kiwam głową. – Nie do wiary – mruczy Coral. – Wygląda lepiej ode mnie. Dwie minuty później Valeria i Tifany, dwie kobiety o całkiem odmiennym stylu, życiu i doświadczeniach, wracają do nas. – Coral, to jest Valeria – mówię. – Valeria, to jest Coral. Obie się uśmiechają i widzę, że przypadły sobie do gustu. Jak powiedziałaby Coral: zajebiście. – Lepiej ci? – pytam Tifany, która ma rozmazany makijaż. Moja szwagierka kręci głową. – Przepraszam, że cię szturchnęłam – mówi Coral. Tifany kiwa głową, ale się nie odzywa. Biedaczka, nawet się nie zorientowała. Żal mi jej, właściwie, wszystkim nam jej żal. Valeria zamawia napój u kelnera, który patrzy na nas zdezorientowany, otwiera torebkę, wyciąga kosmetyczkę i odgarnia mojej szwagierce włosy z twarzy. – Przestań płakać – mówi. – Żaden mężczyzna, a już z całą pewnością niewierny, nie zasługuje na to, żeby kobieta przez niego płakała. Jesteś taka ładna, że to on powinien płakać przez ciebie. Tifany kiwa głową i pozwala jej poprawić sobie makijaż. – Żebym… żebym to ja mogła powiedzieć mu: kup sobie kredki i namaluj sobie swój świat, robaczku. – Lepiej zostaw w spokoju kredki i powiedz mu, żeby się pierdolił – mówi na to Coral. – Coral! – ganię ją. Moja przyjaciółka uśmiecha się wymownie do Valerii, która chwyta za rękę smutną Tifany. – Jak powiedziałaby moja matka: nie ma sensu rzucać pereł przed wieprze. – Widząc, jak na nią patrzy, wyjaśnia: – To znaczy, twój mąż na ciebie nie zasługuje, kochanie. – Twoja matka ma rację, moja droga – stwierdza Valeria, zamykając przybornik z kosmetykami. W mgnieniu oka sprawiła, że Titany wygląda nieskazitelnie. Co za artystka! Moja szwagierka kiwa głową, ale sprawia wrażenie skołowanej. – Coral, Valeria, może przejdziecie się zamówić coś do jedzenia? Tifany i ja poprosimy o zieloną sałatę z pomidorem, bez cebuli. – Ty? Sałatę? Chora jesteś? – Coral jest oszołomiona. Nie chce mi się tłumaczyć jej tego w tej chwili, więc jedynie posyłam jej wymowne spojrzenie i po chwili wstaje z Valerią i wychodzą. Zostaję sama ze szwagierką. – Dlaczego to znosisz? – pytam. – Bo go kocham i wiem, że jeżeli od niego odejdę, nigdy więcej go nie zobaczę. Ja… jestem w nim za bardzo zakochana, żeby podjąć taką decyzję. Poza tym… poza tym chodzi o Piękną. – O Piękną? Patrzy na mnie, uśmiechając się słodko. – Miałaś rację. Mała jest najlepszym, co się Omarowi przydarzyło – wyjaśnia. – Uwielbiam ją tak, jak ona mnie i jeżeli skończę z Omarem, Ferrasowie, a zwłaszcza ogr, zabronią mi się z nią widywać, a
wtedy umrę z żalu. Jej szczere wyznanie mnie wzrusza. Tifany, po tym, jak otworzyła się na Piękną, otrzymuje od małej czystą i bezinteresowną miłość i to ją powstrzymuje. – Rozumiem, co mówisz, ale musisz coś zrobić. Nie możesz w tym dalej tkwić. Musisz pokochać siebie, żeby kochał cię on. Nie widzisz, że kiedy jesteś dobra i uległa, on cię nie szanuje? – A co, twoim zdaniem, mam zrobić? – Nie wiem, co masz zrobić, ale z całą pewnością nie to, co robisz. Bycie idealną żonką na Omara Ferrasę nie działa. Ale, oczywiście, ty sama musisz zdecydować, czy chcesz żyć tak, czy inaczej. – Nagle sobie o czymś przypominam. – Co napisała ci Luisa w liście, który dostałaś w dniu ślubu? Tifany wyciera oczy. – Takie tam, że Omar jest dobry, miły, arogancki i… – W dniu mojego ślubu powiedziałaś mi co innego – przerywam jej. – Ach, tak… Pisała też coś o tym, że żeby być jego żoną, należy wypowiedzieć mu wojnę i wygrać, poza tym, zaskakiwać go i… – No widzisz! – Co?! – pyta, rozglądając się na wszystkie strony. Brakuje mi sił. Mam wrażenie, że Tifany ma siedem lat, a nie prawie trzydzieści. Cierpliwie przysuwam krzesło do jej krzesła i odgarniam jej włosy z twarzy. – Jeżeli przez ten krótki czas zdążyłam się o czymś przekonać, to o tym, że najlepiej znała ich Luisa. I skoro ona w liście pisze coś takiego, to znaczy, że Omar jest facetem, któremu nie można się podporządkować. Zrób to! Zaskocz go! Przestań być dla niego taka dobra, nazywać go robaczkiem i pokaż mu, że ty też masz potencjał jako kobieta i człowiek. – Och, kochanie, a jak to się robi? Z całą pewnością Coral ma rację. Moja szwagierka jest przypadkiem beznadziejnym. – Nie wiem, Tifany, ale zrób coś – odpowiadam. – Wróć do swoich korzeni. Powiedziałaś mi, że byłaś projektantką, zgadza się? Kiwa głową. – Więc widzisz. Bądź niezależna. Znajdź sobie innego robaczka i… – Nieeeeeeeee… Nie mogę tego zrobić, nie jestem taka! – bełkocze zdesperowana. – Za bardzo go kocham! Biedaczka. Żal mi jej słuchać i żałuję tego, co jej zasugerowałam. Jestem podłą żmiją. Staram się to naprawić. – Nie każę ci szukać sobie kochanka. Radzę ci tylko, żebyś wywołała w nim zazdrość i żeby dotarło do niego, że jesteś kobietą, którą interesują się mężczyźni. Musisz sprawić, żeby się zorientował, że on i jego zachowanie nie jest całym twoim światem i żeby poczuł, jeżeli naprawdę cię kocha, to, co ty czujesz, kiedy robi ci krzywdę. Jesteś młoda i ładna i nie sądzę, żeby ciężko ci było kogoś znaleźć. Tifany po raz pierwszy się uśmiecha. – Pewnie, że nie – stwierdza. – Facetów na świecie nie brakuje. Teraz ja się uśmiecham. My, kobiety, kiedy chcemy, potrafimy być sprytne! – Załóż własną firmę – dodaję. – Masz wszystko, środki, pieniądze i potencjał. Dlaczego nie
spróbujesz? – Znam moje ograniczenia, Yanira. Ja się do tego nie nadaję. Matka nauczyła mnie, że mam być dobrą żoną i… – W dupie z tym, do cholery! – krzyczę wkurzona. – Może chcesz, żeby Omar dalej przyprawiał ci rogi? I powiem ci jedno: jeżeli Dylan albo ogr dowiedzą się o tym, co ci mówię, zabiją mnie! Na miłość boską, Tifany, kochaj się trochę! I daj Omarowi spróbować jego własnego lekarstwa albo się z nim rozstań. Mina jej się zmienia. Zastanawia się nad tym, co mówię. – Naprawdę myślisz, że jestem w stanie to zrobić? – pyta w końcu. – Jestem przekonana. Nie umniejszaj potęgi walecznej kobiety. Ty, kochana szwagiereczko, poradzisz sobie z tym i nie tylko. Czuję, że nikt nigdy w nią nie wierzył i że moja pewność jej się podoba. Odgarnia kosmyk włosów z twarzy i zadziera brodę dumnie jak Joanna d’Arc. – Otworzyłaś mi oczy, Yanira. – Świetnie! – Klaszczę. – Jestem wściekła i od dziś nic nie będzie tak samo między moim robacz… między Omarem i mną. Przede wszystkim, nie będę go już nazywać robaczkiem! Kiwam głową. Uważam, że to świetny pomysł. Myślę o Ferrasach, a zwłaszcza o ogrze. – Wykorzystaj tę szansę, żeby pokazać twojemu kochanemu mężulkowi i jego ojcu, że jesteś blondynką, ale z całą pewnością nie głupią. Omarowi udowodnij, że jesteś cholernie cenna jako kobieta i że jeżeli go zostawisz, on straci o wiele więcej niż ty. Tifany kiwa głową, a ja chcę mówić dalej, ale widzę, że biegnie do mnie Valeria, bardzo przejęta. – To prawda, że wydajesz płytę? Coral biegnie za nią. Zabiję ją! Wzdycham i postanawiam być szczera wobec Valerii. – Tak – szepczę, żeby nikt nie słyszał. – Ale mów ciszej. I spokojnie, nie tak od razu. – Ale w najbliższej przyszłości – oznajmia Coral. Zabiję ją! Valeria siada, gryzie swoją dłoń i tłumi krzyk radości. Wszystkie jej się przyglądamy, a kiedy kończy ten dziwny rytuał, mówi: – Mam sławną przyjaciółkę! – Jej entuzjazm mnie rozśmiesza. – Pamiętaj, że jestem fryzjerką i makijażystką. Gdybyś potrzebowała, żeby cię uczesać czy zrobić na bóstwo, daj mi znać! Mój umysł zaczyna pracować na pełnych obrotach. Valeria jest fryzjerką, a Tifany projektantką. W moim nowym położeniu na pewno będę w stanie im pomóc. Patrzę na nie. – Tifany, gdybym cię poprosiła, żebyś przygotowała dla mnie projekty strojów, w których będę mogła wystąpić na trasie, zgodziłabyś się? Mojej szwagierce odbiera mowę i zanim zemdleje, kiedy kelner przynosi nam sałatki i befsztyki z ziemniakami dla Valerii i Coral, wyjaśniam: – Parę dni temu Omar mi powiedział, że powinnam postarać się o bardziej seksowny, wyrazisty image i jestem przekonana, że wspólnymi siłami możemy to osiągnąć. Co ty na to?
Mina jej się zmienia, jest zamyślona. – Kotku, myślisz, że będę umiała? – pyta przejęta. Coral, słysząc ją, kiwa głową. – Z twoim wyczuciem stylu i pomysłami Yaniry, z całą pewnością, kochanieee… Moja szwagierka mruga i unosi dłoń do ust. – Jestem superzachwyconaaaaaaaa – wykrzykuje. – Świetnie! – wiwatuję frytką z talerza Coral. Później patrzę na Valerię, która cała drży. – Potrzebuję osobistej fry… – Tak! Tak! Tak! – krzyczy i mnie obejmuje. Tifany, zachwycona, dołącza do naszego uścisku, a moje spojrzenie spotyka się ze wzrokiem Coral. – Ja obiecuję, że będę ci robić ciasto z bitą śmietaną, takie, jak lubisz, ale zostaw moje frytki, ty masz sałatkę.
18. Jeżeli odejdziesz W połowie kwietnia ukazuje się płyta i moim życiem zaczyna rządzić szaleństwo. Wywiady, reportaże, zdjęcia, kolacje, występy… Nie mam chwili wytchnienia. Dylan towarzyszy mi, kiedy tylko może. Divina jest kawałkiem funky, pełnym rytmu, przy którym ludzie mogą się bawić i tańczyć. Wytwórnia mocno ją promuje i znajdujemy się na szóstym miejscu na liście sprzedaży. Zaraz za Beyoncé! Nieźle! Mój ukochany cieszy się ze mną tym, co się dzieje i jestem mu za to wdzięczna. Ułatwia mi życie jak może, chociaż wiem, ile go to kosztuje, zwłaszcza przez to, że nie możemy już wychodzić na ulicę swobodnie jak kiedyś. Gdziekolwiek pójdziemy, gromadzą się wokół mnie ludzie, którzy chcą sobie zrobić ze mną zdjęcie albo proszą o autograf. Promuję Divina w radiu, a kiedy mnie pytają o ulubioną piosenkę z albumu, nie mówię, że jest nią Wszystko. Nie opowiadam, że napisał ją dla mnie Dylan, ani że jest historią naszej miłości, bo uwielbiam tę piosenkę ponad wszystko i wiem, że jest wyjątkowa. Rozmawiam z rodzicami, są wzruszeni. Dzwonimy do siebie często i Garret mówi mi, że w czerwcu leci do Los Angles na spotkanie fanów Gwiezdnych wojen. Musi na nim być, choćby nie wiem co. Rayco, z kolei, obiecuje, że przyjedzie się ze mną zobaczyć w Madrycie, kiedy będę występować z J.P. Nie może się doczekać, żeby poznać swojego idola. Argen i Patricia dalej żyją w świecie swojej miłości, ciąży i porannych wymiotów. Jeżeli chodzi o babcie, jedna się cieszy, a druga nie bardzo. Zaskakujące jest to, że cieszy się babcia Nira, a niezadowolona jest Ankie. Kiedy rozmawiam z nią przez telefon, mówi: – Dylan jest twoim życiem. Niech ci nie przyjdzie do głowy zostawić go i wyjechać w trasę. – Ankie – odpowiadam zaskoczona. – Nie mogę uwierzyć, że akurat ty mi to mówisz. Klnie i puszcza wiązankę po holendersku, jak zawsze, kiedy się denerwuje. – Cieszę się, że robisz to, co kochasz – mówi, kiedy się uspokaja. – Ale moja rada jest taka, żebyś ceniła to, co w życiu jest naprawdę cenne. Ja jej nie posłuchałam. Zostawiłam Ambrosiusa dla kariery muzycznej i chociaż jestem szczęśliwa, że wyszłam za twojego dziadka i urodziłam twojego ojca, nigdy nie przestałam myśleć o tym, jak potoczyłoby się moje życie, gdybym wybrała jego. – Babciuuuuu, różnica między nami jest taka, że ja już żyję z Dylanem. Jestem jego żoną, zapomniałaś? Znów mówi coś po holendersku, czego nie rozumiem. – Rób, jak uważasz – mówi. – Miej hierarchię wartości, kochana. Najważniejszy powinien być Dylan. Nie zapominaj o tym. Kiedy się rozłączam, po tym, jak rozmawiam z całą rodziną, uśmiecham się. Są cudowni i ich kocham. Kiedy biorę prysznic, czekając na powrót Dylana, zastanawiam się nad tym, co powiedziała babcia. Mniej więcej to samo, co, na swój sposób, powiedział mi Anselmo. Dwudziestego czwartego kwietnia jestem na lotnisku z Dylanem. Lecę do Londynu, a potem do Madrytu zaśpiewać z J.P. Jedzie ze mną Tifany i jestem jej za to wdzięczna. Jadą też Omar i Sean, drugi producent.
Żegnając się z Dylanem, czuję się fatalnie. Nie chcę jechać bez niego, ale on, z powodu pracy, nie może mi towarzyszyć. Nie będzie mnie dziesięć dni. Dziesięć dni i dziesięć nocy bez mojego ukochanego! Co to będzie? Dylan mnie całuje i milczy, a Omar i Sean wręczają nam bilety i odprawiają bagaże. Patrzymy na siebie. – Będę za tobą bardzo tęsknić – szepczę z uśmiechem. Mój osobisty Ferrasa kiwa głową i przysuwa nos do mojego. – Nie tak, jak ja za tobą, kapryśna damo – odpowiada. Nasze wargi się spotykają, nasze języki również, nieśpiesznie, z rozkoszą. Chcę zatrzymać jego smak, słodycz, namiętność, najdłużej, jak to możliwe. Im więcej go całuję, tym mniej chcę jechać. Omar i Sean, po skończonej odprawie, mówią do Tifany i do mnie: – Jak będziecie gotowe, możemy przejść do salonu VIP. Dylan bez problemu wchodzi z nami. Nagle spośród ważnych osób pracujących tu na swoich komputerach najnowszej generacji, ktoś wstaje i pada w objęcia Dylanowi. Później żartują, mój mąż spogląda na mnie i mówi: – Ten ponaciągany i brzydki facet, którego tu widzisz, to chirurg plastyczny Jack Adams. Jack, to moja żona, Yanira. Mężczyzna, który z brzydkiego ma tyle, co ja z brunetki, szarmancko ujmuje moją dłoń i ją całuje. – Bardzo mi miło cię poznać… Yanira. – Jack – ostrzega Dylan zaborczym tonem. – To moja żona, nie zapominaj. – Wytatuuję to sobie – żartuje. Dylan się uśmiecha, a Jack wita się z Omarem, Tifany i Seanem i cieszy się, kiedy się dowiaduje, że lecimy tym samym samolotem do Londynu. Nie wypuszczając Dylana, z niepokojem obserwuję minuty, upływające z prędkością światła. Chwila rozstania zbliża się nieuchronnie i kiedy w końcu wzywają nas na pokład, mój cudowny przystojniak przysuwa wargi do moich i patrzy mi w oczy. – Jeszcze nie wyjechałaś, a już za tobą tęsknię – mruczy. Rozpłynę się! Oklapnę jak zwiędła stokrotka! Nie chcę wyjeżdżać! Z pewnością wszystko mam wypisane na twarzy. Dylan całuje mnie z uwielbieniem i puszcza do mnie oko. – Wzięłaś tabletkę na mdłości? – pyta. – Tak. Moja odpowiedź jest tak zwięzła, że mój chłopak szepcze, żeby dodać mi otuchy: – Zobaczysz, wszystkim szczęki opadną. Baw się dobrze w Londynie i w Madrycie, a jak będziesz na Teneryfie, pozdrów ode mnie swoją rodzinę. – Dobrze. Słychać, że jestem przybita.
– Dni szybko płyną – pociesza mnie mój ukochany. – Jak wrócisz, będę tu na ciebie czekał, zgoda? Kiwam głową. Chce mi się płakać. Mój Boże, co się ze mną dzieje? Cieszę się z powodu płyty i promocji. Jestem szczęśliwa, bo korzystając z okazji po koncercie w Lodynie, pojadę się spotkać z moją rodziną, ale jednocześnie jestem przybita tym, że rozstaję się z Dylanem. Czy ktoś mi może wyjaśnić, co się ze mną dzieje? Dylan, który mnie zna, widzi, że nie odpowiadam ani nie wzdycham. Znów mnie obejmuje. – No, kochanie – szepcze. – Pomyśl, że robisz to, co lubisz. To, co kochasz. Gdyby zobaczyła cię moja matka, powiedziałaby, żebyś się cieszyła i żeby inni mogli się cieszyć twoją radością. Ma rację. Muszę się przestawić. Zmuszam się, żeby się uśmiechnąć i żeby nie pogarszać sprawy. – Zadzwonię do ciebie, jak wyląduję. – Bez względu na porę. Dzwoń dziś i codziennie, dobrze, kochanie? Znów kiwam głową, obejmuję go i odchodzę za rękę z Tifany, odwracając się za siebie tysiąc razy, żeby mu pomachać, a on stoi bez ruchu. W samolocie siadam obok szwagierki. Odkąd nakryła Omara na akcji z sekretarką, nie zbliża się do niego. On protestuje, ale się godzi. Kulę się na fotelu i zasypiam, jeszcze zanim samolot wystartuje. To najlepsze, co mogę zrobić. Kiedy się budzę, widzę, że Tifany śpi. Muszę iść do łazienki. Ostrożnie, żeby jej nie obudzić, wstaję i idę. Kiedy wracam, moje spojrzenie krzyżuje się ze wzrokiem Jacka, który nie śpi i zaprasza mnie, żebym usiadła obok niego. Lecimy klasą biznes i ta część samolotu nie jest przepełniona. Siadam, a Jack prosi stewardessę, żeby przyniosła sok. Rozmawiamy dobrą chwilę i dowiaduję się, że poznali się z Dylanem za czasów studenckich. Rozbawiona słucham opowieści o moim mężu i widzę, że Jack ma poczucie humoru. – Naprawdę jesteś piosenkarką? Kiwam głową. – Będę występować z J.P. Parkerem na koncertach w Londynie i w Madrycie. – Śpiewasz z raperem J.P.? Dylan ożenił się z raperką? – pyta zaskoczony. Dostaję ataku śmiechu. – Mam inny styl, ale cóż, można powiedzieć, że z J.P. trochę rapuję w jego piosence. Ale ja jestem bardziej funky – wyjaśniam. Rozmawiamy jeszcze dobrą chwilę. – Jak poznałaś Dylana? – pyta. – Na statku. Ja śpiewałam z zespołem, który umilał wieczory, a… – Trafiliście na siebie. – Właśnie – odpowiadam, nie chcąc się wdawać w szczegóły. – Trafiliśmy na siebie. Nagle słyszę hałas. Odwracam się i widzę, że Tifany nie śpi, a Omar odchodzi z czerwonym policzkiem i z wściekłością na twarzy. Nic nie rozumiem, aż dostrzegam, że szwagierka dotyka swojej dłoni i domyślam się, co się stało. Wstaję szybko, przepraszam Jacka i wracam do Tifany. – Co się stało?
– Obudziłam się, a on mi wkładał rękę pod koc, uwierzysz? – mówi wzburzona. Śmiać mi się chce. – Strzeliłam mojemu roba… Omarowi w twarz. Jeżeli mu się zdaje, że jestem taka łatwa jak jego sekretarka, to się zdziwi! Rozumiem jej wzburzenie, ale moim zdaniem kiedyś w końcu muszą porozmawiać i postanowić, co dalej. Mam wrażenie, że nadal żyją razem, ale w osobnych pokojach. Z tego, co widzę, sytuacja zaczyna Omara przerastać, a Tifany sprawia wrażenie spokojnej, bardziej skupionej i silniejszej. Po chwili znów zasypiamy i budzimy się, kiedy lądujemy na lotnisku Heathrow w Londynie. Żegnamy się z Jackiem, który bierze kilka zaproszeń VIP od Omara i odchodzi. Parę sekund później zjawiają się dwaj olbrzymi ochroniarze, prawie albinosi, którzy biorą nasze bagaże i prowadzą nas do ładnej czarnej limuzyny. W Londynie jest dziewiąta wieczorem. Z samochodu dzwonię do Dylana. Kiedy słyszę jego głos i śmiech, odprężam się, ale kiedy się rozłączam, wzbiera we mnie dziwny niepokój. W Londynie zatrzymujemy się w London Hilton przy Park Lane. Oszołomiona podziwiam tę ogromną wieżę z niebieskimi światłami. Jest imponująca. Rozglądam się dookoła, a pozostali meldują się w hotelu. Widzę, że Sean, drugi producent, odchodzi i słyszę, jak Omar warczy: – Tifany, zamieszkasz ze mną. – Chyba śnisz. Powiedziałam ci, że chcę osobny pokój. Mój szwagier klnie. – Chcę prywatności. Mam swoje plany, w których ty się nie mieścisz. – Plany?! Jakie plany?! – pyta Ferrasa. Oszołomiona słyszę, jak Tifany odpowiada: – Nie wybiegając daleko w przyszłość, jutro po koncercie mam randeczkę. – Z kim masz randeczkę? – Omar prawie krzyczy. Moja jasnowłosa szwagierka uśmiecha się z wdziękiem, który ledwie można znieść i puszcza oko do swojego męża. – Z kimś tak dla mnie wyjątkowym jak dla ciebie ta suka sekretarka. Cholera… cholera… cholera… Gdzie się podziała Tifany? Chyba ktoś ją podmienił! Omar wali pięścią w marmurową ladę recepcji. Jest rozwścieczony. Jak to Ferrasa. Chce się odezwać, ale w tej chwili dzwoni telefon Tifany i słyszę, jak mówi: – Cześć, kotkuuuuuuuuuuu. Przyglądam jej się oniemiała, podobnie jak jej mąż, a kiedy dochodzę do siebie, trafiam na wściekłe spojrzenie Omara, który wbija we mnie wzrok. – Sam się o to prosiłeś, macho. – Nie pieprz, Yanira. – Noooooo – drwię. – Uchowaj Panie Boże, tak złego gustu nie mam. Wzdycha i milczy. Ma dość. Swoją zaborczością tak bardzo przypomina mi Dylana, że ściska mnie w sercu. Ale nic nie robi. Patrzy tylko na Tifany, która rozmawia przez telefon i się śmieje. Pięć minut później nadal stoimy przy recepcji. Moja szwagierka podchodzi i oznajmia tak, żeby słyszał
ją również Omar: – Jutro po koncercie pójdziesz ze mną na kolacyjkę z moimi przyjaciółmi. Będzie świetnie! Spokojnie, zabiorę cię tam, gdzie nikt cię nie pozna. Kiwam głową. Nie mam nic lepszego do roboty. Dwie sekundy później Tifany bierze jedną z kart, którą recepcjonistka kładzie na marmurze, i zerka na swojego męża. – Dobrej nocy – mówi. – Tifany, proszę… – błaga szeptem. Bez wątpienia coś do niej czuje. Widzę to w jego oczach i w tym, jak na nią patrzy. Ale ona znów wprawia nas w osłupienie. Patrzy na niego, uśmiecha się i delikatnie muska dłonią jego policzek. – Nie, Omar… Już nie – szepcze. Czuję się niezręcznie, będąc świadkiem tego wszystkiego. Omar chwyta ją za łokieć i przyciąga do siebie obcesowo. – Jesteś moją żoną, zapomniałaś? – syczy. – Nie, Omar, nie zapomniałam – szepcze Tifany melancholijnym głosem. – Ale ty zapomniałeś o tym jakiś czas temu – dodaje. Mój szwagier przysuwa się jeszcze bliżej i zbliża wargi do jej ust. – Jestem twoim robaczkiem, zapomniałaś? – szepcze. Czy ten goryl nie ma wstydu, żeby nie powiedzieć gorzej? Tifany mruga i się uśmiecha. – Bardzo lubiłam te czasy, kiedy byłeś moim robaczkiem, ale już nim nie jesteś. Powiedziałam ci w domu: jesteś moim mężem na pokaz, ale po cichu, tak samo jak ty, będę miała tylu kochanków, ilu tylko zechcę. Dobranoc, Omar. Mojemu szwagrowi rzednie mina. Z całą pewnością był to niezły prawy sierpowy! Brawo dla mojej top damy! Bez słowa kierujemy się do windy. Dwaj boye hotelowi niosą nasze bagaże. Kiedy drzwi się zamykają, moja szwagierka się śmieje. – Dobrze mi poszło? – szepcze ledwie słyszalnym głosem. Grała? Nim zdążę się odezwać, mówi dalej. – W pewnej chwili bałam się, że zmięknę. Kiedy mój roba… Omar mówi do mnie tym zmysłowym, intymnym tonem, pozbawia mnie silnej woli – wyznaje zarumieniona. Rozumiem ją. Seks i intymność z ukochaną osobą są najlepszą rzeczą i rozumiem jej słabość. Gdybym ja przeżyła to, co ona, i Dylan mówił do mnie tak, jak lubię i jak mnie podnieca, nie wiem, jak bym zareagowała. – Jutro… – Wachluje się dłonią. – Zarezerwowałam stolik na kolację w restauracji, którą znam, malutkiej i ładnej. Tylko ty i ja. Co ty na to? Uśmiecham się. Niezła byłaby z niej artystka w Hollywood. – Świetny pomysł – odpowiadam. Dojeżdżamy na nasze piętro, żegnamy się buziakiem w policzek i każda idzie do swojego pokoju pogrążona w rozmyślaniach. Z pewnością na temat dwóch braci Ferrasa. Wchodzę do pokoju i boy
odchodzi, rozglądam się wokół siebie jak głupia i nie wiem, co robić. Pokój jest piękny, luksusowy, wielki i niewiarygodny. Spoglądam na ogromne łóżku, uśmiecham się i myślę o Dylanie. Ale bym się tu z nim zabawiała! Idę do łazienki i mowę mi odbiera na widok olbrzymiej okrągłej wanny jacuzzi. Bez namysłu odkręcam kran, żeby ją napełnić. Kąpiel dobrze mi zrobi przed snem. Z minibaru wyjmuję torebkę czipsów i piwo. Popijając je, przechadzam się po ładnym, luksusowym apartamencie. Dwadzieścia minut później, kiedy jacuzzi jest już takie, jak chcę, postanawiam się rozebrać. Nagle ktoś puka do drzwi. Kto to może być? Biorę szlafrok, zakładam go, otwieram drzwi i mam przed sobą boya hotelowego z bukietem czerwonych róż. Przyjmuję je zaskoczona, zamykam drzwi i wyciągam liścik. Baw się dobrze, Królewno. Myśl o mnie i ciesz się skucesem. Nie zapominaj, że Cię kocham. Dylan Uśmiecham się. Ale ten mój Ferrasa romantyczny! Wdycham zapach róż i zamykam oczy, myśląc o nim. Z kwiatami w ręce wchodzę do łazienki i kładę je na marmurowym blacie. Chcę na nie patrzeć, kiedy będę się kąpać, i myśleć o Dylanie. Zanurzam się w wodzie i wydaję z siebie jęk. Wciskam przycisk, żeby pojawiły się bąbelki. Zachwycona opieram głowę i dotykam kluczyka, który mam na szyi. Całuję go i spoglądam na ścianę obok mnie. Dostrzegam sprzęt grający. Wyciągam rękę i go włączam. Brakowało mi jedynie delikatnej, zmysłowej muzyki, żeby jeszcze bardziej się tym wszystkim upajać. Przez kilka minut zwyczajnie zachwycam się doznaniami, jakie wywołuje woda wokół mojego ciała, i myślę o moim ukochanym. Z zamkniętymi oczami wyobrażam sobie, że stoi przy jacuzzi i mi się przygląda, a ja wzdycham, czując jego spojrzenie. Mam odchyloną do tyłu głowę, zamknięte oczy i rozchylone wargi. Moje pożądanie, moja lubieżność i moje fantazje ożywają na myśl o Dylanie. Ale jego tu nie ma, a nie zabrałam ze sobą mojego rosomaka. Cholera! Moje dłonie, do tej pory spokojne, wędrują prosto do piersi. Masuję je, ściskam, ugniatam. Brodawki mi się unoszą, a kiedy ich dotykam, czuję, że są twarde. – Dla ciebie, kochany – mruczę. Powoli przesuwam jedną dłoń z piersi do brzucha, a potem niżej. Podoba mi się fantazjowanie i wyobrażanie sobie Dylana. Moje pieszczoty przenoszą się na wzgórek łonowy. Kreślę na nim koła i rozchylam nogi, żeby samej sobie dać lepszy przystęp, a moje biodra zaczynają się poruszać. Jestem rozpalona i chcę spełnienia. Kciukiem i palcem wskazującym dotykam łechtaczki i delikatnie ją pieszczę. Hmmm, co za rozkosz! Przez chwilę kontynuuję zabawę, aż czuję takie ciśnienie, że postanawiam pójść dalej. Rozchylam sobie wargi sromowe, żeby całkowicie odsłonić mój przycisk rozkoszy i zaczynam lekko uderzać go palcem, który dostarcza mi intymnej rozkoszy. Tego właśnie potrzebowałam. Żar, pożądanie i podniecenie rozlewają się po moim ciele, które chce
więcej. Żąda więcej. Pewnym ruchem wsuwam palec do mojego wnętrza, a później dwa i masturbuję się pod wodą, poruszając biodrami w przód i w tył, dostarczając sobie nieskończonej ilości doznań. Wyobrażam sobie wzrok mojego ukochanego na mnie i bez wahania masturbuję się dla niego, ale nie kończę. Rozkosz nie nadchodzi. Potrzebuję czegoś więcej… Upojona, drżąca, wychodzę z jacuzzi, zakładam szlafrok i przeszukuję walizkę. Znajduję to, czego szukam i kładę się na łóżku. Zsuwam szlafrok i energicznie wsuwam palce do pulsującej pochwy, a głos Dylana szepcze mi do ucha: – Tak… królewno… Masturbuj się dla mnie. Jego głos, jego spojrzenie. Wyobraźnia jest potężną siłą! Podniecona wspomnieniem, robię się wilgotna i drżę przy każdym pchnięciu, które sama wykonuję, dążąc do spełnienia. Ale chcę więcej, potrzebuję więcej. Oddychając szybko, zerkam na szlafrok leżący obok. Biorę go, zwijam i kładę na łóżku. Naga, siadam na nim, żeby poczuć tarcie. Chwytam się zagłówka łóżka i energicznie zaczynam poruszać biodrami w przód i w tył. Moje piersi podskakują, kiedy ocieram się o szlafrok i czuje, że moje płyny wypływają ze mnie i mnie moczą. Zalewa mnie ciepło, kiedy pieprzę szlafrok, oddech mi się przyspiesza od twardości, która ociera się o moją pochwę i łechtaczkę. Cudownie! Zapach seksu w pokoju, moje jęki, moja wyobraźnia i moje ruchy sprawiają mi rozkosz. Och, tak! Przez chwilę ciągnę mój specyficzny taniec samozadowolenia, aż w końcu biorę to, co wyciągnęłam z walizki. To moja elektryczna szczoteczka do zębów, bezbarwny krem do ust i jedwabna chusteczka. Dawno temu przeczytałam w jakimś piśmie, jak zrobić domowy wibrator i dziś wcielam się w rolę MacGivera. Rozpalona, nie schodząc z prowizorycznego łoża rozkoszy, owijam główkę szczoteczki jedwabną chusteczką. Głowica jest przykryta, wyczuwalna, ale nie ostra. Sprawdzam, czy działa. Owszem, czuć wibrację. Super! Wnętrze pochwy mam nabrzmiałe od pocierania szlafrokiem. Kładę się, wkładając go sobie pod biodra, które teraz znajdują się wyżej niż reszta ciała. Niecierpliwa, podniecona i bardzo rozpalona rozchylam nogi. Pozycja i moje pożądanie są podniecające. – Chcę dojść – szepczę. – Muszę dojść. Dłonią próbuję rozchylić sobie wargi sromowe, ale są wilgotne, nabrzmiałe i śliskie. Kiedy w końcu mi się udaje, pociągam je tak, jak robi to Dylan, żeby odsłonić pulsującą łechtaczkę. Czuję, jak pulsuje, i opuszkiem palca dotykam jej delikatnie, czym doprowadzam się do szaleństwa. Spragniona doznań otwieram pudełeczko z balsamem do ust, nabieram sporo na palce i smaruję nim łechtaczkę. Boże, co za doznanie! Później kładę prowizoryczny wibrator domowej roboty na wilgotnej i nabrzmiałej łechtaczce, i kiedy czuję jego wibracje, w ciągu kilku sekund ogień trawiący moje ciało rozlewa się i wydobywa się z moich ust w postaci szalonego jęku rozkoszy. Przyciągam nogi do siebie. Wiję się, ale słyszę, jak Dylan mówi, żebym je rozchyliła. Chce widzieć, jak dla niego dochodzę. Domaga się tego. Słucham go, a kiedy to robię, moja rozkosz się podwaja, a ja poruszam moim wynalazkiem z góry na dół.
Cholera… podoba mi się… podoba mi się… bardzo mi się podoba. Drżę. Cała się trzęsę. Moje nogi zaczęły żyć własnym życiem, moje biodra, rozszalałe, unoszą się, a kiedy odnajduję dokładne miejsce mojej rozkoszy, przestaję poruszać wynalazkiem. Ciepło idzie wyżej… wyżej i wyżej, a kiedy dociera do moich ust, wstrząsa mną niszczycielski orgazm, pod wpływem którego zwijam się w konwulsjach i jęczę jak szalona. Wyczerpana tym, co przeżyłam sama w apartamencie tego strasznie drogiego hotelu, zamykam oczy, wypuszczam szczoteczkę do zębów z dłoni i czekam, aż oddech mi się uspokoi. Żar jest deliryczny, moja pochwa pulsuje, a ja czuję suchość w ustach. Boże, co za rozkosz! Kiedy nogi przestają mi drżeć jak galareta, wstaję, idę do minibaru, wyciągam butelkę wody i wypijam ją jednym haustem. Ale mi się chciało pić! Spoglądam na łóżko i widzę pozostałości po prywatnej imprezie, którą sobie urządziłam. Szlafrok, elektryczna szczoteczka, balsam do ust… Parskam śmiechem i kręcę głową. – Dylan, nie mogę bez ciebie żyć. ciąg dalszy nastąpi… Wkrótce Megan Maxwell
Odgadnij, Kim Jestem Tom 4 Naprawdę